1
Somers Suzanne
Namiętności 09
Druga miłość
2
Rozdział pierwszy
Wieczór był szczególny, można powiedzieć przełomowy.
Dziewięćset pięćdziesiąty spektakl "Złotej sylfidy", jednego z
najbardziej wziętych musicali ostatniego dziesięciolecia.
Wystawiany od dwóch lat, dwa razy w tygodniu, wciąż jeszcze
cieszył się ogromnym powodzeniem.
Recenzje dziennikarzy były zgodne co do tego, że była to dobra
sztuka ze wspaniałą muzyką; jednak gwarancją sukcesów była tylko
i wyłącznie osobowość Diany Keith.
Zaczęła właśnie lekki, eteryczny taniec, który miał zakończyć
pierwszy akt. Jeffry Keith przychodził zazwyczaj dopiero po
opuszczeniu kurtyny, dziś jednak okazja była wyjątkowa.
Po przedstawieniu miało odbyć się przyjęcie z jego żoną jako
gwiazdą wieczoru. Sam Jeff był równie lubiany jak ona. Znajdował
się na najlepszej drodze do sławy, chociaż w zupełnie innej
dziedzinie. Był bowiem młodym i obiecującym chirurgiem.
Dyrektor przedstawienia stał wraz z Jeffem za kulisami. Wspólnie
obserwowali taniec wdzięcznej, uroczej, obdarzonej wielkim
talentem istoty.
Starsi widzowie porównywali Dianę do Marilyn Miller. Posiadała
wdzięk i powab oraz czar, pod którego działaniem znajdowały się
nawet najdalsze rzędy widowni. Diana urzekała także tych, którzy
przyszli jedynie po to, aby wyświadczyć komuś przysługę. Nie trzeba
było kochać muzyki i tańca, by przyznać, że była ulubienicą
wszystkich.
Odpowiednio do roli, włosy miała obcięte krótko, po chłopięcemu,
a ich oryginalny złoty kolor był nieporównywalny z żadną barwą. Jej
oczy miały odcień głębokiego, lśniącego błękitu.
Jeff był w pewien sposób dumny ze swej żony, poślubionej przed
trzema laty. Już setki razy widział ją tańcząca, jednak potrafiła
3
tworzyć wciąż na nowo i niepowtarzalnie.
W pewnej chwili Jeff spostrzegł, że dyrektor zmarszczył czoło.
- To dziwne - powiedział. - Wygląda, że wypadła nieco z rytmu, jak
gdyby była zmęczona...
Nagle tańcząca postać zatrzymała się w samym środku sceny.
Szczupłe ramiona Diany tak wdzięcznie wzniesione, opadły jak
skrzydła motyla. Usiłowała je podnieść, wejść znów w rytm muzyki.
Jednak jej lewa noga ugięła się i... Diana upadła.
Jeff rzucił się na środek sceny. Muzyka umilkła, a przy opadającej
kurtynie dało się słyszeć długie, głębokie westchnienie.
- Ja... Nie wiem, co... - wyszeptała Diana. Potem uniosła szczupły
podbródek. - Pomóż mi, kochany! Teraz dam sobie radę.
Jeffry wziął ją na ręce, podniósł ostrożnie i zniósł ze sceny. Nie
widział i nie słyszał nic, kiedy przechodził między aktorami i
pracownikami sceny kierując się do garderoby. Tam położył ją na
sofie i poprosił pokojową, aby absolutnie nikogo nie wpuszczała.
- Wspaniały wieczór na upadek - powiedziała Diana ze słabym
uśmiechem. - Dwa lata, a ja muszę dać za wygraną. Dziękuję ci, że
jesteś tu ze mną.
Tymczasem Jeff odnalazł jej puls. Był szybki, ale to normalne po
wysiłku. Nie widział wprawdzie żadnych oznak gorączki, ale wolałby
mieć teraz przy sobie swą podręczną torbę.
- Co się stało, Diano? - zapytał.
- Nie wiem. Moja noga... Nagle okulałam. Straciłam w niej czucie.
- Pozwól, że zobaczę - poprosił, po czym uszczypnął jej lewe udo.
Krzyknęła, a on odetchnął z ulgą. - Jesteś przemęczona i
wycieńczona. Mówię to jako lekarz. Natomiast jako mąż, stwierdzam,
że musisz zrobić sobie przynajmniej miesiąc urlopu, najlepiej od
jutra.
Diana natychmiast usiadła.
- Jeff, to niemożliwe!
- Jak najbardziej możliwe - sprzeciwił się. - Diano, twoja dublerka
czeka na swoją szansę już dwa lata. Daj ją temu dziecku. Nie
zapominaj również o sobie. Ten show jest bardzo męczący, a ten
RS
4
ciągły taniec...
- To czysta bzdura - stwierdziła, lecz widział po jej twarzy, że
zastanawia się i nie zamierza się upierać. - Tak, może wezmę kilka
wolnych dni...
- Zostań tu teraz i odpoczywaj - powiedział. - Zadzwonię do
szpitala i odmelduję się. Potem połączę się z moją sekretarką, aby
odwołała wszystkie terminowe wizyty. Gdy ty będziesz przeglądać
mapy, spakuje nasze rzeczy. Wyjedziemy jutro rano, żeby żadne z
nas nie miało szansy zmienić swego zdania. Zdamy się na los i
będziemy zatrzymywać tylko tam, gdzie się nam spodoba. Przez cały
miesiąc będziemy żyć jak prawdziwi włóczędzy.
Powinien zacząć coś podejrzewać, gdyż się w ogóle nie
sprzeciwiała.
Kiedy dotarli do apartamentu, blisko Park Avenue, była już bardzo
zmęczona. Miał zamiar zbadać ją przynajmniej pobieżnie, ale nie
miał sumienia tego uczynić. Tym bardziej, że wszystko wskazywało
na przemęczenie. Przez pewien czas spokój i tylko spokój, i Diana
będzie znów w formie.
Siedział przy jej łóżku i obserwował jak zapada w sen. Gdy na nią
patrzył, musiał po raz kolejny przyznać, że nie było na świecie
piękniejszej kobiety.
Zgodnie z instrukcjami, które dała mu przed zaśnięciem, pakował
bagaże. Cztery walizki zostały wypełnione delikatną bielizną,
szortami, długimi spodniami, kostiumami bikini i kąpielowymi oraz
prostymi, lekkimi sukienkami. Na wypadek, gdyby przyszło im
nocować w jakimś ekskluzywnym hotelu, zapakował jeszcze
powiewną suknię w kolorze bladego błękitu, w której szczególnie
uwielbiał swą żonę.
Jeff był w uroczystym nastroju, myśląc o tym, że rozpoczną
wkrótce urlop, pierwszy od miodowego miesiąca, spędzonego trzy
lata temu.
Zbyt podniecony, aby długo spać, zerwał się przed świtem i zabrał
za załatwianie najróżniejszych drobnych spraw. Opuścił żaluzje,
umył lodówkę i napisał kartkę dla gazeciarza. W sklepie odwołał
RS
5
codzienne dostawy mleka. Z zarządcą domu ustalił, że ten będzie od
czasu do czasu zaglądał do ich mieszkania, a stróż obiecał znieść ich
bagaż, jak tylko będą gotowi do wyjazdu.
Teraz musiał obudzić Dianę, co było wprawdzie niezwykłe, ale
zrozumiałe ze względu na jej ogólne wyczerpanie.
Natychmiast wyskoczyła z łóżka, objęła go i pocałowała, wydając
się być zachwyconą pomysłem spędzenia wspólnie urlopu.
- Tobie również wakacje dobrze zrobią, najdroższy - powiedziała.
- Też musiałeś ciężko pracować. Wezmę teraz prysznic, potem
możesz mnie nakarmić kawą i tostem, i już nas nie ma! Jeff, to
rzeczywiście cudowny pomysł!
Pod natryskiem wyśpiewywała główny numer musicalu i Jeff,
posyłając bagaże na dół do samochodu, uśmiechał się do siebie.
Do śniadania założyła spodnie i jasnożółtą bluzkę, a na nogi
wsunęła sandałki. Z apetytem jadła jajecznicę z trzema tostami i
popijała je kawą.
- Wszystko w porządku - stwierdził Jeff przed kolejnym obchodem
mieszkania. - Te brudne naczynia zostaw sprzątaczce. Nasze wakacje
zaczynają się od tego momentu!
Gdy ponownie wszedł do bawialni, Diana siedziała w dużym
bujanym fotelu. Spojrzała na niego zaniepokojonym wzrokiem.
- Nie wiem, co to jest - powiedziała wolno. - Nie czuję bólu, tylko...
Nie umiem tego opisać. Kochanie, boję się...
- Nie ruszaj się - nakazał i wybiegł, aby przynieść ze swej torby
oftalmoskop. Po chwili był znów przy żonie.
Promień instrumentu przenikał przez źrenicę, docierając do
wewnętrznej części oka. Nie udało mu się wystarczająco wyraźnie
zlokalizować nerwu wzrokowego, który mieszał się z otaczającą go
tkanką. Stanowiło to jednoznaczne, często fatalne w skutkach,
ostrzeżenie przed istniejącym silnym uciskiem w czaszce.
Jeff miał nadzieję, że uda mu się ukryć swe przerażenie.
- Diano - rzekł spokojnie - chciałbym zrobić kontrolę. To sprawa
rutynowa, lecz przeprowadzana w warunkach szpitalnych. Nie ma
powodu do niepokoju, ale zdarza się, że duże zmęczenie jest
RS
6
przyczyną choroby.
- Czy to coś poważnego, Jeff?
- Och, nie! - zaprzeczył szybko. - Chodzi o to, że mamy wędrować
jak Cyganie, nie informując nikogo, gdzie się znajdujemy. Porównaj
to do przeglądu samochodu. Chcemy mieć pewność, że nie będzie
miał po drodze żadnej awarii, gdy nie będzie można oddać go do
reperacji. To tylko małe zabezpieczenie dla nas samych, kochanie.
Wyruszymy zaraz po badaniu.
Diana skinęła głową.
- Jeśli uważasz to za konieczne... - zgodziła się. - Za nic w świecie
nie chcę narażać na niebezpieczeństwo naszych wakacji.
- W takim razie chodźmy. Wszystko jest już gotowe.
Troskliwie pomógł jej wyjść z mieszkania i zejść na dół do
samochodu.
Jechał szerokimi ulicami, mając pewność, że tam będzie się
rzadziej zatrzymywać. W głębi ducha modlił się, aby nie spostrzegła
potu na jego czole i zrozpaczonego wyrazu w jego oczach. Diana
miała śmiertelny ucisk w mózgu, co mogło mieć związek z
czymkolwiek, lecz Jeff specjalizował się w neurochirurgii i był
pewien, że w tym wypadku chodziło o guz.
- To nie potrwa dłużej niż godzinę lub dwie - powiedział wesoło,
co nawet w jego uszach zabrzmiało całkowicie nieszczerze.
Diana odparła coś, czego nie zrozumiał, rzucił więc w jej stronę
szybkie spojrzenie. Krzyknął; nie było potrzeby ukrywania
przerażenia. Lewa strona jej twarzy była ściągnięta, a wypowiadane
słowa zniekształcone. Zaczęła drżeć na całym ciele.
Na następnym rogu ulicy spostrzegł wóz policyjny. Włączył sygnał
ciągły, aby zwrócić na siebie ich uwagę. Gdy podjechali dostatecznie
blisko, wykrzyknął nazwę szpitala. Syrena zawyła, a samochód
policyjny wyprzedził auto Jeffa, torując mu w ten sposób drogę.
Dziesięć minut później Diana leżała już na stole operacyjnym.
Dr Peter Lawlor, chirurg mieszkający w tym samym domu,
przybiegł wraz z Jeffem, wyjął oftalmoskop z jego drżącej ręki i
pochylił się nad nieprzytomną Dianą. Skierował światło na źrenicę
RS
7
jej oka.
- Nie ma wątpliwości, Jeff. Poważny ucisk wewnątrz mózgu.
Zaryzykowałbym stwierdzenie, że to guz w prawym płacie
mózgowym.
- Przygotować wszystko do rentgena! - krzyknął Jeff do
pielęgniarki. - Tylko szybko!
- Moglibyśmy również... - zaczął Dr Lawlor. Chciał coś
zaproponować, ale Jeff mu przerwał:
- Nie mamy czasu, jeśli operacja jest konieczna. Pete, dlaczego
musiało się to przytrafić właśnie mojej Dianie?
- Wiem, stary, wiem. Taka urocza istota. Ale powiem ci coś
pocieszającego: doktor Klee jest na miejscu.
- Nie cierpię tego zarozumiałego, napuszonego typa!
- Jednak to prawdziwy as w tej dziedzinie. Porozmawiaj z nim, a ja
przygotuję Dianę.
- Pete - powiedział Jeff cicho i poważnie - troszcz się o nią, proszę.
Jest wszystkim, co mam.
- Rozumiem cię, Jeff. Idź i pogadaj z nim. Niedługo będą gotowe
zdjęcia.
Godzinę później, podczas gdy pielęgniarki przygotowywały już
Dianę do operacji, dr Lawlor pokazywał Jeffowi zdjęcia.
Widać było złowrogi cień guza; jeżeli złośliwy, mógł stanowić
koniec życia Diany.
- Jeff, Klee obejrzał już Dianę - powiedział Lawlor. - Teraz
przygotowuje się. No to jak będzie?
- Co "jak"? - zapytał Jeff, który wydawał się nic nie pojmować.
Nagle ocknął się i powiedział szorstko. - Tak, tak. Zaczynajcie. Cóż
innego pozostało?
- Musisz wyrazić pisemną zgodę. Tu nie ma żadnych przywilejów,
Jeff. Widziałeś dziesiątki podobnych operacji. To się musi udać.
Przypomnij sobie, całkiem niedawno uspokajałeś męża jednej z
pacjentek. Wierzyłeś w to, co mu mówiłeś. Teraz przyszedł czas na
ciebie.
- Chcę przy tym być.
RS
8
- Za nic na świecie! - sprzeciwił się dr Lawlor.
- Mimo to będę. Na galerii. Pete, Pete, dlaczego musiało to spotkać
Dianę? Akurat ją...
Nie czekając na odpowiedź, wsiadł do windy, pojechał na
pierwsze piętro i odszukał biuro przyjęć. Bezbarwnym głosem podał
niezbędne dane i podpisał zgodę na operację.
Podczas gdy wjeżdżał na najwyższe piętro, zastanawiał się, czy
nie powinien spędzać każdej drogocennej minuty przy Dianie, lecz
jednocześnie wiedział, iż byłoby to bezcelowe.
Wyjął ze swej szafy biały kitel, przebrał się, założył nawet fartuch
operacyjny. Maskę zawiesił na szyi, założył tylko swoją czapeczkę.
Nie było potrzeby szorowania rąk, gdyż miał nie wchodzić do sali
operacyjnej. Wszystkie środki ostrożności, których przestrzegał,
były podyktowane doświadczeniem i mądrością.
Diana leżała już na stole operacyjnym. Skóra na jej ogolonej
głowie błyszczała od środków dezynfekujących. Wyglądała jak
dziesięcioletnie dziecko. Jego serce było przepełnione miłością i
współczuciem.
Mieli zastosować pentothal sodium, gdyż przeprowadzenie
anestezji oddechowej byłoby zbyt niebezpieczne. Była to trudna,
męcząca operacja, która wymagała wielu instrumentów,
cierpliwości, zręcznego działania i wiedzy, więcej niż jakikolwiek
inny rodzaj chirurgii.
Dr Lawlor wszedł do sali operacyjnej, gotowy, z maską na twarzy.
Instrumentariuszki stały na wyznaczonych miejscach. Anestezjolog
zaczął wstrzykiwać środek usypiający.
Pojawił się dr Klee, wysoki i imponujący. Spojrzał na galerię na
samotnie siedzącego Jeffa i podniósł rękę, aby dodać mu otuchy.
Potem dał znak dr Lawlorowi i operacja rozpoczęła się.
Anestezjolog zgłosił, że Diana jest w pełnej narkozie i dr Lawlor
posmarował skórę głowy fioletowoczerwoną substancją.
Tuż potem dr Klee zrobił wstępne nacięcie skóry głowy. Przerwał,
aby umożliwić swemu koledze zabezpieczenie brzegów rany,
odsunięcie tkanki i zatamowanie krwawienia. Było to powtarzane
RS
9
tak długo, aż pole operacji zostało oczyszczone.
Dr Klee zażądał wiertła, którym zrobił ostrożnie kilka otworów w
czaszce, zebrał skrupulatnie każdy odłamek kości i włożył je do
przeznaczonego w tym celu sterylnego naczynia. Później wszystkie
zostaną wstawione.
Gdy kontur nacięcia był już ustalony, dr Klee wziął do ręki piłę
Gilgiego, nieprawdopodobny instrument, który przecinał kości od
otworu do otworu, aby mogła zostać zdjęta część pokrywy czaszki.
Zewnętrzna osłona czaszki została otwarta.
Jeff oparł się o poręcz, marząc o tym, żeby pozwolono mu pomóc.
Chciał trzymać dłoń Diany i dać jej poczucie swej obecności. Był
jednak skazany na bierną obserwację. Mógł jedynie śledzić to, co się
działo na stole operacyjnym.
Następne posunięcie miało być bardzo niebezpieczne. Rana cięta
uszkodziłaby poważnie tkankę mózgu. Spokojna dłoń była teraz
równie potrzebna jak ostry nóż.
Dr Klee zrobił próbne nacięcie, po czym pewnie i jednocześnie
delikatnie zagłębił skalpel. Strzęp twardej opony mózgowej został
odsunięty i oczom wszystkich ukazała się szara masa mózgu oraz
guz, głęboko zanurzona, odrażająca tkanka, źródło ucisku i paraliżu,
które mogło przynieść śmierć. Nadmiar płynu otaczającego mózg
powiększał jeszcze nacisk.
W tkankę wprowadzono igłę i odciągnięto ciecz, żeby guz stał się
bardziej widoczny.
Był to gliom, postrach wszystkich chirurgów. Zbyt często jego
usunięcie kończyło się uszkodzeniem otaczającej go tkanki. Jednak
gdy go nie usunięto, pacjent miał przed sobą kilka godzin życia.
Palce dra Klee zanurzyły się głębiej i sondowały. Jeff, stojąc na
galerii, mógł śledzić każde poruszenie jego ręki. Bez względu na to,
czy był to guz złośliwy czy łagodny, pozostawał miękką i
niebezpieczną masą, która powodowała upływ cennej krwi, jeżeli
tylko została przecięta. Lecz żeby ją usunąć, cięcie było konieczne.
Chirurg przeciął boki guza, aby odnaleźć mały rdzeń, od którego
wszystko się zaczęło. Spojrzał na anestezjologa, który powiedział ze
RS
10
spokojem:
- Odkąd ucisk został zmniejszony, czuje się lepiej. Może pan
spokojnie kontynuować.
Chirurg skinął tylko głową i powrócił do wycieńczającej nerwy
pracy.
Nagle dr Klee cofnął się z wyrazem rezygnacji. Potem
zasygnalizował dr Lawlorowi, aby zamknął ranę.
- Klee, Klee! Proszę nie przerywać! - krzyknął Jeff, wychylając się
niebezpiecznie.
- To niemożliwe! - słowa chirurga były zduszone przez maskę. -
Nie można przeciąć łodygi. Wywołałoby to śmiertelny krwotok.
- Błagam! - krzyczał Jeff jak oszalały. - Błagam, niech pan nie traci
tej szansy!
- Zamykać! - rozkazał dr Klee i dr Lawlor pracował spokojnie
dalej, jak gdyby operacja była pełnym sukcesem.
Ani razu nie spojrzał w górę. Nie mógł teraz spojrzeć w twarz
Jeffowi.
RS
11
Rozdział drugi
O ósmej trzydzieści rano Jeff i Diana chcieli wyruszyć na urlop.
Oboje cieszyli się jak dzieci z perspektywy wakacji.
Wieczorem o dziewiątej dwadzieścia Jeff siedział u boku Diany i
obserwował, jak powoli uchodzi z niej życie.
W łóżku szpitalnym, z głową w bandażach, wydawała się zupełnie
nierzeczywista. Była nieprzytomna, a jeżeli nawet słyszała jego głos
lub czuła uścisk jego ręki, to nie była w stanie dać mu tego do
zrozumienia.
Gdy weszła pielęgniarka, aby wypełnić swoje obowiązki, Jeff
opuścił pokój.
W korytarzu czekał na niego Pete Lawlor. Wziął Jeffa za ramię,
pociągnął za sobą do przyległego, wolnego pokoju i zamknął drzwi.
- Pete, byłeś przy tym - powiedział Jeff urywanym głosem. - Klee
w ogóle nie próbował wyjąć guza. Po prostu przestał.
- Jeff, musisz być sprawiedliwy! Klee jest dobrym człowiekiem...
- Jak dotąd nie miał żadnej porażki - powiedział gorzko Jeff. - Jest
tak dumny ze swojego rekordu! Nikt nie umiera pod jego nożem!
Teraz wiem dlaczego! Teraz już rozumiem, czemu jego sława jest tak
wielka. Kiedy zauważa, że pacjent musi umrzeć, przerywa operację.
Pete, istniała szansa! Mogłeś obserwować to z bliska. Była szansa!
- Szczerze mówiąc, nie wiem, Jeff. A jeśli nawet, to jest już za
późno.
- Nie dla mnie! Złożę na tego wytwornego ważniaka oficjalne
zażalenie. Najmilszej istocie na ziemi pozwolił umrzeć, nie dając jej
żadnej szansy. A dlaczego? Nie chciał podejmować ryzyka. Pete, jeśli
Diana i tak musiała umrzeć, dlaczego nie pracował dalej? Odsłonił
guz i nie było żadnego silnego krwotoku. Być może, wystąpiłoby...
- Tak, wystąpiłoby silne krwawienie - zapewnił go Pete Lawlor. -
Masa była mocno zakotwiczona.
- Miał przecież swoje przyrządy! Może mógłby zatamować
krwotok...
RS
12
Żaden nie patrzył na drzwi i żaden nie usłyszał ich cichego
otwierania. Dr Klee stał w progu. Usłyszał wystarczająco dużo i jego
twarz poczerwieniała z gniewu. Zrobił kilka kroków i znalazł się w
środku pokoju.
- Byłoby dobrze, aby odwołał pan wypowiedziane słowa, doktorze
Keith. Zrobiłem dla pańskiej żony wszystko, co mogłem.
Jeff obrócił się gwałtownie ku niemu.
- Och, pracował pan dobrze, ale nie zrobił pan wszystkiego!
Nabrał pan wątpliwości! Przestraszył się pan, że umrze na stole
operacyjnym i zniszczy pański cudowny rekord...
- Dosyć! - krzyknął dr Klee.
Gdyby swojej wykrzywionej grymasem twarzy nie przysunął tak
blisko do twarzy Jeffa, być może, nic by się nie stało. Lecz Jeff patrzył
na nią z bliska i jego nienawiść wzrosła. Zamachnął się i pięścią
uderzył dr Klee w brodę. Chirurg upadł na podłogę.
Pete Lawlor pochylił się nad nim i powiedział:
- Złamałeś mu szczękę, Jeff.
- Jeśli zostanę tu dłużej, zabiję go - wycedził Jeff. Rzucił jeszcze
spojrzenie na dr Klee i opuścił pokój.
Godzina za godziną Jeff szedł, nie wiedząc w jakim kierunku. Nie
miał również pojęcia, gdzie się znajduje.
W końcu zaczął nad sobą panować i zatrzymał taksówkę, która
akurat przejeżdżała. Podał taksówkarzowi swój adres i zapatrzył się
przed siebie.
Samochód przejeżdżał również przez Times Square, gdzie
znajdował się teatr, w którym występowała Diana. Gigantycznie
powiększone zdjęcie przedstawiało ją w jednym z kostiumów -
wdzięcznie wzniesione ramiona, piękne nogi, śliczna twarz,
doskonałe linie. Jeff krzyknął z bólu i zawołał do kierowcy, żeby
zmienił kierunek.
Potem znalazł się u siebie w apartamencie, gdzie przezornie
wszystkie żaluzje były spuszczone a szafy zamknięte; wszystko z
powodu długiej wakacyjnej podróży.
Był sam.
RS
13
Na całym świecie nie było człowieka, który byłby tak samotny jak
on.
W sypialni unosił się jeszcze zapach perfum, których używała
Diana. Była wszędzie i zarazem nigdzie.
Udało mu się opanować pierwszy szok i przeszywający ból.
Odurzenie, które go ogarnęło, stłumiło miażdżącą rozpacz.
Zadzwonił telefon, lecz Jeff nie poświęcił mu cienia uwagi, a gdy
nie mógł już wytrzymać dźwięku dzwonka zdjął słuchawkę z
widełek i położył obok aparatu.
Powrócił na swoje krzesło i patrzył przed siebie, aż w końcu
zapadł w sen. Nie był to sen naturalny i gdy się obudził, męczyły go
potworny ból głowy i straszne wspomnienie tego, co się wydarzyło.
Ktoś pukał od dłuższego czasu do drzwi.
- Idę! - krzyknął Jeff.
Przechodząc koło wysokiego lustra, zobaczył swe zaczerwienione
oczy i zmierzwione włosy; ból ogarnął go na nowo.
Dopiero po kilku minutach mógł wpuścić Pete'a Lawlora.
- Wziąłem wszystkie sprawy w swoje ręce. Ktoś musiał to zrobić -
relacjonował Pete. - Czy tego chcesz, czy nie, to będzie uroczysty
pogrzeb. Nie możesz przed tym uciec. Jeff, chłopie, piszą o tym
wszystkie gazety. Była przecież tak popularna i tak cudowna. Zresztą
jest jeszcze kilka ważnych informacji, które muszę dostać...
Jeff tylko skinął głową i spokojnie odpowiadał na wszystkie
związane z pogrzebem pytania.
- Musisz wiedzieć o czymś jeszcze, Jeff - ciągnął Pete Lawlor. -
Doktor Klee chce cię postawić przed kolegium. Teraz słuchaj mnie
uważnie...
- Klee nic mi nie może zrobić - przerwał mu Jeff. - Zaś pomysł, aby
stanąć przed szpitalnym kolegium, to sama przyjemność. Sam bym
tego zażądał.
- Jeff, nie możesz mu stawiać oporu.
- Czy coś mu się stało? - spytał Jeff.
- Mój Boże, Jeff, nieźle go poturbowałeś. Musieli go operować i
unieruchomić szczękę.
RS
14
- Powinienem był go zabić, takie jest moje zdanie.
- Poczekaj, aż sprawa się uspokoi, aż wszystko minie. Jeff, spójrz
prawdzie w oczy. Doktor Klee jest doświadczonym i kompetentnym
neurochirurgiem.
- Jest skorumpowanym tchórzem, któremu jest obojętne, czy
pacjent umrze, czy nie, byle tylko nie podczas operacji.
- Jeff, ty też jesteś lekarzem, i to bardzo obiecującym, ale stoisz
jeszcze na samym początku. W szpitalu darzą cię szacunkiem i
pewnego dnia będziesz rzeczywiście wielki...
- Jesteś pewien? Pewnego dnia będę wielkim człowiekiem - i
wtedy ja również będę mógł kazać wywieźć z sali operacyjnej
jakiegoś biedaka, tylko z powodu strachu, że może pozbawić mnie
dobrej sławy. Jeżeli to ma być chirurgia, którą się zajmujemy, to
niech ją diabli wezmą. Opowiem przed kolegium, co myślę o
doktorze Klee...
- Zdyskredytują cię, tego możesz być pewien.
- Nie, tego nie zrobią. Wierz mi, Pete, tego nie. To jest mój problem
i pozostaw to mnie.
- Dobrze, jeśli tak sądzisz - odrzekł Pete. - Ale, jeśli będziesz
potrzebował pomocy, możesz na mnie liczyć.
- O, nie! Nie będę cię w to mieszał, to jest wyłącznie moja sprawa.
Wieczorem po pogrzebie poszedł do swego biura. Wynajął
apartament na Park Avenue. Nie był to luksus, lecz to mu
wystarczało. Fakt, że w ogóle był w stanie opłacać mieszkanie na
dobrej ulicy, był związany z wysokimi dochodami Diany.
Siedział przy swoim biurku i zastanawiał się nad tym, jakim
właściwie był lekarzem. Na pewno nie najlepszym, jeżeli dał się tak
po prostu podejść doktorowi Klee. Powinien był się domyśleć, co ten
przeceniany, zarozumiały człowiek uczyni. Powinien był sprawdzić
jego karierę i już wcześniej stracić do niego zaufanie.
W neurochirurgii są przypadki, kiedy pacjent musi umrzeć.
Dzieje się to na stole operacyjnym, gdy chirurg próbuje uratować
czyjeś życie. Ale lekarz nigdy nie ma prawa dawać za wygraną!
Nigdy, jeśli istnieje szansa, choćby najmniejsza.
RS
15
A u Diany taka szansa istniała. Analiza stwierdziła, że guz nie był
złośliwy. Być może Diana mogłaby żyć...
Jutro miało odbyć się kolegium. Dr Klee nie będzie chciał
marnować czasu. Jeff siedział i rozważał fakty świadczące na jego
korzyść. W myślach formułował swą mowę obrończą dla członków
kolegium. Jednak w gruncie rzeczy miał to być atak, co bardzo mu
odpowiadało.
Jeśli zwrócą się przeciw niemu, wtedy całe kolegium zgodzi się ze
sposobem praktyki dr Klee. Jeff nie chciał przedstawiać go jako
szarlatana, doktor był jednak tchórzem, który poświęcał czyjeś życie,
aby nie narażać na szwank swej sławy.
Gdy wielki dr Klee operował, nie było przypadków śmiertelnych.
Oczywiście, nic nie było pewne i niektórzy zoperowani pacjenci
mogli później umrzeć, żaden jednak w trakcie operacji. Nie, to nie
wchodziło w rachubę!
Jeff nie miał wielu przyjaciół. Ludzie, którzy przychodzili do nich
na przyjęcia, byli przyjaciółmi Diany. Akceptowali go, ponieważ był
jej mężem. Lecz Diana odeszła, w ten sposób odeszli również jej
przyjaciele.
Miał dużo czasu do zastanowienia, bardzo dużo. Było to wszystko,
co mógł zrobić. Nie był w stanie przyjmować teraz pacjentów; nie
chciał widzieć nikogo.
Byłoby na pewno dobrodziejstwem, gdyby miał przyjaciela, który
mógłby dzielić z nim cierpienie, lecz nikogo takiego nie było.
Nie miał również rodziny.
Czuł się całkiem samotny.
Naturalnie, miał wielu znajomych, do których mógł zadzwonić, i
którzy natychmiast przyjechaliby do niego; nie było jednak wśród
nich takich, którym mógłby zaufać i zwierzyć się ze swych
najbardziej osobistych myśli.
Nawet Pete Lawlor nie był mu teraz wystarczająco bliski.
Kiedy będzie już miał za sobą tę obrzydliwą sprawę, powróci do
swej praktyki i będzie specjalizował się wyłącznie w neurochirurgii,
skoncentruje się na niej i stanie się w tej dziedzinie jednym z
RS
16
najlepszych. Chciał uczynić wszystko, aby uniknąć błędów i
zaniedbań. Będzie walczyć, jeśli będzie istnieć choć najmniejsza
szansa.
Było więcej niż grzechem otworzyć ranę, operować, a potem
wszystko zostawić. Było to równoznaczne z nieumyślnym
zabójstwem. Człowiek, który pozwalał sobie na coś takiego, nie miał
prawa praktykować.
Gdy kładł się do łóżka, był spokojny i szybko zapadł w sen
pozbawiony marzeń, toteż następnego dnia wstał wypoczęty i
zdecydowany na wszystko.
RS
17
Rozdział trzeci
Komisja składała się z pięciu osób.
Wszyscy starsi panowie, wysoko cenieni jako lekarze i równie
poważani jako obywatele. Gdy patrzył na nich, czuł się spokojniejszy.
Byli to mężczyźni, którzy go wysłuchają, zgodzą się z nim, i którzy w
obliczu prawdy będą musieli przyznać, że jego atak na dra Klee był
uzasadniony.
Dr Klee wszedł do sali i zaczął mówić z widoczną trudnością,
ponieważ wciąż jeszcze miał obandażowaną szczękę. Jego zeznania
były krótkie. Dr Jeffry Keith przypisywał mu winę za niewłaściwy
sposób postępowania podczas operacji jego żony. On jednak
twierdził, że guz nie nadawał się do operowania i że Diana Keith
wykrwawiłaby się, gdyby go przeciął.
Jeff zerwał się z miejsca.
- Jedną minutę, doktorze! Musiała umrzeć, gdyż przerwał pan
operację! Mogłaby jeszcze żyć, ale tylko wtedy, jeśli pracowałby pan
dalej.
- Z tym nie mogę się zgodzić - powiedział dr Klee napuszonym
głosem.
- Odpowiednimi instrumentami, a pan je posiadał, można było
zatamować każdy krwotok - głos Jeffa stawał się coraz głośniejszy z
gniewu. - Nie było nic do stracenia, a wszystko do wygrania. Tak to
widzi każdy z nas z wyjątkiem dra Klee. Nie życzył sobie, aby jeden z
jego pacjentów umarł na stole operacyjnym. Wolał przepuścić tę
jedną szanse niż narazić na szwank swą opinię; do diabła z życiem
jakiegoś pacjenta. Oskarżam doktora Klee o potworną
lekkomyślność.
Przewodniczący komisji i główny intendent szpitala poprosił Jeffa,
aby zniżył ton wypowiedzi, gdy zwraca się do kolegium, oraz
poczekał, aż zostanie wezwany do zabrania głosu.
Jeff powinien był się na to zgodzić, lecz w jego sercu zebrało się
zbyt wiele nienawiści do dra Klee, a do tego ogarnęła go znów
RS
18
bolesna tęsknota za zmarłą żoną. Wzbraniał się przed zajęciem
miejsca i wypowiedział to wszystko, co chciał z siebie wyrzucić.
Bez ogródek poinformował komisję, że jeśli dr Klee nie dostanie
nagany, będzie zmuszony przyjąć, że koledzy aprobują fakt śmierci
Diany tylko dlatego, aby sława szpitala została tak samo nietknięta,
jak opinia dra Klee.
Jeff usiadł zdyszany. Po chwili razem z drem Klee został
poproszony o opuszczenie pomieszczenia, na czas, gdy komisja
będzie odbywać naradę.
Spotkanie ich obu na korytarzu było nie do uniknięcia.
Doktor Klee wymamrotał:
- To, co pan zrobił, było po prostu straszne. Niech pan spojrzy na
moją twarz, doktorze! Mogłem zostać kaleką.
- Rzeczywiście, to było zbyt okropne - powiedział szyderczo Jeff. -
Moja żona nie żyje! Niech pan pomyśli o tym, doktorze. Pan ma tylko
złamaną brodę. Niech pan się do mnie nie zbliża, mógłbym zrobić
coś znacznie gorszego.
- Dobrze - powiedział dr Klee. - Żaden z nas nie musi się martwić
tym, że będziemy się z sobą spotykać. Od jutra nie będzie pan już
pracował w tym szpitalu; w tym, ani w żadnym innym, gdzie ja
operuje. Zobaczymy, kto ma rację.
Jeff naigrawał się z pewności siebie swego przeciwnika. Szydził z
jego przepowiedni i, gdy został wezwany, pewnie wszedł do sali
obrad.
Przewodniczący, dr Parker, odczytał jednomyślny wyrok całej
komisji:
- Dr Klee cieszy się niezawodną sławą, jest nadzwyczaj zdolnym
chirurgiem z wieloletnim doświadczeniem. Nigdy jeszcze nikt nie
skrytykował jego metod i jesteśmy zdania, że pańska krytyka jest
absolutnie niesprawiedliwa, doktorze Keith.
Jesteśmy przekonani, że doktor Klee przeprowadził operację
pańskiej żony w oparciu o wybitną wiedzę i jego rzetelność nie ulega
wątpliwości. Kolegium bierze pod uwagę, że oskarżenie wniósł pan
pod wpływem bólu po śmierci żony i wyrażamy nasze głębokie
RS
19
współczucie.
Nie mniej jednak, fizycznego ataku na doktora Klee nie można
niczym usprawiedliwić, jaka by nie była jego przyczyna. Stąd
kolegium postanowiło, że nie możemy dłużej pozwalać na to, aby
należał pan do naszego medycznego sztabu. Radzimy kontynuować
pańską pracę w innym szpitalu. Ta decyzja, doktorze Keith, jest
ostateczna.
- Czy mogę coś powiedzieć? - zapytał Jeff skonsternowany.
- Nie - brzmiała krótka odpowiedź dr Parkera, który podniósł się i
opuścił wraz z kolegami salę.
Jeff ponownie usiadł, tak zaskoczony wyrokiem, że przez kilka
chwil nie był w stanie zebrać myśli. Potem, kiedy zdał sobie sprawę z
podjętej decyzji, wjechał na najwyższe piętro i zabrał rzeczy ze
swojej szafki.
Z nikim nie rozmawiając, opuścił głównym wejściem szpital i
skierował się do swojego samochodu. Otworzył drzwi i wsiadł do
środka.
Przez kilka minut siedział zamyślony, potem pojechał prosto do
swojego prywatnego gabinetu. Zapłacił czynsz za dwa miesiące,
spakował sporo instrumentów i część wyposażenia medycznego,
które wydawało mu się niezbędne, a do przechowania reszty rzeczy
zobowiązał telefonicznie pewną firmę.
Wypisał czeki swojej pielęgniarce i sekretarce, przeprosił za swój
nieoczekiwany wyjazd i dał obu najlepsze referencje na wypadek
podjęcia przez nie nowej pracy.
Wkrótce znalazł się w swoim mieszkaniu, które było teraz dla
niego najbardziej opuszczonym miejscem. Początkowo brał pod
uwagę możliwość sprzedania wszystkiego, jednak zrezygnował z
tego i umówił się z zarządca, aby ten opiekował się jego domem.
Spakował wszystkie swoje ubrania i bieliznę i umieścił je na
tylnym siedzeniu wozu. Zatrzymał się przed swoim bankiem, aby
naradzić się z jednym z prawników. Podpisał różne dokumenty, a w
końcu pozostawił pełnomocnictwo powiernikowi, żeby ten mógł
zająć się majątkiem Diany.
RS
20
Przed wyjściem wymienił dużą sumę pieniędzy na czeki podróżne
i kilka minut później był już w drodze. Przejechał tunel Lincolna i
pomknął dalej -wprost przed siebie, bez żadnego konkretnego celu.
Chciał uciec od wszystkiego: pacjentów i lekarzy, i olbrzymich
reklam, które znów budziły bolesne wspomnienia.
Jechał do momentu, aż ogarnęło go prawdziwe zmęczenie, i
zatrzymał się gdzieś w New Jersey, aby przenocować w jakimś
motelu. Następnego dnia wjechał na estakadę nad Great Smokies.
Wieczorem, a było już bardzo późno, mając wreszcie dosyć wijących
się dróg i wyludnionej okolicy zaczął marzyć o miejscu, gdzie mógłby
się zatrzymać, odpocząć i zapomnieć. Gdziekolwiek się nie
skierował, Diana wciąż była w jego myślach.
Niedaleko przed nim przyczepiono znaki informujące o bocznej
drodze. Wiedziony impulsem skręcił w tym kierunku. Wydawała się
prowadzić donikąd. Jechał tak około godziny, wolno i ostrożnie,
ponieważ zrobiło się już ciemno. U podnóża skarpy droga zdawała
się skręcać na wschód. Pogarszała się coraz bardziej, aż w końcu
stała się tak wąska, że mógł się na niej zmieścić tylko jeden
samochód. Jak dotąd Jeff nie napotkał żadnego auta i żadnej istoty
ludzkiej.
Było około dziesiątej i jego niepokój wzrósł. Już dawno stracił
poczucie kierunku. Czasem miał wrażenie, że droga prowadzi pod
górę, ale nagle poczuł wyraźnie, jak przód samochodu nachylił się.
Zahamował więc ostro. Zaciągnął także hamulec ręczny, wysiadł z
wozu i szedł wzdłuż strumienia światła rzucanego przez reflektor.
Droga jakby się urywała. Nie miał przy sobie latarki, więc podniósł z
ziemi kamień i cisnął go przed siebie.
Minęło kilka sekund, zanim usłyszał odgłos uderzenia.
Rzeczywiście znajdował się więc na skraju przepaści i gdyby
pojechał dalej, roztrzaskałby się razem z samochodem na skałach i
drzewach.
Powoli i w zamyśleniu wrócił do wozu i usiadł za kierownicą.
Tylko włączyć silnik, zwolnić hamulec, wcisnąć pedał gazu i po
kilku sekundach byłoby po wszystkim. Wszystko skończone -
RS
21
ostatnie troski, zmartwienia, rozczarowanie i gniew. Nie musiałby
już głowić się nad tym, jak lub gdzie otworzyć praktykę.
Cały dzień myślał o Dianie i gorąco pragnął znaleźć się przy niej.
Ale byłoby to tchórzliwe wyjście, a dla tchórzostwa pozostało mu od
czasu operacji prowadzonej przed dra Klee jedynie uczucie
największej pogardy.
- "Musisz wziąć się w garść" - napomniał się i wycofał samochód
w bezpieczne, oddalone od krawędzi miejsce. Potem skulony zapadł
w sen.
O świcie obudził się. Wysiadł z samochodu, by rozprostować
zdrętwiałe nogi i podszedł do miejsca, gdzie ślady opon zdradzały, że
tu właśnie się zatrzymał. Gdy spojrzał poza krawędź, zadrżał. Przed
jego oczami znajdował się stromy stok, pełen olbrzymich bloków
skalnych.
Gdy podniósł wzrok, zobaczył przed sobą niepowtarzalnie piękny
krajobraz.
Dokładnie naprzeciwko głębokiej doliny znajdowały się szczyty
górskie. Ich wspaniałość upiększało jeszcze poranne słońce,
podkreślające zarówno głęboką zieleń drzew, jak i jasnożółty kolor
kwiatów, które z tej odległości sprawiały wrażenie dywanu.
"Diana rozkoszowałaby się tym wszystkim" - pomyślał i
zapragnął, żeby znalazła się przy nim. Było niemalże bluźnierstwem
widzieć to piękno i nim oddychać, a potem myśleć choć przez chwilę
o śmierci.
Po raz pierwszy odkąd Diana odeszła, Jeff poczuł, że wypełnia go
spokój.
Przypomniał sobie, że wczoraj wieczorem nic nie jadł. Papieros
zupełnie mu nie smakował. Jego organizm domagał się filiżanki
dobrej kawy i czegoś solidnego do zjedzenia. Godzinę później był na
końcu wijącej się drogi, skąd mógł spoglądać na oba górskie szczyty.
Przed nim rozciągała sic ciemnozielona dolina; niemal w tym samym
miejscu droga stała się trochę lepsza. Potem odkrył przy
skrzyżowaniu jakiś sklep i kilka małych domów i miał uczucie, że w
końcu powrócił do cywilizacji.
RS
22
Zaparkował samochód przed sklepem. Stado kur gniewnie
protestowało, gdyż przeszkodził im w poszukiwaniu pożywienia.
Wszedł do sklepu świadomy tego, iż ktoś obserwuje go przez niezbyt
czyste szyby.
- Halo! - zawołał Jeff.
Człowiek ze sklepu był chudy, miał zapadnięte policzki i dziką
grzywę czarnych włosów. Stał boso, w znoszonych dżinsach i
przepoconej koszuli.
- Halo! - odpowiedział. - Chyba nie wjechał pan na te góry nocą?
- Dlaczego pan tak sądzi?
- Bo jest jeszcze bardzo wcześnie, a pan nie mógł przejechać
wszystkich tych mil od wschodu słońca.
- Zatrzymałem się gdzieś na wzgórzu - wyjaśnił Jeff - i przespałem
w samochodzie.
- Niejeden, który nie znał okolicy, przejechał już poza skały -
stwierdził właściciel sklepu. - A to, co pozostało, nie było już wiele
warte.
- Rzuciłem kamień w ciemność i to skłoniło mnie do zmiany
kierunku jazdy. Ale gdzie ja w ogóle jestem?
- To miejsce znane jest jako "Białe rozdroże".
- A jaki to stan?
- Tennessee.
- Czy dostanę u pana coś do jedzenia?
- Mam gotowaną szynkę, tłustą i soczystą.
Jeff wyobraził sobie, co znaczy "tłusta i soczysta". Pokręcił głową.
- Nie, dziękuję. Może trochę sera i chleb albo herbatniki i kawa.
- Mam kilka herbatników i trochę sera, ale nie kawę. To nie jest
restauracja. Ale mam za to wyśmienity jabłecznik, będzie smakował
z serem jak trzeba. Czy ma pan tutaj jakieś interesy do załatwienia,
czy też pan po prostu zabłądził?
- Zabłądziłem. Ale to nie jest ważne. Przez jakiś czas nie będę miał
domu.
- Myślę, że mógłby pan może zamieszkać tutaj. Jeff patrzył, jak
właściciel sklepu odcinał kawałek cheddara. Czekając na paczkę
RS
23
herbatników, spróbował ostrożnie sera. Był smaczny, tak samo jak
jabłecznik.
- Dlaczego miałbym się tu osiedlić? - zapytał.
- Nie ma pan tego zamiaru, więc nie ma sensu o tym mówić.
Jeff uśmiechnął się, słysząc tak lakoniczną odpowiedź i jadł dalej
ser, rozglądając się po sklepie. Przypominaj mu dokładnie pewien
program telewizyjny o jakimś starym sklepie na którejś z granic.
Pomyślał: "Życie tutaj mogłoby być przyjemne. Nie wszędzie
znajdzie się piękno tych gór i aromatyczną świeżość powietrza".
- Mógłbym to zrobić - powiedział po chwili.
- Co? Żyć tutaj?
- Tak. to jest zupełnie możliwe.
- Dlaczego? - zapytał szorstko mężczyzna.
- Chciałbym mieszkać z dala od ludzi i mieć święty spokój.
- Spokój mamy tu w dużych ilościach. Powiem panu, co mam na
myśli. Osiem lub dziewięć miesięcy temu żył tu człowiek o nazwisku
Hunecker. Miał dość samotności i spokoju. Dwie mile stąd, w górę
drogi, zbudował sobie domek myśliwski. Czasem w zimie jest to
nieco uciążliwe, wejść tam lub zejść, ale poza tym nie ma tu na
wzgórzu lepiej położonego zakątka. Jest też umeblowany, wszystkie
rzeczy zostały przywiezione z Chattanooga. Któregoś dnia przyszedł
do mnie i powiedział, że mógłbym sprzedać w jego imieniu to
miejsce - oddałby je tanio, lub też wynająć. Dałby mi dobrą prowizję.
Dlatego byłem taki ciekawy, co pan zresztą zauważył. Nie dociera tu
wielu obcych - śmiał się właściciel sklepu.
- Domek myśliwski - powiedział Jeff z namysłem. - To niezły
pomysł.
- Ma niezłą studnię, a niedaleko również źródło. Toaleta ze
spłuczką, wanna i elektryczność także są na miejscu. Gdzie indziej
mógłby pan trafić gorzej i w dodatku nie tak tanio.
Jeff zdecydował się, nie namyślając się długo. .
- Napisze pan do właściciela - powiedział - i zapyta, ile chciałby
dostać i co jeszcze trzeba załatwić. Tymczasem chcę mieć pisemną
zgodę, że przekazuje mi pan to miejsce na sześć miesięcy i wlicza
RS
24
czynsz, jeśli zdecyduję się na kupno. Oczywiście muszę to najpierw
zobaczyć.
- W porządku, proszę pana. Następną pocztą wyśle list do pana
Huneckera. Może mógłbym sprzedać panu teraz trochę zapasów "na
górę". Jest u mnie wszystko, nie tylko artykuły spożywcze i napoje.
Rezultatem tego zadziwiającego poranka stała się dla Jeffa realna
możliwość zostania właścicielem myśliwskiego domku. Tylne
siedzenie jego wozu było już załadowane wszelkimi możliwymi
zapasami.
Nie było trudno jechać według wskazówek. McA-lister, właściciel
sklepu, wytłumaczył, jak ma tam dotrzeć.
- Kieruje się pan według drzew i skał; dużych, skarłowaciałych i
takich, które były trawione przez płomienie. Nie pomyli pan drogi.
Pojedzie pan tą, która rozpoczyna się przy dużej pinii. To największe
drzewo, jakie pan zobaczy. Stoi tam, jakby Bóg stworzył ją dla
wieczności.
Jeff musiał przyznać mu rację. Była to najbardziej zadziwiająca
pinia, jaką kiedykolwiek widział, i doskonale oznaczała kierunek.
Boczna droga nie była niczym innym, jak tylko ścieżką dla jednego
samochodu, ale była zadziwiająco równa. Potem pojawił się przed
nim domek i Jeff zwolnił, aby móc go podziwiać.
Od pierwszego spojrzenia wiedział, że go kupi. Jeżeli jego wnętrze
odpowiadało pierwszemu wrażeniu. to byłby skłonny zapłacić
nawet znaczną kwotę.
Od chłopięcych lat marzył o tym, aby mieć wolno stojący,
otoczony drzewami dom. Dom musiał być duży, posiadać w miarę
możności werandę, na której wieczorem można byłoby usiąść i
marzyć.
I oto stał przed nim domek, jaki widział w swoich marzeniach. Jak
bardzo spodobałoby się to miejsce Dianie! Podjechał bliżej i wysiadł
z samochodu.
Podchodząc do drzwi, odetchnął czystym powietrzem. Dom nie
był zamknięty. Był obszerniejszy, niż można było przypuszczać. Nie
mógł się spodziewać, że został zbudowany na stoku i w
RS
25
rzeczywistości składał się z dwóch pięter.
Pomieszczenie mieszkalne było bardzo długie i otoczone
balkonem na długość całego pokoju. Poręcz była z kutego żelaza, a
na obu końcach znajdowały się schody. Na górze były dwie sypialnie,
każda z oddzielną łazienką.
Wyposażenie sprawiało wrażenie nieco ciężkie, ale to już mu nie
przeszkadzało. Dom był urządzony dla jednego człowieka, a on miał
w nim mieszkać jako kawaler. Bóg jeden wiedział, ile miesięcy czy lat
miał tutaj wytrzymać. Jednego był pewien: nie istniało nic, co
mogłoby ściągnąć go z powrotem do miasta. Diana wypełniała całe
jego życie. Teraz, gdy odeszła, nic mu już nie pozostało. To miejsce,
dokładnie takie jak jest, wystarczy mu w zupełności.
Potem, ze zdziwienia, zapomniał o swoich kłopotach. Zadawał
sobie pytanie, dlaczego domek wyglądał tak czysto. Nigdzie nie było
śladu kurzu, meble błyszczały, jakby ktoś je niedawno polerował. Na
tylnej ścianie odkrył kuchnię, która także była czysta i wysprzątana.
Wiszący na ścianie rząd miedzianych garnków i patelni był
uporządkowany jak narzędzia chirurga. Zlew i kran lśniły. Cała
porcelana w szafkach była czysta, a szklanki błyszczące.
Poszedł z powrotem do samochodu, aby przynieść zapasy i obie
walizki. Gdy sprawdzał przełączniki, okazało się, że wszystkie są w
porządku. Nie było oczywiście ciepłej wody, ale zauważył termę
więc natychmiast ją włączył.
Za domem znajdował się garaż z dodatkowym pokojem na górze,
przeznaczonym prawdopodobnie na magazyn. Wprowadził
samochód do garażu i nagle przypomniał sobie o tym, co dotąd
wylatywało mu z pamięci. W bagażniku znajdowały się wciąż rzeczy
Diany i jego, które mieli zabrać z sobą na nigdy nie rozpoczęty urlop.
Trzykrotnie musiał wracać do samochodu, aby w końcu przenieść
wszystkie walizki, które były duże i ciężkie, i móc znów zamknąć
drzwi garażu.
Wniósł bagaż do większej sypialni, z której chciał korzystać.
Najpierw opróżnił swoja walizkę i uporządkował jej zawartość,
układając ja w szafie i na pólkach. Potem otworzył pierwsza walizkę
RS
26
Diany, aby natychmiast ją zamknąć. Zapadł jej perfum przywołał
bolesne wspomnienia...
Był zmęczony, jednak wciąż chciał obejrzeć cały dom. do którego
wprowadził się tak bez namysłu. Przeszedł raz jeszcze przez
wszystkie pomieszczenia i utwierdził się w przekonaniu, że nie
popełnił błędu.
Na dużej skórzanej sofie leżała torba, której do tej pory nie
zauważył. Zaniósł ją na górę i zdumiał się, widząc, że zabrał z sobą
wszystkie swoje narzędzia, większość narkotyków i lekarstw.
W końcu lekarz pozostaje lekarzem, a pewnego dnia mógł zdarzyć
się jakiś wypadek, wtedy będzie musiał użyć swych narzędzi. Do
tego momentu mógł jednak o nich zapomnieć. Odłożył więc torbę do
bagażu Diany.
Gdy przygotowywał się do snu przypomniał sobie, że nie zamknął
żadnych drzwi, uśmiechnął się jednak na myśl o swych starych,
miejskich przyzwyczajeniach.
Lekko i szybko zapadł w głęboki sen.
RS
27
Rozdział czwarty
Gdy następnego ranka Jeff otworzył oczy, uderzył go blask słońca,
oślepiając na chwilę. Nie był w stanie zorientować się, gdzie jest,
dopóki nie przyzwyczaił się do jasności i nie zobaczył belkowanego
sufitu. Przez otwarte okno docierało czyste, górskie powietrze,
przynosząc z sobą wspaniały zapach drzew.
Jeff nie pogodził się jeszcze z tragedia, którą przeżył, czuł się
jednak znacznie lepiej niż w ostatnich dniach.
Nagle usłyszał coś, jakby muzykę.
Ktoś śpiewał... Nie, to nie byt śpiew, raczej nieokreślona
mieszanka dźwięków, z których nie wypływał żaden muzyczny sens.
a jednak słuchało się jej z przyjemnością. Ktokolwiek to był w jego
sercu na pewno mieszkała muzyka.
Diana też tak czasem nuciła, lecz jej głos był jasny i uroczy.
Improwizowała i nuciła. i nawet kiedy nie miało to większego sensu.
to jednak sprawiało mu radość.
Nagle usiadł na łóżku.
Ktoś był na dole. Dźwięki docierały do niego na górę. Wyskoczył z
łóżka, wsunął kapcie, odnalazł na krześle szlafrok i zarzucił go aa
siebie. Otworzył drzwi sypialni i wyszedł na balkon, poruszając się
tak, aby nie wydawać najlżejszego szmeru.
Na dole w pokoju była jakaś dziewczyna, która odkurzała meble.
Co jakiś czas odsuwała się nieco, aby ocenić swą pracę. Całą uwagę
skoncentrowała na tym, co robiła, nie wyczuła więc obecności Jeffa.
Nieznajoma była bardzo delikatna i bardzo szczupła. Gdyby
okazało się, że waży ponad sto funtów, Jeff byłby zdziwiony. Miała
krótkie, delikatne, jasne włosy, tak rozczochrane, że tylko
pierwszorzędny fryzjer mógłby taką fryzurę uważać za szczególny
styl. Jednak włosy nieznajomej były naturalne, jak ona sama. Na
gołych nogach miała buty na niskim obcasie, a na sobie różową
bawełnianą sukienkę.
Jeff wychylił się przez barierkę.
RS
28
- Halo! - zawołał cicho.
Odrzuciła w tył głowę i spojrzała na niego swymi ogromnymi
oczami o zdziwionym i trochę przestraszonym wyrazie.
"Śliczna dziewczyna - pomyślał. - Ma nie więcej niż siedemnaście,
może osiemnaście lat i nie stała się jeszcze w pełni kobietą."
- Przykro mi, że panią przestraszyłem - powiedział. - Czy przysłał
panią człowiek z rozdroża?
Zrobiła kilka kroków w tył, aby się upewnić, czy znajduje się
blisko drzwi.
- Wszystko w porządku - dodał Jeff. - Nie musi pani uciekać.
Obróciła się nagle i dopadła drzwi, przez które wybiegła jak
szalona na zewnątrz.
Jeff zaśmiał się i zdziwił, słysząc brzmienie swego głosu. To
dziwne, ale ta dziewczyna zdawała się prowokować do uśmiechu.
Zszedł na dół i wyszedł na zewnątrz, ale już jej nie było. Nieco
rozczarowany wszedł z powrotem do domu.
Najwyraźniej w świecie dziewczyna nie wiedziała, że ktoś tu
mieszka. Być może potrzebowała po prostu jakiegoś miejsca, aby
bawić się w panią domu.
Chciałby bardzo, aby nieznajoma została. Chętnie by z nią
porozmawiał. Chciałby się dowiedzieć, kim jest i powiedzieć jej, że
jest bardzo zmartwiony tym, że ją przestraszył.
Pozostawił otwarte drzwi, aby świeże, aromatyczne powietrze
mogło wpływać do środka. Przeszedł do kuchni, aby zaparzyć kawę.
Podczas gdy ekspres pracował, Jeff szybko wziął prysznic i,
pozwalając sobie na luksus, zrezygnował z golenia. Gdy wrócił na
dół, zdążył jeszcze uratować kawę przed tym, żeby zrobiła się czarna
jak smoła.
W jednej z torebek znalazł duże, brązowe jajka, kostkę masła i
gruby plaster boczku. Boczek był trochę za tłusty ale odciął kilka
plastrów, usmażył je i odlał rozpuszczony tłuszcz. Potem wbił cztery
jajka, napoczął bochenek chleba i usiadł, aby zjeść śniadanie.
Nigdy jeszcze nic mu tak nie smakowało. Filet mignon tournedos z
pieczarkami, pieczone przepiórki, nic nie mogło równać się z tym
RS
29
prostym, zdrowym śniadaniem. Jeff jadł, aż poczuł, że ma
rzeczywiście dosyć i wypił całą kawę, jaka była w ekspresie. Potem
oparł się wygodnie i zastanowił, czy powinien zmywać naczynia po
każdym posiłku, czy też wszystkie wieczorem. W końcu było to
obojętne, więc zaczął rozmyślać nad tym, jak spędzić dzień.
Na pewno znajdowały się w pobliżu strumienie pełne ryb. Mógłby
pojechać do rozdroża, kupić wyposażenie i dowiedzieć się, gdzie
można porządnie poleniuchować. Odsunął krzesło i chciał wstać, gdy
wtem ujrzał skierowaną w swą stronę lufę karabinu, trzymanego
przez starszą kobietę o energicznym wyrazie twarzy. Nagle, jakby
chcąc wytłumaczyć swój pobyt tutaj, zza ramienia kobiety wyjrzała
płochliwa dziewczyna.
Jeff opadł ż powrotem na krzesło.
- W porządku - powiedział spokojnie. - Przypuszczam, że sądzi
pani, iż wybrałem sobie to miejsce na camping. Jednak nie.
Mieszkam tutaj. Wczoraj wieczorem wynająłem ten dom i mam
zamiar go kupić. Nazywam się Jeff Keith i żałuję, że przestraszyłem
tę dziewczynę.
- Moją wnuczkę Fern - odrzekła stara kobieta. -Być może mówi
pan prawdę, być może nie.
- W takim razie proszę zapytać McAllistera z rozdroża.
- To też mam zamiar zrobić. Czy powiedział pan, z czego się
utrzymuje?
- Oddycham i jem. Teraz niech pani odłoży strzelbę. Może
mógłbym wtedy zrobić pani filiżankę kawy.
- Kiedy się siada i je z jakimś człowiekiem, to potem, jeśli się to
okaże konieczne, trudno go zastrzelić. Wolę więc odmówić.
- Dobrze, ale proszę mi powiedzieć, co robiła tutaj pani wnuczka?
- To nie powinno pana w ogóle obchodzić - odparła kobieta.
- Chodź Fern i niech cię Bóg broni przyjść tutaj znowu, słyszysz, co
do ciebie mówię?
Jeff chciał wstać, aby porozmawiać o ich odejściu, ale starsza
kobieta natychmiast poderwała strzelbę.
- Niech pan z powrotem siada! - ostrzegła. - Nie szukamy
RS
30
nieprzyjemności, ale też od nich nie stronimy. No, idź w końcu, Fern!
Pospiesz się trochę!
Dziewczyna z niezwykle dużymi oczami odwróciła się i pobiegła.
Zaraz potem kobieta też zabrała się do odejścia. Jeff śmiał się z tego
zdarzenia, zdecydowany zapytać McAllistera, kim są te osobliwe
kobiety. W żadnym razie nie zamierzał się z tego powodu gniewać na
nie.
Jakiś czas później wyprowadził samochód z garażu i pojechał do
McAllistera.
- Dziś rano miałem wizytę. Starsza kobieta z dziewczyną, lat około
szesnastu. Wydaje mi się, że nazywa się Fern.
- To musiały być babka Foster z córką swojego syna.
- Dobrze, tylko że ta babcia nosi z sobą strzelbę i sprawia
wrażenie, jakby mogła jej użyć - powiedział Jeff dobitnie.
McAllister skinął głową.
- Sądzę, że może, panie Keith. A co powie pan o domu?
- Kupuję go, jeśli tylko cena nie będzie zbyt wysoka. Z powodu
babci i Fern...
- Cena będzie taka, jaką pan sobie zażyczy. Człowiek, do którego
ten dom należy, już się o to postara.
- W porządku - powiedział Jeff. - Pan wszystko załatwia. A
dlaczego nie chce pan mówić o pani Foster i o Fern?
McAllister potarł brodę.
- Hm! to nie zupełnie tak, że nie chcę mówić. Nie, proszę pana, to
nie tak. Ja rozmawiam chętnie. Lecz niestety nie ma zbyt wiele do
powiedzenia na ten temat. Moja żona mówi zawsze, że jestem
największym gadułą, jakiego znała...
Jeff zniósł w milczeniu tyradę McAllistera, myśląc o tym, żeby
powiedzieć mu, aby zapomniał o tym pytaniu. Zadecydował, że
zaczeka lub znajdzie kogoś innego, który mu o wszystkim opowie.
Tak więc pozwolił właścicielowi mówić, podczas gdy sam
przechadzał się po sklepie, szukając tego, co mogłoby mu się
przydać. Był zdziwiony, widząc, jak dobry sprzęt wędkarski można
tu było dostać.
RS
31
Gdy spytał o cenę, McAllister przerwał swój monolog, nie
zmieniając tonu wypowiedzi.
- Tak - stwierdził. - Mamy tu wiele strumieni, a w nich mnóstwo
ryb.
Po czym przeszedł do ich opisu. Po umieszczeniu zakupów w
bagażniku Jeff usiadł za kierownicą. Przedtem dał jeszcze
sklepikarzowi sto dolarów, jako zadatek a conto domku
myśliwskiego.
Ruszając w drogę powrotną, czuł się wyśmienicie. Rata zdawała
się być zasłoną oddzielającą przeszłość od przyszłości. Chciał
zapomnieć o przeszłości, oczywiście, za wyjątkiem wszystkiego, co
dotyczyło Diany.
Później, gdy zdjął buty i skarpetki i wszedł w lodowatą wodę
bystrego strumienia, zaczął zastanawiać się nad swą karierą. Sam
zadawał sobie teraz pytanie: czy jego zachowanie w stosunku do
doktora Klee było w porządku? Wiedział przecież, że Klee był
słynnym neurochirurgiem, cieszącym się dobrą opinią. Mogło się
okazać, że to on właśnie zrobił fatalną pomyłkę, którą można było
wytłumaczyć jedynie tragizmem jego sytuacji.
Siedział na galerii i obserwował wszystko z dużej odległości.
Doktor Klee był blisko Diany i na pewno odkrył o wiele więcej, niż
było to możliwe w przypadku Jeffa. Dlatego też werdykt doktora
Klee musiał zostać przyjęty.
Było oczywiste, że kuratorium szpitala uważało wypowiedź
doktora Klee za słuszną. Teraz, gdy przygnębiająca go strata i gorący
gniew przygasły, Jeff zobaczył całą sytuację od innej strony i przestał
oskarżać członków kolegium za ich zachowanie w stosunku do
niego. To, że zaatakował doktora Klee było niewybaczalne; nie
istniało żadne wytłumaczenie.
Już od jakiegoś czasu brodził w dół strumienia, nie złapawszy ani
jednej ryby. Odtąd jednak był zbyt zajęty, aby dalej rozmyślać. Po
godzinie miał już w koszyku cztery duże, cętkowane pstrągi, co
stanowiło wystarczającą zdobycz. Wolno wrócił do brzegu, założył
skarpetki i buty. Czuł przyjemne zmęczenie. Nie spiesząc się,
RS
32
powędrował do domu.
Każdy odnoszący sukcesy lekarz śpieszy się właściwie zawsze, a
on nie chciał wpaść znów w kierat. Przez długi czas będzie mógł
pozwolić sobie finansowo na spokojne i proste życie tutaj. Szczęście,
przypadek, przeznaczenie - jakkolwiek by tego nie nazwać, coś
przywiodło go do tego miejsca w górach i był za to wdzięczny
losowi. Wracając do domku, myślał również o swej lekarskiej
karierze.
Był przecież uzdolnionym lekarzem. Nie można było zaprzeczyć.
Prowadził dużą i przynoszącą finansowe korzyści praktykę. Gdy tak
rozważał to beznamiętnie, dochodził do wniosku, że do jego
pacjentów należeli przede wszystkim ludzie związani z teatrem,
którzy go znali, a kochali Dianę. Być może stałby się z czasem bardzo
przeciętnym chirurgiem. Teraz nie przekona się o tym już nigdy.
Pragnął tego, co było tutaj. Drzew i aromatycznego,
orzeźwiającego powietrza, zimnych strumieni, żywych, wciąż
zmieniających się barw natury - komfortowego domu. Nikt poza
pracownikami banku nie wiedział, dokąd się udał. Bankowi zaś mógł
zawierzyć, tam jego życzenie życia w odosobnieniu będzie
respektowane.
Oczyścił pstrągi, usmażył je na maśle, aż stały się złotobrązowe i
zjadł z kilkoma kromkami świeżego chleba, który dał mu McAllister.
Do posiłku wypił trzy duże filiżanki kawy.
Gdyby czuł teraz taką potrzebę, mógłby położyć się i przespać do
wieczora, lub na odwrót - nie spać aż do rana. Zastanawiał się, czy
nie byłoby dobrze zaprenumerować magazyny i książki. Być może
mógłby, od czasu do czasu, jeździć do najbliższego dużego miasta i
zaopatrywać się tam w materiały do czytania.
Przez chwilę myślał o Dianie, a później, zupełnie nieświadomie,
jego myśli powędrowały do krótkiego spotkania z Fern. Uśmiechnął
się, przypominając sobie jej zdziwiony wyraz twarzy, a gdy
uprzytomnił sobie sposób, w jaki jej babcia trzymała strzelbę, musiał
roześmiać się na głos.
Minęło około trzech miesięcy.
RS
33
Jeff po raz pierwszy w tej osamotnionej okolicy znalazł się pod
wrażeniem piękna barw jesieni. W miejskim otoczeniu nigdy nie
mógł ich dostrzec. Odpiłowując i przycinając gałęzie drzew
rosnących na jego terenie, przyszykował sobie duży zapas opału do
kominka.
Tymczasem kupił ten dom i dowiedział się, że należy do niego
także spory kawałek ziemi.
Doszedł do wniosku, że jest to jedyny sposób życia, jaki potrafi
wieść bez Diany.
Gdyby spadł śnieg i, jeśli tylko byłoby to konieczne, mógł
zagrzebać się na całe tygodnie w swym domu. Miał dużą lodówkę
wypełnioną jedzeniem i spiżarnię, której regały zastawione były
konserwami. W duchu już widział siebie w roli pustelnika.
Miał właśnie zamiar rąbać drzewo, gdy usłyszał samochód na
ścieżce prowadzącej do jego chaty. Zsunął swój stary filcowy
kapelusz na tył głowy, oparł się o siekierę i zastanawiał, czego
znowu może życzyć sobie McAllister?
Odkąd Jeff dał do zrozumienia, że nie dba o gości i nie zamierza
też widywać przyjaciół, sklepikarz był jedynym, który go odwiedzał.
Jednak nie był to stary, klekoczący samochód McAllistera, tylko
nowiutki wóz. Na jednym z drzwi było umieszczone coś w rodzaju
pieczęci, jednak Jeff nie mógł jej jeszcze dobrze rozpoznać.
Potem otworzyły się drzwiczki i wysiadła jakaś dziewczyna.
Jeff jęknął i przymknął oczy w geście rezygnacji. Było mu
obojętne, czy odwiedzająca go kobieta była młoda czy stara, jasno
czy ciemnowłosa, szczupła czy otyła. Jedyne, co natychmiast
rozpoznał w swym gościu, to był strój pielęgniarski - biała sukienka i
podbita czerwoną podszewką ciemnoniebieska peleryna na
ramionach. Miał przed sobą pielęgniarkę w pełnym rynsztunku,
która zbliżała się do niego z wyraźnym zdecydowaniem.
- Halo! - zawołała, znajdując się w połowie ścieżki.
Teraz Jeff spostrzegł, że była młoda, nie miała więcej niż
dwadzieścia cztery lub dwadzieścia pięć lat. Miała ciemne włosy i
wielkie brązowe oczy, które zdawały się odbijać słoneczne światło.
RS
34
Była szczupła i wysoka, i niezaprzeczalnie interesująca. Oczywiście
nie mogła równać się z Dianą, ale to dotyczyło tylko nielicznych
kobiet.
Twarz miała owalną i zdradzającą zdecydowanie. Jej pełne usta
były lekko umalowane. Nos był nieco za duży w stosunku do twarzy,
lecz dosyć kształtny.
- Czym mogę pani służyć? - zapytał głosem wyraźnie
niesympatycznym.
- Już w sklepie powiedziano mi, że może pan być trudny, doktorze
- uśmiechnęła się.
- Nikomu nie mówiłem, że jestem lekarzem - odparł sztywno Jeff.
- Lecz na pańskim samochodzie znajduje się lekarski symbol,
doktorze.
Rzeczywiście, zupełnie o tym zapomniał. Prawdopodobnie
wszyscy już wiedzieli, że jest lekarzem.
- Rozumiem - powiedział chłodno. - Nie sądziłem, że w tym stanie
emblematy na samochodzie bierze się za dyplom. - Na znak
pożegnania oparł się na swej siekierze.
- To bezcelowe, że chce pan się mnie pozbyć, doktorze -
powiedziała. - Nie odejdę, dopóki nie dowie się pan, dlaczego tu
przyjechałam.
Już zbyt długo mieszkał sam i, zapominając o manierach, pozwolił
sobie na sarkazm. Natychmiast więc przeprosił.
- Proszę mi wybaczyć, siostro. Nie mam żadnego powodu, aby
traktować panią w ten sposób. Chodzi tylko o to... Nie praktykuję już
i nie mam najmniejszej ochoty znów z tym zaczynać. Mam
wystarczająco dużo pieniędzy i wszelkie luksusy, jakich pragnę, a
jeśli potrzebuję przyjaciół, mam również i ich. - To cudownie,
doktorze - odrzekła. - Teraz chciałabym jednak wytłumaczyć...
- Nie! O co by pani nie prosiła, nie zrobię tego -przerwał jej Jeff.
- Również, gdy poproszę o ratowanie życia?
- Nawet wtedy.
- Czy śmierć pańskiej żony wzbudziła w panu nienawiść do ludzi,
czy też stracił pan zaufanie do siebie, doktorze Keith?
RS
35
- Widzę, że wie pani o mnie więcej niż to, że na moim
samochodzie jest lekarski znak. Będę szczery, siostro. Nie lubię, gdy
ktoś wsadza nos w moje życie i moje sprawy.
- Doktorze, musiałam to zrobić! Jestem zrozpaczona. Proszę
pozwolić mi porozmawiać z panem przez kilka minut. Jeśli w
dalszym ciągu nie będzie chciał pan mi pomóc, to przynajmniej
będzie pan mógł udzielić mi jakiejś rady. Proszę mi wierzyć, wcale
nie chcę wdzierać się w pańskie życie, ale to jest niezmiernie ważne.
- Kim pani w ogóle jest? - spytał. - Tu w okolicy na pewno nie ma
żadnego szpitala.
- Odpowiem panu na wszystkie pytania, jeśli tylko zechce mnie
pan wysłuchać.
- Dobrze - powiedział Jeff po krótkim zastanowieniu. - Mam
pewien respekt przed tym strojem i wszystkimi, którzy go noszą.
Wysłucham, co pani ma do powiedzenia, ale moja odpowiedź jest
negatywna.
RS
36
Rozdział piąty
Zajęła miejsce w jednym z głębokich, krytych skórą foteli. Dopiero
teraz, gdy zdjęła pelerynę, mógł zobaczyć, jak bardzo była szczupła.
Już od dawna nie był tak blisko nowoczesnej, atrakcyjnej
dziewczyny. Była niepokojąca i podniecająca, i marzył o tym, żeby w
ogóle nie przyszła.
- Nazywam się Amy Coates - zaczęła. - Zdałam egzamin w
Memphis General i pracuję obecnie dla stanowego departamentu
zdrowia.
- Rozumiem - odpowiedział bez zainteresowania.
- Urodziłam się w tych górach - kontynuowała z uśmiechem.-
Wyrosłam tutaj, znienawidziłam je i musiałam odejść, aby przekonać
się, jakie są piękne.
- Proszę przejść do sedna sprawy - powiedział.
- Ależ pan niecierpliwy, doktorze. Ale dobrze. Mamy tutaj
pełnomocnika służby zdrowia o nazwisku Paul Gilden. Zdał swój
egzamin bardzo dawno temu, w jakimś małym college'u, który nie
cieszył się najlepszą opinią. Gilden jest tu jedynym lekarzem i nie
mamy wyboru. Musimy zwracać się do niego, mimo że nie jest
kompetentny.
- Jeśli jest lekarzem, nie będę w żadnym wypadku interweniował,
panno Coates.
- Proszę pozwolić mi kontynuować, doktorze. Nie proszę pana o
to, aby zaczął pan znów praktykować, choć wiem, że jest pan
świetnym chirurgiem. Widzi pan, zanim tu przyszłam, dokładnie
wzięliśmy pana pod lupę.
Jeff zmarszczył czoło.
- My? - zapytał.
- Doktor Mike Darrin i ja. Mike również pracuje dla stanowego
departamentu zdrowia. Któregoś dnia opowiem panu o nim
dokładniej, oczywiście, jeśli będę mogła tu wrócić.
- Pani chce ode mnie czegoś bardzo określonego? - zapytał Jeff.
RS
37
- Tak - przyznała Amy Coates. - Jest tutaj człowiek, góral, który
nigdy nie mógłby zapłacić najniższego pańskiego rachunku, nawet,
gdyby zależało od tego jego życie. A tak właśnie jest. Doktor Gilden
operował go przed dwoma dniami. Jego diagnoza brzmiała: cysta na
trzustce, jednak zamiast cysty znalazł guz.
- Jak mógł wydać tak błędne orzeczenie? Czy pacjent był chory na
żółtaczkę?
Amy Coates skinęła głową.
- Tak, sama zdawałam sobie sprawę, że to musi być guz, który
naciska na przewód żółciowy, ale doktor Gilden nikogo nie słuchał.
Rozpoczął operacje, nie znalazł cysty, za to duży guz, który usunął.
Asystowałam. To był prosty zabieg. Potem doktor Gilden zamknął
ranę.
- Czy guz był łagodny?
- Tego nie wiem. Powiedział, że wyśle go na biopsję. Ale nie
wierzę, żeby to uczynił.
- Ależ musiał to zrobić! Chyba że jest w stanie sam ją
przeprowadzić.
- Nie zna pan doktora Gildena!
- Istotnie. Nie znam go, ale co uzyska, jeśli tego nie zrobi?
- Mogę to panu dokładnie wytłumaczyć, doktorze. Jeśli guz
okazałby się złośliwy, doktor Gilden nie umiałby przeprowadzić
radykalnej operacji. A do tego nigdy się nie przyzna, prędzej
pozostawi sprawę własnemu biegowi. Sam będzie się łudził, że to i
tak niczego by nie zmieniło, że pacjent umarłby w każdym wypadku.
- Ależ nie w każdym wypadku! Byłoby to bardzo ryzykowne
posunięcie, lecz jedyne, jakie można zrobić przy guzie złośliwym.
Człowiek, który tego nie pojmuje, winny jest najgorszego
zaniedbania i nie powinno mu się pozwolić na praktykę lekarską.
- Absolutnie się z panem zgadzam. Już od lat doktor Gilden nie
przeczytał medycznego czasopisma ani nie przyjął wizyty
przedstawiciela departamentu leków. Odkąd przybył w te góry, nie
wziął też udziału w żadnym kursie. Jest człowiekiem starej szkoły i
wzbrania się przed stosowaniem nowych metod. Odmawiał również
RS
38
użycia penicyliny, aż do momentu, kiedy Mike, doktor Darrin, zaczął
mu grozić i dokładnie wytłumaczył, że stosowanie tego leku
wszystko upraszcza. Potem doktor Gilden popadł ze skrajności w
skrajność i zaczął aplikować ją na każdym kroku.
- Chce więc pani mojej rady - powiedział Jeff. -To całkiem proste.
Musi pani go zmusić, aby przesłał tkankę. Ja sam nie mogę teraz nic
przedsięwziąć.
Amy Coates musiała się tym zadowolić. Zanim odjechała, zapytała
jeszcze:
- Czy przyjdzie pan, gdybym pana potrzebowała?
- Tak - odparł niechętnie.
Do czasu odwiedzin siostry Amy wszystko szło tak dobrze i po
jego myśli. Właściwie powinien był ją znienawidzić za wtrącanie się
w jego prywatne tycie.
Jednak nie potrafił tego zrobić. Musiał przyznać, że pielęgniarka
miała godną szacunku odwagę. Poza tym sumienie i przysięga, którą
złożył zdając egzamin, sprawiały mu dużo kłopotu.
Nie namyślając się długo, wszedł na górę, pospiesznie się ubrał i
wyjął swą walizkę z szafy. Dużą torbę z instrumentami pozostawił
na razie na miejscu. Wytłumaczył sobie, że nie zaszkodziłoby, gdyby
obejrzał tego mężczyznę. Mogło być przecież i tak, że dr Gilden,
mimo całej pogardy jaką żywiła dla niego siostra Amy, zachował się
w czasie operacji zupełnie poprawnie. Biopsja była potrzeba, lecz nie
bezwarunkowo wymagana. Trzeba zakładać, że chirurg
wykorzystuje swój rozsądek i zręczność, podejmując decyzje na
miejscu.
Już na schodach sprawdził raz jeszcze zawartość torby, aby
upewnić się, czy zawiera wszystko, czego mógłby ewentualnie
potrzebować.
Jeff nie miał pojęcia, gdzie mieszkał ów góral ani jak mógłby
znaleźć siostrę Amy. Pojechał więc prosto do skrzyżowania i wysiadł
przed sklepem McAllistera. Był przekonany, że nie istniało nic, o
czym sklepikarz by nie wiedział.
Nie mylił się. McAllister miał dokładne informajce i wskazał mu
RS
39
drogę.
Godzinę później, po przebyciu drogi położonej tuż przy stoku, Jeff
odkrył barak, w którym mieszkał Len Turner ze swoją żoną. Była to
jednoizbowa chata. Gdy podjechał i wysiadł z samochodu, chudy,
żółty pies obszczekał go, a kury rozgrzebujące błoto przed chatą,
odleciały, głośno protestując. Pies warczał i obserwował go
wzrokiem, który najwyraźniej miał pouczać o tym, że poza
warczeniem jest zdolny do czegoś znacznie gorszego.
Jeff podszedł do drzwi chaty i zapukał.
Pani Turner była potężną, mniej więcej czterdziestoletnią kobietą,
po której widać było ślady ciężkiej pracy. Była schludnie ubrana.
Płakała, jej oczy miały czerwone obwódki.
- Jestem doktor Keith - przedstawił się Jeff. - Mieszkam niedaleko
dużej pinii i słyszałem, że mąż pani był operowany. Pomyślałem
więc, że mógłbym zajrzeć, żeby dowiedzieć się, jak się czuje.
Pani Turner nie patrzyła na niego zbyt uprzejmie.
- To bardzo miło z pańskiej strony, doktorze -powiedziała. Jej
wysoki, śpiewny głos był charakterystyczny dla mieszkańców tych
gór. - Ale ten, kto pana przysłał...
Jeff natychmiast jej przerwał.
- Nikt mnie tutaj nie przysłał. Przyszedłem jedynie jako sąsiad.
- Doktorowi Gildenowi nie będzie się do podobało - powiedziała
kobieta zatroskanym głosem. - Denerwuje się już wtedy, gdy
jedziemy do miasta, by sprawdzić nasze okulary. Nie wiem,
doktorze, po prostu nie wiem...
Z chaty dobiegło ciche wołanie.
- Wpuść go do środka! - Głos Lena Turnera był tak słaby, że
prawie nie było go słychać. - Wpuść go. Kto się przejmuje Gildenem?
Kto się nim jeszcze przejmuje, po tym, co ze mną zrobił?
Nie mówiąc słowa, pani Turner odsunęła się na bok i Jeff wszedł
do pomieszczenia.
Jedynie część używana jako sypialnia miała drewnianą podłogę.
Resztę chaty stanowiła kuchnia o glinianej polepie. Wszystko było
zadziwiająco czyste, ale jednocześnie bardzo prymitywne.
RS
40
Robiło się już ciemno i izbę oświetlała olejowa lampa. Jeff usiadł
przy żelaznym łóżku. Leżący na nim mężczyzna miał gorączkę i był
bardzo chory.
- Kiedyś już pana widziałem u McAllistera na dole - powiedział
Jeff. - Słyszałem, że ma pan za sobą ciężki okres.
- Nie wiem, doktorze. Szczerze mówiąc, nie wiem, czy zostałem
uratowany, czy dorżnięty. Doktor Gilden powiedział, że muszę być
operowany. Długo mnie nie pytał, czy tego chcę i kiedy ma się to
odbyć. Po prostu wrócił z całym mnóstwem rzeczy i z pielęgniarką i
zrobił operację. Czuję się po prostu okropnie. Być może nie gorzej
niż wcześniej, ale to również było straszne.
- Nie będę pana badał - powiedział Jeff. - Zadam jedynie kilka
pytań. Proszę mi tylko opowiedzieć o wszystkim, o czym muszę
wiedzieć.
- Ach, doktorze, jestem wdzięczny już za to, że nie będzie mnie
pan badał. Jestem na to jeszcze zbyt wrażliwy.
- Bolał pana żołądek, jak długo?
- Od jakichś sześciu miesięcy. Przewoziłem drzewo, gdy poczułem
to po raz pierwszy. Omal nie oszalałem. Potem bóle zniknęły, ale
wróciły i to już na dobre. Gdy w końcu nie mogłem ich już znieść,
wezwałem doktora Gildena. Minął cały dzień, zanim przyszedł.
Ponieważ myślał, że i tak nie mam czym zapłacić, nie spieszył się.
Jednak tym razem mogłem to zrobić. Porąbałem całe drzewo na
opał, a on w zimie zawsze go sporo używa.
- Czy w ciągu tych sześciu miesięcy, gdy miał pan bóle, a może
nawet wcześniej, pogorszył się panu apetyt?
- Doktorze - wtrąciła pani Turner - ten chłop pożerał niemal cały
dom, dlatego też myślałam, że nic mu nie może dolegać. Z takim
apetytem, jaki miał, musiał być zdrowy.
- Czy zdarzyło się panu zemdleć? Len Turner potrząsnął głową.
- Ja? Nie jestem z tych.
- Kilkakrotnie miałeś niezłe zawroty głowy -przypomniała mu
żona.
- Tak, ale to nie były omdlenia.
RS
41
- Czy nie zauważył pan u siebie czasem drżenia rąk?
Len Turner podniósł wzrok i spojrzał na Jeffa z osłupieniem, jak
gdyby miał przed sobą jasnowidza opowiadającego mu coś z jego
przeszłości.
- Skąd pan o tym wie, doktorze? Czasami trząsłem się tak, że nie
mogłem utrzymać swej siekiery.
- Czy to ma jakieś znaczenie, doktorze? - chciała dowiedzieć się
pani Turner, która była obecna przy rozmowie.
- To znaczy, że doktor Gilden miał słuszność, nalegając na
natychmiastową operację, panie Turner.
Turner westchnął i zamknął oczy.
- A ja się tak martwiłem tą całą krajaniną, bo nie było nikogo, kto
mógłby go od tego odwieść.
Jeff ujął nadgarstek Turnera. Jego puls był w porządku. Potem
zmierzył mu temperaturę, która również nie była tak wysoka, jak
można by było oczekiwać tuż po ciężkiej operacji. Pytanie brzmiało:
czy guz, który usunął doktor Gilden, był złośliwy? Jeśliby tak było, to
czy rozsiał swoim cięciem śmiercionośne komórki? Czy też był na
tyle przezorny, by ochronić otaczającą go tkankę?
Jeff próbował wyobrazić sobie sposób myślenia Gildena, gdy ów
spodziewał się znaleźć na trzustce zwyczajną cystę, trudną do
usunięcia, ale którą można unieszkodliwić, gdy zostawi się ją do
wysuszenia.
Nie znalazł jednak cysty, lecz guz uciskający duży gruczoł, co
wywoływało zator żółci. To z kolei wpływało na zbyt dużą produkcję
insuliny. I w ten sposób nadzwyczajnie duży apetyt, omdlenia i
drżenie rąk znajdowały swe wytłumaczenie.
Wykwalifikowany lekarz domyśliłby się, czy był to guz złośliwy,
czy łagodny, lecz w przypadku człowieka zacofanego, który z
pewnością nie widział i nie przeżył zbyt wielu operacji tego typu,
było to trudne. Jego orzeczenie mogło być błędne. Bez przyrządów
do biopsji guza miał niewielkie szanse. Musiał usunąć całą trzustkę i
dwunastnicę, a był to długi i bardzo trudny zabieg.
Gdybym był na miejscu Gildena, podjąłbym się takiej operacji,
RS
42
pomyślał Jeff.
Zdawał sobie sprawę, że gdyby poszedł teraz do doktora Gildena,
zostałby zapewne natychmiast wyrzucony. Gilden mógł zażądać, aby
Jeff nie mieszał się w jego sprawy. Jednak stan Turnera był
najwyraźniej krytyczny i niebezpieczny. Jedynym wyjściem, aby się
tego dowiedzieć, byłaby powtórna operacja.
Jeff nie zastanawiał się dłużej nad tym, co pomyśli doktor Gilden.
Rozważał ten problem jak nowoczesny i kompetentny chirurg.
Co do odpowiedzi nie miał ani cienia wątpliwości. Sprawdź!
Przekonaj się, co zostało zrobione! Zrób to szybko, najlepiej już
jutro! W tym wypadku, jeśli guz był złośliwy, stracony czas był
jedynie ubezpieczeniem dla śmierci.
- Wrócę tu jutro - powiedział Jeff po kilku minutach. - Czy będzie
to państwu odpowiadać?
- Dobrze. Po zapłaceniu doktorowi Gildenowi, wciąż jeszcze
pozostało dużo drewna dla pana.
Jeff potrząsnął głową.
- Nie wystawię panu żadnego rachunku. To zwykły sąsiedzki gest.
Być może postawimy pana szybciej na nogi.
Len Turner uśmiechnął się z trudem.
- Dziękuję, doktorze. Cieszę się, że pan tu zajrzał. Cały czas, gdy
tak leżę, myślę sobie, że doktor Gilden to stary głupiec.
- Zobaczymy. Przywiozę z sobą Amy Coates. Jeff podziękował za
propozycję wypicia kawy z panią Turner. Wsiadł do samochodu i
wolno odjechał. Dokładnie tak jak Turner miał uczucie, że doktor
Gilden jest starym głupcem. Jeśli tak było, należało oczekiwać wielu
kłopotów. W zasadzie nie powinien się wtrącać, lecz był przecież
lekarzem, a pewien człowiek znajdował się w biedzie i potrzebował
pomocy. Nad czym więc było się zastanawiać?
Jeff, raz za razem, zadawał sobie pytanie, czy potrafi
przeprowadzić taką operację. Może był tak nieudolny, jak
przypuszcza dr Klee i w co wierzyło kolegium szpitala?
Teraz nie miało to już znaczenia. Operacja musiała się odbyć.
Zatrzymał samochód przed sklepem McAllistera i uzgodnił, że
RS
43
ktoś przekaże Amy Coates, że zamierza przyjść następnego ranka do
Turnerów.
Potem pojechał do domu i dosypał drzewa do kominka. Chciał
posiedzieć przy ogniu i raz jeszcze, w pełnym spokoju zastanowić się
nad całą sprawą. Zgodnie z etyką powinien być w tym wypadku
wezwany przez Gildena, lub też, jeśli nie był tak skrupulatny, mógłby
go odszukać jeszcze teraz. Ale szybko odrzucił tę myśl. Po tym
wszystkim, co usłyszał o dr Gildenie, był pewien, że ów nie
ścierpiałby, gdyby jakiś inny lekarz przejął jego przypadek. Tutaj zaś
wskazany był pośpiech.
Nie i jeszcze raz nie! Nie mógł zostawić teraz Lena Turnera na
lodzie. Po podjęciu decyzji odszukał najnowsze książki medyczne,
aby raz jeszcze znaleźć gruntowe informacje na temat tej szczególnej
operacji. Potem rozpakował swą wielką torbę z instrumentami i
oczyścił wszystkie zgodnie z obowiązującymi przepisami. Około
północy był gotów na nadchodzący dzień.
RS
44
Rozdział szósty
Następnego ranka, gdy dotarł do Turnerów, masywny samochód
siostry Amy był już zaparkowany niedaleko domu. Wyszła na
zewnątrz, aby go przywitać.
- Jakoś się trzyma - relacjonowała. - Ma, oczywiście silne bóle, ale
jak dotąd bez gorączki. Poinformowałam go już o tym, że zastosuje
pan narkozę.
- Siostro, muszę panią ostrzec, że wszystko to może przynieść z
sobą pewne nieprzyjemności - powiedział Jeff. - Nie powinienem
prosić pani o asystowanie, ale potrzebuję tej pomocy.
- Jeśli chodzi o mnie, to może pan być spokojny. Od dawna już
jesteśmy wrogami z doktorem Gildenem. Pan się z nim nie
kosnultował?
Jeff machnął ręką.
- Uważałem, że będzie rozsądniej tego nie robić.
- I miał pan rację. Zrobiłby niezły teatr. Dobrze więc.
Przygotowałyśmy już z panią Turner "salę operacyjną". Stół jest
wyszorowany, a kociołek na pańskie instrumenty wysterylizowany
tak dobrze, jak tylko może to zrobić gotująca się woda. Sterylne
ręczniki i świeże prześcieradło przywiozłam z sobą. Chodźmy,
doktorze.
Zaprowadziła go na drugą stronę chaty, wprost pod gałęzie
jabłoni, gdzie ziemia była bardziej równa. Stały tu dwa kozły do
piłowania drzewa, przykryte szerokimi deskami, które miały służyć
za stół operacyjny. Stół kuchenny był przygotowany na instrumenty.
Dwa duże wiadra, wydzielające ostry zapach środków
dezynfekujących, zawierały parującą wodę. Wszystko przykryte było
czystymi ręcznikami.
Jeff uśmiechnął się i powiedział:
- Zastanawiałem się już, jak mielibyśmy dokonać tego w chacie.
Przygotowała to pani wspaniale.
RS
45
W odpowiedzi Amy Coates uśmiechnęła się.
- To musi wystarczyć - zawsze wystarczało, odkąd ludzie zjawili
się w tej okolicy. Nikomu nie opowiadaliśmy o tych operacjach, w
przeciwnym razie mielibyśmy wokół pełno ciekawskich.
Jeff zdjął płaszcz i koszulę i założył biały, lekarski kitel.
Okazało się jednak, że Amy Coates zatroszczyła się również i o to,
przygotowując sterylny fartuch operacyjny.
Jeff skinął głową w podziękowaniu.
- Rzeczywiście pomyślała pani o wszystkim, Amy - godne to
najwyższego podziwu.
Jej szare oczy zabłysły z satysfakcji.
Jeff wszedł do chaty, aby zobaczyć Lena Turnera. Znalazł go w
dobrym nastroju. Po wstrzyknięciu morfiny pomógł mu dojść do
stołu operacyjnego i położył go na nim z pomocą siostry Amy.
Czekając na działanie morfiny, zaczęli myć ręce.
- Powiedziałam pani Turner, żeby miała w pogotowiu wrzącą
wodę - powiedziała Amy. - Będzie dla niej najlepiej, jeśli będzie cały
czas zajęta.
- Pani naprawdę o wszystkim pomyślała - pochwalił ją raz jeszcze
Jeff.
Małą, twardą szczotką szorował ręce, aż skóra stała się czerwona i
zaczęła piec. Amy przytrzymała mu rękawice, aby mógł je nałożyć.
Len Turner znajdował się na granicy świadomości i snu, gdy Amy
na znak Jeffa, zwilżyła maskę eterem. Po chwili Len Turner był
gotów do operacji.
Jeff pracował szybko. Pierwszym cięciem otworzył jamę brzuszną,
odsłonił trzustkę i nie potrzebował zbyt wiele wysiłku, aby dojść do
chorej tkanki.
- Proszę przygotować się na długie posiedzenie, Amy -
poinformował siostrę Jeff. - Gilden nie wykonał ani połowy swojej
roboty. Zostawił nawet część guza. Teraz nie stracimy żadnej szansy,
usunę wszystko.
- Tak, doktorze - powiedziała. - Operacja Whipple'a.
- Przynajmniej pani czytała o nowych technikach - powiedział.
RS
46
Gilden na pewno nigdy o tym nie słyszał.
- Jakie szanse ma teraz Turner? - spytała cicho.
- Nawet w idealnych warunkach istnieje zawsze pewien odsetek
umieralności. Około dwudziestu pięciu procent. Musimy teraz
pracować, biorąc pod uwagę jego stan, a to sprawia, że wolę nie
prognozować. Gdyby było pewne, że umrze, nie zajmowalibyśmy się
nim. Być może uda nam się go uratować.
Była to długa operacja, przeprowadzona z wielką dokładnością,
szczególnie, jeśli wziąć pod uwagę warunki, w jakich się odbywała.
W końcu Jeff mógł założyć ostatni szew. Gdy skończył, odetchnął
głęboko. Podszedł do sterty drewna, osunął się na nią, otarł twarz i
ściągnął z palców gumowe rękawice.
W tym czasie Amy Coates stała przy pacjencie i za pomocą
stetoskopu słuchała pracy jego serca. Po chwili podeszła do Jeffa i
powiedziała:
- Nigdy nie pracowałam długo w żadnym dużym szpitalu, nie
uczestniczyłam też w zbyt wielu trudnych operacjach. Ale
wyzwałabym na pojedynek każdego, żeby spróbował przeprowadzić
zabieg tak dobrze, jak pan to uczynił.
- Tak, to było ciężkie przedsięwzięcie - odrzekł Jeff. - Teraz nie
kuśmy losu i przenieśmy go do środka.
Podniósł się zmęczony. Amy Coates chwyciła jeden, a Jeff drugi
koniec deski. Len Turner był ciężkim mężczyzną, a oni oboje byli
wycieńczeni. Jednak Amy zachowywała się tak, jakby to wszystko
było najprostszą rzeczą na świecie. Ułożyli swego pacjenta tak
wygodnie, jak tylko było to możliwe, a potem Jeff próbował dodać
otuchy pani Turner.
Pozostał w chacie przez cały dzień. Amy miała jeszcze do odbycia
kilka uprzednio zaplanowanych wizyt. Dlatego też musiała wyjść po
południu. Obiecała jednak wrócić i wziąć na siebie część nocnego
czuwania.
Jeff siedział przy łóżku Lena Turnera i przemawiał do niego
uspokajająco, gdy ten obudził się z narkozy. Potem zrobił mu jeszcze
jeden zastrzyk, tym razem na uspokojenie, gdyż było ważne, aby spał
RS
47
jak najdłużej.
Po powrocie Amy Coates, Jeff spreparował wyciętą tkankę i zabrał
ją do domu. Nie miał wprawdzie potrzebnego do tej pracy
mikroskopu, lecz mimo wszystko mógł sprawdzić część tkanki. Był
pewien, że udało mu się zobaczyć komórki rakowe. Resztę tkanki
przygotował do następnego testu, na wypadek, gdyby dr Gilden
stawiał jakieś pytania.
Przez cały czas Jeff czekał na to, że dr Gilden odwiedzi swojego
pacjenta. Jednak nic takiego się nie stało.
Później, gdy Jeff wrócił do Turnerów, Amy czekała na niego już w
drzwiach.
- Był tutaj Gilden. Powiedziałam mu o tym, co się stało.
Zrobił w tył zwrot i bez słowa wyszedł z domu. Myślę, że to jeden
z nielicznych przypadków, kiedy ktoś mu się sprzeciwił, a on tego
bardzo nie lubi.
- Do diabła z Gildenem! Im więcej myślę o niedbalstwie tego
człowieka, tym bardziej jestem wściekły. Jak się czuje Turner?
- Cały czas śpi. Ma trochę gorączkę, ale nie tak wysoką, żeby się
tym niepokoić. Oddech w porządku. Sądzę, że sobie z tym poradzi.
- Tak, ale na jak długo? Jeśli umrze, Gilden będzie rozpowiadał, że
to myśmy go zabili.
- Wiem o tym, ale jest mi to obojętne. Czy pan się tym martwi,
doktorze Keith?
- Jest mi równie obojętne jak pani, co powie Gilden. Mogę
udowodnić, jak błędnie postąpił, a także to, kto go rzeczywiście zabił.
Nie mam zamiaru pozwolić Turnerowi umrzeć, bez walki o jego
życie. A poza tym, Amy, mam na imię Jeff.
Położyła dłoń na jego ramieniu i uśmiechnęła się.
- Dziękuję, Jeff. To wspaniale, że mamy teraz przynajmniej
jednego porządnego lekarza w okolicy.
- To jest sprawa, o której porozmawiamy jeszcze później - odparł
Jeff z kamienną twarzą.
Turner spał spokojnie i Amy z Jeffem wykorzystali tę okazję, aby
chwilę odpocząć na zewnątrz.
RS
48
Noc była cicha i wypełniona blaskiem księżyca. Czarodziejskie,
srebrne błyski światła muskały gałęzie, jakby chciały wnieść nowe
życie w stare, obumarłe przed kilkoma dniami liście.
Szli wolno w dół wąską drogą; szczupła, zgrabna dziewczyna w
bieli i silny mężczyzna.
Ktoś palił niedaleko drzewo pinii, którego przyjemny zapach,
przypominający unikalne perfumy, docierał do nich na górę.
Panująca wokół cisza i spokój udzieliły się Jeffowi i Amy Coates.
Żadne z nich nie czuło potrzeby rozmowy, aż do chwili, gdy odkryli
w pewnym miejscu zwalone przez piorun drzewo, które, zgięte
silnymi wiatrami, tworzyło ławkę. Usiedli na nim.
- Musiała być wspaniałą kobietą - powiedziała nagle Amy Coates z
cieniem uśmiechu.
Jeff wzdrygnął się.
- Kto? Ach, zgadła pani, że myślałem o swojej żonie.
- Nie zgadłam tego. Wyczytałam to z pańskiej twarzy.
- Czy słyszała pani o niej? O tym, kim była?
- Tak. Chcę być z panem całkiem szczera. Gdy zobaczyłam znak na
pana samochodzie, poprosiłam Mike'a Darrina, aby wykorzystał
swoje znajomości. Potem przeczytałam kilkanaście nowojorskich
gazet. Wybrałam wszystko o pańskiej żonie. Musiała być równie
utalentowana jak piękna. Musiał to być dla pana straszny szok...
Jeff milczał przez pewien czas, zanim odpowiedział.
- Tak, rzeczywiście tak było. Ale jeszcze bardziej niż śmierć mojej
żony... Czy do tego również pani doszła?
Skinęła głową.
- Rozmawialiśmy z kimś ze szpitala. Jego głos był zimny jak lód.
- Rozumiem. Byli państwo...
- Proszę, Jeff. Niech pan nie będzie na mnie zły. Nie wchodziliśmy
w nic osobistego, chcieliśmy tylko wiedzieć, czy nie stracił pan swej
lekarskiej licencji.
- Powiedziałem pewnemu słynnemu chirurgowi, co myślę o jego
postępowaniu i o jego sławie, a także, co smutne, o jego etyce. Potem
bardzo mocno go uderzyłem. Jest sławny, ja taki nie byłem. Był o
RS
49
wiele starszy i, być może, mądrzejszy, ale zapominał o pacjentach.
Dokładnie tak samo jak Gilden nie dokończył operacji. Moja żona
zmarła...
- Mike Darrin uważa, że został pan okrutnie potraktowany, ja też
tak myślę. Oboje jesteśmy przekonani, że doktor Klee jest
napuszonym ważniakiem.
Jeff zaśmiał się krótko.
- Z pewnością. Lecz poza tym jest wszechstronnie uzdolniony, a ja
w niczym nie miałem racji. Upierałem się przy tym, że mógł usunąć
guz. On powiedział, że Diana umarłaby na stole. Wolałbym, żeby
umarła w takich okolicznościach niż to, że przerwano operację, nie
dając jej najmniejszej szansy.
- Jednak kolegium szpitala nie zgadzało się z pańskim zdaniem?
Jeff potrząsnął ze smutkiem głową.
- Oni byli w stu procentach przeciwko mnie. I oczywiście byli w
porządku. Tak samo jak Klee. To główna przyczyna tego, że nie chcę
już praktykować. Na pewno nie w Nowym Jorku. Tu także nie chcę
brać w tym udziału. Nie mam już zaufania do swej diagnozy. Gdybym
choć raz błędnie postąpił, nigdy bym sobie tego nie wybaczył.
- Wydaje mi się, że u Turnera znalazł pan wyjście.
- Niezupełnie. I nie będziemy za bardzo ganić Gildena. Nie ma zbyt
wielu chirurgów, którzy posługują się techniką Whipple'a.
Przypadkowo ja byłem jednym z nich - a Gilden jej nie znał.
- Nigdy dotąd nie widziałam czegoś takiego. Gdy wróciłam po
operacji do domu, od razu zadzwoniłam do Mike'a Danina i wszystko
mu opowiedziałam. Prawie nie chciał w to uwierzyć. Pod jabłonią,
bez pomocy...
- Nigdy nie miałem zręczniejszej i bardziej doświadczonej pomocy
i to może pani również powiedzieć swojemu doktorowi Mike'owi.
- Dziękuję, Jeff! - spojrzała na niego promiennym wzrokiem. - Nie
mogliśmy mu zrobić transfuzji krwi, ale wierzę, że sobie poradzi.
- Turner to twardy góral, z zadziwiająco mocnym sercem i dużą
siłą wewnętrzną, Amy. To jest to, co pozwoli mu przeżyć, jeśli rak nie
zdążył się rozprzestrzenić.
RS
50
- Czy zrobił pan biopsję?
- Tylko powierzchowną, ale tu wszystko jest w porządku. Być
może dostaniemy ostateczną od-powiedź na czas.
- Też mam taką nadzieję, Jeff. Czy mogę zapytać pana o coś
osobistego?
- Oczywiście. Niech pani wali.
- Czy zostanie pan tu w górach, Jeff? Wzruszył ramionami.
- Nie wiem. Jeszcze nie podjąłem decyzji. Jedno mogę pani
powiedzieć już teraz, Amy. Nie otworzę praktyki. Ten przypadek był
wyjątkiem. Jako lekarz, musiałem pomóc temu człowiekowi.
- Szkoda! To była rzeczywista przyczyna mojego pytania. Lecz to
pan wie najlepiej, co robić i ja będę respektować pańską decyzję.
- Dziękuję, Amy. Będę dbał o Turnera i zajmę się nim. Jeśli wyjadę
stąd dziś wieczorem, to pojadę do miasta, żeby przywieźć trochę
antybiotyków. Te, które miałem, zdążyłem wykorzystać.
- Ależ, Jeff! Pracował pan tak długo, a to daleka droga.
- Wiem o tym, ale cóż mogę zrobić?
- Zadzwonię do Mike'a Darrina. On skompletuje wszystko, czego
pan potrzebuje, przekaże rzeczy do autobusu, który przejeżdża
siedem mil stąd na północ. Pojadę tam i przywiozę panu te rzeczy.
Tak będzie szybciej i prościej.
- To wspaniale. Zrobię listę, ale nalegam, żebym to ja poszedł na
przystanek.
Wolno wracali do chaty. Światło księżyca zbladło, a droga była
nierówna. Gdy Amy potknęła się, Jeffowi udało się ją podtrzymać.
Tylko przez chwilę opierała się na jego piersi, jednak wystarczająco
długo, aby zaniepokoiły go jej szare oczy.
Nagle wspięła się na czubki palców i pocałowała go.
- To jedyny sposób, w jaki mogę panu podziękować, Jeff. Pomógł
pan mi i biednemu człowiekowi, który tak bardzo potrzebował
pańskiej pomocy.
- Honorarium było hojne - uśmiechnął się Jeff. -Jest pani bardzo
miła, Amy, i mam nadzieję, że zostaniemy dobrymi przyjaciółmi.
- Och, ja natomiast wierzę, że już nimi jesteśmy, Jeff.
RS
51
Uścisnął jej dłoń. Przez chwilę szli w milczeniu obok siebie. Potem
Jeff zaczął nagle mówić o czymś innym:
- Gdy tu przyjechałem, następnego ranka po przybyciu, zastałem u
siebie jakąś dziewczynę - śliczną, nieśmiałą, mniej więcej szesnasto -
siedemnastolatkę. Była tam, żeby posprzątać.
- To z pewnością Fern Foster.
- Tak, to imię, które wymienił McAllister.
- Fern mieszka ze swą babką niezły kawałek drogi stąd. To
samotna dziewczyna. Jej rodzice zginęli w pożarze, gdy Fern miała
dwa lata. Babka wzięła ją do siebie.
- Babcię też spotkałem - uśmiechnął się Jeff. -Trzymała mnie w
szachu swą strzelbą.
- Babka Foster jest osobą godną uwagi. Sposób, w jaki
wychowywała Fern, to skandal. Fern chodziła do szkoły na rozdrożu.
Nauczycielka wiedziała, za mała ma czternaście lat i umieściła ją w
klasie z rówieśnikami. Nie wiedziała jednak, że Fern nie uczęszczała
wcześniej do żadnej szkoły. Nic dziwnego, że dostawała złe oceny.
Gdy babcia o tym usłyszała, złapała strzelbę ze ściany i zagroziła, że
zaatakuje szkołę, a przede wszystkim nauczycielkę. Potem Fern
przestała chodzić do szkoły.
- A z czego się utrzymują?
- Babcia Foster szmugluje alkohol. Jeff zaśmiał się.
- Zupełnie inaczej wyobrażałem sobie przemytnika alkoholu.
- Tu w górach żyją ich setki. Dla wielu z nich to jedyny sposób
zarobienia pieniędzy. Nienawidzą, gdy ktoś miesza się w ich sprawy.
- W takim razie powinienem być szczęśliwy, że nie zostałem
zastrzelony podczas swych samotnych spacerów.
Amy potrząsnęła głową.
- Nie, teraz może być pan pewien, że wszyscy wiedzą, kim pan jest
i nie wezmą pana za szpiega. - Spojrzenie, które rzuciła przy tym
Jeffowi, zaniepokoiło go jeszcze bardziej niż poprzednie.
RS
52
Rozdział siódmy
Jeff pojechał na przystanek do południowego autobusu i otrzymał
dużą paczkę, którą wysłał dla niego Mike Darrin. Położył ją na
siedzeniu obok i zaczął rozpakowywać.
Znalazł pudełko antybiotyków, które mogły wystarczyć na długi
okres. Wydawało się, że doktor Darrin pomyślał w wszystkim, nie
brakowało nawet najnowszych numerów medycznych czasopism.
Zanim Jeff zdał sobie z tego sprawę, zagłębił się już w lekturze
jednego z artykułów opisującego uwieńczony sukcesem przypadek
zastosowania hormonów.
Nagle, zagniewany, odłożył zeszyt i ruszył do chaty Lena Turnera,
gdzie czekała na niego Amy. Była zmęczona i bardzo potrzebowała
spokoju. Jeff wysłał ją natychmiast do domu, a sam zabrał się za
dokładne przebadanie swojego pacjenta. Był zdziwiony rezultatem.
Mimo dużego upływu krwi i szoku, jaki Len Turner przeżył, jego stan
rokował duże nadzieje.
- Amy powiedziała mi, że miał pan rację, doktorze - wychrypiał. -
Jak tylko stanę na nogi, zacznę uzupełniać pański zapas drewna i
będę to robił tak długo, dopóki będzie pan żył.
- Nie, panie Turner - sprzeciwił się poważnie Jeff.
- Nie mogę wystawić panu żadnego rachunku, nie przyjmę też
żadnego drewna. Nie mam licencji na Tennesee, a panu pomogłem,
bo nie było czasu do stracenia. Niech pan tylko szybko wyzdrowieje,
a będzie to cała zapłata, jakiej potrzebuję.
- Wydaje mi się, że nie jest to sposób na robienie interesów,
doktorze. Za pomoc, której mi pan udzielił, musi się człowiek w ten
czy inny sposób odwdzięczyć. Zobaczymy. Czuję się już zupełnie
dobrze..
Jeff uśmiechnął się.
Po cóż miałby przygnębiać Turnera czy jego żonę tym, że daleko
mu jeszcze było do zdrowia. Jeśli Len Turner nie będzie wiedział, że
ma raka, będzie mu o wiele łatwiej. I tak miał wystarczająco dużo
RS
53
kłopotów. Jego życie, jako jednego z niewielu, którzy przeżyli taką
operację musiało się zmienić. Przynajmniej przez osiem lat nie
będzie mógł wykonywać żadnej ciężkiej pracy, a jego dieta powinna
się radykalnie zmienić, jeśli nie chciał nabawić się poważnych
kłopotów trawiennych. Lecz będzie żył. Ponieważ będzie musiał
znajdować się pod stałą opieką lekarską, a Gilden będzie się
najprawdopodobniej przed nią wzbraniał, sam będzie do tego
zobowiązany.
Następnego ranka, tuż po wschodzie słońca, obudziło Jeffa głośne
pukanie do drzwi. Wsunął na nogi kapcie, narzucił szlafrok i
pospiesznie zbiegł na dół po schodach.
Za drzwiami stała jakaś kobieta. Wyglądała na pięćdziesiąt lat,
lecz nie miała więcej niż dwadzieścia pięć. Na ręku trzymała mniej
więcej trzyletnią dziewczynkę, która żałośnie płakała.
- Przychodzę tak wcześnie - przeprosiła pokornie - ale Maybelle
zraniła sobie grzbiet dłoni i tak ją to bolało, że nie spała zbyt wiele
przez ostatni tydzień.
- Proszę posłuchać. Nie prowadzę praktyki...
- Jest pan doskonałym lekarzem. Pani Turner mówi, że cofnął pan
jej męża spod bram śmierci, gdzie zostawił go doktor Gilden. Teraz
Turner czuje się już dobrze.
- Tak, wiem, to bardzo miło ze strony pani Turner, że tak mówi,
ale ja tu nie praktykuję.
- Czy jest pan lekarzem?
Tak bezpośrednie pytanie wymagało konkretnej odpowiedzi. Albo
był lekarzem, albo nim nie był. A jeśli był, lekarska przysięga
wymagała, aby leczył chorych.
- Niech pani wejdzie - powiedział.
Podniósł małą dziewczynkę i posadził ją w pokoju na długim
stole, gdzie od razu zaczęła wymachiwać swymi chudymi nóżkami.
- Teraz pokaż mi rękę - poprosił Jeff.
Była to infekcja, i to daleko posunięta. Kciuk był tak napuchnięty,
że stał się dwa razy grubszy niż normalnie. Pod mocno napiętą skórą
widać było słabą linię ciała obcego, które powodowało infekcję.
RS
54
Cokolwiek to było, mogło nosić w sobie śmiertelne zarazki tężca.
Jeff przyniósł swą torbę, wyszukał igłę i poszedł do kuchni, by
wygotować ją w małym garnku. Miało to potrwać około dwudziestu
minut, wrócił więc z powrotem do pokoju i poprosił kobietę o
rozpięcie bluzki. Zrobiła to tak skwapliwie, że od razu zorientował
się, iż od początku miała nadzieję, że ją zbada.
- Nabawiłam się małego przeziębienia, doktorze. Mam je już od
dawna. Wchodzi coraz głębiej i głębiej. Czy myśli pan, że Maybelle
wyzdrowieje?
- Oczywiście - odpowiedział i szczerze wierzył, że była to prawda.
Kobieta miała chroniczną astmę i była przemęczona. Wręczył jej
lekarstwo, które miało jej trochę ulżyć oraz dużą butelkę z
kapsułkami witamin.
- Proszę brać jedną dziennie. Butelka starczy na trzy miesiące.
Jeśli opuści pani chociaż jeden dzień, przyjdę i zmuszę panią do
połknięcia oleju rycynowego, i to na największej łyżce, jaką u pani
znajdę. Zbyt mało pani je. Po tych tabletkach powinno być lepiej, a ja
zrobię wszystko, żeby uporać się z pani astmą.
Po tych słowach poszedł do kuchni, aby przynieść wygotowane
instrumenty. Mała dziewczynka cierpliwie dała sobie wstrzyknąć
szczepionkę przeciwko tężcowi i Jeff pochwalił ją za to. Duże,
poważne oczy patrzyły na niego, gdy mówił, żeby mała położyła się
na stole, aby mógł opatrzyć jej rękę.
Również bez zmrużenia oka dała sobie wstrzyknąć nowokainę. Na
szczęście kawałek metalu, który tkwił w jej dłoni, nie był
zardzewiały, tak więc Jeff oczyścił ranę i mógł ją zabandażować.
- Byłaś tak odważna, Maybelle, że dam ci teraz kawałek czekolady
- powiedział Jeff do małej, ale nawet perspektywa tej na pewno od
dawna nie widzianej wspaniałości nie spędziła z maleńkiej
twarzyczki wyrazu apatii.
"O to chodzi - pomyślał - że ci górale przyjmują każde nieszczęście
i każdy przykry wypadek ze stoickim spokojem. Przyzwyczaili się do
tak biednego życia i wydawali się być z niego zadowoleni. Siostra
Amy należała do wyjątków. Nie godziła się bezwolnie na wszystko.
RS
55
Wprawdzie powiedziała, że zatrzymało ją tu piękno gór, lecz
wiedział, że chodziło o ludzi. Zdała sobie sprawę, że potrzebowali jej
pomocy."
Jeff zobaczył, jak matka Maybelle rozwija tanią, obszytą zwykłą
koronką, chusteczkę. Pojawił się banknot dolarowy i dwie srebrne
monety.
- Nie! - z uśmiechem odmówił ruchem ręki. - Nie jest mi pani nic
winna. Jak już powiedziałem, nie prowadzę praktyki i dlatego nie
pobieram honorarium.
- Jednak doktor Gilden wziąłby pieniądze - stwierdziła.
- To zupełnie coś innego. On, jako tutejszy lekarz, może żądać
zapłaty, ja jednak nie. Proszę przyjść pojutrze, żebym mógł obejrzeć
rękę Maybelle. Gdyby jednak miała wysoką gorączkę, proszę przyjść
natychmiast. Zrozumiała pani?
Skinęła głową i Jeff wypuścił ją z domu. Gdy doszły już do połowy
ścieżki, dziewczynka odwróciła się i pomachała do niego.
Uśmiechnął się i również pomachał w odpowiedzi.
Doprowadził do porządku stół i wrócił na górę, aby ogolić się i
wziąć prysznic. Ubierał się właśnie, gdy usłyszał kaszlący motor
starego auta wspinającego się pod górę. Przez okno zobaczył wolno
zbliżającego się mężczyznę.
Jemu także próbował wytłumaczyć, że nie prowadzi praktyki, w
końcu jednak dał za wygraną i zbadał tego człowieka, który jak się
okazało, cierpiał na wrzód żołądka. Automatycznie poprosił go o
powtórną wizytę za tydzień.
W ciągu tych siedmiu dni Jeff zdał sobie sprawę z tego, że znów
praktykuje.
Ludzie przychodzili i cierpliwie czekali, i żaden z nich nie
wykazywał najmniejszej ochoty do odwiedzin u doktora Gildena. Jeff
od nikogo nie żądał honorarium, lecz wiedział, że wkrótce będzie
musiał coś przedsięwziąć.
Na początku przyszłego tygodnia przyszła do niego siostra Amy.
Musiała poczekać, ponieważ bandażował akurat nadgarstek
kobiecie, która skręciła go, próbując urwać gałąź z drzewa.
RS
56
- Jeff - powiedziała Amy - obawiam się, że obwinia mnie pan za
tych wszystkich pacjentów, po tym, jak namówiłam pana na
operowanie Turnera. Powinnam była wiedzieć, co się stanie i zdaję
sobie sprawę z własnej winy. Większość z tych ludzi jest dłużna
doktorowi Gildenowi pieniądze i nie chce do niego wracać. Poza tym
już od lat nie mają do niego zaufania. Ale cóż mogli zrobić, był
jedynym lekarzem w okolicy.
Jeff miał gniewny wyraz twarzy.
- Jeśli Gilden badał kogoś z tych ludzi, to powinien się wstydzić. Są
wśród nich chronicznie chorzy, którzy doskonale mogli być
wyleczeni. Ale o ile zdążyłem się zorientować, nie zrobił nic, żeby im
pomóc poza zaaplikowaniem kilku tabletek aspiryny.
- Nie życzył pan sobie, żeby coś takiego miało miejsce, prawda,
Jeff?
- Ma pani rację.
- Spróbuję wytłumaczyć wszystkim, czemu nie może ich pan
leczyć. Niektórzy na pewno to zrozumieją i będą się trzymać z
daleka, chociaż... Jeśli wrócą teraz do Gildena, potraktuje ich
prawdopodobnie bardzo oschle.
- Czy Gilden wie, że ich leczyłem?
- Może pan być pewien, że wie o każdej pigułce, jaką pan
przepisał. Schodzi mi z drogi. Wcześniej spotykaliśmy się często,
teraz mnie unika.
- Nie jest to przyjemne, ale nie widzę sposobu, jak mógłbym teraz
przestać. Jest kilku pacjentów, których muszę jeszcze parę razy
zobaczyć. Tacy jak Turner, który właśnie dochodzi do siebie. Muszą
być wciąż pod opieką, lecz jeśli będę ich leczył, przyjdą i inni.
- Och, Jeff, to wszystko moja wina - powiedziała Amy.
- Owszem - odpowiedział szczerze.
- Jest pan lekarzem i pewnego dnia znów otworzy pan praktykę.
- To mała różnica, Amy. Jeśli będę jeszcze kiedyś praktykował, to
nie w tych górach.
Skinęła głową i powiedziała chłodno:
- Dobrze, doktorze, rozumiem...
RS
57
- Przecież sama pani stąd odeszła, Amy.
- Ale wróciłam. Teraz jestem tutaj.
- I dlatego mam dla pani szacunek. Jednak jesteśmy całkiem
innymi ludźmi.
Odwróciła się gwałtownie z gniewnym wyrazem twarzy.
- Nie ma między nami żadnej różnicy, Jeff. Mamy pokrewne
zawody, które wykonujemy z miłością, uważając, że robimy coś
dobrego. Nie ma różnicy czy w górach, czy na Park Avenue.
Składamy połamane kości i leczymy chorych. Pomagamy w przyjściu
dzieci na świat, a śmierć innych czynimy lżejszą. Nie jesteśmy inni,
pan i ja.
- A jednak tak.
- Czy takie nastawienie spowodowała śmierć pańskiej żony? To
było tragiczne, przyznaję, ale jest pan w wyjątkowej sytuacji, mogąc
sprawić, że takich strat będzie o wiele mniej.
- Mogę pogodzić się ze śmiercią mojej żony, chociaż myśl o niej
pozostanie we mnie na zawsze. Znalazłem tu spokój. Każdy z nas
musi w pewnej chwili uporać się ze swoimi problemami. Czas na
mnie przyszedł wcześniej - zbyt wcześnie. Jednak przestałem z tym
walczyć.
Wiedziona impulsem dotknęła jego dłoni.
- Och, Jeff, w takim razie chodzi o to, że zranił pan tego chirurga i
został usunięty przez kolegium...
- Słusznie - przyznał - jeśli musi pani koniecznie tak pieczołowicie
troszczyć się o moje uczucia. Tak, o to chodzi i tak szybko nie dam
sobie z tym rady.
- W takim razie jest jeszcze gorzej, niż myślałam - powiedziała
poważnie. - Pan się boi. Żyje pan w strachu, że popełni pan błąd, jeśli
będzie pan praktykował. A jeżeliby tak się stało, byłby to dowód na
to, że doktor Klee i kolegium szpitala mieli rację. Być może, tak było.
Jednak, czy pan miał rację, czy nie, nie ma takiego przywileju, aby
zapomnieć o pańskim wychowaniu i zawodzie, gdy potrzebują pana
chorzy ludzie. Możliwe, że nigdy więcej nie będzie pan chciał mnie
widzieć, po tym, co teraz mówię, jednak muszę zaryzykować. Nie
RS
58
zauważyłam żadnego wahania ani strachu, gdy operował pan
Turnera. Opowiadałam o tym Mike'owi Darrinowi. Stwierdził, że
przeprowadzenie tej ciężkiej operacji pod jabłonią było pańskim
wkładem w historię. Nie było tam tchórzostwa. Lecz jeśli pokazuje
pan je teraz...
Trzasnęły drzwi i Amy odeszła szybkim krokiem w dół ścieżki, nie
oglądając się za siebie.
Jeff znalazł się przy drzwiach frontowych, zanim jeszcze dotarło
do nich dwóch ludzi, wolno wspinających się ścieżką. Nie miał
zamiaru im pomagać. Jeśli siostra Amy Coates i dr Mike Darrin tak
bardzo troszczyli się o tych górali, to czemu nie starali się o
znalezienie nowego lekarza?
Jeff pozostał w domu i nie zwracał uwagi na ludzi szukających
jego pomocy. Wszedł na górę do sypialni i ze złością zaczął wyciągać
cały bagaż. Walizki z rzeczami Diany nieomal rozdarły mu serce,
jednak z pełnym zdecydowaniem zabrał się za pakowanie.
Nie można było powstrzymać ludzi przed tym, żeby go
odwiedzali. Będą przychodzili zawsze. Jedynym rozwiązaniem była
ucieczka. Tym razem będzie jednak pamiętał, żeby zdjąć lekarski
emblemat. Tego przynajmniej nauczył się tutaj.
McAllister mógł sobie sprzedać lub wynająć to miejsce, jemu było
to obojętne.
Część walizek stała już na dole, gotowa do zniesienia do
samochodu, gdy po raz pierwszy od trzech godzin spojrzał przez
okno. Pogoda zmieniła się. Temperatura w domu zdecydowanie
spadła. Gdy wyszedł na zewnątrz, zadrżał z zimna.
Niebo było ponurą, ciemną szarością, a wiatr zawodził w
czubkach drzew całkiem inną melodię niż jesienna. Brzmiało to jak
ostrzeżenie. Gdy stał tak przed domem, zaczęły spadać pierwsze
płatki śniegu, a gdy wszedł do środka, śnieg zaczął sypać coraz
gęściej i gęściej.
Przypomniał sobie wijące się ścieżki w tych górach i śmiertelne
przepaście, które się tu znajdowały. Gdyby wyruszył dwie godziny
wcześniej, być może mogło się udać, ale nie teraz. Tylko głupiec
RS
59
mógłby jechać w taką pogodę po tak niebezpiecznych drogach.
Zmienił garnitur i założył do grubych spodni dwa ciepłe swetry.
Potem zaczął krążyć między szopą na drewno a domem. Już kilka dni
temu powinien był to uczynić.
Gdy miał już pod ręką wystarczającą ilość drewna, zamknął
wszystkie drzwi, sprawdził okna i zapasy jedzenia. Gdyby śnieg nie
przestał padać, mógłby siedzieć bezczynnie całymi dniami. Było to
prawie tak samo dobre jak wyjazd. Może nawet lepsze, ponieważ
teraz miał czas i był zmuszony, żeby zastanowić się nad wszystkim, a
potem podjąć decyzję, gdzie się teraz skierować.
RS
60
Rozdział ósmy
W ciągu dwudziestu czterech godzin ścieżka zupełnie zniknęła, a
śnieg dosięgał na północnej stronie domu aż do parapetów. Potem
nagle słońce zaświeciło białym promieniem i wypełniło wnętrze
domu oślepiającym światłem, tak że na dworze trzeba było zakładać
ciemne okulary. Po chwili słońce zniknęło i ponownie zaczął padać
śnieg, czemu towarzyszyła przerażająca cisza, charakterystyczna dla
burzy.
Jeff złościł się coraz bardziej, że stąd w porę nie wyjechał. Mógłby
leżeć teraz na ciepłej, słonecznej plaży: może na Miami lub w Santa
Barbara? Nienawidził całkowitej samotności i pod koniec trzeciego
dnia był gotów każdego, ale to każdego człowieka, który do niego
przyjdzie, gorąco przywitać.
Jednak nikt się nie pojawił. Zadawał sobie pytanie, jak czuł się Len
Turner, jak mała dziewczynka z zainfekowaną dłonią i jej
przepracowana, chora na astmę matka?
Myślał o Dianie i czasem czuł się tak bardzo przygnębiony, jak w
pierwszych dniach po jej śmierci.
Myślał też o Amy Coates i zastanawiał się, czy podczas zamieci
śnieżnych nie namęczyła się ponad siły? W duchu wiedział
doskonale, że tak było. Co zastanawiające, również Fern pojawiła się
w jego myślach: płochliwa, śliczna dziewczyna, którą dzień po
przyjeździe śmiertelnie przestraszył.
Często zastanawiał się dokąd powinien pójść, gdy drogi znów
będą przejezdne. Rozmyślał, czy gdzie indziej czekają go inne
warunki?
Wszędzie mieszkali ludzie, a ludzie potrzebują lekarzy. Nawet jeśli
zachowa swój zawód w tajemnicy, pewnego dnia znajdzie się
człowiek, który będzie potrzebował pomocy i on nie będzie umiał
odmówić.
Być może Amy miała rację ze swym sądem na jego temat. Dla
niego również zaczęło to tak wyglądać, jakby był tchórzem,
RS
61
wiedzionym tylko pragnieniem znalezienia samotności. Jednak
nawet ciągnące się bez końca dni i prawie nie dająca się wytrzymać
monotonia egzystencji, nie wpłynęły na podjęcie żadnych decyzji.
Milczenie i samotność stały się jedynie przyczyną jego jeszcze
większej konsternacji.
W południe ósmego dnia po tym, jak spadły pierwsze płatki
śniegu, przestraszyło go silne pukanie do drzwi, które kazało mu
pospiesznie otworzyć. Jeszcze krótko przedtem myślał, że przywita z
radością każdego, jednak pojawienie się babki Foster nieźle go
zaskoczyło.
Pod pachą miała swą strzelbę. Jej oczy były zaczerwienione.
Dłonie wsunęła pod wełniany płaszcz, aby rozgrzać je ciepłem
własnego ciała. Całkiem bezwiednie wzrok Jeffa powędrował poza
ramię starej kobiety, jakby chcąc znaleźć oznaki obecności Fern.
- Niech pan weźmie swą torbę - powiedziała ostro. - Fern jest
bardzo chora.
- Grzbiet północnego wzgórza? - zapytał Jeff, a niedowierzanie
objawiło się w jego ruchach.
- Tak, tam mam swą chatę.
- Co jej dolega?
- Przypuszczam, że to zapalenie płuc. Mój mąż na to umarł, stąd
znam symptomy. A więc jak, idzie pan?
Jeff zawahał się.
- Nie wiem - wymamrotał. - Ja...
- Powiedziano mi już na skrzyżowaniu, że być może pan nie
pójdzie, ale Fern jest naprawdę tak chora, że musi pan to zrobić! -
powiedziała z naciskiem stara kobieta.
Jeff spojrzał w jej zmęczone oczy.
- Dobrze, pójdę z panią. To ostatni raz, ale pójdę. Jak się tam
dostaniemy? Pieszo?
- Droga jest częściowo wolna. Jeśli mógłby pan dojechać tam
swym samochodem...?
Zanim Jeff skompletował swoje wyposażenie, poszedł do kuchni,
gdzie miał jeszcze kawę w termosie. Napełnił filiżankę do połowy,
RS
62
dolał trochę brandy i przyniósł starej kobiecie.
- Proszę to wypić - powiedział. - W przeciwnym razie i pani
dostanie zapalenia płuc po tak długiej drodze przez śnieg.
Wypiła bez słowa, a Jeff wszedł na górę, aby się przebrać. Wyjął z
szafy dwa komplety bielizny, jeden z długimi kalesonami. Pod
koszulą miał ciepły podkoszulek. Nogawki grubych wełnianych
spodni owinął ciasno wokół łydek, aby wsunąć na skarpety wysokie
buty.
Stara kobieta siedziała przed kominkiem drzemiąc. Pustą filiżankę
mocno trzymała w dłoni. Jeff pozostawił ją tak i poszedł do garażu,
by odśnieżyć drzwi.
Zapalenie silnika było ciężką pracą. Łańcuchy i opony przecinały
oblodzoną nawierzchnię, wydając odgłosy tłuczonego szkła.
Babka Foster czekała na niego i bez słowa wsiadła do samochodu.
Pojechał do skrzyżowania i stamtąd rozpoczął mozolną wspinaczkę
na północny grzbiet. Do pokonania odległości, którą w normalnych
warunkach przejechałby w dziesięć minut, potrzebował teraz całej
godziny.
Gdy wreszcie wysiedli z samochodu, ponieważ droga była już
dalej nieprzejezdna, musieli brnąć przez dolinę i pokonać zbocze
góry, by w końcu dotrzeć do chaty.
Jeff nie stawiał dalszych pytań, jednak był zaniepokojony. Już
sama droga, którą przebyli samochodem, zajęła sporo czasu. Babka
Foster musiała przejść na piechotę długą trasę, a to oznaczało, że
Fern pozostawała, być może, zbyt długo sama.
Stara kobieta powoli, ale konsekwentnie brnęła do przodu. Nie
liczyła się ze swymi słabymi siłami. Jeff odczytywał z jej twarzy, jak
bardzo martwiła się o swą wnuczkę. W końcu dotarli do chaty,
prawie do połowy zagrzebanej w zwałach śniegu.
Chata była zbudowana z desek pokrytych smołowaną papą, okna
zaś udawały osłonięte szmatami otwory.
Jeff otworzył drzwi i wszedł do izby, gdzie Fern leżała na
mosiężnym łóżku.
Była przytomna, ale oczy błyszczały od gorączki, a kaszel
RS
63
wstrząsał jej szczupłym ciałem. Odsłonił pościel tak daleko, jak było
to konieczne i przyłożył słuchawkę. Słyszał, jak grało powietrze przy
oddychaniu. Termometr wskazał ponad 39 stopni. Natychmiast
napełnił strzykawkę i zrobił zastrzyk penicyliny, nie zastanawiając
się nad możliwością, iż Fern mogła być na nią uczulona. W tym
wypadku musiał zaryzykować.
Starą kobietę poprosił o zagotowanie wody i przygotował filtr,
który, wypełniony lekarstwem, trzymał przed ustami i nosem Fern,
aby przynajmniej trochę ułatwić jej oddychanie. Fern, która
wyglądała jak dwunastolatka, mogła wyrazić mu wdzięczność tylko
wzrokiem.
- Widzisz, Fern, teraz mogę ci podziękować za to, że utrzymywałaś
moje domostwo w czystości - powiedział z uśmiechem. - Jestem ci to
winien. Nie próbuj mówić. Odpoczywaj. Niedługo poczujesz się
lepiej.
Zamknęła oczy, a jemu zdawało się, że widzi, jak ustępuje
wewnętrzne napięcie. Nie powiedział prawdy. Nie był wcale pewien,
czy jej stan się poprawi, zbyt wiele czasu już zmarnowano.
Gdy dzień zaczął chylić się ku końcowi i słońce zaszło za góry, do
chaty zaczął wciskać się zimny wiatr. Nawet rozpalony ogień nie
dawał wystarczającego ciepła.
Babka Foster dała mu do jedzenia tłusty boczek i smażone jajka.
Był tak głodny, że wszystko pochłonął. Przy tym, ani na moment nie
spuszczał oka z chorej. Nie przyjął propozycji starej kobiety, że ta
będzie czuwać przy Fern. Tego nie mógł od niej po prostu wymagać.
Chciałby, żeby Amy była przy nim: tylko ona mogła mu teraz pomóc.
Potem przyszedł ranek i zrobiło się jaśniej, lecz Fern wciąż
walczyła o każdy oddech. Najbardziej przydatny byłby teraz zbiornik
tlenu, lecz musieli się bez niego obejść. W tych górach ludzie dawali
sobie radę bez większości udogodnień i jego nienawiść do tej okolicy
na nowo rozgorzała.
W południe wiedział już, co musi zrobić. Dał Fern drugi zastrzyk i
zaczął nakłaniać jej babkę:
- To konieczne, żebym przeniósł ją do siebie do domu, i to
RS
64
natychmiast, póki nie stanie się za zimno. Czy istnieje jakiś sposób,
żeby przetransportować ją po stoku w dół, do samochodu?
- Mam w szopie małe sanki na drewno - powiedziała pani Foster. -
Używam ich do transportu. Nie są zbyt wiele warte, ale powinny ją
unieść. Waży w końcu mniej niż pół worka mąki.
- Niech pani przyciągnie sanki pod drzwi - powiedział. -
Wyruszamy jak najszybciej.
- Źle z nią, czy tak?
Jeff skinął poważnie głową.
- Tak. Ale uratujemy ją, gdy tylko przeniosę ją do mojego domu.
- Wezmę sanki.
Po niecałym kwadransie wszystko było gotowe.
Jeff ciągnął sanki z pomocą babki Foster, w oślepiającym słońcu,
pod gryzący wiatr i przez wysokie zwały śniegu. Musieli iść wciąż
naprzód. Każdy moment, który przybliżał ich do jego myśliwskiego
domu, był teraz bezcenny. Oddech Jeffa był urywany, a jego brwi
białe od mrozu.
Babka Foster musiała być bliska załamania. Nie spała i była zbyt
stara i słaba, aby jeszcze długo pchać sanki.
W końcu dotarli do samochodu.
Jeff pomógł najpierw starej kobiecie, gdyż zobaczył, jak ze
zmęczenia przymyka oczy. Ostrożnie przeniósł Fern na siedzenie
obok kierowcy, aby mógł ją lepiej obserwować i żeby była bliżej
ogrzewania.
Powoli samochód stawał się cieplejszy, a sztywność
spowodowana zimnem ustępowała, tak że mógł sprawniej jechać.
Oddech Fern wydawał się lżejszy, ale ona sama nie miała pojęcia, co
się wokół niej dzieje.
Podjechał tak blisko wejścia, jak tylko to było możliwe. Wniósł
Fern do środka i po schodach do drugiej sypialni na górze. Ostrożnie
położył ją na łóżku i zaczął rozbierać. Odczuwał potrzebę uwolnienia
jej z przepoconego ubrania. Pomyślał o rzeczach Diany.
Wyjął z szafy walizkę z jej bielizną i długo szukał, aż znalazł coś
odpowiedniego do przebrania Fern. Przykrył ją troskliwie.
RS
65
Poszedł zmienić własne ubranie, a potem chciał na nowo rozpalić
ogień. Ku jego zdziwieniu, pani Foster zdążyła już to zrobić. W
kominku płonął jasny ogień. Zrobiła również kawę. Wydawało się, że
zadomowiła się już w obcej sobie kuchni.
- Jak się czuje Fern? - spytała, nie przerywając pracy.
- Sądzę, że udało się nam. Mam tutaj bardziej stosowne
wyposażenie, które może mi się przydać.
- I nie ma takich przeciągów - powiedziała.
- Właśnie. Proszę mi opowiedzieć o rodzicach Fern.
- Dlaczego? - zapytała i spojrzała na niego.
- To pomaga, gdy lekarz wie coś o swoim pacjencie. Zginęli w
wypadku, czy mam rację?
- To był pożar. Nie zdążyli uciec. Rodzina Fern była zawsze
zdrowa. Mój ojciec dożył prawie stu lat. Myślę, że tak samo będzie ze
mną.
- Mam nadzieje. Nikt nie miał zapalenia płuc?
- Tylko mój mąż. Sądzę, że był trochę wątły. Ale twardo walczył ze
śmiercią.
- W takim razie Fern jest do niego podobna. Będzie musiała zostać
tu przez jakiś czas.
- Nie mogę dużo zapłacić.
- Nie ma za co płacić. Przez trzy lub cztery dni musimy czuwać na
zmianę. Pani też potrzebuje spokoju. Może pani korzystać z mojej
sypialni lub spać na dole na sofie.
Stara kobieta skinęła tylko głową. Jeff pomyślał, że stanowiła dla
niego takie samo towarzystwo jak duchy, z którymi żył w tej
myśliwskiej chacie. Zaraz potem poszedł na górę, aby czuwać przy
Fern.
Tej nocy potrzebował całej swojej wiedzy, aby ułatwić jej
oddychanie. Stało się dla niego jasne, że mieszkańcy tych gór
potrzebowali lekarza tak samo pilnie, jak szpitala.
Trzeciego dnia Amy Coates w końcu przebrnęła swym masywnym
samochodem przez śnieg.
- Modliłem się, żeby pani przyjechała - powiedział Jeff,
RS
66
uśmiechając się do niej na powitanie. -Będę mógł wykorzystać anioła
miłosierdzia.
- To miłe, ale oklepane - zauważyła Amy.
- Jestem zbyt zmęczony, aby błyskać jeszcze inteligencją -
przyznał Jeff.
- Wiem. Już w sklepie zostałam poinformowana o tym, co pan
zrobił. Proszę podać mi potrzebne informacje, a przejmę ten
przypadek.
Jeff opowiedział jej o wszystkim, a potem poszedł do łóżka,
spokojny o to, że Fern znajduje się w najlepszych rękach.
Nadszedł ranek. Jeff wszedł do sypialni, a Fern przywitała go
uśmiechem. Siedziała podparta poduszkami i spoglądała na niego
swymi dużymi oczyma.
- Ma pan znowu swą dziewczynę zdrową i rześką, doktorze -
powiedziała Amy.
- Och, Amy! Czegoś takiego nie powinnaś mówić - zawstydziła się
Fern.
- Pozwól mi sobie powiedzieć tylko to, że nawet gdybyś była jego
dziewczyną, nie mógłby o ciebie lepiej dbać.
- Wiem, ale mimo to nie jestem nią.
Policzki Fern zrobiły się ciemnoczerwone z zakłopotania. Jeff
zaśmiał się.
- Jeżeli nie jesteś moją dziewczyną, to tylko dlatego, że byłaś zbyt
zajęta, aby to pojąć. Wkrótce będziesz już zupełnie zdrowa, Fern.
- Dziękuję panu - powiedziała. - Jak tylko będzie pan chciał,
przeniesiemy się z babcią do domu.
- Nie, nie tej zimy. Nie możesz ryzykować najmniejszego
przeziębienia po tym, co przeszłaś.
- Ale babcia i ja nie mamy innego miejsca...
- Doskonale o tym wiem. Wasza chata nie jest wystarczająco
ciepła i leży za bardzo na uboczu. Dobry Boże, dziecko, czy
oczekujesz ode mnie, że po raz kolejny zrobię taką trasę w tym
śniegu?
Uśmiech Amy był po prostu promienny.
RS
67
- W takim razie obie zostają tutaj? Dziękuję, Jeff. Na pewno się
przydadzą.
Jeff wysunął do przodu brodę.
- Amy, Amy, nie powiedziałem, że zostanę tu na zawsze. Nie wiem
jeszcze, co chciałbym teraz zrobić, ale wkrótce o tym zadecyduję.
- Czy chce pan wyjechać? - spytała Fern. -Tak.
- Z mojego powodu?
- Ależ nie, Fern. Na pewno nie z twojego powodu.
- Jak długo chce pan zostać?
- Nie jestem pewien. Poza tym nie ma to przecież żadnego
znaczenia, jeśli będziesz już w końcu zupełnie zdrowa. Ty i twoja
babcia możecie zostać tu tak długo, jak chcecie. Miejsca jest przecież
dość.
- Ale pana tu nie będzie?
- Nie, Fern, nie mogę. Pewnego dnia zrozumiesz, dlaczego. A teraz
wślizgnij się znowu pod kołdrę i odpoczywaj. Mówię to jako twój
lekarz.
Wyszedł z pokoju i pozostawił Fern jej marzeniom, które
wyczarowały na jej twarzy szczęśliwy uśmiech.
RS
68
Rozdział dziewiąty
Mieli właśnie zamiar wypić kawę przygotowaną przez Amy, gdy
zadała pytanie:
- Jak pan to sobie właściwie wyobraża, Jeff. Fern nie może
przecież mieszkać z panem sama. Być może nie stało się to dla pana
całkiem jasne, ale górale bardzo dbają o moralność.
- Jest tu przecież - zaczął Jeff jej babka. Ona...
- Czy widział ją pan w ciągu ostatnich godzin? -przerwała mu
Amy. - Produkuje nielegalnie alkohol. Na całkiem dużą skalę.
Nauczyła się fachu od swojego ojca, bo nie było żadnego mężczyzny
w rodzinie.
- Babunia wróciła więc do swojej aparatury - roześmiał się Jeff. -
To godne uwagi.
- Proszę nie śmiać się z tego zbyt głośno - ostrzegła go Amy. - Jak
długo będziemy mieć przemytników alkoholu, tak długo będą istnieć
również poborcy podatków, którzy depczą im po piętach. Rząd
narobił niezłej wrzawy o ten teren w górach i nie ma urzędnika,
który by sobie nie przysiągł, że pewnego dnia dopadnie babcię
Foster.
- Aż tak źle to wygląda? - spytał Jeff. - Nie chciałbym mieć żadnych
trudności z urzędnikami podatkowymi. I w ogóle żadnych trudności.
Ale być może znam rozwiązanie tego problemu. Nad garażem jest
możliwość urządzenia lokum, które mógłbym oddać Fern i jej babce.
- To by rzeczywiście pomogło - przyznała Amy. - Ale pewni ludzie
będą bardzo, bardzo ciekawi
- Niech sobie będą - odrzekł szorstko. - Zakochanie się jest
ostatnią rzeczą, na którą mam ochotę.
Oczy Amy były poważne, gdy na niego spojrzała.
- Tak, na nieszczęście.
- Amy, jest pani cudowną dziewczyną i jest pani podobna do
Diany. Tak samo liczy się pani z innymi ludźmi. To bardzo rzadka
cecha. Toteż jest to bardzo pocieszające.
RS
69
- Dziękuję panu.
- Naprawdę tak uważam. Podziwiam panią bardzo, ale Amy... Jak
mógłbym jeszcze raz kochać?
- Może pan będzie - powiedziała. - Nie jest pan mężczyzną, który
chce być zawsze sam. W tej chwili myśli pan, że to niemożliwe. Zbyt
boleśnie zraniła pana śmierć Diany, a także ten wyniosły
neurochirurg i szpitalne kolegium. Ale czas leczy rany, nieszczęśliwe
wspomnienia zaczynają blednąć i raz jeszcze zaczynamy od nowa.
Jeff podniósł dłoń.
- Amy, wolałbym o tym nie mówić.
- W porządku, Jeff. Pańskie rany są jeszcze zbyt świeże, ale kiedy
się zagoją, będę tutaj. Mogę nie mieć najmniejszej szansy, ale będę
tutaj. Powinien pan o tym wiedzieć - kocham pana. Nie mogę sobie w
żaden sposób pomóc. Nie jestem natrętna ani zuchwała, stwierdzam
tylko fakt, aby zrozumiał pan choć część z szalonych rzeczy, które
robię.
Jeff sięgnął przez stół i ujął jej rękę między swoje dłonie.
- Jeśli jakiś mężczyzna miałby się znów zakochać, byłby bardziej
szczęśliwy, niż na to zasłużył, gdyby znalazł taką dziewczynę jak ty.
Westchnęła głęboko i uśmiechnęła się do niego.
- Teraz, gdy omówiliśmy stronę romantyczną i nie zrobiłam z
siebie kompletnej idiotki, powróćmy do Fern. Jeśli zamieszka nad
garażem, a babka będzie od czasu do czasu doglądać swej destylacji,
nie będzie to tak źle wyglądało. Ale nie jest to również idealne
rozwiązanie.
Jeff przytaknął.
- Jest jednak najlepsze, jakie mogłem znaleźć -powiedział. - Ja
osobiście nie przejmuję się w najmniejszym stopniu tym, co myślą
ludzie. Wystarcza mi, jeśli ty rozumiesz tę sytuację.
- Na to możesz liczyć, Jeff. Czy zastanowiłeś się tymczasem nad
tym, czy chcesz otworzyć praktykę?
- Nie chciałbym stracić kontaktu z zawodem, ale tak samo boję się
powrotu do pracy w swojej specjalności. Nie chce więcej o tym
mówić, Amy. Bardzo byłbym wdzięczny, gdybyśmy całkowicie o tym
RS
70
temacie zapomnieli.
Amy uśmiechnęła się.
- Gdy dorasta się w górach, Jeff, silnie rozwija się krnąbrność i
upór. Nigdy nie ma tu niczego w bród i dlatego też niczego się nigdy
nie wyrzuca.
Teraz zajrzyj do Fern, a ja zmyję tymczasem tę górę naczyń.
Jeff wyszedł na zewnątrz, aby odetchnąć świeżym powietrzem i
rozjaśnić swe myśli. Wyznanie Amy wytrąciło go z równowagi. Nie
mógł ofiarować jej teraz swej miłości i być może nigdy nie będzie
mógł tego zrobić. Diana będzie w nim żyć do końca jego dni, a to nie
pozostawiało miejsca dla innej kobiety.
Musi stąd odejść, jak tylko Fern będzie zdrowa. To jedyna droga
uniknięcia komplikacji w stosunkach z Amy.
Chciał już wejść z powrotem do domu, gdy usłyszał zbliżający się
ciężki samochód. Mężczyzna, który z niego wysiadł, był masywnej
postury. Miał spory brzuch i dużą twarz, w której niepodzielnie
rządził duży nochal. Plamy na jego zębach świadczyły o tym, że żuł
tytoń.
Jego płaszcz był w doskonałym gatunku. Na nogach miał wysokie
skórzane buty. W oczach Jeffa wyglądał na odnoszącego sukcesy,
zimnokrwistego, despotycznego człowieka, kochającego luksus.
Wyciągnął rękę i powiedział:
- Nazywam się doktor Gilden. Najwyższy czas, żebyśmy się
poznali.
Jeff uścisnął podaną rękę, jako że nie pozostało mu nic innego,
jeśli nie chciał urazić swego vis a vis.
- Tak bym to właśnie ujął, najwyższy czas - ciągnął Gilden, nie
dając Jeffowi szansy dojścia do głosu. - Przechodziłem wczoraj obok
chaty Turnerów. Turner przychodzi do siebie, chociaż operował go
pan z dużym rozmachem, doktorze, z dużym rozmachem.
- To był nowotwór złośliwy - powiedział Jeff zimno. - Usunął pan
jego część.
- Co pan tu mówi o raku? Skąd może pan to wiedzieć, co? Widział
pan tak wiele nowotworów, że wystarczy panu spojrzeć, aby
RS
71
postawić diagnozę?
Jeff zmrużył oczy.
- Wysłałem tkankę do laboratorium i test był pozytywny.
Turnerowi musiałem usunąć całą trzustkę.
- Mógł pan zrobić to, co było konieczne z medycznego punktu
widzenia. Mam na myśli miasto. Ale jednocześnie zrobił pan z
mężczyzny kalekę na całe życie, doktorze. Bez trzustki nie jest więcej
wart. niż stary pies drzemiący w słońcu. To wszystko do czego
będzie zdolny.
- Będzie żył.
Doktor Gilden pokręcił głową.
- Nie dla mieszkańców tych gór, doktorze. Ten człowiek nie będzie
w stanie przepracować dnia. Turner w ogóle nie będzie już
pracować. Przy okazji: kto zapłaci za całą insulinę, którą musi
przyjmować? Nie ma ani centa, a pan usunął mu wraz z trzustką
wszelkie szanse na pracę. Czy sądzi pan, że wyświadczył mu
przysługę, doktorze?
- Pan dałby mu umrzeć - odrzekł Jeff. - Ja nie wykonuję mojego
zawodu w ten sposób.
- Och, ja też tego tak nie robię! Ale on czułby się o wiele lepiej,
gdyby mu pan o wszystkim nie powiedział.
- Dlaczego nie przyzna pan, że po rozpoczęciu operacji nie był pan
w stanie kontynuować? - odpowiedział Jeff ostro. - To była operacja
Whipple'a i wątpię, żeby pan kiedykolwiek słyszał o tym rodzaju
chirurgii.
- Dobrze, dobrze, nie ma sensu, żebyśmy się teraz sprzeczali. I tak
nikt nam nie zapłaci. Słyszałem, że Fern Foster jest u pana w domu.
- Ktoś musiał się o nią zatroszczyć.
- Jasne, to fakt. I oczywiście, jeśli ktoś by do mnie z tym przyszedł,
zrobiłbym dla niej wszystko, co tylko w mojej mocy. Naturalnie, nie
przyjąłbym jej do siebie do domu. Moja żona nie ścierpiałaby tego.
Poza tym to nie najlepiej wygląda. Jej babka prowadzi nielegalną
gorzelnię i w ogóle ta cała reszta...
Zanim Jeff zdążył odpowiedzieć, wyszła Amy. Miała założony
RS
72
czepek pielęgniarski i wyglądała nienagannie. Na chwilę Jeff
zapomniał o swym gniewie i najchętniej by ją teraz pocałował.
- Oo! Doktor Gilden! - zdziwiła się. - Fern śpi teraz, proszę więc
mówić trochę ciszej! - uśmiechnęła się i weszła z powrotem do
domu.
- Zdaje się, że pomyślał pan o wszystkim, doktorze - powiedział
Gilden z widocznym rozczarowaniem.
- Amy to dobra pielęgniarka. Tak, nawet bardzo dobra, dopóki
trzyma język za zębami. Nie można tego powiedzieć o jej rodzinie.
Małowartościowi ludzie -zawsze tacy byli.
- Życzę dobrego dnia! - powiedział krótko Jeff i odwrócił się.
- Proszę zaczekać - powiedział Gilden. - Zauważyłem, że nie
zaprosił mnie pan do domu, ale to nic nie szkodzi. Jestem
przyzwyczajony do złego traktowania, wszyscy w tych górach są w
najwyższym stopniu niewdzięczni. Ale są sprawy, o których muszę
wiedzieć. To nie jest społeczna wizyta. Kiedy spędzam czas na
rozmowie z kimś, oczekuję za to zapłaty, jak każdy inny lekarz.
Jeffowi udało się z najwyższa trudnością ukryć gniew.
- Niech pan słucha, Gilden. Zoperowałem Turnera, ponieważ
gdybym tego nie zrobił, już by nie żył. Zrobiłem to bez
wynagrodzenia, bo nie prowadzę praktyki. Ale to nie znaczy, że
może mu pan teraz posłać rachunek za swoje znachorstwo. Jeśli pan
to zrobi, poradzę Turnerowi, aby panu nie płacił, a jeśli to konieczne,
zeznawał przed sądem jako świadek.
- Dobrze, odpowiedział pan na pytanie, które chciałem zadać. Tak
długo, jak nie zamierza pan praktykować, jest mi obojętne to, co pan
robi.
- Leczyłem ludzi, którzy do mnie przychodzili, bo pan nie chciał im
pomóc. Albo byli panu winni pieniądze, albo mieszkali od pana za
daleko, albo też wpisywał ich pan po prostu na listę oczekujących. W
niektórych przypadkach nie można było czekać, mogliby umrzeć.
Ale, jak już powiedziałem, nie przybyłem tu, aby otworzyć praktykę.
Wkrótce opuszczę te góry, a pan może mieć z powrotem wszystkich
swoich pacjentów. Niech Bóg ma ich w swojej opiece!
RS
73
Gilden wyglądał na rozwścieczonego. Ale opanował się i
powiedział:
- Do widzenia, doktorze! Jest pan bardzo rozsądny. Tu, na górze,
nie ma miejsca dla dwóch lekarzy, a ja mam po trzydziestu latach
pierwszeństwo, żeby troszczyć się o tych ludzi.
Gdy Gilden wracał do swego samochodu, Jeff poczuł nieprzepartą
ochotę, aby rzucić w jego głowę twardą śnieżką, tylko po to, żeby
zobaczyć, czy straciłby coś ze swej śmiesznej wyniosłości. Zamiast
tego wszedł do domu i stanął przy kominku, rozkoszując się ciepłem
buzującego w nim ognia.
Amy wyszła z kuchni.
- No i, Jeff, co sądzisz teraz o naszym górskim doktorze, gdy go już
spotkałeś?
- To nieudolny, napuszony głupiec, ale żeby to stwierdzić, nie
musiałem go zobaczyć. Siady swej nieudolności pozostawia na
każdym, kogo leczy. Ale dziękuję, że wyszłaś i mógł cię zobaczyć.
Jego myśli są tak samo brudne jak duża jest jego nieudolność. Zaczął
mówić o Fern ze złośliwym spojrzeniem.
- Wiedziałam, że to zrobi, Jeff, i będzie dalej plótł na ten temat.
- O czym tu pleść, Amy? Na górze jest biedna, chora dziewczyna.
Nie było żadnego innego miejsca, gdzie mógłbym ją umieścić. Jeśli
ludzie w górach chcą o tym plotkować - dobrze! Byłoby jednak lepiej,
gdyby rozmawiali o możliwości urządzenia tu małego szpitala.
Gilden nie ma najmniejszego powodu, aby o czymkolwiek mówić i
wątpię, żeby ktoś go słuchał.
Wyraźnie było widać, że Amy jest innego zdania.
- I to właśnie jest przyczyną wszystkich kłopotów, Jeff. Nie znasz
wystarczająco tych ludzi. Czasem całymi tygodniami nie widzą żywej
duszy i kiedy potem przychodzi doktor, są skłonni uwierzyć we
wszystko, co im mówi, z samej tylko przyjemności, jaką sprawia im
słuchanie czyjegoś głosu. Gilden ich zna i umie ich ująć.
Jeff odrzekł z pogardą:
- Nie będę tutaj wystarczająco długo, aby dotknęły mnie plotki, a
Fern może sama doskonale dbać o swą własną opinię. Przynajmniej
RS
74
do czasu, gdy jest przy niej babka. Obie mogą mieszkać tu tak długo,
jak tylko zechcą. Najgorsze mamy już za sobą.
- Tak - powiedziała Amy z kamienną twarzą. -Wszystko mamy za
sobą. Myślę, że będzie lepiej dla nas wszystkich, jeśli jak najszybciej
pan stąd wyjedzie, doktorze Keith. - Dosłownie wleciała na schody i
zamknęła za sobą drzwi.
Jeff usiadł i zaczął się zastanawiać, czy nie powinien pojechać do
Nowego Jorku, ale w głębi duszy wiedział, że nie był jeszcze do tego
gotów. Jeśli znalazłby się w starym mieszkaniu, jego życie z Dianą
stanęłoby mu znów żywo przed oczami. Jeśli przeszedłby znów
przez Broadway, spotkałby jej starych przyjaciół i zobaczył miejsca,
które wspólnie odwiedzali.
Pewnego dnia wróci na pewno, jeśli tylko nie znajdzie nic
interesującego, czemu będzie chciał się poświęcić. To jednak nie
stanie się na pewno w tych górach. Wiosną i latem były wspaniałe,
ale teraz, zimą, tak samo jak ludzie wywoływały przygnębienie.
Trudno było sobie wyobrazić, że ktoś może się oburzać dlatego, że
miał u siebie w domu Fern. Tutejsi ludzie żyli jeszcze jak w ubiegłym
stuleciu.
Wszedł na górę i cicho otworzył drzwi do sypialni Fern. Amy dała
mu znak, że dziewczyna jeszcze śpi, więc poprosił, aby wyszła z nim
na balkon.
- Amy, nie chciałbym, żebyś zostawała tu przez cały czas -
powiedział. - Musisz zająć się przecież jeszcze innymi pacjentami.
Jeśli ci głupi ludzie uważają, że nie godzi się, aby lekarz troszczył się
o chorą dziewczynę, to daj im tak myśleć. Nie sądzę, żeby Fern
zdenerwowała się tym, a reszta mnie nie obchodzi. Tym bardziej
więc doktor Gilden i jego sprośne przypuszczenia.
- Ależ to nie robi żadnej różnicy, Jeff, że tutaj zostaję.
- Ale nie życzę sobie tego. Czuję się, jakbym ulegał Gildenowi. Nie,
Amy. Zrób swój zwykły obchód. Zajrzyj też do Turnera i przekonaj
się, czy robi sobie zastrzyki insuliny i o żadnym nie zapomina.
Spróbuj się dowiedzieć, czy Gilden pytał go już o pieniądze.
Amy skinęła głową.
RS
75
- Dobrze, zrobię to. Zresztą i tak dałam Fern środek uspokajający.
To biedne dziecko słyszało część rozmowy z Gildenem i bardzo się
tym zdenerwowało.
- Za kilka dni wyjadę i wszystko się skończy -powiedział.
Zszedł razem z Amy na dół i pomógł jej założyć ciężki płaszcz.
Przez chwilę trzymał ją miękko pod ramię.
- Żebyś wiedziała, jaką wspaniałą osobą jesteś, Amy! Będę tęsknił
za tobą. Za tobą i za tym dzieckiem na górze. Ale nie mogę zostać. Nie
mogę się jeszcze raz zakochać. Nie mam już nic, żeby dać. Kiedyś
oddałem wszystko. Nie umiem się już dzielić. Być może to głupie jak
na zachowanie dorosłego mężczyzny, szczególnie w tych
gorączkowych czasach. Nie mogę sobie pomóc, tak to po prostu teraz
odczuwam.
Uśmiechnęła się z trudem.
- Doskonale cię rozumiem. Widzisz, ja też jestem kochana przez
kogoś, czyjej miłości nie potrafię odwzajemnić...
- Mike Darrin?
- Tak, to Mike. Jest wspaniałym człowiekiem o takich samych
ideałach jak twoje - powiedziała cicho.
- Wkrótce o mnie zapomnisz. Nie będziesz miała zbyt wiele do
wspominania. Potem zbliżysz się do Danina i przekonasz się, że jest
lepszym człowiekiem.
- Może... - brzmiała jej cicha odpowiedź.
RS
76
Rozdział dziesiąty
Z wielką starannością Jeff przygotowywał dla Fern pierwszy
obfity posiłek, który składał się z kurczaka, fasoli, ziemniaków i
kremowego sosu. Idąc na górę, postawił na tacy także swój talerz,
aby zjeść razem z nią.
Jej maniery były nienaganne. Śmiał się do siebie, gdy chciała
zostawić na talerzu pół porcji i tylko dzięki jego perswazji jadła
dalej.
- Byłoby to dla mnie zniewagą, jeśli nie zjadłabyś wszystkiego.
Zawsze uważałem, że jestem dobrym kucharzem.
- Och, doktorze Keith, to po prostu wspaniałe. Naprawdę, po
prostu wspaniałe.
- Miałaś szczęście, Fern, że twoja babcia była tak rozsądna, żeby
sprowadzić pomoc. Jest godną uwagi kobietą, aczkolwiek
przemytniczką - śmiał się Jeff.
- Babcia uprawiała przemyt przez całe swoje życie. Mówiono mi,
że robi najlepszy bimber.
- Nie miałbym nic przeciwko, gdybym mógł go kiedyś spróbować.
- Też go raz spróbowałam, ale mi nie smakował. Babcia zbiłaby
mnie, gdyby tak było, a dotąd jeszcze nigdy mnie nie ukarała.
Przez chwilę oboje milczeli, po czym Jeff zapytał:
- Powiedz mi, Fern, czy chciałabyś stąd wyjechać?
- Tak, doktorze, chciałabym i zastanawiałam się nad tym.
Oczywiście nie wyjadę, dopóki żyje babcia, ale to nie będzie trwało
wiecznie... Nie wiem dokąd i kto mi pomoże, ale myślę o tym. Sądzę,
że w taki sposób niektóre dziewczęta zastanawiają się nad
zamążpójściem.
Jeff przyjrzał się jej. Choć zbyt szczupła, wyraźnie można było
zobaczyć, jak piękną byłaby dziewczyną, gdyby przezwyciężyła
chorobę.
- Jedno chcę ci powiedzieć, Fern. Gdy opuścisz góry i przyjedziesz
do miasta, staniesz się sensacją. Jesteś bardzo ładna, wiesz o tym?
RS
77
- Mówi pan tak tylko po to, aby zrobić mi przyjemność -
powiedziała ze swym zachwycającym, nieśmiałym uśmiechem.
- Jesteś nie tylko ładna - kontynuował Jeff. - Masz również wdzięk.
U kobiety to bardzo ważne.
Fern mocno się zaczerwieniła.
- Jest pan taki miły, doktorze Keith. Dziękuję. Serdecznie dziękuję,
że przywrócił mi pan zdrowie.
- Po to są lekarze - uśmiechnął się. - Czy naprawdę myślisz, że
daleko stąd mogłabyś być szczęśliwa?
- Tego jestem całkiem pewna, doktorze.
- Jednak Amy wróciła - przypomniał jej.
- Amy jest cudowną dziewczyną. Nie ma tu nikogo, kto by jej nie
kochał. Nie mogę być taka jak Amy i jeśli mogłabym się stąd wyrwać,
nigdy nie chciałabym wrócić.
- Pewnego dnia wyjedziesz. Ale teraz już najwyższy czas, żebyś
odpoczęła. Czy chcesz proszek nasenny?
- Nie, dziękuję. Jestem zmęczona i usnę bez problemu.
- Dobranoc, Fern. - Wiedziony impulsem pochylił się nad nią i
pocałował lekko w policzek.
Fern wtuliła się pod koc i zamknęła oczy.
Jeff wziął obie tace, zaniósł je do kuchni i zabrał się do zmywania.
Gdy doprowadził wszystko do porządku, przeszedł do pokoju i nabił
fajkę. Zapach tytoniu był przyjemny i łagodny. Jeff usiadł przed
kominkiem. Gdy odjedzie, wszystko, co tu posiadał, przekaże na
własność Fern. Amy to zrozumie, tak jak zrozumiała, że Jeff musi
stąd odejść.
Szczęściem było już to, że nie musiał kłopotać się o swoje finanse.
Z czasem trafi na miejsce, gdzie odnajdzie poszukiwaną samotność.
Jednak wiedział aż za dobrze, że musi się to pewnego dnia
skończyć. Był przecież jeszcze młodym mężczyzną i miał swój
zawód, aczkolwiek brakowało mu w tej chwili zaufania do samego
siebie, tak bardzo potrzebnego przy wykonywaniu takich
obowiązków.
Być może mógłby znaleźć coś w rodzaju pracy Mike'a Darrina,
RS
78
który działał w lecznictwie. Nie będzie wtedy w bezpośrednim
kontakcie z pacjentami. Przyznanie się do własnej niedoskonałości
było bolesne. Czy mylił się tak również co do operacji Diany? Jakby
się zachował, gdyby stanął przed tak zwaną szybką decyzją, jak
doktor Klee? Na pewno posunąłby się dalej i próbował usunąć guz, a
to było zupełnym przeciwieństwem metody doktora Klee. Klee
wzbraniał się przed kontynuowaniem operacji, a miał więcej
doświadczenia niż Jeff.
Jednak wciąż jeszcze nie mógł się pogodzić z tym faktem. Czasem
miał uczucie, że traci grunt pod nogami.
W półśnie usłyszał odgłos samochodu zbliżającego się po lodzie,
który utworzył się na podjeździe. Potem odgłos silnika umilkł i ktoś
zaczął zbliżać się w kierunku domu.
Wydawało się, że były to kroki tylko jednego mężczyzny. Jeff nie
chciał, aby sen Fern został zakłócony, pospieszył więc do drzwi i
otworzył je zanim gość zdążył zapukać.
Patrzył na niego mężczyzna około czterdziestki, najwyraźniej nikt
z tutejszych górali. Coś w jego wyglądzie świadczyło o tym, że
posiadał określony autorytet.
- Doktor Keith? - zapytał i wyciągnął swą dłoń. - Nazywam się
Robert Curtis. Jestem z urzędu skarbowego, a dokładniej celnego.
- Proszę, niech pan wejdzie. Tego wieczoru moja destylownia nie
pracuje - powiedział Jeff.
Curtis nie śmiał się.
- Potrzebujemy pańskiej pomocy, doktorze. Mamy w samochodzie
młodego człowieka, którego nakryliśmy przy pędzeniu wódki. Chciał
uciekać, więc jeden z moich ludzi oddał strzał ostrzegawczy, który
na nieszczęście trafił tego chłopaka. Zapewniam pana, że nie kręcimy
się tu po to, aby strzelać do ludzi. To był wypadek.
- Musi się pan zwrócić do doktora Gildena. Nie prowadzę praktyki.
- To już wiemy. Ale Gilden jest około dwudziestu mil stąd, a tego
chłopaka trzeba opatrzyć natychmiast.
- W takim razie niech pan go wniesie do środka, panie Curtis.
- Dziękuję, doktorze. To naprawdę konieczność. - Curtis poszedł z
RS
79
powrotem do samochodu.
- Jeśli potrzebuje pan pomocy... - krzyknął za nim Jeff, gdy Curtis
zbliżał się już do swojego auta.
- Nie, dziękuję! Poradzimy sobie.
Jeff pospieszył do kuchni, gdzie nastawił wodę do gotowania. Gdy
wrócił do pokoju, zastał pana Curtisa z kolegą, trzymających między
sobą młodego mężczyznę. Jeff rozpoznał jednym spojrzeniem, że
chłopak był poważniej ranny, niż sądził na początku. Miał
podkrążone oczy, szarą twarz i najwyraźniej znajdował się w szoku.
Minęło zaledwie kilka minut i stół był już przygotowany. Jeff
rozpostarł na nim czyste prześcieradło i pomógł chłopcu położyć się.
Poprosił obu celników, aby przytrzymali rannego, gdy będzie
przecinał koszulę i podkoszulek.
Potem obejrzał ranę. Nie krwawiła mocno i była umiejscowiona
dość wysoko w piersi. Otwór wlotowy po kuli był oddalony od serca
o kilka zaledwie centymetrów.
- Połóż się na boku, chłopcze - poprosił Jeff spokojnie. - Nie będę
cię męczył i dam ci coś, żebyś nie czuł żadnego bólu.
Curtis wymamrotał:
- Wysłaliśmy wiadomość do doktora Gildena. Ale myśleliśmy, że
będzie lepiej, jeśli przywieziemy go szybko do pana.
- Dobrze, że panowie to zrobili - powiedział Jeff poważnie. - Zrobię
mu teraz zastrzyk morfiny. Czy są jakieś zastrzeżenia?
- Oczywiście nie, doktorze. Proszę robić, co tylko w pańskiej mocy.
Nie chcieliśmy, żeby został ranny. To był wypadek.
Jeff przygotował strzykawkę i zrobił zastrzyk.
- Wkrótce przestaniesz czuć i wtedy zobaczymy, gdzie tkwi kula -
powiedział do rannego. - Nie denerwuj się, wyciągniemy ją nie
naruszając skóry.
Jeff zaaplikował chłopcu silną dawkę morfiny, musiał jednak
odczekać, zanim zaczęła działać. Po kilku minutach chłopiec był już
zatopiony w głębokim śnie. Jeff wziął sondę i ostrożnie zbadał ślad,
jaki pozostawiła kula. Mimo jego umiejętności chłopak jęknął i jego
twarz wykrzywiła się z bólu.
RS
80
- Czy znalazł pan kulę, doktorze? - zapytał Curtis. Jeff potrząsnął
głową.
- Nie, ta sonda nie jest wystarczająco długa. Miałem nadzieje, że
kula odbiła się od kości i utkwiła bliżej powierzchni, ale to założenie
było błędne.
- Nie sądziłem, że jest tak ciężko ranny - powiedział Curtis. - Nie
skarżył się.
- Ci górale nie skarżą się - zauważył Jeff. - A już na pewno nie
celnikom.
- Tak, wiem. Jaka jest pańska opinia, doktorze?
- Nie można tego stwierdzić już teraz. Muszę się najpierw
dowiedzieć, gdzie tkwi kula. Sonda wskazuje, że pocisk wszedł pod
kątem.
- Tak musiało być - powiedział Stoddard, towarzysz Curtisa. -
Zbiegał z góry i odwrócił się nagle.
- Muszę operować - powiedział Jeff po przemyśleniu wszystkiego -
ale potrzebuję do tego pomocy. Jeden z panów musi jechać do
McAllistera i dowiedzieć się, gdzie mieszka Amy Coates. To
pielęgniarka; jest mi potrzebna jak najszybciej.
- Zrobię to tak prędko, jak tylko to możliwe -powiedział Stoddard.
- Czy jest bardzo źle? - spytał Curtis.
- Nie jest dobrze - zaczął Jeff, lecz przerwał mu ostry krzyk.
Była to Fern, która wolno podeszła bliżej.
- To Petey Harwin... - pochyliła się nad nieprzytomnym chłopcem.
- Petey, Petey...
Jeff otoczył ją ramieniem.
- Dałem mu coś na sen, Fern. Wszystko będzie w porządku. Znasz
go?
- Bawiliśmy się razem, to miły chłopak - powiedziała i spojrzała
na Jeffa swymi dużymi oczami.
Usłyszeli szybkie kroki na zewnątrz. Pierwszy wszedł celnik
Stoddard.
- Znalazłem kogoś lepszego niż pielęgniarkę. Doktor Gilden
usłyszał o tym, co się stało i przyszedł razem ze mną.
RS
81
Gilden wszedł do pokoju. Jego wzrok był skierowany na Fern,
którą Jeff wciąż jeszcze przytulał do siebie. Potem podszedł do stołu,
rzucił spojrzenie na chłopca i zarządził:
- Zabieramy go do miasta, do szpitala.
- Chwileczkę, doktorze Gilden! Jest parę spraw, o których pan nie
wie - poinformował go spokojnie Jeff.
- Jest ranny. Zrobił mu pan zastrzyk przeciwbólowy, a więc można
go przetransportować.
- Właśnie, że nie! Nie można go teraz ruszać.
- Chciałbym wiedzieć, dlaczego? - wtrącił butnie Gilden. - Musimy
go ruszyć, aby wydostać kulę, nieprawdaż?
- Mogę operować na miejscu.
- Zabiłby go pan - wrzasnął Gilden i spojrzał na Curtisa. -
Słyszałem, że złapali go przy pędzeniu bimbru.
Curtis machnął ręką.
- O to niech się pan nie martwi. Chciałbym, żeby uratowano mu
życie.
- Nie da rady, jeśli da pan operować temu człowiekowi. Gdzie tu
światło, a stół operacyjny? Mówię panu, że ten chłopak musi znaleźć
się w szpitalu, i to tak szybko, jak to tylko możliwe.
- Jeśli ruszy pan chłopca, doktor Gilden ponosi całą
odpowiedzialność - powiedział Jeff, lecz Gilden natychmiast
odparował:
- Czy myśli pan, że nie mam pojęcia o ranach postrzałowych? Tu w
okolicy zdarzają się one bezustannie. Chyba widzi pan, że chłopak
nie krwawi. Jest silny jak byk. Wszystko można odpowiednio
przeprowadzić w szpitalu. Niech pan go zabiera, Curtis!
Celnik był niezdecydowany.
- Sam nie wiem - nie mamy ambulansu. Czy mamy go położyć tak
po prostu na tylnym siedzeniu?
- Wiem, co robię - odrzekł Gilden. - Zresztą jestem jego domowym
lekarzem i od lat jest pod moją opieką. Przypuszczam, że pomogłem
mu nawet przyjść na świat.
- A ja powtarzam, że jestem przeciw ruszaniu go z miejsca -
RS
82
przypomniał ponownie Jeff.
- Jeśli będziemy o tym jeszcze długo rozmawiać, to stanie się to
niebezpieczne. Curtis, przejmuję odpowiedzialność. Niech pan go
kładzie do samochodu i niech się pan pospieszy!
Curtis wzruszył ramionami.
- Doktorze Keith, muszę posłuchać doktora Gildena.
Wystarczająco długo troszczył się o tych ludzi, żeby wiedzieć, co
robi.
- Doktorze Keith, doktorze Keith! Niech pan nie pozwoli go
zabrać! Inaczej Petey umrze, jestem tego pewna - wtrąciła
trwożliwie Fern.
- Wystarczy, młoda damo - powiedział twardo Gilden. - Byłoby
lepiej, gdybyś zatroszczyła się trochę bardziej o swą własną pozycję
w tym domu.
- Nie mogę temu zapobiec - powiedział Jeff. -Ale, gdyby coś mu się
stało, nie będę się temu bezczynnie przyglądał.
- Nonsens! - odrzekł dr Gilden. - Puls jest w porządku, gorączki nie
ma, oddech w normie. Lecz jeśli poczekamy dłużej...
Curtis wziął chłopca ostrożnie na ręce, a Stoddard poszedł
pierwszy, aby otworzyć drzwi samochodu.
Doktor Gilden pozwolił sobie na drwiący uśmiech.
- Jedno można panu przyznać, doktorze Keith -powiedział. - Daje
pan swym pacjentom wyśmienitą opiekę. Szczególnie, jeśli są młodzi
i ładni. Dobranoc, doktorze! Do widzenia, Fern.
Gdy usłyszeli oddalający się samochód pana Curtisa, Jeff pomógł
Fern wejść na górę do jej pokoju.
- Powinien był mu pan w tym przeszkodzić - powiedziała cicho.
- Nie mogłem, Fern. Doktor Gilden jest tutejszym lekarzem.
Spojrzała na niego wielkimi, pełnymi łez oczami.
- Lecz nie jest dobrym lekarzem. Czasem pozwala ludziom
umrzeć. Jeśli nie mogą mu zapłacić, po prostu nie przychodzi, gdy go
wzywają. To, czy Petey umrze, jest mu obojętne. Nikt się tym nie
przejmuje.
- Fern, nie rozumiesz tego. W szpitalu nie pozwoliliby mi go
RS
83
operować. Pełna odpowiedzialność spoczywałaby na doktorze
Gildenie.
- To nie zmienia sprawy - rozpłakała się. - Jeśli ktoś jest tak ciężko
ranny, że musi umrzeć, nie ma znaczenia, który lekarz przyjdzie
pierwszy. Dopóki może mu pomóc, jest dobrym lekarzem. Lecz nie
doktor Gilden.
Jeff westchnął ciężko.
- Nie mogę nic zrobić. Nie denerwuj się niepotrzebnie, to szkodzi
tylko tobie samej. Kula może równie dobrze tkwić w mięśniu i jeśli
się ją szybko wyjmie, nie będzie stanowić niebezpieczeństwa.
- Czy naprawdę tak pan sądzi?
- Jeśli o czymś ci mówię, to znaczy, że również tak myślę, Fern. Nie
kłamałbym umyślnie.
Nagle znów się uśmiechnęła.
- Chyba się wygłupiłam.
- Nie, nic z tych rzeczy. To ładnie, że troszczysz się o Peteya, ale
teraz spróbuj zasnąć, żebyś była szybko zdrowa.
- Żeby mógł pan stąd wyjechać? Skinął głową.
- Tak, wkrótce wyjadę, ale nie wcześniej, niż będziesz całkiem
zdrowa. Dobranoc, Fern.
Gdy opuszczał pokój, usłyszał jeszcze głębokie westchnienie, ale
nie odwrócił się, gdyż ogarnął go snach, że mógłby obiecać coś, czego
nie był w stanie dotrzymać.
RS
84
Rozdział jedenasty
Następnego dnia poszedł do sklepu McAlistera, by zrobić zakupy.
Nie zdążył jeszcze zamknąć za sobą drzwi, gdy zagadnął go
właściciel.
- Martwiłem się już, myśląc, że będę musiał wejść na górę, żeby
pana zobaczyć. Zapewne nie słyszał pan jeszcze, że Petey umarł w
czasie transportu do szpitala.
Jeff oparł się o kontuar. Dwie kobiety, które były w sklepie,
przyglądały mu się z zaciekawieniem.
- Ja - ja mogłem go uratować, a nie zrobiłem tego. Był u mnie...
Wiedziałem, że jego stan jest krytyczny.
- Przecież nie był to pański błąd. Doktor Gilden przejął ten
przypadek. Jeśli to czyjaś wina, to tylko Gildena. Cała sprawa woła o
pomstę do nieba i spowodowała tu duży niepokój. Nie zdziwię się
ani trochę, jeśli celnicy przeczeszą całe góry.
- A jaki to ma związek z tym wypadkiem?
- Nie z tym co zaszło między panem a doktorem Gildenem, ale
celnicy wolą strzec sami siebie. Będą mówić, że jest tu zbyt wielu
przemytników, a kiedy jakiś chłopak sam się zabija, bo pędził
bimber, to najwyższy czas, aby zlikwidować wszystkie destylownie.
Ludzie są mocno zaniepokojeni.
- Wszyscy powinni zrozumieć pewną ważną rzecz - powiedział
Jeff. - To był wypadek, że postrzelono Peteya. Celnicy nie kręcą się
tutaj, żeby zabijać chłopców.
Po raz kolejny Jeff poczuł rozczarowanie, jakiego doświadczył
przy śmierci Diany.
Nie był pewien, czy mógł uratować Peteya, ale stracono cenny
czas. Chłopca poruszono, a w dodatku zrobił to nieudolny lekarz.
Doktor Gilden wydał błędną diagnozę, a ludzie tutaj byli zdani na
jego niewłaściwe metody leczenia. Tak nie mogło być dalej. Trzeba
było coś przedsięwziąć. Nieudolność Gildena musiała zostać
zdemaskowana; dopiero wtedy będzie mógł stąd odejść.
RS
85
Jeff powiedział:
- Nie chciałbym, aby ktokolwiek atakował na oślep celników. Mają
do wykonania swą pracę i mogliby być o wiele bardziej surowi i
twardzi niż są. Ale to nie wszystko. Czy ma pan kawałek drewna,
zwykły kawałek drewna, na którym mógłbym zrobić znak?
McAllister skinął głową.
- Znajdę coś dla pana, doktorze.
- Napiszę na nim moje nazwisko i gdzieś go powieszę. Może na tej
dużej pinii, w miejscu, gdzie rozwidla się droga. Tak, przybiję go na
dużej pinii, wtedy każdy będzie wiedział, że otworzyłem swą
praktykę.
- Chce pan więc zostać tutaj i leczyć ludzi?
- Na krótki czas. Nie miałem takiego zamiaru do momentu, gdy
usłyszałem o śmierci Peteya. Gilden go zabił. To tak pewne, jak to, że
tu stoję. Zbyt wielu ludzi umarło z powodu jego niedbalstwa i
braków w wykształceniu. Zostanę tu dotąd, aż go usunę, a potem
zobaczę, czy nie będę mógł sprowadzić w te góry młodego lekarza.
McAllister poczłapał do swego magazynu, aby poszukać
odpowiedniego kawałka drewna, a Jeff stawał się coraz bardziej
niecierpliwy. Nie mógł się teraz doczekać, kiedy zawiesi swój szyld.
Było przecież jeszcze mnóstwo rzeczy do zrobienia.
Po jakimś czasie McAllister wrócił z dużym, czworokątnym
kawałkiem drewna i dodatkowo z pojemnikiem farby plakatowej.
- Oczywiście za to nie wystawię panu rachunku, doktorze -
powiedział.
- Ja również nie będę wystawiał rachunków. Wszystko, o czym
marzę, to pokazać temu oszustowi, jaki naprawdę jest.
- Wielu ludzi nie umie czytać - powiedział McAllister z
powątpiewaniem. - W każdym razie nie nazwiska.
- W porządku. W takim razie narysuje ten szyld, McAllister. Niech
pan patrzy.
Szybkimi, zręcznymi pociągnięciami namalował zieloną farbą
laskę, symbol lekarskiego fachu.
- Widzi pan, to laska Eskulapa. Ten znak oznacza, że ktoś
RS
86
prowadzi tu praktykę. Jeśli ludzie nie umieją przeczytać mego
nazwiska, to przecież wkrótce będą wiedzieć, z czym wiąże się ten
symbol. Przyczepię go do dużej pinii.
- Przypuszczam, że to drzewo nie będzie się już nazywać "dużą
pinią" - stwierdził McAllister z uśmiechem. - Niedługo zostanie
obwołane "drzewem życia".
- Tak, to dobrze. Niech pan mówi ludziom, gdy będą potrzebować
lekarza, żeby szli do pinii a potem skręcali w prawo. Jeśli zjawi się
Amy Coates, to proszę jej przekazać, że pilnie muszę się z nią
zobaczyć. Bardzo pilnie!
McAllister kiwnął głową.
- Zrobi się, doktorze. Nie chciał pan zrobić zakupów?
Jeff machnął ręką.
- Później, później! Teraz nie mam czasu. Niech pan nie zapomni o
Amy.
- Jasne, że nie! Czy mam powiedzieć o tym doktorowi Gildenowi,
jeśli się zjawi?
- Wyświadczy mi pan wielką przysługę, McAllister. Dziękuję za
drewno.
Jeff pospieszył do samochodu. Dawno już nie czuł się tak
uskrzydlony. Dotarłszy do domu, wprowadził samochód do garażu,
wszedł na górę i zrobił przegląd wszystkich swoich instrumentów,
których dotąd nie potrzebował. Miał jeszcze dużo do zrobienia, gdyż
wszystko trzeba było dokładnie oczyścić. Ale być może mogła mu w
tym pomóc Fern.
Wygospodarowanie dodatkowego pomieszczenia jako pokoju
przyjęć nie było możliwe. Musiał się bez tego obejść. Fern czuła się
już wystarczająco dobrze, aby spędzić kilka godzin poza łóżkiem i
chętnie pomagała Jeffowi przy czyszczeniu instrumentów. Stawiała
mu niezliczone pytania o nazwy i zastosowanie wszystkich
przyrządów.
Jeff oczekiwał Amy już wczesnym popołudniem. Wraz z nią
przyszedł wysoki, szczupły mężczyzna w workowatym garniturze, w
starym kapeluszu na głowie i okularach w czarnej oprawce.
RS
87
- Pan musi być doktorem Darrinem! - Jeff uścisnął podaną mu
dłoń i od razu poczuł do swego vis a vis sympatię.
- Dokładnie. Nazywam się Mike. Amy zadzwoniła do mnie i
powiedziała, że chce pan wykurzyć stąd doktora Gildena.
Przyszedłem więc, aby panu pomóc.
- To dobrze. Mogę potrzebować całej pomocy, jaką tylko znajdę -
odparł Jeff.
Amy powiedziała:
- Mike nie będzie jedynie stał u twego boku, Jeff. Będziesz
zaskoczony tym, co zamierza uczynić! -usiadła obok Fern, która
pracowicie porządkowała skalpele. - Widzę, że masz już asystentkę.
Fern spojrzała z taką dumą, jakby właśnie wróciła z medycznego
colege'u, po zdaniu egzaminu z najwyższą pochwałą.
- Dużo nie mogę pomóc - stwierdziła - ale robię, co mogę.
Mike Darrin rozglądał się po dużym pokoju.
- To wprawdzie wystarczyłoby, ale możemy zrobić więcej, Jeff. W
naszym budżecie zdrowia pozostało jeszcze trochę dolarów na ten
rok, a ja przeprowadziłem już informacyjną rozmowę z dyrektorem.
W urzędzie zdali sobie sprawę, że istnieje pilna potrzeba, aby
powstała tu lecznica. Amy naciskała na to od dawna. Będziemy tu
budować mały szpital, przyjacielu.
- Wspaniale! - wykrzyknął Jeff, jednak w głębi ducha nie był wcale
tak zachwycony. Szpital oznaczałby, że oczekuje się od niego, że tu
zostanie. A tego absolutnie nie zamierzał robić. "Ale - pomyślał - mój
następca mógłby go dobrze wykorzystywać." Wszystko czego
pragnął, to pokazać Gildenowi, jak bardzo był nieudolny, a musiało
się to stać szybko, żeby nie zdążył zabić następnego człowieka.
- Czy nie miałby pan tu miejsca na aparat rentgenowski, zanim nie
wybudujemy szpitala? - zapytał Mike Darrin.
- Przygotuję miejsce.
- O wszystko się zatroszczymy. To zasługuje na uwagę, Jeff, cztery
łóżka!
- To znaczy o cztery więcej niż obecnie - uśmiechnął się Jeff. - Lecz
sala operacyjna jest sprawą najważniejszą.
RS
88
Darrin uśmiechnął się w odpowiedzi.
- To przecież zasadniczy powód budowy szpitala. Koniec z
operacjami pod jabłonią! A teraz pójdę do rozdroża, na spotkanie z
kilkoma inżynierami, którzy mają zacząć pracę.
- Dziękuję, Mike. - Jeff uścisnął dłoń Danina. -Nie uwierzyłby pan,
ile to znaczy dla tych ludzi; dla mnie także. Mam tutaj jeszcze duży
kawałek ziemi. Nie potrzebuje pan wiec łamać sobie głowy nad tym,
gdzie ma stanąć ten mały szpitalik. Pańscy inżynierowie powinni
zobaczyć to miejsce. Dom i całą resztę przepiszę stałemu lekarzowi.
Jeff był tak poruszony i zajęty rozmową z Mike'iem, że nie
zauważył zaskoczonych i rozczarowanych spojrzeń, jakie wymieniły
Amy i Fern.
Darrin powiedział:
- Najpierw musimy zadbać o aparat rentgenowski. W trzy, cztery
dni da się to zrobić. Mamy dobry aparat w mieście. Wszystko, co jest
do zrobienia, to przywieźć i umieścić go tutaj. Doktorze, rozpoczął
pan praktykę!
Jeff skinął głową z dużym zadowoleniem. Ale Darrin
kontynuował:
- Jeff, niech pan uważa na Gildena! Jest niebezpieczny i podstępny.
- Jest głupcem - sprzeciwił się Jeff.
Gdy Mike Darrin wyszedł, Jeff zwrócił się do Fern i poprosił, aby
teraz odpoczęła.
- Wiem, że chcesz mi pomagać, ale chwilowo nie ma dla ciebie
jeszcze zbyt wiele do zrobienia -stwierdził.
- Ale mogę przecież zostać i pomóc? - poprosiła.
- Zobaczymy! Idź teraz do łóżka, potem będziesz mogła wstać do
kolacji.
Gdy usiadł obok, Amy ukazała mu swą troskę.
- Mike ma rację, ostrzegając cię przed doktorem Gildenem -
powiedziała.
- Amy, zapomnij o Gildenie! Cóż mógłby mi zrobić?
- Nie wiem, ale mogę się założyć, że już się nad tym zastanawia.
Gilden nie będzie tu spokojnie siedział i czekał, aż po prostu
RS
89
wszystko przejmiesz. Na to jest zbyt dumny i zbyt zachłanny na
pieniądze. Miej się więc na baczności, Jeff.
- Będę na wszystko przygotowany. Teraz chciałbym ci serdecznie,
bardzo serdecznie podziękować za wszystko, co zrobiłaś. Twój Mike
Darrin jest bardzo sympatyczny. Tego rodzaju pomocy, jaką mi
dajecie, naprawdę nie oczekiwałem.
- Och, ta walka przeciw Gildenowi ciągnie się już od dawna. Dotąd
nie mieliśmy nikogo, kogo moglibyśmy bronić. Jeff, czy nie ma tu
babki Foster?
Jeff pokręcił głową.
- Ostatnio nie. Pewno jest zajęta swoją destylownią.
- Czy nie chciałeś przenieść jej do pokoju nad garażem?
- Ależ Amy! - uśmiechnął się pobłażliwie. - Nie żyjemy w
średniowieczu!
- W tych górach tak. To ludzie jedyni w swoim rodzaju. Chociaż
zajmują się przemytem, płatają figle prawu, jednak normy moralne
mają bardzo surowe.
- Fern jest jeszcze prawie dzieckiem, do tego jeszcze chorym.
Jestem jej lekarzem. Nie ma miejsca, gdzie mogłaby przyjść do siebie
po ciężkim zapaleniu płuc. Między nami nie ma nic, jedynie
wzajemna przyjaźń.
- Fern jest kobietą, ty mężczyzną. To wszystko, na co zwracają
uwagę ci ludzie i dlatego babka Foster musi zapomnieć o swej
przeklętej bimbrowni, żeby zamieszkać tu z Fern.
Ustąpił jej.
- A więc dobrze! Czy możesz dotrzeć do starszej pani?
- Natychmiast każę ją zawiadomić. Szczerze mówiąc, Jeff, nie
chciałabym być jak stara panna, ale takie są tutaj zwyczaje.
- Zapomnijmy o tym - powiedział, wciąż jeszcze podenerwowany.
- Jak sądzisz, jaki będzie skutek mojej praktyki w tych górach?
- Będziesz mógł zrobić dużo dobrego, Jeff. Z czasem zaczniesz to
lubić, i nas także, mam nadzieję.
- Lubię ciebie, Fern i Mike'a Darrina. Uważam was za moich
najlepszych przyjaciół. Być może, nawet jedynych. Ale, Amy, raz
RS
90
jeszcze chcę ci dać do zrozumienia, że robię to tylko tymczasowo, do
zwycięstwa nad doktorem Gildenem i znalezienia kogoś, kto obejmie
to miejsce na stałe.
- Wciąż jeszcze nie jesteś siebie pewien. To cały twój problem, Jeff.
- Tak, w pewien sposób chodzi o to. Nie jestem tchórzliwy i wiem
też, że jestem utalentowany jako lekarz i chirurg. Ale powątpiewam
w moją umiejętność diagnozowania. Wyjaśnił mi to doktor Klee, a
kolegium szpitala uczyniło to, jeśli to w ogóle możliwe, jeszcze
jaśniej. Dobremu chirurgowi potrzebna jest przede wszystkim
pewność wyrokowania, a tego, zdaje się, nie posiadam.
- W obu aspektach sprawdziłeś się w przypadku Turnera.
- Jeśli chodzi o talent - tak. Ale jeśli o werdykt? Gdy człowiek
znajduje się w tak złym stanie ja Turner, trzeba po prostu brnąć
dalej. To są decyzje, które zapadają w krytycznym momencie.
- Tak samo, gdy pacjent znajduje się w środku operacji i trzeba
nagle zdecydować, czy wyjąć guz, czy go zostawić?
- Tak - odparł Jeff krótko.
- Nie możesz zapominać, że wątpliwości, które cię wtedy opadły,
dotyczyły bardzo kochanego człowieka. W takiej sytuacji nie można
zachować jasności umysłu.
Jeff uniósł brodę.
- Ja bym kontynuował. Usunąłbym guz, nawet gdybym wiedział,
że Diana może umrzeć na stole operacyjnym. Tak uważam i taka
byłaby moja decyzja. Może jestem zbyt młody, być może, za bardzo
ryzykuję. Kontynuowałbym operację mojej własnej żony i ona by
umarła. Wszystko wskazuje na to, że nie przeżyłaby usunięcia guza,
a jednak bym to zrobił. Mój werdykt był więc błędny.
- Któż może wiedzieć, czy nie miałeś racji?
- Ja wiem. Jeśli nie weźmiesz mi tego za złe, nie chciałbym więcej o
tym mówić.
- Co zrobisz, jeśli tutaj trafi ci w ręce tak poważny przypadek? -
spytała Amy.
- Jeśli będzie wyglądał bardzo poważnie, wyślę pacjenta do miasta
i powierzę odpowiedzialność komuś innemu. To jedyne, co mogę
RS
91
zrobić. Dam ludziom z siebie wszystko to, co najlepsze i zrobię to za
darmo.
Amy skinęła głową.
- Gdy będziesz pomagać tym ludziom, zapomnisz o tym, co
wydarzyło się w przeszłości. Nie twierdzę, że powinieneś zapomnieć
o Dianie. Ale zwątpienie co do umiejętności podejmowania decyzji i
to, co uczynili ci w szpitalu doktor Klee i twoi koledzy, zblednie. Im
więcej będziesz miał pracy, tym szybciej się od tego uwolnisz. Teraz
będzie lepiej, jak udam się w drogę, aby zawiadomić babcię Foster.
Gdy wstała, Jeff wziął ją miękko w ramiona.
- Może pewnego dnia odnajdę mądrość, którą ty posiadasz już
dzisiaj, Amy.
- Tak, Jeff. Tak jak ci już kiedyś powiedziałam: cokolwiek się
stanie, będę tutaj. Wiesz, co czuję i jaką jestem dziewczyną. Nie mogę
cię zmienić, siebie również nie, ale będę tu zawsze i będę czekać.
- Dziękuję ci, Amy.
Przez chwilę trzymał swój policzek tuż przy jej twarzy, potem dał
jej odejść.
RS
92
Rozdział dwunasty
Babcia Foster wróciła jeszcze tego samego wieczoru, trochę
urażona, że właściwie kazano jej, by przyszła. Była za to zachwycona
dobrym stanem Fern.
- Przygotowywałam właśnie coś wyśmienitego i musiałam to
zostawić Gabe Mitchellowi - powiedziała. - On nie ma cierpliwości i
smaku, żeby zrobić coś naprawdę dobrego, ale człowiek nie może
być w dwóch miejscach naraz.
Położyła się do snu na podłodze w pokoju Fern, wzbraniając się
przed skorzystaniem z łóżka Jeffa lub sofy.
Następnego ranka Jeff wysprzątał pokój nad garażem i wniósł do
niego meble, które wystarczyły, by stał się przytulny i wygodny.
- Czy to dla mnie i Fern? - pytała z niedowierzaniem babcina. -
Naprawdę wszystko? Nigdy nie było nam tak dobrze, doktorze Keith.
Ja nie jestem wymagająca, ale cieszę się ze względu na Fern.
Jeff skinął głową.
- Tak, zakwaterujemy ją tu już dzisiaj. Wszystko jest dla was obu i
możecie się panie urządzić tak, jak wam się tylko podoba.
Pierwsi pacjenci zjawili się po południu i do wieczora Jeff
przebadał dwanaście osób. Były to proste przypadki i we wszystkich
mógł pomóc natychmiast. Ale potem przyjechał chłopiec na rowerze,
aby mu powiedzieć, że bardzo źle czuje się pani Milo.
Zaraz po kolacji Jeff pojechał do jej rodziny, właścicieli małej
farmy, położonej w połowie drogi na północne zbocze.
Pani Milo miała ponad dziewięćdziesiąt lat, była obłożnie chora i
nerwowa, ponieważ zmuszona do bezczynności, dorobiła się
odleżyn. Jeff dowiedział się od jej rodziny, że Gilden przyjeżdżał tu
raz w miesiącu, chwilę z nią rozmawiał i nigdy nie zostawiał nic
oprócz aspiryny.
Jeff zrobił starszej pani zastrzyk, aby nieco ją wzmocnić i pokazał
jej bliskim, jak mogą zmieniać pościel", nie sprawiając pacjentce
bólu. Wszyscy byli pod wrażeniem tego, że poświęcił starszej pani
RS
93
tak wiele wysiłku i, gdy opuszczał ich dom, dosłownie wcisnęli mu
młodego, przygotowanego do pieczenia kurczaka.
Był porządnie zmęczony i czuł błogie zadowolenie z wykonania
dobrej pracy. Powróciwszy do domu, zastał babcię Foster i Fern w
kuchni, gdzie rozmawiały z chudym taternikiem. Na jego ręce
widniała brzydka rana, zadana potłuczonym szkłem. Jeff oczyścił ją,
zamknął kilkoma szwami i zrobił opatrunek.
Potem sprawdził swój zapas lekarstw i sporządził listę
wszystkiego, czego mógł potrzebować w przyszłości. Następnie
napisał do magazynu na Manhattanie i poprosił, aby przysłano mu
jak najszybciej wyposażenie gabinetu, złożone tam wcześniej.
Otworzył wiec teraz swą praktykę i zastanawiał się tylko, jak dużo
czasu potrzebuje doktor Gilden, aby go z tego powodu zaatakować.
Zaledwie kilka dni później, dwoma dużymi ciężarówkami, zjawili
się ludzie, którzy zaczęli montować dom z gotowych elementów.
Dom ów miał służyć jako szpital. Robotnicy potrzebowali na jego
złożenie czterech dni, a gdy opuścili okolicę, przysłane zostały łóżka
i wyposażenie sali operacyjnej.
W ciągu dwóch tygodni wszystko było gotowe. Cztery łóżka stały
w jednym pomieszczeniu, tuż obok znajdowało się wąskie, lecz
funkcjonalne laboratorium. Gabinet przyjęć był urządzony niemal
wyłącznie własnym wyposażeniem Jeffa. Jego największą dumą była
jednak sala operacyjna; wszystkie instrumenty znajdowały się w
zasięgu ręki, a pomieszczenie było wygodne do sprzątania.
Ciśnieniowy sterylizator nie był wbudowany w ścianę, ale
funkcjonował bardzo dobrze, a jego lśniąca chromem płyta robiła
duże wrażenie.
Oprócz prac kontrolnych, których nie chciał nikomu powierzyć,
do jego obowiązków należało także leczenie swoich pacjentów.
Amy tak ustawiła swe godziny pracy, żeby móc asystować Jeffowi
przy ewentualnych operacjach, a Fern stała się "dziewczyną do
wszystkiego". Obsługiwała pacjentów i rozweselała ciężej chorych.
Mike Darrin przysłał wystarczającą ilość narkotyków i środków
opatrunkowych, materiałów do szycia i strzykawek - czyli
RS
94
wszystkiego, co jak sądził, może się przydać Jeffowi. Z jego własnego
biura dotarły jeszcze szafki na instrumenty, fluoroskop i
inteligentnie wymyślony aparat, który odebrał Jeffowi na kilka minut
oddech. Aparaty tego rodzaju były używane w chirurgii mózgu i
posługiwał się nimi doktor Klee.
Fern wszędzie znajdowała coś do zrobienia. Była bardzo żądna
wiedzy i chciała dokładnie wiedzieć, do czego wszystko służy.
Jeff uświadomił sobie, że pod tą kruchą istotą skrywała się żelazna
wola. Była szczęśliwa, gdy mogła cokolwiek rozpakować i gdy Jeff
wyjaśniał jej działanie obcych dotychczas instrumentów.
Wiedziała dobrze kiedy przeszkadza i, gdy Jeff zaczął pierwszą
operacje, sama odmówiła sobie wejścia na salę operacyjną.
Jeff czuł się jak nowo narodzony, jak gdyby zdjęto mu z pleców
jakiś bardzo duży ciężar. Bycie użytecznym było dla niego niezwykłą
siłą napędową. Szybko stwierdził, że jego technika nie była wcale
zaśniedziała. Jedynym, co go w głębi ducha niepokoiło, była
możliwość, że w jego poczynania może wkraść się jakiś błąd. Jeśli
musiałby się zająć przypadkiem, w którym każda pomyłka mogłaby
skończyć się fatalnie, jego niepewność i niezdecydowanie na pewno
by wróciły.
Tymczasem pracował bez wytchnienia, zawsze gdy była taka
potrzeba. Od czasu do czasu miał dni, kiedy nie zdarzało się nic poza
skaleczeniem dłoni lub stopy, czasem przypadek odry. Potem znów
musiał pracować bardzo intensywnie. Wszystkie cztery łóżka
szpitalne były zajęte, a ponadto doszły jeszcze wizyty domowe.
Wydatki, które miał szpital, miały być zwracane tylko w
niewielkiej części. Ci z pacjentów, którzy mogli zapłacić swe
rachunki oddawali należność Amy, jako przedstawicielce wydziału
zdrowia. Na to nalegał Jeff, który sam nie otrzymywał honorariów.
Czasem przyjmował kurę, małą szynkę lub trochę warzyw, ale i do
tego pacjenci musieli go zmuszać.
Amy miała pełne ręce roboty. Jej obowiązki podwoiły się, gdyż
wciąż musiała odbywać swoje codzienne wizyty w okolicy. Fern,
dzięki uregulowanemu trybowi życia i regularnym posiłkom,
RS
95
przybrała na wadze, z czym było jej bardzo do twarzy. Babcia Foster
przebywała najczęściej w pokoju nad garażem, cały ruch w szpitalu
uważając za nonsensowny.
Jeff miał mało czasu dla Amy i niewiele więcej dla Fern. Zazwyczaj
byli wieczorem tak zmęczeni, że szli od razu spać, tym bardziej, że z
wyjątkiem radia nie było żadnych rozrywek.
Jeff słyszał od Amy, że doktor Gilden reagował teraz szybciej na
wezwania swoich pacjentów. Również jego surowy dotychczas
sposób badania miał się jakoby zmienić. Jedno było jednak pewne:
powodzenie, jakim cieszyła się jego praktyka, musiało szybko się
zmniejszać.
Jak dotąd nie przedsięwziął jeszcze nic przeciw Jeffowi, co
wydawało się dziwne. Jeff myślał, że Gilden będzie stosował środki
odwetowe, ale być może nie zrobił tego tylko dlatego, że nie umiał
poradzić sobie z uprzejmym sposobem, w jaki Jeff traktował
pacjentów.
Potem przyszła noc, kiedy Jeff nie mógł usnąć. Czy było to
przepracowanie, czy też wspomnienia, które znów go dopadły?
Praca sprawiała mu ogromne zadowolenie, lubił też swoich
pacjentów, ale kiedyś postanowił, że opuści tę okolicę. Może w
następnym tygodniu uda mu się zdobyć wolny dzień, pojechać do
miasta i poprosić Mike'a Darrina, aby zaczaj intensywnie rozglądać
się za zastępstwem dla niego.
Pacjentom przyniosłoby to wprawdzie jakąś zmianę, ale wątpił,
czy wiązałyby się z nią jakiekolwiek trudności.
Raz czy dwa nakrył babcię Foster, gdy wracała z wędrówki w
góry. Jak często zostawiała Fern samą w pokoju nad garażem,
oczywiście nie wiedział i nie chciał wypytywać, gdyż z pewnością
uraziłoby to Fern.
Celnicy przeczesywali wszystkie wzgórza i doliny, i od czasu do
czasu, przy odnalezieniu którejś z destylowni, zdarzało im się kogoś
aresztować. Gra w chowanego między góralami a celnikami trwała.
Tym, który przy zakupach przekazał Jeffowi nowinę, był
McAllister.
RS
96
- Babka Foster została wczoraj w nocy aresztowana.
- O Boże! - krzyknął Jeff. - Jeszcze tego nam brakowało.
- Całymi latami naigrawała się z celników. W końcu ją złapali.
Pracowała w swojej bimbrowni, kiedy weszli i ją zabrali.
- W takim razie bardzo się zaniedbała. Była przecież tak
pomysłowa i umiała zawsze ukryć swą działalność.
- Wszyscy się temu dziwią. Nikt nie przypuszcza, żeby babcia
Foster popełniła jakiś błąd.
- Czy ktoś zdradził celnikom, gdzie miała swą de-stylownię?
- Miejsce, gdzie pracowała, było tak dobrze ukryte, że ktoś mógł
się o nie potknąć i też go nie zauważyć.
- Ale kto mógł ją wydać?
- Wkrótce się tego dowiemy, pan również, gdyż on potrzebuje
lekarza.
Jeff zaczął się nagle tak spieszyć, jak nigdy dotąd.
- Niech pan przygotuje szybko moje sprawunki, McAllister.
Chciałbym pojechać do domu, żeby powiedzieć o tym Fern, zanim
zrobi to ktoś inny. Potem pojadę do miasta i zwolnię babcię za
poręką. Co za bałagan! - odebrał swoje pakunki. - Za każdym razem,
gdy sprawy zaczynają iść lepiej, musi się znowu coś wydarzyć.
Jeff pojechał natychmiast do domu, chociaż miał do odbycia
jeszcze dwie wizyty. Fern była zajęta myciem okien.
- Mam dla ciebie złe wiadomości - zaczął. - Będzie lepiej, jeśli
usłyszysz je od razu.
- Babcia została zatrzymana przez celników - powiedziała bez
namysłu.
- Kto ci o tym powiedział?
- Nikt! Domyśliłam się. Mówiłam jej, że gdyby jej przy mnie nie
było, musiałabym mieszkać w chacie i właśnie tej nocy wyszła z
domu.
- A więc wiedziałaś o tym?
- Tak - przyznała Fern. - Babcia bardzo chciała, żebym tu została,
poszła do swej destylowni nocą.
- O jeden raz za dużo.
RS
97
- Czy myśli pan, że wsadzą ją do więzienia?
- Nie wiem. Czy to pierwszy raz?
- Oczywiście.
- W takim razie będą dla niej łaskawi. Jest już przecież stara i do
tego kobietą.
Fern spojrzała na Jeffa pytająco.
- Nie mogę zrozumieć, jak ją schwytali. Była tak pomysłowa w
ukrywaniu się.
- Teraz jednak została złapana, a kiedy wyjdzie, będzie musiała z
tym skończyć.
- Babcia i tak będzie dalej próbować. Nic innego nie przyjdzie jej
do głowy.
- Przeczekamy to. Nie martw się o nią, Fern. Nikt nie uczyni jej
krzywdy.
- Och, wcale nie jestem zaniepokojona. Liczyła się z tym, że
pewnego dnia ją złapią, tylko ja zawsze myślałam, że to się nigdy nie
stanie. Czy sądzi pan, że ktoś na nią doniósł?
- Prawdopodobnie. W każdym razie McAllister tak twierdzi.
Fern potrząsnęła głową.
- Jak wyjdzie, będą kłopoty. Kiedy się dowie, kto ją wydał
celnikom, będzie na niego polować.
- Powinna się wstydzić! Tak, to właśnie powinna zrobić. A z
przemytem powinna dać sobie spokój. Nie zarabia tym nawet na
swoje utrzymanie, nie mówiąc o tym, że nie troszczy się o ciebie w
wystarczającym stopniu.
- Myślę, że powinnam wrócić do chaty - wymamrotała Fern.
Jeff chwycił ją za ramiona i lekko potrząsnął.
- Nie ma ku temu najmniejszego powodu - powiedział.
- Nie lubi pan babci, i myślę, że mnie też niespecjalnie. Ale to nie
jedyny powód, dla którego nie chcę tu zostać.
Spojrzał jej głęboko w oczy i zobaczył w nich lśniące łzy. Nagle
zdał sobie sprawę, że trzyma w ramionach młodą kobietę, gotową
już do miłości.
- Chciałbym jednak, żebyś została, Fern - poprosił miękko.
RS
98
- Nie mogę! Nie teraz, kiedy nie ma babci i ludzie będą gadać. Będą
mówić rzeczy, które pana rozgniewają - i wtedy pan odejdzie.
Chciał ją tylko lekko pocałować, aby zapewnić, że wszystko jest w
porządku. Nagle poczuł jej drżące usta pod swoimi, a Fern otoczyła
ramionami jego szyję i odwzajemniła pocałunek.
Potem odsunęła się od niego, ciężko oddychając. Patrzyła na niego
z wyrazem nagłego zrozumienia, w jej oczach była także lekka
niepewność. Stali tak, patrząc na siebie i żadne nie umiało
powiedzieć słowa.
Odwróciła się i wybiegła z domu w kierunku garażu. Jeff patrzył
za nią i wykrzyknął jej imię, lecz nie odpowiedziała.
Co skłoniło go do tego, żeby ją w ten sposób pocałować? O to
musiał pytać teraz samego siebie. To, co miało być jedynie
ojcowskim pocałunkiem, było pocałunkiem o zupełnie innym
znaczeniu. Była tak miękka, tak zachwycająco kobieca, a on dotąd
traktował ją jedynie jak dziecko. Szybko wyrosła - bardzo
niespodziewanie. Jej jedwabiste, złote włosy, jej czarowny wdzięk i
ujmujący sposób bycia - wszystko było takie jak u Diany. Bez
wątpienia, jak usprawiedliwiał samego siebie, tym, co sprawiło, że
się zapomniał, było podobieństwo do jego zmarłej żony.
Nie miał prawa jej całować - także nie w sposób braterski. Fern
była młodą, niewinną dziewczyną, a on należał do Diany, nawet jeśli
zostało mu tylko wspomnienie. Na pewno wydawało jej się teraz, że
go kocha, ale w istocie tak nie było. Była to prawda w tym samym
stopniu, jak to, że on ją kochał. Sama Amy, która w niczym nie
przypominała Diany, była bardziej w jego typie, niż ta słodka, mała
dziewczynka z gór.
Nagle roześmiał się i zaraz poczuł się lepiej. Zamienił miłość na
współczucie. Natychmiast ruszył do garażu, wspiął się na kilka
stopni i zastukał do drzwi.
Otworzyły się od razu. Fern stała w nich i spokojnie na niego
patrzyła. Odzyskała panowanie nad sobą, chociaż jej zaczerwienione
oczy zdradzały, że płakała.
- Nie odejdziesz stąd - powiedział Jeff. - Nie ma żadnego powodu
RS
99
dla głupich plotek. A nawet jeśli będą, to oboje wiemy, że to same
brednie. Jeśli twoja babka pójdzie do więzienia, ty zostaniesz tutaj.
- Tak - powiedziała w zwykły dla siebie, trwożliwy sposób. - Nie
powiedział mi pan jednak, dlaczego mam zostać.
- Bo cię potrzebuję, Fern. Bez twojej pomocy nie umiem uporać się
z tym miejscem.
Naraz się uśmiechnęła.
- Miałam nadzieję, że pan to powie.
- Zawsze mówię to, co myślę. I obiecuję, Ferii, że nie będę cię już
tak całował. Masz moje przyrzeczenie.
Powoli uśmiech na jej twarzy stawał się coraz promienniejszy.
- Nie sądził pan, że jestem już tak dorosła, prawda, doktorze?
- Nie - przyznał. - Na pewno nie. Zostaniesz teraz?
- Zostanę, bo pan mnie potrzebuje. Wcześniej nikt mnie nigdy nie
potrzebował. I ludzie wiedzą, że dla pana pracuję. Codziennie uczę
się czegoś nowego. Amy dużo mi pomogła.
- Teraz mam jeszcze kilka wizyt. Musisz tu zostać, na wypadek,
gdyby ktoś przyszedł.
Skinęła głową, a Jeff idąc do samochodu, gwizdał jakąś melodię.
Potem wrócił jednak do domu, aby się cieplej ubrać.
W sklepie McAllistera kilku mężczyzn zebrało się wokół pieca.
Pozdrowili Jeffa ze swą spokojną uprzejmością. McAllister
natychmiast go zagadnął.
- Babka Foster przyznała się do winy. Musi iść na cztery miesiące
do więzienia.
- Cztery miesiące! - przeraził się Jeff. - Taka stara kobieta jak ona?
- Ona jeszcze wierzy, że dobrze na tym wyjdzie. Nie niepokoi jej to
tak bardzo, jak strata destylowni. Robiła najlepszą "rosę gór", której
wszystkim będzie brakowało.
- Jak przyjadę do domu, powiem o tym Fern. Może zrobię jeszcze
mały wypad do miasta i zobaczę, może uda mi się uwolnić starszą
panią.
- Nie ma żadnej szansy, doktorze, nawet najmniejszej!
Przypuszczam, że możemy za to podziękować doktorowi Gildenowi!
RS
100
Wzmianka o doktorze Gildenie dała Jeffowi dużo do myślenia, gdy
już przyjechał do domu. Gilden był zbyt spokojny, jak gdyby cały
swój czas spożytkował na to, by obmyślić plan zemsty i wyczekać
stosownej chwili.
RS
101
Rozdział trzynasty
Następnego ranka Amy przyjechała wcześniej, aby asystować przy
operacji przepukliny. Fern siedziała przy pacjencie, dopóki Jeff nie
poprosił jej o opuszczenie sali. Amy i Jeff byli teraz sami w maleńkim
przedpokoju, gdzie mieli wyszorować ręce.
- To dobrze, że mamy jeszcze kilka minut na rozmowę - zaczęła
Amy. - Nie chciałam, żeby Fern to słyszała. Gdy celnicy aresztowali
jej babkę, wcale nie potrzebowali jej szukać. Zostali dokładnie
poinformowani, dokąd mają się udać.
- Od razu tak pomyślałem.
- Ale mogę się założyć, że nie przyszło ci do głowy, że doktor
Gilden był tym, który dał im wskazówkę.
Zaskoczenie Jeffa było wystarczające, aby mógł je wyrazić.
- To podłość z jego strony, odpłacać pięknym za nadobne.
- Tu chodzi o coś więcej. Nie wiem dokładnie o co, ale musi mieć
związek z tym, co on knuje. Mike mi powiedział. Sam wie o tym od
jednego z agentów.
- Dlaczego wybrał sobie akurat tę starą kobietę? Może rozpoczyna
kampanię przeciwko każdemu, kto jest mi przyjazny?
- Być może, ale jestem pewna, że kryje się za tym coś więcej.
Jeff przez chwilę patrzył na nią poważnie.
- Wyglądasz na zmęczoną, Amy. Zbyt dużo pracujesz i najwyższy
czas, abyś zaczęła się oszczędzać.
- Ale wybrałeś chwilę, żeby mi to powiedzieć -zadrwiła z niego. -
Myślę, że się starzeję. Słowo daję, potrzebuję już okularów,
wyobrażasz to sobie?
- Gdy następnym razem pojedziesz do miasta, musisz zbadać
sobie oczy - poradził Jeff. - Jeśli spotkałabyś któregoś z naszych
wrażliwych górali, nie pozdrawiając go, prawdopodobnie
natychmiast skreśliłby cię z listy swych przyjaciół. Teraz jednak
zaczynajmy.
Jeff operował szybko, z dużą zręcznością. Wydawało mu się, jakby
RS
102
nigdy nie przestawał tego robić. Był to prosty przypadek i wkrótce
mógł zamknąć ranę.
W pewnym momencie Amy zrobiła błąd, lecz szybko go
naprawiła. Gdy operacja była już zakończona, a pacjent mógł zostać
wreszcie przekazany pod jej opiekę, Amy wyglądała na mocno
zmęczoną.
Jeff wiedział, że przekonywanie jej, by przez dzień lub dwa
zrezygnowała z wizyt domowych, było bezcelowe. Zamiast tego
zaparzył kawę w dzbanku i usiedli w pokoju. Uciszył się widząc, jak
Amy dochodzi do siebie.
- Miej uszy otwarte na wszystkie plotki, szczególnie te dotyczące
aresztowania babki Fern - zaproponował.
- Może ktoś odgadł powód, dla którego doktor Gilden skierował
władze na ślad jej destylowni.
- Będę się dowiadywać, ale wątpię, czy cokolwiek usłyszę.
- Gdy ludzie się dowiedzą, że to Gilden przekazał tę informację,
wypędzą go stąd. Oo - to jest myśl!
- Nie! - Jeff odrzucił ten pomysł. - Wolę, żeby był tu. Wtedy mam
na niego oko.
- Co się stanie z Fern?
- Oczywiście zostaje tutaj. Gdzie miałaby pójść w przeciwnym
razie?
- Chcielibyśmy przecież unikać tego tematu - powiedziała Amy. -
Ale ponieważ jej babcia jest w więzieniu, ludzie będą w pełni za tym,
żeby mieszkała sama nad garażem. Poza tym przebywa najczęściej w
szpitalu.
- Jeśli są tak skrupulatni, to w ogóle nie będę się tym przejmować.
- W głosie Jeffa słychać było wyraźne zniecierpliwienie.
- A co z samą Fern? Nagle rozkwitła. Zauważyłeś, jaką cudowną
dziewczyną się stała?
- Nie miałem na to czasu - skłamał. - Wiem, że brakowałoby mi jej,
gdyby nie była przy mnie, tak samo jak tęskniłbym za tobą. Dobrze,
teraz wracaj do domu i uważaj na siebie! Przez kilka dni powinnaś
się dłużej wysypiać. Albo bierz od czasu do czasu wolny dzień.
RS
103
- Nawzajem - zaśmiała się Amy. - I dziękuję za kawę.
Jeff miał jeszcze odbyć kilka wizyt, więc po skontrolowaniu
wszystkiego wspólnie z Fern, opuścił dom. Gdy wrócił po kilku
godzinach, pacjent spał, a Fern siedziała przy jego łóżku i czytała
jakaś medyczną książkę. Odłożyła ją pospiesznie, jak gdyby Jeff
przyłapał ją na robieniu czegoś zdrożnego.
- Ty naprawdę interesujesz się tym, co robisz, prawda? - zapytał,
po czym wziął ją za rękę i zaprowadził do małego biura.
- O tak, bardzo. Interesuje mnie wszystko, co pan robi.
- Uważam, że musimy cię awansować. Poczekaj chwilę - poszedł
do przyległego pokoju, otworzył szafę Amy i wyjął z niej nowy strój
pielęgniarski. Zabrał go z sobą i poszedł z powrotem do biura.
- To dla ciebie, Fern. Teraz będziesz wyglądać jak prawdziwa
pielęgniarka.
Przez chwilę trzymała kostium przed sobą, po czym wybiegła z
pokoju. Po niecałych dziesięciu minutach wróciła pełna dumy i
pewności siebie, mając na sobie sukienkę, fartuch i czepek.
Po kilku chwilach spojrzała z napięciem na Jeffa.
- Czy - czy tak jest dobrze? - spytała nerwowo.
- Tak. Ale "dobrze" to niewystarczające słowo dla twojego
wyglądu, Fern.
- Ale czy dobrze wyglądam? Chodzi mi o to, czy w taki sposób
powinno się nosić ten strój?
- Tak. I myślę, że wiele, wiele pielęgniarek, które widziałem,
chciałoby... Dobrze, zapomnij o tym. Wyglądasz wspaniale.
- Czy jestem ładna? - zapytała z drażniącą otwartością.
- Bardzo ładna, Fern - odpowiedział powoli. - Jesteś śliczną, pełną
wdzięku dziewczyną.
Podeszła do niego, wspięła się na palce i pocałowała leciutko w
usta.
- To jedyny sposób, w jaki mogę panu podziękować. Czy myśli
pan, że mogłabym zostać pielęgniarką? Gdybym ciężko pracowała i
wróciła do szkoły?
- Będziesz dobrą pielęgniarką, Fern. Jak tylko twoja babcia
RS
104
wyjdzie z więzienia, porozmawiamy o tym.
Ściągnęła z zaniepokojeniem brwi.
- Czy myśli pan, że to będzie sprawiało różnicę, że babcia była w
więzieniu?
- Na pewno nie. Ale nie wbij sobie do swojej ślicznej główki, że
będzie łatwo. I pamiętaj o tym, że pielęgniarka powinna zawsze
doglądać swoich pacjentów.
Gdy Amy wróciła późnym popołudniem, trzęsła się z zimna.
Jeff natychmiast przygotował dla niej talerz zupy. Amy
powiedziała:
- Widziałam Fern. O mały włos byłabym na nią wpadła. Strój
zrobił na niej wrażenie.
- Zachowywała się jak małe dziecko.
- Pamiętaj o tym, że Fern nie jest już małą dziewczynką. I sama
wie o tym całkiem dokładnie, więc nie traktuj jej więcej jak małe
dziecko.
- Wyobraź sobie, Amy - zażartował - że do tego wniosku
doszedłem całkiem sam. Aha, słyszałaś coś o Gildenie?
Chociaż wyczuła, jak Jeff nagle zmienił temat, nie dała tego po
sobie poznać.
- Wszędzie się dowiadywałam, ale nie otrzymałam właściwych
informacji. Praktycznie każdy oczekuje nieprzyjemności.
- Ja również - przyznał z wściekłością Jeff. -Chciałbym być na nie
przygotowany, ale nie wiem, z której strony się pojawią.
Nagle Amy przerwała jedzenie, chociaż zostało jeszcze pół talerza
zupy, wciągnęła grube rękawiczki, postawiła kołnierz ciężkiego
płaszcza i podeszła do drzwi.
- Zastosuję się do twej rady, Jeff, i zrobię sobie dodatkową
przerwę. Daj mi znać, jak będziesz mnie potrzebował.
Stał przy oknie i obserwował, jak powoli szła do samochodu. Było
to tak bardzo nie w jej stylu, że zdecydował się nalegać, aby poddała
się gruntownemu badaniu.
Wszystkie cztery łóżka małego szpitala były zajęte, nieustannie
przychodzili też pacjenci z zewnątrz. Amy pojawiła się o ustalonym
RS
105
czasie i gdy Jeff obserwował, z jakim zapałem zabiera się do pracy,
pomyślał, że niepotrzebnie się o nią niepokoił.
Fern, która nosiła swój nowy strój z wielką dumą, była bez
przerwy zajęta. Mieli dużo przeziębień i zapaleń płuc, a nagły
wybuch grypy przyniósł dodatkową pracę.
Jak dotąd wszystko przebiegało bez zakłóceń i z zadziwiającą
dokładnością. Fern spędzała część wieczorów, co traktowała jak
swój czas wolny, nad medycznymi czasopismami, które dali jej Jeff i
Amy. Jeff wiedział jednak w głębi ducha, że wszystko to musi
wkrótce się skończyć. Dotychczas miał szczęście, przypadki były
codzienne i nie wymagały ani nadzwyczajnej techniki, ani talentu.
Ale jego szczęście nie będzie trwało wiecznie, nawet tu, w górach, w
odosobnieniu.
Bez względu na to, Jeff czuł, że jego zadanie zostało wykonane.
Maleńki szpital mógł objąć każdy zdolny lekarz. Nowy pracownik
będzie miał współpracę Mike'a Darrina, fachową pomoc Amy i
gorliwe ręce Fern.
Jeff zapomniał już prawie o doktorze Gildenie. Tymczasem stało
się powszechnie wiadome, że praktyka Gildena nie miała już
żadnego powodzenia. A Gilden nie był człowiekiem, który
przeszedłby nad tym do porządku dziennego.
Podstępne uderzenie padło w środku tygodnia, gdy Jeff
zdecydował się właśnie poprosić doktora Mike'a Darrina o podjęcie
wszelkich starań znalezienia dla niego zastępcy.
Gość, który odwiedził szpital, nosił mundur w kolorze khaki i pas,
przy którym tkwił rewolwer. Ten miło wyglądający, potężny
mężczyzna położył swoje dokumenty na biurko Jeffa gestem
wskazującym na niechęć do wypełnienia tego obowiązku.
- Jestem szeryfem tego okręgu, doktorze. Moje nazwisko Griffith.
Oto pełnomocnictwo w sprawie aresztowania pana za prowadzenie
praktyki bez stosownej licencji.
- Oskarżycielem jest doktor Gilden, jak przypuszczam?
- To prawda. Jestem upoważniony do zapytania pana, czy posiada
pan licencję.
RS
106
- Nie na ten stan, o czym Gilden wie doskonale. Szeryfie, ja po
prostu zapomniałem, chociaż myślałem o tym często. Widzi pan,
nigdy nie miałem zamiaru otwierać tu praktyki. Tak się tylko złożyło.
Szeryf Griffith kiwnął głową.
- Tak, słyszałem, jak to wszystko wyszło, ale Gilden wniósł
oskarżenie i musimy je rozpatrzyć.
- To chyba oznacza, że trzeba zamknąć szpital -powiedział Jeff.
- Nie widzę innego wyjścia.
- Gilden mści się teraz na tutejszych góralach. Czy chce przejąć
szpital?
Szeryf wzruszył ramionami.
- Tego nie mogę panu powiedzieć, doktorze. Teraz musi pan
niestety pójść ze mną. To tylko formalność. W urzędzie zostanie pan
zwolniony za kaucją. Nikt nie będzie pana wieszał - zaśmiał się.
Jenak Jeff nie śmiał się razem z nim.
- Może nie - ale kilku ludzi będzie musiało z tego powodu cierpieć.
Zaraz z panem idę, ale najpierw muszę zajrzeć do dwóch pacjentów.
Szeryf pokręcił odmownie głową.
- Aby mieć w granicach tego stanu pacjentów, musi pan
przedłożyć licencję.
Jeff uparł się, aby zawołać Fern i poinformować ją o wszystkim.
Fern obiecała przekazać wiadomość Amy, a do czasu, gdy otrzyma
pomoc, tak dobrze, jak to tylko możliwe, doglądać pacjentów.
Zaraz potem Jeff pojechał swym własnym samochodem w ślad za
wozem szeryfa do budynku administracji, który okazał się być
nadspodziewanie duży. Urzędnicy byli oficjalni i uprzejmi. Gdy go
przesłuchali Jeff mógł natychmiast opuścić budynek. Pojechał zaraz
do biura Mike'a Danina.
Mike ucieszył się, widząc go, i zamknął drzwi, aby mogli w
spokoju porozmawiać.
- Jeff, jest mi przykro, ale przypuszczałem, że od razu złożył pan
wniosek o licencję.
- Bo też powinienem był to zrobić - przyznał Jeff. - Co teraz
będzie?
RS
107
- Ma pan jakiś pomysł?
- Wiem tylko, że nie mogę teraz nikogo leczyć. Szpital jest
stanowy, ale znajduje się na mojej ziemi i w ten sposób mam nad
nim pewną kontrolę. Dlatego też przyszedłem tutaj. Nie życzę sobie,
aby Gil-den w nim pracował.
- I nie będzie, Jeff.
- To wielka ulga. Czy ma pan już kogoś, kto przejmie szpital?
Mike Darrin skinął głową.
- Tak - sam go przez pewien czas poprowadzę. Jeff ujął dłoń
Mieke'a i uścisnął ją serdecznie.
- Powinienem był się domyślić, że pan to zrobi. Dziękuję! Mike,
jestem bardziej wdzięczny, niż umiem to wyrazić.
- Ale bardzo wyszedłem z wprawy. Może nie mieć pan licencji, ale
nie ma takiego prawa, które zabraniałoby panu, udzielać czasami rad
koledze, który nigdy nie prowadził praktyki.
- Będzie pan miał całą pomoc, jakiej potrafię udzielić. Ale, Mike,
jest coś, o czym już wcześniej chciałem z panem porozmawiać. Długo
nie mogę tu pozostać. Oczywiście nie odejdę, dopóki mój następca
nie zostanie we wszystko wtajemniczony.
- A więc rzeczywiście zamierza pan nas opuścić?
- Cóż mi pozostaje? Szczególnie w tej sytuacji.
- Aż tak źle nie będzie. Wlepią panu małą sumkę i zaraz może pan
wnieść wniosek o licencję. Kiedy poznają już wszystkie okoliczności,
nie odmówią panu.
- Nie, nie mogę tego zrobić. Jak to wszystko wreszcie się skończy,
chciałbym odejść. Kiedy pan przyjedzie, Mike?
- Już jutro. Będę potrzebował Amy i tej małej dziewczynki, która
mieszka na górze.
- "Mała dziewczynka" gruntownie się zmieniła -powiedział Jeff z
uśmiechem. - Niech pan poczeka, aż pan zobaczy Fern!
- Tak, one dorastają. Jeff, jeśli to zbyt osobiste, proszę nie
odpowiadać. Co jest między panem a Amy?
- Nic! Tylko to, że ją podziwiam i szanuję, bardziej niż jakąkolwiek
inną kobietę. Widzi pan, Mike, straciłem żonę, którą kochałem. Nikt
RS
108
nie może zająć jej miejsca, nawet Amy. Nie jestem ani zimnokrwisty,
ani samolubny. Jestem jedynie mężczyzną, który zaznał całkowitego
szczęścia i nie znajdzie w żadnej innej kobiecie tego, co stracił.
- Dziękuję, Jeff.
- Pan kocha Amy, czy tak?
- Źle to ukrywałem. Zanim pan się zjawił, miałem dużą szansę.
-Nie zachęcałem jej...
- Wiem o tym, Jeff.
- Mam nadzieję, że Amy powróci do pana, Mike. Oboje jesteście
cudownymi ludźmi. - Jeff zmienił temat. - Czy sądzi pan, że Gilden ma
coś jeszcze w zanadrzu?
- Tak się w każdym razie zachowuje. Ale dowiemy się tego już
wkrótce. Postępowanie przeciw panu wyznaczą na najbliższą środę.
- Im wcześniej, tym lepiej! - Jeff wstał i raz jeszcze uścisnął dłoń
Mike'owi. - W takim razie zobaczymy się jutro. Najprawdopodobniej
zastanie pan wszystkie łóżka w szpitalu zajęte. Należy mieć nadzieję,
że nie zapomniał pan wszystkiego z położnictwa. Na następne dwa
tygodnie przypada termin dla kilku kobiet.
- W takim razie będę musiał szybko się uczyć -głos Mike'a stał się
poważny. - Jeff, co pana tak gna? Wspomnienie żony, którą pan
stracił? Czy chce pan przed nim uciec?
- Nie, Mike.
- To dobrze. Sam pan wie, że tego nie można zrobić. Jest to więc
coś innego. Czy nie chciałby mi pan o tym powiedzieć? Może
mógłbym panu pomóc?
- Nie mógłby pan, Mike, sam muszę sobie z tym poradzić. Ale
wątpię, czy to się kiedyś stanie. Dziękuję raz jeszcze i czekam na
pana jutro. Mam dla pana dodatkowy pokój! Kiedy odejdę, może pan
zatrzymać dom.
- Jest pan bardzo szczodry, Jeff - a my tu tak pana
potraktowaliśmy.
Prosto od Mike'a Jeff pojechał do małej restauracji, gdzie zjadł coś
lekkiego. Cieszył się, że doktor Gil-den mimo wszystkich swych
sztuczek nie przejmie szpitala. Był również zadowolony, że nie żądał
RS
109
honorarium od swych pacjentów i nikt nie mógł powiedzieć, że robił
to wszystko dla pieniędzy.
Przypomniał sobie pierwszą noc, gdy przyjechał w te góry -
wytrącony z równowagi i tak przygnębiony, jak tylko może być
przygnębiony człowiek po doznaniu wielkiego bólu. W ciągu tego
krótkiego czasu, jaki tu spędził, góry przyniosły mu zbawienny
spokój i teraz rozumiał ludzi powracających tu mimo ciężkich
warunków.
Jeff wiedział, że nie znajdzie żadnego zadowolenia, jeśli odejdzie.
Tu miał przyjaciół, których będzie mu brakowało, drogich przyjaciół,
jak Amy i Mike, a najbardziej Fern. Zadawał sobie pytanie, co się
będzie z nią działo?
Szukał odpowiedzi, lecz żadnej nie znalazł, rozgniewało go to i
pomknął w kierunku domu.
RS
110
Rozdział czternasty
Podczas przesłuchania stanowej komisji, doktor Gilden był
pierwszym świadkiem wezwanym przeciwko Jeffowi. Rezultat
dochodzenia miał rozstrzygnąć, czy Jeff będzie musiał odpowiadać
przed prokuratorem.
Gilden mówił wyraźnie, przekonany o własnej ważności.
- Musiałem podjąć się operacji na niejakim panu Turnerze. Przez
dwadzieścia lat byłem jego domowym lekarzem i nigdy nie było
skarg. Nie płacili regularnie swoich rachunków, ale nie miałem im
tego za złe. Potem przyjechał ten młody doktor z wielkiego miasta i
zaczął się panoszyć. Nazajutrz po tym, jak operowałem Turnera, co
poświadczy lekarski raport, doktor Keith przeprowadził ponowną
operację.
Jeff zdał sobie nagle sprawę, że popełnił błąd. Powinien był wziąć
sobie adwokata, podjął jednak odwrotną decyzję.
Wstał szybko.
- Trzeba tu jeszcze coś dodać! - krzyknął. - Pacjent umarłby,
gdybym nie usunął mu trzustki...
Mąż zaufania lekarskiego zespołu, siwowłosy, dystyngowany i
spokojny mężczyzna, podniósł dłoń.
- Przykro mi, doktorze Keith, ale wysłuchamy najpierw doktora
Gildena. Jesteśmy zdania, że wszystko powinno odbywać się zgodnie
z przepisami.
Jeff usiadł i słuchał Gildena, który mówił z triumfem o tym, że
przeprowadzona przez Keitha operacja Whipple'a była całkowicie
zbędna, że Turner wprawdzie żyje, ale znajduje się w godnym
pożałowania stanie, gdyż wycięcie trzustki miało liczne, szkodliwe
skutki uboczne. Ani słowem nie wspomniał, że bez drugiej operacji
Jeffa, pacjent od dawna by już nie żył.
Potem pozwolono doktorowi Gildenowi odczytać zeznanie
zaprzysiężonego świadka, które potwierdziło, że Jeff został
zwolniony ze swego nowojorskiego szpitala. Nie dosyć tego, Gilden
RS
111
odczytał jeszcze oświadczenie doktora Klee, które ten osobiście
podpisał.
Im dłużej Gilden mówił, tym czarniej dla Jeffa zaczynały wyglądać
sprawy. Był sam przeciwko wszystkim, gdyż nalegał, aby Mike
Darrin, Amy i Fern pozostali w szpitalu.
Uświadamiał sobie wprawdzie, że wszystkie zarzuty, które Gilden
wysuwał przeciwko niemu, mogły zostać obalone, ale tymczasem
coraz bardziej pojawiał się przed słuchaczami jako pozbawiony
skrupułów, porywczy i występny człowiek.
Przygotowywał się na coś w tym rodzaju, ale nie na to, że zostanie
zmuszony do siedzenia tu i wysłuchiwania Gildena, bez możliwości
wtrącenia słowa protestu. Dwukrotnie próbował się podnieść, ale za
drugim razem przywołujący go do porządku głos przewodniczącego
zabrzmiał gniewnie.
Doktor Gilden miał jeszcze wiele do powiedzenia.
- Nie chcę twierdzić, że doktor Keith nie jest dobrym lekarzem.
Nie jest to zresztą tematem dyskusji. Chodzi o to, czy ma licencję, aby
tu praktykować. Sam przyznał, że nie. Sprawa ta jest więc załatwiona
i możemy przejść dalej. Keith stara się o otrzymanie pozwolenia, a ja
oświadczam, że nie jest człowiekiem, któremu można nadać taki
przywilej. Nie tylko dlatego, że nie wiemy dokładnie, jakim jest
lekarzem - są jeszcze inne aspekty, które musimy wziąć pod uwagę.
Siwowłosy przewodniczący uprzedził Jeffa, który chciał się
zerwać.
- Wysłuchamy pana, jak tylko doktor Gilden wszystko opowie. - A
zwracając się do Gildena, powiedział: - To nie jest sąd, doktorze
Gilden. Jesteśmy tu tylko po to, aby zaopiniować o zdolności doktora
Keitha do prowadzenia praktyki...
- Dokładnie o to chodzi! - zawołał Gilden. - Moim zdaniem, a
jestem pewien, że także zdaniem komisji, lekarz w tej okolicy musi
mieć coś więcej niż wielkomiejskie wychowanie i doświadczenie.
Być może w wielkim mieście nikt nie przejmuje się tym, co lekarz
robi, czy też jak żyje, ale my tutaj nie jesteśmy w mieście i lekarz
winien wieść przykładne, moralne życie...
RS
112
Teraz Jeff nie mógł się już dłużej powstrzymać.
- Jedną chwileczkę - przerwał podniesionym głosem. - Posuwamy
się za daleko. To nie ma nic wspólnego z moimi lekarskimi
umiejętnościami. Doktor Gilden wkracza teraz w sferę osobistą i
mam prawo do tego, żeby się bronić.
Mąż zaufania ostro polecił mu usiąść.
- Gdy zostanie pan wezwany, może pan mówić. Nie chciałbym
przypominać panu o tym bez przerwy.
Triumf Gildena nie miał granic.
- Doktor Keith mieszkał w swym domu - i w szpitalu, który
powstał za stanowe pieniądze - z pewną dziewczyną. To jeszcze
prawie dziecko. Babka dziewczyny jest z powodu przemytu alkoholu
w więzieniu. To niemoralne, mieszkać tam razem z dzieckiem. I
jestem pewien, że każdy przyzna mi rację. - Gilden usiadł, rzucając
spojrzenie przez salę.
Jeff miał ogromną ochotę rzucić się na swego przeciwnika i
uderzyć go w twarz, ale w porę przypomniał sobie, co wydarzyło się,
gdy stracił panowanie w stosunku do doktora Klee. I tak miał
wystarczająco dużo kłopotów, zmusił się więc do opanowania.
- Będę wyrażał się tak zwięźle, jak to tylko możliwe - zaczął. - Aby
oddać sprawę zgodnie z chronologią, chciałbym powiedzieć, że
badałem pana Turnera nazajutrz po operacji doktora Gildena.
Oceniłem jego stan jako poważny. Z jego i jego żony pozwoleniem
zoperowałem go raz jeszcze. To co zrobił Gilden, było raczej operacją
eksperymentalną.
Pacjent cierpiał na raka trzustki i wskazywały na to wszystkie
objawy. Przeprowadziłem operację Whip-ple'a, a potem wysłałem
tkankę do stanowego laboratorium zdrowia. Potwierdzono
złośliwość guza.
Mówiąc, Jeff obserwował czterech lekarzy komisji. Dotąd nie
wydawało mu się ważne, jakie sprawiali wrażenie, lecz Gilden
wytoczył przeciw niemu ciężkie działa, co wywołało reakcję komisji.
Widać było, że przewodniczący, doktor Royal, lekarz na
emeryturze, to człowiek o nienagannych manierach. Doktor Hines
RS
113
był w średnim wieku, nowoczesny i z pewnością tolerancyjny. James
Cohern, aptekarz, był chudym, brzydkim mężczyzną, który bez
przerwy obserwował Jeffa. Czwarty członek komisji był kimś, kto
wewnętrznie Jeffa niepokoił. Niefachowiec, piastował polityczny
urząd i niewiele, lub też w ogóle nic, nie rozumiał ze strony
zawodowej. Kanciasta broda i posępne rysy mogły należeć tylko do
człowieka, który wybaczy prawie wszystko - za wyjątkiem
uchybienia kodeksowi moralnemu.
Doktor Royal zwrócił się do Jeffa.
- Przeprowadził pan więc operację, chociaż zdawał pan sobie
sprawę, że nie ma pan licencji ważnej w granicach tego stanu.
- W ogóle o tym nie pomyślałem - przyznał Jeff.
- Przyjechałem tutaj, gdyż potrzebowałem spokoju i odpoczynku.
Moja żona właśnie umarła, a miałem także kłopoty w szpitalu, w
którym pracowałem. Miałem zamiar nie zajmować się już więcej
medycyną, ani tu ani, gdziekolwiek indziej.
- Dlaczego więc pan to uczynił? - zapytał pan Clayburne,
niefachowiec.
- Uważałem ten przypadek za ostateczność. Tak samo, jeśli
uczestniczyłbym w wypadku samochodowym.
- Proszę kontynuować - poprosił go przewodniczący.
- Turner żyje i najprawdopodobniej będzie żył jeszcze długo. Z
pewnością wiedzą państwo, jak się coś takiego roznosi po górach.
Wkrótce zaczęli przychodzić do mnie ludzie. Najpierw było to
dziecko z zainfekowaną ręką, które znajdowało się w
niebezpieczeństwie, więc się nim zająłem. Zresztą doktor Gilden był
wzywany do tego przypadku - nie pojawił się jednak. Dlaczego, nie
wiem, ale opowiadano mi zewsząd...
- Niech pan się nie zajmuje tym, co panu opowiadano - ostro
zwrócił mu uwagę pan Clayburne. - Proszę mówić o tym, co pan wie.
- Chętnie to zrobię, ale powinno to obowiązywać obie strony.
Gilden obwiniał mnie o moralną rozwiązłość - lecz jest to tylko jego
własna opinia. Nie ma żadnego dowodu...
- On mieszka tam, na górze, z dzieckiem! - wrzasnął Gilden.
RS
114
- Czy mogę kontynuować? - zapytał Jeff.
- Proszę - powiedział przewodniczący, a zwróciwszy się do
Gildena, rzekł: - Powiedział pan wszystko, co pan chciał, a teraz głos
ma doktor Keith.
- Robiłem wszystko, co w mojej mocy, aby zniechęcić tych ludzi.
Często wzbraniałem się nawet przed otwieraniem drzwi. Potem
przyniesiono mi do domu tego chłopca, którego postrzelili celnicy. Z
tego, co opowiedzieli, wynikało, że kula musiała wejść w ciało pod
dużym kątem i utkwić tuż przy sercu. Zamierzałem operować.
- Tam, na górze, w pańskim domu? - zapytał pan Clayburne.
- Przeprowadziłem operacje Wipple'a pod jabłonią - powiedział
spokojnie Jeff. - Oczywiście zna pan skalę tego rodzaju operacji,
panie Clayburne.
Pan Clayburne nie umiał na ten temat nic powiedzieć, trząsł się
tylko na myśl o tym, że operacja została przeprowadzona w takich
warunkach.
- Jakkolwiek by się rzecz miała - ciągnął Jeff -doktor Gilden
pojawił się w moim domu i przejął przypadek. Chciał, aby pacjent
został przewieziony do szpitala, który znajduje się bardzo daleko.
Chłopca musiano więc transportować na tylnym siedzeniu
samochodu. Ostrzegałem celników, że chłopak tego nie przeżyje,
jednak Gilden zlekceważył to. Naturalnie celnicy posłuchali doktora
Gildena, gdyż wcześniej też zawsze tak robili. Chłopiec umarł.
- I tak by umarł - wtrącił Gilden z gniewem.
- Uratowałbym go - powiedział Jeff.
- Nie ma pan prawa tak mówić, jeśli nie wie pan o tym przypadku
nic poza pobieżnym badaniem, jakiemu poddał pan chłopaka.
- Czy uczestniczył pan w sekcji zwłok? - zapytał Jeff.
- Nie. Nie miałem czasu.
- Czy przeczytał pan z niej raport?
- Nikt nie uważał za konieczne, przysłać mi kopii.
- Widziałem sekcję, mam również kopię raportu - powiedział Jeff
ze spokojem, zwrócony do członków komisji. - Moja diagnoza była
prawidłowa. Ponieważ pacjent został poruszony, powstał silny
RS
115
krwotok. Kulę można było usunąć operacyjnie. Polecenie doktora
Gildena, aby transportować pacjenta, graniczyło z nieumyślnym
zabójstwem.
- To tylko pańskie zdanie - wtrącił pan Clayburne.
- Zajmował się pan jednak opinią doktora Gildena!
- Wystarczy! Niech pan kontynuuje, doktorze Ke-ith! - zażądał
mąż zaufania.
- Byłem tak wściekły na niedbalstwo doktora Gildena, jego
arogancję i jego metody, że postanowiłem skończyć z jego
monopolem w górach.
- Przed chwilą powiedział pan, że nie miał pan zamiaru znowu
praktykować, a jednak pan to uczynił, doktorze Keith.
- Tylko dlatego, że doktor Gilden zaniedbał tak wielu ludzi.
Zamierzałem przedstawić go jako człowieka, który jest tak zacofany,
że nie może dłużej pracować jako lekarz, który byłby gotów
praktykować w tych górach. Złożyłem takie podanie w stanowym
departamencie zdrowia i jest ono częścią mojego raportu.
Pan Clayburne wciąż jeszcze nie wydawał się być zadowolony.
- Wy, ludzie medycyny, możecie dyskutować o operacjach i
medycznym talencie. Ja jednak jestem zainteresowany tym, aby
dowiedzieć się czegoś więcej o dziewczynie, która z panem mieszka.
Czy to prawda?
- Mieszka w pokoju nad garażem, który stoi za domem.
Przywiozłem Fern Foster, razem z jej babką, dlatego, że była chora
na zapalenie płuc. Teraz pomaga mi w szpitalu i dba o mój dom, a
między nami nie ma absolutnie nic - za wyjątkiem mojego podziwu
dla niej.
- Ale mieszkają państwo sami?
- Tak, mieszkamy sami - przyznał Jeff - w warunkach, które
podałem. Dziewczyna jest niewinną, ufną nastolatką...
- Ma dziewiętnaście lat! - zawołał Gilden. - Wiem o tym dobrze,
gdyż pomagałem jej przyjść na świat.
- Myślę, że wystarczy nam to, co usłyszeliśmy -powiedział
Clayburne. - Zostało wykazane, że sława doktora Keith'a nie była w
RS
116
Nowym Jorku najlepsza, a mnie nie podoba się myśl, że mieszka on
na górze z dziewczyną. Ale chodzi głównie o to, że nie ma prawa
praktykować w tym stanie jako lekarz. Głosuję za tym, aby nie
wydano mu licencji i żeby został ukarany za nielegalne
wykonywanie swego zawodu.
Pół godziny później Jeff wyszedł z sali posiedzeń. Zatrzymał się
przed sądem i zapłacił karę w wysokości pięciuset dolarów. Potem,
tak szybko, jak tylko mógł, pojechał do domu. Zaparkował przed
małym szpitalem i wszedł do biura, gdzie ku jego zdziwieniu czekali
na niego Mike i Amy.
- Nasi pacjenci zwiali - powiedział Mike. - Złe nowiny roznoszą się
szybko.
- Po prostu sobie poszli? - zapytał Jeff.
- Wciąż jeszcze nie znasz tych ludzi - powiedziała Amy. - Wiedzą,
że jesteś doskonałym lekarzem, ale uraziłeś ich uczucia moralne.
- Myślą więc, że - że Fern i ja...
- Tak, tak myślą. Gilden umiał szeptać właściwe słowa do
właściwych uszu - powiedział Mike ze złością.
- Czy Fern już o tym wie?
- Jest w domu. Przypuszczam, że się pakuje, aby wrócić do chaty
swojej babki.
Jeff rozgniewany potrząsnął głową.
- Nigdzie nie pójdzie! Wszystko to przecież bzdura. Natychmiast
wyszedł z biura i poszedł do Fern.
Siedziała bezmyślnie w swej sypialni. Miała na sobie zwykłą,
bawełnianą sukienkę, którą wcześniej z sobą przywiozła. Biały strój,
dokładnie uprasowany, wisiał na wieszaku. Wszystko było starannie
wysprzątane.
Jeff zamknął za sobą drzwi i podszedł do niej. Wyciągnął swą dłoń,
lecz Fern się nie poruszyła. Podniósł ją więc z krzesła i przytulił do
siebie.
- Żałuję, że to się musiało stać, Fern. Mnie to nie dotknie, lecz
ciebie może zranić. Jak tylko będę mógł, odejdę, lecz chciałbym,
żebyś ty tu została.
RS
117
- Dziękuję panu, doktorze. Ale mimo wszystko nie mogę tu zostać.
I proszę nie pytać, dlaczego.
- Jednak zapytam. Jeśli teraz odejdziesz, przyznasz w ten sposób,
że Gilden miał rację. Rozumiesz? Jeśli odejdziesz, wszyscy powiedzą,
że czujesz się winna.
- Nie patrzyłam na to z tej strony. Jeśli więc pan chce, zostanę.
- To dobrze, Fern.
Zeszli razem na dół, gdzie czekali na nich Mike i Amy. Jeff wyszedł
zaraz potem z biura.
- Nie chciałabyś przeprowadzić się na jakiś czas do mnie, Fern? -
spytała Amy.
- Nie, dziękuję, Amy. Doktor Keith mówił, że będzie lepiej, jeśli
zostanę, więc tak zrobię.
- Ale wszystko, co przez to osiągnie, to fakt, że narobi sobie pełno
wrogów - powiedziała Amy z niepokojem.
- Wątpię, żeby coś sobie z tego robił - wtrącił Mike Darrin. - Teraz
będzie najlepiej, jeśli na tym skończymy. Gilden wskoczył znów na
siodło i przez chwilę tam zostanie.
- Przez chwilę? Czy coś zamierzasz, Mike?
- Tak, nie mogę dać spokoju Gildenowi i tej przeklętej komisji.
Muszę walczyć dla Jeffa. Widziałaś przecież, jak wpłynęła na niego
cała ta sprawa. To już drugi raz, gdy przeżywa coś takiego. Jak ma
więc zachować zaufanie do samego siebie?
- Ale jak może to teraz zmienić? - zapytała Amy. Fern odwróciła
się gwałtownie i opuściła pokój.
Mike i Amy spojrzeli za nią.
- Ona go kocha, Mike - powiedziała Amy. - A on nawet o tym nie
wie.
Mike Danin skinął głową.
- Jest głupcem. Kochają go dwie cudowne dziewczyny, a on ich nie
widzi, bo jest ślepy. Amy, chciałbym być tak ślepy w stosunku do
ciebie.
- Wiem, Mike - powiedziała miękko. - Ja też jestem niemądra, gdyż
wiem, że mnie kochasz. Och, chciałabym odwzajemniać tę miłość. I
RS
118
było tak, Mike, zanim przyszedł Jeff. Powiedziałam mu, że go
kocham, lecz mnie odrzucił - w miły sposób, lecz przecież
definitywnie. Fern będzie jednak bardziej zraniona niż ja, a nie ma
nikogo, kogo mogłaby się trzymać.
- Ty masz kogoś takiego - powiedział Mike poważnie.
- Tak, i jestem z tego powodu bardzo szczęśliwa - odparła i
położyła głowę na ramieniu Mike'a.
Jeff długo rozmyślał i podjął w końcu decyzję. W chwilę potem
zawołał do siebie Fern, gdyż słyszał, jak chodziła po swojej sypialni.
- Rozmyśliłem się - zaczął, gdy stanęła przed nim.
- Nie zostaniesz tutaj. Mnie jest to obojętne, ale ty, być może,
musiałabyś cierpieć przez resztę swojego życia przez plotki, a ja tego
nie zniosę. Pojedziemy oboje do miasta i zamieszkamy w hotelu - ty
w jednym, a ja w jakimś innym.
- Nigdy w życiu nie byłam w hotelu.
- I nie będzie ci się to bardzo podobało, po wolności, jaką się dotąd
cieszyłaś. To ja jestem winien temu całemu gadaniu i ja ci to w
przyszłości wynagrodzę.
- Przecież nie mogę jechać z panem do miasta... - jej głos stawał się
coraz cichszy. - Nie mam się w co ubrać. Jeśli pojadę tak, jak
wyglądam teraz, tylko pana skompromituję.
Jakąż była słodką istotą! Ona miałaby go skompromitować! O
sobie nie myślała. Chwycił ją za rękę i pociągnął na górę do swej
sypialni. Wyjął z szafy walizkę Diany, otworzył ją i wskazał na jej
zawartość.
- Wybierz więc sobie to, co jest ci potrzebne na nasz pobyt w
mieście i zapakuj. Daję ci na to godzinę. Będziesz gotowa?
-Tak.
Wyszedł na zewnątrz i czekał. Zaparło mu dech, a jego serce
skurczyło się, gdy po godzinie ujrzał Fern schodzącą po schodach.
Szła do niego całkowicie odmieniona. Poruszała się ze
zdumiewającym wdziękiem, a jej usta uśmiechały się miękko.
- Podobam się panu? - zapytała cicho.
- Jesteś fascynująca, Fern. Nie miałem pojęcia, że jesteś tak
RS
119
podobna do Diany. Jesteś piękna - niezwykle piękna!
- Cieszę się.
- Nigdy nie myślałem, że ktoś mógłby mierzyć się z pięknością
Diany. Ale ty możesz. Jesteś taka młoda, taka świeża... i tak
wzruszająca. Jestem szczęśliwy, że jesteś tu, Fern - kochanie.
Wyciągnął do niej ramiona, w które popłynęła.
Dzień, w którym miała się odbyć właściwa rozprawa sądowa
przeciwko Jeffowi, nadszedł szybko. Mike Darrin był już zawczasu u
Fern i Jeffa i razem pojechali do siedziby sądu.
Ku zdziwieniu wszystkich przesłuchanie zaczęło się od
oświadczenia prokuratora.
- Wysoki Sądzie - zaczął - sprawa stanu przeciwko Jeffowi
Keith'owi doktorowi medycyny. Jest oskarżony o pracę bez licencji i
przyznaje się do tego. Ale w warunkach, które spowodowały, że
wykonywał swój zawód, jako lekarz, nie mógłby postąpić inaczej. Z
jego wcześniejszej działalności w Nowym Jorku, gdzie prowadził
praktykę, przedłożono poświadczone raporty, z których wynika, że
doktor Keith nie zrobił nic, co miałoby zniszczyć jego opinię dobrego
lekarza. Tutaj, w naszych górach, leczył ludzi, którzy pilnie
potrzebowali jego pomocy. Robiąc to, wywołał gniew lekarza, który
praktykował tu od wielu lat. Doktor Gilden powinien być do
dyspozycji na każde wezwanie. Chciałbym teraz wnieść do
protokołu, że nie wezwałbym doktora Gildena, nawet gdyby tutaj
był.
Jeff siedział osłupiały, nie mogąc pojąć, że uwierzono w jego
zeznania i był niewinny.
Prokurator spojrzał z uśmiechem na Fern i Jeffa, po czym znów
zwrócił się do trybunału.
- Ze względu na to, że stawką jest zawodowa i osobista reputacja
doktora Keith'a, chcę powołać na świadka tylko jedną osobę. Zanim
to zrobię, chciałbym powiadomić wysoki sąd, że doktor Keith i Fern
Foster, która siedzi obok niego, zostali oskarżeni przez doktora
Gildena o niemoralne prowadzenie się. Oboje temu zaprzeczyli.
Powołuje Fern Foster na świadka!
RS
120
Fern podniosła się i spokojnym krokiem podeszła do ławy
świadków. Na prośbę prokuratora złożyła krótkie sprawozdanie.
- Podczas silnej burzy śnieżnej doktor Keith przybył do chaty
mojej babci i stwierdził u mnie ciężkie zapalenie płuc. Zimno i
przeciągi w chacie sprawiły, że zdecydował się przewieźć mnie do
swojego domu. Gdy tam przebywałam, mieszkała ze mną również
moja babcia. Doktor Keith zaproponował jej, że jak tylko
wyzdrowieję, możemy korzystać z pokoju nad garażem.
- Czy - zapytał prokurator - wezwano panią do składania tutaj
zeznań?
- Nie - odpowiedziała Fern natychmiast. - Pytałam pana, czy mogę
to zrobić, gdyż wszystko, co o doktorze Keitsie powiedział doktor
Gilden, jest nieprawdą, i każdy w górach wie, że doktor Gilden wydał
moją babcię, która została ujęta i aresztowana. Dlatego potem mógł
powiedzieć to, co powiedział o mnie i doktorze Keitsie.
- Mieszkała więc pani w pokoju nad garażem? I, jako
odszkodowanie za opiekę, którą dał pani doktor Keith, służyła mu
pani pomocą?
- Tak, tak było.
Nawet ci, których trudno było przekonać, bez cienia wątpliwości
uwierzyli, że Fern powiedziała prawdę i w ten sposób sprawa
została zamknięta.
- Dziękuję ci, Fern - powiedział Jeff, gdy razem opuszczali budynek
sądu. - Nie tylko pomogłaś uwolnić moje imię od podejrzeń. Nie, ty,
kochanie, dałaś mi znów odwagę na przyszłe życie. W dwóch
sprawach zasadniczo się myliłem. Zbyt długo byłem w żałobie. Było
to zrozumiałe, ale Diana nie życzyłaby sobie tego. Myślałem też, że
mężczyzna nie może kochać dwa razy. I to był mój drugi błąd.
Kocham cię, Fern, i proszę o to, abyś dzieliła ze mną dalsze życie.
Czasem tylko będziesz musiała okazywać mi cierpliwość, kochanie...
W odpowiedzi Fern odszukała jego dłoń i przytuliła ją do swojego
policzka. Jej promienny uśmiech obiecywał mu radosne, szczęśliwe
chwile.
RS