Roger elazny
Amber
TOM DZIESI TY
Ksi
Chaosu
2
Rozdział 1
Kto widział jedn koronacj , tak jakby widział je wszystkie. Brzmi to
cynicznie i prawdopodobnie jest cyniczne, zwłaszcza gdy główn rol odgrywa
najlepszy przyjaciel, a jego królow zostaje mimowolna kochanka. Zawsze
jednak w programie wyst puje procesja, du o powolnej muzyki, niewygodne,
kolorowe stroje, kadzidła, przemowy i bicie w dzwony. Koronacje s mecz ce,
zwykle duszne i wymagaj od go ci nieszczerego skupienia, podobnie jak luby,
wr czanie dyplomów i tajemne inicjacje.
I tak Luke i Coral zostali suwerennymi władcami Kashfy, w tym samym
ko ciele, w którym ledwie kilka godzin wcze niej walczyli my prawie - niestety,
nie całkiem - na mier z moim bratem Jurtem. Jako jedyny przedstawiciel
Amberu - chocia technicznie nieoficjalny - otrzymałem miejsce w pierwszym
rz dzie i obecni cz sto zerkali w moj stron . Dlatego musiałem zachowywa
czujno i mamrota wła ciwe odpowiedzi. Random nie chciał, by moj obecno
traktowano jako formaln wizyt , jednak z pewno ci by si zdenerwował, gdyby
usłyszał, e nie zachowałem si dyplomatycznie.
W rezultacie miałem obolałe stopy, zesztywniały kark i kolorowy strój
przesi kni ty potem. Tego wymaga show business. Zreszt , nie chciałbym
inaczej. Luke i ja prze yli my paskudnie ci kie chwile i teraz nie mogłem ich nie
wspomina - od ostrzy mieczy do pojedynków na bie ni, od galerii sztuki do
Cienia - kiedy tak stałem mokry i my lałem, kim si stanie teraz, gdy wło ył
koron . Takie zdarzenie przemieniło wujka Randoma z w drownego muzyka,
włócz gi i degenerata w m drego i odpowiedzialnego monarch ... cho wiedz o
tym pierwszym czerpałem tylko z rodzinnych opowie ci. Miałem nadziej , e
Luke nie dojrzeje tak bardzo. Chocia ... Luke był człowiekiem zupełnie innym
ni Random, nie mówi c ju o tym, e o całe wieki młodszym. To jednak
zadziwiaj ce, czego mog dokona lata... a mo e po prostu natura wydarze ?
U wiadomiłem sobie, e ró ni si od tego Merlina, jakim byłem nie tak dawno
temu. Kiedy si nad tym zastanowi , to ró ni si od siebie z dnia wczorajszego.
Podczas przerwy Coral przekazała mi kartk . Pisała, e musi si ze mn
zobaczy . Podała miejsce i czas, a nawet doł czyła mapk . Okazało si , e
zaznaczona droga prowadzi do apartamentu na tyłach pałacu. Spotkali my si
tam wieczorem i w rezultacie sp dzili my noc. Dowiedziałem si wtedy, e lub z
Lukiem wzi li jeszcze w dzieci stwie. Per procura. Było to elementem
dyplomatycznych układów mi dzy Jasr a Begmanami. Nic z nich nie wyszło - to
znaczy z cz ci dyplomatycznej, a reszta jako si rozleciała. Królewska para te
jakby zapomniała o tym mał e stwie, póki nie przypomniały o nim niedawne
wydarzenia. Nie widzieli si od lat, jednak dokumenty stwierdzały wyra nie, e
ksi
wst pił w zwi zek mał e ski. Mo na było wszystko uniewa ni , ale te
Coral mogła koronowa si razem z nim. Gdyby Kashfa miała w tym jaki
interes.
I miała: Eregnor. Begma ska królowa na tronie Kashfy mogła załagodzi
spory o t nieruchomo . Tak przynajmniej, wyja niła mi Coral, s dziła Jasra. I
Luke'a to przekonało, zwłaszcza wobec braku gwarancji Amberu i nieaktualnego
w tej chwili Traktatu Złotego Kr gu.
3
Obj łem j . Nie czuła si dobrze, mimo zdumiewaj co szybkiej
rekonwalescencji pooperacyjnej. Na prawym oku nosiła czarn przepask i
reagowała do wyra nie, gdy tylko zbyt blisko przysun łem r k czy nawet
przygl dałem si dłu ej. Nie miałem poj cia, co skłoniło Dworkina, by Klejnotem
Wszechmocy zast pi uszkodzone oko. Chyba e uznał j za jako uodpornion
na moce Wzorca i Logrusu, które b d próbowały go odzyska . Nie miałem
adnego do wiadczenia w tej mierze. Kiedy spotkałem w ko cu karłowatego
maga, przekonałem si , e jest w pełni władz umysłowych. Ta wiadomo nie
pomogła mi jednak zrozumie tajemniczych cech, jakie zwykle charakteryzuj
m drych starców.
- Jakie to uczucie? - zapytałem.
- Bardzo dziwne - odparła. - To nie jest wła ciwie ból. Raczej co podobnego
do atutowego kontaktu. Tyle e towarzyszy mi przez cały czas, a przecie nigdzie
nie przechodz ani z nikim nie rozmawiam. To tak, jakbym stała w bramie. Moce
płyn wokół mnie, przeze mnie...
W tej samej chwili znalazłem si po rodku szarego pier cienia z piast o wielu
szprychach z czerwonego metalu. Od wewn trz przypominał ogromn paj czyn .
Jaskrawe pasmo pulsowało, by zwróci moj uwag . Tak, ta linia prowadziła do
bardzo pot nego ródła mocy w dalekim cieniu - energii, któr mogłem
wykorzysta do sondowania. Ostro nie si gn łem ku zakrytemu Klejnotowi w
oczodole Coral.
Z pocz tku nie wyczułem adnego oporu. Wła ciwie nic nie wyczułem,
rozci gaj c t lini siły. Pojawił si za to obraz zasłony płomieni. Przebijaj c j
wiedziałem, e zwalniam, zwalniam, zatrzymuj si ... Wreszcie zawisłem, jak si
okazało, na skraju otchłani. Nie była to droga zestrojenia. Nie chciałem
przyzywa Wzorca, b d cego fragmentem Klejnotu, gdy wykorzystuj inne
moce. Pchn łem do przodu. Ogarn ł mnie straszliwy, wysysaj cy energi chłód.
Jednak to nie moja energia spadała, jedynie tego ródła, jakim władałem.
Pchn łem gł biej i dostrzegłem mglist plamk wiatła, jakby blask odległej
mgławicy. L niła na tle gł bokiej czerwieni szlachetnego wina. Jeszcze bli ej, i
rozrosła si w kształt... w zło on , na wpół znajom trójwymiarow konstrukcj .
S dz c z opowie ci ojca, to zapewne cie ka, któr nale y wyruszy , aby dostroi
si do Klejnotu. Zgadza si , trafiłem do jego wn trza. Czy powinienem rozpocz
inicjacj ?
- Ani kroku dalej - rozległ si głos... obcy, cho u wiadomiłem sobie, e
pochodzi od Coral. Przeszła w trans. - Odmówiono ci wy szej inicjacji.
Cofn łem sond . Wolałem unikn demonstracji siły, jaka mogłaby wzdłu
niej do mnie dotrze . Logrusowy wzrok, od czasu ostatnich wydarze w Amberze
towarzysz cy mi bezustannie, ukazał Coral osłoni t i oplatan przez wy sz
kategori Wzorca.
- Dlaczego? - spytałem.
Nie zaszczycono mnie odpowiedzi . Coral drgn ła, poruszyła si i spojrzała na
mnie.
- Co si stało? - zapytała.
- Zasn ła - wyja niłem. - Nic dziwnego. Po tym, co zrobił Dworkin i po
m cz cym dniu...
4
Ziewn ła i opadła na łó ko.
- Tak... - westchn ła i usn ła naprawd .
Zdj łem buty i zrzuciłem grub wierzchni odzie . Wyci gn łem si obok niej
i narzuciłem kołdr na nas oboje. Te byłem zm czony i chciałem si do kogo
przytuli .
Nie wiem, jak długo spałem. Dr czyły mnie mroczne, zmienne sny. Twarze:
ludzkie, zwierz ce, demoniczne, wirowały dookoła, a adna z nich nie miała
szczególnie miłego wyrazu. Lasy padały i wybuchały płomieniem, ziemia dr ała i
p kała, wody mórz wznosiły si gigantycznymi falami i atakowały l d, ksi yc
ociekał krwi i rozlegało si pot ne wycie. Co wykrzykiwało moje imi ...
Gwałtowny wicher szarpn ł okiennicami, a otworzyły si do wn trza,
stukaj c o ciany. W moim nie jaki stwór wszedł do komnaty i przykucn ł u
stóp ło a. Wołał mnie cicho, raz za razem. Pokój dygotał i powróciłem pami ci
do Kalifornii. Zdawało si , e trwa trz sienie ziemi. Wiatr przeszedł od wycia do
ryku, a z zewn trz dobiegły odgłosy jakby padaj cych drzew, wal cych si wie ...
- Powsta , Merlinie, ksi
rodu Sawall, ksi
Chaosu! - powtarzał stwór.
Potem zgrzytał z bami i zaczynał od nowa.
Po czwartym czy pi tym powtórzeniu przyszło mi do głowy, e to mo e nie
sen. Z zewn trz dobiegały krzyki, a błyskawice rytmicznie rozja niały niebo do
wtóru muzycznego niemal huku gromów.
Nim si poruszyłem, nim otworzyłem oczy, wzniosłem zapor ochronn .
D wi ki były rzeczywiste, podobnie jak wyłamane okiennice. I stwór przy łó ku.
- Merlinie, Merlinie, powsta ! - zwrócił si do mnie.
Miał długi pysk, szpiczaste uszy, solidne kły i pazury, zielonkawosrebrzyst
skór , wielkie i błyszcz ce oczy, a tak e wilgotne, skórzaste skrzydła zło one przy
smukłym tułowiu. Po wyrazie pyska nie mogłem pozna , czy si u miecha czy
cierpi.
- Zbud si , Lordzie Chaosu.
- Gryll - powiedziałem. Poznałem dawnego sług rodziny z Dworców.
- Tak, panie - potwierdził. - Ten sam, który uczył ci gry w taniec ko ci.
- Niech mnie piekło pochłonie...
- Najpierw obowi zek, potem przyjemno , panie. Dług i straszn drog
pod ałem za czarn lini , by ci przywoła .
- Linie nie si gały tak daleko - stwierdziłem. - Bez bardzo silnego pchni cia. A
wtedy mo e te nie. Czy teraz jest inaczej?
- Jest łatwiej - odparł.
- Dlaczego?
- Jego Wysoko Swayvill, król Chaosu, tej nocy pi ze swymi przodkami z
ciemno ci. Wysłano mnie, bym ci sprowadził na ceremoni .
- Natychmiast?
- Natychmiast.
- Tak... Dobrze, oczywi cie. Tylko zbior swoje rzeczy. A jak to si stało?
Wci gn łem buty, ubrałem si , przypasałem miecz.
- Nie zdradzono mi szczegółów. Oczywi cie, powszechnie wiadomo, e był
słabego zdrowia.
- Musz zostawi list - mrukn łem.
5
Skin ł głow .
- Krótki, mam nadziej .
- Tak.
Szybko nakre liłem na kawałku pergaminu z biurka: Coral, wezwano mnie w
sprawach rodzinnych. B d w kontakcie. Poło yłem li cik przy jej dłoni.
- Gotowe - rzekłem. - Jak to zrobimy?
- Ponios ci na grzbiecie, ksi
, jak to czyniłem przed laty.
Kiwn łem głow . Wspomnienia z dzieci stwa powróciły niczym fala
przypływu. Jak wi kszo demonów, Gryll był straszliwie silny. Pami tałem
jednak nasze zabawy na kraw dzi Otchłani i poza ni , w ciemno ci, w komorach
grobowych, jaskiniach, na dymi cych jeszcze polach bitew, w ruinach wi ty ,
komnatach martwych czarnoksi ników, osobistych piekłach. Zawsze jako
wolałem towarzystwo demonów ni krewnych czy powinowatych matki. Na
postaci demona wzorowałem nawet moj podstawow posta w Chaosie.
Powi kszył mas ciała, wchłaniaj c stołek z k ta pokoju. Zmienił kształt, by
dopasowa go do moich dorosłych rozmiarów. Wspi łem si na wydłu ony tors i
chwyciłem mocno.
- Merlinie! - zawołał. - Jakie czary nosisz ostatnio przy sobie?
- Panuj nad nimi - odparłem. - Ale nie poznałem w pełni ich natury.
Niedawno je zdobyłem. Co wła ciwie odczuwasz?
- Gor co, chłód, dziwaczn muzyk ... - rzekł. - Ze wszystkich stron. Zmieniłe
si .
- Wszyscy si zmieniamy - stwierdziłem, gdy szli my w stron okna. - Takie
jest ycie.
Czarna ni le ała na parapecie. Wyci gn ł łap , dotkn ł jej i skoczył.
Dmuchn ł pot ny wicher. Spadali my, mkn li my naprzód, coraz wy ej. Z
boków migały wie e, kołysały si ... Gwiazdy wieciły jasno, niedawno wzeszedł
sierp ksi yca, o wietlaj c zwały niskich chmur. Wzlecieli my w niebo, a zamek i
miasto zmalały w mgnieniu oka. Gwiazdy zata czyły i stały si pasmami wiatła.
Wokół nas rozlewała si coraz szersza wst ga czystej, faluj cej czerni. Czarna
Droga, pomy lałem nagle. Obejrzałem si . Nie było jej tam. Zupełnie jakby
zwijała si za nami. A mo e to nas zwijała?
Krajobraz przesuwał si w dole jak film odtwarzany z potrójn szybko ci .
Falował pod nami las, szczyty gór, mijali my plamy wiatła i mroku niczym
cienie chmur w słoneczny dzie . Po chwili tempo wzrosło w staccato. Zauwa yłem
nagle, e ucichł wiatr. I niespodziewanie ksi yc znalazł si wysoko nad nami, a w
dole przemkn ł zygzakowaty ła cuch górski. Spokój wydawał si cz ci snu po
chwili ksi yc opadł. Linia wiatła przeci ła wiat z prawej strony i gwiazdy
zacz ły gasn . Nie wyczuwałem u Grylla ladu zm czenia, kiedy p dzili my
wzdłu czarnej cie ki ksi yc znikn ł, wiatło stało si ółte jak masło wzdłu
linii chmur, które w oczach nabierały ró owego odcienia.
- Wzrasta moc Chaosu - zauwa yłem.
- Energia nieuporz dkowania - odparł.
- Nie o wszystkim mi powiedziałe .
- Jestem tylko sług - wyja nił Gryll. - Nie s mi znane decyzje władców.
wiat rozja niał si ci gle i dok d tylko si gał mój wzrok, widziałem
6
zmarszczki na czarnej wst dze. Lecieli my ponad górami. Chmury rozwiewały
si i natychmiast w ich miejsce powstawały nowe. Najwyra niej rozpocz li my
ju przej cie przez Cie . Po pewnym czasie góry zmalały i pojawiły si faluj ce
równiny. Nagle sło ce rozbłysło na rodku nieba. Zdawało si , e fruniemy tu
ponad nasz czarn cie k , a łapy Grylla ledwie j muskaj . Czasami prawie nie
poruszał skrzydłami, kiedy indziej trzepotał nimi jak koliber, a traciłem je z
oczu.
Daleko po lewej stronie sło ce zmieniło barw na wi niow . Ró owa pustynia
rozci gn ła si pod nami...
Znowu mrok i gwiazdy wiruj ce jakby na ogromnym kole...
Lecieli my nisko, tu nad wierzchołkami drzew...
Wpadli my ponad zatłoczon ulic , wiatła na latarniach i na pojazdach,
neony nad wystawami. Wchłon ła nas ciepła, duszna, zadymiona atmosfera
miasta. Kilku przechodniów patrzyło w gór , jakby nie dostrzegaj c naszego
przelotu.
mign li my nad rzek , ponad dachami domów przedmie cia. Widok
zafalował i trafili my nad pierwotny pejza skał, lawy, osypisk, dygocz cego
gruntu i dwóch czynnych wulkanów - jednego blisko, drugiego daleko - pluj cych
dymem w zielononiebieskie niebo.
- To, jak rozumiem, jest skrót? - zapytałem.
- Najkrótszy ze skrótów - potwierdził Gryll.
Wlecieli my w dług noc. W pewnej chwili miałem wra enie, e nasza droga
prowadzi przez wodn gł bi jaskrawe morskie stworzenia przemykały tu obok
nas i w oddali. Czarna cie ka osłaniała nas, sucha i nie naruszona.
- Zamieszanie jest tak wielkie, jak po mierci Obe-rona - oznajmił Gryll. -
Jego efekty wstrz saj Cieniem.
- Ale mier Oberona zbiegła si z odtworzeniem Wzorca - przypomniałem. -
Nie chodziło jedynie o zgon monarchy jednego z kra ców.
- To prawda - przyznał Gryll. - Teraz jednak równowaga sił została
naruszona. To pogarsza sytuacj . A b dzie jeszcze bardziej odczuwalne.
Zanurkowali my w szczelin w ciemnej masie głazów. Przemkn ły dookoła
wietlne błyski. Jasny bł kit szkicował kształty nierówno ci. Pó niej - nie wiem,
jak długo - znale li my si w ród purpurowego nieba nie pami tam momentu
przej cia z mrocznego dna morza. Daleko przed nami l niła samotna gwiazda.
P dzili my ku niej.
- Dlaczego? - spytałem.
- Poniewa Wzorzec stał si silniejszy od Logrusu - wyja nił.
- Jak do tego doszło?
- W czasie starcia mi dzy Dworcami a Amberem ksi
Corwin wykre lił
drugi Wzorzec.
- Tak, opowiadał mi o tym. Widziałem nawet ten Wzorzec. Obawiał si , e
Oberon nie zdoła naprawi oryginału.
- Ale uczynił to, i teraz istniej dwa.
- I co?
- Wzorzec twojego ojca tak e jest symbolem porz dku. Posłu ył do
przechylenia odwiecznej równowagi na korzy Amberu.
7
- Jak to mo liwe, e o tym wiesz, Gryll, skoro nikt w Amberze nie ma o tym
poj cia, a w ka dym razie nie uznał za stosowne mnie poinformowa ?
- Twój brat, ksi
Mandor, i ksi niczka Fiona, podejrzewali to i szukali
dowodów. Przedstawili swoje znaleziska twemu wujowi, lordowi Suhuyowi. Ten
odbył kilka podró y w Cie i doszedł do wniosku, e tak jest istotnie.
Przygotowywał si , by przedstawi spraw królowi, kiedy Swayvill zachorował po
raz ostatni. Wiem o tym wszystkim, gdy wła nie Suhuy posłał mnie po ciebie i
nakazał opowiedzie o tych sprawach.
- My lałem, e to matka chce mnie sprowadzi .
- Suhuy był pewien, e zechce... dlatego wolał, bym to ja dotarł do ciebie
pierwszy. To, co mówiłem o Wzorcu twego ojca, nie jest rzecz powszechnie
znan .
- A co ja powinienem z tym zrobi ?
- Nie powierzył mi tej informacji.
Gwiazda poja niała. Na niebo wypłyn ły plamy pomara czu i ró u. Po chwili
doł czyły do nich linie zielonkawego blasku, jak wiruj ce wokół nas proporce.
P dzili my dalej i konfiguracje barw w pełni przesłoniły niebo, jak obracaj cy
si wolno psychodeliczny parasol. Pejza stał si rozmyt smug . Czułem si tak,
jakby cz mnie spała, cho z cał pewno ci nie straciłem wiadomo ci. Czas
wyczyniał jakie sztuczki z moim metabolizmem. Byłem straszliwie głodny i oczy
mnie piekły.
Gwiazda rozja niła si . Skrzydła Grylla migotały jak pryzmaty. Zdawało si ,
e mkniemy z niewiarygodn szybko ci .
Kraw dzie naszej cie ki podwijały si do góry. Proces trwał ci gle, a
poruszali my si jak w rynnie. Potem kraw dzie zetkn ły si i pomkn li my
wn trzem lufy wymierzonej w niebieskobiał gwiazd .
- Czy co jeszcze masz mi przekaza ?
- O ile wiem, nie.
Roztarłem lewy nadgarstek. Miałem uczucie, e co powinno tam pulsowa . A
tak, Frakir. Gdzie si podziała? Nagle przypomniałem sobie, e zostawiłem j w
apartamencie Branda. Dlaczego to zrobiłem? Ja... umysł miałem oszołomiony,
wspomnienie było jak sen...
Po raz pierwszy dokładniej przemy lałem całe zdarzenie. Gdybym uczynił to
wcze niej, szybciej bym zrozumiał, co oznacza: to efekt zamglenia umysłu
czarem. W komnatach Branda wpadłem w zakl cie. Nie miałem poj cia, czy było
wymierzone konkretnie we mnie, czy raczej uaktywniłem je przypadkiem,
myszkuj c po pokoju. A mo e nawet było to co bardziej ogólnego, co uruchomiła
katastrofa - mo e nie planowany efekt uboczny jakiego magicznego zakłócenia.
Chocia w to jako trudno mi było uwierzy .
Nawiasem mówi c, w tpiłem, czy był to przypadkowy czar. Wydawał si zbyt
odpowiedni jak na pułapk pozostawion przez Branda. Oszukał tak
wyszkolonego czarodzieja jak ja. Mo liwe, e dopiero obecne oddalenie od
miejsca zdarzenia pozwoliło mi my le klarownie. Kiedy wspominałem swoje
działania od chwili ataku zakl cia, dostrzegałem, e przez cały czas poruszałem
si jak we mgle. A im dłu ej si zastanawiałem, tym bardziej stawało si jasne, e
czar został przygotowany specjalnie po to, by mnie ogarn . A nie rozumiej c go,
8
nawet teraz nie mogłem uzna , e si uwolniłem.
Czymkolwiek był, skłonił mnie, bym bez namysłu porzucił Frakir, a to
budziło we mnie uczucia... dziwne. Nie wiedziałem, jak na mnie wpłyn ł, jak
wci mo e na mnie wpływa , co jest typowym problemem kogo pochwyconego
przez zakl cie. Uznałem jednak, e to nie zmarły Brand zastawił pułapk ,
przewiduj c mało prawdopodobny przypadek, e długie lata po jego mierci ja
zamieszkam obok jego apartamentów i wkrocz do nich w rezultacie
nieprzewidywalnej konfrontacji Logrusu i Wzorca w korytarzu na pi trze zamku
Amber. Nie, kto inny przygotował czar. Jurt? Julia? Chyba nie byliby w stanie
działa nie wykryci na terenie zamku. Wi c kto? I czy miało to jaki zwi zek z
epizodem w Galerii Luster? Nie miałem poj cia. Gdybym tam wrócił,
potrafiłbym mo e jakim własnym zakl ciem wykry osob odpowiedzialn . Ale
mnie tam nie było, zatem wszelkie ledztwo na tamtym ko cu rzeczywisto ci
musiało zaczeka . wiatło w przedzie rozbłysło mocniej i zmieniło barw z
niebia skiego bł kitu na gro n czerwie .
- Gryll - rzuciłem. - Czy wyczuwasz na mnie czar?
- Tak, panie - odparł.
- Czemu nic o tym, nie mówiłe ?
- My lałem, e to twoje zakl cie... mo e obronne.
- Czy potrafisz je unie ? Mnie jest trudniej od wewn trz.
- Zbytnio przenika tw osob . Nie wiedziałbym, gdzie rozpocz .
- A czy mo esz co o nim powiedzie ?
- Tylko e jest, panie. Cho wydaje si mocniejsze w okolicach głowy.
- Czy mo e zabarwia jako moje my li?
- Tak. Na jasny bł kit.
- Nie pytałem o to, jak je postrzegasz. Jedynie o mo liwo wpływu czaru na
mój sposób my lenia.
Skrzydła stały si niebieskie, potem czerwone. Tunel rozszerzył si nagle, a
niebo poja niało szalonymi kolorami Chaosu. Gwiazda, ku której pod ali my,
przybrała rozmiary niewielkiej latarni - magicznie wzmacnianej, naturalnie -
umieszczonej na szczycie wie y cmentarnego zamku, szarego i oliwkowego, na
szczycie góry, z której wyj to doln i rodkow cz . Skalna wyspa unosiła si
nad skamieniałym lasem. Drzewa płon ły ogniami opali - pomara czowym,
fioletowym, zielonym.
- Mo na go rozwikła , jak s dz - zauwa ył Gryll. - Ale jego rozszyfrowanie
b dzie ci k prac dla biednego demona.
Burkn łem co niech tnie. Przez chwil obserwowałem rozmazany szybko ci
pejza .
- Skoro ju mowa o demonach... - zacz łem.
- Tak?
- Co wiesz o odmianie znanej jako ty'iga?
- yj daleko za Kraw dzi - rzekł. - By mo e s stworzeniami najbli szymi
pierwotnego Chaosu. Nie s dz nawet, by miały prawdziwie materialne ciała.
Niewiele maj do czynienia z innymi demonami, nie mówi c ju o pozostałych
istotach.
- Znałe mo e którego z nich... hm... osobi cie?
9
- Spotykałem kilka. Niezbyt cz sto.
Wznie li my si wy ej. Zamek równie . Strumie meteorów jaskrawo i
bezgło nie wypalił sw cie k w tle.
- Potrafi zamieszka w ludzkim ciele. Przej je.
- To mnie nie dziwi.
- Wiem o jednym, który to uczynił kilkakrotnie. Ale wyst pił niezwykły
problem. Demon najwyra niej przej ł panowanie nad człowiekiem le cym na
ło u mierci. Odej cie człowieka zablokowało ty'ig . Nie mo e teraz opu ci ciała.
Znasz jaki sposób, by mógł uciec?
Gryll parskn ł.
- Najlepiej skoczy z urwiska. Albo rzuci si na miecz.
- A je li jest ju tak mocno zwi zany ze swoim gospodarzem, e to go nie
uwolni?
Parskn ł znowu.
- To ko czy gr w kradzie ciał.
- Jestem jej... mu co winien - o wiadczyłem. - Chciałbym jako pomóc.
Milczał przez chwil , nim odpowiedział:
- Starszy, m drzejszy ty'iga mógłby w takiej sytuacji co poradzi . A wiesz,
gdzie przebywaj .
- Tak.
- Przykro mi, e nie mog pomóc. Ty'igi to stara rasa.
Skr cili my wprost ku wie y. Nasz szlak pod zmiennym kalejdoskopem nieba
zw ził si do cieniutkiego pasemka. Machaj c skrzydłami Gryll kierował si w
stron wiatełka na szczycie.
Spojrzałem w dół. Widok budził zawroty głowy. Gdzie z daleka dobiegł
zgrzyt, jakby fragmenty samej ziemi ocierały si o siebie - zwykłe zjawisko w tych
okolicach. Wiatr rozwiewał mi płaszcz. Warkocz ciemnopomara czowych chmur
przeci ł niebo po lewej stronie. Rozró niałem ju szczegóły zamkowych murów.
Dostrzegłem jak posta w o wietlonym pokoju.
I nagle wszystko to znalazło si bardzo blisko... a potem przez okno i do
wn trza. Wysoka, przygarbiona, szaro-czerwona demoniczna figura, rogata i
cz ciowo pokryta łuskami, spogl dała na mnie ółtymi lepiami o eliptycznych
renicach. Odsłaniała w u miechu kły.
- Wujku! - krzykn łem zeskakuj c na podłog . - Witaj!
Gryll przeci gn ł si i otrz sn ł, a Suhuy podbiegł i obj ł mnie... delikatnie.
- Merlinie - rzekł po chwili. - Witaj w domu. Raduj si twoim przybyciem,
cho bolej , e z tak smutnej okazji. Gryll ci powiedział...?
- O zgonie Jego Wysoko ci? Tak. Przykro mi.
Pu cił mnie i odst pił na krok.
- Nie był nieoczekiwany - stwierdził. - Wr cz przeciwnie. Nawet zbyt gorliwie.
A jednak czas dla takich wydarze nigdy nie jest wła ciwy.
- To fakt - przyznałem. Rozmasowałem nieco zesztywniałe lewe rami i
si gn łem do tylnej kieszeni po grzebie . - Cierpiał od tak dawna, e
przyzwyczaiłem si do tego. Jakby pogodził si ze swoj słabo ci .
Suhuy przytakn ł.
- B dziesz si transformował? - zapytał.
10
- Miałem ci ki dzie - odparłem. - Wolałbym raczej oszcz dza siły. Chyba
e protokół wymaga...
- Nie, nic mi o tym nie wiadomo. Jadłe co ?
- Ostatnio nie.
- Chod my wi c - rzekł. - Musisz si posili .
Odwrócił si i ruszył do ciany. Poszedłem za nim. W pokoju nie było drzwi, a
on musiał zna wszystkie lokalne punkty napr e Cienia. Pod tym wzgl dem
Dworce s przeciwie stwem Amberu. W Amberze potwornie ci ko jest chodzi
w Cieniu, lecz w Dworcach cienie s niczym wytarte zasłony. Cz sto, nawet si nie
staraj c, mo na przez nie zajrze w inn rzeczywisto . A czasem co z tej innej
rzeczywisto ci zagl da tutaj. Trzeba równie uwa a , eby po przej ciu nie
znale si w powietrzu, pod wod czy na drodze pot nej fali. Turystyka w
Dworcach nigdy nie była popularnym hobby.
Na szcz cie na tym kra cu rzeczywisto ci materia Cienia jest tak posłuszna,
e cieniomistrz potrafi bez trudu ni manipulowa , zszy razem i otworzy
przej cie. Cieniomistrze s technikami wa nego rzemiosła. Ich moc pochodzi od
Logrusu, cho niekoniecznie przechodz inicjacj . Nieliczni tylko tego dokonuj ,
ale wszyscy zainicjowani w Logrusie automatycznie zostaj przyj ci do Gildii
Cieniomistrzów. S w Dworcach jak hydraulicy czy elektrycy, a ró ni si
umiej tno ciami tak samo jak ich odpowiedniki na Cieniu-Ziemi, zale nie od
uzdolnie i do wiadczenia. Jestem co prawda członkiem gildii, ale wol raczej
pod a za kim , kto zna drogi, ni szuka ich samemu. Powinienem chyba
powiedzie wi cej o tej sprawie. Mo e kiedy powiem.
Oczywi cie, kiedy dotarli my do ciany, ju jej tam nie było. Zamgliła si
jakby i rozpłyn ła. Weszli my w przestrze , któr niedawno zajmowała - a raczej
inn , analogiczn przestrze - i ruszyli my w dół zielonymi schodami. A
wła ciwie nie schodami. To był ci g nie poł czonych ze sob zielonych dysków,
opadaj cych spiralnie w dół, jak gdyby płyn ły w nocnym powietrzu, we
wła ciwej odległo ci od siebie i na odpowiedniej wysoko ci. Okr yły zewn trzn
cian wie y i dobiegły do lepego muru. Zanim si do niego zbli yłem,
przeszli my przez kilka chwil dziennego wiatła, krótki wir niebieskiego niegu i
apsyd czego w rodzaju katedry, tylko bez ołtarza, ze szkieletami w ławkach po
obu stronach nawy. Wreszcie przekroczyli my mur i trafili my do du ej kuchni.
Suhuy wskazał mi spi arni i zaproponował, ebym co sobie przygotował.
Znalazłem zimne mi so i zrobiłem kanapk , spłukuj c j letnim piwem. Wuj te
zjadł kawałek chleba i łykn ł tego samego napoju. Nad głowami pojawił si nagle
ptak w locie, zakrakał chrapliwie i znikn ł, nim przefrun ł cał długo
pomieszczenia.
- Kiedy nabo e stwo? - spytałem.
- O czerwonym niebie. To jeszcze prawie obrót - odparł. - Masz wi c szans na
czas i wypoczynek... mo e.
- Co to znaczy „mo e"?
- Jako jeden z trzech jeste pod czarn stra . Dlatego wezwałem ci tutaj, do
jednego z moich miejsc odosobnienia. - Odwrócił si i przeszedł przez cian .
Ruszyłem za nim, wci trzymaj c dzban w r ku. Usiedli my nad nieruchomym,
zielonym stawem, pod skaln przewieszk , nad któr rozci gało si brunatne
11
niebo. Zamek Suhuya zawierał w sobie miejsca z całego Chaosu i Cienia, zszyte
razem w szalon paj czyn dróg w drogach. - A faktu, e nosisz spikard,
wnioskuj , e dodałe te własne rodki bezpiecze stwa - zauwa ył. Wyci gn ł
r k i dotkn ł promienistego koła mojego pier cienia. Poczułem lekkie mrowienie
palca, dłoni i r ki.
- Wuju, kiedy byłe moim nauczycielem, cz sto wygłaszałe takie
niezrozumiałe zdania - stwierdziłem. - Ale sko czyłem ju nauk i uwa am, e
daje mi to prawo powiedzenia wprost: nie mam poj cia, o co ci wła ciwie chodzi.
Parskn ł i napił si piwa.
- Po chwili refleksji wszystko stanie si jasne - zauwa ył.
- Refleksji... - powtórzyłem, spogl daj c na zielony staw.
Obrazy przepływały po ród czarnych wst g pod powierzchni - Swayvill
le cy bez ycia, ółto-czarne szaty okrywaj ce jego skurczone ciało, moja matka,
mój ojciec, demoniczne sylwetki przemijaj ce i zanikaj ce... Jurt, ja sam, Jasra i
Julia, Random i Fiona, Mandor i Dworkin, Bili Roth i wiele twarzy, których nie
znałem...
Pokr ciłem głow .
- Refleksja niczego nie wyja nia - oznajmiłem.
- Nie jest to funkcja krótkiej chwili - odparł.
Wróciłem do obserwacji chaosu twarzy i kształtów. Jurt wrócił i pozostał na
długo. Ubierał si bardzo elegancko i sprawiał wra enie wzgl dnie zdrowego.
Kiedy rozwiał si wreszcie, jego miejsce zaj ła jedna z tych na wpół znajomych
twarzy, które widziałem poprzednio. Wiedziałem, e to arystokrata z Dworców i
wyt yłem pami . Oczywi cie. Min ło sporo czasu, ale w ko cu go rozpoznałem.
Tmer z rodu Jesby, najstarszy syn ksi cia Roloviansa, obecnie sam lord i władca
Linii Jesby - szeroka broda, krzaczaste brwi, mocno zbudowany... trzeba
przyzna , e przystojny na swój szorstki sposób. Je li wierzy opowie ciom, bez
w tpienia dzielny, a mo e nawet wra liwy.
Potem zjawił si ksi
Tubble z Linii Chanicut, na przemian zmieniaj cy
form od ludzkiej do wiruj cej demonicznej. Spokojny, oci ały, subtelny... i
stary. Miał kilkaset lat i był bardzo sprytny. Nosił bardziej zmierzwion brod i
był mistrzem wielu gier.
Czekałem. Tmer po Jurcie i Tubble'u znikn li w ród rozwianych wst g.
Czekałem dalej, ale nic ju si nie pokazało.
- Koniec refleksji - oznajmiłem wreszcie. - Ale nadal nie wiem, co ona oznacza.
- A co zobaczyłe ?
- Mojego brata Jurta - odparłem. - Ksi cia Tmera z Jesby. I Tubble'a z
Chanicut, w ród innych atrakcji.
- Bardzo odpowiednie - orzekł. - Całkowicie odpowiednie.
- Dlaczego?
- Podobnie jak ty, Tmer i Tubble s pod czarn stra . Jak słyszałem, Tmer
przebywa w Jesby, chocia s dz , e Jurt przybył na ziemi w innym miejscu ni
Dalgarry.
- Jurt wrócił?
Pokiwał głow .
- Mo e by w Fortecy Gantu, u mojej matki - zastanowiłem si . - Albo...
12
Sawall miał drug siedzib , Linie Anch, na samej Kraw dzi.
Suhuy wzruszył ramionami.
- Nie wiem - stwierdził.
- Ale po co czarna stra ... nad którymkolwiek z nas?
- Studiowałe na dobrym uniwersytecie w Cieniu - przypomniał. - Długo
mieszkałe na Dworze Amberu, co było zapewne bardzo pouczaj ce. Prosz ci
zatem, aby si zastanowił. Z pewno ci umysł tak dobrze wy wiczony...
- Jak rozumiem, czarna stra oznacza, e grozi nam jakie
niebezpiecze stwo...
- Oczywi cie.
- ...Lecz jego charakter jest dla mnie niepoj ty. Chyba e...
- Tak.
- Ma to jaki zwi zek ze mierci Swayvilla. Musi zatem ł czy si z polityk .
Ale długo mnie tu nie było. Nie mam poj cia, jakie sprawy s obecnie gor ce.
Pokazał mi kilka rz dów startych, ale wci nieprzyjemnych kłów.
- Spróbuj z sukcesj - zaproponował.
- Dobrze. Powiedzmy, e Linie Sawall popieraj jednego z mo liwych
zast pców, Jesby innego, Chanicut jeszcze innego. Skaczemy sobie do gardła.
Powiedzmy, e wróciłem w samym rodku wendety. Ktokolwiek wydaje rozkazy,
postawił nas pod stra , eby sprawy nie wymkn ły si spod kontroli. Słuszna
decyzja.
- Blisko - pochwalił. - Ale sytuacja posun ła si ju dalej.
Pokr ciłem głow .
- Poddaj si - stwierdziłem. Gdzie z daleka usłyszałem wycie.
- Pomy l - rzekł. - A ja tymczasem powitam go cia.
Wstał i wst pił do sadzawki, znikaj c natychmiast. Doko czyłem piwo.
13
Rozdział 2
Miałem wra enie, e min ła zaledwie chwila, gdy skała po lewej stronie
zamigotała i wydała d wi k jakby dzwonu. Bez udziału wiadomo ci, moja uwaga
skupiła si na pier cieniu, który Suhuy nazwał spikardem. Uzmysłowiłem sobie,
e zamierzałem go u y do obrony. To ciekawe, jak znajomy si teraz wydawał, w
jak krótkim czasie si do niego przystosowałem. Poderwałem si i zwróciłem w
stron skały, wyci gaj c lew r k ... lecz przez migotliwy obszar wkroczył Suhuy,
a za nim dostrzegłem wy sz , bardziej mroczn sylwetk . Po chwili i ona
przekroczyła próg, wynurzyła si w rzeczywisto i przemieniła z o mior cznej
małpy w mojego brata Mandora w ludzkiej postaci. Odziany był w czer , jak
przy naszym ostatnim spotkaniu, lecz ubranie miał wie e i nieco inaczej
skrojone, a białe włosy nie tak spl tane. Rozejrzał si szybko i u miechn ł do
mnie.
- Widz , e wszystko w porz dku - o wiadczył. Parskn łem, wskazuj c jego
r k na temblaku.
- Tak jak mo na tego oczekiwa - odparłem. - Co działo si w Amberze po
moim wyje dzie?
- adnych nowych katastrof. Zostałem tylko, by sprawdzi , czy nie mógłbym
w czym pomóc. W rezultacie magicznie oczy ciłem nieco okolic i przywołałem
par desek, eby zakry dziury. Potem poprosiłem Randoma o zgod na
opuszczenie pałacu. Wyraził j i wróciłem do domu.
- Katastrofa? W Amberze? - zdziwił si Suhuy. Przytakn łem.
- W korytarzach pałacu Amber nast piło starcie mi dzy Jednoro cem a
W em. Doprowadziło do sporych zniszcze .
- Co skłoniło W a do wtargni cia tak daleko w dziedzin Porz dku?
- Chodziło o co , co Amber uwa a za Klejnot Wszechmocy, natomiast W za
swoje zagubione Oko.
- Musz usłysze cał t histori .
Opowiedziałem o spotkaniu, pomijaj c tylko swoje pó niejsze do wiadczenia
w Galerii Luster i w komnatach Branda. Kiedy mówiłem, spojrzenie Mandora
w drowało od spikarda do Suhuya i z powrotem. Dostrzegł, e to zauwa yłem, i
u miechn ł si .
- A wi c Dworkin znowu jest sob ... - mrukn ł Suhuy.
- Nie znałem go wcze niej - odparłem. - Ale wydawało mi si , e wie, co robi.
- ...A królowa Kashfy patrzy Okiem W a.
- Nie wiem, co nim widzi. Wci dochodzi do siebie po operacji. Ale to
ciekawe. Gdyby mogła nim patrze , co by zobaczyła?
- Czyste, zimne linie niesko czono ci, moim zdaniem. Pod całym Cieniem.
aden miertelnik nie zniesie tego zbyt długo.
- Pochodzi z krwi Amberu - stwierdziłem.
- Doprawdy? Oberona?
Skin łem głow .
- Wasz zmarły władca był m czyzn niezwykle aktywnym - zauwa ył Suhuy.
- Mimo wszystko, taki widok byłby sporym ci arem, cho mówi to na podstawie
domysłów tylko i pewnej znajomo ci zasad. Nie mam poj cia, do czego to mo e
14
doprowadzi . To wie jedynie Dworkin. Je li jest zdrów na umy le, to z pewno ci
miał wa ny powód, by tak post pi . Doceniam jego mistrzostwo, cho nigdy nie
potrafiłem przewidzie , jak si zachowa.
- Znasz go osobi cie? - spytałem.
- Znałem... Dawno temu, zanim zacz ły si jego kłopoty. A teraz nie wiem, czy
cieszy si tym, co zaszło, czy rozpacza . Ozdrowiały, mo e działa na rzecz
wi kszego dobra. A mo e kieruj nim czysto osobiste pobudki.
- Przykro mi, ale nie mog ci o wieci . Dla mnie tak e jego post pki s
niezrozumiałe.
- Mnie równie zdumiało zastosowanie Oka - przyznał Mandor. - Ale to
wszystko dotyczy chyba lokalnej polityki, stosunków Amberu z Kashf i Begm .
Nie wiem, czy w tej chwili jałowe spekulacje do czego nas doprowadz . Lepiej
po wi ci uwag bardziej nagl cym sprawom miejscowymi
Westchn łem mimo woli.
- Takich jak sukcesja - domy liłem si . Mandor uniósł brew.
- Lord Suhuy ju ci powiedział?
- Nie. Ale od ojca tyle słyszałem o sukcesji w Amberze, o wszystkich kabałach,
intrygach i zdradach, e w tej dziedzinie czuj si niemal autorytetem.
Wyobra am sobie, e tutaj podobnie to wygl da mi dzy rodami nast pców
Swayvilla, tyle e do gry wchodzi wi cej pokole .
- Słusznie sobie wyobra asz - przyznał. - Chocia wydaje mi si , e tutaj cały
obraz jest bardziej uporz dkowany ni tam.
- To ju co . Co do mnie, zamierzam zło y kondolencje i wynosi si st d jak
najszybciej. Przy lijcie mi kartk , kiedy sprawa si wyja ni.
Roze miał si . Rzadko si mieje. Poczułem mrowienie w przegubie, gdzie
zwykle siedziała Frakir.
- On naprawd nie wie - rzekł, spogl daj c na Suhuya.
- Dopiero si zjawił - odparł Suhuy. - Nie zd yłem niczego mu wytłumaczy .
Poszukałem w kieszeni, wyj łem monet i podrzuciłem.
- Reszka - stwierdziłem. - Ty mi powiesz, Mandorze. Co si dzieje?
- Nie jeste pierwszy w kolejce do tronu - rzekł.
Poniewa była to moja kolej na miech, wykorzystałem okazj .
- To ju wiedziałem. Nie tak dawno temu, przy obiedzie, sam mi tłumaczyłe ,
ilu kandydatów jest przede mn . Je li w ogóle kto mieszanego pochodzenia mo e
by brany pod uwag .
- Dwóch - oznajmił. - Dwóch jest przed tob .
- Nie rozumiem. Co si stało z cał reszt ?
- Nie yj .
- Epidemia grypy?
U miechn ł si nieprzyjemnie.
- Ostatnio mieli my do czynienia z niezwykł liczb miertelnych pojedynków
i politycznych zabójstw.
- Które przewa ały?
- Zabójstwa.
- Fascynuj ce.
- I teraz wszyscy trzej znajdujecie si pod ochron czarnej stra y Korony i
15
zostali cie powierzeni opiece swoich rodów.
- Mówisz powa nie?
- W samej rzeczy.
- Czy to gwałtowne przerzedzenie szeregów było efektem działania wielu ludzi
szukaj cych awansu? Czy mo e mniejszej grupy, usuwaj cej przeszkody na
drodze?
- Korona nie ma pewno ci.
- Kiedy mówisz „Korona", kogo wła ciwie masz na my li? Kto podejmuje
decyzje w czasie bezkrólewia?
- Lord Bances z Amblerash - odparł. - Daleki krewny i dobry przyjaciel
naszego zmarłego monarchy.
- Chyba go sobie przypominam. Mo e sam ma ochot na tron, i to on stoi za...
przesuni ciami?
- Ten człowiek jest kapłanem W a. luby zabraniaj im panowania
gdziekolwiek.
- Ka de luby da si jako omin .
- To prawda, ale jego to chyba naprawd nie interesuje.
- Co nie wyklucza, e mo e mie jakiego faworyta i troch mu pomaga w
karierze. Czy kto bliski tronu szczególnie lubi jego zakon?
- O ile wiem, nie.
- Co nie oznacza, e nie mógł z kim dobi targu.
- Nie, chocia Bances nie jest człowiekiem, do którego mo na by si zwróci z
tak propozycj .
- Inaczej mówi c wierzysz, e jest ponad to, co si tu dzieje.
- Wobec braku dowodów przeciwnej tezy...
- Kto jest pierwszy do tronu?
- Tubble z Chanicut.
- A drugi?
- Tmer z Jesby.
- Czołówka z twojej sadzawki - zwróciłem si do Suhuya. W u miechu pokazał
mi z by. Zdawało si , e wiruj .
- Czy prowadzimy wendet z Chanicut albo Jesby? - spytałem.
- Raczej nie.
- Czyli po prostu jeste my ostro ni, co?
- Owszem.
- Jak do tego doszło? Chodzi przecie o wielu ludzi. Jaka noc długich no y
czy co?
- Nie. Zgony nast powały od dłu szego czasu. Nie było nagłej rzezi, kiedy
Swayvillowi si pogorszyło... chocia kilku zgin ło całkiem niedawno.
- Przecie musiało si odby jakie dochodzenie. Mamy w areszcie jakich
zbrodniarzy?
- Nie. Albo uciekli, albo zostali zamordowani.
- Co z nimi? Ich to samo mogłaby wskaza na polityczne kontakty...
- Raczej nie. Kilku to zawodowcy. Inni to zwykli malkontenci, w dodatku
niezrównowa eni psychicznie.
- Twierdzisz, e adne tropy nie prowadz do zleceniodawców?
16
- Zgadza si .
- A mo e jakie podejrzenia?
- Sam Tubble jest podejrzany, naturalnie, chocia lepiej nie mówi o tym
gło no. On mógłby zyska najwi cej, a teraz znalazł si na pozycji, która
umo liwia mu wyci gni cie korzy ci. Poza tym w jego karierze wiele było
politycznych oszustw, zdrad i zabójstw. Ale ju dawno temu. Ka dy ma w
piwnicy par szkieletów. Od wielu lat jest człowiekiem spokojnym, o
konserwatywnych pogl dach.
- W takim razie Tmer. Stoi do blisko, by budzi podejrzenia. Czy cokolwiek
ł czy go z tym krwawym interesem?
- Wła ciwie nie. Nic nie wiadomo o jego sprawach. To człowiek zamkni ty w
sobie. Ale w przeszło ci nigdy nie przejawiał skłonno ci do tak ekstremalnych
rodków. Nie znam go za dobrze, ale wywarł na mnie wra enie człowieka
prostszego, bardziej bezpo redniego ni Tubble. Gdyby naprawd pragn ł tronu,
spróbowałby przewrotu, zamiast traci czas na intrygi.
- Oczywi cie, mo e w to by zamieszanych wi cej ludzi, ka dy działaj cy we
własnym interesie...
- A teraz, kiedy sprawa zbli a si do zako czenia, powinni si ujawni ?
- To chyba rozs dne, prawda? U miech. Wzruszenie ramion.
- Nie ma powodu, eby koronacja zako czyła to wszystko - o wiadczył. -
Korona nie czyni człowieka odpornym na ciosy.
- Ale nast pca obejmie władz z baga em złej opinii i podejrze .
- Nie pierwszy to raz w historii. A je li si chwil zastanowisz, przypomnisz
sobie, e wielu dobrych monarchów wst piło na tron w cieniu takiej chmury.
Nawiasem mówi c, przyszło ci do głowy, e inni mog snu takie same domysły
na twój temat?
- Owszem i troch mnie to niepokoi. Mój ojciec przez długi czas pragn ł dla
siebie tronu Amberu i to zniszczyło mu ycie. Był szcz liwy dopiero wtedy, kiedy
powiedział: do diabła z tym. Je li w ogóle czego si nauczyłem z jego historii, to
wła nie tego. Nie mam wygórowanych ambicji.
Przez chwil jednak zastanowiłem si . Jak bym si czuł, władaj c pot nym
pa stwem? Za ka dym razem, kiedy skar yłem si na polityk , w Amberze czy w
Stanach na Cieniu-Ziemi, rozwa ałem naturalnie, jak sam bym sobie poradził z
sytuacj , gdybym obj ł rz dy.
- O czym my lisz? - zapytał Mandor. Zerkn łem w dół.
- Mo e pozostali równie patrz teraz w swoje sadzawki i szukaj wskazówek
- mrukn łem.
- Niew tpliwie - przyznał. - A gdyby Tubble'a i Tmera spotkał przedwczesny
koniec? Co by zrobił?
- Nawet si nad tym nie zastanawiałem. To si nie stanie.
- Przypu my.
- Nie wiem.
- Powiniene podj jak decyzj , cho by po to, eby si tym wi cej nie
przejmowa . Nigdy nie braknie ci słów, je li wiesz, co chcesz powiedzie .
- Dzi ki. B d o tym pami tał.
- Powiedz, co si z tob działo od naszego ostatniego spotkania.
17
Powiedziałem, o upiorach Wzorca i w ogóle.
Gdzie pod koniec znowu zabrzmiało wycie. Suhuy podszedł do skały.
- Przepraszam - rzucił. Kamie rozst pił si i Suhuy znikn ł.
Natychmiast poczułem na sobie powa ny wzrok Mandora.
- Prawdopodobnie mamy tylko chwil - stwierdził. - Nie do , eby załatwi
wszystko, o czym chciałem z tob pomówi .
- Sprawy osobiste, co?
- Tak. Dlatego musisz zje ze mn niadanie, jeszcze przed pogrzebem.
Powiedzmy, wier obrotu od teraz, pod niebieskim niebem.
- Zgoda. U ciebie czy w Liniach Sawall?
- Odwied mnie w Mandorliniach.
Skała zmieniła faz , gdy skin łem głow . Wkroczyła smukła, demoniczna
posta , pod welonem obłoku migocz ca bł kitem. Poderwałem si na nogi i
skłoniłem, by ucałowa wyci gni t dło .
- Matko - powiedziałem. - Nie oczekiwałem tej rado ci... tak pr dko.
U miechn ła si i znikn ła w wirze. Rozwiały si łuski, spłyn ły kontury
twarzy i sylwetki. Zgasła bł kitna po wiata, zast piona zwykłym, cho nieco
bladym kolorem ciała. Poszerzyła ramiona i biodra, a równocze nie straciła nieco
wzrostu, cho nadal była wysoka. Br zowe oczy wygl dały lepiej, gdy cofn ły si
ci kie łuki brwiowe. Dostrzegłem kilka piegów na jej ludzkim teraz, odrobin
zadartym nosie. Kasztanowe włosy były dłu sze ni ostatnim razem, kiedy
widziałem j w tej postaci. I wci si u miechała. Dobrze wygl dała w czerwonej
tunice z pasem, na którym wisiał rapier.
- Kochany Merlinie - rzekła, ujmuj c w dłonie moj głow i całuj c mnie w
usta. - Ciesz si widz c ci w dobrym zdrowiu. Min ło sporo czasu od twojej
ostatniej wizyty.
- Prowadziłem bardzo aktywny tryb ycia.
- Musz ci zapewni , e słyszałam o twoich rozmaitych przygodach.
- W to nie w tpi . Nie ka dy ma przecie swoj ty'ig , która pod a za nim,
uwodzi go w ró nych postaciach i ogólnie komplikuje ycie niepo dan ochron .
- To dowodzi, skarbie, e troszcz si o ciebie.
- Dowodzi te , e nie szanujesz moich tajemnic i nie wierzysz w moje siły.
Mandor odchrz kn ł.
- Witaj, Daro - wtr cił.
- Przypuszczam, e tak mogło ci si wydawa - zako czyła. - Witaj, Mandorze
- mówiła dalej. - Co ci si stało w r k ?
- Nieporozumienie z pewnymi elementami architektury - wyja nił. - Ostatnio
znikn ła z oczu, co nie oznacza, e z my li.
- Dzi kuj za ten komplement. Tak, czasem wol samotno , gdy zbytnio mi
ci y towarzystwo. Cho ty nie powiniene czyni mi zarzutów, mój panie. Sam
przecie znikasz cz sto i na długo w labiryntach Mandorlinii... je li istotnie tam
si udajesz.
Skłonił si .
- Jak sama stwierdziła , pani, jeste my istotami podobnymi do siebie.
Zmru yła oczy, lecz ton jej głosu nie zmienił si .
- Zastanawiam si ... Tak, czasami widz nas jako pokrewne dusze, mo e nie
18
tylko w tych najprostszych cyklach aktywno ci. Ostatnio oboje wiele
podró owali my, prawda?
- Lecz ja byłem nieostro ny. - Mandor wskazał kontuzjowane rami . - Gdy ty
najwidoczniej nie.
- Nigdy nie spieram si z architektur - o wiadczyła.
- A z innymi imponderabiliami? - zapytał.
- Staram si pracowa z tym, co jest pod r k .
- Ja na ogół równie .
- A je li nie mo esz? Wzruszył ramionami.
- Czasami zdarzaj si konflikty.
- Prze yłe ich ju wiele, prawda?
- Trudno zaprzeczy , ale od tej pory min ło ju sporo czasu. Ty te jeste do
wytrzymała.
- Jak dot d - odparła. - Doprawdy, musimy kiedy porówna swoje notatki na
temat imponderabiliów i konfliktów. Czy nie byłoby dziwne, gdyby my okazali
si podobni pod ka dym wzgl dem?
- Byłbym zaskoczony - przyznał.
Byłem zafascynowany i troch przestraszony t rozmow , cho opierałem si
tylko na wyczuciu, bez adnych konkretów. Byli do siebie podobni. Nigdy jeszcze
nie słyszałem, by o sprawach ogólnych mówi z tak precyzj i naciskiem -
nigdzie poza Amberem, gdzie cz sto z takich dyskusji czynili rodzaj sportu.
- Prosz o wybaczenie. - Mandor zwrócił si do całego towarzystwa. - Musz
si oddali , by w spokoju wraca do sił. Dzi ki ci za go cinno , panie. - Skłonił
si przed Suhuyem. - I za rozkosz, jak było skrzy owanie naszych... cie ek. - To
do Dary.
- Dopiero co przybyłe - rzekł Suhuy. - Nie zd yłem ci niczym pocz stowa .
Marny ze mnie gospodarz.
- Nie obawiaj si , stary przyjacielu. Nic nie mogłoby ci takim uczyni . -
Zerkn ł jeszcze na mnie, cofaj c si do otwartego przej cia. - Na razie - rzucił.
Kiwn łem głow .
Wkroczył w bram , a skała stwardniała, gdy tylko znikn ł.
- Trudno nie podziwia jego przemów - stwierdziła moja matka. - I to bez
adnej próby.
- Wdzi k - zauwa ył Suhuy. - Urodził si , maj c go w nadmiarze.
- Zastanawiam si , kto dzisiaj zginie? - westchn ła.
- Nie jestem pewien, czy takie domysły maj jakie podstawy - odparł.
Roze miała si .
- A je li nawet, z pewno ci brakuje im dobrego smaku.
- Mówisz z pot pieniem czy zazdro ci ?
- Z adnym z tych uczu . Albowiem ja tak e jestem wielbicielk wdzi ku... i
dobrych artów.
- Mamo - wtr ciłem. - Co si wła ciwie dzieje?
- O co ci chodzi, Merlinie?
- Wyjechałem st d dawno temu. Wysłała demona, eby mnie odszukał i si
mn zaopiekował. Potrafił zapewne wytropi kogo z krwi Amberu. St d
nast piło zamieszanie mi dzy mn a Lukiem. Postanowił wi c zaj si nami
19
oboma... dopóki Luke nie rozpocz ł tych cyklicznych zamachów na moje ycie.
Wtedy demon chronił mnie przed nim i próbował ustali , który z nas jest
wła ciw osob . Mieszkał nawet z Lukiem przez jaki czas, a potem ruszył za
mn . Powinienem si tego domy li , poniewa bardzo mu zale ało, eby pozna
imi mojej matki. Najwyra niej Luke był równie małomówny w kwestii swojego
pochodzenia.
Roze miała si .
- To wspaniały obraz - zacz ła. - Mała Jasra i Ksi
Ciemno ci...
- Nie zmieniaj tematu - przerwałem. - Pomy l, jakie to kr puj ce dla
dorosłego m czyzny: matka wysyła demony, eby go pilnowały.
- W liczbie pojedynczej. Był tylko jeden demon, kochanie.
- Co z tego? Chodzi o zasad . Kiedy dasz sobie spokój z t opiek ? Mam
do ...
- Ty'iga prawdopodobnie nieraz uratowała ci ycie, Merlinie.
- No tak. Ale...
- Wolałby by martwy ni pod opiek ? Tylko dlatego, e pomoc przyszła ode
mnie?
- Nie o to chodzi!
- Wi c o co?
- Po prostu uznała , e nie dam sobie rady.
- I nie dałe sobie rady.
- Ale nie mogła tego z góry wiedzie . Przyj ła , e w Cieniu potrzebuj
nia ki, e jestem naiwny, łatwowierny, nieostro ny...
- Pewnie zrani twoje uczucia, ale taki wła nie byłe , ruszaj c w miejsce tak
ró ne od Dworców jak ten Cie .
- Tak. Bo potrafi sam o siebie zadba .
- Nie wychodziło ci to najlepiej. Ale sam przyjmujesz kilka bezpodstawnych
zało e . Dlaczego s dzisz, e powody, które wymieniłe , s jedyne, jakie skłoniły
mnie do podj cia takich działa ?
- Zgoda. Czy wiedziała , e Luke zawsze trzydziestego kwietnia b dzie
próbował mnie zabi ? A je li odpowied brzmi: tak, to czemu mi zwyczajnie nie
powiedziała ?
- Nie wiedziałam, e Luke b dzie próbował ci zabi ka dego trzydziestego
kwietnia.
Odwróciłem si . Zacisn łem i rozlu niłem palce.
- Czyli zrobiła to wszystko dla zabawy?
- Merlinie, dlaczego tak trudnio ci przyzna , e inni ludzie mog wiedzie o
rzeczach, o których ty nie masz poj cia?
- Zacznijmy od ich niech ci, by mnie o tych rzeczach poinformowa . Milczała
przez chwil . Wreszcie...
- Obawiam si , e masz troch racji - przyznała. - Ale istniały wa ne powody,
by nie mówi z tob o tych sprawach.
- Wi c zacznij od tej niemo no ci. Powiedz mi teraz, dlaczego wtedy mi nie
zaufała .
- To nie jest kwestia zaufania.
- Czy mo esz mi ju wyja ni , o co chodziło? Kolejna chwila milczenia.
20
- Nie - o wiadczyła wreszcie. - Jeszcze nie. Zwróciłem si ku niej. Twarz
miałem spokojn , głos oboj tny.
- A zatem nic si nie zmieniło - rzekłem. - I si nie zmieni. Nadal mi nie ufasz.
- Nieprawda - zawołała, zerkaj c na Suhuya. - To po prostu nie jest
odpowiednie miejsce ani czas, by porusza ten temat.
- Mo e przynie ci co do picia, Daro? - wtr cił natychmiast Suhuy. - A mo e
co przek sisz?
- Nie, dzi kuj . Zaraz musz i .
- Mamo, w takim razie powiedz mi co o ty'idze.
- A co chciałby wiedzie ?
- Przywołała demona z przestrzeni poza Kraw dzi ?
- Zgadza si .
- Te stworzenia s z natury bezcielesne, mog jednak dla własnych celów
opanowa cudze ciało.
- Istotnie.
- Przypu my, e taka istota przejmie ciało osoby umieraj cej, co uczyni j
jedynym duchem i inteligencj nim kieruj c ?
- Interesuj ce. Czy to hipotetyczny problem?
- Nie. To rzeczywi cie si stało z ty'ig , któr za mn posłała . Teraz nie mo e
opu ci tego ciała. Dlaczego?
- Szczerze mówi c, nie jestem pewna.
- Jest uwi ziona - wtr cił Suhuy. - Mo e obejmowa b d opuszcza ciało
jedynie drog reakcji z zamieszkuj cym je umysłem.
- Ciało z ty'ig wróciło do zdrowia po chorobie, która zabiła jego wiadomo .
Chcesz powiedzie , e utkn ła w nim do ko ca?
- Tak. O ile wiem.
- Powiedz mi w takim razie: gdy ciało umrze, czy zostanie uwolniona czy
raczej zginie wraz z nim?
- Mo e nast pi jedno albo drugie. Im dłu ej jednak pozostaje w tym ciele,
tym bardziej jest prawdopodobne, e zginie.
Obejrzałem si na matk .
- Oto koniec tej historii - oznajmiłem. Wzruszyła ramionami.
- Sko czyłam z tym demonem i uwolniłam go - rzekła. - W razie potrzeby
zawsze mog wezwa nast pnego.
- Nie rób tego.
- Nie zrobi . W tej chwili nie ma powodu.
- Gdyby jednak uznała, e istnieje taka potrzeba, nie wahałaby si ?
- Matka zwykle dba o bezpiecze stwo syna, czy to mu si podoba czy nie.
Uniosłem lew dło , gniewnym gestem wysuwaj c palec wskazuj cy, kiedy
zauwa yłem, e nosz jasn bransolet - zdawała si niemal holograficznym
obrazem plecionego powroza. Opu ciłem r k i opanowałem reakcj .
- Teraz znasz ju moje uczucia - o wiadczyłem.
- Poznałam je ju dawno - odparła. - Mo e spotkamy si na obiedzie w
Liniach Sawall, za pół obrotu, pod fioletowym niebem. Zgoda?
- Zgoda.
- A wi c na razie. Dobrego obrotu, Suhuyu.
21
- Dobrego obrotu, Daro.
Zrobiła trzy kroki i znikn ła, zgodnie z wymaganiami etykiety t sam drog ,
któr tu przybyła.
Zawróciłem i stan łem nad sadzawk . Spojrzałem w jej gł bi czuj c, jak z
wolna rozlu niaj si zaci ni te w w zeł mi nie karku. Pod powierzchni
widziałem teraz Jasr i Juli w cytadeli Twierdzy. Robiły co tajemniczego w
laboratorium. I nagle popłyn ły nad nimi pasma jakby okrutnej prawdy
przerastaj cej wszelki porz dek i pi kno, formuj c si w twarz o fascynuj cych,
przera aj cych proporcjach.
Poczułem dło na ramieniu.
- Rodzina... - westchn ł Suhuy. - Intryguje i doprowadza do szału. Odczuwasz
w tej chwili tyrani afektu, prawda?
Przytakn łem.
- Mark Twain wspominał, e mo na dobiera sobie przyjaciół, ale nie
krewnych - powiedziałem.
- Nie wierni, co planuj , cho mam pewne podejrzenia - odparł. - W tej chwili
nic nie mo esz zrobi . Tylko wypoczywa i czeka . Chciałbym posłucha twojej
opowie ci.
- Dzi ki, wujku. Owszem, dlaczego nie?
Opowiedziałem mu o wszystkim. Wrócili my do kuchni, eby si czym
pokrzepi , potem opu cili my j inn drog . Prowadziła na taras dryfuj cy
ponad ółtymi falami oceanu zalewaj cymi ró owe skały i pla e pod mrocznym,
ciemnoniebieskim niebem bez gwiazd. Tam doko czyłem swoj histori .
- To rzeczywi cie interesuj ce - stwierdził po chwili.
- Tak? Czy by dostrzegał co , co ja przeoczyłem?
- Zbyt wiele dostarczyłe mi materiału do przemy lenia, bym pochopnie
wygłaszał s dy. Na razie na tym poprzesta my.
- Jak chcesz.
Oparłem si o por cz i spojrzałem na wod .
- Musisz odpocz - stwierdził wreszcie.
- Chyba tak.
- Chod , zaprowadz ci do twojego pokoju. Wyci gn ł dło , a ja j
chwyciłem. Razem zapadli my si w posadzk .
I tak zasn łem po ród gobelinów i ci kich draperii, w komnacie bez drzwi w
Liniach Suhuy. Mo e była to wie a, gdy słyszałem wiatr za murami. A pi c
niłem...
Znów byłem w Amberze i szedłem l ni c Galeri Luster. wiece migotały w
wysokich lichtarzach. Moje stopy nie wydawały d wi ku. Zwierciadła pojawiały
si we wszelkich mo liwych kształtach. Wielkie i małe, zakrywały ciany z obu
stron. Mijałem siebie w ich gł biach, odbitego, zniekształconego, czasem odbitego
ponownie...
Zatrzymałem si przed wysokim, p kni tym zwierciadłem po lewej stronie, w
cynowej ramie. Ju kieruj c si tam wiedziałem, e to nie siebie zobacz tym
razem.
Nie pomyliłem si . Z lustra patrzyła na mnie Coral. Miała na sobie
brzoskwiniow bluz i zdj ła z oka opask . P kni cie dzieliło jej twarz na połowy.
22
Lewe oko było zielone, jakie je pami tałem, prawym był Klejnot Wszechmocy.
Oba skupiały na mnie spojrzenie.
- Merlinie - powiedziała. - Pomó mi. To nazbyt dziwne. Oddaj mi moje oko.
- Nie wiem jak - odparłem. - Nie pojmuj , co ci zrobiono.
- Moje oko - powtórzyła, jakby mnie nie słyszała. - wiat to wiruj ce pot gi w
Oku Wszechmocy. Zimny... taki zimny... nie jest przyjaznym miejscem. Pomó
mi.
- Znajd sposób - obiecałem.
- Moje oko... - mówiła dalej. Ruszyłem przed siebie.
Z prostok tnego lustra w drewnianej ramie, wyrze bionej u podstawy w
kształt feniksa, spojrzał na mnie Luke.
- Cze , stary kumplu - rzucił. Nie wygl dał na szcz liwego. - Wiesz,
chciałbym jako odzyska miecz taty. Nie trafiłe na niego przypadkiem?
- Raczej nie - mrukn łem.
- To wstyd, tak szybko straci twój prezent. Rozgl daj si za nim, dobrze?
Mam przeczucie, e mo e si przyda .
- Na pewno - obiecałem.
- W ko cu jeste cz ciowo odpowiedzialny za to, co si stało - mówił dalej.
- Fakt - przyznałem.
- ... A ja bardzo bym chciał go odzyska .
- Dobra - rzuciłem odchodz c.
Zło liwy mieszek zabrzmiał z owalu w br zowej ramie po prawej stronie.
Obejrzałem si i zobaczyłem w nim twarz Victora Melmana, czarnoksi nika z
Cienia-Ziemi, z którym spotkałem si dawno temu, gdy moje problemy dopiero
si zaczynały.
- Synu pot pienia! - sykn ł. - Przyjemnie widzie ci zagubionego w piekle.
Niech moja krew płonie ogniem na twoich r kach.
- Twoja krew spadła na twoje r ce - odparłem. - Uwa am ci za samobójc .
- Wcale nie - warkn ł. - Zabiłe mnie nieuczciwie.
- Bzdura. Mo e i ci y na mnie wiele win, ale twoja mier do nich nie nale y.
Chciałem odej , gdy jego r ka wysun ła si z lustra i chwyciła mnie za rami .
- Morderca! - krzykn ł. Strzepn łem jego dło .
- Odczep si - rzuciłem i poszedłem dalej. Po chwili z szerokiego lustra w
zielonej ramie, z zielonym połyskiem na szkle, zawołał mnie Random. Pokr cił
głow .
- Merlinie! Merlinie! Co wła ciwie zamierzasz? - zapytał. - Od pewnego czasu
domy lam si , e nie informujesz mnie o wszystkim, co nam grozi.
- No có - odparłem, przygl daj c si jego pomara czowej koszulce i levisom.
- To prawda, sir. Po prostu nie miałem czasu, by omówi niektóre kwestie.
- Kwestie dotycz ce bezpiecze stwa kraju... a ty nie miałe czasu?
- Wydaje mi si , e w gr wchodzi czynnik oceny.
- Je li zagro one jest nasze bezpiecze stwo, to ja dokonuj ocen.
- Tak, sir. Rozumiem to...
- Musimy porozmawia , Merlinie. Czy chodzi o to, e sprawa dotyczy równie
twojego ycia osobistego?
- Chyba tak...
23
- To bez znaczenia. Królestwo jest wa niejsze. Musimy porozmawia .
- Tak, sir. Gdy tylko...
- adne „gdy tylko", do diabła! Natychmiast! Przesta si bawi tym,
cokolwiek teraz planujesz, i wracaj! Musimy porozmawia !
- Oczywi cie. Musz ...
- Przesta ple ! To ju prawie zdrada, je li ukrywasz istotne informacje!
Chc si z tob zobaczy ! Wracaj do domu!
- Wróc - rzuciłem i odszedłem pospiesznie. Jego głos doł czył do nie
cichn cego chóru innych, powtarzaj cych swoje dania, pro by czy oskar enia.
Z kolejnego lustra - okr głego, z niebiesk , plecion ram - przygl dała mi si
Julia.
- Tam jeste - powiedziała niemal z alem. - Wiesz, e ci kochałam.
- Ja te ci kochałem - odparłem. - Du o czasu potrzebowałem, eby to
zrozumie . I chyba wszystko popsułem.
- Nie kochałe mnie dostatecznie mocno - o wiadczyła. - Nie do , eby mi
zaufa . I w ten sposób utraciłe moje zaufanie.
Odwróciłem głow .
- Przykro mi.
- To nie wystarczy. Zostali my wrogami.
- Nie musiało tak by .
- Za pó no - stwierdziła. - Za pó no.
- Przykro mi - powtórzyłem i odszedłem.
Po chwili trafiłem na Jasr w czerwonej, l ni cej brylantami ramie. Wysun ła
dło o jaskrawych paznokciach i pogładziła mnie po policzku.
- Wybierasz si gdzie , drogi chłopcze? - spytała.
- Mam nadziej .
U miechn ła si krzywo i ci gn ła wargi.
- Uznałam, e masz zły wpływ na mojego syna - oznajmiła. - Złagodniał, kiedy
si z tob zaprzyja nił.
- Bardzo mi przykro - zapewniłem j .
- ...Co czyni go niezdatnym do sprawowania władzy.
- Niezdatnym czy niech tnym?
- Wszystko jedno. To twoja wina.
- On jest ju du ym chłopcem, Jasro. Sam podejmuje decyzje.
- Obawiam si , e nauczyłe go podejmowa bł dne.
- Nikt nim nie kieruje. Nie miej pretensji do mnie, je li robi co , co ci si nie
podoba.
- A je li Kashfa padnie, bo zmi kł pod twoim wpływem?
- Rezygnuj z nominacji na winnego - rzekłem i post piłem o krok.
Dobrze, e si ruszyłem, gdy jej dło wystrzeliła ku mnie, a paznokcie
si gn ły do twarzy. Chybiła o włos. Ciskała za mn wyzwiska, ale na szcz cie
uton ły w ród krzyków innych.
- Merlinie?
Spojrzałem w prawo i zobaczyłem twarz Naydy w srebrnym lustrze, którego
powierzchnia i ozdobna rama były jednym kawałkiem metalu.
- Nayda! A o co ty masz do mnie pretensje?
24
- O nic - odparła dama ty'iga. - Przechodziłam tylko i chciałam spyta o drog .
- Nie czujesz do mnie nienawi ci? Jaka miła odmiana.
- Nienawidzi ci ? Nie b d głuptasem. Nie potrafiłabym.
- Wszyscy inni w tej galerii gniewaj si na mnie.
- To tylko sen, Merlinie. Ty jeste prawdziwy, ja jestem prawdziwa, i nic nie
wiem o pozostałych.
- Przykro mi, e moja matka rzuciła na ciebie zakl cie i nakazała mnie
chroni przez te wszystkie lata. Czy naprawd jeste ju wolna? Je li nie,
mógłbym...
- Jestem wolna.
- ałuj , e tak trudno było ci wypełnia ten nakaz. Nie wiedziała , czy to
mnie czy Luke'a powinna strzec. Kto mógł przewidzie , e dwóch Amberytów
zamieszka w tej samej okolicy w Berkeley?
- Ja nie ałuj .
- Co masz na my li?
- Przyszłam zapyta o drog . Chc wiedzie , gdzie znajd Luke'a.
- Jak to gdzie? W Kashfie. Wczoraj koronowali go na króla. Po co ci jest
potrzebny?
- Nie domy liłe si ?
- Nie.
- Kocham go. Zawsze kochałam. Teraz, kiedy jestem wolna od czaru i mam
własne ciało, chc mu powiedzie , e byłam Gail i co czuj . Dzi ki, Merlinie. Do
zobaczenia.
- Zaczekaj!
- Tak?
- Nigdy ci nie podzi kowałem za to, e broniła mnie przez te lata... nawet je li
była do tego zmuszona i nawet je li sprawiało mi to kłopoty. Dzi kuj ... i
powodzenia.
U miechn ła si i rozwiała. Dotkn łem zwierciadła.
- Powodzenia - zdawało mi si , e mówi. Dziwne. To tylko sen. Ale nie mogłem
si obudzi , a wszystko wydawało si realne. Wła ciwie...
- Jak widz , wróciłe do Dworców, eby spiskowa .
To z lustra o trzy kroki przede mn , w skiego i w czarnej ramie.
Podszedłem. Mój brat Jurt spojrzał na mnie z niech ci .
- Czego chcesz? - zapytałem.
Jego twarz była gniewn parodi mojej.
- Chc , eby nigdy nie istniał - o wiadczył. - A skoro to niemo liwe, chc ci
zobaczy martwego.
- A jaka jest trzecia mo liwo ?
- Uwi zienie w jakim osobistym piekle.
- Dlaczego?
- Stoisz pomi dzy mn a wszystkim, czego pragn .
- Ch tnie odst pi . Powiedz, w jaki sposób.
- Nie mo esz i nie zechcesz z własnej woli.
- Dlatego mnie nienawidzisz?
- Tak.
25
- My lałem, e k piel w Fontannie Mocy zniszczyła twoje emocje.
- Nie przeszedłem pełnej kuracji, a to tylko je wzmocniło.
- Czy mogliby my zapomnie o wszystkim i zacz jeszcze raz? Zosta
przyjaciółmi?
- Nigdy.
- Nie liczyłem na to.
- Ona zawsze wolała ciebie ni mnie. A teraz zasi dziesz na tronie.
- Nie b d mieszny. Nie chc go.
- Twoje pragnienia nie maj tu nic do rzeczy.
- Nie przyjm go.
- Owszem, przyjmiesz... Chyba e wcze niej ci zabij .
- Nie b d głupi. Ta gra nie jest warta wieczki.
- Pewnego dnia... ju niedługo... kiedy najmniej si b dziesz spodziewał,
obejrzysz si i zobaczysz mnie. Wtedy b dzie ju za pó no.
Lustro poczerniało.
- Jurt!
Nic. Irytuj ce, e musz go znosi nie do e na jawie, to jeszcze we nie.
Zwróciłem wzrok ku obramowanemu płomieniem zwierciadłu o kilka kroków
przede mn . Wiedziałem jako , e to kolejne na mojej drodze. Ruszyłem do niego.
U miechała si .
- No i masz - powiedziała.
- Ciociu, co si dzieje?
- Wydaje si , e to konflikt z rodzaju tych, które okre la si generalnie jako
nieredukowalne - odparła Fiona.
- Nie takiej odpowiedzi mi trzeba.
- Zbyt wiele si dzieje, eby udzieli ci lepszej.
- I ty masz w tym rol do odegrania?
- Bardzo niewielk . Nie tak , ebym mogła ci w tej chwili jako pomóc.
- Co mam robi ?
- Przekonaj si , jakie masz mo liwo ci i wybierz najlepsz .
- Najlepsz dla kogo? Najlepsz dla czego?
- Tylko ty mo esz to okre li .
- Mo e udzielisz mi jakiej wskazówki?
- Czy mogłe przej Wzorzec Corwina tego dnia, kiedy ci tam
zaprowadziłam?
- Tak.
- Podejrzewałam to. Został wykre lony w niezwykłych okoliczno ciach. Nie da
si go skopiowa . Nasz Wzorzec nigdy by nie dopu cił do jego powstania, gdyby
sam nie był uszkodzony i zbyt słaby, by temu zapobiec.
- I co?
- Nasz Wzorzec próbuje go wchłon , przył czy . Je li odniesie sukces, b dzie
to katastrof równie straszn , jak gdyby Wzorzec Amberu został zniszczony
podczas wojny. Równowaga z Chaosem zostanie nieodwracalnie zakłócona.
- Czy Chaos nie jest do pot ny, by na to nie pozwoli ? S dziłem, e ich siły
s równe.
- Były, dopóki nie naprawiłe Wzorca w Cieniu. Ten w Amberze go wchłon ł.
26
Wtedy jego pot ga przerosła moc Chaosu. Teraz, mimo oporu Logrusu, potrafi
si gn do Wzorca twojego ojca.
- Nie wiem, co powinienem zrobi .
- Ja te nie... na razie. Ale nakazuj ci pami ta o tym, co powiedziałam.
Kiedy nadejdzie czas, musisz podj decyzj . Nie mam poj cia, czego ma
dotyczy , ale b dzie bardzo wa na.
- Ona ma racj - odezwał si głos za moimi plecami. Odwróciłem si i
zobaczyłem ojca w l ni cej czarnej ramie ze srebrn ró u szczytu.
- Corwinie! - zawołała Fiona. - Gdzie jeste ?
- W miejscu, gdzie nie ma wiatła - odparł.
- Wyobra ałem sobie ciebie w Amberze, ojcze. Z Deirdre - powiedziałem.
- Duchy bawi si w duchy - odrzekł. - Nie mam wiele czasu, gdy trac siły.
Powiem ci tylko jedno: nie ufaj ani Wzorcowi, ani Logrusowi, ani adnemu z ich
tworów, póki nie zako czy si ta sprawa.
Zacz ł si rozwiewa .
- Jak mog ci pomóc?! - krzykn łem. Słowa: - ...w Dworcach... - dobiegły do
mnie, nim znikn ł. Odwróciłem si znowu.
- Fi, co on chciał przez to powiedzie ? - spytałem. Zmarszczyła brwi.
- Odniosłam wra enie, e odpowied jest ukryta gdzie w Dworcach - odparła
cicho.
- Gdzie? Gdzie mam jej szuka ? Pokr ciła głow i zacz ła si odwraca .
- Kto mo e wiedzie najlepiej? - rzuciła jeszcze i znikn ła.
Głosy wci mnie nawoływały, z tyłu i z przodu. Słyszałem płacz i miech, i
powtarzane ci gle moje imi . Pobiegłem przed siebie.
- Cokolwiek si zdarzy - zawołał Bili Roth - i b dziesz potrzebował dobrego
prawnika, ja si tym zajm . Nawet w Chaosie.
A potem był Dworkin, spogl daj cy na mnie z ukosa w małym lusterku w
poskr canej ramie.
- Nie ma si czym przejmowa - zauwa ył. - Ale zawisły nad tob wszelkiego
typu imponderabilia.
- Co mam robi ?! - zawołałem.
- Musisz sta si kim wi kszym od siebie.
- Nie rozumiem.
- Wyrwij si z klatki, jak jest twoje ycie.
- Jakiej klatki?
Odszedł.
Biegłem, a ich słowa rozbrzmiewały wokół.
Przy ko cu korytarza wisiało lustro podobne do rozci gni tego na ramie
kawałka ółtego jedwabiu. Z gł bi u miechn ł si do mnie Kot z Cheshire.
- Nie warto si wysila . Niech diabli porw ich wszystkich - powiedział. - Do
kabaretu wst p. Wypijemy po par piw i popatrzymy, jak ten facet maluje.
- Nie! - wrzasn łem. - Nie!
Wtedy pozostał tylko u miech. Tym razem ja tak e si rozwiałem. Lito ciwe
czarne zapomnienie i wist wiatru gdzie za murami.
27
Rozdział 3
Nie wiem, jak długo spałem. Obudził mnie Suhuy, powtarzaj c moje imi .
- Merlinie! Merlinie! - wołał. - Niebo jest białe.
- A przede mn pracowity dzie - doko czyłem. - Wiem. Noc te miałem
pracowit .
- Zatem dotarło do ciebie.
- Co?
- Niewielkie zakl cie, jakie posłałem, by otworzy twój umysł na odrobin
o wiecenia. Miałem nadziej , e znajdziesz odpowiedzi wewn trz siebie i nie b d
musiał ci obci a swoimi domysłami i podejrzeniami.
- Wróciłem do Galerii Luster.
- Nie wiedziałem, jak form mo e przyj .
- Czy to było rzeczywiste?
- Powinno... jak zwykle takie rzeczy.
- No có , dzi kuj ... chyba. Co mi to przypomina... Gryll wspomniał, e
chcesz si ze mn widzie przed moj matk .
- Chciałem sprawdzi , jak du o wiesz, zanim si z ni spotkasz. Chciałem
broni twojej swobody wyboru.
- O czym ty mówisz?
- Jestem przekonany, e pragnie zobaczy ci na tronie. Usiadłem i przetarłem
oczy.
- Tak, to mo liwe - przyznałem.
- Nie mam pewno ci, jak daleko zechce si posun , by to osi gn . Chciałem
da ci czas do namysłu, zanim poznasz jej plany. Napijesz si herbaty?
- Tak, ch tnie.
Przyj łem od niego kubek i podniosłem do ust.
- Czy wiesz co oprócz tego, e domy lasz si jej pragnie ? - spytałem.
Pokr cił głow .
- Nie mam poj cia, jak intensywny przewiduje program - odparł. - Je li o to ci
chodzi. Nie wiem, czy ona za nim stała czy kto inny, ale to zakl cie, z którym tu
przybyłe , ju znikn ło.
- Twoja robota? Przytakn ł.
- Nie u wiadamiałem sobie, jak bardzo si przesun łem w kolejce -
stwierdziłem. - Jurt jest czwarty czy pi ty w sukcesji, prawda?
Skin ł głow .
- Mam przeczucie, e czeka mnie m cz cy dzie - mrukn łem.
- Sko cz herbat - poradził. - I chod za mn , kiedy b dziesz gotów.
Wyszedł przez gobelin ze smokiem na cianie.
Uniosłem kubek. W tej samej chwili jaskrawa bransoleta na lewym przegubie
uwolniła si i popłyn ła w gór . Utraciła splot i zmieniła si w pier cie czystego
blasku. Zawisła nad paruj cym płynem, jakby rozkoszowała si jego
cynamonowym aromatem.
- Cze , Ghost - rzuciłem. - Dlaczego tak mi si zawi załe na r ku?
- eby wygl da jak ten kawałek sznura, który zwykle nosisz - nadeszła
odpowied . - Pomy lałem, e ci si to spodoba.
28
- Chciałem spyta , co tam wła ciwie robiłe przez cały czas.
- Słuchałem, tatku. Sprawdzałem, czy mog pomóc. Ci ludzie to te twoi
krewni?
- Tak. Ci, których spotkałem do tej pory.
- Czy musimy wróci do Amberu, eby le o nich mówi ?
- Nie. Ta zasada odnosi si równie do Dworców. - Łykn łem herbaty. - Masz
na my li jakie konkretne zło? Czy to pytanie ogólne?
- Nie ufam twojej matce i twojemu bratu Mandorowi, chocia to moja babcia i
stryj. Odniosłem wra enie, e maj wzgl dem ciebie jakie plany.
- Mandor zawsze dobrze mnie traktował.
- ...A twój wuj, Suhuy... wydaje si całkiem stabilny umysłowo, jednak bardzo
mi przypomina Dworkina. Mo e cierpie na wszelkiego typu wewn trzne
rozchwiania i lada chwila straci rozs dek.
- Mam nadziej , e nie. Nic takiego nigdy si nie zdarzyło.
- No tak, ale napi cie ro nie i w chwili stresu...
- A wła ciwie sk d wytrzasn łe t tani psychologi ?
- Studiowałem dzieła wielkich psychologów na Cieniu-Ziemi. To cz moich
nieustaj cych prób zrozumienia człowieka. Doszedłem do wniosku, e czas
dowiedzie si czego o reakcjach irracjonalnych.
- Sk d taki pomysł?
- Szczerze mówi c powodem była wersja Wzorca wy szego rz du, któr
spotkałem w Klejnocie. Zwyczajnie nie mogłem zrozumie pewnych jej aspektów.
To przywiodło mnie do rozwa a o teorii chaosu, potem do Menningera i innych,
do studiów nad jego manifestacjami w wiadomo ci.
- Jakie wyniki?
- Jestem teraz m drzejszy.
- Ale w kwestii Wzorca.
- Tak. Albo ma element irracjonalno ci jako taki, podobnie do istot ywych,
albo jest inteligencj takiego rz du, e niektóre jej działania wydaj si tylko
nieracjonalne istotom ni szym. Z punktu widzenia praktyki wychodzi na jedno.
- Nie miałem okazji przeprowadzenia pewnych testów, jakie
zaprojektowałem... Ale czy twoim zdaniem sam mie cisz si w tej kategorii?
- Ja? Irracjonalny? Nie przyszło mi to do głowy. Nie wiem, czy to w ogóle
mo liwe.
Dopiłem herbat i zsun łem nogi z łó ka.
- Szkoda - stwierdziłem. - S dz , e wła nie element nieracjonalno ci czyni nas
naprawd lud mi... a tak e dostrze enie go w sobie, ma si rozumie .
- Tak s dzisz?
Wstałem i zacz łem si ubiera .
- Tak. A opanowanie go we własnym umy le mo e mie jaki zwi zek z
inteligencj i kreatywno ci .
- B d musiał bardzo dokładnie to zbada .
- Słusznie. - Wci gn łem buty. - I zawiadom mnie o swoich odkryciach.
Ubierałem si dalej, gdy zapytał:
- Kiedy niebo stanie si niebieskie, zjesz niadanie ze swoim bratem
Mandorem?
29
- Tak - potwierdziłem.
- A potem obiad z matk ?
- Zgadza si .
- A jeszcze pó niej we miesz udział w pogrzebie zmarłego monarchy?
- Wezm .
- Czy powinienem by przy tobie, eby ci ochrania ?
- B d bezpieczny w ród krewnych, Ghost. Nawet je li im nie ufasz.
- Na ostatnim pogrzebie, w którym uczestniczyłe , kto rzucił bomb .
- Fakt. Ale to był Luke, a on zrezygnował. Nic mi nie grozi. Je li chcesz si
rozejrze , nie kr puj si .
- Dobrze - rzekł. - Pozwiedzam. Wstałem, przeszedłem przez pokój i stan łem
przed smokiem.
- Mo esz mi wskaza drog do Logrusu? - zapytał Ghost.
- Chyba artujesz.
- Wcale nie. Widziałem ju Wzorzec, ale nie ogl dałem jeszcze miejsca, gdzie
znajduje si Logrus. Gdzie go trzymaj ?
- S dziłem, e wyposa yłem ci w lepsze systemy pami ci. Podczas waszego
ostatniego spotkania naraziłe mu si jak diabli.
- Chyba rzeczywi cie. My lisz, e wci ma pretensje?
- Odpowiadaj c bez namysłu: tak. Odpowiadaj c po namy le: tak. Trzymaj
si od niego z daleka.
- Przed chwil radziłe mi, ebym przestudiował czynnik chaotyczny,
irracjonalny.
- Ale nie radziłem samobójstwa. Wło yłem w ciebie mnóstwo pracy.
- Ja te siebie ceni . I wiesz, e mam imperatyw przetrwania, tak jak istoty
organiczne.
- Martwi mnie raczej twój rozs dek.
- Wiesz, jakie mam zdolno ci.
- To prawda, e wietnie ci wychodzi szybka ucieczka z ró nych miejsc.
- A jeste mi winien porz dn edukacj .
- Musz si zastanowi .
- Chcesz tylko zyska na czasie. My l , e sam potrafi go znale .
- wietnie. Próbuj.
- Takie to trudne?
- Zrezygnowałe z wszechwiedzy, pami tasz?
- Tato, my l , e musz go zobaczy .
- Nie mam czasu, eby ci tam zabra .
- Wystarczy, e wska esz mi drog . Potrafi si ukry .
- To musz przyzna . No dobrze. Suhuy jest Stra nikiem Logrusu. To w
jaskini... gdzie tutaj. Jedyna droga, jak znam, rozpoczyna si niedaleko st d.
- Gdzie?
- W gr wchodzi co w rodzaju dziewi ciu zakr tów. Rzuc na ciebie wizj ,
eby ci poprowadziła.
- Nie wiem, czy twoje zakl cia b d działa z kim takim jak ja...
Si gn łem przez pier cie ... przepraszam, przez spikard... nało yłem ci g
czarnych gwiazdek na mapie dróg, którymi musiał pod y , zawiesiłem j przed
30
nim w przestrzeni mojego logrusowego widzenia.
- Zaprojektowałem ciebie - o wiadczyłem. - I zaprojektowałem to zakl cie.
- Aha... tak - rzekł Ghost. - Czuj , e nagle zdobyłem dane, do których nie
mam dost pu.
- Zostan ci odkryte we wła ciwych momentach. Uformuj si w pier cie na
palcu wskazuj cym mojej lewej r ki. Za chwil opu cimy to pomieszczenie i
przejdziemy przez kilka innych. Gdy zbli ymy si do wła ciwego szlaku, wska
ci go palcem. Ruszysz w tamt stron i po drodze przejdziesz co , co doprowadzi
ci do innego pomieszczenia. Gdzie w pobli u znajdziesz czarn gwiazd ,
wskazuj c kierunek dalszej drogi... do innego miejsca, kolejnej gwiazdy i tak
dalej. W ko cu wynurzysz si w jaskini, gdzie przebywa Logrus. Ukryj si jak
najdokładniej i obserwuj. Kiedy zechcesz wyj , odwrócisz cały proces.
Zmniejszył si i spłyn ł mi na palec.
- Znajd mnie pó niej i opowiedz o swoich prze yciach.
- Miałem taki zamiar - nadbiegł jego cichutki głosik. - Nie chciałbym
powi ksza twojej prawdopodobnej obecnej paranoi.
- I słusznie.
Zrobiłem krok i zanurzyłem si w smoka.
Wynurzyłem si w niewielkim saloniku z jednym oknem wychodz cym na
góry, a drugim na pustyni . Nie było tu nikogo, wi c wyszedłem na długi
korytarz. Tak, dokładnie tak to zapami tałem.
Ruszyłem przed siebie. Min łem kilka pokoi, a trafiłem na drzwi po lewej
stronie. Odsłoniły zbiór szczotek, mioteł, wiader, szmat, szufli obok umywalk .
Zgadza si . Wskazałem półki po prawej stronie.
- Szukaj czarnej gwiazdy - powiedziałem.
- Mówisz powa nie? - zabrzmiał cichy głos.
- Id i zobacz.
Smuga wiatła spłyn ła mi z palca, rozproszyła si przy półkach, potem
zwin ła w lini tak cienk , e ju jej nie było.
- Powodzenia - szepn łem i wyszedłem.
Zamkn łem drzwi, niepewny, czy post piłem słusznie. Pocieszyłem si my l ,
e sam zacz łby szuka i w ko cu na pewno znalazłby Logrus. Cokolwiek miało
si zdarzy na tym froncie, musiało si zdarzy . A byłem ciekawy, co odkryje.
Skr ciłem i wróciłem korytarzem do saloniku. By mo e to ostatnia okazja, by
zosta na chwil sam, postanowiłem wi c j wykorzysta . Usiadłem na stosie
poduszek i wyj łem Atuty. Przerzuciłem tali i znalazłem kart Coral,
naszkicowan w po piechu tamtego gor czkowego dnia w Amberze.
Obserwowałem jej twarz, a karta stała si zimna.
Obraz nabrał gł bi, a potem twarz znikn ła. Zobaczyłem siebie, jak
słonecznym popołudniem id ulicami Amberu, trzymaj c j za r k i prowadz c
przez tłum handlarzy. Potem schodzili my z urwiska Kolviru, przed nami
roz wietlone morze, przelatuj ce mewy. Potem znowu w kawiarni, stolik uderza o
cian ...
Zakryłem kart dłoni . Spała i niła. Dziwne, trafi w ten sposób do cudzego
snu. A jeszcze dziwniejsze zobaczy tam siebie... chyba e mu ni cie mojego
umysłu przywołało pod wiadome wspomnienia... To jedna z drobnych zagadek
31
stawianych przez ycie. Nie warto budzi zm czonej damy tylko po to, by spyta ,
jak si czuje. Mógłbym pewnie wezwa Luke'a i zapyta , co u niej słycha .
Zacz łem szuka jego Atutu, zawahałem si ... Z pewno ci jest bardzo zaj ty, to
przecie pierwsze dni jego rz dów. A wiedziałem ju , e Coral odpoczywa. Kiedy
jednak bawiłem si kart Luke'a, by wreszcie odło y j na bok, odsłoniłem t
pod ni .
Szara, srebrna i czarna... Twarz była starsz , surowsz wersj mojej: Corwin,
mój ojciec, spojrzał na mnie z Atutu. Ile ju razy pociłem si nad t kart ,
próbowałem go dosi gn , a umysł zaplatał si w bolesne supły, bez adnego
rezultatu? Zdaniem innych mogło to oznacza , e nie yje albo e blokuje
kontakt. I nagle przyszła mi do głowy zabawna my l. Przypomniałem sobie jego
opowie , jak to próbował si gn przez Atut do Branda, z pocz tku
bezskutecznie, gdy Brand był uwi ziony w tak dalekim cieniu. A potem
wspomniałem własne próby kontaktu w Dworcami i trudno ci, jakie powodowała
odległo . Przypu my, e nie jest martwy i nie blokuje mnie, ale znalazł si
daleko od miejsc, gdzie podejmowałem starania?
Ale kto przyszedł mi na pomoc owej nocy w Cieniu, kto przeniósł mnie w to
niezwykłe miejsce pomi dzy cieniami, ku niesamowitym przygodom, jakie tam na
mnie czekały? I chocia nie byłem pewien natury jego obecno ci w Galerii Luster,
pó niej odkryłem lady jego wizyt w samym Amberze. Je li naprawd tam był, to
nie mógł si ukrywa zbyt daleko. To oznaczało, e prawdopodobnie nie
dopuszcza do kontaktu i kolejna próba oka e si równie bezowocna jak
dotychczasowe. A jednak... Gdyby istniało jakie inne wyja nienie tych
wypadków, a w dodatku...
Karta jakby ochłodła pod palcami. Czy to tylko złudzenie, czy moc mojego
skupienia j uczynniła? Si gn łem umysłem, skoncentrowałem si . Była coraz
zimniejsza.
- Tato! - zawołałem. - Corwinie!
Jeszcze zimniejsza... Czubki palców zamrowiły mnie tam, gdzie jej dotykałem.
Wygl dało to na pocz tek atutowego kontaktu. Mo liwe, e znalazł si bli ej
Dworców ni Amberu, w zasi gu ł czno ci...
- Corwinie - powtórzyłem. - To ja, Merlin. Witaj.
Jego obraz przesun ł si , jakby poruszył. A potem karta poczerniała.
A jednak wci była zimna i pozostało wra enie bezgło nego kontaktu, niby
przerwy w telefonicznej rozmowie.
- Tato! Jeste tam?
Czer karty nabrała wra enia gł bi. I co si w niej poruszyło.
- Merlin? - Głos był cichy, jednak byłem pewien, e to on powtarza moje imi .
- Merlin?
Ruch w czarnej gł bi był realny. Co p dziło w moj stron .
Wystrzeliło mi w twarz z łopotem skrzydeł, kracz c... kruk albo gawron,
czarny, czarny...
- Zakazane! - wrzeszczał. - Zakazane! Wracaj! Cofnij si !
Kr ył mi nad głow . Karty rozsypały si po podłodze.
- Nie zbli aj si ! - krakał, fruwaj c wokół pokoju. - Zakazane miejsce!
Wyleciał przez drzwi. Pobiegłem za nim, ale chyba znikn ł. W jednej chwili
32
straciłem go z oczu.
- Ptaku! - zawołałem. - Wracaj!
Nie było odpowiedzi, ucichł trzepot skrzydeł. Zajrzałem do innych komnat i
nie dostrzegłem ani ladu tego stworzenia.
- Ptaku...!
- Merlinie! Co si dzieje? - To gdzie z góry.
Obejrzałem si . Suhuy zst pował po kryształowych schodach za faluj c
zasłon blasku. Za plecami miał rozgwie d one niebo.
- Szukam ptaka - wyja niłem.
- Tak? - zdziwił si . Dotarł do podestu i przekroczył zasłon , która zadr ała i
znikn ła, zabieraj c ze sob schody. - Jakiego konkretnego ptaka?
- Du ego i czarnego. Z rodziny gadaj cych.
Pokr cił głow .
- Mog posła po takiego - zaproponował.
- To był szczególny ptak.
- Przykro mi, e ci zgin ł.
Wrócili my na korytarz. Skr ciłem w lewo, kieruj c si do saloniku.
- Wsz dzie le Atuty - zauwa ył wuj.
- Próbowałem jednego u y , obraz poczerniał i z karty wyfrun ł ptak,
krzycz c: „Zakazane!" Wtedy je upu ciłem.
- Wygl da na to, e twój rozmówca jest dowcipnisiem... albo pod zakl ciem.
Ukl kli my i pomógł mi zebra karty.
- To drugie jest bardziej prawdopodobne - stwierdziłem. - Chodzi o Atut
mojego ojca. Od dawna go poszukuj i teraz byłem najbli szy celu. Słyszałem
nawet jego głos z ciemno ci, zanim ten ptak si wtr cił i nas rozł czył.
- Wynika z tego, e Corwin jest uwi ziony w ciemnym miejscu, by mo e
równie strze onym magi .
- Oczywi cie! - zawołałem.
Zło yłem karty i schowałem tali do futerału.
Nie mo na porusza tworzywem Cienia w miejscu, gdzie panuje absolutna
ciemno , która równie skutecznie jak lepota uniemo liwia ucieczk komu z
naszej krwi. To wyja nienie dodawało do moich niedawnych do wiadcze
element racjonalizmu. Kto , kto chciałby wycofa Corwina z gry, z pewno ci
uwi ziłby go w bardzo ciemnej celi.
- Poznałe mojego ojca? - spytałem.
- Nie - odparł Suhuy. - Słyszałem, e pod koniec wojny zło ył krótk wizyt w
Dworcach. Nie miałem jednak przyjemno ci.
- Słyszałe mo e, co tu robił?
- Uczestniczył w spotkaniu ze Swayvillem i jego doradcami, w towarzystwie
Randoma i innych Amberytów. Zanim podpisano traktat pokojowy. Potem, jak
rozumiem, poszedł własn drog i nie wiem, dok d mogła go doprowadzi .
- To samo mówi w Amberze. Zastanawiam si ... Pod koniec ostatniej bitwy
zabił szlachetnie urodzonego lorda Borela. Czy mo liwe, e kto z jego krewnych
chciał si zem ci ?
Dwa razy szcz kn ł kłami, po czym ci gn ł wargi.
- Ród Hendrake... - mrukn ł. - Chyba nie. Twoja babka była z domu
33
Hendrake...
- Wiem. Ale niewiele miałem z nimi do czynienia. Jakie nieporozumienie z
Helgram...
- Linie Hendrake maj wojskowy styl - mówił dalej. - Bitewna chwała.
Rycerski honor. Sam rozumiesz. Nie wierz , by w czasach pokoju ywili uraz za
wydarzenia wojenne.
Wspomniałem opowie ojca.
- Nawet je li walk uznaliby za nie całkiem honorow ? - spytałem.
- Nie wiem - przyznał. - Trudno przewidzie ich zachowanie w tak konkretnej
sytuacji.
- Kto jest teraz głow rodu Hendrake?
- Diuszesa Belissa Minobee.
- A jej m , diuk Larsus... Co si z nim stało?
- Zgin ł podczas Skazy Wzorca. Zdaje si , e zabił go ksi
Julian z Amberu.
- A Borel był ich synem?
- Tak.
- Hm... Dwóch krewnych. Nie wiedziałem o tym.
- Borel miał dwóch braci, przyrodniego brata i siostr , licznych wujów, ciotki
i kuzynów. Tak, to wielki ród. A kobiety Hendrake'ów s równie miałe jak
m czy ni.
- Tak, oczywi cie. piewaj o tym piosenki. Nie bierz za on z Hendrake'ów
panny i tak dalej. Mo na jako sprawdzi , czy Corwin miał tu do czynienia z
Hendrake'ami?
- Mo na popyta , ale min ło ju wiele lat. Wspomnienia blakn , stygn tropy.
Niełatwa sprawa. Pokr cił głow .
- Du o jeszcze czasu do niebieskiego nieba? - zapytałem.
- Nie, to ju wkrótce.
- W takim razie lepiej rusz do Mandorlinii. Obiecałem bratu, e zjem z nim
niadanie.
- Zobaczymy si jeszcze - rzekł. - Na pogrzebie, je li nie wcze niej.
- Pewnie tak. Powinienem jeszcze si umy i przebra .
Przeszedłem drog do mojego pokoju. Tam przywołałem misk z wod ,
mydło, szczoteczk do z bów i ma szynk do golenia. A tak e szare spodnie,
czarne buty i pas, fioletow koszul i r kawice, czarny płaszcz, miecz i pochw .
Gdy wygl dałem ju odpowiednio, przeszedłem przez poro ni te lasem wzgórze
do pokoju przyj . Stamt d wyruszyłem tunelem. O pół kilometra górskiego
szlaku pó niej, nad urwiskiem, przywołałem dró k i ruszyłem ni dalej.
Dotarłem wprost do Mandorlinii, jakie sto metrów maszeruj c po bł kitnej
pla y pod dwoma sło cami. Skr ciłem w prawo pod zapami tany kamienny łuk,
szybko min łem jezioro bulgocz cej lawy i wszedłem w cian czarnego
obsydianu. Znalazłem si w przytulnej grocie. Dalej przez mostek, przez róg
cmentarza, kilka kroków wzdłu Kraw dzi, do holu wej ciowego jego Linii.
Cała lewa ciana składała si z powolnych płomieni. Prawa była drog bez
powrotu, chyba e dla wiatła. Odkrywała widok na jaki podmorski rów, gdzie
połyskliwe istoty pływały i po erały si nawzajem. Mandor siedział w ludzkiej
postaci przed biblioteczk , na wprost mnie. Ubrany w czer i biel, opierał nogi o
34
czarn otoman . W r ku trzymał egzemplarz Podziwu Roberta Hassa, który
dostał ode mnie w prezencie.
Podniósł głow i u miechn ł si .
- „Ogary mierci przel kły si mnie" - powiedział. - Ładny cytat. Jak si
czujesz w tym cyklu?
- Wreszcie wypocz ty - odparłem. - A ty?
Odło ył ksi k na stolik bez nó ek, który akurat podpłyn ł. Potem wstał.
Fakt, e wyra nie czytał Hassa ze wzgl du na moj wizyt , nie wpływał na jako
komplementu. Mandor zawsze był taki.
- Całkiem dobrze, dzi kuj - o wiadczył. - Chod , musz ci nakarmi .
Wzi ł mnie pod rami i skierował ku cianie płomieni. Opadły, gdy si
zbli yli my, a nasze kroki odbiły si gło nym echem w chwilowej ciemno ci.
Znale li my si w w skiej alejce, zalanej wiatłem przefiltrowanym przez
sklepienie gał zi nad głowami. Po obu stronach kwitły fiołki. Alejka
doprowadziła nas na wyło one kamieniami patio z zielono-biał altan u ko ca.
Wspi li my si na kilka stopni, do pi knie nakrytego stolika z oszronionymi
dzbankami soku i koszykami ciepłych bułeczek. Wskazał mi krzesło i usiadłem.
Na jego gest obok mojego nakrycia wyrósł dzbanek z kaw .
- Widz , e pami tasz moje poranne preferencje - rzuciłem. - Z Cienia-Ziemi.
Dzi kuj .
U miechn ł si lekko, skin ł głow i zaj ł miejsce naprzeciwko. Spo ród
drzew dobiegały pie ni ptaków, których nie zdołałem rozpozna . Li cie szele ciły
w delikatnej bryzie.
- Czym si ostatnio zajmujesz? - spytałem. Nalałem sobie kawy i rozłamałem
bułeczk .
- Głównie obserwowaniem sceny - odparł.
- Politycznej?
- Jak zwykle. Cho moje niedawne prze ycia w Amberze sprawiły, e traktuj
j jako element szerszego obrazu.
Pokiwałem głow .
- I twoje poszukiwania z Fiona?
- To tak e - przyznał. - Wszystko razem tworzy wizj niezwykłych czasów.
- Zauwa yłem.
- Wydaje si niemal, e konflikt Wzorca i Logrusu manifestował si równie w
sprawach przyziemnych, nie tylko w skali kosmicznej.
- Te odniosłem takie wra enie. Ale nie jestem obiektywny. Do wcze nie
wpl tałem si w cz kosmiczn , w dodatku nie znałem reguł gry. Przerzucali
mnie z miejsca na miejsce i manipulowali mn na wszelkie sposoby, a w ko cu
wszystkie moje sprawy zdawały si elementem szerszego obrazu. Wcale mi si to
nie podoba. Gdybym znał jaki sposób, eby ich zmusi do odst pienia,
wykorzystałbym go.
- Hm... - mrukn ł. - A gdyby całe twoje ycie było studium manipulacji?
- Nie byłbym zachwycony. Pewnie miałbym odczucia podobne do obecnych,
tylko bardziej intensywne.
Machn ł r k i przede mn pojawił si wspaniały omlet, a tu za nim frytki
zmieszane chyba z zielon papryk i cebul .
35
- To czysto hipotetyczny problem - rzuciłem, bior c si do jedzenia. - Prawda?
Nast piła chwila milczenia, kiedy prze uwał pierwszy k s. Wreszcie...
- Chyba nie - o wiadczył. - My l , e Pot gi od dłu szego czasu wykonywały
gwałtowne ruchy, a teraz zbli amy si do ko cówki.
- Sk d twoja znajomo tych spraw?
- Zacz łem od starannej analizy zjawisk. Potem nast pił etap formułowania i
sprawdzania hipotez.
- Oszcz d mi wykładu o wykorzystaniu metodyki naukowej w teologii albo
ludzkiej polityce - przerwałem mu.
- Sam pytałe .
- Fakt. Mów dalej.
- Czy nie wydaje ci si nieco dziwne, e Swayvill odszedł z tego wiata akurat
w chwili, gdy tak wiele spraw równocze nie zbli a si do rozwi zania? Spraw,
które tak długo trwały w zawieszeniu?
- Kiedy musiał umrze . - Wzruszyłem ramionami. - A ostatnie stresy okazały
si pewnie zbyt silne.
- Zgranie czasu - oznajmił Mandor. - Strategiczna rozgrywka. Wybór
odpowiedniej chwili.
- Odpowiedniej do czego?
- eby posadzi ci na tronie Chaosu, oczywi cie - odpowiedział.
36
Rozdział 4
Czasem człowiek usłyszy co niewiarygodnego i na tym koniec. Innym razem
nieprawdopodobna teza porusza jak strun . Pojawia si nagle uczucie, e przez
cały czas wiedział to albo co bardzo podobnego. Po prostu nie przyjrzał si temu
uwa nie ani nie zastanowił. Zgodnie z logik , po słowach Mandora powinienem
si zakrztusi , a potem rzuci co w rodzaju „Niemo liwe!" Jednak odniosłem
przedziwne wra enie - czy jego wnioski były słuszne czy bł dne - e jest co w tej
hipotezie. Jakby naprawd istniał generalny plan przesuwaj cy mnie do kr gu
władzy w Chaosie.
Wolno łykn łem kawy.
- Doprawdy? - spytałem.
Czułem, e si u miecham, gdy szukał wzrokiem moich oczu, obserwował
twarz.
- Czy wiadomie uczestniczysz w tym zamiarze?
Znowu uniosłem fili ank . Ju miałem powiedzie : „Nie, oczywi cie, e nie.
Pierwszy raz o tym słysz ". I wtedy przypomniałem sobie opowie ojca o tym,
jak skłonił cioci Flor , by zdradziła mu kluczowe, pochłoni te przez amnezj
informacje. To nie jego spryt wywarł na mnie takie wra enie, a raczej fakt, e
nieufno wobec rodziny si gała gł biej od wiadomo ci, istniała jako odruch
czysto egzystencjalny. Nie prze ywszy tylu rodzinnych konfliktów co Corwin, nie
nabyłem odruchów o takiej sile. A Mandor i ja zawsze byli my sobie bliscy, cho
on był o kilka stuleci starszy i w pewnych dziedzinach ró nili my si gustem. Ale
nagle, podczas dyskusji o sprawach tak wa nych, cichy głos, który Corwin
nazywał swoim gorszym - cho - m drzejszym ja, zaproponował: „Dlaczego nie?
Przyda ci si troch praktyki, mały". Stawiaj c fili ank , postanowiłem
spróbowa , cho by po to, eby sprawdzi , co z tego wyjdzie.
- Nie wiem, czy obaj my limy o tym samym - powiedziałem. - Dlaczego nie
opowiesz mi czego na temat gry rodkowej... a mo e nawet o debiucie... tego, co
twoim zdaniem zbli a si teraz do rozstrzygni cia.
- Logrus i Wzorzec s wiadome - zaczai. - Obaj widzieli my na to dowody.
Czy s manifestacjami Jednoro ca i W a czy na odwrót, nie ma wła ciwie
znaczenia. Mówimy o dwóch inteligencjach pot niejszych ni ludzkie i
dysponuj cych ogromn moc . Który zaistniał jako pierwszy, to równie jeden z
tych mało istotnych problemów teologicznych. Dla nas wa na jest obecna
sytuacja i to, w jakim zakresie nas dotyczy.
Kiwn łem głow .
- Rozs dne zało enie - przyznałem.
- Siły, jakie reprezentuj , przez wieki były przeciwstawne sobie, ale w miar
równe - kontynuował. - Dzi ki temu utrzymywała si równowaga. Szukali
drobnych zwyci stw, próbuj c powi kszy obszar swej władzy kosztem
przeciwnika. To była gra o sumie zerowej. Oberon i Swayvill przez długi czas
działali jako ich agenci, Dworkin i Suhuy za byli po rednikami obu Pot g.
Napiłem si soku.
- I co? - spytałem.
- Uwa am, e Dworkin zbyt blisko stykał si z Wzorcem i stał si podatny na
37
manipulacje. Był jednak dostatecznie wykształcony, by zauwa y to i stawia
opór. To doprowadziło go do obł du, a drog sprz enia zwrotnego do
uszkodzenia Wzorca, z powodu ich bliskiego powi zania. To z kolei skłoniło
Wzorzec, by raczej zostawi go w spokoju ni ryzykowa dalsze wstrz sy. Ale zło
ju si stało i Logrus zyskał niewielk przewag . Dzi ki niej mógł wkroczy w
dziedzin Porz dku, gdy ksi
Brand rozpocz ł eksperymenty, maj ce na celu
powi kszenie jego osobistej mocy. S dz , e odsłonił si i został nie wiadomym
agentem Logrusu.
- Sporo tych przypuszcze - zauwa yłem.
- Przypomnij sobie, e jego cele były pozornie szalone. Nabieraj sensu, je li
spojrzymy na nie jako działania kogo , kto chce zniszczy wszelki ład i odda
wszech wiat we władz chaosu.
- Mów dalej.
- W pewnym momencie Wzorzec odkrył... a mo e miał j przez cały czas...
zdolno tworzenia „upiorów", krótko yj cych kopii ludzi, którzy go przeszli.
Fascynuj ca koncepcja. Bardzo mi zale ało na jej potwierdzeniu. Dostarcza
zasadniczego narz dzia, podtrzymuj c moj tez , e Wzorzec... a mo liwe, e i
Logrus... podejmuj bezpo rednie działania i wywołuj zdarzenia fizyczne.
Zastanawiam si , czy miało to zwi zek z wystawieniem twojego ojca przeciw
Brandowi, jako reprezentanta • Wzorca.
- Nie rozumiem - wyznałem. - Wystawieniem, powiadasz?
- Mam wra enie, e to jego Wzorzec wybrał na nast pnego króla Amberu.
Łatwego do wypromowania, poniewa współgrało to z jego własnymi ambicjami.
Zastanawiałem si nad jego nagłym powrotem do zdrowia w tej klinice na
Cieniu-Ziemi. A zwłaszcza nad okoliczno ciami wypadku, który go tam
doprowadził. Mimo ró nych strumieni czasu, całkiem mo liwe, e w pewnym
momencie Brand musiał przebywa w dwóch miejscach równocze nie: uwi ziony
w wie y i patrz cy w celownik karabinu. Niestety, Brand osobi cie nie mo e ju
tego wyja ni .
- To kolejne przypuszczenia - stwierdziłem, ko cz c omlet. - Jednak
interesuj ce. Mów dalej.
- Twojemu ojcu przestało w ko cu tak bardzo zale e na tronie. Ale nadal był
reprezentantem Amberu. Amber wygrał t wojn . Wzorzec został naprawiony.
Równowaga przywrócona. Random był drugim potencjalnie najlepszym władc ,
który potrafi utrzyma status quo. I tego wyboru dokonał Jednoro ec, nie
Amberyci stosuj cy si do swojej wersji reguł sukcesji.
- Nigdy si nad tym nie zastanawiałem.
- A twój ojciec... nieumy lnie, jak s dz ... przyczynił si do przewagi Wzorca.
W obawie, e nie uda si go naprawi , wykre lił nowy. Jednak Wzorzec został
naprawiony i w efekcie istniały dwa symbole Porz dku zamiast jednego. Chocia ,
jako niezale ny twór, dzieło Corwina nie zwi kszyło mocy Wzorca, wzmocniło
Porz dek i w rezultacie osłabiło wpływy Logrusu. Czyli twój ojciec najpierw
przywrócił równowag , a potem przechylił j w przeciwnym kierunku.
- Takie s rezultaty bada nowego Wzorca, jakie prowadzili cie z Fion ?
Powoli kiwn ł głow i łykn ł soku.
- St d wi cej ni zwykle sztormów Cienia, jako efekt jego oddziaływania na
38
rzeczywisto - rzekł. - Co doprowadza nas do czasów obecnych.
- Tak, obecne czasy - powtórzyłem, dolewaj c sobie kawy. - Wspomnieli my
ju , e staj si coraz ciekawsze.
- W samej rzeczy. Przypadek tej dziewczyny, Coral, która poprosiła Wzorzec,
eby przeniósł j w odpowiednie miejsce, potwierdza moj tez . Co zrobił
Wzorzec? Wysłał j do Cienia Wzorca i zgasił wiatło. A potem posłał ciebie na
pomoc, przy okazji naprawiaj c własny wizerunek. Od tej chwili nie był to ju
Cie , ale kolejna wersja Wzorca, wchłoni ta przez oryginał. Pewnie dodatkowo
zwi kszył swoj moc, wchłaniaj c te cały ten cie . Przewaga nad Logrusem
wzrosła jeszcze bardziej. Logrus potrzebuje znacznego zwyci stwa, by teraz
przywróci równowag . Zaryzykował wi c wypad w dziedzin Wzorca w
desperackiej próbie zdobycia Oka Chaosu. Zako czyła si patem, dzi ki
interwencji tego niezwykłego tworu, który nazywasz Ghostwheelem. W rezultacie
Wzorzec utrzymał przewag , co prowadzi do bardzo nieszcz liwej sytuacji.
- Dla Logrusu.
- Dla wszystkich, moim zdaniem. Pot gi b d walczy , zamieszanie i chaos
zapanuj w cieniach obu dziedzin, póki sprawy nie wróc do normy.
- Czyli nale y przedsi wzi jakie działania, na których skorzysta Logrus?
- Przecie wiedziałe o tym.
- Chyba tak.
- Porozumiewał si z tob bezpo rednio, prawda?
Wspomniałem noc w kaplicy mi dzy cieniami, kiedy miałem dokona wyboru
mi dzy W em i Jednoro cem, Logrusem i Wzorcem. Nie akceptowałem
przymusu, wi c nie wybrałem adnego z nich.
- Tak, rzeczywi cie.
- Chciał, eby go reprezentował?
- W pewnym sensie.
- I...?
- I jeste my tutaj - odparłem.
- Czy sugerował co , co dowodziłoby mojej tezy?
Pomy lałem o mojej drodze przez Mi dzycie , o gro cych mi upiorach:
Wzorca, Logrusu albo obu.
- Chyba tak - powtórzyłem. Ostatecznie jednak to Wzorcowi pomogłem na
ko cu drogi, chocia nie z własnego wyboru.
- Jeste gotów realizowa jego plany dla dobra Dworców?
- Jestem gotów szuka rozwi zania tej sprawy dla spokoju ducha wszystkich
zainteresowanych. U miechn ł si .
- W ten sposób wyra asz zgod czy stawiasz warunki?
- Okre lam zamiary.
- Logrus musiał mie swoje powody, by wybra wła nie ciebie.
- Tak s dz .
- Nie trzeba nawet podkre la , e z tob na tronie wpływy rodu Sawalla
wzrosn niepomiernie.
- Skoro ju o tym wspomniałe , istotnie, przyszło mi to do głowy.
- Kto z twoim pochodzeniem musi, oczywi cie, okre li , wobec kogo b dzie
ostatecznie lojalny: wobec Amberu czy Dworców.
39
- Przewidujesz kolejn wojn ?
- Nie, oczywi cie, e nie. Ale cokolwiek uczynisz dla wzmocnienia Logrusu,
pobudzi Wzorzec i wywoła jak reakcj Amberu. Nie doprowadzi raczej do
wojny, ale zapewne do jakiej akcji odwetowej.
- Mógłby wyra a si bardziej konkretnie?
- W tej chwili mówi o kwestiach natury ogólnej. Chc da ci szans
okre lenia ewentualnych reakcji. Kiwn łem głow .
- Skoro mówimy o sprawach ogólnych, mog tylko powtórzy o wiadczenie:
gotów jestem szuka rozwi zania...
- W porz dku - przerwał. - W tym zakresie dobrze si rozumiemy. Gdyby
zasiadł na tronie, twoje cele b d zbie ne z naszymi...
- Naszymi? - zdziwiłem si .
- Rodu Sawalla, naturalnie. Ale nie chciałby , aby ktokolwiek dyktował ci
konkretne posuni cia.
- Ładnie powiedziane - przyznałem.
- Ale skoro rozmawiamy tylko hipotetycznie... jest kilku innych, którzy maj
wi ksze prawo.
- Po co wi c spiera si o nieprzewidywalne wypadki?
- Gdyby jednak ród zdołał doprowadzi do twojej koronacji, przyznasz
chyba, e nale ałoby uwzgl dni ten fakt.
- Bracie - rzekłem. - Praktycznie rzecz bior c, to ty jeste rodem Sawalla. Je li
dasz gwarancji, by potem usun z drogi Tmera i Tubble'a, zapomnij o tym.
A tak nie zale y mi na tronie.
- Twoje pragnienia nie s tu najwa niejsze - przypomniał. - Nie pora na
skrupuły. Pami taj, e od dawna trwaj nasze spory z Jesby, a Chanicut zawsze
sprawiali tylko kłopoty.
- Skrupuły nie maj tu nic do rzeczy. Nie mówiłem, e chc korony. I szczerze
mówi c uwa am, e Tmer albo Tubble lepiej by sobie poradzili.
- To nie ich naznaczył Logrus.
- Je li wybrał mnie, zasi d na tronie bez niczyjej pomocy.
- Bracie, jest wielka ró nica mi dzy logrusowym wiatem zasad a naszym
wiatem ciała, kamienia i stali.
- A przypu my, e mam własne plany, rozbie ne z twoimi?
- Merlinie, jeste uparty. Masz przecie obowi zki wobec rodu, tak samo jak
wobec Dworców i Logrusu.
- Sam potrafi okre li swoje obowi zki, Mandorze. I jak dot d czyniłem to.
- Je li masz jaki plan naprawy, je li to dobry plan, pomo emy ci go
wprowadzi w ycie. Co zamierzasz?
- W tej chwili nie potrzebuj pomocy - o wiadczyłem. - Ale b d o tym
pami tał.
- A czego potrzebujesz teraz?
- Informacji.
- Pytaj. Mam ich wiele.
- Dobrze. Co wiesz o krewnych matki po k dzieli, rodzie Hendrake?
Zmarszczył brwi.
- Zajmuj si ołnierk , zawodowo - stwierdził. - Sam wiesz, e zawsze gdzie
40
w druj i walcz w wojnach Cienia. Uwielbiaj to. Od mierci generała Larsusa
rz dzi nimi Belissa Minobee. Hm... - Zastanowił si . - Czy pytasz z powodu tej ich
dziwacznej obsesji na punkcie Amberu?
- Amberu? - zdziwiłem si . - Nie rozumiem.
- Pami tam swoj towarzysk wizyt w Liniach Hendrake - powiedział. -
Zabł dziłem do małego pokoiku, podobnego do kaplicy. W niszy na cianie wisiał
portret generała Benedykta w pełnych bojowych regaliach. Pod nim na półce, jak
na ołtarzu, le ało kilka sztuk broni i płon ły wiece. Był tam równie portret
twojej matki.
- Naprawd ? Ciekawe, czy Benedykt wie o tym. Dara mówiła kiedy ojcu, e
pochodzi od Benedykta. Potem doszedł do wniosku, e kłamała w ywe oczy....
My lisz, e tacy ludzie ywiliby uraz do mojego ojca?
- O co?
- W czasie Wojny Skazy Wzorca Corwin zabił Borela z Hendrake'ów.
- Na ogół przyjmuj takie zdarzenia filozoficznie.
- Mimo to... Jak zrozumiałem z jego opowie ci, ta walka była nie do ko ca
koszerna. Chocia nie było chyba adnych wiadków.
- Dlatego lepiej nie bud my wyvernów.
- Nie miałem zamiaru ich budzi . Ale zastanawiałem si , czy gdyby
Hendrake'owie poznali szczegóły, próbowaliby w imieniu Borela spłaci dług
honorowy. Jak my lisz, czy mogliby sta za znikni ciem Corwina?
- Po prostu nie wiem - stwierdził. - Nie mam poj cia, czy mie ci si to w ich
kodeksie. Chyba mógłby ich zapyta .
- Tak po prostu wej i powiedzie : „Hej, czy to wy jeste cie odpowiedzialni za
to, co przytrafiło si mojemu tacie?"
- Istniej subtelniejsze metody poznania nastawienia danej osoby - zauwa ył. -
O ile pami tam, w młodo ci odebrałe kilka lekcji na ten temat.
- Ale ja nawet nie znam tych ludzi. To znaczy owszem, kiedy si nad tym
zastanawiam, to chyba spotkałem któr z sióstr na jakim przyj ciu... i
pami tam, e par razy widziałem z daleka generała Larsusa z on . Ale to
wszystko.
- Ród Hendrake wy le przedstawiciela na pogrzeb - przypomniał Mandor. -
Gdybym ci przedstawił, mo e u yłby swego czaru i uzyskał osobist audiencj .
- A wiesz, e to chyba jest sposób - przyznałem. - Prawdopodobnie jedyny.
Tak, zrób to, je li mo na ci prosi .
- Bardzo ch tnie.
Jednym gestem oczy cił stolik, kolejnym nakrył go na nowo. Tym razem
wyrosły przed nami cienkie jak papier nale niki z ró nym nadzieniem i
dodatkami, a tak e wie e placuszki w rozmaitych smakach. Jedli my w
milczeniu, rozkoszuj c si rze kim powietrzem, bryz i ptakami.
- Chciałbym kiedy obejrze sobie Amber - stwierdził w ko cu. - W bardziej
swobodnych okoliczno ciach.
- Z pewno ci mo na to zaaran owa - zapewniłem. - Ch tnie ci oprowadz .
Znam wietn restauracj w Alei mierci.
- Mo e „U Krwawego Eddiego"?
- Wła nie tak, chocia nazwa zmienia si co pewien czas.
41
- Słyszałem o niej i od dawna chciałem odwiedzi .
- Pójdziemy tam którego dnia.
- Doskonale.
Klasn ł w r ce i pojawiły si patery z owocami. Dolałem sobie kawy i
zanurzyłem fig z Kadoty w salaterce bitej mietany.
- Mam zje obiad z matk - o wiadczyłem.
- Tak. Słyszałem wasz rozmow .
- Cz sto j ostatnio widywałe ? Jak si jej powodzi?
- Jak ju wspomniałem, raczej unikała towarzystwa - odparł.
- Domy lasz si dlaczego?
- Po co mam zgadywa co , co zapewne sama ci powie?
- Naprawd w to wierzysz?
- Masz przewag nad wszystkimi innymi: jeste jej synem.
- To tak e wada, z jakiego powodu.
- Mimo wszystko ch tniej powie ci to, czego nie powiedziałaby nikomu
innemu.
- Mo e z wyj tkiem Jurta.
- Czemu o nim wspominasz?
- Zawsze go wolała ode mnie.
- To zabawne, ale słyszałem, jak mówił to samo o tobie.
- Cz sto go spotykasz?
- Cz sto? Nie.
- A kiedy ostatnio?
- Jakie dwa cykle temu.
- Gdzie jest?
- Tu, w Dworcach.
- W Sawall?
Wyobraziłem sobie, e je z nami obiad. Dara byłaby zdolna do czego takiego.
- W jednej z bocznych linii, jak przypuszczam. Woli nie zdradza , kiedy
odje d a czy wraca... albo zostaje.
W Liniach Sawall było chyba osiem ubocznych rezydencji, o których
wiedziałem. Trudno byłoby go ciga przej ciami, prowadz cymi mo e daleko w
gł b Cienia. Zreszt , w tej chwili nie miałem na to ochoty.
- Co go sprowadza do domu? - spytałem.
- To samo co ciebie: p ogrzeb - wyja nił. - I wszystko, co si z nim wi e.
Co si wi e, akurat! Gdyby rzeczywi cie istniał spisek, i zmierzaj cy do
wyniesienia mnie na tron, nigdy nie mógłbym zapomnie ... z własnej ch ci czy
nie, zwyci ski czy przegrany... Jurt przez cały czas b dzie o krok czy dwa za
moimi plecami.
- Mo e b d musiał go zabi - stwierdziłem. - Nie chciałbym. Ale on nie
pozostawia mi wyboru. Pr dzej czy pó niej doprowadzi do sytuacji
rozstrzygaj cej: on albo ja.
- Czemu mi to mówisz?
- eby wiedział, co o tym my l . eby wykorzystał wpływ, jaki jeszcze masz
na niego, i przekonał go, eby sobie znalazł inne hobby.
Mandor pokr cił głow .
42
- Od dawna ju nie mam wpływu na Jurta. Dara to chyba jedyna osoba,
której chce słucha ... cho podejrzewam, e ci gle boi si Suhuya. Ju niedługo
b dziesz mógł z ni porozmawia o tej sprawie.
- To jedyna rzecz, o której aden z nas nie mógł z ni dyskutowa : ten drugi.
- Dlaczego nie?
- Taka ju jest. Zawsze co le zrozumie.
- Z pewno ci nie zechce, eby jej synowie pozabijali si nawzajem.
- Oczywi cie, e nie. Ale nie wiem, jak jej to wszystko wytłumaczy .
- Sugeruj , eby pomy lał nad jakim sposobem. A do tego czasu radz , eby
nie zostawał sam na sam z Jurtem, gdyby wasze cie ki si skrzy owały. A na
twoim miejscu, w obecno ci wiadków, zadbałbym o to, eby nie do mnie nale ał
pierwszy cios.
- Słuszna uwaga, Mandorze.
Przez dłu sz chwil siedzieli my milcz c. Wreszcie...
- Zastanowisz si nad moj propozycj ? - zapytał.
- Tak jak j rozumiem - odpowiedziałem. Zmarszczył brwi.
- Je li masz jakie pytania...
- Nie. Pomy l .
Podniósł si . Ja tak e wstałem. Szybkim gestem sprz tn ł ze stołu. Odwrócił
si pod yłem za nim przez altan i taras do przej cia.
Po krótkiej przechadzce wynurzyli my si w jego pracowni i pokoju przyj .
cisn ł mi rami , gdy kierowali my si do wyj cia.
- Spotkamy si na pogrzebie - przypomniał.
- Tak. I dzi kuj za niadanie.
- Przy okazji, czy bardzo lubisz t dam , Coral? - zapytał.
- Och, bardzo lubi - zapewniłem. - Jest do ... miła. Czemu pytasz? Wzruszył
ramionami.
- Z ciekawo ci. Niepokoiłem si o ni . Byłem przecie obecny podczas jej
wypadku. Zastanawiałem si , jak wiele dla ciebie znaczy.
- Dostatecznie du o, ebym si o ni martwił.
- Rozumiem. No có , gdyby j spotkał, przeka moje pozdrowienia.
- Dzi kuj , przeka .
- Porozmawiamy pó niej.
- Na pewno.
Odszedłem bez po piechu. Wci miałem sporo czasu do wizyty w Liniach
Sawall.
Przystan łem pod drzewem w kształcie szubienicy. Chwila namysłu... i
skr ciłem w prawo, pod aj c w góre cie k w ród ciemnych skał. Tu przed
szczytem wszedłem wprost w omszały głaz i wynurzyłem si na piaskowej
wydmie, w lekkim deszczu. Pobiegłem przed siebie, a dotarłem do
czarodziejskiego kr gu pod rozło ystym drzewem. Stan łem po rodku, uło yłem
kuplet z moim imieniem jako rymem i zapadłem si w ziemi . Kiedy si
zatrzymałem i min ła chwilowa ciemno , stałem pod wilgotnym kamiennym
murem i patrzyłem w perspektyw nagrobków i pomników. Chmury przesłaniały
niebo, wiał chłodny wiatr. Miałem wra enie, e to jeden z kra ców dnia, ale
trudno okre li , wit czy zmierzch. Okolica wygl dała dokładnie tak, jak j
43
zapami tałem - poro ni te bluszczem sp kane mauzoleum, krzywe kamienne
ogrodzenie, kr te cie ki mi dzy wysokimi, pos pnymi drzewami. Ruszyłem
znajomym szlakiem.
Kiedy byłem dzieckiem, wła nie tutaj był mój ulubiony plac zabaw - przez
jaki czas. Prawie codziennie, przez dziesi tki cykli, spotykałem si tutaj z
dziewczyn z cienia imieniem Rhanda. Kopi c stosy ko ci, chłostany wilgotnymi
gał ziami, dotarłem wreszcie do zrujnowanego mauzoleum, gdzie bawili my si w
dom. Pchn łem krzyw bram i wszedłem.
Nic si nie zmieniło. Zachichotałem. Pop kane kubki, talerze i za niedziałe
sztu ce wci le ały w k cie, pokryte kurzem i plamami wilgoci. Przetarłem
katafalk, który słu ył nam za stół, i usiadłem. Pewnego dnia Rhanda zwyczajnie
przestała przychodzi , a po jakim czasie ja tak e. Cz sto my lałem, jak kobiet
si stała. Przypomniałem sobie, e zostawiłem jej list w naszej tajnej skrytce pod
obluzowanym kamieniem posadzki. Ciekawe, czy go znalazła.
Podniosłem kamie . Moja brudna koperta le ała tam rozpiecz towana.
Podniosłem j , otrzepałem, wysun łem zło on kartk .
Rozwin łem j i odczytałem moje dzieci ce bazgroły: Co si stało, Rhando?
Czekałem, a ty nie przyszła . Pod spodem, o wiele bardziej wprawna r ka
dopisała: Nie mogłam wi cej przychodzi , bo moi rodzice powiedzieli, e jeste
demonem albo wampirem. Szkoda, bo jeste najmilszym demonem albo wampirem,
jakiego znam. Taka mo liwo nigdy nie przyszła mi do głowy. Zadziwiaj ce, jak
bardzo mo na by nie zrozumianym.
Siedziałem tam przez długi czas, wspominaj c wiek dorastania. Tutaj
nauczyłem Rhand gry w taniec ko ci. Pstrykn łem palcami i nasza dawna
zaczarowana sterta wydała d wi k podobny do chrz stu suchych li ci. Moje
dzieci ce zakl cie wci było na miejscu ko ci potoczyły si , uformowały w par
szkieletów i rozpocz ły swój prosty, niezgrabny taniec. Okr ały si wzajemnie,
ledwie utrzymuj c kształty, gubi c fragmenty, ci gn c za sob paj czyny.
Pojedyncze, zapasowe ko ci podskakiwały dookoła i stukały lekko. Poruszyłem
nimi szybciej.
Cie przesun ł si przez drzwi i usłyszałem parskni cie.
- Niech mnie diabli! Trzeba ci jeszcze tylko cynowego daszku! Wi c tak
sp dza si czas w Chaosie.
- Luke! - krzykn łem, gdy wszedł do rodka. Pozbawione mojej uwagi,
szkielety rozpadły si , rozsypały w niewielkie, szare kopczyki patyków. - Co ty tu
robisz?
- Mo na powiedzie , e sprzedaj działki na cmentarzu - odparł. - Interesuje
ci to?
Miał na sobie czerwon koszul i wojskowe spodnie wpuszczone w br zowe
skórzane buty. Jasnobr zowy płaszcz zwisał mu z ramion. U miechał si .
- Dlaczego nie jeste u siebie i nie rz dzisz?
U miech znikn ł, zast piony wyrazem zdumienia, ale natychmiast powrócił.
- Postanowiłem zrobi sobie przerw . Co u ciebie? Niedługo pogrzeb,
prawda? Skin łem głow .
- Troch pó niej. Ja te zrobiłem sobie przerw . A wła ciwie jak si tu
dostałe ?
44
- Poszedłem za własnym nosem - wyja nił. - Zachciało mi si inteligentnej
rozmowy.
- Nie artuj. Nikt nie wiedział, e tu przyjd . Nawet ja nie wiedziałem, a do
ostatniej chwili. Przecie ...
Przeszukałem kieszenie.
- Nie podrzuciłe mi chyba takiego niebieskiego kamyka, prawda?
- Nie, nic tak oczywistego - uspokoił mnie. - Zdaje si , e mam dla ciebie jak
wiadomo .
Wstałem, zbli yłem si do niego i spojrzałem mu w twarz.
- Dobrze si czujesz, Luke?
- Pewno. Tak dobrze jak zwykle.
- To niezły wyczyn, znale drog tak blisko Dworców. Zwłaszcza e nigdy
przedtem tu nie byłe . Jak ci si to udało?
- Wiesz, Dworce i ja znamy si ju od dawna. Mo na powiedzie , e mam je
we krwi.
Odsun ł si od drzwi, a ja wyszedłem na zewn trz. Odruchowo ruszyli my
przed siebie.
- Nie rozumiem - o wiadczyłem.
- Tato sp dził tu jaki czas, kiedy jeszcze spiskował - wyja nił. - Wła nie tu
spotkał moj matk .
- Nie wiedziałem.
- Jako nie było okazji o tym mówi . Nigdy nie rozmawiali my o rodzinach,
pami tasz?
- Fakt - mrukn łem. - A nikt, kogo pytałem, nie wiedział, sk d pochodzi
Jasra. Ale Dworce... Daleko zaw drowała od domu.
- ci le rzecz bior c, zatrudniono j w pobliskim cieniu, takim jak ten.
- Zatrudniono?
- Tak, przez kilka lat była słu c ... zacz ła chyba bardzo młodo... w Liniach
Helgram.
- Helgram? To ród mojej matki!
- Zgadza si . Była dam do towarzystwa lady Dary. Od niej nauczyła si
Sztuki.
- Jasra uczyła si magii od mojej matki? I w Liniach Helgram poznała
Branda? Wydaje si , e Helgram miało jaki zwi zek ze spiskiem Branda,
Czarn Drog , wojn ...
- ...i tym, e lady Dara wyruszyła na poszukiwanie twojego ojca? Chyba tak.
- Mo e chciała odby inicjacj Wzorca, nie tylko Logrusu?
- Mo liwe - przyznał. - Nie było mnie przy tym.
Szli my wirow alejk , skr cili my przy g stych, czarnych zaro lach, przez
las nagrobków, po mostku nad powolnym, ciemnym strumieniem, gdzie
monochromatycznie odbijało si niebo i gał zie drzew. Kilka li ci zaszele ciło w
zabł kanej bryzie.
- Dlaczego potem nic o tym nie wspominałe ?
- Zamierzałem, ale nigdy nie było to szczególnie pilne. W przeciwie stwie do
innych rzeczy.
- Fakt - przyznałem. - Tempo wzrastało za ka dym razem, kiedy krzy owały
45
si nasze drogi. A teraz... Chcesz powiedzie , e teraz sprawa stała si pilna? e
nagle powinienem o niej wiedzie ?
- Niezupełnie. - Przystan ł. Wyci gn ł r k i oparł si o nagrobek. Palce
zacisn ły si , pobielały kostki, potem grzbiet dłoni. Kamie pod czubkami palców
zmieniał si w proch i jak nieg opadał na ziemi . - Niezupełnie - powtórzył. - To
był mój pomysł. Chciałem, eby wiedział. Mo e ci si to na co przyda, a mo e
nie. Tak to jest z informacjami. Nigdy nie wiadomo. Z chrz stem i trzaskiem
cz nagrobka odłamała si nagle. Luke jakby nie zauwa ył. Nadal zaciskał
palce. Okruchy marmuru opadały w dół.
- Wi c przeszedłe taki kawał, eby mi to powiedzie ?
- Nie. - Zawrócili my i ruszyli my w drog powrotn . - Posłano mnie, ebym
powiedział ci co innego, i naprawd trudno mi było si powstrzyma . Ale
pomy lałem, e je li zaczn mówi o tym, nie zgin . To, co mnie wysłało,
podtrzyma mnie, dopóki nie przeka wiadomo ci.
Zachrz ciło i kamie w jego r ku rozsypał si w wir i opadł, by zmiesza si
z le cym na cie ce.
- Poka r k .
Strzepn ł okruchy i podał mi dło . Male ki płomyk migotał u nasady
wskazuj cego palca. Luke zgasił go kciukiem. Przyspieszyłem, a on dotrzymywał
mi kroku.
- Luke, czy wiesz, kim jeste ?
- Co we mnie chyba wie, ale ja sam nie mam poj cia. Czuj tylko... e co jest
ze mn nie tak. Chyba lepiej od razu powiem ci to, co powinienem.
- Nie. Wstrzymaj si .
Przyspieszyłem jeszcze bardziej.
Co czarnego przemkn ło w górze, zbyt szybkie, ebym rozpoznał kształt.
Znikn ło w ród drzew. Uderzył w nas nagły podmuch wichru.
- Wiesz, co si dzieje, Merle? - zapytał Luke.
- Chyba tak. Rób dokładnie to, co ci powiem, cho by wydało ci si to
szale stwem. Zgoda?
- Pewnie. Komu mo na zaufa , je li nie Lordowi Chaosu?
Min li my k p krzewów. Moje mauzoleum było ju niedaleko.
- Ale wiesz, naprawd czuj , e musz ci co powiedzie - odezwał si Luke.
- Zaczekaj jeszcze. Prosz .
- To wa ne.
Pobiegłem przodem. On równie , by nie zosta w tyle.
- Chodzi o twój pobyt w Dworcach, wła nie teraz.
Wyci gn łem r ce i zamortyzowałem uderzenie o kamienn cian .
Prze lizn łem si przez drzwi do wn trza. Trzy długie kroki i ju kl czałem w
k cie. Chwyciłem stary kubek, przetarłem poł płaszcza...
- Merle, co ty wyprawiasz, do diabła? - Luke wszedł tu za mn .
- Zaczekaj moment, to zobaczysz.
Wyrwałem sztylet.
Ustawiłem kubek na kamieniu, gdzie przedtem siedziałem, wysun łem rami i
sztyletem rozci łem przegub.
Zamiast krwi, z rany trysn ły płomienie.
46
- Nie! - krzykn łem. - Niech to diabli!
Si gn łem do spikarda, odszukałem wła ciw lini , znalazłem kanał dla
chłodz cego zakl cia, które rzuciłem na ran . Natychmiast zgasły płomienie i
popłyn ła krew. Jednak wybuchała ogniem, gdy tylko krew ciekła do kubka.
Zakl łem i rozszerzyłem działanie czaru, by równie tam panował nad jej
stanem.
- To rzeczywi cie wariactwo, Merle. Musz ci to przyzna - zauwa ył Luke.
Odło yłem sztylet i praw dłoni cisn łem przedrami powy ej rany. Krew
popłyn ła szybciej. Spikard pulsował. Zerkn łem na Luke'a. Przygl dał mi si z
wyrazem wysiłku na twarzy. Zaciskałem i prostowałem palce. Kubek był ju w
połowie pełen.
- Powiedziałe , e mi ufasz - przypomniałem.
- Obawiam si , e tak - przyznał.
Trzy czwarte...
- Musisz to wypi , Luke - o wiadczyłem. - Nie artuj .
- Podejrzewałem, e na tym si sko czy - mrukn ł. - I wła ciwie to chyba
nawet niezły pomysł. Mam wra enie, e przyda mi si ka da pomoc.
Podniósł kubek do ust. Dłoni zacisn łem ran . Z zewn trz słyszałem
regularne porywy wichury.
- Kiedy sko czysz, odstaw go na miejsce - powiedziałem. - B dziesz
potrzebował wi cej. Słyszałem, jak przełyka.
- Lepsza ni porcja Jamesona - stwierdził. - Sam nie wiem czemu. - Postawił
kubek na kamieniu. - Chocia ... troch słona.
Cofn łem dło z naci cia, wysun łem r k i znów zacz łem zgina palce.
- Czekaj! Tracisz tu sporo krwi. Czuj si ju całkiem dobrze. Troch tylko
kr ciło mi si w głowie. Nie potrzebuj wi cej.
- Owszem, potrzebujesz. Uwierz mi. Kiedy oddałem o wiele wi cej krwi ni
teraz i w podskokach ruszyłem na spotkanie nast pnego dnia. Nic mi nie b dzie.
Wichura wzmogła si do huraganu. J czała wokół nas.
- Mo e mi wytłumaczysz, co si dzieje? - zapytał.
- Luke, jeste upiorem Wzorca - oznajmiłem.
- Nie rozumiem.
- Wzorzec potrafi skopiowa ka dego, kto go przeszedł. Masz wszelkie
charakterystyczne cechy. Potrafi je rozpozna .
- Zaczekaj! Czuj si całkiem rzeczywisty. Zreszt , nie zaliczyłem Wzorca w
Amberze. Zrobiłem to w Tirna Nog'th.
- Najwyra niej kontroluje tak e oba swoje obrazy, poniewa s to prawdziwe
kopie. Czy pami tasz swoj koronacj w Kashfie?
- Koronacj ? Nie, do licha! To znaczy, e zasiadłem na tronie?
- Tak. Rinaldo Pierwszy.
- Niech to szlag! Zało si , e mama jest zachwycona.
- Na pewno.
- To troch niezr czna sytuacja, skoro teraz wyst puj podwójnie. Mam
wra enie, e ten fenomen nie jest ci obcy. Jak Wzorzec tym kieruje?
- Wy, chłopcy, nie istniejecie zbyt długo. Wydaje si , e im bli ej Wzorca
przebywacie, tym jeste cie silniejsi. Wiele energii musiało kosztowa przerzucenie
47
ci tak daleko. Masz, wypij.
- Jasne.
Wlał w siebie pół kubka i oddał mi naczynie.
- A co z bezcennymi płynami organicznymi? - zapytał.
- Krew Amberu ma chyba wzmacniaj ce działanie na upiory Wzorca.
- Chcesz powiedzie , e jestem czym w rodzaju wampira?
- W sensie technicznym mo na chyba tak to okre li .
- Nie jestem pewien, czy mi si to podoba... zwłaszcza e to bardzo
specjalistyczny wampir.
- Owszem, to rozwi zanie ma pewne wady. Ale po kolei. Najpierw trzeba ci
ustabilizowa , a potem mo emy szuka innych sposobów.
- Zgoda. Masz przed sob zasłuchan publiczno . Zagrzmiało, jakby toczyły
si kamienie. Potem co szcz kn ło cicho. Luke obejrzał si .
- To chyba nie tylko wiatr - zauwa ył.
- We jeszcze łyk - poleciłem, stawiaj c kubek i szukaj c po kieszeniach
chusteczki. - To musi ci wystarczy .
Wypił, zanim sko czyłem z opatrunkiem. Pomógł mi wi za chustk .
- Wyno my si st d - zaproponowałem. - Zaczyna si robi nieprzyjemnie.
- Nie mam nic przeciw temu - zapewnił. Jaka posta pojawiła si w drzwiach.
Była o wietlona od tyłu i cie okrywał jej twarz.
- Nigdzie nie pójdziesz, upiorze Wzorca - rozległ si niemal znajomy głos.
My l ustawiłem spikard na jakie sto pi dziesi t watów wiatła.
To był Borel, pokazuj cy z by w mało przyjaznym u miechu.
- Za chwil zmienisz si w bardzo wielk wiec , upiorze - zwrócił si do
Luke'a.
- Mylisz si , Borelu - oznajmiłem, wznosz c spikard. Nagle mi dzy nas
wpłyn ł Znak Logrusu.
- Borel? Mistrz szermierki? - upewnił si Luke.
- Ten sam - potwierdziłem.
- Niech to szlag! - mrukn ł Luke.
48
Rozdział 5
Si gn łem przed siebie dwiema co bardziej miertelnymi energiami spikarda,
ale obraz Logrusu przechwycił je i odbił.
- Nie po to go ratowałem, eby tak łatwo go unicestwił - oznajmiłem.
I wtedy co podobnego do obrazu Wzorca, ale nie całkiem takie samo,
pojawiło si tu obok nas.
Znak Logrusu spłyn ł na lewo. Nowy wizerunek - czymkolwiek był - pod ył
za nim i oba bezgło nie przenikn ły przez cian . Niemal natychmiast rozległ si
grom, który wstrz sn ł budynkiem. Nawet Borel, który chwytał za miecz,
przerwał ten gest i si gn ł r k do framugi. Równocze nie za jego plecami
pojawiła si inna posta i zabrzmiał znajomy głos:
- Przepraszam bardzo, ale blokujesz mi przej cie.
- Corwin! - krzykn łem. - Tato!
Borel obejrzał si .
- Corwin? Ksi
Amberu? - spytał.
- W samej rzeczy - odpowiedział przybysz. - Chocia , obawiam si , nie miałem
przyjemno ci...
- Jestem Borel, diuk Hendrake, mistrz miecza Linii Hendrake.
- Przemawiasz z wieloma du ymi literami, panie, i ciesz si , e mogłem ci
pozna - odparł Corwin. - A teraz, je li pozwolisz, chciałbym przej i
porozmawia z moim synem.
Borel odwrócił si , a jego dło opadła na r koje miecza. Biegłem ju ku nim,
Luke tak e. Lecz nagle za Borelem nast pił jaki ruch, kopni cie, chyba nisko...
co sprawiło, e wypu cił z siebie powietrze i zgi ł si w pół. Natychmiast pi
opadła mu na kark i run ł.
- Chod cie! - Corwin skin ł r k . - Chyba lepiej st d znikn .
Luke i ja wyszli my na zewn trz, przest puj c nad powalonym mistrzem
miecza Linii Hendrake. Ziemia po lewej stronie była osmalona, jakby po
niedawnym po arze zaczynał pada lekki deszcz. Dostrzegłem te w dali inne
ludzkie sylwetki. Zbli ały si .
- Nie wiem, czy moc, która mnie tu sprowadziła, mo e mnie st d zabra -
powiedział Corwin i rozejrzał si . - Mo e by zaj ta czym innym. - Min ło kilka
chwil. - Chyba jest - stwierdził wreszcie. - No dobrze, wy decydujecie. Jak st d
uciec?
- T dy - odparłem, odwróciłem si i ruszyłem biegiem.
Pobiegli my szlakiem, który doprowadził mnie do tego miejsca. Obejrzałem
si cigało nas sze mrocznych postaci.
Ruszyłem pod gór , mi dzy pomnikami i nagrobkami, a wreszcie dotarłem
do starego kamiennego muru. Słyszeli my ju krzyki za nami. Ignoruj c je,
przyci gn łem towarzyszy do siebie i wyrecytowałem wymy lony napr dce
kuplet, w którym w nie całkiem idealnym stylu opisałem sytuacj i moje yczenia.
A jednak czar działał i ci ni ty kamie nie trafił we mnie tylko dlatego, e
zapadali my si ju pod ziemi .
Wynurzyli my si w magicznym kr gu, wyrastaj c z ziemi jak grzyby.
Poprowadziłem przez pole, biegiem, na wydm . Wchodz c usłyszałem nast pny
49
okrzyk. Wyszli my z głazu i zbiegli my kamienist cie k do szubienicznego
drzewa. Skr ciłem w lewo, na szlak, i znów ruszyłem biegiem.
- Stój! - zawołał Corwin. - Wyczuwam to gdzie niedaleko! Tam!
Porzucił cie k i pobiegł w stron niewysokiego pagórka. Luke i ja
ruszyli my za nim. Z tyłu, od głazu, dochodziły odgłosy po cigu.
Przed nami, w ród drzew, zauwa yłem co migocz cego. Kierowali my si w
tamt stron . Jeszcze chwila i dostrzegłem, e to co ma zarysy tego podobnego
do Wzorca obrazu, jaki widziałem w mauzoleum.
Tato nie zwolnił, zbli aj c si , ale wpadł prosto w wizerunek. I znikn ł. Za
nami rozległ si kolejny okrzyk. Luke był nast pny przy migotliwej zasłonie, a ja
tu za nim.
Biegli my przez prosty, l ni cy perłowo tunel. Obejrzałem si i zobaczyłem, e
znika tu za nami.
- Nie mog nas goni - oznajmił Corwin. - Tamten koniec jest ju zamkni ty.
- To dlaczego biegniemy? - zdziwiłem si .
- Nadal nie jeste my bezpieczni - wyja nił. - Droga prowadzi przez dziedzin
Logrusu. Gdyby nas zauwa ył, mieliby my kłopoty.
P dzili my dalej. W ko cu spytałem:
- Podró ujemy przez Cie ?
- Tak.
- W takim razie my l , e im dalej dotrzemy, tym lepiej...
Wszystko si zatrz sło. Musiałem podeprze si r k , eby nie upa .
- O rany - mrukn ł Luke,
- Owszem - przyznałem, gdy tunel zacz ł si rozpada .
Wielkie kawały cian i podłogi znikały nagle, a za otworami był tylko mrok.
Szli my dalej, przeskakuj c szczeliny. Wtedy co uderzyło znowu, bezgło nie,
niszcz c korytarz... wokół nas, za nami, przed nami.
Zacz li my spada .
Wła ciwie niezupełnie spada . Zdawało si , e dryfujemy w roz wietlonej
słabym blaskiem mgle. Nie wyczuwałem niczego pod nogami ani dookoła.
Wra enie było podobne do niewa ko ci, a ruch niedostrzegalny wobec braku
punktów odniesienia.
- A niech to! - usłyszałem gniewny głos Corwina. Płyn li my, spadali my,
unosili my si - wszystko jedno - przez dłu sz chwil .
- Tak blisko - mrukn ł.
- Co tam jest - oznajmił nagle Luke, wskazuj c w praw stron .
Wielki kształt zawisł w ród szaro ci. Przemie ciłem my li do spikarda i
wysun łem sond w tamtym kierunku. Cokolwiek to było, było martwe.
Nakazałem ostrzu, które tego dotkn ło, by doprowadziło nas na miejsce. Kiedy
zobaczyłem "płetwy", wiedziałem ju na pewno.
- Wygl da jak ta twoja Polly Jackson - zauwa ył Luke. - Nawet jest troch
o nie ony.
Tak, to wła nie do mojego czerwono-białego chevroleta z pi dziesi tego
siódmego roku zbli ali my si w tej pustce.
- To konstrukt. Kiedy ju pobrali go z mojej pami ci - wyja niłem. - Pewnie
dlatego, e wspomnienie jest tak precyzyjne. Cz sto studiowałem ten obraz. Poza
50
tym, w tej chwili wydaje si bardzo odpowiedni.
Si gn łem do drzwiczek. Zbli yli my si od strony kierowcy. Złapałem
klamk i przycisn łem guzik. Oczywi cie, samochód nie był zamkni ty. Dwaj
pozostali dotkn li pojazdu w rozmaitych miejscach i przeci gn li si na drug
stron . Otworzyłem drzwiczki, wsun łem si za kierownic , zamkn łem. Luke i
Corwin te ju wsiadali. Kluczyki tkwiły w stacyjce, tak jak si spodziewałem.
Kiedy wszyscy byli ju w rodku, spróbowałem uruchomi silnik. Zaskoczył
od razu. Ponad szerok mask spojrzałem w pustk . Wł czyłem reflektory, ale to
nie pomogło.
- Co teraz? - zapytał Luke.
Wrzuciłem pierwszy bieg, zwolniłem hamulec r czny i pu ciłem sprz gło.
Kiedy dodałem gazu, zdawało mi si , e obracaj si koła. Po chwili przerzuciłem
na dwójk , a zaraz potem na trójk .
Czy to naprawd najl ejsze wra enie trakcji czy tylko siła sugestii?
Dodałem gazu. Daleko przed nami mglista panorama odrobin poja niała,
cho przypuszczałem, e to po prostu rezultat mojego patrzenia w tamtym
kierunku. Nie czułem adnego oporu kierownicy. Mocniej wcisn łem pedał.
Nagle Luke wyci gn ł r k i wł czył radio.
- ...Ci kie warunki drogowe - rozległ si głos spikera. - Dlatego radzimy
porusza si z minimaln pr dko ci .
I natychmiast zabrzmiała Karawana Wyntona Marsalisa.
Uznałem to za osobiste przesłanie, wi c zdj łem nog z gazu. Osi gn łem
wyra ne wra enie lekkiej trakcji, jakbym, na przykład, jechał po lodzie.
Potem zjawiło si uczucie ruchu naprzód i rzeczywi cie przed nami troch
poja niało. W dodatku nabrałem nieco ci aru i gł biej zapadłem si w siedzenie.
Po chwili wra enie rzeczywistej powierzchni pod samochodem stało si bardziej
wyra ne. Zastanawiałem si , co nast pi, je li skr c kierownic . Postanowiłem
raczej nie próbowa .
D wi k spod opon był gło niejszy. Niewyra ne kształty wyrosły po obu
stronach, wzmacniaj c poczucie ruchu i kierunku. Daleko w przodzie wiat był
istotnie ja niejszy.
Zwolniłem jeszcze, poniewa zacz ło mi si wydawa , e jad prawdziw
drog przy bardzo słabej widoczno ci. Wkrótce potem przednie wiatła wywarły
pewien efekt, omiataj c blaskiem mijane kształty, nadaj c im chwilowe
podobie stwo do drzew, nasypów, krzaków i kamieni. Ale lusterko wsteczne
nadal nie pokazywało niczego.
- Jak za dawnych czasów - zauwa ył Luke. - Je dzili my na pizz w takie
paskudne wieczory.
- Tak - przyznałem.
- Mam nadziej , e ten drugi ja sprowadził kogo , kto otworzy pizzeri w
Kashfie. Przydałaby si .
- Je li to zrobi, wpadn tam i wypróbuj .
- Jak my lisz, co mnie czeka, kiedy to wszystko si sko czy?
- Nie wiem, Luke.
- Rozumiesz, nie mog stale pi twojej krwi. I co z tym drugim mn ?
- Mog chyba zaproponowa ci posad , która rozwi e te problemy - wtr cił
51
Corwin. - Przynajmniej na pewien czas.
Drzewa zdecydowanie były teraz drzewami, a mgła prawdziw mgł :
poruszała si troch . Krople wilgoci spływały po przedniej szybie.
- Co masz na my li? - zapytał Luke.
- Za moment.
We mgle pojawiały si przerwy, a w nich widoczny prawdziwy pejza . I nagle
u wiadomiłem sobie, e nie jad po drodze, ale po w miar płaskim dzikim
terenie. Zwolniłem jeszcze bardziej.
Wielki kł b mgły rozwiał si nagle, odsłaniaj c gigantyczne drzewo. Fragment
gruntu zdawał si l ni . Było co znajomego w tym niepełnym obrazie...
- Tutaj le y twój Wzorzec, prawda? - spytałem, gdy droga przed nami
rozja niała si z ka d chwil . - Kiedy przyprowadziła mnie tu Fiona.
- Tak - usłyszałem odpowied .
- A jego obraz... To wła nie widziałem na cmentarzu naprzeciw Znaku
Logrusu. I to on poprowadził nas do tunelu.
- Tak.
- Zatem... On te jest wiadomy. Jak Wzorzec Amberu, jak Logrus...
- Zgadza si . Zaparkuj tam, pod drzewem.
Skr ciłem kierownic i wjechałem na płaski teren, który mi wskazał. Wokół
nadal unosiła si mgła, ale ju nie tak ci ka i wszechogarniaj ca jak po drodze.
Mógł zapada mrok, s dz c po cieniach we mgle, ale mimo zmierzchu dnia
l nienie tego ekscentrycznego Wzorca rozja niało czasz naszego wiata.
- Upiory Wzorca nie yj zbyt długo - oznajmił Luke'owi Corwin, kiedy
wysiadali my.
- Słyszałem o tym - odparł Luke. - Zna pan jakie sposoby do wykorzystania
przez kogo , kto znalazł si w takiej sytuacji?
- Znam wszystkie. Chory jest najlepszym lekarzem, jak mówi .
- Jak to?
- Tato...? - wtr ciłem. - To znaczy...
- Tak - potwierdził. - Nie wiem, gdzie mo e w tej chwili przebywa pierwsza
wersja mnie.
- To ciebie spotkałem niedawno? Ty odwiedzałe ostatnio Amber?
- Tak.
- Rozumiem... Ale nie jeste taki jak inni, których spotkałem.
cisn ł mnie za rami .
- Nie - rzekł i zerkn ł na Wzorzec. - To ja go wykre liłem - stwierdził po
chwili. - I jestem jedyn osob , która go przeszła. W rezultacie jestem te
jedynym upiorem, jakiego mo e wywoła . Mam te wra enie, e nie traktuje
mnie wył cznie u ytkowo. Mo emy si porozumiewa , w pewnym sensie, i zdaje
si , e jest skłonny zu ywa energi , by utrzyma moj stabilno ... ju od do
długiego czasu. Mamy swoje plany i nasz zwi zek jest niemal symbiotyczny. Jak
rozumiem, upiory Wzorca Amberu i Logrusu s raczej efemerycznej natury.
- Tak wynika z moich do wiadcze - przyznałem.
- Z wyj tkiem tej, któr nakarmiłe , za co jestem ci wdzi czny. Jest teraz pod
moj opiek ... tak długo, dopóki b d mógł jej udziela .
Pu cił moje rami .
52
- Nie przedstawiłe mnie jak nale y swojemu przyjacielowi - przypomniał.
- Istotnie, zapomniałem o tym. Luke, poznaj mojego ojca, Corwina z Amberu.
Sir, Luke znany jest raczej jako Rinaldo, syn twojego brata Branda.
Corwin na moment szerzej otworzył oczy, potem zmru ył je i wyci gn ł r k ,
studiuj c twarz Luke'a.
- Miło mi pozna przyjaciela syna, a przy tym krewniaka - powiedział.
- Bardzo mi przyjemnie, sir.
- Nie mogłem zrozumie , dlaczego wydajesz mi si znajomy.
- Podobie stwa potem malej , je li o to panu chodzi. Mo e nawet ko cz si
na wygl dzie.
Tato roze miał si .
- Gdzie si spotkali cie?
- W szkole - wyja nił Luke. - Berkeley.
- A gdzie mogliby cie si spotka ...? Przecie nie w Amberze. - Odwrócił si i
spojrzał na swój Wzorzec. - Opowiecie mi jeszcze o wszystkim. Ale teraz
chod cie, ja te chc was przedstawi .
Ruszył w stron ja niej cego rysunku. My tak e. Obok przepłyn ło kilka
pasemek mgły. Prócz naszych kroków nie dochodził tu aden d wi k.
Stan li my na brzegu jego Wzorca. Był to pi kny rysunek, zbyt rozległy, by
ogarn go jednym spojrzeniem. Zdawał si pulsowa moc .
- Cze - powiedział tato. - Poznaj mojego syna i mojego bratanka, Merlina i
Rinalda... chocia my l , e Merlina ju raz spotkałe . Rinaldo ma problem. -
Przez moment trwała cisza. Potem mrukn ł: - Tak, to prawda. - A po chwili: -
Naprawd tak s dzisz? - I: - W porz dku. Oczywi cie, powiem im.
Przeci gn ł si , westchn ł i odszedł kilka kroków od brzegu Wzorca. Potem
obj ł ramionami nas obu.
- Słuchajcie, chłopcy - rzekł. - Otrzymałem co w rodzaju odpowiedzi. Ale
wynika z niej, e wszyscy musimy przej ten Wzorzec, cho ka dy z innej
przyczyny.
- Wchodz w to - o wiadczył Luke. - Ale jaka jest ta przyczyna?
- On ci adoptuje - wyja nił Corwin. - I zasili swoj energi , tak jak mnie.
Jednak nie za darmo. Zbli a si czas, kiedy trzeba b dzie go pilnowa bez
przerwy. B dziemy mogli si zmienia .
- W porz dku - zgodził si Luke. - To chyba spokojna okolica. A i tak nie
miałem zamiaru wraca do Kashfy i próbowa zrzuci siebie z tronu.
- W porz dku. Ja poprowadz , a ty trzymaj mnie za rami na wypadek,
gdyby my napotkali co zabawnego. Merlinie, ty pójdziesz ostatni, zachowuj c
kontakt z Lukiem, z tych samych powodów. Wszystko jasne?
- Jasne - zapewniłem go. - Idziemy.
Pu cił nas i przeszli my na pocz tek trasy. Luke poło ył mu r k na ramieniu,
gdy robił pierwszy krok. Po chwili wszyscy trzej szli my ju lini Wzorca,
walcz c ze znajomym oporem. Ale nawet kiedy strzeliły iskry, to przej cie
wydawało mi si łatwiejsze ni zapami tane z przeszło ci. Mo e dlatego, e
prowadził kto inny.
Gdy przebijałem Pierwsz Zasłon , mój umysł wypełniły obrazy alei
poro ni tych starymi kasztanami. Fontanny iskier si gały ju wy ej czułem moce
53
Wzorca kł bi ce si wokół, przenikaj ce mnie, ciało i umysł. Wspomniałem
szkolne dni i moje próby na stadionie. Samo przesuwanie stóp stało si ci kim
wysiłkiem i nagle zrozumiałem, e ten wysiłek wa niejszy jest ni ruch. Czułem,
jak włosy staj mi d ba, gdy elektryczne ładunki spływały po ciele. Opór narastał
pochylili my si do przodu. Mimo wszystko nie doprowadzał do szału bezsilno ci
jak Logrus, gdy go pokonywałem, i nie budził uczucia wrogo ci, jakie
prze ywałem na Wzorcu Amberu. Zdawało si niemal, e pod am przez wn trze
umysłu, który nie jest do mnie nastawiony nieprzyja nie. Odnosiłem wra enie,
jakby dodawał mi sił, kiedy parłem do zakr tu, wykonywałem zwrot. Opór był
silny, w tym punkcie iskry si gały równie wysoko jak w Amberze, wiedziałem
jednak, e ten Wzorzec traktuje mnie inaczej. Szli my wzdłu linii. Skr cali my
płon c... Przedarcie si przez Drug Zasłon było wykonywanym w zwolnionym
tempie wiczeniem siły i woli. Potem szło si łatwiej, a obrazy z całego mojego
ycia nadpływały, by przera a mnie i pociesza .
Dalej. Jeden, dwa... Trzy. Czułem, e je li pokonam jeszcze dziesi kroków,
b d miał szans na zwyci stwo. Cztery... Zalewał mnie pot. Pi . Opór był
potworny. Przesuni cie stopy o par centymetrów wymagało wysiłku tak
wielkiego, jak bieg na sto metrów. Płuca pracowały jak miechy. Sze . Iskry
si gn ły mi do twarzy, powy ej oczu, obj ły mnie całkowicie. Zdawało mi si , e
uległem przemianie w nie miertelny bł kitny płomie i musz jako wypali sobie
przej cie przez blok marmuru. Płon łem i płon łem, a kamie trwał nie
zmieniony. Mogłem straci na to cał wieczno . Mo e ju straciłem. Siedem.
Obrazy znikn ły. Wszelkie wspomnienia odeszły. Nawet moja to samo zrobiła
sobie wolne. Pozostał jedynie twór z czystej woli. Byłem działaniem, aktem
pokonywania oporu. Osiem... Nie czułem własnego ciała. Czas stał si obcym
poj ciem. Walka nie była ju walk , lecz form pierwotnego ruchu, wobec
którego lodowce p dziły jak szalone. Dziewi ... Teraz byłem ju tylko ruchem,
niesko czenie powolnym, lecz stałym...
Dziesi .
Zel ało. Pod koniec znów b dzie ci ko, ale wiedziałem, e dalszy ci g
przej cia to ju faza opadaj ca. Kołysało mnie co w rodzaju powolnej, cichej
muzyki, gdy szedłem naprzód, skr całem i znowu szedłem. Towarzyszyła mi a
do Ko cowej Zasłony, a kiedy min łem połow ostatniego kroku, zacz ła
przypomina Karawan .
Stan li my po rodku i milczeli my przez długi czas, oddychaj c gł boko. Nie
byłem pewien, co wła ciwie osi gn łem. Czułem jednak, e w rezultacie lepiej
poznałem ojca. Pasma mgły wci płyn ły dookoła, ponad Wzorcem, ponad
dolin .
- Czuj si ... silniejszy - oznajmił po chwili Luke. - Tak, pomog strzec tego
miejsca. To niezły sposób, by sp dzi troch czasu.
- A przy okazji, Luke, jak wiadomo miałe mi przekaza ? - zapytałem.
- Och, eby si wyniósł z Dworców - odparł. - Robi si tam niebezpiecznie.
- Wiedziałem ju o niebezpiecze stwie, ale wci musz dopilnowa kilku
spraw.
Wzruszył ramionami.
- Tyle miałem ci powiedzie . Teraz ju chyba nigdzie nie jest bezpiecznie.
54
- Tutaj nie przewiduj na razie adnych kłopotów - o wiadczył Corwin. -
adna z Pot g nie wie, jak zbli y si do tego Wzorca ani co z nim zrobi . Jest
zbyt silny, by Wzorzec Amberu go wchłon ł, a Logrus nie ma poj cia, jak go
zniszczy .
- Czyli spokój.
- Nadejdzie zapewne czas, kiedy spróbuj zaatakowa .
- A do tej chwili czekamy i obserwujemy? W porz dku. A je li co nadejdzie,
co by to mogło by ?
- Prawdopodobnie upiory... podobne do nas. B d chciały dowiedzie si
czego wi cej, wypróbowa . Dobrze sobie radzisz z t kling ?
- Z cał skromno ci , owszem. A je li to nie wystarczy, studiowałem te
Sztuki.
- Stal wystarczy, cho ogie popłynie im z ran, nie krew. Je li chcesz, naka
Wzorcowi, eby przerzucił ci teraz na zewn trz. Doł cz za chwil , eby ci
pokaza , gdzie schowana jest bro i zapasy. Chciałbym odby niewielk
wycieczk i na pewien czas zostawi ci samego.
- Nie ma sprawy - zapewnił Luke. - Co z tob , Merle?
- Musz wraca do Dworców. Mam zje obiad z matk , a potem wzi udział
w pogrzebie Swayvilla.
- Nie wiem, czy zdoła ci wysła a do Dworców - wtr cił Corwin. - To ju
troch za blisko Logrusu. Ale dogadasz si z nim jako albo vice versa. A jak tam
Dara?
- Od bardzo dawna nie widziałem si z ni dłu ej ni kilka chwil - odparłem. -
Nadal jest władcza, arogancka i nadopieku cza, je li chodzi o mnie. Odniosłem
równie wra enie, e miesza si w intrygi polityczne dotycz ce spraw lokalnych
oraz szerszych aspektów stosunków mi dzy Dworcami a Amberem.
Luke przymkn ł oczy i znikn ł. Po chwili zobaczyłem go przy samochodzie
Polly Jackson. Otworzył drzwi, usiadł na miejscu obok kierowcy, pochylił si i
pogmerał przy czym w rodku. Po kilku sekundach usłyszałem muzyk z radia.
- Całkiem mo liwe - westchn ł Corwin. - Wiesz, wła ciwie nigdy jej nie
rozumiałem. Przyszła do mnie znik d, w niezwykłym okresie mojego ycia.
Okłamała mnie, zostali my kochankami, przeszła Wzorzec w Amberze i znikn ła.
To było jak niesamowity sen. Wykorzystała mnie, oczywi cie. Przez lata
wierzyłem, e chciała tylko dowiedzie si czego o Wzorcu i o tym, jak do niego
dotrze . Ostatnio jednak miałem sporo czasu do namysłu i teraz nie jestem ju
tego pewien.
- Tak? - zdziwiłem si . - A o co jej chodziło?
- O ciebie - stwierdził. - Coraz bardziej nabieram przekonania, e chciała
urodzi syna b d córk Amberu.
Przeszył mnie dreszcz. Czy to mo liwe, by powodem mojego przyj cia na
wiat były tak zimne kalkulacje? Czy uczucie w ogóle si nie liczyło? Czy
zostałem pocz ty wiadomie, by posłu y jakim szczególnym celom? Wcale mi
si to nie podobało. Czułem si tak, jak pewnie czuł si Ghostwheel: starannie
zaprojektowany produkt mojej wyobra ni i intelektu, zbudowany dla
przetestowania hipotez, jakie tylko Amberyta mógłby wysun . A jednak
nazywał mnie „tat ". I naprawd mu na mnie zale ało. Dziwne, ale sam zacz łem
55
do niego ywi te irracjonalne uczucia. Czy to dlatego, e byli my bardziej do
siebie podobni, ni wiadomie zdawałem sobie z tego spraw ?
- Dlaczego? - spytałem. - Dlaczego tak jej zale ało, ebym si urodził?
- Mog tylko przypomnie jej ostatnie słowa, kiedy doko czyła Wzorzec, po
drodze zmieniaj c si w demona. „Amber", powiedziała, „b dzie zniszczony". A
potem znikn ła.
Dr ałem cały. Implikacje były tak niepokoj ce, e miałem ochot zapłaka ,
przespa si albo upi . Cokolwiek, byle zyska chwil ulgi.
- My lisz, e moje istnienie jest cz ci długoterminowego planu zniszczenia
Amberu?
- Mo liwe - przyznał. - Ale mog si myli , mały. Mog si bardzo myli , a
wtedy przeprosz , e sprawiłem ci ból. Z drugiej strony, popełniłbym tak e bł d,
gdybym ci nie uprzedził, e istnieje taka mo liwo .
Potarłem skronie, czoło, oczy.
- Co mam robi ? - zapytałem. - Nie chc pomaga w zniszczeniu Amberu. Na
moment przycisn ł mnie do piersi.
- Niewa ne, kim jeste i co z tob zrobiono - rzekł. - Pr dzej czy pó niej
zyskasz prawo wyboru. Jeste czym wi cej ni tylko sum swoich cz ci,
Merlinie. Niewa ne, jak doszło do twoich urodzin, jak do tej chwili toczyło si
twoje ycie. Masz oczy, masz mózg i skal warto ci. Nie pozwól, by ktokolwiek ci
oszukiwał, nawet ja. A kiedy nadejdzie czas, je li nadejdzie, upewnij si , e
wybierasz samodzielnie. Nic, co działo si wcze niej, nie b dzie wtedy miało
znaczenia.
Te słowa, cho tak ogólne, sprowadziły mnie na ziemi z tego mrocznego
miejsca duszy, gdzie si ukryłem.
- Dzi ki - powiedziałem.
Pokiwał głow .
- Rozumiem, e twoim pierwszym odruchem b dzie doprowadzenie do
konfrontacji w tej kwestii - stwierdził. - Jednak to ci odradzam. Niczego nie
osi gniesz, a tylko zdradzisz jej swoje podejrzenia. Rozs dek nakazuje rozegra
spraw ostro nie i zobaczy , czego zdołasz si dowiedzie .
Westchn łem.
- Masz racj , oczywi cie. Przybyłe do mnie, eby mi to powiedzie , nie tylko,
eby pomóc mi w ucieczce. Prawda?
U miechn ł si .
- Martw si tylko o wa ne sprawy - poradził. - Spotkamy si jeszcze.
I znikn ł.
Zobaczyłem go nagle obok samochodu. Tłumaczył co Luke'owi. Widziałem,
jak pokazuje mu kryjówki z zapasami. Zastanawiałem si , ile czasu upłyn ło w
Dworcach. Po chwili obaj pomachali do mnie, potem Corwin u cisn ł Luke'owi
r k i odszedł w mgł . Radio grało Lili Marlene.
Skoncentrowałem si i nakazałem Wzorcowi, by przeniósł mnie do Linii
Sawall. Na moment zawirowała ciemno , a kiedy odpłyn ła, wci stałem
po rodku rysunku. Spróbowałem jeszcze raz, tym razem z zamkiem Suhuya. I
znowu Wzorzec nie zechciał skasowa mojego biletu.
- Jak blisko mo esz mnie przerzuci ? - zapytałem.
56
Znowu wir, ale teraz jasny. Przeniósł mnie na biały, skalny cypel pod
czarnym niebiem, nad czarnym morzem. Dwa półokr gi bladych płomieni
ujmowały mnie jak nawiasy. W porz dku, st d ju trafi . To Brama Ognia,
droga przej cia w Cieniu niedaleko Dworców. Stan łem przodem do morza i
liczyłem. Gdy znalazłem czternast migocz c wie od prawej, ruszyłem w jej
stron .
Wynurzyłem si przy powalonej wie y pod ró owym niebem. Id c ku niej,
zostałem przeniesiony do szklistej jaskini, przez któr płyn ła zielona rzeka.
Szedłem brzegiem, a trafiłem na przej cie po kamieniach. Doprowadziło mnie do
cie ki przez jesienny las. Pod ałem ni jakie dwa kilometry, a wyczułem
istnienie przej cia u podstawy iglastego krzewu. Stamt d trafiłem na zbocze góry.
Jeszcze trzy przej cia i dwie dró ki wyprowadziły mnie na szlak, wiod cy na
obiad z matk . Według nieba, nie miałem ju czasu, eby si przebra .
Przystan łem przed skrzy owaniem, otrzepałem si , poprawiłem ubranie,
przyczesałem włosy. Jednocze nie my lałem, kto odebrałby moje wezwanie,
gdybym spróbował poł czy si z Lukiem przez jego Atut - sam Luke, jego upiór,
czy mo e obaj? Czy upiory odbieraj sygnały Atutów? Zacz łem si zastanawia ,
co dzieje si w Amberze. My lałem te o Coral i Naydzie...
Do diabła.
Chciałbym si znale gdzie indziej. Daleko st d. Ostrze enie Wzorca,
przekazane mi przez Luke'a, trafiło na podatny grunt. Corwin dał mi zbyt wiele
materiału do przemy lenia, a nie miałem czasu, eby sobie to wszystko
poukłada . I nie chciałem wpl tywa si w te rozgrywki w Dworcach. Nie
podobały mi si wnioski dotycz ce mojej matki. Nie miałem ochoty uczestniczy
w pogrzebie. I czułem si jakby nie doinformowany. Mo na by pomy le , e je li
kto chce czego ode mnie... czego bardzo wa nego... to przynajmniej po wi ci
chwil , wyja ni mi sytuacj i poprosi o współprac . Gdyby chodziło o krewnego,
istniała spora szansa, ebym si zgodził. A zyskanie mojej aprobaty było chyba
mniej ryzykowne ni wszelkie sztuczki zmierzaj ce do kierowania moimi
działaniami. Chciałem odej od tych, którzy próbuj mn sterowa , oraz od
intryg, które knuli.
Mógłbym odwróci si i odej w Cie , prawdopodobnie znikn w nim.
Mógłbym ruszy do Amberu, opowiedzie Randomowi o wszystkim, co wiem i co
podejrzewam. Ochroniłby mnie przed Dworcami. Mógłbym te wróci do Cienia-
Ziemi, przygotowa sobie now to samo , zaj si projektowaniem
komputerów...
Wtedy, oczywi cie, nigdy bym si nie dowiedział, co si dzieje i co działo si
wcze niej. A co do prawdziwego miejsca pobytu mojego ojca... zdołałem wywoła
go w Dworcach, ale nigdzie indziej. Musiał by gdzie w pobli u. I nie miał
nikogo, kto próbowałby mu pomóc.
Ruszyłem przed siebie i skr ciłem w prawo. Skierowałem si w stron
fioletowego nieba. Zd
na czas.
I tak powróciłem do Linii Sawall. Wynurzyłem si z czerwono-złotego
malowidła w kształcie gwiezdnego rozbłysku na cianie frontowego dziedzi ca,
zst piłem po Niewidzialnych Schodach i przez dług chwil spogl dałem w gł b
wielkiej, centralnej otchłani z widokiem na czarn turbulencj poza Kraw dzi .
57
Spadaj ca gwiazda wypaliła sw cie k na fioletowym niebie, kiedy odwróciłem
si i skierowałem ku obitym miedzi drzwiom i Labiryntowi Sztuki za nimi.
Ju wewn trz wspominałem, ile razy zgubiłem si tu w dzieci stwie. Ród
Sawall od wieków kolekcjonował dzieła sztuki, a ich zbiór był tak ogromny, e
istniało kilka dróg, na które trafiał człowiek w samym labiryncie. Prowadziły go
tunelami, gigantyczn spiral , przez co , co przypominało star stacj kolejow , a
potem, zanim zd ył zawróci , mijał kolejny zakr t. Kiedy , pami tam, bł dziłem
tu przez kilka dni, a znale li mnie zapłakanego przed kompozycj niebieskich
butów przybitych gwo dziami do deski. Szedłem t dy teraz, powoli, ogl daj c
stare okropie stwa i troch nowych. Mi dzy nimi trafiały si te przedmioty
uderzaj co pi kne... cho by ta wielka waza, która wygl dała jak wyrze biona z
jednego płomiennego opalu. Albo komplet dziwacznie emaliowanych tabliczek z
dalekiego cienia. Ich znaczenia i funkcji nikt w rodzinie nie potrafił sobie
przypomnie . Musiałem przystan i obejrze je znowu, zamiast skorzysta ze
skrótu przez galeri . Zwłaszcza tabliczki lubiłem wyj tkowo.
Podchodz c do ognistej wazy, nuciłem star melodyjk , której nauczył mnie
Gryll. Wydało mi si , e słysz cichy szelest, ale rozejrzałem si i nie zauwa yłem
nikogo. Niemal zmysłowe linie wazy błagały, eby jej dotkn . Pami tałem, ile
razy mi tego zakazywano. Powoli wyci gn łem lew dło i oparłem j na
wypukło ci. Waza była cieplejsza, ni powinna. Wolno zsun łem palce wzdłu jej
boku. Była jak zamro ony płomie .
- Witaj - szepn łem, wspominaj c nasz wspóln przygod . - To ju tak
dawno...
- Merlin? - zabrzmiał cichy głos. Natychmiast cofn łem r k . Zupełnie jakby
waza przemówiła.
- Tak - potwierdziłem. - Tak. Znowu szelest i fragment cienia poruszył si w
kremowym otworze nad ogniem.
- Ss - powiedział cie , wznosz c si .
- Glait? - spytałem.
- Isstotnie.
- To niemo liwe. Umarła wiele lat temu.
- Nie umarłam. Sspałam.
- Kiedy widziałem ci ostatnio, byłem jeszcze dzieckiem. Była ranna. Potem
znikn ła . My lałem, e nie yjesz.
- To ssen. Ssen, by uzdrowi . Ssen, by zapomnie . Ssen, by si odrodzi .
Wyci gn łem dło . Pomarszczona głowa w a uniosła si wy ej, opadła na
moje rami . Gad wpełzł i owin ł si wokół ramienia.
- Trzeba przyzna , e znalazła sobie eleganck sypialni .
- Wiedziałam, e ten dzban jesst twoim ulubionym. Wiedziałam, e je li
poczekam dosstatecznie długo, ty wrócisz i zatrzymasz si tu, by go podziwia . A
ja wyczuj to, wznioss si w sswym ssplendorze i powitam ci . Ojej, ale
urossłe !
- A ty wygl dasz tak samo jak dawniej. Mo e troch chudsza... Delikatnie
pogładziłem j po głowie.
- Dobrze wiedzie , e nadal jeste w ród nas niby szacowny rodzinny duch.
Ty, Gryll i Kergma sprawili cie, e moje dzieci stwo było lepsze, ni by mogło.
58
Wysoko uniosła głow i czubkiem nosa pogładziła mnie po policzku.
- Twój widok rozgrzewa mi krew, ssłodki chłopcze. Podró owałe daleko?
- Tak. Bardzo.
- Której nocy najemy si myszy i poło ymy przy ogniu. Zagrzejesz mi
misseczk mleka i opowiesz o sswoich przygodach od dnia, gdy opu ciłe Linie
Ssawall. Poszukamy ko ci ze szpikiem dla Grylla, je li ci gle tu jesst...
- Teraz słu y chyba mojemu wujowi Suhuyowi. Co z Kergma?
- Nie wiem. To ju tak dawno... Przycisn łem j do piersi, eby si rozgrzała.
- Dzi kuj , e czekała na mnie w swej wielkiej drzemce, by mnie pozdrowi
i...
- To nie tylko przyja i powitanie.
- Nie tylko? Co jeszcze, Glait? O co chodzi?
- Rzecz do pokazania. Id t dy.
Ruchem głowy wskazała kierunek. Poszedłem w tamt stron - co i tak
zamierzałem - do miejsca, gdzie korytarz si rozszerzał. Czułem, jak dr y na
moim ramieniu i mruczy ledwie słyszalnie, jak to czasem czyniła.
Nagle zesztywniała i uniosła głow , kołysz c ni lekko.
- Co si stało? - zapytałem.
- Myszy - odparła. - Myszy niedaleko. Musz zapolowa ... kiedy ju ci
poka ... t rzecz. niadanie...
- Je li chcesz najpierw co zje , zaczekam.
- Nie, Merlinie. Nie wolno ci si sspó ni na to... co ci tu ssprowadziło. Czuj ,
e to wa ne... Pó niej... b d jadła... szkodniki...
Dotarli my do szerokiego, wysokiego fragmentu o wietlanego przez okna w
stropie. Cztery wielkie elementy metalowej rze by - głównie z br zu i miedzi -
wznosiły si wokół nas, ustawione asymetrycznie.
- Dalej - poleciła Glait. - Nie tu.
Na najbli szym rogu skr ciłem w prawo i ruszyłem dalej. Po chwili trafili my
na kolejn ekspozycj . Przypominała metalowy las.
- Powoli teraz, sspokojnie. Wolno, ssłodki demonku.
Zatrzymałem si i przyjrzałem drzewom, jasnym i ciemnym, l ni cym i
zm tniałym. elazne, aluminiowe, br zowe, wywierały niezwykłe wra enie. Tej
ekspozycji nie było, gdy szedłem t dy ostatnim razem, wiele lat temu. Nic
dziwnego, naturalnie. Zmiany nast piły te w innych miejscach, które dzi
mijałem.
- Teraz. Tutaj. Sskr . Zawró . Zagł biłem si w las.
- Na prawo. Do tego wyssokiego. Stan łem przed wygi tym pniem
najwy szego drzewa po prawej stronie.
- To?
- Tak. Wpełznij... do góry. Prosz .
- Mam na nie wej ?
- Isstotnie.
- Dobrze.
Sympatyczn cech stylizowanego drzewa... a przynajmniej tego
stylizowanego drzewa... było, e wyginało si , nabrzmiewało, skr cało si tak, by
łatwiej trafi na oparcie dla nóg i r k, ni si z pocz tku wydawało. Znalazłem
59
chwyt, podci gn łem si , oparłem stop , podci gn łem si znowu, pchn łem.
Wy ej. Jeszcze wy ej. Zatrzymałem si jakie trzy metry nad podłog .
- Hm... Co mam robi , skoro ju tu jestem? - spytałem.
- Wejd wy ej.
- Po co?
- Sspokojnie. Dowiesz si wkrótce.
Podci gn łem si jeszcze pół metra i wtedy je wyczułem. Nie tyle mrowienie,
ile rodzaj ucisku. Bywa, e czuj tylko mrowienie, je li prowadz do jakiego
niebezpiecze stwa.
- Tu w górze jest przej cie - oznajmiłem.
- Isstotnie. Le ałam zawini ta wokół gał zi niebiesskiego drzewa, kiedy
cieniomisstrz je otworzył. Zabili go potem.
- A zatem musi prowadzi do czego wa nego.
- Tak ss dz . Nie umiem dobrze ocenia ... ludzkich sspraw.
- Przeszła tam?
- Isstotnie.
- A wi c jest bezpiecznie?
- Isstotnie.
- Dobrze.
Wspi łem si jeszcze kawałek. Opierałem si sile, póki nie ustawiłem obu stóp
na tym samym poziomie. Wtedy poddałem si ci gowi i pozwoliłem, by przej cie
mnie przeniosło.
Wyci gn łem przed siebie r ce na wypadek, gdyby powierzchnia była
nierówna. Ale nie była. Podłog pokrywała przepi kna mozaika z kafelków
czarnych, szarych, srebrnych i białych. Po prawej stronie był jaki geometryczny
wzór, po lewej wizerunek Otchłani Chaosu.
Jednak tylko przez moment kierowałem wzrok w dół.
- Bo e wielki! - zawołałem.
- Miałam racj ? To wa ne? - spytała Glait.
- To wa ne - potwierdziłem.
60
Rozdział 6
W kaplicy wsz dzie stały wiece, wiele z nich wysokich tak jak ja i prawie
równie grubych. Niektóre były srebrne, inne szare, sporo białych i sporo
czarnych. Stały na ró nych poziomach, artystycznie rozmieszczone na wyst pach,
półkach czy w geometrycznych punktach wzoru na podłodze. Jednak nie one były
głównym ródłem o wietlenia. Blask padał z góry i z pocz tku s dziłem, e to
przeszklony sufit. Kiedy spojrzałem tam, by oceni wysoko komnaty,
przekonałem si , e wiatła dostarcza du a białoniebieska kula uwi ziona za
krat z ciemnego metalu.
Post piłem o krok. Najbli sza wieca zamigotała.
Zatrzymałem si przed kamiennym ołtarzem stoj cym w niszy naprzeciw
wej cia. Czarne wiece płon ły przed nim z obu stron, na nim mniejsze i srebrne.
Przez chwil patrzyłem tylko.
- Całkiem jak ty - zauwa yła Glait.
- My lałem, e twoje oczy nie rejestruj dwuwymiarowych wizerunków.
- Bardzo długo ju mieszkam w muzeum. Po co kto sschował twój portret za
ssekretnym przej ciem? Podszedłem bli ej.
- To nie ja - wyja niłem. - To mój ojciec, Corwin z Amberu.
Srebrna ró a stała w wazonie przed portretem. Nie wiem, czy była
prawdziwym kwiatem czy jedynie produktem sztuki lub magii.
A obok ró y, wysuni ty na kilka centymetrów z pochwy, le ał Grayswandir.
Czułem, e to prawdziwy miecz ojca, e ta wersja, któr nosił jego upiór Wzorca,
była tylko rekonstrukcj , jak on sam.
Uniosłem miecz, wyj łem z pochwy.
Ogarn ło mnie poczucie mocy. Chwyciłem r koje , machn łem, wysun łem
kling en garde, pchn łem, zaatakowałem... Spikard o ył w centrum paj czyny
sił. Spojrzałem na niego, nagle zakłopotany.
- A to jest miecz mojego ojca - dodałem, wracaj c przed ołtarz.
Wsun łem Grayswandira do pochwy i odło yłem na miejsce. Niech tnie go tu
zostawiałem.
Cofn łem si .
- To jesst wa ne? - spytała Glait.
- Bardzo - zapewniłem.
Przej cie wessało mnie i przerzuciło z powrotem na czubek drzewa.
- Co teraz, Merlinie?
- Umówiłem si na obiad z moj matk .
- W takim razie zosstaw mnie tutaj.
- Mog ci odnie do wazy.
- Nie. Ju dawno nie sskradałam si po drzewach. Tak b dzie najlepiej.
Wyci gn łem r k . Zsun ła si i popełzła mi dzy błyszcz ce konary.
- Powodzenia, Merlinie. Przyjd kiedy znowu.
Zszedłem z drzewa, tylko raz zaczepiaj c o co nogawk , a po chwili szybkim
krokiem maszerowałem ju korytarzem.
Dwa zakr ty dalej znalazłem przej cie do głównego holu i uznałem, e lepiej z
niego skorzystam. Wyskoczyłem obok wielkiego kominka, gdzie splatały si
61
wysokie płomienie. Odwróciłem si wolno i rozejrzałem po sali, usiłuj c wygl da
tak, jakbym czekał ju dłu sz chwil .
Oprócz mnie nie było tu nikogo. To dziwne, pomy lałem, skoro ogie huczy
tak mocno. Poprawiłem koszul , otrzepałem si , przejechałem grzebieniem po
włosach. Wła nie sprawdzałem paznokcie, kiedy dostrzegłem k tem oka jaki
ruch na szerokim pode cie po lewej stronie.
Była zawiej we wn trzu trzymetrowej wie y. Błyskawice z trzaskiem
ta czyły po rodku, okruchy lodu stukały i grzechotały o stopnie, szron pokrywał
por cz tam, gdzie przeszła. Moja matka. Zauwa yła mnie chyba w tej samej
chwili co ja, gdy przystan ła. Potem skr ciła na schody i zeszła powoli.
Po drodze przekształcała si płynnie, jej wygl d ulegał zmianie niemal z
ka dym krokiem. Gdy tylko zrozumiałem, co si dzieje, zako czyłem własne
działanie i odwróciłem pierwsze skromne wyniki. Rozpocz łem przemian , gdy
tylko j zobaczyłem, a ona pewnie zrobiła to samo. Nie s dziłem, e posunie si
tak daleko, eby mi zrobi przyjemno , w dodatku po raz drugi i to na własnym
terenie.
Zako czyła przemian , kiedy stan ła na najni szym stopniu. Stała si teraz
pi kn kobiet w czarnych spodniach i czerwonej koszuli z bufiastymi r kawami.
Spojrzała na mnie z u miechem, podeszła i obj ła serdecznie.
Nietaktem byłoby stwierdzi , e zamierzałem si przekształci , ale
zapomniałem. Czy w ogóle wygłosi jak kolwiek uwag na ten temat?
Odsun ła mnie na odległo ramienia, zmierzyła wzrokiem i pokr ciła głow .
- Czy sypiasz w ubraniu przed wysiłkiem fizycznym czy po? - zapytała.
- Jeste niesprawiedliwa. Zatrzymałem si po drodze, eby obejrze okolic , i
natrafiłem na pewne problemy.
- Dlatego si spó niłe ?
- Nie. Spó niłem si , gdy zajrzałem do galerii i sp dziłem tam wi cej czasu,
ni planowałem. I nie spó niłem si wiele.
Chwyciła mnie za rami i obróciła.
- Wybaczam ci - rzekła, popychaj c mnie w stron nakrapianego ró em,
zieleni i złotem filaru przej cia, umieszczonego w wyło onej lustrami niszy w
pokoju po prawej stronie.
Uznałem, e nie wymaga to odpowiedzi, milczałem wi c. Weszli my do niszy.
Czekałem, czy poprowadzi mnie wokół filara zgodnie z ruchem wskazówek
zegara czy przeciwnie.
Przeciwnie, jak si okazało. Ciekawe.
Z trzech stron towarzyszyły nam odbicia i odbicia odbi . I obrazy komnaty,
któr opu cili my. Z ka dym okr eniem filara był to inny pokój. Obserwowałem
te kalejdoskopowe przemiany, póki nie zatrzymała si w kryształowej grocie na
brzegu podziemnego morza.
- Ju prawie zapomniałem o tym miejscu - wyznałem.
Po czystym, białym piasku przeszedłem w jaskrawy blask kryształów, blask,
na przemian przypominaj cy wiatło ognisk, odbicia sło ca, kandelabry i
wy wietlacze LED, zale nie od rozmiarów i mo e odległo ci. Od czasu do czasu
wst ga t czy padała na brzeg, ciany jaskini i czarne wody.
Wzi ła mnie za r k i poprowadziła do otoczonej por cz platformy,
62
wzniesionej niedaleko po prawej stronie. Stał na niej nakryty stolik. Zestaw
przykrytych półmisków zajmował wi kszy stół w gł bi. Weszli my po kilku
stopniach, posadziłem j i ruszyłem zbada smakołyki.
- Usi d , Merlinie - powiedziała. - Podam do stołu.
- Nie warto - oparłem, unosz c pokrywk . - Ju tu jestem. Zajm si
pierwszym daniem. Poderwała si .
- A zatem styl bufetu - zdecydowała.
- Oczywi cie.
Napełnili my talerze i przeszli my do stolika. Po kilku sekundach błyskawica
nad wod roz wietliła strzelisty strop jaskini, podobny do eber ogl danej od
wewn trz gigantycznej bestii, która nas trawi.
- Nie musisz tak si niepokoi . Wiesz przecie , e nie mog tu si gn .
- Czekanie na grzmot odbiera mi apetyt - wyja niłem.
Roze miała si dokładnie w chwili, gdy dotarł do nas stłumiony huk.
- Czy teraz ju w porz dku? - spytała.
- Tak. Uniosłem widelec.
- To dziwne, jakich krewnych zsyła nam los - zauwa yła.
Przyjrzałem si jej, spróbowałem odczyta wyraz twarzy, zrezygnowałem.
Zatem...
- Tak - przyznałem.
Obserwowała mnie, ale ja te niczego nie zdradzałem.
- Jako dziecko odpowiadałe monosylabami, kiedy byłe rozdra niony -
przypomniała.
- Tak.
Zacz li my je . Nad nieruchomym, czarnym morzem jarzyły si błyskawice.
W wietle ostatniej zdawało mi si , e dostrzegam w dali statek pod czarnymi
aglami wypełnionymi wiatrem.
- Spotkałe si z Mandorem?
- Tak.
- Co u niego?
- W porz dku.
- Co ci niepokoi, Merlinie.
- Wiele spraw.
- Powiesz mamie?
- A je li ona jest w nie zamieszana?
- Byłabym rozczarowana, gdyby tak nie było. Ale jak długo masz zamiar si
na mnie gniewa o t ty'ig ? Zrobiłam to, co uwa ałam za słuszne. I nadal
uwa am.
Skin łem głow , nie przerywaj c jedzenia. Dopiero po chwili...
- Wyra nie dała to do zrozumienia w ostatnim cyklu - przypomniałem.
Woda chlupn ła cicho. T czowa plama przesun ła si po naszym stoliku, po
jej twarzy...
- Czy chodzi jeszcze o co ? - spytała.
- A mo e ty mi powiesz?
Poczułem na sobie jej wzrok. Wytrzymałem go.
- Nie wiem, o czym mówisz - o wiadczyła.
63
- Czy wiedziała , e Logrus jest wiadomy? - spytałem. - I Wzorzec?
- Mandor ci o tym powiedział?
- Tak, ale wiedziałem ju wcze niej.
- Sk d?
- Byli my w kontakcie.
- Ty i Wzorzec? Ty i Logrus?
- Jedno i drugie.
- W jakim celu?
- Manipulacji, moim zdaniem. S zaanga owani w konflikt. Chcieli, ebym si
opowiedział po której ze stron.
- I któr wybrałe ?
- adnej. A co?
- Powiniene mnie zawiadomi .
- Po co?
- Mogłabym ci doradzi . By mo e udzieli pomocy.
- Przeciwko Pot gom wszech wiata? Jakie masz powi zania, mamo?
U miechn ła si ,
- To przecie mo liwe, e kto taki jak ja dysponuje wyj tkow wiedz o ich
funkcjonowaniu.
- Kto taki jak ty...?
- Czarodziejka o moich kwalifikacjach.
- A tak jeste dobra, mamo?
- Nie s dz , by wiele było lepszych, Merlinie.
- No có , rodzina zawsze dowiaduje si na ko cu. Dlaczego wi c sama mnie
nie przeszkoliła , zamiast odsyła do Suhuya?
- Nie jestem dobr nauczycielk . Nie lubi uczy .
- Uczyła Jasr .
Przechyliła głow i zmru yła oczy.
- Czy równie Mandor ci o tym powiedział? - zapytała.
- Nie.
- To kiedy si dowiedziałe ?
- Jaka to ró nica?
- Istotna - stwierdziła. - Poniewa nie s dz , by o tym wiedział przy naszym
ostatnim spotkaniu.
Nagle przypomniałem sobie, e u Suhuya powiedziała co na temat Jasry, co
sugerowało, e j znała. Zwróciłbym na to uwag , ale akurat pchałem ładunek
niech ci w inn stron , w ród burzy p dziłem w dół, a hamulce wydawały
zabawne d wi ki. Ju chciałem spyta , po co jej informacja, kiedy si
dowiedziałem... I zrozumiałem nagle, e tak naprawd pyta, od kogo. Niepokoi
si , z kim mogłem rozmawia o takich sprawach po naszym niedawnym
spotkaniu. Wspomnienie upiora Luke'a nie wydało mi si polityczne.
- No dobrze. Wymkn ło si Mandorowi - mrukn łem. - Prosił, ebym
zapomniał o całej sprawie.
- Inaczej mówi c - stwierdziła - oczekiwał, e dowiem si o tym. Dlaczego
wybrał taki sposób? Dziwne. Subtelno tego człowieka mo e doprowadzi do
szału.
64
- Mo e po prostu mu si wymkn ło.
- Mandorowi nic si nie wymyka. Nie dopu , by kiedykolwiek został twoim
wrogiem.
- Czy mówimy o tej samej osobie?
Pstrykn ła palcami.
- Oczywi cie. Znałe go jako dziecko. Potem wyjechałe . Od tej pory widziałe
go tylko kilka razy. Tak, jest subtelny, podst pny i niebezpieczny.
- Nigdy nie było mi dzy nami konfliktów.
- Oczywi cie. Nigdy bez powodów nie robi sobie wrogów. Wzruszyłem
ramionami i wróciłem do jedzenia.
- Zapewne podobne komentarze wygłaszał na mój temat - odezwała si po
chwili.
- Niczego takiego sobie nie przypominam - odparłem.
- Udzielił ci lekcji ostro no ci?
- Nie, chocia mam wra enie, e powinienem si jej nauczy .
- Z pewno ci w Amberze odebrałe dobr szkoł .
- Je li nawet, była tak dyskretna, e nie zauwa yłem.
- No no... Czy to mo liwe, e nie musz si ju o ciebie zamartwia ?
- W tpi .
- Zatem, czego mógł chcie od ciebie Wzorzec albo Logrus?
- Ju ci powiedziałem: wyboru jednej ze stron.
- Czy to tak trudno zdecydowa , którego z nich wolisz?
- Trudno zdecydowa , którego mniej nie lubi .
- Poniewa maj skłonno , by w swej walce o władz , jak to okre liłe ,
manipulowa lud mi?
- Wła nie.
Roze miała si .
- Wprawdzie dowodzi to, e nasi bogowie nie s lepsi od nas - powiedziała - ale
przynajmniej wiadczy, e nie s te od nas gorsi. Widzisz tutaj ródła ludzkiej
moralno ci. Ale lepsza taka ni adna. Je li te fakty nie wystarczaj ci do
dokonania wyboru, niech decyduj inne przesłanki. Jeste przecie synem
Chaosu.
- I Amberu - przypomniałem.
- Wychowałe si w Dworcach.
- I mieszkałem w Amberze. Moi krewni s tam równie liczni jak tutaj.
- Wi c naprawd tak trudno wybra ?
- Gdyby nie to, sprawy byłyby o wiele prostsze.
- W takim razie - stwierdziła - spójrz na to z drugiej strony.
- Co masz na my li?
- Nie pytaj, którego z nich wolisz, ale który mo e wi cej dla ciebie zrobi .
Łykn łem znakomitej zielonej herbaty. Sztorm przesun ł si bli ej brzegu.
Co pluskało w wodach zatoczki.
- No dobrze - rzuciłem. - Pytam.
Pochyliła si i u miechn ła, a oczy jej pociemniały. Zawsze perfekcyjnie
panowała nad swoj twarz i figur , zmieniaj c je tak, by odpowiadały jej
nastrojom. Jest wyra nie t sam osob , jednak czasem wygl da na młod
65
dziewczyn , kiedy indziej na dojrzał , pi kn kobiet . Zwykle jest czym
pomi dzy. Teraz jednak w jej rysach pojawiła si jakby ponadczasowo - nie tyle
wiek, ile esencja Czasu - i nagle u wiadomiłem sobie, e nie wiem, ile wła ciwie
ma lat. Patrzyłem, jak po jej twarzy przesun ła si jakby zasłona staro ytnej
pot gi.
- Logrus - powiedziała - poprowadzi ci do wielko ci. Patrzyłem nieruchomo.
- Jakiej wielko ci? - spytałem.
- A jakiej pragniesz?
- Nie pami tam, ebym kiedy pragn ł wielko ci samej w sobie. To tak,
jakbym chciał by in ynierem zamiast co zaprojektowa . Albo by pisarzem
zamiast pisa . Byłbym wtedy produktem ubocznym, nie rzecz sam w sobie. To
tylko zaspokaja pró no .
- Ale je li zdob dziesz j ... zasłu ysz na ni ... czy nie powiniene jej zyska ?
- Chyba tak. Ale jak dot d niczego nie zrobiłem... - Mój wzrok padł na
jaskrawy kr g pod ciemnymi wodami. Przesuwał si , jakby uciekał przed
sztormem. - ...Mo e oprócz niezwykłego urz dzenia, które mo na rozwa a w
kategoriach wielko ci.
- Jeste jeszcze młody - zauwa yła. - A czasy, w których twoje kwalifikacje
miały by wyj tkowo przydatne, nadeszły szybciej, ni si spodziewałam.
Gdybym czarami sprowadził sobie fili ank kawy, czy byłaby ura ona?
Chyba tak. Zdecydowałem si wi c na kieliszek wina. Nalałem sobie i
spróbowałem.
- Obawiam si , e nie rozumiem, o czym mówisz - o wiadczyłem. Pokiwała
głow .
- Raczej trudno by ci było dowiedzie si tego z własnych do wiadcze -
stwierdziła powoli. - A nikt nie byłby skory, by wspomnie ci o tej mo liwo ci.
- O czym ty mówisz, mamo?
- O tronie. O panowaniu w Dworcach Chaosu.
- Chyba Mandor sugerował, ebym o tym pomy lał - zauwa yłem.
- No dobrze. Nikt prócz Mandora nie byłby tak skory, by ci o tym wspomnie .
- Jak rozumiem, matki czuj rozkosz, widz c synów dobrze urz dzonych.
Niestety, wymieniła zawód, do którego brakuje mi nie tylko uzdolnie , praktyki
i wykształcenia, ale te ch ci.
Zło yła razem czubki palców i spogl dała na mnie tu nad nimi.
- Masz lepsze kwalifikacje, ni s dzisz, a twoje ch ci nie maj tu nic do rzeczy.
- Jako osoba bezpo rednio zainteresowana, nie mog si z tob zgodzi .
- Nawet gdyby był to jedyny sposób, by ochroni przyjaciół i krewnych tutaj i
w Amberze? Łykn łem wina.
- Chroni ich? Przed czym?
- Wzorzec spróbuje wkrótce przebudowa na własne podobie stwo centralne
obszary Cienia. Jest ju chyba dostatecznie silny, by to zrobi .
- Mówiła o Amberze i Dworcach, nie o Cieniu.
- Logrus musi przeciwstawi si temu wtargni ciu. Poniewa przegrałby
zapewne w bezpo rednim starciu, musi strategicznie wykorzysta agentów. A
najskuteczniejsi z agentów b d reprezentowa Dworce w boju...
- To szale stwo! - przerwałem. - Musi by lepszy sposób!
66
- Mo liwe - przyznała. - Zasi d na tronie, a wtedy ty b dziesz wydawał
rozkazy.
- Nie znam si na tym.
- Otrzymasz porady, naturalnie.
- A co z wła ciwym porz dkiem sukcesji?
- To ju nie twój problem.
- My l jednak, e powinno mnie interesowa , jak rzecz zostanie osi gni ta...
powiedzmy, czy tobie czy Mandorowi mam by wdzi czny za wi kszo zgonów.
- Jako e oboje nale ymy do rodu Sawall, jest to problem czysto akademicki.
- Chcesz powiedzie , e współpracujecie ze sob ?
- S mi dzy nami ró nice. I nie mam zamiaru dyskutowa o metodach.
Westchn łem i łykn łem wina. Sztorm szalał nad czarnymi wodami. Je li ten
dziwny błysk wiatła pod powierzchni to rzeczywi cie Ghostwheel,
zastanawiałem si , co tam robi. Błyskawice tworzyły niegasn ce tło, a grzmoty
ci gł cie k d wi kow .
- Co miała na my li, wspominaj c o czasach, w których moje kwalifikacje
miały by wyj tkowo przydatne? - zapytałem.
- Tera niejszo i najbli sz przyszło .
- Nie, chodzi mi o te wyj tkowe kwalifikacje. Co to znaczy?
To z pewno ci błyskawice... Przecie nigdy jeszcze nie widziałem, eby si
zarumieniła.
- Ł czysz w sobie dwie wspaniałe linie - powiedziała. - Formalnie rzecz bior c,
twój ojciec był królem Amberu... krótko, mi dzy panowaniem Oberona i Eryka.
- Poniewa Oberon ył jeszcze w tym czasie i nie abdykował, aden z nich nie
był prawowitym władc - odparłem. - Nast pc Oberona jest Random.
- Mo na u y argumentu domy lnej abdykacji - zauwa yła.
- Taka interpretacja bardziej ci odpowiada, prawda?
- Oczywi cie.
Popatrzyłem na sztorm. Wypiłem troch wina.
- I dlatego chciała urodzi dziecko Corwina?
- Logrus zapewnił mnie, e takie dziecko b dzie szczególnie uzdolnione do
obj cia tutaj władzy.
- Ale tato wła ciwie si dla ciebie nie liczył?
Odwróciła głow w kierunku, sk d p dził ku nam kr g wiatła. Błyskawice
uderzały tu za nim.
- Nie masz prawa zadawa mi takich pyta - o wiadczyła.
- Wiem o tym. Ale to prawda, zgadłem?
- Mylisz si . Znaczył dla mnie bardzo wiele.
- Jednak nie w sensie konwencjonalnym.
- Nie jestem konwencjonaln osob .
- Jestem wynikiem eksperymentu hodowlanego. Logrus wybrał partnera,
który miał ci da idealnego... kogo?
Kr ek wiatła podpłyn ł do zatoki. Sztorm cigał go do brzegu - bli ej, ni
kiedykolwiek widziałem.
- Idealnego Lorda Chaosu - odrzekła. - Zdolnego tu rz dzi .
- Mam dziwne wra enie, e chodziło o co wi cej.
67
Uskakuj c przed błyskawicami, jasny kr g wyskoczył z wody i przemkn ł po
piasku do nas. Je li nawet odpowiedziała na moj ostatni uwag , ju tego nie
słyszałem. Grzmoty ogłuszały.
wiatło wpłyn ło na platform i znieruchomiało obok mojej stopy.
- Tato, mo esz mnie obroni ? - spytał Ghost w chwili ciszy mi dzy trzaskami
piorunów.
- Wejd mi na lewy przegub - poleciłem.
Dara przygl dała si bez słowa, jak zajmuje miejsce i przybiera posta
Frakir. Tymczasem ostatnia błyskawica nie gasła, lecz trwała przez dług chwil
niby skwiercz ca łodyga na granicy wody i l du. Potem skupiła si w kul ,
zawisła na chwil w powietrzu i popłyn ła w nasz stron . Zbli aj c si , zacz ła
zmienia struktur .
Obok naszego stolika stała si jasnym, pulsuj cym Znakiem Logrusu.
- Ksi no Daro, ksi
Merlinie - rozległ si ten straszny głos, który ostatnio
słyszałem w dniu starcia na korytarzu zamku Amber. - Nie chc przeszkadza
wam w posiłku, lecz zmusza mnie do tego przedmiot, który chronicie.
Zygzakowate odgał zienie wizerunku strzeliło w stron mojej r ki.
- On blokuje mi mo liwo przeskoku - poskar ył si Ghost.
- Dajcie mi go!
- Dlaczego? - zapytałem.
- Ten przedmiot przeszedł Logrus - nadpłyn ły słowa, na pozór losowo
zmieniaj c wysoko , gło no i akcent.
Pomy lałem, e mog si sprzeciwi ... je li naprawd jestem dla Logrusu taki
wa ny, jak sugerowała Dara. Zatem...
- Teoretycznie jest to dozwolone ka demu, kto tam trafi - przypomniałem.
- Ja stanowi dla siebie prawa, Merlinie. A twój Ghostwheel ju raz stan ł mi
na drodze. Teraz go dostan .
- Nie - odparłem, przenosz c wiadomo do spikarda. Odnalazłem rodki
natychmiastowego transportu w obszar b d cy pod władz Wzorca. - Nie oddam
tak łatwo mojej kreacji.
Znak zaja niał mocniej.
Dara poderwała si i stan ła mi dzy nim a mn .
- Przesta - powiedziała. - Mamy wa niejsze sprawy ni zemsta na zabawce.
Wysłałam swoich kuzynów Hendrake'ów po oblubienic Chaosu. Je li chcesz,
eby ten zamiar si powiódł, sugeruj , eby im pomógł.
- Pami tam twój plan dotycz cy ksi cia Branda. Podsun ła mu lady Jasr , by
go usidliła. To musi si uda , mówiła .
- Bli ej ni ktokolwiek inny doprowadziłam ci do władzy, której pragniesz,
stary W u.
- To prawda - przyznał.
- A nosicielka Oka jest istot prostsz od Jasry.
Znak przesun ł si obok niej - male kie sło ce zmieniaj ce si w ci g
ideogramów.
- Merlinie, czy zasi dziesz na tronie i b dziesz mi słu ył, gdy nadejdzie czas?
- Uczyni wszystko, co konieczne, by przywróci równowag sił -
odpowiedziałem.
68
- Nie o to pytałem! Czy we miesz koron na warunkach, jakie ustaliłem?
- Je li tego b dzie wymagała sytuacja.
- To mi wystarczy - o wiadczył. - Zachowaj swoj zabawk .
Dara odsun ła si , a Znak przepłyn ł obok niej i znikn ł.
- Zapytaj go o Luke'a, Corwina i nowy Wzorzec - powiedział jeszcze i rozwiał
si .
Odwróciła si do mnie i spojrzała z uwag .
- Nalej mi wina - poleciła. Nalałem.
- A zatem opowiedz mi o Luke'u, Corwinie i nowym Wzorcu.
- Powiedz mi o Jasrze i Brandzie.
- Nie. W tej sprawie ty masz pierwsze stwo.
- Jak chcesz - zgodziłem si . - Nie wspomniałem ci, e byli upiorami Wzorca.
Luke zjawił si przy mnie w drodze tutaj. Posłał go Wzorzec. Miał mnie
przekona , ebym porzucił t krain . Logrus wysłał lorda Borela, eby pozbył si
Luke'a.
- Luke'a, czyli Rinalda, syna Jasry i Branda, m a Coral i króla Kashfy?
- Brawo. A teraz opowiedz mi o tej historii. Podsun ła Brandowi Jasr , eby
go usidliła i skierowała na cie k , któr pod ył?
- I tak poszedłby t drog . Przybył do Dworców, szukaj c mocy, by
zrealizowa swe cele. Jasra troch mu tylko ułatwiła pewne rzeczy.
- Brzmiało to całkiem inaczej. Ale czy to oznacza, e kl twa ojca nie była tu
istotnym czynnikiem?
- Nie. Pomogła... w sensie metafizycznym... przedłu y Czarn Drog do
Amberu. Jak to si stało, e wci tu jeste , gdy król Rinaldo radził ci odej ? Czy
to lojalno wobec Dworców?
- Umówiłem si z tob na obiad, a dawno ju nie jedli my razem. Nie
chciałbym straci okazji.
U miechn ła si ledwie dostrzegalnie i łykn ła wina.
- Doskonale zmieniasz temat - zauwa yła. - Wró my do niego. Upiór Borela
zabił upiora Rinalda. Dobrze zrozumiałam?
- Niezupełnie.
- Co to ma znaczy ?
- Pojawił si upiór mojego ojca i rozprawił si z Borelem. Dzi ki temu
mogli my odej .
- Znowu? Corwin znowu pokonał Borela?
Przytakn łem.
- Naturalnie, aden z nich nie pami tał pierwszego spotkania. Ich
wspomnienia si gaj tylko chwili zapisu i...
- Pojmuj zasad . Co było potem?
- Uciekli my - wyja niłem. - A pó niej przyszedłem tutaj.
- O co chodziło Logrusowi, kiedy wspomninał o nowym Wzorcu?
- Upiór ojca został najwyra niej stworzony wła nie przez niego, nie przez
oryginał w Amberze.
Wyprostowała si nagle, szeroko otwieraj c oczy.
- Sk d o tym wiesz? - zapytała ostro.
- Powiedział mi - wyja niłem.
69
Patrzyła poza mnie, na spokojne ju morze.
- A wi c trzecia pot ga zaczyna uczestniczy w wydarzeniach - szepn ła. - To
fascynuj ce i niepokoj ce równocze nie. Niech licho go porwie za to, e go
wykre lił!
- Naprawd go nienawidzisz? - spytałem.
Znowu spojrzała mi w oczy.
- Zostawmy ten temat - rozkazała. - Jeszcze tylko jedno - poprawiła si w
chwil pó niej. - Czy sugerował mo e, po której stronie stoi nowy Wzorzec albo
jakie ma plany? Fakt, e wysłał go w obronie Luke'a mo na zrozumie tak, e
wspiera działania starego Wzorca.
Z drugiej strony... mo e dlatego, e został stworzony przez twojego ojca, a
mo e ma własne plany wzgl dem ciebie... dostrzegam w tym jedynie zapewnienie
tobie ochrony. Co mówił?
- e chciał mnie zabra z tego miejsca, gdzie wtedy byłem.
Pokiwała głow .
- I najwyra niej tego dokonał - mrukn ła. - Mówił co jeszcze? Czy zdarzyło
si cokolwiek, co mo e okaza si wa ne?
- Pytał o ciebie.
- Doprawdy? I to wszystko?
- Nie przekazał mi adnej wiadomo ci, je li o to ci chodzi.
- Rozumiem.
Odwróciła głow i zamilkła.
- Te upiory nie yj długo, prawda? - zapytała po chwili.
- Nie.
- To denerwuj ce - stwierdziła w ko cu. - Pomy le , e mimo wszystko nadal
potrafi wtr ca si do gry.
- On yje, prawda, mamo? - spytałem. - A ty wiesz, gdzie jest.
- Nie jestem jego stra nikiem, Merlinie.
- My l , e jeste .
- To impertynencja tak mi si sprzeciwia .
- Musz jednak - o wiadczyłem. - Widziałem, jak wyruszał do Dworców. Z
pewno ci chciał tu by z innymi, by podpisa traktat pokojowy. Ale jeszcze
bardziej chciał pewnie zobaczy ciebie. Tak wiele dr czyło go pyta , na które nie
znał odpowiedzi: sk d przyszła , czemu go szukała , dlaczego odeszła w taki
sposób...
- Do ! - krzykn ła. - Nie mówmy o tym!
Zignorowałem te słowa.
- I wiem, e był tutaj, w Dworcach. Widziano go. Z pewno ci ci odszukał.
Co si wtedy stało? Jakich udzieliła mu wyja nie ?
Zerwała si i spojrzała na mnie ze zło ci .
- To ju wszystko, Merlinie - rzekła. - Mam wra enie, e kulturalna rozmowa
z tob jest niemo liwa.
- Czy jest twoim wi niem, mamo? Czy zamkn ła go gdzie , eby ci nie
przeszkadzał, nie utrudniał realizacji twoich planów?
Pospiesznie odeszła od stołu. Niemal si potkn ła.
- Niezno ny dzieciaku! Jeste taki sam jak on! Dlaczego musisz by taki do
70
niego podobny?
- Boisz si go, prawda? - powiedziałem, pojmuj c nagle, e to całkiem
mo liwe. - Boisz si zabi ksi cia Amberu, nawet maj c po swojej stronie Logrus.
Uwi ziła go, a teraz si boisz, e wyrwie si i zepsuje ci plany. Od dawna czujesz
l k z powodu tego, co musiała uczyni , by usun go z drogi.
- To nonsens! - zawołała. Okr yłem stolik. Cofn ła si . Na jej twarzy pojawił
si wyraz prawdziwego strachu. - Zgadujesz tylko! - mówiła dalej. - On nie yje,
Merlinie! Zrezygnuj! Daj mi spokój! Nigdy wi cej nie wymieniaj przy mnie jego
imienia! Tak, nienawidz go! Zniszczyłby nas wszystkich! Nadal by próbował,
gdyby tylko mógł!
- On nie zgin ł - oznajmiłem.
- Sk d mo esz wiedzie ?
Stłumiłem ch , by jej powiedzie , e z nim rozmawiałem.
- Tylko winni tak gło no protestuj - stwierdziłem. - On yje. Gdzie jest?
Uniosła r ce, dło mi do wn trza, i skrzy owała je na piersi, nisko trzymaj c
łokcie. Znikn ł strach, znikn ł gniew. Kiedy znów si odezwała, w jej głosie
brzmiała drwina.
- Zatem szukaj go, Merlinie. Szukaj go koniecznie.
- Gdzie? - zapytałem.
- Szukaj go w Otchłani Chaosu.
Płomie zaja niał obok jej lewej stopy i zacz ł orbitowa wokół ciała
przeciwnie do ruchu wskazówek zegara. Pozostawiał za sob rozjarzon
czerwieni lini ognia. Gdy dotarł do czubka głowy, przesłonił j całkowicie. A
potem zgasł z cichym sykiem, zabieraj c j ze sob .
Podszedłem, przykl kn łem, zbadałem miejsce, gdzie przed chwil stała.
Troch cieplejsze, to wszystko. Ładne zakl cie. Nikt mnie takiego nie nauczył.
Chocia , kiedy si chwil zastanowiłem, przypomniałem sobie, e mama zawsze
lubiła efektowne wej cia i wyj cia.
- Ghost?
Przeta czył z mojej r ki i zawisł w powietrzu.
- Tak?
- Czy nadal nie mo esz przemieszcza si w Cieniu?
- Nie. Zakaz znikn ł, kiedy oddalił si Znak Logrusu. Mog podró owa do
Cienia i z Cienia. Mog ci przetransportowa . Chcesz?
- Tak. Przenie mnie do galerii na górze.
- Galerii? Zanurkowałem z komory Logrusu prosto w to ciemne morze, tato.
Nie znam tych okolic.
- Niewa ne - mrukn łem. - Sam sobie poradz .
O ywiłem spikard. Linie sił si gn ły spiral z sze ciu promieni, oplotły Ghosta
i mnie, poniosły wirem ku miejscu moich pragnie w Labiryncie Sztuki. Znikaj c
próbowałem wywoła błysk ognia, ale nie wiedziałem, czy mi si udało. Ciekawe,
jak ci naprawd dobrzy zdobywaj praktyk .
71
Rozdział 7
Dostarczyłem nas do tej niesamowitej sali, ulubionego miejsca starego
Sawalla. Był tu ogród z rze bami. Nie miał zewn trznego o wietlenia, jedynie
przy najwi kszych pos gach podłogowe, przez co panował tu półmrok o kilka
odcieni ciemniejszy, ni by mi odpowiadał. Podłoga była nierówna - wkl sła,
wypukła, uko na, łobkowana - jednak dominowały krzywe wkl słe. Trudno
oceni rozmiar tej sali, gdy za ka dym razem wydawał si inny, zale nie od
miejsca, gdzie człowiek stan ł. Gramble, lord Sawall, nakazał zbudowa j bez
adnych płaskich powierzchni i zadanie to wymagało chyba wyj tkowego kunsztu
cieniomistrzostwa.
Stan łem przed czym , co przypominało skomplikowane olinowanie bez
odpowiedniego statku - albo zło ony instrument muzyczny, którego strunami
mieli szarpa Tytani. wiatło zmieniało liny w smugi srebra, jak ywe płyn ło z
mroku w mrok w granicach jakiej na wpół dostrzegalnej ramy. Inne rze by
sterczały ze cian albo wisiały jak stalaktyty. Szedłem, a to, co przed chwil
wydawało si cian , stało si dla mnie podłog . Elementy stoj ce teraz znalazły
si na cianach albo zwisały ze stropu. Pomieszczenie zmieniało kształt. Lekka
bryza wywoływała szumy, westchnienia, brz czenia i dzwonki. Gramble'owi,
mojemu ojczymowi, pomieszczenie to sprawiało estetyczn satysfakcj , dla mnie
jednak ka de przekroczenie progu było prób odwagi. Pó niej dorosłem i tak e
zacz łem je lubi , po cz ci z powodu okazjonalnych frisson, jakich dostarczało w
okresie dorastania. Teraz jednak... teraz chciałem tylko pospacerowa tu chwil ,
przez pami dawnych dni... i poukłada jako swoje my li. Zbyt wiele ich było.
Problemy, które wabiły mnie przez wi ksz cz dorosłego ycia, teraz zbli ały
si chyba do rozwi zania. Nie byłem zadowolony ze wszystkich mo liwo ci, jakie
wirowały w umy le. Mimo wszystko niewa ne, która z nich oka e si prawdziwa.
Zawsze b dzie lepsza od ignorancji.
- Tato...
- Słucham?
- Co to za miejsce? - zapytał Ghost.
- Cz wielkiej kolekcji dzieł sztuki Linii Sawall - wyja niłem. - Przychodz
j ogl da ludzie z całych Dworców i pobliskich cieni. To była pasja mojego
ojczyma. Jako dziecko cz sto włóczyłem si po tych korytarzach. Mog tu by
ukryte przej cia.
- A ten pokój? Co w nim jest nie w porz dku.
- Tak i nie - odparłem. - Zale y, co masz na my li, mówi c „nie w porz dku".
- Dziwnie wpływa na moj percepcj .
- To dlatego, e sama przestrze zwija si tutaj jak origami. Sala jest o wiele
wi ksza, ni si wydaje. Wiele razy mo na t dy przechodzi i stale widzie inny
układ elementów. Mo liwe, e w gr wchodz te jakie wewn trzne przesuni cia.
Nigdy nie mogłem si przekona . Tylko Sawall wiedział to na pewno.
- Miałem racj . Co tu jest nie w porz dku.
- A mnie si podoba.
Usiadłem na srebrnym pniaku obok powalonego srebrnego drzewa.
- Mog zobaczy , jak si zwija? - zapytał po chwili.
72
- Prosz bardzo.
Odpłyn ł, a ja zacz łem rozwa a niedawn rozmow z mam .
Przypomniałem sobie wszystko, o czym wspominał czy co sugerował Mandor, o
konflikcie mi dzy Wzorcem i Logrusem, o ojcu jako reprezentancie Wzorca i
przyszłym królu Amberu. Czy wiedziała o tym i znała te sprawy jako fakty, nie
jako domysły? Uznałem, e to mo liwe, gdy szczególny zwi zek ł czył j z
Logrusem, a ten z pewno ci wiedział o najwa niejszych decyzjach swego
przeciwnika. Przyznała, e nie kochała ojca. W takim razie szukała go chyba po
to, by zdoby ten materiał genetyczny, który wywarł takie wra enie na Logrusie.
Czy naprawd chciała wyhodowa reprezentanta Chaosu?
Parskn łem miechem, my l c o wynikach tego eksperymentu. Dopilnowała,
ebym uczył si posługiwa broni , ale daleko mi było do klasy ojca. Wolałem
magi , ale czarodziejów było w Dworcach pod dostatkiem. W ko cu wysłała mnie
do college'u w ulubionym cieniu Amberytów. Ale dyplom informatyki z Berkeley
te nie kwalifikował mnie, bym poniósł sztandar Chaosu przeciwko siłom
Porz dku. Z pewno ci j zawiodłem.
Wróciłem my l do dzieci stwa, do niezwykłych przygód, dla których to
miejsce było punktem pocz tkowym. Gryll i ja przychodzili my tutaj, Glait
pełzała u naszych stóp, oplatała mi r k albo chowała si gdzie w ubraniu.
Wydawałem dziwny, melodyjny krzyk, jakiego nauczyłem si we nie, i czasami
doł czał do nas Kergma. Wynurzał si z fałd ciemno ci, z jakiego lu nego
zak tka zwini tej przestrzeni. Nie byłem pewien, czym wła ciwie był Kergma ani
nawet jakiej był płci. Jako zmienno-kształtny, fruwał, pełzał, skakał albo biegał w
licznych bardzo interesuj cych formach.
Pod wpływem nagiego impulsu wykrzyczałem ten dawny zew. Oczywi cie, nic
si nie stało i po chwili zrozumiałem, co to wła ciwie było - wołanie za utraconym
dzieci stwem, kiedy przynajmniej czułem si kochany. A teraz... teraz byłem
nikim: ani Amberyt , ani Chaosyt , i z pewno ci rozczarowaniem dla krewnych
z obu stron. Byłem nieudanym eksperymentem. Nikt nie chciał mnie dla mnie
samego, ale jako co , co mo e si spełni . Nagle oczy mi zwilgotniały stłumiłem
szloch. Nigdy si nie dowiem, do jakiego rozpaczliwego nastroju bym si tam
doprowadził, poniewa wła nie wtedy co odwróciło moj uwag .
Wysoko na lewej cianie rozbłysło czerwone wiatło. Miało form niedu ego
kr gu wokół stóp człowieka.
- Merlinie - odezwał si głos z tamtej strony i płomienie wzniosły si wy ej.
W ich blasku dostrzegłem znajom twarz, podobn troch do mojej. Z
zadowoleniem przyj łem nowy sens, jaki nadała mojemu yciu - nawet je li tym
sensem była mier .
Uniosłem nad głow lew r k i sprowadziłem ze spikarda bł kitny rozbłysk.
- Tutaj, Jurt! - krzykn łem wstaj c.
Zacz łem formowa kul wiatła, która miała odwróci jego uwag .
Tymczasem moje uderzenie powinno go usma y . Kiedy si dobrze zastanowi , to
chyba najpewniejszy sposób, eby go usun . Straciłem ju rachub , ile razy
próbował mnie zabi . Postanowiłem przej inicjatyw . Wypalenie systemu
nerwowego powinno załatwi spraw raz na zawsze, pomimo wszystkiego, co
zyskał w Fontannie.
73
- Tutaj, Jurt!
- Merlinie! Chc porozmawia !
- A ja nie. Zbyt cz sto próbowałem, a teraz nie mam ju nic do powiedzenia.
Podejd i załatwimy t spraw ostatecznie, na bro , gołe r ce albo czary. Nie
dbam o to.
Podniósł r ce dło mi na zewn trz.
- Pokój! - zawołał. - Nie mo emy tego zrobi tutaj, w Liniach Sawall.
- Nie truj mi o skrupułach, bracie!
Ale ju mówi c to, zrozumiałem, e wcale nie przesadza. Pami tałem, jak
wiele dla niego znaczyła aprobata ojca i u wiadomiłem sobie, e za adn cen nie
chciałby rozgniewa Dary.
- A czego wła ciwie chcesz?
- Porozmawia . Naprawd - zapewnił. - Co mam zrobi ?
- Spotka si ze mn tutaj. - Pchn łem moj wietln kul , by zaja niała nad
znajomym obiektem. Wygl dał jak gigantyczny domek z kart szklanych i
aluminiowych, setk płaszczyzn odbijaj cy wiatło.
- Zgoda - usłyszałem odpowied .
Ruszyłem w tamt stron . Zobaczyłem, e i on si zbli a, wi c zmieniłem
kierunek, by nasze drogi si nie skrzy owały. Przyspieszyłem te kroku, by
dotrze na miejsce przed nim.
- adnych sztuczek! - krzykn łem. - A je li uznamy, e trzeba to doprowadzi
do ko ca, wyjdziemy na zewn trz.
- Dobrze.
Wkroczyłem do wn trza z innej strony ni on. Natychmiast spotkałem sze
moich odbi .
- Dlaczego tutaj? - Głos dobiegał z bliska.
- Nie widziałe pewnie filmu Dama z Szanghaju!
- Nie.
- Pomy lałem, e mo emy tu chodzi i rozmawia , a w takim czym trudno
nam b dzie zrobi sobie krzywd .
Skr ciłem. Wi cej mnie pojawiło si w rozmaitych miejscach. Usłyszałem
gwałtowny oddech, a potem chichot.
- Zaczynam rozumie - powiedział.
Trzy kroki i nast pny zakr t. Zatrzymałem si . Było tu dwóch Jurtów i dwóch
Merlinów. Ale nie patrzył na mnie. Powoli si gn łem do jednego z obrazów.
Obejrzał si , zobaczył mnie, otworzył usta, cofn ł si natychmiast i znikn ł.
- O czym chciałe porozmawia ? - spytałem.
- Nie bardzo wiem, od czego zacz .
- Takie ycie.
- Bardzo zdenerwowałe Dar ...
- Szybki jeste . Zostawiłem j dziesi , mo e pi tna cie minut temu.
Mieszkasz tutaj, w Sawall?
- Tak. I wiedziałem, e ma zje z tob obiad. Widziałem j przelotnie chwil
temu.
- Ona te nie poprawiła mi nastroju. Skr ciłem za róg i przeszedłem przez
otwór akurat na czas, by zobaczy , e u miecha si lekko.
74
- Taka ju jest. Znam j - powiedział. - Mówiła, e przy deserze wpadł
Logrus.
- Tak.
- Twierdzi, e chyba ciebie wybrał na tron.
Miałem nadziej , e zobaczył moje wzruszenie ramion.
- Na to wygl da. Ale ja nie chc korony.
- Powiedziałe , e j przyjmiesz.
- Tylko je li nie b dzie innego sposobu, eby przywróci równowag sił. Jako
ostatni szans . Jestem pewien, e do tego nie dojdzie.
- Ale on ci wybrał.
Znowu ruch ramion.
- Tmer i Tubble mnie wyprzedzaj .
- To bez znaczenia. Wiesz, e ja chciałem korony.
- Wiem. Moim zdaniem to do idiotyczny wybór kariery. Otoczył mnie nagle.
- Teraz te tak my l - przyznał. - Ale ju od pewnego czasu dochodziłem do
takich wniosków, zanim jeszcze zostałe naznaczony. Przy ka dym naszym
spotkaniu wierzyłem, e mam przewag , i za ka dym razem coraz mniej
brakowało, eby mnie zabił.
- Rzeczywi cie, było coraz gorzej.
- Ostatnio... w tym ko ciele w Kashfie... byłem pewien, e w ko cu ci
załatwi . Tymczasem ty prawie mnie wyko czyłe .
- Powiedzmy, e Dara albo Mandor usun Tmera i Tubble'a. Wiedziałe , e
moj osob sam b dziesz musiał si zaj . Ale co z Despilem?
- Ust piłby mi miejsca.
- Pytałe go?
- Nie. Ale jestem pewien. Ruszyłem dalej.
- Zawsze zbyt wiele zakładałe , Jurt.
- Mo e masz racj - przyznał, pojawiaj c si i znikaj c znowu. - Wszystko
jedno. To ju niewa ne.
- Dlaczego nie?
- Rezygnuj . Wycofuj si z wy cigu. Do diabła z tym wszystkim.
- Sk d taki pomysł?
- Nawet gdyby Logrus nie dał nam wyra nie pozna swoich intencji, i tak
zaczynałem si denerwowa . Nie chodzi mi o strach, e to ty mnie zabijesz.
Zacz łem my le o sobie i o sukcesji. A gdybym zasiadł na tronie? Nie byłem ju
taki pewny jak kiedy , e umiem sprawowa władz . - Skr ciłem jeszcze raz,
dostrzegłem, jak oblizuje wargi i marszczy brwi. - Mógłbym wpakowa królestwo
w prawdziwe kłopoty - mówił dalej. - Chyba e kto by mi doradzał. I sam wiesz,
e w ko cu rady przyszły by od Mandora albo od Dary. I sko czyłbym jako
marionetka.
- Prawdopodobnie. Ale zaciekawiłe mnie. Kiedy zacz łe my le w taki
sposób? Czy miało to jaki zwi zek z twoj k piel w Fontannie? Czy te moja
interwencja pchn ła ci na wła ciw drog ?
- Mo liwe, e co w tym jest - mrukn ł. - Ciesz si teraz, e nie doszedłem do
ko ca. Podejrzewam, e mogło mnie to doprowadzi do obł du, jak Branda. A
mo e to było co innego... Albo... sam nie wiem.
75
Zapadła cisza. Szedłem korytarzem, a moje zdziwione odbicia dotrzymywały
mi kroku.
- Ona nie chce, ebym ci zabił - wyrzucił w ko cu gdzie z prawej strony.
- Julia?
- Tak.
- Co z ni ?
- Wraca do zdrowia. Wyj tkowo szybko.
- Jest tutaj, w Sawall?
- Tak.
- Posłuchaj, chciałbym si z ni zobaczy . Ale je li nie ma ochoty, zrozumiem.
Nie wiedziałem, e to ona, kiedy pchn łem Mask sztyletem. Przepraszam.
- Nigdy tak naprawd nie chciała ci skrzywdzi . Z Jasr prowadziła walk . Z
tob to była tylko skomplikowana gra. Miała zamiar ci udowodni , e jest równie
dobra, a mo e i lepsza od ciebie. Chciała ci pokaza , co odrzuciłe .
- Przykro mi - mrukn łem.
- Powiedz mi jedno - poprosił. - Kochałe j ? Czy naprawd j kochałe ?
Nie od razu mu odpowiedziałem. W ko cu wiele razy sam sobie zadawałem to
pytanie i te musiałem czeka na odpowied .
- Tak - stwierdziłem wreszcie. - Ale nie u wiadamiałem sobie tego, dopóki nie
było za pó no. le wyliczyłem czas.
Po długiej chwili zapytałem:
- A co z tob ?
- Nie popełni tego samego bł du. To dzi ki niej zacz łem si nad tym
wszystkim zastanawia .
- Rozumiem. Gdyby nie chciała mnie widzie , przeka jej, e przepraszam...
za wszystko.
Nie odpowiadał. Przez chwil czekałem bez ruchu w nadziei, e mnie dogoni.
Nic z tego.
Wreszcie...
- W porz dku! - zawołałem. - Je eli chodzi o mnie, nasz pojedynek dobiegł
ko ca.
Ruszyłem dalej. Po chwili dotarłem do wyj cia i przekroczyłem próg.
Czekał na zewn trz, ogl daj c masywne, porcelanowe oblicze.
- Dobrze - powiedział. Podszedłem bli ej.
- Jest jeszcze co - dodał, wci nie patrz c na mnie.
- Tak?
- S dz , e graj znaczonymi kartami - o wiadczył.
- Kto? Jak? Po co?
- Mama i Logrus. eby posadzi ci na tronie. Kto jest oblubienic Klejnotu?
- To chyba Coral. Słyszałem, jak Dara u yła takiego okre lenia. A bo co?
- W poprzednim cyklu podsłuchałem, jak wydawała instrukcje któremu z
krewnych z Hendrake'ów. Wysyła grup specjaln , eby porwa i sprowadzi
tutaj t kobiet . Odniosłem wra enie, e ma zosta twoj królow .
- To mieszne. Wyszła za mojego przyjaciela Luke'a. Jest królow Kashfy...
Wzruszył ramionami.
- Powtarzam tylko, co słyszałem. Pewnie ma to jaki zwi zek z t równowag
76
sił.
Rzeczywi cie. Nie pomy lałem o takiej mo liwo ci, ale była całkiem sensowna.
Wraz z Coral, Dworce automatycznie zdob d Klejnot Wszechmocy czy te Oko
W a, jak go tutaj nazywano. Z pewno ci wpłynie to na układ sił. Strata
Amberu, zysk Dworców. Mo e wystarczy, by doprowadzi do tego, czego
pragn łem: harmonii, która potrafiłaby odsun katastrof w dalek przyszło .
Szkoda, e nie mog do tego dopu ci . Biedna dziewczyna i tak zbyt wiele ju
wycierpiała tylko dlatego, e w nieodpowiedniej chwili znalazła si w Amberze i
poczuła do mnie sympati . Pami tam, e kiedy podchodziłem do tego
filozoficznie i abstrakcyjnie uznawałem, e owszem, dla powszechnego dobra
mo na po wi ci jednego niewinnego. To było jeszcze na studiach i miało zwi zek
z zasadami. Ale Coral była moj przyjaciółk , moj kuzynk i - formalnie rzecz
bior c - moj kochank , cho ze wzgl du na okoliczno ci trudno to uwzgl dnia .
Szybka kontrola uczu - ebym znowu nie dał si zaskoczy - wykazała, e
mógłbym si w niej zakocha . Wszystko to oznaczało, e filozofia przegrała
kolejn rund ze wiatem realnym.
- Jak dawno posłała tych ludzi, Jurt?
- Nie wiem, kiedy wyruszyli... ani nawet czy w ogóle ju wyruszyli - odparł. -
A wobec ró nicy czasu, mogli równie dobrze pojecha tam i ju wróci .
- Fakt - mrukn łem. - Niech to szlag...
Spojrzał na mnie.
- To wa ne pod wieloma wzgl dami, jak przypuszczam?
- Wa ne jest dla niej, a ona dla mnie - wyja niłem.
Zdziwił si wyra nie.
- W takim razie - stwierdził - dlaczego zwyczajnie nie pozwolisz, eby ci j
przyprowadzili? Skoro ju musisz zasi
na tronie, to ci osłodzi ycie. A je li nie,
to przynajmniej b dziesz j miał przy sobie.
- Trudno ukrywa uczucia, nawet w ród nieczarodziejów. Mogliby
wykorzysta j jako zakładniczk , eby mnie skłoni do odpowiedniego
zachowania.
- Aha... Przykro to mówi , ale cieszy mnie to... to znaczy jestem zadowolony,
e zale y ci na kim innym.
Spu ciłem głow . Miałem ochot wyci gn do niego r k , ale nie zrobiłem
tego.
Jurt nucił co pod nosem, co cz sto robił jako dziecko, kiedy si nad czym
zastanawiał.
- Musimy do niej dotrze przed nimi i ukry j w bezpiecznym miejscu -
stwierdził. - Albo odbi , gdyby ju j mieli.
- „My"?
U miechn ł si ... rzadki przypadek.
- Wiesz, czym si stałem. Jestem twardy.
- Mam nadziej - mrukn łem. - Ale wiesz, co nast pi, gdyby jaki wiadek
zeznał, e stało za tym dwóch braci Sawall? Najprawdopodobniej wendeta z
Hendrake'ami.
- Nawet je li to Dara ich namówiła?
- Uznaj , e to podst p z jej strony.
77
- W porz dku - zgodził si . - adnych wiadków.
Mógłbym powiedzie , e unikni cie wendety ocali ycie wielu ludzi, ale
cho bym nie chciał, brzmiałoby to jak hipokryzja. Zatem...
- Moc, jak zyskałe w Fontannie - zacz łem - daje ci co , co jak słyszałem,
okre la si „efektem ywego Atutu". Zauwa yłem, e dzi ki niemu potrafiłe
przetransportowa ze sob Juli .
Skin ł głow .
- Czy mo esz szybko przerzuci nas do Kashfy?
W powietrzu zabrzmiał daleki głos ogromnego dzwonu.
- Mog zrobi wszystko, co potrafi karty - zapewnił. - I mog kogo ze sob
zabra . Jedyny problem polega na tym, e Atuty nie maj ograniczenia zasi gu.
Ja przenios nas w kilku skokach.
Gong zabrzmiał znowu.
- Co si dzieje? - spytałem.
- Ten hałas? Informuje, e za chwil zacznie si pogrzeb. Słycha go w całych
Dworcach.
- Fatalnie wybrany moment.
- Mo e. A mo e nie. Mam pewien pomysł.
- Jaki?
- To nasze alibi na wypadek, gdyby my musieli usun paru Hendrake'ów.
- W jaki sposób?
- Ró nica w pr dko ci upływu czasu. Idziemy na pogrzeb i dajemy si
zauwa y . Wymykamy si , wykonujemy zadanie, wracamy i uczestniczymy w
ceremonii.
- S dzisz, e to mo liwe?
- Tak, uwa am, e mamy du e szans . Sporo przeskakiwałem z miejsca na
miejsce. Zaczynam ju wyczuwa strumienie czasu.
- W takim razie warto spróbowa . Im wi cej zamieszania, tym lepiej.
I znowu gong.
Czerwie , kolor ognia ycia, który nas wypełnia, jest w Dworcach barw
ałoby. Zamiast Znaku Logrusu u yłem spikarda, by sprowadzi sobie
odpowiednie ubranie. W tej chwili nie miałem ochoty na jakiekolwiek, cho by
najbardziej przyziemne układy z t Pot g .
Jurt przeatutował nas do swoich pokojów, gdzie miał dla siebie odpowiedni
kostium. Został mu po ostatnim pogrzebie, w którym uczestniczył. Mnie równie
ogarn ła ch , by zobaczy swój dawny pokój. Mo e kiedy , gdy b d miał wi cej
czasu...
Umyli my si , uczesali my, przebrali my szybko. Przekształciłem swoj
posta , Jurt tak e, po czym powtórzyli my cały rytuał ponownie, na nowym
poziomie. Potem ubrali my si odpowiednio do okazji. Koszula, spodnie, kurta,
płaszcz, bransolety na kostki i przeguby, szarfa, bandana - wygl dali my
płomiennie. Bro nale ało zostawi . Postanowili my wróci po ni po drodze.
- Gotów? - zapytał Jurt.
- Tak.
Chwycił mnie za rami i przenie li my si na wewn trzn stron Placu na
Kra cu wiata, gdzie bł kitne niebo pociemniało nad po arem ałobników
78
stłoczonych obok szlaku procesji. Przeszli my mi dzy nimi w nadziei, e
zwrócimy na siebie mo liwie powszechn uwag . Przywitałem si z kilkoma
starymi znajomymi. Niestety, wi kszo chciała chwil pogada , gdy nie
widzieli my si od dawna. Cz zastanawiała si tak e, dlaczego jeste my tutaj, a
nie przy Thelbane, masywnej i szklistej igle Chaosu za naszymi plecami. Od
czasu do czasu powietrze wibrowało od pos pnych uderze gongu. Czułem te
dr enia gruntu, gdy zbli ali my si do ródła d wi ku. Powoli
przemieszczali my si przez Plac w stron wielkiego stosu czarnych głazów na
samej kraw dzi Otchłani. Brama w nim była łukiem znieruchomiałych płomieni,
tak jak stopnie poni ej - ka da powierzchnia, ka dy element por czy wykuty z
ognia niepodatnego na upływ czasu. Nierówny amfiteatr w dole był tak e
płomiennie urz dzony, samoo wietlaj cy, otwarty na czarny blok u kra ca
wszystkiego. Dalej nie było muru, a tylko otwarta pustka Otchłani i jej
singularno , sk d bior si wszelkie rzeczy.
Nikt jeszcze nie wchodził. Stali my u bramy płomieni i spogl dali my na
tras , któr miał pod y kondukt. Kłaniali my si w stron znajomych
demonicznych twarzy, dr eli my od uderze gongu, obserwowali my, jak niebo
ciemnieje coraz bardziej. I nagle umysł wypełniło mi pot ne wra enie czyjej
obecno ci.
- Merlinie!
Natychmiast pojawił si obraz zmienionej postaci Mandora, spogl daj cego
wzdłu ramienia w czerwonym r kawie. Dło była niewidoczna - pewnie trzymał
w niej Atut. Od bardzo dawna nie widziałem u niego wyrazu tak bliskiego
irytacji.
- Słucham?
Zerkn ł poza mnie. I nagle uniósł brwi, rozchylił wargi.
- To Jurt stoi obok? - zapytał.
- Tak.
- My lałem, e nie jeste cie w najlepszych stosunkach - o wiadczył wolno. - Na
podstawie naszej niedawnej rozmowy...
- Zgodzili my si na czas pogrzebu zapomnie o kłótni.
- No có ... bardzo eleganckie posuni cie. Nie jestem tylko pewien, czy
rozs dne.
U miechn łem si .
- Wiem, co robi - uspokoiłem go.
- Doprawdy? W takim razie dlaczego stoicie pod katedr , zamiast czeka
tutaj, w Thelbane?
- Nikt mi nie mówił, e mam si stawi w Thelbane.
- To dziwne - mrukn ł. - Wasza matka miała zawiadomi was obu, ciebie i
Jurta, e uczestniczycie w procesji.
Pokr ciłem głow i obejrzałem si .
- Jurt, wiedziałe , e mamy i z procesj ?
- Nie - odparł. - Z jednej strony to do rozs dne. Ale z drugiej, jest przecie
czarna stra , co mo e sugerowa , eby my nie rzucali si w oczy. Z kim
rozmawiasz?
- Z Mandorem. Mówi, e Dara miała nas zawiadomi .
79
- Nie powiedziała mi.
- Słyszałe ? - zwróciłem si do Mandora.
- Tak. W tej chwili to bez znaczenia. Przechod cie obaj.
Wyci gn ł drug r k .
- Chce nas sprowadzi - wyja niłem Jurtowi.
- A niech to... - mrukn ł i podszedł.
Chwyciłem dło Mandora, a równocze nie Jurt złapał mnie za rami . Obaj
post pili my naprzód...
...wprost w l ni cy i gładki główny hol Thelbane: studium czerni, szaro ci,
wyblakłej zieleni i gł bokiej czerwieni, kandelabrów jak stalaktyty, ognistych
rze b na cianach zawieszonych łuskowatymi skórami, b bli wody unosz cych si
w powietrzu wraz z pływaj cymi w nich istotami. Cał sal wypełniali
arystokraci, krewni i dworzanie, niby burza ognia wokół katafalku na samym
rodku. Gong zabrzmiał znowu, dokładnie w chwili, gdy Mandor si odezwał.
Odczekał, a ucichn echa.
- Mówiłem, e Dara jeszcze nie przybyła. Id cie zło y kondolencje i niech
Bances wyznaczy wam miejsca w kondukcie.
W pobli u katafalku dostrzegłem Tmera i Tubble'a. Tmer rozmawiał z
Bancesem, Tubble z kim odwróconym do mnie plecami. Nagle przyszła mi do
głowy straszna my l.
- Jak wygl daj rodki bezpiecze stwa po drodze? - zapytałem.
Mandor u miechn ł si .
- Spora grupa stra ników wmieszała si w ten tłum - wyja nił. - Kolejni s
rozstawieni wzdłu trasy. Przez cały czas kto b dzie na ciebie uwa ał.
Zerkn łem na Jurta, eby sprawdzi , czy usłyszał. Skin ł głow .
- Dzi ki.
Ruszyłem za Jurtem do trumny, staraj c si utrzyma litani przekle stw
poni ej poziomu słyszalno ci. Był tylko jeden sposób, eby zdoby sobowtóra -
przekona Wzorzec, eby wysłał tu mojego upiora. Jednak Logrus od razu
wykryłby projekcj energii. A gdybym zwyczajnie znikn ł, nie tylko kto
zauwa yłby moj nieobecno , ale te prawdopodobnie mnie wy ledził. Mo e
nawet sam Logrus, gdy tylko Dara go powiadomi. Wtedy przekona si , e
wyruszyłem, by pokrzy owa jego plany zmierzaj ce do przywrócenia
równowagi. A Rzeka Gówna, w któr wtedy wpadn , to akwen okrutny i
zdradziecki. Nie popełni klasycznego bł du i nie uwierz , e jestem
niezast piony.
- Jak to zrobimy, Merlinie? - zapytał Jurt, kiedy stan li my na ko cu wolno
si przesuwaj cej kolejki. Znowu zabrzmiał gong i zadygotały kandelabry.
- Nie widz adnego sposobu - odpowiedziałem. - Mo emy najwy ej
spróbowa po drodze przesła wiadomo .
- Atutem st d nie dosi gniesz... No, mo e w idealnych warunkach - poprawił
si . - Ale nie teraz.
Starałem si przypomnie sobie jakie zakl cie, posłanie, kogo , kto mógłby
mi pomóc. Ghost wietnie by si nadawał. Oczywi cie, odpłyn ł studiowa
asymetrie przestrzenne galerii rze b. A to zajmie go na długo.
- Mog szybko si tam przenie - zaproponował Jurt. - Przy takiej ró nicy
80
czasu mo e uda mi si wróci , zanim ktokolwiek zauwa y.
- A w Kashfie znasz akurat tych dwoje ludzi, których powiniene ostrzec.
Luke'a i Coral. Oboje widzieli ci w ko ciele, kiedy starali my si nawzajem
pozabija . A potem ukradłe miecz ojca Luke'a. Moim zdaniem Luke bez
adnego gadania spróbuje ci zabi , a Coral zacznie wzywa pomocy.
Kolejka przesun ła si odrobin .
- Potrafi sam sobie poradzi - o wiadczył.
- Nie, nie. Wiem, e jeste twardy, ale Hendrake'owie to zawodowcy. W
dodatku osoba ratowana, czyli Coral, raczej nie zechce współpracowa .
- Jeste czarodziejem. Je li dowiemy si , kim s stra nicy, mo esz rzuci na
nich zakl cie, eby my leli, e przez cały czas nas widz . Jak my lisz? Potem
znikamy i nikt nic nie wie.
- Mam przeczucie, e mama albo nasz starszy brat osłonili stra ników jakim
czarem. Sam bym to zrobił w sytuacji wr cz idealnej dla zabójcy. Gdybym
dowodził tu ochron , nie chciałbym, eby kto mieszał w głowach moim ludziom.
Przeszli my jeszcze kawałek. Wychylaj c si na bok i wyci gaj c szyj ,
mogłem zobaczy schorowane, demoniczne ciało Swayvilla, odziane z
przepychem, z czerwono-złotym w em na piersi, le ce w trumnie z płomieni.
Prastara nemezis Oberona teraz miała si z nim poł czy .
Przyszło mi do głowy, e do problemu mo na te podej z innej strony. Mo e
zbyt długo yłem w ród ludzi naiwnych w sprawach magii. Odzwyczaiłem si od
wystawiania czaru przeciw czarom, od kaskadowych zakl . Co z tego, e
stra nicy mieli osłon utrudniaj c wpływ na ich zmysły? Niech sobie b dzie.
Poszukamy sposobu, jak j omin .
Gong zad wi czał ponownie. Gdy zamarły echa, Jurt pochylił si do mnie.
- Chodzi o co wi cej, ni ci powiedziałem - szepn ł.
- Nie rozumiem.
- Przyszedłem do ciebie w Sawall tak e dlatego, e si bałem.
- Czego? - zdziwiłem si .
- Przynajmniej jedno z nich: Mandor albo Dara, chce nie tylko równowagi.
Chce całkowitego zwyci stwa Logrusu i Chaosu. Naprawd tak uwa am. Rzecz
nie w tym, e nie chc do tego przyło y r ki. Ja nie chc , eby to nast piło.
Teraz, kiedy mog ju odwiedza Cie , nie chc patrze na jego zagład . Nie chc
zwyci stwa adnej ze stron. Zwyci stwo Wzorca byłoby pewnie równie fatalne.
- Sk d mo esz wiedzie , e które z nich planuje co takiego?
- Próbowali ju przecie z Brandem, prawda? Wyruszył, eby unicestwi
wszelki Porz dek.
- Nie - sprzeciwiłem si . - Zamierzał tylko zniszczy stary porz dek, zast pi
go własnym. Brand był rewolucjonist , nie anarchist . Planował wykre li nowy
Wzorzec w ród Chaosu, który wywoła... własny, ale prawdziwy.
- Oszukali go. Co takiego nigdy by mu si nie udało.
- Trudno powiedzie , póki nie spróbował. A spróbowa ju nie zd ył.
- Wszystko jedno. Obawiam si , e kto zamierza wyci gn korek z
rzeczywisto ci. To porwanie, je li dojdzie do skutku, b dzie wielkim krokiem w
tym kierunku. Je eli nawet nie potrafisz wymy li czego , co ukryje nasze
znikni cie, uwa am, e powinni my wyruszy i tak. Zaryzykowa .
81
- Jeszcze nie - uspokoiłem go. - Poczekaj. Pracuj nad tym. Posłuchaj. Nie
oszukam stra ników i nie próbuj wywoła u nich halucynacji. Zamiast tego
dokonuj transformacji. Sprawiam, e dwie osoby b d wygl da jak my. A ty
natychmiast nas przeatutujesz. Halucynacje s zb dne. Wszyscy b d widzieli, e
to my. Mo emy zrobi swoje... i wróci , je li zajdzie konieczno .
- Zajmij si tym, a ja nas przerzuc .
- Dobra. Zmieni tych dwóch przed nami. Jak tylko sko cz , zrobi tak... -
Opu ciłem lew dło z poziomu ramienia do pasa. - Obaj schylimy si , jakby kto
z nas co upu cił. I wtedy nas przeniesiesz.
- B d gotów.
Ze spikardem było to prostsze ni budowa zakl cia transformacji. Działał jak
procesor czarów. Wprowadziłem dwa wyniki ko cowe, a on w ułamku sekundy
zbadał tysi ce kombinacji, by poda mi rezultat - par zakl . Ich konstrukcja
klasycznymi metodami potrwałaby bardzo długo. Zawiesiłem je, unosz c dło .
Si gn łem do jednego z wielu ródeł energii, do jakich spikard miał dost p w
Cieniu. Naładowałem konstrukty. Spojrzałem, czy zacz ła si przemiana,
opu ciłem r k i pochyliłem si .
Poczułem zawrót głowy, a kiedy si wyprostowałem, byli my w apartamencie
Jurta. Roze miałem si , a on klepn ł mnie w rami .
Natychmiast zmienili my kształty i ubrania na ludzkie. Zaraz potem on
znowu chwycił mnie za rami i przeniósł nas do Bramy Ognia. Po chwili
przeskoczyli my dalej, tym razem na szczyt góry ponad niebiesk dolin , pod
zielonym niebem. I znowu, na rodek mostu ponad gł bokim w wozem, z niebem
zrzucaj cym gwiazdy albo okrywaj cym si nimi.
- Wystarczy - mrukn ł wreszcie.
Stali my na szczycie szarego kamiennego muru, wilgotnego od rosy czy mo e
od ladów burzy. Chmury płon ły czerwieni na wschodzie. Lekka bryza wiała
od południa.
Mur otaczał wewn trzn stref Jidrash, stolicy Luke'a w Kashfie. Pod nami
wznosiły si cztery wielkie budowle, w ród nich pałac i naprzeciw niego
wi tynia Jednoro ca, a tak e kilka mniejszych domów. Po przek tnej stało
skrzydło pałacu, gdzie przybycie Grylla przerwało mi spotkanie z królow ... jak
dawno temu? Widziałem nawet wyłaman okiennic na poro ni tej bluszczem
cianie.
- To tam. - Wskazałem r k . - Tam j ostatnio widziałem. W mgnieniu oka
stan li my w komnacie. Nie było tu nikogo prócz nas. Kto uporz dkował pokój i
zasłał łó ko. Wyj łem Atuty i wyszukałem kart Coral. Patrzyłem, a stała si
zimna. Wyczułem obecno Coral. Si gn łem ku niej.
Była tam i nie było jej. Ogarn ło mnie to dziwaczne wra enie, jakie spotyka
si we nie albo w szoku. Przesun łem dło nad kart i zerwałem niepewny
kontakt.
- Co si stało? - zapytał Jurt.
- Chyba jest pod wpływem narkotyku.
- Czyli pewnie ju j dostali. Potrafisz j jako wy ledzi w tym stanie?
- Mo e te le e w s siednim budynku, na leczeniu. Kiedy odchodziłem, nie
czuła si najlepiej.
82
- Co teraz?
- Tak czy tak, musimy porozmawia z Lukiem - stwierdziłem, szukaj c jego
Atutu. Nawi załem kontakt od razu, gdy tylko spojrzałem.
- Merlin! Gdzie jeste , do diabła?! - zawołał.
- Je li przebywasz u siebie, to jestem tu obok.
Powstał z czego , co teraz rozpoznałem jako ło e. Chwycił zielon koszul z
długimi r kawami i wci gn ł j , zasłaniaj c kolekcj blizn. Zdawało mi si , e
kto le y w po cieli za jego plecami. Mrukn ł co w tamtym kierunku, ale nie
zrozumiałem.
- Musimy porozmawia - o wiadczył. Przeczesał palcami rude włosy. -
Przerzu mnie.
- W porz dku - zgodziłem si . - Ale najpierw musz ci uprzedzi , e jest tutaj
mój brat, Jurt.
- A czy ma miecz taty?
- Hm... nie.
- Chyba go od razu nie zabij . - Wsun ł koszul za pas.
Gwałtownym gestem wyci gn ł r k . Chwyciłem j . Zrobił krok i przył czył
si do nas.
83
Rozdział 8
Luke u miechn ł si do mnie i skrzywił na widok Jurta.
- Gdzie ty si podziewał?! - zawołał.
- Byłem w Dworcach Chaosu - wyja niłem. - Wezwano mnie w zwi zku ze
mierci Swayvilla. Wła nie trwa pogrzeb. Wymkn li my si , kiedy si
dowiedziałem, e Coral grozi niebezpiecze stwo.
- Wiem o tym... teraz - mrukn ł Luke. - Ona znikn ła. My l , e została
porwana.
- Kiedy to si stało?
- Przedwczoraj w nocy. Wiesz co o tym?
Zerkn łem na Jurta.
- Ró nica czasów - mrukn ł.
- Przedstawia sob szans zyskania paru punktów w grze pomi dzy Wzorcem
i Logrusem. Dlatego wysłano po ni agentów Chaosu. Ale chc j dostarczy
yw . Nic jej nie grozi.
- Po co jest im potrzebna?
- Mam wra enie, e uznali j za idealn kandydatk na królow w Thelbane,
razem z Klejnotem Wszechmocy jako elementem jej anatomii, i cał reszt .
- Kto ma by nowym królem?
Poczułem, e policzki mi płon .
- Wiesz, ludzie, którzy tu po ni przybyli, zaplanowali t posad dla mnie.
- Gratuluj ! - zawołał. - Nie b d jedyny, który tak wietnie si bawi.
- Nie rozumiem.
- Ta królewska fucha nie jest warta złamanego szel ga. ałuj , e w ogóle
dałem si wci gn w ten interes. Wszyscy maj do ciebie wa ne sprawy i
wiecznie zajmuj czas, a nawet je li nie, kto zawsze chce wiedzie , gdzie si
podziewasz.
- Do diabła, przecie dopiero co si koronowałe . Przyzwyczaisz si z czasem.
- Dopiero? To ju ponad miesi c!
- Ró nica czasów - powtórzył Jurt.
- Chod cie. Postawi wam fili ank kawy - zaproponował Luke.
- Masz tu kaw ?
- Wymagam jej, chłopie. T dy. Wyprowadził nas na korytarz, skr cił w lewo,
ruszył schodami w dół.
- Przyszła mi do głowy zabawna my l - powiedział. - Mówili cie, e we miesz
tron, a Coral jest po dan królow . Mógłbym bez kłopotów uniewa ni nasze
mał e stwo. W ko cu to ja rz dz . Ty chcesz, eby została twoj królow , a mnie
zale y na Traktacie Złotego Kr gu z Amberem. Chyba mam sposób, eby
wszyscy byli zadowoleni.
- To nie takie proste, Luke. Nie chc tej roboty, a bardzo le by si stało dla
nas wszystkich, gdyby moi krewniacy w Dworcach dostali Coral pod opiek .
Ostatnio dowiedziałem si o wielu sprawach.
- Na przykład? - Luke otworzył w skie drzwi, prowadz ce do przej cia na
tyły pałacu.
Obejrzałem si na Jurta.
84
- On te jest przestraszony - o wiadczyłem. - Dlatego nasze stosunki tak si
ostatnio poprawiły.
Jurt przytakn ł.
- Mo liwe, e Brand stał si ofiar planu, który powstał w Dworcach -
powiedział. - W ramach idei, która wci jest tam ywa.
- Chyba lepiej zaprosz was na pełne niadanie - zaproponował Luke. -
Obejdziemy zamek i zjemy w kuchni.
Ruszyli my za nim ogrodow alejk .
Jedli my i rozmawiali my, a dzie rozja niał si wokół nas. Luke nalegał, bym
jeszcze raz sprawdził Atut Coral. Zrobiłem to z wynikiem identycznym jak
poprzednio. Potem zakl ł i pokiwał głow .
- Prawie zd yli cie - powiedział. - Ci ludzie, którzy j porwali, ruszyli
podobno czarnym szlakiem na zachód.
- To by si zgadzało - mrukn łem.
- Mam powody, by wierzy , e nie dostarczyli jej jeszcze do Dworców.
- Tak?
- Jak rozumiem, te czarne trakty, jakich wy, chłopcy, u ywacie, s
niebezpieczne dla obcych - zauwa ył. - Ale mog ci pokaza , co zostało z
tutejszego. Teraz to wła ciwie czarna cie ka. Poszedłbym ni , ale nie wiem, czy
daleko bym dotarł. Przy okazji, istnieje jaki sposób, eby osłoni mnie przed jej
działaniem?
- W naszym towarzystwie nic ci nie grozi - zapewnił Jurt.
Wstałem. Kucharz i dwóch pomywaczy spojrzało w nasz stron .
- Luke, chc ci kogo przedstawi - powiedziałem. - Natychmiast.
- Czemu nie? Gdzie jest?
- Przejdziemy si - zaproponowałem.
- Jasne.
Powstali obaj i ruszyli my do wyj cia dla słu by.
- Czyli jako wiadomy wspólnik albo jako magiczna bomba zegarowa, mama
namówiła tat , eby spróbował zdoby Amber, a w rezultacie zmieni wiat -
zastanowił si Luke.
- O ile wiem, nie zjawił si u niej czysty jak lilia - zauwa yłem.
- Fakt. Zastanawiam si jednak, jak szczegółowe miał plany - mrukn ł Luke. -
To najprzyjemniejsza wiadomo , jak usłyszałem od miesi ca.
Wyszli my na w sk , zadaszon alejk biegn c wzdłu bocznego muru
pałacu. Luke zatrzymał si i rozejrzał.
- Gdzie on jest? - zapytał.
- Nie tutaj - odparłem. - Szukałem po prostu jakiego punktu, sk d mo na
odjecha bez wiadków, którzy zeznaj potem, e porwałem króla.
- Dok d idziemy, Merlinie? - spytał Jurt, kiedy ze rodka spikarda skr ciłem
spiral , wykorzystuj c do tego szesna cie ró nych ródeł energii.
- wietny pomysł. Porywaj, nie kr puj si - rzucił Luke, pochwycony wraz z
Jurtem.
Wykorzystałem spikard w ten sam sposób jak wtedy, kiedy przeniosłem si z
Amberu do Kashfy. Obrazowałem cel raczej z pami ci ni na podstawie wizji. Ale
tym razem było nas trzech, a droga bardzo daleka.
85
- Mam dla ciebie propozycj - powiedziałem.
To było jak przej cie przez kalejdoskop, przez sto dwadzie cia stopni
kubistycznej fragmentacji i scalania. Wreszcie wynurzyli my si po drugiej
stronie, pod ogromnym drzewem z zagubionym we mgle wierzchołkiem, w
pobli u czerwono-białego chevroleta z 57 roku. Radio w wozie grało Nin
Maidens Renbourna.
Upiór Luke'a wysiadł z samochodu i spojrzał na Luke'a. Luke odpowiedział
tym samym.
- Cze - powiedziałem. - Poznajcie si . Chyba nie musz was sobie
przedstawia . Tyle macie ze sob wspólnego.
Jurt patrzył na Wzorzec.
- To wersja mojego ojca - wyja niłem.
- Mogłem si tego domy li - odparł. - Ale co my tu robimy?
- Mam pewien pomysł. S dziłem jednak, e zastaniemy Corwina i z nim to
omówimy.
- Wrócił, a potem znów odszedł - oznajmił miejscowy Luke, który usłyszał
moje słowa.
- Nie zostawił adresu? Nie mówił, kiedy wróci?
- Nie.
- Niech to licho... Niedawno padło pewne stwierdzenie i nasun ło mi my l, e
wy, Luke'owie, chcieliby cie mo e na jaki czas zamieni si miejscami. O ile ten
Wzorzec da si przekona i pozwoli na krótki urlop.
Luke, którego w obecno ci upiora postanowiłem nazywa Lukiem,
rozpromienił si . Postanowiłem te my le o jego bli niaku jako Rinaldzie, eby
si nie pogubi .
- Ka dy człowiek powinien kiedy spróbowa takiej posady - o wiadczył.
- Wi c dlaczego uciekasz od władzy? - spytał Rinaldo.
- eby pomóc Merlinowi odszuka Coral. Porwali j .
- Powa nie? Kto?
- Agenci Chaosu.
- Hm... - Rinaldo zacz ł si przechadza . - No dobrze, lepiej ode mnie znasz t
spraw - zdecydował po chwili. - Je li Corwin szybko wróci, a Wzorzec mnie
zwolni, pomog ci.
- Trop stygnie z ka d chwil - przypomniał Luke.
- Nie rozumiesz - o wiadczył Rinaldo. - Mam tutaj obowi zki i nie mog tak
po prostu odej ... nawet po to, eby gdzie zosta królem. Wa niejsze jest to, co
robi tutaj. Luke zerkn ł na mnie.
- Ma racj - potwierdziłem. - Jest stra nikiem Wzorca. Z drugiej strony, nikt
nie chce skrzywdzi Coral. Mo e Jurt i ja zajrzymy na chwil do Dworców i
zobaczymy, co z pogrzebem? Mo e przez ten czas wróci Corwin. Jestem pewien,
e nie braknie wam tematów do rozmowy.
- Nie kr pujcie si - rzekł Luke.
- Jasne - zgodził si Rinaldo. - Ch tnie si dowiem, co ostatnio robili my. Jurt
skin ł głow . Podszedłem do niego.
- Teraz ty prowadzisz - rzuciłem. - Zaraz wracamy - dodałem jeszcze, kiedy
znikali my w pierwszym przeskoku.
86
...I znowu w Liniach Sawall, znowu płomienny kostium na demonicznym ciele.
Zanim Jurt przerzucił nas do konduktu pogrzebowego, zmieniłem nasz wygl d
na mo liwie mało rzucaj cy si w oczy. Nie chciałem maszerowa obok pary
bli niaków.
Thelbane okazało si puste. Wyjrzeli my na zewn trz. Procesja min ła
dopiero czwart cz drogi i zatrzymała si . Wybuchło jakie zamieszanie.
- O rany - mrukn ł Jurt. - Co robi ?
- Przenie nas tam.
Po chwili znale li my si na obrze u tłumu. Jaskrawa trumna Swayvilla le ała
na ziemi, obok stał wartownik. Moj uwag zwróciła grupa postaci o jakie pi
metrów na prawo od trumny. Kto krzyczał, co le ało na ziemi, a dwie
demoniczne postacie wyrywały si , trzymane mocno przez kilka innych. cisn ło
mnie w oł dku, gdy spostrzegłem, e wła nie tych dwóch upodobniłem do siebie i
Jurta. Obaj prostestowali gło no.
Przecisn łem si do przodu. Po drodze zdj łem zakl cia i tamci wrócili do
zwykłego wygl du. Zabrzmiały kolejne okrzyki, w tym „A nie mówiłem!" od
bli szego. Odpowiedzi było „Rzeczywi cie s !" Głos, u wiadomiłem sobie nagle,
nale ał do Mandora. Stał mi dzy t dwójk i przedmiotem na ziemi.
- To była sztuczka! - oznajmił Mandor. - Dla odwrócenia uwagi! Pu cie ich!
Uznałem, e chwila jest odpowiednia, by zrzuci czar maskuj cy Jurta i mnie.
Wspaniałe zamieszanie.
Po chwili zauwa ył nas Mandor. Skin ł na mnie. Spostrzegłem, e Jurt
zatrzymał si i zaczai rozmawia z jakim znajomym.
- Merlinie! - zawołał Mandor, gdy si zbli yłem. - Wiesz co o tym?
- Nic - zapewniłem go. - Byli my z Jurtem z tyłu. Nie wiem nawet, co si
wła ciwie stało.
- Kto nadał dwóm ludziom ze stra y wygl d twój i Jurta. Najwyra niej miało
to wywoła zamieszanie, kiedy uderzy zamachowiec. Ci dwaj pobiegli do przodu
twierdz c, e s gwardzistami. A w oczywisty sposób nie byli. Sprytne, zwłaszcza
e ty i Jurt jeste cie na li cie czarnej stra y.
- Rozumiem. - Zastanawiałem si , czy pomogłem zabójcy w ucieczce. - Kogo
zaatakował?
- Tmera. Profesjonalne pchni cie sztyletem. - Lewa powieka mu drgn ła.
Czy by mrugni cie? Co mo e znaczy ? - Znikn ł w jednej chwili.
Czterech ałobników przeniosło ciało na nosze pospiesznie wykonane z
płaszczy. Wystarczyło, e przeszli kilka kroków, a zauwa yłem za nimi kolejn
grup osób.
Mandor obejrzał si , widz c mój zdziwiony wzrok.
- To ochrona - wyja nił. - Otaczaj Tubble'a. Chyba ka mu si st d wynie .
Tobie i Jurtowi równie . Mo ecie pó niej przyj do wi tyni. Dopilnuj , eby cie
mieli tam jeszcze lepsz ochron .
- Zgoda. Jest tu Dara?
Rozejrzał si .
- Nie widziałem jej. Ale nie wiem. Lepiej ju id cie.
Kiwn łem głow . Odwracałem si ju , kiedy z prawej strony zauwa yłem na
wpół znajom twarz. Była wysoka i ciemnooka, zmieniała si z wiru
87
wielobarwnych klejnotów w rozkołysan , kwietn form . I przygl dała mi si .
Ju wcze niej bezskutecznie usiłowałem przypomnie sobie jej imi . Jednak gdy
j zobaczyłem, wróciła pami . Podszedłem.
- Musz odej na pewien czas - oznajmiłem. - Ale chciałem si z tob
przywita , Gilvo.
- Pami tasz wi c. Nie byłam pewna.
- Oczywi cie.
- Co u ciebie słycha , Merlinie?
Westchn łem. Z u miechem przeszła do kosmatej, na wpół ludzkiej formy.
- Ja te - powiedziała. - B d zadowolona, kiedy wszystko ju si uło y.
- Tak. Słuchaj... chciałbym si z tob spotka ... z kilku powodów. Kiedy
znajdziesz woln chwil ?
- Zawsze. Byle po pogrzebie. O co chodzi?
- Nie mam teraz czasu. Mandor ju patrzy na mnie nerwowo. Zobaczymy si
pó niej.
- Tak. Pó niej, Merlinie.
Podbiegłem do Jurta i chwyciłem go za łokie .
- Mamy rozkaz st d znikn - poinformowałem. - Wzgl dy bezpiecze stwa.
- W porz dku. Dzi ki - zwrócił si do człowieka, z którym rozmawiał. - To na
razie.
wiat ze lizn ł si w nico . Wzeszedł nowy - mieszkanie Jurta z nasz odzie
rozrzucon dookoła.
- Mieli my szcz cie. A Tmer pecha - zauwa ył.
- Fakt.
- Jakie to uczucie: by numerem dwa? - zapytał, gdy po raz drugi zmienili my
form i ubranie.
- Ty te si przesun łe - przypomniałem.
- Mam przeczucie, e zgin ł ze wzgl du na ciebie, bracie. Nie na mnie.
- Mam nadziej , e nie.
Roze miał si .
- To sprawa mi dzy Tubble'em a tob .
- Gdyby tak było, ju bym nie ył. Je li masz racj , to sprawa raczej mi dzy
Sawall a Chanicut.
- Czy nie byłoby zabawne, Merlinie, gdybym trzymał si ciebie, bo to w tej
chwili najbezpieczniejsze miejsce? - zapytał nagle. - Jestem pewien, e nasi
stra nicy i nasi skrytobójcy s lepsi ni ci z Chanicut. Przypu my, e czekam
tylko, a usun z drogi Tubble'a. Potem, ufaj c mi i w ogóle, odwracasz si
plecami... Koronacja!
Przyjrzałem mu si . U miechał si , ale te obserwował mnie czujnie.
Chciałem odpowiedzie artem: mo esz wzi sobie koron bez tych
wszystkich kłopotów. Ale wtedy zastanowiłem si . Nawet w artach, gdyby
przyszło wybiera mi dzy nami dwoma... W takich okoliczno ciach zgodziłbym
si zasi
na tronie. Zdecydowałem, by wszelkie w tpliwo ci tłumaczy na jego
korzy . Ale nie mogłem si przemóc. Mimo jego przyjaznych słów i ch ci
współpracy, nie potrafiłem si zmusi , by zaufa mu bardziej ni to konieczne.
- Powiedz to Logrusowi - zaproponowałem. Wyraz l ku - rozszerzone oczy,
88
spuszczona głowa, lekkie zgarbienie ramion...
- Naprawd ł czy was jakie porozumienie? - zapytał.
- Porozumienie chyba tak, ale do jednostronne.
- Nie rozumiem.
- adnej ze stron nie pomog w zniszczeniu naszego wiata.
- Wygl da na to, e skłonny jeste zdradzi Logrus.
Uniosłem palec do ust.
- To pewnie twoja amberycka krew - stwierdził. - Słyszałem, e oni wszyscy s
troch zwariowani.
- Mo liwe - przyznałem.
- Pewnie twój ojciec post piłby podobnie.
- Co o nim wiesz?
- No có ... ka dy z nas ma ulubion histori o Amberze.
- Nikt mi adnej nie opowiedział.
- Oczywi cie, e nie... w tej sytuacji...
- Bo jestem miesza cem?
Wzruszył ramionami.
- Wła ciwie... tak. Wci gn łem buty.
- Cokolwiek robisz przy tym nowym Wzorcu, nie wzbudzi pewnie zachwytu
starego? - zapytał.
- Z pewno ci masz racj .
- Czyli nie b dziesz mógł go prosi o ochron , gdyby Logrus chciał ci
załatwi ?
- Raczej nie.
- A gdyby obaj na ciebie polowali, nowy Wzorzec nie zdoła ich powstrzyma .
- S dzisz, e w jakiejkolwiek sprawie potrafi si zgodzi ?
- Trudno powiedzie . Prowadzisz ryzykown gr . Mam nadziej , e wiesz, co
robisz.
- Ja te . - Wstałem. - Moja kolej.
Rozwin łem spikard na poziomie, jakiego nigdy jeszcze nie próbowałem, i
przeniosłem nas w jednym skoku.
Luke i Rinaldo wci rozmawiali. Rozró niałem ich po ubraniu. Corwina nie
było wida .
Obaj pomachali nam na powitanie.
- Jak tam sprawy w Dworcach? - spytał Luke.
- Chaotyczne - odparł Jurt. - Długo nas nie było?
- Jakie sze godzin - odpowiedział Rinaldo.
- adnych wie ci od Corwina? - zainteresowałem si .
- adnych - mrukn ł Luke. - Ale tymczasem doszli my do porozumienia, a
Rinaldo kontaktował si z tym Wzorcem. B dzie podtrzymywa jego istnienie i
uwolni go, gdy tylko powróci Corwin.
- W tej sytuacji... - zacz ł Jurt.
- Tak?
- Zostan tu i zast pi Rinalda, kiedy wy b dziecie szuka tej damy ze
szklanym okiem.
- Dlaczego? - zdziwił si Rinaldo.
89
- Poniewa razem b dzie wam łatwiej, a ja tutaj czuj si bezpieczniej ni w
prawie ka dym innym miejscu.
- Sprawdz , czy to mo liwe - o wiadczył Rinaldo.
- Koniecznie.
Rinaldo przeszedł na kraw d Wzorca. Rozgl dałem si w nadziei, e po ród
mgły zobacz powracaj cego ojca. Jurt badał samochód. Radio grało teraz numer
Bruce'a Dunlapa z „Los Animales".
- Kiedy twój ojciec mnie zwolni - o wiadczył Jurt - przeskocz na pogrzeb i
spróbuj ci jako usprawiedliwi , gdyby jeszcze nie wrócił. Je li ty b dziesz
pierwszy i mnie nie zastaniesz, zrobisz to samo. Zgoda?
- Zgoda. - Smugi mgły wznosiły si mi dzy nami jak dym. - A którykolwiek z
nas pierwszy b dzie wolny i dowie si czego ciekawego...
- Jasne. Poszukam ci , gdyby ty mnie nie znalazł.
- Nie zabrałe przypadkiem z Dworców mojego miecza? - zapytał Luke.
- Nie miałem czasu - mrukn ł Jurt.
- Kiedy tam b dziesz nast pnym razem, chciałbym, eby znalazł chwil .
- Pewnie, pewnie.
Rinaldo odszedł od Wzorca i wrócił do nas.
- Jeste przyj ty - o wiadczył Jurtowi. - Chod .
Poka ci, gdzie jest ródło, zapasy ywno ci, troch broni. Luke obserwował,
jak oddalaj si w lew stron .
- Przepraszam - powiedział cicho. - Ale wci mu nie ufam.
- Nie przepraszaj. Ja te nie. Zbyt długo si znamy. Ale teraz mamy lepsze ni
kiedykolwiek podstawy do zaufania.
- Nie jestem pewien, czy rozs dnie zrobiłe , pokazuj c mu ten Wzorzec. I
zostawiaj c go teraz samego.
- Jestem przekonany, e Wzorzec wie, co robi. I e potrafi o siebie zadba .
Skrzy ował palce.
- Z tym bym si kłócił - rzekł. - Ale potrzebuj swojego sobowtóra.
Kiedy wrócili, zabrzmiał nagle baryton prezentera.
- Podczas gry najwa niejsze jest dokładne wyliczenie czasu. Warunki
drogowe doskonałe. Dobry dzie na wyjazdy.
I natychmiast rozległo si solo na perkusji. Przysi głbym, e słyszałem je
kiedy w wykonaniu Randoma.
- Od tej chwili jeste na słu bie - o wiadczył Jurtowi Rinaldo. Skin ł na nas.
- Jak tylko b dziecie gotowi.
Pochwyciłem nas spikardem i przewirowałem do Kashfy. Wyl dowali my w
Jidrash o zmroku, w tym samym miejscu na murze, gdzie niedawno stałem z
moim bratem.
- Nareszcie. - Rinaldo przyjrzał si miastu.
- Tak - potwierdził Luke. - Nale y do ciebie... na jaki czas. - I dodał: - Merle,
mógłby nas przerzuci do moich apartamentów?
Spojrzałem na zachód, gdzie chmury płon ły pomara czowo. Podniosłem
wzrok na kilka fioletowych obłoków.
- Ale wcze niej, Luke - powiedziałem - chciałbym wykorzysta resztk
dziennego wiatła i obejrze czarny szlak. Skin ł głow .
90
- Dobry pomysł. Przerzu nas tam.
Gestem wskazał pagórkowaty obszar na południowym zachodzie.
Przespikardowałem nas, równocze nie tworz c czasownik, który uznałem za
potrzebny. Oto pot ga Chaosu.
Stan li my na niewysokim wzgórku i ruszyli my za Lukiem w dół.
- T dy - poinformował.
Wokół nas kładły si długie cienie. Istnieje jednak ró nica pomi dzy ich
mrokiem a czerni podró nej linii z Dworców.
- To było tutaj - o wiadczył Luke, gdy stan li my mi dzy dwoma głazami.
Przeszedłem kilka kroków, ale niczego szczególnego nie wyczułem.
- Jeste pewien, e trafiłe na wła ciwe miejsce?
- Tak.
Kolejne dziesi kroków... dwadzie cia...
- Je li naprawd biegła t dy, ju znikn ła - oznajmiłem. - Oczywi cie...
Ciekawe, jak długo nas nie było. Luke pstrykn ł palcami.
- Wyliczenie czasu - przypomniał. - Zabierz nas do moich apartamentów.
Ucałowali my dzie na po egnanie, gdy wysłałem sond i otworzyłem nam
drog przez mur ciemno ci. Przeszli my wprost do pokoju, który kiedy
zajmowałem z Coral.
- Wystarczy? - upewniłem si . - Nie wiem, gdzie mieszkasz.
- Chod cie - rzucił.
Poprowadził nas w lewo i schodami na dół.
- Pora zapyta miejscowego eksperta - rzekł. - Merle, zrób co z wygl dem
tego faceta. Zbyt du o dobrego mo e wywoła komentarze.
To było łatwe. Pierwszy raz w yciu sprawiłem, e kto wygl dał jak Oberon
na wielkim portrecie w pałacu w domu.
Luke zastukał do drzwi. Znajomy głos ze rodka wymówił jego imi .
- Przyprowadziłem dwóch przyjaciół - uprzedził.
- Wprowad ich - odpowiedziała. Otworzył drzwi i zrobił to.
- Obaj znacie ju Nayd - stwierdził. - Naydo, to mój sobowtór. Póki jeste my
razem, nazywajmy go Rinaldem, a mnie Lukiem. B dzie tu pilnował interesu, gdy
ja i Merle wyruszymy szuka twojej siostry.
Widz c jej zdumiony wzrok, przemieniłem Rinalda z powrotem.
Miała na sobie czarne spodnie i szmaragdow bluz , a włosy zwi zane zielon
szarf . U miechn ła si do nas, a gdy stan ła przede mn , jakby przypadkiem
musn ła palcem wargi. Skin łem głow .
- Mam nadziej , e odzyskała zdrowie po przykrych wypadkach w Amberze
- powiedziałem. - Naturalnie, trafiła tam w niezbyt odpowiednim czasie.
- Oczywi cie - zgodziła si . - Odzyskałam w pełni. To miło, e pytasz. Dzi kuj
te za wskazówki. Domy lam si , e to ty znikn łe z Lukiem przed dwoma
dniami.
- To naprawd tak długo?
- Naprawd .
- Przepraszam, moja droga. - Luke u cisn ł jej dło i długo spogl dał w oczy.
- To wyja nia, dlaczego szlak znikn ł - zauwa yłem.
Rinaldo uj ł i ucałował jej dło , jednocze nie wykonuj c zło ony ukłon.
91
- Zdumiewaj ce, jak bardzo si zmieniła w porównaniu z t dziewczyn ,
któr znałem - rzekł.
- Jak...
- Dziel z Lukiem wspomnienia, nie tylko wygl d - wyja nił.
- Zauwa yłam, e jest w tobie co nieludzkiego - stwierdziła. - Widz w tobie
człowieka, w yłach którego płynie ogie .
- Jak mogła to dostrzec? - zainteresował si .
- Ma swoje sposoby - odparł Luke. - Chocia my lałem, e to tylko psychiczny
zwi zek z siostr . Najwyra niej si ga to o wiele gł biej.
Przytakn ła.
- A skoro ju o tym mowa, mam nadziej , e twój dar pomo e nam j
wytropi - mówił dalej. - Szlak znikn ł, zakl cie albo narkotyk blokuj kontakt
przez Atut. Potrzebujemy pomocy.
- Oczywi cie - zgodziła si , - Chocia w tej chwili nic jej nie grozi.
- To dobrze. W takim razie zamówi co do jedzenia i poinformuj tego
przystojniaka, co si ostatnio wydarzyło w Kashfie.
- Luke - wtr ciłem. - To chyba najlepszy moment, ebym wrócił do Dworców
na dalszy ci g pogrzebu.
- Długo ci nie b dzie, Merle?
- Nie wiem.
- Wrócisz przed witem, mam nadziej ?
- Ja te . A gdyby nie?
- Mam przeczucie, e powinienem wyruszy bez ciebie.
- Ale najpierw spróbuj si skontaktowa .
- Oczywi cie. To na razie.
Owin łem si płaszczem przestrzeni i strzepn łem z niego Kashf . Kiedy znów
go rozsun łem, byłem w komnatach Jurta w Sawall.
Przeci gn łem si i ziewn łem. Szybko si upewniłem, e jestem tu sam.
Rzuciłem płaszcz na łó ko. Rozpinaj c koszul , spacerowałem po pokoju.
Stop! Co to było? I gdzie?
Cofn łem si o kilka kroków. Niewiele czasu sp dziłem w komnatach
młodszego brata, ale z pewno ci zapami tałbym to wra enie.
Krzesło i stół stały w k cie mi dzy cian a szaf z ciemnego, niemal czarnego
drewna. Kl kn łem na krze le i si gaj c nad blat stołu wyra nie poczułem
obecno przej cia, chyba nie do siln , by dokona przeskoku. Ergo...
Przeszedłem na prawo i otworzyłem szaf . Oczywi cie, przej cie musi by
wewn trz. Ciekawe, jak dawno je zało ył. Troch głupio si czułem, przeszukuj c
mu mieszkanie. Ale w ko cu był mi co winien za tyle ataków i napa ci. Kilka
zwierze i odrobina współpracy nie wyrównały rachunków. Jeszcze nie
nauczyłem si mu ufa , a przecie mo liwe, e szykował dla mnie jak przykr
niespodziank . Dobre maniery, uznałem, musz ust pi wobec ostro no ci.
Odsun łem ubrania, odsłaniaj c drog w gł b szafy. Mocno wyczuwałem
przej cie. Jeszcze jedno pchni cie, szybki krok w gł b i znalazłem si w ognisku.
Pozwoliłem, by mnie zabrało.
Kiedy poczułem ssanie od przodu, naciskaj ce na plecy ubrania pchn ły mnie
lekko. To, plus fakt, e kto (sam Jurt?) marnie radził sobie z cieniem i nie
92
dopasował poziomów podłogi, sprawiło, e docieraj c do celu potkn łem si i
upadłem.
Przynajmniej nie wyl dowałem w dole pełnym zaostrzonych kołków ani w y.
Ani w legowisku wygłodniałej bestii. Nie. To była podłoga wykładana zielonymi
kafelkami. Padaj c podparłem si r kami. A po migotliwym blasku wokół
poznałem, e płonie tu mnóstwo wiec.
Zanim jeszcze podniosłem głow , byłem pewien, e s zielone.
I nie pomyliłem si . W tej ani w innych sprawach.
Układ wn trza przypominał kaplic mojego ojca, z nisz w sklepieniu
mieszcz c silniejsze od wiec ródło wiatła. Tyle e nad ołtarzem nie było
obrazu. Był za to witra , a w nim masa zieleni i troch czerwieni.
Witra przedstawiał Branda.
Wstałem i podszedłem do ołtarza. Na nim, wysuni ty na kilkana cie
centymetrów z pochwy, le ał Werewindle.
Chwyciłem go i podniosłem. Moj pierwsz my l było, eby zabra st d
miecz i odda go Luke'owi. Potem zawahałem si . Gdybym to zrobił, musiałbym
jako go ukry , a przecie tutaj był ju dobrze schowany. Kiedy jednak nad tym
my lałem, palce spoczywały na r koje ci. Promieniowała podobnym wra eniem
mocy jak ta w Grayswandirze, tyle e jakby ja niejszym, bez tego odcienia
tragedii i melancholii. To zabawne. Werewindle sprawiał wra enie broni idealnej
dla bohatera.
Rozejrzałem si . Na pulpicie po lewej stronie le ała ksi ka, na podłodze
wyrysowano pentagram w ró nych odcieniach zieleni, a w powietrzu zawisł
aromat płon cego drewna. Ciekawe, co bym znalazł, gdybym wybił dziur w
cianie. Czy ta kaplica znajdowała si na szczycie góry, pod powierzchni jeziora,
pod ziemi ... a mo e szybowała po niebie?
Co sob przedstawiała? Wygl dała na miejsce religijnego kultu. Benedykt,
Corwin i Brand... o nich wiedziałem. Czy byli podziwiani, szanowani... wielbieni
przez cz moich rodaków i krewnych? A mo e te ukryte kaplice miały jakie
gro niejsze przeznaczenie?
Wypu ciłem r koje Werewindle'a i przeszedłem do pentagramu.
Logrusowy wzrok nie ujawnił nic gro nego, lecz staranna analiza spikardem
wykryła pozostało ci dawno usuni tej magicznej operacji. lady były zbyt słabe,
eby powiedzie cokolwiek o jej charakterze. Co prawda istniała szansa, e
dokładne badanie uka e wyra niejszy obraz, zdawałem sobie jednak spraw , e
nie mam czasu na takie działania.
Niech tnie powróciłem w okolice przej cia. Czy mogli tu wykorzystywa takie
kaplice, by wpłyn na przedstawione w nich osoby?
Pokr ciłem głow . T spraw musiałem odło y na pó niej. Odszukałem
przej cie i poddałem mu si .
Przy powrocie znowu si potkn łem.
Jedn r k przytrzymałem si desek, drug chwyciłem ubrania, odzyskałem
równowag , wyprostowałem si , wyszedłem. Przesun łem wieszaki na miejsce i
zamkn łem drzwi.
Rozebrałem si szybko, równocze nie zmieniaj c posta . Potem jeszcze raz
wło yłem ałobny strój. Wyczułem jak aktywno w okolicach spikarda:
93
zauwa yłem, e pobiera energi z jednego z licznych ródeł, jakie ma do
dyspozycji, w celu zmiany kształtu i przystosowania si do nowych rozmiarów
palca. Z pewno ci czynił to ju kilkukrotnie, ale pierwszy raz zwróciłem na ten
proces uwag . To ciekawe, gdy dowodziło, e spikard jest urz dzeniem zdolnym
do samodzielnych działa .
Wła ciwie nie wiedziałem, czym jest ani sk d mo e pochodzi . Zatrzymałem
go, poniewa stanowił bardzo wydajne ródło mocy, zast puj ce Znak Logrusu,
którego teraz si bałem. Gdy jednak patrzyłem, jak przekształca si i dopasowuje
do moich nowych wymiarów, zacz łem si zastanawia . A je li to pułapka i w
najmniej odpowiedniej chwili spikard zwróci si przeciw mnie?
Obróciłem go na palcu. Potem si gn łem ku niemu umysłem, cho
wiedziałem, e to daremna próba. Straciłbym całe wieki, by ka d z linii
prze ledzi a do jej ródła. To jak wycieczka po szwajcarskim zegarku. R cznie
wykonanym. Wra enie robiło zarówno pi kno konstrukcji, jak i niewiarygodny
ogrom pracy wło onej w jej kreacj . Oczywi cie, mógł zawiera ukryte magiczne
sekwencje, wyzwalane jedynie w odpowiednich okoliczno ciach. A jednak...
Do tej pory zachowywał si bez zarzutu. A jedyn alternatyw był Logrus.
Pomy lałem, e to interesuj cy przykład, e czasem lepszy jest nieznany diabeł.
Burcz c pod nosem, poprawiłem kostium, skoncentrowałem umysł na
wi tyni W a i nakazałem spikardowi, eby przeniósł mnie w pobli e wej cia.
Wykonał rozkaz płynnie i szybko, jakbym nigdy w niego nie w tpił, jakbym nie
odkrył w nim kolejnego ródła paranoi.
Przez chwil stałem przed bram z zamro onego ognia, u ogromnej Katedry
W a po zewn trznej stronie Placu na Kra cu wiata, ustawionej dokładnie na
Kraw dzi, otwartej na Otchła . W pi kny dzie mo na tam zobaczy stwarzanie
wszech wiata, czy mo e jego koniec. Patrzyłem, jak gwiazdy mrowi si w
przestrzeni na przemian zwijanej i rozwijanej niczym płatki kwiatu. I jakby moje
ycie miało ulec zmianie, wróciłem my lami do Kalifornii i do szkoły, do rejsów
Gwiezdn Strzał z Lukiem, Gail i Juli , o rozmowie z ojcem tu przed ko cem
wojny, o wycieczce z Vint Bayle po winnicach na wschód od Amberu, o rze kim
i drugim popołudniu, kiedy pokazywałem Coral miasto, i o niezwykłych
spotkaniach tamtego dnia. Odwróciłem si , uniosłem pokryt łuskami dło i
spojrzałem przez ni na iglic Thelbane. „Nie gasn walki od wschodu i zachodu
wzdłu piersi mojej obwodu", pomy lałem. Jak długo, jak długo...? Ironia jak
zwykle prowadziła trzy do jednego, kiedy do głosu dochodziły sentymenty.
Odwróciłem si znowu i ruszyłem, by po raz ostatni spojrze na króla Chaosu.
94
Rozdział 9
Dalej, wci dalej w stos, w wielk hałd u lu, okno na kra ce czasu i
przestrzeni, gdzie w ko cu nic ju nie mo na zobaczy ... Szedłem w jednym z
moich ciał pomi dzy cianami wiecznie w ogniu i nigdy nie wypalonymi. Szedłem
ku d wi kowi głosu czytaj cego z Ksi gi W a Zawieszonego na Drzewie Materii.
W ko cu dotarłem do groty otwartej na ciemno , do coraz szerszych półkoli
ałobników zwróconych twarzami ku czytaj cemu i ku katafalkowi, na którym
stan ł. Swayvill le ał wewn trz, okryty czerwonymi kwiatami rzucanymi na ciało,
czerwone wiece migotały na tle Otchłani, kilka kroków za zebranymi. Zatem pod
cian hali, słuchaj c Bancesa z Amblerash, Najwy szego Kapłana W a jego
słowa zdawały si rozbrzmiewa tu obok, gdy dobra jest akustyka Chaosu.
Znalazłem miejsce w pustym łuku siedze , gdzie ka dy, kto si obejrzy, z
pewno ci mnie zauwa y. Szukałem znajomych twarzy Dar , Mandora i
Tubble'a dostrzegłem w pierwszym rz dzie, co oznaczało, e maj asystowa
Bancesowi, zsuwaj c trumn w wieczno , gdzie rodzi si czas. A w mym
rozdartym sercu przypomniałem sobie ostatni pogrzeb, w jakim uczestniczyłem:
Caine'a w Amberze, nad brzegiem morza. I znowu pomy lałem o Bloomie i o tym,
jak bł dz my li przy takich okazjach.
Rozejrzałem si . Jurta nie było wida , Gilva z Hendrake siedziała o kilka
rz dów ni ej. Przeniosłem wzrok na gł bok czer poza Kraw dzi . Miałem
wra enie, jakbym spogl dał w dół, nie na zewn trz... je li takie okre lenie w ogóle
ma tutaj sens. Od czasu do czasu dostrzegałem migaj ce punkty wiatła czy
przetaczaj ce si kł by. Słu yły mi jako rodzaj testu Rorschacha na wpół
drzemałem przed obrazami mrocznych motyli, chmur, par twarzy...
Wyprostowałem si nagle, niepewny, co wyrwało mnie z zadumy.
To była cisza. Bances zako czył czytanie. Ju miałem si pochyli i szepn
co do Gilvy, kiedy Bances rozpocz ł Zawierzenie. Ze zdziwieniem odkryłem, e
pami tam wszystkie odpowiedzi.
Kiedy narastał d wi k modlitwy, zobaczyłem, e Mandor podnosi si , a za
nim Dara i Tubble. Podeszli do kapłana i zaj li miejsca przy trumnie: Dara i
Mandor u jej stóp, Tubble i Bances u głowy. Ministranci zacz li gasi wiece, a
pozostała tylko jedna, wielka, przy samej Kraw dzi. W tym momencie wszyscy
wstali.
O wietlenie poprawiał niesamowity jak zawsze blask płomiennych mozaik,
zatopionych w cianach po obu stronach. Widziałem ruch w dole, gdy ucichły
głosy.
Cztery postacie pochyliły si lekko, zapewne łapi c uchwyty trumny. Potem
wyprostowały si i ruszyły do Kraw dzi. Gdy tylko min li wiec , stan ł przy niej
ministrant. Miał zgasi ostatni płomyk, kiedy szcz tki Swayvilla zostan
zawierzone Chaosowi.
Zostało jeszcze sze kroków. Trzy. Dwa... Bances i Tubble przykl kn li na
brzegu, układaj c trumn w wy łobieniu kamiennej posadzki. Bances
zaintonował ko cow cz rytuału. Dara i Mandor stali.
Modlitwa dobiegła ko ca i usłyszałem przekle stwo. Mandor jakby poleciał
do przodu, Dara odsun ła si . Zabrzmiał stuk trumny uderzaj cej o kamie .
95
Dło ministranta sun ła ju do wiecy i wła nie w tej chwili zgasiła płomie .
Rozległ si cichy zgrzyt, gdy trumna sun ła wy łobieniem, kolejne przekle stwa,
mroczna posta wycofała si znad Kraw dzi...
Wtedy zabrzmiał krzyk. Kr pa sylwetka upadła i znikn ła. Krzyk cichł, cichł,
cichł...
Uniosłem praw dło i spikardem stworzyłem b bel białego wiatła, tak jak
słomka tworzy mydlan ba k . Miała około metra rednicy, kiedy uwolniłem j i
posłałem w gór . I nagle mamrotania wypełniły cał sal . Inni obecni, maj cy za
sob czarnoksi sk edukacj , mniej wi cej równocze nie rzucili swoje ulubione
zakl cia iluminacji i wi tyni zalał ostry blask z dziesi tków punktowych ródeł.
Zmru ywszy oczy, dostrzegłem Bancesa, Dar i Mandora dyskutuj cych w
pobli u Kraw dzi. Tubble'a i szcz tków Swayvilla nie było ju mi dzy nami.
Inni ałobnicy wstawali z miejsc. Ja tak e, pojmuj c, e mój czas tutaj jest
teraz bardzo ograniczony.
Przeskoczyłem nad pustyni rz dem i dotkn łem wci ludzkiego ramienia
Gilvy.
- Merlinie! - zawołała, odwracaj c si gwałtownie. - Tubble... spadł... Prawda?
- Na to wygl da - przyznałem.
- Co teraz b dzie?
- Musz st d znikn - odparłem. - Natychmiast!
- Dlaczego?
- Za chwil kto przypomni sobie o sukcesji i zgniot mnie ochron . Nie mog
na to pozwoli . Nie teraz.
- Dlaczego nie?
- Nie ma czasu na wyja nienia. Ale chciałbym z tob porozmawia . Mógłbym
porwa ci teraz?
Wokół nas tłoczyli si ludzie.
- Oczywi cie... sir - odpowiedziała, najwyra niej tak e przypominaj c sobie o
sukcesji.
- Daruj sobie - mrukn łem. Spikard wytworzył wiry energii, które pochwyciły
nas i porwały.
Przeniosłem nas do lasu metalowych drzew. Gilva rozejrzała si , nie
wypuszczaj c mojego ramienia.
- Panie, có to za miejsce? - spytała.
- Wolałbym nie mówi - odparłem. - Z powodów, które za chwil stan si
oczywiste. Kiedy ostatnio si widzieli my, chciałem ci zada jedno pytanie. Teraz
mam dwa, a to miejsce wi e si z jednym z nich. Poza tym zwykle jest tu pusto.
- Pytaj. - Spojrzała mi w twarz. - Postaram si pomóc. Je eli jednak to wa ne,
mo e nie jestem najlepsz osob ...
- Tak, to wa ne. Ale nie mam czasu, eby zorganizowa spotkanie z Beliss .
Chodzi o mojego ojca, Corwina.
- Tak?
- To on zabił Borela z Hendrake'ów podczas wojny Skazy Wzorca.
- Tak słyszałam.
- Po wojnie przył czył si do orszaku króla, przybył do Dworców i negocjował
Traktat.
96
- Istotnie - przyznała. - Wiem o tym.
- Znikn ł wkrótce potem i nikt nie wiedział, co si z nim stało. Przez pewien
czas wierzyłem, e zgin ł. Pó niej jednak natrafiłem na tropy wiadcz ce, e
raczej yje, ale został gdzie uwi ziony. Czy wiesz co na ten temat?
Odwróciła si nagle.
- Jestem ura ona tym, co chyba sugerujesz - oznajmiła.
- Przykro mi - zapewniłem. - Ale musiałem spyta .
- Pochodz z szacownego rodu - mówiła dalej. - Przyjmujemy to, co w wojnie
ze le nam los. Kiedy walka si ko czy, nie wracamy ju do sprawy.
- Prosz o wybaczenie. Jeste my przecie spokrewnieni. Przez matk .
- Tak, wiem o tym. - Odwróciła si . - Czy to ju wszystko, ksi
Merlinie?
- Tak - potwierdziłem. - Dok d ci odesła ? Milczała przez chwil . Wreszcie...
- Mówiłe , e masz dwa pytania - przypomniała.
- Zapomnij o tym. Zmieniłem zdanie co do drugiego. Spojrzała na mnie.
- Dlaczego? Dlaczego powinnam zapomnie ? Poniewa dbam o honor rodu?
- Nie. Poniewa ci wierz .
- I?
- Do kogo innego zwróc si o opini .
- Chcesz powiedzie , e to niebezpieczne i dlatego postanowiłe mnie nie
pyta ?
- Nie rozumiem tego, a zatem mo e by niebezpieczne.
- Czy znowu chcesz mnie obrazi ?
- Bo e uchowaj!
- Zadaj pytanie.
- Musz ci co pokaza .
- Uczy to.
- Nawet je li w tym celu musimy wej na drzewo?
- Niezale nie od warunków.
- Chod za mn .
Poprowadziłem j do drzewa i wspi łem si na nie - w mojej obecnej formie to
wyj tkowo prosta czynno . Pod ała tu za mn .
- Tu w górze jest przej cie - uprzedziłem. - Zaraz pozwol , eby mnie
wci gn ło. Daj mi par sekund, ebym zd ył si odsun .
Wszedłem jeszcze troch wy ej i zostałem przeniesiony. Odst piłem na bok i
rozejrzałem si po kaplicy. Nie zauwa yłem adnych zmian.
Gilva stan ła obok. Słyszałem, jak gwałtownie nabiera tchu.
- Co podobnego - szepn ła.
- Wiem, na co patrz - powiedziałem. - Ale nie wiem, co widz , je li rozumiesz,
o co mi chodzi.
- To sanktuarium - wyja niła. - Po wi cone duchowi członka królewskiego
rodu Amberu.
- Tak. Mojego ojca, Corwina - zgodziłem si . - Na to wła nie patrz . Ale co
widz ? Sk d takie miejsce w ogóle wzi ło si w Dworcach?
Wolno podeszła do ołtarza.
- Mog ci chyba powiedzie - dodałem - e to nie jedyne takie sanktuarium,
jakie widziałem po powrocie.
97
Dotkn ła głowni Grayswandira. Potem schyliła si i pod ołtarzem znalazła
zapas wiec. Wyj ła srebrn , wkr ciła w uchwyt jednego z licznych lichtarzy,
zapaliła od płon cej wiecy i ustawiła obok miecza. Mruczała co pod nosem, ale
nie zdołałem rozró ni słów.
Kiedy znowu spojrzała na mnie, u miechała si .
- Oboje dorastali my tutaj - stwierdziłem. - Jak to mo liwe, e ty wyra nie
wiesz o tym wszystko, a ja nic?
- Odpowied jest prosta, panie - odrzekła. - Wyjechałe zaraz po wojnie, by w
dalekich krainach zdobywa wykształcenie. To sanktuarium jest oznak czego ,
co nast piło po twoim wyje dzie.
Uj ła mnie pod rami i poprowadziła do ławki.
- Nikt nie przypuszczał, e mo emy przegra t wojn - powiedziała. - Chocia
od dawna było wiadomo, e Amber b dzie gro nym przeciwnikiem.
Usiedli my.
- Po wojnie wybuchły niepokoje - mówiła dalej. - Krytykowano polityk , która
doprowadziła do niej i do traktatu. Jednak aden ród czy ich grupa nie miały
szans na zwyci stwo z królewsk koalicj . Znasz przecie konserwatyzm Lordów
Kra ca. O wiele, wiele wi cej by trzeba, aby zjednoczy wi kszo przeciwko
Koronie. Ich niezadowolenie znalazło wi c uj cie w innej formie. Rozkwitł handel
pami tkami wojennymi, pochodz cymi z Amberu. Ludzie byli zafascynowani
naszymi zwyci zcami. Doskonale sprzedawały si biograficzne studia rodziny
władców Amberu. Pojawiło si co w rodzaju kultu. Wyrastały prywatne kaplice,
podobne do tej i po wi cone jednemu z Amberytów, którego zalety szczególnie
kogo uj ły.
Urwała, wpatruj c si w moj twarz.
- To wszystko nazbyt przypominało religi - podj ła. - A jedyn licz c si
religi w Dworcach była od niepami tnych czasów Droga W a. Dlatego Swayvill
zakazał kultu Amberu i uznał go za herezj ... z oczywistych politycznych
powodów. To okazało si bł dem. Gdyby nie zareagował, moda szybko by min ła.
Oczywi cie, nie wiem tego na pewno. Ale zakaz sprowadził wyznawców do
podziemia, skłonił, by traktowali kult bardziej powa nie, jako działalno
wywrotow . Nie mam poj cia, ile takich kaplic znajduje si w siedzibach
rozmaitych rodów. Ale ta jest oczywi cie jedn z nich.
- Niezwykłe zjawisko socjologiczne - przyznałem. - A wasz postaci kultow
jest Benedykt?
Roze miała si .
- Nietrudno si domy li - zauwa yła.
- Szczerze mówi c, mój brat Mandor opisał mi wasz kaplic . Twierdzi, e
trafił tam podczas bankietu w Hendrake i nie wiedział, gdzie si znalazł.
Parskn ła.
- Z pewno ci chciał ci wypróbowa - stwierdziła. - Przez długi czas praktyki
takie były powszechnie znane. A przypadkiem wiem, e on sam jest wyznawc
kultu.
- Naprawd ? Jak si dowiedziała ?
- Dawniej nie robił z tego tajemnicy... przed ogłoszeniem zakazu.
- A kim jest jego osobisty patron?
98
- To ksi niczka Fiona.
Coraz ciekawsze...
- Pokazał ci jej kaplic ? - spytałem.
- Tak. Przed zakazem ludzie cz sto zapraszali przyjaciół na nabo e stwo...
Gdy byli szczególnie niezadowoleni z królewskiej polityki.
- A po zakazie?
- Wszyscy twierdzili, e zniszczyli swoje sanktuaria. S dz , e wiele z nich po
prostu przeniesiono za ukryte przej cia.
- A zapraszanie przyjaciół na nabo e stwa?
- To chyba zale y od tego, czy ma si dobrych przyjaciół. Wła ciwie nie wiem,
jak zorganizowany jest kult Amberu. - Skin ła r k . - Co takiego jest nielegalne.
Dobrze, e nie wiem, gdzie jeste my.
- Chyba tak - przyznałem. - Czy wiesz, jaki jest zwi zek mi dzy obiektem
kultu a rzeczywist osob ? Moim zdaniem Mandor naprawd ywi jakie uczucia
wobec Fiony. Spotkali si , wiesz, a ja byłem przy tym i widziałem. Kto inny,
kogo znam, ukradł i umie cił w sanktuarium przedmiot nale cy do jego...
patrona? I to... - Wstałem, podszedłem do ołtarza i uj łem miecz Corwina. - To
jest prawdziwe. Ogl dałem Grayswandira z bliska, dotykałem go, trzymałem. To
on. Do czego zmierzam: mój ojciec zagin ł, a kiedy ostatni raz go widziałem, nosił
t kling . Czy uwi zienie patrona byłoby zgodne z zało eniami kultu?
- Nigdy o czym takim nie słyszałam - zapewniła. - Ale nie widz
przeciwwskaza . Wielbi si przecie ducha danej osoby. Nie ma powodów, eby
samej osoby nie uwi zi .
- Albo zabi ?
- Albo zabi - zgodziła si .
Odwróciłem si od ołtarza.
- Zatem, cho to fascynuj ce, nie pomaga mi w poszukiwaniach.
Ruszyłem do niej, id c po tym, co musiało by reprezentacj Amberu,
stylizowan jak rysunek na kaukaskich dywanach - w czarnych i białych
kafelkach, z mozaik Chaosu daleko po prawej stronie.
- Musiałby spyta osob odpowiedzialn za sprowadzenie tu miecza -
o wiadczyła wstaj c.
- Spytałem ju osob , któr uwa ałem za odpowiedzialn . Nie uzyskałem
zadowalaj cej odpowiedzi.
Wzi łem j pod rami i skierowałem w stron przej cia na drzewo. Nagle
znalazła si bardzo blisko.
- Chc słu y nowemu królowi, jak tylko potrafi - zapewniła. - I chocia nie
mog przemawia w imieniu całego rodu, jestem przekonana, e Hendrake'owie
pomog ci wywrze nacisk na osob odpowiedzialn .
- Dzi ki - rzuciłem, gdy si obj li my. Jej łuski były chłodne. Jej kły
rozerwałyby moje ludzkie ucho, lecz w demonicznej formie tylko pie ciły. -
Zwróc si do ciebie, je li b d potrzebował pomocy w tej sprawie.
- Zwró si do mnie i tak.
Przyjemnie było j obejmowa i by obejmowanym. Tym si zajmowali my,
gdy dostrzegłem ruch w okolicy przej cia.
- Merlinie!
99
- Glait!
- Isstotnie. Dosstrzegłam, e idziesz tutaj. W ludzkiej czy demonicznej formie,
małego czy dorossłego, zawsze ci poznam.
- Co to jest, Merlinie? - zdziwiła si Gilva.
- Stara przyjaciółka - wyja niłem. - Glait, poznaj Gilv . I vice versa.
- Miło mi. Przyszłam ci osstrzec, e kto si zbli a.
- Kto?
- Ksi na Dara.
- Ojej! - zawołała Gilva.
- Domy lasz si , gdzie jeste my - zwróciłem si do niej. - Zachowaj to dla
siebie.
- Ceni swoj głow , panie. Co robimy?
- Glait, do mnie - rzuciłem.
Kl kn łem i wyci gn łem r k . Wsun ła si i uło yła wygodnie. Wstałem i
drug r k chwyciłem Gilv . Wysłałem do spikardu nakaz woli.
I zawahałem si .
Nie miałem poj cia, gdzie jeste my - naprawd , fizycznie, w sensie
geograficznym. Przej cie mo e człowieka przerzuci za cian albo tysi ce
kilometrów od punktu pocz tkowego... albo gdzie w Cie . Skoro nie chcemy
korzysta z przej cia, troch potrwa, nim spikard zdoła okre li nasz pozycj i
znale drog powrotn . Byłem pewien, e za długo.
Mógłbym go wykorzysta i uczyni nas niewidzialnymi. Obawiałem si
jednak, e czarnoksi skie zmysły matki wykryj nasz obecno na poziomach
wykraczaj cych poza czysto wizualne.
Stan łem przed najbli sz cian i zmysłami si gn łem poza ni , wzdłu linii
siły spikarda. Nie znajdowali my si pod wod , nie dryfowali my po morzu lawy
ani w ruchomych piaskach. Miałem wra enie, e otacza nas las.
Wobec tego podszedłem do ciany i przemie ciłem nas.
Po kilku krokach, po rodku cienistej polany, obejrzałem si za siebie.
Zobaczyłem poro ni te traw zbocze wzgórza. aden piew nie dobiegał z gł bi.
Stali my pod bł kitnym niebem, a pomara czowe sło ce zbli ało si do szczytu
swej drogi. Wokół rozbrzmiewały głosy ptaków i brz czenie owadów.
- Szpik! - zawołała Glait, odwin ła si z mojego ramienia i znikn ła w trawie.
- Nie odchod daleko! - sykn łem, staraj c si nie podnosi głosu. Odszedłem
z Gilv od wzgórza.
- Merlinie - powiedziała. - Jestem przera ona tym, czego si dowiedziałam.
- Je li ty nikomu nie powiesz, to ja te nie - zapewniłem. - A gdyby wolała, to
zanim ode l ci z powrotem na pogrzeb, mog usun ci z pami ci te
wspomnienia.
- Nie. Pozwól mi je zachowa . Mo e nawet b d ałowa , e nie mam ich
wi cej.
- Wylicz pozycj i ode l ci , zanim kto zauwa y, e znikn ła .
- Zaczekam z tob , a twoja przyjaciółka sko czy polowanie.
Oczekiwałem niemal, e powie „...na wypadek, gdybym miała ci ju wi cej
nie zobaczy ". W ko cu Tmer i Tubble zjechali ju z tej zawsze miertelnej
spirali. Ale nie. Gilva była skromn , dobrze wychowan panienk -wojownikiem i
100
miała ju ponad trzydzie ci naci na głowni swojego miecza, o czym si pó niej
dowiedziałem. To nie w jej stylu, eby stwierdza nieprzyjemn oczywisto w
obecno ci potencjalnego przyszłego władcy.
Glait wróciła po odpowiednio długim czasie.
- Dzi kuj , Gilvo - powiedziałem. - Teraz ode l ci na pogrzeb. Gdyby kto
widział nas razem i chciał wiedzie , gdzie jestem, powiedz, e si ukrywam.
- Je li potrzebujesz kryjówki...
- Mo e potem odezw si jeszcze - przerwałem jej i przeniosłem z powrotem
do wi tyni na skraju wszystkiego.
- Dobre gryzonie - zauwa yła Glait, gdy rozpocz łem przemian w stron
człowiecze stwa (zawsze łatwiej mi to przychodzi ni przemiana w demona).
- Chc ci posła do galerii rze b w Sawall - oznajmiłem.
- Dlaczego tam, Merlinie?
- eby na mnie czekała. eby sprawdziła, czy nie spotkasz wiadomego
kr gu wiatła. Gdyby tak, eby zwróciła si do niego jako Ghostwheela i
powiedziała, eby zjawił si u mnie.
- Gdzie ci znajdzie?
- Tego nie wiem, ale on jest dobry w takich poszukiwaniach.
- Po lij mnie wi c. A je li nie zje ci co wi kszego, wró której nocy i
opowiedz mi sswoj hisstori .
- Na pewno.
Wystarczył moment, by zawiesi Glait na jej drzewie. Nigdy nie wiedziałem,
kiedy artuje. Gadzi humor jest zdecydowanie dziwaczny.
Przywołałem wie e ubranie i odziałem si w szaro i fiolet. Sprowadziłem
te sobie dług i krótk kling .
Zastanawiałem si , co robi mama w kaplicy, ale uznałem, e lepiej jej nie
szpiegowa . Uniosłem spikard, przyjrzałem mu si i zrezygnowałem. Nie ma
sensu przenosi si teraz do Kashfy, skoro nie wiem, ile czasu min ło ani czy
Luke nadal tam przebywa. Wyj łem Atuty, które miałem w ałobnym stroju.
Wyszukałem kart Luke'a, skupiłem si ... Po krótkiej chwili zrobiła si zimna i
nast pił kontakt.
- Słucham? - powiedział. - To ty, Merle?
Równocze nie jego wizerunek zafalował i zmienił si . Zobaczyłem, e jedzie
konno przez cz ciowo zniszczon , cz ciowo normaln okolic .
- Tak - potwierdziłem. - Widz , e opu ciłe ju Kashf .
- Zgadza si . Gdzie jeste ?
- Gdzie w Cieniu. A ty?
- Niech mnie diabli, je eli wiem. Od paru dni pod amy za t czarn dró k .
Mog tylko powtórzy : gdzie w Cieniu.
- Znalazłe j ?
- To Nayda. Ja niczego nie widziałem, ale ona mnie prowadziła. W ko cu
zobaczyłem szlak. wietny tropiciel z tej małej.
- Jest teraz z tob ?
- Tak. Mówi, e zmniejszamy dystans.
- W takim razie lepiej mnie przeci gnij.
- Chod .
101
Wyci gn ł r k . Chwyciłem j , post piłem o krok, pu ciłem i ruszyłem obok
niego. Za nami biegł juczny ko .
- Witaj, Naydo! - zawołałem.
Jechała obok Luke'a, z drugiej strony. Przed ni , troch z prawej, jaka
pos pna figura dosiadała czarnego rumaka.
Nayda u miechn ła si .
- Dzie dobry, Merlinie.
- A mo e Merle?
- Jak sobie yczysz.
Posta na czarnym koniu odwróciła si i spojrzała na mnie. Powstrzymałem
miertelny cios, wysłany przez spikard odruchowo i tak szybko, e sam si
przestraszyłem. Powietrze mi dzy nami pociemniało i zabrzmiał zgrzytliwy
d wi k, jakby samochód wje d ał na kraw nik, by unikn zderzenia.
To był wielki, jasnowłosy sukinsyn. Miał na sobie ółt koszul , czarne
spodnie, czarne buty i mas rozmaitej broni. Na szerokiej piersi podskakiwał
medalion z Lwem rozrywaj cym Jednoro ca. Kiedy tylko widziałem tego
człowieka albo słyszałem o nim, zawsze robił co paskudnego, a raz niemal zabił
Luke'a. Był najemnikiem, wcieleniem Robina Hooda z Eregnoru i zaprzysi głym
wrogiem Amberu - nie lubnym synem zmarłego władcy, Oberona. O ile wiem, w
granicach Złotego Kr gu wyznaczono cen za jego głow . Z drugiej strony
jednak, on i Luke przyja nili si od lat i Luke przysi gał, e nie jest taki zły. Był
to mój wuj Dalt miałem wra enie, e gdyby poruszył si zbyt szybko, napi te
mi nie porwałyby mu koszul .
- Pami tasz chyba mojego doradc wojskowego, Dalta - powiedział Luke.
- Pami tam - odparłem.
Dalt obserwował ciemne linie w powietrzu mi dzy nami. Rozwiały si niby
dym. Wtedy chyba nawet lekko si u miechn ł.
- Merlin - o wiadczył. - Syn Amberu, ksi
Chaosu, człowiek, który wykopał
mi grób.
- Co to znaczy? - zdziwił si Luke.
- To taki konwersacyjny gambit - wyja niłem. - Masz dobr pami , Dalt... do
twarzy.
Parskn ł.
- Trudno zapomnie grób, który otwiera si pod nogami. Ale nie tocz z tob
walki, Merlinie.
- Ani ja z tob ... teraz.
Burkn ł co , ja odburkn łem i uznałem, e zostali my sobie przedstawieni.
Zwróciłem si do Luke'a.
- Czy sama cie ka sprawia wam jakie kłopoty? - spytałem.
- Nie. Nic podobnego do tych historii, jakie słyszałem o Czarnej Drodze.
Czasem wygl da do ponuro, ale nic nam jeszcze nie zagroziło. - Spojrzał w dół i
za miał si . - Naturalnie, ma tylko par metrów szeroko ci. I jak dot d to
najszersze miejsce.
- Mimo wszystko... - mrukn łem. Wyt yłem zmysły i logrusowym wzrokiem
przyjrzałem si jej emanacjom. - S dz , e co mogło was zaatakowa .
- Chyba mieli my szcz cie - stwierdził.
102
Nayda parskn ła miechem, a ja poczułem si głupio. Obecno ty 'igi równie
skutecznie jak moja tłumiła gro ne wpływy drogi Chaosu w dziedzin Porz dku.
- Rzeczywi cie, sprzyjało wam - przyznałem.
- B dzie ci potrzebny ko , Merle - zauwa ył.
- Raczej tak.
Obawiałem si wzywania magii Logrusu, by nie zwraca na siebie jego uwagi.
Przekonałem si jednak, e w podobny sposób mo na u y spikarda. Przesłałem
do niego swe yczenie, si gn łem daleko, jeszcze dalej, nast pił kontakt,
przywołanie...
- Zaraz tu b dzie - oznajmiłem. - Wspomniałe , e ich doganiamy.
- Tak twierdzi Nayda - wyja nił. - Jest zadziwiaj co silnie zwi zana z siostr .
Nie wspominaj c o wyczuleniu na sam cie k . I wie sporo o demonach - dodał.
- Czy powinni my si ich obawia ? - spytałem j .
- To wojownicy Chaosu w demonicznych formach porwali Coral -
odpowiedziała. - Zmierzaj chyba do wie y przed nami.
- Jak daleko przed nami?
- Trudno powiedzie , poniewa przecinamy cienie.
Szlak znaczyła poczerniała trawa podobny efekt wywoływał u wszystkich
krzewów i drzew, które wyci gały nad nim gał zie. Wił si teraz pomi dzy
wzgórzami. Schodziłem z niego i wracałem za ka dym razem okolica zdawała si
ja niejsza i cieplejsza. cie ka miała tu takie działanie, cho w okolicach Kashfy
była prawie niewidzialna - to dowód, jak daleko zapu cili my si w dziedzin
Logrusu.
Za kolejnym zakr tem szlaku, z prawej strony, usłyszałem r enie. -
Przepraszam - rzuciłem. - Przyszła dostawa.
Zbiegłem ze cie ki i wkroczyłem w zagajnik drzew o owalnych li ciach.
Tupanie i parskania dobiegały do mnie gdzie z przodu. Cienistymi dró kami
pod ałem za głosem.
- Zaczekaj! - krzykn ł Luke. - Nie powinni my si rozdziela . Jednak drzewa
rosły g sto i niełatwo przejechałby t dy je dziec na koniu.
- Nie martw si ! - wrzasn łem i ruszyłem dalej.
...I wła nie dlatego znalazł si w tym miejscu.
W pełni osiodłany, z uzd wpl tan w g ste li cie, przeklinał w ko skiej
mowie, szarpał głow na boki, walił kopytami o ziemi . Stan łem i patrzyłem.
By mo e sprawiłem wra enie, e wolałbym raczej wło y adidasy i pobiec
przez Cie ni jecha na grzbiecie zwierz cia doprowadzonego niemal do
szale stwa przez zachodz ce zmiany. Albo pojecha na rowerze. Czy skaka na
abiej lasce.
To wra enie nie byłoby całkiem bł dne. Rzecz nie w tym, e nie umiem nimi
kierowa . Chodzi o to, e nigdy ich specjalnie nie lubiłem. To fakt, nie
korzystałem z takich cudownych koni jak Morgenstern Juliana, Gwiazda taty czy
Glemdenning Benedykta, które pod wzgl dem długo ci ycia, siły i wytrzymało ci
były wobec normalnych koni tym, czym Amberyci wobec mieszka ców
wi kszo ci cieni.
Rozejrzałem si , ale nie zauwa yłem rannego je d ca.
- Merlinie! - usłyszałem wołanie Luke'a, ale obiekt mojej uwagi znajdował si
103
o wiele bli ej. Podszedłem ostro nie, eby nie spłoszy go bardziej. - Nic ci si nie
stało?
Wysłałem zamówienie na konia. Ka da poci gowa szkapa by si nadała, eby
dotrzyma kroku moim towarzyszom.
Znalazłem jednak zwierz absolutnie cudowne, w czarne i pomara czowe
pasy, jak tygrys. Przypominał tym Glemdenninga z jego czerwono-czarnymi
pasami. A e nie wiedziałem, sk d pochodzi wierzchowiec Benedykta, ch tnie
uznałem, e jest to kraina magii. Podszedłem wolno.
- Merle! Co si dzieje?
Nie chciałem krzycze w odpowiedzi, eby nie straszy biednego zwierzaka.
Delikatnie poło yłem mu dło na szyi.
- Ju dobrze - powiedziałem. - Lubi ci . Uwolni ci i zostaniemy
przyjaciółmi. Zgoda?
Nie spieszyłem si z wypl tywaniem uzdy. Drug r k gładziłem jego szyj i
barki. Wolny, nie odskoczył, ale jakby mi si przygl dał.
- Chod . - Chwyciłem uzd . - T dy.
Poprowadziłem go drog , któr przyszedłem. Zanim wyszli my z lasu,
u wiadomiłem sobie, e naprawd go lubi . Zaraz potem spotkali my Luke'a z
mieczem w dłoni.
- Wielki Bo e! - zawołał. - Nic dziwnego, e tak długo to trwało. Zd yłe go
pomalowa !
- Podoba ci si ?
- Gdyby kiedy chciał si go pozby , dam ci dobr cen .
- Chyba go nie sprzedam.
- Jak si zwie?
- Tygrys - odparłem bez namysłu. Potem wskoczyłem na siodło.
Wrócili my na szlak, gdzie nawet Dalt zerkał na Tygrysa z czym w rodzaju
podziwu. Nayda pogładziła czarno-pomara czow grzyw .
- Teraz mo e zd ymy - powiedziała. - Je li b dziemy si spieszy .
Wprowadziłem Tygrysa na cie k . Pami taj c opowie taty o wpływie
Czarnej Drogi na zwierz ta, przewidywałem najrozmaitsze reakcje. On jednak
nie zwracał na nic uwagi. Wypu ciłem powietrze - nie zauwa yłem nawet, e
wstrzymuj oddech.
- Na co zd ymy? - spytałem.
Ustawili my si w szyku: Luke na czele, Dalt za nim, po prawej, Nayda po
lewej stronie cie ki, w tyle, ja za ni , po prawej.
- Nie wiem na pewno - odparła. - Coral nadal jest u piona. Ale wiem, e ju jej
nie wioz . Mam wra enie, e porywacze schronili si w wie y, gdzie szlak jest o
wiele szerszy.
- Hm... - mrukn łem. - Zauwa yła mo e, jaka jest pr dko zmian szeroko ci
na jednostk długo ci tej cie ki?
- Studiowałam nauki humanistyczne - przypomniała mi z u miechem. - Nie
pami tasz?
Odwróciła si natychmiast i spojrzała na Luke'a. Był o długo konia przed
nami, wpatrzony przed siebie... cho jeszcze przed chwil si ogl dał.
- Niech was licho! - mrukn ła. - Kiedy jestem tu z wami dwoma, ci gle my l o
104
szkole. A potem zaczynam o tym mówi ...
- Po angielsku - dodałem.
- Powiedziałam to po angielsku?
- Tak.
- Do diabła! Ratuj, gdyby si to powtórzyło, dobrze?
- Oczywi cie. To chyba dowodzi, e podobało ci si tam, chocia wykonywała
tylko rozkazy Dary. No i jeste prawdopodobnie jedynym demonem, który
uko czył Berkeley.
- Tak, podobało mi si , cho nie byłam pewna, który z was jest który. To
najpi kniejsze dni mojego ycia, z tob i Lukiem, w szkole. Przez całe lata
usiłowałam pozna imiona waszych matek, eby wiedzie , którego mam chroni .
Ale obaj byli cie tacy skryci.
- Mamy to chyba w genach - zauwa yłem. - Miło mi było w twoim
towarzystwie jako Vinty Bayle... i wdzi czny jestem za ochron tak e w innych
postaciach.
- Cierpiałam - mówiła dalej - kiedy Luke rozpocz ł te doroczne zamachy na
twoje ycie. Gdyby to on okazał si synem Dary, którego miałam ochrania , to nie
powinno by istotne. Ale było. Lubiłam was obu. Wiedziałam tylko, e obaj
pochodzicie z krwi Amberu. Nie chciałam, eby spotkała was krzywda.
Najtrudniej było, kiedy wyjechałe . My lałam, e Luke zwabił ci w góry Nowego
Meksyku, eby ci zabi . Podejrzewałam ju wtedy, e chodzi o ciebie, ale nie
miałam pewno ci. Kochałam Luke'a. Opanowałam ciało Dana Martineza i
nosiłam pistolet. Pod ałam za tob wsz dzie, gdzie tylko mogłam, chocia
wiedziałam, e gdyby spróbował ci skrzywdzi , czar zmusi mnie, bym strzelała
do człowieka, którego kocham.
- Ale to ty strzeliła pierwsza. My tylko rozmawiali my przy drodze. On
strzelał w samoobronie.
- Wiem. Ale wszystko wskazywało na to, e jeste w niebezpiecze stwie.
Zabrał ci w miejsce idealne do egzekucji, w idealnym czasie...
- Nie - przerwałem. - Twój strzał chybił, a ty wystawiła si na to, co nast piło
potem.
- Nie rozumiem, o co ci chodzi.
- Obawiała si , e b dziesz musiała strzeli do Luke'a. Rozwi zała ten
problem, doprowadzaj c do sytuacji, gdy on ci zastrzelił.
- Nie mogłam tego zrobi . Rzucono na mnie czar.
- Mo e nie wiadomie. Zatem działało tu co silniejszego od czaru.
- Naprawd w to wierzysz?
- Tak. I teraz mo esz ju to przyzna . Została uwolniona od zakl cia. Matka
mi o tym mówiła. Ty mi mówiła ... tak my l .
Kiwn ła głow .
- Nie wiem dokładnie, kiedy czar został zdj ty... ani jak. Ale znikn ł. Mimo to
w razie potrzeby nadal próbowałabym ci osłoni . To dobrze, e ty i Luke
naprawd jeste cie przyjaciółmi i...
- Wi c po co te tajemnice? - wtr ciłem. - Czemu nie powiesz, e była Gail?
Zrobisz mu niespodziank ... mił .
- Nie rozumiesz? Nie pami tasz, e ze mn zerwał? Teraz mam kolejn szans .
105
Wszystko si powtarza. On... bardzo mnie lubi. Boj si powiedzie : „Jestem t
dziewczyn , z któr zerwałe ". Mógłby zacz sobie przypomina powody i doj
do wniosku, e miał wtedy racj .
- To bez sensu - stwierdziłem. - Nie wiem, jaki podał ci powód. Nigdy mi o tym
nie wspominał. Powiedział tylko, e si pokłócili cie. Ale jestem pewien, e to
pretekst. Wiem, e ci lubił. Jestem przekonany, e zerwał z tob , poniewa był
synem Amberu, który wracał do domu, eby wykona pewn bardzo paskudn
robot . W tym obrazie nie mie ciła si zwyczajna dziewczyna z Cienia. Zbyt
dobrze odegrała swoj rol .
- Czy dlatego ty zerwałe z Juli ? - zapytała.
- Nie.
- Przepraszam.
Zauwa yłem, e od pocz tku naszej rozmowy czarna cie ka poszerzyła si o
jakie trzydzie ci centymetrów. Przyszedł czas na pewne zadanie matematyczne.
106
Rozdział 10
Jechali my dalej... Sze kroków wzdłu ulicy miasta, w ród ryku klaksonów,
nasz czarny szlak obramowany ladami hamowania pół kilometra po czarnej,
piaszczystej pla y, nad zielonym morzem, z faluj cymi palmami po lewej stronie
przez l ni c , nie n równin pod kamiennym mostem, gdy nasza droga jest
suchym, czarnym korytem strumienia potem na preri i znowu w las. Tygrys nie
drgn ł nawet, kiedy Dalt wybił nog przedni szyb samochodu i odłamał anten .
cie ka rozszerzała si ci gle. Teraz była dwa razy szersza ni wtedy, kiedy na
niej stan łem. Cz ciej pojawiały si nagie drzewa: wyrastały niby fotograficzne
negatywy swych barwnych towarzyszy, stoj cych ledwie kilka metrów od szlaku.
Gał zie i li cie tych ostatnich poruszały si , my jednak nie czuli my wiatru.
D wi ki - nasze głosy, stuk ko skich kopyt - dobiegały przytłumione.
Pod ali my przez wieczny zmierzch, chocia kilka kroków obok - któr to
wycieczk podejmowali my wiele razy - mogło trwa południe lub gł boka noc.
Martwe z wygl du ptaki siedziały na czarnych gał ziach drzew, cho czasami
zdawały si porusza , a szorstkie, chrapliwe głosy, jakie nas niekiedy dobiegały,
mogły pochodzi od nich.
Raz po prawej stronie szalał po ar innym razem jechali my chyba u stóp
lodowca po lewej. Szlak poszerzał si stale - nic podobnego do wielkiej Czarnej
Drogi, któr opisał mi Corwin, ale mogli my ju jecha nim obok siebie.
- Luke - odezwałem si .
- Tak? - odpowiedział z lewej strony. Nayda jechała teraz po mojej prawej, a
Dalt obok niej. - O co chodzi?
- Nie chc by królem.
- Ja te nie - zapewnił. - Mocno ci naciskaj ?
- Boj si , e je li wróc , złapi mnie i ukoronuj . Wszyscy, którzy stali mi na
drodze, zgin li gwałtownie. Oni naprawd chc wsadzi mnie na tron, o eni z
Coral...
- Zaczekaj - przerwał mi. - Mam dwa pytania. Pierwsze: czy to co da?
- Logrus uwa a chyba, e tak, przynajmniej na pewien czas. Ale wła nie na
tym polega polityka.
- Drugie - doko czył. - Je li twoje uczucia wobec Dworców zbli one s do
moich wobec Kashfy, nie pozwolisz, eby szlag je trafił, gdy mo esz temu
zaradzi . Nawet je eli to oznacza osobiste niewygody. Jednak nie chcesz wzi
korony. Musiałe zatem opracowa jakie inne metody ratunku. Jakie?
Przytakn łem. Szlak skr cił ostro w lewo i ruszył pod gór . Co małego i
ciemnego przeci ło nam drog .
- Mam pomysł... wła ciwie nawet nie pomysł - wyja niłem. - Chc go omówi z
ojcem.
- Niezłe wymagania - zauwa ył. - Czy chocia wiesz na pewno, e on yje?
- Rozmawiałem z nim całkiem niedawno. Bardzo krótko. Jest gdzie
uwi ziony. Jestem pewien jedynie tego, e przebywa w pobli u Dworców...
Stamt d i tylko stamt d mog go dosi gn przez Atut.
- Opowiedz o tej rozmowie - poprosił.
Opowiedziałem: o czarnym ptaku i całej reszcie.
107
- Wygl da na to, e niełatwo go b dzie stamt d wyci gn - ocenił. - I my lisz,
e twoja matka za tym stoi?
- Tak.
- My lałem, e tylko ja mam takie problemy rodzinne. Ale to si zgadza, skoro
twoja matka szkoliła moj .
- Jak to mo liwe, e my jeste my normalni? - zapytałem.
Przygl dał mi si przez kilka sekund, po czym wybuchn ł miechem.
- Czuj si normalny - o wiadczyłem.
- Oczywi cie, a tylko to si liczy - zapewnił pospiesznie. - Powiedz: gdyby
doszło do starcia, zwyci yłby Dar ?
- Trudno powiedzie . Jestem teraz silniejszy ni kiedykolwiek przedtem. To za
przyczyn spikarda. Ale zaczynam podejrzewa , e ona jest naprawd dobra.
- Co to jest spikard, do diabła?
Opowiedziałem mu równie o tym.
- To dlatego byłe taki szybki, kiedy walczyłe z Jurtem w ko ciele? - domy lił
si .
- Zgadza si .
- Poka mi go.
Spróbowałem zdj pier cie , ale nie chciał przej przez kostk . Dlatego po
prostu wyci gn łem dło . Luke si gn ł po niego i jego palce zatrzymały si w
odległo ci kilku centymetrów.
- Nie dopuszcza mnie, Merle. Twardy diabeł.
- Do licha - mrukn łem. - Nie na darmo jestem zmiennokształtny. Chwyciłem
spikard, nagle zw ziłem palec i ci gn łem go-
- Masz.
Trzymał go na lewej dłoni. Jechali my wolno, a on przygl dał si spod
zmru onych powiek. Nagle zakr ciło mi si w głowie. Czy by objawy
uzale nienia? Wyprostowałem si , uspokoiłem oddech, niczego po sobie nie
pokazałem.
- Ci ki - stwierdził w ko cu Luke. - Wyczuwam w nim moc. I inne rzeczy.
Ale nie chce mnie wpu ci do wn trza.
Si gn łem po pier cie , ale Luke odsun ł r k .
- Czuj to w powietrzu dookoła nas - stwierdził. - Merle, ta zabawka rzuca
czar na ka dego, kto j nosi.
Wzruszyłem ramionami.
- Owszem - przyznałem. - Ale czar dobroczynny. Nie próbował mi zaszkodzi ,
a wiele razy pomógł.
- Ale czy mo esz zaufa czemu , co trafiło do ciebie w tak niezwykły sposób,
niemal drog oszustwa? Sprawiło, e porzuciłe Frakir, kiedy próbowała ci
ostrzec, i pewnie od tamtej chwili wpływa na twoje zachowanie?
- Przyznaj si do pewnej dezorientacji w pocz tkowym okresie. Ale uwa am,
e musiałem si przystosowa do poziomu energii, jakie on wykorzystuje. Potem
wróciłem do normy.
- Sk d mo esz to wiedzie ? Mo e ci zrobił pranie mózgu?
- Czy sprawiam wra enie człowieka po praniu mózgu?
- Nie. Chciałem tylko powiedzie , e nie ufałbym bez reszty czemu o tak
108
w tpliwych referencjach.
- Słuszna uwaga. - Nadal wyci gałem r k . - Ale jak dot d korzy ci
przewa aj hipotetyczne zagro enia. Uznaj, e jestem ostrze ony. Zaryzykuj .
Oddał mi spikard.
- Gdybym stwierdził, e skłania ci do dziwnych zachowa , waln ci w głow
i ci gn ci go z palca.
- Rozs dna propozycja - zgodziłem si .
Wsun łem spikard na palec. Gdy tylko odnowiły si linie poł cze , poczułem
fal energii p dz c przez system nerwowy.
- Nie jeste pewien, e wyci gniesz te informacje od matki - stwierdził. - W
takim razie jak zamierzasz odszuka Corwina i go uwolni ?
- Mam kilka pomysłów. Najprostszy - to metoda nogi wci ni tej w drzwi.
Otworzyłbym wszystkie kanały spikarda i jeszcze raz spróbował kontaktu przez
Atut. Gdy tylko nast piłoby jakiekolwiek poł czenie, ruszyłbym za nim pełn
moc , zgniataj c i wypalaj c wszystkie zakl cia, które by mnie powstrzymywały.
- To chyba niezbyt bezpieczne.
- adnego bezpiecznego sposobu nie wymy liłem.
- Wi c dlaczego jeszcze nie spróbowałe ?
- Wpadłem na to całkiem niedawno i jeszcze nie miałem okazji.
- Jakkolwiek si do tego zabierzesz, przyda ci si pomoc - stwierdził. - Mo esz
na mnie liczy .
- Dzi ki, Luke. Ja...
- A teraz wracajmy do sprawy królowania - przerwał. - Co si stanie, je li
zwyczajnie odmówisz przyj cia korony? Kto jest nast pny w kolejce?
- W rodzie Sawalla rzecz jest troch skomplikowana. Formalnie, pierwszy w
linii sukcesji powinien by Mandor. Ale wycofał si ju całe lata temu.
- Dlaczego?
- Stwierdził chyba, e nie nadaje si do rz dów.
- Bez obrazy, Merle, ale z was wszystkich on jeden sprawia wra enie
wła ciwego człowieka na to stanowisko.
- Bez w tpienia - przyznałem. - Ale w wi kszo ci rodów znajdzie si kto taki.
Zwykle istnieje przywódca nominalny i przywódca faktyczny, kto na pokaz i
kto do intryg. Mandor lubi takie zakulisowe klimaty.
- Wygl da na to, e w waszym rodzie jest takich dwoje.
- Co do tego nie jestem całkiem pewny - odparłem. - Nie wiem, jak pozycj
ma Dara w rodzie swojego ojca, Helgram, czy swojej matki, Hendrake. Gdyby
jednak nast pny król miał pochodzi z Sawallów, mo e warto byłoby walczy tam
o władz . Chocia , im wi cej dowiaduj si o Mandorze, tym bardziej ryzykowna
wydaje mi si taka walka. S dz , e współpracuj ze sob .
- Rozumiem, e nast pny jeste ty, a potem Jurt?
- ci lej mówi c, po mnie idzie nasz brat Despil. Jurt s dzi, e Despil
zrezygnuje na jego korzy , ale to chyba tylko marzenia. W ka dym razie Jurt
twierdzi, e nie jest zainteresowany.
- Ha! Uwa am, e zwyczajnie próbuje innego podej cia. Tyle ju razy
spu ciłe mu lanie, e stara si do ciebie zbli y . Mam nadziej , e spikard potrafi
osłoni ci plecy.
109
- Sam nie wiem... - wyznałem. - Chciałbym mu wierzy . Chocia przez długi
czas si starał, eby nie przyszło mi to za łatwo.
- Przypu my, e wszyscy zrezygnujecie. Kto b dzie nast pny?
- Nie jestem pewien. Ale wydaje mi si , e sukcesja przejdzie na Hendrake'ów.
- Niech to diabli - mrukn ł Luke. - Takie same komplikacje jak w Amberze.
- Wła ciwie nie ma adnych komplikacji, tam ani tam. Sprawy s tylko troch
popl tane, dopóki nie prze ledzisz wszystkich nici.
- To mo e ja b d słuchał, a ty opowiesz mi o wszystkim, o czym jeszcze nie
słyszałem?
- Niezły pomysł.
Mówiłem wi c przez długi czas, przerywaj c jedynie, by przywoła ywno i
wod . Dwa razy zrobili my postój, co mi u wiadomiło, jak bardzo jestem
zm czony. A streszczenie dla Luke'a znowu przypomniało, e wszystko to
powinienem opowiedzie Randomowi. Gdybym jednak si z nim poł czył, na
pewno kazałby mi wraca do Amberu. A nie mógłbym odmówi wykonania
wyra nego rozkazu króla, cho bym nawet sam prawie nim był.
- Zbli amy si - oznajmiła jaki czas pó niej Nayda.
Zauwa yłem, e nasz szlak poszerzył si jeszcze bardziej, niemal tak, jak to
opisywała. Wprowadziłem do swojego systemu ładunek energii, przetrawiłem go i
jechałem dalej.
- O wiele bli ej - stwierdziła w chwil potem.
- Tak jak zaraz za rogiem? - spytał Luke.
- Mo liwe. Trudno okre li dokładnie wobec stanu, w jakim si znajduje. Ale
ju wkrótce usłyszeli my krzyki. Luke ci gn ł wodze.
- Co o wie y - stwierdził. Skin ła głow .
- Czy zmierzali do niej, ukryli si w niej, czy mo e broni si tam?
- Wszystko po kolei - odparła. - Teraz zrozumiałam. Porywacze byli cigani,
kierowali si do kryjówki, dotarli i teraz jej broni .
- Jak to mo liwe, e nagle jeste taka dokładna? Spojrzała na mnie, co
uznałem za pro b o wyja nienie inne ni jej moc ty 'igi.
- U yłem spikardu - o wiadczyłem. - Chciałem si przekona , czy potrafi jej
da ja niejsz wizj .
- wietnie - stwierdził Luke. - Mo esz j wzmocni jeszcze bardziej, eby my
sprawdzili, z czym oni walcz ?
- Mog spróbowa .
Zerkn łem na ni spod przymkni tych powiek. Odpowiedziała lekkim
skinieniem głowy.
Nie byłem pewien, jak si do tego zabra , wi c po prostu doładowałem j
energi podobn do ładunku, który niedawno zaaplikowałem sobie.
- Tak - powiedziała po chwili. - Coral i jej porywacze... chyba jest ich sze ciu...
ukryli si w tej wie y. S obl eni.
- Jak du y jest oddział napastników?
- Niewielki. Całkiem mały. Nie potrafi poda ich liczby.
- Jed my si przekona - rzucił Luke i ruszył przodem, a tu za nim Dalt.
- Trzech albo czterech - szepn ła mi Nayda. - Ale to upiory Wzorca. To chyba
wszystko, co potrafi utrzyma tak daleko od domu i na Czarnej Drodze.
110
- O rany - mrukn łem. - Sprawa si komplikuje.
- Dlaczego?
- To znaczy, e mam krewnych po obu stronach.
- Wygl da te na to, e upiory z Amberu i demony z Dworców to tylko pionki,
a naprawd chodzi o konfrontacj mi dzy Logrusem a Wzorcem.
- A niech to! Oczywi cie! Walka mo e si przerodzi w wielkie starcie. Musz
ostrzec Luke'a, do czego si zbli amy.
- Nie wolno ci! Musiałby mu zdradzi , kim jestem!
- Powiem, e sam to odkryłem... e nagle znalazłem nowe zakl cie.
- Ale co potem? Po czyjej stronie staniesz? Co mamy robi ?
- Po niczyjej - o wiadczyłem. - Działamy na własn r k , przeciwko jednym i
drugim.
- Oszalałe ! Nigdzie nie zdołasz si ukry , Merle! Pot gi rozdzieliły
wszech wiat mi dzy siebie!
- Luke! - krzykn łem. - Wysondowałem, e atakuj cy s upiorami Wzorca!
- Co ty powiesz?! - zawołał. - My lisz, e powinni my im pomóc? Lepiej
chyba, eby Wzorzec j odbił, ni eby trafiła do Dworców. Nie s dzisz?
- Nie wolno tak jej wykorzystywa . Odbierzmy j jednym i drugim.
- Podzielam twoje uczucia - stwierdził. - Ale co b dzie, je li si nam uda? Nie
chciałbym, eby nagle trafił mnie meteor ani eby mnie przerzuciło na dno
najbli szego oceanu.
- O ile mog to oceni , spikard nie czerpie swej mocy z Wzorca ani z Logrusu.
ródła jego energii s porozrzucane w całym Cieniu.
- No to co? Z pewno ci nie jest przeciwnikiem dla adnego z nich, a co
dopiero dla obu.
- Nie. Ale mog go u y , eby umo liwi nam ucieczk . Gdyby próbowali
po cigu, b d tylko wchodzi sobie w drog .
- Ale w ko cu nas znajd .
- Mo e tak, mo e nie. Mam kilka pomysłów... ale czas nam si ko czy.
- Słyszałe , Dalt? - zapytał Luke.
- Tak.
- Gdyby chciał si wycofa , teraz masz szans .
- I straci okazj , eby poci gn Jednoro ca za ogon? - parskn ł Dalt. -
Jedziemy!
Ruszyli my. Krzyki rozlegały si coraz gło niejsze, a my p dzili my naprzód.
Ogarn ło mnie poczucie bezczasowo ci... te przytłumione głosy i mrok...
jakby my zawsze t dy jechali i zawsze mieli jecha ...
I wtedy min li my zakr t i zobaczyli my przed sob szczyt wie y. Znowu
rozległy si krzyki. Zwolnili my przed kolejnym zakr tem. Przesuwali my si
ostro nie, ukryci w zagajniku czarnych drzew.
Zatrzymali my si wreszcie, zsiedli my z koni i dalej ruszyli my pieszo.
Odsun li my ostatni zasłon gał zi i spojrzeli my wzdłu łagodnego zbocza w
dół, ku poczerniałej, piaszczystej równinie wokół dwupi trowej, ciemnoszarej
wie y ze szczelinami okien i ciasnym wej ciem. Dopiero po chwili zrozumieli my,
co si dzieje u jej podstawy.
Dwaj osobnicy w demonicznych formach stan li po obu stronach wej cia. Byli
111
uzbrojeni i obserwowali pojedynek, rozgrywaj cy si na piasku przed nimi.
Znajome postacie stan ły po drugiej stronie i z boków tej zaimprowizowanej
areny. Benedykt z oboj tn min gładził brod , Eryk przykucn ł z u miechem,
Caine z wyrazem rozbawienia i fascynacji podrzucał, onglował, kr cił i
przerzucał sztylet, automatycznie wykonuj c jaki osobisty rytuał. Ze szczytu
wie y, zauwa yłem nagle, wychylały si dwa rogate demony, podobnie jak upiory
Wzorca zapatrzone w walcz cych..
Po rodku kr gu Gerard stał przed demoniczn form syna Hendrake'ów,
równego wzrostu, ale pot niejszej budowy. Odniosłem wra enie, e to sam
Chinaway podobno miał kolekcj ponad dwustu czaszek tych, których pokonał.
Wolałem kolekcj Gerarda: prawie tysi c kubków, kufli i rogów do picia... ale
twój duch, kochanku drzew, pod y angielsk drog ... je li rozumiecie, o co mi
chodzi.
Obaj byli obna eni do pasa. S dz c po zdeptanym piasku, walka trwała ju
do długo. Chinaway spróbował wła nie podci Gerarda, ten uskoczył, chwycił
go za rami i głow i przewrócił na ziemi . Demon wykonał gwiazd , stan ł na
nogach i zaatakował znowu, wyci gaj c r ce i kre l c dło mi faliste linie. Gerard
po prostu czekał, gotów do walki. Chinaway pchn ł szponami w oczy i
wyprowadził cios na klatk piersiow . Gerard złapał go za rami , a Chinaway
przykl kn ł i chwycił za udo.
- Zaczekajmy - rzucił cicho Dalt. - Chc popatrze .
Luke i ja kiwn li my głowami. Gerard chwycił obur cz głow Chinawaya, ten
za drug r k obj ł go w talii. Potem stali nieruchomo, a mi nie pr yły im si
pod skór , jedn jasn i gładk , drug czerwon i pokryt łuskami. Płuca
pracowały im jak miechy.
- S dz , e starcie si przeci gało - szepn ł Luke. - I postanowili rozstrzygn
je pojedynkiem.
- Na to wygl da - zgodziłem si .
- Jak my lisz, Coral jest chyba wewn trz?
- Zaczekaj chwil .
Pchn łem sond w kierunku budowli, odnalazłem wewn trz dwoje ludzi.
Kiwn łem głow .
- Według mnie, ona i jeden stra nik. Gerard i Chinaway nadal stali niczym
pos gi.
- Mo e to najlepszy moment, eby porwa Coral - zauwa ył Luke. - Wszyscy
obserwuj walk .
- Chyba masz racj . Sprawdz , czy uda mi si niewidzialno . To ułatwi
spraw .
- Ju - o wiadczył pi tna cie sekund pó niej. - Cokolwiek zrobiłe , wła nie
zadziałało. Znikn łe .
- Rzeczywi cie znikam - powiedziałem. - Wracam za moment.
- Jak j wydostaniesz?
- Co wymy l , kiedy ju j znajd . Przygotujcie si .
Ruszyłem powoli, staraj c si nie zostawia ladów na piasku. Za plecami
Caine'a obszedłem aren . Rozgl daj c si bez przerwy, bezszelestnie zbli yłem si
do drzwi wie y. Gerard i Chinaway nadal stali w tych samych pozach, z
112
potworn sił napr aj c mi nie.
Przeszedłem mi dzy stra nikami i zagł biłem si w mroczne wn trze wie y.
Było to jedno okr głe pomieszczenie z klepiskiem zamiast podłogi i kamiennymi
podestami pod w skimi oknami. Na pierwsze pi tro prowadziła drabina oparta o
otwór w sklepieniu. Coral le ała na kocu po lewej stronie. Osobnik, który
najwyra niej miał jej pilnowa , stał na pode cie i przez okno obserwował
pojedynek.
Podszedłem bli ej, uj łem jej lewy nadgarstek i zbadałem puls. Był równy i
silny. Wolałem jej jednak nie budzi . Zawin łem j w koc, wzi łem na r ce i
wstałem. Ju miałem rozszerzy na ni działanie czaru niewidzialno ci, kiedy
kibic przy oknie obejrzał si nagle. Widocznie narobiłem hałasu.
Przez moment stra nik patrzył oniemiały, jak wi zie unosi si w powietrzu.
Potem otworzył usta, eby podnie alarm... co nie pozostawiło mi innej
mo liwo ci, jak tylko ładunkiem z mojego pier cienia porazi mu system
nerwowy.
Na nieszcz cie brz kn ła bro , gdy spadł z podestu na ziemi . I niemal
równocze nie usłyszałem z pi tra krzyk, a po nim odgłos szybkich kroków.
Zawróciłem do drzwi. Były w skie, musiałem wi c zwolni i odwróci si
bokiem. Nie byłem pewien, co pomy l stra nicy na zewn trz, kiedy obok nich
przepłynie u piona Coral. Nie chciałem jednak znale si w pułapce. Wyjrzałem.
Gerard i Chinaway nie zmienili chyba pozycji. Jednak po kilku sekundach, kiedy
stan łem bokiem i zrobiłem pierwszy, ostro ny krok, Gerard wykonał gwałtowny
skr t. Rozległ si trzask jakby łamanej gał zi. Gerard opu cił r ce i wyprostował
si . Ciało Chinawaya opadło na ziemi z głow odchylon pod niemo liwym
k tem. Eryk i Caine bili brawo. Dwaj stra nicy spod drzwi ruszyli biegiem. Za
mn , wewn trz, w drugim ko cu pomieszczenia stukn ła drabina. Usłyszałem
krzyk.
Jeszcze dwa kroki i odwróciłem si , skr ciłem w lewo. Stra nicy p dzili do
swego pokonanego towarzysza. Sze kroków i wołania rozległy si za moimi
plecami. To cigaj cy wybiegli z wie y. Z areny dobiegały te krzyki ludzi.
Wiedziałem, e obci ony nie zdołam im uciec. W dodatku działania
motoryczne utrudniały umysłow koncentracj do tego stopnia, e nie byłem
zdolny do adnych operacji magicznych.
Dlatego przykl kn łem, opu ciłem Coral na ziemi , odwróciłem si i nie
wstaj c nawet wyci gn łem lew pi . Si gaj c umysłem gł boko do wn trza
pier cienia, wezwałem szczególne rodki, zdolne do powstrzymania dwójki
komandosów z Hendrake. Byli ju kilka kroków ode mnie, a ostr bro trzymali
gotow do kłucia i ci cia.
I nagle otoczyły ich płomienie. My l , e krzykn li, ale i tak panował hałas.
Jeszcze dwa kroki i upadli, poczerniali i wstrz sani drgawkami. Od nat enia
mocy, która to sprawiła, dr ała mi dło . Nie miałem czasu na my li ani uczucia.
Wymierzyłem r k w stron piaszczystej areny, gdzie wła nie sko czył si
pojedynek, i w stron tego, co mogło stamt d nadchodzi .
Jeden z dwóch stra ników, którzy dobiegli na miejsce, le ał dymi c u stóp
Eryka. Drugi - który najwyra niej zaatakował Caine'a - zaciskał palce na
tkwi cym w gardle no u. Płomienie rozlewały si od jego krtani w dół, w gór , na
113
boki. Po chwili wolno osun ł si na plecy.
Caine, Eryk i Benedykt natychmiast zwrócili si w moj stron . Gerard
wci gn ł wła nie niebiesk koszul i zapinał pas. Potem równie spojrzał na
mnie.
- A kim e ty jeste , panie? - odezwał si Caine.
- Merlin - odparłem. - Syn Corwina.
Caine był wyra nie zaskoczony.
- Czy Corwin ma syna? - zwrócił si do pozostałych.
Eryk wzruszył ramionami.
- Nie mam poj cia - stwierdził Gerard. Ale Benedykt przyjrzał mi si z uwag .
- Istnieje pewne podobie stwo - zauwa ył.
- To fakt - przyznał Caine. - No dobrze, chłopcze.
Je li nawet jeste synem Corwina, ta kobieta, któr chciałe wynie , nale y
do nas. Uczciwie j wygrali my od tych przypieczonych Chaosytów.
Ruszył ku mnie. Po chwili doł czył do niego Eryk. Potem Gerard. Nie
chciałem ich krzywdzi , nawet je li byli tylko upiorami. Skin łem r k i linia
wyrysowała si na piasku tu przed nimi. Natychmiast strzeliły z niej płomienie.
Zatrzymali si .
Nagle pot na posta stan ła po mojej lewej stronie: to Dalt z nagim mieczem
w dłoni. Po chwili zjawił si Luke. I Nayda. Nasza czwórka spogl dała na nich
czterech ponad lini ognia.
- Teraz jest nasza - oznajmił Dalt i post pił o krok.
- Mylisz si - nadeszła odpowied . Eryk przekroczył płomienie i dobył broni.
Dalt był od niego o kilka centymetrów wy szy i miał wi kszy zasi g ramion.
Zaatakował natychmiast. Spodziewałem si ci cia tym jego wielkim mieczem, ale
spróbował pchn . Eryk, u ywaj cy l ejszej klingi, zrobił unik i uderzył pod jego
ramieniem. Dalt opu cił ostrze, przesun ł si w lewo i odbił. Dwa miecze
sugerowały całkiem inne style: bro Eryka nale ała do najci szej kategorii klasy
rapierów, bro Dalta do l ejszej kategorii mieczy długich. M czyzna
dostatecznie du y i silny mógłby nim operowa jedn r k . Dla mnie byłby
dwur czny. Dalt zaatakował ci ciem od dołu, jakie japo ski szermierz nazwałby
kiriage. Eryk cofn ł si po prostu i kiedy mijała go klinga, spróbował trafi w
nadgarstek. Dalt nagle si gn ł lew dłoni do r koje ci i wykonał o lepiaj co
szybkie ci cie z rodzaju naname giri. Eryk nadal odskakiwał. Raz jeszcze
zaatakował nadgarstek.
Nagle Dalt otworzył praw dło i cofn ł r k , praw stop kolistym ruchem
przesun ł w tył i wysun ł do przodu lewe rami . Ustawiło go to w lewor cznej,
europejskiej pozycji en garde. Natychmiast wyci gn ł pot ne rami z
odpowiednich rozmiarów mieczem, uderzył od wewn trz kling Eryka i pchn ł.
Eryk odparował, przeniósł praw stop za lew i odskoczył. Dostrzegłem jednak
iskr , gdy ostrze zarysowało osłon jego rapiera. Zd ył wykona zwód sekst ,
opu cił kling poni ej zasłony, wysun ł rami w kwarcie, potem wyprostował si i
uniósł miecz w co podobnego do pchni cia blokuj cego. Mierzył w lewe rami .
Kiedy min ła go zasłona, skr cił dło i ci ł Dalta w lewe przedrami .
Caine bił brawo, ale Dalt tylko poł czył dłonie i rozdzielił je znowu,
wykonuj c przy tym niewielki podskok, po którym stan ł w prawor cznej pozycji
114
en garde. Eryk kre lił ostrzem kółka w powietrzu.
- Prezentujesz przyjemne techniki taneczne - zauwa ył.
I natychmiast zaatakował, trafił na zasłon , cofn ł si , min ł, kopn ł Dalta w
kolano, chybił, wszedł idealnie w tempo riposty Dalta. Te przeszedł na technik
japo sk , przeskoczył na praw stron przeciwnika w manewrze, jaki widziałem
podczas wicze kumatchi: jego klinga wzniosła si i opadła, a ostrze Dalta
przeszło bokiem. Prawe przedrami Dalta zwilgotniało nagle, czego wła ciwie nie
zauwa yłem do chwili, gdy Eryk odwrócił bro , kieruj c ostrze na zewn trz i w
gór , i pi ci okryt gard trafił Dalta w szcz k . Potem kopn ł go za kolanem i
pchn ł lewym ramieniem. Dalt zachwiał si i upadł. Eryk kopn ł go od razu: w
nerki, łokie , udo - to ostatnie dlatego, e nie trafił w kolano. Potem przycisn ł
butem miecz Dalta i przesun ł swój, by wymierzy w serce.
Przez cały czas miałem nadziej , e Dalt skopie Erykowi tyłek. Nie tylko
dlatego, e był po mojej stronie, a Eryk nie, ale z powodu wszystkiego, co Eryk
zrobił tacie. Z drugiej strony, nie bardzo wierzyłem, by wielu istniało ludzi tak
sprawnych w kopaniu tyłków. Niestety, dwóch z nich stało po drugiej stronie
wykre lonej przeze mnie linii. Gerard mógłby go pokona w zapasach, Benedykt,
mistrz szermierki Amberu, dowoln broni . Nie wierzyłem, by my nawet z
pomoc ty'igi mieli przeciwko nim jak kolwiek szans . A gdybym nagle wyja nił
Erykowi, e Dalt jest jego przyrodnim bratem, nawet na ułamek sekundy nie
powstrzymałoby to ciosu. Cho by mi uwierzył.
Dlatego podj łem jedyn mo liw decyzj . W ko cu byli tylko upiorami
Wzorca. Prawdziwi Gerard i Benedykt znajdowali si w tej chwili gdzie indziej i
w aden sposób nie zaszkodzi im to, co zrobi ich sobowtórom. Eryk i Caine od
dawna ju nie yli. Caine, jako bratobójczy bohater wojny Skazy Wzorca,
doczekał si niedawno pomnika w Głównej Alei, na pami tk mierci od zamachu
Luke'a, w zem cie za mier jego ojca. A Eryk, jak wiadomo, zgin ł mierci
bohatera na zboczach Kolviru, co ocaliło go - jak przypuszczam - od mierci z
r ki mojego ojca. Wspomniałem krwaw histori rodziny, gdy wznosiłem
spikard, eby doda do niej przypis. Raz jeszcze przywołałem ognisty wir, który
spalił dwójk moich kuzynów z rodu Hendrake.
Miałem wra enie, e kto trafił mnie w r k kijem baseballowym. Smu ka
dymu uniosła si ze spikarda. Przez chwil czwórka moich stoj cych pionowo
wujów trwała bez ruchu. A pi ty pozostał w pozycji le cej.
Potem, bardzo powoli, Eryk uniósł miecz. Podnosił go, gdy Benedykt, Gerard
i Caine dobyli swoich. Wyprostował si i przytrzymał kling przed twarz .
Pozostali zrobili to samo. Dziwnie przypominało to salut. Eryk spojrzał mi w
oczy.
- Znam ci - powiedział.
Wszyscy doko czyli gestu i znikali, znikali, zmieniali si w dym, a rozwiali
si bez ladu.
Dalt krwawił, mnie bolała r ka. Odgadłem, co si dzieje, na chwil przed tym,
jak Luke j kn ł cicho.
- Tam - wykrztusił.
Moja linia ognia zgasła ju dobr chwil temu, ale poza ladem, jaki zostawiła
na piasku, tam gdzie jeszcze przed chwil stali moi mgli ci krewniacy, zacz ło
115
migota powietrze.
- To na pewno Wzorzec - wyja niłem Luke'owi. - Wpadł z wizyt . W chwil
pó niej zawisł przed nami Znak Wzorca.
- Merlinie - powiedział. - Widz , e cz sto podró ujesz.
- Ostatnio moje ycie stało si niezwykle pracowite - odparłem.
- Posłuchałe mojej rady i opu ciłe Dworce.
- Tak. Uznałem, e to rozs dne.
- Nie rozumiem jednak, do czego tutaj zmierzasz.
- Co tu jest do rozumienia?
- Odebrałe lady Coral wysłannikom Logrusu.
- Zgadza si .
- Ale potem nie chciałe jej odda moim wysłannikom.
- To równie si zgadza.
- Z pewno ci jeste wiadom, e nosi ona co , co wpływa na równowag sił.
- Tak.
- Zatem jeden z nas musi j mie . A ty chcesz j odebra nam obu.
- Tak.
- Dlaczego?
- To o ni mi chodzi. Ma swoje prawa, ma uczucia. A wy traktujecie j jak
pionka w grze.
- To prawda. Uznaj jej osobowo , ale niestety, jest potrzebna nam obu.
- Wi c obu wam j odbior . Nic si nie zmieni w tym sensie, e w tej chwili i
tak aden z was jej nie ma. Ale ja usun j z gry.
- Merlinie, jeste wa niejsz figur ni ona, ale jednak tylko figur i nie
mo esz mi stawia warunków. Czy to rozumiesz?
- Rozumiem, jak przedstawiam dla ciebie warto - o wiadczyłem.
- Chyba nie - odpowiedział.
Zastanawiałem si , jak naprawd dysponuje moc w tym miejscu. To jasne,
e traci mnóstwo energii. Musiał uwolni cztery upiory, eby umo liwi sobie
manifestacj . Czy o miel si stawi mu czoło, gdy otworz wszystkie kanały
spikarda? Nigdy jeszcze nie próbowałem równoczesnego dost pu do wszystkich
ródeł, jakimi dysponował w Cieniu. Gdybym to zrobił i gdybym działał bardzo
szybko, czy zd yłbym przerzuci nas st d, zanim Wzorzec zareaguje? A gdybym
nie zd ył, czy potrafiłbym przebi zapory, jakie wzniesie, by nas powstrzyma ?
A je li mi si uda - tak albo inaczej - dok d mog uciec?
I wreszcie, jak to wpłynie na stosunek Wzorca do mnie?
(...je li nie zje ci co wi kszego, wró której nocy i opowiedz mi swoj
histori )
Do diabła, pomy lałem. Pi kny dzie , eby wyst pi d la carte.
Otworzyłem wszystkie kanały.
Wra enie było takie, jakbym biegł w dobrym tempie i nagle, dziesi
centymetrów przed moim nosem, wyrósł mur.
Poczułem uderzenie i straciłem przytomno .
Le ałem na gładkiej, chłodnej kamiennej powierzchni. Przera aj ce energie
kr yły w moim ciele i umy le. Si gn łem do ich ródła, zapanowałem nad nimi,
przytłumiłem je tak, e nie groziły mi ju wypchni ciem czubka głowy. Potem
116
otworzyłem jedno oko - troszeczk .
Niebo było bardzo niebieskie. Zobaczyłem par butów, stoj cych o metr ode
mnie, zwróconych w drug stron . Rozpoznałem w nich własno Naydy, a kiedy
przekr ciłem nieco głow , przekonałem si , e to ona je nosi. Zauwa yłem te , e
Dalt le y o par metrów na lewo.
Nayda oddychała ci ko, a mój logrusowy wzrok ukazał mi bladoczerwon
aureol wokół jej gro nie wibruj cych palców.
Uniosłem si na łokciu i rozejrzałem. Stała pomi dzy mn a Znakiem Wzorca,
który zawisł w powietrzu o jakie trzy metry dalej.
Kiedy znowu przemówił, po raz pierwszy usłyszałem w jego głosie jakby nut
rozbawienia.
- Chcesz go osłoni przede mn ?
- Tak - o wiadczyła.
- Dlaczego?
- Robiłam to tak długo, e głupio byłoby go zawie , kiedy naprawd mnie
potrzebuje.
- Istoto z Otchłani, czy wiesz, gdzie si znalazła ?
- Nie - odparła.
Spojrzałem poza nich, na idealnie bł kitne niebo. Powierzchnia, na której
le ałem, była poziom kamienn płaszczyzn , by mo e owalnego kształtu,
otwart na pustk . Szybki ruch głow ujawnił jednak, e została wyci ta w
górskim zboczu, a kilka mrocznych zagł bie w tyle sugerowało mo liwo
jaski . Zobaczyłem te , e za mn le y Coral. Nasza skalna platforma miała
kilkaset metrów szeroko ci. Co poruszyło si za Nayd i Znakiem Wzorca: to
Luke podniósł si na kl czki.
Mógłbym odpowiedzie na zadane Naydzie pytanie, ale nic by mi z tego nie
przyszło. Zwłaszcza e znakomicie si spisywała, odwracaj c uwag naszego
stra nika i zapewniaj c mi decyduj c chwil wytchnienia.
Po lewej stronie widziałem złotoró owe wiry w kamieniu. Chocia nigdy tu
jeszcze nie byłem, przypomniałem sobie opowie ojca i wiedziałem, e to
pierwotny Wzorzec, poziom rzeczywisto ci gł bszy nawet ni sam Amber.
Przewróciłem si na brzuch i na czworakach popełzłem ku morzu. W stron
Wzorca.
- Znalazła si na drugim ko cu wszech wiata, ty'igo, w miejscu mojej
najwi kszej pot gi.
Dalt j kn ł, przetoczył si , usiadł, roztarł dło mi powieki.
Czułem jakby wibracje, poni ej poziomu słyszalno ci. Dochodziły od strony
Naydy. Cał jej posta otoczył czerwony blask. Wiedziałem, e zginie, je li
zaatakuje Znak. I u wiadomiłem sobie, e sam go zaatakuj , gdyby j zabił.
Usłyszałem j k Coral.
- Nie skrzywdzisz moich przyjaciół - o wiadczyła Nayda.
Zastanowiło mnie, e Wzorzec uderzył, zanim zd yłem u y spikarda, a
zaraz potem przeniósł nas do swojej twierdzy. Czy to oznacza, e naprawd
miałbym szans , staj c przeciwko niemu na terytorium Logrusu, gdzie był
osłabiony?
- Istoto z Otchłani - powiedział. - Skazany na pora k , tak ało nie patetyczny
117
gest graniczy z heroizmem. Chciałbym mie takiego przyjaciela. Nie, nie
wyrz dz krzywdy twoim towarzyszom. Musz jednak zatrzyma tu Coral i
Merlina, jako moje atuty, a pozostałych z przyczyn politycznych, dopóki nie
rozstrzygnie si ten konflikt z moim przeciwnikiem.
- Zatrzyma ? - powtórzyła. - Tutaj?
- W skałach znajd wygodne mieszkanie. Wstałem ostro nie, szukaj c sztyletu
u pasa. Luke podniósł si i podszedł do Coral. Ukl kn ł przy niej.
- Obudziła si ? - zapytał.
- Mniej wi cej - odpowiedziała.
- Potrafisz wsta ?
- Mo e.
- Pomog ci.
Dalt wstał, gdy Luke pomagał Coral. Przesuwałem si coraz bli ej Wzorca.
Gdzie jest Dworkin, kiedy naprawd go potrzebuj ?
- Mo ecie uda si do grot za wami i obejrze swoje kwatery - o wiadczył
Znak. - Ale najpierw musisz zdj ten pier cie , Merlinie.
- Nie. Nie mamy czasu, eby si rozpakowywa i urz dza . - Przejechałem
ostrzem sztyletu po lewej dłoni i wykonałem ostatni krok. - Nie zostaniemy tu
długo.
Od Znaku Wzorca dobiegł d wi k podobny do gromu... ale nie było
błyskawicy. Nie spodziewałem si jej. Zwłaszcza kiedy zrozumiał, co mam w r ku
i gdzie to trzymam.
- Nauczyłem si tego od ojca Luke'a - wyja niłem. - Porozmawiajmy.
- Tak - zgodził si Znak Wzorca. - Jak istoty rozumne, którymi przecie
jeste my. Mo e poda ci poduszk ?
I natychmiast trzy zjawiły si tu obok.
- Dzi kuj . - Wybrałem zielon . - Napiłbym si mro onej herbaty.
- Z cukrem?
118
Rozdział 11
Siedz c wygodnie na poduszce, ze sztyletem u boku, wyci gałem nad
Wzorcem lew dło pełn mojej krwi. Znak Wzorca zawisł w powietrzu przede
mn . Nagle jakby zapomniał o Coral, Naydzie, Dalcie i Luke'u. Łykn łem z
oszronionej szklanki w prawej r ce mi dzy kostkami lodu widziałem li wie ej
mi ty.
- Ksi
Merlinie - odezwał si Znak. - Powiedz mi, jakie s twoje yczenia i
załatwmy t spraw jak najszybciej. Jeste pewien, e nie chcesz, bym w punkcie
zagro enia uło ył serwetk ? Zastanów si . Nie pogorszy to twojej pozycji
przetargowej, za to pomo e nam unikn wypadków.
- Nie, tak jest dobrze. - Lekko skin łem pełn krwi dłoni . Jej zawarto
zakołysała si , a cienka linia czerwieni pociekła mi wzdłu przegubu. - Ale
dzi kuj za trosk .
Znak Wzorca zadr ał i znieruchomiał.
- Ksi
Merlinie, wykazałe swoje racje - o wiadczył. - S dz jednak, e nie
pojmujesz wszelkich implikacji swojej gro by. Kilka kropli twej krwi na mojej
fizycznej reprezentacji mo e zakłóci funkcjonowanie wszech wiata.
Kiwn łem głow .
- Wiem o tym - zapewniłem.
- Dobrze wi c. Czego dasz?
- Wolno ci. Wypu nas, a nic ci nie grozi.
- Niewielki dajesz mi wybór, ale to samo odnosi si do twoich przyjaciół.
- Nie rozumiem.
- Mo esz odesła Dalta, kiedy zechcesz - stwierdził. - Co do lady demona,
po egnam j z przykro ci , czuje bowiem, e byłaby mił towarzyszk ...
Luke spojrzał na Nayd .
- O co chodzi z t „istot z Otchłani" i „lady demonem"? - zapytał.
- No có , nie wiesz o mnie wszystkiego... - odpowiedziała.
- To długa historia?
- Tak.
- Czy polecono ci si mn zaj ? Czy te naprawd mnie lubisz?
- Nikt mi nic nie polecał i naprawd ci lubi .
- W takim razie pó niej wysłuchamy tej historii - zdecydował.
- Jak ju mówiłem, wy lij j - podj ł Znak. - l Dalta. I Luke'a. Z
przyjemno ci przenios ich troje wsz dzie, gdzie sobie yczysz. Ale czy
pomy lałe , e ty i Coral jeste cie tu prawdopodobnie bezpieczniejsi ni
gdziekolwiek indziej?
- Mo e. A mo e nie - mrukn łem. - Coral, co o tym s dzisz?
- Zabierz mnie st d - powiedziała.
- To tyle, je li chodzi o t propozycj . A teraz...
- Zaczekaj. Chcesz by uczciwy wobec przyjaciół, prawda?
- Oczywi cie.
- Pozwól wi c, e zwróc im uwag na kilka spraw, których mo e dot d nie
rozwa yli.
- Mów.
119
- Pani - powiedział. - Chc twego oka w Dworcach Chaosu. Twoje uczucia w
tej kwestii nie graj roli. Je li b dzie to mo liwe tylko poprzez uczynienie ci
wi niem, tak si stanie.
Coral za miała si cicho.
- Alternatyw jest wi zienie u ciebie? - spytała.
- Uwa aj si za go cia. Zapewni ci wszelkie wygody. Oczywi cie, zyskuj na
takim rozwi zaniu, nie tylko dzi ki pozbawieniu mojego przeciwnika przywileju
twej obecno ci. Przyznaj to. Ale musisz wybra jednego z nas w przeciwnym
razie porwie ci drugi.
Zerkn łem na Coral, która lekko potrz sn ła głow .
- Na co si decydujesz? - spytałem. Podeszła i poło yła mi dło na ramieniu.
- Zabierz mnie st d - powtórzyła.
- Słyszałe - powiedziałem. - Wszyscy chcemy odej .
- Błagam jeszcze o chwil twej uwagi.
- Po co?
- Zastanów si . Wybór pomi dzy mn a Logrusem nie jest wył cznie kwesti
polityki czy te wskazaniem najlepszego kandydata do konkretnego zadania. Mój
przeciwnik i ja reprezentujemy dwie podstawowe zasady organizacji
wszech wiata. Mo esz okre la nas rzeczownikami i przymiotnikami w prawie
wszystkich j zykach i dziesi tkach dyscyplin nauki, ale przedstawiamy,
najogólniej, Porz dek i Chaos. System apolli ski i dionizyjski, je li to ci
odpowiada rozum i uczucie, je li wolisz rozs dek i szale stwo wiatło i ciemno
sygnał i szum. I chocia z pozoru wiele na to wskazuje, aden z nas nie d y do
unicestwienia drugiego. mier cieplna albo ognista kula, klasycyzm lub
anarchia, ka dy z nas pod a własn cie k , a bez drugiego prowadzi ona w
lepy zaułek. Obaj to wiemy. Gra, któr prowadzimy od pocz tku, jest o wiele
bardziej subtelna... W ostatecznym rozrachunku podlegaj ca mo e jedynie
estetycznemu os dowi. Otó po raz pierwszy od wieków zyskałem znacz c
przewag . Mog teraz zrealizowa marzenie wszystkich historyków Cienia: er
rozwoju cywilizacji i kultury, jaka nigdy nie b dzie zapomniana. Gdyby wahadło
przechyliło si w drug stron , czeka nas okres zamieszania porównywalny z
epok lodowcow . Kiedy mówi o was jako pionkach w grze, czyni to nie
dlatego, by lekcewa y wasz rol . Sprawy zawisły na włosku o wszystkim
zdecyduj Klejnot i człowiek, który zostanie królem. Zosta przy mnie, a
gwarantuj ci Złoty Wiek, o jakim mówiłem. Ty b dziesz jego cz ci . Odejd , a
porwie ci ten drugi. Nast pi ciemno i zamieszanie. Co by wolał
Luke u miechn ł si .
- Potrafi rozpozna argumentacj dobrego handlowca - powiedział. - Trzeba
zaw zi spraw do prostego wyboru. Przekona ich, e sami go dokonuj .
Coral cisn ła mnie za rami .
- Ruszajmy - poprosiła.
- Jak chcecie - ust pił Znak. - Powiedz, gdzie chcesz si uda , a przenios tam
was wszystkich.
- Nie wszystkich - zaprotestował Luke. - Tylko ich.
- Nie rozumiem. A co z tob ? Wyj ł sztylet i rozci ł sobie r k . Podszedł i
stan ł obok mnie, równie wysuwaj c dło ponad Wzorzec.
120
- Je li wyruszymy, na miejsce mo e dotrze troje z nas - stwierdził. - A mo e
nawet mniej. Zostan i dotrzymam ci towarzystwa, póki nie dostarczysz moich
przyjaciół na miejsce.
- Sk d b dziesz wiedział, e nale ycie wywi załem si z zadania?
- Dobre pytanie. Merle, masz swoje Atuty?
- Tak.
Wyj łem je i pokazałem mu.
- Wci jest tam moja karta?
- Była, kiedy ostatnio sprawdzałem.
- Wi c poszukaj i wyjmij j . Zanim wyruszysz, przemy l nast pne posuni cie.
Utrzymuj kontakt, póki go nie wykonasz.
- Ale co z tob , Luke? Nie mo esz tu siedzie przez wieczno , jako krwawe
zagro enie Porz dku. To tylko chwilowy pat. Pr dzej czy pó niej musisz
zrezygnowa , a wtedy...
- Czy nadal masz w talii te obce karty?
- O które ci chodzi?
- Nazwałe je kiedy Atutami Zguby. Przerzuciłem karty. Te, o które pytał, w
wi kszo ci były na ko cu.
- Tak - potwierdziłem. - Pi kna robota. Nie pozbyłbym si ich.
- Naprawd tak my lisz?
- Tak. Zbierz par obrazków tej klasy, a załatwi ci wystaw w Amberze.
- Mówisz powa nie? Czy tylko dlatego, e... Znak Wzorca wydał niski warkot.
- Łatwo by krytykiem - mrukn ł Luke. - No dobrze. Wyjmij wszystkie Atuty
Zguby. Wyj łem.
- Potasuj je troch . Odwrócone, je li mo na.
- Gotowe.
- Rozłó je.
Pochylił si , wybrał jedn z kart.
- W porz dku - rzekł. - Wchodz do gry. Kiedy b dziesz gotów, powiedz
Znakowi, gdzie ma ci przenie . B d w kontakcie. Wzorcu, te mam ochot na
herbat z lodem.
Oszroniona szklanka pojawiła si przy jego prawej stopie. Pochylił si ,
podniósł j , wypił troch .
- Dzi ki.
- Luke - odezwała si Nayda. - Nie rozumiem tego. Co si z tob stanie?
- Nic wielkiego - stwierdził. - Nie płacz po mnie, lady demonie. Zobaczymy si
pó niej. Spojrzał na mnie unosz c brew.
- Wy lij nas do Jidrash - poleciłem. - Na otwarty teren pomi dzy pałacem a
ko ciołem.
Trzymałem Atut Luke'a w wilgotnej lewej dłoni, obok brz cz cego nisko
spikarda. Poczułem chłód karty.
- Słyszałe - powiedział Luke.
wiat skr cił si i rozkr cił w rze ki, wietrzny poranek w Jidrash. Przez Atut
obserwowałem Luke'a. Otwierałem kolejne kanały pier cienia.
- Dalt, mog ci tu zostawi - poinformowałem. - Ciebie te , Naydo.
- Nie - zaprotestował m czyzna.
121
- Zaczekaj chwil ! - zawołała Nayda.
- Oboje znikacie ze sceny - wyja niłem. - adnej ze stron nie jeste cie do
niczego potrzebni. Ale ja musz przenie Coral w jakie bezpieczne miejsce.
Siebie te .
- Ty jeste o rodkiem akcji - o wiadczyła Nayda. - Pomagaj c tobie, mog
pomóc Luke'owi. Zabierz mnie ze sob .
- Jestem tego samego zdania - dodał Dalt. - Nadal jestem Luke'owi co winien.
- Zgoda - odparłem. - Hej, Luke! Słyszałe to?
- Tak - potwierdził. - W takim razie lepiej bierz si do rzeczy. O cholera!
Rozlałem...
Jego Atut poczerniał.
Nie czekałem na anioły zemsty, j zyki płomieni, błyskawice ani rozwieraj c
si ziemi . Usun łem nas poza jurysdykcj Wzorca... i to naprawd szybko.
Le ałem na zielonej trawie pod drzewem. Obok przepływały pasma mgły, a
Wzorzec taty migotał w dole. Jurt z mieczem na kolanach siedział po turecku na
masce samochodu. Corwina nie było wida .
- Co si stało? - zapytał Jurt.
- Jestem rozbity, padni ty i wyko czony. Mam zamiar tu le e i gapi si na
mgł , dopóki umysł mi nie odpłynie - odpowiedziałem. - Poznaj Coral, Nayd i
Dalta. Wysłuchaj ich historii, Jurt, i opowiedz im swoj . Nie bud cie mnie nawet
na koniec wiata, chyba e miałby naprawd dobre efekty specjalne.
Nast pnie przyst piłem do spełniania obietnicy, do wtóru cichn cej gitary i
dalekiego głosu Sary K. Trawa była cudownie mi kka. Mgła wirowała w my lach,
gasn cych w ciemno ci.
I wtedy... i wtedy... wtedy...
Szedłem. Szedłem, płyn łem niemal po kalifornijskim centrum handlowym,
gdzie cz sto bywałem. Grupki dzieciaków, pary z niemowlakami w wózkach,
kobiety z paczkami, mijaj , słowa zagłuszone muzyk z gło nika sklepu z
płytami. Doniczkowe oazy za szkłem, smakowite zapachy, obietnice plakatów o
wyprzeda y.
Szedłem. Obok drogerii. Obok sklepu z obuwiem. Obok sklepu ze
słodyczami...
W ski korytarz z lewej. Nigdy dot d go nie zauwa yłem. Musz skr ci ...
Dziwne, e był tu dywan... i wiece w wysokich lichtarzach, wiecznikach i
kandelabrach stoj cych na w skich skrzyniach. ciany migotały od...
Odwróciłem si .
Z tyłu niczego nie było. Znikn ło centrum handlowe. Korytarz ko czył si
lep cian . Wisiał na niej niedu y gobelin, przedstawiaj cy dziewi
wpatrzonych we mnie postaci. Wzruszyłem ramionami i znów si odwróciłem.
- Co jeszcze pozostało z twojego zakl cia, wujku - zauwa yłem. - No có ,
bierzmy si do pracy.
Szedłem. Teraz w ciszy. Przed siebie. Do miejsca, gdzie l niły lustra. Byłem
tam ju kiedy , przypomniałem sobie, dawno temu... jego lokalizacja nie była
przypisana do zamku Amber. Było tutaj, na czubku pami ci... moje młodsze ja
przechodziło tedy i to niesamotnie... lecz wiedziałem, e cen tego przypomnienia
byłaby utrata kontroli w tym miejscu. Niech tnie uwolniłem obraz i zwróciłem
122
spojrzenie na niedu e owalne lustro po lewej stronie.
U miechn łem si . Tak samo moje odbicie. Pokazałem j zyk i w zamian
otrzymałem podobne pozdrowienie.
Ruszyłem dalej. Dopiero po kilku krokach u wiadomiłem sobie, e odbicie
przedstawiało mnie w demonicznej formie, gdy w rzeczywisto ci przybrałem
ludzk .
Po prawej stronie zabrzmiało ciche chrz kni cie. Odwróciłem si tam i
spojrzałem na mojego brata Mandora w czarno obramowanym lusterku.
- Drogi chłopcze - odezwał si . - Król umarł. Niech yje twoja o wiecona
osoba, gdy tylko wst pisz na tron. Lepiej si pospiesz, by wróci na koronacj na
Kra cu wiata, z oblubienic Klejnotu albo bez niej.
- Napotkałem pewne problemy - odpowiedziałem.
- Nic wartego rozwi zywania akurat teraz. O wiele wa niejsza jest twoja
obecno w Dworcach.
- Nie. Wa niejsi s moi przyjaciele.
Lekki u miech przemkn ł po jego wargach.
- Znajdziesz idealn mo liwo , aby ich chroni - odparł. - I czyni , co
zechcesz, z wrogami.
- Wróc - zapewniłem. - Niedługo. Ale nie po to, eby przyj koron .
- Jak sobie yczysz, Merlinie. Pragniemy przede wszystkim twojej obecno ci.
- Niczego nie obiecuj - zastrzegłem.
Za miał si i lustro opustoszało. Odwróciłem si . Poszedłem dalej. Znowu
miech. Z lewej. Moja matka. Obserwowała mnie z wyra nym rozbawieniem z
czerwonej ramy rze bionej w kwiaty.
- Szukaj go w Otchłani! - zawołała. - Szukaj go w Otchłani!
Min łem j , a miech trwał jeszcze przez chwil za moimi plecami.
- Psst!
Po prawej: długie, w skie zwierciadło w zielonych ramach.
- Merlinie - powiedziała. - Szukałam, ale wietlny Ghosst nie sstan ł mi na
drodze.
- Dzi kuj ci, Glait. Rozgl daj si nadal.
- Tak. Musimy usi
razem noc w ciepłym miejsscu, pi mleko i wsspomina
sstare czassy.
- Byłoby miło. Tak, musimy. Je li nie po re nas co wi kszego.
- Sssss!
Czy by to miech?
- Powodzenia w łowach, Glait.
- Isstotnie. Sss! ...I dalej.
- Synu Amberu, nosicielu spikarda...
To z mrocznej niszy po lewej.
Przystan łem i spojrzałem. Rama była biała, szkło szare. W nim człowiek,
którego nigdy nie spotkałem. Koszul nosił czarn i rozpi t pod szyj , na to
br zow , skórzan kamizelk . Włosy miał jasne, oczy... mo e zielone.
- Słucham?
- Spikard został ukryty w Amberze - o wiadczył - eby ty go znalazł. Ma
ogromn moc. Ci y te na nim kilka zakl , które zmusz jego nosiciela, by w
123
okre lonych sytuacjach zachował si w okre lony sposób.
- Podejrzewałem to. Co ma robi ?
- Poprzednio nale ał do Swayvilla, króla Chaosu. Zmusi wybranego nast pc
tronu do pewnych zachowa i do uległo ci wobec sugestii pewnych osób.
- To znaczy?
- Kobiety, która miała si i wołała: „Szukaj go w Otchłani!" M czyzny w
czerni, który pragnie twego powrotu.
- Dara i Mandor! To oni rzucili czary na pier cie ?
- Wła nie tak. A m czyzna podło ył go, by ty go znalazł.
- Nie chciałbym teraz z niego rezygnowa - wyznałem. - Czy istnieje sposób
odwrócenia tych zakl ?
- Naturalnie. Ale nie powiniene si tym martwi .
- Dlaczego nie?
- Pier cie , który nosisz, nie jest tym, o którym mówiłem.
- Nie rozumiem.
- Zrozumiesz. Nie obawiaj si .
- A kim ty jeste , panie?
- Mam na imi Delwin. By mo e nigdy nie spotkamy si twarz w twarz...
Chyba e zostan uwolnione pewne pradawne pot gi.
Podniósł r k . Zobaczyłem, e on równie nosi spikard.
- Dotknij swoim pier cieniem mojego - rozkazał. - Wtedy mo na mu poleci ,
by przeniósł ci do mnie.
Uniosłem dło i przysun łem j do powierzchni szkła. Kiedy pier cienie
zdawały si dotyka , nast pił wietlny błysk i Delwin znikn ł.
Opu ciłem r k . Ruszyłem dalej. Odruchowo zatrzymałem si przed skrzyni
i otworzyłem wieko.
Spojrzałem. Wn trze nie nale ało do tego wiata. Skrzynia zawierała
miniaturow reprodukcj kaplicy mojego ojca: male kie barwne kafelki, takie
same płon ce wiece, a na ołtarzu nawet Grayswandir jak dla lalki.
- Odpowied le y przed tob , przyjacielu - zabrzmiał gardłowy głos, znajomy,
a jednocze nie obcy.
Uniosłem wzrok ku zwierciadłu w lawendowej ramie. Nie zauwa yłem, e wisi
nad skrzyni . Dama w nim widoczna miała długie, czarne jak w giel włosy i oczy
tak ciemne, e nie mogłem pozna , gdzie ko cz si renice i zaczynaj t czówki.
Blado cery podkre lał mo e ró owy cie do powiek i kolor warg. Te oczy...
- Rhanda! - zawołałem.
- Pami tasz! Naprawd mnie pami tasz!
- ...I dni gier w taniec ko ci - doko czyłem. - Dorosła i pi kna. Niedawno o
tobie my lałem.
- A ja poczułam przez sen mu ni cie twej uwagi, mój Merlinie. Przykro mi, e
rozstali my si tak nagle, ale rodzice...
- Rozumiem - zapewniłem j , - Uznali, e jestem demonem albo wampirem.
- Tak. - Przez powierzchni zwierciadła wyci gn ła blad dło , chwyciła
moj , poci gn ła do siebie. W lustrze przycisn ła j do warg. Były zimne. - Woleli
raczej, bym utrzymywała kontakty z synami i córkami m czyzn i kobiet ni z
kim naszego rodzaju.
124
Pokazała w u miechu kły. W dzieci stwie nie były tak widoczne.
- Bogowie! Wygl dasz jak człowiek - stwierdziła. -
Odwied mnie kiedy w Wildwood.
Pchni ty impulsem, pochyliłem si . Nasze usta zetkn ły si w zwierciadle.
Kimkolwiek była, kiedy byli my przyjaciółmi.
- Odpowied - powtórzyła - le y przed tob . Odwied mnie.
Lustro poczerwieniało i znikn ło. Kaplica w skrzyni pozostała nie zmieniona.
Zamkn łem wieko i odwróciłem si .
Dalej. Lustra po lewej. Lustra po prawej. A w nich tylko ja. I nagle...
- No no, bratanku. Zagubiony?
- Jak zwykle.
- Nie powiem, ebym ci o to winił. Oczy miał kpi ce i m dre, włosy rude jak
jego siostra Fiona albo nie yj cy brat Brand. Albo Luke.
- Bleys - zdziwiłem si . - O co tu chodzi, do diabła?
- Mam pozostał cz wiadomo ci Delwina - odparł. Si gn ł do kieszeni, po
czym wyci gn ł r k . - Trzymaj.
Si gn łem do lustra i odebrałem dar. To był drugi spikard, podobny do tego,
który miałem na palcu.
- To ten, o którym mówił Delwin - wyja nił Bleys. - Nie wolno ci go wkłada .
Przez chwil przygl dałem si pier cieniowi.
- A co mam z nim zrobi ? - spytałem.
- Schowaj do kieszeni. W odpowiednim czasie znajdziesz mo e jakie
zastosowanie.
- Sk d go masz?
- Zamieniłem, kiedy Mandor go podrzucił. Na ten, który masz teraz na palcu.
- A tak w ogóle, to ile ich jest?
- Dziewi - rzekł.
- Pewnie wiesz o nich wszystko?
- Wi cej ni wi kszo ludzi.
- To chyba nietrudne. Przypuszczam, e nie masz poj cia, gdzie przebywa
teraz mój ojciec?
- Nie. Ale ty wiesz. Powiedziała ci twoja przyjaciółka, ta dama o krwistych
gustach.
- Zagadki - mrukn łem.
- Zawsze lepsze ni brak jakiejkolwiek odpowiedzi - zauwa ył.
A potem znikn ł, a ja poszedłem dalej. A po chwili to tak e znikn ło.
Dryfowałem. W ród czerni. Dobrze... tak dobrze.
Iskra wiatła przebiła si przez moje rz sy. Zamkn łem oczy. Ale przetoczył
si grom i po chwili znowu zacz ło przecieka wiatło.
Ciemne linie w ród brunatnych, ostrych grzbietów, lasów zaro ni tych
paproci ...
W chwil pó niej zdolno oceny percepcji przebudziła si i wskazała, e le
na boku i wpatruj si w sp kan ziemi pomi dzy korzeniami drzewa tu i ówdzie
widok urozmaicały k pki trawy.
Patrzyłem uparcie. Nagle błyskawica rozja niła obraz, a zaraz po niej
zahuczał grom. Ziemia zdawała si dygota . Słyszałem uderzenia kropli o li cie
125
drzewa, o mask samochodu. Nadal obserwowałem najwi ksz szczelin ,
przecinaj c dolin mojej uwagi.
...I u wiadomiłem sobie, e wiem.
To była t pa wiedza przebudzenia. ródła emocji ci gle jeszcze drzemały. W
oddali słyszałem znajome głosy prowadz ce cich rozmow . Słyszałem te brz k
sztu ców o porcelan . Za chwil oł dek dojdzie do siebie i przył cz si do nich.
Na razie przyjemnie było le e otulony płaszczem, słucha deszczu i wiedzie ...
Powróciłem do mojego miniaturowego wiata i jego mrocznego kanionu...
Grunt zadygotał znowu, tym razem bez akompaniamentu błyskawicy ani
grzmotu. I dr ał ci gle. Irytowało mnie to, gdy niepokoiło moich przyjaciół i
krewnych, skłaniało ich, by podnosili głosy w tonacji podobnej do l ku. A tak e
poruszało we mnie drzemi cy kalifornijski odruch w chwili, gdy chciałem tylko
le e i rozkoszowa si wie o zdobyt wiedz .
- Merlinie, obudziłe si ?
- Tak. - Usiadłem, szybko przetarłem oczy i przejechałem palcami po włosach.
To upiór mojego ojca kl kn ł obok i wła nie potrz sn ł mnie za ramie.
- Wygl da na to, e mamy problem - o wiadczył. - O potencjalnie
ekstremalnych skutkach.
Stoj cy za nim Jurt kilka razy kiwn ł głow . Grunt zadr ał znowu, wokół
spadały li cie i gał zki, podskakiwały kamyki, unosił si kurz, mgły były
poruszone. Od strony grubego, biało-czerwonego obrusu, wokół którego siedzieli
Luke, Dalt, Coral i Nayda, usłyszałem p kaj ce szkło.
Odrzuciłem płaszcz i wstałem. Zauwa yłem, e w czasie snu kto zdj ł mi
buty. Wci gn łem je z powrotem. Nast pił kolejny wstrz s i musiałem si oprze
o drzewo.
- To jest ten problem? - spytałem. - Czy co wi kszego ma zamiar go zje ?
Spojrzał na mnie zdziwiony.
- Kiedy wyrysowałem ten Wzorzec - powiedział - nie mogłem wiedzie , e
okolica jest niepewna. Ani e którego dnia zdarzy si co takiego. Je li Wzorzec
p knie od tych wstrz sów, ju po nas... i to nie tylko w najprostszym znaczeniu.
Jak rozumiem, ten twój spikard mo e korzysta z gigantycznych ródeł energii.
Czy zdołałby z jego pomoc rozładowa te napr enia?
- Nie wiem - odpowiedziałem szczerze. - Nigdy niczego takiego nie
próbowałem.
- Sprawd szybko. Zgoda?
Ale ja ju wirowałem my lami wokół kolców, dotkni ciem budz c je do ycia.
Potem odszukałem ten najsilniejszy, poci gn łem z niego, wypełniłem energi
ciało i ducha. Silnik zapalił i pracował teraz na jałowym biegu, a ja siedziałem za
kierownic . Wrzuciłem bieg, wyci gaj c lini siły ze spikarda w dół, pod ziemi .
Si gałem tam przez długi czas, szukaj c przy tym odpowiedniej metafory dla
subiektywnego okre lenia tego, co mógłbym odkry .
...Brn z pla y do oceanu... fale łaskocz mnie w brzuch, w pier ... palcami
wyczuwam kamienie, pasma wodorostów... Czasem kamie odwraca si , zsuwa,
uderza o drugi, ze lizguje... Oczy nie widziały dna. Ale skały i jaki wrak
dostrzegałem w ich poło eniu i ruchu tak wyra nie, jakby dno było o wietlone.
Po omacku, w dół, poprzez warstwy, jeden palec jak promie latarki biegnie
126
po skalnych powierzchniach, bada nacisk jednych na drugie, izostatyczne
pocałunki podziemnych gór, orogeniczne erogenie powolnego ruchu, ciało
pieszcz ce minerały w najciemniejszych z sekretnych miejsc...
Uskok! Skała si zsuwa, moje ciało za ni ...
Nurkuj po ni , pod aj c osuwaj cym si tunelem. P dz przed siebie,
emituj c ar, roztrzaskuj c skał , wybijaj c nowe przej cia, dalej, dalej...
Nadchodzi t dy. Przebijam kamienny mur, nast pny. Nast pny. Nie byłem
pewien, e to wła ciwy sposób, by je odsun , ale jedyny, jaki znałem i mogłem
wypróbowa . T dy! T dy, do diabła! Uruchomiłem jeszcze dwa kanały, trzeci...
czwarty...
Pod ziemi wyst piła lekka wibracja. Otworzyłem jeszcze jeden kanał. W
mojej metaforze skały ustabilizowały si pod wodami. Po chwili ustały wibracje
gruntu.
Powróciłem do miejsca, gdzie po raz pierwszy dostrzegłem uskok. Teraz było
stabilne, cho napr enie nie znikn ło. Wyczu je, wyczu starannie. Opisa
wektor. I pod y za nim. Do punktu pocz tkowego. Ale nie. Ten punkt jest tylko
sum wektorów. Prze ledzi je.
I znowu. Kolejne zło enia. Zbada . Si gn do nast pnych kanałów. Trzeba
opisa całkowity rozkład napr e , zło ony jak system nerwowy. Musz
zachowa w umy le drzewo rozgał zie .
Kolejna warstwa. Mo e to nierealne. Mo e w topograficznych rozwidleniach
oceniam niesko czono . Stop klatka. Upro ci zagadnienie. Zignorowa gał zie
rz dów powy ej trzeciego. Prze ledzi do nast pnego rozwidlenia. S p tle -
dobrze. Zaczyna oddziaływa płyta. Lepiej.
Spróbowa kolejnego skoku. Nic z tego. Za wielki obraz, by go ogarn .
Odrzuci trzeci rz d.
Tak.
Ogólne linie wykre lone. Przeliczone wektory transmisji... a do płyty...
prawie. Wchłoni ty nacisk jest ni szy ni całkowity nacisk przyło ony. Dlaczego?
Dodatkowy punkt wej cia wzdłu drugiego wektora, kieruj cego do tej doliny
rozrywaj ce siły.
- Merlinie! Dobrze si czujesz?
- Dajcie mi spokój - słysz własny głos.
Wydłu y zatem ródło wej ciowe, wyczucia, charakterystyki transmisji...
Czy to Logrus widz przed sob ?
Otworzyłem jeszcze trzy kanały, skoncentrowałem si na tym obszarze,
zacz łem go podgrzewa .
Po chwili p kały ju skały, pó niej zacz ły si topi . Moja wie o
wyprodukowana magma popłyn ła wzdłu linii uskoków. W punkcie, sk d brała
pocz tek pobudzaj ca siła, powstał pusty obszar...
Do tyłu.
Wycofałem swoje sondy, zamkn łem spikard.
- Co zrobiłe ? - zapytał.
- Znalazłem miejsce, gdzie Logrus sterował napr eniami skał - wyja niłem. -
Usun łem je. Teraz jest tam mała grota. Je li si zawali, mo e jeszcze bardziej
zmniejszy napi cie.
127
- Czyli ustabilizowałe je?
- Przynajmniej na razie. Nie znam ogranicze Logrusu, ale musi teraz
poszuka innej drogi. Potem musi j wypróbowa . A ledzenie posuni Wzorca
spowolni jego działania.
- Czyli zyskałe dla nas nieco czasu. Oczywi cie, w nast pnej kolejno ci mo e
nas zaatakowa Wzorzec.
- Mo liwe - przyznałem. - Sprowadziłem tu wszystkich, bo my lałem, e b d
bezpieczni od obu Pot g.
- Najwyra niej zysk wart był ryzyka.
- No dobrze - mrukn łem. - Pora chyba da im kilka innych powodów do
zmartwienia.
- Na przykład?
Spojrzałem na niego: upiór Wzorca mojego ojca, stra nik tego miejsca.
- Wiem, gdzie znajduje si twój oryginał z krwi i ko ci - o wiadczyłem. - I
zamierzam go uwolni .
Nagle zaja niała błyskawica. Podmuch wiatru wzniósł opadłe li cie, poruszył
mgł .
- Musz ci towarzyszy - rzekł.
- Po co?
- To chyba jasne. Jestem nim osobi cie zainteresowany.
- Zgoda.
Gromy huczały dookoła, a kolejne uderzenie wichury rozerwało cian mgły.
Jurt zbli ył si do nas.
- My l , e si zacz ło - powiedział.
- Co? - zapytałem.
- Starcie Pot g. Przez długi czas Wzorzec miał przewag . Ale kiedy Luke go
uszkodził, a ty porwałe oblubienic Klejnotu, musiał sta si słabszy... w
stosunku do Logrusu... ni był od wieków. Wobec tego Logrus postanowił
zaatakowa . Zatrzymał si tylko na moment, eby w przelocie spróbowa
uszkodzi ten Wzorzec.
- Chyba e Logrus chciał nas wypróbowa - zauwa yłem. - A to po prostu
burza.
Kiedy mówiłem, zacz ł pada lekki deszcz.
- Przybyłem tutaj, bo s dziłem, e w przypadku konfliktu aden z nich nie
tknie tego miejsca - podj ł Jurt. - Przyj łem, e na uderzenie w tym kierunku nie
zechc traci potrzebnej do ataku energii.
- To rozumowanie mo e wci by poprawne - zauwa yłem.
- Chocia raz chciałbym si znale po stronie zwyci zców - o wiadczył. - Nie
jestem pewien, czy obchodzi mnie dobro i zło. To dyskusyjne warto ci.
Chciałbym dla odmiany trafi do facetów, którzy wygrywaj . Co przewidujesz,
Merlinie? Co zamierzasz?
- Corwin i ja wyruszamy do Dworców, eby uwolni mojego ojca -
wyja niłem. - Potem rozwi emy to, co wymaga rozwi zania, i b dziemy yli
długo i szcz liwie. Wiesz, jak to idzie.
Pokr cił głow .
- Nigdy nie umiem odgadn , czy jeste durniem czy te twoja pewno siebie
128
ma jakie podstawy. Za ka dym razem, kiedy uznawałem ci za durnia, płaciłem
za to. - Zerkn ł na mroczne niebo, otarł z czoła krople deszczu. - Nie wiem, co
robi ... ale ty wci mo esz zosta królem Chaosu.
- Nie.
- ...I cieszy si bliskimi kontaktami z Logrusem i Wzorcem.
- Je li nawet, to ja tego nie pojmuj .
- Niewa ne - stwierdził. - Jestem z tob . Podszedłem do pozostałych, obj łem
Coral.
- Musz wróci do Dworców - powiedziałem. - Pilnuj Wzorca. Wrócimy.
Trzy jaskrawe błyski roz wietliły niebo. Wiatr potrz sn ł drzewem.
Odwróciłem si i stworzyłem w powietrzu drzwi. Upiór Corwina i ja
przest pili my próg.
129
Rozdział 12
I tak powróciłem do Dworców Chaosu, wst puj c tu przez zakrzywion
przestrze galerii rze b Sawalla.
- Gdzie jeste my? - zapytał mój upiór-ojciec.
- To co w rodzaju muzeum - wyja niłem. - Wybrałem je, bo o wietlenie jest
tu marne i mo na znale do kryjówek.
Przyjrzał si niektórym eksponatom, a tak e ich uło eniu na cianach i suficie.
- Piekielne miejsce, eby w nim toczy walk - zauwa ył.
- Chyba tak.
- Tutaj dorastałe , co?
- Tak.
- Jak było?
- Wła ciwie nie wiem. Nie mam z czym porównywa . Miewałem szcz liwe
chwile, sam albo z przyjaciółmi, miewałem przykre. Jak ka de dziecko.
- A to miejsce...?
- To Linie Sawall. ałuj , e nie mamy czasu, eby pokaza ci cało ,
przeprowadzi przez wszystkie drogi.
- Mo e kiedy .
- Mo e.
Ruszyłem. Miałem nadzieje, e pojawi si Ghostwheel albo Kergma. Nic z
tego.
Wreszcie skr cili my w korytarz, który doprowadził nas do komnaty arrasów,
sk d droga wiodła do sali, gdzie zmierzałem. Drzwi komnaty wychodziły bowiem
na przej cie mijaj ce galeri metalowych drzew. Zanim jednak wyszli my,
usłyszałem jakie głosy. Czekali my wi c w komnacie - gdzie stał szkielet
D abbersmoka pomalowany na pomara czowo, niebiesko i ółto, wczesny okres
psychodeliczny - a przejd rozmawiaj cy. W jednym z nich natychmiast
rozpoznałem swojego brata Mandora. Drugiego nie zdołałem zidentyfikowa
jedynie na podstawie głosu, ale gdy nas mijali, zobaczyłem lorda Bancesa z
Amblerash, Najwy szego Kapłana W a, Który Jest Manifestacj Logrusu ( eby
cho raz zacytowa jego pełny tytuł). W marnej powie ci z pewno ci
przystan liby przed drzwiami, a ja podsłuchałbym ich rozmow i dowiedział si
wszystkiego, co chciałem wiedzie na dowolny temat. Zwolnili przechodz c.
- A wi c tak si to dokona? - zapytał Bances.
- Tak - odparł Mandor. - Ju niedługo.
A potem oddalili si i nie usłyszałem ju ani słowa. Nasłuchiwałem ich
kroków, póki nie ucichły. Potem odczekałem jeszcze chwil . Przysi głbym, e
jaki cichy głos nakazuje mi: „Id . Id za nimi".
- Słyszałe co ? - szepn łem.
- Nie.
Wyszli my wi c na korytarz i skr cili my w prawo, w kierunku przeciwnym
do tego, który wybrali Bances z Mandorem. I natychmiast poczułem ciepło troch
poni ej lewego biodra.
- My lisz, e przebywa gdzie tutaj? - spytał upiór Corwina. - Jako wi zie
Dary?
130
- Tak i nie - odpowiedziałem. - Au!
Miałem wra enie, e roz arzony w giel spadł mi na udo. Wbiłem dło w
kiesze i wsun łem si do najbli szej niszy, któr dzieliłem z jak
zmumifikowan dam w bursztynowym sarkofagu.
Zrozumiałem, co to jest, ju w chwili, gdy zaciskałem na nim palce. Obudziło
to cał seri filozoficznych spekulacji, których rozwa a w tej chwili nie miałem
ani czasu, ani ochoty. Potraktowałem je zatem w sposób u wi cony tradycj :
odło yłem na pó niej.
To spikard wyj łem z kieszeni i teraz le ał ciepły na mojej dłoni. Prawie
natychmiast male ka iskierka przeskoczyła od niego do tego, który miałem na
palcu.
Nast pił bezgło ny kontakt, ci g obrazów, idei, uczu ponaglaj cych, bym
odszukał Mandora i oddał mu si do dyspozycji w celu przygotowania mojej
koronacji na króla Chaosu. Rozumiałem teraz, dlaczego Bleys zakazał mi go
nosi . Bez po rednictwa mojego spikarda, sugestie tamtego byłyby nie do
odparcia. Wykorzystałem własny pier cie , eby uciszy tamten i wznie wokół
niego cienk izoluj c skorup .
- Masz dwa takie paskudztwa! - zauwa ył upiór Corwina.
Przytakn łem.
- Wiesz mo e o nich co , czego ja nie wiem? - zapytałem. - To znaczy
wła ciwie cokolwiek.
Pokr cił głow .
- Tylko tyle, e podobno s wczesnymi obiektami mocy. Pochodz z czasów,
kiedy wszech wiat był jeszcze całkiem m tny, a krainy Cienia nie tak wyra nie
okre lone. Kiedy nadszedł czas, ich posiadacze zasn li albo rozpłyn li si czy
cokolwiek, co robi takie postacie, natomiast spikardy zostały usuni te, ukryte
lub przekształcone czy cokolwiek, co dzieje si z takimi przedmiotami po
zako czeniu opowie ci. Istnieje wiele jej wersji, ma si rozumie . Jak zawsze. Ale
sprowadzenie do Dworców dwóch spikardów z pewno ci ci gnie na ciebie
uwag , nie wspominaj c ju o tym, e ich obecno na tym biegunie istnienia
zwi kszy pot g Chaosu.
- O rany! Polec , eby ten, który nosz , te si ukrył.
- Nie s dz , eby to si udało. Chocia nie jestem pewien. My l , e musi
utrzymywa stały kontakt ze wszystkimi ródłami energii, a taka ci gła
transmisja musi zdradza jego obecno .
- W takim razie rozka , eby nastroił si na mo liwie niski poziom.
Kiwn ł głow .
- Konkretny rozkaz na pewno nie zaszkodzi - stwierdził. - Chocia
prawdopodobnie robi to automatycznie.
Schowałem drugi pier cie do kieszeni, wysun łem si z niszy i ruszyłem
korytarzem.
Zwolniłem, kiedy zdawało mi si , e docieramy do wła ciwego miejsca.
Myliłem si jednak. Metalowego lasu nie było. Min li my wi c t sekcj . Po chwili
znale li my si w znajomym punkcie - z przeciwnej strony poprzedzaj cym
metalowy las.
Ju odwracaj c si , wiedziałem. Wiedziałem, co zaszło. Kiedy dotarli my do
131
wła ciwej sali, zatrzymałem si i patrzyłem.
- Co to jest? - zapytał mój upiorny ojciec.
- Wygl da jak wystawa wszelkich typów ostrej broni i narz dzi, jakie wydał z
siebie Chaos - stwierdziłem. - Jak pewnie zauwa yłe , wszystkie s ustawione
ostrzami w gór .
- I co? - zdziwił si .
- To jest to miejsce - odparłem. - Miejsce, gdzie mieli my si wspi na
metalowe drzewo.
- Merle - rzekł. - Mo e ta okolica wywiera jaki szkodliwy wpływ na moje
procesy my lowe. Albo twoje. Nic z tego nie zrozumiałem.
- To pod sufitem. - Wskazałem r k . - Znam przybli one poło enie... chyba.
Teraz wygl da tu troch inaczej...
- Co tam jest, synu?
- Przej cie... obszar przeskoku, podobny do tego, przez który weszli my do
sali ze szkieletem D abbersmoka. Ale ten przeniósłby nas do twojej kaplicy.
- I tam zmierzali my?
- Tak.
Potarł dłoni brod .
- Wiesz, zauwa yłem kilka do wysokich obiektów na wystawach, które
min li my - stwierdził. - I nie wszystkie były z metalu albo kamienia. Mogliby my
przeci gn tu z korytarza ten słup totemiczny czy cokolwiek to było, usun
par ostrych eksponatów, ustawi go...
- Nie - przerwałem mu. - Dara najwyra niej odkryła, e kto tu był. Pewnie
ostatnim razem, kiedy niemal mnie przyłapała. Dlatego zmieniła tu wystrój. S
tylko dwa sposoby wej cia na gór : przynie tu co niepor cznego, jak
proponujesz, i usun spor cz tych szpikulców. Albo u y spikarda i
przefrun na miejsce. Pierwsze rozwi zanie potrwa za długo i prawdopodobnie
odkryj nas przy pracy. Drugie wymaga tak wielkich energii, e bez w tpienia
uruchomi wszystkie magiczne alarmy, jakie zainstalowała w okolicy. Chwycił
mnie pod r k i wyci gn ł z sali.
- Musimy porozmawia - o wiadczył, prowadz c do alkowy, gdzie stała ławka.
Usiadł i skrzy ował r ce.
- Musz wiedzie , co tu si , u licha, dzieje - rzekł. - Nie mog ci pomaga ,
dopóki mi nie wytłumaczysz. Jaki jest zwi zek mi dzy Corwinem i jego kaplic ?
- Domy liłem si chyba, o co chodziło mamie, kiedy mi powiedziała: „Szukaj
go w Otchłani" - wyja niłem. - Na podłodze kaplicy jest mozaika ze
stylizowanymi wizerunkami Amberu i Dworców. Na kra cu połówki Dworców
przedstawiono Otchła . Kiedy byłem w kaplicy, nawet si tam nie zbli yłem.
Mog si zało y , e jest tam przej cie, a na jego drugim ko cu znajduje si
wi zienie Corwina. Kiwał głow , kiedy mówiłem.
- Czyli zamierzałe przej i go uwolni ? - zapytał.
- Zgadza si .
- Powiedz, czy te przej cia musz działa w obie strony?
- No nie... Aha, rozumiem, o co ci chodzi.
- Czy mógłby dokładniej opisa mi t kaplic ? Opowiedziałem mu wszystko,
co zapami tałem.
132
- Intryguje mnie ten magiczny kr g na podłodze - o wiadczył. - To mo e by
rodek komunikacji z nim, bez ryzyka przebywania w jego obecno ci. Mo e jaki
typ przeka nika obrazu.
- Niewykluczone, e b d musiał długo tam majstrowa ... chyba e b d miał
szcz cie. Proponuj , eby przelewitowa , wej tam, skorzysta z przej cia przy
Otchłani, dotrze do niego, uwolni i wynie si stamt d jak najszybciej.
adnych subtelno ci. adnej finezji. Je li cokolwiek zachowa si inaczej, ni
oczekujemy, przebijemy si z pomoc spikarda. Musimy działa szybko, bo jak
tylko zaczniemy, oni b d wiedzie .
Przez dług chwil spogl dał w przestrze , jakby si nad czym mocno
zastanawiał.
Wreszcie zapytał:
- Czy co mogłoby przypadkowo uruchomi alarm?
- Hm... Przypuszczam, e jaki bł dz cy magiczny strumie z prawdziwej
Otchłani. Czasami je wypluwa.
- Co mogłoby wskazywa na takie zjawisko?
- Magiczny depozyt albo transformacja.
- Potrafiłby je podrobi ?
- Chyba tak. Ale w jakim celu? Przyjd , eby zbada spraw , nie znajd
Corwina i przekonaj si , e to tylko sztuczka. Szkoda wysiłku.
Zachichotał.
- Ale oni go znajd - powiedział. - Ja zajm jego miejsce.
- Nie mog ci na to pozwoli !
- To mój wybór - stwierdził. - A on b dzie potrzebował czasu, je li ma
powstrzyma Mandora i Dar przed rozwini ciem konfliktu Pot g poza wszystko,
co wydarzyło si w dniach Skazy Wzorca.
Westchn łem.
- To jedyne rozwi zanie - dodał.
- Chyba masz racj .
Rozprostował r ce, przeci gn ł si i wstał.
- Bierzmy si do roboty - rzucił.
Musiałem opracowa zakl cie, czego ostatnio nie robiłem... No, mo e pół
zakl cia, t połow dotycz c efektów, poniewa miałem spikard, eby je zasila .
Potem ci łem nim łan ostrzy, zmieniaj c fragmenty kling w kwiaty, zespolone z
nimi na poziomie molekularnym. Poczułem mrowienie i wiedziałem, e to
psychiczny czujnik zareagował na moj działalno i raportuje j w centrali.
Wtedy przywołałem wi cej energii i uniosłem nas w powietrze. Poczułem
ssanie przej cia trafiłem prawie idealnie. Pozwoliłem, by nas przeniosło.
Gwizdn ł cicho, rozgl daj c si po kaplicy.
- Podziwiaj - powiedziałem. - Tak traktuje si boga.
- Tak... Wi nia własnego ko cioła. Przeszedł przez pokój, rozpi ł pas z
mieczem i zamienił go na ten z ołtarza.
- Dobra kopia - ocenił. - Ale nawet Wzorzec nie potrafi stworzy drugiego
Grayswandira.
- My lałem, e na ostrzu wyryty jest fragment Wzorca.
- A mo e odwrotnie.
133
- Nie rozumiem.
- Spytaj o to drugiego Corwina - poradził. - Ma to zwi zek z czym , o czym
niedawno rozmawiali my. Wr czył mi morderczy zestaw: bro , pochw , pas.
- B dzie miło, je li mu to oddasz - powiedział. Zapi łem sprz czk i
przerzuciłem sobie pas przez głow i rami .
- Oddam - obiecałem. - Ruszajmy ju .
Skierowałem si na drugi koniec kaplicy. W pobli u wizerunku Otchłani na
podłodze poczułem łatwo rozpoznawalny ci g przej cia.
- Eureka! - zawołałem, uruchamiaj c kanały spikarda. - Chod . Zrobiłem
krok, a przej cie zabrało mnie stamt d.
Wyl dowali my w celi jakie pi na pi metrów. Po rodku stał drewniany
filar, na kamienn podłog kto rzucił troch słomy. Dwie ciany były drewniane,
dwie z kamienia. W drewnianych tkwiły drzwi z desek, w jednej z kamiennych
cian drzwi metalowe, z dziurk od klucza po lewej stronie. Na gwo dziu wbitym
w filar wisiał klucz odpowiednich rozmiarów.
Zdj łem go i szybko zajrzałem za drewniane drzwi po prawej stronie.
Znalazłem tam du beczk wody, chochl , talerze, kubki i rozmaite utensylia. Po
przeciwnej stronie za drzwiami le ały koce i stosy paczek, zawieraj cych chyba
papier toaletowy.
Wreszcie zastukałem kluczem do metalowych drzwi. adnej odpowiedzi.
Wsun łem klucz w zamek i poczułem, e mój towarzysz chwyta mnie za rami .
- Lepiej ja to zrobi - powiedział. - My l tak jak on. Tak b dzie bezpieczniej.
Musiałem uzna m dro tej rady. Odst piłem na bok.
- Corwinie! - krzykn ł. - Przyszli my ci uwolni ! Twój syn, Merlin, i ja, twój
sobowtór! Nie rzucaj si na mnie, kiedy otworz drzwi, dobrze? B dziemy stali
nieruchomo, eby mógł si przyjrze .
- Otwieraj - dobiegł głos z celi. Zrobił to i obaj stan li my w progu.
- Co podobnego - stwierdził głos, który w ko cu sobie przypomniałem. -
Wygl dacie jak prawdziwi.
- Bo jeste my - odparł upiór. - I jak zwykle w takich chwilach, lepiej si
pospiesz.
- Jasne. - Powolne kroki w celi. Kiedy si wynurzył, lew dłoni osłaniał oczy.
- Nie macie przypadkiem okularów? wiatło mnie razi.
- A niech to! - mrukn łem. Nie pomy lałem o tym. - Nie, a Logrus mo e
zauwa y , je li po nie po l .
- Pó niej, pó niej. B d mru ył oczy i potykał si .
Ale wyno my si st d. Jego upiór wszedł do celi.
- A teraz zrób mnie brodatym, chudym i brudnym. Wydłu włosy i zmie
ubranie na jakie łachmany - polecił. - A potem zamknij mnie.
- O co chodzi? - spytał mój ojciec.
- Twój upiór na jaki czas zast pi ci w celi.
- To wasz plan - stwierdził Corwin. - Rób, co ci ka e. - Tak te zrobiłem.
Odwrócił si i wyci gn ł r k . - Dzi ki, kolego.
- Na razie.
Zamkn łem drzwi i przekr ciłem klucz. Zawiesiłem go na kołku i
podprowadziłem Corwina do przej cia. Wci gn ło nas.
134
Opu cił r k , kiedy znale li my si w kaplicy. Widocz nie mógł ju patrze w
półmroku. Odsun ł si ode mnie i podszedł do ołtarza.
- Lepiej ju chod my, tato.
Za miał si , wzi ł płon c wiec i zapalił od niej inn , która zgasła chyba od
jakiego podmuchu.
- Sikałem na własny grób - oznajmił. - Nie mog sobie odmówi przyjemno ci
zapalenia wiecy w moim własnym ko ciele.
Nie patrz c, wyci gn ł do mnie lew r k .
- Daj Grayswandira - rzucił. Zsun łem miecz i podałem mu. Rozpi ł klamr ,
zapi ł pas, poluzował kling w pochwie.
- Dobrze. Co teraz? - zapytał.
Zastanawiałem si . Je li Dara wiedziała, e ostatnim razem wyszedłem przez
cian ... bardzo prawdopodobne, bior c wszystko pod uwag ... to mogła zało y
w cianach jakie pułapki. Z drugiej strony, gdyby my wyszli t sam drog ,
któr tu wszedłem, mo emy spotka kogo , kto odpowiedział na alarm.
Do diabła!
- Chod my. - Uruchomiłem spikard, gotów przerzuci nas st d, gdy tylko
pojawi si intruz. - B dzie trudno, bo musimy lewitowa .
Chwyciłem go pod rami i razem zbli yli my si do przej cia. Gdy nas
wci gn ło, otuliłem nas energi i uniosłem ponad polem ostrzy i kwiatów.
W korytarzu słyszałem czyje kroki. Wir zabrał nas stamt d w całkiem inne
miejsce.
Zaprowadziłem go do apartamentu Jurta. Nikt chyba nie szukałby tu
człowieka, który ci gle siedzi w celi. Wiedziałem te , e Jurt chwilowo nie
korzysta z mieszkania.
Corwin wyci gn ł si na łó ku i spojrzał na mnie spod zmru onych powiek.
- A tak przy okazji - powiedział. - Dzi kuj .
- Zawsze do usług.
- Dobrze znasz to miejsce? - zapytał.
- Nie zmieniło si chyba a tak bardzo - stwierdziłem.
- To mo e obrobisz dla mnie lodówk , a ja tymczasem wypo ycz no yczki i
brzytw twojego brata. Musz si ogoli i przyci włosy.
- Na co masz ochot ?
- Mi so, chleb, ser, wino, mo e kawałek ciasta. Wszystko jedno, byle było
wie e i du o. A potem masz mi sporo do opowiedzenia.
- Chyba tak - przyznałem.
Ruszyłem przez znajome korytarze i przej cia, po których chodziłem jako
chłopiec. W kuchni paliło si tylko kilka wiec, ognie były wygaszone. Nie
spotkałem nikogo.
Ogołociłem spi arni , ustawiaj c na tacy rozmaite zamówione potrawy.
Przypadkiem trafiłem te na troch owoców. Niemal upu ciłem butelk wina, gdy
od strony wej cia usłyszałem czyj zdumiony okrzyk.
To była Julia w bł kitnej sukni.
- Merlin! Podszedłem do niej.
- Winien ci jestem przeprosiny - powiedziałem. - Jestem gotów je zło y .
- Słyszałam, e wróciłe . Słyszałam, e masz zosta królem.
135
- To zabawne, ale ja te o tym słyszałem.
- Gdybym ci gle była na ciebie zła, okazałabym brak patriotyzmu.
- Nie chciałem ci skrzywdzi - zapewniłem. - Fizycznie ani w aden inny
sposób.
I nagle obejmowali my si . Trwało to długo. Wreszcie powiedziała:
- Jurt mówił, e jeste cie teraz przyjaciółmi.
- W pewnym sensie jeste my. Pocałowałem j .
- Gdybym wróciła do ciebie - stwierdziła - on pewnie znowu próbowałby ci
zabi .
- Wiem. Tym razem konsekwencje mog by katastrofalne.
- Dok d teraz idziesz?
- Mam wa n spraw , która zajmie mi kilka godzin.
- Mo e zajrzysz do mnie, kiedy j zako czysz? Mamy sobie wiele do
opowiedzenia. Mieszkam w miejscu zwanym Komnat Wisterii. Wiesz, gdzie to
jest?
- Tak - powiedziałem. - To szale stwo.
- Zobaczymy si pó niej?
- Mo e.
Nast pnego dnia wybrałem si do Kraw dzi. Słyszałem, e nurkowie Otchłani
- ci, którzy szukaj za Kraw dzi artefaktów stworzenia - po raz pierwszy w tym
pokoleniu zawiesili swoj działalno . Pytani, opowiadali o gro nych zjawiskach
w gł binach: wiry, ciany ognia, wybuchy nowo powstałej materii.
Siedz c w ustronnym miejscu i spogl daj c w dół, u yłem swojego spikarda
do zbadania tego, który trzymałem w kieszeni. Kiedy tylko usun łem ekran, pod
jakim go ukryłem, od nowa zacz ł swoj litani : „Id do Mandora. Pozwól si
koronowa . Spotkaj si z bratem. Spotkaj si z matk . Rozpocznij
przygotowania". Zamkn łem go znowu i schowałem. Je li szybko czego nie
zrobi , zaczn podejrzewa , e wyrwałem si spod kontroli pier cienia. Mam si
tym przejmowa ?
Mog po prostu znikn , wyjecha z ojcem i pomóc mu podczas walki, jaka
mo e w ko cu wybuchn o jego Wzorzec. Mógłbym nawet schowa tam oba
spikardy, wzmacniaj c moce ochronne. Bez trudu powróciłbym do własnej magii.
Ale... Moje problemy rozgrywały si tutaj. Zostałem wychowany i
uwarunkowany, by zosta idealn królewsk marionetk pod kontrol matki i
by mo e Mandora. Kochałem Amber, ale kochałem te Dworce. Ucieczka do
Amberu, cho zapewni bezpiecze stwo, nie rozwi e moich problemów, podobnie
jak odej cie z ojcem. Albo powrót do Cienia-Ziemi, na którym te mi zale ało. Z
Coral albo bez niej. Nie. Problem istniał tutaj... i we mnie.
Przywołałem dró k , by zaniosła mnie do przej cia prowadz cego z powrotem
do Linii Sawall. Po drodze my lałem o tym, co musz zrobi . I u wiadomiłem
sobie, e si boj . Je li sprawy zajd tak daleko, jak według wszelkiego
prawdopodobie stwa mog zaj , istnieje spora szansa, e zgin . Albo te b d
musiał zabi kogo , kogo wcale nie chc zabija .
Tak czy tak, uznałem, musz znale jakie rozwi zanie. Inaczej nigdy nie
zaznam spokoju na tym biegunie mojego istnienia.
Id c brzegiem fioletowego strumienia pod zielonym sło cem na perłowym
136
niebie, przywołałem fioletowo-szarego ptaka. Usiadł mi na r ku. Zamierzałem
wysła go do Amberu z wiadomo ci dla Randoma. Ale cho si starałem, w
aden sposób nie mogłem uło y krótkiego listu. Zbyt wiele spraw zale ało od
innych spraw. Ze miechem wypu ciłem ptaka i skoczyłem z brzegu, gdzie tu
nad wod trafiłem w kolejne przej cie.
W Sawall wróciłem do sali rze b. Wiedziałem ju wtedy, co nale y zrobi i jak
si do tego zabra . Stan łem, jak stałem wtedy... jak dawno temu...? spogl daj c
na masywne struktury, na figury proste i zło one.
- Ghost - powiedziałem. - Jeste tutaj?
adnej reakcji.
- Ghost! - powtórzyłem gło niej. - Słyszysz mnie?
Nic.
Si gn łem po Atuty, wyszukałem ten, który namalowałem kiedy dla
Ghostwheela - jasny kr g.
Przyjrzałem mu si w skupieniu, ale stygł powoli... To zrozumiałe, je li
pami ta o dziwnych obszarach przestrzeni, do jakich dawała dost p ta sala. A
tak e irytuj ce.
Uniosłem spikard. U ycie go tutaj, na poziomie, który zamierzyłem, byłoby
jak uruchomienie alarmu przeciwwłamaniowego. Amen.
By zwi kszy czuło karty, dotkn łem jej pojedyncz , delikatn lini siły.
Nadal patrzyłem skupiony.
Znowu nic.
Wprowadziłem wy sz moc. Nast piło wyra ne ozi bienie. Ale wci bez
kontaktu.
- Ghost - rzuciłem przez zaci ni te z by. - To wa ne. Odezwij si .
adnej odpowiedzi. Wzmocniłem przepływ energii. Karta zacz ła si jarzy ,
przesłaniały j kryształy lodu. Rozległy si ciche trzaski.
- Ghost - powtórzyłem.
Pojawiło si słabe wra enie obecno ci, a ja wlałem w Atut wi cej mocy.
Wibrował mi w dłoni, lecz pochwyciłem go w paj czyn sił i utrzymywałem w
cało ci. Wygl dał jak mały witra . Ci gle si gałem przez niego my l .
- Tato! Mam kłopoty! - usłyszałem wreszcie.
- Gdzie jeste ? Co si dzieje?! - zawołałem.
- Pod yłem za t istot , któr tu spotkałem. cigałem j ... to. To niemal
matematyczna abstrakcja. Nazywa si Kergma. Tutaj wpadłem w zł cze mi dzy
parzy cie i nieparzy cie wymiarow przestrzeni . Kr
po spirali. A do tej
chwili wietnie si bawili my.
- Dobrze znam Kergm . To artowni . Wyczuwam twoj przestrzenn
lokalizacj . Za chwil po l seri wyładowa . Powinny wyhamowa ruch wirowy.
Daj zna , gdyby wyst piły jakie problemy. Kiedy tylko zdołasz, wyatutuj si
stamt d, zawiadom mnie i przechod tutaj.
Uruchomiłem spikard i rozpocz łem hamowanie. Po chwili nadpłyn ła
wiadomo :
- Chyba mog ju uciec.
- No to jazda.
I nagle pojawił si Ghost, wiruj c koło mnie niczym magiczny kr g.
137
- Dzi kuj , tato. Jestem ci bardzo wdzi czy. Gdybym mógł jako ...
- Mo esz - wtr ciłem.
- Co takiego?
- Zmniejsz si i schowaj gdzie przy mnie.
- Mo e by znowu nadgarstek?
- Pewnie.
Uczynił to.
- Po co? - zapytał.
- Mog potrzebowa sojusznika.
- Przeciw komu?
- Przeciw wszystkiemu. To czas demonstracji siły.
- Nie podoba mi si to.
- W takim razie odejd . Nie b d miał pretensji.
- Nie mog tego zrobi .
- Posłuchaj, Ghost - powiedziałem. - Nast piła eskalacja i teraz trzeba okre li
granic zaanga owania.
Gdyby...
Z prawej strony zamigotało powietrze. Wiedziałem, co to oznacza.
- Pó niej - rzuciłem. - Nie odzywaj si .
Pojawiło si przej cie, a w nim wie a zielonego blasku. Oczy, uszy, nos, usta i
wargi niby morskie fale cyklicznie zmieniały barw . Dawno nie widziałem tak
udanej demonicznej formy. I oczywi cie poznałem rysy twarzy.
- Merlinie - odezwał si . - Wyczułem, e u ywasz tu spikarda.
- Spodziewałem si tego - odparłem. - Jestem do twych usług, Mandorze.
- Naprawd ?
- Pod ka dym wzgl dem, bracie.
- Nie wył czaj c pewnej kwestii dotycz cej sukcesji?
- Tej w szczególno ci.
- Doskonale! A co wła ciwie tu robisz?
- Szukałem czego , co mi zgin ło.
- To mo e poczeka , Merlinie. Mamy teraz du o pracy.
- Tak, to prawda.
- Przybierz wiec bardziej eleganck posta i chod ze mn . Musimy omówi
działania, jakie podejmiesz po wst pieniu na tron: które z rodów nale y zdusi ,
kogo skaza na wygnanie...
- Musz natychmiast skontaktowa si z Dar .
- Lepiej od razu omówmy zasadnicze kwestie. Chod ! Przemie si i
ruszajmy.
- Nie wiesz mo e, gdzie ona teraz jest?
- Chyba w Gantu. Ale z ni porozumiemy si pó niej.
- A mo e przypadkiem masz pod r k jej Atut?
- Obawiam si , e nie. My lałem, e nosisz własn tali .
- Tak. Ale jej Atut zniszczyłem niechc cy pewnej nocy, kiedy si upiłem.
- Niewa ne - stwierdził. - Jak ju powiedziałem, zobaczymy si z ni pó niej.
Podczas rozmowy zacz łem otwiera kolejne kanały spikarda. Pochwyciłem
Mandora w o rodek spirali mocy. Dostrzegłem w nim procedur transformacji i
138
bez trudu j odwróciłem. Zgasiłem ziele i przekształciłem wie w posta
m czyzny o białych włosach, odzianego w biel i czer . Był chyba bardzo
zagniewany.
- Merlinie! - zawołał. - Dlaczego mnie przemieniłe ?
- Ten obiekt mnie fascynuje. - Machn łem spikardem. - Po prostu chciałem
sprawdzi , czy to mo liwe.
- Teraz, kiedy si przekonałe - warkn ł - zechciej łaskawie mnie uwolni .
Musz zmieni si z powrotem. A ty te znajd sobie jak bardziej odpowiedni
form .
- Chwileczk - rzuciłem, gdy spróbował rozpu ci si i odpłyn . - Jeste mi
potrzebny wła nie taki.
Przytrzymałem go, cho si wyrywał, i wykre liłem w powietrzu ognisty
prostok t. Seria szybkich gestów wypełniła go wizerunkiem mojej matki.
- Merlinie, co ty robisz?
Zahamowałem czar przeniesienia, którego chciał u y do ucieczki.
- Pora na konferencj - oznajmiłem. - Wytrzymaj jeszcze troch .
Nie koncentrowałem si na tym zaimprowizowanym Atucie, zawieszonym
przede mn w powietrzu, ale wr cz zaatakowałem go ładunkiem, jaki kr ył w
moim ciele i w przestrzeni wokół mnie.
I nagle Dara stan ła w stworzonej przeze mnie ramie: wysoka, czarna jak
w giel, z oczami z zielonego płomienia.
- Merlinie! - krzykn ła. - Co si dzieje?
Nie słyszałem jeszcze, eby kto zabierał si do tego w ten sposób, ale
podtrzymałem kontakt, zapragn łem jej obecno ci i zdmuchn łem ram . Stan ła
przede mn , wysoka na ponad dwa metry i pulsuj ca gniewem.
- Co to ma znaczy ? - spytała. Pochwyciłem j jak Mandora i zmniejszyłem do
ludzkiej skali.
- Demokracja - wyja niłem. - Na chwil wygl dajmy wszyscy tak samo.
- To nie jest zabawne - oznajmiła i zacz ła przekształca si z powrotem.
Uniemo liwiłem jej to.
- Nie jest - zgodziłem si . - Ale to ja zwołałem zebranie i odb dzie si na moich
warunkach.
- No dobrze. - Wzruszyła ramionami. - Jaka to pilna sprawa?
- Sukcesja.
- To ju załatwione. Tron jest twój.
- A czyje rozkazy mam wypełnia ? - Podniosłem lew r k w nadziei, e nie
potrafi odró ni jednego spikarda od drugiego. - Ten obiekt daje wielk moc.
Ale za jej u ycie trzeba płaci wysok cen . Ci y na nim zakl cie kontroli nad
jego posiadaczem.
- Nale ał do Swayvilla - rzekł Mandor. - Przekazałem ci go, eby ci
przyzwyczai do poczucia jego obecno ci. Owszem, jest za to cena: posiadacz
musi si do niego dostosowa .
- Stoczyłem walk i teraz całkowicie nad nim panuj - skłamałem. - Jednak
zasadniczy problem nie ma kosmicznej skali. Były tam nakazy, które sami
zainstalowali cie.
- Nie zaprzeczam - przyznał. - Ale istniały po temu wa ne powody. Nie
139
chciałe zasi
na tronie. Uznałem, e nale y doda element zach ty.
Pokr ciłem głow .
- To nie wszystko. Było tego wi cej. Zakl cie miało mnie uczyni waszym
sług .
- To konieczne. Długo ci nie było. Nie orientujesz si na tutejszej scenie
politycznej. Nie mogli my pozwoli , eby po prostu przej ł ster i po eglował,
gdzie zechcesz. Nie w tych czasach, kiedy pomyłki mog kosztowa bardzo drogo.
Ród musiał zapewni sobie pewne rodki kontroli. Ale tylko do chwili, gdy twoja
edukacja dobiegnie ko ca.
- Pozwól, e zw tpi w twoje słowa, bracie - rzekłem.
Zerkn ł na Dar , która skin ła głow .
- On mówi prawd - zapewniła. - I nie widz niczego nagannego w tej
chwilowej kontroli, sprawowanej do czasu, kiedy opanujesz sztuk rz dzenia.
Zbyt wielka jest stawka, by ryzykowa .
- To było zakl cie niewolnicze - o wiadczyłem. - Miało mnie zmusi , ebym
obj ł tron i wykonywał rozkazy.
Mandor oblizał wargi. Po raz pierwszy w yciu zobaczyłem, e zdradza oznaki
zdenerwowania. Wzbudził tym moj ostro no ... cho po chwili u wiadomiłem
sobie, e w ten sposób chciał odwróci uwag . To spowodowało, e pilnowałem
jego... a atak, naturalnie, nadszedł od strony Dary.
Ogarn ła mnie fala aru. Natychmiast odwróciłem si i spróbowałem wznie
barier . Czar nie powinien zrobi mi krzywdy, miał raczej łagodzi , uspokaja .
Zacisn łem z by, usiłuj c nie dopu ci go do siebie.
- Mamo... - sykn łem.
- Musimy przywróci kontrol - stwierdziła chłodno, zwracaj c si raczej do
Mandora ni do mnie.
- Dlaczego? - spytałem. - Przecie si zgodziłem.
- Tron to za mało - odparła. - Nie ufam ci, a zaufanie jest rzecz niezb dn .
- Nigdy mi nie ufała - stwierdziłem, odpychaj c resztki zakl cia.
- Nieprawda - zaprzeczyła. - To kwestia techniczna, nie osobista.
- Wszystko jedno. Nie wchodz w taki interes.
Mandor rzucił na mnie czar parali u. Przygotowany, odepchn łem go bez
trudu. Prawie natychmiast Dara uderzyła zło onym zakl ciem, w którym
rozpoznałem Burz Zamieszania. Nie miałem zamiaru walczy na magi z oboma
naraz. Dobry czarodziej ma zawieszone pi , mo e sze powa nych zakl .
Rozs dne ich u ywanie na ogół gwarantuje rozwi zanie ka dej nieprzyjemnej
sytuacji. Podczas magicznego pojedynku strategia ich wykorzystywania jest
kluczowym elementem starcia.
Gdy przeciwnicy stoj jeszcze na nogach po wyczerpaniu rezerw, pozostaje
tylko walka na czyst energi . Ten, który panuje nad wi ksz jej ilo ci , zwykle
zostaje zwyci zc .
Podniosłem parasol przeciwko Burzy Zamieszania, odbiłem Astraln
Maczug Mandora, wytrzymałem jako mamy Rozbicie Ducha, zachowałem
zmysły po Mandorowej Czarnej Studni. Moje podstawowe zakl cia ju dawno
utraciły moc, a odk d zacz łem wykorzystywa spikard, nie zawiesiłem sobie
adnych nowych. Ju teraz musiałem polega na czystej mocy. Na szcz cie
140
spikard oddawał mi jej do dyspozycji wi cej, ni kiedykolwiek miałem.
Wystarczyło tylko zmusi ich, by zu yli swoje zakl cia, a wtedy nie b dzie ju
miejsca na sztuczki. Zm cz ich, zalej .
Mandor przecisn ł jedno przez osłon i drasn ł mnie Elektrycznym
Je ozwierzem. Zgniotłem go cian mocy, rozbiłem w układ wiruj cych dysków,
które rozpierzchły si na wszystkie strony. Dara przemieniła si w płynny
płomie zwijała si , falowała, kre liła koła i ósemki, nacierała i cofała si ,
rzucaj c na orbit wokół mnie ba ki euforii i cierpienia. Próbowałem odpycha
je, dmuchaj c huraganem. Roztrzaskałem porcelanow waz , przechylałem
wie e, grupy rodzinne, l ni ce figury geometryczne. Mandor zmienił si w piasek,
przesypał przez konstrukcj , na któr upadł, stał si ółtym dywanem i
podpełzn ł w moj stron .
Nie zwracałem uwagi na zniszczenia i nadal atakowałem ich strumieniami
czystej mocy. Cisn łem dywan w płomie , po czym zrzuciłem na nich dryfuj c
fontann . Gasz c płomyki na ubraniu i włosach, si gn łem my l do zdr twiałych
miejsc w lewym ramieniu i nodze. Rozpadłem si i zebrałem na powrót, gdy
opanowałem Dary zakl cie Rozplatania. Rozbiłem Diamentowy B bel Mandora i
wchłon łem Ła cuchy Uwolnienia. Trzykrotnie zmieniałem posta na bardziej
wygodn , jednak za ka dym razem powracałem do ludzkiej. Nie spociłem si tak
od czasu moich ko cowych egzaminów u Suhuya.
Jednak to do mnie nale ała przewaga. Jedyn ich szans było zaskoczenie i
nie wykorzystali jej. Otworzyłem wszystkie kanały spikarda, co potrafiło
wzbudzi l k nawet Wzorca... chocia zaraz przypomniałem sobie, e wtedy tylko
padłem nieprzytomny. Schwytałem Mandora w sto ek sił, który obdarł go do
nagiego szkieletu i odbudował w mgnieniu oka. Dar trudniej było przygwo dzi .
Kiedy uderzyłem cał moc , odpowiedziała zakl ciem O lepienia. Tylko to ocaliło
j przed zamian w pos g, co zamierzałem uczyni . Zamiast tego pozostawiłem j
w miertelnej postaci i narzuciłem zwolnione tempo ruchów.
Potrz sn łem głow i przetarłem powieki. Kolorowe wiatła ta czyły mi
przed oczami.
- Moje gratulacje. - Te słowa zaj ły jej mniej wi cej dziesi sekund. - Jeste
lepszy, ni my lałam.
- I jeszcze nie sko czyłem - uprzedziłem, oddychaj c gł boko. - Pora uczyni
wam to, co wy mi chcieli cie uczyni .
Zacz łem tworzy czar, który zapewniłby mi władz nad nimi. I wtedy
zauwa yłem jej kpi cy, powolny u mieszek.
- S dziłam... e sami... sobie... z tob ... poradzimy - rzekła, a powietrze przed
ni zamigotało. - Myliłam... si .
Mi dzy nami uformował si Znak Logrusu. Natychmiast jej twarz stała si
bardziej o ywiona.
Wtedy poczułem na sobie jego straszliw uwag . Kiedy przemówił, zmienna
tonacja głosu szarpała moje nerwy.
- Zostałem wezwany - oznajmił - aby rozprawi si z twoim
nieposłusze stwem, człowieku, który masz by królem.
Rozległ si trzask, gdy run ł domek z luster. Zerkn łem w tamt stron .
Podobnie Dara. I Mandor, wstaj cy wła nie na nogi.
141
Błyszcz ce tafle wzniosły si w powietrze i popłyn ły ku nam. Okr yły nas, w
niesko czono odbijaj c nasz grup pod wszelkimi mo liwymi k tami. A w
ka dym odbiciu otaczał nas wietlny kr g. Nie potrafiłem wykry jego
rzeczywistego ródła.
- Ja stoj przy Merlinie - zabrzmiał nie wiadomo sk d głos Ghostwheela.
- Konstrukt! - stwierdził Znak Logrusu. - Przeszkodziłe mi raz w Amberze!
- Przeszkodziłem te Wzorcowi - przypomniał Ghost. - To wyrównuje
rachunek.
- Czego chcesz teraz?
- R ce z dala od Merlina. B dzie tu rz dził, nie tylko królował. adnych
warunków.
Ghost zacz ł przygasa i rozja nia si na przemian.
Uaktywniłem spikard i otworzyłem wszystkie kanały w nadziei, e zlokalizuj
go i udost pni energie pier cienia. Ale jako nie mogłem nawi za kontaktu.
- To niepotrzebne, tato - o wiadczył. - Sam potrafi czerpa ze ródeł w
Cieniu.
- A czego dasz dla siebie, konstrukcie? - zapytał Znak.
- Chc ochrania tego, który si o mnie troszczy.
- Mog ci ofiarowa kosmiczn wielko .
- Ju raz próbowałe . Wtedy te odmówiłem. Pami tasz?
- Pami tam. I nie zapomn . - Zygzak błyskawicy wystrzelił ze zmiennej figury
Znaku do jednego z kr gów wiatła. Gdy si zetkn ły, wytrysn ł o lepiaj cy
płomie . A kiedy odzyskałem wzrok, przekonałem si , e nie nast piły adne
zmiany. - Dobrze - rzekł Znak. - Zjawiłe si przygotowany. Nie pora, bym tracił
energi na twoj destrukcj . Nie wtedy, gdy tamten czeka na mój bł d.
- Lady Chaosu - zwrócił si do Dary. - Musisz wypełni dania Merlina. Je li
le b dzie sprawował władz , swymi działaniami sam siebie zniszczy. Je li b dzie
rozwa ny, bez adnej ingerencji osi gniesz to, czego pragn ła .
Wyraz jej twarzy wiadczył, e nie wierzy własnym uszom.
- Chcesz ust pi przed synem Amberu i jego zabawk ?
- Musimy da mu to, czego chce - potwierdził. - Na razie... Na razie.
Powietrze zawyło, kiedy znikn ł. Na twarzy Mandora pojawił si odbijany w
niesko czono lekki u mieszek.
- To nie do wiary - stwierdziła, zmieniaj c si w kota o twarzy kwiatu, a
potem w drzewo zielonego płomienia.
- Uwierzysz czy nie - stwierdził Mandor - on wygrał.
Drzewo rozbłysło jesieni i znikn ło. Mandor skin ł mi głow .
- Mam tylko nadziej , e wiesz, co robisz - powiedział.
- Wiem, co robi .
- Mo esz to rozumie , jak zechcesz... ale gdyby potrzebował rady, ch tnie
pomog .
- Dzi ki.
- Mo e porozmawiamy o tym przy obiedzie?
- Nie w tej chwili.
Wzruszył ramionami i stał si bł kitnym wirem.
- No to do zobaczenia - rozległ si jego głos i wir odpłyn ł.
142
- Dzi ki, Ghost - rzuciłem. - Twoje wyczucie czasu zdecydowanie si
poprawia.
- Chaos ma słab lew flank - odpowiedział.
Znalazłem wie e ubranie w kolorach srebra, czerni, szaro ci i bieli.
Zaniosłem je do apartamentów Jurta. Miałem wiele do opowiadania.
Podró owali my rzadko u ywanymi przej ciami, w drowali my przez Cie ,
a wreszcie dotarli my do pola ostatniej bitwy w wojnie Skazy Wzorca. Długie
lata uleczyły ziemi , zacieraj c wszystkie lady dawnych wydarze . Przez dług
chwil Corwin w milczeniu obserwował okolic .
Wreszcie zwrócił si do mnie:
- Trzeba b dzie sporo pracy, eby wszystko uporz dkowa , osi gn jak
trwał równowag i zadba o jej stabilno .
- Tak.
- S dzisz, e potrafisz utrzyma pokój na tym ko cu wiata?
- Zamierzam - odparłem. - B d si starał, jak najlepiej potrafi .
- To wszystko, co mo e zrobi ka dy z nas - stwierdził. - No dobrze.
Oczywi cie, Random musi si dowiedzie , co zaszło. Nie wiem, jak przyjmie to, e
zostałe jego głównym przeciwnikiem, ale to przynajmniej jaka odmiana.
- Przeka mu pozdrowienia. I Billowi Rothowi. Pokiwał głow .
- I powodzenia - dodałem.
- Nadal istniej sekrety ukryte w sekretach - stwierdził. - Dam ci zna , je li si
czego dowiem. Podszedł i u cisn ł mnie. A potem...
- Podkr ten pier cie i ode lij mnie do Amberu.
- Ju jest podkr cony - stwierdziłem. - egnaj.
- ...I witaj - odpowiedział z drugiego ko ca t czy. Odwróciłem si wtedy i
ruszyłem w dług drog do Chaosu.