210 Davis Suzannah Najpiękniejszy prezent

background image

DAVIS SUZANNAH

Najpiękniejszy prezent

Tytuł oryginału:

A Christmas Cowboy

Przekład:

Krystyna Kozubal

background image

ROZDZIAŁ PIERWSZY

Czy to możliwe, żeby matkę wsadzono do więzienia za porwanie własnego syna?

Marisa Rourke westchnęła ciężko. Przestała wreszcie męczyć się z zapałkami, które w żaden
sposób nie chciały podpalić ułożonej w kominku sterty drewna. Podeszła do kanapy i z czułością
popatrzyła na śpiące dziecko. Światło naftowej lampy oświetlało główkę pięcioletniego chłopca.
Marisa pogłaskała go po jasnych włoskach i pomyślała, jaki to szczęśliwy los sprawił, że jej
adoptowany synek jest do niej jednak trochę podobny.

Chłopczyk spał spokojnie, przykryty stertą wełnianych koców. Tak bardzo go kochała. Nicky
należał do niej i nikt na świecie nie miał prawa odebrać jej dziecka. Chyba tylko mróz. Na
dworze szalała zamieć. Wichura zerwała linie wysokiego napięcia, a na domiar złego Marisie nie
udało się uruchomić domowego generatora prądu. Przestronna, dwupiętrowa willa bardziej
przypominała teraz igloo niż cywilizowany amerykański dom. Na szczęście pięcioletniemu
chłopcu bardzo się to wszystko podobało. Za to Marisie – ani trochę. Jeszcze przed tygodniem
prowadziła zupełnie spokojne i przyjemne życie. Jej mąż, bogaty przemysłowiec, zginął przed
trzema laty w wypadku samochodowym, a mimo to Marisa jakoś sobie radziła. Jej kariera
aktorska rozwinęła się nadspodziewanie dobrze. Dinah Dillman, bohaterka najczęściej
oglądanego serialu telewizyjnego „Rodzina”, w którą wcieliła się Marisa, była prawdopodobnie
najpopularniejszą postacią w Ameryce. Poza tym aktorka pełniła funkcję rzecznika Fundacji na
Rzecz Adopcji i wszystko to godziła z obowiązkami samotnej matki. Świat był piękny, a ludzie
dobrzy, dopóki nie pojawił się między nimi pewien dziennikarz: Marcus Craig „Mack” Mahoney.

Właściwie nie pojawił się, ale powrócił po dziesięciu latach nieobecności w życiu Marisy i
zarzucił jej publicznie, przed kamerami telewizji, że jest zamieszana w skandaliczną aferę,
bowiem skorzystała z możliwości nielegalnej adopcji, załatwionej przez doktora Franco Morrisa.

Znów musiała uciekać. I znów przez Mahoneya. Przeraziła się. Jakaś Elsie Powers z Luizjany
twierdziła, że doktor Morris podstępnie wykradł jej nowo narodzonego synka, którego teraz
chciała odzyskać. Tym synkiem miał być Nicky.

Marisa nie dopuszczała do siebie myśli o tym, że ktoś mógłby jej zabrać ukochane, choć tylko
adoptowane dziecko. Dlatego właśnie w pośpiechu wyjechała z Los Angeles. Wsiadła wraz z
synkiem w samochód swojej gosposi, żeby żaden reporter, żaden łowca sensacji nie mógł jej
wyśledzić. Nikomu nic nie powiedziała. Ani policji, ani adwokatowi, ani nawet swojej agentce.
Jak ranne zwierzę pognała do tej samej górskiej kryjówki, która udzieliła jej schronienia, gdy
poprzednim razem Mack Mahoney dał się Marisie we znaki.

Za oknami szalała wichura. Marisa poprawiła wełnianą chustę, która zsunęła się jej z ramion, i
ponownie zabrała się do rozpalania ognia. Poprzez wycie wiatru przebił się jakiś dźwięk. Marisa
nasłuchiwała przez chwilę. Bała się, że może zgłodniałe wilki zdążyły ją tu wyśledzić i otoczyły
zwartym kołem jej górską kryjówkę.

Co za bzdury, skarciła się w myślach. Oczywiście, że żaden wilk nie dostanie się do domu. Ani
mnie, ani Nicky'emu nic nie grozi. Oprócz zamarznięcia, jeśli nie uda mi się rozpalić ognia.

background image

Teraz usłyszała wyraźnie. Ktoś stał na ganku i z całych sił walił pięścią w drzwi. Serce
podskoczyło jej do gardła, jednak szybko się opanowała. Wzięła pogrzebacz i poszła sprawdzić,
co dzieje się na zewnątrz. Wiedziała, że żadne zwierzę nie odważyłoby się dobijać w ten sposób
do ludzkiej siedziby. Zresztą poprzez wycie wichru dotarł do niej dźwięk bardzo przypominający
głos człowieka.

– Otwórz mi, wreszcie, Mariso – usłyszała krzyk mężczyzny. – Zamarznę tu na kość.

Marisa zamarła. Ten głos poznałaby nawet na końcu świata. To był Mack.

Mack był zziębnięty i wściekły jak wszyscy diabli. Prawie 1 kilometr szedł przez szalejącą
zamieć od zaspy, w której utknął jego dżip. Raz jeszcze z całej siły uderzył pięścią w drzwi.
Wreszcie się uchyliły. Niewiele. Tyle tylko, żeby mógł usłyszeć głos Marisy.

– Odejdź stąd! – zawołała.

Zanim zdążyła na powrót zatrzasnąć drzwi, Mack wsunął w szparę potężne ramię i po chwili był
już w holu. Tu przynajmniej nie wiało. Czuł się jak zdobywca Mount Everestu, dopóki nie
zobaczył pogrzebacza, który Marisa z całej siły ściskała w dłoni.

– Co ty wyprawiasz? – Zręczny unik uratował mu życie.

– Wynoś się stąd! – krzyknęła Marisa.

– Oszalałaś?

– Nie na tyle, żeby znosić twoją obecność pod moim dachem – syczała, patrząc na przybysza
spojrzeniem lodowatym jak szalejąca na dworze zamieć. – Masz stąd natychmiast wyjść.

– W taką śnieżycę? – zapytał Mack. Trochę się przestraszył, że Marisa może nie zmienić zdania i
rzeczywiście kazać mu nocować na dworze.

– Nic mnie nie obchodzi śnieżyca. Możesz sobie zamarznąć na sopel. Ostrzegam cię… –
Kurczowo zacisnęła palce na uchwycie pogrzebacza.

Mack nie mógł się powstrzymać od śmiechu. Wtedy poczuł na ramieniu uderzenie. Nie wahał się
ani minuty. Chwycił Marisę za rękę i przycisnął ją do ściany.

– Rzuć ten pogrzebacz! – rozkazał przez zaciśnięte zęby. Ramię bardzo go bolało, chociaż gruba
puchowa kurtka zamortyzowała siłę uderzenia.

– Nikt cię tu nie zapraszał, Mahoney. – Marisa wcale nie miała zamiaru pozbyć się uzbrojenia. –
Wynoś się!

– Nie po to dotarłem aż tutaj, żeby zamarznąć pod drzwiami twojego domu. – Mocniej ścisnął
trzymającą pogrzebacz delikatną dłoń. – No już, odłóż to wreszcie.

Marisa krzyknęła z bólu. Ciężki pogrzebacz z łoskotem spadł na kamienną podłogę.

– Ty potworze – jęknęła.

– Wszyscy tak mnie nazywają – Mack pokazał w uśmiechu białe zęby. Poczuł słodki zapach

background image

perfum i woń rozgrzanego ciała Marisy, a zaraz potem ogarniające go pożądanie i… nieopisaną
wściekłość na samego siebie. – Uważaj, moja droga. Jeszcze raz spróbujesz mnie uderzyć, a nie
przebaczę ci tak łatwo.

– Po co przyjechałeś? – zapytała, a wyraz jej twarzy dobitnie świadczył o tym, co Marisa myśli o
natręctwie Macka.

– Należałoby raczej ciebie o to zapytać.

– Ja… – Spuściła oczy. – Przyjechałam odpocząć.

– Wygląda mi to raczej na ucieczkę. – Mack skrzywił się. Puścił ją i otrzepał z kurtki topniejący
ś

nieg. – Znowu? Niczego się nie nauczyłaś. Jak tylko coś się dzieje, ty natychmiast uciekasz.

Mam rację, pomyślał, patrząc na niepewny wyraz twarzy Marisy. Na pewno mam rację. Dobrze
wie, o czym mówię, i chyba trochę się wstydzi.

Rozejrzał się po ogromnym domu z drewna i kamieni. Solidne meble, porozmieszczane na
ś

cianach indiańskie trofea i surowość tego wnętrza zupełnie nie pasowały do delikatnej, drobnej

Marisy.

– A więc to tutaj schroniłaś się dziesięć lat temu – powiedział Mack. – Niezłe miejsce. W sam raz
dla biednej bogatej dziewczynki.

– Daruj sobie, Mahoney. – Obrzuciła go nienawistnym spojrzeniem. – Jak mnie tu znalazłeś?

– Powiedzmy, że miałem przeczucie. Nie trzeba mieć doktoratu z kryminalistyki, żeby wpaść na
pomysł, że schowałaś się w domu swego ukochanego wuja Paula.

– A mimo to wtedy nie przyszło ci to do głowy.

– Bo nawet nie próbowałem myśleć – wycedził powoli, jakby chciał podkreślić każde słowo. Po
tylu latach wreszcie mógł oświadczyć Marisie, że jej odejście nie zrobiło na nim żadnego
wrażenia, a po jej zniknięciu po prostu zaczął żyć samotnie i zupełnie niczego nie żałował… No
cóż, nie musi wiedzieć, że to wszystko było najzwyklejszym kłamstwem.

– Czy Paul też z tobą przyjechał? – zapytał Mack, zdejmując rękawice i kurtkę. Zapamiętał Paula
Willisa jako uroczego gawędziarza, który napisał mnóstwo książek podróżniczych. Paul był
ojcem chrzestnym Marisy i właściwie jej jedynym opiekunem, bo rodzice dziewczyny większą
część życia spędzali na jachcie, nie troszcząc się zbytnio o wychowanie swej dorastającej córki.

– Nie. Paul jest teraz w Indiach.

– Szkoda. Miło byłoby znów się z nim spotkać.

– Daruj sobie te towarzyskie pogawędki – żachnęła się Marisa, rozcierając obolałą rękę. –
Powiedz lepiej, po co naprawdę przyjechałeś.

– Chyba coś mi się od ciebie należy.

– Wypchaj się, Mahoney. Nie mam wobec ciebie żadnych zobowiązań.

background image

– Mylisz się. Jesteś mi winna sprawozdanie z ostatnich dziesięciu lat, ale nie chcę ci się narzucać
i zadowolę się szczerą rozmową o sprawie doktora Morrisa.

– Nie ma żadnej „sprawy”. Cała ta historia istnieje wyłącznie w twojej chorej wyobraźni.

– Może najpierw umówmy się co do jednego. Tym razem nie dam się zbyć byle czym.

– Nie rozumiem. – Marisa spuściła wzrok.

– Daję ci szansę. Możesz opowiedzieć wszystkim swoją wersję tej paskudnej historii. Tylko
dlatego podążyłem za tobą na koniec świata. Wiesz przecież, że rasowy dziennikarz nie przepuści
takiej okazji – uśmiechnął się do niej porozumiewawczo. – Zresztą ta sprawa z handlem
niemowlętami bardzo mi się przyda. Mam zamiar podpisać kontrakt z Independent News
Network. Nie mogłem sobie pozwolić na utratę życiowej szansy. Tym razem musiałem cię
znaleźć.

– Ach, więc o to ci chodzi? Jak zwykle myślisz tylko o sobie, ty… – Marisa rzuciła się na niego z
pięściami.

Mack chwycił ją za ręce i mocno je ścisnął.

– Co się z tobą dzieje, kobieto? – zapytał szczerze zadziwiony.

– Nie udawaj, że nie wiesz – oburzyła się, zupełnie pozbawiona możliwości jakiegokolwiek
działania. – Mam patrzeć spokojnie, jak dla własnej kariery rujnujesz życie niewinnego dziecka?
Ty niewrażliwy, podły egoisto! Zostaw nas w spokoju, ty bestio.

– Nie zostawię – odrzekł Mack, spoglądając z góry na bezsilną Marisę. – Zawsze kończę to, co
zacząłem. Czyżbyś już zapomniała?

– Niech cię diabli wezmą!

– Przykro mi, ale nawet diabłom się to nie uda. – Mack głośno się roześmiał. – Nie widzisz, że za
oknami szaleje zamieć? Nawet diabły nie wybierają się na spacer w taką pogodę. Obawiam się,
ż

e jesteśmy na siebie skazani. Przynajmniej na jakiś czas.

– Boże! Tylko nie to! – zawołała przerażona Marisa.

– Nie rozumiem. – Mack jedną ręką trzymał jej dłonie, podczas gdy drugą głaskał ją po policzku.
– O ile mnie pamięć nie myli. to kiedyś bardzo lubiliśmy być razem.

– Ty…

– Niczego nie pamiętasz, księżniczko? – Pochylił się nad nią, niemal muskając wargami jej usta.
– Ja wciąż pamiętam, jak jęczałaś w moich ramionach, co czułem, kiedy byliśmy blisko siebie…

– Przestań, Mack – poprosiła czerwona jak piwonia Marisa.

– Jak widzisz, ja nie zapomniałem. – Mocno ją do siebie przytulił.

– Mamusiu!

background image

Mack odskoczył od niej jak oparzony. Marisa podbiegła do jasnowłosego chłopczyka. Uklękła i
mocno przytuliła do siebie dziecko.

– Przepraszam, Nicky. Obudziłam cię, kochanie? Nie bój się, wszystko będzie dobrze.

Nicky tymczasem ze zdumieniem przyglądał się Mackowi.

– Znalazłaś mi kowboja, mamusiu? – zapytał w końcu.

– Niestety, nie, kolego – pospieszył z odpowiedzią Mack. – Nie jestem kowbojem. Mieszkam w
New Jersey.

– To dlaczego nosisz kowbojskie buty? – chłopiec nie dawał za wygraną.

– One są do niczego. – Mack spojrzał z niesmakiem na swoje znoszone obuwie. – Nogi mi
zmarzły na kość.

– To kara za wścibianie nosa w nie swoje sprawy. – Marisa wciąż tuliła do siebie chłopczyka,
jakby bała się, że grozi mu śmiertelne niebezpieczeństwo. – Jest zimno, synku. Wskakuj pod
kołderkę.

– Racja – zawtórował jej Mack. – Zimno tu jak na lodowcu. Dlaczego nie napaliłaś w kominku?

Marisa nie raczyła odpowiedzieć. Zaniosła synka do łóżka i okryła go kołderką.

Mack odłożył pogrzebacz na miejsce. Jedno spojrzenie na stertę nadpalonych zapałek w kominku
wyjaśniło mu, dlaczego w pokoju panuje takie przenikliwe zimno.

– Dobrze, że wpadłem – mruknął. – Przyda ci się pomocnik.

– Ty na pewno do niczego mi się nie przydasz – odrzekła.

– Stare przysłowie pszczół mówi, że potrzebujący nie może sobie wybierać ofiarodawcy,
księżniczko.

– Nie nazywaj mnie tak!

Mack wzruszył ramionami. Usiadł na ławce przy kominku, zdjął buty i ociekające wodą
skarpetki. Nicky nie spuszczał z niego zaspanych oczu.

– Mamusiu, jak ten kowboj ma na imię? – zapytał.

– Judasz – odparła bez namysłu Marisa – Śpij już, kochanie.

– Śmieszne imię – mruknął Nicky. – Pierwszy raz widzę kowboja, który ma na imię Judasz.

– Mam na imię Mack – oświadczył Mahoney, rozcierając zmarznięte stopy. – Twoja mamusia
naczytała się złych scenariuszy i teraz wszystko jej się miesza w głowie.

– Ten pan jest dziennikarzem, synku. Rzadko liczy się ze słowami, więc proszę, żebyś mówił do
niego: „proszę pana”.

background image

– A niech cię diabli porwą – rozzłościł się Mack. – Chyba nie będziemy sobie dokuczać przez
całą noc. Proponuję rozejm.

– Mnie to odpowiada. Naprawdę nie mam z tobą o czym rozmawiać. Byłabym jednak wdzięczna,
gdybyś zechciał trochę nad sobą panować i nie przeklinać przy dziecku.

Nicky tymczasem spał już, zwinięty w kłębek na swoim posłaniu. Marisa otuliła go szczelnie
jeszcze jednym kocem. Teraz mogła znów zająć się rozniecaniem ognia w kominku. Dwie
kolejne zapałki dołączyły do sterty innych, a ognia jak nie było, tak nie było.

– Niech to szlag trafi! – zdenerwowała się.

– Nie przeklinaj – przypomniał jej Mack i wyciągnął rękę po zapałki. – Daj, ja to zrobię.

– Sama sobie poradzę! – Marisa za nic nie chciała oddać mu pudełka z zapałkami.

– Przecież widzę, jak sobie radzisz. – Popatrzył znacząco na zużyte bez efektu zapałki. –
Posłuchaj, moja droga. Jestem zmęczony, zmarznięty i bardzo głodny. Radzę ci się ze mną nie
kłócić, bo nie ręczę za siebie.

– Dobrze. – Groźba najwyraźniej poskutkowała, bo Marisa oddała mu zapałki. – Możesz rozpalić
ogień. Ale nie zapominaj, że wszystkie te cierpienia znosisz na własne życzenie. Nikt cię tu nie
zapraszał.

– Taki drobiazg jak brak zaproszenia nigdy nie stanowił dla mnie przeszkody.

Mack ułożył od nowa bezładnie wrzucone do kominka szczapy, podłożył pod nie kawałek gazety
i zapalił zapałkę. Marisa wpatrywała się w maleńki płomyczek, który najpierw polizał zmięty
papier, potem wspiął się na drewienka i po chwili zmienił się w jaskrawy płomień. Na jej twarzy
znać było ślady zmęczenia i stresu, w jakim od kilku dni żyła. Mack musiał się bardzo starać,
ż

eby nie okazać jej współczucia.

– Kiedy wysiadło światło? – zapytał.

– Około południa. Telefon też nie działa i nie udało mi się uruchomić generatora prądu.

– Nic dziwnego, że tak tu zimno. – Mack grzał przy ogniu bose stopy. – Kiedy przyjechałaś?

– Parę dni temu.

– Pewnie było ci ciężko. Sama z dzieckiem…

– A co to? Przesłuchanie? – Marisa wreszcie oderwała oczy od hipnotyzującego ją płomienia.

– Ależ ty jesteś podejrzliwa, kobieto! W porządku. Cofam pytanie.

– Tego steku kłamstw, które wymyśliłeś o moim mężu i synu, nie da się cofnąć. – Marisa tak
mocno zacisnęła pięści, że aż palce jej zbielały. – I ty najlepiej o tym wiesz, Mahoney. Nie licz
na to, że zgotuję ci tu gorące powitanie. O niczym innym nie marzę, tylko o tym, żebyś jak
najprędzej się stąd wyniósł.

– Tak tylko mówisz, dziecinko. Wiem, że masz dobre serduszko i nie wypędzisz mnie z domu w

background image

zawieruchę. – Uśmiechnął się do niej przewrotnie. – Zresztą ja nie dałbym się wypędzić.

– Nawet parszywego psa nie wypędziłabym na taką pogodę – odwzajemniła mu się słodkim
uśmiechem. – Ale z tobą sprawa ma się zupełnie inaczej. Więc lepiej nie kuś losu i przestań mi
dogryzać. A jutro skoro świt masz się stąd wynieść. Jasne?

– Jasne – powiedział bez przekonania. Doskonale wiedział, że to potwierdzenie absolutnie do
niczego go nie zobowiązuje.

Marisa także o tym wiedziała, a jednak trochę mniej się denerwowała. Może uwierzyła, że Mack
naprawdę wkrótce opuści jej dom? A może tylko się oszukiwała, tak samo jak kiedyś oszukała
jego?

– Będę spała z synem – powiedziała. – Znajdź sobie jakieś miejsce do wypoczynku, a przede
wszystkim nie wchodź mi w drogę.

– Właśnie zacząłem się odmrażać. Zostanę przy kominku. – Przysunął do paleniska dwa ogromne
fotele i zestawił je ze sobą siedzeniami.

– Przyniosę ci jakiś koc – zaproponowała Marisa, chociaż w pierwszym odruchu chciała nawet
zabronić gościowi jakichkolwiek przemeblowań w domu.

– I kanapkę – zaryzykował Mack. – A może jeszcze jakieś suche skarpety?

Marisa wściekłym spojrzeniem obrzuciła najpierw jego bose stopy, potem nogi, a wreszcie
spojrzała mu prosto w oczy. To co w nich zobaczyła, wprawiło ją w zakłopotanie.

– Zobaczę, co się da zrobić – powiedziała, odwracając się do Macka plecami.

– Dziękuję. – Wreszcie mógł sobie pozwolić na zwycięski uśmiech. Przecież i tak go nie
widziała.

Marisa pogłaskała śpiącego syna po główce. Spojrzała na Macka podejrzliwie, ale najwidoczniej
doszła do wniosku, że z jego strony nie grozi chłopcu żadne niebezpieczeństwo, bo wzięła ze
stołu latarkę i wyszła z pokoju.

Mack już się nie uśmiechał. Samo patrzenie na Marisę przyprawiało go o dreszcze. Oznaczało to
dokładnie tyle, że był wciąż wrażliwy na urok tej trzydziestoletniej kobiety. Tak samo jak
wówczas, gdy nie mógł się oprzeć przepięknej studentce dziennikarstwa, którą panna Rourke
była przed dziesięcioma laty. Na jego szczęście tym razem Marisa wydała mu otwartą wojnę i nie
musiał się obawiać nieodpowiedzialnych reakcji własnego organizmu.

Mack zresztą nie miał do niej żalu o sposób, w jaki go potraktowała. Jemu samemu nie podobała
się forma rozmowy, jaką Jackie Horton przeprowadziła z Marisą przed kamerami telewizji.
Jackie i Tom Powell, który był przez wiele lat producentem programów Macka, nalegali na
przygwożdżenie aktorki w krzyżowym ogniu pytań. Zamiast wywiadu wyszło z tego
prokuratorskie przesłuchanie.

„Fabryka dzieci dla bogaczy…”

„Policja aresztowała dziś wziętego lekarza z Bel Air, doktora Franco Morrisa…”

background image

„Powiedz mi, Mariso, czy to prawda, że doktor Morris pomógł tobie i twemu byłemu mężowi
adoptować dziecko?”

„Mamy tu kopie prowadzonej przez doktora Morrisa dokumentacji. O, proszę: nazwiska, daty,
nawet ceny…”

„Wszystko to kłamstwo! Mój adwokat może to potwierdzić!”

Mack skrzywił się na wspomnienie tamtego niesmacznego programu. Nic dziwnego, że Marisa
tak strasznie krzyczała, ale Tom twierdził, że było to potrzebne dla dobra sprawy, że i tylko w ten
sposób szerokie rzesze społeczeństwa mogły się dowiedzieć o przestępczym procederze, że to
jedyna metoda, i aby ujawnić, czym jest ta i podobne jej podejrzane kliniki. Doktor Morris i tak
już zbyt długo unikał kary. Zresztą dla rasowego dziennikarza zawsze najważniejsze jest
wykonanie zadania. Reszta naprawdę nie ma znaczenia. Toteż Mack z zapałem zabrał się do
pracy. Każde jego odkrycie zbliżało doktora-oszusta do bram więzienia. A związek znanej
gwiazdy filmowej (Mackowi niedobrze się robiło na takie określenie bohaterki mydlanych oper)
z całą tą sprawą dawał pewność, że prasa, radio i telewizja zainteresują się przestępcza
działalnością doktora Morrisa. Sprawa kontraktu Macka także miała tu duże znaczenie…

Nie jestem przecież bez serca, pomyślał Mack. Dzieciak jest całkiem fajny i Marisa bardzo go
kocha. To widać na pierwszy rzut oka. No i co z tego? Marisa musi ponieść konsekwencje tego,
co ona i jej mąż zrobili w przeszłości. To nie ulega kwestii. Jestem pewien, że jest zamieszana w
sprawę doktora Morrisa. Mam nosa. Co sobie ta kobieta w ogóle wyobraża? śe uda jej się z tego
wywinąć? I to bez szwanku?

Mack zdjął koszulę i powiesił ją na oparciu fotela. Wpatrywał się w buzujący na kominku ogień.
Miał już za sobą mnóstwo reporterskich doświadczeń praktycznie na całej kuli ziemskiej. Zetknął
się z morderstwami, akcjami terrorystów, rewolucją i raz nawet przeżył trzęsienie ziemi. Tym
razem jednak stanął przed naprawdę trudnym zadaniem. Tym trudniejszym, że stare
wspomnienia właściwie w każdej chwili mogły go zepchnąć z prostej drogi, jaką powinien
kroczyć odkrywca prawdy. Intuicja podpowiadała mu, że dla Marisy wspomnienia sprzed
dziesięciu lat także jeszcze nie całkiem umarły. Zauważył, jak drżała, kiedy jej dotknął, i czuł, że
tamto, co ich wówczas łączyło, wciąż jeszcze żyje pomiędzy nimi. Nie miał zamiaru
rozdmuchiwać nowego płomienia z dogasających iskierek. śycie nauczyło go, czego można od
niego oczekiwać, a na co w żadnym wypadku liczyć nie należy. Ale uważał, że Marisa jest mu
coś winna. Musiałby być aniołem albo kamieniem, gdyby nie chciał skorzystać z sytuacji, w
jakiej się znalazł. Cieszył się na samą myśl o tym, że Marisa wreszcie zapłaci, chociaż małą
cząstkę, za to, co mu przed laty zrobiła.

Grzał się przy kominku, ubrany tylko w ciepłą bieliznę. Był naprawdę zmęczony. Dwudniowa
jazda samochodem w paskudną pogodę i wędrówka w szalejącej śnieżnej zamieci dały mu się
porządnie we znaki, a bijące od kominka ciepło sprawiło, że Mackowi zachciało się spać.

– Proszę, tylko to mogłam ci… – słowa uwięzły Marisie w gardle. Była oburzona.

– Daj spokój, księżniczko. – Mack przeciągnął się jak rozespany kocur. – Przecież nie raz
widziałaś mnie bez spodni.

– Nie chciałabym powtarzać tamtego doświadczenia – warknęła, rzucając na fotel zwinięty koc,

background image

parę skarpet i papierowy talerz z leżącą na nim kanapką. – Obawiam się jednak, że po tobie nie
można się spodziewać nawet przyzwoitego zachowania.

– Przemokłem do suchej nitki. Miałem spać w mokrym ubraniu? Mógłbym zachorować i umrzeć.

– Może nie byłoby to wcale najgorsze rozwiązanie – syknęła. Zrzuciła buty i położyła się na
kanapie obok śpiącego synka.

– A wiesz – zaczął Mack, jakby prowadził towarzyską pogawędkę. Owinął się kocem i wciągnął
na nogi suche skarpety. – Powinniśmy spać razem. Byłoby nam wszystkim znacznie cieplej.

– Możesz sobie o tym pomarzyć, Mahoney. – Chociaż koce tłumiły głos. to i tak dało się w nim
usłyszeć lekkie zdenerwowanie. – Zamknij się wreszcie i pozwól mi spać.

Mack wyciągnął się na fotelach i sięgnął po kanapkę. Pewnie, że mogę sobie pomarzyć, myślał.
Gdyby ona znała moje pragnienia…

Dopiero kiedy nasycił pierwszy głód, dokładniej przyjrzał się temu, co miał na talerzu. Szynka,
ser, musztarda i ani odrobiny majonezu. Mack nie cierpiał majonezu, a Marisa o tym nie
zapomniała.

Pamiętała, pomyślał z ciężkim sercem. Może tak samo dokładnie jak ja? Może ją także dręczyły
bolesne wspomnienia? Tak nam było dobrze razem. Przynajmniej mnie się zdawało, że było nam
dobrze. Czy to możliwe, że ona choć trochę żałuje swojej decyzji?

Mack szczelnie owinął się kocem. Tańczące na kominku płomienie rzucały migotliwe światło na
pokój i na posłanie Marisy. Oddychała równo, ale Mack wiedział, że ona nie śpi.

– Mariso? – odezwał się ledwo słyszalnym szeptem.

– Czego chcesz?

– Powiedz mi, co było między nami nie tak.

Bardzo długo nie było odpowiedzi. Mack nabrał przekonania, że już jej się nie doczeka.

– A czy to ważne? – usłyszał w końcu.

Nie umiał jednym słowem odpowiedzieć na to pytanie, chociaż był absolutnie pewien, że to
ważne. To właśnie była najważniejsza sprawa w całym jego życiu.

background image

ROZDZIAŁ DRUGI

Marisie śniła się plaża, gorące słońce i mężczyzna o zielonych oczach… Obudziła się
uśmiechnięta i przeciągnęła się. Miała wrażenie, że jest jeszcze na plaży z tamtym mężczyzną,
ale po chwili sen rozwiał się, a ona z ciężkim westchnieniem usiadła na posłaniu.

Zamarła z przerażenia, kiedy zdała sobie sprawę, że nie ma obok niej synka. Jak oparzona
wyskoczyła z łóżka i rozejrzała się po pokoju. Na kominku buzował ogień, a z kuchni dobiegał
piskliwy głos dziecka, które zawzięcie o czymś rozprawiało.

– Mamusia robi lepsze.

– Naprawdę? Trudno. Mamusia śpi jak suseł, więc ja się muszę tobą zająć. Spróbuj, może to ci
będzie smakowało.

Marisa z wrażenia przestała oddychać. Ubrany tylko w spodnie Mack Mahoney siedział przy
kuchennym stole. Nie widział jej, za to ona mogła podziwiać jego muskularne ramiona. Niemal
czuła pod palcami delikatną jak aksamit, opaloną na brąz skórę.

Wicher wył za oknem, ołowiane chmury snuły się tuż nad ziemią, ale w domu było prawie
ciepło. Dzięki Mackowi. Zrobiło jej się głupio, gdy pomyślała, że jej nieproszony gość przez całą
noc dokładał drew do ognia, podczas gdy ona spała sobie w najlepsze. Jeszcze gorzej się poczuła,
kiedy wreszcie dotarło do niej, że obciągnięte dżinsami szczupłe uda Macka wbrew jej woli
działają na nią w sposób niezwykle podniecający.

– Czy ty na pewno nie jesteś kowbojem? – zaszczebiotał Nicky, pakując do buzi grzankę z
dżemem.

Marisa musiała się uśmiechnąć. Mack nasypał kawy do ekspresu, po czym zapalił palnik
gazowego piecyka. Miał trochę za długie włosy. Zawsze zapominał o wizycie u fryzjera.

– Bardzo mi przykro, kolego – odrzekł Mack. – Nie odróżniłbym nawet końskiego łba od zadu.

– Tak właśnie myślałem – westchnął smutno Nicky, ale zaraz znów poweselał. – To może jesteś
tym nowym tatusiem, o którego prosiłem w liście świętego Mikołaja?

– Nicky! – zawołała Marisa. Odrobinę za późno ugryzła się w język.

Czerwona jak burak weszła do kuchni. Dopiero wtedy zobaczyła, że na ramieniu Macka pojawił
się ogromny, fioletowy siniak. Pogrzebacz, nawet w ręku słabej kobiety, okazał się
niebezpiecznym narzędziem.

– Tak mi przykro, Mack – powiedziała i odruchowo pogłaskała stłuczone ramię, chcąc w ten
sposób przeprosić go za zadany ból.

Mack zadrżał. Chwycił Marisę za rękę i zacisnął zęby. Przez chwilę w pokoju panowało wrogie
milczenie.

– Nie rób tego więcej, księżniczko – ostrzegł ją, patrząc spode łba. – Chyba że nie boisz się

background image

konsekwencji.

Marisa miała ochotę zapaść się pod ziemię. Przytrzymujące jej rękę palce Macka paliły jak
ognista obręcz. Nie wiedziała, czy ostrzegał ją przed ponownym użyciem pogrzebacza, czy też
może złote iskry w jego oczach oznaczały coś zupełnie innego. Czyżby poczuł taki sam dreszcz,
jaki przeszył Marisę, gdy tylko musnęła nagie ramię Macka? Na wszelki wypadek uwolniła się z
uścisku i nawet o krok się cofnęła.

– Nie. Oczywiście, że nie. To znaczy… – dodała bez związku i bez najmniejszego sensu. Dopiero
po chwili udało jej się opanować wzburzenie. – Więcej cię już nie dotknę. Obiecuję. Powinieneś
przyłożyć lód na to stłuczenie. Albo lepiej kompres. Na pewno mam coś w apteczce…

Czar prysnął. Mack znów był tylko przystojnym, bardzo pewnym siebie mężczyzną. Wzruszył
ramionami, jakby chciał powiedzieć, że wszystko, co Marisa widziała i czuła, było jedynie
wytworem jej chorej wyobraźni.

– Nie przejmuj się, księżniczko – powiedział. – Miałem już gorsze rany.

– Tak, tak. Wiem.

Dreszcz przeszedł jej po plecach na wspomnienie niebezpieczeństwa, na jakie narażał się Mack,
pracując jako dziennikarz. Nie mogła nie zauważyć jego telewizyjnych reportaży z różnych
zapalnych punktów świata. Nie znaczyło to, oczywiście, że specjalnie włączała telewizor, żeby
zobaczyć Macka Mahoneya, żeby wiedzieć, gdzie jest i co robi. Po prostu za każdym razem,
kiedy w jakimś państwie zanosiło się na przewrót czy wydarzyła się katastrofa albo dokonała
niesprawiedliwość, o której należało powiedzieć całemu światu, telewidzowie niezmiennie
otrzymywali najświeższe wiadomości właśnie od Mahoneya. Mack nigdy nie dbał o takie
błahostki, jak bezpieczeństwo osobiste, zwłaszcza wtedy, gdy w grę wchodziła naprawdę
ciekawa sprawa.

– Po prostu nie rób tego nigdy więcej – rzekł zupełnie obojętnym tonem, a potem odwrócił się do
stojącego na gazowym palniku ekspresu. – Kawa za chwilę będzie gotowa.

– Tak. Dzięki. – Marisa usiadła przy stole obok Nicky'ego. Dopiero teraz pocałowała go na dzień
dobry. Na szczęście malec nie zauważył nic niezwykłego w całej tej historii. Uznał widocznie, że
mama zawsze tak wita gości w tym górskim, oddalonym od ludzi domku. – Jak ci leci, kolego?

– Dzisiaj mów do mnie Teks. Dobrze, mamusiu?

– Dobrze, Teks. – Uśmiechnęła się, przypomniawszy sobie, że mały ostatnio zupełnie oszalał na
punkcie kowbojów, Dzikiego Zachodu i wszystkiego, co się z tym wiąże. – Jak ci się spało?
Posłanie nie było za twarde?

– Nie. – Nicky uśmiechnął się uszczęśliwiony, że pozwalają mu odgrywać rolę teksańskiego
kowboja. – Ja i Mack wstaliśmy, jak tylko koguty zapiały. Prawda, Mack?

Mack mruknął coś, czego w żaden sposób nie dało się zrozumieć.

– To jest pan Mahoney, Teks – poprawiła synka Marisa.

background image

– Daj spokój – odezwał się Mack. – Obejdziemy się bez zbędnych formalności. Mam rację,
Teks?

– Pewnie, że masz, Mack.

Marisa nie miała okazji się sprzeciwić, bo Mack postawił przed nią kubek czarnej jak smoła
kawy. Dokładnie takiej, jaką lubiła. Niby drobiazg, a jednak. Na chwilę zapomniała o wrogości,
jaką darzyła nieproszonego gościa.

Zastanowiło ją to, co Nicky powiedział o „nowym tatusiu”. Nie wiedziała, że małemu tak bardzo
brakuje mężczyzny. Samotna matka nie ma lekkiego życia, ale od śmierci męża stawała na
głowie, żeby chłopcu na niczym nie zbywało. Tymczasem okazało się, że wszystkiego dać mu
nie może. Nie chciała jednak dopuścić do tego, aby jej synek przywiązał się do gruboskórnego,
wścibskiego reportera, który na dodatek uparł się, żeby zniszczyć życie Marisy i Nicky'ego za
jednym zamachem. Doszła do wniosku, że musi się jak najprędzej pozbyć nieproszonego gościa.
Im szybciej to zrobi, tym lepiej dla wszystkich.

Popijała kawę, ale wciąż ukradkiem spoglądała na nagi tors Macka, na jego umięśniony, plaski
brzuch. Miał trzydzieści siedem lat, a wyglądał dokładnie tak samo, jak dziesięć lat temu.

– Pewnie chciałbyś jak najwcześniej wyruszyć… – zaczęła.

– Czy ty się nigdy nie poddajesz, księżniczko? – Mack uśmiechnął się do niej.

– Chyba jasno ci powiedziałam… – Marisa znów była napięta jak struna i gotowa do walki.

– Facet przepowiadający pogodę też niczego nie ukrywał – przerwał jej Mack. Popukał palcem w
stojące na stole małe radio tranzystorowe. – Na szczęście Paul ma tu wszystko, czego
człowiekowi potrzeba. No, a teraz wreszcie musimy spojrzeć prawdzie w oczy.

– Co chcesz przez to powiedzieć? – Marisa zacisnęła palce na kubku z kawą.

– W radiu bez przerwy nadają ostrzeżenia dla kierowców. Nie ma ani jednej przejezdnej drogi.
Nie można ani wjechać w górskie regiony, ani się z nich wydostać. Podobno potrwa to jeszcze co
najmniej trzy do czterech dni. Może nawet do Bożego Narodzenia.

– O raju! Śnieg na gwiazdkę? – zawołał uradowany Nicky. – Nigdy w życiu nie widziałem
ś

niegu na Boże Narodzenie! Czy Mikołaj zmieści się do naszego kominka? Idę sprawdzić!

Zerwał się z krzesła i popędził do pokoju. Za to Marisa była załamana. Pułapka się zatrzasnęła, a
w niej ona, Nicky i Mack Mahoney ze swoimi oskarżeniami, z pytaniami, na które nie ma
odpowiedzi, ze spojrzeniami, które doprowadzały ją do obłędu. I to ma być Boże Narodzenie?
Nie rozumiała, dlaczego właśnie ją musiało spotkać aż tyle przykrości naraz.

– Nie zostanę tu z tobą ani chwili dłużej – zawołała. – Jeśli ty nie wyjedziesz, to ja to zrobię.

– Nie wygłupiaj się. Nie ujechałabyś nawet metra w tej zamieci.

– Może mi się uda – upierała się Marisa, choć sama najlepiej wiedziała, że zachowuje się
idiotycznie. – A nawet jeśli ugrzęznę w zaspie, to przynajmniej nie będę tam skazana na twoje
towarzystwo.

background image

– Gdybyś była sama, pewnie byś zaryzykowała i może nawet udałoby ci się skręcić kark, co
zresztą wcale by mnie nie zmartwiło. Ale dziecka na pewno nie narazisz na niebezpieczeństwo.

– To prawda – przyznała Marisa, nagle oklapła jak przekłuty balonik.

– Tak właśnie myślałem.

Mack był bardzo zadowolony z siebie i Marisa zapragnęła zetrzeć mu z twarzy ten złośliwy
uśmiech zwycięzcy. Wiedziała, niestety, że przemoc doprowadzi ją najwyżej do ślepego zaułka,
więc żeby zająć czymś ręce, zacisnęła dłonie na kubku i podniosła go do ust. Kawa była gorzka i
bardzo mocna. Dziewczyna aż się zakrztusiła.

– Za mocna? – zapytał Mack.

– Wszystko, co ma związek z tobą, jest dla mnie za mocne.

– Przebywanie w jednym pokoju ze mną musi być dla ciebie trudne do zniesienia.

Rozumiem, że nie mam wyjścia, pomyślała Marisa, zaciskając zęby w bezsilnej złości. Ale nikt
mnie nie zmusi, żebym polubiła tę koszmarną sytuację. I nie odpowiem temu facetowi na żadne z
jego głupich pytań. Nie ma mowy, żeby jakieś dawno pogrzebane uczucia odebrały mi rozum.
Prawda jest taka, że zmuszona jestem przez kilka dni żyć pod jednym dachem z człowiekiem,
który stał się moim śmiertelnym wrogiem. Muszę zachowywać się chłodno, ale w sposób
cywilizowany. Trzeba przeczekać zamieć i uważać, żeby Mack Mahoney nie znalazł niczego, co
mógłby potem wykorzystać w tym swoim wstrętnym programie. Przecież kiedyś w końcu się
znudzi i poszuka sobie innej ofiary.

– Wdarłeś się do tego domu bez zaproszenia, Mahoney, więc musisz, niestety, zarobić na swoje
utrzymanie – powiedziała stanowczo Marisa. – Po pierwsze, ubierz się wreszcie. Po drugie,
przynieś drewno na opał i parę kubełków śniegu. Muszę go rozpuścić, żeby mieć wodę do mycia.
Na wypadek, gdybym wyraziła się niejasno, dodam, że nie ma tu miejsca dla darmozjadów.

– Zgoda. – Mack spojrzał na nią zaciekawiony. – Ja na pewno nie zaniedbam swoich
obowiązków. Chciałbym tylko zapytać, czy najpierw dostanę śniadanie, czy też mam walczyć ze
ś

nieżycą o suchym pysku?

– Co chcesz zjeść?

– Czy mógłbym prosić o zupę mleczną? – zapytał, uśmiechając się przymilnie.

Marisa postawiła na stole talerz z płatkami owsianymi. Dwa rodzynki udawały oczy na okrągłej
powierzchni przypominającej buzię, a z galaretki powstały uśmiechnięte usta.

– Jesteś większy ode mnie – tłumaczył Mackowi Nicky – dlatego musisz więcej jeść.

Chłopiec wpatrywał się w Macka z takim zachwytem, że ten ostatni nie miał serca przyznać, że
nienawidzi owsianki. Nawet najpiękniej ozdobionej. Z ponurą miną podwinął mankiety koszuli i
wziął do ręki łyżkę. Powiedział sobie w duchu, że to, co postawiła przed nim Marisa, na pewno
nie będzie gorsze od potrawy z koziego mleka, jaką częstowali go Beduini.

Marisa, już umyta i uczesana, ale wciąż jeszcze w tym samym dresie i swetrze, w którym spała,

background image

postawiła drugi talerz przed Nickym.

– Jedz – powiedziała, głaszcząc chłopca po jasnej główce.

– Kowboje muszą mieć dużo siły.

Mack już poprzedniego dnia zauważył serdeczne stosunki, jakie łączyły matkę i syna. To, co
widział, nijak nie pasowało do opowiadań o Marisie, krążących w dziennikarskim światku.
Mówiono o niej, że wynajęła wykwalifikowaną opiekunkę do dziecka i widywała się z chłopcem
tylko przy okazji prezentowania go zaproszonym na przyjęcia gościom. Tymczasem ci dwoje
porozumiewali się bez słów, połączeni miłością, jakiej nie da się osiągnąć bez codziennych
osobistych i bardzo serdecznych kontaktów.

Mack wiedział, oczywiście, że Marisa ma kogoś, kto pomaga jej doglądać Nicky'ego. Pani, która
prowadziła dom i była jednocześnie niańką chłopca, nazywała się Gwen Olsen. Mack rozmawiał
z nią, kiedy pojechał do Beverly Hills, żeby zaproponować Marisie opowiedzenie przed
kamerami jej własnej wersji wydarzeń, związanych z adopcją chłopca. To właśnie Gwen
powiedziała Mackowi, że pani wyjechała nie wiadomo dokąd i że zostawiła tylko krótką
wiadomość, żeby jej nie szukać. Mack jednak postanowił odnaleźć Marisę i pewnie dlatego teraz
za karę musi zjeść cały talerz owsianki. Na szczęście nie była aż tak zła, jak się spodziewał.

– Dobra, co nie? – uśmiechnął się Nicky znad swojego talerza.

Mack zjadł jeszcze jedną łyżkę mlecznej zupy, po czym uznał, że chłopiec ma rację. Teraz już
pałaszowali ją obaj, aż im się uszy trzęsły.

Może gdyby mojej mamie przyszło na myśl tworzyć z rodzynków i galaretki uśmiechnięte twarze
na talerzach z owsianką, nie wyrósłbym na zabijakę, pomyślał Mack.

Niestety, Vivian Mahoney zbyt była udręczona przez życie, żeby zawracać sobie głowę takimi
drobiazgami, jak ładnie podane jedzenie czy rozmowa z wychowywanym przez ulicę synem.
Mąż ją porzucił i biedna kobieta sprzątała po domach, czym ledwie zarabiała na utrzymanie.
Umarła, kiedy Mack miał siedemnaście lat. Właściwie nic od życia nie dostała. To raczej życie
wyssało ją ze szczętem. Trenerowi z dzielnicowego klubu dla chłopców i zajęciom w sekcji
bokserskiej zawdzięczał Mack to, że nie wyrósł na chuligana. Obcy ludzie pomogli mu dostać
stypendium w Princeton, ale oprócz tego Mack dorabiał sobie korektami.

Marisa skończyła jeść owsiankę i teraz przekładała w kredensie jakieś puszki i puszeczki. Bez
makijażu, z włosami związanymi w koński ogon, w niczym nie przypominała znanej aktorki,
ulubienicy milionów Amerykanów. Mimo to była piękna i pełna dziewczęcego uroku wiek.
Mack zastanawia! się przez chwilę nad tym, co widział milioner Victor Latimore, kiedy patrzył-
na swoją żonę.

– Wiesz, Nicky, chyba odgrzejemy gulasz nad ogniem w kominku – powiedziała do syna. – Masz
ochotę?

– No pewnie! Czy mogę ci pomóc, mamusiu?

– Oczywiście, kochanie – zgodziła się, wyciągając z kredensu żeliwny kociołek.

background image

– Gdzie się nauczyłaś gotować? – zapytał Mack, odsuwając od siebie talerz po owsiance. – Nie
wiedziałem, że bogate i sławne kobiety zajmują się takimi przyziemnymi sprawami.

– Nie wiesz jeszcze bardzo wielu rzeczy.

– Ale się dowiem. – Mack nie mógł znieść, kiedy zarzucano mu brak wiedzy lub fachowości. –
Teraz idę po drewno.

Na dworze szalała zamieć. Nawet na odległość wyciągniętej ręki trudno było cokolwiek
zobaczyć. Mimo to Mackowi udało się przynieść z drewutni kilka naręczy drewna opałowego i
ułożyć je w stertę na werandzie, tuż przy wejściu do domu. Obok kominka położył tylko tyle
polan, ile spodziewali się spalić do wieczora.

Drewutnia była dobrze zaopatrzona. Mack obawiał się jednak, że jeśli pogoda nie zmieni się do
ś

wiąt i jeśli do tej pory nie włączą prądu, to będzie musiał wziąć siekierę i wyciąć kilka

rosnących najbliżej domu drzew. Wcale mu się ta perspektywa nie uśmiechała.

– Nie ruszaj się, skunksie! – wołanie dobiegło z fortu zbudowanego z foteli i poduszek.
Wystawała stamtąd głowa małego kowboja w dużym kapeluszu i dwa sześciostrzałowe pistolety.

– Nie strzelaj, Teks. Ja nie jestem bandytą.

– Wszyscy tak mówią. Rączki do góry, kolego.

– Nic z tego, kurczaku. – Mack uśmiechnął się i rzucił naręcze drew obok kominka.

– Nie jestem kurczakiem, tylko kowbojem – obraził się Nicky.

– Nigdy bym nie zgadł. – Mack rozpiął kurtkę, przykucnął przed kominkiem i dołożył do ognia
dwa potężne polana.

– Bang! Bang! Zastrzeliłem cię! – zawołał Nicky, ale nie był z siebie zadowolony. – Gdybym
miał konia, od razu byś się domyślił, że jestem kowbojem – westchnął rozżalony. – Może
Mikołaj podaruje mi konia? Jak myślisz?

– Nie mam pojęcia. Powiedz mi lepiej, gdzie jest mama? Na górze?

– Nie. Mama wyszła. Kazała mi tu zostać. Powiesz mi, co to znaczy „bronić fortu”?

– Co ona znów wymyśliła? – zaniepokoił się Mack. Wyobraził sobie Marisę na kość zamarzniętą
w śnieżnej zaspie. Najpierw go to rozśmieszyło, potem zastanowiło, a na koniec przestraszyło. –
Wyszła? Dokąd wyszła? Co ona sobie, u diabła, wyobraża?

– Sprawdzić gen… gena…

– Generator?

– No. Ciesz się, że mama nie słyszy, jak brzydko mówisz. Postawiłaby cię do kąta.

– Kiedy się z nią policzę, to nawet siedzieć nie będzie mogła! – mruczał Mack, zapinając kurtkę.
– Głupia baba! Co ona sobie wyobraża? – Był już w połowie drogi do wyjścia, kiedy
przypomniał sobie o Nickym. – Siedź i nie ruszaj się stąd, dopóki nie wrócę – polecił chłopcu. –

background image

To rozkaz szeryfa, Teks.

– Tak jest. – Nicky był uszczęśliwiony. – A mogę być twoim zastępcą?

– Już jesteś, chłopcze.

– Od razu wiedziałem, że jesteś kowbojem! – zawołał malec.

Podmuch wiatru uderzył Macka w twarz. Mocno trzymając się poręczy, zszedł po schodach
ganku i z nisko opuszczoną głową przebijał się przez zamieć do pobliskiego garażu, połączonego
z szopą. Ciągnące się między domem a szopą przewody elektryczne wskazywały miejsce, w
którym znajdował się generator. W pogodny dzień byłoby widać jak na dłoni ośnieżone szczyty
Sierra Nevada. Teraz jednak cały świat owinął się szarym kocem zawieruchy i nawet ślady stóp
Marisy stawały się coraz słabiej widoczne.

Wiatr szarpał Macka za ramiona, a ostre kawałki lodu kaleczyły mu twarz. Delikatną Marisę
wichura bez trudu mogła przewrócić i zepchnąć gdzieś w przepaść. Dlaczego jest taka niemądra,
pomyślał. Nie rozumie, że ryzykując tę wyprawę, jednocześnie naraża na niebezpieczeństwo
dzieciaka?

– Co ty tu, do jasnej cholery, robisz? – zawołał Mack, wpadając do szopy, w której stał generator.

Marisa aż podskoczyła. Latarka, którą oświetlała generator, wypadła jej z dłoni. Niewielkie
pomieszczenie natychmiast pogrążyło się w zupełnej ciemności.

– Zobacz, co narobiłeś! – zawołała.

Padła na kolana i jak ślepiec po omacku zaczęła szukać wokół siebie latarki. Kiedy tylko ją
znalazła, zerwała się na równe nogi i skierowała snop światła prosto w oczy Macka.

– Przynajmniej zamknij za sobą drzwi! – poleciła.

W puchowej kurtce, włóczkowej czapce i rękawiczkach wyglądała jak panienka, a nie jak
dobiegająca trzydziestki, dojrzała kobieta.

Mack z całej siły kopnął drzwi. Niestety, nie wyładował na nich całej gotującej się w nim złości.

– Co ty tu robisz, do diabła? – warknął.

– Jeszcze raz sprawdzam to urządzenie. – Spojrzała na niego wyzywająco. – Masz coś przeciwko
temu?

– Pewnie, że mam! – Podszedł do niej, chwycił za ramiona i z całej siły nią potrząsnął. – Od tej
chwili nie waż się wystawiać za drzwi tego swojego ślicznego noska, dopóki mnie o tym nie
uprzedzisz. Jasne?

– Nie możesz mi niczego nakazać, Mahoney.

– Uważaj, żeby ta twoja przeklęta duma nie napytała ci biedy. Z taką pogodą nie ma żartów.

– Ja nie żartuję, tylko chcę nam wszystkim pomóc.

background image

– Jeśli chcesz pomóc, rób to z głową. Chyba że te bzdury, którymi codziennie karmisz widzów,
zupełnie zlasowały ci mózg.

– Swoje uwagi o mojej pracy zachowaj dla siebie – żachnęła się Marisa.

– A, właśnie, zapomniałem cię o coś zapytać. Kiedy ostatnim razem miałem nieszczęście
włączyć telewizor w czasie tego wspaniałego filmu, ty i ten ładny chłopiec odgrywaliście scenę
łóżkową. Powiedz mi, czy często „pracujesz” bez ubrania?

– Kochany Mack. Jak zwykle brutalny i bezkompromisowy.

– Płacą mi za to, żebym zadawał trudne pytania – zakpił.

– Jeśli już koniecznie musisz wiedzieć, to ci powiem, że ja i Erick nigdy nie byliśmy razem
nago… przed kamerą. – Marisa uśmiechnęła się widząc, jak Mack przetrawia tę ostatnią część
informacji. Po chwili wskazała palcem generator. – Może użyłbyś swojej energii do
uruchomienia tej maszyny.

Mack zacisnął zęby, spojrzał ponuro na Marisę i pociągnął za linkę startera. Generator ani myślał
się włączyć. Mack nie poddał się od razu. Dopiero po dziesięciu minutach.

– Nie da rady – powiedział zrezygnowany. – Trzeba by go rozebrać, może przeczyścić gaźnik…

– Trudno – westchnęła Marisa. – Musimy radzić sobie bez prądu.

– Księżniczka nie jest do tego przyzwyczajona, co?

Marisa patrzyła na niego przez chwilę, potem z całych sił cisnęła w Macka latarką i wybiegła na
dwór. Mackowi nic się nie stało, bo zdążył się uchylić, ale rozzłościł się i pognał za uciekinierką.
Dopadł ją w dwóch susach. Wciągnął do garażu, nie zwracając najmniejszej uwagi na jej
gwałtowne protesty.

– Puść mnie! – wołała, przekrzykując nawet wyjącą na dworze wichurę.

– Siadaj. – Mack popchnął ją na stertę kartonowych pudełek. – I zamknij się wreszcie. Musimy
sobie parę spraw wyjaśnić.

– Niedobrze mi się robi na twój widok! Rozumiesz? Nie mogę na ciebie patrzeć!

– Rozumiem. Ja także bardzo cię lubię.

W garażu był zimno jak w psiarni, ale przynajmniej nie wiało. Na ścianach wisiało kilka pokoleń
narzędzi oraz przyborów ogrodniczych. Stało tam także szare auto typu sedan, którym Marisa
przyjechała tutaj z Los Angeles. Ten samochód przypomniał Mackowi, po co znalazł się na tym
odludziu.

– Czy powiesz mi, co łączy ciebie i twojego męża z doktorem Morrisem?

– Nic mnie z nim nie łączy! – krzyknęła Marisa. – Już to mówiłam! Po raz pierwszy usłyszałam o
nim podczas programu tej całej Jackie Horton. Adopcję Nicky'ego załatwiała Kancelaria
Adwokacka Latimore'ów, a więc była to jak najbardziej legalna operacja, wścibski reporterze.

background image

– To dlaczego uciekłaś? – zapytał cicho Mack.

– Wcale nie uciekłam… – głos jej się załamał.

– Chciałaś uciec z chłopcem dalej niż do Sierra Nevada, mam rację? Dokąd byś go zabrała? Do
Kanady? A może na którąś z greckich wysp?

– To tylko twoje domysły, Mahoney – zaprzeczyła Marisa. – Nie masz żadnych dowodów, a
szanujący się dziennikarz nie stworzy skandalu z powietrza. Dawniej przynajmniej tej zasady
surowo przestrzegałeś.

– Przypuszczam, że zrobiłabyś wszystko, żeby ochronić chłopca.

– A jak myślisz? Przecież Nicky jest moim synem.

– Myślę, że istnieje na świecie matka, która go urodziła. Jej także należą się jakieś wyjaśnienia.

– Bardzo współczuję tym wszystkim kobietom, które wykorzystał doktor Morris. Ale nie
zapominaj, że istnieje także druga strona medalu. Czy w ogóle przyszło ci do głowy, że niszczysz
rodziny i rujnujesz życie wielu ludziom?

– My tylko szukamy prawdy i domagamy się sprawiedliwości. To naprawdę nie jest
skomplikowane.

– Owszem, jest! – Marisa zerwała się na równe nogi. – Dlaczego ty zawsze widzisz świat w
dwóch kolorach, Mahoney? Dla ciebie wszystko jest albo białe, albo czarne. Zupełnie ignorujesz
wszystkie odcienie szarości.

– Ja chcę tylko, żeby zaprzestano handlu niemowlętami.

– Jakim kosztem? – wykrzyknęła bliska histerii Marisa. – Naprawdę uważasz, że cel zawsze
uświęca środki?

– Jeśli to zapobiegnie wykorzystywaniu niewinnych kobiet. Pomyśl tylko o matce tego chłopca…

– Ja jestem jego matką! I niczemu nie jestem winna! Nie zasłużyłam sobie na to potworne
zamieszanie, jakie wprowadziłeś w nasze życie! Czy ten twój cholerny „temat” tak ci zasłania
ś

wiat, że poza nim niczego już nie widzisz?

– Fakty świadczą o czymś zupełnie innym. Kiedyś w końcu będziesz musiała stawić im czoło.

– Już ci mówiłam, że znasz nieprawdziwe fakty! – Marisa zaczęła go okładać pięściami. – A „ten
chłopiec” ma na imię Nicholas!

– Tak jak najpopularniejszy święty? – zapytał spokojnie Mack. – Właśnie coś sobie
przypomniałem. Chyba będziesz miała kłopoty. On myśli, że święty Mikołaj przyniesie mu konia
pod choinkę.

– Konia pod choinkę? – Marisa natychmiast się uspokoiła. – Mój Boże! Zostały tylko… cztery
dni! Nie damy rady wyjechać stąd przed gwiazdką – Marisa była autentycznie przerażona.

Mack skinięciem głowy potwierdził jej przypuszczenia.

background image

– Wszystkie prezenty zostały w domu – rozpaczała Marisa. – Kupiłam wszystko, o co prosił. A
teraz nawet nie mogę pojechać do sklepu! Nie przypuszczałam… Nawet mi do głowy nie
przyszło… – Zupełnie znękana znów usiadła na pudełkach. O mało się nie rozpłakała. – Nie,
tylko nie to!

– Hej, nie rób mi tego. – Mack poczuł dziwny ucisk w sercu.

– To jeszcze dziecko. – Ogromna łza spłynęła po policzku Marisy. – Będzie strasznie
rozczarowany. Jak ja mu to wytłumaczę?

– Coś wymyślisz – mruknął ponuro Mack.

– Wszystko przez ciebie! Gdybyś nie rozpętał tego piekła, Nicky byłby teraz bezpieczny w
swoim domu, spałby we własnym łóżeczku i w swoim pokoju czekałby na świąteczny poranek.
Nigdy ci tego nie zapomnę, Mahoney!

– Mariso… – Mack nagle znalazł się przy niej. Ujął w obie ręce zapłakaną twarz dziewczyny i
nachylił się nad nią tak, że prawie dotykał czołem jej włosów. – O mój Boże! Ty sama ciągle
jeszcze jesteś dzieckiem.

– Dlaczego? Bo umiem marzyć? Tak? – Spojrzała na niego żałośnie. – Jesteś zbyt cyniczny, żeby
pojąć, że marzenia są w życiu najważniejsze. Szczególnie świąteczne marzenia małych
chłopców.

Jak żywy stanął Mackowi przed oczami obraz ciemnowłosego chłopczyka, jakim on sam był
wiele lat temu. Malec przyklejał nos do sklepowej szyby, za którą pyszniła się piękna, czerwona
koparka. Oczy sześciolatka aż wychodziły z orbit. To było wspanialsze niż dinozaur, piękniejsze
niż wóz strażacki i o niebo lepsze niż szare kapcie szkolne, które były jedynym prezentem, jaki
Mack dostał na tamto odległe Boże Narodzenie.

– Nieprawda – powiedział z trudem.

– I co ja teraz zrobię? – Łzy jak groch popłynęły z oczu Marisy.

– Przestań, proszę cię. – Mack pocałował ją w czoło, potem w słony od łez policzek. Mruczał
jakieś pocieszające słowa bez sensu.

Nie mógł się opanować. Musiał sprawdzić, czy ona wciąż pachnie miodem i goździkami.
Delikatnie pocałował Marisę w usta.

Była jeszcze cudowniejsza niż kiedyś. Zapomniał o bożym świecie, o przeszłości, o zimnie…
Całował ją coraz mocniej, z coraz większym zapamiętaniem, a ona odwzajemniała pocałunek.
Pieścili się samymi tylko ustami, aż wreszcie oderwali się od siebie, ale dopiero wtedy, kiedy
oboje zupełnie stracili dech w piersiach. Mack odsunął się od niej, a ona, jakby nie dowierzając
temu, co się przed chwilą stało, dotykała palcem warg.

– Nie należało tego robić – wyszeptała.

– Nie należało. – Mack też był oszołomiony.

Oboje milczeli przez długą chwilę. Wreszcie Marisa wstała, otrzepała spodnie z nie istniejącego

background image

pyłu i skierowała się do drzwi.

– Muszę wracać do Nicky'ego – powiedziała cicho.

– Zaczekaj – poprosił Mack. – Wiesz, chodzi o te święta. .. Myślałem już o tym.

– Tak? – Zatrzymała się.

– Jesteśmy rozsądnymi, inteligentnymi i obdarzonymi wyobraźnią ludźmi. Na pewno uda nam
się gdzieś tutaj znaleźć parę skarbów, które ucieszyłyby twojego małego kowboja. Oczywiście do
czasu, kiedy będziesz mu mogła coś kupić w prawdziwym sklepie.

– A co tu można wymyślić?

– Bo ja wiem… – Mack rozejrzał się po ścianach garażu i zaraz ściągnął coś, co już wcześniej
wpadło mu w oko. – Na przykład sanki. Wyklepię płozy, pomaluję… Pewnie jest tu jakaś farba.
Czy można wymyślić lepszy prezent na pierwsze Boże Narodzenie wśród śniegów?

– Zrobiłbyś to? Naprawdę?

– No pewnie. Ty chyba umiesz szyć. Może wykombinujesz coś, co by mu się spodobało?

Marisa stała przy drzwiach garażu i intensywnie myślała.

– Masz rację – powiedziała wreszcie. – Ja też coś mogę zrobić.

– No widzisz? – ucieszył się Mack. – Zetniemy choinkę. Uprażymy sobie kukurydzę. Będzie jak
w książkach o traperach.

– Jest to jakieś rozwiązanie. – Marisa uśmiechnęła się, wyobraziwszy sobie to, o czym mówił
Mack. – Tyle że chyba nie bardzo pasuje do twoich planów. Skąd ta nagła zmiana, Mahoney? A
może to podstęp?

Mack sam był zaskoczony swoim pomysłem. Naprawdę czuł się częściowo odpowiedzialny za
to, że zepsuł Nicky'emu gwiazdkę, ale wspomnienie o czerwonej koparce przeważyło szalę.

– śaden podstęp, tylko takie świąteczne zawieszenie broni. Dla dobra dziecka.

Marisa przyglądała mu się z niedowierzaniem, ale i z nadzieją zarazem. Widocznie spodobało jej
się to, co zobaczyła w twarzy Macka, bo bez słowa podała mu dłoń. Mack natychmiast zacisnął
na niej palce. Osłaniając Marisę własnym ciałem, przeprowadził ją przez szalejącą zamieć do
domu.

background image

ROZDZIAŁ TRZECI

Mack, najedzony jak bąk i trochę zmęczony noszeniem drewna, rozłożył się wygodnie na
kanapie. Patrzył, jak matka i syn siedzą po turecku przed kominkiem, i czuł nie znany dotąd
spokój. Jasne głowy Marisy i Nicky'ego pochylały się nad stertą kolorowych łańcuchów z
papieru. Świąteczne zawieszenie broni, które zaledwie godzinę temu zaproponował, natychmiast
wprowadzono w życie. Mack nie wiedział tylko, jak długo potrwa spokój i miły, rodzinny
nastrój.

– Będziemy mieli taką choinkę jak pierwsi pionierzy, prawda, mamusiu?

– Zdecydowanie tak, skarbie. Najbardziej lubię ozdoby choinkowe, które sama robię. Możemy
jeszcze powiesić na choince ciasteczka. Sami je upieczemy.

– Mack, czy naprawdę pójdziemy do lasu po choinkę?

– No pewnie, Teks.

– Kiedy? Teraz? – Chłopczyk podskoczył z radości i w mgnieniu oka znalazł się obok Macka.

– Może poczekajmy, aż wiatr się trochę uspokoi – roześmiał się Mack. – Ja dopiero zacząłem się
rozgrzewać.

– Mamusia powiedziała, że jesteś bardzo dobrym drwalem.

– To miło, że twoja mamusia ma o mnie takie dobre zdanie. – Spojrzał na pochyloną nad
łańcuchem Marisę, a ona zadrżała, jakby poczuła to spojrzenie na swoich plecach.

– Najpierw musimy wszystko przygotować, a dopiero potem można iść po choinkę. – Podniosła
się z podłogi z naręczem kolorowych łańcuchów. – Powieszę je teraz na ścianie i zabierzemy się
do pieczenia ciastek.

– Czy Mack może nam pomóc?

Marisa namyślała się przez chwilę, a potem spojrzała na Macka i wzruszyła ramionami.

– No pewnie – powiedziała. – Jeśli chce…

– Piekłeś już kiedyś ciastka? – zapytał Nicky, gdy tylko matka zniknęła w kuchni.

– Nie przypominam sobie – odrzekł Mack. Dobrze pamiętał, że dla jego matki pieczenie ciastek
nie było sprawą najważniejszą.

– Nie przejmuj się – pocieszył go chłopczyk, kładąc rączkę na muskularnym ramieniu Macka. –
To nie jest trudne. Zresztą ja ci pomogę.

Dobre serduszko dziecka poruszyło w Maćku coś, o czym myślał, że dawno już zanikło. Nic
dziwnego, że Marisa jest z niego taka dumna, pomyślał.

background image

– Dzięki, kolego. – Pogłaskał chłopca po głowie. – Trzymam cię za słowo.

– Mack… – Nicky najwyraźniej chciał coś powiedzieć, ale nie był pewien, czy może sobie na to
pozwolić.

– Co cię gryzie, kowboju? – zapytał Mack, przytulając malca do siebie.

– Mamusia mi powiedziała, że nie możemy stąd wyjechać, bo na drodze są okropne zaspy. Ona
mówi, że nie wiadomo nawet, czy święty Mikołaj nas tutaj znajdzie. Ja to wszystko rozumiem i
wcale się nie przejmuję, bo jestem już duży, ale… ale…

– Ale co?

– Nie zabrałem z domu tego prezentu, który kupowałem razem z Gwen, i teraz nie mam nic dla
mamusi – dokończył Nicky.

– Ona na pewno się o to nie pogniewa.

– Ale ja muszę jej dać jakiś prezent. Muszę!

– No cóż. – Mack posadził sobie chłopca na kolanach. – Wobec tego coś wymyślimy.

– Myślałem i myślałem i nic nie wymyśliłem – poskarżył się Nicky. – To znaczy wymyśliłem.
Chciałem zrobić pudełko, żeby mamusia mogła w nim trzymać różne rzeczy, ale ona nie pozwala
mi ruszać młotka.

– Bardzo mądra mamusia – mruknął Mack. Zbolała mina dziecka sprawiła, że musiał
natychmiast zaproponować chłopcu jakiś inny prezent. – Tak sobie myślę… Powiedz mi, czy
mamusia wciąż lubi nosić różne śmieszne klipsy?

– No pewnie. A skąd ty o tym wiesz?

– Jak by ci to powiedzieć… – Mack nieco się zmieszał. – Twoja mamusia i ja byliśmy kiedyś
przyjaciółmi. Kiedy ją pierwszy raz zobaczyłem, miała w uszach takie zabawne klipsy, które
wyglądały jak ogromne komety.

– Teraz ma nawet takie z wężem. Mówię ci, są fajowe.

– No, to mamy problem z głowy. – Mack spojrzał w pełne wyczekiwania oczy dziecka. –
Widziałem w garażu kawałek porządnego drutu. Z tego drutu zrobimy zapięcia, a potem
przymocujemy do nich coś śmiesznego. Może jakieś piórka albo malutkie szyszeczki. Zobaczysz,
jak się ucieszy z naszej niespodzianki.

– No, nie wiem. – Nicky wcale nie był przekonany.

– Ale ja wiem. Na pewno się jej spodobają. Przecież to będzie prezent od ciebie.

Chłopiec w końcu zaakceptował jego pomysł. Od razu też usadowił się wygodnie na kolanach
Macka i zaczął mu opowiadać, jakie rzeczy nadawałyby się do ozdoby planowanych klipsów.
Mack prawie tego nie słyszał. Obudziły się wspomnienia, w których bez reszty się zagłębił.

W tamte cudowne dni ich zaczarowanym pałacem była plaża. Wylegiwali się na słońcu, pod sobą

background image

czuli ostry, gorący piasek, lekki wiaterek chłodził rozgrzane ciała, a nad głowami pokrzykiwały
mewy. Mack śmiał się na cały głos z wydumanych żalów Marisy.

– Nienawidzę swoich ust – skarżyła się.

– A ja je kocham.

– Są za duże.

– Są w sam raz.

– Mam za mały nos.

– Masz prześliczny nosek.

– A oczy…

– Co ci się nie podoba w twoich cudownych oczach?

– Mają taki spłowiały, niebieski kolor.

– Ty chyba najzwyczajniej w świecie dopominasz się o komplementy. Łap to!

Rzucił w nią pudełkiem i ułożył się obok niej na ręczniku. Zakrył oczy ramieniem, jakby chciał
pokazać, że zupełnie nie interesuje go to, co ona zrobi z zawartością pudełka… Tak naprawdę aż
go skręcało z ciekawości, czy Marisie spodoba się prezent.

– Co to? – zapytała, strzepując z siebie ziarenka piasku.

– Otwórz i zobacz.

– Och, Mack! Są śliczne! – usłyszał to, czego się spodziewał: okrzyk zachwytu.

Niby od niechcenia rzucił okiem na parę klipsów, wykonanych z boliwijskich pesos, które
pozostały mu w kieszeni po ostatniej zagranicznej podróży. Dopiero potem popatrzył na Marisę.
Była naprawdę szczęśliwa.

– Coś ci chyba byłem winien – powiedział Mack z udaną obojętnością. – To przeze mnie
zgubiłaś wtedy tamten klips.

Marisa zaczerwieniła się na wspomnienie miłosnych uniesień, podczas których straciła klips i coś
jeszcze na dodatek.

Mack przeszukał wnętrze swego starego buicka, ale klipsa nie znalazł.

– Nie tylko ty zawiniłeś – pocieszała go Marisa. – Zresztą ja je bez przerwy gubię.

– Cieszę się, że ci się podobają. – Mack oparł się na łokciu. Aż dech mu zaparło na widok
cudownie zgrabnego dziewczęcego ciała, odzianego w bardzo skąpe bikini. – Chociaż to
naprawdę drobiazg…

Marisa położyła mu palec na ustach. Dla niej te klipsy były cenniejsze od klejnotów. Wiedziała,

background image

ż

e Mack odczuwa przy niej kompleks niższości. Ona pochodziła z bogatej rodziny, a jego matka

była zwykłą, porzuconą przez męża służącą. Zachowywał się swobodnie i bezceremonialnie, ale
w głębi serca obawiał się, że ta dziewczyna z dobrego domu dostrzeże w nim pewne niedostatki i
wkrótce zrozumie, jak wielki błąd popełniła, zakochując się w chłopaku, którego wychowała
ulica. Nie doceniał Marisy. Nie miał pojęcia, jak dobrze go rozumie i jak bardzo pragnie zatrzeć
wszystkie istniejące pomiędzy nimi różnice.

– Te klipsy są cudowne. Choćby dlatego, że to prezent od ciebie. – Pocałowała go mocno. –
Bardzo ci dziękuję.

– Nie musisz ich nosić na przyjęciach i…

– Przestaniesz wreszcie? Naprawdę są śliczne! – Roześmiała się głośno. Wiedziała, że pensja
początkującego reportera nie pozwala Mackowi na dawanie kosztownych podarunków. – Tylko
nieokrzesane gbury krytykują swoje własne prezenty.

– Ja jestem nieokrzesanym gburem? – Mack schwycił Marisę za ręce i przewrócił ją na ręcznik. –
W moich stronach, panienko, takie słowa uważane są powszechnie za obraźliwe.

– Nie będziesz chyba takim okrutnikiem – szepnęła, spuszczając powieki.

– Tak sądzisz?

– Tak sądzę. – Przyciągnęła go do siebie.

A potem Mack ją całował i pieścił, uczył wszystkiego o sobie i o niej samej, przede wszystkim
zaś tego, co to znaczy kochać mężczyznę. Spoceni i zmęczeni snuli wspaniałe plany.

W gorące kalifornijskie noce szeptali sobie do ucha sekrety. Byli wówczas tak bardzo spragnieni
siebie, tak szaleńczo w sobie zakochani…

– Daj, wezmę go. Mack? Mack!

Słodki głos Marisy wyrwał go z zamyślenia. W jej błękitnych oczach dojrzał przeszłość,
teraźniejszość i tamte marzenia. Bardzo się zmieszał. Dopiero po chwili na dobre wrócił do
rzeczywistości. Marisa pochylała się nad nim, ale to nie do niego wyciągała ręce, ale do syna,
smacznie śpiącego na kolanach Macka.

– Zostaw go – poprosił Mack. – On mi w niczym nie przeszkadza.

– Położę go do łóżka. – Marisa mówiła cicho, ale w jej głosie słychać było obawę. – Widzę
przecież, że jest ci niewygodnie.

Nachyliła się nad synkiem, a jej włosy musnęły policzek Macka. Jego ciało natychmiast
odpowiedziało gwałtownym pożądaniem na cudowny, kwiatowy zapach, ale Marisy już przy nim
nie było. Układała Nicky'ego na kanapie, okrywała go ciepłym kocem, żeby chłopczyk mógł się
porządnie wyspać.

Mack wstał. Ukucnął przed kominkiem i pogrzebaczem uporządkował nadpalone kawałki
drewna. Musiał się czymś zająć, byleby tylko nie myśleć o Marisie i o tym, z jaką łatwością
wciąż wzbudzała w nim pożądanie. Poza tym był zły na siebie za to, że tak głupio dał się ponieść

background image

wspomnieniom. Usiłował sam siebie przekonać, że tamte chwile sprzed lat tylko dlatego wydają
mu się takie cudowne, że je sobie wyidealizował. Jakby zapomniał, że rano pocałował Marisę
naprawdę i że ten pocałunek zaćmił wszystkie wspomnienia, jakie zachował w pamięci.

Marisa jest niebezpieczną kobietą, myślał zapatrzony w tańczące płomienie. Nawet na chwilę nie
wolno mi o tym zapomnieć. Raz już dostałem nauczkę i nie mam zamiaru znów się sparzyć. Nie
będę ryzykował kariery zawodowej. śeby nie wiem co, muszę doprowadzić do końca sprawę
doktora Morrisa. Ta kobieta mnie się boi, chociaż kiedyś tak wiele nas łączyło. A skoro się boi,
to znaczy, że coś przede mną ukrywa. Prędzej czy później i tak się dowiem, co to takiego.

Dopiero na drugi dzień po południu wiatr ustał na tyle, że można się było wybrać do lasu po
choinkę. Marisa miała nerwy tak napięte, że chciało jej się wyć z rozpaczy. Dopiero teraz
zrozumiała, dlaczego ludzie cierpią na klaustrofobię. Zatrzymała się na ścieżce wydeptanej w
ś

niegu przez wielkie buty Macka. Wciągnęła głęboko w płuca mroźne powietrze. Nad odległymi

szczytami płynęły ołowiane chmury. Niebezpiecznie zbliżały się do górskiego schronienia
Marisy, zapowiadając opady śniegu i silny wiatr. Z czułością popatrzyła na swego synka,
podążającego w ślad za Mackiem w stronę kępy dorodnych świerków. Pomyślała sobie, że ten
krótki spacer pomoże jej się nieco rozluźnić. Może wreszcie spokojnie prześpi noc, zamiast
nasłuchiwać w ciemnościach równego oddechu śpiącego nie opodal mężczyzny. Ułożył swój
materac pomiędzy kanapą a kominkiem i gdyby tylko chciała, mogłaby dotknąć Macka, nie
podnosząc się nawet z posłania. Na szczęście nie zrobiła tego. A nawet gdyby chciała, to i tak nie
mogła sobie pozwolić na uleganie podobnym pokusom. Szczególnie po tamtym pocałunku w
garażu.

Zaczerwienione od mrozu policzki Marisy poczerwieniały jeszcze bardziej na wspomnienie
gorących ust Macka na jej wargach. Wystarczyło, żeby jej dotknął, a znów dała mu się
zauroczyć. Na tak wielką śmieszność nie chciała się narazić. Zdecydowanie wolała, kiedy Mack
odnosił się do niej z otwartą wrogością. Wtedy przynajmniej bez trudu przychodziło jej
zachowanie dystansu. Ogłoszone na czas świąt zawieszenie broni sprawiło, że oboje
niebezpiecznie się do siebie zbliżyli. Marisa wynajdowała sobie najróżniejsze zajęcia domowe, a
nawet uszyła z jakiejś starej skarpetki Paula końską głowę na. gwiazdkowy prezent dla syna, ale
ż

adna, najcięższa nawet praca nie mogła zmienić faktów. A fakty dla obojga w krótkim czasie

stały się oczywiste. Marisę wciąż ciągnęło do Macka tak samo, jak jego do niej. Obawiała się, że
jeśli ulegnie swemu dawnemu kochankowi, to tym samym na zawsze straci Nicky'ego. Syn był
dla niej stokroć ważniejszy niż Mack Mahoney.

– Mamusiu! – wołał Nicky. – Chodź do nas! Znaleźliśmy choinkę.

Marisa podążyła przetartym przez Macka śladem. Od razu zobaczyła stojący z brzegu mały,
przepiękny świerczek.

– Jest bardzo ładny i akurat w sam raz – ucieszyła się.

background image

– Nie ten – zaprotestował Nicky. – Tamten.

– Co pani o tym sądzi, wasza wysokość? – zapytał Mack, wskazując siekierą znacznie większy
okaz.

– Czy wy naprawdę poszaleliście? – Na chwilę zaniemówiła z wrażenia. – Ten świerk ma chyba
ze trzy metry!

Mack obuchem siekiery postukał w pień, żeby oczyścić go ze śniegu, po czym odciął rosnące tuż
przy ziemi gałęzie drzewa. Uśmiechał się do Marisy, a ponieważ od kilku dni się nie golił,
wyglądał jak pirat, który szczerzy zęby do swojej ofiary.

– Moim zdaniem ma prawie cztery – powiedział.

– Wykluczone!

– Mamusiu, pozwól… – błagał Nicky.

– Przecież on nawet przez drzwi nie przejdzie. Zresztą mamy za mało ozdób jak na taką ogromną
choinkę. Weźmiemy tę małą…

– Ja chcę to duże drzewo. – Nicky ściągnął usta, jakby za chwilę miał się rozpłakać.

– Chyba cię przegłosowaliśmy, księżniczko.

– Ze wszystkich idiotycznych… – Marisa przerwała w pół zdania. Zrozumiała, że tym razem na
pewno przegra. – Róbcie, jak chcecie. Ale niech wam się nie wydaje, że pomogę wam zaciągnąć
tego olbrzyma do domu.

– Wcale na to nie liczyliśmy – odrzekł uradowany Mack, zabierając się do pracy. – To męska
robota, prawda, Teks? Ona się na tym nie zna.

– No jasne! – potwierdził zachwycony chłopiec.

– Rozumiem. – Marisa pokiwała głową. – Teraz mierzy się męskość wielkością ściętego drzewa?
To takie typowe dla ciebie, Mahoney. Nie chciałabym jednak, żeby Nicky'emu zaimponowały
twoje dość kontrowersyjne zasady.

– Ty jedna na całym świecie potrafisz traktować każdy drobiazg jako pretekst do feministycznej
agitacji – westchnął Mack. – Teraz się odsuń, dobrze?

Marisa przyciągnęła do siebie Nicky'ego. Odeszli na bezpieczną odległość. Pierwsze uderzenie
siekiery w zmarznięty pień drzewa zabrzmiało jak wystrzał. Następne uderzenie rozsypało
wokoło drewniane drzazgi i napełniło powietrze zapachem świeżej żywicy. Chociaż Marisa była
wściekła na Macka, nie mogła nie podziwiać jego siły i wprawy, z jaką zabierał się do ścinania
drzewa.

Na chwilę zapomniała o tym, że minęło dziesięć lat od tamtego dnia, kiedy to podziwiała pracę
mięśni Macka, woskującego karoserię swego starego samochodu. Wspomnienie to było tak
ż

ywe, że wywołało skrywane przez łata uczucia i przyprawiło Marisę o drżenie. Pamiętała

wszystko tak dokładnie, jakby wydarzyło się to wczoraj. Najpierw zwróciła jej uwagę

background image

powierzchowność Macka. Dopiero później odnalazła w nim coś znacznie ważniejszego.
Podziwiała go za wspaniałe poczucie humoru, za bystrość umysłu i upór w dążeniu do celu,
jakim wówczas było zdobycie najwyższej pozycji wśród przedstawicieli uprawianego przez
niego zawodu. Pod maską pewnego siebie, mocnego człowieka ukrywał się samotny i delikatny
mężczyzna o duszy małego chłopca. Za to właśnie Marisa go pokochała. Po raz pierwszy w życiu
była komuś potrzebna i to jej sprawiało przyjemność. Wówczas wydawało się jej, że niczego
więcej do szczęścia nie potrzebuje.

– Pada-a-a-a!

Radosny okrzyk synka wyrwał Marisę z zamyślenia. Chłopiec wyrwał się z objęć matki i
podbiegł do Macka, który znalazł w koronie drzewa opuszczone ptasie gniazdo, a teraz
przyklęknął, chcąc je pokazać Nicky'emu. Rozmawiali o czymś przyciszonymi głosami, od czasu
do czasu spoglądając na Marisę, a potem znów pochylali się nad gniazdem. Na koniec Mack
włożył coś do kieszeni. Wstał, wziął w obie ręce pień ogromnego drzewa i ruszył w stronę domu.
Nicky, oczywiście, zawzięcie mu pomagał.

Marisa podążyła śladem wleczonego po śniegu drzewa. Powoli budziła się w jej sercu zazdrość o
przyjaźń, łączącą chłopca z Mackiem. Obawiała się także, jak Nicky zniesie nieuchronne
przecież rozstanie. Jeśli zbytnio się przy wiąże do wędrującego po świecie reportera, to
ś

wiąteczna przygoda chłopca skończy się tak samo, jak przed dziesięcioma laty skończyła się jej

własna miłość do Macka. Złamanym sercem.

– Wiesz co, kolego? – Mack zauważył, że Nicky ciężko dyszy ze zmęczenia i ledwo za nim
nadąża. – Wydaje mi się, że twoja mama nie bardzo sobie radzi z tymi zaspami. Ja sam pociągnę
choinkę, a ty pomóż mamie.

– Okropnie się zmęczyłam – westchęła Marisa, szczęśliwa, że Mack pomógł chłopcu wybrnąć z
trudnej dla niego sytuacji. – Pomóż mi, Nicky Bardzo cię proszę. Zobacz, śnieg znów zaczyna
sypać.

Nicky nie miał pewności, czy dorośli przypadkiem nie żartują sobie z niego. Był jednak zbyt
zmęczony, żeby zaprotestować.

– My, kowboje musimy dbać o swoje kobiety – tłumaczył chłopcu Mack. – Czyżbyś o tym
zapomniał, Teks?

– Nie zapomniałem – Nicky pozwolił matce wziąć się za rękę.

Z nieba spadały pierwsze ogromne płatki śniegu. Byli całkiem blisko domu, kiedy Nicky
wypatrzył coś na pobliskim drzewie.

– Mamusiu, popatrz! – zawołał. Wyrwał rączkę z matczynej dłoni i podbiegł do drzewa. – Tu jest
jeszcze jedno gniazdo!

– Wracaj natychmiast, Nicholasie Latimore! – zawołała Marisa. Była zziębnięta, zmęczona i
chciała jak najszybciej znaleźć się pod dachem. Nagle straciła z oczu czerwoną kurteczkę
chłopca. – Nicky! – zawołała przerażona.

Brnęła przez wielkie zaspy w stronę drzewa, za którym zniknął jej synek. Kątem oka dostrzegła,

background image

ż

e Mack zostawił świerk i w mgnieniu oka znalazł się tuż przy niej. Wtem ziemia usunęła jej się

spod nóg, a sekundę później Marisa już siedziała na śniegu, tuż obok leżącego z buzią w zaspie
synka. Chwyciła chłopca za kurtkę, postawiła go na nogi i jak szalona zaczęła otrzepywać
dziecko ze śniegu.

Mack ją z kolei chwycił za kołnierz i wyciągnął oboje z powrotem na ścieżkę. Klął przy tym jak
dorożkarz.

– Aleś mnie przestraszyła! – zawołał. – Co ty, do cholery, wyprawiasz?

– Nie wrzeszcz na mnie! – Marisa z całej siły przytuliła do siebie dziecko. – Nic ci się nie stało,
kochanie?

– Nic mi nie jest, mamusiu. – Mały otarł mokrą buzię rękawiczką. – Tylko najadłem się trochę
ś

niegu. Zobacz, co znalazłem! – Pokazał matce małe, czarne piórko.

– Pamiętaj, Nicky. Nigdy więcej tego nie rób. – Marisa trzymała obie dłonie na ramionach
chłopca. – Nie wolno ci schodzić ze ścieżki. Mogło ci się stać coś złego. Obiecaj mi, że będziesz
uważał!

– Obiecuję. – Niebieskie oczy dziecka zrobiły się okrągłe jak spodki.

– Nie strasz go – szepnął Mack do ucha Marisy. Najpierw postawił na ścieżce Nicky'ego, a potem
pomógł wstać Marisie.

– Tam w dole płynie strumień. – Marisa tak się trzęsła, że ledwie mogła ustać na nogach.

– Skąd wiesz?

– Byłam tu… przedtem.

– Dziesięć lat temu? – zapytał obojętnie Mack.

– Tak. – Odwróciła głowę, żeby nie widzieć pełnego wyrzutu spojrzenia Macka. A więc nie
wybaczył mi i pewnie nigdy nie wybaczy, pomyślała. Sama nie wiedziała, czy drży ze strachu o
synka, czy też ma to jakiś związek z przeżytym dziesięć lat wcześniej załamaniem. – Gdyby
Nicky tam spadł…

– Ale nie spadł, więc daj sobie spokój. Nic złego sienie stało.

– Jak na światowca, niewiele wiesz o życiu, Mahoney. – Marisa spojrzała na niego ze smutkiem.
– Chodź, Nicky. Wracamy do domu.

Wzięła chłopca za rękę i pociągnęła go w stronę chatki. Nawet nie obejrzała się na Macka,
pozostawiając go samego z ogromnym świerkiem. Miała nadzieję, że może zsunie się w przepaść
i raz na zawsze zniknie z jej życia.

Niestety, jej nadzieje się nie spełniły. Mack nie tylko szczęśliwie dotarł z drzewem do domu, ale
jeszcze zbudował ogromny stojak do ustawienia monstrualnej choinki. Zdążył wstawić świerk do
salonu, zanim wichura rozszalała się z nową siłą. Marisa rozpogodziła się nieco, kiedy okazało
się, że leśny olbrzym nie tylko zmieścił się w domu, ale jeszcze bardzo ładnie wygląda.

background image

– To najpiękniejsza choinka, jaką miałem w życiu – zachwycał się Nicky. – Możemy ją już
ubrać? Możemy?

Marisa oczywiście przystała na prośbę syna. Mimo że nie była entuzjastką wstawienia do domu
wielkiego świerku, a prognozy radiowe zapowiadały śnieżycę przez następnych kilka dni, to i tak
tego wieczora wszyscy troje, nie wyłączając pani domu, świetnie się bawili.

Przy świetle gazowej lampy zawieszali na choince długie łańcuchy z kolorowego papieru i
sznury prażonej kukurydzy. Kiedy zgłodnieli, upiekli sobie nad ogniem kiełbaski. Potem znów
wieszali na gałązkach upieczone przez Marisę ciasteczka. Mack z Nickym nie omieszkali przy
tym podkradać słodkich wypieków, racząc się nimi na deser.

Mimo tylu starań ogromny świerk wciąż wydawał się nagi. Marisie przypomniało się, że w
kuchennej szufladzie leży rolka folii aluminiowej. Owinęła nią powycinane z kartonu gwiazdki,
kwiatki, ptaszki i półksiężyce, a Mack zawiesił to wszystko na gałęziach. Drzewko ozdobiły
także lśniące jabłka i pomarańcze. Mack przyniósł z garażu sporą ilość sznurka sizalowego.
Skręcił go w przypominającą lasso girlandę, która także zawisła na choince, sprawiając
Nicky'emu niewypowiedzianą radość. W komódce z bielizną stołową znalazło się trochę
barwnych chusteczek, które zawiązali na gałązkach, a stojak przykryli narzutą z kolorowych
łatek.

Marisa jakby zupełnie zapomniała o swojej niechęci do Macka. Śmiała się z jego żartów i
błazeństw, cieszyła się, kiedy podnosił do góry piszczącego z radości Nicky'ego, żeby chłopiec
mógł sam powiesić ozdoby na wyższych gałęziach. Czuła się niemal tak dobrze, jakby wszyscy
troje stanowili szczęśliwą rodzinę. Była nawet gotowa udawać, że tak jest naprawdę.
Przynajmniej tak długo, jak długo na świecie szalała zamieć.

Udawała także, że nie zauważa, jak Mack od czasu do czasu dotyka jej ramienia albo chociaż
dłoni, ani jak od tych dotknięć kręci jej się w głowie. A kiedy ich oczy spotkały się na chwilę
ponad szalejącym ze szczęścia Nickym, oboje uśmiechnęli się do siebie, zadowoleni, że tak
niewielkim kosztem udało im się sprawić dziecku wielką radość. Po chwili dopiero oczy Macka
pociemniały i Marisa ujrzała w nich coś, co przeraziło ją i… zmusiło do odwrócenia głowy.

Nie wolno, mi igrać z ogniem, pomyślała, odsuwając od siebie pokusę. To zbyt niebezpieczne.
Nie tylko dla mnie, ale i dla mojego synka.

– Ale śliczna choinka! – wołał Nicky, który tymczasem zdążył się już wdrapać na oparcie
kanapy. Wyczerpujący dzień dał się chłopcu we znaki. Oczy dziecka same zamykały się ze
zmęczenia.

– Całkiem niezła – zgodził się Mack. – Założę się, że żaden z tych sławnych dekoratorów z
Hollywood, których zatrudnia twoja mama, nie wymyśliłby nic lepszego. Brakuje nam tylko
gwiazdy na czubek.

– Oto i ona. – Marisa podała mu wielką gwiazdę, zrobioną z resztek aluminiowej folii. Nawet nie
zwróciła uwagi na kąśliwą uwagę o dekoratorach.

– No to ją zawieś na choince.

– Nie ma mowy! – odmówiła kategorycznie Marisa. – Nie mam zamiaru wspinać się na drzewo.

background image

– Pode mną ten taboret na pewno się załamie. – Mack wskazał krzesełko, którego Marisa
używała zamiast drabinki.

– Ojej, mamo, przecież dasz radę – wtrącił się Nicky. –Nie bądź tchórzliwym kojotem.

– Przytrzymam cię – zaofiarował się Mack.

Marisa miała na końcu języka przypomnienie, że raz już się na nim zawiodła. Nie powiedziała
tego, ale taka myśl widocznie odbiła się w wyrazie jej twarzy, bo Mack przestał się uśmiechać.

– Dobrze – zgodziła się. – Ale jeśli skręcę sobie kark, to

wrócę tu z zaświatów i obu was będę straszyć do końca życia.

Straszyłaś mnie przez dziesięć lat, pomyślał Mack. Podał Marisie rękę i pomógł jej wejść na
krzesło. Serce biło mu jak szalone, ale dziękował Bogu, że chociaż ręce mu sienie trzęsą.

– To zupełna głupota – powiedziała Marisa, patrząc na niego z góry. – Tyle pracy wkładamy w
strojenie choinki, której i tak nikt nie zobaczy.

O, tak. Kompletna głupota, zgodził się w duchu Mack, boleśnie świadom ciepła jej małej dłoni i
delikatnego zapachu perfum.

– Przecież robimy to dla Nicky'ego. Zapomniałaś? – przypomniał jej, starając się mówić
obojętnym tonem. – On jest tu teraz najważniejszy. A zresztą, już prawie skończyliśmy. Nie
wiem jak ciebie, ale mnie ostatnie dwa dni solidnie zmęczyły. Chciałbym wreszcie trochę
odpocząć.

– Mam nadzieję, że najpierw się ogolisz. – Marisa natychmiast przywołała go do porządku. Jego
i siebie za jednym zamachem. Cóż to za głupie pragnienie, chcieć pogłaskać go po tej ledwo
odrosłej brodzie.

– Czy już wyglądam jak człowiek śniegu? – Mack przeciągnął dłonią po policzku i roześmiał się
głośno. – Chyba rzeczywiście trochę się zaniedbałem.

Wyglądasz bardzo atrakcyjnie, pomyślała Marisa i sama się tej myśli przeraziła. W Hollywood
mężczyźni, którzy nie mieli bzika na punkcie swego wyglądu, praktycznie nie istnieli.
Tymczasem woń potu strudzonego mężczyzny, zmieszana z zupełnie unikalnym zapachem
Macka Mahoneya, uderzyła jej do głowy bardziej niż najdroższa nawet woda kolońska.

– Może zdołałabyś wygrzebać dla mnie jakąś czystą koszulę? – zapytał Mack. – Służący
zapomniał spakować mi walizki.

– Nieproszeni goście muszą się zadowolić tym, co dostaną – odrzekła lodowatym tonem, choć
powstrzymanie się od uśmiechu kosztowało ją wiele wysiłku. – Mam nadzieję, że o tym nie
zapomniałeś.

– Czy słowo „gościnność” nie obiło ci się przypadkiem o uszy?

– Owszem, obiło. Ale nie ma ono żadnego związku ż tobą. Zresztą nieważne. Wuj Paul na pewno
ma w szafie coś, co będziesz mógł na siebie włożyć. Poszukam, jak tylko uporam się z tą

background image

gwiazdą. – Z obawą spojrzała w górę na bardzo oddalony od jej ręki wierzchołek choinki. – O ile
oczywiście uda mi się przeżyć.

– Oprzyj się na moich plecach – polecił jej Mack. Podparł obiema dłońmi obciągnięte dżinsami
pośladki Marisy i natychmiast tego pożałował. Jaką mi to sprawia przyjemność, pomyślał.

– Nie mogę… – Marisa wyciągnęła ręce najwyżej, jak mogła.

Dlaczego jego dotyk sprawia mi taką przyjemność? pomyślała.

– Na pewno ci się uda, mamusiu! – synek nie omieszkał dodać jej odwagi.

Jeszcze chwila i gwiazda szczęśliwie zawisła na samym czubku drzewa. Marisa ucieszyła się, że
może wreszcie zejść na dół i uwolnić się z niepokojącego uścisku Macka.

– Spadam! – zawołała, straciwszy na moment równowagę. Krzesełko usunęło się jej spod nóg,
ale Mack na szczęście zdążył ją złapać.

– Nie bój się, księżniczko. Już cię mam – mruczał, trzymając ją na rękach i tuląc z całej siły do
piersi.

Dłoń Macka zupełnie przypadkiem dostała się pod luźny sweter Marisy i spoczęła dokładnie w
tym miejscu, w którym czuć było bicie jej serca. Zatrzepotało jak oszalałe, kiedy oboje spojrzeli
sobie w oczy. Nie mogła oderwać od Macka wzroku. Zupełnie jakby ją zahipnotyzował.

Bardzo powoli zsunęła się na podłogę, torturując i siebie, i jego tym przypadkowym przecież
ocieraniem się ciał. Ale dłoń Macka nie zmieniła położenia i dotykała teraz miękkiej piersi
Marisy.

O mój Boże! jęknęła w duchu, zawstydzona żądzą, jaka ją ogarnęła. Ja wciąż go pragnę.

A niech to szlag trafi! myślał w tym samym czasie Mack, aż do bólu opętany pożądaniem. Jak to
możliwe, że wciąż jej pragnę?

– Nic ci się nie stało, mamusiu? Jesteś taka czerwona…

– Nie… – wyjąkała Marisa. – Nic mi nie jest, synku. Odsunęła się od Macka i ciężko padła na
kanapę, na której siedział Nicky.

– Masz gorączkę? – Chłopczyk przyłożył rączkę do czoła matki gestem, jakim ona robiła to
miliony razy. – Musisz natychmiast iść do łóżka – powiedział stanowczo.

– A cóż ty możesz o tym wiedzieć, kolego? – mruknął pod nosem Mack.

Marisa znów się zaczerwieniła. Tym razem jednak ze złości.

– Pakuj się pod kołdrę, synku. – Z trudem uśmiechnęła się do zdumionego chłopca. – Już dawno
powinieneś spać.

– Ale ty się też zaraz położysz, dobrze, mamusiu? – prosił Nicky, posłusznie kładąc się na
posłaniu.

background image

– Jeszcze nie teraz. Najpierw muszę dać Mackowi czystą koszulę – powiedziała. I uwiązać go na
łańcuchu, dodała w myślach.

Pocałowała Nicky'ego w czoło, a Mackowi rzuciła spojrzenie tak jadowite, że dałoby się z niego
wyprodukować tonę surowicy.

Z lampą gazową w ręku poszła na górę. Drżała ze złości i z czegoś jeszcze, czego nie umiała, a
może nie chciała, nazwać.

Grzebała w szafie Paula, z wściekłością rzucała na podłogę różne części garderoby, mrucząc przy
tym obelgi nie wiadomo pod czyim adresem. Uspokoiła się trochę, trafiwszy na ozdobioną
frędzlami, zamszową kamizelkę, pozostałość jeszcze z lat sześćdziesiątych. Przyszło jej do
głowy, że ta staroć na pewno spodoba się Nicky'emu. Poza tym będzie doskonale pasowała do
kowbojskiego pasa i konia na patyku, które już przygotowała. Odłożyła kamizelkę na bok, a
resztę wyrzuconych z szafy rzeczy podniosła i… krzyknęła na widok wchodzącego do zimnej
sypialni Macka.

– Mam dość tego twojego ciągłego znikania, księżniczko – powiedział, zamykając za sobą
otwarte dotąd drzwi.

– Taki już twój los, Mahoney. Łap – rzuciła mu trzymane w rękach ubrania. – Weź to i
doprowadź się do jakiego takiego stanu. Jeśli to w ogóle możliwe. Idę spać.

Ubrania z powrotem znalazły się na podłodze, bo Mack nawet nie próbował ich złapać.

– Chcę z tobą pogadać. – Przytrzymał Marisę, która chciała go wyminąć i wyjść z pokoju.

– O czym? Nie mamy sobie nic do powiedzenia.

– Myślę, że jednak nie masz racji. W końcu jeszcze parę minut temu całkiem nieźle nam się
rozmawiało.

– Sam wszystko zepsułeś – uśmiechnęła się smutno.

– Cala Marisa. Znów szukasz sobie chłopca do bicia. Uwielbiasz być primadonną. – Przyciągnął
ją do siebie. Pochylił się nad nią tak, że prawie dotykał ustami jej twarzy.

– Nie uwierzę, jeśli mi powiesz, że się tego nie spodziewałaś.

– Owszem, spodziewałam się. Wcale się nie zmieniłeś.

– Ty także nie, a to nam znacznie ułatwi sytuację.

– Jaką znów sytuację? – zapytała Marisa, chociaż obawiała się, że doskonale wie, o czym Mack
mówił.

– Jesteś mi winna wyjaśnienia. – W migotliwym świetle gazowej lampy twarz Macka wyglądała
tak, jakby wykuto ją w kamieniu. – Dziesięć lat temu odeszłaś ode mnie bez słowa. To było
dawno. Dziś chcę ci zadać kilka pytań i jestem zdecydowany wydobyć z ciebie odpowiedzi. Taką
czy inną metodą.

background image

ROZDZIAŁ CZWARTY

– Nie jestem ci nic winna, Mahoney!

– Ciekawe, jak do tego doszłaś. – Mack ani myślał jej puścić. – Mieszkaliśmy razem! Nigdy się
nie zastanawiałaś, co sobie pomyślałem, kiedy wróciłem do domu i nie zastałem ani ciebie, ani
twoich rzeczy, ani nawet żadnego listu? Niczego. O przeprosinach już nie wspomnę. Czy w tej
szkole dla dobrze urodzonych panienek, do której cię posyłano, nie uczono dobrych manier?

– Przepraszam. – Marisa odważyła się na niego spojrzeć. – Nie chodziłam na wykłady o tym, jak
elegancko zakończyć romans.

– Do diabła, Mariso! Złamałaś mi serce! Może powiesz mi chociaż, dlaczego to zrobiłaś.

– Dlaczego? Dlaczego? Teraz dopiero widzę, że miałam rację! Nigdy nawet nie spróbowałeś
mnie poznać.

– Owszem, próbowałem. Na zewnątrz i od środka, kochanie. Znam wszystkie słodkie zakamarki
twego ciała.

– Bzdura! – Marisa wreszcie mu się wyrwała. – Dobrze! Sam tego chciałeś! Powiem ci, dlaczego
musiałam odejść, chociaż to i tak niczego nie zmieni. Ty mnie do tego zmusiłeś. Nie chciałeś
mnie słuchać wtedy i teraz pewnie też nie zniesiesz prawdy.

– Co ty za głupstwa pleciesz?

– To nie głupstwa, Mahoney! Przyznaję, że od ciebie uciekłam, ale to ty mnie do tego
doprowadziłeś.

– O mój Boże! – Mack załamał ręce. – Mogłem się spodziewać, że wszystko na mnie zwalisz.
Typowo kobieca metoda.

– Widzisz, znów zaczynasz. Nawet nie próbujesz zrozumieć, co do ciebie mówię. Niestety, z
mojego punktu widzenia tak to wygląda, Mahoney. Twierdziłeś, że mnie kochasz, ale wszystko,
co dla mnie było ważne, ty uznawałeś za nieistotne bzdury.

– Co, na przykład?

– Na przykład zapuszczanie korzeni czy doskonalenie zawodowe. Moje, oczywiście.

– Chodzi ci o rolę gwiazdy z mydlanych oper? Ja chciałem dla ciebie czegoś lepszego! Na litość
boską, kobieto! – wykrzyknął zdesperowany. – Byłaś najzdolniejszą dziennikarką na całym
Zachodnim Wybrzeżu. Rzuciłaś dziennikarstwo dla jakichś głupot.

– To nie były głupoty, tylko szansa stworzenia czegoś dla siebie.

– Naprawdę nie rozumiesz, że miałaś talent? Mogłaś tak wiele zdziałać! – zawołał Mack pełen
oburzenia. – Należałabyś do mojego zespołu, dokonalibyśmy razem wielkich rzeczy,
stworzylibyśmy coś trwałego.

background image

– To było twoje marzenie, Mack, a nie moje – powiedziała cicho Marisa.

– Ale…

Marisa niecierpliwym gestem odsunęła z czoła złote pasmo włosów, które wysunęło się spod
ś

ciągającej koński ogon gumki.

– Daj spokój – przerwała Mackowi. – Sam to wszystko zacząłeś, więc teraz musisz mnie
wysłuchać.

– Dobrze. Słucham cię – rzekł, choć zachowanie spokoju kosztowało go bardzo wiele.

Marisie za to zbierało się na płacz, ale postanowiła sobie, że się nie rozbeczy. Usiadła na starym
dębowym kufrze i oparła się plecami o framugę okna. Było jej okropnie zimno.

– Nie wiesz, od czego zacząć, co? – zapytał ironicznie Mack. – Najlepiej od ślubu z Victorem
Latimore'em.

– Victora w to nie mieszaj. On nie miał nic wspólnego z tym, co się między nami wydarzyło.

– Dobrze wiedzieć.

– Cały kłopot polega na tym, że ty nic nie rozumiesz, Mahoney. – Marisa zacisnęła pięści w
bezsilnej złości. – Zawsze byłeś zbyt zajęty zbawianiem świata, żeby zauważyć, że ja także chcę
stworzyć coś wartościowego. Sama. Bez niczyjej pomocy.

– Och, przepraszam – kpił Mack. – Nie zauważyłem tej notatki w prasie, w której uznano graną
przez ciebie Dinah Dillman za nowe wcielenie Matki Teresy.

– No właśnie. Te twoje kpiny. Doskonale potrafisz dawać innym do zrozumienia, że zupełnie nic
nie znaczą. Jesteś światowym ekspertem od wgniatania ludzi obcasem w ziemię.

– Nigdy nie twierdziłem, że odkrywanie prawdy jest operacją bezbolesną. – Mack wzruszył
ramionami.

– Nie musisz mi tego mówić. Ja lepiej niż ktokolwiek na świecie wiem, że nie zawahasz się
skrzywdzić człowieka w imię tej twojej wątpliwej „prawdy”. Zobacz, co zrobiłeś Nicky'emu i
mnie! Czy chociaż przez chwilę pomyślałeś o tym, jak ja się czuję, kiedy tak brutalnie potępiasz
moje aktorstwo? Jestem dobrą aktorką! Dostarczanie ludziom rozrywki sprawia mi przyjemność,
daje mi satysfakcję zawodową i osobistą.

– Ale zobacz, co odrzuciłaś…

– Niczego nie odrzuciłam! Najzwyczajniej w świecie dokonałam wyboru.

– To prawda. Wolałaś żyć beze mnie.

– To była najtrudniejsza decyzja w moim życiu – powiedziała Marisa ledwie dosłyszalnym
szeptem. – A ty mówisz o tym tak, jakby chodziło o zjedzenie bułki z masłem.

– A cóż w tym trudnego? – Mack zaśmiał się ponuro. – Zapakować kostium kąpielowy, oddać
klucz i hop, pod skrzydła mamusi i tatusia.

background image

– Wiesz dobrze, że to nieprawda. Moi rodzice byli ostatnimi ludźmi, których miałam ochotę
oglądać. A nawet gdyby, to spotkanie z nimi i tak nie miałoby najmniejszego sensu. Nigdy mnie
nie potrzebowali, nie mówiąc już o tym, żeby mi w czymkolwiek pomogli. Nie mieli ochoty
marnować czasu i energii dla swojej jedynej latorośli. śeglowanie i upijanie się do
nieprzytomności we wszystkich możliwych i niemożliwych portach świata było o niebo
ciekawsze. Po co miałam się z nimi spotykać? Wolałam przyjechać tutaj. – Dopiero teraz głos jej
się załamał. – Bardzo długo trwało, zanim wyzwoliłam się spod twojego uroku.

– Ach, tak. – Mack wciąż miał na twarzy ten obrzydliwy, kpiący uśmieszek. – I dlatego uważasz,
ż

e powinienem się poczuć głupio?

– Oczekujesz przeprosin? Proszę bardzo. Przepraszam cię, Mack. Źle postąpiłam, uciekając od
ciebie w takim pośpiechu. Na swoje usprawiedliwienie mam tylko tyle, że byłam wtedy bardzo
młoda, niedoświadczona i bardzo, ale to bardzo nieszczęśliwa. Wówczas wydawało mi się, że nie
mam innego wyjścia.

– Jeszcze jedna wymówka – zakpił Mack.

– O czymś chyba zapomniałeś. Sam jasno dałeś mi do zrozumienia, iż masz przed sobą wytknięty
cel i że na drodze do tego celu nie ma miejsca na kompromisy ani na poświęcenie. Ty chciałeś
prowadzić życie wagabundy, a ja takiego życia nienawidziłam, bo całe moje dzieciństwo
upłynęło na włóczęgach po świecie. Nigdy nie wiedziałam ani kim jestem, ani skąd pochodzę. –
Marisa wciąż jeszcze próbowała znaleźć zrozumienie dla swoich racji, choć coraz słabiej
wierzyła w powodzenie. – Poznałam gorycz wędrownego życia i nie chciałam takiego losu ani
dla siebie, ani tym bardziej dla swoich dzieci. Nie ukrywałam przed tobą, że chciałam mieć
dzieci! Tłumaczyłam ci to wszystko setki razy. Nie pamiętasz?

– Coś pewnie pamiętam. – Machnął ręką, jakby odganiał się od natrętnej muchy.

– No właśnie! – Marisa znów się rozzłościła. – To wszystko było dla mnie najważniejsze na
ś

wiecie, a ty nawet nie pamiętasz!

– Pamiętam, jak dobrze nam było razem, jak nie mogliśmy się od siebie oderwać…

– Ty wstrętny egoisto! – krzyknęła. – Wszystkie łzy, które po tobie wylałam, to było tylko
marnowanie cennego płynu ustrojowego.

– I wspaniałe ćwiczenie w roli królowej mydlanych oper. Mam rację, księżniczko? – Mack
pokazał w uśmiechu cały garnitur białych zębów.

– Wiesz, jaki jest twój największy problem, Mahoney? – Twarz Marisy zarumieniła się, a dłonie
zacisnęły się w pięści z bezsilnej złości. – Nie możesz znieść tego, że dorosłam, że przestałam
wielbić w tobie genialnego reportera, tę twoją skórzaną kurtkę i ciemne okulary. Nie mogłeś się
pogodzić z myślą, że chcę na równi z tobą decydować o naszej wspólnej przyszłości. Wolałeś,
ż

ebym na zawsze została twoją wielbicielką.

– Wcale nie!

– Czyżby? Teraz już możesz się do tego przyznać, Mahoney, bo ja wreszcie wiem, o co ci
chodziło wtedy i o co ci chodzi teraz. Kiedy od ciebie odeszłam, cierpiałeś nie ty, ale twoja

background image

męska duma.

– Nie masz zielonego pojęcia, co wtedy czułem.

– Pewnie odetchnąłeś z ulgą – roześmiała się gorzko Marisa. – Kiedy tylko przestałam oddawać
ci boską cześć, zaczęłam samodzielnie myśleć i zapragnęłam zostać twoją współpracownicą, od
razu zrozumiałam, że ty mnie wcale nie kochasz. Uwielbiałeś mnie taką, jaką sobie wymyśliłeś,
ale mnie prawdziwej nie kochałeś. Nie znałeś mnie i wcale nie chciałeś poznać.

– Jak możesz coś takiego mówić? – Mack podszedł do niej. Był zły i urażony do głębi. – Ja cię
naprawdę kochałem!

– Być może kochałeś tę kobietę, którą chciałeś żebym się stała – mówiła Marisa ze smutkiem w
głosie. – Ale kiedy na mnie patrzyłeś, nie mnie widziałeś, tylko samego siebie. Na pewno
kochałeś swoje odbicie, które widziałeś w moich oczach. Ale mnie wcale nie znałeś, więc jakże
mogłeś mnie kochać, Mack?

– Czy to w swoim serialu nauczyłaś się tych wszystkich psychologicznych bzdur? To bardzo
przekonywające… dla stada gęsi.

– Masz bardzo silną osobowość, Mack. Nawet nie zdajesz sobie sprawy, jak bardzo. Pożerałeś
mnie żywcem. – Marisa zamrugała powiekami, chcąc za wszelką cenę powstrzymać napływające
do oczu łzy. – Wiele razy usiłowałam powiedzieć ci, co naprawdę czuję, ale ty albo się ze mnie
ś

miałeś, albo kochałeś się ze mną tak długo, aż zapominałam o bożym świecie. To była kpina, a

nie związek dwojga dorosłych ludzi.

– Mnie ten związek odpowiadał.

– Ty wciąż niczego nie rozumiesz. – Obojętność Macka, mimo upływu lat, bardzo ją zabolała. –
Moje śmieszne marzenia były tak samo ważne, jak twoje wielkie plany. Niestety, nie mogliśmy
się porozumieć. Zawsze powtarzałeś: wszystko albo nic. W końcu byłam już tak zrozpaczona, że
mogłam albo uciec od ciebie, albo stracić wszystko. Nawet własną osobowość.

Mack milczał przez chwilę, a potem podniósł ręce i zaczął głośno bić brawo.

– Wspaniałe przedstawienie – zawołał.

Równie dobrze mógłby uderzyć Marisę w twarz. Najpierw nie mogła się nawet poruszyć, tak
bardzo była zdumiona. Dopiero po chwili rozpłakała się, wyrzuciła z siebie ukrywany przez
wiele lat ból i rozpacz. Zerwała się z miejsca, chciała uciec z tego pokoju i nigdy już nie oglądać
tego wstrętnego człowieka. Zupełnie zapomniała, że to on właśnie odgradzał ją od drzwi.

– O, nie! Tym razem ci się nie uda. – Mack zatrzymał ją i prawie przygniótł do ściany. – Nie
uciekniesz ode mnie, dopóki nie poznam całej prawdy.

– Nawet gdybym ci tę prawdę powtarzała setki razy, to i tak byś jej nie pojął! – chlipała Marisa,
waląc w Macka pięściami.

– Mylisz się, księżniczko. Pracuję w zawodzie związanym z poszukiwaniem prawdy tak długo,
ż

e na kilometr wyczuwam fałsz i kłamstwo. Dlaczego nie chcesz mi wprost powiedzieć, że

background image

odeszłaś, bo przestałaś mnie kochać? Przynajmniej w tej jednej sprawie zdobądź się na
uczciwość.

– Uczciwość, szczerość, to na nic się nie zda, jeśli człowiek ma do czynienia z tobą. Nie potrafisz
uwierzyć nawet swoim własnym uczuciom. Puść mnie wreszcie!

– No, mów – nie ustępował Mack. – Powiedz, że przestało ci na mnie zależeć. Zniosę to jak
mężczyzna. Czy już wtedy miałaś kogoś innego? Czy to był Latimore?

– Niee! – krzyknęła mu prosto w twarz. – Victora poznałam dwa lata później!

– No więc o co chodziło? Przeszkadzały ci brudne paznokcie człowieka pracy? A może to, że nie
miałem odpowiedniej dla twoich potrzeb pozycji społecznej? Na pewno pamiętasz jeszcze
choćby jeden powód, dla którego odwróciłaś się plecami od najlepszego prezentu, jaki od życia
dostałaś.

– Nie pamiętam tylko, żebyś kiedykolwiek pozwolił sobie na rozmyślne okrucieństwo – odrzekła
drżącym głosem.

– Byłem zbyt zaślepiony, żeby zauważyć, jaka z ciebie okropna egoistka.

– To nieprawda…

– Nie musisz zaprzeczać. Spotkanie z porzuconym kochankiem zepsuło ci pewnie własne
wysokie mniemanie o sobie, a ulubienica całej Ameryki nie może sobie z tym poradzić. Przyznaj,
ż

e mam rację!

Marisa nie mogła tego dłużej wytrzymać. Chciała się znaleźć jak najdalej od Macka. Nie miała
sił znosić dłużej tych wszystkich upokorzeń i grzebania w krwawiących ranach.

– Tak! To prawda! – zawołała zdesperowana. – Wszystko…

– Ależ z ciebie tchórz. – Mack nachylił się nad Marisą. – Wtedy nie miałaś odwagi spojrzeć mi w
oczy i teraz też się boisz.

Zanim zdołała cokolwiek pomyśleć, zbliżył wargi do jej ust. Dopiero teraz dotarło do Marisy, że
wyrządziła temu mężczyźnie większą krzywdę, niż sobie wyobrażała. Była tak zaszokowana tym
odkryciem, że zaprzestała walki, zgodziła się na ten odwet, na to nieszkodliwe przecież
zadośćuczynienie, które po krótkiej chwili jej także zaczęło sprawiać przyjemność. Oczy Marisy
znów zwilgotniały. Tym razem jednak z żalu za straconymi latami. Straconymi, bo
pozbawionymi bliskości ukochanego mężczyzny.

Zawstydzony Mack wreszcie się od niej odsunął. Oddychał z trudem i wyglądał tak, jakby czegoś
bardzo żałował.

Bezwiednie przyciągnęła go do siebie.

– Pocałuj mnie, Mack – mruknęła, szukając wargami jego ust.

Macka nie trzeba było prosić. Porwał Marisę w ramiona i całował tak mocno, jakby chciał w ten
sposób nadrobić wszystkie minione lata.

background image

Marisie nogi odmówiły posłuszeństwa. Musiała z całej siły chwycić Macka za szyję, żeby tylko
nie upaść. Zupełnie się zapomniała. Tuliła się do niego, a on coraz mocniej ją do siebie
przyciskał. Wreszcie, spragnieni powietrza, oderwali od siebie usta, ale ich ciała rozdzielić się nie
chciały. Nie zważając na przejmujący chłód, dotykali się i pieścili, aż w końcu Mack zaniósł
Marisę na stojące w kącie pokoju wielkie łoże. Dopiero teraz oprzytomniała.

– Nie, Mack – jęknęła. – Tak nie można.

– Naprawdę? – Mack był bardziej rozbawiony niż zdziwiony. – Mało brakowało, a dałbym się
nabrać…

– Och, nie. Zrozum… Byłoby cudownie, ale… To nie jest najlepszy pomysł.

– Wciąż mnie pragniesz. Tylko nie próbuj zaprzeczać.

– Popatrzył jej prosto w oczy. – Uwielbiałaś to…

– Obawiam się, że w tej sprawie nic się nie zmieniło.

– Marisa zaczerwieniła się, ale odepchnęła od siebie niecierpliwe dłonie Macka.

– Co, wobec tego, proponujesz? – zapytał.

– Nic. – Pokręciła głową tak gwałtownie, że złoty koński ogon całkiem się rozsypał. – Wtedy
potrzebowałam czegoś więcej niż seksu i teraz także sam seks mi nie wystarczy.

– Może jednak… – Wpatrzony w półnagie ciało Marisy Mack próbował pertraktować.

– Na jak długo? Jedną noc? Może nawet na całą dobę… – szeptała rozżalona. – Na mój gust to
zbyt ryzykowne przedsięwzięcie. Nie jestem masochistką.

Mack milczał przez chwilę, jakby podejmował jakąś decyzję. Z trudem odwrócił oczy od Marisy
i wreszcie stanął obok łóżka.

– Ja także nie jestem masochistą – powiedział cicho.

Dopiero teraz, kiedy Macka już przy niej nie było, Marisa poczuła przeszywający, dotkliwy
chłód. Wstała i poprawiła ubranie. Sweter leżał na podłodze pod oknem. Szybko wciągnęła go na
siebie, ale wcale nie zrobiło jej się od tego cieplej.

Mack stał przy oknie. Obiema rękami opierał się o framugę, a czołem dotykał zamarzniętej
szyby.

– Przepraszam – mruknął, kiedy wreszcie pozbierał się na tyle, że mógł wydobyć z siebie głos. –
To moja wina.

Niezupełnie, przyznała w duchu Marisa, porządkując łóżko, żeby żaden ślad nie śmiał
przypomnieć jej o tym, co się tu przed chwilą wydarzyło.

– Nic nie szkodzi – powiedziała głośno z udaną obojętnością. – Śnieżyca zawsze doprowadza
ludzi do obłędu.

background image

– Śnieżyca nie ma z tym nic wspólnego. – Mack odwrócił się od okna. – Nie chciałem cię
skrzywdzić.

– Słucham? – Marisa musnęła palcami pogryzione przez Macka wargi. Siłą stłumiona pasja nie
całkiem jeszcze ją opuściła. – Nie, to nic takiego.

– Umyję się i przebiorę – westchnął Mack.

Zatrzymał się tylko po to, żeby podnieść z podłogi stertę ubrań, które Marisa rzuciła tam całe
wieki temu.

– Zagrzałam ci wodę do mycia.

– Niepotrzebnie – uśmiechnął się do niej z przymusem. – Przyda mi się zimny prysznic. To twoja
wina. Rozumiesz?

Marisa głośno się roześmiała. Nie mogła się powstrzymać.

– Miło słyszeć, że wciąż jeszcze się śmiejesz – powiedział Mack.

– Wszyscy wiedzą, że czasami to robię.

– Mamy o czym myśleć. – Nieznacznym skinięciem głowy dał jej do zrozumienia, że chodzi mu
zarówno o kłótnię, jak i o to, co nastąpiło po niej.

– Mamy – zgodziła się Marisa i zapłoniła się jak mała dziewczynka.

– Zdecydowałaś już, co chcesz zrobić z Nickym?

To nieoczekiwane pytanie przypomniało Marisie, dlaczego Mack znalazł ją na tym odludziu. Nie
dla odwetu, nawet nie z powodu chęci wyjaśnienia, dlaczego go opuściła, tylko w pogoni za
sensacją. Nie mogła sobie darować, że o tym zapomniała.

– Oczywiście, że tak. – Dumnie podniosła do góry głowę. – Będę go kochać, wychowywać i
chronić.

– Nie jesteś już jedyną osobą w jego życiu.

– Ale jedyną, która się liczy.

– Będziesz musiała stawić czoło…

– Nie ucz mnie, jak mam przeżyć własne życie, ani tym bardziej, w jaki sposób chronić moje
dziecko! Ani ja, ani Nicky nikomu nic złego nie zrobiliśmy. – Mimo ciepłego swetra Marisa
znów poczuła przenikliwe zimno. – Dlaczego niewinni mają ponosić karę?

– Nikt nie chce cię karać, Mariso.

– I ty mi to mówisz!

– Liczy się tylko prawda i ja tę prawdę odnajdę. W ten czy w inny sposób, to bez różnicy.
Zamknięcie tej hurtowni dzieci, którą prowadzi doktor Morris, jest ważniejsze niż czyjekolwiek

background image

sprawy osobiste.

– Wycofaj się, Mack – ostrzegła go. – Niezależnie od tego, co się tobie wydaje, to nie jest twoja
sprawa. Nie pozwolę ci nas prześladować. Jesteś tu zaledwie tolerowany. Radzę ci o tym nie
zapominać.

– Muszę wykonać zadanie.

– Naszym kosztem? Chyba jednak nie jesteś takim uczciwym facetem, za jakiego się podajesz.

– Czarnym charakterem też nie jestem – zaprotestował Mack.

– No cóż, panie Mahoney. – Marisa patrzyła na niego smutnym wzrokiem. – To akurat jest
sprawą dyskusyjną.

Mack rzucił naręcze drewna na podłogę w sieni. Piętrzyła się tam już spora sterta polan i uznał,
ż

e na noc zupełnie im wystarczy. Osłonięty od wiatru ścianą domu, odruchowo sprawdził

kieszenie kurtki. Miał w nich notes, długopis, klucze, portfel i różne elektroniczne drobiazgi, bez
których szanujący się reporter nawet na krok nie rusza się z domu. Ale papierosów nie miał.
Dopiero po chwili dotarło do niego, co robi. Zaklął szpetnie. Palenie rzucił trzy lata temu. Po raz
pierwszy od tego czasu szukał papierosa. Oto dowód, do jakiego stanu doprowadziła go Marisa.

Wbił ręce w kieszenie kurtki i wpatrywał się w ciemność. Wiatr wciąż wył jak potępieniec, ale
ś

nieg nie padał już tak gęsto. Wychodzenie na mróz zaraz po kąpieli było czystą głupotą, ale

Mack potrzebował samotności. Marisa wprawdzie nie zwracała na niego uwagi, przygotowując
nędzne namiastki prezentów gwiazdkowych dla Nicky'ego. Ale jednak kręciła się, istniała obok
niego, nie dając mu szansy dojścia do siebie. Dlatego właśnie zdecydował się wyjść z chaty.

Co za uparta baba! myślał ze złością. A przecież mimo wszystko nadal dobrze byłoby nam w
łóżku. To jasne jak słońce.

Właściwie winienem jej wdzięczność za to, że mnie odepchnęła. Na pewno niepotrzebny mi teraz
romans. Na dodatek z bohaterką mojego szokującego wywiadu. Ale z drugiej strony… Ona
wciąż coś do mnie czuje, a ja… No cóż, na pewno jest nad czym się zastanawiać. To jej głupie
gadanie, że odeszła ode mnie, bo jej nie rozumiałem… Musiała coś wymyślić, żeby się przed
sobą usprawiedliwić. śywcem ją pożerałem!

A to dobre! Przecież umiem się porozumieć z ludźmi. W końcu to mój zawód. Chciałem dla niej
lepszego losu niż godne pożałowania życie aktorki… Chociaż z drugiej strony zrobiła karierę, o
jakiej inne mogą tylko marzyć. Czyżby rzeczywiście bolało mnie to, że wszystko, co osiągnęła,
dokonało się bez mojej pomocy? Czyżby naprawdę tak zaślepiały mnie moje własne ambicje, że
nie widziałem, nie mówiąc już o popieraniu tego, czego ona pragnęła?

Mack na siłę odsunął od siebie te niewygodne pytania. Stanowczo wolał zastanowić się nad tym,

background image

co też robi w tej chwili jego producent, Tom Powell. Na pewno nie spędzi świąt w rodzinnej
atmosferze. Tego Mack był zupełnie pewien. Po opuszczeniu kilku kolejnych żon Tom żył
samotnie i całkowicie poświęcił się pracy. W tej chwili pewnie siedział w studiu i po raz setny
przeglądał materiał filmowy, dotyczący sprawy doktora Morrisa. Nie mógł się już doczekać
powrotu swego reportera, którego posłał w ślad za Marisą Rourke. Gwiazda oper mydlanych
zamieszana w sprawę nielegalnej adopcji! To sensacja, skandal, jaki trafia się raz na sto lat.

Tak, Mack uśmiechnął się do siebie, dobrana z nas para, ja i Tom. Ten kontrakt z INN pozwoli
mi wreszcie stać się niezależnym finansowo.

Mackowi w końcu zrobiło się zimno. Otrzepał nogi ze śniegu i wszedł do domu. Nicky spał
spokojnie na kanapie, ale Marisy nigdzie nie było. Na podeście schodów ćmiło przytłumione
ś

wiatło, co oznaczało, że pani domu jest w sypialni i pewnie szykuje tam jakąś niespodziankę dla

synka.

Mackowi udało się rano popracować trochę nad starymi sankami. Odczyścił je, wyszorował
drucianą szczotką i pomalował czerwoną farbą. Rezultat tych zabiegów zadziwił nawet samego
wykonawcę. Jeśli tylko ociepli się na tyle, że farba wyschnie, Nicky dostanie prezent.

Mack wyobraził sobie, jak się malec ucieszy, i uśmiechnął się do siebie. Pomyślał, że te sanki
będą prawie tak wspaniałe, jak jego wymarzona czerwona koparka.

Zdjął kurtkę i położył ją na krześle. Z czułością popatrzył na jasną główkę śpiącego dziecka, a po
chwili zastanowienia wyniósł kurtkę do sieni. Wolał nie ryzykować pozostawiania jej w zasięgu
rączek wścibskiego malca. Jutro zajmiemy się tymi klipsami, pomyślał Mack. Nicky nie będzie
miał czasu szperać po kątach.

Dołożył drew do kominka. Uznał, że nie ma już nic więcej do roboty i powodu, aby wciąż pętać
się po domu. Raz jeszcze spojrzał podejrzliwie na światło padające z sypialni. Wzruszył
ramionami i położył się na materacu, który umieścił w pobliżu kominka.

Zasypiał już, kiedy przeraźliwy krzyk Nicky'ego poderwał go na nogi. W pierwszej chwili Mack
nie mógł się zorientować, gdzie jest i co się z nim dzieje. Wydawało mu się, że znajduje się w
Bejrucie pod ostrzałem, wśród bezradnego krzyku kobiet i dzieci. Oprzytomniał, zobaczywszy
Nicky'ego, który rzucał się na posianiu w przerażającym, dziecięcym śnie. W jednej chwili
znalazł się przy kanapie i porwał chłopca w objęcia.

– Coś złego ci się przyśniło, kolego? Już dobrze, dobrze.

– Pies – chlipał Nicky. Zarzucił Mackowi rączki na szyję i przytulił się do niego całą siłą
dziecięcego strachu. Serduszko biło mu tak gwałtownie, że aż uderzało o żebra Macka. – Taki
okropny pies z wielkimi zębami…

– Nie bój się. To tylko sen. – Mack głaskał chłopczyka po główce.

– Nie pozwól, żeby mnie ugryzł!

– Nic się nie martw. Wyrzucimy stąd tego potwora. Głowa do góry, zastępco. Szeryf Mack zaraz
zrobi z nim porządek.

background image

– Obiecujesz?

– Słowo kowboja. – Mack pocałował jasną główkę malca i mocno go do siebie przytulił.

Dopiero kiedy podniósł głowę, zobaczył Marisę. Jak oniemiała stała na podeście schodów.
Wpatrywała się w niego wzrokiem pełnym zdumienia. Mack dopiero teraz zrozumiał, że ta
przepiękna istota nie jest już tamtą dziewczyną, którą znał przed laty. Była silniejsza, bardziej
pewna siebie. Dojrzałość i macierzyństwo zahartowały ją, nadały jej życiu głębię i motywację,
których brakowało tamtej, o dziesięć lat młodszej Marisie.

Gdybym był mądrzejszy i miał więcej szczęścia, mógłbym ją poślubić, a to dziecko pewnie
byłoby moje, pomyślał smutno Mack. Patrzyłbym, jak młodziutka dziewczyna wyrasta na pewną
siebie, atrakcyjną kobietę. Mógłbym nadawać formę zachodzącym w niej zmianom.

Wreszcie zrozumiał, jak wiele stracił. Opuścił go hodowany przez lata gniew, a jego miejsce
zajął żal.

– Nic mi nie jest – mruczał Nicky, trąc rączkami zapłakaną buzię. – Ja wiem, że kowboje nie
płaczą.

– Czasami płaczą, kolego – wyszeptał Mack. – Czasami płaczą.

background image

ROZDZIAŁ PIĄTY

Wigilia Bożego Narodzenia zapowiadała się wspaniale. Marisa wstała o wschodzie słońca. Jego
promienie wydobyły ze śniegu diamentowe blaski, powietrze było przejrzyste, a niebo tak
błękitne, aż oczy bolały od patrzenia. I, co najważniejsze, wokoło panowała cisza. Po wielu
dniach opętańczego wycia wichru na świecie wreszcie zapanował spokój. Przynajmniej na
dworze.

Marisa uznała za ironię losu fakt, że świat zewnętrzny uciszył się właśnie wtedy, kiedy w niej
nawałnica rozszalała się z wielką siłą. Wzięła ekspres do kawy. Wciąż miała przed oczami widok
Macka, który tak czule pocieszał jej synka. Nicky'emu nawet przez myśl nie przeszło, że może w
tym być coś nadzwyczajnego, i szybko wrócił do dziecięcej krainy kolorowych snów. Marisa za
to wcale nie mogła zasnąć. Myślała o Maćku i o tym, czy aby na pewno zna go dobrze, czy go
przypadkiem nie krzywdzi niesprawiedliwą oceną.

Czyżbym go źle osądziła? pytała samą siebie. Może pod tą twardą powłoką dałoby się znaleźć
ciepło i serdeczność, tylko ja nie umiałam szukać? Może mogłoby się między nami wszystko
ułożyć. Gdyby nie ta cała sprawa doktora Morrisa…

– Zachwycasz się tym dzbankiem, czy masz zamiar zrobić w nim kawę? – zapytał Mack. Stał
oparty o framugę drzwi. W starej koszuli Paula i w za szerokich spodniach od dresu wyglądał jak
nieokrzesany dzikus. Wpatrywał się w Marisę zaspanymi oczami, a ona pomyślała, że jest tak
nieprawdopodobnie męski, tak pełen seksu, że aż…

Odwróciła się do niego plecami i wreszcie nalała do ekspresu wodę z butelki.

– Co się stało, że od rana masz taki paskudny nastrój? – zapytała, udając obojętność. – Ach,
zapomniałam. To przecież u ciebie stan normalny.

– Wiesz co, księżniczko – wbrew oczekiwaniom Marisy Mack parsknął śmiechem. – Podoba mi
się ta zmiana w tobie. Nie dajesz sobie dmuchać w kaszę.

Marisa postawiła ekspres na gazowym palniku. Westchnęła i ciężko.

– Nie kłóćmy się, Mack – poprosiła. – Idą święta, świeci słońce, a poza tym obiecałeś mi
zawieszenie broni.

– To był komplement, skarbie – powiedział Mack. Podszedł do Marisy i położył dłonie na jej
ramionach.

– Trudno było się tego domyślić – odparła.

– Wiem. Jestem tajemniczym mężczyzną. Zwłaszcza wówczas, zanim wypiję pierwszą poranną
kawę.

– Idiota – powiedziała Marisa bardziej pieszczotliwie niż obraźliwie.

– Naprawdę tak myślisz? – Mack puścił jej ramiona i uśmiechnął się do niej najpiękniej, jak

background image

umiał. – A ja coś wiem!

– Co takiego? śe moja mamusia bardziej kochała mnie niż twoja ciebie?

– Ponieważ wiem coś o naszych matkach, idę o zakład, że tak właśnie było. – Mack już się nie
uśmiechał. – Ale nie o to mi chodziło. Popatrz. – Wyciągnął rękę i nacisnął włącznik światła.
Kuchnia rozjaśniła się blaskiem żarówek.

– Włączyli prąd! – zawołała uszczęśliwiona Marisa. – Kiedy?

– Pewnie w nocy.

– Będzie ciepła woda! Wreszcie się porządnie wykąpię! – Marisa tańczyła z radości. – Włączę
ogrzewanie, a ty spróbuj znaleźć główny zawór wodociągu. Nie wiesz, jak długo musi się
podgrzewać woda?

– Widzę, że wbrew pozorom wcale nie lubisz pionierskiego życia.

– Przecież dobrze sobie radziłam – zaprotestowała. – To, że wolę udogodnienia…

– No właśnie – Mack przerwał tę tyradę, delikatnie muskając policzek Marisy. – Bardzo dobrze
sobie radziłaś.

Jego dotyk napawał ją lękiem. Jak oparzona odskoczyła od Macka. Chwyciła słuchawkę telefonu,
udając, że sprawdza, czy przywrócono także połączenie ze światem. Dopiero kiedy stwierdziła,
ż

e telefon wciąż milczy, zdała sobie sprawę, jak bardzo bała się tego, że został naprawiony.

– Ale telefon jest głuchy – powiedziała już spokojnie.

– Czy tego chcesz, czy nie, nie możesz się tu na zawsze ukryć.

– Ja się nie ukrywam, tylko wyjechałam na urlop. Czy drogi są przejezdne?

– Moim zdaniem jeszcze przez parę dni nie da się jeździć w górach. Chyba że zaraz przyjdzie
odwilż.

– A więc nie możemy stąd wyjechać?

– Na razie nie.

– Chyba trzeba podejść do tego filozoficznie i, broń Boże, nie denerwować się.

– Tak, tak. Właśnie widzę, jak bardzo jesteś spokojna.

– Mamusiu! Mamusiu, zobacz! – Nicky wpadł do kuchni jak tajfun. Chwycił Marisę za rękę i
pociągnął ją do pokoju z kominkiem. – Zobacz, są bajki!

Marisie ulżyło. Pozwoliła Nicky'emu poprowadzić się do pokoju i w skupieniu wpatrywała się
razem z nim w ekran telewizora, oglądając ukochane bajki chłopca.

Kilka minut później Mack przyniósł dwa kubki gorącej kawy.

background image

– Dzięki – powiedziała Marisa.

Dlaczego ten człowiek wciąż musi mnie zaskakiwać? pomyślała.

– Nie ma za co. Hej, kolego, zostaw na chwilę ten program – poprosił Nicky'ego, który właśnie
szukał pilotem swej ulubionej stacji.

– Ale to dziennik – jęknął chłopiec, marszcząc z dezaprobatą nosek.

– Zaraz będziesz mógł oglądać swoje bajki – zapewnił go Mack. – Chcę się tylko zorientować, co
się dzieje na świecie.

Nicky podniósł oczy do nieba, zniecierpliwiony niezrozumiałymi dziwactwami dorosłych, ale
posłusznie nie zmienił programu. Marisa obserwowała twarz Macka, słuchającego informacji o
machinacjach polityków, o niepokojach w różnych częściach świata i tym podobnych sprawach.

To jego życie, pomyślała. Od razu widać, jak bardzo mu tego wszystkiego brakuje. Nie może się
już doczekać, kiedy wkroczy w wir wydarzeń. Bez wątpienia jest jednym z najlepszych
reporterów, w każdej chwili gotowym wyjechać na drugi koniec świata. Nic a nic się nie zmienił.
I to, że oboje mamy zupełnie różne wymagania wobec życia, także się nie zmieniło. Ani na
chwilę nie wolno mi o tym zapomnieć.

– Spójrz, mamusiu! – zawołał Nicky. – Ciocia Carlene!

Marisa popatrzyła w telewizor. Jakiś reporter podstawiał mikrofon jej agentce. Carlene Mendez
coś mówiła, ale słychać było tylko głos spikera: „Wiadomości kulturalne. Rzeczniczka sławnej
aktorki, Marisy Rourke, o
świadczyła, że odtwórczyni głównej roli w popularnym serialu
„Rodzina” sp
ędza wakacje na łonie rodziny i nie może udzielić wywiadu w związku ze sprawą
doktora Franco…

– Zmień kanał, Nicky – poleciła Marisa.

– Mogę zmienić, Mack?

– Możesz, kolego.

Nicky ochoczo wykonał polecenie. Znalazł kanał, którego szukał, i usiadł po turecku przed
telewizorem, żeby obejrzeć nie wiadomo po raz który powtarzaną bajkę o Bożym Narodzeniu w
wiosce Smerfów.

– Mówiłem ci przecież, że świat nie zniknie na twoje życzenie – powiedział półgłosem Mack. –
Może przestałabyś wreszcie wyręczać się innymi. Skorzystaj z mojej propozycji i sama zacznij
mówić.

Marisę nagle strasznie rozbolała głowa. Przycisnęła ręce do czoła. Patrzyła na piętrzącą się na
kanapie stertę koców, na ogromną, udekorowaną domowym sposobem choinkę i wydawało jej
się, że widzi je po raz pierwszy w życiu. W tej jednej chwili zwaliło się na nią wszystko to, o
czym usiłowała nie myśleć przez kilka ostatnich dni.

Wdzięczna była Carlene za to, że ta ukrywała fakt ich ucieczki, choć Marisa zniknęła bez śladu,
nie zawiadamiając o wyjeździe swej agentki. Niepokoiła się o to, co dzieje się z zespołem

background image

„Rodziny”. Zostawiła ich wszystkich na lodzie. Producenci i autorzy tekstów poradzą sobie z jej
nieobecnością zaledwie przez kilka odcinków. Najwyżej miesiąc. Dłużej nie będą czekać, a
wtedy Marisa może stracić pracę i nawet kontrakt jej nie uratuje. Ale najgorszy ze wszystkich
obaw był strach o to, że ktoś mógłby jej odebrać to, co miała w życiu najcenniejszego: syna.

Mack ma rację, myślała Marisa. Jestem tchórzem. Boję się konfrontacji, wolę obejść jakoś tę
paskudną sytuację, aniżeli stawić czoło rzeczywistości. Zawsze w ten sposób omijałam burzliwe
awantury w domu rodzinnym, a wyuczonych w dzieciństwie odruchów nie można się tak łatwo
pozbyć. Nie, tym razem nie stchórzę.

Mack odgadł, że chciałam wyjechać z kraju. Mam przecież przyjaciół w Montrealu i znajomych,
którzy mają duży dom w Monaco. Jest mnóstwo sposobów na to, żeby na jakiś czas zniknąć z
oczu ciekawskim. Nawet jeśli się jest sławną gwiazdą filmową. Zrobię wszystko, żeby chronić
moje dziecko! Rzucę pracę, zrezygnuję ze sławy, pojadę na drugi koniec świata.

Ale czy to byłoby dobre dla Nicky'ego? Czy lepiej wywieźć go z miejsca, w którym wzrastał,
zabrać mu wszystko, co znał i kochał, czy też ryzykować, że, powołując się na jakieś chore
„poczucie sprawiedliwości”, oddadzą moje dziecko tej kobiecie, która go urodziła? Nawet cała
armia najlepiej opłaconych adwokatów nie zagwarantuje mi, że nie dojdzie do takiego
nieszczęścia. Jeśli stracę syna, to moje życie przestanie mieć sens. Jemu też będzie ciężko. Dzieci
wprawdzie łatwo się przystosowują, ale jeśli odbiorą Nicky'ego jedynej matce, jaką znał, ta
tragedia jemu także może złamać życie.

Marisa podeszła do choinki. Pogłaskała papierowy łańcuch, który poprzedniego dnia zrobiła
razem z synem. Wiedziała, że wreszcie trzeba będzie podjąć jakąś decyzję. Dopóki jednak była w
górach, odcięta od świata, nie musiała się spieszyć. Miała nadzieję, że czas pozwoli jej wybrać
najlepsze rozwiązanie dla Nicky'ego i dla wszystkich, których ta sprawa dotyczy. Niestety,
zamieć się skończyła i czasu było coraz mniej. Skoro Mack ją znalazł, to inni reporterzy w
poszukiwaniu sensacji także mogą trafić do jej kryjówki. Jedno wiedziała na pewno: nie uda jej
się uniknąć konfrontacji ze wścibskim światem.

– Czy źle się czujesz, Mariso?

Podniosła głowę. Mack stał przy niej, a na jego twarzy malował się niepokój. Patrzył na nią ze
współczuciem i Marisa zupełnie zapomniała, iż to przez niego ma teraz kłopoty i że jeszcze
niedawno była na niego wściekła.

A może uda mi się zmienić wroga w sprzymierzeńca? pomyślała z nadzieją. On już polubił
chłopca. Jeśli zrozumie, ile Nicky dla mnie znaczy, może zgodzi się nie niepokoić mnie na tak
długo, aż zdążę wszystko przemyśleć i zyskam trochę czasu. Mack jest przecież rozsądnym
człowiekiem.

– Nic mi nie jest – uśmiechnęła się z przymusem. – A co do twojej propozycji, to… Muszę się
nad tym zastanowić.

– Rozumiem. – Mack skinął głową. Nie bardzo wierzył, że Marisa przestanie się ukrywać, ale
samo to, że obiecała przemyśleć jego słowa, było ogromnym sukcesem.

– Właśnie przypomniałam sobie jeszcze jeden powód, dla którego cieszę się, że włączyli światło

background image

– powiedziała Marisa.

Za jej plecami Nicky pokładał się ze śmiechu, słuchając pyszałkowatej przemowy Ważniaka.

– Masz na myśli coś jeszcze oprócz gorącej kąpieli i oglądania kreskówek?

– Owszem. – Marisa głośno się roześmiała. – Jesteś głodny?

– No pewnie. Jak zwykle zresztą.

– To chodź do kuchni. Włączymy maszynkę do gofrów i zobaczymy, co z tego wyniknie.

Marisa nakarmiła swoich mężczyzn górą gofrów, polanych litrami soku, a potem przyglądała się
z daleka, jak w tajemnicy przed nią majstrowali coś przy stole w kuchni. Zaaferowana mina
Nicky'ego i jego gwałtowne protesty za każdym razem, kiedy matka zbliżała się do stołu,
przekonały Marisę, że obaj panowie szykowali jakiś prezent dla niej.

Marisie zrobiło się ciepło na sercu na widok Macka, poświęcającego czas na zajęcia z małym
chłopcem. Zmywała naczynia, porządkowała kuchnię i udawała, że nie słyszy konspiracyjnych
szeptów i chichotów za swoimi plecami, chociaż tak naprawdę podsłuchiwała i podglądała z
ogromnym zainteresowaniem i jeszcze większą radością.

Mack odniósł na miejsce materac, który przez kilka ostatnich dni służył mu za posłanie, więc
Marisa mogła wreszcie uporządkować pokój. Bolały ją plecy od spania z Nickym na twardej
kanapie i cieszyła się, że wreszcie wyśpi się wygodnie we własnym łóżku. Zresztą zamknięcie
Nicky'ego na noc w jego sypialni ułatwi jej przygotowanie prezentów od świętego Mikołaja.

Marisa zeszła na dół. Udała, że nie widzi małej, zapakowanej w papier paczuszki z wypisanym
swoim imieniem, która podczas jej nieobecności pojawiła się pod choinką. Jednakże tajemnicze
miny Nicky'ego i Macka zmusiły ją do uśmiechu.

Nicky był jeszcze w tym wieku, w którym dzieci potrafią się cieszyć najmniejszymi nawet
drobiazgami. Dlatego nie obawiała się już, że przygotowane domowym sposobem prezenty
rozczarują chłopca. Nabrała tej pewności, kiedy Mack pokazał jej, do jakiej świetności udało mu
się doprowadzić stare, zapyziałe sanki. Teraz już wiedziała, że piąte w życiu Nicky'ego Boże
Narodzenie na zawsze pozostanie w pamięci chłopca jako absolutnie wyjątkowe i cudowne.
Jednego tylko bała się panicznie: żeby nie było to ich ostatnie wspólne Boże Narodzenie.

Resztę przedpołudnia spędzili wszyscy troje, grając w domino i w Czarnego Piotrusia oraz
omawiając przysmaki, jakie chcieliby zobaczyć na świątecznym stole. Niestety, nie mieli w
lodówce tradycyjnego indyka, toteż musieli się zadowolić wymyślaniem znacznie prostszych
potraw. Potem zdecydowali, że trzeba się trochę przewietrzyć.

Na dworze było zimno, ale po wielu dniach z wiszącymi nad głową ołowianymi chmurami miło
było znów poczuć na twarzy ciepłe promienie słońca.

Z pomocą Macka Nicky ulepił „największego bałwana na całym świecie”, a potem razem z
mamą przyniósł drewno na opał, które Mack złożył na werandzie. W nagrodę za dobrze
wykonaną pracę Marisa pokazała synkowi, jak się robi orły, i chwilę później nie było już wokół
domu ani kawałka nie rozdeptanego śniegu. Wreszcie Marisa uznała, że czas wracać do domu.

background image

– Chodź, Nicky. Twoja biedna mama zamarzła na kość. – Otrzepała się ze śniegu i weszła na
werandę.

– Jeszcze nie – marudził Nicky, który, jak wszystkie dzieci świata, niechętnie przerywał zabawę.
– Ulepię tylko jeszcze jednego bałwana.

– Nie psuj nam zabawy, mamusiu – przekomarzał się z nią Mack.

– Jutro też jest dzień. – Marisa widziała, że Nicky jest zmęczony i śpiący, ale wiedziała także, iż
jest uparty i że trudno zmusić go do czegoś, na co nie ma ochoty. Wymyśliła więc nowy podstęp.
– Wiesz, synku, zupełnie zapomniałam. Nie powiesiliśmy jeszcze twojej skarpety. Mikołaj
przyjdzie w nocy i nie będzie miał w co włożyć prezentów.

– O rany! – chłopiec bardzo się przestraszył.

– Grasz nieuczciwie, co, mamusiu? – szepnął jej do ucha Mack.

– Bardzo uczciwie – odgryzła się Marisa. – No, chodź już, Nicky.

– Ale zawiesimy taką wielką skarpetę, dobrze, mamusiu? Największą, jaką mamy!

– Może Mack pożyczy ci swoją. – Marisa wzięła synka za rękę i poprowadziła go do domu. – On
jest duży i ma ogromne stopy.

– W moich stronach takie słowa uważane są za obraźliwe – mruknął Mack.

Marisa poczuła na plecach uderzenie śniegowej kuli. Odwróciła się do swego prześladowcy.

– O, ty podstępny kojocie! – zawołała. – Strzelasz w plecy? – A masz!

Mack uchylił się, a zaraz potem trafił drugą śnieżką w brzuch Marisy. Chwilę później przed
domem rozgorzała prawdziwa bitwa, w której Nicky oczywiście także wziął udział, obdzielając
dorosłych równymi porcjami białych pocisków.

Marisa chowała się za drzewa i krzaki, śmiejąc się przy tym tak głośno, aż dech w piersiach jej
zapierało. Mack już miał ją schwytać, kiedy dobrze wycelowana przez Nicky'ego kula trafiła go
w kark i zimne kawałki śniegu wpadły Mackowi za kołnierz.

– Zdrajco! – wrzasnął Mack, a uśmiech miał szeroki jak i cały Teksas. – Lepiej uważaj…

– Łap go, Nicky! – zawołała Marisa, zasypując wielkiego mężczyznę gradem śnieżek.

Mack zasłaniał się obiema rękami i już, już zdawało się, że zaraz się podda, kiedy nagle wydał z
siebie okropny ryk, rzucił się na Marisę i oboje wylądowali w sypkim śniegu. Uszczęśliwiony
Nicky chichotał i podskakiwał, klaszcząc w ręce.

– Ty zwariowany borsuku! – śmiała się Marisa.

– Jak się pani będzie brzydko wyrażać, to zamknę panią w chlewiku – groził Mack, dusząc się ze
ś

miechu.

– Sadysta. – Marisa uśmiechała się do niego, mrużąc oczy przed oślepiającym blaskiem słońca.

background image

– Czarownica – szeptał Mack.

– Niegrzeczny chłopak – odparowała, jakby zapraszała go do całkiem innej zabawy.

– Dzika kotka. – Uśmiechy się skończyły. Mack przywarł ustami do warg Marisy.

Ciepły oddech Macka rozgrzał jej zziębniętą twarz. Krew zawrzała w jej żyłach, a serce biło tak
szybko jak nigdy przedtem.

Mack przestał ją całować. Odsunął się powoli. Inny mężczyzna, pięcioletni, ukląkł obok Marisy.

– Mack! – Zaczerwieniona buzia Nicky'ego wyrażała zdumienie. – Dlaczego całujesz moją
mamusię?

– Bo lubię – odrzekł Mack, patrząc Marisie prosto w oczy.

– Aha – westchnął Nicky.

– Lepiej się odwróć, bo chcę to powtórzyć.

Zanim Marisa zdążyła zaprotestować, zrobił to, co powiedział. Całował ją tak mocno, że omal jej
nie udusił i nie połamał żeber. Chwilę później podniósł siei pomógł jej wstać. Otrzepał ją ze
ś

niegu, poprawił czapkę, która prawie całkiem zsunęła się jej z głowy.

– Ach, teraz już rozumiem! – rozpromienił się Nicky. – Najpierw się biliśmy, a teraz musimy się
pocałować na zgodę!

– No właśnie – potwierdził Mack domysły dziecka.

– Ja tam nikogo nie będę całował – skrzywił się mały.

– Pewnie mi nie uwierzysz, kowboju – Mack spojrzał na chłopca i uśmiechnął się do niego – ale
nie zawsze będziesz miał ochotę całować wyłącznie swojego konia.

– Chodź, Nicky. – Marisa wzięła synka za rękę. – Trzeba się trochę ogrzać.

– I powiesić skarpetę!

– No właśnie. – Marisa popatrzyła na Macka. Stał w szerokim rozkroku, z rękami wbitymi w
kieszenie kurtki. Nie spuszczał z niej oka. – Idziesz z nami?

– Chyba zejdę zobaczyć, co z moim samochodem.

– Nie wiem, czy to dobry pomysł – Marisa zmarszczyła czoło.

– Pewnie nie – mruknął Mack. – Ale biorąc pod uwagę okoliczności, tylko to jest bezpieczne.

– Ach, tak. – Ta jawna deklaracja poruszyła Marisę do głębi. – No, cóż, wobec tego uważaj na
siebie.

– Czyżbyś się o mnie martwiła, księżniczko? – zakpił Mack. – Jeszcze mi to zawróci w głowie.

– Nie ma powodu, Mahoney – odrzekła, prowadząc Nicky'ego do domu. – Nie chciałabym tylko

background image

wyciągać z zaspy mojego palacza. Dlatego proszę cię, żebyś nie ryzykował.

– Tak jest, proszę pani. – Mack zasalutował i ruszył w dół.

– Pamiętaj, że wcześnie robi się ciemno – zawołała za nin Marisa.

– Idź do domu! – krzyknął Mack. – Na pewno wrócę.

Marisa wsadziła Nicky'ego do wanny z ciepłą wodą, a sama próbowała jakoś odzyskać
równowagę. Bardziej niż wy powiedziane przez Macka słowa poruszył ją ich podtekst. Nie
wiedziała, czy to, co im się przed chwilą przydarzyło, byłe efektem przymusowego zamknięcia w
odciętym od świata domu Paula, czy też może początkiem czegoś wspaniałego. Mieli tyle
wspólnych wspomnień. Może naprawdę dałoby się naprawić wszystko, co zepsuli?

Ale przecież ja tego wcale nie chcę, myślała zrozpaczona. Tamto jest już za nami i my także nie
jesteśmy tymi samym ludźmi, jakimi byliśmy dziesięć lat temu. A może oboje do rośliśmy?
Może teraz moglibyśmy stworzyć razem trwał; związek? Jednego jestem pewna: pragniemy
siebie tak samo jak wtedy.

Z trudem udało jej się nakłonić Nicky'ego, żeby zechciał się godzinkę zdrzemnąć. Stanęło na
tym, że położyła się obol synka w jego nowym łóżeczku ze świeżutką pościelą i opowiadała o
tym, skąd się wzięło Boże Narodzenie i dlaczego to święto jest dla wszystkich ważne.
Opowiadanie o aniołach pasterzach i o dzieciątku leżącym w żłobie wkrótce uśpiła chłopca.
Marisa cichutko wyszła z jego pokoju. Chciała wreszcie zrealizować marzenie o gorącej kąpieli.

Od razu lepiej się poczuła, kiedy znalazła się w pachnącej ciepłej pianie. Myślała przy tym o
Maćku i o tym, jak by to było cudownie, gdyby…

Przecież i bez romansu z Mackiem Mahoneyem mam dość kłopotów, zeźliła się w końcu na
samą siebie. Mam zapomnieć o tym, dlaczego się tu oboje znaleźliśmy? Przestać myśleć o ca tym
ś

wiecie tylko dlatego, że Mack wciąż tak fantastycznie całuje? Te moje kaprysy! Zachciało mi

się, żeby mnie ktoś przytulił, żeby choć na chwilę można się było oprzeć na mocnym, męskim
ramieniu. I do czego mi to potrzebne? Wszystko, co w życiu osiągnęłam, zdobyłam bez
czyjejkolwiek pomocy, tłumaczyła sobie, wychodząc z wanny.

Ubrała się w czyste dżinsy i kaszmirowy sweter w kolorze brzoskwini. Ani przez chwilę nie
przestała analizować stanu swojej duszy. Wiedziała, że od nikogo nie jest zależna i nikogo nie
potrzebuje. Nie rozumiała tylko, dlaczego wciąż stoi przy oknie i z niecierpliwością wypatruje
powrotu Macka.

Zeszła na dół, usiadła przy kominku i w jego cieple suszyła mokre, lśniące włosy. Były już
prawie suche, kiedy Mack wreszcie się pojawił. Policzki miał rumiane od mrozu i wysiłku, a
twarz zamyśloną, jakby rozważał jakąś sprawę o fundamentalnym znaczeniu. Uśmiechnął się na
widok otoczonej chmurą jasnych włosów twarzy Marisy.

Nie mogła się ruszyć z miejsca. Bezradnie patrzyła, jak Mack się do niej zbliża, czuła jego zimne
dłonie w swoich włosach…

– Mój Boże, ależ ty jesteś piękna – westchnął Mack i znowu ją pocałował.

background image

– Nie rób tego więcej, Mahoney – powiedziała po chwili. Słowa były ostre i stanowcze, za to
głos zdyszany i trochę za bardzo drżący.

– Podobało ci się, co? – zapytał cicho, głaszcząc ją po policzku.

– Aż za bardzo – przyznała, szczerze zmartwiona. – Nie możemy jednak ulegać emocjom.

– Zawsze mi powtarzałaś, że nie mam za grosz rozsądku. – Mack roześmiał się.

– Choć raz spróbuj mi udowodnić, że tak nie jest, dobrze? – poprosiła. – Co z twoim dżipem?

– Tkwi w zaspie. – Mack grzał dłonie przy kominku. – Jeśli taka pogoda utrzyma się do jutra, to
spróbuję go odkopać. Może uda mi się przyprowadzić samochód pod sam dom.

– Jasne. – Marisa przygryzła wargę. Zrozumiała, że jeśli Mackowi uda się ruszyć auto, to będzie
to pierwszy zwiastun nieuchronnego pożegnania. Tak zwany „urlop” miał się zakończyć
wcześniej, niż się tego spodziewała. – Pewnie zmarzłeś. Zrobić ci coś ciepłego do picia?

– Oj, tak – zawołał Mack i poszedł za Marisą do kuchni. – A co to takiego? – zdziwił się,
zauważywszy na kuchennym stole paczuszkę, którą Nicky tak starannie owijał rano papierem.
Teraz pudełko było otwarte i puste. – A to półdiablę! Myślałem, że udało mi się wyperswadować
mu te piórka!

– Jakie znowu piórka? – zaniepokoiła się Marisa.

– Jak by ci to powiedzieć, księżniczko? – Mack zrobił tajemniczą minę. – O nic nie pytaj. Chyba
nie chcesz zepsuć chłopcu niespodzianki?

– Pewnie, że nie – zaśmiała się Marisa. Postawiła na gazie czajnik z wodą i wyjęła z kredensu
pudełko czekolady w proszku. – Bardzo ci jestem wdzięczna za to, że mu pomogłeś.

– To ja jemu powinienem być wdzięczny. – Mack był trochę zakłopotany. – Poczułem się,
jakbym był w krainie czarów. Wiesz, nie miałem pojęcia, że patrzenie na świat oczami dziecka
może być takie wspaniałe. Ja sam już nie mogę się doczekać wizyty świętego Mikołaja.

– Wobec tego bardzo się cieszę, że tu przyjechałeś i że spędzisz te święta razem z nami –
powiedziała szczerze wzruszona Marisa.

– Ja też. – Stali naprzeciwko siebie, patrzyli sobie w oczy i oboje bardzo byli czymś zawstydzeni.
Oboje też drgnęli, kiedy woda się zagotowała i czajnik zagwizdał. Marisa pospiesznie nalała
wody do kubka, rozmieszała czekoladę/i podała kubek Mackowi.

– Pójdę zobaczyć, co ten twój łobuziak wyprawia z prezentem dla swojej mamy.

– On jeszcze śpi.

– W wigilię Bożego Narodzenia? Czy on w ogóle jest Amerykaninem?

– No dobrze. – Marisa głośno się roześmiała. – Jeśli tak uważasz, to idź go obudzić. Zresztą i tak
już długo śpi. Wieczorem za nic nie da się położyć do łóżka.

– W porządku, załatwione. – Mack wyszedł z kuchni, trzymając w ręku kubek gorącej czekolady.

background image

– Na kolację ugotuję zupę, dobrze? – zawołała za nim Marisa.

– Dobrze. Zrób to, z czym jest najmniej kłopotu.

Otwieranie puszek, rzecz jasna, nie jest najtrudniejszym zadaniem, jakie czeka człowieka na tej
ziemi. W kilka chwil Marisa przygotowała zupę jarzynową z koncentratu i postawiła garnek na
najmniejszym płomieniu. Mocowała się z puszką krakersów, kiedy Mack znów pojawił się w
kuchni.

– Mam nadzieję, że Nicky nie był dla ciebie nieuprzejmy… – zaczęła Marisa, ale wyraz twarzy
Macka sprawił, że słowa uwięzły jej w gardle. – Co się stało?

– Nicky'ego nie ma w sypialni.

– Co takiego? – Puszka upadła na podłogę, ale Marisa nawet tego nie zauważyła. – Musi tam
być!

– Tylko nie wpadaj w panikę. – Mack chwycił ją za ramię. – Na pewno jest gdzieś w pobliżu.

– No, oczywiście! Masz rację. Nicky! Chodź tu w tej chwili! Zawsze mówiłam, że ten chłopak…
– Marisa zajrzała do sieni i spostrzegła pusty wieszak. Minęła cała minuta, zanim na dobre
dotarło do niej to, co zobaczyła. Buty i kurtka Nicky'ego zniknęły.

background image

ROZDZIAŁ SZÓSTY

– W garażu go nie ma.

– A przy generatorze?

– Też nie.

Ciepło ubrana Marisa drżała, jakby przenikało ją dotkliwe zimno. Zakryła usta dłonią, żeby nie
krzyczeć z bezsilnej rozpaczy.

Ś

nieg wokół domu był tak zdeptany, że nawet najlepszemu tropicielowi nie udałoby się odszukać

ś

ladów małego chłopca.

– O Boże! Gdzie on może być? – łkała Marisa. – Nicky!

– Nie mógł odejść daleko – pocieszał ją Mack. – Na pewno go znajdziemy.

– A jeśli wpadł w jakąś głęboką zaspę i nigdy go już nie odszukamy? A może zsunął się do
strumienia? Mój Boże! Przecież w lesie są wilki. To twoja wina! – krzyczała histerycznie. – To
przez ciebie tu przyjechaliśmy! Gdyby nie ty, Nicky byłby teraz bezpieczny w swoim domu!

– Uspokój się, proszę…

– Jak mam się uspokoić, kiedy mój syn zginął w tym okropnym lesie! Jak ja mogłam do tego
dopuścić? Dlaczego myślałam o tobie, zamiast opiekować się dzieckiem! O mój Boże! Nigdy
sobie tego nie wybaczę!

– Dosyć! – Mack chwycił Marisę za ramiona i potrząsnął nią z całej siły. – Uspokój się! Albo się
opanujesz i pomożesz mi go szukać, albo wracaj do domu. Nie będę tracić czasu na pocieszanie
rozhisteryzowanej baby. Zrozumiałaś?

Ostre słowa Macka podziałały jak zimny prysznic. Marisa natychmiast wzięła się w garść.

– Zrozumiałam.

– Świetnie. Twój synek jest trochę bardziej samodzielny, niż powinien być przeciętny
pięciolatek. Moim zdaniem, wybrał się na poszukiwanie drugiego piórka, które było mu
potrzebne do klipsów. Chciał ci je podarować na gwiazdkę.

– Myślisz, że poszedł do zagajnika odnaleźć ptasie gniazdo?

– Tak mi się wydaje.

Prawie biegli ścieżką przetartą w śniegu. Krzyczeli i nawoływali w nadziei, że może Nicky ich
usłyszy i odezwie się, zanim zdołają go zobaczyć. W lesie było prawie ciemno i znacznie
chłodniej niż na otwartej przestrzeni. Nawet gdyby natrafili na ślad chłopca, to i tak mogliby go
nie zauważyć. Dotarli do zagajnika, w którym poprzedniego dnia Mack wyciął drzewo, ale tam
także nie znaleźli Nicky'ego.

background image

– O Boże! Gdzie on jest? – jęknęła Marisa. Gardło miała zdarte od krzyku, mimo to zawołała raz
jeszcze. – Nicky!

– Mógłbym przysiąc… – Mack krążył pomiędzy drzewami, szukając najmniejszego choćby
ś

ladu. Minę miał ponurą jak gradowa chmura.

– Wracajmy. Jeszcze raz przeszukamy teren wokół domu. Będziemy musieli ściągnąć pomoc… –
Marisie głos uwiązł w gardle, kiedy w pełni zdała sobie sprawę z ogromu grożącego dziecku
niebezpieczeństwa. Telefon nie działał, a w samochodzie Gwen, którym tu przyjechali, nie było
telefonu komórkowego. Jedyna nadzieja w Maćku. Będzie musiał odkopać swego dżipa i
pojechać po pomoc do najbliższego miasteczka. Ale nawet gdyby udało się zawiadomić i
przywieźć na miejsce drużynę ratowniczą, to i tak nie wiadomo, czy mały chłopiec zdołałby
przetrwać noc w tak niskiej temperaturze. – Tak się boję, Mack. Co robić?

– Znalazłem! – zawołał Mack. Stał pod ogromnym świerkiem i wypatrywał czegoś na ziemi. –
Nicky na pewno tu był. Wygląda mi na to, że dzieciak wdrapał się na drzewo, a potem, chcąc
wrócić do domu, ruszył w złym kierunku. – Mack pokazał oniemiałej Marisie odciśnięty w
ś

niegu ślad małych bucików. – Widzisz? Szedł tędy.

– Dzięki Bogu!

– Zaraz się ściemni… – Mack pogrzebał w kieszeniach kurtki i wyciągnął stamtąd małą
kieszonkową latarkę. – Nie wiem, dlaczego wcześniej o tym nie pomyślałem – mruknął. Szedł
przodem, torując Marisie drogę pomiędzy gałęziami, ani na chwilę nie spuszczając wątłego
ś

wiatła latarki ze śladów chłopca.

– Ależ z niego twardy zawodnik – mruczał pod nosem. – Powinien się już wreszcie zmęczyć…

– Zaczekaj, Mack. – Marisa pociągnęła go za rękaw

– Co…

– Ciii! – Zatrzymała się i uważnie nasłuchiwała. Zwyczajem wszystkich matek świata
natychmiast rozpoznała głoś swego dziecka. Wyminęła Macka i ze łzami w oczach pognała
prosto przed siebie. – Nicky! – wołała. – Nie ruszaj się, synku! Już do ciebie idziemy!

– Mariso, stój! – Mack pobiegł za nią, oświetlając latarki drogę. Na wszelki wypadek złapał ją za
kurtkę. – Uważaj!

Ale Marisa sama się zatrzymała przed rozciągającą się uje stóp czarną czeluścią. Nie wiedziała,
czy ma przed sobą półmetrowy uskok, czy też kilometrową przepaść. Zamarła z przerażenia.

– Nicky! Gdzie jesteś? Odezwij się, synku!

– Tu jestem, mamusiu – zapiszczał z dołu dziecięcy głosik.

Mack oświetlił latarką czeluść. Tak długo szukał, aż wreszcie promień światła natrafił na jasną
główkę chłopca. Zbocze opadało pod kątem czterdziestu stopni. Nicky siedział jakieś dwa metry
poniżej poziomu, na którym stali Mack i Marisa. Kaptur kurtki zaczepił mu się o wystające z
ziemi nagie korzenie drzew. Dna rozpadliny nie dało się zobaczyć. Nie wiadomo było nawet, czy

background image

ona w ogóle ma jakieś dno.

– Wyciągnijcie mnie stąd – pisnął Nicky, zwracając głowę w stronę światła. Na jego buzi widać
było ślady łez.

– Już po ciebie idę, kolego – powiedział Macki – Tylko się nie ruszaj.

– Mack… – Marisa trzęsła się ze strachu.

– Weź to. – Wcisnął jej w rękę latarkę i zrzucił z siebie kurtkę. Najpierw dokładnie obejrzał
zbocze, a potem bez słowa zdjął z szyi Marisy szalik i zawiązał go sobie na przegubie. Miał
nadzieję, że szalik i jego metr dziewięćdziesiąt wzrostu wystarczą, żeby dosięgnąć chłopca. – To
będzie nasza lina ratunkowa. Trzymaj za drugi koniec, dobrze? Spróbuję się podczołgać do
Nicky'ego.

– Dobrze – wyszeptała Marisa. –Tylko uważaj.

– Drobiazg. – Mack przerzucił nogi poza krawędź zbocza i powoli zsunął się na dół.

Marisa uklękła na śniegu. Jedną ręką oświetlała latarką zbocze, a w drugiej z całej siły ściskała
szalik.

– Nie ruszaj się, synku – poprosiła. – Mack zaraz cię stamtąd wyciągnie.

– Dobrze, mamusiu. Zabłądziłem, wiesz. Naprawdę nie chciałem, ale zrobiło się ciemno. Bardzo
jesteś na mnie zła?

– Później o tym porozmawiamy, kochanie.

Ostrożnie, chwytając się korzeni, Mack podsunął się blisko Nicky'ego. Marisa leżała teraz na
brzuchu. Wyciągała ręce najdalej, jak mogła, przedłużając w ten sposób króciutką linę
ratunkową.

– Rób dokładnie to, co Mack ci każe, dobrze, synku?

– Dobrze, mamusiu.

– Już jestem, kowboju. – Mack stanął na grubym, wystającym z ziemi korzeniu. Jedną ręką
chwycił chłopca wpół, a drugą wyplątał uwięzioną w plątaninie korzeni kurtkę Nicky'ego. –
Wspinaj się na górę. Ja pójdę za tobą.

– Dobra. – Nicky z wysuniętym na wierzch językiem na czworakach wdrapywał się pod górę.
Mack popychał go, pomagając zziębniętemu dziecku przebyć tę ogromną jak na jego możliwości
przestrzeń.

Marisa wzięła latarkę w zęby. Wysunęła wolną rękę najdalej, jak mogła, aż wreszcie udało jej się
chwycić w garść kurteczkę Nicky'ego. Wyciągnęła go na ścieżkę z siłą, której sama się po sobie
nie spodziewała, i posadziła chłopca na śniegu.

– Ale było fajnie! Wiesz, mamusiu…

Marisa wyjęła z ust latarkę i położyła ją obok Nicky'ego.

background image

– Zamilcz, młody człowieku, i nie waż mi się ruszyć – powiedziała do niego tonem tak ostrym,
ż

e mały przyjrzał się jej szczerze zdziwiony. Ale polecenie wykonał.

Marisa raz jeszcze nachyliła się nad przepaścią. W słabym świetle latarki niewiele było widać.

– Tu jestem, Mack – zawołała. – Daj mi rękę.

– Nie trzeba. Sam sobie poradzę. – Podciągnął się, ale noga, ku wielkiemu zdziwieniu Macka,
zsunęła się po śliskiej powierzchni.

– Mack! – krzyknęła przerażona Marisa, wychylając się najdalej, jak mogła. – Złap mnie za rękę!

Podciągnął się na rękach, na kolanach. Już tylko centymetry dzieliły go od wyciągniętej dłoni
dziewczyny. Ich palce musnęły się, rozdzieliły, a w końcu zwarły w mocnym uścisku. Z pomocą
Marisy Mack wydostał się ze szczeliny. Położył się na śniegu i dyszał ciężko.

– Dzięki – wysapał.

Dopiero teraz Marisa chwyciła w ramiona Nicky'ego i z całej siły go do siebie przytuliła.
Wszyscy troje odpoczywali chwilę. Mack kichnął, a Marisa natychmiast zaczęła gderać.

– Boże wielki, co my tu właściwie robimy? Po co to siedzieć w śniegu jak stado pingwinów?
Oddaj mi szalik, Mack. I włóż kurtkę, zanim się przeziębisz. Czy nic cię nie boli, synku? Stopki i
paluszki w porządku?

– W porządku, mamusiu. Tylko strasznie chce mi się jeść.

Teraz Marisa przejęła dowodzenie. W kilka chwil postawiła całe towarzystwo na nogi. Mack
wziął Nicky'ego na barana i podążył w stronę domu za Marisą, która oświetlała im drogę.

– Też sobie wymyśliłeś wigilijną wycieczkę, kowboju – odezwał się Mack.

– Zabłądziłem – przyznał chłopiec, kurczowo trzymając się swego ogromnego wierzchowca.

– Najważniejsze, że nie panikowałeś. To ci się chwali.

– Przecież mamusia powiedziała mi, co robić, kiedy się zabłądzi.

– Ciekawe, nic o tym nie wiem – wtrąciła się Marisa.

– Zapomniałaś? – obruszył się Nicky. – Tak jak w tym twoim opowiadaniu. Gwiazda mnie
prowadziła.

– Pewnie teraz Mikołaj do mnie nie przyjdzie – westchnął Nicky.

Mack wycierał wyjętego z ciepłej kąpieli malca. W łazience było wciąż duszno od pary.

background image

– A to dlaczego, kowboju? – zapytał także wymyty i jeszcze nie ubrany Mack.

– Bo byłem dzisiaj niegrzeczny – westchnął chłopiec.

– Mamusia bardzo się o ciebie bała – stwierdził Mack. Pomógł dziecku włożyć ciepłą piżamkę. –
Widzisz, Nicky, nawet kowbojom nie wolno zapominać o ludziach, którzy ich kochają.

– Tak, wiem. Pewnie jest na mnie wściekła, co?

– Wściekła nie jest. – Mack ubrał się w dres, po czym uczesał i siebie, i Nicky'ego. – Ale musisz
zawsze dobrze się zastanowić, zanim zrobisz coś, co mogłoby sprawić innym przykrość.

Po tych słowach poczuł się nieswojo. On sam przecież także sprawił przykrość Marisie. Nawet
więcej niż przykrość.

– Czasami się o tym zapomina, prawda, Mack?

– To fakt. A czasem znowu wydaje nam się, że to, co robimy, jest rzeczą konieczną. O ile wiem,
ty też nie chciałeś nikomu sprawiać kłopotu. Zależało ci na tym, żeby klipsy mamy były
najpiękniejsze na całym świecie. Powiedz mi, czy ta przygoda czegoś cię nauczyła?

– Nauczyła. Teraz już wiem, że jeśli wyjdę z domu bez pozwolenia, to może się to źle skończyć.

– Całe szczęście, że nikomu nic złego się nie stało. A ponieważ już wiesz, czego nie wolno ci
więcej robić, to mama pewnie też się przestanie gniewać. Zwłaszcza jeśli jeszcze raz ją
przeprosisz.

– Przeproszę ją nawet sto razy!

– Raz wystarczy. – Mack uśmiechnął się. – A teraz zapakujemy ten jej prezent i położymy go z
powrotem pod choinką. Założę się, że Mikołaj jednak do ciebie przyjdzie.

– Tak myślisz?

– No pewnie. A teraz idziemy na kolację. Jestem głodny jak wilk.

– Ja też – przyznał chłopiec, spoglądając przy tym tęsknym wzrokiem na ogromne skarpety
Macka.

– W końcu nie powiesiłeś skarpety, co, kowboju? – domyślił się Mack. – Chcesz pożyczyć jedną
ode mnie?

– Tak. – Nicky ochoczo skinął główką. – One są takie wielkie!

– Dobrze. – Mack wręczył chłopcu skarpetę z czerwonym paskiem. – Najpierw ją zawiesimy, a
potem pójdziemy coś zjeść.

Kiedy zaczęli się spierać, czy należy powieść skarpetę na gwoździu, czy też może wystarczy
pinezka, w pokoju pojawiła się Marisa.

– Co wy wyprawiacie? – zapytała, patrząc podejrzliwie na Macka, który jedną nogę miał bosą.

background image

– Tutaj ją powieszę, mamusiu! – Uszczęśliwiony Nicky stał przy kominku, trzymając w ręku
skarpetę. – Mack powiedział, że mogę. Ale może Mikołaj wcale w tym roku nie przyjdzie. Jeśli
zabłądzi…

– Przyjdzie, przyjdzie – zapewnił chłopca Mack.

Marisa tak jakoś dziwnie na niego popatrzyła, a potem podeszła do synka i pomogła mu
umocować skarpetę na drewnianym obramowaniu kominka.

– Nie martw się – powiedziała. – Na pewno nas znajdzie. W końcu mieszka na biegunie
północnym, więc taka odrobina śniegu z całą pewnością mu nie przeszkodzi.

– Tak cię kocham, mamusiu! – Nicky zarzucił Marisie rączki na szyję i mocno się do niej
przytulił. – Bardzo mi przykro. Naprawdę nie chciałem cię przestraszyć.

Ach, ty mały komediancie! pomyślał Mack, widząc, jak Marisa rozpływa się ze szczęścia od
pocałunków chłopca. Przytuliła synka, a potem usiadła na kanapie, posadziła go sobie na
kolanach i o czymś z nim szeptem rozmawiała.

Nicky'emu jego przygoda w najmniejszym nawet stopniu nie zaszkodziła, za to Marisę przeżycia
ostatnich kilku godzin wiele kosztowały. Było to po niej widać, mimo że nie chciała dać poznać
po sobie, jak bardzo bała się o swoje dziecko. Oczy miała podkrążone, a twarz smutną, mimo że
uśmiechała się do synka. Mack pomyślał ze współczuciem, że wychowywanie dziecka to ciężka i
wyczerpująca praca. Potem przypomniał sobie, jak Nicky się do niego przytulił, i zaraz przyszło
mu na myśl, że za tę ciężką pracę otrzymuje się jednak godziwą zapłatę.

Na kolację była zupa jarzynowa z krakersami, a na deser – budyń czekoladowy. Potem Mack
pomógł Nicky'emu zapakować klipsy, dołożył drew do kominka, a w końcu znalazł w telewizji
stację, na której nadawano kolędy. Wreszcie rozparł się wygodnie w fotelu i słuchał, jak Marisa
czyta synkowi bajkę. Jej cichy głos i emocjonujące przeżycia całego dnia sprawiły, że Nicky
wkrótce zasnął w objęciach matki.

– Trzeba by tego małego kowboja położyć do łóżka – powiedział Mack, podchodząc do siedzącej
na kanapie pary. – Zaniosę go na górę.

Ku jego ogromnemu zdziwieniu Marisa nie zaprotestowała, kiedy wziął Nicky'ego na ręce. Tyle
tylko, że poszła za nim do największej sypialni gościnnej, którą chłopiec sam sobie wybrał.

– Mamusiu – mruknął jeszcze Nicky, gdy Mack układał go w wielkim łożu, stanowczo za dużym
dla takiego małego chłopczyka. – Czy mogę jutro wstać bardzo wcześnie? Taki jestem ciekaw,
co mi przyniesie Mikołaj…

– Możesz wstać, jak tylko się obudzisz, kochanie. – Marisa pocałowała dziecko w czoło. –
Dobranoc, mój skarbie.

– Dobranoc. – Mały zwinął się w kłębek pod ciepłą kołderką. – Wesołych świąt, Mack.

– Wesołych świąt, kolego. – Mack popatrzył na Marisę, ona na niego i oboje w tej samej chwili
się do siebie uśmiechnęli. Mack poczuł się tak szczęśliwy, jak chyba nigdy dotąd,

background image

– O której zwykle przychodzi święty Mikołaj? – zapytał, kiedy schodzili ze schodów. – Bardzo
bym chciał zobaczyć minę Nicky'ego.

– Mały jest zmęczony. Nie zdziwię się, jeśli pośpi nawet do szóstej. A może nie. W zeszłym roku
obudził się o wpół do trzeciej w nocy.

– Niemożliwe!

– Z nim nigdy nic nie wiadomo. Na wszelki wypadek zawsze kładę prezenty pod choinkę, jak
tylko położę go spać.

– Ty tu rządzisz, mamusiu. Idę po sanki.

Marisa upchnęła w zawieszonej nad kominkiem skarpecie wszystko, co tylko udało się tam
zmieścił, a resztę rzeczy ułożyła pod choinką. Czerwone sanki bardzo jej się spodobały. Mack
pamiętał nawet o tym, żeby przymocować do nich solidną nylonową linkę.

– Ależ one piękne! – zawołała. – Bardzo ci dziękuję. Nicky będzie zachwycony.

– Tak myślisz?

– Na pewno! Postaw je tutaj, pod choinką.

Mack ustawił sanki dokładnie w tym miejscu, które mu Marisa wskazała. Podziwiał, jak pięknie
wyeksponowała końską głowę na patyku i wspaniały pas kowbojski, z jakiego każdy mały
chłopiec byłby dumny. Pomiędzy nimi ułożyła wypchaną do granic możliwości skarpetę,
udekorowaną czerwoną chusteczką.

– Prezentuje się nieźle – stwierdziła, spoglądając raz jeszcze na piętrzącą się pod choinką stertę.

– Mam nadzieję, że Nicky nie wymarzył sobie czegoś, czego tu akurat brakuje. Pamiętam…
Kiedyś tak bardzo chciałem dostać koparkę…

– Będzie taki uszczęśliwiony, że nawet mu do głowy nie przyjdzie, żeby jeszcze o czymś myśleć.
Poza tym w skarpecie jest takie małe pudełko, a w środku talon na zabawki. Mikołaj zafundował
mojemu synkowi wycieczkę do sklepu z zabawkami. Po zakupy bez żadnych ograniczeń!

– Bardzo sprytne – pochwalił Mack.

– Jak się ma dziecko, trzeba także mieć pomysły – odrzekła radośnie, ale głos jej się załamał, a
dłonie zadrżały. – Boże mój! Mogłam go przecież stracić.

– Przecież nic złego się nie stało. Uśmiechnij się. Jutro Boże Narodzenie. Cały dzień będziecie
razem…

– Boję się o następne Boże Narodzenie. Mogą mi go przecież zabrać.

Po raz pierwszy w życiu Mack poczuł się winowajcą. To on był odpowiedzialny za rozpętanie
burzy, która mogła doprowadzić do oddania Nicky'ego jego naturalnej matce, zupełnie obcej dla
chłopca osobie. Jeszcze kilka dni temu Mack zignorowałby tę myśl. Stwierdziłby co najwyżej, że
sprawiedliwości stało się zadość, i prędko o całej sprawie zapomniał, ale tego wieczora myśli

background image

gryzły go jak pchły.

– Naprawdę nie wiem, co powiedzieć. – Zwiesił głowę.

– Może lepiej nic nie mów, tylko słuchaj. Chciałabym cię przeprosić.

– Za co?

– Dziś po południu, kiedy Nicky się zgubił, nagadałam ci mnóstwo paskudnych rzeczy. Chcę,
ż

ebyś wiedział, że ja tak nie myślę i bardzo cię przepraszam. – Zagryzła wargi. – Tak ogromnie

się bałam, Mack. Bogu dzięki, że z nami jesteś. Sama na pewno nie znalazłabym Nicky'ego, a
nawet gdyby, to i tak nie dałabym rady go wyciągnąć.

– Na pewno byś sobie poradziła – zaoponował Mack. – Obserwuję cię już kilka dni. Wiem, że
jesteś zdolna do wszystkiego i nic nie może ci stanąć na drodze.

– Cieszę się, że nie musiałam sobie radzić sama. Bardzo wiele dla mnie zrobiłeś. Nigdy ci tego
nie zapomnę. Dziękuję, że jesteś.

– To naprawdę nic wielkiego – protestował zawstydzony Mack.

– Dla mnie to bardzo ważne. – Usta jej zadrżały, a po policzkach potoczyły się dwie ogromne
łzy. – Nie masz pojęcia, jak to jest, kiedy człowiekowi wydaje się, że stracił kogoś, kogo kochał
ponad własne życie.

– To akurat wiem bardzo dobrze. – Mack z trudem wydobywał z siebie słowa. – Przecież
straciłem ciebie. Zapomniałaś?

Oboje milczeli przez chwilę, aż w końcu Marisa rzuciła mu się na szyję. Tulili się do siebie i
całowali bez opamiętania.

– Przepraszam, Mack – chlipała Marisa. – Tak mi przykro.

– Daj spokój. – Mack sam poczuł w kącikach oczu zdradziecką wilgoć. – Bardzo cię proszę,
przestań.

– Przepraszam, przepraszam – powtarzała w kółko. –Wiem, że cię skrzywdziłam, ale ja także
cierpiałam.

– Zapomnijmy o dawnych dziejach. Oboje byliśmy zbyt młodzi i zbyt niecierpliwi, żeby
wiedzieć, ile naprawdę dla siebie znaczymy.

Mack całował Marisę, czuł cudowny zapach jej włosów i drżenie wtulonego w niego ciała…

– Zabijesz mnie kiedyś, dziewczyno – westchnął.

– No to gińmy razem.

– Jestem taki wygłodniały, że resztkami się nie zadowolę – ostrzegł ją Mack. – Zresztą… Nie
jestem przygotowany.

– Nie martw się. Nic złego się nie stanie – zapewniła go.

background image

– Wolałbym nie ryzykować.

– Tak bardzo cię pragnę – szepnęła Marisa. – Tak bardzo chcę, żebyśmy znów byli razem. Och,
Mack… Tyle lat na ciebie czekałam! Strasznie się stęskniłam…

To szczere wyznanie uwolniło Macka od wszelkich skrupułów, sprawiło, że bez namysłu poddał
się długo tłumionej pasji. Marisa także nie pozostała mu dłużna. Zwarli się w namiętnym uścisku,
w długim i słodkim pocałunku. Włosy Marisy okrywały ich oboje jak delikatna, złota peleryna.
Ta dziewczyna była dla Macka całym światem. Tylko o niej myślał, tylko jej pragnął przez całe
dziesięć pustych i pozbawionych sensu lat.

Kochali się jak szaleni, tańczyli w odwiecznym, starym jak świat rytmie, tulili się, ściskali i byli
szczęśliwi. W ostatnim przebłysku świadomości Mack pomyślał, że gdyby w tej chwili rozstąpiła
się ziemia i na zawsze go pochłonęła, zginąłby jako człowiek szczęśliwy.

background image

ROZDZIAŁ SIÓDMY

– Jeśli się stąd zaraz nie wyniesiemy, to święty Mikołaj dostanie zawału.

– Mhm – mruknął Mack, ale nawet palcem nie kiwnął.

– Zaziębisz się. – Marisa tkliwie głaskała nagie, mokre od potu plecy Macka.

– Mam poważniejsze zmartwienia na głowie.

– Na przykład jakie?

– Na przykład takie, jak to zrobić, żeby zdążyć cię zanieść do łóżka, zanim znowu zacznę się z
tobą kochać.

Marisie ze szczęścia odebrało głos. Zresztą i tak zabrakłoby jej stów na opisanie tego, jak
wspaniale się czuła w ramionach ukochanego mężczyzny, którego ani na chwilę nie przestała
kochać i którego będzie darzyć miłością do końca życia. Wreszcie zrozumiała, skąd wzięła się
ich wzajemna wrogość. Podświadomie czuła, że wobec Macka Mahoneya jest bezbronna jak
nowo narodzone dziecko, że jeśli nie odgrodzi się od niego solidnym murem nienawiści, to ich
spotkanie po latach znowu skończy się w łóżku. Zapieranie się miłości do tego człowieka,
bezmiaru czułości, jaką owijała każdą myśl o nim, było tak samo rozsądne, jak zapieranie się
samej siebie. A przecież przez dziesięć lat tego właśnie usiłowała dokonać. Nawet jej związek z
legalnie poślubionym mężem zabarwiony był żalem i tęsknotą za Mackiem.

No cóż, nie da się cofnąć czasu, myślała Marisa. Dziesięć lat temu oboje popełniliśmy mnóstwo
błędów. Byłam wtedy młodą, niedoświadczoną dziewczyną. Teraz jestem zupełnie inna. Stałam
się kobietą, zahartowaną przez upływ czasu i przeciwności losu. Wiem już, jak walczyć o to,
czego naprawdę chcę. I wiem także, czego chcę. Nade wszystko na świecie pragnę spędzić resztę
ż

ycia z mężczyzną, którego kocham. Na pewno jest na to jakiś sposób i ja ten sposób znajdę. To

będzie moje świąteczne postanowienie, umówiła się sama ze sobą.

– Zimno ci? – zapytał Mack, bo poczuł, że Marisa zadrżała.

– Wprost przeciwnie – wyszeptała, a zaraz potem pocałowała go w usta. Uwielbiała to i nigdy nie
miała dosyć.

– Dokąd nas to zaprowadzi? – zapytał, kiedy oderwali się od siebie.

Marisa doskonale wiedziała, do jakiego stadium chciałaby doprowadzić ich związek, dlatego
pytanie Macka bardzo ją zabolało. Wysunęła się z jego objęć, a Mack jej na to pozwolił. Zupełnie
bezwstydna w swej nagości, oświetlona pomarańczowozłotym blaskiem ognia z kominka,
zebrała z podłogi ubranie.

– Nie wiedziałam, że jesteś podszyty tchórzem, Mahoney.

– Ano jestem – przyznał Mack, wciągając na siebie spodnie od dresu. – Są rzeczy, których boję
się bardziej niż ognia piekielnego.

background image

Takiego wyznania Marisa mogła się spodziewać od wszystkich, ale nie od Macka Mahoneya.
Ucieszyła się, bo w głębi duszy czuła, że jest to jego pierwszy krok na właściwej drodze.

– Jak mnie lepiej poznasz, przekonasz się, że nie jestem taka straszna – uśmiechnęła się do niego.

Odwróciła się na pięcie i ruszyła schodami na górę. Usiłowała wyobrazić sobie, co też widzi
teraz Mack. Wiedziała, że jest pociągająca, uwodzicielska i że ma w sobie niezwykłą moc.

Wcale nie była zdziwiona, kiedy Mack wszedł do jej pokoju. Za to Mackowi nie udało się ukryć
zdumienia. Marisa czekała na niego, siedząc po turecku na zasłanym świeżą pościelą łóżku.

– W samą porę – pochwaliła go.

Omal nie wybuchnęła śmiechem na widok rumieńca na twarzy tego doświadczonego mężczyzny.

– Nie igraj z ogniem, kobieto – mruknął Mack.

– Wcale się nie boję – odrzekła. – Zamknij drzwi na klucz, dobrze?

– Był już?

– No pewnie! Pospiesz się! – wołał Nicky.

Mack wreszcie się obudził. Wyciągnął rękę, żeby przytulić leżącą obok niego kobietę. Łóżko
było puste. Trochę go zaskoczyło, że nie znalazł Marisy tam, gdzie być powinna, ale zaraz
uśmiechnął się, przypomniawszy sobie wydarzenia minionej nocy. Zamiast Marisy przytulił do
siebie jej poduszkę i wdychał słodki zapach perfum. Znów poczuł pragnienie.

– Zejdź na dół, kochanie. Zaraz do ciebie przyjdziemy – powiedziała Marisa przez drzwi.

Potem Mack usłyszał na schodach tupot nóżek, a za chwilę poczuł na swoich ramionach dłonie
Marisy.

– Wstawaj, śpiochu. Mikołaj już był.

Złapał ją wpół i rzucił na łóżko.

– Gdyby się ludzie dowiedzieli, jaki z ciebie pieszczoch, Mahoney, twoja reputacja bardzo by
wówczas ucierpiała – roześmiała się Marisa.

– Spróbuj się wygadać – postraszył ją.

– Twoje sekrety są dla mnie święte. – Oczy jej się śmiały. – Pod warunkiem, że zrobisz
wszystko, co ci każę.

– Chyba nie bardzo podoba mi się ten pomysł.

background image

– Mogłabym wymyślić coś, co na pewno ci się spodoba. – Spojrzała znacząco na usta Macka. –
Ale nie teraz. Nicky na nas czeka. Musimy obejrzeć prezenty.

– Ja już dostałem prezent.

– Ja też – powiedziała cicho Marisa i czule pocałowała Macka w czoło. – Tylko Nicky jeszcze
niczego nie dostał. No, chodź, guzdrało! Mówiłeś, że chciałbyś to zobaczyć.

Odepchnęła go lekko, wstała i poprawiła szlafroczek.

– Na pewno nie opuszczę takiego widowiska. – Mack usiadł na brzegu łóżka i ziewnął. – A w
ogóle, to która godzina?

– Prawie wpół do szóstej. – Roześmiała się, słysząc jego głuchy jęk. Podeszła do drzwi, ale
jeszcze raz się do niego odwróciła. – Ja już idę. Wolałabym, żeby Nicky nie domyślił się, że
spałeś w moim pokoju. Mógłby to źle zrozumieć…

Mack wiedział, iż Marisa ma rację, że muszą narzucić sobie pewne ograniczenia. Ich związek nie
mógł w żaden sposób wpłynąć na życie niewinnego dziecka.

– Oczywiście – zgodził się. – Przyjdę za chwilę.

Mack ubierz się szybko, bijąc się jednocześnie z własnymi myślami. Na razie jeszcze nie miał
ochoty roztrząsać motywów swego postępowania ani zastanawiać się nad tym, co może mu
przynieść najbliższa przyszłość. Po tym, jak namiętnie kochali się w nocy, łatwo mógł poznać, że
zarówno on, jak i Marisa musieli rozładować napięcie, jakie narosło w ciągu kilku ostatnich dni,
jeśli nie w ciągu ostatnich dziesięciu lat. Pasowali do siebie idealnie. Mack nie wiedział jeszcze
tylko, czego naprawdę oczekiwała od niego Marisa. Nic dziwnego. Nie wiedział nawet, czego on
sam chce, poza tym, żeby znów jak najszybciej mieć ją przy sobie.

Ochlapał twarz i ręce zimną wodą. Spojrzał prosto w oczy odbijającemu się w lustrze facetowi.

Nie chodzi tylko o wspaniały seks, pomyślał. Tego jestem absolutnie pewien. Nie wiem, jak
ułożą się między nami sprawy zasadnicze. A może jutro rano oboje stwierdzimy, że przyśnił nam
się wspaniały, erotyczny, świąteczny sen?

Jak oparzony wyskoczył z łazienki i zbiegł po schodach na dół. Zupełnie nie miał pojęcia, co
myśleć o całej tej sytuacji, ale przynajmniej raz w życiu pozwolił sobie pozostawić wszystkie
głupie pytania bez odpowiedzi. Pragnął mieć choć jeden dzień-niespodziankę, dzień pełen
radości i szczęścia. Nie był głupcem, żeby zrezygnować z tego wspaniałego daru, jaki dostał od
ż

ycia.

– Chodź tu, Mack! Zobacz, co mi przyniósł święty Mikołaj! – Uszczęśliwiony Nicky podbiegł do
schodów, złapał Macka za rękę i pociągnął go w stronę choinki. – Koniecznie musisz to
zobaczyć!

– O, rany, kowboju! Dlaczego tak się cieszysz? Czyżby dzisiaj było Boże Narodzenie?

– Pewnie, że tak! – Nicky usiadł na sankach, a linkę chwycił tak, jakby trzymał w dłoniach lejce.
– Popatrz! Najprawdziwsze na świecie sanki! W dodatku czerwone! Marzyłem o czymś takim.

background image

Nie wiem, skąd Mikołaj się o tym dowiedział.

– On ma swoje sposoby – uśmiechnął się Mack. Był uszczęśliwiony i dumny z tego, że chłopcu
spodobały się sanki, które w końcu były jego dziełem, a już na pewno jego pomysłem. Usiadł
obok Marisy, objął ją, a ona przysunęła się do niego. Właściwie nawet przytuliła.

– Czy mogę je zaraz wypróbować? – zapytał błagalnie Nicky, który ani myślał rozstawać się ze
swoimi czerwonymi sankami. – Proszę.

– Przecież jeszcze nie rozwidniło się na dobre – zaprotestowała Marisa.

– Ale mamusiu…

– Posłuchaj, kolego – wtrącił się Mack. – Zjemy śniadanie, a potem pokażemy twojej mamie, co
potrafimy. Pasuje?

– Pasuje! Obiecujesz?

– No pewnie. Zobaczmy, co tam jeszcze dostałeś.

– Koń! Patrzcie! – Nicky zeskoczył z sanek, dosiadł konia z patyka i zaczął galopować po
pokoju.

– Ognisty rumak – pochwalił Mack. – Szybki jak błyskawica.

– No! Nazwę go Błyskawica, dobrze? Zobacz, zobacz! – Nicky chwycił pas i podbiegł z nim do
matki. – Popatrz, mamusiu! Taki sam, jak mają kowboje. Pomożesz mi go nałożyć?

– Oczywiście, kochanie. – Marisa zapięła kowbojski pas na piżamie chłopca. – Wspaniale
wyglądasz, Teks.

– Naprzód, Błyskawico! – Nicky jeszcze raz okrążył pokój.

– On naprawdę bardzo się cieszy. – Mack uśmiechnął się, uszczęśliwiony radością chłopca.

– Ty pewnie nie miałeś tego wszystkiego, kiedy byłeś mały – raczej stwierdziła, niż zapytała
Marisa.

– Czasy były ciężkie – westchnął Mack. – Nie musisz się nade mną rozczulać. Moja matka robiła
wszystko, co mogła, aby mnie wychować.

– Przecież wiem. Ale człowiek, nawet mały, obdarzony taką bogatą wyobraźnią jak twoja,
potrzebuje do życia czegoś więcej niż tylko chleba.

– Czego, na przykład?

– Bajek, marzeń, śmiechu i czułości. – Popukała palcem w czoło Macka. – To jest właściwa
strawa dla twojego umysłu, Mahoney.

– Coś mi się wydaje, że za to, o czym teraz marzę, oboje poszlibyśmy do więzienia.

– Beznadziejny przypadek! – roześmiała się Marisa. Pocałowała go i wstała z kanapy. –

background image

Napijemy się kawy, a Nicky przez ten czas opróżni tę ogromną skarpetę.

– Niezły pomysł. – Mack przeciągnął się, aż kości mu zatrzeszczały.

Przyglądał się Marisie. Na jej twarzy i szyi widniały ślady pocałunków i zaczerwienienia,
pozostawione na delikatnej skórze przez jego niezbyt dokładnie ogoloną brodę. Czuł prymitywną
radość z tego powodu. Jego własność została ostemplowana. Każdy mógł się dowiedzieć, do
kogo należy. Marisa zapewne zorientowała się, o czym on myśli, bo zaczerwieniła się jak mała
dziewczynka.

– Zaparzę kawę – powiedziała, wychodząc z pokoju.

Może sobie stosować te wszystkie damskie chwyty, pomyślał zadowolony z siebie Mack. Ale i
tak wiem, że reaguje na mnie dokładnie tak samo, jak ja na nią.

– Patrz, Mack! – Nicky podniósł do góry wypchaną skarpetę, po czym wytrząsnął jej zawartość
na kanapę. – Mikołaj włożył do niej pełno prezentów!

Podziwiali razem kolorowe kredki i blok rysunkowy, cukierki i czekoladki. Nicky natychmiast
zabrał się do rysowania. Kiedy już zapełnił mnóstwo kartek kowbojami i końmi, które z
niewiadomych przyczyn bardzo przypominały dinozaury, wdrapał się mamie na kolana.

– Mamusiu, może otworzymy teraz wasze prezenty? – zaproponował.

– Lepiej poczekajmy z tym do obiadu – powiedziała Marisa, choć doskonale wiedziała, że nie ma
mowy, aby Nicky tak długo wytrzymał.

– Oj, mamo!

– No dobrze, dobrze. – Popchnęła go leciutko w stronę choinki. – Przynieś je tutaj.

– Dobra! – Nicky w mgnieniu oka przyniósł im kilka przedziwnie zapakowanych paczuszek. –
Najpierw twój, mamusiu. Otwórz ten ode mnie!

Mack i Marisa popatrzyli po sobie. To właśnie tego prezentu Nicky omal nie przypłacił życiem.
Marisa powoli odwinęła folię, a potem wydała z siebie nie udawany okrzyk zachwytu.

– To najpiękniejsze klipsy na świecie! – Z całej siły przytuliła do siebie synka.

– Zrobiliśmy je razem z Mackiem – pochwalił się Nicky.

– Bardzo jesteś zdolny, kochanie. Obaj z Mackiem powinniście się zatrudnić u jubilera.
Naprawdę są śliczne!

– Nałóż je – rozkazał Nicky.

Marisa zrobiła, jak sobie jej syn życzył, a potem pokręciła głową, żeby pokazać swoim
mężczyznom, jak pięknie prezentuje się w ruchu wykonana przez nich biżuteria.

– Wyglądam jak dzikuska. Ale fajnie!

– A ja mam ochotę zawyć jak Tarzan. – Mack puścił do niej oko i Marisa znowu się zarumieniła.

background image

– Daj jej teraz swój prezent – ponaglał Macka Nicky. Podał mu małe zawiniątko. – No, daj jej.

– Wesołych świąt – powiedział Mack, wręczając Marisie paczuszkę. Tym razem był absolutnie
pewien efektu.

– Dziękuję. – Otworzyła paczuszkę i oniemiała.

Wzięła do ręki drugą parę klipsów, zrobionych z malutkich monet. Spojrzała na Macka, a on w
lot pojął, że przypomniała sobie tamten podarunek sprzed lat.

– Mam już podobne klipsy i bardzo je lubię – powiedziała. – Jakie to monety? Norweskie?

– Szwedzkie korony. Zawieruszyły mi się w kieszeni.

– Jesteście niezastąpieni. Ty i twoja kurtka z kieszeniami. – Marisie głos lekko zadrżał. – Bardzo
ci dziękuję. Za to, że pamiętałeś…

– Nie mógłbym zapomnieć. – Pogłaskał ją po policzku.

– Mack! Jeszcze jeden! – Nicky rzucił w niego płaskim zawiniątkiem. – Sam to zrobiłem.

– Dziękuję. – Mack wyłuskał z papieru wyciętą z folii aluminiowej gwiazdę, na której widniał
napis: „Szeryf Mack”.

– Mamusia mi pokazała, jak to się pisze, ale napis sam zrobiłem – pochwalił się Nicky. –
Przypnij ją. Mamusia mówi, że każdy porządny człowiek powinien nosić gwiazdę.

– Zaraz ją przypnę – głos Macka zadrżał niepokojąco. Nie chciał, aby wiedziano, jak bardzo się
wzruszył. Przypiął więc tylko gwiazdę do bluzy dresu, a potem przytulił do siebie Nicky'ego. –
Dzięki, kolego. A tu masz prezent ode mnie.

– To? – Nicky odwinął paczuszkę i wyjął z niej kostkę czegoś prawie przezroczystego. – Co to
jest?

– Ach te dzieci z Południowej Kalifornii! – Mack pokręcił głową z udanym obrzydzeniem. – To
jest wosk. Jak natrzesz nim płozy swoich sanek, to zmienią się w rakietę.

– Naprawdę? Ale fajnie. Możemy je wypróbować?

– Później, kochanie. Mam tu jeszcze jeden prezent dla ciebie.

– To od ciebie, mamusiu?

– Ode mnie. A ten daj, proszę, Mackowi.

Nicky podał Mackowi paczuszkę, po czym zajął się rozpakowywaniem własnego prezentu. W
pudełku znajdowała się taśma do mierzenia, drewniany klocek, zestaw różnorodnych gwoździ i
najprawdziwszy na świecie młotek.

– Ale pamiętaj, żebyś wbijał gwoździe tylko w ten klocek – pouczała Marisa uczepionego jej
szyi, uszczęśliwionego ponad wszelką miarę synka. – Wuj Paul nie byłby zadowolony, gdyby
wszystkie jego meble zostały ponabijane gwoździami.

background image

– Masz to jak w banku! To najcudowniejsza gwiazdka, jaką miałem w życiu! – zawołał chłopiec
i, nie zwlekając, zajął się zabawą w stolarza.

– Widzę, że lubisz niebezpieczeństwo, księżniczko – powiedział Mack, z powątpiewaniem
przyglądając się Nicky'emu.

– Nic złego się nie stanie – pocieszyła go Marisa. – O ile oczywiście będzie przestrzegał
pewnych zasad.

– Jako zawodowy łamacz reguł radzę ci, żebyś nie ufała zbytnio pamięci Nicky'ego.

– Na pewno o tym nie zapomnę. A ty nie otworzysz swojego prezentu?

– Mam nadzieję, że to jakieś pouczające dzieło – zakpił Mack, wyczuwszy pod papierem kształt
książki.

Rozerwał opakowanie. Wewnątrz znalazł pięknie ilustrowany tomik… wierszyków dla dzieci.

– Och, bardzo ci dziękuję.

– To ulubione wierszyki Nicky'ego. Na pewno ci się spodobają.

– Wydaje mi się, że jestem trochę za stary na ten rodzaj literatury.

– Po doświadczeniach ostatniej nocy mogę osobiście zaświadczyć, że daleko ci jeszcze do
starości. – Marisa spoglądała na niego filuternie. – Masz wprawdzie lekką tendencję do zbyt
poważnego traktowania świata, ale to drobiazg.

– Bardzo ci dziękuję – wyjąkał Mack. Minę miał kwaśną jak ocet.

– Daj spokój, Mahoney – roześmiała się Marisa. – Powinieneś choć od czasu do czasu trochę się
rozluźnić. Nie można przez całe życie walczyć ze smokami.

Przysunęła się do niego bliziutko, uniosła głowę do góry, a on, nie czekając na nową zachętę,
pocałował ją tak mocno, że obojgu zabrakło tchu.

– Masz całkowitą rację – powiedział Mack, dysząc ciężko jak po długim biegu. – Czy mamy
może jakieś szanse na odbycie tej rozmowy w mniej uczęszczanym miejscu?

– Może i mamy. – Marisa bawiła się przypiętą do bluzy Macka gwiazdą szeryfa. – Jak położę
Nicky'ego spać.

– A ile razy dziennie kładziesz go spać? – mruknął Mack do jej ucha.

– Stanowczo za rzadko – odrzekła czerwona jak piwonia Marisa.

background image

– Jesteś pewien, że nic mu się nie stanie?

– Jestem pewien.

– Jest za mały…

– Kiedyś musisz pozwolić pisklęciu pofrunąć, księżniczko. Nie chciałabyś przecież wychować
syna na niezdarę?

– Naprawdę nie wiem… – Marisa nerwowo skubała rękawiczki. – No dobrze… Mam nadzieję,
ż

e wiesz, co robisz.

– Nie martw się. Nic mu nie grozi – Mack dał znak Nicky'emu, który siedział na swoich
czerwonych sankach na szczycie niezbyt wysokiego pagórka. – Dobra, kolego! Zjeżdżaj!

Stojącej u stóp pagórka Marisie wydawał się on co najmniej tak wielki jak Mount Everest. Mimo
ż

e słońce grzało mocno, drżała, patrząc na swoje dziecko, przygotowujące się do pierwszego w

ż

yciu, samodzielnego zjazdu na sankach.

– Odepchnij się, tak jak ci pokazywałem – wołał do chłopca Mack. – Nie bój się! Na pewno ci się
uda.

Nicky pomachał mu ręką, odepchnął się i zjechał z górki, krzycząc przy tym z radości całą mocą
pięcioletniego gardziołka, po czym zatrzymał sanki tuż obok matki.

– Udało mi się! Udało! – Zeskoczył z sanek i odtańczył tryumfalny taniec, zakończony w
matczynych ramionach.

– Naprawdę ci się udało! – Marisa była uszczęśliwiona i nareszcie wolna od
nieprzezwyciężonego strachu. – Byłeś wspaniały!

– A nie mówiłem? – Mack uśmiechnął się z wyższością.

Jest taki dumny, jakby był jego ojcem, pomyślała niechcący Marisa i nagle zrobiło jej się żal tych
lat, które spędzili z dala od siebie, i dzieci, które przez ten czas mogłyby się im urodzić. Szybko
jednak doszła do wniosku, że zamiast żałować tego, czego i tak nie da się zmienić, będzie się
raczej cieszyła tym świątecznym dniem, który przecież jeszcze się nie zakończył. Patrzyła, jak
Mack udziela Nicky'emu kolejnych wskazówek, a serce jej wzbierało miłością i nadzieją.
Wiedziała, że nie zachowywałby się w ten sposób, gdyby szczerze nie polubił jej synka. Miała
nadzieję, że chłopiec naprawdę stał się dla Macka kimś ważnym i że może czeka ich jeszcze
wiele szczęśliwych wspólnych świąt.

– Ten dzieciak ma prawdziwy talent – zachwycał się Mack, patrząc, jak Nicky wciąga sanki pod
górę. – Cóż za instynkt! Zauważyłaś, że ślady sanek są głębokie? Słońce przygrzało i śnieg
zaczął topnieć.

Marisa dopiero teraz zwróciła uwagę na coraz głośniejsze kapanie. Spadające z gałęzi drzew
krople ogłaszały światu podzwonne dla spokoju ukrywającej się w górach Marisy. Chcąc, nie
chcąc musiała pogodzić się z tym, że wkrótce rzeczywistość zapuka do drzwi jej górskiego
domu.

background image

– Teraz chyba uda ci się uruchomić dżipa – powiedziała, z trudem poruszając wyschniętymi
nagle wargami.

Mack spojrzał na nią, jakby nie bardzo rozumiał, o czym Marisa mówi.

– To nic pilnego. – Wzruszył ramionami i odwrócił się do małej figurki w czerwonej kurtce,
niestrudzenie pokonującej wzniesienie.

– Zgłodniałam przez to całe zjeżdżanie – zakomunikowała Marisa, uszczęśliwiona i na chwilę
uwolniona od najgorszego ze strachów. – Pójdę przygotować świąteczny obiad.

– Zwariowałaś? Chcesz zostawić swoje maleństwo pod moją opieką?

– Widzę, że kontakt z dorosłym mężczyzną bardzo dobrze mu zrobił. Poza tym mam do ciebie
zaufanie – roześmiała się na widok zdziwionej miny Macka. – Zawołam, kiedy uczta będzie
gotowa. Przygotujcie się na niespodziankę.

Obaj panowie wrócili zziajani, z zaczerwienionymi od mrozu policzkami, ale uszczęśliwieni.

– Pizza? – zapytał Mack, wdychając napływające z kuchni aromaty.

– A czemu by nie? – pyszniła się Marisa. – W końcu nikt nam nie zabroni wprowadzenia nowej
ś

wiątecznej tradycji.

– Ale fajnie! – cieszył się Nicky. – Bardzo lubię pizzę.

– Najlepsza pizza świata dla księcia ze Wzgórza Złamanego Serca. – Marisa niskim ukłonem
zaprosiła obu panów do stołu. – I przebój sezonu dla jego poddanych.

– Z czym będzie ta pizza? – zapytał Mack. – Z wędzonym łososiem?

– Nie przesadzaj. Zapominasz, że musiałam improwizować.

– Jak to zjem, będziesz musiała znaleźć mi jakieś lekarstwo na żołądek.

– I kto to mówi? Facet, który rozmawiał z szalonym mordercą, celującym do niego z pistoletu?
Reporter, który dopadł jednego z tych okrutnych dyktatorów arabskich w jego bunkrze?

– Widzę, że interesujesz się moją pracą – powiedział Mack, a na jego twarzy pojawił się uśmiech.

– Czasami coś tam obijało mi się o uszy. – Marisa zaczerwieniła się jak piwonia. – Zabierajcie
się do jedzenia, bo pizza ostygnie, a zimna na pewno będzie niejadalna.

Mack tym razem darował sobie komentowanie niczym nie uzasadnionej zmiany tematu i wbrew
wcześniejszym protestom rzucił się na zaimprowizowaną pizzę jak zgłodniały wilk. Zanim
skończyli jedzenie, Nicky, zmęczony przeżyciami świątecznego poranka, zaczął ziewać.

– Połóż go spać, a ja przez ten czas pozmywam – zaproponował Mack, odsuwając od siebie pusty
talerz.

– Chcesz zmywać? Ty? – zdziwiła się Marisa. – Naprawdę potrafisz ująć kobietę. Jak nikt na
ś

wiecie.

background image

– Przynajmniej próbuję – powiedział, a szeptem dodał: – Pospiesz się.

Marisie serce podskoczyło do gardła. Nie rozumiała, jak to się dzieje, że jedno spojrzenie Macka
potrafi ją, dojrzałą przecież kobietę, przyprawiać o rumieniec, o drżenie serca… Poczucie winy
wobec synka sprawiło, że zamiast się spieszyć, przeczytała mu jeszcze bajkę i wyszła z pokoju
dopiero wtedy, kiedy Nicky na dobre zasnął.

Zdziwiła się nieprzyjemnie, gdy nie zastała Macka ani w pokoju kominkowym, ani w
wysprzątanej kuchni. Gwałtowność jej własnej reakcji bardzo ją zirytowała.

Jeszcze chwila i znów stanę się jego niewolnicą, pomyślała. Tylko co ja mogę? Jak mam się
przeciwstawić miłości i pożądaniu? Zupełnie nie umiem sobie z tym poradzić.

– Gdzie byłeś? – zapytała trochę za ostro, gdy Mack chwilę później wszedł do domu.

– Musiałem coś sprawdzić – odparł, zdejmując kurtkę. – A co? Stęskniłaś się za mną?

– Mogłeś przynajmniej coś powiedzieć… – przerwała, kiedy zdała sobie sprawę, że gdera jak
nudna żona. – Przepraszam, Mack. Głupio wyszło.

– To mój błąd. – Mack położył ręce na jej ramionach i delikatnie pocałował ją w ucho. –
Wybaczysz mi? Spragniona kobieta nie powinna czekać.

– Za dużo sobie wyobrażasz, Mahoney – powiedziała, chociaż topniała mu w rękach jak lód pod
dotknięciem promieni słońca. – Może ja tylko chciałam z tobą porozmawiać?

– Aha. A może przeniosą wieżę Eiffla nad wodospad Idaho.

– Wszystko możliwe – mruknęła Marisa, przymykając oczy.

– No to rozmawiaj – wyszeptał Mack. Rozpiął jej bluzkę i pieścił nabrzmiałe piersi. – Jeśli ci się
uda – dodał, namiętnie całując usta Marisy.

background image

ROZDZIAŁ ÓSMY

– Wiesz, Nicky ma absolutną rację – powiedział Mack, przyglądając się zanurzonej w pianie
Marisie. – To najwspanialsze Boże Narodzenie w moim życiu. Przyznaj się. Naprawdę o mnie
myślałaś?

– Kiedy?

– No, wtedy. Kiedy Nicky się zgubił. – Była trzecia nad ranem. Mack obudził się w łóżku sam,
więc wybrał się ni poszukiwanie Marisy. Znalazł ją w wannie i uznał, że dla takiego widoku
warto było wstać.

– Ach, to… – Marisa wyjęła nogę z pienistej kąpieli i oglądała ją z takim zainteresowaniem,
jakby po raz pierwszy w życiu widziała podobne zjawisko. – No cóż, muszę przyznać, że byłam
troszkę roztargniona.

– Z mojego powodu?

– Co ci jest, Mahoney? – zakpiła. – Domagasz się komplementów? Tyle razy się od tamtej pory
kochaliśmy, że chyba powinieneś już znać odpowiedź na to pytanie.

– Jak człowieka spotyka takie szczęście, to natychmiast musi się zastanowić, czy owo szczęście
trwać będzie zawsze, czy też zaraz się skończy. – Mack ukląkł obok wanny. Zanurzył dłoń, a
potem polewał wodą nie przykryte pianą piersi Marisy.

– Masz ochotę? – zapytała szeptem. – To wciąga ja narkotyk.

– Zgadzam się z tobą.

– Można zapomnieć, że coś takiego nie będzie trwać wiecznie.

– Mówisz tak, jak gdybyś był tego absolutnie pewien.

– Chodziło mi o okoliczności. – Mokrymi palcami głaskał szyję Marisy.

– Takie, w jakich my się znaleźliśmy?

– Tak.

– I o to, kim jesteśmy? I o nasze zupełnie różne pomysły na życie?

– To, niestety, też trzeba brać pod uwagę.

– Jak myślisz? Co się z nami stanie?

– Nie mam pojęcia. – Mack zwiesił głowę.

– Biedny Mack. Fakty tak ci przesłaniają świat, że spoza nich nie widać marzeń.

– Ostatnie dni były dla mnie jednym wielkim sennym marzeniem. Ale święta się skończyły. Jutro

background image

pewnie odśnieżą drogi i trzeba będzie wrócić do rzeczywistości.

– Oczywiście. Nigdy nie twierdziłam, że do tego nie dojdzie.

– Powiedziałaś to tak spokojnie, jakby nie miało to dla ciebie żadnego znaczenia – zdziwił się
Mack. Przestraszył się, że dla Marisy ich zimowa przygoda była mniej ważna aniżeli dla niego.

– Dziwisz się? – Wstała i popatrzyła z czułością na klęczącego obok wanny Macka. – A przecież
nie ma w tym nic dziwnego, Mahoney. Otóż ja znam fakty, o których istnieniu ty nawet nie masz
pojęcia.

– Jakie, na przykład? – Mack także wstał.

– To, co łączy nas w łóżku, jest tak piękne i wyjątkowe, że po prostu nie może być
powierzchowne. – Położyła mokrą dłoń na piersi Macka.

– Tyle to i ja wiem.

– Dwoje myślących ludzi wszystko potrafi zorganizować. Pod warunkiem, oczywiście, że oboje
naprawdę tego chcą.

– To także wiem. Przynajmniej teoretycznie.

– No dobrze, cwaniaku. A czy wiesz, że się w tobie zakochałam?

– No cóż – wydusił Mack. – Tę możliwość też już rozważałem.

– Kłamczuch. – Marisa pochyliła się i pocałowała go dokładnie w tym miejscu, gdzie biło jego
serce. – Założę się, że nie zastanawiałeś' się nad tym. Bałeś' się wniosków. Za to ja wszystko
dokładnie przemyślałam i wiem na pewno, że bardzo cię kocham. Nigdy nie przestałam cię
kochać – mówiła, nie przestając go całować. – Do szaleństwa. Na zawsze.

– Nie wiem, co mam powiedzieć… – Mack był zarówno przestraszony, jak i uszczęśliwiony.

– Zamknij się, Mahoney – przerwała mu, składając kolejny pocałunek na jego wargach. – Bo
wszystko popsujesz. Jeśli naprawdę coś między nami kiełkuje, to pozwól temu urosnąć. Nie
podlewaj maleństwa trującym jadem realizmu. Potem zastanowimy się, co z tym fantem zrobić.

Mack zupełnie oniemiał. Bliskość nagiej kobiety, jej szczerość sprawiły, że nie miał sił opierać
się dłużej. Wszedł do wanny i mocno przytulił Marisę do siebie. Tak jak stał, w spodniach od
dresu, usiadł w pełnej wody wannie i posadził ją sobie na kolanach.

– Jesteś kompletnym wariatem, wiesz? – śmiała się Marisa, zajęta zdejmowaniem jego
nasiąkniętych wodą spodni.

– Skoro ty kochasz wariata, to mnie moje szaleństwo zupełnie nie przeszkadza.

background image

– Czy moja mamusia jest teraz twoją narzeczoną?

– Nicky! – Marisa o mało nie udławiła się sokiem pomarańczowym.

– Znów cię całował. Widziałem. – Nicky puścił do Macka oko, jak mężczyzna do mężczyzny. –
No to jak? Jest czy nie jest?

– No wiesz, chyba można by to tak nazwać. – Jak na nieustraszonego, doświadczonego reportera,
który przywykł z zimną krwią, stawiać czoło najtrudniejszym sytuacjo, Mack był bardzo
roztrzęsiony.

– Jeden mój kolega mówi, że to jest właśnie to, co robią mamusie i tatusiowie – perorował Nicky,
nie zwracając uwagi na czerwoną ze wstydu twarz matki. – Czy to prawda, Mack?

– No… raczej tak. – Mackowi nie udało się opanować uśmiechu.

– To jak, czy teraz już będziesz moim tatusiem?

– Uspokój się, Nicky. – Marisa w końcu odzyskała głos. – To nie są sprawy, jakimi powinni się
zajmować mali chłopcy. Przeproś Macka i idź umyć zęby. Potem możesz pooglądać bajki. Ale
tylko przez pół godziny.

– Powiedz, mamusiu. Będzie?

– Nicholas! – ostrzegła do Marisa.

– Dobrze, już dobrze. – Chłopczyk zsunął się z krzesła i wyszedł z kuchni, mrucząc pod nosem
coś o dorosłych, którzy najważniejsze pytania zawsze pozostawiają bez odpowiedzi. Marisa
włożyła do zlewu zebrane ze stołu naczynia, ale nawet ich nie spłukała.

– Przepraszam cię – wyjąkała, chowając twarz w dłoniach.

Mack podszedł do niej, objął i mocno do siebie przytulił.

– Muszę przyznać, że po raz pierwszy w życiu dostałem nosie od pięcioletniego człowieka. Nie
jest to wcale przyjemne.

– Tak mi wstyd!

– Nicky zachował się po rycersku.

– Jemu nie chodzi o mnie. Mógłbyś mnie całować do końca świata i wcale by się tym nie
przejął…

– Skoro tak mówisz, to spróbuję. – Delikatnie pocałował ją w szyję.

– On pragnie mieć ojca. Przepraszam cię, ale naprawdę nic na to nie mogę poradzić.

– A nie przyszło ci do głowy, że nie masz mnie za co przepraszać? – zapytał cicho.

– Naprawdę? – Odwróciła się do niego pełna nadziei.

background image

– Sam się nad tym zastanawiałem. – Pogłaskał Marisę po policzku. – Miałbym z tego nieliche
korzyści. Jesteśmy chyba dość rozsądni, żeby jakoś pogodzić naszą pracę zawodową z życiem
rodzinnym. Tylko że ja, jak wiesz, nie mam wiele do zaofiarowania. Może lepiej zastanów się
jeszcze…

– Przez dziesięć lat się zastanawiam.

– No właśnie. – Znów ją pocałował. – Tym razem powinno nam się udać.

– Kocham cię, Mack – wyszeptała przez łzy, tuląc się do niego z całej siły.

Chociaż tego nie powiedział, Marisa była pewna, że jemu także na niej zależy. Wiedziała, że
ż

aden mężczyzna na świecie nie potrafiłby okazać podobnej czułości kobiecie, która jest mu

zupełnie obojętna. Obserwowała też bliższą z każdym dniem zażyłość pomiędzy Mackiem i
Nickym. To, że Mack przyznał się do rozważań o wspólnym życiu rodzinnym, było z jego strony
ogromnym krokiem naprzód. Marisa czuła, że jeśli tylko okaże cierpliwość, to wreszcie usłyszy
słowa, których tak bardzo jej brakowało. Na razie była po prostu szczęśliwa.

– Wiedziałam – powiedziała, tuląc się do Macka – że kiedy zobaczysz, czym dla mnie jest Nicky,
to zrozumiesz i pomożesz mi.

– W czym ci mam pomóc?

– Uchronić mojego synka przed aferą związaną z doktorem Morrisem. – Marisa otarła wierzchem
dłoni zwilgotniałe oczy. – Nie możesz się teraz zajmować tamtą sprawą. Wierzę, że nie zrobisz
niczego kosztem Nicky'ego.

– Mariso. – Mack odsunął ją od siebie. – Tego nie mogę ci obiecać.

– Coś ty powiedział? – Trudno jej było zrozumieć słowa Macka. – Jak mogłeś w ogóle pomyśleć
coś podobnego? Jak to możliwe, że jesteś taki czuły i opiekuńczy dla mnie i mojego syna, a
mimo to zamierzasz kontynuować coś, co nam obojgu wyrządzi niewyobrażalną krzywdę?

– Taka jest moja praca. Nie mogę jej mieszać z życiem prywatnym.

– Własnym uszom nie wierzę! – Marisa uwolniła się z uścisku. – Po tym wszystkim.

– A więc dlatego to zrobiłaś! Tego się właśnie obawiałem.

– Nie rozumiem, o co ci chodzi.

– Nie udawaj. To nie w twoim stylu, Mariso.

– Czego mam nie udawać? Możesz mi wytłumaczyć?

– Czy dlatego poszłaś ze mną do łóżka? – Mack uśmiechnął się gorzko. – Sama mi powiedziałaś,
ż

e dla swojego dziecka zrobisz wszystko. Powinienem był się domyślić, że nie rzucasz słów na

wiatr. Nie miałem jednak pojęcia, do jakich poświęceń zdolna jest matczyna miłość.

– To jakaś bzdura! Chyba powiedziałeś to złośliwie. Wiesz przecież, co do ciebie czuję…

– Wiem, że masz talent, jesteś aktorką i zrozpaczoną matką. A tonący brzytwy się chwyta.

background image

– Ty chyba sam nie wiesz, co wygadujesz! Zawsze twierdziłeś, że moje aktorstwo nie jest warte
złamanego grosza, a teraz nagle uważasz mnie za gwiazdę? Zastanów się, Mahoney. Zawsze
byłam wobec ciebie uczciwa i taka pozostałam. Nawet głupiec by się na tym poznał!

– Rozumiem oczywiście, że było ci przyjemnie. Dałaś się ponieść wspomnieniom… Na pewno
przyszła ci do głowy myśl o tym, że pójście ze mną do łóżka to najlepszy sposób nakłonienia
mnie do współpracy. Przecież ani przez chwilę nie ukrywałem przed tobą, że wciąż mnie
podniecasz. Chciałaś mnie przekonać, żebym ukręcił łeb całej sprawie, powiedział moim szefom,
ż

e nie udało mi się ciebie odnaleźć, i abym pomógł ci w ogóle uciec z kraju.

– Może w pierwszej chwili rzeczywiście o czymś takim pomyślałam – przyznała Marisa po
chwili zastanowienia. – Ale powinieneś wiedzieć, że nigdy bym cię w ten sposób nie
wykorzystała. Nawet gdybym istotnie tak rozpaczliwie potrzebowała twojej pomocy, to od
myślenia o podobnej metodzie do jej realizacji wciąż jeszcze pozostaje daleka droga.

– Nie uważasz, że przedstawiona przez ciebie argumentacja jest bardzo przekonująca? Dla
ciebie!

– Przestań mnie obrażać – wycedziła Marisa przez zaciśnięte zęby. – Sądziłam, że udało nam się
w końcu osiągnąć pewien stopień porozumienia. Widzę, że znów się pomyliłam.

– Nie wiem, czy się pomyliłaś, czy nie. Jedno natomiast wiem na pewno. Jeśli zdecydujemy się
pozostać razem, będziesz musiała mi zaufać i pozwolić poprowadzić sprawę doktora Morrisa w
taki sposób, jaki ja uznam za właściwy.

– Bardzo dużo ode mnie wymagasz. Obawiam się, że zbyt wiele.

– Wobec tego nie mamy ze sobą aż tyle wspólnego, jak nam się wydawało – westchnął Mack. –
Ś

wiąteczne sny i tanie błyskotki tracą blask w świetle zwykłego dnia.

– O, nie. Na pewno nie masz racji! – Marisę dotkliwie zabolały jego słowa. – Chyba że… Chyba
ż

e wszystko, co mówisz, wynika ze strachu.

– A czegóż miałbym się bać?

– Przekonania się o tym, iż twój czarno-biały świat ma także odcienie szarości i że w tych
obszarach nie mają zastosowania reguły Mahoneya.

– Powtarzaj to sobie, skarbie, jak najczęściej. – Mack uśmiechnął się krzywo. – Może pewnego
dnia sama w to uwierzysz. Ja idę po dżipa.

– Wszystko jasne, Mahoney. Tobie wolno zadawać trudne pytania, ale mnie takiego prawa
odmawiasz. I kto tu ucieka, co?

– Daj spokój, Mariso. Ja po prostu chcę przyprowadzić swój samochód. Ciekaw jestem tylko, czy
po powrocie jeszcze cię tu zastanę. – Wyszedł, trzasnąwszy drzwiami, a Marisa stała oniemiała,
kompletnie zaskoczona nieoczekiwanym rozwojem wydarzeń.

Czy to możliwe, że Mack jest taki tępy? myślała zrozpaczona. Nie rozumiem, jak on może w
jednym zdaniu niemal się oświadczyć, a zaraz w następnym wypierać się wszystkiego, co się

background image

przez ostatnie dwa dni pomiędzy nami wydarzyło. To wariat. Zupełnie niepoczytalny facet.
Maniak, który tylko po to żyje, żeby dręczyć każdego, kto spróbuje się do niego zbliżyć. A mimo
to ja go kocham! Kocham go z całego serca. Nie wiem, jak mam go o tym przekonać. Jak mu
wytłumaczyć, że jego wątpliwości i wszystkie te oskarżenia są całkowicie bezpodstawne? Nawet
nie mam się kogo poradzić.

Marisa podniosła słuchawkę telefonu. Sama nie wiedziała, czyj numer chciałaby wykręcić.
Zresztą nie było to wcale ważne, bo telefon i tak milczał. Rzuciła słuchawkę na widełki. Teraz
już naprawdę znikąd nie mogła oczekiwać pomocy. Musiała sama poradzić sobie ze swoim
problemem i znaleźć jakieś rozwiązanie.

Weszła do pokoju. W mdłym świetle poranka ogromny świerk nie wyglądał tak imponująco jak
poprzedniego dnia. Nie spełnił pokładanych w nim nadziei ani życzeń, których tyle
wypowiedziano przed i w czasie Bożego Narodzenia. Marisa zdjęła z gałęzi jedną serwetkę,
potem drugą, trzecią…

No cóż, święta mamy za sobą, westchnęła. Trzeba rozebrać tę choinkę i wreszcie stąd wyjechać.
Nawet nie wiem, dokąd. Zresztą nie jest to teraz najważniejsze. Przed wyjazdem musimy
uporządkować dom.

– Nicky – powiedziała do oglądającego kreskówki chłopca. – Chodź, synku, pomożesz mamusi.

– Kiedy wróci Mack?

– Nie wiem, kochanie. Pewnie niedługo.

Marisa i Nicky całe przedpołudnie poświęcili na rozbieranie choinki i sprzątanie domu. Pozostałe
ze świąt ciasteczka dali ptakom, ale na wyrzucenie do śmieci papierowych ozdób Marisa po
prostu nie mogła się zdobyć. Zapakowała je w kartonowe pudełko tak troskliwie, jakby to były
najstarsze na świecie okazy kruchej chińskiej porcelany. Potem przejrzała zawartość kredensu i
spisała na kartce, co trzeba kupić, żeby uzupełnić nadwątlone zapasy.

– Mamusiu… – zaczął Nicky, któremu przypadło w udziale składanie wypranych i wysuszonych
ręczników. – To, co powiedziałem przy śniadaniu… No, wiesz… Czy on jest na mnie zły? Ale
chyba nie wyjedzie bez pożegnania, co?

– Oczywiście, że nie! – Marisa odłożyła długopis i przytuliła synka do siebie. – Myślę, że
wygrzebanie dżipa z zaspy sprawiło mu więcej kłopotu, niż się spodziewał. Na pewno wkrótce
wróci. A jeśli nie, to ubierzemy się i pójdziemy sprawdzić, czy nie trzeba mu pomóc.

– Dobrze. Czy jak Mack wróci, to pozwolisz nam ulepić bałwana?

– Posłuchaj, synku. – Marisa nachmurzyła się. Od początku obawiała się, że Nicky zbytnio się do
Macka przywiąże i, jak się okazało, miała rację. – Mack nie był zły z powodu twoich pytań, ale
jedno musisz zrozumieć. Znamy go bardzo któtko i nie wolno nam angażować go w nasze
sprawy.

– Ale ty go lubisz, prawda, mamusiu?

– Tak. Bardzo go lubię – przyznała. – Cieszę się, że zaprzyjaźniłeś się z Mackiem. Tylko proszę

background image

cię, nie licz na nic więcej. Przynajmniej jeszcze nie teraz, kochanie. Jeśli mnie nie posłuchasz,
będziesz potem bardzo smutny.

– Czy tobie też będzie smutno? – zapytał chłopiec, przytulając jasną główkę do matczynej ręki.

– Tak, mnie też będzie smutno – odrzekła Marisa, z trudem wydobywając z siebie słowa. –
Niedługo stąd wyjdziemy, synku. Musimy poczekać. Czas pokaże, co z tego wszystkiego
wyniknie.

– Wracamy do domu? – ucieszył się chłopiec. – pokażę Gwen, co dostałem od Mikołaja.

– Już niedługo, skarbie. Ja też się za nią stęskniłam, ale nie zdecydowałam jeszcze, dokąd
pojedziemy. Może zrobimy sobie bardzo długie wakacje. Chciałbyś?

– Dobrze, mamusiu. – Błękitne oczka z ufnością wpatrywały się w Marisę. – A czy będę mógł
zabrać ze sobą sanki?

– Oczywiście. Nawet gdybyśmy je mieli umocować na dachu samochodu!

– Dobra – ucieszył się Nicky. – To ja pójdę sobie porysować.

– Dobrze, kochanie. Dziękuję ci za pomoc.

Nicky zniknął w dużym pokoju, a Marisa sporządziła kompletną listę zakupów. Ogromna ilość
drobnych czynności, które należało wykonać przed opuszczeniem domu wuja Paula, na jakiś czas
oderwała jej myśli od Macka. Za to niewinne pytania synka ponownie wprowadziły ją w stan
nerwowego napięcia.

Nastawiła wodę na herbatę, usiadła na krześle i próbowała logicznie myśleć.

Jestem w końcu rozsądną kobietą, tłumaczyła sobie. To znaczy, będę rozsądna, jeśli uda mi się
myśleć o tym wszystkim bez emocji. Może rzeczywiście za dużo od Macka wymagam? Może nie
powinnam żądać, żeby z mojego powodu zamknął sprawę doktora Morrisa? Gdyby pozwolił na
taką niesprawiedliwość, to pewnie ja sama w końcu przestałabym go szanować. Jeśli Mack uzna
jakiś temat za ważny, to drąży go do końca. Do głowy mu nie przyjdzie, że igra z
niebezpieczeństwem, że sprawia przykrość ludziom i krzywdzi samego siebie. Tyle o nim wiem
na pewno i za to go kocham. Nie mogę wymagać, aby dla mnie i dla Nicky'ego zmienił siebie i
swój sposób postępowania. A jednak tego właśnie od Macka zażądałam. Chciałam ułatwić sobie
ż

ycie, choć wiem, że to niemożliwe.

Wstała, zalała wrzątkiem torebkę herbaty i znów się zamyśliła.

Kiedy rozsądny człowiek znajdzie się w trudnej sytuacji, usiłuje szukać kompromisu,
wytłumaczyła sobie. Więc ja też spróbuję poszukać. Najpierw fakty. Kocham Macka, to po
pierwsze, i chcę, żeby ze mną został, to po drugie. Nie, nie. Po pierwsze, muszę chronić
Nicky'ego. W każdym razie Mack obiecał przeprowadzić ze mną wywiad w taki sposób, żeby
widzowie poznali moją wersję tej historii. To nie jest takie straszne. Nie pierwszy raz prasa, radio
i telewizja wyżywają się na mnie. Ale za to po raz pierwszy prowadzący ze mną wywiad
dziennikarz będzie moim sprzymierzeńcem. Prawda jest taka, że ja i Nicky także padliśmy ofiarą
doktora Morrisa. Bardzo mi się przyda poparcie wzruszonych widzów.

background image

Czy temu podołam? Czy aby na pewno się nie załamię? To przecież ryzykowna gra. Nic nie stoi
na przeszkodzie, żebyśmy pojechali do Monaco. Tam Nicky'emu nie zagrożą żadne kruczki
prawne cwanych adwokatów. Nie jestem biedna. Możemy zostać w Europie tak długo, jak długo
będzie trzeba. Nawet jeśli zrujnuję sobie przez to karierę. Niestety, Mack ma rację. Uciekanie od
problemów nie jest żadnym rozwiązaniem. Wreszcie się tego nauczyłam, choć przyswojenie
sobie tej wiedzy zajęło mi całe dziesięć lat.

Marisa małymi łykami popijała gorącą herbatę. Dojrzewała do podjęcia życiowej decyzji.

Jeśli naprawdę kocham Macka, to muszę mu zaufać, postanowiła w końcu. Muszę uwierzyć, że
bezpiecznie przeprowadzi mnie i Nicky'ego przez rafy i dotrzemy do najspokojniejszego z
istniejących na świecie portów. Boję się strasznie, ale jeśli on mnie nie opuści, jeśli będzie mnie
kochał, to nie ma takiej rzeczy, z którą bym sobie nie poradziła. Pozostało mi tylko przekonać o
tym Macka.

Chwilę później usłyszała wycie terenowego samochodu. Podbiegła do okna. Mack zaparkował
wiśniowego dżipa tuż przy wjeździe do garażu.

Marisa sprawdziła, co robi Nicky. Ponieważ wciąż był zajęty rysowaniem, ubrała się i wyszła
przed dom. Chciała jak najszybciej powiadomić Macka o swojej decyzji. Modliła się tylko, żeby
zechciał wysłuchać i zrozumieć jej racje.

Ś

nieg topniał. Gdzieniegdzie widać już było gołą ziemię. Nawet samochód Gwen ze zwykłymi,

letnimi oponami bez trudu mógł pokonać górskie drogi i dowieźć ich bezpiecznie da domu.

A może Mack zechce tu jeszcze kilka dni zostać? pomyślała Marisa i zaczerwieniła się na myśl o
kolejnej nie przespanej nocy. Może będzie chciał porozmawiać ze mną, zaplanować strategię?

Zasapana dobiegła wreszcie do dżipa. Wokoło nie było nikogo.

– Mack? – zawołała.

Brama do garażu była zamknięta i nic nie wskazywało na to, żeby ktokolwiek wchodził do
ś

rodka w ciągu kilku ostatnich dni. Otaczający dom las także był cichy. Marisa rozglądała się na

prawo i lewo. Pomyślała już, że Mack wszedł niepostrzeżenie do domu, gdy ona obserwowała
Nicky'ego, kiedy usłyszała głos. Przyduszony i niewyraźny, ale na pewno był to glos Macka.
Marisa nie wiedziała, czy zdziwaczał i mówi do siebie, czy też wciąż tak się na nią wścieka, że
klnie na osobności. Zaciekawiona i trochę zdenerwowana poszła w kierunku, z którego ten głos
dochodził.

– Przecież ci mówię. Dlaczego mnie nie słuchasz, Tom? – Mack opierał się plecami o ścianę
garażu. Jedną ręką wymachiwał w stronę kępy drzew, a drugą przytrzymywał przy uchu maleńki
telefon komórkowy. Najwyraźniej gorączkowo coś komuś tłumaczył. – Nic mnie nie obchodzi,
co powie dyrekcja! Już ci mówiłem, że przeprowadzę z Marisą Rourke wywiad w taki sposób,
jaki ja uznam za właściwy. Dostaną to, na czym im zależy, ale dopiero wtedy, kiedy wszystko
będzie gotowe. Ani sekundy wcześniej. Jasne?

Myśli jak błyskawice przelatywały przez głowę oniemiałej Marisy. Dopiero po chwili
zrozumiała, co się naprawdę obok niej dzieje. Ten zakłamany, zdradliwy łowca sensacji przez
cały czas był w kontakcie ze swoją obrzydliwą stacją telewizyjną!

background image

Zanim zdążyła pomyśleć, już znalazła się obok Macka. Wyrwała mu z ręki telefon i rzuciła go
daleko, w porastające zbocze zarośla.

– Co jest, do cholery? – Mack odwrócił się do niej.

– Jak mogłeś!? – Marisa czuła się zdradzona i oszukana.

– To nie to, co myślisz – powiedział spokojnie Mack, choć policzki nagle mu poczerwieniały.

– Myślę, że jesteś najwstrętniejszym typem reportera, jaki chodzi po świecie, i strzelasz bez
ostrzeżenia do wszystkich, którzy staną ci na drodze – mówiła Marisa zimnym głosem. – Łowca
tanich sensacji o naturze grzechotnika!

– Mariso, dosyć!

– Mam do ciebie prośbę, Mahoney. – Oczy Marisy ciskały błyskawice. – Wynoś się stąd.
Natychmiast.

background image

ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY

– Nic a nic się nie zmieniłaś. Kiedy tylko znajdziesz się trudnej sytuacji, zaraz podwijasz ogon
pod siebie i uciekasz.

Marisa podniosła głowę znad walizki, do której pakowała ranka Nicky'ego. Mack stał w
drzwiach sypialni jej syna.

Kurtkę miał rozpiętą, a na kolanach dżinsów widać było mokre plamy. Musiał włożyć trochę
wysiłku w odnalezienie telefonu komórkowego, który znów trzymał w dłoni.

– Jeszcze tu jesteś, Mahoney? – zapytała Marisa. – Radzę ci milczeć.

Starannie złożyła kolejną piżamkę Nicky'ego i wpakowała ją do walizki. Doskonale wiedziała,
czuła, że Mack ani na chwilę nie spuszcza z niej oka. Całą siłą woli zmusiła się do opanowania.
Nie chciała, żeby zauważył, jak trzęsą jej się ręce albo, co gorsza, jak płacze.

– Może pozwolisz mi wytłumaczyć – powiedział Mack tak cicho, że ledwie go usłyszała.

– Jest tylko jedna rzecz, jaką powinieneś zrobić, Mahoney. Wynieś z domu tę przeklętą choinkę.
Najlepiej ją spal.

– Posłuchaj, Mariso…

– Ponieważ nie masz ze sobą żadnego bagażu, chyba zdążysz się stąd wynieść w ciągu godziny.
Ten hotel zaraz zamykają.

– Uspokój się, do jasnej cholery! – Mack wszedł do pokoju i położył telefon na łóżku Nicky'eg'o.
– Trochę zbyt pochopnie wyciągasz wnioski.

– Ja tylko naśladuję ciebie. Ty także lepiej ode mnie wiedziałeś, dlaczego poszłam z tobą do
łóżka – odrzekła Marisa z furią w głosie. – Zgodnie z twoją teorią, gotowa jestem zrobić
wszystko, żeby ratować swego syna. Zdecydowałam się nawet na prostytucję i kłamałam
mówiąc, że cię kocham.

– Przecież tak właśnie było.

– Nigdy cię nie okłamałam! Chociaż właściwie nawet nie powinnam ci odpowiadać! Nie
zasługujesz na to! Przespałeś się z gwiazdą filmową tylko po to, żeby skłonić ją do zwierzeń i
dostać wreszcie swój wymarzony kontrakt.

– Wykręcasz kota ogonem.

– Tak ci się wydaje? Chcesz powiedzieć, że tych kilka dni spędzonych w moim domu nie
pomogło ci w naświetleniu tematu? śe nie zdobyłeś żadnych pikantnych szczegółów do swego
programu? Ciekawa jestem, czy powiesz telewidzom, jakie pieszczoty najbardziej…

– Mariso! – zawołał Mack. – Przestań już! Bardzo cię proszę.

background image

– Zachowaj tę swoją pozę wzniosłego idealisty na lepszą okazję, Mahoney! Mam dosyć ciebie i
twoich zasad! Poświęcisz wszystko, w co wierzysz i co kochasz, w imię wysokiego wskaźnika
oglądalności! I kto z nas niżej upadł, Mahoney? Mnie nie musisz na to pytanie odpowiadać.

– Przysięgam ci, że nie przekazywałem Tomowi żadnych informacji.

– Rozmawiałeś z Tomem Powellem? Z twoim producentem? Teraz już się nie dziwię, że nie
chciałeś mi pomóc. Przez cały czas byłeś z nim w kontakcie!

– Częściowo.

– Co to znaczy „częściowo”? – Marisa wrzuciła resztę rzeczy Nicky'ego jak popadło do walizki i
zatrzasnęła wieko.

– To znaczy, że opowiadałem mu różne głupoty, naprowadzałem go na fałszywy trop, żeby choć
trochę zyskać na czasie. Sam chcę zdecydować o tym, jak zostanie zaprezentowany ten temat…

– Tak samo jak zdecydowałeś o kształcie tamtego programu Jackie Horton.

– Posłuchasz mnie wreszcie, kobieto? – wybuchnął Mack. Chwycił Marisę za ramiona i
gwałtownie nią potrząsnął. – Tamta rozmowa potoczyła się inaczej, niż przewidywałem. Właśnie
dlatego trzymałem Toma na dystans od tej sprawy. Chciałem najpierw sprawdzić, co się
pomiędzy nami wydarzyło.

– Bardzo elegancko mnie okłamujesz. – Marisa czuła, że za chwilę się rozpłacze. – I pomyśleć,
ż

e zdecydowałam się udzielić ci wywiadu. Byłam taka pewna, że zachowasz się uczciwie wobec

mnie i Nicky'ego. Ależ ze mnie idiotka!

– Naprawdę? Udzielisz mi wywiadu?

– Tak – odrzekła z goryczą. Uwolniła się z uścisku i odsunęła się od Macka. – Skoro cię kocham,
to muszę przyjąć cię takim, jaki jesteś. Nie mogę oczekiwać od ciebie, że zrezygnujesz z
ważnego tematu tylko dlatego, że jego kontynuacja może zrobić nieodwracalną krzywdę mnie i
mojemu synowi! Postanowiłam, że dowiesz się prawdy!

– Co to za prawda?

– Miałeś rację – zaczęła Marisa. – Pięć lat temu państwo Latimore zapłacili doktorowi Franco
Morrisowi niebotyczną sumę za dostarczenie białego niemowlęcia płci męskiej.

– A więc kłamałaś, kiedy przysięgałaś, że jesteś niewinna – stwierdził ponuro Mack.

– Akurat ty, który tak mnie zawiodłeś, nie masz prawa robić mi z tego powodu wyrzutów. Gdyby
chodziło o moje dziecko, okłamałabym samego Boga.

– Tak naprawdę, to nie jest twoje dziecko.

– Nicky jest moim synem – wyszeptała Marisa pobladłymi wargami. Chwyciła się za serce, jakby
bała się, że ono za chwilę pęknie. – Ja nie wiedziałam o tym, co Victor zrobił.

– Kolejne kłamstwa w niczym ci nie pomogą – zirytował się Mack.

background image

– Ja nie kłamię, Mahoney! To Victor załatwiał adopcję. Nazwisko doktora Morrisa usłyszałam po
raz pierwszy w czasie tamtego koszmarnego programu Jackie Horton.

– Więc skąd się dowiedziałaś?

– Po tym, jak ta jakaś Elsie z Luizjany oświadczyła, że to ona urodziła Nicky'ego, przeszukałam
rzeczy Victora, które od wypadku leżały zapakowane w walizce. Niczego nie znalazłam. Nawet
przede mną to ukrył. Wszystkie dokumenty i kwity przykleił taśmą pod blatem biurka w swoim
gabinecie. – Marisa usiadła na łóżku.

– I wtedy uciekłaś w góry?

– Nie miałam innego wyjścia. Nie wiedziałam, co zrobił Victor, ale uczynił to z mojego powodu.

– Nie rozumiem.

– Nie kochałam go. – Marisa popatrzyła na Macka. – Ani na chwilę nie mogłam zapomnieć o
tobie.

– Och, moja kochana… – Mack przykucnął obok łóżka i wziął ją za ręce.

– Byłam bardzo samotna, a Victor się o mnie troszczył. – Marisa zacisnęła palce na dłoni Macka.
– Musisz to zrozumieć. Victor był dobrym człowiekiem i naprawdę mi na nim zależało. Miałam
nadzieję, że to wystarczy. Niestety, on doskonale wiedział, że jest we mnie jakaś cząstka, do
której nigdy nie będzie miał dostępu, bo należy do kogoś innego. Do ciebie. Bardzo go to gryzło.

– Nie możesz obwiniać siebie za to, co czuł twój mąż.

– Próbowałam zrozumieć jego zazdrość i chęć posiadania mnie na własność. – Gorące łzy Marisy
zrosiły złączone dłonie jej i Macka. – Mój mąż uważał, że gdybyśmy mieli dziecko, to
połączyłaby nas więź, której przedtem w naszym małżeństwie nie było. Przez wiele lat nic z tego
nie wychodziło, a kiedy okazało się, że to on ma kłopoty, o mało nie oszalał. Postanowiliśmy
adoptować dziecko. Dobrze wiesz, że w normalnym trybie bardzo długo trzeba czekać na
adopcję. Victor nie miał czasu. Dlatego skontaktował się z doktorem Morrisem.

– Chciał ci sprawić dziecko, którego sam dać ci nie mógł.

– Tak. Oboje marzyliśmy o dziecku. Jakoś nigdy nie przyszło mi do głowy zapytać, jakim cudem
załatwił to tak błyskawicznie. Victor zawsze wszystko załatwiał sprawnie i szybko, więc chyba
po prostu nie widziałam w tej sprawie niczego nadzwyczajnego.

– Wszystko jest łatwe, jeśli ma się dość pieniędzy.

– Nie osądzaj go zbyt surowo – poprosiła Marisa. – Zrobił to tylko dlatego, że bał się mnie
stracić. Chociaż tak naprawdę nigdy mnie nie zdobył. Kiedy wreszcie to zrozumiał… Wsiadł do
samochodu i stoczył się w przepaść.

– Nie, Mariso. – Mack usiadł obok niej na łóżku i mocno przytulił ją do siebie. – To nie może
być prawda.

– A jednak. Pokłóciliśmy się… – Oparta na ramieniu Macka Marisa cicho chlipała.

background image

– I ty od trzech lat tak strasznie się dręczysz? Nie wolno ci tego robić. To był zwykły wypadek.

– Gdybym potrafiła zdobyć się wobec niego na uczciwość, gdybym nie ukrywała swoich
prawdziwych uczuć, może jakoś by sobie z tym poradził. Wtedy może nie zdecydowałby się na
łamanie prawa, a ja nie bałabym się, że odbiorą mi Nicky'ego.

– To jeszcze nie zostało przesądzone.

Marisa wytarła oczy. Wstała i podeszła do okna. Widać było, że każdy ruch, każde
wypowiedziane słowo przychodzi jej z trudem.

– To co Victor zrobił, to co my zrobiliśmy, było błędem. Nie chcę udawać, że jest inaczej. Nicky
jest dla mnie wszystkim, chociaż nigdy naprawdę nie należał do mnie, tak samo jak ja nigdy nie
należałam do Victora.

– Wobec tego pytanie, które ci zadałem, kiedy tu przyjechałem, pozostaje aktualne – odezwał się
Mack po chwili milczenia. – Co teraz zrobisz?

– Czy to pytanie reportera? – Marisa powoli odwróciła się od okna. – Czy może mężczyzny,
który dziś rano prawie mi się oświadczył?

– Sam nie wiem.

Marisę znów ogarnęła paniczna chęć ucieczki, niemożliwa do opanowania potrzeba unikania
bólu. Jednak udało jej się zapanować nad sobą. W ciągu ostatnich kilku dni wielokrotnie stawała
twarzą w twarz z prześladującymi ją od lat wspomnieniami i uczuciami, które składały się na jej
osobowość i tworzyły jej życie. Starczyło jej sił na tę podróż w głąb samej siebie. Wyszła
stamtąd cała, zdrowa i chyba odrobinę silniejsza.

– Nie mogę cię zatrzymać – mówił do niej Mack. – Ale chcę, żebyś zrozumiała, że wywiezienie
Nicky'ego z Ameryki nie tylko nie rozwiąże problemu, ale może jeszcze pogorszyć sprawę.
Mogliby cię nawet oskarżyć o porwanie dziecka. Listy gończe roześlą po całym świecie.

– To już do mnie dotarło.

– A mimo to chcesz zaryzykować? – pytał Mack, opacznie rozumiejąc zacięty wyraz twarzy
Marisy.

– Wracamy do domu.

– Co takiego?

– Wracam do Los Angeles. Będę walczyć. – Hardo podniosła do góry głowę. – Zatrudnię
najlepszych prawników świata i będę walczyć o swoje dziecko, chociaż wiem, ile ryzykuję. Nie
chcę skazywać Nicky'ego na życie banity. Teraz wiem, że choćby się uciekło na koniec świata, to
są sprawy, od których uciec się nie da, bo są w nas i wcześniej czy później i tak nas dogonią.

– Dobrze, księżniczko. – Mack uśmiechnął się do niej pełen podziwu. – Bardzo dobrze.

– Tobie też by się taka lekcja przydała.

background image

– Mnie? – zdziwił się Mack.

– Tyle lat wędrujesz po świecie, nigdzie nie zagrzejesz miejsca, zawsze w podróży… Jeszcze nie
zrozumiałeś, że ty także uciekasz?

– Taką mam pracę…

– Boisz się, Mahoney! A może choć raz w życiu oświetliłbyś kagankiem tej swojej brutalnej
uczciwości własne serce? Już dość sobie nakłamaliśmy. Przynajmniej w tej jednej sprawie
zasłużyliśmy na szczerość. Ciągle mnie kochasz i to jest fakt. Nigdzie się przed nim nie
schowasz.

– Wydawało mi się, że wiesz, co do ciebie czuję.

– A skąd mam to wiedzieć? – zapytała rozżalona Marisa. – Wiem, że mnie pragniesz. Sądzę, że
raczej mi nie ufasz i to z mojej winy. Nie mogę cię zapewnić, że nigdy więcej cię nie skrzywdzę.
Podobnej przysięgi trudno dochować. Ale na pewno mogę ci obiecać, że zrobię wszystko, co w
ludzkiej mocy, żeby cię nigdy nie zawieść i żeby nie mieć przed tobą żadnych tajemnic. A kiedy
znów pojedziesz na drugi koniec świata, będę miała dość sił, żeby na ciebie czekać, bo wiem, że
wrócisz do mnie, kiedy tylko czas ci na to pozwoli.

– A pustka, a samotność? Zapomniałaś o tym? Co będzie, jeśli ci to zbrzydnie i znów ode mnie
uciekniesz?

– Tamta dwudziestoletnia dziewczyna, którą kiedyś byłam, pewnie by tak zrobiła. Ale ja
dorosłam, Mack. Nie chcę, żebyś się dla mnie zmieniał, a to oznacza, że rozumiem już, jak
ważna jest dla ciebie twoja praca. śądam jednak takiego samego zrozumienia dla siebie. Chociaż
myślę, że ty boisz się, iż ja zabiorę ci duszę, jeśli zbyt mocno zaangażujesz się w związek ze
mną.

– Przecież wiesz, jak bardzo chcę być z tobą.

– Może i tak, tylko że nigdy nie oddajesz mi siebie całego, zawsze zatrzymujesz jakąś cząstkę dla
siebie. Czy naprawdę tego nie dostrzegasz? Robisz dokładnie to samo, co ja zrobiłam Victorowi.
Ja wiem, jaką cenę musiał za to zapłacić. Kocham cię, Mack, ale połowa to dla mnie za mało.
Chcę cię mieć całego.

– No cóż – odezwał się Mack po bardzo długiej chwili milczenia. – Wobec tego chyba
powiedzieliśmy sobie już wszystko.

Nadzieja, jaką Marisa na nowo w sobie rozbudziła, zgasła jak zdmuchnięty nagle płomień
ś

wiecy. Jak ślepiec podeszła do łóżka i wzięła stamtąd walizkę Nicky'ego.

– Gdybyś kiedyś zmienił zdanie, to wiesz, gdzie mnie znaleźć – powiedziała dumna z tego, że
udało jej się opanować zdradzieckie drżenie głosu.

– Nie chciałem, żeby nasze sprawy tak się potoczyły – zapewniał ją Mack. – Nie zostawię cię na
pożarcie tym wilkom z Los Angeles.

– Wciąż zależy ci na wywiadzie?

background image

– Mam w nosie wywiad! – zawołał Mack. – To ja zacząłem drążyć ten temat i mam wpływ na to,
w jaki sposób sprawa zostanie zakończona. Mogę ci ułatwić…

– Nie, Mack. – Marisa dotknęła jego ramienia. – Nie trzeba. Sama muszę sobie z tym poradzić.

– Gdybyś czegoś potrzebowała… – Mack patrzył na nią zupełnie zrozpaczony. Potem jakby coś
w nim pękło. Chwycił ją w ramiona i całował tak rozpaczliwie, jak ona jego.

– Och, Mack… – szepnęła Marisa, dotykając palcem warg, które on dopiero co całował.

– Wyniosę tę choinkę – powiedział.

– Mamusiu, mamusiu! – Nicky bez ostrzeżenia wpadł do pokoju. Stanął jak wryty, kiedy wyczuł,
ż

e pomiędzy dorosłymi zaszło coś dziwnego. – Co się stało?

– Nic takiego, skarbie. – Marisa pogłaskała chłopca po głowie. Zmusiła się do uśmiechu. –
Właśnie pożegnałam się z Mackiem.

– To on nie jedzie z nami? – zapytał rozczarowany Nicky.

– Nie teraz, kolego – odezwał się Mack dziwnie grubym głosem.

– Więc kiedy? – Chłopczyk nie dał się zbyć byle czym.

– Chciałeś coś ode mnie, synku? – zapytała Marisa, zmieniając niezbyt szczęśliwie wybrany
temat.

– A, tak. Zupełnie zapomniałem. Garnek się pali!

– O, mój Boże! – zawołała Marisa. – Nasz obiad! Może jeszcze da się coś uratować!

– Daj spokój, księżniczko – powiedział Mack. – To jedna z tych rzeczy, których nawet nie warto
ratować.

background image

ROZDZIAŁ DZIESIĄTY

„Tylko ciebie kochałam”.

„Nie pleć bzdur!”

„Więc idź, jeśli chcesz. Wtedy oboje nie będziemy mieli nic”.

Przebrzmiały gniewne słowa skłóconych kochanków, obraz zniknął z ekranu. Przystojny
mężczyzna prowadzący uroczystość wręczania nagród podszedł do mikrofonu.

– Nagrodę „Daytime Digest” dla najlepszej aktorki otrzymuje… – szelest rozdzieranej koperty,
przewracanych kartek – Marisa Rourke!

Publiczność nagrodziła werdykt gromkimi oklaskami, a orkiestra zagrała motyw przewodni z
serialu „Rodzina”.

Siedząca na widowni Marisa ukryła twarz w dłoniach. Nie posiadała się ze szczęścia i… ze
zdumienia. Jednak kiedy wstała, na jej twarzy pojawił się radosny, doskonale wyćwiczony
uśmiech. Siedzący obok Marisy Paul Willis zerwał się na równe nogi i gorąco wycałował swoją
siostrzenicę, a potem popchnął ją lekko w kierunku sceny.

– Pokaż im, co potrafisz – szepnął. Jego siwe włosy lśniły w świetle odprowadzających Marisę
reflektorów.

Marisa ostrożnie wchodziła po schodach. Serce waliło jej głośno jak bęben z wojskowej
orkiestry. Musiała bardzo uważać na białą, powłóczystą suknię, w którą ubrała się na tę galę. W
duchu przeklinała siebie i Carlene, która namówiła ją na udział w transmitowanej na żywo z
Hollywood uroczystości przyznawania nagród.

Był koniec stycznia, a mimo to od chwili powrotu do domu Marisa nie mogła się opędzić od
dziennikarzy. Kiedy matka Nicky'ego wystąpiła przeciwko niej do sądu, stali się jeszcze bardziej
natarczywi. W prasie, radiu i telewizji zaroiło się od plotek i przypuszczeń. Podano do publicznej
wiadomości wyniki badań DNA, które jednoznacznie wskazywały, że to Elsie Powers urodziła
Nicky'ego. Marisa chciała przeczekać tę burzę, schować się przed ludźmi do czasu, gdy
adwokaci, urząd do spraw adopcji i sąd zadecydują o przyszłości jej syna. Ale Carlene była
innego zdania.

– Kiedyś mi za to podziękujesz – tłumaczyła Marisie. – Znajdujesz się teraz w centrum uwagi
tłumów. Jeśli ty nie zapanujesz nad sytuacją, to zrobią to inni…

Kane Morgan, znany aktor i reżyser prowadzący hollywoodzką uroczystość, był przyjacielem
Marisy. Czekał na nią u stóp schodów i jak królową poprowadził na scenę. Wiwatująca
publiczność powstawała z krzeseł. Kane wcisnął Marisie w ręce lśniącą statuetkę, a potem
pocałował przyjaciółkę w oba policzki.

– Trzymaj się, gwiazdo – szepnął jej do ucha.

background image

– Dzięki, Kane – uśmiechnęła się Marisa.

Wiedziała, że słowa Kane'a dotyczą nie tylko złotej statuetki, którą dopiero co odebrała z jego
rąk. Całe środowisko aktorskie znało niełatwą sytuację osobistą Marisy.

– Dziękuję – z trudem wydobyła z siebie głos. Na szczęście mogła teraz zaczekać, aż publiczność
się uciszy i z powrotem zajmie swoje miejsca. – Bardzo wam wszystkim dziękuję. Chciałabym
także podziękować redakcji „Daytime Digest” oraz widzom, dzięki którym spotkał mnie ten
zaszczyt. Rola Dinah Dillman sprawia mi wiele radości. Jestem dumna, ale jednocześnie trochę
zakłopotana z powodu tego, że tylu ludzi polubiło moją bohaterkę. Jest jeszcze wiele osób,
którym chcę złożyć podziękowania. Przede wszystkim Eric…

Marisa wymieniała po kolei nazwiska aktorów, autorów i realizatorów serialu. Jednocześnie
przyglądała się widowni i napawała sukcesem. Marzyła o tej nagrodzie od lat. Był to symbol
wyniesienia, najwyższej pozycji zawodowej. Tymczasem okazało się, że złota statuetka nie jest
talizmanem. Jakże miała się Marisa cieszyć sukcesem, kiedy straciła ukochanego mężczyznę, a
teraz jeszcze groziła jej utrata syna?

Od dnia wyjazdu z górskiej chatki ani nie widziała Macka, ani nawet z nim nie rozmawiała.
Wmawiała sobie, że tak właśnie jest najlepiej. śadnych scen, żadnego podsycania nadziei…
Trochę się tylko dziwiła, bo Mack nikomu nie powiedział o jej ucieczce. Właściwie winna mu
była wdzięczność, ale zamiast wdzięczności czuła ból i żal. Tęskniła za Mackiem bardziej, niż się
tego spodziewała. Pragnęła uciec i nie pozwolić się skrzywdzić, ale wiedziała, że nie jest to już
możliwe. Wkrótce miał zapaść wyrok stanowiący, czy przeprowadzona przez Victora i doktora
Morrisa adpocja zostanie cofnięta, czy też Nicky pozostanie na zawsze synem Marisy. Na razie
jednak chłopiec bardzo jej potrzebował i nie mogła sobie pozwolić na żadne słabości.

– …a więc jeszcze raz wszystkim wam dziękuję – zakończyła swoje wystąpienie. Już odwróciła
się od mikrofonu, ale o czymś sobie przypomniała. Posłała w kierunku kamer całusa. – A to dla
mojego syna, który siedzi teraz przed telewizorem. Możesz już iść spać, mój skarbie. Mamusia
wygrała! – Siedzący na widowni ludzie roześmiali się i znów zaczęli klaskać. Pomachała im na
pożegnanie. – Raz jeszcze wam dziękuję.

Znów zabrzmiała muzyka. Marisa z wdzięcznością przyjęła ramię Kane'a, który dwornie
odprowadził ją na obowiązkowe spotkanie z dziennikarzami.

– Przykro mi, ale musisz coś powiedzieć tym hienom – szepnął jej do ucha, współczująco
ś

ciskając dłoń Marisy.

– Jestem gotowa na wszystko. Jak zwykle.

– Jeśli mógłbym coś dla ciebie zrobić, w czymkolwiek ci pomóc…

– Będę ci wdzięczna, jeśli zechcesz nakręcić dla mnie szczęśliwe zakończenie serialu – głos jej
trochę drżał.

– Dużo bym dał, żeby tak można było to wszystko załatwić – westchnął Kane.

– Wiem, że mam przy sobie przyjaciół. To bardzo wiele. – Marisa uścisnęła mu rękę. – Dzięki,
Kane.

background image

– Trzymaj się – szepnął, pomagając Marisie wejść na małe podium, ustawione w sali dla
dziennikarzy.

Reporterzy i kamerzyści otoczyli podium jak wygłodniałe wilki.

– Jak się pani czuje? – zapytał ktoś.

– Cudownie. Jestem zaszczycona. – Marisa przyciskała do piersi figurkę. – I bardzo zaskoczona.
Naprawdę nie spodziewałam się…

– Mówi się o propozycji, jaką złożył pani producent pewnego serialu komediowego. Czy
zrezygnuje pani z roli w „Rodzinie”?

– Pochlebia mi, że łączy się moje nazwisko z tym ambitnym przedsięwzięciem, ale praca na
planie „Rodziny” daje mi satysfakcję i sprawia przyjemność. Nie mam powodu, żeby
rezygnować…

– Pani Rourke – zawołał jakiś reporter – co nam pani powie o Elsie Powers, która twierdzi, że to
ona urodziła pani syna? Czy słyszała pani, że ma wystąpić w programie Jackie Horton?

– Jak chłopiec radzi sobie z tą trudną sytuacją? – zapytał inny dziennikarz. – Co mu pani
powiedziała?

– Czy spodziewa się pani długiego procesu? Czy w razie przegranej wniesie pani apelację? Aż do
Sądu Najwyższego?

– A co na to Fundacja na Rzecz Adopcji? – zapytała jakaś blondynka w okularach. – Czy to
prawda, że nie jest już pani ich rzecznikiem?

Marisa zebrała się na odwagę. Walka o odzyskanie miłości Macka zahartowała ją w ciężkich
bojach, nauczyła, że jedna przegrana bitwa to jeszcze nie całkowita klęska. Nawet przegrywać
trzeba z wdziękiem, co nie jest szczególnie trudne, kiedy jest się zdolną aktorką.

– Bardzo państwa przepraszam – uśmiechnęła się do otaczających ją dziennikarzy – ale w chwili
obecnej toczy się w tej sprawie śledztwo. Nie wolno mi udzielać informacji na ten temat.

Teraz ona panowała nad sytuacją. Była serdeczna, spokojna i w żadnym wypadku nie zamierzała
uciekać. Zmieniła tylko niewygodny dla siebie temat.

– Pewnie nie wiecie o tym, że w następnym odcinku pojawi się wątek szpiegowski – mówiła
głosem słodkim jak miód z melasą. – Dinah spotka swoją dawną miłość…

Mack nacisnął guzik. Z ekranu telewizora zniknął jazgot jeszcze jednej bezsensownej gali, a z
nim ta banda głupców i nieuleczalnych bezmózgowców, za jakich Mack uważał wszystkich ludzi
show biznesu. Wcale nie miał zamiaru oglądać transmisji z Hollywood. Bo i po co? Szukał tylko

background image

czegoś ciekawego na wszystkich kanałach i przez przypadek zobaczył na ekranie znajomą twarz.

– Może byś wreszcie przestał sam siebie oszukiwać, Mahoney – mruknął.

Poprawił poduszkę i spróbował zasnąć. Za sześć godzin miał odlecieć do Madrytu. Niestety,
wciąż miał przed oczami postać Marisy. Była piękna i pełna seksu. Biała, lśniąca suknia, nagie
ramiona koloru kości słoniowej, burza złotych włosów, w których chciałoby się zanurzyć palce…
Dopiero teraz na dobre dotarło do niego, że Marisa jest dla niego tak samo daleka i nieosiągalna
jak Kasjopea.

Scena z ekranu telewizora wciąż od nowa przewijała się w głowie Macka. Eleganckie, krótkie
przemówienie Marisy, przylegający do dobrze znanych kształtów biały materiał jej sukni, ten
przystojny aktor, który wręczał jej statuetkę, a potem pocałował Marisę i jeszcze ją obejmował! I
to przy ludziach! W publicznej telewizji!

Mack zrzucił z siebie koc. Za oknem sypał śnieg, ale on pocił się, jakby miał wysoką gorączkę.
Zaklął, zapalił światło, a potem papierosa. Gorzkokwaśny smak dymu doskonale pasował do jego
nastroju. Odkąd wyjechał z Kalifornii i dopuścił do tego, że Marisa po raz drugi od niego
odeszła, nic mu się nie udawało.

Kogo ja oszukuję? myślał. Odeszła, bo jestem nieczułym, wyrachowanym osłem. Dziesięć lat
minęło, a ja ani trochę się nie zmieniłem. Jestem delikatny jak czołg. Równie dobrze mógłbym
jej dać pałką po głowie.

Poniewczasie, kiedy już rozstał się z Marisą, próbował jej trochę pomóc. Tom Powell mało nie
oszalał, kiedy dowiedział się, że Mack nie będzie kontynuował sensacyjnego tematu Marisy
Rourke i jej nielegalnie adoptowanego dziecka.

– Chcesz mi wmówić, że wyjechała na wakacje? Masz mnie za głupka? – Bliski zawału Tom
rwał resztki włosów z głowy. – To była twoja życiowa szansa! Nie myśl, że będę cię ratował,
kiedy INN dowie się, że nie chcesz dla nich pracować.

– O mnie się nie martw – odrzekł mu wtedy Mack.

Stosunki z jego wieloletnim producentem bardzo się od tamtej pory zaostrzyły. Odsunięto Macka
od sprawy handlującego dziećmi doktora Morrisa, nie dostał kontraktu z INN, na który tak
bardzo liczył. Ale najbardziej zadziwił go fakt, że wszystko to razem niewiele go obeszło. Nie
mógł natomiast zapomnieć buzi Nicky'ego, przyciśniętej do szyby samochodu, którym razem z
matką odjeżdżał do domu. Smutny uśmiech chłopca, rozpaczliwe wymachiwanie małej rączki
prześladowały Macka i we dnie i w nocy. Dopiero niedawno zrozumiał, że pogoń za nie
istniejącymi ideałami i odrzucanie niedoskonałej miłości skazuje człowieka na samotność i
pustkę.

Papieros sparzył Mackowi palec. Zdusił w popielniczce tlący się niedopałek, ubrał się i spakował
neseser. Przesunął palcem po zrobionej ze srebrzystej folii gwiazdce. Już ponad miesiąc
podróżowała między bielizną i koszulami, pognieciona, z prawie zatartym napisem, ale Mack nie
mógł się zdobyć na to, żeby wyrzucić do kosza tę ostatnią rzecz, która łączyła go z Marisą i jej
synem.

Spojrzał na swoje odbicie w lustrze. Reportaż, który miał nakręcić w Hiszpanii, nie był wcale

background image

trudny, ale na samą myśl o tej podróży Mackowi robiło się niedobrze.

Niewiele pozostało z pełnego entuzjazmu i poświęcenia reportera-idealisty, jakim jeszcze
niedawno byłem, pomyślał. Kiedy i gdzie to zgubiłem? Jak doszło do tego, że drążenie tematu za
wszelką cenę, po to tylko, żeby udowodnić światu, że nie ma rzeczy niemożliwych, stało się
bardziej istotne niż sam temat? Nawet nie zauważyłem, kiedy sprawy stały się dla mnie
ważniejsze niż ludzie, których one dotyczyły. Tak, chyba właśnie na tym polegał mój błąd.
Ludzkie niedole, straszliwe cierpienia i wszystkie okropności, których byłem świadkiem,
spowodowały w moim mózgu krótkie spięcie. Włączył się mechanizm obronny, znieczulenie,
bez którego pewnie już dawno bym oszalał. Cały problem w tym, że kiedy wyłączyły się emocje,
przestałem także dostrzegać najważniejszy wątek każdego z podejmowanych przeze mnie
tematów: straciłem z oczu człowieka. Moje ślepe parcie naprzód, siła przebicia za wszelką cenę,
zmieniły mnie w potwora, w narzędzie niszczące niewinnych ludzi. A najgorsze w tym
wszystkim jest to, że nie mam już odwagi nie tylko kochać, ale i być kochanym. Po raz drugi
pozwoliłem odejść ukochanej, jedynej liczącej się dla mnie na świecie kobiecie. Tym razem mi
nie wybaczy.

Mack przyjrzał się krytycznie własnemu odbiciu w lustrze. Wreszcie zrozumiał, że jeśli w ogóle
chce coś naprawić, to nie zostało mu na to zbyt wiele czasu. Rozmyślania o własnej podłości
bolały go wprawdzie, ale były mu potrzebne. Kilku świątecznym dniom spędzonym w
towarzystwie Marisy zawdzięczał, że w ogóle zdobył się na takie spojrzenie w głąb siebie,
chociaż to, co tam zobaczył, wcale mu się nie spodobało.

Marisa walczyła z połową świata o swoje ukochane dziecko. To Mack, przynajmniej częściowo,
zmusił ją, by stanęła na tym ringu, a potem odszedł, zostawiając ją zupełnie samą. Przynajmniej
to jedno mógł zaraz zmienić. Wiedział, jak załatwić pewne sprawy, gdzie szukać odpowiedzi na
niektóre pytania i tylko on mógł napisać zakończenie, którego nikt się nie spodziewał.

Zrobię to, postanowił. Zrobię to dla Marisy i dla Nicky'ego. Dla siebie zresztą też. Madryt nie
ucieknie.

Pokój, w którym można się było spokojnie naradzić, był mały. Pachniało w nim pastą do podłogi
i potem. Poza ścianami tego pomieszczenia, znajdującego się w budynku Sądu Okręgowego Los
Angeles, toczył się zwykły dzień wymiaru sprawiedliwości. W pokoju siedziała Marisa.
Wycierała spocone dłonie o spódnicę i uważnie przysłuchiwała się temu, jak jej drobna,
ciemnowłosa agentka, Carlene Mendez spiera się z adwokatem Korporacji Latimore.

– To rozbój na prostej drodze! – gorączkowała się Carlene. – Czy naprawdę nie może pan czegoś
z tym zrobić, panie Windham? Można by ją przecież oskarżyć o wymuszenie.

– Bardzo panią proszę, panno Mendez… – Michael Windham otarł spocone czoło precyzyjnie
złożoną chusteczką. Podał Marisie jakieś papiery. – To są warunki pani Powers. Gotowi są je
uzgodnić, zanim jeszcze odbędzie się rozprawa.

background image

Marisa wzięła do ręki dokument. Przeglądała go, nie rozumiejąc jednak ani słowa.

– Co tam jest napisane? – zapytała w końcu.

– Głównie to, o czym już rozmawialiśmy. Dziecko, Nicholas Victor Latimore alias Elwin
Andrew Powers zostanie wam oddane pod wspólną opiekę. Zostaną ustalone szczegółowe
terminy wizyt, wakacji i tym podobnych. Określi się także czas potrzebny Nicholasowi do
poznania pani Powers. Jest również paragraf, mówiący o odszkodowaniu, jakie musisz wypłacić
dziecku za straty moralne…

– Straty moralne! – zawołała oburzona Carlene. – Ciekawe, dlaczego ta cała Powers nie żąda
odszkodowania od doktora Morrisa? To przecież on ją oszukał, on wyłudził od niej dziecko. I to
on powinien płacić, a nie Marisa!

– Zapewne zapomniała pani o tym, że doktor Morris ogłosił bankructwo. – Windham zdjął
okulary i starannie przetarł je chusteczką. – Przez najbliższych dziesięć albo może i dwadzieścia
lat będzie korzystał z obowiązkowego minimum socjalnego, jakie państwo gwarantuje wszystkim
pensjonariuszom więzień.

– Mimo to nie rozumiem…

– Carlene – powiedziała cicho Marisa i przyjaciółka momentalnie zamilkła. – Nie chodzi o
pieniądze. Wszystko wskazuje na to, że pani Powers jest uczciwą kobietą, ale nie ma zbyt wiele
pieniędzy. Mogę jej dać tyle, ile tylko zechce. Przecież musi za coś wychowywać Nicky'ego.

– Przepraszam – mruknęła Carlene, siadając na krześle obok Marisy. – Ale to takie
niesprawiedliwe!

– Doświadczenie nauczyło mnie, że życie rzadko bywa sprawiedliwe – powiedział adwokat.

– Co mi radzisz, Michael? – zapytała Marisa.

– Biorąc pod uwagę orzeczenie, jakie w podobnej sprawie wydano ostatnio w Michigan,
dopuszczenie do procesu przed sądem mogłoby się okazać błędem.

– Chcesz powiedzieć, że mogliby mi odebrać Nicky'ego na zawsze?

– Istnieje taka możliwość, ponieważ warunki adopcji były nieco… niejasne. Wiem, że to dla
ciebie bolesne, tym bardziej że w niczym nie zawiniłaś, ale w podobnych sprawach sądy
zazwyczaj biorą w obronę naturalnych rodziców. Adopcja zapewne zostałaby unieważniona.

– Rozumiem…

– To tylko przypuszczenie, prawda? – wtrąciła się Carlene. – Nie powiedział pan przecież, że taki
będzie na pewno finał rozprawy. Jeśli boi się pan stawać w tej sprawie przed sądem, znajdziemy
kogoś, kto się nie przestraszy!

– Zapewniam panią, panno Mendez…

– Powiedz pani Powers, że zgadzam się na jej warunki.

background image

Windham i Carlene zaskoczeni patrzyli na Marisę.

– Jesteś pewna? – zapytał adwokat.

– Nie możesz tego zrobić! Nicky…

– Przede wszystkim o Nicky'ego mi chodzi – powiedziała cicho Marisa, choć ból, jaki
odczuwała, wydawał się nie do zniesienia. – Wierzcie mi, nie mogę myśleć spokojnie o tym, że
muszę oddać swoje dziecko innej kobiecie. Choćby to nawet była jego biologiczna matka, która
kocha go tak samo, jak ja. Ale nie chcę ryzykować, że odbiorą mi wszelkie prawa do Nicky'ego.
Wiem, że to nie jest idealne rozwiązanie. Szczerze mówiąc, uważam tę sytuację za koszmarną.
Ponieważ jednak nie mogę uciec od rzeczywistości, spróbuję zrobić to, co uważam za słuszne i
radzić sobie najlepiej, jak potrafię. Nicky jest jeszcze mały. Przyzwyczai się. Oboje się
przyzwyczaimy. Nie mamy przecież innego wyjścia.

– Chcesz poddać się bez walki? – Carlene nie dowierzała własnym uszom.

– Już ci mówiłam, że nie jest to najgorsze rozwiązanie. Zrobię wszystko co w mojej mocy, żeby
Nicky jak najmniej cierpiał. Już teraz jest zdezorientowany i bardzo przestraszony. Gdyby
kazano mu z dnia na dzień zamieszkać z obcą osobą i być z nią przez cały czas… – Marisa siłą
powstrzymywała napływające do oczu łzy. – Nie mogę go na to narażać. Jeśli zgodzę się na
propozycję pani Powers, będę mogła mu pomóc i przynajmniej czasami trochę z nim pobyć.

– Wobec tego proponuję, żebyśmy zawiadomili sędzinę o twojej decyzji. – Windham schował
dokumenty do teczki.

Marisa, zupełnie odrętwiała, wyszła z adwokatem na korytarz, gdzie czekały już na nią kamery
telewizyjne i tłum reporterów, z których każdy starał się podetknąć jej pod nos mikrofon. Była to
dla Marisy nieopisana udręka. Nawet w takiej chwili, w obliczu utraty ukochanego syna, nie
pozwolono jej cierpieć w samotności.

Do sali sądowej weszła z westchnieniem ulgi, jakby to była cicha przystań, a nie miejsce, w
którym za chwilę miało się odbyć posiedzenie decydujące o jej życiu. Niedługo jednak cieszyła
się spokojem. Na drugim końcu sali zauważyła znajomą twarz ciemnowłosego mężczyzny.
Radość z pojawienia się Macka na chwilę wyrwała ją z odrętwienia. Wpatrywała się w niego
uszczęśliwiona. Nie widziała nikogo i niczego nie słyszała. Myślała tylko o tym, że Mack się
wreszcie pojawił. Przyszedł właśnie wtedy, kiedy tak bardzo go potrzebowała. Nie opuścił jej w
nieszczęściu. Pomoże jej, będzie ją kochał..

Mack powiedział coś do siedzącej obok niego kobiety ubranej w prosty, czarny kostium. Słuchała
go bardzo uważnie, jakby chciała zapamiętać sobie każde jego słowo.

Wszystkie nadzieje Marisy w jednej chwili obróciły się w proch. To nie dla mnie tu przyszedł,
ale dla swojego przeklętego tematu, pomyślała zrozpaczona. Zupełnie zapomniałam, że za chwilę
rozegra się w tej sali ostatni akt sensacyjnej historii o hurtowni dzieci doktora Morrisa. Mack
Mahoney dostał się nawet na zamkniętą rozprawę. Cóż, taki drobiazg jak zakaz wpuszczania
dziennikarzy na salę sądową jego powstrzymać nie mógł.

Pozbawiona złudzeń, obolała Marisa zupełnie się załamała. Postanowiła jednak, że nie da poznać
po sobie, jak bardzo jest nieszczęśliwa. Z dumnie podniesioną do góry głową przeszła obok

background image

Macka. Udała, że nie widzi, kiedy podniósł się z miejsca i skinął jej głową na powitanie.

Marisa usiadła przy stoliku obok Windhama. Drżące dłonie złożyła na kolanach. Wpatrywała się
w pusty jeszcze stół sędziowski, jakby nie istniało na świecie nic ważniejszego od liczenia desek
w boazerii. Zauważyła jednak, kiedy na salę weszła Elsie Powers w towarzystwie swego
adwokata i jeszcze jednego mężczyzny, który zachowywał się tak, jakby był bardzo bliskim
przyjacielem pani Powers.

Marisa przyglądała się ukradkiem kobiecie, która urodziła Nicky'ego. Elsie Powers była
sympatyczną blondynką. Mogła mieć około dwudziestu kilku lat. Towarzyszący jej mężczyzna
wyglądał tak, jakby całe życie zajmował się wyłącznie surfingiem. Miał długie, spłowiałe od
słońca włosy, a koszula i krawat krępowały go jak gorset.

Ci ludzie będą teraz częścią życia Nicky'ego, pomyślała Marisa. Na chwilę zamknęła oczy,
prosząc Boga, aby dał jej siły na godne przejście przez cały ten koszmar. Najwyższym wysiłkiem
woli powstrzymała się, żeby się nie odwrócić i nie szukać oparcia w siedzącym za jej plecami
Maćku.

Windham naradził się z adwokatem strony przeciwnej, a potem obaj tłumaczyli coś Elsie i jej
przyjacielowi. Skinienia głowy i zadowolone miny potwierdziły zgodę na przyjęcie
wynegocjowanych warunków. I właśnie wtedy do sali obrad wszedł woźny, oznajmiając
zebranym, że sąd idzie. Odziana w czarną togę sędzina Margaret Lassiter usiadła w fotelu, a
woźny odczytał z wokandy numer sprawy. Jako pierwszy głos zabrał Windham.

– Wysoki Sądzie, pełnomocnicy obu stron pragnęliby przekazać Wysokiemu Sądowi opinie
swoich klientów.

Za przyzwoleniem sędziny obaj adwokaci podeszli do stołu sędziowskiego. Przyciszone głosy
informowały o osiągniętym dopiero co porozumieniu i o zamiarze obu stron odstąpienia od
rozprawy sądowej.

Stało się, pomyślała Marisa. Od dziś już nic w moim życiu nie będzie takie samo.

Nagle ponad mruczeniem prawników rozległ się donośny kobiecy głos.

– Proszę Wysokiego Sądu, czy ja także mogę podejść?

Marisa odwróciła się w kierunku, z którego ten głos dobiegł. Towarzysząca Mackowi kobieta w
czarnej garsonce powoli zbliżała się do stołu sędziowskiego. Wszyscy obecni na sali, z
wyjątkiem Macka Mahoneya, przyglądali jej się z zainteresowaniem.

– Kim pani jest? – zapytała sędzina, spoglądając surowo na intruza.

– Porucznik Gillian Kennedy, Komenda Policji w Lafayette w Luizjanie, wysoki sądzie. Mam
nakaz aresztowania i ekstradycji Elsie Suzette Powers. Jest ona oskarżona o to, że, zwolniona z
aresztu za kaucją, nie stawiła się na rozprawę oraz o handel dziećmi.

W sali sądowej zawrzało. Marisa słyszała wysoki głos Carlene, wściekłe wrzaski Elsie i
stanowcze protesty jej adwokata. Nie wiedziała, co ma o tym wszystkim myśleć. Popatrzyła na
Macka, a on tylko się uśmiechnął. Miłość i tęsknota wezbrały w sercu Marisy jak fala

background image

powodziowa.

– Pani Kennedy – powiedziała sędzina, stukając młotkiem w stół dla uciszenia zebranych. –
Proszę naświetlić sądowi szczegóły sprawy.

– Zgodnie z orzecznictwem stanu, w którym mieszka pani Powers, jest ona zbiegiem, Wysoki
Sądzie – powiedziała policjantka. – Jestem w posiadaniu zeznań zaprzysiężonych świadków,
którzy oświadczyli, że pani Powers sprzedała nie jedno, ale dwoje dzieci. Jedno, o które toczy się
sprawa przed wysokim sądem, oraz drugie, za którego sprzedaż miała być sądzona w Luizjanie.

W sali sądowej znów zawrzało. Elsie miotała przekleństwa, a towarzyszący mężczyzna wtórował
jej donośnie. Sędzina z furią waliła młotkiem w blat stołu.

– Proszę obie strony do mojego gabinetu – zawołała. – Natychmiast!

– Już po wszystkim. – Michael Windham potrząsał ręką wciąż jeszcze odrętwiałej Marisy.

– Nie mogę w to uwierzyć.

Adwokat otarł czoło chusteczką, po czym wyprowadził Marisę z gabinetu sędziny Lassiter.

– Słyszałaś przecież, co powiedziała sędzina – mówił Windham. – Sprawa została oddalona.
Powers jest w areszcie, a prokurator okręgowy zamknął toczące się w Kalifornii śledztwo. Z
tego, co powiedziała ta policjantka, wynika, że Elsie zostanie w Luizjanie postawiona przed
sądem. Grozi jej parę lat więzienia. I, oczywiście, na zawsze straciła prawa rodzicielskie do
Nicholasa. Nie ma także najmniejszych wątpliwości, że zespół do spraw adopcji pozwoli ci
zatrzymać dziecko.

– Mogę się ubiegać o legalną, zgodną z prawem adopcję?

– Zgadza się. Natychmiast się do tego weźmiemy. Tym razem nie będzie żadnych problemów.
Gratuluję, Mariso.

– A więc to prawda? – Jak spod ziemi wyrosła obok nich Carlene. Serdecznie uścisnęła Marisę. –
Opowiedz mi wszystko!

Ponad ramieniem przyjaciółki Marisa dostrzegła stojącego przy drzwiach mężczyznę. Wyrwała
się z uścisku Carlene.

– Michael ci opowie – powiedziała.

Szła przez pokój, jakby poruszała się pod wodospadem. Zresztą wszystko, co się tego
przedpołudnia wydarzyło, wydawało się jej zupełnie nierealne. Wszystko, oprócz spojrzenia
Macka, które jak magnes ciągnęło Marisę do niego.

– Wszystko dobre, co się dobrze kończy. Mam rację, księżniczko? – uśmiechnął się do niej.

background image

– Ty to zrobiłeś – powiedziała Marisa.

– Ja? – Mack wsadził ręce do kieszeni spodni, jakby się bał, że pozostawione na wolności zechcą
wyciągnąć się do Marisy. – Ja zupełnie nic nie…

– Mój adwokat opowiedział mi wszystko, co mówiła porucznik Kennedy. To ty grzebałeś się w
przeszłości Elsie Powers. Ty sprawdziłeś, kim jest naprawdę i kim jest jej narzeczony. Ty
ustaliłeś, na jakich warunkach sprzedała doktorowi Morrisowi swoje dziecko. Potem, kiedy z
programu Jackie Horton dowiedziała się, że to ja jestem tą znaną aktorką, o której mówił jej
doktor Morris, postanowiła wykorzystać Nicky'ego do przejęcia majątku Latimore'ów.

– Daj spokój. Ja tylko trochę powęszyłem. W końcu to mój zawód.

– Tak, wiem.

Powiedz, błagała w duchu, że to coś więcej. śe nie tylko zawodowa solidność kazała ci grzebać
w przeszłości Elsie.

– Teraz już sama dasz sobie radę – rzekł Mack trochę nieswoim głosem.

– Dzięki tobie. – Drżącymi palcami dotknęła jego ręki. Nie mogła się powstrzymać. – Nie wiem,
jak ci się odwdzięczę.

– Niczego mi nie zawdzięczasz – głos Macka stał się nienaturalnie gruby. – Dobrze, że choć tyle
mogłem zrobić po tym… Do diabła! Nie miałem żadnych gwarancji, że w ogóle coś znajdę.
Musiałem poznać jednak całą prawdę. To mój obowiązek.

– Udało ci się. Wciąż jeszcze nie mogę w to uwierzyć.

– Sama mówiłaś, że temat jest dla mnie najważniejszy. – Mack wzruszył ramionami i uśmiechnął
się dziwnie niepewnie jak na pewnego siebie reportera. – Taka dramatyczna historia jest dla mnie
właściwie bezcenna.

– No, tak… Rozumiem – wyjąkała Marisa. Zupełnie zapomniałam o tym jego przeklętym
temacie, pomyślała. Ależ ja jestem głupia. – Mimo to bardzo ci dziękuję.

– Mack. – Gillian Kennedy, która dopiero co wyszła z gabinetu sędziny, wyciągnęła do niego
rękę. – Muszę cię pożegnać. Dzięki za pomoc.

– Nie ma za co, Gillian. – Uścisnęli sobie dłonie. – Szczęśliwej podróży.

– Cieszę się, że wszystko dobrze się skończyło, pani Rourke – Gillian zwróciła się do Marisy. –
Kiedy babraliśmy się w sprawie tej całej Elsie, nie było dnia, żeby Mack nie piał pochwalnych
hymnów na cześć pani i Nicky'ego.

– Dziękuję pani za wszystko, poruczniku.

– Ma pani fantastycznego sprzymierzeńca – powiedziała Gillian. – śyczę powodzenia. Do
zobaczenia.

Pomachała im ręką i spiesznie wyszła.

background image

– Niegłupia babka – pochwalił ją Mack. – I genialna policjantka.

– Widać, że zależy jej na ludziach.

– To prawda.

– Tak samo jak tobie.

– Chyba masz rację. Na chwilę o tym zapomniałem, ale od teraz nigdy więcej coś podobnego mi
się nie zdarzy.

– Jestem tego pewna. – Marisa uśmiechnęła się do niego.

– No, czas na mnie. – Mack znacząco spojrzał na zegarek.

– Dokąd tym razem? – wyszeptała Marisa. Zrobiło jej się ciężko na sercu. Tak ciężko, że nawet
oddychanie przyszło jej z trudem.

– Do Madrytu. I tak jestem już kilka dni spóźniony.

– Ach, zapomniałam. Jesteś na kontrakcie w INN?

– Nie. Dałem sobie z nimi spokój.

– Zrezygnowali z ciebie, bo nic im o mnie nie powiedziałeś. – Z wyrazu twarzy Macka odgadła,
ż

e trafiła w dziesiątkę. – No cóż. Raz jeszcze bardzo ci dziękuję. Powodzenia.

– Do widzenia, księżniczko. – Mack nie wytrzymał. Wziął twarz Marisy w obie dłonie i złożył
delikatny pocałunek na jej ustach. – Pozdrów ode mnie Nicky'ego.

Pogłaskał Marisę po policzku, a potem odwrócił się na pięcie i wyszedł.

Oniemiała Marisa patrzyła, jak przechodzi przez oszklone drzwi i idzie długim sądowym
korytarzem. Zauważyła także, że Windham i Cariene wciąż jeszcze ze sobą rozmawiają, że
sekretarka przerwała pisanie i przygląda jej się znad maszyny. Wszystko widziała i słyszała
wszystko, ale poruszyć się nie mogła.

On odchodzi, myślała zrozpaczona. Jak mógł mi coś takiego zrobić? Jak mógł zrobić to nam?
Dlaczego ucieka przed szczęściem? Znów…

Nagle coś w niej pękło. Jak burza wybiegła z sekretariatu. Odepchnęła czyhające na nią kamery,
mikrofony i pognała za Mackiem. Dopadła go przy windzie. Złapała za rękę.

– Sam mu to powiedz, tchórzu! – krzyknęła prosto w zdziwioną twarz Macka.

– Uważaj, Mariso – ostrzegł ją Mack, widząc zbliżający się do nich tabun dziennikarzy. – Nie
teraz i nie tutaj.

– Jeśli nie teraz, to kiedy? Jeśli nie tutaj, to gdzie?

Mack wił się w świetle reflektorów, wśród pracujących kamer i podetkniętych pod twarz
mikrofonów. Pytania świstały w powietrzu jak śmiercionośne kule.

background image

– Czy wygłosi pani jakieś oświadczenie, pani Rourkc?

– Powiedz, Mack, o co tu chodzi?

– Czy to prawda, że Elsie Powers idzie do więzienia?

– Pani Rourke, czy ci ludzie chcieli wyłudzić od pani pieniądze?

– Ile by im pani zapłaciła za swoje dziecko?

– Co panią łączy z Mahoneyem?

Mack własnym ciałem osłonił Marisę przed atakującą hordą. Jak oszalały naciskał guzik windy,
powtarzając przez cały czas:

– Przyjeżdżaj już wreszcie! No przyjedź!

– Co ci jest? – Marisa nie mogła powstrzymać się od śmiechu. – Temperatura za wysoka?
Najwyższy czas, żebyś sam spróbował, jak smakuje twoje ulubione lekarstwo. Proszę państwa!
Mack Mahoney chciałby złożyć oświadczenie…

– Na miłość boską! Nie teraz, księżniczko!

– Owszem, teraz! – Marisa była zdecydowana na wszystko. Tak bardzo się bała, że straci ostatnią
okazję. – śebyś się nie ważył ode mnie odchodzić, Mahoney. Jeśli to zrobisz, to obojgu nam nie
pozostanie nic…

Winda nareszcie przyjechała. Mack wepchnął Marisę do środka i błyskawicznie wcisnął guzik
zamykający drzwi. śaden reporter nie zdążył wsiąść.

– Co ty wyprawiasz? – jęknął Mack. – Tego nie było w scenariuszu.

– Pewnie, że nie było, głupcze! – Marisa o mało się nie rozpłakała. Nacisnęła guzik „stop” i
winda posłusznie zatrzymała się pomiędzy piętrami. Marisa oparła się plecami o ścianę kabiny. –
Sama to wymyśliłam. Dlatego jest takie cholernie prawdziwe.

– Co ty wygadujesz?

– Dobrze słyszałeś, kowboju. Tak właśnie czuję. – Dwie łzy stoczyły się po jej policzkach. –
Zawsze tylko ciebie kochałam i nigdy nikogo innego nie pokocham.

– Mariso. – Mack zamknął oczy, jakby przeszył go dotkliwy ból.

– Uratowałeś mnie i mojego syna. Już za to samo oddałabym ci życie. Ale jest jeszcze coś
więcej. – Podeszła do Macka i zarzuciła mu ręce na szyję. – Popatrz na mnie, Mahoney. I
posłuchaj. Nicky cię potrzebuje. Ja także. Przyjmujemy twoje warunki. Nawet najcięższe. Tylko
nie wyrzucaj nas ze swojego życia. Błagam!

– Nie mam siły z tym walczyć. – Mack mocno przytulił Marisę.

– Więc nie walcz. Stworzę ci dom, do którego będziesz wracał. Możesz sobie jechać nawet na
biegun północny. Obiecuję, że zawsze będę na ciebie czekać.

background image

– Lubisz cierpieć, co? – wyszeptał Mack, wpatrując się w zalaną łzami twarz Marisy.

– Zaryzykuję – uśmiechnęła się do niego. – Jesteś tego wart.

Mack wyglądał na wstrząśniętego. Widać było, jak walczy ze sobą.

– Mój Boże, ależ ja cię kocham – wyrwało mu się z głębi duszy.

– Wiem – wyszeptała Marisa, przytulając się do niego.

Całowali się tak, jakby przez całą wieczność tęsknili za tym pocałunkiem. Tulili się do siebie,
przełamywali wszelkie niewidzialne bariery, jakie jeszcze przed chwilą dzieliły ich od siebie.
Długo dzwonił dzwonek zainstalowanego w windzie telefonu, zanim w ogóle go usłyszeli.

– Chyba nas namierzyli – mruknął Mack, ani na chwilę nie wypuszczając Marisy z uścisku.

– Nie zwracaj na nich uwagi. Trzeba umieć sobie radzić z tymi namolnymi facetami z prasy –
wyszeptała, ledwie odrywając wargi od ust Macka.

– Już ci powiedziałem, że jesteś lekkomyślna. Teraz jeszcze dodam: szalona.

– Chcesz się przekonać, co to znaczy szalona? – roześmiała się Marisa. – No to jak, Mahoney?
Ożenisz się ze mną?

– Czy twoja oferta zostanie zaaprobowana także przez Nicky'ego?

– Jasne!

– No to załatwiłaś sobie ten kontrakt, młoda damo. Mam nadzieję, że wiesz, w co się pakujesz.

– Chyba się domyślam – roześmiała się uszczęśliwiona.

– A jeżeli nie uda mi się… – zaczął zaniepokojony Mack.

– Poradzimy sobie. Zawarliśmy przecież umowę. śadnego uciekania, żadnego chowania się po
kątach. Dzień po dniu oboje będziemy się uczyć miłości.

– To na pewno mi się uda. – Mocno ją do siebie przytulił.

– Świetnie. – Marisa podniosła słuchawkę telefonu, który dzwonił jak najęty, ale nie odezwała
się, tylko pozwoliła mikrofonowi dyndać na skręconym kablu. Potem nacisnęła guzik
najwyższego piętra.

– Dokąd jedziemy? – zapytał rozbawiony Mack.

– To będzie najwspanialsza podróż w twoim życiu, Mahoney. – Marisa uśmiechnęła się
promiennie i z całych sił przytuliła się do ukochanego.

background image

EPILOG

Nad Malibu wstawał świąteczny poranek. Obładowany prezentami Mack cichutko wszedł do
położonego nad brzegiem oceanu domu. Wraz z Marisą znaleźli ten dom wkrótce po swoim
ś

lubie. Od razu go pokochali. Zaraz też się do niego wprowadzili. Nie chcieli zaczynać nowego

ż

ycia w cieniu starych wspomnień.

– Tatuś!

Zanim zdążył zamknąć za sobą drzwi, jasnowłose, sześcioletnie tornado omal nie zwaliło go z
nóg. W samą porę zdążył rzucić prezenty. Wziął chłopca na ręce, przytulił do siebie, a potem
podniósł go wysoko, do sufitu.

– Sie masz, kolego! Wesołych świąt! Dasz mi buzi?

Nicky uściskał Macka i przytulił się do jego nie ogolonego policzka.

– A wiesz? Mikołaj już przyszedł!

– Fajnie. – Mack trochę się zasmucił. – Co ci przyniósł?

– Jeszcze nie wiem.

– Czekaliśmy na ciebie.

Dopiero teraz Mack zauważył stojącą na schodach żonę. Ubrana w leciutki peniuar, z
rozpuszczonymi na ramionach jasnymi włosami wyglądała jak niebiańskie zjawisko.

– Nie musieliście czekać.

Marisa podeszła, żeby się przywitać. Mack postawił Nicky'ego z powrotem na podłodze.

– Dajże spokój – powiedziała. – Wiedzieliśmy przecież, że zdążysz. Jak było w Meksyku?

– Gorąco, brudno i bardzo biednie.

– Zrobiłeś fantastyczny reportaż o trzęsieniu ziemi. Jeśli ten wywiad z ofiarami nie otworzy
ludziom serc i książeczek czekowych, to… To znaczy, że duch Bożego Narodzenia nie istnieje.

– Dziękuję ci za pochlebstwo. – Mack uśmiechnął się do niej.

Nicky wziął Macka za rękę i pociągnął za sobą na oszkloną werandę, z której widać było
Pacyfik. Na honorowym miejscu stała tam choinka ozdobiona papierowymi łańcuchami i
kowbojskimi chustkami.

– Chodź, tatusiu – powiedział Nicky. – Zobaczymy, co przyniósł Mikołaj.

Chwilę potem Mack siedział wygodnie na miękkiej kanapie. W jednej ręce trzymał kubek z
czarną jak smoła kawą, a drugą ręką obejmował Marisę. Radosne okrzyki uszczęśliwionego
dziecka, podziwiającego nowiutki rower, zestaw postaci z ulubionej bajki i wspaniałego stetsona

background image

mieszały się z buczeniem amatorskiej kamery i płynącymi z głośników kolędami.

W ciągu poprzedzających to Boże Narodzenie jedenastu miesięcy nie było ani jednego dnia, w
którym Mack nie dziękowałby Bogu za szczęście, jakie go spotkało. Błogosławił tę upartą,
ukochaną kobietę za to, że miała dość odwagi, żeby go zdobyć i stworzyć im wszystkim
cudowny dom. Nie chciał nawet myśleć o tym, jak wyglądałoby jego życie bez Marisy i
Nicky'ego. Tylko dzięki rodzinie udawało mu się znosić trudy reporterskiej pracy, a gorycz
rozstania zawsze osładzała mu perspektywa powrotu do domu.

Uśmiechnął się do siebie, kiedy pomyślał, że tych rozstań nie będzie już wiele. Temu
wszystkiemu, co zrobił w sprawie doktora Morrisa, a także ostatnim reportażom z Ukrainy i z
Południowej Afryki zawdzięczał propozycję, jaką złożył mu przedstawiciel INN. Mack miał
zostać ich korespondentem. Warunki kontraktu były twarde, ale dawały możliwość wyboru
pracy, co było dla Macka bardzo ważne. Marisa także dużo pracowała. Gdyby zdecydowała się
przyjąć rolę w nowym serialu, spędzałaby w studiu prawie cały dzień. Dlatego też Mack
postanowił dać jej i Nicky'emu w prezencie trochę więcej swojej obecności w domu.

– Zmęczony jesteś, co, Mahoney? – Marisa oparła głowę na ramieniu Macka. – Nic nie
mówisz…

– Bo myślę sobie, ile się zmieniło w ciągu zaledwie jednego roku.

– śałujesz?

– Kpisz ze mnie? Ani trochę! Dzisiejszy dzień jest wart krocie. Nie licząc wszystkich
poprzednich dni.

– Dobrze, bo bałam się, że masz mi za złe…

– Nawet tak nie myśl! – Mack uśmiechnął się do niej, a potem spojrzał na ścianę, na której
wisiało powiększone zdjęcie z gazety, przedstawiające Macka i Marisę wtulonych w siebie,
wychodzących z windy.

– Mamusiu! – Nicky usadowił się pomiędzy nimi na kanapie. – Czy w tym roku też będzie na
obiad pizza?

– Oczywiście, skarbie. To już tradycja.

– I pojedziemy z wujkiem Paulem w góry? Będziemy robić orły na śniegu i zjeżdżać na sankach?
Dobrze, tatusiu?

– W Nowy Rok – obiecał Mack. – Masz moje słowo, kolego.

– Fajowo – ucieszył się chłopiec. – Mamusiu, czy mogę teraz dać tatusiowi prezent?

– Niezły pomysł – odrzekła Marisa tak obojętnie, że Mack od razu zaczął podejrzewać jakiś
podstęp.

– Dobra! – Nicky wyciągnął spod choinki ogromną paczkę. – Masz, tatusiu. To dla ciebie.
Możesz otworzyć.

background image

– Myślisz, że powinienem? Może lepiej zaczekam.

– Nie! Teraz otwórz – niecierpliwił się Nicky.

Przekomarzając się z chłopcem, Mack odwiązał czerwoną wstążkę, odwinął papier. Zamarł,
kiedy otworzył pudełko.

– O mój Boże – wyszeptał.

– Fajna, nie? – dopytywał się Nicky. Podskakiwał, ani na chwilę nie mógł usiedzieć spokojnie. –
Pomagałem mamusi wybierać. Nie bój się. Możesz ją wyjąć.

Mack wyciągnął z pudełka najpiękniejszą czerwoną koparkę, jaką w życiu widział. Nie mógł
wydobyć z siebie głosu. Skąd ona wiedziała? myślał.

– Lepiej późno, niż wcale, prawda Mack? – zapytała cicho Marisa. – Nas to też dotyczy.

– Nie wiem, co mam powiedzieć.

– Dla dziennikarza to katastrofa – zażartowała. – Możesz powiedzieć, dajmy na to: „kocham cię”.

– Przecież wiesz.

– Tak, wiem – uśmiechnęła się do niego.

– Tam jeszcze coś jest – nie wytrzymał Nicky. – Otwórz łyżkę, tatku!

– Już otwieram. – Mack pogłaskał chłopca po głowie. – Zaraz zobaczymy, co jeszcze
wymyśliliście.

Podniósł dźwigienkę, otwierającą łyżkę koparki. Na dywan wypadły dwa puchate kłębuszki.
Mack podniósł je i po raz drugi w ciągu kilku minut zaniemówił z wrażenia. Wiedział, że to
głupie. Przecież mężczyzna nie powinien się wzruszać na widok maleńkich, zrobionych
szydełkiem buciczków, ale cóż miał na to poradzić…

– Dzidziuś? – wyjąkał wreszcie.

– Takie rzeczy czasami się zdarzają, Mahoney. Szczególnie gdy… – Marisa przerwała,
zauważywszy wpatrzone w siebie oczka syna. – Potem ci powiem.

– Będę miał braciszka albo siostrzyczkę – tłumaczył Mackowi bardzo przejęty swoją rolą
chłopiec. – Cieszysz się? Bo my z mamusią bardzo się cieszymy.

– Tak, synku. Ja też bardzo się cieszę. – Mack bał się trochę, czy jego serce wytrzyma ten
nadmiar szczęścia. – Jeśli tylko twoja mamusia zechce do mnie przyjść, to pokażę jej, jak bardzo.

Nicky mruknął coś o dorosłych, którzy zawsze mają jakieś głupie pomysły. Wolał zająć się
swoimi gwiazdkowymi prezentami, niż wysłuchiwać podobnych bzdur.

– Czy wiesz, że jesteś najwspanialszym świątecznym prezentem na świecie? – wyszeptał Mack,
sadzając sobie Marisę na kolanach. – Kocham cię.

background image

– Wesołych świąt, Mack. – Czule pogłaskała go po policzku.

Nicky zostawił na chwilę swój rower. Przyglądał się, jak nowy tatuś całuje jego jedyną mamusię.
Nie wyglądało to nawet najgorzej. Szczerze mówiąc, dawało chłopcu poczucie bezpieczeństwa.
Pomyślał sobie, że najpiękniejsze prezenty nie mieszczą się w żadnym pudełku.

– Dziękuję, święty Mikołaju – szepnął, uśmiechając się tajemniczo.


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
210 Davis Suzannah Najpiękniejszy prezent
210 Davis Suzannah Najpiękniejszy prezent
210 Davis Suzannah Najpiękniejszy prezent
D210 Davis Suzannah Najpiękniejszy prezent
Davis Suzannah Ozenisz sie ze mna
Davis Suzannah Ozenisz sie ze mna(1)
311 Davis Suzannah Lekarka i kowboj
016 Rafferty Carin Najpiękniejszy prezent
Davis Suzannah Ożenisz się ze mną(1)
298 Davis Suzannah Ożenisz się ze mną Na długie jesienne wieczory
298 Davis Suzannah Ożenisz się ze mną
Wilkins Gina Najpiękniejszy prezent
Najpiękniejszy prezent
222 Davis Suzannah Rudzielec

więcej podobnych podstron