Ks Kazimierz Bukowski W co wierzę

background image

Ks. Kazimierz Bukowski


W co wierzę?


Ks. Józef Tischner

Jak żyć?


Księgarnia św. Jacka
Katowice 1984


przepisywanie Marianna Żydek


Ks. Kazimierz Bukowski

W co wierzę?


Trzeba się opowiedzieć przez wiarę za Chrystusem; musimy być w zgodzie
sami z sobą, praktykując wiarę. Świadectwo wymaga uzgodnienia wiary z

uczynkami... To spokojne jakieś naturalne i odpowiadające człowiekowi
apostolstwo przykładu dostępne jest dla wszystkich. Jest ono obowiązkiem

wszystkich, bardziej dzisiaj konieczne niż kiedykolwiek.
Paweł VI


Wierzę w Boga Ojca Wszechmogącego,
Ojca naszego,

Przez któregom jest Duch rodzony,
Twórczością i wolą udarowany,

Abym się objawił światłością.
Wierzę w Chrystusa Pana,

Słowo świata całego;
Który wszelką sprawę czyni,

Żywot ku Ojcu prowadzi,
A urodził się z dziewicy

Przez natchnienie Ducha Świętego
Za śćmieniem się ludzkiej natury...

I rozpięty był na krzyżu;
Trzy dni przetrwał w łonie ziemi,

A po trzech dniach zmartwychwstał,
I niesion jest z ciałem w obłoki,

Skąd przyjdzie rządzić Królestwo Boże.
Wierzę w Ducha Świętego,

Trzecią Świętej Trójcy Osobę,
Nieśmiertelną i wszechmocną,

Z Ojca i Syna urodzoną,
Równą Ojcu i Synowi;

Przez którąm jest napełnion świętością.
Wierzę w święty Kościół powszechny

I w Najwyższego Ducha pasterstwo.
Wierzę w Świętych Duchów związek,

Widzialnych i niewidzialnych.
Wierzę w świata przemienienie,

W ostateczne zmartwychwstanie
Ciała wszelkiego na ziemi.

W Królestwo Boże widzialnie

background image

Przychodzące z przemienieniem

Natury naszej cielesnej,
Z przełamaniem grzechu wszelkiego -

Wierzę. I w żywot wieczny - Amen.

Juliusz Słowacki (1809-1849)


1. Czy chcesz zbudować dom na skale?

Chciałem nareszcie oprzeć swoją głowę
o kamień wiary.

ks. Jan Twardowski

Młodzi - zresztą nie tylko młodzi - poszukują drogi życia: Co zapewni nam
godne człowieka, udane, szczęśliwe życie? Na kim się oprzeć? Kogo uczynić

mistrzem - przewodnikiem życia? Co i jak czynić, aby rozwinąć w sobie
człowieczeństwo przez duże "C"? A nawet - by je przekroczyć?

Tobie również te pytania nie są obojętne. Masz to szczęście - coraz
bardziej to doceniasz - że wychowałeś się w chrześcijańskiej rodzinie. Że

spotykasz ludzi, dla których słowo "Bóg" i "Chrystus" nie są pustymi
słowami. Od dzieciństwa wydeptałeś sobie ścieżkę do Chrystusa. Któż zdoła

zliczyć twoje z Nim spotkania na modlitwie, katechizacji, w sakramentach, a
szczególnie w Eucharystii? Także spotkania z Chrystusem w dziełach

przyrody, w wydarzeniach życia oraz w "braciach naszych" - bliźnich,
zwłaszcza tych "najmniejszych" - najbiedniejszych lub najtrudniejszych.

Czy Chrystus staje się coraz bardziej Mistrzem-Przewodnikiem twego życia?
Któż z nas potrafi odpowiedzieć na to pytanie bez wahania i zastanowienia

się nad Nim i nad sobą? Jedno jest pewne - twoje pragnienie: "Panie, pomóż
mi stawać się Twoim uczniem". Pragnienie utajone, ale gorące. Wiadome

jedynie Jemu i tobie.
Czasem, być może, słyszysz słowa: "Jezus jest mitem". A innym razem:

"Owszem, Chrystus istniał, ale był tylko najdoskonalszym człowiekiem,
reformatorem religijnym, a nie Bogiem".

Twoje opowiedzenie się za Chrystusem i za Jego nauką musi być odpowiedzią
twojej wiary.

Czymże jest wiara? "Pociechą" religijną? Nie chcemy taniej pociechy: Nie
przychodzę po pociechę jak po talerz zupy, chciałem nareszcie oprzeć swoją

głowę o kamień wiary (ks. Jan Twardowski).
Szukasz skały, na której mógłbyś zbudować dom. Trwały. Niezniszczalny.

Zdolny oprzeć się ponętnym pokusom i zębowi czasu. Dom życia. Życia
pisanego dzień po dniu. Zdolnego przekroczyć naszą słabość i ograniczoność.

Nade wszystko - życia wykraczającego poza granice śmierci.
Czy to możliwe?

Kiedy Chrystus w Kazaniu na Górze kreśli istotne rysy swojego ucznia,
wskazuje idealny wzór naśladowania: "Bądźcie więc wy doskonali, jak

doskonały jest Ojciec wasz niebieski" (Mt 5, 48).
A tak kończy to kazanie: "Każdego więc, kto tych słów moich słucha i

wypełnia je, można porównać z człowiekiem roztropnym, który dom swój
zbudował na skale. Spadł deszcz, wezbrały potoki, zerwały się wichry i

uderzyły w ten dom. On jednak nie runął, bo na skale był utwierdzony.
Każdego zaś, kto tych słów moich słucha, a nie wypełnia ich, można porównać

z człowiekiem nierozsądnym, który dom swój zbudował na piasku. Spadł
deszcz, wezbrały potoki, zerwały się wichry i rzuciły się na ten dom. I

runął, a upadek jego był wielki" (Mt 7, 24-27).
Porównanie o niezwykłej sile wyrazu. Dwa obrazy: człowiek roztropny

budujący dom na skale i człowiek nierozsądny budujący dom na piasku. Oba
obrazy wzięte z palestyńskiego życia i środowiska, z ówczesnego sposobu

budowania, zrozumiałe w klimacie pełnym skrajności, o gwałtownych wichrach
i nawałnicach. Dom z kamienia, gliny i drzewa postawiony na gruncie

skalistym - huraganowy wiatr i deszcz nie są w stanie podmyć jego
fundamentów. Natomiast taki sam dom, postawiony na piasku, ulewa szybko

podmywa - dom wali się w gruzy.

background image

Kto jest roztropnym człowiekiem, kto buduje swój dom na skale? Ten kto

słucha słów Chrystusa, "słucha i je wypełnia". Człowiek nierozsądny
wprawdzie Chrystusa słucha, ale Jego słów "nie wypełnia". Czy mowa tu o

zwykłej ludzkiej roztropności i nierozsądku? Chodzi tu raczej o mądrość
życia, która jest darem Bożym.

"Gdy Jezus dokończył tych mów, tłumy zdumiewały się Jego nauką. Uczył ich
bowiem jak ten, który ma władzę, a nie jak ich uczeni w Piśmie" (Mt 7,

28-29) - kończy swą relację Ewangelista.
Gdy dom się spali lub runie, człowiek może sam go odbudować. Domu życia

nikt z ludzi nie potrafi odbudować o własnych siłach. Nie potrafi go
również sam zbudować na skale. A chodzi właśnie o to, aby dom budować od

początku - od najwcześniejszej młodości - na trwałym fundamencie. Aby nie
runął. Dramatyczność ludzkiego losu polega na tym, że gdy dom runie, może

zabraknąć czasu, by go odbudować.
Dostrzegasz przeto, że istnieje dwóch budowniczych twego życia: Bóg,

Najwyższy Architekt świata i na szego życia, oraz ty - każdy z nas,
człowiek obdarzony przez Boga wolnością i powołany do wolnego czynu. I

jeden i drugi budowniczy jest konieczny. Obdarzywszy cię wolnością, Bóg nie
zbuduje domu twojego życia bez ciebie. Ty sam nie zdołasz go wystawić bez

Niego. Ale gdy Chrystusowi zawierzysz, gdy w łączności z Nim budować
będziesz swoje życie, czy nie stanie dom mocny, piękny i trwały?

W tym wspólnym budowaniu twego życia z Chrystusem pragnie ci pomóc ta
książka.

Niektóre tematy obu jej części zahaczają o siebie. Różny jest tu jednak
punkt widzenia. Może dzięki temu niektóre sprawy zostaną naświetlone

wszechstronniej. Tej wielości i różnorodności spojrzenia służą także liczne
cytaty i teksty uzupełniające w pierwszej części książki, wydrukowane

mniejszą czcionką. Składają się na nie wypowiedzi wybitnych znawców danej
kwestii, czasami także słowa tak zwanych "zwykłych" ludzi, mówiących o

swoich życiowych doświadczeniach, szczególnie jednak utwory lub fragmenty
utworów polskich pisarzy i poetów. Czy są to jedynie piękne chrześcijańskie

pomniki naszej literatury i kultury? Przede wszystkim są to świadectwa
nieustannego poszukiwania Boga, świadectwa żywej wiary, niezłomnej nadziei,

dojrzewania w miłości ku Bogu i człowiekowi.
Autor części pierwszej książki dziękuje środowisku polonistów, na ręce p.

dr Janiny Winowskiej, za cenne sugestie i wieloraką pomoc w doborze
tekstów, a także za krytyczne uwagi w trakcie powstawania tych rozważań.



2. Dlaczego wierzę?


Nie widzą Ciebie moje oczy,

Nie słyszą Ciebie moje uszy,
A jesteś światłem w mej pomroczy

I jesteś śpiewem w mojej duszy.
Leopold Staff


Nieraz zżymasz się na rodziców, że cię nie rozumieją, nie doceniają,

traktują wciąż jak dziecko. Ale jednak przyznajesz: "Tak naprawdę, to tylko
oni się mną interesują, tylko im na mnie zależy..." Jesteś marzeniem ich

marzeń. Praktycznie tylko im możesz zawierzyć. Ich prawości i życzliwej
trosce.

Być może, iż twoja wiara w rodzicielską miłość chwieje się czasem w
posadach. Ale i wtedy stać cię na to, o czym mówi 17-letnia dziewczyna: ...

Nie potępiam mojego ojca wysiadującego codziennie przy "pełnym jasnym".
Widzę, że on też się męczy, też szuka sensu w swoim życiu, też pragnie

miłości. Ale jest słaby. Uległ nałogowi niszczącemu go powoli i
bezlitośnie. Wtedy, gdy przychodzi do domu pijany, poobijany, kocham go

może bardziej jeszcze...
Wiara w człowieka utrzymuje cię w postawie miłości "mimo wszystko". Taka

wiara pozwala tobie samemu utrzymać się na poziomie godnym człowieka.
Więcej, tylko wiara w miłość mimo wszystko jest ostatecznie prawdziwą wiarą

w człowieka.

background image

*

Uczysz się fizyki, chemii. Odznaczają się one, podobnie jak inne gałęzie
nauk empirycznych, oczywistością swoich twierdzeń. Zjawiska fizyczne i

chemiczne można badać doświadczalnie i sprawdzać doświadczalnie wysnute z
ich obserwacji twierdzenia. Jednak żaden pojedynczy człowiek, nawet

najwybitniejszy uczony, nie jest w stanie powtórzyć systematycznie
wszystkich doświadczeń, jakich dokonano w fizyce czy chemii w ciągu wieków:

opiera się zawsze w swoich pracach na rezultatach badań już przez kogoś
przeprowadzonych. Ma zaufanie do solidności i prawdomówności innych

uczonych. Wierzy im. Podobnie i ty przyjmujesz za prawdziwe twierdzenia
fizyki i chemii, ufając autorytetowi tych, którzy ci tę wiedzę przekazują.


*


- Słyszałaś? W sobotę ślub Haliny z Piotrem. Dziwne... Takie odmienne

usposobienia... Mówiono, że nie dojdzie do tego małżeństwa...
- To prawda. Poza tym ona nie grzeszy urodą, a on też nie taki zdolny,

jak fama niesie. Ale są uczciwi i pracowici. I nie widzą świata poza
sobą...

Dlaczego ci młodzi zawierają małżeństwo? Dlatego, że uwierzyli we
wzajemną miłość. Po prostu zawierzyli sobie: razem będzie nam w życiu

najlepiej.
A jak zrodziła się twoja przyjaźń z najlepszym kolegą? Jesteście sobie

bliscy w zainteresowaniach? Z pewnością. Ale przede wszystkim łączy was
wiara we wzajemną szczerość i życzliwość. Jeżeli zabraknie tej wiary,

skończy się wasza przyjaźń.

*

Z końcem czerwca 1940 r. hitlerowskie Niemcy tryumfują. Francja
skapitulowała. Osiem państw Europy już w ich rękach. Zdaje się stawać

realne ich marzenie o podboju świata. W prasie konspiracyjnej w Warszawie
Zofia Kossak apeluje w artykule wstępnym pt. Wierzymy:

Słabi duchem szepczą po kątach: Niemcy widać zwyciężą... Nikt im rady nie
da... Trzeba się liczyć z tym, że tu pozostaną na stałe... Trzeba się

dostosować... Dnie, jakie w tej chwili przeżywamy, równe są w smutku
najcięższym chwilom naszych dziejów. Nie załamujmy się jednak. Klęska

Francji nie wpłynie na ostateczny wynik wojny... Po naszej stronie jest nie
tylko prosty rachunek sił materialnych, zasobów ekonomicznych i środków,

bez których wojny wygrać nie można, a którymi górujemy nad Niemcami - po
naszej stronie jest także słuszność idei i przewaga sprawiedliwości nad

złem. O przewadze środków materialnych wiemy, w zwycięstwo nad złem
wierzymy!

... Nie sztuka wierzyć, gdy wszystko idzie pomyślnie. Wiara - to busola
dni ciężkich. Wiara nie może się zmieniać zależnie od tego, czy wiatr zły,

czy dobry wieje.
... Każdy czyni, co może w swoim zakresie dla zwycięstwa - a wszyscy

zbiorowo wielkim wysiłkiem ducha, twórczym natężeniem woli, zagęszczaniem
wiary w zwycięstwo naszej sprawy - przybliżamy tę chwilę. Niech kraczą

mali, niech załamują dłonie słabi - my patrzymy w przyszłość spokojni i
pewni. Wierzymy! (Cyt. za: Wł. Bartoszewski, 1859 dni Warszawy, Znak 1974,

s. 137n.)
Pomyśl, co by się wówczas stało, gdyby Polacy nie wierzyli w sens walki z

okupantem?

*

Światowej sławy psychiatra austriacki Wiktor E. Frankl, więzień obozu
oświęcimskiego, stawia pytanie: Czy warunki życiowe zmuszają człowieka do

takiego, a nie innego postępowania? W odpowiedzi wykazuje, że zarówno
doświadczenie, jak i zasady moralne przeczą temu przypuszczeniu.

Doświadczenie? Każdy, kto przeżył obóz koncentracyjny - pisze Frankl - może

background image

coś powiedzieć o ludziach, którzy czy to na placu apelowym, czy w baraku,

zawsze mieli dla innych jakieś dobre słowo lub ostatni kawałeczek chleba.
Dlaczego ci więźniowie byli dobrzy dla innych? Co ich chroniło przed

załamaniem i deprawacją koszmarnymi warunkami? Wiara. Wiara w sens takich
wartości duchowych, jak dzielność i odwaga, sprawiedliwość i miłość. Ta

wiara - zdaniem Frankla - pozwalała im zachować wewnętrzną wolność i godnie
znosić cierpienie, a nawet śmierć.


*


Konkretne sytuacje, które przeżyłeś ty sam lub inni ludzie, uczą nas

dwóch zasadniczych rzeczy: Po pierwsze, życie codzienne byłoby niemożliwe
bez wiary w czyjąś wiedzę, uczciwość, życzliwość, przyjaźń, miłość. Jest

ona z kolei podbudowana wiarą w istnienie i sens niewymiernych wartości
duchowych. Bez takiej wiary życie ludzkie byłoby płaskie, bezsensowne i nie

do zniesienia. Po prostu niegodne ludzkiej osoby.
Czym jest ów akt ludzkiej wiary? Jakikolwiek akt wierzenia - i to jest

druga sprawa istotna - polega na uznaniu za prawdę czegoś, co nie jest dla
rozumu oczywiste, ale pod wpływem silnych motywów przedstawia się rozumowi

za wiarygodne. Wierząc profesorowi, wierzysz w coś, czego jeszcze nie
znasz, ale co stopniowo poznajesz i co poznane, stanie się dla ciebie

oczywiste. Uczciwość i wzajemna miłość rodziców i dzieci nie dadzą się
poznać w sposób całkowicie oczywisty; zawsze będzie tu konieczny jakiś akt

wiary opartej na trzeźwych przesłankach. Mimo iż miłość i przyjaźń zawsze
pozostaną dla człowieka nieoczywiste, ludzie bezustannie decydują się na

wielkie ryzyko: budują na nich swoje życie osobiste i rodzinne.
Również wiara religijna jest uznaniem za prawdę czegoś, co dla rozumu nie

jest oczywiste, ale jedynie wiarygodne. Dlaczego wiarygodne? Dlatego, że
istnieją wystarczająco mocne motywy do uznania, że określone prawdy, czyli

dogmaty, są rzeczywiście objawione przez Boga. Chrześcijanin wierzy przede
wszystkim w przyjście na świat z miłości ku nam Boga-Człowieka - Jezusa

Chrystusa, Jego śmierć odkupieńczą i Jego zmartwychwstanie.
Wiara, zarówno "świecka" - we wzajemną miłość małżeńską, rodzinną,

przyjaźń - jak i religijna, różni się od poznania nauk przyrodniczych.
Wiara zaczyna się tam, gdzie kończy się ludzka wiedza. Pomimo tej różnicy

istnieje między nimi podobieństwo. Otóż tak wiedza, jak i wiara są aktami
poznawczymi: umożliwiają poznanie rzeczywistości. Dlatego mylą się ci, co

uważają wiarę jedynie za nieokreślone uczucie religijne, podniosły nastrój
czy wzruszenie. Dla człowieka wierzącego istnienie Boga i Jego słowa

skierowane do nas są rzeczywistością. Chrześcijanin nie tylko wierzy w
Boga, ale Bogu siebie powierza, jako Komuś Żywemu, realnie istniejącemu.

Jest to poznanie pewne i wiarygodne, choć dla rozumu nie jest oczywiste.
Leopold Staff wyznaje:

Nie widzą Ciebie moje oczy,
Nie słyszą Ciebie moje uszy,

A jesteś światłem w mej pomroczy
I jesteś śpiewem w mojej duszy.

Bóg nie byłby "światłem" ni "śpiewem" duszy, gdyby Go w ogóle nie było.
Choć poznanie empiryczne o Nim milczy ("oczy", uszy"); wiara odsłania Go

nam jako Rzeczywistość.
Warto zauważyć: wiara nie zastąpi poznania naukowego ani poznanie naukowe

nie zastąpi wiary. Wiara jest bogatszym poznaniem od wiedzy empirycznej o
tyle, że tam, gdzie kończy się wiedza, wiara otwiera przed nami szerokie

horyzonty Rzeczywistości, której bez wiary nigdy nie zdołalibyśmy odkryć.
Poznanie religijne Boga nie jest nigdy poznaniem teoretycznym. Wiara

istnieje tam, gdzie człowiek podejmuje decyzje, które łączą się z jego
codziennym życiem i postępowaniem. Skoro Bóg i Jego słowo są dla mnie

wiarygodne, to wola pobudza mnie do konkretnych rozstrzygnięć. Skoro Bóg
istnieje, to coś z tego wynika dla mojego stylu życia. Odpowiedź wiary jest

zawsze czcią i miłością Ojca, który mnie kocha, odpowiedzialnością za Jego
dary natury i łaski, życiem z innymi w duchu braterstwa - jest odpowiedzią

mojej woli i czynu.
Czy można pominąć uczucie w akcie wiary? Uczucie sprawia, że człowiek

żywiej interesuje się Bogiem, dostrzegając czy tylko przeczuwając w Nim

background image

najwyższe Dobro i Piękno. Uczucie jest ciepłem, w którym przeżywamy poznaną

Prawdę i Nią się cieszymy, i dla Niej gotowi jesteśmy ponosić różne ofiary.
Bo warto. Bo bez Niej życie nie miałoby sensu i barwy.

Akt wiary religijnej jest przeto w swej istocie aktem całej osoby. Całego
człowieka: rozumu, woli i uczucia. Akt ten angażuje stronę fizyczną

ludzkiej egzystencji i wszystkie duchowe przejawy życia człowieka. Jest
egzystencjalną decyzją raz podjętą, a przecież bezustannie ponawianą. Jest

chęcią przekroczenia siebie, swojej ograniczoności. Jest wolą osiągnięcia
pełni człowieczeństwa - w miłości Ojca i Jego dzieci, a naszych braci.

Czy moja wiara staje się z wolna, drogocenną perłą, skarbem ukrytym w
roli (por. Mt 13, 44-46), dla którego zdobycia warto wszystko poświęcić?

Czy dokonałem już w moim życiu największego, decydującego wyboru?


Czy człowiek jest istotą wolną?

Czy człowiek jest istotą wolną, czy też warunki życiowe determinują jego
postępowanie?

Na to pytanie możemy odpowiedzieć opierając się na doświadczeniu i na
pewnych zasadach. Na doświadczeniu o tyle, że samo życie w obozie

(koncentracyjnym) dowiodło, iż człowiek może postępować inaczej, niż
chciano by mu to narzucić. Wiele było przykładów, graniczących często z

bohaterstwem, które dowiodły, że można zachować choć trochę wolności
duchowej, choć trochę niezależności swojego "ja" od otoczenia. Każdy, kto

przeżył obóz koncentracyjny, może coś powiedzieć o ludziach, którzy czy to
na placu apelowym, czy w baraku, zawsze mieli dla innych, jakieś dobre

słowo lub ostatni kawałeczek chleba... Zasadniczo więc każdy człowiek może
nawet w takich warunkach w jakiś sposób rozstrzygać, czy będzie typowym

więźniem obozu koncentracyjnego (tzn. apatycznym, bezwolnym, załamanym),
czy człowiekiem, który i tam zachował ludzką godność.

Dostojewski powiedział kiedyś: "Jednego tylko się boję - żebym nie był
godny swojej męki". Słowa te często przychodziły mi na myśl, gdy patrzyłem

na tych męczenników, którzy swoją postawą w obozie, cierpieniem i
umieraniem dawali świadectwo ostatniej, niezatracalnej wolności

wewnętrznej. Można śmiało o nich powiedzieć, że byli "godni swojej męki".
Dowiedli, że cierpieć tak, jak należy, jest prawdziwym osiągnięciem

wewnętrznym. Duchowa wolność, której aż do jego ostatniego tchu nikt
człowiekowi odebrać nie może, nadaje sens jego życiu. Albowiem sens ma nie

tylko życie czynne, dające człowiekowi możność twórczego realizowania
wartości, i nie tylko wyżywanie się, które pozwala człowiekowi osiągać

pełnię drogą przeżywania piękna, sztuki lub natury; sens ma nawet życie w
obozie koncentracyjnym... Cierpienie jest przecież nierozłączną częścią

życia, tak samo jak los i śmierć. Bez cierpienia i śmierci życie człowieka
nie może osiągnąć pełni.

... Zależnie od tego, czy (człowiek) pozostaje dzielny i odważny,
zachowując swoją godność i brak egoizmu, czy też w zaciętej walce o życie

zapomina o swoim człowieczeństwie i staje się zwierzęciem w stadzie -
realizuje lub traci te wartości moralne, jakie mu daje ciężki los. To

właśnie decyduje, czy jest on "godny swojej męki" czy nie.
... Gdyby nawet znalazł się tylko jeden taki więzień, byłoby to

wystarczającym dowodem, że człowiek może górować nad swoim losem. A tacy
ludzie są wszędzie, nie tylko w obozie koncentracyjnym. Wszędzie człowiek

staje twarzą w twarz ze swoim losem i musi decydować, czy poprzez
cierpienie osiągnie wielkość wewnętrzną.

W. E. Frankl, Psycholog w obozie koncentracyjnym, Pax 1962, s. 34 n.


3. Wiara i wiedza

Rozumiej, abyś mógł wierzyć,
wierz, abyś mógł zrozumieć.

św. Augustyn

background image

- Taki wykształcony człowiek jak pan jest człowiekiem wierzącym?
- Tak. Jestem wierzący. Proszę mi powiedzieć, która prawda wiary

sprzeciwia się jakiemuś pewnikowi nauki? Bo ja nie znam takiej...
I w przeszłości, i w teraźniejszości wielu wielkich uczonych było ludźmi

głęboko wierzącymi, by wymienić Kepplera, Leibniza, Newtona, Voltę, Ampera,
Plancka, Bohra, Heisenberga, Białobrzeskiego czy Niewodniczańskiego. Także

Albert Einstein, jak powiedział w wywiadzie w 1950 r., daleki był od tego,
by być ateistą, przeciwnie, wierzył w osobowego Boga.

Wśród wielkich przyrodników i lekarzy, a jednocześnie ludzi wielkiej
wiary można wymienić Lineusza, Pasteura, Hartmanna, Corneliusa, Biera...

Ten ostatni, profesor medycyny w Berlinie (zm. 1949 r.), wyznaje: Nie
piszę książki religijnej, lecz dzieło naukowe... Pragnę jedynie podkreślić,

że prawdziwa religia, która przyjmuje istnienie osobowego Boga i dalsze
życie po śmierci w zjednoczeniu z Nim, nie stoi w sprzeczności z wiedzą i

jej największymi wymaganiami. Dlatego we wszystkich czasach najbardziej
czołowi reprezentanci nauki wyznawali tę wiarę. Wiara i wiedza są

odmiennymi dziedzinami, które można ze sobą harmonijnie pogodzić.
Kościół uznaje, że istnieje dwojaki, różny porządek poznania - rozumu i

wiary, uznaje też, że w uprawianiu ludzkich umiejętności i nauk należy - we
własnym zakresie - stosować właściwe dla nich zasady i metody. Uznaje więc

uprawnioną autonomię nauk.
Właściwość zjawisk, które dają się poznać naszymi zmysłami, zmierzyć czy

zważyć, wymaga ściśle określonych metod badawczych.
"Wiara zaś - jak mówi Pismo św. - jest poręką tych dóbr, których się

spodziewamy, dowodem tych rzeczywistości, których nie widzimy. Przez wiarę
poznajemy, że słowem Boga światy zostały tak stworzone, iż to, co widzimy,

powstało nie z rzeczy widzialnych" (Hbr 11, 1-3).
Istnieje wszakże wspólny cel poznania religijnego i naukowego - poznanie

prawdy i dobra. Nauka odkrywa cząstki prawdy o świecie i człowieku, religia
natomiast dociera do Prawdy Najwyższej. I naukę, i religię obowiązuje

wierność prawdzie, poczucie odpowiedzialności za nią i solidarność w
poszukiwaniu prawdy.

Kościół był w ciągu wieków mecenasem kultury i sztuki, zapoczątkował i
prowadził szkolnictwo na wszystkich szczeblach, łącznie z uniwersytetami.

Bronił też autonomii nauki i wolności badań naukowych wobec despotycznych
władców. Przyznaje to nawet, tak niechętny chrześcijaństwu, Bertrand

Russel, współczesny myśliciel angielski.
Skąd więc konflikt z Kopernikiem i Galileuszem?

Konflikty między nauką a religią nie wynikały z realnych sprzeczności,
lecz z przesłanek psychologicznych. Innymi słowy: nie ma na przykład

sprzeczności między heliocentryzmem Kopernika a prawdami wiary, wydawało
się tylko niektórym teologom, przywiązanym do geocentryzmu, iż taka

sprzeczność istnieje. Podobnie było z Galileuszem.
Gwoli sprawiedliwości trzeba powiedzieć, że przyczyną konfliktu między

nauką a religią był nie tylko dogmatyzm teologów, poszerzających zakres
objawienia Bożego, a kwestionujących autonomię nauki. Kto wie, czy nie

częstszy jest dogmatyzm przedstawicieli nauk przyrodniczych. Jeżeli liczy
się tylko to, co podlega empirycznemu badaniu, to ten tak skrajny pogląd

niesie za sobą oczywiście antagonizm między nauką a religią. Nie jest to
jednak konflikt między danymi nauk przyrodniczych a religią, a tylko między

pewnymi założeniami filozoficznymi (np. że nie istnieje nic oprócz materii)
a religią.

Powtórzmy: nauka i religia poszukują prawdy na różnych drogach sobie
właściwych. Nauki przyrodnicze poznają empirycznie świat materii. Religia

natomiast dotyka Rzeczywistości, która wykracza poza świat empiryczny.
Religia mówi o Bogu-Stwórcy, o zbawczym dziele Chrystusa, o łączności

człowieka z Bogiem. Ta rzeczywistość wymyka się w pewnym momencie badaniu
empirycznemu. Kiedy materialista powie, że teza o stworzeniu świata przez

Boga jest nienaukowa, zawęża on poznanie tylko do metod empirycznych.
Tymczasem doświadczenie empiryczne nie wyczerpuje zakresu ludzkiego

poznania. Nauki przyrodnicze odpowiadają jedynie na pytanie: Jak istnieje
świat? Tymczasem człowiek pragnie wiedzieć także: Dlaczego, przez co i po

co istnieje świat i człowiek? A to już jest dziedzina refleksji

background image

filozoficznej i religii.

Nauki przyrodnicze nie mówią niczego o sensie ludzkiego życia i śmierci.
One tylko opisują przejawy życia i mechanizm umierania. Dziedzina wartości,

ocena dobra i zła wykracza poza ich ramy. Tymczasem są to problemy istotne
i decydujące dla życia ludzkiego. Zajmuje się nimi religia.

Aby zrozumieć lepiej genezę pozornych konfliktów między nauką a religią
warto sprecyzować sobie trzy pojęcia: poznanie empiryczne, obraz świata i

światopogląd.
Poznanie empiryczne opisuje zjawiska przyrody, nie mówi wszakże niczego o

naturze tych zjawisk.
Człowiek jako istota myśląca na podstawie aktualnego stanu nauk

kształtuje sobie globalną wizję, obraz świata. Taką refleksję nad
rezultatami nauk, ukazującą miejsce poszczególnych zjawisk w ramach

całości, nazywamy właśnie obrazem świata. Ponieważ nauki wciąż się
rozwijają, dlatego wizja świata wypracowana na ich podstawie nigdy nie jest

ostateczna, lecz wciąż się rozwija i zmienia. Obraz świata najstarszych
ksiąg biblijnych był zależny od stanu nauk sprzed 3 tysięcy lat, różni się

więc oczywiście od aktualnej wizji świata, opartej na dzisiejszych
osiągnięciach naukowo-technicznych.

Czym jest z kolei światopogląd? Światopogląd ukazuje istotę, początek,
sens i cel człowieka oraz świata. Chrześcijański światopogląd opiera się

nie tylko na rozumowej refleksji, lecz także na objawieniu.
Przyjrzyjmy się współzależności tych trzech pojęć. Poznanie empiryczne

nauk przyrodniczych i chrześcijański światopogląd są niezależne od siebie.
Chrześcijański światopogląd i w ogóle każdy światopogląd nie pyta o stronę

zjawiskową świata materii, lecz sięga głębiej. Pyta o genezę świata i
człowieka, o ich związek z Bogiem, o ich wieczny cel. Dlatego nauki

przyrodnicze nigdy nie mogą ani stać w opozycji, ani zgadzać się z
chrześcijańskim światopoglądem. Po prostu nie znajdują się z nim w

bezpośrednim związku. Pewien związek istnieje między nimi jedynie poprzez
obraz świata, wysnuty z nauk przyrodniczych.

Nie ma i nie może być sprzeczności między światopoglądem chrześcijańskim
a rezultatami nauk przyrodniczych. Heliocentryzm, teoria ewolucji czy

współczesne osiągnięcia w dziedzinie badania kosmosu nie sprzeciwiają się
ani Biblii, ani żadnej prawdzie wiary. Bywają tylko niezgodne z tą

prymitywną wizją świata, jaką mieli ludzie starożytnego Wschodu, kiedy
powstawały księgi Starego Testamentu. Ale przecież ta wizja świata nas nie

obowiązuje. Należy już do przeszłości. Nasza wizja świata bowiem opiera się
na aktualnych osiągnięciach nauk.

Posługując się obrazem świata uwarunkowanym tą epoką, w jakiej żył, autor
pierwszej księgi Starego Testamantu wyraził jednak prawdę ponadczasową i

nie przemijającą - tę, że Bóg jest Stwórcą wszystkiego. I ta właśnie prawda
jest przedmiotem naszej wiary, i ona stoi u podstaw światopoglądu

chrześcijańskiego.
Rozróżnienie tych pojęć - poznanie empiryczne, obraz świata i

światopogląd - pozwala nam lepiej rozumieć Pismo św. i w ogóle stosunek
wiary do nauki.

Skoro nauki przyrodnicze zmierzają do poznania prawdy na drodze
empirycznej, natomiast poznanie filozoficzno-religijne dociera do

Najwyższej Prawdy, której ślady są w przyrodzie - można mówić nie o
wykluczaniu się wiary i wiedzy, lecz o wzajemnym ich dopełnianiu się. Tam,

gdzie nauka ze względu na swój przedmiot i metodę badań już milczy, religia
odkrywa bogatszą Rzeczywistość drogą wiary. Dodajmy: Rzeczywistość o

decydującym znaczeniu dla ludzkiej egzystencji teraz i w przyszłości.
Kościół ustami Soboru Watykańskiego II wyraźnie głosi, że krzewienie

nauki i zdobywanie wiedzy jest moralnym obowiązkiem.
Dyletanctwo, powierzchowność i lenistwo umysłowe nigdy nie bogacą

ludzkiej osobowości. Głęboka wiedza nie tylko pozwala człowiekowi być
pożytecznym dla innych. Jednocześnie otwiera mu ona oczy na granice

ludzkiej wiedzy i pozostające wciąż znaki zapytania: im więcej wiemy, tym
bardziej jesteśmy świadomi, jak wielką tajemnicą dla nas jest świat i

człowiek.
Znakomity biolog Ludwik Pasteur wyraził się: Trochę wiedzy oddala od

Boga. Dużo wiedzy - sprowadza do Niego z powrotem.

background image


Granice nauk ścisłych

... W pewnych środowiskach pojawiła się... wiara w siłę nauki, wiara, że
dokładne pomiary i zadziwiające rozumowania doprowadzą nie tylko do

powszechnego szczęścia ludzkości, którego źródło widzą wyznawcy tego
poglądu w większych i lepszych lodówkach oraz bardziej wiernym obrazie w

małych ekranikach zewnętrznych wydarzeń, lecz również do ostatecznego
poznania rzeczywistości, czego od wieków na próżno poszukiwali filozofowie.

Nauka mówi nam o obserwowalnym mechanizmie przyrody. Dokładniejsze studia
nad tym mechanizmem powinny doprowadzić, w co oni z poświęceniem wierzyli,

do pełnej wiedzy o wszystkim, o czym tylko człowiek może zapragnąć
wiedzieć. Czuli oni, że ruch materii taki, jaki można obserwować za pomocą

instrumentów, rządzi wszystkimi rzeczami.
Jednakże głębokie studia doświadczalne i teoretyczne doprowadzają do

wniosku - jeśli posuniemy się bardzo, bardzo głęboko w naszych badaniach
nad światem materialnym - że istnieją tajemnice, których nigdy przy pomocy

dostępnych nam metod nie naruszymy, i że wynika to z samej istoty tych
metod. Nasza wiedza stanowi potężny instrument, ale tylko dla celów, dla

których została przeznaczona, a nie w ogóle dla wszystkich, podobnie jak
nowoczesna maszyna cyfrowa jest bardzo skuteczna, jeśli idzie o wykonanie

skomplikowanych rachunków, ale nie skomponuje ani nie może zrozumieć
symfonii Beethovena, która z materialnego punktu widzenia jest jedynie sumą

uporządkowanych drgań.
E. N. da C. Andrade, Spotkanie z fizyką współczesną, PWN 1963, s. 392 n.



Poznanie empiryczne i filozoficzne


... Z naukowego punktu widzenia pozostaje zawsze nieprzekraczalna

przepaść między światem fenomenologicznym a realnym światem metafizycznym.
Przepaść ta wytwarza nieustanne, nigdy nie znikające napięcie, będące dla

prawdziwego badacza niewyczerpanym źródłem pędu do wiedzy. Jednocześnie
widzimy tu granicę, której nauki ścisłe nigdy nie będą w stanie

przekroczyć. Bez względu bowiem na głębię i zasięg osiągnięć nauki, nie uda
się jej nigdy dokonać ostatniego kroku prowadzącego w królestwo metafizyki.

M. Planck, Jedność fizycznego obrazu świata, Książka i Wiedza 1970, s.
220.



4. Człowiek szuka Boga


Jest to poszukiwanie tak stare, jak sama ludzkość. Zróbmy tylko wycinkowy

przekrój przez dzieje, aby prześledzić ów mozolny wysiłek, będący zarazem
fascynującą przygodą ludzkiego umysłu i serca.

Najstarszym znanym nam materialnym świadectwem religijności człowieka
jest znalezisko w Drachenloch, "Smoczej Jamie" w Szwajcarii, pochodzące

sprzed około 115 tys. lat. Wszystko wskazuje na to, że wiąże się ono z
człowiekiem neandertalskim, uważanym za najbardziej prymitywną rasę ludzką.

Otóż znaleziono w Drachenloch kamienie łupane poukładane w kształcie
skrzyń, nakryte płytami kamiennymi. Wyglądają one jak ołtarze. Znajdowały

się w nich czaszki i piszczele niedźwiedzia jaskiniowego.
Podobne ofiary z kości niedźwiedzich lub reniferowych składają

współcześni nam przedstawiciele ludów pierwotnych: Tunguzi, Koriacy,
Eskimosi, Samojedzi, Juracy. Zadziwiające jest to, że składają je jedynemu,

najwyższemu Bogu. Podobieństwo między znaleziskiem w Drachenloch a ofiarami
tych ludów jest tak uderzające, że znalezisko musi być uznane za przejaw

religijnej ofiary.
A propos współczesnych nam ludów pierwotnych - warto dodać rzecz

niesłychanie ważną: zachowały one nieskażoną politeizmem wiarę w jednego

background image

Boga, Stwórcę i Pana świata oraz człowieka. Ilustracją niech będzie

modlitwa Pigmejów z zachodniego Konga:
Tobie, Stwórco, Tobie, Potężny,

składam w ofierze tę nową roślinę,
nowy owoc starego drzewa.

Ty jesteś Panem, my Twymi dziećmi,
Ty, Stwórco, Ty, Panie.

Etnologowie - uczeni zajmujący się ludami pierwotnymi - stwierdzając u
nich wiarę w jednego osobowego Boga, podkreślają przy tym, że wiara ta,

czyli monoteizm, nie rozwinęła się drogą ewolucji z politeizmu, czyli
wyznawania wielobóstwa, ale została im przekazana od najdawniejszych czasów

przez przodków w czystej, nienaruszonej formie.
Przed około 5000 lat pojawiają się społeczności o ukształtowanej wyższej

kulturze. Powstają pierwsze miasta jako ośrodki rządów, kultu i
cywilizacji. Epokowym wynalazkiem stało się pismo. Odtąd myśl ludzką

przekazuje się nie tylko ustnie.
To wszystko można kolejno zaobserwować w Mezopotamii i Egipcie, w Indiach

i Chinach, w Meksyku, Peru, Grecji i Rzymie. Świątynie, statuy, pieśni i
hymny - to pomniki religijności tych ludów. Ogólnie ujmując, wielkie

kultury starożytności charakteryzują się politeizmem. Ale nawet w
wielobóstwie, np. Egipcjan, Greków czy Rzymian, istnieje przynajmniej

niewyraźne przeczucie, a może i tęsknota za Najwyższym - za Absolutem
(Egipt - Słońce, Grecja - Zeus, Rzym - Jowisz).

Pomimo swoich błędów religie politeistyczne dawały milionom ludzi
niepełne, ale rzeczywiste przeżycie tajemnicy Boga; ponadto mobilizowały do

podejmowania wielu obowiązków moralnych.
Hinduizm, czyli braminizm - obok buddyzmu, uniwersalizmu chińskiego i

islamu - należy do tych wielkich religii świata, które i dziś oddziałują na
miliony swoich wyznawców. Powstanie braminizmu łączy się z przybyciem do

Indii ludów aryjskich ok. 1500 r. przed Chrystusem i ich zmieszaniem się z
ludnością tubylczą.

Czym jest hinduizm Gandhi - wybitny przywódca współczesnych Indii -
odpowiedział: Hinduizm jest nieustannym poszukiwaniem prawdy. Poznaliśmy

negację Boga, nigdy - negacji prawdy! W hinduizmie można znaleźć elementy
pierwotnego politeizmu połączone z subtelnymi spekulacjami filozoficznymi.

Dlatego jest rzeczą wręcz niemożliwą ukazanie Boga braminizmu.
Jak przezwyciężyć świat i ludzkie życie, które stanowi ułudę i źródło

cierpienia? Jest to możliwe za pośrednictwem wyrzeczenia się i
uwewnętrznienia (Advaita-Vedanta) albo dzięki określonym ćwiczeniom

koncentracji (Samkhya i Yoga).
Wyzwolenie człowieka polega na tym, że Ja (Atman) rozpływa się we

Wszystkim (Brahman). Kto nie dba o swoje uwewnętrznienie i uduchowienie,
ten będzie musiał po śmierci - stosownie do swych ziemskich czynów (Karma)

- wcielić się w zwierzę. Tak więc wędrówkę dusz - metempsychozę - łączy
braminizm z pojęciem kary lub nagrody w życiu pośmiertnym stwarzając w tym

celu specjalną hierarchię wcieleń. Kresem wędrówki jest sam Brahma.
Tylko nieliczni byli w stanie wprowadzić w życie surowe wymagania

braminizmu. Około 560 r. przed Chrystusem pojawia się w Indiach człowiek
imieniem Budda ("Oświecony"), który stawia bardziej umiarkowane wymagania

moralne: wyzwoli człowieka nie wyrzeczenie się, lecz równowaga między
umiejętnością życia a zaparciem się samego siebie. Równowaga wprowadzi

pokój i pogodę, także i w życie obecne.
Buddyzm przyjmuje od braminizmu wędrówkę dusz i rozpłynięcie się w

nicości (Nirwana). Jednakże cechą wyróżniającą buddyzm jest jego krańcowy
praktycyzm: Idź naprzód i nie szukaj tego, co nie istnieje poza tym, co

istnieje. Czyń sam, i to własnymi siłami.
Oto propozycja samowyzwolenia się człowieka z wszelkiego cierpienia i

bólu. Ale jak je osiągnąć?
Budda proponuje osiem dróg, które mają zaprowadzić człowieka do pełnego

szczęścia, czyli Nirwany. Pierwszą jest jasne rozeznanie rzeczywistości:
ból rodzi się z pragnienia zmysłowych doświadczeń i z pragnienia doczesnego

życia. Drugą - właściwe odniesienie się do bliźnich, pełne życzliwości i
bezinteresowności, a przy tym wstrzymanie się od złego nastawienia wobec

drugiego człowieka.

background image

W taki oto sposób rozwija Budda szlachetną doktrynę moralną o

samowyzwoleniu. Osiąga się je własnymi siłami, czyniąc innym dobrze. O Bogu
w buddyzmie się nie mówi. I to stanowi najsłabszy punkt buddyzmu. Jego

system religijny jest w dużym stopniu niezrozumiały. Jedni widzą w
buddyzmie szczególną postać wielobóstwa - henoteizm (raz jeden, raz drugi

bóg wysuwa się na czoło), inni ukryty monoteizm czy panteizm - Bóg
utożsamiony ze światem; są także tacy, którzy dostrzegają w buddyzmie

ateizm. Z praktycznego punktu widzenia trudno tym ostatnim odmówić
słuszności, gdyż Budda nigdy nie mówi o Bogu, zaś bogowie, o jakich

wspominają buddyści, nie mają w sobie nic boskiego; ponadto człowiek
niczego się od Boga nie spodziewa, lecz zawdzięcza wszystko sobie.


*


W starożytnych Chinach spotykamy się z dwoma nurtami światopoglądowymi.

Nurt pierwszy akcentuje wielobóstwo, drugi - reprezentuje pogłębioną
refleksję filozoficzną. Można jednak wskazać wspólne łożysko obu tych

nurtów, które przyjęto nazywać "uniwersalizmem chińskim". Czym jest ten
uniwersalizm?

Uniwersalizm chiński (od universum - wszechświat) to pogląd, dla którego
centrum uwagi stanowi wszechświat ze wszystkimi swymi składnikami i

zjawiskami i który pragnie wprowadzić harmonię między niebem, ziemią i
ludźmi.

(Na czele "idealnego porządku" stał władca chiński zwany "Synem nieba".
Po okresie rozbicia na walczące z sobą państewka, Chiny stały się

jednolitym, silnie zespolonym państwem. Owo wyobrażenie o władcy jako "Synu
nieba" przekształciło się w polityczny system kultu państwowego, w którym

władca pełnił funkcje sakralne i polityczne. System ten utrzymał się aż do
obalenia dynastii mandżurskiej w i912 r.).

Pierwotna jedność wszechświata podzieliła się na dwie siły: Jang i In.
Jang to siła jasna, ciepła, ruchliwa, męska. Natomiast In jest ciemna,

zimna, spokojna, przyjmująca, żeńska. Obie siły są konieczne, istnieją
zawsze obok siebie i wzajemnie się przenikają. Wszystko rodzi się z ich

harmonii, ale i z napięcia istniejącego między nimi. Najpierw z Jang
powstaje niebo, a z In tworzy się ziemia, z kolei obie te siły dają

początek wszystkiemu, co istnieje. Także pory roku są manifestacją tych
sił: lato - Jang, zima - In.

Uniwersalizm chiński utrzymuje, że dzieje świata toczą się cyklicznie. Z
jednej strony cykl od prajedni wszechświata ku stworzeniu wszystkich

rzeczy, z drugiej strony powrót kosmosu do pierwotnej jedności. Oba cykle
następują po sobie bez końca.

Siła kierująca wszystkim nazywa się Tao ("droga", "tor", "życie"). Tao
znajduje się już w prajedni. Tej sile zawdzięcza wszechświat całą harmonię

przyrody, moralności, obrzędów. Poszukiwanie Tao oznacza poszukiwanie
jedynie słusznej drogi życia. Uniwersalizm chiński można by nazwać

taoizmem, gdyby nie fakt, że ta nazwa została zarezerwowana dla szczególnej
jego postaci. Albowiem około 500 r. przed Chrystusem uniwersalizm chiński

rozszczepił się na dwie gałęzie: konfucjanizm i taoizm.
Konfucjusz (551-479 przed Chr.) połączył poglądy tradycji dotychczasowej

z własnymi przemyśleniami. Cechuje go kult przodków i praktyczne podejście
do życia. Jest przede 'wszystkim etykiem. Kładzie nacisk na samokontrolę

człowieka, uczciwość i dobroć. Zapytano Konfucjusza: Czy istnieje jakieś
jedno słowo, według którego można kierować całym swoim życiem?

Odpowiedział: Miłość bliźniego. Czego sam nie chcesz dla siebie, tego nie
czyń nikomu innemu.

Druga forma uniwersalizmu chińskiego jest bardziej kontemplatywna i
mistyczna. Zmierza ona do wolnej od żądz, spokojnej kontemplacji

praprzyczyny wszystkich rzeczy. A więc liczy się nie studiowanie
starożytnych ksiąg, nie wiedza ani moralne zasady czy wpływanie na bieg

wydarzeń. Mędrzec, wolny od pragnień, winien zgłębiać praprzyczynę, co
przyniesie mu ukojenie. Twórcą tej doktryny był Lao-Tse.

Wpływ uniwersalizmu chińskiego na ludzką mentalność jest obecnie poza
terytorium Chin bardzo słaby, a w samych Chinach myśl tradycyjna znajduje

się w trudnej konfrontacji z doktryną materialistyczno-maoistowską.

background image

Islam, religia rozpowszechniona przede wszystkim w krajach arabskich,
pochodzenie swoje zawdzięcza Mahometowi, kupcowi z arabskiej Mekki (570-632

po Chr.). Islam to swoista synteza wierzeń arabskich z pewnymi elementami
religii żydowskiej i chrześcijańskiej. Jedno wszakże nie ulega wątpliwości:

wiara w jednego Boga.. Stwórcę - Allacha.
Koran - święta księga mahometan - nakłada na wiernych pięć podstawowych

obowiązków. Pierwszy stanowi wyznanie wiary: Nie ma innego Boga prócz
Allacha, a Mahomet jest Jego prorokiem. Drugi - modlitwa odmawiana pięć

razy dziennie twarzą zwróconą w stronę Mekki. Jałmużna, podatek kościelny,
post w miesiącu Ramadan i przynajmniej raz w życiu pielgrzymka do Mekki -

oto dalsze obowiązki muzułmanina, wyznawcy islamu.
"Wojna święta" z niewiernymi, zwłaszcza z "giaurami", czyli

chrześcijanami, była praktycznie dawniej szóstym obowiązkiem mahometan;
obecnie pojmuje się ją jako walkę duchową.

Muzułmanie gromadzą się w piątek - dzień święty mahometan - w meczecie na
wspólną modlitwę bez muzyki; w meczetach brak również wizerunków

religijnych. Wierzą w życie wieczne i powtórne przyjście Chrystusa, którego
uważają za proroka, jednakże niższego od Mahometa. Powszechnie znany jest

fakt, iż islam dopuszcza wielożeństwo.
Ten pobieżny rzut oka na islam ukazuje, że jego doktryna jest jasna,

podobnie jak i obowiązki. Najważniejsza jednak wartość islamu - to jego
czysty monoteizm.


*


Co sądzić o tych różnych przejawach i rodzajach religii, także

współczesnego człowieka? Trzeba je uznać za dowód swoistego zmysłu
religijnego człowieka. Te różne postacie religii są wyrazem poszukiwania

jedynego prawdziwego Boga, często po omacku, w sposób nieświadomy.
Czyż możliwe byłoby, aby dobry Bóg i Ojciec wszystkich ludzi nie pamiętał

o tych, co bez własnej winy, nie znając Ewangelii i Kościoła Chrystusowego,
szczerym sercem jednak Go szukają i wolę Jego przez nakaz sumienia starają

się wypełniać?
Chrześcijanie wierzą, że Bożym planem zbawienia objęci są wszyscy

wyznawcy jedynego i miłosiernego Boga, który sądzić będzie ludzi w dzień
ostateczny. Co więcej, chrześcijanie są przekonani, że także ci, co szukają

Boga po omacku albo bez własnej winy w ogóle nie doszli do wyraźnego
poznania Boga, a wiodą uczciwe życie - również dostąpią zbawienia.

Nam, chrześcijanom, dane zostało światło Ewangelii bez naszych zasług a
tylko z Bożej dobroci i łaskawości. Wraz ze św. Pawłem i pierwszymi

wyznawcami Chrystusa możemy powtórzyć:
"Wiemy dobrze, że nie ma na świecie ani żadnych bożków, ani żadnego boga,

prócz Boga jedynego. A choćby byli na niebie i na ziemi tak zwani bogowie -
jest zresztą mnóstwo takich bogów i panów - dla nas istnieje tylko jeden

Bóg, Ojciec, od którego wszystko pochodzi i dla którego my istniejemy, oraz
jeden Pan, Jezus Chrystus, przez którego wszystko się stało i dzięki

któremu także my jesteśmy" (1 Kor 8, 4-6).


Kim jest Bóg

Na to pytanie, stanowiące o istocie religii i religijnego życia, każdy
człowiek szuka odpowiedzi i jakąś odpowiedź sobie daje. Nawet wówczas, gdy

przeczy istnieniu Boga i uważa Go za wytwór ludzkiej wyobraźni.
Pytanie, kim jest Bóg, trzeba zadawać sobie stale, nigdy bowiem nie da

się na nie odpowiedzi wyczerpującej i nigdy nie zgłębi bez reszty tego, co
w odpowiedzi mówi wiara. Trzeba więc ciągle odbywać drogę od dziecięcych

wyobrażeń staruszka z siwą, długą brodą - do przekonania, że Bóg jest Tym,
Którego wyobrazić sobie w żaden sposób nie można; od katechizmowego

określenia, że Bóg jest to duch nieskończenie doskonały - do przekonania,
że każde określenie powie nam raczej, kim Bóg nie jest (nie jest

skończony), aniżeli kim Bóg jest naprawdę.

background image

Droga, która wprawdzie wiedzie do poznania Boga, nie jest jedynie drogą

uczenia się o Bogu i zastanawianiu się nad tym, co podaje wiara i podsuwają
własne przypuszczenia, ale raczej polega na obcowaniu z Bogiem, modlitwie i

usiłowaniu, by żyć tak, jak On chce, to znaczy jak najzgodniej ze swym
sumieniem. U kresu tej drogi można dojść do takiego poznania Boga, jakie

jest człowiekowi dostępne, ale będzie to raczej poznanie podobne do
znajomości kogoś bliskieqo i kochanego, aniżeli uczona definicja. Poznanie

niewyrażalne.
Ks. Andrzej Zuberbier, Dogmatyka w zarysie, Księgarnia Św. Jacka 1969, s.

70.


Dobra wola w szukaniu Boga

Aby znaleźć Boga, trzeba Go szukać.
Aby Boga szukać, trzeba o Nim myśleć, trzeba Go pragnąć.

Możemy nieraz spotkać studentów, którzy szukają czegoś, ale sami nie
wiedzą, czego szukają i za czym tęsknią. Wtedy trzeba im pomóc. Wnet

dowiedzą się, czego szukają. Powoli sami w sobie odkrywają żywy głód wiary.
Wtedy trzeba dobrą wolę studentów sprowadzić na właściwy tor. Może to trwać

nawet bardzo długo. Nia trzeba się zrażać. Ich dobra wola już się zwraca w
kierunku Najwyższego Dobra, dla którego jesteśmy stworzeni.

P. Arrupe, Japonia, której nie znamy, WAM 1970, s. 348.


Dawać świadectwo

Na czym, to świadectwo polega?... Życie prawdziwie chrześcijańskie jest
tym pierwszym i zasadniczym świadectwem, jakie odnowiony przez Sobór

chrześcijanin, z jak największą świadomością oraz w sposób bardzo
zdecydowany, winien dawać.

Jest to sprawa oczywista i wielka. Bo świadczyć Chrystusowi życiem swoim,
to znaczy przede wszystkim w pełni i mocno trwać przy Jego słowie i Jego

Kościele, a to domaga się wiary mocnej i stale ożywionej, osobistej i
kochanej. Czymże byłoby to świadectwo bez uprzedniego istotnego warunku?

Trzeba się opowiedzieć przez wiarę za Chrystusem; musimy być w zgodzie sami
z sobą, praktykując wiarę. Świadectwo wymaga uzgodnienia myśli z

działaniem, wiary z uczynkami. Chodzi o świadectwo naszego własnego
postępowania, to znaczy chodzi o styl, o formę i o poszczególne zasady,

jakie chrześcijanin głosi przez swój sposób sądzenia i działania.
Powinno się rozpoznać, że ktoś jest chrześcijaninem, po sposobie jego

życia, zanim się go jeszcze usłyszało. To spokojne, jakieś naturalne i
odpowiadające człowiekowi apostolstwo przykładu dostępne jest dla

wszystkich. Jest ono obowiązkiem wszystkich, bardziej dzisiaj konieczne niż
kiedykolwiek. Trzeba być kaznodzieją w milczeniu przez prostotę i

promieniowanie życiem...
Wierny żyje pośród społeczności; zanim jeszcze zacznie spełniać jakąś

apostolską działalność, winien on wokół siebie promieniować swą tajemnicą,
wiarą swoją. Życie jego powinno się przejawiać jako pojęte i przeżywane

wedle prawdziwej, dobrej, uczciwej i szczęśliwej zasady Chrystusowej. A
ten, kto uważałby, że osobowość swoją chrześcijańską ma ukrywać ze względu

na środowisko świeckie, w którym żyje, ten ustępowałby przed starej pamięci
"względem ludzkim" i zasłużyłby na wyrzut Zbawiciela: "Kto się mnie zaprze

przed ludźmi, tego i ja zaprę się przed Ojcem moim, który jest w
niebiesiech".

Wiara domaga się, by ją wyznawano. Również stosunek wiary do praktycznej
działalności, kto ją posiada, ujawnia, że wiara nie pozostaje w nim bierna

i statyczna, ale jest zasadą jego życia moralnego.
Paweł VI, Trwajcie mocni w wierze, WAM 1970, s. 72 n.


background image

Liczby


... Chrześcijan jest na świecie 1 200 milionów, czyli ponad 30% ludności

świata, z czego katolików ponad 140 mln, co stanowi przeszło 18% ogółu
ludności, prawosławnych 250 mln i tyleż samo wyznawców różnych gałęzi

protestantyzmu. Kapłanów katolickich jest 410 tys., czyli przeciętnie jeden
kapłan przypada na ok. 1700 wiernych. Osób zakonnych niekapłanów (siostry i

bracia zakonni) jest 1,055 mln.
Są to dane z końca 1974 r.

... Wyznawców wielkich religii pozachrześcijańskich szacuje się liczbowo
następująco: buddyści 700 mln wyznawców, mahometanie 600 mln, hinduiści 500

mln, konfucjaniści 400 mln, animiści (głównie Afryka) 80 mln, szintoiści
(Japonia) ok. 20 mln, mozaiści (Żydzi) kilka mln. Bez określonej

przynależności religijnej - ok. 5% ludności świata.
... 94% Amerykanów USA deklaruje się jako wierzący w Boga, 69% wierzy w

życie pozagrobowe. Wśród młodzieży w wieku 18-29 lat 90% określa się jako
wierzący w Boga, przy czym za największą wartość religii młodzież uznaje

inspirację do służenia innym ludziom.
... 95,5% mieszkańców Irlandii przyznaje się do wiary w Boga, 91%

dorosłych katolików uczęszcza przynajmniej raz w tygodniu na Mszę św. Jest
to chyba najwyższy procent na świecie.

Dane z prasy katolickiej


5. Ślady Boga we wszechświecie

Edison, który żywi najgłębszy
szacunek i największy podziw dla

wszystkich inżynierów, łącznie
z Panem Bogiem...

Tomasz A. Edison

Te zaskakujące słowa skreślił Edison - twórca fonografii i żarówki
elektrycznej, posiadacz ponad 1000 patentów - w złotej księdze wieży

Eiffla. Choć wiele lat upłynęło od jej powstania - skonstruowana została ze
stali w 1889 r. - do dziś wieża Eiffla jest atrakcją dla zwiedzających

Paryż i jedną z "wizytówek" stolicy Francji. Cóż za przyjemność oglądać
panoramę ośmiomilionowej metropolii z wysokości 300 metrów!

Łatwo się zgodzić z pierwszą połową wypowiedzi Edisona. Bo i ciebie, i
mnie ogarnia podziw dla umiejętności konstruktorów rakiet i statków

kosmicznych, dla twórców urządzeń wdzierających się w głąb ziemi i oceanów.
A jednocześnie przyzwyczailiśmy się już do zdobyczy technicznych. Gdy

oglądamy codzienny program telewizji, trudno nam uwierzyć, że dopiero około
30 lat temu stała się ona zdobyczą ogółu. Radio, samochód, lodówka, telefon

odkurzacz stały się nieodłączną cząstką naszej codzienności. To fakt -
jesteśmy zafascynowani techniką, twórczą myślą inżynierów i wynalazców. Bez

ich osiągnięć nie wyobrażamy sobie życia.
Ale czy Pana Boga można nazwać Inżynierem, Architektem świata...?

Oto pytanie, na które spróbujemy razem poszukać odpowiedzi. Być może
będzie to dla ciebie wyważanie otwartych drzwi. Po prostu już wcześniej

przemyślałeś tę sprawę. Proszę, miej cierpliwość. Obok ciebie znajduje się
sporo młodych ludzi, dla których nie jest to wcale ani jasne, ani proste.

Są z pewnością i tacy, co daremnie od dłuższego czasu pasują się z tym
problemem. A może i ty, przemyślawszy na nowo sprawę, potrafisz skuteczniej

im pomóc?
Przypatrzmy się najpierw różnym dziwom przyrody, nie uczynionym ani

ludzkim rozumem, ani ludzką ręką i zapytajmy z kolei: Skąd się te dzieła
wzięły? Powołał je do istnienia przypadek, przyroda czy rozum stwórczy?

Zachwycasz się kopalnią soli w Wieliczce. Bo to i dawna, sięgająca czasów
błogosławionej Kingi, żony księcia Bolesława Wstydliwego z okresu najazdów

tatarskich w XIII w., i sławna, a wciąż dostępna dla turystów, czynna
wydobywczo i niosąca zdrowie astmatykom. Ale czy oglądałeś ziarnko soli pod

mikroskopem? Sól kuchenna, jak wszystkie minerały o budowie krystalicznej,

background image

łącznie z drogocennymi diamentami, posiada zawsze ten sam kształt

kryształków i tę samą budowę. Skąd się to bierze?
Poeci wielokrotnie opiewali płatek śniegu jako swego rodzaju arcydzieło.

A czy nie zdumiewa nas mróz rzeżbiący na oknach misterne kwiaty,
fantastyczne rośliny?

Idąc w góry wkładamy specjalne turystyczne obuwie. Ale żaden taternik nie
dorówna musze czy pszczole. Łapka pszczoły spełnia różne funkcje zależnie

od potrzeby. Na gładkiej powierzchni staje się ssawką, w miejscach
chropowatych - haczykiem. Aby oderwać ssawkę, owad wydziela specjalny płyn.

Oglądając uważnie minerały, płatki śniegu, budowę owada, dostrzegamy ład,
coś zupełnie niepodobnego do stosu np. kurzu nagromadzonego przypadkowo w

kącie. Zauważamy też zadziwiającą celowość organizmów żywych, którym się z
kolei bliżej przypatrzymy. Skąd to wszystko?

Widziałeś już 20-30-piętrowe wieżowce. Słyszałeś o słynnych drapaczach
chmur z Nowego Jorku. Ale czy wiesz coś o domach wysokich na 1700 m, a więc

równych wysokości Babiej Góry w Beskidzie Zachodnim? Oczywiście nie mogłeś
nic słyszeć, bo dotąd jeszcze budowniczowie takich domów nie wznieśli. Może

nasze wnuki czy prawnuki...
Otóż termity, owady o wielkości mniejszej od 1 cm, budują domy-miasta

przeszło tysiąc razy większe od siebie. A więc nasze wnuki czy prawnuki
zaledwie zrównają się w osiągnięciu z malutkimi owadami.

A jacy to uniwersalni budowniczowie! Termity potrafią właściwie wszystko.
Jednocześnie są górnikami, robotnikami ziemnymi, murarzami, dekarzami, ba,

nawet wytwórcami cementu. Za pomocą śliny umieją spajać drzewo, glinę,
różne odpadki, nawet własne odchody, wytwarzając beton-polepę, aby zbudować

zewnętrzne mury, nierzadko grube na 80 cm, i wyprodukować coś podobnego do
eternitu, używanego jako ścianki wewnętrznych pomieszczeń. Drążąc

korytarze, połykają termity drzewne przeszkody, trawią je i z kolei,
przetrawione, wykorzystują do dalszej konstrukcji.

Pośrodku pałacu-miasta mieszka królowa, która znosi 20 jajeczek na
minutę, a więc 10 milionów jajeczek rocznie. Jedna grupa termitów karmi

królową, podając jej częściowo strawioną papkę. Inna grupa, ustawiając się
"gęsiego", odbiera jajeczka. Odrębna grupa karmicielek pielęgnuje młode od

chwili ich wyklucia, karmiąc je w zależności od tego, kim będą w
przyszłości: królową, robotnikami czy żołnierzami. Większość zostanie

robotnikami, tylko 2-10% populacji przejmie funkcje żołnierzy. Już jako
dojrzałe owady-żołnierze są nadal karmione przez robotnice. Ze swej strony

rewanżują się tym, że chronią i bronią robotników przy pracy. Posiadają
bowiem potężne szczęki-szczypce, którymi przecinają wroga. Pewne gatunki

porażają napastnika trującym płynem wyrzucanym specjalnym ryjkiem. Niektóre
termity są przygotowywane do zastąpienia jedynej pary rodziców owej licznej

rodziny. Ostateczne "pasowanie" do godności rodziców następuje dopiero po
śmierci poprzedników.

Drewno jest pożywieniem trudnym do strawienia. W jelitach niektórych
termitów znajdują się bakterie. Na mocy niepisanej umowy termity zapewniają

bakteriom wyżywienie, mieszkanie i opał, w zamian za co bakterie
umożliwiają swym gospodarzom trawienie drewna. Termity pozbawione bakterii

giną z głodu, chociażby były pozornie syte.
Czy nie jest to wszystko mądrze pomyślane?


Z całej przyrody najbardziej może zadziwia budowa organizmu ludzkiego.

Weźmy "pod lupę" tylko nasze oko i serce.
Oko. Pierwszy telewizor na świecie przekazujący do mózgu wykonane przez

siebie zdjęcia. Najstarszy aparat fotograficzny świata. Oko zawiera ciemnię
optyczną i siatkówkę, która pełni rolę kliszy fotograficznej, rejestrującej

wszystko, co oglądamy. Ten aparat potrafi zrobić dziesięć różnych zdjęć na
sekundę i nastawić się za każdym razem na nowo: 700 tysięcy zdjęć na dobę.

Klisza oka jest tak czuła i precyzyjna, że jeden milimetr kwadratowy
siatkówki przyjmuje 30 tysięcy różnych bodźców świetlnych. Nie każdy film

daje kolorowe zdjęcia. Oko nasze natomiast zawsze dokonuje zdjęć barwnych.
A po co mamy dwoje oczu? Abyśmy mogli ująć trójwymiarowość przedmiotów.

Osobną, niemniej ważną funkcję spełniają w oku powieki, będące
automatycznym włącznikiem i wyłącznikiem oraz przemywające za pomocą łzy

nasze oczy, dalej: soczewka złożona z miliardów komórek, kilka różnych

background image

mięśni obracających nasze oko we wszystkich kierunkach.

Serce. Wielkości pięści, a więc około 10 centymetrów długości i 6
centymetrów szerokości. Waży około 280 gramów. Serce to pompa o czterech

tłokach, działających parami. Pracuje bez przerwy dzień i noc. Wykonuje
dziennie sto tysięcy uderzeń, tak że krew co trzynaście sekund całkowicie

okrąża nasze ciało. Mimo bezustannego bicia serce tak jest urządzone, że po
każdym uderzeniu odpoczywa, co daje na dobę 12 godzin pracy i 12 godzin

odpoczynku. Zbudowane jest z bardzo wytrzymałych włókien, otoczonych
podwójną błoną. Posiada samoczynny aparat, który przyspiesza lub hamuje

tempo uderzeń, zależnie od potrzeb.
Oko i serce, choć tak ważne, to tylko dwa spośród wielu organów naszego

ciała. Jest w nim również centrala telefoniczna - mózg, telegraf bez drutu
- ucho, przetwórnia pokarmów - żołądek i wątroba, urządzenie oczyszczające

- nerki, czy wreszcie aparat oddychania - płuca. Każdy z tych narządów
spełnia ściśle określoną, wyspecjalizowaną funkcję, a przecież wszystkie

podporządkowane są nadrzędnej całości - sprawności i zdrowiu organizmu
ludzkiego.

Kto te organa tak mądrze urządził i powiela z precyzyjną dokładnością u
wszystkich ludzi, tak iż student medycyny może przygotować się do leczenia

każdego człowieka?

Spoglądasz na roziskrzone niebo. Miliardy migotliwych gwiazd. Cieszysz
się, że potrafisz odszukać Wielki Wóz, Gwiazdę Polarną, czasem Wenus czy

Marsa... Kiedyś Babilończycy - bo to oni zapoczątkowali astronomię -
wychodzili na płaski dach swych domów i uważnie śledzili ruchy planet. Czy

tylko z ciekawości poznania świata? Także z pragnienia odczytania własnego
losu z położenia planet. Horoskopy z ilustrowanych magazynów - to właśnie

pozostałość po tych przekonaniach i usiłowaniach ludzi starożytnego świata.
W przekonaniu starożytności i średniowiecza "sfery niebieskie" obracały

się wokół nieruchomej Ziemi. Dopiero Kopernik udowodnił prawdziwość
heliocentryzmu. Wiedza o wszechświecie zadziwiająco się poszerza. Dziś

wiemy, że prócz Układu Drogi Mlecznej, czyli naszej Galaktyki, do której
należy Słońce wraz z Układem Słonecznym, istnieją także mgławice

pozagalaktyczne, czyli po prostu inne galaktyki. Wiemy także, że owe
galaktyki oddalają się od nas, co świadczy o rozszerzaniu się wszechświata.

Na przykład galaktyka NGC 271, odległa od nas o 700 tysięcy lat świetlnych,
ucieka z prędkością 190 km/sek. Znając odległości i prędkości ucieczki

galaktyk, próbuje się wyliczyć wiek wszechświata, czyli podać, ile lat temu
wszystkie galaktyki znajdowały się w jednym "punkcie". Wiek wszechświata

ocenia się na kilkanaście miliardów lat. Stary jest nasz kosmos...
Choć wiele już wiemy o wszechświecie, ogarniamy zaledwie znikomą cząstkę

jego tajemnic.
Skąd się wzięły wszystkie owe ogromne ciała niebieskie? Kto je puścił w

ruch z taką precyzją, po ściśle wyznaczonych torach i szlakach?
Przypadek, przyroda czy Rozum Stwórczy?

Wiele nam mówią nauki ścisłe o niezmierzonym bogactwie form przyrody
martwej i ożywionej. Prześledziliśmy jedynie maleńki wycinek. Ale i to

wystarczy, by zapytać, skąd się bierze owo bogactwo form życia i istnienia,
niezaprzeczalna celowość w budowie organizmów żywych, precyzja praw natury?

Przypadkiem? To tak, jakby ktoś powiedział posiadaczowi "fiata"-malucha:
on nie powstał w fabryce w Bielsku-Białej, lecz przypadkowo zmontował się

na ulicy...
- Dlaczego kura wysiaduje jaja przez 21 dni, a struś przez 45 dni? - Bo

takie jest prawo przyrody. Dlaczego nietoperz posiada radar w nosie? - Bo
tak przyroda obdarzyła nietoperza.

Takie jest najczęstsze tłumaczenie istniejących zjawisk.
Tymczasem człowiek dojrzały - nie tylko dziecko - pragnie wiedzieć:

Dlaczego jest tak, a nie inaczej, skąd się coś bierze i dokąd zmierza? Sama
przyroda i nauki przyrodnicze nie udzielają nam na te pytania odpowiedzi.

Po prostu przekracza to ich kompetencje i możliwości.
A trzecia odpowiedź? Skoro "fiat" powstaje nie przypadkiem, ale w fabryce

zaplanowanej, urządzonej, obsługiwanej pracą i myślą człowieka, to czyż tym
bardziej bezkresny kosmos mógłby istnieć, żyć, funkcjonować bez jakiegoś

genialnego Rozumu, wspaniałego Inżyniera i Architekta? Albowiem tam, gdzie

background image

jest rozum, myśl, to już nie jest coś, lecz Ktoś.

Ponieważ wszystko to jest tak dobrze urządzone, czyż nie jest jasnym ze
zjawisk natury, że musi istnieć niecielesna, żywa, inteligentna i

wszechobecna Istota, która w przestrzeni nieskończonej świadomością swą
przenika wszystkie rzeczy, aż do ich najbardziej ukrytych tajników, i

rozumie je całkowicie w swej bezpośredniej obecności? - pyta Izaak Newton.
Ludzkość od niepamiętnych czasów nazywa tę stwórczą istotę Panem niebios

i ziemi, Ojcem wszystkiego - Bogiem Stwórcą.
Kto nie dopuszcza myśli o Rozumie Stwórczym wszechświata, kto w ogóle

wyklucza z góry istnienie Boga Stwórcy, który kiedyś powołał wszystko do
istnienia i życia i nadal podtrzymuje świat w jego egzystencji - ten

skazuje siebie na absurd lub przypisuje cechy Boskie materii czy
przyrodzie.

Wszechświat - to księga. Zawiera ona tyle wspaniałych rozdziałów, ile
jest stworzeń, i naucza nas prawdy bez kłamstwa. Toteż, gdy ktoś zagadnął

Arystotelesa, od kogo nauczył się tylu pięknych prawd, on odparł: Od samych
rzeczy, gdyż one nie umieją kłamać (św. Tomasz z Akwinu).

Każde dzieło przyrody - to ślad obecności największego Inżyniera i
Architekta świata, który jest naszym najlepszym Ojcem.



Pieśń


Czego chcesz od nas, Panie, za Twe hojne dary?

Czego za dobrodziejstwa, którym nie masz miary?
Kościół Cię nie ogarnie, wszędy pełno Ciebie,

I w otchłaniach, i w morzu, na ziemi, na niebie.
Złota też, wiem, nie pragniesz, bo to wszystko Twoje,

Cokolwiek na tym świecie człowiek mieni swoje.
Wdzięcznym Cię tedy sercem, Panie, wyznawamy,

Bo nad to przystojniejszej ofiary nie mamy.
Tyś Pan wszytkiego świata, Tyś niebo zbudował

I złotymi gwiazdami ślicznieś uhaftował;
Tyś fundament założył nieobeszłej ziemi

I przykryłeś jej nagość zioły rozlicznemi.
Za Twoim rozkazaniem w brzegach morze stoi,

A zamierzonych granic przeskoczyć się boi;
Rzeki wód nieprzebranych wielką hojność mają,

Biały dzień, a noc ciemna swoje czasy znają.
Tobie k'woli rozliczne kwiatki Wiosna rodzi,

Tobie k'woli w kłosianym wieńcu Lato chodzi.
Wino Jesień i jabłka rozmaite dawa,

Potem do gotowego gnuśna Zima wstawa.
Z Twej łaski nocna rosa na mdłe zioła padnie,

A zagorzałe zboża deszcz ożywia snadnie;
Z Twoich rąk wszelkie źwierzę patrza swej żywności,

A Ty każdego żywisz z Twej szczodrobliwości.
Bądź na wieki pochwalon, nieśmiertelny Panie!

Twoja łaska, Twa dobroć nigdy nie ustanie.
Chowaj nas, póki raczysz, na tej niskiej ziemi;

Jedno zawżdy niech będziem pod skrzydłami Twemi!
Jan Kochanowski (1530-1584)



6. Czy Bóg mnie szuka?


Spotkałem Cię, kiedym odwrócił się w drodze,

bowiem przez całe życie krok w krok szedłeś za mną.
Leopold Staff


Tak bardzo prosiłeś Boga o łaskę dla swoich bliskich czy dla siebie.

Wkładałeś w tę modlitwę całego siebie. Tymczasem wydawało ci się, że słowa

background image

twe padają w czeluść bezdennej studni. Nie dosłyszałeś odpowiedzi. Prośba -

wydawało ci się - bez echa... Kiedy indziej byłeś świadkiem bezprawia i
gwałtu. Więcej, zdaje ci się, że niesprawiedliwość niemal z reguły bierze

górę nad uczciwością. I ten triumfalny chichot zła nad dobrem drażni cię
nieustannie. I słyszysz głos: Gdzież jest ten twój Bóg - Najwyższy Władca i

Suweren świata?
Choć twoja wiara bywa poddawana próbie, ty jednak trwasz przy Bogu, który

milczy i wydaje się być tak daleki od nas i od świata. Słusznie rozumujesz:
On wydaje się daleki, bo jest całkiem Inny, niż nasze o Nim wyobrażenia.

Wiesz jednak z historii i ze współczesności, że człowiek w dążeniu do
"przybliżania" sobie Boga posuwa się aż do tworzenia sobie bożków. Pragnie

dosięgnąć ich zmysłami i mieć ich blisko siebie. Izraelski cielec ze złota
czy egipski byk Apis, kult słońca czy tajemniczej siły przyrody lub władcy

- oto przykłady takiego usiłowania.
I właśnie z racji tych tendencji do antropomorfizowania Boga, to jest

wyobrażania Go sobie na sposób ludzki, i z powodu bałwochwalstwa istniał w
Izraelu zakaz robienia wizerunków Boga (obrazów, rzeźb). Pismo św. wciąż

mocno podkreśla "inność" Boga i Jego "ukrytość". Najbardziej wyraźnym tego
świadectwem jest wypowiedź proroka Izajasza z VII w. przed Chrystusem:

"Prawdziwie Tyś Bogiem ukrytym,
Boże Izraela, Zbawco!" (Iz 45, 15).

To nie tylko stwierdzenie, to pochwała "inności" Boga! Jakby prorok
chciał powiedzieć: Jak to dobrze, że Ty jesteś niepodobny do ludzkich

tworów zwanych bożkami. Inny niż nasze pragnienie i pojęcia o Tobie. Nikt -
zda się mówić prorok - nie jest w stanie Tobą manipulować: ani władca, ani

człowiek możny, mający wpływy. Niepodatny jesteś na nasze kaprysy,
zachcianki. Inaczej reagujący na nasze prośby, niż nasz ciasny egoizm

pragnie Ci to zasugerować; inaczej - ale z pewnością pełniej - obdzielający
darami, niż o to błagają najszlachetniejsze porywy serca. Ukryty i

milczący, a przecież odpowiadający. I zawsze obecny. Tą obecnością, która
jest cichym, tajemniczym wsparciem Boga wybawiającego. Na razie od źródła

zła - grzechu, ale potem - od wszelakiego zła. Idący z człowiekiem w jego
udręczeniu i smutku, w jego radości i pokoju. Zawsze. A wtedy każda nasza

sytuacja ma sens i otwiera się ku ostatecznemu spełnieniu. Choć mrok
niepewności i niejasności wciąż nam towarzyszy. Ty zawsze jesteś. A więc

pierwszy byłeś - bo istniejesz bez początku. I zawsze będziesz - bo
istniejesz bez końca. Pierwsze i ostatnie słowo do Ciebie należy...

Bautista, zwycięzca chodu na 20 kilometrów na olimpiadzie w Montrealu,
klęknął na mecie i przeżegnał się. Meksykańczyk ów dał świadectwo o

obecności Boga w swoim życiu. Zimny racjonalista będzie przypisywał swój
sukces swoim umiejętnościom i nikomu więcej. Człowiek wierzący dotrze do

głównej i ostatecznej przyczyny tryumfu: sprawność mięśni i szybkość,
cierpliwość i wytrwałość, nie mówiąc o przysłowiowym łucie szczęścia -

będzie uważał za dar swojego Stwórcy i Pana, Boga tak całkiem Innego i
dalekiego, a przecież bliskiego.

Człowiek pragnie wiedzieć coś więcej o Bogu tak wielkim i różnym od
świata rzeczy. W tym miejscu jednak natrafia na nieprzezwyciężalną ludzkimi

siłami przeszkodę: przeczuwa istnienie Boga, więcej - poznaje rozumem Jego
istnienie, nie potrafi jednak wglądnąć w Jego tajemnicę, poznać, jaki On

jest.
Na szczęście Bóg wychodzi nam naprzeciw. Stopniowo, powoli odsłaniał

rąbek swojej tajemnicy. Nazywamy to objawieniem Bożym. Bóg objawiał się
poprzez szczególne swoje interwencje. O tych faktach wkroczenia Boga w

ludzką historię opowiada nam Pismo św. Jest ono w pierwszym rzędzie
historią dzieł Boga i dlatego nazywa się historią świętą, a dopiero na

drugim miejscu jest również historią czynów ludzkich. Dzieła Boże po
powołaniu Abrahama, wyzwolenie ludu izraelskiego więzionego w niewoli

egipskiej, przymierze Boga z tym ludem wziętym przez Niego na własność, a
co najważniejsze - wcielenie i zmartwychwstanie Jezusa. Co więcej, dzieła

te trwają nadal wśród nas. Wciąż żyjemy w "środku" historii świętej.
Zstąpienie Ducha Świętego w dniu Zielonych Świąt na apostołów rozpoczęło

dzieła Boże w Kościele. Jakie dzieła Sakramenty, nieomylne głoszenie
Ewangelii, nawrócenie i uświęcenie się człowieka - oto nieprzerwane dzieła

Boże. Zakończą się one Powszechnym Sądem i powtórnym przyjściem Chrystusa.

background image

Kim jest ów Bóg wciąż obecny w ludzkiej historii poprzez swoje dzieła,

które tworzą historię świętą?
Chrystus mówi nam o Bogu, swoim Ojcu, który jest także naszym Ojcem. Każe

apostołom modlić się do Ojca, który jest w niebiosach. On jest tak inny i
daleki, a jednak znający swe dzieci i ich potrzeby.

Jezus zwraca się w modlitwie do Boga jako swego Ojca: "Wysławiam Cię,
Ojcze, Panie nieba i ziemi, że zakryłeś te rzeczy przed mądrymi i

roztropnymi, a objawiłeś je prostaczkom. Tak, Ojcze, gdyż takie było Twoje
upodobanie" (Mt 11, 25-26). Chrystus przedstawia się jako Syn Boga Ojca i

jako Jego Wysłannik. Posiada On misję objawienia nam Ojca i pojednania nas
z Nim. Jezus pozostaje w stałej łączności z Ojcem poprzez Trzecią Osobę -

Ducha Świętego, którego obiecuje nam zesłać. Ojciec zwraca się do Chrystusa
poprzez Ducha Świętego w słowach: "Tyś jest mój Syn umiłowany, w Tobie mam

upodobanie" (Łk 3, 22; Mk 1, 11).
Św. Paweł również nie mówi o abstrakcyjnym Bogu, lecz o Ojcu, Synu i

Duchu Świętym. Całe posłannictwo Nowego Testamentu zawiera się w
następującym stwierdzeniu: Bóg Ojciec zesłał na ziemię swego Syna, który

umarł i zmartwychwstał dla ludzi; Chrystus zmartwychwstały i Ojciec zsyłają
nam Ducha Świętego, byśmy się stali dziećmi Ojca i byśmy trwali we

wspólnocie Trójcy Świętej dzięki uczestnictwu w męce i zmartwychwstaniu
Chrystusa.

Objawienie Chrystusa o Bogu Ojcu, Synu i Duchu Świętym przejmuje cała
chrześcijańska tradycja. Wiara w Trójcę Osób wycisnęła silne piętno także w

liturgii. Modlitwy podczas mszy - podobnie w innych sakramentach - są
wezwaniem skierowanym do Ojca przez Syna w Duchu Świętym.

Nie wystarczy wierzyć w Chrystusa - Syna Bożego, zwracać się do Ducha
Świętego, nazywać Boga Ojcem. Trzeba przyzwyczajać się, do myślenia o Bogu

jako Trójcy Osób. Trójcę Przenajświętszą trzeba uczynić podstawą życia z
wiary. Prawda o Trójcy Świętej nie jest jakimś dodatkiem - i to zbytecznym

- w skarbcu objawienia Bożego. Trójca Święta, a więc wewnętrzne życie Boga,
zostało nam objawione po to, abyśmy mogli w nim uczestniczyć. Już teraz.

Tym bardziej potem. Niebo jest nie tyle kontemplacją Boga w sensie
intelektualnym, co włączeniem nas do Trójcy Osób: świadomym uczestniczeniem

w życiu Trzech Osób Bożych, które bez reszty wypełnione jest miłością.
Czasem zatrzymujemy naszą uwagę na wszechwiedzy Bożej: Bóg w każdej

chwili widzi mnie takim, jakim jestem. Czy nie nazbyt często jednak
zapominamy o wszechmocy i miłości Bożej? A one idą krok w krok za nami.

Każde kolejne uderzenie mego serca, a tym bardziej moja godność człowiecza
i dziecięctwo Boże - to dawny, a przecież wciąż nowy dar Ojca i Syna, i

Ducha Świętego. Również szansa odnowy życia, kiedy już wszyscy we mnie
zwątpili. Nic nie straciły z aktualności słowa psalmisty:

"Czekałem, czekałem na Pana,
a On się nade mną pochylił

i usłyszał mój lament.
I wydobył mnie z szumiącej przepaści,

z bagna,
i postawił moje nogi na skale,

i utwierdził moje kroki.
Włożył do moich ust nową pieśń,

i pochwałę naszego Boga" (Ps 40 [39], 2-4).
(tłum. R. Brandstaettera)


Pochwała wszechmocnej miłości Ojca i Syna, i Ducha Świętego.



Kto jest ten dziwny nieznajomy...


Kto jest ten dziwny nieznajomy,

Co mnie urzeka swoim gusłem?
Rozrzuca mnie jak wiązkę słomy

I znów związuje mnie powrósłem.
Ogniem przepala moje ciało,

Duszę mi toczy, jak czerw sprzęty,

background image

Spać mi nie daje przez noc całą,

A jednak wstaję wypoczęty.
Łagodnym zmierzchem mnie weseli,

Gdy radość mego dnia się kończy.
Jak rozstaj drogi moje dzieli

I jak most brzegi moje łączy.
Leopold Staff (1818-1957)


Jeździec

Uciekałem przed Tobą w popłochu,
Chciałem zmylić, oszukać Ciebie -

Lecz co dnia kolana uparte
Zostawiały ślady na niebie.

Dogoniłeś mnie, Jeźdźcze niebieski,
Stratowałeś, stanąłeś na mnie.

Ległem zbity, łaską podcięty,
Jak dym, gdy wicher go nagnie.

Nie ma słów, by spod Ciebie się podnieść,
Coraz cięższa staje się mowa.

Czyżby słowa utracić trzeba,
By jak'duszę odzyskać słowa?

Czyli trzeba aż przejść przez siebie,
Twoim słowom siebie zawierzyć -

Jeśli trzeba, to tratuj do dna,
Jestem tylko Twoim żołnierzem.

Jedno wiem i innych objawień
Nie potrzeba oczom i uszom -

Uczyniwszy na wieki wybór,
W każdej chwili wybierać muszę.

Jerzy Liebert (1904-1931)


7. Wiara odpowiedzią na łaskę

Wierzymy - gdyż kochamy.
John H. Newman


Wiele razy pada z naszych ust słowo "wiara" i "wierzę". Co kryje się za

tymi pojęciami? Nietrudno zauważyć, że mówiąc słowo "wiara" mamy na uwadze
dwie sprawy. Najpierw to, w co wierzę, czyli przedmiot, treść wiary. Z

kolei wyróżniamy w wierze nasz akt uznania za prawdę treści religijnych - i
nie tylko religijnych - na podstawie rzetelnych motywów wiarygodności.

Co jest wcześniejsze - treść wiary czy twój akt wiary? Kiedy przyjmujesz
za prawdę wiedzę przekazywaną ci przez profesora, twój akt wiary w jego

uczciwość i kompetencję jest reakcją na obiektywną rzeczywistość: uczciwość
i kompetencję profesora. Gdy wierzysz w miłość i przyjaźń drugiego, wpierw

zaistniał fakt miłości i przyjaźni, który ty akceptujesz nie bez trzeźwych
motywów wiarygodności.

Podobnie jest z wiarą religijną. Zanim Jezus zaczął wzywać ludzi do
uwierzenia w Dobrą Nowinę o zbawieniu, wpierw głosił tę Nowinę. Przede

wszystkim przychodząc na świat w postaci człowieka, Chrystus sam stał się
radosnym wydarzeniem dla ludzkiej rodziny. Cała treść wiary

chrześcijańskiej ogniskuje się wokół postaci Jezusa. Jego życia i dzieła
zbawczego. Chrystus - Jego narodzenie, męka, zmartwychwstanie, uwielbienie

a jednocześnie trwanie z nami w Kościele - jest do tego stopnia ośrodkiem
chrześcijaństwa, że orędzie wiary jest nie tyle objawieniem czegoś, lecz

Kogoś: Boga-Człowieka, Jego Ojca i Ducha Świętego. W wieczerniku modli się
Chrystus: "A to jest życie wieczne: aby znali Ciebie, jedynego prawdziwego

Boga, oraz Tego, którego posłałeś, Jezusa Chrystusa" (J 17, 3).
Spośród wyznawców innych religii chrześcijanina wyróżnia wiara w Bóstwo

Chrystusa. Nie dziwimy się, że Jezus stawiał współczesnym takie pytania:

background image

"Wierzysz w Syna Człowieczego?" (J 9, 35), "Za kogo Mnie uważacie?" (Mt 16,

15; Mk 8, 29; Łk 9, 20).
Chrystus jest Drogą, Prawdą i Życiem. Kto w Niego wierzy, żyć będzie na

wieki. On jest zmartwychwstaniem i życiem. Kto w Niego wierzy, choćby i
umarł, żyć będzie. W Chrystusie rozbrzmiewa głos Ojca. Jezus jest Synem

Bożym który wraz z Ojcem stanowi jedno. Kto widzi Jego, widzi także Ojca, a
kto zna Syna, zna również Ojca. Nikt nie może przyjść do Syna, jeśli go

Ojciec nie pociągnie. Nikt nie zna Ojca, tylko Syn i ten, komu Syn zechce
objawić.

Chrystus jest sercem chrześcijaństwa. Albowiem wszystko w chrystianizmie
łączy się z Jego Osobą i działaniem: On - Najwyższa Prawda naucza prawd

wiary; sakramenty są Jego zbawczymi gestami; moralność - naśladowaniem Jego
życia; łaska - Jego przyjaźnią; liturgia - uczestnictwem w kulcie, który On

składa Ojcu; eschatologia - oczekiwaniem Jego powrotu. Życie
chrześcijańskie ma być zjednoczeniem z Nim. Św. Paweł wielokrotnie to

wyraża słowami "być w Chrystusie" i "być z Chrystusem".
Religia chrześcijańska jest przeto ze swej istoty chrystocentryczna. Po

przyjściu Odkupiciela spotkanie z Bogiem w Nim się dokonuje. Dialog z
Bogiem nie jest możliwy bez Niego. Bóg, który stał się w Chrystusie

Człowiekiem, w Nim przemawia do wszystkich ludzi, przez Niego w Duchu
Świętym miłuje i wzywa do wzajemnej miłości. Chrystus jest przykładem życia

i śmierci, zwycięstwa nad grzechem i śmiercią. To wszystko jest "historią",
która przynosi zbawienie, wydarzeniem, jakiego człowiek z nadzieją oczekuje

jako wyzwolenia z samotności i śmierci. Wyzwolenia z tej skrajnej postaci
samotności, która jest następstwem zerwania więzi z Bogiem i naszymi

braćmi.
Orędzie chrześcijańskie jest przeto głównie objawieniem "Kogoś", a nie

"czegoś": osoby Jezusa Chrystusa. Po co w takim razie tyle różnych dogmatów
wiary, w które należy wierzyć?

Najpierw - zauważ - dogmaty wiary koncentrują się wokół osoby Chrystusa.
Przede wszystkim dlatego, że On je głosił. I nadal poprzez swoje widzialne

dzieło, czyli Kościół, głosi. Skoro wierzę w Chrystusa, Jego mądrość,
prawdomówność absolutną i wszechwiedzę Bożą, nie może być dla mnie obojętne

to, co On nam odsłania o Bogu i ludzkim losie. To, czego Jezus naucza, nie
jest tym samym, czego nauczał Konfucjusz czy Mahomet, nie jest również

identyczne z poglądami niektórych współczesnych nam ludzi, wedle których
religia jest nieokreślonym uczuciem, pozbawionym jakichkolwiek formuł

dogmatycznych.
A po drugie: Podczas wycieczki wspinamy się na górę. Czy potrafimy objąć

ją wzrokiem na raz ze wszystkich stron? Takie jest nasze "pobożne"
życzenie, niestety, niewykonalne. Tylko ze szczytu, albo jeszcze lepiej: z

lotu ptaka, można szerzej ogarnąć wzrokiem górę, i to również "po kawałku",
spojrzenie za spojrzeniem. Takie są ograniczone możliwości naszego

poznania. Jedynie Bóg na raz przenika swym rozumem i spojrzeniem wszystko:
swoją Tajemnicę, zagadkę wszechświata i najskrytsze nasze myśli oraz

pragnienia.
Niepodobna zamknąć w jednej formule osobowości żadnego człowieka, w

jednym zdaniu ująć całe bogactwo jego duchowego życia. Byłoby przeto
niedorzecznością oczekiwać, by Boga, owo niezmierzone bogactwo Prawdy i

Piękna, Dobra i Miłości, Sprawiedliwości i Miłosierdzia, można było wyrazić
jedną formułą. Jesteśmy wciąż podobni do wędrowca, który dostrzega jeden i

to maleńki wycinek Wszechogarniającej Tajemnicy. Życia ludzkiego nie
starczy, by w różnoraki sposób, z pokorą i miłością poznawać Tego, który

"jest większy od naszego serca i zna wszystko" (1 J 3, 20). A ponieważ
życie nasze teraz i w przyszłości zależy od wiary w Chrystusa i Jego słowo,

nieinteresowanie się Nim i Jego posłaniem byłoby oznaką braku roztropności
i czci dla Niego.

Dlaczego jeden człowiek wierzy w Boga, a inny nie? - zastanawiasz się.
Niełatwo na to pytanie odpowiedzieć. Z pewnością jednak odpowiedź musi

zahaczać o łaskę Bożą i ludzką decyzję. Tak oto jesteśmy przy drugiej
stronie problemu wiary. Przedtem rozważaliśmy treść, przedmiot wiary -

obecnie spojrzymy na akt wiary, który przyjmuje ową treść za niewzruszoną
prawdę.

Bóg, Jego słowo i wszystko, co On ma nam do zaofiarowania, zawsze

background image

przedstawia się wierzącemu jako niezasłużony dar, łaska Boża. "Tak bowiem

Bóg umiłował świat, że Syna swego Jednorodzonego dał, aby każdy, kto w
Niego wierzy, nie zginął, ale miał życie wieczne" (J 3, 16).

Dar to coś, co nas ubogaca. Bóg objawiający się jako Prawda Najwyższa,
oświetlająca zagadkę ludzkiego życia, i jako Miłość wyzwalająca ze zła, a

obdarzająca swoim, nowym życiem - taki Bóg niepomiernie wysoko wynosi
wierzących w Niego. Ewangelia mówi: "Wszystkim tym jednak, którzy Je

(Słowo) przyjęli, dało moc, aby się stali dziećmi Bożymi" (J 1, 12).
Łaską jest również samo otwarcie się człowieka na Boga. Bez szczególnego

daru Bożego niemożliwy jest nawet najmniejszy akt wiary w Boga: "Nikt nie
może przyjść do Mnie, jeżeli go nie pociągnie Ojciec, który Mnie posłał" (J

6, 44).
To właśnie łaska daje człowiekowi nowe serce i nowe oczy, zdolne dostrzec

Niewidzialnego, by Go wybrać i do Niego przylgnąć całą swoją istotą.
Albowiem akt wiary - jak to rozważaliśmy - jest nie tylko poznaniem, ale

decyzją woli i poruszeniem serca. Słowem - jest to spotkanie naszej osoby z
żywym Bogiem. Spotkanie ubogacające, bo wciągające nas w rytm życia Bożego.

Wiara jest mocą przekształcającą nas wewnętrznie i jednoczącą z Chrystusem.
Kto wierzy - ma życie wieczne, a kto posiada życie wieczne, już teraz

otrzymuje strumień tego życia, które go upodabnia do Stwórcy.
Skoro treść wiary - Chrystus i Jego słowo - jest darem darmo danym, a akt

przylgnięcia naszej osoby do Niego nie może się dokonać bez łaski Bożej,
dlaczego nie wszyscy wierzą w Boga? Czyżby Pan Bóg odmawiał komuś łaski

wiary?
Powtórzmy - wiary nie można sobie wysłużyć. Zawsze będzie ona darem

miłości Ojca dla swoich dzieci. Jednocześnie Ojciec nikomu nie odmawia
łaski wiary, albowiem On pragnie, "by wszyscy ludzie zostali zbawieni i

doszli do poznania prawdy" (1 Tm 2, 4). Brak wiary u człowieka jest więc
albo jego winą, jako skutek osobistych zaniedbań w pielęgnowaniu swej

wiary, albo niezawinionym rezultatem wychowania w atmosferze obojętnej
religijnie albo areligijnej.

Bóg nikomu nie zamyka drogi do siebie.

*

Widzieliśmy, że chrześcijanin nade wszystko wierzy w Chrystusa, a ze
względu na Niego - w dogmaty wiary. Dlatego wiara religijna nie może być

nigdy uznaniem za prawdę czegoś czysto abstrakcyjnego, nie związanego z
naszym życiem.

Wiara jest spotkaniem mej osoby z żywym Chrystusem. Jest poznaniem Jego
miłości i dobroci ku nam, która nie przestaje obdarzać nas rozlicznymi

dobrami natury i łaski. Jest uwierzeniem w tę miłość jako coś, raczej Kogoś
realnie istniejącego. Przede wszystkim wiara jest pełnym zaufania

powierzeniem Chrystusowi siebie i wszystkiego, co posiadamy. Jest powolnym,
ale wciąż rosnącym wciąganiem wszystkich obszarów naszego życia osobowego

pod uszlachetniające działanie Chrystusa.
Słowem - wiara jest odpowiedzią całej naszej osoby na miłość Chrystusa.

Czynną i bezustanną odpowiedzią. A taką może być tylko nasza ofiarna
miłość.



Arcy-Mistrz


Jest Mistrz, co wszystkie duchy wziął do chóru,

I wszystkie serca nastroił do wtóru,
Wszystkie żywioły naciągnął jak struny:

A wodząc po nich wichry i pioruny,
Jedną pieśń śpiewa i gra od początku:

A świat dotychczas nie pojął jej wątku.
Mistrz, co malował na niebios błękicie

I malowidła odbił na tle fali,
Kolosów wzory rzezał na gór szczycie

I w głębi ziemi odlał je z metali:

background image

A świat przez tyle wieków, z dzieł tak wiela,

Nie pojął jednej myśli tworzyciela.
Jest Mistrz wymowny, co bożą potęgę

W niewielu słowach objawił przed ludem,
I całą swoich myśli i dzieł księgę

Sam wytłumaczył głosem, czynem, cudem;
Dotąd Mistrz nazbyt wielkim był dla świata:

Dziś świat nim gardzi - poznawszy w nim brata.
Sztukmistrzu ziemski! czym są twe obrazy,

Czym są twe rzeźby i twoje wyrazy?
A ty się skarżysz, że ktoś w braci tłumie

Twych myśli i mów, i dzieł nie rozumie?
Spojrzyj na Mistrza i cierp, boży synu,

Nieznany albo wzgardzony od gminu.
Adam Mickiewicz (1798-1855)



Inny niż myślisz


Jeśli zaczniesz się zastanawiać, że wszystko, coś myślał o Bogu, jest

błędne i że Boga nie ma, nie rozpaczaj. Wielu ludzi tak myślało. Ale
pamiętaj, że źródłem naszej niewiary nie jest fakt, że Boga nie ma.

Jeśli nie możesz wierzyć w Boga, w którego dotychczas wierzyłeś, to
znaczy, że z twoją wiarą było coś nie w porządku, i musisz się starać

lepiej poznać to, co nazywasz Bogiem.
Kiedy dzikus przestaje wierzyć w swego drewnianego bożka, nie znaczy to,

że nie ma Boga; znaczy to tylko, że prawdziwy Bóg nie jest z drewna.
Lew Tołstoj (1828-1910)



8. Pismo Święte - Księga Życia


Trzymajcie się mocno Słowa Życia.

Flp 2, 16

Leży przede mną duża książka w niebieskiej obwolucie. Zawiera blisko 1500
stron, ale nie jest opasłym tomiskiem, a to z racji cieniutkiego papieru.

Tytuł? "Pismo św. Starego i Nowegop Testamentu - Biblia tysiąclecia".
Przekładu z języków oryginalnych, tj. hebrajskiego i greckiego, dokonało

około 40 uczonych biblistów polskich. Dlaczego Biblia tysiąclecia? Albowiem
przekład ten pragnie uczcić tysiąclecie chrześcijaństwa w Polsce - pierwsze

wydanie ukazało się w 1965 r., na rok przed Millenium. Przeszło dwie
trzecie objętości książki to Stary Testament dzielący się na 45 "ksiąg".

Obecnie w jednym tomie. A gdy Biblia powstała> Napisanej na papirusie i
pergaminie nikt z nas nie zdołałby unieść; więc mówi się, że całość nie

zmieściłaby się wtedy nawet na jednym wozie. Powstawały te księgi na
przestrzeni stuleci: od XIII w. przed Chrystusem do I w. po Chrystusie.

Skąd nazwa Stary i Nowy "Testament"? Testamentum z łaciny oznacza
kontrakt, przymierze. Pismo św. opisuje historię przymierza, jakie Bóg

wielokrotnie zawierał z ludźmi w ciągu wieków: od Abrahama i Mojżesza
począwszy, a skończywszy na swoim Synu - Jezusie Chrystusie. To ostatnie

trwa i jest naszym udziałem.
Spośród ksiąg Pisma św. wyróżnia się księgi historyczne, pouczające i

prorocze. Księgami historycznymi Nowego Testamentu są cztery Ewangelie
(Mateusza, Marka, Łukasza i Jana) oraz Dzieje Apostolskie; księgami

pouczającymi - 13 listów św. Pawła i 8 listów innych apostołów (Jakuba,
Piotra, Jana, Judy); jedyną księgą proroczą Nowego Testamentu jest

Apokalipsa św. Jana.
Św. Hieronim, zwany "księciem egzegetów" (tłumaczy, komentatorów Pisma

św.), dokonał w IV wieku po Chrystusie wielkiego dzieła. Oto prawie sam
przełożył Stary i Nowy Testament z hebrajskiego i greckiego na język

łaciński. To łacińskie jego tłumaczenie pod nazwą "Wulgata" przyjęło się w

background image

całym Kościele i było podstawą tłumaczeń na języki ojczyste niemal aż do

naszych czasów. Obecnie sięga się nie do łaciny, lecz do języków
oryginalnych.

Najgłośniejsze tłumaczenie Biblii na język polski pochodzi od ks. Jakuba
Wujka, jezuity, który wydał Nowy Testament w 1593 r., zaś całą Biblię w

przekładzie przygotowywanym przez Wujka wydano, już po śmierci tłumacza, w
1593 r. Przez wiele stuleci tłumaczenie to było uznane i cenione, także ze

względu na walory jego polszczyzny.
Juliusz Słowacki w liście do matki z 1834 r. pisze: Nie uczcie małego

Stasia (Januszewskiego) czytać tylko na bajkach Krasickiego, na starej
Biblii Wujka (uczcie).

O wpływie języka Wujka na twórczość Adama Mickiewicza tak pisano w
stulecie śmierci poety (1955 r.): Przepiękne przypowieści i podobieństwa

rozsiane w księgach Pielgrzymstwa wzmacniają związek ich z Pismem św.,
którego przekład polski Wujka zadecydował o ich tonie i stylu. Mickiewicz

nie tylko w treści, ale w zewnętrznych cechach języka, Wujka idealnie
naśladował (J. Teslar).

Henryk Sienkiewicz we "Wspomnieniach z Maripozy" opisuje odwiedziny u
starego naszego rodaka, osiadłego wśród lasów kalifornijskich. Stary

emigrant wyznaje: Jedną książkę mam w domu: Biblię Wujka, którą czytuję co
dzień, abym nie zapomniał mojej mowy i nie stał się niemym w języku Ojców

moich.
Jan Kasprowicz był wielbicielem Wujka i kolekcjonował różne wydania jego

Biblii. Lucjan Rudnicki wspomina swoją babkę, która Biblię Wujka
przechowywała w skrzyni jako bezcenny skarb.

Oprócz poetów i pisarzy warto wspomnieć głosy polonistów podnoszących
wybitną rangę języka ks. Wujka. Prof. Julian Krzyżanowski: Proza

romantyczna Mickiewicza, Słowackiego, Krasińskiego, Mochnackiego i innych
bardzo wiele zawdzięcza prozie humanistycznej Wujka, Górnickiego, Skargi,

których koryfeusze romantyzmu studiowali celowo dla nadania swemu językowi
siły i jędrności.

Prof. Witold Taszycki: Wujek i Skarga są pierwszymi naprawdę językowi
ojczystemu oddanymi wybitnymi pisarzami katolickimi, są zarazem pierwszymi

ponad przeciętność wyrastającymi pisarzami katolickimi, którzy całkowicie
wzięli rozbrat z łaciną.

Czy obecny przekład z języków oryginalnych - "Biblia tysiąclecia",
doczeka się podobnego uznania u potomności?


*


Od czasu do czasu czyni się sondaże, by zorientować się w

zainteresowaniach czytelników. Najwięcej głosów z reguły otrzymuje Biblia.
Czemu zawdzięcza ona owo honorowe miejsce wśród książek całego świata ze

wszystkich epok. Czy tylko ze względu na wartości artystyczno-literackie?
Owszem, nawet najzagorzalsi przeciwnicy religii przyznają, że Biblia

wniosła i wciąż wnosi wielki wkład do skarbca ogólnoludzkiej kultury.
Psalmy i Pieśń nad Pieśniami zalicza się do arcydzieł poezji światowej.

Ale co innego przyznać Biblii znaczenie dla kultury i na nim się
zatrzymać, odzierając ją przy tym mniej lub bardziej świadomie z

sakralności, bez której Biblia nie byłaby Biblią, a co innego dostrzegać
jej wysoką wartość artystyczną, ale na niej nie poprzestawać, lecz sięgać

do jej głębi - istotnej treści.
Posłużmy się porównaniem. Wszyscy są zgodni, że kościół Mariacki w

Krakowie to bezcenny pomnik kultury narodowej. Zwiedzają go turyści z
całego świata, pełni podziwu nad zaklętym w nim pięknem. Ale przecież

kościół Mariacki nie byłby sobą, gdyby był jedynie szacownym muzeum czy
pałacem sztuki. On był, jest i będzie przede wszystkim świątynią, domem

Bożym, w którym od wieków wierzący oddają Bogu chwałę. Wszystko, co stanowi
o pięknie tej świątyni, jest temu celowi przyporządkowane: aby było to

miejsce godne, najgodniejsze Tego, Kogo w nim czcimy.
Biblia (byblos z greckiego znaczy księga) jest jedyną w swoim rodzaju

hsięgą na świecie. Jest ona księgą całkowicie oryginalną, w najgłębszym
tego słowa znaczeniu, tak dzięki swej treści, jak i dzięki Autorowi.

Treść jest określona pytaniem, na które książka pragnie odpowiedzieć.

background image

Twoje podręczniki szkolne i książki naukowe starają się odpowiedzieć na

pytanie: Jak wygląda świat i człowiek, z czego każda rzecz się składa?
Biblia natomiast pragnie nam ukazać, jaki jest sens świata i życia

ludzkiego, jakie jest znaczenie świata i człowieka w ich stosunku do Boga.
Biblia nie wyjaśnia, z czego rzeczy się składają, lecz ukazuje ich

znaczenie. Nie jest więc księgą naukowo-techniczną, lecz księgą mądrości.
Pokazuje zamysł Boga w stosunku do świata i człowieka na przestrzeni

ludzkiej historii: od stworzenia, poprzez Abrahama i proroków aż do
Chrystusa i Jego apostołów.

Biblia to historia ludu Bożego, historia jego relacji z Bogiem. Naród
izraelski nie jest dla Biblii tym, czym Rzym dla Tacyta, rzymskiego

historyka, lub Izrael dla Józefa Flawiusza, historyka żydowskiego. W Biblii
zawarta jest historia święta. Co to znaczy? Czy oznacza to, że wszystko, co

Biblia podaje, jest budujące?
Bez wątpienia Biblia ukazuje wspaniałe przykłady świętości, ale opisuje

też i kłamtwa, i okrucieństwa, i zbrodnie. Historia Biblii jest święta
dlatego, że przemawia w niej i działa Bóg podnoszący ludzkość ku sobie.

Jego słowo i Jego działanie również i nas dotyczą. Nasza religijna historia
zaczęła się już w Starym Testamencie. Kościół, do którego mamy szczęście

należeć, jest ziszczeniem się obietnic Bożych o nowym ludzie Bożym,
odkupionym Krwią Chrystusa. Już w tych odległych czasach Jezus był

zapowiedziany. Dlatego Stary Testament od początku do końca odnosi się do
Chrystusa, zarówno wtedy, gdy Go zapowiada (obietnice mesjańskie), jak i

wówczas, gdy ukazuje Jego "figury" (Melchizedek, Mojżesz, Baranek
Paschalny, wąż miedziany, Dawid...).

W szczególny sposób Nowy Testament jest księgą świętą i nam drogą,
albowiem przekazuje nam życie, dzieła, słowa, naukę Jezusa. Nowy Testament

jest świadectwem bolesnej męki, ale i chwalebnego tryumfu Jezusa - Jego
zmartwychwstania. "Pan Tadeusz" jest jedynie i wyłącznie dziełem Adama

Mickiewicza. Nikogo więcej. Natomiast autorem czwartej Ewangelii jest św.
Jan Apostoł i... Pan Bóg. I tak jest z każdą księgą Pisma św. Biblia jest

jednocześnie księgą ludzką i boską. W szczególności współautorstwo Biblii
przypisujemy Duchowi Świętemu, Jego pomocy zwanej natchnieniem.

Biblia jest księgą ludzką, świadczy o ludzkich możliwościach
poszczególnych autorów, ale i o ich ograniczeniach. Stąd każda niemal

księga Pisma św. odznacza się odrębnym językiem i stylem, wyróżnia się
sposobem ujmowania spraw. Oprócz osobowości ludzkiego autora, wyciśnięte

jest także w Biblii piętno epoki, w której księga powstawała.
A mimo tego Kościół wierzy i naucza, że każda księga Biblii jest

natchniona przez Boga, tzn. że jej autorem głównym i pierwszoplanowym jest
Bóg. Jak to rozumieć?

Czy natchnienie Boże jest dyktatem, jak to przedstawia Rembrandt, malując
anioła szeptającego do ucha św. Mateuszowi to, co ma napisać?

Natchnienie biblijne należy najpierw odróżnić od natchnienia poetyckiego;
nie każdy autor biblijny jest poetą czy wybitnym pisarzem. Po drugie

natchnienia biblijnego nie należy wyobrażać sobie na sposób jakiejś
zewnętrznej ingerencji Bożej. Czasem tak było, że autor biblijny nie zdawał

sobie w ogóle sprawy, że pisze za Bożą inspiracją. Natchnienie Boże to
wewnętrzne poruszenie rozumu i woli piszącego, aby wiernie i bez błędu

przekazał określoną prawdę dotyczącą naszego zbawienia.
Obie sprawy: oryginalna treść Biblii zawierającej objawienie Boże i

natchnienie Ducha Świętego - oto powód, dla którego Biblia zajmuje tak
jedyne i wyłączne miejsce pośród wszystkich książek, także ksiąg

religijnych.
Mały Romek zauważył, że w rodzinnej Biblii znajdują się kartki z imionami

bliskich osób zmarłych. "Dlaczego zapisujesz w Biblii imiona umarłych?" -
pyta dziadka. "Bo jest księgą żywych" - odpowiada dziadek. A gdy po latach

dziadek umiera mówi wnukowi: "Będziesz Biblię nieustannie czytał. Będziesz
ją kochał więcej niż rodziców. Więcej niż mnie. A gdy zestarzejesz się,

dojdziesz do przekonania, że wszystkie książki, jakie przeczytałeś w życiu,
są tylko nieudolnym komentarzem do tej jedynej Księgi". Do dziś Roman

Brandstaetter (ur. 1906 r.) - bo to o nim mowa - nie tylko czyta Biblię. On
ją pięknym językiem polskim przekłada. Wiele jego utworów zawdzięcza swoją

inspirację Biblii, by wspomnieć głośną książkę "Jezus z Nazarethu".

background image


Czy trzeba znać Pismo św.

Popatrzmy prawdzie w oczy. Wielu ludziom Pismo św. wydaje się być
niepotrzebne do życia i wiary. Wierzę w Chrystusa, nie wiedząc kim on jest.

Ich wiedza o Bogu-Człowieku składa się z kilku prawd katechizmowych i z
luźnych, nie powiązanych z sobą opowiadań ewangelicznych. Można zaryzykować

twierdzenie, że szerokie rzesze katolików wierzą w Chrystusa, nie znając
Pisma św. Nie kwestionuję szczerości ich uczuć religijnych, ale trudno nie

zauważyć, że taka świadomość wyznaniowa, oderwana od swoich historycznych
korzeni, przeobraża się w praktyce w mitologię o prymitywnych treściach.

Codzienna lektura Ewangelii zmusza nas do konfrontacji naszego życia z
nauką Chrystusa. Niechęć człowieka do codziennego czytania Pisma św. jest

najczęściej owocem lenistwa, biorącego swój początek w uczuciu trwogi przed
konfrontacją z Prawdą Boga.

R. Brandstaetter, Krąg biblijny, Pax 1975, s. 11


Czytanie Pisma św. jako modlitwa

Modlimy się na różne sposoby. Ale czy modliliśmy się kiedykolwiek za
pomocą lektury Pisma św.? Spróbujmy je na ślepo otworzyć. Może natrafimy na

opowiadanie o nocy w Gethsemani, może na lamentację Jeremiasza, może na
przypowieść o synu marnotrawnym, o miłosiernym Samarytaninie, na opis

Ostatniej Wieczerzy lub na Hymn o Miłości św. Pawła, może na fragment
Izajasza lub wizję "Apokalipsy". Nic zwracajmy uwagi na komentarze, nawet

najmądrzejsze. To, co przeczytamy starajmy się zastosować do naszego życia,
do naszego czasu, do bliskich nam ludzi, do naszych doświadczeń i przeżyć.

Nasze usiłowania nie pójdą na marne. Po chwili poczujemy, jak przeczytany
tekst wraz ze swoimi obrazami, wartką akcją i dramatycznym konfliktem

przeobraża się w osobliwą modlitwę, aczkolwiek nasz współudział w niej
ogranicza się wyłącznie do uważnej lektury, do zatrzymania się od czasu do

czasu przy jakimś trudnym szczególe i do powtórnego, jeszcze uważniejszego
odczytania go w milczeniu. Myśl wyrażona w zdaniu ustala właściwą

hierarchie wartości... Bez tej konfrontacji z Bogiem nie ma prawdziwej
modlitwy.

R. Brandstaetter, Krąg biblijny, Pax 1975, s. 119


9. Autentyczność Ewangelii

Ewangelia jest przede wszystkim i ponad wszystko historyczna.
V. O'Kefle, biblista


Czy autorzy ksiąg biblijnych chcieli powiedzieć prawdę? Czy mogli

powiedzieć prawdę? Czy rzeczywiście przekazali prawdę?
Oto pytania, jakie sobie zadawał Antoni Gołubiew (zm. 1979 r.) zaczynając

swe studia historyczne. Ze swych młodzieńczych niepokojów zwierza się
znakomity pisarz, autor głośnego cyklu powieściowego o Bolesławie Chrobrym,

w eseju pod znamiennym tytułem "Dlaczego jestem katolikiem?" Otrzymawszy od
księdza odpowiednie książki na ten temat, z surowym upomnieniem: "Tylko bez

uprzedzeń!", dokonał radosnego dla siebie odkrycia: Ewangelie są
wiarygodnym, autentycznym źródłem historycznym.

A może i ciebie nurtują podobne pytania? Spróbujmy więc teraz prześledzić
tę sprawę.

Badając dokument historyczny, sięgamy do źródeł - staramy się więc
dotrzeć do oryginałów. Najprościej bowiem porównać oryginał z aktualnie

dostępnym nam tekstem. Wtedy pierwszy etap jest za nami. Poznajemy, czy
tekst dotarł do nas nieskażony, wierny myśli autorów.

Kiedy powstawały nasze Ewangelie? Trzy pierwsze Ewangelie: Mateusza,

background image

Marka i Łukasza powstały między 55-65 r. po Chr., a więc około trzydziestu

lat po śmierci i zmartwychwstaniu Jezusa. Św. Jan natomiast napisał czwartą
Ewangelię około 100 r. po Chr. Z wyjątkiem aramejskiego tekstu św. Mateusza

Ewangelie powstały w języku greckim.
Niestety, nie znamy oryginałów Ewangelii. Ale zaraz trzeba dodać, że nie

dotarły do nas również oryginały pism Eurypidesa i Ajschylosa, Tukidydesa i
Platona, Tacyta i Cezara, i wielu innych najgłośniejszych starożytnych

pisarzy. Znamy jedynie późniejsze kopie ich pism. Rzecz niezwykle ciekawa:
Otóż najstarsze znane nam kopie pism wspomnianych autorów starożytnych

dzieli 1300-1400 lat od daty powstania ich oryginałów. To bardzo wielki
szmat czasu, a mimo tego nikt nie kwestionuje dziś autentyczności sztuk

Sofoklesa czy dialogów Platona.
W przypadku Ewangelii odległość czasowa między datą ich powstania a

znanymi nam kopiami Ewangelii jest znacznie mniejsza, a dokumentacja
nieporównanie bogatsza. Istnieje bardzo wiele, bo około 2500 manuskryptów

Ewangelii z III-V w. po Chr., a więc z okresu 200-400 lat po ich powstaniu.
Najstarszy znany nam fragment odpisu Ewangelii św. Jana, zawierający epizod

z przesłuchania Pana Jezusa przed Piłatem, pochodzi ze 130 r. po Chr.! Co
to oznacza? To, że już około 30 lat po swoim powstaniu Ewangelia św. Jana

była znana daleko od miejsca powstania, tj. Efezu w Małej Azji - w odległym
o setki kilometrów Egipcie, gdzie odnaleziono ów papirus (obecnie w muzeum

w Manchesterze). Trzeba pamiętać o ówczesnym powolnym przepisywaniu tekstów
i prymitywnych środkach komunikacji, aby docenić należycie znaczenie i

wymowę tego faktu.
Wszystko to stawia Ewangelie w uprzywilejowanym miejscu w porównaniu do

innych dzieł starożytności. Jeżeliby ktoś chciał dziś kwestionować
historyczność Ewangelii z powodu braku ich oryginałów, musiałby również, i

to o wiele silniej, zakwestionować historyczną wartość pism Tacyta,
Owidiusza i innych autorów starożytnych.

Słowo "Ewangelia", od greckiego euangelion, oznacza "dobrą, radosną
nowinę" o królestwie Bożym. Dziś termin ten odnosi się przede wszystkim do

czterech ksiąg, zawierających radosną wieść o Jezusie Chrystusie. Ale zanim
powstały te księgi, istniała już przekazująca Ewangelie ustna katecheza.

Stąd, aby dobrze zrozumieć dzisiejsze Ewangelie, trzeba uprzytomnić sobie
trzy okresy ich powstawania.

1. Chrystus wybiera sobie apostołów i uczniów, którzy Mu przez prawie
trzy lata towarzyszą. Słyszą oni Jego słowa, patrzą na Jego czyny. Są więc

wiarygodnymi świadkami tego, co widzieli i słyszeli. Jezus zna mentalność
uczniów i innych swych słuchaczy. Dlatego dobiera taki sposób

przedstawienia swej nauki (przypowieści, alegorie), aby była łatwiej
zrozumiana przez słuchających.

2. Po zmartwychwstaniu i wniebowstąpieniu Jezusa apostołowie przekazują
dalej wieść o Chrystusie i Jego czynach i głoszą Jego naukę. Forma

dzisiejszej Ewangelii pisanej - jak potwierdzają to wnikliwe badania
filologiczne - może nam wiele powiedzieć o tej ustnej katechezie

apostolskiej. Wyróżnia się ona swoistym rytmem, który ułatwiał słuchaczom
zapamiętanie. Takim oralnym rytmem rabini przekazują tekst świętej księgi

żydowskiej - Talmudu, a później w podobny sposób utrwala się też tekst
świętej księgi mahometan - Koranu.

W Ewangeliach odnajdujemy wiele przykładów owego oralnego stylu ludów
semickich, który sprzyja memoryzacji, np.: "litokolwiek więc zniósłby jedno

z tych przykazań, choćby najmniejszych, i uczyłby tak ludzi, ten będzie
najmniejszy w królestwie niebieskim". (Mt 5, 19). Albo: "Każdy bowiem, kto

się wywyższa, będzie poniżony, a kto się poniża, będzie wywyższony" (Łk 14,
11).

Ustne przekazywanie Ewangelii trwało około 30 lat. Ustna katecheza o
Chrystusie przemierza Palestynę, by z kolei poprzez Syrię, Azję Mniejszą i

Grecję dotrzeć do Rzymu. W ten sposób Dobra Nowina ogarnia swym zasięgiem
nie tylko starożytne ludy semickie, lecz także helleńskie i latyńskie.

3. Aż wreszcie Ewangelia, zostaje utrwalona na piśmie. Żyją wtedy jeszcze
prawie wszyscy apostołowie i inni naoczni świadkowie Chrystusa. Tę radosną

wieść o zmartwychwstałym i uwielbionym Chrystusie spisują czterej różni
ludzie, o różnym poziomie uzdolnień, mający na względzie różnych adresatów.

Każdy z nich w swoisty sposób relacjonuje słowa i czyny Chrystusa, rozkłada

background image

nieco inaczej akcenty przekazu. Już św. Augustyn w V w. zauważył: Jest dość

prawdopodobne, że każdy z ewangelistów uważał, iż powinien opowiadać w
takim porządku, w jakim Bóg nasuwał myśli jego pamięci.

Kto pamięta o tym stopniowym przechodzeniu od ustnego do pisanego
przekazu Dobrej Nowiny i o ludzkich uwarunkowaniach tego przekazu, ten

łatwiej zrozumie jednolitą treść czterech Ewangelii przy wszystkich
różnicach ich formy.

Dotychczas mówiono raczej o zewnętrznych kryteriach autentyczności
Ewangelii. Czy potwierdza ją także analiza samego tekstu Ewangelii?

Otóż bibliści i historycy ujawniają nieprawdopodobną wprost dokładność
danych geograficznych, osób, obrzędów, zwyczajów, obyczajów, praw, podziału

administracyjnego itp. Tak precyzyjna znajomość środowiska palestyńskiego z
czasów Chrystusa, potwierdzona innymi źródłami chrześcijańskimi i

żydowskimi, świadczy o tym, że autorami Ewangelii są rzeczywiście Mateusz,
Marek, Łukasz i Jan. Pierwszy i ostatni to apostołowie, zaś Marek i Łukasz

są uczniami Piotra i Pawła i mają bezpośredni dostęp do wiarygodnych
świadectw o Chrystusie (łącznie ze świadectwem Matki Jezusa). Że

ewangeliści mogli powiedzieć prawdę, nie ulega wątpliwości. Że chcieli
powiedzieć prawdę, dowodzi choćby ta cena, którą za nią zapłacili - któż

płaci nieustannym trudem swego życia, po ludzku rozumując - beznadziejnym,
męką i śmiercią za kłamstwo i fikcję? A przecież oni dawali świadectwo

wypadkom, które widzieli i które widziały tysiące współczesnych, a na które
wrogowie umieli odpowiedzieć tylko prześladowaniami i siłą fizyczną. Żadne

zaś inne źródło nie zaprzecza żadnemu faktowi Ewangelii (Antoni Gołubiew).

*

Czy istnieją w Ewangelii jakieś idee zapożyczone z kultury helleńskiej?
Nieuprzedzonemu czytelnikowi Ewangelie ukazują się zjawiskiem wyjątkowym

i niepowtarzalnym w swej istotnej treści na tle myśli i literatury
starożytnego świata, zwłaszcza helleńskiego.

1. Przede wszystkim rzuca się w oczy zdecydowanie, z jakim
chrześcijaństwo (a poprzednio już Stary Testament) odrzuca politeizm. Co to

oznacza? Aby to zrozumieć, należy uprzytomnić sobie, do jakiego stopnia
życie publiczne, społeczne i kulturalne np. w Atenach i Rzymie było

przesiąknięte wielobóstwem. Każde miasto i każdy stan mają swoich bożków.
Wyuzdani władcy Rzymu każą samych siebie uważać za bogów.

Chrześcijaństwo w sposób zdecydowany i konsekwentny, ponosząc cenę
okrutnych prześladowań trwających blisko trzy wieki, głosi wiarę w jednego

Boga Ojca, Syna i Ducha Świętego. Nowy Testament wzywa do nawrócenia się od
bałwanów, by służyć Bogu żywemu i prawdziwemu. Było to tak totalne i tak

zdecydowane odrzucenie wszechobecnego wówczas politeizmu, że nie sposób
wręcz wystarczająco to uwydatnić.

2. Większość pism Nowego Testamentu jest całkowicie obca mentalności
helleńskiej. Jedyną księgą, na której znać pewien wpływ helleński, to

Ewangelia św. Jana. Na czym ten wpływ helleński polega? Ewangelista pragnie
swoją Ewangelią dotrzeć do środowisk helleńskich i dlatego posługuje się

odpowiednim, zrozumiałym dla nich językiem. Chrystusa przedstawia jako
Logos - odwieczne Słowo Boże, które Ciałem (Człowiekiem) się stało. Św. Jan

pragnie być niejako pomostem między światem żydowskim a greckim,
przekazując temu ostatniemu treść specyficznie chrześcijańską.

3. Jedność i całkowita "inność" Boga, który przynosi światu zbawienie
przez swego Syna, tak wyraźnie uwidoczniona w Nowym Testamencie, jest

wyłączną własnością chrześcijan. Kult Zeusa czy Jowisza, bóstw
najważniejszych spośród innych bogów, jest zaledwie przeczuciem jedynego

Boga, Pana nieba i ziemi. Nawet Platon, który jest bliski idei Boga
osobowego, różni się jednak wyraźnie od Biblii.

4. Bóg jest Stwórcą wszystkiego i jednocześnie Odkupicielem. Pogląd taki,
nieznany światu helleńskiemu, głosi Nowy Testament.

5. Centralną postacią Nowego Testamentu jest postać Chrystusa
zmartwychwstałego. To właśnie w świetle Jego zmartwychwstania apostołowie

wyjaśniali całość nauki wiary. Pojęcie zmartwychwstania obce jest światu
helleńskiemu.

Widać jasno, iż nie można mówić o żadnych zapożyczeniach Nowego

background image

Testamentu od świata helleńskiego co do treści wiary.

Przeciwnie, dostrzec można z łatwością całą oryginalność
nowotestamentowego orędzia w jego istotnych zrębach. Natomiast można

zauważyć próby przedstawienia treści specyficznie chrześcijańskiej przy
pomocy pojęć zapożyczonych z greckiej filozofii. Zapożyczenie to dotyczy

jednak tylko formy, której odpowiada zupełnie nowa, chrześcijańska treść
wiary.

Wpływ filozofii greckiej na myśl chrześcijańską ocenia Władysław
Tatarkiewicz w swej "Historii filozofii" w następujący sposób: Fundament

chrześcijaństwa był już utworzony w nauce Chrystusa, zanim te obce wpływy
działać zaczęły. Oddziałały też one nie na jądro nauki, lecz na jej

pojęciowe ujęcie i systematyczne rozwinięcie. Grecja dawała formy dla
chrześcijańskiej filozofii, ale gdy formy te były niezgodne z pierwotną

wiarą, Kościół odrzucał je pewną ręką. Są podobieństwa między filozofią
wczesną chrześcijan a współczesną im filozofią pogan; ale są też w niej

rysy własne, nie dające się sprowadzić do niczego, co było dotychczas w
filozofii: Bóg na ziemi i w sercach, miłość i łaska jako podstawa życia,

osobowe pojmowanie Boga i stosunku do Boga.

*

W jakim sensie Ewangelie są historią? Nie są one pismem historycznym na
wzór np. dzieł Tukidydesa czy Tacyta. Nie są także podręcznikami historii w

naszym dzisiejszym rozumieniu. Niemniej są świadectwami faktów, które
rzeczywiście miały miejsce w Palestynie w I w. po Chr.

Ewangelie są jednocześnie czymś więcej niż tylko świadectwami wydarzeń
historycznych. Są ponadto i przede wszystkim dokumentem religijnym.

Zawierają objawienie pochodzące od Boga. Historia i teologia łączą się w
jedno w Ewangeliach, tworząc niepodzielną całość.

Ten tylko pojmie Ewangelie, kto pamięta, iż przekazują one historię
najradośniejszego wydarzenia świata: zstąpienie do ludzi Boga, który daje

się ukrzyżować, i dla naszego zbawienia po trzech dniach zmartwychwstaje.
Ów podwójny charakter, historyczny i teologiczny, wyróżnia Ewangelie

spośród innych pism historyczno-literackich.
Z tym łączy się ważne spostrzeżenie. O ile Ewangelie należą do historii,

poznać je możemy metodami historycznymi. O ile zaś Ewangelie przez swoją
treść teologiczną stoją ponad historią, poznawać je możemy tylko aktem

wiary. Albowiem zostały one napisane w tym celu, "abyście uwierzyli, że
Jezus jest Mesjaszem, Synem Bożym, i abyście wierząc mieli życie w imię

Jego" (J 20, 31).
Pismo św. nie tylko mówi nam o Bogu, ale daje kontakt z Nim. Nie możemy

więc poprzestać na czytaniu Pisma św. Musimy się nim modlić.


Księga modlitwy


Modlitwą może być każde opowiadanie biblijne, a jego błagalny charakter

zależny jest jedynie od intencji, z jaką przystępujemy do czytania tekstu,
i od tego, czy znajdziemy w nim sens oczyszczający (...)

Już od wielu lat nieomal codziennie modlę się, czytając na wyrywki
przypowieści ewangeliczne, opisy działalności Chrystusa, opowiadania o Jego

Męce, listy św. Pawła i św. Jakuba, wizje apokaliptyczne św. Jana i
Daniela, traktaty filozoficzne, jak "Hiob" i "Kohelet", dzieła historyczne,

jak "Księga Kronik" i "Dzieje Apostolskie", księgi Izajasza i Jeremiasza i
radosną "Pieśń nad Pieśniami".

Takie czytania-modlitwy uważam za roztropne przeżywanie Boga, zwłaszcza
że trzymając się granic, wyznaczonych naszym uniesieniom przez tekst

biblijny, musimy modlić się niejako pod dyktando Pisma św., które nie
pozwala prosić o rzeczy niemożliwe, błahe i śmieszne, niekiedy świadczące

bardziej o ubóstwie naszych uczuć niż o ich bogactwie.
Pismo św. uczy nas umiaru i subtelności błagania, po prostu kultury

modlitewnej, której często brak naszym wzruszeniom, ale równie ważnej jak
to, o co się modlimy. Jest to modlitwa jedyna w swoim rodzaju, surowa,

zwarta, zwięzła, oszczędna w swoim wyrazie. Modląc się, nie bądźcie

background image

gadatliwi jak poganie. Oni sądzą, że będą wysłuchani dzięki swojemu

wielomówstwu. Nie czyńcie, jak oni - powiedział Chrystus.
Podczas gdy słowa naszych modlitw szybko się zużywają, stają się

wyświechtane, skostniałe, bezbarwne i świadczą o jałowości gleby, z której
wyrastają, słowa Pisma św., mimo swojego wieku, zachowują nieskazitelną

młodzieńczą świeżość.
R. Brandstaetter, Krąg biblijny, Pax 1975, s. 124-125.

10. Stworzenie świata

Na początku Bóg stworzył niebo i ziemię.
Rdz 1, 1


Tymi słowy zaczyna się Pismo św. Jednocześnie tak rozpoczyna się biblijny

opis stworzenia świata i człowieka. Pierwsza księga Biblii należąca do
Pięcioksięgu Mojżesza nazywa się Księgą Rodzaju; z greckiego Genesis, co

znaczy "rodowód, początek, źródło". A więc księga o początkach świata i o
pochodzeniu człowieka. W obecnym stanie wiedzy biblijnej przyjmuje się, że

Księga Rodzaju w dzisiejszym kształcie nie pochodzi od Mojżesza z XIII w.
przed Chr. Mojżeszowi przypisuje się tradycję przekazywaną ustnie,

częściowo tylko spisaną, która opracowana została później. Ostateczną formę
nadano Księdze Rodzaju w VI w. przed Chrystusem, w okresie przebywania

Żydów w niewoli babilońskiej.
Opis stworzenia świata nazywa się czasem kosmogonią biblijną. Wyraz

kosmogonia wywodzi się z greckiego, od słowa kosmos, czyli świat, i
gignomai, czyli staję się, powstaję; kosmogonia zatem to powstanie i rozwój

świata.
Biblijny opis stworzenia świata jest ujęciem poetyckim. Sześć dni

stworzenia to jakby sześć strof tej swoistej pieśni o stworzeniu. "I tak
upłynął wieczór i poranek - dzień pierwszy, drugi, trzeci... A Bóg widział,

że wszystko, co uczynił, było bardzo dobre" (Rdz 1) - oto powracający
refren tej pieśni.

W początkowych trzech strofach mowa jest o oddzieleniu się światłości od
ciemności, mórz od lądów i o pojawieniu się pierwszej roślinności. Kolejne

trzy zwrotki Pieśni Stworzenia wymieniają: na sklepieniu niebieskim -
słońce, księżyc i gwiazdy, w wodzie i powietrzu - ryby i ptaki, a na ziemi

- zwierzęta i człowieka. W taki poetycki sposób autor biblijny wyraża
prawdę, że wszystko, co istnieje, jest stworzone przez Boga. Warto dodać,

że przedstawione następstwo dzieł stworzonych odpowiada stanowi wiedzy
ludzi starożytnych. Natomiast ujęcie dzieł stworzenia w sześciu

obrazach--strofach jest zamysłem literackim z jednej strony, a z drugiej
pragnie pouczyć ludzi, że nakaz świętowania co siódmy dzień ma charakter

religijny - pochodzi od Boga.
Czy założenia artystyczne i cel dydaktyczny nie zniekształciły istotnej

treści opisu stworzenia? Aby rozpoznać tę istotną treść biblijnego opisu
stworzenia, warto jeszcze zbadać inne dokumenty starożytnego Wschodu.

Do najbardziej znanych - oprócz Biblii - opowiadań o początkach świata
należy babiloński poemat "Enuma elisz", pochodzący najprawdopodobniej z

czasów Hammurabiego, władcy babilońskiego z XVIII w. przed Chrystusem.
Zaczyna się on tak:

Gdy u góry niebo nie było nazwane,
na dole ziemia nie była wymieniona z imienia,

a Apsu, znakomity ich twórca,
Mummu i Tiamat, rodzicielka wszystkiego,

swe wody razem toczyli
i nie powiązały się korzenie trzcinowe ni były widziane kępy,

gdy nie istniał żaden bóg,
ni jego imię było wymienione, i losy nie były, wyznaczone -

stworzeni zostali wśród nich bogowie.

Babiloński poemat snuje dalej opowieść o walce bogów. Rezultatem jej jest
powstanie świata i człowieka. Widać wyraźnie, że bogowie babilońscy są

personifikacjami sił przyrody, np. Apsu - wód słodkich, Tiamat - wód
morskich, Szamasz - słońca, Sin, Nannaru - księżyca.

Utworzenie człowieka poprzedza narada bogów. Wreszcie Marduk,

background image

bóg-stworzyciel, kształtuje człowieka, posługując się krwią zabitego

bóstwa. Autor biblijny sprostuje to nazbyt materialne pojęcie i powie tylko
o tajemniczym, duchowym podobieństwie człowieka do Boga.

Biblijna nauka o stworzeniu świata jest pod względem swej treści
całkowicie oryginalna. Przede wszystkim Bóg Stwórca jest różny od świata,

wszystko od Niego jest zależne. Jakże niepodobny jest On do
politeistycznych wyobrażeń starożytnego Wschodu czy Grecji i Rzymu! Podania

babilońskie i grecka mitologia mówią o wielu bogach, którzy jednak nie mają
żadnych cech absolutnych, boskich. Podobni są raczej do skłóconych z sobą

ludzi. Ponadto identyfikują się oni z różnymi elementami świata.
Już pierwsze oświadczenie Biblii: "Na początku Bóg stworzył niebo i

ziemię" (Rdz 1,1) - wyraźnie przeciwstawia się wszelkiemu emanacjonizmowi i
panteizmowi. (Emanacjonizm, od słowa łac. emanare - wypływać, to pogląd

uważający, że świat wypływa niejako z łona bóstwa i jest jego częścią.
Panteizm sądzi, iż każda rzecz i cały świat jest przejawem Boga - Bóg staje

się światem). Tymczasem świat nie jest Bogiem, lecz dziełem przez Niego
uczynionym aktem stwórczym z nicości. Dzieło stworzenia jest wyrazem

działania najwyższego Rozumu i wolnej Woli, a więc Boga osobowego.
Panteista grecki, Anaksymander, otwierając ramiona, jakby chciał objąć

cały świat, wołał: Wszystko to jest bogiem! Natomiast autor biblijny od
razu wyróżnia Boga osobowego, który istnieje, zanim jeszcze świat powstał.

To Bóg zaplanował świat i zapragnął jego istnienia. I dopiero wtedy świat
zaczyna istnieć, pozostając rzeczywistością odrębną od Boga, choć wciąż od

Niego w istnieniu zależną, bowiem Bóg nadal swą wszechmocą podtrzymuje
wszechświat w istnieniu i kieruje nim ustanowionymi prawami przyrody i

swoją Opatrznością.
Co jeszcze zauważamy w Biblii? Autor natchniony stwierdza, że Bóg patrzy

na dokonane przez siebie dzieło stworzenia jako na dobre, bardzo dobre. Dla
wielu starożytnych myślicieli greckich, dla buddyzmu i chińskiego taoizmu

wielość istniejących dzieł jest rozproszeniem się Jedności, zstąpieniem,
upadkiem, oddaleniem się od Absolutu, a więc jest złem. Wskutek tego rozwój

kosmosu nie jest rozkwitem, lecz starzeniem się, zbliżaniem się ku śmierci.
Takiemu pesymizmowi przeciwstawia się Biblia. Biblijne pojęcie stworzenia

zawiera przekonanie, że rozwój kosmosu jest rzeczywistym rozwojem,
dojrzewaniem; nie jest upadkiem z Absolutu w nicość, ale ciągłym

wznoszeniem się z nicości ku Absolutowi. Ewangeliczne metafory i
przypowieści o drzewie, które się rozrasta, o kwasie pobudzającym ciasto,

aby rosło, na płaszczyznę duchowej łączności człowieka z Bogiem przenoszą
to, o czym mówi Księga Rodzaju, opisując widzialne dzieło stworzenia

świata. Biblia głosi więc, że świat jest stawaniem się - historią.
Dzieła stworzone są odrębne od Stwórcy, podobnie upadek nie utożsamia się

z faktem stworzenia. Źródłem wszelkiego zła nie jest akt stworzenia. To, co
Bóg czyni, jest zawsze dobre, bardzo dobre. Zło zostało zawinione przez

nadużycie wolności człowieka, którzy powołany do przyjaźni z Bogiem odrzuca
Bożą Miłość. Tak więc chrześcijaństwo od początku przeciwstawia się

wszelkim manichejskim wizjom świata, dopatrującym się zła w samym świecie
stworzonym jako takim.

(Określenie "manicheizm" pochodzi od imienia Manesa, żyjącego w III wieku
po Chrystusie. Manes głosił istnienie i działanie dwu równorzędnych potęg -

dobra i zła. Materia i ciało są według manicheizmu same w sobie złe.)
Jakie są najważniejsze prawdy zbawcze przekazywane przez autora

natchnionego w biblijnym opisie stworzenia świata (Rdz 1-2, 7)?
1. Jest tylko jeden Bóg. Istnieje On poza czasem, świat został stworzony

przez Niego w czasie: "Na początku Bóg stworzył niebo i ziemię".
2. Bóg powołał wszystko do istnienia swą wszechmocą: "I rzekł Bóg: Niech

powstanie..." Że Bóg stwarza za pomocą słowa, to ludzki sposób
przedstawiania działania Bożego.

3. Autor biblijny podziela pogląd ludzi starożytnego Wschodu w
odniesieniu do budowy świata. Kolejność wyliczania dzieł stworzenia nie

wchodzi jednak w zakres objawienia Bożego, lecz jest odbiciem ówczesnej
wizji świata. Ponadto jest plastycznym przedstawieniem tej prawdy, że

wszystko, co nas otacza, pochodzi i zależy od Boga.
4. Opis biblijny nie jest naukowym traktatem, dlatego autor nie zamierza

wykładać astronomii. Stwierdza tylko, iż wszystkie ciała niebieskie są

background image

zależne od Boga jako Jego dzieła, a więc nie są bóstwami. Nie trzeba

dodawać, jakie znaczenie posiadało to stwierdzenie w dobie ówczesnego
politeizmu.

5. Na starożytnym Wschodzie nadanie imienia oznaczało akt posiadania
władzy. Bóg nadający nazwy dniu i nocy, niebu, morzu i ziemi - to dobitne

podkreślenie tego, iż Bóg jest Stwórcą i Panem wszystkich rzeczy. Z kolei -
w drugim opisie stworzenia - człowiek nadaje nazwy zwierzętom, co oznacza,

że on posiada nad nimi władzę.
Tak oto wyrażone jest religijne pouczenie o pochodzeniu świata.

Przedstawione jest przejrzyście i barwnie za pomocą takiego obrazu świata,
jakim dysponowali ludzie starożytni. Że ten obraz świata różni się od

naszego? To nieomylny znak, że Księga Rodzaju powstała nie dzisiaj, lecz w
starożytności. Ów obraz świata nie jest celem autora biblijnego, lecz tylko

środkiem dla przekazania ponadczasowych treści religijnych o Bogu Stwórcy.
Biblijny poemat o stworzeniu świata nie ma nic wspólnego z geologią czy

astronomią. Pismo św. nie przeciwstawia się naukom przyrodniczym, lecz
występuje jedynie przeciw ateizmowi i panteizmowi, emanacjonizmowi i

politeizmowi. Sprzeciwia się także wyłączaniu Opatrzności Bożej z dziejów
świata. Na dalszych kartach Pisma św. prorok Daniel będzie wyrzucał królowi

babilońskiemu Baltazarowi: "Uniosłeś się przeciw Panu nieba... Wychwalałeś
bogów srebrnych i złotych, miedzianych, żelaznych, drewnianych i

kamiennych, którzy nie widzą, nie słyszą i nie rozumieją. Bogu zaś, w
którego mocy jest twój oddech i wszystkie twoje drogi, czci nie oddałeś"

(Dn 5, 23).


Biblijny opis stworzenia świata (Rdz 1, 1-25)

Na początku Bóg stworzył niebo i ziemię. Ziemia zaś była bezładem i
pustkowiem: ciemność była nad powierzchnią bezmiaru wód, a Duch Boży unosił

się nad wodami.
Wtedy Bóg rzekł: "Niechaj się stanie światłość!" I stała się światłość.

Bóg widząc, że światłość jest dobra, oddzielił ją od ciemności. I nazwał
Bóg światłość dniem, a ciemność nazwał nocą.

I tak upłynął wieczór i poranek - dzień pierwszy.
A potem Bóg rzekł: "Niechaj powstanie sklepienie w środku wód i niechaj

ono oddzieli jedne wody od drugich!" Uczyniwszy to sklepienie, Bóg
oddzielił wody pod sklepieniem od wód ponad sklepieniem; a gdy tak się

stało, Bóg nazwał to sklepienie niebem.
I tak upłynął wieczór, a po nim poranek - dzień drugi.

A potem Bóg rzekł: "Niechaj zbiorą się wody spod nieba w jedno miejsce i
niech się ukaże powierzchnia sucha!" A gdy tak się stało, Bóg nazwał tę

suchą powierzchnię ziemią, a zbiorowisko wód nazwał morzem. Bóg widząc, że
były dobre, rzekł: "Niechaj ziemia wyda rośliny zielone: trawy dające

nasiona, drzewa owocowe rodzące na ziemi według swego gatunku owoce, w
których są nasiona". I stało się tak. Ziemia wydała rośliny zielone: trawę

dającą nasienie według swego gatunku i drzewa rodzące owoce, w których było
nasienie według ich gatunków. A Bóg widział, że były dobre.

I tak upłynął wieczór i poranek - dzień trzeci.
A potem Bóg rzekł: "Niechaj powstaną ciała niebieskie, świecące na

sklepieniu nieba, aby oddzielały dzień od nocy, aby wyznaczały pory roku,
dni i lata; aby były ciałami jaśniejącymi na sklepieniu nieba i aby

świeciły nad ziemią". I stało się tak. Bóg uczynił dwa duże ciała
jaśniejące: większe, aby rządziło dniem, i mniejsze, aby rządziło nocą,

oraz gwiazdy. I umieścił je Bóg na sklepieniu nieba, aby świeciły nad
ziemią; aby rządziły dniem i nocą i oddzielały światłość od ciemności.

A widział Bóg, że były dobre.
I tak upłynął wieczór i poranek - dzień czwarty.

Potem Bóg rzekł: "Niechaj się zaroją wody od roju istot żywych, a ptactwo
niechaj lata nad ziemią, pod sklepieniem nieba!" Tak stworzył Bóg wielkie

potwory morskie i wszelkiego rodzaju pływające istoty żywe, którymi zaroiły
się wody, oraz wszelkie ptactwo skrzydlate różnego rodzaju. Bóg widząc, że

były dobre, pobłogosławił je tymi słowami: "Bądźcie płodne i mnóżcie się,

background image

abyście zapełniały wody morskie, a ptactwo niechaj rozmnaża się na ziemi".

I tak upłynął wieczór i poranek - dzień piąty.
Potem Bóg rzekł: "Niechaj ziemia wyda istoty żywe różnego rodzaju: bydło,

zwierzątka naziemne i dzikie zwierzęta według ich rodzajów!" I stało się
tak. Bóg uczynił różne rodzaje dzikich zwierząt, bydła i wszelkich

zwierzątek naziemnych. I widział Bóg, że były dobre.


11. Kim jestem ja - człowiek?

Wierzymy,
Że powstaliśmy z miłości

I w miłość się obrócimy.
Roman Brandstaetter


Istota nieznana - tak nazwano człowieka przed laty (A. Carrel), podobnie

mówi się o nim dzisiaj. Wystarczy wspomnieć słowa głośnego myśliciela
niemieckiego Martina Heideggera (zm. 1916 r.): Żadna epoka nie nagromadziła

tyle i tak różnych pojęć o człowieku, jak nasza. Żadna epoka nie
przedstawia wiedzy o człowieku tak wnikliwie i całościowo, i nie czyni jej

tak łatwo dostępną. Ale jednocześnie jest prawdą, że w żadnej epoce nie
wiedziano o człowieku mniej niż obecnie. W żadnej epoce człowiek nie okazał

się tak wielkim problemem i tajemnicą, jak w naszej.
Dla nauki i myśli ludzkiej człowiek jest wciąż tajemnicą. Czy jest nią

także w konkrecie codziennego życia?
Podziwiamy osiągnięcia nauki i techniki, ale trwogą napełniają nas

nieustanne wojny i walki bratobójcze. Radości z wykrycia utajonych energii
towarzyszy widmo zniszczenia Ziemi przez nieodpowiedzialne ich użycie. Oto

dramat współczesnego człowieka. Ale na tym nie koniec. Człowiek -
zdobywający coraz większą władzę nad światem doświadcza coraz

boleśniejszych sprzeczności wewnętrznych. Po urzeczywistnieniu swych
pragnień i nadziei odczuwa nadal wewnętrzny niedosyt, pozostaje ofiarą

własnych namiętności, wola jego nie potrafi sprostać słabościom, nęka go
niepokój. Czeka go wreszcie nieubłagany kres - śmierć. W obliczu śmierci

rodzi się pytanie: Czy życie ludzkie jest warte tego, aby je przeżyć? Aby
je dobrze przeżyć? I właśnie świadomość nietrwałości człowieka wraz z

pragnieniem przekroczenia siebie i osiągnięcia doskonałej jedności podsuwa
i nam to pytanie: Kim jestem? W tej perspektywie należy spojrzeć na

wartości takie, jak cnota i świętość, wiedza i praca, które stanowią o
szlachetności i godności człowieka i które bywają celem jego nieraz

heroicznych wysiłków.
Starożytni nazywali człowieka "mikrokosmosem", gdyż widzieli w nim

skoncentrowane wszystkie rodzaje bytów istniejących we wszechświecie
(makrokosmosie). Człowiek jest najpierw bytem cielesnym i jako taki podlega

prawom świata materii. W skład ciała ludzkiego wchodzą te same pierwiastki
chemiczne, które istnieją w przyrodzie. Chemia odnajduje w ludzkim

organizmie około 30 pierwiastków; nie tylko węgiel, tlen, azot, wodór,
potas czy żelazo, lecz również tak rzadko spotykane metale jak kobalt,

molibden czy tytan. Minimalne ilości tych pierwiastków mogą mieć decydujące
znaczenie dla zdrowia ludzkiego. Na przykład niepełny miligram jodu

(tysięczna część grama) jest niezbędny do prawidłowego działania gruczołu
tarczycy, co z kolei warunkuje normalny rozwój cielesny i psychiczny

człowieka.
Wyższą formę istnienia od minerałów stanowią rośliny. Otwierają one cały

przebogaty świat istot żywych. Od jednokomórkowców aż do największych drzew
i krzewów - reprezentują najprostszą postać życia, w której wyróżnić można

trzy procesy: odżywiania, wzrostu i rozmnażania.
Życie zwierząt jest o wiele bogatsze niż życie roślin. Zwierzę posiada

organa, którymi komunikuje się z otoczeniem. Są to zmysły. Wzrok i słuch,
smak, węch i dotyk umożliwiają poznawanie otoczenia. Do tego dochodzą

jeszcze instynkty, które sterują życiem zwierzęcia.
U człowieka rolę instynktów przejmuje rozum. On kontroluje reakcje

zmysłów i usiłuje nadać jeden kierunek życiu ludzkiemu. Człowiek istnieje

background image

jak minerały, żyje jak rośliny, czuje jak zwierzęta, poznaje duchowo i chce

jak aniołowie - i jak sam Bóg (Kwiatkowski).
Do najtrafniejszych i z pewnością najpiękniejszych myśli o człowieku

należy wypowiedź Błażeja Pascala: Człowiek jest trzciną myślącą. Istnienie
jego jest kruche i wiotkie: dziś jest, zaś jutro jest niewiadome. Ale to

istota żywa, więcej - myśląca. Zdolna do rozumnego i wolnego działania.
Będąc cząstką wszechświata, człowiek podlega wszystkim ograniczeniom świata

materii. Zmęczenie, ból, zakłócenie funkcji organicznych i pogarszanie się
ich sprawności - wszystko to ciąży nad ludzką egzystencją, Człowiek jest

kruchą trzciną. Ale jest to istota zdolna do wejścia w przyjacielski i
uszczęśliwiający kontakt ze swym Stwórcą. Tu wkraczamy w zupełnie nowy

rozdział wiedzy o człowieku.
Człowiek wierzący nie jest nieufny wobec wyników nauk przyrodniczych.

Zależnie od specjalności przybliżają mu one bowiem jakiś niemały wycinek
prawdy o człowieku. Umożliwiają mu one lepsze rozeznanie siebie i innych

oraz otaczającego świata. Nauki przyrodnicze okazują się jednak
niewystarczające. Powiedziawszy wiele, muszą zatrzymać się na tym progu,

który prowadzi do pełnej wiedzy o człowieku. Nie są one w stanie uchwycić
istoty człowieka. A ja chcę wiedzieć, kim jestem. Jaki jest mój początek i

ostateczne przeznaczenie? Nie jest to sprawa zwykłej tylko ciekawości. To
sprawa życia i śmierci. Sensu życia i śmierci. Sensu ludzkiego, a więc

mojego codziennego działania. Bo jak zauważa Teilhard de Chardin: Zwierzę
może rzucić się w ślepy zaułek czy przepaść, ale człowiek nie uczyni ani

jednego kroku, jeśli wie, że droga przed nim jest zamknięta.
Idę przez życie pchany nadzieją nieśmiertelności. Chcę mieć pewność, że

nie jest to złudna nadzieja.
Czy przeto może dziwić fakt, że pytamy przede wszystkim Boga jako Stwórcę

człowieka: Co Ty myślisz o mnie?
Nie znajdziesz w Piśmie św. gotowej odpowiedzi na dręczące cię pytanie:

Kim jestem? Ale odkryjesz to, co myśli Bóg o człowieku, o jego początku i
ostatecznym przeznaczeniu. Trzeba nam wyjść od biblijnego opisu stworzenia

świata i - człowieka.
"A wreszcie rzekł Bóg: Uczyńmy człowieka na Nasz obraz, podobnego Nam...

Stworzył więc Bóg człowieka na swój obraz, na obraz Boży go stworzył:
stworzył mężczyznę i niewiastę" (Rdz 1, 26-27).

Przypomnijmy raz jeszcze, aby uniknąć nieporozumień, znane stwierdzenia:
Autor biblijny sprzed przeszło 3 tys. lat nie był obecny przy stworzeniu

świata. To, co mówi, nie jest więc reporterskim zapisem historii
powstawania świata i życia. Poetyckie obrazy, którymi się posługuje, są

odbiciem współczesnego autorowi biblijnemu stanu kultury i nauki. Język
poetycki biblijnego przekazu o stworzeniu pragnie oddać przy pomocy tych

obrazów trudno uchwytne prawdy religijne.
Jakie?

Od początku swego istnienia człowiek znajduje się w istotnym związku z
Bogiem Stwórcą. Na początku był tylko Bóg. On poprzedza człowieka w

istnieniu. Także wszystko to, co składa się na ogrom wszechświata. To Bóg
pomyślał i zaplanował człowieka. To On powołał go do bytu i obdarzył

życiem, które jest egzystencją jedyną w swoim rodzaju - życiem ludzkiej
osoby.

Co więcej: On obdarza człowieka swoim własnym wewnętrznym życiem. Dzięki
temu człowiek ma zdolność poznania Boga, rozmawiania z Nim i przyjęcia Go.

Ślad Boga w człowieku odbił w jego naturze coś z tajemnicy - Bożej
tajemnicy. Człowiek posiada w sobie coś, co go przerasta, w czym jak w

zwierciadle odbija się Bóg. I ta obecność Boga w człowieku stanowi o jego
tajemnicy. "Tajemniczość" człowieka nie oznacza tego, że nie jest on bytem

rozumnym, lecz to, że nie potrafi on nigdy rozumem ogarnąć całej swej
tajemnicy.

Nie ma wyczerpującej definicji człowieka. Gdyby powstała, musiałaby
uwzględnić ten fakt, że w człowieku jest odniesienie do Boga. Człowiek

istnieje przez i dla Boga.
Obraz Boga wyciśnięty w człowieku wskazuje na pewien rys podobieństwa

między nimi. Przez fakt, że jest dziełem Bożym stworzonym na obraz Boży,
człowiek jest uzdolniony do poznania Boga, znalezienia Go i wejścia z Nim w

przyjaźń (św. Tomasz). Działanie Boże przewyższa wymagania i możliwości

background image

działania ludzkiego i wynosi człowieka do poziomu uczestnictwa w życiu

Bożym przez łaskę.
Natomiast w niebie daje mu widzenie uszczęśliwiające, co jest najwyższym

stopniem upodobnienia się człowieka do Boga.
Człowiek jest stworzeniem, do którego od początku Bóg przemawiał. Jest

także stworzeniem, które może rozmawiać ze swym Stwórcą.
Chrześcijanin wierzy, że Bóg powołał człowieka do bytu z nicości.

A co z teorią ewolucji? Przyjmując teorię ewolucji w odniesieniu do ciała
ludzkiego, w jeszcze pełniejszym świetle dostrzegamy wielkość i potęgę Boga

Stwórcy, który prostej formie życia pozwala ewoluować w kształt tak
dojrzały, jakim jest życie ludzkie. Dusza jako coś jakościowo różnego od

materii nie może być jednak produktem ewolucji materii (nikt nie może dać
drugiemu tego, czego sam nie posiada), lecz powstała na skutek szczególnej

interwencji Bożej.
Dlatego człowiek nie jest zwyczajną - jak inne dzieła przyrody - cząstką

świata, materii, choćby najwyżej zorganizowanej, atomem porzuconym we
wszechświecie, kroplą wody w oceanie, lecz jest duchem, osobą, do której

Bóg skierował swoje słowo i od której oczekuje odpowiedzi. Bóg nie zadowala
się zdawkową odpowiedzią. On oczekuje ode mnie odpowiedzi życia na poziomie

godności osoby i dziecka Bożego. Jest to tak wielka godność, iż w obliczu
całego kosmosu człowiek stoi po tej samej stronie co Bóg.

"W obliczu Twoich niebiosów, które oglądam,
dzieła Twoich palców,

w obliczu księżyca i gwiazd, które stworzyłeś,
czym jest człowiek, że o nim pamiętasz,

a syn człowieczy, że go masz w opiece?
Uczyniłeś go mało co mniejszym od Boga,

i uwieńczyłeś go blaskiem i dostojeństwem,
i postawiłeś go nad dziełami Twoich rąk,

i wszystko poddałeś pod jego nogi" (Ps 8, 4-7).
(tłum. R. Brandstaettera)


To prawda: nieposłuszeństwo pierwszych rodziców zaciążyło na ludzkiej

rodzinie. Nawet ci, którzy nie chcą w nie wierzyć, łatwo dostrzegają owo
fatalne rozdarcie w człowieku: Widzę rzeczy dobre, pochwalam je, a idę za

złymi (Owidiusz). Wewnętrzne rozdarcie prowadzi często do zerwania jedności
ze Stwórcą, tej jedności, w której człowiek znajduje pełnię dobra i

szczęścia.
Ale jest też prawdą, że nawet wzgardziwszy miłością Boga, może człowiek -

jeśli tylko zechce - odnaleźć z powrotem utraconą więź z Ojcem.
To może być radosnym odkryciem życia: z nikim innym na świecie nie

potrafię wejść w tak bliski kontakt jak z Bogiem.
Nie potrafię nigdy w pełni zwierzyć się moim bliskim. Moje stany

psychiczne, moje wewnętrzne doświadczenia są do tego stopnia moją
własnością, wkorzenioną w mą egzystencję, iż stanowią jedną całość z moją

osobowością. Potrafię zwierzać się z bólu, radości, intuicji i doświadczeń,
lecz kształt przeżytych doświadczeń i wydarzeń pozostaje moją wyłączną

własnością - nieprzekazywalną. Moje słowa i oblicze potrafią przekazać
bliźnim coś z tego, co we mnie się dokonało, pozostaje wszakże duży

margines otoczony mgłą tajemnicy mojego "ja".
Inaczej wygląda spotkanie człowieka z Bogiem. Odmienność Boga jest

nieporównywalna z "innością" drugiego człowieka. Bóg jest Całkiem Inny.
Mimo tego nie jest On obcy dla człowieka. Nieskończenie daleki, a przecież

jednocześnie nieskończenie bliski - jest bliżej nas, niż my sami siebie.
Jego spojrzenie poznaje nas lepiej, niż my znamy siebie. To On kształtuje

naszą osobowość. Nie jesteśmy dla Boga tajemnicą. "Bóg jest większy od
naszego serca i zna wszystko" (1 J 3, 20).

Nasze "ja" jest zawsze zdolne otworzyć się na przyjęcie Boga, a raczej -
to On, przebywając w nas, dokonuje owego otwarcia się na siebie, to On

pozwala nam mówić "Ojcze". Lecz ta obecność Boga w nas nie gwałci naszej
autonomii i nie zabija naszego indywidualnego życia. Spojrzenie Boga, które

poprzedza naszą egzystencję i które ją otacza, nie niszczy naszego
człowieczeństwa. Przeciwnie, daje mu nieogarnione wymiary.

Nikt tak jak Bóg nie może być naszym powiernikiem. Kto Jemu zaufał -

background image

otrzymuje przebaczenie, jak Piotr apelujący do Jego - wszechwiedzy i

miłości: "Panie, Ty wszystko wiesz, Ty wiesz, że Cię kocham" (J 21, 17).
Choć jestem wciąż tajemnicą dla siebie, wiem jedno: miłość Ojca jest u

mego początku i kresu. I bez niej nie mógłbym istnieć. Wierzymy, że
powstaliśmy z miłości, i w miłość się obrócimy (Roman Brandstaetter).

Najważniejsze - aby już teraz trwać w Jego miłości.


Pismo św. o początkach człowieka (Rdz 1, 26-31)

"A wreszcie rzekł Bóg: "Uczyńmy człowieka na Nasz obraz, podobnego Nam.
Niech panuje nad rybami morskimi, nad ptactwem powietrznym, nad bydłem, nad

całą ziemią i nad wszelkim zwierzątkiem naziemnym!"
Stworzył więc Bóg człowieka na swój obraz,

na obraz Boży go stworzył;
stworzył mężczyznę i niewiastę.


Po czym Bóg im błogosławił, mówiąc do nich: "Bądźcie płodni i

rozmnażajcie się, abyście zaludnili ziemię i uczynili ją sobie poddaną;
abyście panowali nad rybami morskimi, nad ptactwem powietrznym i nad

wszelkim zwierzątkiem naziemnym".
I rzekł Bóg: "Oto wam daję wszelką roślinę przynoszącą ziarno po całej

ziemi i wszelkie drzewo, którego owoc ma w sobie nasienie: dla was będą one
pokarmem. A dla wszelkiego zwierzęcia polnego i dla wszelkiego ptactwa w

powietrzu, i dla wszystkiego, co się rusza po ziemi i ma w sobie
pierwiastek życia, będzie pokarmem wszelka trawa zielona".

I stało się tak. A Bóg widział, że wszystko, co uczynił, było bardzo
dobre".

W tych prostych i uroczystych słowach przedstawione są następujące punkty
doktryny biblijnej o człowieku:

1. Człowiek został stworzony jako ostatni, czyli że człowiek jest
uwieńczeniem całego dzieła stworzenia i wszystkie istoty niższe zostały

stworzone dla niego.
2. Człowiek ma w sobie coś boskiego.

3. Rośliny przeznaczone są dla człowieka na pokarm, a zatem są mu
podporządkowane.

4. Człowiek ma także władzę nad zwierzętami: podstawą tej władzy jest
różnica istniejąca między naturą jego i zwierząt, co wynika z kontekstu

mówiącego o podobieństwie człowieka do Boga.
5. Różnica płci została stworzona przez samego Boga.

6. Rodzenie potomstwa jest dopełnieniem opatrznościowego planu Bożego.
7. Dzieło Boże nie zawiera niczego złego.

E. Galbiati, A. Piazza, Biblia księgą zamkniętą?, Pax 1971, s. 95 n.


12. Chrystus postacią historyczną

Jedynie przez Chrystusa znamy życie i śmierć.
Poza Chrystusem nie wiemy ani co to nasze

życie, ani nasza śmierć, ani Bóg,
ani my sami.

Błażej Pascal

Czy Jezus rzeczywiście istniał? Rozumiem, że cię niepokoi to pytanie. Dla
ciebie i dla mnie, dla wszystkich ludzi dobrej woli, sprawa jest jasna:

Chrystus, w którego Boskość i obecność wśród nas - my, chrześcijanie,
wierzymy, narodził się w Betlejem z Maryi Dziewicy za cesarza Augusta. Po

krótkim, ale brzemiennym w ważne wydarzenia życiu poniósł haniebną śmierć
krzyżową za czasów cesarza Tyberiusza i jego namiestnika na Palestynę -

Poncjusza Piłata. Przez czterdzieści dni po swoim zmartwychwstaniu zjawiał
się jeszcze swoim uczniom, by wreszcie odejść z powrotem do Ojca, aby

przygotować nam miejsce.

background image

Jeśli więc stawiamy pytanie o istnienie Jezusa, to nie dlatego, by

kwestionować fakt Jego narodzin, lecz by jeszcze raz spokojnie i
bezstronnie przeanalizować to, co historia przekazuje o tym ważnym dla nas

wydarzeniu.
Co to jest ta tak nazywana dziś "nowa" czy "nasza" era?

Dało jej początek najważniejsze wydarzenie historii. Jest nim narodzenie
Chrystusa. To, że pomylono się w obliczeniach o 7 lat, tzn. że fakt

narodzenia Jezusa należy przesunąć o kilka lat wcześniej, nie zmienia
istoty rzeczy.

Przeciwnicy chrześcijaństwa z I i II w. po Chr. kwestionują Bóstwo
Chrystusa i Jego cuda, ale nie kwestionują nigdy Jego historyczności. A

przecież komu jak komu, ale właśnie im byłoby najłatwiej i najprościej
wykazać, iż Jezus nigdy nie istniał, że to była bajka i mit.

Dopiero w XVIII i XIX w. zaczyna się posądzać Ewangelie o mitomanię,
pojawiają się próby przedstawienia Chrystusa jako postaci mitycznej. Czy

może poznano jakieś nowe dokumenty, nieznane dawniejszym pokoleniom, a
wykazujące mityczność Chrystusa? Nic podobnego. Po prostu przyjęte z góry

filozoficzne założenia, negujące wszystko to, co boskie i nadprzyrodzone,
skłaniały autorów takich jak Dupuis, Volney, Bauer, Drews, Jensen,

Kalthoff, Smith czy Robertson do głoszenia tezy, iż Jezus nigdy nie
istniał, a jest tylko wymysłem fantazji. Wszyscy ci mitologowie otrzymali

odpowiedź od biblistów i historyków: Ewangelie podają fakty historyczne,
udokumentowane mocniej niż cokolwiek innego ze starożytności. Ci, którzy

rzekomo w imię nauki chcieli "odbrązowić" Ewangelię, zarzucając jej
mitomanię, sami dawali się ponieść fantazji, nie licząc się z bezspornymi

faktami.
W 1947 r. beduińscy pasterze znajdują w grotach nad Morzem Martwym

gliniane dzbany z tajemniczym skarbem. Gdy się mu bliżej przyglądają,
ogarnia ich rozczarowanie. Toż to kilka zwojów skóry z jakąś nieznaną

bazgraniną! Może kupi je szewc na sandały?
Za pośrednictwem syryjskiego szewca z Betlejem cztery zwoje zakupuje

metropolita syrojakobicki, a pozostałe trzy uniwersytet jerozolimski.
Niedługo potem wybuchają walki w Palestynie i cztery zwoje dostają się do

Ameryki. W 1954 r. odkupi je rząd izraelski za kwotę 250 tysięcy dolarów.
Tymczasem znaleziono w grotach Qumran - bo tak nazywa się ta miejscowość -

dalsze zwoje. Razem około sześciuset rękopisów. A więc cała ogromna
biblioteka. Jedne rękopisy są w całości, większość to fragmenty. W ciągu

wieków bowiem szczury pocięły skórę na gniazda, stąd istnieje wiele
maleńkich kawałeczków wielkości paznokcia.

Co zawierają te rękopisy? Jedna czwarta to teksty biblijne. Z wyjątkiem
Księgi Estery znaleziono teksty z całego Starego Testamentu. Jaka ich

wartość historyczna? Wystarczy wspomnieć że dotychczas znane nam rękopisy
Starego Testamentu pochodziły z IX i X w. po Chrystusie. Natomiast

dokumenty z Qumran przekazują prawie całą Księgę Izajasza z 100 r. przed
Chrystusem, a niektóre fragmenty Starego Testamentu datują się nawet z III

w. przed Chrystusem. A więc znamy już teksty Starego Testamentu z okresu o
prawie 1000 lat wcześniejszego niż dotychczasowe rękopisy.

Drugą grupę tekstów z Qumran stanowią apokryfy Starego Testamentu (teksty
nie należące do Pisma św., w których legenda miesza się z okruchami

prawdy). Natomiast grupą trzecią są pisma sekty żydowskiej zwanej
Esseńczykami, mieszkającymi w Qumran.

Sekta Esseńczyków ("pobożnych") miała swój klasztor nad Morzem Martwym,
gdzie po odejściu z Jerozolimy osiedliła się w połowie II w. przed Chr. W

68 r. przed Chr. Esseńczycy zginęli z rąk Rzymian ale zachowała się
biblioteka, którą ulokowali w grotach. Przełożonym ich był "Mistrz

Sprawiedliwości".
Dupont-Sommer, uczony francuski, po odnalezieniu dokumentów z Qumran

wysunął w 1950 r. hipotezę, że Jezus chrześcijan jest właściwie kopią
postaci Mistrza Sprawiedliwości Esseńczyków. Gdyby tak istotnie było,

oznaczałoby to zakwestionowanie oryginalności nauki Chrystusa.
Rozpoczęły się gruntowne studia nad rękopisami z Qumran. Co się okazało?

Obok drobnych podobieństw między Mistrzem Sprawiedliwości a Chrystusem -
obaj żyją przecież w tym samym czasie i środowisku! - istnieją zasadnicze

różnice. W przeciwieństwie do Chrystusa Mistrz Sprawiedliwości nie

background image

uzupełnia prawa Starego Testamentu, lecz jest tylko biernym jego wykonawcą;

nie czyni cudów i nie głosi przypowieści; nie jest posłany do grzeszników i
celników, których Esseńczycy skazują od razu na wieczne potępienie... Nie

wiadomo, czy Mistrz zginął gwałtowną śmiercią; przede wszystkim jednak nie
zmartwychwstał i nikt nie przypisywał mu godności Zbawiciela świata.

Joachim Jeremias, wybitny współczesny znawca zagadnień biblijnych,
porównując naukę qumrańską z nauką Nowego Testamentu, stwierdza: Oto tam (w

Qumran), w monasterze nad Morzem Martwym żyje mała armia ascetów... Jest
zaabsorbowana jak najściślejszym zachowaniem Prawa, nienawidzi nieugięcie

nieprzyjaciół Boga, odcina się od potępionych, wyklucza nawet paralityków i
ślepców. Tu zaś Jezus głosi niepojętą, nieskończoną miłość Boga biednym,

nędzarzom, ubogim i głosi im jutrzenkę czasu radości... Te dwa światy stają
naprzeciw siebie. Z jednej strony świat Prawa i obserwacji Qumran

doprowadza do ostatecznej skrajności pogardę tego świata i ograniczenie
jego miłości. Z drugiej strony - świat Dobrej Nowiny, głoszącej

bezgraniczną miłość Boga i radość Jego dzieci, obdarzonych łaską.
Dokumenty z Qumran wzbogacają naszą wiedzę o czasach Chrystusa, w niczym

jednak nie podważają Jego historyczności i boskości Jego nauki, przeciwnie
- pozwalają nam przez kontrast jeszcze bardziej cenić naszą Biblię (M.

Burrows).
Jakie dokumenty dowodzą historyczności Jezusa? Jest ich wiele, daleko

więcej np. niż świadectw historycznych o Sokratesie czy Aleksandrze
Macedońskim, o których istnieniu nikt przecież nie wątpi. Wśród źródeł

historycznych mówiących o Chrystusie wyróżniamy tak dokumenty
chrześcijańskie jak i pozachrześcijańskie, a więc żydowskie i pogańskie.

Zacznijmy od tych ostatnich.
Talmud, święta księga żydowska z I - V w., a przede wszystkim Józef

Flawiusz, wspominają osobę Chrystusa. Kim jest Flawiusz? Ten żydowski
historyk, urodzony w 37 r. po Chrystusie, był kapłanem jerozolimskim. Po

zburzeniu Jerozolimy przez Tytusa służy wiernie cesarzom rzymskim jako ich
nadworny pisarz, dynastii Flawiuszów. Stąd i jego nazwisko. W

Starożytnościach żydowskich tak Flawiusz mówi o Jezusie:
Istniał także w owym czasie mąż mądry, czy jednak godzi się go nazwać

mężem, był on bowiem wykonawcą cudownych dzieł, nauczycielem ludzi, którzy
prawdę z rozkoszą przyjmują. Wielu Żydów, wielu też pogan przyciągnął do

siebie. Był on Chrystusem. Kiedy go Piłat, oskarżonego przez przełożonych
naszych ludzi, skazał na śmierć krzyżową, nie przestali go kochać ci, co go

najpierwsi umiłowali. Objawił się on im bowiem trzeciego dnia jako
zmartwychwstały, jak to i wiele innych cudownych rzeczy przepowiedzieli o

nim boscy prorocy. Plemię, które wzięło od niego nazwę, przetrwało aż do
naszych czasów.

Niektórych krytyków dziwi entuzjazm Flawiusza wobec osoby Jezusa: wiara w
Jego Bóstwo, godność mesjańską i zmartwychwstanie. Wysuwają przypuszczenie,

że jakiś kopista chrześcijański mógł poszerzyć w tym miejscu tekst
Flawiusza. Nie ma jednak podstaw do zakwestionowania tej wzmianki w całości

i nie ulega wątpliwości, że Flawiusz jest przekonany o istnieniu Chrystusa
i uważa je za fakt znany powszechnie i oczywisty.

Sławny historyk rzymski Tacyt (54-119) pisze w Rocznikach wydanych między
98 a 119 r. po Chrystusie:

Aby zniweczyć hałaśliwe wieści (oskarżające go o wzniecenie pożaru
Rzymu), Neron podsunął winnych i na najbardziej wyszukane kary oddał tych,

których ludność jako znienawidzonych z powodu ich zbrodni nazywa
chrześcijanami. Twórca tej nazwy, Chrestos, za rządów Tyberiusza został

przez prokuratora Poncjusza Piłata skazany (na śmierć). Stłumiony wówczas
zgubny zabobon znowu wybuchał i to nie tylko w Judei, źródle owego zła,

lecz także w Mieście (Rzymie), dokąd wszystko, co wstrętne i hańbiące,
przybywa i praktykuje się.

Co uderza z tego tekstu? Wiadomość o Chrystusie skazanym na śmierć przez
Poncjusza Piłata za cesarza Tyberiusza. Jezus ma swoich wyznawców także w

Rzymie. Z kolei widoczny jest brak sympatii dla Chrystusa i
chrześcijaństwa, co jest u Rzymianina zrozumiałe. Pisze on bowiem z pozycji

człowieka, który z poczuciem wyższości ocenia wszystko, co dotyczy
nieobywateli rzymskich, zwanych barbarzyńcami. Ów ton i styl pisania tym

mocniej potwierdza wiarygodność pisma Tacyta. Dla Tacyta nie ulega

background image

najmniejszej wątpliwości, że Jezus rzeczywiście istniał.

Swetoniusz, także historyk rzymski (75-160), specjalizuje się w pisaniu
żywotów cesarzy. Słyszy o istnieniu Chrystusa. Wie, że wywodził się On z

Żydów. Wspomina, iż cesarz Klaudiusz (41-54) wyrzucił z Rzymu Żydów, wśród
których wybuchł bardzo namiętny spór o Chrystusa.

Choć Swetoniusz nie zna szczegółów życia Jezusa, stwierdza jednak
wyraźnie Jego istnienie.

Jako wielkorządca cesarski na Bitynię w Małej Azji, Pliniusz Młodszy
(62-113) od czasu do czasu śle cesarzowi Trajanowi sprawozdania. W jednym

liście zapytuje Trajana (98-117), jak ma postępować z chrześcijanami, gdyż
nie widzi podstaw prawnych do ich prześladowania. Jedyną winą chrześcijan

jest to, że mieli zwyczaj zbierać się w oznaczonym dniu przed świtaniem i
wygłaszać hymn Chrystusowi jakoby Bogu, że następnie wzajemnie się

przysięgą zobowiązywali nie w tym celu, by knuć jakąś zbrodnię, lecz by nie
popełniać kradzieży, rozboju, cudzołóstw, by dotrzymywać słowa i zwracać

depozyty na żądanie. Pliniusz podaje bardzo cenną wzmiankę o kulcie
Chrystusa jako Boga. Przy okazji wystawia bardzo dobre świadectwo o życiu

moralnym chrześcijan. Jest to pochwała niezamierzona, bowiem politeistę -
jakim jest Pliniusz i Rzymianie - musi niepokoić fakt, iż chrześcijanie nie

składają ofiar bogom i wizerunkom cesarzy.
Oczywiście nieporównanie więcej o Chrystusie mówią źródła

chrześcijańskie. Spośród nich najbardziej cenne są księgi Nowego
Testamentu, a zwłaszcza cztery Ewangelie. Duży wkład w naszą wiedzę o

Jezusie wnoszą również pisma Ojców Apostolskich, a więc pisma
wczesnochrześcijańskich pisarzy.

Ewangelie i inne pisma Nowego Testamentu wyrosły z pierwotnej katechezy
apostolskiej. W katechezie tej nie ma najmniejszego cienia wątpliwości co

do istnienia Jezusa jako rzeczywistego Człowieka, a jednocześnie Syna
Bożego. Wszystko w niej ogniskuje się wokół postaci Chrystusa. Z całości

Nowego Testamentu da się z łatwością odtworzyć nauka apostolska o Jezusie.
Ludzie, którzy z Nim przestawali, przekazują nam swoje o Nim świadectwo

jako o żywej, konkretnej postaci historycznej.
Warto przypomnieć wyznanie św. Pawła. Ten autor 13 listów do gmin

chrześcijańskich przez siebie założonych, listów powstałych już między
50-60 r. po Chr., kiedy żyło jeszcze wielu naocznych świadków Chrystusa,

tak pisze do Koryntian:
"Przypominam, bracia, Ewangelię, którą wam głosiłem, którąście przyjęli i

w której też trwacie. Przez nią również będziecie zbawieni, jeżeli ją
zachowacie.

Przekazałem wam na początku to, co przyjąłem: że Chrystus umarł - zgodnie
z Pismem - za nasze grzechy, że został pogrzebany, że zmartwychwstał

trzeciego dnia zgodnie z Pismem, i że ukazał się Kefasowi (Piotrowi), a
potem Dwunastu, później zjawił się więcej niż pięciuset braciom

równocześnie; większość z nich żyje dotąd" (1 Kor 15, 1-6).

*

Dla nas, chrześcijan, Chrystus jest nie tylko postacią historyczną. On
jest Panem (Kyrios) historii i świata. Naszym Panem. Jedynym, absolutnym

Panem i Władcą. Czy absolutnym znaczy "despotycznym"? Absolutnym, bo
najwyższym i suwerennym. Chrystus - Dobry Pasterz - wykonuje swą władzę nad

nami i światem w sposób szczególny: Najlepszy Pasterz oddał swoje życie za
przyjaciół swoich, aby życie mieli w obfitości.

Ma rację Błażej Pascal, wielki matematyk, fizyk i filozof francuski, gdy
w Chrystusie widzi klucz do zrozumienia tego, co w życiu najważniejsze:

Poza Chrystusem nie wiemy ani co to nasze życie, ani nasza śmierć, ani Bóg,
ani my sami.



13. Kim jest dla mnie Jezus Chrystus?


Jeden jest Bóg, jeden też pośrednik

między Bogiem a ludźmi, człowiek,

background image

Chrystus Jezus, który wydał siebie

samego na okup za wszystkich.
1 Tm 2, 5,


Jesteśmy chrześcijanami. Być chrześcijaninem - to nosić imię Chrystusa.

Jako chrześcijanie jesteśmy naznaczeni niezatartą pieczęcią Chrystusa.
Wyznanie wiary w Chrystusa określa nas także wobec innych ludzi. Być

chrześcijaninem to być w związku, w łączności z Chrystusem.
Powstaje więc zasadnicze pytanie: Kim jest Jezus Chrystus? Kim jest dla

mnie Jezus Chrystus? Jest to pytanie istotne dlatego, że bez postawienia go
- a tym więcej bez prawidłowej odpowiedzi na nie - nie wiedzielibyśmy, kim

właściwie jesteśmy jako chrześcijanie.
Jezus wszedł w naszą ludzką historię jak każdy człowiek. Nie był jakimś

człowiekiem "w ogóle", lecz człowiekiem konkretnym i śmiertelnym. Chrystus
zgodził się na wszystkie ograniczenia z tym związane.

Stał się człowiekiem określonej rasy, choć to nie oznacza
uprzywilejowania jednej rasy nad inną; przeciwnie, nikt tak jak Chrystus

nie jest daleki od dyskryminacji rasowej.
Był członkiem niewielkiego narodu podbitego w niewolę. Wolał być

"barbarzyńcą" na peryferiach cesarstwa rzymskiego niż przynależeć do narodu
"władców". Był Żydem ze wszystkimi konsekwencjami tego faktu.

Zdecydował się żyć w określonej epoce ludzkiej historii - w
starożytności. Poddał się ówczesnym prawom, nie szukając dla siebie

przywilejów. Widać to już przy narodzeniu: "W owym czasie wyszło
rozporządzenie Cezara Augusta, żeby przeprowadzić spis ludności w całym

państwie. Pierwszy ten spis odbył się wówczas, gdy wielkorządcą Syrii był
Kwiryniusz. Wybierali się więc wszyscy, aby się dać zapisać, każdy do swego

miasta. Udał się także Józef z Galilei, z miasta Nazaret, do Judei, do
miasta Dawidowego, zwanego Betlejem... żeby się dać zapisać z poślubioną

sobie Maryją, która była brzemienna. Kiedy tam przebywali... porodziła
swego pierworodnego Syna, owinęła Go w pieluszki i położyła w żłobie, gdyż

nie było dla nich miejsca w gospodzie" (Łk 2, 1-7).
Bywał głodny, bywał tak utrudzony, że potrafił spać w łodzi przy

sztormowej fali.
Doświadczył niewierności ludzi dalekich i bliskich: zdrady Judasza,

zaparcia się Piotra, ucieczki uczniów... Uznany za złoczyńcę i skazany na
śmierć haniebną, bo krzyżową, pije kielich goryczy do dna: od biczowania,

poprzez drogę krzyżową aż do opuszczenia na krzyżu: "Boże, mój Boże, czemuś
mnie opuścił?" (Mt 27, 46).

Chrystus, wpisując się w ludzką historię, zgodził się na wiele
różnorodnych ograniczeń. Z wyjątkiem jednego - grzechu. Poddał się nawet

śmierci - która w naszych oczach jest największym zagrożeniem - bo mógł
przez nią okazać najpełniej swoją ku nam miłość. Nie uległ grzechowi, bo

grzech - choćby najmniejszy - jest zawsze zaprzeczeniem miłości. Można
umrzeć z miłości, ale zgrzeszyć z miłości niepodobna. Tak, zgrzeszyć można

tylko ze słabości lub lekkomyślności, z namiętności lub wyrachowania, ale
nigdy z miłości. Grzech, zawiniony brak dobra, jest w mniejszym czy

większym stopniu przejawem nienawiści.
Jezus był wolny od tego jedynego ograniczenia, które pomniejsza człowieka

i go upadla - od grzechu i od nienawiści, z której grzech wypływa. Tylko On
mógł przeciwnikom swoim rzucić pytanie: "Kto z was udowodni Mi grzech?" (J

8, 46). - I nikt się nie znalazł.
Sam wolny od grzechu, Chrystus przyszedł nas wyzwolić spod jego tyranii.

Jawi się w konkretnej roli jako Zbawiciel wszystkich ludzi: żyjących od
początków świata aż po jego kres. Kiedy przyszedł, oczekiwany był raczej

jako Wybawca narodu izraelskiego z rzymskiej niewoli. Kto jak kto, ale my
chyba rozumiemy, jak gorzki jest chleb narodu żyjącego pod obcą okupacją.

Nie dziwimy się Izraelitom, bo czyż my także nie widzielibyśmy Go chętniej
w roli Wybawcy od klęsk i nieszczęść, i wszelkiego bólu?

Bądźmy szczerzy: niełatwo jest nam zrozumieć, że wyzwolenie od grzechu,
jakie Chrystus nam przynosi, jest nam najpotrzebniejsze. Gdy je przyjmiemy

i w nim trwać będziemy, otrzymamy jeszcze i to, na co z niecierpliwością
czekamy. Ale nie teraz. Ta "reszta" będzie dopiero potem. Jaka "reszta"

Powiedzmy: całkowita wolność od wszelkich ograniczeń, pełna sprawiedliwość,

background image

nowe społeczeństwo, szczęście dla wszystkich (ani łez, ani cierpienia, ani

śmierci już nie będzie). A więc dopiero potem nastąpi powrót do pierwotnej
czystości, odnajdziemy raj utracony: w niezakłóconej już niczym przyjaźni z

Ojcem.
Oto powoli odsłania się nam tajemnica osoby Chrystusa. Jego imię "Jezus"

("Pan jest Zbawieniem") określa rolę, jaką spełnia: jest On jedynym
pośrednikiem między człowiekiem a Bogiem. Jest tym budowniczym, który

przerzucił most nad przepaścią dzielącą nas od Ojca. A mógł być tym
budowniczym, ponieważ wkorzeniony jest w dwa światy: Boski i w ten nasz -

ludzki. "Słowo stało się ciałem i zamieszkało wśród nas" (J 1, 14).
Św. Jan kreśli w prologu swojej Ewangelii syntetyczny rys historii

świata, która jest historią zbawienia. Swój punkt kulminacyjny osiąga ona
we wcieleniu Słowa Bożego. Z jednej strony historia święta jest ciągiem

Bożych inicjatyw płynących z miłości do rodzaju ludzkiego, a z drugiej
obejmuje odpowiedź człowieka "przez Chrystusa, z Chrystusem i w

Chrystusie".
Zanim Słowo Boże Ciałem się stało, wkroczyło w nasz świat przez dwa ważne

wydarzenia. Pierwszy raz, gdy stworzyło świat. Ale wiemy, że świat istnieje
nadal tylko i wyłącznie dzięki Bożej mocy utrzymującej go przy istnieniu.

Człowiek wierzący nie neguje praw przyrody, lecz dostrzega w nich mądrość
Stwórcy, który jest równocześnie Energią, dzięki której świat istnieje.

"Wszystko przez Nie się stało, a bez Niego nic się nie stało" (J 1 ,3). I
trzeba dodać: wszystko przez Niego istnieje, a bez Niego nic nie istnieje,

co istnieje. W tej samej Ewangelii Janowej w alegorii o winnym krzewie,
Jezus dopowie: "Beze Mnie nic nie możecie uczynić" (J 15, 5). Istniejemy i

działamy dzięki tej tajemniczej Bożej Obecności, która ciągle stwarza świat
i powołuje nas do udziału w tym dziele stworzenia.

"W Nim było życie" (J 1, 4). Słowo jest źródłem wszelkiego życia we
wszechświecie. Jest pełnią Życia, która przelewa się niejako stwarzając

istoty żywe. Życie - to wyższa, najpełniejsza postać istnienia. Jakież
bogactwo form życia! Zachwyca nas bardziej kwiat żywy niż sztuczny, lubimy

zwierzęta, ale przecież tylko w człowieku dostrzegamy życie duchowe: świat
myśli, dążeń i przeżyć. Ciągle zagrożeni w swym obecnym bytowaniu, tęsknimy

do nieśmiertelności - do życia bez granic i bez końca. I wierzymy, że nie
będziemy zawiedzeni. Więcej, Pan życia i śmierci obiecał nam - w czym już

przez łaskę uczestniczymy - wieczne życie, które przewyższa wszelkie nasze
pragnienia, aspiracje i wyobrażenia.

To pierwsze wkroczenie Słowa w nasz świat - przez stworzenie - trwa więc
nadal. Stwórcza Boża energia podtrzymująca świat w istnieniu... Pełnia

Życia będąca źródłem i celem wszystkiego, co żyje, w sposób szczególny -
człowieka... Mój Stwórca i Pan mego życia.

Bóg postanowił nawiązać z ludźmi bardziej osobisty dialog. I wtedy Słowo
Boże po raz wtóry wkracza w ludzką historię. Przychodzi w postaci

objawienia Bożego.
To drugie wejście Słowa łączy się z zawarciem przymierza pomiędzy Bogiem,

a jednym określonym ludem. Ludowi temu Bóg przyrzekł ziemię świętą -
Palestynę. Boskie Słowo nie objawiło się w tym czasie wszystkiemu

stworzeniu, lecz tylko narodowi, który Bóg wyprowadził z niewoli egipskiej.
Słowo Boże wielokrotnie przemawiało do tego narodu, uchylając rąbka

tajemnicy o Bogu i o ludzkim przeznaczeniu. Stopniowo Izrael mógł sobie
wyrobić przekonanie o Bogu, który kocha troskliwością matki: "Czyż może

niewiasta zapomnieć o swym niemowlęciu, ta, która kocha syna swego łona? A
nawet, gdyby ona zapomniała, Ja nie zapomnę o tobie!" (Iz 49, 15).

Aż wreszcie nadszedł ten upragniony dzień, w którym Stworzyciel stawa się
stworzeniem (Cyprian K. Norwid). Choć przyszedł jak każdy człowiek - przez

narodzenie, to przecież od początku towarzyszą Jego życiu i osobowości
takie wydarzenia, które nie mieszczą się w stwierdzeniu: "Był tylko

człowiekiem". Już Jego narodzenie było w tajemniczy sposób zapowiedziane i
przewidziane od wieków. Oczekiwały Go pokolenia, zapowiadało wielu

proroków. Jedynym wyjaśnieniem tego oczekiwania może być tylko interwencja
Ducha Świętego, który oświeca ludzkie umysły i serca.

Czynił znaki i cuda własną - Bożą mocą. Posiadał prerogatywy Boskie:
odpuszczał grzechy, by potem przekazać tę władzę swoim uczniom. Ale oni

czynić będą to Jego mocą. On naucza jako władzę mający, uczniowie - w Jego

background image

imieniu.

Nade wszystko ostatnie wydarzenie Jego życia nie mieści się absolutnie w
schemacie: "Chrystus był tylko człowiekiem". Oto ostatecznie - jakby

wyglądało - raz na zawsze pognębiony, ukrzyżowany i złożony do grobu, na
przekór żelaznemu prawu śmierci i ku zdumieniu swoich przeciwników -

zmartwychwstaje. I to ostatnie wydarzenie stanowi jakby dojrzały owoc
wszystkiego, co je poprzedzało, i fundament wszystkiego, co nastąpi potem.

Dlaczego? "Jeżeli Chrystus nie zmartwychwstał, daremna jest wasza wiara i
aż dotąd pozostajecie w swoich grzechach. Jeżeli tylko w tym życiu w

Chrystusie nadzieję pokładamy, jesteśmy bardziej od wszystkich ludzi godni
politowania. Tymczasem jednak Chrystus zmartwychwstał jako pierwszy spośród

tych, co pomarli" - głosi św. Paweł, a wraz z nim całe chrześcijaństwo (1
Kor 15, 17, 18-20).

Zmartwychwstanie Chrystusa jest owocem Boskiego pochodzenia Jezusa. Jest
także fundamentem naszej wiary i Kościoła, który Chrystus założył i w

którym trwa dalej z nami. Ten sam, ale już uwielbiony - poza zasięgiem
ograniczeń, jakie przyjął w swoim ziemskim życiu, a które są wciąż jeszcze

naszym udziałem.

*

Prof. Eugeniusz Romer, sławny nasz uczony geograf, odnalazłszy - po
długich latach agnostycyzmu - wiarę w Chrystusa, powiedział: Jedyną drogą

poznania jest Go ukochać.
Jeśli pragniemy naprawdę poznać Jezusa Chrystusa, musimy pójść po Jego

śladach i pokochać wszystko, co On czynił i czego nauczał. Nigdy nie
rozstawajmy się z tą małą książeczką, której na imię Ewangelia.

Jezus Chrystus jest postacią historyczną. Ale Jego nie odkrywa się jak
zwykłego nauczyciela życia czy uczonego, myśliciela czy herosa. Chrystus

jest Bogiem i Panem mego życia. Nikt nie może dotrzeć do tajemnicy osoby
Jezusa, jeśli On sam nie rozświetli jej przez swego Ducha. Wyraźnie o tym

powiedział apostołom: "Nikt też nie zna Syna, tylko Ojciec, ani Ojca nikt
nie zna, tylko Syn, i ten, komu Syn zechce objawić" (Mt 11, 27).

Z jaką dyspozycją wewnętrzną trzeba szukać Chrystusa? Nic tak nie było
obce Chrystusowi i nie budziło w Nim takiej odrazy jak zarozumiałość i

wyniosłość - pewność siebie. I przeciwnie, najwyższą pochwałę Jezusa
otrzymała prostota, szczerość, brak z góry powziętych uprzedzeń - postawa

dziecka i "maluczkich".
By poznać Chrystusa, trzeba Go ukochać.

Chrystusa poznaje ten, kto Go kocha tą szczególną miłością, której na
imię "żyć z Chrystusem". Co to znaczy? Kto rzetelnie stara się żyć z

Chrystusem, ten wierzy także wtedy, gdy nie jest jeszcze w stanie objąć
całego bogactwa i pełni Chrystusa. I może też być odwrotnie, że ktoś

wprawdzie Chrystusa wyznaje jako Boga i człowieka, ale brak mu pośrednich
stopni poznania. Chrystus nie stał się dla niego jeszcze pierwowzorem,

Panem jego życia, rzeczywistym nauczycielem i zwiastunem Boga, którego on
słucha. Kto swojej drogi życiowej nie przeszedł wspólnie z Chrystusem, temu

brak jeszcze czegoś w wierze, choćby nawet wyznawał Chrystusa Bogiem i
człowiekiem. (Kard. Fr. Koenig, Chrystus i świat, Znak 1975, s. 82 n.)


Powrót

Do Twego żłóbka, Boże Dziecię,
wiodła mnie gwiazda: matka.

I nie wiedziałem nic o świecie
w granicach mego światka.

I nie wiedziałem nic o świecie,
któremu są już obce

kolędy, grane na klarnecie,
i Bóstwo w lichej szopce.

I byłeś dla mnie tak prawdziwy
jak braciszkowie moi,

tylko żeś robić umiał dziwy,

background image

których się każdy boi.

Bo nawet ojciec mój kolana
zginał i chylił czoło,

i w Tobie, dziecku, widział Pana,
choć panem był wokoło.

Lecz, jak król Kacper na wielbłądzie,
przybyło mędrców mrowie,

"całych w krostach, całych w trądzie",
uczyć mię słów o Słowie.

Uczyć mię takich różnych rzeczy,
wśród których złuda siedzi,

wszechwiedzy uczyć mnie człowieczej:
pytań bez odpowiedzi.

Chodziłem z nimi długie lata,
coraz to dalej, dalej...

aż mi zniknęła Twoja chata,
gdzieśmy kolędowali.

Aż mi zniknęło wszystko z Ciebie,
przestałeś być mi bratem,

a stałeś mi się czymś nie w niebie,
nie w świecie, nie za światem.

Czymś, czego oko nie zobaczy,
co naszych skarg nie słyszy,

czymś, co poczyna się z rozpaczy
wśród strasznej, nocnej ciszy.

Czymś, co bez końca i bez granic,
nie może stać się ciałem,

i tak za puste słowa, za nic,
wiarę im odprzedałem.

Dziś oto wracam, Jezu Chryste,
w matczyne, dawne strony,

by kolędować: "Masz, zaiste,
granice, Nieskończony!"

Karol Hubert Rostworowski (1877-1938)


14. Czym jest Kościół?

Spójrz (Jerozolimo) wokoło i patrz:
Wszyscy gromadzą się i idą do ciebie,

Z daleka ciągną twoi synowie,
A córki twoje są niesione na ramionach.

Poznasz, że jestem Pan twój,
Twój Zbawiciel i Odkupiciel.

Iz 60, 4; 6
(tłum. R. Brandstaettera)


Człowiek jako osoba przerasta świat materii. Jest wyższy od rzeczy, gdyż

posiada niematerialną i nieśmiertelną duszę. Dusza stanowi o głębi ludzkiej
osoby, gdzie sam człowiek w obliczu Boga decyduje o własnym losie. Jeśli

chce zachować swoją godność, człowiek winien działać świadomie i z wolnego
wyboru, a nie zaślepiony namiętnością czy zniewolony zewnętrznym przymusem.

Wolność wewnętrzna człowieka jest nie tylko przymiotem, lecz także zadaniem
człowieka. Wolność tę zdobywa się przez walkę z tyranią namiętności, przez

stałe dążenie do dobra. Oczywiście, licząc się z ludzką słabością, trzeba
zapewniać sobie skuteczne pomoce, by nie ustać w drodze. Tak kształtuje się

w człowieku prawe sumienie, które unika samowoli, a opiera się na
obiektywnych normach moralnych.

Takie jest powołanie człowieka do godności właściwej osobie. Godność ta
wzrasta, gdy uświadomimy sobie oszałamiającą prawdę: jestem powołany do

uczestniczenia w życiu Bożym. Indywidualnie, po imieniu. Jak konkretnie i
imiennie zostali wezwani apostołowie: "Pójdź za Mną" (Mt 9, 9). Bóg

zaprosił mnie do siebie wcześniej, niż przyszedłem na świat, więcej, bo

background image

wpierw nim świat powstał. Św. Paweł odsłania nam przedwieczny Boży zamysł

zbawienia każdego człowieka i całej ludzkiej rodziny:
"W Nim (Chrystusie) bowiem (Bóg Ojciec) wybrał nas przed założeniem

świata, abyśmy byli święci i nieskalani przed Jego obliczem. Z miłości
przeznaczył nas dla siebie jako przybranych synów przez Jezusa Chrystusa,

według postanowienia swej woli, ku chwale majestatu swej łaski, którą
obdarzył nas w Umiłowanym. W Nim mamy odkupienie przez Jego krew -

odpuszczenie występków, według bogactwa Jego łaski. Szczodrze ją na nas
wylał w postaci wszelkiej mądrości i zrozumienia... Aby wszystko na nowo

zjednoczyć w Chrystusie jako Głowie: to, co w niebiosach, i to, co na
ziemi.

W Nim dostąpiliśmy udziału my również, z góry przeznaczeni zamiarem Tego,
który dokonuje wszystkiego zgodnie z zamysłem swej woli, po to, byśmy

istnieli ku chwale Jego majestatu..." (Ef 1, 4-8; 10-12).
Powołanie do godności właściwej osobie i powołanie do wspólnoty z Bogiem

mam urzeczywistniać we wspólnocie z innymi ludźmi. Wspólnocie, która
umożliwia obcowanie z innymi, świadczenie wzajemnych usług i wymianę myśli.

Chrześcijanin wierzy, że ludzka wspólnota i wspólnotowy charakter
powołania człowieka osiąga swoją pełnię w zbawczym dziele Chrystusa - Jego

Kościele. Chrystus żył w ludzkiej społeczności: rodzinnej i narodowej.
Głosił, że wszyscy są sobie braćmi i jako za braci za wszystkich się

ofiarował. Apostołom i ich następcom polecił nieść orędzie ewangeliczne,
aby świat stał się jedną rodziną Bożą, która żyje duchem wzajemnej miłości.

Po swojej śmierci i zmartwychwstaniu ustanowił Chrystus widzialną wspólnotę
wiary i miłości, którą przez Ducha Świętego prowadzi ku ostatecznemu

wypełnieniu - "jednej owczarni" Bożej.
Kościół jest wspólnotą. I jest nią (wspólnotą - communio) w większym

stopniu niż jakakolwiek społeczność (communitas). Albowiem Kościół jest
Mistycznym Ciałem Chrystusa. Określenie to oznacza, że Kościół jest

ziemskim, a więc widzialnym przedłużeniem Wcielenia. Chrystus żyje nadal -
w sposób tajemniczy, niewidzialny dla oka ludzkiego, przeto mistyczny - w

swoim Kościele. Jezus przez Ducha swego ożywia Kościół. Chrystus jest
Głową, my zaś członkami Kościoła. Kościół jest ziemską kontynuacją Jezusa,

dlatego życie Kościoła odwzorowuje Jego życie. Wydarzenia życia Chrystusa,
a szczególnie tajemnica śmierci i zmartwychwstania mają być przeżywane

wciąż na nowo przez lud Boży, tak indywidualnie, jak i zbiorowo. Bowiem
obraz Kościoła jest obrazem Chrystusa.

Podobieństwo do Chrystusa jest dla Kościoła wielkim przywilejem, ale też
i wielkim zadaniem. Im doskonalej Kościół naśladuje życie Chrystusa, tym

pełniej staje się narzędziem zbawienia świata.
Aby skontrolować nasz wkład w misję Kościoła, która ma być przedłużeniem

życia i działalności Jezusa, odpowiedzmy sobie w duchu na pytania:
Jezus wiódł życie pełne prostoty materialnej. Czy ta cecha przejawia się

dostatecznie w życiu Kościoła?
Jezus przyszedł, aby służyć, a nie by Mu służono. Czy my, jako członkowie

Kościoła, zachowujemy wobec siebie wzajemnie i wobec ludzkości służebną
postawę miłości?

Jezus troszczył się szczególnie o ludzi biednych, niskiego pochodzenia i
potrzebujących pomocy. Czy my czynimy podobnie?

Jezus łaknął i pragnął sprawiedliwości. Czy rzeczywiście przejmujemy się
licznymi wypadkami rażącego pogwałcenia sprawiedliwości w naszych czasach?

Jezus kochał każdego człowieka i przebaczał swym wrogom. Czy my kochamy i
czy przebaczamy?

Jezus został wyśmiany, odrzucony, oplwany, ubiczowany, ukoronowany
cierniami, opuszczony przez przyjaciół, przybity do krzyża - wszystko to

było dowodem, jak bardzo kochał swój Kościół i świat. A w jakim stopniu my
jesteśmy skłonni cierpieć za Kościół i świat? (E. Carter).

Prawda o Ciele Mistycznym ukazuje najbardziej wewnętrzny rys wspólnoty
Kościoła: ochrzczeni powiązani są przez Syna z Ojcem i Duchem Świętym

węzłami wiary, nadziei i miłości. Jednocześnie dzięki temu wierzący
połączeni są w jeden organizm ożywiony prawdą i łaską Chrystusa. Nie

zatracają jednak swej indywidualnej tożsamości. Jedno Ciało Mistyczne
złożone jest z wielości i różnorodności członków, z których każdy posiada

określoną i niezastąpioną (tak!) rolę do spełnienia. Dlaczego? Dlatego, że

background image

każdy jest żywą i myślącą komórką Ciała Mistycznego - ludzką osobą, która

osiąga swoją pełnię nie inaczej, jak przez bezinteresowną miłość okazywaną
innym ludziom i Bogu.

Kościół nazywa się również ludem Bożym. W treści tego określenia momentem
decydującym jest to, co ku ludzkości przychodzi od Boga. Kościół widziany

jako lud Boży pozwala nam lepiej uchwycić prawdę o Bożym ojcostwie i
dostrzec uniwersalistyczny zasięg odkupienia.

Przeszło miliard chrześcijan mniej lub bardziej świadomie codziennie
wyznaje ojcostwo Boże słowami Ojcze nasz. Ale Bóg jest Ojcem także

pozostałych trzech miliardów istnień ludzkich, które się do Niego modlą
inaczej lub nie modlą wcale.

Dzieła stworzenia, objawienia i odkupienia - Ojciec dokonał i dokonuje
wciąż "dla nas": dla Marii z Polski, dla Giovanniego z Włoch, Fatimy z

Egiptu czy Petera z Australii; dla każdego z nas i dla wszystkich narodów,
ras i pokoleń wszystkich czasów.

Widziałeś zapewne pocztówkę lub ilustrację: podczas Soboru Watykańskiego
II czy Synodu Biskupów biskup czarnej Afryki obok białego z Europy i

Ameryki, Azjata tuż przy Brazylijczyku... To obraz uniwersalizmu ludu
Bożego. Do Kościoła należą ci, co w całości przyjmują jego naukę i środki

zbawienia, w jego widzialnym organizmie trwają w łączności z Chrystusem
kierującym Kościołem przez papieża i biskupów. Jest to zatem łączność

jedności wiary i sakramentów, zwierzchnictwa kościelnego i wspólnoty.
Aby przestrzec przed chęcią "automatycznego" zapewnienia sobie zbawienia

samą tylko zewnętrzną przynależnością do Kościoła warto przypomnieć słowa
św. Augustyna: Nie dostępuje zbawienia ten, kto pozostaje wprawdzie w łonie

Kościoła ciałem, ale nie sercem. Trwać sercem w Kościele - to współdziałać
z łaską Chrystusa myślą, słowem i uczynkiem. Katolik jest bardziej przed

Bogiem odpowiedzialny za dar wiary niż człowiek znajdujący się poza
widzialnym Kościołem.

Należą do ludu Bożego także inni chrześcijanie. Wprawdzie nie zachowują
oni jedności wspólnoty pod zwierzchnictwem Następcy św. Piotra i nie

wyznają całej wiary, lecz mimo to złączeni są z Kościołem wieloma więzami.
Cześć dla Pisma św., wiara w Boga Ojca wszechmogącego i w Jezusa, Syna

Bożego - Zbawiciela, uznawanie chrztu i innych sakramentów, sprawowanie
przez niektórych Eucharystii i kult Matki Bożej - oto więzy, jakie łączą

chrześcijan - naszych braci odłączonych z widzialną wspólnotą ludu Bożego.
Zadajesz sobie pytanie: A co z owymi trzema miliardami ludzi, którzy

znajdują się poza Kościołem?
Nie należą oni wprawdzie do ludu Bożego tak jak chrześcijanie, niemniej

jednak są oni w różnoraki sposób przyporządkowani do ludu Bożego. Można
wśród nich wyróżnić cztery kręgi.

Najbliżsi ludowi Bożemu są wyznawcy judaizmu - lud niegdyś szczególnie
przez Boga umiłowany, gdyż z niego narodził się Chrystus, i muzułmanie

(mahometanie, wyznawcy islamu), którzy wierzą w jednego Boga Stworzyciela,
miłosiernego, ale i sprawiedliwego Sędziego świata. Dzięki czystemu

monateizmowi judaizm i islam dzieli z nami pewną wspólnotę objawienia.
Wielkie religie Dalekiego Wschodu (hinduizm, buddyzm, konfucjanizm) są

przyporządkowane ludowi Bożemu przede wszystkim przez szczere szukanie Boga
i prawe postępowanie, zgodne z nakazami sumienia.

Ostatni krąg ludzi przyporządkowanych ludowi Bożemu stanowią ci ludzie,
którzy nie są wyraźnie przekonani o istnieniu Boga, ale starają się być

uczciwie. Chrześcijańska tradycja stwierdza, że nie można żyć uczciwie bez
pomocy łaski Bożej. Jakkolwiek ludzie ci nie dostrzegają wiarą - bo jej nie

mają - celu swoich czynów, czyli Boga, to jednak dobre czyny do Niego ich
prowadzą. A właściwie to dobry Bóg poprzez owe czyny dobre prowadzi ich do

siebie. Niektórzy teologowie nazywają ich "anonimowymi chrześcijanami".
Cokolwiek bowiem znajduje się w nich z dobra i prawdy, Kościół traktuje

jako przygotowanie do Ewangelii i jako dane im przez Tego, który każdego
człowieka oświeca, aby ostatecznie posiadł życie (Konstytucja dogmatyczna o

Kościele, nr 16).
Bez własnej zasługi jestem chrześcijaninem. Po prostu przyszedłem na

świat w chrześcijańskiej rodzinie. Czy coraz głębiej poznaję dziedzictwo,
jakie nam zostawił Jezus? Aby wiara przenikała życie. Aby świadczyć o

prawdzie Ewangelii.

background image

"Panie Jezu, spraw, abym sobą nie zasłaniał Ciebie. Pozwól mi zrozumieć,

że wielu mogę przybliżyć Ciebie - Światłość świata".


Wraz z braćmi


Młodzieniec - z wolna stający się człowiekiem dorosłym zaczyna odkrywać

że jest konkretną osobą w danym społeczeństwie, w danym świecie. Z tą
chwilą albo jego "adaptacja" nie uda mu się i pozostając na poprzednim

poziomie rozwoju psychicznego będzie żył jak obcy w tym świecie, nawiązując
jedynie przelotne i powierzchowne relacje... Albo też wyjdzie światu

naprzeciw, znajdzie swe miejsce w środowisku ludzi sobie podobnych, będzie
swobodnie rozwijał swą działalność wśród trudnych konfrontacji z innymi

osobami, przyczyniając się do misternej konstrukcji wspólnego dzieła.
Dojrzały chrześcijanin powinien również wyjść poza granice osobistego

spotkania z Jezusem Chrystusem z Nazaretu i z całą świadomością
przynależności do "ludu", do Kościoła posuwającego się naprzód, przeżywać

wraz ze swymi braćmi wszystkie wymiary Tajemnicy Jezusa Chrystusa. Winien
dobrowolnie zaangażować się, nie tylko przestrzegać prostego i jasno

podyktowanego prawa, lecz uczestniczyć we wspólnym dziele, stopniowo
odkrywając w swym życiu codziennym pragnienia Boże w odniesieniu do jego

osoby i do całej ludzkości, w którą jest włączony...
M. Quoist, Chrystus zawsze żyje, Paryż 1974, s. 43 n.



Śmierć namiestnika Chrystusa


Słońce zniżyło się już nieco ku Ostii, dzień był cichy i pogodny.

Piotrowi ze względu na jego sędziwe lata nie kazano nieść krzyża, sądzono
bowiem, że go udźwignąć nie zdoła, ani też nie założono mu wideł na szyję,

aby mu nie utrudniać pochodu. Szedł wolny i wierni mogli go widzieć
doskonale...

Rybak, zwykle pokorny i pochylony, szedł teraz wyprostowany, wyższy
wzrostem od żołnierzy, pełen powagi. Nigdy nie widziano w postawie jego

tyle majestatu. Zdawać by się mogło, iż to monarcha posuwa się, otoczony
przez lud i żołnierzy. Ze wszystkich stron podniosły się głosy: "Oto Piotr

odchodzi do Pana". Wszyscy jakby zapomnieli, że czeka go męka i śmierć.
Szli w uroczystym skupieniu, ale w spokoju, czując, że od śmierci na

Golgocie nie stało się dotychczas nic równie wielkiego i że jako tamta
odkupiła świat cały, tak ta ma odkupić to miasto...

[Piotr] czuł, że dzieła dokonał, i wiedział już, że ta prawda, którą całe
życie opowiadał, zaleje wszystko jak fala i że nic już powstrzymać jej nie

zdoła. A tak myśląc, podnosił oczy ku górze i mówił: "Panie, kazałeś mi
podbić ten gród, który panuje światu, więcem go podbił. Kazałeś mi założyć

w nim stolicę swoją, więcem ją założył. To Twoje miasto teraz, Panie, a ja
idę do Ciebie, bom się spracował bardzo".

Przechodząc więc koło świątyń mówił im: "Chrystusowymi świątyniami
będziecie". Patrząc na roje ludzi, przesuwających się przed jego oczyma,

mówił im: "Chrystusowymi będą wasze dzieci sługami..."
... Stojąc na wzniesieniu, począł wyciągniętą prawicą czynić znak krzyża,

błogosławiąc w godzinie śmierci:
- Urbi et orbi! [Miastu i światu!]


*


I tak minął Nero, jak mija wicher, burza, pożar, wojna lub mór, bazylika

Piotra panuje dotąd z wyżyn watykańskich miastu i światu.
Henryk Sienkiewicz, z "Quo vadis"?



15. Chrystusowa i nasza Matka

background image

Kościół katolicki, pouczony

przez Ducha Świętego, darzy Ją
synowskim uczuciem, czci jako

najmilszą Matkę.
Konstytucja dogmatyczna o Kościele


Kim jest Maryja, która w wierze i w życiu chrześcijan - a szczególnie

naszego narodu - zajmuje tak poczesne miejsce?
Syn Boży chciał stać się człowiekiem i nie kto inny, lecz Maryja została

wybrana na Matkę Boga-Człowieka. "Nie bój się, Maryjo, znalazłaś bowiem
łaskę u Boga. Oto poczniesz i porodzisz Syna, któremu nadasz imię Jezus.

Będzie On wielki i będzie nazwany Synem Najwyższego" (Łk 1, 30-32).
Maryja pocznie i porodzi Syna bez udziału męża, człowieka, a tylko za

sprawą Ducha Świętego: Bóg pragnie przyjść na świat z ziemskej Matki, która
nie przestanie być Dziewicą. Św. Józef będzie jedynie opiekunem Jezusa i

Maryi.
Boża Rodzicielka. Oto całe dostojeństwo Maryi. Jako Matka Chrystusa stoi

najbliżej Niego i fizycznie, i duchowo. Także duchowo? Zapowiada to już
Gabriel: "Bądź pozdrowiona, pełna łaski, Pan z Tobą, błogosławiona jesteś

między niewiastami" (Łk 1, 28). Ze względu na Boże Macierzyństwo Chrystus
wyjmuje Ją spod dziedziczenia grzechu pierworodnego. Od pierwszej chwili

swego istnienia, jeszcze w łonie Jej matki, św. Anny, Maryja jest
niepokalaną: "pełną łaski". To nie Jej zasługa. Jej Niepokalane Poczęcie

jest dziełem łaski odkupienia Jej Syna. Choć jest tylko człowiekiem, Maryja
jest bezgrzeszna. Zasługą Jej będzie to, że nigdy nie utraci raz danej Jej

łaski, lecz rozwinie ją w najpełniejszą świętość. Tylko Ona z ludzi jest
Najświętsza. Najwyższa godność Bogarodzicy łączy się u Niej z pełnią

świętości.
Czyż dziwić się będziemy, że Chrystus zabierze Ją, Łaski Pełną, po

zakończeniu życia ziemskiego, z duszą i ciałem do chwały Nieba? Ciała
wszystkich innych ludzi oczekują na powszechne zmartwychwstanie. Natomiast

Maryja po zakończeniu ziemskiego życia została zaraz wraz z duszą i ciałem
wzięta do nieba. Jak na ziemi, tak teraz w chwale Maryja jest najbliżej

uwielbionego Chrystusa.
Maryja Dziewica jest pierwszym odkupionym przez Chrystusa człowiekiem. A

więc pierwszą osobą należącą do społeczności Kościoła. Jednocześnie jest
Maryja dla całego Kościoła najdoskonalszym wzorem uległości wobec Boga.

"Niech się stanie" Jego wola - było dewizą Jej życia. W taki sposób stała
się Matką Chrystusa, tak również poświęcając całkowicie siebie dziełu

swojego Syna, tajemnicy Odkupienia, stała się dla nas Matką w dziedzinie
łaski. Nigdy nie wycofała swej zgody na wolę Ojca, nawet w obliczu męki i

śmierci swego Syna. Nie ma na świecie drugiego człowieka oprócz Maryi, dla
którego FIAT byłoby zawsze czynem. Dla Niej miłość jest posłuszeństwem

Ojcu, a posłuszeństwo - miłością. Była to miłość angażująca całą Jej
osobowość.

Ta Jej doskonała miłość nie ma nic w sobie z egoizmu. Naznaczona jest
zawsze oderwaniem się od siebie, od zasklepienia się w sobie. Skierowana

jest ku Ojcu i ku drugim. Dlatego Maryja jest ideałem miłości ale także
wiary i nadziei oraz wszystkich cnót chrześcijańskich.

Jak zawsze, tak i dzisiaj Maryja skutecznie oręduje za nami. Macierzyńska
rola Maryi względem nas w niczym nie pomniejsza jedynego pośrednictwa

Chrystusa między Bogiem a człowiekiem. Wszystko w Niej jest z Chrystusa i z
Jego upodobania. Opiekując się nami "teraz i w godzinę naszej śmierci",

prowadzi nas do Chrystusa.
O Orędownictwie Jej mówi największy nasz poeta:

I wypowiedziałam światu całą miłość moją jednym słowem Pańskim, które
stało się ciałem. Odtąd żyłam w Synie swoim i Synem moim...

Otaczam ziemię dłoniami moimi jako niebem błękitnym i w każdej chwili, na
każdym miejscu, każdemu dobremu duchowi zapalam się i świecę gwiazdą ranną

(Adam Mickiewicz).
Obraz Matki Bożej. Choćby malutki. Ot, taki z książeczki do nabożeństwa.

I medalik na szyi. Najczęściej z wezwaniem do Niepokalanej: "O Maryjo bez
grzechu poczęta, módl się za nami, którzy się do Ciebie uciekamy". Czyż

można sobie bez nich wyobrazić polską rodzinę katolicką?

background image

Czy można być i pozostać katolikiem bez codziennej modlitwy do naszej

Matki słowami Zdrowaś Maryjo?
Najstarsza polska pieśń religijna sięgająca XIII w., a jednocześnie

pierwszy nasz hymn narodowy - to Bogurodzica. (Niektórzy wiążą nawet
autorstwo tej pieśni ze św. Wojciechem z X w.).

Jedna z najstarszych świątyń polskich - katedra gnieźnieńska, której
zręby powstały już za Mieszka I, nosi wezwanie Wniebowzięcia Matki Bożej.

Matce Bożej poświęcone są także inne polskie katedry (Płock, Włocławek),
opactwa i kolegiaty (Łęczyca, Opatów, Sandomierz, Kalisz), coraz liczniej

powstające z biegiem wieków klasztory i kościoły. Budowę sławnego kościoła
Mariackiego w Krakowie zaczęto już w XIII w.

Czcią dla Matki Bożej odznaczali się nasi święci, by wspomnieć św. Jacka
Odrowąża, który sprowadził Dominikanów do Polski. w XIII w. Zakon ten

szerzył nabożeństwo różańcowe. Św. Maksymilian Kolbe założył Niepokalanów
polski i japoński, a przez swój miesięcznik "Rycerz Niepokalanej" szerzył

Jej cześć.
Anonim tzw. Gall w swojej kronice mówi o Bolesławie Krzywoustym, że

udając się do Kołobrzegu zarządził odprawienie nabożeństwa do Maryi
Świętej, co następnie z pobożności przyjął za stały zwyczaj. Jan III

Sobieski przed wyprawą wiedeńską w 1683 r. odwiedził i obdarował
Częstochowę. Przed samym wyruszeniem z Krakowa, 15 sierpnia, w uroczystość

Wniebowzięcia NMP, obszedł pieszo ze swą świtą kościoły krakowskie. Pod
Wiedniem, zanim przystąpił do bitwy, na Kahlenbergu służył do Mszy św. i

przyjął Komunię św. Zwycięstwo nad Turkami odniósł 12 września, w dzień
Imienia Maryi, który to dzień papież odtąd kazał czcić w całym Kościele.

A nasi pisarze i poeci? W dwutomowej antologii poezji maryjnej znajdują
się utwory blisko stu naszych najwybitniejszych poetów na przestrzeni

dziejów ojczystych, którzy składają swym piórem i wiarą hołd Bożej Matce.
Najazd szwedzki w latach 1655-1657 zagrażał nie tylko niepodległości, ale

i wierze katolickiej. Przełomowym momentem staje się obrona Jasnej Góry pod
kierownictwem przeora Jasnej Góry ks. Augustyna Kordeckiego. Król Jan

Kazimierz wraca do kraju i składa słynne śluby podczas Mszy św. w katedrze
lwowskiej 1 kwietnia 1656 r. Oprócz oddziaływania społecznego: mobilizacji

do walki o niepodległość z najeźdźcami i ujęcia się za uciskanym ludem
wiejskim, śluby te mają doniosłe znaczenie religijne. Król oddał naszą

Ojczyznę opiece Matki Bożej, obierając Ją Królową Polski.
Kult Matki Bożej był zawsze u nas bardzo żywy. Ale od chwili Ślubów

Kazimierzowych cześć Maryi jeszcze bardziej się wzmaga, a Częstochowa staje
się stolicą maryjną kraju. Matka Boża doznaje czci na Jasnej Górze od 1382

r., ale dopiero od czasów Jana Kazimierza Częstochowa staje się pierwszym
sanktuarium maryjnym Polski.

Długo trzeba było czekać na formalne święto Matki Bożej Królowej Polski.
Dopiero po odzyskaniu niepodległości, w 1925 r. ustanowił je papież Pius XI

i wyznaczył na dzień 3 maja, a więc w rocznicę pamiętnej Konstytucji 1791
r. W 1962 s. papież Jan XXIII ogłasza Królowę Polski główną Patronką kraju

wraz ze św. Wojciechem i św. Stanisławem, biskupami i męczennikami.
Opieka Matki Bożej Królowej Polski i nasza względem Niej cześć pozwalają

nam skutecznie stawać się gorliwymi świadkami Jej Syna.


Hymn

(fragment)
Królowo Polski, Królowo aniołów,

Ty, coś na świecie przebolała tyle,
Gdy Syn Twój zstąpił do ziemskich padołów,

Skróć umęczonej Polsce Twej mąk chwile!
Królowo Polski, Królowo aniołów,

Roztocz ponad nią tęczę Twej opieki,
Odwiąż jej ręce od katowskich kołów,

Bądź jej aniołem teraz i na wieki!
Królowo Polski, Królowo aniołów!

Ten świat się rozpadł i rozdziera siebie -
Lecz żadna z jego rozerwanych połów

Już się nie modli, o Mario, do Ciebie.

background image

My jedni tylko, paląc się na stosie,

Wciąż ślemy modły w Twój bezmiar daleki -
Poznasz, Królowo, poddanych po głosie:

Bądź nam aniołem teraz i na wieki!
Zygmunt Krasiński (1812-1859)


Legenda

Oto siedzi na tronie Królowa w kolorach narodu. Po lewej stronie kądziel
- Marta.

Po prawej stronie te lilie, które nie przędą, ale piękniejsze od Salomona
w chwale swojej - Maria.

A Królowa-Korony-Polskiej przędzie nić czynnego życia Marty w stronę
Marii...

I doprzędłą już do połowy...
I zadumała się...

I nachyliły się lilie pączkami swymi ku lewej stronie, ku kądzieli...
I zadumały się tak, jak sama Prządka, i są w pełności rozwinięcia.

I obrócona jest książka, jakoby czytania period nastąpił...
Cyprian Kamil Norwid (1821-1883)



16. Tajemnica naszej nieprawości i Łaski Bożej


Przeciw Tobie zgrzeszyłem

i uczyniłem, co złe jest przed Tobą.
Ps 51 [50], 6


Grzech? Wina? Czy to nie przesada? Gdzie tu mówić o moralnej winie, gdy

człowiek jest po prostu ułomny i słaby? To może doprowadzić do
zniechęcenia, przygnębienia, kompleksów...

Tak mówią jedni, na szczęście nieliczni. Nie stać ich na realne
spojrzenie prawdzie w oczy. A prawda jest taka, że grzech istnieje i jest

zawiniony przez człowieka. Nie przez kogoś innego, a właśnie przez
człowieka. Jest to jedno z podstawowych przekonań chrześcijaństwa. "Jeśli

mówimy, że nie mamy grzechu, to samych siebie oszukujemy i nie ma w nas
prawdy. Jeżeli wyznajemy nasze grzechy, [Bóg] jako wierny i sprawiedliwy

odpuści je nam i oczyści nas z wszelkiej nieprawości. Jeśli mówimy, że nie
zgrzeszyliśmy, czynimy Go kłamcą i nie ma w nas Jego nauki" (1 J 1, 8-10).

Od pierwszej chwili swego życia człowiek znajduje się w stanie grzechu.
Na dziesięć wieków przed św. Janem wie o tym psalmista:

"Oto zrodzony jestem w przewinieniu
i w grzechu poczęła mnie matka" (Ps 51 [50], 7).

Świadomość uwikłania człowieka w grzech jest czymś powszechnym. Nie ma
religii, która nie domagałaby się od człowieka nieustannej przemiany. Nie

ma religii, która nie dążyłaby do jakiegoś oczyszczenia człowieka.
Każdy z nas wielokrotnie doświadcza w sobie jaskrawej rozbieżności między

swoimi najlepszymi pragnieniami a czynami. Świadczy to o istnieniu w nas
zarzewia grzechu, co sprawia, że wciąż podlegamy bolesnemu rozdźwiękowi

między chceniem a wykonaniem.
Zna ten ból grecki myśliciel Platon (427-347 przed Chr.):

Przyjacielu, w każdym z nas rządzą dwie siły, i za nimi idziemy, dokąd
nas prowadzą. Jedną z tych sił jest żądza rozkoszy, która jest każdemu

człowiekowi wrodzona. Drugą zaś siłą jest wola do dobrego, a ta jest
nabyta. Niekiedy obie te siły są między sobą w zgodzie; innym znowu razem

kłócą się. Niekiedy jedna zwycięża; kiedy indziej druga jest górą
(Fajdros).

Jeszcze lapidarniej wyraża tę myśl rzymski poeta Owikliusz (zm. 17 r. po
Chr.): Widzę to, co lepsze, pochwalam, a jednak idę za tym, co gorsze.

Św. Paweł powie to samo, z nieznanym wszakże ludziom starożytnym
dodatkiem, tj. z ufnym zwróceniem się do Chrystusa, który nas z grzechu

wyzwala:

background image

"Nie rozumiem bowiem tego, co czynię, bo nie czynię tego, co chcę, ale

to, czego nienawidzę - to właśnie czynię. A zatem stwierdzam w sobie to
prawo, że gdy chcę czynić dobro, narzuca mi się zło. Albowiem wewnętrzny

człowiek [we mnie] ma upodobanie zgodne z Prawem Bożym. W członkach zaś
moich spostrzegam prawo inne, które toczy walkę z prawem mojego umysłu i

podbija mnie w niewolę pod prawo grzechu mieszkającego w moich członkach.
Nieszczęsny ja człowiek! Któż mnie wyzwoli z ciała, [co wiedzie ku] tej

śmierci? Dzięki niech będą Bogu przez Jezusa Chrystusa, Pana naszego!" (Rz
7, 15-21-24).

Oto dramat każdego człowieka. Skazani jesteśmy na ciągłą walkę między
"wewnętrznym" a "cielesnym" człowiekiem. Skąd się ów rozdźwięk bierze?

Jakie jest wyjście z tej sytuacji?
Prawie każda religia daje podobną odpowiedź: rozdźwięk w człowieku między

chceniem a wykonaniem jest następstwem grzechu popełnionego niegdyś przez
pierwszych ludzi. Chrześcijaństwo nazywa go grzechem pierworodnym albo

dziedzicznym, gdyż jego skutki dotyczą wszystkich ludzi, jako posiadających
tę samą ludzką naturę.

O grzechu pierwszych ludzi sugestywnie i barwnie opowiada Księga Rodzaju
w trzecim rozdziale. Co w tym opisie jest znamienne? Przede wszystkim to,

że pierwsi ludzie stworzeni przez Boga żyją szczęśliwie, w przyjaźni z
Bogiem, w harmonii z otaczającym światem; domyślne: i w zgodzie z samymi

sobą. Mają nie podlegać śmierci. Z takiego obrazu pierwszych ludzi wynika,
że człowiek jako taki - będąc dziełem Bożym - jest stworzeniem dobrym. Zło,

grzech nie pochodzi od Boga. Skąd się zatem bierze?
Księga Rodzaju dalej opowiada o próbie posłuszeństwa, jakiej poddaje Bóg

pierwszych ludzi. W wypadku nieposłuszeństwa narażą się na śmierć. Wtedy
zjawia się szatan - zły duch, osobowa duchowa siła, stworzona przez Boga,

lecz zbuntowana przeciwko Niemu i nienawidząca Go. W chytry sposób Kusiciel
- przedstawiony przez Autora Księgi Rodzaju w postaci węża - nakłania

pierwszych ludzi do nieposłuszeństwa. Obiecany przez szatana miraż:
"będziecie jako bogowie" (posiadający władzę wyrokowania co dobre, a co

złe) - pryska jak bańka mydlana. Poznają, że są nadzy, ogarnia ich wstyd,
trwożliwie kryją się przed Bogiem.

Następstwa tego grzechu są nam dobrze znane: utracone szczęście, życie
nacechowane trudem i cierpieniem, widmo nieubłaganej śmierci, a przede

wszystkim utrata przyjaźni z Bogiem, skażenie ludzkiej natury, która odtąd
buntuje się przeciw "wewnętrznemu człowiekowi i jest zarzewiem dysharmonii

ze światem i ludźmi. Ów nieład wewnętrzny w drastyczny sposób odbija się na
związkach międzyludzkich. Przedstawia to Księga Rodzaju: bratobójstwo

Kaina, wyuzdanie i okrucieństwa poprzedników Noego.
Tragedia pierwszych ludzi zaciążyła na całej ludzkości.

Z pewnością nic nas bardziej nie razi niż ta nauka (o dziedziczeniu
grzechu pierworodnego i jego skutków), mimo że bez tej tajemnicy,

najniezrozumialszej ze wszystkich, jesteśmy niezrozumiali samym sobie
(Błażej Pascal, Myśli, 438).

Co ma na myśli Pascal? Fakt, że podlegamy dziedzictwu grzechu
pierworodnego, nierzadko wydaje nam się niesprawiedliwością. Pozostaje dla

mas tajemnicą, dlaczego grzech ten przeszedł w swych skutkach na wszystkich
ludzi.

Z drugiej strony ta trudna do pojęcia zagadka dziedziczenia grzechu
pierworodnego tłumaczy nam genezę wewnętrznego rozdarcia, jakiego

doświadczamy. Rozjaśnia nam również nieco, jakie jest źródło zła i
cierpienia istniejącego na świecie. Nade wszystko zaś rozumiemy tzw.

"Protoewangelię", tj. pełną miłosierdzia zapowiedź o mającym przyjść
Zbawicielu, skierowaną przez Boga do pierwszych ludzi. Z kolei bardziej

możemy docenić samo przyjście Chrystusa: "Tak bowiem Bóg umiłował świat, że
Syna swego Jednorodzonego dał, aby każdy, kto w Niego wierzy, nie zginął,

ale miał życie wieczne" (J 3, 16).
Bez pamięci o grzechu pierworodnym niezrozumiała byłaby konieczność

chrztu - "nowego narodzenia się", sięgającego głębi człowieczeństwa;
więcej, nawet go przekraczającego, bo obdarzającego nas cząstką Bożego

życia. A ponieważ i po chrzcie, choć wina zostaje zmazana, pozostaje w
naszej ludzkiej naturze "skrzywienie", skłonność do nieładu wewnętrznego,

dlatego Chrystus każe nam się codziennie modlić do Ojca: "Odpuść nam nasze

background image

winy, jako i my odpuszczamy naszym winowajcom; i nie dopuść, abyśmy ulegli

pokusie, ale nas zachowaj ode złego".
Nasze winy to dług zaciągnięty wobec Boga. Wobec Niego jesteśmy wciąż

niewypłacalnymi dłużnikami. Tylko On sam może nam dług darować.
To nie przesada: u podstaw naszej religijności leży uznanie naszej wobec

Boga grzeszności. To coś więcej niż sam fakt zależności stworzenia od
Stwórcy; to uznanie, że jesteśmy bezustannie w jakiejś mierze synami

marnotrawnymi, którzy błagają Ojca najlepszego o przebaczenie.
Utrata poczucia grzechu jest największą degradacją ludzkiego sumienia.

Bez poczucia grzechu nie ma ani nawrócenia człowieka, ani duchowego
wzrostu. Jakże ktoś będzie zmierzał do odnowy i do duchowego postępu, skoro

uważa się już za doskonałego?
Miarą naszego poczucia grzechu są nasze spowiedzi, żal za grzechy i

postanowienie poprawy. Czy spowiedzi nie są czasem podobne do "wyznań"
zadufanego w sobie faryzeusza: "Nikogo nie zabiłem, nikogo nie okradłem, na

szczęście nie jestem taki jak inni"?
Czy wyzwalam się spod presji opinii szerzących tezę o moralności bez

grzechu?
Trzeba nam usłyszeć Chrystusowe wezwanie: "Bliskie jest królestwo Boże.

Nawracajcie się i wierzcie w Ewangelię" (Mk 1, 15).
Chrystus nie mówi "nawróćcie się" jednorazowo, raz na zawsze - bo to już

jakoś uczyniliśmy, opowiadając się za Chrystusem. Ale mówi "nawracajcie
się" każdego dnia i w każdej chwili, gdyż mimo naszych szczerych wysiłków

jesteśmy wciąż grzesznikami potrzebującymi Miłosierdzia, chorymi
potrzebującymi Lekarza.

Zawsze będzie aktualna pełna nadziei zachęta: "Przybliżmy się więc z
ufnością do tronu łaski, abyśmy otrzymali miłosierdzie i znaleźli łaskę dla

[uzyskania] pomocy w stosownej chwili" (Hbr 4, 16).
Czy jest jakaś "niestosowna" chwila? Łaska Bożego przebaczenia wciąż

czeka na nas. Czy z niej skorzystamy, czy nią się umocnimy, by nie ustać w
drodze - to wszystko już od nas zależy.



Stanowczość i cel


W całym publicznym życiu Jezusa nie da się wykryć ani jeden moment, w

którym by się wahał, niezdecydowanie namyślał, albo chciał cofnąć
którekolwiek ze słów czy poczynań. Takiej samej stanowczości i celowego

działania wymagał On od swych apostołów: Żaden, co przykładając rękę swą do
pługa wstecz się ogląda, nie nadaje się do królestwa Bożego. Kto buduje

wieżę, zasiada pierwej i oblicza konieczne wydatki, a kto ma stoczyć wojnę
z drugim królem, ten już naprzód liczy swoje wojsko.

Jest to Jego własny, osobisty system i do tego systemu zaprawia swych
uczniów. Nierozważne zbyt pośpieszne działanie, niepewna chwiejność,

wszelkie układy i kompromisy - wszystko to nie odpowiada usposobieniu
Jezusa. Całe Jego życie i postępowanie wyraża się w krótkim "tak" i "nie".

Jest zawsze sobą całym, zawsze gotowym do czynu, bo On nigdy nie mówi a nie
postępuje inaczej, jak tylko z całą swą świadomością i całą swą pełną wolą

życia.
K. Adam, Jezus Chrystus, s. 141.



O wojnie naszej, którą wiedziemy z szatanem, światem i ciałem


Pokój - szczęśliwość, ale bojowanie

Byt nasz podniebny. On srogi ciemności
Hetman i świata łakome marności

O nasze pilno czynią zepsowanie.
Nie dosyć na tym, o nasz możny Panie!

Ten nasz dom - ciało, dla zbiegłych lubości
Niebacznie zajźrząc duchowi zwierzchności,

Upaść na wieki żądać nie przestanie.

background image

Cóż będę czynił w tak straszliwym boju,

Wątły, niebaczny, rozdwojony w sobie?
Królu powszechny, prawdziwy pokoju,

Zbawienia mego jest nadzieja w Tobie!
Ty mnie przy sobie postaw, a przezpiecznie

Będę wojował a wygram statecznie!
Mikołaj Sęp-Szarzyński (ok. 1550-1581)



My, nieposłuszne, Panie, dzieci Twoje

(z Trenu XVIII)

My, nieposłuszne, Panie, dzieci Twoje,
W szczęśliwe czasy swoje

Rzadko Cię wspominamy,
Tylko rozkoszy zwykłych używamy.

Nie baczym, że to z Twej łaski nam płynie,
A także prędko nam minie,

Kiedy po nas wdzięczności
Nie uznasz, Panie, za Twe życzliwości. (...)

Ale od wieku Twoja lutość słynie,
A pierwej świat zaginie,

Niż Ty wzgardzisz pokornym,
Chocia był długo przeciw Tobie spornym.

Wielkie przed Tobą są występy moje,
Lecz miłosierdzie Twoje

Przewyssza wszytki złości.
Użyj dziś, Panie, nade mną litości!

Jan Kochanowski (1530-1584)


17. Czym są sakramenty?

Wiele razy spowiadałeś się i przystępowałeś do Komunii św. Dobrze
pamiętasz chwilę swego bierzmowania. A może już byłeś chrzestnym ojcem,

byłaś chrzestną matką? Z pewnością nieraz uczestniczyłeś w obrzędzie
sakramentu małżeństwa. Znasz także starszych kolegów, którzy poszli uczyć

się "na księdza", a więc przygotować do sakramentu kapłaństwa. Nie obce ci
jest również namaszczanie chorych - umocnienie człowieka w jego poważnej

boleści.
Oto siedem znaków zwanych sakramentami. Czym one są?

Od najdawniejszych czasów człowiek uroczyście obchodził węzłowe chwile
swego życia. Narodzenie, wejście w okres dojrzałości, małżeństwo, choroba

czy śmierć - to przełomowe momenty ludzkiego życia. Może więc sakramenty to
zwykłe ceremonie, które pragną jedynie podkreślić znaczące etapy życia?

Niektórzy gotowi są widzieć w sakramentach co najwyżej, jakieś obrzędy
religijne związane ze szczególnymi życiowymi momentami. Czy to już

wyczerpuje treść zawartą w sakramentach?
Rozważmy. Wszak obrzędów religijnych jest wiele. Medalik i koronkę,

książeczkę do nabożeństwa i obraz poświęca ci kapłan, aby ci one
przypominały obecność Chrystusa i Jego Świętych i abyś dobrze, z pożytkiem

duchowym umiał z tych przedmiotów korzystać. Przez błogosławieństwo - np.
pokarmów, pól, domów - Kościół wyprasza pomoc i opiekę Bożą dla tych,

którzy z tych dóbr korzystają.
W ciągu roku liturgicznego są chwile znaczące, jak np. Środa Popielcowa,

którym towarzyszą znaczące obrzędy. Posypanie głów popiołem to nie tylko
przypomnienie, że "jesteśmy prochem i w proch się obrócimy", to przede

wszystkim zaproszenie do wzmożonej pracy nad sobą, aby obumierał w nas
"stary człowiek" z jego egoizmem, lenistwem, samolubstwem i wygodnictwem, a

rodził się i zmartwychwstał "nawy człowiek", który chce i umie kochać Boga
i bliźniego.

Czy sakramenty utożsamiają się z poświęceniami i błogosławieństwami, o

background image

jakich tu mowa? Gdyby tak było, sakramentów byłoby bardzo wiele. Tymczasem

chrześcijaństwo od początku głosi istnienie tylko siedmiu sakramentów. Czym
więc one są? Czym różnią się od wspomnianych poświęceń i błogosławieństw,

zwanych sakramentaliami?
Słuchałeś opery "Halka" Moniuszki lub "Strasznego dworu"? W utworach tych

jest wstęp, wprowadzający w całość kompozycji. Nazywa się uwerturą. To
jakby zapowiedź tematu. Z kolei dochodzą do głosu różne motywy muzyczne, aż

wreszcie rozwinięcie utworu osiąga swój punkt kulminacyjny.
W każdym sakramencie istnieje taki decydujący moment, kiedy "coś" ważnego

się dokonuje. I ten moment decydujący stanowi o istocie sakramentu.
Przygotowują ów moment różne obrzędy, stanowiące otoczkę sakramentu,

uwypuklające na różne sposoby to, co ma za chwilę dokonać się niewidzialnie
w duszy człowieka.

Prześledźmy obrzędy chrztu, sakramentu, otwierającego nam drogę do
Chrystusa i Kościoła. Oto przy wejściu do świątyni kapłan zwraca się do

rodziców dziecka i chrzestnych: "Prosząc o chrzest swoich dzieci,
przyjmujecie na siebie obowiązek wychowania ich w wierze, aby zachowując

Boże przykazania, miłowały Boga i bliźniego..."
Po wprowadzeniu do świątyni, liturgia słowa i homilia przedstawiają

chrzest jako "nowe narodzenie" człowieka. Modlitwa powszechna i prośby o
wstawiennictwo świętych poprzedzają sam obrzęd chrztu. Jeszcze wyrzeczenie

się złego ducha i wyznanie wiary przez rodziców i chrzestnych w imieniu
chrześniaka i - decydująca chwila. Kapłan polewa głowę dziecka wodą

święconą wymawiając jednocześnie słowa: "N..., ja ciebie chrzczę w imię
Ojca i Syna, i Ducha Świętego" - i w tym momencie dokonuje się zespolenie

chrzczonego ze śmiercią i zmartwychwstaniem Chrystusa. Z woli Chrystusa
spełniony znak zewnętrzny jest znakiem udzielającym wewnętrzną,

niewidzialną łaskę. Namaszczenie Krzyżmem św., włożenie białej szaty,
wręczenie zapalonej od Paschału - symbolu Chrystusa Zmartwychwstałego -

świecy, oto momenty uwydatniające fakt wewnętrznej przemiany człowieka
przed chwilą ochrzczonego i kończące obrzęd sakramentu.

Słyszysz o "odnowionych" obrzędach sakramentu chrztu, bierzmowania,
małżeństwa czy Mszy św. Czego to odnowienie dotyczy? Odnowienie obrzędów

sakramentalnych, jakie dokonało się po Soborze Watykańskim II, dotyczy
jedynie liturgicznej "oprawy" każdego z sakramentów. Chodzi bowiem o to,

aby ukrytą pod szatą znaku zewnętrznego niewidzialną rzeczywistość łaski
uczynić bardziej "czytelną" dla współczesnego człowieka. Natomiast to, co

stanowi o istocie każdego sakramentu, co jest jego kulminacyjnym punktem,
pozostaje niezmienne: jak wyszło od Chrystusa, tak dotrwało aż do naszych

czasów i trwać będzie do końca. Kościół nie posiada władzy nad istotą
sakramentów, jedynie ze czcią i miłością otacza tę istotę możliwie prostą i

czytelną oprawą liturgiczną.
"N..., ja ciebie chrzczę w imię Ojca i Syna, i Ducha Świętego" -

wypowiedzenie tych słów z równoczesnym polaniem chrzczonego wodą - oto
czynność, która z woli Chrystusa przekazuje człowiekowi życie Boże za

pośrednictwem Kościoła. To jest owo nowe narodzenie, o którym mówi Pan
Jezus Nikodemowi: "Zaprawdę, zaprawdę powiadam ci, jeśli się ktoś nie

narodzi z wody i z Ducha, nie może wejść do królestwa Bożego" (J 3,5).
Ochrzczony otrzymuje nowe życie "z wody i z Ducha Świętego". Być

ochrzczonym to coś innego niż zapisać się do organizacji. Duch Święty nas
odradza i wprowadza w społeczność Kościoła, a czyni to za pośrednictwem

Kościoła. Narodzenie fizyczne człowieka posiada swój wymiar społeczny.
Podobnie jest z narodzeniem z Boga; ono wprowadza nas w widzialną

społeczność wierzących, więcej, także w niewidzialną wspólnotę Trójcy Osób
i wszystkich świętych. Duch Uświęciciel obmywa nas z grzechów i uświęca nas

cząstką Bożego życia, które płynie od Ojca i Syna, i Ducha. Od tej pory
zaczynamy uczestniczyć w nowym życiu, wysłużonym przez Jezusa Chrystusa.

Czym jest zatem sakrament? Każdy sakrament jest spotkaniem się mojej
osoby z Chrystusem, który mnie duchowo ożywia i umacnia uświęcającym

działaniem swej łaski.

*

Niemowlę to człowiek, ale jeszcze niedojrzały. Ileż troski i opieki

background image

macierzyńskiej i ojcowskiej potrzeba, aż dorośnie. Ochrzczone niemowlę jest

chrześcijaninem, ale jeszcze niedojrzałym. Chrzest jest iskrą, którą Bóg w
nas roznieca, ażeby stała się wielkim ogniem. Dopiero w ciągu długiego

życia chrzcił będzie nas Jezus jeszcze więcej duchem i ogniem. Chrzest nie
znaczy, że już cały człowiek płonie i dosięgnął pełni Ducha Bożego. Chrzest

jest sakramentem początku, rozpoczęcia, nawrócenia (kard. Franciszek
Koenig).

Kościół od początku swego istnienia wie o tym powolnym wzroście wiary u
człowieka. Dlatego dorosłych kandydatów do chrztu, tzw. "katechumenów",

przygotowuje przez dłuższy czas. A co z nami, którzy jako niemowlęta
przyjęliśmy łaskę chrztu? Jesteśmy wdzięczni naszym rodzicom, że tak

wcześnie wprowadzili nas do Kościoła i w życie Chrystusa. Zazwyczaj
wspierają nas oni swoją wiarą i religijną atmosferą rodzinnego domu. O ileż

łatwiejszą mamy wskutek tego drogę do wzrostu wiary i dojrzewania do pełni
wspólnoty w Kościele! Ale i nasza wiara, i życie w Chrystusie dojrzewają

powoli i stopniowo. Bo wiara to nie posag, który można schować w banku, aby
sam procentował. Wiara to żywa roślinka wzrastająca powoli. Nie od razu też

przynosi wiele owoców. A Chrystusa liczy na owocowanie wiary. "Ojciec mój
przez to dozna chwały, że owoc obfity przyniesiecie i staniecie się moimi

uczniami" (J 15,8).
Zdumiewające słowa. Czyż nie jesteśmy już uczniami Chrystusa? Jesteśmy.

Ale jednocześnie wciąż się nimi stajemy. W tym pozornym paradoksie zawiera
się cała prawda o naszym "wszczepieniu" w Chrystusa i powolnym wzroście ku

pełni wiary, która działa przez owocującą miłość.
W pewnym momencie dorastania dostrzegasz swoją osobową odrębność. Staje

przed tobą wielka szansa, a z nią rodząca się radość: i ja mogę wnieść coś
własnego w mój dom, moją klasę, miasto, Ojczyznę, Kościół. Warto to

uczynić. Muszę to uczynić, jeśli chce stawać się tym, kim tak gorąco pragnę
być: dojrzałym człowiekiem, odpowiedzialnym za siebie i innych.

Czasem trudniej jest zachować wiernie zwykłą ludzką uczciwość niż zdobyć
się na heroiczny wyczyn jednej chwili. Oprzeć się presji zgrywających się

po to, aby pokazać się gorszymi, niż są w rzeczywistości. Być wiernym
sobie, swoim przekonaniom. Wszędzie. W szkole, w towarzystwie, na

wakacjach. Być wiernym sumieniu, które woła: wypełnij twój obowiązek.
Na to trudne owocowanie wiary i miłości w całym naszym życiu umacnia nas

Duch Święty w sakramencie bierzmowania.
Jest tylko jeden upór godny pochwały. Upór w dobrym. Bierzmowanie umacnia

nas na każdy dzień w "uporze" dla dobra.
Każde spotkanie z Chrystusem w sakramentach to kolejne umocnienie i

oczyszczenie naszych serc bijących dla Niego.


W Bogu kochać świat i człowieka

Miłością, jaką jest Bóg, kochać życie i ludzi, bo ich możliwości są
nieskończone:

czekać jak On,
osądzać jak On, nie potępiając,

usłuchać rozkazu, gdy będzie dany -
i nigdy nie oglądać się wstecz...

Wtedy On będzie mógł posłużyć się tobą: być może już się tobą
posługuje...

D. Hamanarskj???o???ld, Drogowskazy, Znak 1967, s. 90


18. Sakrament pojednania

Odpuszczone są jej liczne grzechy,
ponieważ bardzo umiłowała.

Łk 7, 47

Największego grzesznika Bóg sił nie pozbawia, tylko na karę własnym siłom

background image

go zostawia (Adam Mickiewicz). Odcięcie się od Boga - źródła życia,

odrzucenie Jego przyjaźni, dzięki której posiadamy godność dziecięcia
Bożego - oto największa tragedia grzechu.

Powrót do Boga ma odbyć się poprzez społeczność Kościoła. Chrystus tak
chce: "Którym odpuścicie grzechy, są im odpuszczone, a którym zatrzymacie,

są im zatrzymane" (J 20, 23).
W życiu duchowym człowieka istnieje prawo, że to, co duchowe, przychodzi

do nas poprzez to, co materialne; niewidzialne - poprzez to, co
dostrzegalne; łaska - poprzez znak zewnętrzny.

Wiemy, że to prawo jest zgodne z naszą naturą cielesno-duchową.Ponadto
nieobojętny jest aspekt społeczny grzechu. Grzech, nawet ten najmniejszy,

pozornie nie-aspołeczny, jako zawiniony brak dobra, rzutuje na społeczność
nadprzyrodzoną. Dlaczego? Dlatego, że społeczność wierzących tworzy jeden

nadprzyrodzony organizm Chrystusa. Dla zdrowia nie jest obojętne obumarcie
czy choroba jakiegoś organu. "Gdy cierpi jeden członek, współcierpią

wszystkie inne członki" (1 Kor 12, 26).
Coraz częściej praktykowane dziś nabożeństwa pokutne unaoczniają

społeczny charakter grzechu i pojednania z Bogiem. W związku ze spowiedzią
- lub poza sakramentem pokuty - coraz częściej ma miejsce odpowiednia

liturgia słowa z homilią, wspólny rachunek sumienia i wspólny akt skruchy.
Wszyscy przepraszają Boga i społeczność wierzących, błagając Chrystusa o

przebaczenie. Miłosierdzie Boże spłynie na nas za chwilę w sakramentalnej
spowiedzi. Spowiedź indywidualna wiele nas kosztuje. Tak. Ale trudno sobie

wyobrazić akt skruchy bez wewnętrznego dogłębnego upokorzenia się przed
Bogiem.

Z żalem łączy się mocna wola naprawienia zła. To nie tylko odprawienie
zadanej "pokuty". To decyzja wynagrodzenia krzywdy materialnej czy

moralnej. A więc także i przeproszenie tych, którzy najwięcej od nas
ucierpieli (rodzice, współmałżonkowie), i podjęcie skutecznych środków, i

zachowanie większej ostrożności, by wytrwać w dobrym. Nieraz konieczne jest
tu bolesne cięcie. Jezus mówi: "Jeśli twoja ręka jest dla ciebie powodem

grzechu, odetnij ją" (Mt 18, 8). Z drugiej strony Chrystus zna naszą
słabość. On przyjmie naszą szczerą wolę odmiany życia. Nasza obawa o to,

czy wytrwamy, jest już jakimś dowodem szczerości naszej intencji.
Ponieważ grzech jest wzgardzeniem miłości Boga, muszę najpierw Boga

przeprosić. Żal za grzechy jest wyrazem naszej miłości. I wtedy Chrystus
nam przebacza. Tak jak przebaczył kiedyś nawróconej grzesznicy:

"Odpuszczone są jej liczne grzechy, ponieważ bardzo umiłowała" (Łk 7, 47).
Każda sakramentalna spowiedź jest sposobnością głębszego poznania Boga.

Ojciec przygarniający marnotrawnego syna, Dobry Pasterz radujący się z
odnalezionej owcy - to odkrycie oblicza przebaczającej Miłości. Czy może

być coś większego na świecie od Miłości, która jest przebaczeniem? A nam
się często wydaje, że darowanie uraz, przebaczenie krzywdy jest słabością

człowieka. Tymczasem liturgia przypomina nam, że Bóg, który okazał swoją
wszechmoc stwarzając świat z nicości, jeszcze bardziej objawia ją swoim

bezgranicznym miłosierdziem. Naprawdę bezgranicznym? Nie ma takiego
występku, nie ma takiej sytuacji, w której skruszony człowiek nie mógłby

liczyć na Bożą przebaczającą Miłość.
Zajęci rachunkiem sumienia i przygotowaniem się do wyznania grzechów

przed kapłanem koncentrujemy się prawie bez reszty na przeszłości.
Tymczasem sakrament pojednania chce nas skierować ku przyszłości. Oto za

chwilę Chrystus się ku mnie z miłością nachyli. Pragnie mi towarzyszyć w
budowaniu nowego. Jeśli tylko może liczyć na moją rzetelną współpracę -

pracę nad sobą - nie ma niemal rzeczy nie do odrobienia. Św. Paweł mówi:
"Wszystko mogę w Tym, który mnie umacnia" (F1p 4,13). Życie ludzkie można

odbudować. Trudno, bo trudno. Może najtrudniej ze wszystkich spraw na
świecie - odbudować człowieka. Czy słyszałeś o tych, co uwierzyli w tę

możliwość, a byli już prawie na "samym dnie"? Dziś mówi się o nich: Święci
- święta Magdalena, święty Augustyn... Również do tej sytuacji odnoszą się

słowa Chrystusa: "Błogosławieni, którzy nie widzieli, a uwierzyli" (J 20,
29). Uwierzyć w siebie. W drzemiące we mnie możliwości. I w tę niezawodną

moc Chrystusa, który wspiera każdy, nawet najdrobniejszy okruch dobrej
woli.

A po co częsta spowiedź? Może dom twego życia nie runął, może nie

background image

utonąłeś w grząskiej topieli!... Chwała Bogu, że trwasz w dobru. Ale wiesz,

jak trudno być dobrym człowiekiem, ile zmagań wymaga jedno dobre
postanowienie. Słabi i ułomni potrzebujemy Lekarza. Chrystus leczy nasze

słabości i umacnia nas, abyśmy zdołali iść dalej. Nigdy nie ustawać. Bo kto
staje, ten się cofa. Jeśli trwamy w Chrystusie, nie stoimy w miejscu.

Umacniamy się w dobrym. Wzrastamy ku pełni człowieczeństwa.


Modlitwa

Wargi moje są wąskie, gdy mam zacięte usta,
Spójrz na mą małość, Panie, wargi mi w uśmiech ustaw.

Serce moje jest gniewne, serce me bije ciemno,
Rozjaśnij serce moje, zawieś swój spokój nade mną.

Oczy moje są złe, w mych oczach gra pożądanie,
Zakryj mi oczy Twą wizją, daj mi nie widzieć, Panie.

Ręka moja jest skąpa, druga ręka jest chciwa,
Od rąk mych zło ich oddal, jak strzałę oddala cięciwa.

Myśli moje są dumne, wzgardliwe są i pyszne,
Daj mi pokorę, Panie, nie daj mi w tłumie błyszczeć.

Grzechy moje są wielkie, dobro jest słabsze od złego,
Miej litość, Panie, nade mną, nie karz, Panie, grzesznego.

Miej cierpliwość, Ojcze, daj znów mi podnieść powiekę,
Daj mi powrócić do Ciebie, daj mi stać się człowiekiem!

Marek Antoni Wasilewski (ur. 1924 r.)


Prośba

Chcę moje życie Tobą przeżyć, Boże;
Tobie je oddać, jak od Ciebie wziąłem.

Chcę, byś rozpalił we mnie Łaski zorze,
Daj piąć się ciągle wyżej, choć z mozołem.

Błagam Cię, Boże, byś zawsze był ze mną,
Lecz nie koło mnie, ale zawsze we mnie -

Był mi światłością w nocy pustkę ciemną;
Błagam Cię, Panie, i wiem - nienadaremnie

Bolesław Taborski (ur. 1927 r.)


19. Moja Msza św.

Prośmy Pana Boga, aby nas przy świętej prawdzie i dostojnym używaniu tej
Przenajświętszej Ofiary na wieki zostawić i potwierdzić raczył. Przez tegoż

Najwyższego Kapłana naszego Jezusa Chrystusa. Amen.
ks. Piotr Skarga


- Wystarczy się gdziekolwiek pomodlić. To zastąpi Mszę św. w dzień

świąteczny. Czy na wycieczce w górach przyroda nie jest zresztą jakby
wielkim ołtarzem świata?

- Wszędzie się można modlić?... Owszem, z tym się każdy zgodzi. Wiemy
też, jak wiele modlitw poetyckich zrodził kontakt z dziełami przyrody. Jak

wielu ludziom mówiły one o Bogu. Świadectwem są słowa Kasprowicza z Księgi
ubogich:

Ta jedna licha drzewina -
Nie trzeba dębów tysięcy! -

Z szeptem się ku mnie przegina:
Jest Bóg i czegóż ci więcej?!

We wstępie do niej poeta wyznaje, że powstała ona w obliczu Tatr, na
codziennych, samotnych przechadzkach w polu.

Ale co innego twierdzić, że modlitwa "na łonie przyrody" może zastąpić

background image

Mszę św. Gdyby tak było, to Msza św. niczym nie różniłaby się od nabożeństw

majowych, różańcowych i naszych indywidualnych modlitw. A przecież jest ona
czymś nieporównanie większym niż modlitwa nawet największego świętego.

Jedna Msza św. znaczy więcej niż wszystkie ludzkie modlitwy razem wzięte:
jest przecież ofiarą składaną przez samego Chrystusa.

- Skoro tak jest, to po co się w ogóle modlić?
- Skoro tak jest, to warto i należy doceniać Mszę św. Po prostu nic jej

nie jest w stanie zastąpić. Żadna modlitwa i żadna ofiara złożona Bogu. Jej
wartość jest tak nieskończenie wielka, jak wielkim jest Bóg w porównaniu z

człowiekiem. Kropelka wobec oceanu? Ziarnko piasku wobec bezkresu pustyni?
To jeszcze za słabe porównania.

Ale z tego, że Msza św. posiada tak niezmierzoną wartość, nie wynika
wcale "niepotrzebność" naszych modlitw. Modlitwa jest zawsze dobrym czynem.

I jest nam potrzebna jak oddech lub rozmowa. Czyż możesz wyobrazić sobie
człowieka, który nie oddycha i który nie rozmawia z drugimi? Modlitwa

przygotowuje nas do właściwego udziału we Mszy św.
Chyba się nie zdarzyło, aby ten, kto naprawdę docenia Mszę św.,

lekceważył codzienną modlitwę. Natomiast kto lekceważy Mszę św., temu z
pewnością i modlitwa codzienna się wymyka...

- Użyłeś słowa: ofiara, ofiary... Tyle ofiar składano Bogu w ciągu
wieków. Czyż one wszystkie nic nie znaczą?

- Tego nikt nie mówi. One mają swoje i to niebagatelne znaczenie.
Słyszałeś o ofiarach z pierwocin? Pierwszy miód, zboże, owoce złożone w

ofierze Bogu są uznaniem Bożego władztwa nad człowiekiem. Ofiary ze
zwierząt miały najczęściej charakter dziękczynny i przebłagalny. Ale

miewały też rys pochwalny i prośby. Znamienny jest również sam fakt
przeznaczenia na ofiarę tego, co człowiek uważa za najlepsze. W składaniu

ofiar przejawia się z jednej strony wielkoduszność i wdzięczność człowieka,
a z drugiej zaznaczenie swej od Boga zależności i pragnienie

zadośćuczynienia za swoje grzechy.
- Czy można jednak mówić o czci Boga, skoro wielu starożytnych

składających ofiary wyznawało wielobóstwo, czyli politeizm?
- Z pewnością Bóg przyjął ofiarę tych, co Go szczerze wielbili, chociaż

bardzo niedoskonale. Bóg zna ludzkie serca i czyta w sumieniach. Nie może
Mu być obojętna szczerość człowieka w szukaniu Go i oddawaniu Mu czci.

Bóg upatrzył sobie wśród starożytnych lud, z którym zawarł swoisty układ
przyjaźni, zwany przymierzem: naród izraelski, zwany też narodem "wybranym"

z powodu szczególnej misji, jaką Bóg mu powierzył. On to miał być - i był
rzeczywiście - powiernikiem Bożego objawienia o jednym Bogu, Stworzycielu

świata, i mającym przyjść Zbawicielu. Przedstawiciele narodu wybranego:
patriarchowie, królowie, prorocy i kapłani składali również Bogu różne

ofiary.
- Pamiętam, że jako małego chłopca wzruszała mnie ofiara dobrego Abla.

Ale też dreszczem grozy napełniała mnie decyzja ofiarowania Izaaka przez
jego ojca Abrahama...

- Rozumiem twój niepokój. Zazwyczaj akcent kładziemy na tym, że Bóg każe
Abrahamowi złożyć w ofierze rodzonego syna. Tymczasem w Biblii akcent jest

położony na czymś innym: Bóg powstrzymuje Abrahama przed zabiciem Izaaka. A
co powiedzieć o Abrahamie? Jest przekonany, że Bóg żąda ofiarowania Mu

jedynego syna. Staje w tym momencie przed trzecią próbą swego życia.
Pierwsza - musiał opuścić dom rodzinny i swój kraj, by iść w nieznane, tam,

dokąd mu Bóg iść każe. Druga - otrzymał w podeszłym wieku obietnicę, że
będzie miał syna i stanie się ojcem nowego licznego narodu, z którym Bóg

wiąże specjalną misję. I gdy zawierzył tej nieprawdopodobnej obietnicy, i
gdy wydawało się realne jej spełnienie - nagle owa straszliwa trzecia

próba. Nie dziwimy się, że Pismo św. jest pełne pochwał dla wiary Abrahama,
który po raz trzeci zawierzył Bogu "wbrew nadziei".

- Tak, w tym świetle inaczej wygląda ofiara Abrahama...
- Nazywa się Abrahama "ojcem wierzących". Bo w jego wierze w Boga mieści

się wszystko, co najlepsze: posłuszeństwo dziecka wobec kochającego (tak!)
Ojca, całkowite zawierzenie Bogu, bezgraniczne zaufanie. Czy wiesz, jak

wychwala Abrahama Soeren Kierkegaard (1813-1855), duński prekursor
egzystencjalizmu?

Abraham - mówi Kierkegaard - zostawił za sobą swoje ziemskie rozumienie,

background image

an wiarę z sobą zabrał... Nikt nie może być zapomniany, kto był wielki na

świecie, ale każdy był wielki na swój sposób, a każdy w zależności od
wielkości tego, co umiłował. Albowiem ten, kto umiłował siebie, był wielki

sam przez siebie; ten, kto kochał ludzi, stał się wielki przez swoje
oddanie, ale ten, kto ukochał Boga, stał się największy ze wszystkich.

- Piękne i mądre słowa. Otwierają oczy na wielkość tych, co wielcy są
przez swoje oddanie: polegli za Ojczyznę, ratownicy ginących, ludzie gotowi

oddać życie dla wielkiej sprawy. Ci najwięksi, to chyba męczennicy...
- Oczywiście. Choć nie wyłącznie. Przypomnij sobie ewangeliczną wdowę, co

wrzuciła ostatni grosz do świątynnej skarbony. Wszystko ofiarowała. Ważne
jest to, że Abraham był gotów dać Bogu wszystko, także jedynego syna. Jak

trudno jest rodzicom oddać syna lub córkę idących na wojnę czy tam, gdzie
grozi śmierć. Ale oddają. Nie tylko ze strachu, nie tylko dlatego, że

muszą. Choć z wielkim bólem oddają, bo tak trzeba. Bo istnieją takie
wartości ci, dla których warto i trzeba oddać nawet życie.

- Schylam przed takimi ludźmi czoło. Ale nie wiem, czy sam byłbym zdolny
tak postąpić...

- Ja też nie wiem. Ale czuję, jestem głęboko przekonany, że oni wszyscy
uczynili to, co powinni. Zdali wielki egzamin.

- Trochę odbiegliśmy od tematu. Zaczęliśmy od Mszy św.
- Myślę, że teraz łatwiej zrozumiesz, dlaczego ofiara Abrahama jest

prefiguracją Mszy św. Dziecięca niewinność Izaaka i uległość Abrahama
przypominają niewinność i dobrowolną decyzję Jezusa, podejmującego Ofiarę

Krzyżową.
Za czasów Abrahama żył jeszcze tajemniczy, bo bliżej nieznany nam król

Melchizedek, "kapłan Najwyższego". Melchizedek, którego imię oznacza "król
sprawiedliwości", ofiaruje Bogu chleb i wino. I ta jego bezkrwawa ofiara

jest zapowiedzią Ofiary Eucharystycznej - Mszy św.
Pamiętam jedną z ostatnich katechez przed maturą. Ksiądz zaczął: "Pragnę

dać wam klucz do ręki. Na całe życie. Tylko go nie zgubcie. Chcecie
zrozumieć Mszę św.? Pragniecie w niej dobrze uczestniczyć? Zależy wam na

tym, aby ona była ośrodkiem i radością waszego życia, niewyczerpaną pomocą
w wytrwaniu w dobrym? Popatrzcie na tablicę". I wypisał na niej: "Msza św.

= Ofiara Krzyżowa Pana Jezusa".
Widocznie wyczytał w naszych oczach zdumienie: To jest klucz życia?

Dlatego dodał: "Pan Jezus zamknął w swojej bolesnej męce i śmierci całą
swoją miłość ku nam. Jest to miłość tak wielka, jak wielkim jest Chrystus

jako Syn Boży. Każda Msza św. jest uobecnieniem tej bolesnej męki i
zmartwychwstania Jezusa. Jest spotkaniem się z Jego miłością".

Msza św. jest Ofiarą uwielbienia i dziękczynienia (słowo "Eucharystia"
znaczy dziękczynienie), przebłagania i prośby. I to Ofiarą składaną za całą

ludzkość, a nie tylko za Kościół czy za obecnych w świątyni. Ale to właśnie
oznacza, że każdy człowiek ma prawo powiedzieć: "Teraz Jezus za mnie się

ofiaruje. Dołączę, jak umiem najlepiej, swoją uwagę i modlitwę, ofiarę
trudnego podboju mojej osobowości w służbę Najwyższego Dobra. Odważę się

korzystać częściej z zaproszenia Chrystusa: Bierzcie i jedzcie, to jest
Ciało moje..."

- Jeśli mam być szczery, to muszę wyznać: ofiarowanie siebie i częsta
Komunia św. są dla mnie najtrudniejsze. Coraz lepiej je rozumiem, ale tyle

jest we mnie oporów. Tak trudno wychować siebie w duchu ofiarności i
przyjaźni z Chrystusem.

- Czy myślisz, że te opory są tylko w tobie? Każdy je odczuwa. I Chrystus
to rozumie. Ale właśnie dlatego, abyśmy zdołali siebie przemienić, nie

wystarczy Msza św. na Pasterkę czy na Rezurekcję. Chrystus pragnie nas
ubogacać wciąż od nowa. To nam była potrzebna Kalwaria i nam jest

nieodzowna Msza św. - a nie Jemu.


Nie idzie o to...

żeby być kochanym, ale żeby kochać
żeby używać, lecz żeby dawać

żeby się przeprowadzać, ale żeby być w drodze

background image

żeby wyczekiwać pokoju, ale żeby go stwarzać

żeby Bóg czynił, co ja chcę, ale żebym ja czynił, co Bóg chce
żeby pytać, co ludzie o mnie myślą, ale co Bóg o mnie powie

żeby wszystko poznać, ale żeby poznane wprowadzać w czyn
żeby uciekać od cierpień, ale żeby widzieć w nich sens

żeby wiedzieć kiedy umrę, ale żeby być gotowym żyć w Bogu
tłum. Kkw



Modlitwa św. Franciszka z Asyżu


O Panie, uczyń z nas narzędzia Twego pokoju,

abyśmy siali miłość tam, gdzie panuje nienawiść,
wybaczenie, tam gdzie panuje krzywda;

jedność, tam gdzie panuje zwątpienie;
nadzieję, tam gdzie panuje rozpacz;

światło, tam gdzie Panuje mrok;
radość, tam gdzie panuje smutek.

Spraw, abyśmy mogli
nie tyle szukać pociechy, co pociechę dawać;

nie tyle szukać zrozumienia, co rozumieć;
nie tyle szukać miłości, co kochać:

albowiem dając - otrzymujemy,
wybaczając - zyskujemy przebaczenie,

a umierając, rodzimy się do wiecznego życia,
przez Jezusa Chrystusa, Pana naszego.



20. Powołanie do małżeństwa


Dobry i zły

zarówno chodzą za bliźniakami
Jeden żeby ich żywił,

drugi - by żył nimi.
Adam Mickiewicz


Ślub. Zabytkowy wiejski kościółek czy nowoczesna żelbetonowa świątynia

wielkomiejska. Dwoje ludzi wpatrzonych w siebie, Dłonie ich przewiązane
stułą. "Ja, N... - powtarzają kolejno - biorę ciebie, N..., za żonę (męża)

i ślubuję ci miłość, wierność i uczciwość małżeńską oraz że cię nie
opuszczę aż do śmierci. Tak mi dopomóż, Panie, Boże Wszechmogący, w Trójcy

Jedyny, i wszyscy Święci". Oni wiedzą o tym: to jedyny sakrament, którego
nie kto inny im udziela, tylko oni sami. Ale czy zdają sobie w pełni sprawę

z tego, co się z nimi stało, i to w obliczu Boga, Kościoła i całej
społeczności?

Jedni mówią: już dla nich klamka zapadła. Oni cieszą się, że Bóg ich
połączył wreszcie. Drudzy dodają: co się stało, już się nie odstanie: Oni

czekali na tę chwilę z utęsknieniem: nareszcie będziemy na zawsze razem.
Niespokojni wzdychają: oby tylko wytrwali. Im wydaje się śmieszne takie

zmartwienie.
Z woli Bożej, a więc wedle planów Ojca, który wie, co jest dla nas

lepsze, małżeństwo raz ważnie zawarte i dopełnione, nie może być przez
człowieka rozwiązane. Przez żadnego człowieka. A więc także przez Kościół,

który nie ma władzy nad Bożym postanowieniem: "Co więc Bóg złączył, niech
człowiek nie rozdziela" (Mt 19, 6). Nowożeńcy przyjmują to w chwili ślubu

jako oczywiste i zrozumiałe. Radują się tym. Z pewnością oburzyliby się na
kogoś, kto wątpiłby w szczerość ich intencji. Czy będzie to dla nich

oczywiste za lat kilkanaście?
Odtąd będą razem. I dziwią się: po co te słowa "nie opuszczę cię aż do

śmierci?" Ci starsi są niepoprawni. Wciąż dają nam jakieś przestrogi...
I mają rację, że się dziwią. Bo oni naprawdę się kochają. A człowiek

prawy wie lub przynajmniej przeczuwa, że słowo "kocham" jest bezwarunkowe.

background image

On kocha nie dlatego, że ktoś coś posiada - wykształcenie, dobrą posadę,

urodę, co nie znaczy, aby te czynniki przekreślać - ale dlatego, że jest
tym, kim jest i kim jeszcze się może stać dzięki mojej miłości i swojej

wzajemności. Słowo "miłość" nie da się pogodzić z żadnym warunkiem. Gdy
ktoś stawia jakiś warunek, unicestwia miłość, zadaje kłam słowu "kocham

ciebie".
Kochać pod warunkiem znaczy nie kochać. Tak samo - kochać do pewnego

stopnia. A także - kochać przez pewien czas. Słowa te są równoznaczne z
zaprzeczeniem tego, co się na pozór głosi. Prawdziwa miłość to niczym nie

uwarunkowane zaangażowanie, wyrastające poza czas, a które przeżywane w
czasie, wypełnia z konieczności cały czas (Franciszek Varillon).

Tak więc sama natura miłości domaga się trwałości, a w konsekwencji -
nierozerwalności małżeństwa. Ale mogą czasem zaistnieć dwie sytuacje

kryzysowe. I dlatego niepokój o przyszłość zawierających małżeństwo jest
częściowo uzasadniony.

Pierwsza sytuacja? Istnieją, niestety, wypadki zawierania małżeństw z
miłości pozornej. Pustkę tej pozornej miłości wykaże niechybnie konkret

codzienności. Stąd z jednej strony konieczność rozwagi w podejmowaniu tak
ważnej decyzji w życiu, a z drugiej wskazówka, że nie na samej naturalnej

miłości opiera się nierozerwalność małżeństwa.
A druga sytuacja? Młodzi naprawdę się kochają. Ale czy zaraz, czy

niedługo potem wyda im się, że tę ich miłość wystarczy schować jak skarb do
banku. Niech sam procentuje. To, co jest startem, staje się dla nich metą.

W dopiero co kiełkującym zalążku zobaczyli już dojrzały owoc. Czym jest ten
dojrzały owoc? Popatrzcie kiedyś na starszego mężczyznę, który z prostotą

podaje rękę swej żonie, wysiadającej z tramwaju. Może to jest coś z owego
dojrzałego owocu? W każdym razie warto zastanowić się nad słowami Eleonory

Roosevelt: Powodzenie w małżeństwie zależy od tego, czy wtedy, gdy
przestaje się być zakochanym, potrafi się zacząć kochać naprawdę.

Zasadniczym owocem małżeństwa jest dziecko. Małżeństwo ze swej istoty
skierowane jest ku radzeniu i wychowaniu dzieci. Jest to jakby szczytowe

zwieńczenie małżeńskiej miłości.
Zanim pojawi się dziecko, małżonkowie tworzą zaczątek ogniska domowego.

Czy może ono powstać tam, gdzie jest egoizm we dwoje? Tylko duch
zrozumienia i zgody, wybaczania i wspólnoty może stworzyć wspólne ognisko.

Kto nie nauczył się od dziecka rezygnacji z własnego "ja", jakże z dnia na
dzień nabędzie ducha wspólnoty?

Od czego zacząć? Najłatwiej od drobiazgów. Przysłowie hinduskie mówi:
Człowiek wspaniały daje nie proszony, przeciętny - gdy go proszą, podły -

nie daje nigdy. Kwiatek dla mamy, znaczek dla kolegi, pożyczenie książki
szukającemu....

Irenka z trzeciej klasy mówi mamie: "Jutro twoje imieniny, mamusiu. Chcę
Ci zrobić niespodziankę. Proszę o 20 zł". Ale ty wiesz, że cenniejszy jest

upominek, który nie mamę, ale nas trochę kosztuje: sprzedanie makulatury,
pozbieranych i wymytych niepobrzebnych butelek, prezent z zaoszczędzonych

pieniędzy. A czystość intencji? Rozumiesz, iż dać po to, aby pokazać, jaki
ja jestem wspaniałomyślny, to nie to samo, co dać z prostotą, nie czekając

rewanżu. By innym z nami było dobrze. By naprawić swój nietakt czy egoizm.
Można dać innym swój czas. Włączyć się dobrowolnie w jakieś domowe

czynności, zakupy, pomoc słabszym kolegom. A przy tym nie walczyć wciąż o
"sprawiedliwość" w podziale zajęć: "Ja już zrobiłem swoje, teraz na innych

kolej".
Gdy ci trudno, pomyśl o najpiękniejszej pochwale Pisma św. pod adresem

Chrystusa: "Przeszedł przez życie dobrze czyniąc". I o tej drugiej, która
jest zachętą dla nas wszystkich: "Lepiej jest dawać, aniżeli brać". Bo kto

daje, więcej zyskuje, niż traci. Traci egoizm, a zyskuje miłość.
Trwały i intymny związek kobiety z mężczyzną w małżeństwie jest

sakramentem. A więc wspólnotą zapoczątkowaną piękną ceremonią religijną?
Więcej, jest wspólnotą uświęconą przez Chrystusa, który w chwili ślubu i na

każdy dzień życia daje małżonkom moc, by ich wzajemna miłość rozwijała się
na podobieństwo tej, jaką On miłuje Kościół.

Jest to związek stały i trwały, gdyż mężczyzna opuszcza ojca swego i
matkę swoją i łączy się ściśle ze swą żoną. Jest to związek intymny, gdyż

stają się "jednym ciałem" (por. Ef 5, 31). Mówiąc o tym św. Paweł dodaje:

background image

"Tajemnica to wielka, a ja mówię: w odniesieniu do Chrystusa i do Kościoła"

(Ef 5, 32).
Prorocy i Pieśń nad Pieśniami wierną miłość Boga do człowieka

przedstawiają na wzór miłości oblubieńczej. Oblubieńcem - Bóg, oblubienicą
- każdy człowiek. W tym układzie Bóg jest zawsze wierny, mimo naszej

niewierności.
Pragnąc okazać wielkość sakramentu małżeństwa, św. Paweł porównuje go do

związku Chrystusa z ludzkością poprzez Kościół. A więc jedność mężczyzny i
kobiety w małżeństwie jest symbolem jedności Chrystusa i Kościoła. Ani

koleżeństwo, ani przyjaźń nie potrafią wyrazić tak silnie jak małżeństwo
związku Chrystusa z Kościołem. Jak kobieta zawdzięcza swą płodność

małżonkowi, tak Kościół Chrystusowi zawdzięcza prawdę objawioną i życie
łaski, będące źródłem nadprzyrodzonej płodności. Jak małżonkowie wzajemnie

się dopełniają, tak Chrystus, by zbawić świat potrzebuje pośrednictwa
Kościoła, który jest Jego mistycznym Ciałem.

Ale małżeństwo nie jest tylko symbolem jedności Chrystusa i Kościoła. Ono
jednocześnie współuczestniczy sakramentalnie w miłości Chrystusa do

Kościoła. Wzajemna miłość obojga w małżeństwie jest miłością ludzką. Ale
przez sakrament małżeństwa ich ludzka miłość jest jednocześnie więzią

łaski. Poprzez łaskę "podłączona" jest ich ludzka miłość w Boską miłość
Chrystusa do Kościoła. A poprzez Chrystusa życie małżeńskie zostaje

włączone ostatecznie w miłość wzajemną trzech Boskich Osób.
Oto dlaczego św. Paweł nazywa chrześcijańskie małżeństwo "wielką

tajemnicą". Jest ono bowiem nie tylko obrazem, symbolem miłości Chrystusa
do Kościoła, ale jednocześnie jest włączeniem się w tę ubogacającą je

miłość Chrystusa do Kościoła.
I tu znajduje się ostateczne wytłumaczenie nierozerwalności małżeństwa.

Nie tylko natura miłości się tego domaga i dobro potomstwa, ale przede
wszystkim fakt włączenia się w wierną miłość Chrystusa do Kościoła. Skoro

On ludzką miłość zatwierdził, nikt nad nią już nie ma władzy. Mężczyźnie
nie wolno rozłączyć się z kobietą, jak i Chrystus nie może rozłączyć się z

Kościołem. Owo "nie wolno" i "nie może" nie jest ograniczeniem, brakiem,
lecz doskonałością i wzbogaceniem.

Wiemy, że niełatwe są wymagania Chrystusa. Ale rzeczywiście służą
rozwojowi ofiarnej miłości. Nie ma wartości ludzkich bez ofiary i bez

trudu. Nie ma tym bardziej życia z wiary. Obserwacja istniejących,
niestety, nietrwałych związków, brak wzajemnej miłości, niewierność,

oddzielanie sprawy wzajemnej miłości od rodzicielstwa - nie mogą być dla
nikogo usprawiedliwieniem. Tym bardziej nie powinny być drogowskazem

życiowym.
Wierność w miłości - choć czasem tak trudna - jest zawsze możliwa. Ale

zaistnieje wówczas, gdy się ją okupuje pracą nad sobą i żyje sakramentem
małżeństwa: gdy się pomnaża w sobie posag łaski, która nas łączy z miłością

Chrystusa do Kościoła i całej ludzkości.
Na szczęśliwe małżeństwo można i trzeba już dziś zapracować.



Prawdziwa miłość


Miłość prawdziwa, miłość wewnętrznie pełna, to ta, w której wybieramy

osobę dla niej samej - a więc ta, w której mężczyzna wybiera kobietę, a
kobieta mężczyznę nie tylko jako "partnera" życia seksualnego, ale jako

osobę, której chce oddać życie. Wibrujące w przeżyciach zmysłowych i
uczuciowych wartości "seksualne" towarzyszą tej decyzji, przyczyniają się

do jej psychologicznej wyrazistości, ale nie stanowią o jej głębi. Sam
"rdzeń" wyboru osoby musi być osobowy, a nie tylko seksualny. Życie

sprawdzi wartość wyboru oraz wartość i prawdziwą wielkość miłości.
Kard. K. Wojtyła, Miłość i odpowiedzialność, Znak 1962, s. 123.



Nasz dom

background image

Nie mów, że dom nasz, żono,

Budować trzeba z cegły -
Nie trzeba murów i dachów z więźbą zieloną

Ani murarzy biegłych,
Zbudujemy dom jak nikt na świecie,

Bez sklepień, ścian i poddaszy,
Wystarczą kwiaty w małym wazonie -

Pod dachem serc naszych
Nasze dzieci.

A kiedy dom nasz stanie,
Posiejemy stokrotki i bratki,

Słońca będzie w mieszkaniu
Pod dostatkiem.

I zejdą się podziwiać
Nasz domek ptaki przyjaciele,

Słowik arię zaśpiewa
Na nasze srebrne wesele.

I rozśpiewają się szczęściem
Obłoków jasne poddasza,

Wierzcie albo nie wierzcie:
Dom nasz to miłość nasza.

Feliks Kantyka (ur. 1918 r., poeta ludowy z Żywiecczyzny)


21. Może i ciebie Chrystus wzywa?

Wino, pszenica i kapłaństwo
łączą się z sobą ściśle.

św. Efrem

Czy widziałeś kiedyś Mszę św. odprawianą nie przez kapłana? "Co za
bzdurne pytanie!" Masz prawo w tej chwili na mnie się zirytować.

Rzeczywiście, nie ma Mszy św. bez kapłana. Albowiem kapłan i ofiara są
ściśle z sobą związane. A Msza św. jest Ofiarą. I to najświętszą, jedyną w

swoim rodzaju, bo najdoskonalszą ze wszystkich ofiar, jakie kiedykolwiek
ludzie Bogu składali. Msza św. jest pamiątką Ostatniej Wieczerzy i

uobecnieniem Ofiary Krzyżowej Chrystusa, składającego siebie Ojcu.
Tyle razy spoglądasz na krzyż Jezusa. Czasem oglądasz obrazy wielkich

mistrzów pędzla. Oto z krzyża, z boku przebitego Chrystusa wypływa zdrój
odradzający nas, grzesznych ludzi. Wszystkich. Tych, którzy byli przed

nami, i tych, którzy po nas żyć będą i wszystkich nam współczesnych:
"Albowiem jeden jest Bóg, jeden też pośrednik między Bogiem a ludźmi,

człowiek, Chrystus Jezus który wydał siebie samego na okup za wszystkich (1
Tm 2, 5-6).

"Jezus siebie samego wydał na okup za wszystkich". Św. Paweł odsłania nam
w tych słowach wielkość gestu Chrystusa. Żeby dojrzeć wielkość Jego

miłości, trzeba wgłębić się w dwie sprawy: kim jest Chrystus i co składa
Bogu w ofierze. Skoro Jezus jest Bogiem i Człowiekiem, który ofiaruje swoje

życie jako "okup za wszystkich" - nietrudno zauważyć, że Chrystus jest
Najwyższym Kapłanem składającym Najświętszą Ofiarę. W przypadku Jezusa

kapłan i ofiara utożsamiają się z sobą najpełniej.
Chrystus jako Bóg jest wieczny i dlatego "ma kapłaństwo nieprzemijające.

Przeto i zbawiać na wieki może całkowicie tych, którzy przez Niego zbliżają
się do Boga, bo zawsze żyje, aby się wstawiać za nimi" (Hbr 7, 24-25).

Czy można dobitniej wyrazić aktualność i potrzebę Ofiary Krzyżowej
Chrystusa?


*


Czy pomyślałeś o tym, że ty także masz pewien udział w jedynym

kapłaństwie Jezusa? Nie tylko ty. Wszyscy ochrzczeni i bierzmowani. Wierni
nie mogą wprawdzie sprawować Eucharystii, do czego konieczne są osobne

święcenia kapłańskie. Dopiero wyświęcony kapłan może sprawować w

background image

zastępstwie Chrystusa Ofiarę Eucharystyczną i ofiarować ją Bogu w imieniu

całego ludu. Ale wszyscy wierni na mocy powszechnego kapłaństwa
"współdziałają" we Mszy św. Na czym to współdziałanie wiernych w

sprawowaniu Eucharystii polega?
W każdej Mszy św. Chrystus zaprasza ludzi do ofiarowania z Nim samych

siebie, swojej pracy i wszystkich rzeczy stworzonych. Więcej, Jezus
uzdalnia nas do składania takiej "duchowej ofiary". Już samo czynne

uczestniczenie we Mszy św., a nie bierna obecność, wymaga od nas wielu
duchowych ofiar: punktualności, uważnego wsłuchania się w liturgię słowa i

homilię, pobożnego skupienia, konfrontacji naszego życia ze słowem Bożym,
wspólnej świadomej modlitwy... Ileż ofiarności i wyrzeczeń domaga się od

nas przyjęcie Komunii św. podczas Mszy św.! Ale też kto z niej korzysta,
otrzymuje więcej, niż jest w stanie ofiarować - przyjmuje Boga!

Godność kapłaństwa powszechnego ujawnia się nie tylko w odniesieniu do
Eucharystii. Wierni pełnią to kapłaństwo również przez przyjmowanie

sakramentów, modlitwę i dziękczynienie, świadectwo świętego życia, zaparcie
się siebie i czynną miłość (Konstytucja dogmatyczna o Kościele, nr 10).

Nie ma takiej chwili i takiej dziedziny życia, która nie byłaby objęta
kapłaństwem powszechnym. Nie tylko bezpośrednie kontakty nasze z Panem

Bogiem, lecz także najbardziej "świeckie" nasze zajęcia mogą i powinny być
wykonywane w duchu uczestnictwa w jedynym kapłaństwie Chrystusa.

Dobrze, że o tym usłyszałem i to zrozumiałem: najbardziej błahe i trudne
zajęcia mogę łączyć z Ofiarą Chrystusa Arcykapłana. Co za radosne odkrycie,

że wszystko w moim życiu podłączone jest do kapłaństwa Chrystusa! - oto
wyznanie starszego już człowieka. Czy i w młodym życiu nie może się to stać

odkryciem sensu i wartości każdej chwili?
- Jak to się stało, że ksiądz został księdzem?

- A dlaczego ty wybrałeś się na psychologię?
- Ksiądz pewno myśli, że dlatego, że teraz psychologia jest modna. Nie

dlatego. Po prostu ją lubię. Nie wyobrażam sobie życia bez niej...
Coś podobnego jest z tymi, co "idą" na teologię do Seminarium. Często

jest tak, że od razu wiedzą, gdzie ich miejsce w życiu. Czasem nie są
pewni, więc próbują innych kierunków studiów. Znam takich, co zaczynali

prawo, leśnictwo, matematykę, fizykę, studia techniczne, muzyczne czy
dramatyczne, by po jakimś czasie wylądować w... Seminarium Duchownym. Są i

tacy, co ukończyli studia "świeckie", ale doszli do przekonania, że to nie
to. O jednym z nich mówi jego siostra: Mój brat jeszcze nigdy nie był tak

pogodny i szczęśliwy jak teraz, gdy wstąpił do Seminarium. Dlaczego? Bo
odnalazł drogę swego życia. Wie, że teraz najlepiej zrealizuje siebie. Z

największym pożytkiem dla innych i dla Tego, Kto każdemu z nas daje dar
powołania życiowego.

Jeśli każde ludzkie powołanie jest tajemnicą, bo jest spotkaniem dobrej,
współpracującej woli człowieka z obdarzającym nas Bogiem - Największą

Tajemnicą, to cóż dopiero mówić o tym szczególnym powołaniu - kapłańskim?
"Nie wyście Mnie wybrali, ale Ja was wybrałem i przeznaczyłem was na to,

abyście szli i owoc przynosili" (J 15, 16). Podkreślać wielkość i darmowość
tego powołania - nigdy nie za wiele. Nie kto inny, ale zawsze Chrystus

wybiera i Chrystus przeznacza, aby iść i przynosić owoc. Człowiek może
tylko odmówić przyjęcia tego daru i może mniej lub bardziej godnie i

żarliwie odpowiedzieć: "Tak. Przyjmuję moje powołanie jako niezasłużony
dar. Chcę mu być wierny, bo wtedy jestem wierny Tobie, który mi go dałeś".

To wszystko, co czyni kapłan, można ująć w trzech zwrotach: posługa słowa
Bożego - szafarstwo sakramentów - duszpasterstwo. A jeszcze krócej: posługa

wokół Chrystusa Eucharystycznego i człowieka.
Wszystko, cokolwiek Jezus czynił, zmierzało do tej jednej, jedynej

godziny, dla której przyszedł. A gdy "nadeszła godzina" całopalnej ofiary -
męki, śmierci, zmartwychwstania - Chrystus stał się źródłem "wody żywej",

która odradza nas, dzieci Adama. Nigdy nie wysychające źródło. Wciąż tryska
z niego woda, która obmywa i gasi pragnienie, ożywia i umacnia. "Aby życie

mieli i mieli je w obfitości". Strumienie wody żywej bezustannie płyną z
tego źródła, a wśród nich, siedmiu sakramentów - ów szczególnie obfity i

życiodajny: Eucharystia.
Czy może być piękniejsza służba od tej, by nieść siostrom i braciom

Prawdę i Miłość ukrytą w słowie Bożym i łasce?

background image

*

- To straszne, co Maria zrobiła!
- Cóż takiego?

- Bardzo przyjaźniłyśmy się z sobą. Także podczas studiów. Skończyła
filologię. I teraz ta wiadomość: wstąpiła do klasztoru...

Na twarzy Marty malowało się zdziwienie z wyraźną przewagą
zaniepokojenia. Zdziwienie wydało mi się zrozumiałe, choćby przez

zaskoczenie. Ale skąd niepokój? Przecież Marta jest także dziewczyną
wierzącą i praktykującą. Wyszła z rodziny świadomie religijnej, gdzie wiara

jest zasadą codziennego życia.
- Czy sądzisz, że Marię coś złego spotka w zakonie? - sondowałem.

- Tego nie przepuszczam, ale... jak ona mogła to zrobić?
Długo nie rozumiałem powodu niepokoju Marty o Marię. Aż wreszcie zagadka

się wyjaśniła. Marta myśląc i mówiąc o Marii, siebie stawiała w sytuacji
przyjaciółki. Dla Marty byłoby "straszne" wstąpienie do klasztoru.

Dlaczego? Bo nie ma powołania do zakonu. Tymczasem Maria, spotkana przez
Martę po kilku latach już jako siostra zakonna, jest pogodna i zadowolona.

Nareszcie jest na swoim miejscu...
Rekolekcje dla maturzystek. Skrzynka zapytań: Po czym można poznać

powołanie zakonne? Od dłuższego czasu myślę o przyszłości. Nie widzę swego
miejsca w małżeństwie. Po prostu to życie nuda nie pociąga. Chciałabym

poświęcić się wyłącznie Bogu...
Może tak zrodziło się zakonne powołanie Marii? Nie wiem. Ale zazwyczaj

towarzyszą wtedy człowiekowi refleksje podobne do myśli naszej maturzystki.
Przede wszystkim świadomość, że małżeństwo i rodzina - to chyba dla mnie

nie jest droga życia. I gorące pragnienie, by wyłącznie poświęcić się Bogu.
W powołaniu zakonnym najważniejszy jest ten świadomy i dobrowolny, a przy

tym wciąż ponawiany wybór Chrystusa jako "przedmiotu" naszej miłości.
Towarzyszy temu chęć pójścia Jego śladami, całkowite zaangażowanie się w

Jego zbawczą misję.
Kto wybiera życie zakonne, pragnie dawać Chrystusowi szczególne dowody

swojej miłości, zachowując czystość, ubóstwo i posłuszeństwo. Te trzy rady
ewangeliczne w ogólny sposób odnoszą się do wszystkich chrześcijan. Ale w

życiu zakonnym stają się one wyjątkowo wyrazistym drogowskazem całego
życia. Śluby czystości, ubóstwa i posłuszeństwa są niezrozumiałe, a nawet

absurdalne bez odniesienia do Boga. Natomiast podjęte z miłości do Osoby
Chrystusa nabierają sensu. Śluby zakonne stają się sposobami ożywienia

życia chrześcijańskiego, pomocą w rozwoju osobowości chrześcijańskiej.
Świadectwem miłości Chrystusa "ponad wszystko", a bliźniego ze względu na

Niego.
Edyta Stein (1891-1942), doktor filozofii, jedna z najwybitniejszych

uczennic głośnego myśliciela naszych czasów - Edmunda Husserla, wstąpiła do
karmelitanek. Oto jak pragnie ona służyć ludziom swoim powołaniem:

Przeżywam zawsze pokój jako nadmiar łaski, którym nikt nie mógł zostać
obdarowany jedynie dla siebie; jeżeli ktoś przychodzi do nas niespokojny i

załamany, a wyjdzie choć trochę uspokojony i pocieszony, jestem wtedy
bardzo szczęśliwa... Można starać się, by to życie przynieść jako ofiarę za

wszystkich, z którymi jest się związanym.
Wychowanie dzieci i młodzieży, opieka nad chorymi, praca misyjna - oto

dalsze przykładowe możliwości służby człowiekowi powołaniem zakonnym.


Rekolekcje


Przynoszę, Matko, na Jasną Górę

kapłaństwo moje.
Stanąłem w samym kącie kaplicy -

boję się podejść.
Nie w łożach ojców,

z twarzą na wale klasztornym spałem.
Księżyc jak czapla

wciąż chodził po mnie srebrnym hejnałem.

background image

Wiem, że Bóg wybrał, że mnie wyświęcił, zaufał,

abym nie broił,
nie psocił więcej,

jak szwedzka lufa.
Biję się w piersi, jak tłukły kule za Kordeckiego.

Weź me kapłaństwo na ręce teraz,
jak Syna swego.

Niechaj zaświeci święte i czyste w kaplicy,
a mnie niech zdepcą butami złymi pątnicy.

ks. Jan Twardowski (ur. 1916 r.)


Wyjaśnienie

Nie przyszedłem pana nawracać
zresztą wyleciały mi z głowy wszystkie mądre kazania

jestem od dawna obdarty z błyszczenia
jak bohater w zwolnionym tempie

nie będę panu wiercić dziury w brzuchu
pytając co pan sądzi o Mertonie

nie będę podskakiwał w dyskusji jak indor
z czerwoną kapką na nosie

nie wypięknieję jak kaczor w październiku
nie podyktuję łez, które się do wszystkiego przyznają

nie zacznę panu wlewać do ucha świętej teologii łyżeczką
po prostu usiądę przy panu

i zwierzę swój sekret
że ja ksiądz

wierzę Panu Bogu jak dziecko.
ks. Jan Twardowski (ur. 1916 r.)



22. Zwady serdeczne


Przestałem się wadzić z Bogiem -

Serdeczne to były zwady:
Zrodziła je ludzka niedola...

Jan Kasprowicz

Widzę jego szeroko otwarte oczy. Słyszę słowa wyrzucane z niecierpliwą
gwałtownością, która chce wydrzeć wszystkie tajemnice światu. I to już,

zaraz, w tej chwili. Mimo ostrego tonu i mocnych gestów postać Tomasza,
studenta biologii, ujmuje swą dogłębną przejrzystością. Nikt nie ma

wątpliwości: to jest być albo nie być dla człowieka, który dopiero
poszukuje swojej drogi. "No, dobrze - mówi, urywając słowa - zawinione

cierpienia - tak. To dałoby się zrozumieć. Ale obozy koncentracyjne dla
niewinnych ludzi? A cierpienia dzieci? Jak to pogodzić z Bożą

Opatrznością?"
Bywają i na jesieni życia "zwady serdeczne". To pewne - mniej burzliwe,

podobne raczej do cichej skargi: "Dlaczego?" Tak wypowiada się zakodowana
latami obserwacja bólów życia i niepokój o najbliższych. W obliczu

straszliwości świata - wyznaje rekolekcjoniście wdowa po wybitnym aktorze -
określenie "Bóg-fabrykant, który puścił w ruch machinę i dalej się o nią

nie troszczy" jest bardzo częstą pokusą. Chciałabym więcej na ten trudny
temat usłyszeć, bo ten pogląd podsuwa fakt, że cokolwiek ludzie wymyślą czy

odkryją, przeciw nim się obraca. Stąd lęk przed przyszłością, jaka czeka
dzieci i wnuki, lęk od którego - gdy się człowiek zastanawia nad

straszliwością świata - po prostu serce zamiera. Przecież ma się wrażenie,
że "los" jest taki okrutny, trafia zwykle w najczulsze miejsce! Czy nie ma

na to innej odpowiedzi jak "drogi moje nie są drogami waszymi?" Nie jestem
bynajmniej katastrofistką, wierzę i ufam, ale dla tych postaw trzeba więcej

podpory!

background image

Echa prometejskiego buntu pobrzmiewają tu i ówdzie w wielkiej

literaturze, by wspomnieć "Braci Karamazow" Fiodora Dostojewskiego, Wielką
Improwizację Adama Mickiewicza czy Kasprowiczowskie "Hymny".

Nietrudno zrozumieć źródło buntu geniuszu poetyckiego który "cierpi za
miliony". Obdarzony nieprzeciętną wrażliwością, dostrzega i czuje lepiej

niż inni otchłań straszliwości świata i w artystycznym kształcie wypowiada
swój, jakżeż szlachetny, sprzeciw wobec okropności zła.

Można rozumieć genezę i szlachetne pobudki prometejskiego buntu. Ale...
czy jest on rozwiązaniem zagadki zła?

Bunt ani nie przezwycięża zła, ani nie otwiera drogi do jego
przezwyciężenia. Nie chodzi o to, by zaraz dopatrywać się grożące

"buntownikowi" sankcji gniewu Bożego: nikt tak jak Bóg nie zna szlachetnych
porywów ludzkiego serca. Lecz czyż w wypadku utrwalenia się postawy buntu

człowiek nie pozostaje straszliwie samotny i bezradny, odcinając się od
Tego, kto zwyciężył zło i daje wszystkim udział w swoim zwycięstwie? Jakby

instynktownie wyczuwali to wielcy twórcy literatury. Ich bunt jest tylko
przejściowym - choć nieraz długotrwałym - etapem ku spotkaniu w wierze

Boga-Miłości. Boga, który nie tłumaczy nam bez reszty tajemnicy zła, ale je
ostatecznie przezwycięża.

Słowa: Ty nie ojcem świata ale... Carem z "Wielkiej Improwizacji"
Mickiewicza - to zuchwała próba osądu Boga przez człowieka przygniecionego

brzemieniem rozpaczy. Zdaje się zbuntowanemu więcej - jest przekonany, że
otrzymawszy "rząd dusz", lepiej od Stwórcy urządziłby świat: życie ludzkie

byłoby "pieśnią szczęśliwą". Jest wszakże w tejże III części "Dziadów"
chwila wskazująca, że w utożsamiającym się z Konradem wieszczu dokonuje się

diametralna przemiana. Już nie w charakterze oskarżyciela Boga, lecz w
skrusze - co przystoi nawet najlepszym i najniewinniejszym z ludzi - modli

się:
Panie! czymże ja jestem przed Twoim obliczem?

- Prochem i niczem;
Ale gdym Tobie moją nicość wyspowiadał,

Ja, proch, będę z Panem gadał.
Paść przed Bogiem z czci i miłości ewangelicznego celnika - to otworzyć

się na przezwyciężenie męczącej zmory zła.
Istnieje w "Braciach Karamazow" Dostojewskiego decydujący moment, który

trzeba uznać za załamanie się buntu pisarza wobec Boga z powodu zła,
zwłaszcza cierpienia dzieci. Alosza mówi do swego brata Iwana: Pytałeś

przed chwilą, czy jest na świecie Istota, która by mogła i miała prawo
przebaczyć. Ale Istota taka jest i Ona może przebaczyć wszystkim i

wszystko, i za wszystko, bo Sama oddała swoją niewinną krew za wszystkich i
za wszystko. Zapomniałeś o Nim, a na Nim to właśnie powstanie ów gmach, i

do Niego zawołają: Panie, sprawiedliwe są zrządzenia Twoje, albowiem
objawiłeś nam drogi Twoje.

Pogodzenie się pisarza z Bogiem jest równoznaczne z odkryciem miłości
Chrystusa, która jest większa niż grzech i cierpienie.

Wychowany religijnie w rodzinie chłopskiej, w okresie studiów
uniwersyteckich, przejęty materializmem i społecznym radykalizmem, traci

Jan Kasprowicz wiarę. W przemianie ustroju społeczno-politycznego widzi
szansę wydobycia z człowieka pierwiastków boskości. Ale ta laicka,

optymistyczna wiara w człowieka załamuje się rychło. Kilkanaście lat aż do
napisania "Hymnów" (1898-1901) - to okres bolesnych zmagań wewnętrznych

poety i głębokiego pesymizmu. Akcenty antychrześcijańskie zaczynają się z
wolna przeplatać z fascynacją osobą Chrystusa. Aż wreszcie przychodzi

wybuch najwyższego natchnienia poetyckiego w Hymnach. Spór ze Stwórcą o
"szczęście świata" dojdzie do zenitu w pierwszej części "Hymnów".

Jest tam gwałtowny protest przeciw idei Sądu. To Bóg jest winien
grzeszności człowieka - On go stworzył. Upajając się własną mocą, Bóg

oddaje człowieka na pastwę szatanowi i śmierci. (Poeta - czy on jeden
tylko? - zapomina, że Bóg postawił na ryzyko, dając człowiekowi wolność. On

nie chce mieć manekinów i niewolników, ale istoty wolne, które poruszone od
wewnątrz swobodnie opowiadają się za dobrem. Bywa, niestety, że to dobro

odrzucają. Z wyborem łączy się zawsze odpowiedzialność za podjętą decyzję).
Jest wreszcie daremna tęsknota duszy za rajem utraconym, bo wobec

nieprawości człowieka, co przeszła granice, Panie, Twych zamiarów (a więc

background image

jednak pierwsze przekonanie o winie człowieka), niepodobna się z Bogiem

zjednoczyć.
Nietrudno zauważyć: mimo wydźwięku antychrześcijańskiego - cykl

zatytułowany jest "Ginącemu światu", który to świat ma utożsamiać się z
chrześcijaństwem - nie jest to protest przeciw Bogu objawionemu, lecz

namiętne odrzucenie Boga deizmu: owego Zegarmistrza czy Fabrykanta, który
stwarza świat i nim się więcej nie interesuje, lecz pozostawia go igraszką

ślepych i złowrogich sił. Jest to także odrzucenie owego Boga, przeciw
któremu później wystąpi egzystencjalizm Sartre'a: okrutnego Sędziego, który

wszystkowidzącym okiem ogląda świat z wysokości i rejestruje wszystkie winy
człowieka po to, aby się z nim surowo rozprawić.

Nie wiadomo, co zaważyło na takiej skrzywionej wizji Boga: czy, jak to
często bywa, nie pogłębiona wiedza religijna, czy zbyt emocjonalne

zaangażowanie po stronie bólu człowieka. A może jedno i drugie, i jeszcze
coś innego? To pewne: ma rację poeta odrzucając wizję Boga fabrykanta i

okrutnika. Człowiek zawsze odrzuci Boga, który się nad nim znęca jako
tyran. Czcić i kochać można tylko Kogoś, Kto bezgranicznie kocha podobnie

do troskliwej matki, co się pochyla nad dzieckiem, gotowa na wszystko.
Matki nie rozpieszczającej, wymagającej, ale przecież wyrozumiałej i

przebaczającej. Taką wizję Boga znał już Stary Testament. A Nowy Testament?
Chrystus to wcielona Miłość szukająca zgubionej owcy. Ukrzyżowana, ale

zwycięska. Niewinna, ale dźwigająca grzech i ból świata. Miłość dająca nowe
życie. Czy Ją poeta odnajdzie?

W półtora roku po cyklu "Ginącemu światu" pisze Kasprowicz drugą część
"Hymnów". Coś się musiało w poecie decydującego dokonać, skoro patrzy teraz

na świat i istniejące na nim różnorakie zło innymi oczyma - oczyma wiary w
Boga objawienia. Jest to Bóg-Miłość przebaczająca i oczyszczająca, to

wielkie, święte, jasne, nieskończone morze miłości. Poeta wyśpiewuje pieśń
pochwalną na cześć wszechogarniającej miłości Boga:

A wy, stworzenia Boże, słuchajcie mej pieśni
i chwalcie ze mną razem Tego, co was kocha.

Hymn "Maria Egipcjanka" jest wyznaniem, że nikt nie może się ostać bez
odkupieńczej miłości Chrystusa, okazanej na krzyżu boleści. Wraz z wiarą w

Chrystusa-Miłość powraca poecie wiara w człowieka: mimo zahamowań i upadków
człowiek zdąża do swego Zbawcy. Spotkanie duszy z Chrystusem jest możliwe.

Pełne niepokoju wyznanie: Stoję u bramy świątyni, do wnętrza wejść nie mogę
ustępuje miejsca radości spotkania, nawrócenia:

I oto jestem przy Tobie,
Twe słodkie całuję rany,

ciernie wyciągam Ci z Głowy,
o, Ty mój Jezu kochany!...

Wydaje się, że drugi cykl "Hymnów" trzeba uznać nie za pierwszy, lecz
rozstrzygający moment nawrócenia czterdziestoletniego wówczas Kasprowicza

(umarł w 66 roku życia). Wyrazem dalszej ewolucji duchowej poety jest
"Księga ubogich":

Przestałem się wadzić z Bogiem -
serdeczne to były zwady...

Kiedy inaczej widzi Boga, w innych proporcjach widzi także poeta siebie i
świat. W proporcjach realnych. Także swój dawny - spór o "szczęście

świata". Wielki Bóg, "Gazda nad Gazdami", a przecież zawsze kochający
Ojciec, "uśmiechał się pobłażliwie" widząc niegdysiejsze zwady. Dziś

pragnie być poeta prostym wędrującym grajkiem, co skrzypkami swej poezji
służy Mu jak umie.

Może i nam przyda się przestroga dana samemu sobie w Moim świecie:
I niechaj pomnę w mym życiu,

Czy w bliskim, czy też dalekim,
Żem człekiem jest przede wszystkim

i niczym więcej jak człekiem.



23. Milczenie i czyn

background image

Raduje się moje serce...

że mogę cierpieć Cierpieniem,
z którego rodzi się Miłość...

Jan Kasprowicz

Refleksja nad prometejskim buntem wielkich twórców literatury ukazała
nam, że pogodzenie się ich z Bogiem dokonało się dzięki radosnemu odkryciu:

pomimo przerażającej rzeczywistości zła istnieje Bóg, który bezgranicznie
kocha. Odkrycie to może się stać udziałem każdego człowieka. Jak przepastna

jest głębia Bożej miłości! Bóg miłuje niewinnych, ale ściga swą miłością i
największych zbrodniarzy. W promieniach Bożej miłości - choć w piekle obozu

zagłady - dojrzewało do pełni świętości 47-letnie życie O. Maksymiliana
Kolbe. Jednocześnie, ale jakżeż innymi torami, biegnie życie, również

47-letniego, komendanta tego obozu, współwinnego śmierci czterech milionów
ofiar Oświęcimia - Rudolfa Hoessa, który "za 5 dwunasta" swego życia

dostępuje łaski nawrócenia. W ostatnim liście do żony dzieli się szczęściem
odnalezionej wiary.

Istnieje zgorszenie tajemnicą nieprawości. Istnieje również zgorszenie
tajemnicą Boga-Miłości. Czy dlatego mówimy o tajemnicach, że niczego nie da

się powiedzieć o zagadce zła i o zagadce Bożej miłości? Rozum ludzki
wsparty światłem objawienia zdolny jest wiele odsłonić z głębi owych

tajemnic. I dobrze jest szukać i poznać to, co jest dostępne naszemu
rozumieniu. Ale trzeba zdobyć się na tyle prawdy, by uznać, że cokolwiek

powiemy, będzie to zaledwie dotknięcie, jakby muśnięcie Rzeczywistości,
której rozum ludzki nie jest w stanie dogłębnie wyczerpać. Na to, że

człowiek nie może wytłumaczyć zagadki zła, wymownie wskazuje biblijna
Księga Hioba, powstała około 400 r. przed Chrystusem.

Księga ta porusza problem niezawinionego cierpienia. Oto sprawiedliwy
Hiob, któremu obca jest wszelka nieprawość, jest zrazu szczęśliwy; cieszy

się zdrowiem i rodziną, przyjaciółmi i licznym dobytkiem. Nagle wszystko to
traci. Staje się żebrakiem. Dotknięty nadto straszliwą chorobą - trądem,

przeżywa wewnętrzny dramat.
Przyjaciele pouczają Hioba, że jego cierpienie jest tylko konsekwencją

grzechu. Jeżeli Hiob cierpi, to cierpi widocznie za swe ukryte winy... Ale
Bóg nie zaakceptuje tego stanowiska przyjaciół zgromi ich pewność siebie.

Sam Hiob pragnie przyjąć sprawiedliwość Bożą, ale wydaje mu się ona
niesprawiedliwością, bo nie poczuwa się do winy. W uroczystej przysiędze

zapewnia Boga o swojej niewinności i domaga się od Niego jej potwierdzenia.
Bóg udziela Hiobowi odpowiedzi. Nawiązuje do jego próby

samousprawiedliwienia się. Ukazuje, że powoływanie się na swoje czyny i
niewinność, by toczyć spór ze Stwórcą - to błąd, który zaciemnia

rozpoznanie Bożego zamysłu. Tocząc spór ze Stwórcą człowiek zamyka oczy na
mądrość Bożą i odwraca proporcje. To Bóg jest Tym, który pyta i osądza. To

On jest Stwórcą, a my stworzeniami:
"Któż to jest ten, który zaciemnia

Moją myśl pustymi słowami?...
Spytam ciebie, a ty Mi odpowiesz.

Gdzie byłeś wówczas, gdy utwierdziłem ziemię?" (Hi 38, 2-4).
(tłum. R. Brandstaettera)


Bóg objawia się Hiobowi nie jako partner do dyskusji, ale jako Stwórca.

Czyż godzi się, aby człowiek wiódł spór z mądrym i dobrym Bogiem?
"Czy bluźnierca chce jeszcze wadzić się z Wszechmocnym?

Niech odpowie ten, który napomina Boga!" (Hi 40, 2).
(tłum. R. Brandstaettera)


Znamienna jest odpowiedź Hioba:

"Jestem lichym człowiekiem.
Cóż Ci mogę odpowiedzieć?

Dłoń moją na ustach kładę" (Hi 40, 4-5).
(tłum. R. Brandstaettera)


Wobec żywego, wielkiego i niepojętego Boga zamiast buntu przystoi

człowiekowi milczenie. Zaufawszy dobroci i mądrości Stwórcy, człowiek może

background image

przyjąć świat i życie takimi, jakie one są: z istnieniem zła i cierpienia.

Może zaufać, że ostatnie słowo należy do sprawiedliwego Boga:
"Ja wiem, że mój Wybawca żyje

I ostatni przemówi nad moim prochem!" (Hi 42, 2).
(tłum. R. Brandstaettera)


Ciemna rozpacz Hioba ustąpi miejsca bezgranicznej ufności:

"Dotychczas tylko słuchem słyszałem Ciebie,
Ale teraz moje oczy Ciebie ujrzały.

Przeto wszystko odwołuję
I pokutę czynię w pyle i prochu" (Hi 42, 5-6).

(tłum. R. Brandstaettera)

Tak kończy się spór Hioba ze Stwórcą: całkowitym pogodzeniem się z
Bogiem.

Zakończenie historii utrzymane jest jeszcze w mentalności bliskiej tamtym
czasom. Hiob jeszcze za życia ziemskiego odzyskuje szczęście, liczną

rodzinę, zdrowie, przyjaciół i dobra materialne.
Dla nas istotna jest przestroga: rozum ludzki jest bezradny w obliczu

zagadki zła i cierpienia. Można podać różne racje, ale one nie zniosą
ostatecznej ciemności, jaka osłania zło. Nie na miejscu jest dochodzenie

swoich praw przed Stwórcą i wykazywanie swojej niewinności. Pełna czci
pokora i milcząca miłość - oto klucz do przezwyciężenia zła. Miłość i

pokora rodzą się z żywej wiary: teraz moje oczy Ciebie ujrzały.
Jezus ukazuje nieraz ścisły związek między cierpieniem a grzechem, np.

przy uzdrowieniu paralityka (por. J 5, 14). Ale znamienny jest kontekst:
nie są to teoretyczne rozważania, lecz konkretne przezwyciężenia zła

(odpuszczenie win, uzdrowienie). Z drugiej strony Chrystus zwalcza
przekonanie, że wszelkie nieszczęście jest zawinione przez ludzi nim

dotkniętych; sąd taki piętnuje jako wyraz wyniosłości tych, którzy źle
myślą o drugich.

Chrystus nie wytłumaczył bez reszty ani nie zniósł ludzkiego cierpienia.
Ale przyszedł przezwyciężyć źródło wszelkiego zła i cierpienia - grzech. I

ten grzech prawieczny, który u zarania ludzkości sprawił, że nasza ludzka
kondycja jest bardziej podatna na zło niż dobro, i ten dzisiejszy, nasz

własny, przez który popadamy w niewolę egoizmu i odcinamy się od Dobra i
Życia.

Jezus, choć niewinny, bo nie popełnił nawet najmniejszego grzechu,
przyjął na siebie cierpienie i śmierć. Wcielony Syn Boży pragnie ukazać w

takim blasku jak nigdy dotąd miłość Boga do człowieka, którą już prorocy
oznajmiali: "Ukochałem cię odwieczną miłością" (Jr 31, 3). Bóg wie, że

człowieka bardziej od słów przekonują czyny. Najbardziej przekonywującym
gestem miłości Boga jest przyjęcie krzyża przez Chrystusa. Nie dla samego

krzyża i cierpienia, lecz jako wyraz bezgranicznej miłości. A miłość to
czyni, że się niewinny za winnego wini (Cyprian K. Norwid). I ta Miłość

przezwyciężyła grzech, cierpienie i zło świata.
Jak przezwyciężyła, skoro grzech i zło istnieją nadal? Powtórzmy:

Chrystus nie usunął z życia grzechu, ale otworzył grzesznikowi bramy
przebaczenia i obdarza go nowym życiem; Jezus nie wytłumaczył całkowicie

cierpienia, ale przecież nadał mu inne znaczenie. Krzyż bez wiary jest
znakiem niepowodzenia, nieszczęścia i klęski. Natomiast wierzący wie, że w

krzyżu Bóg przemienił cierpienie w życie. Człowiek musi jeszcze podlegać
cierpieniu i śmierci, ale Bóg jest z nim we wszelkim cierpieniu i zapewnia

mu udział w swoim zwycięstwie - zmartwychwstaniu i chwale Chrystusa.
Choć jesteśmy skażeni grzechem, kulejący i słabi, możemy wciąż umacniać

się nowym życiem udzielanym przez Chrystusa. Kto trwa w łączności z Jezusem
- mimo kondycji grzesznika - ten już przez wiarę, nadzieję i miłość

uczestniczy w Jego tryumfie. Ale droga wciąż jeszcze wiedzie przez
możliwość cierpienia. Wówczas pokrzepia nas - jako światło i jako moc łaski

przetrwania - łączność z umęczonym Chrystusem. Utrudzony św. Paweł pisze:
"Zewsząd znosimy cierpienia, lecz nie poddajemy się zwątpieniu;

żyjemy w niedostatku, lecz nie rozpaczamy;
znosimy prześladowania, lecz nie czujemy się osamotnieni;

obalają nas na ziemię, lecz nie giniemy.

background image

Nosimy nieustannie w ciele naszym konanie Jezusa,

aby życie Jezusa objawiało się w naszym ciele,
przekonani, że Ten, który wskrzesił Jezusa,

z Jezusem przywróci życie także nam
i stawi nas przed sobą razem z wami" (2 Kor 4, 8-10. 14).


Dla wierzącego cierpienie może być spotkaniem Boga, mimo uczucia, że On

nas opuścił. Uczucie opuszczenia nie obce było Chrystusowi na krzyżu, a
przecież nikt bardziej nie był bliski Synowi jak Ojciec i nikt bardziej

zjednoczony duchowo z Ojcem niż Syn. Św. Paweł, może najbardziej z
apostołów doświadczony bolesnymi przeżyciami, pisze:

"Któż nas może odłączyć od miłości Chrystusowej Utrapienie, ucisk czy
prześladowanie, głód czy nagość, niebezpieczeństwo czy miecz?... Ale we

wszystkim tym odnosimy pełne zwycięstwo dzięki Temu, który nas umiłował"
(Rz 8, 35-37).



24. W cierpieniu i wobec cierpienia


"Czy jestem potrzebny?" Wyrwany z rytmu życia chory stawia sobie to

pytanie. I dobrze, że je stawia. Istnieje bowiem dla niego szansa nowego
spojrzenia na ludzką aktywność i jej wartościowanie. Dotychczas liczyło się

być może tylko to, co było wymiernym sukcesem w pracy czy nauce, posłudze
dla drugich czy rozrywce. Teraz w znacznej mierze to odpada. Nie bez

dodatkowego bólu wyobcowania - "niepotrzebności": "Co komu z mojego
cierpienia?"

Trzeba szeroko otworzyć oczy, by dojrzeć, iż cierpienie przyjęte bez
zgorzknienia i obnoszenia się z nim przed drugimi jest chwilą, kiedy się

sprawdzamy. Sprawdza się nasze człowieczeństwo i nasza wiara. Przede
wszystkim sprawdza się nasza miłość do Chrystusa i do drugiego człowieka.

To czas, kiedy On jest szczególnie blisko mnie. Rzecz w tym, abym ja był
wówczas bardzo blisko Chrystusa. Bo wtedy "wszystko mogę w Tym, który mnie

umacnia" (Flp 4, 13).
Czas dojrzewania mojej miłości ku Chrystusowi może stać się

najowocniejszym okresem życia. Pomyśl: Jeśli bolesnej miłości Chrystusa
zawdzięczamy wszelkie dobro, jakie On przyniósł odkupionej ludzkiej

rodzinie, to czyż trwanie w Jego miłości-próbie może być bez znaczenia dla
mnie? Dla mojej przeszłości - jako jej zadośćuczynne dopełnienie, dla mojej

przyszłości - jako budowanie nowego? A dla innych, czy mój dar
najtrudniejszej miłości - ofiary cierpienia - może nic nie znaczyć? "Mała"

św. Teresa, patronka misji, choć nigdy na misjach nie była, a tylko za nie
ofiarowała swoje cierpienie, przypomni nam istniejące nie tylko w fizyce

prawo naczyń połączonych. Ileż osób i spraw drogich mojemu sercu mogę
wesprzeć tym, co najtrudniejsze - modlitewnym milczeniem cierpienia wraz z

Chrystusem...
Cieszę się - wyznaje maturzystka od lat dotknięta bardzo zaawansowanym

reumatyzmem - gdy Bóg zsyła mi jakieś cierpienia. Są bowiem dla mnie
wskaźnikiem, że mnie kocha, że jestem na drodze prowadzącej do Niego.

Szkoda tylko, że mimo usilnych starań nie zawsze potrafię je odpowiednio
znosić i Bogu ofiarować.

To prawda - niełatwo jest przyjąć i znieść cierpienie. Ale łatwiej jest
to uczynić, gdy dostrzegam, że jestem Chrystusowi potrzebny. A przez Niego

- wszystkim ludziom.
Czy wobec tego należy szukać cierpienia? Albo obojętnie koło niego

przechodzić? Ani jedno, ani drugie. Naśladowanie Chrystusa polega na
przyjęciu tego cierpienia, które przychodzi do nas w sposób nieunikniony,

od którego nie jesteśmy w stanie uciec, a usiłując uciec, sprawiamy, że
staje się ono jeszcze dotkliwsze.

Przypowieść o miłosiernym Samarytaninie nie jest pochwałą obojętności,
lecz jest pochwałą miłości, która walczy z cierpieniem i łagodzi ból. Dla

chrześcijanina nigdy nie będzie wakacji od czynnego współudziału w
budowaniu takich warunków życia, które czynią życie bardziej ludzkim.

Wiara w Boga-Miłość jest opowiedzeniem się za czynną miłością Boga i

background image

każdego człowieka, i to już, teraz, w każdej chwili. Miłości tej nigdy nie

jest za wiele. I wciąż trzeba ją budzić, rozwijać i pielęgnować. Na
szczęście jest ona możliwa. Bywa faktem.

Ale miłość nie na darmo łączy się z nadzieją. To nadzieja otwiera oczy
czynnej miłości na nowe niebo i nową ziemię. Dopiero wtedy życie będzie

"pieśnią szczęśliwą" dla nas, synów Adama. Nastąpi ostateczne zwycięstwo
nad grzechem, śmiercią i cierpieniem. Zwycięstwo odniesione miłością

Chrystusa ukrzyżowanego i zmartwychwstałego.

*

Lęk przed spotkaniem z człowiekiem chorym jest do jakiegoś stopnia
zrozumiały. Trzeba go jednak przezwyciężać. Choroba i człowiek chory należą

do naszego życia, w którym wszystko ma swoją godzinę: czas zdrowia i czas
choroby.

Ucieczka przed chorym może być różnie przez nas motywowana: wielką
wrażliwością na ból i cierpienie, brakiem czasu, nadmiarem zajęć itp.

Zawsze jednak jest to ucieczka przed miłością, która woła o naszą pomoc,
choćbyśmy po ludzku wiele pomóc nie mogli. Jest to ucieczka w egoizm, który

nas zasklepia w pancerzu nie do przebicia.
A tymczasem każdy rodzaj choroby jest pytaniem i wezwaniem skierowanym do

samego chorego, do lekarzy i innego personelu służby zdrowia, do rodziny
chorego i brygady w zakładzie pracy, do klasy w szkole i wspólnoty

sąsiedzkiej. Ale może także do całego społeczeństwa i do państwa, w którym
społeczeństwo żyje?

Chory nie zawsze potrzebuje gotowych recept. Wdzięczny jest za wspólne
szukanie i za zaofiarowanie własnej wiary.

Nikt nie może dać drugiemu, czego sam nie posiada. Prawdziwe spotkanie
człowieka z człowiekiem, zwłaszcza chorym, może nastąpić tylko wtedy, gdy

sami jesteśmy ubogaceni modlitwą, medytacją, sakramentami.
Chrześcijanin wie, że jego miłość jest aktywną obecnością Boga w świecie;

jeżeli mu jej brakuje, usuwa Bożą obecność z jedynego miejsca, gdzie może
ją umieścić (J. L. Mc Kenzie).

Czy jednak naprawdę o tym wiemy?


Modlitwa chorego

1. Błogosławieni, którzy dzielą ze mną przyjaźń i są blisko.
Błogosławieni, którzy pomagają dziękować Bogu za to, że pozwolił mi

zostać człowiekiem - że mogę myśleć i mówić!
2. Błogosławieni, którym moje kalectwo nie przeszkadza, aby patrzeć na

mnie jak na człowieka.
Błogosławieni, którzy chcąc ulżyć memu kalectwu, poświęcają na to swój

czas i siły, a czynią to bez skargi i wymawiania.
3. Błogosławieni, którzy nie litują się nade mną, ale okazują mi

współczucie.
Błogosławieni, którzy przychodzą, aby mi pomóc, a nie po to, aby mnie

"oglądać".
4. Modlę się za tych, którzy pomagają cicho i bez rozgłosu, pomagają

materialnie z delikatnością, która nie rani i nie upokarza...
Modlę się za tych, którzy mają dla mnie dobre słowo w rozmowie lub w

listach i chcą mi dodać odwagi.
5. Którzy strzegą mnie od załamania, pozwalają widzieć moje kalectwo w

perspektywie Nieba, modlą się o siły do niesienia krzyża, podają
przyjacielską dłoń i pomagają dziękować...

niech będą błogosławieni.
6. Którzy przynoszą mi słońce, dobre spojrzenie, i sprawiają radość

konieczną do życia, którzy mi zaufali i budzą świadomość, że jestem
potrzebna, i nie mogę czuć się sama, niosąc krzyż Chrystusa...

niech będą błogosławieni.
7. Za tych, którzy mi dodają ciężaru przez swoje niezrozumienie mojej

tajemnicy krzyża, za tych, którym jest ze mną trudno, lecz nie zrażają się

background image

moim kalectwem, za tych, którym sprawiam przykrość,

modlę się...
8. Za tych, którzy mi pomagają, aby wykrzywione ciało nie wykrzywiło

duszy, którzy razem ze mną, codziennie, mimo wszystko śpiewają "Magnificat"
- choć krzyż jest bardzo ciężki...

Dziękuję Ci, o Panie.
S. Łagodzińska, Autentyczna modlitwa osoby sparaliżowanej, Przewodnik

Katolicki 40/1976.


25. Milczenie serca

Przez wszystko do mnie przemawiałeś - Panie!
...Panie - ja nie miałem głosu

Do odpowiedzi godnej - i milczałem.
Cyprian K. Norwid


Mała burgundzka wioska pod Lyonem. Po obu stronach wąskiej asfaltowej

drogi kilka pól namiotowych. Na placu, w promieniu kilkudziesięciu metrów
od betonowej świątyni, dostrzegamy wielojęzyczny napis: Milczenie. Gdy na

głos dzwonu idziemy na wspólną z "Braćmi" modlitwę, zadaję sobie pytanie:
Jak ci wszyscy młodzi ludzie, przybyli tu spontanicznie z różnych krajów,

wyznawcy różnych religii, zareagują na zaproszenie do skupienia? Wprost
oczom i uszom nie wierzę. Setki młodych, pełnych temperamentu ludzi wchodzi

do świątyni respektując świadomie ową strefę milczenia. Ze
śpiewnikami-psałterzami w ręku oczekują na "Braci", by za chwilę włączyć

się we wspólny nurt modlitwy, przerywanej ciszą medytacji nad słowem Bożym
i - nad sobą.

Domyślasz się - to Taiz???e???, wspólnota zakonna, zrazu protestancka, a
obecnie ekumeniczna: ponad 70 braci z kilkunastu krajów, także katolicy, w

tym jeden kapłan. Taiz???e??? jest dziś symbolem spotkań
międzywyznaniowych, szczególnie młodych ludzi. Z roku na rok jest ich

więcej; w 1970 r. odwiedziło Taiz???e??? 19 tysięcy młodych, w 1975 r. już
grubo ponad 100 tysięcy.

"Moja" Msza św. Moja pielgrzymka na Jasną Górę. Codzienna moja modlitwa.
Czy te spotkania z Panem są możliwe bez mojego skupienia? Skoro nie, to

czym jest owo milczenie, które umożliwia mi spotkanie z Panem? Czy jest
tylko brakiem hałasu? Czy jest prostym zamknięciem ust? A może jest

zadaniem, które wciąż czeka na spełnienie? Najgodniejszą moją odpowiedzią
na Bożą obecność?


Cisza. To jakby pierwsza warstwa milczenia. Brak zgiełku i hałasu.

Wyłączenie tranzystora i telewizora, ustanie warkotu silnika. Dziś mówi się
już: to konieczne, by człowiek wypoczął. Tworzy się rezerwaty, by zachować

oazy naturalnego środowiska ze strefą ciszy. Ptak, roślina, zwierzę też
chcą wypocząć, by dalej żyć i by nieść nam wytchnienie. To oblicze ciszy

wymaga od nas umiejętności wyciszania głosu, czasem - zamknięcia ust.
Górska wędrówka w Gorcach. Utrudzeni, chwilę odpoczywamy. Spoglądamy na

rysującą się na horyzoncie panoramę Tatr. Wsłuchujemy się w ciszę. Rzecz
znamienna. Śpiew ptaka, brzęczenie owadów, szum strumienia nie przerywają

ciszy, którą czujemy wokół siebie. Nawet wiatr i burza jej nie zakłócą.
Tylko człowiek może ją zbezcześcić.


Milczenie serca. To jakby wewnętrzne oblicze milczenia. Tylko serca?

Całego człowieka. W języku współczesnym serce kojarzy się jedynie z
uczuciami. W Biblii serce oznacza wnętrze człowieka: gdzie prowadzę dialog

z samym sobą, gdzie podejmuję decyzje i przyjmuję - odpowiedzialność za
nie. Przede wszystkim serce jest miejscem spotkania się mojej osoby z

Bogiem.
Zauważ: Biblia mówi o "sercu upartym i krnąbrnym", "nieobrzezanym i

podwójnym" (pamiętam: serce to ja cały). Wzywa, by stanąć przed Bogiem z
"sercem pokornym i skruszonym" i błagać Pana, by zechciał stworzyć we mnie

"serce czyste". Już prorok Ezechiel wierzy w realność obietnicy Bożej:

background image

"Pokropię was czystą wodą, abyście się stali czystymi, i oczyszczę was od

wszelkiej zmazy i od wszystkich waszych bożków. I dam wam serce nowe, i
ducha nowego tchnę do waszego wnętrza, odbiorę wam serce kamienne, a dam

wam serce z ciała" (Ez 36, 25-26). Jezus stale wypełnia tę obietnicę. Daje
nam "nowe serce" - godność dziecięctwa Bożego. Ale zostawia nam nie do

zastąpienia przez nikogo rolę kowala własnego serca: by z "kamiennego"
wykuwać "serce z ciała". Czy może się to dokonać bez nieustannej przemiany?

Milczenie serca to codzienne nawrócenie. To mozolne przesuwanie
dominanty: z mojego zapatrzonego tylko w siebie "ja" - ku drugiemu

człowiekowi i Temu, który ma w moim życiu wzrastać, gdy moje "ja" ma maleć.
To skierowanie całej mojej osoby ku Temu, który znajduje się poza mną i

ponad mną i światem - ku Bogu. To zwrócenie się ku Niemu w pokornej czci i
miłości dziecka.

Tu nie wystarcza sama koncentracja myśli. Techniki jogi mogą być tylko
pomocą. Milczenie serca jest czymś więcej niż zogniskowaniem myśli na

jednym jasnym punkcie. Jest czymś więcej niż prostym wejściem w siebie.
Milczenie serca nie jest próżnią, ale obecnością. Jest otwarciem się

człowieka na niewidzialną obecność Bożą. A wtedy my sami i wszystko naokoło
nas staje w Jego obecności. Milczenie serca nie wyklucza kontaktu z

zewnętrznym światem. Czasem dostrzegając Boga poprzez rzeczy zewnętrzne,
np. zjawiska przyrody, bywamy bardziej skupieni, niż odrywając się od nich.

Czy to możliwe?
Znane jest umiłowanie Tatr przez Jana Kasprowicza. Łatwo jest wyobrazić

sobie poetę w godzinie kontemplacji:
Siedź na kamieniu, który się odłamał

Z odwiecznych skał.
I przez potoku odwieczny szum

Rozmawiaj z Bogiem.
Wiem: nie odgadniesz Jego tajemnicy,

Ale usłyszysz z daleka
Tajemnic pełne westchnienie,

Którym On, wielki, miłosierny Pan,
Twym towarzyszy losom.

I zasłuchany w ten odwieczny szum
Potoku, mknącego z dalekich,

Poza światami skrytych gór,
Nie troszcz o swoje się jutro,

Albowiem nić jego przędzie
Na niewidzialnej kądzieli

Bóg.
(...) Twym czynem

Siąść na kamieniu, który się odłamał
Z odwiecznych skał,

I przez potoku odwieczny szum
Rozmawiać z Bogiem,

I ludziom krzyczącym i gniewnym
Nosić orędzie wieczności,

Pełne dalekich, tajemniczych westchnień,
Którymi wielki, miłosierny Pan

W dal towarzyszy ich losom.

Trudno znaleźć piękniejszy komentarz do tego - i nie tylko do tego -
wiersza "Gazdy na Harendzie" nad słowa K. L. Konińskiego:

Przez szum potoku rozmawiał Jan Kasprowicz ze swoim Bogiem. Bóg
Kasprowicza to nie Bóg, o którym się z czarnych liter sylogizmów

dowiadywał. Bezbrzeżne powodzie światła słonecznego, wiekuisty szum świata
uczyły go o Bogu. W najcichszych swych, zamyślonych uspokojeniach

podsłuchiwał Boga. Kiedy pustki górskie albo przestrzenie pól falujących,
albo rozkołysane wierchy boru, albo cichy zgiełk strumienia ożywiły się

nagle czymś nieopisanym i niedocieczonym, ale zarazem czymś
najzrozumialszym i najosobistszym, wtedy Jan Kasprowicz zrozumiał, że to w

nim i tam - to w świecie - to jest jedno. I wtedy... chylił się głęboko...:
Niech Imię Jego będzie pochwalone...

background image

*


Cisza i milczenie serca. Codzienne nawrócenie - rozbijanie skorupy

ciasnego egoizmu, by zauważyć drugiego i zwrócić swoje serce ku Bogu. Oto
otwieranie się człowieka na Bożą obecność. I to radosne odkrycie: Bóg mego

serca, Pan przyrody i Miłość objawiona w Biblii, a wciąż działająca w swoim
Kościele - to jedno. Stanąć w obliczu tej Bożej obecności w czci i miłości

- to modlić się. Milczeniem serca. Zanim wypowie się słowo, wpierw usłyszeć
Słowo. Zasłuchać się w Słowo, które Ciałem się stało i mieszka pośród nas.


Milczenie nie jest celem

Milczenie języka i wyobraźni znosi barierę pomiędzy nami a pokojem
stworzeń istniejących jedynie dla Boga, a nie dla samych siebie. Ale

milczenie wszystkich nieuporządkowanych pragnień znosi przegrodę pomiędzy
nami a Bogiem. Wtedy zaczynamy żyć tylko w Nim.

Wtedy też nieme stworzenia mówią do nas już nie tylko swoim milczeniem.
To Bóg mówi przez nie do nas samych.

Ludzie miłujący własny hałas nie znoszą niczego innego. Bezustannie
gwałcą i mącą milczenie lasów, gór i morza. Bezustannie wwiercają się swymi

maszynami w milczenie przyrody, z obawy, aby ten spokojny świat nie
oskarżył ich o wewnętrzną pustkę. Pęd do szybkiego ruchu nie zwraca żadnej

uwagi na spokój przyrody, udając, że ma w tym jakiś konieczny cel.
Warkoczący samolot zdaje się swoją szybkością, swoim hałasem i pozorną siłą

przeczyć rzeczywistości chmur i nieba. Ale gdy przeleci, milczenie nieba
zostaje. Gdy opadnie, spokój chmur trwa nadal. Milczenie świata - to

rzeczywistość. Nasz hałas, nasze interesy, nasze zamiary i wszystkie pełne
pretensji opowiadania o naszym zgiełku, naszych interesach i zamiarach - to

iluzje.
Bóg jest wszędzie obecny i Jego myśl żyje i czuwa w pełni głębokości i

szerokości całego milczenia wszechświata. Pan czuwa wśród krzewów
migdałowych nad słowem swoim (Jr 1, 11).

Bez względu na to, czy samolot przeleci dziś lub jutro, czy samochody
zjawią się na zakręcie drogi, czy ludzie będą mówić na polu, czy w domu

jest aparat radiowy lub go nie ma - drzewo w milczeniu wydaje swoje kwiaty.
Czy dom jest pusty lub pełen dzieci, czy ludzie przenoszą się do miasta

albo pracują traktorami na polach, czy statek wpływający do portu wiezie
turystów lub żołnierzy - krzew migdałowy w milczeniu wydaje swe owoce.

Dla niektórych ludzi drzewo staje się rzeczywistością dopiero wtedy,
kiedy myślą o jego ścięciu, a zwierzę nie przedstawia żadnej wartości, póki

nie dostanie się do rzeźni. Są to ludzie, którzy na nic nie patrzą, dopóki
nie postanowią tego zepsuć i nie zwracają wcale uwagi na to, czego nie mogą

zniszczyć. Tacy ludzie nie są w stanie poznać milczenia miłości, bo ich
miłość jest wchłonięciem milczenia innej osoby w ich własny hałas. A

ponieważ nie znają milczenia miłości, nie mogą znać milczenia Boga, który
jest Miłością, który nie może zniszczyć tego, co kocha, który własnym

prawem miłości zobowiązał się dawać życie wszystkim istotom wciągniętym w
obręb Jego boskiego milczenia.

Milczenie nie istnieje w naszym życiu jako cel sam w sobie. Ma służyć
czemu innemu. Milczenie jest matką mowy...

W Chrystusie umieramy dla ciała, a żyjemy dla ducha. W Nim umieramy dla
iluzji, a żyjemy dla prawdy. Mówimy, by Go wyznawać, a milczymy, aby

rozmyślać o Nim i wejść głębiej w Jego milczenie. Ono jest zarazem
milczeniem śmierci i życia wiecznego - milczeniem Wielkiego Piątku i

pokojem poranka Wielkanocnego.
T. Merton, Nikt nie jest samotną wyspą, Znak 1960, s. 174 n.



26. On na mnie czeka


Widzę Ciebie na każdym kroku...

gdy czekasz na mnie...

background image

Stanisław Paleczny


Bóg na mnie czeka? Nieraz wydaje ci się, że niemal wszystko przemawia za

tym, iż On na ciebie nie czeka. Czy nie masz czasem żalu o to, że On jest
Bogiem ukrytym? A w twoim odczuciu "ukryty" kojarzy się nie tyle z

"niewidoczny" - jak niedostrzegalne dla wzroku są fale radiowo-telewizyjne,
prąd elektryczny, którym nie odmawiasz istnienia - co raczej "nieobecny" w

świecie i w życiu człowieka. Wrażenie to potęgują warunki codziennego
życia. Dobrodziejstwa techniki wysuwają na plan pierwszy myśl i czyn -

geniusz człowieka. Współczesne tendencje laicyzacyjne wypierają pierwiastek
religijny poza obręb środków masowego przekazu, nadając religii etykietkę

szacownej przeszłości.
Trzeba nie lada wysiłku myśli i woli, aby nie odzierając człowieka z jego

wielkiej ludzkiej godności - ba, godności dziecka Ojca niebieskiego! - nie
stawiać go na miejscu Stwórcy. Trzeba wciąż pogłębianej, pokornej wiary w

rzeczywistą obecność Tego, dzięki któremu my i wszystko na świecie jest
obecne. Wydaje się nam, że budujemy świat poza Jego plecami, decydując się

od czasu do czasu zapalić dla Niego świecę. A Pan mówi:
"Niebiosa są moim tronem,

a ziemia podnóżkiem nóg moich!
Jakiż to dom możecie Mi wystawić

i jakież miejsce dać Mi na mieszkanie?
Przecież moja ręka to wszystko uczyniła

i do Mnie należy to wszystko!" (Iz 66, 1-2).

Wielkość człowieka - to zobaczyć siebie w roli współbudowniczego świata,
a Boga jako Stwórcę-Architekta. To dojrzeć w Bogu Energię podtrzymującą

wszechświat przy istnieniu i życiu.
Nie trzeba mieć wrażliwości poety, aby iskrą wiary dojrzeć

Wszechogarniającą Obecność. Poetycki talent potrafi pięknie wyrazić to, co
trudno wyrażalne dla wiary "prostaczka". Hance Nowobielskiej, ludowej

poetce z Białki Tatrzańskiej, nawet świt w górach mówi o Bożej obecności:
Na niebie, wodzie, górach - przedziwny złoty ogień,

co syćko grzeje - nicego nie zabijo.
Uklękne - jest haw cheba Obecność święto cyjaś...


"Przystępujący bowiem do Boga musi wierzyć, że [Bóg] jest" (Hbr 11, 6). W

pewnym sensie tylko On istnieje. O Boże... jeden, który Jesteś - Boże, ja
także jestem... choć jestem przez Ciebie (Cyprian K. Norwid). Bóg istnieje

przede mną, poza mną i ponad mną oraz wszechświatem. On - Pełnia Życia i
Energii - istnieje też we mnie: dzięki temu jestem ludzką osobą i dzieckiem

ukochanym przez Ojca, który jest również moim Panem. To On mnie kształtuje
w łonie matki. To On mnie odradza w swoim Kościele, zanim jeszcze umiem to

docenić. Teraz nadszedł czas, abym to świadomie uznał.
Wobec całego wszechświata i każdego człowieka On istnieje pierwszy. On

jest zawsze pierwszy. Nie tylko jako odwieczny Stwórca i Pan wszystkiego, a
więc wszechmocny i najgodniejszy. Także jako Miłość, która nigdy i nikomu

nie da się wyprzedzić. "Bóg sam pierwszy nas umiłował" (1 J 4, 19). I
zawsze pierwszy mnie miłuje. Sądzisz, że ty idziesz ku Bogu - tymczasem to

On pierwszy nachyla się ku tobie. Myślisz, że spotykając się z Nim
zasługujesz na łaskę - tymczasem to On wysłużył nam łaskę odkupienia swoją

męką. Wydaje ci się, że tak długo na Niego cierpliwie czekasz - tymczasem
to On na ciebie czeka. Mówią ci, że ty aktem wiary rzekomo "stwarzasz" Boga

- tymczasem to On pełną miłości decyzją sprawia, iż jesteś i żyjesz.
Mniemasz, że spontanicznie wychodzisz Mu na spotkanie - tymczasem to On cię

wciąż pociąga ku Sobie. Chełpisz się wspaniałomyślnym gestem twojej
modlitwy - tymczasem będzie ona zawsze tylko nieudolną odpowiedzią na

wołanie Jego miłości.
Największym gestem Jego miłości - On sam pośród nas w swoim Kościele. I

Jego słowo, które oświeca i pobudza do czynu, daje życie i je karmi. Już
prorok Izajasz zna potęgę i skuteczność słowa Bożego:

"Podobnie jak deszcze i śniegi,
Które spadają z niebiosów

I tam więcej nie wracają,

background image

Ale nasycają ziemię,

I użyźniają ją i czynią ją płodną,
I dają siewcy ziarno

I pokarm jedzącemu -
Tak moje słowo, gdy wychodzi z moich ust,

Nie wraca do Mnie puste,
Lecz spełnia moje żądanie

I urzeczywistnia swoje poselstwo" (Iz 55, 10-11).
(tłum. R. Brandstaettera)


W słowie Bożym kryje się energia przemieniająca człowieka. Modlitwa to

jeden ze sposobów uruchomienia tej energii. Chrystus wciąż woła:
"Błogosławieni ci, którzy słuchają słowa Bożego i zachowują je" (Łk 11,

28).
Słuchać słowa Bożego - to je Przyjąć. Aby zaś je przyjąć konieczna jest

szczególnego rodzaju uwaga. To słowo nie jest tekstem reklamowym napotkanym
przypadkowo. Nie jest martwym pismem księgi. Prorok Izajasz wykazuje, że

ono wychodzi od Boga i do mnie przybywa.
Gdy czytam Kochanowskiego lub słucham poezji Mickiewicza, obcuję z ich

myślą, mądrością i wzruszeniami poprzez tekst dzieła. Nie spotykam się sam
na sam z mistrzami, którzy odeszli. Nie oni dziś do mnie mówią, to tylko

myśl ich do mnie przemawia.
Gdy natomiast słucham liturgii słowa, czytam Biblię, zastanawiam się nad

wersetem Pisma, który mi jest bliski - w każdym przypadku słowo Boże, żywe
słowo, teraz do mnie przychodzi. Bo u Boga nie ma wczoraj ani jutro, zawsze

jest dzień dzisiejszy.
W każdej chwili spotykam słowo wychodzące z ust Bożych, przeniknięte tą

samą mądrością i ogrzane tą samą miłością Bożego Serca, z jaką doszło do
Izajasza i jego ludu, do apostołów i pierwotnego Kościoła. Teraz dociera do

mnie.
"Moje słowo wychodzi z moich ust..." Tylu mędrców przemawia dziś do mnie.

Ich słowo bywa w najlepszym przypadku jedynie nieudolym komentarzem Bożego
słowa. A iluż jest mędrców, którzy powodowani najlepszą intencją, mylą się

w tym, co dotyczy ludzkiego życia i jego przeznaczenia? Nie mówiąc już o
tych, co nigdy nie mają tak za tak, nie za nie, bez światłocienia (Cyprian

K. Norwid).
Kiedy słucham słowa Bożego i je przyjmuję - przychodzi do mnie słowo

Prawdy. Poręczone obecnością Ducha Prawdy, który nas wszystkiego uczy i
przypomina wszystko, co Jezus nam przekazuje. Słowo Tego, Kto nie kłamie i

nigdy się nie myli, nie chce i nie może nas w błąd wprowadzić. Ale owo "nie
chce i nie może" nie jest Jego ograniczeniem, lecz jest pełnią doskonałości

- pełnią Prawdy i prawdomówności, także pełnią wierności swoim obietnicom;
w Nim nie ma nawet cienia chwiejności, kłamstwa i niewierności.

Słowo wychodzi z ust Bożych i rzeczywiście do mnie przybywa. To nie
urojenie, nie przenośnia, ale fakt. A wraz ze słowem i poprzez nie Bóg do

mnie przybywa. "Jeśli Mnie kto miłuje, będzie zachowywał moją naukę, a
Ojciec mój umiłuje go, i przyjdziemy do niego, i będziemy u niego

przebywać" (J 14, 23).
Przyjąć słowo Boże - to przyjąć Ojca i Syna, i Ducha Świętego. To obcować

z Nimi radosnym uwielbieniem w łączności z Maryją: "Wielbi dusza moja Pana,
i raduje się duch mój w Bogu, moim Zbawcy" (Łk 1, 46-47). To dziękować z

Matką Chrystusa: "Gdyż wielkie rzeczy uczynił mi Wszechmocny. Święte jest
Jego imię. Głodnych nasyca dobrami, a bogatych z niczym odprawia" (Łk 1,

49.53).
Jak w symfonii najwyrazistszy instrument zrazu milczy, potem włącza się i

wśród brzmienia innych instrumentów dyskretnie moduluje swój temat, aż
wreszcie jego głos nabiera pełnej mocy, narzuca się i dominuje - tak

najgłębsza struna serca sami nie wiemy kiedy, zaczyna wibrować, szepcząc:
Abba, Ojcze!, podczas gdy duch nie przestaje się wpatrywać w tajemnicę. W

ten sposób, czasami nawet nieświadomie, przechodzimy od przyjęcia Słowa do
zgody na nie (A. M. Besnard).

Przyjąć słowo Boże - to zgodzić się na Bogactwo Dobra, które mnie wyrywa
z nędzy i nijakości. Ono sprawia, że stając się lepszym - staję się

pełniejszym człowiekiem.

background image


Wyjść Mu na spotkanie


Bóg nasz Stwórca i Zbawiciel, obdarzył nas mową, która Go może oznajmiać,

skoro wiara trafia do nas przez słuch, a nasze języki są kluczami
otwierającymi innym ludziom niebo.

Ale gdy Pan przychodzi jako Oblubieniec, cóż można powiedzieć poza tym,
że On się zbliża, a my musimy wyjść na Jego spotkanie?

...Nie pragnij nade wszystko, aby Bóg sobie ciebie upodobał i ciebie
pocieszał; pragnij jedynie Go kochać.

Nie pragnij zbyt gwałtownie, by inni doznawali pociech od Boga, ale
raczej pomóż im do kochania Go.

Nie szukaj własnej pociechy w mówieniu o Bogu, ale mów o Nim dla Jego
chwały.

Jeśli Go prawdziwie kochasz, nic cię nie będzie cieszyć prócz Jego
chwały. A jeżeli jej przede wszystkim szukasz, staniesz się na tyle

pokorny, by przyjąć każdą pociechę z Jego ręki - przyjmując ją głównie
dlatego, że przez okazanie nam miłosierdzia Bóg pomnaża swoją chwałę w

naszych duszach.
Jeśli szukasz przede wszystkim Jego chwały, będziesz wiedział, że

najlepszym sposobem pocieszenia drugiego człowieka jest nauczyć go kochać
Boga. W niczym innym nie znajduje się prawdziwego pokoju.

T. Merton, Nikt nie jest samotną wyspą, Znak 1960, 173 n.


Szukam Cię, Panie


Kto Ciebie szuka, znajduje Cię, a kto Ciebie znajduje, będzie Cię

chwalił. Pragnę więc szukać Cię, Panie, kiedy Cię wzywam, a wzywać Cię, gdy
wierzę w Ciebie, bo zostałeś nam ogłoszony. Ciebie, o Panie, wzywa moja

wiara, którą mi wlałeś przez Twojego Syna, który stał się człowiekiem,
przez posługę tego, który nam Ciebie ogłosił.

Św. Augustyn, Wyznania I, 1


27. Rozmawiaj z Nim

Wytrząśnijcie przed Nim swoje serce,
Bóg jest ucieczką naszą.

Ps 62[61], 9

Co znaczy "wytrząsnąć przed Panem swoje serce"?
- Zwierzyć się ze wszystkich radości i niepokojów. Powierzyć Mu siebie.

Zawierzyć Mu: Tylko Ty, Panie, możesz mi dopomóc. Tylko Ty, Boże, który
zbawiasz człowieka.

Psalmista często porównuje Boga do twierdzy, skały, opoki, w której
człowiek znajduje swoje ocalenie:

"Tylko w Bogu szukaj ciszy,
duszo moja,

albowiem w Nim jest moja nadzieja,
tylko On jest moją opoką

i ocaleniem moim,
i twierdzą moją,

i dlatego nigdy się nie zachwieję.
Bóg jest moim zbawieniem,

moją chwałą
i moją niewzruszoną skałą.

Ucieczka moja jest w Bogu.
Ufaj w każdym czasie,

o ludu!
Wytrząśnijcie przed Nim swoje serce,

Bóg jest ucieczką naszą" (Ps 62[61], 6-9).

background image

(tłum. R. Brandstaettera)


Ilekroć zaczynam modlitwę, zawsze jest we mnie coś z marnotrawnego syna.

spotykając Boga, mam świadomość, że Go w jakiejś, choć drobnej sprawie
porzuciłem. Pomiędzy Nim a mną istnieje wciąż czas, w którym Go nie kocham

lub nie dość wiernie Mu służę. Trzeba spojrzeć prawdzie w oczy: jestem
wobec Niego wciąż niewypłacalnym dłużnikiem.

Jego miłosierdzie - to prawda - jest większe niż nasze grzechy. Zawsze
możemy liczyć na nie. Ale nie wolno nam zapominać, że zbliżamy się do Niego

ciągle z pozycji celnika, który prosi o przebaczenie.
Między Nim a mną istnieje ciągła zależność. Nie polega ona tylko na tym,

abym czasem zrezygnował ze swego upodobania na rzecz pełnienia Jego woli.
Jest to zależność bardziej podstawowa: Nie można żyć ani jednej sekundy bez

Jego stwórczej mocy. Tym bardziej jako chrześcijanin zależę od Niego, jak
latorośl od winnego krzewu: ona usycha, gdy jest od krzewu odcięta.

"Moja wina, moja bardzo wielka wina... Panie, zmiłuj się nad nami...
Boże, bądź miłościw mnie, grzesznemu... Panie, nie jestem godzien..." Oto

wyraz naszej niegodności. Lecz owe prośby o przebaczenie nie mają nas
przygnębiać. Skrucha, choć tak bardzo świadoma naszej niegodności, nie

zatrzymuje nas na sobie. Syn marnotrawny zwraca się do Ojca.
Chcesz nauczyć się modlić? Mów do Niego. Kto chce mówić po angielsku,

musi wciągać się w konwersację. Że z błędami, złym akcentem? Powoli i
wytrwale nabędzie wprawy, wyeliminuje do minimum potknięcia. Czy ten, kto

rzadko rozmawia z Bogiem, nauczy się modlić?
Czy rozmawiając z przyjacielem, rozmawiasz z fikcją, z cieniem człowieka?

Pragnąc rozmawiać z Bogiem, trzeba mieć świadomość Jego obecności. On na
mnie patrzy - ja jestem przed Jego obliczem. Stąd i postawa ciała nie jest

bez znaczenia. Może pomóc lub utrudnić modlitwę. Wyraża moją cześć i pokorę
względem Niego.

Mów do Niego. Inaczej rozmawiasz z ojcem, nauczycielem, a inaczej z
kolegą, rówieśnikiem. Rozmowa zależy od godności rozmówcy. Modlitwa twoja

może być krzykiem bólu: "Panie, zdejmij ten ciężar ze mnie!" Może wypływać
z uczucia opuszczenia przez wszystkich, nawet przez Boga: "Boże mój, czemuś

mnie opuścił?!" Jeśli jednak mimo to myśl i wola twoja, serce twoje trwają
przy Nim w czci i miłości, stać cię będzie na ów istotny dodatek: "Ale nie

moja, lecz Twoja niech się stanie wola". Można o wszystko, co dobre,
prosić, nade wszystko o dobra duchowe. Ale nigdy nie można rozkazywać Panu

Bogu, na Niego się obrażać. Ojcu trzeba całkowicie zaufać. On wie lepiej,
co jest nam naprawdę potrzebne.

"Kto się w opiekę odda Panu swemu,
A całym sercem szczerze ufa Jemu,

Śmiele rzec może: Mam obrońcę Boga,
Nie przyjdzie na mnie żadna straszna trwoga"

(por. Ps 91 [90]).


Czas na modlitwę

Nieraz mówię: nie mam czasu na modlitwę. A jednak nie potrzeba koniecznie
klęczeć na kolanach, aby się modlić. Można się modlić do Chrystusa w

braciach naszych. To też jest modlitwa. Przedstawiajmy Chrystusowi tych,
których co dzień mijamy, ludzi spotykanych na ulicach, nieznanych, pełnych

najrozmaitszych udręk, cierpień i niepokoju. Do takiej modlitwy zaprasza
nas Kościół.

Kard. Stefan Wyszyński


28. Życie wieczne

Ja jestem zmartwychwstaniem
i życiem. Kto we Mnie wierzy,

choćby i umarł, żyć będzie.

background image

J 11, 25


Na czym opiera się nasza wiara w życie wieczne? Co ona nam mówi o

wieczności szczęśliwej i o jej zagrożeniu? Czy istnieje związek między
codziennym życiem a wiecznością? Na czym ten związek polega?

Św. Paweł oznajmia mieszkańcom Koryntu, że nie przyszedł roztrząsać
subtelnych problemów filozoficznych. On przyszedł po prostu głosić Jezusa

ukrzyżowanego, który umarł i zmartwychwstał. To znaczy pragnie głosić Tego,
Kto należy do innego porządku: Boga Żywego, który przezwyciężył śmierć.

Bóg pokazał nam drogę, która prowadzi do zmartwychwstania. Jest to droga
tych, którzy naśladują Chrystusa i w Nim pokładają całą swoją nadzieję.

Trzeba było wielu wieków, aby ludzkość powoli dojrzała do tej radosnej
prawdy o zmartwychwstaniu i o Bogu żywych, a nie umarłych.

Przed Chrystusem ów nowy świat, który nas czeka, był bardziej przeczuciem
niż oczekiwaniem. Wraz z Chrystusem - stał się faktem. Ów nowy świat poza

granicą czasu nazywa się "królestwem niebieskim". Jest on już obecny w
wydarzeniu zmartwychwstania Chrystusa.

Gdy Jezus zaczyna przemierzać Palestynę i publicznie nauczać, idea
zmartwychwstania ciała była już znana w Piśmie św. Wyrazem wiary w

zmartwychwstanie są słowa ginących śmiercią męczęńską Braci Machabejskich:
"Król świata jednak nas, którzy umieramy za Jego prawa, wskrzesi i ożywi do

życia wiecznego" (2 Mch 7, 9). Lecz wiara ta nie przeniknęła jeszcze
umysłów wszystkich Żydów.

Spór saduceuszy z Jezusem, opisany przez św. Mateusza (22, 23-33),
pokazuje, do jakiego stopnia idea zmartwychwstania wykraczała poza pojęcia

panujące w kręgu narodu wybranego. Jeszcze bardziej obca była światu
pogańskiemu.

Kiedy Paweł mówił o "zmartwychwstaniu umarłych" na ateńskim Areopagu,
ówcześni intelektualiści albo go wyśmiali, albo powiedzieli grzecznie:

"Posłuchamy cię o tym innym razem" (Dz 17, 32).
Ta reakcja Ateńczyków pokazuje, do jakiego stopnia realizm

zmartwychwstania przekraczał starożytną koncepcję życia pozagrobowego.
Chrześcijańska wizja życia pozagrobowego, oparta na Chrystusowym

zmartwychwstaniu, jest realistyczna, pozbawiona wszelkiego fantazjowania.
Chrystus mówi każdemu z nas, że wskrzesi go w dzień ostatni. Ale wszystko,

co będzie "potem", musi "teraz" pozostać milczeniem: "Ani oko nie widziało,
ani ucho nie słyszało, ani serce człowieka nie zdołało pojąć, jak wielkie

rzeczy przygotował Bóg tym, którzy Go miłują" (1 Kor 2, 9). Wiemy tylko
tyle. A może... aż tyle.

Ktoś pisząc o O. Kolbe powiedział, że na śmierć zarabia się całym życiem.
Autor pragnął z pewnością to podkreślić, że heroiczna śmierć O.

Maksymiliana, dobrowolnie podjęta dla ratowania innego człowieka, była
rezultatem jego duchowej dojrzałości, osiągniętej trudem całego życia.

Czy na życie wieczne z Bogiem można zapracować? Z chwilą, gdy je Chrystus
dla nas wysłużył - tak. Teraz wszystko już tylko od nas zależy. Kiedyś -

ufamy - odezwie się do nas Jezus: "Pójdźcie, błogosławieni Ojca mojego,
weźcie w posiadanie królestwo, przygotowane wam od założenia świata!

Bo byłem głodny, a daliście Mi jeść;
byłem spragniony, a daliście Mi pić;

byłem przybyszem, a przyjęliście Mnie;
byłem nagi, a przyodzialiście Mnie;

byłem chory, a odwiedziliście Mnie;
byłem w więzieniu, a przyszliście do Mnie.


Wszystko, co uczyniliście jednemu z tych braci moich najmniejszych,

Mnieście uczynili" (Mt 25, 34-36.40).
Wartość naszemu życiu nadaje nasza miłość.

Liczą się na wieczność czyny miłości bliźniego. Ale z alegorii o winnym
krzewie wiemy, że nasze czyny miłości, "wielość owoców", zależą od trwania

w miłości ku Chrystusowi: "Kto trwa we Mnie, a Ja w nim, ten przynosi owoc
obfity, ponieważ beze Mnie nic nie możecie uczynić" (J 15, 5).

To Chrystus będzie naszym ostatnim Sędzią.
Ten, komu trudno pogodzić istnienie wiecznego piekła z miłością i

miłosierdziem Chrystusa, niech pomyśli, że wszystko, cokolwiek Chrystus

background image

czynił i nadal dla nas czyni poprzez swój Kościół, zmierza nieustannie do

tego, aby umożliwić i ułatwić nam życie godne człowieka i wieczność
szczęśliwą. Nie tylko nam. Wszystkim ludziom. To człowiek sam wybiera

piekło. Chrystus zaprasza każdego do domu Ojca. I przygotowuje w nim
miejsce dla każdego.

Nasza nadzieja szczęśliwej wieczności zaczyna się od tego jednego
jedynego wydarzenia - od zmartwychwstania Chrystusa: "Ja jestem

zmartwychwstaniem i życiem. Kto we Mnie wierzy, choćby i umarł, żyć będzie
(J 11, 25).

Wierzę w Chrystusa, który umarł i zmartwychwstał.
Wierzę w ciała zmartwychwstanie.

Wierzę w życie wieczne.

Ostatnie wyznanie wiary Hetmana Żółkiewskiego

Naprzód wyznawam, iż wiarę świętą chrześcijańską podług wyznania
apostolskiego... wierzyłem i wierzę..., w tej to wierze do ostatniego

skonania żyć mocną intencję mam, dla niej, co daj, Panie Boże, umrzeć sobie
za największą pociechę pokładam i życzę..., przez zasługę męki Pana i

Zbawiciela naszego odpuszczenia grzechów i wiecznego żywota oczekiwam, a
Pana Boga proszę, żeby mię w tej wierze świętej do ostatniego punktu żywota

potwierdzać i umacniać raczył.
Rzeczypospolitej, Ojczyźnie swej, i królom, panom swoim... zachowałem

całą i stateczną wiarę...
Ciebie, moja najmilsza małżonko, poruczam Panu Bogu. Jegoż i twojej

opiece poruczam dziatki spólne, pamiętając na to, w jakiej zgodzie i w
jakżej miłości żyliśmy z sobą; niech nie gaśnie i nie umiera w tobie

pamiątka moja... W baczeniu twym, któregom wiadom, nie mam wątpliwości, że
dziatkom spólnym, póki cię Pan Bóg chować będzie, dasz takie wychowanie i

taką pieczę mieć o nich będziesz jako matka prawa, wiodąc ich do bojaźni
Bożej...

Starsza córka nasza już ma opiekuna, którego jej Pan Bóg z wolej swojej
przeźrzał...

Janie, synu mój najmilszy, do ciebie teraz mowa moja... Przede wszystkimi
rzeczami najpierwej wiarę św. chrześcijańską powszechną mocnie i statecznie

trzymaj; dla niej krwie rozlać, żywota położyć nie żałuj. Bojaźń Bożą
ustawicznie miej przed oczyma, zatem wszystkiego dobrego i pociesznego na

tym i na onym świecie będziesz pewien. Nie zostawiam ci włości i majętności
wielkich, choć z krwawej wysługi miałem dochód niemały: wszystkom obracał

na służbę Rzeczypospolitej i część majętności po ojcu mym zostawianej
uprzedałem, ale mi tego nie żal... Młodsze lata swe naukami poleruj, nie

daj się nikomu w młodości twojej od tego odwodzić. Mnie wierz, z nauki
wielką podporę i wielki ratunek do godności, do służby Rzeczypospolitej, do

wszelakiego uczciwego życia mieć będziesz. Nie mów, jako wiele ich, nie mam
chęci do nauki; w twojej mocy ta chęć, każdy, kto chce, może ją mieć.

Historyki koniecznie czytaj. Miałem sam niemałą wiadomość historii i biegu
spraw siłam się tym ratował, żem przeszłych wieków sprawy wiedział...

Próżnowania jako powietrza (morowego) się strzeż...
Towarzystwo złe młodemu zwłaszcza wiekowi nieprzezpieczne jest i bardzo

szkodliwe; strzeż się, proszę cię, towarzystwa ludzi płochych, rozpustnych,
marnotrawców, pijanic zbytecznie, wszetecznie żyjących bacznych,

statecznych ludzi towarzystwa się też imaj, a osobliwie Ich Mci Panów
przyjaciół moich, których łasce i opiece poruczyłem cię, rady używaj, tejże

się dzierż, tak czyniąc, nie zbłądzisz...
Ciebie też, Kasieńko, moja córeczko, Panu Bogu poruczam i opiece Jego.

Ćwicz się i ty w bojaźni Bożej, wstydu, pokory i innych cnót stanowi swemu
przynależących; niechaj Pan Bóg błogosławieństwo i łaskę swą rozmnaża nad

tobą. Naśladuj przykładu białych głów świętych, żebyś i sama była wzorem i
przykładem wszelkiej uczciwości białogłowskiej...

W Braczławiu 12 Januarii [stycznia] 1606.


Czy mamy duszę?

background image

Konrad:
Czy wy nie macie duszy? Nie wiecie, co to jest dusza, siła, która jest

tym, czym chce, i nie jest tym, czym nie chce. Dusza, która jest
nieśmiertelna i pochodzi od Boga, a wy mówicie, że ją znacie i zatracacie

jej boskość, zatrzymując ambicję, a jej nie macie. Nią nie jesteście. Bo
mieć ją i nie być nią: to nielogiczne. Wy śpicie. Jesteście podobni

ludziom, co śpią: ludziom, których duch błądzi, a tylko ciało ciepłem
dycha. Wy śpicie.


Maska 18:

A na cóż mamy się budzić? Do czego?

Konrad:
Prawda. Pocóż się macie budzić? Wy jesteście ciałem, które decha, które

wdecha powietrze i wchłania napoje i jadło; ciałem, które płodzi i rozwija
się, i gnije. Tu wasz kres. Wy nie zdolni więcej. Cóż wybyście więcej mieli

czynić? Czy czynić, czy działać, czy chcieć, czy tworzyć? Do tworzenia
trzeba artyzmu. Artyzm nie może być utylitarny, bo jest niezależny od

waszego bytu. Rzecz nie do osiągnięcia dla was. Więc śpijcie.
St. Wyspiański, Wyzwolenie, akt II



Czyli nas już umarłe macie za stracone...

(z Trenu XIX)

Czyli nas już umarłe macie za stracone
I którym już na wieki słońce jest zgaszone?

A my, owszem, żywiemy żywot tym ważniejszy,
Czym nad to grube ciało duch jest szlachetniejszy.

Ziemia w ziemię się wraca, a duch, z nieba dany,
Miałby zginąć ani na miejsca swe wezwany?

O to się ty nie frasuj, a wierz niewątpliwie,
Że twoja najmilejsza Orszuleczka żywie,

A tu więc takim ci się kształtem ukazała,
Jakoby się śmiertelnym oczom poznać dała.

Ale między anioły i duchy wiecznymi
Jako wdzięczna jutrzenka świeci, a za swymi

Rodzicami się modli, jako to umiała
Z wami będąc, choć jeszcze słów nie domawiała. (...)

W niebie szczere rozkoszy, a do tego wieczne,
Od wszelakiej przekazy wolne i bezpieczne;

Tu troski nie panują, tu pracy nie znają,
Tu nieszczęście, tu miejsca przygody nie mają,

Tu choroby nie najdzie, tu nie masz starości,
Tu śmierć, łzami karmiona, nie ma już wolności.

Żyjem wiek nieprzeżyty, wiecznej używamy
Dobrej myśli, przyczyny wszytkich rzeczy znamy.

Słońce nam zawżdy świeci, dzień nigdy nie schodzi
Ani za sobą nocy niewidomej wodzi.

Twórcę wszech rzeczy widziem w Jego majestacie,
Czego wy, w ciele będąc, prózno upatrzacie.

Tu w czas obróć swe myśli, a chowaj się na te
Nieodmienne, synu mój, rozkoszy bogate!

Jan Kochanowski (1530-1584).


29. Przyjaźń

Przyjaźń jest czymś najbardziej
koniecznym do życia.

Arystoteles

background image

Arystoteles, wielki filozof grecki, wyśpiewał niemal hymn pochwalny na
cześć przyjaźni. Za przyjaciela - mówi on - uważamy kogoś, kto drugiemu

dobrze życzy i okazuje mu czynnie swą dobroć, i to ze względu na osobę
przyjaciela.

Przyjaźń wyrasta więc na gruncie wzajemnej życzliwości. Nie może
zaistnieć tam, gdzie ludzie podtrzymują w sobie niechęć, gdzie są

egoistycznie zapatrzeni w siebie i obojętni na los drugiego. Dopiero
wyciszenie niechęci, przebicie skorupy obojętności pozwala naprawdę

dostrzec drugiego jako podobnego nam człowieka, myśleć o nim dobrze i
dobrze mu życzyć.

Stałość w życzliwych myślach przybiera z kolei postać czynnej dobroci. Co
obejmuje owa uczynność? Jest w niej z pewnością miejsce na cierpliwe

wysłuchanie drugiego i na nasze pomocne mu słowo, co nie oznacza ani
pochlebstwa, ani miażdżącej krytyki. Wreszcie, czyż może zabraknąć gestów

życzliwości, obejmujących materialne i duchowe potrzeby człowieka?
Ale i to nie wystarczy. Arystoteles jest wymagający. Przyjaciel nie

ogląda się na doraźne korzyści, chociaż z pewnością przyjaźń jego życie
ubogaci. Przyjaciel nie ma na celu zdobycia drugiej osoby, "kupienia" sobie

drugiego człowieka - choć nic tak jak przyjaźń ludzi nie łączy. Życzliwość,
jaką obdarzamy przyjaciół, ma cechę wspaniałomyślności: jest

bezinteresowna, nie szuka swego. Osoba przyjaciela przedstawia dla nas tak
wielką wartość, że dla niego i właśnie ze względu na niego samego gotowi

jesteśmy wiele uczynić.
Przyjaźń jest najbardziej duchową formą miłości. Nie angażuje ona

biologicznej strony człowieka, tak jak ma to miejsce w miłości dającej
początek małżeństwu i rodzinie. Słusznie mówi się, że zakochani siedzą

zwykle naprzeciw siebie, patrzą w siebie i mówią o swojej miłości.
Natomiast przyjaciele siedzą obok siebie i patrzą przed siebie, rozmawiając

o sprawie, która ich łączy. W tym rodzaju miłości - mówi o przyjaźni
Emerson, poeta i filozof amerykański - słowa: "czy mnie kochasz?" znaczą:

"czy dostrzegasz tę samą prawdę, co ja?, lub co najmniej: "czy obchodzi cię
ta sama prawda?"

Nietrudno odgadnąć, że wielkość ludzkiej przyjaźni zależy nie tylko od
miary wzajemnej życzliwości przyjaciół. Zależy ona przede wszystkim od

wzniosłości Prawdy, która jest wspólną treścią ich życia.
Byli i są tacy, którzy sądzą, że bogactwo, rozgłos, władza zastąpią

przyjaciół: Gdy mienia człowiekowi nie poskąpią nieba, to na cóż mu jeszcze
przyjaciół potrzeba (Eurypides). Drudzy - a tych jest na szczęście

większość - są zgodni z Arystotelesem, że przyjaźń jest największym z dóbr
zewnętrznych, że jest czymś najbardziej koniecznym do życia. Przyjaźń -

mówi Arystoteles - dopomaga młodym unikać błędów, starszych otacza opieką i
uzupełnia ich pracę, co przerasta ich nadwątlone siły, ludzi w kwiecie

wieku pobudza do pięknych czynów. I do myślenia bowiem, i do działania
zdatniejsi są ludzie we dwójkę.

Uderza głęboka znajomość duszy ludzkiej u greckiego myśliciela. Zapewne i
ty doświadczyłeś już, że wspólne przemyślenie wielu spraw w gronie ludzi

prawych ustrzegło cię przed gorzkimi porażkami, że wspólnota działania,
obcowanie z gronem przyjaciół myślących tak jak ty, dopomogło ci postępować

w życiu zgodnie z twoim sumieniem.
Warto wspomnieć o jeszcze jednym owocu przyjaźni. Lapidarnie wyraził to

św. Augustyn: Tylko dzięki przyjaźni poznaje się człowieka. Chcesz poznać
ludzi? Staraj się być ich przyjacielem. Przyjaźń jest kluczem do

zrozumienia siebie samego i drugich. Siebie? Tak. Egoiści nie znają siebie,
lecz tylko wyimaginowany obraz własnej "doskonałości". Czy mogą więc poznać

i zrozumieć drugiego człowieka takim, jakim on jest? I więcej: takim, jakim
mógłby się stać dzięki ich życzliwości?

Przyjaźń wyrasta zazwyczaj z koleżeństwa. Wspólna nauka i praca, wspólne
zainteresowania - to naturalne podglebie sprzyjające nawiązywaniu

przyjaźni. Kto stara się o ducha koleżeństwa, ten dojrzewa do przyjaźni.
Zwykle przyjaźń powstaje między dwoma osobami tej samej płci. Łączy się

to - jak widzieliśmy - z podobnymi zajęciami i zainteresowaniami. Niektórzy
sądzą, że każda przyjaźń między osobami płci odmiennej kończy się miłością

erotyczną. Historia zna jednak niemało wyjątków od tej reguły. W

background image

odniesieniu do roli przyjaźni w miłości oblubieńczej nasuwa się refleksja:

Czy to nie przyjaźń właśnie decyduje w ostateczności o trwałości i
spoistości małżeństwa, kiedy przeminie okres zakochania? Czy nie wspólnota

ideałów, przekonań religijnych, celów wychowawczych i życiowych jest więzią
cementującą najsilniej małżeństwo i rodzinę?

Człowiek jest zdolny do przyjaźni z drugim człowiekiem i potrzebny jej.
Przyjaźń nadaje wartość ludzkiemu życiu. Ale uczyńmy tu krok dalej:

Człowiek jest również zdolny do przyjaźni z Bogiem, choć nie zawsze widzi,
jak bardzo jej potrzebuje. I ta przyjaźń z Bogiem nadaje życiu ludzkiemu

najwyższy sens, godność i dostojeństwo.
Chrystus moim Przyjacielem?

Może postawiony tu znak zapytania szokuje ciebie. Odpowiedz sobie jednak
szczerze: Czy wierzysz mocno w Jego przyjaźń? Czy często myślisz o tym

nieprawdopodobnym wręcz fakcie? Czy próbujesz tak kształtować twoje życie,
żeby stawało się odpowiedzią na Chrystusową przyjaźń? Odpowiedzią - bo

zawsze tak jest, że Chrystus pierwszy ofiarowuje nam swoją przyjaźń.
Pomyśl o pokornej miłości Chrystusa ku nam. Odnaleź ją w wydarzeniach

ziemskiego życia Jezusa. Także w Jego nieustannej obecności w ciągu wieków
historii Kościoła - w Jego słowie, w sakramentach, w Jego drogowskazach.

Czy ktoś potrafi cię lepiej i głębiej od Chrystusa poznać i zrozumieć? Czy
kto inny życzy nam zawsze tak dobrze jak Chrystus? Czy On ustanie kiedyś w

świadczeniu nam dobra dającego nam życie, które przetrwa śmierć?
Wmyśl się w te słowa Chrystusa:

"Nikt nie ma większej miłości od tej, gdy ktoś życie swoje oddaje za
przyjaciół swoich.

Wy jesteście przyjaciółmi moimi, jeżeli czynicie to, co wam przykazuję.
Już was nie nazywam sługami, bo sługa nie wie, co czyni pan jego, ale

nazwałem was przyjaciółmi, albowiem oznajmiłem wam wszystko, co usłyszałem
od Ojca mego" (J 15, 13-15).

Jezus wypowiedział te słowa w Wielki Czwartek, kiedy ustanowił
Najświętszy Sakrament i sakrament kapłaństwa, kiedy do Judasza zdrajcy

zwrócił się jak do przyjaciela. Nazajutrz rzeczywiście oddał siebie za nas,
przyjaciół swoich, w krzyżowej męce.



Przyjaźń z Chrystusem


Powinniście myśleć o Chrystusie jak o kimś żyjącym, jak o kimś żyjącym

obecnie, kto spośród milionów wybrał właśnie was. Bo znać Go to to samo, co
być już przez Niego wybranym.

Powinniście myśleć o Chrystusie jak o jedynym przyjacielu, którego wzrok
przenika wasze serca, dociera do jego głębin nieznanych nikomu, może nawet

nie znanych wam samym.
On zna was takimi, jakimi jesteście. Zna tego świętego, tak różnego od

wszystkich innych, którego zarodek złożony jest w waszych duszach, i
urobiłby tego świętego z najlepszego i z najgorszego spośród was, gdybyście

tylko nie stawiali oporu Jego przyjaźni i miłości.
Jego wymagania nie są małe. Bierze, co Mu dajecie, ale pragnie

wszystkiego. Wiemy dokładnie, czego od nas wymaga; znamy dobrze nasze słabe
strony, braki, które trzeba by wyrównać. Istnieje pewne wymagania, które

dotyczą was samych, właśnie was i wyłącznie was. Wasz krzyż - ciężki czy
lekki - jest uczyniony na waszą miarę, nie jest podobny do żadnego innego

krzyża.
Przyjaźń Chrystusa określa wasze stanowisko w najdrobniejszych

okolicznościach życia. Nie usiłujcie rozstrzygać najbłahszej nawet sprawy
poza Nim. Zresztą nie ma rzeczy błahych dla chrześcijanina. Każda rzecz

zahacza o wieczność.
On daje wam jasną świadomość, czym jesteście. On wam mówi, że jesteście

duszami nieśmiertelnymi, duszami niesamotnymi, ale otoczonymi wieloma
innymi; i uczy was, że na te inne dusze możecie oddziaływać dobrze albo

źle.
Nie bójcie się, że Chrystus skaże was na życie senne. Nie, On uczyni was

najżywotniejszymi i najczujniejszymi.

background image

Nie, nie żądajcie spoczynku. Miłość nie jest nigdy spoczynkiem. Bo

religia Chrystusa nie sprowadza się do systemu ograniczeń, zakazów i
unikania. Gdyby była tylko tym, młode serce nie znalazłoby w niej

pożywienia i prędko odeszłoby w dal.
Na zasadę świata: "młodość musi się wyszumieć" Chrystus zdaje się

odpowiadać: młodość nie może przeminąć.
Fr. Mauriac, za antologią Na chwile ciszy, Księgarnia Św. Wojciecha, s.

177.


30. Panie, pomóż mi iść za Tobą
(rozważania na Drodze Krzyżowej)


Wiem, że starać się dobrze żyć - to iść za Tobą, Panie. Raz prowadzisz

mnie radosną ścieżką betlejemskich pasterzy. Czasem towarzyszę Ci w drodze
krzyżowej. Kiedy indziej dajesz mi przeczuć chwałę Twego zmartwychwstania.

Jedno jest ważne: Iść za Tobą, ukochać Twoje ślady. Wówczas Ty jesteś ze
mną.

Pragnę teraz ze czcią rozważyć Twoją bolesną mękę. Niech ona mnie umocni,
abym szedł Twoimi śladami nawet wtedy, gdy droga obowiązków wydaje się zbyt

trudna.

1. Jezus na śmierć skazany
Przychodzisz, Panie Jezu, na tę jedyną "godzinę" męki i bolesnej śmierci.

Pijesz kielich goryczy do dna. Dobrowolnie. Z miłości do Ojca i do każdego
z nas. Z miłości do mnie. Z myślą o Tobie, Panie, chcę przyjąć wszystko to,

co boli. Niech Twoja niewinność umocni mnie w godzinie cierpienia.

2. Chrystus bierze krzyż na ramiona
Nie czekasz, aż Ci nałożą krzyż. Sam bierzesz go na ramiona. Choć taki

ciężki, haniebny i niesprawiedliwy. Obejmujesz go miłością. Miłość czyni
krzyż lżejszym i zasługującym. Twoja miłość nadaje sens Twojej bolesnej

męce. Moja miłość ku Tobie odkrywa wartość codziennych obowiązków. Niech
przed nimi nie uciekam, lecz je podejmuję. Obowiązki przemieniają mnie na

lepsze. Ty mnie przez nie przemieniasz.

3. Jezus upada pierwszy raz pod krzyżem
Tobie, Panie, nie dowiedziono najmniejszego grzechu. Szedłeś przez życie

dobrze czyniąc. A my, "szarzy" ludzie? Niestety, upadamy. Potem załamujemy
się, zniechęcamy. I to jest gorsze niż upadek. Przygnieciony krzyżem -

krzyżem naszych grzechów - upadasz, Panie. Ale wnet wstajesz i idziesz
dalej. Pokazujesz nam drogę. Ty jesteś Drogą. Wspomóż nas idących za Tobą.


4. Chrystus spotyka Matkę Bolesną

Twoja Matka boleje nad Tobą, ale wie, że tak trzeba. Że są takie
wartości, za które płaci się wielką cenę. Bo warto. Albowiem wielkie sprawy

od nich zależą - nasze życie i los innych.
Czy zwracam się do Ciebie i Twej Matki w chwili próby?


5. Szymon Cyrenejczyk pomaga nieść krzyż Jezusowi

Rozmawiasz z celnikami i jawnogrzesznicą. Znosisz obecność Judasza. Nie
uprzedzasz się do Piotra, który się Ciebie wypiera. Cierpliwie pokonujesz

niedowiarstwo Tomasza i porywczość synów Zebedeuszowych. Spierającym się o
pierwszeństwo ukazujesz sens pokory i prostoty ducha.

Żyję na kredyt Twego miłosierdzia i Twej długomyślności. Pragnę być
Szymonem Cyrenejczykiem. Wiem, że znosząc innych z miłością - Tobie

pomagam.

6. Weronika ociera twarz Jezusowi
Karmisz chlebem rzesze łaknące Twego słowa, a nie wszystkich głodujących.

Uzdrawiasz niewidomego od urodzenia, a nie wszystkich niewidomych.
Wskrzeszasz córkę Jaira, młodzieńca z Naim i Łazarza, a nie wszystkich

umarłych. Nie usuwasz zła ze świata, choć je na siebie przyjmujesz i

background image

ostatecznie przezwyciężasz. Wszystkim dajesz udział w swoim zwycięstwie. Na

razie każesz zmniejszać rozmiary zła. I walczyć z jego źródłem - grzechem.
Panie, jesteś wdzięczny Weronice za gest dobroci, maleńki w porównaniu z

ogromem Twojej męki. Ale ona czyni to, co może uczynić...

7. Jezus upada drugi raz pod krzyżem
Panie, zawsze i wszędzie dajesz świadectwo Prawdzie. W tym celu

przychodzisz na świat. Tylko o Tobie mogę powiedzieć "zawsze i wszędzie".
Wobec ubogich pasterzy i wobec możnego Piłata. W domu Świętej Rodziny i na

oczach grzeszników i przeciwników.
A do mnie mówisz: "Każdy, kto jest z prawdy, słucha mojego głosu" (J 18,

37).
Pomóż ani być sobą, a nie manekinem ludzkiej opinii...


8. Chrystus pociesza płaczące niewiasty

Panie, nie o sobie myślisz, lecz o innych. Dla nas przychodzisz. Nie
szukasz miłości, ale wszystkich nią ogarniasz. Nawet swoich prześladowców.

"Ojcze, odpuść im..." (Łk 23, 34). Otwierasz bramy zbawienia żałującemu
łotrowi. Pamiętasz o Matce i o umiłowanym uczniu. Kochasz dalekich i

bliskich. Nie czekasz, aby Ci służono. Sam bezinteresownie służysz nam -
małostkowym i interesownym ludziom.

Naucz mnie najtrudniejszej miłości - ofiarnej i bezinteresownej.

9. Jezus trzeci raz upada pod krzyżem
Ty mówisz: "Kto trwa we Mnie, a Ja w nim, ten przynosi owoc obfity,

ponieważ beze Mnie nic nie możecie uczynić" (J 15, 5).
Może wreszcie zrozumiem, że muszę liczyć na Ciebie, a nie na własne siły.

Może w końcu pojmę, że trwać w Tobie - to karmić się Słowem i Chlebem
Twoim. Może nareszcie uwierzę, że nie ma nałogu czy wady nie do pokonania.

Trzeba tylko jednego: z Tobą ciągle zaczynać od nowa...

10. Jezus z szat obnażony
Życie Twoje, Panie, jest otwartą księgą. My lubimy maski, pozór. reklamę.

Ty jesteś przeźroczysty jak woda źródlana. Może dlatego lękamy się
spojrzeć Ci w twarz by nie zobaczyć, jakimi jesteśmy.

Pragnę czynić prawdę w miłości. Wtedy nie będę musiał lękać się światła.

11. Chrystus do krzyża przybity
Modlisz się, Panie: "Nie moja wola, lecz Twoja niech się stanie" (Łk 22,

42). Wola Ojca jest najwyższą miarą dobra. Co się Ojcu podoba - zawsze jest
dobrem. Co się mnie podoba - często jest zwykłym egoizmem, wygodnictwem,

grzechem.
Pełnisz wolę Ojca nawet wtedy, gdy ona się łączy z bólem i cierpieniem.

A ja?

12. Jezus umiera na krzyżu
Wiesz o rodzaju i o godzinie Twojej śmierci. Przygotowujesz na nią

uczniów. Sam zawsze jesteś przygotowany. Żyjesz bez reszty dla Ojca i ludzi
- wszystkich bez wyjątku. Życiu i bolesnej Twej męce towarzyszy świadomość

zmartwychwstania. Tak bardzo opuszczany przez Boga i ludzi, nie przestajesz
ani na chwilę być zjednoczony z Ojcem i ludzką rodziną. Trwasz w miłości.

Ty jesteś Miłością.
Pozwól mi trwać w Twojej miłości. Ona jest sensem mojego życia i śmierci.


13. Chrystus zdjęty z krzyża

Ty, Syn Boży, stajesz się naszym bratem. Dzielisz z nami dolę człowieczą
we wszystkim oprócz grzechu. Z grzechu nas wyzwalasz. Obdarzasz wolnością

dzieci Bożych. Ale zostawiasz mi zadanie do spełnienia. Mam wciąż Tobie
pomagać w powiększaniu obszarów wyzwolonych spod władania zła.

Pragnę być sprzymierzeńcem Twoim w przemianie samego siebie. Gdy jestem
lepszy - świat lepszym się staje. Gdy jestem lepszy - staję się

przyjacielem wszystkich ludzi dobrej woli...

14. Jezus złożony do grobu

background image

Przychodzisz na tę jedyną "godzinę" męki i zmartwychwstania. Ale przez 30

lat doceniasz powszedniość rodzinnego życia.
Całym sobą wpatrzony jesteś w Ojca i królestwo nie z tego świata. Ale

widzisz zmartwienie nowożeńców z Kany i płaczesz nad grobem Łazarza.
Modlisz się często i żarliwie. Ale przez długie lata nie zaniedbujesz

zwykłej, codziennej pracy.
Nie odbierasz nam ludzkich nadziei, lecz je oczyszczasz i w sobie

zakorzeniasz. Wówczas stają się mocniejsze niż przemijanie i śmierć.
Panie, bądź naszą największą nadzieją. Ty jesteś Zmartwychwstaniem i

Życiem.


Ks. Józef Tischner

Jak żyć?


Nikt nie może być zapomniany, kto był wielki na świecie; ale każdy był

wielki na swój sposób, a każdy w zależności od wielkości tego, co umiłował.
Albowiem ten, kto umiłował siebie, był wielki sam przez siebie, ten, kto

kochał ludzi, stał się wielki przez swoje oddanie, ale ten, kto Boga
ukochał, stał się największy ze wszystkich.

Soeren Kierkegaard

Ja jestem drogą i prawdą, i życiem. Nikt nie przychodzi do Ojca inaczej
jak tylko przeze Mnie.

Ewangelia wg św. Jana 14, 6


1. O powinności etycznej

Kto czytał "Zbrodnię i karę" Fiodora Dostojewskiego, z łatwością
przypomni sobie sytuację, jaka wytworzyła się w chwili, gdy za popełnione

przez Raskolnikowa morderstwo ktoś inny, zupełnie niewinny, został skazany
na katorgę. Raskolnikow odkrywa, że w jego duszy pojawiło się wezwanie:

Powinienem oto iść do sądu i wyznać całą prawdę.
Kiedy jednego ze zdobywców Mont Everestu zapytano, dlaczego tam szedł,

odpowiedział, że powinien iść, bo to jest najwyższy szczyt świata.
Emanuel Kant stwierdzał, że dwie rzeczy na świecie wprawiają go w

zdumienie: niebo usiane gwiazdami nad naszymi głowami i prawo moralne
istniejące w nas.

Istnieje w nas przeżycie powinności. Zobowiązuje nas ono do wykonania
czegoś, co czasami jest dla nas nieprzyjemne, czasami najzupełniej

niekorzystne. Powinniśmy pomóc choremu. Powinniśmy ustąpić miejsca w
kolejce inwalidzie. Powinniśmy oddać to, co pożyczyliśmy, chociaż

pożyczający dawno o tym zapomniał. Powinniśmy zdobyć się na jakiś wielki,
trudny wysiłek...

Przeżycie powinności zniewala nas do czegoś. Wiąże nasze życie z jakąś
wartością. Co to jest wartość? Skąd się wzięła? Jak ją nazwać? Przecież nie

jest nią ani to, co korzystne, ani to, co przyjemne, ani to, co w wolny
sposób wybrane. Gdzie jest zatem ta wartość?

Etyka chrześcijańska odpowie tutaj wskazaniem na dwie podstawowe sfery
wartości: Najwyższą wartością będzie według niej Bóg i człowiek. Dochodzimy

tutaj do zasadniczego nerwu chrześcijańskiej nauki o podstawach moralności.
Ma się nam teraz oto ujawnić ostateczne źródło rozstrzygnięć, w którym coś

nazywamy złem, a coś nazywamy dobrem. A zatem Bóg i człowiek.
Co to bliżej znaczy?

Bóg jest najwyższą i absolutną wartością, która wzbudza w człowieku
wszelkie zobowiązania etyczne i stanowi zobowiązanie wszelkich zobowiązań.

Bóg nie jest żadnym potężnym mózgiem elektronicznym, zamkniętym w sobie i
odizolowanym tysiącami izolatorów od otaczającego Go świata, zaabsorbowanym

mechanizmem własnego życia elektronicznego, dobrowolnie ślepym na świat

background image

stworzeń. Bóg jest Osobą, a zatem żyjącym dobrem najwyższym, najwyższą

radością, najwyższym pięknem. Wszelkie dobro, piękno i radość rozsiane w
stworzeniu jest jedynie przedsmakiem tego, co się znajduje w Bogu. Stąd to

szukanie wielkiego dobra, wielkiego piękna i wiecznej radości kończy się
znalezieniem Boga.

W potocznym życiu wiemy świetnie, że powinniśmy chronić ginące piękno.
Podobnie trzeba nam miłować ludzi. Przez dobroć zasługuje się na miłość.

Powinniśmy się cieszyć, gdy nas ktoś obdarzy zaufaniem. Nie pytamy wtedy,
czy to przyjemne, czy korzystne, wesołe. Wiemy, że trzeba, by to, co warte

miłości, było miłowane.
I tak jest z Bogiem.

Bóg jest najwyższą wartością etyczną, bo jest najwyższym dobrem. Stąd
płynie stare przykazanie: "Będziesz miłował Pana, Boga twojego, z całego

swego serca, z całej duszy swojej, ze wszystkich swych sił" (Pwt 6, 5; por.
Mt 22, 37). Te słowa nie znaczą nic innego, jak tylko to: Dobre jest to, co

prowadzi nas rzeczywiście do Boga, złe jest to, co oddala od Boga.
Druga zasada etyczna oparta jest na drugiej wartości: na człowieku.

Zastanówmy się bliżej nad tą sprawą. Czym jest nasz bliźni? Przede
wszystkim nie wnikniemy w zakamarki jego duszy tak, by ją mieć w pełnym

świetle, i nie wyczerpiemy wszystkich pokładów bogactwa, jakie w niej są.
"Dno" naszego bliźniego jest dla naszego rozumu nieosiągalne. Osiągalne

jest dla miłości, ale mniejsza o to w tej chwili. Poza tym, bliźni to obraz
Boga i cena Krwi Jezusa. To dusza i ciało, to wolność, świętość, tajemnica

powołania. Czyli bliźni to istota podobna do nas. Ten bliźni stanowi znowu
pewną wartość. Jest godny podziwu w tym, czym jest, i w tym, czym mógłby

być. Jest godny szacunku. Ponieważ jest dzieckiem Bożym, nasza miłość do
Boga musi iść przez miłość ku niemu.

I oto na tej rzeczywistości opiera się drugie twierdzenie
chrześcijańskiej etyki: Miłuj bliźniego, jak siebie samego. Inaczej: oddaj

bliźniemu to, co mu się należy; inaczej: dobre jest to, co jest oddaniem
bliźniemu tego, co mu się należy.

Czy nie dałoby się jednak jakoś obydwu zasad zamknąć w jednej? Czy nie
można wyszukać jednej podstawowej zasady, z której płynęłaby cała etyka

chrześcijańska?
O człowieku nie można powiedzieć, że jest, albowiem człowiek jest w

stadium ciągłego stawania się. Sens tego stawania się leży w tym, by
człowiek z osoby, jaką jest przez swoją naturę, przekształcił się w

osobowość, to znaczy, by doszedł do pełnego rozkwitu w swych władzach
duchowych i cielesnych. Im bardziej człowiek jest osobowością, tym bardziej

jest człowiekiem.
Rozwój człowieka od indywiduum do osobowości dokonuje się dzięki temu, że

człowiek skieruje swe życie ku najwyższej wartości, tj. do Boga, i dzięki
temu, że odda drugiemu to, co mu się należy.

Dzięki uruchomieniu obydwu mechanizmów życia wewnętrznego, miłości do
Boga i miłości do ludzi, jednostka staje się osobowością, to jest

pełnowartościowym człowiekiem. I oto możemy podać ostateczną i podstawową
zasadę moralną, na której budować się będzie cała etyka: Dobre jest to, co

sprzyja udoskonaleniu osoby ludzkiej, złe jest to, co obniża doskonałość
osoby. W tej zasadzie kryją się inne.

Czym jest zatem przeżycie powinności etycznej? Jest odpowiedzią na Boga,
który w tajemniczy sposób pociąga ku sobie swe stworzenia. To prawda. Jest

instynktowną odpowiedzią na wartości, jakie stanowi dla nas nasz bliźni. To
także prawda.

Ale ostatecznie nie jest też niczym innym, jak ujawniającą się w nas
wewnętrzną potrzebą przemiany samego siebie, potrzebą wzrostu,

udoskonalenia, potrzebą stania się sobą.
Dziwne jest to przeżycie powinności. Wprawiało ono w zdumienie Emanuela

Kanta. Innych wprowadzało na najwyższy szczyt świata. Raskolnikowa
doprowadziło do bram sądu.

A my?
My ustępujemy inwalidzie miejsca w kolejce. Odwołujemy rzucone

oszczerstwa. Oddajemy pożyczone pieniądze. I nie czynimy tego ani z
przyjemności, ani z korzyści, często właśnie wbrew korzyści i na przekór

przyjemności. Czynimy tak, bo powinniśmy. I to jest godne zdumienia.

background image

Jednego nam tylko trzeba: nie zapominać, że w każdym cichym "powinienem"

brzmi zniewalające zaproszenie, abyśmy uwolnili się od tego, co nieludzkie,
a stali się pełnymi ludźmi.

Po prostu prawdziwymi ludźmi.


2. Czy człowiek jest istotą wolną?

Na postawione w tytule pytanie odpowiadano dwojako: jedni zaprzeczali,
drudzy potwierdzali. I tak filozofowie podzielili się na dwa zwalczające

się nawzajem obozy. Zwolennicy determinizmu wskazywali na fakt, że bieg
wydarzeń w przyrodzie jest kierowany niezmiennymi prawami, że ta sama

przyczyna, w tych samych warunkach daje ten sam skutek, a człowiek również,
jako nieoddzielna część przyrody, podlega jej prawom. Jego czyn jest

determinowany, jak sądzono, przez czynniki odziedziczone po przodkach,
warunki społeczno-gospodarcze, warunki psychologiczne, n,p. podświadomość,

a nawet przez wszechmoc Boga. Zwolennicy indeterminizmu nie przeczyli na
ogół temu, że bieg zdarzeń w przyrodzie jest zdeterminowany, ale dla

człowieka robili wyjątek: człowiek jest istotą wolną, człowiek sam siebie
ostatecznie określa do takiego lub innego czynu, on i tylko on jest

odpowiedzialny za własny czyn, chociaż, być może, czynniki zewnętrzne i
wewnętrzne skłaniają go do niego. Spór determinizmu i indeterminizmu trwa

do dnia dzisiejszego i nic nie wskazuje na jego rychłe zakończenie. My,
niestety, nie możemy tutaj wnikać w jego szczegóły. Dla naszych celów niech

nam wystarczy stwierdzenie, że mamy świadomość własnej wolności, że w
niektórych sytuacjach dokonujemy istotnie wolnego wyboru, że w innych

moglibyśmy go dokonać. Ograniczymy się zatem do ujawnienia w nas
świadomości własnej wolności i jej bezpośrednich konsekwencji.

1. Wyobraźmy sobie następującą sytuację. Oto przyjaciel proponuje nam
bilet do kina. Ktoś inny w tym samym momencie proponuje nam pójście do

teatru. Znaleźliśmy się nagle w sytuacji wyboru. I teraz w naszej
świadomości zaczyna funkcjonować swoisty mechanizm, powstaje jakby jakiś

ruch, jakieś pulsowanie, a wszystko to dzieje się w bliskim "otoczeniu"
naszego "ja".

Teatr czy kino?
Gdy tylko uświadamiam sobie tę alternatywę, czuję, że oto grają w mej

świadomości dwie wartości: wartość filmu i wartość sztuki teatralnej. Co
lepiej wybrać? Film ma interesującą fabułę, grają słynni aktorzy, ciekawy

problem. Jednak sztuka teatralna również nie jest pozbawiona walorów. W
dodatku w teatrze spotkam z pewnością interesujących ludzi, z którymi będę

mógł podyskutować. W trakcie tego równoważenia się wartości pojawia się
jednak jeszcze coś trzeciego: świadomość jakiegoś obowiązku, który mam

wypełnić. Powinienem to zrobić już teraz. Muszę przecież wykończyć
powierzone mi prace. Lecz oto jawi się nowa refleksja: możesz to zrobić

kiedy indziej, rzecz nie jest aż tak pilna.
Dyskusja trwałaby w nieskończoność. Trzeba zdecydować. W tym szczególnym

momencie w dyskusję między wartościami wkracza nasze ja. Następuje
wyładowanie się jego mocy. Jakaś wewnętrzna eksplozja czynu. Ja sam, ja

jako taki, ujawniam swe istnienie i swe działanie w głębi świadomości.
Wybieram film. "Ja" sięgnąłem w tamtą stronę i przywłaszczyłem sobie jego

wartość. Wybrałem.
Ale wybrałem w sposób wolny. Oto cały czas idzie za mną świadomość, że

mogłem wybrać inaczej, że zatem wszystko ode mnie ostatecznie zależało i
nadal zależy.

W opisanej tutaj sytuacji można wyodrębnić trzy etapy wolnego wyboru:
etap sytuacji przedwyborczej, gdy ledwo uświadamiam sobie to, co

ewentualnie mógłbym wybrać. Dalej: etap "gry wartości", gdy usiłuję
rozważyć wszystkie za i przeciw. Wreszcie etap właściwy, w którym dokonuję

samookreślenia w jednym z możliwych 'kierunków. W tym też momencie moja
wolność jest dla mnie najbardziej wyraźna.

2. Wolność człowieka stanowi jakiś niezwykły element w przyrodzie. To ona
decyduje o tym, że człowiek jest jednostką w pełni suwerenną i

autonomiczną, która bez reszty panuje nad tym, że czegoś chce. Wśród morza

background image

zdeterminowanej materii pojawia się dryfująca kra, przestrzeń nieczuła na

burze przelatujące po powierzchni, będąca źródłem nowego życia w świecie.
Ale wolność to także rzeczywistość, która może ulegać degradacji. Człowiek

może w jakimś zakresie zrzec się dobrowolnie lub niedobrowolnie własnej
wolności, zamienić ją w brudną plamę oliwy, poddaną biernie drganiom morza.

Nigdy jednak nie może jej w sobie zabić: zawsze będzie mógł ją powołać do
życia. W pewnym momencie plama oliwy zacznie zwijać się w kulę, otrząsać

wodę i zanurzona w morzu, przeciwstawiać mu się całą mocą swej
bezwładności. Wtedy w obliczu ludzkiego, swobodnego chcenia wszystkie siły

świata będą bezradne.
3. Ale z wolnością człowieka wiąże się jeszcze coś bardziej zasadniczego:

dzięki wolności możemy powiedzieć, że jesteśmy sprawcami jakiegoś czynu.
Jesteśmy za ten czyn odpowiedzialni. Ale odpowiedzialnym można być zawsze

tylko wobec kogoś.
Wobec kogo jesteśmy ostatecznie odpowiedzialni za nasz czyn? Na przykład

za ten czyn, o którym nikt z ludzi nie wie? Za nasze życiowe powołanie,
które być może odczuwaliśmy kiedyś, lecz o którym zupełnie zapomnieliśmy?

Wobec kogo jesteśmy odpowiedzialni za życie? Za rozwój danych nam przez
naturę talentów? Czy wobec świata? Czy wobec historii? Ależ to są

abstrakty! Świat nic o nas nie chce wiedzieć. Historia o nas prawdopodobnie
rychło zapomni. Wobec kogo zatem jesteśmy odpowiedzialni, bo jednak czujemy

w sobie tę odpowiedzialność za siebie, za innych, czasami za los małego,
otaczającego nas świata?

Jesteśmy odpowiedzialni wobec kogoś, kto wie, widzi, kto chce. Słowem:
wobec jakiejś Osoby, która dała nam życie, talent, powołanie i wolność.

W ten oto sposób nasza wolność poprzez nasze doznanie odpowiedzialności
wiąże nas nieustannie z Bogiem. W niej to ostatecznie została zaczepiona

pajęczyna, po której sączyć się będzie w nasze wnętrze piekło lub niebo,
śmierć lub życie, dobro lub zło.



3. Wolność i temperament


W poprzedniej naszej rozmowie stwierdziliśmy, że człowiek może swą

wolność utracić. Dzisiaj uzupełnijmy to stwierdzenie jeszcze jednym:
wolność człowieka może ulec ograniczeniu, ale może się także powiększać, a

jedno i drugie zależeć będzie częściowo od nas samych, częściowo od naszego
otoczenia. Za ograniczeniami wolności i za jej wzrostem pójdzie

ograniczenie i wzrost odpowiedzialności. I tak np. umysłowo chory, który
nie widzi, że oto znalazł się w sytuacji wyboru, nie jest także za swój

wybór odpowiedzialny. W człowieku jest bowiem tyle wolności, ile jest w nim
rozumu. Ktoś działający pod wpływem wielkiego strachu, w atmosferze paniki,

ogarnięty burzą uczuć, doznaje ograniczenia wolności od strony
emocjonalnej. Najczęstsze ograniczenia wolności płyną od strony naszego

temperamentu. Są one całkiem swoiste: stałe, jak stały jest temperament
człowieka, jednokierunkowe, stosownie do dyspozycji płynących ze struktury

temperamentu.

Czym jest temperament człowieka?

Najogólniej mówiąc: temperament stanowi pewien zespół dyspozycji
psycho-fizycznych, które sprawiają, że człowiek przedstawia określony typ

reagowania na bodźce świata zewnętrznego. Typów takich jest niezliczona
mnogość. Psychologia usiłuje je klasyfikować i opisywać. My oczywiście nie

możemy tutaj tego robić. Dlatego też zajmę się tylko krótkim opisem
najpowszechniejszego wśród nas temperamentu, który prof. Brzezicki nazwał

kiedyś temperamentem skirtotymicznym i uznał za najbardziej
charakterystyczny dla Polaków. Z tego względu można powiedzieć, że jest to

temperament sarmacki. Nie znaczy to, oczywiście, że wszyscy Polacy
posiadają taki temperament. Wydaje się jednak, że wszyscy w jakimś stopniu

żyjemy w atmosferze wytworzonej przez skirtotymików. Tak czy inaczej, mamy
zatem z nim do czynienia.

Ciekawy to naród ci Sarmaci...

background image

Sławomir Mrożek powiada, że naszym umiłowanym zajęciem jest walka z
przeważającymi siłami wroga. W innym miejscu doda, że jesteśmy chorzy na

zanik woli: wszystko mamy, i warunki, i ideologię, i wielkie cele, ale się
nam niczego nie chce. Konstanty I. Gałczyński widzi swój własny naród, jak

przez całą historię biegnie z motyką na słońce, ale za chwilę doda:
Bo ja jestem Polak,

A Polak to wariat,
A wariat to lepszy gość.

W "Królu Ubu" parodiowało się wiersz Antoniego Słonimskiego pt. "Ogłaszam
alarm dla miasta Warszawy". Zakończenie wiersza brzmi: "Ogłaszam alarm...

niech trwa". W parodii brzmi ono: "Ogłaszam alarm... niech ma". Bo podobno
jedynie podczas alarmów jesteśmy na miarę wymagań. Natomiast współczesne,

popularne powiedzonko nie bez kozery ujmuje rzecz krócej: z Sarmatą
wszystko załatwisz, bo to wprawdzie "nie marksista, nie katolik, ale za to

alkoholik".
Powróćmy jednak do Brzezickiego.

W sferze emocjonalnej cechuje nas bogactwo uczuć - przysłowiowy słomiany
ogień. W krytycznej sytuacji rzucamy do skarbu państwa ślubne obrączki, ale

na co dzień wcale nie kwapimy się z płaceniem podatków, a do pracy
spóźniamy się notorycznie. Szybko i łatwo przechodzimy z jednego nastroju w

drugi, od jednego zapału poświęcenia do zniechęcenia i bezradności.
Wypełnia nas istna burza sprzecznych uczuć i krótkotrwałych zapałów.

Pod względem intelektualnym Sarmata jest egzemplarzem bez wątpienia
interesującym. Zdolny, błyskotliwy, inteligentny. Lubi i potrafi mówić,

lubi też być słuchany. Musi być podziwiany. Bo on musi błyszczeć. Król
Sobieski nosił na swym codziennym ubraniu klejnoty za 200 tysięcy talarów.

Student żyjący ze stypendium wyda je całe na oblewanie egzaminu. Czasami
popis jest innego gatunku: ot, złapanie kuli armatniej i wyrwanie jej

płonącego lontu, szarża na armaty, wyjście na szczyt wrocławskiej iglicy w
mundurze pułkownika, zaśpiewanie "O mój rozmarynie" pod oknem pewnej damy,

podczas wojny, gdy nieprzyjaciel jest o parę kroków za domem.
Sarmatę cechuje także lenistwo, notoryczny brak konsekwencji. Jego życie

jest utkane dobrymi postanowieniami: to takie wiecznie dobrze zapowiadające
się dziecko, które postanawia i postanawia, np. że się będzie uczyło, a

zabawiało tylko dla odpoczynku. Efekt jest taki, że uczy się w chwilach
wolnych od odpoczynku. Za to lubi sobie pomarzyć: to genialny marzyciel.

Marzy o sukcesach w nauce, w pracy, w małżeństwie i wszędzie. A potem same
rozczarowania: kierunkiem obranych studiów ("tego nie chciałem"), rodzajem

pracy ("za nic mnie mają"), wysokością zarobku ("ledwo na trumnę starczy"),
małżeństwa ("byłem skończonym idiotą"): Tak by się nam serce rwało do

ogromnych, wielkich rzeczy, a tu pospolitość skrzeczy (St. Wyspiański,
Wesele).

Sarmata lubi błyszczeć wobec otoczenia i to nawet poprzez swe błędy
życiowe. Stąd płynie u niego swoista "ideologia zła". Ja rozumiem, że każdy

człowiek popełnia jakieś błędy. Ale my potrafimy sobie swe własne błędy
przedstawić jako powód do chluby. Opowiadamy, jak to rodzina daje pieniądze

na studia, a my się i tak nie uczymy; że potrafimy iść na egzamin bez
przygotowania, i to jest nasza odwaga; że poderwać "babkę" to dla nas jak

ręką machnąć. Przy tym gwiżdżemy na wszystko, a zwłaszcza na to, co ludzie
powiedzą. Z drugiej jednak strony ci sami ludzie są nam niezwykle

potrzebni, właśnie po to, by nas podziwiać i gorszyć się naszym gwizdaniem.
Nasz pozorny indywidualizm niknie zupełnie w samotności. W samotności

Sarmata jest bardzo biedny i bliski płaczu.
Ale z zamiłowania do popisu i marzycielstwa płynie jeszcze coś innego:

alkoholizm. Bo w Sarmacie rodzą się kompleksy. Wśród nich najczęstszy to
kompleks niższości. I teraz trzeba z tym kompleksem zerwać, trzeba go

przełamać. Na normalną drogę Sarmaty nie stać, pozostaje do dyspozycji
jedynie jej namiastka: alkohol. Teraz wyrasta się już ponad przeciętność,

zapomina o rzeczywistości, jest się na miarę marzeń i "na złość światu".
Alkoholizm jest świadectwem klęski, której doznało w człowieku jego

poczucie rzeczywistości, klęski poniesionej wobec marzenia. Mamy tutaj
przykład alienacji człowieka rzeczywistego przez człowieka-marę, człowieka

-upiora. Alkoholizm jest efektem tego, że człowiek zupełnie nie rozumie

background image

świata ani samego siebie.

Ale temperament, jakikolwiek by on był, to tylko propozycja, to jeszcze
nie gotowy człowiek. Po powierzchni morza przechodzą liczne prądy, niektóre

sięgają nawet dość głęboko. Im jednak głębiej, tem jest ciszej. Tam, na
samym dnie, spoczywa nasze "ja". To "ja" jest wolne. Ono ma moc

ustosunkowania się do propozycji.
Temperament to tylko propozycja. Wolność to "ty". To twoja wolność w

ostatecznej konsekwencji decyduje, czy propozycję wyzyskasz ku swej nędzy,
czy ku swej wielkości. To ty wychowujesz własny temperament.



4. O prawie natury

Jednym z najbardziej podstawowych pojęć etyki chrześcijańskiej jest
pojęcie prawa natury, tj. prawa, które z natury przysługuje osobie ludzkiej

i nie potrzebuje być wyznaczane przez specjalne ustawy. Czym jest prawo
natury? Jakie jest jego etyczne znaczenie?

Przypomnijmy sobie lata, kiedy byliśmy jeszcze dziećmi, lub lepiej -
zwróćmy uwagę na dzieci, jakie z pewnością znajdują się w zasięgu naszej

obserwacji. Co robiliśmy my sami, co robi każde dziecko, gdy odczuje, że
jest traktowane niesprawiedliwie? Za dobrą odpowiedź uzyskuje gorszą notę,

za dobre - w jego mniemaniu czyny - naganę? Protestuje spontanicznie. Jest
rozżalone i wszem, i każdemu z osobna ogłasza bezmiar krzywdy, jakiej

doznało. (To samo zresztą robią i starsi.)
To bardzo interesujące. Skąd może dziecko wiedzieć, że każdemu trzeba

oddać to, co mu się należy? Skąd wie, że za dobry czyn należy się mu
nagroda, a nie kara? A my skąd o tym wiemy? Nie na podstawie kodeksów, bo

tych jako dzieci nie czytaliśmy. Rzecz tym bardziej dziwna, że wszyscy
ludzie są pod tym względem jednomyślni.

Odpowiedź prosta: Człowiek ma świadomość własnej natury i z niej czerpie
nieokreślone wyczucie swych podstawowych praw i podstawowych obowiązków.

Aby to lepiej zrozumieć, odwołajmy się do wyobraźni. Każdy z nas posiada
zapewne w domu aparat radiowy. Wiadomo, że jest to aparat służący do zmian

fal elektromagnetycznych na fale akustyczne, słyszalne dla naszego ucha. Z
tego powodu aparatowi radiowemu przysługują, powiedzmy w cudzysłowie,

"pewne prawa", które każdy posiadacz aparatu musi respektować, jeżeli nie
chce zniszczyć aparatu. Nie można go np. trzymać zanurzonego w wodzie,

trzeba go odpowiednio włączyć do sieci elektrycznej, nie można rozpalać w
jego wnętrzu ogniska itp. Sama struktura rzeczy jest tutaj podstawą do

pewnych praw regulujących sposób obchodzenia się z aparatem. Podobnie do
natury samochodu należy zdolność poruszania się z miejsca na miejsce, do

natury ogórka, że nie śpiewa, jak to powiedział Konstanty I. Gałczyński w
swym dowcipnym wierszu: Jeżeli ogórek nie śpiewa, i to o żadnej porze,

widocznie z woli nieba prawdopodobnie nie może. Nie należy również do
natury radia, by rzucało obraz telewizyjny, do natury samochodu, aby

rozmawiał z przechodniami. Każdy istniejący przedmiot posiada szereg
naturalnych "praw" zakotwiczonych bezpośrednio w jego własnej strukturze.

Podobnie ma się rzecz z osobą ludzką. Człowiek posiada również swą własną
naturę, wspólną wszystkim ludziom i dlatego zasadniczo niezmienną. Człowiek

jest istotą zmysłowo-rozumną. Jako taki posiada szereg praw i obowiązków
zakotwiczonych w swej naturze, praw bardziej podstawowych i pierwotnych niż

wszystkie prawa ustawowe. Są one również niezmienne, ponieważ natura ludzka
jest zawsze ta sama. Człowiek to zawsze i wszędzie istota zmysłowo-rozumna.

Prawa te są również powszechnie znane, chociaż z różnym stopniem jasności.
Jedyną ich wadą jest to, że są ogólne i często w konkretnych wypadkach nie

wystarczają.
Przykładem praw natury są stwierdzenia: "Oddaj każdemu, co mu się

należy". "Czyń dobrze". "Unikaj złego". "Za zbrodnie należy się kara".
Dalej prawo do osobistej wolności, prawo do pracy, prawo do utrzymania

życia.
O prawa te będzie człowiek walczył z narażeniem życia, chociażby żaden

pisany kodeks nie zmuszał go do tego.

background image

Kiedy przed człowiekiem stanie perspektywa naruszenia jego naturalnych

uprawnień, człowiek się broni, jakby samo jego człowieczeństwo zostało
zagrożone. I istotnie. Prawa natury wyznaczają najbardziej elementarne

warunki życia i rozwoju ludzkiej osobowości. Jako takie stoją u podstaw
wszelkich kodeksów.

Powróćmy jeszcze na chwilę do dziecka. Spróbujmy mu powiedzieć, że
będziemy je traktować niesprawiedliwie i że ono powinno się na to zgodzić,

bo jest małe i słabe, bo mamy władzę nad nim itd. Czujemy wszyscy, że
dziecko zaprotestuje. Zaprotestuje zaś w imię niewyraźnie wyczuwanego prawa

natury. Uczyni zresztą zupełnie słusznie. Skoro bowiem prawo natury jest
podstawowym i najbardziej pierwotnym prawem człowieka, wszelkie inne prawo

musi iść z nim w zgodzie. Wszelki kodeks sprzeczny z prawem nie obowiązuje
w sumieniu.

"Prawo" hitlerowskie hołdujące utylitaryzmowi państwowemu nie
usprawiedliwia popełnionych w jego imię zbrodni. Dekrety cezarów zakazujące

praktyk religijnych chrześcijanom nie obowiązywały w sumieniu. Ustawy
bijące bezpośrednio w prawo do życia każdego człowieka, bez względu na jego

wiek, również. Ogólna zasada brzmi: aby prawo pozytywne obowiązywało w
sumieniu, musi być zgodne z prawem natury.

Ponieważ jednak prawo natury jest ogólne i często w konkretnych
przypadkach nie wystarcza, musi ono być uzupełnione przez szereg praw

pozytywnych, wśród których znajdują się prawa państwowe, kościelne,
zwyczajowe itp.

Dla chrześcijanina prawo natury posiada jeszcze jeden aspekt.
Chrześcijanin wie, że Bóg na dwa sposoby ujawnił się światu: przez akt

stworzenia świata i przez specjalne objawienie Starego i Nowego Testamentu.
W rzeczach widzialnych odbija się Bóg zupełnie podobnie, jak w konstrukcji

maszyny elektronicznej odbija się umysł konstruktora.
I oto stajemy wobec zagadki naszej własnej natury. Wobec kapitalnego

pytania: Kim jest człowiek? Wobec zadania: W jaki sposób wyznaczyć sobie
szerokość i długość przestrzeni życiowej potrzebnej do tego, by żyć i by

się rozwijać?
Odkrywamy elementarne prawa rozwoju własnej osobowości. Odkrywamy to

minimum, bez którego nie możemy być. To, co musi być, co konieczne, to
"najmniej". Odkrycie prawa natury jest odkryciem prawa, które wzięło się

ostatecznie od Boga. Prawo natury to odbite w nas najwyższe prawo Boga.


5. O kształtowaniu sumienia

Znamy już podstawowe twierdzenie etyki chrześcijańskiej: dobre jest to,
co jest zgodne z Bogiem, i wiemy, że Bóg jest najwyższą normą moralności.

Po drugie: wiemy, że dobre jest to, co jest zgodne z naturą człowieka, i to
jest bliższa norma moralności. Ale to wszystko jeszcze nie wystarcza.

Dopóki prawa moralne są poza nami, jak długo nic o nich nie wiemy, tak
długo nie mogą one stworzyć w nas żadnego zobowiązania etycznego. Potrzebna

jest jeszcze jakaś bezpośrednia norma moralności. Ma to być norma wciąż
obecna w świadomości człowieka i zawsze gotowa do natychmiastowej reakcji.

Stąd trzecie twierdzenie etyki chrześcijańskiej: najbliższą normą
moralności jest dla człowieka jego sumienie - praktyczny osąd o zgodności

jego postępowania z obiektywnym dobrem.
Musi to być, oczywiście, sumienie pewne i prawe.

Istnieją trzy najczęściej spotykane typy błędnego sumienia: sumienie
wąskie, sumienie szerokie i sumienie niepewne.

Przyjrzyjmy się nieco poszczególnym przypadkom.
Trafiają się ludzie żyjący w nieustannym przekonaniu, że cokolwiek robią,

wszystko to jest niedoskonałe lub wprost grzeszne. Przypomnijmy sobie
chwile, w których nam samym wydawało się, że nasza wina sięga wręcz

kosmicznych rozmiarów, chociaż w gruncie rzeczy nie chodziło wcale o
grzech, ale o pokusę, na przykład mimowolną myśl nieczystą, czy też zwykłe

zapomnienie, na przykład o piątkowym poście. A jednak byliśmy mylnie
przekonani, że zgrzeszyliśmy, i to ciężko. Odzywało się wtedy w nas

sumienie fałszywe, sumienie skrupulackie. Sumienie tego typu dopatruje się

background image

zła tam, gdzie zła nie ma, lub widzi grzech ciężki tam, gdzie jest tylko

niedoskonałość. Sumienie wąskie może obejmować całość etycznego życia
człowieka albo - co się często zdarza - jakiś specjalny wycinek.

Niejednokrotnie sumienie wąskie, skrupulatyzm, wiąże się z zaburzeniami
psychiki, na przykład z nerwicą, stanami lękowymi.

Co ma czynić człowiek obciążony takim sumieniem?
Ponieważ nie jest on zdolny do właściwego, obiektywnego osądzania swego

postępowania, musi zdać się na zdanie spowiednika. Wyjście z impasu
sumienia wąskiego leży w posłuszeństwie spowiednikowi i wyrobieniu sobie na

tej drodze sumienia prawdziwego i pewnego.
Innym typem sumienia błędnego jest sumienie szerokie, liberalistyczne.

Orzeka ono, że nie ma grzechu tam, gdzie grzech obiektywnie jest, lub widzi
grzech lekki tam, gdzie obiektywnie mamy do czynienia z ciężkim

przewinieniem. Sumienie szerokie, praktycznie biorąc, nie spełnia swej roli
albo spełnia ją tylko w ograniczonym zakresie. Granice dobra i zła są tu

ujmowane tak niewyraźnie i tak płynnie, że praktycznie dla wszystkiego.
cokolwiek człowiek robi, potrafi sobie znaleźć usprawiedliwienie.

Przykładów szerokiego sumienia mamy wokół nas bez liku. Kto z nas i jak
spowiada się z zaniedbywania, obowiązków rodzinnych, społecznych,

zawodowych? Kto poczuwa się do naprawienia wyrządzonej szkody, odwołania
rzuconego na bliźniego oszczerstwa? Nasze grzechy szerokiego sumienia

powodują ogromne szkody społeczne, są właściwą przyczyną wielu społecznych
plag.

I wreszcie trzeci typ błędnego sumienia: sumienie niepewne.
Człowiek nie wie, czy dany czyn jest zgodny, czy nie jest zgodny z

właściwą hierarchią wartości. Jego działaniu towarzyszy niepewność: dobrze
czy źle, wina, zasługa czy rzecz obojętna? A jednocześnie nie podejmuje

koniecznego wysiłku, żeby zdobyć jasny i prawy sąd o rzeczy. Nie chodzi tu
o chorobliwy niepokój i niezdecydowanie charakterystyczne dla skrupulatów,

ale o wygodną lekkomyślność, brak poczucia odpowiedzialności, moralne
zobojętnienie. Tymczasem istnieje zobowiązująca zasada, że człowiekowi,

który ma sumienie niepewne, nie wolno działać, dopóki sobie sumienia nie
upewni, na przykład przez rzetelną refleksję lub zasięgnięcie kompetentnej

rady.
Istnieją zatem co najmniej trzy typy sumienia błędnego: sumienie wąskie,

szerokie i niepewne. Przeciwieństwem sumienia błędnego jest sumienie
prawdziwe i pewne.

Problem wychowania w człowieku prawdziwego sumienia stał się dzisiaj
tragicznym problemem społecznym - tragicznym, ponieważ zbyt często nie

dostrzeganym. Obserwujemy na wielką skalę niedorozwój sumienia. Wpajamy
naszym dzieciom mnóstwo wiadomości. Całe "wychowanie" jest właściwie tylko

nauczaniem. Są języki, jest matematyka, jest muzyka, pływalnia i lekcje
tańców. O kształtowaniu sumienia nie ma mowy. Usiłujemy wychować geniuszy,

zapominając o ich sumieniu.
A przecież na własnej skórze doświadczyliśmy już kiedyś, czym staje się

wiedza i władza w rękach ludzi pozbawionych sumienia lub o fałszywie
ukształtowanych sumieniach.



6. Czym jest sumienie?


Czymże jednak jest nasze sumienie?


Według niektórych teorii ma to być głos płynący z przyzwyczajenia,

nawyku, który odzywa się w nas tylekroć, ilekroć postępujemy inaczej,
aniżeli postępowaliśmy dotąd. Ale nie jest to słuszne stanowisko. Istnieją

przecież sytuacje, które pojawiają się tylko raz w życiu, a mimo to i w
nich głos sumienia jest jednoznaczny, mocny i zniewalający. Poza tym

sumienie odzywa się w człowieku już wtedy, nim zdążył wypracować w sobie
jakiekolwiek przyzwyczajenia: dziecko ocenia jako niesprawiedliwość

krzywdzącą je naganę, zanim zdąży przywyknąć do innego sposobu traktowania
przez ludzi dorosłych.

Według innych teorii sumienie to głos ludzkiego instynktu etycznego,

background image

podobnego do instynktu samozachowawczego, rodzicielskiego itp. Ale to też

nie jest słuszne. Instynkt obraca się z reguły wokół interesów człowieka:
zmierza do tego, aby utrzymać go przy życiu lub zapewnić przyszłość

następnym pokoleniom. Podstawową wartością, na której straży stoi instynkt,
jest życie biologiczne i interes związany z tym życiem. Tymczasem sumienie

stoi na straży wartości etycznych, które są wartościami innego typu.
Sumienie przypomina, że ten inny typ wartości jest nie tylko inny, ale i

wyższy od wartości ekonomicznych, użytkowych, przyjemności itp. Potrafi
przecież zmusić człowieka nawet do ofiary z własnego życia na rzecz

wartości etycznych. Niejeden więzień w czasach okupacji ponosił śmierć
wśród tortur, a jednak nie wydał kolegów.

W świetle naszego wewnętrznego doświadczenia sumienie jest głosem
ludzkiego rozumu. Niewątpliwie ciekawy to głos.

Przede wszystkim informuje on człowieka, co jest złe, a co jest dobre, co
wartościowe, a co etycznie bezwartościowe. Nie ogranicza się jednak tylko

do prostego stwierdzenia: to jest dobre, to złe, to czarne, to białe. Głos
sumienia wnosi z sobą moment swoistego zobowiązania: to jest złe, a zatem

nie wolno ci tego czynić; to jest dobre, a zatem powinieneś tak czynić.
Ile razy pojawia się w nas głos sumienia, zawsze chodzi o to, że to ja

nie mogę pozwolić, by między mną a światem wartości etycznych wyrastała
przepaść nie do przebycia. Nie mogę postępować tak, aby w harmonii wartości

mój czyn zabrzmiał jak drażniący dysonans. Trudno ten głos sumienia
zagłuszyć, chociaż przemawia czasem bardzo cicho. I na tym ciągłym

uobecnianiu człowiekowi świata wartości i zobowiązującym apelu, zwróconym
bardzo konkretnie właśnie do nas, polega siła ludzkiego sumienia.

Wiemy już, że sumienie może być prawdziwe lub błędne. Wiemy, że sumienie
błędne to sumienie szerokie, wąskie lub niepewne. Prócz tego można jeszcze

wyróżnić sumienie przeduczynkowe i pouczynkowe, które ocenia czyn przed lub
po jego dokonaniu. Wedle którego z nich ma człowiek postępować?

Człowiek nie może czegoś czynić, jeżeli wie, że jego sumienie jest
błędne. Jeżeli kierowca nie potrafi kierować samochodem, to nie wolno mu

siadać za kierownicą. Sumienie jest sterem ludzkiego życia. Z zepsutym
sterem do celu nie dojedziemy.

Nie wolno człowiekowi postępować z sumieniem niepewnym, ponieważ naraża
się wtedy na niebezpieczeństwo czynienia zła. Jak długo ktoś nie jest

pewny, czy to, co przed sobą widzi, jest zającem czy też futrzaną czapką na
głowie kolegi, nie wolno mu strzelać.

Głos sumienia pouczynkowego nie może decydować o wartości czynu już
spełnionego. Człowiek powinien postępować wyłącznie z sumieniem pewnym

przeduczynkowym. Ono jest najbliższą, rozstrzygającą normą moralności. Ono
ostatecznie decyduje o winie i ono decyduje o zasłudze. Stąd bierze się też

podstawowa formuła etyki chrześcijańskiej: dobre jest to, co jest zgodne z
przeduczynkowym i pewnym sumieniem człowieka; złe jest to, co jest

niezgodne z przeduczynkowym i pewnym sumieniem człowieka.
Zdarza się nieraz, że penitent pyta się spowiednika w konfesjonale:

zrobiłem to lub tamto..., czy ja "mam za to grzech"? A spowiednik
odpowiada: nie wiem.

Bo on istotnie nie wie. Spowiednik wie, jaki czyn, obiektywnie rzecz
biorąc, jest zgodny z zasadami etyki, a jaki z nią zgodny nie jest.

Spowiednik zna więc tylko obiektywny stan rzeczy. Ale spowiednik nie zna
subiektywnego stanu rzeczy. Nie wie, co się działo w sumieniu penitenta w

chwili popełniania danego czynu. I dlatego nie on rozstrzyga, czy był
grzech, czy go nie było. To rozstrzygnięcie już padło. Spowiednik może

sprostować sumienie skrzywione. Może je uczynić bardziej czułym. Ale nie
może decydować o tym, czy ty popełniłeś grzech, czy go nie popełniłeś. O

tym zadecydowałeś ty sam, idąc lub nie idąc za głosem twojego prawego,
pewnego, przeduczynkowego sumienia.



Ucieczka przed sumieniem


Sumienie jest w człowieku mocą niezwykłą. Na tego rodzaju moc nie

natrafiamy nigdzie we wszechświecie. Potrafi ono skłonić człowieka do

background image

działania wbrew największym strachom, doprowadzić go do szczytów

bohaterstwa i głębi skruchy. Dzieje ludzkości są pełne przykładów ludzi,
którzy zwyciężali w wojnach najsilniejszych przeciwników, ale uginali się

pod ciężarem własnego sumienia. Bywało, że sumienie doprowadzało ich do
świętości, bywało także, że uciekając przed nim - wybierali samobójczą

śmierć. Ewangeliczny Piotr i Judasz - oto dwie postacie, które stały się
dwoma urastającymi do symbolu przykładami działania sumienia ludzkiego.

Dobra wola człowieka, zmysł moralny, sumienie - to wszystko jest ściśle z
sobą powiązane. Dobra wola oznacza pragnienie dobra. Ale pragnienie dobra

byłoby ślepe, gdyby nie zmysł moralny, który otwiera wolę na to, co dobre,
lepsze, najlepsze. Z kolei bez sumienia widzenie dobra i pragnienie dobra

kończyłoby się samym podziwem dla dobra, bez próby jego realizacji.
Sumienie wprawia wszystko w ruch. Jest ono mocą, która skłania do zmiany,

do postępu, do tego, by osoba ludzka budowała siebie na fundamencie
nadziei, którą odkrywa jako najistotniejszą dla siebie i w sobie. Dopiero

sumienie czyni z istoty ludzkiej osobowość w pełnym tego słowa znaczeniu
moralną. Dzięki sumieniu możemy powiedzieć, że osoba "niesie winę" lub

"niesie zasługę". To ono decyduje o tym, że o Piotrze mówimy - "święty", a
o Judaszu - "zdrajca".

Czym jest sumienie?
Sumienie poznajemy po jego owocach. Najpierw i przede wszystkim sumienie

coś odsłania. Można je porównać do światła, które wtargnęło do jaskini
przez małą szparę i oświetliło jej mroki. Można je również porównać do

wyjątkowej ciszy, w której dają się słyszeć głosy zazwyczaj niesłyszalne.
Martin Heidegger porównuje je do "milczenia", które jest "pełne wymowy",

chociaż nie wyraża go żadne "gadanie". Tak czy owak istotą sumienia jest
odsłanianie. Kierunek odsłaniania jest jednak inny niż kierunek

preferencji. Preferencja odsłania sferę wartości obiektywnych; w sumieniu
odsłania się osoba ludzka (persona) w jej odniesieniach do świata wartości.

Dzięki sumieniu człowiek "czuje" siebie, czuje swój prawdziwy stan, czuje
to, kim jest, bowiem jego stosunek do wartości wyciska piętno na jego

byciu, jego egzystencji. Sumienie jest zawsze "egzystencjalne". Nie chodzi
o to, co zrobiłeś lub zrobisz; chodzi przede wszystkim o to, kim jesteś

robiąc to lub tamto.
Przypomnijmy scenę upadku pierwszych rodziców. Po upadku rozlega się głos

Boga. Głos nie pyta, co Adam zrobił, głos nie robi wyrzutu, głos pyta
głębiej: "Gdzie jesteś?" (Rdz 3,9). Człowiek to istota, która znajduje się

na jakiejś drodze, jak pielgrzym. Wędrując swą drogą, człowiek żyje jakąś
nadzieją. Nadzieja człowieka rozwija się i obejmuje różne płaszczyzny

wartości - wyższą i niższą. Następuje upadek człowieka. Człowiek rezygnuje
z nadziei wyższej na rzecz niższej. Sprzedaje wielkie dziedzictwo za małą

miseczkę zupy. Wtedy następuje "odsłonięcie" sumienia. Skądś z głębin osoby
wyrasta milczące: "Gdzie jesteś, człowieku?"

Sumienie odsłania bądź winę, bądź dobrą wiarę człowieka.
Wina towarzyszy upadkowi człowieka. Dobra wiara towarzyszy jego

postępowi. Najboleśniej doświadcza człowieka sumienie wtedy, gdy odsłania
ono jego winę. "Milczenie sumienia" staje się wtedy milczeniem złowrogim,

groźnym, milczeniem pełnym wyrzutu. Wtedy to człowiek postępuje tak, jakby
chciał zagłuszyć swe sumienie, zagadać je, uciec gdzieś od jego głosu.

Wdaje się w spór z własnym sumieniem. Ale na próżno. Sumienie nie kłóci się
z człowiekiem; na wszystkie jego "wyjaśnienia" i "wytłumaczenia", na każde

"nie mogłem", "byłem zmuszony", "nie zauważyłem" - sumienie odpowiada
wielkim, przejmującym milczeniem, z którego rośnie wina człowieka. Mimo że

sumienie "milczy", jego milczenie ma sens. Sens ten można różnie ujmować.
Szczególnie trafna jest formuła Martina Heideggera. Sumienie "daje do

zrozumienia", by człowiek chciał mieć sumienie". Bo w swym jałowym sporze z
sumieniem człowiek chciałby się chętnie zupełnie pozbyć sumienia, "uratować

siebie" powrotem w ciemność, utonięciem w zgiełku świata, rozproszeniem
uwagi w bezpłodnej gadaninie o tym, co nieistotne. Stąd przejmujące

"milczenie", które przychodzi "z drugiej strony świata", milczenie pełne
wymowy: "chciej mieć sumienie", "gdzie jesteś?".

Dobra wiara towarzyszy wzrostowi, rozwojowi, dojrzewaniu wewnętrznemu.
Dojrzewać znaczy owocować. A owocować znaczy iść w górę, postępować od

nadziei niższej do wyższej. Drzewo dojrzewa wtedy, gdy wypuszcza liście,

background image

rozkwita, wydaje owoc. Przechodząc od jednego stopnia rozwoju do drugiego,

człowiek musi coś z siebie poświęcić, musi zrezygnować z jednostronnej
realizacji nadziei niższej, aby dać miejsce nadziei wyższej, nadziei

ogarniającej i porządkującej. Drzewo, które by chciało jedynie kwitnąć,
skazałoby się na śmierć przedwczesną. Trzeba umieć w odpowiednim czasie

poświęcić kwiaty dla owocu. Każdemu słusznemu poświęceniu towarzyszy
świadectwo sumienia, które określamy słowem "dobra wiara". Mówimy: "oto

człowiek dobrej wiary". Nawet gdy jego postępek nie podoba się nam, fakt,
że był on "w dobrej wierze", usprawiedliwia go w naszych oczach.

Dobra wiara jest przejawem dobrej moli człowieka poświadczonej przez
sumienie. Możemy śmiało powiedzieć: dobra wiara to sumienie, które

"milcząco" wprowadza jasność w głąb człowieka. Także tutaj sumienie obywa
się bez gadaniny, bo wszystko jest jawne. Człowiek poddaje się pokojowi,

który płynie z sumienia. Wielu wybitnych myślicieli wierzyło, że spokój
sumienia to najwyższy rodzaj szczęścia, jaki może się stać udziałem

człowieka.
Sumienie jest zasadniczo nieomylne. Jest nieomylne w tym sensie, że

przypisując człowiekowi winę lub przyznając mu dobrą wiarę, nie może być
sprawdzone za pomocą żadnego innego narzędzia niż ono samo. Któż może

lepiej od niego wiedzieć, kim jestem? Któż jest bliżej osoby niż ono? Jeśli
sumienie wskazuje na winę, jestem winny, bo "milczenie" sumienia jest

częścią mnie samego. Jeśli mam "czyste sumienie", jestem czysty. Rzecz ma
się tak, jak z wodą: jeśli w wodzie nie ma żadnych mętów, woda jest czysta,

jeśli są w niej męty, woda jest brudna. Nie znaczy to jednak, by człowiek
uznawał to, na co wskazuje sumienie. Sumienie jest co prawda "nieomylne",

ale człowiek często woli nie słyszeć, co mówi sumienie, na co sumienie
wskazuje. Tragedią człowieka jest to, że chętnie ucieka od swego sumienia,

że przekręca sens jego "milczenia", że własne życzenia podsuwa pod jego
mowę. Bywa, że człowiek jest inny, a za innego siebie uważa. Człowiek jest

rozszczepiony, jest inny dla świata i inny w sobie. I na tym polega jego
tragedia.

W tym kontekście należy również rozumieć postulat etyczny, który w
ostatnich czasach stał się popularny i aktualny. Brzmi on: "Bądź sobą",

"Stawaj się sobą". Co to bliżej znaczy?
Jest to postulat dla tych, którzy znaleźli się w stanie ucieczki od

własnego sumienia. Ucieczka pozostaje w ścisłym związku z uwiądem ich
zmysłu moralnego. Całe zatroskanie tych ludzi obraca się wokół funkcji,

jaką przyszło im pełnić w aktualnym systemie technicznej organizacji życia.
Ich hierarchia wartości sprowadza się do hierarchii mniejszej lub większej

przydatności technicznej w nowym świecie. Chcą być "sprawni" w tym, co
robią, ale to, co robią, nie stoi w polu promieniowania nadziei

podstawowych. Żyją na "spłaszczonym" aksjologicznie świecie, są ludźmi
"jednego poziomu", jednego horyzontu, są "spłaszczeni", "spłyceni", jak

spłaszczony i spłycony jest ich świat.
Wezwanie "Bądź sobą" lub "Bądź tym, kim jesteś", zwane również "wezwaniem

do autentyczności", ma na celu skierować ludzi znajdujących się w ucieczce
w stronę, w której bije źródło człowieczeństwa w człowieku - w stronę ich

milczącego sumienia.



8. Pole odpowiedzialności


Dobra wola człowieka, jego zmysł moralny oraz sumienie stanowią wprawdzie

niezbędne warunki do tego, by w człowieku powstało poczucie
odpowiedzialności, ale nie są to jeszcze warunki dostateczne owego

przeżycia. Do tego, by poczucie odpowiedzialności rozwinęło się, człowiek
musi mieć świadomość (przekonanie), że w konkretnej sytuacji, w jakiej się

znalazł, nie tylko wiedział, co robić należy, lecz rzeczywiście mógł coś
zrobić. Jeśli ktoś nie zna się na chorobach, nie można od niego wymagać,

żeby leczył ludzi. Jeśli ktoś nie potrafi pływać, nie można żądać, by
ratował tonącego. Nie można go też obwiniać za to, że go nie ratuje. Czym

innym jest "chcieć", a czym innym "móc". Dobra wola, zmysł moralny,

background image

preferencja i sumienie znajdują się po stronie "chcieć". Poczucie

odpowiedzialności wyrasta nie tylko na fundamencie możliwości działania.
Odpowiedzialność człowieka nie sięga poza granice możliwości skutecznego

działania, aczkolwiek wyrasta na podłożu skierowanego na dobro lub zło
pragnienia.

Zanim powiemy kilka słów o granicach ludzkiej odpowiedzialności,
zapytajmy: Czym jest odpowiedzialność?

Odpowiedzialność to nic innego jak przekonanie, że się jest rzeczywistym
sprawcą aktu moralnego i jego skutków. Aby powstało w człowieku poczucie

odpowiedzialności, muszą być spełnione pewne warunki. Oto niektóre z nich:
człowiek musi odkryć co dobre, co lepsze, co najlepsze, musi zobaczyć

siebie w relacji do odkrytego dobra i zła, musi nadto mieć świadomość
własnej siły, własnej zdatności do podjęcia owego aktu, musi wreszcie

domyślić się, co zrobić, kiedy zrobić, jakich środków użyć do obranego
celu: Odpowiedzialność to nader złożone przeżycie. Obejmuje ono nie tylko

to, co dotyczy "wnętrza" człowieka, lecz również to, co się wiąże z jego
ciałem. Słusznie mówimy o "polu odpowiedzialności" poszczególnego

człowieka. Pole odpowiedzialności rozpościera się wokół każdego człowieka i
obejmuje tę przestrzeń jego życia, w której człowiek w pojedynkę lub wespół

z innymi może skutecznie chcieć dobra. Dobro jest tu nie tylko treścią jego
życzenia, lecz spoczywa w zasięgu jego działania. Odpowiedzialność jest

odpowiedzialnością w sytuacji, która jest konkretna, zmienna, często
niepowtarzalna, podobnie jak zmienne są siły zaangażowanego człowieka. Nic

więc dziwnego, że nie ma dla człowieka stałego pola odpowiedzialności, że
pole to jest raz szersze, raz węższe.

Podstawowe problemy związane z zagadnieniem pola odpowiedzialności
układają się mniej więcej następująco: najpierw problemy ograniczenia

odpowiedzialności, potem problemy odpowiedzialności pozbawionej wszelkich
ograniczeń, odpowiedzialności, która - jak wzburzona rzeka - "wystąpiła z

brzegów".
Pytanie o źródła ograniczonej odpowiedzialności doprowadza nas bądź do

ujawnienia braków w sposobie widzenia wartości, bądź braków w sposobie
widzenia rzeczywistości, w której wartości mają być zrealizowane. Jest

także problem siły i konsekwencji w realizowaniu odpowiedzialności. Gdzie
jest odpowiedzialność, ale brakuje sił, tam odpowiedzialność rodzi

szczególny rodzaj cierpienia zwanego "moralną bezsilnością". Świadomość
bezsilności moralnej świadczy o wielkości człowieka i zarazem jego

kruchości, owej pełnej tajemnic istoty, która "przy całej swej trosce nie
może ani jednej chwili dołożyć do wieku swego życia" (por. Mt 6, 27; por.

Łk 12, 25), której jednak marzy się świat bez płaczu, bólów i bez
umierania.

Źródłem odpowiedzialności ograniczonej jest przede wszystkim
nadwrażliwość moralna.

Często zdarza się, że jakiś człowiek jest szczególnie uczulony na jeden
rodzaj wartości, że ten rodzaj wartości odbiera żywo, mocno, że reaguje nań

całą siłą swej osobowości. Cała reszta hierarchii wartości także jest mu
jakoś dana, ale już nie tak żywo i nie tak przejmująco. Ktoś może na

przykład szczególnie mocno odczuwać wartości witalne, co przejawi się w
jego życiu przesadną troską o zdrowie. Człowiek taki stale będzie naginał

odczuwanie innych wartości do swej troski o zachowanie dobrego stanu
zdrowia. Ktoś inny zostanie pochłonięty przez ciekawość mikrokosmosu i choć

ciekawość ta nie przekreśli w nim odczucia innych wartości, to jednak w
praktyce nigdy nie znajdzie on czasu na to, by dać wyraz owym odczuciom.

Bywają przypadki jeszcze bardziej osobiste. Oto ktoś przeżył tragedię
zdrady przyjaciela. Raz zdradzony człowiek będzie czuł uraz przed

powierzeniem swego zaufania po raz wtóry.
Nadwrażliwość moralna idzie zawsze w parze z jakąś formą niewrażliwości.

Człowiek nadwrażliwy w jednej dziedzinie staje się niewrażliwy w innej.
Stara się on do tego stopnia o zrealizowanie wartości upragnionej, że usuwa

w cień wszystko to, co nią nie jest, lub co przeszkadza w jej realizacji.
Nadwrażliwość nie oznacza jednak ślepoty. Człowiek "teoretycznie wie" o

innych wartościach i innych nadziejach, wydaje mu się jednak, że są one
poza planem jego odpowiedzialności.

Inny rodzaj ograniczeń pola odpowiedzialności wiąże się z przeszkodami w

background image

działaniu. Najczęściej człowiek po prostu nie wie, co w danej sytuacji

zrobić może. Im bardziej nietypowa sytuacja, tym trudniej znaleźć właściwy
sposób postępowania. Człowiek popełnia gafy będąc w najlepszej intencji: to

daje rady, które irytują, to stawia pytania, które wprawiają drugiego w
osłupienie, to znów decyduje się na gesty, których rezultat jest przeciwny

do zamierzonego.
Znalezienie właściwej odpowiedzi na potrzeby człowieka wymaga rozumu,

cierpliwości, roztropności, których ludziom najczęściej brak. Umiejętności
te wymagają nie tylko nauki trwającej latami, lecz również inteligencji

oraz czysto odkrywczych zdolności, których nauczyć się trudno. Gdybyż to
drugi człowiek zawsze wiedział, o co mu naprawdę chodzi! Bywa niekiedy tak,

że chodzi mu właśnie o to, by mu uświadomić, o co chodzi. Wtedy trzeba z
cierpliwością szukać płaszczyzny porozumienia i powoli wynajdywać tę

szczególną wartość, która mogłaby podbudować w drugim jego nadzieję
istotną.

Ale w naszym życiu codziennym mamy do czynienia nie tylko z przypadkami
ograniczonej odpowiedzialności, lecz również z odpowiedzialnością

przesadną, która "wystąpiła z brzegów". Wydaje się człowiekowi, że jego
pole odpowiedzialności nie ma granic. Cierpi za miliony i milionom udziela

dobrych rad. Stara się ratować ludzi nawet wbrew ich woli i od nieszczęść,
które są tylko jego nieszczęściami. Reformuje cały świat, zapoznając

jednocześnie to, co jest jego codziennym obowiązkiem. I nie wiadomo, co w
tej sytuacji bardziej rzuca się w oczy: czy żywość, z jaką czuje, że jest

odpowiedzialny, czy słabość, z jaką odczuwa rzeczywistość otaczającego go
świata. Jedno w każdym razie jest znamienne: tam, gdzie poczucie

odpowiedzialności "wystąpiło z brzegów", zawsze przecenia się własny rozum,
własne serce, siebie, a nie docenia rozumu i serca innych ludzi.

Sprawa właściwego widzenia tego, co jest, a co nie jest w polu
odpowiedzialności, to bardzo ważna sprawa ludzkiego życia. Dlatego winna

ona być tematem częstej refleksji krytycznej.



9. Czy cel uświęca środki?


Czy człowiek dokonując złego czynu w dobrym celu jest etycznie w

porządku?
Przypuśćmy, że ubogi student systematycznie okrada bliźnich, a zdobyte w

ten sposób pieniądze przeznacza na własne studia. Ukończenie studiów to
niewątpliwie dobra rzecz. Czy jest jednak w porządku, gdy do rzeczy dobrych

zmierza się złą drogą? Przypuśćmy, że kobieta decyduje się na usunięcie
poczętego płodu, uzasadniając to tym, że ma na celu zachowanie swego

zdrowia lub po prostu dobrobytu. Znowu sytuacja podobna. Cel dobry, bo
zdrowie, dobrobyt matki; środek do celu zły, bo pozbawienie życia

niewinnego. Czy to jest etycznie w porządku? Czy więc można czynić zło w
tym celu, by stąd wynikło dobro? W historii myśli etycznej zagadnienie to

formułowano zwykle tak: Czy dobry cel uświęca środki prowadzące do tego
celu?

Z punktu widzenia etyki chrześcijańskiej cel nie uświęca środków
prowadzących do celu. Nie można zmierzać do dobrego celu dobierając do tego

złe metody, bo człowiek od początku do końca powinien stać ponad złem.
Tymczasem we współczesnym świecie bardzo często proponuje się rozwiązania

przeciwne. W praktyce codziennej pojawiają się zjawiska stojące w rażącej
sprzeczności z chrześcijańskimi rozstrzygnięciami. Dlatego chciałbym tu

wskazać pokrótce, skąd bierze się takie, a nie inne rozstrzygnięcie
problemu celu i środków przez etykę chrześcijańską.

W sytuacjach, które wymieniłem na początku wyróżniamy dwa zasadnicze
momenty: zamiar osiągnięcia dobrego celu, istniejący z natury rzeczy w

umyśle człowieka, oraz zły czyn (kradzież, spędzanie płodu), który z natury
rzeczy ma obiektywnie zaistnieć. Normalnie rzecz biorąc, ów zły czyn nie

pociąga za sobą dobrych skutków, ale w tej konkretnej sytuacji może je
pociągnąć. Podkreśliłem, że chodzi tutaj o dwie odrębne sfery

rzeczywistości: zamiar (dobry zamiar, dobry cel działania) istniejący tylko

background image

i wyłącznie w umyśle człowieka, powiedzmy nawet w jego wyobraźni. Natomiast

zły czyn, traktowany jako środek do dobrego celu, istnieje w
rzeczywistości. Kradzież, śmierć niewinnego - to są fakty istniejące

realnie w przestrzeni i w czasie. Śmierć niewinnego, kradzież są złe
obiektywnie, tak samo, jak istnieją obiektywnie. Ich zło, podobnie jak

istnienie rzeczy, jest niezależne od nas i od naszego sposobu potraktowania
owych faktów. W ten sposób z jednej strony istnieje w umyśle człowieka, w

jego wyobraźni, zamiar osiągnięcia dobrego celu, z drugiej w rzeczywistości
istnieje zły czyn.

Lecz oto człowiek traktuje ów zły czyn pod kątem dobrego celu. Chce, aby
przez zły czyn nastąpiły dobre skutki. Czy to jednak coś zmienia w

wewnętrznej strukturze złego czynu? Czy subiektywny zamiar człowieka może
zmienić coś w obiektywnym stanie rzeczy? Czy wyobrażony cel działania może

zmienić cokolwiek w tym, co jest od wyobraźni niezależne?
Oto mam przed sobą kawałek drewna. Zacznę go traktować odtąd jako kawałek

złota. Czy drewno przestanie być drewnem przez to, że ja je tak traktuję?
Mam przed sobą grupę ludzi zebranych na modlitwie. Przypuśćmy, że

potraktuję ją jako grupę ludzi zebranych na meczu piłki nożnej. Czy to
jednak coś zmieni w tym, kim oni teraz są? Niczego nie zmieni. Dzieje się

zaś tak dlatego, ponieważ to, co subiektywne, nie zmienia tego, co
obiektywne.

Podobnie jest w naszym przypadku. Zło czynu istnieje obiektywnie,
potraktowanie tego zła jako środka do celu, nie zmienia tego, czym ono w

swej istocie jest. Stąd cel działania nie uświęca środków do celu.
Ktoś mógłby mieć jednak jeszcze wątpliwości. Niektóre zasady etyczne

staną się dla nas bardziej oczywiste, jeżeli tylko uświadomimy sobie
konsekwencje, jakie by płynęły z nieprzestrzegania ich. Przypuśćmy zatem,

że prawdziwa jest zasada: Cel uświęca środki. Wtedy oczywiście popadamy w
jakąś wersję idealizmu etycznego. Przyjmujemy bowiem, że nasz umysł posiada

władzę tworzenia dobra i zła etycznego. Jako ostateczna konsekwencja
wyłania się kompletna anarchia etyczna. To, co było dotąd złe, staje się

dobre, i wszystko w praktyce jest dozwolone.
Himmler rozkazuje budować obozy śmierci dla dobra Rzeszy Niemieckiej.

Dobro narodu to niewątpliwie cel dobry, etyczny, a zatem i obozy śmierci
byłyby również dobre. Aby zapewnić sobie pokój na tyłach armii, hitlerowcy

mieli zwyczaj aresztowania pewnej ilości zakładników, a potem
rozstrzeliwania dla przykładu. Bezpieczeństwo cofającej się armii to cel

etycznie dobry, a zatem rozstrzeliwanie zakładników byłoby również dobre.
Pewien człowiek chciał poślubić kobietę, którą kochał. Poślubić kobietę,

którą się kocha, jest niewątpliwie rzeczą dobrą, etycznie dobrą, ale on w
tym celu skrytobójczo morduje jej aktualnego męża. Gdyby cel uświęcał

środki, to taka czynność byłaby również dobra. Dla dobrego celu moglibyśmy
być okradani, oszukiwani, mordowani i nikt nie mógłby mieć do nikogo

pretensji. Zamiast społecznego ładu mielibyśmy dżunglę, zamiast etyki -
bezprawie. W ten sposób wniosek nasuwa się sam: dobry cel działania nie

uświęca złych środków do celu i to bez względu na to, jak nęcące byłyby
przeciwne zdania. Czynność, która nie respektuje tej zasady, jest etycznie

zła.
Do dobrego celu możemy zmierzać wyłącznie dobrymi środkami. W takiej

postawie tkwi niewątpliwie konsekwencja etyczna. Praktyczny przykład takiej
konsekwencji daje nam Chrystus, a w ostatnich czasach np. Mahatma Gandhi.

Nie można w życiu iść na kompromis ze złem. Gdy chce się dobra i
jednocześnie godzi się na zło, które przychodzi z boku, w gruncie rzeczy

nie chce się dobra. Człowiek powinien zabiegać o wiedzę, ale nie przez
kradzież. Zdrowie, życie, dobrobyt matki, to cenne rzeczy. Trzeba o te

rzeczy zabiegać nie szczędząc wysiłków. Lecz spędzając płód dowodzi się, że
jest się w gruncie rzeczy przeciwko zdrowiu i życiu jako takiemu. Skoro

człowiek pragnie dobra, trzeba, aby go pragnął konsekwentnie. Nie pragnąc
dobra konsekwentnie, w gruncie rzeczy nie dobra się pragnie, lecz zła.



10. Sens normy etycznej: zakazu i nakazu

background image

Kto choćby sporadycznie słucha wypowiedzi młodych na temat ich stosunku

do współczesności, kto przegląda literaturę młodzieżową lub obejrzy
przynajmniej niektóre filmy poświęcone tematyce młodzieżowej, ten zobaczy,

że najczęściej na określenie młodego pokolenia używa się słowa
"zbuntowani". W filmie "Z soboty na niedzielę" młodzian, zresztą nader

prymitywny w swych doznaniach i reakcjach, rzuca kamieniem w powstającą
kolonię domków robotniczych. Dlaczego? Dlatego, że kiedyś była tam trawa, a

teraz jest cywilizacja. W ankietach mówi się wiele o buncie przeciwko
zgniłym normom. Mówi się o proteście przeciwko nakazom i zakazom, których

sens i cel jest dla młodego nieczytelny. Protestuje przeciwko etyce,
przeciwko prawu.

Ofiarą buntu staje się również etyka katolicka. Tutaj nie rozumie się
także sensu nakazu i zakazu. Nie chodzi już o to, co się nakazuje lub

zakazuje, sam nakaz, sam zakaz staje się przedmiotem protestu. W normie
etycznej jako takiej widzi się zagrożenie człowieczeństwa. Nie będę

próbował polemizować z postawą zbuntowanych. Ale, być może, naprawdę sens
zakazu i nakazu etycznego nie jest nam podany jasno. Spróbujmy zatem zająć

się tym zagadnieniem.
Kiedy byliśmy jeszcze mali, dostawaliśmy różne zabawki, które miały nam

uprzyjemnić życie. Szczytem marzeń za naszych czasów było dostać
drewnianego konia na biegunach. Przy pomocy odrobiny wyobraźni można było

stoczyć na nim zwycięskie boje, odbywać dalekie podróże i pełne sukcesów
polowania na grubego zwierza. Koń na biegunach stanowił wtedy dla nas

wszystko. Na nim to opierał się nasz dziecinny świat kolorowych marzeń.
Gdyby nam ktoś odebrał konia na biegunach, nasze życie straciłoby dla nas

sens. A jednak przyszła taka chwila, że trzeba było go porzucić. Wewnątrz
człowieka rozgrywa się nieustanny konflikt z samym sobą. W owym konflikcie

samo życie i prawa dojrzewania zmuszają nas do porzucenia czegoś, co jest
nasze, lub czegoś, co chcielibyśmy, aby było nasze, na korzyść tego, co

nadchodzi. Chrystus mówi o prawie ciągłego obumierania. Najpierw
porzuciliśmy naszego konia na biegunach, potem musieliśmy porzucić nasze

ambicje sportowe, potem musieliśmy zrezygnować z jednych studiów na rzecz
drugich, potem z jakiejś posady, z jakiejś miłości, przyzwyczajenia. Jak

łuska z orzechów, opada z człowieka jedna po drugiej jego nadzieja.
W etyce chrześcijańskiej są pewne zakazy: "Nie kradnij". "Nie mów

fałszywego świadectwa". "Nie pożądaj". Czasami stają się one jeszcze
bardziej konkretne: "Nie wypowiadaj tego słowa". "Nie czyń tego gestu".

"Nie wstępuj do tego mieszkania". "Nie marnuj chwili czasu". Opisują one
ten zakres naszego człowieczeństwa, który trzeba nam porzucić. Etyczne

zakazy obejmują to, co stanowi złudę, fałsz, miraż. Tak czy inaczej - to
wszystko kiedyś odpadnie.

Drugim aspektem chrześcijańskiej etyki jest nakaz: "Będziesz miłował
bliźniego". "Czcij ojca i matkę swoją". "Będziesz miłował Pana Boga".

"Będziesz święcił dzień święty". Czasem te nakazy mogą być bardziej
konkretne: "Wstąp do tego domu". "Podaj rękę biednemu". "Odmów tę modlitwę"

itp. Jaki jest sens tych nakazów?
Powróćmy na chwilę, do naszego konia na biegunach. Przyszedł kiedyś taki

dzień, w którym koń na biegunach i cały świat na nim zbudowany zaczął nam
blednąć, ponieważ okazało się, że otaczający nas świat realny był

ciekawszy, niż świat naszego marzenia. Któregoś dnia koń na biegunach
pomaszerował na strych. Staliśmy się dojrzalsi.

Człowiek jest nieustannym stawaniem się. Bez ustanku rozwija się. Nakazy
etyczne wyznaczają dla niego szlaki tego rozwoju. Postępując wedle nich

człowiek odzyska samego siebie i wzbogaci się o wewnętrzną prawdę.
W ten sposób widzimy, jak rysują się przed nami dwie funkcje norm

etycznych. Z jednej strony wskazują to, co stoi poza barierą
człowieczeństwa, z drugiej - szkicują pozytywny zarys tego człowieczeństwa,

które ma się w nas ucieleśniać. Dlatego to życie etyczne jest ze swej
istoty pewnym tworzeniem. Idąc za głosem Boga, swej ludzkiej natury i

głosem sumienia, człowiek - by użyć słów św. Pawła - przyobleka się w
nowego człowieka.

Dziwne są drogi edukacji człowieka przez Boga. Ale jej kresem ma być
zawsze zdobycie autentycznej miłości: "Po tym wszyscy poznają, żeście

uczniami moimi, jeśli będziecie się wzajemnie miłowali" (J 13, 35).

background image

Proces przemiany zbuntowanego człowieka w "człowieka nowego" może

dokonywać się dobrowolnie, lub może dokonywać się pod wpływem zewnętrznych
okoliczności. Życie może nas wbrew naszej woli obrabować ze wszystkiego, co

kiedykolwiek miało dla nas znaczenie. Zepsuł się nam nasz drewniany koń na
biegunach. Przestała mieć znaczenie ambicja, sława, jakaś pasja życiowa.

Stawaliśmy się coraz bardziej ogołoceni. W ten sposób sama konieczność
zapędza nas do wrót, poza którymi kryje się najprostsza z rzeczy prostych:

miłość człowieka do człowieka, a poprzez człowieka do Boga.
Ale może być tak, że człowiek od początku wybierze "nowego człowieka".

Wtedy życie oszczędzi mu rozczarowań. Wtedy w krótkim czasie przeżyje
czasów wiele. Wszystko jedno na jakiej drodze dokona się cały proces.

Efektem będzie zawsze ucieleśnienie najprostszej z rzeczy prostych:
autentycznej miłości człowieka do człowieka i w ostatecznej konsekwencji do

Boga.

11. Czyn etycznie dobry

Po wszystkich przygotowaniach możemy wreszcie podjąć próbę zrozumienia
ludzkiego czynu dobrego. Spróbujmy zatem zobaczyć, jaki jest mechanizm jego

powstawania i gdzie ostatecznie ma on swe korzenie. Zagadnienie jest pod
każdym względem skomplikowane.

Przypomnijmy sobie najogólniej sytuację, w której znajduje się każdy
człowiek. Oto głębia jego osoby. Pod powierzchnią zmiennych nastrojów kryje

się jej rdzeń: ludzkie wolne i autonomiczne "ja". W nim leży ostateczne
źródło naszego działania. Ono stanowi centrum naszej osoby.

Wokół nas istnieje świat wartości, stosownie do którego mamy wybierać i
postępować. Istnieje zatem to, co dobre, to, co godne miłości, to, co

sprawiedliwe, to, co słuszne. Otaczające mas wartości wpływają na nas.
Skierowują ku sobie nasze sumienie, a poprzez sumienie pociągają ku sobie

nas, naszą wolność i nasze "ja".
Ponad nami istnieje Bóg. Bóg jest wartością najwyższą i twórcą wszystkich

wartości etycznych. Nasze "niespokojne serce" ostatecznie poprzez wszystkie
wartości zmierza ku Niemu. I w tym szczególnym kontekście rodzi się nasz

dobry czyn. Można powiedzieć, zaczynając niejako od góry, że jest to taki
czyn, którego wymaga od nas Bóg, który ponadto zostaje spełniony zgodnie z

obiektywną hierarchią wartości etycznych, dalej zgodnie z głosem pewnego i
prawdziwego sumienia przeduczynkowego i wreszcie taki czyn, który wypłynął

z głębi ludzkiej wolności. Rozpoczynając niejako "od dołu", można na to
samo pytanie odpowiedzieć następująco: dobry czyn to czyn, który wyłania

się z naszej wolności, jest zgodny z sumieniem, zgodny z obiektywną
hierarchią wartości etycznych i zgodny z wolą Boga. Można to także ująć

krócej: dobry czyn to czyn zgodny z wolą Boga, bo domyślam się słusznie, że
będzie to jednocześnie czyn wolny, czyn zgodny z prawdziwym sumieniem i

obiektywną hierarchią wartości etycznych. Mogę też powiedzieć: zgodny z
prawdziwym sumieniem, bo i taki czyn będzie w harmonii z całą resztą. Pełna

struktura dobrego czynu jest jednak taka, że jest on w zgodzie z wolą Bożą,
z wartościami etycznymi, z sumieniem, i jest w wolny sposób podjęty. W

dalsze szczegóły nie będę już tutaj wnikał. Jedno tylko wymaga bliższego
rozważenia.

1. Wyobraźmy sobie taką sytuację: Oto na ulicy spotykamy kogoś, kto nas
po prostu nie lubi. Z niewiadomych nam powodów ten ktoś wyświadcza nam

jakąś przysługę. Niedługo potem spotykamy kogoś, kto nas kocha i kogo my
kochamy. I ten ktoś znowu nam wyświadcza podobną przysługę.

Jak my oceniamy obydwa czyny?
Oczywiście naszemu wrogowi przyznamy jakąś iskrę dobra w sercu. Ale zaraz

też dodamy: on nas przecież w gruncie rzeczy nienawidzi; to, co uczynił dla
nas, jest sporadycznym wypadkiem, a może nawet wynika z obłudy, bo w

gruncie rzeczy to człowiek przewrotny i wcale nie chce naszego dobra...
Zupełnie inaczej potraktujemy przysługę człowieka, który nas kocha. Wartość

jego czynu będzie błyszczeć w naszych oczach jak niczym niesfałszowane
złoto. Powstanie w nas uczucie wdzięczności i wzrost naszej miłości. I tak

okaże się, że ten sam dobry czyn ma zupełnie inny charakter zależnie od
tego, czy spełniająca go osoba jest w stanie miłości ku nam, czy spełniając

go mimo wszystko trwa w stanie nie-miłości.

background image

Przenieśmy teraz tę sytuację na nasze stosunki z Bogiem. Są ludzie,

którzy żyją w stanie grzechu ciężkiego i mimo to spełniają wiele dobrych
uczynków. I są także ludzie, którzy żyją w stanie łaski i również spełniają

dobre uczynki. Jest rzeczą zrozumiałą, że inny charakter mają w oczach Boga
jedne i drugie uczynki.

I tak pierwsze rozgrywają się w całości na płaszczyźnie natury: tu
czerpią swój początek i tu` znajdują swój koniec. Drugie mają swój oddźwięk

na płaszczyźnie "nadnatury", są nadnaturalnie dobre. Na ich czysto
naturalnych wartościach nadbudowuje się jeszcze wartość nadnaturalna.

Teologia nazywa je uczynkami zasługującymi. Czyni zaś tak dlatego, że one
to zasługują na nadnaturalną nagrodę oglądania twarzą w twarz Boga i

obcowania z Tym, w imię którego podjęło się ostatecznie dobry czyn. Mówiąc
językiem najprostszym: uczynki naturalnie dobre dają człowiekowi prawo do

naturalnej nagrody za nie, uczynki nadnaturalnie dobre uprawniają do
nadnaturalnej nagrody, oprócz oczywiście nagrody naturalnej.

A zatem: dla chrześcijanina ideałem dobrego uczynku jest taki uczynek,
który oprócz tego, że jest zgodny z wolą Bożą, obiektywną hierarchią

wartości etycznych, sumieniem, że płynie z wolności, jest jeszcze dokonany
w stanie miłości ku Bogu, tzn. w stanie łaski uświęcającej.

2. Na koniec jeszcze jeden aspekt dobrego czynu.
Dobry czyn spełniony z miłości ku Bogu jest jednocześnie uczynkiem

podjętym w dobrej intencji, a zatem nie po to, by sobie samemu chwałę
przynieść. Chrystus powie: "Strzeżcie się, żebyście uczynków pobożnych nie

wykonywali przed ludźmi po to, aby was widzieli" (Mt 6, 1).
Bo człowiekowi zagraża to niebezpieczeństwo, że wybiera dobro tylko ze

względu na spoglądające na niego oczy bliźnich.
Także drugie niebezpieczeństwo zagraża człowiekowi: "Człowiek szuka, co

jego jest". Przez pozorne dobro przebija egoizm. Cała motywacja czynu kręci
się wokół naszego egoistycznego "ja". Nie ma wtedy mowy o miłości ku

bliźnim.
Chodzi teraz o to, by człowiek czyniąc dobro, odrzucił obydwie postawy

jako błędne. Czyniąc dobro, nie można czynić dobra ani ze względu na oczy
świata, ani ze względu na własne egoistyczne "ja". Co to pozytywnie znaczy?

Znaczy to, że mamy się zdobywać na wspaniałomyślność w czynieniu dobra.
Wspaniałomyślność nie szuka nagrody u nikogo za to, co czyni z miłości.

Kocha, bo kochać warto. Przebacza, bo warto przebaczać. Czyni dobro, bo
warto czynić dobro. Bezinteresownie, ofiarnie. Postawa wspaniałomyślności

świadczy o głębi naszego etycznego życia, bo oznacza ona konsekwencję.
Czyniąc dobro, trzeba dobro czynić konsekwentnie.

Nie czyniąc dobra konsekwentnie, w gruncie rzeczy to nie dobro się czyni.


12. Zło moralne a grzech

Aby czyn ludzki można było uznać za czyn grzeszny, musi on być podjęty z
jakąś przynajmniej dozą świadomości i jakimś stopniem wolności. Są to

prawdy tak elementarne, że nie ma potrzeby przypominać ich tutaj bardziej
szczegółowo. Zwrócę jedynie uwagę na sprawy najczęściej zapoznawane: na

zjawisko grzechu, które wyodrębnia się od zjawiska prostego zła moralnego.
Zwykle bowiem nie dość jasno ustala się ich wzajemny stosunek.

1. Po tym, co powiedzieliśmy dotychczas, możemy bez szczególnych wstępów
stwierdzić: czyn etycznie zły to taki czyn, który stoi w sprzeczności z

obiektywną hierarchią wartości etycznych. Konkretnie: sprzeczny ze
sprawiedliwością, z godnością osoby ludzkiej, z godnością ojca, matki itd.

Można jeszcze uwypuklać jeden rys: czasami zdarza się, że czyn taki nie
stoi w sprzeczności z żadną z wartości etycznych, ale jest podjęty w złej

intencji i wtedy również jest zły, ponieważ w istocie rzeczy to nie
wartości etyczne powołały go do istnienia. O takim człowieku, który

kierując się złymi motywami chce realizować dobro, mówimy, że jest
przewrotny lub obłudny. Taką postawę szczególnie często piętnował Jezus w

Ewangelii, ostrzegając słuchaczy, by nie czynili dobra (modlitw, postów
itd.) po to, aby byli widziani przez ludzi.

Nazwać jakiś czyn człowieka czynem etycznie złym - to bardzo dużo.

background image

Ujawniamy wtedy przecież wewnętrzną sprzeczność między naturą człowieka,

która dąży do dobra, a czynem człowieka, który kieruje się w stronę zła.
Jakieś ciemne i niezrozumiałe siły ciągną wtedy człowieka w stronę

ciemności. Ciemność rozlewa się na dnie jego duszy. Owa wewnętrzna ciemność
jest też karą za sprzeniewierzenie się samemu sobie i otaczającemu nas

dobru.
Ale to nie znaczy, że powiedziało się całą prawdę o złu w człowieku.

Mówiąc, że coś jest złem moralnym, mówimy jedynie część prawdy. Zło ma
głębszy i bardziej dramatyczny wymiar.

2. Na kartach Starego Testamentu czytamy, jak Dawid stał się powodem
śmierci Uriasza, naczelnego wodza swych wojsk. Aby móc bezkarnie poślubić

jego żonę, posyła go na śmierć świadomie i z premedytacją. Ale po latach
przyszła chwila refleksji, wtedy stanął mu przed oczyma pełny wymiar

dokonanego zła. Oto Dawid odkrywa, że jego zły czyn w jakiś tajemniczy
sposób dotknął samego Boga. "Przeciw Tobie zgrzeszyłem i uczyniłem, co złe

jest przed Tobą" - powie w jednym ze swoich psalmów (Ps 51 [50], 6). Dzięki
odkryciu tego wymiaru uświadamia sobie, że jego zły czyn jest grzechem.

Zło moralne jest grzechem, ponieważ zawsze w jakiś sposób dotyka Boga.
Są ludzie, którzy czynią dobro, chociaż mają na uwadze złe cele, wiemy,

że wtedy ich czyny są w istocie złe, ponieważ ostatecznie ci ludzie
zmierzają do zła. Ale oni nam mogą wmawiać coś innego. Odpowiemy im wtedy,

że nie odkryli pełnego wymiaru zła i stąd ich pomyłka. Są jednak ludzie,
którzy niewątpliwie posiadają wyższy stopień świadomości etycznej, którzy

uznają zło swego czynu, ale nie będą mogli pojąć, że to zło było grzechem.
Że w jakiś sposób dotknęli Boga żywego. Wszystko będą chcieli zamknąć w

ramach stosunku między ludźmi. I tutaj będzie leżał ich błąd, analogiczny
do błędu poprzedniego.

Pełny wymiar zła etycznego jest zawsze taki, że w jakiś tajemniczy sposób
dotyka ono Boga. Bo Bóg wytyczył w głębi twojej duszy zarysy twego

powołania. Przez łaskę sam zamieszkał w tobie. Bóg stworzył też obiektywną
hierarchię wartości etycznych, według których masz postępować. Bóg stworzył

i uświęcił twego bliźniego, którego ty krzywdzisz. Twój czyn jest zatem
sprzeniewierzeniem się twojemu powołaniu, twojemu Chrystusowi, światu przez

Boga stworzonemu, Chrystusowi w twoich bliźnich. W każdym kierunku zatem
dotyka on Boga. I stąd twój czyn etycznie zły jest grzechem.

Wspomniałem, że przez czyn etycznie zły powstaje w duszy człowieka jakiś
mrok. Teraz, gdy widzimy, że zło moralne jest grzechem, możemy powiedzieć

coś więcej: ten mrok jest zadatkiem twojego piekła. Przez odwrócenie się od
Boga, przez pustkę, którą rodzi grzech; wnika do duszy człowieka coś z

piekła, jakaś jego część. I tak jest, że zanim człowiek znajdzie się w
środku piekła, grzech sprawia, że jakaś część piekła znajduje się wewnątrz

człowieka.
3. Ale sprawa grzechu nie wyczerpuje się na tym. Wiemy, że od czasu

pierwszego upadku nasza natura jest skażona, a to skażenie ujawnia się
przez skłonność do grzechu. Nasza wolność jest osią skrzywioną w stronę

grzechu. Wiemy, że jakże często nie czynimy dobra, które pragniemy czynić,
lecz czynimy zło, którego nie pragniemy.

Na naszą skłonność do grzechu Bóg odpowiada leczącą łaską sakramentu
pokuty. Sakrament pokuty nie tylko bowiem gładzi grzechy, ale również leczy

naszą wewnętrzną skłonność do zła.
Znowu zatem jesteśmy w sytuacji wyboru: z jednej strony nasza skłonność

do zła, z drugiej lecząca łaska sakramentu pokuty. Nasza wolność ma znowu
wybrać.

Tak oto na dnie duszy każdego z nas trwa odwieczna polemika dobra i zła.
Na każdy ciężar zła Bóg zgotował odważnik. Wszystko jest przewidziane,

gotowe i do naszej dyspozycji. Człowiek ma tylko wyciągnąć rękę.



13. Cnota jako etyczna sprawność


"Cnota" - to słowo jest dzisiaj przegrane. Zwykle pojmuje się przez nie

tzw. "cnotę czystości", a tę z kolei uważa się, w pewnych środowiskach, za

background image

anachronizm. Tymczasem ani my na gruncie etyki, ani psycholog na gruncie

swej specjalności nie może się obejść bez tego pojęcia: cnota. Na gruncie
psychologii jego zastosowanie jest, być może, ograniczone, za to na gruncie

etyki jest bardzo szerokie. Spróbujmy sobie uzmysłowić, o co właściwie
tutaj chodzi?

Zaobserwujmy kiedyś przy okazji, jak wprawny cieśla obrabia siekierą
drewno. Jego ruchy są pewne, mocne, wykonywane z zamachem, a tak

precyzyjne, że ani jedno zacięcie nie jest niepotrzebne. Spróbujmy potem
sami robić to samo. Okaże się, że nasze ruchy są niepewne, uderzenie

pozbawione precyzji, drewno pokaleczone i cały efekt roboty bardzo żałosny.
Jest to zupełnie zrozumiałe: cieśla ma wprawę w obróbce drewna, a my tej

wprawy nie mamy. Inaczej mówiąc, cieśla posiada pewną sprawność, która
powoduje, że jego czynność jest wykonywana szybko, łatwo, a nawet z

przyjemnością, podczas gdy my tej sprawności nie posiadamy.
Czy jakiejś analogii do sprawności fizycznej nie obserwujemy również na

innej płaszczyźnie? Na przykład na płaszczyźnie życia ściśle duchowego?
Spójrzmy bliżej na zagadnienie. Oto początkujący i zaawansowany szachista.

Oto wprawny matematyk i ktoś wykonujący dodawanie przy pomocy palców. Oto
literat i autor przypadkowo skleconego listu. Różnice biją wprost w oczy. Z

jednej strony czynności są wykonywane mozolnie, z trudnością, z drugiej -
szybko, łatwo, z dużą dozą przyjemności. Czynności te, jak widać, mają

charakter duchowy, a zatem sprawności z których one pochodzą, są również
typu duchowego.

Wśród sprawności duchowych istnieje grupa sprawności etycznych, czyli
właśnie cnót. Sprawiają one, że człowiek podejmuje odnośny czyn etyczny

szybko, wykonuje go z łatwością i dokładnie, doznając bardzo często przy
okazji głębokiej satysfakcji.

Teologia rozróżnia dwa typy etycznych sprawności (cnót): cnoty wlane i
cnoty nabyte. Pierwsze są darem Ducha Świętego, drugie są rezultatem

naszych własnych usiłowań.
W dzisiejszej rozmowie ograniczymy się do omówienia cnót nabytych. Jaki

jest mechanizm powstawania cnoty? Jaka jest rola cnoty w życiu człowieka?
Sprawność cieśli, o której wyżej wspomniałem, posiada charakter

fizjologiczny. Powstaje ona głównie dzięki temu, że cieśla często wykonuje
swoją pracę i jego ruchy zostały już ostatecznie zmechanizowane. Ale

podobnie rzecz się ma ze sprawnością matematyka, szachisty, pisarza. Oprócz
niewątpliwych danych wrodzonych najbardziej rozstrzygające jest tutaj po

prostu częste powtarzanie czynności.
Inaczej nieco wygląda sprawa powstawania cnót.

Pierwszym, podstawowym warunkiem pojawienia się sprawności etycznej jest
wewnętrzna decyzja naszej wolnej woli. Postanawiamy, że od pewnej chwili

będziemy postępować jak ludzie pokorni. Albo że będziemy okazywać miłość
komuś, kto jest bardzo antypatyczny. Z tego postanowienia rodzi się w nas

stan pewnej wewnętrznej gotowości do wykonania odnośnego aktu: gdy tylko
znajdziemy się w sprzyjających warunkach, postanowienie kiedyś podjęte

ożywi się w nas i wyłoni z siebie konkretny akt pokory, miłości itp. Lecz
oto odkrywamy jeszcze coś więcej. Powstały już kiedyś raz akt miłości lub

pokory pozostawia po sobie jakiś ślad. Okazuje się, że jutro, pojutrze, gdy
tylko okazja się powtórzy, nowy akt miłości lub pokory wyłoni się z nas o

wiele łatwiej i szybciej niż akt poprzedni. Z wewnętrznej decyzji powstaje
gotowość, z gotowości powstaje akt, z powtarzanego aktu powstaje sprawność.

Tak oto pojawia się w nas cnota etyczna. Ma ona, jak widać, podwójne
zaczepienie: z jednej strony wypływa z naszej wolności, z drugiej - wynika

z powtórzeń tych samych aktów. Odkrywamy tutaj swoiste wzajemne
uwarunkowanie czynu i cnoty: z jednej strony z postanowienia wewnętrznego

rodzi się zarodek cnoty, z niego powstaje czyn, a z jednego i drugiego
doskonała cnota. Tak uzyskana i utwierdzona cnota sprawia, że nasze czyny

zostają wykonane szybko, łatwo, z głęboką przyjemnością.
Jakie znaczenie ma cnota dla życia człowieka?

W pewnym sensie można o człowieku powiedzieć, że on nie jest, lecz że się
nieustannie dopiero staje. Dzięki swym wolnym decyzjom, dzięki odczuwanym

wartościom, dzięki tysiącom podjętych czynności człowiek nieustannie tworzy
samego siebie. Ktoś uczynił siebie lekarzem, ktoś cieślą, ktoś

matematykiem. Stało się tak dlatego, że wybrał i wypracował w sobie

background image

właściwe każdemu z tych zawodów sprawności. Dzięki sprawnościom o

charakterze etycznym, tj. dzięki cnotom, człowiek staje się osobą etyczną
(moralną), człowiekiem, który jest w pełni wrażliwy na otaczający go świat

wartości etycznych i który posiada wystarczający zasób dostatecznie
utrwalonych sprawności etycznych, aby można było mieć gwarancję, że nie

zawiedzie także w przyszłości. Cnoty człowieka to ucieleśniona etyka.
Dzięki cnotom etyka przestaje być teorią, a staje się rzeczywistością.

Dzięki cnotom również człowiek przestaje być nieokreśloną plazmą, której
ruchy poddane są wpływom otoczenia, a staje się jednostką w pełni

autonomiczną. Cnota to szczególne miejsce, w którym krzyżują się z sobą z
jednej strony ucieleśniona etyka, z drugiej - ukonstytuowana w osobę

jednostka ludzka.
Istnieje jednak jeszcze pewna szczególna oś, wokół której obraca się

tworzenie osoby w człowieku, a o której nie powiedzieliśmy dotąd ani słowa.
Osią tą jest Chrystus.

"Teraz zaś już nie ja żyję, lecz żyje we mnie Chrystus" (Ga 2, 20) -
pisze św. Paweł. Przez chrzest zostaliśmy wszczepieni w Chrystusa. Nasza

wolność zyskała nową propozycję, którą jest naśladowanie Chrystusu. Nasza
miłość została dotknięta przez miłość Chrystusa. To wszystko, cały ten

wielki dramat, rozegrał się gdzieś w mrokach naszego "ja".
I teraz ów zaszczepiony nam Chrystus ma się ujawnić światu. Poprzez

cnotę, poprzez nasz czyn ma iść nieustanne ujawnienie Chrystusa światu.
Dlatego właśnie jesteśmy członkami Jego Ciała.

I oto staje przed nami sam rdzeń, ostateczny sens naszego etycznego
życia: poprzez etyczne życie każdego z nas ma się dokonywać ciągłe

ujawnianie się Chrystusa ludziom, Chrystusa żyjącego w nas swym i naszym
życiem.



14. Wiara religijna


Mamy teraz zająć się podstawowymi zagadnieniami etyki szczegółowej. Na

pierwszy plan wysuwa się tutaj cały zespół zagadnień dotyczący stosunku
człowieka do Boga. Wśród nich naczelne miejsce zajmuje wiara religijna.

Przede wszystkim trzeba sobie zdać sprawę z tego, że wiara jest w gruncie
rzeczy smutną koniecznością. Gdybyśmy mogli mieć wiedzę, nie

potrzebowalibyśmy mieć wiary. Rzecz w tym, że nie możemy mieć wiedzy. Są
rzeczy, które przerastają możliwości ludzkiego rozumu. Jest światło, które

oślepia. Tak jest z Bogiem. Bóg dla człowieka jest w Swej Istocie
niepoznawalny. Dlatego człowiek skazany jest na wiarę. Wiara wyklucza

wiedzę. Kiedy coś wiem, nie potrzebuję w to wierzyć. Gdy wiem, ile jest
elektronów w atomie wodoru, nie potrzebuję wierzyć. Lecz wiara różni się

również od przypuszczenia. Przypuszczając, że jest tych elektronów np.
pięć, mogę się mylić. Ale gdy wierzę uczonym, że jest tylko jeden, jestem

przeświadczony, że się nie mylę. Wiara - to uznanie czegoś za prawdę,
oparte na autorytecie. Im większy auterytet, tym mniejsze niebezpieczeństwo

błądzenia. Wiara Bogu wyklucza wszelką możliwość błędu. Dlatego wiara
religijna, nie będąc wiedzą, może być pewnością.

Wiara jest wynikiem kilku czynników: łaski, rozumu i woli. Rozum jest
nieodłączny od wiary; nie można rozumu odsuwać na bok i usiłować tylko

wierzyć. Rozum informuje nas, w co mamy wierzyć. Informuje nas o treści
prawd, w które mamy wierzyć. Rozum mówi nam nadto, że nierozumnie jest nie

wierzyć Bogu. To jest tak, jakby człowiek stanął na rozdrożu, by odczytywać
drogowskazy. Miasta na horyzoncie nie widać, ale drogowskaz mówi, gdzie go

należy szukać. Nie widzę miasta, ale wierzę drogowskazowi. Podobnie z
rozumem w wierze. Rozum nie widzi Boga, ale odczytuje drogowskazy

wskazujące kierunek. Ponieważ drogowskazy w gruncie rzeczy pochodzą od
Boga, nierozumnie byłoby nie wierzyć drogowskazom. Do tego dołącza się

łaska. To dziwne, ale Chrystus ciągle podkreśla, że wiara to jest coś, co
pochodzi od Boga, a nie od człowieka. "Nikt nie może przyjść do Mnie,

jeżeli go nie pociągnie Ojciec" (J 6, 44). "Nie wyście Mnie wybrali, ale Ja
was wybrałem i przeznaczyłem was na to, abyście szli i owoc przynosili (J

15, 16). Bóg nas znalazł, zanim my znaleźliśmy Boga. W Ewangelii najlepszym

background image

argumentem na istnienie Boga jest szukanie Boga przez człowieka. Człowiek

nie szukałby Boga, gdyby Bóg człowieka przed tym nie znalazł. Nam się
wydaje, że wiara jest rezultatem naszych trosk, tymczasem nasze starania o

wiarę są wynikiem Bożego działania w nas.
I wreszcie wola. Człowiek postawiony u stóp drogowskazu i pchnięty przez

łaskę w stronę, którą on wskazuje, musi zdecydować się na marsz. Wola ma
wybrać. Wola, która ciągle musi wybierać, ma wybrać uznanie prawdy lub jej

odrzucenie. Wybierając uznanie prawdy, wybiera poddanie się jej. Wybiera
przeobrażenie siebie na obraz prawdy. Wybiera nowe życie. Bez decyzji woli

nie ma wiary. Człowiek waha się, stoi ciągle na huśtawce niewiedzy,
niepewności, ostrożności. Nie jest za, ale nie jest też przeciw. Wieczny

katechumen. Dopiero wola wyjaśnia sytuację. Podejmując swobodnie decyzję,
człowiek staje po stronie prawdy. Takie są zatem trzy warunki wiary: rozum,

łaska i wola. Sam akt wiary to akt uznania tego, co Bóg o sobie człowiekowi
powiedział.

Wiara to podstawowy czyn etyczny, przez który człowiek zwraca się ku
Bogu. Bez niej niczego nie będzie, z nią może się zacząć cała reszta.

Często narzekamy, że nie mamy silnej wiary, że nasza wiara jest ciągłym
wahaniem, ciągłym wyczekiwaniem i nieustanną próbą nie wiedzieć czego.

Rzeczywiście może tak być. Może brakuje naszej wierze rozeznania
rozumowego. Może brakuje decyzji woli. Ale z drugiej strony wiara nie jest

wiedzą. Wiara jest smutną koniecznością. Byłoby lepiej, aby dała się
zamienić na wiedzę. Ale to jest niemożliwe. Gdy nie widać miasta, pozostaje

tylko drogowskaz. Drogowskaz to bardzo mało w stosunku do celu, na który
wskazuje, ale dla tego, kto błądzi, to bardzo dużo. Dlatego wiara to także

przywilej.



15. Dlaczego ludzie wierzą i nie wierzą?


Dlaczego ludzie odchodzą od religii? Dlaczego niektórzy z nas tracą

wiarę? Jakie są motywy przejścia na ateizm lub na laicyzm? Zdawałoby się,
że najprościej będzie spytać o to tych właśnie, którzy odeszli. Sam

usiłowałem kiedyś to zrobić. Podawali mnóstwo powodów, np. że katolicyzm
jest sprzeczny z nauką, bo na gruncie nauki istnieje teoria ewolucji i

istnieje dogmat stworzenia człowieka na gruncie religii katolickiej.
Tłumaczyłem, że nie jest to bynajmniej z sobą sprzeczne. Z reguły

przytakiwali, że być może, rzeczywiście, sprzeczność jest tylko pozorna.
Potem powiadali, że to teoria samorodztwa odwiodła ich od wiary.

Tłumaczyłem, że i tutaj nie ma sprzeczności. Mówili więc o wstecznej roli
Kościoła, o Galileuszu, Giordanie Bruno, Koperniku, o inkwizycji i

indeksie... Znowu tłumaczyłem mozolnie i długo, a oni przyznawali, że być
może istotnie rzeczy inaczej się mają... Ale wierzącymi nie zostali. Miało

się w końcu wrażenie, że cała argumentacja, którą usiłowali podeprzeć
własną niewiarę, była jej skutkiem, a nie przyczyną. Zasadniczy wybór

dokonał się gdzieś głębiej. Te wszystkie historie z nauką, ewolucją,
inkwizycją były już tylko szukaniem podpory dla stanowiska, które zajęło

się o wiele wcześniej.
Dlaczego ludzie pozostają przy wierze pomimo wielu trudności? Dlaczego są

ludźmi religijnymi nawet wtedy, gdy są przekonani, słusznie czy niesłusznie
- w to teraz nie wchodzę - że zachodzi jakaś sprzeczność między nauką i

wiarą? Są religijni nawet wtedy, gdy nie znajdują pod ręką niczego, co by
im wytłumaczyło sprawę inkwizycji. Gdy im człowiek niewierzący przytoczy

wszystko, co wie na ten temat, czasami nic nie odpowiedzą, czasami
przyznają mu rację, ale gdy przyjdzie niedziela, znajdujemy ich razem z

innymi na Mszy św. Pozostają katolikami mimo całej argumentacji przeciwnej
katolicyzmowi.

Są więc ateiści, którzy pozostają ateistami nawet wtedy, gdy nie mają pod
ręką żadnego argumentu za niewiarą. Są ludzie wierzący, którzy pozostają

wierzącymi nawet wtedy, gdy im człowiek niewierzący wytrąci chwilowo
wszelki argument za prawdziwością wiary. Dlaczego jedno i drugie jest

możliwe?

background image

Dlatego, że sprawy wiary i niewiary religijnej nie rozstrzygają się

wyłącznie na płaszczyźnie dyskusji intelektualnych w typie "nauka i wiara".
Nie rozstrzygają się nawet na płaszczyźnie doznań, uczuć czy czynów

moralnych. Dramat wiary i niewiary, dramat Boga czy braku Boga - to
wszystko rozgrywa się w człowieku gdzieś o wiele głębiej. To wszystko

dzieje się "na dnie". Dzieje się to w tym miejscu, gdzie krystalizuje się
zasadnicza postawa życiowa człowieka.

Czym jest ta postawa życiowa? Czym jest ta wiara i ten brak wiary?
Wiara religijna to uznanie, że istnieje Bóg, który stworzył człowieka i

do którego człowiek ma powrócić. Ale to jeszcze nie wszystko. Istota wiary
religijnej to poddanie siebie Bogu. Ofiara Bogu. Czyn ofiarny z siebie.

Niewiara religijna to uznanie, że Bóg nie istnieje, że nie ma zatem komu
się ofiarować. Ale to znowu nie wszystko. Istota braku wiary religijnej to

uznanie, że człowiek "stworzył" sobie Boga i że w rzeczywistości człowiek
sam dla siebie jest celem życia, że zatem to człowiek jest bogiem. Taka

wiara kryje się pod każdą postacią ateizmu. Jest to wiara w bóstwo
człowieka.

Wiara i niewiara to w końcu pewien czyn. Czyn dokonany w najgłębszym
wnętrzu człowieka. To albo czyn poddania się Bogu, albo czyn poddania się

samemu sobie. Oto dlaczego niewiara jest grzechem.
Miałem dzisiaj rozmawiać z wami o wierze i o trudnościach w dziedzinie

wiary. Miałem zamiar pokazać, że nie ma sprzeczności między nauką a wiarą,
a zatem między religijną nauką o pochodzeniu człowieka a ewolucjonizmem, że

nie ma sprzeczności między postępem a religią, że grzechy duchownych nie
naruszają istoty świętości Kościoła. Ale wątpię, czy mówiąc to wszystko,

dotknąłbym istoty rzeczy.
Istnieje tylko jedna prawda religii i jedna prawda niewiary. Tutaj

zaczyna się wszystko i tutaj kończy - prawda, że człowiek nie jest bogiem,
że Bóg jest Bogiem. Gdy człowiek uwierzy, że on sam jest bogiem, wtedy

wszystko będzie dowodem jego niewiary. Gdy człowiek uwierzy, że Bóg jest
Bogiem, wszystko będzie dowodem jego wiary. Gdy zyska pierwszą wiarę, traci

drugą, gdy traci pierwszą - zyska drugą.


16. Wiara i modlitwa

Nie można niczego powiedzieć o wierze, co nie byłoby jednocześnie
powiedzeniem czegoś o modlitwie. Modlitwa to żywy oddech wiary.

Istnieją obecnie wśród ludzi rozpowszechnione dwa sposoby przeżywania
modlitwy i stąd dwie formy modlitwy. Pierwszą formę stanowi modlitwa

wyizolowana. Przez sześć dni tygodnia człowiek topi się w zajęciach
codzienności. Niedziela przynosi z sobą czas na modlitwę. Modlitwa pojawia

się wtedy niby oaza na pustyni: otoczona świeckimi pracami, interesami,
zainteresowaniami, wyizolowana z konkretnego życia; jest rezultatem

protestu, walki, napięcia, które człowieka wyrywa z niepobożnej
codzienności.

Drugi typ modlitwy stanowi modlitwa integralna. Nie ma w modlitwie tej
radykalnej przepaści między codziennym życiem i niedzielnym modlitewnym

słowem. Życie przenika modlitwa, a modlitwa życie. Życie i modlitwa
stanowią nierozerwalną całość.

W jaki sposób jest możliwa modlitwa integralna?
Aby sobie to uprzytomnić, popatrzmy bliżej na pewne elementarne prawdy

religijne. To nie jest prawda, że tylko człowiek jest zdolny do modlitwy.
Istnieje prócz modlitwy ludzi również modlitwa świata. I w ludziach również

- oprócz modlitwy słowa - istnieje modlitwa czynu, konkretnego życia. Świat
modli się nieustannie tym, że jest, i tym, że jest taki, a nie inny.

Spójrzmy na skomplikowany mechanizm działania elementarnej komórki żywego
organizmu, na jej zadziwiająco złożoną budowę i prostą, zrozumiałą

działalność. To, że ona jest, i to, że jest taka, a nie inna, że działa
wedle nadanych jej praw - to jest jej modlitwą chwały. I tak jest z każdą

cząstką otaczającego nas świata. Istnieje modlitwa wirujących elektronów,
istnieje modlitwa uciekającego z szaloną szybkością małego kosmosu w

nieskończoną przestrzeń wszechświata, modlitwa rozkwitającego z wiosną

background image

kwiatu jabłoni, modlitwa motyla, który żyje jedną dobę, i modlitwa

wieczności, która otacza wszelki czas. Rytm maszyn, które służą
człowiekowi, rytm biegnących promieni świetlnych, rytm życia i rytm śmierci

- to wszystko jest najprawdziwszą modlitwą, w atmosferze, w której
nieustannie żyjemy.

Pisał kiedyś św. Franciszek: Pochwalony bądź, Panie, przez naszą siostrę
ziemię, która nas żywi i chowa, i rodzi różne owoce, barwne kwiaty i zioła.

Trzeba, aby człowiek wgłębił się w świat. Trzeba, aby odkrył modlitwę
świata. Trzeba, aby w modlitwie świata dojrzał Boga Stwórcę świata.

Istnieje też swoista modlitwa człowieka, inna niż modlitwa słowna. Jest
to modlitwa ludzkiego czynu. Modlitwa czynu to modlitwa życia zgodnego z

wolą Bożą. Lekarz, który ratuje człowieka, sam narażając się na
niebezpieczeństwo śmierci, modli się swą umiejętnością i swą odwagą.

Robotnik naprawiający tor kolejowy modli się swym trudem fizycznym i swym
zmęczeniem. Wszystko, co człowiek robi zgodnie z wolą Bożą, przynosi Bogu

chwałę i jest autentyczną modlitwą.
Modlisz się nawet wtedy, gdy stoisz w ogonku, aby posłużyć drugim.

Modlisz się trudem swego przygotowania do egzaminu. Modlisz się rozmową
pożyteczną z bliźnim. Swą pracą, wypoczynkiem, uśmiechem, czesaniem dziecku

włosów i sadzeniem drzew na skwerze, by na świecie było piękniej. Modlisz
się wtedy, gdy zwalczasz pokusę do grzechu, nienawiści. Bóg jest ukryty w

modlitwie twego codziennego trudu. Trzeba nam odkryć Boga w modlitwie
ludzkiego czynu.

Czym na tym tle jest nasza modlitwa słowa, którą przynosimy Bogu w tej
chwili? Tylko człowiek może ofiarować Bogu słowo i w słowie zamkniętą myśl.

Bo tylko człowiek posiadł umiejętność tworzenia słów i zamykania w nich
znaczeń. Tylko człowiek jest istotą duchową. Przez słowo składa człowiek

Bogu hołd ducha, hołd wolności, hołd rozumu. Jest to najdoskonalsza forma
modlitwy, bo wymaga, aby modlący miał w sobie doskonałość ducha. W

modlitwie słowa duch ludzki składa hołd Bogu. Istnieje modlitwa świata
materii, istnieje modlitwa ludzkiego czynu. Gdyby zabrakło modlitwy słowa,

w powszechnej harmonii modlitw nastąpiłby pewien zgrzyt, dysonans i pustka.
Człowiek miałby grzech, bo byłby sprawcą tego zgrzytu. Rozumiemy teraz

lepiej, dlaczego etyka chrześcijańska twierdzi, że kto się nie modli, ten
grzeszy.

Powiedziałem na wstępie, że istnieją dwie postacie modlitwy: modlitwa
wyizolowana i modlitwa integralna. Modlitwa integralna to nic innego jak

wiara i słowo. To wiara, że Bóg jest w modlitwie świata i w modlitwie twego
ludzkiego czynu. To słowo, którym włączysz swego ducha w powszechną

modlitwę świata.
Gdy przychodzisz do kościoła, nie sądź, że robisz rzecz nadzwyczajną i

dziwną, rzecz, która stanowi oazę na pustyni bezbożności twego codziennego
życia. Że to wymaga napięcia nerwów, nastroju, oderwania od świata. Robisz

rzecz normalną i powszechną. Po prostu tylko się włączasz. Do naturalnej
modlitwy istnienia, życia, śmierci, ludzkiego czynu - dołączasz swego

ducha. To jest najprostsza, najbardziej naturalna i pospolita rzecz.



17. W Bogu pokłada się nadzieję

Z niezwykle bogatego zespołu zagadnień dotyczących stosunku człowieka do
Boga omówiliśmy dotychczas zagadnienia wiary religijnej. Pozostaje jeszcze

do omówienia zagadnienie nadziei i miłości. Zatrzymamy się teraz na sprawie
religijnej nadziei.

Przede wszystkim musimy sobie uświadomić, że zawsze żyjemy jakąś
nadzieją. Ważne jest tutaj słowo: żyjemy nadzieją. Oto życie nasze

przeniknięte jest nadzieją niby światłem, które rozszerza horyzont widzenia
i umożliwia wszelki celowy ruch w przyszłość. Ono życiu udziela życia.

Oto przygotowujemy się do egzaminu. Mijają dni, noce, krótkie przerwy na
jedzenie, sen, obowiązki religijne. Co kryje się u dna podjętego trudu?

Nadzieja, że kiedyś ten egzamin zdamy. Bez tej nadziei nie otwieralibyśmy

background image

książki. Ale mieć nadzieję, że zdamy egzamin, możemy tylko dzięki jeszcze

bardziej podstawowej nadziei. Będzie to nadzieja ukończenia studiów,
głębiej: spełnienia własnego powołania życiowego, jeszcze głębiej: sensu

życia w ogóle. W ten sposób jedna nadzieja zapuszcza korzenie w drugą
nadzieję i tak aż do dna. Przypuśćmy, że nadzieja zdania egzaminu była

złudzeniem. Oblaliśmy egzamin, wtedy pozostaje nam jeszcze inna nadzieja:
ukończenie innych studiów. Gdyby i to odpadło, pozostanie jeszcze nadzieja

zrealizowania innego powołania życiowego, jakiegoś dalszego sensu życia. A
gdyby z nas, jak łuska po łusce, odpadła nawet ostatnia nadzieja, wtedy

popadlibyśmy w rozpacz. Stanęlibyśmy całkowicie pokonani, niezdolni do
życia, ruchu. Brak nadziei to rozpacz. Iskra nadziei, choćby niewielka, to

ruch, życie, moc do podejmowania trudów.
Żyjemy nieustannie jakąś nadzieją. U dna nadziei cząstkowych spoczywa

podstawowa nadzieja, nadzieja tego, że ma sens wszelka nadzieja cząstkowa.
Jest to ostatecznie nadzieja religijna. Jej to poświęcimy dzisiejszą

rozmowę. Zapytamy, z jakiej sytuacji wyrasta nadzieja i do kogo ona
ostatecznie się kieruje.

Student, który ma świadomość, że czeka go egzamin, żyje tym samym w
sytuacji pewnej próby życiowej, z której pragnie się czym prędzej wyzwolić.

Zakochany, czekający na chwilę, w której jego miłość znajdzie przychylne
przyjęcie, przeżywa próbę oczekiwania, niepewności, lęku. Wszelka nadzieja,

nawet ta drobna, kładąca się blaskiem na każdym konkretnym czynie
człowieka, wyrasta z jakiejś życiowej próby i jest odpowiedzią na tę próbę.

Dopóki jest człowiek przekonany, że nie przegrał ostatecznie sprawy, dopóty
żywi w sobie nadzieję jako zadatek przyszłego ostatecznego zwycięstwa nad

sytuacją.
Są różne próby życiowe. Są różne sytuacje próby. Oprócz próby

cierpliwości, oprócz próby miłości, której trzeba być wiernym, i próby
wytrwałości, którą trzeba pokonać słabość, istnieje próba życiowego sensu.

W ogóle samo życie jest sytuacją próby. U korzeni małych prób leży wielka
próba życia jako takiego. Próba istnienia, sensu, pewności. A może życie

nie ma najmniejszego sensu? Może wraz z życiem nie ma sensu nasz egzamin i
nasza miłość, i nasza wierność ideałom? Może to nie ma sensu, że usiłuję

być uczciwym? Może to wszystko jedno, czy człowiek stanie po stronie
diabła, czy po stronie Boga? Może dobro i zło to tylko fantazja, miraż,

złudna fata morgana?
Kto przeżyje cały sens tych pytań, ten zobaczy w całej jaskrawości

tragizm ludzkiego istnienia. Ten zobaczy w głównych zarysach swą własną
życiową próbę. Nie próbę siebie jako studenta, jako zakochanego, ale próbę

siebie jako człowieka. Wszelka nadzieja jest odpowiedzią na sytuację próby.
Nadzieja religijna jest odpowiedzią na próbę ludzi jako ludzi. Oto skąd się

ona w końcu bierze.
Drugi aspekt nadziei stanowi to, ku komu się ona kieruje. Uprzytomnijmy

sobie sens zdania: "W tobie pokładam swą nadzieję". Brzmi ono zaiste
tragicznie i jakoś bezradnie, ale równocześnie jest pełne ufności i

nieśmiałej, delikatnej, jak wszystko, co ludzkie miłości. Student pokłada
swą nadzieję w uczciwości egzaminatora. Zakochany - w wierności drugiej

strony. Nadzieja zawsze zmierza w kierunku jakiejś osoby. A nadzieja
religijna, ta, która ożywia wszelką cząstkową nadzieję - dokąd zmierza ta

nadzieja? Gdy zrodzi się w człowieku świadomość, że jest w sytuacji próby i
że w tej sytuacji jest w końcu bezradny, bo nie wszystko od niego zależy,

wtedy też rodzi się w nim nadzieja boska: "W Tobie, Boże pokładam swą
nadzieję... W ręce Twoje oddaję..." Co człowiek oddaje? Sens swego życia.

Oddaje Temu, kogo wybrał. A wybrał Boga, nie szatana. Wraz z tym pokładam w
Bogu ostatecznie wszelkie cząstkowe nadzieje. Zatem tę nadzieję egzaminu,

miłości, nadzieję tego, że ma sens każde moje spotkanie z ludźmi, mój dzień
i moja noc, mój uśmiech i mój płacz. Nadzieja swym naturalnym ciężarem

zmierza w stronę Boga. Kto straci nadzieję najbardziej zasadniczą i
podstawową, ten straci wszelkie cząstkowe nadzieje. Popadnie w rozpacz.

Będzie niezdolny do ruchu, wzrostu. W samym rdzeniu zostanie dotknięty
przez śmierć. Utrata nadziei to początek śmierci.

Na koniec tylko jeszcze jedno. Jesteśmy ludźmi wierzącymi. Wierzymy
zatem, że jest Bóg, że dusza ludzka jest nieśmiertelna, że Bóg tak umiłował

świat, iż Syna swego dał, że Bóg powołał nas do życia, że każdemu dał

background image

szczególną misję życiową. Wierzymy także, że włos z głowy człowieka nie

spadnie bez wali Ojca, który jest w niebie. Nasza sytuacja próby jest nam
nadana przez Boga. Nadzieja, która z niej wyrasta, zmierza ostatecznie w

stronę Boga.
Gdybyśmy utracili nadzieję, sugerowalibyśmy Bogu, że skłamał, że nie

umiłował świata, że nie dał nam niczego, że wszystko jest absurdem.
Sugerowalibyśmy Bogu, że nie jest Bogiem, lecz szatanem. Mielibyśmy wtedy

grzech. Rozumiemy teraz lepiej, dlaczego etyka chrześcijańska twierdzi, że
utrata nadziei jest grzechem.



18. Miłuj Boga nade wszystko


Kilka dni temu zwierzyłem się komuś, że mam mówić o miłości Boga.

Usłyszałem odpowiedź: "I tak nie powiesz nic nowego".
To prawda, należy wątpić, czy komukolwiek uda się w przyszłości

powiedzieć na temat miłości coś naprawdę nowego. Jeżeli jednak jesteśmy z
góry skazani na powtarzanie starych prawd, wróćmy myślami do najbardziej

odległych źródeł mówiących o miłości Boga. Natrafimy tam na biblijną
opowieść o Abrahamie i Izaaku.

Bóg zechciał - głosi opowieść - wypróbować wierność Abrahama i zażądał od
niego ofiary z jedynego syna - Izaaka. Abraham przeżywa dramatyczny

konflikt. Konflikt stawia go w sytuacji osoby absolutnie samotnej. Jest
tego typu, że nikt nie może mu pomóc w jego rozwiązaniu. A może głos Boga

nie jest głosem Boga? Może jest to głos jego rozpalonej wyobraźni, może
jest to głos złych duchów? Abraham musi wybrać sam. Wynik biblijnego

dramatu jest nam znany. Bóg przez anioła powstrzymuje rękę ojca i ofiary
nie przyjmuje.

Spróbujmy wniknąć w psychologiczny aspekt sytuacji Abrahama. Co przeżył
Abraham od chwili, gdy Bóg postawił go w stan próby, do chwili, gdy

sytuacja jego znalazła pozytywne rozwiązanie? W jaki sposób miłość
przezwyciężyła wszelką próbę? Pierwsze pytanie, jakie tutaj powstaje, to

pytanie, czy Bóg miał prawo żądać takiej ofiary od Abrahama? Ofiary z tego,
co dla Abrahama było najbardziej cenne, to jest jego własnego syna. Ale

pytanie to jest pytaniem człowieka współczesnego, który przyzwyczaił się do
matematyki w dziedzinie miłości. Abraham tego pytania nigdy by na serio

sobie nie postawił. Przecież syna miał od Boga. Zresztą coś innego jeszcze
wchodziło tutaj w grę. Dla człowieka, który miłuje, problem ofiary nie

istnieje jako problem, ponieważ jego miłość nieustannie żyje jako spalająca
się ofiara. Czym byłaby miłość bez ofiary? Wiązką sentymentów, które mogą

wzruszać, ale nie potrafią przeistoczyć człowieka. Zakochany czeka na
kochającą, chociaż jest zimno i pada deszcz. Nikt tu konieczności stania na

deszczu nie kwestionuje; przecież każdy zakochany by to zrobił. Co najwyżej
można się tylko dziwić temu, że po świecie chodzą jeszcze tacy romantycy.

Chrystus pyta Piotra: "Miłujesz Mnie więcej aniżeli ci?" A Piotr odpowiada:
"Ty wiesz, że Cię kocham" (J 21, 15). A zatem bierz mój ciężar na własne

barki. Bóg zwraca się do Abrahama: "Miłujesz mnie więcej niż rodzinę,
święty spokój, własnego syna? A zatem daj dowód tej miłości, oddając go w

ofierze. Stój na słocie. Bierz mój ciężar. Oddaj syna". To są logiczne
następstwa wszelkiej miłości.

Miłość skazuje człowieka na ogołocenie, rezygnację, na przedsmak jakiegoś
unicestwienia. Miłość jest swoistą formą oddawania człowieka w niewolę,

tyle, że słodką. I dlatego właśnie Abraham nie dziwi się, lecz rozumie
sedno sprawy. Wie, że człowiek miłujący każdym nerwem swego ciała i każdym

odruchem serca musi być zawsze przygotowany na ofiarowanie wszystkiego,
czym jest i co posiada. Ale do tego dołącza się jeszcze wiedza, którą

Abraham troskliwie przechowuje w pamięci. Abraham wie, że jego trudna
miłość Boga jest jedynie prostym odwzajemnieniem się za miłość, którą Bóg

mu pierwej ofiarował. Bóg zawarł z Abrahamem przymierze. Bóg Abrahamowi
obiecał, że jego ród rozmnoży się na ziemi jak gwiazdy na niebie. Miłość

stworzenia do Stwórcy jest zawsze tylko wdzięcznością. I to naraz, nagle
oddaj syna, pokaż, jak mnie miłujesz. W tej chwili trzeba, aby Abraham

uwierzył Panu Bogu. Musi się zdobyć na bezwzględne zaufanie. Zaufanie wbrew

background image

ojcowskiemu sercu i wbrew rozumowi. Abraham musi rzucić się w absolutne

ciemności, w których nie tli się żadna iskra nadziei popartej rozumowymi
racjami. Wiara, zaufanie, oddanie siebie w miłości to są zwykłe codzienne

sprawy, to jest chleb powszedni wszelkiej miłości. Wierzę ci, mam do ciebie
zaufanie, nawet wtedy, gdy pryskają wszelkie rozumowe racje. Miłość zawsze

wierzy, wierzy heroicznie.
I wreszcie moment trzeci. Zwróćmy uwagę na rozwiązanie dramatu. Na

początku całe zagadnienie przedstawiało się Abrahamowi jako alternatywa:
albo, albo. Bóg albo syn. Albo kochasz syna i jesteś wrogiem Boga, albo

kochasz Boga i jesteś wrogiem syna. Tymczasem rozwiązanie problemu jest
inne: będziesz miłował syna, bo miłujesz Boga. Człowiek ma właściwie tylko

jedną miłość, miłość Boga. Jeżeli tą miłością nie obejmuje ludzi, którzy są
dziećmi Boga, ani Boga naprawdę nie miłuje, ani człowieka. Bóg uczy

człowieka miłości dogłębnej, obejmującej wszystko.
W ten sposób stało się, że o miłości nie powiedziałem nic nowego.

Wskazałem rzecz starą, którą od początku do końca przeżył już stary
Abraham. Że miłość jest związana z ofiarą, że wiąże się również z

zaufaniem, że trzeba by była powszechna. I ubocznie, że miłość Boga to jest
sprawa bardzo trudna, choć bardzo podstawowa.

Ale co my na to? Co na to my, ludzie XX wieku, ludzie wieku elektronów i
komór gazowych do spalania niemowląt? Co my mamy robić z naszą miłością

Boga? Miłość Boga to sprawa, którą człowiek wypracowuje w sobie przez całe
życie. Miłość Boga dojrzewa w nas jak ziarno, jak owoc, jak wszystko, co

żyje i rośnie.
Miłość Boga żąda ofiary. Przyjdzie chwila, że będziesz musiał w imię

miłości Boga porzucić może małą, może wielką rzecz, ale zawsze rzecz cenną,
jakieś "dziecko" drogie twemu sercu. Miłość wymaga ofiar. Miłość wymaga

zaufania, wiary. A zatem będzie w twoim życiu wszystko ciemne. Żadnej rady,
żadnej pociechy, żadnej wiedzy. Będzie mozolna droga na górę ofiarowania.

Zupełna ciemność. Miłość zażąda rzucenia się w ciemność. Wydawać ci
się będzie, że to już koniec, a potem przyjdzie rozwiązanie. Ważne jest

tylko, by człowiek chciał rzucić się w ciemność. Izaak wrócił do Abrahama -
wróci i do ciebie. Cokolwiek było dobre i zostało dla Boga ofiarowane,

wróci do ciebie. Bóg nie jest skąpy. Oddaje więcej, niż bierze. Miło¦ć,
którą ofiarujesz Bogu, jest z konieczności tylko wdzięcznością.



19. Miłuj samego siebie

To, że każdy człowiek miłuje siebie samego, nie budzi niczyich
wątpliwości. Wątpliwości pojawiają się dopiero, gdy idzie o zagadnienie

źródeł miłości do samego siebie i zagadnienie zakresu tej miłości do samego
siebie. Przede wszystkim natrafiamy na instynkt samozachowawczy. Zmierza on

do tego, by człowieka utrzymać w istnieniu i zapewnić ciągłość ludzkiemu
gatunkowi. Instynkt samozachowawczy wiąże nas biologicznymi więzami z

życiem. On to wyznacza nasze umiłowanie snu i jawy, nasze przywiązanie do
pokarmu i do przyjemności, on wzbudza w nas lęk przed śmiercią i przed

cierpieniem. To wszystko jest w nas mocne i ślepe zarazem, właśnie
instynktowne. Instynkt żąda istnienia za wszelką cenę i bez żadnego

warunku. Ale jest jeszcze inny przejaw miłości do samego siebie.
Powiedziano o człowieku, że on, aby, istnieć, musi się rozwijać. Ktokolwiek

wykroczy poza prawo powszechnego rozwoju, tego życie wyeliminuje z gry,
postawi na bocznym torze i skaże na powolne umieranie. Rozum człowieka

nieustannym wysiłkiem dąży do osiągnięcia takiej doskonałości, która
pozwoli mu na zdobycie prawdy o życiu i o świecie. Wola człowieka wciąż

mężnieje, pokonując napotkane przeszkody i w ten sposób coraz radykalniej
uniezależnia się od ślepych popędów. Także ludzkie przywiązanie do radości

dojrzewa z wiekiem: od przywiązania do zabawki poprzez przywiązanie do
sukcesu, aż do zatopienia się w Bogu. Wszystkie te przejawy stawania się

człowieka mają swe źródło w miłości siebie. Wtedy tylko można podjąć trud
stawania się, jeżeli się siebie umiłowało.

Ale istnieje jeszcze bardziej zasadnicze źródło owej miłości: jest nim

background image

miłość Boga do nas. To, że Bóg nas miłuje, jest faktem poświadczonym przez

nasze własne istnienie. Gdyby nas Bóg nie miłował, nie istnielibyśmy w
ogóle. Bóg miłuje każdego z nas tak, jakby poza nami nie było na świecie

żadnego innego człowieka. I ten fakt, fakt Bożej miłości ku nam, jest tym
najbardziej podstawowym źródłem naszej miłości do siebie. Bóg nie może

miłować nicości. Gdyby nie było w nas ani odrobiny dobra, gdybyśmy byli
sami nicością, Bóg nie miłowałby nas. Lecz On nas miłuje, dowodem tego jest

nasze własne istnienie. Skoro jesteśmy miłowani, jesteśmy czymś. W ten
sposób wiara, że jesteśmy przez Boga miłowani, że w Jego oczach jesteśmy

czymś, ta wiara staje się ostatecznym źródłem chrześcijańskiej miłości
samego siebie. Mamy miłować siebie, bo Bóg nas miłuje. W ten sposób u

rdzenia człowieka leży miłość Boga ku człowiekowi. Stąd rodzi się ludzka
miłość do siebie samego. Ta z kolei przejawia się w różnych formach i pod

różnymi postaciami: poprzez instynkt i poprzez potężny pęd do rozwoju. Lecz
ludzka miłość do samego siebie może niekiedy ulegać degeneracji i wtedy

przyjmie postać ubóstwiania siebie lub nienawiści do siebie.
Dziesięciu uzdrowionych trędowatych. Idą ukazać się kapłanom. I tylko

jeden wraca, by podziękować Chrystusowi za uzdrowienie. Dziewięciu
uzdrowionych jest przekonanych, że uzdrowienie nastąpiło dzięki ich

prośbie, a nie dzięki łasce Chrystusa, że zatem nie ma powodu do
wdzięczności. Człowiek wierzy, że sobie i tylko sobie zawdzięcza swoje

szczęście. Znalazł miłość na drodze swego życia - wierzy, że on jest jej
sprawcą. Zbudował rakietę kosmiczną - wierzy, że tylko jego geniusz jest

budowniczym rakiety. Potrafił zdobyć się na przebaczenie krzywd - wierzy,
że on jest cały święty i dobry, bez Boga.

Ubóstwienie człowieka polega na tym, że człowiek nie wierzy w łaskę
uzdrowienia z trądu, łaskę znalezionej miłości, w łaskę rakiety kosmicznej,

łaskę zdolności do przebaczania. Natomiast wierzy, że on sam jest na miarę
Boga. Wtedy to miłość własna nabrzmiewa w człowieku na miarę schorzenia.

Już nie jest miłością siebie, ale ubóstwianiem siebie.
Lecz oto drugie zniekształcenie miłości do samego siebie: Judasz. Gdy

Judasz zobaczył, że Chrystusa skazano na śmierć, przeżył wstrząs. W tym
momencie znikły w nim resztki szacunku dla samego siebie, popatrzył na dno

swej duszy, która odtąd miała być na wieczne czasy naznaczona piętnem
zdrajcy Syna Bożego i zobaczył samo błoto. Błoto należy unicestwić. Judasz

popełnił samobójstwo.
Gdy człowiek straci resztki miłości do samego siebie, wtedy wydaje mu

się, że jest tylko błotem. Gubi się również wtedy szacunek dla samego
siebie. Ciemność ogarnia duszę.

Dlaczego tak nie można? Dlaczego Judaszowi nie wolno było tak umierać,
dlaczego nie wolno nam widzieć w sobie samego błota? Bo w ciemności płonie

iskra miłości Boga ku nam. Nawet gdyby człowiek osiągnął dno pogardy dla
samego siebie, Bóg będzie go miłował nadal. Jak długo będzie mu dawał

istnienie, tak długo będzie to znak, że miłuje człowieka, że czeka, że jest
gotów przebaczyć. Ponieważ Bóg ma szacunek dla człowieka, człowiek nie może

tracić szacunku dla samego siebie. Miłość człowieka dla samego siebie jest
złotym środkiem, który znajduje się pomiędzy ubóstwieniem siebie i

nienawiścią do siebie, między pokusą Judasza i pokusą dziewięciu
trędowatych. Ubóstwiać siebie znaczy stawiać siebie na miejsce Boga.

Nienawidzić siebie oznacza odrzucać tę miłość, którą nas Bóg obdarzał.
Prawdziwa miłość siebie znajduje się w pośrodku.



20. Troska o ciało - dzisiaj

Autentyczna miłość siebie samego to także miłość własnego ciała. Co o tej
miłości mówi etyka chrześcijańska? Spośród wielu tekstów Pisma św. opis

stworzenia świata jest jednym z najbogatszych w etyczne treści. Oto
doskonale pamiętamy: Bóg dokonuje stworzenia świata. Po każdym dziele

stworzonym autor biblijny mówi: "I widział Bóg, że było dobre" (por. Rdz
1). Dobra była ziemia, dobre zwierzęta i wreszcie dobre było ciało

człowieka. Co więcej, było także piękne. To dobro i piękno wymaga z natury

background image

miłości. Dobre i piękne ciało człowieka wymaga także miłości i tego

wszystkiego, co z miłością idzie w parze, wymaga troski i szacunku. Może
się spodziewacie, że będę mówił o niebezpieczeństwach, jakie przynosi

przesadna, nieuporządkowana miłość własnego ciała? Nie. Nie będę tu
przestrzegał przed etycznymi konsekwencjami kultu ciała, ironizował na

temat biologizmu, sportu, rytmiki dzieci. Patrząc na was na ulicy, w
kościele w czasie lekcji, jestem przekonany, że nie grozi wam przesadny

kult ciała. My, ludzie zagonieni, ciągle się śpieszący, przemęczeni, my nie
grzeszymy przesadną troską o ciało, grzeszymy raczej niedostatkiem takiej

troski.
W wiekach średnich nieuporządkowana miłość własnego ciała ujawniała się

skłonnością do obżarstwa. Jedzono wtedy dużo i pito dużo. Na dworach
magnackich, i nie tylko tam, zdarzały się wypadki śmierci z przejedzenia.

Ojciec polskiej literatury, Mikołaj Rej, potrafił spożywać za jednym
posiedzeniem średniej wielkości zwierzęta. Wtedy to trzeba było stosować

posty, by powstrzymać epidemię obżarstwa. Dzisiaj niebezpieczeństwo leży
gdzie indziej.

Jeden z publicystów postawił pytanie: Czy wszyscy musimy zwariować?
Pytanie niezwykle aktualne. W Stanach Zjednoczonych przytłaczającą

większość chorych stanowią ludzie chorzy nerwowo. W Szwajcarii około 70%
pacjentów leczących się w ubezpieczalniach to ludzie psychicznie chorzy. We

Francji różnymi nerwicami jest spowodowane 80% absencji w pracy. W Polsce
liczba nerwowo chorych leczących się w szpitalach sięga 40% ogółu pacjentów

szpitalnych. Oczywiście statystyka nie obejmuje tutaj nerwic nie objętych
przez kliniczne leczenie, a takich jest dzisiaj przytłaczająca większość.

To samo obserwujemy w codziennym życiu. Mamy trudności w skupieniu uwagi.
Nawet kazania niedzielne muszą być zwięzłe, krótkie, operujące krótkimi

zdaniami, bo dłuższej frazy nikt ze słuchaczy nie może w całości uchwycić.
Konflikty pojawiają się nieustannie. Brak nam elementarnej zdolności

zapominania uraz. Nie odczuwamy wartości przebaczenia. To znowu jesteśmy
apatyczni. Straciliśmy władzę nad własnymi przeżyciami. Mamy mnóstwo

kompleksów. Utraciliśmy pierwotną zdolność do kochania. Cała miłość
wyładowuje się w prymitywnym erotyzmie. W ocenie świata nie potrafimy

zdobyć się na obiektywizm. Zatracamy poczucie tożsamości z samym sobą. Nie
potrafimy kochać życia. Zniknął gdzieś nasz ludzki instynkt tworzenia.

Skąd się to wszystko wzięło?
Mówimy: winne są czasy, w których żyjemy. Wojny, niepewność jutra,

atmosfera intryg, insynuacji, wizja atomowej zagłady i piekielne tempo
życia związane ze wzrostem automatyki. Winne jest także często fatalnie

prowadzone życie erotyczne. Erich Fromm, słynny filozof amerykański, pisze
o współczesnym człowieku: poddany własnej i cudzej manipulacji, pozbawiony

poczucia własnej osobowości. Brak ten wywołuje głęboki niepokój. Niepokój
powstaje w zetknięciu z otchłanią nicości i jest czymś bardziej

przerażającym niż katusze piekła.
To dziwna rzecz. Ludzie przestali wierzyć w piekło od chwili, gdy sami

sobie piekło zaczęli stwarzać na ziemi.
Czy wszyscy musimy zwariować? To pytanie ciąży nad współczesnością. Gdy

Bóg stworzył człowieka, powiedział, że był dobry i piękny. Ciało człowieka
jest dla człowieka wielką wartością, ponieważ jest narzędziem jego

myślenia, kochania, modlitwy. Człowiek powinien doceniać prawa narzędzia.
Nie może zapominać o elementarnych potrzebach własnego ciała. Oddajcie

ciału to, co mu się należy. Nie mniej, nie więcej.


21. Nasz bliźni jest osobą

Drugi - obok zagadnień stosunku do samego siebie - kompleks problemów
etyki chrześcijańskiej obejmuje wszystko, co dotyczy stosunku do drugiego

człowieka, do bliźniego. Tym sprawom poświęcimy nasze kolejne rozmowy.
W świecie nas otaczającym rozróżniamy rzeczy i osoby. Inaczej

ustosunkowujemy się do rzeczy, a inaczej do osób, ponieważ czymś innym są
pierwsze, a czymś innym drugie.

Co znaczy, że ktoś jest osobą? Przede wszystkim nie używamy tego terminu

background image

"osoba" na oznaczenie roślin lub zwierząt. Zwierzęta mogą co najwyżej był

osobnikami. Tylko ludzie są osobami. Decydujące pod tym względem jest to,
że tylko ludzie są istotami rozumnymi i wolnymi. Rozum sprawia, że człowiek

może poznawać świat takim, jakim ten świat rzeczywiście jest, bez względu
na korzyści, jakie mu przyniesie jego nastawienie do świata. Zwierzę widzi

na świecie tylko to, co służy zaspokojeniu jego bezpośrednich potrzeb,
potrzeb jego życia i jego instynktu. Zwierzę używa świata, człowiek jest

zdolny do podziwiania świata.
Osoba to także wolność człowieka. Wolność jest to zdolność dokonywania

wyboru. Człowiek sam sobie dobiera przyjaciół, doradców, sam dobiera sobie
ideały życiowe i swój życiowy los. Tylko człowiek może chcieć być takim,

jakim jeszcze nie jest, lub nie chcieć być takim, jakim jest.
Rozum i wolność sprawiają, że człowiek nie jest osobnikiem, lecz właśnie

osobą. Człowiek jest istotą niepowtarzalną, jedynym w swoim rodzaju
indywiduum, które w rozumny i wolny sposób może odpowiadać za zwrócone doń

przez Boga wezwanie.
Ponieważ bliźni jest osobą, nasz stosunek do niego nie może być taki,

jaki jest nasz stosunek do rzeczy lub do osobników. Najogólniej mówiąc i
biorąc pod uwagę sytuację najbardziej typową: rzeczy są przedmiotami

naszego używania. Używać czegoś to przede wszystkim chcieć za pośrednictwem
używanych przedmiotów osiągnąć jakiś cel. Rzeczy są narzędziami lub

środkami do osiągnięcia różnych celów. Pióro służy do pisania, obraz służy
do ozdoby pokoju, rakieta do przenoszenia człowieka w przestrzeń kosmiczną.

Używać to także niszczyć rzecz. W trakcie procesu używania rzeczy zostają
zniszczone, zużyte. Gdy zaś cele, którym służyły, zostają już osiągnięte,

rzeczy stają się dla człowieka niepotrzebne i tracą dlań swe dotychczasowe
znaczenie.

Nasz stosunek do bliźnich nie może być taki, jaki jest nasz stosunek do
rzeczy. Człowiek jest osobą, to znaczy, że jest indywiduum wolnym i

rozumnym. Człowiek sam na własną odpowiedzialność wykrywa swoje życiowe
cele, sam trudzi się w doborze środków do ich realizacji, sam w efekcie

decyduje o własnej strukturze. Dlatego człowiek nie może stać się
przedmiotem niczyjego używania. Tę prawdę akcentował Emanuel Kant. Człowiek

nie może być środkiem do osiągnięcia czyjegoś celu. Człowiek może być
jedynie celem działalności człowieka. Nawet gdy ludzie w machinie

społecznej stają się narzędziami władzy, może to mieć miejsce wyłącznie pod
warunkiem, że sami się w wolny sposób tej władzy podporządkowują, dla

wspólnego dobra. Tę prawdę ukazuje Ewangelia, przykazanie miłości
bliźniego.

Odkryliśmy najbardziej podstawową prawdę tego rozdziału etyki, którym
mamy się obecnie zająć, rozdziału o stosunku człowieka do człowieka.

Odkryliśmy prawdę opartą na samej naturze człowieka, to jest na fakcie, że
człowiek nie jest rzeczą, nie jest osobnikiem, lecz osobą. Człowiek

powinien być celem, a nie środkiem lub narzędziem działań dla drugiego
człowieka. Chrystus mówi: "Jeśli kto chce iść za Mną, niech się zaprze

samego siebie, niech co dnia bierze krzyż swój i niech Mnie naśladuje!" (Łk
9, 23). Kto chce. Chrystus nie mówi: "Musisz wziąć krzyż i musisz iść za

Mną". Kto chce. Rezygnujesz z używania ludzi, gdy uznajesz, że bliźni ma
własne drogi życiowe, inne niż twoje, czasami do twoich niepodobne, że

zatem wcale nie musi ciebie naśladować. Rezygnujesz z używania ludzi, gdy
uznajesz, że nikt nie może mieć absolutnej władzy nad drugim człowiekiem, a

więc i ty nie możesz jej mieć. Rezygnujesz z używania ludzi, gdy wierzysz,
że oni tak samo są wolni, rozumni, indywidualni, jak ty. Słowem: człowiek

staje się celem, a nie środkiem twoich działań, jeżeli w głębi duszy
uznasz, że jest takim samym, jak ty człowiekiem. Wymaga on od ciebie

uznania tych samych praw, których dla siebie od niego żądasz.


22. Trzy zasady naszego stosunku do bliźniego

Powiedzieliśmy, że według etyki katolickiej osoba człowieka jest
wartością, że zatem może ona być wyłącznie celem, a nie środkiem naszych

działań. Nie można człowieka używać tak, jak się używa narzędzi, ponieważ

background image

człowiek posiada rozum i sam może odkrywać swe własne cele, ponieważ

posiada przywilej wolności i sam może zmierzać do wytkniętych celów.
Człowiek stanowi autonomiczną jednostkę. Nikt nie jest uprawniony do

wnikania w sferę jego rozumu i jego wolności. Takie jest podstawowe prawo
etyki chrześcijańskiej, prawo, które ostatecznie opiera się na tym, kim

jest człowiek. Z podstawowego prawa etyki chrześcijańskiej o wartości
ludzkiej osoby dają się wyprowadzić pochodne zasady, które bliżej regulują

nasz stosunek do bliźniego.
Pierwsza zasada brzmi następująco: Największym dobrem człowieka i

najpełniejszym rozwinięciem jego osobowości w doskonały sposób jest
świętość. Osoba ma prawo do świętości. W dążeniu do niej realizuje się jej

najgłębsze powołanie.
Fakt ten rzutuje na nasz stosunek do osoby drugiego człowieka. Jeżeli

bliźni ma prawo do świętości, to wszystko, co przeszkadza mu w osiągnięciu
świętości, będzie złem. Nasz stosunek do bliźnich winien więc być taki,

abyśmy im nieśli pomoc, a nie przeszkadzali w ich drodze do zbawienia.
Winniśmy uznać wraz ze wszystkimi konsekwencjami prawo osoby do świętości.

Zasada druga uwzględnia tę okoliczność, że bliźni nasi są w stanie
pewnych potrzeb. Czegoś od nas potrzebują, oczekują, znajdują się w

sytuacji swoistego braku, któremu my mamy zaradzić. Jednemu brak chleba,
drugiemu - prawdy, trzeci jest chory i opuszczony. Są inni, którzy tych

potrzeb nie mają i nie potrzebują nas. Druga zasada będzie brzmiała: Im
większa potrzeba bliźniego, tym większy obowiązek pomocy bliźniemu.

Zasada trzecia uwzględnia jeszcze jedną okoliczność: Są wśród naszych
bliźnich ludzie nam bliżsi i ludzie stojący od nas dalej. Bliżsi to ci na

przykład, którym winniśmy wdzięczność z tej racji, że nam więcej dobra
wyświadczyli; dalsi to ci, którzy nam tego dobra wyświadczyli mniej. Nasz

stosunek do bliźnich nie może pomijać tego faktu. Zwykle rodzice, krewni,
wychowawcy zajmują pierwsze miejsce pod tym względem. Stąd też zasada

trzecia: Im większe więzy wdzięczności w stosunku do bliźnich, tym większy
obowiązek pomocy bliźnim. Gdy matka choruje, obowiązek pielęgnowania spada

najpierw na dzieci, a dopiero potem na sąsiadów.
Takie są trzy zasady regulujące nasz stosunek do bliźnich. Pierwsza

brzmi: Obowiązkiem człowieka jest pomagać bliźnim na drodze do świętości.
Druga: Im większa potrzeba bliźniego, tym większy obowiązek pomocy

bliźniemu. Trzecia: Im bliższe więzy, tym bardziej zniewalający obowiązek
niesienia pomocy.

Współczesny styl życia skłania nas do tego, byśmy przesunęli punkt
ciężkości z zainteresowania sprawami bliźnich na zainteresowanie sobą. W

ten sposób współczesne życie podsyca w nas egoizm. Chrześcijaństwo
odwrotnie. Stawia nas ono w pozycji służby bliźnim.

Praca zawodowa, nauka, rozrywka wtedy mają sens, gdy są powiązane ze
służbą bliźniemu. "Syn Człowieczy nie przyszedł, aby Mu służono, lecz żeby

służyć i dać swoje życie" (Mk 10, 45; por. Mt 20, 28) - mówi Chrystus. W
ten sposób chrześcijaństwo inspiruje naszą miłość do bliźnich. Życie nasze

toczy boje pomiędzy dwoma przeciwieństwami: egoizmem tego świata i miłością
innego świata. W codziennych drobnych i wielkich rozstrzygnięciach

człowieka ma się rodzić nieustannie służba bliźnim, która jest wykwitem
naszej miłości.


23. O miłości człowieka do człowieka


Zwróciłem poprzednio uwagę na fakt, że człowiek jest osobą, a zatem nie

może on być środkiem, lecz tylko celem w naszych zamiarach i działaniach.
Celem naszych działań i zamiarów staje się człowiek wtedy, gdy jest

przedmiotem naszej miłości. Aby głębiej zrozumieć czym jest miłość i jaki
jest jej sens, spróbujmy ją wyróżnić od doznań pokrewnych, z którymi jest

ona niejednokrotnie mylona, szczególnie od sympatii, od współczucia.
Nasze zwyczajne i nadzwyczajne stosunki z ludźmi są najczęściej

opromienione naszą sympatią do nich i ich sympatią do nas. Staramy się na
ogół o to, by otaczać się kręgiem ludzi, którzy są dla nas przynajmniej

sympatyczni. I tak przebywamy przeważnie w świecie ukonstytuowanym przez
naszą sympatię. Niekiedy traktujemy ją jako miłość. Na ogół, gdyby nam

przyszło uzasadnić, dlaczego żywimy sympatię do tej osoby, moglibyśmy to po

background image

pewnym namyśle uczynić. Wskazalibyśmy wtedy na niektóre wartości osoby, do

której kieruje się nasza sympatia. Okazuje się, że sympatia zakotwicza się
w takich walorach, jak bystrość umysłu, poczucie humoru, zalety

towarzyskie, niekiedy atrakcyjny wygląd zewnętrzny. W ten sposób daje się
jakoś wytłumaczyć. Okazuje się także, że sympatia nie sięga w sferę

duchowych wartości wyższego rzędu. Gdy spotkamy człowieka o głębokiej
wiedzy lub głębokim życiu religijnym, wtedy sympatia ustępuje miejsca

podziwowi czy uczuciu szacunku. Poza tym zachowuje ona w stosunku do
człowieka swoisty dystans: szanuje cudzą wolność, nie usiłuje niczego

zmieniać, jest statyczna. Gdy człowiek dla nas sympatyczny popada w życiowe
tarapaty, mówimy: "szkoda go", ale na ogół sympatia nie mobilizuje nas

jeszcze do niesienia aktywnej pomocy.
Miłość różni się także od współczucia. Współczucie jest reakcją

emocjonalnej strony naszej osobowości na cudze nieszczęście. Widok smutku,
przygnębienia lub wprost rozpaczy bliźniego powoduje, że powstają w nas

takie same doznania, jakie on przeżywa. Współczuć to znaczy czuć to samo,
co czuje nasz bliźni chwilach życiowych klęsk. Współczuć to znaczy

podzielać jego ból, jego nadzieję wyjścia ze stanu próby lub też brak
takiej nadziei.

Współczucie skłania nas do niesienia pomocy bliźniemu, ale nie skłania
nas do wzięcia na nasze barki brzemienia jego nieszczęścia. Oznacza

wspólnotę emocjonalną z bliźnim, ale nie oznacza wspólnoty w niesieniu
krzyża, który jest źródłem tragedii. Jestem obok ciebie w tym cierpieniu,

jestem w twoim bólu z tobą związany, bo sam czuję ten ból w sobie, ale nie
zmuszaj mnie do tego, bym wziął na swe barki jego źródło, bym rzeczywiście

niósł twój krzyż. Współczucie ma coś z połowiczności właściwej sympatii,
przerasta ją jednak siłą zaangażowania się w cudzy los.

Miłość różni się od sympatii i od współczucia. Różni się przede wszystkim
tym, że jest głębsza. Tamte obejmują jedynie powierzchnię mojej osoby,

miłość przenika mnie całego i zmienia moją życiową postawę. Człowiek, który
dojrzał do przeżycia autentycznego aktu miłości, zmienił zupełnie swe

nastawienie do świata, świat stał się dla niego inny, bo on sam dla siebie
stał się inny. Miłość jest zjawiskiem głębi człowieka, zjawiskiem, które

bezpośrednio wkorzenia się w sferę ludzkiej intymności.
Miłość jest ponadto dynamiczna. Jest dobra i wyrozumiała, ale nie jest

ślepa na wady umiłowanego człowieka; widząc je oczekuje postępu w
dojrzałości i wyzwolenia się z wad. Żąda ona wolności dla umiłowanego,

wolności od krępujących go ograniczeń. Daje nie tylko to, co dawała
sympatia i co dawało współczucie, ale je niewymownie przerasta przez swój

dynamizm. W miłości może dojść do całkowitego zapomnienia o sobie, do
wyzucia się z siebie dla dobra drugiego, w imię wzrastania tego, do kogo

nasza miłość się skierowała.
Miłość do osoby - człowieka zawiera jeszcze jeden moment: Sympatię można

wytłumaczyć wartościami sympatycznej osoby. Współczucie można wytłumaczyć
nieszczęściem cierpiącego człowieka. Miłości nie można niczym wytłumaczyć.

Miłość do osoby, do konkretnej, niepowtarzalnej jednostki ludzkiej jest
zawsze tajemniczym "czymś więcej" niż wartości danego człowieka. Dlatego

stanowi zawsze jakąś łaskę.
Bóg umiłował świat i Syna swego dał nie dlatego, że świat był wart

miłości Boga. Chrystus nazwał Judasza przyjacielem, nie dlatego, by Judasz
był wart tego imienia. O. Kolbe umarł za zupełnie nieznanego człowieka i

jego zupełnie nieznaną sobie rodzinę. Miłość do osoby jest łaską. Łaski nie
da się z niczego wyprowadzić. Powiedzieliśmy poprzednio, że osoba nie może

być narzędziem naszych działań, co najwyżej ich celem. Jest to równoznaczne
ze stwierdzeniem, że podstawowym doznaniem człowieka skierowanym w stronę

drugiego człowieka ma być miłość, a miłość do osoby to znaczy prawdziwa
wola dobra tejże osoby.

Jest niewątpliwie faktem, że każdy z nas przynajmniej raz w życiu zetknął
się z taką miłością. Czasami uświadamiamy sobie nagle, że jesteśmy przez

Boga umiłowani tą właśnie miłością. Pytamy w takich momentach: "Za co? Czy
jesteśmy tego godni?" Nie, nie jesteśmy godni. Nikt nie jest godny miłości

drugiego człowieka, a tym bardziej miłości Boga. Z tym trzeba się pogodzić.
Ale to nas do czegoś zobowiązuje. Za darmo otrzymujemy, za darmo dajmy. Bóg

umiłował nas, nie czekając, aż my go umiłujemy, za nic. My miłujmy ludzi

background image

nie pytając, za co ich mamy miłować. Cała rzecz w tym, by nasza miłość

obywała się bez pytań o nagrodę i cenę.


24. Miłość nieprzyjaciół

"A Ja wam powiadam: Miłujcie waszych nieprzyjaciół i módlcie się za tych,
którzy was prześladują; tak będziecie synami Ojca waszego, który jest w

niebie; ponieważ On sprawia, że słońce Jego wschodzi nad złymi i nad
dobrymi, i On zsyła deszcz na sprawiedliwych i niesprawiedliwych" (Mt 5,

44-45).
Problem miłości do nieprzyjaciół jest centralnym zagadnieniem etyki

chrześcijańskiej, a także centralnym zagadnieniem miłości. Miłość jest
czymś, czego się nie da uzasadnić wartościami umiłowanego przedmiotu,

ostatecznie zawsze stanowi "coś więcej" niż wartość człowieka, ku któremu
się zwraca. Widać to szczególnie jasno w przypadku miłości nieprzyjaciół.

Tutaj miłość kieruje się do człowieka, który dla nas chce złego, zajmuje
miejsce, które normalnie powinna zajmować nienawiść. Dlaczego tak jest?

Jedyne uzasadnienie nakazu takiej miłości leży w naśladownictwie Boga,
który sprawia, że Jego słońce wschodzi nad dobrymi i złymi jednocześnie,

nad świętymi i nad grzesznikami, nad ofiarami obozów i nad twórcami tychże
obozów. Jeżeli chcesz żyć, jak żyje Bóg, kochać jak kocha Bóg, kochaj

nieprzyjaciół. Ale to właściwie nie jest uzasadnienie. To tylko wezwanie do
naśladownictwa.

Spróbujmy teraz wniknąć w ducha miłości do nieprzyjaciół. Zrozumiemy
wtedy, dlaczego zajmuje ona tak szczególne miejsce w etyce

chrześcijańskiej.
Przede wszystkim miłość umożliwia nam poznanie pełnej prawdy o człowieku.

Bo tak już jest w miłości, że będąc czymś darmo danym - pomimo to - szuka
uzasadnienia dla siebie w wartości drugiego człowieka.

Żona, która kocha męża pomimo, ze mąż jest pijakiem, próbuje dokopać się
w nim choć iskry dobra, aby znależć tam punkt zaczepienia dla swej miłości.

Poprzez miłość dochodzimy do głębszego poznania człowieka. Co więcej,
dochodzimy do zrozumienia człowieka. Miłość wszystko zrozumie. Chrystus

powie do Judasza: "Przyjacielu, po coś przyszedł?" (Mt 26, 50). Chrystus
rozumie Judasza tak dogłębnie, że chce mu umożliwić zrozumienie siebie.

Jedynie miłość umożliwia widzenie człowieka w perspektywie prawdy. Ponadto
miłość jest jeszcze życzeniem dobra dla człowieka. Widzenie człowieka w

perspektywie prawdy otwiera nam oczy na głębię człowieka i na jego istotne
metafizyczne potrzeby. Widzi wroga w kategoriach ludzkich. Widzi, jak

bardzo jest biedny i jednocześnie jak bardzo jest wielki, jak bardzo
potrzebuje uleczenia. Miłość życzy mu tego dobra.

I wreszcie moment trzeci. Miłość nieprzyjaciół jest zawsze czymś
heroicznym, co wynosi człowieka ponad samego siebie. Oznacza siłę ducha.

Wyprowadza nas z ciasnego podwórka wyłącznie naszych spraw i kłopotów.
Opanowuje naturalną żądzę zemsty. Wykorzenia, aż do ostatecznych granic,

egoizm. Dlatego jest ostatecznym wykwitem chrześcijańskiego życia.
Te trzy elementy: widzenia człowieka w prawdzie, życzenia dobra

człowiekowi, heroizm w opanowaniu siebie - sprawiają, że miłość
nieprzyjaciół zajmuje centralne miejsce w etyce chrześcijańskiej. Zarzuca

się czasami takiej koncepcji etyki, że jest bezradna wobec zła pleniącego
się w świecie. Przeciwstawia się jej rzekomo bardziej dynamiczną koncepcję:

za uderzenie - uderzenie, za policzek - policzek. Takie ujęcie sprawy
wydaje się czystym nieporozumieniem. Jeśli za zło będziemy płacić złem, to

kiedyż na świecie będzie koniec zła? Jeżeli na obrazę odpowiem obrazą,
kiedyż będzie koniec kłótni? Jeżeli na krzywdę odpowiem krzywdą, kiedyż

będzie koniec krzywdy? Jeżeli na hałas sąsiada odpowiem wzmożonym hałasem i
jeżeli on podwoi swój hałas, a ty znowu, kiedyż będzie koniec awantury?

Ktoś kiedyś musi powiedzieć - dość. Ktoś kiedyś musi zatrzymać w swym
wnętrzu nieszczęsne koło zła. Ktoś kiedyś musi odpowiedzieć miłością na

nienawiść.
Chrystus chce, aby czynili to chrześcijanie, by po tym ich rozpoznawano.

background image


25. O nienawiści: "Komu bije dzwon"


Zaprzeczeniem miłości do osoby, lub lepiej: przeciwieństwem miłości do

osoby, jest nienawiść. Mówić o nienawiści jest, być może, prościej niż
mówić o miłości, zwłaszcza mówić o nienawiści, która kieruje się przeciw

ludziom niewinnym. Przynajmniej nie ma potrzeby uzasadniać, że jest
nieetyczna. Lecz nie zawsze rzecz jest tak oczywista. Bo nienawiść,

podobnie jak miłość, niejedno ma imię. Zatem na wstępie musimy wytropić
przynajmniej niektóre imiona zamaskowanej nienawiści.

Sprawa jest najzupełniej prosta, gdy idzie o nienawiść człowieka do tego,
co złe, niesprawiedliwe, co grozi zniszczeniem i odbiera ludziom nadzieję.

Kiedy Chrystus wszedł do świątyni i zobaczył w niej handel zamiast
modlitwy, uniósł się gniewem, siłą przepędzając lichwiarzy. Jest gniew,

który powstaje na widok świątyni skalanej lichwą, na widok błota rzuconego
w obraz Rubensa. Gniew z powodu zła i nienawiść powstałego zła, rodzące się

wtedy w człowieku, świadczą o wewnętrznej sile człowieka. Świadczą o jego
umiłowaniu dobra i świętości. Człowiek nie walczyłby z lichwą w domu

modlitwy, gdyby nie miłował Boga i nie cenił modlitwy. Jest zatem
nienawiść, która wypływa z głębi ludzkiej miłości do tego, co święte i

najcenniejsze, która wypływa z głębin ludzkiej miłości, do tego, co
szlachetne i godne: jest ona drugą twarzą miłości. Nienawiść zwrócona

przeciwku złu jest prawem i obowiązkiem człowieka. Inaczej ma się sprawa z
nienawiścią do człowieka, do osoby. "A Ja wam powiadam: Każdy kto się

gniewa na swego brata, podlega sądowi" (Mt 5, 22). Kto chce mieć swe
miejsce w świecie Chrystusa, nie może nienawidzić osoby. To proste i

oczywiste. Ale nienawiść niejedno ma imię.
Na gruncie Ewangelii spotykamy nienawiść faryzeuszów do Osoby Chrystusa.

Jest jakaś nić wspólnoty pomiędzy nienawiścią świata do Chrystusa, a
nienawiścią, która płynie przez historię ludzkości i zwraca się przeciwko

osobie każdego człowieka, a zatem i przeciwko nam. Nienawiść faryzeuszów to
była wielka nienawiść. Kazała im dzień po dniu tropić Chrystusa, kazała im

gotować ciągle nowe zasadzki, aż do ostatecznego zniszczenia. Była
płomieniem, który spędzał sen z oczu nienawidzących, który zżerał ich siły.

Była niewidoczną więzią łączącą los nienawidzonego z losem nienawidzących.
Ktokolwiek znalazł się w kręgu tej wielkiej nienawiści, znalazł się w

świecie walki i zniszczenia. Wszystko jedno, czy to było tam, w Palestynie,
czy to jest tu, teraz, w twoim świecie, w twoim biurze, w twojej rodzinie.

Ruiny są podobne wszędzie. Straszliwa pasja niszczenia człowieka jest
potworem narodzonym z wielkiej nienawiści. Jej dziełem jest krzyż na

Golgocie. W jego cieniu, w podobny kształt układają się ruiny i zgliszcza
ludzi podobnie zniszczonych.

Oprócz wielkiej nienawiści istnieje mała nienawiść. Obok nienawiści
faryzeuszów istniała zimna obojętność Piłata. Piłat był zbyt mierny, by móc

nienawidzić kogokolwiek, i zbyt tchórzliwy, by wiązać swój los z losem
człowieka znienawidzonego przez innych. A przecież sam przyłożył rękę do

krzyża, który stanął na Golgocie. Krzyż był dziełem wielkiej i małej
nienawiści. W historii świata wszystko to znajduje swoje powtórzenie. Obok

wielkiej nienawiści przywódców istnieje zimna obojętność wykonawców. Wokół
nas żyje świat obojętny na sprawy człowieka. Kogo to obchodziło, że umierał

Chrystus? Kogo to obchodzi, że umiera człowiek? Obojętność nie atakuje
nikogo. Obojętność jest zbyt leniwa, by planować zasadzki na ludzi, i zbyt

wygodna, by porzucać domowe pielesze dla ratowania ludzi. Ale obojętność
zabija tak samo. Obojętność to także nienawiść, ale nienawiść w wydaniu

miernot ludzkich, których nie stać na siłę. Krzyż Chrystusa był dziełem
wielkiej nienawiści faryzeuszów i małej nienawiści Piłata.

Istnieje nienawiść i gniew sprawiedliwy: nienawiść do tego, co złe, w
imię tego, co dobre. Ale nie istnieje sprawiedliwa nienawiść do człowieka.

Gdy Chrystus znalazł się w świecie nienawiści, jaki dlań zgotowali
faryzeusze, to wraz z Nim znalazło się w świecie nienawiści Jego dzieło,

Jego powołanie, sens Jego ofiary, a poprzez to każdy z nas. Poprzez
nienawiść do Chrystusa nienawiść sięgała jakoś każdego z nas. Tak było

obiektywnie. Zniszczyć Chrystusa, znaczyło zniszczyć także mnie. Nie pytaj

background image

zatem, komu bije dzwon nienawiści. Bo tak jest zawsze z nienawiścią: nie ma

nienawiści, która by sięgała twego bliźniego, nie sięgając jednocześnie
ciebie. Zagrożenie człowieka na drugiej półkuli jest zagrożeniem każdego z

nas. A poprzez każdego z nas jest zagrożeniem Chrystusa, który zamieszkał w
człowieku. Nie pytaj zatem, komu bije dzwon. Dlatego to: "Nikt nie może

dwom panom służyć" (Mt 6, 24). Dlatego to: "Kto nie jest ze Mną, jest
przeciwko Mnie" (Mt 12, 30). Nie można jednych ludzi miłować, a innych

nienawidzić. Wtedy nienawidzi się wszystkich. Nie pytaj zatem nigdy, komu
bije dzwon nienawiści. Zawsze bije on tobie.



26. Jestem chrześcijaninem

Jako chrześcijanin jestem obecny w świecie. Ta moja obecność w świecie ma
mieć charakter chrześcijański.

Co bliżej znaczą te sformułowania?
Jako pierwsze zagadnienie staje przed nami sprawa apostolstwa w

środowisku w którym się znaleźliśmy.
Na kartach Ewangelii spotykamy wzór apostołowania w osobie Jana

Chrzciciela. Chrystus powiedział swoim uczniom: "Wy jesteście światłem
świata. Nie może się ukryć miasto położone na górze. Niech świeci wasze

światło przed ludźmi, aby widzieli wasze dobre uczynki i chwalili Ojca
waszego, który jest w niebie" (Mt 5, 14.16).

Zanim słowa te zostały wypowiedziane przez Chrystusa, stały się
rzeczywistością w osobie św. Jana Chrzciciela.

Są dwa elementy składowe apostolstwa: dobre czyny i dawanie świadectwa
słowem. Obydwa elementy wymagają bliższego rozpatrzenia.

"Tak niech świeci wasze światło przed ludźmi, aby widzieli wasze dobre
uczynki" (Mt 5, 16). Chrystus nawiązuje w tych słowach do sprawy niezwykłej

wagi. Dobry czyn w pełnym, pierwotnym znaczeniu tego słowa to czyn, w
którym wyładowuje się zasadnicze powołanie człowieka do tworzenia

rzeczywistości, tworzenia bytu, tworzenia dobra, bo każdy byt jest dobry.
Człowiek nie może wkraczać w świat jak w zwierciadło, biernie odbijające

obraz. Powołaniem człowieka jest tworzenie, udział w tworzeniu dobra,
zarówno dobra moralnego, jak i dobra fizycznego. Chodzi o udział w

"tworzeniu" człowieka i tworzeniu rzeczy. Tu dokonuje się uzewnętrznienie
naszego powołania. Oczywiście, że dobry czyn ujawnia się na szeroką skalę i

trwa w czasie dopiero przez dobry skutek. Taki jest zwykły los procesów
trwających w czasie. Dobry owoc wskazuje na dobry czyn. Dobrze wychowane

dziecko wskazuje na miłość matki, która je wychowała. Dobrze funkcjonująca
lodówka wskazuje na dobrą pracę inżyniera i wykonawcy. Czynić dobrze to

dbać, by skutki naszych czynów i same czyny były dobre.
I oto mamy całą głębię apostolstwa ujętego z jednego punktu widzenia:

apostolstwo chrześcijan jest zakorzenione w samym tworzeniu świata. Nie na
propagandzie polega rzecz, nie na słowie, nie na romantycznych gestach.

Polega na tworzeniu w świecie dobra. To jest powołanie człowieka.
Chrześcijanin nie może się wymigać od tego, by być człowiekiem. Musi być

tam, gdzie tworzy się nowy świat.
Ale jest jeszcze drugi element apostolstwa - świadectwo dawane słowem.

Jan wyznał i nie zaprzeczył: "Nie jestem Mesjaszem" (J 3, 28). Ludzie,
szukając wzorów do naśladowania, zwracają się ku Chrystusowi: Co On czyni?

Co On mówi? I chcą znaleźć odpowiedź w nas. Oczywiście byłoby pomyłką
twierdzić, że oni szukają Chrystusa dzięki nam. Oni są ciekawi Chrystusa, a

nie nas. Szukają, bo pociąga ich sam Jezus. My - jako Jego uczniowie -
jesteśmy dla nich drogowskazem. Drogowskaz nabiera wartości wtedy, gdy ktoś

szuku drogi, którą właśnie ten drogowskaz wskazuje. I oto tutaj ujawnia się
nowa prawda. Pytającym mamy dać odpowiedź. Odpowiedź słowną. Mamy

powiedzieć, że my nie jesteśmy Chrystusami, ale dawać słowo prawdy o
Chrystusie, dać świadectwo prawdzie przez pokorę.

Drogowskaz może być spróchniały i może się chwiać. Ale jeszcze wtedy
spełnia swą rolę. Nawet z kierunku jego upadku można wyczytać, jaki

kierunek wskazywał. I my podobnie. Nasze uwikłanie w grzech może jeszcze

background image

ostrzegać. I w ten sposób powtórzy się na swój sposób w naszym życiu scena

Janowa: "Ja nie jestem Chrystusem, lecz On. A ja nie jestem godzien
rozwiązać rzemyka u Jego sandałów" (por. Mt 3, 11; Mk 1, 7; Łk 3, 15-16; J

1, 26-27).
Są zatem, jak widać, dwa elementy składowe apostolstwa: czyn i słowo.

Jedno i drugie składa się na naszą obecność w świecie. Sprawa naszej
obecności i apostolstwa wcale nie jest jednak sielankowa. Jan Chrzciciel

poniósł śmierć, ponieważ był świadkiem wiernym. I wielu innych świadków
Chrystusa, wiernych świadków, spotkał taki sam los. Skąd się to wzięło?

Stąd, że my jesteśmy świadkami ze swobodnego, nieprzymuszonego wyboru.
Nasze świadectwo płynie z naszej wolności. Świadczymy, bo chcemy. I tutaj

leży nasz codzienny dramat. Świat szuka wojny ze świadkami wyboru. Gdybyśmy
byli świadkami z przypadku, mielibyśmy spokój. Ale tak nie jest. Poza tym

sam świadek, jak drogowskaz, jest skazany na spryskanie błotem. Czasami sam
tonie w błocie. I w ten sposób jesteśmy zaplątani w wojnę ze światem, który

walcząc z nami, myśli, że walczy z Bogiem. I jesteśmy uwikłani w wojnę z
sobą, ponieważ łatwiej nam wołać o Boga, niż zmierzać do Boga. I tu leży

nasz codzienny dramat. Chodzi o to, by nie rezygnować, by trwać. By wołać
ciągle. Trzeba wołać nawet wtedy, gdyby to miał być tylko krzyk: "Panie,

ratuj, giniemy" (Mt 8, 25). Bo tak już jest, że nawet krzyk o ratunek jest
świadectwem danym Prawdzie.



27. Ku pięknemu człowieczeństwu

Dla ilu z nas religia jest systemem zakazów i nakazów określających
człowiekowi sposób bycia w świecie rzeczy i ludzi? Jedni ten system

odrzucają, gdyż sądzą, że odbiera on radość życia i spontaniczność
istnienia. Inni dopiero w karbach nałożonego na siebie jasno sformułowanego

prawa czują się bezpieczni.
Ewangeliczne błogosławieństwa są propozycją ustawienia życia ludzkiego w

perspektywie jedynej spośród tych wszystkich, które przekazała nam
tradycja. Są wezwaniem do wolności, choć nie formułują anarchicznych żądań,

a jednocześnie wprowadzają ład, przez ukazanie celu, kierunkującego ludzkie
działanie.

W eseju tym chciałbym ukazać znaczenie etyki błogosławieństw dla
budowania pięknego człowieczeństwa. Kazanie na Górze z jego ośmiu

błogosławieństwami możemy rozumieć jako drogę do urzeczywistniania nigdy
dotychczas nie spełnionych tęsknot człowieka - zamieszkania w bliskości

Boga.

Życie twórcze
Od dłuższego czasu w dyskusjach na tematy etyczne narasta głęboka

potrzeba przywrócenia należnych praw słowu: tworzenie. Idzie o to, aby dać
wyraz elementarnemu doświadczeniu, że ludzki etos jest w swej najbardziej

fascynującej odmianie etosem twórczym, a nie odtwórczym. Jest z tym trochę
tak, jak z działalnością artystyczną: działanie artysty jest tworzeniem, i

to nawet wtedy, gdy stara się naśladować mistrza lub tylko fotografuje
naturę. Tymczasem ten, kto śledzi nasze pisarstwo o etyce, może wysnuć

wniosek, że do prawdziwie etycznego czynu potrzeba wyrzec się wszelkich
oryginalności, a tylko poddać własną osobowość wpływowi dawno wypróbowanej

normy.
Rzeczywisty czyn etyczny jest, jak czyn artysty, odkryciem i tworzeniem.

Na tę tak prostą prawdę otwarł mi kiedyś oczy Henri Bergson i odtąd
pielęgnuję ją w sobie jako jedno z najcenniejszych odkryć, jakie

zawdzięczam filozofii. Bergson, ściśle rzecz biorąc, odróżnił dwa rodzaje
moralności: moralność zamkniętą i moralność otwartą. Moralność zamkniętą

buduje rozum, gdy formułuje reguły postępowania, których celem ostatecznym
jest służyć organizmowi społecznemu, aby ten nie rozpadł się pod wpływem

egoizmu jednostek i ciśnienia wrogich mu sił zewnętrznych. Moralność
zamknięta ma charakter defensywny. Staje ona w obronie integralności grupy

społecznej, która ją wytworzyła. Mówi ona: "Nie zabijaj", ale zakaz dotyczy

background image

wyłącznie członków własnego narodu, środowiska. Moralność zamknięta jest

wyrazem dążenia, by interes całości rozciągnął swe władztwo na interes
części.

Regułą staje się powielanie czynów raz dokonanych, wypróbowanych w
praktyce społecznej i dziejowej. "Nie zabijaj!" Ale dlaczego? Bo Kain

zabił. Jeśli zabijesz, twoje życie będzie tułaczką Kaina.
Inaczej moralność otwarta. Ta odkrywa nowe wartości, tworzy coś, czego

jeszcze nie było, niejeden raz musi zignorować prawa tradycji, bardziej niż
rozumem kieruje się intuicją, która widzi to, co wymyka się schematom

rozumu. Przyznaje ona prawo każdemu czynowi do tego, by sam uzasadnił
siebie własnym blaskiem, bez odwoływania się do racji i zasad zewnętrznych.

Stanowi o etosie wielkich przywódców moralnych ludzkości: o etosie Jezusa,
św. Franciszka z Asyżu, mistyków. Obydwie moralności wywierają na siebie

wpływ: intuicja zmusza rozum do otwarcia się, rozum zmusza intuicję do
respektowania utrwalonego ładu społecznego. Zwykłemu śmiertelnikowi są

potrzebne obydwie moralności. Idzie jednak o to, by doprowadzić między nimi
do mądrej harmonii.

Jeszcze jedno wyrażenie domaga się wprowadzenia w nasze myślenie o
ludzkim etosie, wyrażenie: sposób bycia. Sam termin pochodzi od Heideggera

i nie widzę powodu, aby nie oddać tutaj sprawiedliwości pomysłowi, który
wydaje mi się nadzwyczaj celny. U Heideggera nie ma on wprawdzie ściśle

etycznego znaczenia, ale wcale nie jest na takie znaczenie zamknięty.
Zauważmy, że etyka zwraca się zazwyczaj do człowieka z jakimś mniej lub

bardziej wyraźnym apelem, który ukazuje to, co człowiek powinien zrobić, a
czego robić nie powinien. Mówimy popularnie, że etyka chce "rządzić naszymi

uczynkami". Ale powiedzenie takie jest niepełne. Nie znaczy to, że
"uczynki" są dla etyki czymś obojętnym, lecz że etyka chce apelować

głębiej, do źródeł, z których tryskają nasze uczynki.
Cóż zatem modeluje etyka? Modeluje nasz "sposób bycia". Sposób bycia to

coś więcej niż wewnętrzny akt woli. Więcej niż wyrażony na zewnątrz taki
lub inny "uczynek". Sposób bycia wiąże się ściśle z "postawą" człowieka.

Ale nie daje się on zmieniać tak łatwo, jak łatwo daje się zmieniać nasza
postawa wobec czegoś.

Są "sposoby bycia", które pozwalają ludziom na ciągłe zmiany postaw i są
sposoby bycia, które na coś podobnego nie pozwalają. Odnosimy wrażenie,

jakby sposób bycia był w nas czymś trwalszym niż postawa, czymś bardziej
źródłowym, miejscem, gdzie postawy tworzą się i obumierają. Postawy

przemijają, ale sposób bycia pozostaje. Pozostaje, a jednak... Właśnie
etyka swym idącym w głąb człowieka apelem chce zmieniać ludzkie sposoby

bycia. Wzywa ona człowieka, by odkrył, co jest jego etosem i by to co
odkrył, uczynił własnym sposobem bycia. Odkryć swój etos znaczy w jakiejś

mierze przestać powielać stereotypy. A przestać powielać stereotypy znaczy
zdobyć się na jakąś twórczość. Chodząc własnymi drogami, człowiek buduje

swój etos. Co nie znaczy, że hasłem etosu jest oryginalność. Nie jest nim
ani ona, ani jej przeciwieństwo, lecz jest nim dokonywane na własną

odpowiedzialność i na miarę własnej wrażliwości odkrywanie "białych plam"
nieobecnego dobra i "czarnych plam" obecnego zła oraz zdobywanie się na

twórczość, która wypełni niedobrą pustkę. Tak tworzą się nowe reguły. Bywa,
że to, co nowe, upodabnia się do tego, co już było. Bywa tak, że jest

niepodobne. Ale w praktyce moralności nie o to idzie, by nowość znajdowała
potwierdzenie w starym, a starość przedłużenie w nowym. Człowiek poddany

prawom etycznego praxis troszczy się przede wszystkim o to, by jego sposób
bycia podlegał etosowi dobra konkretnego, gdy rozum, a zwłaszcza prosta,

bezpośrednia intuicja powiedzą mu, że tu oto "należnego dobra brak".
Każde dzieło sztuki, czy to obraz, czy utwór muzyczny, czy dzieło

poetyckie, czy cokolwiek, jest konkretne i niepowtarzalne, a zarazem nosi w
sobie piętno czegoś uniwersalnego, co powoduje, że zaliczamy je do

określonej epoki, określonego "kierunku", "stylu". Podobnie z czynem
etycznym. Także na gruncie etyki możemy mówić o różnych "stylach

etycznych". W ramach etyki chrześcijańskiej znajdujemy "styl
franciszkański", "styl dominikański", "styl jezuicki". To jednak w niczym

nie zmienia oryginalności i odkrywczości poszczególnego "czynu", w którym
znalazł swój przejaw etos jednostki. Gest św. Franciszka, który z

umiłowania ubóstwa oddaje ojcu swe ubranie, jest niepowtarzalny, a jednak

background image

daje świadectwo czemuś, co jest uniwersalne. Podobnie krok o. Kolbe, który

zaprowadził go do celi śmierci za towarzysza z obozowego szeregu. Na próżno
staralibyśmy się wyprowadzić ich czyny z "zasad ogólnych". Na próżno

staralibyśmy się "uzasadnić" je "racjami rozumu". Są one wolnym i
odsłaniającym świadczeniem czemuś, co jest wartością samo dla siebie. Ich

etos bije w nas, mimo woli poddajemy się jego przekształcającemu urokowi,
podobnie jak poddajemy są urokowi dzieła sztuki, którego konwencji

twórczych nie znamy. Przykłady pociągają - powiadali starożytni. Urok
odkrytego etosu wywołuje w nas odruch, który za R.M. Rilkem nazwałbym

chętnie "trwożną tęsknotą". Nie jest to jednak ten rodzaj "trwożnej
tęsknoty", którą u Rilkego anioł w swym półśnie angielskim tęskni za

grzechem. Wręcz przeciwnie, jest to tęsknota trwożna, tęsknota za jakimś,
nam tylko przeznaczonym, heroizmem. Za heroizmem na miarę naszego świata i

naszych miłości i na przekór półsnom naszej ludzkiej kondycji. Czyż podobne
doświadczenia nie trafiają się także w sztuce? Czyż jedno arcydzieło nie

bywa źródłem natchnienia dla drugiego arcydzieła? Jeżeli rzeczywiście tak
jest, w takim razie trzeba, abyśmy do naszych refleksji etycznych włączyli

jeszcze jedno, bezlitośnie wygnane z etyki słowo, słowo: natchnienie. Ale o
nim za chwilę.


Zaproszenie do zmiany sposobu bycia

Błogosławieństwa ogłoszone przez Chrystusa w Kazaniu na Górze otwierają
nową epokę w dziejach ludzkiej wrażliwości moralnej. Nie są one zestawem

nakazów i zakazów, jakim był kiedyś dekalog. Są wezwaniem moralności
otwartej, które zaprasza człowieka do dokonania zasadniczej zmiany jego

sposobu bycia. Jest to wezwanie zadziwiające nie tylko ze względu na swą
treść, lecz również ze względu na swą formę. Wezwanie nie mówi, co być

powinno, a czego być nie powinno, co trzeba robić, a czego robić nie
trzeba, mówi ono o tym, co naprawdę jest. Wezwanie bierze się z odkrycia

głębszej, prawdziwszej rzeczywistości, leżącej pod warstwą pozorów, które
zdają się jej zaprzeczać. Ona to właśnie jest błogosławiona.

Cóż to za rzeczywistość? Jezus mówi: jest nią człowiek, który osiągnął
szczególny sposób bycia, który jest cichy, cierpiący dla sprawiedliwości,

ubogi w duchu, pokój czyniący, czystego serca, miłosierny wobec innych.
Odsłaniany przed naszymi oczami sposób bycia jest syntezą pierwiastka

pasywnego i aktywnego. Dlatego właśnie jest sposobem bycia. Ale żeby tego
rodzaju synteza była możliwa, musiał pojawić się czynnik syntetyzujący.

Trzeba, aby była nim jakaś wartość osobista i podstawowa zarazem. Trzeba,
aby odbijały się na niej jakieś odblaski heroizmu. Wartości tej bliżej się

jednak nie określa. Trzeba, aby to odkrył dla siebie sam człowiek.
Błogosławieństwa nie stanowią zakazów ani nakazów, a jednak odsłaniają

jakąś drogę do przebycia. Na jakiej zasadzie dokonuje się owo odsłanianie?
Wydaje się, że nie postąpimy niewłaściwie, jeśli właśnie w tym miejscu

użyjemy słowa "natchnienie". Słowo to pochodzi z dziedziny twórczości
artystycznej, ale doświadczenie, które wyraża, wiąże się z naszym

odniesieniem do każdej wartości, również do dobra etycznego. Natchnienie w
dziedzinie artystycznej niesie z sobą doświadczenie otwarcia się, lub

raczej otwierania się, pewnej przestrzeni świata, w którą powinien wkroczyć
twórczy czyn artystyczny. Jest ono rzeczywistym, choć niewyczerpującym

poznaniem czegoś, czego jeszcze nie ma, co jednak może być. Poznanie
pociąga wolę do działania, skupia uczucia wokół jednego punktu, wywołuje

napięcie sił twórczych. To, czego jeszcze nie ma, działa tak, jakby już
było. Pod wpływem tego działania to, co jest, zmienia się, jakby było tylko

"mniej więcej". W twórczości artystycznej prawda bytu leży po stronie bytu,
którego jeszcze nie ma. Podobnie rzecz ma się w etyce. Ale tutaj tworzywem

i twórcą jest sam człowiek. Tworząc dobro obok siebie, człowiek tworzy się
sam. Człowiek jakby dzielił się na dwoje: tego, który istnieje pozornie, i

tego, który jest naprawdę. Cierpienie nieszczęśliwych jest pozorem bytu.
Prawdą bytu jest, że cierpiący są błogosławieni, a nieszczęśliwym udziela

się szczęście. Błogosławieństwa odsłaniają nową przestrzeń świata
ludzkiego, odsłaniają na sposób natchnienia. Dzięki temu może obudzić się

nasze sumienie. I choć nie stanowią żadnych zakazów ani nakazów, są źródłem
szczególnego ruchu, który niczym "tchnienie" unosi ducha ludzkiego w stronę

zrozumienia tego, co jest naprawdę. Na tej drodze wartość wciela się w byt.

background image

Przyjrzyjmy się obecnie bliżej owemu "sposobowi bycia", którego zarysy

stara się oddać osiem błogosławieństw. Przede wszystkim zwróćmy uwagę na
niesione przez błogosławieństwa doświadczenie czasu.

Błogosławieństwa odsłaniają przed nami naszą teraźniejszość i naszą
przyszłość. Dziś jesteśmy ubodzy duchem, cisi, łaknący sprawiedliwości,

miłosierni, czystego serca, pokój czyniący, a także cierpiący dla
sprawiedliwości, głodni, utrapieni - i dziś jesteśmy także błogosławieni w

naszych utrapieniach.
Ale oczekuje nas jakieś jutro. Jutro smutni będą pocieszeni, miłosierni

dostąpią miłosierdzia, cisi posiądą ziemię... Czas błogosławieństw jest
czasem właściwym nadziei. Tak więc i sposób ludzkiego bycia, który

błogosławieństwa zamierzają rekonstruować, jest sposobem bycia przepojonym
nadzieją. Człowiek błogosławieństw to człowiek wezwany do nadziei. Rzeczy

przyszłe przewyższą utrapienia rzeczy teraźniejszych. Rzeczy teraźniejsze
mają swój sens w rzeczach przyszłych: są drogą ku rzeczom ostatecznym.

Dlatego właśnie ci, którzy na tę drogę wkroczyli, są błogosławieni.
Człowiek błogosławieństw znajduje się w kondycji pielgrzyma. Pielgrzym

podąża w stronę jakiejś ojczyzny. Człowiek-pielgrzym znany już był w
starożytności greckiej, choćby pod postacią Odysa, który tułał się po

świecie, aby odnaleźć swój dom. Ale w myśli judeochrześcijańskiej
natrafiamy na zasadniczą różnicę, którą w sposób oczywisty ukazuje postać

Abrahama. Odys wracał na miejsca, na których kiedyś już był, Abraham szukał
ziemi, na której nigdy nie był. Cała nadzieja Abrahama była oparta na

obietnicy. Cała nadzieja Odysa opierała się na wspomnieniu. Etos Abrahama
jest inny niż etos Odysa, ale inny też niż etos późniejszego dekalogu. Bo

czasem dekalogu jest teraźniejszość, czasem obietnicy jest przyszłość. Etos
błogosławieństw nawiązuje bezpośrednio do natchnień etosu Abrahama,

pomijając formułowanie nakazów i zakazów, z których przebija jednostronna
troska o posłuszeństwo w chwili obecnej, bez głębszego zrozumienia sensu

owej chwili. Tego rodzaju troska o chwilę rodzi się z upadków nadziei, jako
wynik konieczności podtrzymania integralności narodu w obliczu niepewnego

jutra. Gdy nadzieja staje się żywa i mocna, trzeba dopełnić stare prawo
etosem Dobrej Nowiny, który nie tylko wierzy w jutro, ale także widzi

jutro.
Na przepojonym nadzieją sposobie bycia pielgrzyma odbija swe głębokie

piętno, jakaś zdecydowana gotowość na heroizm. Kto kroczy naprzód z
nadzieją, jest gotowy do pokonywania przeszkód. Błogosławieństwa rysują

ogólny obraz takiego gotowego do pokonywania przeszkód heroizmu. Apelują
tym samym do tej warstwy duszy ludzkiej, w której człowiek najchętniej

chciałby zobaczyć siebie. Jesteśmy tymi, którzy najbardziej chcą widzieć
siebie w spełnianych przez siebie aktach heroizmu.

Ale co jest heroizmem naprawdę, a co jego pozorem? Błogosławieństwa
szkicują delikatną perspektywę w stronę heroizmu naprawdę. Człowiek głodny

sprawiedliwości... Człowiek ubogi... Człowiek cichy... Człowiek
miłosierny... Człowiek pokój czyniący... Na drodze naszej nadziei może

pojawić się pokusa wyboru innej nadziei niż ta proponowana w
błogosławieństwach. Mogą być różne koncepcje nadziei, mniej lub bardziej

pełne. Wybór nadziei niepełnej jest upadkiem sposobu bycia człowieka.
Heroizmem jest wierność nadziei podstawowej. Heroizmem, bo nie jest to

łatwa nadzieja...
Etos błogosławieństw podsuwa nam tutaj szczególne doświadczenie wolności.

Wolność od tego świata jest otwarciem bram w stronę świata błogosławionych.


By mieszkać w pobliżu Boga
Kim jest Ten, kto błogosławi błogosławieństwem? Kim jest Bóg ośmiu

błogosławieństw? Nie jest On ustawodawcą, który ustala nakazy i zakazy, a
potem karze i nagradza. Ten Bóg nie jest Bogiem ostatecznej sankcji. A

jednak wydobywa z człowieka więcej niż wszystkie bóstwa strachu razem
wzięte.

Powiedzmy bez długich wprowadzeń: Bóg Błogosławieństw jest Bogiem
powierzanej nadziei. Błogosławieństwa są formą obietnicy. Odpowiedzią na

obietnicę jest powierzenie nadziei Temu, kto obiecuje. Więź powiernictwa

background image

nadziei jest czymś bezwzględnie zasadniczym we wszelkiej moralności

otwartej i w natchnieniu, które z tej moralności bierze swój początek. To
nie jest więź posłuszeństwa. Ale to nie jest także nieposłuszeństwo. To

jest coś mocniejszego, coś najbardziej wewnętrznego, co jest życiem naszego
życia... Żyjemy z powiernictwa nadziei, jak żyjemy z ziemi i deszczu.

Dopiero poprzez pryzmat powiernictwa możemy zrozumieć, czym jest miłość.
Miłość w swej istocie to wzajemne powiernictwo nadziei. Bóg Błogosławieństw

jest Bogiem miłości, bo proklamacją błogosławieństw składa swą tajemniczą
nadzieję w ręce człowieka. Bóg działa swą powierzoną nadzieją. Człowiek

daje Bogu odpowiedź powierzeniem swej nadziei. Aktem tym wchodzi w swój
błogosławiony byt. Nie można o nim powiedzieć, że słucha nakazu, ani że nie

słucha nakazu. Cóż tedy czyni? Używając słów samego Autora Błogosławieństw,
trzeba chyba powiedzieć, ważąc ciężar każdego słowa osobno: czci Boga w

duchu i prawdzie.


28. Oblicze Boga: Bóg jest prawdomówny

Podejmujemy obecnie wysiłek rozjaśnienia tajemnicy ściśle związanej z
pytaniem o sens istnienia - tajemnicy Boga. Idziemy śladami katechizmu. Nie

będziemy pytać, czy Bóg jest. Nasze pytanie brzmi inaczej: Kim Bóg jest?
Jakie Oblicze ma Bóg? Pytanie o Oblicze Boga jest bardziej podstawowe niż

pytanie o istnienie Boga. Gdyby ktoś nie wiedział, jak wygląda kwiat bzu,
nawet gdyby kiedyś spotkał się z tym kwiatem, nie wiedziałby, z czym się

spotkał.
Istnieją rozmaite obrazy Boga. Który jest bardziej autentyczny? Niełatwo

na to pytanie odpowiedzieć. Mamy jednak drogowskaz. Chrystus powiedział
kiedyś: "Kto Mnie zobaczył, zobaczył także i Ojca" (J 14, 9). Pójdźmy za

tym drogowskazem. Spójrzmy najpierw sami na siebie, potem przenieśmy
spojrzenie na Chrystusa. Spróbujmy porównać to, co zobaczymy. Na tej

podstawie spróbujmy "domyśleć się" Oblicza Boga.
Właśnie taką drogę sugeruje nam katechizm. Gdy katechizm mówi coś o Bogu,

posługuje się pojęciami, które w pierwszym rzędzie odnoszą się do
człowieka. Znamy je dobrze z obcowania z innymi ludźmi. Pojęcia te

stosujemy również do opisu prawdy Chrystusa. Katechizm mówi: "Bóg jest
prawdomówny". "Bóg jest dobry". "Bóg jest wszechmocny". "Bóg jest

Miłością". "Bóg jest święty". Aby zrozumieć, kim jest Bóg, trzeba zrozumieć
dobroć, moc, miłość, świętość człowieka. Trzeba także dobrze przyjrzeć się

Twarzy Chrystusa. Oto nasza droga: od człowieka do Twarzy Chrystusa, od
Twarzy Chrystusa do Oblicza Boga.

Na pierwszym miejscu katechizm mówi: Bóg jest prawdomówny. Zastanówmy się
chwilę nad sobą i nad innymi, podobnymi do nas ludźmi. Być może ktoś kiedyś

postawił nam zarzut: Dlaczego jesteś taki dwuznaczny? A może to właśnie my
postawiliśmy taki zarzut innym? Mówiliśmy: Dlaczego mnie okłamujecie,

dlaczego nie jesteście przy mnie sobą? Szliśmy ulicami miasta, a twarze
ludzkie wydały się nam maskami ludzi. Słuchaliśmy wypowiadanych słów,

okrągłych i dobrze ułożonych zdań, lecz wydawało się nam, że mówi się je
tylko dlatego, aby ukryć myśli. Gesty rąk przestały dla nas znaczyć to, do

czego zostały powołane. Otaczający nas świat był jak dekoracja sztuki
pisanej przez szalonego. Wszystko nabrało dla nas charakteru złudzenia.

Co począć, aby znów odnaleźć prawdę? Prawdę słów, prawdę najprostszych
gestów, prawdę o ludzkiej twarzy człowieka? Dlaczego człowiek - pytaliśmy

siebie - musi zawsze bić się z innymi o swoją prawdę? Dlaczego musi ją
"wyciskać" z innych? Problem prawdy to najpoważniejszy problem człowieka.

Są tacy, którzy sądzą, że człowiek nigdy prawdy nie odkryje. Są inni,
ostrożniejsi, którzy sądzą, że nie odkryje pełnej prawdy o tajemnicy

istnienia. Tak czy owak prawda pozostaje problemem. Nawet gdy człowiek.
odkrywa tę i ową prawdę o świecie czy o innych, to przecież jemu samemu

bardzo trudno przychodzi być w prawdzie.
Przenieśmy obecnie nasze spojrzenie na Chrystusa. Stojąc przed Piłatem,

który ma wydać wyrok, Chrystus mówi: "Ja się na to narodziłem i na to
przyszedłem na świat, aby dać świadectwo prawdzie" (J 18, 37). Nie były to

słowa wypowiedziane na wiatr. Kosztowały życie. Rozważmy je więc tak, jak

background image

na to zasługują.

Dać świadectwo prawdzie, być świadkiem prawdy... Nie chodzi tylko o to,
by świadczyć słowem, takim czy owym uczynkiem, idzie o to, by świadczyć

sobą. "Ja jestem drogą i prawdą, i życiem" (J 14, 6). Aby tak świadczyć,
trzeba być w prawdzie. Między mną a Chrystusem rysuje się jakaś głęboka

różnica, wręcz przeciwieństwo. Człowiek z pewnością zna wiele rozmaitych
"prawd", ale jakże mu trudno na co dzień "być w prawdzie". Nie tylko inni

są dla niego źródłem złudzeń, jeszcze bardziej i częściej on sam dla siebie
jest źródłem niejednego złudzenia.

W życiu Chrystusa właściwie problem złudzenia nie istniał. "Nie
potrzebował, aby Mu mówiono, bo sam wiedział, co jest w człowieku". Gdy

mówił, wszyscy wiedzieli, że mówi, jak nikt dotąd nie mówił. Wiedział
zdecydowanie. Wiedział, że "błogosławieni cisi", "błogosławieni

miłosierni", "błogosławieni pokój czyniący" (por. Mt 5, 3-12). Nikt nie
potrafił przy Nim skłamać. Była w Nim jakaś jasność, która wydobywała na

jaw wszystko, co skryte.
Ewangelista Jan powiedział: "Światłość przyszła na świat" (por. J 1,

1-10).
Dokonajmy teraz kroku najważniejszego: porównajmy jedno z drugim. My

wciąż wśród ciemności i On niczym wielki prześwit tajemniczego blasku
prawdy. Gdy mówi o człowieku, czujemy - choć minęły wieki - że do nas mówi

i nas widzi. Wie, co jest we mnie, i nie potrzeba, abyśmy my Mu mówili.
Ileż to razy Jego słowo stało się dla nas "słowem życia"! Przypomnijmy

sobie... Może to było to słowo: "Darmo otrzymaliście, darmo dawajcie" (Mt
10, 8). Albo to: "Jesteście ważniejsi niż wiele wróbli" (Mt 10, 31). Albo

to: "Kto chce zachować swoje życie, straci je" (Mt 16, 25; Mk 8, 35). Z
tych słów promieniuje ku nam jakaś prawda. Wsłuchując się w nie, ulegamy

jej cichemu władaniu.
W ten sposób powoli i pełni ciszy zbliżamy się do zrozumienia tego, że

Bóg jest prawdomówny.
Pisał św. Augustyn: Zrozum więc, jeśli zdołasz, duszo obciążona ciałem

poddanym skażeniu, duszo przytłumiona ziemskimi myślami, rozlicznymi i
różnymi; zrozum więc - jeśli zdołasz - że Bóg jest Prawdą. Napisano bowiem,

że Bóg jest światłością. - Nie tą światłością, jaką widzą oczy, lecz tą,
którą dostrzega serce, gdy słyszysz: to jest Prawda. Nie badaj, nie próbuj

wiedzieć, co to jest Prawda. Natychmiast bowiem wyjdą na twoje spotkanie
mgły i cienie zmysłowych obrazów oraz chmury majaków wyobraźni i zamącą

jasność twojego pierwszego wejrzenia, gdym tobie powiedział: Prawda. Tak, w
tym pierwszym wejrzeniu jesteś olśniony jak błyskawicą, kiedy się mówi:

Prawda. Trwaj w nim, jeśli możesz...


29. Bóg jest dobry

"Bóg jest dobry" - mówi nasz katechizm. Ale czym jest dobroć? Spójrzmy na
dobroć w nas. Przenieśmy następnie spojrzenie na Twarz Chrystusa: "Kto Mnie

zobaczył, zobaczył także i Ojca" (J 14, 9). Spróbujmy na tej podstawie
zagłębić się myślą w dobroć Boga.

1. Dobroć człowieka jest zaplątana w rozmaite przeszkody, zarówno
zewnętrzne, jak wewnętrzne. Bardziej trudne do pokonania są chyba

wewnętrzne. Najpierw dobroć człowieka wymaga siły. Gdy przychodzi
zmęczenie, choroba, starość, ludzie stają się często nie do zniesienia -

gderliwi, okrutni, źli. Poza tym dobroć wymaga od nas jakiegoś stopnia
uwagi. Człowiek często po prostu nie zauważa okazji do dobrego, a gdy coś

wreszcie zobaczy, wszystko staje się już spóźnione. Być może człowiek nie
jest zły, ale jest ograniczony i zawsze chce mieć rację. Bywa, że dochodząc

swych racji, sieje dookoła samo zło. A skutki ograniczenia są często takie
same jak skutki złości.

Ale największym spośród wrogów wewnętrznych dobroci człowieka jest lęk.
Dobroć bowiem - to siła dziwna: dobroć nie wyczerpuje się w aktach dawania,

ale się przez nie umacnia, pogłębia; czuje, że im więcej daje, tym więcej
chciałaby dawać. Natura dobroci przeczy fizycznym prawom przyczynowości. Im

więcej wody zaczerpniemy ze studni, tym mniej wody pozostanie w studni.

background image

Wciąż musimy uzupełniać to, co zużyliśmy. Z dobrocią jest inaczej. Ona

pomnaża się "zużywaniem" siebie.
Lecz wtedy właśnie ogarnia człowieka lęk o siebie. Lęk wzbudza pytanie:

"Do czego się tym doprowadzisz?" Człowiek zaczyna się niepokoić: "Dziś dam
jałmużnę, jutro majątek, co mi pozostanie?" Lęk straszy tym, że pokazuje

perspektywę samozagłady. Lęk mówi: "Nie możesz być dobry, musisz być zły".
Poprzez ten lęk daje o sobie znać "złość tego świata". Złość przenika do

zmysłów człowieka i barwi je po swojemu. Wtedy wszystko staje się dla
człowieka jedynie pozornie dobre. I człowiek wszystko chciałby

"zdemaskować". Gdy widzi sprawiedliwość bliźniego, myśli: to pozór,
naprawdę jest tam tylko dbanie o własny interes. Prawdomówność to

ukazywanie części, a ukrywanie całości, cierpliwość - to słabość, wierność
- to nawyk. Cały świat staje się wtedy dla człowieka "zły". Nic więc

dziwnego, że na takim, świecie nikomu "nie chce się dobra". Człowiek
decyduje, by być zły: "Złego nikt nie zjada".

2. Przenieśmy spojrzenie na Twarz Chrystusa. "Kto Mnie zobaczył, zobaczył
także i Ojca" (J 14, 9). Spójrzmy na Jego dobroć. Jakaż formuła najlepiej

oddaje jej istotę?
Przede wszystkim Jego dobroć nie zna zmęczenia: był dobry, gdy Go zerwano

ze snu podczas burzy i gdy odnalazły Go wygłodniałe tłumy. Był dobry po
nocy w Ogrójcu, dobry podczas krzyżowej drogi, dobry na krzyżu. Czy nas to

nie zadziwia? Nas, których dobroć wydana została na łup pierwszego lepszego
zmęczenia? Dobroć Chrystusa nie zna również roztargnienia, braku uwagi,

niepewności. Ona wie, co trzeba dać. Czy także to nas nie zadziwia? Właśnie
nas, których dobroć tyle razy dawała nie to, co trzeba, których dobroć jest

tak często po prostu dobrocią zaślepioną?
Co jeszcze bardziej zdumiewające: ta dobroć nie zna lęku przed samą sobą:

Ile razy trzeba przebaczać? Nie siedem, ale siedemdziesiąt siedem! Co
trzeba zrobić, jeśli cię uderzą w prawy policzek? Nie bój się nadstawić

lewego, naprawdę niczego wtedy nie tracisz. Jest jakaś głęboka logika w
czynach Chrystusa: wszystko zaczyna się od cudu przemiany wody w wino, a

potem uczynki rosną, stają się uzdrowieniami, wskrzeszeniami umarłych,
odpuszczeniami win, ofiarą krzyżową za świat. Na początku uratowało się

ubogą rodzinę przed zawstydzeniem. Na końcu ocaliło się ludzkość przed
zgubą.

I w tym wszystkim nie było śladu lęku.
Chrystus nie znał również świata, w którym dobro było jedynie pozorem

dobra. Co nie znaczy, by nie spotkał się On z obłudą, podstępem,
dwuznacznością, by jej w ostrych słowach nie demaskował. Ale sens

demaskowania był szczególny: nie chodziło o to, by pokazać, że zło zwycięża
wszystko, ale o to, że dobro nie potrafi z powodu zaślepienia znaleźć

właściwego dla siebie ujścia. Ludzie zabijają, bo "nie wiedzą, co czynią"
(Łk 23, 24). Ale wszyscy są "dziećmi Boga".

3. Porównajmy jedno z drugim. Z jednej strony my, bardziej potrzebujemy
dobroci drugich niż ofiarujący ją drugim. My zmęczeni, oślepieni, ogarnięci

lękiem, otoczeni światem jedynie "pozornego dobra". Chrystus: dobroć nigdy
nie zmęczona, choć człowiek zmęczony, dobroć bez zaślepienia, bez cienia

lęku przed sobą, dobroć otoczona światłem "zła pozornego". Dobroć, która
wierzy, że wszyscy inni potrzebują dobroci bardziej niż ona. "Nie płaczcie

nade Mną; płaczcie raczej nad sobą i waszymi dziećmi!" (Łk 23, 28). Zarazem
dobroć skromna: "Czemu nazywasz Mnie dobrym? Nikt nie jest dobry, tylko sam

Bóg" (Mk 19, 18; Łk 18, 19). Ale dlaczego? Może dlatego, że mimo wszystko
przykrojona do ludzkich wymiarów czasu i przestrzeni i stąd zbyt konkretna,

by być uniwersalną. Po prostu ludzka.
Czym w wyniku tego porównania jest dobroć Boga? To wielka tajemnica.

Oddajmy ją jednym słowem: jest dobrocią niewyczerpalną. To mądre, logiczne:
im więcej dała, tym więcej dać może. Dobroć, dla której nieskończone

wylanie siebie jest nieskończonym pomnożeniem siebie. Dobroć dająca życie.
Dać życie - znaczy być Ojcem. Więc dobroć Ojca - Rodziciela wszelkiego

Życia. Sama pełnia Życia. Bez cienia lęku. Delikatna: "Nie złamie trzciny
nadłamanej" (Iz 42, 3; Mt 12, 20). Wiedząca, co dać i kiedy. Mądra.

Pisał św. Augustyn: Bo dobra jest ziemia ze swymi wzniosłymi górami i
łagodne zarysy pagórków, i równiny polne, przyjemne i żyzne uprawy; dobry

jest dom o harmonijnych proporcjach obszerny i jasny...; dobre jest serce

background image

przyjaciela...; dobry jest człowiek sprawiedliwy...; dobre jest to i dobre

jest tamto. Odrzuć "to" albo "owo" i zobacz - jeśli możesz - samo dobro.
Wtedy zobaczysz Boga, który jest... dobrocią wszelkiego dobra.



30. Bóg jest wszechmocny

Tak się jakoś składało w dziejach, że ze wszystkich właściwości Boga
ludzkie myślenie o Bogu stawiało wszechmoc na plan pierwszy. Mówiono: Bóg

to Ten, który wszystko może. Człowiek patrząc na siebie i doświadczając na
każdym kroku swej słabości z zazdrością myślał o Bogu: "On może wszystko.

Ile bym ja dał, aby móc wszystko!"
Popatrzmy na tę sprawę od nieco innej strony. Niechaj także dziś naszym

drogowskazem będą słowa Chrystusa: "Kto Mnie zobaczył, zobaczył także i
Ojca" (J 14, 9). Nie zamykamy oczu na nasze słabości. Poprzez ich pryzmat

przyjrzyjmy się mocy Chrystusa, by w ten sposób otworzyć sobie drogę do
zrozumienia wszechmocy Boga.

1. Myśląc o wszechmocy poprzez pryzmat naszych niemocy, wyobrażamy sobie
wszechmoc jako siłę, której nie może się oprzeć żadna inna siła. Widzimy

wszechmoc jako siłę skierowaną na zewnątrz. Siła ta tworzy z niczego,
panuje nad gromami i błyskawicami, pokonuje wrogie armie, w proch zmiata

zuchwalców i grzeszników. Chcielibyśmy dysponować taką siłą. Niestety,
bardzo nam do tego daleko.

Ale w takim przedstawieniu mocy kryje się wielki błąd. Oprócz siły
działającej na zewnątrz doświadczamy także siły działającej do wewnątrz.

Dzięki pierwszej - człowiek panuje nad światem otaczającym; dzięki drugiej
- panuje nad sobą. Pierwsza siła sprawia, że człowiek bierze w posiadanie

świat, druga - że człowiek bierze w posiadanie siebie.
Nie tylko to świadczy o sile człowieka, co człowiek zdołał zrobić. Często

dowodzi jego siły to, co był w stanie zrobić, ale czego nie zrobił. Nie ten
jest najsilniejszy, kto rzuci w drugiego największym kamieniem, ale ten,

kto za kamień odpłaci chlebem.
Ludźmi rządzą dwie siły: jedna jest siłą fizyczną, druga - siłą moralną.

Nie zawsze splatają się one w harmonię. Najczęściej są one z sobą skłócone.
Tam, gdzie te dwie siły są w stanie sporu, człowiek nie może dojść do zgody

z samym sobą.
2. "Kto Mnie zobaczył, zobaczył także i Ojca" (J 14, 9). Spróbujmy

wejrzeć głębiej w tajemnicę mocy Chrystusa, aby poprzez nią przybliżyć
nieco tajemnicę mocy Boga.

Co Chrystus mógł? Widzimy, że panował nad tajemnicą wody i wina, nad
burzą i pogodą, nad falami jeziora, zdrowiem i chorobą, nad życiem i nad

śmiercią. Mógł odpuścić grzechy. Zmartwychwstał. Taką była Jego moc
zewnętrzna skierowana na świat, w którym człowiek żyje i któremu ulega.

Ale oprócz tego była w Nim jakaś szczególna moc wewnętrzna, moc
niezwykłego panowania nad sobą. Skoro mógł zamienić wodę w wino, mógł także

odwrotnie, lecz tego nie uczynił. Skoro mógł uciszyć burzę, mógł ją także
obudzić, lecz tego nie uczynił. Skoro mógł przywrócić wzrok, mógł także

oślepić tych, którzy pluli Mu w twarz, lecz tego nie zrobił. Mógł odebrać
mowę tym, którzy Go niesłusznie oskarżali, skoro głuchoniememu przywrócił

mowę. Mógł doprowadzić do śmierci Piłata, Annasza, Kajfasza... I tego też
nie zrobił. Cała Jego moc zewnętrzna była poddana jakiejś tajemniczej mocy

wewnętrznej. Jeśli był mocny, to raczej mocą wewnętrzną niż zewnętrzną.
O mocy więc Chrystusa wiemy i z tego, czego nie zrobił, choć mógł zrobić.

Jego moc zewnętrzna jest w służbie mocy wewnętrznej. Moc fizyczna - w
służbie mocy moralnej. Jego śmierć - to akt mocy zewnętrznej pozostającej w

pięknej harmonii z mocą wewnętrzną.Stąd jedność Jego czynu i Jego słowa,
stąd prostota każdego gestu, trafność zamierzenia i trafność uczynku.

Widzimy: Jego moc nie jest celem dla siebie. Jego moc jest mocą dobroci
woli, dobroci, co "nie złamie trzciny nadłamanej" (Iz 42, 3; por. Mt 12,

20). Wszystko, co w Nim było mocą, było mocą dobroci.
3. Porównajmy znów. Z jednej strony nasze oczarowanie mocą zewnętrzną,

nasze dążenie do zapanowania nad światem, nad drugim człowiekiem. A

background image

jednocześnie widoczna na każdym kroku, wciąż rosnąca niezdolność do

panowania nad sobą. Im bardziej panujemy na zewnątrz, tym bardziej to, co
zewnętrzne, panuje nad nami. Niewolnicy samochodów, telewizorów, kariery,

kilku uznanych przez opinię słów. I - Chrystus: niezwykła zdolność do
poddawania tego, co zewnętrzne, temu, co wewnętrzne. Z jednej strony moc

będąca ujściem ambicji, z drugiej - moc, która jest ujściem dobroci woli. Z
jednej strony wieczne rozdarcie między siły, które przyszły do naszego

wnętrza z zewnątrz, z drugiej - niezwykła prostota nadająca jedność siłom
zewnętrznym.

A Bóg? Czym jest wszechmoc Boża?
Przejawia się ona dwojako. Tę moc, która stworzyła świat, można

ewentualnie nazwać mocą zewnętrzną. Ale znajdujemy także coś jakby moc
wewnętrzną. Wewnętrzna moc Boga to odwieczne zrodzenie Syna i Ducha.

Wewnętrzna moc Boga to także zesłanie na świat Syna, aby świat nie zginął,
lecz miał życie. Tutaj nie ma już różnicy między mocą zewnętrzną a

wewnętrzną.
Ale dla nas, myślących po ludzku, niech ta różnica jeszcze pozostanie.

Jeśli powiemy, że pierwsza moc stworzyła świat, to moc druga coś na tym
świecie ocaliła. Co ocaliła? Ocaliła człowieka, ocaliła tę resztkę dobrej

woli ludzkiej, która pali się nawet w złym czynie. Patrząc naszymi oczami
łatwiej jest stworzyć niż ocalić. Bóg jest zatem wszechmocny, bo nie tylko

potrafi wszystko stworzyć, ale przede wszystkim potrafi ocalić.
Patrząc po ludzku podzieliliśmy moc Boga na zewnętrzną i wewnętrzną.

Myśląc o Bogu, trzeba wznieść się ponad to, co skończone, ludzkie. W
gruncie rzeczy obydwie moce są jednym: absolutną mocą dobroci, która

stwarzając ocala i ocalając stwarza. Jak jeden jest Bóg, tak jedna jest
Jego dobroć i jedna też Jego moc.



31. Bóg jest miłością

"Bóg jest Miłością". Katechizm powtarza tutaj dosłownie to, co powiedział
umiłowany uczeń Chrystusa - św. Jan. Przypomnijmy jeszcze raz słowa: "Kto

Mnie zobaczył, zobaczył także i Ojca" (J 14, 9). Miłość Chrystusa jest
odblaskiem miłości Boga, który sam jest Miłością. A czym jest nasza miłość?

Trzeba nam zrozumieć naszą miłość, aby poprzez nią osiągnąć zrozumienie
miłości Chrystusa.

1. Czy my wiemy, czym jest nasza miłość? Jest tyle odmian miłości: miłość
dziewczyny i chłopca, miłość męża i żony, miłość dzieci oraz rodziców,

miłość macierzyńska, miłość ojcowska, miłość Ojczyzny. Na każdym z
wymienionych miejsc kwitnie miłość. Widocznie jednak nigdzie nie kwitnie w

pełni, skoro musi kwitnąć na różnych miejscach. Miłość jest szczególnym
związkiem osoby z osobą. Miłość pragnie, aby być z umiłowanym zawsze i

wszędzie. Niestety, miłość człowieka do człowieka jest przywiązana do
okoliczności. Może żyć jedynie w konkretnym czasie i na konkretnym miejscu.

Stąd zawsze musi jej towarzyszyć jakaś tęsknota.
Chyba nie potrafimy powiedzieć, czym jest miłość. Przeżywamy miłość,

każdy na swój sposób, ale nie wiemy, czym ona jest. Czy kiedykolwiek
poznamy jej prawdziwą naturę? A może wcale nie potrzebujemy tego wiedzieć?

Tylu spraw doświadczamy i przeżywamy, jesteśmy kierowani przez wiele doznań
i uczuć, o których nie wiemy, czym naprawdę są ani skąd się biorą, więc

może i z miłością rzecz ma się podobnie? Ale powiedziano: "Bóg jest
Miłością". Musimy jednak zrozumieć co nieco z miłości, by przybliżyć sobie

zrozumienie Boga.
Jedno jest w nas pewne: miłość prawdziwa jest stale przedmiotem naszej

nadziei. Człowiek bardziej ma nadzieję, że jutro pokocha naprawdę, niż
pewność, że naprawdę i doskonale kocha dziś. I właśnie ta nadzieja na

prawdziwą miłość jest jego miłością. Miłość mieszka w nadziei, jak cel
dążenia mieszka w dążeniu. W tym kryje się tragedia człowieka i jego

aktualnej miłości. Ona nigdy nie może osiągnąć swej własnej prawdy. Nawet
gdy w ofierze życia umiera za umiłowanego, to samą swą śmiercią powiększa

swoją i jego tragedię, bo chcąc pozostać, odchodzi za bramę śmierci.

background image

Miłości ludzkiej grożą różne niebezpieczeństwa ze strony samej miłości.

Grozi jej zaślepienie sobą. Miłość ludzka często do tego stopnia kocha samą
siebie, że zapomina o drugim człowieku. Wtedy nie służy ona człowiekowi,

lecz domaga się, by drugi człowiek jej służył. Zamiast przynosić drugiemu
spokój i szczęście, przynosi niepokój, zazdrość, ból.

Miłość ludzka daje człowiekowi smak szczęścia, smak, który jest raczej
jego przedsmakiem. Szczęście ludzkiej miłości jest kruche, niepewne,

zbudowane na niepewnej wolności drugiego. Pomimo to jest ono czymś tak
przemożnym, że człowiek wciąż czuje w sobie ciążenie ku niemu. Ciążymy ku

szczęściu jak ptaki ku gwiazdom. Ale nasze gniazda zawieszone są na
gałęziach pośród burz i deszczów. Ludzie na ogół nie bywają szczęśliwi. A

gdy bywają, to często nie wiedzą o tym. Dopiero gdy gniazdo się rozpadnie,
mówią: "Wtedy byliśmy tacy szczęśliwi".

2. Spójrzmy na postać Chrystusa. Dotykamy obecnie jednej z największych z
największych Jego tajemnic.

Z pewnością Chrystusowi znane były wszystkie przeciwieństwa, w jakie
miłość wtrąca człowieka. I to, że pozostając w świątyni "w sprawach Ojca",

miłość budzi bolesny niepokój rodziców. I to, że uzdrawiając dziesięciu
trędowatych, nie uzdrowił dziesięciu tysięcy innych. I to, że prawda

niesiona przez ludzkie słowo, mogąca przynieść pociechę ludziom, nie sięga
dalej niż ludzki głos. Miłość ludzka jest poddana ograniczeniom czasu i

przestrzeni; chciałaby być zawsze i wszędzie, a może być jedynie tu i
teraz. Miłość Chrystusa do ludzi była miłością ludzką, konkretną,

konkretnie skierowaną.
A jednak między naszą miłością a Jego miłością rysuje się jakaś głęboka

różnica. Najpierw ta: Jego miłość wcale nie była dla Niego przedmiotem
nadziei, lecz była w Nim faktem. Było raczej odwrotnie: cała Jego nadzieja

płynęła z Jego najgłębszej miłości. Zbawiał ludzi, bo ich umiłował, ożywiał
w nich nadzieję według tego, jak ich ukochał. Dlatego nie była to miłość

ślepa. Kierując nadzieją, zawsze wiedziała, co trzeba dać, a czego odmówić.
Widziała wszystko - i przeznaczenie wróbla, i przeznaczenie Piotra. Nasza

miłość otwiera się według nadziei, jaką w sobie żywimy. Jego miłość
otwierała nadzieję na miarę samej siebie.

I druga różnica niezmiernie ważna: Jego miłość była dla Niego Jego
aktualnym szczęściem; On nie potrzebował dążyć do szczęścia. On je miał w

sobie. Chrystus nie był nigdy człowiekiem nieszczęśliwym, ani przez ból,
ani przez niedobrą miłość. Cierpiał wiele, lecz żadne cierpienie nie

czyniło Go nieszczęśliwym, "źle uszczęśliwionym". Nie był ptakiem
tęskniącym do gniazda. On wciąż był w gnieździe. "Ja i Ojciec jedno

jesteśmy" (J 10, 30). Nikt nie czuł się tak pewnym na świecie jak On. A
przecież nikogo innego tak na świecie nie skrzywdzono jak Jego.

3. Spróbujmy pokusić się o zestawienie: My: miłość - wieczny przedmiot
nadziei, więc i nasza miłość to naprawdę dopiero nadzieja na prawdziwą

miłość. Nasze gniazdo - wciąż gdzieś przed nami i nad nami, a w nas jeno
bolesne ku niemu ciążenie i niepokój, że ono jest tak zupełnie, tak do

końca - kruche.
Chrystus: miłość - odwieczne źródło nadziei, którą żył i którą przyniósł

człowiekowi, a zwłaszcza tej nadziei, że człowiek pokocha Tego, który go
pierwszy pokochał. Inny jest też wymiar naszego szczęścia i Jego szczęścia:

my wiecznie "źle uszczęśliwieni", choć otoczeni wygodami, przyjemnościami;
On - - naprawdę zawsze w sobie szczęśliwy chociaż krzyżowany.

Z tego podobieństwa i z tego przeciwieństwa ma w nas wyrastać zrozumienie
miłości Boga. Ma wyrastać... To znaczy, że ono ma wciąż dojrzewać na miarę

zrozumienia siebie i Chrystusa.
Cóż możemy w wyniku tego narastającego zrozumienia powiedzieć o Miłości

Boga już dziś?
Powiedzmy tyle: jak w Chrystusie z miłości wypływała jego nadzieja, tak w

Bogu wszystko wypływa z Miłości. Miłość przejawia się blaskami
prawdomówności, darami dobroci, wszechmocą, która stwarza i ocala.

Znamiennym jej rysem jest to, iż zawsze miłuje pierwsza. Ona pierwsza
udziela prawdy, pierwsza udziela dobra, pierwsza udziela ocalenia, pierwsza

stwarza w człowieku jego serce. Miłość Boga nie jest przejawem wdzięczności
wobec człowieka za jego miłość. Jest bowiem pod każdym względem pierwsza.

Ale to nie wszystko. Bóg jest Miłością - to znaczy, że Bóg jest tym

background image

gniazdem człowieka, w którym czeka na niego oswojone szczęście. Szczęście

oswojone to szczęście, które nie ucieka. Jest wieczne. Właściwie wszystkie
problemy człowieka sprowadzają się do tego, że człowiek nie jest

szczęśliwy. Człowiek szczęśliwy zda się nie mieć problemów. W tym sensie
ich nie ma, że żaden problem nie jest dla niego tragiczny, rozpaczliwy.

Człowiek szczęśliwy potrafi stawić czoła największym przciwieństwom.
Zdobywa się na męstwo, heroizm, nawet na śmierć. Prawdziwe szczęście jest

Boską Siłą działającą w człowieku. Takie szczęście nie usypia. Przeciwnie,
budzi czujność. Bóg jest Miłością - to znaczy jest Tym, kto takie szczęście

daje człowiekowi. Stąd słynne zdanie św. Augustyna: Dla siebie nas, Boże,
stworzyłeś i niespokojne jest serce nasze, dopóki nie spoczniemy w Tobie.



32. Bóg jest Święty


Słowo "świętość" stało się słowem niezrozumiałym. Nie wiemy, jaką treść

podstawić pod to słowo. Jakich ludzi? A jeśli Boga - to co to znaczy?
1. Aby zrozumieć, czym jest świętość, spróbujmy rozważyć pojęcie

pokrewne, pojęcie "nietykalności". Święte jest to, co "nietykalne". Ale czy
to słowo może odnosić się do Boga? Przecież Bóg jest duchem, więc i tak

jest "nietykalny".
"Nietykalność" może być rozumiana rozmaicie, można mówić o nietykalności

fizycznej i moralnej. Myśli człowieka, jego uczucia, zamiary są fizycznie
nietykalne, niezależnie od tego czy są dobre, czy złe. Nikt nie może

"dotknąć" palcem cudzej myśli, cudzego zamiaru. Mimo to jednak można je
dotknąć "moralnie". Gdy ktoś potępia nasze dobre zmysły, czujemy się

"głęboko dotknięci". Pytamy: "Jak mógł?" Na dnie tego protestu kryje się
nasze doświadczenie świętości: pragniemy, aby to, czym jesteśmy i co

ukochaliśmy, było niemożliwe do moralnego znieważenia. Aby nas nie
zniszczyło żadne szyderstwo, żaden cynizm. Chcemy być święci, to znaczy,

przekonywająco dobrzy.
Zarazem jednak mamy skłonność do poddawania innych "próbie szyderstwa".

Burzymy miejsca święte i szyderczo mówimy: "Nie uderzył we mnie żaden
piorun". W okrutny sposób "demaskujemy" próby uczciwości u innych. Pastwimy

się nad drugim człowiekiem, aż wszyscy będą wiedzieć, że jego cnota jest
pozorna. Jakby w nas jakiś zły duch zamieszkał.

Mamy jakieś niejasne porachunki z problemem naszej osobistej świętości.
Czasami opędzamy się od niej jak od roju pszczół. Ale to najlepszy znak, że

coś nas ku niej pociągnęło, coś zawołało, coś zaprosiło.
Prawdziwa tragedia rodzi się wtedy, gdy wtrącony w swą ciemność człowiek

stara się "demaskować" nie tylko drugiego człowieka za jego "pozorną
świętość", ale nawet samego Boga. Jego zaciśnięta pięść usiłuje grozić

niebu. A wielkie milczenie nieba jedynie wzmaga jego złość.
2. Bóg jest święty. "Kto Mnie zobaczył, zobaczył także i Ojca" (J 14, 9).

Twarz Chrystusa to odbicie Oblicza Boga.
Także Chrystus był poddawany okrutnej próbie szyderstwa. Mówiono, że

przestaje z celnikami i grzesznikami. Śmiano się, gdy powiedział:
"Dziewczynka nie umarła, tylko śpi" (Mt 9, 24). Szydzono gdy obiecał dać

swe ciało na pokarm, a krew na napój. Szydzono wtedy, gdy Go biczowano,
prowadzono na śmierć, nawet wtedy, gdy zawisł na krzyżu. Szydzili ci,

którzy nie wiedzieli, co czynią. Ale Sprawca wszelakiego szyderstwa, ten,
który zawsze wie, co robi - zły duch - nie szydził. Powiedział: "Wiem, kto

jesteś: Święty Boży" (Łk 4, 34). Święty - więc Nietykalny.
Z wolna jednak szyderstwa ludzi milkły. Jeszcze ktoś obok krzyża, jeszcze

nieznany łotr na krzyżu. Ale drugi łotr już przywołuje pierwszego do
porządku. Odsłoniła się Twarz Ukrzyżowanego. Oto takie jest Niebo!

I odtąd ile razy jakaś ręka będzie się podnosić z ziemi do góry by grozić
Niebu, tyle razy będzie musiała opaść z powrotem, gdy bliżej przyjrzy się,

jak wygląda Niebo. Bóg jest Nietykalny, nietykalnością konającego na krzyżu
Syna. Jest Święty. Nietykalność moralna Boga ucieleśniła się konkretnie w

Twarzy Chrystusa.
3. "Kto Mnie zobaczył, zobaczył także i Ojca" (J 14, 9). Gdzieś z samego

wnętrza naszych rozrachunków ze świętością wyrasta początek naszego

background image

zrozumienia świętości Chrystusa.

Człowiek to trzcina myśląca. Lecz w tej myślącej trzcinie jest coś
nietykalnego. Z tego nikomu nie wolno szydzić. Czym to "coś" się przejawia?

Przejawy mogą być rozmaite. Może to będzie jakieś wspomnienie, jakaś część
dla matki, dla ojca. Może jakaś inna miłość, może jakaś ofiara, jakieś

pragnienie, jakaś tęsknota. Różne bywają przejawy. Ale one właśnie są
pierwszymi przejawami naszej świętości, czyli naszej moralnej

nietykalności. Im więcej jest w nas spraw i rzeczy poza granicą możliwego
szyderstwa, tym bliżej jesteśmy świętości i Boga.

To, co w nas jest zazwyczaj jedynie początkiem, w Chrystusie jest
całością. Chrystusa nie ima się żadne szyderstwo. Dowiódł tego los Szawła,

który szydził, dowodzi też historia.
W taki właśnie, zrozumiały dla nas sposób, Święty jest Bóg. Święte są

Jego słowa, bo są słowami prawdy. Święta jest Jego dobroć, bo jest
niewyczerpalna. Święta jest Jego wszechmoc, bo jest niekończącym się

ocaleniem dobroci ludzkiej i pozaludzkiej. Święta jest Jego miłość, bo ona
jest Jego imieniem. Także w człowieku święta może być jego wola, jego

słowo, jego dobroć, jego miłość, jeśli będzie podobna do woli Boga, do
słowa Boga, do Jego dobroci, miłości. Ale aby to wszystko mogło się stać w

człowieku święte, człowiek musi odziać się w szatę uwielbienia dla Bożej
Świętości. Uwielbić Boga - to zobaczyć Boga i Jego świętość. Uwielbienie -

to ważna sprawa w człowieku i dla człowieka.
Uwielbieniem świętości Boga nie tylko oddajemy cześć Bogu, ale również

chronimy w sobie odbicie Jego świętości, tak trudne do ochrony w świecie
naszej codzienności.


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
ROZWAŻANIA RÓŻAŃCOWE ks Kazimierz S
Kościół katolicki Ks Kazimierz Bisztyga SI
Ks Kazimierz Bełch, Katolicka Nauka Społeczna
w co wierze
w co wierze i dlaczego dave hunt
Ks Piotr Semenenko CR O Wierze
ks Kazimierz Pasionek msza jubileuszowa
Co nowego wniosła do Twojej wiedzy o?szyzmie lektura Rozmowy z Katem Kazimierza Moczarskiego
Co jest moim przykazaniem, ks.Pelanowski Augustyn
CO NAM DAJE POEZJA KS
MEATFIZYKA skrypt wykł ks.dr Pagór, Tkwi bardziej lub mniej wyraźnie, ale istotnie co najmniej w zew
ks. Dziewiecki - Co to jest empatia i jaki ma ona związek z miłością, Miłość, narzeczeństwo i małżeń
Co to znaczy być chrześcijaninem Ks Marek Dziewiecki
Religia Szkola Podstawowa Klasa 6 Karty pracy ucznia Wierze w Kosciol 2013 Ks prof Andrzej Offmansk
Homilia Ks bp Kazimierza Ryczana 2012 07 08 XX RM Stągiew miłości Ojczyzny poniewieranej
KS JÓZEF KRUSZYŃSKI TALMUD CO ZAWIERA I CZEGO NAUCZA (WYDANIE Z 1925) (FOTOKOPIA)
04 Przypowiesci Jezusa o co w nich chodzi Kazimierz Sosulski
CO MOŻE DIABEŁ Ks Andrzej Siemieniewski

więcej podobnych podstron