D210 Davis Suzannah Najpiękniejszy prezent

background image

SUZANNAH DAVIS

Najpiękniejszy prezent

Tytuł oryginału:

A Christmas Cowboy

Przekład:

Krystyna Kozubal

background image

ROZDZIAŁ PIERWSZY

Czy to możliwe, żeby matkę wsadzono do więzienia za porwanie własnego

syna?

Marisa Rourke westchnęła ciężko. Przestała wreszcie męczyć się z

zapałkami, które w żaden sposób nie chciały podpalić ułożonej w kominku sterty
drewna. Podeszła do kanapy i z czułością popatrzyła na śpiące dziecko. Światło
naftowej lampy oświetlało główkę pięcioletniego chłopca. Marisa pogłaskała go po
jasnych włoskach i pomyślała, jaki to szczęśliwy los sprawił, że jej adoptowany
synek jest do niej jednak trochę podobny.

Chłopczyk spał spokojnie, przykryty stertą wełnianych koców. Tak bardzo

go kochała. Nicky należał do niej i nikt na świecie nie miał prawa odebrać jej
dziecka. Chyba tylko mróz. Na dworze szalała zamieć. Wichura zerwała linie
wysokiego napięcia, a na domiar złego Marisie nie udało się uruchomić domowego
generatora prądu. Przestronna, dwupiętrowa willa bardziej przypominała teraz
igloo niż cywilizowany amerykański dom. Na szczęście pięcioletniemu chłopcu
bardzo się to wszystko podobało. Za to Marisie – ani trochę. Jeszcze przed
tygodniem prowadziła zupełnie spokojne i przyjemne życie. Jej mąż, bogaty
przemysłowiec, zginął przed trzema laty w wypadku samochodowym, a mimo to
Marisa jakoś sobie radziła. Jej kariera aktorska rozwinęła się nadspodziewanie
dobrze. Dinah Dillman, bohaterka najczęściej oglądanego serialu telewizyjnego
„Rodzina”, w którą wcieliła się Marisa, była prawdopodobnie najpopularniejszą
postacią w Ameryce. Poza tym aktorka pełniła funkcję rzecznika Fundacji na
Rzecz Adopcji i wszystko to godziła z obowiązkami samotnej matki. Świat był
piękny, a ludzie dobrzy, dopóki nie pojawił się między nimi pewien dziennikarz:
Marcus Craig „Mack” Mahoney.

Właściwie nie pojawił się, ale powrócił po dziesięciu latach nieobecności w

ż

yciu Marisy i zarzucił jej publicznie, przed kamerami telewizji, że jest zamieszana

w skandaliczną aferę, bowiem skorzystała z możliwości nielegalnej adopcji,
załatwionej przez doktora Franco Morrisa.

Znów musiała uciekać. I znów przez Mahoneya. Przeraziła się. Jakaś Elsie

Powers z Luizjany twierdziła, że doktor Morris podstępnie wykradł jej nowo
narodzonego synka, którego teraz chciała odzyskać. Tym synkiem miał być Nicky.

Marisa nie dopuszczała do siebie myśli o tym, że ktoś mógłby jej zabrać

ukochane, choć tylko adoptowane dziecko. Dlatego właśnie w pośpiechu wyjechała

background image

z Los Angeles. Wsiadła wraz z synkiem w samochód swojej gosposi, żeby żaden
reporter, żaden łowca sensacji nie mógł jej wyśledzić. Nikomu nic nie powiedziała.
Ani policji, ani adwokatowi, ani nawet swojej agentce. Jak ranne zwierzę pognała
do tej samej górskiej kryjówki, która udzieliła jej schronienia, gdy poprzednim
razem Mack Mahoney dał się Marisie we znaki.

Za oknami szalała wichura. Marisa poprawiła wełnianą chustę, która zsunęła

się jej z ramion, i ponownie zabrała się do rozpalania ognia. Poprzez wycie wiatru
przebił się jakiś dźwięk. Marisa nasłuchiwała przez chwilę. Bała się, że może
zgłodniałe wilki zdążyły ją tu wyśledzić i otoczyły zwartym kołem jej górską
kryjówkę.

Co za bzdury, skarciła się w myślach. Oczywiście, że żaden wilk nie

dostanie się do domu. Ani mnie, ani Nicky'emu nic nie grozi. Oprócz zamarznięcia,
jeśli nie uda mi się rozpalić ognia.

Teraz usłyszała wyraźnie. Ktoś stał na ganku i z całych sił walił pięścią w

drzwi. Serce podskoczyło jej do gardła, jednak szybko się opanowała. Wzięła
pogrzebacz i poszła sprawdzić, co dzieje się na zewnątrz. Wiedziała, że żadne
zwierzę nie odważyłoby się dobijać w ten sposób do ludzkiej siedziby. Zresztą
poprzez wycie wichru dotarł do niej dźwięk bardzo przypominający głos
człowieka.

– Otwórz mi, wreszcie, Mariso – usłyszała krzyk mężczyzny. – Zamarznę tu

na kość.

Marisa zamarła. Ten głos poznałaby nawet na końcu świata. To był Mack.

Mack był zziębnięty i wściekły jak wszyscy diabli. Prawie 1 kilometr szedł

przez szalejącą zamieć od zaspy, w której utknął jego dżip. Raz jeszcze z całej siły
uderzył pięścią w drzwi. Wreszcie się uchyliły. Niewiele. Tyle tylko, żeby mógł
usłyszeć głos Marisy.

– Odejdź stąd! – zawołała.

Zanim zdążyła na powrót zatrzasnąć drzwi, Mack wsunął w szparę potężne

ramię i po chwili był już w holu. Tu przynajmniej nie wiało. Czuł się jak zdobywca
Mount Everestu, dopóki nie zobaczył pogrzebacza, który Marisa z całej siły
ś

ciskała w dłoni.

background image

– Co ty wyprawiasz? – Zręczny unik uratował mu życie.

– Wynoś się stąd! – krzyknęła Marisa.

– Oszalałaś?

– Nie na tyle, żeby znosić twoją obecność pod moim dachem – syczała,

patrząc na przybysza spojrzeniem lodowatym jak szalejąca na dworze zamieć. –
Masz stąd natychmiast wyjść.

– W taką śnieżycę? – zapytał Mack. Trochę się przestraszył, że Marisa może

nie zmienić zdania i rzeczywiście kazać mu nocować na dworze.

– Nic mnie nie obchodzi śnieżyca. Możesz sobie zamarznąć na sopel.

Ostrzegam cię… – Kurczowo zacisnęła palce na uchwycie pogrzebacza.

Mack nie mógł się powstrzymać od śmiechu. Wtedy poczuł na ramieniu

uderzenie. Nie wahał się ani minuty. Chwycił Marisę za rękę i przycisnął ją do
ś

ciany.

– Rzuć ten pogrzebacz! – rozkazał przez zaciśnięte zęby. Ramię bardzo go

bolało, chociaż gruba puchowa kurtka zamortyzowała siłę uderzenia.

– Nikt cię tu nie zapraszał, Mahoney. – Marisa wcale nie miała zamiaru

pozbyć się uzbrojenia. – Wynoś się!

– Nie po to dotarłem aż tutaj, żeby zamarznąć pod drzwiami twojego domu.

– Mocniej ścisnął trzymającą pogrzebacz delikatną dłoń. – No już, odłóż to
wreszcie.

Marisa krzyknęła z bólu. Ciężki pogrzebacz z łoskotem spadł na kamienną

podłogę.

– Ty potworze – jęknęła.

– Wszyscy tak mnie nazywają – Mack pokazał w uśmiechu białe zęby.

Poczuł słodki zapach perfum i woń rozgrzanego ciała Marisy, a zaraz potem
ogarniające go pożądanie i… nieopisaną wściekłość na samego siebie. – Uważaj,
moja droga. Jeszcze raz spróbujesz mnie uderzyć, a nie przebaczę ci tak łatwo.

– Po co przyjechałeś? – zapytała, a wyraz jej twarzy dobitnie świadczył o

tym, co Marisa myśli o natręctwie Macka.

– Należałoby raczej ciebie o to zapytać.

– Ja… – Spuściła oczy. – Przyjechałam odpocząć.

background image

– Wygląda mi to raczej na ucieczkę. – Mack skrzywił się. Puścił ją i otrzepał

z kurtki topniejący śnieg. – Znowu? Niczego się nie nauczyłaś. Jak tylko coś się
dzieje, ty natychmiast uciekasz.

Mam rację, pomyślał, patrząc na niepewny wyraz twarzy Marisy. Na pewno

mam rację. Dobrze wie, o czym mówię, i chyba trochę się wstydzi.

Rozejrzał się po ogromnym domu z drewna i kamieni. Solidne meble,

porozmieszczane na ścianach indiańskie trofea i surowość tego wnętrza zupełnie
nie pasowały do delikatnej, drobnej Marisy.

– A więc to tutaj schroniłaś się dziesięć lat temu – powiedział Mack. –

Niezłe miejsce. W sam raz dla biednej bogatej dziewczynki.

– Daruj sobie, Mahoney. – Obrzuciła go nienawistnym spojrzeniem. – Jak

mnie tu znalazłeś?

– Powiedzmy, że miałem przeczucie. Nie trzeba mieć doktoratu z

kryminalistyki, żeby wpaść na pomysł, że schowałaś się w domu swego
ukochanego wuja Paula.

– A mimo to wtedy nie przyszło ci to do głowy.

– Bo nawet nie próbowałem myśleć – wycedził powoli, jakby chciał

podkreślić każde słowo. Po tylu latach wreszcie mógł oświadczyć Marisie, że jej
odejście nie zrobiło na nim żadnego wrażenia, a po jej zniknięciu po prostu zaczął
ż

yć samotnie i zupełnie niczego nie żałował… No cóż, nie musi wiedzieć, że to

wszystko było najzwyklejszym kłamstwem.

– Czy Paul też z tobą przyjechał? – zapytał Mack, zdejmując rękawice i

kurtkę. Zapamiętał Paula Willisa jako uroczego gawędziarza, który napisał
mnóstwo książek podróżniczych. Paul był ojcem chrzestnym Marisy i właściwie jej
jedynym opiekunem, bo rodzice dziewczyny większą część życia spędzali na
jachcie, nie troszcząc się zbytnio o wychowanie swej dorastającej córki.

– Nie. Paul jest teraz w Indiach.

– Szkoda. Miło byłoby znów się z nim spotkać.

– Daruj sobie te towarzyskie pogawędki – żachnęła się Marisa, rozcierając

obolałą rękę. – Powiedz lepiej, po co naprawdę przyjechałeś.

– Chyba coś mi się od ciebie należy.

– Wypchaj się, Mahoney. Nie mam wobec ciebie żadnych zobowiązań.

background image

– Mylisz się. Jesteś mi winna sprawozdanie z ostatnich dziesięciu lat, ale nie

chcę ci się narzucać i zadowolę się szczerą rozmową o sprawie doktora Morrisa.

– Nie ma żadnej „sprawy”. Cała ta historia istnieje wyłącznie w twojej chorej

wyobraźni.

– Może najpierw umówmy się co do jednego. Tym razem nie dam się zbyć

byle czym.

– Nie rozumiem. – Marisa spuściła wzrok.

– Daję ci szansę. Możesz opowiedzieć wszystkim swoją wersję tej paskudnej

historii. Tylko dlatego podążyłem za tobą na koniec świata. Wiesz przecież, że
rasowy dziennikarz nie przepuści takiej okazji – uśmiechnął się do niej
porozumiewawczo. – Zresztą ta sprawa z handlem niemowlętami bardzo mi się
przyda. Mam zamiar podpisać kontrakt z Independent News Network. Nie mogłem
sobie pozwolić na utratę życiowej szansy. Tym razem musiałem cię znaleźć.

– Ach, więc o to ci chodzi? Jak zwykle myślisz tylko o sobie, ty… – Marisa

rzuciła się na niego z pięściami.

Mack chwycił ją za ręce i mocno je ścisnął.

– Co się z tobą dzieje, kobieto? – zapytał szczerze zadziwiony.

– Nie udawaj, że nie wiesz – oburzyła się, zupełnie pozbawiona możliwości

jakiegokolwiek działania. – Mam patrzeć spokojnie, jak dla własnej kariery
rujnujesz życie niewinnego dziecka? Ty niewrażliwy, podły egoisto! Zostaw nas w
spokoju, ty bestio.

– Nie zostawię – odrzekł Mack, spoglądając z góry na bezsilną Marisę. –

Zawsze kończę to, co zacząłem. Czyżbyś już zapomniała?

– Niech cię diabli wezmą!

– Przykro mi, ale nawet diabłom się to nie uda. – Mack głośno się roześmiał.

– Nie widzisz, że za oknami szaleje zamieć? Nawet diabły nie wybierają się na
spacer w taką pogodę. Obawiam się, że jesteśmy na siebie skazani. Przynajmniej na
jakiś czas.

– Boże! Tylko nie to! – zawołała przerażona Marisa.

– Nie rozumiem. – Mack jedną ręką trzymał jej dłonie, podczas gdy drugą

głaskał ją po policzku. – O ile mnie pamięć nie myli. to kiedyś bardzo lubiliśmy
być razem.

background image

– Ty…

– Niczego nie pamiętasz, księżniczko? – Pochylił się nad nią, niemal

muskając wargami jej usta. – Ja wciąż pamiętam, jak jęczałaś w moich ramionach,
co czułem, kiedy byliśmy blisko siebie…

– Przestań, Mack – poprosiła czerwona jak piwonia Marisa.

– Jak widzisz, ja nie zapomniałem. – Mocno ją do siebie przytulił.

– Mamusiu!

Mack odskoczył od niej jak oparzony. Marisa podbiegła do jasnowłosego

chłopczyka. Uklękła i mocno przytuliła do siebie dziecko.

– Przepraszam, Nicky. Obudziłam cię, kochanie? Nie bój się, wszystko

będzie dobrze.

Nicky tymczasem ze zdumieniem przyglądał się Mackowi.

– Znalazłaś mi kowboja, mamusiu? – zapytał w końcu.

– Niestety, nie, kolego – pospieszył z odpowiedzią Mack. – Nie jestem

kowbojem. Mieszkam w New Jersey.

– To dlaczego nosisz kowbojskie buty? – chłopiec nie dawał za wygraną.

– One są do niczego. – Mack spojrzał z niesmakiem na swoje znoszone

obuwie. – Nogi mi zmarzły na kość.

– To kara za wścibianie nosa w nie swoje sprawy. – Marisa wciąż tuliła do

siebie chłopczyka, jakby bała się, że grozi mu śmiertelne niebezpieczeństwo. – Jest
zimno, synku. Wskakuj pod kołderkę.

– Racja – zawtórował jej Mack. – Zimno tu jak na lodowcu. Dlaczego nie

napaliłaś w kominku?

Marisa nie raczyła odpowiedzieć. Zaniosła synka do łóżka i okryła go

kołderką.

Mack odłożył pogrzebacz na miejsce. Jedno spojrzenie na stertę nadpalonych

zapałek w kominku wyjaśniło mu, dlaczego w pokoju panuje takie przenikliwe
zimno.

– Dobrze, że wpadłem – mruknął. – Przyda ci się pomocnik.

background image

– Ty na pewno do niczego mi się nie przydasz – odrzekła.

– Stare przysłowie pszczół mówi, że potrzebujący nie może sobie wybierać

ofiarodawcy, księżniczko.

– Nie nazywaj mnie tak!

Mack wzruszył ramionami. Usiadł na ławce przy kominku, zdjął buty i

ociekające wodą skarpetki. Nicky nie spuszczał z niego zaspanych oczu.

– Mamusiu, jak ten kowboj ma na imię? – zapytał.

– Judasz – odparła bez namysłu Marisa – Śpij już, kochanie.

– Śmieszne imię – mruknął Nicky. – Pierwszy raz widzę kowboja, który ma

na imię Judasz.

– Mam na imię Mack – oświadczył Mahoney, rozcierając zmarznięte stopy.

– Twoja mamusia naczytała się złych scenariuszy i teraz wszystko jej się miesza w
głowie.

– Ten pan jest dziennikarzem, synku. Rzadko liczy się ze słowami, więc

proszę, żebyś mówił do niego: „proszę pana”.

– A niech cię diabli porwą – rozzłościł się Mack. – Chyba nie będziemy

sobie dokuczać przez całą noc. Proponuję rozejm.

– Mnie to odpowiada. Naprawdę nie mam z tobą o czym rozmawiać.

Byłabym jednak wdzięczna, gdybyś zechciał trochę nad sobą panować i nie
przeklinać przy dziecku.

Nicky tymczasem spał już, zwinięty w kłębek na swoim posłaniu. Marisa

otuliła go szczelnie jeszcze jednym kocem. Teraz mogła znów zająć się
rozniecaniem ognia w kominku. Dwie kolejne zapałki dołączyły do sterty innych, a
ognia jak nie było, tak nie było.

– Niech to szlag trafi! – zdenerwowała się.

– Nie przeklinaj – przypomniał jej Mack i wyciągnął rękę po zapałki. – Daj,

ja to zrobię.

– Sama sobie poradzę! – Marisa za nic nie chciała oddać mu pudełka z

zapałkami.

– Przecież widzę, jak sobie radzisz. – Popatrzył znacząco na zużyte bez

efektu zapałki. – Posłuchaj, moja droga. Jestem zmęczony, zmarznięty i bardzo

background image

głodny. Radzę ci się ze mną nie kłócić, bo nie ręczę za siebie.

– Dobrze. – Groźba najwyraźniej poskutkowała, bo Marisa oddała mu

zapałki. – Możesz rozpalić ogień. Ale nie zapominaj, że wszystkie te cierpienia
znosisz na własne życzenie. Nikt cię tu nie zapraszał.

– Taki drobiazg jak brak zaproszenia nigdy nie stanowił dla mnie

przeszkody.

Mack ułożył od nowa bezładnie wrzucone do kominka szczapy, podłożył

pod nie kawałek gazety i zapalił zapałkę. Marisa wpatrywała się w maleńki
płomyczek, który najpierw polizał zmięty papier, potem wspiął się na drewienka i
po chwili zmienił się w jaskrawy płomień. Na jej twarzy znać było ślady zmęczenia
i stresu, w jakim od kilku dni żyła. Mack musiał się bardzo starać, żeby nie okazać
jej współczucia.

– Kiedy wysiadło światło? – zapytał.

– Około południa. Telefon też nie działa i nie udało mi się uruchomić

generatora prądu.

– Nic dziwnego, że tak tu zimno. – Mack grzał przy ogniu bose stopy. –

Kiedy przyjechałaś?

– Parę dni temu.

– Pewnie było ci ciężko. Sama z dzieckiem…

– A co to? Przesłuchanie? – Marisa wreszcie oderwała oczy od

hipnotyzującego ją płomienia.

– Ależ ty jesteś podejrzliwa, kobieto! W porządku. Cofam pytanie.

– Tego steku kłamstw, które wymyśliłeś o moim mężu i synu, nie da się

cofnąć. – Marisa tak mocno zacisnęła pięści, że aż palce jej zbielały. – I ty najlepiej
o tym wiesz, Mahoney. Nie licz na to, że zgotuję ci tu gorące powitanie. O niczym
innym nie marzę, tylko o tym, żebyś jak najprędzej się stąd wyniósł.

– Tak tylko mówisz, dziecinko. Wiem, że masz dobre serduszko i nie

wypędzisz mnie z domu w zawieruchę. – Uśmiechnął się do niej przewrotnie. –
Zresztą ja nie dałbym się wypędzić.

– Nawet parszywego psa nie wypędziłabym na taką pogodę – odwzajemniła

mu się słodkim uśmiechem. – Ale z tobą sprawa ma się zupełnie inaczej. Więc
lepiej nie kuś losu i przestań mi dogryzać. A jutro skoro świt masz się stąd

background image

wynieść. Jasne?

– Jasne – powiedział bez przekonania. Doskonale wiedział, że to

potwierdzenie absolutnie do niczego go nie zobowiązuje.

Marisa także o tym wiedziała, a jednak trochę mniej się denerwowała. Może

uwierzyła, że Mack naprawdę wkrótce opuści jej dom? A może tylko się
oszukiwała, tak samo jak kiedyś oszukała jego?

– Będę spała z synem – powiedziała. – Znajdź sobie jakieś miejsce do

wypoczynku, a przede wszystkim nie wchodź mi w drogę.

– Właśnie zacząłem się odmrażać. Zostanę przy kominku. – Przysunął do

paleniska dwa ogromne fotele i zestawił je ze sobą siedzeniami.

– Przyniosę ci jakiś koc – zaproponowała Marisa, chociaż w pierwszym

odruchu chciała nawet zabronić gościowi jakichkolwiek przemeblowań w domu.

– I kanapkę – zaryzykował Mack. – A może jeszcze jakieś suche skarpety?

Marisa wściekłym spojrzeniem obrzuciła najpierw jego bose stopy, potem

nogi, a wreszcie spojrzała mu prosto w oczy. To co w nich zobaczyła, wprawiło ją
w zakłopotanie.

– Zobaczę, co się da zrobić – powiedziała, odwracając się do Macka plecami.

– Dziękuję. – Wreszcie mógł sobie pozwolić na zwycięski uśmiech. Przecież

i tak go nie widziała.

Marisa pogłaskała śpiącego syna po główce. Spojrzała na Macka

podejrzliwie, ale najwidoczniej doszła do wniosku, że z jego strony nie grozi
chłopcu żadne niebezpieczeństwo, bo wzięła ze stołu latarkę i wyszła z pokoju.

Mack już się nie uśmiechał. Samo patrzenie na Marisę przyprawiało go o

dreszcze. Oznaczało to dokładnie tyle, że był wciąż wrażliwy na urok tej
trzydziestoletniej kobiety. Tak samo jak wówczas, gdy nie mógł się oprzeć
przepięknej studentce dziennikarstwa, którą panna Rourke była przed dziesięcioma
laty. Na jego szczęście tym razem Marisa wydała mu otwartą wojnę i nie musiał się
obawiać nieodpowiedzialnych reakcji własnego organizmu.

Mack zresztą nie miał do niej żalu o sposób, w jaki go potraktowała. Jemu

samemu nie podobała się forma rozmowy, jaką Jackie Horton przeprowadziła z
Marisą przed kamerami telewizji. Jackie i Tom Powell, który był przez wiele lat
producentem programów Macka, nalegali na przygwożdżenie aktorki w

background image

krzyżowym ogniu pytań. Zamiast wywiadu wyszło z tego prokuratorskie
przesłuchanie.

„Fabryka dzieci dla bogaczy…”

„Policja aresztowała dziś wziętego lekarza z Bel Air, doktora Franco

Morrisa…”

„Powiedz mi, Mariso, czy to prawda, że doktor Morris pomógł tobie i twemu

byłemu mężowi adoptować dziecko?”

„Mamy tu kopie prowadzonej przez doktora Morrisa dokumentacji. O,

proszę: nazwiska, daty, nawet ceny…”

„Wszystko to kłamstwo! Mój adwokat może to potwierdzić!”

Mack skrzywił się na wspomnienie tamtego niesmacznego programu. Nic

dziwnego, że Marisa tak strasznie krzyczała, ale Tom twierdził, że było to
potrzebne dla dobra sprawy, że i tylko w ten sposób szerokie rzesze społeczeństwa
mogły się dowiedzieć o przestępczym procederze, że to jedyna metoda, i aby
ujawnić, czym jest ta i podobne jej podejrzane kliniki. Doktor Morris i tak już zbyt
długo unikał kary. Zresztą dla rasowego dziennikarza zawsze najważniejsze jest
wykonanie zadania. Reszta naprawdę nie ma znaczenia. Toteż Mack z zapałem
zabrał się do pracy. Każde jego odkrycie zbliżało doktora-oszusta do bram
więzienia. A związek znanej gwiazdy filmowej (Mackowi niedobrze się robiło na
takie określenie bohaterki mydlanych oper) z całą tą sprawą dawał pewność, że
prasa, radio i telewizja zainteresują się przestępcza działalnością doktora Morrisa.
Sprawa kontraktu Macka także miała tu duże znaczenie…

Nie jestem przecież bez serca, pomyślał Mack. Dzieciak jest całkiem fajny i

Marisa bardzo go kocha. To widać na pierwszy rzut oka. No i co z tego? Marisa
musi ponieść konsekwencje tego, co ona i jej mąż zrobili w przeszłości. To nie
ulega kwestii. Jestem pewien, że jest zamieszana w sprawę doktora Morrisa. Mam
nosa. Co sobie ta kobieta w ogóle wyobraża? Że uda jej się z tego wywinąć? I to
bez szwanku?

Mack zdjął koszulę i powiesił ją na oparciu fotela. Wpatrywał się w buzujący

na kominku ogień. Miał już za sobą mnóstwo reporterskich doświadczeń
praktycznie na całej kuli ziemskiej. Zetknął się z morderstwami, akcjami
terrorystów, rewolucją i raz nawet przeżył trzęsienie ziemi. Tym razem jednak
stanął przed naprawdę trudnym zadaniem. Tym trudniejszym, że stare
wspomnienia właściwie w każdej chwili mogły go zepchnąć z prostej drogi, jaką
powinien kroczyć odkrywca prawdy. Intuicja podpowiadała mu, że dla Marisy

background image

wspomnienia sprzed dziesięciu lat także jeszcze nie całkiem umarły. Zauważył, jak
drżała, kiedy jej dotknął, i czuł, że tamto, co ich wówczas łączyło, wciąż jeszcze
ż

yje pomiędzy nimi. Nie miał zamiaru rozdmuchiwać nowego płomienia z

dogasających iskierek. Życie nauczyło go, czego można od niego oczekiwać, a na
co w żadnym wypadku liczyć nie należy. Ale uważał, że Marisa jest mu coś winna.
Musiałby być aniołem albo kamieniem, gdyby nie chciał skorzystać z sytuacji, w
jakiej się znalazł. Cieszył się na samą myśl o tym, że Marisa wreszcie zapłaci,
chociaż małą cząstkę, za to, co mu przed laty zrobiła.

Grzał się przy kominku, ubrany tylko w ciepłą bieliznę. Był naprawdę

zmęczony. Dwudniowa jazda samochodem w paskudną pogodę i wędrówka w
szalejącej śnieżnej zamieci dały mu się porządnie we znaki, a bijące od kominka
ciepło sprawiło, że Mackowi zachciało się spać.

– Proszę, tylko to mogłam ci… – słowa uwięzły Marisie w gardle. Była

oburzona.

– Daj spokój, księżniczko. – Mack przeciągnął się jak rozespany kocur. –

Przecież nie raz widziałaś mnie bez spodni.

– Nie chciałabym powtarzać tamtego doświadczenia – warknęła, rzucając na

fotel zwinięty koc, parę skarpet i papierowy talerz z leżącą na nim kanapką. –
Obawiam się jednak, że po tobie nie można się spodziewać nawet przyzwoitego
zachowania.

– Przemokłem do suchej nitki. Miałem spać w mokrym ubraniu? Mógłbym

zachorować i umrzeć.

– Może nie byłoby to wcale najgorsze rozwiązanie – syknęła. Zrzuciła buty i

położyła się na kanapie obok śpiącego synka.

– A wiesz – zaczął Mack, jakby prowadził towarzyską pogawędkę. Owinął

się kocem i wciągnął na nogi suche skarpety. – Powinniśmy spać razem. Byłoby
nam wszystkim znacznie cieplej.

– Możesz sobie o tym pomarzyć, Mahoney. – Chociaż koce tłumiły głos. to i

tak dało się w nim usłyszeć lekkie zdenerwowanie. – Zamknij się wreszcie i
pozwól mi spać.

Mack wyciągnął się na fotelach i sięgnął po kanapkę. Pewnie, że mogę sobie

pomarzyć, myślał. Gdyby ona znała moje pragnienia…

Dopiero kiedy nasycił pierwszy głód, dokładniej przyjrzał się temu, co miał

na talerzu. Szynka, ser, musztarda i ani odrobiny majonezu. Mack nie cierpiał

background image

majonezu, a Marisa o tym nie zapomniała.

Pamiętała, pomyślał z ciężkim sercem. Może tak samo dokładnie jak ja?

Może ją także dręczyły bolesne wspomnienia? Tak nam było dobrze razem.
Przynajmniej mnie się zdawało, że było nam dobrze. Czy to możliwe, że ona choć
trochę żałuje swojej decyzji?

Mack szczelnie owinął się kocem. Tańczące na kominku płomienie rzucały

migotliwe światło na pokój i na posłanie Marisy. Oddychała równo, ale Mack
wiedział, że ona nie śpi.

– Mariso? – odezwał się ledwo słyszalnym szeptem.

– Czego chcesz?

– Powiedz mi, co było między nami nie tak.

Bardzo długo nie było odpowiedzi. Mack nabrał przekonania, że już jej się

nie doczeka.

– A czy to ważne? – usłyszał w końcu.

Nie umiał jednym słowem odpowiedzieć na to pytanie, chociaż był

absolutnie pewien, że to ważne. To właśnie była najważniejsza sprawa w całym
jego życiu.

background image

ROZDZIAŁ DRUGI

Marisie śniła się plaża, gorące słońce i mężczyzna o zielonych oczach…

Obudziła się uśmiechnięta i przeciągnęła się. Miała wrażenie, że jest jeszcze na
plaży z tamtym mężczyzną, ale po chwili sen rozwiał się, a ona z ciężkim
westchnieniem usiadła na posłaniu.

Zamarła z przerażenia, kiedy zdała sobie sprawę, że nie ma obok niej synka.

Jak oparzona wyskoczyła z łóżka i rozejrzała się po pokoju. Na kominku buzował
ogień, a z kuchni dobiegał piskliwy głos dziecka, które zawzięcie o czymś
rozprawiało.

– Mamusia robi lepsze.

– Naprawdę? Trudno. Mamusia śpi jak suseł, więc ja się muszę tobą zająć.

Spróbuj, może to ci będzie smakowało.

Marisa z wrażenia przestała oddychać. Ubrany tylko w spodnie Mack

Mahoney siedział przy kuchennym stole. Nie widział jej, za to ona mogła
podziwiać jego muskularne ramiona. Niemal czuła pod palcami delikatną jak
aksamit, opaloną na brąz skórę.

Wicher wył za oknem, ołowiane chmury snuły się tuż nad ziemią, ale w

domu było prawie ciepło. Dzięki Mackowi. Zrobiło jej się głupio, gdy pomyślała,
ż

e jej nieproszony gość przez całą noc dokładał drew do ognia, podczas gdy ona

spała sobie w najlepsze. Jeszcze gorzej się poczuła, kiedy wreszcie dotarło do niej,
ż

e obciągnięte dżinsami szczupłe uda Macka wbrew jej woli działają na nią w

sposób niezwykle podniecający.

– Czy ty na pewno nie jesteś kowbojem? – zaszczebiotał Nicky, pakując do

buzi grzankę z dżemem.

Marisa musiała się uśmiechnąć. Mack nasypał kawy do ekspresu, po czym

zapalił palnik gazowego piecyka. Miał trochę za długie włosy. Zawsze zapominał o
wizycie u fryzjera.

– Bardzo mi przykro, kolego – odrzekł Mack. – Nie odróżniłbym nawet

końskiego łba od zadu.

– Tak właśnie myślałem – westchnął smutno Nicky, ale zaraz znów

poweselał. – To może jesteś tym nowym tatusiem, o którego prosiłem w liście

background image

ś

więtego Mikołaja?

– Nicky! – zawołała Marisa. Odrobinę za późno ugryzła się w język.

Czerwona jak burak weszła do kuchni. Dopiero wtedy zobaczyła, że na

ramieniu Macka pojawił się ogromny, fioletowy siniak. Pogrzebacz, nawet w ręku
słabej kobiety, okazał się niebezpiecznym narzędziem.

– Tak mi przykro, Mack – powiedziała i odruchowo pogłaskała stłuczone

ramię, chcąc w ten sposób przeprosić go za zadany ból.

Mack zadrżał. Chwycił Marisę za rękę i zacisnął zęby. Przez chwilę w

pokoju panowało wrogie milczenie.

– Nie rób tego więcej, księżniczko – ostrzegł ją, patrząc spode łba. – Chyba

ż

e nie boisz się konsekwencji.

Marisa miała ochotę zapaść się pod ziemię. Przytrzymujące jej rękę palce

Macka paliły jak ognista obręcz. Nie wiedziała, czy ostrzegał ją przed ponownym
użyciem pogrzebacza, czy też może złote iskry w jego oczach oznaczały coś
zupełnie innego. Czyżby poczuł taki sam dreszcz, jaki przeszył Marisę, gdy tylko
musnęła nagie ramię Macka? Na wszelki wypadek uwolniła się z uścisku i nawet o
krok się cofnęła.

– Nie. Oczywiście, że nie. To znaczy… – dodała bez związku i bez

najmniejszego sensu. Dopiero po chwili udało jej się opanować wzburzenie. –
Więcej cię już nie dotknę. Obiecuję. Powinieneś przyłożyć lód na to stłuczenie.
Albo lepiej kompres. Na pewno mam coś w apteczce…

Czar prysnął. Mack znów był tylko przystojnym, bardzo pewnym siebie

mężczyzną. Wzruszył ramionami, jakby chciał powiedzieć, że wszystko, co Marisa
widziała i czuła, było jedynie wytworem jej chorej wyobraźni.

– Nie przejmuj się, księżniczko – powiedział. – Miałem już gorsze rany.

– Tak, tak. Wiem.

Dreszcz przeszedł jej po plecach na wspomnienie niebezpieczeństwa, na

jakie narażał się Mack, pracując jako dziennikarz. Nie mogła nie zauważyć jego
telewizyjnych reportaży z różnych zapalnych punktów świata. Nie znaczyło to,
oczywiście, że specjalnie włączała telewizor, żeby zobaczyć Macka Mahoneya,
ż

eby wiedzieć, gdzie jest i co robi. Po prostu za każdym razem, kiedy w jakimś

państwie zanosiło się na przewrót czy wydarzyła się katastrofa albo dokonała
niesprawiedliwość, o której należało powiedzieć całemu światu, telewidzowie

background image

niezmiennie otrzymywali najświeższe wiadomości właśnie od Mahoneya. Mack
nigdy nie dbał o takie błahostki, jak bezpieczeństwo osobiste, zwłaszcza wtedy,
gdy w grę wchodziła naprawdę ciekawa sprawa.

– Po prostu nie rób tego nigdy więcej – rzekł zupełnie obojętnym tonem, a

potem odwrócił się do stojącego na gazowym palniku ekspresu. – Kawa za chwilę
będzie gotowa.

– Tak. Dzięki. – Marisa usiadła przy stole obok Nicky'ego. Dopiero teraz

pocałowała go na dzień dobry. Na szczęście malec nie zauważył nic niezwykłego w
całej tej historii. Uznał widocznie, że mama zawsze tak wita gości w tym górskim,
oddalonym od ludzi domku. – Jak ci leci, kolego?

– Dzisiaj mów do mnie Teks. Dobrze, mamusiu?

– Dobrze, Teks. – Uśmiechnęła się, przypomniawszy sobie, że mały ostatnio

zupełnie oszalał na punkcie kowbojów, Dzikiego Zachodu i wszystkiego, co się z
tym wiąże. – Jak ci się spało? Posłanie nie było za twarde?

– Nie. – Nicky uśmiechnął się uszczęśliwiony, że pozwalają mu odgrywać

rolę teksańskiego kowboja. – Ja i Mack wstaliśmy, jak tylko koguty zapiały.
Prawda, Mack?

Mack mruknął coś, czego w żaden sposób nie dało się zrozumieć.

– To jest pan Mahoney, Teks – poprawiła synka Marisa.

– Daj spokój – odezwał się Mack. – Obejdziemy się bez zbędnych

formalności. Mam rację, Teks?

– Pewnie, że masz, Mack.

Marisa nie miała okazji się sprzeciwić, bo Mack postawił przed nią kubek

czarnej jak smoła kawy. Dokładnie takiej, jaką lubiła. Niby drobiazg, a jednak. Na
chwilę zapomniała o wrogości, jaką darzyła nieproszonego gościa.

Zastanowiło ją to, co Nicky powiedział o „nowym tatusiu”. Nie wiedziała, że

małemu tak bardzo brakuje mężczyzny. Samotna matka nie ma lekkiego życia, ale
od śmierci męża stawała na głowie, żeby chłopcu na niczym nie zbywało.
Tymczasem okazało się, że wszystkiego dać mu nie może. Nie chciała jednak
dopuścić do tego, aby jej synek przywiązał się do gruboskórnego, wścibskiego
reportera, który na dodatek uparł się, żeby zniszczyć życie Marisy i Nicky'ego za
jednym zamachem. Doszła do wniosku, że musi się jak najprędzej pozbyć
nieproszonego gościa. Im szybciej to zrobi, tym lepiej dla wszystkich.

background image

Popijała kawę, ale wciąż ukradkiem spoglądała na nagi tors Macka, na jego

umięśniony, plaski brzuch. Miał trzydzieści siedem lat, a wyglądał dokładnie tak
samo, jak dziesięć lat temu.

– Pewnie chciałbyś jak najwcześniej wyruszyć… – zaczęła.

– Czy ty się nigdy nie poddajesz, księżniczko? – Mack uśmiechnął się do

niej.

– Chyba jasno ci powiedziałam… – Marisa znów była napięta jak struna i

gotowa do walki.

– Facet przepowiadający pogodę też niczego nie ukrywał – przerwał jej

Mack. Popukał palcem w stojące na stole małe radio tranzystorowe. – Na szczęście
Paul ma tu wszystko, czego człowiekowi potrzeba. No, a teraz wreszcie musimy
spojrzeć prawdzie w oczy.

– Co chcesz przez to powiedzieć? – Marisa zacisnęła palce na kubku z kawą.

– W radiu bez przerwy nadają ostrzeżenia dla kierowców. Nie ma ani jednej

przejezdnej drogi. Nie można ani wjechać w górskie regiony, ani się z nich
wydostać. Podobno potrwa to jeszcze co najmniej trzy do czterech dni. Może nawet
do Bożego Narodzenia.

– O raju! Śnieg na gwiazdkę? – zawołał uradowany Nicky. – Nigdy w życiu

nie widziałem śniegu na Boże Narodzenie! Czy Mikołaj zmieści się do naszego
kominka? Idę sprawdzić!

Zerwał się z krzesła i popędził do pokoju. Za to Marisa była załamana.

Pułapka się zatrzasnęła, a w niej ona, Nicky i Mack Mahoney ze swoimi
oskarżeniami, z pytaniami, na które nie ma odpowiedzi, ze spojrzeniami, które
doprowadzały ją do obłędu. I to ma być Boże Narodzenie? Nie rozumiała, dlaczego
właśnie ją musiało spotkać aż tyle przykrości naraz.

– Nie zostanę tu z tobą ani chwili dłużej – zawołała. – Jeśli ty nie

wyjedziesz, to ja to zrobię.

– Nie wygłupiaj się. Nie ujechałabyś nawet metra w tej zamieci.

– Może mi się uda – upierała się Marisa, choć sama najlepiej wiedziała, że

zachowuje się idiotycznie. – A nawet jeśli ugrzęznę w zaspie, to przynajmniej nie
będę tam skazana na twoje towarzystwo.

– Gdybyś była sama, pewnie byś zaryzykowała i może nawet udałoby ci się

background image

skręcić kark, co zresztą wcale by mnie nie zmartwiło. Ale dziecka na pewno nie
narazisz na niebezpieczeństwo.

– To prawda – przyznała Marisa, nagle oklapła jak przekłuty balonik.

– Tak właśnie myślałem.

Mack był bardzo zadowolony z siebie i Marisa zapragnęła zetrzeć mu z

twarzy ten złośliwy uśmiech zwycięzcy. Wiedziała, niestety, że przemoc
doprowadzi ją najwyżej do ślepego zaułka, więc żeby zająć czymś ręce, zacisnęła
dłonie na kubku i podniosła go do ust. Kawa była gorzka i bardzo mocna.
Dziewczyna aż się zakrztusiła.

– Za mocna? – zapytał Mack.

– Wszystko, co ma związek z tobą, jest dla mnie za mocne.

– Przebywanie w jednym pokoju ze mną musi być dla ciebie trudne do

zniesienia.

Rozumiem, że nie mam wyjścia, pomyślała Marisa, zaciskając zęby w

bezsilnej złości. Ale nikt mnie nie zmusi, żebym polubiła tę koszmarną sytuację. I
nie odpowiem temu facetowi na żadne z jego głupich pytań. Nie ma mowy, żeby
jakieś dawno pogrzebane uczucia odebrały mi rozum. Prawda jest taka, że
zmuszona jestem przez kilka dni żyć pod jednym dachem z człowiekiem, który stał
się moim śmiertelnym wrogiem. Muszę zachowywać się chłodno, ale w sposób
cywilizowany. Trzeba przeczekać zamieć i uważać, żeby Mack Mahoney nie
znalazł niczego, co mógłby potem wykorzystać w tym swoim wstrętnym
programie. Przecież kiedyś w końcu się znudzi i poszuka sobie innej ofiary.

– Wdarłeś się do tego domu bez zaproszenia, Mahoney, więc musisz,

niestety, zarobić na swoje utrzymanie – powiedziała stanowczo Marisa. – Po
pierwsze, ubierz się wreszcie. Po drugie, przynieś drewno na opał i parę kubełków
ś

niegu. Muszę go rozpuścić, żeby mieć wodę do mycia. Na wypadek, gdybym

wyraziła się niejasno, dodam, że nie ma tu miejsca dla darmozjadów.

– Zgoda. – Mack spojrzał na nią zaciekawiony. – Ja na pewno nie zaniedbam

swoich obowiązków. Chciałbym tylko zapytać, czy najpierw dostanę śniadanie, czy
też mam walczyć ze śnieżycą o suchym pysku?

– Co chcesz zjeść?

– Czy mógłbym prosić o zupę mleczną? – zapytał, uśmiechając się

przymilnie.

background image

Marisa postawiła na stole talerz z płatkami owsianymi. Dwa rodzynki

udawały oczy na okrągłej powierzchni przypominającej buzię, a z galaretki
powstały uśmiechnięte usta.

– Jesteś większy ode mnie – tłumaczył Mackowi Nicky – dlatego musisz

więcej jeść.

Chłopiec wpatrywał się w Macka z takim zachwytem, że ten ostatni nie miał

serca przyznać, że nienawidzi owsianki. Nawet najpiękniej ozdobionej. Z ponurą
miną podwinął mankiety koszuli i wziął do ręki łyżkę. Powiedział sobie w duchu,
ż

e to, co postawiła przed nim Marisa, na pewno nie będzie gorsze od potrawy z

koziego mleka, jaką częstowali go Beduini.

Marisa, już umyta i uczesana, ale wciąż jeszcze w tym samym dresie i

swetrze, w którym spała, postawiła drugi talerz przed Nickym.

– Jedz – powiedziała, głaszcząc chłopca po jasnej główce.

– Kowboje muszą mieć dużo siły.

Mack już poprzedniego dnia zauważył serdeczne stosunki, jakie łączyły

matkę i syna. To, co widział, nijak nie pasowało do opowiadań o Marisie,
krążących w dziennikarskim światku. Mówiono o niej, że wynajęła
wykwalifikowaną opiekunkę do dziecka i widywała się z chłopcem tylko przy
okazji prezentowania go zaproszonym na przyjęcia gościom. Tymczasem ci dwoje
porozumiewali się bez słów, połączeni miłością, jakiej nie da się osiągnąć bez
codziennych osobistych i bardzo serdecznych kontaktów.

Mack wiedział, oczywiście, że Marisa ma kogoś, kto pomaga jej doglądać

Nicky'ego. Pani, która prowadziła dom i była jednocześnie niańką chłopca,
nazywała się Gwen Olsen. Mack rozmawiał z nią, kiedy pojechał do Beverly Hills,
ż

eby zaproponować Marisie opowiedzenie przed kamerami jej własnej wersji

wydarzeń, związanych z adopcją chłopca. To właśnie Gwen powiedziała Mackowi,
ż

e pani wyjechała nie wiadomo dokąd i że zostawiła tylko krótką wiadomość, żeby

jej nie szukać. Mack jednak postanowił odnaleźć Marisę i pewnie dlatego teraz za
karę musi zjeść cały talerz owsianki. Na szczęście nie była aż tak zła, jak się
spodziewał.

– Dobra, co nie? – uśmiechnął się Nicky znad swojego talerza.

Mack zjadł jeszcze jedną łyżkę mlecznej zupy, po czym uznał, że chłopiec

ma rację. Teraz już pałaszowali ją obaj, aż im się uszy trzęsły.

Może gdyby mojej mamie przyszło na myśl tworzyć z rodzynków i galaretki

background image

uśmiechnięte twarze na talerzach z owsianką, nie wyrósłbym na zabijakę, pomyślał
Mack.

Niestety, Vivian Mahoney zbyt była udręczona przez życie, żeby zawracać

sobie głowę takimi drobiazgami, jak ładnie podane jedzenie czy rozmowa z
wychowywanym przez ulicę synem. Mąż ją porzucił i biedna kobieta sprzątała po
domach, czym ledwie zarabiała na utrzymanie. Umarła, kiedy Mack miał
siedemnaście lat. Właściwie nic od życia nie dostała. To raczej życie wyssało ją ze
szczętem. Trenerowi z dzielnicowego klubu dla chłopców i zajęciom w sekcji
bokserskiej zawdzięczał Mack to, że nie wyrósł na chuligana. Obcy ludzie pomogli
mu dostać stypendium w Princeton, ale oprócz tego Mack dorabiał sobie
korektami.

Marisa skończyła jeść owsiankę i teraz przekładała w kredensie jakieś puszki

i puszeczki. Bez makijażu, z włosami związanymi w koński ogon, w niczym nie
przypominała znanej aktorki, ulubienicy milionów Amerykanów. Mimo to była
piękna i pełna dziewczęcego uroku wiek. Mack zastanawia! się przez chwilę nad
tym, co widział milioner Victor Latimore, kiedy patrzył-na swoją żonę.

– Wiesz, Nicky, chyba odgrzejemy gulasz nad ogniem w kominku –

powiedziała do syna. – Masz ochotę?

– No pewnie! Czy mogę ci pomóc, mamusiu?

– Oczywiście, kochanie – zgodziła się, wyciągając z kredensu żeliwny

kociołek.

– Gdzie się nauczyłaś gotować? – zapytał Mack, odsuwając od siebie talerz

po owsiance. – Nie wiedziałem, że bogate i sławne kobiety zajmują się takimi
przyziemnymi sprawami.

– Nie wiesz jeszcze bardzo wielu rzeczy.

– Ale się dowiem. – Mack nie mógł znieść, kiedy zarzucano mu brak wiedzy

lub fachowości. – Teraz idę po drewno.

Na dworze szalała zamieć. Nawet na odległość wyciągniętej ręki trudno było

cokolwiek zobaczyć. Mimo to Mackowi udało się przynieść z drewutni kilka
naręczy drewna opałowego i ułożyć je w stertę na werandzie, tuż przy wejściu do
domu. Obok kominka położył tylko tyle polan, ile spodziewali się spalić do
wieczora.

Drewutnia była dobrze zaopatrzona. Mack obawiał się jednak, że jeśli

pogoda nie zmieni się do świąt i jeśli do tej pory nie włączą prądu, to będzie musiał

background image

wziąć siekierę i wyciąć kilka rosnących najbliżej domu drzew. Wcale mu się ta
perspektywa nie uśmiechała.

– Nie ruszaj się, skunksie! – wołanie dobiegło z fortu zbudowanego z foteli i

poduszek. Wystawała stamtąd głowa małego kowboja w dużym kapeluszu i dwa
sześciostrzałowe pistolety.

– Nie strzelaj, Teks. Ja nie jestem bandytą.

– Wszyscy tak mówią. Rączki do góry, kolego.

– Nic z tego, kurczaku. – Mack uśmiechnął się i rzucił naręcze drew obok

kominka.

– Nie jestem kurczakiem, tylko kowbojem – obraził się Nicky.

– Nigdy bym nie zgadł. – Mack rozpiął kurtkę, przykucnął przed kominkiem

i dołożył do ognia dwa potężne polana.

– Bang! Bang! Zastrzeliłem cię! – zawołał Nicky, ale nie był z siebie

zadowolony. – Gdybym miał konia, od razu byś się domyślił, że jestem kowbojem
– westchnął rozżalony. – Może Mikołaj podaruje mi konia? Jak myślisz?

– Nie mam pojęcia. Powiedz mi lepiej, gdzie jest mama? Na górze?

– Nie. Mama wyszła. Kazała mi tu zostać. Powiesz mi, co to znaczy „bronić

fortu”?

– Co ona znów wymyśliła? – zaniepokoił się Mack. Wyobraził sobie Marisę

na kość zamarzniętą w śnieżnej zaspie. Najpierw go to rozśmieszyło, potem
zastanowiło, a na koniec przestraszyło. – Wyszła? Dokąd wyszła? Co ona sobie, u
diabła, wyobraża?

– Sprawdzić gen… gena…

– Generator?

– No. Ciesz się, że mama nie słyszy, jak brzydko mówisz. Postawiłaby cię do

kąta.

– Kiedy się z nią policzę, to nawet siedzieć nie będzie mogła! – mruczał

Mack, zapinając kurtkę. – Głupia baba! Co ona sobie wyobraża? – Był już w
połowie drogi do wyjścia, kiedy przypomniał sobie o Nickym. – Siedź i nie ruszaj
się stąd, dopóki nie wrócę – polecił chłopcu. – To rozkaz szeryfa, Teks.

– Tak jest. – Nicky był uszczęśliwiony. – A mogę być twoim zastępcą?

background image

– Już jesteś, chłopcze.

– Od razu wiedziałem, że jesteś kowbojem! – zawołał malec.

Podmuch wiatru uderzył Macka w twarz. Mocno trzymając się poręczy,

zszedł po schodach ganku i z nisko opuszczoną głową przebijał się przez zamieć do
pobliskiego garażu, połączonego z szopą. Ciągnące się między domem a szopą
przewody elektryczne wskazywały miejsce, w którym znajdował się generator. W
pogodny dzień byłoby widać jak na dłoni ośnieżone szczyty Sierra Nevada. Teraz
jednak cały świat owinął się szarym kocem zawieruchy i nawet ślady stóp Marisy
stawały się coraz słabiej widoczne.

Wiatr szarpał Macka za ramiona, a ostre kawałki lodu kaleczyły mu twarz.

Delikatną Marisę wichura bez trudu mogła przewrócić i zepchnąć gdzieś w
przepaść. Dlaczego jest taka niemądra, pomyślał. Nie rozumie, że ryzykując tę
wyprawę, jednocześnie naraża na niebezpieczeństwo dzieciaka?

– Co ty tu, do jasnej cholery, robisz? – zawołał Mack, wpadając do szopy, w

której stał generator.

Marisa aż podskoczyła. Latarka, którą oświetlała generator, wypadła jej z

dłoni. Niewielkie pomieszczenie natychmiast pogrążyło się w zupełnej ciemności.

– Zobacz, co narobiłeś! – zawołała.

Padła na kolana i jak ślepiec po omacku zaczęła szukać wokół siebie latarki.

Kiedy tylko ją znalazła, zerwała się na równe nogi i skierowała snop światła prosto
w oczy Macka.

– Przynajmniej zamknij za sobą drzwi! – poleciła.

W puchowej kurtce, włóczkowej czapce i rękawiczkach wyglądała jak

panienka, a nie jak dobiegająca trzydziestki, dojrzała kobieta.

Mack z całej siły kopnął drzwi. Niestety, nie wyładował na nich całej

gotującej się w nim złości.

– Co ty tu robisz, do diabła? – warknął.

– Jeszcze raz sprawdzam to urządzenie. – Spojrzała na niego wyzywająco. –

Masz coś przeciwko temu?

– Pewnie, że mam! – Podszedł do niej, chwycił za ramiona i z całej siły nią

potrząsnął. – Od tej chwili nie waż się wystawiać za drzwi tego swojego ślicznego
noska, dopóki mnie o tym nie uprzedzisz. Jasne?

background image

– Nie możesz mi niczego nakazać, Mahoney.

– Uważaj, żeby ta twoja przeklęta duma nie napytała ci biedy. Z taką pogodą

nie ma żartów.

– Ja nie żartuję, tylko chcę nam wszystkim pomóc.

– Jeśli chcesz pomóc, rób to z głową. Chyba że te bzdury, którymi

codziennie karmisz widzów, zupełnie zlasowały ci mózg.

– Swoje uwagi o mojej pracy zachowaj dla siebie – żachnęła się Marisa.

– A, właśnie, zapomniałem cię o coś zapytać. Kiedy ostatnim razem miałem

nieszczęście włączyć telewizor w czasie tego wspaniałego filmu, ty i ten ładny
chłopiec odgrywaliście scenę łóżkową. Powiedz mi, czy często „pracujesz” bez
ubrania?

– Kochany Mack. Jak zwykle brutalny i bezkompromisowy.

– Płacą mi za to, żebym zadawał trudne pytania – zakpił.

– Jeśli już koniecznie musisz wiedzieć, to ci powiem, że ja i Erick nigdy nie

byliśmy razem nago… przed kamerą. – Marisa uśmiechnęła się widząc, jak Mack
przetrawia tę ostatnią część informacji. Po chwili wskazała palcem generator. –
Może użyłbyś swojej energii do uruchomienia tej maszyny.

Mack zacisnął zęby, spojrzał ponuro na Marisę i pociągnął za linkę startera.

Generator ani myślał się włączyć. Mack nie poddał się od razu. Dopiero po
dziesięciu minutach.

– Nie da rady – powiedział zrezygnowany. – Trzeba by go rozebrać, może

przeczyścić gaźnik…

– Trudno – westchnęła Marisa. – Musimy radzić sobie bez prądu.

– Księżniczka nie jest do tego przyzwyczajona, co?

Marisa patrzyła na niego przez chwilę, potem z całych sił cisnęła w Macka

latarką i wybiegła na dwór. Mackowi nic się nie stało, bo zdążył się uchylić, ale
rozzłościł się i pognał za uciekinierką. Dopadł ją w dwóch susach. Wciągnął do
garażu, nie zwracając najmniejszej uwagi na jej gwałtowne protesty.

– Puść mnie! – wołała, przekrzykując nawet wyjącą na dworze wichurę.

– Siadaj. – Mack popchnął ją na stertę kartonowych pudełek. – I zamknij się

wreszcie. Musimy sobie parę spraw wyjaśnić.

background image

– Niedobrze mi się robi na twój widok! Rozumiesz? Nie mogę na ciebie

patrzeć!

– Rozumiem. Ja także bardzo cię lubię.

W garażu był zimno jak w psiarni, ale przynajmniej nie wiało. Na ścianach

wisiało kilka pokoleń narzędzi oraz przyborów ogrodniczych. Stało tam także szare
auto typu sedan, którym Marisa przyjechała tutaj z Los Angeles. Ten samochód
przypomniał Mackowi, po co znalazł się na tym odludziu.

– Czy powiesz mi, co łączy ciebie i twojego męża z doktorem Morrisem?

– Nic mnie z nim nie łączy! – krzyknęła Marisa. – Już to mówiłam! Po raz

pierwszy usłyszałam o nim podczas programu tej całej Jackie Horton. Adopcję
Nicky'ego załatwiała Kancelaria Adwokacka Latimore'ów, a więc była to jak
najbardziej legalna operacja, wścibski reporterze.

– To dlaczego uciekłaś? – zapytał cicho Mack.

– Wcale nie uciekłam… – głos jej się załamał.

– Chciałaś uciec z chłopcem dalej niż do Sierra Nevada, mam rację? Dokąd

byś go zabrała? Do Kanady? A może na którąś z greckich wysp?

– To tylko twoje domysły, Mahoney – zaprzeczyła Marisa. – Nie masz

ż

adnych dowodów, a szanujący się dziennikarz nie stworzy skandalu z powietrza.

Dawniej przynajmniej tej zasady surowo przestrzegałeś.

– Przypuszczam, że zrobiłabyś wszystko, żeby ochronić chłopca.

– A jak myślisz? Przecież Nicky jest moim synem.

– Myślę, że istnieje na świecie matka, która go urodziła. Jej także należą się

jakieś wyjaśnienia.

– Bardzo współczuję tym wszystkim kobietom, które wykorzystał doktor

Morris. Ale nie zapominaj, że istnieje także druga strona medalu. Czy w ogóle
przyszło ci do głowy, że niszczysz rodziny i rujnujesz życie wielu ludziom?

– My tylko szukamy prawdy i domagamy się sprawiedliwości. To naprawdę

nie jest skomplikowane.

– Owszem, jest! – Marisa zerwała się na równe nogi. – Dlaczego ty zawsze

widzisz świat w dwóch kolorach, Mahoney? Dla ciebie wszystko jest albo białe,
albo czarne. Zupełnie ignorujesz wszystkie odcienie szarości.

background image

– Ja chcę tylko, żeby zaprzestano handlu niemowlętami.

– Jakim kosztem? – wykrzyknęła bliska histerii Marisa. – Naprawdę

uważasz, że cel zawsze uświęca środki?

– Jeśli to zapobiegnie wykorzystywaniu niewinnych kobiet. Pomyśl tylko o

matce tego chłopca…

– Ja jestem jego matką! I niczemu nie jestem winna! Nie zasłużyłam sobie na

to potworne zamieszanie, jakie wprowadziłeś w nasze życie! Czy ten twój cholerny
„temat” tak ci zasłania świat, że poza nim niczego już nie widzisz?

– Fakty świadczą o czymś zupełnie innym. Kiedyś w końcu będziesz musiała

stawić im czoło.

– Już ci mówiłam, że znasz nieprawdziwe fakty! – Marisa zaczęła go okładać

pięściami. – A „ten chłopiec” ma na imię Nicholas!

– Tak jak najpopularniejszy święty? – zapytał spokojnie Mack. – Właśnie

coś sobie przypomniałem. Chyba będziesz miała kłopoty. On myśli, że święty
Mikołaj przyniesie mu konia pod choinkę.

– Konia pod choinkę? – Marisa natychmiast się uspokoiła. – Mój Boże!

Zostały tylko… cztery dni! Nie damy rady wyjechać stąd przed gwiazdką – Marisa
była autentycznie przerażona.

Mack skinięciem głowy potwierdził jej przypuszczenia.

– Wszystkie prezenty zostały w domu – rozpaczała Marisa. – Kupiłam

wszystko, o co prosił. A teraz nawet nie mogę pojechać do sklepu! Nie
przypuszczałam… Nawet mi do głowy nie przyszło… – Zupełnie znękana znów
usiadła na pudełkach. O mało się nie rozpłakała. – Nie, tylko nie to!

– Hej, nie rób mi tego. – Mack poczuł dziwny ucisk w sercu.

– To jeszcze dziecko. – Ogromna łza spłynęła po policzku Marisy. – Będzie

strasznie rozczarowany. Jak ja mu to wytłumaczę?

– Coś wymyślisz – mruknął ponuro Mack.

– Wszystko przez ciebie! Gdybyś nie rozpętał tego piekła, Nicky byłby teraz

bezpieczny w swoim domu, spałby we własnym łóżeczku i w swoim pokoju
czekałby na świąteczny poranek. Nigdy ci tego nie zapomnę, Mahoney!

– Mariso… – Mack nagle znalazł się przy niej. Ujął w obie ręce zapłakaną

background image

twarz dziewczyny i nachylił się nad nią tak, że prawie dotykał czołem jej włosów.
– O mój Boże! Ty sama ciągle jeszcze jesteś dzieckiem.

– Dlaczego? Bo umiem marzyć? Tak? – Spojrzała na niego żałośnie. – Jesteś

zbyt cyniczny, żeby pojąć, że marzenia są w życiu najważniejsze. Szczególnie
ś

wiąteczne marzenia małych chłopców.

Jak żywy stanął Mackowi przed oczami obraz ciemnowłosego chłopczyka,

jakim on sam był wiele lat temu. Malec przyklejał nos do sklepowej szyby, za którą
pyszniła się piękna, czerwona koparka. Oczy sześciolatka aż wychodziły z orbit.
To było wspanialsze niż dinozaur, piękniejsze niż wóz strażacki i o niebo lepsze
niż szare kapcie szkolne, które były jedynym prezentem, jaki Mack dostał na tamto
odległe Boże Narodzenie.

– Nieprawda – powiedział z trudem.

– I co ja teraz zrobię? – Łzy jak groch popłynęły z oczu Marisy.

– Przestań, proszę cię. – Mack pocałował ją w czoło, potem w słony od łez

policzek. Mruczał jakieś pocieszające słowa bez sensu.

Nie mógł się opanować. Musiał sprawdzić, czy ona wciąż pachnie miodem i

goździkami. Delikatnie pocałował Marisę w usta.

Była jeszcze cudowniejsza niż kiedyś. Zapomniał o bożym świecie, o

przeszłości, o zimnie… Całował ją coraz mocniej, z coraz większym
zapamiętaniem, a ona odwzajemniała pocałunek. Pieścili się samymi tylko ustami,
aż wreszcie oderwali się od siebie, ale dopiero wtedy, kiedy oboje zupełnie stracili
dech w piersiach. Mack odsunął się od niej, a ona, jakby nie dowierzając temu, co
się przed chwilą stało, dotykała palcem warg.

– Nie należało tego robić – wyszeptała.

– Nie należało. – Mack też był oszołomiony.

Oboje milczeli przez długą chwilę. Wreszcie Marisa wstała, otrzepała

spodnie z nie istniejącego pyłu i skierowała się do drzwi.

– Muszę wracać do Nicky'ego – powiedziała cicho.

– Zaczekaj – poprosił Mack. – Wiesz, chodzi o te święta. .. Myślałem już o

tym.

– Tak? – Zatrzymała się.

background image

– Jesteśmy rozsądnymi, inteligentnymi i obdarzonymi wyobraźnią ludźmi.

Na pewno uda nam się gdzieś tutaj znaleźć parę skarbów, które ucieszyłyby
twojego małego kowboja. Oczywiście do czasu, kiedy będziesz mu mogła coś
kupić w prawdziwym sklepie.

– A co tu można wymyślić?

– Bo ja wiem… – Mack rozejrzał się po ścianach garażu i zaraz ściągnął coś,

co już wcześniej wpadło mu w oko. – Na przykład sanki. Wyklepię płozy,
pomaluję… Pewnie jest tu jakaś farba. Czy można wymyślić lepszy prezent na
pierwsze Boże Narodzenie wśród śniegów?

– Zrobiłbyś to? Naprawdę?

– No pewnie. Ty chyba umiesz szyć. Może wykombinujesz coś, co by mu się

spodobało?

Marisa stała przy drzwiach garażu i intensywnie myślała.

– Masz rację – powiedziała wreszcie. – Ja też coś mogę zrobić.

– No widzisz? – ucieszył się Mack. – Zetniemy choinkę. Uprażymy sobie

kukurydzę. Będzie jak w książkach o traperach.

– Jest to jakieś rozwiązanie. – Marisa uśmiechnęła się, wyobraziwszy sobie

to, o czym mówił Mack. – Tyle że chyba nie bardzo pasuje do twoich planów. Skąd
ta nagła zmiana, Mahoney? A może to podstęp?

Mack sam był zaskoczony swoim pomysłem. Naprawdę czuł się częściowo

odpowiedzialny za to, że zepsuł Nicky'emu gwiazdkę, ale wspomnienie o
czerwonej koparce przeważyło szalę.

– Żaden podstęp, tylko takie świąteczne zawieszenie broni. Dla dobra

dziecka.

Marisa przyglądała mu się z niedowierzaniem, ale i z nadzieją zarazem.

Widocznie spodobało jej się to, co zobaczyła w twarzy Macka, bo bez słowa podała
mu dłoń. Mack natychmiast zacisnął na niej palce. Osłaniając Marisę własnym
ciałem, przeprowadził ją przez szalejącą zamieć do domu.

background image

ROZDZIAŁ TRZECI

Mack, najedzony jak bąk i trochę zmęczony noszeniem drewna, rozłożył się

wygodnie na kanapie. Patrzył, jak matka i syn siedzą po turecku przed kominkiem,
i czuł nie znany dotąd spokój. Jasne głowy Marisy i Nicky'ego pochylały się nad
stertą kolorowych łańcuchów z papieru. Świąteczne zawieszenie broni, które
zaledwie godzinę temu zaproponował, natychmiast wprowadzono w życie. Mack
nie wiedział tylko, jak długo potrwa spokój i miły, rodzinny nastrój.

– Będziemy mieli taką choinkę jak pierwsi pionierzy, prawda, mamusiu?

– Zdecydowanie tak, skarbie. Najbardziej lubię ozdoby choinkowe, które

sama robię. Możemy jeszcze powiesić na choince ciasteczka. Sami je upieczemy.

– Mack, czy naprawdę pójdziemy do lasu po choinkę?

– No pewnie, Teks.

– Kiedy? Teraz? – Chłopczyk podskoczył z radości i w mgnieniu oka znalazł

się obok Macka.

– Może poczekajmy, aż wiatr się trochę uspokoi – roześmiał się Mack. – Ja

dopiero zacząłem się rozgrzewać.

– Mamusia powiedziała, że jesteś bardzo dobrym drwalem.

– To miło, że twoja mamusia ma o mnie takie dobre zdanie. – Spojrzał na

pochyloną nad łańcuchem Marisę, a ona zadrżała, jakby poczuła to spojrzenie na
swoich plecach.

– Najpierw musimy wszystko przygotować, a dopiero potem można iść po

choinkę. – Podniosła się z podłogi z naręczem kolorowych łańcuchów. – Powieszę
je teraz na ścianie i zabierzemy się do pieczenia ciastek.

– Czy Mack może nam pomóc?

Marisa namyślała się przez chwilę, a potem spojrzała na Macka i wzruszyła

ramionami.

– No pewnie – powiedziała. – Jeśli chce…

– Piekłeś już kiedyś ciastka? – zapytał Nicky, gdy tylko matka zniknęła w

kuchni.

background image

– Nie przypominam sobie – odrzekł Mack. Dobrze pamiętał, że dla jego

matki pieczenie ciastek nie było sprawą najważniejszą.

– Nie przejmuj się – pocieszył go chłopczyk, kładąc rączkę na muskularnym

ramieniu Macka. – To nie jest trudne. Zresztą ja ci pomogę.

Dobre serduszko dziecka poruszyło w Maćku coś, o czym myślał, że dawno

już zanikło. Nic dziwnego, że Marisa jest z niego taka dumna, pomyślał.

– Dzięki, kolego. – Pogłaskał chłopca po głowie. – Trzymam cię za słowo.

– Mack… – Nicky najwyraźniej chciał coś powiedzieć, ale nie był pewien,

czy może sobie na to pozwolić.

– Co cię gryzie, kowboju? – zapytał Mack, przytulając malca do siebie.

– Mamusia mi powiedziała, że nie możemy stąd wyjechać, bo na drodze są

okropne zaspy. Ona mówi, że nie wiadomo nawet, czy święty Mikołaj nas tutaj
znajdzie. Ja to wszystko rozumiem i wcale się nie przejmuję, bo jestem już duży,
ale… ale…

– Ale co?

– Nie zabrałem z domu tego prezentu, który kupowałem razem z Gwen, i

teraz nie mam nic dla mamusi – dokończył Nicky.

– Ona na pewno się o to nie pogniewa.

– Ale ja muszę jej dać jakiś prezent. Muszę!

– No cóż. – Mack posadził sobie chłopca na kolanach. – Wobec tego coś

wymyślimy.

– Myślałem i myślałem i nic nie wymyśliłem – poskarżył się Nicky. – To

znaczy wymyśliłem. Chciałem zrobić pudełko, żeby mamusia mogła w nim
trzymać różne rzeczy, ale ona nie pozwala mi ruszać młotka.

– Bardzo mądra mamusia – mruknął Mack. Zbolała mina dziecka sprawiła,

ż

e musiał natychmiast zaproponować chłopcu jakiś inny prezent. – Tak sobie

myślę… Powiedz mi, czy mamusia wciąż lubi nosić różne śmieszne klipsy?

– No pewnie. A skąd ty o tym wiesz?

– Jak by ci to powiedzieć… – Mack nieco się zmieszał. – Twoja mamusia i

ja byliśmy kiedyś przyjaciółmi. Kiedy ją pierwszy raz zobaczyłem, miała w uszach
takie zabawne klipsy, które wyglądały jak ogromne komety.

background image

– Teraz ma nawet takie z wężem. Mówię ci, są fajowe.

– No, to mamy problem z głowy. – Mack spojrzał w pełne wyczekiwania

oczy dziecka. – Widziałem w garażu kawałek porządnego drutu. Z tego drutu
zrobimy zapięcia, a potem przymocujemy do nich coś śmiesznego. Może jakieś
piórka albo malutkie szyszeczki. Zobaczysz, jak się ucieszy z naszej niespodzianki.

– No, nie wiem. – Nicky wcale nie był przekonany.

– Ale ja wiem. Na pewno się jej spodobają. Przecież to będzie prezent od

ciebie.

Chłopiec w końcu zaakceptował jego pomysł. Od razu też usadowił się

wygodnie na kolanach Macka i zaczął mu opowiadać, jakie rzeczy nadawałyby się
do ozdoby planowanych klipsów. Mack prawie tego nie słyszał. Obudziły się
wspomnienia, w których bez reszty się zagłębił.

W tamte cudowne dni ich zaczarowanym pałacem była plaża. Wylegiwali się

na słońcu, pod sobą czuli ostry, gorący piasek, lekki wiaterek chłodził rozgrzane
ciała, a nad głowami pokrzykiwały mewy. Mack śmiał się na cały głos z
wydumanych żalów Marisy.

– Nienawidzę swoich ust – skarżyła się.

– A ja je kocham.

– Są za duże.

– Są w sam raz.

– Mam za mały nos.

– Masz prześliczny nosek.

– A oczy…

– Co ci się nie podoba w twoich cudownych oczach?

– Mają taki spłowiały, niebieski kolor.

– Ty chyba najzwyczajniej w świecie dopominasz się o komplementy. Łap

to!

Rzucił w nią pudełkiem i ułożył się obok niej na ręczniku. Zakrył oczy

ramieniem, jakby chciał pokazać, że zupełnie nie interesuje go to, co ona zrobi z
zawartością pudełka… Tak naprawdę aż go skręcało z ciekawości, czy Marisie

background image

spodoba się prezent.

– Co to? – zapytała, strzepując z siebie ziarenka piasku.

– Otwórz i zobacz.

– Och, Mack! Są śliczne! – usłyszał to, czego się spodziewał: okrzyk

zachwytu.

Niby od niechcenia rzucił okiem na parę klipsów, wykonanych z

boliwijskich pesos, które pozostały mu w kieszeni po ostatniej zagranicznej
podróży. Dopiero potem popatrzył na Marisę. Była naprawdę szczęśliwa.

– Coś ci chyba byłem winien – powiedział Mack z udaną obojętnością. – To

przeze mnie zgubiłaś wtedy tamten klips.

Marisa zaczerwieniła się na wspomnienie miłosnych uniesień, podczas

których straciła klips i coś jeszcze na dodatek.

Mack przeszukał wnętrze swego starego buicka, ale klipsa nie znalazł.

– Nie tylko ty zawiniłeś – pocieszała go Marisa. – Zresztą ja je bez przerwy

gubię.

– Cieszę się, że ci się podobają. – Mack oparł się na łokciu. Aż dech mu

zaparło na widok cudownie zgrabnego dziewczęcego ciała, odzianego w bardzo
skąpe bikini. – Chociaż to naprawdę drobiazg…

Marisa położyła mu palec na ustach. Dla niej te klipsy były cenniejsze od

klejnotów. Wiedziała, że Mack odczuwa przy niej kompleks niższości. Ona
pochodziła z bogatej rodziny, a jego matka była zwykłą, porzuconą przez męża
służącą. Zachowywał się swobodnie i bezceremonialnie, ale w głębi serca obawiał
się, że ta dziewczyna z dobrego domu dostrzeże w nim pewne niedostatki i wkrótce
zrozumie, jak wielki błąd popełniła, zakochując się w chłopaku, którego
wychowała ulica. Nie doceniał Marisy. Nie miał pojęcia, jak dobrze go rozumie i
jak bardzo pragnie zatrzeć wszystkie istniejące pomiędzy nimi różnice.

– Te klipsy są cudowne. Choćby dlatego, że to prezent od ciebie. –

Pocałowała go mocno. – Bardzo ci dziękuję.

– Nie musisz ich nosić na przyjęciach i…

– Przestaniesz wreszcie? Naprawdę są śliczne! – Roześmiała się głośno.

Wiedziała, że pensja początkującego reportera nie pozwala Mackowi na dawanie
kosztownych podarunków. – Tylko nieokrzesane gbury krytykują swoje własne

background image

prezenty.

– Ja jestem nieokrzesanym gburem? – Mack schwycił Marisę za ręce i

przewrócił ją na ręcznik. – W moich stronach, panienko, takie słowa uważane są
powszechnie za obraźliwe.

– Nie będziesz chyba takim okrutnikiem – szepnęła, spuszczając powieki.

– Tak sądzisz?

– Tak sądzę. – Przyciągnęła go do siebie.

A potem Mack ją całował i pieścił, uczył wszystkiego o sobie i o niej samej,

przede wszystkim zaś tego, co to znaczy kochać mężczyznę. Spoceni i zmęczeni
snuli wspaniałe plany.

W gorące kalifornijskie noce szeptali sobie do ucha sekrety. Byli wówczas

tak bardzo spragnieni siebie, tak szaleńczo w sobie zakochani…

– Daj, wezmę go. Mack? Mack!

Słodki głos Marisy wyrwał go z zamyślenia. W jej błękitnych oczach dojrzał

przeszłość, teraźniejszość i tamte marzenia. Bardzo się zmieszał. Dopiero po chwili
na dobre wrócił do rzeczywistości. Marisa pochylała się nad nim, ale to nie do
niego wyciągała ręce, ale do syna, smacznie śpiącego na kolanach Macka.

– Zostaw go – poprosił Mack. – On mi w niczym nie przeszkadza.

– Położę go do łóżka. – Marisa mówiła cicho, ale w jej głosie słychać było

obawę. – Widzę przecież, że jest ci niewygodnie.

Nachyliła się nad synkiem, a jej włosy musnęły policzek Macka. Jego ciało

natychmiast odpowiedziało gwałtownym pożądaniem na cudowny, kwiatowy
zapach, ale Marisy już przy nim nie było. Układała Nicky'ego na kanapie, okrywała
go ciepłym kocem, żeby chłopczyk mógł się porządnie wyspać.

Mack wstał. Ukucnął przed kominkiem i pogrzebaczem uporządkował

nadpalone kawałki drewna. Musiał się czymś zająć, byleby tylko nie myśleć o
Marisie i o tym, z jaką łatwością wciąż wzbudzała w nim pożądanie. Poza tym był
zły na siebie za to, że tak głupio dał się ponieść wspomnieniom. Usiłował sam
siebie przekonać, że tamte chwile sprzed lat tylko dlatego wydają mu się takie
cudowne, że je sobie wyidealizował. Jakby zapomniał, że rano pocałował Marisę
naprawdę i że ten pocałunek zaćmił wszystkie wspomnienia, jakie zachował w
pamięci.

background image

Marisa jest niebezpieczną kobietą, myślał zapatrzony w tańczące płomienie.

Nawet na chwilę nie wolno mi o tym zapomnieć. Raz już dostałem nauczkę i nie
mam zamiaru znów się sparzyć. Nie będę ryzykował kariery zawodowej. Żeby nie
wiem co, muszę doprowadzić do końca sprawę doktora Morrisa. Ta kobieta mnie
się boi, chociaż kiedyś tak wiele nas łączyło. A skoro się boi, to znaczy, że coś
przede mną ukrywa. Prędzej czy później i tak się dowiem, co to takiego.

Dopiero na drugi dzień po południu wiatr ustał na tyle, że można się było

wybrać do lasu po choinkę. Marisa miała nerwy tak napięte, że chciało jej się wyć z
rozpaczy. Dopiero teraz zrozumiała, dlaczego ludzie cierpią na klaustrofobię.
Zatrzymała się na ścieżce wydeptanej w śniegu przez wielkie buty Macka.
Wciągnęła głęboko w płuca mroźne powietrze. Nad odległymi szczytami płynęły
ołowiane chmury. Niebezpiecznie zbliżały się do górskiego schronienia Marisy,
zapowiadając opady śniegu i silny wiatr. Z czułością popatrzyła na swego synka,
podążającego w ślad za Mackiem w stronę kępy dorodnych świerków. Pomyślała
sobie, że ten krótki spacer pomoże jej się nieco rozluźnić. Może wreszcie spokojnie
prześpi noc, zamiast nasłuchiwać w ciemnościach równego oddechu śpiącego nie
opodal mężczyzny. Ułożył swój materac pomiędzy kanapą a kominkiem i gdyby
tylko chciała, mogłaby dotknąć Macka, nie podnosząc się nawet z posłania. Na
szczęście nie zrobiła tego. A nawet gdyby chciała, to i tak nie mogła sobie
pozwolić na uleganie podobnym pokusom. Szczególnie po tamtym pocałunku w
garażu.

Zaczerwienione od mrozu policzki Marisy poczerwieniały jeszcze bardziej

na wspomnienie gorących ust Macka na jej wargach. Wystarczyło, żeby jej
dotknął, a znów dała mu się zauroczyć. Na tak wielką śmieszność nie chciała się
narazić. Zdecydowanie wolała, kiedy Mack odnosił się do niej z otwartą wrogością.
Wtedy przynajmniej bez trudu przychodziło jej zachowanie dystansu. Ogłoszone
na czas świąt zawieszenie broni sprawiło, że oboje niebezpiecznie się do siebie
zbliżyli. Marisa wynajdowała sobie najróżniejsze zajęcia domowe, a nawet uszyła z
jakiejś starej skarpetki Paula końską głowę na. gwiazdkowy prezent dla syna, ale
ż

adna, najcięższa nawet praca nie mogła zmienić faktów. A fakty dla obojga w

krótkim czasie stały się oczywiste. Marisę wciąż ciągnęło do Macka tak samo, jak
jego do niej. Obawiała się, że jeśli ulegnie swemu dawnemu kochankowi, to tym
samym na zawsze straci Nicky'ego. Syn był dla niej stokroć ważniejszy niż Mack
Mahoney.

background image

– Mamusiu! – wołał Nicky. – Chodź do nas! Znaleźliśmy choinkę.

Marisa podążyła przetartym przez Macka śladem. Od razu zobaczyła stojący

z brzegu mały, przepiękny świerczek.

– Jest bardzo ładny i akurat w sam raz – ucieszyła się.

– Nie ten – zaprotestował Nicky. – Tamten.

– Co pani o tym sądzi, wasza wysokość? – zapytał Mack, wskazując siekierą

znacznie większy okaz.

– Czy wy naprawdę poszaleliście? – Na chwilę zaniemówiła z wrażenia. –

Ten świerk ma chyba ze trzy metry!

Mack obuchem siekiery postukał w pień, żeby oczyścić go ze śniegu, po

czym odciął rosnące tuż przy ziemi gałęzie drzewa. Uśmiechał się do Marisy, a
ponieważ od kilku dni się nie golił, wyglądał jak pirat, który szczerzy zęby do
swojej ofiary.

– Moim zdaniem ma prawie cztery – powiedział.

– Wykluczone!

– Mamusiu, pozwól… – błagał Nicky.

– Przecież on nawet przez drzwi nie przejdzie. Zresztą mamy za mało ozdób

jak na taką ogromną choinkę. Weźmiemy tę małą…

– Ja chcę to duże drzewo. – Nicky ściągnął usta, jakby za chwilę miał się

rozpłakać.

– Chyba cię przegłosowaliśmy, księżniczko.

– Ze wszystkich idiotycznych… – Marisa przerwała w pół zdania.

Zrozumiała, że tym razem na pewno przegra. – Róbcie, jak chcecie. Ale niech wam
się nie wydaje, że pomogę wam zaciągnąć tego olbrzyma do domu.

– Wcale na to nie liczyliśmy – odrzekł uradowany Mack, zabierając się do

pracy. – To męska robota, prawda, Teks? Ona się na tym nie zna.

– No jasne! – potwierdził zachwycony chłopiec.

– Rozumiem. – Marisa pokiwała głową. – Teraz mierzy się męskość

wielkością ściętego drzewa? To takie typowe dla ciebie, Mahoney. Nie chciałabym
jednak, żeby Nicky'emu zaimponowały twoje dość kontrowersyjne zasady.

background image

– Ty jedna na całym świecie potrafisz traktować każdy drobiazg jako

pretekst do feministycznej agitacji – westchnął Mack. – Teraz się odsuń, dobrze?

Marisa przyciągnęła do siebie Nicky'ego. Odeszli na bezpieczną odległość.

Pierwsze uderzenie siekiery w zmarznięty pień drzewa zabrzmiało jak wystrzał.
Następne uderzenie rozsypało wokoło drewniane drzazgi i napełniło powietrze
zapachem świeżej żywicy. Chociaż Marisa była wściekła na Macka, nie mogła nie
podziwiać jego siły i wprawy, z jaką zabierał się do ścinania drzewa.

Na chwilę zapomniała o tym, że minęło dziesięć lat od tamtego dnia, kiedy

to podziwiała pracę mięśni Macka, woskującego karoserię swego starego
samochodu. Wspomnienie to było tak żywe, że wywołało skrywane przez łata
uczucia i przyprawiło Marisę o drżenie. Pamiętała wszystko tak dokładnie, jakby
wydarzyło się to wczoraj. Najpierw zwróciła jej uwagę powierzchowność Macka.
Dopiero później odnalazła w nim coś znacznie ważniejszego. Podziwiała go za
wspaniałe poczucie humoru, za bystrość umysłu i upór w dążeniu do celu, jakim
wówczas było zdobycie najwyższej pozycji wśród przedstawicieli uprawianego
przez niego zawodu. Pod maską pewnego siebie, mocnego człowieka ukrywał się
samotny i delikatny mężczyzna o duszy małego chłopca. Za to właśnie Marisa go
pokochała. Po raz pierwszy w życiu była komuś potrzebna i to jej sprawiało
przyjemność. Wówczas wydawało się jej, że niczego więcej do szczęścia nie
potrzebuje.

– Pada-a-a-a!

Radosny okrzyk synka wyrwał Marisę z zamyślenia. Chłopiec wyrwał się z

objęć matki i podbiegł do Macka, który znalazł w koronie drzewa opuszczone
ptasie gniazdo, a teraz przyklęknął, chcąc je pokazać Nicky'emu. Rozmawiali o
czymś przyciszonymi głosami, od czasu do czasu spoglądając na Marisę, a potem
znów pochylali się nad gniazdem. Na koniec Mack włożył coś do kieszeni. Wstał,
wziął w obie ręce pień ogromnego drzewa i ruszył w stronę domu. Nicky,
oczywiście, zawzięcie mu pomagał.

Marisa podążyła śladem wleczonego po śniegu drzewa. Powoli budziła się w

jej sercu zazdrość o przyjaźń, łączącą chłopca z Mackiem. Obawiała się także, jak
Nicky zniesie nieuchronne przecież rozstanie. Jeśli zbytnio się przy wiąże do
wędrującego po świecie reportera, to świąteczna przygoda chłopca skończy się tak
samo, jak przed dziesięcioma laty skończyła się jej własna miłość do Macka.
Złamanym sercem.

– Wiesz co, kolego? – Mack zauważył, że Nicky ciężko dyszy ze zmęczenia

i ledwo za nim nadąża. – Wydaje mi się, że twoja mama nie bardzo sobie radzi z

background image

tymi zaspami. Ja sam pociągnę choinkę, a ty pomóż mamie.

– Okropnie się zmęczyłam – westchęła Marisa, szczęśliwa, że Mack pomógł

chłopcu wybrnąć z trudnej dla niego sytuacji. – Pomóż mi, Nicky Bardzo cię
proszę. Zobacz, śnieg znów zaczyna sypać.

Nicky nie miał pewności, czy dorośli przypadkiem nie żartują sobie z niego.

Był jednak zbyt zmęczony, żeby zaprotestować.

– My, kowboje musimy dbać o swoje kobiety – tłumaczył chłopcu Mack. –

Czyżbyś o tym zapomniał, Teks?

– Nie zapomniałem – Nicky pozwolił matce wziąć się za rękę.

Z nieba spadały pierwsze ogromne płatki śniegu. Byli całkiem blisko domu,

kiedy Nicky wypatrzył coś na pobliskim drzewie.

– Mamusiu, popatrz! – zawołał. Wyrwał rączkę z matczynej dłoni i podbiegł

do drzewa. – Tu jest jeszcze jedno gniazdo!

– Wracaj natychmiast, Nicholasie Latimore! – zawołała Marisa. Była

zziębnięta, zmęczona i chciała jak najszybciej znaleźć się pod dachem. Nagle
straciła z oczu czerwoną kurteczkę chłopca. – Nicky! – zawołała przerażona.

Brnęła przez wielkie zaspy w stronę drzewa, za którym zniknął jej synek.

Kątem oka dostrzegła, że Mack zostawił świerk i w mgnieniu oka znalazł się tuż
przy niej. Wtem ziemia usunęła jej się spod nóg, a sekundę później Marisa już
siedziała na śniegu, tuż obok leżącego z buzią w zaspie synka. Chwyciła chłopca za
kurtkę, postawiła go na nogi i jak szalona zaczęła otrzepywać dziecko ze śniegu.

Mack ją z kolei chwycił za kołnierz i wyciągnął oboje z powrotem na

ś

cieżkę. Klął przy tym jak dorożkarz.

– Aleś mnie przestraszyła! – zawołał. – Co ty, do cholery, wyprawiasz?

– Nie wrzeszcz na mnie! – Marisa z całej siły przytuliła do siebie dziecko. –

Nic ci się nie stało, kochanie?

– Nic mi nie jest, mamusiu. – Mały otarł mokrą buzię rękawiczką. – Tylko

najadłem się trochę śniegu. Zobacz, co znalazłem! – Pokazał matce małe, czarne
piórko.

– Pamiętaj, Nicky. Nigdy więcej tego nie rób. – Marisa trzymała obie dłonie

na ramionach chłopca. – Nie wolno ci schodzić ze ścieżki. Mogło ci się stać coś
złego. Obiecaj mi, że będziesz uważał!

background image

– Obiecuję. – Niebieskie oczy dziecka zrobiły się okrągłe jak spodki.

– Nie strasz go – szepnął Mack do ucha Marisy. Najpierw postawił na

ś

cieżce Nicky'ego, a potem pomógł wstać Marisie.

– Tam w dole płynie strumień. – Marisa tak się trzęsła, że ledwie mogła

ustać na nogach.

– Skąd wiesz?

– Byłam tu… przedtem.

– Dziesięć lat temu? – zapytał obojętnie Mack.

– Tak. – Odwróciła głowę, żeby nie widzieć pełnego wyrzutu spojrzenia

Macka. A więc nie wybaczył mi i pewnie nigdy nie wybaczy, pomyślała. Sama nie
wiedziała, czy drży ze strachu o synka, czy też ma to jakiś związek z przeżytym
dziesięć lat wcześniej załamaniem. – Gdyby Nicky tam spadł…

– Ale nie spadł, więc daj sobie spokój. Nic złego sienie stało.

– Jak na światowca, niewiele wiesz o życiu, Mahoney. – Marisa spojrzała na

niego ze smutkiem. – Chodź, Nicky. Wracamy do domu.

Wzięła chłopca za rękę i pociągnęła go w stronę chatki. Nawet nie obejrzała

się na Macka, pozostawiając go samego z ogromnym świerkiem. Miała nadzieję, że
może zsunie się w przepaść i raz na zawsze zniknie z jej życia.

Niestety, jej nadzieje się nie spełniły. Mack nie tylko szczęśliwie dotarł z

drzewem do domu, ale jeszcze zbudował ogromny stojak do ustawienia
monstrualnej choinki. Zdążył wstawić świerk do salonu, zanim wichura rozszalała
się z nową siłą. Marisa rozpogodziła się nieco, kiedy okazało się, że leśny olbrzym
nie tylko zmieścił się w domu, ale jeszcze bardzo ładnie wygląda.

– To najpiękniejsza choinka, jaką miałem w życiu – zachwycał się Nicky. –

Możemy ją już ubrać? Możemy?

Marisa oczywiście przystała na prośbę syna. Mimo że nie była entuzjastką

wstawienia do domu wielkiego świerku, a prognozy radiowe zapowiadały śnieżycę
przez następnych kilka dni, to i tak tego wieczora wszyscy troje, nie wyłączając
pani domu, świetnie się bawili.

Przy świetle gazowej lampy zawieszali na choince długie łańcuchy z

kolorowego papieru i sznury prażonej kukurydzy. Kiedy zgłodnieli, upiekli sobie
nad ogniem kiełbaski. Potem znów wieszali na gałązkach upieczone przez Marisę

background image

ciasteczka. Mack z Nickym nie omieszkali przy tym podkradać słodkich
wypieków, racząc się nimi na deser.

Mimo tylu starań ogromny świerk wciąż wydawał się nagi. Marisie

przypomniało się, że w kuchennej szufladzie leży rolka folii aluminiowej. Owinęła
nią powycinane z kartonu gwiazdki, kwiatki, ptaszki i półksiężyce, a Mack zawiesił
to wszystko na gałęziach. Drzewko ozdobiły także lśniące jabłka i pomarańcze.
Mack przyniósł z garażu sporą ilość sznurka sizalowego. Skręcił go w
przypominającą lasso girlandę, która także zawisła na choince, sprawiając
Nicky'emu niewypowiedzianą radość. W komódce z bielizną stołową znalazło się
trochę barwnych chusteczek, które zawiązali na gałązkach, a stojak przykryli
narzutą z kolorowych łatek.

Marisa jakby zupełnie zapomniała o swojej niechęci do Macka. Śmiała się z

jego żartów i błazeństw, cieszyła się, kiedy podnosił do góry piszczącego z radości
Nicky'ego, żeby chłopiec mógł sam powiesić ozdoby na wyższych gałęziach. Czuła
się niemal tak dobrze, jakby wszyscy troje stanowili szczęśliwą rodzinę. Była
nawet gotowa udawać, że tak jest naprawdę. Przynajmniej tak długo, jak długo na
ś

wiecie szalała zamieć.

Udawała także, że nie zauważa, jak Mack od czasu do czasu dotyka jej

ramienia albo chociaż dłoni, ani jak od tych dotknięć kręci jej się w głowie. A
kiedy ich oczy spotkały się na chwilę ponad szalejącym ze szczęścia Nickym,
oboje uśmiechnęli się do siebie, zadowoleni, że tak niewielkim kosztem udało im
się sprawić dziecku wielką radość. Po chwili dopiero oczy Macka pociemniały i
Marisa ujrzała w nich coś, co przeraziło ją i… zmusiło do odwrócenia głowy.

Nie wolno, mi igrać z ogniem, pomyślała, odsuwając od siebie pokusę. To

zbyt niebezpieczne. Nie tylko dla mnie, ale i dla mojego synka.

– Ale śliczna choinka! – wołał Nicky, który tymczasem zdążył się już

wdrapać na oparcie kanapy. Wyczerpujący dzień dał się chłopcu we znaki. Oczy
dziecka same zamykały się ze zmęczenia.

– Całkiem niezła – zgodził się Mack. – Założę się, że żaden z tych sławnych

dekoratorów z Hollywood, których zatrudnia twoja mama, nie wymyśliłby nic
lepszego. Brakuje nam tylko gwiazdy na czubek.

– Oto i ona. – Marisa podała mu wielką gwiazdę, zrobioną z resztek

aluminiowej folii. Nawet nie zwróciła uwagi na kąśliwą uwagę o dekoratorach.

– No to ją zawieś na choince.

background image

– Nie ma mowy! – odmówiła kategorycznie Marisa. – Nie mam zamiaru

wspinać się na drzewo.

– Pode mną ten taboret na pewno się załamie. – Mack wskazał krzesełko,

którego Marisa używała zamiast drabinki.

– Ojej, mamo, przecież dasz radę – wtrącił się Nicky. –Nie bądź tchórzliwym

kojotem.

– Przytrzymam cię – zaofiarował się Mack.

Marisa miała na końcu języka przypomnienie, że raz już się na nim zawiodła.

Nie powiedziała tego, ale taka myśl widocznie odbiła się w wyrazie jej twarzy, bo
Mack przestał się uśmiechać.

– Dobrze – zgodziła się. – Ale jeśli skręcę sobie kark, to

wrócę tu z zaświatów i obu was będę straszyć do końca życia.

Straszyłaś mnie przez dziesięć lat, pomyślał Mack. Podał Marisie rękę i

pomógł jej wejść na krzesło. Serce biło mu jak szalone, ale dziękował Bogu, że
chociaż ręce mu sienie trzęsą.

– To zupełna głupota – powiedziała Marisa, patrząc na niego z góry. – Tyle

pracy wkładamy w strojenie choinki, której i tak nikt nie zobaczy.

O, tak. Kompletna głupota, zgodził się w duchu Mack, boleśnie świadom

ciepła jej małej dłoni i delikatnego zapachu perfum.

– Przecież robimy to dla Nicky'ego. Zapomniałaś? – przypomniał jej, starając

się mówić obojętnym tonem. – On jest tu teraz najważniejszy. A zresztą, już prawie
skończyliśmy. Nie wiem jak ciebie, ale mnie ostatnie dwa dni solidnie zmęczyły.
Chciałbym wreszcie trochę odpocząć.

– Mam nadzieję, że najpierw się ogolisz. – Marisa natychmiast przywołała

go do porządku. Jego i siebie za jednym zamachem. Cóż to za głupie pragnienie,
chcieć pogłaskać go po tej ledwo odrosłej brodzie.

– Czy już wyglądam jak człowiek śniegu? – Mack przeciągnął dłonią po

policzku i roześmiał się głośno. – Chyba rzeczywiście trochę się zaniedbałem.

Wyglądasz bardzo atrakcyjnie, pomyślała Marisa i sama się tej myśli

przeraziła. W Hollywood mężczyźni, którzy nie mieli bzika na punkcie swego
wyglądu, praktycznie nie istnieli. Tymczasem woń potu strudzonego mężczyzny,
zmieszana z zupełnie unikalnym zapachem Macka Mahoneya, uderzyła jej do

background image

głowy bardziej niż najdroższa nawet woda kolońska.

– Może zdołałabyś wygrzebać dla mnie jakąś czystą koszulę? – zapytał

Mack. – Służący zapomniał spakować mi walizki.

– Nieproszeni goście muszą się zadowolić tym, co dostaną – odrzekła

lodowatym tonem, choć powstrzymanie się od uśmiechu kosztowało ją wiele
wysiłku. – Mam nadzieję, że o tym nie zapomniałeś.

– Czy słowo „gościnność” nie obiło ci się przypadkiem o uszy?

– Owszem, obiło. Ale nie ma ono żadnego związku ż tobą. Zresztą nieważne.

Wuj Paul na pewno ma w szafie coś, co będziesz mógł na siebie włożyć.
Poszukam, jak tylko uporam się z tą gwiazdą. – Z obawą spojrzała w górę na
bardzo oddalony od jej ręki wierzchołek choinki. – O ile oczywiście uda mi się
przeżyć.

– Oprzyj się na moich plecach – polecił jej Mack. Podparł obiema dłońmi

obciągnięte dżinsami pośladki Marisy i natychmiast tego pożałował. Jaką mi to
sprawia przyjemność, pomyślał.

– Nie mogę… – Marisa wyciągnęła ręce najwyżej, jak mogła.

Dlaczego jego dotyk sprawia mi taką przyjemność? pomyślała.

– Na pewno ci się uda, mamusiu! – synek nie omieszkał dodać jej odwagi.

Jeszcze chwila i gwiazda szczęśliwie zawisła na samym czubku drzewa.

Marisa ucieszyła się, że może wreszcie zejść na dół i uwolnić się z niepokojącego
uścisku Macka.

– Spadam! – zawołała, straciwszy na moment równowagę. Krzesełko

usunęło się jej spod nóg, ale Mack na szczęście zdążył ją złapać.

– Nie bój się, księżniczko. Już cię mam – mruczał, trzymając ją na rękach i

tuląc z całej siły do piersi.

Dłoń Macka zupełnie przypadkiem dostała się pod luźny sweter Marisy i

spoczęła dokładnie w tym miejscu, w którym czuć było bicie jej serca. Zatrzepotało
jak oszalałe, kiedy oboje spojrzeli sobie w oczy. Nie mogła oderwać od Macka
wzroku. Zupełnie jakby ją zahipnotyzował.

Bardzo powoli zsunęła się na podłogę, torturując i siebie, i jego tym

przypadkowym przecież ocieraniem się ciał. Ale dłoń Macka nie zmieniła
położenia i dotykała teraz miękkiej piersi Marisy.

background image

O mój Boże! jęknęła w duchu, zawstydzona żądzą, jaka ją ogarnęła. Ja wciąż

go pragnę.

A niech to szlag trafi! myślał w tym samym czasie Mack, aż do bólu opętany

pożądaniem. Jak to możliwe, że wciąż jej pragnę?

– Nic ci się nie stało, mamusiu? Jesteś taka czerwona…

– Nie… – wyjąkała Marisa. – Nic mi nie jest, synku. Odsunęła się od Macka

i ciężko padła na kanapę, na której siedział Nicky.

– Masz gorączkę? – Chłopczyk przyłożył rączkę do czoła matki gestem,

jakim ona robiła to miliony razy. – Musisz natychmiast iść do łóżka – powiedział
stanowczo.

– A cóż ty możesz o tym wiedzieć, kolego? – mruknął pod nosem Mack.

Marisa znów się zaczerwieniła. Tym razem jednak ze złości.

– Pakuj się pod kołdrę, synku. – Z trudem uśmiechnęła się do zdumionego

chłopca. – Już dawno powinieneś spać.

– Ale ty się też zaraz położysz, dobrze, mamusiu? – prosił Nicky, posłusznie

kładąc się na posłaniu.

– Jeszcze nie teraz. Najpierw muszę dać Mackowi czystą koszulę –

powiedziała. I uwiązać go na łańcuchu, dodała w myślach.

Pocałowała Nicky'ego w czoło, a Mackowi rzuciła spojrzenie tak jadowite,

ż

e dałoby się z niego wyprodukować tonę surowicy.

Z lampą gazową w ręku poszła na górę. Drżała ze złości i z czegoś jeszcze,

czego nie umiała, a może nie chciała, nazwać.

Grzebała w szafie Paula, z wściekłością rzucała na podłogę różne części

garderoby, mrucząc przy tym obelgi nie wiadomo pod czyim adresem. Uspokoiła
się trochę, trafiwszy na ozdobioną frędzlami, zamszową kamizelkę, pozostałość
jeszcze z lat sześćdziesiątych. Przyszło jej do głowy, że ta staroć na pewno spodoba
się Nicky'emu. Poza tym będzie doskonale pasowała do kowbojskiego pasa i konia
na patyku, które już przygotowała. Odłożyła kamizelkę na bok, a resztę
wyrzuconych z szafy rzeczy podniosła i… krzyknęła na widok wchodzącego do
zimnej sypialni Macka.

– Mam dość tego twojego ciągłego znikania, księżniczko – powiedział,

zamykając za sobą otwarte dotąd drzwi.

background image

– Taki już twój los, Mahoney. Łap – rzuciła mu trzymane w rękach ubrania.

– Weź to i doprowadź się do jakiego takiego stanu. Jeśli to w ogóle możliwe. Idę
spać.

Ubrania z powrotem znalazły się na podłodze, bo Mack nawet nie próbował

ich złapać.

– Chcę z tobą pogadać. – Przytrzymał Marisę, która chciała go wyminąć i

wyjść z pokoju.

– O czym? Nie mamy sobie nic do powiedzenia.

– Myślę, że jednak nie masz racji. W końcu jeszcze parę minut temu całkiem

nieźle nam się rozmawiało.

– Sam wszystko zepsułeś – uśmiechnęła się smutno.

– Cala Marisa. Znów szukasz sobie chłopca do bicia. Uwielbiasz być

primadonną. – Przyciągnął ją do siebie. Pochylił się nad nią tak, że prawie dotykał
ustami jej twarzy.

– Nie uwierzę, jeśli mi powiesz, że się tego nie spodziewałaś.

– Owszem, spodziewałam się. Wcale się nie zmieniłeś.

– Ty także nie, a to nam znacznie ułatwi sytuację.

– Jaką znów sytuację? – zapytała Marisa, chociaż obawiała się, że doskonale

wie, o czym Mack mówił.

– Jesteś mi winna wyjaśnienia. – W migotliwym świetle gazowej lampy

twarz Macka wyglądała tak, jakby wykuto ją w kamieniu. – Dziesięć lat temu
odeszłaś ode mnie bez słowa. To było dawno. Dziś chcę ci zadać kilka pytań i
jestem zdecydowany wydobyć z ciebie odpowiedzi. Taką czy inną metodą.

background image

ROZDZIAŁ CZWARTY

– Nie jestem ci nic winna, Mahoney!

– Ciekawe, jak do tego doszłaś. – Mack ani myślał jej puścić. –

Mieszkaliśmy razem! Nigdy się nie zastanawiałaś, co sobie pomyślałem, kiedy
wróciłem do domu i nie zastałem ani ciebie, ani twoich rzeczy, ani nawet żadnego
listu? Niczego. O przeprosinach już nie wspomnę. Czy w tej szkole dla dobrze
urodzonych panienek, do której cię posyłano, nie uczono dobrych manier?

– Przepraszam. – Marisa odważyła się na niego spojrzeć. – Nie chodziłam na

wykłady o tym, jak elegancko zakończyć romans.

– Do diabła, Mariso! Złamałaś mi serce! Może powiesz mi chociaż, dlaczego

to zrobiłaś.

– Dlaczego? Dlaczego? Teraz dopiero widzę, że miałam rację! Nigdy nawet

nie spróbowałeś mnie poznać.

– Owszem, próbowałem. Na zewnątrz i od środka, kochanie. Znam

wszystkie słodkie zakamarki twego ciała.

– Bzdura! – Marisa wreszcie mu się wyrwała. – Dobrze! Sam tego chciałeś!

Powiem ci, dlaczego musiałam odejść, chociaż to i tak niczego nie zmieni. Ty mnie
do tego zmusiłeś. Nie chciałeś mnie słuchać wtedy i teraz pewnie też nie zniesiesz
prawdy.

– Co ty za głupstwa pleciesz?

– To nie głupstwa, Mahoney! Przyznaję, że od ciebie uciekłam, ale to ty

mnie do tego doprowadziłeś.

– O mój Boże! – Mack załamał ręce. – Mogłem się spodziewać, że wszystko

na mnie zwalisz. Typowo kobieca metoda.

– Widzisz, znów zaczynasz. Nawet nie próbujesz zrozumieć, co do ciebie

mówię. Niestety, z mojego punktu widzenia tak to wygląda, Mahoney. Twierdziłeś,
ż

e mnie kochasz, ale wszystko, co dla mnie było ważne, ty uznawałeś za nieistotne

bzdury.

– Co, na przykład?

– Na przykład zapuszczanie korzeni czy doskonalenie zawodowe. Moje,

background image

oczywiście.

– Chodzi ci o rolę gwiazdy z mydlanych oper? Ja chciałem dla ciebie czegoś

lepszego! Na litość boską, kobieto! – wykrzyknął zdesperowany. – Byłaś
najzdolniejszą

dziennikarką

na

całym

Zachodnim

Wybrzeżu.

Rzuciłaś

dziennikarstwo dla jakichś głupot.

– To nie były głupoty, tylko szansa stworzenia czegoś dla siebie.

– Naprawdę nie rozumiesz, że miałaś talent? Mogłaś tak wiele zdziałać! –

zawołał Mack pełen oburzenia. – Należałabyś do mojego zespołu, dokonalibyśmy
razem wielkich rzeczy, stworzylibyśmy coś trwałego.

– To było twoje marzenie, Mack, a nie moje – powiedziała cicho Marisa.

– Ale…

Marisa niecierpliwym gestem odsunęła z czoła złote pasmo włosów, które

wysunęło się spod ściągającej koński ogon gumki.

– Daj spokój – przerwała Mackowi. – Sam to wszystko zacząłeś, więc teraz

musisz mnie wysłuchać.

– Dobrze. Słucham cię – rzekł, choć zachowanie spokoju kosztowało go

bardzo wiele.

Marisie za to zbierało się na płacz, ale postanowiła sobie, że się nie rozbeczy.

Usiadła na starym dębowym kufrze i oparła się plecami o framugę okna. Było jej
okropnie zimno.

– Nie wiesz, od czego zacząć, co? – zapytał ironicznie Mack. – Najlepiej od

ś

lubu z Victorem Latimore'em.

– Victora w to nie mieszaj. On nie miał nic wspólnego z tym, co się między

nami wydarzyło.

– Dobrze wiedzieć.

– Cały kłopot polega na tym, że ty nic nie rozumiesz, Mahoney. – Marisa

zacisnęła pięści w bezsilnej złości. – Zawsze byłeś zbyt zajęty zbawianiem świata,
ż

eby zauważyć, że ja także chcę stworzyć coś wartościowego. Sama. Bez niczyjej

pomocy.

– Och, przepraszam – kpił Mack. – Nie zauważyłem tej notatki w prasie, w

której uznano graną przez ciebie Dinah Dillman za nowe wcielenie Matki Teresy.

background image

– No właśnie. Te twoje kpiny. Doskonale potrafisz dawać innym do

zrozumienia, że zupełnie nic nie znaczą. Jesteś światowym ekspertem od
wgniatania ludzi obcasem w ziemię.

– Nigdy nie twierdziłem, że odkrywanie prawdy jest operacją bezbolesną. –

Mack wzruszył ramionami.

– Nie musisz mi tego mówić. Ja lepiej niż ktokolwiek na świecie wiem, że

nie zawahasz się skrzywdzić człowieka w imię tej twojej wątpliwej „prawdy”.
Zobacz, co zrobiłeś Nicky'emu i mnie! Czy chociaż przez chwilę pomyślałeś o tym,
jak ja się czuję, kiedy tak brutalnie potępiasz moje aktorstwo? Jestem dobrą
aktorką! Dostarczanie ludziom rozrywki sprawia mi przyjemność, daje mi
satysfakcję zawodową i osobistą.

– Ale zobacz, co odrzuciłaś…

– Niczego nie odrzuciłam! Najzwyczajniej w świecie dokonałam wyboru.

– To prawda. Wolałaś żyć beze mnie.

– To była najtrudniejsza decyzja w moim życiu – powiedziała Marisa ledwie

dosłyszalnym szeptem. – A ty mówisz o tym tak, jakby chodziło o zjedzenie bułki
z masłem.

– A cóż w tym trudnego? – Mack zaśmiał się ponuro. – Zapakować kostium

kąpielowy, oddać klucz i hop, pod skrzydła mamusi i tatusia.

– Wiesz dobrze, że to nieprawda. Moi rodzice byli ostatnimi ludźmi, których

miałam ochotę oglądać. A nawet gdyby, to spotkanie z nimi i tak nie miałoby
najmniejszego sensu. Nigdy mnie nie potrzebowali, nie mówiąc już o tym, żeby mi
w czymkolwiek pomogli. Nie mieli ochoty marnować czasu i energii dla swojej
jedynej latorośli. Żeglowanie i upijanie się do nieprzytomności we wszystkich
możliwych i niemożliwych portach świata było o niebo ciekawsze. Po co miałam
się z nimi spotykać? Wolałam przyjechać tutaj. – Dopiero teraz głos jej się załamał.
– Bardzo długo trwało, zanim wyzwoliłam się spod twojego uroku.

– Ach, tak. – Mack wciąż miał na twarzy ten obrzydliwy, kpiący uśmieszek.

– I dlatego uważasz, że powinienem się poczuć głupio?

– Oczekujesz przeprosin? Proszę bardzo. Przepraszam cię, Mack. Źle

postąpiłam, uciekając od ciebie w takim pośpiechu. Na swoje usprawiedliwienie
mam tylko tyle, że byłam wtedy bardzo młoda, niedoświadczona i bardzo, ale to
bardzo nieszczęśliwa. Wówczas wydawało mi się, że nie mam innego wyjścia.

background image

– Jeszcze jedna wymówka – zakpił Mack.

– O czymś chyba zapomniałeś. Sam jasno dałeś mi do zrozumienia, iż masz

przed sobą wytknięty cel i że na drodze do tego celu nie ma miejsca na
kompromisy ani na poświęcenie. Ty chciałeś prowadzić życie wagabundy, a ja
takiego życia nienawidziłam, bo całe moje dzieciństwo upłynęło na włóczęgach po
ś

wiecie. Nigdy nie wiedziałam ani kim jestem, ani skąd pochodzę. – Marisa wciąż

jeszcze próbowała znaleźć zrozumienie dla swoich racji, choć coraz słabiej
wierzyła w powodzenie. – Poznałam gorycz wędrownego życia i nie chciałam
takiego losu ani dla siebie, ani tym bardziej dla swoich dzieci. Nie ukrywałam
przed tobą, że chciałam mieć dzieci! Tłumaczyłam ci to wszystko setki razy. Nie
pamiętasz?

– Coś pewnie pamiętam. – Machnął ręką, jakby odganiał się od natrętnej

muchy.

– No właśnie! – Marisa znów się rozzłościła. – To wszystko było dla mnie

najważniejsze na świecie, a ty nawet nie pamiętasz!

– Pamiętam, jak dobrze nam było razem, jak nie mogliśmy się od siebie

oderwać…

– Ty wstrętny egoisto! – krzyknęła. – Wszystkie łzy, które po tobie wylałam,

to było tylko marnowanie cennego płynu ustrojowego.

– I wspaniałe ćwiczenie w roli królowej mydlanych oper. Mam rację,

księżniczko? – Mack pokazał w uśmiechu cały garnitur białych zębów.

– Wiesz, jaki jest twój największy problem, Mahoney? – Twarz Marisy

zarumieniła się, a dłonie zacisnęły się w pięści z bezsilnej złości. – Nie możesz
znieść tego, że dorosłam, że przestałam wielbić w tobie genialnego reportera, tę
twoją skórzaną kurtkę i ciemne okulary. Nie mogłeś się pogodzić z myślą, że chcę
na równi z tobą decydować o naszej wspólnej przyszłości. Wolałeś, żebym na
zawsze została twoją wielbicielką.

– Wcale nie!

– Czyżby? Teraz już możesz się do tego przyznać, Mahoney, bo ja wreszcie

wiem, o co ci chodziło wtedy i o co ci chodzi teraz. Kiedy od ciebie odeszłam,
cierpiałeś nie ty, ale twoja męska duma.

– Nie masz zielonego pojęcia, co wtedy czułem.

– Pewnie odetchnąłeś z ulgą – roześmiała się gorzko Marisa. – Kiedy tylko

background image

przestałam oddawać ci boską cześć, zaczęłam samodzielnie myśleć i zapragnęłam
zostać twoją współpracownicą, od razu zrozumiałam, że ty mnie wcale nie
kochasz. Uwielbiałeś mnie taką, jaką sobie wymyśliłeś, ale mnie prawdziwej nie
kochałeś. Nie znałeś mnie i wcale nie chciałeś poznać.

– Jak możesz coś takiego mówić? – Mack podszedł do niej. Był zły i urażony

do głębi. – Ja cię naprawdę kochałem!

– Być może kochałeś tę kobietę, którą chciałeś żebym się stała – mówiła

Marisa ze smutkiem w głosie. – Ale kiedy na mnie patrzyłeś, nie mnie widziałeś,
tylko samego siebie. Na pewno kochałeś swoje odbicie, które widziałeś w moich
oczach. Ale mnie wcale nie znałeś, więc jakże mogłeś mnie kochać, Mack?

– Czy to w swoim serialu nauczyłaś się tych wszystkich psychologicznych

bzdur? To bardzo przekonywające… dla stada gęsi.

– Masz bardzo silną osobowość, Mack. Nawet nie zdajesz sobie sprawy, jak

bardzo. Pożerałeś mnie żywcem. – Marisa zamrugała powiekami, chcąc za wszelką
cenę powstrzymać napływające do oczu łzy. – Wiele razy usiłowałam powiedzieć
ci, co naprawdę czuję, ale ty albo się ze mnie śmiałeś, albo kochałeś się ze mną tak
długo, aż zapominałam o bożym świecie. To była kpina, a nie związek dwojga
dorosłych ludzi.

– Mnie ten związek odpowiadał.

– Ty wciąż niczego nie rozumiesz. – Obojętność Macka, mimo upływu lat,

bardzo ją zabolała. – Moje śmieszne marzenia były tak samo ważne, jak twoje
wielkie plany. Niestety, nie mogliśmy się porozumieć. Zawsze powtarzałeś:
wszystko albo nic. W końcu byłam już tak zrozpaczona, że mogłam albo uciec od
ciebie, albo stracić wszystko. Nawet własną osobowość.

Mack milczał przez chwilę, a potem podniósł ręce i zaczął głośno bić brawo.

– Wspaniałe przedstawienie – zawołał.

Równie dobrze mógłby uderzyć Marisę w twarz. Najpierw nie mogła się

nawet poruszyć, tak bardzo była zdumiona. Dopiero po chwili rozpłakała się,
wyrzuciła z siebie ukrywany przez wiele lat ból i rozpacz. Zerwała się z miejsca,
chciała uciec z tego pokoju i nigdy już nie oglądać tego wstrętnego człowieka.
Zupełnie zapomniała, że to on właśnie odgradzał ją od drzwi.

– O, nie! Tym razem ci się nie uda. – Mack zatrzymał ją i prawie przygniótł

do ściany. – Nie uciekniesz ode mnie, dopóki nie poznam całej prawdy.

background image

– Nawet gdybym ci tę prawdę powtarzała setki razy, to i tak byś jej nie pojął!

– chlipała Marisa, waląc w Macka pięściami.

– Mylisz się, księżniczko. Pracuję w zawodzie związanym z poszukiwaniem

prawdy tak długo, że na kilometr wyczuwam fałsz i kłamstwo. Dlaczego nie chcesz
mi wprost powiedzieć, że odeszłaś, bo przestałaś mnie kochać? Przynajmniej w tej
jednej sprawie zdobądź się na uczciwość.

– Uczciwość, szczerość, to na nic się nie zda, jeśli człowiek ma do czynienia

z tobą. Nie potrafisz uwierzyć nawet swoim własnym uczuciom. Puść mnie
wreszcie!

– No, mów – nie ustępował Mack. – Powiedz, że przestało ci na mnie

zależeć. Zniosę to jak mężczyzna. Czy już wtedy miałaś kogoś innego? Czy to był
Latimore?

– Niee! – krzyknęła mu prosto w twarz. – Victora poznałam dwa lata

później!

– No więc o co chodziło? Przeszkadzały ci brudne paznokcie człowieka

pracy? A może to, że nie miałem odpowiedniej dla twoich potrzeb pozycji
społecznej? Na pewno pamiętasz jeszcze choćby jeden powód, dla którego
odwróciłaś się plecami od najlepszego prezentu, jaki od życia dostałaś.

– Nie pamiętam tylko, żebyś kiedykolwiek pozwolił sobie na rozmyślne

okrucieństwo – odrzekła drżącym głosem.

– Byłem zbyt zaślepiony, żeby zauważyć, jaka z ciebie okropna egoistka.

– To nieprawda…

– Nie musisz zaprzeczać. Spotkanie z porzuconym kochankiem zepsuło ci

pewnie własne wysokie mniemanie o sobie, a ulubienica całej Ameryki nie może
sobie z tym poradzić. Przyznaj, że mam rację!

Marisa nie mogła tego dłużej wytrzymać. Chciała się znaleźć jak najdalej od

Macka. Nie miała sił znosić dłużej tych wszystkich upokorzeń i grzebania w
krwawiących ranach.

– Tak! To prawda! – zawołała zdesperowana. – Wszystko…

– Ależ z ciebie tchórz. – Mack nachylił się nad Marisą. – Wtedy nie miałaś

odwagi spojrzeć mi w oczy i teraz też się boisz.

Zanim zdołała cokolwiek pomyśleć, zbliżył wargi do jej ust. Dopiero teraz

background image

dotarło do Marisy, że wyrządziła temu mężczyźnie większą krzywdę, niż sobie
wyobrażała. Była tak zaszokowana tym odkryciem, że zaprzestała walki, zgodziła
się na ten odwet, na to nieszkodliwe przecież zadośćuczynienie, które po krótkiej
chwili jej także zaczęło sprawiać przyjemność. Oczy Marisy znów zwilgotniały.
Tym razem jednak z żalu za straconymi latami. Straconymi, bo pozbawionymi
bliskości ukochanego mężczyzny.

Zawstydzony Mack wreszcie się od niej odsunął. Oddychał z trudem i

wyglądał tak, jakby czegoś bardzo żałował.

Bezwiednie przyciągnęła go do siebie.

– Pocałuj mnie, Mack – mruknęła, szukając wargami jego ust.

Macka nie trzeba było prosić. Porwał Marisę w ramiona i całował tak mocno,

jakby chciał w ten sposób nadrobić wszystkie minione lata.

Marisie nogi odmówiły posłuszeństwa. Musiała z całej siły chwycić Macka

za szyję, żeby tylko nie upaść. Zupełnie się zapomniała. Tuliła się do niego, a on
coraz mocniej ją do siebie przyciskał. Wreszcie, spragnieni powietrza, oderwali od
siebie usta, ale ich ciała rozdzielić się nie chciały. Nie zważając na przejmujący
chłód, dotykali się i pieścili, aż w końcu Mack zaniósł Marisę na stojące w kącie
pokoju wielkie łoże. Dopiero teraz oprzytomniała.

– Nie, Mack – jęknęła. – Tak nie można.

– Naprawdę? – Mack był bardziej rozbawiony niż zdziwiony. – Mało

brakowało, a dałbym się nabrać…

– Och, nie. Zrozum… Byłoby cudownie, ale… To nie jest najlepszy pomysł.

– Wciąż mnie pragniesz. Tylko nie próbuj zaprzeczać.

– Popatrzył jej prosto w oczy. – Uwielbiałaś to…

– Obawiam się, że w tej sprawie nic się nie zmieniło.

– Marisa zaczerwieniła się, ale odepchnęła od siebie niecierpliwe dłonie

Macka.

– Co, wobec tego, proponujesz? – zapytał.

– Nic. – Pokręciła głową tak gwałtownie, że złoty koński ogon całkiem się

rozsypał. – Wtedy potrzebowałam czegoś więcej niż seksu i teraz także sam seks
mi nie wystarczy.

background image

– Może jednak… – Wpatrzony w półnagie ciało Marisy Mack próbował

pertraktować.

– Na jak długo? Jedną noc? Może nawet na całą dobę… – szeptała rozżalona.

– Na mój gust to zbyt ryzykowne przedsięwzięcie. Nie jestem masochistką.

Mack milczał przez chwilę, jakby podejmował jakąś decyzję. Z trudem

odwrócił oczy od Marisy i wreszcie stanął obok łóżka.

– Ja także nie jestem masochistą – powiedział cicho.

Dopiero teraz, kiedy Macka już przy niej nie było, Marisa poczuła

przeszywający, dotkliwy chłód. Wstała i poprawiła ubranie. Sweter leżał na
podłodze pod oknem. Szybko wciągnęła go na siebie, ale wcale nie zrobiło jej się
od tego cieplej.

Mack stał przy oknie. Obiema rękami opierał się o framugę, a czołem

dotykał zamarzniętej szyby.

– Przepraszam – mruknął, kiedy wreszcie pozbierał się na tyle, że mógł

wydobyć z siebie głos. – To moja wina.

Niezupełnie, przyznała w duchu Marisa, porządkując łóżko, żeby żaden ślad

nie śmiał przypomnieć jej o tym, co się tu przed chwilą wydarzyło.

– Nic nie szkodzi – powiedziała głośno z udaną obojętnością. – Śnieżyca

zawsze doprowadza ludzi do obłędu.

– Śnieżyca nie ma z tym nic wspólnego. – Mack odwrócił się od okna. – Nie

chciałem cię skrzywdzić.

– Słucham? – Marisa musnęła palcami pogryzione przez Macka wargi. Siłą

stłumiona pasja nie całkiem jeszcze ją opuściła. – Nie, to nic takiego.

– Umyję się i przebiorę – westchnął Mack.

Zatrzymał się tylko po to, żeby podnieść z podłogi stertę ubrań, które Marisa

rzuciła tam całe wieki temu.

– Zagrzałam ci wodę do mycia.

– Niepotrzebnie – uśmiechnął się do niej z przymusem. – Przyda mi się

zimny prysznic. To twoja wina. Rozumiesz?

Marisa głośno się roześmiała. Nie mogła się powstrzymać.

background image

– Miło słyszeć, że wciąż jeszcze się śmiejesz – powiedział Mack.

– Wszyscy wiedzą, że czasami to robię.

– Mamy o czym myśleć. – Nieznacznym skinięciem głowy dał jej do

zrozumienia, że chodzi mu zarówno o kłótnię, jak i o to, co nastąpiło po niej.

– Mamy – zgodziła się Marisa i zapłoniła się jak mała dziewczynka.

– Zdecydowałaś już, co chcesz zrobić z Nickym?

To nieoczekiwane pytanie przypomniało Marisie, dlaczego Mack znalazł ją

na tym odludziu. Nie dla odwetu, nawet nie z powodu chęci wyjaśnienia, dlaczego
go opuściła, tylko w pogoni za sensacją. Nie mogła sobie darować, że o tym
zapomniała.

– Oczywiście, że tak. – Dumnie podniosła do góry głowę. – Będę go kochać,

wychowywać i chronić.

– Nie jesteś już jedyną osobą w jego życiu.

– Ale jedyną, która się liczy.

– Będziesz musiała stawić czoło…

– Nie ucz mnie, jak mam przeżyć własne życie, ani tym bardziej, w jaki

sposób chronić moje dziecko! Ani ja, ani Nicky nikomu nic złego nie zrobiliśmy. –
Mimo ciepłego swetra Marisa znów poczuła przenikliwe zimno. – Dlaczego
niewinni mają ponosić karę?

– Nikt nie chce cię karać, Mariso.

– I ty mi to mówisz!

– Liczy się tylko prawda i ja tę prawdę odnajdę. W ten czy w inny sposób, to

bez różnicy. Zamknięcie tej hurtowni dzieci, którą prowadzi doktor Morris, jest
ważniejsze niż czyjekolwiek sprawy osobiste.

– Wycofaj się, Mack – ostrzegła go. – Niezależnie od tego, co się tobie

wydaje, to nie jest twoja sprawa. Nie pozwolę ci nas prześladować. Jesteś tu
zaledwie tolerowany. Radzę ci o tym nie zapominać.

– Muszę wykonać zadanie.

– Naszym kosztem? Chyba jednak nie jesteś takim uczciwym facetem, za

jakiego się podajesz.

background image

– Czarnym charakterem też nie jestem – zaprotestował Mack.

– No cóż, panie Mahoney. – Marisa patrzyła na niego smutnym wzrokiem. –

To akurat jest sprawą dyskusyjną.

Mack rzucił naręcze drewna na podłogę w sieni. Piętrzyła się tam już spora

sterta polan i uznał, że na noc zupełnie im wystarczy. Osłonięty od wiatru ścianą
domu, odruchowo sprawdził kieszenie kurtki. Miał w nich notes, długopis, klucze,
portfel i różne elektroniczne drobiazgi, bez których szanujący się reporter nawet na
krok nie rusza się z domu. Ale papierosów nie miał. Dopiero po chwili dotarło do
niego, co robi. Zaklął szpetnie. Palenie rzucił trzy lata temu. Po raz pierwszy od
tego czasu szukał papierosa. Oto dowód, do jakiego stanu doprowadziła go Marisa.

Wbił ręce w kieszenie kurtki i wpatrywał się w ciemność. Wiatr wciąż wył

jak potępieniec, ale śnieg nie padał już tak gęsto. Wychodzenie na mróz zaraz po
kąpieli było czystą głupotą, ale Mack potrzebował samotności. Marisa wprawdzie
nie zwracała na niego uwagi, przygotowując nędzne namiastki prezentów
gwiazdkowych dla Nicky'ego. Ale jednak kręciła się, istniała obok niego, nie dając
mu szansy dojścia do siebie. Dlatego właśnie zdecydował się wyjść z chaty.

Co za uparta baba! myślał ze złością. A przecież mimo wszystko nadal

dobrze byłoby nam w łóżku. To jasne jak słońce.

Właściwie winienem jej wdzięczność za to, że mnie odepchnęła. Na pewno

niepotrzebny mi teraz romans. Na dodatek z bohaterką mojego szokującego
wywiadu. Ale z drugiej strony… Ona wciąż coś do mnie czuje, a ja… No cóż, na
pewno jest nad czym się zastanawiać. To jej głupie gadanie, że odeszła ode mnie,
bo jej nie rozumiałem… Musiała coś wymyślić, żeby się przed sobą
usprawiedliwić. Żywcem ją pożerałem!

A to dobre! Przecież umiem się porozumieć z ludźmi. W końcu to mój

zawód. Chciałem dla niej lepszego losu niż godne pożałowania życie aktorki…
Chociaż z drugiej strony zrobiła karierę, o jakiej inne mogą tylko marzyć. Czyżby
rzeczywiście bolało mnie to, że wszystko, co osiągnęła, dokonało się bez mojej
pomocy? Czyżby naprawdę tak zaślepiały mnie moje własne ambicje, że nie
widziałem, nie mówiąc już o popieraniu tego, czego ona pragnęła?

Mack na siłę odsunął od siebie te niewygodne pytania. Stanowczo wolał

background image

zastanowić się nad tym, co też robi w tej chwili jego producent, Tom Powell. Na
pewno nie spędzi świąt w rodzinnej atmosferze. Tego Mack był zupełnie pewien.
Po opuszczeniu kilku kolejnych żon Tom żył samotnie i całkowicie poświęcił się
pracy. W tej chwili pewnie siedział w studiu i po raz setny przeglądał materiał
filmowy, dotyczący sprawy doktora Morrisa. Nie mógł się już doczekać powrotu
swego reportera, którego posłał w ślad za Marisą Rourke. Gwiazda oper mydlanych
zamieszana w sprawę nielegalnej adopcji! To sensacja, skandal, jaki trafia się raz
na sto lat.

Tak, Mack uśmiechnął się do siebie, dobrana z nas para, ja i Tom. Ten

kontrakt z INN pozwoli mi wreszcie stać się niezależnym finansowo.

Mackowi w końcu zrobiło się zimno. Otrzepał nogi ze śniegu i wszedł do

domu. Nicky spał spokojnie na kanapie, ale Marisy nigdzie nie było. Na podeście
schodów ćmiło przytłumione światło, co oznaczało, że pani domu jest w sypialni i
pewnie szykuje tam jakąś niespodziankę dla synka.

Mackowi udało się rano popracować trochę nad starymi sankami. Odczyścił

je, wyszorował drucianą szczotką i pomalował czerwoną farbą. Rezultat tych
zabiegów zadziwił nawet samego wykonawcę. Jeśli tylko ociepli się na tyle, że
farba wyschnie, Nicky dostanie prezent.

Mack wyobraził sobie, jak się malec ucieszy, i uśmiechnął się do siebie.

Pomyślał, że te sanki będą prawie tak wspaniałe, jak jego wymarzona czerwona
koparka.

Zdjął kurtkę i położył ją na krześle. Z czułością popatrzył na jasną główkę

ś

piącego dziecka, a po chwili zastanowienia wyniósł kurtkę do sieni. Wolał nie

ryzykować pozostawiania jej w zasięgu rączek wścibskiego malca. Jutro zajmiemy
się tymi klipsami, pomyślał Mack. Nicky nie będzie miał czasu szperać po kątach.

Dołożył drew do kominka. Uznał, że nie ma już nic więcej do roboty i

powodu, aby wciąż pętać się po domu. Raz jeszcze spojrzał podejrzliwie na światło
padające z sypialni. Wzruszył ramionami i położył się na materacu, który umieścił
w pobliżu kominka.

Zasypiał już, kiedy przeraźliwy krzyk Nicky'ego poderwał go na nogi. W

pierwszej chwili Mack nie mógł się zorientować, gdzie jest i co się z nim dzieje.
Wydawało mu się, że znajduje się w Bejrucie pod ostrzałem, wśród bezradnego
krzyku kobiet i dzieci. Oprzytomniał, zobaczywszy Nicky'ego, który rzucał się na
posianiu w przerażającym, dziecięcym śnie. W jednej chwili znalazł się przy
kanapie i porwał chłopca w objęcia.

background image

– Coś złego ci się przyśniło, kolego? Już dobrze, dobrze.

– Pies – chlipał Nicky. Zarzucił Mackowi rączki na szyję i przytulił się do

niego całą siłą dziecięcego strachu. Serduszko biło mu tak gwałtownie, że aż
uderzało o żebra Macka. – Taki okropny pies z wielkimi zębami…

– Nie bój się. To tylko sen. – Mack głaskał chłopczyka po główce.

– Nie pozwól, żeby mnie ugryzł!

– Nic się nie martw. Wyrzucimy stąd tego potwora. Głowa do góry,

zastępco. Szeryf Mack zaraz zrobi z nim porządek.

– Obiecujesz?

– Słowo kowboja. – Mack pocałował jasną główkę malca i mocno go do

siebie przytulił.

Dopiero kiedy podniósł głowę, zobaczył Marisę. Jak oniemiała stała na

podeście schodów. Wpatrywała się w niego wzrokiem pełnym zdumienia. Mack
dopiero teraz zrozumiał, że ta przepiękna istota nie jest już tamtą dziewczyną, którą
znał przed laty. Była silniejsza, bardziej pewna siebie. Dojrzałość i macierzyństwo
zahartowały ją, nadały jej życiu głębię i motywację, których brakowało tamtej, o
dziesięć lat młodszej Marisie.

Gdybym był mądrzejszy i miał więcej szczęścia, mógłbym ją poślubić, a to

dziecko pewnie byłoby moje, pomyślał smutno Mack. Patrzyłbym, jak młodziutka
dziewczyna wyrasta na pewną siebie, atrakcyjną kobietę. Mógłbym nadawać formę
zachodzącym w niej zmianom.

Wreszcie zrozumiał, jak wiele stracił. Opuścił go hodowany przez lata

gniew, a jego miejsce zajął żal.

– Nic mi nie jest – mruczał Nicky, trąc rączkami zapłakaną buzię. – Ja wiem,

ż

e kowboje nie płaczą.

– Czasami płaczą, kolego – wyszeptał Mack. – Czasami płaczą.

background image

ROZDZIAŁ PIĄTY

Wigilia Bożego Narodzenia zapowiadała się wspaniale. Marisa wstała o

wschodzie słońca. Jego promienie wydobyły ze śniegu diamentowe blaski,
powietrze było przejrzyste, a niebo tak błękitne, aż oczy bolały od patrzenia. I, co
najważniejsze, wokoło panowała cisza. Po wielu dniach opętańczego wycia wichru
na świecie wreszcie zapanował spokój. Przynajmniej na dworze.

Marisa uznała za ironię losu fakt, że świat zewnętrzny uciszył się właśnie

wtedy, kiedy w niej nawałnica rozszalała się z wielką siłą. Wzięła ekspres do kawy.
Wciąż miała przed oczami widok Macka, który tak czule pocieszał jej synka.
Nicky'emu nawet przez myśl nie przeszło, że może w tym być coś
nadzwyczajnego, i szybko wrócił do dziecięcej krainy kolorowych snów. Marisa za
to wcale nie mogła zasnąć. Myślała o Maćku i o tym, czy aby na pewno zna go
dobrze, czy go przypadkiem nie krzywdzi niesprawiedliwą oceną.

Czyżbym go źle osądziła? pytała samą siebie. Może pod tą twardą powłoką

dałoby się znaleźć ciepło i serdeczność, tylko ja nie umiałam szukać? Może
mogłoby się między nami wszystko ułożyć. Gdyby nie ta cała sprawa doktora
Morrisa…

– Zachwycasz się tym dzbankiem, czy masz zamiar zrobić w nim kawę? –

zapytał Mack. Stał oparty o framugę drzwi. W starej koszuli Paula i w za szerokich
spodniach od dresu wyglądał jak nieokrzesany dzikus. Wpatrywał się w Marisę
zaspanymi oczami, a ona pomyślała, że jest tak nieprawdopodobnie męski, tak
pełen seksu, że aż…

Odwróciła się do niego plecami i wreszcie nalała do ekspresu wodę z butelki.

– Co się stało, że od rana masz taki paskudny nastrój? – zapytała, udając

obojętność. – Ach, zapomniałam. To przecież u ciebie stan normalny.

– Wiesz co, księżniczko – wbrew oczekiwaniom Marisy Mack parsknął

ś

miechem. – Podoba mi się ta zmiana w tobie. Nie dajesz sobie dmuchać w kaszę.

Marisa postawiła ekspres na gazowym palniku. Westchnęła i ciężko.

– Nie kłóćmy się, Mack – poprosiła. – Idą święta, świeci słońce, a poza tym

obiecałeś mi zawieszenie broni.

– To był komplement, skarbie – powiedział Mack. Podszedł do Marisy i

background image

położył dłonie na jej ramionach.

– Trudno było się tego domyślić – odparła.

– Wiem. Jestem tajemniczym mężczyzną. Zwłaszcza wówczas, zanim

wypiję pierwszą poranną kawę.

– Idiota – powiedziała Marisa bardziej pieszczotliwie niż obraźliwie.

– Naprawdę tak myślisz? – Mack puścił jej ramiona i uśmiechnął się do niej

najpiękniej, jak umiał. – A ja coś wiem!

– Co takiego? Że moja mamusia bardziej kochała mnie niż twoja ciebie?

– Ponieważ wiem coś o naszych matkach, idę o zakład, że tak właśnie było.

– Mack już się nie uśmiechał. – Ale nie o to mi chodziło. Popatrz. – Wyciągnął
rękę i nacisnął włącznik światła. Kuchnia rozjaśniła się blaskiem żarówek.

– Włączyli prąd! – zawołała uszczęśliwiona Marisa. – Kiedy?

– Pewnie w nocy.

– Będzie ciepła woda! Wreszcie się porządnie wykąpię! – Marisa tańczyła z

radości. – Włączę ogrzewanie, a ty spróbuj znaleźć główny zawór wodociągu. Nie
wiesz, jak długo musi się podgrzewać woda?

– Widzę, że wbrew pozorom wcale nie lubisz pionierskiego życia.

– Przecież dobrze sobie radziłam – zaprotestowała. – To, że wolę

udogodnienia…

– No właśnie – Mack przerwał tę tyradę, delikatnie muskając policzek

Marisy. – Bardzo dobrze sobie radziłaś.

Jego dotyk napawał ją lękiem. Jak oparzona odskoczyła od Macka. Chwyciła

słuchawkę telefonu, udając, że sprawdza, czy przywrócono także połączenie ze
ś

wiatem. Dopiero kiedy stwierdziła, że telefon wciąż milczy, zdała sobie sprawę,

jak bardzo bała się tego, że został naprawiony.

– Ale telefon jest głuchy – powiedziała już spokojnie.

– Czy tego chcesz, czy nie, nie możesz się tu na zawsze ukryć.

– Ja się nie ukrywam, tylko wyjechałam na urlop. Czy drogi są przejezdne?

– Moim zdaniem jeszcze przez parę dni nie da się jeździć w górach. Chyba

background image

ż

e zaraz przyjdzie odwilż.

– A więc nie możemy stąd wyjechać?

– Na razie nie.

– Chyba trzeba podejść do tego filozoficznie i, broń Boże, nie denerwować

się.

– Tak, tak. Właśnie widzę, jak bardzo jesteś spokojna.

– Mamusiu! Mamusiu, zobacz! – Nicky wpadł do kuchni jak tajfun. Chwycił

Marisę za rękę i pociągnął ją do pokoju z kominkiem. – Zobacz, są bajki!

Marisie ulżyło. Pozwoliła Nicky'emu poprowadzić się do pokoju i w

skupieniu wpatrywała się razem z nim w ekran telewizora, oglądając ukochane
bajki chłopca.

Kilka minut później Mack przyniósł dwa kubki gorącej kawy.

– Dzięki – powiedziała Marisa.

Dlaczego ten człowiek wciąż musi mnie zaskakiwać? pomyślała.

– Nie ma za co. Hej, kolego, zostaw na chwilę ten program – poprosił

Nicky'ego, który właśnie szukał pilotem swej ulubionej stacji.

– Ale to dziennik – jęknął chłopiec, marszcząc z dezaprobatą nosek.

– Zaraz będziesz mógł oglądać swoje bajki – zapewnił go Mack. – Chcę się

tylko zorientować, co się dzieje na świecie.

Nicky podniósł oczy do nieba, zniecierpliwiony niezrozumiałymi

dziwactwami dorosłych, ale posłusznie nie zmienił programu. Marisa obserwowała
twarz Macka, słuchającego informacji o machinacjach polityków, o niepokojach w
różnych częściach świata i tym podobnych sprawach.

To jego życie, pomyślała. Od razu widać, jak bardzo mu tego wszystkiego

brakuje. Nie może się już doczekać, kiedy wkroczy w wir wydarzeń. Bez wątpienia
jest jednym z najlepszych reporterów, w każdej chwili gotowym wyjechać na drugi
koniec świata. Nic a nic się nie zmienił. I to, że oboje mamy zupełnie różne
wymagania wobec życia, także się nie zmieniło. Ani na chwilę nie wolno mi o tym
zapomnieć.

– Spójrz, mamusiu! – zawołał Nicky. – Ciocia Carlene!

background image

Marisa popatrzyła w telewizor. Jakiś reporter podstawiał mikrofon jej

agentce. Carlene Mendez coś mówiła, ale słychać było tylko głos spikera:
Wiadomości kulturalne. Rzeczniczka sławnej aktorki, Marisy Rourke, oświadczyła,
że odtwórczyni głównej roli w popularnym serialu „Rodzina” spędza wakacje na
łonie rodziny i nie może udzielić wywiadu w związku ze sprawą doktora Franco…

– Zmień kanał, Nicky – poleciła Marisa.

– Mogę zmienić, Mack?

– Możesz, kolego.

Nicky ochoczo wykonał polecenie. Znalazł kanał, którego szukał, i usiadł po

turecku przed telewizorem, żeby obejrzeć nie wiadomo po raz który powtarzaną
bajkę o Bożym Narodzeniu w wiosce Smerfów.

– Mówiłem ci przecież, że świat nie zniknie na twoje życzenie – powiedział

półgłosem Mack. – Może przestałabyś wreszcie wyręczać się innymi. Skorzystaj z
mojej propozycji i sama zacznij mówić.

Marisę nagle strasznie rozbolała głowa. Przycisnęła ręce do czoła. Patrzyła

na piętrzącą się na kanapie stertę koców, na ogromną, udekorowaną domowym
sposobem choinkę i wydawało jej się, że widzi je po raz pierwszy w życiu. W tej
jednej chwili zwaliło się na nią wszystko to, o czym usiłowała nie myśleć przez
kilka ostatnich dni.

Wdzięczna była Carlene za to, że ta ukrywała fakt ich ucieczki, choć Marisa

zniknęła bez śladu, nie zawiadamiając o wyjeździe swej agentki. Niepokoiła się o
to, co dzieje się z zespołem „Rodziny”. Zostawiła ich wszystkich na lodzie.
Producenci i autorzy tekstów poradzą sobie z jej nieobecnością zaledwie przez
kilka odcinków. Najwyżej miesiąc. Dłużej nie będą czekać, a wtedy Marisa może
stracić pracę i nawet kontrakt jej nie uratuje. Ale najgorszy ze wszystkich obaw był
strach o to, że ktoś mógłby jej odebrać to, co miała w życiu najcenniejszego: syna.

Mack ma rację, myślała Marisa. Jestem tchórzem. Boję się konfrontacji,

wolę obejść jakoś tę paskudną sytuację, aniżeli stawić czoło rzeczywistości.
Zawsze w ten sposób omijałam burzliwe awantury w domu rodzinnym, a
wyuczonych w dzieciństwie odruchów nie można się tak łatwo pozbyć. Nie, tym
razem nie stchórzę.

Mack odgadł, że chciałam wyjechać z kraju. Mam przecież przyjaciół w

Montrealu i znajomych, którzy mają duży dom w Monaco. Jest mnóstwo sposobów
na to, żeby na jakiś czas zniknąć z oczu ciekawskim. Nawet jeśli się jest sławną

background image

gwiazdą filmową. Zrobię wszystko, żeby chronić moje dziecko! Rzucę pracę,
zrezygnuję ze sławy, pojadę na drugi koniec świata.

Ale czy to byłoby dobre dla Nicky'ego? Czy lepiej wywieźć go z miejsca, w

którym wzrastał, zabrać mu wszystko, co znał i kochał, czy też ryzykować, że,
powołując się na jakieś chore „poczucie sprawiedliwości”, oddadzą moje dziecko
tej kobiecie, która go urodziła? Nawet cała armia najlepiej opłaconych adwokatów
nie zagwarantuje mi, że nie dojdzie do takiego nieszczęścia. Jeśli stracę syna, to
moje życie przestanie mieć sens. Jemu też będzie ciężko. Dzieci wprawdzie łatwo
się przystosowują, ale jeśli odbiorą Nicky'ego jedynej matce, jaką znał, ta tragedia
jemu także może złamać życie.

Marisa podeszła do choinki. Pogłaskała papierowy łańcuch, który

poprzedniego dnia zrobiła razem z synem. Wiedziała, że wreszcie trzeba będzie
podjąć jakąś decyzję. Dopóki jednak była w górach, odcięta od świata, nie musiała
się spieszyć. Miała nadzieję, że czas pozwoli jej wybrać najlepsze rozwiązanie dla
Nicky'ego i dla wszystkich, których ta sprawa dotyczy. Niestety, zamieć się
skończyła i czasu było coraz mniej. Skoro Mack ją znalazł, to inni reporterzy w
poszukiwaniu sensacji także mogą trafić do jej kryjówki. Jedno wiedziała na
pewno: nie uda jej się uniknąć konfrontacji ze wścibskim światem.

– Czy źle się czujesz, Mariso?

Podniosła głowę. Mack stał przy niej, a na jego twarzy malował się niepokój.

Patrzył na nią ze współczuciem i Marisa zupełnie zapomniała, iż to przez niego ma
teraz kłopoty i że jeszcze niedawno była na niego wściekła.

A może uda mi się zmienić wroga w sprzymierzeńca? pomyślała z nadzieją.

On już polubił chłopca. Jeśli zrozumie, ile Nicky dla mnie znaczy, może zgodzi się
nie niepokoić mnie na tak długo, aż zdążę wszystko przemyśleć i zyskam trochę
czasu. Mack jest przecież rozsądnym człowiekiem.

– Nic mi nie jest – uśmiechnęła się z przymusem. – A co do twojej

propozycji, to… Muszę się nad tym zastanowić.

– Rozumiem. – Mack skinął głową. Nie bardzo wierzył, że Marisa przestanie

się ukrywać, ale samo to, że obiecała przemyśleć jego słowa, było ogromnym
sukcesem.

– Właśnie przypomniałam sobie jeszcze jeden powód, dla którego cieszę się,

ż

e włączyli światło – powiedziała Marisa.

Za jej plecami Nicky pokładał się ze śmiechu, słuchając pyszałkowatej

background image

przemowy Ważniaka.

– Masz na myśli coś jeszcze oprócz gorącej kąpieli i oglądania kreskówek?

– Owszem. – Marisa głośno się roześmiała. – Jesteś głodny?

– No pewnie. Jak zwykle zresztą.

– To chodź do kuchni. Włączymy maszynkę do gofrów i zobaczymy, co z

tego wyniknie.

Marisa nakarmiła swoich mężczyzn górą gofrów, polanych litrami soku, a

potem przyglądała się z daleka, jak w tajemnicy przed nią majstrowali coś przy
stole w kuchni. Zaaferowana mina Nicky'ego i jego gwałtowne protesty za każdym
razem, kiedy matka zbliżała się do stołu, przekonały Marisę, że obaj panowie
szykowali jakiś prezent dla niej.

Marisie zrobiło się ciepło na sercu na widok Macka, poświęcającego czas na

zajęcia z małym chłopcem. Zmywała naczynia, porządkowała kuchnię i udawała,
ż

e nie słyszy konspiracyjnych szeptów i chichotów za swoimi plecami, chociaż tak

naprawdę podsłuchiwała i podglądała z ogromnym zainteresowaniem i jeszcze
większą radością.

Mack odniósł na miejsce materac, który przez kilka ostatnich dni służył mu

za posłanie, więc Marisa mogła wreszcie uporządkować pokój. Bolały ją plecy od
spania z Nickym na twardej kanapie i cieszyła się, że wreszcie wyśpi się wygodnie
we własnym łóżku. Zresztą zamknięcie Nicky'ego na noc w jego sypialni ułatwi jej
przygotowanie prezentów od świętego Mikołaja.

Marisa zeszła na dół. Udała, że nie widzi małej, zapakowanej w papier

paczuszki z wypisanym swoim imieniem, która podczas jej nieobecności pojawiła
się pod choinką. Jednakże tajemnicze miny Nicky'ego i Macka zmusiły ją do
uśmiechu.

Nicky był jeszcze w tym wieku, w którym dzieci potrafią się cieszyć

najmniejszymi nawet drobiazgami. Dlatego nie obawiała się już, że przygotowane
domowym sposobem prezenty rozczarują chłopca. Nabrała tej pewności, kiedy
Mack pokazał jej, do jakiej świetności udało mu się doprowadzić stare, zapyziałe
sanki. Teraz już wiedziała, że piąte w życiu Nicky'ego Boże Narodzenie na zawsze
pozostanie w pamięci chłopca jako absolutnie wyjątkowe i cudowne. Jednego tylko
bała się panicznie: żeby nie było to ich ostatnie wspólne Boże Narodzenie.

Resztę przedpołudnia spędzili wszyscy troje, grając w domino i w Czarnego

Piotrusia oraz omawiając przysmaki, jakie chcieliby zobaczyć na świątecznym

background image

stole. Niestety, nie mieli w lodówce tradycyjnego indyka, toteż musieli się
zadowolić wymyślaniem znacznie prostszych potraw. Potem zdecydowali, że
trzeba się trochę przewietrzyć.

Na dworze było zimno, ale po wielu dniach z wiszącymi nad głową

ołowianymi chmurami miło było znów poczuć na twarzy ciepłe promienie słońca.

Z pomocą Macka Nicky ulepił „największego bałwana na całym świecie”, a

potem razem z mamą przyniósł drewno na opał, które Mack złożył na werandzie.
W nagrodę za dobrze wykonaną pracę Marisa pokazała synkowi, jak się robi orły, i
chwilę później nie było już wokół domu ani kawałka nie rozdeptanego śniegu.
Wreszcie Marisa uznała, że czas wracać do domu.

– Chodź, Nicky. Twoja biedna mama zamarzła na kość. – Otrzepała się ze

ś

niegu i weszła na werandę.

– Jeszcze nie – marudził Nicky, który, jak wszystkie dzieci świata, niechętnie

przerywał zabawę. – Ulepię tylko jeszcze jednego bałwana.

– Nie psuj nam zabawy, mamusiu – przekomarzał się z nią Mack.

– Jutro też jest dzień. – Marisa widziała, że Nicky jest zmęczony i śpiący, ale

wiedziała także, iż jest uparty i że trudno zmusić go do czegoś, na co nie ma
ochoty. Wymyśliła więc nowy podstęp. – Wiesz, synku, zupełnie zapomniałam.
Nie powiesiliśmy jeszcze twojej skarpety. Mikołaj przyjdzie w nocy i nie będzie
miał w co włożyć prezentów.

– O rany! – chłopiec bardzo się przestraszył.

– Grasz nieuczciwie, co, mamusiu? – szepnął jej do ucha Mack.

– Bardzo uczciwie – odgryzła się Marisa. – No, chodź już, Nicky.

– Ale zawiesimy taką wielką skarpetę, dobrze, mamusiu? Największą, jaką

mamy!

– Może Mack pożyczy ci swoją. – Marisa wzięła synka za rękę i

poprowadziła go do domu. – On jest duży i ma ogromne stopy.

– W moich stronach takie słowa uważane są za obraźliwe – mruknął Mack.

Marisa poczuła na plecach uderzenie śniegowej kuli. Odwróciła się do swego

prześladowcy.

– O, ty podstępny kojocie! – zawołała. – Strzelasz w plecy? – A masz!

background image

Mack uchylił się, a zaraz potem trafił drugą śnieżką w brzuch Marisy.

Chwilę później przed domem rozgorzała prawdziwa bitwa, w której Nicky
oczywiście także wziął udział, obdzielając dorosłych równymi porcjami białych
pocisków.

Marisa chowała się za drzewa i krzaki, śmiejąc się przy tym tak głośno, aż

dech w piersiach jej zapierało. Mack już miał ją schwytać, kiedy dobrze
wycelowana przez Nicky'ego kula trafiła go w kark i zimne kawałki śniegu wpadły
Mackowi za kołnierz.

– Zdrajco! – wrzasnął Mack, a uśmiech miał szeroki jak i cały Teksas. –

Lepiej uważaj…

– Łap go, Nicky! – zawołała Marisa, zasypując wielkiego mężczyznę gradem

ś

nieżek.

Mack zasłaniał się obiema rękami i już, już zdawało się, że zaraz się podda,

kiedy nagle wydał z siebie okropny ryk, rzucił się na Marisę i oboje wylądowali w
sypkim śniegu. Uszczęśliwiony Nicky chichotał i podskakiwał, klaszcząc w ręce.

– Ty zwariowany borsuku! – śmiała się Marisa.

– Jak się pani będzie brzydko wyrażać, to zamknę panią w chlewiku – groził

Mack, dusząc się ze śmiechu.

– Sadysta. – Marisa uśmiechała się do niego, mrużąc oczy przed

oślepiającym blaskiem słońca.

– Czarownica – szeptał Mack.

– Niegrzeczny chłopak – odparowała, jakby zapraszała go do całkiem innej

zabawy.

– Dzika kotka. – Uśmiechy się skończyły. Mack przywarł ustami do warg

Marisy.

Ciepły oddech Macka rozgrzał jej zziębniętą twarz. Krew zawrzała w jej

ż

yłach, a serce biło tak szybko jak nigdy przedtem.

Mack przestał ją całować. Odsunął się powoli. Inny mężczyzna, pięcioletni,

ukląkł obok Marisy.

– Mack! – Zaczerwieniona buzia Nicky'ego wyrażała zdumienie. – Dlaczego

całujesz moją mamusię?

background image

– Bo lubię – odrzekł Mack, patrząc Marisie prosto w oczy.

– Aha – westchnął Nicky.

– Lepiej się odwróć, bo chcę to powtórzyć.

Zanim Marisa zdążyła zaprotestować, zrobił to, co powiedział. Całował ją

tak mocno, że omal jej nie udusił i nie połamał żeber. Chwilę później podniósł siei
pomógł jej wstać. Otrzepał ją ze śniegu, poprawił czapkę, która prawie całkiem
zsunęła się jej z głowy.

– Ach, teraz już rozumiem! – rozpromienił się Nicky. – Najpierw się biliśmy,

a teraz musimy się pocałować na zgodę!

– No właśnie – potwierdził Mack domysły dziecka.

– Ja tam nikogo nie będę całował – skrzywił się mały.

– Pewnie mi nie uwierzysz, kowboju – Mack spojrzał na chłopca i

uśmiechnął się do niego – ale nie zawsze będziesz miał ochotę całować wyłącznie
swojego konia.

– Chodź, Nicky. – Marisa wzięła synka za rękę. – Trzeba się trochę ogrzać.

– I powiesić skarpetę!

– No właśnie. – Marisa popatrzyła na Macka. Stał w szerokim rozkroku, z

rękami wbitymi w kieszenie kurtki. Nie spuszczał z niej oka. – Idziesz z nami?

– Chyba zejdę zobaczyć, co z moim samochodem.

– Nie wiem, czy to dobry pomysł – Marisa zmarszczyła czoło.

– Pewnie nie – mruknął Mack. – Ale biorąc pod uwagę okoliczności, tylko to

jest bezpieczne.

– Ach, tak. – Ta jawna deklaracja poruszyła Marisę do głębi. – No, cóż,

wobec tego uważaj na siebie.

– Czyżbyś się o mnie martwiła, księżniczko? – zakpił Mack. – Jeszcze mi to

zawróci w głowie.

– Nie ma powodu, Mahoney – odrzekła, prowadząc Nicky'ego do domu. –

Nie chciałabym tylko wyciągać z zaspy mojego palacza. Dlatego proszę cię, żebyś
nie ryzykował.

background image

– Tak jest, proszę pani. – Mack zasalutował i ruszył w dół.

– Pamiętaj, że wcześnie robi się ciemno – zawołała za nin Marisa.

– Idź do domu! – krzyknął Mack. – Na pewno wrócę.

Marisa wsadziła Nicky'ego do wanny z ciepłą wodą, a sama próbowała jakoś

odzyskać równowagę. Bardziej niż wy powiedziane przez Macka słowa poruszył ją
ich podtekst. Nie wiedziała, czy to, co im się przed chwilą przydarzyło, byłe
efektem przymusowego zamknięcia w odciętym od świata domu Paula, czy też
może początkiem czegoś wspaniałego. Mieli tyle wspólnych wspomnień. Może
naprawdę dałoby się naprawić wszystko, co zepsuli?

Ale przecież ja tego wcale nie chcę, myślała zrozpaczona. Tamto jest już za

nami i my także nie jesteśmy tymi samym ludźmi, jakimi byliśmy dziesięć lat
temu. A może oboje do rośliśmy? Może teraz moglibyśmy stworzyć razem trwał;
związek? Jednego jestem pewna: pragniemy siebie tak samo jak wtedy.

Z trudem udało jej się nakłonić Nicky'ego, żeby zechciał się godzinkę

zdrzemnąć. Stanęło na tym, że położyła się obol synka w jego nowym łóżeczku ze
ś

wieżutką pościelą i opowiadała o tym, skąd się wzięło Boże Narodzenie i dlaczego

to święto jest dla wszystkich ważne. Opowiadanie o aniołach pasterzach i o
dzieciątku leżącym w żłobie wkrótce uśpiła chłopca. Marisa cichutko wyszła z jego
pokoju. Chciała wreszcie zrealizować marzenie o gorącej kąpieli.

Od razu lepiej się poczuła, kiedy znalazła się w pachnącej ciepłej pianie.

Myślała przy tym o Maćku i o tym, jak by to było cudownie, gdyby…

Przecież i bez romansu z Mackiem Mahoneyem mam dość kłopotów, zeźliła

się w końcu na samą siebie. Mam zapomnieć o tym, dlaczego się tu oboje
znaleźliśmy? Przestać myśleć o ca tym świecie tylko dlatego, że Mack wciąż tak
fantastycznie całuje? Te moje kaprysy! Zachciało mi się, żeby mnie ktoś przytulił,
ż

eby choć na chwilę można się było oprzeć na mocnym, męskim ramieniu. I do

czego mi to potrzebne? Wszystko, co w życiu osiągnęłam, zdobyłam bez
czyjejkolwiek pomocy, tłumaczyła sobie, wychodząc z wanny.

Ubrała się w czyste dżinsy i kaszmirowy sweter w kolorze brzoskwini. Ani

przez chwilę nie przestała analizować stanu swojej duszy. Wiedziała, że od nikogo
nie jest zależna i nikogo nie potrzebuje. Nie rozumiała tylko, dlaczego wciąż stoi
przy oknie i z niecierpliwością wypatruje powrotu Macka.

Zeszła na dół, usiadła przy kominku i w jego cieple suszyła mokre, lśniące

włosy. Były już prawie suche, kiedy Mack wreszcie się pojawił. Policzki miał

background image

rumiane od mrozu i wysiłku, a twarz zamyśloną, jakby rozważał jakąś sprawę o
fundamentalnym znaczeniu. Uśmiechnął się na widok otoczonej chmurą jasnych
włosów twarzy Marisy.

Nie mogła się ruszyć z miejsca. Bezradnie patrzyła, jak Mack się do niej

zbliża, czuła jego zimne dłonie w swoich włosach…

– Mój Boże, ależ ty jesteś piękna – westchnął Mack i znowu ją pocałował.

– Nie rób tego więcej, Mahoney – powiedziała po chwili. Słowa były ostre i

stanowcze, za to głos zdyszany i trochę za bardzo drżący.

– Podobało ci się, co? – zapytał cicho, głaszcząc ją po policzku.

– Aż za bardzo – przyznała, szczerze zmartwiona. – Nie możemy jednak

ulegać emocjom.

– Zawsze mi powtarzałaś, że nie mam za grosz rozsądku. – Mack roześmiał

się.

– Choć raz spróbuj mi udowodnić, że tak nie jest, dobrze? – poprosiła. – Co z

twoim dżipem?

– Tkwi w zaspie. – Mack grzał dłonie przy kominku. – Jeśli taka pogoda

utrzyma się do jutra, to spróbuję go odkopać. Może uda mi się przyprowadzić
samochód pod sam dom.

– Jasne. – Marisa przygryzła wargę. Zrozumiała, że jeśli Mackowi uda się

ruszyć auto, to będzie to pierwszy zwiastun nieuchronnego pożegnania. Tak zwany
„urlop” miał się zakończyć wcześniej, niż się tego spodziewała. – Pewnie zmarzłeś.
Zrobić ci coś ciepłego do picia?

– Oj, tak – zawołał Mack i poszedł za Marisą do kuchni. – A co to takiego? –

zdziwił się, zauważywszy na kuchennym stole paczuszkę, którą Nicky tak starannie
owijał rano papierem. Teraz pudełko było otwarte i puste. – A to półdiablę!
Myślałem, że udało mi się wyperswadować mu te piórka!

– Jakie znowu piórka? – zaniepokoiła się Marisa.

– Jak by ci to powiedzieć, księżniczko? – Mack zrobił tajemniczą minę. – O

nic nie pytaj. Chyba nie chcesz zepsuć chłopcu niespodzianki?

– Pewnie, że nie – zaśmiała się Marisa. Postawiła na gazie czajnik z wodą i

wyjęła z kredensu pudełko czekolady w proszku. – Bardzo ci jestem wdzięczna za
to, że mu pomogłeś.

background image

– To ja jemu powinienem być wdzięczny. – Mack był trochę zakłopotany. –

Poczułem się, jakbym był w krainie czarów. Wiesz, nie miałem pojęcia, że
patrzenie na świat oczami dziecka może być takie wspaniałe. Ja sam już nie mogę
się doczekać wizyty świętego Mikołaja.

– Wobec tego bardzo się cieszę, że tu przyjechałeś i że spędzisz te święta

razem z nami – powiedziała szczerze wzruszona Marisa.

– Ja też. – Stali naprzeciwko siebie, patrzyli sobie w oczy i oboje bardzo byli

czymś zawstydzeni. Oboje też drgnęli, kiedy woda się zagotowała i czajnik
zagwizdał. Marisa pospiesznie nalała wody do kubka, rozmieszała czekoladę/i
podała kubek Mackowi.

– Pójdę zobaczyć, co ten twój łobuziak wyprawia z prezentem dla swojej

mamy.

– On jeszcze śpi.

– W wigilię Bożego Narodzenia? Czy on w ogóle jest Amerykaninem?

– No dobrze. – Marisa głośno się roześmiała. – Jeśli tak uważasz, to idź go

obudzić. Zresztą i tak już długo śpi. Wieczorem za nic nie da się położyć do łóżka.

– W porządku, załatwione. – Mack wyszedł z kuchni, trzymając w ręku

kubek gorącej czekolady.

– Na kolację ugotuję zupę, dobrze? – zawołała za nim Marisa.

– Dobrze. Zrób to, z czym jest najmniej kłopotu.

Otwieranie puszek, rzecz jasna, nie jest najtrudniejszym zadaniem, jakie

czeka człowieka na tej ziemi. W kilka chwil Marisa przygotowała zupę jarzynową
z koncentratu i postawiła garnek na najmniejszym płomieniu. Mocowała się z
puszką krakersów, kiedy Mack znów pojawił się w kuchni.

– Mam nadzieję, że Nicky nie był dla ciebie nieuprzejmy… – zaczęła

Marisa, ale wyraz twarzy Macka sprawił, że słowa uwięzły jej w gardle. – Co się
stało?

– Nicky'ego nie ma w sypialni.

– Co takiego? – Puszka upadła na podłogę, ale Marisa nawet tego nie

zauważyła. – Musi tam być!

– Tylko nie wpadaj w panikę. – Mack chwycił ją za ramię. – Na pewno jest

background image

gdzieś w pobliżu.

– No, oczywiście! Masz rację. Nicky! Chodź tu w tej chwili! Zawsze

mówiłam, że ten chłopak… – Marisa zajrzała do sieni i spostrzegła pusty wieszak.
Minęła cała minuta, zanim na dobre dotarło do niej to, co zobaczyła. Buty i kurtka
Nicky'ego zniknęły.

background image

ROZDZIAŁ SZÓSTY

– W garażu go nie ma.

– A przy generatorze?

– Też nie.

Ciepło ubrana Marisa drżała, jakby przenikało ją dotkliwe zimno. Zakryła

usta dłonią, żeby nie krzyczeć z bezsilnej rozpaczy.

Ś

nieg wokół domu był tak zdeptany, że nawet najlepszemu tropicielowi nie

udałoby się odszukać śladów małego chłopca.

– O Boże! Gdzie on może być? – łkała Marisa. – Nicky!

– Nie mógł odejść daleko – pocieszał ją Mack. – Na pewno go znajdziemy.

– A jeśli wpadł w jakąś głęboką zaspę i nigdy go już nie odszukamy? A

może zsunął się do strumienia? Mój Boże! Przecież w lesie są wilki. To twoja
wina! – krzyczała histerycznie. – To przez ciebie tu przyjechaliśmy! Gdyby nie ty,
Nicky byłby teraz bezpieczny w swoim domu!

– Uspokój się, proszę…

– Jak mam się uspokoić, kiedy mój syn zginął w tym okropnym lesie! Jak ja

mogłam do tego dopuścić? Dlaczego myślałam o tobie, zamiast opiekować się
dzieckiem! O mój Boże! Nigdy sobie tego nie wybaczę!

– Dosyć! – Mack chwycił Marisę za ramiona i potrząsnął nią z całej siły. –

Uspokój się! Albo się opanujesz i pomożesz mi go szukać, albo wracaj do domu.
Nie będę tracić czasu na pocieszanie rozhisteryzowanej baby. Zrozumiałaś?

Ostre słowa Macka podziałały jak zimny prysznic. Marisa natychmiast

wzięła się w garść.

– Zrozumiałam.

– Świetnie. Twój synek jest trochę bardziej samodzielny, niż powinien być

przeciętny pięciolatek. Moim zdaniem, wybrał się na poszukiwanie drugiego
piórka, które było mu potrzebne do klipsów. Chciał ci je podarować na gwiazdkę.

– Myślisz, że poszedł do zagajnika odnaleźć ptasie gniazdo?

background image

– Tak mi się wydaje.

Prawie biegli ścieżką przetartą w śniegu. Krzyczeli i nawoływali w nadziei,

ż

e może Nicky ich usłyszy i odezwie się, zanim zdołają go zobaczyć. W lesie było

prawie ciemno i znacznie chłodniej niż na otwartej przestrzeni. Nawet gdyby
natrafili na ślad chłopca, to i tak mogliby go nie zauważyć. Dotarli do zagajnika, w
którym poprzedniego dnia Mack wyciął drzewo, ale tam także nie znaleźli
Nicky'ego.

– O Boże! Gdzie on jest? – jęknęła Marisa. Gardło miała zdarte od krzyku,

mimo to zawołała raz jeszcze. – Nicky!

– Mógłbym przysiąc… – Mack krążył pomiędzy drzewami, szukając

najmniejszego choćby śladu. Minę miał ponurą jak gradowa chmura.

– Wracajmy. Jeszcze raz przeszukamy teren wokół domu. Będziemy musieli

ś

ciągnąć pomoc… – Marisie głos uwiązł w gardle, kiedy w pełni zdała sobie

sprawę z ogromu grożącego dziecku niebezpieczeństwa. Telefon nie działał, a w
samochodzie Gwen, którym tu przyjechali, nie było telefonu komórkowego. Jedyna
nadzieja w Maćku. Będzie musiał odkopać swego dżipa i pojechać po pomoc do
najbliższego miasteczka. Ale nawet gdyby udało się zawiadomić i przywieźć na
miejsce drużynę ratowniczą, to i tak nie wiadomo, czy mały chłopiec zdołałby
przetrwać noc w tak niskiej temperaturze. – Tak się boję, Mack. Co robić?

– Znalazłem! – zawołał Mack. Stał pod ogromnym świerkiem i wypatrywał

czegoś na ziemi. – Nicky na pewno tu był. Wygląda mi na to, że dzieciak wdrapał
się na drzewo, a potem, chcąc wrócić do domu, ruszył w złym kierunku. – Mack
pokazał oniemiałej Marisie odciśnięty w śniegu ślad małych bucików. – Widzisz?
Szedł tędy.

– Dzięki Bogu!

– Zaraz się ściemni… – Mack pogrzebał w kieszeniach kurtki i wyciągnął

stamtąd małą kieszonkową latarkę. – Nie wiem, dlaczego wcześniej o tym nie
pomyślałem – mruknął. Szedł przodem, torując Marisie drogę pomiędzy gałęziami,
ani na chwilę nie spuszczając wątłego światła latarki ze śladów chłopca.

– Ależ z niego twardy zawodnik – mruczał pod nosem. – Powinien się już

wreszcie zmęczyć…

– Zaczekaj, Mack. – Marisa pociągnęła go za rękaw

– Co…

background image

– Ciii! – Zatrzymała się i uważnie nasłuchiwała. Zwyczajem wszystkich

matek świata natychmiast rozpoznała głoś swego dziecka. Wyminęła Macka i ze
łzami w oczach pognała prosto przed siebie. – Nicky! – wołała. – Nie ruszaj się,
synku! Już do ciebie idziemy!

– Mariso, stój! – Mack pobiegł za nią, oświetlając latarki drogę. Na wszelki

wypadek złapał ją za kurtkę. – Uważaj!

Ale Marisa sama się zatrzymała przed rozciągającą się uje stóp czarną

czeluścią. Nie wiedziała, czy ma przed sobą półmetrowy uskok, czy też
kilometrową przepaść. Zamarła z przerażenia.

– Nicky! Gdzie jesteś? Odezwij się, synku!

– Tu jestem, mamusiu – zapiszczał z dołu dziecięcy głosik.

Mack oświetlił latarką czeluść. Tak długo szukał, aż wreszcie promień

ś

wiatła natrafił na jasną główkę chłopca. Zbocze opadało pod kątem czterdziestu

stopni. Nicky siedział jakieś dwa metry poniżej poziomu, na którym stali Mack i
Marisa. Kaptur kurtki zaczepił mu się o wystające z ziemi nagie korzenie drzew.
Dna rozpadliny nie dało się zobaczyć. Nie wiadomo było nawet, czy ona w ogóle
ma jakieś dno.

– Wyciągnijcie mnie stąd – pisnął Nicky, zwracając głowę w stronę światła.

Na jego buzi widać było ślady łez.

– Już po ciebie idę, kolego – powiedział Macki – Tylko się nie ruszaj.

– Mack… – Marisa trzęsła się ze strachu.

– Weź to. – Wcisnął jej w rękę latarkę i zrzucił z siebie kurtkę. Najpierw

dokładnie obejrzał zbocze, a potem bez słowa zdjął z szyi Marisy szalik i zawiązał
go sobie na przegubie. Miał nadzieję, że szalik i jego metr dziewięćdziesiąt wzrostu
wystarczą, żeby dosięgnąć chłopca. – To będzie nasza lina ratunkowa. Trzymaj za
drugi koniec, dobrze? Spróbuję się podczołgać do Nicky'ego.

– Dobrze – wyszeptała Marisa. –Tylko uważaj.

– Drobiazg. – Mack przerzucił nogi poza krawędź zbocza i powoli zsunął się

na dół.

Marisa uklękła na śniegu. Jedną ręką oświetlała latarką zbocze, a w drugiej z

całej siły ściskała szalik.

– Nie ruszaj się, synku – poprosiła. – Mack zaraz cię stamtąd wyciągnie.

background image

– Dobrze, mamusiu. Zabłądziłem, wiesz. Naprawdę nie chciałem, ale zrobiło

się ciemno. Bardzo jesteś na mnie zła?

– Później o tym porozmawiamy, kochanie.

Ostrożnie, chwytając się korzeni, Mack podsunął się blisko Nicky'ego.

Marisa leżała teraz na brzuchu. Wyciągała ręce najdalej, jak mogła, przedłużając w
ten sposób króciutką linę ratunkową.

– Rób dokładnie to, co Mack ci każe, dobrze, synku?

– Dobrze, mamusiu.

– Już jestem, kowboju. – Mack stanął na grubym, wystającym z ziemi

korzeniu. Jedną ręką chwycił chłopca wpół, a drugą wyplątał uwięzioną w
plątaninie korzeni kurtkę Nicky'ego. – Wspinaj się na górę. Ja pójdę za tobą.

– Dobra. – Nicky z wysuniętym na wierzch językiem na czworakach

wdrapywał się pod górę. Mack popychał go, pomagając zziębniętemu dziecku
przebyć tę ogromną jak na jego możliwości przestrzeń.

Marisa wzięła latarkę w zęby. Wysunęła wolną rękę najdalej, jak mogła, aż

wreszcie udało jej się chwycić w garść kurteczkę Nicky'ego. Wyciągnęła go na
ś

cieżkę z siłą, której sama się po sobie nie spodziewała, i posadziła chłopca na

ś

niegu.

– Ale było fajnie! Wiesz, mamusiu…

Marisa wyjęła z ust latarkę i położyła ją obok Nicky'ego.

– Zamilcz, młody człowieku, i nie waż mi się ruszyć – powiedziała do niego

tonem tak ostrym, że mały przyjrzał się jej szczerze zdziwiony. Ale polecenie
wykonał.

Marisa raz jeszcze nachyliła się nad przepaścią. W słabym świetle latarki

niewiele było widać.

– Tu jestem, Mack – zawołała. – Daj mi rękę.

– Nie trzeba. Sam sobie poradzę. – Podciągnął się, ale noga, ku wielkiemu

zdziwieniu Macka, zsunęła się po śliskiej powierzchni.

– Mack! – krzyknęła przerażona Marisa, wychylając się najdalej, jak mogła.

– Złap mnie za rękę!

Podciągnął się na rękach, na kolanach. Już tylko centymetry dzieliły go od

background image

wyciągniętej dłoni dziewczyny. Ich palce musnęły się, rozdzieliły, a w końcu
zwarły w mocnym uścisku. Z pomocą Marisy Mack wydostał się ze szczeliny.
Położył się na śniegu i dyszał ciężko.

– Dzięki – wysapał.

Dopiero teraz Marisa chwyciła w ramiona Nicky'ego i z całej siły go do

siebie przytuliła. Wszyscy troje odpoczywali chwilę. Mack kichnął, a Marisa
natychmiast zaczęła gderać.

– Boże wielki, co my tu właściwie robimy? Po co to siedzieć w śniegu jak

stado pingwinów? Oddaj mi szalik, Mack. I włóż kurtkę, zanim się przeziębisz.
Czy nic cię nie boli, synku? Stopki i paluszki w porządku?

– W porządku, mamusiu. Tylko strasznie chce mi się jeść.

Teraz Marisa przejęła dowodzenie. W kilka chwil postawiła całe

towarzystwo na nogi. Mack wziął Nicky'ego na barana i podążył w stronę domu za
Marisą, która oświetlała im drogę.

– Też sobie wymyśliłeś wigilijną wycieczkę, kowboju – odezwał się Mack.

– Zabłądziłem – przyznał chłopiec, kurczowo trzymając się swego

ogromnego wierzchowca.

– Najważniejsze, że nie panikowałeś. To ci się chwali.

– Przecież mamusia powiedziała mi, co robić, kiedy się zabłądzi.

– Ciekawe, nic o tym nie wiem – wtrąciła się Marisa.

– Zapomniałaś? – obruszył się Nicky. – Tak jak w tym twoim opowiadaniu.

Gwiazda mnie prowadziła.

– Pewnie teraz Mikołaj do mnie nie przyjdzie – westchnął Nicky.

Mack wycierał wyjętego z ciepłej kąpieli malca. W łazience było wciąż

duszno od pary.

– A to dlaczego, kowboju? – zapytał także wymyty i jeszcze nie ubrany

background image

Mack.

– Bo byłem dzisiaj niegrzeczny – westchnął chłopiec.

– Mamusia bardzo się o ciebie bała – stwierdził Mack. Pomógł dziecku

włożyć ciepłą piżamkę. – Widzisz, Nicky, nawet kowbojom nie wolno zapominać
o ludziach, którzy ich kochają.

– Tak, wiem. Pewnie jest na mnie wściekła, co?

– Wściekła nie jest. – Mack ubrał się w dres, po czym uczesał i siebie, i

Nicky'ego. – Ale musisz zawsze dobrze się zastanowić, zanim zrobisz coś, co
mogłoby sprawić innym przykrość.

Po tych słowach poczuł się nieswojo. On sam przecież także sprawił

przykrość Marisie. Nawet więcej niż przykrość.

– Czasami się o tym zapomina, prawda, Mack?

– To fakt. A czasem znowu wydaje nam się, że to, co robimy, jest rzeczą

konieczną. O ile wiem, ty też nie chciałeś nikomu sprawiać kłopotu. Zależało ci na
tym, żeby klipsy mamy były najpiękniejsze na całym świecie. Powiedz mi, czy ta
przygoda czegoś cię nauczyła?

– Nauczyła. Teraz już wiem, że jeśli wyjdę z domu bez pozwolenia, to może

się to źle skończyć.

– Całe szczęście, że nikomu nic złego się nie stało. A ponieważ już wiesz,

czego nie wolno ci więcej robić, to mama pewnie też się przestanie gniewać.
Zwłaszcza jeśli jeszcze raz ją przeprosisz.

– Przeproszę ją nawet sto razy!

– Raz wystarczy. – Mack uśmiechnął się. – A teraz zapakujemy ten jej

prezent i położymy go z powrotem pod choinką. Założę się, że Mikołaj jednak do
ciebie przyjdzie.

– Tak myślisz?

– No pewnie. A teraz idziemy na kolację. Jestem głodny jak wilk.

– Ja też – przyznał chłopiec, spoglądając przy tym tęsknym wzrokiem na

ogromne skarpety Macka.

– W końcu nie powiesiłeś skarpety, co, kowboju? – domyślił się Mack. –

Chcesz pożyczyć jedną ode mnie?

background image

– Tak. – Nicky ochoczo skinął główką. – One są takie wielkie!

– Dobrze. – Mack wręczył chłopcu skarpetę z czerwonym paskiem. –

Najpierw ją zawiesimy, a potem pójdziemy coś zjeść.

Kiedy zaczęli się spierać, czy należy powieść skarpetę na gwoździu, czy też

może wystarczy pinezka, w pokoju pojawiła się Marisa.

– Co wy wyprawiacie? – zapytała, patrząc podejrzliwie na Macka, który

jedną nogę miał bosą.

– Tutaj ją powieszę, mamusiu! – Uszczęśliwiony Nicky stał przy kominku,

trzymając w ręku skarpetę. – Mack powiedział, że mogę. Ale może Mikołaj wcale
w tym roku nie przyjdzie. Jeśli zabłądzi…

– Przyjdzie, przyjdzie – zapewnił chłopca Mack.

Marisa tak jakoś dziwnie na niego popatrzyła, a potem podeszła do synka i

pomogła mu umocować skarpetę na drewnianym obramowaniu kominka.

– Nie martw się – powiedziała. – Na pewno nas znajdzie. W końcu mieszka

na biegunie północnym, więc taka odrobina śniegu z całą pewnością mu nie
przeszkodzi.

– Tak cię kocham, mamusiu! – Nicky zarzucił Marisie rączki na szyję i

mocno się do niej przytulił. – Bardzo mi przykro. Naprawdę nie chciałem cię
przestraszyć.

Ach, ty mały komediancie! pomyślał Mack, widząc, jak Marisa rozpływa się

ze szczęścia od pocałunków chłopca. Przytuliła synka, a potem usiadła na kanapie,
posadziła go sobie na kolanach i o czymś z nim szeptem rozmawiała.

Nicky'emu jego przygoda w najmniejszym nawet stopniu nie zaszkodziła, za

to Marisę przeżycia ostatnich kilku godzin wiele kosztowały. Było to po niej
widać, mimo że nie chciała dać poznać po sobie, jak bardzo bała się o swoje
dziecko. Oczy miała podkrążone, a twarz smutną, mimo że uśmiechała się do
synka. Mack pomyślał ze współczuciem, że wychowywanie dziecka to ciężka i
wyczerpująca praca. Potem przypomniał sobie, jak Nicky się do niego przytulił, i
zaraz przyszło mu na myśl, że za tę ciężką pracę otrzymuje się jednak godziwą
zapłatę.

Na kolację była zupa jarzynowa z krakersami, a na deser – budyń

czekoladowy. Potem Mack pomógł Nicky'emu zapakować klipsy, dołożył drew do
kominka, a w końcu znalazł w telewizji stację, na której nadawano kolędy.

background image

Wreszcie rozparł się wygodnie w fotelu i słuchał, jak Marisa czyta synkowi bajkę.
Jej cichy głos i emocjonujące przeżycia całego dnia sprawiły, że Nicky wkrótce
zasnął w objęciach matki.

– Trzeba by tego małego kowboja położyć do łóżka – powiedział Mack,

podchodząc do siedzącej na kanapie pary. – Zaniosę go na górę.

Ku jego ogromnemu zdziwieniu Marisa nie zaprotestowała, kiedy wziął

Nicky'ego na ręce. Tyle tylko, że poszła za nim do największej sypialni gościnnej,
którą chłopiec sam sobie wybrał.

– Mamusiu – mruknął jeszcze Nicky, gdy Mack układał go w wielkim łożu,

stanowczo za dużym dla takiego małego chłopczyka. – Czy mogę jutro wstać
bardzo wcześnie? Taki jestem ciekaw, co mi przyniesie Mikołaj…

– Możesz wstać, jak tylko się obudzisz, kochanie. – Marisa pocałowała

dziecko w czoło. – Dobranoc, mój skarbie.

– Dobranoc. – Mały zwinął się w kłębek pod ciepłą kołderką. – Wesołych

ś

wiąt, Mack.

– Wesołych świąt, kolego. – Mack popatrzył na Marisę, ona na niego i oboje

w tej samej chwili się do siebie uśmiechnęli. Mack poczuł się tak szczęśliwy, jak
chyba nigdy dotąd,

– O której zwykle przychodzi święty Mikołaj? – zapytał, kiedy schodzili ze

schodów. – Bardzo bym chciał zobaczyć minę Nicky'ego.

– Mały jest zmęczony. Nie zdziwię się, jeśli pośpi nawet do szóstej. A może

nie. W zeszłym roku obudził się o wpół do trzeciej w nocy.

– Niemożliwe!

– Z nim nigdy nic nie wiadomo. Na wszelki wypadek zawsze kładę prezenty

pod choinkę, jak tylko położę go spać.

– Ty tu rządzisz, mamusiu. Idę po sanki.

Marisa upchnęła w zawieszonej nad kominkiem skarpecie wszystko, co tylko

udało się tam zmieścił, a resztę rzeczy ułożyła pod choinką. Czerwone sanki bardzo
jej się spodobały. Mack pamiętał nawet o tym, żeby przymocować do nich solidną
nylonową linkę.

– Ależ one piękne! – zawołała. – Bardzo ci dziękuję. Nicky będzie

zachwycony.

background image

– Tak myślisz?

– Na pewno! Postaw je tutaj, pod choinką.

Mack ustawił sanki dokładnie w tym miejscu, które mu Marisa wskazała.

Podziwiał, jak pięknie wyeksponowała końską głowę na patyku i wspaniały pas
kowbojski, z jakiego każdy mały chłopiec byłby dumny. Pomiędzy nimi ułożyła
wypchaną do granic możliwości skarpetę, udekorowaną czerwoną chusteczką.

– Prezentuje się nieźle – stwierdziła, spoglądając raz jeszcze na piętrzącą się

pod choinką stertę.

– Mam nadzieję, że Nicky nie wymarzył sobie czegoś, czego tu akurat

brakuje. Pamiętam… Kiedyś tak bardzo chciałem dostać koparkę…

– Będzie taki uszczęśliwiony, że nawet mu do głowy nie przyjdzie, żeby

jeszcze o czymś myśleć. Poza tym w skarpecie jest takie małe pudełko, a w środku
talon na zabawki. Mikołaj zafundował mojemu synkowi wycieczkę do sklepu z
zabawkami. Po zakupy bez żadnych ograniczeń!

– Bardzo sprytne – pochwalił Mack.

– Jak się ma dziecko, trzeba także mieć pomysły – odrzekła radośnie, ale

głos jej się załamał, a dłonie zadrżały. – Boże mój! Mogłam go przecież stracić.

– Przecież nic złego się nie stało. Uśmiechnij się. Jutro Boże Narodzenie.

Cały dzień będziecie razem…

– Boję się o następne Boże Narodzenie. Mogą mi go przecież zabrać.

Po raz pierwszy w życiu Mack poczuł się winowajcą. To on był

odpowiedzialny za rozpętanie burzy, która mogła doprowadzić do oddania
Nicky'ego jego naturalnej matce, zupełnie obcej dla chłopca osobie. Jeszcze kilka
dni temu Mack zignorowałby tę myśl. Stwierdziłby co najwyżej, że
sprawiedliwości stało się zadość, i prędko o całej sprawie zapomniał, ale tego
wieczora myśli gryzły go jak pchły.

– Naprawdę nie wiem, co powiedzieć. – Zwiesił głowę.

– Może lepiej nic nie mów, tylko słuchaj. Chciałabym cię przeprosić.

– Za co?

– Dziś po południu, kiedy Nicky się zgubił, nagadałam ci mnóstwo

paskudnych rzeczy. Chcę, żebyś wiedział, że ja tak nie myślę i bardzo cię

background image

przepraszam. – Zagryzła wargi. – Tak ogromnie się bałam, Mack. Bogu dzięki, że z
nami jesteś. Sama na pewno nie znalazłabym Nicky'ego, a nawet gdyby, to i tak nie
dałabym rady go wyciągnąć.

– Na pewno byś sobie poradziła – zaoponował Mack. – Obserwuję cię już

kilka dni. Wiem, że jesteś zdolna do wszystkiego i nic nie może ci stanąć na
drodze.

– Cieszę się, że nie musiałam sobie radzić sama. Bardzo wiele dla mnie

zrobiłeś. Nigdy ci tego nie zapomnę. Dziękuję, że jesteś.

– To naprawdę nic wielkiego – protestował zawstydzony Mack.

– Dla mnie to bardzo ważne. – Usta jej zadrżały, a po policzkach potoczyły

się dwie ogromne łzy. – Nie masz pojęcia, jak to jest, kiedy człowiekowi wydaje
się, że stracił kogoś, kogo kochał ponad własne życie.

– To akurat wiem bardzo dobrze. – Mack z trudem wydobywał z siebie

słowa. – Przecież straciłem ciebie. Zapomniałaś?

Oboje milczeli przez chwilę, aż w końcu Marisa rzuciła mu się na szyję.

Tulili się do siebie i całowali bez opamiętania.

– Przepraszam, Mack – chlipała Marisa. – Tak mi przykro.

– Daj spokój. – Mack sam poczuł w kącikach oczu zdradziecką wilgoć. –

Bardzo cię proszę, przestań.

– Przepraszam, przepraszam – powtarzała w kółko. –Wiem, że cię

skrzywdziłam, ale ja także cierpiałam.

– Zapomnijmy o dawnych dziejach. Oboje byliśmy zbyt młodzi i zbyt

niecierpliwi, żeby wiedzieć, ile naprawdę dla siebie znaczymy.

Mack całował Marisę, czuł cudowny zapach jej włosów i drżenie wtulonego

w niego ciała…

– Zabijesz mnie kiedyś, dziewczyno – westchnął.

– No to gińmy razem.

– Jestem taki wygłodniały, że resztkami się nie zadowolę – ostrzegł ją Mack.

– Zresztą… Nie jestem przygotowany.

– Nie martw się. Nic złego się nie stanie – zapewniła go.

background image

– Wolałbym nie ryzykować.

– Tak bardzo cię pragnę – szepnęła Marisa. – Tak bardzo chcę, żebyśmy

znów byli razem. Och, Mack… Tyle lat na ciebie czekałam! Strasznie się
stęskniłam…

To szczere wyznanie uwolniło Macka od wszelkich skrupułów, sprawiło, że

bez namysłu poddał się długo tłumionej pasji. Marisa także nie pozostała mu
dłużna. Zwarli się w namiętnym uścisku, w długim i słodkim pocałunku. Włosy
Marisy okrywały ich oboje jak delikatna, złota peleryna. Ta dziewczyna była dla
Macka całym światem. Tylko o niej myślał, tylko jej pragnął przez całe dziesięć
pustych i pozbawionych sensu lat.

Kochali się jak szaleni, tańczyli w odwiecznym, starym jak świat rytmie,

tulili się, ściskali i byli szczęśliwi. W ostatnim przebłysku świadomości Mack
pomyślał, że gdyby w tej chwili rozstąpiła się ziemia i na zawsze go pochłonęła,
zginąłby jako człowiek szczęśliwy.

background image

ROZDZIAŁ SIÓDMY

– Jeśli się stąd zaraz nie wyniesiemy, to święty Mikołaj dostanie zawału.

– Mhm – mruknął Mack, ale nawet palcem nie kiwnął.

– Zaziębisz się. – Marisa tkliwie głaskała nagie, mokre od potu plecy Macka.

– Mam poważniejsze zmartwienia na głowie.

– Na przykład jakie?

– Na przykład takie, jak to zrobić, żeby zdążyć cię zanieść do łóżka, zanim

znowu zacznę się z tobą kochać.

Marisie ze szczęścia odebrało głos. Zresztą i tak zabrakłoby jej stów na

opisanie tego, jak wspaniale się czuła w ramionach ukochanego mężczyzny,
którego ani na chwilę nie przestała kochać i którego będzie darzyć miłością do
końca życia. Wreszcie zrozumiała, skąd wzięła się ich wzajemna wrogość.
Podświadomie czuła, że wobec Macka Mahoneya jest bezbronna jak nowo
narodzone dziecko, że jeśli nie odgrodzi się od niego solidnym murem nienawiści,
to ich spotkanie po latach znowu skończy się w łóżku. Zapieranie się miłości do
tego człowieka, bezmiaru czułości, jaką owijała każdą myśl o nim, było tak samo
rozsądne, jak zapieranie się samej siebie. A przecież przez dziesięć lat tego właśnie
usiłowała dokonać. Nawet jej związek z legalnie poślubionym mężem zabarwiony
był żalem i tęsknotą za Mackiem.

No cóż, nie da się cofnąć czasu, myślała Marisa. Dziesięć lat temu oboje

popełniliśmy mnóstwo błędów. Byłam wtedy młodą, niedoświadczoną dziewczyną.
Teraz jestem zupełnie inna. Stałam się kobietą, zahartowaną przez upływ czasu i
przeciwności losu. Wiem już, jak walczyć o to, czego naprawdę chcę. I wiem
także, czego chcę. Nade wszystko na świecie pragnę spędzić resztę życia z
mężczyzną, którego kocham. Na pewno jest na to jakiś sposób i ja ten sposób
znajdę. To będzie moje świąteczne postanowienie, umówiła się sama ze sobą.

– Zimno ci? – zapytał Mack, bo poczuł, że Marisa zadrżała.

– Wprost przeciwnie – wyszeptała, a zaraz potem pocałowała go w usta.

Uwielbiała to i nigdy nie miała dosyć.

– Dokąd nas to zaprowadzi? – zapytał, kiedy oderwali się od siebie.

background image

Marisa doskonale wiedziała, do jakiego stadium chciałaby doprowadzić ich

związek, dlatego pytanie Macka bardzo ją zabolało. Wysunęła się z jego objęć, a
Mack jej na to pozwolił. Zupełnie bezwstydna w swej nagości, oświetlona
pomarańczowozłotym blaskiem ognia z kominka, zebrała z podłogi ubranie.

– Nie wiedziałam, że jesteś podszyty tchórzem, Mahoney.

– Ano jestem – przyznał Mack, wciągając na siebie spodnie od dresu. – Są

rzeczy, których boję się bardziej niż ognia piekielnego.

Takiego wyznania Marisa mogła się spodziewać od wszystkich, ale nie od

Macka Mahoneya. Ucieszyła się, bo w głębi duszy czuła, że jest to jego pierwszy
krok na właściwej drodze.

– Jak mnie lepiej poznasz, przekonasz się, że nie jestem taka straszna –

uśmiechnęła się do niego.

Odwróciła się na pięcie i ruszyła schodami na górę. Usiłowała wyobrazić

sobie, co też widzi teraz Mack. Wiedziała, że jest pociągająca, uwodzicielska i że
ma w sobie niezwykłą moc.

Wcale nie była zdziwiona, kiedy Mack wszedł do jej pokoju. Za to Mackowi

nie udało się ukryć zdumienia. Marisa czekała na niego, siedząc po turecku na
zasłanym świeżą pościelą łóżku.

– W samą porę – pochwaliła go.

Omal nie wybuchnęła śmiechem na widok rumieńca na twarzy tego

doświadczonego mężczyzny.

– Nie igraj z ogniem, kobieto – mruknął Mack.

– Wcale się nie boję – odrzekła. – Zamknij drzwi na klucz, dobrze?

– Był już?

– No pewnie! Pospiesz się! – wołał Nicky.

Mack wreszcie się obudził. Wyciągnął rękę, żeby przytulić leżącą obok

niego kobietę. Łóżko było puste. Trochę go zaskoczyło, że nie znalazł Marisy tam,

background image

gdzie być powinna, ale zaraz uśmiechnął się, przypomniawszy sobie wydarzenia
minionej nocy. Zamiast Marisy przytulił do siebie jej poduszkę i wdychał słodki
zapach perfum. Znów poczuł pragnienie.

– Zejdź na dół, kochanie. Zaraz do ciebie przyjdziemy – powiedziała Marisa

przez drzwi.

Potem Mack usłyszał na schodach tupot nóżek, a za chwilę poczuł na swoich

ramionach dłonie Marisy.

– Wstawaj, śpiochu. Mikołaj już był.

Złapał ją wpół i rzucił na łóżko.

– Gdyby się ludzie dowiedzieli, jaki z ciebie pieszczoch, Mahoney, twoja

reputacja bardzo by wówczas ucierpiała – roześmiała się Marisa.

– Spróbuj się wygadać – postraszył ją.

– Twoje sekrety są dla mnie święte. – Oczy jej się śmiały. – Pod warunkiem,

ż

e zrobisz wszystko, co ci każę.

– Chyba nie bardzo podoba mi się ten pomysł.

– Mogłabym wymyślić coś, co na pewno ci się spodoba. – Spojrzała

znacząco na usta Macka. – Ale nie teraz. Nicky na nas czeka. Musimy obejrzeć
prezenty.

– Ja już dostałem prezent.

– Ja też – powiedziała cicho Marisa i czule pocałowała Macka w czoło. –

Tylko Nicky jeszcze niczego nie dostał. No, chodź, guzdrało! Mówiłeś, że
chciałbyś to zobaczyć.

Odepchnęła go lekko, wstała i poprawiła szlafroczek.

– Na pewno nie opuszczę takiego widowiska. – Mack usiadł na brzegu łóżka

i ziewnął. – A w ogóle, to która godzina?

– Prawie wpół do szóstej. – Roześmiała się, słysząc jego głuchy jęk.

Podeszła do drzwi, ale jeszcze raz się do niego odwróciła. – Ja już idę. Wolałabym,
ż

eby Nicky nie domyślił się, że spałeś w moim pokoju. Mógłby to źle zrozumieć…

Mack wiedział, iż Marisa ma rację, że muszą narzucić sobie pewne

ograniczenia. Ich związek nie mógł w żaden sposób wpłynąć na życie niewinnego
dziecka.

background image

– Oczywiście – zgodził się. – Przyjdę za chwilę.

Mack ubierz się szybko, bijąc się jednocześnie z własnymi myślami. Na

razie jeszcze nie miał ochoty roztrząsać motywów swego postępowania ani
zastanawiać się nad tym, co może mu przynieść najbliższa przyszłość. Po tym, jak
namiętnie kochali się w nocy, łatwo mógł poznać, że zarówno on, jak i Marisa
musieli rozładować napięcie, jakie narosło w ciągu kilku ostatnich dni, jeśli nie w
ciągu ostatnich dziesięciu lat. Pasowali do siebie idealnie. Mack nie wiedział
jeszcze tylko, czego naprawdę oczekiwała od niego Marisa. Nic dziwnego. Nie
wiedział nawet, czego on sam chce, poza tym, żeby znów jak najszybciej mieć ją
przy sobie.

Ochlapał twarz i ręce zimną wodą. Spojrzał prosto w oczy odbijającemu się

w lustrze facetowi.

Nie chodzi tylko o wspaniały seks, pomyślał. Tego jestem absolutnie pewien.

Nie wiem, jak ułożą się między nami sprawy zasadnicze. A może jutro rano oboje
stwierdzimy, że przyśnił nam się wspaniały, erotyczny, świąteczny sen?

Jak oparzony wyskoczył z łazienki i zbiegł po schodach na dół. Zupełnie nie

miał pojęcia, co myśleć o całej tej sytuacji, ale przynajmniej raz w życiu pozwolił
sobie pozostawić wszystkie głupie pytania bez odpowiedzi. Pragnął mieć choć
jeden dzień-niespodziankę, dzień pełen radości i szczęścia. Nie był głupcem, żeby
zrezygnować z tego wspaniałego daru, jaki dostał od życia.

– Chodź tu, Mack! Zobacz, co mi przyniósł święty Mikołaj! –

Uszczęśliwiony Nicky podbiegł do schodów, złapał Macka za rękę i pociągnął go
w stronę choinki. – Koniecznie musisz to zobaczyć!

– O, rany, kowboju! Dlaczego tak się cieszysz? Czyżby dzisiaj było Boże

Narodzenie?

– Pewnie, że tak! – Nicky usiadł na sankach, a linkę chwycił tak, jakby

trzymał w dłoniach lejce. – Popatrz! Najprawdziwsze na świecie sanki! W dodatku
czerwone! Marzyłem o czymś takim. Nie wiem, skąd Mikołaj się o tym dowiedział.

– On ma swoje sposoby – uśmiechnął się Mack. Był uszczęśliwiony i dumny

z tego, że chłopcu spodobały się sanki, które w końcu były jego dziełem, a już na
pewno jego pomysłem. Usiadł obok Marisy, objął ją, a ona przysunęła się do niego.
Właściwie nawet przytuliła.

– Czy mogę je zaraz wypróbować? – zapytał błagalnie Nicky, który ani

myślał rozstawać się ze swoimi czerwonymi sankami. – Proszę.

background image

– Przecież jeszcze nie rozwidniło się na dobre – zaprotestowała Marisa.

– Ale mamusiu…

– Posłuchaj, kolego – wtrącił się Mack. – Zjemy śniadanie, a potem

pokażemy twojej mamie, co potrafimy. Pasuje?

– Pasuje! Obiecujesz?

– No pewnie. Zobaczmy, co tam jeszcze dostałeś.

– Koń! Patrzcie! – Nicky zeskoczył z sanek, dosiadł konia z patyka i zaczął

galopować po pokoju.

– Ognisty rumak – pochwalił Mack. – Szybki jak błyskawica.

– No! Nazwę go Błyskawica, dobrze? Zobacz, zobacz! – Nicky chwycił pas i

podbiegł z nim do matki. – Popatrz, mamusiu! Taki sam, jak mają kowboje.
Pomożesz mi go nałożyć?

– Oczywiście, kochanie. – Marisa zapięła kowbojski pas na piżamie chłopca.

– Wspaniale wyglądasz, Teks.

– Naprzód, Błyskawico! – Nicky jeszcze raz okrążył pokój.

– On naprawdę bardzo się cieszy. – Mack uśmiechnął się, uszczęśliwiony

radością chłopca.

– Ty pewnie nie miałeś tego wszystkiego, kiedy byłeś mały – raczej

stwierdziła, niż zapytała Marisa.

– Czasy były ciężkie – westchnął Mack. – Nie musisz się nade mną

rozczulać. Moja matka robiła wszystko, co mogła, aby mnie wychować.

– Przecież wiem. Ale człowiek, nawet mały, obdarzony taką bogatą

wyobraźnią jak twoja, potrzebuje do życia czegoś więcej niż tylko chleba.

– Czego, na przykład?

– Bajek, marzeń, śmiechu i czułości. – Popukała palcem w czoło Macka. –

To jest właściwa strawa dla twojego umysłu, Mahoney.

– Coś mi się wydaje, że za to, o czym teraz marzę, oboje poszlibyśmy do

więzienia.

– Beznadziejny przypadek! – roześmiała się Marisa. Pocałowała go i wstała z

background image

kanapy. – Napijemy się kawy, a Nicky przez ten czas opróżni tę ogromną skarpetę.

– Niezły pomysł. – Mack przeciągnął się, aż kości mu zatrzeszczały.

Przyglądał się Marisie. Na jej twarzy i szyi widniały ślady pocałunków i

zaczerwienienia, pozostawione na delikatnej skórze przez jego niezbyt dokładnie
ogoloną brodę. Czuł prymitywną radość z tego powodu. Jego własność została
ostemplowana. Każdy mógł się dowiedzieć, do kogo należy. Marisa zapewne
zorientowała się, o czym on myśli, bo zaczerwieniła się jak mała dziewczynka.

– Zaparzę kawę – powiedziała, wychodząc z pokoju.

Może sobie stosować te wszystkie damskie chwyty, pomyślał zadowolony z

siebie Mack. Ale i tak wiem, że reaguje na mnie dokładnie tak samo, jak ja na nią.

– Patrz, Mack! – Nicky podniósł do góry wypchaną skarpetę, po czym

wytrząsnął jej zawartość na kanapę. – Mikołaj włożył do niej pełno prezentów!

Podziwiali razem kolorowe kredki i blok rysunkowy, cukierki i czekoladki.

Nicky natychmiast zabrał się do rysowania. Kiedy już zapełnił mnóstwo kartek
kowbojami i końmi, które z niewiadomych przyczyn bardzo przypominały
dinozaury, wdrapał się mamie na kolana.

– Mamusiu, może otworzymy teraz wasze prezenty? – zaproponował.

– Lepiej poczekajmy z tym do obiadu – powiedziała Marisa, choć doskonale

wiedziała, że nie ma mowy, aby Nicky tak długo wytrzymał.

– Oj, mamo!

– No dobrze, dobrze. – Popchnęła go leciutko w stronę choinki. – Przynieś je

tutaj.

– Dobra! – Nicky w mgnieniu oka przyniósł im kilka przedziwnie

zapakowanych paczuszek. – Najpierw twój, mamusiu. Otwórz ten ode mnie!

Mack i Marisa popatrzyli po sobie. To właśnie tego prezentu Nicky omal nie

przypłacił życiem. Marisa powoli odwinęła folię, a potem wydała z siebie nie
udawany okrzyk zachwytu.

– To najpiękniejsze klipsy na świecie! – Z całej siły przytuliła do siebie

synka.

– Zrobiliśmy je razem z Mackiem – pochwalił się Nicky.

– Bardzo jesteś zdolny, kochanie. Obaj z Mackiem powinniście się zatrudnić

background image

u jubilera. Naprawdę są śliczne!

– Nałóż je – rozkazał Nicky.

Marisa zrobiła, jak sobie jej syn życzył, a potem pokręciła głową, żeby

pokazać swoim mężczyznom, jak pięknie prezentuje się w ruchu wykonana przez
nich biżuteria.

– Wyglądam jak dzikuska. Ale fajnie!

– A ja mam ochotę zawyć jak Tarzan. – Mack puścił do niej oko i Marisa

znowu się zarumieniła.

– Daj jej teraz swój prezent – ponaglał Macka Nicky. Podał mu małe

zawiniątko. – No, daj jej.

– Wesołych świąt – powiedział Mack, wręczając Marisie paczuszkę. Tym

razem był absolutnie pewien efektu.

– Dziękuję. – Otworzyła paczuszkę i oniemiała.

Wzięła do ręki drugą parę klipsów, zrobionych z malutkich monet. Spojrzała

na Macka, a on w lot pojął, że przypomniała sobie tamten podarunek sprzed lat.

– Mam już podobne klipsy i bardzo je lubię – powiedziała. – Jakie to

monety? Norweskie?

– Szwedzkie korony. Zawieruszyły mi się w kieszeni.

– Jesteście niezastąpieni. Ty i twoja kurtka z kieszeniami. – Marisie głos

lekko zadrżał. – Bardzo ci dziękuję. Za to, że pamiętałeś…

– Nie mógłbym zapomnieć. – Pogłaskał ją po policzku.

– Mack! Jeszcze jeden! – Nicky rzucił w niego płaskim zawiniątkiem. – Sam

to zrobiłem.

– Dziękuję. – Mack wyłuskał z papieru wyciętą z folii aluminiowej gwiazdę,

na której widniał napis: „Szeryf Mack”.

– Mamusia mi pokazała, jak to się pisze, ale napis sam zrobiłem – pochwalił

się Nicky. – Przypnij ją. Mamusia mówi, że każdy porządny człowiek powinien
nosić gwiazdę.

– Zaraz ją przypnę – głos Macka zadrżał niepokojąco. Nie chciał, aby

wiedziano, jak bardzo się wzruszył. Przypiął więc tylko gwiazdę do bluzy dresu, a

background image

potem przytulił do siebie Nicky'ego. – Dzięki, kolego. A tu masz prezent ode mnie.

– To? – Nicky odwinął paczuszkę i wyjął z niej kostkę czegoś prawie

przezroczystego. – Co to jest?

– Ach te dzieci z Południowej Kalifornii! – Mack pokręcił głową z udanym

obrzydzeniem. – To jest wosk. Jak natrzesz nim płozy swoich sanek, to zmienią się
w rakietę.

– Naprawdę? Ale fajnie. Możemy je wypróbować?

– Później, kochanie. Mam tu jeszcze jeden prezent dla ciebie.

– To od ciebie, mamusiu?

– Ode mnie. A ten daj, proszę, Mackowi.

Nicky podał Mackowi paczuszkę, po czym zajął się rozpakowywaniem

własnego prezentu. W pudełku znajdowała się taśma do mierzenia, drewniany
klocek, zestaw różnorodnych gwoździ i najprawdziwszy na świecie młotek.

– Ale pamiętaj, żebyś wbijał gwoździe tylko w ten klocek – pouczała Marisa

uczepionego jej szyi, uszczęśliwionego ponad wszelką miarę synka. – Wuj Paul nie
byłby zadowolony, gdyby wszystkie jego meble zostały ponabijane gwoździami.

– Masz to jak w banku! To najcudowniejsza gwiazdka, jaką miałem w życiu!

– zawołał chłopiec i, nie zwlekając, zajął się zabawą w stolarza.

– Widzę, że lubisz niebezpieczeństwo, księżniczko – powiedział Mack, z

powątpiewaniem przyglądając się Nicky'emu.

– Nic złego się nie stanie – pocieszyła go Marisa. – O ile oczywiście będzie

przestrzegał pewnych zasad.

– Jako zawodowy łamacz reguł radzę ci, żebyś nie ufała zbytnio pamięci

Nicky'ego.

– Na pewno o tym nie zapomnę. A ty nie otworzysz swojego prezentu?

– Mam nadzieję, że to jakieś pouczające dzieło – zakpił Mack, wyczuwszy

pod papierem kształt książki.

Rozerwał opakowanie. Wewnątrz znalazł pięknie ilustrowany tomik…

wierszyków dla dzieci.

– Och, bardzo ci dziękuję.

background image

– To ulubione wierszyki Nicky'ego. Na pewno ci się spodobają.

– Wydaje mi się, że jestem trochę za stary na ten rodzaj literatury.

– Po doświadczeniach ostatniej nocy mogę osobiście zaświadczyć, że daleko

ci jeszcze do starości. – Marisa spoglądała na niego filuternie. – Masz wprawdzie
lekką tendencję do zbyt poważnego traktowania świata, ale to drobiazg.

– Bardzo ci dziękuję – wyjąkał Mack. Minę miał kwaśną jak ocet.

– Daj spokój, Mahoney – roześmiała się Marisa. – Powinieneś choć od czasu

do czasu trochę się rozluźnić. Nie można przez całe życie walczyć ze smokami.

Przysunęła się do niego bliziutko, uniosła głowę do góry, a on, nie czekając

na nową zachętę, pocałował ją tak mocno, że obojgu zabrakło tchu.

– Masz całkowitą rację – powiedział Mack, dysząc ciężko jak po długim

biegu. – Czy mamy może jakieś szanse na odbycie tej rozmowy w mniej
uczęszczanym miejscu?

– Może i mamy. – Marisa bawiła się przypiętą do bluzy Macka gwiazdą

szeryfa. – Jak położę Nicky'ego spać.

– A ile razy dziennie kładziesz go spać? – mruknął Mack do jej ucha.

– Stanowczo za rzadko – odrzekła czerwona jak piwonia Marisa.

– Jesteś pewien, że nic mu się nie stanie?

– Jestem pewien.

– Jest za mały…

– Kiedyś musisz pozwolić pisklęciu pofrunąć, księżniczko. Nie chciałabyś

przecież wychować syna na niezdarę?

– Naprawdę nie wiem… – Marisa nerwowo skubała rękawiczki. – No

dobrze… Mam nadzieję, że wiesz, co robisz.

– Nie martw się. Nic mu nie grozi – Mack dał znak Nicky'emu, który siedział

na swoich czerwonych sankach na szczycie niezbyt wysokiego pagórka. – Dobra,

background image

kolego! Zjeżdżaj!

Stojącej u stóp pagórka Marisie wydawał się on co najmniej tak wielki jak

Mount Everest. Mimo że słońce grzało mocno, drżała, patrząc na swoje dziecko,
przygotowujące się do pierwszego w życiu, samodzielnego zjazdu na sankach.

– Odepchnij się, tak jak ci pokazywałem – wołał do chłopca Mack. – Nie bój

się! Na pewno ci się uda.

Nicky pomachał mu ręką, odepchnął się i zjechał z górki, krzycząc przy tym

z radości całą mocą pięcioletniego gardziołka, po czym zatrzymał sanki tuż obok
matki.

– Udało mi się! Udało! – Zeskoczył z sanek i odtańczył tryumfalny taniec,

zakończony w matczynych ramionach.

– Naprawdę ci się udało! – Marisa była uszczęśliwiona i nareszcie wolna od

nieprzezwyciężonego strachu. – Byłeś wspaniały!

– A nie mówiłem? – Mack uśmiechnął się z wyższością.

Jest taki dumny, jakby był jego ojcem, pomyślała niechcący Marisa i nagle

zrobiło jej się żal tych lat, które spędzili z dala od siebie, i dzieci, które przez ten
czas mogłyby się im urodzić. Szybko jednak doszła do wniosku, że zamiast
ż

ałować tego, czego i tak nie da się zmienić, będzie się raczej cieszyła tym

ś

wiątecznym dniem, który przecież jeszcze się nie zakończył. Patrzyła, jak Mack

udziela Nicky'emu kolejnych wskazówek, a serce jej wzbierało miłością i nadzieją.
Wiedziała, że nie zachowywałby się w ten sposób, gdyby szczerze nie polubił jej
synka. Miała nadzieję, że chłopiec naprawdę stał się dla Macka kimś ważnym i że
może czeka ich jeszcze wiele szczęśliwych wspólnych świąt.

– Ten dzieciak ma prawdziwy talent – zachwycał się Mack, patrząc, jak

Nicky wciąga sanki pod górę. – Cóż za instynkt! Zauważyłaś, że ślady sanek są
głębokie? Słońce przygrzało i śnieg zaczął topnieć.

Marisa dopiero teraz zwróciła uwagę na coraz głośniejsze kapanie. Spadające

z gałęzi drzew krople ogłaszały światu podzwonne dla spokoju ukrywającej się w
górach Marisy. Chcąc, nie chcąc musiała pogodzić się z tym, że wkrótce
rzeczywistość zapuka do drzwi jej górskiego domu.

– Teraz chyba uda ci się uruchomić dżipa – powiedziała, z trudem poruszając

wyschniętymi nagle wargami.

Mack spojrzał na nią, jakby nie bardzo rozumiał, o czym Marisa mówi.

background image

– To nic pilnego. – Wzruszył ramionami i odwrócił się do małej figurki w

czerwonej kurtce, niestrudzenie pokonującej wzniesienie.

– Zgłodniałam przez to całe zjeżdżanie – zakomunikowała Marisa,

uszczęśliwiona i na chwilę uwolniona od najgorszego ze strachów. – Pójdę
przygotować świąteczny obiad.

– Zwariowałaś? Chcesz zostawić swoje maleństwo pod moją opieką?

– Widzę, że kontakt z dorosłym mężczyzną bardzo dobrze mu zrobił. Poza

tym mam do ciebie zaufanie – roześmiała się na widok zdziwionej miny Macka. –
Zawołam, kiedy uczta będzie gotowa. Przygotujcie się na niespodziankę.

Obaj panowie wrócili zziajani, z zaczerwienionymi od mrozu policzkami, ale

uszczęśliwieni.

– Pizza? – zapytał Mack, wdychając napływające z kuchni aromaty.

– A czemu by nie? – pyszniła się Marisa. – W końcu nikt nam nie zabroni

wprowadzenia nowej świątecznej tradycji.

– Ale fajnie! – cieszył się Nicky. – Bardzo lubię pizzę.

– Najlepsza pizza świata dla księcia ze Wzgórza Złamanego Serca. – Marisa

niskim ukłonem zaprosiła obu panów do stołu. – I przebój sezonu dla jego
poddanych.

– Z czym będzie ta pizza? – zapytał Mack. – Z wędzonym łososiem?

– Nie przesadzaj. Zapominasz, że musiałam improwizować.

– Jak to zjem, będziesz musiała znaleźć mi jakieś lekarstwo na żołądek.

– I kto to mówi? Facet, który rozmawiał z szalonym mordercą, celującym do

niego z pistoletu? Reporter, który dopadł jednego z tych okrutnych dyktatorów
arabskich w jego bunkrze?

– Widzę, że interesujesz się moją pracą – powiedział Mack, a na jego twarzy

pojawił się uśmiech.

– Czasami coś tam obijało mi się o uszy. – Marisa zaczerwieniła się jak

piwonia. – Zabierajcie się do jedzenia, bo pizza ostygnie, a zimna na pewno będzie
niejadalna.

Mack tym razem darował sobie komentowanie niczym nie uzasadnionej

zmiany tematu i wbrew wcześniejszym protestom rzucił się na zaimprowizowaną

background image

pizzę jak zgłodniały wilk. Zanim skończyli jedzenie, Nicky, zmęczony przeżyciami
ś

wiątecznego poranka, zaczął ziewać.

– Połóż go spać, a ja przez ten czas pozmywam – zaproponował Mack,

odsuwając od siebie pusty talerz.

– Chcesz zmywać? Ty? – zdziwiła się Marisa. – Naprawdę potrafisz ująć

kobietę. Jak nikt na świecie.

– Przynajmniej próbuję – powiedział, a szeptem dodał: – Pospiesz się.

Marisie serce podskoczyło do gardła. Nie rozumiała, jak to się dzieje, że

jedno spojrzenie Macka potrafi ją, dojrzałą przecież kobietę, przyprawiać o
rumieniec, o drżenie serca… Poczucie winy wobec synka sprawiło, że zamiast się
spieszyć, przeczytała mu jeszcze bajkę i wyszła z pokoju dopiero wtedy, kiedy
Nicky na dobre zasnął.

Zdziwiła się nieprzyjemnie, gdy nie zastała Macka ani w pokoju

kominkowym, ani w wysprzątanej kuchni. Gwałtowność jej własnej reakcji bardzo
ją zirytowała.

Jeszcze chwila i znów stanę się jego niewolnicą, pomyślała. Tylko co ja

mogę? Jak mam się przeciwstawić miłości i pożądaniu? Zupełnie nie umiem sobie
z tym poradzić.

– Gdzie byłeś? – zapytała trochę za ostro, gdy Mack chwilę później wszedł

do domu.

– Musiałem coś sprawdzić – odparł, zdejmując kurtkę. – A co? Stęskniłaś się

za mną?

– Mogłeś przynajmniej coś powiedzieć… – przerwała, kiedy zdała sobie

sprawę, że gdera jak nudna żona. – Przepraszam, Mack. Głupio wyszło.

– To mój błąd. – Mack położył ręce na jej ramionach i delikatnie pocałował

ją w ucho. – Wybaczysz mi? Spragniona kobieta nie powinna czekać.

– Za dużo sobie wyobrażasz, Mahoney – powiedziała, chociaż topniała mu w

rękach jak lód pod dotknięciem promieni słońca. – Może ja tylko chciałam z tobą
porozmawiać?

– Aha. A może przeniosą wieżę Eiffla nad wodospad Idaho.

– Wszystko możliwe – mruknęła Marisa, przymykając oczy.

background image

– No to rozmawiaj – wyszeptał Mack. Rozpiął jej bluzkę i pieścił nabrzmiałe

piersi. – Jeśli ci się uda – dodał, namiętnie całując usta Marisy.

background image

ROZDZIAŁ ÓSMY

– Wiesz, Nicky ma absolutną rację – powiedział Mack, przyglądając się

zanurzonej w pianie Marisie. – To najwspanialsze Boże Narodzenie w moim życiu.
Przyznaj się. Naprawdę o mnie myślałaś?

– Kiedy?

– No, wtedy. Kiedy Nicky się zgubił. – Była trzecia nad ranem. Mack

obudził się w łóżku sam, więc wybrał się ni poszukiwanie Marisy. Znalazł ją w
wannie i uznał, że dla takiego widoku warto było wstać.

– Ach, to… – Marisa wyjęła nogę z pienistej kąpieli i oglądała ją z takim

zainteresowaniem, jakby po raz pierwszy w życiu widziała podobne zjawisko. – No
cóż, muszę przyznać, że byłam troszkę roztargniona.

– Z mojego powodu?

– Co ci jest, Mahoney? – zakpiła. – Domagasz się komplementów? Tyle razy

się od tamtej pory kochaliśmy, że chyba powinieneś już znać odpowiedź na to
pytanie.

– Jak człowieka spotyka takie szczęście, to natychmiast musi się zastanowić,

czy owo szczęście trwać będzie zawsze, czy też zaraz się skończy. – Mack ukląkł
obok wanny. Zanurzył dłoń, a potem polewał wodą nie przykryte pianą piersi
Marisy.

– Masz ochotę? – zapytała szeptem. – To wciąga ja narkotyk.

– Zgadzam się z tobą.

– Można zapomnieć, że coś takiego nie będzie trwać wiecznie.

– Mówisz tak, jak gdybyś był tego absolutnie pewien.

– Chodziło mi o okoliczności. – Mokrymi palcami głaskał szyję Marisy.

– Takie, w jakich my się znaleźliśmy?

– Tak.

– I o to, kim jesteśmy? I o nasze zupełnie różne pomysły na życie?

– To, niestety, też trzeba brać pod uwagę.

background image

– Jak myślisz? Co się z nami stanie?

– Nie mam pojęcia. – Mack zwiesił głowę.

– Biedny Mack. Fakty tak ci przesłaniają świat, że spoza nich nie widać

marzeń.

– Ostatnie dni były dla mnie jednym wielkim sennym marzeniem. Ale święta

się skończyły. Jutro pewnie odśnieżą drogi i trzeba będzie wrócić do
rzeczywistości.

– Oczywiście. Nigdy nie twierdziłam, że do tego nie dojdzie.

– Powiedziałaś to tak spokojnie, jakby nie miało to dla ciebie żadnego

znaczenia – zdziwił się Mack. Przestraszył się, że dla Marisy ich zimowa przygoda
była mniej ważna aniżeli dla niego.

– Dziwisz się? – Wstała i popatrzyła z czułością na klęczącego obok wanny

Macka. – A przecież nie ma w tym nic dziwnego, Mahoney. Otóż ja znam fakty, o
których istnieniu ty nawet nie masz pojęcia.

– Jakie, na przykład? – Mack także wstał.

– To, co łączy nas w łóżku, jest tak piękne i wyjątkowe, że po prostu nie

może być powierzchowne. – Położyła mokrą dłoń na piersi Macka.

– Tyle to i ja wiem.

– Dwoje myślących ludzi wszystko potrafi zorganizować. Pod warunkiem,

oczywiście, że oboje naprawdę tego chcą.

– To także wiem. Przynajmniej teoretycznie.

– No dobrze, cwaniaku. A czy wiesz, że się w tobie zakochałam?

– No cóż – wydusił Mack. – Tę możliwość też już rozważałem.

– Kłamczuch. – Marisa pochyliła się i pocałowała go dokładnie w tym

miejscu, gdzie biło jego serce. – Założę się, że nie zastanawiałeś' się nad tym.
Bałeś' się wniosków. Za to ja wszystko dokładnie przemyślałam i wiem na pewno,
ż

e bardzo cię kocham. Nigdy nie przestałam cię kochać – mówiła, nie przestając go

całować. – Do szaleństwa. Na zawsze.

– Nie wiem, co mam powiedzieć… – Mack był zarówno przestraszony, jak i

uszczęśliwiony.

background image

– Zamknij się, Mahoney – przerwała mu, składając kolejny pocałunek na

jego wargach. – Bo wszystko popsujesz. Jeśli naprawdę coś między nami kiełkuje,
to pozwól temu urosnąć. Nie podlewaj maleństwa trującym jadem realizmu. Potem
zastanowimy się, co z tym fantem zrobić.

Mack zupełnie oniemiał. Bliskość nagiej kobiety, jej szczerość sprawiły, że

nie miał sił opierać się dłużej. Wszedł do wanny i mocno przytulił Marisę do
siebie. Tak jak stał, w spodniach od dresu, usiadł w pełnej wody wannie i posadził
ją sobie na kolanach.

– Jesteś kompletnym wariatem, wiesz? – śmiała się Marisa, zajęta

zdejmowaniem jego nasiąkniętych wodą spodni.

– Skoro ty kochasz wariata, to mnie moje szaleństwo zupełnie nie

przeszkadza.

– Czy moja mamusia jest teraz twoją narzeczoną?

– Nicky! – Marisa o mało nie udławiła się sokiem pomarańczowym.

– Znów cię całował. Widziałem. – Nicky puścił do Macka oko, jak

mężczyzna do mężczyzny. – No to jak? Jest czy nie jest?

– No wiesz, chyba można by to tak nazwać. – Jak na nieustraszonego,

doświadczonego reportera, który przywykł z zimną krwią, stawiać czoło
najtrudniejszym sytuacjo, Mack był bardzo roztrzęsiony.

– Jeden mój kolega mówi, że to jest właśnie to, co robią mamusie i

tatusiowie – perorował Nicky, nie zwracając uwagi na czerwoną ze wstydu twarz
matki. – Czy to prawda, Mack?

– No… raczej tak. – Mackowi nie udało się opanować uśmiechu.

– To jak, czy teraz już będziesz moim tatusiem?

– Uspokój się, Nicky. – Marisa w końcu odzyskała głos. – To nie są sprawy,

jakimi powinni się zajmować mali chłopcy. Przeproś Macka i idź umyć zęby.
Potem możesz pooglądać bajki. Ale tylko przez pół godziny.

– Powiedz, mamusiu. Będzie?

background image

– Nicholas! – ostrzegła do Marisa.

– Dobrze, już dobrze. – Chłopczyk zsunął się z krzesła i wyszedł z kuchni,

mrucząc pod nosem coś o dorosłych, którzy najważniejsze pytania zawsze
pozostawiają bez odpowiedzi. Marisa włożyła do zlewu zebrane ze stołu naczynia,
ale nawet ich nie spłukała.

– Przepraszam cię – wyjąkała, chowając twarz w dłoniach.

Mack podszedł do niej, objął i mocno do siebie przytulił.

– Muszę przyznać, że po raz pierwszy w życiu dostałem nosie od

pięcioletniego człowieka. Nie jest to wcale przyjemne.

– Tak mi wstyd!

– Nicky zachował się po rycersku.

– Jemu nie chodzi o mnie. Mógłbyś mnie całować do końca świata i wcale

by się tym nie przejął…

– Skoro tak mówisz, to spróbuję. – Delikatnie pocałował ją w szyję.

– On pragnie mieć ojca. Przepraszam cię, ale naprawdę nic na to nie mogę

poradzić.

– A nie przyszło ci do głowy, że nie masz mnie za co przepraszać? – zapytał

cicho.

– Naprawdę? – Odwróciła się do niego pełna nadziei.

– Sam się nad tym zastanawiałem. – Pogłaskał Marisę po policzku. –

Miałbym z tego nieliche korzyści. Jesteśmy chyba dość rozsądni, żeby jakoś
pogodzić naszą pracę zawodową z życiem rodzinnym. Tylko że ja, jak wiesz, nie
mam wiele do zaofiarowania. Może lepiej zastanów się jeszcze…

– Przez dziesięć lat się zastanawiam.

– No właśnie. – Znów ją pocałował. – Tym razem powinno nam się udać.

– Kocham cię, Mack – wyszeptała przez łzy, tuląc się do niego z całej siły.

Chociaż tego nie powiedział, Marisa była pewna, że jemu także na niej

zależy. Wiedziała, że żaden mężczyzna na świecie nie potrafiłby okazać podobnej
czułości kobiecie, która jest mu zupełnie obojętna. Obserwowała też bliższą z
każdym dniem zażyłość pomiędzy Mackiem i Nickym. To, że Mack przyznał się

background image

do rozważań o wspólnym życiu rodzinnym, było z jego strony ogromnym krokiem
naprzód. Marisa czuła, że jeśli tylko okaże cierpliwość, to wreszcie usłyszy słowa,
których tak bardzo jej brakowało. Na razie była po prostu szczęśliwa.

– Wiedziałam – powiedziała, tuląc się do Macka – że kiedy zobaczysz, czym

dla mnie jest Nicky, to zrozumiesz i pomożesz mi.

– W czym ci mam pomóc?

– Uchronić mojego synka przed aferą związaną z doktorem Morrisem. –

Marisa otarła wierzchem dłoni zwilgotniałe oczy. – Nie możesz się teraz zajmować
tamtą sprawą. Wierzę, że nie zrobisz niczego kosztem Nicky'ego.

– Mariso. – Mack odsunął ją od siebie. – Tego nie mogę ci obiecać.

– Coś ty powiedział? – Trudno jej było zrozumieć słowa Macka. – Jak

mogłeś w ogóle pomyśleć coś podobnego? Jak to możliwe, że jesteś taki czuły i
opiekuńczy dla mnie i mojego syna, a mimo to zamierzasz kontynuować coś, co
nam obojgu wyrządzi niewyobrażalną krzywdę?

– Taka jest moja praca. Nie mogę jej mieszać z życiem prywatnym.

– Własnym uszom nie wierzę! – Marisa uwolniła się z uścisku. – Po tym

wszystkim.

– A więc dlatego to zrobiłaś! Tego się właśnie obawiałem.

– Nie rozumiem, o co ci chodzi.

– Nie udawaj. To nie w twoim stylu, Mariso.

– Czego mam nie udawać? Możesz mi wytłumaczyć?

– Czy dlatego poszłaś ze mną do łóżka? – Mack uśmiechnął się gorzko. –

Sama mi powiedziałaś, że dla swojego dziecka zrobisz wszystko. Powinienem był
się domyślić, że nie rzucasz słów na wiatr. Nie miałem jednak pojęcia, do jakich
poświęceń zdolna jest matczyna miłość.

– To jakaś bzdura! Chyba powiedziałeś to złośliwie. Wiesz przecież, co do

ciebie czuję…

– Wiem, że masz talent, jesteś aktorką i zrozpaczoną matką. A tonący

brzytwy się chwyta.

– Ty chyba sam nie wiesz, co wygadujesz! Zawsze twierdziłeś, że moje

aktorstwo nie jest warte złamanego grosza, a teraz nagle uważasz mnie za gwiazdę?

background image

Zastanów się, Mahoney. Zawsze byłam wobec ciebie uczciwa i taka pozostałam.
Nawet głupiec by się na tym poznał!

– Rozumiem oczywiście, że było ci przyjemnie. Dałaś się ponieść

wspomnieniom… Na pewno przyszła ci do głowy myśl o tym, że pójście ze mną
do łóżka to najlepszy sposób nakłonienia mnie do współpracy. Przecież ani przez
chwilę nie ukrywałem przed tobą, że wciąż mnie podniecasz. Chciałaś mnie
przekonać, żebym ukręcił łeb całej sprawie, powiedział moim szefom, że nie udało
mi się ciebie odnaleźć, i abym pomógł ci w ogóle uciec z kraju.

– Może w pierwszej chwili rzeczywiście o czymś takim pomyślałam –

przyznała Marisa po chwili zastanowienia. – Ale powinieneś wiedzieć, że nigdy
bym cię w ten sposób nie wykorzystała. Nawet gdybym istotnie tak rozpaczliwie
potrzebowała twojej pomocy, to od myślenia o podobnej metodzie do jej realizacji
wciąż jeszcze pozostaje daleka droga.

– Nie uważasz, że przedstawiona przez ciebie argumentacja jest bardzo

przekonująca? Dla ciebie!

– Przestań mnie obrażać – wycedziła Marisa przez zaciśnięte zęby. –

Sądziłam, że udało nam się w końcu osiągnąć pewien stopień porozumienia.
Widzę, że znów się pomyliłam.

– Nie wiem, czy się pomyliłaś, czy nie. Jedno natomiast wiem na pewno.

Jeśli zdecydujemy się pozostać razem, będziesz musiała mi zaufać i pozwolić
poprowadzić sprawę doktora Morrisa w taki sposób, jaki ja uznam za właściwy.

– Bardzo dużo ode mnie wymagasz. Obawiam się, że zbyt wiele.

– Wobec tego nie mamy ze sobą aż tyle wspólnego, jak nam się wydawało –

westchnął Mack. – Świąteczne sny i tanie błyskotki tracą blask w świetle zwykłego
dnia.

– O, nie. Na pewno nie masz racji! – Marisę dotkliwie zabolały jego słowa. –

Chyba że… Chyba że wszystko, co mówisz, wynika ze strachu.

– A czegóż miałbym się bać?

– Przekonania się o tym, iż twój czarno-biały świat ma także odcienie

szarości i że w tych obszarach nie mają zastosowania reguły Mahoneya.

– Powtarzaj to sobie, skarbie, jak najczęściej. – Mack uśmiechnął się

krzywo. – Może pewnego dnia sama w to uwierzysz. Ja idę po dżipa.

background image

– Wszystko jasne, Mahoney. Tobie wolno zadawać trudne pytania, ale mnie

takiego prawa odmawiasz. I kto tu ucieka, co?

– Daj spokój, Mariso. Ja po prostu chcę przyprowadzić swój samochód.

Ciekaw jestem tylko, czy po powrocie jeszcze cię tu zastanę. – Wyszedł,
trzasnąwszy drzwiami, a Marisa stała oniemiała, kompletnie zaskoczona
nieoczekiwanym rozwojem wydarzeń.

Czy to możliwe, że Mack jest taki tępy? myślała zrozpaczona. Nie

rozumiem, jak on może w jednym zdaniu niemal się oświadczyć, a zaraz w
następnym wypierać się wszystkiego, co się przez ostatnie dwa dni pomiędzy nami
wydarzyło. To wariat. Zupełnie niepoczytalny facet. Maniak, który tylko po to
ż

yje, żeby dręczyć każdego, kto spróbuje się do niego zbliżyć. A mimo to ja go

kocham! Kocham go z całego serca. Nie wiem, jak mam go o tym przekonać. Jak
mu wytłumaczyć, że jego wątpliwości i wszystkie te oskarżenia są całkowicie
bezpodstawne? Nawet nie mam się kogo poradzić.

Marisa podniosła słuchawkę telefonu. Sama nie wiedziała, czyj numer

chciałaby wykręcić. Zresztą nie było to wcale ważne, bo telefon i tak milczał.
Rzuciła słuchawkę na widełki. Teraz już naprawdę znikąd nie mogła oczekiwać
pomocy. Musiała sama poradzić sobie ze swoim problemem i znaleźć jakieś
rozwiązanie.

Weszła do pokoju. W mdłym świetle poranka ogromny świerk nie wyglądał

tak imponująco jak poprzedniego dnia. Nie spełnił pokładanych w nim nadziei ani
ż

yczeń, których tyle wypowiedziano przed i w czasie Bożego Narodzenia. Marisa

zdjęła z gałęzi jedną serwetkę, potem drugą, trzecią…

No cóż, święta mamy za sobą, westchnęła. Trzeba rozebrać tę choinkę i

wreszcie stąd wyjechać. Nawet nie wiem, dokąd. Zresztą nie jest to teraz
najważniejsze. Przed wyjazdem musimy uporządkować dom.

– Nicky – powiedziała do oglądającego kreskówki chłopca. – Chodź, synku,

pomożesz mamusi.

– Kiedy wróci Mack?

– Nie wiem, kochanie. Pewnie niedługo.

Marisa i Nicky całe przedpołudnie poświęcili na rozbieranie choinki i

sprzątanie domu. Pozostałe ze świąt ciasteczka dali ptakom, ale na wyrzucenie do
ś

mieci papierowych ozdób Marisa po prostu nie mogła się zdobyć. Zapakowała je

w kartonowe pudełko tak troskliwie, jakby to były najstarsze na świecie okazy

background image

kruchej chińskiej porcelany. Potem przejrzała zawartość kredensu i spisała na
kartce, co trzeba kupić, żeby uzupełnić nadwątlone zapasy.

– Mamusiu… – zaczął Nicky, któremu przypadło w udziale składanie

wypranych i wysuszonych ręczników. – To, co powiedziałem przy śniadaniu… No,
wiesz… Czy on jest na mnie zły? Ale chyba nie wyjedzie bez pożegnania, co?

– Oczywiście, że nie! – Marisa odłożyła długopis i przytuliła synka do siebie.

– Myślę, że wygrzebanie dżipa z zaspy sprawiło mu więcej kłopotu, niż się
spodziewał. Na pewno wkrótce wróci. A jeśli nie, to ubierzemy się i pójdziemy
sprawdzić, czy nie trzeba mu pomóc.

– Dobrze. Czy jak Mack wróci, to pozwolisz nam ulepić bałwana?

– Posłuchaj, synku. – Marisa nachmurzyła się. Od początku obawiała się, że

Nicky zbytnio się do Macka przywiąże i, jak się okazało, miała rację. – Mack nie
był zły z powodu twoich pytań, ale jedno musisz zrozumieć. Znamy go bardzo
któtko i nie wolno nam angażować go w nasze sprawy.

– Ale ty go lubisz, prawda, mamusiu?

– Tak. Bardzo go lubię – przyznała. – Cieszę się, że zaprzyjaźniłeś się z

Mackiem. Tylko proszę cię, nie licz na nic więcej. Przynajmniej jeszcze nie teraz,
kochanie. Jeśli mnie nie posłuchasz, będziesz potem bardzo smutny.

– Czy tobie też będzie smutno? – zapytał chłopiec, przytulając jasną główkę

do matczynej ręki.

– Tak, mnie też będzie smutno – odrzekła Marisa, z trudem wydobywając z

siebie słowa. – Niedługo stąd wyjdziemy, synku. Musimy poczekać. Czas pokaże,
co z tego wszystkiego wyniknie.

– Wracamy do domu? – ucieszył się chłopiec. – pokażę Gwen, co dostałem

od Mikołaja.

– Już niedługo, skarbie. Ja też się za nią stęskniłam, ale nie zdecydowałam

jeszcze, dokąd pojedziemy. Może zrobimy sobie bardzo długie wakacje.
Chciałbyś?

– Dobrze, mamusiu. – Błękitne oczka z ufnością wpatrywały się w Marisę. –

A czy będę mógł zabrać ze sobą sanki?

– Oczywiście. Nawet gdybyśmy je mieli umocować na dachu samochodu!

– Dobra – ucieszył się Nicky. – To ja pójdę sobie porysować.

background image

– Dobrze, kochanie. Dziękuję ci za pomoc.

Nicky zniknął w dużym pokoju, a Marisa sporządziła kompletną listę

zakupów. Ogromna ilość drobnych czynności, które należało wykonać przed
opuszczeniem domu wuja Paula, na jakiś czas oderwała jej myśli od Macka. Za to
niewinne pytania synka ponownie wprowadziły ją w stan nerwowego napięcia.

Nastawiła wodę na herbatę, usiadła na krześle i próbowała logicznie myśleć.

Jestem w końcu rozsądną kobietą, tłumaczyła sobie. To znaczy, będę

rozsądna, jeśli uda mi się myśleć o tym wszystkim bez emocji. Może rzeczywiście
za dużo od Macka wymagam? Może nie powinnam żądać, żeby z mojego powodu
zamknął sprawę doktora Morrisa? Gdyby pozwolił na taką niesprawiedliwość, to
pewnie ja sama w końcu przestałabym go szanować. Jeśli Mack uzna jakiś temat za
ważny, to drąży go do końca. Do głowy mu nie przyjdzie, że igra z
niebezpieczeństwem, że sprawia przykrość ludziom i krzywdzi samego siebie. Tyle
o nim wiem na pewno i za to go kocham. Nie mogę wymagać, aby dla mnie i dla
Nicky'ego zmienił siebie i swój sposób postępowania. A jednak tego właśnie od
Macka zażądałam. Chciałam ułatwić sobie życie, choć wiem, że to niemożliwe.

Wstała, zalała wrzątkiem torebkę herbaty i znów się zamyśliła.

Kiedy rozsądny człowiek znajdzie się w trudnej sytuacji, usiłuje szukać

kompromisu, wytłumaczyła sobie. Więc ja też spróbuję poszukać. Najpierw fakty.
Kocham Macka, to po pierwsze, i chcę, żeby ze mną został, to po drugie. Nie, nie.
Po pierwsze, muszę chronić Nicky'ego. W każdym razie Mack obiecał
przeprowadzić ze mną wywiad w taki sposób, żeby widzowie poznali moją wersję
tej historii. To nie jest takie straszne. Nie pierwszy raz prasa, radio i telewizja
wyżywają się na mnie. Ale za to po raz pierwszy prowadzący ze mną wywiad
dziennikarz będzie moim sprzymierzeńcem. Prawda jest taka, że ja i Nicky także
padliśmy ofiarą doktora Morrisa. Bardzo mi się przyda poparcie wzruszonych
widzów.

Czy temu podołam? Czy aby na pewno się nie załamię? To przecież

ryzykowna gra. Nic nie stoi na przeszkodzie, żebyśmy pojechali do Monaco. Tam
Nicky'emu nie zagrożą żadne kruczki prawne cwanych adwokatów. Nie jestem
biedna. Możemy zostać w Europie tak długo, jak długo będzie trzeba. Nawet jeśli
zrujnuję sobie przez to karierę. Niestety, Mack ma rację. Uciekanie od problemów
nie jest żadnym rozwiązaniem. Wreszcie się tego nauczyłam, choć przyswojenie
sobie tej wiedzy zajęło mi całe dziesięć lat.

Marisa małymi łykami popijała gorącą herbatę. Dojrzewała do podjęcia

ż

yciowej decyzji.

background image

Jeśli naprawdę kocham Macka, to muszę mu zaufać, postanowiła w końcu.

Muszę uwierzyć, że bezpiecznie przeprowadzi mnie i Nicky'ego przez rafy i
dotrzemy do najspokojniejszego z istniejących na świecie portów. Boję się
strasznie, ale jeśli on mnie nie opuści, jeśli będzie mnie kochał, to nie ma takiej
rzeczy, z którą bym sobie nie poradziła. Pozostało mi tylko przekonać o tym
Macka.

Chwilę później usłyszała wycie terenowego samochodu. Podbiegła do okna.

Mack zaparkował wiśniowego dżipa tuż przy wjeździe do garażu.

Marisa sprawdziła, co robi Nicky. Ponieważ wciąż był zajęty rysowaniem,

ubrała się i wyszła przed dom. Chciała jak najszybciej powiadomić Macka o swojej
decyzji. Modliła się tylko, żeby zechciał wysłuchać i zrozumieć jej racje.

Ś

nieg topniał. Gdzieniegdzie widać już było gołą ziemię. Nawet samochód

Gwen ze zwykłymi, letnimi oponami bez trudu mógł pokonać górskie drogi i
dowieźć ich bezpiecznie da domu.

A może Mack zechce tu jeszcze kilka dni zostać? pomyślała Marisa i

zaczerwieniła się na myśl o kolejnej nie przespanej nocy. Może będzie chciał
porozmawiać ze mną, zaplanować strategię?

Zasapana dobiegła wreszcie do dżipa. Wokoło nie było nikogo.

– Mack? – zawołała.

Brama do garażu była zamknięta i nic nie wskazywało na to, żeby

ktokolwiek wchodził do środka w ciągu kilku ostatnich dni. Otaczający dom las
także był cichy. Marisa rozglądała się na prawo i lewo. Pomyślała już, że Mack
wszedł niepostrzeżenie do domu, gdy ona obserwowała Nicky'ego, kiedy usłyszała
głos. Przyduszony i niewyraźny, ale na pewno był to glos Macka. Marisa nie
wiedziała, czy zdziwaczał i mówi do siebie, czy też wciąż tak się na nią wścieka, że
klnie na osobności. Zaciekawiona i trochę zdenerwowana poszła w kierunku, z
którego ten głos dochodził.

– Przecież ci mówię. Dlaczego mnie nie słuchasz, Tom? – Mack opierał się

plecami o ścianę garażu. Jedną ręką wymachiwał w stronę kępy drzew, a drugą
przytrzymywał przy uchu maleńki telefon komórkowy. Najwyraźniej gorączkowo
coś komuś tłumaczył. – Nic mnie nie obchodzi, co powie dyrekcja! Już ci
mówiłem, że przeprowadzę z Marisą Rourke wywiad w taki sposób, jaki ja uznam
za właściwy. Dostaną to, na czym im zależy, ale dopiero wtedy, kiedy wszystko
będzie gotowe. Ani sekundy wcześniej. Jasne?

background image

Myśli jak błyskawice przelatywały przez głowę oniemiałej Marisy. Dopiero

po chwili zrozumiała, co się naprawdę obok niej dzieje. Ten zakłamany, zdradliwy
łowca sensacji przez cały czas był w kontakcie ze swoją obrzydliwą stacją
telewizyjną!

Zanim zdążyła pomyśleć, już znalazła się obok Macka. Wyrwała mu z ręki

telefon i rzuciła go daleko, w porastające zbocze zarośla.

– Co jest, do cholery? – Mack odwrócił się do niej.

– Jak mogłeś!? – Marisa czuła się zdradzona i oszukana.

– To nie to, co myślisz – powiedział spokojnie Mack, choć policzki nagle mu

poczerwieniały.

– Myślę, że jesteś najwstrętniejszym typem reportera, jaki chodzi po świecie,

i strzelasz bez ostrzeżenia do wszystkich, którzy staną ci na drodze – mówiła
Marisa zimnym głosem. – Łowca tanich sensacji o naturze grzechotnika!

– Mariso, dosyć!

– Mam do ciebie prośbę, Mahoney. – Oczy Marisy ciskały błyskawice. –

Wynoś się stąd. Natychmiast.

background image

ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY

– Nic a nic się nie zmieniłaś. Kiedy tylko znajdziesz się trudnej sytuacji,

zaraz podwijasz ogon pod siebie i uciekasz.

Marisa podniosła głowę znad walizki, do której pakowała ranka Nicky'ego.

Mack stał w drzwiach sypialni jej syna.

Kurtkę miał rozpiętą, a na kolanach dżinsów widać było mokre plamy.

Musiał włożyć trochę wysiłku w odnalezienie telefonu komórkowego, który znów
trzymał w dłoni.

– Jeszcze tu jesteś, Mahoney? – zapytała Marisa. – Radzę ci milczeć.

Starannie złożyła kolejną piżamkę Nicky'ego i wpakowała ją do walizki.

Doskonale wiedziała, czuła, że Mack ani na chwilę nie spuszcza z niej oka. Całą
siłą woli zmusiła się do opanowania. Nie chciała, żeby zauważył, jak trzęsą jej się
ręce albo, co gorsza, jak płacze.

– Może pozwolisz mi wytłumaczyć – powiedział Mack tak cicho, że ledwie

go usłyszała.

– Jest tylko jedna rzecz, jaką powinieneś zrobić, Mahoney. Wynieś z domu

tę przeklętą choinkę. Najlepiej ją spal.

– Posłuchaj, Mariso…

– Ponieważ nie masz ze sobą żadnego bagażu, chyba zdążysz się stąd

wynieść w ciągu godziny. Ten hotel zaraz zamykają.

– Uspokój się, do jasnej cholery! – Mack wszedł do pokoju i położył telefon

na łóżku Nicky'eg'o. – Trochę zbyt pochopnie wyciągasz wnioski.

– Ja tylko naśladuję ciebie. Ty także lepiej ode mnie wiedziałeś, dlaczego

poszłam z tobą do łóżka – odrzekła Marisa z furią w głosie. – Zgodnie z twoją
teorią, gotowa jestem zrobić wszystko, żeby ratować swego syna. Zdecydowałam
się nawet na prostytucję i kłamałam mówiąc, że cię kocham.

– Przecież tak właśnie było.

– Nigdy cię nie okłamałam! Chociaż właściwie nawet nie powinnam ci

odpowiadać! Nie zasługujesz na to! Przespałeś się z gwiazdą filmową tylko po to,
ż

eby skłonić ją do zwierzeń i dostać wreszcie swój wymarzony kontrakt.

background image

– Wykręcasz kota ogonem.

– Tak ci się wydaje? Chcesz powiedzieć, że tych kilka dni spędzonych w

moim domu nie pomogło ci w naświetleniu tematu? Że nie zdobyłeś żadnych
pikantnych szczegółów do swego programu? Ciekawa jestem, czy powiesz
telewidzom, jakie pieszczoty najbardziej…

– Mariso! – zawołał Mack. – Przestań już! Bardzo cię proszę.

– Zachowaj tę swoją pozę wzniosłego idealisty na lepszą okazję, Mahoney!

Mam dosyć ciebie i twoich zasad! Poświęcisz wszystko, w co wierzysz i co
kochasz, w imię wysokiego wskaźnika oglądalności! I kto z nas niżej upadł,
Mahoney? Mnie nie musisz na to pytanie odpowiadać.

– Przysięgam ci, że nie przekazywałem Tomowi żadnych informacji.

– Rozmawiałeś z Tomem Powellem? Z twoim producentem? Teraz już się

nie dziwię, że nie chciałeś mi pomóc. Przez cały czas byłeś z nim w kontakcie!

– Częściowo.

– Co to znaczy „częściowo”? – Marisa wrzuciła resztę rzeczy Nicky'ego jak

popadło do walizki i zatrzasnęła wieko.

– To znaczy, że opowiadałem mu różne głupoty, naprowadzałem go na

fałszywy trop, żeby choć trochę zyskać na czasie. Sam chcę zdecydować o tym, jak
zostanie zaprezentowany ten temat…

– Tak samo jak zdecydowałeś o kształcie tamtego programu Jackie Horton.

– Posłuchasz mnie wreszcie, kobieto? – wybuchnął Mack. Chwycił Marisę

za ramiona i gwałtownie nią potrząsnął. – Tamta rozmowa potoczyła się inaczej,
niż przewidywałem. Właśnie dlatego trzymałem Toma na dystans od tej sprawy.
Chciałem najpierw sprawdzić, co się pomiędzy nami wydarzyło.

– Bardzo elegancko mnie okłamujesz. – Marisa czuła, że za chwilę się

rozpłacze. – I pomyśleć, że zdecydowałam się udzielić ci wywiadu. Byłam taka
pewna, że zachowasz się uczciwie wobec mnie i Nicky'ego. Ależ ze mnie idiotka!

– Naprawdę? Udzielisz mi wywiadu?

– Tak – odrzekła z goryczą. Uwolniła się z uścisku i odsunęła się od Macka.

– Skoro cię kocham, to muszę przyjąć cię takim, jaki jesteś. Nie mogę oczekiwać
od ciebie, że zrezygnujesz z ważnego tematu tylko dlatego, że jego kontynuacja
może zrobić nieodwracalną krzywdę mnie i mojemu synowi! Postanowiłam, że

background image

dowiesz się prawdy!

– Co to za prawda?

– Miałeś rację – zaczęła Marisa. – Pięć lat temu państwo Latimore zapłacili

doktorowi Franco Morrisowi niebotyczną sumę za dostarczenie białego
niemowlęcia płci męskiej.

– A więc kłamałaś, kiedy przysięgałaś, że jesteś niewinna – stwierdził

ponuro Mack.

– Akurat ty, który tak mnie zawiodłeś, nie masz prawa robić mi z tego

powodu wyrzutów. Gdyby chodziło o moje dziecko, okłamałabym samego Boga.

– Tak naprawdę, to nie jest twoje dziecko.

– Nicky jest moim synem – wyszeptała Marisa pobladłymi wargami.

Chwyciła się za serce, jakby bała się, że ono za chwilę pęknie. – Ja nie wiedziałam
o tym, co Victor zrobił.

– Kolejne kłamstwa w niczym ci nie pomogą – zirytował się Mack.

– Ja nie kłamię, Mahoney! To Victor załatwiał adopcję. Nazwisko doktora

Morrisa usłyszałam po raz pierwszy w czasie tamtego koszmarnego programu
Jackie Horton.

– Więc skąd się dowiedziałaś?

– Po tym, jak ta jakaś Elsie z Luizjany oświadczyła, że to ona urodziła

Nicky'ego, przeszukałam rzeczy Victora, które od wypadku leżały zapakowane w
walizce. Niczego nie znalazłam. Nawet przede mną to ukrył. Wszystkie dokumenty
i kwity przykleił taśmą pod blatem biurka w swoim gabinecie. – Marisa usiadła na
łóżku.

– I wtedy uciekłaś w góry?

– Nie miałam innego wyjścia. Nie wiedziałam, co zrobił Victor, ale uczynił

to z mojego powodu.

– Nie rozumiem.

– Nie kochałam go. – Marisa popatrzyła na Macka. – Ani na chwilę nie

mogłam zapomnieć o tobie.

– Och, moja kochana… – Mack przykucnął obok łóżka i wziął ją za ręce.

background image

– Byłam bardzo samotna, a Victor się o mnie troszczył. – Marisa zacisnęła

palce na dłoni Macka. – Musisz to zrozumieć. Victor był dobrym człowiekiem i
naprawdę mi na nim zależało. Miałam nadzieję, że to wystarczy. Niestety, on
doskonale wiedział, że jest we mnie jakaś cząstka, do której nigdy nie będzie miał
dostępu, bo należy do kogoś innego. Do ciebie. Bardzo go to gryzło.

– Nie możesz obwiniać siebie za to, co czuł twój mąż.

– Próbowałam zrozumieć jego zazdrość i chęć posiadania mnie na własność.

– Gorące łzy Marisy zrosiły złączone dłonie jej i Macka. – Mój mąż uważał, że
gdybyśmy mieli dziecko, to połączyłaby nas więź, której przedtem w naszym
małżeństwie nie było. Przez wiele lat nic z tego nie wychodziło, a kiedy okazało
się, że to on ma kłopoty, o mało nie oszalał. Postanowiliśmy adoptować dziecko.
Dobrze wiesz, że w normalnym trybie bardzo długo trzeba czekać na adopcję.
Victor nie miał czasu. Dlatego skontaktował się z doktorem Morrisem.

– Chciał ci sprawić dziecko, którego sam dać ci nie mógł.

– Tak. Oboje marzyliśmy o dziecku. Jakoś nigdy nie przyszło mi do głowy

zapytać, jakim cudem załatwił to tak błyskawicznie. Victor zawsze wszystko
załatwiał sprawnie i szybko, więc chyba po prostu nie widziałam w tej sprawie
niczego nadzwyczajnego.

– Wszystko jest łatwe, jeśli ma się dość pieniędzy.

– Nie osądzaj go zbyt surowo – poprosiła Marisa. – Zrobił to tylko dlatego,

ż

e bał się mnie stracić. Chociaż tak naprawdę nigdy mnie nie zdobył. Kiedy

wreszcie to zrozumiał… Wsiadł do samochodu i stoczył się w przepaść.

– Nie, Mariso. – Mack usiadł obok niej na łóżku i mocno przytulił ją do

siebie. – To nie może być prawda.

– A jednak. Pokłóciliśmy się… – Oparta na ramieniu Macka Marisa cicho

chlipała.

– I ty od trzech lat tak strasznie się dręczysz? Nie wolno ci tego robić. To był

zwykły wypadek.

– Gdybym potrafiła zdobyć się wobec niego na uczciwość, gdybym nie

ukrywała swoich prawdziwych uczuć, może jakoś by sobie z tym poradził. Wtedy
może nie zdecydowałby się na łamanie prawa, a ja nie bałabym się, że odbiorą mi
Nicky'ego.

– To jeszcze nie zostało przesądzone.

background image

Marisa wytarła oczy. Wstała i podeszła do okna. Widać było, że każdy ruch,

każde wypowiedziane słowo przychodzi jej z trudem.

– To co Victor zrobił, to co my zrobiliśmy, było błędem. Nie chcę udawać,

ż

e jest inaczej. Nicky jest dla mnie wszystkim, chociaż nigdy naprawdę nie należał

do mnie, tak samo jak ja nigdy nie należałam do Victora.

– Wobec tego pytanie, które ci zadałem, kiedy tu przyjechałem, pozostaje

aktualne – odezwał się Mack po chwili milczenia. – Co teraz zrobisz?

– Czy to pytanie reportera? – Marisa powoli odwróciła się od okna. – Czy

może mężczyzny, który dziś rano prawie mi się oświadczył?

– Sam nie wiem.

Marisę znów ogarnęła paniczna chęć ucieczki, niemożliwa do opanowania

potrzeba unikania bólu. Jednak udało jej się zapanować nad sobą. W ciągu
ostatnich kilku dni wielokrotnie stawała twarzą w twarz z prześladującymi ją od lat
wspomnieniami i uczuciami, które składały się na jej osobowość i tworzyły jej
ż

ycie. Starczyło jej sił na tę podróż w głąb samej siebie. Wyszła stamtąd cała,

zdrowa i chyba odrobinę silniejsza.

– Nie mogę cię zatrzymać – mówił do niej Mack. – Ale chcę, żebyś

zrozumiała, że wywiezienie Nicky'ego z Ameryki nie tylko nie rozwiąże problemu,
ale może jeszcze pogorszyć sprawę. Mogliby cię nawet oskarżyć o porwanie
dziecka. Listy gończe roześlą po całym świecie.

– To już do mnie dotarło.

– A mimo to chcesz zaryzykować? – pytał Mack, opacznie rozumiejąc

zacięty wyraz twarzy Marisy.

– Wracamy do domu.

– Co takiego?

– Wracam do Los Angeles. Będę walczyć. – Hardo podniosła do góry głowę.

– Zatrudnię najlepszych prawników świata i będę walczyć o swoje dziecko,
chociaż wiem, ile ryzykuję. Nie chcę skazywać Nicky'ego na życie banity. Teraz
wiem, że choćby się uciekło na koniec świata, to są sprawy, od których uciec się
nie da, bo są w nas i wcześniej czy później i tak nas dogonią.

– Dobrze, księżniczko. – Mack uśmiechnął się do niej pełen podziwu. –

Bardzo dobrze.

background image

– Tobie też by się taka lekcja przydała.

– Mnie? – zdziwił się Mack.

– Tyle lat wędrujesz po świecie, nigdzie nie zagrzejesz miejsca, zawsze w

podróży… Jeszcze nie zrozumiałeś, że ty także uciekasz?

– Taką mam pracę…

– Boisz się, Mahoney! A może choć raz w życiu oświetliłbyś kagankiem tej

swojej brutalnej uczciwości własne serce? Już dość sobie nakłamaliśmy.
Przynajmniej w tej jednej sprawie zasłużyliśmy na szczerość. Ciągle mnie kochasz
i to jest fakt. Nigdzie się przed nim nie schowasz.

– Wydawało mi się, że wiesz, co do ciebie czuję.

– A skąd mam to wiedzieć? – zapytała rozżalona Marisa. – Wiem, że mnie

pragniesz. Sądzę, że raczej mi nie ufasz i to z mojej winy. Nie mogę cię zapewnić,
ż

e nigdy więcej cię nie skrzywdzę. Podobnej przysięgi trudno dochować. Ale na

pewno mogę ci obiecać, że zrobię wszystko, co w ludzkiej mocy, żeby cię nigdy
nie zawieść i żeby nie mieć przed tobą żadnych tajemnic. A kiedy znów pojedziesz
na drugi koniec świata, będę miała dość sił, żeby na ciebie czekać, bo wiem, że
wrócisz do mnie, kiedy tylko czas ci na to pozwoli.

– A pustka, a samotność? Zapomniałaś o tym? Co będzie, jeśli ci to

zbrzydnie i znów ode mnie uciekniesz?

– Tamta dwudziestoletnia dziewczyna, którą kiedyś byłam, pewnie by tak

zrobiła. Ale ja dorosłam, Mack. Nie chcę, żebyś się dla mnie zmieniał, a to
oznacza, że rozumiem już, jak ważna jest dla ciebie twoja praca. Żądam jednak
takiego samego zrozumienia dla siebie. Chociaż myślę, że ty boisz się, iż ja zabiorę
ci duszę, jeśli zbyt mocno zaangażujesz się w związek ze mną.

– Przecież wiesz, jak bardzo chcę być z tobą.

– Może i tak, tylko że nigdy nie oddajesz mi siebie całego, zawsze

zatrzymujesz jakąś cząstkę dla siebie. Czy naprawdę tego nie dostrzegasz? Robisz
dokładnie to samo, co ja zrobiłam Victorowi. Ja wiem, jaką cenę musiał za to
zapłacić. Kocham cię, Mack, ale połowa to dla mnie za mało. Chcę cię mieć
całego.

– No cóż – odezwał się Mack po bardzo długiej chwili milczenia. – Wobec

tego chyba powiedzieliśmy sobie już wszystko.

background image

Nadzieja, jaką Marisa na nowo w sobie rozbudziła, zgasła jak zdmuchnięty

nagle płomień świecy. Jak ślepiec podeszła do łóżka i wzięła stamtąd walizkę
Nicky'ego.

– Gdybyś kiedyś zmienił zdanie, to wiesz, gdzie mnie znaleźć – powiedziała

dumna z tego, że udało jej się opanować zdradzieckie drżenie głosu.

– Nie chciałem, żeby nasze sprawy tak się potoczyły – zapewniał ją Mack. –

Nie zostawię cię na pożarcie tym wilkom z Los Angeles.

– Wciąż zależy ci na wywiadzie?

– Mam w nosie wywiad! – zawołał Mack. – To ja zacząłem drążyć ten temat

i mam wpływ na to, w jaki sposób sprawa zostanie zakończona. Mogę ci ułatwić…

– Nie, Mack. – Marisa dotknęła jego ramienia. – Nie trzeba. Sama muszę

sobie z tym poradzić.

– Gdybyś czegoś potrzebowała… – Mack patrzył na nią zupełnie

zrozpaczony. Potem jakby coś w nim pękło. Chwycił ją w ramiona i całował tak
rozpaczliwie, jak ona jego.

– Och, Mack… – szepnęła Marisa, dotykając palcem warg, które on dopiero

co całował.

– Wyniosę tę choinkę – powiedział.

– Mamusiu, mamusiu! – Nicky bez ostrzeżenia wpadł do pokoju. Stanął jak

wryty, kiedy wyczuł, że pomiędzy dorosłymi zaszło coś dziwnego. – Co się stało?

– Nic takiego, skarbie. – Marisa pogłaskała chłopca po głowie. Zmusiła się

do uśmiechu. – Właśnie pożegnałam się z Mackiem.

– To on nie jedzie z nami? – zapytał rozczarowany Nicky.

– Nie teraz, kolego – odezwał się Mack dziwnie grubym głosem.

– Więc kiedy? – Chłopczyk nie dał się zbyć byle czym.

– Chciałeś coś ode mnie, synku? – zapytała Marisa, zmieniając niezbyt

szczęśliwie wybrany temat.

– A, tak. Zupełnie zapomniałem. Garnek się pali!

– O, mój Boże! – zawołała Marisa. – Nasz obiad! Może jeszcze da się coś

uratować!

background image

– Daj spokój, księżniczko – powiedział Mack. – To jedna z tych rzeczy,

których nawet nie warto ratować.

background image

ROZDZIAŁ DZIESIĄTY

„Tylko ciebie kochałam”.

„Nie pleć bzdur!”

„Więc idź, jeśli chcesz. Wtedy oboje nie będziemy mieli nic”.

Przebrzmiały gniewne słowa skłóconych kochanków, obraz zniknął z ekranu.

Przystojny mężczyzna prowadzący uroczystość wręczania nagród podszedł do
mikrofonu.

– Nagrodę „Daytime Digest” dla najlepszej aktorki otrzymuje… – szelest

rozdzieranej koperty, przewracanych kartek – Marisa Rourke!

Publiczność nagrodziła werdykt gromkimi oklaskami, a orkiestra zagrała

motyw przewodni z serialu „Rodzina”.

Siedząca na widowni Marisa ukryła twarz w dłoniach. Nie posiadała się ze

szczęścia i… ze zdumienia. Jednak kiedy wstała, na jej twarzy pojawił się radosny,
doskonale wyćwiczony uśmiech. Siedzący obok Marisy Paul Willis zerwał się na
równe nogi i gorąco wycałował swoją siostrzenicę, a potem popchnął ją lekko w
kierunku sceny.

– Pokaż im, co potrafisz – szepnął. Jego siwe włosy lśniły w świetle

odprowadzających Marisę reflektorów.

Marisa ostrożnie wchodziła po schodach. Serce waliło jej głośno jak bęben z

wojskowej orkiestry. Musiała bardzo uważać na białą, powłóczystą suknię, w którą
ubrała się na tę galę. W duchu przeklinała siebie i Carlene, która namówiła ją na
udział w transmitowanej na żywo z Hollywood uroczystości przyznawania nagród.

Był koniec stycznia, a mimo to od chwili powrotu do domu Marisa nie mogła

się opędzić od dziennikarzy. Kiedy matka Nicky'ego wystąpiła przeciwko niej do
sądu, stali się jeszcze bardziej natarczywi. W prasie, radiu i telewizji zaroiło się od
plotek i przypuszczeń. Podano do publicznej wiadomości wyniki badań DNA,
które jednoznacznie wskazywały, że to Elsie Powers urodziła Nicky'ego. Marisa
chciała przeczekać tę burzę, schować się przed ludźmi do czasu, gdy adwokaci,
urząd do spraw adopcji i sąd zadecydują o przyszłości jej syna. Ale Carlene była
innego zdania.

– Kiedyś mi za to podziękujesz – tłumaczyła Marisie. – Znajdujesz się teraz

background image

w centrum uwagi tłumów. Jeśli ty nie zapanujesz nad sytuacją, to zrobią to inni…

Kane Morgan, znany aktor i reżyser prowadzący hollywoodzką uroczystość,

był przyjacielem Marisy. Czekał na nią u stóp schodów i jak królową poprowadził
na scenę. Wiwatująca publiczność powstawała z krzeseł. Kane wcisnął Marisie w
ręce lśniącą statuetkę, a potem pocałował przyjaciółkę w oba policzki.

– Trzymaj się, gwiazdo – szepnął jej do ucha.

– Dzięki, Kane – uśmiechnęła się Marisa.

Wiedziała, że słowa Kane'a dotyczą nie tylko złotej statuetki, którą dopiero

co odebrała z jego rąk. Całe środowisko aktorskie znało niełatwą sytuację osobistą
Marisy.

– Dziękuję – z trudem wydobyła z siebie głos. Na szczęście mogła teraz

zaczekać, aż publiczność się uciszy i z powrotem zajmie swoje miejsca. – Bardzo
wam wszystkim dziękuję. Chciałabym także podziękować redakcji „Daytime
Digest” oraz widzom, dzięki którym spotkał mnie ten zaszczyt. Rola Dinah
Dillman sprawia mi wiele radości. Jestem dumna, ale jednocześnie trochę
zakłopotana z powodu tego, że tylu ludzi polubiło moją bohaterkę. Jest jeszcze
wiele osób, którym chcę złożyć podziękowania. Przede wszystkim Eric…

Marisa wymieniała po kolei nazwiska aktorów, autorów i realizatorów

serialu. Jednocześnie przyglądała się widowni i napawała sukcesem. Marzyła o tej
nagrodzie od lat. Był to symbol wyniesienia, najwyższej pozycji zawodowej.
Tymczasem okazało się, że złota statuetka nie jest talizmanem. Jakże miała się
Marisa cieszyć sukcesem, kiedy straciła ukochanego mężczyznę, a teraz jeszcze
groziła jej utrata syna?

Od dnia wyjazdu z górskiej chatki ani nie widziała Macka, ani nawet z nim

nie rozmawiała. Wmawiała sobie, że tak właśnie jest najlepiej. Żadnych scen,
ż

adnego podsycania nadziei… Trochę się tylko dziwiła, bo Mack nikomu nie

powiedział o jej ucieczce. Właściwie winna mu była wdzięczność, ale zamiast
wdzięczności czuła ból i żal. Tęskniła za Mackiem bardziej, niż się tego
spodziewała. Pragnęła uciec i nie pozwolić się skrzywdzić, ale wiedziała, że nie
jest to już możliwe. Wkrótce miał zapaść wyrok stanowiący, czy przeprowadzona
przez Victora i doktora Morrisa adpocja zostanie cofnięta, czy też Nicky pozostanie
na zawsze synem Marisy. Na razie jednak chłopiec bardzo jej potrzebował i nie
mogła sobie pozwolić na żadne słabości.

– …a więc jeszcze raz wszystkim wam dziękuję – zakończyła swoje

wystąpienie. Już odwróciła się od mikrofonu, ale o czymś sobie przypomniała.

background image

Posłała w kierunku kamer całusa. – A to dla mojego syna, który siedzi teraz przed
telewizorem. Możesz już iść spać, mój skarbie. Mamusia wygrała! – Siedzący na
widowni ludzie roześmiali się i znów zaczęli klaskać. Pomachała im na
pożegnanie. – Raz jeszcze wam dziękuję.

Znów zabrzmiała muzyka. Marisa z wdzięcznością przyjęła ramię Kane'a,

który dwornie odprowadził ją na obowiązkowe spotkanie z dziennikarzami.

– Przykro mi, ale musisz coś powiedzieć tym hienom – szepnął jej do ucha,

współczująco ściskając dłoń Marisy.

– Jestem gotowa na wszystko. Jak zwykle.

– Jeśli mógłbym coś dla ciebie zrobić, w czymkolwiek ci pomóc…

– Będę ci wdzięczna, jeśli zechcesz nakręcić dla mnie szczęśliwe

zakończenie serialu – głos jej trochę drżał.

– Dużo bym dał, żeby tak można było to wszystko załatwić – westchnął

Kane.

– Wiem, że mam przy sobie przyjaciół. To bardzo wiele. – Marisa uścisnęła

mu rękę. – Dzięki, Kane.

– Trzymaj się – szepnął, pomagając Marisie wejść na małe podium,

ustawione w sali dla dziennikarzy.

Reporterzy i kamerzyści otoczyli podium jak wygłodniałe wilki.

– Jak się pani czuje? – zapytał ktoś.

– Cudownie. Jestem zaszczycona. – Marisa przyciskała do piersi figurkę. – I

bardzo zaskoczona. Naprawdę nie spodziewałam się…

– Mówi się o propozycji, jaką złożył pani producent pewnego serialu

komediowego. Czy zrezygnuje pani z roli w „Rodzinie”?

– Pochlebia mi, że łączy się moje nazwisko z tym ambitnym

przedsięwzięciem, ale praca na planie „Rodziny” daje mi satysfakcję i sprawia
przyjemność. Nie mam powodu, żeby rezygnować…

– Pani Rourke – zawołał jakiś reporter – co nam pani powie o Elsie Powers,

która twierdzi, że to ona urodziła pani syna? Czy słyszała pani, że ma wystąpić w
programie Jackie Horton?

– Jak chłopiec radzi sobie z tą trudną sytuacją? – zapytał inny dziennikarz. –

background image

Co mu pani powiedziała?

– Czy spodziewa się pani długiego procesu? Czy w razie przegranej wniesie

pani apelację? Aż do Sądu Najwyższego?

– A co na to Fundacja na Rzecz Adopcji? – zapytała jakaś blondynka w

okularach. – Czy to prawda, że nie jest już pani ich rzecznikiem?

Marisa zebrała się na odwagę. Walka o odzyskanie miłości Macka

zahartowała ją w ciężkich bojach, nauczyła, że jedna przegrana bitwa to jeszcze nie
całkowita klęska. Nawet przegrywać trzeba z wdziękiem, co nie jest szczególnie
trudne, kiedy jest się zdolną aktorką.

– Bardzo państwa przepraszam – uśmiechnęła się do otaczających ją

dziennikarzy – ale w chwili obecnej toczy się w tej sprawie śledztwo. Nie wolno mi
udzielać informacji na ten temat.

Teraz ona panowała nad sytuacją. Była serdeczna, spokojna i w żadnym

wypadku nie zamierzała uciekać. Zmieniła tylko niewygodny dla siebie temat.

– Pewnie nie wiecie o tym, że w następnym odcinku pojawi się wątek

szpiegowski – mówiła głosem słodkim jak miód z melasą. – Dinah spotka swoją
dawną miłość…

Mack nacisnął guzik. Z ekranu telewizora zniknął jazgot jeszcze jednej

bezsensownej gali, a z nim ta banda głupców i nieuleczalnych bezmózgowców, za
jakich Mack uważał wszystkich ludzi show biznesu. Wcale nie miał zamiaru
oglądać transmisji z Hollywood. Bo i po co? Szukał tylko czegoś ciekawego na
wszystkich kanałach i przez przypadek zobaczył na ekranie znajomą twarz.

– Może byś wreszcie przestał sam siebie oszukiwać, Mahoney – mruknął.

Poprawił poduszkę i spróbował zasnąć. Za sześć godzin miał odlecieć do

Madrytu. Niestety, wciąż miał przed oczami postać Marisy. Była piękna i pełna
seksu. Biała, lśniąca suknia, nagie ramiona koloru kości słoniowej, burza złotych
włosów, w których chciałoby się zanurzyć palce… Dopiero teraz na dobre dotarło
do niego, że Marisa jest dla niego tak samo daleka i nieosiągalna jak Kasjopea.

Scena z ekranu telewizora wciąż od nowa przewijała się w głowie Macka.

background image

Eleganckie, krótkie przemówienie Marisy, przylegający do dobrze znanych
kształtów biały materiał jej sukni, ten przystojny aktor, który wręczał jej statuetkę,
a potem pocałował Marisę i jeszcze ją obejmował! I to przy ludziach! W publicznej
telewizji!

Mack zrzucił z siebie koc. Za oknem sypał śnieg, ale on pocił się, jakby miał

wysoką gorączkę. Zaklął, zapalił światło, a potem papierosa. Gorzkokwaśny smak
dymu doskonale pasował do jego nastroju. Odkąd wyjechał z Kalifornii i dopuścił
do tego, że Marisa po raz drugi od niego odeszła, nic mu się nie udawało.

Kogo ja oszukuję? myślał. Odeszła, bo jestem nieczułym, wyrachowanym

osłem. Dziesięć lat minęło, a ja ani trochę się nie zmieniłem. Jestem delikatny jak
czołg. Równie dobrze mógłbym jej dać pałką po głowie.

Poniewczasie, kiedy już rozstał się z Marisą, próbował jej trochę pomóc.

Tom Powell mało nie oszalał, kiedy dowiedział się, że Mack nie będzie
kontynuował sensacyjnego tematu Marisy Rourke i jej nielegalnie adoptowanego
dziecka.

– Chcesz mi wmówić, że wyjechała na wakacje? Masz mnie za głupka? –

Bliski zawału Tom rwał resztki włosów z głowy. – To była twoja życiowa szansa!
Nie myśl, że będę cię ratował, kiedy INN dowie się, że nie chcesz dla nich
pracować.

– O mnie się nie martw – odrzekł mu wtedy Mack.

Stosunki z jego wieloletnim producentem bardzo się od tamtej pory

zaostrzyły. Odsunięto Macka od sprawy handlującego dziećmi doktora Morrisa, nie
dostał kontraktu z INN, na który tak bardzo liczył. Ale najbardziej zadziwił go fakt,
ż

e wszystko to razem niewiele go obeszło. Nie mógł natomiast zapomnieć buzi

Nicky'ego, przyciśniętej do szyby samochodu, którym razem z matką odjeżdżał do
domu. Smutny uśmiech chłopca, rozpaczliwe wymachiwanie małej rączki
prześladowały Macka i we dnie i w nocy. Dopiero niedawno zrozumiał, że pogoń
za nie istniejącymi ideałami i odrzucanie niedoskonałej miłości skazuje człowieka
na samotność i pustkę.

Papieros sparzył Mackowi palec. Zdusił w popielniczce tlący się niedopałek,

ubrał się i spakował neseser. Przesunął palcem po zrobionej ze srebrzystej folii
gwiazdce. Już ponad miesiąc podróżowała między bielizną i koszulami,
pognieciona, z prawie zatartym napisem, ale Mack nie mógł się zdobyć na to, żeby
wyrzucić do kosza tę ostatnią rzecz, która łączyła go z Marisą i jej synem.

Spojrzał na swoje odbicie w lustrze. Reportaż, który miał nakręcić w

background image

Hiszpanii, nie był wcale trudny, ale na samą myśl o tej podróży Mackowi robiło się
niedobrze.

Niewiele pozostało z pełnego entuzjazmu i poświęcenia reportera-idealisty,

jakim jeszcze niedawno byłem, pomyślał. Kiedy i gdzie to zgubiłem? Jak doszło do
tego, że drążenie tematu za wszelką cenę, po to tylko, żeby udowodnić światu, że
nie ma rzeczy niemożliwych, stało się bardziej istotne niż sam temat? Nawet nie
zauważyłem, kiedy sprawy stały się dla mnie ważniejsze niż ludzie, których one
dotyczyły. Tak, chyba właśnie na tym polegał mój błąd. Ludzkie niedole,
straszliwe cierpienia i wszystkie okropności, których byłem świadkiem,
spowodowały w moim mózgu krótkie spięcie. Włączył się mechanizm obronny,
znieczulenie, bez którego pewnie już dawno bym oszalał. Cały problem w tym, że
kiedy wyłączyły się emocje, przestałem także dostrzegać najważniejszy wątek
każdego z podejmowanych przeze mnie tematów: straciłem z oczu człowieka.
Moje ślepe parcie naprzód, siła przebicia za wszelką cenę, zmieniły mnie w
potwora, w narzędzie niszczące niewinnych ludzi. A najgorsze w tym wszystkim
jest to, że nie mam już odwagi nie tylko kochać, ale i być kochanym. Po raz drugi
pozwoliłem odejść ukochanej, jedynej liczącej się dla mnie na świecie kobiecie.
Tym razem mi nie wybaczy.

Mack przyjrzał się krytycznie własnemu odbiciu w lustrze. Wreszcie

zrozumiał, że jeśli w ogóle chce coś naprawić, to nie zostało mu na to zbyt wiele
czasu. Rozmyślania o własnej podłości bolały go wprawdzie, ale były mu
potrzebne. Kilku świątecznym dniom spędzonym w towarzystwie Marisy
zawdzięczał, że w ogóle zdobył się na takie spojrzenie w głąb siebie, chociaż to, co
tam zobaczył, wcale mu się nie spodobało.

Marisa walczyła z połową świata o swoje ukochane dziecko. To Mack,

przynajmniej częściowo, zmusił ją, by stanęła na tym ringu, a potem odszedł,
zostawiając ją zupełnie samą. Przynajmniej to jedno mógł zaraz zmienić. Wiedział,
jak załatwić pewne sprawy, gdzie szukać odpowiedzi na niektóre pytania i tylko on
mógł napisać zakończenie, którego nikt się nie spodziewał.

Zrobię to, postanowił. Zrobię to dla Marisy i dla Nicky'ego. Dla siebie

zresztą też. Madryt nie ucieknie.

Pokój, w którym można się było spokojnie naradzić, był mały. Pachniało w

background image

nim pastą do podłogi i potem. Poza ścianami tego pomieszczenia, znajdującego się
w budynku Sądu Okręgowego Los Angeles, toczył się zwykły dzień wymiaru
sprawiedliwości. W pokoju siedziała Marisa. Wycierała spocone dłonie o spódnicę
i uważnie przysłuchiwała się temu, jak jej drobna, ciemnowłosa agentka, Carlene
Mendez spiera się z adwokatem Korporacji Latimore.

– To rozbój na prostej drodze! – gorączkowała się Carlene. – Czy naprawdę

nie może pan czegoś z tym zrobić, panie Windham? Można by ją przecież oskarżyć
o wymuszenie.

– Bardzo panią proszę, panno Mendez… – Michael Windham otarł spocone

czoło precyzyjnie złożoną chusteczką. Podał Marisie jakieś papiery. – To są
warunki pani Powers. Gotowi są je uzgodnić, zanim jeszcze odbędzie się rozprawa.

Marisa wzięła do ręki dokument. Przeglądała go, nie rozumiejąc jednak ani

słowa.

– Co tam jest napisane? – zapytała w końcu.

– Głównie to, o czym już rozmawialiśmy. Dziecko, Nicholas Victor

Latimore alias Elwin Andrew Powers zostanie wam oddane pod wspólną opiekę.
Zostaną ustalone szczegółowe terminy wizyt, wakacji i tym podobnych. Określi się
także czas potrzebny Nicholasowi do poznania pani Powers. Jest również paragraf,
mówiący o odszkodowaniu, jakie musisz wypłacić dziecku za straty moralne…

– Straty moralne! – zawołała oburzona Carlene. – Ciekawe, dlaczego ta cała

Powers nie żąda odszkodowania od doktora Morrisa? To przecież on ją oszukał, on
wyłudził od niej dziecko. I to on powinien płacić, a nie Marisa!

– Zapewne zapomniała pani o tym, że doktor Morris ogłosił bankructwo. –

Windham zdjął okulary i starannie przetarł je chusteczką. – Przez najbliższych
dziesięć albo może i dwadzieścia lat będzie korzystał z obowiązkowego minimum
socjalnego, jakie państwo gwarantuje wszystkim pensjonariuszom więzień.

– Mimo to nie rozumiem…

– Carlene – powiedziała cicho Marisa i przyjaciółka momentalnie zamilkła. –

Nie chodzi o pieniądze. Wszystko wskazuje na to, że pani Powers jest uczciwą
kobietą, ale nie ma zbyt wiele pieniędzy. Mogę jej dać tyle, ile tylko zechce.
Przecież musi za coś wychowywać Nicky'ego.

– Przepraszam – mruknęła Carlene, siadając na krześle obok Marisy. – Ale to

takie niesprawiedliwe!

background image

– Doświadczenie nauczyło mnie, że życie rzadko bywa sprawiedliwe –

powiedział adwokat.

– Co mi radzisz, Michael? – zapytała Marisa.

– Biorąc pod uwagę orzeczenie, jakie w podobnej sprawie wydano ostatnio

w Michigan, dopuszczenie do procesu przed sądem mogłoby się okazać błędem.

– Chcesz powiedzieć, że mogliby mi odebrać Nicky'ego na zawsze?

– Istnieje taka możliwość, ponieważ warunki adopcji były nieco… niejasne.

Wiem, że to dla ciebie bolesne, tym bardziej że w niczym nie zawiniłaś, ale w
podobnych sprawach sądy zazwyczaj biorą w obronę naturalnych rodziców.
Adopcja zapewne zostałaby unieważniona.

– Rozumiem…

– To tylko przypuszczenie, prawda? – wtrąciła się Carlene. – Nie powiedział

pan przecież, że taki będzie na pewno finał rozprawy. Jeśli boi się pan stawać w tej
sprawie przed sądem, znajdziemy kogoś, kto się nie przestraszy!

– Zapewniam panią, panno Mendez…

– Powiedz pani Powers, że zgadzam się na jej warunki.

Windham i Carlene zaskoczeni patrzyli na Marisę.

– Jesteś pewna? – zapytał adwokat.

– Nie możesz tego zrobić! Nicky…

– Przede wszystkim o Nicky'ego mi chodzi – powiedziała cicho Marisa, choć

ból, jaki odczuwała, wydawał się nie do zniesienia. – Wierzcie mi, nie mogę
myśleć spokojnie o tym, że muszę oddać swoje dziecko innej kobiecie. Choćby to
nawet była jego biologiczna matka, która kocha go tak samo, jak ja. Ale nie chcę
ryzykować, że odbiorą mi wszelkie prawa do Nicky'ego. Wiem, że to nie jest
idealne rozwiązanie. Szczerze mówiąc, uważam tę sytuację za koszmarną.
Ponieważ jednak nie mogę uciec od rzeczywistości, spróbuję zrobić to, co uważam
za słuszne i radzić sobie najlepiej, jak potrafię. Nicky jest jeszcze mały.
Przyzwyczai się. Oboje się przyzwyczaimy. Nie mamy przecież innego wyjścia.

– Chcesz poddać się bez walki? – Carlene nie dowierzała własnym uszom.

– Już ci mówiłam, że nie jest to najgorsze rozwiązanie. Zrobię wszystko co

w mojej mocy, żeby Nicky jak najmniej cierpiał. Już teraz jest zdezorientowany i

background image

bardzo przestraszony. Gdyby kazano mu z dnia na dzień zamieszkać z obcą osobą i
być z nią przez cały czas… – Marisa siłą powstrzymywała napływające do oczu
łzy. – Nie mogę go na to narażać. Jeśli zgodzę się na propozycję pani Powers, będę
mogła mu pomóc i przynajmniej czasami trochę z nim pobyć.

– Wobec tego proponuję, żebyśmy zawiadomili sędzinę o twojej decyzji. –

Windham schował dokumenty do teczki.

Marisa, zupełnie odrętwiała, wyszła z adwokatem na korytarz, gdzie czekały

już na nią kamery telewizyjne i tłum reporterów, z których każdy starał się
podetknąć jej pod nos mikrofon. Była to dla Marisy nieopisana udręka. Nawet w
takiej chwili, w obliczu utraty ukochanego syna, nie pozwolono jej cierpieć w
samotności.

Do sali sądowej weszła z westchnieniem ulgi, jakby to była cicha przystań, a

nie miejsce, w którym za chwilę miało się odbyć posiedzenie decydujące o jej
ż

yciu. Niedługo jednak cieszyła się spokojem. Na drugim końcu sali zauważyła

znajomą twarz ciemnowłosego mężczyzny. Radość z pojawienia się Macka na
chwilę wyrwała ją z odrętwienia. Wpatrywała się w niego uszczęśliwiona. Nie
widziała nikogo i niczego nie słyszała. Myślała tylko o tym, że Mack się wreszcie
pojawił. Przyszedł właśnie wtedy, kiedy tak bardzo go potrzebowała. Nie opuścił
jej w nieszczęściu. Pomoże jej, będzie ją kochał..

Mack powiedział coś do siedzącej obok niego kobiety ubranej w prosty,

czarny kostium. Słuchała go bardzo uważnie, jakby chciała zapamiętać sobie każde
jego słowo.

Wszystkie nadzieje Marisy w jednej chwili obróciły się w proch. To nie dla

mnie tu przyszedł, ale dla swojego przeklętego tematu, pomyślała zrozpaczona.
Zupełnie zapomniałam, że za chwilę rozegra się w tej sali ostatni akt sensacyjnej
historii o hurtowni dzieci doktora Morrisa. Mack Mahoney dostał się nawet na
zamkniętą rozprawę. Cóż, taki drobiazg jak zakaz wpuszczania dziennikarzy na
salę sądową jego powstrzymać nie mógł.

Pozbawiona złudzeń, obolała Marisa zupełnie się załamała. Postanowiła

jednak, że nie da poznać po sobie, jak bardzo jest nieszczęśliwa. Z dumnie
podniesioną do góry głową przeszła obok Macka. Udała, że nie widzi, kiedy
podniósł się z miejsca i skinął jej głową na powitanie.

Marisa usiadła przy stoliku obok Windhama. Drżące dłonie złożyła na

kolanach. Wpatrywała się w pusty jeszcze stół sędziowski, jakby nie istniało na
ś

wiecie nic ważniejszego od liczenia desek w boazerii. Zauważyła jednak, kiedy na

salę weszła Elsie Powers w towarzystwie swego adwokata i jeszcze jednego

background image

mężczyzny, który zachowywał się tak, jakby był bardzo bliskim przyjacielem pani
Powers.

Marisa przyglądała się ukradkiem kobiecie, która urodziła Nicky'ego. Elsie

Powers była sympatyczną blondynką. Mogła mieć około dwudziestu kilku lat.
Towarzyszący jej mężczyzna wyglądał tak, jakby całe życie zajmował się
wyłącznie surfingiem. Miał długie, spłowiałe od słońca włosy, a koszula i krawat
krępowały go jak gorset.

Ci ludzie będą teraz częścią życia Nicky'ego, pomyślała Marisa. Na chwilę

zamknęła oczy, prosząc Boga, aby dał jej siły na godne przejście przez cały ten
koszmar. Najwyższym wysiłkiem woli powstrzymała się, żeby się nie odwrócić i
nie szukać oparcia w siedzącym za jej plecami Maćku.

Windham naradził się z adwokatem strony przeciwnej, a potem obaj

tłumaczyli coś Elsie i jej przyjacielowi. Skinienia głowy i zadowolone miny
potwierdziły zgodę na przyjęcie wynegocjowanych warunków. I właśnie wtedy do
sali obrad wszedł woźny, oznajmiając zebranym, że sąd idzie. Odziana w czarną
togę sędzina Margaret Lassiter usiadła w fotelu, a woźny odczytał z wokandy
numer sprawy. Jako pierwszy głos zabrał Windham.

– Wysoki Sądzie, pełnomocnicy obu stron pragnęliby przekazać Wysokiemu

Sądowi opinie swoich klientów.

Za przyzwoleniem sędziny obaj adwokaci podeszli do stołu sędziowskiego.

Przyciszone głosy informowały o osiągniętym dopiero co porozumieniu i o
zamiarze obu stron odstąpienia od rozprawy sądowej.

Stało się, pomyślała Marisa. Od dziś już nic w moim życiu nie będzie takie

samo.

Nagle ponad mruczeniem prawników rozległ się donośny kobiecy głos.

– Proszę Wysokiego Sądu, czy ja także mogę podejść?

Marisa odwróciła się w kierunku, z którego ten głos dobiegł. Towarzysząca

Mackowi kobieta w czarnej garsonce powoli zbliżała się do stołu sędziowskiego.
Wszyscy obecni na sali, z wyjątkiem Macka Mahoneya, przyglądali jej się z
zainteresowaniem.

– Kim pani jest? – zapytała sędzina, spoglądając surowo na intruza.

– Porucznik Gillian Kennedy, Komenda Policji w Lafayette w Luizjanie,

wysoki sądzie. Mam nakaz aresztowania i ekstradycji Elsie Suzette Powers. Jest

background image

ona oskarżona o to, że, zwolniona z aresztu za kaucją, nie stawiła się na rozprawę
oraz o handel dziećmi.

W sali sądowej zawrzało. Marisa słyszała wysoki głos Carlene, wściekłe

wrzaski Elsie i stanowcze protesty jej adwokata. Nie wiedziała, co ma o tym
wszystkim myśleć. Popatrzyła na Macka, a on tylko się uśmiechnął. Miłość i
tęsknota wezbrały w sercu Marisy jak fala powodziowa.

– Pani Kennedy – powiedziała sędzina, stukając młotkiem w stół dla

uciszenia zebranych. – Proszę naświetlić sądowi szczegóły sprawy.

– Zgodnie z orzecznictwem stanu, w którym mieszka pani Powers, jest ona

zbiegiem, Wysoki Sądzie – powiedziała policjantka. – Jestem w posiadaniu zeznań
zaprzysiężonych świadków, którzy oświadczyli, że pani Powers sprzedała nie
jedno, ale dwoje dzieci. Jedno, o które toczy się sprawa przed wysokim sądem,
oraz drugie, za którego sprzedaż miała być sądzona w Luizjanie.

W sali sądowej znów zawrzało. Elsie miotała przekleństwa, a towarzyszący

mężczyzna wtórował jej donośnie. Sędzina z furią waliła młotkiem w blat stołu.

– Proszę obie strony do mojego gabinetu – zawołała. – Natychmiast!

– Już po wszystkim. – Michael Windham potrząsał ręką wciąż jeszcze

odrętwiałej Marisy.

– Nie mogę w to uwierzyć.

Adwokat otarł czoło chusteczką, po czym wyprowadził Marisę z gabinetu

sędziny Lassiter.

– Słyszałaś przecież, co powiedziała sędzina – mówił Windham. – Sprawa

została oddalona. Powers jest w areszcie, a prokurator okręgowy zamknął toczące
się w Kalifornii śledztwo. Z tego, co powiedziała ta policjantka, wynika, że Elsie
zostanie w Luizjanie postawiona przed sądem. Grozi jej parę lat więzienia. I,
oczywiście, na zawsze straciła prawa rodzicielskie do Nicholasa. Nie ma także
najmniejszych wątpliwości, że zespół do spraw adopcji pozwoli ci zatrzymać
dziecko.

– Mogę się ubiegać o legalną, zgodną z prawem adopcję?

background image

– Zgadza się. Natychmiast się do tego weźmiemy. Tym razem nie będzie

ż

adnych problemów. Gratuluję, Mariso.

– A więc to prawda? – Jak spod ziemi wyrosła obok nich Carlene.

Serdecznie uścisnęła Marisę. – Opowiedz mi wszystko!

Ponad ramieniem przyjaciółki Marisa dostrzegła stojącego przy drzwiach

mężczyznę. Wyrwała się z uścisku Carlene.

– Michael ci opowie – powiedziała.

Szła przez pokój, jakby poruszała się pod wodospadem. Zresztą wszystko, co

się tego przedpołudnia wydarzyło, wydawało się jej zupełnie nierealne. Wszystko,
oprócz spojrzenia Macka, które jak magnes ciągnęło Marisę do niego.

– Wszystko dobre, co się dobrze kończy. Mam rację, księżniczko? –

uśmiechnął się do niej.

– Ty to zrobiłeś – powiedziała Marisa.

– Ja? – Mack wsadził ręce do kieszeni spodni, jakby się bał, że pozostawione

na wolności zechcą wyciągnąć się do Marisy. – Ja zupełnie nic nie…

– Mój adwokat opowiedział mi wszystko, co mówiła porucznik Kennedy. To

ty grzebałeś się w przeszłości Elsie Powers. Ty sprawdziłeś, kim jest naprawdę i
kim jest jej narzeczony. Ty ustaliłeś, na jakich warunkach sprzedała doktorowi
Morrisowi swoje dziecko. Potem, kiedy z programu Jackie Horton dowiedziała się,
ż

e to ja jestem tą znaną aktorką, o której mówił jej doktor Morris, postanowiła

wykorzystać Nicky'ego do przejęcia majątku Latimore'ów.

– Daj spokój. Ja tylko trochę powęszyłem. W końcu to mój zawód.

– Tak, wiem.

Powiedz, błagała w duchu, że to coś więcej. Że nie tylko zawodowa

solidność kazała ci grzebać w przeszłości Elsie.

– Teraz już sama dasz sobie radę – rzekł Mack trochę nieswoim głosem.

– Dzięki tobie. – Drżącymi palcami dotknęła jego ręki. Nie mogła się

powstrzymać. – Nie wiem, jak ci się odwdzięczę.

– Niczego mi nie zawdzięczasz – głos Macka stał się nienaturalnie gruby. –

Dobrze, że choć tyle mogłem zrobić po tym… Do diabła! Nie miałem żadnych
gwarancji, że w ogóle coś znajdę. Musiałem poznać jednak całą prawdę. To mój

background image

obowiązek.

– Udało ci się. Wciąż jeszcze nie mogę w to uwierzyć.

– Sama mówiłaś, że temat jest dla mnie najważniejszy. – Mack wzruszył

ramionami i uśmiechnął się dziwnie niepewnie jak na pewnego siebie reportera. –
Taka dramatyczna historia jest dla mnie właściwie bezcenna.

– No, tak… Rozumiem – wyjąkała Marisa. Zupełnie zapomniałam o tym

jego przeklętym temacie, pomyślała. Ależ ja jestem głupia. – Mimo to bardzo ci
dziękuję.

– Mack. – Gillian Kennedy, która dopiero co wyszła z gabinetu sędziny,

wyciągnęła do niego rękę. – Muszę cię pożegnać. Dzięki za pomoc.

– Nie ma za co, Gillian. – Uścisnęli sobie dłonie. – Szczęśliwej podróży.

– Cieszę się, że wszystko dobrze się skończyło, pani Rourke – Gillian

zwróciła się do Marisy. – Kiedy babraliśmy się w sprawie tej całej Elsie, nie było
dnia, żeby Mack nie piał pochwalnych hymnów na cześć pani i Nicky'ego.

– Dziękuję pani za wszystko, poruczniku.

– Ma pani fantastycznego sprzymierzeńca – powiedziała Gillian. – Życzę

powodzenia. Do zobaczenia.

Pomachała im ręką i spiesznie wyszła.

– Niegłupia babka – pochwalił ją Mack. – I genialna policjantka.

– Widać, że zależy jej na ludziach.

– To prawda.

– Tak samo jak tobie.

– Chyba masz rację. Na chwilę o tym zapomniałem, ale od teraz nigdy

więcej coś podobnego mi się nie zdarzy.

– Jestem tego pewna. – Marisa uśmiechnęła się do niego.

– No, czas na mnie. – Mack znacząco spojrzał na zegarek.

– Dokąd tym razem? – wyszeptała Marisa. Zrobiło jej się ciężko na sercu.

Tak ciężko, że nawet oddychanie przyszło jej z trudem.

– Do Madrytu. I tak jestem już kilka dni spóźniony.

background image

– Ach, zapomniałam. Jesteś na kontrakcie w INN?

– Nie. Dałem sobie z nimi spokój.

– Zrezygnowali z ciebie, bo nic im o mnie nie powiedziałeś. – Z wyrazu

twarzy Macka odgadła, że trafiła w dziesiątkę. – No cóż. Raz jeszcze bardzo ci
dziękuję. Powodzenia.

– Do widzenia, księżniczko. – Mack nie wytrzymał. Wziął twarz Marisy w

obie dłonie i złożył delikatny pocałunek na jej ustach. – Pozdrów ode mnie
Nicky'ego.

Pogłaskał Marisę po policzku, a potem odwrócił się na pięcie i wyszedł.

Oniemiała Marisa patrzyła, jak przechodzi przez oszklone drzwi i idzie

długim sądowym korytarzem. Zauważyła także, że Windham i Cariene wciąż
jeszcze ze sobą rozmawiają, że sekretarka przerwała pisanie i przygląda jej się znad
maszyny. Wszystko widziała i słyszała wszystko, ale poruszyć się nie mogła.

On odchodzi, myślała zrozpaczona. Jak mógł mi coś takiego zrobić? Jak

mógł zrobić to nam? Dlaczego ucieka przed szczęściem? Znów…

Nagle coś w niej pękło. Jak burza wybiegła z sekretariatu. Odepchnęła

czyhające na nią kamery, mikrofony i pognała za Mackiem. Dopadła go przy
windzie. Złapała za rękę.

– Sam mu to powiedz, tchórzu! – krzyknęła prosto w zdziwioną twarz

Macka.

– Uważaj, Mariso – ostrzegł ją Mack, widząc zbliżający się do nich tabun

dziennikarzy. – Nie teraz i nie tutaj.

– Jeśli nie teraz, to kiedy? Jeśli nie tutaj, to gdzie?

Mack wił się w świetle reflektorów, wśród pracujących kamer i

podetkniętych pod twarz mikrofonów. Pytania świstały w powietrzu jak
ś

miercionośne kule.

– Czy wygłosi pani jakieś oświadczenie, pani Rourkc?

– Powiedz, Mack, o co tu chodzi?

– Czy to prawda, że Elsie Powers idzie do więzienia?

– Pani Rourke, czy ci ludzie chcieli wyłudzić od pani pieniądze?

background image

– Ile by im pani zapłaciła za swoje dziecko?

– Co panią łączy z Mahoneyem?

Mack własnym ciałem osłonił Marisę przed atakującą hordą. Jak oszalały

naciskał guzik windy, powtarzając przez cały czas:

– Przyjeżdżaj już wreszcie! No przyjedź!

– Co ci jest? – Marisa nie mogła powstrzymać się od śmiechu. –

Temperatura za wysoka? Najwyższy czas, żebyś sam spróbował, jak smakuje twoje
ulubione lekarstwo. Proszę państwa! Mack Mahoney chciałby złożyć
oświadczenie…

– Na miłość boską! Nie teraz, księżniczko!

– Owszem, teraz! – Marisa była zdecydowana na wszystko. Tak bardzo się

bała, że straci ostatnią okazję. – Żebyś się nie ważył ode mnie odchodzić,
Mahoney. Jeśli to zrobisz, to obojgu nam nie pozostanie nic…

Winda nareszcie przyjechała. Mack wepchnął Marisę do środka i

błyskawicznie wcisnął guzik zamykający drzwi. Żaden reporter nie zdążył wsiąść.

– Co ty wyprawiasz? – jęknął Mack. – Tego nie było w scenariuszu.

– Pewnie, że nie było, głupcze! – Marisa o mało się nie rozpłakała. Nacisnęła

guzik „stop” i winda posłusznie zatrzymała się pomiędzy piętrami. Marisa oparła
się plecami o ścianę kabiny. – Sama to wymyśliłam. Dlatego jest takie cholernie
prawdziwe.

– Co ty wygadujesz?

– Dobrze słyszałeś, kowboju. Tak właśnie czuję. – Dwie łzy stoczyły się po

jej policzkach. – Zawsze tylko ciebie kochałam i nigdy nikogo innego nie
pokocham.

– Mariso. – Mack zamknął oczy, jakby przeszył go dotkliwy ból.

– Uratowałeś mnie i mojego syna. Już za to samo oddałabym ci życie. Ale

jest jeszcze coś więcej. – Podeszła do Macka i zarzuciła mu ręce na szyję. –
Popatrz na mnie, Mahoney. I posłuchaj. Nicky cię potrzebuje. Ja także.
Przyjmujemy twoje warunki. Nawet najcięższe. Tylko nie wyrzucaj nas ze swojego
ż

ycia. Błagam!

– Nie mam siły z tym walczyć. – Mack mocno przytulił Marisę.

background image

– Więc nie walcz. Stworzę ci dom, do którego będziesz wracał. Możesz

sobie jechać nawet na biegun północny. Obiecuję, że zawsze będę na ciebie czekać.

– Lubisz cierpieć, co? – wyszeptał Mack, wpatrując się w zalaną łzami twarz

Marisy.

– Zaryzykuję – uśmiechnęła się do niego. – Jesteś tego wart.

Mack wyglądał na wstrząśniętego. Widać było, jak walczy ze sobą.

– Mój Boże, ależ ja cię kocham – wyrwało mu się z głębi duszy.

– Wiem – wyszeptała Marisa, przytulając się do niego.

Całowali się tak, jakby przez całą wieczność tęsknili za tym pocałunkiem.

Tulili się do siebie, przełamywali wszelkie niewidzialne bariery, jakie jeszcze
przed chwilą dzieliły ich od siebie. Długo dzwonił dzwonek zainstalowanego w
windzie telefonu, zanim w ogóle go usłyszeli.

– Chyba nas namierzyli – mruknął Mack, ani na chwilę nie wypuszczając

Marisy z uścisku.

– Nie zwracaj na nich uwagi. Trzeba umieć sobie radzić z tymi namolnymi

facetami z prasy – wyszeptała, ledwie odrywając wargi od ust Macka.

– Już ci powiedziałem, że jesteś lekkomyślna. Teraz jeszcze dodam: szalona.

– Chcesz się przekonać, co to znaczy szalona? – roześmiała się Marisa. – No

to jak, Mahoney? Ożenisz się ze mną?

– Czy twoja oferta zostanie zaaprobowana także przez Nicky'ego?

– Jasne!

– No to załatwiłaś sobie ten kontrakt, młoda damo. Mam nadzieję, że wiesz,

w co się pakujesz.

– Chyba się domyślam – roześmiała się uszczęśliwiona.

– A jeżeli nie uda mi się… – zaczął zaniepokojony Mack.

– Poradzimy sobie. Zawarliśmy przecież umowę. Żadnego uciekania,

ż

adnego chowania się po kątach. Dzień po dniu oboje będziemy się uczyć miłości.

– To na pewno mi się uda. – Mocno ją do siebie przytulił.

– Świetnie. – Marisa podniosła słuchawkę telefonu, który dzwonił jak najęty,

background image

ale nie odezwała się, tylko pozwoliła mikrofonowi dyndać na skręconym kablu.
Potem nacisnęła guzik najwyższego piętra.

– Dokąd jedziemy? – zapytał rozbawiony Mack.

– To będzie najwspanialsza podróż w twoim życiu, Mahoney. – Marisa

uśmiechnęła się promiennie i z całych sił przytuliła się do ukochanego.

background image

EPILOG

Nad Malibu wstawał świąteczny poranek. Obładowany prezentami Mack

cichutko wszedł do położonego nad brzegiem oceanu domu. Wraz z Marisą
znaleźli ten dom wkrótce po swoim ślubie. Od razu go pokochali. Zaraz też się do
niego wprowadzili. Nie chcieli zaczynać nowego życia w cieniu starych
wspomnień.

– Tatuś!

Zanim zdążył zamknąć za sobą drzwi, jasnowłose, sześcioletnie tornado

omal nie zwaliło go z nóg. W samą porę zdążył rzucić prezenty. Wziął chłopca na
ręce, przytulił do siebie, a potem podniósł go wysoko, do sufitu.

– Sie masz, kolego! Wesołych świąt! Dasz mi buzi?

Nicky uściskał Macka i przytulił się do jego nie ogolonego policzka.

– A wiesz? Mikołaj już przyszedł!

– Fajnie. – Mack trochę się zasmucił. – Co ci przyniósł?

– Jeszcze nie wiem.

– Czekaliśmy na ciebie.

Dopiero teraz Mack zauważył stojącą na schodach żonę. Ubrana w leciutki

peniuar, z rozpuszczonymi na ramionach jasnymi włosami wyglądała jak
niebiańskie zjawisko.

– Nie musieliście czekać.

Marisa podeszła, żeby się przywitać. Mack postawił Nicky'ego z powrotem

na podłodze.

– Dajże spokój – powiedziała. – Wiedzieliśmy przecież, że zdążysz. Jak było

w Meksyku?

– Gorąco, brudno i bardzo biednie.

– Zrobiłeś fantastyczny reportaż o trzęsieniu ziemi. Jeśli ten wywiad z

ofiarami nie otworzy ludziom serc i książeczek czekowych, to… To znaczy, że
duch Bożego Narodzenia nie istnieje.

background image

– Dziękuję ci za pochlebstwo. – Mack uśmiechnął się do niej.

Nicky wziął Macka za rękę i pociągnął za sobą na oszkloną werandę, z której

widać było Pacyfik. Na honorowym miejscu stała tam choinka ozdobiona
papierowymi łańcuchami i kowbojskimi chustkami.

– Chodź, tatusiu – powiedział Nicky. – Zobaczymy, co przyniósł Mikołaj.

Chwilę potem Mack siedział wygodnie na miękkiej kanapie. W jednej ręce

trzymał kubek z czarną jak smoła kawą, a drugą ręką obejmował Marisę. Radosne
okrzyki uszczęśliwionego dziecka, podziwiającego nowiutki rower, zestaw postaci
z ulubionej bajki i wspaniałego stetsona mieszały się z buczeniem amatorskiej
kamery i płynącymi z głośników kolędami.

W ciągu poprzedzających to Boże Narodzenie jedenastu miesięcy nie było

ani jednego dnia, w którym Mack nie dziękowałby Bogu za szczęście, jakie go
spotkało. Błogosławił tę upartą, ukochaną kobietę za to, że miała dość odwagi,
ż

eby go zdobyć i stworzyć im wszystkim cudowny dom. Nie chciał nawet myśleć o

tym, jak wyglądałoby jego życie bez Marisy i Nicky'ego. Tylko dzięki rodzinie
udawało mu się znosić trudy reporterskiej pracy, a gorycz rozstania zawsze
osładzała mu perspektywa powrotu do domu.

Uśmiechnął się do siebie, kiedy pomyślał, że tych rozstań nie będzie już

wiele. Temu wszystkiemu, co zrobił w sprawie doktora Morrisa, a także ostatnim
reportażom z Ukrainy i z Południowej Afryki zawdzięczał propozycję, jaką złożył
mu przedstawiciel INN. Mack miał zostać ich korespondentem. Warunki kontraktu
były twarde, ale dawały możliwość wyboru pracy, co było dla Macka bardzo
ważne. Marisa także dużo pracowała. Gdyby zdecydowała się przyjąć rolę w
nowym serialu, spędzałaby w studiu prawie cały dzień. Dlatego też Mack
postanowił dać jej i Nicky'emu w prezencie trochę więcej swojej obecności w
domu.

– Zmęczony jesteś, co, Mahoney? – Marisa oparła głowę na ramieniu Macka.

– Nic nie mówisz…

– Bo myślę sobie, ile się zmieniło w ciągu zaledwie jednego roku.

– Żałujesz?

– Kpisz ze mnie? Ani trochę! Dzisiejszy dzień jest wart krocie. Nie licząc

wszystkich poprzednich dni.

– Dobrze, bo bałam się, że masz mi za złe…

background image

– Nawet tak nie myśl! – Mack uśmiechnął się do niej, a potem spojrzał na

ś

cianę, na której wisiało powiększone zdjęcie z gazety, przedstawiające Macka i

Marisę wtulonych w siebie, wychodzących z windy.

– Mamusiu! – Nicky usadowił się pomiędzy nimi na kanapie. – Czy w tym

roku też będzie na obiad pizza?

– Oczywiście, skarbie. To już tradycja.

– I pojedziemy z wujkiem Paulem w góry? Będziemy robić orły na śniegu i

zjeżdżać na sankach? Dobrze, tatusiu?

– W Nowy Rok – obiecał Mack. – Masz moje słowo, kolego.

– Fajowo – ucieszył się chłopiec. – Mamusiu, czy mogę teraz dać tatusiowi

prezent?

– Niezły pomysł – odrzekła Marisa tak obojętnie, że Mack od razu zaczął

podejrzewać jakiś podstęp.

– Dobra! – Nicky wyciągnął spod choinki ogromną paczkę. – Masz, tatusiu.

To dla ciebie. Możesz otworzyć.

– Myślisz, że powinienem? Może lepiej zaczekam.

– Nie! Teraz otwórz – niecierpliwił się Nicky.

Przekomarzając się z chłopcem, Mack odwiązał czerwoną wstążkę, odwinął

papier. Zamarł, kiedy otworzył pudełko.

– O mój Boże – wyszeptał.

– Fajna, nie? – dopytywał się Nicky. Podskakiwał, ani na chwilę nie mógł

usiedzieć spokojnie. – Pomagałem mamusi wybierać. Nie bój się. Możesz ją wyjąć.

Mack wyciągnął z pudełka najpiękniejszą czerwoną koparkę, jaką w życiu

widział. Nie mógł wydobyć z siebie głosu. Skąd ona wiedziała? myślał.

– Lepiej późno, niż wcale, prawda Mack? – zapytała cicho Marisa. – Nas to

też dotyczy.

– Nie wiem, co mam powiedzieć.

– Dla dziennikarza to katastrofa – zażartowała. – Możesz powiedzieć, dajmy

na to: „kocham cię”.

background image

– Przecież wiesz.

– Tak, wiem – uśmiechnęła się do niego.

– Tam jeszcze coś jest – nie wytrzymał Nicky. – Otwórz łyżkę, tatku!

– Już otwieram. – Mack pogłaskał chłopca po głowie. – Zaraz zobaczymy,

co jeszcze wymyśliliście.

Podniósł dźwigienkę, otwierającą łyżkę koparki. Na dywan wypadły dwa

puchate kłębuszki. Mack podniósł je i po raz drugi w ciągu kilku minut zaniemówił
z wrażenia. Wiedział, że to głupie. Przecież mężczyzna nie powinien się wzruszać
na widok maleńkich, zrobionych szydełkiem buciczków, ale cóż miał na to
poradzić…

– Dzidziuś? – wyjąkał wreszcie.

– Takie rzeczy czasami się zdarzają, Mahoney. Szczególnie gdy… – Marisa

przerwała, zauważywszy wpatrzone w siebie oczka syna. – Potem ci powiem.

– Będę miał braciszka albo siostrzyczkę – tłumaczył Mackowi bardzo

przejęty swoją rolą chłopiec. – Cieszysz się? Bo my z mamusią bardzo się
cieszymy.

– Tak, synku. Ja też bardzo się cieszę. – Mack bał się trochę, czy jego serce

wytrzyma ten nadmiar szczęścia. – Jeśli tylko twoja mamusia zechce do mnie
przyjść, to pokażę jej, jak bardzo.

Nicky mruknął coś o dorosłych, którzy zawsze mają jakieś głupie pomysły.

Wolał zająć się swoimi gwiazdkowymi prezentami, niż wysłuchiwać podobnych
bzdur.

– Czy wiesz, że jesteś najwspanialszym świątecznym prezentem na świecie?

– wyszeptał Mack, sadzając sobie Marisę na kolanach. – Kocham cię.

– Wesołych świąt, Mack. – Czule pogłaskała go po policzku.

Nicky zostawił na chwilę swój rower. Przyglądał się, jak nowy tatuś całuje

jego jedyną mamusię. Nie wyglądało to nawet najgorzej. Szczerze mówiąc, dawało
chłopcu poczucie bezpieczeństwa. Pomyślał sobie, że najpiękniejsze prezenty nie
mieszczą się w żadnym pudełku.

– Dziękuję, święty Mikołaju – szepnął, uśmiechając się tajemniczo.


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
210 Davis Suzannah Najpiękniejszy prezent
210 Davis Suzannah Najpiękniejszy prezent
210 Davis Suzannah Najpiękniejszy prezent
210 Davis Suzannah Najpiękniejszy prezent
Davis Suzannah Ozenisz sie ze mna
Davis Suzannah Ozenisz sie ze mna(1)
311 Davis Suzannah Lekarka i kowboj
016 Rafferty Carin Najpiękniejszy prezent
Davis Suzannah Ożenisz się ze mną(1)
298 Davis Suzannah Ożenisz się ze mną Na długie jesienne wieczory
298 Davis Suzannah Ożenisz się ze mną
Wilkins Gina Najpiękniejszy prezent
Najpiękniejszy prezent
222 Davis Suzannah Rudzielec

więcej podobnych podstron