Nora Roberts Koniec i poczatek

background image

5

J

ak donosz¹ dobrze poinformowane Ÿród³a w Bia³ym Domu, zwol-

nienie ze stanowiska sekretarza stanu George’a Larkina jest ju¿

tylko kwesti¹ czasu. George Larkin w ubieg³ym tygodniu przeszed³

powa¿n¹ operacjê serca i obecnie przebywa na rekonwalescencji

w Bethesda Naval Hospital. Stan zdrowia podaje siê jako przyczynê jego

spodziewanej dymisji”.

Liv, obserwuj¹c obraz na monitorze, zwróci³a siê do Briana, który

wraz z ni¹ przedstawia³ aktualny serwis informacyjny.

– To mo¿e byæ najwiêksze wydarzenie od czasu pamiêtnego skanda-

lu Malloya w paŸdzierniku. Na fotel Larkina musi byæ wielu chêtnych.

Wyœcig z pewnoœci¹ siê ju¿ zacz¹³.

Brian Jones pospiesznie przegl¹da³ notatki, sprawdzaj¹c czas kolej-

nych wejœæ na antenê. By³ to nienagannie ubrany, trzydziestopiêcioletni

ciemnoskóry mê¿czyzna z dziesiêcioletnim sta¿em telewizyjnym. Mimo

¿e pochodzi³ z Queens, zawsze uwa¿a³ siê za rodowitego mieszkañca Wa-

szyngtonu.

– Nie ma nic bardziej ekscytuj¹cego jak dobry wyœcig – zauwa¿y³.

– To prawda – przyzna³a Liv i odwróci³a siê do kamery po otrzyma-

niu sygna³u, ¿e wchodzi na wizjê.

– Prezydent nie wypowiedzia³ siê jeszcze na temat nastêpcy sekreta-

rza Larkina. Pewna wysoko postawiona osobistoœæ wœród najpowa¿niej-

szych kandydatur wymieni³a Beaumonta Della, by³ego ambasadora we

background image

6

Francji, oraz genera³a Roberta J. Fitzhugha. Niestety, ¿aden z nich nie by³

dziœ osi¹galny i nikt nie uzyska³ ¿adnego potwierdzenia tej wypowiedzi.

– Dziœ, w godzinach popo³udniowych, w jednym z mieszkañ w pó-

³nocno-wschodnim rejonie miasta odkryto zw³oki dwudziestopiêciolet-

niego mê¿czyzny. – Brian przekaza³ kolejn¹ wiadomoœæ w wieczornym

bloku informacyjnym.

Liv niezbyt uwa¿nie s³ucha³a kolegi. W myœlach rozwa¿a³a powsta³¹

sytuacjê. Jej zdecydowanym faworytem by³ Beaumont Dell. Niestety, nie

uda³o siê jej dziœ z nim porozmawiaæ. Jego wspó³pracownicy, stosuj¹c

klasyczne w tym zawodzie uniki, skutecznie jej to uniemo¿liwili. Jednak

Liv nie mia³a zamiaru ust¹piæ. Jutro od rana bêdzie warowa³a pod drzwiami

jego domu. Wybiegi rozmówców, wieczne na nich oczekiwanie oraz czê-

ste zatrzaskiwanie drzwi przed nosem to chleb powszedni ka¿dego dzien-

nikarza. Nic, absolutnie nic – obieca³a sobie – nie przeszkodzi jej w zdo-

byciu wywiadu z Dellem.

S³ysz¹c sygna³, ¿e wchodzi na wizjê, Liv odwróci³a siê i zaczê³a czy-

taæ tekst. Siedz¹cy przed odbiornikami telewidzowie dostrzegali jedynie

g³owê i ramiona eleganckiej ciemnow³osej spikerki. Jej g³os by³ stanow-

czy, a ruchy spokojne i zrównowa¿one. Po tamtej stronie ekranu nikt nie

mia³ pojêcia, ile pracy kosztowa³o kilkadziesi¹t sekund emisji. Widzieli

tylko prostotê i urodê, które w oczach telewidzów maj¹ ogromne znacze-

nie. Krótko obciête w³osy stanowi³y znakomit¹ oprawê twarzy o ideal-

nych rysach i wyrazistych koœciach policzkowych, a spojrzenie b³êkit-

nych oczu uderza³o powag¹ i szczeroœci¹. Wszystko to sprawia³o, ¿e ka¿-

dy z ogl¹daj¹cych jej programy telewidzów czu³ siê tak, jakby Liv mówi-

³a wy³¹cznie do niego.

Telewizyjne audytorium uwa¿a³o, ¿e jest niezwykle szykowna, nieco

zagadkowa i bardzo wiarygodna. Powszechne uznanie dla tego, co robi³a

w TV, niew¹tpliwie sprawia³o satysfakcjê, chocia¿ dziennikarskie aspi-

racje Liv siêga³y znacznie dalej.

Ktoœ ze wspó³pracowników powiedzia³ kiedyœ o niej, ¿e wygl¹da na

osobê, która pochodzi z Connecticut. W rzeczywistoœci mia³a zamo¿n¹

rodzinê w Nowej Anglii, a studia dziennikarskie ukoñczy³a na Harvar-

dzie. Mimo to ciê¿ko pracowa³a, aby pokonaæ kolejne szczeble dzienni-

karskiej kariery.

Zaczê³a w maleñkiej, lokalnej rozg³oœni w New Jersey od prognoz

pogody i spotów reklamowych. Nastêpnie, jak w dzieciêcej grze w klasy,

przechodzi³a z rozg³oœni do rozg³oœni, z miasta do miasta, zarabiaj¹c co-

background image

7

raz wiêcej pieniêdzy i uzyskuj¹c coraz wiêcej czasu na antenie. W koñcu

wyl¹dowa³a w filii CNC w Austin, gdzie po dwóch latach otrzyma³a sta-

nowisko spikerki. Kiedy jednak zaproponowano jej pracê w serwisie in-

formacyjnym w WWBW, filii CNC w Waszyngtonie, Liv nie waha³a siê

ani chwili, zw³aszcza ¿e w owym czasie nie czu³a siê zwi¹zana ani z Au-

stin, ani z jakimkolwiek innym miejscem na ziemi.

Marzy³a, aby wyrobiæ sobie nazwisko w dziennikarstwie telewizyjnym,

i czu³a, ¿e Waszyngton jest wprost idealnym w tym celu miejscem. Nie

obawia³a siê ciê¿kiej pracy, chocia¿ jej delikatne, w¹skie d³onie wygl¹da³y

tak, jakby nigdy siê z ni¹ nie zetknê³a. Pod alabastrow¹ skór¹ i rysami ary-

stokratki skrywa³a dociekliwy, bystry umys³. Uwielbia³a dynamiczne, barw-

ne ¿ycie i lubi³a byæ w centrum wydarzeñ, chocia¿ na zewn¹trz wydawa³a

siê ch³odna i niedostêpna. Przez ostatnie piêæ lat Liv ciê¿ko pracowa³a, aby

przekonaæ sam¹ siebie, ¿e ten wizerunek sta³ siê faktem.

W wieku dwudziestu oœmiu lat powiedzia³a sobie, ¿e dramaty osobi-

ste ma ju¿ za sob¹ i ¿e odt¹d liczyæ siê bêdzie dla niej jedynie kariera

zawodowa. Przyjaciele, których pozna³a w czasie pó³torarocznej pracy

w Waszyngtonie, niewiele wiedzieli o jej przesz³oœci. Liv swoje ¿ycie pry-

watne zamknê³a na klucz.

– Tu Olivia Carmichael – powiedzia³a do kamery.

– I Brian Jones. Ogl¹dajcie z nami „CNC World News”.

Po chwili rozleg³y siê dŸwiêki muzyki, po czym czerwone œwiate³ko

kamery zgas³o. Liv wy³¹czy³a mikrofon i energicznie odsunê³a siê od pó-

³kolistego pulpitu ze stanowiskami dla spikerów.

– Dobra robota – us³ysza³a, przechodz¹c obok kamerzysty. W górze

powoli gas³y œwiat³a ogromnych reflektorów. Liv, oderwana od swoich

myœli, spojrza³a na kolegê i uœmiechnê³a siê. Ten uœmiech zupe³nie zmie-

ni³ jej twarz. Ch³odna, pos¹gowa uroda gdzieœ znik³a.

– Dziêki, Ed. Co u twojej dziewczyny?

– Wkuwa do egzaminów. – Wzruszy³ ramionami i œci¹gn¹³ z g³owy

s³uchawki. – Nie ma dla mnie zbyt wiele czasu.

– Ale póŸniej, kiedy ju¿ przez to przejdzie, bêdziesz z niej dumny.

– Taaak. Aha, Liv! – Liv zatrzyma³a siê, unosz¹c do góry brwi. –

Prosi³a, abym ciê zapyta³... – By³ wyraŸnie zak³opotany.

– O co?

– Kto ciê czesze? – wyrzuci³ z siebie, po czym krêc¹c z dezaprobat¹

g³ow¹, zacz¹³ manipulowaæ przy kamerze. – Oto co interesuje kobiety.

Liv, œmiej¹c siê, poklepa³a go po ramieniu.

background image

8

– Armond’s przy Wisconsin. Powiedz jej, niech siê na mnie powo³a.

Pospiesznie opuœci³a studio, wesz³a schodami na górê, po czym krê-

tymi korytarzami dotar³a do pokoju redakcyjnego, gdzie ha³as i gwar roz-

mów panowa³y od rana do póŸnego wieczora.

Przy stolikach siedzieli reporterzy. Jedni pili kawê, inni szybko pisali na

maszynach, chc¹c zd¹¿yæ z materia³em przed ostatnim wydaniem wiadomo-

œci. W powietrzu unosi³ siê zapach tytoniu, potu i mocnej kawy. Na jednej ze

œcian rzêdami tkwi³y ekrany telewizyjne, na których mo¿na by³o obserwo-

waæ nieme obrazy programów wszystkich dzia³aj¹cych w metropolii stacji.

Na jednym z nich pojawi³a siê w³aœnie zapowiedŸ „CNC World News”. Liv

skierowa³a siê prosto do przeszklonego biura szefa wiadomoœci.

– Carl? – wetknê³a g³owê w drzwi. – Masz woln¹ chwilê?

Carl Pearson, pochylony nad biurkiem ze skrzy¿owanymi ramiona-

mi, wpatrywa³ siê w ekran telewizyjny. Niedopa³ek papierosa wci¹¿ tli³

siê miêdzy jego palcami, a spod sterty papierów, na których z trudem utrzy-

mywa³a równowagê fili¿anka zimnej kawy, wygl¹da³y okulary. Mê¿czy-

zna mrukn¹³ coœ pod nosem i Liv, uznaj¹c to za przyzwolenie, wœliznê³a

siê do œrodka.

– Dobry program – powiedzia³, nie spuszczaj¹c oczu z dwunastoca-

lowego ekranu.

Liv usiad³a, czekaj¹c na przerwê na reklamê. Z odbiornika dociera³

do niej twardy, rzeczowy g³os Harrisa McDowella, nowojorskiego spike-

ra „CNC World News”. Zwracanie siê do Carla, gdy na scenie pojawia

siê taka indywidualnoœæ jak Harris McDowell, zupe³nie nie mia³o sensu.

Liv wiedzia³a, ¿e McDowell i Carl pracowali kiedyœ jako reporterzy

w tej samej stacji w Kansas City w Missouri. Ale to McDowell by³ tym,

kogo wyznaczono do obs³ugi prezydenckiej kawalkady w Dallas w ty-

si¹c dziewiêæset szeœædziesi¹tym roku roku. Zabójstwo prezydenta i re-

porta¿ „na ¿ywo” z miejsca zbrodni wynios³y McDowella na szczyty

œwiata mediów. Tymczasem Carl Pearson sta³ siê grub¹ ryb¹ w morzu

p³otek w Missouri i kilku innych stanach, aby w koñcu zamieniæ notes

reportera na biurko w Waszyngtonie.

By³ twardym i wymagaj¹cym szefem programów informacyjnych.

I nawet jeœli tkwi³a w nim jakaœ kropla goryczy, ¿e jego kariera nie prze-

biega³a a¿ tak b³yskotliwie, to robi³ wszystko, aby tego po sobie nie poka-

zaæ. Liv zawsze darzy³a go ogromnym szacunkiem, a od czasu gdy zaczê-

³a pracowaæ dla WWBW, ten szacunek wzrós³ jeszcze bardziej. Dosko-

nale go rozumia³a. Ona równie¿ dozna³a w ¿yciu wielu rozczarowañ.

background image

9

– A wiêc? – odezwa³ siê Carl, wykorzystuj¹c przerwê na reklamê.

– Chcê dotrzeæ do Beaumonta Della – zaczê³a Liv. – Wiele ju¿ w tym

kierunku zrobi³am, a teraz, kiedy Dell ma zostaæ sekretarzem stanu, chcê

pierwsza powiadomiæ o tym naszych telewidzów.

Carl odchyli³ siê do ty³u i opar³ rêce na wydatnym brzuchu. Za te co

najmniej piêtnaœcie funtów ekstra, które nosi³ przed sob¹, obwinia³ w³a-

œnie ci¹g³e siedzenie za biurkiem. Patrzy³ na Liv z tak¹ sam¹ szczeroœci¹

i krytycyzmem, jak przed chwil¹ na ekran telewizyjny.

– Pi³ka jest jeszcze w grze. – Jego g³os straci³ barwê na skutek d³ugo-

letniego na³ogowego palenia papierosów. Liv obserwowa³a, jak przypala

kolejnego, chocia¿ poprzedni wci¹¿ tli³ siê na wype³nionej niedopa³kami

popielniczce. – A co z Fitzhughem? Davisem czy te¿ Alberstonem? Wszyst-

ko siê przecie¿ mo¿e zdarzyæ. Oficjalnie Larkin jeszcze nie ust¹pi³.

– To tylko kwestia dni, mo¿e nawet godzin. S³ysza³eœ komunikat le-

karski. Pe³ni¹cy obowi¹zki sekretarza nie wchodzi w grê; Boswell nie ma

poparcia prezydenta. To musi byæ Dell. Jestem tego pewna.

Carl potar³ rêk¹ czubek nosa. Ceni³ instynkt Carmichael, jej inteli-

gencjê, zdrowy rozs¹dek i upór. Ale prawda by³a taka, ¿e mia³ za ma³o

ludzi i bardzo ograniczony bud¿et i nie móg³ sobie pozwoliæ na wys³anie

w teren jednego z najlepszych reporterów tylko dlatego, ¿e ten reporter

mia³ przeczucie. Chocia¿... Waha³ siê chwilê, po czym znowu pochyli³

nad biurkiem.

– Byæ mo¿e warto – mrukn¹³. – Pos³uchajmy, co powie Thorpe. Za-

raz bêdzie na wizji.

Liv ju¿ mia³a zaprotestowaæ, ale po chwili zrezygnowa³a. Urazi³o jej

ambicjê, ¿e Carl chcia³ uzale¿niæ swoj¹ zgodê od tego, co mia³ do powie-

dzenia Thorpe. Jednak ura¿ona ambicja to nie by³ sposób na Carla. Wsta-

³a wiêc tylko, aby przysi¹œæ na skraju jego biurka, i czeka³a.

Program emitowano ze studia, które znajdowa³o siê piêtro wy¿ej. Jego

wnêtrze by³o nowoczeœniejsze i bardziej eleganckie od tego, w którym

pracowa³a Liv. Istnia³a jednak ró¿nica miêdzy wiadomoœciami lokalnymi

a krajowymi, podobnie jak miêdzy ich funduszami. Po zaprezentowanym

przez spikera skrócie wiadomoœci na ekranie pojawi³ siê stoj¹cy przed

Bia³ym Domem T.C. Thorpe. Liv, zmarszczywszy brwi, obserwowa³a go

w milczeniu.

Mimo ¿e na zewn¹trz temperatura nie przekracza³a zera i wia³ prze-

nikliwy, ch³odny wiatr, Thorpe sta³ w rozpiêtym p³aszczu i bez nakrycia

g³owy. To by³o dla niego typowe.

background image

10

Jego twarz o ostrych rysach, osmalona przez wiatr, kojarzy³a siê Liv

z górsk¹ wspinaczk¹, a sylwetka z bieganiem na d³ugich dystansach. Za-

równo jedno, jak i drugie wymaga³o ogromnej wytrzyma³oœci. Zawód re-

portera równie¿. T.C. Thorpe by³ reporterem. Jego ciemne, g³êboko osa-

dzone oczy mia³y w sobie coœ magnetycznego – przyci¹ga³y i zniewala-

³y. Powiewaj¹ce dooko³a twarzy czarne w³osy dodawa³y sylwetce dyna-

mizmu, jakby j¹ do czegoœ ponagla³y. Tylko g³os by³, jak zawsze, spokoj-

ny i zrównowa¿ony. Ten kontrast dawa³ lepszy efekt, ni¿ stosowane przez

innych dziennikarzy, najbardziej nawet wymyœlne sztuczki.

Liv zdawa³a sobie sprawê z wielkiego uroku Thorpe’a, uroku, który

w równej mierze oddzia³ywa³ na kobiety, jak i na mê¿czyzn. Jego oczy

budzi³y zaufanie, tak samo jak g³êboki, przyjemnie brzmi¹cy g³os. By³

poza tym ogromnie przekonywaj¹cy. Telewidzowie traktowali go jak ko-

goœ bardzo bliskiego i godnego zaufania. Panowa³o przekonanie, ¿e gdy-

by jutro œwiatu zagrozi³a katastrofa, Thorpe zrelacjonowa³by j¹ w naj-

drobniejszych szczególach.

W ci¹gu piêciu lat pracy w Waszyngtonie Thorpe sta³ siê w œwiecie

mediów niekwestionowanym autorytetem. Posiada³ dwa niezbêdne re-

porterowi atuty: wiarygodnoœæ i niezawodne Ÿród³a informacji. Jeœli T.C.

Thorpe coœ powiedzia³, bezwzglêdnie w to wierzono. Jeœli T.C. Thorpe

potrzebowa³ informacji, po prostu wiedzia³, do kogo zadzwoniæ.

Liv czu³a do niego instynktown¹ niechêæ. Specjalizowa³a siê w pro-

gramach politycznych, przygotowywanych dla lokalnej stacji. Thorpe by³

jej prawdziwym przekleñstwem. Strzeg³ swego terytorium z zajad³oœci¹

psa, który broni swego podwórka przed intruzami. Mia³ nad ni¹ przewa-

gê. Od dawna zapuœci³ tu korzenie, podczas gdy ona wci¹¿ czu³a siê obca.

Nie pozostawia³ jej nawet skrawka wolnej przestrzeni. Jeœli gdzieœ dzia³o

siê coœ wa¿nego, mog³a byæ pewna, ¿e on zjawi siê tam pierwszy.

Bardzo d³ugo stara³a siê znaleŸæ w nim coœ, co mog³aby skrytyko-

waæ. Thorpe jednak nie by³ efekciarzem. Ubiera³ siê tak, aby widzowie

mogli siê skupiæ wy³¹cznie na tym, co mia³ im do powiedzenia, a nie na

jego osobie. Cechowa³a go prostota i komunikatywnoœæ, jego reporta¿e

by³y ostre i bezkompromisowe, podczas gdy on sam zawsze potrafi³ za-

chowaæ obiektywizm. Jedyne, czego Liv nie mog³a w nim zaakceptowaæ,

to arogancja.

Obserwowa³a go teraz, jak stoi na tle sylwetki Bia³ego Domu. Mówi³

o Larkinie. Nie ulega³o w¹tpliwoœci, ¿e rozmawia³ z nim osobiœcie. Liv,

mimo ¿e naciska³a wszystkie sprê¿yny, ta sztuka siê nie uda³a. Ju¿ sam

background image

11

ten fakt by³ irytuj¹cy. Thorpe wymienia³ potencjalnych kandydatów na

miejsce Larkina, zaczynaj¹c od Beaumonta Della.

Siedz¹cy z ty³u Carl w milczeniu skin¹³ g³ow¹. Teraz zaczyna³ wie-

rzyæ w przeczucia Liv.

– Mówi³ T.C. Thorpe ze stanowiska przy Bia³ym Domu.

– Powiedz w recepcji, ¿e masz moj¹ zgodꠖ nieoczekiwanie oznaj-

mi³ Carl i mocno zaci¹gn¹³ siê niedopa³kiem papierosa. Liv odwróci³a

siê do niego gwa³townie, ale oczy szefa wpatrzone ju¿ by³y w ekran. –

WeŸ dwóch ludzi.

– Doskonale. – Prze³knê³a gorycz, ¿e s³owa Thorpe’a, bardziej ni¿

jej w³asne, trafi³y Carlowi do przekonania. – Zaraz wszystkim siê zajmê.

– Zdob¹dŸ coœ przed po³udniowym serwisem – zawo³a³ za ni¹ nie

odrywaj¹c oczu od ekranu.

Liv, stoj¹c w drzwiach, rzuci³a przez ramiê:

– Masz to jak w banku.

By³a godzina ósma rano, gdy Liv wraz z dwuosobow¹ ekip¹ zatrzy-

ma³a siê przed bram¹ wjazdow¹ domu Beaumonta Della w Aleksandrii

w Wirginii. Wsta³a o pi¹tej, aby przygotowaæ siê do wywiadu. Poprzed-

niego wieczoru wykona³a co najmniej pó³ tuzina telefonów, zanim w biu-

rze Della uzyska³a zapewnienie, ¿e jeœli zjawi siê nastêpnego dnia rano,

mo¿e liczyæ na dziesiêciominutow¹ rozmowê. Dobry reporter w dziesiêæ

minut mo¿e uzyskaæ bardzo wiele. Liv wysiad³a z samochodu i podesz³a

do stoj¹cego przy bramie wartownika.

– Jestem Olivia Carmichael z WWBW – pokaza³a legitymacjê pra-

sow¹. – Pan Dell oczekuje mnie.

Wartownik obejrza³ legitymacjê, sprawdzi³ coœ w swoim wykazie, po

czym skin¹³ g³ow¹ i nacisn¹wszy guzik otworzy³ bramê.

Niez³y pocz¹tek, pomyœla³a sadowi¹c siê w samochodzie.

– W porz¹dku, ch³opcy. B¹dŸcie gotowi, mamy ma³o czasu. – Siê-

gnê³a po notatki, aby je jeszcze raz przejrzeæ, podczas gdy samochód

zbli¿a³ siê do podjazdu rezydencji. – Bob, chcê mieæ ujêcie domu i bramy

wjazdowej w drodze powrotnej.

– Bramê wjazdow¹ ju¿ mamy – uœmiechn¹³ siê od ucha do ucha –

i twoje nogi równie¿. Masz wspania³e nogi, Liv.

– Tak myœlisz? – spojrza³a na siebie krytycznie. – Chyba masz

racjê.

background image

12

Bawi³ j¹ ten niewinny flirt. Bob by³ nieszkodliwym, ¿onatym mê¿-

czyzn¹, z dwójk¹ dorastaj¹cych dzieci. Flirt w innym wydaniu natych-

miast by j¹ zmrozi³. Dzieli³a mê¿czyzn na dwie kategorie: bezpiecznych

i niebezpiecznych. Bob nale¿a³ do tych pierwszych. Mog³a siê czuæ przy

nim zupe³nie swobodnie.

– No dobra – powiedzia³a, kiedy samochód zatrzyma³ siê przed wej-

œciem do trzypiêtrowego murowanego domu. – Postarajcie siê zachowy-

waæ jak przysta³o na przedstawicieli powa¿nych mediów.

Bob uœmiechn¹³ siê szeroko i mamrocz¹c coœ pod nosem, wygramoli³

z ty³u samochodu. Przed drzwiami wejœciowymi Liv znowu by³a opano-

wan¹, ch³odn¹ reporterk¹. Nikomu by teraz nawet nie przysz³o do g³owy

robiæ jakieœ uwagi na temat jej nóg. A ju¿ z pewnoœci¹ nikt nie oœmieli-

³by siê powiedzieæ tego g³oœno. Energicznie zapuka³a, daj¹c jednocze-

œnie ekipie znak, aby przygotowa³a sprzêt.

– Olivia Carmichael – oznajmi³a pokojówce, która ukaza³a siê

w drzwiach. – Do pana Della.

S³u¿¹ca z wyraŸn¹ dezaprobat¹ patrzy³a na ubranych w d¿insy mê¿-

czyzn, taszcz¹cych po schodach aparaturê.

– Tak, proszê za mn¹, panno Carmichael. Pan Dell zaraz do pani

wyjdzie.

Liv zauwa¿y³a niechêæ pokojówki, ale nie by³a ni¹ zaskoczona. Ro-

dzina i wielu przyjació³ z dzieciñstwa mia³o podobny stosunek do jej

profesji.

Obszerny, elegancki hol stanowi³ wizytówkê ka¿dego zamo¿nego

domu. Kiedy Liv dorasta³a, identyczne wnêtrza mia³a okazjê widzieæ

w dziesi¹tkach podobnych rezydencji. Organizowano w nich setki przy-

jêæ i ró¿nych imprez, które tak œmiertelnie zawsze j¹ nudzi³y. Zamyœlona,

nie zwróci³a uwagi na wisz¹cego po lewej stronie Matisse’a. W pewnej

chwili us³ysza³a, jak pod¹¿aj¹cy za ni¹ Bob, nie mog¹c siê opanowaæ,

cicho zagwizda³ przez zêby.

– Ale chata! – wymamrota³, gdy jego stopy w sportowym obuwiu

cicho przesuwa³y siê po posadzce.

Zajêta swymi myœlami, Liv bezwiednie mu przytaknê³a. Wychowy-

wa³a siê w domu niewiele ró¿ni¹cym siê od tego. Jej matka wola³a wpraw-

dzie Chippendale’a od Ludwika XIV, ale poza tym wszystko wydawa³o

siê takie same. Nawet zapach by³ taki sam – olejek cytrynowy i œwie¿e

kwiaty. To wywo³ywa³o wspomnienia.

Kiedy Liv ruszy³a za pokojówk¹, nagle dobieg³ j¹ g³oœny mêski œmiech.

background image

13

– T.C., jesteœ niekwestionowanym mistrzem w opowiadaniu kawa-

³ów. Zanim jednak zdecydujê siê powtórzyæ ten, który przed chwil¹ od

ciebie us³ysza³em, bêdê siê musia³ upewniæ, czy nie ma w pobli¿u pierw-

szej damy.

Dell powoli schodzi³ po schodach. By³ to elegancki, przystojny mê¿-

czyzna oko³o szeœædziesi¹tki. Towarzyszy³ mu Thorpe.

Liv poczu³a ucisk w ¿o³¹dku. Chocia¿ o jeden krok, ale zawsze przede

mn¹, pomyœla³a ze z³oœci¹. Cholera!

Nieoczekiwanie ich oczy siê spotka³y. Thorpe uœmiechn¹³ siê, ale to

nie by³ taki sam uœmiech, z jakim przed chwil¹ zwraca³ siê do Della.

– Panna Carmichael. – Dell, spostrzeg³szy Liv, podszed³ do niej z wy-

ci¹gniêt¹ rêk¹. Jego g³os by³ tak samo aksamitny jak jego d³oñ, a oczy

wyj¹tkowo przenikliwe. – Co do minuty. Mam nadziejê, ¿e nie czeka³a

pani na mnie.

– Nie, panie Dell. Ja równie¿ ceniê sobie czas.

Spojrza³a na Thorpe’a.

– Panie Thorpe.

– Panno Carmichael.

– Wiem, ¿e jest pan niezwykle zajêtym cz³owiekiem. – Liv z uœmie-

chem zwróci³a siê do Della. – Ale nie zabiorê panu du¿o czasu. – Dys-

kretnie w³¹czy³a mikrofon. – Czy zechcia³by pan porozmawiaæ ze mn¹

tutaj? – zapyta³a, chc¹c umo¿liwiæ technikowi dostrojenie dŸwiêku.

– Nie mam nic przeciwko temu. – Wykona³ zapraszaj¹cy gest

i uœmiechn¹³ siê wylewnie. Uœmiech by³ jedn¹ z najwa¿niejszych umie-

jêtnoœci rasowego dyplomaty. K¹tem oka Liv widzia³a, jak Thorpe prze-

suwa siê poza zasiêg kamery i staje przy drzwiach. Wci¹¿ czu³a jego wzrok

na sobie, co nie wp³ywa³o zbyt dobrze na jej samopoczucie. Nic jednak

nie mog³a na to poradziæ. Odwróci³a siê wiêc do swego rozmówcy i za-

czê³a wywiad.

Dell wci¹¿ by³ ¿yczliwy i chêtny do wspó³pracy. Liv czu³a siê jak

dentysta usi³uj¹cy wyrwaæ z¹b komuœ, kto uœmiecha siê, maj¹c mocno

zaciœniête usta.

Nie ulega³o w¹tpliwoœci, i¿ Dell zdaje sobie sprawê, ¿e jego osobê

wi¹¿e siê ze stanowiskiem Larkina i oczywiœcie to, ¿e media poœwiêca³y

temu tyle uwagi, bardzo mu pochlebia³o. Liv zauwa¿y³a, ¿e jej rozmówca

robi wszystko, aby w czasie wywiadu nie pad³o nazwisko prezydenta.

Wiedzia³a, ¿e ma do czynienia z zawodowcem. Dell by³ uprzejmy, ale

przez ca³y czas lawirowa³, mówi¹c tak, aby nic nie powiedzieæ. Jednak

background image

14

Liv z uporem wraca³a do tematu. Jeœli ju¿ nie mog³a uzyskaæ od niego

¿adnej konkretnej odpowiedzi, przynajmniej z tonu jego g³osu stara³a siê

coœ wyczytaæ.

– Panie Dell, czy prezydent rozmawia³ z panem o wyborze nowego

sekretarza stanu? – Wiedzia³a, ¿e nie mo¿e oczekiwaæ prostej odpowie-

dzi „tak” lub „nie”.

– Nie dyskutowa³em o tym z prezydentem.

– Ale spotka³ siê pan z nim? – nalega³a.

– Od czasu do czasu widujê siê z prezydentem. – Da³ dyskretny znak

i po chwili zjawi³a siê tu¿ przy nim s³u¿¹ca podaj¹c mu kapelusz i p³aszcz.

– Bardzo mi przykro, panno Carmichael, ale nie mogê poœwiêciæ pani

wiêcej czasu. – W³o¿y³ p³aszcz. Liv wiedzia³a, ¿e to ju¿ koniec wywiadu,

mimo to ruszy³a wraz z nim w stronê drzwi.

– Panie Dell, czy zobaczy siê pan jeszcze dziœ z prezydentem? – Py-

tanie zabrzmia³o dosyæ obcesowo, ale odpowiedŸ Della nie by³a taka,

jakiej siê Liv spodziewa³a, a b³ysk w jego oczach i chwila wahania da³y

jej wiele do myœlenia.

– Byæ mo¿e. – Dell wyci¹gn¹³ rêkê. – To prawdziwa przyjemnoœæ

rozmawiaæ z pani¹, panno Carmichael. Niestety, czas mnie ju¿ goni. Ruch

o tej porze dnia jest taki uci¹¿liwy.

Liv da³a znak, aby Bob zatrzyma³ taœmê.

– Dziêkujê panu, panie ambasadorze, ¿e zechcia³ siê pan ze mn¹ wi-

dzieæ. – Odda³a mikrofon koledze z ekipy i pod¹¿y³a za Dellem i Thorpe-

’em do wyjœcia.

– Zawsze do us³ug – pog³aska³ j¹ po rêku i uœmiechn¹³ siê czaruj¹co,

jak przysta³o na wywodz¹cego siê ze starej szko³y po³udniowca. – Za-

dzwoñ do Anny, T.C. – odwróci³ siê do Thorpe’a i poklepa³ go po ple-

cach. – Czeka na wiadomoœæ od ciebie.

– Zadzwoniê.

Dell zszed³ po schodach do czarnej limuzyny, gdzie czeka³ ju¿ na

niego kierowca.

– NieŸle, Carmichael – odezwa³ siê Thorpe, kiedy limuzyna odje-

cha³a. – W koñcu zrobi³aœ ten wywiad. Oczywiœcie... – ci¹gn¹³ z uœmie-

chem – Dell to twardy przecsiwnik.

Liv spojrza³a na niego ch³odno.

– Co tu w³aœciwie robisz, Thorpe?

– Jad³em œniadanie – odrzek³. – Jestem starym przyjacielem ro-

dziny.

background image

15

Powinna go by³a uderzyæ, aby zetrzeæ ten g³upi uœmiech z jego twa-

rzy. Zamiast tego jednak zaczê³a starannie naci¹gaæ na palce rêkawiczki.

– Dell otrzyma to stanowisko.

Thorpe uniós³ do góry brwi.

– Czy to stwierdzenie, Olivio, czy raczej pytanie?

– Nie zapyta³abym ciê nawet o godzinê, Thorpe – odciê³a siê. – A ty,

nawet gdybym siê na to zdecydowa³a, i tak byœ mi nie odpowiedzia³.

– Zawsze twierdzi³em, ¿e masz ostry jêzyk.

Dobry Bo¿e, jaka¿ ona piêkna, pomyœla³. Kiedy j¹ zobaczy³ po raz

pierwszy w studiu, ju¿ wtedy zrobi³a na nim du¿e wra¿enie; co prawda

w makija¿u, w œwietle jupiterów i rozstawionych kamer wcale o to nie

trudno. Teraz, stoj¹c z ni¹ twarz¹ w twarz, w ostrym œwietle poranka, nie

mia³ w¹tpliwoœci, ¿e to najpiêkniejsza kobieta, jak¹ kiedykolwiek wi-

dzia³. Wspania³a budowa cia³a, nieskazitelna cera. Tylko oczy zdradza³y

z³oœæ, nad któr¹ za wszelk¹ cenê stara³a siê zapanowaæ. Thorpe znowu

siê uœmiechn¹³. Uwielbia³ obserwowaæ, jak pêka lód.

– Czy to dla ciebie problem, Thorpe? – z³oœliwie zauwa¿y³a Liv, od-

wracaj¹c siê, aby zwolniæ ekipê. – Czy¿byœ nie lubi³ reporterów, którzy,

tak siê sk³ada, akurat s¹ kobietami?

Rozeœmia³ siê i pokrêci³ g³ow¹.

– Doskonale wiesz, ¿e p³eæ nie ma tu nic do rzeczy.

W jego jeszcze przed chwil¹ tak powa¿nych oczach pojawi³y siê iskier-

ki rozbawienia. Wcale jej siê to nie spodoba³o.

– Dlaczego nie chcesz ze mn¹ wspó³pracowaæ?

Wiatr rozwiewa³ mu w³osy zupe³nie tak jak podczas wczorajszego

reporta¿u. Zdawa³o siê, ¿e jest zupe³nie niewra¿liwy na ch³ód, podczas

gdy Liv, otulona p³aszczem, dr¿a³a z zimna.

– Wykonujemy przecie¿ ten sam zawód, pracujemy dla tych samych

ludzi.

– To moje podwórko, Liv – spokojnie odrzek³. – Jeœli chcesz siê tu

dostaæ, musisz o to walczyæ. Osi¹gniêcie tego, co mam, zajê³o mi wiele

lat. Nie spodziewaj siê, ¿e tobie wystarczy parê miesiêcy, aby tego doko-

naæ. Lepiej bêdzie, jeœli wejdziesz do samochodu – doda³, widz¹c ¿e dr¿y

z zimna.

– Zamierzam walczyæ, Thorpe. – Zabrzmia³o to w po³owie jak groŸ-

ba, w po³owie jak ostrze¿enie. – Jeœli chcesz walki, bêdziesz j¹ mia³.

Thorpe sk³oni³ g³owê z uznaniem.

– Liczê na to.

background image

16

Nie mia³ w¹tpliwoœci, ¿e Liv nie wsi¹dzie do samochodu, dopóki on

sam tego nie zrobi. Bêdzie tak sta³a, kostniej¹c z zimna, przez zwyk³y

upór. Bez s³owa zszed³ wiêc po schodach i otworzy³ drzwiczki swego

samochodu.

Liv sta³a jeszcze przez chwilê, czekaj¹c, a¿ Thorpe odjedzie. Œwia-

domoœæ, ¿e teraz, kiedy znikn¹³ jej z oczu, mo¿e wreszcie swobodnie ode-

tchn¹æ, zirytowa³a j¹ jeszcze bardziej. Thorpe mia³ bardzo siln¹ osobo-

woœæ. Zachowanie w stosunku do niego obojêtnoœci wydawa³o siê pra-

wie niemo¿liwe. Zawsze wywo³ywa³ silne emocje. Jej by³y zdecydowa-

nie negatywne.

On nie mia³ zamiaru stawaæ jej na drodze. Ona nie mia³a zamiaru siê

tym zadowoliæ. Zesz³a po schodach i powoli skierowa³a do samochodu.

Anna, nagle pomyœla³a, przypomniawszy sobie imiê, które Dell wy-

mieni³ w rozmowie z Thorpe’em. Anna Dell Monroe, córka Della i ofi-

cjalna pani domu od œmierci swojej matki. Anna Dell Monroe. Jeœli coœ

mia³o siê wydarzyæ w ¿yciu jej ojca, ona z pewnoœci¹ musia³a o tym wie-

dzieæ. Liv nagle przyspieszy³a kroku i wsiad³a do czekaj¹cego na ni¹ sa-

mochodu.

– Podrzucimy taœmê do studia, a póŸniej pojedziemy do Georgetown.

background image

17

L

iv zawziêcsie stuka³a na maszynie. Da³a Carlowi wywiad z Del-

lem, aby go wykorzysta³ w po³udniowym serwisie informacyj-

nym. Ale w zanadrzu mia³a wiêcej, znacznie wiêcej i musia³a z tym

zd¹¿yæ przed wieczornym dziennikiem. Jej przeczucie co do Anny Mon-

roe w pe³ni siê potwierdzi³o. Córka Della rzeczywiœcie zna³a ka¿dy szcze-

gó³ z ¿ycia ojca i chocia¿ w czasie wywiadu stara³a siê wypowiadaæ bar-

dzo ostro¿nie, nie by³a jednak takim dyplomat¹ jak jej ojciec. Podczas

pó³godzinnego wywiadu w jej salonie w Georgetown Liv zebra³a dosta-

tecznie du¿o materia³u, aby zaprezentowaæ telewidzom ciekaw¹ historiê.

Taœma by³a dobra. Liv mia³a ju¿ okazjê zerkn¹æ na ni¹ w czasie przy-

gotowywania programu do emisji. Bob znakomicie uchwyci³ zarówno

stylow¹ elegancjê wnêtrza, jak i uprzejmoœæ i nienaganne maniery go-

spodyni domu. Bêdzie to dobrze kontrastowa³o z przebieg³oœci¹ rasowe-

go polityka, do jakich zalicza³ siê jej ojciec. Uderza³ ogromny respekt

Anny dla ojca, jak równie¿ jej wyj¹tkowe zami³owanie do piêknych rze-

czy. Liv uda³o siê pokazaæ zarówno jedno, jak i drugie. To by³ naprawdê

dobry reporta¿, pozwalaj¹cy zwyk³emu obywatelowi chocia¿ na chwilê

zajrzeæ za kulisy wielkiej polityki.

Liv pospiesznie redagowala tekst.

– Liv, jesteœ nam potrzebna – zawo³a³ Brian.

Spojrza³a na niego przeci¹gle. Brian westchn¹³ z rezygnacj¹ i odsu-

n¹wszy siê od biurka, wyci¹gn¹³ rêce w obronnym geœcie.

background image

18

– Ju¿ w porz¹dku, w porz¹dku, sam to zrobiê. Ale bêdziesz mi coœ

winna.

– Jesteœ cudowny, Brian. – Wróci³a do pisania.

Dziesiêæ minut póŸniej wyci¹ga³a ostatni¹ kartkê z maszyny.

– Carl! – zawo³a³a, widz¹c, ¿e szef kieruje siê do swego gabinetu. –

Mój komentarz do programu.

– Przynieœ.

Liv spojrza³a na zegarek. Mia³a godzinê do wieczornego serwisu.

Kiedy wesz³a do pokoju Carla, odbiornik telewizyjny by³ w³¹czony,

ale g³os wyciszony. Carl, siedz¹c przy biurku, przegl¹da³ materia³y.

– Czy widzia³eœ ju¿ taœmê? – Liv poda³a mu maszynopis.

– Jest naprawdê dobra. – Przypali³ papierosa od niedopa³ka poprzed-

niego

i zaniós³ siê suchym kaszlem.

– Zaczniemy od porannej rozmowy z Dellem, po czym przejdziemy

do wywiadu z jego córk¹.

Wzi¹³ do rêki podane mu przez Liv kartki i w skupieniu zacz¹³ czy-

taæ. To by³ znakomicie przygotowany materia³, przedstawiaj¹cy krótkie

biografie wszystkich g³ównych rywali do ministerialnego stanowiska,

ze szczególnym zwróceniem uwagi na Beaumonta Della. To wprowa-

dzenie dawa³o widzom pe³ny obraz sytuacji, zanim, dziêki kamerze,

przekrocz¹ próg domu bohatera reporta¿u. Liv obserwowa³a p³yn¹ce

do sufitu spirale papierosowego dymu i czeka³a.

– Poka¿emy zdjêcia pozosta³ych kandydatów, podczas gdy ty bê-

dziesz czyta³a ich biografie. – Pospiesznie nanosi³ uwagi na margine-

sie maszynopisu. – Powinniœmy je mieæ w naszym archiwum. Jeœli

nie mamy, weŸmiemy je z góry. – „Gór¹” przyjê³o siê nazywaæ wa-

szyngtoñskie biuro CNC. – Wygl¹da na to, ¿e zamierzasz zaj¹æ trzy

minuty.

– Trzy i pó³. – Czeka³a, a¿ Carl podniesie g³owê. – Nieczêsto wy-

mieniamy sekretarzy stanu, Carl. Nasza kolejna wa¿na informacja to

mo¿liwoœæ czêœciowego zamkniêcia stacji filtrów na Potomacu. Ta moja

zas³uguje chyba na trzy i pó³.

– Przekonaj redaktora wydania – rzek³, po czym, kiedy Liv chcia³a

coœ powiedzieæ, nagle uniós³ do góry rêkê. Natychmiast siê zorientowa³a,

co przyci¹gnê³o jego uwagê. Na ekranie pojawi³a siê zapowiedŸ specjal-

nego wydania wiadomoœci. Liv szybko podkrêci³a g³os i w tej samej chwili

z ekranu spojrza³y na ni¹ oczy Thorpe’a. By³a tym kompletnie zaskoczo-

na. Jego wzrok mia³ dziwn¹ moc. Czu³a, jak przenika j¹ dreszcz. Coœ

background image

19

takiego prze¿y³a po raz pierwszy od piêciu lat. Wpatrzona w ekran prze-

oczy³a pierwsze s³owa komunikatu.

„...przyj¹³ spodziewan¹ rezygnacjê ze stanowiska sekretarza stanu Lar-

kina. Sekretarz Larkin zrezygnowa³ ze stanowiska ze wzglêdu na stan

zdrowia. Po poddaniu siê w ubieg³ym tygodniu powa¿nej operacji serca

Larkin wci¹¿ przebywa na rekonwalescencji w Bethesda Naval Hospital.

Wraz z przyjêciem rezygnacji, na wakuj¹ce stanowisko prezydent zapro-

ponowa³ Beaumonta Della. Przed godzin¹, na spotkaniu w Gabinecie

Owalnym, Dell przyj¹³ tê propozycjê. Sekretarz prasowy Donaldson wy-

znaczy³ konferencjê na jutro na godzinê dziewi¹t¹ rano”.

Liv nagle poczu³a, ¿e ziemia usuwa siê jej spod nóg. S³ysza³a, jak

Thorpe powtarza komunikat, zamknê³a oczy i ciê¿ko oddycha³a. Carl kl¹³,

nie przebieraj¹c w s³owach. Jej program by³ martwy. Wyrwano mu serce.

I on doskonale o tym wiedzia³. Liv powoli dochodzi³a do siebie, podczas

gdy na ekranie ponownie pokaza³ siê program z rozk³adówki. On wie-

dzia³ o tym ju¿ o ósmej rano.

– Przerób to – rzuci³ Carl, chwytaj¹c za s³uchawkê telefonu. – I wy-

œlij kogoœ na górê po komunikat Thorpe’a. Musimy go puœciæ. Wywiad

z córk¹ Della jest nieaktualny.

Liv zgarnê³a swoje materia³y z biurka Carla i skierowa³a siê do drzwi.

– Nie zapomnij o makija¿u, nied³ugo wchodzisz na wizjê.

Nie zareagowa³a spiesz¹c do wyjœcia. Po chwili nerwowo kr¹¿y³a po

korytarzu, nie mog¹c sie doczekaæ na windê. To nie mo¿e mu ujœæ na

sucho, powtarza³a w myœlach.

Jad¹c na czwarte piêtro, kontynuowa³a w windzie niespokojny spa-

cer. Od lat nikt jej a¿ tak nie wyprowadzi³ z równowagi. Zupe³nie nie

mog³a siê opanowaæ. A wszystko przez tego typa.

– Thorpe! – zawo³a³a z furi¹, wtargn¹wszy do pokoju redakcyjnego

na czwartym piêtrze.

Jakiœ reporter uniós³ g³owê i zas³oniwszy rêk¹ telefoniczn¹ s³uchaw-

kê, spokojnie powiedzia³:

– W swoim biurze.

Tym razem Liv nie czeka³a ju¿ na windê, tylko pobieg³a schodami,

gubi¹c po drodze tak typowy dla niej ch³ód i opanowanie.

– Panno Carmichael – siedz¹ca przed wejœciem do biura na pi¹tym

piêtrze recepcjonistka podnios³a siê na widok mijaj¹cej j¹ w biegu Liv. –

Panno Carmichael! – zawo³a³a, chc¹c j¹ zatrzymaæ. – Z kim chce siê pani

widzieæ? Panno Carmichael!

background image

20

Liv wpad³a do biura Thorpe’a bez pukania.

– Ty gnido!

Thorpe przerwa³ pisanie na maszynie i odwróci³ siê do drzwi. Jego

twarz wyra¿a³a raczej zaciekawienie ni¿ irytacjê z powodu nieoczekiwa-

nego wtargniêcia intruza.

– Olivia! – Przechyli³ siê do ty³u, ale nie podniós³ z miejsca. – Có¿

za mi³a niespodzianka! – Lekkim skinieniem g³owy odprawi³ recepcjo-

nistkê, która wyraŸnie zaniepokojona pojawi³a siê w drzwiach. – Usi¹dŸ –

uprzejmym ruchem rêki wskaza³ jej miejsce. – Nie mogê wprost uwie-

rzyæ, ¿e po przesz³o roku zechcia³aœ zaszczyciæ wreszcie swoj¹ obecno-

œci¹ moje biuro.

– Zniszczy³eœ mój program! – Liv, wci¹¿ trzymaj¹c maszynopis w rê-

ku, pochyli³a siê nad jego biurkiem.

Zauwa¿y³ rumieñce na jej bladej twarzy i wœciek³oœæ w zazwyczaj

ch³odnych oczach. Jej w³osy, od nieprzytomnego biegu po schodach, by³y

w nie³adzie, a oddech przyspieszony. Thorpe patrzy³ na ni¹ zafascyno-

wany. Zastanawia³ siê, jak daleko mo¿e siê posun¹æ, aby zupe³nie straci³a

nad sob¹ panowanie. Postanowi³ sprawdziæ.

– Jaki program?

– Wiesz, do cholery! – Opar³a rêce na biurku i pochyli³a siê w jego

stronê. – Zrobi³eœ to specjalnie.

– Wiele rzeczy robiê specjalnie – przyzna³. – Jeœli masz na myœli tê

historiê z Dellem – ci¹gn¹³, patrz¹c jej w oczy – to wcale nie by³a twoja

historia, Liv. By³a moja. Jest moja.

– Puœci³eœ to na czterdzieœci piêæ minut przed moim programem. –

By³a wœciek³a i nie potrafi³a tego ukryæ. Thorpe nigdy jej takiej nie wi-

dzia³. Olivia nigdy nie mówi³a podniesionym tonem. Jej gniew mia³ za-

zwyczaj wiêcej wspólnego z lodem ni¿ z ogniem.

– A wiêc? – opar³ brodê na splecionych d³oniach. – Masz do mnie

pretensjê o ten komunikat.

– Nie zostawi³eœ mi nic. – Wyci¹gnê³a kartki maszynopisu, zmiê³a je

i wypuœci³a z r¹k. – Pracowa³am nad tym dwa tygodnie, od chwili gdy

Larkin dosta³ ataku serca, a ty mi to zniszczy³eœ w dwie minuty.

– Nie czujê siê za to odpowiedzialny, Carmichael. To twoja sprawa.

Nastêpnym razem mo¿e bêdziesz mia³a wiêcej szczêœcia.

– Coœ takiego! – Rozwœcieczona Liv uderzy³a piêœciami w maho-

niowy blat biurka. – Jesteœ pod³y. Ten program kosztowa³ mnie wiele

godzin pracy, setki telefonów i dziesi¹tki mil w nogach. Od pocz¹tku

background image

21

robisz mi œwiñstwa. – Jej oczy nagle zwêzi³y siê. – Czy¿byœ siê mnie

obawia³, Thorpe? Czy¿byœ czu³, ¿e twoja wysoka pozycja w mediach

jest zagro¿ona?

– Zagro¿ona? – uniós³ siê, pochylaj¹c jednoczeœnie nad biurkiem, a¿

jego twarz znalaz³a siê na wprost jej twarzy. – Nawet przez chwilê o tym

nie pomyœla³em. Nie interesuj¹ mnie pocz¹tkuj¹cy dziennikarze, którzy

wspinaj¹ siê do góry przeskakuj¹c po trzy szczeble naraz. Wróæ, kiedy

wyrównasz swoje rachunki.

– Nie mów mi o wyrównywaniu rachunków, Thorpe – syknê³a Liv. –

Zaczê³am to robiæ ju¿ osiem lat temu.

– Osiem lat temu by³em w Libanie i lawirowa³em miêdzy kulami,

podczas gdy ty by³aœ w Harvardzie i lawirowa³aœ miêdzy przystojnymi

graczami w pi³kê no¿n¹.

– Nigdy tego nie robi³am! – z furi¹ zawo³a³a Liv. – I w ogóle, co to

ma do rzeczy. Wiedzia³eœ o tym rano. Wiedzia³eœ, co siê œwiêci.

– A jeœli nawet?

– Wiedzia³eœ, jak bardzo siê w tê historiê zaanga¿owa³am. Czy nie

poczuwasz siê do ¿adnej lojalnoœci wobec lokalnej stacji.

– Nie.

Ta niew¹tpliwie szczera odpowiedŸ dos³ownie j¹ zamurowa³a.

– Przecie¿ tu startowa³eœ.

– Dlaczego wiêc nie zadzwonisz do WTRL w Jersey i nie zapew-

nisz im wy³¹cznoœci tylko dlatego, ¿e kiedyœ czyta³aœ tam prognozy po-

gody? – odrzek³. – Porzuæ ten mentorski ton, Liv. To naprawdê nie ma

sensu.

– Jesteœ nikczemny – niemal krzycza³a. – Przecie¿ wystarczy³oby,

abyœ mnie uprzedzi³, ¿e masz zamiar og³osiæ ten cholerny komunikat.

– A ty czeka³abyœ z za³o¿onymi rêkami, a¿ to zrobiê? Prêdzej pode-

r¿nê³abyœ mi gard³o, aby tylko zd¹¿yæ og³osiæ to przede mn¹.

– Z radoœci¹.

Rozeœmia³ siê.

– Jesteœ szczera, kiedy siê wœciekasz, Liv i... cudowna. – Wzi¹³ kilka

kartek z biurka i poda³ jej. – Bêdziesz potrzebowa³a moich materia³ów,

aby przerobiæ swój komentarz. Do emisji pozosta³o ci zaledwie trzydzie-

œci minut.

– Nie musisz mi o tym przypominaæ. – Zignorowa³a wyci¹gniêt¹ w jej

stronê rêkê. Mia³a ogromn¹ ochotê cisn¹æ czymœ w okienn¹ szybê za jego

plecami. – Wrócimy do tego, Thorpe. Jeœli nie teraz, to z pewnoœci¹ wkrót-

background image

22

ce. Jestem tym wszystkim naprawdê zmêczona. – Chwyci³a kartki, wœcie-

k³a, ¿e musi cokolwiek od niego przyj¹æ.

– Doskonale. – Obserwowa³, jak podnosi pomiêty maszynopis. –

Umów siê dziœ ze mn¹ na drinka.

– Nigdy w ¿yciu! – Skierowa³a siê do drzwi.

– Boisz siê?

Wiedzia³, jak j¹ zatrzymaæ. Odwróci³a siê i rzuci³a mu piorunuj¹ce

spojrzenie.

– O’Riley’s, o ósmej.

– Zgoda. – Uœmiechn¹³ siê szeroko, kiedy Liv zniknê³a za drzwiami.

A wiêc, pomyœla³, ponownie siadaj¹c za biurkiem, w ¿y³ach tej dziew-

czyny jednak p³ynie gor¹ca krew. A ju¿ zaczyna³ mieæ w¹tpliwoœci. Cier-

pliwoœæ to jedna z najwa¿niejszych zalet, jak¹ powinien posiadaæ dobry

reporter. Thorpe czeka³ ju¿ od ponad roku. Dok³adnie od szesnastu mie-

siêcy. Od pierwszego wieczoru, kiedy obejrza³ jej program. Nie zapo-

mnia³ tego niskiego, spokojnego g³osu, ch³odnej, klasycznej urody. Nie

potrafi³ siê oprzeæ temu nieprawdopodobnemu urokowi, zapragn¹³ jej od

chwili, gdy tylko poczu³ na sobie jej spojrzenie. Ale instynkt podpowia-

da³ mu, ¿e powinien trzymaæ siê od niej na razie z daleka, ¿e w tym wy-

padku ta metoda da lepsze rezultaty.

Móg³ dok³adnie zbadaæ jej przesz³oœæ. By³ bystry i ustosunkowany.

Jednak coœ go od tego powstrzymywa³o. Wybra³ to, co uwa¿a³ za najsku-

teczniejsze – wytrwa³oœæ. Jako reporter opanowa³ tê sztukê po mistrzow-

sku. Rozpar³ siê w fotelu i zapali³ papierosa. Wygl¹da³o na to, ¿e przyjêta

przez niego taktyka zaczê³a przynosiæ efekty.

Dochodzi³a ósma, gdy Liv wjecha³a na parking tu¿ obok O’Riley’s.

Opar³a czo³o na kierownicy. Jak na zwolnionym filmie ujrza³a siebie

wpadaj¹c¹ do pokoju redakcyjnego, a w chwilê potem do biura Thorpe-

’a. Prawie s³ysza³a, jak na niego krzyczy.

By³a z³a, ¿e straci³a nad sob¹ panowanie, tym bardziej i¿ sta³o siê to

w obecnoœci Thorpe’a. Od chwili gdy po raz pierwszy stanê³a z nim twa-

rz¹ w twarz, nie mia³a w¹tpliwoœci, ¿e powinna trzymaæ siê od niego z da-

leka. By³ zbyt siln¹ osobowoœci¹. Wpisa³a go na listê „niebezpiecznych”,

i to na pierwszym miejscu.

Chcia³a, aby ich wzajemne kontakty pozbawione by³y jakiegokol-

wiek w¹tku osobistego; musia³a wiêc zachowaæ w stosunku do niego

background image

23

dystans. Parê godzin wczeœniej mia³a okazjê siê przekonaæ, jakie to trud-

ne zadanie.

Choæbym nie wiem jak siê stara³a, nie jestem z kamienia. I Thorpe

doskonale o tym wie. Westchnê³a.

W dzieciñstwie sprawia³a same k³opoty. W przywi¹zuj¹cej ogromn¹

wagê do dobrych manier statecznej rodzinie zadawa³a zbyt wiele pytañ,

wylewa³a zbyt wiele ³ez i zbyt g³oœno siê œmia³a. W przeciwieñstwie do

siostry nie zale¿a³o jej na wst¹¿kach i balowych sukniach. Chcia³a mieæ

psa, aby z nim biegaæ, a nie ma³ego pudelka, którego trzyma³a jej matka.

Chcia³a mieszkaæ w drewnianym domku, a nie w okaza³ej rezydencji, któr¹

na zlecenie jej ojca zaprojektowa³ specjalnie wynajêty architekt. Chcia³a

biegaæ, podczas gdy bez przerwy kazano jej spacerowaæ.

W koñcu uda³o jej siê uciec od surowych regu³ i oczekiwañ, jakich

nie powinna zawieœæ osoba nosz¹ca nazwisko Carmichael. W college’u

znalaz³a wolnoœæ i to wszystko, o czym przez d³ugie lata marzy³a. PóŸ-

niej przyszed³ dzieñ, kiedy nie zosta³o jej nic. Ostatnie szeœæ lat to zupe-

³nie nowy etap w jej ¿yciu: postanowi³a myœleæ tylko o sobie i swojej

karierze. W dalszym ci¹gu ceni³a wolnoœæ, ale nauczy³a siê byæ ostro¿na.

Liv wyprostowa³a siê i potrz¹snê³a g³ow¹. To nie by³ odpowiedni czas,

aby myœleæ o przesz³oœci. Liczy³a siê tylko teraŸniejszoœæ i przysz³oœæ.

Nigdy ju¿ nie stracê panowania nad sob¹, pomyœla³a wysiadaj¹c z samo-

chodu. Nie sprawiê mu tej satysfakcji.

Wesz³a do O’Riley’s, gdzie mia³a siê spotkaæ z Thorpe’em.

Czeka³ ju¿ na ni¹. Zauwa¿y³, ¿e znowu przywdzia³a zwyk³¹ maskê.

Jej twarz by³a opanowana, oczy pogodne. Rozgl¹da³a siê po sali, szuka-

j¹c go. W gwarze rozmów i k³êbach dymu wygl¹da³a jak pos¹g z marmu-

ru: ch³odna, nieskazitelna i doskona³a. Thorpe nagle poczu³ nieodpart¹

chêæ, aby dotkn¹æ, poczuæ jej skórê, ujrzeæ ogieñ w oczach. Z³oœæ to nie

by³o jedyne uczucie, które chcia³ w niej obudziæ. T³umione od miesiêcy

po¿¹danie znowu powróci³o.

Zastanawia³ siê, kiedy pêknie ostatnia warstwa skorupy, któr¹ ta dziew-

czyna siê otoczy³a. Postanowi³ siê nie spieszyæ. Lubi³ wyzwania, ponie-

wa¿ to on zawsze zwyciê¿a³. Czeka³, a¿ Liv go zauwa¿y. Uœmiechn¹³ siê

i w milczeniu skin¹³ g³ow¹. Obserwowa³, jak idzie w jego stronê. Podo-

ba³ mu siê jej sposób poruszania, pe³en gracji i taki zmys³owy.

– Czeœæ, Olivio.

– Thorpe. – Liv zajê³a miejsce naprzeciw niego.

– Co pani podaæ?

background image

24

– Wino. – Z uœmiechem spojrza³a na kelnera, który w³aœnie zjawi³

siê przy stoliku. – Bia³e wino, Lou.

– Oczywiœcie, panno Carmichael. A dla pana, panie Thorpe?

– Na razie dziêkujê. – Podniós³ do góry szkock¹. Zauwa¿y³, ¿e kiedy

Liv zwraca³a siê do kelnera, na jej twarzy pojawi³ siê uœmiech. Jej rysy

wyraŸnie z³agodnia³y, ale gdy po chwili z powrotem spojrza³a na Thorpe-

’a, znowu przybra³a surowy wyraz twarzy.

– A wiêc, Thorpe, jeœli mamy uzdrowiæ panuj¹c¹ miêdzy nami at-

mosferê, proponujê, abyœmy sobie pewne rzeczy wyjaœnili od razu.

– Czy ty zawsze musisz byæ taka rzeczowa, Liv? – zapali³ papierosa,

patrz¹c na ni¹ uwa¿nie. Jednym z jego najwiêkszych atutów by³a umie-

jêtnoœæ d³ugiego i bardzo wnikliwego przygl¹dania siê rozmówcy. Nieje-

den znany polityk wi³ siê ju¿ pod tym spojrzeniem.

– Spotkaliœmy siê tu, aby porozmawiaæ o... – Liv równie¿ poczu³a

siê nieswojo.

– Czy¿byœ nigdy nie s³ysza³a o czymœ takim jak mi³a towarzyska roz-

mowa? – gwa³townie zaprotestowa³. – Jak siê czujesz? £adn¹ pogodê

mamy dzisiaj?

– Nie obchodzi mnie, jak ty siê czujesz. A pogoda jest okropna.

– Taki mi³y g³os, a taki brzydki jêzyk. – Zauwa¿y³ nag³y b³ysk w jej

oczach. – Masz najbardziej doskona³e rysy twarzy, jakie kiedykolwiek

widzia³em.

Liv zesztywnia³a. Thorpe widzia³ jej reakcjê i podniós³ do ust szkla-

neczkê ze szkock¹.

– Nie przysz³am tu, aby dyskutowaæ o moim wygl¹dzie.

– Rzeczywiœcie. Ale wygl¹d jest przecie¿ czêœci¹ naszej pracy, nie

s¹dzisz?

Kelner postawi³ przed ni¹ wino. Liv wziê³a do rêki kieliszek, jednak

nie podnios³a go do ust.

– Telewidzowie lubi¹ patrzeæ na atrakcyjnych prezenterów. To spra-

wia, ¿e podawane informacje s¹ dla nich bardziej strawne. Ty, dodaj¹c do

tego odrobinê klasy, jeszcze ten efekt wzmacniasz.

– Mój wygl¹d nie ma nic wspólnego z jakoœci¹ mojej pracy. – Jej

g³os by³ ch³odny i zupe³nie pozbawiony emocji, ale w oczach pojawi³y

siê niebezpieczne b³yski.

– Tak, ale dziêki niemu twoje programy zyskuj¹ ci jeszcze wiêcej

wielbicieli. – Odchyli³ siê do ty³u, wci¹¿ uwa¿nie j¹ obserwuj¹c. – Jesteœ

cholernie dobrym spikerem, Liv, i coraz lepszym reporterem.

background image

25

Zmarszczy³a brwi. Te komplementy wyda³y siê jej podejrzane.

– I... – zawiesi³ g³os – niezwykle ostro¿n¹ kobiet¹.

– O czym ty mówisz?

– Gdybym zaprosi³ ciê na kolacjê, co byœ powiedzia³a?

– Oczywiœcie odmówi³abym.

Uœmiechn¹³ siê rozbrajaj¹co.

– Dlaczego?

Powoli podnios³a kieliszek do ust i upi³a ³yk wina.

– Poniewa¿ mi siê nie podobasz. Nie jadam kolacji z mê¿czyznami,

którzy mi siê nie podobaj¹.

– Co oznacza, ¿e z tymi, którzy ci siê podobaj¹, jadasz. – Jeszcze raz

mocno zaci¹gn¹³ siê papierosem, po czym zgniót³ niedopa³ek na popiel-

niczce. – Ale ty przecie¿ z nikim nie wychodzisz, czy¿ nie mam racji?

– To nie twoja sprawa! – Rozwœcieczona, ju¿ mia³a zamiar siê pod-

nieœæ, ale rêce Thorpe’a j¹ od tego powstrzyma³y.

– Ratujesz siê, gdy ktoœ zbyt mocno naciœnie. Zastanawiasz mnie,

Olivio. – Mówi³ cicho, chocia¿ dooko³a s³ychaæ by³o œmiech i podniesio-

ne g³osy.

– Nie ¿yczê sobie, abyœ siê mn¹ interesowa³. Nie podobasz mi siꠖ

powtórzy³a, opanowuj¹c chêæ, aby mu siê wyrwaæ. Jego d³onie by³y silne

i bardzo zdecydowane. Ogarnê³o j¹ dziwne uczucie. – Nie cierpiê ani two-

jej z trudem skrywanej mêskiej pró¿noœci, ani przesadnej arogancji.

– Z trudem skrywanej mêskiej pró¿noœci? – œmia³ siê, wyraŸnie tym

okreœleniem ubawiony. – Myœlê, ¿e to raczej komplement.

Jego œmiech by³ nawet sympatyczny, ale Liv wcale siê nie podoba³.

Jeszcze bardziej utwierdzi³a siê w przekonaniu, ¿e Thorpe rzeczywiœcie

nale¿y do bardzo niebezpiecznych mê¿czyzn.

– Podoba mi siê twój styl, Liv, i twoja twarz. Lodowaty seks – ci¹-

gn¹³, ale nagle zauwa¿y³, i¿ zupe³nie nieœwiadomie dotkn¹³ jakiegoœ bo-

lesnego miejsca. Jej palce konwulsyjnie siê zacisnê³y, a oczy, jeszcze przed

chwil¹ takie zagniewane, teraz wygl¹da³y tak, jakby ich w³aœcicielkê ktoœ

bardzo g³êboko dotkn¹³.

– Puœæ moje rêce.

Chcia³ jej dokuczyæ, nawet zirytowaæ, ale nie zraniæ.

– Wybacz mi, proszê.

Skrucha by³a taka widoczna i szczera, i taka nieoczekiwana, ¿e z³oœæ

Liv zniknê³a bez œladu. Kiedy Thorpe puœci³ jej d³onie, Liv znowu siê-

gnê³a po kieliszek z winem.

background image

26

– Je¿eli ju¿ skoñczyliœmy tê rozmowê o niczym, Thorpe, mo¿e by-

œmy przeszli do spraw bardziej konkretnych.

– Doskonale, Liv. Twój ruch.

Odstawi³a kieliszek.

– Chcia³abym, abyœ wreszcie przesta³ mnie blokowaæ.

– A konkretnie?

– WWBW jest zrzeszona z CNC. Nale¿a³oby oczekiwaæ, i¿ w wielu

przypadkach powinniœmy ze sob¹ wspó³pracowaæ. Program lokalny jest

przecie¿ równie wa¿ny jak ogólnokrajowy.

– Tak?

Thorpe bywa³ czasem irytuj¹co ma³omówny. Liv odsunê³a kieliszek

z winem i pochyli³a nad stolikiem.

– Nie proszê ciê o pomoc. Nie potrzebujê jej. Ale jestem ju¿ zmê-

czona tym, ¿e wci¹¿ sabotujesz moj¹ pracê.

– Sabotujê? – podniós³ do ust szklaneczkê ze szkock¹. Liv wyraŸnie

siê o¿ywi³a, zapominaj¹c o obojêtnoœci i dystansie. Podoba³y mu siê de-

likatne rumieñce, które zaró¿owi³y jej alabastrow¹ skórê.

– Wiedzia³eœ, ¿e pracowa³am nad spraw¹ Della. Zna³eœ ka¿dy mój

krok. Przestañ udawaæ niewini¹tko, Thorpe. Doskonale wiem, ¿e masz

swoje wtyczki w WBW. Chcia³eœ zrobiæ ze mnie idiotkê.

Rozeœmia³ siê, ubawiony jej s³owami.

– Rzeczywiœcie, wiedzia³em, co robisz – przyzna³, wzruszaj¹c ramio-

nami. – Ale to twój problem, a nie mój. Dosta³aœ ode mnie mój tekst, to

normalna procedura. Lokalny zawsze dostaje materia³ z góry.

– Nie potrzebowa³abym twojego tekstu, gdybyœ mi nie przystawi³

no¿a do gard³a. – Nie interesowa³a jej wspania³omyœlnoœæ „góry”. – Ma-

j¹c w³aœciwe informacje, inaczej poprowadzi³abym wywiad z Ann¹ Mon-

roe i teraz nie musia³abym z niego rezygnowaæ. To by³ kawa³ dobrej ro-

boty i wszystko na nic.

– Efekt tunelowy – stwierdzi³ krótko i dokoñczy³ whisky. – B³¹d

w przeprowadzeniu wywiadu. Gdybyœ – ci¹gn¹³, zapalaj¹c papierosa –

przewidzia³a, co mo¿e siê wydarzyæ, zada³abyœ Annie parê innych pytañ

i trochê wiêcej od niej wyci¹gnê³a. Teraz mog³abyœ tê rozmowê trochê

przeredagowaæ i wtedy z pewnoœci¹ nadawa³aby siê do emisji. Widzia-

³em taœmꠖ doda³. – To by³ naprawdê kawa³ dobrej roboty; po prostu nie

nacisnê³aœ w³aœciwych guzików.

– Nie mów mi, jak mam wykonywaæ swoj¹ pracê.

background image

27

– A ty mi nie mów, jak wykonywaæ moj¹. – Teraz on równie¿ pochy-

li³ siê nad stolikiem. – Grzebiê siê w tej cholernej polityce od piêciu lat.

Nie podam ci Kapitolu na z³otym talerzu, Carmichael. Jeœli masz zastrze-

¿enia do mojej pracy, zwróæ siê z tym do Morrisona. – Wymieni³ nazwi-

sko szefa waszyngtoñskiego biura CNC.

– Jesteœ taki z siebie zadowolony – Liv chêtnie by go teraz udusi³a –

taki pewny siebie, jakbyœ trzyma³ w rêku œwiêtego Graala.

– W tym mieœcie, Carmichael, gdy mowa o polityce, nikt nie mo¿e

byæ pewny siebie – ci¹gn¹³ Thorpe. – Jestem tutaj, poniewa¿ wiem, jak

siê tu gra. Mo¿e potrzebujesz kilku lekcji.

– Nie od ciebie.

– Mog³abyœ trafiæ gorzej. – Umilk³ na chwilê, po czym doda³: – Po-

s³uchaj, w imiê zawodowej solidarnoœci powiem ci tyle: potrzeba wiêcej

ni¿ roku, aby w tym œrodowisku zapuœciæ korzenie. Ludzie nie czuj¹ siê

tu bezpiecznie, ich interesy zale¿¹ od tak wielu spraw. Polityka to niezbyt

przyjemnie pachn¹ce s³owo, szczególnie od s³ynnej afery Watergate. Wy-

ci¹ganie takich spraw to oczywiœcie nasz obowi¹zek. Nie mog¹ nas igno-

rowaæ, a wiêc próbuj¹ traktowaæ nas tak, jak my traktujemy ich.

– Nie mówisz czegoœ, o czym sama bym nie wiedzia³a.

– Mo¿e i tak – przyzna³. – Ale masz pewien atut, którego zupe³nie

nie doceniasz: urodê i klasê.

– Nie rozumiem, co to ma...

– Nie b¹dŸ idiotk¹ – przerwa³ jej niecierpliwym ruchem rêki. – Re-

porter musi umieæ korzystaæ ze wszystkiego. Twoja twarz nie ma nic

wspólnego z twoim intelektem, ale ma wiele wspólnego z tym, jak ludzie

ciê postrzegaj¹. To zupe³nie normalne.

Zastanawia³a siê nad tym, co Thorpe przed chwil¹ powiedzia³, i mu-

sia³a przyznaæ, ¿e by³o w tym du¿o racji. Urok osobisty pracowa³ dla

jednych, obcesowoœæ i szorstkoœæ dla innych, a klasa, jak utrzymywa³

Thorpe, mo¿e pracowaæ dla niej.

– W sobotê jest przyjêcie w jednej z ambasad. Zabiorê ciê ze sob¹.

Spojrza³a na niego ze zdumieniem.

– Mówisz, ¿e...

– Jeœli chcesz otworzyæ drzwi, wybierz te, które s¹ w zasiêgu two-

jej rêki. – Niedowierzanie w jej oczach ogromnie go rozbawi³o. – Po

paru lampkach szampana mo¿na w damskiej toalecie us³yszeæ wiele cie-

kawych rzeczy.

background image

28

– Zdajesz siê wiele o tym wiedzie栖 z ironi¹ zauwa¿y³a Liv.

– By³abyœ z pewnoœci¹ zaskoczona.

– Nie rozumiem tylko, dlaczego mia³byœ to zrobiæ.

Postawi³ przed ni¹ jej kieliszek z winem.

– Istnieje powiedzenie o darowanym koniu.

– Istnieje tak¿e o koniu trojañskim.

Rozeœmia³ siê.

– Dobry reporter otworzy³by drzwi i mia³by prawdziw¹ bombê.

Oczywiœcie mia³ racjê, ale Liv wcale siê to nie podoba³o. Zdawa³a

sobie sprawê, ¿e gdyby to by³ ktoœ inny, a nie Thorpe, nie waha³aby siê

ani chwili. To jeszcze bardziej go mo¿e oœmieliæ, powiedzia³a sobie i w-

ziê³a do rêki torebkê.

– Zgoda. Jaka ambasada?

– Kanadyjska. – Bawi³o go, jak walczy³a ze sob¹, aby podj¹æ tê decyzjê.

– O której godzinie siê spotkamy?

– Przyjadê po ciebie.

Ju¿ mia³a wstaæ od stolika, ale teraz nagle siê zatrzyma³a.

– Nie.

– Moje party, moje warunki. Przyjmij je albo odrzuæ.

Nie by³a tym zachwycona. Mia³a w¹tpliwoœci, czy z Thorpe’em

jakakolwiek kobieta mo¿e siê czuæ bezpieczna. Zapêdzi³ j¹ do naro¿nika.

Jeœli mu teraz odmówi, wyjdzie na idiotkê.

– W porz¹dku. – Liv siêgnê³a po notes. – Zapiszê ci adres.

– Znam twój adres.

Spojrza³a na niego podejrzliwie. Thorpe uœmiechn¹³ siê.

– Jestem reporterem, Liv. Zbieranie informacji to moja specjalnoœæ. –

Wsta³ od stolika. – Wyjdê z tob¹.

Wzi¹³ j¹ pod rêkê i poprowadzi³ do drzwi. Liv milcza³a. Nie by³a

pewna, czy zrobi³a krok do przodu czy raczej dwa do ty³u. W ka¿dym

razie lepsze to ni¿ stanie w miejscu.

– Nie powinieneœ wychodzi栖 odezwa³a siê, gdy prowadzi³ j¹ w stro-

nê parkingu. – Nie zabra³eœ p³aszcza.

– Martwisz siê o mnie?

– Ani trochê. – Poirytowana siêgnê³a po kluczyki.

– Czy na dzisiaj koniec z interesami? – zapyta³, kiedy otwiera³a drzwi

samochodu.

– Tak.

– Ca³kowicie?

background image

29

– Ca³kowicie.

– Doskonale.

Odwróci³ j¹ do siebie, chwyci³ za ramiona i poca³owa³. By³a zbyt

oszo³omiona, by protestowaæ. Nie spodziewa³a siê tego po Thorpie. Nie

przypuszcza³a, ¿e te twarde, nieustêpliwe wargi mog¹ byæ takie miêkkie

i delikatne. Przyci¹gna³ j¹ do siebie, chocia¿ usi³owa³a siê broniæ.

Jego cia³o by³o dobrze zbudowane, jêdrne i wyraŸnie pobudzone. Liv

czu³a, jak krew zaczyna szybciej kr¹¿yæ w jej ¿y³ach. Wyci¹gnê³a przed

siebie rêce, niepewna, czy chce go przyci¹gn¹æ, czy raczej odepchn¹æ.

W koñcu bezradnie wpi³a palce w jego koszulê.

Thorpe nie uczyni³ nic, aby pog³êbiæ poca³unek. Wyczu³ jej walkê

z sam¹ sob¹ i wiedzia³, ¿e musi po prostu zaczekaæ. Przesta³ myœleæ o so-

bie i skoncentrowa³ siê jedynie na tym, czego ona pragnê³a.

Powoli jej wargi stawa³y siê coraz bardziej miêkkie i uleg³e. Jej oczy

zmêtnia³y. To by³o tak, jakby w kamerze ktoœ zmieni³ obiektyw i nie zd¹-

¿y³ nastawiæ ostroœci.

– Nie – mówi³a niewyraŸnie, chc¹c siê od niego uwolniæ. – Nie.

Kiedy j¹ puœci³, Liv opar³a siê o samochód. Uczucia, o których my-

œla³a, ¿e dawno umar³y, zbudzi³y siê na nowo. Nie chcia³a tego, nie chcia-

³a, aby Thorpe by³ tym, kto je o¿ywi. Patrzy³ na jej twarz, na której malo-

wa³o siê wszystko, co prze¿ywa³a. I wtedy zorientowa³ siê, ¿e to, co do

niej czu³, by³o czymœ wiêcej ni¿ tylko po¿¹daniem.

– To... – Liv prze³knê³a œlinê i spróbowa³a znowu: – To by³o...

– Bardzo przyjemne, Olivio, dla nas obojga. – Stara³ siê mówiæ lek-

ko. – Chocia¿ mo¿na by pomyœleæ, ¿e wysz³aœ nieco z wprawy.

Jej oczy zalœni³y, mg³a znik³a.

– Jesteœ nieznoœny.

– B¹dŸ gotowa w sobotê o ósmej, Liv – powiedzia³ i odwróciwszy

siê, powróci³ do O’Riley’s.

background image

30

!

W

ybra³a prost¹ czarn¹ sukienkê, œciœle przylegaj¹c¹ do cia³a.

Na tle g³êbokiej czerni jej skóra lœni³a jak alabaster. Liv d³ugo

zastanawia³a siê nad bi¿uteri¹. W koñcu zdecydowa³a siê na

per³owe kolczyki, które dosta³a na dwudzieste pierwsze urodziny.

Przez chwilê trzyma³a je w rêku. Tyle wi¹za³o siê z nimi wspomnieñ,

s³odko-gorzkich wspomnieñ. Dwadzieœcia jeden lat. Myœla³a wtedy, ¿e

nic nie jest w stanie zniszczyæ jej szczêœcia. Zaledwie rok póŸniej jej œwiat

run¹³. Maj¹c dwadzieœcia trzy lata ju¿ nawet nie pamiêta³a, co znaczy

byæ szczêœliw¹.

Usi³owa³a sobie przypomnieæ, co Doug powiedzia³, kiedy jej dawa³

te per³y. Przymknê³a oczy. Chyba coœ takiego, ¿e s¹ jak jej skóra – olœnie-

waj¹co bia³e i g³adkie. Doug, zaduma³a siê. Mój m¹¿. Spojrza³a na rêkê

bez obr¹czki. Eks-m¹¿. Wtedy tak bardzo siê kochaliœmy. Przez cztery

lata byliœmy razem. Zanim...

Czuj¹c, jak powraca tamten ból, znowu zamknê³a oczy. Nie mog³a my-

œleæ o tym, co straci³a. To by³o zbyt straszne. Nawet czas nie zaleczy³ tej rany.

Minê³o siedem lat od czasu, kiedy da³ jej te kolczyki. By³a wtedy

zupe³nie inn¹ kobiet¹, w zupe³nie innym ¿yciu. Przyszed³ czas, aby za³o-

¿yæ je znowu.

Wpiê³a kolczyki do uszu i posz³a po pantofle. Dochodzi³a ósma.

Czu³a niepokój, ale stara³a siê przekonaæ sam¹ siebie, ¿e nie ma ku

temu powodu. Od lat nie umówi³a siê z nikim na randkê. Ale to przecie¿

background image

31

nie jest randka, przywo³a³a siê do porz¹dku. To po prostu biznes. Zawo-

dowa grzecznoœæ. Ale dlaczego Thorpe mia³by jej œwiadczyæ jak¹kol-

wiek grzecznoϾ?

Usiad³a z jednym pantoflem na nodze, drugi trzymaj¹c w rêku. Thor-

pe nie by³ mê¿czyzn¹, któremu mo¿na by zaufaæ w ¿yciu osobistym ani

w zawodowym. W pracy by³ surowy i nieprzystêpny. Liv od pocz¹tku

o tym wiedzia³a. A teraz...

Sposób, w jaki j¹ poca³owa³. Jakby nigdy nic. Jakby mia³ do tego

prawo. Zagryz³a wargê i w zamyœleniu patrzy³a przed siebie. Chyba tego

nie planowa³. Gdyby tak by³o, potrafi³aby siê obroniæ. Doskonale wie-

dzia³a, jak to siê zaczyna: te znacz¹ce uœmiechy i czu³e s³ówka. W zacho-

waniu Thorpe’a nic takiego nie zauwa¿y³a. To by³ po prostu impuls, zde-

cydowa³a. Ale po chwili w¹tpliwoœci wróci³y. W jego poca³unku nie mog³a

siê dopatrzyæ nawet cienia spontanicznoœci czy te¿ szczególnego uczu-

cia. A wiêc czy nie myœli o tym zbyt wiele... Chcia³a go ca³owaæ. Chcia³a

byæ blisko niego, czuæ siê potrzebna, po¿¹dana. Dlaczego? Nic przecie¿

dla niej nie znaczy, powtarza³a sobie.

– Czego chcesz? – szepta³a do siebie. – I dlaczego nie znasz na to

pytanie odpowiedzi?

Byæ najlepsz¹, pomyœla³a. Zwyciê¿aæ. Byæ Olivi¹ Carmichael, tak¹

jak kiedyœ, promienn¹ i pe³n¹ ¿ycia.

Odezwa³ siê dzwonek u drzwi. Biznes, przypomnia³a sobie. Mam za-

miar zostaæ najlepszym reporterem w Waszyngtonie. Jeœli w tym celu

muszê siê zaprzyjaŸniæ z T.C. Thorpe’em, zrobiê to.

Spojrza³a na flakonik perfum, ale po chwili siê rozmyœli³a. Nie chcia-

³a, aby Thorpe zbyt wiele sobie wyobra¿a³. I tak mia³ dosyæ ku temu po-

wodów. Nie spiesz¹c siê, ruszy³a w kierunku drzwi. Sprawia³o jej satys-

fakcjê, ¿e ka¿e mu tam czekaæ. Kiedy wreszcie otworzy³a je, Thorpe wcale

nie wygl¹da³ na zniecierpliwionego. W jego oczach ujrza³a aprobatê i mê-

ski zachwyt dla kobiecej urody.

– Wygl¹dasz œlicznie. – Thorpe wrêczy³ jej p¹czek ró¿y. Ró¿a mia³a

d³ug¹ ³odygê i by³a œnie¿nobia³a. – Pasuje do ciebie – rzek³, kiedy przy-

jê³a j¹ bez s³owa. – Czerwona by³aby zbyt zobowi¹zuj¹ca, w kolorze ró¿u

zbyt cukierkowa.

Liv, patrz¹c na ten kwiat, zapomnia³a o wszystkim, o czym przed chwi-

l¹ myœla³a. Nie s¹dzi³a, ¿e Thorpe potrafi j¹ tak szybko poruszyæ.

– Dziêkujꠖ powiedzia³a, spogl¹daj¹c na niego powa¿nie.

Thorpe uœmiechn¹³ siê, ale ton jego g³osu by³ równie powa¿ny jak jej.

background image

32

– Drobiazg. Czy mogê wejœæ?

Bezpieczniej by³oby siê nie zgodziæ, przysz³o jej nagle na myœl. Mimo

to odsunê³a siê, aby go przepuœciæ.

– Wstawiê to do wazonu – powiedzia³a.

Kiedy wysz³a z pokoju, Thorpe rozejrza³ siê dooko³a. Salonik by³ sym-

patyczny, gustownie urz¹dzony. Bez pomocy dekoratora, pomyœla³. Za-

uwa¿y³ brak jakichkolwiek zdjêæ czy innych pami¹tek. Liv zawsze strze-

g³a swojej prywatnoœci, staraj¹c siê niczego z niej nie ujawniaæ. Atmos-

fera tajemniczoœci poruszy³a w nim instynkt reportera.

To mo¿e byæ odpowiedni moment, aby spróbowaæ delikatnie siê cze-

goœ dowiedzieæ. Skierowa³ siê do kuchni i opar³szy siê o drzwi, obserwo-

wa³, jak Liv nalewa wodê do kryszta³owego wazonu.

– £adne miejsce – odezwa³ siê. – Masz st¹d piêkny widok na miasto.

– Tak.

– Z Waszyngtonu daleko do Connecticut. Z jakiego rejonu pocho-

dzisz?

Liv podnios³a na niego oczy. Znowu by³y ch³odne i nieufne.

– Z Westport.

Westport – Carmichael. Thorpe bez trudu powi¹za³ fakty.

– Tyler Carmichael to twój ojciec?

Liv wyjê³a wazon ze zlewu i odwróci³a siê do Thorpe’a.

– Tak.

Tyler Carmichael – w³aœciciel ziemski, zagorza³y konserwatysta, któ-

rego przodkowie przybyli do Nowej Anglii z pierwszymi osadnikami

brytyjskimi na pok³adzie s³ynnego galeonu „Mayflower”. By³y tam dwie

córki, nagle przypomnia³ sobie Thorpe. Zapomnia³ o tym, poniewa¿ jed-

na zniknê³a z pola widzenia jakieœ dziesiêæ lat temu, podczas gdy druga

ostro ruszy³a w debiutancki objazd. Suknie po piêæ tysiêcy dolarów

i ró¿owy rolls. Ukochana córeczka tatusia. Kiedy ukoñczy³a studia

i z³apa³a pierwszego mê¿a, znanego dramaturga, Carmichael w prezen-

cie œlubnym podarowa³ jej piêtnastoakrow¹ posiad³oœæ. Melinda Car-

michael Howard Le Clare obecnie mia³a ju¿ drugiego mê¿a. By³a ner-

wow¹, zepsut¹ kobiet¹ o szokuj¹cej urodzie i ogromnie rozrzutnym stylu

¿ycia.

– Pozna³em twoj¹ siostrꠖ ci¹gn¹³ Thorpe, nie spuszczaj¹c wzroku

z twarzy Liv. – Jesteœ zupe³nie do niej niepodobna.

– To prawda – przyzna³a i min¹wszy go, wesz³a do salonu. Postawi-

³a wazon na maleñkim, szklanym stoliku. – Wezmê p³aszcz.

background image

33

Dobry reporter nie unika najtrudniejszych nawet tematów. Dobrze

wie, jak bez mrugniêcia okiem odpowiedzieæ „tak” lub „nie” na ka¿de

pytanie. Olivia Carmichael by³a dobrym reporterem. On równie¿.

– Nie utrzymujesz kontaktów ze swoj¹ rodzin¹?

– Tego nie powiedzia³am. – Liv wyjê³a z szafy kurtkê z lisów.

– Nie musia³aœ. – Thorpe delikatnie wzi¹³ futro z jej r¹k i po-

móg³ jej siê ubraæ. Nie wyczu³ zapachu perfum, a jedynie delikatny aro-

mat œrodków do k¹pieli i cytrynowego szamponu do w³osów. Musia³ przy-

znaæ, i¿ to, ¿e nie u¿y³a ¿adnego sztucznego zapachu, podzia³a³o na niego

niezwykle podniecaj¹co. – W³aœciwie dlaczego nie utrzymujesz z nimi

kontaktu?

Liv ciê¿ko westchnê³a.

– Pos³uchaj, Thorpe...

– Czy nie mog³abyœ zwracaæ siê do mnie po imieniu?

Unios³a do góry brwi i chwilê milcza³a.

– Terrance?

Uœmiech od ucha do ucha pojawi³ siê na jego twarzy.

– Nikt, kto by siê odwa¿y³ mnie tak nazwaæ, nie prze¿y³by, aby to

komukolwiek powtórzyæ.

Liv rozeœmia³a siê. Thorpe nagle uœwiadomi³ sobie, ¿e po raz pierw-

szy s³yszy jej œmiech, i du¿o to dla niego znaczy³o. Schyli³a siê po to-

rebkê.

– Nigdy nie odpowiadasz na moje pytania – ci¹gn¹³ Thorpe i kiedy

Liv siê do niego odwróci³a, nieoczekiwanie wzi¹³ j¹ za rêkê.

– I nie mam zamiaru. ¯adnych osobistych pytañ, Thorpe, do mikro-

fonu czy te¿ bez niego.

– Jestem bardzo upartym cz³owiekiem, Liv.

– Nie przechwalaj siê, Thorpe, to wcale mnie nie bawi.

Splót³ swoje palce z jej, po czym uniós³ do góry po³¹czone d³onie

i przez chwilê przygl¹da³ siê im w skupieniu.

– Pasuj¹ do siebie – powiedzia³ z uœmiechem. – Mia³em na myœli, ¿e

mog³yby.

Liv nigdy siê z czymœ takim nie spotka³a. To nie by³o uwodzenie,

a jednak czu³a siê dziwnie podniecona. To nie by³o wyzwanie, a jednak

czu³a potrzebê walki. To nie by³a nawet sugestia, z któr¹ mo¿na by pole-

mizowaæ, a jedynie proste stwierdzenie faktu.

– Czy nie powinniœmy ju¿ wyjœæ? – z niecierpliwoœci¹ powiedzia³a

Liv. To niesamowite, ¿e chocia¿ przez ca³y czas patrzy³ jej w oczy, czu³a,

background image

34

jak jego wzrok przenika przez jej okrycie, przez jej sukniê, jak przebiega

po ca³ym jej ciele. Mog³aby przysi¹c, ¿e zna ka¿dy jej zakamarek, nie

wy³¹czaj¹c maleñkiego znamienia pod lew¹ piersi¹.

– Thorpe – zaczê³a wpadaæ w panikê. – Przestañ.

Ura¿ona. Widzia³ to. Czu³ to. By³a ura¿ona. Przypomnia³ sobie o swo-

im postanowieniu, ¿e bêdzie dzia³a³ ostro¿nie. Trzymaj¹c jej rêkê w swo-

jej d³oni, skierowa³ siê w stronê drzwi.

Œwiat³a. Muzyka. Szyk. Liv zastanawia³a siê, ile podobnych przyjêæ

mia³a ju¿ za sob¹. Co ró¿ni³o to od setek innych? Politycy.

To by³ niespokojny, dobrze siê znaj¹cy nawzajem, ma³y œwiatek. Bez

wzglêdu na to, czy zosta³eœ wybrany czy mianowany, zawsze stanowisz

obiekt zainteresowania przedstawicieli prasy z powodu roli, jak¹ polityk

pe³ni w ¿yciu publicznym. Jedni drugim bezustannie zarzucaj¹ insceni-

zowanie sensacji. I czasem nawet tak siê zdarza. Bez wzglêdu na to, czy

to impreza towarzyska czy oficjalna, zawsze mo¿e znaleŸæ siê ktoœ, kogo

poniesie fantazja. Liv doskonale to rozumia³a.

Senator, zajêty degustowaniem pasztetu by³ znanym libera³em. Po

ch³opiêcemu ostrzy¿one w³osy otacza³y jego szczer¹, prostolinijn¹ twarz.

Jednak Liv wiedzia³a, ¿e by³ to pozbawiony skrupu³ów i chorobliwie

ambitny cz³owiek. Jakiœ starszy kongresman skoñczy³ opowiadaæ niezbyt

ciekaw¹ historiê o po³owach marlina i rozpocz¹³ energiczn¹ agitacjê prze-

ciwko proponowanym stawkom podatkowym.

Liv zwróci³a uwagê na pewnego dziennikarza z wp³ywowej waszyng-

toñskiej gazety, który bez przerwy pi³. Wla³ w siebie ju¿ chyba z piêæ

bourbonów i wcale nie zanosi³o siê, aby mia³ na tym poprzestaæ. Jego

palce obejmowa³y kieliszek, jakby to by³o ko³o ratunkowe, a on mia³ za

chwilê uton¹æ. Liv rozpozna³a symptomy i poczu³a litoœæ. Jeœli jeszcze

nie by³ pijany, to wkrótce z pewnoœci¹ bêdzie.

– Ka¿dy cz³owiek inaczej reaguje na stres – skomentowa³ Thorpe,

widz¹c na kim Liv koncentruje swoj¹ uwagê.

– To prawda. Mia³am kole¿ankê w gazecie w Austin – powiedzia³a,

przyj¹wszy od Thorpe’a kieliszek wina. – I ta kole¿anka czêsto powta-

rza³a, ¿e gazeta podaje informacje dla ludzi myœl¹cych, podczas gdy TV

robi z tego show.

Zapali³ papierosa.

– Co jej odpowiedzia³aœ?

background image

35

– Zauwa¿y³am po prostu, ¿e og³oszenia w „New York Timesie”

niczym siê nie ró¿ni¹ od reklamówek w TV. – Uœmiechnê³a siê do wspo-

mnieñ. – Powiedzia³am, ¿e telewizja jest bardziej komunikatywna, ona zaœ,

¿e prasa jest bardziej refleksyjna; ja: ¿e telewizja pozwala odbiorcom wi-

dzieæ, ona: ¿e prasa pozwala czytelnikom myœleæ. – Wzruszywszy ramio-

nami, upi³a ³yk ch³odnego wina. – Myœlê, i¿ obie mia³yœmy racjê.

– Kiedy chodzi³em do college’u, napisa³em dla prasy kilka artyku-

³ów. – Thorpe widzia³, jak Liv rozgl¹da siê dooko³a, jak j¹ wszystko inte-

resuje. Teraz, jakby zaskoczona tym, co powiedzia³, spojrza³a na niego

z zaciekawieniem.

– Dlaczego wiêc trafi³eœ do TV?

– Podoba mi siê ta praca. Lubiê byæ bli¿ej ludzi.

Skinê³a g³ow¹ na znak, ¿e doskonale to rozumie. Thorpe trzyma³ w rê-

ku kieliszek szkockiej, ale w przeciwieñstwie do dziennikarza, którego

Liv obserwowa³a, pi³ bardzo umiarkowanie... chocia¿ pali³ stanowczo za

du¿o. Przypomnia³a sobie Carla wiecznie otoczonego k³êbami dymu.

– A jak ty sobie radzisz ze stresem?

Rozeœmia³ siê od ucha do ucha, po czym nieoczekiwanie wyci¹gn¹³

rêkê i dotkn¹³ per³y w jej uchu.

– Wios³ujê.

– Co robisz? – Jego dotyk wytr¹ci³ j¹ z równowagi. Teraz powoli

dochodzi³a do siebie.

– Wios³ujꠖ powtórzy³. – P³ywam ³ódk¹ po rzece, a kiedy jest za

zimno, gram w pi³kê rêczn¹.

– Wios³owanie. – Liv zamyœli³a siê. To by t³umaczy³o, sk¹d siê wziê³y

te odciski na jego d³oniach.

– Tak, no wiesz: ,,Naprzód, Yale!’’

Uœmiechnê³a siê i w jej oczach nagle pokaza³y siê weso³e iskierki.

– Pierwszy raz uœmiechnê³aœ siê specjalnie dla mnie – rzek³. – Na-

prawdê uœmiechnê³aœ. Chyba jestem zakochany.

– Jesteœ na to za twardy, Thorpe.

– Twardy jak prawoœlaz lekarski, rosn¹cy na moczarach – rzek³, pod-

nosz¹c jej rêkê do ust.

Powoli wycofa³a d³oñ. Jej palce dr¿a³y.

– To nie prawoœlaz ujawni³ w listopadzie sprzeniewierzenie fundu-

szy w Departamencie Spraw Wewnêtrznych.

– To nasza praca. – Zrobi³ krok w jej stronê, tak ¿e ich cia³a siê doty-

ka³y. – Mê¿czyzna jest nieprawdopodobnym romantykiem. Miêknie jak

background image

36

wosk w œwietle œwiec i wzrusza siê, s³uchaj¹c preludium Szopena. Ko-

bieta mo¿e mnie mieæ za cenê p³on¹cego kominka i butelki dobrego wina.

Liv znowu podnios³a kieliszek do ust. To chyba wino j¹ tak poru-

szy³o.

– I pewnie wiele mia³o.

– Dopiero co mówi³aœ, abym siê nie chwali³. – Rozeœmia³ siê.

Liv zaczyna³a mieæ k³opoty z utrzymaniem dystansu. Pokrêci³a g³o-

w¹ i ciê¿ko westchnê³a.

– Nie chcê ciê polubiæ, Thorpe. Naprawdê, nie chcê.

– Nie czyñ niczego zbyt pochopnie – poradzi³ jej wspania³omyœlnie.

– T.C! – d¿entelmen z Wirginii klepn¹³ Thorpe’a po ramieniu. – Wie-

dzia³em, ¿e znajdê ciê w towarzystwie atrakcyjnej kobiety. – Obrzuci³

Liv badawczym spojrzeniem.

Senator Wyatt mia³ kilka funtów nadwagi i zaró¿owion¹, jowialn¹

twarz. Liv wiedzia³a, ¿e prowadzi ostr¹ kampaniê przeciwko propozy-

cjom obciêcia wydatków na oœwiatê i ubezpieczenia spo³eczne.

– Senatorze – Thorpe ze spokojem przyj¹³ jego niezbyt taktown¹ uwa-

gꠖ Olivia Carmichael.

D³oñ Liv utonê³a w jowialnym senatorskim uœcisku.

– Nigdy nie zapominam twarzy. Sk¹dœ ciebie znam, chocia¿ móg³-

bym przysi¹c, ¿e nie nale¿ysz do sta³ych dziewczyn T.C. Thorpe’a.

DŸwiêk, który wydoby³ siê z ust Thorpe’a, by³ czymœ poœrednim miê-

dzy chrz¹kniêciem a westchnieniem. Liv spojrza³a na niego z ukosa.

– Jestem z WWBW, senatorze Wyatt. Pan Thorpe i ja jesteœmy... ko-

legami.

– Tak, tak, oczywiœcie. Teraz sobie przypominam. T.C. lubi dziew-

czyny w zupe³nie innym typie. – Nachyli³ siê do Liv i mrugn¹³ porozu-

miewawczo. – D³ugie nogi, krótki rozum.

– Czy to prawda? – Liv spojrza³a na Thorpe’a spod oka.

– Masz wspania³e nogi, Liv – odrzek³ z powag¹ Thorpe.

– Tak mówi¹. – Liv zwróci³a siê do Wyatta. – Chêtnie bym z panem

porozmawia³a, senatorze, i dowiedzia³a siê, co s¹dzi pan o ciêciach w wy-

datkach na edukacjê. Mo¿e mog³by pan zaproponowaæ jak¹œ bardziej od-

powiedni¹ ku temu chwilê?

Wyatt po chwili wahania skin¹³ g³ow¹.

– Zadzwoñ do mnie do biura w poniedzia³ek rano. Teraz wy dwoje

powinniœcie ze sob¹ zatañczy栖 zadecydowa³, doprowadzaj¹c do porz¹d-

ku swoj¹ wizytow¹ marynarkê. – Ja zobaczê, czy maj¹ tam coœ konkret-

background image

37

nego do jedzenia. Jakiœ kawior albo gêsie w¹tróbki. – Krzywi¹c zabaw-

nie usta, oddali³ siê w kierunku bufetu.

Thorpe wzi¹³ Liv za rêkê. Kiedy podnios³a na niego wzrok, uœmiech-

n¹³ siê.

– Po prostu stosujê siê do senatora rady – wyjaœni³. Na parkiecie obj¹³

j¹ i przytuli³ do siebie.

Ju¿ po raz drugi znalaz³a siê tak blisko niego. I po raz drugi jej cia³o

zareagowa³o na przekór niej samej. Liv zesztywnia³a.

– Nie lubisz tañczyæ, Olivio? – wymrucza³ wprost do jej ucha.

– Lubiê. – Stara³a siê, aby jej g³os zabrzmia³ znowu ch³odno i bezna-

miêtnie.

– A wiêc odprê¿ siê. – Jego rêka obejmowa³a j¹ w talii, a usta by³y

tu¿ przy jej uchu.

Dziwny pr¹d przebieg³ jej cia³o.

– Kiedy bêdziemy siê kochaæ, to z dala od tych waszyngtoñskich

szych, którzy mogliby nas podgl¹daæ. Lubiê intymnoœæ.

Poniewa¿ ju¿ pierwsza czêœæ jego wypowiedzi wywo³a³a w niej szok,

trochê wiêc trwa³o, zanim mog³a zareagowaæ na drug¹.

– Co upowa¿nia ciê, ¿e mo¿esz myœleæ...

– Nie myœleæ, wiedzie栖 poprawi³ j¹. – Twoje serce bije tak jak wte-

dy, gdy ciê poca³owa³em przy O’Riley’s.

– To nieprawda – zaprotestowa³a. – Nie by³o tak wtedy i nie jest tak

teraz, Thorpe. Nie lubiê ciê.

– Jeszcze tak niedawno powiedzia³aœ, ¿e nie chcesz mnie lubiæ, a to

zupe³nie co innego. – By³a taka delikatna. Mia³ ochotê przytuliæ j¹ moc-

niej do siebie, a¿ stan¹ siê jednym cia³em. – Móg³bym siê ³atwo przeko-

naæ, co czujesz, gdybym ciê teraz poca³owa³. Dobrze poinformowane fe-

deralne Ÿród³a a¿ hucza³yby jutro od sensacyjnych wiadomoœci, jak to

Thorpe i Carmichael dogadywali siê na neutralnym gruncie.

– A najwa¿niejsz¹ by³aby informacja o z³amanej szczêce Thorpe’a,

gdy Carmichael zdecydowa³a siê zerwaæ dyplomatyczne stosunki.

– Nie masz rêki, która mog³aby zadaæ taki cios – zauwa¿y³. – Tak

czy owak, wolê relacjonowaæ zdarzenia, ni¿ w nich uczestniczyæ.

Kiedy muzyka umilk³a, Liv oznajmi³a:

– Idê do toalety, sprawdziæ, jak dzia³a twoja teoria w praktyce. – Jej

serce mocno bi³o. Nie cierpia³a Thorpe’a, poniewa¿ to on mia³ racjê.

D³ugo odprowadza³ j¹ wzrokiem. Nagle zapragn¹³, aby to przeklête

party wreszcie siê skoñczy³o i ¿eby móg³ zostaæ z ni¹ sam na sam, choæby

background image

38

na parê minut. Wci¹¿ czu³ mrowi¹cy dotyk jej cia³a. Jeszcze nigdy ¿ad-

nej kobiety nie pragn¹³ a¿ tak bardzo. Nigdy te¿ nie by³ a¿ tak sfrustro-

wany, wiedz¹c, ¿e ta d³ugotrwa³a batalia, na któr¹ siê zdecydowa³, do-

piero co siê zaczê³a. Wyj¹³ zapalniczkê, przypali³ papierosa i g³êboko

zaci¹gn¹³ siê dymem.

By³ przyzwyczajony do stresów w pracy. Prawdê mówi¹c, nawet

mu one odpowiada³y. Przez wiele dni móg³ ma³o sypiaæ, a mimo to za-

wsze tryska³ energi¹. Nie potrzebowa³ ¿adnych witamin, wystarcza³a

mu jego praca. Ale to by³ zupe³nie inny rodzaj stresu: pragn¹æ czegoœ,

o czym siê wie, ¿e na razie jest nierealne. Ale ju¿ nied³ugo, obieca³

sobie i znowu zaci¹gn¹³ siê papierosem. Jeœli bêdzie musia³ przyst¹piæ

do oblê¿enia, zrobi to bez wahania. Olivia Carmichael nie mo¿e mu siê

wymkn¹æ.

– T.C., ty draniu. Jak siê masz?

Thorpe odwróci³ siê i serdecznie przywita³ z sekretarzem prasowym

ambasadora Kanady. Wymieniaj¹c pozdrowienia pomyœla³, ¿e musi siê

koniecznie zrelaksowaæ. Zwyciêskie oblê¿enie wymaga czasu.

Liv poprawia³a makija¿, który tak naprawdê wcale tego nie wymaga³.

Pudruj¹c nos, usi³owa³a znaleŸæ jakieœ logiczne wyjaœnienie swego za-

chowania. Czy¿by uwa¿a³a, ¿e Thorpe ma w sobie jak¹œ si³ê przyci¹ga-

nia? Jest nawet atrakcyjny, przyzna³a niechêtnie, oczywiœcie jedynie w sen-

sie fizycznym. Ale to nie ma nic wspólnego z jego wyj¹tkowo denerwu-

j¹cym sposobem bycia.

– Oczywiœcie to nadêty stary osio³, ale chyba go lubiê.

Liv zerknê³a w lustro i zobaczy³a odbicie dwóch wchodz¹cych do œrod-

ka kobiet. Jedn¹ z nich by³a cz³onkini Kongresu, Amelia Thaxter, szczu-

p³a, wiecznie zabiegana kobieta, znana z nierealnych pomys³ów i niezbyt

gustownych strojów. Mimo to elektorat uwielbia³ j¹, udowadniaj¹c to

poprzez ponowny jej wybór do Kongresu.

Jej towarzyszka, wypowiadaj¹ca w³aœnie tê opiniê, mia³a równie¿

oko³o piêædziesiêciu lat, ale by³a trochê od tamtej pulchniejsza i ubrana

w eleganck¹ sukniê z szarego jedwabiu. Liv nie mog³a siê oprzeæ wra¿e-

niu, i¿ jest w niej coœ dziwnie znajomego. Ponownie wyci¹gnê³a puder-

niczkê, chc¹c przys³uchaæ siê ich rozmowie.

– Jesteœ bardziej ode mnie tolerancyjna, Myro. – Amelia usiad³a przed

lustrem i wyci¹gnê³a grzebieñ.

background image

39

– Rod nie jest wcale taki z³y, Amelio. – Myra zdjê³a srebrn¹ opraw-

kê z jasnoczerwonej pomadki do ust. – Gdybyœ tylko by³a trochê bardziej

mi³a dla niego, móg³by ci pomóc, a nie przeszkadzaæ.

– On nie ma nic wspólnego z ekologicznymi problemami Dakoty Po-

³udniowej – stwierdzi³a Amelia. Zrezygnowa³a z grzebienia, poprawia-

j¹c fryzurê d³oni¹. – Zupe³nie nie ma znaczenia, co ty czy ja powiemy mu

dzisiaj. Kiedy w poniedzia³ek wyst¹piê w parlamencie z moim projek-

tem, on i tak mnie nie poprze.

– Zobaczymy – powiedzia³a Myra, chowaj¹c pomadkê.

Rod, zastanawia³a siê Liv, wyci¹gaj¹c z kosmetyczki maleñki pêdze-

lek, to pewnie Roderick Matte, jeden z najbardziej wp³ywowych cz³on-

ków Kongresu. Jeœli siê zdarza³o, ¿e wynik g³osowania by³ niepewny, on

jeden tylko potrafi³ wszystko zmieniæ.

Nadêty, stary osio³, pomyœla³a Liv i z trudem st³umi³a œmiech. Tak,

taki w³aœnie by³. Taki sam jak i jego partia licz¹ca na najwy¿sze stanowi-

sko w Waszyngtonie w nastêpnych wyborach. Przynajmniej takie kr¹¿y-

³y plotki.

Cz³onkini Kongresu, mrucz¹c coœ pod nosem, schowa³a grzebieñ do

torebki.

– To fanatyk, wyj¹tkowo ograniczony typ...

– Moja droga – Myra, przerywaj¹c wywód przyjació³ki, z czaruj¹-

cym uœmiechem zwróci³a siê do Liv – to doprawdy niezwykle piêkna

suknia.

– Dziêkujê.

– Czy¿ to nie ciebie widzia³am z T.C.? – Myra wyjê³a ma³y flakonik

drogich perfum i hojnie skorzysta³a z jego zawartoœci.

– Tak, przyszliœmy razem. – Liv mia³a w¹tpliwoœci, czy powinna siê

przedstawiæ, czy raczej zachowaæ incognito. W koñcu zdecydowa³a, ¿e

lepiej bêdzie, a z pewnoœci¹ bardziej fair, jeœli ujawni swoje nazwisko. –

Jestem Olivia Carmichael z WWBW.

Z ust Amelii wydoby³ siê jakiœ bli¿ej nieokreœlony dŸwiêk, natomiast

Myra spokojnie powiedzia³a:

– To interesuj¹ce. Nie ogl¹dam, niestety, lokalnych wiadomoœci lub

raczej ¿adnych wiadomoœci, poza reporta¿ami Thorpe’a. Wiadomoœci wy-

wo³uj¹ u Herberta niestrawnoœæ.

Sêdzia Herbert Ditmyer. Liv w koñcu umiejscowi³a tê twarz. ¯ona

sêdziego Herberta Ditmyera, Myra, kobieta o wystarczaj¹cych wp³ywach

i odwadze, aby nazwaæ kongresmana Matte nadêtym, starym os³em.

background image

40

– Nadajemy o pi¹tej trzydzieœci, pani Ditmyer – powiedzia³a Olivia. –

Byæ mo¿e, pani ma³¿onek, ogl¹daj¹c nas, nie nabawi siê niestrawnoœci.

Myra rozeœmia³a siê, ale przez ca³y czas uwa¿nie obserwowa³a Liv.

– Znam pewn¹ rodzinê o nazwisku Carmichael. Connecticut. Chyba

nie jesteœ m³odsz¹ córk¹ Tylera.

– Owszem, jestem – ograniczy³a siê do suchego stwierdzenia Liv.

Twarz Myry rozp³ynê³a siê w uœmiechu.

– Coœ takiego! Kiedy ostatnio ciê widzia³am, mia³aœ siedem czy osiem

lat. Twoja matka zaprosi³a kilka osób na herbatê i w pewnej chwili ty we-

sz³aœ do salonu: jedno wielkie nieszczêœcie z ogromn¹ dziur¹ w spódnicz-

ce i urwan¹ sprz¹czk¹ przy pantoflu. Chyba dosta³aœ wtedy straszn¹ burê.

– Zawsze dostawa³am – przyzna³a Liv. Nie pamiêta³a tego akurat in-

cydentu, ale wszystkie jej wyst¹pienia publiczne by³y przecie¿ takie do

siebie podobne.

– Pomyœla³am wtedy, ¿e z pewnoœci¹ bawi³aœ siê tego popo³udnia

znacznie lepiej ni¿ my. – Spojrza³a na Liv z uœmiechem. – Przyjêcia two-

jej matki by³y zawsze takie nudne.

– Myra, doprawdy – szybko przerwa³a jej Amelia.

– Nic nie szkodzi, pani Thaxter – spokojnie powiedzia³a Liv. – My-

œlê, ¿e wci¹¿ takie s¹.

– Muszê przyznaæ, i¿ nigdy bym ciê nie pozna³a. – Myra podnios³a

siê i poprawi³a sukniê. – Co za elegancka m³oda dama. Mê¿atka?

– Nie.

– Czy ty i T.C....? – zawiesi³a g³os.

– Nie – energicznie zaprzeczy³a Liv.

– Grywasz w bryd¿a?

Liv unios³a brwi.

– Niestety. Nigdy mnie to nie poci¹ga³o.

– Moja droga, to okropna gra, ale bardzo u¿yteczna. – Wyjê³a z torebki

wizytówkê i wrêczy³a j¹ Liv. – W przysz³ym tygodniu organizujê u siebie

ma³e bryd¿owe przyjêcie. Zadzwoñ do mnie w poniedzia³ek. Moja sekretar-

ka poda ci wszystkie szczegó³y. Mam bardzo sympatycznego siostrzeñca.

– Pani Ditmyer...

– Nie zanudzi ciê, a przynajmniej nie zanadto – ci¹gnê³a Myra. – Chy-

ba zaczynam ciê lubiæ. Mój m¹¿ tak¿e bêdzie – doda³a, sprytnie zarzuca-

j¹c przynêtê. – Z przyjemnoœci¹ ciê pozna.

– ChodŸmy ju¿, Myra – odezwa³a siê Amelia – zanim posuniesz siê

do przekupstwa. Do widzenia, panno Carmichael.

background image

41

– Do widzenia, pani Thaxter.

Liv chwilê przygl¹da³a siê eleganckiej, maleñkiej wizytówce, po czym

wrzuci³a j¹ do kosmetyczki. Nie rezygnuje siê z zaproszenia od Myry

Ditmyer, nawet jeœli wi¹¿e siê ono z bryd¿em i siostrzeñcem. Liv zamknê³a

torebkê i wróci³a do salonu.

– Ju¿ myœla³em, ¿e zorganizowa³aœ tam konferencjê prasow¹ – za-

uwa¿y³ Thorpe, podaj¹c jej nowy kieliszek wina.

– Prawie. – Uœmiechnê³a siê zagadkowo. 

– Zdradzisz coœ wiêcej?

– Czy to, i¿ przyjê³am twoje zaproszenie, oznacza, ¿e powinnam siê

teraz odwdziêczyæ? – upi³a du¿y ³yk wina. Czu³a siê wspaniale. Trzy nie-

spodziewane kontakty w czasie jednego wieczoru to zaskakuj¹co dobry

wynik. – Wygl¹da na to, ¿e czeka mnie randka z kimœ nieznajomym na

bryd¿owym party.

– Randka? – Thorpe zmarszczy³ brwi. Zauwa¿y³ kobiety, które opu-

œci³y toaletê tu¿ przed Liv.

– Tak, randka. No wiesz, mê¿czyzna i kobieta dochodz¹ do wniosku,

¿e s¹ zainteresowani spêdzeniem ze sob¹ kilku godzin.

– Interesuj¹ce. Nie masz ju¿ czasem dosyæ tego party?

– Szczerze mówi¹c, tak. – Liv opró¿ni³a kieliszek i poda³a go Thor-

pe’owi.

– ChodŸmy po twoje futro. – Uj¹³ j¹ pod ramiê i poprowadzi³ przez

salon.

– Jestem ci wdziêczna, ¿e poœwiêci³eœ mi tyle czasu, Thorpe. – Wy-

chodzili w³aœnie z windy i Liv siêgnê³a po klucze od mieszkania.

– Poœwiêci³eœ mi tyle czasu – powtórzy³. – Oczywiœcie, wed³ug cie-

bie nie mo¿na tego nazwaæ randk¹?

– To nie by³a randka.

– Jak dot¹d. – Thorpe wyj¹³ jej klucze z rêki i wsun¹³ jeden z nich

w drzwi. – Dobre wychowanie nakazywa³oby zaprosiæ mnie na fili¿ankê

kawy.

– Za piêædziesi¹t centów otrzymasz j¹ w ka¿dym barze.

– Liv – spojrza³ na ni¹ z takim zgorszeniem, ¿e nie mog³a siê nie

uœmiechn¹æ.

– No dobrze, niech bêdzie. Zas³u¿y³eœ na kawê.

– Jesteœ nadzwyczaj ³askawa – powiedzia³, otwieraj¹c drzwi.

Liv wesz³a do kuchni i rzuci³a futro na krzes³o. Thorpe uœmiechn¹³

siê nieznacznie. Znowu zapomnia³a o swoim tak pieczo³owicie budowa-

background image

42

nym wizerunku. Olivia Carmichael nigdy by tak okrycia nie rzuci³a. By³a

na to zbyt porz¹dna, zbyt zorganizowana. Teraz, bardziej ni¿ kiedykol-

wiek, Thorpe pragn¹³ poznaæ prawdziwe wnêtrze tej kobiety, ukrywaj¹-

cej siê za sztucznym, stworzonym przez siebie wizerunkiem. By³o tam

ciep³o, uczucie i namiêtnoœæ, wszystko schowane pod pancerzem zbudo-

wanym z jakiegoœ nieznanego mu powodu. Prêdzej czy póŸniej mia³ za-

miar rozwi¹zaæ i tê zagadkê.

Lubi kolory, pomyœla³. Zauwa¿y³ to ju¿ wczeœniej po tym, jak siê

ubiera³a. Teraz tylko siê w tym utwierdzi³, patrz¹c na aran¿acjê jej miesz-

kania, na rzucone niedbale kolorowe drobiazgi: jakieœ poduszki, barwne

bibeloty – ma³e ogniste akcenty zdradzaj¹ce temperament, do którego ich

w³aœcicielka wci¹¿ nie chcia³a siê przyznaæ.

– Jak¹ pijasz kawê? – zapyta³a, gdy Thorpe zjawi³ siê w kuchni.

– Czarn¹.

Podszed³ do stereo i zacz¹³ przegl¹daæ p³yty.

– Od Van Cliburna do Billy’ego Joela – skomentowa³, kiedy Liv wró-

ci³a do pokoju. – Bardzo eklektyczne.

– Lubiê ró¿norodnoœæ – odpowiedzia³a, stawiaj¹c tacê z dwiema fi-

li¿ankami na podrêcznym stoliku.

– Naprawdê?

Uœmiechn¹³ siê trochê tak, jakby us³ysza³ dobry dowcip i Liv zaczê³a

¿a³owaæ, ¿e zgodzi³a siê na tê kawê.

– Co robisz w wolnych chwilach? – Thorpe zaj¹³ miejsce na sofie.

Liv, po chwili wahania, usiad³a obok niego.

– Co robiê w wolnych chwilach? – powtórzy³a, bior¹c do rêki fili¿ankê.

– W³aœnie. – Zauwa¿y³ jej wahanie. To, ¿e nie potrafi³a byæ w sto-

sunku do niego obojêtna, sprawia³o mu satysfakcjê. Jeœli wprawia³ j¹ w za-

k³opotanie, oznacza³o, ¿e wybra³ w³aœciw¹ drogê. – No wiesz, krêgle,

zbieranie znaczków.

– Ostatnio nie mam czasu na ¿adne hobby – zauwa¿y³a, podnosz¹c

do ust fili¿ankê.

Zastanawia³a siê, dlaczego jeszcze przed chwil¹ by³a taka swobodna i na-

gle nie zosta³o po tym nawet œladu. Thorpe zapali³ papierosa i obserwowa³ j¹

spod oka. Widzia³, jak walczy, aby siê nie zerwaæ i nie uciec od niego.

– Co ciê tak absorbuje?

– Praca – powiedzia³a i wzruszy³a ramionami. Dlaczego zwyczajna

fili¿anka kawy i rozmowa sprawiaj¹, ¿e serce mocniej bije? – Na nic in-

nego nie mam czasu.

background image

43

– W niedzielne popo³udnia?

– Co? – Podnios³a g³owê i kiedy spotka³a jego wzrok, zrozumia³a

swój b³¹d. Jego oczy by³y ciemne, przenikliwe i znajdowa³y siê bli¿ej,

ni¿ mog³a przypuszczaæ.

– W niedzielne popo³udnia – powtórzy³. Nie dotkn¹³ jej. Jego wzrok

powoli przesuwa³ siê w kierunku jej ust, po czym znowu wraca³. – Co

robisz w niedzielne popo³udnia?

Coœ w niej p³onê³o, coœ wa¿nego i niezwykle silnego. Od lat nie wie-

dzia³a, co to nag³y przyp³yw po¿¹dania. Ale on przecie¿ wcale jej nie

dotyka³, nie zaleca³ siê do niej. Po prostu pili kawê i rozmawiali. Widocz-

nie wypi³am za du¿o wina, powiedzia³a sobie i znowu podnios³a fili¿an-

kê kawy do ust.

– Staram siê nadrobiæ zaleg³oœci w czytaniu. – Patrzy³a na przep³y-

waj¹cy obok pióropusz dymu. – Tajemnicze morderstwa, sensacje. – Ich

oczy znowu siê spotka³y, kiedy odbiera³ z jej r¹k fili¿ankê.

– Zawsze lubi³em rozwi¹zywaæ zagadki – powiedzia³ œciszonym g³o-

sem – szukaæ tego, co jest ukryte pod spodem. Masz bardzo cienk¹ skórê,

Liv. – Delikatnie wodzi³ palcem po jej policzku. – Ale nie wiem, co kry-

jesz pod ni¹. Jeszcze nie wiem.

Usi³owa³a siê odsun¹æ.

– Nie ¿yczê sobie, abyœ zagl¹da³ do mojej duszy.

– A wiêc od³o¿ymy to na póŸniej. – Mówi¹c to, nagle j¹ obj¹³. – Tak

bardzo pragn¹³em trzymaæ ciê w ramionach. Kiedy tañczyliœmy razem,

przyrzek³em sobie, ¿e zrobiê to, kiedy wreszcie bêdziemy sami.

Nie chcê, aby mnie obejmowa³, powtarza³a sobie. Ale nie powiedzia-

³a mu tego i nie protestowa³a, kiedy j¹ do siebie przyci¹gn¹³.

Jego oczy zatrzyma³y siê na jej ustach.

– Od tylu dni marzy³em, aby znowu poczuæ ich smak. – Delikatnie

musn¹³ wargami jej usta. – Zbyt d³ugo – wymamrota³.

Nie chcê, aby mnie ca³owa³, powtarza³a sobie. Ale mu tego nie po-

wiedzia³a i nie protestowa³a, kiedy wpija³ siê wargami w jej usta.

Thorpe nie by³ tym razem powœci¹gliwy. Nie potrafi³ opanowaæ po¿¹-

dania, które nieoczekiwanie wsybuch³o z ogromn¹ si³¹. Liv znalaz³a siê

w pu³apce jego i w³asnej namiêtnoœci. Rozs¹dek nie mia³ tu ju¿ nic do po-

wiedzenia. Jej ramiona bezwiednie go objê³y, a usta same siê rozchyli³y.

Obydwoje zdawali siê zaskoczeni tym, co siê sta³o, ale nic nie mogli

na to poradziæ. Ona nie mog³a ju¿ powstrzymaæ ani jego ani siebie; on nie

móg³ ju¿ powróciæ do taktyki, któr¹ sam niedawno opracowa³. Oboje byli

background image

44

zdesperowani. Ogarnê³a ich ¿¹dza, szaleñcza ¿¹dza, aby poczuæ smak,

dotykaæ i nale¿eæ do siebie. Jego usta p³onê³y. Chcia³ zerwaæ z niej suk-

niê i zobaczyæ j¹ nag¹. To by³o prawdziwe szaleñstwo. Straci³ nad sob¹

kontrolê, i to stanowczo zbyt szybko.

Z ust Liv wydoby³ siê jêk, gdy jego usta dotar³y do jej szyi. Chcia³a,

aby jej dotyka³, i s³ysza³a, jak mu o tysm mówi. Po chwili, czuj¹c na pier-

siach ciep³o jego r¹k, mocno do niego przywar³a. Teraz sama ju¿ szuka³a

jego ust.

By³a spragniona i bra³a od niego to, czego od dawna sobie odmawia-

³a. Upaja³a siê smakiem i dotykiem jego warg i r¹k pieszcz¹cych jej cia-

³o. Czu³a jego moc i po¿¹danie. Ona równie¿ go pragnê³a i si³a tego uczu-

cia j¹ przera¿a³a. Nie mog³a pozwoliæ, aby ktokolwiek znowu mia³ nad

ni¹ w³adzê. Zbyt wiele ryzykowa³a.

– Nie. – Liv odepchnê³a go w nag³ej panice. – Nie – powtórzy³a, sta-

raj¹c siê od niego uwolniæ. Ale jego rêce wci¹¿ mocno j¹ trzyma³y. Wi-

dzia³a p³omieñ po¿¹dania w jego oczach i zdawa³a sobie sprawê, ¿e on

w jej w³asnych móg³ obejrzeæ to samo.

– Co nie? – W jego ochryp³ym g³osie s³ychaæ by³o zaskoczenie

i gniew. Nie spodziewa³ siê takiej fali namiêtnoœci, jaka go zala³a.

– Musisz st¹d wyjœæ. – Liv gwa³townie wsta³a, uwolniwszy siê z je-

go objêæ. Musia³a siê od niego odsun¹æ, aby wyzwoliæ spod jego wp³y-

wu. Thorpe podnosi³ siê znacznie wolniej.

– Pragnê ciꠖ powiedzia³, usi³uj¹c zebraæ myœli. – Ty równie¿ mnie

pragniesz.

Nie by³o sensu zaprzeczaæ. Liv wziê³a g³êboki oddech.

– To prawda, ale ja nie chcê ciê pragn¹æ. Naprawdê nie chcê.

Thorpe czu³, jak narasta w nim z³oœæ. Chwyci³ j¹ za ramiona i przy-

ci¹gn¹³ do siebie. Widzia³, jak jej oczy ogromniej¹.

– Diabelnie nie chcesz – spokojnie powiedzia³ i puœci³ j¹ tak nagle,

¿e z trudem tylko utrzyma³a równowagê. Wsun¹³ rêce do kieszeni, aby

jej nie dotkn¹æ.

– To jeszcze nie koniec, Carmichael – rzuci³ ostrzegawczo, zanim

skierowa³ siê do wyjœcia. – To dopiero pocz¹tek.

Pchniête z ca³ych si³ drzwi zatrzasnê³y siê za nim, kiedy szed³ w stro-

nê windy. Musia³ siê czegoœ napiæ.

background image

45

"

T

aœma ze spotkania w³adz oœwiatowych jest wci¹¿ w obróbce. –

Liv szybko spojrza³a na zegarek, po czym usiad³a, ¿eby przejrzeæ

tekst dla spikera do wieczornego wydania wiadomoœci. Mia³a-

bym wiêcej czasu, gdybym nie musia³a sama tego wszystkiego robiæ, po-

myœla³a.

– Wiesz, ile wiadomoœci msusimy dziœ zmieœciæ? – Brian odwin¹³

z opakowania tabliczkê czekolady i przysiad³ na biurku Liv.

– Hmm?

– Osiemnaœcie. – Odgryz³ du¿y kawa³ek. – Bêd¹ z tym k³opoty. Szef

siê wœcieka. S³ysza³em, ¿e chce zmieniæ sposób prezentowania prognoz

pogody. Podobno szuka czegoœ zabawnego. Mo¿e zatrudni komedio-

pisarza.

– Albo brzuchomówcê i magika – mruknê³a. U¿ywanie trików iryto-

wa³o j¹. Nie przerywaj¹c rozmowy z Brianem, sprawdza³a kolejnoœæ

swych wejœæ na antenê. – W najbli¿szym czasie grozi nam, ¿e pogodê

prezentowaæ bêdzie facet w przebraniu klowna, stoj¹c na jednej nodze

i ¿ongluj¹c talerzami.

– Mo¿e tego nam w³aœnie trzeba. – Brian zgniót³ papier po czekola-

dzie i cisn¹³ do stoj¹cego przy biurku Liv kosza na œmieci. – Wiadomo-

œci¹ dnia jest gwa³t na parkingu przy supermarkecie.

– Tak, wiem. – Jednym okiem patrzy³a na maszynopis, drugim na

wskazówki zegara, zwracaj¹c jednoczeœnie uwagê na to, co czyta³a, i to,

background image

46

czego s³ucha³a. Tê umiejêtnoœæ wiêkszoœæ reporterów zwykle zdobywa

najwczeœniej.

– Marilee zrobi³a z tego krótki reporta¿. – Prze³kn¹³ ostatni kawa³ek

czekolady. – Moja ¿ona jeŸdzi tam czêsto na zakupy. Cholera!

– Dzisiaj wszystko jest okropne. – Liv spojrza³a na niego, pocieraj¹c

rêk¹ kark. – Ceny hurtowe posz³y w górê o szeœæ procent, bezrobocie rów-

nie¿. Dwa rozboje w pó³nocno-wschodniej czêœci miasta i do kompletu

podpalenie i gwa³t. Wspaniale!

– No widzisz, mo¿e rzeczywiœcie potrzebny jest nam jakiœ komiczny

akcent.

– Chcia³abym zobaczyæ ¿onkile – nagle powiedzia³a. Opanowa³o j¹

znu¿enie. Czy¿by to wp³yw tych wszystkich rewelacji? Przecie¿ dotych-

czas by³a na nie odporna. A mo¿e to coœ zupe³nie innego? Od kilku dni

przenika³ j¹ dziwny niepokój, uczucie, którego nie potrafi³a sprecyzo-

waæ. W³aœnie to przez d³ugi czas po wyjœciu Thorpe’a poprzedniej nocy

nie pozwala³o jej zasn¹æ.

Brian chwilê patrzy³ na ni¹ w milczeniu. Dziœ rano zauwa¿y³ g³êbo-

kie cienie pod jej oczami. W tej chwili by³o ju¿ po pi¹tej i cienie jeszcze

bardziej siê pog³êbi³y.

– Czy jest coœ, o czym chcia³abyœ pogadaæ?

Liv otworzy³a usta zaskoczona pytaniem, ale milcza³a. Nie mia³a nic

do powiedzenia.

– Wiem, ¿e od pewnego czasu czymœ siê gryziesz. – Pochyli³ siê nad

ni¹, aby nikt ich nie s³ysza³. – Dlaczego nie mia³abyœ przyjœæ do nas dziœ

wieczorem? Zadzwoniê do Kathy i powiem jej, ¿eby dola³a trochê wody

do zupy. Czasem kilka godzin z przyjació³mi potrafi zdzia³aæ cuda.

Liv uœmiechnê³a siê i œcisnê³a go za rêkê.

– To najmilsze zaproszenie, jakie us³ysza³am po raz pierwszy od lat.

– A wiêc nie odmawiaj.

– Niestety, muszê. Jestem ju¿ na dziœ umówiona. – Propozycja Bria-

na dobrze na ni¹ podzia³a³a. Nie czu³a siê ju¿ taka samotna. – Ale trzy-

mam ciê za s³owo.

– Oczywiœcie. – Wsta³, lecz Liv go zatrzyma³a.

– Brian, dziêki – zacisnê³a palce na jego d³oni. – Nawet nie wiesz,

ile to dla mnie znaczy.

– Drobiazg. – Zmusi³ j¹, aby wsta³a. – Nied³ugo zaczynamy. Lepiej

przejdŸ do charakteryzatorek i powiedz, ¿eby usunê³y ci te siñce spod oczu.

Liv automatycznie podnios³a rêce do twarzy.

background image

47

– A¿ tak Ÿle?

– Wystarczaj¹co Ÿle.

Kln¹c pod nosem, Liv posz³a za rad¹ Briana. Ostatnia rzecz, jakiej by

teraz pragnê³a, to pokazaæ siê na wizji w z³ej formie. A szczytem szczê-

œcia by³oby, ¿eby Thorpe w³aœnie dziœ obejrza³ jej program i domyœli³ siê,

¿e tej nocy w ogóle nie spa³a.

A wiêc nie spa³am zbyt dobrze, pomyœla³a Liv siadaj¹c za pulpitem.

Ale to nie mia³o nic wspólnego z Thorpe’em. W dodatku dziœ rano ju¿ od

ósmej czeka³a przy po³udniowo-zachodniej bramie Bia³ego Domu, by uzy-

skaæ parê s³ów komentarza od któregoœ z oficjeli. Jestem trochê zmêczo-

na. To nie ma nic wspólnego ani z przyjêciem w ambasadzie... ani z tym,

co sta³o siê potem.

W³¹czy³a mikrofon, po czym jeszcze raz przejrza³a le¿¹cy przed ni¹

tekst. Kiedy serwis by³ taki prze³adowany, pomy³ka w ka¿dej chwili mo-

g³a siê zdarzyæ.

Za ciê¿ko pracowa³a. Ostatnie dni nale¿a³y do wyj¹tkowo zwariowa-

nych – i to wszystko. Nie mia³a czasu myœleæ o T.C. Thorpie. By³o tyle

zamieszania po nominacji Della, a póŸniej przy obs³udze posiedzenia lo-

kalnych w³adz oœwiatowych. Zmarszczy³a brwi, patrz¹c na maszynopis.

Wmawia³a w siebie, ¿e nie myœla³a o ostatnim spotkaniu z Thorpe’em,

¿e o nim w ogóle nie myœla³a. Ale prawda by³a taka, i¿ wraca³a do tamte-

go wieczoru nie jeden raz, a tysi¹c razy.

Zaklê³a cicho, us³yszawszy sygna³, ¿e wchodzi za trzydzieœci sekund.

Wyprostowa³a siê i spojrza³a przed siebie. I wtedy ujrza³a Thorpe’a. Oparty

o drzwi sta³ po przeciwnej stronie studia i nie spuszcza³ z niej wzroku.

Piêtnaœcie sekund.

Co on tu robi? Liv poczu³a nag³¹ suchoœæ w gardle. To absurdalne,

powiedzia³a sobie i skierowa³a wzrok w stronê kamery.

Dziesi¹t sekund.

Na monitorze pokaza³a siê panorama miasta.

Piêæ sekund. Cztery, trzy, dwie, jedna. Wejœcie.

– Dobry wieczór, tu Olivia Carmichael. – Jej g³os brzmia³ ch³od-

no i bardzo rzeczowo. Zadziwiaj¹ce jednak by³o to, ¿e mia³a wilgotne

d³onie. Przeczyta³a wiadomoœæ dnia, po czym, nawet wtedy, gdy ³¹-

czono siê z reporterami w terenie, ani razu nie odwróci³a g³owy w stro-

nê drzwi.

background image

48

Kamery p³ynnie kr¹¿y³y miêdzy Liv a Brianem. Liv bez problemów

przekaza³a relacjê z posiedzenia lokalnych w³adz oœwiatowych, chocia¿

przez ca³y czas czu³a na sobie parali¿uj¹cy wzrok Thorpe’a.

Poda³a dosyæ deprymuj¹c¹ informacjê o zwy¿ce cen hurtowych. Z te-

go, co wiedzia³a, Thorpe nie mia³ zwyczaju przychodziæ do studia ani przed

emisj¹, ani w jej czasie. Dlaczego nie siedzia³ u siebie, na górze i nie zaj-

mowa³ siê udoskonalaniem w³asnego wizerunku najlepszego reportera?

Czu³a u nasady karku napiêcie, które wzros³o jeszcze bardziej, gdy

nast¹pi³a przerwa na reklamê. Wiedzia³a bez podnoszenia wzroku, ¿e Thor-

pe idzie w jej kierunku.

– Dobry styl, Liv – skomentowa³ Thorpe. – Ch³odny, jasny i rzeczowy.

– Dziêkujê ci.

Komentator sportowy zaj¹³ swoje miejsce przy koñcu pulpitu.

– Wybierasz siê dziœ wieczorem na bryd¿a do Ditmayerów?

Nic nie mog³o siê przed nim ukryæ, pomyœla³a i opar³a rêce na le¿¹-

cym przed ni¹ tekœcie.

– Tak.

– PodwieŸæ ciê?

Spojrza³a mu prosto w oczy.

– Czy¿byœ te¿ siê wybiera³?

– Przyjadê po ciebie o siódmej trzydzieœci. Przegryziemy coœ

przedtem.

– Nie ma mowy.

Nachyli³ siê nad ni¹.

– Mogê siê postaraæ, abyœ by³a moj¹ partnerk¹ dziœ w nocy.

– Nie uda ci siꠖ odpowiedzia³a. Nigdy nie przypuszcza³a, ¿e rekla-

ma mo¿e trwaæ tak d³ugo.

– Mylisz siꠖ poprawi³ j¹ z uœmiechem. – Mnie siê zawsze udaje. –

Poca³owa³ j¹ szybko, zanim zdo³a³a temu zapobiec, i odszed³.

Trzydzieœci sekund.

Z nachmurzon¹ min¹ obserwowa³a, jak Thorpe znika za drzwiami.

Czu³a na sobie spojrzenia kolegów. Wiedzia³a, ¿e nie obejdzie siê bez

komentarzy. Lawina plotek i domys³ów ruszy³a. I jeœli Thorpe do tego

w³aœnie zmierza³, to nie ulega³o w¹tpliwoœci, ¿e odniós³ sukces.

Dziesiêæ sekund.

Wœciek³a, przysiêg³a sobie, ¿e zap³aci jej za to.

background image

49

Liv zjawi³a siê u Ditmayerów punktualnie o ósmej. Sam bryd¿ nie

budzi³ w niej entuzjazmu. Doskonale pamiêta³a te organizowane przez

matkê nieprawdopodobnie nudne przyjêcia, na których równie¿ grywano

w karty. Przypomnia³a sobie toaletê w ambasadzie, jasnoczerwon¹ po-

madkê i pewn¹ wyg³oszon¹ przez Myrê z³oœliwostkê. Nacisnê³a na dzwo-

nek u drzwi i uœmiechnê³a siê. Nie wyobra¿a³a sobie, aby Myra Ditmyer

mog³a wydaæ nudne przyjêcie. Ale có¿ na ten temat mo¿e powiedzieæ

reporter. Nieczêsto siê przecie¿ zdarza, aby przedstawiciele œrodków prze-

kazu byli zapraszani do domu sêdziego S¹du Najwy¿szego. Chyba ¿e ten

reporter nazywa siê T.C. Thorpe.

Liv zmarszczy³a brwi, jednak kiedy drzwi siê otworzy³y, jej twarz

natychmiast siê wypogodzi³a.

Do œrodka wprowadzi³a j¹ s³u¿¹ca, ale w parê sekund póŸniej w holu

zjawi³a siê Myra. To oczywiste, pomyœla³a Liv, uœmiechaj¹c siê do siebie,

¿e Myra nale¿y do kobiet, o których siê mówi, i¿ nic nie ujdzie ich uwagi.

– Olivia! – Myra serdecznie j¹ uœcisnê³a. – Tak siê cieszê, ¿e przy-

sz³aœ. Lubiê mieæ dooko³a siebie piêkne kobiety. Kiedyœ te¿ do nich nale-

¿a³am – mówi¹c to, poci¹gnê³a Liv za sob¹. – Ogl¹da³am dziœ twój pro-

gram. Jesteœ naprawdê dobra.

– Dziêkujê, pani Ditmyer.

Myra wprowadzi³a Liv do ogromnego salonu.

– Musisz poznaæ Herberta – ci¹gnê³a. – Rozmawia³am z nim o tej her-

batce u twoich rodziców i twojej podartej sukience, ale nic nie pamiêta³.

Jego umys³ zaprz¹taj¹ wa¿niejsze sprawy. Czêsto myl¹ mu siê szczegó³y.

Ale tobie z pewnoœci¹ siê nie myl¹, pomyœla³a Liv, usi³uj¹c nad¹¿yæ

za Myr¹, która szybkim krokiem przemierza³a salon. Pokój by³ ogromny

z licznymi barwnymi akcentami w postaci ró¿nych ozdób, obiæ i kwieci-

stych tapet i zdawa³ siê znakomicie pasowaæ do pani domu.

– Herbert – Myra bez chwili wahania przerwa³a mê¿owi rozmowê. –

Musisz poznaæ czaruj¹c¹ pannê Carmichael. Jest spikerk¹ w... jak siê na-

zywa ta stacja, kochanie?

– WWBW. – Liv wyci¹gnê³a rêkê do sêdziego Ditmyera. – Jesteœmy

fili¹ CNC.

– Ach, te symbole – z westchnieniem skomentowa³a Myra. – By³o-

by znacznie proœciej, gdyby mia³y jak¹œ konkretn¹ nazwê. Czy¿ ona nie

jest œliczna, Herbercie?

– Rzeczywiœcie – przyzna³ sêdzia, œciskaj¹c rêkê Liv. – To prawdzi-

wa przyjemnoœæ móc pani¹ poznaæ, panno Carmichael.

background image

50

Herbert Ditmyer by³ to niewysoki mê¿czyzna, bez sêdziowskiej togi za-

skakuj¹co niepozorny. Twarz mia³ szczup³¹ i pooran¹ zmarszczkami. Wygl¹-

da³ raczej na dobrodusznego dziadka ni¿ na jednego z najwiêkszych autory-

tetów prawniczych w kraju. Skóra na jego rêkach, jak to zwykle bywa u lu-

dzi starszych, by³a delikatna i blada. Nie mia³ imponuj¹cej witalnoœci swojej

¿ony, ale promieniowa³ za to wyj¹tkowym spokojem i pewnoœci¹ siebie.

– Myra wspomnia³a mi, ¿e parê lat temu spotkaliœmy siê w dosyæ

zabawnych okolicznoœciach.

– To by³o o wiele dawniej ni¿ parê lat temu, panie sêdzio – przyzna-

³a Liv. – Jak siê zdaje, nie zachowa³am siê wtedy najlepiej. Tak wiêc

chyba obydwojgu nam mo¿na wybaczyæ ten brak pamiêci.

– Trzeba przyznaæ, moja droga, i¿ w niczym nie przypominasz tam-

tej dzikuski, która wówczas wbieg³a do salonu – powiedzia³a Myra, z ¿ycz-

liwoœci¹ spogl¹daj¹c na swego goœcia. – A co twoja matka s¹dzi o twojej

karierze w TV?

– Z pewnoœci¹ wola³aby, abym wybra³a zawód, który nie wymaga

ci¹g³ych wyst¹pieñ publicznych.

Liv by³a zdumiona swoj¹ szczeroœci¹. Nie mia³a zwyczaju otwieraæ

siê przed kimœ obcym. Pomyœla³a, i¿ Myra Ditmyer by³aby doskona³¹

dziennikark¹.

– No có¿, z rodzicami czasem ciê¿ko siê dogadaæ, nie s¹dzisz? – za-

uwa¿y³a Myra, g³aszcz¹c Liv po rêku. – Moje dzieci uwa¿aj¹, ¿e jestem

okropna, czy¿ nie tak, Herbercie?

– Rzeczywiœcie, tak mówi¹.

– Na szczêœcie maj¹ ju¿ w³asne rodziny – ci¹gnê³a, pomijaj¹c mil-

czeniem lakoniczn¹ odpowiedŸ ma³¿onka – mogê wiêc bez przeszkód zaj¹æ

siê moim siostrzeñcem. Sympatyczny ch³opak, prawnik. Mieszka w Chi-

cago. Chyba ci ju¿ o nim wspomina³am?

– Owszem, mówi³a pani o nim – Liv, s³ysz¹c westchnienie sêdziego,

mia³a ochotê pójœæ za jego przyk³adem.

– Przyjecha³ tu na piêæ dni w interesach. Bardzo bym chcia³a, ¿eby-

œcie siê poznali. – Myra szybko rozejrza³a siê po pokoju i nagle jej oczy

rozb³ys³y. – O, jest tam. Greg! – da³a mu znak rêk¹. – Greg, przyjdŸ tu na

chwilê. Chcia³abym, abyœ pozna³ pewn¹ urocz¹ dziewczynê.

– To ponad jej si³y – powiedzia³ sêdzia Ditmyer do Liv. – Wci¹¿ to

samo, niepoprawne wœcibstwo.

– Chcia³eœ powiedzieæ romantyzm – poprawi³a go Myra. – Greg, mu-

sisz poznaæ Oliviê. Jest spikerk¹.

background image

51

Liv odwróci³a siê i z wra¿enia zaniemówi³a. W jednej chwili runê³a

na ni¹ lawina wspomnieñ. Ale w g³owie czu³a dziwn¹ pustkê. Nie by³a

w stanie powiedzieæ s³owa.

Greg równie¿ patrzy³ na ni¹ w os³upieniu.

– Livvy? – wyci¹gn¹³ rêkê, ¿eby jej dotkn¹æ, jakby siê chcia³ upew-

niæ, ¿e nie œni. – To naprawdê ty?

Nie by³a pewna, co czuje. Zaskoczenie, na pewno tak. Jednoczeœnie

nie potrafi³a wyzbyæ siê lêku. Przesz³oœæ, jak siê wydawa³o pogrzebana,

znowu powróci³a.

– Greg! – Mia³a nadziejê, ¿e jej twarz nie zdradza³a tego, co siê z ni¹

dzia³o.

– To nie do wiary! – Greg uœmiechn¹³ siê i przyci¹gn¹³ j¹ do siebie

w uœcisku. – Absolutnie nie do wiary. Ile to lat minê³o? Piêæ?

– Wygl¹da na to, ¿e ju¿ siê znacie – ze zdumieniem zawo³a³a Myra.

– Livvy i ja chodziliœmy do tego samego college’u. – Greg odsun¹³

j¹ nieco od siebie, aby siê lepiej jej przyjrzeæ. – Na Boga, jesteœ piêkniej-

sza ni¿ kiedykolwiek przedtem, chocia¿ wydawa³o siê to niemo¿liwe. –

Wyci¹gn¹³ rêkê w poufa³ym geœcie, na który mo¿e sobie pozwoliæ stary

przyjaciel, i dotkn¹³ jej w³osów. – Obciê³aœ je. – Spojrza³ na ciotkê. –

Siêga³y jej do pasa. Wszystkie dziewczyny w Harvardzie zazdroœci³y Liv

w³osów. – Odwróci³ siê do niej. – Ale w krótkich w³osach wygl¹dasz

bardzo szykownie.

Dziesi¹tki pytañ k³êbi³o siê w jej g³owie, ale nie mog³a siê przemóc,

aby je zadaæ. Greg wygl¹da³ prawie tak samo jak kiedyœ, choæ trochê

starzej, a z imponuj¹cego zarostu, z którego w college’u by³ taki dumny,

pozosta³y mu jedynie w¹sy. Pasowa³y do niego. By³y rudoblond jak jego

w³osy i dodawa³y niemal ch³opiêcej twarzy nieco wiêcej powagi. Oczy

patrzy³y tak samo przyjaŸnie, a w uœmiechu by³o tyle samo co dawniej

entuzjazmu. Piêæ lat nagle przesta³o istnieæ.

– Och, Greg, jak to dobrze znowu ciê widzieæ. – Tym razem to Liv

go objê³a. I to, ¿e college zdawa³ siê odleg³y o miliony lat, nie mia³o dla

niej ¿adnego znaczenia. Liczy³o siê tylko to, ¿e mog³a siê do niego przy-

tuliæ i ¿e by³ kimœ, kogo zna³a w szczêœliwszych czasach. I w smutniej-

szych równie¿.

– Mam zamiar ci j¹ ukraœæ na parê minut, ciociu. – Greg szybko po-

ca³owa³ j¹ w policzek i wzi¹³ Liv za rêkê. – Musimy trochê pogadaæ.

– No, no. – Myra promienia³a, obserwuj¹c, jak odchodz¹. – Wysz³o

nawet lepiej, ni¿ planowa³am. – Rozejrza³a siê dooko³a i unios³a brwi. –

background image

52

Oto i mamy naszego T.C – uœmiechnê³a siê do swoich myœli. – Muszê

z nim porozmawiaæ.

– Proszê ciê, Myro. – Sêdzia Ditmyer chwyci³ ¿onê za ramiê. – Nie

wpakuj siê w jak¹œ kaba³ê.

– Herb – pog³adzi³a go po rêku i delikatnie uwolni³a siê z uchwy-

tu. – Nie psuj mi zabawy.

Tymczasem Greg, min¹wszy kilka korytarzy, wprowadzi³ Liv do so-

larium. 

– Wci¹¿ nie mogê uwierzyæ, Liv. Có¿ za spotkanie! To fantastyczne.

– Kiedy uczêszczaliœmy do college’u, nie wiedzia³am, ¿e masz ta-

kich s³awnych krewnych.

– Nie wytrzyma³bym z nimi porównañ – odrzek³ ¿artobliwie. Œwiat³o

ksiê¿yca by³o przymglone i chc¹c siê lepiej Liv przyjrzeæ, Greg zapali³ lamp-

kê. – Spe³nianie oczekiwañ rodziny potrafi byæ ogromnie stresuj¹ce.

– Doskonale ciê rozumiem.

Liv podesz³a do jednego z licznych w tym pomieszczeniu okien. To

by³ interesuj¹cy, pó³okr¹g³y pokój z wyœcie³anymi ³aweczkami i powie-

trzem przesyconym delikatnym zapachem kwiatów. Liv nie usiad³a. To

niespodziewane spotkanie wytr¹ci³o j¹ z równowagi i potrzebowa³a ru-

chu, aby siê uspokoiæ.

– Od jak dawna jesteœ w Waszyngtonie, Livvy?

By³a szczuplejsza ni¿ dawniej i bardziej opanowana. Piêæ lat. Dobry

Bo¿e, pomyœla³, a wydaje siê, jakby to by³o zaledwie wczoraj.

– Prawie od pó³tora roku.

Usi³owa³a sobie przypomnieæ, kiedy ostatnio nazwano j¹ Livvy. To

chyba równie¿ zdarza³o siê w jakimœ innym ¿yciu.

– Ciotka wspomnia³a, ¿e jesteœ spikerk¹.

– Tak. – Odwróci³a siê do niego.

W przyæmionym œwietle wyda³a mu siê nieziemsko piêkna. Coœ ta-

kiego przydarzy³o mu siê po raz pierwszy w ¿yciu.

– W wieczornym serwisie w WWBW.

– Zawsze o tym marzy³aœ. A wiêc koniec z zapowiadaniem pogody?

Uœmiechnê³a siê.

– Koniec.

Nie zauwa¿y³ na jej rêku obr¹czki. Podszed³ do niej. Jej zapach zafa-

scynowa³ go, by³ jakiœ inny, mniej naturalny, bardziej wyrafinowany.

– Jesteœ szczêœliwa?

Po chwili wahania odpowiedzia³a:

background image

53

– Tak s¹dzê.

– Kiedyœ by³aœ bardziej konkretna.

– Kiedyœ by³am m³odsza. – Powoli ruszy³a przed siebie. Chcia³a

zmieniæ temat rozmowy. – A wiêc, jak powiedzia³a mi twoja ciotka,

jesteœ sam.

– Ca³a ona. – Greg rozeœmia³ siê i pokrêci³ g³ow¹. – Postanowi³a

mnie wyswataæ, ilekroæ przyje¿d¿am, zawsze ma dla mnie jak¹œ niespo-

dziankê. Tym razem jednak po raz pierwszy w pe³ni akceptujê jej wybór.

– Nigdy siê nie o¿eni³eœ, Greg? Zawsze uwa¿a³am, ¿e powinieneœ to

zrobiæ.

– Nie chcia³aœ mnie.

Znowu siê do niego odwróci³a i uœmiechnê³a z zak³opotaniem.

– Nigdy nie by³eœ powa¿ny.

– Rzeczywiœcie, nie by³em naprawdê powa¿ny. I to by³ mój b³¹d. –

Uj¹³ jej d³oñ w swoje d³onie. Wci¹¿ by³a taka krucha i delikatna, ale w jej

oczach malowa³a siê si³a i zdecydowanie. – Za bardzo wtedy szala³aœ za

Dougiem, aby myœleæ o mnie. – Widzia³, co prze¿ywa, chocia¿ stara³a siê

odwróciæ twarz. – Livvy. – Zatrzyma³ j¹. – Doug i ja prowadzimy wspól-

ne interesy w Chicago.

Chwilê milcza³a. Musia³a pokonaæ ból, ¿eby w miarê spokojnie od-

powiedzieæ:

– Zawsze o tym marzyliœcie. Cieszê siê ze wzglêdu na ciebie.

– Te pierwsze miesi¹ce po tym... – zatrzyma³ siê, jakby szuka³ w³a-

œciwych s³ów – kiedy go opuœci³aœ, nie by³y dla niego ³atwe.

– Te wczeœniejsze równie¿. – Nagle poczu³a ch³ód.

– To by³ trudny okres. Najtrudniejszy dla was obojga.

Liv nabra³a tchu. Nieczêsto pozwala³a sobie na wspomnienia.

– By³eœ dla nas wspania³ym przyjacielem, Greg. Nie s¹dzê, abym ci

kiedykolwiek powiedzia³a do jakiego stopnia wspania³ym. By³o mi wte-

dy tak ciê¿ko. Dziêki tobie jakoœ przez to przesz³am. – Œcisnê³a mu rêkê.

– Tak naprawdê dopiero teraz zda³am sobie z tego sprawê.

– Nie mog³em spokojnie patrzeæ, jak cierpisz, Livvy. – Kiedy siê odwró-

ci³a, chwyci³ j¹ za ramiona i wtuli³ twarz w jej w³osy. – Nie mo¿e byæ nic

gorszego ni¿ obserwowanie cierpienia drogich nam osób. To wszystko wy-

dawa³o siê wtedy takie niesprawiedliwe. Wci¹¿ siê zreszt¹ takie wydaje.

Liv przechyli³a do ty³u g³owê. Pamiêta³a, jak Greg stara³ siê j¹ wtedy

podtrzymaæ na duchu. Ale teraz mia³a to ju¿ za sob¹.

– Doug i ja nie potrafiliœmy chyba przez to przejœæ, nie s¹dzisz, Greg?

background image

54

– Nie wiem. – Chwilê siê waha³, czy powinien jej o tym powiedzieæ. Mo¿e

jednak lepiej, aby pozna³a ca³¹ prawdê. – Livvy, Doug ponownie siê o¿eni³.

Milcza³a. Podœwiadomie czu³a, ¿e tak w³aœnie jest. Czy ma to jednak

jakieœ znaczenie? Kiedyœ go kocha³a, ale to by³o skoñczone. Umar³o. Mi³oœæ

dawno umar³a. Poczu³a, jak ogarnia j¹ ¿al za tym, co mieli i co stracili. Z jej

ust wyrwa³o siê jej bolesne westchnienie.

– Czy jest szczêœliwy?

– Tak, myœlê ¿e tak. Chyba siê w koñcu jakoœ pozbiera³. – Odwróci³

j¹ do siebie, aby spojrzeæ jej w oczy. – A ty?

– Tak. – Wtuli³a siê w jego ramiona pewna, ¿e j¹ zrozumie. – Tak,

raczej tak. Moja praca jest wa¿na. Ona nadaje memu ¿yciu sens. Zamknê-

³am te wszystkie minione lata do maleñkiego pude³ka i nie otwieram go

zbyt czêsto. W miarê jak siê od nich oddalam, coraz rzadziej. – Zamknê³a

oczy. By³ w nich smutek, nieco tylko przyt³umiony przez czas. – Nie mów

mu, ¿e mnie widzia³eœ. – Podnios³a do góry twarz. Ich oczy siê spotka-

³y. – On równie¿ nie powinien go otwieraæ.

– Ty zawsze by³aœ silna, Livvy, silniejsza ni¿ Doug. Myœlê, i¿ nie

potrafi³ siê z tym pogodziæ.

– Ja równie¿. – Znowu westchnê³a i opar³a g³owê na jego ramieniu.

– Zbyt wiele od Douga ¿¹da³am, a on zbyt ma³o ode mnie. – Nagle roz-

paczliwie do niego przywar³a. – Kiedy jedyne, co nas ³¹czy³o, odesz³o,

nasz zwi¹zek siê rozpad³. Pozbieraæ siê po czymœ takim to zadanie pie-

kielnie trudne, Greg. Jeœli w ogóle mo¿liwe.

– Tobie z pewnoœci¹ siê uda, Livvy.

Czu³a, jak ca³uje jej w³osy, i uœmiechnê³a siê, podnosz¹c ku niemu twarz.

– Tak siê cieszê, ¿e tym razem wybór twojej ciotki pad³ w³aœnie na

mnie. Têskni³am za tob¹, Greg.

Mia³ ochotê j¹ poca³owaæ, tak jak mê¿czyzna ca³uje kobietê, która

zajmuje w jego sercu szczególne miejsce. Ale zbyt dobrze j¹ zna³. De-

likatnie dotkn¹³ ustami jej warg.

– Przepraszam.

Oczy Liv pobieg³y ku drzwiom. Mimo panuj¹cego w pokoju pó³mroku

bez trudu pozna³a sylwetkê Thorpe’a. Delikatnie wysunê³a

siê z ramion Grega, niezadowolona, ¿e Thorpe widzia³ j¹ w chwili s³aboœci.

– Myra chce skompletowaæ stolik.

– Bryd¿ – skrzywi³ siê Greg i wzi¹³ Liv pod rêkê. – Bêdziesz mnie

musia³a, Livvy, jakoœ znieœæ w roli swego partnera, przynajmniej ze wzglê-

du na stare czasy.

background image

55

– Nie mog³eœ trafiæ gorzej. – Wiedzia³a, ¿e Thorpe nie spuszcza z niej

oczu i nagle, z jakiegoœ irracjonalnego powodu, poczu³a siê winna. Aby

to sobie zrekompensowaæ, uœmiechnê³a siê do Grega. – Jeœli postarasz

siê dla mnie o drinka, spróbujê nie przebijaæ twojego asa atutem.

Thorpe odsun¹³ siê nieco, kiedy mijali go w drzwiach.

Sta³ tam jeszcze przez jakiœ czas, obserwuj¹c, jak odchodz¹. Za-

zdroœæ by³a dla niego zupe³nie nieznanym uczuciem. Widzia³ Oliviê

Carmichael w ramionach innego mê¿czyzny i da³by wiele, aby te ra-

miona by³y jego.

– Dwa trefle – rozpoczê³a licytacjê Liv. Ona i Greg mieli za prze-

ciwników szefa oddzia³u torakochirurgii w szpitalu w Baltimore oraz jego

¿onê. Nie sz³o im najlepiej. Po kolejnej przegranej partii Greg ¿artobli-

wie zaproponowa³ rewan¿ w tenisa. Doskonale pamiêta³, jak Liv znako-

micie sobie kiedyœ radzi³a na korcie. Chirurg, œmiej¹c siê od ucha do

ucha, skrupulatnie uzupe³ni³ zapis.

Przy trzech innych stolikach grali dwaj senatorowie, jakiœ piêcio-

gwiazdkowy genera³ i wdowa po by³ym ministrze skarbu. Liv nadstawia-

³a ucha, chc¹c coœ wy³owiæ z gwaru toczonych dooko³a rozmów na tema-

ty polityczne i z upodobaniem powtarzanych plotek. Oczywiœcie nie li-

czy³a na ¿adne sensacyjne wiadomoœci wagi pañstwowej, ale dziennikarz

nie powinien nigdy ignorowaæ najb³ahszej nawet informacji. Nie wiado-

mo przecie¿, czy wkrótce nie stanie siê ona prawdziw¹ bomb¹. Za ironiê

losu uwa¿a³a fakt, ¿e podarta sukienka i zniszczone buty doprowadzi³y j¹

do salonu sêdziego S¹du Najwy¿szego.

– Piêæ pików. – Greg zamkn¹³ licytacjê i Liv wy³o¿ywszy swoje kar-

ty, wsta³a od sto³u.

– Przepraszam, powiedzia³a, widz¹c zawiedzion¹ minê partnera.

– Tenis – wymamrota³ Greg i zagra³ pierwszego asa.

– Pójdê zaczerpn¹æ trochê powietrza.

– Tchórz – rzuci³ w jej kierunku, wykrzywiaj¹c siê komicznie.

Liv, œmiej¹c siê, wysz³a na taras.

Wci¹¿ by³o ch³odno. Wiosna z ogromnym trudem przebija³a siê

do Waszyngtonu. Opuœciwszy duszny salon, Liv z przyjemnoœci¹ wci¹-

gnê³a do p³uc rzeœkie powietrze. Przep³ywaj¹ce po niebie chmury prze-

s³oni³y tarczê ksiê¿yca i dooko³a zapanowa³ mrok. By³o cicho. Nie do-

chodzi³ tu ¿aden ha³as, poniewa¿ ty³ domu zosta³ skutecznie odgrodzo-

background image

56

ny od ruchu ulicznego i gwaru miasta. W pewnej chwili do uszu Liv

dobieg³ jedynie g³oœny œmiech Myry, kiedy uda³o jej siê zdobyæ kolejne

punkty.

Jaki¿ to dziwny zbieg okolicznoœci, pomyœla³a, ¿e spotka³a Grega

i powróci³a do s³odko-gorzkich wspomnieñ sprzed lat. Moje ¿ycie, po-

myœla³a, by³o miotaniem siê od skrajnoœci do skrajnoœci. Nieprawdopo-

dobne szczêœcie, a potem czarna rozpacz. Lepiej ju¿ tak jak teraz, bez

tych wszystkich emocjonalnych wzlotów i upadków. Bezpieczniej. Bez

ryzyka i niepowodzeñ. M¹drzej.

Skuliwszy siê z zimna, przesz³a a¿ do koñca tarasu. Bezpieczniej i m¹-

drzej. Nikt ciê nie zrani, jeœli nie dasz ku temu okazji.

– Nie masz okrycia, Liv?

Zdumiona odwróci³a siê. Nie s³ysza³a ani odg³osu otwieranych drzwi,

ani kroków Thorpe’a po kamiennej pod³odze tarasu. Œwiat³o ksiê¿yca

pada³o teraz wprost na jej twarz, podczas gdy ca³a sylwetka Thorpe’a

tonê³a w mroku. To dawa³o mu nad ni¹ przewagê.

– Nie jest mi potrzebne – zauwa¿y³a ch³odno. Nie mog³a mu wyba-

czyæ tamtej, tak k³opotliwej dla niej sytuacji w studio.

Thorpe podszed³ do niej i po³o¿y³ rêce na jej ramionach.

– Zmarz³aœ. Nikt nie lubi s³uchaæ g³osu zakatarzonej spikerki. – Zdj¹³

marynarkê i narzuci³ jej na plecy.

– Nie potrzebujê...

Nagle Thorpe, chwyciwszy za klapy marynarki, przyci¹gn¹³ Liv do

siebie i zamkn¹³ jej usta poca³unkiem. Jej ramiona zosta³y skutecznie uwiê-

zione miêdzy jego a jej cia³em, a usta pokonane z w³aœciw¹ mu wpraw¹.

Nieoczekiwanie coœ w niej eksplodowa³o, aby po chwili sp³yn¹æ w dó³

i zamieniæ w niezrozumia³e brzêczenie, które zdawa³o siê rozsadzaæ jej

skronie. Czu³a, jak powoli ogarnia j¹ fala po¿¹dania, i wtedy nieoczeki-

wanie jego usta oderwa³y siê od jej ust.

– Byæ mo¿e ty tego nie potrzebujesz. – Wci¹¿ trzyma³ za klapy ma-

rynarki, uniemo¿liwiaj¹c jej jakikolwiek ruch. – Ale ja tak.

– Ty chyba jesteœ szalony. – S³owa brzmia³y ostro i zjadliwie, ale

g³os wibrowa³ od obudzonej namiêtnoœci.

– Chyba jestem – nieoczekiwanie przyzna³. – W przeciwnym wypad-

ku nie wyszed³bym od ciebie tamtej nocy.

Liv pominê³a jego uwagê milczeniem. Œwiadomoœæ tego, jak reaguje

na Thorpe’a, sprawia³a, ¿e czu³a siê nieswojo.

– Nie mia³eœ prawa zrobiæ dziœ w studio takiego przedstawienia.

background image

57

– Ca³uj¹c ciê? – rozeœmia³ siê szeroko. – Mam zamiar robiæ to czê-

œciej. Masz wspania³e usta, Liv.

– Pos³uchaj, Thorpe...

– Dowiedzia³em siê, ¿e ty i siostrzeniec Myry jesteœcie starymi przy-

jació³mi – przerwa³ jej.

Liv westchnê³a.

– Nie rozumiem, co to ma wspólnego z tob¹.

– Po prostu chcê wyeliminowaæ konkurencjꠖ rzek³ beztrosko.

Lubi³, kiedy by³a tak blisko niego i kiedy móg³ obserwowaæ, jak jej

cia³o powoli topnieje w jego ramionach.

– Konkurencjê? – Liv chcia³a go odepchn¹æ, ale uwiêz³a w potrza-

sku marynarki. – O czym ty mówisz?

– Muszê wiedzieæ wszystko o innych mê¿czyznach, którym pozwa-

lasz trzymaæ siê w ramionach, aby ich wyeliminowaæ. – Przyci¹gn¹³ j¹

jeszcze bli¿ej. Bij¹cy z jego cia³a ¿ar zdawa³ siê przenikaæ przez jej skó-

rê. Jego oczy zatonê³y w jej oczach. – Chcê, abyœ zosta³a moj¹ ¿on¹.

Liv zaniemówi³a. Nie przypuszcza³a, i¿ Thorpe potrafi j¹ znowu za-

szokowaæ. Wprawdzie wiedzia³a, ¿e staæ go na wiele, ale coœ takiego...

To by³a ch³odnym tonem wyg³oszona deklaracja. Równie dobrze móg³

powiedzieæ, ¿e chce, aby zosta³a jego partnerk¹ w nastêpnej rundzie bry-

d¿owej. Ale kiedy przyjrza³a mu siê dok³adniej, ze zdumieniem stwier-

dzi³a, i¿ wcale nie ¿artuje.

– Ty jednak naprawdê jesteœ szalony. Teraz nie mam ju¿ co do tego

¿adnych w¹tpliwoœci – wyszepta³a. – Kompletny wariat.

Wygl¹da³o na to, ¿e zgadza siê z jej opini¹, mimo to dalej ci¹gn¹³

rzeczowym tonem. Taki w³aœnie ton zawsze najbardziej zbija³ j¹ z tropu.

– Dajê ci szeœæ miesiêcy do namys³u. Jestem bardzo cierpliwy. Staæ

mnie na to. Nie mam zwyczaju przegrywaæ.

– Thorpe, doprawdy Ÿle z tob¹. Powinieneœ poprosiæ o urlop. Inten-

sywna praca najwyraŸniej rzuci³a ci siê na g³owê.

– Chyba lepiej, jeœli jestem wobec ciebie szczery? – œmia³ siê uba-

wiony jej reakcj¹, bo w jej oczach dostrzeg³ teraz prawdziw¹ furiê. –

Szeœæ miesiêcy to du¿o czasu, aby siê z t¹ myœl¹ oswoiæ.

– Thorpe – sil¹c siê na spokój, powiedzia³a Liv. – Nie mam zamiaru

wychodziæ za m¹¿ za kogokolwiek. A ju¿ z pewnoœci¹ nie za ciebie. Te-

raz uwa¿am, ¿e powinieneœ...

Znowu zamkn¹³ jej usta poca³unkiem. Usi³owa³a protestowaæ, ale nie-

ustêpliwe wargi Thorpe’a skutecznie jej to uniemo¿liwia³y, a uwiêzione

background image

58

rêce by³y równie bezradne. Thorpe czu³, jak z ka¿d¹ chwil¹ jej opór ma-

leje i jak z ka¿d¹ chwil¹ jego po¿¹danie narasta. Jej usta przesta³y byæ

d³u¿ej bierne, wrêcz przeciwnie, oczekiwa³y czegoœ wiêcej.

Rozum jakby przesta³ funkcjonowaæ, liczy³y siê tylko emocje. Czu³a,

jak miêkkie i silne s¹ jego usta i jak powoli i zdecydowanie wsuwa jê-

zyk. Gdyby mia³a wolne rêce, objê³aby go i mocno do niego przywar³a,

a tak jedynie poca³unkiem i przytuleniems dawa³a wyraz swemu pragnie-

niu. Jego cia³o mówi³o to samo.

Nieoczekiwanie okaza³o siê, ¿e jest istot¹ z krwi i koœci. Bardziej ni¿

czegokolwiek na œwiecie pragnê³a dotyku jego r¹k. Jej skóra p³onê³a, a cia-

³o skrêca³o siê z po¿¹dania. Mówi³a coœ niewyraŸnie. Thorpe widzia³, co

siê z ni¹ dzieje. Rozpaczliwie jej pragn¹³. Pomyœla³, i¿ mia³a racjê nazy-

waj¹c go szalonym. Ale to ona doprowadza³a go do szaleñstwa. Gdyby

tylko byli sami... Gdyby byli sami...

Powoli opanowywa³ siê. Bêd¹ jeszcze inne okazje. T³umi¹c po¿¹da-

nie, oderwa³ usta od jej ust.

– Co chcia³aœ mi powiedzieæ? – wymamrota³.

Ciê¿ko oddycha³a. Usi³owa³a sobie przypomnieæ, kim ona jest, kim

jest ten, kto trzyma j¹ w ramionach i co do niej mówi. Kiedy siê do niej

uœmiechn¹³, œwiadomoœæ zwolna zaczê³a jej powracaæ.

– IdŸ do lekarza – wyszepta³a. Jej cia³em wstrz¹sa³ dreszcz. – I to

szybko, zanim bêdzie za póŸno.

– Ju¿ jest za póŸno. – Przyci¹gn¹³ j¹ do siebie i jeszcze raz gor¹co

poca³owa³.

Oszo³omiona jego reakcj¹, gwa³townie wyrwa³a siê z objêæ. Przesu-

nê³a rêk¹ po w³osach.

– To szaleñstwo. – Trzyma³a d³oñ w górze, gestykuluj¹c ni¹ jakby

dla podkreœlenia swoich s³ów. – To prawdziwe szaleñstwo. – Gwa³townie

wci¹gnê³a powietrze w p³uca. – Teraz przyznajê, ¿e czujê do ciebie sym-

patiê. Ale na tym koniec. Chcê o wszystkim zapomnieæ. – Zsunê³a z ra-

mion jego marynarkê i szybko mu j¹ poda³a. – I tobie radzê zrobiæ to samo.

Nie wiem, ile wypi³eœ, ale chyba jednak za du¿o.

Wci¹¿ siê do niej uœmiecha³.

– Przestañ szczerzyæ zêby, Thorpe – powiedzia³a. – I trzymaj siê ode

mnie z daleka. – Z furi¹ ruszy³a w stronê wyjœcia. W pewnej chwili za-

trzyma³a siê i odwróci³a, aby spojrzeæ na niego jeszcze raz. – Jesteœ sza-

lony – powtórzy³a z naciskiem i zniknê³a za drzwiami.

background image

59

#

R

ano na biurku Liv w porcelanowym wazonie sta³a bia³a ró¿a,

a w³aœciwie p¹k bia³ej ró¿y o ca³kowicie zamkniêtych p³atkach.

Oczywiœcie wiedzia³a, kto j¹ przys³a³. Zbita z tropu usiad³a przy

biurku i w milczeniu patrzy³a na kwiat.

Kiedy poprzedniego wieczoru wróci³a do salonu, solennie sobie obie-

ca³a, ¿e zapomni o rozmowie z Thorpe’em. Normalny cz³owiek nie za-

stanawia siê nad s³owami szaleñca. Mimo to d³ugo le¿a³a w ³ó¿ku, nie

mog¹c zasn¹æ. Ka¿de s³owo, które pad³o wtedy na tarasie, wraca³o do

niej dziesi¹tki razy. A teraz on przesy³a jej kwiaty.

Najrozs¹dniej by³oby wazon, tak jak i ca³¹ resztê, wyrzuciæ do kosza

i o wszystkim zapomnieæ.

Ostro¿nie wodzi³a palcami po bia³ych p³atkach. Nie mo¿e tego zrobiæ.

To przecie¿ tylko kwiat, powtarza³a sobie. Niewinny kwiat. Muszê

po prostu przestaæ myœleæ o tym, kto j¹ przys³a³. Szybko po³o¿y³a przed

sob¹ maszynopis. Za piêtnaœcie minut mia³a prezentowaæ najnowsze

wydanie wiadomoœci.

– Liv, dziêki Bogu, jesteœ! – szef dzia³u informacyjnego ciê¿ko dy-

sz¹c przysiad³ na jej biurku.

Podnios³a do góry g³owê.

– Co siê sta³o, Chester?

By³ to niezmiernie ruchliwy, wiecznie czymœ podekscytowany mê¿-

czyzna, który móg³ normalnie funkcjonowaæ jedynie dziêki ogromnym

background image

60

iloœciom kawy i œrodkom neutralizuj¹cym kwasy. Liv zd¹¿y³a siê ju¿ przy-

zwyczaiæ do tego typu powitañ.

– WeŸ dwóch ludzi i jedŸ natychmiast do po³udniowo-wschodniego

rejonu Livingston. Jakiœ samolot uderzy³ w szeœciopiêtrowy budynek

mieszkalny.

Zerwa³a siê, chwytaj¹c w locie torbê i ¿akiet.

– Jakieœ szczegó³y?

– Musisz je zdobyæ. W ka¿dej chwili bêdziemy gotowi do relacji na

¿ywo. Dostaniesz technika. Wszyscy jakby siê nagle uparli chorowaæ na

grypê. – Ton jego g³osu œwiadczy³ niezbicie, ¿e nie uwa¿a grypy za dosta-

teczny powód do niewykonywania swoich obowi¹zków. – Biegnij, wszy-

scy s¹ ju¿ w samochodzie. – W³o¿y³ do ust maleñk¹, miêtow¹ pastylkê.

By³o gorzej, o wiele gorzej, ni¿ mog³a sobie kiedykolwiek wyobra-

ziæ. Tylna czêœæ samolotu wystawa³a ze œciany budynku, jak grot strza³y,

która trafi³a do celu. Mo¿na by³o odnieœæ wra¿enie, ¿e to dobrze wyre¿y-

serowana scena z filmu. Ogromne k³êby gryz¹cego dymu i ognia dope-

³nia³y grozy. Powietrze falowa³o od wysokiej temperatury, a ostry sw¹d

spalenizny parali¿owa³ oddech. Budynek ze wszystkich stron otacza³y

ogromne pompy stra¿ackie i policyjne samochody i wci¹¿ nadje¿d¿a³y

nowe. Stra¿acy pracowali na najwy¿szych obrotach, to wbiegaj¹c, to

wybiegaj¹c z p³on¹cego domu lub polewaj¹c go wod¹ z ogromnych wê¿y.

Dolne piêtra zaczêto ewakuowaæ. Zewsz¹d s³ychaæ by³o p³acze i krzyki,

wyj¹ce syreny i trzaskaj¹ce p³omienie.

Tu¿ za utworzonymi przez s³u¿by porz¹dkowe zaporami pracowa³a

niestrudzenie prasa. Œci¹gniêto kamery, wysiêgniki, reporterów, fotogra-

fów i techników. Wszyscy, ogromnie zaaferowani, biegali tam i z powro-

tem, pozornie tylko bez celu.

– W miarê mo¿liwoœci bêdziemy siê przemieszcza栖 powiedzia³a

Liv do Boba, kiedy ten umieœci³ kamerê na ramieniu. – Zrób z tego miej-

sca ujêcie p³on¹cego budynku, tych wszystkich pojazdów i karetek.

– Nigdy czegoœ podobnego nie widzia³em – mrukn¹³, patrz¹c na roz-

grywaj¹c¹ siê przed nimi tragediê. – Czy mo¿esz sobie wyobraziæ, co

dzieje siê w œrodku?

Liv pokrêci³a g³ow¹. Nie chcia³a o tym myœleæ. Przecie¿ tam byli

ludzie. Si³¹ powstrzymywa³a ogarniaj¹ce j¹ md³oœci. Musia³a zrobiæ

reporta¿.

background image

61

– Jest tu Reeder. – Liv spojrza³a we wskazanym przez Boba kierun-

ku. – To zastêpca szefa akcji.

– No dobra. Przekonajmy siê, co ten Reeder mo¿e nam powiedzieæ.

Liv zaczê³a przeciskaæ siê przez t³um. Potr¹cana i popychana par³a do

przodu. By³a do tego przyzwyczajona, wiedzia³a, jak pokonuje siê tego

typu przeszkody. Poza tym tu¿ za ni¹ pod¹¿a³a jej ekipa. Dotar³szy do zapo-

ry, zabezpieczy³a sobie miejsce do pracy i wziê³a do rêki mikrofon.

– Panie Reeder, tu Olivia Carmichael z WWBW. – Zapar³a siê sto-

pami, po czym maksymalnie pochylaj¹c nad zapor¹, wyci¹gnê³a do niego

mikrofon. – Czy mo¿e nam pan powiedzieæ, co siê sta³o i czy uda³o siê

zlokalizowaæ ogieñ?

Niespokojnie popatrzy³ na mikrofon, póŸniej na Liv.

– To by³ samolot czarterowy z linii krajowych. – Mia³ niski, szorstki

g³os, tak samo niespokojny jak oczy. – Jeszcze nie znamy przyczyny ka-

tastrofy. Cztery piêtra budynku s¹ zagro¿one. Z szeœciu piêter trzy zosta-

³y ju¿ ewakuowane.

– Czy mo¿e mi pan powiedzieæ, ilu pasa¿erów znajdowa³o siê na

pok³adzie samolotu?

– Piêædziesiêciu dwóch ³¹cznie z za³og¹. – Odwróci³ siê, aby wydaæ

podw³adnym rozkazy.

– Czy nawi¹zano z nimi jakiœ kontakt? – nalega³a Liv.

Reeder popatrzy³ na ni¹ przeci¹gle.

– Moi ludzie bez przerwy nad tym pracuj¹.

– Ile osób przebywa jeszcze w budynku?

– Proszê porozmawiaæ z w³aœcicielem, jestem zajêty.

Kiedy odszed³, Liv da³a znak, aby Bob zatrzyma³ taœmê.

– Spróbujê siê dowiedzieæ, ile jeszcze osób jest w œrodku – zwróci³a

siê do technika od dŸwiêku: – Wracaj do samochodu i sprawdŸ, czy cen-

trala zna ju¿ numer lotu, miejsce przeznaczenia i czy s¹ jakieœ hipotezy

na temat przyczyny katastrofy. Robimy program na ¿ywo. – Spojrza³a na

zegarek. – Za piêæ minut w tym samym miejscu.

Odwróci³a siê, chc¹c znowu przecisn¹æ przez t³um, i wtedy zobaczy-

³a kobietê w zniszczonej sukience, siedz¹c¹ na ziemi przy krawê¿niku,

która przyciska³a do piersi album ze zdjêciami.

Liv zrezygnowa³a z poszukiwania w³aœciciela p³on¹cego domu i po-

desz³a do kobiety.

– Proszê pani...

Kobieta podnios³a g³owê. Jej twarz by³a blada, bez ³ez.

background image

62

Liv usiad³a tu¿ przy niej. Zorientowa³a siê, ¿e nieznajoma jest w szoku.

– Nie powinna pani tu siedzieæ na tym zimnie – ³agodnie powiedzia-

³a Liv. – Czy ma pani dok¹d pójœæ?

– Nie pozwolili mi zabraæ niczego wiêcej – odpowiedzia³a, jeszcze

mocniej przyciskaj¹c do siebie album. – Tylko te zdjêcia. Czy s³ysza³aœ

wycie? Myœla³am, ¿e to koniec œwiata. Robi³am w³aœnie herbatꠖ ci¹-

gnê³a piskliwym g³osem. – Ca³a porcelana zniszczona. Nale¿a³a jeszcze

do mojej mamy.

– Tak mi przykro – ale ¿adne s³owa nie wydawa³y siê w³aœciwe. Liv

dotknê³a ramienia kobiety. – Dlaczego nie mia³aby pani pójœæ

ze mn¹? Zaprowadzê pani¹ do punktu medycznego, tam siê pani¹ zajm¹.

– Zostawi³am w tym domu przyjació³. – Oczy kobiety pobieg³y w kie-

runku p³on¹cego budynku. – Pani¹ McGiver spod 607 i Dawsonów spod

610. Maj¹ dwoje dzieci. Czy ju¿ ich wyprowadzono?

W powietrzu rozleg³a siê eksplozja. To pêka³y kolejne okna pod wp³y-

wem ¿aru.

– Nie wiem. Spróbujê siê dowiedzieæ.

– Ch³opczyk mia³ grypê i musia³ zostaæ w domu. – Szok powoli prze-

chodzi³ w smutek. Liv widzia³a, jak zmieniaj¹ siê oczy kobiety, s³ysza³a,

jak zmienia siê jej g³os. – Mam tu jego zdjêcie.

Nagle zaczê³a szlochaæ i serce Liv œcisnê³o siê z bólu. Objê³a ramio-

nami nieznajom¹. Straszliwie siê ba³a, ¿e jedyn¹ rzecz¹, która pozosta³a

po synku Dawsonów, bêdzie tylko to zdjêcie. Mocniej przytuli³a do sie-

bie zalan¹ ³zami kobietê i sama zaczê³a p³akaæ.

W pewnej chwili poczu³a dotyk czyjejœ d³oni. Podnios³a g³owê i uj-

rza³a stoj¹cego tu¿ obok Thorpe’a.

– Thorpe – wyszepta³a i spojrza³a na niego wymownie. Thorpe ostro¿-

nie pomóg³ podnieœæ siê z ziemi staruszce, wci¹¿ przyciskaj¹cej do piersi

album. Otoczy³ j¹ ramieniem i szepcz¹c coœ do ucha, poprowadzi³ w stronê

sanitarnych s³u¿b pomocniczych.

Liv opar³a g³owê na kolanach. Musia³a siê pozbieraæ, jeœli mia³a zro-

biæ to, co do niej nale¿a³o. Reporter nie mo¿e ulegaæ emocjom. Tymcza-

sem niesiony wiatrem gryz¹cy dym coraz natrêtniej przenika³ do p³uc,

uniemo¿liwiaj¹c oddychanie.

– Liv – Thorpe wzi¹³ j¹ za rêkê i zmusi³ do wstania.

– Nic mi nie jest – zapewnia³a go. Do jej uszu dotar³a kolejna eks-

plozja. Ktoœ przeraŸliwie krzycza³. – O Bo¿e! – Odwróci³a siê w stronê

budynku. – Ilu ludzi mo¿e byæ tam wci¹¿ uwiêzionych?

background image

63

– Ekipom ratunkowym nie uda³o siê jeszcze dotrzeæ do szóstego piê-

tra. Ale jeœli nawet ktoœ tam jest, to z pewnoœci¹ i tak ju¿ nie ¿yje.

Skinê³a g³ow¹. Jego g³os brzmia³ spokojnie i by³ zupe³nie pozbawio-

ny emocji, ale tego w³aœnie w tej chwili najbardziej potrzebowa³a.

– Tak, wiem o tym. – Nabra³a powietrza w p³uca. – Muszê siê przygo-

towaæ do wejœcia na wizjê. – Znowu na niego spojrza³a. – Co ty tu robisz?

– Jecha³em do studia. – Na jego policzku widnia³a rozmazana plama

z popio³u i sadzy. – Nie jestem tu s³u¿bowo, Liv – doda³ po chwili tym

samym beznamiêtnym g³osem.

Wzrok Liv pobieg³ w stronê, gdzie sanitariusze gor¹czkowo uwijali

siê przy poparzonych ofiarach.

– Zazdroszczê ci – mruknê³a. Z lewej strony dobieg³ do nich roz-

paczliwy krzyk wo³aj¹cego matkê dziecka. – Nienawidzê tego, ¿e musi-

my siê grzebaæ w cudzym bólu.

– To trudny zawód, Liv. – Tak bardzo pragn¹³ j¹ teraz przytuliæ, ale

wiedzia³, ¿e nie to by³o jej w tej chwili potrzebne.

Widzia³a, jak jej ekipa przeciska siê do niej. Podesz³a do technika

i wziê³a od niego kartkê z kilkoma pospiesznie skreœlonymi s³owami i ski-

nê³a g³ow¹.

– Okej, zaczniemy krêciæ z tego miejsca, maj¹c za sob¹ p³on¹cy bu-

dynek. – Zwróci³a siê w stronê kamery: – Kiedy wejdê na wizjê, zrobisz

zbli¿enie na budynek.

Wziê³a do rêki mikrofon i czeka³a na po³¹czenie ze studiem.

– Nastêpnie, zanim znowu wrócisz do mnie, poka¿esz uwiêziony sa-

molot. – W jej s³uchawkach rozleg³o siê odliczanie poprzedzaj¹ce wej-

œcie na wizjê.

– Tu Olivia Carmichael. Znajdujemy siê na zewn¹trz bloku miesz-

kalnego w Livingstone, gdzie tego ranka o dziewi¹tej trzydzieœci samo-

lot czarterowy numer lotu 527 uderzy³ w szóste piêtro budynku. – Bob

skierowa³ kamerê na p³on¹cy dom, podczas gdy Liv mówi³a dalej: – Przy-

czyna katastrofy wci¹¿ jeszcze nie jest znana. Stra¿acy ewakuuj¹ miesz-

kañców budynku, usi³uj¹c jednoczeœnie dotrzeæ do szóstego piêtra i wnê-

trza uwiêzionego samolotu. Na jego pok³adzie, w drodze do Miami, ³¹cz-

nie z za³og¹ znajdowa³y siê piêædziesi¹t dwie osoby. – Kamera znowu

pokaza³a Liv. – Dotychczas nie podano liczby ofiar. Wiele osób uleg³o

poparzeniu b¹dŸ zaczadzeniu. Wszystkim poszkodowanym przed odwie-

zieniem do szpitala udzielaj¹ pierwszej pomocy przyby³e na miejsce ka-

tastrofy liczne ekipy sanitarne.

background image

64

Thorpe stan¹³ z boku i obserwowa³, jak Liv kontynuuje swoj¹ rela-

cjê. Gdyby nie oczy, w których malowa³a siê groza, jej twarz mog³aby

wydawaæ siê spokojna. Ogrom zniszczeñ i bezmiar ludzkiego cierpienia

zrobi³y swoje. Na policzku mia³a œlady sadzy, na których tle jej skóra

sprawia³a wra¿enie œmiertelnie bladej. W tej chwili by³a po prostu zwy-

czajn¹ kobiet¹, a nie tylko znakomitym reporterem staraj¹cym siê nie ujaw-

niaæ swoich emocji. Tym razem jednak Liv nie przychodzi³o to ³atwo.

I walka, jak¹ musia³a ze sob¹ stoczyæ, sprawi³a, ¿e sta³a siê jeszcze bar-

dziej bliska patrz¹cym na ni¹ widzom.

– Mówi³a Olivia Carmichael dla WWBW. – Zaczeka³a, a¿ otrzyma

sygna³ zejœcia z wizji, i œci¹gnê³a s³uchawki. – Okej, zróbcie teraz trochê

ujêæ z sanitariuszami, a ja spróbujê siê dowiedzieæ, czy ratownikom uda-

³o siê dotrzeæ do szóstego piêtra. Wyœlijcie z materia³em kuriera. Musi-

my zd¹¿yæ przed po³udniowym serwisem.

Liv czu³a, ¿e znowu jest sob¹. Taka chwila s³aboœci nie mo¿e siê po-

wtórzyæ.

– Dobra robota – skomentowa³ Thorpe.

Liv spojrza³a na niego. By³ uosobieniem spokoju i si³y. Denerwo-

wa³o j¹, ¿e ujawni³a przed nim swoj¹ s³aboœæ, ¿e by³a taka chwila, kie-

dy go potrzebowa³a, kiedy ju¿ sama œwiadomoœæ, ¿e mo¿e siê na nim

oprzeæ, tyle dla niej znaczy³a. To luksus, na który nie powinna by³a

sobie pozwoliæ.

– Doœwiadczenie robi swoje – odrzek³a Liv. – Przynajmniej w tym

siê zgadzamy.

Uœmiechn¹³ siê i odgarn¹³ kosmyk w³osów z jej czo³a.

– Chcesz, abym zosta³?

Nie wiedzia³a, co odpowiedzieæ. Wprawi³ j¹ w zak³opotanie. Dlacze-

go mu to tak ³atwo przychodzi³o?

– Nie staraj siê byæ dla mnie mi³y, Thorpe – mruknê³a. – Proszê, nie

staraj siê byæ dla mnie mi³y. Wolê ju¿, kiedy jesteœ zwyczajn¹ gnid¹.

Pochyli³ siê i musn¹³ wargami jej usta.

– Zadzwoniê do ciebie wieczorem.

– Nie trudŸ siꠖ odpowiedzia³a, ale Thorpe ju¿ znikn¹³.

Liv szybko siê odwróci³a, mrucz¹c coœ pod nosem. Nie mia³a czasu

myœleæ o Thorpie. Musia³a zdobyæ informacje i dokoñczyæ reporta¿.

Liv o jedenastej ogl¹da³a serwis informacyjny. Teraz czu³a siê zupe-

³nie inaczej ni¿ wtedy, gdy przygotowywa³a reporta¿ z miejsca katastro-

fy. Kiedy siê siedzi za pulpitem i obserwuje obraz na monitorze, znacznie

background image

65

³atwiej oddzieliæ emocje od obowi¹zków zawodowych. Patrzy³a na ekran

jak tysi¹ce innych telewidzów i prze¿ywa³a na nowo tragediê tego, co siê

sta³o. Szeœædziesi¹t dwie osoby zginê³y, piêtnaœcie, wliczaj¹c w tê liczbê

stra¿aków, przebywa³o na leczeniu w szpitalu. Nie og³oszono jeszcze ofi-

cjalnego komunikatu, ale wszystko wskazywa³o na to, ¿e przyczyn¹ kata-

strofy by³ b³¹d pilota.

Liv przypomnia³a sobie o kobiecie, któr¹ tak niedawno stara³a siê po-

cieszyæ, album ze zdjêciami, który ta kobieta do siebie przyciska³a, bez-

graniczny smutek, a póŸniej straszliw¹ ¿a³obê. Na szóstym piêtrze p³on¹-

cego budynku nikt nie prze¿y³.

Pora dnia, kiedy dosz³o do katastrofy, okaza³a siê prawdziwym b³o-

gos³awieñstwem. Wiêkszoœæ mieszkañ w tym czasie by³a ju¿ pusta, dzie-

ci przebywa³y w szkole, doroœli w pracy. Ale ma³y synek Dawsonów mia³

grypê.

Liv podnios³a siê i wy³¹czy³a odbiornik. Nie mog³a d³u¿ej o tym my-

œleæ. Œcisnê³a palcami skronie. Najwy¿szy czas, aby wzi¹æ aspirynê i pójœæ

do ³ó¿ka. Nikt nie cofnie tego, co siê sta³o, musi wiêc staraæ siê o tym

zapomnieæ.

Dopiero kiedy znalaz³a siê w ³ó¿ku, uœwiadomi³a sobie, ¿e zupe³nie

zapomnia³a o obiedzie. To g³ód by³ w czêœci odpowiedzialny za dokucz-

liwy ból g³owy, ale czu³a siê zbyt zmêczona, aby siêgn¹æ po coœ wiêcej

ni¿ aspirynê. Zamkn¹wszy oczy, le¿a³a w ciemnoœci.

Mia³a w koñcu to, czego od ¿ycia oczekiwa³a: zdoby³a spokój i sa-

ma odciê³a siê od œwiata. Nie by³o nikogo, od kogo by zale¿a³a i przed

kim musia³aby siê t³umaczyæ. Wszystko, co mia³a, zawdziêcza³a so-

bie, ³¹cznie z b³êdami, których nie uda³o jej siê unikn¹æ. I tak jest

dobrze.

Otworzy³a oczy i spojrza³a w sufit, zastanawiaj¹c siê, czy jest w sto-

sunku do siebie szczera.

I wtedy nieoczekiwanie odezwa³ siê telefon. Liv usiad³a i zapali³a

nocn¹ lampkê, nastêpnie wziê³a do rêki o³ówek i podnios³a s³uchawkê.

To z pewnoœci¹ by³ telefon ze studia. Nikt inny nie dzwoni³by o pó³nocy.

– S³ucham.

– Halo, Liv.

– Thorpe? – Liv rzuci³a o³ówek i opad³a na poduszkê. On by³ niesa-

mowity.

– Czy¿bym ciê obudzi³?

– Tak – sk³ama³a. – Czego chcesz?

background image

66

– Chcia³em ci powiedzieæ dobranoc.

Westchnê³a, szczêœliwa, ¿e Thorpe nie mo¿e zobaczyæ jej uœmiechu.

Nie chcia³a, aby potraktowa³ to jako swego rodzaju zachêtê.

– Obudzi³eœ mnie tylko po to, ¿eby mi powiedzieæ dobranoc?

– Przed chwil¹ wróci³em do domu. Chcesz wiedzieæ, gdzie by³em?

– Nie – pospiesznie rzuci³a Liv i w tej samej chwili us³ysza³a jego

zduszony œmiech. Cholera, pomyœla³a, poprawiaj¹c za sob¹ poduszkê.

Bardzo chcia³a wiedzieæ. – No dobrze, a wiêc gdzie by³eœ?

– Na spotkaniu z Levowitzem.

– Z Levowitzem? – Liv nie kry³a zdumienia. – Z szefem biura?

– Z tym samym. – Thorpe zrzuci³ buty.

– Nie wiedzia³am, ¿e on jest w Waszyngtonie. – To dziwne, pomy-

œla³a. Levowitz nie przyjecha³by tu bez wa¿nego powodu. – Czego chcia³?

– Harris McDowell odchodzi pod koniec roku na emeryturê. Levo-

witz zaproponowa³ mi jego stanowisko.

Nie tyle zdumia³a j¹ sama wiadomoœæ, ile beztroski ton g³osu Thor-

pe’a. Takiej oferty siê nie lekcewa¿y, poniewa¿ wi¹za³y siê z ni¹ nie tyl-

ko awans, s³awa i pieni¹dze, ale by³a ona swego rodzaju nobilitacj¹.

Liv zastanawia³a siê nad doborem w³aœciwych s³ów, aby w koñcu po

prostu powiedzieæ:

– Moje gratulacje.

– Nie przyj¹³em jej.

Tego siê zupe³nie nie spodziewa³a.

– Co takiego?

– Nie przyj¹³em jej. – Thorpe œciagn¹³ skarpetki i rzuci³ je w stro-

nê kosza na bieliznê. – Jesteœ wolna w ten weekend? – nieoczekiwanie

doda³.

– Chwileczkê. – Liv gwa³townie usiad³a. – Chcesz powiedzieæ, ¿e

odrzuci³eœ najbardziej presti¿owe stanowisko, nie tylko w CNC, ale rów-

nie¿ w jakiejkolwiek innej stacji w kraju?

– Mo¿esz to tak uj¹æ, jeœli chcesz. – Siêgn¹³ po papierosa.

– Ale dlaczego?

Wypuœci³ ob³oczek dymu.

– Lubiê pracê w terenie. Nie chcê byæ redaktorem, a przynajmniej

nie w Nowym Jorku. A wracaj¹c do weekendu, Olivio?

– Jesteœ dziwnym cz³owiekiem, Thorpe. – Poprawi³a pod plecami po-

duszkê. Nie mog³a go rozgryŸæ. – Bardzo dziwnym. Wiêkszoœæ reporte-

rów odda³aby wszystko za tak¹ propozycjê.

background image

67

– Ja nie jestem wiêkszoœæ.

– Rzeczywiœcie – przyzna³a. – Nie jesteœ. By³byœ znakomitym redak-

torem.

– No, no! – Uœmiechn¹³ siê, odpinaj¹c koszulê. – W twoich ustach

to komplement. Potrzebujesz towarzystwa?

– Thorpe, jestem w ³ó¿ku.

– Jeœli to zaproszenie, w pe³ni je akceptujê.

Rozeœmia³a siê.

– Nie, to nie jest zaproszenie. Od dawna nie prowadzi³am takiej kon-

wersacji.

– Moglibyœmy siê spotkaæ i spêdziæ mi³o czas w moim samochodzie.

– Nie, dziêki, Thorpe. – Nieoczekiwanie poczu³a siê dziwnie odprê-

¿ona. Opad³a na poduszki. Zastanawia³a siê, kiedy ostatnio prowadzi³a

o pó³nocy tak¹ niem¹dr¹ rozmowê.

– Jeœli zadzwoni³eœ tylko po to, aby mi powiedzieæ dobranoc...

– W³aœciwie chodzi³o mi o jutrzejsze popo³udnie.

– A o co konkretnie? – Liv ziewnê³a i zamknê³a oczy.

– Mam dwa bilety na otwarcie sezonu. – Œci¹gn¹³ koszulê i rzuci³ j¹

tam, dok¹d uprzednio powêdrowa³y skarpetki.

– Otwarcie sezonu czego?

– Wielki Bo¿e, Liv, oczywiœcie baseballu. Orioles contra Red Socks.

By³ tak zdumiony jej ignorancj¹, ¿e nie mog³a siê nie uœmiechn¹æ.

– Sportem zajmuje siê Dick Andrews.

– Najwy¿szy czas poszerzyæ horyzonty – zdecydowa³. – Wpadnê po

ciebie wpó³ do pierwszej.

– Thorpe – zaprotestowa³a. – Nie mam zamiaru nigdzie z tob¹ wy-

chodziæ.

– Liv, mogê ci obiecaæ, ¿e nie bêdzie ¿adnego uwodzenia, na to przyj-

dzie jeszcze czas. Teraz chodzi jedynie o grê w pi³kê. Bêd¹ hot dogi i pi-

wo. To amerykañska tradycja.

Liv zgasi³a œwiat³o i otuli³a siê ko³dr¹.

– Nie jestem pewna, czy jasno siê wyra¿am – wymrucza³a.

– Pomyœl wiêc o tym jutro. Bêdzie gra³ Palmer.

– To z pewnoœci¹ ekscytuj¹ce, ale...

– O dwunastej trzydzieœci – powtórzy³. – Musimy byæ wczeœniej, aby

zdobyæ miejsce do parkowania.

Ponownie ziewnê³a, czuj¹c, ¿e odp³ywa. Mo¿e lepiej siê zgodziæ. To

przecie¿ nic z³ego. Ostatecznie nigdy nie by³a na takim meczu.

background image

68

– Chyba nie bêdziesz mia³ na g³owie jednego z tych kapeluszy?

Rozeœmia³ siê.

– Nie obawiaj siê. Zostawiê to zawodnikom.

– A wiêc o wpó³ do pierwszej. Dobranoc, Thorpe.

– Dobranoc, Carmichael.

Uœmiechnê³a siê, odk³adaj¹c s³uchawkê. Zapadaj¹c w sen, nagle

uœwiadomi³a sobie, ¿e ból g³owy znikn¹³ bez œladu.

background image

69

$

M

emorial Stadion by³ prawie pe³en. Liv dopiero teraz siê prze-

kona³a, jak bardzo Baltimore kocha³o swoich Orioles. Na try-

bunach oprócz mê¿czyzn, trzymaj¹cych w rêkach puszki z pi-

wem i ubranych w klubowe czapeczki, zjawi³y siê równie licznie ko-

biety, dzieci, m³ode dziewczyny, studenci z college’ów, robotnicy i in-

teligenci. Musi w tym byæ jakaœ magia, pomyœla³a, skoro tylu ludzi tu

przysz³o.

– Boks dla zawodników przy trzeciej bazie – powiedzia³ Thorpe,

wskazuj¹c rêk¹ na prowadz¹ce w dó³ betonowe stopnie.

– Co takiego?

– Siedzimy tu¿ za boksem dla zawodników – wyjaœni³. – ChodŸ. –

Wzi¹³ j¹ za rêkê i poprowadzi³ w kierunku trzeciej bazy. Liv zmarszczyw-

szy brwi wpatrywa³a siê w boisko, usi³uj¹c sobie przypomnieæ, co wie-

dzia³a o tym sporcie.

– Masz jakieœ pojêcie o baseballu? – zapyta³ Thorpe.

Liv zastanawia³a siê przez chwilê, po czym z uœmiechem spojrza³a na

Thorpe’a.

– Trzy kolejne b³êdy i wylatujesz.

Rozeœmia³ siê.

– Dziœ przejdziesz b³yskawiczne szkolenie. Masz ochotê na piwo?

– Czy to bêdzie bardzo nie po amerykañsku, jeœli poproszê o coca-

colê? – Podczas gdy Thorpe sygnalizowa³ roznosicielowi, ¿e chce z³o¿yæ

background image

70

zamówienie, Liv, opar³szy siê o balustradê, skupiona nie spuszcza³a oczu

z boiska. – To nie wydaje siê zbyt skomplikowane – zauwa¿y³a. – Jeœli tu

jest trzecia baza, to tam jest pierwsza i druga – wskaza³a wyci¹gniêt¹ przed

siebie rêk¹. – Rzucaj¹ pi³kê, inny gracz j¹ odbija, po czym biegnie dooko-

³a baz, dopóki ktoœ jej nie z³apie.

– To wcale nie jest takie proste. Wbrew pozorom to gra dla myœl¹-

cych zawodników – odpar³ Thorpe, podaj¹c jej coca-colê.

– A o czym tu myœleæ? – zapyta³a, podnosz¹c do ust puszkê z na-

pojem.

– O wielu rzeczach: o strefach strajku, skutecznoœci na pa³ce, wy-

muszonych autach, autach podwójnych, oburêcznych uderzeniach, licz-

bie zdobytych baz, kolejnoœci uderzeñ na pa³ce...

– No dobrze – Liv przerwa³a mu wyliczanie. – Byæ mo¿e rzeczywi-

œcie potrzebujê b³yskawicznego przeszkolenia.

– Czy widzia³aœ ju¿ kiedyœ grê w baseball? – Thorpe odchyli³ siê do

ty³u, trzymaj¹c w rêku puszkê piwa.

– Fragmenty w TV podczas sportowych relacji. – Ponownie rozej-

rza³a siê doko³a.

S³oñce dosyæ ju¿ mocno przygrzewa³o, ale powietrze by³o jeszcze

rzeœkie i dosyæ ch³odne. Liv czu³a zapach piwa, hot dogów i pra¿onych

orzeszków ziemnych. Gdzieœ z ty³u jakiœ mê¿czyzna i kobieta k³ócili siê

o mecz, chocia¿ gra siê jeszcze nie zaczê³a. Niepowtarzalna atmosfera

stadionu zrobi³a swoje. Liv zrozumia³a, co traci³a, ogl¹daj¹c mecze na

ekranie telewizyjnym.

– To jednak nie to samo – doda³a, z uwag¹ przygl¹daj¹c siê tablicy

wyników. Znajduj¹ce siê na niej inicja³y i numery niewiele jej mówi³y. –

Kiedy siê zacznie? – odwróci³a siê do Thorpe’a, który przez ca³y czas

badawczo siê jej przygl¹da³. – O co chodzi? – Liv nagle poczu³a siê nie-

swojo. Dystans, który tak starannie zaplanowa³a, najwyraŸniej nie zda-

wa³ egzaminu. Zaczê³a siê zastanawiaæ, czy zawarcie zwyczajnej przy-

jaŸni nie przynios³aby lepszego efektu.

– Powiedzia³em ci. Masz wspania³¹ twarz – odrzek³ po prostu.

– To nie na moj¹ twarz patrzy³eœ. Patrzy³eœ w g³¹b mojej duszy.

Uœmiechn¹³ siê i przesun¹³ palcem po jej w³osach.

– Mê¿czyzna powinien znaæ kobietê, któr¹ zamierza poœlubiæ.

Zmarszczy³a brwi.

– Thorpe... – ale reprymendê, któr¹ ju¿ mia³a zamiar wyg³osiæ, prze-

rwa³ nag³y ryk t³umu i ha³as tysiêcy piszcza³ek.

background image

71

– Ceremonia otwarcia – oznajmi³ Thorpe i po³o¿y³ rêkê na oparciu

jej krzes³a.

Liv wyprostowa³a siê. Po prostu nie zwracaj na niego uwagi, powta-

rza³a sobie. Nieraz jeszcze zmieni zdanie. Usiad³a wygodniej i zajê³a siê

ogl¹daniem programu poprzedzaj¹cego mecz.

Pod koniec pierwszej zmiany Liv by³a ju¿ kompletnie poch³oniêta gr¹.

– Nikt nie zdoby³ punktu – narzeka³a, bior¹c do ust odrobinê lodów.

Thorpe zapali³ papierosa.

– Najlepszy mecz, jaki kiedykolwiek ogl¹da³em, odby³ siê w Los An-

geles. Dodgers contra Reds, dwanaœcie zmian, 1:0 dla Dodgersów.

– 1:0 w dwunastu zmianach? – Liv unios³a brwi, kiedy kolejny pa-

³karz wypad³ z gry. To musia³a byæ jakaœ lewa dru¿yna.

Thorpe patrzy³ na ni¹ przez chwilê, a kiedy siê przekona³, ¿e wcale

nie ¿artowa³a, wybuchn¹³ œmiechem.

– Kupiê ci hot doga, Carmichael.

Jeden z pa³karzy odbi³ pi³kê w kierunku lewego zapola. Liv chwyci³a

Thorpe’a za ramiê.

– Coœ takiego! On w ni¹ trafi³.

– To nie ta dru¿yna, Liv – sil¹c siê na uœmiech powiedzia³ Thorpe. –

Kibicujemy tym drugim.

Liv wziê³a hot doga i oderwa³a róg opakowania musztardy.

– Dlaczego?

– Dlaczego? – powtórzy³, patrz¹c jak ostro¿nie wyciska zawartoœæ

opakowania. – Orioles s¹ z Baltimore. Red Sox natomiast z Bostonu.

– Lubiê Boston. – Liv odgryz³a spory kês hot doga, podczas gdy Pal-

mer pos³a³ krêcon¹ pi³kê tu¿ obok nastêpnego pa³karza. – Czy nie powi-

nien do niego odbiæ?

– Nie mów w tym sektorze zbyt g³oœno o swojej sympatii do Bosto-

nu – zwróci³ jej uwagê Thorpe. T³um rykn¹³, gdy pa³karz odbi³ pi³kê na

podwójny aut.

– Dlaczego ten zawodnik na pierwszej mecie po prostu siê nie za-

trzyma³? – nerwowo pyta³a Liv, machaj¹c trzymanym w rêku hot dogiem.

Thorpe nieoczekiwanie j¹ poca³owa³.

– Myœlê, ¿e najwy¿szy czas zacz¹æ szkolenie.

Pod koniec pi¹tej zmiany Liv opanowa³a ju¿ podstawowe regu³y gry.

Obserwowa³a mecz przechylona przez balustradê, jakby w ten sposób

chcia³a byæ bli¿ej zawodników. Na tablicy od pewnego czasu wci¹¿ wid-

nia³ wynik 3:3. Gra tak j¹ zafascynowa³a, ¿e na nic wicej nie zwraca³a

background image

72

uwagi. Zapomnia³a nawet o tym, ¿e uwa¿a³a Thorpe’a za szaleñca. Pan-

cerz, za którego pomoc¹ odgrodzi³a siê od œwiata, nagle przesta³ odgry-

waæ swoj¹ rolê.

– A wiêc, jeœli zawodnik z³apie pi³kê poza boiskiem, zanim dotknie

ona ziemi, to wci¹¿ bêdzie aut.

– Szybko ³apiesz.

– Nie b¹dŸ taki zarozumia³y, Thorpe. Dlaczego wymieniaj¹ miotacza?

– Poniewa¿ w czasie tej zmiany odda³ ju¿ dwa punkty i wyraŸnie

zgubi³ gdzieœ swoje atuty.

Opar³a brodê o porêcz, przygl¹daj¹c siê rozgrzewce rezerwowego

zawodnika.

– Jakie atuty?

– Szybkoœæ i p³ynnoœæ – odpowiedzia³, z przyjemnoœci¹ obserwuj¹c,

z jakim zaanga¿owaniem przygl¹da siê temu, co dzieje siê na boisku.

Spojrza³a na niego z ukosa.

– Czy chcesz, abym mia³a kompleksy?

– Nigdy w ¿yciu.

– Od jak dawna chodzisz na mecze?

– Na pierwszy zabra³a mnie moja matka, kiedy mia³em piêæ lat. Wa-

szyngton mia³ wtedy swoich Senatorów.

– Waszyngton wci¹¿ ma wielu senatorów.

– To by³a dru¿yna pi³karska.

– Ach tak. – Znowu opar³a brodê na porêczy.

Uœmiechn¹³ siê, patrz¹c na jej profil.

– A wiêc na pierwszy mecz zabra³a ciê twoja matka? A mnie base-

ball zawsze kojarzy³ siê z uk³adem ojciec–syn.

– Mojego ojca nigdy nie by³o. Nie lubi³ ani dzieci, ani odpowiedzial-

noœci.

– Przepraszam. – Odwróci³a g³owê, chc¹c na niego spojrzeæ. – Nie

chcia³am ciê dotkn¹æ.

– Nic nie szkodzi. – Wzruszy³ ramionami. – Wcale z tego powodu

nie cierpia³em. Moja matka by³a wspania³¹, wyj¹tkow¹ kobiet¹.

Liv znowu spojrza³a na boisko. To dziwne, nigdy nie myœla³a o Thor-

pie, ¿e by³ kiedyœ dzieckiem i ¿e mia³ rodzinê. Usi³owa³a to sobie wy-

obraziæ, ale zatrzymywa³a siê na obrazie twardego, bezkompromisowego

reportera, znanego z ostrych wyst¹pieñ telewizyjnych. Jego dzieciñstwo,

bez w¹tpienia trudne, psu³o ten obraz. Ale prawda, jak zwykle, okaza³a

siê bardziej skomplikowana. Liv nie chcia³a o tym myœleæ.

background image

73

Jednak... ciekawe, jakim by³ ch³opcem? W jakim stopniu dzieciñstwo

wp³ynê³o na jego osobowoœæ?

Zauwa¿y³a, ¿e nie by³ pozbawiony wra¿liwoœci. Ró¿a... ta przeklêta

ró¿a. Liv westchnê³a. Utrudnia³a jej utrzymanie dystansu. I ten jego seksu-

alizm. Wiedzia³, jak rozbudziæ kobietê, nawet tak oporn¹ jak ona. By³

arogancki, to prawda, ale manifestowa³ to w taki sposób, ¿e nawet ta jego

cecha potrafi³a zniewalaæ. Nie mo¿na by³o te¿ nic zarzuciæ jego dzia³al-

noœci zawodowej. Nie goni³ za s³aw¹ ani za pieniêdzmi, przekona³a siê

o tym zw³aszcza teraz, kiedy odrzuci³ stanowisko, za które wiêkszoœæ re-

porterów zaprzeda³aby duszê diab³u.

Muszê byæ ostro¿na, postanowi³a. Jestem na najlepszej drodze, aby

go polubiæ.

Thorpe obserwowa³ j¹ z profilu. Widzia³, jak bardzo zmienia³a siê jej

twarz. Kiedy zapomina³a o masce, stawa³a siê tak czytelna, jakby by³a ze

szk³a.

– O czym myœlisz? – cicho zapyta³ i po³o¿y³ d³oñ na jej karku.

– W³aœciwie o niczym – odrzek³a, ale nie potrafi³a siê zmusiæ, aby

zaprotestowaæ przeciw tej poufa³oœci. – Spójrz, znowu zaczynaj¹ grê.

W pewnej chwili Ÿle odbita pi³ka poszybowa³a prosto w kierunku try-

buny, tam gdzie siedzia³a Liv. Odruchowo unios³a do góry rêce, ¿eby os³o-

niæ twarz, i nagle oszo³omiona stwierdzi³a, ¿e trzyma w d³oniach pi³kê.

– Wspania³y chwyt – pogratulowa³ jej Thorpe, œmiej¹c siê na widok

jej zdumionej twarzy.

– Z³apa³am j¹ – powiedzia³a, uœwiadomiwszy sobie w koñcu, co siê

sta³o. Przycisnê³a do siebie pi³kê. – Czy muszê j¹ oddaæ?

– Jest twoja, Carmichael.

Obraca³a j¹ w rêkach, wci¹¿ nie wierz¹c w³asnym oczom.

– Czy to mo¿liwe – powtarza³a. Nagle zachichota³a jak ma³a dziew-

czynka.

Thorpe po raz pierwszy s³ysza³ wydobywaj¹cy siê gdzieœ z g³êbi jej

gard³a zniewalaj¹cy, beztroski œmiech. Zdawa³o mu siê, ¿e ma przed

sob¹ promieniej¹c¹ szczêœciem nastolatkê. Tak bardzo pragn¹³ wzi¹æ j¹

teraz w ramiona... Jeszcze nigdy nie wyda³a mu siê tak poci¹gaj¹ca jak

w tej w³aœnie chwili; z promieniami s³oñca na twarzy i pi³k¹ baseballo-

w¹ w d³oniach. Przepe³niaj¹ca jego serce mi³oœæ nieoczekiwanie spra-

wi³a mu ból.

Boisko na chwilê zniknê³o mu z oczu; twarz Liv przes³oni³a wszyst-

ko. Jej oczy nagle sta³y siê ogromne, kiedy wraz z reszt¹ stadionu ze-

background image

74

rwa³a siê z miejsca. Po chwili chwyci³a Thorpe’a za ramiê i poci¹gnê³a

za sob¹.

– To home run, Thorpe!

– Taaa. – Obserwowa³, jak pi³ka leci ponad zielon¹ barykad¹. – To

rzeczywiœcie home run. Po raz pierwszy w tym sezonie.

– To by³o cudowne. – Sta³a urzeczona kakofoni¹ dŸwiêków rozlega-

j¹cych siê z trybun i rykiem tysiêcy garde³. Nagle odwróci³a siê i w odru-

chu radoœci, nie zastanawiaj¹c siê nad tym co robi, serdecznie Thorpe’a

uca³owa³a. Ale zanim zd¹¿y³a siê wycofaæ, Thorpe przytrzyma³ j¹, odda-

j¹c poca³unek. Rozlegaj¹ce siê dooko³a g³oœne okrzyki radoœci zag³usza-

³o mocne bicie jej serca.

– A teraz – wymamrota³, odrywaj¹c od niej usta – powinna byæ ca³a

seria d³ugich pi³ek.

Liv, z trudem ³api¹c oddech, uwolni³a siê z jego ramion.

– Myœlê, ¿e ta jedna zupe³nie wystarczy – odrzek³a, po czym czuj¹c

siê tak, jakby nie sta³a na w³asnych nogach, szybko usiad³a. Okaza³o siê,

i¿ niebezpieczeñstwo by³o wiêksze, ni¿ pocz¹tkowo s¹dzi³a. Najwy¿szy

czas zrobiæ kilka kroków do ty³u.

– Czy mogê ciê prosiæ o jeszcze jednego hot doga? – zwróci³a siê do

Thorpe’a z uœmiechem, nie zwracaj¹c uwagi na dziwne mrowienie, które

odczuwa³a na skórze. – Jestem g³odna.

Reszta meczu by³a ju¿ tylko taktyczn¹ gr¹ obronn¹. Liv trudno siê

by³o skoncentrowaæ. Przeszkadza³a jej obecnoœæ Thorpe’a, po¿¹danie,

które w niej obudzi³, i œwiadomoœæ, ¿e przysz³o mu to tak ³atwo. Patrzy³a

na jego rêce, przypominaj¹c sobie, jakie szorstkie w dotyku s¹ jego d³o-

nie. Patrzy³a na jego ramiona, przypominaj¹c sobie, jakie s¹ silne i jak

bardzo siê w nich czu³a bezpieczna, ale zarazem bezradna. A Liv nie chcia-

³a siê czuæ bezradna. Zbyt wiele mog³o j¹ to kosztowaæ. Nie chcia³a byæ

znowu od kogokolwiek zale¿na. To zawsze przynosi³o tyle bólu. Patrzy³a

na jego usta œwiadoma, jakie potrafi¹ byæ uwodzicielskie; ale wiedzia³a,

¿e ulec im, to znaczy³o okazaæ s³aboœæ i staæ siê podatn¹ na zranienie.

Jego oczy, inteligentne i przenikliwe, zdawa³y siê dostrzegaæ tak wiele.

Im wiêcej jednak dostrzega³y, tym wiêksze by³o ryzyko, ¿e Thorpe za-

w³adnie ni¹ psychicznie i emocjonalnie.

Nie wiedzia³a, jak to siê sta³o, ¿e tak siê w to zapl¹ta³a. A przecie¿

wci¹¿ leczy³a siê z ran. Od lat ¿y³a w przeœwiadczeniu, ¿e zamkniêcie siê

w sobie to jedyna droga do odzyskania spokoju. Teraz nagle zda³a sobie

sprawê, i¿ Thorpe móg³ to wszystko zmieniæ. Po raz pierwszy zrozumia-

background image

75

³a, ¿e odczuwa przed nim strach, po prostu siê boi, i¿ wkrótce mo¿e zbyt

wiele dla niej znaczyæ.

PrzyjaŸñ, nagle uœwiadomi³a sobie. Tylko to powinno wchodziæ w grê.

Zwyczajna przyjaŸñ. A¿ do koñca meczu powtarza³a sobie, ¿e to zupe-

³nie mo¿liwe.

– A wiêc wygraliœmy. – Liv skomentowa³a widniej¹cy na tablicy wy-

nik – Piêæ do trzech. – Pog³adzi³a trzyman¹ w rêkach pi³kê.

– Powiedzia³aœ „my”? – Thorpe rozeœmia³ siê od ucha do ucha i po-

ci¹gn¹³ Liv za w³osy. – Myœla³em, ¿e wolisz Boston.

Liv odchyli³a siê do ty³u i opar³a stopy o porêcz, podczas gdy t³um

kibiców wylewa³ siê z sektorów.

– Tak by³o, zanim zrozumia³am zawi³oœci gry. Wiesz, to niesamowi-

te, do jakiego stopnia zwodnicza potrafi byæ telewizja. Tak naprawdê

wszystko dzieje siê znacznie szybciej i o wiele ciekawiej, ni¿ myœla³am.

Czy czêsto tu przychodzisz?

Obserwowa³, jak przerzuca pi³kê z rêki do rêki, zwrócona twarz¹

w stronê boiska.

– £owisz ryby?

– Niezwykle trafne pytanie, Thorpe – powiedzia³a ura¿onym to-

nem.

– Kiedy tylko pozwala mi na to czas – odrzek³, nie przestaj¹c siê

uœmiechaæ. – Nastêpnym razem zabiorê ciê na mecz wieczorem. To zu-

pe³nie inne uczucie.

– Nie powiedzia³am...

– T.C.!

Spojrzeli w górê. W ich stronê przeciska³ siê jakiœ mê¿czyzna. By³

niski i krêpy, mia³ siwe w³osy, energiczn¹, pokryt¹ sieci¹ zmarszczek twarz,

wydatn¹ szczêkê i haczykowaty nos. Thorpe wsta³, poddaj¹c siê niedŸwie-

dziemu uœciskowi mê¿czyzny.

– Boss, jak siê masz?

– Nie mogê narzekaæ, nie, nie mogê narzekaæ. – Cofn¹³ siê nieco

i z uwag¹ patrzy³ na Thorpe’a. – Dobry Bo¿e, wygl¹dasz znakomicie,

ch³opcze. – Ogromn¹, miêsist¹ d³oni¹ poklepa³ Thorpe’a po plecach. –

Codziennie ogl¹dam ciê w TV, jak dok³adasz politykom. Zawsze zreszt¹

przypomina³eœ szczerz¹cego zêby szczeniaka.

Liv z rozbawieniem przys³uchiwa³a siê, jak nieznajomy nazywa Thor-

pe’a ch³opcem i szczerz¹cym zêby szczeniakiem.

– Ktoœ musi to robiæ, mam racjê, Boss?

background image

76

– Mo¿esz byæ pewien, ¿e twoja... – Boss nagle umilk³ i zerkn¹³ na

Liv. Odkaszln¹³. – Czy przedstawisz mnie swojej damie, czy mam pomy-

œleæ, ¿e boisz siê, abym ci jej nie poderwa³?

– Liv, ten stary intrygant to Boss Kawaoski, najlepszy na œwiecie

³apacz. Boss, Olivia Carmichael.

– Oczywiœcie! – Rêka Liv utonê³a w szerokiej d³oni Bossa. – Nasza

specjalistka od wiadomoœci. Tak naprawdê jest pani jeszcze piêkniejsza

ni¿ na ekranie.

– Dziêkujê.

Prawie nie odrywa³ od niej rozpromienionego wzroku.

– Uwa¿aj, Liv. – Thorpe otoczy³ j¹ ramieniem. – Boss ma opiniê

wytrawnego podrywacza.

Boss znowu odkaszln¹³ i Liv z trudem powstrzyma³a œmiech.

– Szkoda, ¿e nie s³yszy tego moja pani. Co s¹dzisz o meczu, T.C.?

– Palmer jak zwykle niezawodny. – Wyci¹gn¹³ papierosa i zapali³ go.

– Wygl¹da na to, ¿e ch³opaki maj¹ w tym roku dobr¹ dru¿ynê.

– Du¿o œwie¿ej krwi – doda³ Boss, spogl¹daj¹c têsknym wzrokiem

na boisko. – Ten m³ody lewy zapolowy jest dobry na pa³ce.

– Ty te¿ by³eœ dobry. – Thorpe odwróci³ siê do Liv. – WyobraŸ sobie,

i¿ u Bossa, w roku odejœcia na emeryturê, stosunek dobrych odbiæ do wej-

œcia na pa³kê wynosi³ 324.

Liv, niezbyt pewna czy w³aœciwie go zrozumia³a, spróbowa³a zmie-

niæ temat.

– Czy gra³ pan w Orioles, panie Kawaoski?

– Po prostu Boss, proszê pani. Gra³em w dru¿ynie Senatorów. To by³o

dwadzieœcia lat temu. – Pokrêci³ g³ow¹ nad up³ywem czasu. – Ten tu –

œmiej¹c siê wskaza³ palcem na Thorpe’a – naprzykrza³ siê wszystkim w klu-

bie, bez przerwy powtarzaj¹c, ¿e chce byæ naszym trzeciometowym.

– To prawda? – Liv ze zdumieniem spojrza³a na Thorpe’a. Jakoœ ni-

gdy nie przysz³o jej do g³owy, ¿e Thorpe kiedyœ móg³ marzyæ, aby zostaæ

kimœ zupe³nie innym.

– W ataku nie by³ najlepszy, za to w obronie jego rêce by³y nieza-

wodne.

– I wci¹¿ takie s¹ – z udan¹ powag¹ rzek³ Thorpe, posy³aj¹c w kie-

runku Liv znacz¹cy uœmiech, który ona zupe³nie zlekcewa¿y³a. – Jak so-

bie radzisz w sklepie, Boss?

– W porz¹dku. Moja ¿ona mnie dziœ zastêpuje. Nie chcia³a, abym

opuœci³ pocz¹tek sezonu. – Potar³ rêk¹ podbródek. – Bêdzie ¿a³owa³a, ¿e

background image

77

nie zobaczy³a siê z tob¹. Alice ci¹gle jeszcze w ka¿d¹ niedzielê zapala

w twojej intencji œwiecê.

– Pozdrów j¹ ode mnie. – Thorpe zgniót³ pod butem papierosa. – To

pierwszy mecz Liv.

Boss z zainteresowaniem spojrza³ na pi³kê, któr¹ Liv wci¹¿ trzyma³a

w rêkach.

– Szczêœcie nowicjusza – powiedzia³a i wyci¹gnê³a pi³kê w jego stro-

nê. – Czy móg³by pan z³o¿yæ na niej podpis? Nigdy jeszcze nie spotka-

³am prawdziwego zawodnika.

Boss powoli obraca³ w rêku pi³kê. – Up³ynê³o du¿o czasu, kiedy ostat-

nio to robi³em. – Wzi¹³ od Liv pióro. – Bardzo du¿o czasu – cicho powtó-

rzy³. Z³o¿y³ staranny podpis na pi³ce.

– Dziêkujê, Boss. – Liv odebra³a od niego pi³kê.

– Ja równie¿ dziêkujê. Przypomnia³em sobie stare czasy. Powiem

Alice, ¿e spotka³em ciebie. – Uderzy³ Thorpe’a po plecach. – I œliczn¹

pani¹ redaktor od wiadomoœci. – OdwiedŸ nas w sklepie.

– Przy pierwszej okazji, Boss. – Thorpe obserwowa³ go, jak przeci-

ska siê w t³umie i jak pokonuje wiod¹ce pod górê schody. – To by³ nie-

zwykle mi³y gest z twojej strony – cicho powiedzia³ do Liv. – Jesteœ wra¿-

liw¹ i bardzo spostrzegawcz¹ kobiet¹.

Liv spojrza³a na widniej¹cy na pi³ce podpis.

– To musi byæ bardzo trudne rozstawaæ siê z karier¹, z niezwyk³ym

stylem ¿ycia trzydzieœci lat wczeœniej, ni¿ czyni to wiêkszoœæ ludzi. Czy

rzeczywiœcie by³ taki dobry?

– Lepszy od wielu innych. – Thorpe wzruszy³ ramionami. – Ale nie to

mia³o tak naprawdê znaczenie. Najwa¿niejsze, ¿e kocha³ baseball i uwiel-

bia³ graæ w dru¿ynie. – Grupy sprz¹taczy przystêpowa³y ju¿ do pracy, uwi-

jaj¹c siê miêdzy sektorami, i Thorpe wzi¹wszy Liv za rêkê, poprowadzi³ j¹

w stronê wyjœcia. – Wszystkie dzieciaki go uwielbia³y – ci¹gn¹³. – Nigdy

mu nie przeszkadza³o, ¿e by³ przez nie wiecznie œcigany i oblegany.

– Dlaczego jego ¿ona w ka¿d¹ niedzielê zapala dla ciebie œwiecê?

Obieca³a sobie, ¿e nie zapyta. Tak siê jednak sta³o, i¿ s³owa same

pop³ynê³y, zanim zdo³a³a je powstrzymaæ.

– Jest katoliczk¹.

W milczeniu szli w stronê parkingu.

– Nie chcesz odpowiedzieæ? – nie ustêpowa³a Liv.

Chwilê bawi³ siê kluczykami od samochodu, po czym wyci¹gn¹³ je

z kieszeni.

background image

78

– Prowadzili niewielki sklep ze sprzêtem sportowym w Northeast.

Parê lat temu wpadli w k³opoty. Inflacja, podatki, remont lokalu.

Otworzy³ drzwi samochodu, ale Liv nie wsiad³a do œrodka. Sta³a na

zewn¹trz i patrzy³a na niego w milczeniu.

– I?

– Dwadzieœcia lat temu zawodnicy nie zarabiali zbyt wiele. Boss nie

mia³ wiêc prawie ¿adnych oszczêdnoœci.

– Rozumiem. – Liv wsunê³a siê do œrodka, podczas gdy Thorpe pod-

szed³ do drzwi od strony kierowcy. Przechyliwszy siê w ich stronê, od-

blokowa³a klamkê. – Tak wiêc po¿yczy³eœ mu pieni¹dze.

– Powiedzmy zainwestowa³em pewn¹ kwotꠖ poprawi³ j¹ Thorpe,

zatrzaskuj¹c za sob¹ drzwi. – To nie by³a po¿yczka.

Liv obserwowa³a go, jak uruchamia zap³on. Zauwa¿y³a, i¿ jej zainte-

resowanie tym w³aœnie epizodem w jego ¿yciu nie bardzo go zachwyci³o.

Mimo to nie mia³a zamiaru ust¹piæ. Powtarza³a sobie, ¿e dr¹¿enie tematu

to zwyk³a reporterska ciekawoœæ.

– Poniewa¿ wiedzia³eœ, ¿e po¿yczki nie przyjmie. Poza tym nie chcia-

³eœ, ¿eby ucierpia³a na tym jego duma.

Thorpe zmniejszy³ obroty silnika i odwróci³ siê do niej.

– To tylko twoje oparte na w¹t³ych przes³ankach przypuszczenie.

– Powiedzia³eœ, ¿e jestem spostrzegawcza – zauwa¿y³a. – O co chodzi,

Thorpe? – na jej ustach pojawi³ siê uœmiech. – Czy¿byœ nie chcia³, aby ktoœ

doszed³ do wniosku, ¿e potrafisz byæ ca³kiem sympatycznym facetem?

– A wiêc oczekuje siê ode mnie, abym by³ sympatyczny – rzek³. – Do

tego nie jestem przyzwyczajony.

– O tak. – Wci¹¿ siê uœmiecha³a. – Twój image. Nieustêpliwy, twar-

dy, bez sentymentów, pragmatyczny.

Poca³owa³ j¹ mocno, niecierpliwie. Jej zdumienie nagle ust¹pi³o przed

po¿¹daniem. Czu³a dotyk jego palców i ju¿ nie chcia³a siê broniæ. Jeœli to

nawet by³ b³¹d, musia³a go pope³niæ. Jeœli to by³o szaleñstwo, oprzytom-

nieje póŸniej. W tej chwili chcia³a tylko jednego, znowu poczuæ rozkosz,

któr¹ on móg³ jej daæ.

Jego wargi mog³y zaspokoiæ jej wci¹¿ rosn¹cy g³ód. To nie by³ w³a-

œciwy czas na zastanawianie siê, dlaczego w³aœnie on mia³ byæ tym, kto

rozerwie zas³onê, za któr¹ schroni³a siê przed œwiatem. Chcia³a tylko zno-

wu czuæ, znowu prze¿ywaæ.

Jego serce bi³o tu¿ obok jej serca, mocno i szybko, jakby chcia³o jej

daæ do zrozumienia, ¿e on czuje tak samo jak ona, tak samo jak ona –

background image

79

po¿¹da. Zastanawia³a siê, jak by to by³o kochaæ siê z nim? Czuæ dotyk

jego skóry, jego r¹k? Ale nie, nie powinna folgowaæ wyobraŸni. Ale jak

siê przed ni¹ broniæ?

Muska³ wargami jej policzki i skronie.

– Chcia³bym znaleŸæ siê z tob¹ w bardziej odosobnionym miejscu –

szepta³. – Pragnê ciê pieœciæ, Liv. – Jego usta znowu wróci³y do jej ust,

gor¹ce i zach³anne. – Ca³¹ ciebie. Niepotrzebna nam widownia. – Ode-

rwa³ siê od niej na chwilê, aby spojrzeæ w oczy. Ujrza³ w nich po¿¹danie,

które rozpali³o go jeszcze bardziej. – JedŸ ze mn¹ do mojego domu.

Serce mocno bi³o jej w piersiach, skronie nieprzytomnie pulsowa³y.

Po raz pierwszy od wielu lat sta³o siê takie proste powiedzenie „tak”.

Pragnê³a tego mê¿czyzny. Jak to mo¿liwe, ¿e sta³o siê to tak szybko?

Gdyby jeszcze miesi¹c temu ktoœ jej powiedzia³, ¿e bêdzie gotowa siê

z nim kochaæ, wyœmia³aby go. Teraz wcale nie wydawa³o siê to niedo-

rzeczne. To by³o wrêcz naturalne. Ogarnê³o j¹ przera¿enie. Wysunê³a siê

z jego ramion i nerwowym ruchem poprawi³a w³osy. Potrzebowa³a tro-

chê wolnej przestrzeni, trochê czasu.

– Nie. Nie, nie jestem jeszcze gotowa. – G³êboko odetchnê³a. – Thor-

pe, sprawiasz, ¿e zaczynam siê w tym wszystkim gubiæ.

– Doskonale. –- Pokona³ narastaj¹c¹ wci¹¿ falê namiêtnoœci i opad³

ciê¿ko na siedzenie. – Nie chcia³bym ci siê narzucaæ.

Rozeœmia³a siê nerwowo.

– Wcale mi siê nie narzucasz. – Po prostu nie bardzo wiem, co w³a-

œciwie do ciebie czujê. Nie wiem nawet, czy nale¿y ciê traktowaæ powa¿-

nie. Ta... ta dziwna uwaga, któr¹ rzuci³eœ na temat ma³¿eñstwa...

– Przypomnê ci tê rozmowê w nasz¹ pierwsz¹ rocznicê.

Uruchomi³ samochód, aby nie mieæ wiêcej pokus. Przekona³ siê, i¿

wcale nie by³ taki cierpliwy, jak mu siê zdawa³o.

– Thorpe, to absurdalne.

– Lepiej pomyœl, co zrobiæ, aby wygraæ.

Zastanawia³a siê, jak to mo¿liwe, aby w jednej chwili z mi³ego, sym-

patycznego mê¿czyzny mo¿na by³o siê zmieniæ w rozwœcieczonego osob-

nika. Nie wiedzia³a czy ma siê œmiaæ, czy raczej p³akaæ.

– Okej, Thorpe – zaczê³a z godn¹ podziwu cierpliwoœci¹, kiedy w³¹-

czyli siê w ruch uliczny. – Postaram siê postawiæ sprawê jasno. Nie mam

zamiaru wyjϾ za ciebie. Nigdy.

– Chcesz siê za³o¿yæ? – zapyta³ z niezm¹conym spokojem. Po chwili

uœmiechn¹³ siê od ucha do ucha. – Postawiê piêædziesi¹t, ¿e zmienisz zdanie.

background image

80

– Czy ty naprawdê uwa¿asz, i¿ mogê siê za³o¿yæ o coœ takiego?

– Nie masz za grosz sportowej ¿y³ki. – Pokrêci³ g³ow¹ z dezaproba-

t¹. – Jestem doprawdy rozczarowany, Carmichael.

Liv spojrza³a na niego spod oka.

– Podnieœ do stówy. Stawiam dwa do jednego.

Znowu siê rozeœmia³ i przejecha³ przy ¿ó³tym œwietle.

– Zgoda.

background image

81

%

Œ

mieræ premiera Summerfielda by³a dla wszystkich ogromnym

zaskoczeniem. Nag³y wylew krwi do mózgu, który by³ bezpo-

œredni¹ przyczyn¹ zgonu, pogr¹¿y³ kraj w g³êbokim smutku. Œwia-

towe media prze¿ywa³y gor¹ce chwile. Nadawano specjalne programy

poœwiêcone ¿yciu zmar³ego i jego czterdziestoletniej karierze w brytyj-

skim rz¹dzie oraz pierwsze reakcje przywódców innych pañstw. Zastana-

wiano siê, czy œmieræ jednego cz³owieka mo¿e wp³yn¹æ na równowagê

si³ w œwiecie.

Prezydent Stanów Zjednoczonych w drugim dniu po oficjalnym og³o-

szeniu zgonu brytyjskiego premiera przemierza³ Atlantyk na pok³adzie

Air Force One, ¿eby wzi¹æ udzia³ w pogrzebie.

Thorpe znalaz³ siê w gronie towarzysz¹cych mu osób. Do jego repor-

terskich obowi¹zków nale¿a³o tkwiæ przy prezydencie tak blisko jak tyl-

ko to by³o mo¿liwe, nastêpnie dzieliæ siê uzyskanymi informacjami z po-

zosta³ymi przedstawicielami mediów, którzy odbywali tê sam¹ podró¿ na

pok³adzie samolotu przeznaczonego dla prasy. Mia³ do swojej dyspozy-

cji specjaln¹ ekipê w ka¿dej chwili gotow¹ do filmowania wszystkich

wa¿nych wydarzeñ w czasie lotu. Kamerzystê i techników od œwiat³a

i dŸwiêku, wraz z ca³ym ekwipunkiem, umieszczono w tylnej czêœci sa-

molotu. Ich koledzy i wspó³pracuj¹cy z nimi personel pomsocniczy le-

cieli samolotem dla prasy. Na przodzie Air Force One znajdowa³y siê

pomieszczenia dla prezydenta, jego ma³¿onki i najbli¿szego otoczenia:

background image

82

sekretarzy, obstawy i doradców. Wszêdzie panowa³ spokój i atmosfera

powagi.

Tu¿ za Thorpe’em cz³onkowie jego ekipy rozgrywali po cichu partiê

pokera. Nawet przekleñstwa by³y wypowiadane pó³g³osem. Gdyby to cho-

dzi³o o inn¹ podró¿, Thorpe do³¹czy³by pewnie do nich, skracaj¹c sobie

czas kilkoma partyjkami... ale tym razem mia³ tyle na g³owie.

Obowi¹zki zawodowe wype³nia³y mu czas bez reszty. Musia³ zebraæ

wszystkie informacje i komentarze, przeanalizowaæ je i naszkicowaæ sce-

nariusz dnia pogrzebu. PóŸniej, w Londynie bêdzie musia³ liczyæ na sie-

bie, ¿eby znaleŸæ siê jak najbli¿ej prezydenta, obserwowaæ zachowanie

wa¿nych osobistoœci i ich wypowiedzi. Zawsze mu odpowiada³a praca

w terenie, realizowanie w³asnych programów i dlatego w³aœnie odrzuci³

propozycjê objêcia stanowiska redaktora w Nowym Jorku.

Przez ca³y czas podró¿y Thorpe bêdzie usi³owa³ wydobyæ jak naj-

wiêcej interesuj¹cych wiadomoœci od sekretarza prasowego nie tylko dla

w³asnego u¿ytku, ale równie¿, aby przygotowaæ materia³y dla kolegów.

I chocia¿ wyznaczenie go do tej pracy by³o z pewnoœci¹ wyró¿nie-

niem, Thorpe prawie ¿a³owa³, ¿e ten zaszczyt nie spotka³ Carlyle’a czy

Dicksona, znanych korespondentów z konkurencyjnych stacji. Tymcza-

sem to on by³ na pok³adzie Air Force One, podczas gdy Liv, wraz z pozo-

sta³ymi dziennikarzami, na pok³adzie samolotu prasowego.

Od kilku dni Liv wyraŸnie go unika³a i Thorpe nie wchodzi³ jej w dro-

gê. Zreszt¹ najnowsze wydarzenie wcale temu nie sprzyja³o. Teraz to samo

wydarzenie mia³o ich znowu zbli¿yæ.

Za ka¿dym razem, kiedy wpadali na siebie przy wejœciu do Bia³ego

Domu, na Kapitolu czy w brytyjskiej ambasadzie, Liv zachowywa³a siê

w stosunku do niego z ogromn¹ rezerw¹. W niczym nie przypomina³a tam-

tej kobiety, która na stadionie jad³a hot doga i szala³a z radoœci, kiedy

zawodnicy zdobywali bramkê.

To, ¿e tak szybko i bez wysi³ku siê od niego odsunê³a, bardzo go do-

tknê³o, bardziej ni¿ mia³ ochotê siê przyznaæ. Nawet przed sob¹. Dosko-

nale jednak wiedzia³, ¿e niecierpliwoœæ mog³a mu tylko zaszkodziæ, ale

panowanie nad sob¹ przychodzi³o mu coraz trudniej.

Nie by³ jej obojêtny, pomyœla³, patrz¹c w zadumie przez okno. I, bez

wzglêdu na to, co mówi³a czy te¿ jak siê zachowywa³a, nie mog³a ukryæ

swoich emocji. W jej oczach by³o po¿¹danie i chocia¿ bardzo z nim wal-

czy³a, po¿¹danie zwyciê¿a³o, ilekroæ bra³ j¹ w ramiona. Thorpe musia³

siê tym zadowoliæ. Na razie.

background image

83

– Trzy króle! – us³ysza³ za sob¹. – Hej, T.C., przy³¹cz siê do nas,

zanim ten typ nas do reszty oskubie.

Kiedy Thorpe ju¿ mia³ zamiar siê zgodziæ, nagle ujrza³, jak prezydent

wchodzi wraz ze swoim sekretarzem do przeznaczonego na biuro po-

mieszczenia.

– PóŸniej – rzuci³ w stronê kolegów i szybko wsta³.

Kiedy ostatnio lecia³am do Anglii? – zastanawia³a siê Liv. Przypo-

mnia³a sobie lato, gdy mia³a szesnaœcie lat. Podró¿owa³a z rodzicami i sio-

str¹ pierwsz¹ klas¹. Pozwolono jej wtedy spróbowaæ kawioru, a Melin-

dzie szampana. Podró¿ by³a prezentem dla siostry z okazji jej osiemna-

stych urodzin.

Melinda z upodobaniem rozprawia³a o przyjêciach, licznych balach,

herbatkach i teatralnych spektaklach, w których mia³a zamiar uczestni-

czyæ. Stroje by³y równie¿ tematem nie koñcz¹cych siê rozmów, dopóki

znudzony tym ojciec nie zag³êbi³ siê w koñcu w lekturze „Wall Street

Journal”. Liv, zbyt m³oda, aby uczestniczyæ w balach, i zupe³nie nie zain-

teresowana mod¹, œmiertelnie siê nudzi³a. Kawior, odrobina szampana

z kieliszka siostry i nêkaj¹ce samolot turbulencje da³y w efekcie pioru-

nuj¹c¹ mieszankê. Liv, ku obrzydzeniu siostry, zaskoczeniu matki i nie-

zadowoleniu ojca, ciê¿ko to odchorowa³a i ju¿ do koñca podró¿y pozo-

stawa³a pod opiek¹ stewarda.

Dwanaœcie lat temu, z westchnieniem pomyœla³a Liv. Teraz wszystko

siê zmieni³o. Nie by³o ani szampana, ani kawioru. Na pok³adzie samolotu

wioz¹cego przedstawicieli prasy, w przeciwieñstwie do Air Force One,

by³o t³oczno i gwarno. Graj¹cy w karty zachowywali siê zdecydowanie

mniej powœci¹gliwie. Reporterzy i personel pomocniczy z waszyngtoñ-

skich stacji bez przerwy kr¹¿yli tam i z powrotem, zajmowali siê grami

hazardowymi, sprzeczali albo spali, skracaj¹c sobie w ten sposób d³ugie

godziny lotu. Jednak w powietrzu czu³o siê olbrzymie napiêcie, oczeki-

wanie na coœ, co mia³o byæ wielkim wydarzeniem.

Liv zajê³a siê robieniem notatek, podczas gdy dwaj korespondenci,

siedz¹cy po przeciwnej stronie przejœcia, zawziêcie dyskutowali o poli-

tycznych konsekwencjach œmierci Summerfielda.

Zmar³ego premiera, d³ugoletniego cz³onka brytyjskiej Partii Konser-

watywnej, powszechnie znano z umiarkowanych pogl¹dów. Liv wiedzia-

³a jednak, ¿e w chwilach próby ten spokojny cz³owiek potrafi³ pokazaæ

background image

84

si³ê i ¿elazn¹ konsekwencjê. Z pewnoœci¹ nie by³ cz³owiekiem, którego

mo¿na by przekupiæ czy zastraszyæ stosuj¹c pokrêtne, dyplomatyczne

zabiegi.

W ci¹gu ostatnich dwóch dni Liv ciê¿ko pracowa³a, zdobywaj¹c nie-

zbêdn¹ wiedzê o brytyjskim parlamencie i samym Summerfieldzie. Potrze-

bowa³a silnych argumentów, aby sk³oniæ Carla do wys³ania jej do Londynu

w roli korespondenta stacji. Jego argumentacja, ¿e tu, w Waszyngtonie, by³a

równie potrzebna, okaza³a siê nie najwa¿niejsz¹ przeszkod¹. Thorpe, jak

zwykle, stanowi³ wiêksz¹. Liv ze z³oœci¹ nacisnê³a o³ówek, ³ami¹c go.

Thorpe lecia³ do Anglii. Thorpe zosta³ sprawozdawc¹ prasowym

prezydenta. Thorpe bêdzie podró¿owa³ na pok³adzie Air Force One

wraz z prezydenckim otoczeniem i w³asn¹ ekip¹ reprezentuj¹c¹ ró¿ne

stacje. WWBW mog³a skorzystaæ z materia³ów nadsy³anych przez

Thorpe’a bez ponoszenia kosztów w przypadku wys³ania w³asnego ko-

respondenta.

Aby Carlo zmieni³ nastawienie, Liv musia³a przez godzinê ch³odno,

rzeczowo argumentowaæ, a nastêpnie ¿arliwie go przekonywaæ o swoich

racjach. A mimo to radoœæ z odniesionego zwyciêstwa nie by³a pe³na. Przy-

czyn¹ jej frustracji zawsze by³ Thorpe.

Cokolwiek robi³a, dok¹dkolwiek zmierza³a, on zawsze tam by³,

w dwójnasób utrudniaj¹c jej ka¿de zadanie. I wcale nie chodzi³o tu o spra-

wy merytoryczne. Po prostu nie potrafi³a o nim nie myœleæ. W ci¹gu dnia,

wype³nionego rozlicznymi zawodowymi obowi¹zkami, w ka¿dej chwili

móg³ pojawiæ siê przed ni¹ osobiœcie lub tylko jako nazwisko. I wtedy

wspomina³a, jak tañczyli w ambasadzie, jak obejmowa³ j¹ na tarasie i jak

beztrosko œmiali siê podczas niedawnego meczu na stadionie. W nocy,

kiedy by³a sama, z ³atwoœci¹ wœlizgiwa³ siê do jej serca i myœli. I bez

wzglêdu na to, jak bardzo siê broni³a, on zawsze okazywa³ siê silniejszy.

S³ysza³a, jak siê œmieje, widzia³a, jak ironicznie unosi brwi, czu³a uœcisk

jego silnych r¹k, a nawet czasami czu³a smak jego poca³unków i ogarnia-

j¹ce jej cia³o po¿¹danie. I nigdy nie wiedzia³a, czy powinno j¹ to gniewaæ

czy raczej przera¿aæ.

Nie mia³ prawa tak jej drêczyæ, gniewnie pomyœla³a, szukaj¹c w ak-

tówce zapasowego o³ówka. Nie mia³ prawa zmieniaæ ustalonego porz¹d-

ku w jej ¿yciu. A do tego jeszcze ten zak³ad. Przymknê³a oczy. Jak to siê

sta³o, ¿e mu uleg³a, godz¹c siê na coœ a¿ tak absurdalnego?

Ma³¿eñstwo! Czy¿by by³ do tego stopnia szalony, aby uwa¿aæ, ¿e ona

mo¿e powa¿nie myœleæ o ma³¿eñstwie? Z nim? Jaki¿ mê¿czyzna zabiega-

background image

85

³by o kobietê, o której wie, ¿e z trudem go toleruje, i jednoczeœnie oœwiad-

cza³, ¿e ma zamiar siê z ni¹ o¿eniæ? Tylko g³upiec, zdecydowa³a, wzrusza-

j¹c ramionami. Albo wyj¹tkowy szaleniec. Po chwili z niezadowoleniem

dosz³a do wniosku, ¿e T.C. Thorpe nale¿a³ do tej drugiej grupy.

Oczywiœcie to, jak bardzo by³ szalony, nie mia³o w tym wypadku ¿ad-

nego znaczenia. Thorpe nie móg³ jej do ma³¿eñstwa zmusiæ, a ona z pew-

noœci¹ nie zmieni zdania. Mo¿e wiêc byæ spokojna.

Po chwili, spojrzawszy na notatki, nieoczekiwanie pomyœla³a, ¿e wcale

nie jest tego taka pewna.

– Mike – Thorpe opad³ na siedzenie, tu¿ obok sekretarza prasowego,

Donaldsona.

– T.C. – Donaldson zamkn¹³ skoroszyt i spojrza³ na Thorpe’a z nie-

co wymuszonym uœmiechem. Mia³ wygl¹d dobrodusznego wujaszka: za-

czyna³ tyæ i mia³ pierwsze œlady ³ysiny na g³owie. Jednak jego umys³ wci¹¿

by³ niezwykle ch³onny i twórczy.

– Co masz dla mnie? – zapyta³ Thorpe, sadowi¹c siê wygodnie.

Donaldson uniós³ brwi.

– A co mia³bym mieæ? – zdziwi³ siê. – Uroczysty pogrzeb, kondo-

lencje, oœwiadczenia, trochê pompy i normalnego w tych okolicznoœciach

ceremonia³u. Bêdzie wielu wysokiej rangi urzêdników, dawnych i obec-

nych, oraz koronowane g³owy. Dobry scenariusz, T.C. – Siêgn¹³ do kie-

szeni po fajkê, po czym zaj¹³ siê starannym jej nabijaniem. – W ci¹gu

najbli¿szych dni nie bêdziesz narzeka³ na brak roboty. Otrzymasz dok³ad-

ny harmonogram zajêæ prezydenta.

Thorpe obserwowa³, jak Donaldson kciukiem upycha tytoñ w fajce.

– Wygl¹da na to, ¿e bêdzie bardzo zajêty.

– Nie przybywa do Londynu, aby go zwiedza栖 z powag¹ odrzek³

Donaldson.

– To dotyczy ka¿dego z nas, Mike – zauwa¿y³ Thorpe. – Wszyscy

mamy obowi¹zki. Nie chcia³bym dojœæ do wniosku, ¿e coœ przede mn¹

ukrywasz.

– No wiesz! – Donaldson rozeœmia³ siê nerwowo. – Nawet gdyby

tak by³o i tak byœ to wygrzeba³.

– Zauwa¿y³em, ¿e tym razem na pok³adzie jest o dwóch agentów

ochrony wiêcej – rzuci³ od niechcenia Thorpe.

Donaldson ponownie zaj¹³ siê starannym nabijaniem fajki.

background image

86

– Ma³¿onka prezydenta jest tu równie¿.

– Wzi¹³em to pod uwagê. – Thorpe zastanawia³ siê chwilê, po czym

doda³: – Pogrzeb cz³owieka takiego jak Summerfield œci¹ga dyplomatów

z ca³ego niemal œwiata. – Przerwa³, przyjmuj¹c od stewarda fili¿ankê kawy,

podczas gdy Donaldson obserwowa³ go zza p³omienia zapalonej zapa-

³ki. – Przedstawicieli wszystkich krajów: cz³onków ONZ i wielu innych.

Wygl¹da na to, ¿e bêd¹ wielkie t³umy.

– Przykry obowi¹zek, pogrzeb – skomentowa³ Donaldson.

– Rzeczywiœcie, przykry – przyzna³ Thorpe. – Ale chyba i niebez-

pieczny.

– Okej, T.C., znamy siê jak ³yse konie. Co wietrzysz?

– K³opoty – odrzek³ Thorpe z ch³odnym uœmiechem. – Czy¿ nie ma ku

temu podstaw, Donaldson? Czy nie ma wystarczaj¹cych powodów, dla któ-

rych prezydent czy którakolwiek z tych wysoko postawionych osobistoœci

powinna podczas pogrzebu zachowaæ wyj¹tkowe œrodki ostro¿noœci?

– Dlaczego tak myœlisz? – zapyta³ Donaldson.

– Mam przeczucie – spokojnie powiedzia³ Thorpe.

– Daj spokój, T.C. – odezwa³ siê Donaldson. – Naprawdê nic dla cie-

bie nie mam.

Thorpe, jakby siê nad czymœ zastanawiaj¹c, pi³ spokojnie kawê.

– Summerfield nie by³ zbyt popularny w IRA.

Z ust Donaldsona wyrwa³ siê zduszony œmiech.

– Albo w PLO czy w kilkudziesiêciu innych radykalnych organiza-

cjach. I to ma byæ biuletyn informacyjny, T.C.?

– Jedynie mój komentarz. Czy mogê liczyæ na wypowiedŸ prezydenta?

– Odnoœnie do czego?

– Jego pogl¹du na politykê Summerfielda w stosunku do Irlandzkiej

Armii Republikañskiej i sugestii na temat nowego premiera.

– Pogl¹dy prezydenta w sprawie IRA by³y ju¿ publikowane. – Donald-

son zaci¹gn¹³ siê fajk¹. – Natomiast zanim zajmiemy siê nowym premie-

rem, wypada najpierw pogrzebaæ Summerfielda. – Spojrza³ uwa¿nie na

Thorpe’a. – By³oby niezbyt rozs¹dnie opowiadaæ o twoich podejrzeniach,

T.C. Nie ma sensu dawaæ ludziom zbyt wiele do myœlenia, nie uwa¿asz?

– Przekazujê ludziom wy³¹cznie fakty – spokojnie zauwa¿y³ Thorpe

i wsta³. – Chcia³bym, aby mój kamerzysta zrobi³ trochê ujêæ.

Donaldson zastanawia³ siê chwilê.

– Zgoda, ale nie rób wokó³ tego ha³asu. W koñcu udajemy siê na

pogrzeb. Nie zapominaj o tym.

background image

87

– Nie ma obawy. Zawiadomisz mnie, jeœli bêd¹ jakieœ zmiany? –

Nie czekaj¹c na odpowiedŸ, Thorpe wróci³ do gry w karty. – Bêdzie dla

was robota, kiedy tylko Donaldson wszystko przygotuje – zwróci³ siê

do pozosta³ych cz³onków ekipy. Zerkaj¹c na karty, zauwa¿y³, ¿e kame-

rzysta ma w rêku dwie pary. – Spokojnie – powiedzia³ do technika od

dŸwiêku. – Mo¿esz siê odprê¿yæ. Sfilmujesz pierwsz¹ damê przy robót-

ce rêcznej. – Rozeœmia³ siê od ucha do ucha, kiedy kamerzysta podnió-

s³ stawkê.

– Chcesz mieæ jakiœ sympatyczny akcent, T.C.?

– No w³aœnie. – Thorpe nachyli³ siê nad nim, zni¿aj¹c g³os. – Zo-

rientuj siê, czy bêdziesz móg³ sfilmowaæ obstawê?

Kamerzysta podniós³ g³owê, aby bacznie na niego spojrzeæ. Oczy

Thorpe’a patrzy³y na niego ch³odno.

– Okej.

– Licytuj. – Technik od dŸwiêku rzuci³ ¿etony. – Co tam œciskasz, ¿e

jesteœ taki pewny siebie?

– Dwie ósemki – odrzek³ kamerzysta z wymuszonym uœmiechem. –

I dwie damy.

– Full. – Technik od œwiat³a wy³o¿y³ karty. Thorpe wróci³ na swoje

miejsce. Towarzyszy³y mu ciche z³orzeczenia kolegów.

Thorpe zawsze mia³ ogromn¹ intuicjê. Kilka chwil spêdzonych na

rozmowie z sekretarzem prasowym jeszcze tê intuicjê wyostrzy³y. Zwiêk-

szona liczba agentów ochrony da³a mu du¿o do myœlenia.

Terroryzm to s³owo powszechnie znane we wspó³czesnym œwiecie.

Nie trzeba d³ugo myœleæ, aby dojœæ do wniosku, i¿ zebranie w jednym

miejscu g³ów pañstw z ca³ego niemal œwiata zawsze stwarza niebezpie-

czeñstwo u¿ycia przemocy dla celów politycznych.

Czy¿by w grê wchodzi³ zamach bombowy? Zabójstwo? Porwanie?

Thorpe z uwag¹ przygl¹da³ siê agentom ochrony starannie ubranym w trzy-

czêœciowe garnitury. Byli czujni. On równie¿. Mieli przed sob¹ kilka nie-

zwykle trudnych dni.

A noce? – zastanawia³ siê Thorpe. Kiedy prezydent uda siê ju¿ na

zas³u¿ony wypoczynek? On i Liv bêd¹ zakwaterowani w tym samym

hotelu. Przy odrobinie szczêœcia i w³aœciwej taktyce, móg³by j¹ mieæ bli-

sko siebie przez wiêksz¹ czêœæ podró¿y. Marzy³ o tej chwili. W jego oczach

by³a determinacja.

background image

88

Liv od³o¿y³a na bok notatki. Nie by³a w stanie siê skupiæ. Nie mog³a

przestaæ myœleæ o Thorpie. Œwiadomoœæ, ¿e czêsto bêd¹ musieli siê ze

sob¹ spotykaæ, wcale jej w tym nie pomaga³a. W Waszyngtonie by³o przy-

najmniej wiele interesuj¹cych spraw dla reportera. Tym razem w grê wcho-

dzi³a tylko jedna. I Thorpe mia³ nad ni¹ przewagê.

Jeœli bêdzie chcia³a zrobiæ dobry reporta¿, musi zwróciæ siê do niego

po materia³y, spotkaæ siê z nim i przedstawiæ swoj¹ koncepcjê. Oczywi-

œcie musia³a przyznaæ, ¿e by³ profesjonalist¹. I nie robi³a mu z tego po-

wodu zarzutu. Informacje bêd¹ z pewnoœci¹ œcis³e i interesuj¹ce. Gdyby

tylko nie pochodzi³y od niego.

Opuœci³a oparcie fotela i zamknê³a oczy. Dlaczego los by³ dla niej

taki z³oœliwy? Dlaczego to w³aœnie Thorpe zosta³ korespondentem praso-

wym? Gdyby los by³ dla niej bardziej ³askawy, wkrótce znalaz³aby siê

trzy tysi¹ce mil od niego. Chocia¿ nie chcia³a siê do tego przyznaæ, bar-

dzo tego potrzebowa³a. Jest chyba jakiœ sposób, aby siê od niego uwol-

niæ. Przez nastêpne dwa dni bêdzie musia³a nieŸle siê uwijaæ, ¿eby przy-

gotowaæ na czas korespondencjê dla swojej macierzystej stacji. On rów-

nie¿ bêdzie zajêty. To powinno rozwi¹zaæ problem.

W wolnych chwilach zrobi wszystko, aby móc siê wymykaæ z hotelu.

Thorpe mimo gruboskórnoœci musi pogodziæ siê z jej odmow¹ i okazy-

wanym mu ch³odem. Jeœli to nie zrobi na nim wra¿enia, nastêpnym kro-

kiem bêdzie unikanie go na ka¿dym kroku. Jaka szkoda, ¿e zostan¹ za-

kwaterowani w tym samym hotelu.

Nie mia³a jednak na to wp³ywu. Chocia¿... mo¿e w swoim pokoju

spêdzaæ ma³o czasu i jak najwiêcej przebywaæ w towarzystwie kolegów.

Wtopienie siê w t³um korespondentów, œci¹gaj¹cych ze wszystkich stron

do Londynu, zdawa³o siê dobrym rozwi¹zaniem.

Z uczuciem niesmaku wyprostowa³a siê w fotelu. Nie znosi³a zaba-

wy w chowanego. Ale to nie by³a zabawa, powtarza³a sobie. To wiêcej

ni¿ wojna, wojna, o której zapomina³a, kiedy Thorpe bra³ j¹ w ramiona.

Nagle w wyobraŸni ujrza³a jego twarz. I jego uœmiech, urzekaj¹cy, pew-

ny siebie uœmiech. Wiedzia³a, ¿e dla w³asnego dobra musi tego cz³owie-

ka unikaæ.

L¹dowanie przebieg³o ³agodnie. Thorpe jeszcze przez kolejne dwie

godziny towarzyszy³ prezydentowi, zanim mog³ wreszcie udaæ siê do ho-

telu. Mia³ materia³ filmowy, du¿o materia³u, który wraz z w³asnym ko-

background image

89

mentarzem powinien wys³aæ do Stanów. Kiedy spojrza³ na zegarek i uw-

zglêdni³ ró¿nicê czasu, doszed³ do wniosku, ¿e CNC bêdzie móg³ wyko-

rzystaæ jego reporta¿ w wieczornym bloku informacyjnym.

Jad¹c do hotelu, obserwowa³ Londyn z okna samochodu. Szeœæ lat? –

zastanawia³ siê. Nie, siedem. Mimo to nie mia³ w¹tpliwoœci, i¿ wci¹¿ bez

trudu móg³by odszukaæ pewien pub w Soho, gdzie swego czasu przepro-

wadza³ wywiad z attaché ambasady amerykañskiej. Na West Endzie by³a

maleñka galeria, gdzie spotka³ m³odziutk¹ artystkê o rubensowskich kszta-

³tach i uroczym g³osie.

Przypomnia³ sobie dwie niezapomniane noce, które wówczas spêdzi-

li ze sob¹. Siedem lat temu, pomyœla³, zanim przeniós³ siê do Waszyngto-

nu. Zanim pozna³ Liv. Tym razem wszystko mia³o byæ inaczej. Thorpe’a

zupe³nie nie interesowa³y niezapomniane noce z jak¹œ nieznajom¹. Pra-

gn¹³ ca³ego ¿ycia. I jednej tylko kobiety. Liv.

Wysiadaj¹c z taksówki, sam zaj¹³ siê swoim baga¿em. Od lat przy-

zwyczai³ siê zabieraæ ze sob¹ niewiele rzeczy. W powietrzu wyczuwa³o

siê wilgotny ch³ód – rezultat kapuœniaczka, który dopiero co przesta³ pa-

daæ. Otuleni w p³aszcze przechodnie szybko przemykali ulicami. Kiedy

Thorpe wszed³ do holu, ujrza³ czekaj¹cy na niego t³um reporterów. Na-

dzieja na szybki prysznic, jeszcze przed krótkim spotkaniem informacyj-

nym, okaza³a siê nierealna.

– Thorpe.

Przesun¹³ torbê i uœmiechn¹³ siê do Liv. Skinê³a mu g³ow¹.

– Co nam przygotowali? – zapyta³.

– Salê konferencyjn¹ na drugim piêtrze – us³ysza³ w odpowiedzi.

– A wiêc chodŸmy, postaram siê przekazaæ wam najnowsze infor-

macje. – I zanim Liv zd¹¿y³a siê wmieszaæ w t³um, chwyci³ j¹ za rêkê. –

Jak min¹³ lot?

– Spokojnie – odpowiedzia³a wymijaj¹co, wiedz¹c, ¿e nie zdo³a siê

od niego uwolniæ. – A tobie?

– Ogromnie mi siê d³u¿y³. – Rozeœmia³ siê szeroko, wchodz¹c do

windy. – Têskni³em za tob¹.

– Przestañ, Thorpe – rzuci³a szorstko.

– Mam przestaæ têskniæ za tob¹? Chêtnie, jeœli tylko ty przestaniesz

mnie unikaæ.

– Wcale ciebie nie unikam. Po prostu jestem zajêta.

T³ok w windzie uniemo¿liwia³ jej odsuniêcie siê od niego. Thorpe

prze³o¿y³ torbê do drugiej rêki i obj¹³ j¹ ramieniem.

background image

90

– Strasznie tu ciasno – zauwa¿y³, kiedy spojrza³a na niego spod oka.

W powietrzu przesyconym tytoniem, potem i tani¹ wod¹ koloñsk¹,

jej zapach – silny i niezwykle zmsys³owy, dzia³a³ na niego odurzaj¹co.

Si³¹ powstrzymywa³ siê, aby nie zanurzyæ twarzy w jej w³osach i zapo-

mnieæ o bo¿ym œwiecie.

– Chcesz zrobiæ z siebie widowisko, tak? – cicho powiedzia³a.

– Jeœli ty tego chcesz – odpar³. – Marzê o tym, aby ciê poca³owaæ,

Liv – wyszepta³ jej wprost do ucha. – W³aœnie teraz.

– Nie wa¿ siê!

Chcia³a siê od niego odsun¹æ, ale w kabinie nie by³o skrawka wolne-

go miejsca. Utkwi³a wiêc w nim tylko pe³ne wœciek³oœci spojrzenie. I to

by³ jej pierwszy b³¹d.

Jego usta znajdowa³y siê o centymetry od jej ust. Jego oczy, wyraŸnie

rozbawione, wcale nie unika³y jej wzroku. Widzia³a w nich po¿¹danie,

niszczycielsk¹, magnetyczn¹ si³ê. Poczu³a w g³owie pustkê.

Kiedy drzwi windy siê otworzy³y, z jej wnêtrza wysypa³ siê t³um lu-

dzi. Liv sta³a bez ruchu, ale to nie ramiona Thorpe’a j¹ zatrzymywa³y,

lecz spojrzenie jego spokojnych, pewnych siebie oczu.

– No, T.C., zróbmy to wreszcie.

Thorpe nie odpowiedzia³. Uœmiechn¹³ siê tylko i poprowadzi³ j¹

w stronê korytarza.

– Musimy to od³o¿yæ na póŸniej – rzek³.

Odurzenie minê³o i Liv wydosta³a spod w³adzy Thorpe’a.

– Nie bêdzie ¿adnego „póŸniej” – rzuci³a z furi¹, po czym, kln¹c pod

nosem, zajê³a miejsce w sali konferencyjnej.

Spotkanie trwa³o oko³o trzydziestu minut i kiedy Thorpe dotar³

wreszcie do swego pokoju, dwudziestogodzinny ciê¿ki dzieñ pracy zda-

wa³ siê dobiegaæ koñca. Id¹c pod prysznic, ju¿ po drodze zrzuca³ z sie-

bie ubranie.

Liv wesz³a do pokoju i poleci³a s³u¿bie hotelowej przynieœæ swój ba-

ga¿. Czeka³a, a¿ boy ods³oni story i sprawdzi, czy s¹ czyste rêczniki w ³a-

zience. Marzy³a o ³ó¿ku i fili¿ance dobrej herbaty.

Ta podró¿ by³a taka mêcz¹ca, pomyœla³a, wsuwaj¹c w rêkê s³u¿¹cego

jednofuntowy banknot. Dlaczego jej siostrze nigdy to nie przeszkadza³o,

a przecie¿ tak czêsto przenosi³a siê z miejsca na miejsce, z jednego kraju

do drugiego, z przyjêcia na przyjêcie? Gdyby by³a Melind¹, nigdy by nie

siedzia³a w pokoju z fili¿ank¹ herbaty w rêku. Szybko by siê przebra³a

i wyruszy³a na miasto poznawaæ jego nocne ¿ycie.

background image

91

Ale ja nie jestem Melind¹, powiedzia³a do siebie, zrzucaj¹c marynar-

kê. Nawet na to, co robi³a, doba mia³a za ma³o godzin. Zdejmuj¹c obuwie

pomyœla³a, ¿e jutro w ogóle nie bêdzie czasu na odpoczynek. Zerkn¹w-

szy w lustro, dostrzeg³a cienie pod oczami. Nie mo¿e pozwoliæ sobie na

to, ¿eby jutro pokaza³a to kamera. Wypije fili¿ankê herbaty, rzuci okiem

na notatki i natychmiast po³o¿y siê do ³ó¿ka. Ju¿ chcia³a podnieœæ s³u-

chawkê, aby z³o¿yæ zamówienie, kiedy nagle us³ysza³a pukanie do drzwi

³¹cz¹cych jej pokój z s¹siednim.

Zmarszczy³a brwi. Jeœli to któryœ z reporterów szuka towarzystwa albo

chce porozmawiaæ o Summerfieldzie, to wcale jej to nie interesuje.

– Kto tam?

– Kolega z ekipy prasowej, Carmichael.

– Thorpe! – zawo³a³a z oburzeniem. Bez namys³u odblokowa³a za-

mek i otworzy³a drzwi. Thorpe sta³ oparty o framugê, ubrany jedynie we

frotowy szlafrok. Musia³ niedawno wyjœæ spod prysznica, poniewa¿ jego

w³osy wci¹¿ by³y wilgotne, a skóra pachnia³a myd³em i p³ynem po gole-

niu. – Co ty tu robisz?

– Przygotowujê korespondencjꠖ oznajmi³ ze œmierteln¹ powag¹. –

To mój zawód.

– Doskonale wiesz, co mam na myœli – zagryz³a wargi. – Sk¹d siê

wzi¹³eœ w tym pokoju?

– Mia³em szczêœcie.

– Ile da³eœ w recepcji, ¿eby to sobie za³atwiæ?

Rozeœmia³ siê szeroko.

– Nie muszê odpowiadaæ na tak postawione pytanie. Spróbuj jeszcze

raz. – Wci¹¿ œmiej¹c siê, spojrza³ na jej nogi, z których nie zd¹¿y³a jesz-

cze œci¹gn¹æ rajstop. – Wychodzisz gdzieœ?

– Nie, nie wychodzê. – Skrzy¿owa³a ramiona, gotowa do ostrej wy-

miany zdañ.

– Wspaniale. Lubiê mi³y wieczór w domu.

Zrobi³ ruch, jakby mia³ zamiar wejœæ do jej pokoju, ale rêka Liv

gwa³townie wyl¹dowa³a na jego piersi.

– Wiesz co, Thorpe? – D³oñ dotknê³a jego nagiej piersi w miej-

scu, gdzie po³y szlafroka zachodzi³y na siebie. Nag³y ruch spowodo-

wa³ rozchylenie siê materia³u, ukazuj¹c ciemny, sprê¿ysty zarost po-

krywaj¹cy klatkê piersiow¹ a¿ do pasa. Thorpe, zupe³nie tym nie zmie-

szany, nie przestawa³ siê uœmiechaæ. Liv cofnê³a rêkê. – Jesteœ nie do

zniesienia.

background image

92

– Robiê, co mogê. – Podniós³ do góry rêkê i owin¹³ sobie kosmyk

jej w³osów dooko³a palca. – Gdybyœ jednak mia³a ochotê wyjœæ… –

zacz¹³.

– Nie mam zamiaru wychodzi栖 powtórzy³a z furi¹. – I nie ma

mowy o ¿adnym mi³ym wieczorze. Chcê, abyœ w koñcu zrozumia³...

– Czy¿byœ nie s³ysza³a, ¿e koledzy w obcym miejscu powinni trzy-

maæ siê razem? – Uœmiechn¹³ siê filuternie i Liv trudno by³o utrzymaæ

powagê.

– Zrobiê dla ciebie wyj¹tek, Thorpe – rzuci³a z rozdra¿nieniem. –

Dlaczego nie zostawisz mnie w spokoju?

– Liv, to nie nale¿y do dobrego tonu, aby mê¿czyzna zostawia³ na-

rzeczon¹ sam¹.

Mówi³ to z takim przekonaniem, ¿e zaskoczona Liv nie od razu po-

trafi³a siê zdobyæ na w³aœciw¹ ripostê.

– Narzeczon¹? Nie jestem twoj¹ narzeczon¹ – krzycza³a. – Nie mam

zamiaru za ciebie wychodziæ.

– Mo¿e dorzucisz do naszego zak³adu jeszcze jedn¹ stówê.

– Nie! – wbi³a palce w jego tors. – Teraz dobrze mnie pos³uchaj, Thor-

pe. Takie fantazjowanie to twoja sprawa, mnie jednak do tego nie mie-

szaj. Nie interesuje mnie to.

– Ale mo¿e ciê to zainteresuje – spokojnie zauwa¿y³. – Niektóre z mo-

ich fantazji s¹ doprawdy fascynuj¹ce.

– Nie mam zamiaru spaæ drzwi w drzwi z szaleñcem. Poproszê o in-

ny pokój. – Podj¹wszy decyzjê, gwa³townie siê odwróci³a.

– Boisz siê? – zapyta³, widz¹c jak w poœpiechu ³apie za baga¿.

– Bojê siê? – Liv od³o¿y³a baga¿ na miejsce. – Dzieñ, w którym za-

cznê siê baæ ciebie...

– Mia³em na myœli twój lêk przed sam¹ sob¹. – Nachyli³ siê ku

niej i z uwag¹ patrzy³ w jej rozwœcieczon¹ twarz. – Byæ mo¿e nie je-

steœ pewna, czy potrafisz siê powstrzymaæ przed zapukaniem do mo-

ich drzwi.

Patrzy³a na niego, jakby nie rozumia³a, co powiedzia³.

– Przed jakim pukaniem? – w koñcu wykrztusi³a. – Myœlisz... ty my-

œlisz, ¿e ja uwa¿am ciê za tak interesuj¹cego, tak... tak...

– Poci¹gaj¹cego – pospieszy³ jej z pomoc¹.

Liv zacisnê³a piêœci.

– Bez trudu potrafiê ci siê oprzeæ, Thorpe.

– Czy¿by?

background image

93

Zanim zdo³a³a wykonaæ jakikolwiek ruch, ju¿ by³a w jego ramionach.

Zanim zdo³a³a pomyœleæ o proteœcie, jego usta ju¿ by³y na jej ustach. Przy-

ci¹gaj¹c j¹ coraz mocniej do siebie, zdawa³ siê ³amaæ jej opór wbrew jej

woli. Jego poca³unki by³y tym razem bardziej zdecydowane. Panowa³

nad sytuacj¹, chocia¿ nie przychodzi³o mu to ³atwo. Zanurzywszy palce

we w³osy, odchyla³ g³owê Liv do ty³u, wci¹¿ nie przestaj¹c jej ca³owaæ.

– ¯adnych k³opotów, Liv – wymamrota³.

Z trudem ³apa³a oddech. Pokrêci³a przecz¹co g³ow¹, chc¹c coœ po-

wiedzieæ, ale Thorpe nie da³ jej ¿adnych szans.

Znowu j¹ zacz¹³ ca³owaæ, gor¹co i namiêtnie. Jêk rozkoszy wydoby³

siê z jej ust. Wplot³a palce w jego wilgotne w³osy, aby przyci¹gn¹æ go

bli¿ej siebie. Czu³a, jak ogarnia j¹ p³omieñ po¿¹dania. Thorpe zdawa³ siê

to dostrzegaæ. Jego rêce pieœci³y jej cia³o, koniuszkami palców delikatnie

muskaj¹c jej krêgos³up, biodra i uda.

Palce Liv dotyka³y jego twarzy, jakby j¹ mia³y zamiar wyrzeŸbiæ. To

jeszcze bardziej wzmaga³o jego po¿¹danie. Przyciska³ j¹ do siebie tak

mocno, jakby chcia³, aby stali siê jednym cia³em. Poddawa³a siê mu jak

bezwolna marionetka, a¿ w koñcu przesta³a ju¿ byæ pani¹ siebie. Piersi

nabrzmiewa³y, kiedy ich dotyka³. Delikatnie pieœci³ stercz¹ce brodawki,

a¿ oddech Liv sta³ siê krótki i przyspieszony.

Nie myœla³a ju¿ o oporze. Chcia³a p³on¹æ od ognia jego ust i dotyku

r¹k. Kiedy jego wargi zawêdrowa³y na jej szyjê, odchyli³a do ty³u g³owê,

aby poddaæ mu siê jeszcze bardziej. Wilgotny ¿ar jêzyka przesuwaj¹cego

siê po jej skórze sprawia³, ¿e dr¿a³a z rozkoszy. Nagim torsem dotyka³ jej

piersi. Trzyma³ j¹ mocno w ramionach, uniemo¿liwiaj¹c jakikolwiek ruch.

Ca³owa³ jej kark, pulsuj¹ce têtno na szyi, zarys brody, a kiedy po chwili

znowu wróci³ do jej ust, Liv zdawa³o siê, ¿e wszystkie jej pragnienia

skoncentrowa³y siê w tym jednym dotyku warg.

Fala namiêtnoœci zala³a jej cia³o. Liv mia³a wra¿enie, jakby nagle

eksplodowa³a w niej b³yskawica, zupe³nie pozbawiaj¹c j¹ si³. Zduszony

okrzyk wyrwa³ siê z jej ust i bezwolna osunê³a siê w jego ramionach.

Thorpe spojrza³ na ni¹ z niepokojem. W jej oczach dostrzeg³ œlady

namiêtnoœci, strachu i zawstydzenia. Jej wzrok by³ bardziej wymowny

ni¿ porywcze s³owa czy p³omienne zaprzeczenia.

Zdobycie Liv teraz by³oby proste, ale posiadanie jej w sensie fizycz-

nym by³oby jedynie cz¹stk¹ tego, na czym mu zale¿a³o. Kiedy w koñcu

bêd¹ siê kochaæ, a co do tego nie mia³ ¿adnych w¹tpliwoœci, sama do

niego przyjdzie, i to bez ¿adnych obaw. Postanowi³ czekaæ.

background image

94

Uœmiechaj¹c siê, musn¹³ ustami jej usta. Znowu chcia³ ujrzeæ, jak

wybucha gniewem.

– Na wypadek gdybyœ zmieni³a zdanie, Carmichael, nie bêdê zamy-

ka³ drzwi. Nawet nie bêdziesz musia³a pukaæ.

Wycofa³ siê z pokoju, ostro¿nie przymykaj¹c za sob¹ drzwi. Po kilku

sekundach dobieg³ go g³uchy odg³os rzuconego w jego kierunku buta.

Thorpe, œmiej¹c siê od ucha do ucha, w³¹czy³ telewizjê, aby obejrzeæ

brytyjski serwis informacyjny.

background image

95

&

C

ichy, monotonny dŸwiêk budzika wyrwa³ Liv ze snu o szóstej

rano. Automatycznie siêgnê³a do przycisku, po czym chwilê

jeszcze le¿a³a w ³ó¿ku, rozgl¹daj¹c siê po hotelowym wnêtrzu,

zanim dotar³o do niej, gdzie siê znajduje. Jestem w Londynie, pomyœla³a

i przetar³a rêk¹ oczy.

Nie spa³a dobrze. Usiad³a i podci¹gn¹wszy kolana, opar³a na nich

czo³o. Przeklêty Thorpe! Pó³ nocy przewraca³a siê z boku na bok, drêczo-

na w¹tpliwoœciami i pragnieniami, o których istnieniu, zanim pozna³a

Thorpe’a, nawet nie mia³a pojêcia. Jej pobyt w Londynie mia³ charakter

wy³¹cznie zawodowy. Nawet gdyby dysponowa³a wolnym czasem, nie

mia³aby ochoty na cokolwiek innego. Po prostu nie chcia³a siê anga¿o-

waæ w ¿aden zwi¹zek z tym cz³owiekiem. Dlaczego on nie mo¿e tego

zrozumieæ?

Poniewa¿, pomyœla³a, mówiæ coœ, a postêpowaæ zgodnie z tym, co

siê mówi, to dwie zupe³nie ró¿ne rzeczy. Jak mia³a go przekonaæ, ¿e nie

chce siê anga¿owaæ, jeœli jej cia³o za ka¿dym razem, kiedy jest blisko

niego, zupe³nie temu przeczy? Tak, pragnê³a go. Gdy trzyma³ j¹ w ramio-

nach, gdy j¹ ca³owa³, by³a gotowa mu siê oddaæ. To, czego chcia³a, odpo-

wiada³o temu, czego on chcia³. I to j¹ w³aœnie przera¿a³o.

Ten problem musi najpierw rozwi¹zaæ sama ze sob¹. Przede wszyst-

kim musi znaleŸæ inne t³umaczenie, nie mo¿e mówiæ, ¿e nie chce siê an-

ga¿owaæ, ale ¿e tego nie akceptuje.

background image

96

Wsta³a z ³ó¿ka, ¿eby wzi¹æ prysznic i przygotowaæ siê do wyjœcia.

Czeka³o j¹ tyle pracy, nie powinna wiêc siedzieæ i rozmyœlaæ o osobi-

stych problemach. W ogóle zbyt wiele o Thorpie myœla³a. Wyobra¿a³a

sobie, jak¹ satysfakcjê by mu sprawi³o, gdyby o tym wiedzia³.

W³o¿y³a elegancki, ciemny kostium w kolorze grafitu. Zapi¹wszy

ostatni guzik, zerknê³a w lustro. Mo¿e byæ. Odrobina korektora skutecz-

nie zatuszowa³a g³êbokie cienie pod oczami. Znowu ten Thorpe, pomy-

œla³a ze z³oœci¹.

Cienka aktówka zmieœci jej notatki, dodatkowy blok papieru i zapasowe

o³ówki. Przerzuci³a p³aszcz przez ramiê i ju¿ zamierza³a wyjœæ, kiedy pod

drzwiami ³¹cz¹cymi jej pokój z pokojem Thorpe’a zauwa¿y³a coœ bia³ego.

Chwilê patrzy³a w tym kierunku. To „coœ” wygl¹da³o na liœcik. Naj-

lepiej zrobi, jeœli to zignoruje. Skierowa³a siê w stronê wyjœcia, po czym

nagle zawróci³a i, schyliwszy siê, podnios³a kartkê papieru.

„Dzieñ dobry” – przeczyta³a.

To wszystko. Rozeœmia³a siê. On jest szalony, ponownie pomyœla³a.

Absolutnie szalony. Pod wp³ywem nag³ego impulsu wyrwa³a kartkê z no-

tesu i szybko skreœli³a identyczne s³owa. Po wsuniêciu kartki pod drzwi

wysz³a z pokoju.

Tak jak to by³o wczeœniej uzgodnione, spotka³a siê z kolegami z eki-

py w hotelowym barku.

– Hej, Liv – zawo³a³ Bob. – Masz na coœ ochotê?

– Tylko na kawê. – Wziê³a do rêki dzbanek i nape³ni³a fili¿ankê. –

Na morze kawy.

– Czeka nas ciê¿ki dzieñ – zauwa¿y³ Bob i zacz¹³ poch³aniaæ stoj¹c¹

przed nim jajecznicê.

– Zaraz zaczynamy – powiedzia³a Liv. – Skinê³a na kelnera. – Chcê

mieæ stanowisko przed Opactwem Westminsterskim, zanim dotr¹ tam t³u-

my, i drugie przy Downing Street 10. Jeœli dopisze nam szczêœcie, zrobi-

my parê ujêæ wdowie po Summerfieldzie. S¹dzê, i¿ ulice zostan¹ zamkniête

mniej wiêcej na godzinê przed wyruszeniem konduktu.

Jeden z cz³onków ekipy wyci¹gn¹³ w jej stronê grzankê, ale Liv po-

krêci³a przecz¹co g³ow¹.

– Bêdziemy potrzebowali paru ujêæ t³umu do póŸniejszego pod³o¿e-

nia dŸwiêku.

– Muszê kupiæ parê drobiazgów dla mojej ¿ony i dzieci. – Bob roze-

œmia³ siê. – Dosyæ siê ju¿ nas³ucha³em, ¿e wyje¿d¿am do Londynu bez

nich. Jeœli nie przywiozê prezentów, bêdê musia³ spaæ na sofie.

background image

97

– Myœlê, ¿e mimo wszystko znajdziesz trochê czasu na zakupy – od-

rzek³a Liv, rozgl¹daj¹c siê po wnêtrzu baru.

– Szukasz kogoœ? – zapyta³ Bob, wbijaj¹c widelec w parówkê.

– Co mówisz? – spojrza³a na niego z roztargnieniem.

– Ca³y czas rozgl¹dasz siê dooko³a. Umówi³aœ siê z kimœ?

– Nie – odpowiedzia³a, niezadowolona, i¿ nieœwiadomie szuka³a

Thorpe’a. – Lepiej siê pospieszcie. Mamy bardzo napiêty plan.

Przez nastêpne dziesiêæ minut pi³a kawê, odwrócona ty³em do baru.

Nik³e promienie s³oñca dawa³y niewiele ciep³a. Liv sta³a naprzeciw-

ko Opactwa Westminsterskiego. Przegl¹da³a notatki, czekaj¹c, a¿ jej eki-

pa przygotuje stanowisko i zamontuje aparaturê. Ocenia³a, ¿e telewizyj-

na reklama zajmie oko³o czterdziestu piêciu sekund.

Londyn by³ szary pod ciê¿kimi od deszczu chmurami. Wie¿e Opactwa

wznosi³y siê ku mrocznemu niebu. Ale Liv nie zwraca³a na to uwagi. Myœla-

³a jedynie o tym czekaj¹cym ich czterdziestopiêciosekundowym nagraniu.

– Skup siê na mnie – poleci³a kamerzyœcie. – Po kilku s³owach wpro-

wadzenia odwrócê siê i wska¿ê rêk¹ na Opactwo. Zrobisz zbli¿enie na

œwi¹tyniê, po czym znowu wrócisz do mnie.

Bob zaczeka³, a¿ technik od œwiat³a sprawdzi licznik.

– Okej?

Liv wziê³a do rêki mikrofon, po czym skinê³a g³ow¹. Po chwili, nie-

zadowolona z nagrania, zdecydowa³a siê na powtórkê. Lekki wietrzyk

rozwiewa³ jej w³osy, kiedy mówi³a o zbli¿aj¹cych siê uroczystoœciach.

Nastêpnie, jakby zupe³nie zapominaj¹c o limicie czasu, zapozna³a wi-

dzów z histori¹ opactwa. Kiedy kamera znowu do niej wróci³a, spojrza³a

w obiektyw szczerymi, pe³nymi powagi oczami.

– Mówi³a Olivia Carmichael sprzed Opactwa Westminsterskiego

w Londynie.

– No i jak? – Bob opar³ kamerê na biodrze.

Liv spojrza³a na zegarek.

– W porz¹dku. Przenosimy siê na Downing Street. Za dwie godziny

pocz¹tek uroczystoœci. To dosyæ du¿o czasu, aby zd¹¿yæ zorganizowaæ

stanowisko i nakrêciæ parê migawek z ulicy. Za¿¹damy jeszcze jednego

spotkania z Thorpe’em, zanim wyœlemy nasz materia³ do Stanów.

background image

98

Thorpe, czekaj¹c na prezydenta, mia³ czas na wypicie trzech fili¿a-

nek kawy. Jego spotkanie z Donaldsonem wyjaœni³o jedynie, ¿e prezy-

dent spokojnie spêdzi³ wieczór i ¿e wsta³ bardzo wczeœnie. Ale Thorpe

nie by³ usatysfakcjonowany.

Na zewn¹trz czeka³a limuzyna z agentami ochrony dyskretnie czu-

waj¹cymi z ty³u samochodu. Thorpe siêgn¹³ po papierosa. Nie mia³ na

sobie p³aszcza, chocia¿ ch³ód wiosennego poranka dawa³ siê mocno we

znaki. Jego kamerzysta pogwizdywa³ coœ wyj¹tkowo niemelodyjnego,

podczas gdy reszta ekipy prowadzi³a œciszon¹ rozmowê. Thorpe nie zwra-

ca³ na nich uwagi. Obserwowa³ agentów ochrony. Wszystko wskazywa³o

na to, i¿ tajniacy byli postawieni w stan pogotowia.

Kiedy prezydent ukaza³ siê w drzwiach, wszystko nagle nabra³o ¿y-

cia. Thorpe us³ysza³ charakterystyczny dŸwiêk uruchamianej kamery.

Wzi¹³ do rêki mikrofon. Niemal bezwiednie odnotowa³, jak by³a ubrana

¿ona prezydenta. Od reportera wymaga siê szczegó³owej relacji.

– Panie prezydencie!

Prezydent zatrzyma³ siê przy drzwiach limuzyny i odwróci³ do Thor-

pe’a.

– T.C. – powiedzia³. – To smutny dzieñ nie tylko dla Anglii, ale i ca-

³ego œwiata.

– Tak, panie prezydencie. Jak pan s¹dzi, czy œmieræ premiera Sum-

merfielda wp³ynie w jakimœ stopniu na pañsk¹ politykê zagraniczn¹?

– Œmieræ Erica Summerfielda boleœnie odczuj¹ wszyscy ludzie ce-

ni¹cy pokój.

Okrê¿na droga nie zda³a siê na nic, pomyœla³ bez ¿alu Thorpe. To po

prostu gra. Zna³ równie¿ protokó³. W dniu pogrzebu nie wolno zadawaæ

zbyt dociekliwych pytañ.

– Panie prezydencie – doda³ zmieniaj¹c taktykꠖ czy ma pan jakieœ

osobiste wspomnienia dotycz¹ce zmar³ego premiera?

Prezydent, jakby zaskoczony zmian¹ tematu, powiedzia³ w zamy-

œleniu:

– Móg³ spacerowaæ godzinami. – Uœmiechn¹³ siê. – Przekona³em siê

o tym w Camp David. Summerfieldowi najlepiej siê myœla³o, kiedy spa-

cerowa³. – Mówi¹c te s³owa, prezydent zaj¹³ miejsce w limuzynie tu¿

obok ma³¿onki.

Thorpe, wci¹¿ nieusatysfakcjonowany, czeka³ na samochód prasowy.

Jego komentarz i film z uroczystoœci pogrzebowych zostanie przekazany

do kraju za poœrednictwem satelity. Ekipa, ustawiona w pobli¿u Opactwa

background image

99

Westminsterskiego, gdzie mia³o byæ odprawione nabo¿eñstwo, by³a ju¿

w pogotowiu.

Thorpe zauwa¿y³ pojawienie siê limuzyny rodziny królewskiej, póŸ-

niej innych osobistoœci odgrywaj¹cych niegdyœ du¿¹ rolê w karierze po-

litycznej Summerfielda oraz w jego ¿yciu osobistym. Na ulicach groma-

dzi³y siê t³umy widzów, ale nie by³y one zbyt ha³aœliwe. Ludzie rozma-

wiali ze sob¹ szeptem, jakby siê znajdowali we wnêtrzu œwi¹tyni.

Thorpe raz rzuci³ okiem na Liv, ale to nie by³a w³aœciwa pora na za³a-

twianie prywatnych spraw. Kiedy mówi³ do mikrofonu, widzia³ j¹ k¹tem

oka. Jego nerwy by³y napiête, jakby przeczuwa³, ¿e coœ siê stanie.

W pewnej chwili jakiœ samochód prze³ama³ policyjn¹ zaporê, zamie-

rzaj¹c z du¿¹ szybkoœci¹ uderzyæ w czo³o kolumny pogrzebowej. Rozle-

g³y siê strza³y. Stoj¹cy wzd³u¿ ulic ludzie w panice rzucili siê do uciecz-

ki. Kamerzyœci wspó³zawodniczyli ze sob¹ o jak najlepsze miejsce do

filmowania. Liv, trzymaj¹c mikrofon, bieg³a przed siebie, przekazuj¹c

relacjê na ¿ywo. Thorpe widzia³, jak siê zbli¿a³a.

Kondukt zatrzyma³ siê. Pociski przedziurawi³y opony pêdz¹cego auta.

Samochód zarzuci³o i kierowca straci³ nad nim panowanie. Przednia szy-

ba potrzaska³a siê na tysi¹ce kawa³ków, kiedy auto skrêci³o w bok i ude-

rzywszy w krawê¿nik, zatrzyma³o siê.

Z wnêtrza rozbitego pojazdu wyskoczy³o czterech uzbrojonych mê¿-

czyzn, którzy natychmiast otworzyli ogieñ w kierunku uczestników cere-

monii. Zszokowani ludzie krzyczeli, biegli, przewracali siê i znowu bie-

gli szukaj¹c ratunku.

Liv par³a do przodu, pod¹¿aj¹c za swoim kamerzyst¹. Popychana i po-

tr¹cana co chwila, zanurza³a siê w t³umie, walcz¹c z napieraj¹c¹ fal¹ spa-

nikowanych ludzi, którzy pêdzili w przeciwnym ni¿ ona kierunku.

Odg³os strza³ów miesza³ siê z dobiegaj¹cymi ze wszystkich stron

krzykami strachu i przera¿enia. W pewnej chwili Liv otrzyma³a silne

uderzenie w ramiê, kiedy ktoœ potr¹ci³ j¹ w biegu. Mimo to wci¹¿ sz³a

do przodu, nie przerywaj¹c relacji.

Tym, kto j¹ w koñcu zatrzyma³, by³ Thorpe. Kiedy go mija³a, chwy-

ci³ j¹ za rêkê, odci¹gn¹³ na bok i zas³oni³ sob¹. W tej samej niemal

chwili jakiœ zab³¹kany pocisk uderzy³ w nawierzchniê ulicy niespe³na

metr od nich.

– Nie b¹dŸ kretynk¹ – warkn¹³, po czym podniós³ do ust mikrofon.

– Czterej mê¿czyŸni – ci¹gn¹³ nie odrywaj¹c oczu od ulicy – zamasko-

wani i uzbrojeni w wysokiej klasy karabiny...

background image

100

Liv szarpnê³a siê, chc¹c siê od niego uwolniæ. Poniewa¿ jednak przej-

œcie mia³a zablokowane, musia³a prowadziæ relacjê z tego miejsca, w któ-

rym siê znajdowa³a. Patrz¹c przez ramiê Thorpe’a, widzia³a rozbity sa-

mochód i uzbrojonych bandytów. Bob nie potrzebowa³ ¿adnych instruk-

cji. Przyklêkn¹wszy na jedno kolano, filmowa³ wydarzenia z takim spo-

kojem, jakby to by³o przyjêcie na œwie¿ym powietrzu, a nie terrorystycz-

ny zamach. Z ka¿dego miejsca, gdzie mo¿na by³o znaleŸæ jak¹kolwiek

os³onê, przedstawiciele œwiatowej prasy starali siê wykonywaæ swój za-

wód. S³owo „zamach” p³ynê³o na falach radiowych we wszystkich mo¿-

liwych jêzykach.

Nagle znowu wybuch³a gwa³towna strzelanina, po czym zapad³a z³o-

wieszcza cisza.

Thorpe nie przerywa³ relacji nawet wtedy, gdy czterej bandyci le¿eli

ju¿ na ulicy i kontynuowa³ j¹ spokojnym i wywa¿onym g³osem. Mia³ obo-

wi¹zek przekazywaæ fakty tak, jak je widzia³. W³aœnie dlatego zdecydo-

wa³ siê pracowaæ w telewizyjnym serwisie informacyjnym. To wielkie

wyzwanie dla reportera – relacjonowaæ wydarzenia natychmiast, na ¿ywo,

bez notatek, bez przygotowania, kiedy adrenalina pracuje na najwy¿szych

obrotach, a instynkt dzia³a jak u wytrawnego myœliwego.

Przez nastêpne piêtnaœcie minut Thorpe mówi³ nieprzerwanie, a¿ t³um

siê uspokoi³ i kondukt ruszy³ do Opactwa, gdzie mia³y siê rozpocz¹æ uro-

czystoœci pogrzebowe. Wewn¹trz œwi¹tyni przyst¹piæ do pracy bêdzie móg³

londyñski korespondent CNC, a tymczasem Thorpe postara siê zebraæ

jak najwiêcej informacji na temat zamachu. Da³ sygna³, ¿e koñczy spra-

wozdanie, i skin¹³ na kamerzystê.

– Nie mia³eœ prawa – napad³a na niego Liv.

– Zamknij siê, Olivio. – Dopiero teraz zda³ sobie sprawê, jak bardzo

by³ wkurzony. Kiedy przekazywa³ mikrofon technikom, jego rêka lekko

dr¿a³a. Liv mog³a zgin¹æ, pomyœla³ z przera¿eniem. Stoj¹c tu¿ obok nie-

go, mog³a zgin¹æ.

Doprowadzona do wœciek³oœci Liv krzycza³a:

– Za kogo ty siê uwa¿asz... – urwa³a nagle, czuj¹c, jak Thorpe chwy-

ta j¹ za ramiê.

– Ktoœ musia³ ciê zatrzymaæ, zanim znajdziesz siê w krzy¿owym

ogniu. To, co zrobi³aœ, to wyj¹tkowy kretynizm. – Chwyci³ j¹ za ramiona

i potrz¹sn¹³ ni¹. – Kto by przekaza³ tê twoj¹ wspania³¹ relacjê, skoro ty

z takim zapa³em laz³aœ pod kule?

Liv odepchnê³a go.

background image

101

– Wcale nie mia³am zamiaru leŸæ pod kule. Wiedzia³am, co robiꠖ

powiedzia³a lodowatym tonem.

– Nie myœla³aœ o niczym innym, jak tylko o tym, aby siê znaleŸæ w sa-

mym œrodku zdarzeñ. – Teraz ju¿ krzycza³, nie zwracaj¹c uwagi, ¿e staje siê

obiektem zainteresowania zaciekawionych kolegów. –Czy¿byœ mia³a zamiar

poprosiæ ich grzecznie, aby przestali strzelaæ i udzielili ci wywiadu?

Liv patrzy³a na niego ze zdumieniem.

– Nie mam pojêcia, o czym mówisz – spokojnie powiedzia³a. –Nie

robi³am niczego, czego nie robiliby inni reporterzy. – Szybkim ruchem

rêki odgarnê³a do ty³u w³osy. – Ty przecie¿ robi³eœ to samo. Nie mia³eœ

prawa przeszkadzaæ mi w pracy.

– Przeszkadzaæ ci w pracy? – powtórzy³ z niedowierzaniem. – Prze-

cie¿ tam by³o czterech uzbrojonych po zêby bandytów.

– Cholera, doskonale o tym wiem! – Wyprowadzona z równowagi

macha³a mu przed nosem mikrofonem. – To dziennikarska relacja. Co

siê z tob¹ dzieje?

Thorpe wiedzia³, ¿e przesadzi³. Ale z³oœæ wcale nie mija³a, mia³ ochotê

znowu ni¹ potrz¹sn¹æ. Aby siê przed tym powstrzymaæ, w³o¿y³ rêce do

kieszeni. Nie potrafi³ znieœæ myœli, ¿e mog³aby znaleŸæ siê w niebezpie-

czeñstwie... i ¿e on nic nie móg³by na to poradziæ.

– Muszê dokoñczyæ reporta¿ – powiedzia³ sucho i odszed³.

Liv, opar³szy na biodrach zaciœniête w piêœci d³onie, rzuci³a za nim

pe³ne wœciek³oœci spojrzenie. Po chwili, nabrawszy g³êboko w p³uca po-

wietrza, podesz³a do Boba.

– Zbierz resztê ekipy. Musimy dokoñczyæ relacjê.

Liv przeprowadzi³a kolejne wywiady z osobami urzêdowymi, naocz-

nymi œwiadkami i policj¹. Rozmawia³a ze œmiertelnie blad¹, zszokowan¹

kobiet¹, któr¹ zrani³a w ramiê jakaœ zab³¹kana kula. Chcia³a zasiêgn¹æ

jakichœ bli¿szych informacji, wypytuj¹c w t³umie, ale nikt nic nie wie-

dzia³, prócz tego, ¿e czterej nie zidentyfikowani mê¿czyŸni dokonali cze-

goœ, czego nie da³oby siê okreœliæ inaczej jak samobójczy akt.

Dwadzieœcia cztery osoby odnios³y rany, raczej z powodu paniki ni¿

strzelaniny, szeœæ osób znalaz³o siê w szpitalu, z czego dwie z powa¿ny-

mi obra¿eniami. Liv, przedzieraj¹c siê przez t³um, szybko przebiega³a

wzrokiem listê nazwisk osób poszkodowanych.

Uroczystoœci ¿a³obne wewn¹trz œwi¹tyni odbywa³y siê zgodnie z pla-

nem, podczas gdy prasa i policja zajê³y stanowiska na zewn¹trz. Ambu-

lanse kr¹¿y³y tam i z powrotem. Rozbity samochód zosta³ odholowany.

background image

102

Na d³ugo przed zakoñczeniem ¿a³obnego nabo¿eñstwa, na ulicach po nie-

dawnych wydarzeniach nie pozosta³o nawet œladu.

Zaj¹wszy dogodne miejsce do obserwacji, Liv widzia³a, jak cz³onko-

wie rodziny królewskiej opuszczaj¹ œwi¹tyniê. Jeœli zdecydowano siê na

wzmocnienie ochrony, zrobiono to bardzo dyskretnie. Poczeka³a, a¿ od-

jedzie ostatnia limuzyna. Rozcieraj¹c bol¹ce ramiê, przygl¹da³a siê ka-

merzystom, którzy sk³adali swój ekwipunek. Sta³a tu ju¿ od tylu godzin.

– Co teraz? – zapyta³ Bob, chowaj¹c kamerê do futera³u.

– Scotland Yard – odpowiedzia³a znu¿onym g³osem. – Coœ mi siê

zdaje, ¿e spêdzimy tam du¿o czasu, zanim siê czegoœ dowiemy.

I wszystko na to wskazywa³o. Liv d³ugo czeka³a w t³umie innych re-

porterów, zanim Scotland Yard og³osi³ oficjalny komunikat. Ograniczy³ siê

w nim jednak do kilku bardzo enigmatycznych informacji. Do szóstej wie-

czorem Liv nie uzyska³a nic nowego, czym mog³aby uzupe³niæ swoj¹ kore-

spondencjê, musia³a wiêc poprzestaæ na rekapitulacji porannych zdarzeñ

i stwierdzeniu, ¿e, jak dot¹d, terrorystów nie uda³o siê zidentyfikowaæ.

Ostatnie ujêcie zrobi³a sprzed Scotland Yardu, po czym uda³a siê do hotelu.

Wyczerpana, le¿a³a przynajmniej godzinê w wannie, czekaj¹c, a¿ mi-

nie zmêczenie. Kiedy jednak wysz³a z k¹pieli, wnêtrze hotelowego poko-

ju nagle wyda³o siê jej zbyt spokojne i puste po prze¿yciach minionego

dnia. Zaczyna³a ¿a³owaæ, ¿e odrzuci³a zaproszenie kolegów, aby zjeœæ

z nimi kolacjê.

Wci¹¿ jeszcze jest wczeœnie, pomyœla³a. Za wczeœnie. Nie chcia³a

spêdziæ kolejnego wieczoru siedz¹c sama w pokoju hotelowym. Jeœli siê

tylko zdecyduje, nie bêdzie mia³a problemu, aby znaleŸæ chêtnego do

pójœcia na drinka czy kolacjê. Ale Liv nie mia³a ochoty spêdziæ wieczoru

na roztrz¹saniu tego, co sta³o siê w ci¹gu dzisiejszego dnia. Mia³a ochotê

zobaczyæ Londyn. Zapomniawszy o zmêczeniu, zaczê³a siê ubieraæ.

Na zewn¹trz by³o ch³odno. W powietrzu czu³o siê zapach deszczu,

który oci¹ga³ siê przez ca³y dzieñ i jakoœ wci¹¿ siê nie móg³ zdecydowaæ.

Liv mia³a jedynie lekki p³aszcz, który narzuci³a na spodnie i sweter. Nie

zastanawiaj¹c siê nad tym, dok¹d chce pójœæ, ruszy³a po prostu przed

siebie. Na ulicach wci¹¿ panowa³ o¿ywiony ruch i spaliny z przeje¿d¿a-

j¹cych samochodów dra¿ni³y jej nozdrza. S³ysza³a, jak Big Ben wybija

ósm¹. Jeœli ma zamiar coœ zjeœæ, musi znaleŸæ jak¹œ restauracjê. Ale spa-

cer by³ taki przyjemny.

Znowu wróci³a myœlami do tamtej podró¿y sprzed dziesiêciu lat. Ogl¹-

da³a Londyn z okien rollsa. A póŸniej by³o przyjêcie w pa³acu Buckin-

background image

103

gham. Melinda w jasnoró¿owej sukni z organdyny i wspania³ym kapelu-

szu sk³ada³a uk³on przed królow¹. Liv bardzo chcia³a zobaczyæ Tower,

ale jej matka uwa¿a³a, ¿e National Gallery bêdzie bardziej odpowiednie.

Z obowi¹zku ogl¹da³a wspania³e obrazy, ale przez ca³y czas myœla³a, jak

cudownie by³oby pójœæ do jakiegoœ pubu.

Kiedyœ, parê lat temu, Doug wspomnia³ o podró¿y do Londynu. To by³o

w college’u, kiedy jeszcze ¿yli marzeniami. Nigdy jednak nie mieli tyle pie-

niêdzy, aby zaoszczêdziæ na bilety lotnicze. A póŸniej nie by³o ju¿ mi³oœci,

która mog³aby uratowaæ ich marzenia. Liv otrz¹snê³a siê ze wspomnieñ. By³a

znowu w Londynie, mog³a obejrzeæ Tower, wejœæ do pubu czy przejechaæ

siê metrem. Ale nie by³o nikogo, kto móg³by jej towarzyszyæ. Nikogo, z kim...

– Liv!

Zdumiona odwróci³a siê i wpad³a na Thorpe’a. Po³o¿y³ jej rêkê na

ramieniu. Przez chwilê patrzy³a na niego tak, jakby nie wierzy³a w³a-

snym oczom.

– Samotna? – zapyta³, ale na jego twarzy nie by³o uœmiechu.

– Tak. Ja... – zastanawia³a siê, co powiedzieæ. – Tak. Postanowi³am

trochê siê przejœæ.

– Mia³em wra¿enie, ¿e jesteœ gdzieœ daleko. – Puœci³ jej ramiê i w³o-

¿y³ rêkê do kieszeni.

– Zamyœli³am siê. – Ruszy³a przed siebie i Thorpe szed³ obok niej.

– Czy by³aœ ju¿ kiedyœ w Londynie?

– Raz, bardzo dawno temu. A ty?

– Jako bardzo m³ody ch³opak. – Jakiœ czas szli w milczeniu. By³a

zaskoczona jego ma³omównoœci¹, ale nie skomentowa³a tego. – Jeœli cho-

dzi o terrorystów, to nie ma nic nowego – doda³ po chwili.

– Tak. Wiem o tym. Ca³e popo³udnie spêdzi³am pod siedzib¹ Sco-

tland Yardu. Podejrzewam, ¿e to mog³a to byæ niezale¿na grupa.

Thorpe wzruszy³ ramionami.

– Dysponowali bardzo nowoczesnym i jednoczeœnie bardzo kosztow-

nym sprzêtem, ale jak siê zdaje, nie do koñca widzieli, jak siê nim pos³u-

¿yæ. To musieli byæ szaleñcy.

– Kompletny idiotyzm – mruknê³a Liv, myœl¹c o czterech mê¿czy-

znach, którzy, jak aktorzy, przez chwilê znaleŸli siê w œwietle reflekto-

rów, graj¹c nie do koñca zrozumia³¹ rolê. – G³upia, bezsensowna œmieræ.

Szli dalej w milczeniu w ch³odzie londyñskiego wieczoru, oœwietlani

migotliwym blaskiem ulicznych lamp. W pewnej chwili Thorpe obj¹³ Liv

ramieniem.

background image

104

– Liv, dooko³a lata³o tyle pocisków.

– Tak?

– To cud, ¿e nikt wtedy nie zgin¹³.

– Tak.

Nie mia³a zamiaru mu tego u³atwiæ. W koñcu Thorpe wyrzuci³ z siebie:

– Trochê wtedy przesadzi³em, bo na chwilê zapomnia³em, ¿e ty tak-

¿e jesteœ reporterem. Myœla³em tylko o tym, ¿e jesteœ kobiet¹ i ¿e nie chcê,

aby ci siê coœ sta³o.

Patrzy³a na niego w milczeniu.

– Czy to przeprosiny? – zapyta³a w koñcu.

– Nie, to tylko wyjaœnienie.

Liv chwilê siê nad czymœ zastanawia³a.

– W porz¹dku.

– Co w porz¹dku?

– Uzna³am, ¿e to ca³kiem sensowne wyjaœnienie. – Uœmiechnê³a siê.

– Ale nastêpnym razem, jeœli w czasie nagrania wejdziesz mi w drogê,

musisz siê liczyæ z zupe³nie niekobiecym dŸgniêciem ³okciem pod ¿ebro.

Zrozumiano?

Skin¹³ g³ow¹ i uœmiechn¹³ siê równie¿.

– Zrozumiano.

– Czy jad³eœ ju¿ kolacjê, Thorpe? – zapyta³a, kiedy znowu ruszyli

przed siebie.

– Nie. Mia³em spotkanie z Donaldsonem.

– Jesteœ g³odny?

Spojrza³ na ni¹, unosz¹c do góry brwi.

– Czy to zaproszenie, Olivio?

– Nie, to pytanie. Odpowiedz tak lub nie. Jesteœ g³odny?

– Tak.

– Ktoœ kiedyœ mi powiedzia³, ¿e koledzy na obcym terenie powinni

trzymaæ siê razem – zauwa¿y³a. – Co o tym myœlisz?

– Jestem sk³onny przyznaæ mu racjê.

Liv wziê³a go za rêkê.

– ChodŸ, Thorpe. Ja stawiam.

background image

105

'

Z

naleŸli ha³aœliw¹, tani¹ jad³odajniê, i przecisn¹wszy siê w t³u-

mie, zajêli stoj¹cy w k¹cie stolik. Thorpe rozejrza³ siê dooko-

³a. Wiêkszoœæ goœci t³oczy³a siê przy kontuarze. W powietrzu uno-

si³ siê zapach oleju i pieczonego miêsa, a ponad g³owami miga³y efek-

towne, fluorescencyjne œwiate³ka.

– Bardzo romantycznie – zauwa¿y³ Thorpe. – Uwielbiam taki nastrój

na randce.

– To nie jest ¿adna randka – zwróci³a mu uwagê Liv, zdejmuj¹c

p³aszcz. – Sprawdzam pewn¹ teoriê. Powinieneœ uwa¿aæ, ¿eby jej nie

zniszczyæ.

– Zniszczyæ? – spojrza³ na niewinnie. – Jak?

Spojrza³a na niego spod oka.

Kiedy z³o¿yli zamówienie, Liv, usadowiwszy siê wygodnie, chciwie

ch³onê³a atmosferê wnêtrza. Przy kontuarze jacyœ dwaj mê¿czyŸni gor¹-

co dyskutowali o wyœcigach konnych.

Syk i skwierczenie pieczonego miêsa miesza³y siê z bezustannym gwa-

rem rozmów. To by³o dok³adnie takie miejsce, jakie kiedyœ, po raz pierw-

szy bêd¹c jako nastolatka w Londynie, tak bardzo chcia³a zobaczyæ.

Thorpe w milczeniu j¹ obserwowa³. Widzia³, z jakim zainteresowa-

niem i fascynacj¹ rozgl¹da siê dooko³a. W jej oczach nie by³o ju¿ smut-

ku, który jeszcze tak niedawno j¹ przyt³acza³. O czym myœla³a? – zasta-

nawia³ siê. Lub mo¿e raczej o kim? Tak niewiele o niej wiedzia³.

background image

106

– No i co widzisz? – zapyta³.

– Londyn – odpowiedzia³a z uœmiechem. – Znacznie wiêcej Londy-

nu, ni¿ mo¿na zobaczyæ ogl¹daj¹c jego muzea i zabytki.

– NajwyraŸniej podoba ci siê to, co widzisz?

– Chcia³abym, abyœmy nie musieli st¹d jutro wyje¿d¿aæ. Przyda³by

mi siê chocia¿ jeszcze jeden dzieñ.

– I co byœ wtedy robi³a?

Liv wzruszy³a ramionami.

– Wiele rzeczy. Przejecha³abym siê piêtrowym autobusem. Jad³abym

rybê i chipsy zawiniête w skrawek gazety.

– Posz³abyœ do Covent Garden?

Pokrêci³a przecz¹co g³ow¹.

– By³am ju¿ w Covent Garden. Wola³abym raczej wybraæ siê do doków.

Thorpe rozeœmia³ siê, podnosz¹c szklankê z piwem.

– Czy kiedykolwiek widzia³aœ londyñskie doki, Olivio?

– Nie. Dlaczego?

– Nie radzi³bym ci siê tam wybieraæ. A przynajmniej nie samotnie.

– Znowu zapominasz, ¿e jestem reporterem – zwróci³a mu uwagê Liv.

– Dokerzy równie¿ mogliby o tym zapomnie栖 powiedzia³ z powa¿n¹

min¹ Thorpe.

– No có¿, tak czy inaczej, jutro wracamy.

– Co bêdziesz robi³a po powrocie?

– Po zameldowaniu siê w studiu, przeœpiê resztê weekendu.

– Kiedy ostatnio widzia³aœ Waszyngton? – zapyta³, kiedy postawio-

no przed nimi imponuj¹ce porcje pieczonej wieprzowiny.

– O czym ty mówisz? Przecie¿ ogl¹dam Waszyngton codziennie.

– Mam na myœli w³óczenie siê po mieœcie dla przyjemnoœci. – Wzi¹³

do rêki widelec. – Czy kiedykolwiek czu³aœ siê tam jak turystka?

Liv zmarszczy³a czo³o, podnosz¹c do ust kawa³ek miêsa.

– Có¿, s¹dzê...

– Czy kiedykolwiek by³aœ w zoo?

– Naturalnie, robi³am nawet kiedyœ reporta¿ o... – przerwa³a nagle

i podnios³a na niego wzrok. Œmia³ siê serdecznie, czymœ wyraŸnie uba-

wiony.

– No dobrze, do czego zmierzasz?

– Uwa¿am, ¿e za ma³o czasu poœwiêcasz na relaks.

Liv unios³a brwi.

– A czy to, co w tej chwili robiê, to nie jest relaks?

background image

107

– Nie mam czasu, ¿eby pokazaæ ci prawdziwy Londyn – rzek³ – dla-

czego wiêc nie mia³abyœ siê zgodziæ, abym pokaza³ ci Waszyngton?

W g³owie Liv odezwa³y siê ostrzegawcze dzwonki. Grzebi¹c widel-

cem w talerzu, zastanawia³a siê nad bezpieczn¹ odpowiedzi¹.

– To nie ma sensu – odpowiedzia³a.

Thorpe uœmiechn¹³ siê i zabra³ do jedzenia.

– Dlaczego?

– Nie chcê, abyœ doszed³ do b³êdnych wniosków, Thorpe.

– Jakich b³êdnych wniosków? – Jego g³os brzmia³ ciep³o i przyjaŸ-

nie. Patrz¹c na jej rêce, przypomnia³ sobie, jak wodzi³a palcami po jego

twarzy, kiedy j¹ ca³owa³.

– Pos³uchaj. – Liv umilk³a, szukaj¹c w³aœciwych s³ów. – Nie mam

nic przeciwko twojemu towarzystwu, ale...

– Carmichael, twoje komplementy maj¹ smak trucizny.

– Ale – ci¹gnê³a – nie mam zamiaru siê anga¿owaæ i nie chcê, abyœ

robi³ sobie jakieœ nadzieje. – Po chwili, czuj¹c, i¿ nie zabrzmia³o to zbyt

uprzejmie, doda³a nieco innym tonem: – Mo¿emy przecie¿ byæ przyja-

ció³mi... w pewnym sensie, oczywiœcie.

– W jakim sensie?

– Thorpe! – nie kry³a zniecierpliwienia. – Przestañ!

– Nie zapominaj, ¿e jestem reporterem i potrzebujê konkretnej in-

formacji – obrzuci³ j¹ niewinnym spojrzeniem i podniós³ do ust piwo.

– Jako reporter powinieneœ byæ na tyle bystry, ¿eby zrozumieæ, co

mam na myœli.

Nachyli³ siê ku niej i uœmiechn¹³ szeroko.

– Szalejê za tob¹ Carmichael.

– Ty w ogóle jesteœ szalony – poprawi³a go, usi³uj¹c zignorowaæ na-

g³e przyspieszenie bicia serca. – Ale staram siê tego nie dostrzegaæ, tak

aby mo¿liwy by³ miêdzy nami jakiœ kompromis. Jeœli wiêc zgodzisz siê

utrzymywaæ nasze stosunki na bazie przyjacielskiej... – ci¹gnê³a

– Co ty rozumiesz pod s³owem „przyjacielskiej”? – zapyta³.

– Thorpe, jesteœ niemo¿liwy!

– Liv, ja po prostu staram siê zrozumieæ, na czym polega problem.

Jeœli nie wszystko jest dla mnie jasne, jak mogê formu³owaæ jakieœ sen-

sowne wnioski? Ustalmy wiêc fakty. Na razie, jak s³yszꠖ wzi¹³ j¹ za rêkꠖ

jesteœ sk³onna przyznaæ, ¿e tolerujesz moje towarzystwo. Zgadza siê?

Liv wyrwa³a mu rêkê.

– Na razie – przyzna³a niepewnie.

background image

108

– I jesteœ gotowa zrobiæ drugi krok, proponuj¹c, abyœmy byli przyja-

ció³mi.

– W pewnym sensie.

Chocia¿ wiedzia³a, ¿e wci¹ga j¹ w pu³apkê, nie potrafi³a, jak dot¹d,

zorientowaæ siê, na czym polega podstêp.

– A wiêc przyjaciele – zgodzi³ siê. Podniós³ do góry szklankê z pi-

wem i wzniós³ toast za jej zdrowie. – Do czasu, zanim siê zdecydujesz na

trzeci krok.

– Jaki trzeci krok? – dopytywa³a siê Liv, ale on uœmiechn¹³ siê tylko

do niej znad brzegu szklanki. – Thorpe...

– Twoja kolacja stygnie – zauwa¿y³, po czym spojrza³ ³akomie na jej

porcjê miêsa. – Czy masz zamiar zjeœæ to wszystko?

Zbita z tropu, Liv spojrza³a na talerz.

– Dlaczego?

– Zapomnia³em o obiedzie.

Liv rozeœmia³a siê i odkroi³a kolejny kawa³ek miêsa.

– Ja równie¿ – odpowiedzia³a.

Zjad³a wszystko.

Kiedy wyszli z baru, pada³ rzêsisty deszcz. Liv podnios³a do góry

twarz. Cieszy³a siê, ¿e spotka³a Thorpe’a, cieszy³a siê, ¿e zjedli razem

kolacjê. Jeœli nawet nie mia³o to sensu, nie przejmowa³a siê tym. Jeœli

to by³o niebezpieczne, nie dba³a o to. Odczuwa³a potrzebê spêdzenia

wieczoru z kimœ, kto potrafi³ sprawiæ, ¿e siê œmia³a, myœla³a i czu³a.

Nawet jeœli to by³ Thorpe. Dlaczego – nie mia³a chêci siê nad tym za-

stanawiaæ.

Kilka tych kradzionych godzin by³o wszystkim, czego pragnê³a. Kil-

ka godzin, aby zapomnieæ o obietnicach, które kiedyœ sobie sk³ada³a.

Dziœ wieczorem czu³a siê wolna, wolna od przesz³oœci i od przysz³oœci.

– O czym myœlisz? – Przyci¹gn¹³ j¹ do siebie.

– ¯e lubiê, kiedy pada deszcz. – Wci¹¿ œmiej¹c siê, odrzuci³a do ty³u

w³osy. Nagle jego wargi poczu³a na swoich i zarzuci³a mu ramiona na

szyjê, zapominaj¹c o ca³ym œwiecie.

Nie mia³ zamiaru jej ca³owaæ. Bo¿e, naprawdê nie mia³ zamiaru. Ale

kiedy siê rozeœmia³a i podnios³a ku niemu twarz, nie móg³ siê opanowaæ.

Krople deszczu lœni³y na jej w³osach i policzkach. Czu³ ich smak na jej

wargach.

Jeszcze nigdy nie wyczuwa³ w niej takiej uleg³oœci. To rozpali³o jego

po¿¹danie do granic wytrzyma³oœci. Czy¿ to mo¿liwe, aby nie wiedzia³a,

background image

109

jak bardzo by³ w niej zakochany, jak bardzo jej po¿¹da³? Czy¿ nie wzbu-

dza³ w niej przynajmniej litoœci? Na Boga, pomyœla³, ca³uj¹c nieprzy-

tomnie jej usta. By³ do tego stopnia zdesperowany, ¿e przyj¹³by od niej

nawet litoœæ, gdyby nie mog³a mu nic wiêcej ofiarowaæ. Przytuli³ j¹ moc-

niej do siebie i ukry³ twarz w zag³êbieniu jej szyi.

Liv cofnê³a siê, po czym, wysun¹wszy siê z jego ramion, opar³a o s³up

ulicznej latarni. Jej serce bi³o jak szalone. Gwa³townoœæ i si³a namiêtno-

œci j¹ przera¿a³y. Czu³a w Thorpie coœ, czego nie mog³a zaakceptowa栖

szaleñcz¹ desperacjê.

– Thorpe, ja... – Z trudem prze³ykaj¹c œlinê, niezdolna do zaakcep-

towania tego, co siê z ni¹ dzieje, pokrêci³a g³ow¹. – Ja... tego nie chcia-

³am... To siê po prostu sta³o – powiedzia³a bezradnie.

Wci¹¿ dr¿¹c z namiêtnoœci, Thorpe podszed³ do niej.

– Liv – szepn¹³, podnosz¹c rêkê do jej policzka.

– Nie, proszê. – Zamknê³a oczy. Dwie si³y toczy³y w niej zaciek³y

bój: jedna, która j¹ ku niemu popycha³a, i druga, która nakazywa³a coœ

wrêcz przeciwnego. Byæ mo¿e, gdyby mog³a zapomnieæ, wymazaæ z pa-

miêci wszystko, a¿ do tej chwili, mo¿e wtedy... Ale nie, to wci¹¿ w niej

tkwi³o. Nie by³a jeszcze gotowa.

– Nie mogꠖ wyszepta³a otwieraj¹c oczy. – Po prostu nie mogê.

Zamiast cofn¹æ d³oñ, odwróci³ j¹ tylko, wodz¹c kostkami palców po

jej twarzy. Wydawa³o siê niemo¿liwe, aby móg³ jej pragn¹æ bardziej ni¿

w tej chwili.

– Nie mo¿esz – zapyta³ – czy nie chcesz?

– Nie wiem – wymamrota³a.

– Czego ty w³aœciwie chcesz, Liv?

– Dziœ wieczorem... – wyci¹gnê³a do niego rêkꠖ b¹dŸ po prostu

moim przyjacielem, Thorpe.

W jej oczach by³a niema proœba, której nie móg³ zignorowaæ.

– Dziœ wieczorem, Liv. – Chwyci³ j¹ za ramiona. – Przyjaciele dziœ

wieczorem, ale nie mogê ci obiecaæ, co bêdzie jutro.

– Zgoda. – Odetchnê³a g³êboko i uœmiechnê³a siê do niego. – Posta-

wisz mi drinka? Czeka³am dwanaœcie lat, ¿eby zobaczyæ od œrodka lon-

dyñski pub.

Jego uœcisk powoli ³agodnia³. Widzia³a, ile wysi³ku go kosztuje, aby

wypuœciæ j¹ z ramion.

– Znam pewne miejsce w Soho, jeœli tam jeszcze jest.

– A wiêc przekonajmy siꠖ powiedzia³a Liv, bior¹c go pod ramiê.

background image

110

Knajpka by³a w tym samym miejscu, mo¿e tylko wygl¹da³a na nieco

bardziej zaniedban¹ ni¿ siedem lat temu. Wchodz¹c do œrodka, Thorpe

zastanawia³ siê, czy w powietrzu unosi siê wci¹¿ ten sam zapach tytoniu

i zwietrza³ego piwa.

– Cudownie! – zawo³a³a Liv, usi³uj¹c coœ dojrzeæ przez œcianê dymu. –

Poszukajmy stolika.

ZnaleŸli wolne miejsca w k¹ciku pubu. Liv usiad³a plecami do œciany,

ciekawie rozgl¹daj¹c siê dooko³a. Goœcie siedzieli ciasno jeden przy dru-

gim przy barze. Po ich zachowaniu Liv zorientowa³a siê, i¿ w wiêkszoœci

byli to starzy bywalcy. Ktoœ gra³ na stoj¹cym z boku pianinie z wiêkszym

zaciêciem ni¿ zdolnoœciami, a kilkanaœcie g³osów usi³owa³o wtórowaæ mu

œpiewem. Pozostali goœcie prowadzili miêdzy sob¹ o¿ywion¹ rozmowê.

Najczêstym tematem by³ terrorystyczny atak na kondukt pogrzebowy.

– Co podaæ? – Barmanka, która pojawi³a siê przy stoliku, spojrza³a

na nich nieufnie.

– Bia³e wino dla pani – powiedzia³ Thorpe – a dla mnie piwo.

– Jesteœcie Amerykanami. – Wydawa³a siê zadowolona ze swego od-

krycia. – Poznajecie miasto?

– Zgadza siꠖ odrzek³ Thorpe.

Barmanka uœmiechnê³a siê i wróci³a do baru.

– Mamy tu dwoje Amerykanów, Jake – powiedzia³a do kelnera. –

Trzeba ich obs³u¿yæ.

Liv rozeœmia³a siê cichutko.

– Sk¹d znasz to miejsce, Thorpe?

– Mia³em zadanie do wykonania – przypali³ papierosa od ognia zapal-

niczki. – Pewien Amerykanin zatrudniony w naszej ambasadzie w Londynie

utrzymywa³, ¿e jest szpiegiem. To on wyznaczy³ mi to miejsce na spotkanie.

– Jak w sensacyjnym filmie. – Liv pochyli³a siê do przodu, opieraj¹c

³okcie na blacie sto³u. – I co z tego wysz³o?

– Nic.

– Nie ¿artuj, Thorpe. – Liv nie kry³a rozczarowania. – Musia³o coœ

wyjϾ.

– A jeœli powiem, ¿e bez niczyjej pomocy uda³o mi siê rozpracowaæ

miêdzynarodow¹ siatkê szpiegowsk¹ i puœciæ tê informacjê w bloku in-

formacyjnym o szóstej?

– To ju¿ lepiej – przyzna³a.

– Oto wasze zamówienie, go³¹bki. – Barmanka postawi³a przed nimi

drinki. – Wystarczy zagwizdaæ, kiedy bêdziecie chcieli to powtórzyæ.

background image

111

– Wiesz – ci¹gnê³a Liv, kiedy znowu zostali sami – prawie pasujesz

do image’u.

– Jakiego image’u?

– Twardego, nieustêpliwego reportera. – Upi³a ³yk i g³oœno siê roze-

œmia³a. – No wiesz, obszerny trencz, zmêczona ¿yciem twarz. Stoisz przed

gmachem rz¹dowym i przekazujesz informacje w si¹pi¹cej z nieba m¿aw-

ce. Koniecznie musi byæ m¿awka.

– Nie mam trencza – zauwa¿y³.

– Nie psuj wizerunku.

– Nawet dla ciebie nie zamierzam robiæ reporta¿y w trenczu – doda³,

œmiej¹c siê.

– Jestem zdruzgotana.

– Jestem zafascynowany.

– Zafascynowany? Czym?

– Twoj¹ wizj¹ reportera.

– Tak go sobie wyobra¿a³am, zanim sama nim zosta³am – przyzna³a. –

Widzia³am siebie, jak robiê wywiady z ró¿nymi typami w podejrzanych

spelunkach i jak przekazujê wstrz¹saj¹ce historie, zanim ludzie zd¹¿¹ usi¹œæ

do œniadania. Jedna historia goni drug¹. Przygoda, emocja, intryga.

– ¯adnej papierkowej roboty, ¿adnej redakcyjnej pracy.

Obserwowa³ j¹, pij¹c piwo. Jak to mo¿liwe, ¿eby pozostaæ tak nie-

skazitelnie piêkn¹ po ciê¿kim dniu, który mia³a za sob¹?

Jej uœmiech by³ urzekaj¹cy.

– W college’u wszystko wygl¹da inaczej. Ale ja nie zapomnia³am

o swoich wyobra¿eniach, do czasu kiedy po raz pierwszy robi³am repor-

ta¿ o zabójstwie. – Pokrêci³a g³ow¹ i wziê³a do rêki kieliszek z winem. –

Czy w ogóle mo¿na siê do tego przyzwyczaiæ, Thorpe?

– Nie mo¿na – odrzek³. – Ale ktoœ jednak musi to robiæ.

Skinê³a g³ow¹. Pianista zacz¹³ graæ jak¹œ sentymentaln¹ balladê.

– Czy to prawda, ¿e piszesz powieœæ? – Liv zmieni³a temat.

– A tak mówi³em?

Uœmiechnê³a siê znad brzegu kieliszka.

– Mówi³eœ. O czym bêdzie?

– O korupcji w œwiecie polityki. A co z twoimi planami literackimi?

– Nic nie piszê. – Spojrza³a na niego przekornie. Poczu³ têpy ból

w ¿o³¹dku. – Na razie – zaczê³a mówiæ œciszonym g³osem, po czym jak-

by siê zawaha³a. – Czy tobie mo¿na ufaæ, Thorpe?

– Nie mo¿na.

background image

112

Z jej ust wyrwa³ siê przyt³umiony œmiech.

– Oczywiœcie ¿e nie mo¿na. A jednak ci powiem. Lecz nie bêdziesz

nagrywa³ – doda³a.

– Nie bêdꠖ potwierdzi³.

– Kiedy by³am w college’u i mia³am k³opoty z pieniêdzmi, dorabia-

³am pisaniem.

– Taak? – zastanawia³ siê, jak to mo¿liwe, aby pochodz¹c z takiej

rodziny, mog³a mieæ k³opoty finansowe. Jednak nie zdecydowa³ siê za-

daæ tego pytania. – Jakiego rodzaju pisaniem?

– Napisa³am kilka opowiadañ dla „My True Story”.

Spojrza³ na ni¹ ze zdumieniem.

– Chyba ¿artujesz! Do takiego magazynu?

– Nie kpij, Thorpe! Potrzebowa³am pieniêdzy. Poza tym – doda³a z o-

drobin¹ dumy – to by³y zupe³nie niez³e opowiadania.

– Naprawdê? – uœmiechn¹³ siê tajemniczo.

– Beletrystyka – wyjaœni³a.

– Chcia³bym je przeczytaæ... dla celów edukacyjnych.

– Nie ma mowy. – Spojrza³a w stronê baru, sk¹d dochodzi³y coraz

g³oœniejsze dŸwiêki rozmów. – Co robi³eœ jako m³ody ch³opak?

– Zaczyna³em karierê w gazecie. – Rzuci³ k¹tem oka na dwóch mê¿-

czyzn k³óc¹cych siê przy grze w strza³ki.

– Wieczny dziennikarz.

– I wielbiciel dziewcz¹t.

– O tym nie trzeba nawet mówiæ. – Liv obserwowa³a, jak konflikt

miêdzy graczami coraz bardziej narasta. Klienci baru przy³¹czyli siê

do sporu, dziel¹c siê na dwa obozy. Thorpe siêgn¹³ po portfel.

– Chyba nie wychodzimy? – zapyta³a widz¹c, ¿e reguluje ra-

chunek.

– Ju¿ za chwilê mo¿e tu wybuchn¹æ awantura.

– Wiem. – Rozeœmia³a siê. – Chcê to zobaczyæ. Na kogo stawiasz?

Na tego faceta w kapeluszu, czy na tego z w¹sami?

– Liv – Thorpe nie ustêpowa³. – Kiedy ostatnio by³aœ œwiadkiem burdy

w knajpie?

– Nie nudŸ, Thorpe. Stawiam na tego typa w kapeluszu. Jest co prawda

ni¿szy, ale za to lepiej zbudowany.

W tej w³aœnie chwili mê¿czyzna z w¹sami zada³ pierwszy cios. Thor-

pe westchn¹³ z rezygnacj¹. Martwi³ siê o Liv. Ale w tej sytuacji miejsce

w k¹cie wydawa³o siê bezpieczniejsze.

background image

113

Mê¿czyŸni przy barze odwrócili siê, aby mieæ lepsze pole do obser-

wacji. Trzymali w rêkach swoje drinki i g³oœno dopingowali walcz¹cych,

zak³adaj¹c siê, kto zwyciê¿y. Barman spokojnie kontynuowa³ wycieranie

szklanek. Tymczasem dwaj mê¿czyŸni zwarli siê w morderczym uœcisku,

po czym upadli na pod³ogê, ok³adaj¹c siê piêœciami.

Thorpe w milczeniu obserwowa³, jak tocz¹ siê po pod³odze. Potr¹co-

ne krzes³o przewróci³o siê i jakiœ mê¿czyzna, trzymaj¹cy w rêku szklan-

kê piwa w rêku, postawi³ je z powrotem, po czym odsun¹wszy siê nieco,

usiad³ na nim, dopinguj¹c swego faworyta.

Wszystko wskazywa³o na to, ¿e Liv mia³a nosa. Facet w kapeluszu

by³ zrêczny i œliski jak piskorz. W pewnej chwili chwyci³ g³owê swego

przeciwnika, tak ¿e ten nie móg³ wykonaæ ¿adnego ruchu i musia³ siê

poddaæ. Walka by³a skoñczona.

– Chcesz jeszcze drinka? – zapyta³ Thorpe, gdy na sali znowu zapa-

nowa³ spokój.

– Hmm? – Liv spojrza³a na niego z uwag¹, po czym rozeœmia³a siê,

widz¹c jego minê. – Thorpe, nie uwa¿asz, ¿e to móg³by byæ wspania³y

materia³ na reporta¿?

– Oczywiœcie, jeœli ty zdecydowa³abyœ siê wyst¹piæ w roli komenta-

tora zawodowego meczu bokserskiego – doda³ z uœmiechem. –Zdumie-

wasz mnie, Olivio.

– Dlaczego? Czy dlatego, ¿e nie krzycza³am i nie zas³ania³am

oczu? – œmiej¹c siê, skinê³a na kelnera. – Thorpe, poza kilkoma sinia-

kami i paroma przekleñstwami, nic takiego tu siê nie sta³o. W pokoju

redakcyjnym ka¿dego dnia przed podawaniem wiadomoœci jest znacz-

nie wiêkszy harmider.

– Ale ty jesteœ dam¹, Carmichael – zauwa¿y³, wznosz¹c szklankê

do góry.

Liv z uœmiechem uczyni³a to samo.

– Mimo wszystko, dziêkujê.

By³o ju¿ bardzo póŸno, kiedy wyszli z pubu. Liv s³ysza³a, jak zegar

bije pierwsz¹. Z nieba wci¹¿ si¹pi³ deszcz. Œwiat³a latarni odbija³y siê

w ka³u¿ach wody i tworzy³y w powietrzu œwietlist¹ mgie³kê. Mimo ch³o-

du Liv czu³a siê znakomicie. Wino zrobi³o swoje.

– Wiesz – powiedzia³a, kiedy szli wolno przez Soho – gdy po raz

pierwszy by³am w Londynie, zwiedza³am zabytki i muzea, chodzi³am do

opery i na przyjêcia. Ale teraz czujê, ¿e dziœ wieczorem zobaczy³am wiê-

cej ni¿ wówczas w ci¹gu tygodnia. – Ten spacer z nim w deszczu jeszcze

background image

114

przed œwitem nagle wyda³ siê jej czymœ zupe³nie naturalnym. – Kiedy

wychodzi³am wieczorem z hotelu, czu³am siê ogromnie znu¿ona i przy-

gnêbiona. – Wzruszy³a ramionami. – No có¿, bardzo siê cieszê, ¿e siê

spotkaliœmy.

– Chcia³em byæ z tob¹ – powiedzia³ po prostu.

Liv szybko zmieni³a temat.

– Jestem zadowolona, ¿e weekend spêdzimy ju¿ w domu. Obs³uga

takich uroczystoœci jest bardzo stresuj¹ca. Szczególnie gdy obfituje w ta-

kie niespodzianki jak dziœ.

– To wcale nie by³a taka niespodzianka – zauwa¿y³ Thorpe.

Liv spojrza³a na niego ze zdumieniem.

– Chcesz powiedzieæ, i¿ spodziewa³eœ siê, ¿e coœ takiego mo¿e siê

wydarzyæ?

– Powiedzmy, ¿e mia³em przeczucie.

– No có¿, mog³eœ siê z nami nim podzieli栖 w jej g³osie da³o siê

s³yszeæ irytacjê. – Ostatecznie jesteœ dziennikarzem.

– I w³aœnie dlatego mam obowi¹zek przekazywaæ informacje i fak-

ty, a nie przeczucia. – Rozeœmia³ siê widz¹c, jak marszczy brwi. – Po-

winnaœ umieæ sama wyci¹gaæ wnioski, Carmichael. Masz krople desz-

czu na rzêsach.

– Nie zmieniaj tematu.

– Zaraz sp³ynie ca³y twój makija¿.

– Thorpe...

– Twoje w³osy ju¿ s¹ mokre.

Liv z westchnieniem podda³a siê.

– Zmêczona? – zapyta³, kiedy dotarli do hotelu.

– Nie. – Rozeœmia³a siê. – Chocia¿ wiem, ¿e powinnam.

– Mo¿e masz ochotê na szklaneczkê czegoœ mocnego przed snem?

– Nie, jeœli jutro mam mieæ trzeŸwy umys³ – odpowiedzia³a, kieru-

j¹c siê w stronê windy. – Przed odlotem muszê siê jeszcze zjawiæ w Sco-

tland Yardzie. Czy masz tam jakieœ chody?

Œmiej¹c siê, nacisn¹³ guzik z numerem ich piêtra.

– Bêdziesz musia³a sama pokopaæ.

– S¹dzi³am, ¿e to twoja specjalnoœæ.

– Tak, to prawda, ale tylko wtedy, kiedy jestem w Waszyngtonie.

– Myœlê, ¿e jednak masz kontakty – upiera³a siê Liv.

– Tego nie powiedzia³em. W ka¿dym razie mo¿emy jeszcze liczyæ

na naszego londyñskiego korespondenta.

background image

115

Czuj¹c, ¿e zabrnê³a w œlep¹ uliczkê, Liv w³o¿y³a klucz do zamka.

– To niestety prawda. Nienawidzê, kiedy nie jestem w stanie sobie

z czymœ poradziæ. – Odwróci³a siê do Thorpe’a i doda³a z uœmiechem: –

Dziêkujê za towarzystwo.

Bez s³owa podniós³ jej rêkê do ust. Czuj¹c mrowienie w czubkach

palców, chcia³a siê cofn¹æ, ale Thorpe, odwróciwszy jej d³oñ, z³o¿y³ na

niej d³ugi poca³unek.

– Thorpe. – Liv cofnê³a siê, ale jej rêka wci¹¿ tkwi³a w uœcisku jego

d³oni. – Przecie¿ ustaliliœmy, ¿e bêdziemy przyjació³mi.

Jego oczy zatonê³y w jej oczach. Ochryp³y g³os podnieci³ go jeszcze

bardziej.

– Jest ju¿ jutro, Liv – wyszepta³. – Jeœli chodzi o jutro, niczego ci

nie obiecywa³em.

Po³o¿y³ rêce na jej ramionach, odwróci³ j¹ w stronê drzwi i delikat-

nie wepchn¹³ do pokoju. Po czym odszed³ na chwilê tylko po to, aby

zamkn¹æ od œrodka drzwi.

Znowu znalaz³a siê w jego ramionach. Czubki jego palców muska³y

jej szyjê. Wci¹¿ patrz¹c jej w oczy, dotyka³ jej uszu, policzków i ust. Jej

wargi rozchyli³y siê, jakby chcia³a coœ powiedzieæ, ale ¿aden dŸwiêk siê

z nich nie wydoby³. Z tak¹ sam¹ delikatnoœci¹, w œlad za palcami pod¹-

¿y³y jego usta. Lekkie jak motyle poca³unki pokry³y jej szyjê, twarz i wargi.

Nie musia³ na nic nalegaæ ani niczego wymuszaæ. Jej po¿¹danie sta³o siê

jego najlepszym sprzymierzeñcem.

Kiedy wsun¹³ rêce pod jej sweter, nie uczyni³a nic, aby go powstrzy-

maæ. Delikatnie wodzi³ palcami wzd³u¿ jej boków. Czu³, ¿e dr¿y pod jego

dotykiem. Jego poca³unek stawa³ siê coraz intensywniejszy. Jego jêzyk

pokona³ jej wargi, wnikaj¹c coraz dalej w g³¹b ust.

Liv nie protestowa³a. Wygl¹da³o to tak, jakby ta walka, która siê w niej

toczy³a miêdzy chêci¹ zbli¿enia do niego a ostro¿noœci¹ nakazuj¹c¹ go

odrzuciæ, ju¿ j¹ znu¿y³a. Jej piersi, nabrzmia³e z namiêtnoœci, dr¿a³y w jego

d³oniach. Z jej ust wydoby³ siê jêk rozkoszy.

Instynkt podpowiada³ mu, ¿e powinien traktowaæ j¹ tak, jakby nigdy

nie by³a z mê¿czyzn¹, z du¿ym taktem i cierpliwoœci¹. A jednak przez

ca³y ten czas jego po¿¹danie wci¹¿ ros³o. To, ¿e dr¿a³a w jego ramionach,

podnieca³o go, ale pragn¹³ czegoœ wiêcej. Chcia³, aby go dotyka³a, aby go

po¿¹da³a. By³a w niej namiêtnoœæ, wiedzia³ ju¿ o tym. I teraz chcia³, aby

znowu tak by³o. Jego usta wtopi³y siê w jej wargi, gor¹ce i nieustêpliwe.

Widzia³, ¿e ona walczy bardziej ze sob¹ ni¿ z nim. Ciê¿ko oddycha³a,

background image

116

a jej cia³o jakby zaczê³o odp³ywaæ. Mimo to wci¹¿ istnia³a jakaœ cienka

œciana, której on nie by³ w stanie pokonaæ.

Powoli rozsun¹³ jej spodnie i wsun¹³ do œrodka palce. Cudowna, nie-

prawdopodobna miêkkoœæ jej cia³a sprawi³a, ¿e zacz¹³ traciæ nad sob¹

panowanie. Przywar³a do niego konwulsyjnie. Jej cia³o nagle o¿y³o. Usta

sta³y siê zach³anne i ¿¹daj¹ce. Jednak po chwili, zupe³nie nieoczekiwa-

nie, odepchnê³a go i opar³szy siê o drzwi, krêc¹c przecz¹co g³ow¹ w pa-

nice powtarza³a:

– Nie. Nie rób tego..

– Liv. – Doprowadzony do ostatecznoœci Thorpe chwyci³ j¹ w ra-

miona. – Nie chcê zrobiæ ci krzywdy. Czego siê boisz?

Zbyt daleko zabrnê³a. Stanowczo zbyt daleko. Krzycza³a:

– Niczego siê nie bojê! Chcê, abyœ sobie poszed³. Chcê, abyœ zosta-

wi³ mnie sam¹.

Zacisn¹³ palce na jej ramionach.

– Nie wierzê ci!

Z furi¹ zacz¹³ j¹ znowu ca³owaæ. Nawet jeœli chcia³a protestowaæ,

usta wbrew jej woli odpowiada³y na poca³unki.

– Teraz spójrz mi w oczy – zawo³a³, odsuwaj¹c j¹ nieco od siebie. –

Spójrz mi w oczy i powtórz, ¿e nie pragniesz mnie.

Otwiera³a usta, aby mu odpowiedzieæ, ale nie mog³a siê zdobyæ na

k³amstwo. Sta³a wiêc tylko i patrzy³a na niego bez s³owa. Zniknê³a ca³a

jej odwaga. By³a zupe³nie bezbronna.

– A niech ciê diabli, Liv – rzuci³ Thorpe przez zaciœniête zêby, i od-

sun¹wszy j¹ na bok, z furi¹ wypad³ z pokoju.

background image

117

K

iedy w poniedzia³ek rano Liv zjawi³a siê w WWBW, na jej

twarzy malowa³ siê spokój. Resztê weekendu spêdzi³a na ana-

lizowaniu swoich stosunków z Thorpe’em. S³owo „stosunki” nie

bardzo jej odpowiada³o, poniewa¿ sugerowa³o coœ osobistego. „Sytuacja”

by³o z pewnoœci¹ lepszym okreœleniem.

Postanowi³a nie dopuœciæ do dalszych komplikacji. To prawda, ¿e ku

swojemu zdumieniu odkry³a, i¿ Thorpe by³ mi³y i poci¹gaj¹cy, o wiele

bardziej ni¿ kiedykolwiek mog³a przypuszczaæ. By³ nawet dowcipny i to-

warzyski, o co go zupe³nie nie pos¹dza³a, okaza³ siê jednak doskona³ym

kompanem, by³a w nim równie¿ g³êboko skrywana dobroæ i ¿yczliwoœæ

w stosunku do innych ludzi. Odkrycie to sprawi³o, ¿e wyda³ jej siê bar-

dzo sympatyczny.

Liv nale¿a³a do ostro¿nych kobiet, okolicznoœci j¹ do tego zmusi³y.

Jednak przed sob¹ nie musia³a udawaæ. Ta ch³odna, zawsze siê kontrolu-

j¹ca Olivia Carmichael, która codziennie o pi¹tej trzydzieœci przekazy-

wa³a wiadomoœci, nie by³a prawdziw¹ Olivi¹. Znaczna jej czêœæ tkwi³a

gdzieœ g³êboko schowana przed ludŸmi. Dla swego dobra. To prawda, ¿e

Thorpe zaczyna³ docieraæ do tego, co ukryte, ale minione lata nauczy³y

Liv byæ tward¹. Jeœli zechce pozostaæ w ukryciu, pozostanie. To by³o ta-

kie proste. Albo te¿ chcia³a sobie wmówiæ, ¿e by³o proste.

Poci¹g fizyczny wcale nie musi oznaczaæ powa¿niejszego zaanga¿o-

wania. Liv nie mia³a zamiaru wi¹zaæ siê z Thorpe’em. Oczywiœcie bêd¹

background image

118

ich ³¹czy³y sprawy zawodowe. Nie wyklucza³a nawet, ¿e od czasu do

czasu bêd¹ siê spotykaæ na gruncie towarzyskim. Byæ mo¿e nadszed³ czas,

aby zacz¹æ uk³adaæ jakoœ swoje sprawy osobiste i wyjœæ z izolacji. Natu-

ralnie musi siê mieæ na bacznoœci. Thorpe nie nale¿y do mê¿czyzn, któ-

rych mo¿na lekcewa¿yæ.

Pope³ni³a b³¹d, gdy z pobudek wy³¹cznie ambicjonalnych da³a siê

wci¹gn¹æ w ten idiotyczny zak³ad. Taki cz³owiek jak Thorpe zrobi wszyst-

ko, ¿eby osi¹gn¹æ swój cel. Powinna by³a zignorowaæ tê jego dziwaczn¹

zapowiedŸ ma³¿eñstwa.

Wspomnienie jego pewnego siebie uœmiechu, kiedy zgodzi³a siê na

zak³ad, wci¹¿ j¹ przeœladowa³o. Za bardzo wtedy przypomina³ kota, któ-

ry wie, jak dostaæ siê do klatki z ptaszkiem.

Ale ja nie jestem kanarkiem, powiedzia³a sobie, wchodz¹c o pokoju

redakcyjnego. I wcale nie bojê siê kotów.

W pokoju redakcyjnym jak zwykle panowa³ ha³as. Telefony dzwoni³y

bez przerwy. Tylko z telewizyjnych monitorów, którymi zawieszona by³a

ca³a œciana, nie wydobywa³ siê ¿aden dŸwiêk. Odbywaj¹cy praktykê stu-

denci z college’ów biegali tam i z powrotem, wykonuj¹c ró¿ne polecenia.

Asystent dyrektora spiera³ siê z jakimœ terenowym korespondentem o d³u-

goœæ nagrania. Cz³onkowie jednej z ekip szykowali siê do wyjœcia, zbiera-

j¹c sprzêt i dopijaj¹c w biegu kawê z trzymanych w rêku fili¿anek.

– Ile koci¹t? – wo³a³ jeden z reporterów do s³uchawki. – Gdzie je

urodzi³a?

– Liv – redaktor programu pozdrowi³ j¹ podniesion¹ do góry rêk¹. –

Burmistrz na drug¹ zwo³uje konferencjê prasow¹. – Przechodz¹c obok,

poda³ jej kartkê papieru.

– Kto chce kociaka? – us³ysza³a b³agalny g³os. – Nasza kotka uro-

dzi³a w³aœnie dziesiêcioro i moja ¿ona odchodzi od zmys³ów.

– Hej, Liv! – Brian chwyci³ j¹ za ramiê, kiedy mija³a jego biurko. –

By³y do ciebie dwa telefony.

– Naprawdê? – spojrza³a krytycznym wzrokiem na jego marynarkê. –

Nowa?

– Taaak – Delikatnie obci¹gn¹³ per³owoszare klapy. – Co myœlisz?

– Rzuca na kolana – odpar³a, wiedz¹c, jak bardzo Brian dba o swój

telewizyjny image. W³aœciwy dobór krawata to dla niego sprawa ¿ycia

i œmierci. – A wracaj¹c do tych telefonów?

– Trochê siê ba³em, czy dobrze le¿y w ramionach. – Uniós³ nieco

rêce do góry. – Pierwszy by³ od sekretarki pani Ditmyer. Zdaje siê, ¿e

background image

119

chodzi³o o zaproszenie na lunch. Drugi by³ od kogoœ o nazwisku Dutch

Siedel. Powiedzia³, ¿e ma dla ciebie wiadomoœæ.

– Doprawdy? – zamyœli³a siê. – Dutch by³ jej jedynym pewnym

Ÿród³em informacji na Kapitolu. Wiele mo¿na siê by³o od niego dowie-

dzieæ.

– Kto to jest Dutch?

– To mój bukmacher – rzuci³a z uœmiechem, kieruj¹c siê w stronê

swojego biurka.

– Same niespodzianki, nie uwa¿asz? – skomentowa³ Brian. – Kim

jest ten goguœ, co ciê tak obsypuje kwiatami?

Liv zatrzyma³a siê.

– Co powiedzia³eœ?

Brian, uœmiechaj¹c siê pod nosem, z uwag¹ ogl¹da³ swoje paznokcie.

– Na twoim biurku stoi bia³a ró¿a, taka sama jak tydzieñ temu. Ta ma³a

praktykantka o kêdzierzawych w³osach powiedzia³a, ¿e przyniesiono j¹ z gó-

ry. – Spojrza³ na ni¹ badawczo. – Du¿o siê mówi o ostatniej wizycie Thor-

pe’a w naszym studiu. Pracujecie razem nad jakimœ reporta¿em?

– Nad niczym razem nie pracujemy. – Liv odwróci³a siê na piêcie

i podesz³a do swego biurka.

Sta³a tam – bia³a i nietkniêta ze stulonymi niewinnie p³atkami. Liv

si³¹ siê powstrzymywa³a, aby jej nie chwyciæ i nie zgnieœæ w rêku.

– Nikt nigdy nie przys³a³ mi kwiatów.

Liv odwróci³a siê i z furi¹ spojrza³a na kobietê, która siedzia³a przy

s¹siednim biurku i pisa³a na maszynie.

– Musia³aœ poderwaæ jakiegoœ romantyka. – Westchnê³a maszynist-

ka. – Szczêœciara.

– Tak, jestem szczêœciara – mruknê³a pod nosem Liv. Co ten cz³o-

wiek zamierza³? – Nagle wyda³o siê jej, ¿e w pokoju zapad³a podejrzana

cisza. K¹tem oka zauwa¿y³a ukradkiem rzucane porozumiewawcze spoj-

rzenia i uœmiechy. Z furi¹ chwyci³a wazon wraz z ca³¹ zawartoœci¹ i z hu-

kiem postawi³a go na s¹siednim biurku.

– Proszꠖ powiedzia³a. – Mo¿esz j¹ sobie wzi¹æ.

Wzburzona wypad³a z pokoju, s³ysz¹c za sob¹ œmiech kolegów. Naj-

wy¿szy czas, postanowi³a, aby pewne sprawy postawiæ jasno.

Kiedy tylko winda zatrzyma³a siê na piêtrze Thorpe’a, Liv, wci¹¿

kipi¹c ze z³oœci, ruszy³a w stronê jego pokoju.

– Czy on jest? – zawo³a³a do recepcjonistki.

– Kto?

background image

120

– Thorpe.

– Tak, panno Carmichael, ale za dwadzieœcia minut ma spotkanie

z szefem kadr.

Liv, nie zwracaj¹c uwagi na protest dziewczyny, z furi¹ wpad³a do

gabinetu Thorpe’a.

– Pos³uchaj mnie dobrze – zaczê³a, zanim zatrzasnê³y siê za ni¹ drzwi.

– To musi siê skoñczyæ.

Thorpe uniós³ do góry brwi i od³o¿y³ na bok trzymane w rêku pióro.

– W porz¹dku.

Jego spokój jeszcze bardziej wytr¹ci³ j¹ z równowagi.

– Dobrze wiesz, o co mi chodzi.

– Nie mam pojêcia. – Wskaza³ rêk¹ na krzes³o. – Ale jestem pewien,

¿e mi wyjaœnisz. Usi¹dŸ, proszê.

– Chodzi o ten cyrk z kwiatami – ci¹gnê³a, podchodz¹c do jego biur-

ka. – To mnie krêpuje, Thorpe. Robisz to celowo.

– Ró¿e ciê krêpuj¹? – Uœmiechn¹³ siê rozbrajaj¹co. – Co powiesz

o kolorze?

– Mo¿esz przestaæ! – wpi³a d³onie w blat jego biurka z jeszcze wiêk-

sz¹ furi¹ ni¿ wtedy, gdy wtargnê³a tu za pierwszym razem. – Twój fa³szy-

wy uœmiech i wygl¹d œwiêtoszka nie wyprowadz¹ mnie w pole. Dosko-

nale wiesz, co robisz. Doprowadzasz mnie do sza³u! – Przerwa³a na chwilê,

aby z³apaæ trochê tchu. Thorpe, odchyliwszy siê do ty³u, patrzy³ na ni¹

z zainteresowaniem. – Zanim wybije dwunasta, wszyscy moi koledzy

bêd¹ przekonani, ¿e coœ mnie z tob¹ ³¹czy.

– A có¿ w tym z³ego?

– Nic mnie z tob¹ nie ³¹czy. Nic nie ³¹czy³o i nic nigdy nie bêdzie

³¹czy³o. I nie ¿yczê sobie, aby moi koledzy myœleli inaczej.

Thorpe wzi¹³ do rêki pióro i zacz¹³ nim stukaæ w blat biurka.

– Czy¿byœ siê obawia³a, ¿e zwi¹zek ze mn¹ podwa¿y w jakiœ sposób

twoj¹ wiarygodnoœæ?

– To nie ma z tym nic wspólnego. – Wyrwa³a mu z rêki pióro i ci-

snê³a przed siebie. – Nic mnie z tob¹ nie ³¹czy.

– Czy¿by? – spokojnie powiedzia³. – ObudŸ siê, Liv.

– Pos³uchaj...

– Nie, to ty pos³uchaj. – Wsta³ i obszed³ dooko³a biurko. Liv wypro-

stowa³a siê, aby stan¹æ z nim twarz¹ w twarz. – Ca³owa³aœ siê ze mn¹

dwa dni temu.

– To nie ma nic...

background image

121

– Przestañ – powiedzia³ ³agodnie. – Wiem, co naprawdê czujesz, i je-

steœ g³upia, jeœli s¹dzisz, i¿ zdo³asz stworzyæ pozory, ¿e jest inaczej.

– Ja niczego nie stwarzam.

– Czy¿by? – uniós³ nieco ramiona, jakby siê zastanawia³ nad tym, co

powiedzia³a. – W ka¿dym razie nie uwa¿am, aby wys³anie ró¿y mog³o w ja-

kimkolwiek stopniu naruszyæ twoje poczucie godnoœci. Jeœli chcesz mieæ

jakiœ bardziej konkretny powód do obrazy, zobowi¹zujê siê dostarczyæ ci go.

Przyci¹gn¹³ j¹ do siebie. Po raz pierwszy ujrza³a b³ysk gniewu w jego

oczach. Nie chcia³a siê z nim szarpaæ, nie mia³a zreszt¹ szans, poniewa¿

by³ od niej silniejszy. Podnios³a wiêc tylko do góry g³owê i spojrza³a na

niego wyzywaj¹co.

– Nie s¹dzi³am, Thorpe, ¿e bêdziesz musia³ w³o¿yæ tyle wysi³ku, aby

przejϾ do ofensywy.

– Wcale nie potrzebowa³em. Raczej dzia³a³em pod presj¹ czasu, a mo-

¿e chcia³em po prostu coœ udowodniæ. Bêdziemy mogli jeszcze o tym

porozmawiaæ podczas dzisiejszej kolacji.

– Nie zamierzam jeœæ dzisiaj z tob¹ kolacji.

– Przyjadê po ciebie o siódmej trzydzieœci – oznajmi³, wypuszcza-

j¹c j¹ z objêæ i siêgaj¹c po marynarkê.

– Nie.

– Naprawdê nie uda mi siê wczeœniej ni¿ kwadrans przed siódm¹ –

poca³owa³ j¹ szybko. – Je¿eli mamy sobie coœ wyjaœniæ, to chyba lepiej,

abyœmy wybrali do tego bardziej odpowiednie miejsce, nie uwa¿asz?

Nie mog³a nie przyznaæ mu racji, a jej wargi wci¹¿ dr¿a³y od jego

poca³unku.

– Wys³uchasz tego, co mam ci do powiedzenia? – zapyta³a po-

dejrzliwie.

– Oczywiœcie. – Uœmiechn¹³ siê i jeszcze raz delikatnie musn¹³

ustami jej wargi.

Cofnê³a siê.

– I bêdziesz siê zachowywa³ przyzwoicie?

– Oczywiœcie. – W³o¿y³ marynarkê. Liv zaniepokoi³a ³atwoœæ, z ja-

k¹ Thorpe na wszystko siê zgadza³. – Muszê ju¿ wyjœæ – powiedzia³. –

Odprowadzê ciê do windy.

– Doskonale.

Id¹c obok niego, Liv zastanawia³a siê, czy zdoby³a czy te¿ straci³a

punkty. W najlepszym przypadku remis, zdecydowa³a po chwili i uœmiech-

nê³a siê.

background image

122

Pod domem Liv Thorpe’a ogarnê³y w¹tpliwoœci. W³aœciwie nie wie-

dzia³, dlaczego to robi. Nie by³ przyzwyczajony do odmowy, zw³aszcza

gdy spotyka³a go ze strony kobiety. Zawsze odnosi³ sukcesy, i to zarówno

w ¿yciu zawodowym, jak i osobistym; te ostatnie przychodzi³y mu wy-

j¹tkowo ³atwo. Nie musia³ godzinami zabiegaæ o wzglêdy kobiety, aby j¹

w koñcu wzi¹æ w ramiona i zaci¹gn¹æ do ³o¿ka

Maj¹c niewiele wiêcej ni¿ dwadzieœcia lat i znajduj¹c siê dopiero

u progu zawodowej kariery, zaliczy³ wiele atrakcyjnych panienek.

PóŸniej, gdy na osiemnaœcie miesiêcy wyjecha³ jako korespondent na

Œrodkowy Wschód, kobiet w jego ¿yciu równie¿ nie brakowa³o. A ponie-

wa¿ z biegiem lat jego nazwisko i twarz stawa³y siê coraz bardziej znane,

panie z najlepszego towarzystwa same wchodzi³y mu w rêce.

Wiedzia³, i¿ wystarczy mu podnieœæ s³uchawkê i wybraæ numer, aby

zapewniæ sobie towarzystwo na ca³y wieczór. Zna³ mnóstwo kobiet –

interesuj¹cych, piêknych i s³awnych. Przeby³ d³ug¹ drogê, zanim krêc¹-

cy siê niegdyœ przy klubie „Senatorów” m³ody ch³opiec sta³ siê znanym

w ca³ym kraju reporterem.

Jednak dwie rzeczy pozosta³y w nim niezmienne. W tym, co robi³,

zawsze musia³ byæ najlepszy, a jeœli czegoœ naprawdê chcia³, zawsze to

osi¹ga³. Thorpe wsun¹³ rêce do kieszeni i, zatrzymawszy siê pod drzwia-

mi Liv, chwilê sta³ niezdecydowany. Co w³aœciwie go tu ci¹gnê³o? – za-

stanawia³ siê.

Jednak odpowiedŸ wcale nie by³a prosta. Nawet teraz, kiedy tak sta³

pod jej drzwiami, mia³ przed sob¹ jej twarz, s³ysza³ jej g³os, czu³ jej za-

pach. Jeszcze ¿adna kobieta tak na niego nie dzia³a³a. Za ¿adn¹ tak nie

têskni³ i z powodu ¿adnej nigdy tak nie cierpia³. Liv by³a dla niego wy-

zwaniem, to prawda, ale on uwielbia³ wyzwania. Jednak nie dlatego tu

by³. Kocha³ j¹. Pragn¹³ jej i by³ zdecydowany j¹ zdobyæ. Nacisn¹³ dzwo-

nek i czeka³.

Kiedy Liv otworzy³a drzwi, mia³a ju¿ narzucony na ramiona ¿akiet.

Nie zamierza³a wpuszczaæ go do œrodka. Jeœli ju¿ siê z nim umówi³a,

wola³a, aby wybrali siê do restauracji, gdzie nie grozi³o jej niebezpie-

czeñstwo, ¿e pope³ni b³¹d, który pope³ni³a ju¿ tyle razy.

– Jestem gotowa – powiedzia³a urzêdowym tonem.

– Widzê.

Nie ruszy³ siê z miejsca, kiedy zatrzasnê³a za sob¹ drzwi. Mia³a do

wyboru – albo odepchn¹æ go, albo czekaæ, a¿ sam siê odsunie. Wybra³a

to drugie wyjœcie. Musia³ przyjœæ prosto z nagrania, chocia¿ Liv nie mia-

background image

123

³a zamiaru siê przyznaæ, ¿e ogl¹da³a jego program. Wygl¹da³o na to, i¿

by³ w takim samym stopniu pewny siebie i rozluŸniony, jak ona by³a spiêta.

– Wci¹¿ jesteœ z³a. – Uœmiechn¹³ siê, wiedz¹c, ¿e j¹ prowokuje, ale

nie móg³ siê przed tym powstrzymaæ. Nie by³ pewien, kiedy jej oczy bar-

dziej go fascynowa³y: czy wtedy gdy z powag¹ spogl¹da³y z ekranu, czy

wtedy gdy patrzy³y na niego z trudem powstrzymywan¹ irytacj¹.

Liv nie by³a z³a, mia³a jedynie pretensje do siebie, ¿e tak ³atwo mu

uleg³a. Nawet teraz czu³a, jak miêknie pod wp³ywem jego uœmiechu.

– Myœla³am, ¿e porozmawiamy o tym podczas kolacji, a nie w holu

mojego domu.

– Jesteœ g³odna?

Nie chcia³a siê uœmiechn¹æ, ale jej usta j¹ zdradzi³y.

– Tak.

– Lubisz w³osk¹ kuchniê? – zapyta³, bior¹c j¹ za rêkê, kiedy szli

w stronê windy.

– Prawdê mówi¹c, lubiê. – Chcia³a uwolniæ rêkê, ale Thorpe zdawa³

siê nie zwracaæ na to uwagi.

– Doskonale. Znam niewielki lokalik, gdzie podaj¹ wspania³e spaghetti.

– Œwietnie.

Dwadzieœcia minut póŸniej dotarli na miejsce. Liv zmarszczy³a brwi

na widok wysokiego, bia³ego budynku.

– Po co tu przyjechaliœmy?

– Aby zjeœæ kolacjê.

Thorpe zaparkowa³ samochód, po czym przechyli³ siê i odblokowa³

klamkê. Liv wysiad³a i czeka³a na niego.

– W Watergate chyba nie maj¹ w³oskiej restauracji.

– Nie maj¹. – Thorpe znowu wzi¹³ j¹ za rêkê i poprowadzi³ w stro-

nê frontowych drzwi.

Liv rozejrza³a siê z niepokojem.

– Powiedzia³eœ, ¿e idziemy do w³oskiej restauracji.

– Nie, powiedzia³em, ¿e bêdziemy jedli spaghetti.

Przeszli przez hol i Thorpe nacisn¹³ przycisk windy. Liv spojrza³a na

niego z ukosa.

– Gdzie?

Wprowadzi³ j¹ do windy.

– W moim mieszkaniu.

– O nie! – wpad³a w panikê, ale kabina ju¿ ruszy³a. – Zgodzi³am siê

zjeœæ z tob¹ kolacjê, ¿ebyœmy mogli spokojnie porozmawiaæ, ale ja...

background image

124

– Trudno spokojnie rozmawiaæ w ha³aœliwej restauracji, nie uwa-

¿asz? – zauwa¿y³ lekko, kiedy winda zatrzyma³a siê na piêtrze. – A coœ

mi siê zdaje, ¿e masz mi du¿o do powiedzenia. – Otworzywszy drzwi do

mieszkania, zaprosi³ j¹ do œrodka.

– Tak, to prawda, ale... – do jej nozdrzy dotar³ zapach aromatyczne-

go, pikantnego sosu. – Kto przygotowa³ spaghetti?

– Ja.

Thorpe zsun¹³ z jej ramion okrycie, po czym zdj¹³ swoje.

– To nieprawda. – Patrzy³a na niego z niedowierzaniem. Czy¿ to mo¿-

liwe, ¿eby ten cz³owiek o szorstkich d³oniach, inteligentnych oczach, prze-

m¹drza³y i pewny siebie, potrafi³ przyrz¹dziæ spaghetti?

– Szowinistka – powiedzia³ i poca³owa³ j¹, zanim zd¹¿y³a siê przed

tym obroniæ.

– Tego siê nie spodziewa³am. – Liv by³a oszo³omiona nie tylko po-

ca³unkiem, ale i dochodz¹cym z kuchni kusz¹cym zapachem. – Znam

wielu gotuj¹cych mê¿czyzn, ale nie...

– Ale nie s¹dzi³aœ, ¿e ja potrafiꠖ dokoñczy³ za ni¹ Thorpe. Œmia³

siê, wci¹¿ trzymaj¹c d³onie na jej ramionach. Jej skóra by³a taka delikat-

na, zbyt delikatna, aby móg³ siê temu oprzeæ. – Lubiê jeœæ i mam dosyæ

restauracji. Poza tym, nauczy³em siê gotowaæ, kiedy jeszcze by³em dziec-

kiem. Moja matka pracowa³a. Ja przygotowywa³em posi³ki.

Jego rêce delikatnie g³adzi³y jej ramiona, a¿ poczu³a, ¿e ca³a pulsuje.

Thorpe widzia³, co siê z ni¹ dzieje, i pragn¹³ jej coraz bardziej.

– Nie rób tego – wyszepta³a, boj¹c siê, ¿e za chwilê z w³asnej woli

znajdzie siê w jego ramionach.

– Nie rób czego, Liv?

Dostrzegaj¹c w jej oczach t³umione po¿¹danie, czu³, jak narasta jego

w³asne.

– Nie dotykaj mnie w ten sposób.

Thorpe na chwilê znieruchomia³, po czym, jakby nic siê nie sta³o,

cofn¹³ rêce.

– Czy umiesz gotowaæ?

Liv wyda³o siê, jakby stanê³a na nieco twardszym gruncie.

– Niespecjalnie.

– Czy potrafisz przygotowaæ sa³atkê?

Dlaczego to by³o takie proste i ³atwe dla niego? – zastanawia³a siê.

Œmia³ siê tak beztrosko i naturalnie, podczas gdy pod ni¹ nogi wci¹¿ jesz-

cze siê ugina³y.

background image

125

– Chyba tak, jeœli zrobiê to pod twoim kierunkiem.

– Zaraz ci wszystko powiem. – Wzi¹³ j¹ za rêkê i poprowadzi³ w stro-

nê kuchni.

– Czy czêsto zapraszasz kobiety na kolacjê, po czym zaganiasz je do

pracy? – Stara³a siê dostosowaæ do jego nastroju i zapomnieæ o chwili

s³aboœci.

– Zawsze.

Kuchnia robi³a niesamowite wra¿enie. Pod oknem w specjalnych ko-

szykach z plecionego drutu u³o¿one by³y cebula, czosnek i ziemniaki,

a wysoko na hakach wisia³y miedziane rondle. Poza tym pe³no tu by³o

ró¿nych naczyñ i przyborów, których nigdy jeszcze nie widzia³a, a wszyst-

ko umieszczone tak, aby znajdowa³o siê w zasiêgu rêki. Na pó³kach sta³y

szklane pojemniki z kolorow¹ fasol¹ i innymi ziarnami oraz makaronem

ró¿nej d³ugoœci i kszta³tu. Jej w³asna kuchnia, w porównaniu z t¹, wyda-

³a siê Liv szara i uboga. To by³o królestwo nie tylko kogoœ, kto umie

gotowaæ, ale kto robi to z sercem.

– Ty naprawdê gotujesz – z podziwem powtarza³a Liv.

– To mnie odprê¿a, podobnie jak wios³owanie. I jedno, i drugie wy-

maga wysi³ku i koncentracji.

Thorpe otworzy³ butelkê burgunda i zostawi³ j¹, aby siê trochê odsta-

³a, po czym zaci¹gn¹³ Liv do stoj¹cego na ma³ym ogniu garnka.

– Kiedy zd¹¿y³eœ to wszystko zrobiæ?

Podniós³ pokrywkê.

– Nastawi³em rano, zanim wyszed³em do pracy.

Spojrza³a na niego spod oka.

-Jesteœ bardzo pewny siebie. – Zdumiewaj¹ce, ile razy, w tak krót-

kim czasie, zdo³a³ j¹ wyprowadziæ z równowagi.

– Proszꠖ rzek³ z rozbrajaj¹cym uœmiechem i zanurzy³ drewnian¹

³y¿kê w garnku. – Spróbuj.

Duma ust¹pi³a przed nag³ym uczuciem g³odu i Liv ulegaj¹c namo-

wom otworzy³a usta.

– Och! – Liv zamknê³a oczy rozkoszuj¹c siê wybornym smakiem po-

trawy. – To prawdziwa rozpusta.

– Rozpust¹ jest korzystanie z tego co najlepsze. – Thorpe ponownie

przykry³ garnek. – Przygotujê chleb i makaron. – Nape³ni³ garnek wod¹.

Liv waha³a siê chwilê. Wci¹¿ czu³a w ustach cudowny smak sosu. W koñcu

postanowi³a, ¿e nic jej nie powstrzyma przed konsumowaniem tego wspa-

nia³ego spaghetti.

background image

126

– Wszystko, co trzeba, znajdziesz w lodówce.

Ujê³a warzywa i zanios³a do zlewu, aby je umyæ.

– Potrzebna mi salaterka.

– Druga szafka nad twoj¹ g³ow¹. – Zapali³ gaz i wsypa³ trochê soli

do wody, po czym wzi¹³ siê do krojenia chleba.

Obserwowa³, jak Liv wspina siê na palce, aby zdj¹æ z góry salaterkê.

Sukienka wêdrowa³a to w górê to na dó³, ods³aniaj¹c nogi. Kiedy my³a

pod wod¹ zielony pieprz, jej palce zrêcznie przeœlizgiwa³y siê po zielonej

³upinie. Paznokcie, pokryte bezbarwnym lakierem, mia³y piêkny kszta³t

i by³y bardzo zadbane, a makija¿ delikatny i stonowany, tak jak i jej ubra-

nie. Thorpe zastanawia³ siê, czy mia³o to byæ celowym przeciwstawie-

niem krzykliwego stylu jej siostry, czy te¿ by³ to œwiadomy wybór.

Liv po³o¿y³a warzywa na ladzie. Podnios³a g³owê, kiedy Thorpe po-

da³ jej kieliszek wina.

– Ciê¿ka praca zas³uguje na nagrodê.

Zanim zd¹¿y³a wytrzeæ rêce i wzi¹æ od niego kieliszek, Thorpe ju¿

podniós³ go do jej ust. Wzrok mia³ przez ca³y czas utkwiony w jej oczach.

– Dziêki. – Mia³a taki zamêt w g³owie, ¿e nawet dawa³o siê to od-

czuæ w sposobie mówienia. Szybko odwróci³a twarz.

– Smakuje ci? Zwykle pijesz bia³e. – Thorpe podnió s³ do ust swój

kieliszek i upi³ z niego trochê.

– Jest w porz¹dku. – Liv ca³¹ uwagê skupi³a na wybraniu w³aœciwe-

go no¿a.

Thorpe wyci¹gn¹³ jeden ze stojaka i poda³ jej.

– Jest bardzo ostry – ostrzeg³. – B¹dŸ ostro¿na.

– Staram siê by栖 mruknê³a i wziê³a siê do pracy.

S³ysza³a, jak Thorpe krz¹ta siê po kuchni, jak sypie makaron na wrz¹-

tek i umieszcza kromki chleba w tosterze. Jego obecnoœæ dzia³a³a na ni¹

parali¿uj¹co. Zanim skoñczy³a przyrz¹dzaæ sa³atkê, jej nerwy by³y napiê-

te do granic wytrzyma³oœci. Siêgnê³a po stoj¹cy na ladzie kieliszek i wy-

pi³a prawie ca³¹ jego zawartoœæ. Odstaw, powiedzia³a do siebie, jeœli nie

chcesz zapomnieæ, po co tu przysz³aœ.

– Gotowe? – Po³o¿y³ rêce na jej ramionach i Liv z trudem opanowa-

³a dr¿enie.

– Tak, wszystko zrobione.

– Doskonale. A wiêc zaczynajmy.

Pod oknem, sk¹d roztacza³ siê rozleg³y widok na panoramê miasta,

na otoczonym balustrad¹ podwy¿szeniu, do którego prowadzi³y trzy schod-

background image

127

ki, sta³ niewielki stó³ z blatem z dymnego szk³a. To by³ niezwykle sym-

patyczny, przytulny k¹cik, którego atmosferê podkreœla³y jeszcze usta-

wione w ró¿nych miejscach p³on¹ce œwiece.

Angielska porcelana dope³nia³a reszty. Thorpe zaj¹³ siê nak³adaniem

sa³atki na talerze. Liv stara³a siê nie ulegaæ nostrojowi; zastanawia³a siê,

jak zacz¹æ dra¿liwy temat. Byæ mo¿e, pomyœla³a, lepiej do niego dojœæ

nieco okrê¿n¹ drog¹.

– Masz piêkny apartament – zauwa¿y³a. – Od jak dawna tu

mieszkasz?

– Od trzech lat.

– A jak d³ugo przebywa³eœ na Œrodkowym Wschodzie?

– Za d³ugo. – Spojrza³a na niego ze zdumieniem. – Godziny nudy i chwi-

le panicznego strachu. Nie najlepszy sposób na ¿ycie. Dopiero wojna uœwia-

damia nam, mo¿e za bardzo, do czego tak naprawdê zdolny jest cz³owiek.

– To musi byæ bardzo trudne – powiedzia³a cicho, staraj¹c to sobie

wyobraziæ. – Robiæ reporta¿e o wojnie, o takiej wojnie, w obcym kraju.

– To tylko kolejne doœwiadczenie – wzruszy³ ramionami. – Problem

w tym, i¿ robi¹c reporta¿e czêsto zapominamy, ¿e równie¿ jesteœmy ludŸ-

mi. Uwa¿amy, ¿e nic z³ego nie mo¿e nas spotkaæ. To jest zwyczajne oszu-

kiwanie siebie. Wystarczy jedna zab³¹kana kula, która nie bêdzie nas

oszczêdzaæ.

Doskonale wiedzia³a, co mia³ na myœli. Sama to kiedyœ odczu³a na

w³asnej skórze, kiedy wesz³a do budynku rz¹dowego w œlad za antyterro-

rystyczn¹ grup¹, która mia³a rozbroiæ bombê. Wówczas myœla³a jedynie

o reporta¿u. Dopiero póŸniej uœwiadomi³a sobie, jakie mog³y byæ tego

konsekwencje.

– To niesamowite, nie uwa¿asz? – powiedzia³a w zadumie. – I to do-

tyczy nie tylko reporterów. Z kamerzystami jest chyba jeszcze gorzej.

Jak myœlisz, dlaczego to robimy?

– Niektórzy u¿ywaj¹ górnolotnych s³ów o szczególnej misji, któr¹

mamy do wype³nienia, czy te¿ szlachetnym obowi¹zku informowania opi-

nii publicznej. Ja nazywam to inaczej. Po prostu uwa¿am, i¿ robimy to

dlatego, ¿e taki jest nasz zawód.

– W tym nie ma nic z romantyzmu – doda³a Liv.

Thorpe uœmiechn¹³ siê, obserwuj¹c, jak œwiat³o œwiec dr¿y na jej twarzy.

– Szukasz w pracy romantyzmu, Liv?

– Ale sk¹d¿e! – To chyba dobry moment, pomyœla³a. – I w³aœnie dla-

tego zgodzi³am siê zjeœæ dzisiaj z tob¹ kolacjê.

background image

128

– Aby oddzieliæ romantyzm od pracy.

Zmarszczy³a brwi. Dlaczego w jego ustach zabrzmia³o to zupe³nie

inaczej?

– Tak... Nie – sprostowa³a.

– Pójdê po spaghetti, a ty siê w tym czasie zdecyduj.

Wœciek³a na siebie rozerwa³a w rêkach kromkê czosnkowego chleba.

Dlaczego, ilekroæ on jest przy niej, wszystko uk³ada siê inaczej, ni¿ sobie

zaplanuje? I dlaczego on zawsze musi byæ gór¹? Wyprostowa³a siê nagle

i siêgnê³a po wino. Musi po prostu spróbowaæ jeszcze raz.

– Proszê.

Thorpe postawi³ na stole pó³misek cienkiego makaronu, obficie pola-

nego gêstym sosem.

– Thorpe – zaczê³a Liv, nak³adaj¹c sobie na talerz spor¹ porcjê spa-

ghetti. – S¹dzi³am, ¿e zrozumia³eœ to, co powiedzia³am poprzedniego dnia.

– Zrozumia³em doskonale. Nie pozostawi³aœ mi ¿adnych w¹tpliwo-

œci, Olivio. – Wzi¹³ od niej pó³misek.

– Wobec tego chyba rozumiesz, jak bardzo mi komplikujesz ¿ycie.

– Posy³aj¹c ci kwiaty – ironicznie doda³

– No w³aœnie. – W jego ustach zabrzmia³o to tak niepowa¿nie. –To

bardzo mi³e, ale... – Marszcz¹c brwi nabra³a na widelec spaghetti. – Nie

¿yczê sobie, ¿ebyœ ty lub kto inny wyobra¿a³ sobie, i¿ to cokolwiek znaczy.

– Rozumiem. – Obserwowa³, jak bierze zawartoœæ widelca do ust. –

No jak?

– Wspania³e. Absolutnie wspania³e. – Liv rozkoszowa³a siê smakiem

potrawy. – Nigdy nie jad³am czegoœ tak pysznego. – Nawinê³a znowu na

widelec makaron. – W ka¿dym razie, to nie powinno siê zdarzaæ miêdzy

kolegami w pracy. – Kolejna porcja by³a tak samo smakowita jak pierwsza.

– Co nie powinno siê zdarzaæ? – Z ogromn¹ satysfakcj¹ obserwo-

wa³, jak szybko spaghetti znika z jej talerza.

– Przesy³anie sobie nawzajem kwiatów – wyjaœni³a. – Szczególnie

wtedy gdy w grê wchodzi rywalizacja. Lokalne i krajowe wiadomoœci s¹

jak rodzeñstwo. Wiem coœ o rywalizacji wœród rodzeñstwa.

– Chodzi o twoj¹ siostrꠖ skomentowa³. – W jej oczach, w któ-

rych odbija³o siê œwiat³o œwiec, lœni³y maleñkie z³ote punkciki. Thorpe

prawie móg³ je policzyæ.

– Hmm. Przy takiej siostrze jak Melinda zawsze siê czu³am jak Kop-

ciuszek. Nigdy siê zreszt¹ tym nie przejmowa³am. Spryt i pomys³owoœæ

by³y moimi atutami. Tak samo jest w lokalnych wiadomoœciach.

background image

129

– Czy naprawdê tak na to patrzysz? – zapyta³ ze zdumieniem. Pod-

niós³ do góry jej rêkê i z zainteresowaniem przygl¹da³ siê jej skromnie

pomalowanym paznokciom. – Te¿ czujesz siê jak Kopciuszek?

– Macie ogromny bud¿et – zauwa¿y³a. – Wielkie uznanie i rozg³os.

To wcale nie znaczy, ¿e nie mo¿emy byæ równie dobrzy na mniejsz¹ ska-

lê. – Mia³ odcisk na kciuku. Czu³a to pod palcami. Nieoczekiwanie prze-

szy³ j¹ dreszcz. Ostro¿nie wycofa³a d³oñ i siêgnê³a po wino. – Ale nie

w tym rzecz.

– A w czym? – Thorpe uœmiechn¹³ siê do niej w sposób, który za-

wsze pozbawia³ j¹ rozs¹dku. Robi³a wszystko, aby siê opanowaæ.

– Dobrze wiesz, jak w pokoju redakcyjnym szybko rozchodz¹ siê

plotki. Tam niczego nie da siê utrzymaæ w tajemnicy. A mnie bardzo za-

le¿y na prywatnoœci.

– Tak, wiem. Od czasu, gdy by³aœ nastolatk¹, w œrodkach masowego

przekazu nie znalaz³a siê o tobie ¿adna, najmniejsza nawet wzmianka.

A przecie¿ Carmichaelowie zawsze byli wdziêcznym tematem dla dzien-

nikarzy.

– Nigdy nie pasowa³am do szablonów. – Nie mia³a zamiaru tego po-

wiedzieæ i by³a zdumiona, ¿e jakoœ samo to wysz³o. – Chcia³am tylko –

ci¹gnê³a – abyœ zda³ sobie sprawê, ¿e jeœli ktoœ, ty czy ja, kichniemy albo

coœ nam wpadnie do g³owy, ju¿ po minucie wszyscy siê o tym dowiedz¹

i skomentuj¹. Chyba wiesz, jak po kilkakrotnym powtórzeniu zwyczajne

spotkanie przy kawie potrafi siê zmieniæ w mi³osn¹ przygodê w porze

lunchu.

– Czy ma to dla ciebie a¿ tak wielkie znaczenie?

Liv westchnê³a.

– Byæ mo¿e nie dla ciebie, ale dla mnie ma. Muszê siê liczyæ tym, ¿e

wci¹¿ jestem tu obca, a do tego jeszcze kobieta. To ci¹gle siê bierze pod

uwagê, Thorpe. Ka¿dy mój krok bêdzie od dziœ szczególnie wnikliwie

analizowany. Czy Carmichael dlatego siê spotyka z Thorpe’em, ¿e chce

przeskoczyæ do zespo³u krajówki?

Przez jakiœ czas obserwowa³ j¹ uwa¿nie.

– Nie bardzo wierzysz w siebie?

– Jestem dobrym reporterem – szybko doda³a.

– Mówiê o tobie jako o kobiecie.

– To nie powinno ciê interesowaæ.

– Czy¿ nie o tym w³aœnie rozmawiamy? – zaprotestowa³. – Pos³a-

³em ró¿ê kobiecie, a nie reporterowi.

background image

130

– Jestem reporterem.

– To twój zawód, ale nie p³eæ. – Podniós³ kieliszek z winem, staraj¹c

siê ukryæ irytacjê. Wiedzia³, ¿e nie doprowadzi go to do niczego. – W tym

biznesie nie mo¿na mieæ zbyt cienkiej skóry, Liv. Jeœli plotki w pracy a¿

tak bardzo ciê denerwuj¹, bêdziesz mia³a niebawem zmarszczki. Spójrz

w lustro. Ludzie lubi¹ mówiæ o kobietach tak piêknych jak ty. Taka jest

po prostu ludzka natura.

– To nie chodzi wy³¹cznie o to. – Liv wydawa³a siê ju¿ trochê spo-

kojniejsza. Musia³a z nim porozmawiaæ. Z³oœæ na pewno jej tego nie u³a-

twi. – Nie chcê siê wi¹zaæ ani z tob¹, ani z nikim innym.

Thorpe patrzy³ na ni¹ w milczeniu znad brzegu kieliszka.

– Czy¿by twoja rana by³a a¿ tak g³êboka?

Nie spodziewa³a siê ani takiego pytania, ani zawartego w nim wspó-

³czucia. Wiele wysi³ku j¹ kosztowa³o, aby zachowaæ spokój.

– Tak.

Poprzesta³ na tym. To, ¿e siê przyzna³a, zamiast rzuciæ coœ zdawko-

wego, na razie mu wystarcza³o. Na resztê móg³ poczekaæ.

– Dlaczego przenios³aœ siê do Waszyngtonu?

Chwilê patrzy³a na niego w milczeniu. Spodziewa³a siê, ¿e bêdzie j¹

dalej wypytywa³, ale nie tego, ¿e tak radykalnie zmieni temat. Odprê¿y³a

siê nieco.

– Zawsze interesowa³am siê polityk¹. Tym w³aœnie zajmowa³am siê

w Austin, chocia¿ przewa¿nie ogranicza³o siê to do czytania wiadomoœci

w rozg³oœni. Kiedy WWBW z³o¿y³o mi ofertê, bez namys³u j¹ przyjê-

³am. – Znowu zajê³a siê jedzeniem. – Waszyngton to niezwykle ekscy-

tuj¹ce miasto, szczególnie dla reportera. Potrzebowa³am podniety. I s¹-

dzê, ¿e potrzebowa³am równie¿ tego napiêcia, które w WWBW towarzy-

szy mi ka¿dego dnia.

– Nie myœla³aœ o pracy w krajówce?

Wzruszy³a ramionami.

– Oczywiœcie, myœla³am, ale na razie jestem zadowolona z tego, co

robiê. Poza tym Carl to najlepszy szef pod s³oñcem.

Thorpe rozeœmia³ siê szeroko.

– Zbyt ³atwo ulega emocjom.

Liv unios³a brwi, nabieraj¹c na widelec ostatni¹ porcjê spaghetti.

– Szczególnie wtedy, gdy ktoœ z góry kradnie nam temat. Po dzisiej-

szej konferencji prasowej u burmistrza musia³am objechaæ jednego z wa-

szych wspó³pracowników.

background image

131

– Naprawdê? Którego?

– Thompsona. Tego z du¿ymi uszami i koszmarnymi krawatami.

– Nie ma co, pochlebny opis.

– Ale sprawiedliwy – doda³a Liv i na jej ustach pojawi³ siê cieñ uœmie-

chu. – W ka¿dym razie musia³am w³o¿yæ wiele wysi³ku, aby po zakoñ-

czeniu konferencji namówiæ burmistrza na wywiad. A ten typ od was chcia³

to wykorzystaæ.

– Jestem pewien, i¿ skutecznie mu to wyperswadowa³aœ.

Liv uœmiechnê³a siê na wspomnienie, jak za³atwi³a bezczelnego

Thompsona.

– Prawdê mówi¹c, tak by³o. Powiedzia³am mu, aby ruszy³ swój ty-

³ek, jeœli nie chce zawisn¹æ na w³asnym krawacie na frontonie Rayburn

Building. – Po chwili doda³a: – Myœlê, ¿e mi uwierzy³.

Thorpe zajrza³ w ch³odne, b³êkitne oczy.

– Ja te¿ bym uwierzy³. Dlaczego nie napuœci³aœ na niego swojego

kamerzysty?

Liv rozeœmia³a siê od ucha do ucha i wziê³a do ust resztê spaghetti.

– Nie mog³am, w obecnoœci burmistrza, dopuœciæ do awantury.

– Chcesz jeszcze trochê? – wymownym ruchem wskaza³ na jej pusty

talerz.

– Chyba ¿artujesz.

– A co z deserem?

Jej oczy sta³y siê ogromne ze zdumienia.

– Chcesz powiedzieæ, ¿e zrobi³eœ równie¿ deser?

Thorpe nape³ni³ jej kieliszek burgundem.

– Zajmij siê winem – zaproponowa³. – A ja za chwilê wrócê.

Zebra³ ze sto³u talerze i wyszed³. Liv zastanawia³a siê, czy nie powin-

na mu pomóc, ale by³o jej zbyt dobrze, aby siê ruszyæ. Musia³a przyznaæ,

¿e doskonale siê czu³a w jego towarzystwie. Lubi³a wspólne rozmowy,

spieranie siê. Thorpe sprawia³, ¿e by³a pe³na ¿ycia i wigoru. Oczywiœcie

nie czu³a siê z nim bezpieczna, ale nawet to by³o takie podniecaj¹ce.

Podnios³a g³owê, s³ysz¹c jego kroki. Na widok talerza z truskawkami

i bit¹ œmietan¹, który Thorpe trzyma³ w rêku, z jej ust wydoby³ siê okrzyk

zachwytu.

– Wygl¹daj¹ imponuj¹co! Jak ci siê uda³o zdobyæ takie okazy o tej

porze roku?

– Reporter nigdy nie zdradza swoich Ÿróde³.

Liv westchnê³a, gdy Thorpe postawi³ talerz na stole.

background image

132

– Wygl¹daj¹ cudownie, Thorpe, ale chyba nie dam rady.

– Spróbuj chocia¿ jednej – nalega³, zanurzaj¹c truskawkê w bitej

œmietanie.

– Tylko jedna – zgodzi³a siê i otworzy³a usta, kiedy Thorpe wyci¹-

gn¹³ do niej rêkê z pachn¹cym owocem. Czu³a, jak rozmazuje na jej

policzku krem. – Thorpe! – zawo³a³a ze œmiechem i siêgnê³a po chus-

teczkê.

– Przepraszam. – Po³o¿y³ rêkê na jej d³oni. – Sam to zrobiê. –Pod-

trzymuj¹c jej brodê drug¹ rêk¹, zacz¹³ powoli usuwaæ jêzykiem krem

z jej policzka.

Œmiech Liv nagle zamar³. Nie wykona³a ¿adnego ruchu i nie prote-

stowa³a. Jej umys³ i cia³o by³y jak sparali¿owane pod wp³ywem doznañ,

jakich doœwiadcza³a. Jedynie jej skóra zdawa³a siê o¿ywaæ, kiedy przesu-

wa³ siê po niej jego jêzyk.

– Dobre? – mrucza³, dotykaj¹c ustami jej ust.

Liv wpatrywa³a siê w niego bez s³owa. Jej oczy by³y utkwione w je-

go oczach. Thorpe dostrzeg³ narastaj¹ce w jej oczach po¿¹danie.

Powoli zanurzy³ drug¹ truskawkê w kremie i poda³ jej.

– Jeszcze jedna?

Liv pokrêci³a przecz¹co g³ow¹, prze³ykaj¹c œlinê, gdy jego zêby zato-

nê³y w pachn¹cym mi¹¿szu owocu. Po chwili wsta³a i zesz³a po schod-

kach do salonu. Musi przywo³aæ siê do porz¹dku, powtarza³a w myœlach.

Za chwilê poczuje siê normalnie, ust¹pi¹ dreszcze i fala gor¹ca, która

obla³a jej cia³o, ostygnie. Nagle wszystko znowu wróci³o, gdy Thorpe,

zbli¿ywszy siê do niej, nieoczekiwanie wzi¹³ j¹ w ramiona.

– Myœla³em, ¿e masz ochotê zatañczyæ? – szepn¹³.

– Zatañczyæ? – topnia³a w jego ramionach. – Tu przecie¿ nie ma ¿ad-

nej muzyki. – Ale zaczê³a siê rytmicznie poruszaæ, sk³adaj¹c g³owê na

jego ramieniu.

– Czy¿byœ jej nie s³ysza³a?

Jej zapach odurza³ go. Jej piersi falowa³y pod naporem jego cia³a.

Westchnê³a i zamknê³a oczy. Plomieñ œwiecy dr¿a³ na jej powie-

kach. Poczu³a jak¹œ dziwn¹ ociê¿a³oœæ. Usi³owa³a sobie wmawiaæ, ¿e

zbyt wiele wypi³a, wiedzia³a jednak, ¿e to nieprawda. Kiedy jego wargi

delikatnie musnê³y jej ucho, ponownie zadr¿a³a i nie mog³a powstrzy-

maæ westchnienia.

Muszê wyjœæ, powtarza³a sobie. Muszê wyjœæ teraz, natychmiast. Pal-

cami g³adzi³a jego w³osy. Szaleñstwem bêdzie, jeœli zostanie. Powoli ro-

background image

133

s³o w niej pragnienie, podczas gdy jego cia³o coraz silniej do niej przy-

wiera³o. Jego rêka przesuwa³a siê wzd³u¿ jej krêgos³upa, po czym znowu

wraca³a do talii. Zadr¿a³a z rozkoszy, czuj¹c na szyi dotyk warg.

– Nie mogê zosta栖 cicho powtarza³a, ale nie uczyni³a nic, aby wy-

swobodziæ siê z jego objêæ.

– Nie mo¿esz – przyzna³. Jednoczeœnie jego usta powoli zmierza³y

do jej ust.

– Powinnam iœæ. – Jej usta szuka³y jego ust.

– Tak. – Jêzyk wœlizn¹³ siê do wnêtrza jej ust i dotkn¹³ jej jêzyka.

Liv zakrêci³o siê w g³owie.

– Muszê iœæ.

– Uhm. – Ostro¿nie rozsun¹³ suwak z ty³u jej sukni.

Cicho westchnê³a, czuj¹c przez cienk¹ koszulê dotyk jego r¹k.

– Nie zamierzam siê z tob¹ wi¹zaæ, Thorpe.

Jej usta by³y wilgotne i gor¹ce.

– Wiem, mówi³aœ mi o tym.

Jej suknia zsunê³a siê na pod³ogê.

Mocno do niego przywar³a, pozwalaj¹c, aby jego usta znowu znala-

z³y drogê do jej ust. Mia³a wra¿enie, ¿e tonie, ale woda by³a taka ciep³a

i przyjemna. Uœpione zmys³y budzi³y siê, kiedy dotyka³ jej cia³a. By³a

wiêŸniem jego dotyku, dotyku, który sprawia³ rozkosz. Nie protestowa³a,

kiedy wzi¹³ j¹ na rêce.

Œwiat³o ksiê¿yca przenika³o do sypialni, zalewaj¹c jej wnêtrze sre-

brzyst¹ poœwiat¹.

– Thorpe...

Znowu j¹ poca³owa³. Objê³a go mocno, kiedy pochyliwszy siê, ostro¿-

nie k³ad³ j¹ na ³ó¿ku.

Rozbiera³ j¹ wolno, ca³y czas obsypuj¹c j¹ poca³unkami i pieszczota-

mi. Szepta³ s³owa, które koi³y jej nerwy i rozbudza³y cia³o.

Liv wodzi³a palcami po jego nagich plecach. By³a w nich si³a. Chcia-

³a, aby by³ silny. Oczekiwa³a, ¿e bêdzie. Zsun¹³ z jej ramion cienk¹ jak

mg³a bieliznê. Jego usta pod¹¿a³y za dotykiem jego r¹k.

Uœpiona namiêtnoœæ wybuch³a z nag³¹ si³¹, kiedy zacz¹³ ca³owaæ jej

piersi. Jej ruchy pod nim nie by³y ju¿ ani tak ociê¿a³e, ani bojaŸliwe.

Wygiê³a siê w ³uk, aby mu pomóc œci¹gn¹æ bieliznê. Jego rêce przesuwa-

³y siê teraz po wewnêtrznej czêœci jej ud. Poczu³a, jakby nagle obla³a j¹

fala gor¹ca. Palce wniknê³y teraz do wnêtrza jej cia³a, wci¹¿ g³aszcz¹c je

i pieszcz¹c.

background image

134

Wbi³a paznokcie w jego ramiona. Jeszcze nikt nigdy nie sprawi³, aby

czu³a siê tak jak teraz. Pragnê³a, ¿eby j¹ wzi¹³ natychmiast, ale on mia³

jej jeszcze tyle do dania…

Jego jêzyk przesuwa³ siê teraz w dó³, po chwili min¹³ zag³êbienie

w talii i dotar³ do ³uku bioder, po czym dalej kontynuowa³ wêdrówkê,

doprowadzaj¹c j¹ do szaleñstwa.

Reakcja Liv sprawi³a, i¿ zapomnia³ o w³asnych potrzebach. Pragn¹³

tylko, aby zazna³a najwiêkszej rozkoszy, jak¹ tylko by³ w stanie jej daæ.

Odpowiada³a na ka¿dy jego dotyk, ka¿dy gest. I chocia¿ w œwietle

ksiê¿yca wygl¹da³a jak pos¹g z marmuru, czu³a, jak ca³a p³onie ¿ywym

ogniem. Zdawa³o siê, ¿ jego zmys³y s¹ pobudzone do granic wytrzyma-

³oœci.

Jego usta ca³owa³y j¹ nieprzytomnie i Liv odpowiada³a mu równie

¿arliwymi poca³unkami. Wszystkie zahamowania zniknê³y, wszystkie

bariery runê³y. Liv czu³a jedynie desperack¹ ¿¹dzê spe³nienia, które móg³

jej zapewniæ tylko jeden mê¿czyzna. Otworzy³a siê przed nim i wprowa-

dzi³a go w g³¹b swego cia³a.

Napór jego cia³a sprawia³, ¿e nie mog³a oddychaæ. Czu³a napiêcie

i falowanie miêœni, kiedy unosi³ j¹ daleko od wspomnieñ i marzeñ. Ca-

³kowicie siê podda³a i pod¹¿y³a za nim.

Thorpe le¿a³ wtulony w ni¹, rozkoszuj¹c siê jej ciep³em. Dla niego

ca³ym œwiatem by³o to ³ó¿ko i ta kobieta. Nawet w ciemnoœciach móg³

dostrzec ka¿dy fragment jej cia³a, szczegó³y rysów twarzy. Jeszcze nigdy

z nikim nie czu³ siê tak zwi¹zany, tak ca³kowicie i bez reszty zjednoczo-

ny. Skóra Liv by³a tak nieprawdopodobnie delikatna, a brodawki wci¹¿

naprê¿one, gdy jej piersi go dotyka³y. Powoli zaczê³a spokojniej oddy-

chaæ. Thorpe wiedzia³, i¿ pod pozornym ch³odem kry³a siê prawdziwa

namiêtnoœæ, nie przypuszcza³ jednak, ¿e ta namiêtnoœæ mo¿e byæ a¿ tak

ogromna i ¿e tak bardzo na niego podzia³a.

Liv czu³a znu¿enie. Nigdy jeszcze nie prze¿y³a takiej burzy zmys³ów.

Czy¿by na to czeka³a przez ca³e ¿ycie? Prawie siê ba³a odpowiedzi i tego,

co mo¿e ona dla niej znaczyæ. Jedno nie ulega³o w¹tpliwoœci – Thorpe

sprawi³, ¿e znowu poczu³a siê kobiet¹, stuprocentow¹ kobiet¹. Wci¹¿ czu³a

na ustach jego smak. Chcia³a go zatrzymaæ na d³ugo. Pamiêtaæ, jak bez-

piecznie siê czu³a w jego ramionach.

Ale kim jest Thorpe? – zastanawia³a siê. Kim jest ten, któremu uda³o

siê wzi¹æ od niej to, czego nie by³a w stanie, czy te¿ nie chcia³a daæ ¿ad-

nemu mê¿czyŸnie od ponad piêciu lat?

background image

135

– Przyrzek³am sobie, ¿e to siê nigdy nie zdarzy – mruknê³a i ukry³a

na jego ramieniu twarz.

Jej s³owa wyrwa³y Thorpe’a z pó³snu.

– ¯a³ujesz? – zapyta³, czekaj¹c z niepokojem na odpowiedŸ.

– Nie. – Liv odetchnê³a g³êboko. – Wcale nie ¿a³ujê. – Nigdy siê nie

spodziewa³am, ¿e znajdê siê tu z tob¹ w takiej sytuacji. Ale nie ¿a³ujê tego.

Mocno j¹ do siebie przytuli³. Te ciche, powa¿ne s³owa g³êboko go

poruszy³y.

– Olivio, jesteœ ogromnie skomplikowan¹ kobiet¹.

– Tak s¹dzisz? – uœmiechnê³a siê i zamknê³a oczy. – Nigdy tak o so-

bie nie myœla³am. Zbyt szczera, byæ mo¿e, i maj¹ca specyficzny punkt

widzenia na œwiat, dobroduszna, ale nie skomplikowana.

– Od ponad pó³tora roku staram siê ciebie rozszyfrowa栖 rzek³. –

To jednak bardzo trudne zadanie.

– I nie próbuj. – Pog³adzi³a go po ramieniu. Lubi³a dotykaæ jego

miêœni, maj¹c w pamiêci, jaki doskona³y z nich robi u¿ytek. – Thorpe,

du¿o mia³eœ kochanek?

Rozeœmia³ siê.

– To zbyt delikatne pytanie, Carmichael, aby je zadawaæ w³aœnie teraz.

– Nie pytam przecie¿ ani o ich liczbê, ani o nazwiska – doda³a. Wes-

tchnê³a, kiedy jego rêka przesunê³a siê w dó³ jej pleców. – Ja nie mia³am

kochanków. I nie jestem w tym zbyt dobra.

– Dobra w czym? – zapyta³ ze zdumieniem.

Nagle poczu³a za¿enowanie i gor¹czkowo zaczê³a szukaæ w³aœciwych

s³ów.

– W... no wiesz... w zadowalaniu partnera.

Jego rêka znieruchomia³a. Stara³ siê dostrzec wyraz jej twarzy w ciem-

noœci.

– Chyba ¿artujesz?

– Nie ¿artujê. – Znowu by³a zak³opotana. J¹ka³a siê, nie wiedz¹c,

jak wybrn¹æ z tej sytuacji. – Wiem, ¿e nie jestem zbyt... podniecaj¹ca

w ³ó¿ku, ale...

– Kto, do diab³a, wbi³ ci coœ takiego do g³owy?

Jego gwa³towna reakcja zaskoczy³a j¹. „Mój m¹¿” mia³a zamiar po-

wiedzieæ.

– Po prostu sama o tym wiem...

Przerwa³ jej gwa³townie.

– Czy¿byœ uwa¿a³a, ¿e udawa³em?

background image

136

– Nie. – By³a wci¹¿ za¿enowana i niepewna siebie. – A nie udawa³eœ?

By³ wœciek³y. Przekrêci³ siê do niej, przygniataj¹c j¹ ciê¿arem swego

cia³a.

– Pragn¹³em ciê od pierwszej chwili, gdy tylko ujrza³em twoj¹ twarz.

Wiedzia³aœ o tym?

Skinê³a g³ow¹, nie mog¹c wykrztusiæ s³owa. Ogarnê³a j¹ nowa fala

po¿¹dania.

– Jesteœ zawsze taka ch³odna i opanowana. Ja jednak mia³em okazjê

siê przekonaæ, ile naprawdê jest w tobie ¿aru. Pragn¹³em ciê takiej jak

teraz, nagiej, le¿¹cej w moich ramionach.

Jego usta znowu zaczê³y j¹ ca³owaæ, nieprzytomnie i zach³annie. Od-

powiada³a na jego poca³unki z takim samym ogniem i namiêtnoœci¹.

– Marzy³em, aby ciê rozbiera栖 szepta³. Pod dotykiem jego r¹k cia³o

Liv wi³o siê i skrêca³o. – Chcia³em siê z tob¹ kochaæ. Rozpuœciæ ca³y ten

lód. – Wsun¹³ rêkê miêdzy jej uda, a¿ wygiê³a siê w ³uk, jakby pod¹¿a³a mu

na spotkanie. – Ale tam nie by³o ¿adnego lodu. Jeœli nie potrafi³aœ zadowoliæ

jakiegoœ mê¿czyzny, to tylko jego wina. Jego strata. Pamiêtaj o tym.

P³onê³a. Jej rêce b³¹dzi³y wzd³u¿ jego cia³a, podczas gdy usta ca³owa³y

mu kark i ramiona. Czu³a, jak jego skóra pulsuje pod dotykiem jej jêzyka.

Przyci¹gnê³a go do siebie. Pragnê³a znowu poczuæ smak jego ust, jego smak.

W pewnej chwili jego poca³unek sta³ siê niemal brutalny. Nie mia³a o to

pretensji. Ca³kowicie zatraci³ siê w niej i w tym, co robili. Czu³a to, zachwy-

ca³a siê tym, kiedy wkracza³a w œwiat, do którego rozs¹dek nie mia³ dostêpu.

By³a kompletnie wyczerpana i z trudem ³apa³a oddech. Przygniata³ j¹

ca³ym ciê¿arem cia³a. Czu³a pod palcami wilgoæ jego pleców. Nie mia³a

pojêcia, jak d³ugo tak le¿eli, nasyceni sob¹.

– Chyba jednak masz racjê. – Jego g³os brzmia³ posêpnie. – To nie

by³o zbyt ekscytuj¹ce.

Liv nie przypuszcza³a, ¿e mimo zmêczenia potrafi siê jeszcze tak œmiaæ.

Zdumiewa³o j¹, ¿e Thorpe w ka¿dej sytuacji potrafi znaleŸæ w³aœciwe s³o-

wa. To by³o niesamowite i zarazem cudowne uczucie zanosiæ siê od œmie-

chu w ³ó¿ku. Podniós³ g³owê i œmia³ siê równie serdecznie jak ona.

– Idiotka – powiedzia³ miêkko i poca³owa³ j¹. Po czym przesun¹³ siê

i przyci¹gn¹³ j¹ do siebie. Po chwili znu¿ona zasnê³a, bezpieczna w jego

ramionach.

background image

137

O

budzi³ j¹ przenikliwy dŸwiêk budzika. Automatycznie wy-

ci¹gnê³a rêkê, aby go uciszyæ i narafi³a na Thorpe’a. Gwa³-

townie otworzy³a oczy. Zdezorientowana, na wpó³ przytomna,

gapi³a siê na niego, podczas gdy budzik wci¹¿ dzwoni³. Jak¹œ cz¹stk¹

œwiadomoœci rejestrowa³a œlady zarostu na jego twarzy i senn¹ ociê¿a-

³oœæ w oczach.

Spa³am z nim, przypomnia³a sobie, kocha³am siê z nim i przespa³am ca³¹

noc w jego ³ó¿ku. Powoli dochodzi³a do siebie. By³a zaskoczona, ale z pewno-

œci¹ niczego nie ¿a³owa³a. Obdarowa³ j¹ namiêtnoœcia, czu³oœci¹ i da³ jej poczu-

cie bezpieczeñstwa. Jak mo¿na w tej sytuacji myœleæ o ¿alu?

Thorpe siêgn¹³ za siebie i wy³¹czy³ terkocz¹cy budzik. Nagle zapa-

nowa³a cisza. Bez s³owa przyci¹gn¹³ j¹ do siebie. Zauwa¿y³, jak powoli

wyraz jej twarzy siê zmienia³. Pocz¹tkowo zdumiona, zaczyna³a rozu-

mieæ, gdzie siê znajduje, i uwa¿aæ to za zupe³nie naturalne. Wyda³o mu

siê to zabawne, ale zarazem dziwnie urzekaj¹ce. To nie by³a kobieta, dla

której budzenie siê w ³ó¿ku mê¿czyzny bywa zwyczajn¹ spraw¹.

Spokojne, poranne przytulenie by³o dla Liv zupe³nie nowym i przyjemnym

doznaniem. Zaskakuj¹ca intymnoœæ. Przytulona do Thorpe’a zastanawia³a siê

nad tym, co zasz³o. Co w³aœciwie czu³a? Zadowolenie? Szczêœcie? Czy te¿ mo¿e

zwyczajn¹ radoœæ, ¿e mo¿e pieœciæ i byæ pieszczon¹?

Coœ siê zmieni³o. Drzwi zosta³y otworzone. Nie by³a pewna, kto je

otworzy³: ona czy Thorpe, ale wa¿ne, ¿e tak siê sta³o. Czu³a jego oddech

background image

138

na policzku i dotyk jego ramion. Nie by³a ju¿ sama. Czy tego w³aœnie

pragnê³a? Czu³a ciep³o jego cia³a. Jeszcze wczoraj nie mia³a w¹tpliwo-

œci, ¿e samotnoœæ jest jej sposobem na ¿ycie. A dziœ...

Kocha³a siê z nim. Da³a mu siebie, tak jak on odda³ siê jej. Liv nigdy

nie traktowa³a tych spraw lekko. Fizyczny kontakt mia³ dla niej znacze-

nie. Oznacza³ swego rodzaju zobowi¹zanie, wspólny spacer przez ¿ycie.

Ona jednak przyrzek³a sobie ju¿ nigdy siê z nikim nie wi¹zaæ, zbyt bole-

sne mia³a wspomnienia z przesz³oœci. Thorpe zacz¹³ zajmowaæ wa¿ne

miejsce w jej ¿yciu, a ona coraz bardziej siê od niego uzale¿nia³a. Jeœli

tak dalej pójdzie, mo¿e siê naraziæ na szybkie rozczarowanie.

Wyprostowa³a siê nagle, postanawiaj¹c zerwaæ wiêzy, zanim stan¹

siê zbyt silne.

– Muszê wstaæ. Muszê byæ w pracy o wpó³ do dziesi¹tej.

W milczeniu przyci¹gn¹³ j¹ do siebie i zamkn¹³ usta poca³unkiem.

By³y takie ³agodne i ciep³e. A jej zapach wci¹¿ tak bardzo na niego dzia-

³a³. D³ugo czeka³, zbyt d³ugo, ¿eby móc wreszcie obudziæ siê przy jej

boku. Teraz chcia³ cieszyæ siê t¹ chwil¹. Chcia³ widzieæ, jak wygl¹da

rankiem, tu¿ po obudzeniu, kiedy oczy s¹ takie ciê¿kie od snu. Spa³

obok niej, obudzi³ siê obok niej. I nie chcia³, aby kiedykolwiek by³o

inaczej.

Liv chwilê jeszcze le¿a³a, ulegaj¹c porannemu lenistwu. Chcia³a za-

pomnieæ, ¿e istnieje zewnêtrzny œwiat, w którym tkwi, i przesz³oœæ, o k-

tórej wola³aby nie pamiêtaæ. S¹ tylko oni dwoje. Wyobra¿a³a sobie, ¿e

wci¹¿ jest noc i ¿e maj¹ przed sob¹ jeszcze wiele wspólnych godzin. Ale

czas by³ nieub³agany. Blado¿ó³te s³oneczne œwiat³o coraz intensywniej

przenika³o przez zas³ony w oknach.

– Musimy wstawa栖 wymrucza³a, podœwiadomie pragn¹c, aby jej

zaprzeczy³.

– Mmm. – Uniós³ g³owê i spojrza³ na zegarek. – Chyba tak – nie-

chetnie przyzna³ i ostatni raz wtuli³ twarz w ciep³e zag³êbienie jej szyi. –

Nie s¹dzê, ¿eby twoje poczucie obowi¹zku pozwoli³o ci zas³oniæ siê za-

paleniem gard³a czy te¿ wysok¹ temperatur¹.

– A twoje pozwoli³oby? – odrzek³a.

Rozeœmia³ siê i delikatnie j¹ poca³owa³.

– W tej chwili nie mia³bym ¿adnych wyrzutów sumienia.

– Chcia³abym móc powiedzieæ to samo. – Uwolniwszy siê z jego

ramion, usiad³a, odruchowo zas³aniaj¹c siê przeœcierad³em. – Przyda³by

mi siê jakiœ szlafrok.

background image

139

– Szkoda. – Z westchnieniem odsun¹³ siê od niej i wsta³. – Posta-

ram siê o ten szlafrok. O œniadanie równie¿ – doda³, kieruj¹c siê w stronê

szafy. – Jeœli ty zajmiesz siê kaw¹.

Nieco oszo³omiona patrzy³a, jak stoi nago przed szaf¹ z ubraniem.

Ale po chwili powiedzia³a sobie, ¿e nie powinna zachowywaæ siê jak

idiotka. Dopiero co spêdzi³a z nim noc. Jego cia³o nie mia³o ju¿ dla niej

tajemnic. Obserwowa³a, jak wyci¹ga szlafrok i narzuca go na siebie. By³

wspaniale zbudowany – szczup³y, dobrze umiêœniony, z szerok¹ klatk¹

piersiow¹ i muskularnymi ramionami. W ubraniu nie wygl¹da³ a¿ tak

imponuj¹co. Dopiero teraz Liv mog³a siê przekonaæ, jaki by³ naprawdê

przystojny.

– Zgadzasz siê? – wyci¹gn¹³ krótkie niebieskie kimono z aksamitu

i odwróci³ siê do niej.

Spojrza³a na niego ze zdumieniem.

– Przepraszam, o czym mówisz?

– Pyta³em, czy mo¿esz zrobiæ kawê. – Rozeœmia³ siê, podaj¹c jej

szlafrok.

– A masz s³oik i ³y¿kê?

Wygl¹da³ na szczerze zmartwionego.

– Chyba ¿artujesz?

– Tego siê obawia³am. Ale mimo to spróbujꠖ odrzek³a niepewnym

g³osem i narzuci³a na siebie kimono.

– Ekspres do kawy na ladzie, kawa na drugiej pó³ce nad kuchenk¹ –

zawo³a³, znikaj¹c w ³azience. – Zobacz, co siê da z tym zrobiæ.

Poczeka³a, a¿ zamknie drzwi, i wyskoczy³a z ³ó¿ka.

Znalaz³a w kuchni wszystko dok³adnie w tym miejscu, które wskaza³

Thorpe. Nala³a wody i odmierzy³a kawê. Z ³azienki dochodzi³y odg³osy

k¹pieli.

Dziwnie siê czu³a, krz¹taj¹c siê po kuchni, okryta jedynie szlafro-

kiem. Mam najprawdziwszy pod s³oñcem romans, pomyœla³a. Zdjê³a po-

krywkê z ekspresu i trzyma³a j¹ przez chwilê w rêku. Kocha³a siê z Thor-

pe’em, spêdzi³a noc w jego ³ó¿ku, a teraz przygotowywa³a kawê w jego

kuchni. W jego szlafroku, uzmys³owi³a sobie, kiedy przesunê³a rêk¹

wzd³u¿ wy³ogów.

Potrz¹snê³a ze z³oœci¹ g³ow¹ i z powrotem przykry³a ekspres. Na Boga!

Mam dwadzieœcia osiem lat. By³am mê¿atk¹. Od kilku lat jestem roz-

wódk¹ i osob¹ w pe³ni niezale¿n¹. Dlaczego nie mia³abym pozwoliæ so-

bie na romans? Ludzie robi¹ to codziennie. Takie jest ¿ycie. To bardzo

background image

140

proste, wrêcz banalne. G³upot¹ by³oby uwa¿aæ, ¿e to coœ wiêcej. Jeste-

œmy dwojgiem doros³ych ludzi, którzy po prostu spêdzili ze sob¹ noc. To

wszystko.

W tej samej chwili, gdy o tym pomyœla³a, w kuchni zjawi³ siê Thor-

pe. Liv odwróci³a siê, chc¹c powiedzieæ coœ z³oœliwego na temat kawy,

ale zupe³nie nieoczekiwanie dla siebie znalaz³a siê w jego ramionach.

Ca³owa³ j¹ z pocz¹tku delikatnie, ale póŸniej zaczê³o narastaæ w nim

po¿¹danie i namiêtnoœæ. Liv podnios³a rêce, aby go do siebie przyci¹-

gn¹æ. Wszystko, co sobie przed chwil¹ powiedzia³a, ulotni³o siê gdzieœ

bez œladu. Dotyka³a palcami wci¹¿ jeszcze wilgotnych w³osów. Z lubo-

œci¹ wci¹ga³a w nozdrza zapach myd³a i kremu do golenia. To wszystko

wydawa³o siê takie œwie¿e i nowe, zupe³nie jak pierwszy romans.

Nie przestaj¹c jej ca³owaæ, przesun¹³ d³onie w dó³ i zatrzyma³ na jej

biodrach. Ten poca³unek by³ echem nocy, któr¹ dopiero co spêdzili ze sob¹.

W pewnej chwili Thorpe, odsun¹wszy siê nieco, popatrzy³ na ni¹ uwa¿nie.

– Lubiê ciê tak¹ – wyszepta³. – Z bosymi stopami, w szlafroku o kilka

rozmiarów za du¿ym i w³osami w nie³adzie. – Wyci¹gn¹³ rêkê i potarga³

je jeszcze bardziej. – Bêdê mia³ ten obraz w pamiêci, patrz¹c na ch³odn¹

pannê Carmichael przekazuj¹c¹ wiadomoœci z ma³ego ekranu.

– Na szczêœcie, widzowie tego nie zobacz¹.

– Ich strata.

– Nie ka¿dy lubi byæ taki rozczochrany, jakby dopiero co wyszed³

z ³ó¿ka. – S³ysz¹c, jak kawa bulgoce w ekspresie, wysunê³a siê z objêæ

Thorpe’a. Nad szafk¹ wisia³y ogromne kubki. Liv zdjê³a dwa i nape³ni³a

je kaw¹.

– Ale z drugiej strony wysoko ceniê ch³ód, elegancjê i zadbanie –

doda³, podaj¹c jej ma³e opakowanie œmietanki. – Prawda jest taka, ¿e na

razie nie znalaz³em jeszcze niczego, co by mnie w tobie nie poci¹ga³o.

Liv rozeœmia³a siê.

– Czy rano, zanim wypijesz kawê, zawsze jesteœ taki sympatyczny? –

wrêczy³a mu kubek. – Wezmê prysznic, podczas gdy ty bêdziesz to pi³.

Bojê siê, ¿e mo¿e ci popsuæ nastrój. – Ju¿ mia³ podnieœæ kubek do ust, ale

Liv po³o¿y³a mu rêkê na ramieniu. – Pamiêtaj, obieca³eœ zrobiæ mi œnia-

danie. – Opuœci³a go, zabieraj¹c ze sob¹ swoj¹ kawê.

Thorpe uwa¿nie przyjrza³ siê zawartoœci kubka, po czym ostro¿nie

wzi¹³ do ust pierwszy ³yk. Wcale nie by³a taka z³a, jak zapowiada³a Liv.

Kiedy jednak wypi³ kolejny ³yk, zmieni³ zdanie. NajwyraŸniej kuchnia

nie by³a jej mocn¹ stron¹, pomyœla³ podchodz¹c do lodówki. S³ysza³, jak

background image

141

bierze prysznic. Cieszy³a go jej obecnoœæ. Odkroi³ plaster bekonu i w³¹-

czy³ gaz pod patelni¹.

Thorpe nie nale¿a³ do ludzi, którzy oszukuj¹ samych siebie. Oboje

kochali siê i mog¹ znowu siê kochaæ. Jednak uczuæ Liv nie by³ tak pewny

jak swoich. Œwiadomoœæ, i¿ kocha siê kogoœ, kto nie odwzajemnia naszej

mi³oœci w takim samym stopniu, z pewnoœci¹ mog³a byæ powodem stre-

sów. Liv walczy³a z tym uczuciem i broni³a siê przed nim. Ale Thorpe

mia³ zbyt dobre mniemanie o sobie, aby dopuœciæ myœl, ¿e mo¿e w tej

walce przegraæ.

Nawet teraz, w jasnych promieniach s³oñca, przypomina³

sobie, jak mu siê ostatniej nocy oddawa³a – pocz¹tkowo siê waha³a, a po-

tem stopniowo dawa³a siê unieœæ niepohamowanej namiêtnoœci. Bez

wzglêdu na to, co mówi³a, by³a osob¹ bardzo skomplikowan¹, pe³n¹ g³ê-

boko skrywanych tajemnic i zaskakuj¹cych sprzecznoœci.

Tak czy inaczej Olivia Carmichael by³a kobiet¹ stworzon¹ dla niego,

a on by³ mê¿czyzn¹ stworzonym dla niej. Musi byæ cierpliwy, a¿ j¹ do

siebie przekona, a ¿e tak siê stanie, nie mia³ co do tego w¹tpliwoœci.

Uœmiechn¹³ siê, wbijaj¹c jajka na patelniê.

Podobnie jak poprzedniego wieczoru, zapach dochodz¹cy z kuchni by³

niezwykle nêc¹cy. Stoj¹c w drzwiach, Liv gapi³a siê na talerz, na który Thor-

pe nak³ada³ kawa³ki bekonu, z³ociste jajka i lekko przyrumienione tosty.

– Thorpe – powiedzia³a, wci¹gaj¹c g³êboko aromatyczny zapach. –

Jesteœ nadzwyczajny.

– Dopiero teraz zauwa¿y³aœ? – odpar³ z przekornym uœmiechem. –

Wyjmij dwa talerze – wskaza³ g³ow¹ w³aœciw¹ szafkê. – Bierzmy siê do

jedzenia, zanim ostygnie.

Liv zrobi³a tak, jak poleci³.

– Muszê przyzna栖 powiedzia³a, przysuwaj¹c krzes³o do sto³u – ¿e

ogromnie siê bojê, jeœli ktoœ mówi, ¿e przygotuje posi³ek, po czym na-

tychmiast ma wszystko gotowe.

– Co jadasz w domu?

– Bardzo rzadko jadam w domu, a jeœli mi siê to zdarza, to zwykle

kupujê gotowe produkty. – Zaczê³a nak³adaæ sobie na talerz. – Na ogó³

korzystam z tych ma³ych pojemników z napisem „Posi³ek pe³nowarto-

œciowy”. Czasami rzeczywiœcie tak jest.

– Liv, czy masz pojêcie, co oni k³ad¹ do tych pojemników?

background image

142

– Proszê, Thorpe – podnios³a widelec do ust. – Tylko nie przy jedzeniu.

Rozeœmia³ siê i pokrêci³ g³ow¹.

– Nigdy nie uczy³aœ siê gotowaæ?

Wzruszy³a ramionami. Pomyœla³a o posi³kach, które przygotowywa-

³a, gdy by³a mê¿atk¹. Zawsze siê wtedy z mê¿em spieszyli. Liv robi³a na

ogó³ coœ szybkiego przed wyjœciem do rozg³oœni na wieczorne nagranie.

Gotowa³a nieŸle, zdarza³o siê, ¿e nawet dobrze. Ale czasu by³o tak nie-

wiele, a tak du¿o obowi¹zków.

– Kiedy dorasta³am – powiedzia³a, oderwawszy siê od wspomnieñ –

moja matka nie uwa¿a³a, ¿eby to by³o mi potrzebne. Prawdê mówi¹c –

doda³a, uporawszy siê z kawa³kiem bekonu – nawet s³yszeæ nie chcia³a,

abyœmy po cokolwiek wchodzi³y do kuchni. To nie by³o miejsce dla nas.

Thorpe posmarowa³ mas³em kawa³ek tostu i pomyœla³, jak diametral-

nie ró¿na by³a ich przesz³oœæ. On i jego matka zawsze byli sobie bardzo

bliscy, zawsze bardzo siê kochali. Liv i jej matkê dzieli³ ogromny dy-

stans, prawdopodobnie dlatego, ¿e brak by³o wzajemnego zrozumienia.

– Czêsto odwiedzasz Connecticut?

– Niezbyt czêsto.

W tej krótkiej odpowiedzi da³o siê s³yszeæ ostrze¿enie: Nie naciskaj

zbyt mocno. Thorpe odczyta³ ten sygna³ w³aœciwie i zmieni³ temat.

– Jaki masz dzisiaj program?

– Bardzo napiêty. O jedenastej uroczyste otwarcie przez ma³¿onkê

prezydenta dzieciêcego centrum. Przyjazd Della na lotnisko o pierwszej,

chocia¿ w¹tpiê, abyœmy znaleŸli siê w jego pobli¿u. No i jeszcze po po-

³udniu obs³uga posiedzenia inspektoratu szkolnego. – Skoñczy³a resztê

jajecznicy. – Muszê zrobiæ jakiœ nowy program. Dyrektor stacji obawia

siê o nasze miejsce w rankingu.

– Nie tylko on. – Rzuci³ okiem na jej pusty talerz. – Wygl¹da na to,

¿e nabra³aœ si³.

– Czy to twój subtelny sposób stwierdzenia, ¿e siê objad³am. – Po-

staram siê o tym nie pamiêtaæ. – Liv podnios³a siê i zaczê³a zbieraæ tale-

rze. – Poniewa¿ ty przygotowa³eœ œniadanie, ja pozmywam naczynia.

Ubierz siê w tym czasie.

– Bardzo demokratycznie.

Nie spuszcza³a wzroku z góry talerzy i pó³misków.

– Muszê wpaœæ na chwilê do domu, aby siê przebraæ. Wezmê taksówkê.

– Nie b¹dŸ œmieszna.

Ostro¿nie podnios³a stertê naczyñ.

background image

143

– To bez sensu, ¿ebyœ jecha³ przez pó³ miasta, tym bardziej ¿e nie

bardzo ci po drodze. Lepiej bêdzie, jeœli...

Zatrzyma³ j¹, zabieraj¹c jej z r¹k talerze i stawiaj¹c je z powrotem na

stole. Po chwili po³o¿y³ rêce na ramionach i spojrza³ wymownie w oczy.

– Liv, ostatnia noc coœ dla mnie znaczy³a, to, ¿e jestem z tob¹, coœ dla

mnie znaczy. – Zauwa¿y³ wzruszenie w jej oczach. – ¯adnej taksówki.

– ¯adnej taksówki – potwierdzi³a, po czym, zarzuciwszy mu rêce na

szyjê, mocno siê do niego przytuli³a.

Ten gest zaskoczy³ go, a nawet wzruszy³. Liv zamknê³a oczy. Rozs¹-

dek nakazywa³ jej postawiæ sprawê jasno i nie bawiæ siê w ¿adne wykrê-

ty. Wzi¹æ taksówkê i „do widzenia”. Ale jej serce domaga³o siê czegoœ

wiêcej i zaczyna³o mieæ coraz wiêcej do powiedzenia.

– Zaczekasz dziœ na mnie wieczorem? – wyszepta³, zanurzywszy

twarz w jej w³osach. – A¿ skoñczê nagranie?

Przytuli³a do niego twarz.

– Tak.

A kiedy jego usta dotknê³y jej ust, pomyœla³a, ¿e wkracza na niebez-

pieczny grunt. Nigdy siê jednak nie czu³a taka szczêœliwa jak w tej chwili.

By³a pi¹ta trzydzieœci dwie, gdy Thorpe zjawi³ siê w pokoju kontrol-

nym. Obserwowa³ Liv przez szybê. Nie interesowa³a go jednak ani infor-

macja o napadzie na biuro lokalnej sieci handlowej, ani to, co siê dzia³o

dooko³a niego. Przez ca³y dzieñ myœla³ o Liv i nagle zapragn¹³ j¹ znowu

zobaczyæ, zanim stanie przed kamer¹.

– Kamera jeden, zbli¿enie – poleci³ Carl, siedz¹c na swoim stanowi-

sku pod œcian¹ monitorów. Ona te¿ tam by³a, na oœmiu czarno-bia³ych ekra-

nach i jednym w kolorze. Jej g³os w stereo dobiega³ z kilku g³oœników. Po

jego prawej stronie przy konsolecie pracowa³ specjalista od dŸwiêku.

– Kamera dwa.

Teraz na monitorze pokaza³a siê twarz Briana. Na polecenie Carla

w tle zmieniono grafikê.

– Trzydzieœci sekund do reklamy.

Brian spokojnie kontynuowa³ swoj¹ kwestiê w oczekiwaniu na przerwê.

Carl zaci¹gn¹³ siê papierosem i zerkn¹³ przez ramiê na Thorpe’a.

– Teraz bywasz tu czêœciej ni¿ wtedy, gdy tu pracowa³eœ – zauwa¿y³.

– Teraz mam wiêcej ku temu powodów – odrzek³ Thorpe, uœmiecha-

j¹c siê lekko.

background image

144

Carl przyjrza³ siê twarzy Liv na monitorze i chrz¹kn¹³ z aprobat¹. Jeœli

chodzi o Thorpe’a, to zawsze darzy³ go ogromn¹ sympati¹ i ceni³ jako

reportera. Bardzo chcia³ go mieæ w swoim zespole. Westchn¹³ i zgniót³

niedopa³ek papierosa. W¹tpi³, aby uda³o mu siê zatrzymaæ Carmichael

u siebie d³u¿ej ni¿ parê lat. Zbyt wiele lat przepracowa³ w tym biznesie,

¿eby robiæ sobie jakieœ z³udzenia.

– Trzydzieœci sekund.

Thorpe znowu spojrza³ przez szybê. Liv rozmawia³a z Brianem. Œmia³a

siê z czegoœ i krêci³a g³ow¹. Czy mu siê tylko wydawa³o, czy rzeczywi-

œcie sprawia³a wra¿enie wyj¹tkowo rozluŸnionej i zrelaksowanej? Musi

czekaæ jeszcze godzinê, ¿eby móc j¹ do siebie przytuliæ.

Kamera numer jeden da³a na ni¹ zbli¿enie i Liv zaczê³a czytaæ na-

stêpny odcinek wiadomoœci. Thorpe opuœci³ pokój kontrolny, wci¹¿ ma-

j¹c w uszach jej g³os.

Po zakoñczeniu programu Liv wróci³a do pokoju redakcyjnego. Nie

mog³a siê zdecydowaæ, czy powinna iœæ na górê do Thorpe’a. W koñcu

postanowi³a jednak, i¿ lepiej bêdzie, jeœli poczeka na niego tutaj, zapo-

biegaj¹c w ten sposób ró¿nym domys³om i plotkom. Nie chcia³a wysta-

wiaæ na pokaz swoich prywatnych spraw.

Têskni³a za nim. Ogromnie j¹ to zaskoczy³o, jednak nie mog³a temu

zaprzeczyæ. Mia³a za sob¹ szalony dzieñ, ale mimo to przez ca³y czas,

podœwiadomie, myœla³a o nim.

Usiad³a za biurkiem i zaczê³a przegl¹daæ plan zajêæ na nastêpny dzieñ.

Wci¹¿ jednak spogl¹da³a na wskazówki zegarka. Dlaczego teraz, gdy dzieñ

zbli¿a³ siê do koñca, ta jedna godzina ci¹gnê³a siê w nieskoñczonoœæ?

– Zdaje siê, ¿e koniecznie potrzebujesz fili¿anki kawy.

Podniós³szy do góry g³owê, uœmiechnê³a siê do Boba i wyci¹gnê³a rêkê.

– Zawsze wiedzia³am, ¿e przed tob¹ nic siê nie ukryje. Nie masz

sobie równych.

– To raczej mój seksualizm nie ma sobie równych – zauwa¿y³ siada-

j¹c na brzegu jej biurka.

– Naturalnie, ¿e nie ma – uœmiechnê³a siê znad plastikowej fili¿anki.

– Nieustannie muszê siê przed nim broniæ!

– Taak? – wyszczerzy³ zêby w uœmiechu. – Czy mogê powiedzieæ

o tym ¿onie?

– Pozostawiam to twojej dyskrecji.

– Pracowa³em dzisiaj z Prye’em – ciê¿ko westchn¹³. – Wiesz, chodzi

o ten trzydziestosekundowy reporta¿, który krêci³ przed Kennedy Center.

background image

145

– Uhmm. – Liv wiedzia³a, co teraz nast¹pi, i usadowi³a siê wygod-

nie w fotelu.

– Czternaœcie ujêæ. Nie masz pojêcia, ile razy on to powtarza³. Wœciek³

siê, kiedy go zapyta³em, czy nie ma ju¿ tego dosyæ. Powinniœmy mieæ

wiêcej respektu dla talentu. – Parskn¹³ ze z³oœci¹ i upi³ spory ³yk kawy. –

On nie rozpozna³by talentu, nawet gdyby go mia³ w zasiêgu rêki.

Liv postanowi³a byæ dyplomatk¹. Dobrze wiedzia³a, ¿e Prye toczy³

z ekipami bezustanne wojny.

– W koñcu ten reporta¿ okaza³ siê ca³kiem dobry.

– Na jego szczêœcie to nie sz³o na ¿ywo. Gdybym móg³ wybiera栖

rzek³ patrz¹c na ni¹ spod oka – nigdy bym nie pracowa³ z kimœ, kto nie

ma takich wspania³ych nóg. Wiesz – spojrza³ na ni¹ uwa¿nie – wygl¹-

dasz jakoœ inaczej.

Unios³a brwi. Czy¿by ta noc mi³oœci i wyzwolenia pozostawi³a po

sobie jakieœ widoczne œlady?

– Jeœli chcesz siê uwolniæ od Prye’a jutro – rzuci³a od niechcenia –

to wspomina³am ju¿ w biurze, ¿e chcia³abym, abyœ pracowa³ ze mn¹.

Znowu wyszczerzy³ zêby w uœmiechu.

– Dziêki, ale wolê weekend w Acapulco.

– Acapulco – powtórzy³a, jakby siê nad czymœ zastanawia³a.

– Moglibyœmy wykorzystaæ twój fundusz reprezentacyjny.

– Liv ma ju¿ ten weekend zajêty – uprzejmym tonem oznajmi³ Thor-

pe. Bob i Liv jednoczeœnie odwrócili g³owy. Thorpe spojrza³ znacz¹co naj-

pierw na Liv, potem na kamerzystê. – Wybiera siê na przeja¿d¿kê ³odzi¹.

– ¯artujesz! – Na twarzy Boba pojawi³ siê uœmiech od ucha do ucha.

– Widzê, ¿e skazany jestem na obiad w krêgu rodzinnym. – Podniós³ siê

i posy³aj¹c Liv po¿egnalny poca³unek, opuœci³ pokój.

– Thorpe. Nie robi³am ¿adnych planów na weekend.

– Ale ja tak – odpar³ z uœmiechem. – I jesteœ w nich uwzglêdniona.

– Mam ten dziwny zwyczaj – zauwa¿y³a, kiedy wyszli na zewn¹trz –

¿e, gdy chodzi o moje plany, to lubiê mieæ coœ do powiedzenia.

– Nie bêdê siê upiera³. – Otworzy³ drzwi samochodu i opar³szy siê

o nie, doda³ z uœmiechem. – Jeœli wolisz Acapulco, mogê to zorganizowaæ.

Trudno siê by³o na niego z³oœciæ, kiedy siê tak uœmiecha³. Liv rozch-

murzy³a siê.

– Mogê siê zgodziæ na tê ³ódkê. Oczywiœcie pod warunkiem, ¿e to ty

bêdziesz wios³owa³.

background image

146

L

iv by³a zdumiona, ile siê mo¿e zmieniæ w ci¹gu tygodnia. Pra-

wie zapomnia³a, co to jest samotnoœæ. Jej noce nie by³y ju¿ ani

ciche, ani spokojne. Nie pamiêta³a, jak to jest, kiedy zale¿y siê

wy³¹cznie od siebie. W jej ¿yciu znowu by³ ktoœ. I nieistotne dla niej by³o,

sk¹d siê tu wzi¹³.

Coraz bardziej przyzwyczaja³a siê do towarzystawa Thorpe’a i co-

raz wiêksz¹ radoœæ czerpa³a z ³¹cz¹cej ich za¿y³oœci. Coraz czêœciej te¿

uœwiadamia³a sobie, ¿e nie mo¿e siê po prostu bez niego obejœæ.

Z niecierpliwoœci¹ czeka³a na ka¿de z nim spotkanie. Nawet k³ótnie

i spory sprawia³y jej radoœæ. Thorpe inspirowa³ j¹, zmusza³ do szybsze-

go myœlenia, ilekroæ nie chcia³a ust¹piæ. Pod wzglêdem intelektualnym

idealnie siê uzupe³niali. Zdarza³o siê, ¿e ostrzy³ na niej swój dowcip,

ale równie czêsto ona te¿ to robi³a.

Jego si³a charakteru imponowa³a jej. By³o w nim coœ solidnego,

coœ, co sk³ania³o j¹ do myœlenia, ¿e mo¿e w nim znaleŸæ oparcie. Ju¿

kiedyœ szuka³a w kimœ oparcia i bardzo siê wtedy rozczarowa³a.

Oczywiœcie nie szuka³a opieki. Zbyt wiele prze¿y³a, aby nie uwie-

rzyæ, ¿e jest w stanie sama sobie poradziæ, i to bez wzglêdu na to, co

los jej przyniesie. Je¿eli spotka ciê coœ strasznego i ty to prze¿yjesz,

nic ju¿ nie bêdzie mog³o zraniæ ciê w podobny sposób. Jeœli jednak

wybierasz partnera, towarzysza, kochanka, musi to byæ ktoœ nieza-

wodny.

background image

147

Wci¹¿ by³a ostro¿na. Wci¹¿ stara³a siê panowaæ nad emocjami. Ale

zdarza³o siê to coraz rzadziej.

Zgodnie z obietnic¹, Thorpe zabra³ j¹ na wieczorny mecz.

– Mówiê ci, on powinien znaleŸæ sobie inne zajêcie – oœwiadczy³a,

wk³adaj¹c klucz do drzwi. Zrzucaj¹c marynarkê, wci¹¿ myœla³a o b³ê-

dach g³ównego sêdziego. – Czy oni nie musz¹ skoñczyæ jakiejœ specjal-

nej szko³y lub czegoœ w tym rodzaju, zanim zostan¹ sêdziami?

– Lub czegoœ w tym rodzaju – zgodzi³ siê Thorpe, nawet nie staraj¹c

siê ukryæ uœmiechu.

Liv, w drodze powrotnej do domu, bez przerwy komentowa³a decy-

zje sêdziego.

– No c󿠖 w koñcu podsumowa³a. – On musi mieæ coœ na sumie-

niu. Nie zdziwi³abym siê, gdyby siê okaza³o, ¿e jest to jakiœ straszny typ,

który znêca siê nad swoim psem.

– To opinia, któr¹ z pewnoœci¹ podziela wielu zawodników. –Thor-

pe równie¿ zdj¹³ marynarkê i rzuci³ j¹ tam, gdzie ju¿ le¿a³a marynarka

Liv. – Mo¿e najwy¿szy czas, abyœ to ty zajê³a siê relacjami sportowymi.

Spojrza³a na niego z ukosa.

– Z pewnoœci¹ bym mog³a – odpar³a. – Jeszcze kilka meczów i by-

³abym w tym równie dobra jak w sprawozdaniach parlamentarnych. Czy

napijesz siê brandy?

– Z przyjemnoœci¹. – Uœmiechn¹³ siê do niej, obserwuj¹c, jak przy-

gotowuje drinki. – A odchodz¹c na chwilê od sportu i przechodz¹c do

polityki, co myœlisz o szansach Donahue?

– Myœlê, ¿e s¹ kiepskie – odpowiedzia³a i odwróci³a siê, trzymaj¹c

w rêku dwa kieliszki.

– Rozmawia³em z nim dzisiaj. – Thorpe wzi¹³ od niej brandy i po-

ci¹gn¹³ j¹ do siebie na kanapê. – Tu¿ przed jego wejœciem na mównicê.

Zjad³ chyba z piêæ kanapek z szynk¹ i z pó³ tuzina p¹czków.

Liv rozeœmia³a siê.

– Przynajmniej bêdzie mia³ si³ê, aby d³ugo przemawiaæ, jeœli oczy-

wiœcie nie wysi¹dzie mu g³os.

– Jest zdeterminowany – doda³ Thorpe. – Oœwiadczy³ mi, ¿e prze-

trzyma wszystkich swoich oponentów. Jeœli kondycja fizyczna i si³a woli

do tego wystarcz¹, to on z pewnoœci¹ tego dokona.

Liv opar³a siê na ramieniu Thorpe’a.

background image

148

– Galeria by³a zape³niona prawie przez ca³y dzieñ.

– Sprawiliœmy, ¿e t³um by³ na ulicach – sennym g³osem odezwa³a

siê Liv. – Wiêkszoœæ ludzi tkwi³a na tych galeriach ze zwyk³ej ciekawo-

œci, a nie dlatego, ¿e interesuje ich temat. Ale pe³na galeria i obstrukcyj-

ne przemowy to temat dla prasy. To mo¿e sprawiæ, ¿e Donahue zechce

przeci¹gaæ sprawê jeszcze o kilka dni.

– Za³atwi to w ci¹gu piêciu dni.

– Chcia³abym, aby mu siê uda³o. – Westchnê³a. Jak to mo¿liwe, ¿e

mog³a kiedykolwiek czuæ siê szczêœliwa, nie bêd¹c w jego ramionach? –

Wiem, ¿e to nierealne i ¿e projekt ustawy mo¿e przepaœæ, ale jednak...

S³ucha³ jej rozs¹dnego, spokojnego g³osu. Pomyœla³, ¿e istnia³o po-

dobieñstwo pomiêdzy Donahue a nim. Prowadzi³ swoj¹ ma³¹ wojnê z Liv

i podobnie jak senator, by³ zdecydowany odnieœæ pe³ne zwyciêstwo.

Nie wystarcza³o mu trzymanie jej w objêciach. Chcia³, marzy³, aby

spêdziæ z ni¹ ca³e ¿ycie. Jak d³ugo bêdzie musia³ czekaæ? Czasami ko-

niecznoœæ zachowania cierpliwoœci doprowadza³a go do szaleñstwa.

Odstawi³ swój kieliszek, nastêpnie to samo zrobi³ z jej kieliszkiem.

Liv nadstawi³a twarz do poca³unku, ale reakcja Thorpe’a zupe³nie j¹ za-

skoczy³a. Tym razem jego usta by³y dzikie i nieustêpliwe. Przewróci³ j¹

na poduszki kanapy, przyciskaj¹c ca³ym ciê¿arem swego cia³a. Z niecier-

pliwoœci¹ zacz¹³ œci¹gaæ z niej ubranie. To by³o coœ zupe³nie nowego.

Dotychczas, kiedy siê kochali, zawsze zdawa³ siê kontrolowaæ swoje za-

chowanie, jakby delikatnoœci¹ i taktem chcia³ zatrzeæ istniej¹c¹ miêdzy

nimi ró¿nicê fizyczn¹. Teraz prawie rozrywa³ na niej ubranie, aby jak

najszybciej po ni¹ siêgn¹æ.

Wci¹¿ j¹ ca³owa³ tak, ¿e prawie nie mog³a oddychaæ, i jednoczeœnie

œci¹ga³ z niej d¿insy. Liv walczy³a z jego swetrem, ale splecione w uœci-

sku cia³a krêpowa³y ruchy. W koñcu Thorpe, z³oszcz¹c siê i cicho kln¹c,

œci¹gn¹³ go jakoœ przez g³owê i rzuci³ na pod³ogê.

Jego usta nagle by³y wszêdzie, pieszcz¹c j¹ i rozpalaj¹c. Giê³a siê

i roztapia³a pod jego dotykiem. P³ynê³a z nim wszêdzie, dok¹dkolwiek j¹

prowadzi³. By³a w nim jakaœ nieprawdopodobna dzikoœæ, o jak¹ go na-

wet nie pos¹dza³a.

Wzi¹³ j¹ na kanapie tak, jakby siê nie kochali od lat. W koñcu wydawa-

³o siê jej, ¿e nie ma ju¿ nic, czego mogliby od siebie chcieæ czy te¿ sobie

nawzajem daæ. Wtedy œci¹gn¹³ j¹ na pod³ogê, rozpalaj¹c jej cia³o na nowo.

Wyszepta³a jego imiê na wpó³ w proteœcie, na wpó³ z niedowierza-

niem, kiedy namiêtnoœæ prowadzi³a j¹ znowu na szczyty.

background image

149

– Jeszcze – zdo³a³a powiedzieæ, zanim ponownie zamkn¹³ jej usta

poca³unkiem.

Jego rêce by³y tak samo niecierpliwe jak wtedy, gdy dotyka³ jej po

raz pierwszy, a jej cia³o tak samo podatne. Zala³a j¹ fala po¿¹dania. Chcia³a

posiadaæ i byæ posiadan¹. Jej rêce same go szuka³y i same znajdowa³y,

podczas gdy usta, gor¹ce i nieprzytomne, przywiera³y do jego ust.

Dygota³a, nie zdaj¹c sobie nawet z tego sprawy. Spleciona z nim w mi-

³osnym uœcisku s³ysza³a jedynie przyspieszony oddech. ¯¹dza spe³nienia

i samo spe³nienie zdawa³y siê z ogromn¹ si³¹ wybuchaæ w tej samej nie-

mal chwili. Wreszcie, ogromnie wyczerpana, znieruchomia³a.

Thorpe, ciê¿ko dysz¹c le¿a³ obok niej. Ale nawet teraz nie móg³ siê

powstrzymaæ, aby jej nie dotykaæ. Jej skóra, zag³êbienie w talii, kr¹g³oœæ

bioder wci¹¿ go urzeka³y. Rêce g³adzi³y jej cia³o, podczas gdy usta ca³o-

wa³y szyjê i delikatn¹ liniê brody. Liv westchnê³a leciutko i mocniej siê

do niego przytuli³a.

Patrzy³ na ni¹ z tkliwoœci¹. Uœwiadomi³ sobie, jak bardzo j¹ kocha,

i ta myœl nagle sprawi³a mu ból.

– Kocham ciꠖ nieoczekiwanie rzek³. – Kocham ciꠖ powtórzy³,

podnosz¹c ku sobie jej twarz. Nie mia³ zamiaru powiedzieæ jej tego w ten

sposób, ale nie móg³ ju¿ tego cofn¹æ. Wci¹¿ patrzy³ jej w oczy. Chcia³,

aby zrozumia³a, ¿e to, co powiedzia³, jest prawd¹.

S³ysza³a s³owa i to samo widzia³a w jego oczach. Walczy³a ze sob¹.

To by³o tak, jakby coœ j¹ ku niemu pcha³o, a jednoczeœnie odci¹ga³o.

– Nie. – Pokrêci³a przecz¹co g³ow¹, ale g³os zabrzmia³ dziwnie s³a-

bo. – Nie, nie kochasz. Nie chcê, abyœ mnie kocha³.

– Nie masz wyboru. – Jego pozorny spokój nie oddawa³ tego, co siê

naprawdê z nim dzia³o. Jej odpowiedŸ i wyraz oczu przerazi³y go. – I jak

mi siê zdaje, ja równie¿.

– Nie. – Odepchn¹wszy go, zerwa³a siê nagle i objê³a g³owê rêka-

mi. Dawne w¹tpliwoœci, dawne lêki i dawne postanowienia znowu wró-

ci³y. – Nie mogê... Ty te¿ nie mo¿esz.

Mi³oœæ – to niebezpieczne, bardzo niebezpieczne s³owo, które spra-

wia, ¿e stajesz siê bezbronna, odkryta i pozbawiona rozs¹dku. Przyjêcie

jej to ryzyko, dawanie – katastrofa. Jak mog³a znowu daæ siê z³apaæ w ta-

k¹ pu³apkê?

Thorpe chwyci³ j¹ za ramiona i odwróci³ do siebie. Jej odpowiedŸ

boleœnie go zrani³a. Blada twarz i pe³ne udrêki spojrzenie jeszcze bar-

dziej nim wstrz¹snê³y.

background image

150

– Ale ja naprawdê ciebie kocham – powiedzia³ szorstko. – To, ¿e

tego nie chcesz, niczego nie zmieni. Kocham ciê. Ju¿ od dawna. Gdybyœ

zada³a sobie trochê trudu, z pewnoœci¹ byœ to zauwa¿y³a.

– Thorpe, proszê... – krêci³a bezradnie g³ow¹.

Jak ma to mu wyt³umaczyæ? Ale co w³aœciwie chce wyt³umaczyæ?

Chcia³a, aby trzyma³ j¹ w ramionach, zanim znowu dojdzie do siebie.

Mi³oœæ. Jakie to uczucie, kiedy siê wie, ¿e ktoœ nas kocha? Gdyby mog³a

mieæ trochê czasu. Gdyby tylko jej serce przesta³o tak nieprzytomnie biæ.

– Nie zale¿y mi wy³¹cznie na tym, aby posiadaæ twoje cia³o, Olivio.

W jego g³osie s³ychaæ by³o gniew i frustracjê. Zesztywnia³a. Nie. Nikt

nie bêdzie wywiera³ na ni¹ nacisku. Nikt nie bêdzie ni¹ manipulowa³.

Wci¹¿ jest pani¹ samej siebie. Odczu³ zmianê w jej zachowaniu. Zaci-

sn¹³ palce na jej ramionach z bezsilnej z³oœci.

– Czego ty w³aœciwie chcesz?

– Znacznie wiêcej, ni¿ mo¿esz mi da栖 odpowiedzia³a z powag¹. –

Myœlê, i¿ zaufanie by³oby dobrym pocz¹tkiem.

– Nie mogê daæ ci wiêcej, ni¿ mam.

Chcia³o siê jej krzyczeæ, p³akaæ, przytuliæ do niego. Spojrza³a mu

prosto w twarz.

– Nie kocham ciebie. I nie chcê, ¿ebyœ ty mnie kocha³.

Nawet nie zdawali sobie sprawy, jak bardzo siê nawzajem ranili. Je-

dynie b³ysk w jego oczach uœwiadamia³ jej, ile wysi³ku go kosztowa³o,

¿eby nad sob¹ zapanowaæ. Gdyby nie to, z pewnoœci¹ by j¹ uderzy³. Pra-

wie chcia³a, aby tak siê sta³o. W tej chwili z radoœci¹ zamieni³aby udrêkê

psychiczn¹ na fizyczny ból.

Powoli wypuœci³ j¹ z ramion. Nigdy siê nie spodziewa³, ¿e ktoœ mo¿e

go a¿ tak bardzo zraniæ. Ubiera³ siê w milczeniu. Wiedzia³, ¿e musi jak

najszybciej st¹d wyjœæ. Nie chcia³ uczyniæ czegoœ, czego móg³by póŸniej

¿a³owaæ. Ona go do tego nie doprowadzi. Nie przez odrzucenie, przeklê-

ty ch³ód czy cokolwiek innego. Opuœci j¹ dla niej samej, poniewa¿ to ona

tego chce. Im szybciej zniknie mu z oczu, tym szybciej bêdzie móg³ o niej

zapomnieæ. Wychodz¹c, przeklina³ sam siebie za to, ¿e okaza³ siê takim

g³upcem.

Odg³os zamykanych drzwi gwa³townie j¹ otrzeŸwi³. W os³upieniu pa-

trzy³a przed siebie. W pokoju nagle zapanowa³a œmiertelna cisza. Zwi-

n¹wszy siê w k³êbek, po³o¿y³a siê na dywanie i zaczê³a p³akaæ.

background image

151

Normalny dzieñ nieoczekiwanie sta³ siê podobny do toru przeszkód.

Wstawanie, ubieranie siê, jazda przez zat³oczone miasto. Dla Liv to wszyst-

ko by³o o wiele trudniejsze i bardziej skomplikowane ni¿ kiedykolwiek

przedtem. Napiêty plan zajêæ wymaga³ od niej rozwagi i koncentracji.

Prawda jednak by³a taka, i¿ zupe³nie nie potrafi³a skupiæ siê na ¿adnej

sprawie, poniewa¿ Thorpe zawsze tkwi³ w jej podœwiadomoœci. Po la-

tach przerwy znowu zaczyna³a odczuwaæ smak szczêœcia, i oto teraz...

Wszystko tak szybko siê sta³o. Liv nigdy nie przypuszcza³a, ¿e Thor-

pe j¹ kocha. Za dobrze go zna³a, aby wiedzieæ, ¿e nie jest to mê¿czyzna,

który ³atwo siê zakochuje. Ale jeœli ju¿ tak siê zdarzy, to wtedy kocha

bezgranicznie. Byæ mo¿e w³aœnie to j¹ tak przerazi³o.

Jednak to, co czu³a teraz, po zakoñczeniu wywiadu, nie mia³o nic wspól-

nego ze strachem – to by³o wra¿enie pró¿ni. Zanim Thorpe sta³ siê czêœci¹

jej ¿ycia, akceptowa³a tê pró¿niê. Zape³nia³a j¹, na miarê swoich mo¿liwo-

œci, prac¹ i wysokimi aspiracjami. Ale teraz to ju¿ nie wystarcza³o. W ci¹-

gu jednego dnia zdarzy³o siê tyle rzeczy, którymi chcia³aby siê z nim po-

dzieliæ. Czeka³a na to od tak dawna. I oto teraz odepchnê³a go.

Co powinna teraz zrobiæ? Jak mu wyt³umaczyæ, ¿e podczas gdy jakaœ

cz¹stka jej samej chcia³a go kochaæ, inna czu³a siê jak mucha, która wpa-

d³a w sieæ paj¹ka. Sparali¿owana i przera¿ona.

Jak mo¿e oczekiwaæ, ¿e Thorpe j¹ zrozumie? – zadawa³a sobie pyta-

nie, pokonuj¹c popo³udniowy uliczny ruch. W³aœciwie sama ju¿ nie by³a

pewna, czy dobrze siebie rozumie. Wy³¹cz siê na jakiœ czas, powiedzia³a

sobie. Zjedz lunch z pani¹ Ditmyer, rozluŸnij siê, a potem przemyœl wszyst-

ko jeszcze raz.

Maj¹c nadziejê, ¿e bêdzie w stanie zastosowaæ siê do w³asnych rad,

Liv wjecha³a na parking tu¿ obok restauracji. To najlepszy sposób, aby

przestaæ o nim myœleæ. Trochê biznesu, trochê rozrywki. Zerkn¹wszy na

zegarek stwierdzi³a, i¿ spóŸni³a siê zaledwie piêæ minut. Nic wielkiego.

Pani Ditmyer nie czeka³a zbyt d³ugo.

Lubiê j¹, pomyœla³a wchodz¹c do restauracji. Ona jest taka... ¿ywio-

³owa. Szczêœciarz z Grega, ¿e ma tak¹ ciotkê, nawet mimo jej sk³onnoœci

do swatania. Mog³aby tylko sobie ¿yczyæ, aby mieæ tak¹ krewn¹. W sytu-

acji gdy ziemia usuwa ci siê spod stóp, by³aby twarda jak opoka.

Myra Ditmyer zajmowa³a równie¿ siln¹ pozycjê w politycznych i to-

warzyskich krêgach Waszyngtonu. Znajomoœæ z ni¹ mog³a dla Liv wiele

znaczyæ.

– Stolik pani Ditmyer – oznajmi³a szefowi sali.

background image

152

– Panna Carmichael? – uœmiechn¹³ siê, kiedy skinê³a g³ow¹. – Têdy,

proszê.

Liv pod¹¿y³a za nim. Sytuacja wyda³a siê jej nieco zabawna. Jako

Carmichael zosta³a znacznie lepiej potraktowana, ni¿ gdyby wystêpowa-

³a jako przedstawicielka mediów.

– Olivia! – Myra przywita³a j¹ jak najlepsz¹ przyjació³kê. – Wygl¹-

dasz czaruj¹co. Cudownie jest czuæ na sobie spojrzenia tylu mê¿czyzn.

Nawet jeœli tylko zastanawiaj¹ siê, czy jestem twoj¹ matk¹ czy niezamê¿-

n¹ ciotk¹ z Albuquerque.

Liv rozeœmia³a siê, podczas gdy maitre d’hôtel pomaga³ jej zaj¹æ

miejsce.

– Pani Ditmyer, wiedzia³am, ¿e lunch z pani¹ to bêdzie najprzyjem-

niejsza czêœæ dnia.

– To mi³e, co powiedzia³aœ – odrzek³a z czaruj¹cym uœmiechem. –

Paul, przynieœ sherry dla panny Carmichael.

– Oczywiœcie, proszê pani. – Maitre d’hôtel, zgi¹wszy siê wpó³, od-

szed³ od stolika.

– A wiêc. – Myra skrzy¿owa³a ramiona w geœcie oczekiwania. –

Opowiadaj, jakimi to ciekawymi sprawami siê ostatnio zajmujesz. Je-

stem przekonana, ¿e robienie programów o korupcji wœród polityków i wy-

darzeniach wstrz¹saj¹cych œwiatem musi byæ niezmiernie ekscytuj¹ce.

Liv rozeœmia³a siê. W towarzystwie Myry trudno siê by³o nudziæ.

– Przykro mi, ¿e muszê pani¹ rozczarowaæ. Ale wiêkszoœæ czasu spê-

dzam czekaj¹c na lotnisku albo przed wejœciem do Bia³ego Domu. Albo –

doda³a z przepraszaj¹cym uœmiechem – przy telefonie, ¿eby siê dowie-

dzieæ, gdzie mam czekaæ za chwilê.

– Och, moja droga, nie wolno ci mówiæ takich rzeczy. – Myra upi³a

trochê sherry. – Z pewnoœci¹ wszystko, co robisz, jest niezwykle pasjo-

nuj¹ce. I mów do mnie: Myra. Myœlê, ¿e powinnyœmy siê zaprzyjaŸniæ.

– Wiesz, wierzy³am, ¿e tak bêdzie. Przykro mi, ale nie wszyscy mog¹

byæ Woodwordami czy Bernsteinami. Jednak s¹dzê, ka¿dy z nas trafia od

czasu do czasu na jakiœ smaczny k¹sek. Aktualnym hitem jest wyst¹pie-

nie senatora Donahue.

– Ach, Michael. – Myra uœmiechnê³a siê, po czym skinê³a g³ow¹

na znak aprobaty, kiedy kelner postawi³ przed Liv kieliszek sherry. –

Stary diabe³. Zawsze go lubi³am. Nikt tak nie tañczy rumby jak Mi-

chael Donahue.

Niewiele brakowa³o, a Liv zakrztusi³aby siê sherry.

background image

153

– To prawda?

– Zapoznam ciê z nim w nastêpnym miesi¹cu, kiedy wydam mój Wio-

senny Bal. Tañczysz, oczywiœcie, rumbê, moja droga?

– Nauczê siê.

Myra rozeœmia³a siê i skinê³a na kelnera.

– Niestety, bêdê siê musia³a zadowoliæ owocow¹ sa³atk¹. Moja kraw-

cowa westchnê³a ostatnio na mój widok. – Rzuci³a na Liv pe³ne smutku

spojrzenie, w którym wiêcej by³o melancholii ni¿ zazdroœci. – Wiesz, maj¹

tu wspania³e krewetki.

– Sa³atka z owoców to dobry pomys³ – zauwa¿y³a Liv. – Ju¿ samo

siedzenie podczas lunchu jest dla mnie ogromn¹ rzadkoœci¹. Nie wiem,

jak mam ci dziêkowaæ za to zaproszenie – ci¹gnê³a Liv po odejœciu kel-

nera. – Nieczêsto mam okazjê spêdziæ tak urocz¹ godzinê w œrodku dnia.

– Mo¿esz przecie¿ uwa¿aæ, ¿e spotka³yœmy siê równie¿ w sprawach

zawodowych – rozeœmia³a siê, widz¹c minê Liv. – Och nie, moja droga,

to wcale mnie nie ura¿a. W koñcu taka by³a równie¿ i moja intencja. A te-

raz... – Pochyli³a siê nieco do przodu, jak genera³ przygotowuj¹cy plan

ataku. – Musisz mi opowiedzieæ, jaki¿ to nadzwyczajny pomys³ przysze-

d³ ci ostatnio do g³owy. Wiem, ¿e tak jest. To po prostu le¿y w twoim

charakterze.

Liv wyprostowa³a siê. Wci¹¿ trzyma³a w rêku kieliszek, ale nie pod-

nosi³a go do ust. Za bardzo fascynowa³a j¹ siedz¹ca naprzeciw kobieta.

– Myra, jestem przekonana, ¿e mog³abyœ zostaæ znakomitym re-

porterem.

Myra rozpromieni³a siê.

– Tak uwa¿asz? Jakie¿ to mi³e. Rzeczywiœcie, lubiê o wszystkim

wiedzieæ.

– To prawda – zgodzi³a siê Liv.

– A wiêc. – Myra roz³o¿y³a rêce w wymownym geœcie. – Opowia-

daj, na jaki wpad³aœ pomys³.

Liv pokrêci³a g³ow¹ i uœmiechnê³a siê.

– No dobrze. Przysz³o mi do g³owy, ¿e mo¿na by przygotowaæ pro-

gram o kobietach w polityce. Nie chodzi mi jedynie o kobiety, które s¹

zawodowymi politykami. Ten program by³by równie¿ o kobietach, które

wysz³y za m¹¿ za polityków. To interesuj¹ce, jak sobie radz¹ w tej specy-

ficznej sytuacji z rodzin¹, funkcjonowaniem w ¿yciu publicznym, pod-

ró¿ami. S¹dzê, i¿ w ten sposób uda³oby mi siê pokazaæ obydwie strony

medalu. Kobiety uwik³ane w politykê z wielu, bardzo ró¿nych powodów.

background image

154

– Tak... – Myra zamyœli³a siê. – To mog³oby byæ interesuj¹ce. Na-

wet nie wiesz, jak trudno to wszystko pogodziæ. Te kampanie wyborcze,

oficjalne spotkania, bankiety, ca³y ten protokó³. D³ugotrwa³e rozstania,

¿ycie w nieustannym napiêciu. To jest droga, któr¹ ja sobie wybra³am.

Wci¹¿ ten sam, nigdy nie koñcz¹cy siê wyœcig. A kobiety... – Znowu siê

uœmiechnê³a, obracaj¹c w rêku kieliszek. – Taak, to naprawdê mog³oby

byæ interesuj¹ce.

– Wspomina³am ju¿ o tym Carlowi przed paroma miêsi¹cami. To szef

od programów informacyjnych – wyjaœni³a Liv. – Myœlê, ¿e zgodzi siê,

jeœli przedstawiê mu plan i parê znacz¹cych nazwisk. S¹dzê, i¿ Amelia

Thaxter to dobry pomys³ na pocz¹tek.

– To rzeczywiœcie wyj¹tkowa kobieta – przyzna³a Myra. Uœmiech-

nê³a siê nieco smêtnie, kiedy kelner postawi³ przed ni¹ owocow¹ sa³at-

kê. Nie nale¿a³a do kobiet, które lubi¹ ograniczenia, nawet jeœli dotycz¹

sztuki kulinarnej. – Ca³kowicie oddana pracy. Naprawdê oddana. Do-

kona³a wyboru miêdzy ma³¿eñstwem a karier¹, i to dawno temu. Nie-

które kobiety nie potrafi¹ tych rzeczy po³¹czyæ. – Uœmiechnê³a siê do

Liv i wbi³a widelec w kawa³ek ananasa. – Och, nie zdradzam tu prze-

cie¿ ¿adnych sekretów. Jeœli j¹ zapytasz, sama ci pewnie o tym powie.

Myœlê, ze zaakceptuje twój pomys³. Tak, i poza tym Margerite Lewel-

lyn: nic nie sprawia jej wiêkszej przyjemnoœci ni¿ mówienie o sobie.

Nastêpnie Barbara Carp...

Nie tkn¹wszy nawet swojego lunchu, Liv s³ucha³a, jak Myra wymie-

nia ca³¹ listê nazwisk kobiet polityków oraz ¿on waszyngtoñskich gru-

bych ryb. To by³o znacznie wiêcej, ni¿ mog³a siê spodziewaæ. A Myra,

w miarê jak mówi³a, coraz bardziej zapala³a siê do pomys³u.

– Wspaniale – podsumowa³a. – Jestem pewna, ¿e to bêdzie praw-

dziwa bomba. Jak tylko wrócê do domu, muszê do paru osób zatelefo-

nowaæ.

– Jestem ci bardzo wdziêczna – zaczê³a Liv, gwa³townie szukaj¹c

w³aœciwych s³ów. – Naprawdê, ja...

– Och, to g³upstwo. – Myra przerwa³a jej ruchem rêki uzbrojonej

w widelec. – To zapowiada siê bardziej interesuj¹co ni¿ planowanie ko-

lejnego party. Poza tym – uœmiechnê³a siê czaruj¹co – spodziewam siê,

¿e ze mn¹ równie¿ przeprowadzisz wywiad.

– Z takiej okazji nie zrezygnowa³abym za skarby œwiata – z powag¹

odrzek³a Liv. – Myra – doda³a po chwili, zabieraj¹c siê do swojej sa³at-

ki – jesteœ niesamowita.

background image

155

– Staram siê. Teraz mamy ju¿ chyba sprawy zawodowe za sob¹. –

Westchnê³a z satysfakcj¹. Lubi³a tê dziewczynê. O tak, bardzo j¹ lubi³a.

A kiedy Myra Ditmyer wyrobi³a sobie o kimœ opiniê, to by³a to ocena

nieodwo³alna, tak jak werdykty sêdziowskie jej mê¿a. – Muszê powie-

dzieæ, ¿e kiedy przygotowywa³am tego bryd¿a, nie mia³am zielonego po-

jêcia, i¿ ty i Greg od dawna siê znacie. Lubiê niespodzianki.

– By³ moim dobrym przyjacielem. – Liv pochyli³a siê nad sa³atk¹. –

Bardzo siê ucieszy³am z tego spotkania.

Myra spojrza³a na ni¹ uwa¿nie.

– Powiedzia³am, ¿e by³am zaskoczona. Ale póŸniej... – Liv podnio-

s³a g³owê i ich oczy siê spotka³y. – Pewne rzeczy zaczê³y mi siê uk³adaæ

w logiczny ci¹g. Kiedy Greg by³ w college’u, czêsto mi pisa³ o jakiejœ

Livvy. Myœla³am wtedy, ¿e to jakaœ romantyczna przygoda. On by³ bar-

dzo ni¹ oczarowany.

– Myra, ja...

– Nie, nie, pozwól mi dokoñczyæ. Greg pisa³ mi, ¿e jego Livvy zarê-

czy³a siê z jego, mieszkaj¹cym w tym samym pokoju, koleg¹.

– To by³o tak dawno.

– Moja droga – Myra po³o¿y³a rêkê na jej d³oni. – Przepraszam, ale

du¿o o tym wiem. Greg pisa³ mi o wszystkim. Myœlê, i¿ musia³ siê po

prostu przed kimœ wygadaæ. By³ nieprzytomnie w tobie zakochany, a jed-

noczeœnie Doug by³ jego najserdeczniejszym przyjacielem. To, ¿e znala-

z³ siê pomiêdzy wami, bardzo go drêczy³o i pewnie dlatego tyle o tym

pisa³ w swoich listach. Wiedzia³am o wszystkim.

Spojrzenie, uœcisk rêki, by³y niezbitym dowodem, ¿e Myra mówi praw-

dê. Liv patrzy³a na ni¹ bezradnie.

– Teraz, moja droga, napij siê wina. Nie mia³am zamiaru wytr¹ciæ

ciê z równowagi. Wszyscy musimy siê uczy栖 ci¹gnê³a lekkim ju¿ to-

nem, kiedy Liv podnios³a kieliszek do ust – jak ¿yæ z cierpieniem, bólem

i zawiedzionymi nadziejami. To musia³o byæ dla ciebie straszne. Pewnie

myœla³aœ, ¿e nie zdo³asz przez to przejœæ.

– Nie – wymamrota³a Liv. – Nie, ja by³am tego pewna.

– Ale przesz³aœ. – Myra pog³aska³a j¹ po rêku, przechyli³a do ty³u

g³owê i czeka³a.

Tym milczeniem osi¹gnê³a wiêcej, ni¿ gdyby zada³a jej dziesi¹tki pod-

chwytliwych pytañ.

– By³y chwile, kiedy myœla³am, ¿e lepiej umrzeæ, ni¿ ¿yæ z takim

bólem. Wydawa³o siê, i¿ nie mam nikogo... Moja rodzina – nabra³a g³ê-

background image

156

boko powietrza. – Myœlê, ¿e siê starali. Na swój sposób byli nawet

sympatyczni, ale... – Westchnienie, które wyrwa³o siê jej z ust, bardzo

Myrê wzruszy³o. – Chcia³am krzyczeæ. Chcia³am coœ rozerwaæ. Co-

kolwiek. Ale oni tego nigdy nie rozumieli. Czyjeœ zmartwienie, czyjaœ

osobista tragedia powinny pozostaæ jego prywatn¹ spraw¹ i byæ zno-

szone z godnoœci¹.

– Bzdury – rzuci³a ze z³oœci¹ Myra. – Kiedy ktoœ ciê zrani, p³acz

i do diab³a z ka¿dym, kto nie lubi patrzeæ na ³zy.

Liv rozeœmia³a siê.

– Myœlê, ¿e masz racjê, ale mnie wtedy nie by³o na to staæ.

– Tak ci siê tylko wydaje – powiedzia³a stanowczo. – Powinnaœ by³a

bardziej sobie zaufaæ. Ale, jak ju¿ zauwa¿y³am, przesz³aœ przez to i teraz

jesteœ taka, jaka jesteœ. Opowiedz mi o sobie i T.C.

– Och – Liv utkwi³a wzrok w stoj¹cej przed ni¹ sa³atce.

O czym mia³a mówiæ? Znowu wszystko popsu³a.

– Roi³am sobie, ¿e ty i Greg byæ mo¿e siê pobierzecie. Ale poniewa¿

T.C. jest moim ulubieñcem, jakoœ bêdê musia³a siê z tym pogodziæ.

– Nie mam zamiaru ponownie wychodziæ za m¹¿.

– No wiesz, có¿ to znowu za g³upstwa! – zaprotestowa³a Myra. –

Spotykasz siê z T.C. doœæ czêsto, czy¿ nie mam racji?

– Tak, ale... – Liv zmarszczy³a brwi. Myra rzeczywiœcie zdawa³a siê

niczego nie dostrzegaæ.

– To zbyt inteligentny mê¿czyzna, aby pozwoliæ ci umkn¹æ. Za³o¿ê

siê, ¿e ju¿ ciê poprosi³ o rêkê.

– Otó¿, nie poprosi³. To jest oœwiadczy³ mi, ¿e wyjdê za niego, ale...

– To takie do niego podobne – zawo³a³a Myra. – I oczywiœcie otrzy-

ma³ twoj¹ zgodê.

– On jest tak nieznoœnie pewny siebie – w zamyœleniu odpar³a Liv.

– I nieprzytomnie ciê kocha.

Liv w milczeniu patrzy³a przed siebie.

– Olivio, nawet œlepiec zauwa¿y³by to tamtego wieczoru, kiedy byli-

œcie u mnie na bryd¿u. A ja jestem bardzo spostrzegawcza. Co masz za-

miar z tym zrobiæ?

– Ja... – Liv nagle poczu³a siê jak pêkniêty balon. – Ja to zniszczy-

³am. Ostatniej nocy.

Myra chwilê patrzy³a na ni¹ w milczeniu. Rzeczywiœcie, pomyœla³a, to

dziecko jest chyba takie rozkojarzone. Znowu pog³aska³a j¹ po rêku. ¯al

ogarnia, gdy widzi siê ludzi, którzy zbyt du¿o myœl¹, a za ma³o dzia³aj¹.

background image

157

– Wiesz, Olivio, myœlê, i¿ w przeciwieñstwie do tego, co g³osi pew-

na sentencja, ¿ycie wcale nie jest takie krótkie, jest raczej potwornie d³u-

gie. – Uœmiechnê³a siê, widz¹c zaskoczenie w oczach Liv. – Co nie zna-

czy, aby by³o wystarczaj¹co d³ugie. Wysz³am za m¹¿ za Herberta trzy-

dzieœci piêæ lat temu. Gdybym by³a pos³ucha³a moich rodziców, niech

spoczywaj¹ w pokoju, oraz mojego rozs¹dku, nigdy bym nie poœlubi³a

mê¿czyzny, który mia³ nieco przestarza³e pogl¹dy i którego zanadto po-

ch³ania³a praca. Pomyœl o wszystkim, co prawdopodobnie ja straci³am.

W ¿yciu – powiedzia³a stanowczo – warto ryzykowaæ. Aby to udowod-

ni栖 doda³a po chwili – wezmê trochê tego cytrynowego musu...

Nawet po paru godzinach, przygotowuj¹c siê do nagrania, Liv nie

mog³a zapomnieæ s³ów Myry. Najwy¿szy czas, aby siê na coœ zdecydo-

waæ, pomyœla³a w czasie sportowej relacji. Najwy¿szy czas, aby przestaæ

siê ci¹gle nad wszystkim zastanawiaæ. Jeœli chcia³a byæ z Thorpe’em, po-

winna mu to w koñcu powiedzieæ.

Po zakoñczeniu programu Liv posz³a na górê. Na jej widok z ust re-

cepcjonistki wyrwa³o siê wymowne westchnienie.

– Nie ma go tu – oœwiadczy³a, sprz¹taj¹c biurko. – Przygotowuje

reporta¿ poza studiem.

– Poczekam w jego biurze. – Liv minê³a dziewczynê, zanim ta zd¹-

¿y³a zareagowaæ.

Co ja mu powiem? – pyta³a sam¹ siebie, zamykaj¹c drzwi. Co zdo³am

powiedzieæ? Kr¹¿¹c niespokojnie po pokoju, szuka³a w³aœciwych s³ów.

Wydawa³o siê dziwne, ¿e choæ nie by³o tu Thorpe’a, na ka¿dym kroku

czu³a jego obecnoœæ. Na jednej ze œcian wisia³o mnóstwo jego zdjêæ z ró¿ny-

mi politykami i mê¿ami stanu. Wygl¹da³ na nich jak zawsze uœmiechniêty

i zupe³nie zrelaksowany. Po prostu Thorpe, pomyœla³a. Na jego biurku le¿a³y

w nie³adzie zabazgrane kartki papieru i spory stos dokumentów pod biuro-

wym przyciskiem. Podesz³a do okna i przez chwilê patrzy³a na miasto.

Widoczna st¹d kopu³a Kapitolu, ró¿owa w promieniach zachodz¹ce-

go s³oñca, wygl¹da³a bajkowo. Na ulicach panowa³ du¿y ruch, ale ma-

sywne szyby skutecznie izolowa³y wnêtrze pokoju od ha³asu. Liv po-

dziwia³a mistern¹ sieæ ulic, stare, majestatyczne budowle i ton¹ce w kwia-

tach drzewa i krzewy. Pomyœla³a, ¿e waszyngtoñski ruch nie móg³ siê

nawet równaæ z szaleñstwem Nowego Jorku, ale te¿ mia³ swój urok. Po-

ch³oniêta myœlami, nie s³ysza³a, jak do pokoju wszed³ Thorpe.

Widok Liv bardzo go zaskoczy³. Chwilê siê waha³, trzymaj¹c rêkê na

klamce, po czym powoli zamkn¹³ za sob¹ drzwi.

background image

158

– Liv?

Odwróci³a siê. Na jej twarzy kolejno malowa³y siê zaskoczenie, ra-

doœæ, a¿ w koñcu z trudem skrywany niepokój. Nigdy niczego tak nie

pragn¹³, jak wzi¹æ j¹ w ramiona i zapomnieæ o tamtej, nieszczêsnej nocy.

– Thorpe. – Na jego widok wszystkie uprzednio u³o¿one przemówienia,

ulotni³y siê bez œladu. Nie mog³a siê ruszyæ siê z miejsca, jakby nogi wros³y jej

w ziemiê. – Mam nadziejê, i¿ nie s¹dzisz, ¿e przysz³am tu bez powodu.

Uniós³ do góry brwi. Na jego twarzy pokaza³ siê cieñ rozbawienia.

– Nie, oczywiœcie ¿e nie. Napijesz siê kawy?

By³ taki obojêtny, kiedy bez poœpiechu nalewa³ wody do dzbanka.

Liv zaczê³a siê ju¿ nawet zastanawiaæ, czy to siê jej czasem nie œni³o, ¿e

nie dalej jak dwadzieœcia cztery godziny temu powiedzia³, ¿e j¹ kocha.

– Nie, ja... chcia³am zapytaæ, czy nie przyszed³byœ na kolacjꠖ wy-

rzuci³a z siebie. Spodziewa³a siê odmowy i pragnê³a mieæ to jak najszyb-

ciej za sob¹. – Oczywiœcie, nie mogê ci obiecaæ, ¿e przygotujê coœ tak

smacznego jak ty, ale z pewnoœci¹ ciê nie otrujê.

Thorpe zrezygnowa³ z robienia kawy i odwróci³ siê do niej.

– Liv, nie s¹dzê, ¿eby to by³ dobry pomys³ – powiedzia³ cicho.

– Thorpe... – odwróci³a twarz, aby ukryæ zdenerwowanie. Mia³a ocho-

tê siê rozp³akaæ, i to w jego ramionach. Ale to w niczym by im nie pomo-

g³o. Znowu siê odwróci³a i spojrza³a mu w oczy. – O wielu rzeczach nie

wiesz i wielu nie rozumiesz. Ale chcê, ¿ebyœ wiedzia³ i zrozumia³, ¿e siê

po prostu bojê. Bardzo siê bojê. Mo¿e bardziej, ni¿ jestem w stanie

znieœæ. – S³ysza³, jak jej g³os dr¿y. – Wiem, ¿e proszê o zbyt wiele, ale

gdybyœ mi móg³ daæ trochê czasu…

Te s³owa du¿o j¹ kosztowa³y, pomyœla³. Za dobrze j¹ zna³, aby nie

rozumieæ, co dla niej znaczy³o, przyjœæ do niego w tej sytuacji. Czy¿ sam

sobie nie powtarza³, ¿e powinien byæ cierpliwy?

– Muszê najpierw za³atwiæ parê spraw – rzek³. – Czy mogê przyjœæ,

powiedzmy, za godzinê?

S³ysza³, jak odetchnê³a z ulg¹.

– Dobrze.

Godzinê póŸniej Liv nie mog³a opanowaæ zdenerwowania. Stara³a siê

skupiæ na przygotowywaniu posi³ku, ale jej oczy wci¹¿ spogl¹da³y na zegar.

Mo¿e powinnam siê przebraæ, pomyœla³a, krytycznie spogl¹daj¹c na

swój szary kostium. Ale w chwili gdy wychodzi³a z kuchni, odezwa³ siê

background image

159

dzwonek. Liv drgê³a. Och, nie b¹dŸ œmieszna, zbeszta³a siê w myœlach.

Ale kiedy otworzy³a drzwi, serce wali³o jej jak m³otem.

– Witaj! – powiedzia³a z nieco wymuszonym uœmiechem. – Jesteœ bar-

dzo punktualny. Za chwilê bêd¹ gotowe steki. – Zamknê³a za sob¹ drzwi

i stanê³a zmieszana, zastanawiaj¹c siê, co zrobiæ z rêkami. – Steki to najbez-

pieczniejsze danie. Niewiele w nich mo¿na zepsuæ. Masz ochotê na drinka?

Co ja plotê? – pomyœla³a. Dobry Bo¿e. A on patrzy³ na ni¹ znowu

ch³odno i z powag¹. Skierowa³a siê do barku, nie czekaj¹c na odpowiedŸ.

– Szkock¹? – zapyta³a, nalewaj¹c najpierw sobie nieco wermutu z ka-

rafki. Nagle poczu³a jego rêce na ramionach.

Nie protestowa³a, kiedy j¹ do siebie odwróci³; nie spuœci³a wzroku,

kiedy patrzy³ jej prosto w oczy. Po chwili przyci¹gn¹³ j¹ do siebie i mocno

obj¹³. Przytuli³a siê do niego, a z jej ust wydoby³o siê ciche westchnienie.

– Och, Thorpe, omal nie oszala³am bez ciebie. Bardzo mi ciebie brak.

– Przytuli³a do niego twarz. – Nie odchodŸ – wyszepta³a. – Nie odchodŸ

dziœ wieczorem.

Przywar³a ustami do jego ust. Œwiat ponownie z ni¹ zawirowa³.

– Kochaj siê ze mn¹ – wyszepta³a. – Teraz, Thorpe. Natychmiast.

Nie przerywaj¹c poca³unku, po³o¿y³ j¹ na kanapie. Delikatnie pieœci³

jej cia³o, czuj¹c, jak reaguje na jego dotyk. Dr¿a³a w jego ramionach.

Z ogromn¹ delikatnoœci¹ wci¹¿ j¹ ca³owa³, a¿ przesta³a byæ pani¹ swego

cia³a, rozumu i duszy. Nie czu³a ju¿ ¿adnego lêku, a jedynie radoœæ z pod-

dania siê temu, którego kocha³a.

Powoli j¹ rozbiera³, wodz¹c czubkami palców po ostro zarysowanych

piersiach i ³agodnym ³uku bioder. Westchnê³a, oddaj¹c siê ca³kowicie w je-

go w³adanie. Mia³ prawo wzi¹æ j¹ tam, gdzie chcia³.

Jego dotyk by³ ³agodny. Nawet wtedy gdy rêka przesuwa³a siê w kie-

runku wewnêtrznej czêœci ud, jego ruchy by³y jak na zwolnionym filmie.

Zaczê³a dr¿eæ i wyginaæ siê pod nim, ale jego palce zatrzyma³y siê tylko

na chwilê przy wilgotnym ³onie, po czym powêdrowa³y dalej.

Dra¿ni³ jêzykiem jej sutki, po chwili zatrzyma³ siê i przesun¹³ usta

w dó³ w œlad za palcami r¹k, a¿ jej cia³o zaczê³o p³on¹æ i dr¿eæ.

Wo³a³a go g³osem wibruj¹cym od po¿¹dania. Jej cia³o nie by³o ju¿

d³u¿ej bierne. Wzywa³o go. Wzi¹³ j¹ powoli, podczas gdy ona przywar³a

do niego nieprzytomnie. Nagle jego usta znowu znalaz³y drogê do jej ust

i wspólnie pop³ynêli w kosmiczn¹ przestrzeñ.

background image

160

!

H

ej! – Thorpe potar³ nosem zag³êbienie szyi Liv, chc¹c j¹ obu-

dziæ. – Masz zamiar spaæ ca³y dzieñ?

Przytuli³a siê do niego.

– Uhmm.

Oczy wci¹¿ mia³a zamkniête. W tej chwili pragnê³a tylko czuæ ciep³o

jego cia³a. I niewa¿ne jaka by³a pora dnia. Nie mia³o to dla niej ¿adnego

znaczenia.

– Ju¿ po dziewi¹tej. – Przesun¹³ rêk¹ w dó³ po jej plecach i us³ysza³

jej ciche, pe³ne zadowolenia westchnienie. – Mieliœmy spêdziæ dzieñ na

³odzi, pamiêtasz?

Otworzy³a leciutko oczy. Jest ju¿ rano, stwierdzi³a. Sobota rano.

I on by³ razem z ni¹. Uœmiechaj¹c siê sennie, przytuli³a twarz do jego

twarzy.

– Spêdzimy go lepiej w ³ó¿ku.

– Ta kobieta jest straszliwie leniwa – oznajmi³. I piêkna, pomy-

œla³, odgarniaj¹c pukiel w³osów z jej policzka. Tak nieprawdopodob-

nie piêkna.

– Leniwa? – Liv zmarszczy³a brwi. – Mam mnóstwo nie wykorzy-

stanej energii. – Ponownie zamknê³a oczy. – Mnóstwo – powtórzy³a

i g³oœno ziewnê³a.

– O tak. Nawet to widaæ. Nie powinniœmy najpierw pobiegaæ?

Znowu otworzy³a oczy.

background image

161

– Och, mam lepszy pomys³.

Nie spodziewa³ siê, ¿e jej poca³unek bêdzie taki p³omienny, a ruch

cia³a taki szybki. Le¿a³a na jego klatce piersiowej z ustami na jego ustach.

W ci¹gu kilku sekund jego têtno b³yskawicznie wzros³o, jakby uczest-

niczy³ w jakimœ szalonym biegu, a krew zdawa³a siê p³on¹æ. Jej rêce

sta³y siê natarczywe, wrêcz agresywne, a usta jak nigdy spragnione. Tym

razem to ona by³a stron¹ aktywn¹.

Wodzi³a ustami po ca³ym jego ciele. Ca³owa³a jego kark, szyjê i ra-

miona. Przesuwa³a jêzyk po jego klatce piersiowej, zatrzymuj¹c siê d³u-

¿ej przy brodawkach, aby po chwili ruszyæ dalej.

Kiedy nabra³a tyle si³y? – zastanawia³ siê. A mo¿e to on nagle os³a-

b³? Chcia³ j¹ znowu mieæ. Teraz. Czu³ szalone pulsowanie w skroniach,

w g³owie, w lêdŸwiach, w czubkach palców. Po¿¹danie przerodzi³o siê

w szarpi¹cy ¿o³¹dek ból.

Ale kiedy spróbowa³ odwróciæ role, nie pozwoli³a mu na to, siada-

j¹c na nim okrakiem i przyciskaj¹c usta do jego ust. Ogranicza³a jego

ruchy, ale mimo to przyci¹gn¹³ j¹ do siebie. Wnika³a w niego g³êboko,

by³ ni¹ przesi¹kniêty. Widok poruszaj¹cego siê nad nim nagiego cia³a

doprowadza³ go do szaleñstwa.

Nagle znalaz³ siê wewn¹trz niej. Rozs¹dek przesta³ istnieæ. Œwiat

eksplodowa³. Odg³os tej eksplozji wci¹¿ s³ysza³ w swojej g³owie

i zdawa³o mu siê, i¿ nigdy ju¿ wiêcej niczego nie us³yszy. Po chwili jej

oddech sta³ siê p³ytki i wyraŸnie przyspieszony. Zdawa³a siê nad nim

rozp³ywaæ. Jego cia³em wstrz¹sn¹³ dreszcz, po czym konwulsyjnym

ruchem przyci¹gn¹³ do siebie jej g³owê.

Moja kobieta, pomyœla³, kiedy odpoczywa³a na nim, wci¹¿ jeszcze

dr¿¹c z rozkoszy.

Le¿a³ spokojnie, czekaj¹c, a¿ dojd¹ do siebie.

– Coœ mi siê zdaje, ¿e czekasz na przeprosiny.

– Hmm? – NajwyraŸniej czu³a siê zbita z tropu.

– Za to, ¿e nazwa³em ciê leniw¹.

Liv rozeœmia³a siê i przytuli³a do niego.

– Chyba mi siê nale¿¹ – skwapliwie przyzna³a mu racjê. – Mo¿esz

to zrobiæ, kiedy siê obudzê.

– O nie! – zerwawszy siê z ³ó¿ka, chwyci³ j¹ za rêkê i bez zbêd-

nych ceregieli œci¹gn¹³ na pod³ogê. – Wios³owanie – powiedzia³, kiedy

usi³owa³a protestowaæ.

– Jesteœ opêtany.

background image

162

– Jestem. – Uœmiechn¹³ siê, po czym poca³owa³ czubek jej nosa. –

Pozwolê ci pierwszej wzi¹æ prysznic.

– Dziêki.

Zdawa³o siê, ¿e jej wdziêcznoœæ by³a zaprawiona odrobin¹ zjadliwo-

œci, mimo to Thorpe uœmiechn¹³ siê do niej niewinnie, gdy zamyka³a za

sob¹ drzwi do ³azienki.

Kiedy zosta³ w pokoju sam, wci¹gn¹³ na siebie spodnie i ju¿ mia³

zamiar zaj¹æ siê parzeniem kawy, gdy nagle siêgn¹³ po le¿¹c¹ na stoliku

paczkê papierosów. Z ³azienki dobiega³ go szum lej¹cej siê z prysznica

wody.

Wzi¹wszy do rêki zapalniczkê, usi³owa³ przypaliæ papierosa, ale za-

palniczka nie dzia³a³a. Zniecierpliwiony rozejrza³ siê w poszukiwaniu za-

pa³ek, po czym wysun¹³ szufladê stolika w nadziei, ¿e je tam znajdzie.

Le¿¹ca na wierzchu fotografia natychmiast rzuci³a mu siê w oczy.

Zwróci³ na ni¹ uwagê, po pierwsze dlatego, ¿e w mieszkaniu Liv nie by³o

¿adnych fotografii ani osobistych pami¹tek, a po drugie dlatego, ¿e uœmie-

chaj¹ce siê ze zdjêcia dziecko by³o wyj¹tkowo œliczne. Wyj¹³ fotografiê

z szuflady i zacz¹³ siê jej przygl¹daæ.

To by³o maleñkie zdjêcie oprawione w srebrn¹ ramkê. Ch³opczyk mia³

nie wiêcej ni¿ roczek. Gêste, czarne w³oski otacza³y uœmiechniêt¹, pyza-

t¹ buziê. W jego ciemnoniebieskich, prawie kobaltowych oczkach figlar-

noœæ miesza³a siê z zachwytem. To by³o dziecko, na którego widok ka¿dy

przechodzieñ uœmiechn¹³by siê na ulicy i które z pewnoœci¹ psu³yby

wszystkie jego ciotki i wujowie. Prawie mo¿na by³o s³yszeæ radosny

œmiech wydobywaj¹cy siê z szeroko otwartej buzi.

Wci¹¿ trzymaj¹c zdjêcie w rêku, Thorpe usiad³ na ³ó¿ku.

– Mam nadziejê, ¿e zu¿y³am ca³y zapas ciep³ej wody – zawo³a³a Liv

zza drzwi. – To bêdzie mój rewan¿ za wyci¹gniêcie mnie z ³ó¿ka o œwi-

cie. – Otworzy³a drzwi, po czym zatrzyma³a siê na chwilê, aby przewi¹-

zaæ szlafrok paskiem. – Nie czujê zapachu kawy. Przynajmniej to mo-

g³eœ zrobiæ, kiedy...

Jej g³os nagle zamar³, kiedy zorientowa³a siê, co Thorpe trzyma³ w rê-

ku. Jej twarz gwa³townie poblad³a.

– Liv. – Chcia³ wyt³umaczyæ, ¿e szuka³ zapa³ek, ale zrezygnowa³. To

nie mia³o w tej chwili znaczenia. – Co to za zdjêcie?

Minê³o parê sekund, zanim spojrza³a na niego. Widzia³, jak walczy

ze sob¹, ¿eby siê nie rozp³akaæ. Jej dolna warga zaczê³a dr¿eæ, ale kiedy

siê odezwa³a, jej g³os by³ spokojny i silny.

background image

163

– To mój syn.

Wiedzia³ o tym ju¿ w chwili, gdy zobaczy³ zdjêcie. Podobieñstwo by³o

wyraŸne. Mimo to odpowiedŸ Liv go zaszokowa³a. Nie odrywaj¹c od

niej oczu, cicho zapyta³:

– Gdzie on jest?

Jej twarz by³a teraz œmiertelnie blada. Thorpe jeszcze nigdy nie wi-

dzia³ takich smutnych oczu, pe³nych cierpienia, g³êboko skrywanych ta-

jemnic i dotkliwego bólu.

– Nie ¿yje.

Odwróci³a siê szybko i zaczê³a wyci¹gaæ z szafy ubranie. Thorpe wi-

dzia³ jedynie migaj¹c¹ w powietrzu barwn¹ plamê. Wybiera³a na chybi³

trafi³, rêkami, które by³y zbyt odrêtwia³e, aby dr¿eæ. Nawet wtedy, gdy

po³o¿y³ rêce na jej ramionach, nie przerwa³a automatycznego wyci¹gania

wieszaków i przek³adania rzeczy.

– Liv. – Opiera³a siê, gdy chcia³ j¹ przytuliæ.

– Muszê siê ubraæ, skoro mamy wyjœæ. – Pokrêci³a g³ow¹, staraj¹c

siê jednoczeœnie uwolniæ od jego uœcisku, jakby to mia³o j¹ ustrzec od

dalszych pytañ.

– Przestañ – powiedzia³ szorstko. – Nie rób tego nigdy wiêcej. Nie

ze mn¹. – Nastêpnie, zanim mog³a jakoœ zareagowaæ, przyci¹gn¹³ j¹ do

siebie i mocno obj¹³.

Mog³aby próbowaæ mu siê przeciwstawiæ, ale w jego ramionach by³o

tak bezpiecznie. Przytuli³a siê wiêc do niego i ju¿ nie myœla³a o obronie.

– Usi¹dŸ – zaproponowa³ – i opowiedz mi wszystko.

Objêta jego ramieniem, usiad³a na ³ó¿ku. Zdjêcie le¿a³o obok niej.

Wziê³a je do rêki i po³o¿y³a na kolanach. Nie naciska³ wiêcej, czuj¹c, ¿e

potrzebuje trochê czasu, aby zacz¹æ mówiæ.

– Mia³am dziewiêtnaœcie lat, kiedy pozna³am Douga. – Telewidzo-

wie z pewnoœci¹ nie rozpoznaliby teraz jej g³osu. By³ cichy, niepewny

i dr¿¹cy ze wzruszenia. – Studiowa³ prawo. Mia³ stypendium. By³ wspa-

nia³ym, m³odym cz³owiekiem o bardzo ¿ywym umyœle, maj¹cym wiele

planów na przysz³oœæ. Chcia³ byæ najlepszym obroñc¹ s¹dowym w kraju.

Zmiana systemu od œrodka, walka z wiatrakami, zabijanie smoków. To

ca³y Doug.

Thorpe milcza³ i Liv, odetchn¹wszy g³êboko, ci¹gnê³a dalej ju¿ spo-

kojniejszym g³osem.

– Od razu poczuliœmy do siebie sympatiê. Byæ mo¿e czêœciowo dla-

tego, ¿e nasza przesz³oœæ by³a tak diametralnie ró¿na, a nasze idea³y takie

background image

164

wznios³e. Coœ nas do siebie przyci¹ga³o. Poza tym byliœmy tacy m³o-

dzi. – Westchnê³a do wspomnieñ. – Szybko siê pobraliœmy, po niespe³na

trzymiesiêcznej znajomoœci. Moja rodzina... – Rozeœmia³a siê z gorycz¹.

– Powiedzmy, ¿e byli zaskoczeni. Chocia¿ broniê siê przed tym, czasem

przychodzi mi do g³owy, i¿ to mo¿e miêdzy wp³ynê³o na maj¹ decyzjê. –

Patrzy³a przed siebie w milczeniu, zatopiona we wspomnieniach. Po

chwili znowu mówi³a dalej.

– Nie by³o nam ³atwo. ¯yliœmy w ci¹g³ym napiêciu. College. Doug

ci¹gle wkuwa³ do egzaminów. Ja odbywa³am praktykê w lokalnej stacji

i ka¿d¹ woln¹ chwilê poœwiêca³am na naukê. Pieni¹dze nigdy nie mia³y

dla nas znaczenia. Na szczêœcie, poniewa¿ nie mieliœmy ich w nadmia-

rze. Przez jakiœ czas byliœmy bardzo szczêœliwi. Jednak Doug... – Wci¹-

gnê³a g³êboko powietrze w p³uca, jakby szuka³a w³aœciwych s³ów.

– Doug mia³ s³aboœæ do kobiet. Kocha³ mnie, naprawdê w to wierzê,

oczywiœcie na swój sposób, ale czasami mia³ problemy z wiernoœci¹.

Wiem, ¿e te przygody nic dla niego nie znaczy³y, a ja, jeœli chodzi o seks,

nie mia³am zbyt du¿ego doœwiadczenia.

Thorpe z trudem powstrzyma³ cisn¹ce mu siê na usta s³owa. Nie

chcia³ jej przerywaæ teraz, kiedy wreszcie zdecydowa³a siê mówiæ, ale

wiele go kosztowa³o, aby tego cz³owieka, którego ona poœlubi³a, nie

obrzuciæ najgorszymi wyrazami. Przypomnia³ sobie, jak mu powiedzia³a,

kiedy siê po raz pierwszy kochali, ¿e nigdy nie by³a zbyt dobr¹ partner-

k¹ w mi³oœci. Teraz nareszcie zrozumia³, sk¹d siê to wziê³o. W milcze-

niu s³ucha³ dalej.

– Joshua przyszed³ na œwiat po roku, zaledwie po roku od naszego

pierwszego kontaktu. Moja rodzina uwa¿a³a, ¿e jesteœmy szaleni, decy-

duj¹c siê na dziecko tak szybko, maj¹c w dodatku dochody o wiele ni¿-

sze, ni¿ oni uwa¿ali za niezbêdne do ¿ycia. My jednak bardzo pragnêli-

œmy dziecka. Pragnêliœmy Josha. Bardzo go kochaliœmy. By³ taki nad-

zwyczajny. – Spojrza³a na le¿¹ce na jej kolanach zdjêcie. – Zdajê sobie

sprawê, i¿ wszystkie matki tak myœl¹ o swoich dzieciach. Ale on by³ taki

uroczy, taki pogodny. Prawie nigdy nie p³aka³.

Widz¹c, ¿e ³za spad³a na ramkê zdjêcia, mocno zacisnê³a powieki.

– Uwielbialiœmy go oboje i nie wyobra¿aliœmy sobie, aby mog³o byæ

inaczej. W naszym domu zapanowa³o szczêœcie. Doug by³ nadzwyczaj-

nym ojcem, ogromnie emocjonowa³ siê wszystkim, co dotyczy³o Josha.

Pamiêtam, jak kiedyœ mnie obudzi³ z dum¹, komunikuj¹c, ¿e Joshowi wy-

r¿n¹³ siê z¹bek.

background image

165

Liv d³u¿sz¹ chwilê milcza³a. Thorpe milcza³ równie¿. Rozumia³, co

prze¿ywa³a. Otoczywszy j¹ ramionami, spokojnie czeka³.

– Kiedy uzyska³am dyplom, przenieœliœmy siê do New Jersey. Doug

zwi¹za³ siê z niewielk¹ prawnicz¹ firm¹, a ja dosta³am pracê w WTRL.

Na pocz¹tku robi³am wieczorny serwis. Nie by³o nam ³atwo. Obydwoje

zaczynaliœmy startowaæ na drodze do zawodowej kariery. Pracowaliœmy

w najprzeró¿niejszych godzinach, sprawiedliwie dziel¹c siê obowi¹zka-

mi domowymi. Nie s¹dzê, aby Joshowi dzia³a siê jakaœ krzywda. Nic na

to zreszt¹ nie wskazywa³o. Josh by³ taki pogodny. Ja zajmowa³am siê nim

w ci¹gu dnia; Doug wraca³ do domu wieczorem i k³ad³ Josha spaæ. A póŸ-

niej zdarzy³ siê pewien incydent z m³od¹ prawniczk¹, która wpad³a Do-

ugowi w oko. Ma³a przygoda… od roku nie mia³ ¿adnej. Wybaczy³am

mu to. – Wzruszy³a ramionami. – Stara³am siê wybaczy栖 poprawi³a

siê. – Doug, w ka¿dym razie, ogromnie to sobie wyrzuca³. Staraliœmy siê

ratowaæ nasz zwi¹zek. Mieliœmy przecie¿ dziecko. Dla ka¿dego z nas nic

nie liczy³o siê bardziej ni¿ Josh.

W koñcu uda³o mi siê zmieniæ godziny pracy na wczeœniejsze. Za-

czê³am czytaæ prognozy pogody i robiæ niewielkie reporta¿e. D³ugo szu-

kaliœmy opiekunki do dziecka, która by nas oboje satysfakcjonowa³a. Ale

nawet wówczas mieliœmy ró¿ne zdanie. Doug uwa¿a³, ¿e powinnam rzu-

ciæ pracê i zaj¹æ siê Joshem. Nie chcia³am siê na to zgodziæ. – Przez

chwilê przyciska³a palcami powieki, po czym znowu opuœci³a rêce na

kolana. – Josh by³ naprawdê szczêœliwy. Kocha³am go bardziej ni¿ ko-

gokolwiek czy cokolwiek na œwiecie, ale nie uwa¿a³am za konieczne czy

te¿ nawet m¹dre, aby przestaæ pracowaæ, zrezygnowaæ z kariery i spê-

dzaæ z nim ka¿d¹ minutê. Nie bez znaczenia by³y równie¿ wzglêdy finan-

sowe i moje w³asne aspiracje. Poza tym nie chcia³am go rozpuœciæ.

Jej g³os znowu zacz¹³ siê ³amaæ.

– To by³o takie nêc¹ce, po prostu zostaæ z nim, przytulaæ go i pie-

œciæ. Doug mia³ zwyczaj powtarzaæ, ¿e jeœli postawiê na swoim, stracê

dziecko na zawsze. Czasem mi siê zdawa³o, ¿e nie mo¿e siê doczekaæ,

aby synek dorós³. Kiedy Josh mia³ osiemnaœcie miesiêcy, kupi³ mu pi³kê

no¿n¹ i myœla³ ju¿ o dwuko³owym rowerku. I to by³o urocze. Ale póŸ-

niej, na drugie urodziny, kupi³ ogromn¹ huœtawkê. Przera¿a³y mnie te

wszystkie poprzeczki i porêcze. Posprzeczaliœmy siê wtedy trochê, oczy-

wiœcie nie by³o to nic powa¿nego. Doug rozeœmia³ siê i powiedzia³, ¿e

jestem przewra¿liwiona. Wtedy ja siê rozeœmia³am, poniewa¿ to Doug

przez trzy tygodnie wybiera³ fotelik do samochodu, zanim wreszcie siê

background image

166

na któryœ zdecydowa³. Gdybym... gdybym uwierzy³a w moje przeczucia,

wszystko mog³oby wygl¹daæ inaczej.

Liv patrzy³a przez chwilê na zdjêcie, po czym przycisnê³a je do piersi.

– Pewnego dnia opiekunka zadzwoni³a do mnie do pracy, aby mnie

zawiadomiæ, ¿e Josh spad³ z huœtawki. Powiedzia³a, ¿e ma jedynie guz na

g³owie, ale ja rzuci³am wszystko, zawiadomi³am Douga i natychmiast po-

jecha³am do domu. Doug dotar³ na miejsce przede mn¹ i chocia¿ Josh nie

wygl¹da³ Ÿle, my byliœmy przera¿eni. Natychmiast zawieŸliœmy synka do

szpitala. Pamiêtam, jak siedzieliœmy, czekaj¹c na wynik przeœwietlenia.

Ta ogromna poczekalnia z mnóstwem czarnych, plastikowych krzese³ek,

metalowych popielniczek i œwiate³ pod sufitem. P³ytki pod³ogowe by³y

w czarnym kolorze i mia³y bia³e cêtki. Bez przerwy je liczy³am, a Doug

kr¹¿y³ niespokojnie tam i z powrotem.

W koñcu doktor poprosi³ nas do swego gabinetu. Mia³ ³agodny, cichy

g³os. To mnie przerazi³o. Zanim zd¹¿y³ nam cokolwiek powiedzieæ, wszyst-

ko odczyta³am z jego oczu, ale nie chcia³am wierzyæ. To nie mog³o byæ

prawd¹. – Przycisnê³a rêkê do ust, jakby chcia³a powstrzymaæ ³kanie.

Wspomnienia znowu wróci³y, a wraz z nimi ból. – Nie wierzy³am nawet

wtedy, kiedy powiedzia³, ¿e to by³ zator w mózgu. Josha ju¿ z nami nie

by³o. Po prostu odszed³.

Liv mocniej przycisnê³a do siebie zdjêcie i zaczê³a szlochaæ.

– Nawet nie wiem, co dzia³o siê potem. Wpad³am w histeriê, uspo-

kajali mnie. Nie pamiêtam, jak dotar³am do domu. Doug by³ za³amany.

Nie potrafiliœmy okazaæ sobie nawet odrobiny serca. Raniliœmy siebie

nawzajem. Mówiliœmy straszne rzeczy. Doug oskar¿a³ mnie, ¿e nie chcia-

³am zostaæ w domu i zajmowaæ siê naszym synkiem. Gdybym tam by³a,

to mo¿e... Ja rewan¿owa³am mu siê tym samym. Kupi³ przecie¿ tê huœ-

tawkê. Tê przeklêt¹ huœtawkê, która zabi³a moje dziecko.

– Liv. – Tak bardzo pragn¹³ usun¹æ z jej serca to wszystko: ból, smu-

tek, nawet wspomnienia. Przyciska³a do piersi zdjêcie tak, jakby biciem

w³asnego serca chcia³a je o¿ywiæ. Jak móg³ j¹ pocieszyæ? S³owami? –

Nie by³o takich. Móg³ tylko j¹ przytuliæ.

Nie potrafi³a powstrzymaæ ³ez, które teraz strumieniem ju¿ p³ynê³y

po jej twarzy.

– Przyszed³ Greg. By³ ojcem chrzestnym Josha i naszym najlepszym

przyjacielem. Bardzo go wtedy potrzebowaliœmy; nasz œwiat nagle przesta³

istnieæ. Greg powstrzymywa³ nas przed zadawaniem sobie ran. Ale ta, naj-

wiêksza, nigdy ju¿ nie mia³a siê zabliŸniæ. Josh od nas odszed³. Na zawsze.

background image

167

£kanie wstrz¹sa³o jej cia³em.

– On umar³ i nic nie mog³o tego zmieniæ. Nikt nie by³ temu winien.

Wypadek. Po prostu wypadek.

D³ugo milcza³a. Czu³, ¿e zbiera si³y, aby mówiæ dalej. Tak bardzo chcia³,

¿eby ból i cierpienie, jakich dozna³a, na zawsze odesz³y w przesz³oœæ.

– Greg zaj¹³ siê przygotowaniami... do pogrzebu – mówi³a dalej Liv. –

Ja zupe³nie siê do tego nie nadawa³am. Ca³y czas ¿y³am jak we œnie.

Przez pierwsze tygodnie snuliœmy siê po domu jak zombie. Przyjecha³a

moja rodzina, ale nie potrafili mi w niczym pomóc. Nie znali Josha, tak

jak ja go zna³am. Ka¿dego dnia wydawa³o mi siê, ¿e wystarczy wejœæ do

jego pokoju, aby zobaczyæ, jak siê bawi. Wróci³am do pracy, poniewa¿

nie mog³am ju¿ tego znieœæ.

£zy ci¹gle p³ynê³y jej po twarzy, a w g³osie s³ychaæ by³o rozpacz i ból.

Thorpe wiedzia³, ¿e Liv ukrywa jak¹œ tajemnicê, ale tego zupe³nie siê nie

spodziewa³. Patrzy³a przed siebie nie widz¹cymi oczami, nieœwiadoma

jego obecnoœci ani ramienia, które j¹ obejmowa³o.

– Ma³¿eñstwo praktycznie przesta³o istnieæ. Obydwoje zdawaliœmy

sobie z tego sprawê, ale ¿adne z nas nie chcia³o tego powiedzieæ. Wygl¹-

da³o to tak, jakbyœmy wierzyli, ¿e wystarczy byæ razem, aby on wróci³.

Byliœmy dla siebie uprzejmi, ale omijaliœmy siê z daleka. Potrzebowa³am

kogoœ, na kim mog³abym siê oprzeæ, kogoœ, kto by mi powiedzia³... w³a-

œciwie nie wiem, na jakie s³owa czeka³am, ale on i tak ich dla mnie nie

mia³. Ja zreszt¹ ich dla niego tak¿e nie mia³am. Spaliœmy w tym samym

³ó¿ku, ale byliœmy sobie obcy. I tak min¹³ miesi¹c. Pewnego dnia... pew-

nego dnia poprosi³am go, aby poszed³ ze mn¹ do pokoju Josha i pomóg³

mi... pomóg³ mi zrobiæ porz¹dek z jego rzeczami. Nie mog³am zrobiæ

tego sama, a dalsze odwlekanie nie mia³o sensu. Doug wyszed³ wtedy

z domu i wróci³ dopiero nad ranem. Nie potrafi³ stan¹æ z tym twarz¹

w twarz, a ja nie umia³am daæ sobie rady z tym sama. Musi³am siê zwró-

ciæ do Grega i my... – Przycisnê³a rêk¹ czo³o. – Doug i ja nigdy ju¿ o tym

nie rozmawialiœmy.

PóŸniej zjawi³a siê moja siostra, Melinda. Lubi³a Josha. Mia³a zwy-

czaj przysy³aæ mu bardzo kosztowne zabawki, których przeznaczenia trud-

no siê by³o domyœliæ. Jej obecnoœæ, przez jakiœ czas, zdawa³a siê dla nas

prawdziwym b³ogos³awieñstwem, poniewa¿ pozwala³a, choæ na chwilê,

zapomnieæ o nieszczêœciu. Melinda mobilizowa³a nas do wychodzenia

z domu, zmusza³a do zajmowania siê ni¹ i stara³a siê, abyœmy zapomnieli

o... wszystkim. Myœlê, ¿e to mi w³aœnie pomog³o. Zda³am sobie w koñcu

background image

168

sprawê, i¿ ranimy siê nawzajem, podtrzymuj¹c pozory ma³¿eñstwa, któ-

rym ju¿ od dawna nie byliœmy. Powinniœmy z tym skoñczyæ. Zdecydowa-

³am siê zaproponowaæ rozwód, zanim któreœ z nas zrobi coœ niewyba-

czalnego. To nie by³o ³atwe. Zastanawia³am siê nad tym kilka dni.

Pewnego dnia wróci³am do domu wczesnym popo³udniem, poniewa¿

chcia³am mieæ trochê czasu, aby w spokoju siê zastanowiæ, co powinnam

powiedzieæ. Zdecydowa³am siê porozmawiaæ z Dougiem wieczorem.

Przed wejœciem zauwa¿y³am jego samochód. Pomyœla³am, ¿e pewnie Ÿle

siê czuje i dlatego wróci³ do domu. Kiedy wesz³am na górê, zasta³am go

w ³ó¿ku z moj¹ siostr¹.

Ostro¿nie po³o¿y³a zdjêcie na kolanach.

– To by³ ostateczny cios. Moja siostra, mój dom, moje ³ó¿ko. Wy-

sz³am, zanim któreœ z nich zdo³a³o siê odezwaæ. Nie chcia³am niczego

s³uchaæ. Nie chcia³am powiedzieæ tych wszystkich strasznych rzeczy, które

z pewnoœci¹ bym powiedzia³a, gdybym zosta³a chocia¿ chwilê d³u¿ej.

Przenios³am siê do motelu. Wtedy zrozumia³am, ¿e moi rodzice od po-

cz¹tku mieli racjê. Jeœli ¿yjesz spokojnie, bez emocjonalnych wstrz¹sów,

nie mo¿esz byæ zraniony. Tak w³aœnie postanowi³am ¿yæ. Od tej chwili.

Nikt ani nic nie doprowadzi ju¿ mnie do takiego stanu. Dosyæ siê ju¿

nacierpia³am. Natychmiast podjê³am kroki rozwodowe. Doug poprosi³

Grega, aby siê tym zaj¹³. Od tej pory rozmawia³am z nim jedynie za po-

œrednictwem Grega. Zorientowa³am siê, ¿e Doug podj¹³ decyzjê o roz-

wodzie jeszcze przede mn¹. U¿y³ Melindy do zakoñczenia czegoœ, co

obydwoje dawno ju¿ zabiliœmy. Dlatego ³atwiej mi by³o mu wybaczyæ.

Mieliœmy obydwoje coœ wyj¹tkowego i obydwoje to straciliœmy.

Zaczê³a rozpaczliwie szlochaæ. Kiedy odwróci³a siê do Thorpe’a, przy-

ci¹gn¹³ j¹ do siebie i trzyma³ w ramionach tak d³ugo, a¿ ³kanie ucich³o

i obesch³y ³zy.

background image

169

"

L

ekki wietrzyk marszczy³ powierzchniê wody w Potomacu i roz-

wiewa³ w³osy Liv. Thorpe by³ szczêœliwy, ¿e uda³o mu siê j¹ na-

mówiæ na tê wyprawê. S³oñce i ruch z pewnoœci¹ dobrze jej

zrobi¹, pomyœla³. Inna kobieta musia³aby taki stres odespaæ. Ale nie Liv.

Jej twarz wci¹¿ by³a blada, a oczy zapuchniête od p³aczu. Ale mimo

to emanowa³a z niej jakaœ dziwna si³a. Thorpe kocha³ j¹ za to i podzi-

wia³. Teraz wreszcie zrozumia³, dlaczego czasem sprawia³a wra¿enie, jak-

by by³a z lodu. Widzia³ twarz ch³opca na zdjêciu, twarz pe³n¹ ¿ycia i ra-

doœci. Bardzo jej wspó³czu³ z powodu tego, co utraci³a. Nie móg³ sobie

wyobraziæ, ¿e Liv by³a kiedyœ mê¿atk¹, ¿e mia³a syna i ¿e próbowa³a

u³o¿yæ sobie ¿ycie z innym mê¿czyzn¹. Ma³y domek na przedmieœciu,

ogrodzony trawnik, zabawki pod kanap¹ – to wszystko zdawa³o siê nale-

¿eæ do jakiegoœ innego, bardzo odleg³ego œwiata. Thorpe pragn¹³, aby ten

œwiat znowu sta³ siê realny, tym razem dla nich obojga.

Teraz, bardziej ni¿ kiedykolwiek, Thorpe zda³ sobie sprawê, jak ostro¿-

nie musi z ni¹ postêpowaæ. Liv by³a silna, to prawda, ale rany, jakie jej

zadano, mimo up³ywu lat, wci¹¿ jeszcze by³y œwie¿e.

Doug – Thorpe pomyœla³ o nim i nagle poczu³ z³oœæ. On by mu tak

szybko jak Liv nie wybaczy³. Ten mê¿czyzna mia³ na sumieniu znacznie

wiêcej ni¿ to, ¿e na skutek w³asnej s³aboœci straci³ ¿onê. On j¹ straszliwie

zrani³. Teraz Thorpe mia³ sprawiæ, aby uwierzy³a, ¿e chce byæ przy niej.

Zawsze.

background image

170

Z miejsca gdzie Liv siedzia³a, mo¿na by³o swobodnie obserwowaæ,

jak Thorpe wios³uje. Wygl¹da³o to tak, jakby kierowa³ ³odzi¹ bez ¿adne-

go wysi³ku. Nie nale¿a³ do mê¿czyzn, którzy musz¹ napinaæ miêœnie, aby

w ten sposób udowodniæ sw¹ si³ê czy te¿ mêskoœæ. Doskonale zna³ swoj¹

wartoœæ, i to by³o Ÿród³em pewnoœci siebie.

A wiêc powiedzia³a mu. Minê³y lata od czasu, gdy ostatnio tak siê

przed kimœ otworzy³a. Teraz nie by³o ju¿ nic, czego by o niej nie wie-

dzia³. Dlaczego to zrobi³a? Mo¿e dlatego, zastanawia³a siê, bo wierzy³a,

lub raczej chcia³a wierzyæ, ¿e kiedy skoñczy mówiæ, on wci¹¿ tu bêdzie.

I nie zawiod³a siê. O nic nie pyta³, nie udziela³ ¿adnych rad. Po prostu

by³. Doskonale wiedzia³, czego jej trzeba. Kiedy w³aœciwie zrozumia³a,

jakim niezwyk³ym jest cz³owiekiem? I dlaczego tak d³ugo to trwa³o? Czu³a

siê swobodna, bezpieczna i spokojniejsza ni¿ kiedykolwiek przedtem. £zy

i ta spowiedŸ uœmierzy³y ból. Przymknê³a na chwilê oczy, pozwalaj¹c

cia³u cieszyæ siê z oczyszczenia duszy.

– Jeszcze ci nie podziêkowa³am – cicho wyszepta³a.

– Za co? – pos³uszne silnym ramionom Thorpe’a wios³a g³êboko za-

nurzy³y siê w wodzie.

– ¯e by³eœ tam i nie powiedzia³eœ tych wszystkich m¹droœci, które

zwykle siê mówi, gdy kogoœ spotka nieszczêœcie.

– Cierpia³aœ – spojrza³ jej g³êboko w oczy. – Nic, co bym wówczas

powiedzia³, nie zmieni³oby tego, co siê sta³o ani nie uczyni³oby tego ³a-

twiejszym. Ale teraz jestem przy tobie.

– Wiem. – Liv westchnê³a i odchyli³a siê do ty³u. – Wiem.

Przez jakiœ czas p³ynêli w milczeniu. Na rzece znajdowa³y siê inne

³odzie, ale ¿adna z nich nie by³a na tyle blisko, aby mo¿na by³o pomachaæ

rêk¹ czy wymieniæ pozdrowienia. To móg³ byæ ich prywatny strumieñ

w ich prywatnym œwiecie.

– To jeszcze wczesna wiosna – odezwa³ siê Thorpe – i dlatego na

rzece nie ma t³oku. Lubiê tu byæ latem o zachodzie s³oñca, kiedy niebo

czerwienieje od jego ostatnich promieni. Zupe³nie inaczej wszystko wy-

gl¹da, kiedy s³oñce wschodzi. To zdumiewaj¹ce, jak spokojne i ciche s¹

wtedy te wszystkie budowle wzd³u¿ brzegów Potomacu. O tej porze nie

ma wtedy jeszcze t³umów turystów krêc¹cych siê wokó³ pomników i w-

chodz¹cych do Smithsonian. Natomiast kiedy s³oñce zachodzi, trudno

myœleæ o tym, co dzieje siê w Pentagonie czy na Kapitolu. To po prostu

budowle, oczywiœcie niezwyk³e, czasem nawet piêkne, ale przecie¿ tylko

budowle. W sobotê czy w niedzielê, kiedy nie muszê robiæ programu,

background image

171

ca³kowicie oddajê siê wios³owaniu, zapominaj¹c o niezliczonych wêdrów-

kach po schodach, jazdach wind¹ i otwieraniu setek drzwi.

– Zabawne – powiedzia³a Liv. – Parê miesiêcy temu do g³owy by

mi nie przysz³o, ¿e mo¿esz mówiæ takie rzeczy. Wyobra¿a³am sobie cie-

bie jako cz³owieka poch³oniêtego wy³¹cznie swoj¹ prac¹. Nigdy nie s¹-

dzi³am, ¿e potrzebujesz ucieczki od tego wszystkiego.

Uœmiechn¹³ siê, nie przerywaj¹c wios³owania.

– A teraz?

– A teraz znam ciebie. – Wyprostowa³a siê, z przyjemnoœci¹ wysta-

wiaj¹c twarz na dzia³anie wiatru. – Kiedy odkry³eœ, ¿e wios³owanie jest

alternatyw¹ dla pigu³ek?

Rozeœmia³ siê.

– Chyba rzeczywiœcie mnie znasz. Kiedy wróci³em ze Œrodkowego

Wschodu. Ciê¿ko by³o tam, ale nie ³atwiej te¿ po powrocie. Myœlê, i¿

wiêkszoœæ ¿o³nierzy czu³a siê podobnie. Powrót do normalnoœci zawsze

jest trudny. Zacz¹³em wiêc roz³adowywaæ moj¹ frustracjê w ten w³aœnie

sposób i nawet nie wiem, kiedy wesz³o mi to w nawyk.

– Pasuje do ciebie – stwierdzi³a Liv. – Pozwala ukryæ wysi³ek. – Ro-

zeœmia³a siê szeroko, widz¹c jak unosi w zdumieniu brwi. – Nie przy-

puszczam, aby to by³o takie proste, jak usi³ujesz to pokazaæ.

– Chcesz siê przekonaæ?

Uœmiechnê³a siê i usadowi³a wygodniej.

– Wolê byæ tylko widzem.

– To nie wymaga nadzwyczajnych umiejêtnoœci – doda³. Jej oczy,

które ju¿ zaczê³y siê zamykaæ, otworzy³y siê nagle. – Ka¿dy dzieciak po

tygodniowym letnim obozie da sobie z tym radê. – Specjalnie j¹ pod-

puszcza³. Chcia³ zobaczyæ w jej oczach b³ysk podra¿nionej ambicji.

– Jestem pewna, ¿e doskonale sobie z tym poradzê.

– A wiêc, na co czekasz? – zaprosi³ j¹ gestem d³oni i zablokowa³

wios³a. – Spróbuj.

Nie by³a wcale pewna, czy tego chce, ale nie mog³a siê oprzeæ wy-

zwaniu.

– Naprawdê uwa¿asz, ¿e powinniœmy zawróciæ? Nie chcia³abym wy-

wrotki na samym œrodku Potomacu.

– £ódŸ jest doskonale wywa¿ona – spokojnie wyjaœni³. – Mam na-

dziejê, ¿e to samo mo¿esz powiedzieæ sobie.

S³ysz¹c to, podnios³a siê, chocia¿ widaæ by³o, ¿e robi to bez specjal-

nego przekonania.

background image

172

– No dobra, Thorpe, odsuñ siê.

Zamienili siê miejscami. Thorpe usiad³ z ty³u i przygl¹da³ siê, jak Liv

chwyta za wios³a.

– Nie rób niczego zbyt nerwowo – powiedzia³ widz¹c, jak siê szar-

pie usi³uj¹c odblokowaæ wios³a. – Spróbuj jeszcze raz, ale tak miêkko

i ³agodnie, jak tylko potrafisz.

– By³am na letnim obozie – odpowiedzia³a s³odko, po czym trochê

jej mina zrzed³a, gdy nie potrafi³a skoordynowaæ ruchu ramion. – Ale

tam p³ywaliœmy tylko na kajakach. Wtedy wios³owanie nie sprawia³o mi

¿adnych k³opotów. – Uda³o siê jej wykonaæ jeszcze niezbyt pewny, ale

dosyæ sensowny ruch. – Zaraz z³apiê w³aœciwy rytm. Przestañ siê g³upio

uœmiechaæ, Thorpe – doda³a, przekonana, ¿e musi siê jej udaæ.

Czu³a ból miêœni, których nie u¿ywa³a od lat, ale by³o to przyjemne,

bardzo relaksuj¹ce uczucie. Czu³a, jak jej ramiona pochylaj¹ siê i prostuj¹

i jak rytmicznie zanurzaj¹ce siê w wodzie wios³a ocieraj¹ siê o jej d³onie.

O tak, pomyœla³a, teraz rozumiem, dlaczego on to robi. £ódŸ porusza-

³a siê, wprawdzie nie tak p³ynnie jak przedtem, ale porusza³a siê, i to

dziêki niej. Nie by³o tu ani silnika, ani ¿agla, jedynie jej w³asna si³a. Jej

miêœnie, jej wola i wios³a. Tak, doskonale rozumia³a, co Thorpe mia³ na

myœli. Podœwiadomie czu³a, ¿e mog³aby jeszcze d³ugo tak wios³owaæ.

– Okej, Carmichael, czas na zmianê.

– Chyba ¿artujesz? Dopiero co zaczê³am. – Uœmiechnê³a siê od ucha

do ucha i wios³owa³a dalej.

– Dziesiêæ minut, jak na pocz¹tek, zupe³nie wystarczy. Poza tym –

pochyli³ siê w jej kierunku, kiedy siê na chwilê zatrzyma³a – nie chcê,

abyœ zniszczy³a sobie rêce. Podobaj¹ mi siê takie, jakie s¹.

– A mnie podobaj¹ siê twoje. – Podnios³a do góry jego d³oñ i przyci-

snê³a j¹ do policzka.

– Liv. – Wydawa³o siê niemo¿liwe, aby móg³ j¹ kochaæ bardziej, ni¿

kocha³ chwilê przedtem. A jednak tak by³o. Unieruchomiwszy wios³a,

bez s³owa przyci¹gn¹³ j¹ do siebie.

By³o ju¿ póŸne popo³udnie, kiedy wchodzili do domu, w którym miesz-

ka³a Liv. Ka¿de z nich dŸwiga³o papierow¹ torbê z zakupami.

– Wiem, jak siê piecze kurczaka – oznajmi³a Liv, naciskaj¹c guzik

windy. – Wsadza siê go po prostu do piekarnika i piecze parê godzin. To

nic trudnego.

background image

173

– Proszê ciê, Liv – spojrza³ na ni¹ ze zgorszeniem. – Móg³by ciê

us³yszeæ. – Przytuli³ do siebie torbê z kurczakiem. – To prawdziwa sztu-

ka. Natarcie przyprawami, le¿akowanie, przyrz¹dzenie. Jeœli ju¿ kur-

czak zgadza siê oddaæ dla ciebie ¿ycie, powinnaœ go przynajmniej trak-

towaæ z respektem.

– Nie s¹dzê, aby odpowiada³ mi ton tej konwersacji. – Spojrza³a nie-

pewnie na jego torbê z zakupami. – Nie rozumiem, dlaczego po prostu

nie zamówimy pizzy?

– Mam zamiar pokazaæ ci, co prawdziwy mistrz potrafi zrobiæ z ki-

logramowego kurczaka. – Thorpe odczeka³, a¿ wysiedli z windy. –A póŸ-

niej mam zamiar siê z tob¹ kochaæ a¿ do rana.

– Och! – Liv zawaha³a siê, po czym z uœmiechem doda³a: – Tylko

do rana?

– A¿ do bardzo póŸnego rana – doda³, przestaj¹c na chwilê j¹ ca³o-

waæ, kiedy usi³owa³a w³o¿yæ klucz do zamka. – Byæ mo¿e – wymam-

rota³ z ustami przy jej ustach – a¿ do wczesnego niedzielnego popo-

³udnia.

– Zaczynam siê ju¿ trochê przekonywaæ do tej lekcji gotowania.

Jego usta powêdrowa³y do jej ucha.

– A ja zaczynam siê przekonywaæ do pomys³u zamówienia pizzy.

PóŸniej. – Jego usta znowu wróci³y do jej ust. – Du¿o, du¿o póŸniej.

– WejdŸmy do œrodka i poddajmy to pod g³osowanie.

– Mmm. Pochwalam twój sposób rozumowania.

– To wp³yw Waszyngtonu – odpowiedzia³a, wsuwaj¹c klucz do zam-

ka. – Tu niczego nie mo¿na rozstrzygn¹æ bez g³osowania.

– Powiedz to senatorom, którzy czekaj¹, a¿ Donahue skoñczy te swoje

obstrukcyjne przemówienie.

Rozeœmia³a siê i nacisnê³a klamkê.

– Powiem ci coœ, Thorpe – odezwa³a siê, zamkn¹wszy za sob¹ drzwi.

– Nie chcê myœleæ ani o senatorach, ani o ich przemówieniach. – Pod-

nios³a do góry torbê i przytuli³a siê do niego. – Nie chcê myœleæ nawet

o tym kurczaku, do którego czujesz takie nabo¿eñstwo.

– Nie? – obj¹³ j¹ woln¹ rêk¹. – Dlaczego mi zatem nie powiesz,

o czym chcesz myœleæ?

Zaczê³a z uœmiechem rozpinaæ guziki przy jego koszuli.

– Dlaczego, zamiast mówiæ, nie mia³abym ci raczej tego pokazaæ?

Dobry telewizyjny reporter doskonale wie, ¿e dzia³anie warte jest wiêcej

ni¿ tysi¹ce s³ów.

background image

174

Czu³, jak jej ch³odne, d³ugie palce przesuwaj¹ siê w dó³ wzd³u¿ jego

klatki piersiowej. Postawi³ na pod³odze swoj¹ torbê, po czym tê, któr¹

trzyma³a Liv, opar³ o zamkniête drzwi.

– Zawsze mówi³em, Carmichael, ¿e jesteœ cholernie dobrym repor-

terem.

Jej œmiech coraz bardziej zamiera³ pod naporem jego ust.

By³o póŸne niedzielne popo³udnie. Liv siedzia³a na sofie obok Thorpe-

’a. Weekend, pomyœla³a, min¹³ jak sen. Panowa³a miêdzy nimi taka bli-

skoœæ, o jakiej nawet nie marzy³a, aby mog³a istnieæ miêdzy ni¹ a kimkol-

wiek. Przed nikim te¿ nie otwarzy³a siê tak ca³kowicie, bo Thorpe zacz¹³

dla niej znaczyæ wiêcej, ni¿ mia³a zamiar komuœ znowu na to pozwoliæ.

Wczoraj wieczorem œmiali siê ca³y czas, kiedy przygotowywali i je-

dli kolacjê. Tak ³atwo by³o siê œmiaæ wraz z nim. Tak ³atwo, kiedy by³

przy niej, zapomnieæ o wszystkich solennych przyrzeczeniach, które so-

bie sk³ada³a. On j¹ kocha³. Œwiadomoœæ tego wci¹¿ przyprawia³a j¹ o zaw-

rót g³owy. Ten silny, twardy mê¿czyzna kocha³ j¹. Okaza³ jej delikatnoœæ

i zrozumienie – to, czego tak bardzo potrzebowa³a, a czego nigdy nie spo-

dziewa³a siê w nim znaleŸæ. Jak¿e inaczej u³o¿y³oby siê jej ¿ycie, gdyby

go spotka³a parê lat wczeœniej.

Ale nie... Liv zamknê³a oczy. To jakby ¿yczy³a sobie, ¿eby Joshua nie

istnia³. Za ¿adne skarby nie chcia³a wymazaæ z pamiêci tamtych lat. By³

dla niej wszystkim. Jej syn.

Mo¿e dlatego, ¿e ich wspólne ¿ycie zamknê³o siê zaledwie w dwóch

krótkich latach, pamiêta³a ka¿dy, najmniejszy nawet szczegó³. Taka mi-

³oœæ to najwiêkszy cud, jaki siê mo¿e zdarzyæ kobiecie. I najwiêkszy dra-

mat. Przyrzek³a sobie nigdy wiêcej czegoœ podobnego nie doœwiadczyæ.

Teraz zjawi³ siê Thorpe. Jakie j¹ czeka z nim ¿ycie? Ale jakie j¹ cze-

ka bez niego? Zarówno pytania, jak i odpowiedzi niepokoi³y j¹ w rów-

nym stopniu.

To, ¿e by³ jej tak bliski, pomyœla³a, opieraj¹c g³owê na jego ramieniu,

ju¿ dostatecznie j¹ przera¿a³o. Nie jestem pewna, czy powinnam brn¹æ w tym

dalej. Gdyby wszystko mog³o byæ tak jak dotychczas... Ale sprawy potocz¹

siê szybko, jeœli bêdzie musia³a zrobsiæ ruch w tê czy te¿ w tamt¹ stronê.

On wie, czego chce, pomyœla³a. Nie ma ¿adnych w¹tpliwoœci. Chcia-

³abym móc to samo powiedzieæ o sobie.

– Jesteœ taka milcz¹ca – zauwa¿y³.

background image

175

– Wiem.

– Wczorajszy dzieñ wiele ciê kosztowa³. – Chcia³ j¹ przytuliæ, spra-

wiæ, aby zapomnia³a. Jednak niepamiêæ niczego miêdzy nimi nie za³a-

twia. – To nie by³o dla ciebie ³atwe, mówiæ o tym wszystkim, prze¿ywaæ

to wszystko na nowo.

– Masz racjê, to rzeczywiœcie nie by³o ³atwe. – Podnios³a g³owê,

aby spojrzeæ mu w oczy. Jej twarz tonê³a w mroku. – Ale cieszê siê, ¿e

mam to ju¿ za sob¹. Cieszê siê, ¿e znasz prawdê, Thorpe... – Westchnê³a.

– Tu¿ po œmierci Josha ja równie¿ chcia³am umrzeæ. Nie chcia³am ¿yæ

bez niego. Nie by³am dostatecznie silna, aby to zrobiæ, ale gdybym mog³a

umrzeæ, po prostu zamkn¹æ oczy i umrzeæ, uczyni³abym to z radoœci¹.

– Liv. – Podniós³ rêkê do jej policzka. – Nie jestem nawet w stanie

wyobraziæ sobie, co znaczy straciæ dziecko. To mo¿e zrozumieæ tylko

ten, kto przez to przeszed³.

– Nie umar³am – ci¹gnê³a. – Jad³am, spa³am, funkcjonowa³am. Ja-

k¹œ jednak czêœæ siebie pogrzeba³am razem z Joshem. To, co zosta³o, ukry-

³am przed innymi, po rozwodzie z Dougiem. Wydawa³o siê, ¿e to jedyna

droga, aby prze¿yæ. Mija³y lata, a ja nie chcia³am niczego zmieniæ.

– Jednak nie umar³aœ Liv. – Ostro¿nie podniós³ do góry jej brodê.

Jego oczy znalaz³y siê na wprost jej oczu. – A zmiany s¹ przecie¿ nie-

uniknione w naszym ¿yciu.

– Czy kiedykolwiek kogoœ naprawdê kocha³eœ?

– Tylko ciebie – powiedzia³ po prostu.

– Och, Thorpe. – Liv wtuli³a twarz w jego ramiona. Serce przepe³-

nia³a jej radoœæ. – Tak bardzo ciê potrzebujê. I to mnie w³aœnie przera-

¿a. – Znowu podnios³a ku niemu twarz. Jej oczy by³y bardziej wymowne

ni¿ s³owa. – Dobrze wiem, co znaczy kogoœ straciæ. Nie jestem pewna,

czy mog³abym prze¿yæ to jeszcze raz.

By³ tak blisko, tak blisko, gotów, aby znowu siê z ni¹ kochaæ. WyraŸ-

nie to czu³. Gdyby wzi¹³ j¹ w ramiona, gdyby j¹ teraz poca³owa³, z pew-

noœci¹ us³ysza³by s³owa, na które czeka³. Mówi³y o tym jej oczy. Opano-

wa³ siê jednak. Nie dziœ, powiedzia³ sobie. Jak na jeden weekend w zupe-

³noœci wystarczy.

– To, ¿e kogoœ potrzebujesz – wolno powiedzia³ – wcale nie znaczy,

¿e musisz go straciæ.

– Staram siê w to wierzyæ. – Wziê³a g³êboki oddech. – Po raz pierw-

szy od piêciu lat chcê w to wierzyæ. To bardzo mi pomaga, kiedy myœlê,

¿e to siê ju¿ nigdy nie powtórzy.

background image

176

W pewnej chwili podniós³ do góry jej d³oñ i z³o¿y³ na niej poca³unek.

– Ile czasu ci potrzeba?

£zy pop³ynê³y jej po twarzy. Nie musia³a o nic prosiæ. On wiedzia³.

Da³ jej to, czego potrzebowa³a, o nic nie pytaj¹c, niczego nie ¿¹daj¹c.

– Nie zas³ugujê na ciebie. – Pokrêci³a g³ow¹. – Naprawdê nie za-

s³ugujê.

– To ju¿ moje ryzyko, nie uwa¿asz? – uœmiechn¹³ siê. – Ja natomiast

zas³ugujê na ciebie w pe³ni. W ten sposób osi¹gnêliœmy równowagê.

– Muszê pewne sprawy przemyœleæ. – Poca³owa³a go i po chwili do-

da³a: – Chcê byæ sama, poniewa¿ twoja obecnoœæ mnie rozprasza.

– Czy¿by? – Teraz on j¹ poca³owa³. – W porz¹dku – powiedzia³, pod-

nosz¹c siê z krzes³a. – Ale nie ka¿ mi zbyt d³ugo czekaæ.

– Do jutra. – Przytuli³a siê do niego. – Tylko do jutra. – Ramiona,

które j¹ obejmowa³y, by³y takie silne. Ich w³aœciciel mia³ tyle do ofiaro-

wania. – O Bo¿e, Thorpe, czy ja nie jestem czasem wariatk¹?

– Oczywiœcie, ¿e jesteœ. – Przyci¹gn¹³ j¹ do siebie i uj¹³ w d³onie jej

twarz. – Ale zd¹¿y³em siê ju¿ do tego przyzwyczaiæ, Carmichael, zapa-

miêtaj to sobie.

– Zapamiêtam – wymamrota³a, kiedy Thorpe szed³ w stronê drzwi.

– A wiêc do jutra – odezwa³ siê, trzymaj¹c rêkê na klamce.

– Do jutra – powtórzy³a, gdy zosta³a sama.

background image

177

#

N

ic nie by³o takie proste, jak chcia³aby Liv. Ju¿ raz zdawa³o siê

jej, ¿e jest zakochana i pomyli³a siê. To, co czu³a do Douga,

okaza³o siê jedynie nieziszczalnym marzeniem m³odoœci. Teraz

by³a starsza i bardziej ostro¿na. Byæ mo¿e nawet zbyt ostro¿na, pomyœla-

³a, siadaj¹c za biurkiem. A jednak, kiedy powtarza³a Thorpe’owi, ¿e go

kocha, chcia³a, aby w tych s³owach nie by³o nawet cienia w¹tpliwoœci.

On na to zas³ugiwa³.

Nie chcia³a go straciæ, to równie¿ nie ulega³o w¹tpliwoœci. Sta³ siê

w jej ¿yciu kimœ najwa¿niejszym, i to w niezmiernie krótkim czasie. Uza-

le¿nienie. Tak, musia³a przyznaæ, ¿e by³a od niego uzale¿niona. Ale czy

to mo¿na nazwaæ mi³oœci¹?

Czy to mi³oœæ, jeœli mê¿czyzna jest bez przerwy obecny w twoich

myœlach? Jeœli wszystko, co robisz, zaczyna ci siê kojarzyæ z jego osob¹?

Jeœli ka¿dym drobiazgiem chcesz siê z nim dzieliæ?

Liv mia³a w pamiêci poranne budzenie siê przy jego boku, spokój,

ciep³o i zwyczajn¹ bliskoœæ. Przypomina³a sobie, jak wyraz oczu uko-

chanego wzbudza³ w niej po¿¹danie, nawet wtedy, gdy dooko³a by³o

pe³no ludzi.

Czy by³a w nim zakochana? Dlaczego wiêc z uporem szuka innej na-

zwy dla tego, co czuje? Przecie¿ prawda od pewnego czasu tkwi³a w niej.

Najwy¿szy czas, aby j¹ zaakceptowaæ. Jeœli chce, aby Thorpe podj¹³ ry-

zyko, takie samo musi podj¹æ i ona. Mi³oœæ zawsze wi¹¿e siê z ryzykiem.

background image

178

Thorpe mo¿e j¹ zraniæ, bez w¹tpienia tak bêdzie siê zdarzaæ od czasu do

czasu. Zas³ona ju¿ nie istnia³a. Ju¿ nigdy nie bêdzie mog³a siê za ni¹

ukryæ. Nieoczekiwanie uœwiadomi³a sobie, i¿ wcale tego nie chcia³a. To,

czego chcia³a naprawdê, zawiera³o siê w jednym tylko s³owie: Thorpe.

– Liv!

Odwróci³a siê do szefa programowego z czaruj¹cym uœmiechem.

– Tak, Chester. – Zanosi³o siê na piêkny dzieñ.

– WeŸ ekipê. Natychmiast! Nowy budynek senatu. Jakiœ facet prze-

trzymuje tam trzech zak³adników, w tej liczbie senatora Wyatta.

– Bo¿e œwiêty! – Zerwa³a siê, pospiesznie chwytaj¹c torbê i notes. –

Czy ktoœ jest ranny?

– Jeszcze nie. Z tego, co nam wiadomo – doda³, kieruj¹c siê do po-

koju Carla. – Ale by³a tam jakaœ strzelanina. Uwa¿aj na siebie. Czekamy

na szybk¹ wiadomoœæ.

– Za dwadzieœcia minut – rzuci³a zza drzwi.

Kiedy Liv przyby³a na miejsce, policja otoczy³a ju¿ ze wszystkich

stron budynek. Rozejrza³a siê dooko³a, chc¹c siê zorientowaæ, czy byli

wœród nich agenci FBI i Secret Service.

Wiedz¹c, czego siê szuka, nie sposób by³o ich nie dostrzec. Na da-

chach s¹siednich budynków Liv zauwa¿y³a zajmuj¹cych dogodne pozy-

cje wyborowych strzelców. Uzbrojeni w groŸnie wygl¹daj¹c¹ broñ mê¿-

czyŸni obstawiali budynek senatu ze wszystkich stron. Przeznaczony dla

prasy teren oddzielony prowizoryczn¹ barier¹ wype³niony by³ t³umem

reporterów i techników. Wszyscy mówili jednoczeœnie, ¿¹dali wyjaœnieñ,

usi³owali przedostaæ siê przez utworzon¹ przez s³u¿by porz¹dkowe bary-

kadê, aby zapewniæ sobie lepsze stanowisko.

Liv przepchnê³a siê przez t³um i wyci¹gnê³a mikrofon w stronê stoj¹-

cego w pobli¿u funkcjonariusza.

– Olivia Carmichael, WWBW. Czy móg³by nam pan powiedzieæ, co

siê tu w³aœciwie zdarzy³o? Czy znane jest nazwisko mê¿czyzny, który

przetrzymuje senatora Wyatta? Jakie s¹ jego ¿¹dania?

– Ten cz³owiek to by³y asystent senatora, i to wszystko, co mogê

pani powiedzieæ. – To wszystko, co chcesz mi powiedzieæ, pomyœla³a

Liv, obserwuj¹c wyraz jego oczu. – Jak dotychczas nie zg³osi³ ¿adnych

¿¹dañ.

– Jak¹ broni¹ dysponuje? Jak dosta³ siê do budynku?

– Nie wiemy. Pewne jest tylko, ¿e ma rewolwer. Jeszcze siê z nami

nie skontaktowa³.

background image

179

Liv niewiele uzyska³a wyjaœnieñ, pozosta³a wiêc w t³umie niecierpli-

wie czekaj¹cych na informacje reporterów. Musia³a znaleŸæ kogoœ bar-

dziej skorego do rozmowy. Mog³a wprawdzie przygotowaæ krótk¹ wia-

domoœæ dla stacji, ale zamierza³a jeszcze trochê powêszyæ, aby przeka-

zaæ coœ bardziej konkretnego.

Senator Wyatt. Liv doskonale go pamiêta³a z niedawnego przyjêcia

w ambasadzie. Jowialny, o zaró¿owionych policzkach senator Wyatt, który

¿artowa³ z ni¹ i powiedzia³ jej, aby zatañczy³a z Thorpe’em. Przebieg³a

wzrokiem po oknach budynku po przeciwnej stronie ulicy. Wydawa³o siê

nieprawdopodobne, i¿ w którymœ z tych pokoi przebywa³ senator, maj¹c

pistolet przystawiony do g³owy.

Liv zauwa¿y³a w t³umie znajom¹ twarz. To by³a recepcjonistka, któ-

ra kilka dni temu kaza³a jej dwie godziny na siebie czekaæ w biurze znaj-

duj¹cym siê dwa piêtra pod biurem senatora Wyatta.

– Panno Bingham – Liv teraz b³ogos³awi³a te dwie godziny i niezli-

czone fili¿anki kawy, które wówczas wypi³a. – Jestem Olivia Carmichael

z WWBW.

– Och, panno Carmichael, czy¿ to nie straszne! – Patrzy³a w okna

pe³nymi przera¿enia oczami. – Kazali wszystkim opuœciæ budynek. Wci¹¿

nie mogê w to uwierzyæ! Biedny senator Wyatt.

– Czy pani wie, kto go przetrzymuje?

– To Ed. Ed Morrow. Kto by pomyœla³? Dlaczego to robi? JeŸdzi³am

z nim wind¹ dziesi¹tki razy. – Podnios³a do góry rêkê, jakby chcia³a siê

obroniæ przed niewidzialnym napastnikiem. – S³ysza³am, ¿e senator mu-

sia³ go zwolniæ w ubieg³ym tygodniu, ale...

– Dlaczego? – Liv trzyma³a mikrofon pod pach¹ i pospiesznie robi³a

notatki. Ale jej rozmówczyni zdawa³a siê tego nie zauwa¿aæ.

– Nie jestem pewna. Mówi siê, ¿e Ed wpl¹ta³ siê w jakieœ ciemne

interesy. By³ zawsze taki uprzejmy. Kto by pomyœla³?

– A wiêc senator go zwolni³?

– W³aœnie w ubieg³ym tygodniu. – Pospiesznie skinê³a g³ow¹, a w jej

oczach wci¹¿ widaæ by³o przera¿enie. – Powinien by³ dziœ opró¿niæ biurko.

Musia³ straciæ rozum. Sally powiedzia³a, ¿e strzeli³ dwa razy w korytarzu.

– Sally?

– Sekretarka senatora. W³aœnie przechodzi³a przez hol. Gdyby by³a

w biurze... – Z trudem prze³knê³a œlinê i ponownie spojrza³a na budynek.

– Ju¿ dwa razy strzela³ przez okno, odk¹d tu jestem. Jak pani s¹dzi, czy

senatorowi nic siê nie stanie?

background image

180

– Jestem pewna, ¿e wszystko bêdzie dobrze.

W tej samej chwili dobieg³ odg³os wystrza³u.

– O Bo¿e! – Recepcjonistka chwyci³a Liv za ramiê. – Czy on ich

zabi³? Pewnie ich zabi³!

– Nie, nie! – Liv czu³a, jak ogarnia j¹ strach. – On znowu strzeli³

przez okno. Wszystko bêdzie dobrze. – Musia³a sprawdziæ podane przez

kobietê informacje o bandycie, zanim puœci je na antenê. Na tym polega-

³a jej praca. Nie mog³a myœleæ, co dzieje siê z tymi ludŸmi wewn¹trz

domu. Nie teraz. – Czy sekretarka senatora jest jeszcze tutaj?

– Zabra³a j¹ policja. Gdzieœ tam musi byæ.

– W porz¹dku, dziêkujê. – Liv znowu zaczê³a przeciskaæ siê przez

t³um. Spostrzeg³szy Dutcha, skierowa³a siê w jego stronê. Jeœli ktoœ móg³

jej podaæ szczegó³y, to t¹ osob¹ z pewnoœci¹ by³ on.

Minê³o ju¿ prawie pó³ godziny, a nie dwadzieœcia minut, jak obieca³a

Liv. Ale za to przeka¿e bezpoœredni¹, obfituj¹c¹ w szczegó³y relacjê, z po-

licj¹ i t³umem w tle. W budynku po przeciwnej stronie ulicy by³o spokoj-

nie, podejrzanie spokojnie. Wola³a ju¿ strzelaninê. Strach, nagle pomy-

œla³a, jest zawsze cisz¹.

– Kiedy on, do diab³a, na coœ siê zdecyduje? – mrukn¹³ id¹cy obok

niej Bob. Napiêcie udzieli³o siê wszystkim: policji, gapiom i prasie. Wszy-

scy czekali na kolejny ruch. – Zbli¿a siê ten najwa¿niejszy – doda³. –

T.C. w ca³ej okaza³oœci.

– Za chwilê wrócꠖ szybko powiedzia³a Liv. – Upewnij siê, czy tech-

nik jest gotowy w ka¿dej chwili po³¹czyæ nas ze stacj¹. – Spad³a na Thor-

pe’a jak go³¹b, który po d³ugim locie odnalaz³ wreszcie drogê do go³êbni-

ka. – Thorpe!

– Liv! – musn¹³ ustami jej policzek. – By³em pewien, ¿e ciê tu znajdê.

– Coœ nowego? – zapyta³a. Tym razem nie chodzi³o jedynie o repor-

ta¿. Obydwoje znali tego cz³owieka.

– Nawi¹zali ³¹cznoœæ z Morrowem. Wyatt nie jest ranny; podobnie jak

nikt z zak³adników. Jak dotychczas. Nie wydaje siê, aby Morrow dzia³a³

racjonalnie. W jednej chwili ¿¹da pó³ miliona gotówk¹ i samolotu, a zaraz

potem z³ota i samochodu pancernego. Za ka¿dym razem mówi co innego.

– Jak, do diab³a, dosta³ siê tam z broni¹ – zapyta³a.

Thorpe rozeœmia³ siê nerwowo. Przez ca³y czas nie spuszcza³ oczu ze

znajduj¹cego siê na wprost nich budynku.

– To nie problem dla kogoœ, kogo stra¿nicy codziennie widuj¹, jak

wchodzi do œrodka. Przypuszczam, i¿ musia³ j¹ mieæ w kieszeni mary-

background image

181

narki, albo ju¿ od dawna trzyma³ w swoim biurku. Poruszy³ siê niespo-

kojnie. – Czu³bym siê znacznie lepiej, gdyby to by³ profesjonalista. W ta-

kim stanie, w jakim siê obecnie znajduje, ³atwo mo¿e pope³niæ b³¹d, któ-

ry mo¿e zbyt drogo kosztowaæ zarówno jego, jak i zak³adników. – Liv

us³ysza³a, jak klnie pod nosem, co mu siê rzadko zdarza³o. – Chce mieæ

wszystkie media do dyspozycji.

– Chyba nie s¹dzisz, ¿e robi to wszystko, aby zapewniæ sobie pu-

blicznoœæ? – Ta myœl j¹ przerazi³a.

Thorpe pokrêci³ przecz¹co g³ow¹.

– Kontaktowa³em siê z nim kilkakrotnie, kiedy uzgadnia³em wywia-

dy. – Wyci¹gn¹³ papierosa. – To ¿a³osny, ma³y cz³owieczek. Dosyæ inte-

ligentny, ale niezbyt zrównowa¿ony.

– Podobno wpl¹ta³ siê w jakieœ podejrzane sprawy.

– Tak mówi¹. – Thorpe zaci¹gn¹³ siê papierosem i wypuœci³ chmurê

dymu. – Za spokojnie – wymamrota³. – Cholera, za spokojnie!

Napiêcie by³o ogromne i w miarê up³ywu czasu wci¹¿ ros³o. Jak d³u-

go, zastanawia³a siê Liv, ten ¿a³osny, ma³y cz³owieczek, którego tak w³a-

œnie opisa³ Thorpe, wytrzyma tê niesamowit¹ presjê? Zdecydowa³ siê na

krok, od którego nie by³o odwrotu. Jak daleko jest gotów siê posun¹æ?

Czeka³a wraz z innymi na odpowiedŸ.

– Thorpe! – Liv rozpozna³a agenta Secret Service i nachmurzy³a siê,

kiedy ten, ignoruj¹c j¹, zwróci³ siê tylko do Thorpe’a. – Daniels ciê po-

trzebuje.

– Okej! – Thorpe zgniót³ papierosa pod butem. – Ona pójdzie rów-

nie¿ – doda³, wskazuj¹c palcem na Liv. – Jesteœmy z tej samej dru¿yny.

Liv uœmiechnê³a siê lekko. To by³a dosyæ zaskakuj¹ca zmiana. Bez

s³owa ruszy³a za nimi.

Samochód policyjny sta³ w dosyæ du¿ej odleg³oœci od strefy przezna-

czonej dla prasy. Liv rzuci³a okiem na wyposa¿enie i mê¿czyzn w koszu-

lach z krótkimi rêkawami, obs³uguj¹cych skomplikowan¹ aparaturê. Czego

oni mogli chcieæ od Thorpe’a? – zastanawia³a siê. To z pewnoœci¹ nie

mia³o nic wspólnego z pras¹.

Szef akcji Daniels wzi¹³ do rêki okulary. Mia³ wyraŸnie zmêczon¹

twarz.

– T.C., Morrow chce rozmawiaæ z tob¹ bezpoœrednio. Zgadzasz siê?

– Tak.

– Magnetofon przez ca³y czas bêdzie nagrywa³. Uwa¿aj na to, co

powiesz. Jeœli bêdzie stawia³ jakieœ ¿¹dania, niczego nie przyrzekaj, nie

background image

182

prowadŸ ¿adnych pertraktacji. – Mówi³ szybko, nie zmieniaj¹c tonu, ale

Liv potrafi³a czytaæ miêdzy wierszami. Nie by³ zadowolony z rozwoju

wydarzeñ. – Nie jesteœ w stanie zapewniæ mu niczego. Jest dostatecznie

inteligentny, aby to zrozumieæ. Jeœli czegokolwiek za¿¹da, odpowiesz po

prostu, ¿e porozumiesz siê i dasz mu odpowiedŸ póŸniej. Zrozumia³eœ?

– Zrozumia³em.

Policjant, zerkn¹wszy na Liv, zauwa¿y³ odznakê prasow¹.

– Ona jest ze mn¹ – uspokoi³ go Thorpe.

– Nic z tego, o czym tu mówimy, nie mo¿e pójœæ w eter, dopóki nie

wyra¿ê na to zgody. – Jego oczy patrzy³y twardo, prawie wrogo. – Nie

mamy zamiaru robiæ mu bezp³atnej reklamy.

– Rozumiem – spokojnie powiedzia³a Liv, obserwuj¹c, jak Thorpe

bierze do rêki s³uchawkê.

– Po³¹czmy siê z nim – zwróci³ siê Daniels do jednego ze swoich

ludzi. – Pozwól mu mówiæ tak d³ugo, jak tylko to mo¿liwe, Thorpe. Jeœli

sprawy zaczn¹ siê wymykaæ spod kontroli, wtedy siê w³¹czymy.

Thorpe skin¹³ g³ow¹ i po chwili, po pierwszym sygnale, Morrow pod-

niós³ s³uchawkê.

– T.C.?

– Taaak. Jak ci leci, Ed?

Morrow rozeœmia³ siê nerwowo.

– Wspaniale. Zgadzasz siê zrobiæ ze mn¹ wywiad?

– No w³aœnie. Chcesz mi podobno powiedzieæ, dlaczego tam jesteœ

i czego chcesz?

– Pamiêtasz, jak siedzieliœmy w moim biurze i rozmawialiœmy o „The

Birds”, kiedy Wyatt by³ na spotkaniu?

– Jasne. – Thorpe k¹tem oka zauwa¿y³, jak Daniels z ponur¹ min¹

zak³ada s³uchawi. – Koniec ubieg³ego lata. „The Orioles” walczyli

o pierwsze miejsce. – Wyci¹gn¹³ nastêpnego papierosa i przypali³ go. –

Ogl¹da³eœ jakieœ mecze w tym roku?

– Opuœci³em ju¿ dwadzieœcia piêæ wa¿nych spotkañ.

– To okropne! Potrzebujesz pieniêdzy? – Oczy Thorpe’a utkwione by³y

teraz w twarzy Danielsa. – Czy w³aœnie tego ¿¹dasz za uwolnienie Wyatta?

– Opowiem ci wszystko, T.C., ale tylko tobie. Przyjdziesz tu i zro-

bisz ze mn¹ wywiad. Dajê ci wy³¹cznoœæ.

Do Liv dociera³y jedynie fragmenty rozmowy, ale ich sens j¹ przera-

zi³. W panice chwyci³a Thorpe’a za ramiê. Jednak Thorpe, jakby tego nie

dostrzegaj¹c, nie spuszcza³ oczu z Danielsa.

background image

183

– Zbyt wielu zak³adników – pó³g³osem powiedzia³ Daniels.

– Bêdziesz mia³ o jednego zak³adnika wiêcej, Ed. – Zauwa¿y³ Thor-

pe. – To chyba nie najlepszy interes.

– Nie, nie, oczywiœcie. Rozumiem twój punkt widzenia – g³os Mor-

rowa dr¿a³ ze zdenerwowania. – Mo¿e wypuszczê dwóch sekretarzy w za-

mian za ciebie. Ty przecie¿ dotrzymujesz s³owa, prawda, T.C.?

– Dwóch za jednego – zastanawia³ siê Thorpe, ca³y czas patrz¹c

na Danielsa, podczas gdy Liv œciska³a jego ramiê i krêci³a przecz¹co

g³ow¹. – Ale czy nie uwa¿asz, ¿e tych dwóch asystentów to trochê za

ma³o?

Zapad³a cisza. Liv czu³a, jak stru¿ki potu sp³ywaj¹ jej po plecach.

– Przyjdziesz tu sam, bez obstawy, a ja wypuszczê Wyatta. Co ty na

to? Z³o¿y³em ci sensacyjn¹ ofertê, T.C. Chyba nie zmarnujesz takiej okazji.

– Muszê siê skontaktowaæ z szefami CNC, Ed. Daj mi dziesiêæ mi-

nut. Wkrótce siê odezwê.

– Dziesiêæ minut – zgodzi³ siê Morrow i od³o¿y³ s³uchawkê.

Liv chwyci³a Thorpe’a za klapy marynarki, chc¹c go zmusiæ, aby spoj-

rza³ jej w twarz.

– Nie. – Gwa³townie krêci³a g³ow¹, a w jej oczach czai³ siê panicz-

ny strach. – Nie mo¿esz. Nie mo¿esz myœleæ o tym powa¿nie. Thorpe,

nie mo¿esz.

– Poczekaj chwilê. – Jego g³os by³ ch³odny i opanowany, kiedy od-

suwa³ j¹ na bok. – No wiêc? – zwróci³ siê do Danielsa.

– Po pierwsze, nie mo¿emy prosiæ ciê o wspó³pracê.

– Przyjmijmy wiêc, i¿ nie prosicie – rzek³ Thorpe. – Co dalej?

– Zanim podejmiemy decyzjê o tej wymianie, muszê najpierw po-

rozmawiaæ z gór¹. – Daniels w zak³opotaniu potar³ rêk¹ nos. Wcale mu

siê to nie podoba³o. Ale w grê wchodzi³ los senatora. Delikatna sprawa,

pomyœla³. Bardzo delikatna.

– A wiêc zacznij rozmawia栖 beznamiêtnym tonem powiedzia³

Thorpe.

Daniels spojrza³ na niego przeci¹gle.

– Lepiej jeszcze raz to przemyœl. Tu nie chodzi o zwyczajny wy-

wiad.

– Thorpe! – z rozpacz¹ zawo³a³a Liv. Wyraz jego oczu nie pozosta-

wia³ jej z³udzeñ. – Nie!

Thorpe po³o¿y³ rêce na jej ramionach.

– Liv – zacz¹³.

background image

184

– Nie, nie, pos³uchaj mnie, proszꠖ ponownie chwyci³a go za klapy

marynarki. – To szaleñstwo. Nie mo¿esz tak po prostu tam iœæ. Nie masz

do tego odpowiedniego przygotowania. A sk¹d pewnoœæ, ¿e on uwolni

Wyatta, kiedy ju¿ to zrobisz? On bêdzie... on bêdzie mia³ wtedy wiêcej

atutów. Chyba zdajesz sobie z tego sprawê?

– On chce rozmawia栖 spokojnie powtórzy³ Thorpe i delikatnie

odsun¹³ j¹ na bok. – Wyatt nie mo¿e mu zapewniæ krajowego rozg³osu.

Ja mogê.

– O Chryste, Thorpe, on nie jest normalny. – £ka³a, nie zdaj¹c

sobie z tego sprawy. – On ciê zabije i senatora równie¿. Przecie¿ nie

musisz tego robiæ. Oni nie mog¹ ciê zmusiæ.

– Nikt mnie nie zmusza. – Pó³g³osem zwróci³ siê do jednego z cz³on-

ków swojej ekipy. – Po³¹cz siê ze stacj¹. Powiedz im, ¿e mam zamiar

przeprowadziæ wywiad z Morrowem, jeœli wypuœci wszystkich zak³adni-

ków. Za dziesiêæ minut skieruj kamerê na budynek. W drzwiach powi-

nien siê wtedy pokazaæ któryœ z nich. Potrzebny mi magnetofon.

– Nie! – krzyk Liv wydawa³ siê jeszcze bardziej przenikliwy w po-

równaniu ze spokojem w g³osie Thorpe’a. Rozpaczliwie do niego przy-

war³a, jakby w ten sposób chcia³a go powstrzymaæ przed tym, co w³a-

œnie mia³ zamiar zrobiæ. – Nie mo¿esz. Proszê, pos³uchaj mnie.

– Liv. – Odgarn¹³ w³osy z jej twarzy. – Ty zrobi³abyœ to samo. To

czêœæ naszej pracy.

– Twoje ¿ycie jest wiêcej warte ni¿ nagroda Pulitzera.

Uniós³ brwi.

– Niektórzy mogliby siê z tob¹ nie zgodziæ.

– Do diab³a z tym, Thorpe. – Musia³a szybko coœ wymyœliæ, musia³a

znaleŸæ jakiœ argument, bo w przeciwnym wypadku przegra. – To praw-

dopodobnie zwyczajny wybieg. On mo¿e uwolniæ jedynie sekretarzy, a za-

trzymaæ Wyatta i wtedy razem z tob¹ bêdzie mia³ dwóch znacz¹cych za-

k³adników. Z pewnoœci¹ liczy na to, ¿e sieæ zrobi wszystko, aby was uwol-

niæ. Tego siê w³aœnie spodziewa.

– Mo¿e tak, a mo¿e nie. – Przyci¹gn¹³ j¹ do siebie i poca³owa³, chc¹c

j¹ uspokoiæ.

– Och, proszê, nie rób tego. – Przywar³a do niego œwiadoma prze-

granej, mimo to wci¹¿ nie mog³a siê z tym pogodziæ. – Kocham ciê. –

Powoli po³o¿y³ rêce na jej ramionach i odsun¹³ od siebie na tyle, aby

widzieæ jej twarz. By³a zalana ³zami i zdesperowana. – Kocham ciê, po-

wtórzy³a. – To ju¿ „jutro”, Thorpe. Zostañ ze mn¹.

background image

185

– Bo¿e! – Opar³ jej na ramieniu g³owê, jakby chcia³ przed³u¿yæ tê

chwilê, po czym znowu przyci¹gn¹³ j¹ do siebie tak blisko, jak tylko to

by³o mo¿liwe. – Twoje wyczucie czasu, Carmichael, zawsze mnie zdu-

miewa³o. – Kiedy znowu j¹ poca³owa³, poczu³, jak jej usta dr¿¹. – Po-

mówimy jeszcze o tym póŸniej. Bêdziemy mieli na to du¿o czasu. –Od-

sun¹³ j¹ od siebie i uœmiechn¹³ siê. – Lepiej przeka¿ swojej stacji naj-

nowsze sensacyjne wiadomoœci i wyprzedŸ wszystkich w tej grze.

– Dlaczego nie chcesz mnie pos³uchaæ? – W jej g³osie by³o tyle samo

gniewu co desperacji. Nawet jej mi³oœæ nie zdo³a³a go powstrzymaæ. –

Nie mo¿esz tam pójœæ. Potrzebujê ciebie. – Nie dba³a o to, ¿e te s³owa

zabrzmia³y trochê jak szanta¿, je¿eli tylko istnia³a szansa, ¿e mog³yby go

powstrzymaæ od przejœcia na drug¹ stronê ulicy.

– Ja równie¿ ciebie potrzebujê, Liv. Ale to nie ma nic wspólnego ani

z moj¹, ani z twoj¹ prac¹.

Jednak Liv nie chcia³a myœleæ logicznie. Jedyne, czego naprawdê pra-

gnê³a, to byæ z nim razem. Przywar³a do niego ca³ym cia³em.

– Chcê byæ twoj¹ ¿on¹.

Znowu siê uœmiechn¹³ i poca³owa³ czubek jej nosa.

– Dawno ju¿ o tym wiedzia³em. Ty myœlisz trochê wolniej ode mnie.

– Podniós³ do góry g³owê i zauwa¿y³, ¿e oko kamery skierowane jest

prosto na nich. – A teraz wiedz¹ o tym równie¿ setki tysiêcy ludzi.

– Nie zale¿y mi na tym. – Jej dawna dba³oœæ o zachowanie pry-

watnoœci wyda³a siê nagle absurdalna. – Thorpe, nie mo¿esz wymagaæ

ode mnie, abym spokojnie patrzy³a, jak ciê tracê. – Znowu chwyci³a go

za klapy marynarki. Jej rêce by³y mokre od panicznego strachu. – Niech

ciê diabli wezm¹! Nie zniosê tego. Nie zniosê tego znowu! Nie zga-

dzam siê.

Jego uœcisk sta³ siê nagle silniejszy ni¿ kiedykolwiek, a wzrok bar-

dziej ni¿ kiedykolwiek wymowny. 

– Pos³uchaj mnie. Kocham ciê! Kocham bardziej ni¿ cokolwiek na

œwiecie. Nie zapominaj o tym. Ka¿dego dnia ryzykujemy. Gdyby tak nie

by³o, nasz zawód nie mia³by sensu. Wszystko ma swoj¹ cenê, Liv.

Jej twarz by³a teraz przeraŸliwie blada.

– Nigdy ci nie wybaczê, jeœli to zrobisz. Nie chcia³am siê w tobie

zakochaæ; a teraz, kiedy to siê ju¿ sta³o, wymagasz ode mnie, abym sta³a

z boku i przygl¹da³a siê, jak ciê tracê. Nigdy ci tego nie zapomnê.

Patrzy³ na ni¹ z powag¹. W jej oczach widzia³ ból i przera¿enie. Nie

chcia³ jej zraniæ. Zrobi³by wszystko, co w jego mocy, aby nie mia³a ta-

background image

186

kich smutnych oczu, ale nie móg³ zmieniæ tego, kim by³, czy te¿ raczej

tego, czym by³.

– Mo¿e powinnaœ siê zastanowiæ, w kim siê zakocha³aœ, Olivio. Ja

przecie¿ wcale siê nie zmieni³em. Jestem dok³adnie taki, jaki by³em i do-

k³adnie taki, jaki bêdê jutro. Teraz otrzyma³am zadanie do wykonania. Ty

równie¿.

– Thorpe...

– WeŸ siê w garœæ, Liv. – Oderwa³ j¹ od siebie i delikatnie odsun¹³

na bok. – Daniels powinien ju¿ skoñczyæ rozmowê ze swoimi luŸmi.

Liv sta³a nieruchomo, bezradnie obserwuj¹c, jak Thorpe, Daniels

i Morrow ustalaj¹ warunki wymiany. Nic ju¿ nie mog³a powiedzieæ ani

zrobiæ, co odmieni³oby bieg zdarzeñ. Thorpe przekonywa³ j¹, i¿ na jego

miejscu zrobi³aby to samo. Doskonale go rozumia³a, ale jakie to mia³o

teraz znaczenie. By³ jej mi³oœci¹, jej ¿yciem. Wszystko, na czym jej zale-

¿a³o, nosi³o imiê Thorpe.

To niesprawiedliwe, pomyœla³a z gorycz¹. Otrzyma³a od losu drug¹

szansê. I oto teraz musia³a staæ z boku i bezradnie patrzeæ, jak j¹ traci.

Przypomnia³a sobie s³owa Myry: ¿ycie wcale nie jest krótkie, ale i nie

tak d³ugie, jak byœmy chcieli. Thorpe! Wszystko krzycza³o w niej z roz-

paczy, podczas gdy zêby zagryza³y usta, aby za wszelk¹ cenê zachowaæ

spokój. Nie odchodŸ! Mamy sobie tyle do powiedzenia, tyle czasu do

nadrobienia. Chcia³a mu wyznaæ, ile dla niej znaczy i jak wiele mu za-

wdziêcza.

Thorpe sprawdza³ magnetofon, s³uchaj¹c jednoczeœnie instrukcji Da-

nielsa. Liv obserwowa³a ich oczami pe³nymi ³ez. Och, Thorpe, pomyœla-

³a. Nie zniosê ponownej pustki. Nie teraz, kiedy wiem, co znaczy byæ

z tob¹. Chcê mieæ pewnoœæ, ¿e wystarczy wyci¹gn¹æ d³oñ, aby ciê do-

tkn¹æ. Chcê znowu kochaæ, trzymaæ twoje dziecko w ramionach. Och

proszê, nie pozbawiaj mnie ¿ycia, w³aœnie teraz, kiedy dopiero co na-

uczy³am siê czuæ.

G³êboko wci¹gnê³a powietrze w p³uca i przycisnê³a palcami oczy. Po-

nownie spojrza³a na niego – na imponuj¹c¹, atletyczn¹ sylwetkê i twarz

o wymownym, g³êbokim spojrzeniu. Czy odczuwa³ lêk? O czym myœla³?

Czy pamiêta³ o tym, i¿ nikt nie jest niezniszczalny? Ale ty musisz nim

byæ, Thorpe. Dla mnie. Dla nas.

Czego on tak naprawdê teraz ode mnie potrzebuje? Przecie¿ n i e

t e g o – nagle uzmys³owi³a sobie. On potrzebuje wsparcia, nie rozhiste-

ryzowanej baby, która wiesza siê na nim, ¿¹daj¹c, aby o niej myœla³. On

background image

187

musi teraz wytê¿yæ ca³y swój intelekt... Gdybym tylko mog³a z nim pójœæ.

Ale nie mogê. Nie mogê pójœæ z nim, ale mogê coœ mu daæ.

Zauwa¿y³a, jak budynek pospiesznie opuszcza dwóch asystentów

senatora i jak nikn¹ z pola widzenia. A wiêc Morrow dotrzyma³ pierw-

szej czêœci umowy. Teraz pozosta³ ju¿ tylko Wyatt. Thorpe w zamian za

Wyatta.

Mobilizuj¹c wszystkie si³y, Liv podesz³a do niego.

– Thorpe!

Odwróci³ siê Na jej policzkach wci¹¿ by³o widaæ œlady ³ez, ale twarz

zdawa³a siê dziwnie pogodna.

– Ty zawsze stawa³eœ na g³owie, aby mnie wyprzedziæ w podaniu

sensacyjnej wiadomoœci – spokojnie powiedzia³a. – Mam nadziejê, ¿e

ta bêdzie równie sensacyjna. Spisz siê dobrze. Potrzebujê kopii dla mo-

jej stacji.

Uœmiechn¹³ siê serdecznie i poca³owa³ j¹.

– Tylko nie zapuszczaj siê zbyt daleko na mój teren, Carmichael.

Liv przywar³a do niego jeszcze raz.

– Mam nadziejê, ¿e zd¹¿ysz na mój serwis o pi¹tej trzydzieœci.

– Zawsze ciê lubi³em, T.C. – zauwa¿y³ Daniels. – I jak siê zdaje, ta

dama równie¿ – obrzuci³ Thorpe’a badawczym spojrzeniem. –Mo¿esz siê

jeszcze wycofaæ.

– Thorpe mia³by zrezygnowaæ z wy³¹cznoœci? – Liv cofnê³a siê nie-

co, staraj¹c siê opanowaæ dr¿enie. – Chyba jednak niezbyt dobrze go

pan zna.

– Liv. – Thorpe przyci¹gn¹³ j¹ jeszcze raz do siebie. – Pomyœl,

gdzie chcia³abyœ spêdziæ miodowy miesi¹c. Mnie odpowiada³by Pary¿.

– Ostrzega³eœ mnie, ¿e jesteœ romantykiem. – Po chwili Thorpe od-

wróci³ si¹, chc¹c przejœæ przez ulicê. – Thorpe! – Liv nie mog³a siê

powstrzymaæ, aby go nie zawo³aæ. Kiedy siê odwróci³, ukrywszy praw-

dziwy powód, powiedzia³a: – Jeœli pozwolisz siê zabiæ, bêdzie to kiep-

ski interes.

Rozeœmia³ siê od ucha do ucha.

– Dziœ wieczorem zamówimy pizzê. Ja wrócê.

Szybko przeszed³ przez ulicê i znikn¹³ wewn¹trz budynku. Rozpo-

cz¹³ siê najtrudniejszy okres oczekiwania.

Thorpe mia³ prawie gotowy plan dzia³ania. Jad¹c wind¹ w towarzy-

stwie uzbrojonego wartownika, porz¹dkowa³ w g³owie pytania. Podstêp

mia³ polegaæ na tym, aby spacyfikowaæ go, prowadz¹c spokojn¹ rozmo-

background image

188

wê; sprawiæ, aby siê otworzy³. Thorpe by³ przekonany, ¿e wyjdzie z tego

obronn¹ rêk¹. Liban wiele go nauczy³.

Korzysta³ z tej windy wiele razy. To, co mia³ zrobiæ, by³o jedynie

czêœci¹ rutynowo wykonywanych czynnoœci. Czy¿ Alex Haley nie prze-

prowadza³ wywiadu z Rockwellem, podczas gdy lider amerykañskich na-

zistów przez ca³y czas bawi³ siê broni¹? I to by³ niesamowity wywiad.

Reporterzy nie zawsze mog¹ siê kierowaæ rozs¹dkiem.

Winda otworzy³a siê i po chwili Thorpe min¹³ hol. Podœwiadomie

czu³, i¿ by³o tu znacznie wiêcej uzbrojonych osób, ni¿by na pierwszy rzut

oka siê zdawa³o. Nie zwraca³ jednak na to uwagi i po chwili puka³ ju¿ do

drzwi biura Wyatta.

– T.C.? – us³ysza³ niespokojny g³os Morrowa.

– Tak. Jestem sam.

– WchodŸ powoli. Mam doskona³y widok na drzwi.

Thorpe zrobi³ to, co mu polecono. Morrow sta³ przy wejœciu do gabi-

netu Wyatta, trzymaj¹c w rêku pistolet wycelowany w g³owê senatora.

– T.C. – Twarz Wyatta, zazwyczaj purpurowa, tym razem by³a szara

jak popió³. – Ty chyba zwariowa³eœ.

– Jak siê pan ma, senatorze?

– Nic mu nie jest – warkn¹³ Morrow, jego oczy uwa¿nie lustrowa³y

przestrzeñ za Thorpe’em. – Zamknij drzwi i odsuñ siê od nich. – Kiedy

Thorpe wype³ni³ jego polecenie, ruchem g³owy poleci³ mu, aby siê zbli¿y³.

Zauwa¿y³ magnetofon. – Postaw go na pod³odze i zdejmij marynarkê.

– Nie mam broni, Ed – uspokaja³ go Thorpe, œci¹gaj¹c jednoczeœnie

marynarkê. – To tylko magnetofon. Umówiliœmy siê przecie¿. – Uœmiech-

n¹³ siê przepraszaj¹co do Wyatta. – Musisz nam wybaczyæ senatorze, Ed

i ja mamy prywatnie porozmawiaæ.

– Taaak. – Morrow chwilê patrzy³ na Thorpe’a w milczeniu, po czym

opuœci³ wycelowan¹ w Wyatta broñ. – Taaak. Mo¿esz iœæ.

– T.C....

– Powiedzia³em, ¿e mo¿esz iœæ. – Morrow podniós³ g³os. – Tym ra-

zem on tu jest dla mnie.

– Przykro mi, senatorze – g³os Thorpe’a by³ ch³odny i opanowany.

Poczu³ mrowienie w czubkach palców, kiedy zobaczy³, ¿e rêka trzymaj¹-

ca broñ wyraŸnie dr¿y. – Ed i ja mamy sobie wiele do powiedzenia.

Wyatt skin¹³ g³ow¹ i chcia³ siê odwróciæ.

– Nie! – zatrzyma³ go Morrow. Obliza³ wargi, po czym otar³ je wierz-

chem d³oni. – Nie odwracaj siê. IdŸ ty³em ca³y czas, a¿ do drzwi.

background image

189

Thorpe zaczeka³, a¿ Wyatt wype³ni polecenie Morrowa. W pokoju

wisia³ strach. Mia³o siê wra¿enie, ¿e jest czymœ realnym, ¿e mo¿na go

dotkn¹æ. Nie znikn¹³ nawet wtedy, gdy Wyatt wyszed³. Morrow chwilê

sta³ bez ruchu, gapi¹c siê na drzwi.

Thorpe nie chcia³ dopuœciæ, aby Morrow nabra³ jakichœ podejrzeñ

i sta³ siê zbyt ostro¿ny.

– W porz¹dku – powiedzia³, zaj¹wszy miejsce. – Zaczynajmy. –

W³¹czy³ magnetofon.

Na zewn¹trz Liv bezustannie obserwowa³a budynek. Wszystko w niej

by³o jakby sparali¿owane, jedynie umys³ zdawa³ siê funkcjonowaæ nor-

malnie. Nie czu³a ani r¹k, ani stóp. Dooko³a niej – w samochodzie poli-

cyjnym i w strefie przeznaczonej dla prasy – trwa³a gor¹czkowa praca.

Ale myœli Liv bieg³y ku jednej tylko osobie. T¹ osob¹ by³ Thorpe.

Thorpe przygotowa³ ca³¹ seriê pytañ. Chcia³, aby by³y jak najbar-

dziej rzeczowe i pozbawione jakichkolwiek emocji.

– Ed, czy nie uwa¿asz, ¿e by³oby lepiej, gdybyœ... – Wykona³ rêk¹

wymowny gest, wskazuj¹c na broñ. Morrow, po chwili wahania, odsun¹³

pistolet od piersi Thorpe’a. – Dziêki. Rozumiem, ¿e wybra³eœ biuro Wy-

atta, poniewa¿ tu w³aœnie pracowa³eœ – ci¹gn¹³. – Czy s¹dzisz, ¿e sena-

tor, zwalniaj¹c ciebie, post¹pi³ bezprawnie?

– Jest czysty, niestety – odrzek³ Morrow. – Nie mogê go o nic oskar-

¿yæ. Bóg jeden wie, jak bardzo potrzebowa³em pieniêdzy. Myœla³em

o zdobyciu pewnych œrodków, ale mia³em za ma³o czasu. Wyatt dowie-

dzia³ siê o moim hazardzie, o ludziach, z którymi ³¹czy³y mnie interesy.

Nie przypadli senatorowi do gustu. – Zachichota³ nerwowo i znowu

i przesun¹³ broñ. Teraz ponownie by³a skierowana w Thorpe’a, ale

Morrow zdawa³ siê tego nie dostrzegaæ. – Liczy³em na pieni¹dze, bio-

r¹c Wyatta na zak³adnika. Jednak wiem, ¿e nic z tego nie bêdzie, praw-

da? – W jego oczach czai³ siê strach. – By³bym martwy, zanim zd¹¿y-

³bym wyci¹gn¹æ po nie rêce.

Thorpe zmieni³ sposób zadawania pytañ. Wiedzia³, ¿e cz³owiek, któ-

ry nie ma nic do stracenia, zawsze nale¿y do najniebezpieczniejszych.

– Ile jesteœ winien?

– Siedemdziesi¹t piêæ tysiêcy. – Zadzwoni³ telefon i Morrow

wykona³ gwa³towny ruch. Teraz pistolet wymierzony by³ w g³owê Thor-

pe’a.

background image

190

– Piêtnaœcie minut, Ed – przypomnia³ mu ch³odno Thorpe. – Uzgod-

niliœmy, ¿e bêdê siê meldowa³ co piêtnaœcie minut, pamiêtasz?

Ktoœ wcisn¹³ w rêce Liv fili¿ankê kawy. Nie zd¹¿y³a jej jednak na-

wet spróbowaæ. Nieoczekiwanie dobieg³ j¹ g³os Thorpe’a – spokojny

i ch³odny, gdzieœ z wnêtrza policyjnego auta. Wypuœci³a z r¹k fili¿an-

kê. Gor¹ca kawa obla³a jej palce. Nie mo¿esz tu staæ tak bezczynnie,

powiedzia³a do siebie. Rób to, co nale¿y do twoich obowi¹zków. Od-

wróci³a siê i podesz³a do swojej ekipy, aby przekazaæ kolejny reporta¿

„na ¿ywo”.

Trzydzieœci minut uros³o do szeœædziesiêciu. W pokoju dos³ownie

nie by³o czym oddychaæ. Thorpe wiedzia³, i¿ dawno powinien ten wy-

wiad zakoñczyæ. Wszystko ju¿ zosta³o powiedziane. Jednak instynkt

podpowiada³ mu, ¿e Morrow nie by³ jeszcze gotowy. Siedzia³ zgar-

biony w fotelu, a jego oczy sprawia³y wra¿enie przymglonych. Nad

górn¹ warg¹ pojawi³y siê kropelki potu, a miêsieñ lewego policzka od

czasu do czasu nerwowo drga³. Jednak pistolet wci¹¿ tkwi³ w jego

rêku.

– Nie jesteœ ¿onaty, mam racjê, T.C.?

– Nie jestem. – Thorpe ostro¿nie wyci¹gn¹³ papierosy i poczêsto-

wa³ Morrowa.

Morrow pokiwa³ g³ow¹.

– Masz jak¹œ kobietê?

– Taaa... – Thorpe zaci¹gn¹³ siê papierosem i pomyœla³ o Liv. Ch³od-

ne rêce, ch³odny g³os. – Taaa, mam kobietê.

– Ja mia³em ¿onê... i dwoje dzieci. – W jego oczach pokaza³y siê

³zy. – Wyprowadzi³a siê tydzieñ temu. Dziesiêæ lat. Oœwiadczy³a, ¿e to

dostatecznie d³ugo, abym wreszcie dotrzyma³ z³o¿onej jej obietnicy. Przy-

rzek³em jej kiedyœ, ¿e nigdy ju¿ nie ulegnê hazardowi. – £zy pop³ynê³y

mu po policzkach, mieszaj¹c siê z potem. – Ale ja nie mog³em bez tego

¿yæ. – Zadr¿a³.

– S¹ ludzie, którzy mog¹ ci pomóc, Ed. WyjdŸmy st¹d. Ja znam

takich.

– Pomóc? – Morrow westchn¹³. Thorpe poczu³ niepokój. – Dla mnie

ju¿ nie ma ratunku, T.C. Przekroczy³em liniê. – Spojrza³ Thorpe’owi

background image

191

w oczy. – Mê¿czyzna powinien wiedzieæ, co siê stanie, kiedy j¹ przekro-

czy. – Znowu podniós³ do góry broñ i Thorpe nagle poczu³ w sercu lodo-

waty ch³ód. – Dotrzyma³eœ s³owa. – Morrow za³ka³. – Mia³em swój an-

tenowy czas. – I zanim Thorpe zd¹¿y³ wykonaæ jakikolwiek ruch, skie-

rowa³ broñ w swoj¹ stronê.

Pad³ strza³. Jeden. Tylko jeden. Liv poczu³a, ¿e nie ma w³adzy w no-

gach i ¿e granitowa fasada budynku jakby nagle siê rozp³ynê³a. Ktoœ chwy-

ci³ j¹ pod ramiê, widz¹c, ¿e siê chwieje.

– Liv, trzymaj siê. Mo¿e lepiej bêdzie, jeœli usi¹dziesz. – G³os Boba

brzmia³ tu¿ przy jej uchu, a jego rêka spoczywa³a na jej ramieniu.

– Nie! – odepchnê³a go. Nie mia³a zamiaru mdleæ. Nie mia³a zamia-

ru siê poddawaæ. Nagle zaczê³a torowaæ sobie drogê wœród otaczaj¹cego

j¹ t³umu. Chcia³a tam byæ, kiedy uka¿e siê w drzwiach. Kiedy przez nie

przejdzie, ona tam bêdzie, dla niego.

Bo¿e, nie pozwól, aby mu siê coœ sta³o. Bo¿e, nie pozwól, aby... Strach

parali¿owa³ jej krtañ. Tylko bez histerii, powtarza³a sobie, odsuwaj¹c na

bok jakiegoœ reportera i dwóch kamerzystów. Wkrótce przejdzie przez

ulicê. Bêdziemy mieli przed sob¹ ca³e ¿ycie. Ryzyko? Bêdziemy je po-

dejmowaæ setki razy. Wspólnie, niech ciê diabli, Thorpe. Wspólnie. Nie

mia³a ju¿ co do tego ¿adnych w¹tpliwoœci.

Nagle go ujrza³a. ¯ywy i ca³y szed³ w jej kierunku. A ona bieg³a, prze-

dzieraj¹c siê przez t³um i policyjn¹ barykadê.

Niech ciê szlag trafi, Thorpe. A niech ciê szlag! £kaj¹c, przytuli³a

siê do niego. Nieopisane szczêœcie malowa³o siê na jej zalanej ³zami

twarzy.

Nagle wybuchnê³a œmiechem. To by³, mimo wszystko, piêkny dzieñ.

Chwyci³a go za w³osy i odci¹gnê³a do ty³u jego g³owê, aby zobaczyæ jego

twarz.

– Ty, sukinsynu, chcia³eœ mnie t¹ histori¹ znokautowaæ, nieprawda¿?

Och, Thorpe! – Przywar³a ustami do jego ust i mocno siê do niego przy-

tuli³a. ¯adne z nich nie zwraca³o uwagi na pracuj¹ce dooko³a kamery.

Odsun¹³ j¹ od siebie i szeroki uœmiech pojawi³ siê na jego twarzy,

chocia¿ œlady tego, co siê nie tak dawno wydarzy³o, wci¹¿ by³y widoczne

w jego oczach.

– Czy ty mnie kochasz? – zapyta³.

– Tak, do cholery. Tak!

background image

192

Kiedy chcia³a siê znowu do niego przytuliæ, zatrzyma³ j¹, unosz¹c do

góry brwi.

– Wyjdziesz za mnie?

– Natychmiast. Nie bêdziemy wiêcej traciæ czasu.

I wtedy przyci¹gn¹³ j¹ do siebie i poca³owa³. Po chwili, uj¹wszy siê

pod rêce, ruszyli przed siebie.

– A propos, Carmichael – powiedzia³, kiedy oddalili siê od budyn-

ku – jesteœ mi winna dwieœcie dolców.


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Nora Robarts Koniec i początek
Roberts Nora Koniec i początek
Roberts Nora Koniec i początek
Koniec i początek świata
Poetka humanistka o przemijaniu wartości na podst Koniec i początek Szymborskiej
Nora Roberts Pasja życia
Nora Roberts Portret anioła
Nora Roberts Miłość na deser
Nora Roberts Szczypta magii
Nora Roberts Cykl In Death (09) Aż po grób
Blekitna zatoka Nora Roberts
Sztuka podstepu Nora Roberts
01 nora roberts the best mistake

więcej podobnych podstron