Cara Colter
Przystań Cudów
PROLOG
75 luty
Brittany Patterson uważała, że nic jej już nie zaskoczy.
Myliła się.
W tej chwili jedynie z największym wysiłkiem udawało
jej się powstrzymać nerwowe drżenie rąk. Miała ochotę objąć
się nimi i ścisnąć z całej siły. Najgorsze, że pod powiekami
czuła gorące łzy i nie wiedziała, jak długo zdoła utrzymać
nerwy na wodzy i nie wybuchnąć płaczem. Nie znosiła takich
sytuacji.
Siostry.
Ona, która zawsze była sama, została nagle obdarowana
rodziną?
W głębi duszy skrzywiła się z niesmakiem na własne sen
tymentalne odruchy. Przecież nie była sama. Miała przybra
nych rodziców. I przyjaciół.
Kiedy jednak patrzyła na twarze swych sióstr, tak niepo
kojąco podobne do jej własnej, miała wrażenie, że całe życie
czekała na ten właśnie moment.
Siostry. Mało tego! Trojaczki!
Brittany Patterson dosłownie przed chwilą dowiedziała się
o istnieniu swoich dwóch bliźniaczych sióstr. Miała ochotę
6
CARA COLTER
przypatrywać się ich twarzom, chłonąć ich rysy, gesty i od
ruchy tak łudząco podobne do jej własnych.
Zmusiła się, by wysłuchać, co ma do powiedzenia srebrno
włosy prawnik, Jordan Hamilton. Spodziewała się, że uchyli
choć rąbka tajemnicy. Intrygowało ją, dlaczego wszystkie trzy
aż do tej pory nie miały pojęcia o swoim istnieniu. Dziwna
sprawa...
Jego słowa jednak nic nie wyjaśniły. Wręcz przeciwnie,
jeszcze bardziej zagmatwały sprawę.
Jordan Hamilton nie wiedział, dlaczego zostały rozdzie
lone, dlaczego dorastały, nie wiedząc o sobie nawzajem.
Oznajmił po prostu, że znalazły się nagle wszystkie trzy
w jego kancelarii na życzenie osoby, której nazwiska nie
może ujawnić. Osoby, która każdą z dziewcząt obdarowała
hojnie, pragnąc jednak zachować anonimowość.
Brittany usłyszała, że jej siostra Abby otrzymała dom. Jak
przez mgłę dotarło do niej, jakie warunki powinna spełnić
każda z nich, by zachować dziedzictwo. W następnej chwili,
wciąż jakby przez mgłę spowijającą jej myśli, usłyszała swo
je imię i nazwisko. Starała się słuchać uważnie słów prawni
ka, choć jej myśli wciąż krążyły wokół niespodziewanego
odzyskania dwóch bliźniaczych sióstr.
- Piekarnię wraz z lokalem gastronomicznym na Main
Street, numer 207, w Miracle Harbor w stanie Oregon. Aby stać
się prawomocną właścicielką wyżej wymienionej nieruchomo
ści, panna Patterson winna zamieszkać w Miracle Harbor na
okres jednego roku i w przeciągu tegoż roku wyjść za mąż.
Brittany gwałtownie zaczerpnęła powietrza. Jeszcze przed
chwilą bujała w obłokach, teraz zaś twardo wylądowała na
ziemi. Spojrzała z niedowierzaniem na dystyngowanego,
FRZYSTAŃ CUDÓW 7
srebrnowłosego prawnika, czekając, kiedy mrugnie do niej
porozumiewawczo i zacznie śmiać się ze swojego żartu. On
jednak nie wyglądał na żartownisia, a teraz był wręcz śmier
telnie poważny.
- Panie Hamilton, to sprawka moich rodziców? To oni za
tym stoją? - Brittany przyszło do głowy, że jej rodzice po
żałowali może swojej zbyt pochopnej decyzji o pozbawieniu
jej źródeł dochodu. Gdy rozbiła drugi luksusowy samochód,
kazali jej się wyprowadzić i spróbować życia na własny ra
chunek. Może dowiedzieli się, że właśnie sprzedała swoją
ulubioną bransoletkę z brylancikami?
- Pani rodzice? - Jordan Hamilton wydawał się szczerze
zaskoczony.
- Mogłam się tego od razu domyślić - odpowiedziała.
- Chcą za jednym zamachem znaleźć mi zawód i wydać za
mąż.
Od czasu, kiedy po wypadku samochodowym wylądowa
ła w szpitalu, minęło już sześć miesięcy. Sześć miesięcy, od
kiedy rodzice odcięli jej dopływ gotówki z rodzinnego port
fela. Ich warunki były równie drastyczne, co skuteczne. Nie
dali jej na nową drogę życia ani grosza, w dodatku zabloko
wali przybranej córce dostęp do konta w banku. Argumento
wali, że nie mają zamiaru opłacać jej ekscesów, które prostą
drogą prowadzą do zguby. Że nadszedł czas, by nauczyła się
żyć na własną rękę i zaczęła ponosić konsekwencje swoich
poczynań.
Sześć długich miesięcy, podczas których nie szczędziła
wysiłków, by jakoś się ustawić. Niestety, dotąd nie udało jej
się znaleźć pracy.
- Ale co twoi rodzice mają do nas? - zapytała jedna
8
CARA COLTER
z sióstr, Corrine. - Przecież chyba nawet nie wiedzieli o na
szym istnieniu, prawda?
- Dlaczego niby twoi przybrani rodzice chcieliby poda
rować mi dom? - poparła siostrę Abby.
Brittany zastanowiła się. Równocześnie jednak nie mogła
oprzeć się ciekawości, i co rusz zerkała dyskretnie na siostry.
To było takie dziwne, a jednocześnie wspaniałe uczucie.
Uśmiechnęła się. Poczuła ulgę, że za tą sprawą nie stali
jednak jej rodzice.
Za plecami usłyszała skrzypienie otwieranych drzwi
i spojrzała za siebie. Dobrze zrobiła! Był wysoki, co najmniej
metr osiemdziesiąt, lśniące kruczoczarne włosy i oliwkowa
cera. Prosty nos, mocny podbródek. Nawet dobrze skrojony
garnitur nie mógł ukryć, że noszący go mężczyzna jest świet
nie zbudowany. Spojrzała na jego twarz i oczy - niesamowi
cie niebieskie. Było też coś wielce niepokojącego w jego
spojrzeniu.
Przez moment spotkali się wzrokiem. Brittany nie zmyliła
mina nieznajomego - na pozór obojętna i chłodna. Ten mężczy
zna wprost emanował jakąś dziką, pierwotną siłą. Pod pełną
ogłady powierzchownością drzemał prawdziwy wulkan.
Z łatwością mogła wyobrazić go sobie na połyskującym
chromowaną stalą motocyklu albo na nieokiełznanym wierz
chowcu.
Poczuła, że się czerwieni i szybko odwróciła głowę.
- Mój syn - powiedział cicho Jordan Hamilton, przedsta
wiając młodego człowieka dziewczętom. - Mitch.
- Ojcze, potrzebny jest twój podpis na kontrakcie dla
państwa Philipsów.
Głos Mitcha był aksamitny i głęboki. Brittany po raz ko-
PRZYSTAŃ CUDÓW
9
lejny pomyślała, a właściwie wyczuła, że coś w tym
mężczyźnie ją niepokoi. Budził jej niekłamane zainteresowa
nie i już sam ten fakt wyprowadzał ją z równowagi. Dopóki
Mitch nie opuścił pokoju, Brittany skupiła całą uwagę na
swych paznokciach.
- Wróćmy do piekarni - powiedział przepraszającym to
nem pan Hamilton.
Brittany usiłowała nie myśleć o Hamiltonie juniorze.
Prawdę mówiąc, praca w piekarni była ostatnią rzeczą,
o jakiej kiedykolwiek mogłaby zamarzyć. Wyobrażała sobie
siebie raczej w dziale marketingu jakiejś dużej firmy albo na
przykład w agencji reklamowej. Lub jeszcze lepiej jako wła
ścicielkę eleganckiego butiku, z zasobnym kontem, ubraną
w markowe ciuchy, regularnie latającą do Mediolanu i Pary
ża na pokazy mody.
Ponieważ jednak żaden przedstawiciel firm, w których
starała się o pracę, nawet nie zaprosił ją na wstępną rozmowę,
będzie musiała teraz zarządzać jakąś marną piekarnią na pro
wincji. Ale i tak pokaże wszystkim, na co ją stać. Ci, którzy
teraz się z niej śmieją, jeszcze padną z podziwu na kolana.
Godzinę później wszystkie trzy maszerowały, trzymając
się za ręce, główną ulicą miasteczka. Brittany sprawiało przy
jemność, że budzą powszechne zainteresowanie i ściągają
spojrzenia przechodniów.
Główna ulica Miracle Harbor wyglądała jak zdjęcie z tury
stycznego folderu. Fale z białymi grzywami lizały piasek plaży,
ciągnącej się po jednej stronie ulicy. Po drugiej stały stylowe
stare domy z cegły, obficie upstrzone kolorowymi szyldami.
- Chyba można spędzić rok w takim miejscu, nie będzie
10 CARA COLTER
najgorzej - wypowiedziała głośno swą myśl. - Miasteczko
jest śliczne i ciche. I będziemy tu razem, wszystkie trzy!
Będziemy miały okazję dobrze się poznać - zakończyła roz
marzonym tonem.
- Chyba zapomniałaś o zamążpójściu - kwaśno rzuciła
Conine. Conine miała na sobie dżinsowe spodnie, mocno
wytarte na kolanach, i dżinsową kurtkę tak wypłowiałą, że
prawie białą.
- Kochana, ludzie niezwykle rzadko pobierają się z mi
łości. Wśród znajomych moich rodziców nie znalazłabym ani
jednej takiej pary. Moi rodzice nie są wyjątkiem. - Nic w jej
głosie nie zdradzało żalu małej dziewczynki, tęskniącej za
prawdziwą, bezwarunkową miłością. Tego jednego bogaci
rodzice nie byli jej w stanie zaoferować.
- To bardzo smutne - powiedziała Abby miękko, zupeł
nie jakby przejrzała siostrę na wylot. W każdym razie nie
dała się zwieść jej buńczucznym tonem.
- Po prostu jestem realistką - rzuciła szybko Brittany.
I z diabelskim błyskiem w oku dodała: - Jeśli okaże się, że
moja piekarnia jest tego warta, zamieszczę w gazecie ogło
szenie matrymonialne o następującej treści: „Poszukiwany
mąż, wysoki, przystojny, o ciemnej karnacji". Może być po
dobny do tego młodego prawnika, który wszedł na chwilę do
pokoju po jakiś podpis. Jak on miał na imię?
Oczywiście, udawała tylko, że nie pamięta. Największym
jej talentem była przecież umiejętność ukrywania swoich
prawdziwych uczuć przed innymi. Dzięki temu niełatwo było
ją zranić. Pomyślała, że przed siostrami nie musi uciekać się
do takich sztuczek, ale stare nawyki nie umierają tak szybko.
Zresztą, zawsze lepiej zachować ostrożność.
PRZYSTAŃ CUDÓW
11
- Chyba Mike - powiedziała Corrine.
- Raczej Mark - poprawiła ją Abby.
- Z całą pewnością na „M" - zakończyła spór Brittany,
w głębi duszy zadowolona, że pozostałe siostry nie dostrzeg
ły w nim niczego niezwykłego, czyli zadatków na idealnego
kandydata na męża.
- Zamieszkam tutaj na rok, bo bardzo chcę poznać was
obie - powiedziała Corrine. - Ale nie mogę tak w jednej
sekundzie wszystkiego zostawić, zejdzie co najmniej do ma
ja. I nie mam zamiaru wychodzić za mąż tylko dlatego, że
ktoś miał taki kaprys. Nie chcę nawet o tym słyszeć.
- Nie ma problemu, chętnie pomogę ci znaleźć uroczego
męża - powiedziała Brittany lekko. - Tylko wpierw pozbę
dziemy się dżinsów. Będziesz wspaniale wyglądać w ele
ganckich kostiumach. Skoro mnie w nich do twarzy... - Za
śmiała się, a gdy zauważyła poważną minę Corrine, wy
buchła jeszcze głośniejszym śmiechem. Chwyciła jej dłoń,
patrząc siostrze w oczy, i w nagrodę została obdarowana
leciutkim uśmiechem. Corrine w głębi duszy wcale nie była
taka ponura i kostyczna.
Brittany doszła do wniosku, że obecność sióstr jest praw
dziwym darem niebios. Za jednym zamachem zyskała rodzi
nę, jak również życzliwe przyjaciółki i powierniczki. Tak, los
się do niej uśmiechnął, bo przecież niczym nie zasłużyła na
takie szczęście.
Nigdy jeszcze nie przepełniała ją tak wielka wiara w przy
szłość. Była pełna nadziei i przyjemnie podekscytowana.
Spojrzała na numery mijanych domów: 201, 203, 205...
i zobaczyła piekarnię.
Jej piekarnię.
ROZDZIAŁ PERWSZY
Dwa miesiące później
- Sekundę! - krzyknęła Brittany, kiedy ktoś ponownie
zastukał do drzwi. Przyjrzała się sobie w dużym lustrze, sta
rając się ignorować panujący wokół nieład. Pomięta pościel
na łóżku, porozrzucane ubrania, pootwierane słoiczki z kre
mami na toaletce...
- Wyglądam okropnie -jęknęła. - Po prostu tragicznie!
Do drzwi znowu ktoś zapukał, tym razem już bardzo
energicznie. Nie zwróciła na to uwagi. Była nieprzytomna ze
zdenerwowania. Jej szyfonowa suknia w kolorze brzoskwi
niowym leżała jak ulał. Prosta, bez rękawów, wspaniale pod
kreślała nienaganną figurę i leciutką opaleniznę. Suknia jak
marzenie.
Równie perfekcyjny i nieskazitelny był makijaż Brittany.
Wprawnie uwypukliła linię kości policzkowych, a złoto
i błękit na powiekach dodawały blasku jej spojrzeniu. Pełne
usta błyszczały lekko, surowość misternej fryzury łagodził
zostawiony luzem kosmyk włosów. Wyglądałaby po prostu
wspaniale, gdyby całego efektu nie zrujnował jeden mały,
lecz jakże istotny szczegół.
Plamy z farby.
Dobrze widoczna smuga różowej farby szpeciła złote wło-
PRZYSTAŃ CUDOW
13
sy Brittany, a drobne plamki w tym samym kolorze pokry
wały jej odsłonięte ramiona aż po nadgarstki. Za żadne skar
by nie mogła ich usunąć. Próbowała wszelkich dostępnych
środków, jednak z miernym, a właściwie żadnym, efektem.
A wszystko przez to, że tak energicznie zabrała się do
remontu piekarni i malowania. Z pewnością była to najcięż
sza praca, jaką wykonała w życiu. Wybrała najmodniejszy,
najwspanialszy odcień różu. No cóż, po czterech dniach
wpatrywania się w ten kolor, wydawał jej się nie tylko
mało atrakcyjny, ale wręcz... ohydny, i chyba nic w tym
dziwnego.
Jeszcze gorzej ów upiorny róż prezentował się na jej wło
sach i ramionach, zwłaszcza jako dodatek do brzoskwiniowej
kreacji. Upomniała się w myśli. Przecież żadne poświęcenie
nie było zbyt wielkie, gdy w grę wchodziła świetlana przy
szłość jej piekarni. Obiecała sobie, że pokona wszystkie prze
szkody, byle tylko triumfalnie wkroczyć w kręgi biznesu
Miracle Harbor. Dostała od losu wspaniałą szansę, mogła
zacząć zupełnie nowe życie. Czym wobec tego są jakieś
głupie, oby zmywalne, plamy?
Coraz głośniejsze stukanie w drzwi wyrwało ją z krainy
marzeń.
Jeśli ten ktoś natychmiast nie przestanie tak potwornie
hałasować, będzie musiała na niego nawrzeszczeć. Powstrzy
mała ją jedynie myśl, że ludzie sukcesu nie krzyczą z byle
powodu i rzadko dają upust emocjom.
Ktokolwiek to jest, zrówna go z ziemią samym spojrzeniem.
Przecież prosiła o chwilę spokoju! Bez wątpienia musiał to być
jej partner na dzisiejszy wieczór. Partner, z którym umówiła ją
Abby. W wirze przygotowań do uroczystego otwarcia swojej
14 GARA GOLTER
piekarni i kawiarni w jednym, Brittany zupełnie nie miała
głowy, by znaleźć sobie kogoś do towarzystwa.
Ciekawe, jak Abby znalazła czas na szukanie partnera dla
siostry? Przecież bez reszty pochłaniały ją szycie, opieka nad
córeczką i przygotowania do własnego ślubu.
Wiedziała, że nie może liczyć na zbyt wiele, bo Abby
naprawdę miała za dużo spraw na głowie. Czyż to nie po
niżające, zasępiła się nagle Brittany. W jej dojrzałym wieku,
miała już dwadzieścia siedem lat, po raz pierwszy w życiu
została zmuszona do randki w ciemno! I pomyśleć, co za
pech! Oto spodziewała się poznać najznakomitszych obywa
teli miasteczka, miejscową elitę, mając u boku jakiegoś po
krzywionego, starego i pomarszczonego ważniaka.
Z drugiej strony, to przecież było Miracle Harbor. Przystań
Cudów...
Wystarczy sobie przypomnieć, co przydarzyło się Abby.
A jeśli i dla niej los zgotował podobną niespodziankę?
Może i ona już w pierwszym tygodniu pobytu w mieście
spotka właśnie tego jednego jedynego? Może jej wymarzony
książę z bajki puka teraz do jej drzwi. Przybył, by zabrać ją
na bal, a potem... będą żyli długo i szczęśliwie.
Po raz ostatni spojrzała na swoje odbicie w lustrze, ostatni
raz westchnęła na widok upartych plam z farby i ruszyła zde
cydowanie w stronę drzwi. Starała się nie myśleć o spartańskim
urządzeniu mieszkanka. Może jej partner nie dostrzeże tych
krępujących szczegółów? Mieszkała w maleńkim lokalu nad
piekarnią, który zastała już umeblowany. W chwilach dobrego
humoru uznawała się za urodzoną w czepku, w przypływie złe
go zaś przeklinała tego flejtucha, który na wypłowiałej sofie
zostawił po sobie mnóstwo plam.
PRZYSTAŃ CUDÓW
15
- Ech - mruknęła pod nosem. - Takich szczegółów chy
ba nie zdąży zauważyć, zwłaszcza że na pewno jest mocno
starszym i krótkowzrocznym panem. Zresztą nie zauważy
nic poza mną.
I tymi różowymi kropkami, dodała szybko w myślach,
uśmiechając się z przekąsem.
Ponownie rozległ się łomot do drzwi. Mógł ją zdradzić
zbyt prędki stukot obcasów, toteż zanim otworzyła drzwi,
przywołała na twarz lodowaty uśmiech. Spokojnie...
- Mówiłam przecież, że za chwi... - Głos uwiązł jej
w gardle. - To ty?
A zatem różowe plamy i bałagan w mieszkaniu zostaną
zauważone!
Wyszła na wąski podest schodów, pośpiesznie zamykając
za sobą drzwi.
Spojrzał na nią i przez moment poczuła, że mrozi ją jego
spojrzenie. Oczy miały kolor chłodnego oceanu w upalny,
letni dzień.
- Nazywam się Mitch Hamilton - powiedział głosem,
który mógłby przyprawić większość znanych jej dziewcząt
z dobrych domów o drżenie, a także sprowokować do snucia
niebezpiecznych fantazji erotycznych. - Mitch Hamilton -
powtórzył nieco rozbawiony.
Przywołała się natychmiast do porządku, zaskoczona tokiem
swych myśli. Ten mężczyzna z niewiadomych powodów pobu
dzał jej wyobraźnię. Podniecał ją, choć nawet go jeszcze nie
poznała. Zaskoczyło ją też, że w jego oczach koloru oceanu nie
odnajduje nawet słabego odbicia własnej fascynacji.
- Miło cię poznać - odezwała się wreszcie, w pełni pa
nując nad swoim głosem i nadając mu lodowate brzmienie.
16 CARA COLTER
Jednak pomimo tego małego zwycięstwa wciąż nie mogła
zapanować nad swoim wzrokiem.
Nie chodziło tylko o to, że Mitch był diablo przystojny,
a w świetnie skrojonym garniturze prezentował się wręcz
oszałamiająco. Wyglądał jak człowiek sukcesu. A jednak,
pomimo wszystko, gdzieś pod całą tą nienaganną i elegancką
otoczką wyczuwała coś dziwnego i niepokojącego. Intuicja
podpowiadała jej, że Mitch nie jest taki uładzony, jak mogło
by się wydawać.
W głębi duszy była zła na Abby, która wpakowała ją
w wielce kłopotliwą sytuację. Przez chwilę żałowała nawet,
że nie spełnia się raczej jej koszmarna wizja sprzed paru
minut i nie stoi przed nią stary i brzydki „ważniak". Mężczy
zna, przy którym nie musiałaby się martwić o plamy z farby
na swoich włosach i ramionach.
Ale Mitch... Mitch był księciem z jej snów. Przystojny,
promieniejący męską pewnością siebie i zmysłowością. Na
leżał do tych mężczyzn, których widok kradnie kobietom
oddech, osłabia ich silną wolę i pobudza do snucia niebez
piecznych fantazji...
A ona właśnie teraz ma we włosach różową farbę... i ja-
szczurcze cętki na całym ciele... No dobrze, niby skąd Abby
mogła o tym wiedzieć.
Jednak...
- Jak ona mogła mi to zrobić? - mruknęła do siebie, tym
razem jednak zbyt głośno.
- Słucham? - Postąpił krok do tyłu i spojrzał na numer
domu, jakby pragnąc się przekonać, czy trafił pod właściwy
adres.
Przy jej drzwiach jednak nie było żadnego numeru. Stro-
PRZYSTAŃ CUDÓW
17
me schody prowadziły prosto do małych pomieszczeń
mieszkalnych znajdujących się nad lokalami usytuowanymi
przy głównej ulicy.
- Brittany Patterson?
- Niestety, we własnej osobie.
- Rozumiem. Kto i co ci zrobił? - zapytał, robiąc zabaw
ną minę. Zapewne miała wyrażać współczucie.
- Moja siostra. Ty.
- Nie rozumiem. Mój ojciec, Jordan Hamilton, poprosił
mnie, bym dotrzymał ci towarzystwa podczas wesela twojej
siostry - powiedział nieco sztywno, z przesadnym dostojeń
stwem.
Zrozumiała, że Mitch został wrobiony w zadanie eskorto
wania jej na przyjęcie. Zrozumiała również, że on nie znaj
duje w niej nic pociągającego, co natychmiast wprawiło ją
w podły nastrój.
Gdyby chociaż z własnej woli chciał być jej partnerem
dzisiejszego wieczoru! Poczuła się brzydka, zaniedbana i sła
ba, a co najgorsze, nie potrafiła robić dobrej miny do złej gry.
- Wiem, że wszyscy chcieli dobrze, ale mnie nie trzeba
nigdzie eskortować. Zazwyczaj świetnie radzę sobie sama
- powiedziała.
Zmrużył oczy, a ona poczuła przebiegający po plecach
miły dreszczyk. A zatem Mitch miał równie miły charakte
rek, jak ona. Ciekawie się zapowiada.
- Zgodnie z życzeniem ojca mam cię przywieźć do ko
ścioła na czas. - Odwinął nieskazitelnie biały mankiet koszu
li i zerknął na zegarek. - A to znaczy, że musimy wychodzić.
Natychmiast.
Jego głos za każdym razem przyprawiał ją o te same nie-
18 CARA COLTER
bezpieczne myśli, jednak jego autorytarny ton mocno ją
drażnił.
Z pewnym wysiłkiem przywołała się do porządku. Nie
pozwoli, by ktoś jej rozkazywał, by traktował ją jak uparte,
rozkapryszone dziecko!
- No cóż, problem w tym, że ja nie mogę w tej chwili
wyjść - powiedziała poważnie. - Nie jestem jeszcze gotowa.
Zaintrygowała go. Zlustrował ją dokładnie od stóp do
głów, nic w jego wzroku nie zapowiadało jednak listy kom
plementów, którymi powinien ją obsypać.
- Wydaje mi się, że wyglądasz w porządku.
W porządku!?!
- Tylko chyba masz - ostrożnie sięgnął dłonią - we wło
sach gumę do żucia.
Odskoczyła jak oparzona.
- Farbę! I nie tylko we włosach! Żadnym sposobem nie
mogę jej usunąć. Jak można produkować takie farby? Czy
nie ma na to odpowiednich przepisów?
- Obawiam się, że prawo dotyczące artykułów malar
skich nie jest moją specjalnością.
- Ale co ja mam teraz zrobić? - zapytała raczej reto
rycznie.
- Miejmy nadzieję, że światła będą przyciemnione - za
sugerował bez cienia współczucia. - Chodźmy już.
- Ale ja nie mogę tak wyjść. Nie rozumiesz tego?
On naprawdę nie rozumiał, jak bardzo ważne dla niej było,
żeby właśnie dziś wyglądać bez zarzutu. I nie chodziło prze
cież tylko o nią samą.
- To ważny dzień dla Abby, a ja jestem jej druhną. Będę
na wszystkich zdjęciach. I wszystkie popsuję.
PKZYSTAŃ CUDÓW
19
W jego oczach pojawiło się zniecierpliwienie, ale głos
wciąż miał spokojny.
- Nie jest tak źle. Róż to z pewnością kolor, w którym
niezbyt ci do twarzy, ale mogło być gorzej. Na przykład taki
seledyn...
- Ten odcień nazywa się „chłodny poranek" - poinformo
wała go wyniośle.
- A jak to się stało, że „chłodny poranek" wylądował na
głowie tlenionej blondynki?
- Sporo ostatnio malowałam - odparła chłodno.
- Artystka - powiedział takim tonem, jakby to wszystko
wyjaśniało. Najprzystojniejszy mężczyzna, jakiego kiedykol
wiek widziała, nazwał ją tlenioną blondynką!
Westchnęła. Czekała na ten dzień z radością, snując plany
na przyszłość. To był dzień ślubu jej siostry, dzień, który
potwierdzał, że nawet w Miracle Harbor zwyczajnym lu
dziom przydarzają się cuda. Dzień, który miał być świętem
miłości. Dzień, w którym mogła pozwolić sobie na marzenia,
że i ona znajdzie kiedyś swoje szczęście, swoją wymarzoną
drugą połowę.
Teraz wiedziała już, że marzenia nie spełniają się tak ła
two. Nic w życiu nie idzie zgodnie z planem, a los uwielbia
płatać nam złośliwe figle.
- Nie jestem artystką - powiedziała. - Maluję ściany.
Mojej piekarni.
Z niedowierzaniem spojrzał na farbę w jej włosach.
- Poważnie?
- Na ścianach ten odcień wygląda znacznie lepiej.
- Jesteś tego pewna? - Jego usta wykrzywił lekko kpiący
uśmieszek.
20 CARA COLTER
Jak Abby mogła jej to zrobić?
- Mnie to nie śmieszy.
- Mnie także. - Jego uśmiech zamienił się w grymas.
- Ale wiesz, co naprawdę byłoby mało śmieszne? Spóźnić
się na ślub siostry. To naprawdę mogłaby być katastrofa. A to
- wskazał dłonią jej włosy - będziesz w przyszłości wspo
minać jedynie jako zabawną przygodę.
Brittany spojrzała na zegarek i jęknęła z przerażenia.
Mitch miał rację. Powinna natychmiast wyjść.
I to najwyraźniej z nim.
Spojrzała na niego z wyniosłą niechęcią, jakby to on był
wszystkiemu winien, i zaczęła zbiegać po schodach. Chwycił
ją za łokieć.
- Mam wrażenie, że to będzie najgorszy wieczór w moim
życiu - mruknęła do siebie.
- Ja podobnie - rzucił sucho.
Wsunął się na swoje miejsce za kierownicą i ruszył przed
siebie, nie próbując nawet nawiązać konwersacji. Jak żoł
nierz wykonujący uciążliwą misję.
- Nie miałeś ochoty tu przychodzić, prawda?
Spojrzał na nią przelotnie, po czym ponownie skupił się
na drodze. Odpowiedział jej bez cienia skrępowania.
- Jestem tu na prośbę ojca, ot co.
- Musi ci na nim bardzo zależeć. Wyglądasz, jakbyś wolał
raczej zjeść kilka ostrych papryczek, niż znosić moje towa
rzystwo.
Uśmiechnął się lekko.
- Bardzo szanuję mojego ojca, ale gdybym rzeczywiście
miał jakiś wybór, prawdopodobnie nie zdecydowałbym się
spędzić wieczoru z zupełnie obcą osobą.
PRZYSTAŃ CUDÓW 21
- Jestem pewna, że mogłeś trafić gorzej - mruknęła.
- Tak?
- Mogło się okazać, że jestem stara, pomarszczona
i brzydka.
Nic nie odpowiedział, i właśnie brak reakcji uraził ją je
szcze mocniej niż ewentualna cięta riposta.
- Poza tym miałeś wybór, mówiłam ci, że świetnie radzę
sobie sama.
- Nie miałem wyboru - powtórzył z uporem. - Obieca
łem ojcu, że cię przywiozę. I dotrzymam słowa.
- Coś mi mówi, że masz jakieś przestarzałe poglądy na
temat honoru i odpowiedzialności - rzuciła takim tonem,
jakby uważała te cechy za karygodne.
W rzeczywistości jednak jego słowa zrobiły na niej bardzo
pozytywne wrażenie.
Czyż życie nie jest okrutne?
Pomimo tak dramatycznego początku, kiedy już znalazła się
w kościele, poddała się bez reszty podniosłej ceremonii. Chyba
nigdy nie była na wspanialszym ślubie. Przyjemnych chwil nie
zakłóciły jej nawet plamy z farby, których nikt nie zauważył,
ani jej gburowaty partner, który z kolei został zauważony przez
wszystkich. Abby i Shane podczas składania przysięgi małżeń
skiej wyglądali na dwie najszczęśliwsze istoty pod słońcem.
Niestety dalsza część wieczoru potwierdziła jej najgorsze
obawy.
Podczas obiadu weselnego rozmowa z Mitchem Hamilto
nem była prawie niemożliwa, gdyż torpedował on wszelkie
próby ożywienia konwersacji. Całkiem wyraźnie dawał też
do zrozumienia, że nie podobają mu się historyjki, którymi
bawiła sąsiadów przy stole.
22 CARA COLTER'
A przecież to było jedno z najzabawniejszych wspomnień
z jej dzieciństwa. Wrzuciła wtedy do basenu rodziców sto
trzydzieści cztery opakowania czerwonej farbki.
Ten obrażalski i nieporuszony człowiek nawet się nie
uśmiechnął. Co gorsza, ze znudzoną miną spoglądał wciąż
na zegarek, jakby liczył minuty, które był jeszcze zmuszony
z nią spędzić.
Rozpoczęły się jednak tańce, toteż skupiła uwagę na wi
rującej po parkiecie parze. Był to jeden z najpiękniejszych
widoków, jakie kiedykolwiek miała okazję oglądać. Jej sio
stra Abby tańczyła swój pierwszy taniec jako pani McCall.
Abby i Shane płynęli po parkiecie z gracją i wyglądali, jakby
zostali dla siebie stworzeni.
W ich twarzach odnajdywała potwierdzenie swej wiary
w to, że marzenia jednak się spełniają. Wiary w szczęśliwe
zakończenia i prawdziwą miłość.
Jej siostra wraz ze swym świeżo upieczonym mężem tań
czyli, jakby na całym świecie istnieli tylko oni dwoje.
Masz być szczęśliwa, cieszyć się! - przykazała sobie, kie
dy poczuła, że wzruszenie ściska ją za gardło. Pociągnęła
kolejny łyk szampana, chcąc powstrzymać napływające do
oczu łzy. Przecież nie rozpłacze się w obecności tego grubo
skórnego faceta!
- Jeszcze jedną lampkę szampana? - Jego głos był lodo
waty i nieprzyjazny. Czyżby sądził, że Brittany zbyt dużo
pije?
- Czemu nie? - odpowiedziała lekko.
Wydawało się, że Mitch za chwilę poda jej kilka przyczyn,
dla których nie powinna więcej pić, zamiast tego jednak
wziął kieliszek z tacy przechodzącego obok kelnera. Patrzył,
PRZYSTAŃ CUDÓW 23
jak Brittany moczy usta w złocistym trunku i wymownie
milczał. Uosobienie samokontroli!
- Nie bądź taki sztywny - powiedziała. - To jest wesele.
Trzeba się bawić, być szczęśliwym.
Przez chwilę przyglądał się jej uważnie.
- Szczerze mówiąc, ty wcale nie wyglądasz na bardzo
szczęśliwą.
- Nie? Jak to, przecież jestem! - zapewniła natychmiast.
Jej najszczerszym pragnieniem było cieszyć się szczęściem
siostry, lecz tak naprawdę w głębi serca czuła zazdrość.
To nie było sprawiedliwe. Jej siostra otrzymała dom, i to
wraz z lokatorem, który nie dość, że okazał się wspaniałym
mężczyzną, z miejsca się w niej zakochał.
A to przecież nie ona, lecz jej siostry były przerażone
myślą o zamążpójściu w celu zatrzymania swoich spadków.
Ona była wśród nich jedyną realistką! To ona zdawała
sobie sprawę, że małżeństwo zawiera się, by żyć bez trosk
materialnych i z poczuciem bezpieczeństwa. Miłość? A cóż
to takiego?
Abby miała dużo szczęścia.
A ja dostałam piekarnię.
- A co tam w piekarni? - zapytał Mitch.
Zdała sobie sprawę, że ostatnią myśl bezwiednie wypo
wiedziała na głos. Może jednak rzeczywiście nie powinna
przesadzać z szampanem? Z właściwą sobie przekorą upiła
mały łyczek.
- Wszystko w porządku - powiedziała z uśmiechem.
Przecież wiedziała, że pytał jedynie po to, aby pokazać mi
nimum dobrych manier. Nie interesował go prawdziwy stan
rzeczy, czyli fakt, że jej piekarnia była po prostu małym
24 CARA COLTER
lokalem przy głównej ulicy, starym i zaniedbanym, z przed
potopowym wyposażeniem i okropnym wystrojem. W do
datku jedyny pracownik, piekarz Luigi, okazał się zrzędą,
jakich mało.
W momentach optymizmu Brittany widziała w marze
niach wszystkie możliwości, jakie się przed nią otwierają
i snuła najrozmaitsze plany, na ogół bardzo ambitne. Miała
zamiar urządzić kawiarnię z ogródkiem, kupić ładne stoliki
i kolorowe parasole, wzbogacić menu, pozbyć się włoskiego,
a zatrudnić francuskiego kucharza.
Głos Mitcha przywołał ją do rzeczywistości.
- Czy dobrze zauważyłem, że lokal był w zeszłym tygo
dniu zamknięty?
- W zeszłym tygodniu oficjalnie przejęłam ten interes,
dlatego przez kilka dni było rzeczywiście zamknięte - wy
jaśniła. - Musiałam dokonać kilku przeróbek, a na ponie
działek zaplanowałam uroczyste otwarcie.
Kiedy po raz pierwszy pojawiła się w piekarni wraz z sio
strami, marzenia przychodziły jej tak łatwo. Siedziały wtedy
przy jednym z sześciu małych stolików, a ona widziała ocza
mi wyobraźni nowy parkiet, ładne serwety na stołach, świeże
kwiaty w wazonach, różowe ściany. Wtedy nie zdawała sobie
sprawy z tego, że przekształcenie tych marzeń w rzeczywi
stość nie będzie wcale takie łatwe. Ale jeszcze tylko kilka dni
harówki, i najgorsze będzie miała za sobą.
- Właśnie, ta farba - przypomniało mu się. - Co cię pod-
kusiło, żeby zabierać się do malowania?
Pieniądze, powinna była odpowiedzieć zgodnie z prawdą,
ale powstrzymała się.
- Prawdę mówiąc, nie wyglądasz na kogoś, kto zna się
PRZYSTAŃ CUDÓW 25
na takiej robocie. Jakoś dziwnie mi nie pasujesz do ubrudzo
nych farbą spodni i czapeczki z gazety.
Nigdy nie było jej ambicją „znać się na takiej robocie",
czemu więc jego uwaga tak bardzo ją zdenerwowała? Nie
zasłoniła głowy czapeczką z gazety, bo nie chciała zniszczyć
sobie fryzury.
- A jak wyglądam według ciebie? - zapytała zadziornie,
unosząc podbródek.
- Raczej jak ktoś, kto zadzwoniłby po specjalistę.
Zgadł, na początku dokładnie tak chciała postąpić. Po
pierwszym telefonie jednak okazało się, że nie stać jej na taki
luksus. Jej budżet na odnowę lokalu wynosił tysiąc dolarów.
Była to kwota, jaką uzyskała ze sprzedaży ostatniego skarbu
ze swej kolekcji biżuterii - przepięknych platynowych kol
czyków ze szmaragdami. Pozbyła się tym sposobem ostat
nich rzeczy, które miały jakąkolwiek wartość rynkową. Ni
gdy przedtem nie była w tak trudnej sytuacji ani nie doświad
czyła takiego niepokoju.
Z każdym łykiem szampana patrzyła coraz głębiej w oczy
Mitcha Hamiltona.
Tak, na początku zupełnie nie zdawała sobie sprawy z te
go, że remont to ciężka praca. Naiwnie sądziła, że będzie się
świetnie bawić. I tak było, przez pierwszy kwadrans.
- A dlaczego wybrałaś kolor gumy do żucia? - zapytał.
- Mówiłam ci już, że ten odcień nazywa się „chłodny
poranek"! - syknęła z oburzeniem, choć w głębi duszy mu
siała przyznać, że wnętrze lokalu w tej chwili rzeczywiście
wyglądało tak, jakby na środku eksplodowała bomba z gumy
do żucia, pokrywając ściany fantazyjnymi, acz niezamierzo
nymi wzorami. No cóż, efekt malowania nie okazał się zgod-
26 CARA COLTER
ny z oczekiwaniami Brittany. Tam, gdzie kładła zbyt grubą
warstwę, teraz pojawiły się paskudne zacieki. W innych miej
scach, gdzie chciała położyć drugą warstwę, zanim pierwsza
całkiem wyschła, faktura była porowata i brzydka.
- A udało ci się choć trochę farby umieścić na ścianach?
- zadał kolejne miłe pytanie jej towarzysz.
Brittany przyszło do głowy, że on sobie z niej kpi.
- Jeśli chcesz wiedzieć, to ściany wyglądają wspaniale
- skłamała. Wciąż jeszcze wierzyła, że może przekształcić
klęskę w zwycięstwo, jeśli zakryje najgorsze miejsca tapetą
i plakatami. Musi to zrobić jutro, w niedzielę, kiedy reszta
miasteczka będzie słodko wypoczywać po trudach tygodnia.
No cóż, czekał ją kolejny dzień ciężkiej pracy.
- W sumie to i tak masz szczęście, że nie próbowałaś
tapetowania - powiedział Mitch. - Niedoświadczona osoba
może napytać sobie niezłej biedy.
- Naprawdę? - Udało jej się ukryć panikę. Utopiła ją
w kolejnym łyku szampana.
- Co cię skłoniło do remontu? O ile pamiętam, wnętrze
było bardzo sympatyczne. Razem z ojcem niemal codziennie
wpadaliśmy tam na kawę.
Mitch Hamilton prowadził konwersację! Prawdopodobnie
tylko po to, by przestała wlewać w siebie więcej szampana.
To co prawda nie jego sprawa, ale...
- Zmiana koloru oznacza zmianę nastroju - wyznała po
chwili wahania.
- Nastrojowa piekarnia - powiedział na pozór z uzna
niem, jednak Brittany dosłyszała delikatną nutkę ironii.
- Zdziwisz się, kiedy zobaczysz, co zrobię z tego lokalu.
Szampan sprawił, że rozwiązał jej się język.
PRZYSTAŃ CUDÓW 27
- Na początek zmienię nazwę. „Piekarnia na Głównej"?
Cóż za banał!
- Przynajmniej wiadomo, o co chodzi.
- Kompletny brak wyobraźni. Nuda, nuda, nuda. Nowa
nazwa będzie brzmiała: „Boskie wypieki". Nie lepiej? „Bo
skie wypieki" w Miracle Harbor, czyli Przystani Cudów.
- No cóż - powiedział powątpiewająco. - Nie sądzę, że
by ludzie przychodzili do piekarni po „cuda". Przychodzą po
prostu po chleb albo na kawę i ciastko.
Zignorowała jego obrzydliwy pragmatyzm.
- Mam zamiar wprowadzić kawy o różnych smakach
i europejskie specjały. Pączki i kawa są takie... pospolite.
- Ach, pospolite. - Teraz nie miała już wątpliwości, że
Mitch kpi z niej w żywe oczy.
- W Los Angeles jest taki bar, w którym najtańszy deser
kosztuje pięć dolarów! - Czy na nim nic nie jest w stanie
zrobić wrażenia? - I oczywiście zainstaluję kilka ładnych
kawiarnianych stolików, a na zewnątrz będzie ogródek. Na
stolikach serwety w czerwoną kratę.
- Brzmi interesująco - powiedział głosem, w którym nie
było śladu zainteresowania.
- Myślisz, że mi się nie uda?
- Tego nie powiedziałem.
- Wiem, co myślisz.
- Ho, ho. Skoro masz takie zdolności, mogłabyś dorobić
sobie na boku. Czy umiesz też stawiać kabałę?
- Dlaczego się ze mnie śmiejesz?
Co z nią jest nie tak? Nikt nie traktuje jej poważnie! Może
dlatego nikt nie chciał przyjąć jej do pracy?
Ale ona im wszystkim pokaże! Jej piekarnia stanie się
28 CARA COLTER
najsłynniejszym i najmodniejszym lokalem w miasteczku.
Być może malowanie nie poszło jej tak, jak chciała, ale to
jeszcze nic powód do rozpaczy. Prawdziwym wyzwaniem
będzie zaplanowane na poniedziałek uroczyste otwarcie.
Wyobraziła sobie siebie w ślicznej letniej sukience z dekol
tem w kształcie łezki. Wita gości i proponuje specjalność dnia.
Z gracją krąży wśród stolików, napełniając filiżanki aromatycz
ną kawą i zbierając zamówienia na czekoladowe desery po pięć
dolarów. Wyobraziła sobie, jak wszyscy podziwiają ją za ener
gię, zapał i kreatywność. Nikomu nawet przez myśl nie przej
dzie, że w głębi duszy drży z przerażenia.
- Boisz się? - zapytał nagle Mitch, przyglądając się jej
uważnie.
- Czego mam się bać? - zaśmiała się. - I kto tu teraz
próbuje czytać w myślach? Jeżeli sądzisz, że najpierw włożę
całą energię i zapał w uruchomienie piekarni, a potem stracę
ją z byle powodu, to jesteś w błędzie.
Udało jej się nie wygadać. Jej ogłoszenie matrymonialne
miało ukazać się w lokalnej gazecie w przyszłym tygodniu.
- Chyba kolej na nas.
Miał taki głęboki i zmysłowy głos. Stał naprzeciw niej,
czekając z wyciągniętą dłonią. Wyglądał wspaniale.
Byłoby miło, gdyby poprosił ją do tańca dlatego, ponie
waż miał na to ochotę. Niestety, było inaczej. Goście weselni
przyłączali się do młodej pary na parkiecie.
Podała mu dłoń. Drgnęła, gdy spotkały się ich palce.
W następnej chwili już tańczyli walca.
Mitch tańczył nienagannie. Nie czuła się zaskoczona,
wszystko w nim było takie doskonałe. Ciekawe, czy prasuje
też bieliznę?
PRZYSTAŃ CUDÓW 29
Gdyby w jego żyłach płynęła choć odrobina prawdziwej
krwi, już dawno zmniejszyłby dystans pomiędzy nimi. Na
razie mogłaby się między nich wcisnąć jeszcze trzecia osoba,
i to dosyć potężna. Podniosła na niego wzrok. Myślami błą
dził gdzieś daleko stąd. Taki atrakcyjny wygląd powinien być
prawnie zakazany, westchnęła w duchu.
Przy najbliższej okazji będzie musiała powiedzieć Abby,
co myśli o randkach w ciemno. Oczywiście, jej siostra chcia
ła dobrze, któż mógł przypuszczać, że Mitch Hamilton okaże
się takim mrukiem?
A jednak ten mężczyzna ją intrygował, wypełniał jej myśli
i pobudzał zmysły. Poczuła się zraniona i oszukana. Pomy
ślała, że musi wyrwać się z jego objęć i natychmiast gdzieś
się schować. A kiedy wszyscy goście już się rozejdą, opuści
swoją kryjówkę i pokuśtyka na wysokich obcasach do domu.
Po cóż ten patos? - upomniała się natychmiast. Nie, niko
mu nie da takiej satysfakcji! Przecież gdyby tak uciekła, on
od razu domyśliłby się, jak łatwo ją zranić. A nie miała
zamiaru odkrywać przed nikim swoich czułych miejsc.
Wiedziała, że musi zrobić coś zupełnie przeciwnego.
Przysunęła się do niego.
W pierwszej chwili nie zareagował, ale później jego dłoń
znalazła swoje miejsce na jej plecach, objął ją mocno i przy
ciągnął do siebie. Zrozumiała, że została pokonana swoją
własną bronią. Przez materiał sukni wyczuwała jego mięśnie,
był tak blisko, że brakło jej tchu.
Nie przewidziała tego. Chciałaby wirować w jego ramio
nach jak najdłużej, całą wieczność. Nie przewidziała, że za
miast poczuć się panią sytuacji, ulegnie bez walki.
Oparła głowę na jego ramieniu, oszołomiona i bezsilna.
30 CARA COLTER
Po kilku taktach zmieniła się melodia i znów tańczyli
w bezpiecznej odległości od siebie.
- Jak dużo wiesz o mnie i moich siostrach? O naszym
dziedzictwie?
- Wystarczająco.
Nie igraj z ogniem, napomniała się w myślach, jednak
muzyka i szampan zrobiły swoje. Czemu nie on? Przecież za
kogoś musi wyjść za mąż, i to szybko. Uśmiechnęła się do
niego, lecz nie odwzajemnił uśmiechu.
- Może zainteresują cię warunki, jakie muszę spełnić,
żeby zatrzymać odziedziczoną piekarnię?
- Warunki? - zapytał obojętnym głosem, a z jego oczu
nie sposób było nic wyczytać.
- Wiesz, o czym mówię.
- Że masz zamieszkać na rok w Miracle Harbor?
- Nie, o drugim warunku.
Pochyliła głowę. Czekała.
Uśmiechnął się leniwie i zmysłowo, przytulił ją mocniej.
Cicho, tuż przy jej uchu, wyszeptał:
- Nawet gdybyś była jedyną kobietą na ziemi.
ROZDZIAŁ DRUGI
Przez chwilę zdawało mu się, że przeholował.
Jego ostatnie zdanie zawisło w powietrzu, potem zaległa
ciężka cisza. Brittany przestała wyglądać jak uosobienie
energii, pasji życia i radości. Zgasł cały jej blask. Może był
tylko iluzją?
Na jeden krótki moment stała się małą, bezbronną dziew
czynką, której ktoś dał klapsa za próbę zwędzenia cukierka.
Zaraz, zaraz, cukierka? To niby on miał być tym cukierkiem?
Chyba zresztą uległ tylko przywidzeniu, bo w jej oczach
niemal natychmiast pojawił się dawny błysk. Uśmiechnęła
się promiennie i powiedziała:
- Mam na szczęście plan awaryjny!
- Aż boję się pytać.
Odgarnęła włosy z czoła i pochyliła głowę w jego stronę.
- Dałam ogłoszenie do gazety - powiedziała tajemni
czym szeptem.
- Że szukasz męża?
O sekundę za późno domyślił się, że powiedziała to głów
nie po to, by go zaszokować.
Radośnie pokiwała głową.
- Nie wydaje mi się, żeby to było rozsądne posunięcie.
Wbrew swoim nienagannym manierom, miał ochotę zła-
32 CARA COLTER
pać ją za te drobne ramiona, porządnie potrząsnąć i wrzasnąć,
żeby nie robiła z siebie aż takiej idiotki.
Nie mógł sobie jednak pozwolić na podobne impulsywne
zachowanie. Nie powinien jej dotykać, by znów nie doznać
tych niezwykłych emocji, jakie obudził w nim wspólny ta
niec. To była tęsknota za czymś nie do końca nazwanym.
Poczuł się słaby i bezbronny wobec tej dziewczyny, a bez
bronność była uczuciem, o którym postanowił zapomnieć
dawno temu.
Dlatego musiał powiedzieć, że nie poślubiłby jej, nawet
gdyby była ostatnią kobietą na ziemi. Nigdy nie podda się jej
zniewalającemu urokowi. Nie on!
Ma swoje sprawy i nic go nie obchodzą takie głupstwa jak
jej ogłoszenie w gazecie. Niech robi, co chce, jemu nic do
tego. Do licha, nic go to nie obchodzi!
Dlaczego miałoby go obchodzić?
Nic o niej nie wiedział, oprócz paru suchych faktów z akt
prawniczych. Adoptowana i jedyna córka państwa Patterso-
nów z Kalifornii, członków lokalnej elity finansowej. Panna
Patterson zresztą zdawała się potwierdzać wszystkie najgor
sze obawy: zepsuta, egocentryczna bogata panna, której po
raz pierwszy dane było zakosztować trudów życia.
No dobrze, trudno zapomnieć o jednym drobnym szcze
góle -jej urodzie. Była taka śliczna, że z najwyższym trudem
udawało mu się oderwać od niej wzrok.
Poczuł klepnięcie w ramię, obrócił głowę i ujrzał Farleya
Housera, prawnika z ich firmy. Odbijany. Odbijany? Przez
moment Mitch nie wierzył, że to, co się dzieje, nie jest kosz
marnym snem. Jakby oglądał jakiś idiotyczny, ckliwy melo
dramat. ..
PRZYSTAŃ CUDÓW
33
Dlaczego zresztą poczuł się taki urażony? Powinien się
cieszyć, że wreszcie się wyzwolił z mocy tej pannicy.
Przez chwilę jeszcze stał bez ruchu, przyglądając się, jak
się śmieje, wpatrzona w opaloną, czy też raczej zniszczoną
słońcem twarz Farleya. A może ona lubi dojrzałych męż
czyzn? Może...
A co mu zresztą do tego! Farley byłby dla niej świetną
zdobyczą. Pracę traktował jako hobby, bo dosłownie pławił
się w pieniądzach. To spotkanie mogłoby zaoszczędzić Brit
tany kosztów ogłoszenia w gazecie. Farley zresztą uwielbiał
się żenić. Inaczej nie robiłby tego trzy razy.
A jednak Mitch nie mógł jakoś dobrze im życzyć. Nie
mógł też oderwać oczu od tej pary, gotów w każdej chwili
zareagować, gdyby dystans pomiędzy nimi za bardzo się
zmniejszył. Co jest, przecież nie został wynajęty w charakte
rze przyzwoitki.
Mitch przysiadł się do stolika swojego ojca. Jednak jego
nadzieje na jakąś kojącą rozmowę o interesach spełzły na
niczym. Ojciec wcale nie miał zamiaru kierować myśli syna
na jakieś bezpieczniejsze tematy. Zamienił z nim jedynie kil
ka zdawkowych słów, po czym ponownie całą swoją uwagę
poświęcił siedzącej obok Angeli Pondergrove, leciutko już
wiekowej wybrance swego serca. Kiedy zwrócił się do niej
per „Aniołku", Mitch zdecydował, że czas zmienić stolik.
Z zadowoleniem stwierdził, że zmieniło się tempo tańca.
Teraz pary wirowały na parkiecie w rytmie rocka. Rozejrzał
się wokół. Oczy wszystkich mężczyzn zwrócone były w jed
ną stronę. Tak, trzeba przyznać, że Brittany umiała się ruszać.
Z wdziękiem i niezwykle zmysłowo. Farley zresztą również
nie był złym tancerzem. Perlisty śmiech dziewczyny drżał
34 CARA COLTER
w powietrzu jak dzwoneczki na wietrze. Mitch zauważył, że
Farley z nieskrywanym żalem ustępuje pola kolejnemu tan
cerzowi. Tym razem był to Jack Higgins, młody chłopak,
który sprzedawał na plaży hot dogi.
Po kolejnych kilku melodiach Mitch zrozumiał, że Britta
ny wcale nie ma zamiaru wracać do ich stolika. Mężczyźni
tłoczyli się wokół niej jak pszczoły wokół plastra miodu.
Co miał robić? Właściwie najchętniej wróciłby po prostu
do domu, ale był pewien, że ojciec inaczej wyobrażał sobie
jego rolę. Dla obu nie ulegało wątpliwości, że Mitch po
skończonej imprezie powinien odwieźć Brittany do domu.
Jordan Hamilton bardzo rzadko prosił syna o jakiekolwiek
przysługi. A Mitch zawdzięczał mu przecież wszystko. Po
winien potraktować swoje obecne zobowiązanie jako formę
spłaty niewyobrażalnego długu wobec człowieka, który przy
garnął go kiedyś z ulicy i dał mu dom, wsparcie i perspekty
wy na lepszą przyszłość.
Siedział więc z ponurą miną i czuł się coraz podlej, a wia
nuszek chętnych do tańca z Brittany zdawał się nie mieć
końca.
Była druga nad ranem, kiedy wreszcie podeszła do stolika,
przy którym siedział Mitch. Angela i Jordan dawno już zre
zygnowali z zabawy. Twarz dziewczyny jaśniała od śmiechu.
Wyglądała tak świeżo, jakby dopiero co przyszła na bal. Albo
nawet lepiej. Miała teraz śliczne rumieńce i była wyraźnie
podekscytowana. Jej piersi falowały delikatnie pod lekkim
materiałem sukienki.
Najwyraźniej lubiła być w centrum męskiego zaintereso
wania.
- Tu jesteś, Mitch!
PRZYSTAŃ CUDÓW 35
Przez kilka godzin siedział w tym samym miejscu, nie
zmiemając pozycji, chyba tylko po to, by rozluźnić krawat
i podwinąć mankiety koszuli. Jedyny sposób obrony przeciw
panującemu w sali upałowi. Zupełnie nieskuteczny.
- Mam nadzieję, że to nie na mnie czekasz - powiedziała
wciąż jeszcze lekko zdyszana. - Farley odwiezie mnie do
domu. - Nachyliła się nad nim, jakby powierzając jakąś ta
jemnicę. - On uważa, że te różowe pasma w moich włosach
zapoczątkują nową modę.
- Nie sądzę- odparł Mitch, powoli podnosząc się z miej
sca. Była leciutko wstawiona. Kilka kosmyków wysunęło się
spod kontroli i wiło się teraz w dzikich loczkach wokół jej
twarzy. Kropelka potu toczyła się od obojczyka wprost po
między jej kształtne piersi.
Z wysiłkiem odwrócił wzrok.
- Przecież wiem, że żartował - powiedziała lekko obra
żonym tonem. - To się nazywa komplement. Mężczyźni, kie
dy podoba im się jakaś kobieta, prawią jej komplementy. To
taki zwyczaj. Nigdy o nim nie słyszałeś?
Czyżby potrzebne mu były lekcje dobrych manier?
- Nie mówiłem o twoich ufarbowanych na różowo wło
sach - wyjaśnił jej chłodno. - Nie pojedziesz do domu z Far-
leyem.
Spojrzała na niego zdumiona. Sam zresztą nie wierzył, że
powiedział coś takiego.
- Kiedy będziesz gotowa, ja zabiorę cię do domu - dodał
cicho.
- Ale już umówiłam się z Farleyem.
- Przyjechałaś ze mną - rzucił ze złością. - I ze mną
wrócisz. To mój obowiązek.
36 CARA COLTER
- Obowiązek!
- Tak jest.
Spojrzała na niego niepewnie.
- Już się umówiłam.
- Nie obchodzi mnie, z kim się umówiłaś.
- Co masz zamiar zrobić? Nie możesz mnie do niczego
zmusić.
- Niestety, mogę i muszę.
- Przecież nie będziemy się bić? Takie prostackie zagra
nia rodem z jaskini nie bardzo do ciebie pasują. Nie wydaje
mi się, żebyś...
- Nie kuś losu - warknął.
- Panie Hamilton, jestem dorosła i nikt nie będzie mi
mówił, co mam robić.
- Dlaczego odnoszę dziwne wrażenie, że nikomu do tej
pory nie udało się przemówić ci do rozumu?
- I nie mylisz się - odpowiedziała nie bez satysfakcji.
Czegoś jednak nie wiedziała. Mitch miał sporą praktykę
w pracy z trudną młodzieżą. Stosował wielokrotnie spraw
dzone chwyty - ściągnięte brwi, podniesiony głos i napięte
mięśnie - i wtedy nawet najbardziej zbuntowane dzieciaki
nagle pojmowały, że koniec żartów. Musiał jednak przyznać,
że spotkanie z uzbrojonym w nóż, odurzonym narkotykami
małolatem to trochę inna sytuacja. Chyba o wiele mniej
skomplikowana...
- A zatem najwyższy czas, aby ktoś wreszcie to zrobił
- powiedział pomału, chłodnym i spokojnym głosem. -
Twój przyjaciel, który chce cię odwieźć do domu, ma czter
dzieści siedem lat i trzy rozwody na koncie. O swoich no
wych zdobyczach lubi chwalić się przy porannej kawie.
PRZYSTAŃ CUDÓW
37
Mitch wyobraził sobie swoją reakcję, gdyby Farley kie
dykolwiek zaczął mu opowiadać o Brittany. Najpierw oblał
by go gorącą kawą, a potem wycelowałby pięść prosto w tę
kwadratową szczękę.
Zbuntowany zabijaka z ulicy wciąż odzywał się w nim od
czasu do czasu. Po tylu latach...
Kiedy Farley podszedł do nich, Mitch wysunął się przed
Brittany, skrzyżował ręce na piersi i powiedział:
- Zostaw to mnie, Farley. Ja ją odwiozę.
Czekał, w którym momencie Brittany zaprotestuje, lecz
zaskoczyła go potulna cisza z jej strony.
- Przyjechaliście razem? Nie miałem pojęcia - odpowie
dział Farley z lekkim uśmiechem, jakby nie zamierzał dalej
dyskutować na ten temat.
- Mitch ma bardzo staroświeckie poglądy i uparł się,
że skoro mnie przywiózł, to musi mnie odwieźć - odezwała
się zza pleców Mitcha. - Ale możesz do mnie zadzwonić,
Farley.
W jej głosie, kiedy wymawiała jego imię, było tyle sło
dyczy, że wystarczyłoby dla kilku innych, mniej wprawnych
uwodzicielek.
Mitch zauważył utkwione w sobie spojrzenie Farleya.
Wiedział, że tamten dostrzegł w jego oczach coś, co dla
większości było głęboko ukryte - nie do końca poskromioną
dzikość. Pomyślał, nie bez satysfakcji, że Farley raczej nie
zadzwoni do niej w najbliższym czasie.
Odwrócił się do niej.
- Chodźmy.
- Phi - prychnęła i wzruszyła ostentacyjnie ramionami.
Zachwiała się na stopniu, więc chwycił ją za łokieć. Miała
38 CARA COLTER
taką miękką i ciepłą skórę. Przez chwilę żałował, że się nie
przemógł i nie zatańczył z nią choćby jeszcze jeden raz.
Nie przywykł jednak czegokolwiek w życiu żałować.
- Czy musisz się zachowywać, jakbyś eskortował więź
nia? - zapytała gniewnie.
Zignorował pytanie i nie puścił jej łokcia. Otworzył przed
nią drzwi samochodu i pomógł jej wsiąść. Kiedy usadowił
się za kierownicą, siedziała odwrócona twarzą do okna
i przez całą drogę nie zmieniła pozycji.
Jechali w całkowitym milczeniu. Kiedy zatrzymali się pod
jej domem, poczekała, aż Mitch otworzy drzwi po jej stronie,
po czym wysiadła tak prędko, że nie zdążył nawet podać jej
ręki. Wkroczyła na schody, Mitch szedł o krok za nią. Pod
drzwiami odwróciła się wreszcie i powiedziała z chłodną
uprzejmością:
- Dobranoc, Mitch.
- Dobranoc - odpowiedział równie chłodno.
Odczekał, aż usłyszy odgłos zamykanego zamka i wrócił
do samochodu. Z mieszaniną ulgi i żalu pomyślał, że już po
wszystkim. Wypełnił swój obowiązek wobec Brittany i nie
zawiódł Jordana.
- Mitch, czas na kawę.
Mitch podniósł wzrok znad biurka. W drzwiach gabinetu
zobaczył swojego przybranego ojca, Jordana Hamiltona.
Miał ochotę odpowiedzieć, że dziś nie idzie. Tylko że zawsze
chodzili razem na kawę. Tradycja ta trwała już od sześciu lat,
a dokładniej od momentu, kiedy Mitch dołączył do zespołu
w kancelarii ojca. Niestety, zawsze pili poranną kawę w tym
samym miejscu, właśnie w piekarni na głównej ulicy. Mitch
PRZYSTAŃ CUDÓW 39
nie zapomniał, że na dziś Brittany zaplanowała uroczyste
otwarcie lokalu.
Podniósł marynarkę z krzesła, westchnął i włożył ją. Po
tem otworzył drzwi szafy, spojrzał w lusterko i poprawił kra
wat. Pod oczami miał sińce.
- Wyglądasz na bardzo zmęczonego, synu. Wszystko
w porządku? - zapytał z troską Jordan.
- Oczywiście.
Nie przyznałby się, że prawie nie spał od soboty. Nie
dawała mu zasnąć jej twarz, jej głos i jego własne zachowa
nie podczas sobotniego wieczoru.
Ostatnią rzeczą, jakiej potrzebował teraz, było przekona
nie się na własne oczy, jak marzenia Brittany o wielkim
sukcesie rozsypują się w proch w zderzeniu z brutalną rze
czywistością. Wiedział, że trudno mu będzie zachować obo
jętność. Cały ranek miał ochotę do niej zajrzeć. Bardzo nie
pokojące uczucie dla mężczyzny, który zazwyczaj nad
wszystkimi swoimi emocjami zachowuje pełną kontrolę.
- Dobrze się bawiłeś w sobotę? - zapytał Jordan, kiedy
szli już w dół ulicy.
- W porządku - powiedział wymijająco.
- Te trojaczki są niesamowite. Prześliczne, wszystkie
trzy, ale Brittany jest jak... - Jordan przez chwilę szukał
odpowiedniego słowa.
- Iskierka? - podpowiedział ironicznie Mitch.
- Właśnie! Iskierka, sam żywioł!
- Ja tam nie wpadałbym w taki zachwyt.
- Nie spodobała ci się? Wygląda na bardzo miłą dziew
czynę.
- Tato, chyba nie masz zamiaru mnie swatać?
40
CARA COLTER
- Ależ skądże znowu!
Zbyt szybka odpowiedź.
- Nie myśl, że ci się to uda. Coś mi się wydaje, że pani
Pondergrove ma na ciebie nie najlepszy wpływ. Lubi wtrącać
się w życie innych ludzi, prawda?
- Angela myśli tylko o szczęściu innych.
- O mnie nie musi się martwić. Przekaż jej to, proszę,
kiedy będziesz się z nią widział.
- Mitch, zastanów się, co ty masz z życia? Praca, dzie
ciaki z ośrodka. Mężczyzna potrzebuje czegoś więcej.
- Nie ja.
- Zgorzkniałeś po przygodzie z Moniką.
Tak bywa, kiedy ktoś wystrychnie cię na dudka przed
ołtarzem - pomyślał. Nie odezwał się jednak.
- Czemu chociaż nie spróbujesz się z nią zaprzyjaźnić?
Co to szkodzi?
- Jej chodzi o coś zupełnie innego niż mnie.
- O szczęście? - zasugerował Jordan.
- Małżeństwo! - rzucił. Kto jak kto, ale jego ojciec po
winien o tym wiedzieć najlepiej.
- Ona jest jak dziecko, które nagle znalazło się całkiem
samo w zupełnie obcym miejscu i musi zacząć wszystko od
początku. Będzie potrzebowała przyjaciół.
- No i świetnie. Pani Angela idealnie nadaje się na przy
jaciółkę. Uwielbia babskie pogaduszki.
- Synu, nie podoba mi się, kiedy mówisz o Angeli
z takim przekąsem. Ona jest niezwykle dobrą i uczynną
osobą.
- Przepraszam, nie chciałem cię urazić.
- O! Spójrz, czy to czasem nie jest kolejka?
PRZYSTAŃ CUDÓW 41
To była kolejka, w dodatku długa. Wiła się malowniczo
przed nowym szyldem, który głosił: „Boskie wypieki".
- No proszę! Wielki sukces od razu pierwszego dnia!
- ucieszył się Jordan.
Mitch jednak nie był takim optymistą. Zdążył zauważyć,
że kolejka wcale nie posuwa się naprzód. Kilka zniecierpli
wionych osób już opuściło ogonek. Podejrzewał, że Brittany
nie daje sobie rady nawet z normalną liczbą klientów.
- Chodźmy gdzieś indziej - zaproponował z nadzieją.
- Wejdź tam i zobacz, co się dzieje - odpowiedział Jor
dan. - Może trzeba jej jakoś pomóc.
Mitch obrzucił ojca spojrzeniem, które zostało całkowicie
zignorowane.
- Jak niby mam jej pomóc? Nie mam pojęcia o wypie
kach i parzeniu kawy.
- Ona też nie.
Mitch zauważył minimalny ruch podbródka ojca i wes
tchnął głęboko. W pewnych sytuacjach nie należało się spie
rać z Jordanem Hamiltonem.
Mitch zaczerpnął powietrza, jak przed skokiem na głębo
ką wodę, i zaczął torować sobie drogę wśród ludzi oczeku-
jacych przed piekarnią.
- Przepraszam. - Starał się nie zwracać uwagi na poiry
towane spojrzenia. Kiedy znalazł się w środku, poczuł prze
nikliwy, świdrujący w nosie zapach świeżej farby. Silniejszy
niestety od zapachu świeżego pieczywa i ciastek.
Widok ścian był porażający. Takiej fuszerki dawno nie
widział. Farba źle położona, pomarszczona tapeta. Od razu
domyślił się, że czarno-białe plakaty z Humphreyem Bogar-
tem, Marylin Monroe i Jamesem Deanem miały ukryć naj-
42 CARA COLTER
gorsze miejsca. Na kilku niewielkich stolikach piętrzyły się
brudne naczynia. Nowe, różowe obrusy zdążyły już pokryć
się plamami po kawie i okruszkami.
Klienci kaprysili.
- Jak to, nie ma pączków? - prawie krzyczał mężczyzna
przy ladzie. - Od piętnastu lat przychodzę tutaj codziennie
na kawę z pączkiem!
Stała za ladą, a na jej twarzy malował się zdeterminowany
uśmiech. Mitch widział jednak, że jest bliska załamania.
- Zmieniamy profil - wykrztusiła, wydobywając z siebie
resztki odwagi. - Czy nie zechciałby pan spróbować naszego
czekoladowego tortu?
Mitch spojrzał na półki. Tam, gdzie zawsze piętrzyły się
lukrowane lub polane czekoladą pączki, teraz w równych
rzędach stały finezyjne ciasteczka i kilka olbrzymich tortów.
Odręcznie wykonane podpisy, raczej marna imitacja kaligra
fii, głosiły: „Czekoladowy tort" oraz „Karmelowy przy
smak". W rzędach nie brakowało ani jednego ciastka.
- Nie, nie zechciałbym - rzucił gniewnie klient przy la
dzie. - Proszę samą kawę.
- Po irlandzku, z bitą śmietaną czy waniliową? - za
pytała.
Wyjdź! - warknął do siebie Mitch. Zobaczył już wy
starczająco dużo, by zrozumieć, że nic tu nie pomoże. Wie
dział też jednak, że jego ojciec będzie innego zdania. Do
diaska! Jordan Hamilton od samego początku traktował go
jak kogoś, kto nie jest zły, tylko nie zdaje sobie sprawy ze
swej dobroci.
- Niech mi pani da wreszcie zwykłą, cholerną kawę, jaką
piję tutaj od piętnastu lat, a nie jakieś tam dziwactwa. - Ostat-
PRZYSTAŃ CUDÓW 43
nia uwaga klienta została wypowiedziana bardzo głośno. -
Czy proszę o zbyt wiele?
Mitch spojrzał na Brittany. Była blada, jej uśmiech znikł,
i wydawało mu się, że drżą jej wargi.
We włosach wciąż miała różowe smugi.
Westchnął i zaczął przeciskać się na początek kolejki.
Przez moment dojrzał w jej oczach ulgę, zaraz jednak zebrała
siły, wyprostowała się i powiedziała do niego:
- Przykro mi, proszę pana, ale będzie pan musiał zacze
kać na swoją kolej, tak jak wszyscy.
Oto, jak bliźni odpłacają nam za dobre serce!
Pochylił się ku niej.
- Pokrój jedno z tych czekoladowych cudeniek na małe
kawałki i ułóż na talerzu. I nie dyskutuj ze mną!
Już otwierała usta, ale spojrzała na zdenerwowanego
klienta, dopomagającego się „cholernej, zwykłej kawy", po
czym posłusznie zdjęła z półki największy tort czekoladowy,
pokroiła kawałek na mniejsze cząstki i podała Mitchowi.
- Tort czekoladowy. To wszystko dla pana? - zapytała.
Wziął z jej dłoni talerzyk i odwrócił się z uśmiechem
do następnej osoby w kolejce. Była to znajoma kasjerka
z banku, która od dłuższego już czasu niecierpliwie zerkała
na zegarek.
- Może pani spróbuje kawałek tego ciasta? - zapropono
wał. - To wspaniały domowy wyrób! Może pan również
spróbuje, panie Smith? Jak tam dziś interesy?
Mitch posuwał się wzdłuż kolejki, zagadując do znajo
mych i kolegów z pracy. Humor oczekujących w ogon
ku osób wyraźnie się poprawił. Nie tylko mogli wreszcie
coś zjeść, ale w dodatku nie musieli za to płacić. Mitch kątem
'44 CARA COLTER
oka dostrzegł, że ojciec przecisnął się już do środka i sprzą
ta teraz stoliki. Cały ojciec. Najbogatszy i najbardziej szano
wany człowiek w mieście, lecz gdy ktoś potrzebował pomo
cy, zawsze mógł na niego liczyć. Mitch był pełen podziwu
dla Jordana Hamiltona. Gdyby trzeba było, poszedłby za nim
na koniec świata.
- Mitch, pomóż jej tam za ladą. Chociaż przez chwilę.
Koniec świata nagle wydał mu się znacznie bliższy niż
lada w piekarni. Miał ochotę wyjaśnić ojcu, że takie tymcza
sowe rozwiązania nigdy niczego nie załatwiają. Brittany
tkwiła w kłopotach po uszy. A nie mogli przecież pomagać
jej codziennie.
Chcąc nie chcąc, podał talerzyk z ciastem kolejnej osobie
w kolejce.
- Proszę się częstować i przekazać dalej.
Podszedł do lady i zanurkował pod nią. Zdjął marynarkę
i podwinął mankiety koszuli. Brittany posłała mu wściekłe
spojrzenie. Wdzięczność ludzka nie zna granic.
Z ukosa spojrzał na jej ukrytą pod fartuszkiem sukienkę.
Wycięcie, które zaczynało się pod szyją, kończyło się chy
ba. .. gdzieś w okolicy pępka! Dzięki Bogu, że miała na sobie
ten fartuszek. Taka sukienka świetnie prezentowałaby się na
przyjęciu na pokładzie luksusowego jachtu, ale dla sprze
dawczyni w piekarni była co najmniej nieodpowiednia!
Jedno spojrzenie na jej stopy potwierdziło jego najgorsze
obawy. Ona miała na sobie sandałki na wysokich obcasach!
Nic dziwnego, że przestępowała teraz nerwowo z nogi na
nogę!
- Dam sobie radę! - syknęła ze złością. Nie zwrócił na
to uwagi.
PRZYSTAŃ CUDÓW 45
- Kto następny? - zapytał.
. Cierpliwie wysłuchiwał narzekań, obiecywał pączki na
jutro, nalewał kawy i zapobiegał ewentualnym awanturom.
Najbardziej zdenerwowanym serwował darmowe porcje cze
koladowego przysmaku.
Po chwili udało im się opanować sytuację.
- Panie Hamilton, proszę tego nie robić! - Zanurkowała
pod ladę i odebrała tacę z brudnymi naczyniami z rąk Jorda-
na Hamiltona. - Zawstydza mnie pan!
- Zawstydza? W moim wieku to przywilej móc jeszcze
przyjść z pomocą młodej damie.
Podeszła z zastawioną brudnymi naczyniami tacą do i tak
przepełnionego już zlewu.
- Szkoda, że nie odziedziczyłeś manier po ojcu - szepnę
ła do Mitcha.
Odebrał jej tacę.
- Jestem jego adoptowanym synem.
Zawahała się przez moment, ale nie skomentowała tej
informacji. Wskazała tylko drzwi do kuchni.
- Tam.
Wyniósł naczynia do kuchni i położył tacę na jedynym
wolnym miejscu na stole. Zlewy były pełne po brzegi.
Podążyła za nim. Zauważył, jak na widok góry brudnych
naczyń opadają jej bezradnie ramiona.
- Dzięki, Mitch - powiedziała. - Nie myśl, że nie doce
niam pomocy, ale jakoś bym sobie poradziła. W końcu to
dopiero mój pierwszy dzień. - Zdjęła z nóg sandały i zaczęła
masować stopę. - Abby chciała przyjść na odsiecz, ale nie
mogłam żądać od siostry, by swój miesiąc miodowy spędzała
w mojej piekarni.
46 GARA COLTER
Coś w niej zmieniało się, łagodniało za każdym razem,
gdy mówiła o siostrach.
- A twoja druga siostra?
- Musiała zaraz po weselu wracać do Minnesoty. Minie
jeszcze parę tygodni, zanim się tu przeprowadzi. - Spojrzała
na niego i nagle jej twarz rozpogodziła się.
- A może chciałbyś się z nią ożenić?
- Na razie nie mam takich planów.
Ponownie zajęła się swoimi stopami.
- Te buty chyba nie bardzo nadają się do takiej pracy.
Przydałaby ci się para obuwia ortopedycznego, jakie noszą
pielęgniarki. Na płaskim obcasie.
- Ortopedyczne klapki! Świetnie pasowałyby do moich
różowych włosów. Nie wspominając o tym fartuchu. Pa
skudztwo!
- Piekarnia to nie wybieg dla modelek.
- Spokojnie, zrozumiałam to dziesięć minut po otwarciu
lokalu - powiedziała nonszalancko. - Poradzę sobie. -
Otworzyła przed nim drzwi. -I zabierz do domu porcję cze
koladowego przysmaku. Dzięki za pomoc.
Zanim włożył marynarkę, Brittany była już za kuchenny
mi drzwiami. Mitch stał już prawie po drugiej stronie lady,
gdy usłyszał coś niepokojącego. Stłumiony, cichy szloch.
Powinien natychmiast wyjść, zamiast tego jednak przycisnął
ucho do kuchennych drzwi. Teraz nie miał już żadnych wąt
pliwości. Brittany płakała.
- Tato, nie czekaj na mnie. Zaraz cię dogonię.
Siedziała na niskim taborecie, jej sandały leżały na pod
łodze obok, a twarz miała ukrytą w dłoniach. Drżały jej ra
miona. Widział, że wyciera oczy rąbkiem fartuszka.
PRZYSTAŃ CUDÓW 47
- Hej - odezwał się miękko. - Nie martw się, jutro na
pewno będzie lepiej. - Starał się nadać głosowi uspokajające
brzmienie, lecz nie było to łatwe. Sam przecież nie wierzył
w to, co mówił.
Czyż nie był teraz rycerski?
No cóż. Brittany najwyraźniej miała inny pogląd na tę
sprawę. Poderwała się na równe nogi, wytarła oczy wierz
chem dłoni i spojrzała na niego z niesmakiem.
- Jak śmiesz mnie szpiegować!
- Nie szpiegowałem, tylko usłyszałem, że...
- Nie potrzebuję twojej pomocy! - przerwała mu gniew
nie. - Sama sobie świetnie radzę!
- A tak, widziałem. - Prawdziwie rycerski mężczyzna
powiedziałby chyba coś innego.
- Przyłapałeś mnie w chwili słabości.
- Najwyraźniej.
Studia prawnicze nie pomogły mu niestety opanować
trudnej sztuki dyplomacji. W niełatwych sytuacjach do głosu
dochodził wciąż nie do końca poskromiony, nieokrzesany,
gniewny młokos.
- Nie było przecież tak źle.
Pohamował się. Zaczął innym tonem.
- Zastanawiałaś się nad tym, żeby zatrudnić kogoś do
pomocy? Chociaż na kilka godzin, kiedy jest największy
ruch. Znam parę dzieciaków, które chętnie...
- Mitch, czy ty nie rozumiesz? - powiedziała, dzielnie
walcząc z napływającymi do oczu łzami. - Nie chcę twojej
pomocy. Nie przyjęłabym pomocy od ciebie, nawet gdybyś
był ostatnim facetem na świecie.
No i dostało mu się, ale chyba na to zasłużył.
48 CARA COLTER
- W porządku. Radź sobie sama. Nic a nic mnie to nie
obchodzi.
- Spotkamy się na ceremonii z okazji wręczenia nagród
dla firmy roku. Zobaczysz, że wygra moja piekarnia!
- Już jutro oddam smoking do czyszczenia - rzucił na
odchodnym.
ROZDZIAŁ TRZECI
Gdy zadzwonił telefon, niechętnie otworzyła jedno oko.
Jeśli odbierze, to zachlapie podłogę. Moczyła umęczone sto
py w miednicy z ciepłą wodą. Zachlapie podłogę, którą bę
dzie potem musiała sama wytrzeć.
Przez całe lata nie zastanawiała się nad takimi drobnostka
mi. Po kąpieli zostawiała wszędzie mokre ślady stóp i zmięte
ręczniki na podłodze.
Dzwonek nie dawał za wygraną.
Odchyliła głowę i westchnęła. Była siódma wieczorem,
a ona już przebrała się w piżamę. Jakie to dziwne, że nigdy
wcześniej nie zastanawiała się nad tym, kto wytrze za nią
mokrą podłogę. Poczuła się trochę winna. Wobec drobnej
Anyi, o policzkach jak jabłuszka, która zawsze bezszelestnie
i z uśmiechem na twarzy krzątała się wokół niej, potakując
tylko: „Tak, proszę pani. Dobrze, proszę pani".
Nigdy nie była niemiła dla służby zatrudnionej w domu
rodziców. Nie o to chodzi, raczej o to, że nie traktowała ich
jak ludzi, których można lubić i szanować. Byli dla niej po
prostu użytecznymi sprzętami.
Od pięciu dni przebywała w innej rzeczywistości. W tak
zwanym prawdziwym świecie, w którym to ją traktowano jak
popychadło. Musiała posłusznie, bez słowa skargi czy sprze
ciwu, spełniać zachcianki innych.
50
CARA COLTER
- Powiedziałem wyraźnie: „pączek w czekoladzie"!
- Jak to, nie ma dziś grahamek? Zawsze były!
- Czekałem, aż mnie pani łaskawie obsłuży, całe siedem
minut!
- Dałem dziesięć, nie pięć dolarów!
- Nie wezmę tego tortu. Napisała pani Tonya przez , j " !
I tak przez cały dzień.
W dodatku nie potrafiła posłusznie trzymać języka za
zębami. Nosiła teraz do pracy odpowiedni strój, a na nogach
ortopedyczne klapki, ale i tak stopy ją bolały, tyle że nie tak
mocno, jak pierwszego dnia.
Jej przyjaciele z Kalifornii pękliby ze śmiechu, widząc ją
w tych butach. Albo w tym wstrętnym fartuszku.
Kalifornia. O tej porze roku jest tam trochę cieplej niż
tutaj. Może chodziłaby już po sklepach, przymierzając bikini
z najnowszych kolekcji?
A przyjaciele? Telefony od nich przestały dzwonić mniej
więcej w tym samym czasie, kiedy skończyła się jej gotówka.
Trudno, mówiła sobie, widać tak musi być. I tak nikt z nich
nie znał jej naprawdę. Znali dziewczynę, która brylowała na
imprezach, chodziła w najmodniejszych ciuchach i jeździła •
najlepszymi samochodami.
Prawdę mówiąc, sama była zdumiona odkryciem, jak ma
ło te przejawy dostatku miały wspólnego z jej prawdziwą
naturą. Oczywiście, nie szkodziłoby je odzyskać, ale... Cza
sami dochodziła do wniosku, że po prostu z nich wyrosła.
Czy spaliła za sobą wszystkie mosty? Czy gdyby na przy
kład wygrała milion dolarów, znów byłaby tą samą beztroską
dziewczyną, co sześć miesięcy temu?
Och, dawniej nie zaprzątała sobie głowy takimi skompli-
PRZYSTAŃ CUDÓW 51
kowanymi sprawami. Zastanowiła się, czy przypadkiem ta
nagła skłonność do poważnych rozważań miała coś wspól
nego z Mitchem Hamiltonem.
Telefon znowu zadzwonił, a ona otarła łzę z policzka. Cóż
to za głupie miasto, skoro bez przerwy miała ochotę płakać?
Była nieludzko zmęczona i trochę przerażona.
To była jej pierwsza prawdziwa praca, a już zdążyła ją
znienawidzić. Kiedyś wydawało jej się, że prowadzenie włas
nego biznesu to sama przyjemność. Teraz już miała świado
mość, jak bardzo się myliła. Najradośniejszą chwilą dnia był
moment, gdy wieszała na drzwiach tabliczkę z napisem „ZA
MKNIĘTE".
Nie dawała sobie rady i miała pełną świadomość ponie
sionej klęski. Nie potrafiła się przystosować, nie potrafiła się
zmienić. Nie miała tyle czaru ani odwagi, jak jej się zdawało.
Pod koniec dnia, kiedy jej ubranie przesiąkło już zapachem
kawy i tłuszczu, bolały ją nogi i serce. Nie miała nawet siły
zwracać się uprzejmie do klientów. Warczała i syczała, zapo
minając zupełnie o miłym uśmiechu.
Torty czekoladowe okazały się kompletną porażką, a Lui-
gi, jej piekarz, nie miał najlepszego zdania również o pozo
stałych recepturach. W dodatku narzekał okropnie, że wydała
pieniądze na malowanie, podczas gdy jemu na głowę kapie
woda z odsłoniętej rury, która wymaga natychmiastowej na
prawy.
Pomimo jego gburowatego usposobienia, zdawała sobie
sprawę, że ma wielkie szczęście. Luigi piekł najlepsze chleby
i pączki w mieście. Stali klienci wciąż przychodzili po jego
wypieki, ignorując liczne wady lokalu, a przede wszystkim
skandaliczną obsługę.
52
CARA COLTER
Zastanawiała się jednak, jak długo jeszcze.
Z każdej sytuacji musi być jakieś wyjście, powtarzała
sobie w bezsenne noce, rozmyślając nad sposobami wybrnię
cia z kłopotów. Miała już kilka pomysłów i ćwiczyła teraz,,
jak powiedzieć o nich Mitchowi. Zbierała odwagę potrzebną
do takiej rozmowy. Jego sekretarka obiecała, że Mitch od-
dzwoni prawdopodobnie jutro.
Usłyszała nagranie automatycznej sekretarki. Swój włas
ny głos sprzed wieków, zadziorny i wysoki. Głos osoby, jaką
kiedyś była.
- Niestety, nie dopisało ci szczęście, ale oddzwonię
w wolnej chwili.
Jak mogła być taka głupia i zamieścić to poniżające ogło
szenie matrymonialne w gazecie? Jak mogła nie pomyśleć
o skrzynce pocztowej? Od jakiegoś czasu odbierała idiotycz
ne telefony od nachalnych prostaków. Nic dziwnego, skoro
każdy erotoman w promieniu tysiąca kilometrów dyspono
wał teraz jej numerem telefonu. Będzie musiała coś z tym
zrobić. Już i tak, żeby spokojnie spać w nocy, musiała wyłą
czać telefon.
No cóż, sama sobie nawarzyła tego piwa. Teraz zatem
musi je wypić.
- Cześć, siostro, tu Abby. Kochana, wiem, że wykorzy
stuję twoją dobroć, ale czy mogłabym cię znowu poprosić
o drobną przysługę? Potrzebuję pomocy przy sukience, którą
szyję dla pani Pondergrove. Jeśli dasz radę, proszę, wpadnij
do nas w niedzielę rano, około jedenastej. Byłabym ci bardzo
wdzięczna. Czekam na telefon, pa.
Westchnęła. Szkoda, że Corrine jeszcze tu nie ma, mogła
by przejąć część tych siostrzanych obowiązków.
PRZYSTAŃ CUDÓW 53
A poza tym, czy pani Pondergrove nie może sama przy
mierzyć swojej sukienki? Przypomniało jej się jednak, że to
w istocie mogłoby być trudne, jako że Abby szyła suknię
ślubną, którą starsza pani miała zamiar ofiarować komuś
w prezencie.
Mierzenie ślubnej sukni było jedną z ostatnich rzeczy, na
jakie miała w tej chwili ochotę. Przed ślubem siostry zmie
rzyła suknię, którą Abby szyła również dla pani Pondergrove,
a w której potem wystąpiła na własnym ślubie. Była to prze
piękna kreacja, lecz Brittany czuła się w niej źle.
To musiał być jakiś znak. Czyżby nie była stworzona do
życia małżeńskiego?
Czy to znaczy, że nie zdoła uratować swojej piekarni?
Nie będzie miała pracy.
- Coś wymyślę - mruknęła i skrzywiła się na widok włas
nych dłoni. Już nawet nie wyglądały jak jej dłonie. Połamane,
przycięte króciuteńko paznokcie bez śladu lakieru.
Znowu zadzwonił telefon.
- Zamknij się! - krzyknęła w jego stronę. Aparat po
słusznie zamilkł, po czym włączyła się sekretarka.
- Hej, baby, mówi twój wymarzony kowboj. Zostawiłem
już sześć wiadomości, ale wciąż mi nie odpowiadasz i trochę
zaczynam się niecierpliwić. Chciałbym jak najszybciej zarzu
cić lasso na twoją szyjkę, jałóweczko. Założę się, że odsłu
chujesz wiadomości. Czekam na znak od ciebie, na razie.
Już lecę dzwonić, pomyślała z wściekłością i w tym mo
mencie ponownie rozległ się dzwonek telefonu. Wyciągnęła
stopy z miednicy pełnej chłodnej już w tej chwili wody
i podbiegła do telefonu, nie zważając na mokre ślady, jakie
za sobą zostawia.
54 CARA COLTER
- Nie jestem twoją jałóweczką, a na swoim lassie możesz
się powiesić! - krzyknęła z pasją.
Cisza.
Nagle poraziła ją myśl, że jej rozmówcą wcale nie jest ten
pewny siebie kowboj. To był oczywiście Mitch Hamilton.
- Co takiego?
Westchnęła.
- Słucham cię, Mitch.
- Zostawiłaś wiadomość.
- Dzięki, że dzwonisz.
Powiedziała mu, że nie zwróciłaby się do niego o pomoc,
nawet gdyby był ostatnim mężczyzną na ziemi, a teraz pro
szę, przyszła koza do woza.
Jednak tylko Mitch może jej pomóc, tylko on może
znaleźć sposób na wyciągnięcie jej z trudnej sytuacji. Chciała
się dowiedzieć, czy jeżeli wydzierżawi piekarnię Luigiemu,
wciąż zachowa prawa do niej.
- Wszystko u ciebie w porządku? Dostajesz przez telefon
jakieś nieprzyzwoite propozycje?
- Można to tak określić. - Dlaczego do licha on zawsze
musi być świadkiem jej porażek? Cały wieczór czekała na
jego telefon, układając sobie w myśli, co powiedzieć. Zamie
rzała zaimponować mu swoim opanowaniem i spokojem,
a tu proszę.
- Może zadzwonisz na policję? - W jego głosie usłyszała
nutę prawdziwej troski.
- Prawdę mówiąc, sama jestem sobie winna - przyznała
się niechętnie,
- Jak to?
- Wiesz, dałam ogłoszenie do gazety.
PRZYSTAŃ CUDÓW 55
- Jakie ogłoszenie? Reklamę piekarni?
- Niezupełnie.
- Prawnicy uwielbiają słówko „niezupełnie".
. - Lepiej nie pytaj o szczegóły.
Mitch przez chwilę nie odpowiadał, po czym usłyszała
stłumione przekleństwo.
- Nie wiedziałam, że znasz takie słowa - zdziwiła się.
- Mówiłem ci, że mam mroczną przeszłość. Dałaś ogło
szenie matrymonialne, tak?
- No cóż.
- Na to pytanie odpowiada się „tak" albo „nie".
- Nie chciałabym być w skórze przesłuchiwanego przez
ciebie świadka.
- Odpowiedz na moje pytanie. Dałaś do gazety ogłosze
nie matrymonialne?
- Tak - odpowiedziała niechętnie. - Dałam takie ogło
szenie.
Wyobraziła sobie jego reakcję. Ściągnięte brwi, wyraz
niedowierzania w ciemnych oczach, zaciśnięte usta, napięte
mięśnie.
- Podałaś swój numer telefonu?
- Mitch, to wszystko twoja wina. Tylko pomyśl, gdybyś
chciał się ze mną ożenić... Czy ja mam jakieś inne wyjście?
Była zadowolona, że udało jej się tak lekko zażartować.
Zupełnie jakby wciąż uważała jego odmowę za niewiele zna
czący drobiazg.
- Zawsze tak odpowiadasz na pytania? Przesłuchiwanie
ciebie w sądzie byłoby koszmarem.
- Naprawdę? - zapytała niewinnym głosikiem, zadowo
lona z efektu, jaki udało jej się osiągnąć.
56 CARA COLTER
- A więc podałaś swój numer telefonu. Nie pomyślałaś
o skrzynce pocztowej?
- Oj, teraz już nie musisz mi tłumaczyć, że głupio zrobi
łam. Zrozumiałam to aż nadto dobrze.
- Ale wycofałaś przynajmniej to ogłoszenie?
Westchnęła teatralnie.
Z drugiej strony dobiegło ją kolejne przekleństwo. Roze
śmiała się.
- Oczywiście, że je wycofałam. Muszę wymyślić inny
tekst. No i postarać się o skrzynkę pocztową.
- Masz zamiar to kontynuować?
- Przecież wiesz, że potrzebuję męża. Wszystko jedno
jakiego.
Sama się dziwiła, jak lekko przychodzi jej mówienie ta
kich bzdur. Przecież nie chodziło jej o byle kogo. Chodziło
o niego! Upewniała się o tym z każdą chwilą ich rozmowy,
słuchając jego stanowczego głosu.
- Jeśli zmusisz mnie, bym się z tobą ożenił, by cię rato
wać przed samą sobą, to będziemy tego oboje żałowali do
końca życia!
Hej! - pomyślała. - To jest wyraźny postęp! Ostatnio oz
najmił wyniośle, że nie poślubiłby mnie, nawet gdybym była
ostatnią kobietą na ziemi!
- Mitch, masz do mnie jakąś sprawę?
- Nie mam. To ty prosiłaś o telefon.
- Ach tak, rzeczywiście. Muszę z tobą porozmawiać, to
pilne. Kiedy mógłbyś się ze mną spotkać?
- Porada prawna?
- Można tak to nazwać.
- To nie jest jasna odpowiedź. Poczekaj chwilę, sprawdzę
PRZYSTAŃ CUDÓW 57
mój terminarz. Mogę cię jakoś upchnąć jutro koło jedenastej,
w porządku?
- Nie da rady, nie wyrwę się z piekarni. Strasznie mi
głupio cię o to prosić, ale czy mógłbyś spotkać się ze mną
w weekend? Nie zajmę ci dużo czasu.
- Niedziela o jedenastej trzydzieści?
- Fantastycznie. Będę u mojej siostry. Możemy spotkać
się u niej? - Podała mu adres.
Mitch nie powiedział ani słowa na temat dni wolnych od
pracy, ani wizyt domowych, nie wspomniał też o swoich
stawkach, a bała się o to zapytać. Piekarnia jak na razie nie
przynosiła zysków. W tym tygodniu jeszcze uda się wypłacić
pensję Luigiemu. No i może kupi sobie parę puszek tuńczyka.
Może zrujnuje się na główkę sałaty. Przynajmniej o pieczywo
nie musi się martwić.
- Do zobaczenia w niedzielę - zakończył rozmowę
Mitch.
Westchnęła, odłożyła słuchawkę, wyłączyła telefon z sieci
i podreptała z powrotem na fotel. Zrezygnowana włożyła no
gi do zupełnie już chłodnej wody.
Mitch odłożył słuchawkę i spojrzał na zegarek. Prawie
ósma. Za późno, żeby siedzieć w biurze. W jakiej gazecie
mogła umieścić to ogłoszenie?
Wyszedł z pokoju i omal nie dostał zawału serca. Jego
sekretarka wciąż jeszcze tkwiła na posterunku. Była to dosyć
postawna kobieta, niezależnie od pory roku ubrana w ciepłe
sweterki, o łagodnej, pełnej życzliwości twarzy.
- Hej - powiedział nie bez poczucia winy. - Powinnaś
dawno być w domu, z dziećmi.
58
CARA COLTER
- Nic nie szkodzi. Moi chłopcy grają teraz w golfa,
a Henry i tak wyjechał, więc nie mam nic do roboty. Potrze
bujesz czegoś?
- Szukam gazet z zeszłego tygodnia - powiedział z na
dzieją w głosie.
- Chodzi ci o „The Miracle Harbor Beacon"?
Gdy skinął głową, zaśmiała się.
- Przecież nigdy nie czytasz tej gazety.
- Muszę coś sprawdzić.
- Jeśli chcesz poznać wyniki turnieju brydżowego, to
wygrała para Sally i Hiram Wilsonowie - zażartowała, ale na
widok jego zakłopotanej miny, dodała szybko: - Powinna
leżeć w pokoju konferencyjnym.
- Dzięki, Millie.
We wskazanym pokoju znalazł rzeczywiście stos starych
gazet. Upewnił się, że jest sam i zaczął szybko przerzucać
strony.
Dobry Boże! Ona naprawdę to zrobiła! Znalazł ogłosze
nie, wydrukowane ozdobną czcionką.
Pilnie szukam męża. Chodzi o mężczyznę zabezpieczo
nego finansowo i poważnego, lecz obdarzonego poczuciem
humoru. Wiek: 35-55 lat.
Mitch nerwowo potarł dłonią czoło. Pięćdziesiąt pięć lat?
Co ona sobie myśli? Że mężczyzna dwa razy od niej starszy
może dać jej szczęście? Pięćdziesięciopięciolatek zmęczyłby
się jej nadmiarem energii po dwóch kwadransach, jeśli nie
szybciej. No, chyba że byłby to Farley Houser. Mitch ponow
nie potarł czoło.
Jeśli lubisz podróże, teatr, kolacje przy świecach i wspólne
kąpiele w pianie we dwoje....
PRZYSTAŃ CUDÓW 59
Tak, to wiele wyjaśnia. Nic dziwnego, że męczą ją teraz
telefonami jacyś erotomani. Mitch zmarszczył brwi jeszcze
mocniej.
...i nie boisz się robaków, a w szczególności pająków,
zadzwoń!
Nie wierzył własnym oczom. Cała sytuacja zakrawała na
absurd. Tylko osoba o bardzo małej wyobraźni mogła zamie
ścić ogłoszenie o takiej treści w lokalnej gazecie, która zre
sztą miała spory nakład. A jednak musiał przyznać, że przede
wszystkim chciało mu się śmiać.
Zdał sobie sprawę, że dawno nic go tak nie rozbawiło. Po
raz kolejny przeczytał fragment o pająkach i jeszcze raz głoś
no się roześmiał. Dodała do ogłoszenia postscriptum: Wola
łabym, żebyś był przystojny, ale nie wymagam od losu zbyt
wiele.
To też był całkiem niezły tekst.
Millie zajrzała do pokoju. Wyglądała na nieco zasko
czoną.
- Chyba powinienem opłacić prenumeratę - powiedział
do niej, zamykając gazetę, żeby ukryć, co czytał.
Millie uśmiechnęła się.
- Wracam do domu. I wiesz co? - Zatrzymała się na mo
ment. - Dobrze cię widzieć w tak dobrym humorze.
Zastanowił się. Czyżby miała rację, zarzucając mu, że jest
zbyt poważny?
Zawsze taki był. Najwcześniejsze wspomnienia, jakie
miał, dotyczyły życiowych problemów i wiązania końca
z końcem. Widział siebie, opiekującego się swoim młodszym
rodzeństwem - braciszkami i siostrą. To on o nich dbał, mył
ich i pilnował, to on musiał pamiętać, żeby w domu nie za
brakło pożywienia. Przypomniał sobie nagle, jak kiedyś
60 CARA COLTER
ukradł bochenek chleba ze straganu. Dopiero po wielu latach
zrozumiał, że sprzedawca celowo nie zareagował wówczas
na to zdarzenie.
Całe dzieciństwo upłynęło mu na próbach utrzymania
matki w stanie trzeźwości. Uważał, że jeśli będzie się dosta
tecznie starał, matka przestanie pić.
Odetchnął głęboko. Nie ze wszystkimi wspomnieniami
udało mu się uporać, a wydawałoby się, że to wydarzyło się
tak dawno. Przeszłość wypaliła swe piętno na jego duszy. Te
spinacze ułożone teraz w równy rządek na jego biurku...
Wszystko w jego życiu było takie uporządkowane, na swoim
miejscu. Nienawidził chaosu, bo zaznał go aż za wiele
w dzieciństwie. Zawsze wydawało mu się, że jeśli utrzyma
ład i porządek, to uda mu się zmienić świat.
Jego przeszłość pozostawiła w jego psychice trwały
ślad, i nawet dobroć Jordana Hamiltona niewiele pomogła.
Mitch musiał czuć, że ma nad wszystkim kontrolę. Nie od
puszczał łatwo ani sobie, ani innym i zupełnie nie potrafił się
bawić.
Tych kilka prostych wniosków zaszokowało go. Wiedział,
że to przez Brittany nawiedzają go takie myśli. Wstrząsnęła
jego poukładanym światem, wywlekając na wierzch to, co
starał się utrzymać głęboko pod powierzchnią.
Ale może nigdy nie jest za późno na to, aby się zmienić?
Buntownik w Mitchu natrętnie szeptał mu do ucha, że nie
znajdzie lepszej nauczycielki.
Wspólna kąpiel w pianie. Do licha! Nigdy nie kąpał się
w pianie nawet w pojedynkę!
Tak, Mitch wiedział już, że coś z tym musi zrobić.
PRZYSTAŃ CUDÓW 61
- Abby! To boli!
- Przepraszam, ale nie mogłabyś chociaż przez chwilę
stać spokojnie?
- Wiesz, że to nie moja specjalność. Swoją drogą, to
niesamowite. Ta sukienka jest zupełnie niepodobna do tej,
którą szyłaś wcześniej, prawda?
Shane zabrał małą Belle do kuchni, żeby nie przeszkadza
ła im przy pracy. Dochodził do nich teraz stamtąd radosny
śmiech i odgłosy świetnej zabawy. Ten dom był pełen miłości
i szczęścia.
- One są jak noc i dzień - odpowiedziała Abby. -
A wiesz, że pani Pondergrove wciąż nie chce mi powiedzieć,
dla kogo jest ta suknia?
Brittany zupełnie nie interesowały intrygi starszej pani.
Jakoś nie potrafiła poddać się radosnemu nastrojowi, który
emanował z siostry, choć bardzo się starała. Wierciła się nie
spokojnie, była rozdrażniona i trochę opryskliwa. I to nie
dlatego, że miała zaraz spotkać się z Mitchem.
Chociaż to może był jeden z powodów.
Co ma mu powiedzieć? Czy powinna przyznać się do
porażki?
- Ta suknia jest ponoć przeznaczona dla osoby, wobec
której starsza pani ma jakiś ogromny dług.
- Przyznasz, że brzmi to raczej dziwnie. - Ten temat
zbytnio nie zainteresował Brittany.
Za chwilę z ulgą wskoczy we własne fatałaszki. Kanarko
wą kusą bluzeczkę i takież rybaczki. Odsłaniały jej zgrabne
nogi i kawałek gładkiego brzucha. Miała nadzieję, że choć
trochę wytrąci tym z równowagi Mitcha. Może uda jej się
ukryć, jak bardzo jest zdenerwowana i zdesperowana. No
62 CARA COLTER
cóż, wielkie sny o zrobieniu kariery w branży piekarniczo-
-cukierniczej właśnie legły w gruzach.
- Myślę, że nie powinnam brać od niej pieniędzy za tę
suknię - powiedziała Abby.
Dla Brittany, która przez cały tydzień żywiła się sałatką
z tuńczyka, te słowa zabrzmiały jak bluźnierstwo. Harować
w pocie czoła beż żadnego wynagrodzenia?!
- Nie chcesz brać pieniędzy? - zawołała. - Zwariowałaś.
- Nie mogę inaczej - odpowiedziała siostra. - Coś mi
mówi, że tak właśnie powinnam postąpić.
- Ciekawe, dlaczego mnie nigdy nic nie mówi, co mam
robić?
Abby zaśmiała się i pomyślała, że dobrze mieć przy sobie
siostrę, nawet taką postrzeloną jak Brittany.
- Oczywiście, że masz coś takiego. Każdy ma, to się
nazywa intuicja. Dusza. Nieważne, jak to nazwiesz. Może po
prostu nie chcesz słuchać swego wewnętrznego głosu?
- Moja intuicja milczała, kiedy dawałam do gazety to
idiotyczne ogłoszenie. Erotomani na szczęście przestali już
dzwonić. Słuchaj, mogłybyśmy się pospieszyć? Umówiłam
się tu z Mitchem.
- Z Mitchem?
- Tylko sobie nic nie wyobrażaj. On nie jest zaintereso
wany. Dałam mu szansę jako pierwszemu, ale z niej nie sko
rzystał. Odmówił drań, kategorycznie. - Była pewna, że do
perfekcji opanowała metodę mówienia o sprawach bolesnych
lekkim, prawie radosnym tonem, ale jej siostra wcale nie
wyglądała na przekonaną.
- Skoro nie jest zainteresowany, to dlaczego się z tobą
spotyka?
PRZYSTAŃ CUDÓW 63
- Potrzebuję od niego porady prawnej. Wiesz, nie jest
łatwo prowadzić własną firmę. Jakoś muszę sobie radzić.
- Czy z twoją piekarnią wszystko w porządku? Kiedy
widziałam cię tam w zeszłym tygodniu, wyglądało, że masz
roboty po uszy.
- Wszystko w najlepszym porządku, siostrzyczko - od
powiedziała szybko.
Abby spojrzała na nią z troską.
- Gdybyś potrzebowała pomocy, to wiesz, że zawsze mo
żesz na mnie liczyć.
Brittany poczuła się zawstydzona. Jej siostra opiekowała
się maleńką Belle, przeżywała właśnie miodowy miesiąc
i szyła wymyślną suknię, a jednak oferowała jej pomoc.
- Przecież powiedziałam, że wszystko idzie świetnie -
mruknęła niezbyt pewnym głosem.
- To miło z jego strony, że spotyka się z tobą w weekend.
- To chyba żaden problem, skoro jest pracoholikiem.
- Założę się, że miał ochotę się z tobą zobaczyć. Widzia
łam, jak tańczyliście. Na naszym weselu.
- Siostro, po prostu wypiłam o jeden kieliszek szampana
za dużo.
- Skończyłam. Przejrzyj się, zanim to zdejmiesz.
Odwróciła się i spojrzała w duże lustro.
Nagłe serce zabiło jej mocno.
Ta suknia była niesamowita. Jak ze snu albo jak z baśni.
Dopasowany gorset przylegał do ciała wprost idealnie. Ma
teriał spódnicy zwiewnie i lekko otaczał łagodne krągłości
jej bioder i ud i spływał delikatnymi fałdami aż do kolan.
Cala spódnica była przepięknie haftowana w złote różyczki.
- Gorset też będzie haftowany w złote różyczki - powie-
64
CARA COLTER
działa Abby rozmarzonym tonem. - I muszę jeszcze zrobić
do niej odpowiedni szal. Słuchaj, wyglądasz w niej olśnie
wająco. Jakbym ją szyła dla ciebie.
- Rzeczywiście, takiej sukni chyba jeszcze nigdy nie wi
działam - wyjąkała oszołomiona Brittany. Suknia, którą mia
ła na sobie, nie była w najmniejszym stopniu wyzywająca,
ale z pewnością musiała wywrzeć niesamowite wrażenie na
każdym mężczyźnie. Była świadectwem piękna kobiecego
ciała. Brittany niemal słyszała jej szept. A suknia szeptała
o tym, że małżeństwo to nie jest układ, lecz związek dwojga
zakochanych ludzi. Suknia szeptała słowo „romans".
Po policzku Brittany stoczyła się łza. Miała słony smak.
Czy prosi o zbyt wiele? Chce jedynie, aby ktoś pokochał
ją taką, jaka jest. Aby zapragnął spędzić z nią całe życie. Czy
to zbyt duże wymagania? Otarła oczy dłonią i kiedy ponow
nie spojrzała w lustro, przestraszyła się. Za nią w tafli od
bijała się jego twarz. I jego ciemne, tajemnicze oczy. Przez
ułamek sekundy pomyślała, że może to ta czarodziejska suk
nia potrafi przenosić ludzi w równoległą rzeczywistość.
Chwilę później zrozumiała jednak, że to naprawdę on. Czy
musiał pojawiać się zawsze, ilekroć rozmyślała o małżeń
stwie? Co za koszmar!
- Zamawiasz sukienkę? - zapytał kpiąco. - Odnoszę
wrażenie, że upłynęło zbyt mało czasu, byś zdążyła porządnie
przemyśleć wszystkie oferty.
Prychnęła lekceważąco i uniosła buńczucznie podbródek.
- Przyłapałeś mnie, jestem nieuzbrojona.
Uśmiechnął się. Tak, właśnie za takim jego uśmiechem
tęskniła.
ROZDZIAŁ CZWARTY
Mitch przyglądał się jej w milczeniu. Miał wrażenie, że
tajemniczym zrządzeniem losu znalazł się nagle w samym
środku jakiejś baśni.
Jako prawnik o ustalonej pozycji i niezwykle pragma
tycznym podejściu do życia raczej niechętnie poddawał się
takim nastrojom.
Przez chwilę zastanawiał się, skąd wie, że kobietą w po
łyskującej jedwabiem i zmysłowej sukni jest właśnie Britta
ny. Wytłumaczył sobie jednak, że trudno byłoby wyobrazić
ją sobie klęczącą na podłodze, z ustami pełnymi szpilek.
Obie dziewczyny były identyczne.
Ale jak ostatnio jego ojciec określił Brittany?
Tak, była jak iskierka.
A suknia, którą w tej chwili miała na sobie, groziła wręcz
pożarem. Którego pierwszą ofiarą będzie właśnie on. Wolał
nie myśleć, jakie jest przeznaczenie sukni. Wolał, żeby oka
zało się, że jest to kreacja na jakiś bal lub niezwykle elegancki
i seksowny negliż. Jednak nie mogło być wątpliwości. To
była suknia ślubna. Tyle że inna niż jakiekolwiek ślubne
suknie, jakie w życiu zdarzyło mu się oglądać. Zdecydowa
nie nie był w tych sprawach ekspertem, ale ta suknia wydała
mu się śmiała, zmysłowa i... bardzo pasowała do Brittany.
Jedynie wyraz oczu dziewczyny stał się nagle zupełnie
66 CARA COLTER
inny niż zwykle. Miał wrażenie, że czyta w nich jak w książ
ce. Jej marzenia, tęsknoty, potrzebę miłości oraz znalezienia
bezpiecznej przystani w czyichś ramionach.
Mitch Hamilton od dawna już nie wierzył w takie rzeczy.
Nie po tym, co go spotkało.
Dopiero zaczynał swoją świetnie zapowiadającą się karie
rę prawniczą. Zaangażował się w pracę z trudną młodzieżą
i zaręczył się z piękną i inteligentną dziewczyną. Pojawiła się
nagle w jego życiu, przybywając ze świata, o jakim Mitch
nie śmiał nawet marzyć.
A potem jeden trudny wybór i wszystko legło w gruzach.
Firma prawnicza w Portlandzie zaproponowała mu etat.
Świetną pensję, prestiż, karierę i duże szanse rozwoju.
On jednak bardziej cenił to, co miał w Miracle Harbor.
Jego ojciec zaczynał się starzeć, a dzieci z ośrodka potrzebo
wały jego wsparcia. Nie umiał ich zostawić.
Monika była bardziej niż rozczarowana jego decyzją. Na
dwa tygodnie przed planowanym ślubem dała mu ultimatum.
Albo Mitch przyjmie etat w Portlandzie, albo z nimi koniec.
Mitch szybko podjął decyzję.
Był zdania, że praca z młodzieżą, która potrzebuje jego
pomocy, jest już wystarczająco ważnym osiągnięciem zawo
dowym. Monika uważała inaczej.
Nie potrafili dojść do porozumienia.
W tej chwili, gdy spoglądał na Brittany w sukni ślubnej,
poczuł w sercu bolesne ukłucie.
Ktoś inny będzie na nią czekał przed ołtarzem. Ktoś inny
będzie patrzył, jak płynie w tej zjawiskowo pięknej sukni
w jego stronę pomiędzy ukwieconymi ławkami kościelnymi.
Jakiś inny mężczyzna ujrzy w jej oczach to cudowne światło.
PRZYSTAŃ CUDÓW 67
Już niedługo.
Przez jedną ulotną chwilę Mitch pomyślał, że to mógłby
jednak być on. Szczęśliwe zakończenie smutnej bajki?
- Zamawiasz sukienkę? - zapytał ironicznie.
Zauważył, jak szybko uniosła podbródek, jak szybko
przygotowywała się do odparcia ataku.
- Przyłapałeś mnie, jestem nieuzbrojona.
Uśmiechała się teraz zadziornie, lecz w jej oczach wciąż
jeszcze tlił się leciutki smutek. Wiedział, że jest bardziej
wrażliwa i delikatna, niż stara się pokazać światu. I czuł, że
musi otoczyć się wysokim murem, by nie oczarowała go
swoją urodą, nie porwała marzeniami i uczuciami.
Czuł jednak również, że ten mur zamiast rosnąć, maleje. Jego
druga buntownicza natura kazała mu się teraz uśmiechać do niej.
A kiedy odpowiedziała mu uśmiechem, nawet ten niepo
skromiony buntownik w jego duszy był zdumiony łatwością,
z jaką taki uśmiech potrafi dotrzeć do najgłębszych i najpil-
niej strzeżonych zakamarków jego serca.
- To nie dla mnie, Abby szyje ją na zamówienie. Dla tej
starszej pani, która była na weselu w towarzystwie twojego ojca.
Zastanowił się. W jakim celu i dla kogo Angela Ponder-
grove, intrygantka numer jeden w Miracle Harbor, mogła
zamówić ślubną suknię? Poczuł też żal i jednocześnie ulgę,
że suknia nie jest przeznaczona dla Brittany.
Jego umysł prawnika buntował się przeciwko odczuwaniu
dwóch sprzecznych ze sobą stanów emocjonalnych w tym
samym czasie.
Jego buntownicza dusza radziła mu, by jak najszybciej
przyzwyczaił się do tego.
- Przyszedłem trochę wcześniej, Shane mi otworzył - po-
68
CARA COLTER
wiedział. - Ale mogę poczekać na zewnątrz, jeśli jeszcze nie
jesteś gotowa.
- Właśnie skończyłyśmy - wyjaśniła Abby. Jej promien
ny uśmiech nie miał ani odrobiny tej zadziorności, jaką na
znaczone były uśmiechy jej siostry. - Musi się tylko prze
brać. Siadaj, proszę.
Siostry wyszły z pokoju.
Usiadł na sofie i poczuł się jak nastolatek, który przyszedł
po swoją dziewczynę przed balem maturalnym.
Czemu przy niej zawsze czuł się tak idiotycznie?
Wróciła po chwili. Miała teraz na sobie kanarkowożółte
obcisłe rybaczki. Jej kusa bluzeczka w tym samym kolorze
odsłaniała kawałek brzucha oraz oczywiście pępek - istne
dzieło sztuki. Tak, miała pełne prawo eksponować taki
brzuch, ale czy musi eksperymentować właśnie na nim? Na
to wszystko włożyła luźną koszulę.
- Tak, wiem - westchnęła. - Ta koszulka to katastrofa.
Nie wiedział, o czym mówi.
- Znalazłam ją w szafce w łazience. Wyobraź sobie, że
spodnie mi pękły - wyznała zbolałym głosem. - Okropne,
prawda? Już nigdy nic nie kupię bez przymierzania.
Jak mogła mówić mu takie rzeczy? Nie czuł się najlepiej,
słuchając jej wyjaśnień.
- Myślisz, że można o coś takiego pozwać Mini Mart do
sądu? Za handel wyrobami niskiej jakości? Za moje straty
moralne?
- Branża odzieżowa to nie moja specjalność.
- A jaka jest twoja specjalność?
- Zapytaj o to, kiedy naprawdę nie będziesz wiedziała, co
zrobić z wolnym czasem.
PRZYSTAŃ CUDÓW 69
Miała włosy upięte w wysoki kucyk, z którego wymyka
ło się kilka niesfornych loków. Znowu wyglądała jak nie
grzeczna dziewczynka. Bardziej jak nastolatka niż dojrzała
kobieta.
- Cześć, Abby - zawołała w głąb pokoju, po czym uważ
niej przyjrzała się Mitchowi. - Pan Hamilton w dżinsach
i podkoszulku! Jestem pod wrażeniem!
Chyba nie tak wielkim, jak ja chwilę temu, widząc ciebie
w sukni ślubnej! - pomyślał Mitch.
- Nie rozumiem - powiedział suchym tonem.
- Wyobrażałam sobie raczej, że w wolnym czasie wyglą
dasz bardziej, no wiesz... jakieś stylowe golfowe ubranko.
- Nie gram w golfa.
- Nie grasz? Myślałam, że wszyscy prawnicy, lekarze
i bankowcy grają.
Najwyraźniej zdążyła go już zaszufladkować. Najwidocz
niej według niej należał do kategorii „nudziarzy". Dlaczego
właściwie miałby się tym przejmować? Hmm, jego druga
natura, ta buntownicza, domagała się, żeby natychmiast
utrzeć nosa tej zarozumiałej księżniczce i pokazać jej, kto tu
jest nudziarzem. Na szczęście zdołał się opanować. Kto wie,
do czego mogłoby dojść...
- Miałaś do mnie jakąś sprawę - powiedział swoim naj
bardziej oficjalnym, prawniczym tonem.
- Tak. Wolałabym jednak nie mówić o tym tutaj. Masz
czas na kawę?
- Oczywiście.
Jednak w samochodzie buntownik wziął górę. Mitch pro
wadził jak wariat, żeby tym dobitniej udowodnić Brittany, że
źle go zaszufladkowała. Najwyraźniej jednak była przyzwy-
70
CARA COLTER
czajona do szybkiej i brawurowej jazdy, Po dokładnych oglę
dzinach swoich paznokci, wygłosiła parę zwyczajowych
uwag na temat pogody i mijanych domów. Mitch nie bardzo
mógł prowadzić konwersację, ponieważ przy takiej szybko
ści wołał skupić się na drodze. Przecież nie był samobójcą.
Kiedy zorientowała się, że ich rozmowa co chwila grzęźnie,
zamilkła. Na szczęście. Na szczęście dlatego, że Mitchowi
coraz bardziej podobał się jej głos. Wyczuwał w nim tyle
pogody i optymizmu...
Przyspieszył jeszcze i spojrzał na nią kątem oka. Naj
mniejszych oznak zdenerwowania z powodu brawurowo bra
nych zakrętów. Żadnych jęków, westchnień czy przymykania
oczu. Choć, prawdę mówiąc, wydało mu się, że jest jakaś
nieswoja. Dlaczego nagle przyszło mu na myśl, że czeka go
trudna rozmowa?
W końcu zatrzymał się przed maleńką kawiarnią położoną
nad samym oceanem. Wcale nie dlatego, że to takie roman
tyczne miejsce. Hmm, jednak było romantyczne.
Wybrał to miejsce dlatego, bo spodziewał się, że w nie
dzielne przedpołudnie będzie tu prawie pusto i będą mogli
spokojnie omówić jej sprawy.
Kelner bez skrępowania gapił się na Brittany, czego ona
nawet nie zauważyła. Zaprowadził ich do stolika pod oknem,
skąd mieli widok na roztrzaskujące się o skały fale.
Usiadła powoli. Cały czas unikała kontaktu wzrokowego
z Mitchem. Zamiast tego obdarzyła biednego kelnera tak
promiennym uśmiechem, że gdyby tylko tego zażądała, pew
nie natychmiast by się jej oświadczył.
Na szczęście nic takiego nie miało miejsca. Przez chwilę
obserwowała mewy, które raz po raz opadały w kipiel fal
PRZYSTAŃ CUDÓW 71
przy skałach. Ten temat zajął im kilka minut. W końcu Mitch
zapytał:
- O czym chciałaś ze mną rozmawiać?
- Najpierw powinnam się dowiedzieć, ile bierzesz za po
radę. - Jej głos brzmiał lekko, lecz Mitch wyczuwał, że
w rzeczywistości jest bardzo spięta.
-• Nie mówmy o tym teraz.
- Mitch, nie myśl, że oczekuję od ciebie darmowej po
mocy.
- Posłuchaj, jeśli okaże się, że rzeczywiście mam wyko
nać dla ciebie jakąś pracę, wtedy porozmawiamy o cenie. Na
razie wyjaśnij mi, o co ci chodzi.
Westchnęła i Mitch przez chwilę pomyślał, że znów za
czną rozmawiać o mewach. Spojrzał na nią ostrzegawczo.
Odetchnęła głęboko.
- Muszę wydostać się z tej piekarni. Chciałabym wie
dzieć, jak to wygląda z prawnego punktu widzenia.
Wciąż nie patrzyła mu w oczy, chociaż ton jej głosu był
w miarę pogodny. Mitch wyczuł, ciekawe, w jaki sposób, że
Brittany sporo kosztowało, aby przyjść do niego z taką spra
wą. Zapewne bardzo ucierpiała jej duma. Ledwie tydzień
temu gotowa była przekonywać cały świat, że jej pomysł na
piekarnię okaże się hitem.
- Jaka jest przyczyna?
- Ach - zaczęła, niedbale machając dłonią, - To po pro
stu nie dla mnie. Już lepiej poradziłabym sobie w butiku.
- Ale ty nie dostałaś butiku.
- Cóż, ten spadek pochodzi od zupełnie obcej mi osoby. To
oczywiste, że zaszła jakaś horrendalna pomyłka. Miałam na
dzieję, że może uda mi się wynegocjować zmianę warunków.
72 CARA COLTER
Przez chwilę Mitchowi pojawiła się przed oczami wizja
kolejnego sklepiku w Miracle Harbor - przemalowanego na
różowo i zrujnowanego.
- Wyjaśnij mi, co jest nie tak z piekarnią.
- Nie zrozum mnie źle. Ta piekarnia jeszcze może okazać
się sukcesem, nie jestem niezaradna. Tyle że wolałabym otrzy
mać w spadku jakiś butik albo na przykład sklep jubilerski.
Przemknęło mu przez myśl, że ta dziewczyna nie wie,
o czym mówi. O prowadzeniu sklepu jubilerskiego miała
równie mętne pojęcie, jak o wypiekach.
- Myślisz, że taka zamiana byłaby w ogóle możliwa?
- zapytała z nadzieją w głosie.
- Nie znam dokładnie tej sprawy, ale zaryzykowałbym
twierdzenie, że raczej nie.
- Och. - Spojrzała na niego z ukosa. - A może wiesz, od
kogo dostałam ten prezent?
- Nie. To jest utajnione. Zresztą nawet gdybym wiedział,
nie mógłbym ci powiedzieć.
- Nie zechciałbyś.
- Nie mógłbym.
- Aha.
- Wnioskuję w takim razie, że sytuacja nie uległa popra
wie od poniedziałku, kiedy miałem przyjemność zapoznać
się z nią na własne oczy?
Przez resztę tygodnia nie odwiedził piekarni ani razu.
Unikał tej wizyty jak ognia, chowając się przed ojcem pod
czas przerw na lunch.
- Co się właściwie stało?
Odwróciła się do okna, więc wyciągnął rękę i chwycił jej
dłoń. Teraz musiała na niego spojrzeć.
PRZYSTAŃ CUDÓW 73
- Ach, nic się nie stało.
- W mojej pracy jestem przyzwyczajony do wyciągania
prawdy z najbardziej opornych klientów, a ty w dodatku zu
pełnie nie umiesz kłamać.
- Sama nie wiem, czy to lubię, czy tego nie znoszę, ale
zawsze udaje ci się dojrzeć coś, czego inni nie dostrzegają
- szepnęła. - Wszyscy zawsze wierzą w moje kłamstewka.
- A dlaczego musisz kłamać?
- Bo jestem przerażona.
Zdobyła się na szczerość! Słuchał jej teraz bardzo uważ
nie, patrząc z troską.
- Ból nóg jest nie do zniesienia, połamałam wszystkie
paznokcie. - Na dowód wyciągnęła w jego stronę dłoń. Sta
rannie unikała jego wzroku.
- Domyślam się, że to nie wszystko.
Spojrzała na niego niespokojnie. Cofnęła dłoń.
- Czy nie moglibyśmy raczej porozmawiać o możliwości
zamiany tej piekarni na coś innego?
- Wolałbym dowiedzieć się najpierw, co skłoniło cię do
złożenia broni.
- Jest zupełnie inaczej, niż to sobie wyobrażałam - przy
znała ze smutkiem, bezradnie wzruszając ramionami.
- To znaczy jak? - Mitch wiedział, że zbliżają się do
sedna problemu.
- Wyobrażałam sobie, że będzie fajnie. Miło, łatwo
i przyjemnie. A tymczasem znienawidziłam dźwięk towa
rzyszący otwieraniu drzwi. Bo on ogłasza przybycie kolej
nych klientów i oznacza więcej naczyń do zmywania. A sto
liki jakoś nie chcą się same posprzątać. Kilka dni temu wy
stawiłam stoliki na zewnątrz i zaraz pojawił się jakiś gość,
74 CARA COLTER
który oznajmił, że nie mam na to pozwolenia. Do tego chwilę
potem wiatr porwał moje nowe obrusy.
Mitch patrzył uważnie. Był świadkiem, jak stopniowo
otwierają się zapory i wylewa się z niej powódź żalu.
- Luigi wścieka się na mnie z powodu jakiejś zakichanej
rury, jakaś baba nawrzeszczała na mnie, bo dekoracja na
torcie urodzinowym dla córki była nie w tym kolorze, ludzie
wychodzą zniecierpliwieni, kiedy nie zdążę podejść do nich
wystarczająco szybko. Jeśli pomylę się przy wydawaniu resz
ty, traktują mnie jak złodziejkę. Przez dwie godziny po za
mknięciu lokalu zmywam naczynia. Po prostu dłużej tego nie
zniosę!
Tak, od początku wiedział, że jej pomysły zaprowadzą ją
na manowce. Dlaczego więc teraz widok załamanej Brittany
tak bardzo nim wstrząsnął?
- Nie zniosę- zakończyła, usiłując nadać głosowi pogod
niejsze brzmienie, - Możesz coś wymyślić? Już nie musi być
jubiler, ale chociażby jakiś mały sklepik z odzieżą...
- Musiałby zająć się tym mój ojciec.
- Wolałabym z nim o tym nie rozmawiać.
- Dlaczego?
Nie potrafił zrozumieć nikogo, kto wolał radzić się jego,
zamiast Jordana Hamiltona. Jordan był uczynny i dyskretny.
Połowa właścicieli różnych firm w Miracle Harbor regular
nie odwiedzała ich kancelarię, żeby zasięgnąć jego porady
albo zwyczajnie z nim pogawędzić.
- Ojej, Mitch. Twój ojciec jest taki uprzejmy i dobry. Po
prostu umarłabym ze wstydu, gdybym musiała przyznać się
mu do poniesionej klęski - odpowiedziała szybko. - Bo je
stem na nią skazana. Ale posłuchaj, sporo o tym myślałam.
PRZYSTAŃ CUDÓW
75
Jeżeli nie wolno mi się zamienić, może mogłabym wydzier
żawić piekarnię, na przykład Luigiemu. Byłby najszczęśli
wszym człowiekiem pod słońcem, gdyby udało mu się ode
mnie uwolnić.
Jasne było, że uznała się za pokonaną.
Była niby taka pełna życia i energii, dlaczego więc tak
szybko się poddała?
- Możesz mi jakoś pomóc? - zapytała.
- Chyba tak - powiedział.
Na chwilę w jej oczach pojawił się błysk nadziei.
- Ale nie w taki sposób, jakiego ode mnie oczekujesz.
- Co masz na myśli?
- Wydaje mi się, że działasz trochę zbyt pochopnie - po
wiedział cicho. Wolał nie mówić jej na razie, że jeśli teraz
pozbędzie się piekarni, to już nigdy nie uwolni się od poczu
cia przegranej. Będzie dźwigać to brzemię do końca swych
dni. Wiedział, że takie doświadczenie mogłoby ją zupełnie
odmienić. Zgasić w niej ten jasny płomień i radość życia.
Zmienić marzycielkę w realistkę.
Podobną do niego.
A na tym świecie było już wystarczająco wielu realistów
i pragmatyków.
- Ale ja naprawdę się starałam. - Pochyliła się w jego
stronę. - Mitch, ja naprawdę się starałam!
- Przez cały tydzień? - zapytał ironicznie.
Spojrzała na niego ze złością.
- Nie masz pojęcia, jaka jestem zmęczona! Kiedy wstaję
rano, mój zmysł powonienia od razu atakuje zapach pieczo
nego chleba. Nienawidzę tego zapachu, bo on oznacza, że
Luigi jest już w pracy i zdążył napełnić dwa zlewy brudnymi
76
CARA COLTER
naczyniami. Mycie nie należy do jego obowiązków. Jestem
w piekarni na godzinę przed otwarciem, czyli o szóstej, przy
gotowuję kawę, usiłuję pozmywać naczynia. Potem zaczyna
dzwonić telefon i pojawiają się pierwsi klienci. Zostawiają
po sobie bałagan... Starałam się. Nie potrafię ciężej praco
wać. Po prostu nie potrafię.
- Chyba wiem, jak temu zaradzić. Posłuchaj, pracuję
w pewnej organizacji, która pomaga trudnej młodzieży.
Trudnej, to znaczy takiej, której zdarzyło się na przykład
wejść w jakiś mały zatarg z prawem. Czasami najważniejszą
rzeczą jest znalezienie kogoś, kto dałby tym dzieciakom dru
gą szansę. By mogli znowu zacząć normalnie funkcjonować
w społeczeństwie.
- Ty pracujesz z trudną młodzieżą?
Mitch zastanawiał się, czy powinien się obrazić za to
niedowierzanie w jej głosie.
- Tak.
- Dlaczego? - zapytała.
Wzruszył ramionami.
- Kiedyś byłem jednym z nich. I ktoś mi wtedy pomógł.
- Jordan - zgadła.
- Tak.
- Co przeskrobałeś?
- Nic wielkiego. Jordan zwrócił na mnie uwagę, kiedy
przyłapano mnie na kradzieży motocykla.
- Wiedziałam - szepnęła zamyślona. - Ty i motocykle.
Od początku tak mi się zdawało.
Jakim cudem? Nikt z jego znajomych nigdy nie domyślił
by się, że uwielbiał motocykle. A już na pewno nie Monika.
No i na szczęście żaden z jego klientów.
PRZYSTAŃ CUDÓW 77
- Może wrócimy do rzeczy? Czyli do twoich proble
mów? Brittany?
- Mitch, uważam, że to cudownie, że pomagasz tym dzie
ciakom, ale ja się do tego nie nadaję. Dzieci mnie nie znoszą.
Nawet moja siostrzenica Belle. Zapytaj Abby.
Musiała zauważyć jego rozdrażnioną minę, bo dodała
szybko:
- Mitch, wiem, co mówię. Próbowałam pomagać przy
organizacji balów charytatywnych, przyjęć bożonarodzenio
wych dla biednych dzieci i tym podobne. I zawsze wycho
dziłam na idiotkę, zrobiłam albo palnęłam coś niewłaściwego
lub nietaktownego. Od razu widać, że jestem... - Urwała.
Mitch wciąż nie wyglądał na zbyt zadowolonego ani
szczególnie przekonanego.
- No dobrze. Prawda jest taka, że nie stać mnie na opła
cenie pracownika. Nie znam się zbyt dobrze na księgowości,
ale mój pierwszy tydzień będzie finansową katastrofą.
- Mogłabyś ubiegać się o pomoc rządową. Dopłacą po
łowę do pensji twojego pracownika, jeśli zatrudnisz któreś
z tych dzieci.
- Naprawdę? - Jej głos nie zabrzmiał zbyt radośnie.
- Naprawdę. Dlatego mogłabyś sobie pozwolić na zatrud
nienie dziewczyny do sprzątania i zmywania. Przynajmniej
na godziny szczytu.
Leciutko pojaśniały jej oczy. Uniosła nawet nieco ramio
na, jakby w tej chwili nie dźwigała już na nich trosk całego
świata. Już prawie się uśmiechała.
I nagle jej uśmiech przybladł.
- Powiedziałeś, że te dzieciaki weszły w zatarg z pra
wem? Czy tak?
78
CARA COLTER
Skinął głową, przypatrując jej się uważnie.
- Mógłbyś rozwinąć ten temat?
- Są nieletni. Ich akta są utajnione.
- Chociaż trochę... Czy w grę wchodzą morderstwa?
- Nie. Ale właściwie wszystko poza tym. Także kradzieże
i rozboje.
- Skąd mam wiedzieć, że nie będą mnie okradać?
- Ufasz mi, czy nie? - zapytał cicho i w odpowiedzi uj
rzał w jej oczach światło. Nie był pewien, czy zasłużył sobie
aż na taką reakcję.
- Ufam ci - powiedziała stanowczo.
Jej słowa potraktował jak najwspanialszy prezent.
Skończyła się poranna godzinna szczytu. Był poniedzia
łek. Kolejny poniedziałek jej pracy w piekarni. Jak mogła
dać się namówić temu złotoustemu prawnikowi i pozostać
w tym piekle kolejny dzień, kolejny tydzień? Gdyby nie on,
poranne zmywanie byłoby już zmartwieniem kogoś innego.
Luigiego. A teraz czekało ją jeszcze spotkanie z nieletnim
kryminalistą.
Tkwiła wciąż tutaj, podczas gdy przy tej samej ulicy wy
stawiono na sprzedaż mały sklepik odzieżowy. Mogłaby go
prawdopodobnie kupić za pieniądze uzyskane od Luigiego.
Nic dziwnego, że ten sklep splajtował. Paskudne ubrania na
wystawie mówiły same za siebie. Ona z pewnością miałaby
pomysł, jak urządzić w tym miejscu elegancki butik.
- Dzień dobry.
Podniosła głowę znad półki z pączkami. Musiała poukła
dać uszczuplone zapasy. Same pączki. Żadnych tortów cze
koladowych. I nie będzie więcej tortów, zapowiedział Luigi,
PRZYSTAŃ CUDÓW 79
dopóki ktoś nie naprawi tej cholernej rury. Zresztą jej lodów
ka aż pękała w szwach od czekoladowych tortów, które nie
nadawały się już do sprzedaży, ale których nie miała serca
wyrzucić.
Po drugiej stronie lady stała młoda dziewczyna, przestę-
pując z nogi na nogę. Miała zniszczone farbowaniem włosy
i mocny makijaż, który nadawał jej zmęczony wygląd, cho
ciaż nie mogła mieć więcej niż szesnaście lat. Żuła gu
mę. Miała na sobie znoszone ubranie, które dawno wyszło
z mody.
- Jestem Laurie Rose. Przysłał mnie pan Hamilton.
Moja pierwsza kryminalistka, pomyślała Brittany, przy
glądając się uważnie swej rozmówczyni. Laurie Rose wyglą
dała na twardą dziewczynę/Rozglądała się w tej chwili po
piekarni.
Czyżby już planowała, co można tu zwędzić? - zastana
wiała się gorączkowo Brittany. Czy powinna spytać dziew
czynę o jej przeszłość?
W tym jednak momencie ich oczy na chwilę się spotkały
i zrozumiała, że ma przed sobą wystraszoną nastolatkę. Zro
zumiała, czego boi się Laurie Rose. Odrzucenia i gorzkiego
smaku porażki. Nie, nie będzie jej o nic pytać.
Powiedziała przecież Mitchowi, że mu ufa.
- Witaj, Laurie - odezwała się łagodnym głosem. - Czy
pan Hamilton mówił ci, że mam tu małe problemy?
Laurie Rose potrząsnęła głową.
W jakiś niepojęty sposób Brittany domyśliła się, że naj
lepszym sposobem na pozyskanie zaufania tej dziewczyny
będzie przyznanie się do własnej słabości. Odetchnęła głębo
ko i kontynuowała.
80 CARA COLTER
- Widzisz, dopiero zaczynam w tym biznesie i na razie
niezbyt dobrze mi idzie.
Laurie miała zdecydowanie zaskoczoną minę. Jej spojrze
nie powędrowało w stronę stolików zastawionych brudnymi
talerzykami i filiżankami.
- Bardzo przydałaby mi się pomoc przy zmywaniu
i uprzątaniu stolików.
- Żaden problem - powiedziała dziewczyna.
- Niestety nie mogę cię zatrudnić na więcej niż kilka
godzin dziennie - ostrzegła ją. - I nie mogę ci zapłacić zbyt
dużo.
- Nie szkodzi.
- Czy nie powinnaś o tej porze być w szkole?
- A niby po co? Jestem za głupia na naukę. - Laurie
spojrzała ponuro.
- Hmm.
- Ale zmywać potrafię. I to jeszcze jak. Całe życie nic
innego nie robię.
- Aha.
- Jeśli szuka pani geniusza, to ja się wycofuję. W porząd
ku, nie zależy mi.
Jednak Brittany domyśliła się, że jej zależało. I to bardzo.
- Kiedy mogłabyś zacząć?
Laurie rzuciła jej zaskoczone spojrzenie.
- Ma pani zamiar mnie zatrudnić?
- Czemu nie?
- Pan Hamilton powiedział, że zapyta mnie pani o mnó-
stwo spraw, o to, gdzie wcześniej pracowałam, jak się uczy
łam. Ćwiczył ze mną odpowiedzi. Prawdę mówiąc, nie spo
dziewałam się, że pójdzie tak łatwo.
PRZYSTAŃ CUDÓW 81
Wyobraziła sobie Mitcha, udzielającego instrukcji Laurie,
podpowiadającego dziewczynie, w jaki sposób powinna od
powiadać na pytania. Zrobiło jej się ciepło koło serca. Pod
swoją szorstką powierzchownością Mitch ukrywał niezwykłą
wrażliwość. Właściwie od początku się tego domyślała.
- Widzisz, Laurie - powiedziała. - O zatrudnianiu pra
cowników wiem mniej więcej tyle samo, ile o prowadzeniu
piekarni. Samej mi ciężko, więc jeśli zgodzisz się zmywać
naczynia i sprzątać ze stolików, to będę ci szczerze zobowią
zana.
- Trafiłam do aresztu - powiedziała Laurie, przyglądając
jej się badawczo.
- No cóż.
- Nie raz.
- Tak.
- Mogę pani opowiedzieć.
- Raczej nie teraz, Laurie. Może kiedyś będziesz rzeczy
wiście chciała mi o tym opowiedzieć. Na razie najważniejszą
sprawą jest opanować panujący tu chaos. Może spróbujemy
przez tydzień i jeśli będzie nam razem dobrze szło, to dosta
niesz tę pracę. Co ty na to?
- Świetnie - zgodziła się Laurie i uśmiechnęła się. W tej
chwili wyglądała jak uradowane dziecko, a nie zahartowana
przez życie dziewczyna. Brittany pomyślała, że pod tym
okropnym makijażem kryje się całkiem ładna buzia.
- No, to załatwione - powiedziała. - Mam nadzieję, że
możesz zacząć w miarę szybko?
- Na przykład od zaraz? - zapytała Laurie z nadzieją
w głosie.
Brittany się uśmiechnęła.
82 CARA COLTER
- Miałam nadzieję, że powiesz coś takiego.
Nagle poczuła się szczęśliwa, że zaufała Mitchowi. Za
żadne pieniądze nie udałoby jej się kupić takiej radości, jaka
emanowała z Laurie.
- Bardzo pani dziękuję.
- Wiesz co, Laurie? Jeśli nie chcesz zostać zwolniona, to
nie mów do mnie per pani.
- Ale pan Hamilton...
- Pan Hamilton nie musi wiedzieć wszystkiego - ucięła
i obie się roześmiały.
Do piątku „Boskie wypieki" stały się zupełnie innym
miejscem. Laurie zaatakowała swoje obowiązki z milczącym
uporem. Kiedy stoliki były już uprzątnięte; a naczynia po
zmywane, wycierała kurze, myła półki. W końcu wszystko
lśniło. Przychodziła wcześnie rano i wychodziła późno. Nie
słuchała, kiedy Brittany wysyłała ją do domu. Nie przejmo
wała się, kiedy Brittany tłumaczyła jej, że nie może zapłacić
więcej, niż się umówiły. Laurie najwyraźniej wolała być tutaj,
niż wracać do domu.
Brittany wciąż bardzo bolały nogi, ale widok krzątającej
się z zapałem Laurie skutecznie powstrzymywał ją od skar
żenia się na los. Prawdę mówiąc, znów zaczęła snuć śmiałe
plany na przyszłość.
Było jej jedynie trochę przykro, że Mitch nie zajrzał zo
baczyć, jak sobie radzą. Przyszedł raz, tylko na chwilę, by
poinformować ją, że jej podanie o dofinansowanie płacy
Lamie zostało rozpatrzone pozytywnie. Zachowywał się wte
dy bardzo oficjalnie, a miała nadzieję na chwilę miłej poga
wędki.
PRZYSTAŃ CUDÓW 83
Gdyby tylko zechciał jej dać drugą szansę!
Inni prawnicy z jego biura pojawiali się czasami, zajrzał
nawet Farley Houser. Dlaczego odmówiła, gdy zaprosił ją na
kolację? On z pewnością nie miałby nic przeciwko flirtowi.
- Chyba nie masz zamiaru wyrzucać tego wszystkiego?
Był piątkowy wieczór i właśnie kończyły sprzątać.
- Nie wytrzyma do poniedziałku.
- Czy pozwolisz mi to zabrać?
- Oczywiście.
- Do ośrodka - wymamrotała niewyraźnie Laurie, i Brit
tany domyśliła się, że dziewczyna po raz pierwszy ją okła
mała. Laurie chciała zanieść jedzenie do domu. Nagle Brit
tany poczuła ochotę, by przytulić do siebie to dziecko, które
na każdy głośniejszy odgłos za plecami reagowało nerwo
wym drżeniem. Nie wiedziała jednak, jak to zrobić, zamiast
tego więc zaproponowała:
- Laurie, może chciałabyś dowiedzieć się paru rzeczy
o makijażu?
I tak, za zamkniętymi drzwiami piekarni, usadziła Laurie
Rose na krześle i starannie wytarła jej okropny makijaż, po
czym jeszcze staranniej nałożyła zupełnie nowy.
- Moje własne siostry mi na to nie pozwalają - poskar
żyła się, patrząc z satysfakcją na swoje dzieło. - Jesteś goto
wa? - zapytała, podając Laurie lusterko.
Laurie przyjrzała się swojej twarzy i westchnęła.
- Ale ja ładnie wyglądam - uśmiechnęła się.
- Nie wiedziałaś, że jesteś śliczna? - zapytała Brittany.
- Mogłybyśmy coś zrobić także z twoimi włosami.
- Naprawdę? Proszę! Jutro mamy wieczorek taneczny
w ośrodku.
84
CARA COLTER
Chichocząc jak dwie nastolatki, próbowały różnych fry
zur, by zdecydować się wreszcie na prosty kok. Laurie była
zachwycona.
Tego wieczoru Brittany nie czuła się tak zmęczona jak
zawsze. Czuła się prawie szczęśliwa.
A jej radość zwiększyła się jeszcze, gdy po powrocie do
domu odsłuchała wiadomość od Mitcha. Zapraszał ją na ju
trzejszy wieczorek taneczny, podczas którego miał być opie
kunem.
To była jej druga szansa. Nie zamierzała jej zmarnować.
ROZDZIAŁ PIĄTY
Mitch odłożył słuchawkę i usiadł, przyglądając się telefo
nowi, jak gdyby to był jakiś kosmiczny stwór. Przybył nie
wiadomo skąd i teraz kusił go: zadzwoń do niej, zadzwoń,
zadzwoń.
- Zadzwonić do niej? I co dalej? - zapytał głośno. -
O czym niby mam z nią rozmawiać? O piekarni? O Laurie
Rose?
Czuł się zakłopotany. Trzydziestojednoletni mężczyzna,
który znał różne ciemne strony życia, a zupełnie nie umiał
rozmawiać z kobietami...
No, nie warto się oszukiwać. Jego problem dotyczył tylko
tej jednej kobiety.
Mitch zastanowił się głęboko i doszedł do całkiem saty
sfakcjonującego wniosku. Nie potrafił rozmawiać z Brittany,
ponieważ ją interesowało głównie zamążpójście, jego nato
miast zachowanie stanu kawalerskiego.
Ona dążyła do jasno określonego celu, przez co nawet
zwykła rozmowa nabierała niebezpiecznych podtekstów.
On zaś nie potrafiłby powiedzieć, czego tak naprawdę
w życiu chce. A właściwie nie chciał niczego, dopóki na
horyzoncie nie pojawiła się Brittany.
Do tej pory uważał się za człowieka zadowolonego z ży
cia. Lubił swoją pracę i swoje miasto, swój dom ze szkła
86
CARA COLTER
i drewna tuż nad oceanem. Lubił także swoją pracę z mło
dzieżą.
Nie sądził, że samokontrola to wada.
Ale od czasu ich tańca podczas wesela Abby, dwa tygo
dnie temu, nie czuł się ani zadowolony, ani opanowany.
Nagle jego jasny zazwyczaj umysł zaczął mu płatać figle,
myśli coraz częściej dryfowały w obszary, o których istnie
niu nie chciał pamiętać. Wspominał oczy Brittany, kształt jej
warg, zarys piersi. Nawet myśl o różowych plamach na jej
włosach wywoływała uśmiech, czasami w najmniej odpo
wiednim momencie.
- Nie, Wysoki Sądzie, nie uważam tego za śmieszne.
Dobrze. W końcu się poddał. Zadzwonił do niej. Na szczę
ście jej nie było. Spojrzenie na zegarek uświadomiło mu
jednak, że powinna już wrócić z pracy. Chyba że poszła na
randkę z którymś z kandydatów na męża?
Zdecydowanie zbyt często się nad tym zastanawiał. Czy
ona zdaje sobie sprawę, że te wszystkie bubki są zaintereso
wane jedynie wspólnymi kąpielami w pianie? Do tego jesz
cze Farley paraduje po biurze dziwnie zadowolony, pogwiz
dując coś wesoło. To wszystko powodowało, że Mitch cho
dził po kancelarii chmurny i ponury.
- Ja się krzywię, tato? Niby dlaczego?
W chwili takiej słabości zadzwonił do niej i kiedy długo
nie odbierała, wyobraził sobie, że pewnie wyszła gdzieś
z Farleyem albo innym facetem. Dlatego zupełnie zapomniał,
że mieli porozmawiać o piekarni i Laurie Rose. Wspomniał
za to o jutrzejszym wieczorku tanecznym. Jakby taniec z nią
mógł ułatwić mu zachowanie resztek samokontroli...
Ale czym tu się martwić? Przecież ona na pewno nie
PRZYSTAŃ CUDÓW 87
wybierze się jako opiekunka na tańce do ośrodka dla trudnej
młodzieży. Brittany z pewnością wolałaby pójść na elegancki
bal, wmieszać się w tłum zblazowanych i sławnych gości, pić
drogiego szampana...
Poza tym, kiedy widzieli się ostatnio, narzekała na bolące
stopy. Kobieta z odrobiną zdrowego rozsądku i bolącymi
stopami nie wybierze się na tańce. Doszedł do wniosku, że
nie ma się czym martwić. Miał tylko pewne wątpliwości co
do zdrowego rozsądku panny Patterson...
Zadzwonił telefon. Mitch prawie podskoczył w miejscu
i spojrzał na ekranik z identyfikacją numeru. B. Patterson. To
ona!
- Słucham?
- Cześć, Mitch.
- Witaj.
- Ciągle w pracy?
- Właśnie się pakuję.
- Czy ty nie masz życia prywatnego? - zapytała i zaśmia
ła się radośnie. Zupełnie jak gdyby nie stała wiele godzin za
ladą, sprzedając pączki i parząc kawę. Zupełnie jak gdyby
spędziła dzień na grze w tenisa albo jakimś innym, przyje
mnym zajęciu bogatych dziewczyn z Kalifornii.
- Oczywiście, że mam życie prywatne.
- Oj, nie ma się o co od razu obrażać.
- Przecież się nie obrażam.
- Mitch, miałeś dziś zły dzień?
Przez chwilę walczył z nagłą pokusą opowiedzenia jej
o wszystkim, co mu się tego dnia przydarzyło. O śmiesznych
i smutnych, a także obojętnych zdarzeniach, które wypełniły
jego czas. Z pokusą podzielenia się strachem, jaki odczuwał
88 CARA COLTER
w momentach, gdy jego ojciec nagle w pół zdania zapomi
nał, o czym mówi.
- Skądże - odpowiedział szorstko. - Miałem świetny
dzień.
- Ja też. Świetny dzień i cały tydzień, prawdę mówiąc.
Dzięki Laurie Rose. Ta dziewczyna jest naprawdę wspaniała.
- Cieszę się, że ją polubiłaś.
- Chętnie wybiorę się na wasz wieczorek taneczny. Przy
jedziesz po mnie? I w co mam się ubrać? Jest jakiś motyw
przewodni?
- Motyw?
- No wiesz, na przykład lata dwudzieste albo coś po
dobnego.
- Nie licz na to - odpowiedział cierpko. - Przyjdzie po
prostu kilkoro dzieciaków i puścimy jakieś płyty.
- Laurie Rose zabrała trochę wypieków, jakie nam dziś
zostały, ale mam przeczucie, że nie były przeznaczone na ten
wieczór taneczny.
Zastanowiła go nagła powaga i smutek w jej głosie.
A więc była na tyle wrażliwa, by dostrzec problemy innych.
- Laurie pochodzi z wielodzietnej rodziny - wyjaśnił. -
Nie wiedzie im się zbyt dobrze.
Poczuł się nagle samotny. Wolał jednak, żeby ona się tego
nie domyśliła.
- Prawdę mówiąc, ten wieczorek może zupełnie nie przy
paść ci do gustu. Chyba wolisz imprezy nieco innego rodzaju.
- Mitch wstrzymał oddech. Czekał na jej odpowiedź. Miał
nadzieję, że odmówi, a jednocześnie chciał, by wyraziła zgo
dę. Jego ścisły umysł prawnika buntował się przeciwko ta
kiemu brakowi logiki.
PRZYSTAŃ CUDÓW
89
Buntownik triumfował. *
- Nie wyobrażam sobie, jakie nudne byłoby życie, gdy
byśmy robili tylko to, do czego przywykliśmy. Ja z pewno
ścią nie kupię kolejnej piekarni.
Uśmiechnął się mimo woli. Ta dziewczyna potrafiła go
rozbawić.
- Czyżbyś jednak trochę polubiła swoją pracę?
- No cóż, nie mam więcej samobójczych myśli, kiedy
patrzę na tę cholerną rurę. Na razie jeszcze na zamierzam się
na niej powiesić.
Zaśmiał się.
- Przyjadę po ciebie jutro koło ósmej.
Kiedy odłożyła słuchawkę i umilkł już jej śmiech, Mitch
nadal siedział przy telefonie. Zastanawiał się, po co ciągnie
tę znajomość, skoro nie chce się wiązać z Brittany? Było
w niej coś zniewalającego, ale następnego dnia Mitch posta
nowił wziąć się w garść. Nie będzie więcej zwracał uwagi na
jej wdzięki. Tylko przez chwilę buntownik w jego duszy
zastanawiał się, co zrobi, jeśli Brittany włoży czerwoną suk
nię. Mitch bardzo lubił czerwone suknie.
- Abby, czy mogłabyś mi pożyczyć swoją czerwoną su
kienkę? - Jeszcze tego wieczoru zadzwoniła do swojej sio
stry. - Tę, którą miałaś na sobie w dniu mojego przyjazdu do
miasteczka. Tę, w której olśniłaś Shane'a do tego stopnia, że
jadł ci z ręki. Co ja mówię, on po prostu czołgał się u twych
stóp!
- Co ty opowiadasz? Nie wkładałam jej z taką myślą! Jak
coś takiego mogło ci przyjść do głowy? - Głos Abby zdradzał
prawdziwą zgrozę.
90
CARA COLTER
- Oj siostrzyczko, oczywiście, że po to ją wkładałaś, tyl
ko jesteś zbyt niewinna, żeby uzmysłowić sobie swoje własne
motywy. - Zaśmiała się. - Ja natomiast doskonale zdaję
sobie sprawę z tego, co robię. Zagięłam na niego parol i musi
być mój.
- Kto taki?
Nawet siostrze wolała się nie przyznawać, że chodzi
o Mitcha.
Skończyła przygotowania i spojrzała na swoje odbicie
w lustrze. Wyglądała wspaniale. Żadnej farby we włosach ani
plam na ramionach. Okręciła się na pięcie i poczuła, jak
suknia delikatnie wiruje w powietrzu wokół jej nóg. Dziś
pozwoli sobie na piruety!
Już widziała minę Mitcha, kiedy ją zobaczy. Jego mroczne
spojrzenie, które przyprawiało ją o przyśpieszony puls...
Dziś wieczorem Mitch pozna jej prawdziwe oblicze. Będzie
groźna, piękna i wyrafinowana.
Nagle zatrzymała się w pół obrotu i zaczęła nasłuchiwać.
Z dołu, z piekarni, dobiegał jakiś niepokojący odgłos. Rzu
ciła się do drzwi, zbiegła tylnymi schodami i wpadła na za
plecze. Miała nadzieję, że się myli. Niestety, jej obawy oka
zały się prawdziwe. Podłoga zalana była wodą. Sięgnęła do
kontaktu, ale światło nie chciało się zapalić. Ostrożnie weszła
do środka. Lodowata woda sięgała jej kostek.
- O nie! - jęknęła i zaczęła brodzić w stronę zlewu. To
nie to, obydwa kurki były porządnie zakręcone. Kiedy jej
oczy przyzwyczaiły się do ciemności, zdała sobie sprawę, że
woda spływa z góry. Podeszła bliżej, usiłując zlokalizować
źródło przecieku, gdy nagle, bez ostrzeżenia, feralna rura
PRZYSTAŃ CUDÓW
91
puściła i kaskada lodowatej wody wylała się Brittany na gło
wę, prawie zwalając ją z nóg. Krzykąęła.
To był jeden z tych momentów, kiedy kobieta potrzebuje
mężczyzny. Kogoś, kto by się nią zajął, pomógł jej uporać
się z kłopotami.
W pierwszej chwili, nieco irracjonalnie, pomyślała ze
smutkiem, że los się na nią uwziął. Jak to możliwe, że przy
darza jej się coś takiego? Miała być piękna i wyrafinowana,
a tu proszę - zmokły szczur!
- Tutaj jestem! - W tej chwili szczękała już zębami.
W świetle otwartych drzwi dostrzegła jego sylwetkę. Szedł w jej
stronę. Silny i spokojny mężczyzna, który wie, co robić.
- Nie ruszaj się!
Tylko czy musiał zawsze wydawać rozkazy? Jak ma się
nie ruszać, kiedy stoi w strumieniach zimnej wody, która
niszczy jej fryzurę i sukienkę jej siostry? Zrobiła krok w jego
stronę.
- Stój w miejscu!
Usłyszała w jego głosie przerażenie, toteż posłusznie wy
konała polecenie.
- Dlaczego?
Cisza. Zniknął gdzieś w ciemności, po czym, ku jej uldze,
po chwili pojawił się znów, blisko niej, podniósł ją i przycis
nął do siebie.
- Na szczęście bezpieczniki się wyłączyły. - Mitch wciąż
trzymał ją w ramionach. I patrzył na nią tak właśnie, jak
o tym cały wieczór marzyła. Tylko co było tego przyczyną?
Przecież nie jej mokra i przylepiona do ciała sukienka. Ani
prezentujące się nadzwyczaj żałośnie włosy. Ach, ci męż
czyźni. Czy muszą być aż tacy skomplikowani? Kobiety są
92 CARA COLTER
w porównaniu z nimi takie prostolinijne i otwarte, że od razu
wiadomo, o co im chodzi, westchnęła w duchu.
- Bezpieczniki? - zapytała. Już nie czuła strachu. W jego
ramionach nic jej przecież nie groziło. Miał takie silne ręce.
- Gdyby woda dotarła do któregoś gniazdka...
Poczuła, że Mitch drży lekko.
- Chcesz powiedzieć, że mógł mnie porazić prąd?
- Chcę powiedzieć, że jak cię następnym razem zaleje, to
powinnaś zadzwonić po hydraulika. Albo po straż pożarną,
numer 911. Albo do mnie.
- Zawsze mi nakazujesz, co mam robić.
- Chyba najwyższy czas, żeby ktoś zaczął to robić - po
wiedział łagodnie.
- Do tej pory jakoś udało mi się przetrwać bez cudzych rad.
- Chyba tylko cudem.
Postawił ją na ziemi, przy drzwiach.
- Znajdę zawór wody, bo inaczej tu utoniemy.
Odwrócił się, a ona przez moment miała ochotę mu wy
tłumaczyć, że bywają w życiu takie chwile, kiedy nie należy
kierować się wyłącznie zdrowym rozsądkiem. Nie odezwała
się jednak. Mitch za to odwrócił się do niej i spojrzał na nią
w ciemności.
- Czy to jest czerwona suknia?
- To była czerwona suknia - powiedziała grobowym gło
sem i westchnęła.
- Idź się przebrać.
Znowu rozkazy.
Z kieszeni marynarki Mitch wyciągnął kartkę i zapisał na
niej numer.
- To jest numer do Laurie Rose. Możesz do niej zadzwo-
PRZYSTAŃ CUDÓW
93
nić? Powiedz jej, co się stało. Niech zawiadomi inne dziecia
ki, że musieliśmy odwołać imprezę.
- Ale tańce! Nie możemy im tego zrobić!
- Akurat te dzieciaki świetnie sobie zdają sprawę, że
w życiu nie wszystko idzie zgodnie z planem. Nic im nie
będzie. Zorganizujemy ten wieczór w innym terminie.
Teraz, kiedy tak bardzo chciała ponownie z nim zatań
czyć, on odwoływał wszystko z powodu odrobiny wody.
- Słuchaj, pójdę się przebrać i jeszcze zdążymy.
- Trzeba usunąć choć część wody już teraz, o ile oczywi
ście chcesz ocalić twoją piekarnię.
- Ocalić piekarnię?
- Pomyślałaś, co może się stać, kiedy ta woda przeniknie
przez podłogi i zaleje instalację elektryczną?
- O rany!
- Idę się rozejrzeć w sytuacji, a ty tymczasem zadzwoń
do Laurie. Jeśli odwołamy imprezę, jakoś to przeżyją. Nie
chcę, by pocałowali klamkę, myśląc, że dorośli zawiedli ich
po raz kolejny.
Pośpieszyła na górę i zadzwoniła do Laurie. Dziewczy
na bardzo się przejęła, jednak nie tyle wiadomością o odwo
łanej imprezie, co tym, że w piekarni Brittany wydarzyło się
nieszczęście.
Czerwona sukienka powędrowała do wanny. Wspaniała
kreacja sprzed piętnastu minut wyglądała teraz nader żałoś
nie. Cokolwiek by Brittany w tej chwili włożyła, musiało się
zamoczyć i zniszczyć. Wzdychając więc ciężko, wciągnęła
niezbyt atrakcyjne ogrodniczki, w których malowała piekar
nię, podwinęła nogawki do kolan, włożyła stary, powyciąga
ny podkoszulek i pobiegła z powrotem.
94
CARA COLTER
- Mój ojciec powinien mieć pompę - powiedział Mitch
na jej widok. - Chcesz ze mną jechać?
Oczywiście, że chciałaby z nim jechać, jednak w ciągu
tych dwóch tygodni już zrozumiała, że nie zawsze powinna
robić to, na co ma ochotę.
- Lepiej zacznę usuwać wodę.
Kiedy została sama, wzięła się ostro do roboty.
Mitch wrócił dosyć szybko, przywożąc pompę i latarnię.
Przyjrzeli się wnętrzu piekarni w jej tajemniczym świetle.
Wyglądało tu jak na tonącym statku. Naczynia i papiery uno
siły się na wodzie, potęgując przygnębiające wrażenie. Mitch
wszedł do wody bez wahania.
- Zniszczysz sobie ubranie - ostrzegła.
Spojrzał na nią bez słowa, po czym podwinął rękawy i wziął
się do pracy. W niecałą minutę wąż był podłączony do przedłu
żacza i podciągnięty na zewnątrz do studzienki ściekowej. Brit
tany z ulgą patrzyła, jak poziom wody zaczyna opadać.
Nagle zza rogu wyłonił się ogromny czarny samochód,
który zatrzymał się przed wejściem do piekarni. Miał tylko
jeden reflektor i urwane zderzaki. Jego pasażerowie wyglą
dali groźnie, jak banda młodocianych opryszków.
Hieny! - pomyślała Brittany ze zgrozą, widząc, jak mło
dzi ludzie wysypują się z samochodu.
Mitch jednak stanął przy niej i poczuła się od razu bez
pieczniej. A kiedy spojrzała na jego twarz, zauważyła, że się
uśmiecha.
- Cześć, szefie!
Każdego z przybyłych powitał po imieniu. Wolała nie
patrzeć na ich tatuaże, nabijane ćwiekami skórzane kurtki
i przekłute nosy.
PRZYSTAŃ CUDÓW 95
- To moja znajoma, pani Patterson - przedstawił ją
chłopcom.
- Brittany - poprawiła go.
Przez kilka sekund nieśmiało się jej przyglądali, po czym
jeden z chłopców uznał ją za „niezłą laskę" i znacząco po
klepał Mitcha po plecach.
„Niezła laska"? W tych spodniach? Z przylepionymi do
twarzy włosami? Nagle wpadła jej do głowy straszna myśl,
że tusz do rzęs na pewno się rozmazał!
- Pete, czy ty masz prawo jazdy?
Pete się skrzywił.
- Laurie powiedziała nam, co jest grane. To wyższa ko
nieczność, szefie.
Mitch usiłował ukryć rozbawienie.
- Później ja was odwiozę - postanowił. - No to jak, go
towi do akcji?
- Mowa. Po to przyjechaliśmy, nie?
Podążyła za nimi do wnętrza i z podziwem patrzyła, jakim
szacunkiem Mitch cieszy się wśród tej bandy. Kilka minut
później pod piekarnią zatrzymał się stary volkswagen, z któ
rego wysypała się kolejna gromadka pomocników. Stanęli
przed piekarnią wśród wzajemnych poszturchiwań i śmie
chów. Wszyscy mieli w rękach wiadra albo szmaty.
- Przyjechaliśmy pomóc - zawołali przez drzwi.
- W porządku. Formalności zostawimy na potem, na ra
zie rozdzielę zadania. Daisy, sprawdź, czy wszyscy mają
wiadra. Ralph, ty zacznij zbierać to, co. pływa i zobacz, co
z tego da się jeszcze uratować. Cameron, trzeba poukładać
krzesła na stołach. Laurie, jesteś! Wspaniale!
Dziewczyna się zaczerwieniła.
96 CARA COLTER
- Co zrobiłaś z włosami?
Brittany poczuła, jak coś ściska ją za gardło. W całym tym
rozgardiaszu Mitch potrafił zauważyć taki drobiazg i obda
rzyć Laurie komplementem! Wiedział, jakie to dla niej
ważne.
- Wyglądasz ślicznie. Dobra, wszyscy na pozycje bojowe!
W tej chwili dostrzegła, że dokładnie tak samo jak ona
przed kwadransem, wszyscy mieli na sobie swoje najlepsze
ubrania. A mimo to bez wahania wchodzili w wodę. Nie
mogła nie zauważyć, jak patrzą na Mitcha. Ich szacunek
i podziw były oczywiste. Właściwie chodziło w tym o coś
więcej. O miłość. Te dzieciaki kochały mężczyznę, który na
pozór był zimny i wyniosły. Potrafiły go przejrzeć na wylot.
W niedługim czasie jej piekarnia rozbrzmiewała rados
nym śmiechem. Niektórzy gonili się, brodząc wciąż w wo
dzie, nie obyło się bez pojedynków na wiadra z wodą, ale
jakimś cudem robiło się coraz czyściej. Już prawie całkiem
usunęli wodę, gdy nagle Brittany została oblana od stóp do
głów. Obróciła się gwałtownie i ujrzała, że zaatakował ją
Mitch. Krzyknęła i rzuciła się za nim w pogoń, z wypełnio
nym do połowy wiadrem. Gromadka zaczęła sekundować jej
pościgowi. Mitch uciekał zwinnie, co chwila gwałtownie
zmieniając kierunek i uważając, żeby nie wpaść na sprzęty.
W końcu jednak pośliznął się i runął na podłogę, a Brittany
z triumfalnym uśmiechem wylała mu na głowę zawartość
swojego wiadra. Mitch złapał ją za kostkę i pociągnął, tak że
upadła na niego. Przez moment wydawało jej się, że chce ją
pocałować. Reszta towarzystwa też chyba tak to odczytała,
bo rozległy się głośne okrzyki i gwizdy. Mitch roześmiał się,
pokazując białe zęby.
PRZYSTAŃ CUDÓW 97
Nagle zapanowała cisza.
Jeden z chłopców przeklął brzydko.
- Niech mnie, jeśli to nie gliny!
Wszyscy zamarli, bo teraz nie było już wątpliwości, że
słyszą syreny, a okno piekarni nagle zalał snop światła.
Jakiś głos wydał komendę, aby wszyscy wyszli z rękami
nad głową. Zobaczyli kilku policjantów z wycelowanymi
w okno lufami. Mitch poderwał się z ziemi, śmiertelnie po
ważny.
- Zostańcie tu - rozkazał. -I niech się nikt nie rusza.
Zupełnie spokojnie założył ręce na głowę i wyszedł przed
piekarnię w snop światła. Bez cienia strachu. Brittany ode
tchnęła z ulgą, dopiero gdy ujrzała, jak policjanci opuszczają
broń i zaczynają się uśmiechać. Dostrzegła jednak, że kilku
chłopców ma niezbyt pewne siebie miny. Na szczęście poli
cjanci zajrzeli tylko przelotnie do wnętrza lokalu, omiatając
go światłami latarek, i zawrócili, nawet nie wchodząc do
środka.
Dosłownie po paru minutach na miejscu zjawiła się ekipa
straży pożarnej, żeby sprawdzić, czy z instalacją elektryczną
wszystko w porządku.
- Czy oni zawsze są tacy skorzy do pomocy? - zapytała.
- To sami kawalerowie - zażartował Mitch. - Pewnie
czytali twoje ogłoszenie i nie mogli się doczekać, żeby cię
zobaczyć.
- Nie żartuj. Skąd niby wiedzieliby, że to ja?
- Nie zapominaj, moja droga, że mieszkasz teraz w ma
łym miasteczku. Tutaj wszyscy wszystko o sobie wiedzą.
Było już trochę po północy, gdy wśród ogólnego wesołego
rozgardiaszu zakończyli sprzątanie piekarni. Szkody, przy-
98
CARA COLTER
najmniej w tym lichym świetle, nie wydawały się wielkie.
Strażacy odradzili włączanie elektryczności, zanim instalacji
nie skontroluje specjalista.
- Dobrze - zawołała Brittany. - A teraz każdy weźmie
sobie z lodówki coś do picia i idziemy do mnie na górę na
popcorn. Marne podziękowanie za tak wielki trud, ale chwi
lowo nie mogę was ugościć niczym innym...
Pomocnicy wcale nie uznali jednak takiego podziękowa
nia za marne. Zaproszenie do jej mieszkania najwyraźniej
bardzo ich ucieszyło.
- Oni są przemoczeni - powiedział do niej Mitch półgło
sem. - Zrujnują ci meble.
- Ty chyba nigdy nie widziałeś moich mebli - roześmiała
się. - Poza tym oni właśnie zniszczyli swoje wieczorowe
kreacje. I to dla kogo? Dla zupełnie obcej osoby. Spokojnie,
wiem, co robię.
Policzyła ich. Dwadzieścioro młodych ludzi kłębiło się
w jej mieszkanku, buszując wśród płyt kompaktowych.
- Pete, słyszałeś kiedyś o zespole „Mozart"?
- W życiu, a ty o Billie Holiday?
- Czy ona czasem nie występowała kiedyś w „Ulicy Se-
zamkowej"?
Brittany weszła do kuchni. Mitch poszedł za nią.
- Jesteś przemoczona. Może się przebierzesz, a ja w tym
czasie zrobię popcorn, co?
- Mitch, nikt z was nie może się teraz przebrać, dlaczego
mam być uprzywilejowana? Garnki są tam. - Wskazała mu
półkę.
Wkrótce na wszystkich czterech palnikach kuchenki stały
garnki z kukurydzą. Mitch usiłował potrząsać nimi wszystki-
PRZYSTAŃ CUDÓW 99
mi jednocześnie. Śmiali się po cichu z komentarzy, jakie
dochodziły z pokoju na temat jej płyt. Jak na razie, żadna nie
wzbudziła wśród młodych ludzi cieplejszych uczuć.
- Hej, ja to lubię - krzyknął do nich Mitch. - To „Peter,
Paul i Mary". Klasyka.
Cisza, a po chwili gromki wybuch śmiechu, kiedy „Peter,
Paul i Mary" wylądowali na stercie już przejrzanych płyt.
Mitch spojrzał na Brittany.
- Nie spodziewałem się, że słuchasz takiej muzyki.
- Mówiłam ci, że niewiele o mnie wiesz.
- Hej, chłopaki, zostawcie tę płytę, to przecież Bette Mid
ler! - krzyknął znowu.
Na próżno. Bette Midler nie znalazła w ich oczach
uznania.
Zanieśli do pokoju dymiące garnki z popcornem, a dziew
czyny włączyły płytę Celine Dion z piosenką z filmu „Tita-
nik". Chłopcy zaczęli robić głupie miny, ale nie odważyli się
zaprotestować. Kiedy umilkła ostatnia piosenka, a po kuku
rydzy pozostały tylko wspomnienia, Mitch zdecydował, że
pora wracać.
- Pete, odwiozę was do domu. I żebyś mi się nie ważył
ponownie jeździć tym gratem, dopóki nie zrobisz prawa
jazdy!
Z pokorną miną niewiniątka Pete wyciągnął z kieszeni
dokument i zamachał nim Mitchowi przed nosem, ucieszony,
że udało mu się zrobić taki świetny kawał.
- Wczoraj mi wydali! Chyba szef nie myślał, że złamał
bym prawo, co? - Pete odwrócił się do Brittany. - Proszę
pani, wieczorek zorganizujemy w przyszłym tygodniu.
Przyjdzie pani, prawda?
100 CARA COLTER
- Jeśli zostanę zaproszona.
- Przecież właśnie panią zaprosiłem? - zdziwił się niepo
miernie chłopak.
- Ona ma na myśli szefa - syknęła mu do ucha Laurie,
jednocześnie dając mu kuksańca między żebra.
- Ach tak!
Zapadła cisza i nagle wszyscy zaczęli klaskać i głośno
skandować.
- Zaproś ją! Zaproś ją! Zaproś!
- Dobrze już, dobrze! Cisza! Czy zechciałaby pani
uświetnić swą obecnością wieczorek taneczny w przyszłym
tygodniu? Jeśli oczywiście nie nawiedzi nas tornado,
powódź, burza śniegowa lub inny kataklizm.
- Będę zaszczycona.
Jeszcze chwila śmiechu i żartów, po czym cała gromadka
wysypała się na zewnątrz i znikła w mroku nocy. Nagle
w mieszkaniu pozostała tylko ona, Mitch i Celine Dion.
- Myślisz, że poszli sobie z powodu muzyki?
. - Myślę, że poszli, bo skończył się popcorn.
ROZDZIAŁ SZÓSTY
- Laurie, dzięki za ostrzeże... hmm, za wiadomość. Już
nie mogę się doczekać - skłamał Mitch. Wymyślił właśnie
świetny sposób, by odegrać się na winowajczyni i ocalić
własną godność.
Pogwizdując, odwiesił słuchawkę, włożył marynarkę i za
czął szykować się do wyjścia.
- Tato, idziesz na kawę?
- Nie dziś, synu. - Czy Jordan Hamilton się zaczerwie
nił? - Umówiłem się z Angela.
Mitch tym razem powstrzymał się od komentarza, tylko
spojrzał na ojca. Jordan Hamilton był wdowcem od czasu,
kiedy Mitch ukończył szkołę średnią. Helen, jego żona, zmar
ła wtedy na raka piersi.
Nawet po tak długim czasie, Mitch czuł przypływ gwał
townych emocji, kiedy myślał o swojej przybranej matce.
Helen była wspaniałą kobietą. Sama bezdzietna, przygarnęła
Mitcha i jego rodzeństwo zupełnie tak, jakby ta czwórka
urwisów była dziećmi, na które wiele lat czekała. Jej porce
lana zamieniała się w skorupy, a kosztowne dywany pokry
wały się trwałymi plamami, jednak Helen zawsze zachowy
wała pogodę ducha. Miała niewyczerpane pokłady cierpliwo
ści i ciepła.
Teraz, gdy spoglądał na ojca, Mitch zdał sobie sprawę, że
102
CARA COLTER
to pamięć o Helen nie pozwala mu zaakceptować związku
Jordana i Angeli. Zrozumiał również, że było to zachowanie,
które zdenerwowałoby Helen.
Jordan przecież wyglądał na szczęśliwego. Czy to nie jest
najważniejsze? Miłość to nie tylko opiekuńczość i troska.
Gdy kogoś kochamy, przede wszystkim pragniemy dla niego
szczęścia.
Mitch westchnął.
- Baw się dobrze. I pozdrów Angelę.
Jordan spojrzał na niego nieco zdziwiony.
- A gdzie się wybierasz?
- Do naszego ulubionego lokalu.
Nie spodobał mu się uśmieszek ojca.
Wszedł do piekarni, ledwie uchylając drzwi, by nie zdra
dził go dźwięk dzwonka. Na dwóch stolikach piętrzyły się
brudne naczynia, ale poza tym panował względny spokój.
Jeśli można czuć się spokojnie w takim wściekle różowym
wnętrzu... Brittany stała do niego tyłem i przez chwilę kon
templował piękną linię jej pleców. Walczyła z ekspresem do
kawy. Jakaś dźwignia nagle opadła, i dziewczyna teraz ze
złością otrzepywała fartuszek z fusów.
- Panienko, proszę dwa tuziny pączków z dżemem, ale
szybko. I lepiej, żeby dżem rzeczywiście był grejpfrutowy.
Podskoczyła, gotowa ofuknąć niecierpliwego klienta, ale
nagle, widząc Mitcha,- roześmiała się. Bezskutecznie próbo
wała usunąć fusy z fartucha.
- Już myślałam, że mnie bojkotujesz. Czyżbyś się oba
wiał, że znowu zapędzę cię do roboty?
- Ależ skąd! Wpadam rzadziej wyłącznie z powodu tej
farby. Kłuje mnie w oczy.
PRZYSTAŃ CUDÓW 103
- Kup sobie ciemne okulary - poradziła mu.
- Z czym sobie dzisiaj nie radzisz?
- Potrafisz wyrabiać ciasto na chleb? .
- Nie.
- W takim razie pozostaniesz jedynie klientem. Tylko nie
przyzwyczajaj się za bardzo do tej roli.
- Jaki mam wybór jako klient?
Zmarszczyła nos.
- Pączki z miodem albo czekoladą, do tego kawa z eks
presu albo rozpuszczalna. Miracle Harbor nie było przygo
towane na mój przyjazd.
- Chyba nie tylko Miracle Harbor.
Pokazała mu język.
- Prawdę mówiąc, przyszedłem, bo właśnie przed chwilą
dzwoniła do mnie Laurie.
- Tak? - zapytała z miną niewiniątka.
- Dzwoniła z informacją, że motywem przewodnim na
szego wieczorku tanecznego będzie...
- Och, co za niespodzianka!
- Nie udawaj, że o niczym nie wiesz - powiedział kwaśno.
- Nie mam wątpliwości, kto nabił jej głowę takimi głupotami.
- Ale ona dzisiaj nie pracuje, ma wolny dzień. Komu jak
komu, ale tobie na pewno nie trzeba tłumaczyć, że to ty musisz
udowodnić mi winę, a nie ja dowieść swej niewinności.
- Hollywood w Miracle Harbor - powiedział z przeką
sem. - Każdy ma przyjść przebrany za swoją ulubioną postać
filmową lub aktora.
- Och! - westchnęła, jak gdyby słyszała o tym po raz
pierwszy w życiu. - Ależ mamy możliwości! Marilyn Mon
roe, Bette Davis, Elizabeth Taylor... Kogo by tu wybrać?
1 0 4 CARA COLTER
- Oszczędzę ci kłopotu. Jest też pomysł, że to partner
ustała, za kogo przebiera się on i jego towarzyszka.
- Nie! Nie mówiłam jej nic takie...
- Mam cię!
Zmarszczyła śmiesznie nos.
- No to wybieraj. Ale wiesz co, chętnie przebrałabym się
za dziewczynę z „Pretty Woman".
- Akurat! Słuchaj, idziemy jako Myszka Miki i Minnie.
- Mitch! Zwariowałeś? Nie rób mi tego! To może chociaż
„Piękna i Bestia"? Moja mama mogłaby mi przysłać taką
sukienkę...
Nie zrobiło to na nim wrażenia.
- No to „Przeminęło z wiatrem"! Byłabym Scarlett!
- Nie.
- Mitch, nie bądź taki. A gdybym zaproponowała ci ła
pówkę? Roczna dostawa pączków z grejpfrutowym nadzie
niem? No i jak?
- Będziesz świetnie wyglądać w kostiumie Minnie.
- Wpadł tu dziś rano rzeczoznawca z agencji ubezpiecze
niowej.
- I? - Domyślał się, że nagła zmiana tematu nie jest przy
padkowa.
- Nie stwierdził większych szkód, chociaż ściany nad
podłogą są mocno zabrudzone. Zapłacą mi za malowanie.
- To świetnie.
- Mam nadzieję, że nie mówisz tak z powodu koloru?
- Zawsze się zastanawiałem, co jest pod tym Humph-
reyem Bogartem.
- Nie zaglądaj tam! Mitch, pomyślałam sobie, że może
twoi podopieczni z ośrodka mogliby podjąć się tej pracy?
PRZYSTAŃ CUDÓW 1 0 5
Mitch spojrzał na nią z podziwem.
- To wspaniały pomysł.
- Wiem. Mam tylko jeden warunek, musisz ustąpić
w kwestii przebrania. W żadnym wypadku nie pokażę się
publicznie z uszami wielkości anteny satelitarnej! Proszę,
cokolwiek innego...
Ach, więc jednak.
- Nie ma sprawy.
- Wiedziałam, że mnie zrozumiesz.
- W takim razie do zobaczenia, madam Mim.
- Madam Mim?
- Nie widziałaś „Miecza dla króla"?
- Nie.
- Kreskówka Disneya o młodym królu Arturze.
- Ale nie pamiętam żadnej madam Mim. O, nie! Chyba
nie chodzi o tę małą, tłustą wiedźmę, która wiecznie toczyła
boje z Merlinem?
- Ależ właśnie o nią.
- Nie, na to nie mogę się zgodzić. Spróbujmy wynego
cjować rozsądny kompromis.
- Powiedziałaś, że zgodzisz się na cokolwiek innego.
- Ja tak powiedziałam?
- Pamiętasz, ta mała wiedźma też zawsze do upadłego
obstawała przy swoim i była uparta jak diabli.
- Zaraz stwierdzisz, że jestem wprost stworzona do tej roli!
Ty nic nie rozumiesz! Chciałam wyglądać pięknie i seksownie!
- To ty nie rozumiesz! Będziesz tak wyglądać bez wzglę
du na to, co na siebie włożysz.
Zamarła bez ruchu. Mitch zaś, wykorzystując chwilę jej
milczenia, złożył zamówienie.
106
CARA COLTER
- Wezmę dwa pączki i kawę rozpuszczalną. A przy oka
zji, pomyślałem sobie, że mogę namówić firmę Hamilton
Sweet & Hamilton, żeby sfinansowała malowanie piekarni.
Oczywiście pod warunkiem, że wybierzesz miły odcień nie
bieskiego. Coś, co sprzyja trawieniu.
- Pomyślę o tym. Farley na pewno pozwoliłby mi wystą
pić w roli Scarlett.
- Farley? Skąd wiesz?
- Och, rozmawiamy sobie czasem, kiedy wpada tu na
kawę.
- Abby, udało ci stworzyć prawdziwe paskudztwo! Nie
potrzebnie tyle nad tym ślęczałaś - powiedziała Brittany
cierpko do siostry.
- Slićny! Slićny! - oznajmiła Belle.
- Ty mała zdrajczyni! - Brittany pokazała siostrzenicy
język, a ta zareagowała gromkim śmiechem.
Abby przyszywała właśnie frędzle do czarnego, spiczaste
go kapelusza.
- To świetny kostium! Chciałabym, żeby Shane go zoba
czył. Powinien zaraz wrócić. Ile mamy jeszcze czasu?
Wcale nie zamierzała pokazywać się swemu przystojnemu
szwagrowi w tym stroju. Zaczęła poprawiać ułożenie wor
ków z wodą, które Abby misternie wszyła pod materiał cu
dacznej sukienki.
- Muszę mieć tę poduszkę z tyłu? Wolałabym wyglądać
trochę bardziej seksownie! Czy to ty może zawiązałeś spisek
z Mitchem, żeby utrzeć mi nosa?
- Rozchmurz się trochę.
- Losmuś! - natychmiast poparła mamę Belle.
PRZYSTAŃ CUDÓW
107
- Łatwo wam mówić. Ty przyjeżdżasz do Miracle Harbor i od
razu znajdujesz swojego księcia, niczym Kopciuszek. Bierzecie
ślub i żyjecie razem długo i szczęśliwie. A ja? Przyjeżdżam, by
odegrać rolę złej siostry, a kończę jako żebraczka. Z różową farbą
we włosach. Prawie utopiona we własnej piekarni. Na balu jako
madam Mim! Zabrakło dla mnie pantofelka?
- Od kiedy stałaś się taka zrzędliwa? Przecież widujecie
się ostatnio dosyć często?
- Z Mitchem? Przychodzi na kawę tylko po to, by odstra
szyć mojego jedynego adoratora.
- Kolejny adorator?
- Jedyny, jak dotąd! Farley Houser, też z kancelarii Ha
miltonów. On jeden widzi moje podobieństwo do dziewczy
ny z „Pretty Woman".
Trzasnęły drzwi wejściowe i do pokoju wszedł Shane,
z kropelkami potu na twarzy. Wrócił z joggingu. Belle krzyk
nęła radośnie, a Shane podniósł ją wysoko do góry. Po chwili
oznajmili wśród chichotów, że idą robić babki z piasku, i już
ich nie było.
Brittany rzuciła jeszcze jedno chmurne spojrzenie na swo
je odbicie w lustrze.
- Dawaj ten kapelusz.
Pogniecione rondo opadło jej na oczy.
Gdy rozległ się dzwonek, Abby poszła otworzyć drzwi.
Na progu stał Mitch w czarnej, spływającej do ziemi pelery
nie Medina. Jemu ten strój nie odebrał jakoś ani grama god
ności! - pomyślała Brittany smętnie. Gdy podeszła bliżej,
Mitch zlustrował ją niedowierzającym spojrzeniem.
- Niemożliwe! - Prawie zakrztusił się ze śmiechu. - Ni
gdy nie widziałem lepszego przebrania!
108 CARA COLTER
- Zmienisz zdanie, kiedy opryskam cię wodą z balonów,
którymi Abby nafaszerowała tę kreację.
- W twoim towarzystwie zdarzyło mi się już przemoknąć
do suchej nitki.
- Cześć, Abby. Daj ode mnie buziaka Belle. Lepiej, żeby
mnie teraz nie widziała, bo jeszcze jej się przyśnię.
- Widzę, że opanowałaś swoją rolę do perfekcji - powie
dział Mitch, kiedy ruszyli do samochodu. - Pochmurna, kłót
liwa, chyba nawet niebezpieczna.
- Tak, i lepiej dla ciebie, żebyś się nie odzywał, bo inaczej
zamienię cię w...
- Drżę ze strachu! W ropuchę?
- W Farleya Housera!
Ta groźba rzeczywiście zrobiła na nim wrażenie. Przestał
się śmiać. Natychmiast.
Postanowiła milczeć, żeby zamanifestować swoje oburze
nie i niezadowolenie. Wkrótce wyjechali z centrum mias
teczka i dotarli do dzielnicy biednych, rozlatujących się
domków. Było tu niewiele zieleni. Brittany zapomniała o ma
dam Mim i z niepokojem wpatrywała się w mijane rudery.
W którym z tych domostw mieszka Laurie? Pete? Daisy?
W końcu się zatrzymali.
- To tutaj? - zapytała.
Skinął głową.
- To dzielnica Miracle Harbor, która zdecydowanie naj
bardziej potrzebuje cudu.
Podszedł i otworzył przed nią drzwi samochodu. Uliczka,
na której się znaleźli, była ciemna i nieprzyjemna. Gdyby to
był film, w tle powinna teraz pobrzmiewać jakaś mroczna,
niepokojąca muzyka.
PRZYSTAŃ CUDÓW
109
- Nie boisz się zostawiać tu samochodu?
- Mój samochód jest tutaj zupełnie bezpieczny.
- Co to jest? - zapytała, wskazując dłonią rozpadający się
budynek. Rzędy wysokich okien straszyły powybijanymi
szybami.
- To fabryka konserw braci Jonesów. Kiedyś w Miracle
Harbor głównym źródłem utrzymania było rybołówstwo.
- Wygląda przerażająco.
- Wyglądała jeszcze gorzej, kiedy ją zamykano - powie
dział Mitch z nikłym uśmiechem. - Pracowało tam sporo
ludzi. W strasznych warunkach i za marne grosze, ale nawet
taka praca jest lepsza niż żadna. Moja matka też tu pracowała,
do samego końca. Mieszkaliśmy wtedy tam, za najbliższym
rogiem.
- Mieszkałeś w tej okolicy?
- Aż do trzynastego roku życia.
Te rozpadające się rudery jakoś nie pasowały do człowieka
sukcesu, jakiego miała w tej chwili przed sobą. Instynktow
nie wyczuła, że jej współczucie nie byłoby na miejscu, mil
czała więc. Nagle poczuła się zadowolona ze swojego dzi
siejszego kostiumu. W takich warunkach droga suknia była
by zgrzytem, a właściwie rażącym nietaktem. I Mitch dosko
nale to rozumiał.
Spojrzał na nią i wykrzywił wargi w cierpkim uśmiechu.
- Teraz wreszcie wiesz, z jakiego środowiska się wy
wodzę.
- Ta informacja jakoś nie robi na mnie większego wraże
nia. Raczej podziwiam cię za to, że potrafiłeś się stąd wyrwać
i zaszedłeś tak wysoko. Gdzie jest ośrodek?
- Dosłownie o kilka kroków stąd.
110
CARA COLTER
Podeszli do kolejnego zaniedbanego budynku. Czas nie
obszedł się z nim łaskawie, a jednak wyróżniał się korzystnie
na tle sąsiednich ruin. Jaskrawe graffiti na ścianach, rośliny
w skrzynkach przed schodami i firanki w oknach. Nad wej
ściem wielki napis głosił: „NADZIEJA".
- Sami to zrobili - powiedział Mitch, otwierając przed
nią drzwi.
Weszła do środka. W dużym pokoju znajdował się stół
bilardowy, kilka sof i foteli. Ściany były pomalowane na
jasnożółty kolor, w oknach wisiały czyste, białe firanki. Sa
lon był połączony z aneksem kuchennym. W tym schludnym
wnętrzu wyczuła coś, od czego zakręciło jej się w głowie.
Energię, radość, nadzieję.
- Przychodzą tu różne dzieciaki. W większości z bardzo
biednych rodzin. Dzieciaki, o których często pisze się w ga
zetach, bo z przerażającą regularnością wchodzą w konflikt
z prawem. Narkotyki, kradzieże, drobne wykroczenia. Nie
którzy kończą źle, innym udaje się wyjść na prostą.
W tym pokoju Mitch wydawał się odmieniony. Już nie był
taki wyniosły i zimny. Tutaj dochodziła do głosu ukryta za
zwyczaj część jego charakteru.
- Właściwie te dzieciaki tak naprawdę potrzebują tylko
jednej rzeczy - mówił dalej. - Nadziei na lepszą przyszłość.
Rozglądała się wokół i wiedziała, że ci, którzy tu praco
wali, musieli być dumni z efektów. Prawie czuła, jak wnętrze
emanuje marzeniami o lepszym życiu. I zrozumiała, że jest
taka sama jak te zagubione dzieciaki. Ona też na coś czekała,
miała nadzieję, że coś w jej życiu się odmieni.
Zaczęli już się pojawiać pierwsi uczestnicy wieczorku
i wszystkie meble zostały przesunięte pod ściany.
PRZYSTAŃ CUDÓW 1 1 1
Była wdzięczna Mitchowi za to, że nie pozwolił jej wy
stąpić w żadnej wymyślnej kreacji. Posłuchała go i umknęła
wielkiego błędu. Wystarczyło jedno spojrzenie na proste stro
je dzieciaków, żeby utwierdzić się w tym przekonaniu.
Dziewczęta, prawie bez wyjątku w minispódniczkach, ob
stąpiły ją kołem, podziwiając jej strój. Wszyscy chcieli przy
mierzyć jej kapelusz.
- Hej, a wiecie, jak się tańczy taniec kowbojski?
Nagle poczuła się w swoim żywiole. Poczuła, że należy
do tego miejsca. To było zupełnie nowe i bardzo przyjemne
doznanie.
- Wierzcie mi, spodoba się wam!
Kątem oka dojrzała, że Mitch uśmiecha się, patrząc na nią
badawczo.
I zrozumiała, dlaczego wybrał strój Merlina. Bo on był
czarodziejem. I to wielkim. Bez najmniejszego wysiłku rzu
cił na nią potężny czar.
ROZDZIAŁ SIÓDMY
- Nie tak, Weldon! Skok do przodu, prawa noga w bok!
Weldon, niezdarny wielkolud z okropnym trądzikiem
i niezwykle opasłą kartoteką policyjną, patrzył na Brittany
z prawdziwym uwielbieniem. Jego zazwyczaj posępna twarz
jaśniała uśmiechem.
Zresztą wszyscy świetnie się bawili, nie wyłączając Mi-
tcha, który już nie pamiętał, kiedy ostatnio tak głośno i dużo
się śmiał. Brittany była duszą i sercem imprezy, a jej kostium
zrobił furorę. Wielki spiczasty kapelusz okazał się pełen płyt
kompaktowych. W ciągu ostatnich trzech godzin nauczyła
wszystkich wielu kroków tanecznych, nie pozwalając niko
mu stać z boku. Dzieciaki z ośrodka zazwyczaj wobec ob
cych zachowywały się nieufnie, czasami agresywnie, ona
jednak rozbroiła wszystkich w przeciągu kilku sekund. Jego
zresztą też. Kompletnie. Nikt nie mógł pozostać obojętny na
jej energię, entuzjazm i zaraźliwy śmiech.
- Do przodu, do tyłu, wykop w lewo, wykop w prawo,
świetnie, dalej!
Nagle tylny szereg tancerzy rozsypał się bezładnie.
- Mitch! Znowu ty!
Wszyscy pokładali się ze śmiechu. Mitch podszedł do niej
i spojrzał w jej roześmianą twarz. Poczuł, jak odpada kolejna
PRZYSTAŃ CUDÓW 113
cegła z muru, który z mozołem wzniósł kiedyś wokół swego
serca.
- Myślę, że musimy ogłosić konkurs na najlepszy strój,
potem jeszcze ostatni taniec i kończymy imprezę. Niektórzy
z nich muszą wracać o określonej godzinie. - Nie dodał, że
to zarządzenie kuratora.
- No dobrze. A czy mogę być jurorem?
- Czemu nie?
Przeszła na środek sali i oznajmiła:
- Za chwilę ogłosimy wyniki konkursu na najlepszy ko
stium! Uwaga!
Nie spodziewał się, że będzie na tyle delikatna i wrażliwa,
by dostrzec i wybrać Bobby'ego McGivena, smutnego osiłka
o opuszczonych ramionach, przebranego za Bruce'a Willisa.
Równorzędną nagrodę zdobyła Amanda Potter, która wystąpiła
jako dziewczyna z „Pretty Woman". Nagrody? Wręczyła zwy
cięzcom kilka płyt kompaktowych. Amanda i Bobby nie dowie
rzali własnym oczom. Niezbyt często dostawali prezenty.
- Ostatni taniec! - krzyknął Mitch.
Wokół stłoczyli się chłopcy, którzy koniecznie chcieli, by
Brittany wybrała ich do ostatniego tańca, ale Mitch postano
wił inaczej.
- Ostatni taniec madam Mim jest zarezerwowany dla
Merlina!
Czuł się taki wolny i radosny. Oddychał pełną piersią i...
nie mógł oderwać wzroku od Brittany.
Przyciągnął ją do siebie i uśmiechnął się, kiedy rozległa
się piosenka z „Titanika". Piosenka o miłości, która przetrwa
wszystko, pokona każdą przeszkodę, nie podda się czasowi
ani przeciwnościom.
skan i przerobienie anula43
114
CARA COLTER
Wiedział, że zaczyna za czymś tęsknić.
Nagle, właśnie kiedy chciał przytulić ją mocniej do siebie,
pękły balony z wodą, misternie ukryte przez Abby. Pękły
z taką siłą, że nie tylko oni dwoje, ale jeszcze kilka osób obok
nich mogło rozkoszować się prysznicem. Kolejna salwa
śmiechu odbiła się od ścian pomieszczenia.
- Trudno - powiedziała Brittany, krztusząc się ze śmie
chu. - Cóż znaczy ta odrobina wody. - Przytuliła się do niego
jeszcze mocniej.
Po godzinie ośrodek opustoszał, zabawa dobiegła końca,
pozostało jeszcze tylko zamknąć i wracać. Tyle że Mitchowi
jakoś nie było spieszno do domu. Tym razem to on po drodze
do samochodu powtarzał w myślach, co powinien teraz po
wiedzieć Brittany.
- Masz ochotę czegoś się napić?
- Raczej nie.
- W porządku.
No i odmówiła mu. Ma nauczkę, nie należało zaczynać.
- Mitch...
- Co?
- Mógłbyś zaproponować coś innego.
- Słucham?
Westchnęła ciężko, dając mu do zrozumienia, że jest wy
jątkowo niedomyślny i niewiele wie o kobietach.
- Nie mam ochoty jechać do żadnego pubu w takim prze
braniu i z poduszką przyszytą do siedzenia!
Roześmiał się.
- Madam Mim, gdzie w takim razie ma pani ochotę się
udać?
Spodziewał się, że zaproponuje, aby pojechali się prze-
PRZYSTAŃ CUDÓW 115
brać, a potem wpadli gdzieś na drinka. Gorączkowo wybierał
w myślach lokal. Brittany jednak miała inny pomysł.
- Znasz jakąś miłą plażę? Moglibyśmy usiąść na piasku,
pogapić się na ocean i gwiazdy...
- Niebo jest zachmurzone.
Znowu westchnęła. Żeby być aż tak wypranym z roman
tyzmu...
- Po co nam gwiazdy? Wystarczy ocean.
Zmienił kierunek. Znał pewną niewielką plażę, bardzo
blisko jego domu.
- Dzieciaki świetnie się dziś bawiły.
- Wiem, ja również. A ty?
- Te wieczorki nigdy nie bywały takie zabawne.
- Naprawdę? Jak to możliwe?
- Oj, nigdy nie było przebrań, polki ani kowbojskich
pląsów. - A przede wszystkim nie było ciebie, dodał w my
ślach, bo tak właśnie czuł.
- Co w takim razie robiliście?
- Kilka osób podrygiwało smętnie w rytm muzyki, a pa
ry lądowały na sofach, co nie ułatwiało mi życia. Musiałem
być nieraz ostry.
. - Jakkolwiek ostry byś dla nich był, oni cię po prostu
uwielbiają!
- To chyba zbyt mocne słowo.
Mitch zatrzymał samochód. Nie przyznał się, że powyżej
znajduje się jego dom. Do mało uczęszczanej, prywatnej
plaży było stąd kilka kroków. Wyłączył silnik.
- Chyba nie masz racji. Byłam tam i wiem, co widziałam.
Dla mojej Laurie jesteś po prostu bohaterem.
- Twojej Laurie? - Uśmiechnął się. - Wiesz, ta mała
116
CARA COLTER
w ciągu ostatnich dwóch tygodni przeszła niesamowitą me
tamorfozę. Nawet wygląda teraz inaczej. Jak zwyczajna na
stolatka.
- Makijaż, ot co - powiedziała. - Dziewczyna powinna
wiedzieć, jak wykorzystać swoje atuty.
Mitch wiedział doskonale, że przemiana Laurie to nie
tylko sprawa wyglądu zewnętrznego. Dziewczyna po raz
pierwszy w życiu zaznała odrobiny ciepła. Ze zdziwieniem
skonstatował, że i Brittany otacza się murem, nie ujawnia do
końca wszystkich swoich uczuć.
- Mitch? Ja naprawdę polubiłam te dzieciaki, ale...
- Ale?
- Nie chcę już o nich rozmawiać.
- A o czym chcesz rozmawiać?
- O tobie.
Szli po plaży. Wsunęła dłoń pod jego ramię, co sprawiło
mu wielką przyjemność. Zatrzymała się przed skałą i spoj
rzała do góry na jego dom. Zostawił przed wyjściem kilka
zapalonych świateł.
- Mitch, spójrz na ten prześliczny domek, tam w górze.
Za dnia widać było wyraźnie, że budynek aż woła o re
mont, ale w tej chwili prezentował się imponująco.
Nie czekając na jego odpowiedź, Brittany usiadła na pia
sku i wskazała mu miejsce obok siebie. Wydobyła spod su
kienki poduszkę.
- Możemy się nią podzielić.
Usiadł. Zorientował się, że Brittany lekko drży. No tak,
przecież oboje podczas ostatniego tańca zostali oblani wodą.
Mogli pójść do jego domu, wolał jednak na razie nie rozwa
żać tego pomysłu. Nie był pewien, do czego namówiłaby go
PRZYSTAŃ CUDÓW
117
jego buntownicza natura. Zamiast tego więc zdjął czarodziej
ską pelerynę i otulił nią ramiona Brittany. W chwilę później
zaczął jej opowiadać o swoim dzieciństwie. O rodzeństwie
i matce alkoholiczce. Sam nie wierzył, że powierza jej głę
boko skrywane tajemnice. Ona zaś słuchała go uważnie, wpa
trując się w jakiś odległy punkt na horyzoncie.
- Chyba właśnie dlatego lubię mieć nad wszystkim kontrolę.
Bo kiedy dorastałem, otaczał mnie chaos, brakło mi stabilizacji.
Ale wiem, że nadal drzemie we mnie dawny buntownik, który
tylko czeka na sposobność, by przejąć nade mną władzę. Boję
się pomyśleć, co by było, gdybym mu uległ...
- Co mógłbyś zrobić?
- Kto wie?
- Ukraść samochód? Obrabować bank?
- Raczej nie, ale zapewne coś równie szalonego, czego
żałowałbym potem do końca życia.
- Mam inne zdanie na ten temat.
- Jakie?
- Myślę, że natura buntownika pozwoliła ci przetrwać
najgorsze. Dzięki niej uświadamiasz sobie w pełni swoje naj
większe wady i zalety.
Nie odpowiedział. Zapatrzył się w ciemne fale. Zdawał
sobie sprawę, że Brittany ma rację. Nie był zdenerwowany,
jedynie trochę zaskoczony, że przejrzała go tak szybko.
- Sama mam w sobie taką drugą naturę. Dziką i niepo
korną dziewczynę, która rozbija się szybkimi samochodami
i nigdy nie ma dość mocnych wrażeń. Ostatnich kilka tygo
dni trochę mnie utemperowało, to prawda.
- No, dzisiejszy wieczór nie daje podstaw do takiego
stwierdzenia - zaoponował z uśmiechem.
118
CARA COLTER
- Może - mówiła dalej, jak gdyby go nie słysząc - to
wszystko dlatego, że też byłam adoptowanym dzieckiem.
Dlatego nigdy nie czułam się ani prawdziwie kochana, ani
wystarczająco dobra. Musiałam stale wszystkim i sobie coś
udowadniać.
Mitch miał wrażenie, że ktoś opowiada mu o nim samym.
O biednym, niewykształconym chłopcu, który nie mógł po
jąć, dlaczego tacy ludzie jak Jordan i Helen darzą go miło
ścią. Wciąż się bał, że kiedyś ich zawiedzie i znowu zostanie
sam. Ten strach go paraliżował...
- Nie zrozum mnie źle. Moi rodzice robili, co w ich mo
cy. Tyle że oni niezbyt nadawali się na rodziców. Czasem
myślałam, że adoptowali mnie, bo takie gesty były wówczas
w modzie. Mała dziewczynka w ślicznych ubrankach dobra
nych kolorystycznie do stroju mamy. Wzruszający obrazek,
prawda? Wiem, że starali się mnie kochać, jednak nie potra
fili. Nikt ich nigdy nie nauczył, na czym polega miłość. Boże,
o czym ja ci opowiadam! To przez ten ocean i gwiazdy!
Dobrze, koniec zwierzeń.
- Bardzo chętnie posłucham dalej.
- Mitch, wiesz, że nigdy nie przestałam tęsknić do mojej
prawdziwej matki? Do jej miłości. Kiedy odnalazły się moje
siostry, poczułam, że nareszcie zaczyna się zabliźniać jedna
ze starych ran.
- Rozumiem to.
Uśmiechnęła się niepewnie.
- Ja powinnam częściej słuchać swojej odpowiedzialnej,
dorosłej części natury, ty natomiast nie zagłuszaj tak często
podszeptów buntownika. On pomógł ci przetrwać do tej pory.
Z pewnością chwilami wie najlepiej, czego ci trzeba.
PRZYSTAŃ CUDÓW 119
- Wątpię.
Wiedział, na co teraz ma ochotę ten buntownik...
- Dlaczego? Czego on chce? Teraz, w tym momencie?
- Pływać z tobą nago w oceanie.
Jak mógł nawet pomyśleć o czymś takim?
Jej oczy rozbłysły.
- Od początku wiedziałam, że twój buntownik jest uro
czym facetem!
Uważaj! - krzyknął do siebie w duchu Mitch, ale było już
za późno.
Madam Mim została zredukowana do kupki szmatek na
piasku, a jasna plama nagiego ciała pędziła już w stronę mo
rza. Usłyszał, jak rozpryskuje stopami wodę i ujrzał jej twarz
wynurzającą się nad powierzchnią.
- Mitch! - usłyszał jej wołanie. - Jest cudownie! Chodź,
nie każ się dłużej prosić.
Nie musiała go zachęcać. Strój Merlina wylądował obok
sukni madam Mim. Mitch popędził do wody i już po chwili
zanurkował. Wynurzył się tuż koło Brittany, a ona natych
miast ochlapała go wodą. Kiedy się otrząsnął, już jej nie było.
Ta dziewczyna naprawdę potrafiła pływać! Kierowała się
w stronę małej skalistej wysepki. Mitch ruszył za nią w po
ścig. W szaleńczym tempie okrążyli wyspę i zawrócili
w stronę plaży. Kiedy biegł do wody, trochę inaczej wyobra
żał sobie wspólną kąpiel. W tej chwili nie tylko nie miał
czasu na romantyczne uniesienia, ale musiał bardzo wytężać
wzrok, by w ogóle widzieć obiekt swych westchnień. W do
datku, kiedy już-już się do niej zbliżał, raz po raz dawała
nurka i wypływała w zupełnie nieoczekiwanym miejscu.
Wreszcie dopadło ją zmęczenie. Powietrze wibrowało od jej
120
CARA COLTER
śmiechu. Znalazł się tuż przy niej i nagle mogli spojrzeć
sobie w oczy. Wyciągnął dłoń i dotknął jej mokrych włosów.
- I jak tam twój buntownik? Zadowolony?
Buntownik nie odpowiedział, tylko zbliżył się do niej. Jej
usta były słone. Przepyszne. Przesunął dłoń wzdłuż jej ra
mion aż do talii. Dotyk jej skóry pobudził wszystkie zmysły.
Była mokra, jedwabista, delikatna, doskonała. Wtedy zauwa
żył, że w jej oczach nie ma zwykłej pewności siebie. Wyglą
dała nawet na nieco przestraszoną. Czyżby posunął się za
daleko? Cofnął dłonie i zaczął uderzać nimi w powierzchnię
wody. Brittany odpowiedziała na atak atakiem i po chwili
chlapali wokół jak rozbrykane dzieci. Nagle Mitch zastygł
w bezruchu. Dostrzegł snop światła przeczesujący plażę.
- Cii...
- Co to? - szepnęła.
- Gliny.
- O nie! - jęknęła i dała nura pod wodę dokładnie
w chwili, gdy reflektor oświetlił miejsce, w którym przed
chwilą znajdowała się jej głowa.
Przez tubę doleciał do nich głos.
- Ta plaża jest zamknięta po godzinie dziesiątej wieczo
rem. Co tu się dzieje?
Brittany wypłynęła na powierzchnię, kryjąc się za plecami
Mitcha.
- Nie jestem na plaży! - zawołał w odpowiedzi. - Przy
płynąłem z domu.
Snop światła znieruchomiał na jego twarzy.
- Pan Hamilton?
- Tak jest.
Światło natychmiast zostało skierowane gdzie indziej.
PRZYSTAŃ CUDÓW 1 2 1
- Przepraszamy, znaleźliśmy tu stertę dziwnych łachów.
Cichutko zachichotała na myśl o sukience madam Mim.
- Zabieramy te rzeczy do śmieci. Przez chwilę podejrze
waliśmy, że trafiliśmy na dziwaków z jakiejś sekty.
Z trudem powstrzymała kolejny nerwowy chichot.
Kiedy policjanci się oddalili, Mitch ruszył w stronę domu,
a Brittany popłynęła za nim.
- Dlaczego nie powiedziałeś mi, że to twój dom?
- Chodź lepiej prędko, bo zmarzniemy na kość.
- Nie będę latać nago po plaży.
- Policja wyrzuciła nasze ubrania. Widzisz inne wyjście
z sytuacji?
- Idź ty, a ja poczekam, aż przyniesiesz jakiś koc.
To zdecydowanie nie była odpowiednia pora na dyskusje.
Jemu też zaczynało się robić chłodno.
Kiedy zniknął, wdrapała się na brzeg i schowała za zało
mem skalnym. Gdyby ją teraz tu zostawił, miałaby nauczkę
na całe życie. Co też w nią dzisiaj wstąpiło!
Mitch wrócił, niosąc duże prześcieradło kąpielowe. Miał
na sobie spodenki, ale jego skóra wciąż połyskiwała kroplami
wody.
- Gdzie jesteś? - syknął zniecierpliwiony.
- Zamknij oczy!
- Nie wygłupiaj się... No dobrze. Zamknąłem. Chodź.
Podeszła, a Mitch otulił ją prześcieradłem. Poczuła się
bezpiecznie i dobrze. Za dobrze.
- Chodź, napijemy się gorącej czekolady.
Właśnie o tym teraz marzyła. Usiąść w jego fotelu, zoba
czyć, jak wygląda jego dom, jak jest urządzony. Ciaśniej
122
CARA COLTER
okręciła się prześcieradłem. Nie może tam z nim iść. Wie
działa już, że jest zakochana. A miłość bez wzajemności to
najgorsza tortura.
- Mógłbyś odwieźć mnie do domu? - poprosiła cicho.
- Wstąp do mnie, to dam ci jakieś suche rzeczy.
- Nie trzeba. Proszę, odwieź mnie do domu.
Spojrzał na nią z niepokojem.
- Zrobiłem coś nie tak?
Czy zrobił coś nie tak? Wprost przeciwnie. Śmiał się z nią,
bawił, a teraz obejmował opiekuńczo.
- Nie, Mitch.
Właśnie, on nic nie zrobił, a ona zdążyła się zakochać.
W milczeniu podeszli do samochodu. Otworzył przed nią
drzwi. Po paru minutach byli już na schodach do jej miesz
kania.
- Naprawdę świetnie się dziś bawiłem - powiedział z wa
haniem.
- Cieszę się.
- Dzięki tobie dzieciaki spędziły wspaniały wieczór.
- Dla mnie ten wieczór także był szczególny.
Nie powiedziała mu jednak tego, co najważniejsze.
ROZDZIAŁ ÓSMY
Mitch leżał na wznak, z rękami pod głową. Belki cedro
wego drewna, jeśli wpatrzyć się w nie dokładnie, miały słoje,
które układały się w różne fantastyczne wzory. Czasami pięk
ne twarze, czasami upiorne maski. Dotąd nie zdawał sobie
z tego sprawy. Dotąd jednak zasypiał bez najmniejszego
wysiłku.
W tej chwili był bliski szaleństwa.
Przewrócił się na bok. Wolałby widzieć jej twarz przy
sobie, jej roześmiane oczy, mokre włosy przylepione do smu
kłej szyi. A mógł tego wieczoru wnieść ją tutaj, drżącą
z chłodu, nagą. Ułożyć wygodnie na łóżku...
Ech!
Spojrzał ze złością na zegarek. Trzecia nad ranem.
Dzięki Bogu, że to niedziela. Przynajmniej nie musiał za
kilka godzin iść do pracy. Nic jednak nie zapowiadało rychłe
go zapadnięcia w sen. Wreszcie zniecierpliwiony wstał
i podreptał do dużego pokoju. Stanął w otwartym oknie,
chłonąc chłodną bryzę. W dole dostrzegał falowanie ciemnej
wody. Wiedział już, że ten widok zawsze będzie mu się
kojarzyć z widokiem jej nagiego ciała. Że będzie rozmyślać
o wszystkich tych słowach, którymi mógł ją dziś zatrzymać,
a których nie potrafił wypowiedzieć.
Zastanawiał się, co takiego zrobił. Czasami był dla niej
124 CARA COLTER
oschły, ironiczny, wręcz cyniczny, a jej to nie odstraszało.
A dziś, po najpiękniejszym wieczorze, jaki razem spędzili,
uciekła do domu, jakby ją goniło sto diabłów.
Westchnął. Pomyślał, że przydałby mu się pies. Miałby
wtedy towarzystwo. I dobrą motywację do odbywania poran
nych spacerów. Wrócił do sypialni, spojrzał niechętnie na
łóżko i zaczął się ubierać. Wciągnął stare dżinsy, bluzę z kap
turem, odruchowo włożył do kieszeni telefon komórkowy.
Jutro rozejrzy się za jakimś psem.
To pozwoli mu zapomnieć o dojmującej samotności.
Wyszedł z domu. Wiedział, że aby przestać myśleć, musi
się porządnie zmęczyć. Wiedział też, że przed świtem nie
będzie miał odwagi, by wracać do pustego domu.
Szedł wzdłuż plaży, wspinając się na skałki, dopóki nie
zaczęły go boleć mięśnie. W końcu znalazł się na głównej
ulicy Miracle Harbor. Miasteczko spało. Szedł dalej. Po jed
nej stronie ciągnął się rząd sklepów, po drugiej cicho pluskały
fale oceanu. Przeszedł na drugą stronę ulicy i zaczął zaglądać
w okna wystawowe. Nagle przystanął. Coś przyciągnęło jego
uwagę. Światło księżyca padało wprost na mały pierścionek
z brylantem.
Ogień i lód. Ona i on.
Przyglądał się pierścionkowi, a w głowie aż huczało od
natłoku myśli.
Nigdy nie przywiązywał wielkiej wagi do takich przed
miotów. Sam nosił jedynie zegarek, który dostał od Helen
i Jordana w dniu ukończenia szkoły średniej. Jedyny pier
ścionek, jaki kiedykolwiek kupił, był zupełnie niepodobny
do tego na wystawie. Monika sama go wybrała, kierując się
wartością kamienia. Wydał na niego równowartość kilku
PRZYSTAŃ CUDÓW 1 2 5
pensji, a kiedy się rozstawali, nie zażądał jego zwrotu. Ten
tutaj zachwycał prostotą. Na delikatnej złotej obrączce osa
dzono pojedynczy, mały kamyk. Błękitne refleksy przywo
dziły Mitchowi na myśl pewne niebieskie oczy... Buntownik
brał górę. Przychodziły mu do głowy głupie myśli. Może by
go dla niej kupić?
„Twój buntownik pomógł ci przetrwać do tej pory,
i z pewnością chwilami wie najlepiej, czego ci trzeba".
Tylko że potrzeby były dla Mitcha równoznaczne ze sła
bościami. Jeżeli potrzebujesz innych ludzi, po jakimś czasie
pozwalasz im przejąć nad sobą kontrolę. Uzależniasz się,
a zatem stajesz się bezbronny i narażasz na cierpienie. Na ból
odrzucenia.
Parę kroków dalej zatrzymał się przed sklepem zoolo
gicznym. Zerknął na wystawę. Kilka psiaków różnych ras
spało smacznie w swoich kojcach. Dziwnym trafem nagle
jeden ze szczeniaków otworzył ślepka i spojrzał wprost na
Mitcha. Uniósł ogonek i zamerdał nim. To jest pies dla mnie,
pomyślał Mitch. W poniedziałek przyjdę go kupić. Psu nie
trzeba żadnych pierścionków.
Właśnie zawrócił w kierunku domu, kiedy odezwał się
telefon. Poczuł dławienie w gardle. Wiedział, co to oznacza.
Któryś z jego podopiecznych znalazł się w tarapatach.
Odebrał telefon.
- Laurie Rose? To ty? Mów wolniej, nic nie rozumiem.
Kochanie, przestań płakać i opowiedz mi spokojnie, co się
stało.
Słuchał i czuł, jak ciężki kamień zwala mu się na serce.
Wiedział jednak, że tam po drugiej stronie Laurie Rose po
trzebuje jego wsparcia. Na razie najważniejsze było zacho-
126
CARA COLTER
wać spokój i opanowanie. Jedynie tak może jej teraz dodać
odwagi i sił.
- Zaraz przyjadę, jestem całkiem niedaleko. Nie, nie spa
łem, nie martw się, nie obudziłaś mnie.
Rozłączył się, odetchnął głęboko i pomaszerował w stro
nę posterunku policji.
Z wściekłością uderzyła pięścią w poduszkę. Powinna je
szcze w sklepie sprawdzić, czy będzie mogła spać na czymś
tak niewygodnym! Zaraz jutro sprawi sobie nową i skończą
się kłopoty z zasypianiem.
Oczywiście, to rozwiąże problem.
Nie dopuszczała do siebie żadnych wspomnień dotyczą
cych minionego wieczoru. Ani ciemno połyskujących fal, ani
wspólnej kąpieli, ani jego dotyku... ani swoich szalonych
myśli. Nie, nie, nie.
Przez chwilę popuściła wodze fantazji. Ciekawe, czy jego
skóra smakowałaby słono w morskiej wodzie?
Nie minęło jednak więcej niż kilka minut, gdy z marzeń
wyrwał ją dzwonek telefonu. O siódmej trzydzieści w nie
dzielę rano? Któż to może być? Może jakiś kowboj wypił
o jedno piwo za dużo? Postanowiła nie odbierać. Włączy się
sekretarka. Ale co, jeśli to Abby? Albo Mitch?
Chwyciła słuchawkę.
- Halo?
- Brittany?
Poznała jego głos i ucieszyła się, wyczuła jednak, że stało
się coś złego.
- Przepraszam, nie pomyślałem, że możesz jeszcze spać.
- Co się stało?
PRZYSTAŃ CUDÓW 127
- Laurie prosiła, bym do ciebie zadzwonił. Ponoć miała
dzisiaj być w piekarni?
- Tak, zamierzałyśmy przygotować lokal do malowania.
Ale co z nią? Gdzie ona jest?
- Aresztowano ją nad ranem. W kradzionym samo
chodzie.
- A gdzie jest teraz?
- W miejskim areszcie. Po południu prawdopodobnie zo
stanie przewieziona gdzie indziej.
W głosie Mitcha brzmiał bezbrzeżny smutek.
- Mitch, masz ochotę wpaść na chwilę? Pogadać?
Cisza. Po chwili odezwał się.
- Tak. Dzięki. Zaraz będę.
Wstawiła wodę na kawę i szybko się ubrała. Nawet nie
spojrzała w lustro. Martwiła się o Laurie Rose.
Pierwszą rzeczą, jaka rzuciła jej się w oczy, kiedy wszedł,
było potworne znużenie malujące się na jego twarzy. Wory
pod oczami, opuszczone nisko ramiona, ciemny zarost, który
zdążył już pojawić się na policzkach i brodzie. Jak wojownik,
wracający do domu po ciężkiej bitwie.
Nie było czasu na rozmyślania.
- Napijesz się kawy?
- Nie, ja tylko... - Przesunął dłonią po twarzy.
- Wejdź dalej. - Prawie siłą posadziła go na kanapie.
Odchylił głowę i zamknął oczy.
- Przepraszam, całą noc nie spałem.
- Naprawdę?
Skinął głową w milczeniu. Opadła na poduszkę obok nie
go. Po chwili wahania oparła jego głowę na swoim ramieniu.
Pogładziła jego włosy i pokryty ostrym zarostem policzek.
1 2 8 CARA COLTER
- Powiedz mi tyle, ile możesz - powiedziała miękko.
Uśmiechnął się słabo, otworzył oczy i dotknął dłonią jej
policzka.
- Laurie prosiła, żebym wszystko ci powiedział. Nie
chciała, byś się o nią martwiła.
Pomału, ważąc słowa, opowiedział jej całą historię.
Po skończonej imprezie Laurie spotkała chłopca, który od
dawna jej się podobał. Dotąd w ogóle nie zwracał na nią
uwagi. Tym razem było inaczej, bo zaprosił ją na przejażdż
kę. Bardzo spodobał jej się samochód, wiśniowy mustang.
Pochlebiało jej też, że obiekt westchnień wreszcie się nią
zainteresował. Kiedy zaproponował piwo, nie odmówiła, bo
nie chciała wyjść na idiotkę...
- Laurie Rose! -jęknęła Brittany.
- Nie przyznała mu się też, że zgodnie z nakazem kura
tora musi wracać do domu o określonej godzinie. On zresztą
także nie wtajemniczył jej we wszystko. Na przykład nie
powiedział, że ukradł ten samochód.
- A niech to!
- I że jest na przepustce z więzienia.
- Jak ona mogła durzyć się w takim opryszku?
- Sama kiedyś mówiłaś, że dziewczęta lubią złych facetów.
- I co teraz z nią będzie?
- Złamała nakaz kuratorski. Już samo spóźnienie się do
domu zostanie uznane za wykroczenie. Dodaj do tego picie
piwa i konszachty ze złodziejem samochodów. Prawdopo
dobnie zostanie umieszczona w poprawczaku.
- Czy możemy coś zrobić?
- Niewiele, niestety. Nawet jeśli naprawdę nie wiedziała,
że samochód był kradziony...
PRZYSTAŃ CUDÓW 129
- Ależ na pewno nie wiedziała! - zawołała z mocą.
- Ona i tak nie ma czystej kartoteki. A ta dzisiejsza wpad
ka jeszcze ją pogrąży...
- Więc nie będzie mogła wrócić do domu?
- Gdyby Laurie miała normalną rodzinę, zdolną zapew
nić jej opiekę i poręczyć za nią, kto wie. Niestety nie ma.
- Jak wygląda życie w poprawczaku?
Mitch musnął wargami jej włosy.
- Może nawet lepiej niż w jej rodzinnym domu.
- Oj, Mitch...
- Wiem - powiedział ze smutkiem. - Wiem. -I ponow
nie złożył głowę na jej ramieniu. Nim minęło kilka sekund,
spał jak kamień.
Zastanawiała się, dlaczego Mitch zadzwonił właśnie do
niej. Czyż nie udowodnił w ten sposób, że jest mu potrzebna?
Chyba nadeszła odpowiednia chwila, by ponownie poru
szyć temat małżeństwa. Ostrożnie, uważając, by się nie obu
dził, wstała z kanapy. Ułożyła jego głowę wygodnie na po
duszkach i przykryła go pledem.
Kilka godzin później, kiedy się obudził, wydawał się in
nym człowiekiem.
Jednak Brittany musiała biec do Abby na kolejną przy
miarkę sukni. Nie było więc czasu na rozmowy. Jedno spoj
rzenie na dzieło Abby utwierdziło Brittany w jej postanowie
niu. Musi pomówić z Mitchem.
Kiedy skończyły, Brittany szybko zdjęła suknię i opadła
ciężko na sofę.
- Ktoś powinien nauczyć cię obchodzić się ze szpilkami.
Jesteś niebezpieczna.
- Brittany, powiesz mi wreszcie, co się stało?
130
GARA COLTER
Nikt nigdy nie potrafił tak szybko przejrzeć jej na wylot
jak Abby. No, może jeszcze czasem Mitch...
U Abby było dziś wyjątkowo spokojnie. Belle spała,
a Shane pracował w swoim gabinecie. Brittany mogła więc
bez przeszkód opowiedzieć siostrze o swoim zmartwieniu,
o Laurie. O tym, że nie wie, jak pomóc dziewczynie. Nie
potrafiła jednak zdobyć się na to, by zwierzyć się ze swej
miłości do Mitcha.
- Biedne dziecko - powiedziała Abby. - Ale Mitch
z pewnością coś wymyśli.
- Mitchowi brak wyobraźni. Porusza się wyłącznie po
gruncie prawa, a tu trzeba niekonwencjonalnych rozwiązań.
- Od prawników nie wymaga się wybujałej fantazji.
- Abby. - Brittany zmieniła nagle ton. - Co byś przyrzą
dziła na bardzo specjalną kolację, gdybyś chciała rzucić ko
goś na kolana?
- Czy to ma coś wspólnego z tą dziewczyną i Mitchem?
- Abby nie nadążała za tokiem rozumowania siostry.
- No, niezupełnie.
Za nic by się nie przyznała, że ma zamiar uciec się do
najstarszego sposobu, to znaczy trafić do serca ukochanego
przez żołądek.
- Więc pytasz tylko teoretycznie?
- Oczywiście.
- Bo wiesz, jeśli nie umiesz gotować, lepiej zrobić coś
prostego.
- Nie martw się o to. Powiedz mi tylko, co ty byś przy
gotowała.
- Homara, faszerowane ziemniaczki, szparagi, domowe
bułeczki i sałatkę cesarską. A na deser...
PRZYSTAŃ CUDÓW 1 3 1
- O deser nie muszę się martwić, mam w zamrażarce tyle
torcików lodowych, że wystarczy mi jeszcze na półtora roku.
- Mówiłaś, że to czysto teoretyczne pytanie - powiedzia
ła Abby zmartwionym głosem.
- Bo tak też jest.
- Dania, o których wspominałam, nie są łatwe do przy
rządzenia. Zwłaszcza dla początkujących kucharek.
- Coś tak jak z malowaniem... - mruknęła Brittany.
- Hmm...
- Abby, nie martw się. Jakoś dam sobie radę. Nie zmie
nisz mnie. Ja muszę sobie utrudniać życie.
- Ale dlaczego?
- Siostro, żebym to ja wiedziała...
To samo pytanie zadawała sobie dwa dni później, stojąc
oko w oko z dwoma homarami, które na początek wrzuciła
do zlewu. Ich wielkie szczypce były oklejone taśmą, więc
przynajmniej nie groziła jej utrata palców, wystarczyło jed
nak, że kręciły się po jej zlewie i przyglądały swoimi wypu
kłymi czarnymi oczkami. Przyszło jej do głowy, że nie będzie
łatwo je namówić, aby zechciały udać się do garnka z wrząt
kiem, który na nie czekał.
Kuchnia wyglądała jak po przejściu tornada. Na stole
i półkach widniały malownicze grudki rozgniecionych ziem
niaków. Podłoga była niemal biała od mąki. Bułeczki miały
brunatny kolor i kształt ameby, ziemniaki faszerowane grzy
bami musiały się obejść bez grzybów, bo te przypaliły się na
węgiel, przylegając dokładnie do patelni, skąd zresztą unosił
się swąd.
W tej chwili usiłowała jeszcze wydobyć z łupinek resztkę
132
CARA COLTER
ziemniaczanego miąższu, by go ubić na pulchną masę i do
prawić, ale i to okazało się zadaniem arcytrudnym. Widocz
nie ziemniaki były niedogotowane...
Rozległ się dzwonek do drzwi.
Była rozczochrana i nie zdążyła się przebrać.
Czy wszystko, co wiązało się z Mitchem Hamiltonem,
musiało kończyć się katastrofą?
- Sekundę - krzyknęła i wzdychając ciężko, poszła
otworzyć drzwi.
Nie posiadała się ze zdumienia. Mitch przyniósł jej kwia
ty! Może jej marzenia nie są jednak tak nierealne? Musnął
dłonią jej policzek i przyjrzał się swoim palcom.
- Mąka?
- Albo ziemniaki - powiedziała kwaśno.
- Gotujesz coś?
- Zaprosiłam cię na kolację, mógłbyś się przynajmniej
dziwić mniej ostentacyjnie.
Odebrała od niego kwiaty.
- Włożę je do wazonu. Masz ochotę na lampkę wina?
- Wolałbym wodę mineralną, jeśli masz. - Mitch wszedł
za nią do kuchni. - O! Często to robisz? - zapytał.
Spojrzała na niego, wręczając mu książkę telefoniczną
i odwróciła się, żeby ułożyć kwiaty.
- Ty wybieraj, pizza czy chińszczyzna.
- Nie będziemy tego jedli? - Wskazał na bułeczki jej
wypieku.
- Lepiej nie, jeśli chcemy jeszcze pożyć.
Pisnęła przestraszona, ponieważ jeden z homarów uniósł
się i prawie sięgnął jej dłoni, gdy napełniała wazon wodą.
Mitch natychmiast znalazł się przy niej i zajrzał do zlewu.
PRZESTAŃ CUDÓW 133
- Co to takiego?
- Homary. Miały być naszą kolacją, ale nie mogę...
- Nie możesz czego?
- Zamordować ich.
- Może ci pomóc?
- Nie, lepiej nie. Zresztą nadałam im już imiona. To jest
Billy, a to Buddy.
- To nie był dobry pomysł - skomentował z uśmiechem.
- W książce kucharskiej piszą, żeby wrzucić je żywcem
do wrzątku, głową w dół.
- Jeśli wyjdziesz, poradzę sobie z tym zadaniem.
- Wiesz dlaczego głową w dół?
- Wolę się nie zastanawiać.
- Żeby nie słyszeć ich pisku - szepnęła i wzdrygnęła się.
- Chyba rzeczywiście ich dzisiaj nie zjemy - zaopiniował
w końcu.
- Bywa i tak.
- Ale co masz zamiar z nimi zrobić? Chyba nie chcesz
ich tu trzymać na stałe? Gdzie będziesz zmywać naczynia?
- Możemy je wypuścić na wolność. Po kolacji zabierze
my je nad ocean i uwolnimy.
- Billy, Buddy, koniec odsiadki. Cieszycie się, chłopaki?
- Mitch się roześmiał.
- Zadzwonisz do jakiejś restauracji? A ja w tym czasie
się przebiorę i zmyję mąkę z twarzy.
- Nie rób tego, wyglądasz fantastycznie.
- Naprawdę?
Kiedy pojawiła się ponownie, pizza z restauracji dymiła
już na stole. Brittany miała na sobie czarny kostium i była
134
CARA COLTER
starannie uczesana. Usiadła na sofie i od razu zaczęli jeść.
Była tak zdenerwowana, że nie mogła zebrać myśli.
- Na śmierć zapomniałam wyjąć deser z zamrażarki!
- Nie przejmuj się, nie przepadam za słodyczami.
- Do czegoś takiego nie powinieneś się przyznawać przed
właścicielką cukierni.
- Dlaczego mi po prostu nie powiesz, o co ci chodzi?
- O co chodzi?
- Widzę, że masz mi coś do powiedzenia. Dziwnie się
dziś zachowujesz. Co jest grane?
Zaczerpnęła powietrza.
- Mitch, jest coś, nad czym dość długo się zastanawiałam.
- Zamieniam się w słuch.
- Otóż Laurie Rose potrzebuje normalnego domu, opar
cia w rodzinie, prawda? To twoje własne słowa.
Skinął głową. Coś zmieniło się w wyrazie jego oczu.
- Mnie żaden sąd raczej nie uznałby za „normalną rodzi
nę" - kontynuowała. - Wiesz, samotna kobieta, mieszkająca
w małym mieszkanku nad piekarnią.
Mitch milczał.
- Dlatego jesteś mi potrzebny. Gdybyś się ze mną ożenił...
Nagle zdała sobie sprawę, że przegrała. Nie musiał nic
mówić. I tak już wiedziała, co jej odpowie.
Spojrzał jej w oczy.
- Nie.
Jego głos brzmiał bardzo spokojnie.
- Widzisz, zawsze ktoś mnie potrzebował. Moja matka,
rodzeństwo. Do pewnego stopnia nawet Jordan i Helen.
Patrzyła na niego w milczeniu. Czuła się bezradna, prze
grana i głupiutka.
PRZYSTAŃ CUDÓW
135
- Gdzieś w głębi serca żywię taką staromodną być może
nadzieję, że jeśli kiedykolwiek się ożenię, to tylko z miłości.
Czy żądam zbyt wiele?
Potrząsnęła głową, wciąż niezdolna wykrztusić ani słowa,
łzy napływały jej do oczu, a przecież nie mogła się rozpłakać.
Cóż za okrutna ironia losu! Gdyby powiedziała mu prawdę,
być może zareagowałby zupełnie inaczej...
Mitch nie obejrzał się na progu. Drzwi zamknęły się za
nim niemal bezgłośnie.
Gdy została sama, rzuciła się na sofę i zalała łzami.
ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY
Mitch zdał sobie sprawę, że jedzie zdecydowanie zbyt
szybko. Zdjął nogę z gazu i zatrzymał się na poboczu. Wy
skoczył z samochodu, zatrzasnął drzwi i zaczął wspinać się
na skałę. Fale oceanu rozbijające się z hukiem o brzeg były
dziś wzburzone, podobnie jak on.
Z kieszeni spodni wyciągnął małe, aksamitne pudełeczko.
Przez cały czas parzyło go w skórę przez materiał spodni.
Zamiast psa kupił pierścionek. Głupi błąd. Wypadek przy
pracy.
Tego ranka, kiedy aresztowano Laurie Rose, kiedy przy
szedł do Brittany i oparł się o jej ramię, wydało mu się nagle,
że wie już, co jest dla niego dobre. I co jest dobre dla niej.
Wiedział od pierwszego wejrzenia, że ta kobieta złamie
mu serce. Pamiętał, co poczuł na jej widok, gdy spotkali się
w kancelarii Jordana prawie dwa miesiące temu.
Kupił pierścionek. Zadzwoniła. Postanowił się oświad
czyć, wyznać jej miłość.
Ale do licha, ona musiała wszystko zepsuć.
Nie mógł się przecież ożenić z powodu jakiejś głupiej
piekarni. Ani nawet z powodu Laurie Rose.
Poprosiłby Brittany o rękę, gdyby poczuł, że jest przez nią
kochany. Gdyby ona, tak samo jak on, nie mogła zasnąć,
PRZYSTAŃ CUDÓW
137
wspominając ich nocną kąpiel w oceanie. Gdyby chciała
z nim być, bo ją rozumiał. Gdyby...
Dość. Ani słowa więcej. Ani jednej myśli o niej. Miał
ochotę cisnąć pierścionek w fale, coś jednak powstrzymało
go przed takim gestem.
Jeszcze nie teraz.
Po raz tysięczny zadawała sobie wciąż to samo pytanie.
Dlaczego nie powiedziała mu prawdy? Dlaczego nie powie
działa mu, co do niego czuje?
Pomyślała, że przez całe życie była dobrą aktorką. Całe
życie nosiła maskę i dzięki temu udawało jej się oszukiwać
większość osób ze swego otoczenia. Postrzegano ją jako
pogodną, zawsze skorą do zabawy dziewczynę. Oczywiście,
częściowo była to prawda. Ale poza tym istniała także inna
Brittany. Beztroska i śmiała dziewczyna była w głębi duszy
małą dziewczynką, tęskniącą za matczyną miłością. Dziew
czynką o starannie skrywanej wrażliwości, przestraszoną
i bezradną.
To właśnie dlatego nie zdobyła się na wyznanie prawdy
mężczyźnie, którego pokochała. Bo to oznaczałoby bezwa
runkowe poddanie się, całkowite odsłonięcie. Nie była jesz
cze gotowa.
Nic dziwnego, że ludzie zawierali małżeństwa z rozsądku.
Nie trzeba zrywać maski, odsłaniać słabych punktów ani
tego, co skrywa się w głębi duszy.
- Niech będzie i tak. Raz kozie śmierć.
Przetrząsnęła szufladę i znalazła książkę telefoniczną.
Litera „H". Jest.
Farley Houser, mężczyzna, który nigdy nie zażąda od niej,
138 CARA COLTER
by była kimś więcej niż dziewczyną z okładki. Mężczyzna,
który potrafi odróżnić Diora od Chanel. Mężczyzna, który
nigdy w życiu nie wpadłby na pomysł, by zmusić ją do
przebrania się za madam Mim.
Drżącymi palcami wykręciła numer.
- Farley? - zapytała, gdy podniósł słuchawkę. - Mówi
twoja przyszła żona.
Jej ton był lekki i wesoły, tylko jedna osoba na świecie
mogłaby odgadnąć, że Brittany ma złamane serce.
Tą jedyną osobą był mężczyzna, przez którego teraz nie
ludzko cierpiała.
Trzy dni później stała pod drzwiami domu Abby. Wiele
by dała, żeby nie musieć po raz kolejny przymierzać tej sukni,
ale jak wytłumaczyć to siostrze? Czy udałoby się uniknąć
kłopotliwych pytań?
Suknia przypominała jej o wszystkim, o czym w tej chwi
li nie chciała pamiętać.
Przywołała na twarz promienny uśmiech.
- Mam dla ciebie niespodziankę, siostrzyczko! - zawoła
ła, kiedy Abby otworzyła drzwi.
- Co?
Zamiast odpowiedzi uniosła dłoń. Ogromny, ciężki od
kamieni pierścionek błyszczał na jej serdecznym palcu.
Abby przyjrzała mu się z niepewną miną, po czym po
patrzyła na siostrę.
- Ten pierścionek jakoś nie pasuje mi do Mitcha - powie
działa, krzyżując ręce na piersi.
- Mitcha? Oczywiście, że nie. Myślisz, że mogłabym
zaręczyć się z takim gburem i nudziarzem?
PRZYSTAŃ CUDÓW 139
- Brittany!
- Ojej, nie zapytasz mnie nawet, kto jest wybrankiem
mojego serca?
- Kto? - niechętnie zapytała Abby.
- Farley Houser.
- Kto?
- Był na waszym ślubie. Bardzo poważany pracownik
kancelarii Hamiltona. Wspominałam ci kiedyś o nim.
- Masz na myśli tego starszego, łaszącego się faceta?
Poczuła się dotknięta. Abby czasami działała jej na nerwy.
- On nie jest wcale „starszy", tylko dojrzały! I co masz
na myśli, mówiąc „łaszący się"? Jest miły, szarmancki, ma
świetny gust i lubi się bawić. Ze nie wspomnę o jego zado
walającej sytuacji materialnej.
- Brittany...
- Dlaczego wciąż powtarzasz moje imię?
- Nie denerwuj się.
- Powinnaś się cieszyć. Tak jak ja, kiedy dowiedziałam
się, że wychodzisz za mąż.
- Ale ja kochałam Shane'a, a Shane kochał mnie.
- Drobnostka - prychnęła, machając lekceważąco ręką.
- Ale wy z Mitchem wyglądaliście na stworzonych dla
siebie. Co Mitch sądzi o twoim pomyśle?
- Przecież nie będę pytać go o zgodę. I jak on mógłby
być dla mnie stworzony? Sztywniak i ponurak bez krzty
wyobraźni.
- Brittany, ty się ogromnie zmieniłaś pod jego wpły
wem. Uspokoiłaś. Pasowaliście do siebie, jak dwie połówki
jabłka.
- Bzdury. Romantyczny bełkot. Co ma do tego miłość?
140 CARA COLTER
- Miłość jest piękna - szepnęła Abby. - Jest jedyną rze
czą, dla której warto żyć.
- Mylisz się. W moim wypadku oznacza same kłopoty.
Nie daje spać po nocach i sprawia, że kiedy patrzysz w lu
stro, nie poznajesz własnego odbicia.
- Jakoś nie wydaje mi się, żebyś doświadczała podobnych
niedogodności przy Farleyu.
- Abby, on całuje ziemię, po której stąpam! Czegóż wię
cej chcieć od życia?
- I tego właśnie chcesz?
Problem z posiadaniem siostry polegał na tym, że siostra
czasami rozumie zbyt wiele.
- Abby, nie bądź taka ponura. Już ci mówiłam, powinnaś
się cieszyć moim szczęściem.
- Jak sobie życzysz. - Wbrew własnym słowom jednak
Abby wyglądała, jakby zaraz miała zamiar się rozpłakać.
- Zachowujesz się, jakbym właśnie poinformowała cię
o jakiejś tragedii.
Ktoś zadzwonił do drzwi.
Brittany pobiegła otworzyć. Nie miała ochoty na dalszą
rozmowę z siostrą.
- Pani Pondergrove! Jak miło! Proszę wejść.
- Abby?
Zaśmiała się.
- Nie, Abby jest w pokoju.
- Nie chciałabym przeszkadzać. Przyszłam zobaczyć, co
z sukienką.
- Jest już prawie gotowa. - Abby dołączyła do nich. -
Brittany właśnie miała po raz ostatni ją przymierzyć. Chce
pani zobaczyć?
PRZYSTAŃ CUDÓW 1 4 1
- A mogłabym?
- Z przyjemnością zamienię się dla was w modelkę - po
wiedziała Brittany wesoło, choć było to bardzo dalekie od
prawdy. - Zwłaszcza że sama niedługo wychodzę za maż. To
będzie skromny ślub, jedziemy na dzień lub dwa do Las
Vegas. Niepotrzebna mi żadna specjalna kreacja.
- Wychodzisz za mąż, drogie dziecko? - Twarz pani Pon-
dergrove się rozjaśniła. - A to ci nowina. Jordan nic mi nie
powiedział.
- Ona nie wychodzi za Mitcha, pani Pondergrove - wy
jaśniła ponuro Abby.
- Nie? Ale przecież on... - Głos jej zadrżał. - On byłby
dla ciebie idealny.
Brittany zrozumiała, że to naprawdę bardzo małe mias
teczko. Wszyscy wiedzą wszystko... o wszystkich. Albo
przynajmniej tak im się wydaje.
- Wychodzę za Farleya Housera - obwieściła dumnie.
- Podczas weekendu wybieramy się do Vegas.
- Vegas? Pan Houser? - wyszeptała w najwyższym zdu
mieniu Angela Pondergrove. - Czy to nie jest ten starszy
dżentelmen, który pracuje z Jordanem?
- Dlaczego wszyscy czepiają się jego wieku? - zapytała
Brittany przez zaciśnięte zęby.
Przyglądała się Angeli Pondergrove z rosnącą irytacją.
Przecież ta kobieta ledwie ją znała!
Abby i pani Pondergrove popatrzyły na siebie i niemal
równocześnie wzruszyły ramionami.
- Przygotuję herbatę, a Brittany w tym czasie włoży su
kienkę. Napije się pani?
- Z miłą chęcią, drogie dziecko.
142
CARA COLTER
Brittany energicznie zdjęła suknię z manekina. Włoży ją
i parę razy się okręci. Ani razu nie spojrzy w lustro. Postano
wiła udawać, że robi zakupy w Paryżu i musi przymierzyć
jeszcze pięćdziesiąt innych sukienek. W końcu ostatni raz
okręciła się na palcach i wyszła z pokoju. Za plecami słyszała
szepty Abby i Angeli. Chyba były przeciwne jej planom.
Cóż, nic nowego, zdołała się do tego przyzwyczaić. Nikt
nigdy nie popierał jej planów. Odwiesiła sukienkę i przeszła
do kuchni.
- Muszę już lecieć - rzuciła lekko. - Mam milion spraw
do załatwienia.
- Pani Pondergrove chciała ci coś powiedzieć - odezwała
się Abby.
- Drogie dziecko, proszę, byś zatrzymała tę sukienkę.
Otworzyła usta ze zdumienia.
- Tę suknię? Ja?
- Tak, jako prezent ślubny ode mnie.
- To absolutnie wykluczone - odpowiedziała Brittany
gwałtownie. - Po pierwsze, ona się absolutnie nie nadaje na
mój ślub.
Pani Pondergrove wyglądała na bardzo zmieszaną.
- Wyglądasz w niej prześlicznie. Która kobieta nie chcia
łaby tak wyglądać na własnym ślubie?
- Ja nie chcę.
Starsza pani westchnęła ciężko.
- A jednak nalegam. Możesz zrobić z nią, co zechcesz.
- Pani mnie nawet nie zna! Nie daje się takich prezentów
zupełnie obcej osobie!
Pani Pondergrove zmieszała się jeszcze bardziej i w końcu
drżącym głosem powiedziała:
PRZYSTAŃ CUDÓW
143
- Nie jesteśmy sobie tak obce, jak ci się wydaje. Ja...
znałam waszą matkę.
Brittany zauważyła wyraz niekłamanego zdumienia na
twarzy Abby. Wiedziała, że musi mieć identyczną minę.
- Pani znała naszą matkę? - szepnęła.
Pani Pondergrove wyraźnie poczuła się nieswojo.
- Bardzo krótko. To długa historia. I dosyć skompliko
wana.
- Jaka ona była? - dopytywała się niecierpliwie. - Czy
mnie... nas kochała?
- Czy was kochała? Oj, dziewczynki! - Angela Ponder
grove prawie się rozpłakała. - Oczywiście, że was kochała.
Ale na mnie już pora. Bardzo was przepraszam, ale muszę
się pożegnać.
Poderwała się, podniosła swoją torebkę z sofy i pośpiesz
nie podreptała do drzwi.
Brittany i Abby zostały same, patrząc na siebie z niedo
wierzaniem.
- Ona znała naszą mamę - wyszeptała wreszcie Abby.
- Co ją tak wytrąciło z równowagi?
- Tutaj nie mam wątpliwości. Wiadomość o twoim ślubie.
Brittany pokazała siostrze język.
- Nie chcę tej sukienki.
- Dlaczego?
- Bo nie. Koniec dyskusji.
Mitch nie podniósł głowy na dźwięk otwieranych drzwi.
- Co tam?
- Wyznaczono mnie do zbierania pieniędzy - powiedzia
ła poważnie Millie. - Suzie bała się to załatwić.
144
CARA COLTER
- Bała się? Mnie? - Mitch oderwał wzrok od papierów.
- Na litość boską, niech pan nie udaje. Wczoraj popłakała
się przez pana!
- Przeze mnie?
- Też mi coś! Jeden mały błąd przy przepisywaniu.
- Ale w adresie!
- Panie Hamilton!
- Czy mam ją przeprosić?
- Jeśli chcemy, żeby pod koniec tygodnia została jeszcze
choć jedna sekretarka, to tak. Koniecznie. A na początek
- Millie potrząsnęła przed nim tacą z pieniędzmi - może pan
zacząć od hojnego datku.
Sięgnął po portfel.
- Na jaki zbożny cel?
- Pan Houser po raz kolejny się żeni. Suzie organizuje
przyjęcie z tej okazji. Zdaje się, że wybrała nową restaurację,
która ostatnio robi furorę w mieście. Jakaś taka śmieszna
nazwa, „Dom Curry" czy coś takiego...
Mitch czuł, jak zasycha mu w gardle.
- Kto? - rzucił z trudem.
- Suzie... - Millie spojrzała na niego zdziwiona.
- On żeni się z Suzie?
- Panie Hamilton, Suzie już jest szczęśliwą mężatką.
I zajmuje się organizacją przyjęcia i kupnem prezentu od
współpracowników.
Mitch jeszcze raz zadał pytanie, wolno cedząc każde
słowo.
- Z kim... żeni się... Farley... Houser?
- Ach, z jedną z tych ślicznych trojaczek, które były
u nas całkiem niedawno. Niektórzy mówią, że jest dla niej
PRZYSTAŃ CUDÓW 145
troszeczkę za stary, ale żeby pan go widział! Odmłodniał o co
najmniej dziesięć lat! Panie Hamilton! Dokąd pan idzie?
Mitch przemierzył dystans dzielący jego biuro od biura
Farleya w niecałą sekundę. Gwałtownie otworzył drzwi
i wszedł bez pukania.
- Jeżeli się z nią ożenisz - warknął przez zaciśnięte zęby
- uduszę cię gołymi rękami!
Jak mógł powiedzieć coś takiego?
Farley wpatrywał się w niego nieco nieprzytomnie.
- Może usiądziesz? - Wskazał Mitchowi krzesło.
- Postoję.
- Ona mi się oświadczyła. Musiałbym być skończonym
idiotą, żeby odmówić.
Mitch skrzyżował ramiona na piersi i odetchnął głęboko.
- Ty dostałeś przecież swoją szansę - powiedział Farley
z naciskiem.
- Skąd wiesz?
- Powiedziała mi.
Jak mogła! Jak mogła zwierzać się Farleyowi!
- Mitch, nie patrz na mnie w ten sposób! Ty jej dałeś
kosza. Czego chcesz? Posłać ją do klasztoru? Czy też może
na swój subtelny sposób pragniesz mi dać do zrozumienia,
że między wami jeszcze nie wszystko skończone?
Mitch po raz kolejny znalazł się na krawędzi. Musiał
skoczyć albo się cofnąć. Wycofywanie okazało się jednak
tym razem niezbyt skuteczną strategią, bo nie przynosiło
ukojenia.
- Tak - powiedział w końcu powoli. - Między nami coś
nadal jest.
Farley rzucił mu długie i twarde spojrzenie.
146
CARA COLTER
- W takim razie powinieneś był się zgodzić na małżeń
stwo. Dlaczego do diabła jej odmówiłeś?
- Bo zrobiła to z nieodpowiedniego powodu.
- Nie rozumiem.
- Farley, wiem, że wydam ci się staromodny, ale nie
poślubię kobiety, która mnie nie kocha.
- Mitch, jeśli to wszystko, o co ci chodzi, będę z tobą
szczery. Nie zasługujesz na nią. Czy kiedykolwiek zastano
wiłeś się, czego ona potrzebuje?
Mitch spojrzał na niego i po raz kolejny zaniemówił.
Nie, nigdy się nad tym nie zastanawiał. A teraz nagle
uzmysłowił sobie dwie rzeczy. Ona wcale nie potrzebowała
tej piekarni. Ani nie potrzebowała Laurie Rose. Nagle ujrzał
ją, małą dziewczynkę, która marzy o tym, by ktoś ją poko
chał. Nagle zdał sobie sprawę z tego, czego ona potrzebuje.
- Dla mnie jest trochę za młoda - przyznał Farley ze
smutkiem. - Wiedziałem o tym od początku, ale przecież
każdemu wolno marzyć. - Przyglądał się Mitchowi badaw
czo. - Kochasz ją, synu? - zapytał łagodnie.
Nagle cały gniew i furia opuściły Mitcha. Opadł na krzes
ło przed biurkiem Farleya i skinął głową.
- Tak.
- Głupi szczeniak.
Mitch podniósł na niego wzrok.
- Nie zdajesz sobie sprawy z tego, jakie to jest cenne?
- zapytał surowo. - Masz zamiar zaprzepaścić szansę na
szczęście? Przez jakąś głupią dumę?
- Nie - odpowiedział Mitch pewnym głosem. - Nie mam.
Wzdychając, Farley sięgnął do szuflady i wydobył z niej
dwie wąskie koperty. Musiały to być bilety lotnicze.
PRZYSTAŃ CUDÓW 147
- Proszę - powiedział, podając je Mitchowi. - Chyba nie
będę ich potrzebował.
Mitch przyjął koperty. Las Vegas. W ten weekend. Poczuł,
że grant usuwa mu się spod nóg. A mógł to wszystko stracić.
- Jeśli ją unieszczęśliwisz, synu, uduszę cię gołymi ręka
mi - powiedział Farley, po czym podniósł słuchawkę, wystu
kał numer i odczekał chwilę.
- Sam? Jak się masz, stary? Słuchaj, jeśli chodzi o sprawę
Williamsona... - Nie patrzył już na Mitcha. Okręcił się na
krześle i wyglądał teraz przez okno.
A Mitch pojął, że dano mu do zrozumienia, iż powinien
już wyjść.
ROZDZIAŁ DZIESIĄTY
Luigi bardzo się przejął, kiedy usłyszał o problemach Lau
rie Rose. Do tego zwymyślał Brittany, kiedy zwierzyła mu
się ze swych planów.
- Nie może pani za niego wyjść! On nie dla pani!
- Jaka różnica, za kogo wyjdę? I czemu wszyscy są prze
ciwko Farleyowi? To taki porządny człowiek.
Luigi skrzywił się paskudnie, a ona poczuła się okropnie.
Nawet jej piekarz potrafił już przejrzeć ją na wylot!
Luigi odszedł i przez resztę dnia rozmawiał po włosku
przez telefon z prędkością karabinu maszynowego. Wieczo
rem zaś poinformował Brittany, że znalazł sposób na wyciąg
nięcie Laurie Rose z kłopotów. Jeśli dziewczyna potrzebuje
domu i oparcia, może zamieszkać z nimi. Nawet zdążyli się
umówić na rozmowę z pracownikiem opieki społecznej.
- Cóż znaczy jedno dziecko więcej? - wyjaśnił jej. - Ma
my już ósemkę. Moja średnia córka Salina jest w wieku
Laurie. Mogą zamieszkać w jednym pokoju.
- Ośmioro dzieci? - To nie mieściło jej się w głowie.
Luigi prychnął.
- I niech mi pani więcej nie opowiada, że nieważne,
z kim bierze się ślub. Liczy się tylko miłość.
Tak więc okazało się, że problemy Laurie Rose nie wy
magały podejmowania desperackich decyzji ze strony Brit-
PRZYSTAŃ CUDÓW 149
tany. Do tego był dopiero środek tygodnia, a piekarnia już
przyniosła dochód. Podczas zakupów Brittany będzie mogła
pozwolić sobie na nieco większą ekstrawagancję niż sałatka
z tuńczyka. Od kilku dni pracowała sama, bez Laurie Rose,
a świat jakoś się nie zawalił. Oczywiście było jej trudniej, ale
dawała sobie radę.
Jeśli więc wychodziła na prostą, to dlaczego czuła w gło
wie pustkę? Męczyło ją potworne uczucie suchości w gardle,
jak po przepiciu, a przecież od czasu wesela Abby nie miała
w ustach ani kropelki alkoholu!
Prawda była taka, że dokuczało jej złamane serce.
Farley wiedział o tym. Przejrzał ją, pomimo jej radosnej
paplaniny, i wyciągnął z niej całą historię. Prawdę o tym, że
wychodzi za niego, żeby zachować spadek i pomóc Laurie
Rose. Tak, nie była wobec niego w porządku, ale jeśli on sam
nie miał nic przeciw temu... Rozmyślając nad tym, przez
cały dzień biła rekordy roztargnienia. Klientom, którzy pro
sili o kawę i pączki, pakowała do siatek bochenki chleba.
Kiedyś tak doskonale potrafiła się maskować, a teraz nagle
wszyscy widzieli jak na dłoni, co przeżywa.
W dodatku jeśli problem Laurie Rose został rozwiązany,
czy istniał jeszcze jakikolwiek logiczny powód, dla którego
miałaby poślubić Farleya?
Barn! Barn! Barn!
Nie chciała otwierać drzwi. Naciągnęła sobie na głowę
poduszkę. Intruz jednak nie dawał za wygraną.
W końcu poczłapała do drzwi. Na progu stał kurier z du
żym pudłem w rękach. Domyśliła się od razu, co to za prze
syłka.
- Nie przyjmę - powiedziała do chłopca.
150 GARA COLTER
Ale wyglądało na to, że nawet on wie lepiej, co powinna
robić.
- Panienko, płacą mi za dostarczenie przesyłki, proszę
więc nie utrudniać mi życia. Wystarczy tylko podpisać, a po
tem może pani sobie z tym zrobić, co się pani spodoba.
Spojrzała na niego groźnie i wyniośle, ale nie zrobiło to
na nim najmniejszego wrażenia. Wręczył jej długopis i pod
sunął formularz do podpisu. Kiedy to zrobiła, podał jej pudło,
obrócił się na pięcie i zbiegł ze schodów.
Nie mogła wyrzucić tego pudła. Być może kiedyś, zanim
jeszcze dorosła, właśnie tak by postąpiła..Zanim nauczyła się
cenić swoją i cudzą pracę. A Abby prześlęczała nad tą suknią
wiele długich godzin.
Położyła paczkę na stole w kuchni. Odwróciła się i włą
czyła gaz pod czajnikiem. Nie obchodzi mnie to! Nie dotknę
jej! Przygotowała sobie filiżankę aromatycznej kawy i wró
ciła do pokoju. Dopiero wtedy musiała sama przed sobą
przyznać, że zawartość pudła ma nad nią dziwną moc, jakąś
tajemniczą siłę przyciągania. Zaczęła chodzić po pokoju,
przejrzała plik listów na biurku, przeliczyła płyty kompakto
we na półce. W końcu spasowała.
W pudełku, starannie złożona i opakowana delikatnym
papierem, leżała suknia ślubna uszyta przez Abby. Dotknęła
materiału, który cicho zaszeleścił między jej palcami. Prze
szedł ją dreszcz.
Na samej górze dostrzegła złożoną kartkę papieru listowego.
Pismo było drobne i delikatne. Niełatwo było je odczytać.
Moja droga!
Jest mi niezmiernie przykro, ze kilka dni temu zachowałam
PRZYSTAŃ CUDÓW
151
się tak nietaktownie. Chciałabym również przeprosić za spo
sób, w jaki poinformowałam was o znajomości z waszą mat
ką. Nasze drogi zetknęły się na krótko i w dramatycznych
okolicznościach, ale wciąż brak mi sił, by o tym opowiadać.
W tej chwili czuję się bardzo niespokojna i nieco rozdarta.
Jest jednak pewna rzecz, w którą na pewno nigdy nie prze
stanę wierzyć.
Tylko jedno trzyma nas przy życiu. Miłość.
Bardzo cię proszę, nie rezygnuj z tego uczucia. Zasłużyłaś
na nie.
Twoja matka na pewno powiedziałaby ci to samo.
Angela Pondergrove.
Ostatnie zdanie nie dawało jej spokoju. „Twoja matka na
pewno powiedziałaby ci to samo."
Przez bardzo długą chwilę w zadumie gładziła dłońmi
materiał sukni. I w końcu się zdecydowała. Musi ją włożyć.
Po raz ostatni.
Jeśli ją włożę, to nigdy nie wyjdę za Farleya Housera,
szepnęła w duchu.
Nie dalej niż kilka dni temu sama mu się oświadczyła.
Zawiadomiła potem o swoim rychłym zamążpójściu pół mia
steczka, z dumą demonstrując zaręczynowy pierścionek.
Swoją paplaniną chciała przekonać ludzi, a przede wszyst
kim samą siebie, że postępuje słusznie.
A Mitch wciąż uparcie milczał.
Wiedziała, że tylko na nim jej zależy. A skoro to nie może
być on, to i tak wszystko jedno, za kogo wyjdzie za mąż.
Jak w transie zrzuciła dżinsy i wsunęła suknię przez gło
wę. Materiał tak cudownie przylegał do jej skóry, jego szelest
152 CARA COLTER
był taki miły. Sięgnęła dłonią do tyłu i zapięła suwak. Suknia
ożyła.
Poddała się jej urokowi. Okręciła się, a suknia zawirowała
miękko wokół jej ud. Przypomniała jej się piosenka z „Tita-
nika". Znalazła płytę...
Nie wyjdzie za mąż za Farleya Housera. Nie może tego
zrobić.
Angela Pondergrove miała rację. Wszyscy mieli rację.
Nawet Luigi.
Tańczyła do tej myśli, upojona tajemnym, magicznym
rytmem.
W ciągu ostatnich kilku tygodni z rozkapryszonej dziew
czyny przeobraziła się w dojrzałą kobietę. Nauczyła się, jak
prowadzić własny interes na przekór wszelkim przeciwno
ściom. Nauczyła się sama o siebie dbać, robić zakupy i po
rządki. Zakochała się do szaleństwa. W Mitchu Hamiltonie.
Wiedziała już, że przyjechała do Miracle Harbor nie ze
względu na piekarnię, ani nie po to, żeby wyjść za mąż.
Przyjechała tu, by doświadczyć tej wewnętrznej przemiany.
Żeby stać się dojrzałą kobietą.
A kiedyś pojawi się w jej życiu mężczyzna, który ją po
kocha. Nie musiała się obawiać samotności. Zachowa suknię
na ten wielki dzień.
Rozległo się pukanie do drzwi.
Przypomniała sobie, że nie dała napiwku chłopcu, który
przyniósł przesyłkę. Zdecydowała jednak, że młokos nie za
służył sobie na napiwek. Nastawiła głośniej płytę.
- Brittany, jeśli natychmiast nie otworzysz, będę zmuszo
ny wyważyć drzwi!
Mitch!
PRZYSTAŃ CUDÓW
153
A więc czar Miracle Harbor i tej magicznej sukni nie był
jedynie wytworem wyobraźni! To naprawdę jedyna w swym
rodzaju Przystań Cudów.
Podeszła do drzwi i otworzyła je.
Stał na progu, miał potargane włosy, a w oczach niepokój
i ból.
Spojrzał na nią, lecz była pewna, że nie dostrzega sukni,
którą miała na sobie. Wiedziała, że w tej chwili on patrzy
w głąb jej serca.
Postąpił krok do przodu i ona także zrobiła krok w jego
stronę.
Objął ją w talii, potem położył głowę na jej ramieniu.
Wyszeptała jego imię.
Spojrzeli sobie w oczy i uśmiechnęli się.
- Brittany - powiedział cicho. - Przebacz mi.
- Co mam ci przebaczyć?
- Że nie dostrzegłem tego, co zobaczyłby nawet ślepiec.
- Czego?
- Że mnie kochasz.
Brittany poczuła się wolna. Jej największy sekret stał się
teraz ich wspólną własnością.
- Oczywiście, Mitch. Kocham cię - powiedziała.
- A oto mój sekret. Ja również cię kocham. I potrzebuję.
Od pierwszej chwili, gdy ujrzałem cię w kancelarii mojego
ojca, wiedziałem, że jesteśmy dla siebie stworzeni. Że przy
tobie wreszcie stanę się wolnym człowiekiem. Tak długo
błądziłem w ciemności. A teraz czuję się wolny jak ptak,
jakbym miał skrzydła...
- Mitch...
- Jeszcze nie skończyłem. Muszę ci się do czegoś przy-
154 CARA COLTER
znać. Zagroziłem dziś Farleyowi, że jeśli się z tobą ożeni, to
uduszę go gołymi rękoma.
- Nieładnie...
Spojrzał jej głęboko w oczy i jego twarz rozjaśnił pro
mienny uśmiech.
- Masz ochotę spędzić najbliższy weekend w Vegas? Do
stałem w prezencie dwa bilety lotnicze.
- Nie.
Odsunął się od niej o krok i uniósł pytająco jedną brew.
Wygładziła tę zmarszczkę palcem i uśmiechnęła się.
- Nie polecimy do Vegas.
- A gdzie chcesz wziąć ślub?
- Tutaj. W ośrodku. Przecież dzieciaki nigdy by nam nie
wybaczyły, gdybyśmy ich nie zaprosili.
- Czy twoi rodzice zaakceptują taki pomysł?
- Nie będą mieli innego wyjścia. A zresztą myślę, że
wizyta w ośrodku wyjdzie im na zdrowie i czegoś ich nauczy.
- Czego?
- Że cuda się zdarzają. Za sprawą miłości.
- I są cudownie - wymruczał Mitch i przypieczętował
swoje słowa gorącym pocałunkiem.
KONIEC