NOTAWYDAWNICTWA„AYCASNES-
Vdaco605.3776c.
Książka,którąoddajemydziśwręcenaszych
czytelników,jestjeszczejednąpróbąwyjaśnieniapewnychzagadekzwiązanychz
pamiętnymi
wydarzeniamiroku3016,którezainicjowałytzw.
TrzeciąRewolucję.Rzeczjasna,jestwtymutworzebardzowielefikcjiijeszczewięcej
spekulacji.Autorniepokusiłsiętuodokładneodtworzenieowych
wypadków,niestarałsięnamrównieżukazać
skomplikowanejsytuacjianiprawdziwegowkażdymszczególeobrazutamtych,
odległychprzecieżczasów.
Historia,jakąprzedstawiadotyczylosówludziwpląta-nychmimowolniewowe
wydarzenia,jednostek
posuwającychsięzichnurtemniejakowbrewswejwoli,aczęściowo(dopewnego
momentu)
takżeiwbrewswoimprzekonaniom.Dotychczas
wydanowielepractraktującychoTrzeciejRe-wolucjiiokolicznościach,jakie
doprowadziłydojejwybuchu.
Wśródtych—bardziejlubmniejudanaychpozycjibyłyścisłe,niemalżena-kowe
opracowania,aletrafiałysięicałkowi-tefantazje,sprzecznenawetzpodstawowymi
faktamiznanyminamznielicznychzachowanych
dokumetówczyfilmow.
Wieluwypadkówdodzisniewyswietlono,ajeszczewiększaczęśćzdarzeń—
otoczonychwowym.czasieścisłątajemnicąitworzonymicelowopogłoskamio
sprzecznejnieraztreści—Wogóleniejestznana.Takwięcwszystkieopracowania,jakie
dotejporypowstały,opierałysięgłównienawyobraźniichtwórców,
skłonnychdoróżnychspekulacjiiinterpretacji.
Wydawnictwo,wychodzączzałożenia,żeprzytakiejmnogościhipoteznicjużniejestw
staniezaciemnićobrazuminionychzdarzeń,postanowiłodopuścić
jeszczejednąichwersjęwnadziei,żebyćmożewłaśnieonazbliżynaswszystkich
najbardziejdoprawdy.Ijakkolwiekhipotezaprzedstawionawtejksiążcesprawia
wrażeniejeszczemniej
prawdopodobnejniżwszystkiedotychczasowe,niepowinnotojejdyskredytować.Wręcz
odwrotnie.Nowespojrzenieiodwagakoncepcjimogączasamipomócwodkryciuczegoś,
cowinnychokolicznościach
pozostałobyniezauważone.
„Próbainwazji”niejestwszakżecałkowitąfikcją.
Zawierawielefaktówznanychnamipołączonychwlogicznyciąg,któremuniemożna
odmówićsiły
przekonywania.Wyjaśnienie,czemutak
nierównomierniepodwzględemtechno
logicznymrozwijałasięnaszaplaneta,jakdoszłodoniespodziewanejkatastrofy
kosmolotu,atakżecałejseriitajemniczychzgonów,jakiemiałymiejscew
związkuzaferąInL-uiTajnejRady,zadziwialogikąmimoniesamowitościhipotezy,
którejwsparciusłuży.
Przytymwszystkimmamydoczynieniazpowieścią,awięcutworemfabularnym—co
pozwalamocniejniżwwypadkusuchychdokumentalnychzapisków,
rozbudzićuczucia,bardziejemocjonalniepodejśćdotematu—poprostusilniejgo
przeżyć.
Napewnopozycjaprzedstawianaprzeznasdzisiajniejestfajewerkiemaniteżniestanie
siębestsellerem,aledożadnejztychrólniepretenduje.Chropawośćwarsztatuw
znacznymstopniurekompensujewtejpowieścinawarstwienieemocjonującychsytuacjii
wydarzeń,którepozwalajązapomniećodrobnych
nieścisłościachczysłabościachtwórcynaszejpublika-cji.Zpunktuwidzeniaedytora
największązaletątejpracyjestjejodkrywczość.Niechcącjużdłużejzanudzać
czytelnikówswymiwywodamikończę,
życzącwimieniudyrekcjiwydawnictwaiswoim
własnymwielumiłychwrażeń;
GeanderMorarecenzentAycanes-AltalTerytRepublikiBoydTrawyfalowaływe
wszystkichkierunkach.Całełanykłoniłysię,przychylanelekkimwiatrem,towjedną,to
wdrugąstronę.Koronydrzewtrwałyzupełnie
nieporuszenie.MałyKwertleżałzaczajonywtrawie,przypatrującsięzodległościkilku
krokówwielkiemumotylowi.Motyloskrzydłachwiększychniżtalerzwirowałnad
kwiatem,niemogącsięzdecydowaćczyopaść.Kwiatprzechylałsięnawietrzei
wzbudzał
niepokójmotyla.Kwertczekałcierpliwie,ściskającwdłonidrążekodskonstruowanej
własnoręczniesiatki.
Kwertbyłzawszecierpliwy.Niektórzykoledzy
zazdrościlimutejcechy,innisięzniegonaśmiewali,aleonitakwiedziałswoje.
Wiedział,żebeztegoniezłapał-
bynigdyżadnegomotyla.Motylesąnadzwyczaj
płochliwe,aKwertmożesięposzczycićwswoim
domowym,motylariumnajpiękniejszymiokazami.Tenbyłwyjątkowyidlategomalec
starałsiębyć
szczególnieostrożny.
Motylopadłwreszcienakwiat,któryzgiąłsiępodjegociężarem.Owadrozpostarł
szerokoskrzydła,łapiącrównowagę.Oczomchłopcaukazałsięwcałejokazałości
przepięknyrysunek.
Pomarańczowobrązoweplamyprzechodziływ
czerwoneipotemwfioletowe,odciętenaskrajuskrzydełjasnoniebieskimobrzeżem.
Kwertodczekał
jeszczechwilęi,starającsięniepotrącićżadnejtrawy,gwałtowniezarzuciłsiatkę.
Zdobyczszamotałasięwjejwnętrzu.Polowaniezostałouwieńczonesukcesem.
Chłopiecnaczworakachzbliżyłsiędotrzepoczącegoowada.Odwewnątrz,przezsiatkę
wziąłgowpalce;delikatnie,żebynieuszkodzićkruchegostworzenia.
Musiałprzecieżfruwaćwjegomotylarium.Uniósłsięzklęczekispojrzałnaniebo.
Raptowniewypuściłmotylazdłoni,ajegooczyrozszerzyłysięwprzerażeniu.
Owadodtruwałszczęśliwyzdarowanejmuprzypadkiemwolności.Alechłopiecnie
zwracałnaniego
uwagi.Naniebie,wprostnadnim,wisiałanieruchoma,większamożezdziesięćrazyod
tarczysłońca
seledynowa,opalizującakula.NogiodmówiłyKwertowiposłuszeństwa,alegdykula
zaczęłaopadać,nieczekałjużdłużej.Zkrzykiem,wielkimisusamipędził
przezłąkę.Biegłdomamy.
Nocbyłapogodnaiciepła.Niebopokrytejasnymipunktamimiałokolorciemnozielony.
OtejporzeInstytutLotów,pogrążonyjakzwyklewciemności,rysowałsięczarnąbryłą
natleprzyćmionejzieleniotaczającegogoparku.Strażnikwyszedłzbudki,przylepionej
dofrontowegobudynku,nawprostkratowanejfurty,nacisnąłklawiszautomatuiusiadłna
ławce,rozkoszującsięciepłemwieczoruizapachemświeżych,mokrychliści.Po
południuwcałymmieściepadałdeszcz,oczyszczającsenną,parnąatmosferę.
StrażnikRedanbyłwłaśniezcórkąnakaruzeli,kiedyspadłypierwszegorącekrople.Icie
kroplarozbiłasięonos.Musiałotobyćdlaniejdużymzaskoczeniem.
Dziewczynkarozbeczałasię.
—Niepłacz,Ita—uspokajałjąRedan.—Przecieżniejesteśzcukru.
Akiedysłowaniepomagały,zaproponowałporcjęognistychlodów.Bardzokochałtę
małą.Choćbył
osamotnionymmężczyzną,radziłsobiedoskonalewichwspólnymmałymgospodarstwie.
WychowałItę
samodniemowlęcia.Alkerazarazpoporodzie
powiedziała:
—Możeszsobiezabraćtodziecko,któretak
chciałeś,irazemznimniepokazywaćmisięnaoczy.
Wkilkadnipóźniejspakowałaswojerzeczyijużsięniewidzieli.Prawdopodobnie
zamieszkaławtym
zwariowanymobozieprzyLiniiWielkichJezior.Odchwilirozstaniaupłynęłyczterylatai
przezcałyczasjakośsobiezItaradzili.Dzisiajrównież—ognistelodypozwoliływ
końcuzapomniećoprzykrymincydenciezkroplą,anawetpolubićdeszcz,któryzresztą
padałażdowieczora.Nieborozpogodziłosięnadobredopieroprzedchwilą.Wyjrzały
gwiazdyizrobiłosiębardzoprzyjemnie.Ciepłe,nasyconeświeżąwilgociąpowietrze,
lekkiepowiewywiatru,niosącezapachwiosnyidymuznadbrzegówTermi,cisza
przerywananieśmiałymigwizdaminocnych
ptaków.Redanodpoczywał.Jegorozmarzeniei
wspomnieniaprzerwałonagłeuczuciestrachu.Sercezakołatałomumocniej,krew
gwałtownienapłynęładoskroni.Oderwałwzrokodkrzaka,wktórywpatrywałsięw
zamyśleniu,irozejrzałsięwokoło.Należałdobardzoczujnychstrażników,fachowców
najwyższejklasy.
Tylkotakichzatrudniałinstytut.Byłatozresztąjedynaplacówkanacałymkontynencie,
któraoprócz
elektronowychsystemówochronnychzatrudniałatakżestrażników.Itoażczterdziestu.
Dyżurypełnilinazmiany.Naterenieinstytutuwkażdejchwiliznajdowałosięichco
najmniejdziesięciu.Jednakprzybramiezawszeczuwałtylkojeden.Bramamiałaswoją
załogę.
Czteryosobyzmieniającesięcosześćgodzin.Czteryosobyospecjalnychkwalifikacjach.
Redannależałdonichijegozawodowyinstynktnakazałmuskoncentrowaćsię.
Rozglądałsiędługoibardzouważnie,przeczesującwzrokiemterenwokółbramy,metrpo
metrze.Słuchwyczuliłsięnakażdyszmer.Redansłyszałdokładniekroplespadającez
gałęzi.
Pochwiliuspokoiłsięjednak.Musiałomusięprzedtemzdawać…Jegozmysłynie
znalazłynicpodejrzanegownormalnymszumiemiastaiw
dźwiękachzwyklezwiązanychztakąpogodąiporąroku.Zachwilęskończysłużbę,
przekażeobowiązkidrugiemuzobsadybramy,Artresowi.
Tak.Niełatwobyłootępracę…Kiedyogłosili,żepotrzebująstrażników,jużnatrzeci
dzieńzjawiłosię6000kandydatów.BylitonietylkoBoydańczycy,zjechalituwtedy
ludziezcałegoVollu,anawetkilkusetzinnychkontynentów.Wśródchętnych—obok
zwolnionychzpowodupostępującejautomatyzacjistrażników—znalazłosięwielu
wykidajłów,hoch-sztaplerów,uczniówjakichśdziwacznychszkółwalkiwręcz,mistrzów
tepsth-mzumo,kufow-cówiinnychpodejrzanychtypów.Przyszłoimstoczyćciężki
pojedynekoteczterdzieścimiejsc.Właściwietodziwne,żetakichcościąglepchałodo
tegozajęcia,żeniemogliwytrzymaćsiedzącbezczynnie,bawiącsięitrwoniącuzyskane
przedwcześnieemerytury.Nie
musielipracować.Niktprzecieżniemusiałpracować.
Jednaktych,którzypragnęlipracować,byłozawszewięcejniżzajęciadlanich.Pracowali
tylkoci,którzychcieli,aleniedlawszystkichchętnychznajdowanopracę.
Przedziwnezjawisko—snułswąmyślRedan.—
Kiedymożnaniepracowaćzawodowo,nagle
wszystkimprzestajeodpowiadaćamator-stwo,leczkiedytrzebaregularniebywaćw
pracy,każdytęsknidodniniewypełnionychżadnymiobowiązkami.Nieważne.
Grunt,żetoonjestjednymzowychczterdziestuijednymztychczterech.Potestach
odpadłowieluzgry-wusów,aleteżiwieluświetnychstrażnikówz
prawdziwegozdarzenia.Redanbyłwłaściwiedumnyzsiebie.
Ulicąprzemknąłjakiśprzechodzień.Pamięć
strażnikazanotowałaówfakt.InstytutLotówznajdował
sięnauboczu.Położonywdzielnicy
willowej,zdalaodgwaruiruchucentrum,zdalaodsklepów,wielkichmagazynów,
wiecznietętniącychklubówilokali,zdalaodinnychinstytutówimiejskiejkomunikacji,
usamegowylotucichejulicyXeletnaplacIpesut.
Budynekwyglądałtakjakwszystkieinnewtej
okolicy.Byłniewielewiększyodnichiniczym
specjalnymsięniewyróżniał.Zgrabny,choćniecoprzysadzisty,zzaokrąglonymi
narożnikami,ostromym,brudnożółtymdachuiowalnychoknach.Bezżadnychozdób,iz
lekkofosforyzującyminazielonogzymsamiorazrzeźbionymiwkształciegłów
drapieżnychous,wylotamirynien.WsumietypowafasadazokresuDrugiejRewolucji.
Prostaifunkcjonalna.Wstydzącasięzdobieńepokaitakasamaarchitektura.Niemalże
pół
dzielnicy,ażdobulwaruEclestakwłaśniewyglądało.
Dalejciągnęłysięjużdomyinnewkształcieiinnewwyrazie,znaczniestarsze,małych
rozmiarówpałacyki,zameczkiirezydencjedawnejtsyrokracji,zbudowanejeszczeza
panowaniaostatnichOstapi-dówniedalekoówczesnejstolicyksięstwaVa-lirs,jakąbyło
tomiasto,zanimwrazzcałymksięstwemijegowładcamiległow
gruzachpodnaporemskonfederowanychwojskkrólestwaBolsiYdag.KsięstwoValirs
przestałoistniećkilkanaściewiekówtemu,wcielonewskładpaństwaBoydu,leczjego
stolica,Valaco,przetrwałairozrosłasiędziśwtrudnydoopanowaniaizrozumienia
olbrzymiorganizm.Jedynynowybudynekwtej
dzielnicytokinoOplurri,jakbyniewielkabulwawyrastającaspośródklombów.
Wszystkiedomyw
pobliżuinstytutuleżaływogrodachiniczymforteceotoczonebyływysokimimuramilub
kratąowiniętątuiówdziejakimśpnączem.Ichwłaścicie-le,przeważnieznane
osobistości,dośćmielinacodzieńzgiełkuihałasuinigdynienasyconychreporterów.
Pragnęliprzynajmniejtutaj,wswychwłasnychdomach,
odgrodzićsięodspołeczeństwa,któreichuwielbiałodotegostopnia,żeniepozwalałoim
żyćwspokoju.
Rzadkoprzejeżdżałulicąjakiśstrad,zcichym
szelestemkryjącsięzamuremktórejśzposiadłości.
Jeśli,trafiłsięstradinnyniżcopeus-kiejwytwórniEndeo,najdroższej,najelegantszeji
najmodniejszejobecniefirmynaświecie,odrazuprzykuwałuwagęprzechodniów,
krzywiącychsięzniesmakiem.Częśćmieszkającychtutajbogatychsnobówchętnie
zamknę-
łabydzielnicędlainnychniżEndeopojazdówicizachowywalisiętak,jakbypodobny
zakazjuż
obowiązywał.Naszczęściedotegojeszczeniedoszło,choćniektórzybardzocierpieliz
tegopowodu,
doznającnieomalszokunawidokzwykłegoMaidersasunącegoprzezbulwarEciesczy
placIpesut.
Prawdziwąsensacją,rozbijającąmonotonięcodziennejsłużbystałbysiętuprzechodzień,
któregotwarzyniezapamiętałosięzostatniegoprogramuholoramyczypierwszej,co
najwyżejdrugiejstronydziennikówboydańskich.Czasaminocespędzonewbudceprzy
bramieinstytutuurozmaicałyRedanowizapachy
niesioneznadrzekiprzezwiatr;możnasiębyłodoszukaćwnich,czegoktochciał—w
dowolnejilości.
Itenwieczórzapowiadałsięspokojnie,lecz
bezbarwniejaksetkipodobnychwieczorów.Redanwstałzławkiijużkierowałsięw
stronę
oszklonegopomieszczenia,gdyznówpoczułnawróttegodziwacznego,bezpodstawnego
strachu
ściskającegogozaserce,paraliżującegoruchy.Niemiałpojęcia,cotomożebyć,gdyż
niczego
podejrzanegoniezauważył,jednakczułwyraźnie,żecośsięwotoczeniuzmieniło.
Niepokójwzrastał,
—Chybasięstarzeję—zauważyłnagłos,drapiącsiępogłowie.
Rozejrzałsięuważnie.Natrawnikusiedziałtupang.
Maskotkaiulubieniecwszystkichpracowników,
dokarmianyprzeznichnakażdymkroku.
—Tystarypieszczochu—rzekłdozwierzęcia,
nachylającsięnadjegolśniącym,tłustymcielskiem.—
Chodźtutaj.Pogłaszczęcię.Wiem,żetolubisz,jakniktinny.
Podniósłtupangazziemiiposadziłsobienakolanach.Znówsiedziałnaławce,wpatrując
sięwkrzaki.Mierzwiłgładkąsierść.Zwierzęwydawałocichepomrukiiwestchnienia.
Byłozadowolone.Strachpowoliustępował.
Chybasięstarzeję—myślałRedan.—Niedługo
trzebabędzieporzucićtozajęcie.Anużzdarzysięcośzłego…Cowtedystaniesięzmałą
Ita…Eee,skądwogóleprzychodząmitakiemyśli.
Tupangprzebywałnaterenieinstytutuchybaod
samegopoczątkujegoistnienia.Jeszczewtrakcieprzeprowadzkiprzyplątałsięskądś,
możeznadrzeki,gdzieniemógłznaleźćodpowiedniejilościżarcia?
Tutajniemusiałsiętymprzejmować.Terazniejadał
byleczego,najlepszekąskiczasemmuniesmakowały.
Zadomowiłsięwinstytucienadobre,anawetzdążył
zestarzeć.Falaniepokojupowróciłagwałtownie.
Przecież—przemknęłoRedanowiprzezmyśl—
pogodajestzupełniezwyczajna,aciągleodzywasiętodiabelneserce.Nigdyminicnie
dolegało.Więcdlaczegodzisiaj…
Niedokończył.Dojrzałgo.Człowiekleżałopartyomur.Przezkratęwidaćbyłotylko
czarnykształtdłonispoczywającejnachodniku.Strażnikzastanowiłsięchwilę.
Odbezpieczyłkufę.Możemusiętylkowydaje?
Wtamtymmiejscupanowałpółmrok.Nie,niepomylił
się,tamnapewnoleżyczłowiek.Wdolnymrogu
bramkiwidziludzkądłoń.Spuściłtupanganaziemię.
Trzebatosprawdzić.Ruszyłwtamtąstronę.
Nachodnikuleżałmężczyzna.Oczynawierzchu,
twarzprawiesina.Łapałpowietrzezchar-kotem.
Strażniknachyliłsięnadnim.
Nie—pomyślał.—Tennieudaje.Znówkłopot.
—Cojest?—zagadnąłleżącego.—Słabopanu?
Oczytamtegospoczęłynatwarzystrażnika.Redancofnąłsięokrok,podniesamowitym
spojrzeniemczłowieka.Nieznajomyprzewierci)’gonimwjednejchwilinawylot,
jednocześniecośzakłułowsercumocniejniżpoprzednio,strażnikpoczułznówstrach,
leczjużnietakijakprzedtem.Tobyłstrach
skondensowany.Nieustępliwy.Strachbliski
szaleństwa.Leżącyniespuszczałoczuzpochylonegonadnimczłowieka.Inaglecośsię
wRedanie
załamało.Zalałogogorąco.Jużsięniezastanawiał,jużniemyślałoniczym.Odwróciłsię
napięcieipobiegł
wstronębudki.Bezbłędnie,jednymru-
chamwyłączyłdźwigniępola.Nacisnąłbrzę-czyk.
Furtazostałaotwarta.Znieruchomiał,patrzącwjejjasnyprostokąt.Powietrzeprzeszył
tylkobezgłośnybłyskiRedannaglezrozumiał,żezrobił
nieprawdopodobnegłupstwo.Zarazpotemosunąłsięnanawilgłątrawę.
Wola—przemknęłomuprzezmyślwostatnim
momencieświadomości.—Pozbawiłmnie…—Oczyznieruchomiały,szerokorozwarte,
wpatrzonew
brudnoczarne,migocąceniebo.
Nieznajomyzamknąłzasobąfurtkęischowałdo
kieszenipromiennik.Przyjrzałsięleżącemu
strażnikowi.Głowaprzebitazprecyzją.Nadciałemtłustytupang.
Żebytylkoniehałasował—pomyślał.—Wokoło
ciszaibezruch.Doskonale—bezszelestniewsunąłsiędobudki.
Znałtukażdyprzycisk,każdądźwignię.Ponownieuruchomiłpole.Rzuciłokiemna
zegarek.Czasnaglił.
Wierzchemdłoniokrytejpapi-larkąwytarłpotzczoła.
Terazniemalautomatycznieznalazłnajważniejszyprzyciskiwepchnąłgodooporu.Tutaj
niemiałjużnicdoroboty.Wiedziałdoskonale,żeniemożeunieruchomićcałegosystemu.
Zarazodezwałybysię
wszystkierezerwyialarmgotowy.Jegodłońominęłabezwahaniakuszącygłówny
wyłączniko
oksydowanej,błyszczącejrękojeści.
Przybyszwyszedłzbudkiibacznierozejrzałsiępoparku.Nicpodejrzanego.Przemierzył
chyłkiemwąskichodnikiprzystanąłprzedfrontowymwejściem.
Jedynieczęściowewłączanieiwyłączanie—
pomyślał.Zastanowiłsię.Jegochłodneoczyspoczęłyteraznapłytkach.Macałwzrokiem
szczeliny.Nic.toniedało.Odliczył.Siódmaodproguwlewo.Stąpnąłnaniątrzyrazy.
Przyframudzedrzwizapłonęłozielonkawe,ledwowidoczneświatełko.
Nacisnąłklamkę.Światełkozgasło.Posuwałsięterazprostymkorytarzembezokien,z
kolumienkami
wywietrznikówwsuficie.Codziennatrasastrażników.
Zegarekwskazywał23.54.Przyśpieszyłkroku.„Spieszsiępowoli.”—przypomniałomu
się.Złapałsięnatym,żejestrozgorączkowany,żezaczynagoponosić.
Przednimcałedługiesześćminut.Długieikrótkiezarazem.Zasześćminutstrażnik
powiniennacisnąćsobietylkoznanyprzedłużacz.Niezrobitego,bojużniepodniesiesię
zwilgotnejtrawy.Jemuzkoleiniepotrzebawięcejczasupodwarunkiem,żewszystko
znajdziewmiejscach,wktórychsięspodziewa..Zaza-krętemprzybysznacisnąłczwarty
klawiszwskrzynceelektrycznej.Tylkotenklawiszmógłmuotworzyćdrogęwiodącądo
schowka.Schody,któreprowadziłynapierwszypoziompodziemią,zostaływyłączone.
Minął
je,znowuwłączyłautomatistanąłniezdecydowanywokrągłympomieszczeniuo
trzydziestuparudrzwiach.
Sięgnąłdokieszeni.Sunąłterazwzdłużkolejnychdrzwi,niosącprzedsobąna
wyciągniętejdłoni
„pudełko”.Przyktórychśzrzęduzatrzymałsię.
„Pudełko”dałoznać.Drzwirozsunęłysięcicho.
Nacisnąłframugę.Równiecichozamknęłysięzanim.
Znalazłsięwbiałymhallu.Nawprostkuszącawinda.
Uśmiechnąłsiękwaśno.Wiedział,żetegosystemumedasięwyłączyć.Skręciłwlewo.
Terazkrętymischodamiwdół.
Ciemnykorytarz.Przyćmioneświatłoosino-
fioletowymodcieniu.Konturyprzedmiotówizałomymurówzlewałysięwłagodne,
pozbawionekanciastościlinie.Stąpałbardzoostrożnie.Całeciałosprężone,ledwo
dosłyszalnyoddech.Zaszybąkolejnejbudki,plecamidoniego,siedziałstrażnik.
Pochylony,jakbyczytałksiążkęrozłożonąnakolanach.Człowieksprężył
sięizatrzymał.Chwilawahania.Promiennikniewchodziłwrachubę.Takjasnybłyskto
pewnyalarm.
Trzebastrażnikawjakiśsposóbwywabić.Wiedziałotymodpoczątku,jednakteraz,
kiedymusiałtozrobić,wahałsię.Jeżelitenczłowiekzareagujeinaczej?…
Szurnąłlekkonogą.Strażnikwyprostowałsię,lecznieodwrócił.Mężczyznastałzanimo
krok.Teraz
wszystkosięzdecyduje.Jeślipodniesiealarmnimpomyśli?…Bojeślipomyśli?…
Pomyślał!Rękabłyskawiczniepowędrowaładokieszeni.Poczułwdłonichłódlagownicy.
Strażnikodwróciłsię.Wtymmomencie
krótkicioslagownicązwaliłgoznóg.Człowiekzłapał
osuwającesięciałopodpachyiłagodnieopuściłnaposadzkę.Czas-płynął.Nicsięnie
działo.Toznaczy,żewszystkozostałowykonaneprawidłowo.
Mikrokomórkaniezarejestrowałaszelestówani
dźwiękównietypowych.
Dalejznówschody.Niebiegł,szedłrównymkrokiemstrażnika.Korytarzurywałsię
ślepo.Nieślepo.Jegokoniecprzegradzałażelaznakonstrukcjagłównegosejfu.Wtym
miejscukończyłacięspokojnadroga.
Pozostałamujedynieminutaczasu.Terazopanował
siędogranicmożliwości.Skoncentrowanynajednym.
Bezszelestny.Najczulszeurządzeniarejestrowałytutajkażdyszmer,nieznaczny,
przypadkowygłę
bszyoddechczyszelestpłaszczamogłyuruchomićsystem.
Wyciągnąłpromiennik.Przytknąłgodogłównego
zamkaruchemciągłymigładkim,żebyniewzbudzićnagłejfalipowietrza.Wylotlufy
zatrzymałomilimetrodpowierzchnichropawegometalu.Ułożyłpod
odpowiednimkątem.Tygodniamitrenowałtakie
właśnieułożenielufy.Rzuciłokiemnazegarek.Siedemsekund.Zasiedemsekund
strażnikmiałnacisnąćprzedłużacz.Gdytonienastąpi,automatycznymechanizm
przesuniegłównąkasęsejfunainny,znanytylkokonstruktorompoziom.Tosamostanie
się,jeżelionteraznietrafiwumieszczonynaprzeciwległejścianiemikronadajnik,
reagującynauszkodzeniedrzwi.Czterysekundy.Błyskawicznymruchemnasunąłnaoczy
okulary.Uderzeniemusibyćbardzosilne.Trzy-
dziestocentymetrowąpłytępromieńmusipokonać
szybciejniżimpuls,którypopłyniewmomencie
dotknięciapierwszejwarstwydrzwigorącymliźnięciem.
Zegarek.Sekunda.Strzał!Cisza.
Alarm!Światłozaczynapulsować.
Uderzałpromieniempunktkołopunktu,wycinającgłównyzamek.
Alarm!Przybyszprzekraczałdrzwi,wsunąwszysięwokrągłądziurępowstałąwmiejscu
zamka,wchwiligdystrażnicyzwartowniwbiegaliwprostykorytarzbezokien,z
kolumienkamiwywietrznikówwsuficie.
AlarmdocieradorejonowejgrupyStraporu.
Człowiekodcinabokgłownejkasyjakkromkęchleba.
Strażnicysąjużwokrągłympomieszczeniuo
trzydziestuparudrzwiach.Trzystrady
Straporukierująsięwkwadratinstytutu.Wtymmomenciemężczyznadrżącymirękami
przewracaw
sejfiepapiery,potpokrywamuczoło.Wąskastrużkaściekakołonosa.Znalazł.Są!!!
Bierzejepodpachę.
Jeszczejakieśdwieteczki.
Strażnicyzbiegliposchodach.Jedenzatrzymałsięprzycieleobezwładnionegokolegi.
Trzydalszestradyrejonowejgrupyisześćzkomendysubdzielnicy
wjechałowkwadrat.Rzutoka,czyniezostawiłjakichśśladów.Aleniemajużczasu.Od
przebiciadrzwiminęłoosiemnaściesekund.Zaplecamisłyszytupot
nóg.Dwastrady,którepierwszeotrzymałyrozkazha-mujązgwizdempodinstytutem.
—Okrążyćiobstawićteren—zaskrzeczałgłoswsieci.
Jedenzestradówruszył.Człowiekwyciąłotwórwtylnejścianiesejfuizniknąłwnimw
momencie,gdypierwszystrażnikprzesadziłprógpomieszczenia,odbezpieczająckufę.
Człowiek,niemyśląconiczym,rwiedoprzodu,byleszybciej.Słyszyzasobąoddechy,
aleniemożeprzyśpieszyć,zapasowykorytarzjestkręty.Wostatniejchwilizauważył
wnękę.Wpadłwnią.
Dłońujęłapromiennikniemalzpieszczotą.Spokój!…
—upomniałsięwmyśli.
Jużsą.Naposadzcesłychaćcorazbliższystukotbutów.Dłoniewilgotnieją.Falagorąca
uderzadogłowy.
Potściekakrzywymistrużkami,skroniepulsują.Każdymięsieńboleśnienapięty.Trzy
kroki,dwakroki,jeden!!!…Wyskoczyłnaciskającspust.Promieńzamiótł
nawysokościpasaprzestrzeńodścianydościany.
Błyskbyłzajasny,
Zabiłemich—pomyślał.Pocięciudrzwizapomniał
przełączyćnaogieńogłuszający.Trudno.Strażnicyleżelinieruchomo.Kończyny
porozrzucane.Popalone,miejscamizwęgloneciała.
Korytarzkończyłsiępionowąścianą.Ściganyw
bieguwsunąłpromiennikdokieszeniibłyskawiczniewindowałsięnapowierzchnię,
podważającprzykrytyziemiąluk.Stałterazwogrodzie.Otaczałago
ciemnośćgęstajaklegu-mina.Nieprzenikniona.Zerwał
ztwarzyokulary.Pojaśniało.Sykibłyskawiceprzecięłypowietrze.Momentalniepadłna
ziemię.Zauważył
kierunek.Jeszczeniekoniec.Zjawilisięszybciej,niżmyślał.Znówwyszarpnął
promiennik.Przeczołgałsiękilkametrów,starającsięnierobićhałasu.Tamtenukrywał
sięgdzieśpoddrzewem.Wmiejscu,gdzieprzedchwiląspoczywałczłowiek,leżałakula
żaru.
Działo?!—pomyślałprzerażony.Ziemiabyła
wypalonanakamień.—Przecieżniewolnoim
używać…—niedokończył.Kolejnyokrągżarupolizał
mustopy.
Zerwałsięiskulonysunął,nailemutylkostarczyłotchu,wstronęciemnejplamymuru.
Powietrze
przecięłokilkabłyskawicjednocześnie.Jedenzpromienirozerwałmurękaw.Skóra
zapiekła.Zatrzymał
siępodsamąścianą,odwróciłinacisnąłspust.
Podciągnąłsięnarękachiwywindowałnagórę.
Promiennikleżałporzuconypodmurem.Zaplecamisłyszałchrzęstpadających,ściętych
wpołowiedrzewipoczułżar,jakimwypełniłsięogród.Wśródtrawypopełzłyjęzyki
płomieni.Trafiającnagałęzie,obejmowałyjei,wzmocnione,pełzły
dalejcorazpewniejszeijaśniejsze,bardziejżółte.Murstanowiłaktywnąbarierę.Sarnmur
iwszystkowodległościjednegometrapojegostronach.Wiedziałotym.Naterenie
barieryprzebywałdłużej,niżzamierzał
zpoczątku.Odstronyulicyznajdowałasięfosa.Lo-dowatawoda,wymarła,jakby
destylowana,porażonaaktywnością.Wypełzłwreszcienachodnik.Obejrzał
sięzasiebie.Niktgostamtądnieścigał.
Przykrawężnikustałjegostrad.Właśnienachylałsiędoklamki,gdyzzazakrętuwypadł
stradStraporubłyskającniebieskimświatłem.Ściganypobiegłwkierunkudrugiegomuru,
ciągnącegosiępoprzeciwnej
stronieulicy.Przeciąłjezdnięiwczepiwszysięwdrewnianąfurtkę,szarpnąłjązcałejsiły.
WózStroporuznajdowałsiętuż,tuż—jakieśdwadzieściametrówzanim.Bramka
ustąpiła.Człowiekwpadłdoogrodu.
Powietrzemszarpnęłasalwa.Obokniegodwiekuleżarurozpłaszczyłysięnatrawie.
Przerzucilizdziała—pomyślał.—Sukinsyny!
Zatoczyłsię.Żarszedłwjegostronę.Zamroczyłogo.Poczuł,żesiędusi.Zrobiłz
wysiłkiemdwakroki.
Tutajbyłojużtrochętlenu.Jeszczekilkakrokówidopadłprzeciwległychdrzwi.
Wychyliłgłowęnaulicę.Cisza.Nikogo.Pośrodkujezdnizauważyłokrągłążelazną
pokrywę.Podbiegłdoniej.Sprężyłsię.Płytaustąpiła.Dwomasusamiznalazł
sięwewnątrzpionowejstudni.Zasunąłzasobąklapę.
Podrabiniezacząłschodzićwgłąb,ażwreszciezatrzymałsięnadniekanału.Usłyszał
szumpojazduijęksyreny,którewkrótceoddaliłysięiumilkły.
Dobrze!—pomyślał.Jeszczeniewiedzą,gdzieimsięwymknąłem.
Sprawdził,czyniezgubiłcennejzdobyczy.Miał
wszystkopróczpromiennika.Aletonic.Itakszybkozorientowalibysię,skądten
promiennik.Przeszedł
kilkanaściekrokówniskimtunelemkanałuizatrzymał
się.
Będąiśćmoimśladem—myślałgorączkowo.Wyjdęgdzieśdalekoipojeżdżętekarem.
Zaświeciłlatarkę.Położyłjąnawilgotnejkamiennejpółeczce,kierującświatłowdół.W
korytarzupanował
stęchłyzaduch.Ziemiste,przesyconewoniąodpadkówpowietrzepomieszanebyłoz
zapachempleśnii
zgnilizny.Naziemistarannierozpostarłkawałekfolii,naniąrzuciłzwiniętywkulkę
kawałekpapieru.Ścią-
gnąłzdłonipapilarki.Położyłjenapapierze.Podpalił.
Nikłyobłoczekdymusunąłprzypodłożukanału.Z
latarkąwrękuszedł,lekkozgarbiony,ciemnym
korytarzem.
NagórzenadjegogłowąszalałStrapor,prze-
trząsająckażdymetrterenu,rewidując,kogosięda,istrzelającwpowietrzedziesiątki
rozświetlającychpocisków.NadcichądzielnicąValaco,pogrążonąwnocnymśnie,od
dobrejchwilipanowałdzień.Dzieńbiałegoogniapromienników,niebieskichświateł
patrolowców,czerwonegoblaskuświetlnychrac.
Tymczasemczłowiekzkażdąchwiląoddalałsięcorazbardziejodtegomiejscaizbliżał
sięwłaśniedokordonuotaczającegodzielnicę.
InspektorOffoddłuższejchwiliwpatrywałsięwrozprutąkasę.
—Todziwne—powiedział—żetakisystemniezdał
egzaminu.
Jegowzrokspocząłnaodciętejpłaszczyźniebocznejściany.
—Mocny—stwierdziłwskazującprawierówną
krawędźpłatametalu.
—Mocny—potwierdziłjegonajbliższy
współpracownikDager,spodsufitu,gdzieszukałniewiadomoczego.
Starszygrubawypanstałprzedkasą,nerwowomiętoszącpołęmarynarki.Siwewłosy
przykrywałymuuszyidalejbiegłyrównąliniąjakstalowyhełm.
Ruchliwepalceprzypominałykiełbaski.
—Nicnierozumiem—mamrotałpodnosem,
wpatrującsięwrozcięteżelaznepłaszczyzny.
—Apanjakmyśli?—zwróciłsiędoniegoOff.
Starszypanbyłprzedstawicielemfirmymontującejigwarantującejtensystem.Głosmu
drżał,oczykrążyłyniespokojnie.
—Nigdy—za’czął—nigdybymnieprzypuszczał…
Czypanzdajesobiesprawę,cotobyłzasystem—
mówiłpatrząckolejnonainspektora,nakasę,wreszcienaczubkiswychlśniącychbutów.
—Człowiek,którytutajsięwłamał,wykorzystałułamekszansy,jakąnaszsystem
pozostawiał.Technikajegodziałaniawskazuje,żemusiałprzynajmniejtrochętensystem
znać…
—Nieotopytam—przerwałInsOff.—Czybył
mocny?
—Cóż—zastanowiłsięszpakowatygrubasek,
niechętnieodrywającsięodinteresującegotematu,wdodatkutakbrutalnieuciętego.—
Napewnomocny—
wycedziłwreszcie.—Otakmocnymiprzenośnym
promiennikujeszczeniesłyszałem—westchnął.—Nocóż,coprawdaniesłyszałem,ale
niewykluczone,żetakiistniejeitonawetwnaszymmieście.Niestetyinformacjanateni
nainnetematyjestzawsze…
—Niepełnainiewystarczająca—przerwałznówinspektor.Byłtrochęzły.—
Oczywiście,żetakipromiennikistnieje,skorozostałużyty.
Dagernadalszperałprzylampie.Inspektor
zażartował:
—Zpewnościązarazznajdzieszodciskipalców
należącedofaceta,którytęlampęzakładał.
—Niczegoniemożnazaniedbać—odpowiedział
mutamten,aninamomentnieprzerywającswoichczynności.
DageruchodziłwcałejKomendzieSłużby
Nadzwyczajnejzanajwiększegopedantainadgorliwca.
Codojegonadgorliwościwpracyinspektormiałswojezdanie,jednakpedantembył
Dagernieprzeciętnym.Natentematkrążyłypokomendzienajróżniejsze
anegdoty.Nieulegałowątpliwości,żedziękijegodrobiazgowejdokładnościnieraz
udawałosięwpaśćnajakiśważnytrop.Inspektornatomiastniedość,żenienależałdo
pedantów,tojeszczenadodatekposiadał
bałaganiarskiezacięcie,tzw.artystycznąduszę,cowpołączeniuzcechamiDage-ra
stwarzałojedynąwswymrodzajumieszankę,połączenieniezastąpionejwśledztwiepe-
danteriizartyzmemipolotem,równieżwśledztwienadzwyczajprzydatnym.Stanowili
oniobecnieniewątpliwienajniebezpieczniejsządlawszystkichprzestępcówkontynentu
paręfunkcjonariuszy
Straporu.NatomiastpanHeirbyłwtejchwilichyba
najnieszczęśliwszymczłowiekiemnaPhasangu,ponieważjakzwyklepoleconomumisję
ratowaniaopiniifirmy,którejniezawodnysystemzawiódłporazkolejny.PanHeirmusiał
terazdelikatniezbaczaćztematuiświecącoczamiwyjaśniaćwszystkimwkoło,żestała
sięrzeczniemożliwa.Innarzecz,żetymrazemwydarzyłosięcośnaprawdęniemal
niemożliwego.Alepotyluwypadkach,kiedyzwyklizłodziejerozbrajalisystemyACO,
opiniapublicznajużnieuwierzy,żezaszłocośniewiarygodnegoijegofirmastaniewob-
liczuplajty,no,możeniezarazplajty,alezpewnościąpoważnychfinansowychtrudności.
—Więctwierdzipan—zwróciłsiędoniego
inspektor—żelukisąminimalneimałyjestprocentszansyichwykorzystania?
—Alecóżpanmówi?—obruszyłsięHeir
wymachującdłonią.—Tobyłpromil,nieprocent,promil,rozumiepan.
—Niechsiępanniegorączkuje—powiedział
inspektorprzypatrującsięguzikomnienagannej
zielonejkoszuligrubasa.—Jakatomogłabyćmarka?
—Markaczego—niezrozumiałHeir.
—Promiennika.
—Hm…—przedstawicielACOpodrapałsięw
brodę.—Najbardziejprzypominajakiśpro-mienikACO
Nord.
—Niewiepan,którafirmazaopatrywałastrażnikówwpromienniki?
—Strażnicyniemielipromienników,tylkokufy.
—Tak,aktoichzaopatrywałwkufy?
—Niewiem,powietopanudyrektorinstytutu.
—Naraziedziękuję—rzekłinspektor.Heirlekkosięskłoniłiskierowałwstronę
drzwizwyciętym,osmolonymotworemw
kształciejajka.
—Jeszczejedno—zatrzymałgoinspektor.—Ktoopróczpanawiedział,jaktensystem
funkcjonuje?
—Ktowiedział?—Heirzatrzymałsię.—Dyrektorijegodwajzastępcyzinstytutu,
głównyprojektantACO,specjalistazfirmyubezpieczeń,dowództwoOddziałów
SpecjalnychipełnomocnikTajnejRady—przerwał
—…noija,oczywiście,jakozastępcadyrektoraACO.
—Dziękujępanu—powtórzyłinspektor.—Jeśli
będziemysięchcieliczegościekawegodowiedzieć,towpadniemydopańskiejfirmy.
—Proszębardzo—starszypanopuściłpo-
mieszczeniezgodnościąipochwiliucichływkorytarzujegokroki.
—Zdajesię—odezwałsięDager—żepanHeirniejestspecjalniezachwycony
współpracąznami.
—Natowygląda—odrzekłinspektor.Dagerzebrał
właśnieostatnieodciskizżarówkiizszedłnadół.
Starannieułożyłwszystkiepróbkiwniedużej
walizeczce,będącejjegopodręcznymlaboratoriumi,strzepnąwszykurzzubrania,
zatrzasnąłwieko.
—Wiadomojuż,cozginęło?—zapytał.
—Właśniesamiwielcyzinstytutugrzebiąterazwpapierach.Czuję,żenieudałoimsię
jeszczedociec,cojest,aczegoniema.To,widać,nietakieprostedlanaszych
cudotwórców—powiedziałinspektori
zapatrzyłsięwowalnyotwóroprzekroju70
centymetrówwmiejscu,gdziedawniejtkwiłwdrzwiachzamek.—Cootymmyślisz,
Dager?
—Przypuszczam,żenictutajnieznajdziemy,tobył
fachowiec.
—Iwdodatku—dodałInsOff—zniknąłjak
kamfora.TecymbałyzPorządkowejzawszemuszą
cośprzegapićalboprzepuścić.Wszystko,bałwany,spartaczą!!!
Dagerpokiwałgłową.
—Zdajesię—powiedział—żenietylkopanu
Heirowicałasprawaiwspółpracaznamisięniepodoba.
—Wiadomo.Porządkowejnigdysięniepodobała
współpracaznami.
—NieoPorządkowejmówię—rzekłDagerz
szelmowskimuśmieszkiemizniknąłzadrzwiami.
Inspektorzpasjącisnąłzanimnotesemiosunąłsięnakrzesło.Notesupadłtak,że
pozagi-nałysięwnimkartki.
—Dokądidziesz?—krzyknąłzaDagerem.Nie
doczekawszysięodpowiedzi,wstałzfotela,podniósł
notesi,cierpliwierozprostowującwnimkartki,wyszedł
przezdziuręwścianienakorytarz,którymuciekł
napastnik.Panowałtuprzedziwnyzapach.Coś
pośredniegomiędzyzjonizowanympowietrzema
przegrzanymkauczukiem.Inspektorkroczyłpowoli,pogrążonywrozmyślaniach.
Faktycznienie
miałnajmniejszejochotyzajmowaćsiętąsprawą,którawdodatkuwypadłaakuratw
momencie,kiedy
obiecanomuurlop.Niedługi,botylkopięciodniowy,aleInsczułsiędosyćzmęczony…
MarzyłowieczniezielonychpołudniowychbrzegachVollu.ZwłaszczaoFlorey.Otej
porze,nawiosnęweFloreyjestjużciepło.
Nabiałychplażachdoskonalemożnabyłosięopalać,wdychajączapachsłonejwody,
piasku,namokniętychkorzenihalceiryb.Floreykojarzyłomusięjeszczezczymśinnym,
zczymśbardzomiłym…zpewną
kobietą,którąpoznałpodczaspolowaniapodwodnegowciepłejzatocemorzaPtieex…
Ocknąłsięz
zamyślenia.PrzednimstałAgis.PodinsAgis,prawarękaInsOffa.
—Zamyśliłeśsiętak,żemożnabystrzelaćzdziałka,atybyśszedłdalej,niezwróciwszy
natonajmniejszejuwagi.
—Jestnadczym—uśmiechnąłsięIns.
—Tak,tak—rzekłAgis.Sprawaniebędzieprosta.
Nawetwyglądapaskudnie,mówiącszczerze.Nie
znamyjeszczeszczegółów,ajużtowszystkojakośnieczystopachnie.Potwornie
nieczysto.
—Coświesz?—zapytałgoOffiprzypatrzyłmusięuważnie.—Wiesz,tylkoniechcesz
takzmiejscapowiedzieć.Musiszsiępodelektować?Co?
Obajroześmialisię.
—Rzeczywiście—powiedziałPodins.—Znalazłemślad.
—Gdzie?Czekaj!Nicniemów,samzgadnę…Uciekł
dachami?
—Nie,alecośwtymrodzaju.Uciekłkanałempodnastępnąprzecznicą.
—Fantastyczne.
Inspektorstanąłpodparłszybrodędłonią.Brwimiał
zmarszczone,acałajegomłoda,wysportowana
sylwetkaprzykurczyłasię,jakbyodintensywnegomyślenia.
—Dlaczegopowiedziałeś—zwróciłsiędoAgisa—
żetobrzydkasprawa?Mniesięonatakżeniepodoba.
Aledlaczegotobie?…
—WidziałemstradOSprzedinstytutem.Jeżelioniczegośtuszukają,tomożeszbyć
pewien,żesp’rawawiążesięzTajnąRadą,ajeślitakjest,tobędzienapewnocuchnącą
sprawą,którąwolałbymsięnie
zajmować.
—Racja—potwierdziłinspektor.—Prowadzićtakieśledztwotoznaczyznaleźćsię
międzymłotema
kowadłem.
Zamyśliłsięznów.Szlikorytarzem,trzymającręcewkieszeniach.
—Więcmówisz,żeonijużtusą.
—Tak,niestety—westchnąłAgis.Sprawa
zaczynaławyglądaćcorazbardziejnieprzyjemnie.
Zatrzymalisięnachwilęwmiejscu,gdzieścianykorytarzaprzecinałaczarnapoprzeczna
pręga.
Technicykończylitutajpracę.
—Ico,Watir?—rzuciłPodinsAgis.
—Zaczaiłsięwtejwnęce,apotemwygarnął.Chybapełnąmocą—odpowiedziałmu
chudy,tyczkowaty
młodzieniecobladejcerzeijasnychwłosach.—
Strasznamiazga—dodałjeszczeizabrałsiędoswojejroboty.
—Iluichbyło?—zapytałOffAgisa.
—Czterech—rzekłtamtenwspinającsięna
drabinkę.
Zwłazuwyszlidoogrodu.Przypominałtenogródruinę.Dwaspalonenakamieńokrągłe
plackigruntu,porozcinane,poopalanedrzewaikrzaki,spalonamiejscamitrawa.Słowem
pogorzelisko.
—Ogniogasze—powiedziałAgis—mieli
trochęroboty.
—Rzeczywiście—przytaknąłinspektor.—Tutaj
zastawilipułapkę?
—Tak.Strażnicywskazalimitomiejscejako
możliwe,ponieważtukończysiękorytarzrezerwowyodgłównegosejfu.
—Tak,aleporządkowinienadająsięnawetdo
utrzymywaniaporządku,acodopieromówićorobieniuzasadzek.Tobyłobeznadziejne
—inspektorz
niezadowoleniempokręciłgłową.—Gdybymielichoćodrobinęwięcejodwagi…Ale
żadenznichnie
zaryzykujejednegokrokuwpogonizabandytą,jeżeliwie,żetamtenmożemudaćkopa.
—No.Trochęzabardzonanichnajeżdżasz.
Chłopcysięstarali.Zdemolowalijeszczedrugiogródzapomocądziałek.
—Apropos.Ktoimpozwoliłużyćdziałek?Przecieżniewolnotegorobić.Oczywiściez
pewnymiwyjątkami.
—Dostalirozkaz—rzekłAgis.
—Rozkaz—inspektorpopatrzyłnaniegospodełba.—Widzę,żemaszwięcej
powodów,bymówić,żetocuchnącasprawa.Więcej,niżchceszpowiedzieć.
Agiszmieszałsiętrochę.
—Przecieżwiesz,że…—zaczął.
—Tak,tak—przerwałinspektorklepiącgopo
plecach.—Obejrzymysobietopobojowisko.
WichstronęnadchodziłwłaśnieDager.
—Znalazłemmiejsce,zktóregotamtentakstraszniewygarnął—powiedział.
—Widzę,żejesteśnatropie—rzekłAgis.Dagerskłoniłsiędwornie.
—Takjest,jaśniepaniePodins.
—No,no—Agisprzymrużyłlekkooczy.—Nie
pajacuj.
—Słowodaję.Chodźciezemną.Razemposzlipodmur.
—Możeciesięnieobawiać—powiedziałDager.—
Barieraniedziała.Spójrzcietutaj—wskazałlekkowgniecionątrawę.—Stałwtym
miejscu.Atutaj…
znalazłempromiennik.Niewątpliwietojego.
—Co?—krzyknęlirównocześnieInsiPodins.—
Pokażnatychmiast!
Dagerotworzyłwalizeczkęiwyciągnąłmałyczarnypromiennikzdrewnianąrękojeścią.
—Brawo!—Agisażręcezatarłzzadowolenia.Tojestcoś!Cackonieseryjne!Jak
zwykledziękitobierozwijasięśledztwo.
—Chodźmynagórę,możenaukowcyskończyli
obliczaćstratyiczegośsięodnichdowiemy—
powiedziałinspektor.
—Atyznalazłeścoś—zapytałAgisaDager.
—Tak.Wkanale.Tostarynieużywanykanał.Dwieprzecznicestąd.Wodległości
dwudziestukrokówodwejściadokanałunaposadzcezwęgloneszczątki.
Prawdopodobniegittino-wepapilarki.
—Tak…-westchnąłDager.—Niepotrzeb
nytrud.Niemacoszukaćśladów.Nicwięcejnieznajdziemy.Puściłeśkogośtropem
bariery?
—Japuściłem—powiedziałinspektorzmęczonym
głosem.—Siadjestraczejmocny.
—Dosyćdługoprzebywałnatereniebariery.
—Nieźlesięuaktywnił—zaśmiałsięAgis.—Byleniewykorkował.
Weszlidobudynku.Inspektorpomyślał,żeskorodziałałatuprzednimiOS,toniewiele
siędowiedzą.Amożenawettamciodbiorąimsprawęibędziemógł
jednakpojechaćdoFlorey,zobaczyć,Ennanę?
CorazbardziejnużyłogoVallaco.Parki,
przypominającelasy,wktórychmożnasięzgubić,wielkieitłoczneknajpy,
wielopoziomowyruch,wiecznyszum,słyszalnyokażdejporzedniainocykilka
kilometrówodmetropolii,ciągłakakofoniabarwizapachów,budynkiprzypominające
całemiasta,wktórychrównieżmożnasiębyłozgubić,wrzaskliwereklamy,niedające
odpoczynkustukolorowefontannyibasenyzzimną,powodującągęsiąskórkęisztyw-
nieniemięśni,wodą.
Offowibardziejodpowiadałklimatwcześniejszejepokiniżta,wktórejprzyszłomużyć,i
niecocieplejszepowietrze.MałeparkiFloreyiciepłofloeryskiejzatoki…
Inspektorchciałby,żebyimodebranotęsprawę,był
jednakprzekonany,żetaksięniestanie.Choćbydlatego,żenieprzypadkiemichwłaśnie
ściągniętonawistępnerozpoznanie.
Weszlipowolinapiętrogmachu.Korytarzebyły
przeszkloneijasne.Kolorścian—świe-cąco-
pomarańczowy—dodawałimblasku.Przypominałotocośnakształtzamkniętegow
farbiesłonecznegoświatła.Watirstałpoddrzwiamigabinetu.
—Mądregłowyczekają—powiedziałotwierając
przednimistalowe,obiteskórądrzwi.
WeszlidogabinetudyrektoraFoya.Wbrew
panującymobecniezwyczajomniebyłotukom-
puterowejsekretarki,tylkomłodapanienkao
zgrabnychnogachimiłychdlaokawypukłościach.
—Wstyluepoki—zawyrokowałDagerzcicha
pogwizdując.
Dziewczynaniezaszczyciłagonawetprzelotnym
spojrzeniem.Niecosięspeszył.Chrząknąłizmierzwił
włosy.
—Rzeczywiściewstylu—powiedziałAgis
krztuszącsięześmiechunawidokzakłopotaniakolegi.
—Dośćtego—uciąłinspektor.—Niepototu
przyszliśmy.CzydyrektorFoyjestusiebie?—zwrócił
siędosekretarki.
—Tak.Czekanapanów—powiedziałasekretarka,nieodrywającoczuodpapierów.
Skierowalisiędokolejnychskórzanychdrzwi,którerozwarłysięprzednimijakbramy
Sezamu.Wstępowaliwnieskupieni,zpełnymnamaszczeniemiszacunkiemdlawiedzy,
wszechmocnejzapewneipotężnej,któratenwłaśniegabinetupatrzyłasobiezasiedlisko.
Dziewczynaterazdopierorzuciłazanimidługie,zaciekawionespojrzenie.Gabinettakże
byłklasyczny.
Wszystkozepoki.Prostedrewnianebiurkozciemnegodrewna,blatplastikowy.Za
biurkiemfotelzeskórywkolorzedrzwi,napodłodzepurpurowydywanzdługimwłosem,
Poprzeciwnejstroniebiurkakilkaidentycznychfoteli,wdonicachkarłowatedrzewkasur
oceglastychzbordowymliściach.Dwieściany
obstawionedokładniepółkami,naktórychspoczywałygrubetomyrozprawnaukowych,
równieżwskórzanychobwolutachkolorudrzwi.Nanajniższejpółce
historycznejużdziśinstrumentyastronomiczneistatuetki,zapewnepamiątkizróżnych
okolicznościowychzjazdówiuroczystości.WreszcienasamkoniecdyrektorFoywe
własnejosobieijegowspółtowarzysze.Dyrektorwszafirowymfrakuw
błyszczącymkołnierzemijasnoniebieskąchusteczkąwbutonierce.Wysokieszafirowe
butyzeskóryararga,zokrągłyminoskami,donichwpuszczoneobcisłe
spodniewcienkieprążki.Oczywiściewjeszczeinnymodcieniuniebieskiego.Na
przegubiedłonibransoletkazfutraimuszelek.Pozostalidwajfaceciubieralisięmniej
więcejtaksamo,zmałymimodyfikacjamiwkolorachiwdodatkach.
—Tomoinajbliżsiwspółpracownicy—rzekłdo
inspektoraFoyiwskazałpalcemopaznokciu
pomalowanymnaniebieskodwóchłysawych,
tyczkowatychjegomościów,którzywtymmomencie
uśmiechnęlisiębladoilekkoskłonilisweduże,mądregłowy.
—Ato—powiedziałinspektorwskazującnaDageraiAgisa—moidwajnajbliżsi
współpracownicy.
Agisobdarzyłzebranychkrzywymuśmiechem.
—Proszę.Niechpanowiesiadają—zachęciłich
dyrektor.
Rozsiedlisięwygodnie,wpadającgłębokow
przepastnątońzwałówgąbki.
Siedzącwtensposóbmożnachybatylkozasnąć—
pomyślałinspektor,anagłospowiedział:
—Myślę,żeudałosiępanomzorientowaćw
papierach?
Dagermanipulowałprzyswejwalizce.Chyba
mocowałsięzwieczkiem.Włożyłwreszciejakiś
drobiazgdokieszeniiodsapnął.Dyrektorchwilęgoobserwował,poczymprzeniósł
pytającespojrzenienainspektora.
—Inspektorpytałopapiery—podsunąłmuusłużniewyższyibledszyzjego
współpracowników.
—Acha.Tak,tak.Oczywiście.Ustaliliśmybrak
trzechteczekzdokumentami.Niebyłotoproste.
Ustaliliśmyteż,októryplangłówniechodziłosprawcy.
Towynikazespecyfiki…—zamilkł,potarłczołoikontynuował:—Krótkomówiąc,
skradzionopewienważnyplan,któregotreśćpodżadnympozoremniepowinnasię
przedostaćdowiadomościpublicznej.
—Czymamprzeztorozumieć,żeTajnaRada
ukrywacośprzed…—zacząłOff.
—Możepanrozumieć,cosiępanużywniepodoba
—przerwałmuFoy.—Maciepanowieprowadzić
śledztwoniezależnieodOSimożecieliczyćnanaszeinformacje,coprawdawnieco
zawężonymzakresie,alewystarczającymdoprowadzeniaśledztwa.
—Zabawawciuciubabkę—szepnąłdośćgłośno
DagerdoAgisa.
Foyudał,żetegoniesłyszy.Nieprzerywałsobie.
—Mogępowiedziećtylkotyle,żesprawadotyczylotu,którywnajbliższymczasiemasię
rozpocząć.Jesttolotoficjalny,leczpewneza
dania,którychniewolnowtymmomencieujawniaćzewzględówspołecznychiinnych
ważnychpowodów,
trzymanesądoostatniegomomentuw.ścisłej
tajemnicy.Przedwczesnejejzdradzenie
spowodowałobyniepowetowanestratydlacałej
ludzkości.Dlategoteżrolapanówsprowadzasiędoznalezieniategoczłowieka,aprzede
wszystkimniewolnodopuścić,abyrozpowszechniłposiadaną
tajemnicę.Terazsłuchamipostaramsięjaknajściślejodpowiedziećnapytania,jakiemi
panowiezadacie.
Cóżzakwiecistośćielokwencja—pomyśleli
równocześnietrzejfunkcjonariuszeSłużby
NadzwyczajnejStraporu.
—Czystrażnicyinstytutuznalicałośćsystemu
ochrony?
—Nie.Każdyznichznałjedynieswójwycinek.
—Aczyniemoglisięonizesobąporozumiewać?—
naiwniezapytałAgis.
—Oczywiście,że…—dyrektorzawahałsię—…niesąizolowani,żyjąnormalnie…
Słowemteoretycznieto
możliwepomimozakazuprowadzeniarozmównatematysłużboweiczasowych
obserwacji.
—Ktoprowadziłteobserwacje?—Dager-przestał
sięinteresowaćswoj.ąkieszeniąitym,cowniejmiał.
—Rzeczjasna,oficerowieOS.
—Czyktośostatniozwalniałsięzpracy?
—Tak,zwolniliśmytrzyosobyzobsługitechnicznejkosmodromuidwiezobsługi
naukowej—zabrałgłosniższyzpomocnikówdyrektora.
Wydawałsięonznacznieżywszyiruchliwszy
odswegowspółtowarzysza.Stalekręciłsięnafoteluiskubałbrodę,przystrzyżonątuż
przyskórze,podczasgdytenwyższypatrzyłnieruchomogdzieśwkątpokojuizpozoru
wogólenieinteresowałsięrozmową.
—Tak—skonstatowałinspektor.—Więcjużcoś
mamy.Możemipanpodaćnazwiskatych
zwolnionych?
—Czterech,panieinspektorze—odezwałsiętenwyższy,jakbywytrąconyzeswych
rozmyślań.
—Wydawałomisię,żepanzastępcawyliczył…
—Poddyrektorsiępomylił.Wiemotym,ponieważprowadziłemtesprawy.Piątegoz
powrotemprzyjęto.
—Zgoda—powiedziałinspektor.Kątemoka
spostrzegłlekkiezakłopotanienatwarzyFoya.Zresztąniebyłtegocałkowiciepewien.—
Wobectego
czterech.
—Nazwiskapodapanumojasekretarka—rzekł
dyrektor.
—Jakmocnajestbariera?—zapytałAgis.
—Dostateczniemocna,byzabićkogoś,kto
przebywawniejdłużejniżminutę.
—Kolejnaszansa—mruknąłDagerpodnosem.
—Czydużomaciewinstytuciepromienników?—
zadałpytanieInsOff.
—Sześć—odpowiedziałmałyjegomość.
—Czyzniknięcieplanówmożeodstronytechnicznejuniemożliwićzamierzone
przedsięwzięcie?—
inspektorpytałnadalwedługswegosystemu.
—Nie.Kradzieżdokumentacjiniepowinna
miećznaczeniadlatechnicznejrealizacjiplanu.
—Ktomiałdostępdogittinu?
—Praktyczniewszyscy,inspektorze,nawetstrażnicy.
Inspektorwestchnął:
—Nocóż—wydusiłpodnoszącsięztrudemz
fotela.—Wobectegonaraziedziękujemypanom.
DageriAgiswstalirównież.
—Mamnadzieję,żejeślibymiprzyszłocośnamyśl,tomogęsięzpanamiskontaktować?
—Oczywiście,inspektorze—powiedziałFoy.—
Tylkojeszczejedno.
—Słucham?
—Niechpanowiedobrzepamiętająotym,doczegoichzobowiązujeprzysięgaskładana
przedlaty.
Wolałbym,żebyniktniemusiałpanomtego
przypominać.
—Nieładnie,paniedyrektorze—rzekłinspektorwspierającsięnaoparciufotela,na
którymsiedział.—
Znamydobrzeobowiązkiinietrzebanaswcale
straszyć.Apozatymjeżeliniezasługujemyna
zaufanie,toniechpanskieruje,przypomocyswoichwszechmocnychznajomych,sprawę
winneręceinieobrażawszystkichbezpowodów.
Inspektorodwróciłsięizamaszystymkrokiemopuściłgabinet.Azanimjegodwa
nieodłącznecienie.
—Agis!—rzuciłostroprzechodzącprzezpo-
mieszczenie,gdziesiedziałasekretarka.—Zajmijsiępanienką!!!
—Takjest,szefie.
InsOffbyłwściekły.Ośmielilisięotwarciemugrozić!
Jemu,InsOffowi,któryzrobiłna
pewnowięcejdlategozakichanegokontynentuniżniejedenztamtych,terazgrożono
konsekwencjamiitoniebylejakimi.Offwiedziałdobrze,oczymFoymógł
myśleć.Nieczasnażarty.DosamegoFoyaniemiał
pretensji.Temubub-kowiprzezgardłobytakiesłowanieprzeszłyzwłasnejwoli.Zanim
stalktoświększy.Topewne.Ktoś,ktoliczyłsięwOS.Terozbijmor-dywielebydały,
żebyznim,InsOffem,porozmawiaćna
osobności.Niestetyjestdlanichnietykalny,oczywiścietylkodotąd,dokądniepotkniesię
porazpierwszy.
—Narobiliśmysobiekłopotów—wycedziłDager.—
Możeudasięjeszczeztegowycofać.
—Wątpię—odpowiedziałzamyślonyOff.Ocknął
sięgwałtownie.—AlezadzownimydoTaquanary.Anóż?
SpojrzałnaDagera.Chłopakbyłporządnie
wystraszony.
—Niemartwsię,Dager—Inspoklepałgopo
ramieniu.—Nieztakiegogównażeśmyjużnierazwychodzili.
—Nie,Off—Dagersmutnospojrzałmuwoczy.—
Wtakiejeszcześmyniewdepnęli.NadszedłAgis.
—Trzymajsię,chłopie—powiedziałinspektordoDagera,alewgruncierzeczyjemu
samemuprzydałobysięterazjakieśpocieszenie.
Agisrównieżbyłskwaszony.Szedłoboknich,mcniemówiąc.Uparciepatrzyłpodnogi.
Mogłosięwydawać,żecałąuwagęskupiatylkonatym,żebysięniepotknąćinie
wywrócić.Wponurymmilczeniu
opuszczalimuryinstytutu.Wyszliwłaśniezbramygłównejiminęlimiejsce,gdzie
wczorajzostałporażonystrażnikRe
dan.Inspektornawiązałdowydarzeńubiegłejnocy.
—Pięćtrupów—zastanawiałsięnagłos.—Pięćtrupówdlamarnegoświstka.
—ItenRedan…—dodałDager.Dotądnieodzyskał
przytomności.
—Pięćtrupów,chociażpapierynieuniemożliwiałystarturakiety.Mimotobyłyoneisą
dlategofacetatakważne,żeniewahałsięmordować!Corazciekawiej—
zastanawiałsięOff.
—Cozałatwiłeśzsekretarką?—zwróciłsiędo
Agisa.
—Nazwiskaiadresytychczterechosóbinazwiskamającychdostępdopromiennikówi
sejfu.
—Wydajemisię—powiedziałDager—żetonie
wszyscyludzie,którzymoglibynampowiedziećcośinteresującego…
Offpokiwałpotakującogłową.Wyszlinaulicę.
BulwarXeletjeszczeotejporzespał.Chodnikiziałynieprawdopodobnąpustką,
ogrodzonepoobustronachmuramiikratami.Tutajżyciezaczynałosiękołodziesiątej.
—Chybasięprzejdziemy—zaproponowałAgis.
—Ijaniemamochotyjechać—zgodziłsięDager.
—Więcchodźmy—rzuciłinspektor.RuszyliprzedsiebiewstronęulicyOpaya.
Szliwolno.Oświcieprzeważnierobiłosięchłodno.
Agispostawiłkołnierz.Offwłożyłręcegłębokowkieszenie.Odmorzawiatrniósłcałą
masęsłonej,przenikliwejwilgoci.Wpołudniebędzietakiupał,żemożnabychodzićz
krótkimirękawkami.
Paskudnyklimat—pomyślałinspektor.NaroguOpayakwiaciarzerozkładalikramy.
Przecięlidwupoziomoweskrzyżowanie,poktórymsunęłynielicznejeszcze,dostawcze
transstrady,iweszlinabulwarSantala,głównąulicęwylotowąnawschód.ZAltalu,
stolicydawnegopaństwa,aobecniejednostkiadmini-stracyjno-gospodarczejBoydu,
określonejnazwą
TerytoriumDawnegoYdag,wskrócieTe-DeY,
nadciągałabulwaremfalaciężkichtran-sstradówwielkichfirmprzemysłowych,altal-
skichportówoceanicznychimiędzynarodowychsuperkoncernów.
Wszystkotomknęło,wzbudzająclokalnywiatrbądźdosamegoValaco,bądźdoPixii,
PersevczyNorsgealboteżnabiegnącąniedalekohiperstradostradękonty-nentalną,która
łączyłanajwiększyoceanicznyportwschodniegowybrzeżaBurm-mumbzwysuniętymi
najdalejnazachódmiastamigizyj-skimiisillańskimi.
Potok,awłaściwierzekazaczynaławzbieraćwłaśnieteraziokresowowysychałaokoło
północy,abyznówpopłynąćnastępnegoranka.
MinęliwidocznezdalekadźwigiportuCar-dia,
bocznicetowarowychtekarów,składowiska,hale
magazynówportowych,potemsuchedoki.Polewejstroniewniewielkiejkotliniewidać
byłolądowiskobobonsówisterowców.Malutkie,stąd,aw
rzeczywistościolbrzymiebrzuchywypełnionegazemwyglądałyjakkolorowejajkana
zielonymobrusiesoczystejtrawy.Międzyzalesionymipagórkamipotejstroniebłyskała
odczasudoczasuzielonkawawstążkaNami.
Wmiejscu,wktórymsięznajdowali,bulwar
Santalaciągnąłsięgrzbietemnajwyższychpagórkówiwidokstąd—zarównonalewo,na
lasFormenter,przeciętyprzezNamiipłaszczyznęlądowiska,azamkniętynahoryzoncie
kompleksemnajstarszej
dzielnicyDelan,zjejperłąBel-gazNolda(ZagłębienieDłoni),jakinaprawo,nazatokę
morzaMafafa,gdziewłaśniewschodziłosłońce,odbijającsięw
burozielonychfalach—byłzaistekrólewski.
Architektomudałosiętrafićwdziesiątkę.Dalejtrasabulwaruobniżałasięiwreszcie
wpadałonmiędzydwawzgórza.Najednymznichumieściłsięprzysadzisty,giętkiwlinii
komplekswytwórnifilmowych.
Produkowanowniejodczasudoczasu,próczwieluczystorozrywkowychfilmików,
takżejakieśwybitnedzieło.
Tutajnarodziłsięrewolucyjnywswychzałożeniachdramat„HwarowyLas”zGilirią
Am-cinwroligłównej.
Reżyserporazpierwszyoperowałefektamitworzącymipodświadomienastrójwidzów.Z
premierywpałacuPolidorHemiglenludziwynoszono,inniuciekaliprzerażenijużpo
kilkunastuminutach.Nazajutrzwybuchł
skandal.Wieluspośródtych,którzywtedybylinapremierze,dodzisiajleczysięz
ciężkiejnerwicy.
ValacańskieWytwórnieFilmów(V.A.M.)zawsze
przyciągaływybitnychtwórcówiaktorów.Wichpobliżu
rozciągałosięosiedlezamieszkaneprzezosobyznane,uznaneibędąceaktualnienafali.
Domy
niewielkieiraczejniepozornewewnątrz,byłyjednakostatnimkrzykiemtechniki.Istne
maszynydomieszkania!Możnapowiedzieć—szaleństwofilmowego
światka.Gwiazdyigwiazdkikonkurowałyze
sobą,wprowadzającdoswychmieszkańcoraztonoweicorazdziwniejszemechanizmy.
Tugdzieśwswejwilli,wśródskomplikowa-nych
mechanizmówimaszynerii,dobiegałaswychostatnichdnisławnaGiliriaAmcin.
ZniedołężniałaizdziecinniałaGiliria—nietakdawnoczarującaswymciałem
dziesiątkimężczyzn…Potygodniuwyświatlania
„Hwarowe-goLasu”przedjejdomemkoczowałojużkilkusetmężczyzn,aponastępnych
dwóchtygodniacharesztudomowegozaistniałakonieczność
ewakuowaniaaktorkiwmiejsceznanetylkoszefowiStraporu.Takibyłwynik
eksperymentówLinraAmcina,jejbrata,zdziałaniemwizjinapodświadomość.SamLinr
ukrywasiędodziś.Straporścigałgodotąd,dokądnieokazałosię,żewidzianogowSov
naSalvirze.Pró-
bapertraktacjiowydaniezbieganiemogłasię
powieść.NaSalvirze,azwłaszczawSovlubPhlora,każdymógłznaleźćazylibyłmile
widziany.Natomiastnapewnonietraktowanorówniemiłokogoś,ktochciał
stamtądwyjechaćiłatwobypoliczyćnapalcachosoby,którymudałosięwydostać
stamtądwciąguostatnichlat.Linrbyłściganyzaspowodowanierozstrojunerwówstu
trzydziestuczterechosób,którewniosłydotejchwiliskargę.Filmwyświetlasiędaleji
codziennieprzybywaskarg.Jedynymszczęśliwymzbiegiem
okolicznościjestfakt,żewyłącznośćnaeksploatacjętegodziełaposiadaHemiglen.Film
niemożebyćzatemrozpowszechniany.WyświetlasięgoterazwmałejsalceCenter
PilidorHemiglen,wielkiegopałacurozrywkiprzyrondzieHiar.
PowolizbliżalisiędoColoi,tegosuperwęzła
komunikacjiiusług.Corazczęściejczkającegoidławiącegosiętłokiemimasątowarową.
Jużzdalekawitałyichżywiołowe,ruchomereklamybiurpodróżywędrującewzdłuż
chodników,nachalnieszepczącedoucha,kuszącezapachemfloreyskiegolataczy
mrozówLagarenu.Woczynatrętniepchałysięsetkimetrówwystaw,kolorowych,
świecących,błyszczących,
mieniącychsię,agresywnychiprzepysznych,obłudniedelikatnych,interesownie
przystrojonychwnajlepszepiórka.Wniebobiłgwarizapachstłoczonychciał.
Nieprzerwanyciągstradówsunącychprzez
wielopoziomowywęzełnawszystkichwysokościachiwewszystkichkierunkach,wiszące
chodniki,pomnikidźwiękoweiuliczneorkiestry—towszystkostanowiłoatmosferę
Coloi.Restauracjiikawiarnispotykałosiętutajniewiele.Tuprzedewszystkim
sprzedawałosięikupowało.Przeważałygiełdyróżnegoautoramentuiróżnejklasy.Tutaj
możnabyłowciągumaksimum,dwudziestuminutnabyćkażdąrzecz,jaka
komukolwiekprzyszładogłowy,jeślitylkoistniałanatymświecieorazjeślioczywiście,
miałosiłęczymzapłacić.
WcześnieranopanowałwColoiwzględnyspokój.
Dopierocootworzonosklepyzżywnością,owocamiikwiatami.Rozpoczynaływłaśnie
sprzedażbudkizognistymilodamiisłodkimipatykamiorazsklepyzgazetami.
Sprzedawcyerbasaterozpalaliogieńwpaleniskach.Automatycznesklepyżywnościowei
bary
funkcjonowałyoczywiściecałądobę.Taksamostacjepaliwowe,biurapodróżyihoteliki,
któresłużyłyjakomiejscekrótkich,trwającychjednąnoclubkilkagodzinpostojów.Jeśli
ktośzamierżałzatrzymaćsiędłużej,przenosiłsiędohoteluwstarymDelanie,
rozrywkowejDasinielubrekreacyjnychdzielnicachHocompeczywcentrumfinansowo-
administracyjnymAminis.
—Chybacośzjemy?—zaproponowałinspektor.
—Inapijemysięnapocieszenie—wzbogacił
propozycjęDager.
—Znamtutakimałybarek—zachęcałAgis.
—Automatyczny?—spytałDager.
—Tak,automatyczny.
—Toświetnie.Prowadź!—Dagerzatarłskostniałedłonie.
Barekmieściłsięmiędzydwomabiurowcami,łączył
budynkizesobą.Wyglądałotodośćoryginalnie.
Jednopiętrowakamieniczkawplecionamiędzydwa
potężnewieżowce.BareknazywałsięCzerwony
Brzdąc.Weszlidośrodka,staranniezamykajączasobądrzwi.Panowałotuprzyjemne
ciepło.Rząd
skrzynek-pojemnikówzapewniałdośćswobodny
wybór.
—Japrzedewszystkimzjemprzyzwoitąkanapkęzeszczypiorkiemibaczkiem—
powiedziałInsOff.
—Dlamnie—odezwałsięAgis—gorącybralionzkamowymirurkami.
—Jasiętylkonapiję—zakończyłDager.—Żółtecopeauskieizielonebroglijskie.Aco
dlawas?
—Dlanastosamo—zarządziłAgis.—Potrzy
gorąceszklaneczki.
Sprawnieoperującguzikamiwydobylizeskrzynekto,cochcieli,iprzenieślisięwgłąb
salki.Usiedliwrogunawysokichkrzesłach.Wbarzeprócznichsiedziałatylkojakaś
pyzata
dziewczynaoprawiepurpurowejskórze,awięcnapewnonieVollanka.Mogłapochodzić
zpołudniowegoPiu.Napychaławłaśniepyzate,purpurowepoliczkibułkązshanką,
zapijająctowszystkoobficie
skwaśniałymmlekiemousy.Odkądweszlijużtrzecirazkursowałapotennapójdo
pojemnika.
Inspektorskrzywiłsięzniesmakiem.Niecierpiał
kwaśnegomlekousaku,zresztąsłodkiegotakże.Namyślotymświństwierobiłomusię
niedobrze.NawszelkiwypadekusadowiłsiętyłemdoPiunelijki.
Agisowitonieprzeszkadzało.
—Alepurpurowa—skonstatował.—Uuhmm—
cmoknąłzachwyconyiłyknąłżółtegozCopeau.
Ciepłotrunkurozlałomusiępopiersiachizarazpotemuderzyłodogłowy.Dagerłyknął
także.
—Wspaniałe—mruknąłOffprzechylając
szklanicę.
Przezchwilęjedliwmilczeniu,dokładnie
przeżuwająckęsy.Inspektorskończyłkanapkę
zakropionąobficieczerwonymsosemiwytarł
usta.
—SpróbujędodzwonićsiędoTaquanary—
powiedziałwstającodstolika.
—Ikupgazetę—rzuciłzanimDager.InsOffenergiczniezatrzasnąłzasobądrzwibarku
i
natychmiastrozpiąłpłaszcz.Naulicyzrobiłosięjużgorąco.Wiatrsięzmieniłipowietrze
byłozupełniesuche,ciepłe.Automatstałnarogu.Powiedziałnumericzekałchwilę,
miętoszącjakieśśmieciwkieszeni.W
słuchawcerozległsięsygnałpołączenia.
—ChciałemrozmawiaćzTaquanarą.MówiOff.
—Jużłączę.
—Halo,tuTaquanara.Cosłychać,stary?
—Nicspecjalnego.Mamdociebieprośbę.
—Słucham.
—Moichłopcyobawiająsiętejsprawy.Nie
przekazałbyśjejkomuśinnemu?
—Niestety,Off.Niedamnikomuinnemutejsprawy.
—Dlaczego?PrzecieżwłaściweśledztwoprowadziOS,będziechybaobojętne,kto
zajmiesiętymdrugim,oficjalnym,którejesttylkoformalnością?
—Tymrazempomyliłeśsię,stary—rzekł
Taquanara,wjegogłosiewyczuwałosięlekkie
napięcie.—Oczywiście,wolnocizrzecsiętejsprawy,alegrozitopoważnymi
konsekwencjami.Wiesz,oczymmówię—ciągnąłdalej,nieczekającna
potwierdzenie.—Niebędęwstaniewtedypomóc,botosprawabardziejpaskudna,niżci
sięzdaje,ajużwtejchwiliwieszoniejzadużo.
—Cholernyświat—syknąłinspektor.—Nie
myślałem,żemogęwiedziećzadużojużwtejchwili?!
—Przedewszystkimtwojeśledztwoniejest
formalnością.Prowadzonebędądwarównoległe—
twojeiGulmazOS.Takpostanowionowyżej,Off.
—Rozumiem.Zaczynamsiędomyślaćwcosię
wplątałem.
—Jestjeszczejedenaspektcałejsprawy,OSwiewięcej.Jasne?
—Tak.Niemartwsię,Taquanara,niedamyim
wygrać.
—Więctrzymajsię—odłożyłsłuchawkę.Inspektorwyszedłzautomatu.Nachwilę
przystanął,oślepionysłońcem.Jegosmukłasylwetkapochyliłasięteraz,jakbynieco
przygniecionaniewidzialnymciężarem.
Zapomniałogazecie.Kiedywszedłdobarusiedziałotamjużwięcejludzi.Chłopcy
czekali,wpatrującsięwniegownapięciu.
—Żartysięskończyły—powiedziałOff,błądzącwzrokiempotwarzach
współpracowników.Starałsięjednakniepatrzećimwoczy.—Zabieramysiędoroboty.
Musimydalejciągnąćśledztwoitocałkiemserio.Taquanaraniemógłmnieochronić.
—Wiecnieformalne?—zapytałzdziwonyDager.
—Nie—odpowiedziałInsOff.Dwaniezależnew
jednejsprawie.
—Szlagbyto…—Agiszagryzłwargi.
—Naśmierćiżycie—powiedziałcichoinspektor.
—Nie!—żachnąłsięDager.—Ażtak…—szepnąłizbladł.
—Kiedyśznalazłemsięwpodobnejsytuacji—rzekł
inspektor.—Chodźmystąd.Niedługoprzyjdąstrażnicynaprzesłuchanie.Niemamy
wyjścia.Rozwiążemyto.
TylkotrzebasięobronićprzedTajnąRadą.Nie
przypadkiemwybórpadłnamnie.Dajęwamczasdojutra.Zastanówciesięnad
wszystkimijutrorano,jeślisięzdecydujecie,przyjdźciedomegodomu.Niemamprawa
waswciągać.Terazidźciedosiebie.Jesteściedziśwolni.Samprzesłuchamstrażników.
—Ależinspektorze…—zaprotestowałDager.
—Nieprzerywaj—ciągnąłspokojnieOff.—Mas?,zastosowaćsiędomoichpoleceń.
Jeżeli
zdecydowalibyściesięnieprzyjść,tomusiciesprytniezniknąćJasne?
—Tak—odpowiedzieliobaj,krzywiącsięwymownie
—Notocześć—rzekłinspektoriodwróciwszysięodszedłwstronęnajbliższegopostoju
ixarów.
AgiszDageremwrócilitymczasemdobaru.
Inspektorczekałnaixarmożezminę.Wsiadłipodał
adreskomendyIxarmknąłprzezmiasto,któretętniłoterazżyciem.WAminiswpadłw
niewielkikorek,aledalejjechałjużpłynnie.Wkrótcezatrzymałsięprzedkomendą.
Zauważyłniewielkitłumekizarazzrozumiał.
Nastroszyłsięwewnętrznie..Wysiadłzixarspodsa-mymiprawiedrzwiamiDoprzejścia
miałtylkokilkaschodówAleonibylitakczujnijakzwykle.Nimzrobił
krok,jużgootoczyli.Naparlizewszystkichstron.
Wyciągnęłysięręce,błysnęłyflesze,posypałsięgradpytań.Inspektorrozpychałsię
łokciami,wbijającjeboleśniewbokinajbliższychreporterów,kopiącpokostkachi
depczącponogachzprzemiłymuśmiechemijednąjedynąodpowiedziąpowtarzanąbez
końca
—Ktotozrobił?
—Czybędziepanprowadziłśledztwosamczyz
Dagerem?
—Niewiem!
—Ilustrażnikówzabito?
—Coskradziono?
—Niewiem!
—Myślipan,żeudasiępanuzłapaćsprawcę?
—Niemyślęjeszcze,dopierocowisiałem!
—Wjakisposóbdokonanowłamaniado.instytutu?
—Nicniewiem!Nierozumiecietego?!!!
—JeśliStraporniewie,ktomawiedzieć?!—zeźlił
sięjakiśgrubydziennikarz.
Offwsadziłmułokiećwbrzuch.Woczach
grubasaodmalowałsięból.
—Przepraszam,niemamczasu!!!—krzyczał
inspektorwiosłująccorazenergiczniejrękami.Poniosłygonerwy,wylałasięzniegocała
złośćnatencholernyświat,wściekłość,jakawzbieraławnimodranadotejchwili.
Wyrżnąłkogośboleśniezaciśniętąpięścią,szarpnąłsiędoprzodu,ktośupadł,innyzaś
syczałzbólu.Strażnikbiegłodbramy,gwiżdżącprzeraźliwie.
Tłumpowolisięprzerzedziłiinspektor,całyspoconyiwymięty,dopadłwreszcieklamki
drzwi,którenaszczęścieotwierałysiędośrodka.Tłumdalejjużnienapierał,wszyscy
wiedzieli,żezatymidrzwiamistosuneksiłsię
zmienia.
Inspektoroparłsięościanęiprzezchwilęoddychał
ciężko.Potemskierowałsiędoswegogabinetu.
Sekretarkapowitałagozżyczliwościąitroską.Ion,wbrewzwyczajom,miałżywą
sekretarkę,szczupłą,wysokądziewczynęoprostychidługichrudych
włosach.Włosywtymkolorzeniezmiernierzadkospotykałosię
naVollu.Teriabyłacórkąemigranta-ucieki-nierazHynaSalvirze.Offniewiedział,jak
temuczłowiekowiudałosięstamtąduciec,anikimbył.MimowszystkoTeriabardzomu
siępodobała,choćmiałzrozumiałeuprzedzeniawzwiązkuzjejpochodzeniem.Pracowali
zesobąodkilkumiesięcy.DopieroniedawnojednakinspektordostrzegłJąnaprawdęi
zauważył,żeTeriajestpiękną,interesującądziewczyną.
—Ależmiałpanprzeprawę—zaśmiałasię
zdejmującmuzramionwygniecionypłaszczzoddartąkieszenią.
—Myślałem,żejeszczeniewiedzą—tłumaczył
się.—Iwziąłemixar.
—Strażnicyzinstytutuczekają—powiedziałaTeriaizoczuzniknąłjejtenfiglarny,
wesołybłysk.
Przyjrzałasięuważniejtwarzyinspektora.Odwrócił
wzrok.
—Proszęichwprowadzić—rzuciłniemaloschleiskierowałsiędogabinetuprzesłuchań.
Usiadłzabiurkiem.Wyciągnąłzszufladylusterko.
Cóżtasmarkulaspostrzegła?—myślałnie-
zadowolony.—Przecieżnicwmoichrysachniemogłojejzaniepokoić?
Pokręciłgłową.Schowałprędkolusterko.WłaśnieTeriawprowadzałapierwszego
strażnika.Potem
szybkowróciładoswegopomieszczenia.
Przesłuchanienietrwałodługo.Offzadawałpytaniawedługstereotypulubwprostz
formularza.Zakończył
wpięćminutiwłaśniemiałprosićTerię,byzawołałanastępnego,gdysamaWeszłado
pokoju.Spojrzałnaniąwyczekująco.
—Czyniemógłbysiępanobejśćbezemniew
czasieprzesłuchań?—zapytałanieśmiało.Stałaniecoskruszona,zespuszczonągłową.
—Chcepaniwyjśćcośzałatwić?
—Nie,ale…—zawahałasię.
—Aleco?…—podchwycił.
—Źleznoszęprzesłuchania,krzykii…—popatrzyłananiego.
Offsiedziałjakzamurowany,zoczymaszeroko
otwartymizezdziwienia.Myślpracowałagorączkowo.
—Czyżbyśniebyłajeszczenigdyprzyprze-
słuchaniuzemną?—zapytał.
—Nie,niebyłam,ale…
—…Alepowiedznomi—wpadłjejwsłowo—zkimtydotejporypracowałaśigdzie?
Urwał.Zorientowałsięraptem,jakmałowieo
ludziachzeswegootoczenia.Oniej,oAgisie,oDagerze,czyinnych.Czymsięprzedtem
zajmowali,jakiemielą,dzieciństwo,jakąskończyliszkołę,zkimsięprzyjaźnili.
Kilkalatsłużbytakgozmieniło…Nauczyłsięmilczećiniepytaćonic,czegozabraniał
regulamin.Doszedł
downiosku,żewłaściwiejestoschłymsłużbistą.Nigdyzpodwładnymiczyprzełożonymi
niemówiło
prywatnychsprawach,nigdyniestarałsiępoza
miejscempracynawiązywaćznimikontaktu,nieszukał
ichtowarzystwainigdyteżniewtajemniczałnikogowswojekoncepcjeczy
spostrzeżenia.
Ocknąłsię.SłowaTeriidocierałydoniegojakprzezgrubąścianę.
—Cosięzpanemdzieje?—zaniepokoiłasię
widząc,żeinspektorbezsłowawstaje.
Kiedyjejdotknął,szarpnęłasię,jakbychciałasiębronić.
—Niechmniepan…!
—Zrozumie—dokończył.—Tak?
—Tak—szepnęła,ztrudempanującnadgłosem.
—Cościpowiem—zaczął.Zawahałsię.Puś-ciłjejramię.
—Cojarobię?—zastanowiłsię.—Czykompletniezwariowałem?
Byłjużzupełniespokojny.
—TonieOS,senioritaTeria!Tutajsięnietorturuje!
Niechsiępaninieobawia.Nikttakżeniemazamiarupaniterroryzować!Panireakcjadaje
midużodomyślenia.Proszędoprowadzićsiędoporządkuimożepaniwyjśćnatak
długo,jakpanichce!
Stanąłprzyoknieiprzezchwilęwyglądałnaulicę.
Cośtakiegojeszczenigdymusięnieprzydarzyło.Niedziwiłsiędziewczynie.Skoro
pracowałauGulmawOS…Jejreakcjaświadczyłajednakotym,żealbosamGulm,albo
któryśzjegoinspektorówzmuszałjądooglądaniaichrozbijmordzkichprzesłuchań.
Jakonasiętuznalazła?—zastanawiałsięOff.—
Kimwłaściwiejest?
Czułsięwyraźnierozstrojony.Znówmusiałdziałaćwbrewswejwoli,godzićsięz
sytuacjąbudzącąwnimwstręt,walczyćoswojeżycie.Niezłatobyłaintryga,jeślitak
gładkoTaqua-narapozwoliłgowpakowaćwowąbeznadziejnąrozgrywkę.Wiedział,że
TajnaRadaniewypuścigopotamtejdawnejsprawie.Terazwłaś-
nieprzyszedłwidocznieczasnazałatwieniepo-
rachunków.Trudno.Trzebawalczyćosiebie
przynajmniej…Wracajmydoprzesłuchania.Podszedł
dobiurkaiprzypomniałsobieodziewczynie.Stałajeszczewpokoju.
—Nacopaniczeka?—zapytałostro.Jegogłosbył
opryskliwy.
—Niechpaniwprowadzinastępnegoiidziedo
diabła!
Czułsięzawiedziony.Myślał,żedziewczynamaonimniecolepszemniemanie.Ioto
złapałsięnatym,żezaczynamuzależećnaopiniitejsmarkatej…
—Cholera—zakląłgłośno.—Jeżelisięnatychmiastniewezmęwgarść,toniedługo
będęmiał
pięknypogrzeb.PomyślałterazoFlorey,alejużzupełnieinaczejniżwnocy,kiedynie
wiedziałjeszcze,zczymmadoczynienia.TerazFloreymogłoodegraćwjegoplanach
zupełnieinnąrolę.
Wszedłnastępnyzestrażników.Inspektornie
spodziewałsięwielepoichzeznaniach.Przesłuchiwał
wszystkichkrótkoizwięźle,wedługschematu.Wrazieczegomogąbyćzawszewezwani.
Mimowszystko
przesłuchaniaprzeciągnęłysięażdopołudnia.Potemzanalizowałwszystkieodpowiedzi.
Nicnieudałosięznichwycisnąć.Żadnegopunktuzaczepienia.Sprawdził
ilośćzeznań.Ojednozamało.Jeszczerazdokładnieprzeliczył.Tak.Brakowałojednego.
Sprawdził
nazwiska.NiebyłonaprzesłuchaniuArtresa.Nakręcił
numerinstytutu.Wsłuchawceusłyszałgłossekretarki:
—Słucham,InstytutLotów.
—MówiOffzeStraporu.—Jużłączępanaz
dyrektoremFoyem.
—Nietrzeba—zapewniłjąszybko.—Chcę
porozmawiaćzpanią.Potamtejstroniezapadłacisza.
—Janicniewiem—odezwałasiępochwili
sekretarka.
—Rozumiem—odpowiedziałOff—alechodzimiorzeczniezwiązanąbezpośrednioze
sprawą.Myślę,żenieotrzymałapanizakazuinformowaniamnieo
rozkładziedyżurówzeszłejnocy?
—Tomogępanupowiedzieć.
—Świetnie.Niechpanimijaknajszybciejprzyśletenrozkład.
—Zagodzinęgopanotrzyma.
Inspektorodłożyłsłuchawkę.GdzieikiedyArtresmiałlubmógłmiećsłużbę?Tutaj
otwierasiętrzeciafurtka.
Aswojądrogą—pomyślał—trzebabędzie
przycisnąćsekretareczkęFoya.Powinnacoświedziećnatemat,któryodsamegopoczątku
interesowałOffanajbardziej.Kimjest,jeżelioczywiścieprzypuszczeniaInsasię
potwierdzą,ówpiątyzwolniony?Czytoczłowiekzobsługinaukowej?Dlaczego
usiłowalitakniezgrabnieprzemilczećistnienietegopiątego?Musionniewątpliwiedużo
wiedziećoprogramie.Jeślichcielizataićtenfakt,toznaczy,żeobawialisię,żeby
inspektorniedotarłdoniepożądanychinformacji.
Wynikałoztego,żealboniemoglitemuczłowiekowiniczrobić,wcoraczejwątpił,albo
żezniknąłimsprytniezoczuisaminie.wiedzieli,gdziejest.Tamtychczterechbyli
pewni.Insniczegosięodnichniedowie.
Albonaprawdęnicniewiedzą,albobędąmilczećzestrachu…Trzebasiękonieczniezoba
czyćztąsekretareczką.Onamusicoświedzieć,skorotaksięzarzekała.Reporterzymają
racjęatakująctych,którzytwierdzązbytgorliwie,żenicimniejestwiadome.Botosą
ludzienajbardziejkompetentniwsprawach,októrechodzi.Dziennikarzeodznaczająsię
nietylkozawodowowyczulonymnosem,lecztakżeodrobinąpojęciaopsychologii
wyuczonejprzezlatazabieganiaonajbardziejsensacyjne,awięcniechętnierozgłaszane
wiadomości.
Siedziałwpokojuzapalającpapierosaodpapierosa.
Mafafadrapałagowgardle,napełniałapłuca,
rozchodziłasięzkrwiąirozśmieszała.Offwypaliłjużprawiecałąpaczkę.Niebyłjednak
wesołynaprawdę.
Myślał.Intensywniemyślał.Jegoumysłpracowałnanajwyższychobrotach.Niedługo
powinnybyć
informacjeztropubariery,analizatreścimózgowejzastrzelonychstrażników.Najwięcej
wietenczuwającyprzybramie,aonżyje.Jestnieprzytomnyidopókiniezdecydujesięw
tęalbowtamtąstronę,nicsięodniegoniewydobędzie.
Strad.Skądwziąłsiętenstrad?Skądpromiennik?
Gittin.Gittinowepapilarki.Iwreszciezagadkowypiąty.
PorachunkizTajnąRadą.Tadziewczyna.Florey.
Wszystkomieszałosięwgłowieinspektoraiplątałownierozwią-zalnywęzeł.
Cotozawyprawa?Nieczytałostatniogazetinicniewieojakiejśbardzobliskiej
wyprawie.Tylezadańprzednim,aonsiedzitutajbezczynnie,kurzącmafafę.
Potarłskroniezwilgotniałądłonią.
Zapadałaciemność.Dochodziłapiąta.Ktoś
bezszelestniewsunąłsiędopokoju.Offkątemokazauważyłtylkokształt.
—Czystałosięcośbardzozłego—usłyszałgłosTerii.
Stałalekkopochylonadoprzodu,włosyopadałyjejnapiersi.Wpółmrokudostrzegłoczy
pełneniepokoju.
Czyżby?…—pomyślał.—Nie,tośmieszne.
Staławpoziewyczekującej.Niebieskieoczynadalbyływnimutkwione.Ależtak.
Roześmiałsięmimowoli.
—Teria—powiedziałprzezśmiech.—Teria?Tysięomnieboisz?Czyty
przypadkiem…—niedokończył,jejdłońopachnącychwąskichpalcachzamknęłamu
usta.
—Nicniemów.Niemów—szeptała.—Nic,nic.
Inagleprzytuliłasiędoniegomocno.Przywarłacałymciałem.Głowęwtuliłamuw
ramię.Byłapięknaijednocześniebezbronna.Tadziewczynawyzwoliławnimczułośći
jeszczecoś,czegoniepotrafiłdokładnieokreślić.Chciałzniąpozostać,nierozstawaćsię
jużoddziś.Położyłjejpalecpodbrodęipodniósłgłowę.Spojrzałamuwoczy.Wzrok
miałaszklisty.Napoliczkachmokrestrużki.
—Niepłacz—powiedział,jaktylkoumiał
najłagodniej.—Niepłacz,Teria.Niemogęnatopatrzeć.
Ipoczuł,jakcośściskagowgardle.Dławi.
Dziewczynadrżałacała.Opanowałasięjednak.
Wyciągnęłaskądśchusteczkęiwytarłaoczy.
—Przepraszam—szepnęłaiwyszłazpokoju.
Inspektorstałchwilęosłupiały,wreszcieruszyłzanią.Wsekretariacieniebyłonikogo.
—Teria—zawołałwybiegającnakorytarz.—
Teria!!!
Kilkaosóbprzystanęło,przypatrującmusięciekawie.Nigdzieniemógłjejznaleźć.
Zrezygnowanywróciłdosiebie.Szaleństwo—pomyślał.—
Kompletneszaleństwo!Itowłaśnieteraz!Tylebyłochwilodpowiedniejszych,tyle
bezbarwnychdni
spędzonychwsamotności.Wtedynicsięniezdarzało.
WtedybawiłsięuHemiglena.Amożetoprzyszłowłaśniedlatego,żejestażtak
wytrąconyzrównowagi?
Napewno.Usiłowałutwierdzićsięwprzekonaniu,żeniespodziewaneuczucietotylko
chwilowystan
zachwianejrównowagipsychicznej.Wgłębiduszyczuł
jednak,żeoszukujesamegosiebie.Wstał,włożył
płaszcz.NastolezostawiłpoleceniadlaTerii,spisanenakartce.Postanowił,żejeszczeraz
odwiedziinstytut,aściślejmówiącpewnąosobęwnimpracującą.
Nakorytarzuaninadoleprzedbudynkiemnie
spotkałdziewczyny,choćmiałnadzieję,żetakwłaśniesięstanie.Zszedłdogarażu.Stary
Dolan,byłyzapaśnikwagisuperciężkiej,apotemwykidajłowniejednejvalakańskiej
knajpie,dopasowałmunapoczekaniujakiśprywatny,zużytystrado
nieokreślonymkolorze.Inspektorwsiadł,zrozmachemzatrzaskującdrzwiczki.Strad
zafalowałłagodnie.Offniewłączyłautomatu.Chciałsamprowadzić.Lekkoizpewnym
mistrzostwemwyjechałnaulicę.Potemz
łatwościąwplótsięwdługisznursunącychalejąstradówiposuwałsięwrazztąrzekąw
stronęrondaHlar.Zpewnątrudnością
przepchnąłsięprzezCoka,zatłoczonejużporządnieotejporze,iskręciłwstronę
instytutuzbulwaruSantala.
Zatrzymałstradtrochędalejiczekałodpalającznówpapierosaodpapierosa.Powinni
niedługoskończyćpracę.Zbramyinstytutuwychodzililudzie.Sekretarkijednakwciąż
niebyłowidać.Wkońcupojawiłasię.Naszczęściesama.Uruchomiłsilnik.Sunąłzanią
wolno.
Krokwkrok.Postanowił,żezaczeka,ażzarogiemzniknieostatnieoknoinstytutu.Musiał
miećpewność,żeniktgoniewidzi.Naulicyruchpanowałniewielki.
Kilkaosóbspieszyłogdzieśdoswoichspraw,niezwracającnajmniejszejuwaginato,co
sięwokółnichdzieje.
Offruszyłgwałtowniej.Zjechałnalewąstronę.
Zahamowałtużprzedidącądziewczynąiotwarł
drzwiczki.
—Proszęwsiadać!—rzuciłrozkazująco.Niewahałasięanichwili.Trudnopowiedzieć,
czyzdawałasobiesprawę,żeopórniemasensu,czyteżprzestraszyłasiępoprostu.
Zatrzasnąłdrzwiczkiidodałgazu.Stradrunąłdoprzoduzimpetemijużpochwilinie
byłogowidać.PostanowiłominąćColoi.PojechaliLiniąOgniakołolądowiskabobonsów
ipotemprzezmostNasturcji,skądbocznymiuliczkamidotarlidoNordici.TutajIns
zwolnił.Przezcałytenczasniepadłomiędzynimijednosłowo.
—Chybapan.wie,corobi—odezwałasięwreszciekobieta.
—Bezwątpienia—odpowiedział.
—Wieziemniepandokomendy—ztrudem.
usiłowałaukryćzdenerwowanie.
—Jeszczeniewiem—postanowiłtrochęją
nastraszyć.—Wielezależyodpani.Odtego,jaksiępanizachowa.Wolałbymuniknąć
wizytywStraporze.
—Czegopanchce?!—sekretarkawyraźnietraciłapanowanienadsobą.
Zatrzymałstradwjednejzbocznychuliczek,poddrzewemogęstejkoronie,osłaniającej
odświatłalatarni.Wtejsytuacjimogliuchodzićzaparę
ukrywającychsiękochanków.
—Narazietutajbędzienajlepiej—powiedział,odwracającsiędoniejprzodem.—
Wyglądamyna
zakochanych.
—Czegopanchce?!—zapytałaporazdrugi.
—Niewiepani?
—Nie.Niemampojęcia!
—Chodzimionazwiskoiadres.
—Przecieżwysłałampanuzestawieniedyżurów!
—Czypanizemniekpi?—zdenerwowałsię.—Paniwiewięcej!
—Przecieżniemogę…
—Musipani.Musipanipowiedziećwszystkoi
najlepiej,żebypaniprzełożeniniedowiedzielisięonaszymspotkaniu!
—Czypanzdajesobiesprawę,żezarazjaktylkopanmniewypuści,zameldujęotym
nadużyciu,komutrzeba?
—Ajeżelipaniniewypuszczę?—wjegogłosieniebyłogroźby.
—Panoszalał?!
—Tak!Właśnie!Oszalałem!Azemnącały
zakichanyświat!Dośćżartów.Czypaninierozumie,kobieto—mówiłpochylającsięnad
niązcoraz
większymzdenerwowaniem—żegratoczysięocoświększegoniżkilkadrobnych
formalności?Czypaninierozumie,żejesttylkotrybikiem,pyłkiemnadrodze
ścierającychsię
olbrzymichmachin?Czypaninicnierozumie?
—Niewiem,oczympanmówi—głosjejzadrżał.
—Alepanijestuparta—powiedziałkręcącgłową.
—Będąsięmusielipaniązająćmoichłopcy.
Zapewniam,żetonicprzyjemnego.
—Moiprzełożeniniepozwoląmnieskrzywdzić—
wyrzucałasłowaszybkojakkatarynka.Tak.Miałastracha.—I…Iii…pozatympoliczą
sięzpanem-
—Będziepanimówić?—inspektorsięgnąłdo
rozrusznika.
—Panpostępujebezsensownieinielegalnie!—
zacietrzewiłasię.
—Guzikmnieobchodzilegalnośćczynielegalność!
—wycedzałinspektorzezłością.—Iniechpaniwreszciezrozumie,żeniktsięniedowie,
cosięzpaniąstało,anawetjeślisiędowie,toprzemilczytenfakt,bopanijesttylko
pionkiem,atutajrozgrywa,sięgłównabitwa!Jasne?—krzyknąłOff,szarpiącjąza
kołnierzbluzki.
—Tak—wyszeptałanienaturalnym,zduszonymz
przerażeniagłosem.
—Więcnazwiskopiątegozwolnionegoczłowiekaiadres!
—GirRewapar.Adresunieznam.
—Bezżartów—inspektorścisnąłjązaprzegub
dłoni,ażsyknęłazbólu.
—Toprawda!—krzyknęłaprzezłzy.
—Adres—powiedziałspokojnieOff,ściskającjejprzegubjeszczemocniej.
—Naprawdęnieznam!—wybuchnęłapłaczem.
Puściłją.Byłpewien,żeniekłamie.Niewiedziała,gdzietamtegoszukać.
—Dobrze—powiedział.—TerazodwiozępaniądoColoi.
Stradruszyłbezszelestnieiznówwłączyłsięwpotoknaruchliwejarterii.Tymrazem
drogaprowadziłaprzezLinięSurminga.ProstojakstrzeliłdoColoi.
Kobietasiedziałacichoirozcierałaboląceręce.
—Niechmipaniwierzy,żenajbardziejnielubiętakichwłaśniemetod—mówiłOff
wymijającwlokącesiębeznadziejniepojazdy.
—Sadysta—rzuciłaspojrzawszynaniegoz
nienawiścią.
—Swojądrogą—myślałnagłos—togłupichma
paniprzełożonych.Lepiejbydlanichbyło,gdybymieliautomatycznąsekretarkę.
Przynajmniejmoglibyspaćspokojnie.Atak…Przecieżwiadomo,żekobietysąznatury
ciekawskieidlategozawszewiedząwięcejniżbysięchciało.Noinapewnoniesątak
odpornejakmaszyny.
—Łotr!—syknęłaprzezzęby..—Bandyta!
—Widzę,żeprzychodzipanidosiebie—po-
wiedział,kwaśnosiędoniejuśmiechając.—Tobardzodobrze,bowłaśniejesteśmyna
miejscu.
ZatrzymałsiępodBiuremPodróży„Byledalej”.
—Tutajpaniwysiądzie—rzekł.—Iniechpani
pamięta,żedopókiotym,comipanipowiedziała,wiemytylkomydwoje,dopótyjest-
panibezpieczna.Aterazdowidzeniaiproszęnaprawdęomnieźleniemyśleć.
Zapewniam
panią,żezowielegorszymi,bardziejantypa-.tycznymitypamispotykasiępaninaco
dzień,nicotymniewiedząc.Iwłaśniezichstronygrozipani
niebezpieczeństwio.
Kobietanieodpowiedziała.Wysiadłazobrażoną
miną.
Trudnosiędziwićtakiejreakcji—myślałinspektor.—
Byletylkochciałatrzymaćjęzykzazębami.Wystarczymidwa,trzydni,aledlaniej
byłobylepiej,żebyniedomyślilisię,żetoonamipowiedziała.
Wtemuderzyłagopewnamyśl.Dotejporysiętymnieprzejmował,aleteraz…Przecież,
wcaleniejestmądrzejszyodjejszefów.Takżezaangażowałżywąsekretarkę.Coza
nieostrożność.Trzebająbędziezwolnić.Taquanaranapewnosięzgodzi.Namyśl,coby
sięstało,gdybyTeriawpadławłapyOSowców,ażciarkigoprzeszły.
Stradznówruszyłłagodniespodbiurapodróżyi,zatoczywszyłukprzezcentralnywęzeł,
zjechałwpodziemneczteropoziomoweskrzyżowanie.Pokilkuminutachwydostałsięz
tuneluwAminisidalejposuwałsięwstronęNordici,wzdłużliniimiejskiegotekara.
Aminisbyłojużjakbywymarłe.Otejporzewszystkiebiurowcestałyciemne.Niktnie
pracował.Czasemtylkoświeciłosięwktórymśoknie,gdzieśwysokopodchmurami.Na
dachachzrzadkabłyskałyrozsianestonowanereklamy.Zakrętwlewo,potemjeszcze
trzystametrówwprawoijużgmachkomendy.Aleco
to?Przedgmachemznówtłum.Inspektorostrowziął
zakrętdogarażu.
Dolanczyściłwłaśniejakiśniewielkistrad.
Pucowałzpadaa-iteraąkaroserię.Maskaiszybybłyszczałyjakświeżolakierowane.Strad
przypominał
spłaszczonegomocnożuka,zesterczą-,cymiogonamistateczników.Byłwyposażonyw
jednostronneszyby,nieprzezroczystedowewnątrz.
—Cotozacacko,Dolan?
—Ślicznarobota.Prawda?—powiedziałzdumą.—
WyczynowyzKifis.
DolansambyłKifisjańczykLem.Słynnysu-permistrziwykidajłowjednejosobie,do
dzisiajmówiłmieszaninąwyrazówswegorodzinnegokrajuiinterjęzykaLinia.
—Słuchaj,Dolan—rzekłinspektor.—Gdybyś
chciałopuścićmiastoalboukryćsięwnimtak,żebynieznalazłocięnawetOS,todo
kogobyśsięzwrócił?
Zapaśnikmiałswegoczasurozległeznajomościwnocnymświecie,niejednegosamsię
domyślał,ainiejednozobaczyłpodczasswojejciągłejwędrówkiwdółdocoraz
podrzędniej-szych,zakazanychknajpimelin.Terazsięzastanawiał.
—Drogiinspektor—powiedziałwreszcieswoim
łamanyminterem.—Yes.Wiem,ocochodzi.Yes.
Znamludzie,którzylepiszukaczodBoziBarany,aniemogumznajść.Jesttakiczłowik,
Inspektor.Dolangozna—wystękałiroześmiałsięszeroko,zadowolonyzsiebie.
—Mógłbyśmnieznimskontaktować?
—Yes.Mógłbym.Alewtajemnica.Ipozato,tynczłowikniczadarmoniepisną.
—Dobra.Zapłacę.Imożeszbyćpewien,żeniktsięniedowie.
—Tobarmanzknajpy„CzarnyMotyl”.Śle-
piecBajo.Powiszmu,inspektor,żeprzychodziszodDolanidaszto.
Staryzanurzyłolbrzymiąłapęwkieszeniiwyciągnął
mały,srebrzystyznaczek.Inspektornigdyniewidział
podobnegoznaczka.
—Robiątodlaciebie,dobryinspektor,bośmniewyciągnołzgnoju.Aterazczasnare-
wanż.
—Dziękujęci—inspektorpoklepałstaregopo
olbrzymimbarkuiskierowałsiędowindy.
Dolanstałnieruchomoiwpatrywałsięwplecy
odchodzącego.Kręciłsmutnogłową.
—Szkodaciebie,inspektor—mamrotałpodnosem.
—Szkodaciebie.Tydobry,inspektor.Jakbyśchciał
uciekać?Aletytuzostaniesz,inspektor,inienatocipotrzebaślepiecBajo.
Inspektorwychodzączwindynatknąłsięna
Taquanarę.Niezatrzymałsię.Chciałgominąć,leczTaquanarazłapałgozaramię.
—Maszdomnieżal?—zapytałzniepokojem.
—Odczepsię—inspektorwyrwałmurękawz
zaciśniętejkurczowodłoniizamierzałodejść.
—Zaczekaj!—krzyknąłrozpaczliwie.Inspektor
stanął.Uśmiechnąłsiędrwiąco.
—Taquanara—powiedziałtwardo.Jesteśmoim
szefem,więczachowujsięjakszef.
Tamtenopanowałsięnatychmiast.Strzepnąłjakiśpyłekzmarynarkiiwycedził:
—Off,wiemżeniebędziemyjużprzyjaciółmi,alechybaniepotrzebnycijeszczejeden
wróg?!—patrzył
nainspektoradosyćwyniośle,leczwtejwyniosłościniebyłogroźbyanidumy,była
raczejobawa.
—Posłuchaj—inspektorzbliżyłswątwarzdojegotwarzytak,żeniemalsięstykały.Ta-
quanaranawetniemrugnąłpowiekami.—Myślałem,żejesteśsilniejszy.
Aleokazałeśsięgnojkiem.Rozumiesz?Iniewchodź
miwdrogę,bojeszczejedenwrógwięcejwcaleminiezaszkodzianinieprzerazi.Ateraz
żegnam,seniorTaquanara.•
—Dobrze—powiedziałtamten.—Rozumiemcię.
Niemogłeminaczejipamiętaj,żeniemaszwemnieprzyjaciela,alenigdyniebędę
twoimwrogiem.
Inspektorodwróciłsięiwolnymkrokiem.skierował
sięwstronęswegogabinetu.Terazdopierozauważył,żeobserwowałoichkilkaosób,
którerozstępowałysięschodzącmuzdrogi.Szedłnaładowanyjakchmuraburzowa,
gotówstratowaćkażdego.Wchodząc
trzasnąłdrzwiami,ażtynksięposypał.Wpierwszym,przechodnimpomieszczeniustało
biurkoTerii.Niebyłojej.
Tolepiej—pomyślałOff—jestemzabardzo
zdenerwowany.Pchnąłnogądrzwidodrugiegopokoju,zdejmującjednocześniepalto.
Uniósłgłowęizamarł.
ZajegobiurkiemsiedziałaTeria.Głowęmiałaopartąnablacie.Wpierwszejchwili
pomyślał,żenieżyje,przeraziłsię.Podbiegł,nachyliłsięnaddziewczyną.
Dopieroterazzauważyłrównomiernefalowaniejejpleców.Usnęłaczekającnaniego.
Spojrzałna
zegarek.Jużwieczór.Godzinaósma.Notak,przeżyciadzisiejszegodniadająznaćo
sobie.Nietylkoonpadazezmęczenia.Usiadłciężkowfotelunaprzeciw
śpiącej.Czułpiasekpodpowiekamiizmęczenie
każdegomięśnia.Widaćnapięcielekkoustąpiło.
PrzypatrywałsięTeriizrozczulena.eim-Bardzochciałzniązostać.Chociażtrochępożyć
życiemnormalnychludzi.Wiedział,żetozupełnienierealneiżepozakilkomawspólnie
spędzonymichwilami,jakiemożeprzynieśćimdziślubjutro,niezdarzysięmiędzynimi
jużnicwięcej.Idiotyzmembyłobyliczyć,żeudamusięjakośwszystkorozwiązać.
Niedługosięrozstaną.Takbędzienajlepiej.Trzebająjeszczeza-
bezpieczyćprzedOS.Rude,lśniącepuklewłosówdziewczyny,rozsypanepoblacie
biurka,połyskiwałyjakmatowedruciki.Inspektorwróciłnapalcachdopierwszego
pomieszczenia.Nakręciłnumer.
—Taquanara?—rzuciłwsłuchawkę.—TuOff.
—Słucham.
—MusiszwydaćnakazzwolnieniazpracyTerii.
—Dlaczego?
—Niepytajonic,tylkowydajrozkaz.
—Dobrze.
—Ijeszczejedno.CoonarobiławOS?Niewieszprzypadkiem?
—Wiem.Pracowałatamprzezrokwzamianzauwolnieniejejojcaiprzeszmuglowanie
gozSalviry.
Możnapowiedzieć,żebyłaosobistąsekretarką
Gulma…doróżnychcelów.Gulmo-wiwpadłakiedyśw
oko,aledziewczynanienależaładołatwych,więczawarliukład.Jeżelionuwolnijejojca,
toonazostanienarokjegoniewolnicą.Itaksięstało.Porokuodeszłaiprzyszładonas.
PrawiewszyscywOSznajątęhistorię.Swegoczasunarobiłasporuszumu.Jeszczecoś
chceszwiedzieć?
—Nie.Awłaściwie…owszem.Rozumiem,żeniemogłeśinaczejpostąpićzemną,
Taquanara,dlategonieuważamcięzawroga.Niegniewaj,sięzamójwybuch.
—Cieszęsię,Off,żemnierozumiesz.Zbytwielemamdostracenia.
Inspektorodłożyłsłuchawkęiodwróciłsię.W
drzwiachstałaTeria.
—Dlaczegotozrobiłeś?—zapytała.Jejoczy
ciskałyterazbłyskawice.—Dlaczego,dodiabła,wyrzuciłeśmniezpracy?Off,przecież
wiesz,żejanaprawdę…—załamałasię.—Cojatakiego
zrobiłam?Czytomojawina,żebyłamszmatąu
Gulma?Przecieżnienasłałmnietutaj!Przyszłamsama!Tegosięobawiałeś?
Offsłuchałspokojnie,jaksłuchasięnicnie
rozumiejącego,ufnegobezwzględunaokoliczności,dziecka.Byłacudowna.
—Znówmnieniedoceniłaś,dziecko—odezwałsięwreszcie.—Niemamcinicdo
zarzucenia.Aleniemożeszzemnąpracować.Będzieszmniesłuchać?—
zapytał.—Przyrzeknij,żebędzieszmniewewszystkimsłuchać!
—Nie!
—Musisz—powiedziałzprzekonaniem.—Musisz!
—powtórzyłjeszczeraz.
Milczała.Starałasiędostrzeccośwjegooczach,leczunikałjejwzroku.
—Wrócimydotegopóźniej—rzekłprzecho-dząc
kołoniejdoswegopokoju.—Aterazzabieramysiędoanalizytego,conamprzysłali.
Załatwiłaśwszystko?
.—•Tak—wróciłajużdorolisekretarki.—
Załatwiłam.
—Przynieśmitepapieryijesteśwolna.Dziśbyłaśostatnirazwpracy.
—Off!Proszęcię…—niedawałazawygraną.
—Niemaoczymmówić,seniorita.TodecyzjaszefaStraporu.Nicniemogęzmienić.
Zacisnęłaustaiposzłapodokumenty.Kiedyznimiwróciła,wyglądałajakrozwścieczone
zwierzątko.
Raczejzabawneniżstraszne.Rozzłoszczonykudłatytupang.Cisnęłapapieryna
stółzdumnąminą.Inspektorsięgnąłdokieszeni.
—Weźteklucze—powiedziałdoniej.—Czekajnamnieinieotwierajnikomu.Wrazie
czegowbiurkujestkufa.Tokluczodbiurka—wskazałnahaczykowatydrucik.—Bez
trudująznajdziesz.Strzelajdokażdego,ktootworzydrzwi,aniebędziemną.
—Dobrze,Off—szepnęłaiwyszła.Zostałsam.
Zapaliłmałąlampęprzybiurkuizacząłprzeglądaćdokumenty.Wszystko,cownich
znajdzie,oddawna
jestjużwiadomeOS.Oninapewnowcześniejtodostali.Sprawastraduipapilarekna
razienieposunęłasięnaprzód.Jutroranopowinnybyćinformacjeopo-chodzeniu
pojazdu.Pewnejest,żeniebyłtostradvalacański.Rejestracjafikcyjna.Numerysilnikai
podwoziarozesłanopocałymkontynencie.Zagadkazpewnościąrozwiążesiędorana.
Gorzejzgittinem.
Wszędziegopełno.Awbylemeliniemożnadostaćpapilarki.Nawetniemapewności,
czypopiół
rzeczywiściepochodzizpapilarek.Tentropnicnieda.
Inspektor
spróbowałwyobrazićsobieprzebiegwłamania.
Niewątpliwiefacetniechciałzabijaćtychczterech.
Przecieżnieuśmierciłstrażnikaprzybramie.Atobyłorówniekonieczne‘(.czyteż
obojętne)dlakogoś,ktozabija,byniepozostawićśladów.Najwyraźniejwstrażnika
Redanaskierowanobłyskogłuszającydużejmocy.Tamcizginęlizapewneprzez
przypadek.PounieszkodliwieniuRedanafacetwszedłdobudynku.
Drugistrażnikrównieżżyje.Precyzyjneuderzenielagownicą.Tylkolagownicąmogła
uszkodzićośrodekpamięci.Przezkilkamiesięcylekarzebędąuczylistrażnikakażdej
czynnościodnowa.Dokładna
amnezja,rzadkiwypadek.Bardzoprecyzyjne
uderzenie.
Napastnikniemusiałmordować.Znałdoskonale
metody,któreuniemożliwiałyroz.poznaniei
jednocześnieunieszkodliwiałytak,abybyłnie
zagrożony.Potemzamek.Doskonałaznajomość
systemu…Ktomógłtakdoskonaleznaćsystem?CzyktośnazlecenieTajnejRady?
Bzdura.TajnejRadzieniezależałobywtedynarozwiązaniuzagadki.Chyba,żetoktóryśz
jejczłonkówpotajemniezaaranżowałtęcałąrozróbę,żebyupiecjakąśwłasnąpieczeń?
Możliwe.OSwieotymbardzodobrze,bozna
tajemnice.MożebypogadaćzGulmem?Nie,to
beznadziejne.Pchaćimsiępodnositozbardzowątpliwąnadziejąnawyświetlenie
zagadki?Inspektordoskonalezdawałsobiesprawę,żenictuniedapostępowanie
klasyczne.Niemożeprawidłowo
prowadzićśledztwa,sprawdzićwszystkichhipotezibawićsięwszczegóły.Końcowy
sukcesudasię
uzyskaćjedyniedziękiwyczuciuiszczę-
śliwemuprzypadkowi,jeżelitakisukcesrzeczywiściebędziemiałmiejsce.Trzebabrnąć
naprzełaj,
wspierającsiętylkointuicjąiniewielkąnaraziewiedząnatematowegozdarzenia.
Inspektorzauważył,żesięrozprasza.Zapalił
papierosa,copomagałomuzawszewskupieniu
uwagi,idalejstarałsięodtworzyćtamtenwieczór.
Facetzwprawąotworzyłdrzwi.Wiedział,czego
szuka.Niezastanawiałsię.Całośćakcjinietrwaładłużej,wrazzwalkąiucieczkądo
kanału,niżdziewięćminut.Bierzedokumenty.Słyszykroki.Wycinadziuręiucieka.
Strażnicydepcząmupopiętach.Zaczajasię.
Strzela.No,tak.Zapomniałprzełączyćzdużejmocy.
Strażnicyginą.Biegniedalej.Wypadadoogroduidostajesiępodobstrzał.Terazjużtraci
panowanienadsobą.Wygarniapełnymogniem,stojącwbarierze.
Porządkowi,otwierającydoniegoogień,tylkocudemuniknęliśmierci.Rysopis,jaki
podająioni,izałogapatrolowca,któragowidziaławmomencie,kiedywpadł
wfurtkęogrodu—prawiebezwartości…Natychulicachniebyłojeszcze
zamontowanychkamer
wielkiegomózguStraporuiBezpieczeństwa.Nie
sfilmowanonapastnika.Wedługsłówporządkowych,byłtomężczyznaraczejwysoki,
raczejsmukły,raczejwdługimpłaszczu.Wszystko„raczej”.Beznadziejniciporządkowi.
Jakzwykle.Analizamózgówzabitychstrażnikówtakżeniewnosiłanicnowego.Śmierć
wmomenciekompletnegozaskoczenia.Niewidzielitegoczłowieka.Ichmózginie
utrwaliłyobrazu,którymógłbypomócśledztwu.
Dalejwynikitropubariery.Możnasiębyło
tegospodziewać.Tropprowadziłsieciąkanałówwjakieśpodwórko.Tamfacetmusiał
opuścićkanałidalejszedłbocznymi”uliczkami.Oczywiściejużdalekopozakordonem
zamykającymdzielnicę.Potemwsiadłdotekara,bowiemtropurwałsięnaprzystanku.
RozpoczętoposzukiwaniawewszystkichmożliwychkierunkachwzdłużMmitekara,
odnalezionowzajezdniskład,którymjechał.Tropodnawiałsięnaprzystankuwkierunku
zachodnim,wodległościkilkukilometrówodmiejscapoprzedniegośladu.Tutaj
prawdopodobnietajemniczyosobnikwsiadłwówodnalezionyw
zajezdniskład,bowiemskładtenkursowałtęgodnianalinii„8”,którejtrasabiegław
pobliżuInstytutuAktywności.Tamtotroipsięurywał,zmieszanyzinnymiśladamii
zakłóceniamipowodowanymiprzez
wzmożonecentraaktywne,znajdującesięwinstytucie.
Inspektorowiwydawałosięwątpliwe,abyposzukiwanypracowałwinstytucie.
Terazsprawapromiennika.Zostałskradzionyz
prywatnegolaboratorium.Pochodziłzserii
doświadczalnejnowychpromienników,nadktórymipracowałLater.Laterbyłzdolnym
naukowcemi
prowadziłniewielkieprywatnelaboratorium,skądodczasudoczasuwychodziłjakiś
nowyrewelacyjnywynalazek,niezawszeprawniedozwolony.Teraz
właśniepromiennikL-106.Dużamoc,zmiennośćjejużycia,niewielkiewymiary.Later
zgłosiłlokalnemuposterunkowizgubę,szukano,alebezrezultatu.Zginęłydwa
promienniki.Dlategościganyzostawiłjedenznichuciekając.Wiedziałdoskonale,że
znajdziemytakczytakźródło,zktóregoone
pochodzą.Widaćwtejsprawneniezależałomunatajemnicy.Jestpewnysiebie.Wobec
tegoniemaczegoszukaćuLatera.Skorotamtenjesttakim
fachowcemtoraczejniezostawiłśladów.
Offniesłyszałjeszczeotakdoskonałymfachowcuwichmieście.MożetoktośzOS.Na
pewnotak,jeślidziałanazleceniejednejzosóbwchodzącychwskładTajnejRady.Alei
wOSniebyłodotejporynikogotakbezbłędnego.Moglioczywiściesprowadzić
specjalistę
zOS…np.Duadinga,mieszkającegonadrugimkrańcukontynentu,albo…kogośz
innegokontynentunawet.
Tądrogąnigdziesięniezajdzie.Promiennikbędziejeszczepotrzebnynapastnikowi,a
więctrzebaczekaćnanastępnywypadek.
Miastojestzamknięte.Tozamknięcieproble-
matyczne.Trudnozupełnieuniemożliwićprzeciekizczterdziestomilionowegokolosa,
jakimjestValaco.Napewnocośsięwkrótcezdarzyiprzyodrobinie
szczęściamożeudasiętamtegozłapać.Offwiedział,żetowłaśnieonmusigoschwytać.
Tylkooniniktinny.
Jedyniejeśligozłapie,maszansęwyjśćzcałejhistoriizżyciem.Wtedybędziemógł
podyktowaćwarunki,jakiezechce.Apotemzobaczymy.Możegołaskawieoddatym
bestiom,amożepoprostuwypuści?Narazietropsięurywał.
Inspektorspojrzałnazegarek.Zadwadzieścia
jedenasta.Tak.Terazmożnajużzajrzećpod
„CzarnegoMotyla”.Oddziesiątejknajpajestotwarta,ojedenastejzaczynasięruch.Pora
byławięc
odpowiednia.,,CzarnyMotyl”mieściłsięniedalekowśrodkukwadratuuliczeko
podejrzanejreputacji.Tutajskupiałysięfirmyukrytepodprzeróżnymi
płaszczykami,azaj
mującesięniewiadomoczym.Firmy,którezatruwałyStraporowiżycie,knajpyz
obskurnymwystrojemirównieobskurnąklientelą.Pozmrokuniktz
przyzwoitychludziniezapuszczałsięwtenponurykwadraciknaskrajuNordici,zwanym
Czarnym
KwadratemValaco.Kręciłosiętutajpełno
podejrzanychtypówozakazanymspojrzeniuiprofesji.
Pokątnihandlarzenarkotykówonajstraszliwszymdziałaniuitruciznpiorunującychw
skutkach.Kinasado-masochistyczne,podrzędneburdele,wktórychmożnasięco
najwyżejporządniezarazić.Ciemnezaułki,gdzierówniełatwospotkaćtaniądziwkęjaki
śmierćzrękijakiegośłama-cza.Słowembezwzględnyświatekbezwzględnychludzio
wytartychdocna
sumieniach,zwichniętychcharakterach,pozbawionychjakiejkolwiekludzkiejcechy.
Inspektorzszedłnadół.Postanowiłiśćnapiechotę.
Knajpęznalazłbeztrudu.Jużwproguodrapanychzlakierudrzwiuderzyłgoostryzapach
potu,alkoholuimafafy.Wkąciejakiśgrubasrżnąłnapiamonii,ażsięścianytrzęsły.
Człowiekwmarynarskichportkachtańczyłwtaktmuzykinastolepomiędzybutelkamii
szklankami.Nablaciespoczywałagłowakogoś,ktospałupojonyzapewneżółtymcope-
auskimichrapał.
Nicniezmienitegotypuludzi—pomyślałOff.—Setkilatżylijakświnieiprzetrwaliw
tejpostacidodziś.
Innigoście„CzarnegoMotyla”pili,klepalisię,ryczelizpłaskichdowcipów,zaciągalisię
mafafąażposam
pępek,takżeoczyimłzawiłyiwychodziłynawierzch.
Kaszleliwtedyohyd-
nie,plującnawłasnebrodyinaswoichwspół-
towarzyszy,którzybrudnymiłapamiwtykalidoczerwionych,nabrzmiałychgąbkawały
targanegoirwanegonastrzępy,ledwoprzyrumienionegomięsa.
Winaciekłyimpobrodzie.Pia-moniarżnęła
ogłuszająco.OdbarusunąłchwiejniewstronęOffajakiśbladydrągalzpokiereszowanym
policzkiem.
Inspektorchciałgoominąć,lecztamtenspecjalniewpadłnaniegoizcałejsiłyodepchnął,
takżeOffupadł
podbarem.Całaknajparżałazuciechy.
—Zabiłemkapownika!—wrzeszczałdrągal
pokazującbezzębneusta.
Salatrzęsłasięodskondensowanegorechotu.
Inspektorwstał.Drągalprzypadłdoniegonapowrótijużzamierzałsiędonastępnego
ciosu,gdy
błyskawicznykopniakpowaliłgonapodłogę.Próbował
sięjeszczerazzerwać,alerównieszybkieuderzenieznówrozpłaszczyłogonaziemi.
ŚlepiecBajopoprawił
patrzydłananosieipodrasowałzłotymkółeczkiem,żebys\ąlepiejprzyjrzeć
przybyszowi.Knajpaumilkła.
ToćtenobcyzałatwiałterazBorsaTykę.Tosięniemieściłowgłowie.
—Tykapowniku!—wycharczałBorszrywającsię
narównenogi.
Błysnęłakrótkalanca.Inspektorskupiłsię.Jedenruchilancaodrzuconawtyłspada
przedgrubasem,wbitawstolik.Grubasspływapotem.Borszaniemówił.
ŚlepiecBajo,niewidomyodurodzenia,niewierzyswoimpatrzydłom.Borsznówrzuca
sięnaOffa,aleitymrazemlądujenaziemibezprzytomności.Ktośgozbierazwielką
ostrożnością.BorsTykajużotwieraoczy.
—Niedarujęci,ścierwo—syczy.—PopamiętaszBorsa,gnido!
Offodwracasiędobaru.Wyciągaznaczekipodajegoślepcowi.Ślepieczamykaznaczek
wjegodłoni.
—Nietrzeba—mówi.Widzębardzodobrze.Znam
tenznaczekiwszyscygotuznają.
Posaliprzeszedłszmer.Toważnaszycha,jakmaSrebrnegoWyoiora.TylkoBorssyczyi
mamroczepodnosem.Powoliknajpawraca
donormalnegostanu.
—Cociędomniesprowadza?—pytaBajoszorującbrudnąścierkąpoliturowanądechę
baru,pokrytąlicznyminaciekami.
—Chciałbymsięzobaczyćzpewtnymgościem
—mówiInsOff.
—Synu—odpowiadaBajo.—Niebronięciznikimrozmawiać.Alechybaniepotrzebny
ciświadekwmojejosobie.
—Potrzebnymitwójwęch,
—Skorotak,towal.
—Pewienjajogłowyzniknął.Mamdoniego
interes.
Ślepiecznówpodrasowałpatrzydła.Chrząknął.
—Widzimisię,żetotensam,któregowysłałem.Tocholerneświństwo,synu.
—Wiem,Bajo,idlategoonmusimipomóc.
—Cośtyzabardzochcesz,żebyciinnipomagali.
Aledobrze.MaszSrebrnegoWyciera,pomogęci.DasztrzysetkaŁzałatwionepod
najcięższymsekretem.Anipary,boszrama.Asprawajestnakilometr
śmierdziawa.
—Zgodazadwieściepięćdziesiąt.
-»-Synu,tylkodlaciebietrzystalunów;
—Dajkredytnatydzień,azapłacętrzysta
pięćdziesiąt.
—Zgoda.—Przybili.
—Aterazjeszczejednasprawa.Dziewczynęmi
schowajweFlorey.Ile?
—Drugietrzysta.
—Dobra.Razemzatydzieńsiedemsetlunów.Sam
cituprzyniosę.Gdziefacet?
—WeFlorey—szeptałmudouchaślepiec.—Aleonsięnieruszy.Musiszty.Zadużo
niuchaczywkołosprawy.DziewczynęprzyprowadźjutrokołopołudnianaŚwiętegoNer-
ga35.TumaszadresweFlorey—
wetknąłmupapierekdokieszeni.
—Będętamnapewno—powiedziałOff.—Anipary
—przytknąłznaczącopalecdoustiprzymrużyłoko.
—Słuchajjeszcze—ślepiecBajoprzyciągnąłgozaklapy.—UważajnategoBorsa
Tykę,boonnikomuniedaruje,nawetjakmaszSrebrnegoWyciera.
—Niemartwsięomnie.
—Nieociebiesięmartwię,tylkooswójzarobek.
Miękkiesercemam.
—Zatydzieńsięspotkamy—rzuciłinspektorodprogu,przekrzykującwrzawę.
BorsniespuszczałgozokaiOffzauważył,żenaskinięcietamtegoodstolikaodrywasię
mały
człowieczek.Inspektorzatrzasnąłzasobądrzwi.
Powinienterazjechaćdosiebie,najpierwjednakmusizgubićtegoczłowieka.Bez
przerwyczuł‘zasobąkroki.Przyspieszył.Tenztyłunadążałjednak.
Inspektorzacząłbiecizatrzymał
sięraptemzazakrętem.Człowieczekstanął
kilkanaściekrokówprzedwinkleminieruszałdoprzodu.Off,cicho,napalcach,wszedł
napiasekwpiaskownicyistamtądnatrawnik.Parękrokówbiegł
trawnikiem.Stądśmignąłzanastępnywinkiel.Przywarł
plecamidomuru.Wyjrzał.Cisza.Odwróciłsię.Z
drugiejstronynarogustałczłowieczek.
—Cholera—zakląłinspektor.—Spryciarz?Iniezrażonyzacząłwracaćwkierunku,z
któregoprzyszedł.
Wbramiezaczaiłsięnaczworaka,przypłaszczywszysiętak,bynierzucaćcienia.Po
chwilirozległysięotrożnekroki.lNagleświst.Nawysokościbrzucha,gdybystał;
|krótkalancaprzeorałamur.Offskoczyłwciem-|
ność,gdylancaniezdążyłajeszczepowrócić.Krótkieplaśnięcieililiput,trafionymiędzy
oczy,zwaliłsięjakkłoda.Inspektorotrzepałubranie.Będzietuleżałdorana—pomyślał
olilipucie.—Dobrzemutozrobi,gagatkowi.
Poszedłterazwstronęprzystankutekara.Zadziesięćminutpowinienbyćwdomu.Czuł
obezwładniającezmęczenie.Perspektywakąpieliidobrejkolacjiprzywracałamuchęćdo
życia.I
oczywiściemyślospotkaniuzTeria.Miałnadzieję,żenikomunie‘przyszłojeszczedo
głowy,byichłączyć.
Choć,ktowie…Pracująjużrazemkilkadobrychtygodniidziewczynapewnienieod
dzisiajpatrzynaniegowtensposób.Każdygłupibysięzorientował.
Każdy—tylkonieonoczywiście.
Tekarnadjechałprawiezaraziniebyłwcale
przepełniony.Inspektoropadłnamiękkifotel.Naprzystankuniktniewsiadłpróczniego.
Uspokoiłsięzupełnie.Wynikałoztego,żenie
jestśledzony.Pojazdruszyłzrazupowoli,potemcorazszybciejiwreszciemknąłjak
strzałaposwojejszynie,takprędko,żeniemożnabyłozupełnieodróżnićszczegółówza
oknami.
NazegarkuOffadochodziłapółnoc.Jegomieszkaniebyłoniewielkie,dwupokojowei
mieściłosięna
poddaszujednejzestarychkamienicwDelanie.Kupił
jeniedawoza60lunówodjakieśprawnuczkioficerazczasówPierwszejWojny
Zachodniej,wktórejówwa-lecznydziadekzginąłpodczasszturmunaWyspę
ŚwiętegoSpokoju,ugodzonylancą.Mieszkanietocoprawdanieposiadałotakichwygód
jaknowo
budowane,choćbywdzielnicyPlom-sów,jednakOffchwaliłsobiebardziejwygodę,styl
tegodomuijegootoczenie.Tekarzwolniłistanął.
—PrzystanekTransal—zabrzmiałpodsufitemmiłygłos.
—Wsiadłokilkaosób.Drzwizasunęłysię
bezszelestnieipojazdznówpomknąłprzeznakrytepłaszczemzmrokumiasto.Tysiące
rozjarzonych
światełzlałosięzaszybąwrozjarzonesmugi.
WdziesięćminOffbyłnamiejscu.Wkoło
starodawnebudowle.Kunsztowne,zwieńczone
bezlikiemozdób.DomyKultu,wzdłużprawie
wszystkichulickamienneławy,chłodnenawetw
środkulatapodcienia,gankiibalkonyoalabastrowychbalustradach,masaschodkówi
rzeźbignychulicznychkranów,studzienekzomszałymicembrowinami,
przypory,zrudegopiaskowca,nadkażdąmasywnąbramąportalzkolorowychmorskich
kamieni.Tutaj,ukrytewcieniuarkad,znalazłysweschronienieróżnedziwaczne
stowarzyszeniaikluby,stylowekawiarnie,doktórychwpuszczanotylkowstrojachz
określonejepoki,StowarzyszenieBalówiBalowaniaNieskończonego,wydającebalez
pompądwarazywtygodniuprzyulicyRad-żuritrzyrazywtygodniuprzystarejalei
Szan-gr,KlubInstrumentówStarovalirskich,codzienniedającykoncertynawolnym
powietrzubezwzględunapogodę,idziesiątkiinnyhmniejczybardziejzwariowanych
klubów—towszystko
zapełniałocałyDolanpobrzegi,stwarzałoatmosferęciągłegoświęta.
Poddaszaprzeważniewykupywalibogacim?-
cenasowie,dlaktórychpunktemhonorubyło
popieraniejaknajbardziejkontrowersyjnychartystów.
Wtejdziedziniedochodziłodozupełnychabsurdów.
Kilkalattemumiałomiejscesamobójstwo
oblatywaczaEiroMagule,któregouważanoza
najbogatszegoczłowiekakontynentu.Okazałosię,że
Magulepopełniłsamobójstwo,chcącwyjśćzhonoremzkabały,wjakąsamsięwpędził.
WykupiłonzabajońskiesumywszystkiepoddaszawaleiRadżurioddałjedodyspozycji,
wrazzkompletnym
wyposażeniemiutrzymaniem,trzystumalarzom
koczującymdotejporyprzyLiniiWielkichJezior.Pokilkulatach,wczasiektórychowi
malarzemogliczerpaćzjegokontabezograniczeń,okazałosię,żekasamilionera
zaczynasięwyczerpywać.Malarzeurządzalisobienakosztswegomecenasaistne
fajerwerki,możnabypowiedziećorgiedrogo
kosztującychfiglów.Itakjedenznichurządziłnastadioniegluchmyprzyjęciena100000
osób,‘
serwującnajdroższepotrawy,innyzarazpo
sprzedaniuswychobrazównadorocznejaukcjiwPlxiizebrałjewszystkienakupęi.
podpalił.Wartośćsprzedanychobrazówwynosiła14000lunów,ale
wartośćodszkodowańzastratymoralneiinne
przekroczyła114000lunów.
EiroMagulewidziałcosiędzieje,jednaknie
sprzeciwiałsięniczemu.Byłprzecieżnajbardziejpoważanymzmecenasów,awogóle
me-cenasimieliwysokąpozycjęwtowarzystwie.Magulegoodwiedzaliteraz
najsławniejsizesławnychinajbogatsizbogatych,wreszcienazjeździeMecenasów
Światawybranogokrólem,copraktycznieoznaczało,żezostałuznanyzanajwyższegoz
wysokichsfer.Maguleniekrólował
długo.OpróżniłdlaswoichpodopiecznychcałąkiesęStowarzyszeniaMecenatu,
potajemniesprzedałteżoddanymudodyspozycjinaczterylatakrólowania,PałacBraci
GonaiEtalaOstapów.Ztegopokrywał
wzrastającezadłużenia.
Wreszcienadszedłkrach.CzarnyRynekLichwiarskizamknąłmukredyt.Jedynym
wyjściemokazałosięsamobójstwo.DlaStowarzyszeniaMecenatu
rozpoczęłysięczarnedni.Przestałobyćtakbardzopoważane,akłopotyfinansowe,w
jakiejewpędziłeks-król,ciągnąsiędodzisiaj.
OffprzypomniałsobietęhistorięprzechodząckołoPałacuBraci,gdzieurządziłteraz
muzeumpewienbogatygerunelczyk,którywłaśniewtedykupiłtenpałacodMagulego.
Niezgodziłsięgopotemodsprzedaćpomimopróśbigróźbzestronystowarzyszenia.
StąddodomuOffabyłojużbardzoblisko.Inswszedłwwąskąprzecznicę.Ztegomiejsca
mógłwidzieć‘
swojeokna.Wcałymmieszkaniujarzyłysięświatła.
Przyśpieszyłkroku.Pchnąłmasywnąbramęz
portalemprzypominającymsurmingaizagłębiłsięwchłodnąsień.Sklepieniepięłosię
ostrowgórę,awmiejscułączeniawytryskałzniegokandelabro
niebieskichświatłach,przepuszczonychprzezfiltrującekryształki.Kandelabrmieniłsię
jaktęcza.Dalejzaczynałysiękamienneschody,kręcącesię
ślimakowatoażnasamszczyt,napiątepiętro,czylipoddaszezdwomamieszkaniami.
JednozajmowałOff,drugiepewienmłody,aczkolwiekjużuznanymalarzbezmecenasa,
nazwiskiemYerdna,którystworzyłcoś,czymsięwszyscybezkońcazachwycaliico—
wrazzcałąobstawą,jakazregułytowarzyszybezcennymdziełom—wozilipoświecie.
Obraznazywałsię,,Wszechświat”ibyłotokilkaprzypadkowopacniętychróżowych
kropeknabiałympłótnie.Kropkiteukładałysięjednakwpewienwzór,októrymlaicy
mówiliżejestmagiczny,anaukowcy,że
poprostuhipnotyczny.Pozostawałofaktem,żedziękitemuYerdnawybiłsięiznędzarza
przedzierzgnąłwzwariowanegomilionera(jakwiększośćtwierdziła),gdyżżyłtakjak
przedtemimieszkałtakjakprzedtem,prawiewogóleniepodejmujączarobionych
niespodziewaniebogactw.
Offznałgomało.Widziałtylkorieraz,jakdo
mieszkaniaYerdnywchodziłaaktorkazrtaetuGriffsa,ponoćjednaznajpiękniejszych
boyda-nek,OlyaCesor.
Wspinaniesiępotychkrętychschodachniebyłolekkąpracą,więcgdyinspektorstanął
wreszciepodswymidrzwiami,był
lekkozasapanyiniecospocony.Nacisnąłdzwonek.
Niktnieodpowiadał.Nacisnąłjeszczeraz,mocniejidłużej.Usłyszałlekkiekrokii
dźwięcznygłosTerii:
—Ktotam?
—Toja,Off.Otwórz…
Zgrzytnąłzamekidrzwiuchyliłysięostrożnie.
Inspektorzamknąłzasobądrzwibardzodokładnie,naobazanikiizdjąłpłaszcz.Dopiero
terazpopatrzyłnadziewczynę.Oniemiał.Teriastałaprzednimubranawpółprzeźroczysty
szlafrokEnnany.Byłabardzopiękna.
Stalidobrąchwilęnaprzeciwsiebiewzupełnymbezruchu.Offpatrzyłjakzaczarowany.
Podświatłowidział
doskonalekonturyjejciała.Cudowna,proporcjonalnasylwetka.Wydawałomusię,żema
przedsobą
ucieleśnionyideałkobiety,boginięElluswewłasnejosobie.Terięrozbawiłotrochęjego
osłupienieisurminżywzrok.
—Cosiętakwpatrujesz—zaśmiałasię—jakbyśzobaczyłbatalionciężkiejjazdyna
pancernych
surmingach?
—Cozarozkosz—odzyskałwkońcumowę—
zetrzećsięztakąjazdą!
Roześmialisięoboje.Inspektorzamilkłnagleispoważniał.
—Jesteśnieostrożna—powiedział.—Skąd
wiedziałaś,żetojastojęzadrzwiami?
—Wiedziałam—odparłakrótko.
—Mógłtobyćrówniedobrzektoinny!
—Kochany—lekkoprzekrzywiłazgrabnągłowę.—
Niktinnyniemógłstąpaćposchodachjakpancernysurmingigrzmiećzadrzwiamitakim
strasznym
głosem.Twójbarytonpoznałabymnakońcuświataitopokilkulatach…
możemiesiącach…—zastanowiłasięzabawnie
marszczącnos.—No,może…godzinachtwojej
nieobecności—dokończyłamachnąwszyręką.
Roześmialisięznowu.
—Żartynabok—inspektorwszedłdopokoju.—
Sytuacjaniejestwcalewesołainiebyłobypowodudozabawy,gdyby…
—Wiem,wiem—przerwałamu.CałyStraporjuż
mówiotym,jaktoTaquanarawpakowałInsOffawpaskudnąkabałęzTajnąRadąiże
chybakarierategoostatniegonatymsięzakończy.
—Ico—zapytałzdejmującbuty.—Nieprzerażacięperspektywautratykochanka,nim
zdążyłnimzostać?
Teriaposmutniałanagle.Nieodpowiedziałana
pytanie.Offtrochęsięzmieszałiuśmiechspełzłmuztwarzy.
—Przepraszam—wymamrotał—jeżelicięczymśdotknąłem.
—Tonic—szepnęła.—Tylkoniemówmydziś
więcejnatemattejponurejhistorii.
—Dobrze—zapewniłjąpośpiesznie.—Nie
będziemyotymmówili.
Teriawzięładorękijegopłaszcz,którypowiesiłnaklamceipokręciłagłowąz
dezaprobatą.
—Czytostałemiejscetegopłaszcza?
—Nie—powiedziałOffwcaleniespeszony.—
Stałemiejscemawszafie.
—Wogóle,powiemci,zastałamtutypowo
kawalerskibałagan.
—Niepróbujmnieuczyćporządkunastarość.
—Ooo—wyrzuciłazsiebierobiącokrągłe
oczy.—Jesteśtakistary,żenatwójwidoksłabomisięrobi…Cudowniesięreklamujesz
—pokazaław
uśmiechurówniutkiebiałezęby.
—Czujęsięzmęczony—usprawiedliwiłsię.—A
kiedyjestemzmęczony,tonaprawdęczujęsięstary.
—Jużjasiętobązajmę.Najpierwkąpielczy
kolacja?
—Najlepiejjednoidrugienaraz.
—Amożeitrzecie?—dobiegłgojejgłoszłazienki,gdziepuszczaławodędowanny.Z
kuchnirozległosięgwizdaniepiecyka.
—Widać,żeokolacjipomyślałaśwcześniej.
—Tak—stanęłanaprogułazienkiopierającsięoframugę.—Mojamamazawsze
mówiła,żemężczyznzdobywasięprzypomocyzapiekanychpeforów,aniesztuczekze
zbytodkrytymdekoltem.
—Twojamama—powiedziałpoważnie—była
niewątpliwiebardzomądrąkobietą.Jeślidotejporypostępowałaśwtensposób,todziwię
się,żenaszychdrzwinieszturmujązastępytwoichkochanków.
—Samajestemzdziwiona—odparłazudaną
powagą.Roześmiałsię.
—Wtobiejestcośtakradosnegoinieco”
dziennego,żebezprzerwymuszęcięcieszyć.
—Tysięniecieszysz,tylkonaśmiewaszzemnie—
pogroziłamusmukłympalcem.—Aleminacizrzednie,kiedyskosztujesztego
smakołykuiwtedynapewnowyrzuciszmniezadrzwi.Powiemciwsekrecie,żeja
pierwszyrazdzisiajspróbowałamsamaprzyrządzićkolację.
—Jesteśjednakodważna.Próbowaćnamnieswojeeksperymentalnedanie.No,no.To
dużeryzyko.
—Niemówtyle,tylkowłaźdowanny.Jestjużpełnaciepłejimiłej,odprężającej…
—…iczarodziejskiej—wpadłjejwsłowo—cieczy,którapozbawicięwoli,azada
uroku—znówsięśmiał.
—Niedługotonaśmiewaniesięzemniewejdzieciwkrew.Szorujdowannyinieważsię
oniczymmyślećwkąpieli.Maszodpoczywać.
Wodabyłarzeczywiścieciepłaimiła.Kiedy
wyciągnąłsięwniejzrozkoszą,ogarnęłogodziwneuczucie.Takchybamusząwyglądać
wszystkie
wieczorywdomachspokojnych,ustabilizowanych
ludzi,którychdzieńinocmająswójustalonyporządekirytm—niezmienny,
niezachwiany.Zkuchnisłychać
byłoszczekgarnkówisztućców,zpokojułagodnąmuzykę,wodastaławbezruchu,
nagrzaneciało
spoczywałoleniwiewwannie,myślbłądziławokół
czegośnieokreślonegoiprzyjemnegozarazem.Tylkogdzieśwpodświadomości,w
zakamarkachmózgu
kołatałysięsprawymającedecydować,sprawy
toczącesiępozatąnierealnąsytuacją,jakamiałaterazmiejsce.Koń,cewłosówwpadływ
pianę.Cochwilęzniedosłyszalnymtrzaskiempękałydziesiątki
pieniastychbąbli.Offzamknąłoczy.Głowęwypełniałamupustkaicisza.Mógłbytak
pozostaćdorana.
Usłyszałszmerzadrzwiamiłazienki.Otworzyłoczyiodwróciłgłowęwtamtym
kierunku.
—Czymogęwejść?—usłyszał.
—Wejdź—powiedziałibyłowtym
cośzupełnienaturalnego,niewymuszonego.—Wejdź
iposiedźzemną.
Teriabyłajakbyniecozakłopotanajegonagością.Z
początkustarałasiępatrzećgdzieśwbok.Usiadładosyćsztywnonabrzeżkuwanny
wypatrującczegośpilnienapodłodzełazienki.Offowiwydawałosię,żetrochę
posmutniała.Szlafrokprzywarłdociała,dokładnieobryso-wującsmukłąsylwetkę.Off
wyciągnął
mokrądłońwkierunkuzagłębienia,jakietworzyłłukplecówibioder.Momentsię
zawahał,leczdłońruszyładalejipoczułdotykśliskiegomateriałunakońcachpalców.
Teriawyprężyłasięnagle.Odwróciłagłowęwjegokierunku,strząsającnabokirude
pukle.Patrzyłamuwoczydługoijakośbardzopoważnie.Potem
uśmiechnęłasięlekko.DłońOffaoparłasięjużmocnonataliidziewczyny.Byłajak
zahipnotyzowana,
skupionatylkonajegooczach,jakbyniezauważając,doczegozmierzadłońcoraz
mocniejjąoplatająca.
—Chodź—szepnął.
—Dokąd?—zapytałarównieższeptem.
—Chodźdomnie—powiedziałiprzyciągnałją
mocniej.
Teriaprzechyliasięgwałtownie,zobaczyłjeszczejejokrągłeoczy,poczymzatrzepotała
rozpaczliwierękamiitracącostatecznierównowagęrunęładowanny.Napodłogę
chlusnęłafontannawody,azarazzaniąfontannaśmiechutrysnęłazłazienkidopokojui
pomieszałasięzmuzyką.Spletlisięwuścisku,przedzielenitylkoatomamiwodyiwąską
warstwąpółprzeźroczystegomateriału.Ustaprzywarłydoust,piersidopiersi.
Trwalimomentwbezruchu.Teriapierwsea
oprzytomniała.
—Wychodzimy?—zapytałaześmiechem.
—Jakchcesz…
—Chciałamzupełnieinaczej—parsknęła,udajączagniewaną.Wyglądałajakzmoknięta
kura.Zwłosówsączyłysięcieniutkiestrumyczki;—Jesteśzupełnieniemożliwy.
—Awydawałomisię—stwierdził—żedobrze
wiedziałaś,doczegozmierzam.
—Niedemaskujmnietakbezlitośnie.Może
troszeczkęchciałam.
—Przyrzekamci,żeodtejchwiliściślebędziemysiętrzymaćplanu.
—Więcterazzjeszkolację…
—Sam?
—Nieprzerywaj,zemną,jeżeliprzeztenczasniewymyśliszznówjakiejśatrakcji,która
mogłabymniekosztowaćżycie.Potemspokojniewypaliszsobiepapierosaidopiero
wtedy…
—…od24.45do24.57będziemy…
—…znówmiprzerwałeś.Jesteśniepoważnyi‘wogóleokropny!
—Atynieskończeniepiękna,kiedysięzłościsz.
Teriazdjęłazsiebiemokryszlafrokiweszładokabiny,zatrzaskujączasobąnawpół
przezroczystedrzwi.Ciemnozielonekaflepokrytebyłyparąwodną.
Dużelustronaścianieodbijałojejpostać.Stałazaskoczonarumieńcemnawłasnejtwarzy.
Zdziwiłoją,żewyglądadzisiajtakładnie.Odkręciłakurki.Zsufitutrysnęłapachnąca
woda.Długostałaztwarząunie-sionądogóry,czującnarastająceciepłoinie-
pokojącebicieserca.Czekałaniezdającsobiesprawy,nacoczeka.Iwtedyusłyszałago.
Zrozumiałaodrazu,żeontakżeczekał.Cofnęłasięokrok,robiącmumiejsce.
—Czywiesz,dlaczegomusiałemzostaćztobą
dzisiaj?—szeptałjejdoucha,podczasgdy
niecierpliwedłonieprzygarniałycorazgwałtownejsmukłeciałodziewczyny.—Bo
dzisiajwłaśnieotwarłymisięoczy.Zrozumiałem,żeczasuciekaniewiadomogdzieijak,
niewiadomokiedy.Jesteś…
—Jestemcipotrzebna—powiedziałatozdziwnąintonacją.
Robiłomusięcorazbardziejgorąco.
—Jesteśmikoniecznadożyciaisamniewiem,jakdotegodoszło.
Lekkokręciłomusięwgłowie.Niebytpewien
dlaczego.Zdarzyłomusiętoporazpierwszy.Możetowzbierającapara.
—Off—wyszeptała.—NiemyślonicKym…—jejgłosbyłniebywalemiękki,jednak
władczy.
Poczuł,żeniepowinienjużmyśleć.Powinien
zapomniećsię,zagubićwniej,wtymcomanadejść,bezżadnychhamulców.
—Niemyśl—powtórzyła.Imyślizgasły.
Byłojeszczeciemno,kiedynaschodachrozległysiękroki.Powolne,ledwosłyszalne
stąpanie.Wchwilępotemprzezskrzynkęnadrzwiachwpadłado
mieszkaniakartkabrefuispłynęłanapodłogę
przedpokoju,odwracającsięcharakterystycznym
znaczkiemdog(?ry.
Ktośdelikatniezastukał.Offocknąłsięiotworzyłoczy.
Poruszyłsięniespokojnie.Pukaniedotarłodojegoświadomości.Uniósłgwałtownie
głowę.Wpozornymchaosiestukotuobowiązywałpewien
charakterystycznyrytm,niedopuszczający
najmniejszegodysonansu,najmniejszejdysharmonii.
InspektorwyciągnąłostrożniedłońspodgłowyTerii;odsunąłbrzegkołdry.Czymprędzej
narzuciłnaplecyciepłyszlafrok.Wyszedłdoprzedpokoju,zamykającza
sobądrzwi.Jeszczetylkoostatnirazrzuciłokiemnaśpiącą,żebyupewnićsię,czynie
zbudziłjej
przypadkiem.Porazniewiadomoktórystwierdziłprzytejokazji,żejestnadzwyczaj
piękna.
Schyliłsięipodniósłżółtąkartkę.Pokrytabyłaregularnymiliteramiszyfru.Tak.Iten
szyfrbyłwzupełnymporządku.Jednączęśćkartkisklejonozdwóchwarstwidokładnie
sprasowano.Pośliniłtomiejsceipołożywszybrafnablaciepodlustrem,począł
systematyczniepocierać.Zadrzwiamiktośporuszyłsięniecierpliwie.Inspektorusłyszał
westchnienie.Spodpierwszejwarstwypowoliwychynęładruga,ananiejówznaczek,
ostatecznepotwierdzenie.Inspektorwyprostowałsięiodetchnął.Twarzmupojaśniała.
—Jesteśtam?—zapytałniemalszeptemprzez
skrzynkęwdrzwiach.
—Tak.Zaczekamnadole—odpowiedziałznajomy
głos.
—Nie—zaoponowałOff.—Bądźcieobajza
godzinęwbarze.TymsamymcoostatniowColoi.
—Inspektorze—rozległosięzzadrzwi.
—Co?
—Przeddomemstoichybajakiślancetnik.
—TaJdmałykarzeł?
—Tak.
—Musiciegozałatwić.Odwczorajdepczemipopiętach.
—Dobra—usłyszał.
IzarazpotemponownierozległysięnaschodachledwosłyszalnestąpnięciaAgisa.Off
wszedłdopokoju.Stanąłprzyoknieispojrzałwdół.Karłaniebyłonigdziewidać.Może
sięulotnił?Dlakogo
naprawdępracujetenczłowieczek?ChybaniedlaBorsaTyki?Nawetnajodważniejszynie
rzucałbysięnaposiadaczaSrebrzystychWyciorów,wprawiającychcałąknajpęw
osłupienieiniemyzachwyt.DlakogopracujeBorsTyka?Nieważne.Zaoknemjeszcze
szaro.Któramogłabyćgodzina?Czwarta?Wpółdopiątej?Murydomówwrazz
chodnikami,zielenią
krzewówidrzeworazszarosele-dynowymniebem
zlewałysięwjednąpłaszczyznę.Terianieobudziłasięjeszcze.Tejnocyniespaławiele,
alebędziemusiałajużwstać.Musidzisiajopuścićmiasto.
Inspektornakręciłnumerbiurawynajmuizamówił
bobons.Miałprzyleciećzapółgodziny.Nachyliłsięnadniąidelikatniepocałowałwe
włosy.Poruszyłasię.
Długierzęsyzafalowały.Dotknąłwierzchemdłonijejpoliczka.
—Wstawaj—szepnąłtak,żepoczułaciepłe
powietrzewuchu.—Wstawaj.
Otwarłaoczyilekkosięuśmiechnęła.
—Wstawaj—powtórzył.—Zakilkanaściemin
jesteśmyumówieninaulicyNergaikoniecznietrzebatamiść.Wstawaj.
—Takwspaniale…—Takwspanialebudzisz,że
mamochotęjeszczezasnąć.Przeciągnęłasię
podkurczającnogi.
—Naprawdętrzeba?—zapytała.
—Tak—odrzekł.—Chcę,żebyśwyjechała.
—Coo?—zerwałasię.—Animisięśni!
—Wyjedziesz—zabrzmiałototwardoinieprzyjemnie.
Spojrzałananiegozaskoczona.
—Zrozummnie—zmieniłton.—Zrozum,że
muszębyćpewny,żenicciniegrozi.Dlatego
wyjedzieszibędziesztamczekać,ażwszystkosięwyjaśni.
Spojrzałnaniąwyczekująco.
—Zgadzaszsię?!
Teriajakbyprzygasła.Opuściłagłowęiramiona.
—Jeślicitutajprzeszkadzam,towyjadę.
—Teria—przytuliłjądopiersi.—Wyjedziesz.Alenietylkodlatego,żemi
przeszkadzasz.Wyjedziesz,żebymmógłcięjeszczekiedyśzobaczyćzdrowąicałą.
Wyjedziesz,żebyśmymoglipotymwszystkim…
—Wiem,wiem…Maszrację…Wyjadę—tobyło
westchnienie.—Wyjadę…
Wstałaiposzładołazienkiwziąćprysznic.Inspektorpatrzyłchwilęzanią,podziwiającto
sprężyste,gładkieciało,takróżneodjegowłasnego,azarazemtakbliskiejakjego
własne.Ubrałsięprędkowjakieśspodnie,pierwsze,którewpadłymuwrękę,w
pośpiechuzapinałkoszulę.Teriawróciłazłazienkiiwciągnęłaprzeznogiopięty
zielonkawylunis.Kręciłaprzytymbiodrami,usiłującjeprzepchnąćprzezmateriał.
Wreszciesiętoudało.Przezchwilęstałanieruchomo.
—Oczymmyślisz?—zapytałmiękko.Spojrzałananiego,jużporazdrugidzisiaj
zaskoczonajegotonem.
—Oniczym—powiedziałazroztargnieniem.—O
niczymważnym.
—Wszystko,comyślisz,jestdlamnieważne.
Powiedz.
—Nie.Zresztą…—zarumieniłasię.Nienalegał.
Wiedział,żecośjąnurtuje,żenadczymś,się
zastanawiaodmomentu,wktórympowiedziałjejowyjeździe.Widaćnienadeszłajeszcze
chwilanapodzieleniesięznimtąmyślą.
—Gotowa?—zapytał.
—Tak.Możemyiść.
Inspektorpowkładałdokieszenipłaszczawszystkiepotrzebnedrobiazgi.Teriatakże
narzuciłalekkąwiosennąsergę.Inspektorzamknąłmieszkaniei
włączyłsystem.
Bobonsujeszczeniebyło.Niebopowolijaśniało.
Nabierałocorazostrzejszych,czystychbarw.NadTermi,naddachamistrzelistych,
dziwacznychw
kształcieinstytutów,tonącychpodstawamiwciemnejzieleni,zamajaczyłczarnypunkcik.
Punkcikpowiększał
sięsystematycznie.Rósłwciszy,zawieszonyprawienieruchomo.Zatoczyłnadich
domemdwakołaiwy-lądował.Połyskującaoksydowanakulaodbijała
promieniewschodzącegosłońca,ślącwzmrożonąponocyprzestrzeńdługie,rude
refleksy.
Wtłoczylisięwfotele.Automatczekałnarozkazy.
—ULicaNerga—rzuciłOff.
Pojazdbezszelestnieuniósłsięwpowietrze,
zatoczyłłukiwziąłkursnapołudniowyzachód,wstronęSąSout.Zanim,niemal
niewidoczny,oderwał
sięodulicysmukłycień.Inspektorspojrzałwdół.Naowielemniejszejwysokościpędził
zhałasemniewielki
sitrad.Przezprzezroczystąkopułkęinspektordostrzegł
skurczonązasterempostaćkarłowategolancetnika.
Zdenerwowałsię.Cozaprzebiegłykarzeł!Zbyt
przebiegłyjaknazwykłegorzezimieszka.Znów
powróciłopytanie—dlakogoonpracuje?Inspektorwyłączyłautomat.Musigozgubić.
Bobonswzniósłsięgwałtownie.Wdolezmalałaniecosylwetka
nieruchawegowpowietrzustradu.Offdobrzewiedział,żetylkozwrotnoś-ciąmożego
wywieśćwpole.Ostryzakrętwlewowtłoczyłichwfotele.
Terianicniemówiła.Śledziłaznapięciemmknącyzanimiuparcieczerwonystrad.Teraz
byłontrochęzboku.Wykręcałwichkierunkuszerokimłukiem,napełnymgazie.Off
zastanawiałsięprzezmoment,corobićdalej.Karzełczułsiębezkarnyiniemaljawnieich
atakował.Stradbyłnapewnoszybszyodbobonsa,leczmniejzwrotny.Tojednaknie
dawałozbytdużychszansnazgubieniegowotwartejprzestrzeninieba.
Pozostawałodowykorzystaniatylkoto,żebobonsmógłsięwznosićbardzowysoko,a
stradnajwyżejna50—60metrównadziemię.Gdybybyłociemno,albogdybyzasłoniły
ichobłokilubgęstechmury,zgubilibygobezboleśnie,jednakniebopozostawałozupełnie
czyste,seledynowe.
—Lećnadinstytuty—zaproponowałaTe-
ria.—Onjestmałozwrotny.Zmusimygodokluczenianadużychprędkościach.
Miałarację.Instytutybędązawysokiedlastradu.
Czerwonasmugajużichdopędzała.Wyraźnie
zobaczyłtwarzkarła.Nabiegłekrwiąmałeoczka.
Dłoniezaciśniętenakole.Dłonieozbielałychkostkach,kurczowowczepionewgładki
ster.ZtejodległościOffbeztrudurozpoznałmarkępojazduizacząłmiećwątpliwości,
czytakłatwoudamusiępozbyćnatręta.
ByłtosportowyGallixSuper.Jegopaszczarosłaztyłubobonsazkażdąsekundą.Walił
pełnąmocąprostonanich.
Offnacisnąłreduktor.Bobonszachwiałsięirunąłwdół.Gallixomalnieotarłsięodach
oksydowanejkuliijakpociskpomknąłdalej.Uderzonyfalągazówbobonsgwałtownie
zawirował.Stabilizatorztrudempochwycił
równowagę.Stradhamowałzpotwornymjazgotem
wstecznegoprzyspieszacza.Wykonywałszerokąpętlę.
—Off!—krzyknęłaprzerażonaTeria.;—Oncię
chcezabić!!!
—Wiem—wyrzuciłprzezzaciśnięteszczęki.
Nacisnąłpedał.Kularuszyłapionowowgórę.Gallixostrymślizgiemusiłowałprzeciąć
ichlinięwznoszenia.
Znówwymmęlisięocentymetry.Rozgrzanepowietrzezadrgałowkołokabiny.Bobons
straciłoparciepodsobąirunąłwdziuręrozrzedzonegopowietrza.Inspektordocisnąłgaz
iwyrwalidoprzoduwstronęwidocznychnahoryzoncieinstytutów.
—Niebezpieczeństwo!Niebezpieczeństwo—
szeptałniemalczuleautomatimigotałczerwonymilampkaminapulpicie,gdydwukrotnie
przekroczylidozwolonąnatereniemiastaprędkość.
Mimotostradpędziłzanimi,stalesięprzybliżając.
—Niezłapienasprzedrzeką?—zapytałaz
nadziejąwgłosieTeria.
—Chybanie—odpowiedział.
Szliskosemwgórę.Straduparcieichgonił.Trzymał
sięnadzwyczajnie.Przekroczylijuż70metrówiwznosilisięwyżej.CzerwonyGallix
znówbyłtuż,tuż.
—Cholera!Chybaprzerabiany—zakląłinspektor.
Wznieślisięjeszczewyżej.Tamtenwyraźnie
zostawałwdole.Nieborozbłysłonaułameksekundy.
Offodruchowowykonałmanewrizredukował
wysokość.Następnybłysk.Inszadarłwgóręprawieświecą,czerwoneświatełkajarzyły
sięterazbezprzerwyiautomatbezprzerwybełkotałpieszczotliwie.
Znówbłysk!Itymrazemnietrafił.Gallixostrzeliwałichzpromiennika.Inspektormiał
wprawdziewkieszenikufę,aleniemogłasięnanicwtymwypadkuprzydać.
Wtem.niebopojaśniałonadłużej.Trzystrzałypodrządzwaliłysięnabobonsniczym
lawina.Offwyrwał
jeszczedoprzodu,leczpowstrzymałichautomatycznybezpiecznik.Tyłkulizniknął
zmiecionysalwą.Boki,nadtopionewysokątemperaturą,pofalowałysięibobonsstracił
równowagę.Krajobrazzawirowałimprzedoczami.Pojazdprzekoziołkowałkilkarazyi
bezwładnierunąłwdół.WiatrpęduwyłwJego
porozrywanejpowłoce.Offszarpałwszystkieuchwyty,usiłującwydobyćpojazdz
pionowegowiru.Silnikzaskakiwałodczasudoczasuizbezkształtnymrykiemzamierał.
Insjeszczeraznacisnąłstarter.
Nagleolśniłogo.Włączyłautomat.Bobonszadrżałijęknął.Silnikzacząłpracować.
Ciągnąłpełnąmocąwgórę.Pojazdspadałjednakzbytszybko.Silnikniecowyhamował
tenpęd,leczzaraztrzasnęływszystkiebezpieczniki;niemógłwytrzymaćtakiego
obciążenia.
—Pasy”—wrzasnąłinspektor,
Rozgorączkowanedłonieodruchowoodnalazły
zatrzaski.Teriajużbyłazapięta.Wostatnim
-momenciespojrzałnaniebo.Postradzieniepozostałoniśladu.
Chybaktośtowszystkowidział—przemknęłomu
przezmyśl.
Potemzdążyłtylkorzucićwzrokiempodsiebie.
Zobaczyłzbliżającąsięzbłyskawicznąprędkościąpłaszczyznęwody.ObjąłTerię.
Przytulilisięipotwornyciosniemalspłaszczyłoksydowanąkulę.Podskoczyłajak
kamień,kilkarazyodbijającsięodfal.Zaryławzimnąochłańiposzłapodpowierzchnię
nabierającwody.
NanabrzeżachstałjużzaalarmowanyStrapori
jednostkiratunkowe.Steraxynatychmiastruszyłydomiejsca,wktórymzanurzyłsię
bobons.Nurkowiezaciągalizamkiloistrów.Nadpunktem,wktórym,jakwyliczono,
bobonsspocznienadnie,zawisłyczterybobonsyzpodwieszonymipłaszczyznami.
Bezbłędniewstrzelonopionoweścianywdno,tworzączamkniętysześcian.Steraxyjuż
tambyły.Podłączonossa-wy.
Sprężarkizassałypierwsząpartięwody.Ubywałojejwzaskakującymtempie.Tymczasem
wzmacniano
konstrukcję,wstrzeliwując
drugiochronnysześcian.Wkrótceratownicyujrzelispłaszczonydachzarytegowmułpo
sam
czubekbobonsa.
Dotejchwiliupłynęłotrzydzieścisekundod
momentu,gdykulazetknęłasięporazpierwszyzlustremwody.Nadnozeszlinurkowie
wobcisłychczarnychlostrach,zapiętychpodbrodę.Opuszczanoichzesteraxówna
linach,zplatformumieszczonychprzyścianach.Oplatała.bobonssiatkąstalowej
konstrukcji.Terazpodpiętolinydowszystkichczterechbobonsów,któreniecouniosły
kulę,wydobywającjązmułu.Wyciągniętodwadała.Oplecionewkokon,
wędrowałydosanitarnegosteraxa.Wewnętrzu
pojazduotwartokokon.Ułożonorannychnakojach.
Lekarzespoglądalinapodłączonestymulatoryi
manometry.Elektronicznydiagnostykbadałpokoleikażdąkość,każdymięsień.Wróciło
tętnoioddech.Offotworzyłoczy.
—Alemieliszczęście—powiedziałjedenzlekarzy.
—Uratowałaichwodaipasy.Sątylkolekko
potłuczeni.Adziewczynatrochęzszokowana.
—Cotozabandziorichostrzelał?—zaciekawiłsięinny.
—NapewnoStraporgozłapie.Pewnietensam,
któryrozwaliłInstytutLotów.
Teriatakżesięporuszyła.Inspektorpodniósłgłowę.
—Cosięstało?—zapytał.
Wydawałomusię,żejegoczaszkarozpadniesię
zaraznatysiąckawałków.Pozatymprzeszywałgonieznośnybólwprawejręce.
—Nictakiego—odpowiedziałjedenzlekarzy.—
Trochęzagwałtownielądowaliściena
Termi.Alemieliścieszczęście.Obeszłosięnawetbezzwichnięciakostki.Lekkiwstrząs.
Zachwilęwyjdzieciezuniwermedu,potemprzesłuchawasStrapori
możecieiśćdodomu.
NanabrzeżuczekałinspektorUnder.Kiedy,jeszczelekkosięchwiejąc,wyszlizwnętrza
steraxa,
natychmiastsięnanichrozwrzeszczał.
—Sportowcy,psiakrew!—ryczał.—Akro-baci
zasmarkani!
Offwyciągnąłzkieszenisuchegoubraniale-
gitymacjęitylkomachnąłniąprzednosemtamtego,niezatrzymującsięnawet.Taquanara
wiedziałjuż
oczywiścieocałymzajściuichciałsięzOffemnatychmiastwidzieć.Offmyślałjednak,
żetoraczejformalnezainteresowaniezestronyzwierzchnika,zagrywkamającamu
wyrobićdobrąmarkęwśród
pracowników,aniefaktycznatroskaolosOffa.Pozatyminspektorniemiałczasu.Teraz
zwłaszczamiałgoniewiele.NaspotkanienaulicyŚwiętegoNerga
spóźnilisięjużdziesięćminut,azanimtamdojdą,miniedalszychdziesięć.Powiedział
więcTaquanarze,żezjawisięuniegopóźniej.
—Azłapaliścietego,którydomniestrzelał?—rzucił
wmikrofon.
Podrugiejstroniezapanowałacisza.
—Nie—odezwałsięwreszcieTaquanara.—Mam
meldunek,żeodnaleźlistrad,alefacetzniknął.
—PewniestradstałwuliczcebezkameryMózgu.
—Tak—odpowiedziałTaquanara.—Wrejoniebezkamer.
—Tonaraziedziękujęci—zakończyłOff.—Mamterazpilnąsprawę.
Wezwaliixar.Zjawiłsięnatychmiast.—NaŚwiętegoNerga—rzuciłinspektoriixar
ruszył.
TymczasemkarzełzatrzymałsięnaroguEfa-nalwwielkiejcienistejbramie,pośród
dziesiątekbiegnącychodpoczątkudokońcatejulicy,jakwszędziewColoi,wystaw
sklepowych.Stanąłtak,abydobrzewŁidziećsczepiają-cąwpewnym,miejscuna
wysokości
pierwszegopiętraobiestronyulicy,klairnrę
elektrycznejgazety.Pojejpłaszczyźniemknęłyszeregiliter.Coraztonoweinformacje
przesuwałysięnadzatłoczonąulicą,pełnąsunącychpojazdów,tętniącągwaremi
krzykaminatrętnychsprzedawców.
Karzełstałopartyomur,wlpatrującsięznapięciem.
wpłaszczyznęgazety.Czekał.Wreszciebarwaliterzmieniłasięzbiałejnaczerwonąi
popłynęłysłowainformacjizostatniejchwili.„PRZEDPółGODZINĄW
POBLIŻULINIIZEROPLUSOSTRZELANYZOSTAŁ
PRZEZNIEZNANEGOOSOBNIKAINSPEKTOR
STRAPORUOFFPROWADZĄCYSPRAWĘNAPADU
NAINSTYTUTLOTÓW.ŻYCIUINSPEKTORAI
PASAŻERKINIEZAGRAŻANIEBEZPIECZEŃSTWO.
STRAPORPRO…”
Człowieczeknieczekałdalej.Zezłościązgniótłtutkęmafafy.Roztarłjąochodniki
zniknąłwciemnościbramy.
IxarzatrzymałsięprzyŚwiętegoNerga35.Wysiedliiweszlidoniezbytwytwornejbramy
zaniedbanego
budynku.Napiętrozaprowadzi-
łyichdrewnianeskrzypiąceschody.Offprzypuszczał,żebyłyonespecjalnieskrzypiące.
Właścicielmusiał
widaćsłyszeć,czyktośnadchodzi.Gdydoszlidopiętra,otworzyłysięnawprostnich
drzwi.Stanąłwnichniechlujnieubrany,krostowatyczłowiek.
—Proszędośrodka—powiedziałiskłoniłsięzwprawązawodowegolokaja.
Weszli.Korytarzyk,wąskiiciemny,całyzagracony,zaprowadziłichdoponurego
staromodnegopokoju.Zabiurkiem,rzeźbionymbogato,leczmocno
zniszczonym,siedziałpalącfajkęsamślepiecBajo.
—Spóźniłeśsię…—zacząłpodrasowującpatrzydłaizciekawościąprzypatrującsię
Terii.
—Małykłopot.KtośchciałustrzelićmojeSrebrzysteWyciory.
Offzauważył,żeTeriarozglądasiępopomieszczeniuzestrachem.Bajotakżeto
spostrzegł.
—Niebójsię,panienko.Jesteśw”dobrychrękachmimozłychpozorów.Niktcięnie
skrzywdzi.Chyba….
—zawahałsię.
—Chybażeco?—zaatakowałtwardoinspektor.
—Chybażetwójpaniwładca—zwracałsiędalejdoniejzcorazszerszymuśmiechem
—niezapłaciwumówionymczasieumówionejsumy—zarechotał.
—Oto—Offrozluźniłsię—bądźspokojny.
—Jestem.Choćnastępnymrazemktośmożeci
ustrzelićWyciory.
—Byleniebyłtoktoś,okimtywiesz.
—Podejrzewaszmnieodziałanienawłasnąszkodę?
—Taksobietylkomówię.Popatrzylinasiebie.
—Mamcośdlaciebie—zmieniłtematślepiec.
—Co?
—Informacjęzatysiąclunów.Inspektorażgwizdnął.
—Niemamtyleiniedamtyle.
—Tosporo,aleopłacisię.WiadomośćzSov.Teriadrgnęłanadźwięktejnazwy.
—Dotyczypewnegodziwnegowypadkuwdrukarni
—kontynuowałBajostalekręcąctrybikamipatrzydeł.
Zdawałosię,żeprzewiercanimiczłowiekanawylot.—
Zapłacisz?—popatrzyłnaOffazwyczekiwaniem.
Inspektorwahałsięchwilę.
—Adomyślaszsię,jakiecenięinformacje?—
zapytałzniedowierzaniem.
—Inspektorze!—obruszyłsięBajo.—Wiemkim
jesteśiwiemtakżeotylewięcej,żemogęcipomóclubzaszkodzić.
—Toidobrze.Wobectegowieszrównież,czego
chcesz.Więcwal.Dajęteluny.
—Zdarzyłsiętajemniczywypadek.Jakiśfacet
napadłnadrukarnięiwdziwnysposóbsterroryzował
pracowników.Samisiępowiązaliizakneblowali,aonzjednymtylkoredaktorem
drukowalicałąnocnie
wiadomoco.MusiszjechaćdoSov,inspektorze.
—Jesteśpewien,żetainformacjajestdla
mnie?
—Widzę,żewiemwięcejotwojejsprawieodciebiesamego.Kiedyśtozrozumiesz.Już
niedługozresztą.Narazietyle.Płacisztysiąclunów.Iwracamydotematu.Z
człowiekiem,októregośpytałeś,zobaczyszsięwPomnikuNiewidzialnych—znów
zarechotał.—Araczejusłyszyszgo.Dziś,zapółtorejgodziny.Zadwadzieściaminut
maciepróżniowieczColoi.Ją—ciągnąłwskazującpalcemTerię—
odbierzenadworcumójczłowiekzeSrebrzystym
Wyciorem,takimjaktwój.Możeszsięnieobawiać.Towszystko.
Bajozadzwoniłidopokojuwszedłkrostowaty.
Wskazałimdrzwizlekkimukłonem.
—Jeszczejedno—zatrzymałOffaBajo.—Nie
żałujtegotysiąca,zrobiłeśnaprawdęcudownyinteres.
Offprzytaknął,leczmiałpoważnewątpliwości.
Weszliwznanyjużkorytarz,skądkrostowaty
zaprowadziłichprzezprzechodniepodwórzena
sąsiedniąulicęiprzywołałixar.
IxarzatrzymałsięwColoipodautomatycznymbarem,gdziejedlitamtegopamiętnego
ranka.Ranka,odktóregozacząłsiędlaOffainnyświat.
—Zostańtutaj—powiedziałdoTeriiwysiadajączpojazdu.
Wmilczeniuskinęłagłową.Widział,żejest
niezadowolonailekkowystraszonaplanowanym
wyjazdem.NajbardziejzłościłjąupórOffa,alenatonieumiałajużnicporadzić.Ins
wiedział,corobiiTeriaczuła,żemaonrację.Mimowszystkobyłananiegozła.Któż
pojmiekobietę?
Wewnątrzbarusiedziałojedyniekilkanaś
cieosób.AgisiDagerwsamymrogu,usadowieninawysokichkrzesłach,wywijali
nogamiwpowietrzu,sącząccopeauskie.NawidokinspektoraDager
machnąłręką.
—Witaj—powiedziałniemalwesoło.Nutkanapięciaprzedarłasięjednakprzezten
wesołytoniOffzrozumiał,żechłopcomjest
wtejchwiliciążko.
—Cześć—rzekłsiadającoboknich.
—MożeżółtgozCopeau?—zapytałAgis.
—Nie,nie—zaprotestowałgwałtownieOff.—Mambardzomałoczasu.Zadziesięć
min—spojrzałnaświatełkazegarka—zadziesięćminmam
próżniowiec.Potym,żewaswidzę,wnioskuję,żejesteściegotowinawszystko.
Obajpodinspektorzyskinęlitylkogłowami.
—Posłuchajciewięc—zacząłOff.—JadęzobaczyćsięzRevaparem,tymzwolnionym,
któregotakukrywaliwInLu.Dostałemjegoadresza300lunów.
—Skądweźmiesztakąforsę?—zdziwiłsięDager.
—ZkasyStraporupozakończeniusprawy,alenieototerazchodzi.Niepowinnomito
zająćdużoczasu.
Tymczasemprowadźcieśledztwozgodniezprzyjętymizasadami,klasycznie,starajciesię
niczegoniepominąć.Tojedyne,comożeciedlamniezrobić.
Pewnienacośsięprzyda.No,tocześć.
PrzyostatnichsłowachOffjużstał.Terazodwrócił
siętylkoizniknąłwdrzwiachbaru.Wyszedłszyzatrzymałsięnamomentispojrzałw
słońce,
przysłaniającoczydłonią.Wspaniałapogoda.WeFloreynapewnojestpodobna.Jeszcze
razspojrzałnasłońce,lecznatychmiastodwró-
ciłwzrok.Naniebie,przedoczamipojawiłasięmuzielona,Olkrągłaplamka.
Wzdrygnąłsię.Coto?Pewnieefektporażenia
ostrymświatłem.Ruszyłwstronęixara.Niemaczasunadomysły.Otwierającdrzwiczki
pojazduznowu
popatrzyłwgórę.Plamkaprzesunęłasięnazachód.
Wsiadł.Widaćźrenicajeszczenieprzyszładosiebie.
Ixarruszył.Offobróciłsię,spojrzałwtylnąszybę.
Zielonaplamaprzesunęłasięjakbyniżejnadhoryzont,niecourosła.
—Cotamwidzisz?—zaciekawiłasięTeria.
—Nic—odpowiedziałwracającdonormalnej
pozycji.—Zadługopatrzyłemwsłońceiterazlatająmipłatkiprzedoczami.
Jednakznowusięobejrzał.Niebobyłoczyste.
—Jużmiprzeszło—uspokoiłsię.
—Tonormalne—stwierdziłaTeria.Ixardojeżdżałdodworca,któregobiałekopuły
raziływzrok.
.Szesnastegokomara.Floreyotejporzeroku…
Bezchmurne,niemaljaskrawe,zieloneniebo.Kwiaty,wktórychtonąwszystkieulicei
place.Białepłatki,gdziespojrzysz.Dachydomówrozrzuconychnieregularniena
wzgórzach.Anijednejpoziomejpłaszczyzny.
Wszystkiealejeibulwarywwiększymlubmniejszympochyleniu.Posrebrzanewieżyczki
centrum,błyskającejużzdalekaniczymlatarniemorskie.Floreyotejporzerokuto
przepojonaświeżościąfontannperłapodzwrotnikowa.
Próżniowiec,sunącyterazwewnątrzprzezroczystejruryzgigantycznąprędkością,
zwolnił,
przemykająckolejnymiśluzami,rozrządugłównegodworcaimożnabyłoprzezpodwójne
szkłoiplastykoglądaćkrajobraz.
Offwpiąłwklapęmigoczącyznaczek.Ludzie
wstawalizmiejsc,pompyniecowolniejprzetłaczałyrozrzedzonygaz,smukły,rybikształt
próżniowcacorazmajestatyczniejsunąłpoprzezkolejnestawidła.Zaścianamisłychać
byłosykwypełniającegorurę
powietrza.Zkażdąnastępnąśluząruchpomp
zamierał,ażwreszcieucichłzupełnieissanieprzejęłypompystacji.Pojazdtoczyłs&ęjuż
niewieleszybciejodstraduizbliżałsiędopodziemnegoperonudworcaFlorey-Vylla.
Wkrótcezzaokienzniknęłybudynkiiprzepojonezieleniąulicemiasta,azastąpiłajeszara
czerńtunelu.
Zapojazdemzamknęłasięostatniaśluzaizcichymsapnięciemszarpnąłnimsprężysty
buforodpychający.
Światłaprzygasłynasekundę,nimzdążyłjeprzejąćzasilaczstacji.Przezperony,odbity
wielokrotnymechem,popłynąłgłosspikera,oczywiścieautomatycz-nego:ANIZORPS
VALACOAOTFLOREY.AN
NEROPUSEDZiwsekundępóźniejwin-terze:
PRÓŻNIOWIECZVALACODOFLOREYNA
PERONIESZÓSTYM.
Ciśnieniedoszłojużdonormyizapłonęłyzieloneświatła.Ludziewysypalisięjakziarnka
erbasatenabłyszcząceposadzkiperonu,wktórychodbijałysięlustrasufitów.Rozległsię
gwarpowitań.Śmiechiłzymieszałysięzesobą—samotnośćibliskość.Ktośoczekiwał
—niktnieoczekiwał.Nowewieścize
starychmiejsc.Starewieścizestarychmiejsc.Jakzwykle.Odwieków.
TerazdopieroOffzaczynałdoceniaćtakąat-
mosferę….Nie,niedoceniać…Odkilkudnizaczął
zauważaćistnienietakichsytuacji,jakietowarzysząpowitaniuporozłąceidługiej
nieobecności,cowięcej
—zacząłjerozumieć,atopociągałozasobąfakt,żecorazbardziejichpotrzebował.
Wydawałomusięodwczoraj,żestałsięjakiśinny,ludzki,poprostunormalny.
—Miałemsięzgłosić—przerwałrozważaniaOffawysokiczłowiekwbłyszczącym
garniturze.WklapęmiałwpięteidentyczneWyciory.
—Zgadzasię—odpowiedziałinspektor.
—Gdzietowar?
—Tu—OffwskazałgłowąTerię.
—Idziemy—skinąłnaniąmężczyznairuszył
przodem.
Teriazawahałasię.Otworzyłausta,jakbychciałacośpowiedzieć,leczzrezygnowała.
Przytulilisiętylko,krócejniżtozwyklebywaprzypożegnaniu
ustabilizowanychparipobiegłazaswoim
przewodnikiem,znikającymjużwtłumiepasażerówpodążającychwstronęeskalatora.
—Pamiętaj!—krzyknąłOff.—MożeszsięruszyćtylkonaosobistezezwolenieŚlepca!
—Pamiętam!—odkrzyknęłapoprzezszum
wypompowywanegopowietrza.
Wkrótcezniknęła,zginęławtłumieróżnobarwnych,różnojęzycznychprzybyszów.
Zastanowiłsię,co
chciałamupowiedzieć.Czyto,oczymmyślaładzisiajrano,czyteżzupełniecośinnego?
Przezcałądrogęprawienierozmawializesobą.Byłwichrozstaniujakiśnieokreślony
smutek,możeżal,amożetylkoniepokój.
Zostałterazsam.Peron.pustoszał.Otwarta
śluzaziałaciemnąpustką.Próżniowiecjużodjechał.
Offnieusłyszałnawetzapowiedzi.Skierowałwzrokkuprzeciwległejścianie.Poszedłza
wędrującą,jaskrawopulsującąstrzałką,którawskazywałakierunekdocentrum.Strzałka
wprowadziłagonaeskalatorwijącysięostropodgórę.
„Przypominamy—rozległosięzgłośników—że
temperaturawynosidzisiaj33°,jestbez-chmumieiniemalbezwietrznie”.
„…Wietrznie”—powtórzyłhalieskalatora,„…etrznie”
—niosłosięprzezopustoszałyperon,„…nie”—
westchnąłgłoszciemnegotunelu.
Nagórzejaskrawe,białeświatłosłońcaniemal
poraziłomuoczy.Przypomniałsobie,żejestw
płaszczuizdjąłgonatychmiast.Wsłońcubyłogorąco.
TakieupałyzdarzałysięwVala-cotylkoprzezkilkadniwśrodkulata.Spojrzałna
zegarekiprzyspieszyłkroku.
Dospotkaniapozostałozaledwiedwadzieściamin.Naszczęściedopomnikastąd
niedaleko.
Wciągnąłwpłucapowietrzeprzepojonezapachem
białychliliowcówzapełniającychrabaty.Zapach,którytakdobrzezapamiętałwzupełnie
innych
okolicznościach.Floreyniekojarzyłomusięwtejchwilizbłoigimspokojem.Kolornieba
byłjakbybardziejostry,płaszczyznybiałychścianbudynkówmniejstabilne,ruchigłosy
bardziejagresywnie,zapachulicynieprzyjemny.
Minąłprzyspieszonymkrokiemkilkaniedużych
uliczekiznalazłsięnaplacuNiewidzialnych.Podkolorowymiparasolamigracy-ami
siedzieliludzie,popijającgrac.Dziecisączyły
przezsłomkipastelowepłyny,skrzącesiębąblamigazu,lizaływielkieczerwonelizaki.
Pomnikzzewnątrzwyglądałnienadzwyczajnie.Kilkakamiennychsłupków
wyznaczającychokrąg.Wewnątrzokręguniedostrzegałosięniczego.Normalnypejzażpo
drugiejstronieplacu.Pomniksprawiałwrażenie,żejestprzezroczysty.Wrzeczywistości
jegownętrzebyłopoprostuniewidzialne.Offprzezchwilęobserwował
wejściedopomnika.Leczniktsiędoniegoniezbliżał.
Wreszciewsunąłsiędośrodka.Otoczyłagopustka.
Kiedyśjużtubył,jednakwrażenie,jakiegoobecniedoznał,byłoniesamowite.Wkoło
kompletnanicość.
Pustaprzestrzeńbezkoloru,cisza,brakteżjakiego-kolwiekzapachu.To,conajmocniej
utkwiłomuw
pamięcizwrażeńjakichdoznałwówczaswchodzącdopomnika,todziwneuczucie
rozpłynięciasięw
przestrzeni.Kiedyspojrzałnaswojedłonie,niezobaczyłich!Anogi?Takżeichniebyło!
Czułje.
Tymrazemnienastąpiłooworo’zprzestrze-nieniesię.Widocznietenfenomen
występowałtylkoprzypierwszejwizyciewewnętrzupomnika.
Nagle,tużnaduchem,usłyszałgłos:
—JestemRevapar.
Niebardzowiedział,coodpowiedzieć,takpoczułsięzaskoczony.Wyręczyłgo
niewidzialnyrozmówca.
—Czekamnapanaoddobrejchwili.Chciałpanzemnąrozmawiać?
—Tak.
—Usiądźmynaławce.
Inspektorporuszyłsięniezdecydowanie.Nie
miałpojęcia,gdzieznajdujesiętaławka.Poczułdotykczyjejśdłoni.Tamtendelikatnie
pociągnąłgozasobąiposadził.Offusiadłzezbytwielkimimpetemnakamiennejławie.
—Słucham—odezwałsięznówRevapar.
—Znalazłemsięwtrudnejsytuacji.PowierzonomisprawęnapadunaInstytutLotóww
Valaco.
—Icojamamztymwspólnego?
—Skradzionodokumentydotycząceprzygo-
towywanegolotudoAchinorawSol.Panuczestniczył
wustalaniuprogramu.
—Icoztego?
—Potempanzniknął,adyrektorzyinstytutuukryliprzedemnątenfakt.JednocześnieOS
prowadzi
śledztwo.Zostałemzapomocąsprytnejintrygi
wplątanywcałąsprawęimuszęjąciągnąćniejakowbrewswojejwoli.
—Niechpanradzisobiebezemnie.
—Panmnieniecałkiemzrozumiał.Jamamna
pieńkuzTajnąRadąiteraz,powierzającmito
śledztwo,chcąmniewykończyć.DlategojednocześnieprowadzijeOS.Oniwiedząo
wielewięcejodemnie,boudostępnionoimtajne’dokumentyzawierająceprogramlotu.
Wtensposóbpostawionomnienazgóryprzegranejpozycji.Wiemjednaktakdużo,że
będąmusielimnieusunąć,jeżelitooniznajdąnapastnika.
Pozostajemitylkojednowyjście.Muszęgoznaleźćpierwszy.
—Widzęjeszczejednowyjście,inspektorze.
,—Nierozumiem.
—Możepanzrobićto,coja.
—Onie.Tobyłobyzbytpasywneposunię-
cię.Zupełnieminieodpowiada.Jakiepanmawtejchwiliperspektywy?
—No,cóż.Nienajlepsze,istotnie.Czekamna
przerzutnaSalvirę.
—Awidzipan—powiedziałOff.—NiechcęresztyżyciaspędzićnaSalvirze.Zresztąsą
ludzie,którzynawettamniezdołająsięukryć.Panwłaśniedotakichnależy.Bajomoże
panaukryćrok,dwa,możedaćpanunowenazwisko,papiery,nawettwarz,alenieusunie
ludzi,którzybraliwtymudział,adopókiichnieusunie,niebędziepanmiałchwili
spokoju.
—Ajakiepanmaperspektywy?,
—Naraziezbytmałoorientujęsięwzagadnieniu.Wiem,żemogęwygraćdochodzącdo
sednanaprzełaj,ajeżeliprzegram…
—Toco?
—Toprzynajmniejnieprzejdęprzezetap
oczekiwanianadzień,którymusinadejść,niebędęsiętrząsłponocachsłysząc
skrzypienieschodówczyuderzeniaframugioknapotrącanejwiatrem.Mojaśmierćbędzie
nieporównanielżejszaodpańskiej.
Uprzedzęich.
Przezchwilępanowałomilczenie.Pustkanabrałaprzytłaczającegociężaru.Wreszcie
Reva-parodezwał
się.
—Chętniebympanupomógł.Alewydajemisię,żetonicnieda.Pozatymcałymsercem
solidaryzujęsięzczłowiekiem,którynapadłnainstytut.Tamtasprawatobagno.Pan
równieżwpewiensposóbchceznimi
walczyć,choćzzupełnieosobistychpobudek.Dlategochciałbympanupomóc.
—Niechpanposłucha—przerwałmuinspektor.—
Jeżeliwygram,zrobiętakiszumwo
kółtejsprawy,żecałąTajnąRadęiOSdiabliwezmą.
Tylkotomnieuratuje.Mnieipana.
—Panchybasięporywazmotykąnasłońce.
—Tenczłowiekwmoichrękachtoklucz.Klucz,którypozwolimiotworzyćdlaświata
walizeczkęTajnejRady.
Tajnąwalizeczkęztajnymiwiadomościami.
.Znówzapanowałomilczenie.Revaparwyraźniewahał
się.
—Dobrze—westchnąłciążko.—Powiempanu,co
wiem,alepodjednymwarunkiem.
—Tak?
—Żeniepoświęcipantegoczłowieka,którydokonał
napadu.
—Mogętylkoprzyrzec,żepoświęcęgowos-
tateczności.
—Niechitakbędzie—zgodziłsięniespodziewaniełatwo.—Niechpansłucha.Wiepan
napewnoo
zwiadzie,jakiprzeprowadziłysondyautomatycznewukładzieAchinora.Otóżopinię
publiczną
poinformowanooniektórychtylkofaktach.Częśćdanychzostałazatrzymanawyłącznie
dodyspozycjiRady.Jejczłonkami,jakpanwie,sąrównież
dyrektorzyinstytutu,FoyiHargis.Przekładdanychzautomatówodbywałsięwścisłej
tajemnicy.Brałowtymudziałzaledwiekilkaosób.Międzyinnymija.Przezpewienczas
byłemprawąrękąHargisa,darzyłmniecałkowitymzaufaniem-Wpewnymsensieuważał
mniezakontynuatoraswojejidei,zaswegonastępcę.
Faktemjest,żeulegałemwówczasjegowpływom,
widziałemwnimniedościgłyideałnaukowca.Podobałomisięwnimnajbardziejto,że
potrafiłwszystkopodporządkowaćnadrzędnemucelowi—wynikowiek-sperymentu.
Wkrótcejednakspostrzegłem,żeta
zasadaniezawszesłużyszlachetnymcelom.Co
prawdaniemojąrzecząbyłosięnadtymzastanawiać,amożewłaśniemoją…Wkażdym
raziewpewnym
momencie,zwłaszczaodchwili,gdynieco
samodzielniejstanąłemnanogachiwyzwoliłemsiędziękiwynikomwpracyspod
kurateliHargisa,
zacząłemmudelikatniedawaćdozrozumienia,żezpewnymijegometodamisięnie
zgadzamiżeniemożenamnieliczyćjakonaswegonastępcę.Myślałemprzytymcoraz
częściejipoważniejoprzeniesieniusiędoinnejpracy.Niestety.Mojeplanypokrzyżował
lotsonddoAchinora.Zostałemwciągniętywwiranalizdanych,systematyzowania,
gorączkowegoopracowania
hipotez.Samsięnawetniespostrzegłem,jakzostałanasnielicznagarstka.Niewiedziałem
jeszczewtedy,doczegoFoyzHargisemzmierzają.Foywłaściwieniejestortsenikiem.
Maczęściowewykształcenie
ortsenicznezoycostyłyądemograficzną.Znapandoskonalenasząsytuację
demograficzną.Pełnotegowgazetach.Możepannawetpamięta,copisanoprzyokazji
założeniain-stytutu.Międzyinnymiwyrażanonadzieję,żeinstytutprzyczynisięwalnie
do
rozwiązanianaszychludnościowychproblemów.
SpecjalistąodtychsprawbyłFoy.Jużoddawnaprowadzonopodtymkątem
poszukiwania.
IwreszciezdecydowanosięnaAchinor.Achi-norwydawałsięimobudoskonałym
miejscem.WspólniezinnymiczłonkamiRadyprzedyskutowalisprawęidoszlido
wniosku,żeprojekt,któryopracowali,należywprowadzićwży
cie.Przyzachowaniuodpowiedniejostrożnościcałaludnośćżyłabywprzekonaniu,że
sprawabyłaczysta,kryształowa.
Naczympolegałtenplan?OtóżchcieliprzesiedlićczęśćludnościPhasangunatrzecią
planetęwukładzieSol.Idealnewarunki.Prawietakiejakunas.Zielonaroślinność,
niebieskawoda,dużowody,całeoceany,odpowiedniprzedziałtemperatur,niecotylko
niższyniżunas.Wszystkograło.Zapisalibysięzłotymizgłoskamiwhistoriiludzkości.
Gdybytylkosięudałoutrzymaćwtajemnicyjedenniewielkiszczegół…Przyprojekcie
obecnejwyprawyzatrudnionosamychpewnychludzi.
Jeślinieoddanych,towjakiśsposóbodnich
uzależnionych.Jestemjedynym,któremuudałosięzniknąćitodopierotydzieńtemu.
Zapewmesąnamoimtropie.Początkowojarównieżzachwycałemsiętymprojektem.
Planetarzeczywiściewspaniała,
myślałem,inadajesięidealnie.Alektóregośdniazkolejnejsondyodebranosygnał
tamtejszejradiostacji.
Rozumiepan?Nienaszej,leczich.Tamtenukładiplanetaokazałysięzamieszkałe.
Czasamizastanawiamsię,jakmogłodojśćdo
podobnegoabsurdu.Tainnacywilizacjawkosmosietocoś,nacousiłowaliśmynatrafić
bardzodługo,nacocałyPhasangczekał.Ażtuokazujesię,żeistniejegrupka
wszechwładnych,którzypotrafiąutrzymaćtakąwiadomośćwtajemnicy,okłamać
wszystkichina
dodatekzniszczyćowąodnalezionącywilizacjęwimięnadrzędnegocelu,jakimjest
swobodnyiniczymnie
ograniczonyrozrostnaszejrasy.Okazujesię,żeszczęścieludziwedługniektórychgodne
jestkażdej,nawetnajkrwawszej,ceny.Nie,proszępana.Janiemogłemsięzgodzićz
takimstawianiemsprawy,niemogęsiępogodzićzpodobnymi
kontrastami.Supertechnikaiptasimóżdżek.
Przerażającymariaż.Zadwamiesiąceoficjalnie,azadwatygodnienieoficjalniemiała
wyruszyć
niszczycielskaekspedycja.Wśródjejczłonków
przeważnieuciekinierzyzSalvtryimętyz
valacańskiegoCzarnegoKwadratu.Niechpansobiewyobraziowychemisariuszy,
szczytowypułapnaszychmożliwościkulturowych.Gdybyniepowagasytuacji,mógbym
sięnajwyżejśmiaćzpodobnegopomysłu.
Inspektorsłuchałtegowszystkiegobeznaj-
mniejszegoruchu.Czuł,żewzbierawnimwściekłość.
Powoliostatniewypadkizaczynałyukładaćsięwjeszczedośćmgliściezarysowaną,
Jednaklogicznącałość.NiesłuchałjużReva-para.Wstałiskierowałsiędowyjścia.Teraz
informacjaBajoowydarzeniachwSovnabierałarzeczywiściewartości.Dałbydużo
więcejniż1000lunówzato,żebybyćwSov.Tak,musitampojechać.
Promieniesłońcaporaziłygoniemaliprawiezezdziwieniemstwierdził,żeznowuma
ciało.
Energicznymkrokiemruszyłwstronędworca.Szedł
niezwracającuwaginaprzechodniówipojazdy,
skoncentrowanynajednymzagadnieniu.Jakzwyklewtakichwypadkachzdawałomusię,
żeocierasięoostatecznerozwiązanie,jesttuż,tuż.Nibywszystkowydajesięjasne,a
jednakniepasujedosiebie,nieprzylegaztądoskonałościątypowądlaprawdziwego
sedna,jeszczeniejestcałkowiciegładkieijasne.
Karzełzatrzymałsiępodłukiem,przywielkim
kamiennymsłupiewspornikowym.Rozluźniłkołnierzyk.
Byłomugorąco.Oczywciążniemogłyprzywyknąćdobieli,ostregoblaskusłońcawtym
mieście.Zobaczył
Offa,gdyporazkolejnysięgałdokieszeni,bywyjąćchusteczkę,którąocierałpotzczoła.
—Inspektorwyszedł—szepnąłdoumieszczonego
wklapiefonu.
—Czekajnadrugiego—odezwałsięgłoszklapy.
Czekał.Zpomnikaniktniewychodził.Słońcelałożarznieba.Anijednejchmurki.Plac
naglezaroiłsięodmłodzieży.Jakaśszkolnawycieczkakierowałasięwstronępomnika.
Zaniepokoiłsię.Czyżbyzamierzaliwejśćdośrodka?
Podszedłmimowolniekilkakrokówdoprzodu,
wpatrzonywtamtomiejsce.Naglepo-czułuderzenie.
—Przepraszam—wyjąkałjakiśdrągal.—Bardzo
przepraszam,niechciałem.
—Odczepsiępan!—ryknął.
—Ależnie…—drągalzastąpiłmudrogę.—Niemogępozwolić,abypantakodszedł,
muszętojakośpanuwynagrodzić.Pobrudziłemtakąśliczną,białąkoszulętym
przeklętymsokiem—paplał.
Wtymmomenciekarzełzauważyłczłowieka
wymykającegosięzwnętrzapomnikaiszybkim
krokiemruszyłwstronęprzecznicypoprzeciwległejstronieplacu.Chciałominąćdrągala,
aleten
uporczywiezastępowałmudrogę.
—Niechpanpodamiswojenazwiskoalboadres,anatychmiastprzyślępanudziesięć
białych,ślicznychkoszul.
—Zjeżdżaj!—warknął.
Jużzdawałomusię,żeumknienatrętowi,leczgdymijałdrągala,tenzłapałgozaklapy.
—Onie—powiedział.—Niemożemytaksię
rozstać.Karzełznieruchomiał.
Czyżby—pomyślał—tedwakrokidoprzodubyłybłędem?
—Czego?—pogardliwiewydąłwargipatrzącw
góręspodlekkoprzymrużonychpowiek.—Czego7!—
powitórzyłwrogo.
—Wymieńmyadresy.
—Niewidzisz,żeniemamczasu?
Człowiek,któryopuściłpomnik,dochodziłjużdoroguikarzełzrozumiał,żezachwilę
stracigozoczubezpowrotnie.Drągaltakżeobejrzałsięwtamtąstronę.
Jegomocnedłonieniewypuszczałyaninamomentklapymarynarki.
Muszęcośzrobić—pomyślałkarzełikopnął
tamtegozcałejsiływkostkę.Drągalzawył,rozluźnił
chwyt.Małyszarpnąłsięijużkłusowałprzezpłytęplacu,roztrącajączdziwionychludzi.
Drągalbiegłtużzanim.
—Proszępana,proszępana—wołał—panzgubił
jaJdśpapier!
Bylinarogu.Człowiekzpomnikajakbyrozpłynąłsięwpowietrzu.Karzełobejrzałsięiw
tymmomencieżelaznepalcewczepiłysięwjegokołnierz.
-—Nietrzebasiębyłotakrzucać—wysapałmudouchadrągalwykręcającrękę.
Natwarzymałegomalowałosięprzerażenie.Drągalpopychałgowstronęnajbliższej
bramy.Karzeł
szarpnąłsięjeszczeraz,leczbezskutecznie.Chciał
krzyknąć.Ludzieprzechodzilikołonichobojętnie.
Czarnaczeluśćbramyzbli
żałasięnieuchronnie.Głosuwiązłmuwkrtani.Powiałochłodemkorytarza.Długaigłaze
świstemprzecięłapowietrze.Karzełskurczyłsięioklapł.Drągalprzytrzymałgochwilę,
poczymopuściłbezwładneciałonachłodnąposadzkę.Rozprostowałpoły
marynarkiiprzygładziłwłosy.Wyszedłnarozgrzanąpłytęplacu,mrużącoczyprzed
oślepiającymi
promieniamisłońca.
Ależdziśgorąco—pomyślałizmieszałsięztłumemróżnobarwnychprzechodniów.
PiątkowepopołudniaEraspędzałazwyklewdomu.
NiemalkażdegotygodniawtendzieńprzychodziłdoniejFoy.Wiedziała,żemabardzo
pilnezajęciawjakimśtaminstytucieiżewzwiązkuztymniemogąsięwidywaćczęściej.
Byłojejtonarękę.Nieprzepadałazaowymstarszymgrubawymfacetem,nudnymażdo
mdłości.Wolałamłodszetowarzystwo.Alerówieśnicyniezapewnilibyjejprowadzenia
taklekkiegoi
przyjemnegotrybużycia.Trzebabyzrezygnowaćzluksusówiwygód,najakiestaćją
byłodzięki
podstarzałemuadoratorowi.Czasamiczuładosiebiewstrętimiaławyrzutysumienia.Na
szczęścietakiechwilezdarzałysięrzadkoidośćłatwowracaładonormy.
WostatnichczasachcoraztrudniejzdobywałasięnamiłetraktowanieFoya,którystałsię
jakbybardziejskąpyichybajeszczenudniej-szy.Wiedziałajednakdoskonale,żemusiw
stosunkachznimpozostaćzawszelkącenęprzyjemnym,uległymkociakiem.
Płaszczyznałączą-
caich,byłabowiemzbytkrucha,abyEramogłasobiepozwolićnaprzeciąganiestruny.
Cóż,kiedyten.związekzaczynałjąprawdziwie
męczyćipowolistawałosięjasne,żeniedługo
nadejdziechwila,kiedydłużejniewytrzyma:będąmusielisięrozstać,awrazztym
momentemprzestaniedlaniejistniećZagłębienieDłonizjejobecnymmieszkaniem,
cudownymapartamentem,wyściełanymdraperiamiidywanami,wypełnionym
najdroższymiub-raniamiibiżuterią.
Terazsiedziaławgłębokim,samoukładającymsięfotelu,którymiękkooplatałciało,i
czekała:DospotkaniazFoyemmiałajeszczesporoczasu.
Zastanawiałasię,dlaczegotakłatwoprzyszłojejznimzostać.Byłaprzecieżwtedy
zupełnieinną
dziewczyną.Momentyrozterki,któredziśodczasudoczasuprzeżywała,byłyjakby
pozostałościąpotamtej,dawniejszejErze,młodej,pełnejzarównorozterek,jakiwielu
złudzeń.
PoznałaFoyawdelańskimInbulcu.Razemz
Hyalem,miłymwiecznierozczochranymchłopakiem,któremutakbardzosiępodobała,a
którydotegostopniabyłnieśmiały,żenawetnieprzytuliłjejmocniejwtańcuprzezcały
okresichznajomości.
Hyal,Hyal.Wybuchnąłdopierowtedy,kiedyktośmupowiedział,żeonazamieszkaław
ZagłębiuDłonizapieniądzejakiegośfagasa.Biednychłopakniemógłsięztymwżaden
sposóbpogodzić.
Wtedywydawałsięjejobojętny,terazjużbygotaknietraktowała.Możejeszczecośdo
niejczuje?Możepomógłbysięstądwyrwać?Tylko
gdziegoszukać?Wyjechałwówczasdojednegoz
obserwatoriównaLagarenie.Szczeniackiepomysły!
Zachciałomusięlodówikrajobrazów
podbiegunowych.Potwornyszczeniak.Gdybychoć
trochęznalkobiety,wiedziałby,żeona,Era,chceznimzostać.Alecm,pełenjakichś
zabobonnychzasadiprzesądów,miałwyidealizowanyobrazkobietypodtąswioją
wiecznierozwichrzonączuprynąiniewytrzymał
zderzeniamarzeńzrzeczywistością.Gdybyokazałsię
trochędoroślejszy…Gdybyobojechoćbytrochę…
Ech…Gdyby!Gdyby!!!Brałajązłośćnasamąsiebie.
Kanapki„przyrządzonewłasnoręcznie”czekałyjuż,misternieułożonenastole.Całe
przedpołudniepaprałasięnimi.Foyuważał,żewdobie,kiedywszysitkomożnadostać
gotowe,wdobrymtoniejestprzyrządzaćwszystkowłasnoręcznie.Tojegosnobistyczne
upodobanieprzypominałostylżyciasprzedIIRewolucji,zresztąoncałyopętanybył
przeztamtąepokęipozowałnaeleganckiego,uprzejmego,lecztwardegofaceta.W
rzeczywistościokazałsięsłabyimały,aletowiedziaładopieroteraz.Wmomencie,kiedy
go
poznała,wydawałjejsięfaktyczniebardzomęski.
Szybkozorientowałasię,żetakniejest.Jednakwtedyczułasięjużomotanaprzepychemi
wygodami,którymijąotoczył.
Zerwałastosunkizdawnymiznajomymi,przestałastudiować.Poprostubawiłasię.Jej
życiestałosiępasmemzabawiszaleństw.Jakośniepotrafiła,niechciałategooddać,
mimożewiedziała,jakiFoyjestnaprawdę.Wolałapoświęcićswojeideały.Jakiżw
Inbukubyłeleganckiirycerski!Tojąujęło.Niktdotychczasjej-wtensposóbnie
traktował.
Pamięta—wdośćdużejsali,wpodziemiach,
szalałaawangardowagrupaturboakustykówzNenamMidlachemnaczele.Kompletna
ciemność.SiedzielizHyalemnapodłodze.Hyaljakzwyklewprzyzwoitejodległości.
Dźwiękipełzałypopomieszczeniu,więzłynaglegdzieśwśrodkusali,milkły,gasły,znów
sięrozpalaływpromieniachreflektorówpodsufitem,rozpędzałysię,nabierałyszybkości
iintensywności,wibracjizatykającejuszy,rozpędzonedogranicmożliwościzderzałysię
ześcianami,jakbymuzycychcieliteścianystaranować,przebićnawylotizdawałosię,że
rzeczywiściewzgiełkuigrzmotachścianywaląsięnasłuchaczy,rozbitezfuriąprzez
zmaterializowanedźwięki.Raptemzezgiełkuwyłaniałasięspokojnamelodiao
przedziwnejkonstrukcji,melancholijna,sentymentalna,wyciskającazoczułzy.Tony
osypywałysięterazpościanach,poubraniachsłuchaczy,więzływpołowiedrogi,
natrafiającnaniemalwidoczneelektronicznebariery,zapadałysię,melodiazaczynałasię
dławićiginąć,umieraćpdnaporemnarastającej,fizycznejciszy.Wkońcusłyszałosięjuż
tylkoją,dobie-gającązdaleka,jakbyzjakiejśnieskończonejgłębi,zzaświatów.I
wreszcieostatniakord,cichewestchnienieagonii,skurcz,wibracja,którapopłynęłaze
wszystkichkątówzkażdegopunktupomieszczenia.
Obezwładniającacisza.
Zapaliłysięświatła,ludzieszuralikrzesłami,rozlegałysięwestchnienia.Opuszczanosalę.
PokłóciłasięwtedyzHyalem,któryuważałMidlachazamiernegokompozytora,acały
wy
stępzanieudany.Tenbałwanzepsułzupełniecałynastrój,toteżgdyFoyzacząłją
adorowaćmiał
ułatwionezadanie.Przezresztęwieczorubawiłasiętylkoznimiwkońcuwymknęlisię
razemdo
ekskluzywnejrestauracji,wktórejEraczułasięjakkopciuszek.Niezabawilitamzresztą
długo.Zatańczylikilkarazy.Eramimozawrotówgłowypiłanadal,dooporu.Zupełniesię
rozkleiłaprzy„PozwólmidotrzećdoTristin”iprzylepiłasiędoFoyana
dobre.
Potempojechalidoniego.Zdalszejczęściwieczoruniepamiętaławiele.Ranozbudziła
sięwjegołóżku.
Byłojejtrochęwstyd.Okazałosięjednak,żejużmawynajętemieszkaniewZagłębieniu.
Przyjęłatendarzniedowierza-rzaniemipostanowiłakontynuować
rozpoczętyromans,żebyprzekonaćsię,cojejdalejprzyniesie.
WtenprostysposóbzostałazFoyemdodzisiaj.Naszczęściewidywalisięrzadko.Inaczej
byłobytoniedozniesienia.Rzadkiespotkaniatraktowałajakoniezbytwysokącenęza
luksus.Nigdyonicgoniepytałaanionjej.Całytydzieńzwyjątkiempiątkużyłaswoim
własnymżyciem.Tyleżewniczymnieprzypominałoonożycia,jakieprowadziła
przedtem.Aleitodałosięwytrzymać.Pragnieniewygodygórowałonad
wszystkiminiedogodnościami.
Włączyładyskretneoświetlenie,muzykęiposzłasiękąpać.Przeglądałasiędługow
lustrze.Jasnewłosyozielonkawymodcieniuspadałynaplecyipiersi.
Wiedziaładoskonale,żejestpięknaimożezFoyemzrobićprawiewszystko,cozechce.
Prawiewszystko.
Spięławłosy
naczubkugłowyiweszładowanny.Letniawodaozapachuaykrukanguobjęłaciało.
Miałaochotę
popływać,alewkrótcezmieniłazamiar.Wannabyłazbytkrótka,abyporządniesięwniej
rozpędzić.JużdawnoprosiłaFoya,abyprzebudowałłazienkę,aledotądtegoniezro-triŁ
Towłaśniebyłprzykładowejbariery,októrąrozbijałysięniektórejejkaprysy.Wysz-
łazwodyotrząsającsięjakzwierzątko.Szybkopodbiegładosuszarki,pozostaiwiającna
posadzcemokreślady.Falaciepł»gopowietrzaopasałająnatychmiastukładającsięw
powyginanelinieo
kształtachkobiecejgłowy,ramion,brzuchainóg.Skóraprzestałajużbyćwilgotna.
Ubrałazłocisty,długiszlafrok.Wpokojupołożyłasięwygodniena
olbrzymim,wpuszczonymwpodłogętapczaniei
zaczęłaprzeglądaćdzisiejszemagazyny.Dochodziładziewiąta.Wkrótcezadudniłbas
dzwonka.Ależpunktu-alny…—pomyślałainastroszyłasięwewnętrznie.
Spojrzałajeszczerazwlustroizerknęłaprzezwizjer.ZadrzwiamistałFoyprzysłonięty
odpasawgórębukietemoyabońskichlilii.
—Jaksięmasz,kochanie!—rzuciłwesoło
wtłaczającsięwwąskiedrzwi.
—Bardzodobrze—odpowiedziałauśmiechnięta
niecozbytsztucznie.
Przeczuwałajuż,żebędzietopiekielnienudny
wieczór.Jakwkażdypiątekusłyszałakolejne,niezbytwyszukanekomplementy,całą
seriępochwałdla
swego,wiedziałatodobrze,niezbytwysokiegokunsztukulinarnego,kilkamało
znaczącychzwierzeń,paręmałoznaczącychrad.
—Stalemyślęopewnychsprawach—zacząłpochwiliFoy.—Wydajemisię…
Dalejniesłuchała.Jegogłospłynąłgdzieśobok,to,comówił,zlewałosięwbezkształtną
masę.Nie
interesowałyjejproblemykochanka.
—Możewłączymyholo?—przerwałamu.Zająknął
się,urywającwpołowierozpoozętymonolog.
—Dobrze—zgodziłsięnatychmiast.Kiedy
podeszładoodbiornika,podsufitemrozległsięponowniebasdzwonka.Foyzamarł.
—Spodziewaszsiękogoś?—zapytał.Byłanie
mniejzaskoczonaodniego.
—Nie—wyszeptała.—Wieszdobrze,żeten
wieczórzawszenależytylkodociebie,nawetjeżelinieprzychodzisz.
—Mniejszaztym—rzekł.—Idź,zobacz,ktotoiodprawgojaknajszybciej.
Weszładohallu.Zerknęłaprzezwizjer.Przed
drzwiamistałmężczyznadośćwysoki,oprawiebiałychwłosach,wąskichustachioczach
mających
nieokreślonąszarąbarwę.KiedyEraotworzyłastałosięcośdziwnego.Mężczyzna
nakazałjejiśćprzedsobą.Poczułanagłyzawrótgłowy,przypływstrachu,niebyła“w
stanie
sprzeciwićsięjegowoli.
Bezsłowaruszyłaprzednimdopokoju.Wiedziała,żemusitakzrobić,mimożeniepadło
anijednosłowo.
Apotemzaczęłapaplać.Ustajejsięniezamykały.Z
potokuwykrzyknikówzapamiętałatylkokilkaurywków.
Mówiłaojakimśmorzu,owspólnychwakacjach,otym,jakszaleniesięcieszy,że
wreszcieprzyszedł.Niemogłaprzestaćiniemogła,niestarałasięniczrozumieć.
Niebyławstaniepojąćtego,cosięzniądzieje.
Takdoszlidopokoju.Foysiedziałwfotelu.Naichwidokzerwałsię.Niezdążyłanawet
otworzyćust,kiedyjużbyłopowszystkim.
Mężczyznawyjąłcośzkieszeni,Foyruszyłwjegostronę.GośćprzycisnąłgłowęErydo
swegoramienia.
Poczułaprzedziwnyzapachmateriałujegopłaszcza.
Przypominałspalonedrewno.Krótkibłyskzatrzymał
Foyapopierwszymkroku.Zatoczyłsięiupadł.
Nieznajomyodepchnąłjąodsiebiei,odwróciwszysię,wybiegłzmieszkania.Usłyszała
tylkbstukotdrzwi.
Foyleżałnieporuszonyzrozcapierzonymirękamiobokprzewróconegofotela.
Pochyliłasięnadnim.Niewyczuwałapulsu.Terazdopierowpadławhisterię.Corobić,
corobić?!W
końcurzuciłasiędofonu.DrżącymipalcaminakręciłakodStraporu.
—Słucham—odezwałsiędyżurny.
—Popełnionomorderstwo!BelgazNolda645.
ZamordowanodyrektoraFoya!
—Ktomówi?
—EraHater.
—Jużjedziemy.
Szczęknąłprzełącznik.Wfoniezapanowałacisza,wpokojurównież.Central
przeselekcjo-nowałdaneipokilkusękachodezwałsięfonuAgisa.
—ZamordowanoFoya.ZagłębienieDłoni645.
—Przyjąłem—rzuciłAgisiskinąłnaDagera.—
Słyszałeś?
—Tak,słyszałem.Zdajesię,żenaszuciekinierznówszaleje.
—Skoczępoinspektora,atyzadzwońdo
DrugiegoDyrektoraInsytutu.
Wyszedłtrzasnąwszyzamaszyściedrzwiami.Dagerłączyłsięprzezwewnątrznąlinię
bezpieczeństwa:
—DyrektorHargis?
—Słucham.
—MówiDagerzeStraporu.Zamordowano
Foya.
Wsłuchawcedobrąminutępanowałacisza.
Dagerrzuciłokiemnaekran.TwarzHargisatkwiłatamnieporuszona,zupełniejakwykuta
zmarmuru.W
końcuprzedłużającesięmilczeniezaczęłoDageraniecierpliwić.
—Zrozumiałmniepan?
—Tak—wydusiłzsiebieHargis.Wydawałosię,żezachwilęzemdleje.
—Niechpanposłucha—mówiłDager.—Proszę
wsiąśćwstrad,spotkamysięwBelgazNolda.Numer645.Totakiniedużyplacykw
ZachodniejKwaterze.
—Dobrze—wyszeptałtamteniwyłączyłsię.WtejsamejchwiliDagerzobaczyłw
drzwiachinspektorazAgisemibezsłowa,chwyciwszywlociekurtkę,
podążyłzanimi.Zbiegaliposchodachjakza
najmłodszychlat.Agisczęściowozjechałpoporęczy.
Nieczekalinawindę.Zbytmałomieliczasu.Każdaminuta
mogłabyćterazbardzocenna.
JużwstradzieOffwydałpolecenieblokadydzielnicy.
WszystkieoczySupermózguStraporuskierowałysięnaZagłębienieDłoni.Większość
patrolowcówzterenucałegomiastablokowałapotrójnympierścieniem,nieliczneuliczki
wyjazdowe.Patrolekrążyływ
najbliższychsekto-
rach,gotowewkażdejsekundziedoakcji.Eskadrabobonsówtaktycznychmiałalada
momentwyruszyćzlądowiskaMem-Kahar.Porządkowirozpoczynali
przetrząsainiekażdegodomuodobrzeżydzielnicy.
Stradsunąłścinajączakrętyirazporazwznosiłsięwpowietrze.Rzekępokonaliniemal
wpław.ZanimikilkastradówzNadzwyczajnej,zdosyćprzypadkowąobsadą.
Przeciążonesilnikiwyłyniemiłosiernie.
—CzyOSjużwie?—rzuciłOffdodyżurnego.
—Nie,nicniewie—głosdyżurnegowydałmusięznajomy.
Spojrzałnaekran.Ach,toWatir.
—Słuchaj,Watir—inspektormówiłniemal
spokojnie.
Byłopanowanyizdecydowanyjużcomarobić.—
Pamiętaj!Niechniewiedząjaknajdłużej!Jasne?
—Zrozumiałem!
Zwyciemwstecznychzajechalinaniedużyplacyk,zabudowanyzwszystkichczterech
stron.Wjeżdżałosięnańtylkoodtej,odktórejwpadli.Pozostałaczęśćplacuotoczona
byłaschodami.Szerokieiwąskie,zdobionebogatoimniejbogato,czasamiwręcz
surowe,ascetyczne,zgrubych,prymitywnychblokówlubzmisternychmurów.Schody
prowadziływróżnychkierunkach,biegłynaróżnychpłaszczyznach,
wielopoziomowe,łączącesięzinnymischodami,przezpodwórkadomówwśródzawiłych
nierazpasażyi
tunelików.
Anijednejpoziomejulicy.Wyjątekstanowiło
trzydzieściulicdojazdowych,którekoń
czyłysięnaobrzeżudzielnicymałymiplacykami.
Otaczałyjezczterechstrondomyprawieidentycznejaktetutaj,nowe,leczstylizowane
nastare,istnecacka.Każdywydawałsięinny,ajednakwszystkiemiałypodobny
charakter.ByłyonenowszeodcałegoDelanu,jednaknawettenajpóźniejzbudowanena
pewnopowstałydobredwawiekitemu.Zczasemprze-robionoichwnętrzanamieszkania
luksusowe.
Najdroższadzielnicamiasta.
Napierwszympiętrzespostrzegliuchylone
drzwi.
Totutaj…—pomyślałOffiskierowałsięwtamtąstronę.Agispowstrzymałgow
ostatniej
chwili.
—Uważaj—syknął—nawycieraczkę!Istne
cudo.
—Nicwniejniewidzęszczególnego—Off
pochyliłsię.,—Ostatnikrzykmody—mówił
właściwie
dosiebieDager,podnoszącostrożniewycieraczkę.—
Postąpnięciuzachowujeodciskbuta.
Iotogomamy.
Weszlidalej.Przedpokójmalowniczy,utkany
nafioletowo.Wewszystkichpomieszczeniachpuchyiboazerie,tapety,woale,miękkie
meble.Powietrzeprzesyconeaykrukangiem.
NapodłodzeFoy.Ręcerozrzucone.Włączoneholo.
Natalerzuniedojedzonekanapki.Pozornieżadnegośladunacielezabitego.Twarz
stężała.Bezwyrazu.
Wiadomo.
—Trup—mruknąłinspektor.—Flesze!Operatorzyzrobilikonwencjonalneujęcia-Teraz
inspektorzająłsięresztąszczegółów.Dziewczynasiedziałanakanapieczytapczanie,
diabliwiedzą,niewątpliwieówmebelsłużyłdospania.
NieruchomaniczymFoy.Jakbytojązabito,niejego.
Wpatrzonawtwarzzmarłego.
—Czypanijestwstanierozmawiać?—zwróciłsiędoniejAgis.
Niezareagowałanawetmrugnięciempowiek.
—Zostawją—powiedziałOff—lepiejwezwij
pogotowie.Typowyszok.Doktorze!—zawołałdo
lekarza.—Możepandajejnaraziecośna
wzmocnienie.Zarazbędziepogotowie.
Offruszyłnaobchódmieszkania.Technicyzajęlisięodciskami,zbieraniempróbekitym
podobnych
bzdurek.Nieraznawetważnych,aleniedecydującychprzecież.
Dzielnicętymrazemszczelniezablokowano—
myślał.—Jeżelinieuciekłdotejpory,tojużsięnieprześliźnie.Chybajednakzdążył
zniknąćnaczas.Taki
przewidującyfachowiec—niepodobne,żebysięniezabezpieczył.Kimjest?…
NieporazpierwszyOffmyślałnadtym,-kimjestnieuchwytnyprzeciwnik?Zrozumieć
wrogatoniemalpokonaćgo.Tenwymykałsięzwykłymregułomgry.Był
zbytwielowarstwowy.Coś,czegoOffjeszczeSobiewpełninieuświadamiał,kazałomu
strzecsiętegoprzeciwnika.Tkwiławnimjakaśobca,nieznanasiła,niezwykła
aktywność,genialnewprostszczęścieiniesamowiteopanowaniesztuki.Operowałdużą
wiedząiznajomościąnarzędziobezwładniających.
Offzbliżyłsiędooknaiwychyliłnaulicę.SześćstradówStraporustałowrówniutkim
szyku,błyszczącniebieskimilakierami.Zzaza
krętuwypadłydwainnestradyiwyhamowały
zjękiem.
JednymznichprzyjechałzapewneHargis—
pomyślałOff.
Ludziekręcilisięjeszczepomieszkaniu,nadolestaliinni,skupieniwpobliżupojazdów.
PierwszymznowoprzybyłychokazałsięrzeczywiścieHargis,zdrugiegostradu
natomiast…Nie!!Nonie!!Offmyślał,żekrewgozaleje.ZdrugiegowysiadłGulm.To
cholerneOSjużwiedziało.
Kto?—zastanawiałsięOff.—Ktoimdałznać?
Watir?Nie.NapewnonieWatir.Hargis?
No,jasne.
HargisstałprzyswoimluksusowymEndeo,
wycierającwchusteczkęspoconedłonie.CzekałnaGulma.Razem,podeszlidogrupki
ludziipytaliocoś.
Pokazanoimokna.WjednymznichzobaczyliOffa.
WzrokGulmawędrowałzadłoniąwskazującego
człowieka.ItrafiłwprostnazimnejakostrzalancoczyOffa.Gulmnachwilęstracił
fason,alebardzoszybkogoodzyskał.
Niespuszczalizsiebieoczu.
Gulm—pomyślałOff.—Typadlino.Jeszczedzisiajmuszęsięztobąliczyć.Jeszcze
dzisiaj.No,możeijutro.Jeszczekilkadni.
Gulmuśmiechnąłsięszeroko,jakbyczytałw
myślachinspektora,jakbyznałkażdejegoodczuciezwiązanezeswojąosobą.Doskonale
pamiętał
,,Banderę”.Dodzisiajsyciłsiętamtym.
ZdemaskowanieOffaito,copotemznimzrobił,dotądbyłodlaniegoźródłemradości.
Terazdoszła
satysfakcja,żesiedzimusiępodnosem,imożnakpić.
Kpićpotym,cosięuczyniło,znie-
go,Offa,stróżasprawiedliwościzbożejłaskiiwogólezcałejjakiejśtam
sprawiedliwości.
Trzebawiedzieć,jaksiędalejustawić.Istniejąwyższeracjeniżnormalnaludzka
sprawiedliwość.
Iwtedywłaśnietosięstało.Byłototaknagłe,żeOffdopieroposekundziezrozumiałi
ogarnąłcałośćsytuacji.Krótkibłysktrafiłwgrupę.Nie.Wjednegoczłowiekaztejgrupy.
WHargi-sa!Hargisleżałbezruchu.Resztazwijałasię.Obraznędzyirozpaczy.
Skądstrzelał?—Offpowlókłwzrokiempościanieprzeciwległegodomu.Nic.Aniruchu.
Aletopewne,żeciospadłstamtąd.Offzrobiłkrokwlewoiwtymmomenciedrugibłysk
rozjaśniłniebo.Framugazostałaprzebitanawylot,aścianaporządnienadtopiona.
Inspektorzbladł,potzrosiłmuczoło.Pobledlirównieżpozostaliludzieznajdującysięw
tympokoju.
—Nietrafił—powiedziałAgis.
—Nie—odparłOffprzezzaciśniętegardło.—
Oszczędziłmnie.Tobyłoostrzeżenie.
Zrobiłomusięgorącoipoczuł,żenogisiępodnimuginają.Uratowałgoporządkowy,
którywpadłz
wrzaskiem!
—Doktora!!Szybciej!!
Lekarzjużzbiegłnadółzeswojąnieodłączną
walizeczką.Akuratnadjechałoteżpogotowie.
—Pościg!!!—ryknąłzupełniebezpotrzebyOff.
RazemzDageremiAgisempopędzilinadół.
Lekarzekrążylimiędzyrannymi.
—Nicgroźnego,lekkieudary,oparzenia,
przygłuszenia.
—Aten?—OffwskazałnawijącegosięGulma.
—Tenstałnajbliżej.Trochęgorzej,alewyjdzieztego.
—Szkoda—mruknąłdosiebieinspektor.
Zebrałpozostałychludzi.Rozdzielilisięna
dwaskrzydła.
—Odbezpieczyćkufy!—wydzierałsięAgisbardziejdladodaniasobieanimuszuniżz
fak-tycznejpotrzeby.
Wpadliwbramę.Offniósłprzedsobąchwy-tacz
aktywności.DrugimiałDagerprowadzącynastępnągrupę.Posuwalisięostrożnie.
—Eskadrawdrodze—usłyszałOffznadajnika
umieszczonegowklapie.Cośsobieprzypomniał.
—Uwagawszyscyporządkowi!Zablokować
dokładniekanałyiinnepodziemneprzejścia!
Niedobrze—pomyślał.—Napastnikzapewne
pamiętałokanałach.Jeślinieskorzystał,toznaczy,żebawisięzemnąwousęiontellę.
Wsłuchawkachzachrobotało.Podniósłrękę.
Zatrzymalisię.Złapałtrop.Terazszlijuższybciej.
Przezpasażnawysokościpierwszegopiętrawyszlinasąsiedniąulicę.Stądśladbiegł
prostodonastępnejkamienicy,przezpodwórzeikrótkitunelnatrzeciepiętronad
następną
przecznicą.
Insowisercebiłomocniej.Wdłoniściskałkufę.
Jeszczejedenzakręt.Niedużepodwórko.Bo-bonsunosiłsięwłaśniezmurawy.
Offprzyklęknął.Wycelował.Nacisnąłspust.Bobonsodbiłsięodziemijakpiłka,poczym
zwielkąchyżościązacząłwznosićsiędogóry.Pociskplasnąłomurawę,opryskującją
jakbysmolistączarnącieczą.
—Padnij!—wrzasnąłOffisamprzypadłostatni.
Zarazbędąwióry—przemknęłomuprzezmyśl.
Ibyły.Powietrzemtylkotargnęło.Fontannagorącejziemiwzniosłasięnakilkametrówi.
opadła.Offzerwał
się.Naniebiewidaćtylkoniewielkioksydowanypunkt.
—Eskadra!—ryczałOff.—Gdziejesteście!
—Widzęgo!Widzęgo!—wgłosiedowódcy
brzmiałopodniecenie.
—Atakuj!
GdybyOffniebyłzdenerwowanywtejchwili,niewydałbytakiegorozkazu.Terazto
sobieuświadomiłipojął,żewszystkozależyodtamtego,odnapastnika,którymusi
precyzyjniedziałać.Jeżeliprzegra,przegrająobaj.
—Bierzemygowsferę!—informowałdowódca
eskadry.—Terazniewyjdzie!
—Bierzcie—mruknąłOffbezzachwytu.Wszystkorozegrałosięwkilkasekund.To
wyglądało
niesamowicie,wprostniewiarygodnie.Bobonszbiegalawirowałmiędzypociskami
niczymakrobataw
slalomie.Przytymniepozostawałmilczący.Niebopoczerniało,potemzżółkło,wreszcie
zbielałoodkondensatuwybuchów,leczwtejbielidalejlawirował
nie-chwytnybobons.Jegostrzałybudziłygrozę.Niedlatego,żeczyniłyażtakolbrzymie
szkody.Byłystraszne,botrafiałytam,gdzieonchciał.
Unieruchomiwszyostatniegobobonsaeskadry,zbiegodleciał.
Nieboporóżowiało.Bojowebobonsyztrud
nościąlądowały.naplacykachZagłębieniaDłoni.
—Wracamydostradów!—zakomenderowałOff.—
ProwadzigoterazSupermózg.—Irzuciłdofonu:
—Uwaga,wszystkiezdolnedoruchupojazdy!
KierowaćsięwedługwskazówekSupera.Super
przejmujedowództwo.
Pochwilidowleklisiędoswoichstradów.
—Dager—odezwałsięInsdoidącegoobok
współpracownika.—Comasztakąponurąminę?
PojedzieszdoInL-uiwyciągnieszchoćbyspodziemiĘstora.Zamknieszgo.
—Co—Dagerstanąłjakwryty.
—Aresztujeszizamkniesznanajwyższympoziomiepodcałodobowąstrażą.Nikogodo
niegonie
wpuszczaj.Niemożemuspaśćwłos^głowy!
DagerzAgisemwsiadalijużdopojazdu.
—Staryzwariował—wysapałDager,gramolącsięprzezniskiewejście.—Kazałmi
zamknąćipilnowaćTrzeciegoDyrektoraInL-u.
—InL,InL,InstytutLotów—mamrotałAgis.—Cozadźwięcznyskrót.
Dagerpopatrzyłnaniegoniemalzezgrozą,poczymgwałtowniewłączyłdociskacz.
Ruszylijakzprocy.Agisażsięprzestraszył,żeniezakręcąprzedmurem.
Pokiwałgłowązezrozumieniem.
Offusiadłnaprzednimfoteluwswoimstra-dzieiwłączyłrozrusznik.
—Niechsiępanodsunie!—wrzasnąłnajakiegośgapia,którymustałnadrodze.
Siwyczłowieczek,bardzostary,skwapliwie
skorzystałztaknietypowonawiązanejznajomości.
—Toćwiczenia,paniekomendancie?!—zapytał
biorącsiępodboki.
—Tak—odpowiedziałOffzmęczonymgłosem.—
Bardzoostrećwiczenia.
Iruszył.Jechałdokomendy,byśledzićdalsząakcjęprowadzonąprzezSupera.Czuł,że
ściganyznowuimsięwymknie.Prawiewiedziałto.
Bardzoostreiniezbytudanećwiczenia…—pomyślał
jeszcze.
Superprowadziłuciekającybobons,śledzącgobezprzerwytysiącemswychoczu.Zbieg
aninachwilęnieumknąłkamerom.Wzdłużtrasyprzelotuzaalarmowanowszystkie
posterunki.TylkoodczasudoczasuSuperinformowałodotychczasowychposunięciach.
Pozatymdziałałzupełniesamodzielnie.Wewszystkichsektorachtrwałgorączkowyruch.
Pojazdyipatrolenieustannieprzemieszczałysięicorazmocniej,corazpewniejwzdłuż
trasyucieczkizacieśniałsiępierścieńobławy.AgiszOffem
siedzieliwcentrali,przyglądającsiętemuwszystkiemuwciszy.
Bobonszaczynałkrążyć.Zbiegwidziałdoskonale,cosiępodnimdzieje.Zrozumiał,że
nieznajdzietumiejsca,naktórymmógłbywylą-wacbezpiecznie.Nachwilęzawisł,
widoczniezastanawiającsię,codalej.
Offobserwowałistarałsięrozumowaćjaktamten.
Jakiemiejscemożnawybrać,abylądowaćz
najmniejszymryzykiem?Jestjednaktakiemiejsce.
Bobonsruszyłterazzdecydowanie.Bezwahania
ciągnąłprostowstronęaleiLim.
Tak.Offsięznimzgadzał.Todoskonałewyjście.Onpostąpiłbytaksamo.Tylkoaleja
Lim.Jejhotelewieczniepełnegości,domytowarowe,centrarozrywki,gigantyczne
parkingistradów,ixarówibobonsów.Offwiedziałotym.Super
chybatakże.
Patrolowce,wysłaneprzezMózg,ruszyłyna-
tychmiastzauciekającym.Lokalneoddziałkikrążyływokółcowiększychhoteli.Ludzie
rozglądalisięniespokojnie,jedniprzypatrywalisiędrugim,jakbyczuli,żeoboknich
dziejesięcoś
niezwykłego.
Bobonsnaglezawrócił.Wykonałgwałtowny
skrętiobniżyłlot.
Więcjednakniezdecydowałsię—pomyślał
inspektor.—Jednaknietu.Uznałtopewnieza
zbytryzykowne.
Uciekinierleciałterazniemaltużnaddachami,wkierunkupółnocno-zachodnim.Agis
rzuciłokiemnaświetlnyplanmiasta.Offrównieżpopatrzyłwtamtąstronę.Chyba
osiedlePlomsówalbomożeLinia?
Znówspojrzałnaekran.Ściganybobonswylądował
przyLiniiWielkichJezior!Torejonbezpatrolilokalnych.StradyStraporublokowały
właśnieostatniewylotyztegokwadratu.
NagleekranrozpłynąłsięiSuperdałzbliżenie.
WśróddziesiątekpostaciidącychulicąRe-derinajednabyłaprowadzonawczerwonym
kółku.
ToOn.Porazpierwszyudałoimsięujrzećczłowieka,któregoszukali.Obrazzodległej
kamery,alemocnezbliżeniepozwalałorozróżnićważniejszeszczegółysylwetki.
Człowiektenporuszałsię
niezgrabnie.Byłwysoki.Ubranyna
szaro.Kameraujmowałagotylkoz‘tyłu,dlategowogóleniewidzielitwarzy.
—Super!Dane!
—Wzrost194,ubranieszare86°/ocornis—14%
lunis,butymiękkie,wytwórniprywatnejspozaValaco,numer43,budowaszczupła,włosy
siwe,waga
przypuszczalna78kg,lekkaniezborność,lekkiepochylenie.
TyleMózg.Zrobił,comógł.Uciekinierznajdowałsięjużpozajegozasięgiem,jednak
dziękiniemuzostał
osaczony.Resztęmusieliwykonaćludzie.Sądzączrozgromieniaeskadry,nieprzyjdzieto
łatwo.
Offniewierzył,żeudasięunieszkodliwićtegoczłowieka.Zaczynałrozumiećcoraz
więcejrniebyłjużtakpewien,czychcegounieszkodliwić.Zobecnegopunktuwidzenia
Offaunieszkodliwienieowego
człowiekabyłowtejchwiliniekorzystne.Od
rozpoczęciacałegopojedynkuInsprzeszedłbardzodługądrogę.Nie.Nienależyteraz
tamtego
unieszkodliwiać.Kimkolwiekbył,działająctak,jakdziałał,miałrację.Żadna,inna
metodanieprzyniosłabyskutków,jakichoczekiwał.Jakichoczekiwaliobaj!Nawetjeżeli
okazałobysię,żejestosaczonyostatecznieiniepotrafisięwyrwać.Offwiedział,żew
końcutamtensięwyrwie.Ktośmupomoże;Iwiedziałnawet,kto.
Uśmiechnąłsięspoglądającnarozświetlonyplanmiasta.
Agissiedziałnieruchomo.Przypominałgumową
zabawkę,zktórejwypuszczonopowietrze.Może
zastanawiałsię,czytymrazemzłapiązwierzynę.
BelgazNoldatakżebyłootoczone,ajednaksię
wymknął.Toprawda,żeniecałkowicie;Teraz,przezswojąnierozważnąakcjęna
pastnikzostałzlokalizowany,niemaluwięziony.
Wprawdzietrudnogozłapać,aleniktgoprzecieżniepróbowałzniszczyć.Zniszczyć
możnawkażdejchwili.
Zniszczyćcośzawszejestłatwo.Tonigdynie
nastręczałozbytdużych
trudności…
—Uwaga!—rozległasiękomendainspektora.—
Uwagawszystkiepatroleoperacyjne!SkierowaćsięwkwadratE1367.Rozpocząć
przeszukiwanie!
Agispopatrzyłnaniegolekkozdziwiony,ale
nicniepowiedział.
—Takmusibyć—powiedziałOff,jakby
próbującsięusprawiedliwić.
—Wiesz,corobisz—odrzekłAgis.—Widocznie
maszinneplany.
—Tak.Maminneplany.
Świadomiepozostawiłściganemufurtkę.Terazterencałegomiastabyłwolnyodpatroli.
Zazakrętemrzekistałytrzyczarnedrzewa.Takolbrzymie,żeledwo.możnajebyłoobjąć
wzrokiem.
Łódźkołysałasięnierówno.Wiosłazledwouchwytnympluskiemzanurzałysięw
ciemnejtoni.Popowierzchnipływałytłuste
plamyjakichśsmarów.
Płynęliwabsolutnejciszy.Nadziobie,pochylonynadwodą,prawieciągnącponiej
nosem,przewodnik.
Napięty.Czujniewsłuchanywotoczenie.Łowiącykażdyszmer,innyodpluskuwioseł,w
sweniezawodneucho.Hebanowaskóralśni,grubonamaszczona
olejkamihevoi.
Dwajpozostaliwioślarzetotubylcy.Purpuro-woskórzy,zprzepaskaminabiodrach.
Mocne
mięśniezwprawąobracajądrągi,pchającełódźdoprzoduposzerokiejrzece.Tubylcy
mająbłyszcząceoczyilekki,drwiącyuśmieszeknaustach.Chcątymuśmieszkiemdodać
sobieotuchy.Aletonietakiełatwe.
Sytuacjanawetdlanichjestniecodzienna.Niebojąsię.
Toniestrachwyzierazichruchów,toniestrachspoglądazzachmurzonychczół.Onisą
zbytprymitywni.
Niewiedzą,cotostrach.Potrafiązatodobrzewiosłować.Wiosłująrzeczywiściedobrze.
Najlepiej,jak
.potrafią.Takjakprzypodchodzeniudo
rozwścieczonegodurandoka,kiedygryzieziemięiłamiepotężnym,łuskowatymogonem
drzewasur.
Urodzeniłowcy.
Przewodniktozbieg.Jegoskóraświadczyotym
najlepiej.Niebieskawo-czarnyleżyterazwyprężonyjakstruna,zuchemnadwodą…
Życienauczyłogosztukinasłuchiwania.Tylkodziękiniejjeszczeżyjeipłynieznimiw
łodzi.Brzegjestporośniętygęstoidziko.Możnabypowiedziećbujnie.Aletojakaś
dziwnabujność.Anijednejbarwy,dojakiejwzrokprzyzwyczajasięwdżungli.Nic
żółtego,pomarańczowegoczy
czerwonego,anijednegozielonegokielicha.Niemarównieżtapuszczaniczkniej
północnychregionówVollu.Nijednegozielonegoliściaczygramabłękitu.
Ciągletylkoczerń.Czerńiszarość.Trochę
popielatego,zwłaszczawtrawach,trochę
przyprószanegobrunatu.
Ajednakwtejczerni,pozorującejśmierć,taisiężycie.Nawetnietai.Onofaktyczniekipi
bujnie,leczjakośniezauważalniedlaniewprawnegowtympejzażuoka.Łódźprzezornie
trzymasiębliskobrzegu.Niemalocierajągłowamioskrzypiące,spopielałowitki
arbelozu.Nieba
złodziprawieniewidać.Przezgęste,zbitekoronypoprzerastaneepifitamiprzezieratui
ówdzie
jasnoszaryprzestwór.Niebotutajjestzawszetakie.
Wioślarzezwprawąutrzymujądrewnianąskorupkęprzybrzegu.Wkołoabsolutnacisza.
Niesłychaćwtejdżunglinormalnegogwaru,gwizdówaktacamów,
pomrukówous,zawodzeńkinteifów,nerwowego
tupaniaagu-czamówczyposapywania
przedzierającegosięzłopotemprzezzbitekczerwienidrzewsurba-ssolbassa.Tutaj
panujecisza.Bezludna,nieprzyjazna.Dzisiajnawetniewiejewiatr.Tooczywiste.
Przewodnikwie,corobi.Niewypłynąłbywwiatr.Jeszczemugłowamiła.Niepoto
uciekałzHy,żebywpadaćnapatrolzbylepowodu.Każdygłupiwie:
„Niewypływajwwiatr,choćbywżagle”.Przysłowianiekłamią.Tworzyłyjepokolenia.
—Czytutajkiedykolwiekświecisłońce?—zapytał
Off.
Przewodnikzbyłgomilczeniem.Wioślarze
wyszczerzylizębywbezrozumnymuśmiechu.Muskułygrałyimpodskórą.Wiosłatonęły
wciemnejotchłaniz
ledwosłyszalnymszmerem.Zbliżalisiędokolejnegozakola.Offwierciłsięniespokojnie
nasękatejławce.
Uwierałygosprzączkiszarogranatowego
kombinezonu,uwierałskórzanyberet.Przebraniepiekielnieniewygodne,alekonieczne.
Pomyślanonawetooryginalnejbieliźnie.
—Nawszelkiwypadek—powiedziałDager.Teraz
Offwierciłsięjaknaszpilkach.Gryzłygololronowekalesony,całeciałoswędziało.
Pilnowałsię,żebyniedrapaćpodrażnionej.skóry.
Gdzieśnabrzegutrzasnęłagałązka.Offrozejrzałsięniespokojnie.Przewodniknie
zareagował.Łódźpłynęładalej.Równo,miarowymrytmem,rytmemoddechów
purpurowoskórych.Trzaskipowtórzyłysię,tymrazembliżej.Offnerwowoprzygryzł
wargę.Niechciałmyślećowpadce.Takawizjamogłaprzyprawićodreszcze.Tozresztą
niemożliwe.Manajlepszegoprzewodnikainajlepszychwioślarzy.Trzebatrzymaćna
wodzy
rozdygotanenerwy.
Czyjeszczedaleko?Jakdługomożnawytrzymać
takienapięcie?Skoroprzewodnikniereaguje,widaćnicsięniedzieje.Tymrazemtrzaski
powtórzyłysiętuż,tuż.Offczuł,jakoblewagopotidrętwiejąkoniuszkipalców,
kurczowozaciśniętychnadługiejkufie.Wpatrzyłsięwzarośla,leczprzezsiećszarych
witeknicniedojrzał.Naskarpie,prawienadichgłowami,rozległosięterazgłuche
stęknię-cieiktośjakbysapnąłczywestchnął.
—Coto?—Offniewytrzymał.
Czuł,żewymówiłpytaniedrżącymgłosem.
Przewodniknieodpowiedział.Tubylcyszcze-rzylisięjeszczeszerzej.
—Coto?!—powtórzyłnatarczywiej.Czarny
uciekinier,dawnyniewolnikzwielkiejodkrywkowejkopalniololanu,zaszczyciłgo
krótkimspojrzeniemiznówskupiłsięnamętnej,“zaolejonejpowierzchnirzeki.Wtemo
jakieśpięćmetrównadnimicośstoczyłosięzpagórkaizgłośnympluskiemwpadłow
głębięjakkamień.Nawodziepozostałytylkokręgi.
—Zapóźnionyrurk—stwierdziłprzewodniknie
odwracającnawetgłowy.
Offpowoliprzychodziłdosiebiepotymincy
dencie.Widaćudzieliłmusięnastrójotoczenia.Musisiękonieczniewziąćwgarść.To
dopieropoczątek.Cobędziedalej?Niewystarczybezpieczniedotrzećdocelu.Trzeba
jeszczedziałać.Musiałprzyznać,żewszystkowyglądałoowieleprościejwzaciszu
gabinetuwValaco.Sądził,żeprzygotowałsię
dostatecznie.Planwydawałsięjasnyiłatwy.Niewziął
jednakpoprawkinakrajobrazaninaludzi.Tonietenpejzaż,którysięzna,którysięczuje,
bezpiecznyirealny.Nieciludzieonormalnych,jasnychizrozumia-
łychreakcjach,dającychsięzgóry,wmniejszymlubwiększymstopniu,przewidzieć,o
normalnychi
oczywistychproblemach,onormalnych
doświadczeniach.Doświadczenia,któretychtutajkształtowały,leżałygdzieśpoza
przepaścią,pozaprzeciętnymobszarempojmowania.
BocóżznaczydlanassłowoHy.Pustydźwięk.Iwcalegonieożywimydodając,żejest
strasznymmiastem.Trzebaprzeżyćjegokoszmar.WtedynigdyniepomylisięSovzHy,
czyHyzPiorą.Życiew
każdymztychmiaststanowiodrębnąudrękę,odmienne,realnedoświadczenie.
Offadziwiładawniejmałomównośćtych,którym
udałosięstądwyrwać,rozbieganywzrok,służalczapostawa.Spotkałichzresztąwswoim
życiuniewielu.
Możedwóch,możenajwyżejtrzech,aitonie
wiadomo,czytylkosięniepodszywalipodbyłychmieszkańcówHy,chcącuchodzićza
bohaterów.Potemtrochęlepiejichzrozumiał,oilemożnatozrozumiećnieprzeżywszy.
Przestałsiędziwić.Wielesię
nasłuchał.Alecoinnegosłyszeć,acoinnegoczućnawłasnejskórze.
Przewodnikuniósłrękę.Wiosłazamarływpółruchu.
Łódźsunęłabezszelestnie.Offwytężyłsłuch.
Przewodnikwyprężonyjakstrunadramindyusiłował
rozszyfrowaćto,cosłyszy.Offniesłyszałnicmimowielkiegowysiłku.Wioślarze
wpatrywalisięwgłowętamtegooposkręcanych,twardychjakdruty,siwychwłosach,
prawiebezmyślnie.Ztępąpustkąwoczachoczekiwalirozkazu.Jakdobrzewytresowane
człekopodobneobbibony.
—Dobrzegu—rzuciłszeptemprzewodnik,
wpatrującsięwpustąpowierzchnięwodyprzedsobą.
—Tylkoostrożnie—dodałpochwili.
Tubylcysprawniewyciągnęliłódkęnabrzeg.Bezjednegozbędnegoruchu,bez
przypadkowego
stąpnięcianasuchągałązkęzawlekliskorupęwkrzaki.
Przewodnikprzyjrzałsiękrytyczniemaskowaniu,poutykałszpary,gałęziązakryłmokre
śladynatrawieoostrychjaklanceźdźbłach.
—Terazschowaćsięianipary,boszrama!Wpadliwniewielkąnieckę.Wgęstwinie
przewodnikutorował
lufcik.Widaćprzezeńbyłomaływycinekrzeki.Mniejwięcejmiejsce,doktórego
dopłynęli.
—Gdziejatojużsłyszałem?—zastanawiałsięOff.
—„Anipary,boszrama?”Ależtak—przypomniał
sobie.SłowaślepcaBajo.—Iraptemspelunka
przepełnionatłumempotencjalnychmieszkańców
Salvirywydałamusięczymśbliskiminiemalmiłym,aponuretwarzerzezimieszków
nawetsympatyczne.—
Tak,toprzepaść—pomyślał.
—Nicniewidać—szepnąłdoprzewodnika.
Purpurowoskórzyleżeliprzyklejenidodnawądołu,zewzrokiemwbitymwkoronydrzew.
—Stulpysk!—warknąłprzewoźnik.—Stulpysk,bodługoniepożyjesz!
Offwpatrzyłsięwpowierzchnięwody.Teraz
doleciałygojakieśszmeryzzazakrętu.
—Patrol?—zapytał.
—Stulpysk.Patrol.
Nawodziepojawiłsięnajpierwnieznacznywir,potemdługi,spiczastycień.Offmiał
ochotępowiedzieć,żetożaglowiec,alewporęugryzłsięwjęzyk.Zacieniemukazałsię
stateczek.Niewielkiżaglowiecpatrolowyporuszającysięwzupełnejciszy.Pod
warunkiemoczywiście,żejestwiatr.Dzisiajwiatruniebyło.
„Służbawbezwietrznydzieńtotupanżygrosz”mawialipod—inadkomendnizPatrolu.
Rzeczywiście.Kilkupodkomendnychwszarychmaskującychdrelichachobracało
wiosłamiwtaktznakówdawanychprzez„starszego”pałeczką.
Sflaczałyżagielwisiałbezużyteczniejakniepotrzebnadekoracja.Nadziobieponad
nadbudówką,na
niewielkimmostku,awłaściwieżelaznejkładce,stał
„wzrokowy”.Uważnieprzeczesywałkażdymetrterenu,wpatrującsięwwodęiposzycie.
Obok„lunetowy”
badałwskazaneprzez„wzrokowego”szczegółyiwątpliwemiejsca.„Wzrokowy”rzucił
okiemnazegarek.
Przewodniktakże.
—Mamyszczęście—szepnąłprzewodnik.—
Dawnoniemiałzmiany.
Rzeczywiście.„Wzrokowy”robiłwrażenie
zmęczonego.Przypatrywałsięterenowizwyraźnymznudzenieminiechęcią.
—Terazsza—ledwowyszeptałprzewodnik.
Przepływaliobokichkryjówki.Spojrzenie
„wzrokowego”spoczęłonamaskującymślady
konarze.
—Cośmisiętuniepodoba—powiedziałdo
„lunetowego”.
Offaprzeszłyciarki.„Lunetowy”skierowałlunetęwichstronę.Zamarli.Przestalinawet
oddychać.Zdawaćbysięmogło,żeprzemienilisięnaglewkamienielubulecielijak
obłoczkipary.„Lunetowy”zatrzymałsięnamomentnaichkryjówce,leczzarazoderwał
wzrokodokularuimachnąłpodenerwowanyręką.
—Zdajecisię,Łypst.Maszjużprzywidzenia.Czasnazmianę.
—Mówię,żecośtujestinaczej—upierałsię
tamten.
—Przestańmniewkurzać!Jazdadalej!,,
Wzrokowy”jeszczerazprzyjrzałsięzaroślom.
—’—Damgłowę—powiedział—żetekrzaki
inaczejwyglądały,kiedypłynęliśmywtamtąstronę.
.—Touważajnagłowę—wypalił„lunetowy”.;••
..
Żaglowiecpopłynąłdalej.Przezchwilęsłychać
jeszczebyłocichypluskzanurzonychwwodziewioseł,ażucichł.
Offodetchnąłzulgą.Przewodnikrównież.Taksięmusiałchybaczućuciekającypo
napadzienaInL
człowiek,wmomenciekiedydopadłkanałuistradStraporu,przejechałnadjegogło-
wą‘niezatrzymawszysię.Offtakżeczułsięjużrazpodobnie.Byłotowtedy,gdyudało
musięumknąćz„Bandery”.Leżelijeszczedługąchwi
lę,zanimprzewodnikpozwoliłwyciągnąćłódźiznówwiosłazanurzyłysięwciemnej
czeluściwody.Lekki
\viatrzakręciłgałęziami,zaszeleściłlancetowatymiźdźbłami,pochyliłwiotkiepnie.
‘Woda,zmarszczonapowiewem,zchlupo-temuderzyłaomarglowatybrzeg.
Pociemniałojeszczebardziej.Wioślarzerozglądalisięniespokojnie.Nieminąłnastrój
przygnębienia,choćminęłoniebezpieczeństwo.
Offrównieżczułsięnieswojo.Mimowszystko
postanowił,żeniedazawygraną.Najpierwbyłakrótkaleczmęczącapodróżprzezocean.
Pełnyluksus,ajednakczułsięzmęczony.Zpróż-niowca,któregotrasaprzechodziław
pobliżuSalviry,wysiadłna
pełnomorskiejstacjipaliwowej,gdziepróżniowce
sunącewkierunkuTropsuzatrzymywałysięzawszedlauzupełnieniapaliwa,aludziom
pozwalanowyjśćdoniewielkiejkawiarninacośmocniejszegoniżserwowanepodczas
jazdylekkiemusującesoki.Tutajmusiałsięwsprytnysposóbprzeszmuglo-wać.‘Jego
akcjamiałacharaktercałkowicietajny.Nie•wolnobyłoryzykować.Ktowie,czyjakimś
dziwnymsposobemniewypatrzylibygocelnicy,gdybywspomniałchoćjednym
niepowołanymsłowemozamierzonejpodróży.
Wszystkoudałosiędosyćgładko.Niezauważony
‘przezobsługę,dostałsięnapokładwielkiego
‘ólolanowcazdążającegodoTransgextLUlók’owałsięwopróżnionymluku.Transgexnie
byłmu’specjalniepodrodze,aleOffniemiałwyboru.Wciemnościoświetlająclatarką
mapę,ustali’!1,gdzienajlepiejopuścićololanowiec.Wybrał’okolicewyspyGlarleżącej
niedalekoPuszczyWschodniejimiejsca,którewskazał
jakopunktkontaktowyBajo.Miałnadzieję,żedopłynątamnocą.Wszystkoszłotak,jak
mówiłBajo.ByłatoponoćnajprostszadrogadobrzegówSalviry.Czasemurządzanona
niejobławy.Jednakślepiecnieotrzymał
żadnychsygnałówostrzegawczych.
Okołopółnocyolbrzymiololanowiecwszedłw
sztorm.Offczułlekkiechwianienaboiki.Obawiałsię,czyniepokrzyżujemutoplanów,
alełajbaniezwolniłaaninachwilę.Widaćszyperspieszyłsiędorodzinnegoportu.
Offprzebrałsięwprzygotowanejeszczew
komendziełachy.Wszystkopiłogoiuwierało.Czekał.
Wzakręcanymzbiorniczkumiałtlen.Sprawdziłzawory.
Poprawiłbusolę.Luknaszczęściepozostawiono
uchylony.Dotrzeciejmiałsporoczasu.Terazopadłygowątpliwości.Zmęczeniei
niewyspaniedawałyznaćosobie.Chwilamidrzemał,alezawszebudziłsię,nimjeszcze
głowazdążyłamuopaśćnakolana,czujniespoglądającnafosforyzującewskazówki.
WmajakachwidziałTerię.Zastanawiałsię,nawpół
przebudzony,coterazrobi,gdziejest.Czyjestbezpieczna?Usiłowałsobiewyobrazićjej
pokój,jąsamą,alewszystkosięrwałoiznikała.Niemógłsięnaniczymskupić.Nerwowo
liczyłminy.
Wreszcienadszedłtenmoment.Dochodziłatrzecia.
Zawyłasyrenaobwieszczającskraweklądu,którymijali.TowyspaGlar.Offzręcznie
niczymtupang,amożejeszczezwinniej,pocienkiejlinieregularniezasupłanejwwęzły
wdrapywałsiękuotworowiluku.
Niebobezgwiazdzlewałosięzlądemiwodąwjednączarnąpłaszczyznę.Popatrzyłna
busolę.
Machwilęskryłsięzawęgłemmessy.Szłazmian-awachty.Minęligo,skuciwstalowe
kamizelki,tłukącwpokładciężkimibutamiozbrojonychpodeszwach.W
powietrzuzapachniałoololanem,araczejludzkąskórąprzesiąkniętątymmotałem,
ololanowympotem.Omalgoniezemdliło,myślałjuż,żeniepowstrzyma
nadchodzącejzżołądkafali.
Przewiesiłbagażnapiersiach,jeszczerazspojrzał
nabusolęi,przechyliwszysięprzezburtę,dałsusawwodę.Morzebyłolodowate.
Właściwietylkoprzezchwilętakmusięzdawało.Napokładziepowstałozamieszanie.
Zatu-potałyokutebuty,zapłonęłyświatła,przeciągłygwizdekisyrenawyrwałymajtków
zesnu.
Klęliisarkali.Dopinaliwbiegugacie.Oficerrobił
zbiórkę.Nawodępuszczonoreflektory.Offzanurzyłsięiprzekręciwszyzawórpopłynął
wkierunkuwyspy,naktórejmiałspotkaćprzewodnika.
Przewodnikznówdałznak.Natychmiastwiosła
uniosłysięnadwodę,apurpurowoskórzywpatrzylisięwzwichrzonączuprynęswego
opiekuna.
—Tutajpuszczasięurywa—powiedziałten
doOffa.
—Tak.Icodalej?—Offocknąłsięzzamyślenia.
—Dalejprzydałabysięburza.
—Niezamawiałemjej.
—Wracajmy—zwróciłsięprzewodnikdo
niecierpliwieprzestępującychznoginanogę
Wioślarzy.
—Łódźodbiłaiwyruszyławdrogępowrotną.
Przewodnikstałteraznarufie.Pomachałinspektorowiręką.
—Pamiętaj!—krzyczałjeszczezdaleka.—Prostodokrawędzizarośli,staryczarny
strad,“Yerayherzezłotymnapisem„SkładTrantona”będziestałnawprostmiejsca,w
którymwyjdziesz…
—Pamiętam!
—Powodzenia!
Offwzniósłdłońwgeściepożegnania.Stałchwilę,poczymnamierzyłkierunekiruszył
przezzarośla.Byłylepkieiszorstkie.Zbliżałsięzmierzch.Wszarościzmrokuotoczenie
zdawałosiębyćbardziejprzyjazne,nieraziłotakswyminiecodziennymikształtamii
barwami.Tylkotalepkośćpozostawałanadalobcaiprzypominała,żeniejestsięu
siebie…
WkrótceOffprzekonałsię,żewysadzonogoniemalnawprostumówionegomiejsca.Na
szosiestałz
wygaszonymiświatłamiVerayher.Insodczekałkilkaminut.Niezauważyłniczego
podejrzanego.Postanowił
jednaknawszelkiwypadekjeszczepoczekać.W
stradzieniespostrzegłnikogo.Naszosienadalspokój.
Zdecydowałsię.Ruszyłprzezpłaską,porośniętączymśgąbczastymłąkęwkierunku
pojazdu.Naniebiezawisłyciężkiechmuryispadłypierwszegrubekropledeszczu.
Padałoichzkażdąsekundącorazwięcej.Z
cichympoczątkowo,potemcorazintensywniejszymplaskaniem,przechodzącymw
dziwaczny,rytmicznyszum,rozbijałysięogąbczastepodłoże.
Nocpochłaniałaszczegółykrajobrazuista
piałarzeczywjednąwielką,czarnąmasę.Zlepiałaliście,trawyipniewjednolitąciemną
plamęlasu,zagarniałają,łączączłąką,czarnąwtymmomenciejaksmoła,obejmowała
wszechogarniającymobszaremkrólującejciemnościwstęgęszosyimajaczącycień
Verayhera,anektowaławszystko,ażponajdalej
widzialnyhoryzont,gdziebłąkałasięjeszczejasnaszramapobitegoprzeznocdnia.
Szparka,przezktórąsłońceusiłowałowetknąćsweoko,zmniejszałasięciągle,bardzo
szybko,ażwreszciezniknęłazupełnieiwokolicyzapanowałapustaciemność,
wypełnianajedyniedudnieniemimlaskaniemkropliciepłegodeszczu.
Wszystkotostałosiętaknagle,żeOffprzystanął
zaskoczony,zapominającnamoment,gdziejestijakiegrożąmuniebezpieczeństwa.Było
coś
zachwycającegowtejgroźnej,pustej,salvirańskiejnocy.Takiejnocy,takiego
intensywnego,krótkiegozachoduInsniewidziałnigdyinigdzie,ipewniejużnie
zobaczy.
Absolutną,lepkąciemnośćrozświetliłnaglebiałyognik.TokierowcaVerayherapodpalał
widoczniekolejnąfajkę,zniecierpliwionyprzedłużającymsięoczekiwaniem.Offdobrnął
wreszciedopojazdu,
przechylonegonaprawekoła,którymiwryłsięwmiękkiepobocze.Kierowcago
zauważył,drzwiuchyliłysięlekko.Zwnętrzabuchnąłciepłystrumień
skondensowanegozapachumafafyirozgrzanychkabli.
Nadrzwiczkachzamajaczyłdużymi,pochyłymiliteramiwyciśniętynapis„Tranton,Skład
iWyprzedaż”.
Inswtłoczyłsiędośrodkaizapadłwmiękkiefotele.
Spojrzałnanastępnegoprzewodnikaw
swejniecodziennejpodróży.Praca,którąwykonywał
odlat,przyzwyczaiłagodoniejednego.Wiele
zaskakującychprzeżyćmiałzasobą,jednaknawetniezwykłośćposiadaswojeskalei
odcienie.Tapodróżbyłanajniezwyklejszązniezwykłych.Człowiekprzykierownicy
baczniemusięprzypatrywał.Odnosiłosięwrażenie,żepatrzyłwzrokiemzimnymi
obojętnym.Amożenie.Możewydawałsiętakiprzezoświetleniezielonkawymblaskiem
szybkościomierza.Rysydosyćdelikatne.Dłonieosmukłych,wiotkichpalcach
spoczywałynasterze.Wzębachtrzymałfajkę,którąssałrytmicznie,wypuszczająckłęby
dymu.
—Cozadziwnespotkanie—powiedział.
—Wistociemiałemszczęście.Właśniezapada
zmrok.
—Niechsiępanniemartwi—przewodnikmówił
miłym,melodyjnymgłosem.—Tenstradniejesttakistary,najakawygląda.
—Aleczybędzieszwmieścieprzedświtem?
—Panpierwszyrazwtychstronach?
—Zupełniemożliwe.
—Widać.Domiastaniewięcejniżgodzinajazdy,awliczającstrażenajwyżejpięć.
—Czywyglądamnakogoś,ktomógłbysiętu
znajdowaćnielegalnie?
—Wporządku—przewodnikskinąłgłową.—Hasłobezzarzutu.InsOff.Prawda?
—Zgadzasię.
Człowiekzbrzękiemzamocowanychnaprzegubie
bransoletwłączyłstarter.Warknąłsilnik.Przewodnikmocniejnasunąłnaczołokapeluszz
szerokim,
sombrerowymrondemizwolniłzłą-czniki.Stradrunąłwczarnąprzestrzeńzhu
kiemijazgotem.Szybkościomierzzmiejscazanotował
20y,aposekundziejuż22y.Kierowcamusiałbyćraeczywiścieniezłymfachowcem.To
stwierdzeniepodtrzymywałotrochęOffanaduchu.
—JestemOrdez—przedstawiłsię,niewy-
puszczająccybuchazzębów.
—Widzę,żedawnoprzewodzisz?
—Nanocnychtrasachznamkażdywybójikażdą
pułapkę.Trzebasunąć,pókisięda.Potemtotylkociężkaharówka.
—Spotkanieprzygotowane?
—Tak.
PędziliprzezsalviriańskąnocdoSov.Stradciął
ciemność,wgryzałsięwniąsmukłympyskiem,
przerabiałprzypomocyswychsilnikównagęstąpapkęiwyrzucałzasiebiewpostaci
szarejsmugi.Jechaliciągleprzywygaszonychświatłach,sunącprawietużprzy
nawierzchni.Ordezmilczał,nonszalanckowspartynasterach.Wydawałosię,żenie
patrzyprzedsiebie,ajegoumysłzajętyjestczymśzupełnieinnym,
nieporównanieważniejszymniżgłupiaprzejażdżkadoSovzjakimś„niewiadomokim”
napokładzie.Lekkopodrzuciłoichnapagórkuizarazukazałysięcałkiemniedaleko
wysepkiświateł—małe,jasneatolewciemnościach,rozlewającesięwcorazwiększe
skupiska,jednakbardzosłabeitlącesięjakbyostatkiemsił,drżącewzmaganiachz
czernią,
wyczerpane.
Ordezzwolniłteraz.Zapaliłkrótkieświatła.Jechalijużtylkoczternastką.Światła
przybliżyłysięispotężniały.Możnabyłorozróżnićzarysykominów,wyciągów,ponurych
halbezokien,zktórych
wentylatorywieczniewysy-
sałytrującewyziewy,rozpylającjepookolicy.Pompystaletłoczyłytlen,abypracujący
tamludziemogliprzetrwaćwymierzonązprecyzjądawkężycia,anidłużejani‘krócej,
20-25latikropka.
Poobustronachdrogizaczęłypojawiaćsię
parteroweokrąglakizmałymi,owalnymijakdziurywserze,okienkami.Naulicyani
jednegoprzechodnia.
Okienkaświeciłyzrzadka,przeważniedomybyłyciemne.Tu,naprzedmieściach,
mieszkalijakzwykleiwszędziecipracującynajciężej,wnajgorszych
warunkach.Przewodnikzwolniłjeszczebardziej.Terazposuwalisięjużledwiesiódemką.
GdzieśnakońcuprostejbłysnęłyzielonereflektoryiOrdezzastopowałgwałtownie.Strad
zaryłzcichympiskiemiprawierównocześniezacząłcofaćsięzwysiłkiemisapaniem.
Zielonereflektoryprzybliżałysię.
Offspojrzałnaprzewodnika.Naczoletamtego
rysowałasięwąskazmarszczkamiędzybrwiami.
Wycofalisięwprzecznicęicałyczasjadąctyłemwjechalizazakręt.TutajOrdezrozejrzał
sięnerwowo.
Międzyszopąakulistymbudyneczkiemznalazłtrochęmiejsca.Wtłoczylisięwtę
szczelinęiwyłączyliświatła.
Przezmomentpanowałazupełnacisza.Wchwilępotem,niedłuższąniżmrugnięcie
powieką,usłyszelichrzęstkółpatrolowca.Obła,ciężkamaszynawtaczałasięw
przecznicę.
—Spokojnie,spokojnie—uspokajałszeptemnie
wiadomokogoOrdez.Zwilżałprzytymnieustanniewargi,oczymubłyszczały.Ręka
drżała,zaciśniętanastarterze.—Spokojnie—powtarzał.—Tylkoniezaszybko.
Wyglądałnaskupionego.Patrolowiecbyłtuż,tuż.
Rozbłysłaścianaprzeciwległegobudynkuomiecionazielonymreflektorem.Zzarogu
ukazałsiędługiprzódpancernegostradu.
Terazwypadkipotoczyłysięjakgrom.Zanimjeszczezielonyreflektorskierowałsięwich
stronę,ajużwmomenciegdykabinapatrolowcawyłoniłasięzzamuru,Ordezwłączył
pełne,białeświatłabłyskoweijednoczesnymruchemwcisnąłstarter.Reflektorjakbysię
zawahał,przezułameksekundynicsięniezdarzyło.Strażnicybylijeszczelekko
zaskoczeni,aYerayhernienabrałodpowiedniejmocy.Wsekundępotemrozległsię
szczękdługiejseriiirównocześniestradOrdeza,spiętysterami,ruszyłzmiejsca26yi
wzbiłsięnatylewpowietrze,żemógłsięwedrzećiprześlizgnąćpodachukabiny
patrolowcanajegodrugąstronę.Będącnadpojazdemstrażników
uniemożliwiałimotwarcieciągłegoognia.
Serianamomentumilkłalubutonęławzgiełku
trącychposobieblach.Verayherprzetoczyłsiępokabiniepatrolowca,lekkoją
wgniatając,iostrozadarłszydogóryprzeszedłwbalansującyzygzak.
Serierozległysięterazzezdwojonąsiłą.Płaskamaskadrgnęłaiprzekrzywiłasięwdół.
Jakwicherwypadlinagłównąszosę,walącprawymreflektoremwrógbudynku.
Dopędzi-łaichjakaśseriazciężkiejbroni.Rozbębniłysiętylneblachyiszyba.Off
skurczyłsięodruchowo,Ordezanidrgnął.
—Szybysązbrojone—rzuciłnieodwracającgłowy.
—Terazstracątrochęczasu,żebysię
wycofaćztejprzecznicy,amytymczasemwy-
dostaniemysiępozaichstrefę.
—Aleprzecieżdadząznaćinnym.
—Dotegosięniekwapią.Tokonkurencja.Jeżeliniezłapiąnaswswojejstrefie,niepisną
anisłówkiem,niebędąchcieliinnymułatwiaćzdobycianagrody.Coinnego,gdyby
ogłoszonoobławę.Wtedyjużgorzej.
Trudnobyłobywyjść.
Przewodnikrozgadałsię,najwyraźniejwyłaziłzniegowtejchwilistrach.Jasnewłosy
wysunęłymusięspodprzekrzywionegonabokkapeluszaispłynęłyna
ramiona.Wyglądałterazzupełniejakdziewczyna.
Gładkatwarzbezzarostu,delikatnerysy.Gdybyniecharakter,typowomęski,hartowany
wdługichlatachsamotnej„walkiobyt”,możnabypomyśleć,żerzeczywiściezasterami
stradusiedzikobieta,którawyjechałananocnyspacerczyzabawę.Alespokóji
zdecydowanie,malującesięwoczachtegoczłowieka,niemiałynicwspólnegoz
kobiecością.Byłtochłódipewnośćsiebieczłowieka,przygotowanegoabsolutniena
wszystko.
Offobejrzałsię.Nakońcuprostejsunęły,maleńkieztejodległości,zielonereflektory.
—Niezłapiąnas—zdzikąsytysfakcjąstwierdził
Ordez.Wargirozsunęłymusięwszerokimuśmiechu.
—Togranicaichstrefy!Gra-nicaaa!!—wrzasnął.
Reflektoryzbliżałysięjeszczeczasjakiś,leczrzeczywiściewpewnejchwili
znieruchomiały,zatoprzednimipojawiłysięnastępne.Ordezzacisnąłustaidocisnął
przyspieszacz.Niemiałwyjścia.Dlazmyleniawyłączyłzieloneświatła.Offpatrzyłz
przerażeniemnalicznik:26y,26-5,26-8,27!!!
Patrolowiecsunąłjednakśrodkiem.Ordezposłałmukilkabłyskówwspecjalnym
systemie.Nic.Powtórzyłzniewielkąmodyfikacją.Tamtenjakbysięzastanawiał.
Ordezzmniej-szyłniecoprędkość.Pędziliwprostnasiebieniczymdwahuragany.W
wylotachświstałorozbijanepowietrze,maszynywyły,hałasburzyłciszęnocyiroznosił
sięechempookolicy.
Patrolowiecbyłmożez300-400metronówodnich,kiedykierowcatamtychnie
wytrzymałirękadrgnęłamuwlewo.Przewodnikpodkręciłlekkowprawo.
Tamtenrunąłwtymkierunku,świadompozostawionejluki,awtedyOrdezzarzucił
wozemnalewąstronęidocisnąwszydomaksimummożliwegonapowierzchni28y
wyminąłześwistemciężkipancernywóz.
—Dlaczegoniestrzelali?—myślałgłośnoOff.
—Gdybyśmysięwnichwładowali,nicbyimniepomogłypancerze.Moglinastylko
straszyć,aterazbędąnasgonić.Napewnosąprzygotowaninatakimanewr.Aleoni
zawszealbokogośniedoceniają,albozrobiąjakiśbłądinieporadząsobie.
—Możebysięwzbićwyżej?
—Nie.Tobyłbykoniec.Verayherjestnajlepszytużnadpowierzchnią,apozatymlepiej
kluczyć,niżuciekaćpootwartejprzestrzeni.Mamymoclotuniewyższąod45yitona
krótkimdystansie.Onimają60y,65y,alezatokosztemprędkościnaziemnej.Mamy1-2y
przewagiiwiększązwrotność—Ordezaznówopanowałafalaodprężającejgadatliwości.
Zielonereflektorysunęłyrównozanimi.Wjechaliwterenowyższejniecozabudowie.
Budynkismuklejsze,przyulicznelatarnie.Corazwięcejwyboistychprzecznicnadających
siędokluczenia.
Ordeztylkonatoczekał.Gdyzbliżalisiędokolejnejznich,szarpnąłgwałtowniesteryi
wjechaliwwąskąuliczkębezchodników.Wznieślisięniecowyżej,gdyżwjezdni
widniałygłębokiedziuryiwyrwy.Off
zastanawiałsięprzezchwilę,dlaczegoich
prześladowcyniewzbijąsięwpowietrze,abyichzłapaćzgóry.Sątamszybsi,apozatym
mielibywidoknacałyswójsektor.NiepytałjednakotoOrdeza,bowłaśnieskręcaliw
następną,jeszczewęższą
przecznicę,aztyłupojawiłsiępatrolowiec.
Ulica,naktórejsięznaleźli,okazałasiętakwąska,żeztrudemmieścilisięmiędzy
stojącymipoobustronachsłupamilatarni.Światło,jakieonedawały,byłodosyćnikłe,
żółtawe,większośćlamprozbita.
Musieliporuszaćsiębardzoostrożnie.Offoglądałsięnieustannie,wypatrującścigających
ichstrażników.Naszczęścieztejkrótkiejuliczkiwypadlinatrochęszersząigładszą,
krętąaleję,przyktórejznajdowałosięparęsklepików,przyozdobionychwyblakłymi
nitkowatymineonami.Zabudowanadalparterowa,alejakbysmuklejsza,wyższa,wstylu
bardziejklasycznym,przypominałastarebudynkiOhoy.
Strademkołysałonawszystkiebokizpowodu
nierównegopodłoża,mimotoOrdezniezwalniał.
Płynęliterazdosyćszybko.Takimsięprzynajmniejwydawałodochwili,gdyrozległasię
krótkaseriaiotył
Verayheraznówzabę-bniiyodbijającesięodpancerzapociski.Ordezzakląłpodnosem.
Docisnął
przyspieszacz.
—Tutajniedalekojestkryjówka,musimywniej
przeczekać—powiedział.
Pędziliprzezchwilęnazłamaniekarku.Mijaliprawieidentycznebudynki,którezlewały
sięwdługie,szarepasmo.Wreszciezatrzymalisiękołojednegoznich.
Przewodnikcofnąłpojazdnaplatformęumieszczonąwzdłużścianyiwygasiłsilniki.
Platformazsykiemwypuszczanegopowietrzazjeżdżaławdół.Gdysięzatrzymałana
dniewąskiegowykopu,Ordezzjechał
strademdotyłuiplatformarozpoczęłapowrótnaswojestalemiejsce.
Mężczyznaotworzyłdrzwiczki.Wstałciskając
kapelusznatylnesiedzenie.Długie,białewłosyrozsypałymusiępoplecachitwarzy.
Odgarnąłjedłoniąbrzęczącąbransoletamiipodbiegłdo
peryskopu.Offstanąłobok.
—Niechpanpatrzy—odezwałsiępochwiliOrdez.
—Mamnadzieję,żetoprzypadek.
Offprzylgnąłdochłodnegookularu.Nazewnątrz,przychodniku,nawprostplatformy
zatrzymałsiępatrolowiec.Wewnątrzsiedziałtylkokierowca.
Pozostałychpięciuniebyłowidać.
—Przeczesują?—zapytałOff.
—Może…—Ordezstałopartyościanęinabijałswąnieodłącznąfajkę.
Offznówprzyłożyłokulardooczu.Ujrzałteraztrzechstrażników.Częstowalisię
cukierkami
gumowymi.
—Mapanbroń?—zapytałnagleprzewodnik.
—Mamkufę.
Ordezskrzywiłsięzdezaprobatą.
—Nienajlepszatobrońwtychwarunkach.Podszedł
dostradu,otworzyłbagażnikizaczął
wnimgrzebać.Przezmomentszamotałsięzjakimśprzedmiotem,wreszciewydobyłgoi
oparłobłotnik.
—Atymumiesiępanposługiwać?—zawołał
potrząsającdługą,błyszczącalaską,zakończonątrójkulistymbąblem.
—Acóżtojest?
—Myślałem,żepansięnatymzna.
—Niczegotakiegojeszczeniewidziałem.
—Proszętoobejrzećdokładnie—powiedział
Ordez,rzucajączwprawąwkierunkuOffatrzymanyprzedmiot;Offzłapałgoniezbyt
zręcznie.Chwilęprzyglądałmusięuważnie.Obracałwdłonichłodnymetal.Podrugiej
stronietrójkulistejpowierzchni,nakońcuowalnejlaski,znajdowałsięprzyciskipokrętło.
—Niechpannaciśnie—zachęcałOrdez.—Tylko
ostrożnie,najlepiejwścianę.
Offnacisnął.Trójkulistagłowicarozżarzyłasięiwytrysnąłzniejprostowścianężółty,
skondensowanypromień.
—Tolagownicą!—wykrzyknąłzdumionyinspektor.
—Jakżyję,takiejniewidziałem!
—Ostatnianowość—pochwaliłsięOrdez.—
Pokrętłoregulujemocuderzeniaizasięgzmian.
—Zjakądokładnościąmożnaniąoperować?
—Zależnieodumiejętności.Janaprzykład—mówił
przewodnikobracającsprawnie
wpalcachlaskę—operujęzdokładnościądo30
minut.
—Niemożliwe!—Offbyłzaskoczony.—Dużojesttakichegzemplarzy?
—Wiemodwóch.Jedenmamja.Drugipowinien
byćnakontynencie,aledokładnieniemogę
powiedzieć,ukogo.
Ordezznównachyliłsiędoperyskopu.
—Pięciu…—mamrotałdosiebie.—Stojąipalą…
—Oderwałsięodlśniącejtubyichwilępatrzyłgdzieśprzedsiebie.Westchnąłciężko.—
Poszukamytu
czegośdlapana—rzekłzanurzającrękęwbagażniku.
Pochwiliwyciągnąłstamtąduniwersalnądwururkę.
—Powinnapasowaćdokufy.
Offnakręciłjąnakońcubroni.Pasowała.
—Aterazpozostajetylkosiąśćprzyperyskopieiczekać.
—Iletomożetrwać?
—Godzinę,dwie,jeżelioczywiścienieidzieimonas.Jeżelinanasczekają,potrwa
znaczniedłużej.
Wreszciewpadnąnaśladidotrątutaj.
—Dlategotabroń?
OrdezspojrzałnaOffaniecozirytowany.Widać
nieczęstozdarzałymusiętakiesytuacje.
—Panraczejprzyzwyczajonyjestdołatwych
sukcesów—zauważyłOff.
Ordeznieodpowiedział.Poprostucałąuwagęskupił
nawypuszczaniukłębówczarnegoniczymsalvirańskanocdymuizdawałosię,żeświat
przestałdlaniegowtymmomencieistnieć.Offusiadłkołoperyskopuiodczasudoczasu
rzucałokiemwchłodnyokular.
Nazewnątrznicsięniezmieniło.Gdzieśwkąciesłychaćbyłospadająceregularniena
posadzkękroplewody.Dymrównieregularniewydobywałsięzpłucprzewodnika.Off
regularnieprzeczesywałciemnośćnazewnątrz.Istrażnicywpatrolowcuregularnieżuli
gumowecukierki.
Taktrwałotoprzeznajbliższegodziny.
Pokójdoktóregoweszli,zaskoczyłOffa.Byłpiękny.
Szaryiodrapanyzewszystkichstronbudynek,zwyzierającymispododpadającegotynku
cegłami,niezapowiadałtakiegocuduwewnątrz.
Ścianyróżowobrązowe,wewnęceszafyopół-
okrągłychdrzwiach,wtymsamymkolorzecościany.
Lustrowprostych,ciemnobrązowychramachwisiałonawysokościwzroku,poniż-ejz
prawejstrony,nanocnymstolikuwspartymnazłotej,kolumniastejnodzestałalampaz
ażurowymkloszem,zdobionymżółtymiesami.Wrogu,kołoszafy,wczerwonejdonicy
palmaobrązowozielonychliściach,a;międzyniąilustrem,namiękkimpuchowym
dywaniewodcieniuintensywnejczerwieni,stałfotelplecionyzesłomy.Przezokno
zasłoniętefirankamiwpadałypromienieporannegosłońcaiłączyływszystkowtak
harmonijną,jednolitącałość,żewydawałosię,iżpatrzymynaobrazfaloplas-tyczny,gdzie
wszystkieszczegółyrozmywająsięiwyłaniająjednezdrugich,dziękifalistościstruktur.
Byłatojednakrzeczywistość,aniefaloplastyka…
Przedlustrem,odwróconaodnichplecami,stałakobieta.Jejróżowyszlafrokleżałna
plecionymfotelu,aonasama,posągowonaga,jedyniewturbanie,którego
zawójopadałzmieszanyzbrązowymiwłosaminaplecy,wzdłużliniikręgosłupa,
wpatrzonawsweodbicie,wydawałasięnadczymśzastanawiać.Możenadwłasnąurodą?
BokogośtakpięknegoOffniewidziałJeszczenigdy.
Stanęliobajjakwryci.Ordezuśmiechnąłsiędosiebie.OffmomentalniepomyślałoTerii.
Jejciałonapewnoniebyłostworzoneztakregularnychimiłychdlaokalinii,jednakta
dziewczyna,choćpiękna,niewzbudzaławnimowegonieopanowanegopożądania,nie
mówiącjużoemocjachinnego,wyższegorzędu.Iznów,porazktóryśodrozstania,Teria
powróciławjegomyślachjakoosobaupragniona,jedyna,dlaktórejmógłbyzrobićwięcej
niżdlasiebiesamego.
—Hej,Behe!—zawołałradośnieOrdez.—Nad
czymtakdumasz?
Odwróciłasię,wcaleniezaskoczona,
—Czekamnaciebieoddobrychczterechgodzin.
Gdziesięwłóczysz?
Terazcałepięknozniejwyparowało.Głosmiałamatowy,lekkoochrypły,brwizawysoko
zadarte,policzkizbytwypukłe,ustazbytwąskie,piersizbytspiczaste.Przestaławogóle
robićnaOffiewrażenie.
Możedlatego,żewniczymnieprzypominałajużTerii.
—Miałemmałąrobotę.Toczłowiek,zktórym
pójdziemydodrukarenki.NazywasięOffipochodzizValaco,Boyd,kontynentVoll.
Behepopatrzyłananieznajomegoznieukry-waną
antypatiądająctymdozrozumienia,żezepsułjejwieczórzOrdezemisięgnęłapo
szlafrok.
—Zarazbędęgotowa—powiedziałazmienionym
głosem.—Zaczekajcienadole.
Czarpokoikuprysł.Słońceoświetlałogojużinaczejisprzętyjakośnieprzyjemniezesobą
kontrastowały.AmożetylkotaksięOffowiwydawało?
Zeszlipokręconychschodach.Pochwiliwrazz
Behe,ubranąwtypowy,nierzucającysięwoczykombinezonowyblakłych,niebieskich
mankietach,wsiedlijużdostraduijechaliwkierunkucentrum.
Wpowietrzuunosiłsięprzykryzapach,który
wydobywającsięzkominówpobliskichfabrykzatruwał
całąokolicę.Gruntpodnogamidrżałnieustannieitętnił
rytmempracującychmaszyn.Niebo,zasnutenacałejpowierzchnirdzawąmgiełką,
sprawiałowrażenie
ciężkiego,ztrudemutrzymującegosięnaswoim
miejscukawałkaololanu.
Ruchnaulicachpanowałniewielki.Więcejwidziałosięstrażnikówipatroli,niżzwykłych
przechodniów.
Ludziesprawialiwrażenieprzygnębionych.
Tomiastonieprzypominałomiastinnychkon-
tynentów.Tutajpracowanonadobrobyttamtych.Niewszystkiepracedałosię
zautomatyzować.Niektórecelowopozostawionoludziom.Byłojeszczewieleczynności,
któremusieliwykonywaćwłasnymirękami.
Przezpewienczasprzestępcówskazanychna
więzienieprzywożonowłaśnietutaj.Tu,wciężkim
zaduchufabryk,wykonującswąpracęnadludzkimwysiłkiem,powoliwymierali.
Młasta-fabryki,otoczonezzewnątrzszczelnym
kordonem,niewypuszczaływessanychinie
wpuszczałynikogobezzezwolenia.Alerozrastałysię.
Potrzebowaływciążnowychludzi.Sytuacjazaczynałasięodwracać.Korzystającz
silnegokordonu,
przestępcyprzedzieralisięnaSalvirę.Uciekającprzedścigającymichprawem,tutaj
pozostawalipodochronąorgani
zacjiwyspecjalizowanychwzmianachnazwisk,
dokumentów,twarzy,liniipapilarnych.Wszystkietezabiegichroniłyichprzedpościgiem.
Jednocześnieorganizacjewzamianzatożądałyharaczuwpostaciznacznejczęści
zarobionychpieniędzy.Sumy,jakichwymaganowzamianzaukrywaniezbiegów,były
takwielkie,żeporozłożeniunaratyspłacanojeprzezcałeżycie.
Wśróduczestnikówpatrolipojawiłosięcorazwięcejczłonkówtychorganizacji.
Organizacjeżądałyjużwtedyodkażdego,ktozjawiłsięwmieścieobjętymich
działaniem,pieniędzyzaprzejazd,zaprawopobytuorazprawozakupużywności.Wtej
sytuacjidopływsiłyroboczejnawyspęzmniejszyłsię.Wówczas
organizacjeprzestałyspecjalizowaćsięwochroniebyłychprzestępców,azajęłysię
całkieminnymintere-sem.
Zaczęłysięporwania.Niemasowe,coprawda,leczzatosystematyczne.Rocznieznikało
zinnych
kontynentówokołotysiącaosób.Zakażdymrazem,kiedyusiłowanoukrócićpoczynanie
bandy,miejscowegangidoprowadzałydotego,żestawałysalvirańskiefabryki.
Organizacjetemiałyprzemożnywpływnacałeżycieowegodziwnegokontynetu.Patrole
Rady
zlikwidowanopodichnaciskiem.
Rozpoczęłasięzłotaeradla„władców”Sal-viry,trwającadodziś.Wpewnymmomencie
owe
organizacjewpadłybowiemnaintratny,choćhaniebnypomysł.Przestanoporywaćludzi.
Zaoferowanoimwysokiezarobki,wspaniałewarunki,pełnykomfort,rozrywki,
wypoczynekimożliwośćpowrotuwkażdejchwilido
rodzinnychstron.Niestety,taktylkozapewnianowreklamach.Wrzeczywistościniewielu
ztychdziesiątektysięcyludzi,którzydalisięnatonabrać,powróciłododomów.
Większośćgangsterskieorganizacje,przypomocynielegalnychipółlegalnychśrodków
orazszczelnychkordonów,uwięziłynawyspie.
Obecnieporwaniazdarzałysiętylkosporadycznie,aleOffbyłprzekonany,żejeżeliza-
szłabypotrzeba,natychmiastpowróconobydoprzerwanegoprzedlatyprocederu.
ReklamyzSalvirystalepokazywanowholo,laerachlubwświetlnychulicznych
gazetach,leczjużniktniedawałsięnanienabrać,aStraporniepotrafiłporadzićsobie
przedewszystkimzezdobyciemdowodów
przeciwkoporuszającymsięswobodnieibezkarnieprzestępcom.
IstniejącanaSalvirzeodlatsytuacjazbyt
odpowiadałasilnymiliczącymsięosobom,abymożnająbyłoradykalnierozwiązać.Off
niewiedział
dokładnie,coprodukowałysalvi-rańskiefabryki,alesądzącztego,żeTajnaRadaiOSna
wieletutejszych
sprawekprzymykałyoko,przypuszczał,żemiałotocośwspólnegozTnL-em,Galaxemi
innymikosmicznymiorganizacjami,rozwiązującymiobecnieproblemy
przeludnienia,czylizagospodarowaniainnychplanet,eksploatacjikosmosuitp.
Sytuacjarzeczywiściebyłakrytyczna,alewedługOffaizapewnewielujeszczeinnychnic
nie
usprawiedliwiałostosowaniawobecludzimetod,jakimitutajsięposługiwano.Opornych
zmuszanodopracytorturami,posłuszeństwowymuszanorównież
torturami.Próbyopo
rugroziłyutratąstanowiska,rodzinybyłyprze-
śladowane,dziecibite,żonygwałcone,domy
podpalane.Organizacja,wtejchwilijużjednaiwszechpotężna,organizowałażycietych
ludzinaswójwłasnysposób,wedługswojegouznania.
BeheiOrdezbylioczywiścieczłonkamiorganizacji,otymświadczyłpoziomichżycia,
tyleżewtym
momenciedziałalinawłasnąrękę,bezwiedzyszefówiorganizacji,przedktórąmusieli
uciekać.
ZatrzymalisięprzedbudynkiemznapisemDRUKIPIECZĘCIEDOUŻYTKU
POWSZECHNEGO—A.
DELISONSA.
Wysiedli.Offwyciągnąłzkieszeninapiersifoniwłączyłgo.Otworzylidrzwi,dawniej
zapewne
oszklone,aterazzabitepomalowanąnabiałodyktą.
Wśrodkupanowałniemiłyodór.Zapachfarby
mieszałsięzwoniąświeżegobrafuilulecu.Jakaśskomplikowanamaszynasprzedco
najmniejpółwieku,zkręcącymisięnazewnątrzwałkamiikółkami,
hałasowałanieprzeciętnie.Długi,metalowywałsunął
dokońcakrętejprowadnicy,wzniecająckurzprzykażdymuderzeniuwzamykający
prowadnicęblok.Nadmaszyną,skulonyiwpatrzonywwędrującywał,ślęczał
niemłodyjuż,piegowatyczłowieczekwgranatowymfartuchu.Byłtakskupiony,żenie
zauważyłnawetichwejścia.
—Toon—powiedziałodwracającsiędoOffaOrdez.
—PanDelison?—wrzasnąłdoczłowieczka
przekrzykująchałas.
Mężczyznanawetniedrgnął,wpatrzonynadalw
wałek.Ordezszarpnąłgozaramię.
—PanDelison?!!!
Delisonpopatrzyłnaniegonieprzytomnym
wzrokiem.
—PanjestDelison?—warknąłpoirytowanyOrdez.
—Tak—wyszeptałtamten,przecierającnerwowymruchem,okulary.
Przyglądałsięnowoprzybyłymbadawczo,zuwagą,jakbychciałichprześwidrowaćna
wylotswymi
wyblakłymi,niebieskimioczkami.
—Tak.Delisontoja—powtórzyłwyłączając
maszynę,którawygasałazdźwięcznymświergotem.
—Czymmogęsłużyć?
—Tenpan—OrdezwskazałOffa—makilkapytań.
—Słucham?
Offzwlekałmałąchwilę.Zasadniczoniebyłpewny,czymożezupełniebezpiecznie
mówićzdrukarzemwobecnościtamtychdwojga.Tacyludziejakonizawszemogli
zagraćnadwiestrony.Wkońcujednakniewidziałinnegowyjścia,niepodobnaprzecież
wyprosić
przewodnika.Tamtenstanąłpodścianąwspierającsięniedbaleometalowecielsko
maszynyizdawałsięniezwracaćuwaginatoczącąsięrozmowę.Offwiedział
jednak,żepilnienotujewpamięcikażdesłowoibyćmożerobitowłaśniedlatego,żema
nadziejęcośnatymzarobić.
Postanowiłmówićjasno.Owijaniewlunisnicbymuniedało.Przyjechałtutaj,żeby
dowiedziećsięjednegoistotnegoszczegółu:czytotensamezłowiekwłamał
siędodrukarni,którynapadłnaInL?
.
—Zdarzyłsiętutajdośćdziwnynapad…
—Tutaj,toznaczywSov,wszystkienapady
sąbardzodziwne—przerwałmudrukarz,zwracającwstronęrozmówcybardzobladą
twarz,naktórejpiegirysowałysięztakąostrością,żewydawałysięprawieczarne.
—Wiem—rzekłOff.—Wiem.Aletennapadbył
najważniejszyztych,ojakichsłyszałem.Interesujemniejeden,no,możedwaszczegóły.
Jakwyglądał
człowiek,którygodokonał?
—Jakwyglądał?Widzipan,niejesteśmyzgodniwopiniachnatentemat.Wczasie
napadupracowaliśmytuwszyscy,czyliwpiątkę.Otóżkażdyznaszapamiętał
innyszczegółrysopisutegoczłowieka.Zgadzamysięotyle,żebyłmężczyznąito
wysokim.Napewnomiał
więcejniż170j.
—Zaraz,zaraz—Offpowstrzymałgogestem
dłoni.—Przecieżmusząistniećjakieśstałepunktyjegorysopisu.Naprzykładkolor
włosów,oczu,barwaskóry,timbregłosuczycośwtymrodzaju…Noichociażby
ubranie,rękawiczkilubichbrakwłaśnie.
—Widzipan—człowieczekbyłwyraźnie
zakłopotany.—Niechpanniepomyśli,brońWielkiPanie,żesobiekpięalboże
zwariowałem.^Nicnieporadzęnato,żezdarzyłosiętak,anieinaczej.Widzipan…
—Proszęsięstreszczać—Offuciąłtłumaczenia,apiegowatyjakuczniak,który
rozgniewałprofesora,międlącwpalcachgranatowyrękaw,popatrując
bojaźliwienaOrdeza,wiłsięwukłonachi
przeprosinach.
—Najmocniej,najmocniejprzepraszam.Jużmówięwszystkopokolei.Ztymwidzeniem
tobyłotak,żedwojguznaswydawałosię,żeczłowiek,którytuwtargnął,miałskórę
niebieskawą,bardzojasną,cowskazywałobynajegomieszanetropsjańsko-vollańskie
pochodzenie,
natomiastpozostałejtrójcewydawałsiębardziejfioletowy,wkażdymraziemocno
niebieski;więcalboczystytropsjańczyk,albomieszaniectropsjańsko-piunelijski.Dalej,
wedługczworgaznas,oczymiał
granatowe,aLi-bliju,mójzastępca,twierdzi,żewyraźnieciemnożółte.Jeślichodzio
włosytorównieżniebyłozgodności.Każdywidziałwtymwypadkucoinnego—
drukarzprzerwał,próbującwyczytaćcośznieprzeniknionegowyrazutwarzyInsOffa.
Ordezżułgumowegocukierkaprzypatrującsię
piegowatemuzrozbawieniem.Offbyłwtejchwiliprzekonany,żedrukarzniekłamie.
Miałpewność,że
niekłamie,ajednocześnieto,comówił,niepasowałojakośdostworzonejuprzednio,tuż
przedwyjazdem,hipotezy.Powoliprzestawałrozumieć.Imdłużejsłuchał,tymmniej
rozumiał.
—Tenczłowiek—ciągnąłdrukarz—nieodezwał
siędonasanisłowem.Wyciągnąłkartkę,naktórejcośbyłonapisane,ijużwiedziałem,że
trzebamutopowielićitonatychmiast,odkładająccałąswojąrobotęnabok.Wtym
momenciezauważyłem,żeLiblijujużrozkręcaprasę,ałbaderrozkładawarsztatizabiera
siędoskładaniatekstu.Emazdejmowałaledworozpoczętydrukzmaszynyi
przygotowywałanowylulec,Leisocięłabraf.Cośsięwtedywemniezbuntowało.
Pomyślałem,żeniemożnapozwalaćbylejakiemu
facetowisobierozkazywać,botodoniczegoniejestpodobne.Iwtedyzauważyłem,żeon
patrzynamnie.
Serceza
biłomigwałtowniejipodeszłoprawiedogardła,zrobiłomisiętakzimno,żeażzacząłem
szczękaćzębamiipoczułem,żeniesposóbcokolwiekzrobić.Trzebasiębraćza
drukowanieitoczymprędzej.Wzrokmiał
nieludzki.Kierowałnamibezprzerwy.Pracowaliśmydosamegoranaiwyczerpaliśmy
całyzapasbrafu.Ulotkabyłaniewielka.
—Wiluegzemplarzachodbiliścietęulotkę?
—Dokładnieniepowiem,boniepamiętam,jaki
mieliśmywtedyzapasbrafu.Napewnoponad50000.
—Icodalej?
—Dalejkazałnamsiępowiązaćsznuramido
pakowania.
—Nicniemówił?
—Kierowałwzrokiem.
—Czyzgłosiliścietokomukolwiek?
—Nie.
—Dlaczego?
—Widzę,żepantuniemieszka.Panprzyjechałzzewnątrz?
—Może.
—Mójdrogipanie—zpiegowategodrukarza
wyparowałacałanieśmiałość.—Mójpaniekochany.
Tam,nawolności,jestnaGisger-vantos…
Ordezznieruchomiał.CzłowieczekprzylgnąłdoOffacałymciałemiszarpałgozaklapy
kombinezonu.
…—Mójpanie,jedźdoniej,tamnaGisger-vantos…
jestmojażona.Powiedzjej…
Offpróbowałsięodsunąć.Oczydrukarzazaszły
mgłą,apoliczkizapłonęłynaglerumieńcem.Zjegoustwydobywałsiępotok,lawina,
nieprzerwanakaskadasłów,nieskładnychipozornieniepowiązanych.
—MojażonawVesteanaGisgervantos…Powiedz
—krzyczałmuniemaldoucha.—Musiszpowiedzieć,żeja…jatutaj—Offowi
wydawałosię,żedrukarzzarazsięudusi,oczywyszłymunawierzch.—Mójpanie,
musisz…jatutajodszesnastulat…powiedzjej,żeżyję,żyjęwSov…por…—potężny
ciosdrobnej,ale
zatowprawnejdłoniOrdezawbiłDelisonaw.
betonowąpodłogę.
Drukarzuderzyłgłowąoziemięzdużąsiłą,aleniestałomusięnicpoważnego.Nie
dawałzawygraną.
Zakrywającdłoniąrozbiteusta,pełzłwstronęOffaipowtarzałbezprzerwytosamo.
OrdezpociągnąłInsazarękę.
—Chodźmy—powiedział.—Jużniczegosiętutajniedowiesz.
Behe,którejdotejporyniebyłowidaćanisłychać,oderwałasięodścianyikopniakiem
powaliłaDelisonanaposadzkę.
—Milcz,ścierwo—wycedziła.
Offtakbyłtąscenązaszokowany,żenieza-
prostestował,gdywyprowadziligonaulicę.Biegłzanimicharkotibłagalnewycie
Delisonabełkoczącegozzapamiętaniem.Ordezotworzyłdrzwiczki.Kiedyjezatrzaskiwał
zaOffem,Delisońukazałsięnaprogu.
—Panie!!—krzyczał.—Musiszjej!…Ordezwłączył
silnik.Warkotzagłuszyłsłowa.Delisońuczepiłsiędrzwiczek.Stradruszyłgwałtownie.
Drukarzem
trzepnęłoochodnik.Offobejrzałsięzasiebie.
Piegowatyczłowieczekbiegłzastradem,krzycząccośimachajączakrwawionymi
rękami.Niktz
przechodniów
sięniezatrzymałaniniezainteresowałrozgrywającąsięsceną.Wchwilępóźniejbyliza
zakrętem.
—Towariat—powiedziałzniemalautentycznym
przekonaniemOrdez.—Niemożnawierzyćanijednemujegosłowu.
—Wydawałomisię,żeto,comówi,brzmilogicznie—
zaoponowałOff,któryzdążyłjużprzyjśćdosiebie.
—Logicznie?—zaśmiałsięprzewodnik.—•Tacałapaplaninaoróżnychkolorachskóry
inakazywaniuoczami?
Chybapanniebierzepoważnietakichbzdur?
—Zastanawiamsię.
—Dobresobie.Tutajniemanadczymsięzastanawiać.
Oczywistenonsensy.
—Aocomuszłonakońcu?
—Chybadostałjakiegośataku.
—Owszem.Jateżmyślę,żedostałataku,aleniebyłtoatakchorobyumysłowej.
—Aczego?
—Histeriabywareakcjąnaróżneprzeżycia.Wjegosytuacjimożebyćzupełne
uzasadniona.
—Cotampanwienatentemat!Nic.Mówiępanu,żetowariat.
—Zabardzochcesz,Ordez,żebymwtouwierzył.
Jakimaszwtymcel?
—Ależskąd—przewodnikgwałtowniezaprzeczył.
—Comnietozresztąobchodzi.Niemójinteres.Możemupanwierzyć,jeślisiępanutak
podoba.
Prowadziłdalejwmilczeniu,uśmiechającsięzlekkadosiebie.Offczułjednak,że
przewodnikgra.Wsobietylkoznanymcelustarasięzbić
Offaztropu.Byłytoprymitywneinieudanepróby.
Behesiedziałasztywnonatylnymsiedzeniu.Offujrzałwlusterkujejtwarz.Malowałasię
naniejztrudemtłumionapasja.Takobietanaprawdęwyglądała
wtejchwiliodpychającoi,Pobladłaskóra,zaciśnięteażdobóluwąskiejakszramaustai
oczyciskającenawszystkiestronywściekłespojrzenia.Offpostanowił
miećsięnabaczności.
OdmomentuzatrzymaniaTrzeciegoDyrektora
InstytutuLotów,Estora,Straporprzeżywałistnąnawałnicę.Najpierwzwalilisię
dziennikarzewietrzącywtymoczywiściesensację,następniepracownicyInLu,którzy
zresztąjakopierwsipoinformowaliwścibskąprasęoincydencie,potem,zaniepokojeni
wyżsi
funkcjonariuszeStraporu,naczelezTaquanarą,wreszciektośzOS,zwielkimi
pretensjami.
AgisiDagermieliwedługpoleceńOffazażadneskarbyniewypuszczaćEstoraażdo
powrotuInsazSalviry.Niebyłotoprostezadanie.Agisnawszelkiwypadekopuścił
posterunek,ruszającdomiasta
rzekomowposzukiwaniujakichśśladówtajemniczegonapastnika.Dagerwytrzymał
jakośsamnapórpytańiinterwencji,choćzwielkimtrudemipoświęceniem.
NieocenioneusługioddawałmuWatir,uprzedzającyDageraokażdymnadejściuszefa
Straporu,którywfuriausiłowałznaleźćkogokolwiek,ktonaważyłtegobigosu.W
gabinecieTa-quanarytoczyłasięburzliwadyskusjazudziałemOS,aspodziewanosię
takżekogośzTajnejRady.
Dagerzastanawiałsię,awłaściwiepróbowałsięzastanawiaćwnielicznychwolnych
chwilach,ocowłaściwiechodziłoOffowi,gdywydawałtennakazzatrzymania.Estorz
pozorupasowałdoskonal®doroligłównegopodejrzanego,lecznapewnonimniebył.
Czyżzdolnybyłbydozorganizowanianapadui
popełnieniatylumorderstw?Możemiałbynatoimożliwościczasowe,natomiastzupełnie
nieprzylegał
cha-rakterologiczniedoowychzdarzeń.Zwłaszczażemusiałbymiećzleceniodawcęiw
takimwypadkutonieoniegobychodziło,tylkowłaśnieoowego
zleceniodawcę.Estorniepodjąłbysięnawłasnąrękęrozgrywkiztakpotężnymisiłami.
Albowięcniemaczał
wtymwogólepalców,albojestjedyniepionkiem.
PosunięcieInsOffastawałosiętymbardziej
niezrozumiałe.
Dagersiedziałwswympokojuczujny,wpostawieustawicznejgotowościdoskokuprzez
tajnedrzwi,nanajlżejszydźwiękzapowiadają-cyszefaStraporu.Jaknarazieprzezpełne
dwadniudawałomusięunikaćkontaktu.Watirzasłaniałsięniewiedzą.Taquanara,nie
orientującsię,czymdysponujeiczegochceOff,wolał
dojegoprzybycianiepodejmowaćdecyzji.OScismęło,jakmogło,dziennikarze
wzmagaliogólnezamieszanie,wkolorowychulicznychgazetachpojawiałysięich
wyssanezpalca,corazbardziejdrastycznei
dramatycznewersjezatrzymanieEstora,corazwięcejwizofonówodludnościdocierałodo
komendy.Personelbiegałzkątawkąt,powtarzającsobienaucho,żeOffznowu
narozrabiał.Taquanara,tymrazemprzekonany,żeOffmiałpoważnepowody,żeby
zatrzymaćEstora,występowałtwardowobronie
uprawnieńStraporuiwymyślałcoraztonowe
formalności,stająceniespodziewanienaprzeszkodziezwolnieniu.Zdrugiejstronyczuł,
żejeśliokażesię,iżOffniemanicnadzwyczajnegowzanadrzu,togrozimudymisjai
jegokarierajestjużskończona.
PrzerzucałwięcczęściowowinęnaOffa.
Agisudawał,żenicniewie.Plątałsiępomieście,rozwiązującrysopis„Nieuchwytnego”,
jakgowmyślachnazywał,wstacjachwynajmubobonsówinaparkingachstradów,gdzie
w
każdejchwilimożnawypożyczyćpojazdpokrótkiejprzymiarce.
OdwiedziłteżwszpitalustrażnikaRedana,którypowoliprzychodziłdosiebie.Okazało
sdęjednak,żepamięćzostatnichtygodnimadokładanie
wyczyszczoną.FragmentyretroskopówpozostałychofiarNieuchwytnegonieprzynosiły
nicnowego.
Wielokrotneprzesłuchiwaniataśmspowodowały
jedynieichszybszezdarcie,nieprzyczyniającsiędorozszyfrowaniazagadki.
CozagorzalsirewolucjoniścizLiniiWielkichJeziornawoływalidoobaleniaStraporusiłą
irozpoczynaliorganizowaniewieców,coutrudniało„Porządkowej”
zamykaniestrzeżonegowtamtymrejoniesektora.
CzęśćsiłskierowanodopilnowaniademonstrantówwNordica,którychtrzebabyło
chronićprzedinnymidemonstrantamiztakzwanejLIGIBYŁYCH
FUNKCJONARIUSZY,coznacznieosłabiałokordoni
opóźniałoakcjędokładnegoprzeszukiwaniaLiniiWielkichJezior,przyktórejteraz
wrzało.
NatowszystkonapatoczyłsięOffpopowrociezSalviry.Rzeczjasna,takjak
przypuszczał,nieobeszłosiębezpojedynkuzprzewodnikiem.
Udałomusięztegowyjśćcałowłaściwietylkodziękisprytnejmistyfikacji.Offudał
bowiem,żezgadzasięnawspółpracęzOrdezem,alewinteresieichobu
odpowiednieporęczeniedamuwostatniejchwili.
Ordez,przeceniającswojemożliwościiniedoceniającOffa,zgodziłsięnato.W
pojedynkunaszosie,wpobliżumiejscaspotkaniazprzewoźnikiemOrdezstraciłpamięć,
aOffzyskałlagownicę,którąwiózłwłaś-
niezesobą.Szczęśliwieudałomusiędotrzećdoswegogabinetu.Dagerpowitałgo
westchnieniemulgi.
—Myślałemjuż,żenieżyjesz—zaczął,ale
Offniepozwoliłmuskończyć.
—Cosłychaćwśledztwie?
—ProwadzijeAgis,odniegodowieszsię
szczegółów.JatoczęwyłączniewalkęoutrzymaniewareszcieEstora.Musiszwiedzieć,
żerozpętałasiętutajbatalianiegorszaniżwczasieDrugiejRewolucji.
—Zwalniamygo—powiedziałOff.Powoliwracałymusiły.Byłjednakporządnie
niewyspany.Przetrząsnął
kieszeniewposzukiwaniupastylkiaspanoluiszybkojąpołknął,popijającwodąze
szklankiDagera.Dagerotworzyłjużusta,żebymuwygarnąć,cootym
wszystkimmyśli,alezrezygnowałiosunąwszy
sięnafotelu,pogrążyłwzadumie.
—Niechciałbymbyćwtwojejskórze,atymbardziejwskórzeTaquanary.Będziecie
mielinakarkuniejednągrubąrybę,zwłaszczaOS…
—IdędoOSporozmawiaćznimi.
—Co?!—Dagerwydawałsiętakzaskoczony,
jakbyzobaczyłducha.—Poco?
—Naszprzeciwnik,awłaściwiesojusznik
okazałsiękimś,okimnawetprzezsekundęniepomyśleliśmywswychrozważaniach.
—Któżtotaki?
—Jeszczezawcześnienamówieniezcałkowitą
pewnością.Wkażdymrazie…
—Wkażdymrazieniejesteśmywstanieschwytaćtegoczłowieka…
—Tak,botoprawdopodobnienieczłowiek…Ciszapotymstwierdzeniutrwałabardzo
długo.Rozlegałosiętylkobzyczeniekręcącejsię
podsufitemzłotejmuchy.Przedłużającesięmilczenieprzerwałdzwonek
fonu.NaekraniepojawiłsięWatir.
—StarychcerozmawiaćzInsOffem—powiedział.
—Łącz—zdecydowanierzekłinspektor.
—Dostanieszzaswoje—burknąłdosiebieDager.
Błysnęłozielonkawetłoiwyłoniłsięzniego
Taquanara.Minęmiałposępną,oczyzaczerwienione.
Musiałniespaćzedwienoce.Zmiejscazacząłostro.
—Czywiesz,cowyprawiasz!!—wrzeszczał.
Obwisłepoliczkinadymałymusięprzytymi
purpurowiały,agłosdrżałniebezpiecznie.
—Czytynigdyniebędzieszsiękonsultowałw
sprawieswoich,zwłaszczatakich,posunięć?!Robiszznasbłaznówinarażaszna
nieprzyjemności!Czy
przynajmniejmaszcośnaswojeusprawiedliwienie?!
—WłaśniepoleciłemwypuścićEstora.Przezchwilęzdawałosię,żeTaquanarawyzionie
ducha.Ze
zdenerwowaniazabrakłomutchuiniebyłwstaniewykrztusićsłowa.Offwykorzystałten
moment.
—Zasadniczo—powiedziałspokojnymirzeczowym
tonem—zamknąłemEstora,ponieważwpierwszej
chwiliwydawałmisiębardzo,najbardziejpodejrzany.
Aletutajnietrzebazbytdużejwnikliwości,żebystwierdzić,żeprędzejmógłbyzostać
ofiarą.Dlategoteżzamknąłemgodlajegowłasnegodobra:aby
uchronićprzedzamachem.Spodziewałemsię,że
nastąpizamachinaniego.Terazwiem,żeniepotrzeb-niebrałemtakąewentualnośćpod
uwagę,aletowiemdopieroteraz.
—Aczywiesz—Taquanaraniestarałsiępanowaćnadswymgłosem,któryzmieniłsię
wpłaczliwyfalset.
—Czywyobrażaszsobie,co
nasterazczeka?
—Nic.Najdalejjutrootejporzejużbędzie
powszystkimibędziemymoglispaćspokojnie.
—AOS?
—Właśniechcęznimiporozmawiać,tylkojeszczeniewtejchwili.Wcześniejmuszę
załatwićinnąsprawę,znacznieważniejszą.Nakiedy
przygotowanostartstatku?
—Niewiem.DowieszsięodtegofacetazTajnejRady,któryprzyjdzietuzagodzinę,
będzieteżumniedwóchzOS,noity.Maszjedną
godzinęnatęswojąsprawę.
SzefStraporuwyłączyłsiętaknagle,jaknaglesięwłączył,
—Dager!—powiedziałniecozbyturoczyścieOff.—
Zbliżamysiędofinału.WydajrozkazzwolnieniaEstora.
CzyAgisrozmawiałzErą?
—Niewiem.Wogólesiętuniepokazywał.Pewniejestterazwdomunaobiedzie.
—Połączmnieznim.
Połączenieuzyskalibłyskawicznie,poraobiadowabyłanajbardziejodpowiedniądo
rozmówfonicznychchybanacałymświecieiwewszechświecie.Agisnapychałsię
lasurisemijakzwyklepopijałżółtymcopeauskim.
—CzyrozmawiałeśzErą?
—Cieszęsię,żecięwidzę,jużmyś…
—Odpowiadajprędzej,zamiastsięrozczulać.Niemamczasu!
—Chwileczkę—Agisodsunąłodsiebieniemal
opróżnionykielich.—ZjakąErą?
—ZtąodFoya.Widzę,żewypadłacizpamięci.
—Rzeczywiście—Agispuknąłsięwczoło.—Jużtamlecę—zamierzałwstać.
—Nietrzeba—powstrzymałgoOff.—Samto
załatwię,atymasztubyćnajdalejzadwadzieściamin,żebyzdaćmirelacjęztego,co
zrobiłeśwśledztwiedotejpory.
Nimktórykolwiekzjegowspółpracownikówzdążył
otworzyćusta,jużgoniebyłowpokoju.Wyfrunąłzniegoniczymduch,porywającze
sobąciemnąsmugępapierosowegodymu.
—Tak,tak,stary—powiedziałwzamyśleniuDager.
—Zadwadzieściamin,dekowni-ku,odpowieszza
pozostawieniemniesamotnegonapoluwalki.
—Możeodpowiem,amożesięprzysłużę—odparł
tajemniczoAgis.
—Widaćmaszcośwzanadrzu—Dageruśmiechnął
siękwaśno.—Wiesz,żestarykazałwypuścićtegoEstora?
—Właściwiespodziewałemsiętego.
—Wieszwięcej,wieszdużowięcej—stwierdził
Dager.
Agiswyłączyłsię.Dagerwyciągnąłsięwfoteluizapaliłpapierosa.Porazpierwszyod
wielulatznowuzapaliłpapierosa.Wnosiłztego,żejestzdenerwowanyinapiętydo
ostateczności.Tylkotakistanmógłgosprowadzićnadrogęstłumionegooddawna
nałogu.
Naulicypanowałruch.Offwłączyłautomatstradu,ponieważwtłokujedynietąmetodą
możnasiębyłoposuwaćwmiarębezkolizyjnieiszybko.,,Mknął”,awłaściwiepełzałw
ciżbieinnychpojazdów,
naziemnych,podziemnych,powietrznych,
podwodnych,nawodnychiJasnyPanwiejeszcze
jakich,kuLiniiWielkichJezior,gdziemieściłsięszpital,wktórymprzebywałaEra.
Drogadoszpitalabiegławpobliżuhotelu
Trilf;wieczniekręcilisiętuprzeróżniludzieszukającykontaktuzcudzoziemcami.Dalej
prowadziłaprzeznasłonecznioneotejporzerondoHlar,zolbrzymimpomnikiemGhelara
pośrodku,kołomonumentalnej
fasadyMuzeumWnętrzHistorycznych,wreszcie
bulwaremNutpen,któryprzecinałnadwierówne
częściwieczniezielonyCrapMinar,uchodzącyzaletnieartystycznecentrummiasta.
Pozostawało
jeszczeprzejechaćsześciopoziomowymmostemnadTermina
jejdrugąstronę.
Tutajrozpoczynałasięjużinnadzielnica,awrazzniązupełnieinnepejzaże.Niewidziało
siętakwielkiegorozmachuwarchitekturzebudowlii
stradostrad,ulicestałysięwęższe,choćwcaleniebyłystarsze,znikłyinstytucje
kulturalne,pojawiłysięnatomiastzabudowaniabiuriorganizacji
ekonomicznych,produkcyjnych.
Mimowęższychulic,panowałturuchnawetwiększyniżpodrugiejstronierzeki.W
miaręposuwaniasięwzdłużtejliniicorazwięcejbyłosiedzibpoważnychorganizacjii
instytucji,ażpodkoniecaleidojeżdżałosiędoskupiskalokaliliczącychsięisilnych
koncernów,fundacji,zjednoczeń,czyministerstw,zZarządemGospodarczymPhasangu
naczele.
TutajstradOffaskręciłwwąskąuliczkęwiodącąpodgórę.Nawzniesieniuusadowiłosię
olbrzymieosiedlemieszkanioweEldeisoPlomse-sa(OsiedlePlomsów).
Otrafnościnazwymożnasiębyłoprzekonać
podjeżdżającpodosiedlewłaśnieodtejstrony—ostrowznoszącymsiębulwaremBools.
Nawisie,baniastekonstrukcje,zawieszonenasmukłychwalcowatychpodporach,
wyglądałyidentyczniejakdojrzałeowoc-nikiplomsaHarmala.
Inspektorprzejechałdosyćszybkomiędzybu-
dynkamiosiedlaiskręciłw.przecznicę,wąskąizarośniętąpoobustronachpnączami.
Ulicata
krzyżowałasięzLiniąWielkichJezior.Straciłokołopięciuminutnawłączeniesięw
trójpozio-mowywęzeł.
WkońcuudałomusiętoijechałwzdłużbajeczniekolorowejLinii.Tutaj,międzyLiniąa
Główną,mieściłosięolbrzymiezbiorowiskoipółkoczowniczeosiedlerzecznikówNowej
Ofensywy.
Wdomachzdyktyczyfalistejblachy,wróż-
nobarwnychnamiotachlubwprostpodgołymniebem,osłonięciczasemtylkokocamii
rzadkimigałęziamizagajnikówsurihaloe,przynieustającymśpiewieizabawie,w
ciągłymruchupędziliżywotnajdziwniejsiludzie,jakichwydałataziemia,ludzie
odtrąceniprzezspołeczeń
stwo,niezrozumiani,nieszczęśliwizjakichś
niejasnychpowodów.
Zapomnianigeniuszewbajecznychstrojach,
kontestatorzyzbylepowoduirównieżzważnychpowodów,aoboknichmętyi
kanciarze,robiącynatejcałejzbieraninieinteresy;wieszczowie,którzyniemoglinic
napisać,atakżetacy,którzyniepotrafilisamizrozumiećtego,copiszą,muzycy,których
niktniechciałsłuchaćimuzycy,którychsłuchaniesprawiałotylkoból;
rzeźbiarzepozbawieniśrodkównarealizacjęswoichrzeźb,malarzepozbawieni
niezbędnychmecenasówswejsztuki,ponieważwniczyichoczachnieznajdowali
uznania.
Ludzie,uparcietrzymającysięzasaddziwacznejsztukiifilozofii,mistycyzmu,badania
zjawisknieujętychżadnymprogramemnaukowym,którzyswejprawdyniechcieli
dowieśćinaczej,jaktylkozapomocątychwłaśniedziwacznychdyscyplin,zajmującsię
niminieustannie,bezpędzliiinstrumentów,bez
laboratoriówiczasemzwykłegonotatnika,tutaj,pod
gołymniebem,wrzadkichzagajnikachLiniiWielkichJezior.
Niktimtegoniezabraniał,niktsięniminiezajmował.
To,corobili,byłozawszetylkoichsprawą.MałoktosięzastanawiałnadLiniąNowej
Ofensywy,jaksami
nazywalitęstradostra-
dę.
Offniemiałpewności,czytodobrze,żeniktsięniezajmujemieszkańcamiosiedlaprzy
LiniiWielkichJezior,myślał,żeczasemdobrzebyłobyichposłuchać.
WyznawcyNowejOfensywystanowilijednak
zdecydowanąmniejszośćinieliczonosiępoważniezichzdaniem,niemogliwięcmieć
prawieżadnegowpływunaważniejszezdarzenia,żylibezwątpienianamarginesie.
Mimowszystkostądwyszedłnaprzykładtaki
Yerdna.To,czegodokonał,uznanezostałozawybitne.
Czydlatego,żeobiektywnienaprawdębyłowybitne,czyteżdlatego,żezostało
świadomienagięte,
spłaszczonedo.uznawanychformiwymiarów?
Niełatweproblemy.Nieprosteiniejednoznaczne
pytania,naktóretrudnoznaleźćproste,jednoznaczneodpowiedzi.
Phasangwyrósłjużzprostotyczasówprymitywnych,przerósłjezasięgiemwiedzy.Ale
czyjegosileintelektutowarzyszyłarówniewielkasiłamoralności,etykitakże?
Świadomośćjednostek—taksięOffowizdawało—
jakośnienadążałazazmieniającąsięwszalonymtempiecywilizacjąiwmiaręupływu
czasu,imdalejtechnikaszłanaprzód,tymbardziejwtylepozostawiałazasobą
świadomość.Świadomośćniekształtowałasięwswejzasadniczejczęścinabazie
materialnychosiągnięć,leczwsferzeoddziaływańduchowych,indywidualnie,z
indywidualnąprędkością,charakterystycznądlakażdejjednostkiizależnąprzede
wszystkimodsposobunastawieniatejjednostkidootaczającejjąrzeczywistości.Im
bardziejnastawieniebyłokonsumpcyjne,tym.bardziejrozwójświadomościpowolny.
Dlaczegotaksiędziało?Offzastanawiałsięnadtymidawniej,aleterazjegowłasne
problemyetyczne,problemyindywidualnegowidzenia,stosowaniasiędoprzyjętych
norm,skłaniałygoczęściejdorefleksji.Odmomentu,kiedyzachwiałsięświathierarchii
służbowejiregulaminów,kiedypoznałkogoś,zkimchciałsiędzielićwszystkim,cobyło
oczywiściezabronio
neistawiałogoautomatyczniepozanawiasem,zaczął
instynktownieczućsympatiędotychkolorowych
dziwaków.
Dlaczegowięcrozwójświadomościbyłodwrotnie
proporcjonalnydostopniakonsumowania?—
rozważał.—Czyżbysamfaktkonsumpcji?Nie.Napewnonie.Rzecz—wedługOffa—
nietkwiławsamejpotrzebiekonsumpcji,lecz
wmetodziejejzaspokajania.
Jaktowygląda?Większośćludzi,itoprzytłaczającawiększość,jestbezkrytycznie
nastawionanabranieitowzakresiejaknajszerszym,tyle,iletylkomożeznieść
umęczoneciało.Bezżadnejselekcji,stałego
ukierunkowaniapotrzeb.Wtakimczłowiekumieszająsiężółtecopeauskiezfilmami
Kezara,filozofiaAykrucanguzwyścigamisurmingów,wycieczkiw
CienisteGóryzrozebranymikobietamiczy
mężczyznami,owocelasurisztupangami,wrażeniawyniesionezpobieżnieobejrzanych
rzeźbczy
przeczytanejliteraturyzjakimiśpogłoskami
naukowymi,strzępamiinformacji,szczątkamiprzeżyć,kawałkamikotletów.
Takapostawamogłabysięzdawaćpożądaną
wszechstronnością.Wszechstronność!Bardzopięknie.
Aletawszechstronność,pozbawionakoniecznej
harmonii,jestbezmyślnymwysysaniemkażdegosoku,aprzecieżniekażdysokmusibyć
konieczniezdrowydladanegoorganizmu.
Środkitechnicznerozwiniętedoniewyobrażalnychgraniciśrodkiwyrazurozbudowanei
zróżnicowanewwalcekonkurencyjnejstworzyłytakszerokiwachlarzmożliwości,tak
wielowarstwowąłzłożoną
rzeczywistośćwzbyt
wczesnymstadiumrozwojupsychicznegoczłowieka,żespowodowałytylkowjego
umyślegalimatias.
Człowiekzachowywałsięjakdzieckowsklepiezzabawkami.Chciałmiećwszystko,co
mogłamu
dostarczyćmama-technika.Niepotrafiłwybrać,brałto,cowpadłomuwrękę.
Dlarozwojuświadomościmusiałtobyćhamulec,niezaśbodziec,boświadomośćnie
kształtujesięzgalimatiasu,leczzestaranniedobranych,
wyizolowanychzrzeczywistościmomentów,którewumyślewiążąsięwharmonijną
całość,mogącą
dopierostanowićbazędojejrozbudowywania.
Otodlaczegoświadomośćpozostawaławtyle,otodlaczegoczasamikierowianosię
średniowieczną
moralnością,ciasnymizaściankowymiambicjami,bomoralnośćnierozwijałasię,ambicje
niezmieniałyswegocharakteruwsytuacjinastawieniana
niekierunkowanąkonsumpcję.
Leczprzecieżrzeczywistośćniedlategojesttakwieloraka,żekażdypowinienbyć
wielorakipodobniejakona.Rzeczywistośćjestwielorakatylkodlatego,żebykażdymógł
dobraćzniejodpowiedniedlasiebiebudulce,czynnikipierwszedlabudowyswego
wnętrzaipotem,wwynikurozbudowyswychwewnętrznych
wartości,odczućizdolności,daćrzeczywistościcośnowego,cojeszczebardziejbyją
urozmaiciło,daćjejcoś,naczymktośinnybędziesięmógłoprzećjakonaczynniku
postawowymwbudowaniuwłasnychwartościwyjściowych.
Niestety,naobecnymetapiewiększość,itobardzoznaczna,chciałazdziecinnymuporem
budowaćz
niewłaściwychbudulców.Dobudo
wydomów(wprzenośni,oczywiście)chcianoużywaćpapieruisłodkichcukierków,do
wyrobuczekolady,
gipsuibrązowejfarby,dopodróżykosmicznychprzykładanomiarkęśredniowiecznego
phasangocentryzmuipostawywojownikówprostozpunelijskichbuszów.
Stradsamoczynniewykołowałprzedszpitalemi
zatrzymałsięnaparkingu.Offwysiadłipopatrzyłnaczarny,wysokimur.Naokoło
panowałharmiderjakwogrodziezoologicznym.
—Oni—pomyślałokoczownikach—są
przynajmniejbardziejkrytycznienastawienido
cywilizacji,dlategonieczerpiązniejbyleczego,atojużjestcoś,choćichbuntmaformy
takżedziecinne.
Ważniejsze,żezauważają,jeślinieświadomie,toprzynajmniejinstynktownie,hamulce
działającenaichrozwój.Chybaodeszlijużdaleko.Możetoonisąprzyszłościątejziemi,
anieichbezkrytyczni
równieśnicy,przykładniewpatrzeniwswych
profesorów.Ktowie?—Offuśmiechnąłsiędotejprzewrotnej
myśli.—Ktowie?
Szpitalbyłoczywiścieostatnimkrzykiem.techniki.
Nowocześnieskonstruowanymurneutralizowałhałas.
Chociażnazewnątrzpanowaławrzawatrudnado
zniesienia,podrugiejstronie,naterenieszpitalnym,byłozupełniecicho.Park,doktórego
wchodziłosięprzezgłównewejście,wypełniałyintensywne,kojącezapachy.Kolorroślin,
śpiewptakówibrzęczenieowadówwydawałysiębyćdoskonalezsynchro-nizowanez
otoczeniem.Pewniebardzostarannie
dobranofloręifaunętegomikrorezerwatu.
Sambudynekmieściłsięwgłębi,między
orzeźwiającymifontannamiisadzawkami,roz-
mieszczonyminawielupoziomach.Wokółsadzawekibasenikówurządzonoklombyi
ustawionokamiennneławeczkidlaodwiedzających.Wkażdymmiejscu,wewszystkich
zakątkachparkuiwewnątrzbudynku,
rozlegałasięprzedziwnamuzyka;dalekiepoświsty,odległedzwonienia,niknącefrazy
piamoni,dramindy,głucheodgłosyperaków.
Ścianyszpitalnegobudynkuzbudowanoz
przezroczystegotworzywa.Widaćbyłozzewnątrzposzczególnesaleiporuszającychsię
wnichludzi.Dlacelówterapeutycznychzastosowanotuproste
odwrócenie:zzewnątrzdosaldocierałyobrazy
wytłumione,rozmyte,natomiastto,cosiędziałowśrodku,byłodoskonalewidocznez
ogrodu.Dawałototakiefekt,żewiększośćchorychstarałasięuaktywnić,wychodziła,
przebywałaczęściejwparku.Byłatoprzedziwnareakcjapsychologiczna.Możekryłsię
wtymjakiśsens,wkażdymrazieOffowiniewydałosiętorewelacyjne.Budynek
wyglądałjakprzeciętepoziomojajko,któregopołówkawystawałanadziemię,adruga,
niewidzialnaspoczywałapodziemią.Wszystkie
gabinetyisalezabiegowemieściłysięzpewnościąwpodziemiach.Kiedyinspektor
przekroczyłpróg,zarazprzyczepiłsiędoniegochoinjsowatyparasolinforu.
—Czymmogęsłużyć?—mówiłmiłymbarytonem.
—Czymmogęsłużyć?
Byłowtymbarytoniecośzkobiecejuległości,
prośba,którejniesposóbodmówić,niemalbłaganieoskorzystaniezusługi.
—ChciałemrozmawiaćzpaniąErą…—zawahał
się,zapomniałnazwiska.
——Era?—powtórzyłautomat.—Jesttylkojednapacjentkaotakimimieniu.Wtej
chwilizałatwiaformalnościzwiązanezwypisaniem.
—Gdziemogęjąznaleźć?
—Napierwszympoziomie.
—Dziękuję—Offzawszesięwzdrygałprzed
dziękowaniemelektronicznympudłom,obojętne,jakiebyniebyłymądre,alewkońcu
robiłtoodruchowo.
Inforpokłoniłsięioklapł,oczekując,ażbędzieznówkomuśpotrzebny.
—Jeszczejedno—zatrzymałsięwpółkroku.
—Czymmogęsłużyć?—inforwyprostowałsięi
rozbłysłkolorem.
—Jakąpostawionodiagnozę?
—Uraz,szokpsychiczny,lekki.Jużwszystkow
porządku.
Offskierowałsaęnapierwszypoziom.Przezchwilęmyślał,jakdługotakiautomat
przechowujewpamięcirozmowę.Przecieżniepowiedział,okogomuchodzi,aotrzymał
odpowiedź.Dałsobiespokój.Jużdawnoprzestałsięinteresowaćtechnicznymi
nowinkami.Byłymuobojętnedotegostopnia,żeniebardzowiedział,jaktosiędzieje,że
tylkoonmożewsiąśćdowłasnegostraduiniktinnybezjegozezwolenia.Wiedział,że
chodzituoodciskipalców,alewjakisposóbodbywasięichzbieranieiselekcjaw
automacie,niemiał
pojęcia.ZErązderzyłsięwdrzwiach.Rzeczjasnaniepamiętałago.
—PanimanaimięEra?—nazwiskadalejniemógł
sobieprzypomnieć,amożenieznałgowogóle?
—Tak.Ocochodzi?
—Panimniesobienieprzypomina?
—Rzeczywiście—wyglądałaterazowiele
poważniejniżwtedy,kiedywidziałjąpierwszyraz.
—JestemInsOffzeStraporu.
—Moglibyściedaćmispokójpotym,coprzeżyłam…
—całasięzjeżyła.
—Niestety,niemożemydaćpanispokoju—
przerwał.—NiechcęzresztąmówićzpaniąosamymFoyu—wypowiedziałtonazwisko
zlekkąobawą.
Niechciałjejurazić,alemusiałwrócićdo
rozpoczętejrozmowy.
—Chcęmówićoczłowieku,którygozamordował.
Niezareagowałatak,jaksięspodziewał.
—Dobrze—powiedziała.—ZFoyembyłam
związanaraczejfinansowoniżuczuciowo,aletakiezdarzenie,rozumiepan…—
popatrzyłananiegowyczekująco.
—Tak,rozumiem—przytaknął.
—Więcocochodzi?
—Orysopisnapastnikaiprzebiegwydarzeń.Jestpanijedynymbezpośrednim
świadkiem.
—Chybaniepodejrzewamniepan…
—Nie,nie—uśmiechnąłsię.—Aniprzezchwilęniepomyślałemotym.
—Odczegomamzacząć?—byłatrochęnapiętai
zdenerwowana.
—Odmomentu,kiedygopanizobaczyła.
—Dobrze.Kiedywłączyłamholo,zadzwoniłktośdodrzwi.Poszłamotworzyć.Wprogu
stałwysoki
mężczyzna,włosymiałprawiebiałe.
—Zjakimodcieniem?
—Wydawałomisię,żeżółtym.
—Askóra?
—Nierozumiem?
—Jakibyłkolorjegoskóry?
—Normalny.Białokremowy.
—Napewno?Przypadkiemnieniebieski?
—Napewnonie.
—Dobrze.Proszędalej.
—Ustawąskie,oczyszare,niebieskoszare..:
Zresztąniewiem,czytegoniedopowiedziałamsobiejużpóźniej.Kiedyotworzyłam,
drzwi,stałosięcośtakdziwnego,żewłaściwieniepotrafiętegonazwaćsłowami…
—Opanowałpaniwolę?Tak?
—Skądpanwie?Czyjużgozłapaliście?
—Nie.Mniejszaztym.Proszęmówićdalej.—Kazał
miiśćdopokojuprzedsobąimówićprzytym.osprawach,októrychniemiałampojęcia.
Mówiłamoplażach,wycieczkach,wspólniespędzonychdniach,omorzu,wakacjachi
takichrzeczach.Nigdyniebyłamznimnigdzie,atymbardziejnadmorzem,bomorze
mniemęczyinudzi.Nielubięjeździćnaplażęanisięopalać.Takdoszliśmydopokojui
onwtedywyciągnął
zkieszenijakiśprzedmiot.Wtuliłmojągłowęwsweramię…Straszniesiębałam.Teraz
trudnomitowytłumaczyć,aleprzeczuwałamcośokropnego.Tenczłowiekmiałbardzo
dziwnyzapach,tojedyne
odczucie,jakiemipozostało.Materiałjegopłaszczabył
przesyconyczymś,comogłoprzypominaćmafafę,
aspanol,goierdimę,samajużniewiem…Wkażdymraziezapachwsumienieprzyjemnyi
przejmujący.
Potemodepchnąłmnieiwyszedł.Wszystkostałosiętaknagle…Zobaczyłamwtedy
Foya,opanowałmniezwierzęcylęk,skądświedziałam,żeonnieżyjeizawiadomiłam
Strapor.Towszystkopamiętamjakbyzesnu,zdużejodległości…
—Dziękuję—powiedziałOff.—Dziękuję,pani
Hater—wreszcieprzypomniałsobiejejnazwisko.—
Tylkotylechciałemwiedzieć.
—Wszystkotobyłotakokropne,żedodzisiaj
jeszczenamyślotamtymwieczorzedostajęgęsiejskórkiiczasemczujętensamstrach…
—mówiławłaściwiedosiebie,ajejoczybłądziłygdzieśpozastojącymnaprzeciwko
Offem.
—Czypaniąpodwieźć?—zapytał.
—Nie—ocknęłasię.—Damsobiesamaradę.
Skierowałsiędowyjścia.Wcaleniebyłprzekonany,żecałkowiciewyleczonotę
dziewczynę.
Najważniejsze,żeuzyskałpotwierdzenieswoich
domysłów.EraHaterjeszczeinaczejwidziała
napastnika.InaczejniżwszyscywspółpracownicyDeliswnaiinaczejniżMózgStraporu.
Byłyto
niewątpliwienajważniejszeinformacje,jakieudałomusięwtrakcietegoszaleńczego
„śledztwanaprzełaj”
zdobyć.
StradOffastałobwieszonyprzezczłonkówNowejOfensywy.Grubaszpotężnączarną
brodą,którąsobieprzydeptywał,kończyłwłaśnie„fresk”naprzedniejszybie.Kilku
innychsiedziałonamascezprzoduiztyłu.Nieprzejęlisięjegonadejściem.
—Możepozwoliciemiodjechać?—zapytał.
—Poczekaj,przyjacielu—zacząłłagodniegrubas.
—Poczekaj.Jużkończędzieło.
Drugi,wspodniachmajtającychsięnadkolanamiizpióropuszemwetkniętymzaopaskę
nawłosach,zsunąłsięzmaskiistanąłprzednimwrozkroku.
—ZłotyInspektor?—rzekłwsłuchującsię’we
własnesłowazezdziwieniem.—ZłotyInspektorzeZłotegoMiasta?
—Skończone—odezwałsięwtymmomencie
grubas.Stanąłoboktamtego.—Możeszmi
przyjacielu…—zawahałsięnadceną—dać5truksówzamojąrobotę?—powiedziałto
tonemwielkiejłaski.
—Mogę—odparłOff.—Mogę,aleniechcę.
—Trudno—rzekłgrubas.—Amożezechceszmi
przyrzec,żeniezmyjesztegodojutra?
—Niezechcę.
—Trudno.Żegnajprzyjacielu.Lubięszczerość.
—Jatakże—powiedziałOffzatrzaskującdrzwiczki.
Dostradupodbiegłtendrugi.
—Maszodemnietenpióropusz—patrzyłOffowi
prostowoczy.—Weźiniewyrzucaj.Tosymbolnaszejprzyjaźni,weźipowieśna
ścianie.Bardzocię
polubiłem.
—Jawastakże—Offwziąłodniegopióropusziwłączyłprzyspieszacz.—Możeszbyć
pewny,że
będziewisiałnacentralnymmiejscu.Chybasięjeszczenierazspotkamy.
—Czyżbyśmiałzamiarprzyłączyćsiędonas,
przyjacielu?
—Niezupełnie,alechciałbymwaslepiejpoznać.Dowidzenia.
AutomatprzejąłprowadzenieizlekkimfalowaniemwyprowadziłstradnaLinię.Tym
razemniepotrzebował
naprzebrnięcieprzez
skrzyżowanieażpięciumin.Offspojrzałna
czasomierz.Jegoprostokątnapowierzchnia,po-
dzielonana90czarnoobramowanychkwadracików,podziesięćwrzędzie,byłajużprawie
zupełnieniebieska,ostatniesześćprostokątówsączyłojeszczenikłyzielonyblask.
Dochodziłazasześćminpiętnasta.
Kolejnykwadracikzmieniłkolorzzielonegona
niebieski.Zapięć.Przerwaobiadowadziesięćmintemudobiegłakońcaizachwilęminie
wyznaczonymuczas.Zaczniesiębataliawswejostatecznejfazie.Dlaniegobędzieto
końcowajejfaza,jużwtejchwiliwalkanieowłasneżycie,leczożyciewszystkich
innych.
Nigdybynieprzypuszczał,żewtakkrótkimczasietakradykalniezmienisięjego
spojrzenie,żeztakpozorniemałejsprawyzrobisięsprawaolbrzymia,któraspowoduje
generalnezmiany.Byłtegopewien.
SzykowałsiędozwycięskiejbitwyzOSiTajnąRadą.
Niedziałałsamotnie.Rolęinformatoraspo-
łeczeństwawziąłnasiebieNieuchwytny,wziąłrównieżnasiebiedrugąowiele
ważniejsząsprawę—samągeneralnąbitwę.RolaOffaograniczałasięterazdo
oczyszczaniapola,dezorganizacjipoczynań
przeciwnika,ochronyswobodnegodziałania
Nieuchwytnego.
Jedno,czegopragnął,tozobaczyćgo.Dowiedziećsię,kimjest,skądprzybywa,jak
naprawdęwygląda.
Czuł,żewygrajątębitwę.OnicałespołeczeństwoPhasangu,któreterazbędziemusiało
pokazać,żeniejestcałkiembezradneitrzebasięznimiliczyć…
StradzjeżdżałzewzgórzaosiedlaPlomsów.Na
czasomierzuzgasłkolejnyzielonykwadra
cik.OffciąglemyślałoNieuchwytnym,chciałgozobaczyć.Czybędziemutodane?W
tejchwili
wiedzfał,żeniezależytoaniodjegowoli,aniodmożliwości.ZależytotylkoodNICHi
możesię
zdarzyć.PrzejeżdżałnadTermi.Zaminępiętnasta.
GabinetTaquanarytonąłwdymie.Siwy
przedstawicielTajnejRady,zupełnienieznanyOffowi,obokniegodwajludziezOS,
Taqu-anarazaswoimbiurkiem.Offnaprzeciwniego.ZacząłtenzTajnejRady.
—Comanamdopowiedzeniainspektor?—zapytał
tonemrozkazuinagany.
Offuśmiechnąłsiępodnosemisplótłręce.
—Raczejoczekujępytań—powiedziałtonemdozłudzeniaprzypominającymton
tamtego.
Taquanaralekkosięzmieszał.GośćzTajnejRadydrgnął.Takiestawianiesprawy
graniczyłojużzniesubordynacją.OficerowieOSjaknakomendę
skrzywilisięzniesmakiem.
—Inspektorze—powiedziałczłonekTR—czyniezechciałbysiępanzastosowaćdo
przyjętych
zwyczajów?—widocznieobawiałsięwypaśćzroli.
Byłtoniewątpliwiejedenztych—bardzoczułychnapunkciewłasnegohonorui
regulaminów.Górnawarga,wąskajakrysanaskórze,drgałamulekko,aoczystarałysię
unicestwićOffa,któryjegozaufaniuwewłasnąważnośćtaknagleośmieliłsiękłaśćkres.
Offniemiałnicdostracenia,awieledowygrania.
Musiałpostępowaćwtakisposób,abywypadkitoczyłysiępojegomyśli.Liczyłnato,
żeOSwiemniejiżejegowiedzajestwtejchwiliTajnejRadziebardzopotrzebna,nicmu
więcniezrobią,dopókiniepowienajważniejszego,ao.nprzecieżtegoniezrobinigdy.
—Czypan—zwróciłsiędostarca—niezechciałbywbrewzwyczajomprzedstawićsię
marnemu
inspektorowi?—pytanietowymówiłzabsolutnymspokojem,najakitylkomożnasobie
pozwolićwtakiejsytuacji.CzłonekTR,zapewnezwieloletniąpraktyką,niespotkałsięw
swejbogatejkarierzezpodobnymtonemiabsolutnymbrakiemszacunku.Zerwałsięz
fotelazupełnieczerwony,zwargąlatającąjakskrzydłoćmyizrobiłdwakrokiwstronę
Offa.
Taquanarapobladł.DwajzOSzwrócilinaniego
identyczne,chłodneitajemniczespojrzenia,możenietylezresztątajemnicze,cojak
zwyklepuste.
—PanieOff—rzekłstarzecledwopanującnad
głosem.—Dotejporytobyłotylkonieznaczne
uchybienieregulaminowe,alemojacierpliwośćmagranice,określoneprzepisami,a
przepisyzostałyprzedchwiląprzezpanawyraźnieprzekroczone.Niechpanusięnie
wydaje,żetowszystko,copanrobi,ujdziepanunasucho.
—Niechsiępanuniezdaje—odparowałOff,patrzącnieruchomoprzedsiebie—że
możemniepanbyleczymprzestraszyć.
Reakcjastarcazaskoczyłago.Opadłnafotel.Iniemalżenormalnymtonemzapytał:
—CoustaliłodochodzeniewsprawienapadunaInL,inspektorze?
Przezchwilęwisiaławpowietrzuciężkacisza.
WreszcieOffsięodezwał:
—Mam.prośbę,panie…ee,panieradco—zawiesił
głos.
—Słucham?
—Wolałbymnapierwwysłuchać,comajądo
powiedzeniaobecnitutajoficerowieOS,wprzeciwnymrazieniebędęsięmógłpodzielić
zpanamiwiedząwinteresującejnaswszystkichkwestii.
Starzeczniósłtobezzmrużeniaoka.
—Zgoda—powiedział.—Rozumiempana.Niech
panowiemówią—zwtóciłsiędodwóchposępnie
zamyślonych„bliźniaków”zOS.
—OS—zacząłjedenznich—zawsześciśle
wypełniającpoleceniaTajnejRady,którąreprezentujetutaj…
—Wiemy,kogoreprezentuje—przerwałmuna
wszelkiwypadekradca.—Apozatymczasnagli,proszęsięstreszczać.
—Takjest—oficerwyprężyłsię,jakbystawałnabaczność.—Ustaliliśmy,żestrad
zostałwynajętywbiurzeAWERT.Zamachowiecbyłspecjalistą.
Zanotowanetam,toznaczywAWERT,odciskijegopalcówniesąjednakznaneOSani—
podkreśliłtoznaciskiemizwidocznąnapierwszyrzutoka
przyjemnością—Straporowi.Prawdopodobnie
pochodzizpozaVollu.Przypuszczaćnależy,żejesttropsjań-czykiem,bonalicznych,
wykonanychprzeznaspóźniejfotografiach,coprawdaniewyraźnychidalekich,
robionychzukrytychkamerTK64oraz
TK2345,widaćwyraźnieniebieskąskóręibiałezniebieskawymodcieniemwłosy.
Potwierdzajątotakżeiinneźródła.UdałosięprzyLinniWielkichJezioruchwycićobraz
twarzynapastnikazarejestrowanyprzeztajnąkameręTK2347.Sporządzonynapodstawie
zdjęć
rysopisporównanozinformacjamizarejestrowanymiwcentralnejkartotece,wktórej
znajdująsiędanewszystkichmieszkańcówPhasangu.
Tutajnastąpiłapewnakomplikacja.Okazałosię,żesfotografowanyczłowiekrysopisem
odpowiada
nadkomendnemuBiktennowizOS.Biktennto
oczywiścieczłowiekpozawszelkimpodejrzeniem.W
momencieakcjiwBelgazNol-dakierowałobserwacjąiprzezcałyczasznajdowałsięw
zasięgusprzężonychznimpodob-serwatorówiwizyjnych.Przecieżwszyscyznamy
nadkomendnegoBiktenna,anaszaparat
sprawdzającywspółpracownikówniezgłaszałpodjegoadresemżadnychzarzutów.Nie
mógłtobyćon,
jednymsłowemstanęliśmywmartwympunkcie.
Istniałokilkamożliwości.Albomamydoczynieniazosobąnieobjętąrejestrem,cojest
zupełnie
nieprawdopodobne,albozosobą,którapoddałasięoperacjitwarzy,jednakoperacjata
musiałabybyć
przeprowadzonanielegalnieprzezfacjologa,nienotowanegowwykazachspecjalistów
wykonującychtezabiegi.
PrzezbardzozłystrategicznymanewrStraporu
podczasoblężeniaLiniiWielkichJezior,którebyłoprzeznasobserwowane,straciliśmy
śladtegoczłowieka.Podczascałejakcjiobserwacyjnejgubiliśmyjegośladwielokrotnie,
nienależywięcsiętymzbytnioprzejmować.Wtejchwilizapadłsięgdzieś,leczakcja
toczysiębezprzerwyiniedługouchwycimyzapewnezerwanąnić.Towszystko.
—Czyniesądzipan,żemożesięonujawnić
wmomencie,kiedybędziezapóźnonainterwencję?
—zauważyłstarzec.
—Nie!—odpowiedziałzuśmiechemoficer.—To
znaczywydajemisię,żenie.
—Czyterazzaczniepanjużwreszciemówić,
Off?
—Tak.Dotego,coustalililudziezOS,mogędodaćniewiele,zwłaszczażeniejestem
dokładniei
szczegółowopoinformowanyotreścizagubionych
dokumentów—kiedypadłytesłowa,wydałomusię,żeOS-owcyskrzywilisię,jakby
wyczulijegokłamstwo.
Obojętne.Najprawdopodobniejwiedzieliokażdymjegokroku,przynajmniejod
momentu,kiedychodziłzanimtenkarzeł,któregowidziałwknajpieCzarnyMotyl.
—Wiemtylko,żedotyczyłyonezbliżającegosięlotudogwiazdyperyferyjnejSol.
Wiem,żegwiazdataposiadadziewięcioplanetowyukład,wktórymTrzeciajestplanetą
spełniającąwarunkizaludnieniowe.
Dokumentytezostałyprzezposzukiwanegoosobnikapowielone.
—Coo?!—wrzasnąłradca,podrywającsięzfotela.
ZawisłnadOffemjakdrapieżnyptakzrozwiniętymiskrzydłamirąk.—Comówisz,
człowieku?Gdzie?
Kiedy?Jak?!
—MateriałyzostałypowielonenaSalvirze,wSov,wilościokoło50000odbitekw
DrukarniiPieczęciamiDelisonSA.
—Skądtawiadomość?
—Mniejszaoto.Grunt,żejestpewna—Offnieodmówiłsobieprzyjemności
wprowadzaniaoficerówOSwstanosłupienia.—Niewiem,cozamierzaonzrobićztymi
dokumentami,aleprzypuszczam,żebędziechciałjewjakiśsposóbrozpowszechnić,z
pewnościąposłużysię
metodaminiekonwencjonalnymi.Niewiemyrównież,czymamydoczynieniatylkoz
jednąosobą,czyteżzdwomalubwięcej.
—Nierozumiem…—niemalwyszeptałradca.
TaquanarazdawałsięwracaćdosiebieijakbycorazufniejspoglądałnatwarzeOS-
owców.Oninatomiast,utraciwszyswójstoickispokój,przeszliwstanstarannie
skrywanegozdenerwowaniainiepewności.
—Toproste—ciągnąłdalejOff.—Nie
przypuszczam,żebyobecnitutajoficerowiezaniedbaliprzesłuchaniapaniEry,tojest
dziewczynydyrektora
Foya.MimożeichszefGulmzostałunieszkodliwionyprzeznapastnika,toprzecieżnie
stracilichybagłowy
—Offmówiłtozwyraźnąironią.
Oficerowiezapatrzylisięwczubkiswoichbutów,odczasudoczasurzucającspodełba
przeszywającespojrzeniawstronęOffa.Chybatylkoudawali
przyłapanychnazaniedbaniu.Offbyłpewien;żeprzesłuchiwaliEręiprzemilczającten
faktorazpłynącezniegownioskichcąsprawdzićjegoprawdomówność.
Wnioski,jakiełatwoztegofaktuwyciągnąć,byłybowiemwiażneiOffmógłniechcieć
dzielićsięznimiwiadomościami,którepozornieprowadziłydo
prawdziwegofinału.Skorosięjednakdzielił,powinnotoichuspokoićnatyle,żebymu
choćtrochęzaufali.
—Dorzeczy,dorzeczy,inspektorze—radca
zdawałsięniedostrzegaćniczegospecjalnegowtympojedynkusłownym.
Byłtakzafrapowanyrozwojemwypadkówi
takintensywnienadczymśmyślał,żenicpoza
interesującymigowywodaminiedocierałodojegoświadomości.
—Takwięczzeznaniatejpaniwynika,żenapastnik,człowiek,któryzabiłFoya,niebył
napewno
tropsjańczykiem.Wysoki,miałbiałąskóręijasne,leczżółtawewłosy.Idziwniepachniał.
Niemożemyzcałąpewnościąpowie-dzić,czytotensamczłowiekzabił
FoyaiHar-gisa,apotemzbiegł,czyteżdziałałoichdwóch.Niesposóbtymczasemnawet
ustalić,czytotensamczłowiekzabiłFoya,którypowieliłmateriałynaSalvirzeiktóry
napadłnaInL.Możetobyćcałagrupadobrzezorganizowanychzamachowców.Jeden
napadanaInL,drugipowielamateriały,trzecistrzeladoFoya,czwartydoHargisa,a
jeszczeinnyzostajesfotografowanywczasieucieczki,którastanowitylkoosłonędla
tamtych.Takwięcsytuacjawydajesiębardziejskomplikowana.
—Inspektorze—przemówiłjedenzoficerów.—
Otrzymaliśmyrysopisrównieżzinnychźródeł.Niechpanotympamięta.
—Oczywiście.Pamiętanibezprzerwy.Coprawda
byłbytomałoprawdopodobnyzbiegokoliczności,aleniechmipanpowie,czywobu
przypadkachwidzianotwarzdokładnie?
OficerniecosiĄ.zmieszał.
—Nie—przyznałniechętnie.—Wjednymwypadkuudałosięzauważyćtylkoprofil,i
tozpewnejodległości,alewystarczyło,abyokreślićkolorskóry.
—Rozumiem…Kolorskóry.Alejedyniekolor.Czybyłniebieski?
—Takjest.
—Wobectegowiemy,żejedenzposzukiwanych—
lub,więcejnapastników—toniebieski,jedenzaśbiały.
Należałobysięzastanowić,jakibędziejego,czyichnastępnykrok.Zawszelkącenę,z
nieznanychmibliżejpowodówstarająsięniedopuścićdostartustatku.
MożedlaTajnejRadyczyOSmotywyichpo-
stępowaniasąjaśniejsze.Jakizatembędzieichnastępnykrok?Zdajesię,żesię
domyślam.
—Jakiżtokrok?—zapytałradca.
—Naraziepowiemtylkotyle.Codoreszty,jestjeszczezawcześnie.Niechciałbym,aby
niesprawdzonewiadomości,jakimidysponuję,okazałysięniewypałemidlatego
potrzebujęjednegodnianaupewnieniesięosłusznościmychhipotez.
—PanieOff—zacząłrad”a.—Widzę,żeniemapandonaszaufania.Niechodziterazo
prestiżirozgrywki.Sytuacjajestowielepoważniejsza,niżpanprzypuszcza.Jeżelinasza
dokumentacjadostaniesięwniepowołaneręce,plantrzebabędzieporzucić,aporzucenie
gooznaczakolejną,ktowieczynie
ostatnią,kapitulację,bomożemyjużnieznaleźćczasunaprzygotowanienastępnej
wyprawy.Porzućmywięcurazyimówmyotwarcie.
—Dobrze—podchwyciłOff.—CoTajnaRada
zamierzazrobićzmoimizwłokamipozakończeniutejsprawy?Amożejużteraz?Tylko
proszęotwarcie!
Milczenie,jakiewtymmomenciezapadło,
przypominałotechwileprzedburzą,kiedypowłokiciężkichchmurwpadająwstrefę
ujemnychznaków..1
niewątpliwieposypałybysię
pioruny,gdybymilczącydotejporyTaquanaranierozładowałatmosfery.
—Inspektorżartowałoczywiście.Znamynieoddziśjegopoczuciehumoruiskłonność
doefektownychmetafor.Chodziłopanuodzieleniesięczymś,czegoniema?Czytak?—
zwróciłsiędoOffa.
ChoćOffnicnieodpowiedział,wszyscywykorzystalimożliwośćwycofaniasięz
niewygodnejsytuacji.
—Jednojestpewne—stwierdziłOff.—Następnymichcelembędziekosmoport.
—Imnieteżtaksięwydaje—rzekłwzamyśleniustarzec.
—Nakiedyzaplanowanostart?
—Nadwudziestegoszóstego.
—Czylizatydzień.Proponujęprzełożeniestartunajutrowieczór.
—Ależtoniemożliwe!ZwłaszczażeprzetrzymałpanbezuzasadnieniaEstora,tasprawa
będziezresztąrozpatrywanaprzeznas,kiedyskończysiętocałezamieszanie.
—Możemynieczekać,ażburzaucichnie.Moim
postępowaniemkierowaławyłącznietroskao
bezpieczeństwoEstora,acozatymidzie,o
bezpieczeństwoprzygotowańdolotu.Niktminieudowodni,żebyłoinaczej,acodo
terminuekspedycji,należygokoniecznieprzy-śpieszyć.Przedstawięterazpanomplan
działania.JakwielutropsJończykówmożebyćwnaszymmieście?Niewięcejniżmilion.
Oczywiściewtakiejmasieniepodobnagrzebaćsys-
tematycznie,ponieważniemamynatoczasu.Chcęjednakzorganizowaćwielkąobławę:
zatrzymaćnacałe48godzinkażdegospotkanego
tropsjańczyka.którytylkowydasiępodejrzany.Tozadaniedlasłużbyporządkowej.
Zmusimynaszym
postępowaniemprzeciwnikadoprzedwczesnego
ujawnieniaplanów.Zapewnejestmudoskonaleznanadatastartu.Zamaksymalnym
przyspieszeniemjejprzemawiafaktpowieleniamateriałów,których
rozpowszechnieniunapewnonieudanam.się
zapobiec.Niewiadomo,czystaniesiętodziś,czydopierojutro.Naszaakcjaporządkowa
utrudniwięcewentualnerozlepienienamurachowychulotek.Przydziałaniunachybił
trafiłmożnarównieżzidentyfikowaćiaresztowaćktóregośznapastników.Nie
zapobiegniemyzcałąpewnościątylkojednemu:
poinformowaniuopiniipublicznejotreścidokumentów.
Należyprzypuszczać,żeitakwieleegzemplarzydotrzedoludzi.Wskazanybyłbywięc
szybkistartstatkuprzyzastosowaniupoważnychśrodków
ochronnych,blokadykosmoportu,skróceniu
uroczystościpożegnalnychdominimum,ograniczeniuliczbyodprowadzającychdo
najbliższychkrewnych,bezwzględnejiścisłejkontrolidokumentów,anawetrewizjiosób
przebywającychwmomenciestartuwkosmoporcie.Przyspieszenieniepozwolili
naszemuprzeciwnikowinadokładnedopracowanie,
zsynchronizowanieiprzemyśleniedokońca
najdrobniejszychszczegółówplanu.Naczymśmusisiępotknąć.Wiadomo:„Najłatwiej
siępotknąćnaznanejdrodze,którejnawierzchniazostałazmienionapodnaszą
nieobecność”—jakpowiadaprzysłowie.Takwyglądawzarysiemójplan,aterazod
panówzależy,czygoprzyjmiecie,czynie.^Maonjednaksamezaletyinieprzyjąćgo,
byłobylek
komyślnością.Dodamjeszcze,żefakty,októrychniechciałemmówić,dotycząmiejsca
pobytu
poszukiwanychisąjakdotądniesprawdzone.
Sprawdzeniamamzamiardokonaćwciągu
najbliższychgodzininiebezpoważnychpodstawsądzę,żewtedynaszaakcjaprzebiegnie
dużołatwiejimożeudasięzapobiecpoinformowaniuprzez
napastnikówopiniipublicznej.Towszystko,comiałemdopowiedzenia.
Offwyciągnąłzkieszenichusteczkęiotarłniąpotzczoła.Właściwieniebyłpewien
•wrażenia,jakiezrobił
nazebranych.Jegoplanrzeczywiściemógłwydawaćsiędobrymkażdemu,ktonieznał
tajemnicy,jakąonpoznałlubraczejktórejsiędomyślał.Zdawałsobiesprawęztego,że
mocnonaciągnąłjużstrunęinaderłatwojednymsłowemprzekreślićcałyplan.Teraz
siedziałnapięty,woczekiwaniunato,copowieprzedstawicielTajnejRadyioficerowie
OS.
—OSmiałotosamonamyśli—oznajmiłjedenz
oficerów,usiłującpomniejszyćzasługiOffa.—
Rzeczywiście,jeżeliwtensposóbpostąpimy,
zwiększymyszansęnazakończenietegopojedynkunanasząkorzyść.Podwarunkiem
oczywiście,że
napastnicyzamierzająnapaśćnakosmoport.
—Tak…—radcakiwałgłową.Offowisięzdawało,żeusiłujeukryćpodziwdlajego
planu,alewłaśniejestzdecydowanygopoprzeć.—Tak—powtórzył.—
Musimyjednakzastanowićsięwspólniezinnymi
członkamiTRnadcałąsprawą.
Offstarałsięniepokazywaćposobiezadowoleniazpodjęciatakiejdecyzji,właściwie
równoznacznejzakceptacją,byłtegopewien.
—Kiedyotrzymamodpowiedź?
—Zapółgodziny.Połączęsięspecjalnąliniązinnymiradcami.Adotejporyniechpan
łaskawienieopuszczagmachu.Możliwebowiem,żedecyzjaRadybędzieinna.Tona
raziewszystko.Dziękujępanom—
zakończyłstarzec,podnoszącsięzfotela.GórnaWargaprzestałamujużdrgać.Widocznie
sięuspokoił.
Podnieślisięterazwszyscy.Offskinąłgłowąiskierowałsiękuwyjściu,zanimOS-owcy.
Taquanarastałnaśrodkupokojuwniezdecydowanejpozie,którawyrażałatylkojedno—
wyczerpanie.
—Pantakżeniechwyjdzie—usłyszałjeszczeOffsłowaskierowanedoswego
zwierzchnika.—Muszęzostaćsamzfonami.
DageriAgiswyszli,wysłaniprzezswojegoszefadogarażu.Nawszelkiwypadekmieli
przygotowaćstraddodrogi.Offsiedziałwfoteluzmęczonyibardzonapięty.Mimo
wszystko,choćbyłprawiepewny,żezaakceptująjegoplan,obawiałsięzdemaskowania.
PrzecieżjeżeliprzesłuchiwaliEręczyteżDe-lisona,moglizacząćcośpodejrzewać.
Przemilczałniektórefakty.Możenierozegrałtegonajlepiej?Wystarczyłocośwspomnieć
iodpowiednionaświetlić,leczwolał,żebyniewiedzieliwszystkiegodokońca,jeślinie
wiedzielidotejpory,
Akoniecbyłniedaleko.Statekszykującysiędoskokuprzezhiperprzestrzeńnigdygonie
wykona.Jeśliterazmusiępowiedzie,toionbędzieżyłspokojnie.
Dłońtrzymałwkieszeni,
czulwniejciężarkufy.Ciężardającyzłudzeniebezpieczeństwaiwszechmocy.Cóż
zresztąpomożekufa,jeślidecyzjaRadybędzieinna?
Wstał.Zaoknamizapadałzmierzch.Wpatrywałsięwniebo.Czarnozielonkawe,gładkie,
bezjednej
zmarszczki.Wdole,wzdłużalei,kołysałysięszpaleryhenofarów,anadnimipłonęły
gwiazdy.Prawie
jednakowe.Nie.Niektórebyływiększeijaśniejsze,inneodległe,małe,słabiut-kie.Co
gnałojego
pobratymcówwteodległestrony,wtęobcąpustkę?
Czyrzeczywiściekonieczność?
Offowiwydałosięnagle,żeumiejętnośćdo-
konywaniaskokuprzezhiperprzestrzeńzostałanaPhasanguopanowałazbytwcześnie.
Gdybynie
słabościtechnicznemożnabyopanowaći
skolonizowaćwłasnyukładsłoneczny.Uświadomił
sobienagle,żezdolnośćpodróżowaniawczasoprzestrzenirozwinęłasięwdużym
odosobnieniuodinnychdyscyplin.Problemodwiecznegonadążaniajednejdyscypliny
naukowejzadrugą,technikizanauką,świadomościzatechniką.Towszystkona
Phasanaguzdawałosiębyćjakieśnieproporcjonalne,dysharmoniczne,prawieże
samobójczewswych
niebezpiecznychrozdźwiękach.
Czycośpodobnegomogłopowstaćwsposób
naturalny?Skokwhiperprzestrzeń,arównocześnie,kopalnieifabrykiSalviry.Tedwa
etapyewolucjispołeczno-cywilizacyjnejdzieliprzecieżotchłań.Czyżmożnawnaturalny
sposóbprzekroczyćtakąprzepaść?
OffniepamiętałDrugiejRewolucji.Byłwtedy
jaszczedzieckiem,aletozajegożycianastąpiłaowaeksplozjawynalazków,eksplozja
tech-nologii,aprzecieżPierwszaRewolucja,ocharakterzespołecznym,miałamiejsce
zaledwiekilkadziesiątlattemu.Pozatymnietrafiaładoprzekonanialudziomnawetteraz.
Żyliwdobrobycie,leczichpsychikadziwniepozostawaławtyle.Wcodziennymżyciu
niewidaćbyłozbytniorealizacjizasadtamtej,stosunkowodawnejrewolucji.Wyrosłojuż
czwartepokolenie,ajednaknieprzestawiłosięnainnysposóbmyślenia.
Tamteideewyglądałynatledniadzisiejszegozupełnienierealnie,jakbyspadłyskądśz
nieba,awrazznimicałaobecnatechnika,będącatworemdziwacznym,
nierównomiernym,jakbywyrywkowym.Czyżbyrzeczywiścieprocestenrealizowałsięw
sposób
nienaturalny?
Cóż…Niewieleprzemawiazajegonaturalnością,niewielewskazujenato,żecywilizacja
phasangańskaidziebezprzerwyoptymalnądrogąrozwoju,przypisanąprzecieżkażdej
ewolucji.Czuł,żejestokrokodjakiejświelkiejtajemnicy.Jednocześnieuświadomił
sobie,żeprzecieżnigdydotejporynieprzychodziłymudogłowytakfantastycznei
przerażającezarazemmyśli.
Czytoabynapewnojegomyśli?…
Wtymmomencieraptownieotwarłysiędrzwiistanął
wnichDager.
—Stradgotowy—powiedziałizamilkłnawidok
Offa.
Inspektorbyłbiałyjakkartabrafu.
,—Czycośsięstało?—zapytałDagerniepewnie.
—Nie—odpowiedziałOff.—Nic.Pojął.Pojął
właśniecoś,coprzekraczałojegowyobraźnię.
Towszystkobyłoinaczej!Phasangjestsztucznymtworem!Phasangniesobiezawdzięcza
postęp,jakiosiągnął.Terazwymknąłsięspodpotężnejkontroliimusinastąpić
interwencja.Musi!Zakręciłomusięwgłowie.Myślałprzezchwilę,żenieutrzyma
równowagi.
Czyzwariował?Dlaczegoon?Dlaczegowłaśnieontozrozumiał?Czyjestnajlepszy?!
Czylepszyod
innych?!!Wczymjestlepszy!!Amożegorszy?!!
Nie,nie!!!
DagerzprzerażeniempatrzyłnaOffa.Oczy
inspektoraniemalwychodziłyzorbit.WczepiłsięwrękawDageraspoconymidłońmi.
—Panie—wycharczał.—JasnyPanieee!!!—i
osunąłsięnapodłogęprzezręceoniemiałegoDagera.
Dagerrzuciłsiędofonu.
—Pogotowie!—ryczał.—Pogotowie!!!Szybko!InsOffzostałchybaotruty!!
Naniebiespokojniebłyskałydalejgwiazdy.Mieniłysięróżnobarwnymiświatełkami,
pulsowaływ
kosmicznejpustce,niemeipiękne.Wśródnich,awłaściwienaichtle,płonęłajedna,
niecomocniejsza,wydawałasięjaskraw-szaiwiększa.Nie,toniebyłagwiazda.Nadaleją
Boder,wzdłuższereguhenofarów,szybowaładalekaróżowakula.Terazoddalałasię
corazszybciejwkierunkupółnocnymiwchwilępóźniejzniknęłazahoryzontem.
Tochybajakiśsatelita?—myślałAgiswpatrującsięwniebo.
—Jakdługototrwało?…Gdziejajestem?…—Offmiałoddechnierównyiświszczący.
—Proszęsięniedenerwowaćistaraćsięnie
myśleć.
Tak…tak…Przedewszystkimniemyśleć.Zwłaszczataostatniamyśl…—Kiedyimu
sięprzypomniałtenprzebłyskświadomości,ogarniałagopanika,aleniemógłniemyśleć.
—Tojasne…Przecież
hiperprzestrzeńmasiętakdoichepoki,jakstraddośredniowiecza….przestaćmyśleć?…
—Jakdługo?…—wysapał.
—Odgodziny.Tolekkiatak.Zadwiegodzinybędziepanzdrów.Jestpanpodłączonydo
uniwermedu.
Proszęodpoczywać.
Awięcmiałatak.Nieważne.
—GdzieTeria?
—Okimpanmówi?—dziewczynawzielonym
fartuchunachyliłasi^nadnimztroskąwoczach.—
Jeszczebredzi—zwróciłasiędomłodegomężczyznywtakimsamymkitlu.—Za
piętnaścieminwyjdzieztegostanu.Procesleczniczy,regeneracja
uszkodzonegosercapostępujenormalnie.Możemygozostawićsamego.Zadwiegodziny
ipiętnaściemin—
powiedziałapodchodzącdodrzwi—odłączygopanoduniwermedu.
—Takjest—mężczyznaskłoniłsięlekkona
pożegnanie.
PostałjeszczechwilępatrzącnaOffaiwyszedł
także.
Teria?!—myślałOff.—Mogłemtowcześniej
przewidzieć.
Siwyradcazastanawiałsięgłęboko.Czyrze-
czywiścietennieokrzesanyinarwanyczłowiekatencałyInsOff,marację?
—Przedstawiłemwamfakty—mówiłdofonu.—
Teraz,oczcigodni,musiciezadecydowaćodalszympostępowaniu.Przypominamtylko,
żesytuacjajestnaprawdętrudna.Głosujcie.
—Zezwolić.
—Odsunąć.
—Zezwolić.
—Zezwolić.
—Odsunąć.
—Awięc3:2imójgłos.UsunąćOffa,wedługmnie,nienadeszłajeszczepora,awięc
zezwalani.4:2.
Dziękujęwam,czcigodni.Byćmożesytuacja
wyglądałabyinaczej,gdybybyliznamipozostalidwajczłonkowienaszejTajnejRady,ale
niestetyjużnigdy
wśródnasniezasiądą.RadcaHargisiradcaFoypoleglipeł-niącswojeobowiązki.
Trudno.Naszapracapełnajestpoświęceńiniebezpieczeństw.Musimysięznimiliczyćw
każdejchwiliiwiem,żemożemynasobiepolegać.
CodosprawyInsOffa,toustaliliśmy,żewrozmowieznamiprzemilczałjedenfakt.
Właściwieniejeden,więcej.Otóżznanamujesttreśćdokumentów.Został
poinformowanyprzezRe-vaparawpomniku
NiewidzialnychweFloreyotreściskradzionych
papierówizapewneocałymprogramielotu.Toraz.Nieujawniłrównież,żekontaktował
sięześlepcemBajo,dziękiktóremuprawdopodobniezdobyłinformacjepochodzącez
Salviryiukryłtamswojąsekretarkę.Todwa.Trzecimzatajonym,przezniegofaktemjest
informacja,którąmusiałotrzymaćodEryHater.
Dotyczyłaonapewnejniebezpiecznejumiejętnościnapastnikaczynapastników,
umiejętnościkierowaniawoląin-
”
nychosób.Informacjętępotwierdzilipilocieskadrybobonsów.WczasieatakunaBelgaz
Noldaodczuwalimomentamizanikwłasnejwoli,natomiastczulisięjakbysterowaniwolą
cudzą.Wiemyprzecież,żeżadenczłowieknieposiadłtakiejumiejętnościaniżenie
zostałozbudowaneżadneurządzeniewytwarzającepolaotakichwłaściwościach.Należy
więctraktowaćichodczuciaraczejjakohalucynacje—zbioroweczyindywidualne,
mniejszazresztąoszczegóły.InstytutNasłuchówiPenetracjiPrzestrzeniniezanotował
żadnychwahańpola.Przestrzeńwokółplanetyniezostałanaruszona,nicwięcniestoina
przeszkodzie,ażebystartodbyłsię,jakbyłoplanowane.Równieżwszystkiestacje
naziemneInNaPePrniestwierdziłyzakłóceń.
Wiem,żefakttrzykrotnegonaruszeniazasad
regulaminu,jakisposób,wjakiInsOfftraktujeTR,musibudzićwaszezastrzeżeniai
zaniepokojenie.Jestrzeczązupełnieoczywistążenależygousunąć.Jegowiedzasięga
zbytdaleko.Pamiętajmyjednakotym,żenikttakdobrzeniepokierujeakcjąjakwłaśnie
on.Roz-prawićsięznimzdążymypóźniej.Oczywiścienaszaakcjabędziepostępowała
niezależnieodprowadzonejprzezniego.Tyle,oczcigodni,mogępowiedziećodsiebie,
niejakowuzasadnieniunaszejdecyzji.Czyktośzwaschciałzabraćjeszczegłos?
—Nie.
—Nie.
—Nie.
—Nie.
—Nie.
—Dziękujęwamwięcispotkamysięwieczorem.
Starzecwyłączyłfoniczasjakiśsiedziałnie-
ruchomo,niezdejmującdłonizprzycisku.Nacisnął
guzikponownieiwykręciłnumer.NaekranieukazałsięsekretariatInL-u,dobrzeznany
członkowiTajnejRady.
Przybiurkusiedziaładziewczyna.Nadźwiękgłosupłynącego
ztonudrgnęła.
—NiechmipanidaEstora—usłyszała.
—Takjest.
PokrótkiejchwilizjawiłsięEstor.Twarzmiał
wychudłą,aubranieniezmienianeconajmniejo’dkilkudni.Widaćniezdążyłsięnawet
przebraćpo
opuszczeniuceli.Radcanieodczuwałwspółczucia.Był
nawetzadowolonyzwygląduswegopodwładnegoi
podopiecznegozarazem,któregozaniedbanyubiórświadczyłponiekądodużym
zaangażowaniuEstorawsprawę.Tenmłodymiałszansęwkrótceosiągnąć
stanowisko,naktóreradcaEtolSafczekałdługiesześćdziesiątlat:stanowiskoradcy
TajnejRadyPhasangu.SafpomagałmłodemuEstoro-wi,jaktylkoumiał,iterazoto
otwierasięprzedjegowychowankiemdługooczekiwanaperspektywa,awrazz
wprowadzeniemrzutkiegoioddanegomuczłowiekadoTajnejRady,pozycjaradcySafa
uległaby,rzeczjasna,wzmocnieniu.
—Słucham,oczcigodny—odezwałsięEstor.
—Mójdrogi—powiedziałradca.—Musiszza
wszelkącenęprzygotowaćstartstatkunajutro
wieczór…
—Toniemożliwe!
—Nieprzerywaj!!—rzuciłradcaostro.—
Stawajnagłowie,aledoprowadźdostartujutrowieczór.Wprzeciwnymraziemożejuż
doniegoniedojśćnigdy.DniTajnejRadysąpoliczone.Wiemyotymidlatego
podejmujemyniezbędnekrokina
przyszłość.Pamiętaj,żeodtwojejsprawności,odtego,czymsięwykażeszteraz,zależy
“twojejutro.
—Rozumiem,radco.
—Azatem…?
—Przypełnejmobilizacjiudasięzorganizowaćstartnajwcześniejnapojutrzerano.
—‘Zgoda.Towszystko—rzekiradcaiwyłączyłfonponownie.
Offpotrzechgodzinachbyłjużnanogach,we
własnymgabinecie.Nieczułżadnychfizycznych
dolegliwości,anawetjakbyprzybyłomusił.
Rozpoczynałswąwielkąakcję.Przeszkadzałymu
jedynienawracająceuporczywiewspomnienia.Niemógłsięichwżadensposóbpozbyć.
Stłumione,
kołatałysięgdzieśnadnieświadomości.NiedawałamuspokojuzwłaszczamyśloTerii.
Terazuświadamiał
sobiedoskonalewszystko,comiędzynimizaszło.Toodspotkaniazniązaczęłygo
nawiedzaćdziwne,niepokojącerefleksjeimieszaneodczuciawstosunkudowłasnego
świata.WciążpowracałamyśloLiniiWielkichJezior.Dlaczegoniktniepotrafił
zrozumiećtamtychludzi?Czyzastosowanowobecnichtakisamzabieg,jakiwykonano
nanim?Wtymmomencieniebyłojednakczasunazajmowaniesiętakimisprawami.
Przednimwielkaakcja!Czułraczej,niżrozu
miał,żerobidobrzepomagającNieuchwytnemu.
—Dowszystkichbrygad!—rzuciłwfon.—Mówi
kierującyakcjąInsOff.Począwszyodtejchwilinależyaresztowaćbezwzględuna
wszystkokażdego
człowieka,któryodpowiadałbypodanemurysopisowi,
niezależnieodkoloruskóry!Zakończenieakcjinastąpinamójrozkaz!Dziękuję!
Miastostopniowoogarniałoszaleństwo.Uliczne
gazetysunącemiędzyścianamidomów,rozpostarteswymikolorowymistronicaminad
pędzącympotokiemstradów,widocznewlekkiejmgiełce,podawałybezjednejprzerwy
rysopisyposzukiwanych.Ruchjeszczefunkcjonowałnormalnie,aleitomiałosię
niedługoskończyć.Porządkowizatrzymywalijużpierwszychpodejrzanych.Jednaknie
wszystkiepatrolezostaływprowadzonedoakcji.Częśćpatrolowcówznajdowałasięw
garażu,gdziedokonywanoostatniegoprzeglądutechnicznego,ładowanododatkowe
pojemnikiz
paliwem,włączonowobiegspecjalnesystemy
zasilania.Wczasietrwaniaakcjiprzestawał
obowiązywaćzakazużywaniakomórpowietrznego
spalania.Przedmuchiwanodysze,próbowano
sprawnościzastałychoddawnegonieużywania
mechanizmów.
Ludziestaliwgrupkach,żywogestykulując,
najwyraźniejpodnieceniakcją,któradlanichciąglesięjeszczenierozpoczęła.Palilitutki
ma-fafyi
zastanawialisięnadtym,cowłaściwiemanastąpić.
Jednicieszylisięzakcji,gdyżbyłaokazjądowykazaniasię,inniklęliją.
wduchuinietylkowduchu,gdyżstawiałapod
znakiemzapytaniaichwszelkieplany,nietylkonadzisiejszywieczórczynoc,lecztakże
najutroipojutrze,amożecałytydzień.Starsipamiętalitakieakcje,któreciągnęłysię
tygodniamibezprzerwy,niekończącesięzasadzkiiobławy,wktórychniejedenznajomy
czykolegarozstałsięzniminazawsze.
DowielkiegomagazynuTrantona,gmachuo
dwudziestupiętrach,wpadłagrupaoperacyjnainarozkazdowódcy,wodciętymprzy
pomocyszczypiecizamkówtolerowychbudynku,przeprowadziłaprzegląd.
Podejrzanych,zbitychwciasnągrupę,zapędzonodomagazynu.Wsalispożywczej
wszczęłasiępanika.
Porządkowychciałaresztowaćkogoś,ktowidaćmógł
sobiepozwolićnazlekceważeniebyleporządkowego.
Podejrzanyuderzyłfunkcjonariuszatwardągłówkąsałatybabongatrzymanąwręce.Na
widok
zaatakowanegokolegiinnyczłowiekbrygadyStraporurzuciłsięnapodejrzanego,
zahaczającprzytympojemnikiemzgazemobez-władnającymopółkęz
jarzynami.Ulatniającysięgazsparaliżowałnajbliżejstojącychludzi.Upadłrównież
porządkowyinapastnik.
Ktośogarniętyszaleństwemdemolowałpółkiiwyrywał
ześcianpojemniki.Automatyostrzegawczewyłyikręciłynawszystkiestrony
czerwonymiczułkami,wzywającpomoctechniczną,Automatynaprawcze
zderzyłysięwprzejściuznapierającąfaląludzi.
BrygadaStraporuszalała.Wcałymgmachu
rozlegałysiękrzykiitupotnóg,przerywanywyciemsyrenautomatów,wyciem
straporskichgwizdków,
hukiemsalwobezwładniających.
Najedenastympiętrzegrupatropsjańczyków
zabarykadowałasięwoddzialesprzętusportowego.
Porządkowiobawialisiępodejśćblisko,gdyżprzykażdejtakiejpróbiesypałsięnanich
gradpocisków,wktórezamienionokulehopitrowe,wyrzucającjezdużąsiłąz
automatycznychszybkostrzelniłuczniczych.
Próbowanogazu,leczustawionaprzedbarykadąba-
teriawentylatorówskuteczniechroniłaatakowanych.
Wreszciektośwpadłnapomysłzaopatrzeniasięwpokrywyodwielkichkotłówwa-
rzelniczych.
Rozgrabionestoiskoautomatycznepodniosłowrzask,dołączającsiędoogólnego
harmidru.Dziękiosłoniezpokrywudałosięjednakwedrzećdopomieszczeniai
obezwładnićwalczących,zktórychażpięciuokazałosięodpowiadaćrysopisowi.
Chybanajwiększymnieszczęściembyłaogól-
nikowośćtegorysopisu.Tłumwmagazyniestopnioworósł,wezwanowięcbobons,aby
zabrałwszystkichdoaresztu.
Wtymczasiestłoczeniwciemnympokoikuludzierozpoczęliszturm.Używającdrągów
domarkiz
wyważylidrzwiirozpędzilistrażników,poczymruszyliwdół,prowadzącnarastającą
wciążfalę.
Brygadazostałateżzmuszonadorozpaczliwej
obronyipokoleiopuszczałapiętra,pnącsiędogóry.
RadiostacjebliskiegozasięguodbierałyzTrantonawezwaniaoposiłki.
Podgmachzajechałyczterynastępnestrady
wypełnioneludźmi.Indywidualnezamkizamontowanewdrzwiachniechciałyich
wpuścićdowewnątrz.
Rozbitowięcwielkieszybywysokościdziesięciumetrówiszerokościdwudzies-tupięciu.
Tworzywoposypałosięnachodnikiijezdnie.
Przechodniezatrzymywalisię,niedowierzając
własnymoczom.Stradyzpiskiemhamowałyprzed
wałemostrychodłamków.Tymczasembrygada
Straporu,którejdowódcyniechcielidoprowadzićdozastosowaniaostatecznychśrodków,
wycofywałasięnasegmentyschodówprowadzącychdoostatniego
stoiska,umieszczonegowprzeszklonym,jednospado-wymdachubudynku.Wyjściena
powierzchniętak
stromegoszklanegodachuniewchodziłowrachubę.
Tłumnapierał.Naszczęściekręcącesięschodyniecosięwtymmiejscuzwężały.Zanimi
znajdowałsięjużtylkorządpółekiściana.Dowódcazatrzymałsięzdenerwowany.
—Staaać!!—wrzeszczał.—Staaaać!!!
Odpowiedziałmugniewnypomruk.Niebyłonaco
czekać.Pomocwdzierałasięnaczternastepiętro.
Namiarowyprowadziłnerwowąwymianęzdańz
namiarowymzaatakowanejbrygady.
—Pocholeręunieruchamialiściewindy?—ryczałwfon.
Naulicęprzezwybiteszybywysypywałsię,
uwięzionydotejporytłum,kupujących.Rozbiegalisięnawszystkiestronyniezwracając
uwaginaświatłaipędzącychstrumieńpojazdów.Wzasypanymmasą
plastycznązwężeniujezdnipowstałstraszliwychaos.
Stradyhamowałyzpiskiem,ludzieuskakiwalisprzedrozpędzonychpojazdówsunących
tużnadziemią.
Niektórestradywzlatywałycorazwyżej.
Nadleciałbobons,którymiałzabraćuwięzionych.
Skierowanogokuoszklonejścianie
.dacłiu.Dowódcawyszarpnąłkufę.Błysnęła
•złowieszczym,blaskiem..—Staać!!!Bpstrzelam!”.
Nasapmenttłumsięzatrzymał.Pierwszyszereg
uległpanice.Łamałsięicofał.Ludzieztyłupopychaligojednakznównaprzód.Teraz
czołocałąsiłastarałosiępowstrzymaćtennapór.
Trzebabyłodziałaćnatychmiast.Bobonszimpetemwłamałsięwdach.Trzask
miażdżonej.konstrukcji,widokrozpędzonejmachiny,którawjeżdżaław
budynek,odebrałatakującymwo-.lęwalki.Posypałysięnanichodłamki.Uciekalina
niższypoziom,gdziezostaliwzięcijakbywdwaognie:zdrugiejstronyzaatakowałyich
oddziałyprzysłanenapomoc
Straporowi.Bataliabyłarozstrzygnięta.NaposadzkachichodnikachprzedTrantonem
leżałokilkurannych.
PomocyudzielałoimPogotowieMedyczne.Otwartetransstradypodjeżdżałypoddrzwi.
Wyprowadzanopodejrzanych,którychładowanodopojazdów.
WkrótcegmachTrantonaopustoszał.Popustychicichychhalach,wśródzdemolowanych
stoisk,krążyłyzcichymszelestemjedynieautomatynaprawcze.Z
niektórychsaldocierałypojedyncze,czerwonebłyskidomagającychsięnaprawy
pojemników.Ze
zdemolowanejkopułydachusypałysięodłamki.
Ozmierzchunormalnie,jakzawszerozjarzył.sięnaprawionysufit.Popłynęłazgłośników
muzyka.Tylkogórnepiętrazostaływyłączonezesprzedaży.Jednakzabrakłokupujących.
WmieścieniepodzielniepanowałjużrozpętanyprzezOffaszal.Aresztbyłprzepełniony.
Zbulwersowanawieczornaprasapodawała
niewiarygodnewiadomości:„Miastowewładaniu
Straporu”,„Zbirynaulicach”,„Skandalicznemetody”—
totylkoniektórezkilkudziesięciunagłówków.
WieczornespotkanieTajnejRadyrozpoczęłosię
dopieroopierwszejwnocy,wdodatkunieprzybył
jedenzczłonkówRady.Przedgracyar-niamii
jadalniamizatrzymywanowychodzących.
Porządkowiposuwalisięwswychpoczynaniach
corazdalej.Wieczorneartykułyspowodowały,żerozpoczętokontrolęredakcjii
wydawnictw.
Zdziesiątkowałyoneobsadydrukarni.Przerywanoseansewonikachilaerach.Zapalały
sięświatłairozpoczynanoprzeczesywanierzędów,zktórychbezskrupułówwyciągano
każdego,ktosięniespodobał.
Aresztbyłjużprzeciążonyponadmiarę.
Alenajgorszedopieronadchodziło.Zamknięto
miastoiodciętojeodświata.Centralefenoweobsadził
Straporiwyłączyłjezobiegu.OSwobawieprzedStraporem,wyraźnieopanowującym
coraztonowe
kluczowepunkty,zajęłorozgłośnieradia,awstacjiHOLOdoszłoniemaldootwartej
bójki.TowkraczaładoakcjispecjalniedobranaprzezOffabrygadapoddo-wództwem
Dagera.Pogodzinnychzmaganiach
podzielonoholostacjemiędzywalczących.OSmiałoterazwswychrękachnadajnikii
korektory,Straporstudiaitransmiterywewnętrzne.Takwięcdziałalnośćstacjizostała
wstrzymana.
DrugabrygadapoddowództwemAgisaopanowałalądowiskoiportsterowcowy.OS
zajęłowcześniejwytwórniefilmówiwytwórnie
laeranów.WaleiLimporządkowyusiłowałzatrzymaćstrad,chcącsprawdzać,ktonim
jedzie.Mimorozkazustradniezatrzymałsię.Szaleńczapogoń,wjakąrzucił
siępatrolowiec,skończyłasięwnurtachTermiiznówPMmusiałoodwołaćsiędo
pomocyswoich
uniwermedów.
ZablokowanoLinięZeroPlus.Zaporapatrolowcówprzepuszczałapojednympojeździe,
starannie
uprzednioskontrolowanym.Tworzyłsięolbrzymikorek,którysięgnąłwkrótcedosamego
Coloi.TutajzkoleiunieruchomiłstradypędzącezLiniiOgnia,LiniiWielkichJezior,
LiniiSurmingaibulwaruSantala.
Miastowkrótcezostałosparaliżowane.Doskonalefuncjonującywydolnywnormalnych
warunkach
organizmzaczynałsiędławić.Płynęływezwaniaozdjęcieblokady.Pokrótkimoporze
brygadiera
zdecydowanosięwkońcunato.
PogodzinieznówruszyłnormalnypotokstradówwstronęSąVilley,NordiciiDelanu.Po
dalszejgodziniezmalałniecokorekwColoi.
Wtedyktośwpadłnapomysłunieruchomienia
swobodniekursującychdotądbobonsów.Wyłączonowszystkiepostojewzdobytej
szturmemcentrali
przedsiębiorstwaMiejskiejKomunikacji.
WchwilępotemnapętliwDorgoErefesaza-
trzymanotekar.Straporniepuściłgo,blokującpatrolowcemtor,automatniemógł
otworzyćdrzwi,ponieważjużruszyłiunieruchomiłagoprzeszkoda,którawedługjego
programupowinnasięusunąć.Niktwewnątrzniechciałuruchomićmechanizmu
niezależnieotwierającego.Początkowotrwałytamdyskusje,potem,wmiaręjakStrapor
corazbardziejpodniecony
oporemszturmowałzpasją,wystraszeniludziezdobylisięnagestsolidarności.Nie
pozwolononikomu
otworzyćdrzwiodwewnątrzwobawieprzed
rozjuszonymiporządkowymi,czającymisiędoskoku,gdytylkopojawisięwjasnej
pokrywienajmniejszaszparka.
Tymczasemdopętlinadjeżdżałykolejnete-kary.
Straporrewidowałjesystematycznie.Podejrzanych,wyciągniętychzpozostałych
pojazdów,ładowanodotransstradów.Ponieważaresztpękałjużwszwach,transstrady
pełneludzikierowanodoportuCardia,gdzieoddziałpoddowództwemOffatoczyłwalkę
nanabrzeżach.Wjeżdżałyonedoolbrzymich,przygo-towanychnaprędcehal
przeładunkowych,brudnychodgittinuispevry.Tuwysadzanoludzi,pojazdykierowano
znówdocentrum,zatrzaskiwanopotężnebramy.WtymczasieLiniaDorgoErefesa-
Centrumzostałazupełniezablokowana.Tekarniepoddawałsię.
Wreszciektóryśzbardziejrozgarniętychposterunkowychwpadłnapomysłodblokowania
toruizłapaniatekarananajbliższymprzystanku,kiedydrzwi
samoczynniesięotworzą.
Tekarruszył.Zanimwyjącibłyskajączielonymi,ostrzegawczymiświatłamipomknął
patrolowiec.Naprzystankurozpętałasięregularnabitwa.Zewzględunadzieciznajdujące
sięwewnątrzpojazdu,niemożnabyłoużywaćgazówobezwładniających.Szturmna
wąskiedrzwisprawiałwięcwieletrudności.
Pociężkiejwalceopanowanojednaktekar.Dwóchporządkowychodniosłorany,
pasażerowieuniknęlipoważniejszychobrażeń,ponieważwdecydującym
momenciezastosowalibierny
opór.Wyniesionoichzwnętrzaprostodotran-
sportowców,któreznówruszyływstronęCar-dii.
Mimowszystkotobyłdopieropoczątek.Miastoniezostałojeszczewpełnizablokowane.
OS,chcącniechcąc,włączyłosiędowalkiogmachypubliczne,jednaktrochęzapóźno.
GrupaAgisarozdzieliłasięnatrzymniejsze.Bobonsywysadziłyichnadworcach
próżniowców.WyłączonorozrządstacjiHuxla.
Wszystkiepojazdy,kursującenatejtrasiewwielorurze,stanęływmiejscu.Przewody
próżniowcawypełniałysiępowietrzem.Rozchyliłysięnieprzyssaneśluzy.Możnabyło
przejśćruramidonajbliższejstacji,jednakniktnieodważyłsiętegozrobić.Sygnalizację
wyłączono.
Siedzącywpociskachludzieniewiedzieli,kiedyzacznieznówfunkcjonować
komunikacja.Gdyby
ktokolwiekzostałwrurzenazewnątrzpojazduwmomencieuruchomienia,poprostu
rozprysłbysięjakbańkamydlana,zostałbyrozessanyprzezpróżnię.
Napierwszymperoniejakaśkobietatrzymającanarękachtupangarozpaczliwiebroniła
sięprzed
porządkowym.Wokółzebrałsięzaraztłumek,
porządkowegozaczętoszarpaćipopychaćna
wszystkiestrony.Zdenerwowany,wywijałnahajkąnalewoiprawo,wodpowiedzi
poleciaływjegokierunkuróżneciężkieprzedmioty.Wszystkotodziałosięnawprost
szybyolbrzymiegoakwarium,którewkońcuuderzonezbytmocno,prysłowyrzucając
fontannęszlamowejwodyiszlamowychryb.Peronwjednejchwilipokryłsięszarym
nalotem;
wktórymtaplalisiępodróżniiporządkowi,
Unosiłsięnadtymkłębowiskiempiekielnyodór.Woń,jakiejsięniezapomina.
Natrzecimipiątymperoniewybuchłybójki.Na
czwartymtłumrzuciłsiękuwyjściu,leczokazałosięonozablokowane.Wybuchłapanika.
Ktośpodpalił
pojemnikinabilety.Pochłaniaczeodpadków,
uruchomionejakimśprzedziwnymsposobemw
przeciwnymkierunkuwyrzucałyterazzgromadzoneśmieci,zasypującnimiperony,
poczekalnie,kasy,zakładyusługowe,kawiarnieilaerydworcowe,wnętrzarur
podróżnych,wnętrzaunieruchomionychwnichpocisków.Całysprzężonysystemzaczął
nagle
doskonalefunkcjonować,tyleżewodwrotnym
kierunku.Najdziwniejszebyłoto,żeprzecież
wyłączonorozrząd.Widoczniejakieśtlącesięprądywyładowałysięwtymprocesie.Po
dziesięciuminachbombardowanieodpadkamiustało.StacjaHuxlaidwieinnezostały
zdobyteprzezStrapor.
JaknarazieOffowiszłonieźle.Wjegorękach
znajdowałysiękluczowepunktymiasta.OSobsadziłojednakColoiiGłównyDworzec
Próżniowca,zktóregoStraporopanowałwylotywtrzechkierunkach.
Reporterzyidziennikarzezuporemplątalisiępoulicach,obwieszenikasetonami,z
oczkamikamerwpiętymiwklapy,nałożonyminadłonie,opasanyminagłowachi
rejestrowalikażdynajdrobniejszyincydent,każdestarcie,każdearesztowanie.
Niewiadomoprzezkogopoinformowanio
zagrożeniutropsjańczycyschronilisięwprzed-
stawicielstwachgospodarczychswegokontynentu.
CzarnyKwadratValacorozprysnąłsię
pocałymmieście.Wpierwszejchwiliskryłsięwmelinachikryjówkach,potemcoraz
swobodniej
wychodzącznor,włączałsiędoakcji,siejącwmiaręupływuczasuogromne
spustoszenie.
Gościezagranicznizprzerażeniemspoglądalinaulicezhotelowychokienibarykadowali
sięwpokojachwnadziei,żeichtowszystkoniedotyczy.Niestety.W
kilkaminpoopanowaniustacjiHuxlaStrapor
zainteresowałsięmieszkańcamihoteli.Przetrząsanojepiętropopiętrze,wyciągając
opornychzpomieszczeń,wyważajączabarykadowanedrzwi,bezwzględuna
różnojęzyczneczyinterjęzyczneprotesty.
Potemmiałaprzyjśćkolejnabudynkimieszkalnewielkichdzielnic.Gdybyktośznałplan
działaniaStraporu,łatwobysięwymknąłztakiejłapanki,alebył
toplandziwny.Torzucaniesięnaoślep,toznówsystematycznedziałanie,drobiazgowość
pomieszanazrażącąniedokładnościąiniesumiennością.Raz
aresztowanowszystkichzjakiejśgracyarni,całyhotel,codojednegomieszkańca
spędzanodohalwCardii,byzkoleipotembraćtylkoodpowiadających
rysopisowiposzukiwanych,mimożeogół
zaatakowanychbroniłsięczynnie,nawetraniąc
porządkowych.
Naraziewszystkosprawiałowrażenie,żeOSi
Strapordziałająwspólnie.Funkcjonariuszeobu
instytucjistarlisięwprawdziewkilkupunktach,aleincydentymiałyraczejprzypadkowy
charakter.
SzefowieakcjiOSiTRniemoglisięporozumiećzOffem,pozostawałdlanich
nieuchwytny.
Offwahałsię.CzywypowiedziećOSotwartą
wojnę,takjaksobiezaplanował?Jegosiłybyłyconajmniejdwanaściedopiętnasturazy
mniejszeniżsiłyOS.To,żeposiadałwtejchwiliprzewagę,zawdzięczał
zaskoczeniu.Miałpokierowaćakcjąprzeszukiwaniaikierował.Jakdotądniemoglimu
nicwielkiego
zarzucić.Nic.Chybaniepodobnapodejmowaćwalkizprzeciwnikiemdysponującym
potężnymiśrodkami,
choćnaraziejestzabezpieczonyistworzyłsobielepsząpozycjędoprzetargów.Niewolno
tegostracić.
Tymczasemwkilkupunktach“miastazaczęły•sięwtejsamejchwilidziaćdziwnerzeczy.
Wieści,jakiedotarłydoOffa,trochęgozaniepokoiły.Nieplanowałzpewnościątakiego
przebieguwydarzeń.CzyżbyOS
zaczynałosamowojnę?Nie!Toniewyglądałotakżeinanich.WaleiGuałprzewracano
strady,ktośwybił
szybywewszystkichsklepachprzyulicyDur-man,ktośwtargnąłdomuzeumII
Rewolucjiizdemolowałje,ktośinnyrozmontowałgłowicepostojowenawszystkich
postojachixarówwcałejSout,ktośotworzyłwybiegi.iwypuściłnaulicemiastadzikie
zwierzętazD-Erefesa,ktośrozłączyłiuszkodziłpomnikdźwięku,którytakgłośnoryczał
izawodziłnaprzemian,żemogłypopękaćbębenkiwuszach.Totylkoczęśćfaktówz
ogromnejilościinformacji,jakienapływałyzróżnychpunktówmiastaniemalwtejsamej
sekundzie.
DobiegałyonedziesiątkamiprzewodówdowielkiegoMózguStraporuiosobnymi
czujnikamidoOS.WOS
równieżzapanowałakonsternacja,alejużpochwiliioni,iStrapormielidokładne
rozeznaniesytuacji.
Off.domyśliłsięniecowcześniejodinnych,żenaulicewyszlistronnicyNowej
Ofensywy,niosączasobą
falęzniszczenia.ZdezorientowanaOfensywawłączyłasięnaślepownurtwypadkównie
wiedząc,cosięświęci,leczniechcącstracićewentualnejszansyzwycięstwa.Offczuł,
czułprzezskórę,żetonatejgrupieNieuchwytnyopierasweplany,żetowniąwierzy.
Offtakżewnichuwierzył.Poczuł,żeniejestsamotny.Wferworzedziałaniaodsuwałod
siebiepoprzedniemyśli,którejeżyłymuwłosynagłowie.
Terazwróciłyonenamomentiznówodeszły,
zepchniętenadalszyplan.Niezastanawiałsię,najakiejzasadzieNieuchwytnyprzekonał
Nową
Ofensywę,możezresztądziałałasamazsiebie,
mniejszaztym,ważne,żedziałała.
TymczasemoddziałOffaruszyłwstronęNordici.
Mieliprzeszukiwaćdompodomuwkwadracietrzymilemetronynatrzy.Offzrezygnował
ztego.
Postanowiłwybieraćbudynkinachybiłtrafił.Najpierwcopiąty,potemcodziesiąty.
Domyprzeszukiwanodokładnieodpiwnicażpostrychy,penetrująckażdyzakamarek,
przetrząsająckażdemieszkanie.Omalnieposuniętosiędozrywaniapodłógirozpruwania
łóżek.
OffstałnaprogupokojuwjednymzbudynkówprzyAlsies,kiedyprzyszłamudogłowy
pewnamyśl.Niebył
pewien,cowynikniezjegowykalkulowanychna
poczekaniuplanów.OSmożegouznaćza
prowokatora.Czytolepiej,czygorzej?Wahałsięjeszczeparęsekund,leczwiedział,że
sprawajestjużprzesądzona.ZnajdowalisięwNordica,orzestrzasalidompodo-mu.
Dlaczegowięctegojednegodomumielibynieprzeszukać?
—Kończcie—odezwałsiędoswoichludzi.—
JedziemydoEldeisoPlomsesa.
—Panieinspektorze—gospodarzlokaluniemal
rzuciłsięnaniego.—Aktomójdomdoprowadzidoporządku?
Wjegogłosiezabrzmiałocoś,cowzbudziłolitość.
MimostrachuprzedStraporemiobawyprzed
rozdrażnieniemwobecnejnapiętejsytuacjijegoprzedstawicieli,comogłoskończyćsię
dlaniegogroźnie,człowiektenzdecydowałsięnaprotest.Widokzdemolowanego
mieszkaniadoprowadziłgodo
ostateczności.Offowizrobiłosięnaprawdężaltegoczłowieka.
—Niechsiępannieprzejmuje—powiedział.—
Proszęwezwaćrobotyporządkowe,oilejeszcze
istniejąifunkcjonująwtympotwornymbałaganie,izlecićimprzywróceniewszystkiego
doładuna
rachunekStraporu.
Człowieknajwyraźniejuspokoiłsię.
—Wychodzimy!—rozkazałOff.
Spodbudynkuruszyłakawalkadapatrolowców,
wyzwalajączapewnelicznewestchnieniaulgi
okolicznychmieszkańców.Off,choćniepatrzyłnaoknabudynku,wktórymprzedchwilą
przebywali,aninaoknasąsiednichdomów,wiedział,żedyskretnieukrycizafirankami,
takżebyprzypadkiemniezwrócićzabardzoniczyjejuwagi,staliludziewpatrującsięz
napięciemwrozpalone,spoconetwarzepo-rządkowych,wichbiałemunduryikolorowe
pióropusze.Terazzcałąpewnościąodetchnęli.Straporodjeżdżał.Oznaczałotospokój.
Znówinspektorzastanawiałsięnadtym,ilu
niewinnychludziponosiwdzisiejszymdniu,wciągupopołudniainocykonsekwencje
podjętychprzezniego
kroków.Przezniego?Jegokrokistanowiłyprzecieżjedyniekontynuacjędziałańinnych
ludzi,całegosplotuwypadków.Byłtobiegnącygdzieśzniewiadomegopunktuw
przeszłościlogicznyciągtylkopozornieprzypominającysplotprzypadkowychzdarzeń.
Niktniepotrafiokreślić,zjakiegopowodu,zjakiejfaktycznieprzyczynysetkiludziw
tymmieścieprzeżywachwilestrachu,rozpaczyiwściekłości.Wszelkieuczucia,wszelkie
nadziejeiplany,wszystkieobecnewypadkimiałyswojekorzeniewtymwłaśnie
nieokreślonympunkcie,zagubionymwczasie.To,corobiłOff,coro-biłaTajnaRadaczy
OS,wynikałoztegosamego
źródła,ztejsamejprzyczyny.
TymczasemstradyStraporuzwyciemspa-laczy
powietrzagnałyprzezwyludnionealejeNordici,wzbijająckurzirozbudzajączastygłew
bezruchukoronydrzew.Byłanoc,awłaściwiechybajużporanek.
Wczesnyświt,zupełniezimny,nierealny.
Offpoznałstromąuliczkę,wktórąterazskręcali.Tużprzednimiinadnimirozciągałosię
osiedlePlomsów.
NiepamiętałdokładnieadresuBiktenna,więcłączyłsięszybkozkomendą.WielkiMózg
podałmudaneniemalnatychmiast.Zatrzymalisięprzednajwiększym
plomsowcem.Numermieszkania,2346,sugerował
wysokiejegopołożenie,gdzieśnaszczyciebudowli.
—Pojedziemywindą—zwróciłsięInsdoswychludzi.
Kulistaklatkawindywciągukilkusekundwyniosłaichnażądanypoziom.Wysiedli.
Długikorytarz
oświetlonybyłnie
wiadomoskądpłynącym,seledynowymświatłem.
Offpatrzynazegarek.Jeszczetylkoszesnaścieseledynowychkwadracików,resztatarczy
jarzysięcytrynowe.Światłotakżezaczynasięmieszaćzjasnążółcią.Mieszkaniatutaj
musząbyćdrogie.Spoglądananajbliższedrzwi:
2349.Awięctrzebasięcofnąć.Stąpającicho.Tozawodowe,możnarzec,
przyzwyczajenie.Nakorytarzuzupełnapustka.Zadrzwiamimijanychpomieszczeńani
jednegoszmeru,choćwszyscyzapewnewiedząoichprzyjeździe.
Słusznie—myśliOff.—Pocosięwychylać,anużprzymkną?CzyBiktenntakżewie?
Wreszcieprzednimiwłaściwynumer.Offnaciskadzownek.Wysokibasgongudocieraze
środka.
Jeszczeraz.Niktnieotwiera.
—Wyłamujemy!—rzucaOff.
Nadrzwinapierająmocnebarki.Plastiktrzeszczy.
Jedenciostoporemidrzwirozlatująsięnasetkiostrychprostokącików,zaśmiecających
korytarz.
Pierwszywbiegaporządkowy,zanimOff.
PrzekraczającyprógOffzauważa,żelekkouchylająsiędrzwipodrugiejstronie
korytarza.
—Watir!—krzyczydoidącegozanimchłopaka.—
Tamtedrzwi’!
Watirjednymsusemdopadaich,mocnym
szarpnięciemwgniatadośrodkaniedomkniętą
płaszczyznę.Zadrzwiami,wdziwnejpoziespo-
wodowanejutratąrównowagi,znajdująprzestraszonąkobietę.Nikogowięcej.Wchodzą
więc
domieszkania.Nicspecjalnego,pierwszypokójpusty.
Błyskawicznierzucająsiędoszaf,przeszukująwnęki,jakbyobawialisięzaskoczenia
przezukrytegogdzieśtutajprzeciwnika.Zresztączyontuwogólejest?—
zastanawiasięOff,przechodzącdodrugiegopokoju.
Jest!!!
Offzatrzymujesięwproguniczymrażonygromem.
Wfotelupodoknem,zwróconytwarządodrzwi,wktórychstoiterazOff,siedziBiktenn.
Zaraz,zaraz?!!—Offchwytaterazszczegóły.—
Siedziczyspoczywa?—inspektorpodbiegabliżej.—
Tak,oczywiście.
ZanimwpadaWatir,zaWatirempozostali.
Nieruchomiejąwprogu.
—Nieżyje—stwierdzaWatir.
Nastolenawprostnieboszczykastoipromiennik.
Drugiidentycznypromiennik.WycelowanyprostowgłowęBiktenna.
—Samobójstwo—mówiWatir.
Czyżby?—myśliOff.—Przecieżtonieonizresztąjakitomiałobysens.Nie,
niemożliwe.—Obchodzidookołafotel.Starasięzajrzećwrozwarte,martweźrenice.—
Trzebasięskupić—Offmyślicoraz
bardziejgorączkowo—tucośprzecieżniegra.
Jegozmarszczoneczołorozjaśniasięnagle.
—Nie—oznajmia.—Tomorderstwo.Czymożecie
sobiewyobrazić,żenieboszczyksamwyłączył
promiennik?
—Rzeczywiście—przyznajeWatir,strapiony
pochopnościąswegosąduibrakiemwłasnej
przenikliwości.
AleOffniezwracajużuwaginato,cosięwokół
niegodzieje.
—Prowadźcienormalnepostępowanie—mówidoswychludzi
Właściwiedobrzesięstało.CotknęłoOffa,żebysiętuwybrać?Terazmadostateczny
powód,by
porozmawiaćporazdrugizOS.Musizażądać
przydzieleniamupomocniczejekipydlaochrony
kosmoportu.Wsytuacji,dojakiejdoprowadziłwmieście,byłotoraczejrealne.Dzięki
swoim
poczynaniomuzyskałterazmocnąipewnąpozycjęprzetargową.TajnaRadazapewnejuż
plujesobiewbrodę.Terazniewątpliwieprzestanieistnieć.Jeżeliniebędąchcielisię
zgodzićnajegowarunki,zagroziwypowiedzeniemotwartejwojny,sprowadzeniem
Revaparaiopublikowaniem,wopanowanychprzez
Strapordrukarniach,informacjioichtajnych
zamiarach.RównocześnieOffzdajesobiesprawęztego,żejegoprzeciwnicynie
zawahająsięizlikwidujągo,korzystajączpierwszejnadarzającejsięokazji.
Trzebasięmiećnabaczności.
—Wracamdodomu—mówidoWatira.—
ZawiadomOSiniechsięzemnąpołączą.Chcęznimirozmawiać.
OpuszczałmieszkanieBiktennaczującpotworne
zmęczenie.Właściwiepocochciałsiędostaćdokosmoportu?Jegofaktycznarola
skończyłasię.Niebył
nawetpewien,czycałetozamieszanie,któresobienierazuzasadniałitłumaczył,miało
jakiśsens.
Właściwieczemumiałosłużyć?Wyglądałotodosyć
bezsensownie.Przecieżrozpętująctakigalimatias,narażałNieuchwytnegonaryzyko
przypadkowegospotkania.Niechodziłooto,żemoglibygozłapaćiuniemożliwićmu
wykonaniezadania.Off
wiedział,araczejczułbardzowyraźnie,żenictakiegoniegroziNieuchwytnemu,jednak
działaniewtakimzamieszaniu,wogólechoćbyswobodneporuszaniesię,jestutrudnione.
Chybaże—skonstatował—zrobiłemtowyłączniedlasiebie.Pototylko,żeby
udowodnićswojąsiłęTRiOS,byimpokazać,żedoostatniejchwilipowinnisięzemną
liczyć.Żebyimpokazać,żeniepotrafiąmniewykończyć,choćbynawetmielitakizamiar.
Pozatymczuł,żemusidostaćsiędokosmoportu.
Niechodziłoojakąśjegoakcję,poprostuchciałprzytymbyć.Wiedział,żetamrozegra
siędecydującabitwa,wiedziałdoskonale,żetylkotammożespotkaćNieuchwytnego.
Zobaczyćgo.Miećjakąśpewność.
Pewnośćczego?Śmieszne.Ajednak?
Napoczątkucałejakcjibyłpewienjejsłuszności.
Amożetoniejemuocośchodziło?Czuł,jakwłosyznówstająmudęba.Nie.Nie!
Odpędziłtęmyśl.Starał
sięodpędzićjązawszelkącenę.Chociażbyłotooczywiste,narzucającesięrozwiązanie,
niechciał
dopuścićgowpełnidoswejświadomości.Mimo
wszystkobałsię.Bałsiępanicznie,aprzecieżjużniepowinien.Dziwne.Wolał,abyw
momentachgdyjegomyślniejestzaprzątniętaczyminnym,tamomentalnienadchodząca,
druga,przerażającatkwiłanagranicyświadomości.Oczywiścienajlepiejbyłoby,gdybyw
ogólesięniepojawiała,aleonawracałazuporemiOffwiedział,żesięjejniepozbędzie.
Możetylko
zmniejszyćjejintensywność,ból,strach.
Strachprzedczym?Przedzagrożeniem?Nie,
przecieżtojakośniemieściłosięwschemacie,którysobieułożył.Strachprzed
niewiadomąprzyszłością?
Jużprędzej,alejeszczeniecałkiem.
Strachprzednieznanym.Tak!Zwykłystrachprzednieznanym,przedpostępem,przed
czyjąś
nieokreślonąpotęgą,przewagę.Bezbronność.Dość!
Stop!Dalejlepiejjużniemyśleć.Przerwaćto.
Zapomniećchociażnakilkachwil.
Zmrużyłpowieki.WstęgastratostradyaleiLim
rozmazywałamusięprzedoczami.Skupiłsięna
sunącychzlewejstronyczerwonychliniach
kierunkowychpasów,nabiałomalowanych
krawężnikach.
ZachwilębędzieTermi.Granatowatoń.Spokojna,łagodniesfalowana,nicniewiedząca.
Nadnie
bezgłośnekołysaneprądamikroczoanykryjąwswychpienistychzakamarkachkolorowe
jaktęczeryby.
Kroczoany.Wolałbybyćkroczoanem.Roześmiałsięmimowoli.
Stradmknąłterazprzezmost.Ciekawe,dokądtowszystkomożegozaprowadzić?Dokąd
może,adokądzechce?Offnacisnąłprzyspieszacz.Czuł,żezarazsięrozleci,jeżelinie
odpocznie.Prędzej.Prędzejdodomu.
JużwidaćcharakterystycznestrzelistewieżyczkiDelanu,spiczastedachy,smukłe
prostokątystarychkamienic.Jeszczekilkazakrętów,kilkawąskichuliczek.Już.
Stradzatrzymałsięcicho.Offzatrzasnąłdrzwiczkiizprzyzwyczajeniazerknąłnaszczyt
kamienicy.Robił
tozawsze.Machinalnie.Jakbyzaktórymśrazemmógł
gotam.nieznaleźć.Skierowałswójwzrokgdzieindziej,kiedyuś
wiadomiłsobie,żewjegooknachpalisięświatło.
—Dodiabła!—wycedził.
Odbezpieczyłkufę.Pomyślał,żemarzeniaochwilispokojunarazienieudasię
zrealizować.Musisięskupić.Ktowie,czynieporazostatni.Byćmożetodecydującyraz.
Rękaniepowinnazadrżeć,a
świadomośćireflekszawieść.Powolizacząłwchodzićnaschody.Tymrazemprzepiękna
sień,którazawszerobiłananimwrażenie,jakbywidziałjąporazpierwszy,wogólenie
przykułajegouwagi.Stąpałposchodachbezszelestnie,zmiękkościątupanga.Zawodowy
krok—przemknęłomuprzezmyśl.
Kiedyznalazłsięnaostatnimpiętrze,zauważył,żedrzwijegomieszkaniasą
niedomknięte.Sączyłasięprzezniesmugajaśniejszegoświatłazprzedpokoju.
Stanąwszyzboku,plecamiprzyścianie,pchnął
drzwinogą.Rozwarłysiębezszmeru,nacałą
szerokość.Terazświatłowylewałosięnaklatkęszerokimpotokiem.Wewnątrzcisza.Ani
jednego
dźwięku.Przykucnął.Ztejpozycji,ostrożnie
wychyliwszygłowęzaframugę,zlustrowałwidocznefragmentypomieszczenia.
Wstał.Schowałkufędokieszeni.Wszedłdo
mieszkaniapewnymkrokiem,choćwidok,jakisięprzednimroztoczył,przyprawiłgoo
drżeniekolan.
Niezastałtunikogo,topewne,bozrobionojuż,comianozrobić.Mieszkaniebyło
doszczętnie
zdemolowane.Łóżkorozprute.Strzępymateraca
walałysiępopodłodze.Pociętezasłonyzwisałyspodsufitu.Podnogamichrzęściłoszkło
zporozbijanychszybipółek.Stertyksią-
żekoporozdzieranychjakbywfuriigrzbietach,zpowyrywanymi,zgniecionymiwkulki
kartkamiwalałysiępokątach.Przewróconynaśrodkupokojufotelniemiałnóg.W
powietrzuunosiłosiępierzezpościeli,przekrzywionyżyrandolsączyłrównomiernei
ciepłejakzawszeświatło.
Rozgniatającbutamiszkło,wszedłdokuchni.Szafkipozrywaneześciantarasowały
wejście.Wszystkieprodukty,dokładniezesobązmieszane,zaścielałyrównomierną
warstwąpodłogę,malowidłonaścianiebyłopodziurawioneczymśostrym.Możenożem?
Łazienka,zalanawodąpokostki,tonęławpianiesupaloru.Pęcherzesupalorufruwałypod
sufitem.
Przyborytoaletoweipłynytworzyływwanniekolorowąmiazgę,któramalowniczym
zaciekiemsączyłasiędokanału.
Zamknąłdrzwiłazienkiiwróciłdopokoju.Usiadłnarozprutymłóżku.Narastaławnim
wściekłość.Niczymnieskrępowana,wypełniającakażdynerw,tępai
^bezmyślna.Wściekłość,którarozwierałamuprzedoczamiczerwonąotchłań.Skronie
pulsowały.Ajednakczułsięuspokojony!To,cozastał,byłomuprzynajmniejznane.To
nieNieuchwytnyzdemolowałjego
dom.AwięcOffmógłsięcałkowicieprzestaćgoobawiać.Czułtooddawna,niemalod
początkutejponurejhistorii.Czuł,żeczłowiek,któregopoczątkowościgał,niemożebyć
naprawdęjegowrogiem.MoglitozrobićtylkoludziezOSizpewnościązrobilitona
zlecenieTR.Offbyłotymprzekonany.
Położyłsię.Wyciągnąłręcenadgłowąizamknął
oczy.Nadchodziłoodprężenie.Rzucił
okiemnabiurkostojąceprzedoknemizamarł.
Wstałraptownie,ażzatrzeszczałymustawy.
Podbiegłdobiurkaichwyciłłapczywieleżącynanimprzedmiot.Przezchwilęwpatrywał
sięwniego
uważnie,zastanawiającsię,coteżmożewtymmiejscuoznaczać.
—Proporzecz„Bandery”…—wyszeptał.Tylkojedenczłowiekmógłgotutajzostawić.
Chybażepowierzyłgokomuśinnemu.Nie.Niepostąpiłbywtensposób.Ówproporzec
todlaniegoniewątpliwienajważniejszazdobycz,największetrofeumwcałejkarierze.
Gulmnieoddałbygonikomu,nawetnałożuśmierci.
Więcskądsiętuwziął?Gulmleżyprzecieżw
uniwennedzieipozostanietamjeszczeprzezjakiśczas.Obrażenia,jakichdoznał,okazały
siępoważne.
Oczywiściewyjdzieztego,alenietakprędko.Anawetjeżelitoonwewłasnejosobie,czy
teżjakiśjego’
pełnomocnik,czyktokolwiekinny,topocowetknął
proporzecwstertępapierównabiurku?Coto,dodiabła,oznacza?Kolejnałamiglówika.
Offniemiałjużzupełniesiły.Bezprzerwytkwiłwłamigłówkach.Zakażdymrazem,
kiedyudawałosięcośwyjaśnić,automatycznie—jakbyjednowypływałozdrugiego—
pociągało•tozasobąkolejneogniwozagadki,ukazująckrętelabiryntynowych,
niekończącychsiępytańbezodpowiedzi,rodzącychsięwątpliwości,którewiodłygow
ciemnośćbezdna.
Wprostfizyczniepoczuł,żesiędusi.Rozluźnił
kołnierzykizaciskającproporzecwręce,osunąłsięnapoduszki,wzniecającnowązamieć
pierza.Leżałbezruchu,czującżelaznąobręczściskającąmugardło.Niemógłzłapać
tchu.Wgłowieszumniespokojnych,skłębionychmyśli.
Iraptemcisza.Jużwiedział!Nieodważyłsię
zastanawiać,skądijakprzyszłataświadomość,alewiedział,żeGulmnieżyje.Czułtakże
bardzowyraźnieijednoznaczniegrożącemuzestronyTajnejRadyniebezpieczeństwo.
Naczymonopolegadowiesięwewłaściwymczasie.
Tymrazemjakoślżejprzeszedłówkontakt.Botobył
kontakt!CzytoOnizniszczylitendom?Chybatak.Poco?Jasne,musieligowprowadzić
wodpowiednistan.
Poprzednimrazemtakżezostałwprowadzonyw
odpowiednistan.Teraznaszczęścienieskończyłosięwuniwer-medzie.
Nieoczekiwaniedlasamegosiebieprzypomniał
sobie,jakwmakabrycznymśnie,scenęz„Bandery”.
Uciekadługimkorytarzem.Biegnie,ilesiłwnogach,amaichwnogachniewiele.Kolana
miękkie.Grzbietpieczepotorturach.Rękazwisabezwładnie,w
zaciśniętejpięściściskatakjakwtejchwili—
proporzec.Mijasztolnie,biegniezawiłymlabiryntembocznychkorytarzy,gdzieś
niedalekojestbarykada.
Przedbarykadą,niewiadomowktórymmiejscu,skryteczujki.Corazbardziejzbliżasię
miarowyłomotprzodka.Wprzodkachbezprzerwytrwapraca.Upał
sięwzmaga.
Offnieprzerywabiegu.Łomotrośnie.Między
barykadąaczujkamijesitkomora.Offmusisiędoniejdostać.Wdłonizwilgotniały
proporzec.Sytuacja
-wyglądatak,żenajpierwtrzebapokonaćprzodek,tamkujesiębarierę,choćodczasudo
czasudochodzidoja
kiegośstarcia,bądźcobądźtojestsamfront,potemdopierobarykadybroniącesegmentu
wraziegdybytamcidoszliażtakdaleko.Tutajmusielibysięzatrzymać.Barykada
dysponowałaniezłąsiłąogniaimogłasiębronićmiesiącami.Potemkomora.Następny
etap.Nie,innyetap.Zupełnieinnemiejsceniżwszystkiena„Banderze”.Każdysegment
miałswojąkomorę.Wstępdoniejmielitylkozwiadowcyitonapisemnyrozkazztrzema
pieczęciami.Teraz,kiedywtrzechSystemachtoczyłysięwalki,wszelkiewejściado
komórzostałyzaniechane.
Offniebyłnawetzwiadowcąichoćmiałprzepustkę,nikomunieprzyszłobydogłowy
wpuścićgodokomory.
Wreszcieczujniki.Całyteren:Przodek,Barykada,KomoraiCzujki,byłwydzielonyz
cywilnych
pomieszczeńSegmentuiniewszyscyCzarniBraciamielitutajprawowstępu.Wchodzić
moglitylkoci,którzyotrzymaliproporzec.
Offmiałproporzec,alenieotrzymałgoodDowódcy.
OffukradłgopodstrażnikowiGulmo-wi,którypilnował
go,znęcającsięnadjeńcemwwyszukanysposób.
Offbiegłteraz,zawszelkącenęusiłującuciecprześladowcom,uciecidoprowadzićdo
końcaswojąmisję,ucieciuratowaćżycie.Wybiegłzzazakrętuwnowyprostykorytarz.
NieznałtegoSegmentu,został
tuprzywiezionypozdemaskowaniugojakoszpiega.
DotejporybyłkandydatemnapodzwiadowcęI
Kategorii,jaktosiętunazywałowVIISystemie.Nieuzmysławiałsobiezupełnie,w
którymmiejscumogąbyćczujki.WswoimSegmencienauczyłsięje
jużrozpoznawaćpojakichśbliżejnieokreślonychsymptomach,aletutajzupełnieobcy
pej-zażcałkowicieuniemożliwiałrozpoznanie.Zatrzymaligowpołowiekorytarza.
—StójCzarnyBracie!!!—huknęłozewszechstron.
ZauważyłwejściedoKomory,alejeżelisię
natychmiastniewytłumaczy,niezdążyzrobićjużżadnegoruchuręką.
Iwówczasmachnąłproporcem.
—MamrozkazdonieśćpoleceniedlaCzołowego
Wichcha.
NagłydzownekprzerwałOffowijegorozmyślania,obrazzprzeszłościulotniłsięinie
zostałozniegonicpróczwspomnieniagwałtownychskurczysercaw
nagłychprzypływachstrachu.
Dzwonekpowtórzyłsię.Tofon.PewnieOSchciałosięznimrozmówić,amożenawet
TajnaRada?
Podszedłdofonuijużmiałgoprzełączyć,gdyprzypomniałsobieowyglądziepokoju.
Prędkonakrył
obiektywstrzępemfirankiidopierowówczas
przełączył.Naekranierównieżbyłapustka,widoczniejegorozmówcytakżepozasłanaali
swojekamery.
—TumówiOSiTajnaRada.CzyInsOff?
—Tak.
—Chcemyzaprosićciędowzięciaudziałuw
naradzie,alemusimymiećpewność,żetotyiżeniemaprzytobienikogo.Odsłoń
obiektyw!
—Ajeżeliniezrobiętego?
—Toniemamyoczymmówić!!Offzawahałsię.
Właściwiemógłimprzecieżpokazaćwkażdejchwilito,oczymdobrzewie
dzieli,bonieulegałowątpliwości,żetoonizdemolowalitakjegomieszkanie,choćnie
oniwetknęliproporzec.
Nieuchwytnymusiałbyćtutajponich.
—Zgoda—powiedziałOff.—Czyinniczłonkowietejnaradyzrobiątaksamo?
—Nie.Niemożeszpoznaćichtwarzy!Jeżelichceszwziąćwniejudział,musisz
podporządkowaćsiętymwarunkom!
Inszdawałsobiesprawę,żetakiestawianiesprawymanacelu.poniżeniego,leczgodził
sięnato,abyuderzyćtymdotkliwiej.Chęćponiżeniagoświadczyłazresztądobitnieo
strachuprzednim.
—Zgoda—oznajmiłzdejmujączobiektywuszmatę.
—Terazdobrze!—odezwałsięgłoszfonu.—
Musiszwykonaćjeszczekilkapoleceń,nim
rozpoczniemynaradę.
—Jakich?
—Najpierwprzyrzeknij…
—…Niejestemidiotą—przerwałtamtemu.—Niemamzamiaruniczegonikomu
przyrzekać!!!
—Dobrze.Przełączwięcwizjęnaposzczególne
pomieszczenia.—Głosniezdradzałżadnego
zdenerwowania,raczejpobłażliwość.
Offprzełączałfonpokolei,najpierwnakuchnię,potemnałazienkęiwreszcie
przedpokój,poczymustawiłpokrętłowpierwotnympołożeniu.
—Doskonale—powiedziałgłosbezżadnej
wyraźnejintonacji.—Musieliśmymiećpewność,żejesteśsam,Ins.
—Skorojąjużmacie,tocodalej?—Offza-
czynałsięniecierpliwićtymprzeciągającymsięceremoniałem.
—Terazwyłóżprzedokokamerywszystkie
urządzeniarejestrujące,jakieposiadaszprzysobieiwmieszkaniu.
—Przysobieniemamnic!
—Wyjmijwięcwszystkozkieszeniiwywróćjenawierzch.
Offukładałróżneprzedmiotynapulpicieprzed
okiemkamery.Nasamymszczyciepiramidkispoczęłakufa.Stałzewzrokiemwlepionym
wekran,naśrodkupokoju,zwybebe-szonymikieszeniami.Czuł,żerobizsiebiepajaca.
Musiałwyglądaćwtejchwiliidiotycznie.
—Terazdomowerejestratory—powiedziałgłosiOffusłyszałwnimcałkiemwyraźny
tłumionyuśmieszek.
—Wszystkierejestratorywdomusązniszczone!—
wyrzuciłzpasją.—Idobrzeotymwiecie,ajeślinie,toprzełączyłemwasnakolejne
pomieszczenia,mogliściesobiejeobejrzeć!—Miałjużdosyć.
—Zgadzasię—rzekłniewidocznyrozmówca.—
Musieliśmyprzygotowaćtwójdomdotejważnej
rozmowy.
—Skądwiedzieliście,żebędęchciałjąodbyć?!
—Tonajmniejistotnewtejchwili.
—Askądpewność,żebędęchciałrozmawiaćz
wamiztegomiejsca,mogłemtozrobićgdziekolwiekindziej?!
—Niedociebie,InsOff,należałwybórmiejsca—
poinformowałgospokojniegłos.—Aterazskończmyjużpogawędkę.Włączająsię
członkowieTajnejRadyidowództwaOS.
Dźwiękgongubędziesygnałemrozpoczęcianarady.
Zaległacisza.Pochwilirozległsięwysokigongistarczy,trzęsącysiętenorekotworzył
posiedzenieodpowitania.Tradycyjnie.
—Oczcigodni.
Offowiomalnieprzewracałysięflaki.
—TematemdzisiejszegoposiedzeniajestsprawaInsOffa—kontynuował.
NazwiskoOffawymawiałniczymsyk,przedłużającgłoskę„f”iwyładowującnaniejcałą
nienawiść.ZresztąmożesiętaktylkoOffowizdawało,byłnapiętyipodekscytowany.
Przygotowanywpełnidopodjęciawalkiwbitwiesprowokowanejprzezsiebiesamego.
—InsOff—mówiłktośinnybasem—dopuściłsięwieluwykroczeń,zaktóremusi
zostaćukaranyzcałąsurowością.
—Tofakt—powiedziałtenorek.—OddługiegojużczasuTajnaRadazniepokojeni
obserwujepoczynaniategoczłowieka,którenietylkogodząwnią,aleiwewszystkich
obywateliiwspółmieszkańcównaszegokontynentu,anawetplanety.
—Niezajmujmysięzbytdługotąbzdurą—odezwał
sięjakiśnowy,nieznanyinspektorowigłos.—Wiemy,czegosiędopuścił,listajego
przestępstwskładasięzkilkunastupunktów,treśćoskarżeniadoskonaleznamy,więc
tylkoprzegłosujmy.Ikoniec.
—NaMiłośćPana—zaintonowałktośnosowo.—
Niemamyprzecieżczasunabzdury.Spieszmysię.
Pozostałyzaledwieczterygodziny.
Awięctotak—pomyślałOff.—Startza
czterygodziny.Takznaczniegoprzyśpieszyli.
Wydawałosię,żeniezdążąwcześniejniżnajutrorano.Cikretynichcąmnieosądzićipo
prostuskreślićzlisty.Załatwićsprawęodręki.Nietakłatwo.Nietakłatwo,dziadkowie,
pozbyćsięOffa.
Głosyzekranu,splątanewdyspucie,niedocierałydoniego,araczejdocierałyjakoszum,
brzęczenieniewidzialnej,ciężkiejjaksurmingmuchy.—Coimpowiedzieć?Jaksię
zabezpieczyć?
—InsOff—ciągnąłtenorek—naszczęściezostał
przezpanaTaquanaręodsuniętyodkierowaniaakcją,oddziałyStraporusprowadzonodo
swoichkomend.W
mieściepanujewzględnyspokój.Takwięcpodejmijmydecyzję.
—SugestieOSsąpodobne.Myślę,żemożemy
przystąpićdogłosowania.
Offowizdawałosięprzezchwilę,żecałyświatrunął
munagłowę.Czytomożliwe?Ta-quanaragozdradził?
Zrobiłtoświństwo!Insukryłtwarzwdłoniach.Awięctotak…Jegosytuacjazmieniłasię
teraz.Zmieniłasiębardzo.
Czyktośpozostałprzynim?Napewnotrzy
skompletowaneprzezniegodoborowebrygady.
Jeszczeniewszystkostracone.
—Możeprzedpodjęciemdecyzjiwysłuchamy
oskarżonego?—zaproponowałzekranubas,—Niechpowieostatniesłowo.
—InsOff—głosbyłskierowanydoniego.—Co
masznamdozakomunikowania?
Zebrałwsobieresztkitlącejsięenergiiizaczął
powoli,ściszonymtonem,leczwmiaręmówienia
rozpalałsięcorazbardziej:
—Czcigodni.Mimożesamisiebiezwieciewten
sposóbinakazujecieinnymtaksiebienazywać,zakażdymrazem,kiedywymawiamw
stosunkudowastęformułę,przechodzimniedreszczobrzydzenia.
Odezwałysięprotestyiżądaniaodebraniamugłosu,aleOffniekrępowałsięzupełnie
niczym.
—Nieprzerywać!!!—ryknąłztakąpasją,żezaległacisza.—Wybezmyślnetruchła—
wycedził.—Wy,którzysamimaciesplamionekrwiąręcechceciemniesądzići
skazywać?Wy!Zawodowimordercymieniciesiębyćsędziami?!Tośmieszne.Wydawało
sięwam,żejesteściechytrzyiprzebiegli,żezwyciężyliście.
Zgubiławaspewnośćsiebie.Zdradzęwamtę
tajemnicę—godzinywaszejwładzysąjużpoliczone.
Powinniściejasnozdaćsobieztegosprawę.Alezapewnewtonieuwierzycie.Mniejszaz
tym!Ja,InsOff,dotrędokosmoportuitak.Jaimojebrygady.Awtedyżadensta-tek
hiperprzestrzennyniewystartujejużnigdy.Inietraktujcietegojakożart.BrygadyWatira,
Dagera,AgisaicałaNowaOfensywapójdązamną,atekstwaszychdokumentów
wypuszczonyzzajętychprzeznasdrukarńobiegnieświat!Wszystkie
kontynentyiwszystkieprowincjedowiedząsię,jaksięsprawowałaTajnaRada,awtedy
porozmawiamyjużinaczej!
Zapadładługa,kłopotliwachwilaciszy.Wreszciezabrałgłostenorek.
—Pomyliłeśsię,synu—rzekł.—Pomyliłeśsięnieporazpierwszy.Tonienasze
godzinysąpoliczone,lecztwojeminy.Wczasieswojejprzemowyzostałeśjednogłośnie
skazany.Nie
możebyćlitościdlaciebie,InsOff.Twojemyślisąjednąwielkąherezją.Totyle.
Ekranzgasł.Wszystkowydawałosięjasne.Nie
przeraziłRady,niebalisię.Czyżbybyliażtaksilni?
Wykonawcywyrokusąjużnapewnowdrodze.Myśl
biegłaterazgorączkowo.Spojrzałprzezokno.Światło.
Nieboczyste.Tylkojednachmuragnanawiatrem
pędziławkierunkujegodomuprzykuwającuwagę.
Patrzyłnaniąjakurzeczony.Chmurazniżyłasięipo-większyła.Jejbrzegiprzestałybyć
strzępiaste,wyokrągliłysię,barwanabraławyrazistości.Chmuracorazbardziej
przekształcałasięw…tak,wkulę.
Zielonąkulę.
Offstraciłprzytomność.Osunąłsięnapodłogę,zrywającpociętązasłonę.Podpowiekami
pozostałmuobrazcałkowicieprzekształconej,opalizującej
zielonkawokuli.Potemzapadłazupełnanoc.
Kosmoportprzypominałbeczkęprochu.Przy-
śpieszeniestartuspowodowałoniebywałezamieszanieiwprowadziłonapięcietrudnedo
opanowania.Każdedrobnenieporozumienieprzeradzałosięzarazw
incydent.Ludziepotrącalisię,przeklinaliipatrzylinasiebiekrzywo.Technicy,zajęci
ostatnimiprzeglądami,zwijalisięjakwukropie.Kosmonauciprzebywaliwbudynku
głównym,żegnającsiętylkoznajbliższymi,którychwpuszczanopostarannejkontroli.
Czas
pożegnańzostałskróconydojednejgodziny.Terencałegokosmoportuotoczonybyłprzez
Brygady
Bezpieczeństwanietylkovalacańskie,aleiściągniętezinnychmiast
Boydu,CopeauiOrratyai.Ładowaczetowarzyszyliciągniętymprzezautomatywózkom,
załadowanym
ostatnimipotrzebnymipakunkamizesprzętem.
Pożegnaniatakżemiałycharakternerwowy,
nienaturalnewtakiejsytuacjisłowa,sztywnegesty.Jakmożnasięswobodnieczućpod
czujnymispojrzeniamiśledzącymikażdygest,każdyruch.Offniedziwiłsiętemu.
Obserwowałwszystkobardzodokładnie.Narazieniedziałosięnicspecjalnego.
OficjalnakronikakręciłaoficjalnylaeraninagleOffzobaczyłsiebie.Stałwkącie,
niedalekowejścia,wktórymsprawdzanopersonalia.Czytomożliwe?
Obserwowałsiebie,jaknerwowoobgryzazapałki,rzucającjednąpodrugiejnabłyszczącą
posadzkę.
Jakośniktniezwracałnaniegouwagi,niktgonierozpoznawał.Możetozresztąnieon,a
tylkoktośpodobny,aleprzecieżinapodobnegozwrócilibynatychmiastuwagę.
Naglepojął.Pojąłwmomencie,gdyjegosobowtóroderwałsięodściany.Oniniewidzieli
tego,cowidział
Off.Niewidzielijego,leczkogośzupełnieinnego.
SobowtórszedłwstronędrzwiiOffniebardzomógłsięzorientować,ocomumoże
chodzićipocoidziewtęstronę.
Wszystkowyjaśniłosięwsekundę…Sobowtór
zamieniłkilkasłówzOS-owcemsprawdzającym
przybyłych,którykontrolowałwłaśniemłodą
dziewczynę.OS-owiecmrugnąłdoniegoijuż
dziewczynazawisłaOffowinaszyi.Przyszłasię
pożegnać.Tulilisiędługo,ażktośodepchnąłichzprzejścia,wygłaszającjakąśnerwową
uwagę.
Sobowtórzdziewczynąwrócili
donarożnika.Niedalekobyływejściadotoalet.
Naglezobaczyłpolakosmodromu.Płynąłnad
gładkimplacemzbudowanymzezłotawychpłyt.Zbliżał
sięwstronęstatku.Zjegowyżynyludziesunącywautomatycznychtransportowcach
wyglądalijakszeregskrzętnychszarychmrowiców,ciągnącychcopopadniedoswego
gniazda.Statekkształtemprzypominałziemniak.Ziemniak?Cotojestziemniak?Ach…
Już
.rozumiał,bulwagerua.Statekmiałkształtgo-rua.
Nieregularny,pękaty,zlicznymiwyrostkami
sterczącymiwróżnychpunktachniczymkiełkikorzeniledwocowyklutych.
Obrazzbliżyłsięterazidokładniewidaćbyłojedenztransporterów,wnimsiedział
ładowacz.Offskierował
swójwzrokwstronęsztolni,wktórąwjechałakolumnapojazdów.
Wewnątrzpanowałpółmrok.Namostku,gdzieśpodsufitemstałskryba.Notowałkażdy
przedmiot.Nadolepoganiaczeponaglalitych,którzypozostawilijużtowar,abyopuścili
statek.Ładowniabyłaolbrzymiaizgromadzonewniejzapasyiprzedmiotynie
zajmowały
chropowatejpłaszczyznypodłogi.NiewiadomoskądOffrozumiałwszystko,cosiętu
działo.
Ujrzałterazkorytarz,poktórymkręcilisiętechnicy.
Kieszenieichkombinezonówwypełniałynajróżniejszeprzedmioty,krany,kraniki,klucze,
rurki,wałki,światłowody.Kręcilisięnieustanniewewszystkichmożliwychkierunkach,
wponurejciszy,conajwyżejmiotającodczasudoczasuprzekleństwa.
Dotarłydoniegoznajbliższejkabinyfragmentyrozmowyoficerów.
—Najedenobrótprzedukładem.
—Tak.DojdziemytamprzezHiper.
—Potemnormalnie.
—Tak,potemnormalnie.
ObrazprzeniósłOffadoładowni.Skrybazamykał
notatnik.Zatrzaskiwałśluzyzaostatnimiładowaczamiopuszczającymipokład.Z
głuchymłomotemopadłaśluza.Echotegołomotuprzetoczyłosięprzezpuste,rude
płaszczyzny,rozpostartedalekojakokiem
sięgnąćnazewnątrzstatku.Tylkopojednejstroniewidaćbyłoniskibiałybudyneczeki
gęstezarośla.
Widokoddaliłsięznowu.Tymrazemogarniał
wszystkozjeszczewiększejwysokościniżna
początku.Ogarniałwzrokiemcałąwyspę,naktórejleżałkosmoport.
NależałaonakiedyśdoBoydu,potemdoOr-ratyaiijeszczekilkarazynazmianędokogo
innego,ażwreszcie,nakrótkoprzedPierwsząRewolucjądostałasięwwynikuukładów
Orra-tyaiitakjużzostało.
WtemOffujrzałnapełnymmorzutratwę.Niewielką,seledynową,dmuchanątratwę,aw
niejkilkuludzi.Narazieniepotrafiłokreślićiluichbyło.Chybaczterech.
Naglezobaczyłichjakprzezlornetkę,zbardzobliska,nienatyle,byrozpoznaćrysy,ale
wystarczającoblisko,bypoliczyć,żejestichpięciuiżewszyscysąmężczyznami.Za
nimi,dopołowyzanurzonawwodzie,chwiałasięnafalachgigantycznaniczym
zachodzącesłońce,zielonakula.
Offrozejrzałsiędookoła.Wyspęotaczałyin-
ne,rozkołysanenadużychprzypływowychfalach,kule!!Byłoichsześć.Sześćzielonych
kuł,które,wiedziałtodoskonale,mogłytuprzybyć
niepostrzeżenietylkodziękiwywołanemuprzezniegozamieszaniuwValaco.Mogły
przybyć,byotoczyćwyspępierścieniemswychpól,nałożyćnajej
powierzchnięiniebosiatkęswychfalonieznanychiniesamowitychwłaściwościach.
Wtejchwilikuletraciłycorazwyraźniejswą
charakterystycznąbarwę.Zatracałsięniepokojącyiprzerażający,jakgoOffokreślał,
odcieńzieleni,zupełnienieznanejnaPhasangu.Powoliodbarwiałysięcorazbardzieji
miejscamiprzenikałjużprzezniekrajobraz,odległyhoryzont,nieboimorze.Wkrótce
znikłyzupełnieiOffniemógłdalejobserwowaćichzgrabnych,lekkichsylwetek.
Zatotratwadobiładobrzegu.Dobrzegupo-
łudniowego.Tęczęśćwyspypokrywałotrochę
brudnozielonejroślinności,wśródktórejstał,skrytyjednymrogiem,białybudynek
kosmoportu.Off
popatrzyłnapołudnie.Dalej,gdziemajaczyła
niewyraźnieszarawasmuga,niemalidentycznazesmugąmorzainieba,łączącymisięna
horyzoncie,widniałbrzegBoydu.Morzeniosłodochodzące
stamtądpomruki.
Offzrozumiał.TonadValacoiAltalemunosiłysięsmugidymów,toczyłysięciężkie
walki.Nowa
Ofensywatymrazempoważniezorganizowałaswojewystąpienia.Tamgdzieś,nie
wiadomopoczyjej
stronie,walczyliDageriAgis.Miałnadzieję,żepowłaściwejstronie.Sentymentalizm.
Sentymentalizmuniego?Nieznałtegouczuciainieznałtegopojęcia.
Zadawałsobienadaljednodręczącepyta
nie.Dlaczegowłaśnieon?Wiedział,żenieuzyskananieodpowiedzi.Nigdy.Totak,
jakbypytać,dlaczegodrzewo,którenazywamysur,maczerwoneliście,choćmogłoby
miećniebieskie,dlaczegotropsjańczycysąniebieskoskó-rzy,apiunelijczycymająciała
zabarwioneczerwono,niezaśnaodwrót.Albodlaczegovol-
łańczykównazywasięvollańczykami,anienaprzykładtrakidami.Pytaniabez
odpowiedzi.Niewytłumaczalne,nierozwiązame.
Tymczasemludziewyszlinapolanęświecącąjak
małałysinawkępielasu.Zatrzymalisię.Dyskutowalinadczymś.
Offwytężyłwzrokiprzyjrzałimsiędokładniej.
Bardzodokładnie.Obrazprzybliżyłmu
obserwowanych.Jeszczeniepotrafiłwprawnie
kierowaćzapomocąwolizmniejszaniemizwię-
kszaniempolawidzenia,przybliżeniami.Przezchwilęzastanawiałsię,jaksiętodzieje,
lecznatychmiastdał
sobiespokój.Jakonipomniejszająipowiększająobraz?Jakżeżon,przeciętny
phasangańczykmożetozrozumieć?
Terazprzyglądałsięwięcpięciumężczyznomz
całkiembliska.To,cozobaczył,rozśmieszyłogoniemal.AleżtopięciuOffów!!
Pięciuplusjedenwbudynkutosześciu—pomyślał.
—Trzebazobaczyć,codziejesiętam,wśrodku.
Przestałobserwowaćmężczyznwmomencie,gdy
przywarowaliwtrawie,tużzagranicznąkępądrzew.
Patrole,krącącesięnaokołoiniemalocierającesięonich,jakośichniezauważały.
Kawalkadatransporterówdotarłajużdobia-
łegobudynku.Właśnieznikaływbrzuchuprzy-
cumowanegodokotwicznegosłupkaolbrzymiego
sterowca.ZanimobrazprzeniósłOffado
pomieszczeniapożegnalnego,sterowiecwzniósłsięizatoczywszyłuk,pożeglowałw
stronębrzegu
orratyaiskiego,turkocząckolorowąflagą.
Wewnątrzbudynkupanowałnieopisanygwar.
Pożegnaniadobiegałykońca.Offniezauważył
dziewczyny,któraprzyszłaodprowadzićjego
sobowtóra,niemógłtakżeodszukaćjejtowarzysza.
Tymczasemnazewnątrzpowstałnaglejakiśruch.
Rozmowyumilkły,ludzietłoczącsięicisnąc,przezoszklonedrzwiwylegliprzed
budynek.Pozłocistejpłaszczyźnie,szerokątyralierąmknęłowstronęstatku,cosiłw
nogach,pięciuOffów.OS-owcy,ustawieniwrzędzie,mierzylidonichzdługichkufipo
sekundzieseriarozrywającychsiępociskówrozprułapłytyiwznieciłakurz,któryzasłonił
uciekających.Oficerpieklił
sięiwzywałnapokładstatku.
—Halo!Statek?!Halostatek?!Zamknąćwłazy!
Pięciunieznanychosobnikówzamierzadostaćsiędośrodka!Wystawciestrzelców!
Kufownicyniepotrafilijednakzatrzymaćbiegnących.
—Dawaćpatrolowiec!!—wrzeszczałoficer.
Zachowywałsięjaknaliniifrontu,choćnigdyniewidziałwswymżyciuprawdziwego
frontu,conajwyżejwlaerzeczyoniku.Patrolowieczajechałzimpetem.
Ledwozdążyłwyhamowaćprzedoficerem,ajużruszył
wmomenciekiedytamtenwchodziłdośrodka.Oficerporwanynagłympędemstracił
równowagę,alezłapał
sięlistwyiutrzymałwewnątrzpojazdu.
Sobowtórymiałydostatkujakieś1000metro-nów.
Patrolowiecgnałzanimizdzikimwyciemsyreny.Podlukamistatkuustawiałasięlinia
kufowników.
Biegnącychwziętoterazwpotrójnyogień.Odstronybudynku,odlukówstatkuiz
wnętrzapatrolowcasypał
sięnanichgradpocisków.Jakośnieudawałosięichtrafić.
Nagleodstojącejprzedbudynkiemgrupyludzi
oderwałosiętrzechmężczyzniruszyłowśladzasobowtórami.Przemierzalipłaszczyznę
wielkimi
skokami,niemalżemuskająctylkojejpowierzchnię.
Wśródnichbyłodwóchkosmonautówijedenz
kufowników.Przerwanoogień.Zapanowała
konsternacja.Jakiśoficernawoływałludziiwydawał
gorączkowerozkazy.Niemożnabyłoterazatakować.
Tymczasemsobowtórydobiegałyjużdostatku.Bylinawprostlukówistojących*niżej
strzelców.Tużzaichplecamipędziłpatrolowiec.Patrolowieczrównałsięzuciekającymi.
Miałichterazpoprawejstronieiwyrzucił
gęstąsieć.Siećzatoczyławysokiłukiopadłanapędzącesylwetkiplątaninąsznurów.
Pojazdzahamowałgwałtownie,strzelcyotwarli
szerokooczy,oficerwosłupieniuotworzyłnawetusta.
Wszyscyzniedowierzaniemwpatrywalisięw
spoczywającąnazłotejpłaszczyźniepustąsieć.
Sobowtóryznikły!Rozpłynęłysiępoprostu.
Zanastępnątrójkąpodążałjużkolejnypatrolowiec,turkoczącwpowietrzuprzygotowaną
zawczasusiecią.
Dogoniłbiegnących,nimprze-mierzyli200metronówiwystrzelonasiećztrzaskiem
spoczęłananich,
zapętliłasię,ścisnęła,powodująckłębowisko.Biegaczeciskalisię
wniejjakiśczas,ażwreszciedalispokój.Patrolowiecwracał,ciągnącichzasobą.Zanim
sunąłdrugipojazdzgłównymoficerem.
Wydawałosię,żezapanowałspokój.Odstrony
statkupodjechałydwadużeixarywioząceekipy
techników.Zbliżałasięchwilastartu.Podścianąrozplątywanosiećiwydobywanozniej
biegaczy,którzypoprzebytymszokuzwolnawracalidosiebie.Byłaprzynichgrupka
oficerów.Odpędzanorodzinydwóchkosmonautów.Głównyoficerwprowadził
kosmonautówdoniewielkiejdyżurkiprzylepionejjaknarośldobokubudynku,żeby
przeprowadzićprzesłuchanie.Nie
siadającnawetzaokrągłymstolikiem,tużpo
zamknięciudrzwioficerrzuciłsięniemalnabliżejstojącegokosmonautę.
—Nazwisko!!—wycharczał.
Zdawałosię,żesłowawyrzucaneprzezwąskieusta,zadławiągo.Poczerwieniałijeszcze
razzaintonował,agłoszjechałmufalsetemdotenoru.
—Mównazwisko,kreaturo!!!
Oszołomienibiegacze,którzynieumieliwytłumaczyćsobie,cowłaściwiezaszło,
milczeli.Oficerzmiękł
nagle.Odwróciłsięnapięcieistałchwilę,wpatrzonywokno.Nowywybuchjegopasji
był,jeżelitowogólemożliwe,jeszczegwałtowniejszy.
—Niechceszsięodzywać,ścierwo!—krzyczał.
—RoyPololan—powiedziałcichostojącybliżejoficeraczłowiek.
—RoyPololan!PowiedzminatychmiastPololan,pocobiegłeśwkierunkustatku?!No,
odpowiadać!
—Niewiem.
—Niesądziszchyba,żeciuwierzę?!Przecieżnierobiłeśtegodlazdrowia!Ococi
chodziło?’.!
—No,nie—odpowiedziałstrapionyczłowiek.—Niebyłtobiegpozdrowie.
—Więcco?!…
—Niemampojęcia.Naglepoczułem…żemuszębiec.Poprostumuszę!Nicwięcejnie
wiem—
kosmonautanerwowokręciłsięnaboki,przekładająctonaprzód,todotyłuwielkie
dłonie.
—Aty?!—tymsamym,tonemoficerzwróciłsiędodrugiego.
—Mogęjedyniepowiedzieć—odparłtamten—że
poczułemtosamocoRoy.Nieprzepartąchęćbiegu.
Tylkotyle.Todziwne.Cośtakiegonigdydotądmnieniespotkało—zdawałsiębyć
autentyczniezdziwionycałymtymwydarzeniem.
Oficerzastanowiłsię.Niebyłgłupimpracownikiem,choćmożetrochęimpulsywnymi
nieopanowanym.W
głosachbadanychkosmonautówniewyczułfałszu.
Zdarzenieto,wpołączeniuzraptownymzniknięciempięciuludzi,wyglądających
identyczniejakInsOffzeStraporu,którytymczasemgdzieśprzepadł,
wymykającsięzsidełOS,należałouznaćzawysocealarmujące.Tamcibiegacze,podobni
doOffa,bylizatemtylkozłudzeniem.Należałoterazposzukaćsprawcyrzekomegocudu,
którymusiałtutajgdzieśbyćimusiałzostaćprzezkogośnasłany.Znaczyłotopozatym,
żekordonbyłnieszczelny,askorotak,toiktośinnymógłsiętutajdostać.
Oficerpodrapałsiępogłowie.
Jaktomożliwe,żebynaszkordonniebyłszczelny?
—myślał.—Nie,toprzecieżzupełniewykluczone.Ajednak?Musianoczegośniedo-
pilnować.Dobra.Stop.
Tymtrzebasięzająć,aletojedna,araczejdwiesprawy.Atatrzecia?Wjakimceluci
ludzie—spojrzał
naprzesłuchiwanych—biegliwkierunkustatku,skorozakilkaminmoglisięznaleźćw
jegownętrzuwnajzwyklejszysposób,takjaktobyłozaplanowane?
Wyglądałotonajakieśotumanienie,zaćmienieumysłualbocośpodobnego.Chybaże?…
Tak!Ongdzieśtujest!Gdzieśtutajkryjesięnieuchwytnynapastnik!
—Wystarczy—rzekłoficergłosemjużopa-
nowanym.—Zostanieciezatrzymani.Oczywiście,żenigdzieniepolecicie.
—Szeregowy!!—zwróciłsiędostojącegoprzy
drzwiachOS-owca.—Będziecieichpilnować!Aleprzedtemdajciemituliniowych.
—Takjest—szeregowyzasalutowałisprężystymkrokiemwyszedłzpomieszczenia.
Pokilkusekundachwpadlidodyżurkidwajliniowi,zdyszaniispoceni.Wyprężylisię
przedoficerem,ichczerwonebutynawysokichcieniutkichkoturnachtrzasnęłyosiebie
przepi-sowfo.
—Panowie—powiedziałoficer.—Maciedwa
zadania.Należyszukaćprojektoraitego,ktogouruchomił.Toraz.Niewiem,gdziemoże
byćanijakmożewyglądać.Todwa.Cosłychaćnastatku?Iledostartu?
—Kosmonaucisąjużwewnątrz.Zachwilępróbny
rozruch.Dostartu20min.
—Więcbraćsiędoroboty!
—Takjest—zasalutowaliiwybieglinazewnątrz.
Wszystkichludzipróczczłonkówochronyikordonuspędzonodopomieszczenia
pożegnalnego.Zaczętoichnanowosprawdzać.Częśćkordonurozproszyłasiępocałym
terenie,przeszukiwałazakamarkiwyspy.
Wzbiłysięwpowietrzebojowebobonsyilustrowałyteren.
TymczasemCzłowiekskupiłsię.Skupiłsiębardzo.
Musiałsiędoprowadzićdomaksymalnejkoncentracji.
Czuł,jakfalejeszczeniezbor-ne,gaszącesię
nawzajem,przepływająprzezszarąmasęjegomózgu.
Skupiałje.Byłgotów.Wstrzymałichpęd,tworzączaporę.Jeszczechwila.Czuł,jak
napierają,chcącrozsadzićmuczaszkę.Tosprawiłonajwiększą
trudność.Niemógłbyćbliżej.Niemógłbyćbliżej,anatęodległośćfalapotrzebowała
dużejmocyiolbrzymiejintensywności.
Długotoobliczaliizastanawialisię.Przeka-źnik-fatamorgmożnabyłoumieścićjedynie
wbudynku
kosmoportu.Stąddostatkupozostawałojeszcze2000
metronów.Koncentratypolaumieszczonowodległości600-800metronówodbrzegu
wyspy.Odnajbliższejkuli-koncen-tratybyłodofatamorga3000metronów.W
sumie5000metronówplusdzielącaCzłowiekaod
miejscaakcjiprzestrzeńkosmiczna.Ulokowalisięnaorbiciesąsiedniejplanety.
Alestop.Fatamorgdałznak,żejestgotówiwszystkiemanewryodciążającesąwpełnym
toku.
Człowiekodliczałwtejchwiliwmyślach.Fala
sączyłasięcienkąstrugą,całajejmocdrzemałajeszczezanapiętąbarierą.Mózg
przeciążonyw9/10.Faladocieraładofatamorgasłabiutkairozmyta,mimowzmocnienia
przezkoncentraty.
EnergianapływaładomózguCzłowiekaiwzbierałaniczympowodziowafala.Burzyłasię
zasztucznątamą,którejkruchośćbyłajednaktylkopozorna.Prędzejrozerwałobymu
czaszkę,niżbytakruchazaporapuści-
łafale.Iczuł,żezachwilętosięstanie.Czuł,żejeszczemoment,aczaszkapopękamuw
tysiącu
miejscach,mózgwystrzelijakpetardairozmażesięnamiękkimoparciufotela.Myślałjuż
tylkoojednym.
Powtarzałjednosłowo.Magiczne.Koncentrujące,jednoczącewszystkieprądywspójny,
półżywy,
półrozumnytwór.
—Już!!!Jęknął.Zaporaotwarłasię.Wjednym
ułamkusekundyprzedoczamiCzłowiekaprzewinąłsięcałyrozkazzewszystkimi
szczegółami,całaakcja,którazachwilęsięrozegra,przemknęłajakna
przyspieszonymfilmie.Wypuszczonanaglefala
przecięłaprzestrzeńniczymlancailekkorozproszonaprzezstarciezatmosferąplanety
dotarłado
koncentratów.Koncentratyprzechwyciłyją.Oczyściłyrozproszenia,przezwielkie
mechanizmyprzebiegał
dreszcz.Falazostałaspowolniona.Odbitaprzezfalowezwierciadłasączyłasięterazz
mocąrówną
mocywypromieniowaniazmózguCzłowiekadomózgufatamorga.Fatamorgnadał
sygnałizacząłdziałać.
Technikpokładowy,któregowybranozewzględunaniecosłabszeparametrynerwowei
prądowe,coprzytejodległościmiałodużeznaczenie,siedziałwswoimfotelu.Spoglądał
naekranipilnieśledziłwskaźnikmiarowoporuszającysiępopłaskiejtarczy.Zaczynał
się
próbnyrozruch,wktórymjegorolaograniczałasiędojednegosłowa.Słowototrzeba
byłopowiedziećwodpowiednimmomencie.Czekałwłaśnienaten
momentimiałjużwszystkiegopowyżejuszu,choćnicsięjeszczeniezaczęło.
Naglepoczułcośdziwnego.Sercezałomotałomu
gwałtownie.Przestraszyłsię.Całyażskurczyłsięwfoteluzestrachu.Iraptemdziwne
uczucieminęło.
Technikrozprężyłsię.
Cosięstało?—niemógłsięskupić.—Skądtamtenstrachinagłełomotanieserca?
—Rozruchanalizatora—usłyszałzgłośnika.
—Jest!—wyrzuciłzsiebieinacisnąłbiałyguzikpolewejstroniepulpitu.
—Dobra—popłynęłozgłośnika.
Odetchnął.
Iwtedynadeszładrugafala!Tabyłaowiele
potężniejsza.Technikowiwydawałosię,żeoszalejezestrachu,żeprzykażdymuderzeniu
sercawyskakujemuonoażdokrtani.Skroniepulsowały.
Fatamorgstałwrogujednejztoaletzupełnie
zesztywniały.Przezjegokwantomózgpłynęły
kierowanefale-rozkazy.Byłterazbezpośrednio
połączonyznaturalnymmózgiemCzłowiekawstatku.
Technikwstał.Działałjakweśnie.Wyszedłprzeznawpółuchylonedrzwinakorytarz.
Zszedłdoładowni.
Niezastałtamnikogo.Starającsięprzypomniećsobie,gdziemożebyćmłot,lustrował
pomieszczenie.Jegozmysły,wyostrzonedogranicmożldwości,nastawionebyłyna
jedno.Wreszcieprzypomniałsobie.Odgrzebał
młotspodwarstwypojemników.Wziąłgowrękęiruszyłwstronękomorygeneratora
hiperprzestrzeni.
Tampowinienzastaćtylkojednegoczłowieka.Wszedł
dogeneratorawchwili,gdytamtenodwróconybył
plecami.Młotschowałzasiebie.Tamtenzerknąłprzezramię.
—A,toty—rzucił.—Poczekajchwilę,mamtu
przewóddozłączenia.Rozlutowałsię,zawszejestznimkłopot.
Techniknicnieodpowiedział.Zrobiłkrokdoprzodui,wydającdzikicharkot,zamachnął
sięmłotem,któryrozłupałczaszkękucającegonadprzewodami
człowieka.
Terazniebyłojużżadnychprzeszkód.Podszedłdobocznegopulpituikilkomaciosami
skruszyłopornąpowłokę.Odrzuciłmłot.Jegoręcesprawnieszukałynieznanych
drucików.Fatamorgskoncentrowałsię.
Technikznalazł.Właśnietedwa.Złączyłjezesobą.Namomentprzygasłoświatłoizaraz
potemrozległsięostrzegawczygwizd.
Silnywybuchtargnąłsiódmympokładem.Generatorwrazzcałympomieszczeniem
przestałistnieć.ObrazzachwiałsięnamomentwoczachOffaiprzekształciłwwidok
toaletkosmoportu.
Oficerwpadałdoposzczególnychkabin,prze-
szukującjekolejno.Czemudopieroterazprzyszłomutonamyśl?!Niewiedział,żenie
mogłobyćinaczej.
Dotarłwreszciedoostatniej.Offwidziałwszystkodokładnie.Oficerszarpnąłdrzwi.
Zamknięte.Naparłnaniebarkiemiustąpiły.
Zamarł.Wewnątrzstałwyprężonyjakstruna
sobowtórOffa.Oficeruniósłkufę.Padłstrzał.Fatamorgzbladł,zafalowałinagleOff
zauważył,żezaczynasięprzekształcać—najpierwwjakiegośmężczyznę,
potemskórajegozrobiłasięniebieska,rysyupodobniłysiędorysówBiktenna,skóra
zbielała.NagleBiktennowizaczęływyrastaćzczaszkirudewłosy.Ichdługość
powiększałasięwprzerażającymtempie,ażprzestałyrosnąć,zakręciwszysięna
wysokościpiersi.
Jednocześnieztwarząizcałąresztąciałazaczęłosiędziaćcośdziwnego.Przezkorpus
przebiegały
regularnedrgnienia.Oficerwpatrywałsięwtozjawiskozupełnieosłupiały.Wreszcie
zmianyprzestały
zachodzić.PrzedOffemstaławcałejswejokazałościTeria.
Awięctotak—pomyślałInsiniezdążyłjeszczetejmyślidokończyć,gdywpatrzonaw
przestrzeń,
uśmiechniętatwarzdziewczynyrozpłynęłasię,
rozmazała.Całasylwetkastawałasięprzezroczystaipochwilizniknęłajużzupełnie.
AwięctotakjestztobąTeria?—pomyślałOff.—
Podejrzewałto.Imiałrację.
Człowieknaodległymokręciehiperprze-strzennymopadłnapoduszkifotelazupełnie
wyczerpany.Nigdydotądniewydawałpoleceńfatamorgowi,
umieszczonemuwtakiejodległościodcentrumakcji.
Przeważniefatamorgporuszałsięwsamymjejśrodku.
Nadchodziłlekarz.
—Douniwermedu!—rzuciłtylko,spojrzawszynaczłowiekawfotelu.—Wyczerpałago
zu-pełnietaprojekcja.Pozwoliłemnacośtakiegopierwszyiostatniraz!
Lekarzbyłzły,aleCzłowiekwiedział,żejest—
podobniejakion—zadowolony.Akcjaudałasię.
Kilkanaścieosóbnaplaneciebędziesobiecośmgliściewyobrażać,resztapozostaniew
przekonaniu,żetoonisamiuniemożliwiliinwazjęnaichplanetę.Gazetynapiszą:„Próba
inwazjinieudałasiędziękinamwszystkim”.Tak.„Dziękinamwszystkim”.
Offocknąłsięnapodłodzeswegopokoju.Potoczył
jeszczeniezbytprzytomnymspojrzeniempo
zdemolowanymwnętrzu.
Czyżbytowszystkomusięśniło?Nie.Przypominał
sobiekażdy,szczegółdokładnie.Icośjeszcze.W
dziesięćminpóźniejwieleczołowychosobistościiludnośćwielkichimałychmiast
wszystkich
kontynentówwiedziałojużonieudanejPróbieInwazji.
ZieloneKule—koncentratypola—zniknęłyzpowierzchniPhasangu.Terazjego
mieszkańcymoglijużposługiwaćsięhiperprzestrzenią.Terazjużdoniejdorośli.
Offsiedziałnadbrzegiemmorza.Piasekbył
wilgotny.Faleodpływałyukazująckamienistedno.
Odpływdopierosięzaczynał.Offczułsięprzytłoczonytym,cozaszło.Terazodpoczywał.
Pozostałownimjednaksporoniepokoju.
Zdawałsobiesprawę,żejestpróczniegojeszczekilkunastu,którzyprzeczuwająprawdę.
Niemiał
pewności,czyorientująsięrównież,skądpochodząNieuchwytni.Onwiedział,żesondę
phasangańskąnasączonojakgąbkęfałszywymi
obrazamisprzedseteklatcywilizacjiSol,Byłatoprowokacja.Test.
Amożezastrzykpostępu?Zastrzykdlaświadomości,botechnikaPhasanguotrzymałajuż
niejedenzastrzykodsolańczyków.
Wydawałomusię,żeNieuchwytnipozostawilina
swójtematwumyślekażdego„wybranego”równiemglistewyobrażenieosobie.Musi
koniecznie
przekazaćto,cosamwie,innym.Musiodnaleźćtych,którzywiedzą.
Niebędzietotrudne.Przypuszczalnieionijużgoszukają.
JakaśzabłąkanamocniejszafalaspieniałasięnakamieniachiliznęłabutOffabiałą
grzywą.
Zapadłzmrok.Walkimulicachmiastwygasłyjużkilkagodzintemu.Sprawabyła
przesądzona.TajnaRadaiOS,atakżeStraporniemoglisiędługo
utrzymać.Kapitulowaływciągugodzinpowiadościach,jakienadeszłyzkosmoportu.
Kapitulowały
bezpowrotnie,awrazznimikapitulowałdawnysystem,myśle-nią.Phasangwdzierałsię
nanastępnyszczebelwkosmicznejdrabinienarodów.
BrzegiemnadchodziłaTeria.NaszczęściedlaOffazawzórfatamorga,którykierował
jegomyślami
posłużyłaNieuchwytnymphasangan-ka.OdszukaniejejbyłopierwszymzajęciemInsapo
powrociedoświadomości.Trochęsobiewyrzucał,żezamiastzająćsięnajpierw
działaniemnakorzyśćogółu,zaczął
załatwiaćswojeprywatnesprawy,aleprzyrzekłsobie,żetojużostatniukłonwstronę
staregosposobubyciaimyślenia.
—Dokądidziemy?—zapytał.
—Popatrzećnagwiazdy?
—Nie!Nie!Tylkonieto.Naraziemamzupełniedośćgwiazd.Lepiejchodźmydo
InbukkDelanposłuchaćipopatrzyćnamuzykę.
Zaichplecaminaulicachrozbłyskałyświatła.Valacowracałodonormalnegożycia.