4
Alan Dean Foster
STAR WARS THE APPROACHING STORM
NADCHODZ¥CA BURZA
5
Dla Shelby Hettinger,
¿eby wszyscy wiedzieli,
¿e nie ¿artujesz.
Wujek Alan
6
44 lata przed Now¹ nadziej¹
UCZEÑ JEDI
33 lata przed Now¹ nadziej¹
Maska k³amstw
Darth Maul: £owca z mroku
32 lata przed Now¹ nadziej¹
Gwiezdne Wojny
Czêæ I. Mroczne widmo
29 lat przed Now¹ nadziej¹
Planeta ¿ycia
Nadchodz¹ca burza
22 lata przed Now¹ nadziej¹
Gwiezdne Wojny
Czêæ II. Atak klonów
20 lat przed Now¹ nadziej¹
Gwiezdne Wojny
Czêæ III
108 lat przed Now¹ nadziej¹
TRYLOGIA HANA SOLO
Rajska pu³apka
Gambit Huttów
wit Rebelii
52 lata przed Now¹ nadziej¹
PRZYGODY LANDA
CALRISSIANA
Lando Calrissian i Myloharfa
Sharów
Lando Calrissian i Ogniowicher
Oseona
Lando Calrissian
i GwiazdoGrota ThonBoka
PRZYGODY HANA SOLO
Han Solo na Krañcu Gwiazd
Zemsta Hana Solo
Han Solo i utracona fortuna
0 Nowa nadzieja
Gwiezdne Wojny
Czêæ IV. Nowa nadzieja
03 lata po Nowej nadziei
Opowieci z kantyny Mos Eisley
Spotkanie na Mimban
3 lata po Nowej nadziei
Gwiezdne Wojny
Czêæ V. Imperium kontratakuje
Opowieci ³owców nagród
3,5 roku po Nowej nadziei
Cienie Imperium
4 lata po Nowej nadziei
Gwiezdne Wojny
Czêæ VI. Powrót Jedi
Pakt na Bakurze
Opowieci z pa³acu Hutta Jabby
WOJNY £OWCÓW NAGRÓD
Mandaloriañska zbroja
Spisek Xizora
Polowanie na ³owcê
6,57,5 roku po Nowej nadziei
X-WINGI
Eskadra £otrów
Ryzyko Wedgea
Pu³apka z Krytos
Wojna o bactê
Eskadra Widm
¯elazna Piêæ
Dowódca Solo
8 lat po Nowej nadziei
lub ksiê¿niczki Leii
9 lat po Nowej nadziei
X-WINGI: Zemsta Isard
TRYLOGIA THRAWNA
Dziedzic Imperium
Ciemna Strona Mocy
Ostatni rozkaz
7
11 lat po Nowej nadziei
Ja, Jedi
TRYLOGIA AKADEMIA JEDI
W poszukiwaniu Jedi
Uczeñ Ciemnej Strony
W³adcy Mocy
1213 lat po Nowej nadziei
Dzieci Jedi
Miecz Ciemnoci
Planeta zmierzchu
X-WINGI: Gwiezdne myliwce
z Adumara
14 lat po Nowej nadziei
Kryszta³owa gwiazda
1617 lat po Nowej nadziei
TRYLOGIA KRYZYS CZARNEJ
FLOTY
Przed burz¹
Tarcza k³amstw
Próba tyrana
17 lat po Nowej nadziei
Nowa rebelia
18 lat po Nowej nadziei
TRYLOGIA KORELIAÑSKA
Zasadzka na Korelii
Napaæ na Selonii
Zwyciêstwo na Centerpoint
19 lat po Nowej nadziei
DUOLOGIA RÊKA THRAWNA
Widmo przesz³oci
Wizja przysz³oci
22 lata po Nowej nadziei
NAJM£ODSI RYCERZE JEDI
Z³ota kula
wiat Lyric
Obietnice
Wyprawa Anakina
Forteca Vadera
Ostrze Kenobiego
2324 lata po Nowej nadziei
M£ODZI RYCERZE JEDI
Spadkobiercy Mocy
Akademia Ciemnej Strony
Zagubieni
Miecze wietlne
Najciemniejszy Rycerz
Oblê¿enie Akademii Jedi
Okruchy Alderaana
Sojusz Ró¿norodnoci
Mania wielkoci
Nagroda Jedi
Zaraza Imperatora
Powrót na Ord Mantell
Tarapaty w Miecie w
Chmurach
Kryzys w Crystal Reef
2530 lat po Nowej nadziei
NOWA ERA JEDI
Wektor Pierwszy
Mroczny przyp³yw I: Szturm
Mroczny przyp³yw II: Inwazja
Agenci Chaosu I: Próba
bohatera
Agenci Chaosu II: Pora¿ka Jedi
Punkt równowagi
Ostrze zwyciêstwa I: Podbój
Ostrze zwyciêstwa II:
Odrodzenie
Gwiazda po gwiedzie
8
Dawno, dawno temu, w dalekiej galaktyce
9
R O Z D Z I A £
Wydaje mi siê, szanowna Shu Mai, ¿e moja planeta sta³a siê na-
gle niezwykle wa¿na.
Prezes Gildii Kupieckiej umiechnê³a siê blado.
Ma³e klucze czêsto otwieraj¹ potê¿ne bramy, senatorze Mousul.
Dostojny kwartet spacerowa³ po galaktyce. Nie po prawdziwej ga-
laktyce oczywicie, tylko po olbrzymim, trójwymiarowym, niezmier-
nie skomplikowanym jej wyobra¿eniu, które wype³nia³o ca³¹ komnatê.
Wokó³ b³yszcza³y gwiazdy, spowijaj¹c wszystkich wielobarwn¹ mgie³-
k¹ miêkkiego blasku. Wyci¹gniêcie rêki i dotkniêcie którego z syste-
mów planetarnych pozwala³o przywo³aæ szczegó³ow¹, encyklopedycz-
n¹ informacjê o ca³ym systemie, jak równie¿ jego poszczególnych wia-
tach: pocz¹wszy od zamieszkuj¹cych go gatunków i ich liczebnoci, a¿
po szczegó³ow¹ charakterystykê flory i fauny, statystyki gospodarcze
i perspektywy rozwoju.
Wród czworga spacerowiczów by³a b³êkitnoskóra Twilekianka,
milcz¹ca i zadumana, oraz towarzysz¹cy jej wa¿ny (i ³atwy do rozpo-
znania) przemys³owiec koreliañski. Przewodnicz¹ca Gildii Kupieckiej
by³a niska i szczup³a, mia³a zielonkaw¹ skórê i typowe uczesanie gos-
samskich kobiet wysoko upiêty, pionowy kok. Czwarty cz³onek gru-
py, ubrany w pow³óczyste szaty z najbardziej egzotycznych materia³ów,
jakie mo¿na by³o dostaæ na jego planecie, by³ senatorem pochodz¹cym
ze wiata o nazwie Ansion. Pomimo wynios³ej postawy wydawa³ siê
nerwowy, jak kto, kto obawia siê, ¿e jest ledzony. W twileko-kore-
liañskiej parze wyranie dawa³o siê odró¿niæ zwierzchnika i podw³ad-
nego choæ w tym przypadku podw³adny by³ wyj¹tkowo potê¿ny.
10
Prezes Gildii Kupieckiej przystanê³a. Szerokim gestem objê³a mi-
gocz¹ce wietliste kropki, przedstawiaj¹ce tysi¹ce tysiêcy wiatów. To
zdumiewaj¹ce, pomyla³a, jak tryliony inteligentnych istot i ca³e cywi-
lizacje mo¿na zredukowaæ do jasnych plamek zawieszonych w niewiel-
kim pokoju. Gdyby tylko rzeczywistoæ by³a równie ³atwa w organiza-
cji i zarz¹dzaniu, jak jej wietlista projekcja!
Uzna³a z satysfakcj¹, ¿e jest to wykonalne przy odrobinie czasu
i z pomoc¹ starannie dobieranych sojuszników.
Wybacz mi, szlachetna pani mrukn¹³ Korelianin ale ani moi
wspólnicy, ani ja nie mo¿emy sobie w ¿aden sposób wyt³umaczyæ zna-
czenia wiata zwanego Ansionem.
Shu Mai klasnê³a w d³onie.
Doskonale!
Jej towarzysze, bez wzglêdu na rasê, wydawali siê zmieszani.
Jeste zadowolona, pani, ¿e nie rozumiemy znaczenia tego miej-
sca? zapyta³a Twilekianka.
Ale¿ tak Gossamka umiechnê³a siê pob³a¿liwie. Jeli wy
tego nie dostrzegacie, nie zobaczy te¿ nikt inny. Uwa¿ajcie, za chwilê
to znaczenie stanie siê nie tylko oczywiste, ale nawet widoczne.
Odwróci³a siê i siêgnê³a miêdzy pulsuj¹ce zbiorowisko wiatów
i s³oñc, przesuwaj¹c czubkami palców prawej d³oni po niewielkiej, ale
centralnie ulokowanej gwiedzie.
Obraz zareagowa³ na jej dotyk pojawieniem siê trzech jasnych jak
promienie lasera, b³êkitnych linii, ³¹cz¹cych ten system z trzema innymi.
Przymierze Malariañskie. Pozornie jeden z setek podobnych, nic
nie znacz¹cych sojuszy. Jej smuk³e, zwinne palce poruszy³y siê zno-
wu. Pojawi³y siê ¿ó³te linie, ³¹cz¹ce pierwsz¹ gwiazdê z szecioma ko-
lejnymi systemami. Traktat Wojskowy Keitumite. Nigdy nikt siê na
niego nie powo³a³, ale pozostaje w mocy. Pani prezes umiechnê³a
siê szerzej. wietnie siê bawi³a. A teraz przyjrzyjcie siê temu.
Jej d³onie znów zagra³y na otaczaj¹cym ich obrazie, niczym palce
muzyka na strunach kosztownej kwintolii.
Kiedy wreszcie skoñczy³a, pozosta³a trójka w milczeniu kontem-
plowa³a jej dzie³o. Stali zamkniêci w pajêczynie linii: b³êkitnych, ¿ó³-
tych, z³otych, szkar³atnych we wszystkich barwach widma. Chocia¿
mo¿na by³o pomyleæ, ¿e to raczej barwy imperium. A w centralnym
punkcie tej sieci jaskrawych, p³on¹cych równym blaskiem linii, przed-
stawiaj¹cych wa¿ne i obowi¹zuj¹ce traktaty i sojusze, pakty i planetar-
ne partnerstwa, tkwi³ jak j¹dro pojedynczy i nagle jakby mniej nieistot-
ny wiat.
11
Ansion.
Jeden gest d³oni i kilka niedba³ych s³ów z ust Shu Mai wystarczy³y,
aby skomplikowana sieæ zblad³a i rozwia³a siê w nicoæ. Nie mo¿na by³o
ryzykowaæ, ¿e jaka osoba niewtajemniczona w machinacje grupy wej-
dzie nagle i zobaczy, o czym dyskutuj¹. Mog³oby to sprowokowaæ nie-
wygodne pytania.
Kto by siê spodziewa³, ¿e taki wiatek le¿y w rodku tak wielu
wi¹¿¹cych siê ze sob¹ traktatów? Niebieskoskóra dama by³a napraw-
dê pod wra¿eniem.
W³anie o to chodzi. Shu Mai lekko sk³oni³a g³owê w jej kie-
runku. Inne wiaty zajmuj¹ porównywaln¹ pozycjê strategiczn¹, s¹
bardziej zaludnione, uprzemys³owione i czêsto wymieniane jako wa¿ni
gracze w czasie omawiania obecnej niepewnej sytuacji w Republice.
Ale jako nikt nie wspomina o Ansionie. To w³anie jest wspania³e.
Z³o¿y³a palce w sto¿ek i znacz¹co spojrza³a na senatora Mousula.
Gdybymy zdo³ali sk³oniæ Ansionian do opuszczenia Republiki, niko-
go by to nie obesz³o. Ale przy ich powi¹zaniach, taki ruch powinien
wystarczyæ, aby przekonaæ wahaj¹cych siê ju¿ partnerów w Przymierzu
Malariañskim i Traktacie Keitumite, aby poszli w ich lady. Widzicie,
ile systemów jest wzajemnie powi¹zanych w ramach tych paktów. Efekt
bêdzie przypomina³ lawinê, która zacznie siê od jednego kamyka. Za-
nim senat siê zorientuje, sk¹d nadszed³ cios, czterdzieci lub wiêcej
systemów od³¹czy siê od Republiki, a my tymczasem zaczniemy umac-
niaæ zmiany, których nadejcia na razie tylko pragniemy.
Palce Mousula zaciska³y siê coraz mocniej i mocniej, a¿ skóra na
kostkach zbiela³a.
To bêdzie ta ostatnia kropla potrzebna, by zaproponowaæ przyjê-
cie nadzwyczajnych rodków do zwalczania trudnej sytuacji.
Koreliañski przemys³owiec prawie podskakiwa³ z podniecenia.
To niezwyk³y, cudownie sprytny plan! Wiem, ¿e osoby, które re-
prezentujê, gotowe s¹ w ka¿dej chwili wys³aæ na Ansion zbrojne od-
dzia³y, byle tylko sk³oniæ mieszkañców do od³¹czenia siê od Republiki.
Senator Mousul zrobi³ zaniepokojon¹ minê.
A w³anie tego nie powinni robiæ gniewnie przerwa³a Shu Mai.
Przypomina mi siê, ¿e Federacja Handlowa wypróbowa³a ju¿ gdzie
tê taktykê Rezultat by³, powiedzmy, niezupe³nie po¿¹dany.
No tak, có¿ Korelianin niepewnie odkaszln¹³ w zaciniêt¹
d³oñ. Pojawi³y siê wtedy komplikacje.
Które do dzi odbijaj¹ siê echem nieustêpliwie ci¹gnê³a Shu
Mai. Nie widzisz tego? Ca³e piêkno tego planu polega na pozornie
12
niewielkim znaczeniu obiektu. Posy³aj¹c flotê, a nawet tylko kilka stat-
ków na Ansion, natychmiast ci¹gniemy na siebie uwagê tych si³, które
wci¹¿ nas przeladuj¹ A jest to ostatnia rzecz, której bymy sobie
¿yczyli. Chcemy, aby wycofanie siê Ansionu wygl¹da³o ca³kowicie na-
turalnie, jak wynik decyzji podjêtych samodzielnie, bez wp³ywów z ze-
wn¹trz.
Umiechnê³a siê dobrotliwie do Mousula.
A czy tak bêdzie? zapyta³a znacz¹co Twilekianka.
Shu Mai spojrza³a na ni¹ z aprobat¹. Wiedzia³a, ¿e ta osoba mo¿e
staæ siê dla niej u¿yteczna. Podobnie jak inni, których w to wci¹gnê-
³a dopóki nie strac¹ g³owy.
Przysz³a kolej na senatora Mousula.
Jak wiele innych ludów, Ansionianie s¹ podzieleni. Nie mog¹
zdecydowaæ, czy maj¹ pozostaæ w Republice, czy odrzuciæ korupcjê
i zepsucie, które tam panuj¹. B¹dcie pewni, ¿e poród obywateli znaj-
d¹ siê tacy, którzy stan¹ po naszej stronie. Interesowa³em siê tym, zain-
westowa³em nawet znaczny kapita³ w odpowiednie bodce zachêcaj¹ce
do tego sposobu mylenia.
Jak d³ugo to potrwa? zainteresowa³a siê Twilekianka zwodni-
czo miêkkim g³osem.
Zanim Ansion siê zdecyduje? Senator zaduma³ siê na chwilê.
Przyjmuj¹c, ¿e wewnêtrzny podzia³ bêdzie siê zwiêksza³, spodziewam
siê formalnego g³osowania nad od³¹czeniem siê od Republiki w ci¹gu
pó³ standardowego roku.
Pani prezes Gildii Kupieckiej z aprobat¹ skinê³a g³ow¹.
Wtedy przekonamy siê ku naszej satysfakcji, jak wszyscy trady-
cyjnie zwi¹zani z Ansionem id¹ w jego lady, a za nimi ich sojusznicy
i sojusznicy sojuszników. Wszyscy jako dzieci bawilicie siê klocka-
mi, prawda? Zawsze jest taki jeden klocek na samym dole konstrukcji,
którego wyjêcie spowoduje zawalenie siê ca³ej budowli. Ansion jest
w³anie takim klockiem. Wyjmijcie go, a reszta systemów po prostu
siê zawali. Myli Gossamki, podobnie jak wzrok, wydawa³y siê kon-
centrowaæ na czym odleg³ym. Ci z nas, którzy okazali dalekowzrocz-
noæ, zbuduj¹ na ruinach starej, z¿artej przez korupcjê Republiki now¹
strukturê polityczn¹, doskona³¹ i lni¹c¹, bez s³abych ogniw, woln¹ od
moralizatorskich bzdur, które obci¹¿aj¹ i spowalniaj¹ tempo rozwoju
prawdziwie nowoczesnego spo³eczeñstwa.
A kto poprowadzi to nowe spo³eczeñstwo? W g³osie Twile-
kianki s³ychaæ by³o delikatny ton cynizmu. Pani?
Shu Mai skromnie wzruszy³a ramionami.
13
Moje interesy zwi¹zane s¹ z Gildi¹ Kupieck¹. Kto to zreszt¹ mo¿e
wiedzieæ? Jest czas na to, ¿eby sprawê przemyleæ. Zanim wybierzemy
przywódców, musi zwyciê¿yæ sprawa. Przyznajê, ¿e nie odmówi³abym
takiej nominacji, ale z pewnoci¹ s¹ inni, bardziej do tego predestyno-
wani. Zacznijmy od mniejszych rzeczy.
Jak na przyk³ad Ansion. Po niedawnej ³agodnej reprymendzie
entuzjazm Korelianina wróci³ z ca³¹ poprzedni¹ moc¹. Co to bêdzie
za radoæ, co za przyjemnoæ prowadziæ interes, nie ogl¹daj¹c siê na
tysi¹ce niepotrzebnych zasad, przepisów i ograniczeñ. Ci, których re-
prezentujê, bêd¹ za to wdziêczni do grobowej deski.
Wreszcie bêdziecie mieli okazjê zapewnienia sobie cis³ych mo-
nopoli, o które tak usilnie zabiegacie oschle zauwa¿y³a Shu Mai.
Nie martwcie siê. W zamian za wsparcie polityczne i finansowe wszy-
scy, których pan reprezentuje, otrzymaj¹ to, na co zas³u¿yli. Pan natu-
ralnie te¿.
Przemys³owiec nie zamierza³ daæ siê zawstydziæ.
No i doda³ przebiegle nowe uk³ady polityczne otworz¹ wszel-
kie mo¿liwe perspektywy przed Gildi¹ Kupieck¹.
Shu Mai skromnie machnê³a rêk¹.
Zawsze staramy siê skorzystaæ ze zmiennoci politycznych re-
aliów.
Zauwa¿y³a, ¿e senator Mousul nie do³¹czy³ do dyskusji i gratulacji.
Co dr¹¿y twoje myli jak robak z niestrawnoci¹, Mousulu. Co
to takiego?
Ansionian spojrza³ na wspólniczkê z ³agodnym wyrazem troski. Jego
wielkie, lekko wypuk³e oczy spokojnie wpatrywa³y siê w pani¹ prezes
Gildii Kupieckiej.
Jeste pewna, ¿e nikt inny nie domyli siê prawdziwej natury tych
planów wobec Ansionu, Shu Mai?
Do tej pory nikomu siê to nie uda³o odpar³a znacz¹co.
Mousul wyprostowa³ siê na pe³n¹ wysokoæ.
Pochlebiam sobie, ¿e jestem doæ inteligentny, aby wiedzieæ, ¿e
istniej¹ m¹drzejsi ode mnie. To w³anie oni stanowi¹ moje zmartwienie.
Shu Mai uspokajaj¹co po³o¿y³a d³oñ na ramieniu senatora.
Za bardzo siê przejmujesz, Mousul. Skinê³a woln¹ rêk¹, nie
przejmuj¹c siê etykiet¹, a¿ znów pojawi³ siê wietlny punkt Ansionu.
Popatrz na ten wiat. Ma³y, zacofany, niewa¿ny. Za³o¿ê siê, ¿e gdyby
spyta³ jakiegokolwiek polityka czy kupca, co to takiego, nie umia³by ci
odpowiedzieæ. Nikt, oprócz osób zgromadzonych w tym pokoju, nie
jest wiadom jego znaczenia.
14
Przemys³owiec z Korelii, oburzony z³oliwoci¹ i d³awi¹c¹ wszyst-
ko biurokracj¹, które panowa³y w Republice i utrudnia³y mu robienie
interesów, kupowa³ ca³e firmy i ogromne tereny jednym dotkniêciem
palca. Ale nawet za cenê ca³ego swojego bogactwa nie móg³ kupiæ jed-
nego spojrzenia w przysz³oæ. W tej chwili chêtnie zap³aci³by kilka
miliardów za odpowiedzi na parê wa¿nych pytañ.
Mam nadziejê, ¿e pani siê nie myli, Shu Mai. Mam nadziejê
Oczywicie, ¿e siê nie myli.
Twilekianka niechêtnie zgodzi³a siê na to spotkanie, ale teraz, po
szczegó³owych wyjanieniach gospodyni, czu³a siê znacznie pewniej.
M¹droæ i subtelnoæ strategii pani prezes Shu Mai i senatora
Mousula zrobi³y na mnie wra¿enie. Jest tak jak powiedzieli: ten wiat
jest na tyle niepozorny i pozbawiony znaczenia, ¿e nie ci¹gnie na sie-
bie niczyjej uwagi.
15
R O Z D Z I A £
Haja, skarbie co chowasz pod t¹ kieck¹?
Luminara Unduli nie podnios³a wzroku ani na nieogolonego, nie-
okrzesanego i paskudnie cuchn¹cego mê¿czyznê, ani na jego równie
odra¿aj¹cych i cuchn¹cych kompanów. Zlekcewa¿y³a ich porozumie-
wawcze umieszki, znacz¹co pochylone torsy i lubie¿ne spojrzenia
choæ po³¹czony odór ich cia³ trudno by³o potraktowaæ podobnie. Cier-
pliwie podnios³a do ust ³y¿kê gor¹cej potrawki. Jej dolna warga by³a
umalowana na kolor lekko fioletowej czerni, a podbródek przecina³
skomplikowany deseñ przeplataj¹cych siê czarnych rombów. Jeszcze
bardziej skomplikowane wzory ozdabia³y kostki jej palców. Oliwkowa
cera uderzaj¹co kontrastowa³a z ciemnym b³êkitem oczu.
Oczy te spoczywa³y teraz na m³odszej kobiecie, zajmuj¹cej miej-
sce po drugiej stronie sto³u.
Uwaga Barriss Offee kierowa³a siê na przemian to na nauczyciel-
kê, to na mê¿czyzn, otaczaj¹cych je niebezpiecznie ciasnym krêgiem.
Luminara umiechnê³a siê do siebie. Dobra dziewczyna z tej Barrissy.
Spostrzegawcza i uwa¿na, choæ mo¿e zanadto porywcza. Na razie m³o-
da kobieta dotrzymywa³a jej tempa, jad³a spokojnie i nic nie mówi³a.
M¹dra reakcja uzna³a nauczycielka. Pozwala mi przej¹æ inicjatywê.
Tak byæ powinno.
Mê¿czyzna, który je napastowa³, szepn¹³ co jednemu ze swoich
kamratów. Wszyscy wybuchnêli ordynarnym, nieprzyjemnym mie-
chem. Pochyli³ siê ni¿ej i po³o¿y³ d³oñ na okrytym p³aszczem ramieniu
Luminary.
16
Pyta³em ciê o co, kochanie. To jak, poka¿esz nam, co ukrywasz
pod t¹ liczn¹, miêkk¹ kieck¹, czy chcesz, ¿ebymy sami sprawdzili?
W jego towarzyszach buzowa³a na³adowana feromonami nadzieja.
Inni gocie pochylili siê nad swoimi miskami, ale ¿aden nie zdoby³ siê
na to, aby g³ono zaprotestowaæ przeciwko temu, co siê dzia³o, nie
wspominaj¹c ju¿ o interwencji.
Luminara zatrzyma³a ³y¿kê w pó³ drogi do ust. Wydawa³a siê bar-
dziej poch³oniêta kontemplacj¹ jej zawartoci ni¿ s³owami napastnika.
Prze³knê³a w koñcu potrawkê, westchnê³a lekko i woln¹ praw¹ d³oni¹
siêgnê³a w dó³.
Skoro tak bardzo nalegacie
Jeden z mê¿czyzn wyszczerzy³ zêby i szturchn¹³ towarzysza ³ok-
ciem w ¿ebra. Inni st³oczyli siê jeszcze bardziej, tak ¿e prawie le¿eli na
stole. Luminara odsunê³a po³ê wierzchniej szaty. Wymylne ornamen-
ty miedzianych i srebrzystych bransolet, pokrywaj¹cych jej przedramio-
na, zalni³y w md³ym wietle lamp tawerny. Pod szat¹ mia³a pas ze skó-
ry i metalu, do którego przyczepione by³y rozmaite przedmioty, ma³e,
lecz o skomplikowanej konstrukcji, prawdziwe cuda mechaniki precy-
zyjnej. Jeden z nich by³ cylindryczny, doskonale wypolerowany i za-
projektowany tak, aby dobrze pasowa³ do zaciniêtej d³oni. Agresywny
rzecznik grupy spojrza³, skrzywi³ siê i lekko zmiesza³. Za jego plecami
rozradowane i pe³ne nadziei opryszki straci³y lubie¿ne zapêdy jeszcze
szybciej, ni¿ statek przemytników robi skok w nadprzestrzeñ.
Mathosie, chroñ nas! To miecz wietlny Jedi!
Banda niedosz³ych agresorów zaczê³a siê powoli wycofywaæ; ka¿-
dy zalotnik spiesznie udawa³ siê w swoj¹ stronê. Niespodziewanie po-
zbawiony wsparcia przywódca nie chcia³ jednak zbyt szybko ustêpo-
waæ. Spojrza³ na lni¹cy metalowy cylinder z³ym okiem.
Nie masz szans, panienko. Miecz wietlny Jedi? Zmierzy³ wo-
jowniczym spojrzeniem obiekt swego zainteresowania. A to by zna-
czy³o, licznotko, ¿e jeste rycerzem Jedi, co? Te¿ mi Jedi! prychn¹³
pogardliwie. To na pewno nie jest miecz wietlny, no nie? Mam ra-
cjê? warkn¹³ natarczywie, kiedy Luminara nie kwapi³a siê z odpowie-
dzi¹.
Zjad³a jeszcze trochê potrawki i powoli od³o¿y³a ³y¿kê na prawie
pusty talerz. Delikatnie przytknê³a lnian¹ serwetkê najpierw do czystej,
a potem do pomalowanej wargi, wytar³a d³onie i zwróci³a siê twarz¹ do
napastnika. Niebieskie oczy patrzy³y zimno z umiechniêtej twarzy o de-
likatnych rysach.
Wiesz, jak mo¿esz to sprawdziæ poinformowa³a go ³agodnie.
17
2 Nadchodz¹ca burza
Wielki gbur chcia³ co powiedzieæ, ale zawaha³ siê i zmieni³ zda-
nie. D³onie piêknej kobiety spoczywa³y na udach. Miecz wietlny za-
lotnik, choæ niechêtnie, ale musia³ przyznaæ, ¿e ten przedmiot wygl¹da
naprawdê jak miecz wietlny Jedi wci¹¿ by³ przyczepiony do pasa.
M³odsza kobieta po drugiej stronie sto³u obojêtnie koñczy³a posi³ek,
jakby wokó³ nie dzia³o siê nic nadzwyczajnego.
I nagle intruz uwiadomi³ sobie kilka rzeczy naraz. Po pierwsze, by³
teraz zupe³nie sam. Jego rozochoceni do niedawna kompani ulotnili siê
jeden po drugim. Po drugie, siedz¹ca przed nim kobieta powinna siê do
tej pory zaniepokoiæ i przeraziæ. Tymczasem jej mina wyra¿a³a raczej
znudzenie i rezygnacjê. Po trzecie, przypomnia³ sobie, ¿e ma co bardzo
wa¿nego do za³atwienia zupe³nie gdzie indziej.
O, przepraszam wymamrota³ niepewnie. Nie chcia³em nic
z³ego Pomyli³em ciê z kim innym. Szukalimy kogo innego.
Odwróci³ siê i pomkn¹³ w kierunku wyjcia tak szybko, ¿e omal nie
potkn¹³ siê o kube³ na pomyje, stoj¹cy na pod³odze pod pustym kontu-
arem. Pozostali gocie jeszcze chwilê uwa¿nie obserwowali obie pa-
nie, po czym znów zajêli siê jedzeniem i rozmowami.
Luminara odetchnê³a cicho i wróci³a do niedokoñczonej potrawki,
ale skrzywi³a siê i odsunê³a talerz. Gburowaty intruz na dobre pozbawi³
j¹ apetytu.
wietnie sobie z nim poradzi³a, pani Luminaro. Barrissa koñ-
czy³a swoj¹ porcjê. Padawance brakowa³o czasem uwagi i spostrzegaw-
czoci, ale nigdy apetytu. Bez ha³asu, bez zamieszania.
Kiedy bêdziesz starsza, przekonasz siê, ¿e od czasu do czasu
przyjdzie ci radziæ sobie z nadmiarem testosteronu. Zw³aszcza na ta-
kich ma³ych wiatach jak Ansion. Mistrzyni lekko pokrêci³a g³ow¹.
Nie lubiê takich historii.
Barrissa umiechnê³a siê weso³o.
Nie b¹d taka powa¿na, pani. Nic na to nie poradzisz, ¿e jeste
atrakcyjna. Da³a im temat do opowieci i przy okazji niez³¹ nauczkê.
Luminara wzruszy³a ramionami.
Gdyby tylko ci, którzy stoj¹ na czele lokalnego rz¹du, tej jak-
-jej-tam Unii Spo³eczeñstw, dali siê równie ³atwo namówiæ do wspó³-
pracy.
Na pewno ci siê to uda. Barrissa wsta³a zwinnie. Skoñczy³am.
Kobiety zap³aci³y za posi³ek i wysz³y z knajpy, odprowadzane pe³-
nymi podziwu szeptami, pomrukami, a nawet lêkliwymi komentarzami.
Ludzie s³yszeli, ¿e przyby³ymy tutaj, aby scementowaæ wiecz-
ny pokój pomiêdzy mieszkañcami miasta unii i nomadami Alwari. Nie
18
wiedz¹, ¿e gra idzie o znacznie wiêksz¹ stawkê. A my nie mo¿emy ujaw-
niæ prawdziwego powodu naszego tu pobytu, nie ostrzegaj¹c naszych
potencjalnych przeciwników, ¿e wiemy o ich ukrytych intencjach.
Luminara otuli³a siê szat¹. To by³o wa¿ne: zachowaæ pozornie spokoj-
n¹, ale i odpowiednio wynios³¹ postawê. Nie mo¿emy byæ ca³kowicie
uczciwe, miejscowi nam nie ufaj¹.
Barrissa skinê³a g³ow¹.
Ludzie z miasta myl¹, ¿e jestemy po stronie nomadów, a no-
madzi s¹dz¹, ¿e trzymamy z mieszczuchami. Nienawidzê polityki, pani
Luminaro. Dotknê³a d³oni¹ boku. Wolê za³atwiaæ sprawy za pomo-
c¹ miecza wietlnego, to znacznie prostsze.
Jej ³adna buzia promieniowa³a radoci¹ ¿ycia. Nie prze¿y³a jeszcze
doæ, aby uodporniæ siê na niespodzianki.
Trudno przekonaæ przeciwników o prawid³owoci twojego toku
mylenia, jeli s¹ martwi. Mistrzyni skrêci³a w jedn¹ z bocznych uli-
czek Cuipernam, zat³oczon¹ handlarzami i mieszczanami najró¿niejszych
ras. Mówi¹c, obserwowa³a nie tylko uliczkê, lecz równie¿ mury stoj¹-
cych przy niej budynków mieszkalnych i handlowych. Ka¿dy mo¿e
wymachiwaæ broni¹. Rozum jest orê¿em, którym w³ada siê znacznie
trudniej. Pamiêtaj o tym nastêpnym razem, kiedy przyjdzie ci ochota
rozwi¹zaæ problem przy u¿yciu miecza wietlnego.
Jestem przekonana, ¿e to wszystko wina Federacji Handlowej.
Barrissa gapi³a siê na stragan obwieszony bi¿uteri¹: kolczykami, pier-
cieniami, diademami, bransoletami i rêcznie rzebionymi ozdobami z ro-
gu. Takie konwencjonalne ozdoby by³y zabronione Jedi. Jak to kiedy
wyjania³a Barrissie i innej padawance jedna z mistrzyñ: Blask Jedi po-
chodzi z wnêtrza, a nie ze sztucznego blichtru paciorków i bibelotów.
A jednak ten naszyjnik z searouskiego w³osia, w które wpleciono
kamyczki pikach, by³ po prostu przeliczny.
Co takiego ujrza³a, Barrisso?
Nic szczególnego, pani. Wyra¿a³am tylko moj¹ dezaprobatê dla
nieustannych knowañ Federacji Handlowej.
Tak zgodzi³a siê Luminara. Oraz Gildii Kupieckich. Z ka¿-
dym miesi¹cem robi¹ siê coraz potê¿niejsze, wtykaj¹ swoje chciwe
paluchy tam, gdzie nikt ich nie chce, nawet wtedy, jeli bezporednio
nie maj¹ w tym interesu. Tu, na Ansionie, otwarcie wspieraj¹ miasta
i miasteczka luno zwi¹zane Uni¹ Spo³eczeñstw, chocia¿ prawo Repu-
bliki gwarantuje grupom nomadów niezale¿noæ od takich zewnêtrz-
nych wp³ywów. Ich dzia³ania tylko komplikuj¹ i tak trudn¹ sytuacjê.
Skrêci³y za kolejny róg. Jak zwykle zreszt¹.
19
Barrissa ze zrozumieniem skinê³a g³ow¹.
Wszyscy maj¹ jeszcze w pamiêci incydent z Naboo. Dlaczego
senat po prostu nie przeg³osuje ograniczenia koncesji handlowych? To
by im trochê utar³o nosa!
Luminara musia³a si³¹ powstrzymywaæ umiech. Ach, naiwna m³o-
doci! Barrissa mia³a dobre intencje i by³a dobr¹ padawank¹, ale jeli
chodzi o politykê, jej rozumowaniu brakowa³o finezji.
Dobrze jest powo³ywaæ siê na etykê i moralnoæ, Barrisso, ale
w dzisiejszych czasach to handel wydaje siê g³ówn¹ si³¹ napêdow¹ Re-
publiki. Gildie Kupieckie i Federacja Handlowa zachowuj¹ siê czêsto
tak, jakby by³y oddzielnymi rz¹dami, ale robi¹ to bardzo sprytnie
Skrzywi³a siê lekko. B³aznuj¹ przed emisariuszami senatu, zalewaj¹c
ich potokiem protestów i zapewnieñ o swojej niewinnoci. Szczegól-
nie Nute Gunray liski jak notoniañska pijawka b³otna. Pieni¹dz to
potêga, a potêga kupuje g³osy. Tak, nawet w Senacie Republiki. A do
tego maj¹ potê¿nych sojuszników. Na chwilê zatopi³a siê w rozmy-
laniach. Tu ju¿ nawet nie chodzi o pieni¹dze. Republika to zanie-
czyszczone morze, pe³ne zdradzieckich pr¹dów. Rada Jedi obawia siê,
¿e ogólne niezadowolenie z obecnej sytuacji skoñczy siê ca³kowit¹
secesj¹ wielu wiatów.
Barrissa by³a nieco wy¿sza ni¿ jej mistrzyni.
Przynajmniej wszyscy wiedz¹, ¿e Jedi s¹ ponad takie sprawy i ¿e
nie mo¿na ich kupiæ.
Nie, nie mo¿na ich kupiæ. Luminara jeszcze g³êbiej pogr¹¿y³a
siê w zadumie.
Barrissa zauwa¿y³a tê zmianê.
Co innego ciê trapi, pani Luminaro?
Starsza kobieta zmusi³a siê do umiechu.
Och, s³yszy siê to i owo. Dziwne historie, niepotwierdzone plot-
ki. Ostatnio takie historie kr¹¿¹ ca³ymi stadami. Na przyk³ad filozofia
polityczna niejakiego hrabiego Dooku
Barrissa na ogó³ lubi³a chwaliæ siê swoj¹ wiedz¹, ale tym razem
zawaha³a siê, zanim odpowiedzia³a:
Zdaje siê, ¿e rozpoznajê to nazwisko, ale nie w po³¹czeniu z ty-
tu³em. Czy to nie ten Jedi, który
Luminara zatrzyma³a siê nagle i wyci¹gnê³a rêkê, zagradzaj¹c dro-
gê towarzyszce. Jej oczy rzuca³y szybkie spojrzenia na wszystkie stro-
ny. Ju¿ nie by³a pogr¹¿ona w rozmylaniach. Ka¿dy nerw mia³a napiêty
w oczekiwaniu, wszystkie zmys³y w stanie najwy¿szej gotowoci. Za-
nim Barrissa zd¹¿y³a zapytaæ o powód tego zachowania, Jedi chwyci³a
20
miecz wietlny, zapali³a i wyci¹gnê³a przed siebie. Nie odwracaj¹c g³o-
wy, ustawi³a siê w pozycji obronnej. W odpowiedzi na reakcjê mistrzy-
ni Barrissa równie¿ wyci¹gnê³a i w³¹czy³a broñ, daremnie szukaj¹c przy-
czyny jej niepokoju. Nie zauwa¿y³a nic niezwyk³ego, wiêc pytaj¹co spoj-
rza³a na nauczycielkê.
I w³anie wtedy Hoguss skoczy³ z góry, nadziewaj¹c siê g³adko na
ostrze Luminary. Rozszed³ siê sw¹d palonego cia³a, Jedi wyci¹gnê³a
promieñ, a zaskoczony Hoguss, zaciskaj¹c w martwej d³oni bezu¿ytecz-
ny ju¿ topór wojenny, zwali³ siê na bok. Ciê¿kie cielsko g³ucho walnê³o
o ziemiê.
Do ty³u! Luminara zaczê³a siê cofaæ, podczas gdy czujna ju¿
i niespokojna Barrissa os³ania³a jej boki i ty³y.
Atakuj¹cy spadali z dachów i okien na piêtrach, wyskakiwali z hu-
kiem z drzwi i z pozornie pustych skrzyñ prawdziwy b³yskawiczny
desant najgroniejszych zbirów. Kto musia³ powiêciæ sporo pieniê-
dzy i wysi³ku, aby zaaran¿owaæ tak¹ pu³apkê, pomyla³a z gorycz¹ Lu-
minara, cofaj¹c siê przed nimi. Oprócz obawy o los w³asny i uczennicy
czu³a szczery podziw dla przenikliwoci nieprzyjaciela. Kimkolwiek
by³, musia³ doskonale wiedzieæ, ¿e ma do czynienia z kim wiêcej ni¿
par¹ turystek na porannym spacerze.
Pozostawa³o tylko pytanie: ile naprawdê wiedz¹?
By³y tylko dwie mo¿liwoci, aby zwyciê¿yæ w walce z Jedi: upiæ
ich czujnoæ i otumaniæ fa³szywym poczuciem bezpieczeñstwa albo
pokonaæ przewag¹ liczebn¹. Subtelne dzia³ania wydawa³y siê jednak
obce ich obecnym napastnikom. A jednak na zat³oczonych, ruchliwych
ulicach wielka liczba atakuj¹cych zdo³a³a ujæ uwagi Luminary, a ich
wrogie uczucia rozp³ynê³y siê w emocjach t³umu.
Teraz, kiedy atak siê rozpocz¹³, Moc a¿ pulsowa³a nienawici¹,
emanuj¹c¹ z tuzinów wietnie uzbrojonych bandytów. Przeciskali siê
przez ci¿bê, aby dotrzeæ do oddalaj¹cych siê celów i zadaæ ostateczne,
miercionone ciosy. Paniczne miotanie siê przera¿onych gapiów w w¹-
skich uliczkach przeszkadza³o obu kobietom w szybkiej ucieczce, ale
na szczêcie nie pozwala³o równie¿ uzbrojonym w miotacze atakuj¹-
cym na oddanie celnego strza³u do ofiar. Gdyby znali siê na taktyce, ci
uzbrojeni w bia³¹ broñ powinni rozst¹piæ siê na boki, daj¹c swoim to-
warzyszom z miotaczami szansê na oddanie bodaj jednego strza³u. Jed-
nak nagrodê obiecano tylko tym, którzy zabij¹ Jedi w³asnymi rêkami.
Nic wiêc dziwnego, ¿e niechêtnie ze sob¹ wspó³pracowali w osi¹gniê-
ciu ostatecznego celu, aby przypadkiem to nie kolega zainkasowa³ so-
wit¹ premiê.
21
Dziêki temu Luminara i Barrissa bez trudu odbija³y strza³y z mio-
taczy oraz ciosy bardziej prymitywnej broni d³ugich szabli i no¿y. Z obu
stron os³ania³y je wysokie mury; handlarze i klienci wci¹¿ miotali siê
w poszukiwaniu schronienia, daj¹c im wystarczaj¹ce pole do dzia³ania.
Przed nimi pietrzy³ siê stos martwych cia³; niektóre by³y pozornie nie-
tkniête, inne pozbawione ró¿nych czêci g³adkimi, czystymi ciêciami
wiruj¹cych ostrzy intensywnie wiec¹cej energii.
Pe³na zapa³u Barrissa wykrzykiwa³a obelgi i pogró¿ki, co stanowi-
³o doskona³e uzupe³nienie spokojnego, milcz¹cego sposobu walki Lu-
minary. We dwie nie tylko zdo³a³y odeprzeæ napastników, ale nawet za-
czê³y zmuszaæ ich do odwrotu. W ciszy i przera¿aj¹cej skutecznoci
walcz¹cych Jedi jest co takiego, co pozbawia odwagi zwyczajnego prze-
ciwnika. Niedosz³emu mordercy wystarcza³o ujrzeæ kilka promieni la-
sera odbitych przez gronie mrucz¹ce ostrze, ¿eby nagle zdaæ sobie
sprawê, ¿e istniej¹ jeszcze inne, znacznie mniej niebezpieczne sposoby
zarabiania na chleb.
W chwili, kiedy dwie wojowniczki zabiera³y siê do zepchniêcia nie-
dobitków na otwarty placyk, gdzie mog³yby ich ³atwiej i skuteczniej
posiekaæ, w grupie uciekaj¹cych rozleg³ siê ryk radoci. Pojawi³y siê
kolejne dwa tuziny zabójców. Ta mieszanina ludzi i obcych by³a lepiej
ubrana, lepiej uzbrojona i bardziej nastawiona na zespo³ow¹ walkê ni¿
ich poprzednicy. Luminara zrozumia³a nagle, ¿e poprzednia zaciêta walka
mia³a na celu tylko zmêczenie ich, nie za pokonanie. Wyprostowa³a
siê i zawo³a³a co krzepi¹cego w kierunku wyranie opadaj¹cej z si³ Bar-
rissy; wkrótce znalaz³y siê znowu w w¹skiej uliczce, z której prawie
uda³o im siê umkn¹æ.
Napastnicy zdawali siê czerpaæ nowe si³y z przybycia wsparcia; ci,
którzy prze¿yli, ruszyli ze zdwojon¹ energi¹, systematycznie wypiera-
j¹c w ty³ Jedi i padawankê.
Nagle i tego ty³u zabrak³o. Boczna uliczka koñczy³a siê nagle mu-
rem podwórka. Ka¿demu innemu wspinaczka na tê cianê wydawa³aby
siê absurdem, Jedi jednak potrafi znaleæ oparcie dla r¹k i stóp tam,
gdzie inni widz¹ tylko g³adk¹ powierzchniê.
Barrissa! Luminara, wywijaj¹c mieczem wietlnym, wskaza³a
czerwonawy mur przeszkody. Do góry! Jestem tu¿ za tob¹!
Mê¿czyzna w grubej skórzanej kurcie ukl¹k³ i starannie wycelo-
wa³ z miotacza. Luminara odbi³a jego strza³y, na chwilê wypuci³a
miecz z rêki i skinê³a ni¹ w tamt¹ stronê. Miotacz jak ¿ywy wyrwa³
siê z d³oni bandyty. Zaskoczony zbir usiad³ z rozmachem, ale nie zre-
zygnowa³ i os³aniany przez towarzyszy ruszy³ na czworakach, aby
22
odzyskaæ broñ. Luminara wiedzia³a, ¿e nie mog¹ siê tak broniæ przez
wiecznoæ.
Wchod na górê! poleci³a padawance. Nie musia³a siê odwra-
caæ, ¿eby wyczuæ za plecami nieustêpliw¹ cianê.
Barrissa wci¹¿ siê waha³a.
Pani, mo¿esz mnie os³aniaæ, kiedy bêdê siê wspinaæ, ale ja nie
zdo³am ci pomóc ze szczytu muru powiedzia³a i wypadem w przód
rozbroi³a gadopodobnego Wetakka, który próbowa³ przelizn¹æ siê pod
jej parad¹. Stwór wrzasn¹³ z bólu i cofn¹³ siê, wyci¹gaj¹c zakrzywione
ostrze, które trzyma³ w jednej z szeciu d³oni. Padawanka nawet nie mru-
gnê³a, tylko doda³a: Sama nie mo¿esz siê wspinaæ i broniæ jednocze-
nie!
Nic mi nie bêdzie zapewni³a j¹ Luminara, choæ w³anie zaczê³a
siê zastanawiaæ, jak zdo³a wejæ na górê, zanim kto z ty³u j¹ zabije. Ale
bardziej martwi³a siê o padawankê ni¿ o siebie.
To rozkaz, Barrisso! W³a na górê. Musimy wydostaæ siê z tej
pu³apki.
Barrissa niechêtnie zamachnê³a siê szerzej, ¿eby zrobiæ sobie tro-
chê miejsca z przodu, zgasi³a miecz, przypiê³a go do pasa, obróci³a siê
na piêcie, zrobi³a kilka kroków, skoczy³a i wyl¹dowa³a w po³owie wy-
sokoci ciany. Przylgnê³a do niej jak paj¹k i, znajduj¹c pozornie nie-
widoczne oparcie dla palców, zaczê³a wspinaæ siê na górê. Luminara
samotnie powstrzymywa³a bandê spragnionych jej krwi zabójców.
Ze szczytu muru Barrissa spojrza³a w dó³. Luminara nie tylko od-
piera³a ataki napastników, ale nawet zdo³a³a ich odeprzeæ o kilka me-
trów, aby mieæ pewnoæ, ¿e nie bêd¹ mieli czasu wycelowaæ we wspi-
naj¹c¹ siê padawankê. Barrissa zawaha³a siê.
Pani Luminaro, ich jest za du¿o! Nie mogê ciê chroniæ z góry!
Jedi odwróci³a siê, ¿eby odpowiedzieæ. Nie zauwa¿y³a ani nie wy-
czu³a ma³ego Throba, ukrytego za plecami znacznie wiêkszego cz³o-
wieka. Throb mia³ kiepski miotacz i nie umia³ celowaæ, ale nie odbity
w porê strza³ trafi³ kobietê w brunatnej szacie. Luminara zachwia³a siê
na nogach.
Pani! Przera¿ona i wciek³a Barrissa zastanawia³a siê, czy le-
piej zostaæ na szczycie ciany, czy te¿ zejæ na dó³, na pomoc. W rozpa-
czy poczu³a nagle delikatne dr¿enie zak³ócenie Mocy, ale ca³kiem
inne od wszystkiego, czego zdo³a³a dowiadczyæ tego okropnego po-
ranka. Przede wszystkim by³o zaskakuj¹co silne.
Dwaj mê¿czyni wyskoczyli z obu stron Luminary z g³onym krzy-
kiem. ¯aden nie by³ szczególnie mocno zbudowany, choæ m³odszy z nich
23
wygl¹da³ tak, jakby w przysz³oci mia³ siê jeszcze rozrosn¹æ. Z b³yskiem
mieczy wietlnych wpadli pomiêdzy oszo³omionych opryszków, siej¹c
zamêt jak stado rozwcieczonych banth.
Mordercy trzeba im to przyznaæ trzymali siê dzielnie jeszcze
przez parê chwil. Kiedy jednak zaczê³o przybywaæ trupów, ci, którzy
prze¿yli, woleli podaæ ty³y. W ci¹gu nieca³ej minuty ulica a¿ do same-
go placu ca³kowicie opustosza³a. Barrissa zeskoczy³a ze znacznej wy-
sokoci na ziemiê, aby znaleæ siê twarz¹ w twarz z przystojnym m³o-
dym cz³owiekiem, któremu pewnoæ siebie pasowa³a jak strój szyty na
miarê. Umiechn¹³ siê zadziornie, wy³¹czy³ miecz i przyjrza³ siê jej
uwa¿nie.
Mówiono mi, ¿e poranne æwiczenia s¹ równie dobre dla duszy,
jak i dla cia³a. Czeæ, Barrisso Offee.
Anakin Skywalker. Pamiêtam ciê ze szkolenia. Podziêkowa³a
mu krótkim kiwniêciem g³owy i pospieszy³a do swej mistrzyni. Drugi
z przyby³ych bada³ ju¿ ranê od miotacza, któr¹ odnios³a Luminara.
To nic wielkiego stwierdzi³ w koñcu.
Luminara otuli³a siê p³aszczem.
Przyby³e za wczenie, Obi-Wanie odezwa³a siê do starszego
Jedi. Spodziewa³ymy siê was dopiero pojutrze.
Statek mia³ dobry czas wyjani³ Obi-Wan i ogarn¹³ spojrze-
niem otwart¹ przestrzeñ placu, na który w³anie wyszli. Teraz ani w za-
siêgu wzroku, ani w Mocy nie wyczuwa³o siê wrogich zak³óceñ. Po-
zwoli³ sobie na lekkie odprê¿enie. Skoro przybylimy wczeniej, nie
przypuszczalimy, ¿e kto wyjdzie nam na spotkanie, wiêc postanowili-
my was poszukaæ. Kiedy okaza³o siê, ¿e nie ma was na kwaterach, po-
stanowilimy trochê siê przejæ, ¿eby poznaæ miasto. Wtedy wyczu³em
k³opoty. A potem natknêlimy siê na was.
Có¿, trudno by³oby powiedzieæ, ¿e przybylicie nie w porê.
Luminara umiechnê³a siê z wdziêcznoci¹. By³ to ten sam intryguj¹cy
umiech ró¿nobarwnych warg, który Obi-Wan pamiêta³ z dawniejszych
wspólnych przedsiêwziêæ. Sytuacja zaczyna³a siê robiæ niezrêczna.
Niezrêczna! zdziwi³ siê Anakin. Przecie¿ gdyby nie mistrz
Obi-Wan i ja
Mia¿d¿¹ce spojrzenie, które pos³a³ mu starszy Jedi, wystarczy³o.
Jest co, czego by³am ciekawa od chwili, kiedy dostalimy to
zadanie. Barrissa podsunê³a siê do Obi-Wana i Luminary. Po co a¿
czworo Jedi do za³atwienia lokalnej sprzeczki pomiêdzy miejscowymi
istotami rozumnymi? zapyta³a z wyczuwaln¹ niecierpliwoci¹. Przed-
tem mówi³o siê o wa¿niejszych tematach.
24
Pamiêtasz chyba nasz¹ rozmowê cierpliwie wyjania³a Lumi-
nara. Nomadowie Alwari uwa¿aj¹, ¿e senat faworyzuje mieszkañców
miast. Taka opinia o stronniczoci senatu niebezpiecznie sprzyja prze-
konaniu obu grup, ¿e Ansion bêdzie siê mia³ lepiej poza Republik¹, gdzie
wewnêtrzne dyskusje mo¿na za³atwiaæ bez ingerencji czynników z ze-
wn¹trz. Ich przedstawiciel w senacie wydaje siê sk³aniaæ w tym kierun-
ku. W dodatku mamy dowody, ¿e ró¿ne elementy z zewn¹trz równie¿
mieszaj¹ w tym garnku w nadziei, ¿e sk³oni¹ Ansion do secesji.
To tylko jeden wiat i do tego niezbyt wa¿ny zauwa¿y³a Barrissa.
Luminara powoli skinê³a g³ow¹.
To prawda. Ale to nie sam Ansion jest taki wa¿ny. Zwi¹zany licz-
nymi sojuszami mo¿e odci¹gn¹æ od Republiki dalsze systemy. O wiele
wiêcej systemów, ni¿ Rada Jedi by sobie ¿yczy³a. Dlatego musimy zna-
leæ sposób, aby utrzymaæ Ansion w Republice. Najlepszym sposobem
by³oby za¿egnanie sporów miêdzy mieszkañcami miast a nomadami
i umocnienie przedstawicielstwa planetarnego. Jako osoby z zewn¹trz,
reprezentuj¹ce wolê senatu, mo¿emy znaleæ na Ansionie szacunek, ale
nie przyjañ. Przez ca³y czas, jaki tu spêdzimy, podejrzliwoæ miesz-
kañców bêdzie nam towarzyszyæ. W tej skomplikowanej sytuacji, wo-
bec wci¹¿ zmieniaj¹cych siê sojuszy i mo¿liwej obecnoci agitatorów
spoza planety, uznano, ¿e dwie pary negocjatorów bêd¹ bardziej sku-
teczne ni¿ jedna.
Rozumiem powiedzia³a Barrissa.
Stawka by³a zbyt du¿a; z pewnoci¹ chodzi³o o co wiêcej ni¿ k³ót-
nie miêdzy nomadami i mieszkañcami miasta. Czy Luminarze poleco-
no a¿ do tej pory ukrywaæ przed padawank¹ prawdziwy cel ich podró¿y,
czy te¿ Barrissa by³a zbyt zajêta szkoleniem, ¿e nie dostrzeg³a szer-
szych aspektów tej sprawy? Czy jej siê podoba, czy nie, bêdzie musia³a
powiêciæ wiêcej uwagi polityce galaktycznej.
Mo¿e siê dowie, dlaczego si³y spoza Ansionu chc¹ jego od³¹czenia
siê od Republiki tak bardzo, ¿e gotowi s¹ mieszaæ siê w wewnêtrzne
sprawy planety? Co te nieznane istoty mog¹ na tym zyskaæ? W Repu-
blice s¹ tysi¹ce, setki tysiêcy cywilizowanych wiatów. Odejcie jed-
nego, a nawet kilku, nie powinno wiele znaczyæ dla zarz¹dzaj¹cych ga-
laktyk¹. A mo¿e jednak?
By³a pewna, ¿e co wa¿nego umyka jej uwagi, i wydawa³o jej siê to
niezwykle frustruj¹ce. Nie mog³a jednak na razie zadawaæ Luminarze
dalszych pytañ, bo Obi-Wan mówi³:
Kto spoza Ansionu nie chce, aby te negocjacje siê powiod³y, i d¹-
¿y do od³¹czenia planety od Republiki, niezale¿nie od konsekwencji, ja-
25
kie mo¿e to za sob¹ poci¹gn¹æ. Jedi zmru¿y³ oczy i spojrza³ w niebo,
zachmurzone i gro¿¹ce deszczem. Dobrze by³oby siê dowiedzieæ, kto
to taki. Powinnimy byli zatrzymaæ jednego z napastników.
To mogli byæ zwyczajni bandyci zauwa¿y³ Anakin.
Luminara rozwa¿a³a to przez chwilê.
To mo¿liwe, ale jeli nawet Obi-Wan ma racjê i ta banda zosta³a
wynajêta, aby przeszkodziæ nam w kontynuowaniu misji, to na pewno
zleceniodawcy starali siê ukryæ przed mordercami swoj¹ to¿samoæ
i cel. Nawet gdyby uda³o nam siê z³apaæ jednego z zabójców, przes³u-
chanie mog³oby nic nie daæ.
To prawda musia³ przyznaæ padawan.
A wiêc ty tak¿e by³e na Naboo? Barrissa, która poczu³a siê
odsuniêta od rozmowy pomiêdzy starszymi Jedi, z zaciekawieniem
zwróci³a siê do Anakina.
Tak, by³em odpowiedzia³ ch³opiec z dum¹.
Jaki on dziwny, pomyla³a Barrissa. Dziwny, ale da siê lubiæ. Na-
dziany wewnêtrznymi sprzecznociami jak krzew momusa nasionami.
Ale nie da³o siê ukryæ, ¿e ma w sobie wielkie zasoby Mocy.
Jak d³ugo jeste padawank¹ mistrzyni Luminary? zapyta³.
Doæ d³ugo, ¿eby zapamiêtaæ, ¿e ci, którzy przez ca³y czas maj¹
otwarte usta, czêsto maj¹ równie¿ zamkniête uszy.
Och, wietnie wymamrota³ ch³opiec. Nie bêdziesz chyba przez
ca³y czas mówi³a aforyzmami, co?
Przynajmniej mówiê o czym poza sob¹ odparowa³a. Jako
mi siê wydaje, ¿e nigdy nie mia³e dobrych ocen za skromnoæ.
Ku jej zdumieniu zmiesza³ siê okropnie.
Mówi³em o sobie? Przepraszam! Wskaza³ na dwie postacie
przed nimi. Mistrz Obi-Wan mówi, ¿e cierpiê na nadmiar niecierpli-
woci. Chcê wszystko wiedzieæ i wszystko robiæ najlepiej natych-
miast albo jeszcze wczeniej. No i nie udaje mi siê ukryæ faktu, ¿e wo-
la³bym byæ ca³kiem gdzie indziej. To nie jest zbyt ekscytuj¹ce zadanie.
Dziewczyna wskaza³a boczn¹ uliczkê, us³an¹ stosami cia³.
Jeszcze nie min¹³ dzieñ od czasu, kiedy tu przyby³e, a ju¿ wpl¹-
ta³e siê w walkê na mieræ i ¿ycie. Naprawdê nie wiem, jak rozumiesz
s³owo ekscytuj¹cy.
Prawie siê rozemia³.
A ty naprawdê masz poczucie humoru. Jestem pewien, ¿e siê
doskonale dogadamy.
Barrissa myla³a o tym, zanim doszli do targowiska po drugiej stro-
nie placu i wmieszali siê znów w faluj¹cy t³um ludzi i obcych. Ten
26
wysoki, niebieskooki padawan by³ bardzo pewny siebie. Mo¿e mia³ ra-
cjê, kiedy mówi³, ¿e chce wszystko wiedzieæ. Zachowywa³ siê tak, jak-
by ju¿ mu siê to uda³o. A mo¿e to ona myli³a pewnoæ siebie z arogan-
cj¹?
Nagle siê oddali³. Obserwowa³a, jak podchodzi do stoiska z suszo-
nymi owocami i z warzywami pochodz¹cymi z najdalszych stron, od
regionu Kander do pó³nocnych krañców Cuipernam. Kiedy wróci³ z pu-
stymi rêkami, przyjrza³a mu siê niepewnie.
Co siê sta³o? Zobaczy³e co, co z daleka wygl¹da³o smacznie,
ale z bliska okaza³o siê mniej apetyczne?
Co takiego? Wydawa³ siê wyrwany z zadumy. Nie. Nie cho-
dzi³o o jedzenie. Obejrza³ siê znów na skromny stragan z owocami
i przyspieszy³, by dogoniæ nauczycieli. Nie widzia³a? Ch³opiec, któ-
ry tam sta³, ten w kurtce i d³ugich spodniach, k³óci³ siê ze swoj¹ matk¹.
Krzycza³ na ni¹! Z bólem pokrêci³ g³ow¹. Pewnego dnia, gdy bêdzie
starszy, po¿a³uje, ¿e to zrobi³. Nie powiedzia³em mu tego wprost, ale
chyba zdo³a³em przekazaæ mu ogólny sens. Pogr¹¿y³ siê w g³êbokiej
zadumie. Ludzie tak siê spiesz¹ ¿yæ, ¿e czêsto zapominaj¹ o tym, co
naprawdê wa¿ne.
Co za dziwny padawan, pomyla³a Barrissa, a jeszcze dziwniejszy
cz³owiek. Byli mniej wiêcej w tym samym wieku, a jednak w niektó-
rych sprawach wydawa³ siê jej wrêcz dziecinny, w innych za o wiele
starszy od niej. Zaczê³a siê zastanawiaæ, czy bêdzie mia³a doæ czasu,
¿eby go lepiej poznaæ. Czy ktokolwiek przebywa³ z nim tak d³ugo, ¿eby
go dobrze poznaæ? Ona z pewnoci¹ nie zdo³a³a tego dokonaæ podczas
ich krótkich spotkañ w wi¹tyni Jedi.
Nad ich g³owami rozleg³ siê grzmot. Dziewczyna nie wiedzieæ cze-
mu zaczê³a siê zastanawiaæ, czy nie oznacza on czego wiêcej ni¿ tylko
deszczu.
27
R O Z D Z I A £
!
Ogomoor by³ niezadowolony. Szed³ tak powoli, jak tylko móg³, zmie-
rzaj¹c wysokim korytarzem do kwatery bossbana. Stara³ siê ze wszyst-
kich si³ unikaæ spojrzeñ zajêtych swoimi sprawami s³u¿¹cych, urzêdni-
ków i pracowników, którzy przemykali siê w obie strony. Wprawdzie jako
majordomus bossbana by³ wy¿szy rang¹ od ca³ej tej ha³astry, ale najnêdz-
niejszy sporód nich okazywa³ wiêcej pewnoci siebie i zadowolenia ni¿
on sam. Nawet niebieskozielony Smotl, znany jako Ib-Dunn, nios¹cy na-
rêcze wydruków wiêksze od niego samego, rzuci³ mu pe³ne politowania
spojrzenie, kiedy Ogomoor min¹³ go i o dziwo nie poruszy³ nawet
arkusika z brzemienia znacznie mniejszego pracownika.
Wszyscy mieli powód, ¿eby go dzi ¿a³owaæ. Có¿, nawet sam nad
sob¹ siê u¿ala³. Wszystkie nowiny, i te dobre, i te z³e, musia³ osobicie
przedstawiaæ bossbanowi Soerggowi Huttowi. A wiadomoci, jakie przy-
nosi³ mu teraz, by³y wyj¹tkowo nieprzyjemne. Ogomoor spêdzi³ znacz-
n¹ czêæ poranka na modlitwach o jak¹ powa¿n¹ chorobê z gor¹czk¹,
najlepiej bardzo zaraliw¹. Niestety, zarówno on, jak i bossban cieszyli
siê niezmiennie doskona³ym zdrowiem.
Czy dziêki temu zdo³a jako przebrn¹æ przez nieuniknione spotka-
nie z Soerggiem? Sta³o siê to przedmiotem spekulacji a nawet nie-
formalnych zak³adów zawieranych przez wspó³pracowników. To dlate-
go odprowadzali go teraz zmartwionymi spojrzeniami. Zdumiewaj¹ce,
jak szybko z³e nowiny roznosz¹ siê poród ni¿szych rang¹, duma³
Ogomoor w jednej z tych niewielu chwil, kiedy nie pogr¹¿a³ siê w ubo-
lewaniu nad w³asn¹ niedol¹.
28
Skrêci³ i znalaz³ siê przed wejciem do sanktuarium bossbana.
Drzwi strzeg³a para ciê¿kozbrojnych Yuzzemów. Zmierzyli go pogar-
dliwym wzrokiem, jakby ju¿ by³ martwy. Wzruszy³ ramionami i zapo-
wiedzia³ siê przez komunikator. Równie dobrze mo¿e ju¿ byæ po wszyst-
kim, zdecydowa³.
Bossban Soergg Hutt, szarawy, pulsuj¹cy, sflacza³y k³¹b cia³a i miê-
ni, móg³by siê podobaæ chyba tylko innemu Huttowi. Siedzia³ plecami
do drzwi, z rêkami splecionymi z przodu, wygl¹daj¹c przez panoramicz-
ne okno wychodz¹ce na rozleg³y krajobraz Dolnego Cuipernamu. Z bo-
ku trzy konkubiny gra³y w bako. W tej chwili nie mia³y na sobie kajdan.
Jedna by³a rasy ludzkiej, jedna broguñskiej, a trzeciej Ogomoor do dnia
dzisiejszego nie zdo³a³ zaklasyfikowaæ. Majordomus nawet nie próbo-
wa³ sobie wyobraziæ, co Soergg z nimi robi. Kiedy Brogunka podnios³a
na niego obie pary oczu, Ogomoor wiedzia³ ju¿, ¿e siedzi po uszy w mo-
paku.
Soergg ciê¿ko odwróci³ siê od okna. Maleñki automatyczny robot
opiekuñczy pospiesznie pod¹¿y³ za tym ruchem, skutecznie, choæ bez
entuzjazmu wype³niaj¹c swoje zadanie, polegaj¹ce na czyszczeniu ci¹g-
n¹cych siê za Huttem ladów luzu i odpadów. Bossban splót³ d³onie na
pokanym brzuszysku i gronie spojrza³ na Ogomoora wypuk³ymi, sko-
nymi lepiami.
No i co? Zawali³e?
Nie ja, o Wszechmocny! Ogomoor pochyli³ siê tak nisko, jak
to tylko mo¿liwe, bior¹c pod uwagê bliskoæ tej huttañskiej zarazy.
Wynaj¹³em tylko najlepszych, takich, których mi polecano. To oni za-
wiedli, tak samo jak ci, którzy ich polecili. Tych bezwartociowych g³up-
ców ju¿ sam ukara³em. Jeli chodzi o mnie, to jak zawsze by³em jedy-
nie twym pokornym wys³annikiem.
Hutt wstrz¹sn¹³ siê i wyda³ basowy dwiêk. Ogomoor znalaz³ siê
dok³adnie na linii ognia, bez szans na taktowny unik; musia³ przyj¹æ na
siebie pe³n¹ moc bekniêcia bossbana. Cuchn¹ca struga powietrza omal
nie zbi³a go z nóg, ale dzielnie wytrzyma³. Na szczêcie nieuchronne
skurcze jego w³asnego systemu trawiennego nie by³y zbyt widoczne.
Mo¿e to w ogóle niczyja wina odezwa³ siê Soergg.
Ta uwaga by³a tak zadziwiaj¹ca, tak nietypowa, ¿e Ogomoor natych-
miast zacz¹³ podejrzewaæ jak¹ pu³apkê. Dyskretnie usi³owa³ wysondo-
waæ rzeczywiste intencje bossbana.
Jeli ponielimy pora¿kê, jak to mo¿liwe, aby nikt nie zawini³,
o Wielki?
Hutt machn¹³ ma³¹ d³oni¹.
29
Ci g³upcy, którzy zawiedli, wiedzieli, ¿e bêd¹ mieæ do czynienia
z jednym Jedi i jednym padawanem, nie z dwoma. Si³a Jedi ronie w po-
stêpie geometrycznym. Kiedy walczysz z jednym, to tak, jakby wal-
czy³ z dwoma. Walka z dwoma bardziej przypomina starcie z czterema.
A walka z czterema Przez ca³e cia³o Hutta przeszed³ widoczny
dreszcz. Ogomoor by³ naprawdê pod wra¿eniem. Wprawdzie nigdy jesz-
cze nie widzia³ osobicie ¿adnego z legendarnych Jedi, ale jeli co
mo¿e przyprawiæ bossbana Soergga o dreszcze, to z pewnoci¹ nale¿y
tego unikaæ.
Druga para mia³a przybyæ dopiero za dwa dni. Soergg mrucza³
cicho, jakby do siebie, a s³owa wylatywa³y z czeluci jego brzucha, jak
b¹ble metanu wydostaj¹ce siê na powierzchniê zbiornika fermentacyj-
nego. Kto móg³by s¹dziæ, ¿e wyczuli konfrontacjê i przyspieszyli
przybycie. Ta zmiana planów jest podejrzana i nale¿y zwróciæ na ni¹
uwagê innych.
Jakich innych? zapyta³ Ogomoor i natychmiast tego po¿a-
³owa³.
Soergg zmierzy³ go gronym wzrokiem.
A po co chcesz to wiedzieæ, fagasie?
Nie chcê naprawdê nie Ogomoor skurczy³ siê tak, jakby
usi³owa³ siê schowaæ we w³asnych butach.
Tak bêdzie lepiej dla ciebie, wierz mi. Zadr¿a³by na samo wspo-
mnienie pewnych imion, pewnych organizacji. Ciesz siê swoj¹ igno-
rancj¹ i niskim stanowiskiem.
Och, tak, Wasza Korpulencjo, cieszê siê! Ogomoor da³by
wszystko, ¿eby siê dowiedzieæ, o czym mówi bossban. Spodziewane
z takiej wiedzy zyski przewa¿a³y wszelkie obawy, jakie móg³by ¿ywiæ.
Sytuacja sta³a siê fatalna ci¹gn¹³ Hutt poniewa¿ wyszkoleni
Jedi czêsto potrafi¹ wyczuæ zak³ócenia w pobli¿u siebie. Dziêki temu
piekielnie trudno ich zaskoczyæ. Niektóre osoby nie by³yby zadowolo-
ne z takiego obrotu sprawy. Bêd¹ dodatkowe wydatki.
Tym razem Ogomoor zachowa³ milczenie.
Ruchy Huttów s¹ powolne, ale nie ich umys³y.
Wprawdzie masz zamkniête usta, ale wiem, ¿e mózg ci pracuje.
Szczegó³y tego interesu to wy³¹cznie moja sprawa i lepiej, ¿eby o nich
nie wiedzia³ doda³ Soergg. wiadom irytacji bossbana Ogomoor po-
wstrzyma³ siê od zapytania, jak mia³by zapomnieæ o czym, czego mu
nigdy nie powiedziano.
Mo¿e to nie bêdzie mia³o znaczenia powiedzia³ ostro¿nie.
Przedstawiciele unii s¹ z ka¿dym dniem coraz bardziej niezadowoleni
30
z niezdecydowania urzêdników Republiki w sprawie roszczeñ nomadów.
Poinformowano mnie, ¿e podobnie jak w wielu innych bie¿¹cych kwe-
stiach opinia senatu jest podzielona.
Tak, tak, wiem zagrzmia³ basem Soergg. Zdaje siê, ¿e w ga-
laktyce panuje teraz rozdwiêk zamiast zgody. Skórzasta twarz zmarsz-
czy³a siê w zadumie. Chaos jest niedobry dla interesów. Dlatego Hut-
towie sprzymierzyli siê, choæ dyskretnie, z si³ami, które pragn¹ zmian.
Stabilizacja sprzyja handlowi. Pogrozi³ palcem asystentowi. Przy
odrobinie szczêcia Jedi bêd¹ potrzebowali czasu, ¿eby wywi¹zaæ siê
ze swojej misji. Nie od razu uda im siê za¿egnaæ konflikt miêdzy miesz-
kañcami miasta a Alwari. A to nam daje czas i mo¿liwoci, aby wyjæ na
swoje. Musimy o to zadbaæ. Nie mo¿na dopuciæ, aby Jedi zachwiali
opini¹ przedstawicieli unii. Nale¿y poddaæ pod g³osowanie oddzielenie
siê Ansionu od Republiki. Po szcz¹tkowym podbródku Hutta sp³ynê-
³a stru¿ka liny, gdy ogromny jêzor przesun¹³ siê po grubych wargach.
Robot pokojowy pospieszy³ z³apaæ paskudn¹ wydzielinê, zanim zdo³a
splamiæ pod³ogê.
Nie wyobra¿asz sobie mówi³ dalej Soergg gronie przyciszo-
nym g³osem jakie mog¹ byæ reperkusje, jeli nie zdo³amy wywi¹zaæ
siê z kontraktu. Ci, którzy nas wynajêli, aby zrealizowaæ swoje ¿ycze-
nia, maj¹ opiniê nieprzychylnych dla nieudaczników, co mo¿e siê obja-
wiaæ w bardzo nieprzyjemny sposób.
Ogomoor mia³ a¿ za bogat¹ wyobraniê w tym wzglêdzie.
Zrobiê, co bêdzie w mojej mocy, bossbanie, jak zwykle. Ale
czwórka Jedi
Dwoje Jedi i dwoje padawanów poprawi³ go Soergg. Nagle
zrobi³ sympatyczn¹ minê, a przynajmniej jej huttañski odpowiednik.
Ci ¿a³oni maruderzy, których by³e ³askaw wynaj¹æ, to amatorzy,
typowi dla wiatów tak odleg³ych jak Ansion. Do tej pracy potrzebu-
jemy prawdziwego, dowiadczonego zawodowca. Kogo, czyja wie-
dza i umiejêtnoci wykraczaj¹ poza granice republikañskiego prawo-
dawstwa. Na przyk³ad autentycznego ³owcê nagród. Niestety, na An-
sionie ich nie ma
Przez d³u¿sz¹ chwilê duma³ smêtnie.
Slatt! wykrzykn¹³ w koñcu. Z naszej klêski wynika przynaj-
mniej jedna dobra rzecz. Dziêki staraniom Jedi niewielu ocala³ych na-
jemników zg³osi siê po zap³atê.
O Wielki, kiedy ju¿ ze mn¹ skoñczysz, bêdê mia³ mnóstwo pra-
cy. Ogomoor zacz¹³ powoli wycofywaæ siê z pokoju. Wkrótce przy-
bêdzie transport skór twearów z Aviprine
31
Nie tak szybko!
Majordomus niechêtnie zatrzyma³ siê w pó³ drogi.
Mam nadziejê, ¿e tym razem siê przy³o¿ysz, Ogomoorze. M¹dry
kupiec nigdy nie przepuszcza okazji. Oka¿ trochê tej przebieg³oci,
z której s³ynie twoje plemiê. Sprawa powstrzymania Jedi ma priorytet
nad wszystkim innym, z dostaw¹ skór twearów w³¹cznie. Oczekujê re-
gularnych sprawozdañ. Jeli bêdziesz czego potrzebowa³, rekwiruj, a ja
ju¿ siê zajmê stron¹ formaln¹. Trzeba powstrzymaæ naszych goci, ina-
czej wszystko skrupi siê na nas! Czy wyra¿am siê doæ jasno?
Ca³kowicie sk³oni³ siê nisko Ogomoor.
Hutt nad¹³ siê, jak rozsadzana pych¹ ropucha.
Jak zwykle.
Ku owieceniu i nauce tych, którzy ci s³u¿¹, o Przepotê¿ny i M¹-
dry Patronie
Kiedy wreszcie Ogomoor zdo³a³ wynieæ siê z komnaty, unosz¹c
nietkniête stanowisko oraz wszystkie czêci cia³a, móg³ ju¿ ze spoko-
jem ignorowaæ wielorasowy chichot, który pod¹¿a³ w lad za nim a¿ do
drzwi jego w³asnego gabinetu. Nie ma siê czym martwiæ, to nic takie-
go, powiedzia³ sobie. Przede wszystkim musi zachowaæ zaufanie i sza-
cunek pracodawcy, a w tym celu nale¿y dopilnowaæ za³atwienia obu Jedi
i ich z³oliwych padawanów. Takiego zadania mo¿e siê podj¹æ nawet
wiejski ignorant i pó³g³ówek.
Bo tyle z niego zostanie, kiedy dobior¹ siê do niego rozgniewani Jedi.
Tego Ogomoor by³ doskonale wiadomy. A jednak musi byæ jaki spo-
sób. Co takiego powiedzia³ ten wypchany, oliz³y worek ³oju? W³anie,
wspomina³, jak trudno jest podejæ i zaskoczyæ Jedi. Czy to mo¿liwe, aby
nie istnia³a ¿adna mo¿liwoæ obejcia ich niezwyk³ego talentu?
Albo jeszcze lepiej, wykorzystania go do w³asnych celów?
Nie uda³o siê. Soergg klapn¹³ przed stacj¹ komunikacyjn¹. Hutt
¿ywi³ szczególny respekt wobec drobnej ludzkiej istoty, do której siê
w³anie zwraca³. Nie chodzi³o o osobowoæ Shu Mai, lecz o jej nie-
zwyk³e dokonania handlowe.
Co siê sta³o? zapyta³a oschle przewodnicz¹ca Gildii Kupiec-
kiej.
Drugi Jedi i jego padawan zjawili siê wczeniej, ni¿ oczekiwano,
i nie dopucili do egzekucji pierwszej pary. Soergg przybli¿y³ usta do
komunikatora. Podalicie mi b³êdn¹ informacjê warkn¹³ z oburze-
niem. Straci³em wielu najemników. Ponios³em koszty.
32
Shu Mai by³a nieugiêta.
Nie zrzucaj na mnie winy za w³asne gapiostwo. Dosta³e najbar-
dziej aktualn¹ informacjê, jaka by³a dostêpna. Mylisz, ¿e ledzenie
poczynañ pojedynczego Jedi jest równie proste, jak ³a¿enie za tancerk¹
po sali balowej? Nie tr¹bi¹ wszem i wobec, dok¹d siê wybieraj¹, i do-
brze o tym wiesz. W jej twarzy widaæ by³o niepokój. Muszê przeka-
zaæ tê nieprzyjemn¹ informacjê dalej. Kiedy zamierzasz naprawiæ swo-
j¹ kompromituj¹c¹ pora¿kê?
Sprawa jest w trakcie za³atwiania. Nie dopucimy, aby Jedi sta-
nêli na przeszkodzie secesji Ansionu.
Ansion jest twoim rodzinnym wiatem z wyboru przypomnia³a
Huttowi Shu Mai. Nie obchodzi ciê, czy zostanie w Republice, czy
nie?
Soergg prychn¹³ nieuprzejmie.
Dom Hutta jest tam, gdzie jego interesy.
Przewodnicz¹ca Gildii Kupieckiej pokrêci³a g³ow¹.
Nawet cz³onkowie Federacji Handlowej nie s¹ a¿ tak przekupni.
Uprzejme s³owa ze strony osoby, której organizacja zatuszowa-
³a sprawê zanieczyszczenia niobarium na Vorianie Cztery.
Shu Mai zrobi³a zdumion¹ minê.
Wiesz o tym? Wydawa³oby siê, ¿e osoba maj¹ca dostêp do ta-
kich informacji nie powinna mieæ problemów z wyeliminowaniem
dwójki Jedi i ich padawanów.
Wydawa³oby siê, owszem zgodzi³ siê Soergg. Có¿, gdybym
mia³ w³aciw¹ pomoc Nie mo¿esz mi przys³aæ kogo odpowiedniego?
Shu Mai potrz¹snê³a g³ow¹.
Otrzyma³am cis³e instrukcje, by unikaæ wszelkich dzia³añ, któ-
re mog³yby ci¹gn¹æ dodatkow¹ uwagê Rady Jedi. A przys³anie zawo-
dowców spoza planety w³anie do takich dzia³añ nale¿y. Nasz przyjaciel
mia³by powa¿ne k³opoty z wyjanieniem powodu takiego postêpowa-
nia. Musi ci wystarczyæ to, co znajdziesz na miejscu. Zapewniano mnie,
¿e potrafisz sobie poradziæ. Dlatego ciê zatrudni³am.
To nie taka prosta sprawa poskar¿y³ siê ¿a³onie Soergg.
Przewodnicz¹ca nachyli³a siê nad czujnikiem holograficznym, a¿
jej twarz wype³ni³a ca³¹ powierzchniê obrazu.
Zaproponujê ci co, Hutcie. Zamieñ siê ze mn¹ miejscami. Zaj-
mê siê tymi wcibskimi Jedi, a ty tutaj bêdziesz mia³ do czynienia z ty-
mi, przed którymi ja siê muszê t³umaczyæ.
Soergg przemyla³ sobie tê propozycjê, ale doszed³ do wniosku, ¿e
mu nie odpowiada. Huttowie nie doszliby do tego, do czego doszli, gdy-
33
3 Nadchodz¹ca burza
by byli durniami. Poza tym zawsze istnia³a mo¿liwoæ pominiêcia Shu
Mai, gdyby sta³a siê zbyt natarczywa. Mo¿na j¹ przeskoczyæ.
Czy tego w³anie chcia³? Nie by³ pewien, czy naprawdê go intere-
suje, kto stoi za plecami niecierpliwej Gildii Kupieckiej. W ka¿dym
razie na pewno nie osobicie.
Czujê niepokój, poruszenie, a nawet wrogoæ oznajmi³ Obi-
-Wan.
Anakin pos³usznie wlók³ siê za nim. Obi-Wan kierowa³ siê w stro-
nê sali rady miejskiej Cuipernam, gdzie mieli odbyæ oficjalne spotka-
nie z przedstawicielami Unii Spo³eczeñstw luno powi¹zanej organi-
zacji politycznej, która reprezentowa³a rozproszone miasta-pañstwa
Ansionu i stanowi³a na planecie najbli¿szy odpowiednik rz¹du planetar-
nego. Tylko, ¿e ta namiastka rz¹du grozi³a teraz od³¹czeniem siê od
Republiki, upomnia³ siê w duchu, a w ostatecznym rozrachunku poci¹g-
niêciem za sob¹ dziesi¹tków innych systemów.
Luminara skinê³a g³ow¹.
Innymi s³owy, mamy przed sob¹ stadko zdenerwowanych polity-
ków. Obejrza³a siê na Barrissê. Istniej¹ pewne wartoci niezmien-
ne, niezale¿ne od lokalizacji w galaktyce, moja droga. Prêdkoæ wia-
t³a, ruch mionów, a tak¿e niechêæ polityków do podjêcia jakiejkolwiek
decyzji, która wymaga³aby choæby minimalnej odpowiedzialnoci oso-
bistej.
Padawanka jak zawsze zastanowi³a siê chwilê, zanim sformu³owa³a
odpowied.
A wiêc jak ich przekonamy o tym, ¿e rz¹d galaktyczny dzia³a
uczciwie, a w ich najlepiej pojêtym interesie le¿y pozostanie w ramach
Republiki?
Nieraz wydaje mi siê, ¿e najlepiej dzia³aj¹ pieni¹dze odpar³
Obi-Wan ³agodnie, ale sarkastycznie Niezale¿nie jednak od tego, co
dzieje siê dzisiaj w senacie, metody dzia³ania Jedi s¹ inne. W przeci-
wieñstwie do polityków, nie mo¿emy kupiæ lojalnoci tych ludzi obiet-
nicami pomocy finansowej i nowatorskich projektów rozwojowych.
Mamy do dyspozycji jedynie rozum i zdrowy rozs¹dek. Jeli wszystko
pójdzie dobrze, zareaguj¹ na nie równie entuzjastycznie, jak na brzê-
cz¹c¹ monetê.
Stra¿nicy nie musieli anonsowaæ przyby³ych goci zebranemu gre-
mium czekano na nich. Sala rady miejskiej by³a wspania³a, zw³aszcza
jak na standardy Cuipernam d³uga i wysoka, na wysokoci drugiego
34
piêtra ozdobiona scenami z ¿ycia planety, wykonanymi artystycznie
z barwionego kwarcu. Mia³y one wywieraæ odpowiednie wra¿enie na
obywatelach i petentach, choæ Obi-Wan pomyla³, ¿e na Coruscant nie
przyci¹gnê³yby uwagi nawet miertelnie znudzonego podró¿nika. Co
bynajmniej nie oznacza³o, ¿e mistrz Jedi czu³ siê lepszy czy wa¿niejszy
ni¿ miejscowi. Od wczesnego dzieciñstwa wpajano mu, ¿e osi¹gniêcia
materialne s¹ ma³o istotne. Ka¿dy mo¿e sobie kupiæ wytworne stroje
i wymylne ozdoby, ¿yæ w pa³acu, pomiataæ legionami ¿ywej i mecha-
nicznej s³u¿by. M¹droæ jest o wiele trudniejsza do zdobycia.
Ca³a czwórka sumiennie wyrazi³a podziw dla otoczenia, obsypuj¹c
komplementami kobietê, która wysz³a, aby ich formalnie powitaæ. Cze-
ka³o na nich siedmioro delegatów, usadowionych przy d³ugim stole,
wyciêtym z jednego kawa³ka fioletowego drzewa xell. Dwoje z nich by³o
ludmi, czworo Ansionianami, a jeden Armalatczykiem.
Luminara uwa¿nie obserwowa³a Ansionian. Dominuj¹ca na tej pla-
necie rasa by³a nieco ni¿sza ni¿ ludzie, o budowie cia³a znacznie szczu-
plejszej, wrêcz kocistej, a skórze barwy blado¿ó³tej, prawie z³ocistej.
Obie p³cie by³y pozbawione ow³osienia, z wyj¹tkiem pojedynczego pa-
sma twardej szczeciny, szerokoci mniej wiêcej piêtnastu, a d³ugoci
siedmiu do omiu centymetrów, które bieg³o od szczytu g³owy przez
ca³y grzbiet, przechodz¹c na koñcu w piêtnastocentymetrowej d³ugo-
ci ogon, zazwyczaj starannie przystrzy¿ony i ukryty pod ciep³¹, ele-
gancko skrojon¹ odzie¿¹ we wszystkich kolorach têczy. Du¿e oczy o ma-
³ych, czarnych renicach by³y zazwyczaj czerwone, nieraz przechodz¹-
ce w janiejsze, ¿ó³tawe tony, rzadziej amarantowe. W ustach mieci³o
siê mnóstwo ostrych jak no¿e zêbów. Ansionianie byli wszystko¿erni,
ale spo¿ywali stosunkowo znacznie wiêcej miêsa ni¿ ludzie.
A zw³aszcza Alwari, przypomnia³a sobie Luminara.
Nie znalaz³ siê tu oczywicie nikt, kto móg³by reprezentowaæ interesy
nomadów. Ci unikali miast i miasteczek; woleli przebywaæ na rozleg³ych
preriach, pokrywaj¹cych znaczn¹ czêæ powierzchni Ansionu. Po tysi¹cle-
ciach nieustannych konfliktów pomiêdzy nomadami a mieszkañcami miast
dwiecie lokalnych lat temu zdo³ano wreszcie zawrzeæ kruchy pokój. Ostat-
nio wymagania polityki miêdzygwiezdnej grozi³y rozerwaniem tej ugody
na strzêpy i ca³kowitym odci¹gniêciem Ansionu od Republiki.
Nomadowie pragnêli pozostaæ w ramach Republiki, ale mieszkañ-
cy miast buntowali siê przeciwko ciê¿arowi przepisów i drobiazgowych
nakazów, które nap³ywa³y z Coruscant niekoñcz¹cym siê strumieniem.
Zaczêli braæ pod uwagê mo¿liwoæ przy³¹czenia siê do powsta³ego nie-
dawno ruchu secesjonistycznego. W rezultacie pomiêdzy nomadami
35
a mieszkañcami miast pojawi³y siê nowe zadra¿nienia. Luminara wie-
dzia³a, ¿e gdyby zdo³ali pogodziæ sprzeczne interesy mieszkañców, An-
sion móg³by pozostaæ w Republice. Lecz, jak to bywa w historii, lokal-
ny konflikt zagra¿a³ rozprzestrzenieniem siê poza granice. Niewyklu-
czone, ¿e ¿adna ze stron tego miêdzynarodowego sporu nie wiedzia³a
do koñca, jaka jest prawdziwa stawka. Narastaj¹cy spór pomiêdzy miesz-
czuchami a nomadami odbija³ siê echem w ca³ej galaktyce.
Oczy wszystkich, nie tylko tych, których wi¹za³y formalne pakty
i traktaty, skierowane by³y na wydarzenia rozgrywaj¹ce siê na Ansio-
nie. Dziêki strategicznej lokalizacji i uwik³aniu w sieæ powi¹zañ, by³ to
kluczowy wiat w tej czêci galaktyki. Luminara wiedzia³a, ¿e jeli wyj-
mie siê ma³¹ zatyczkê z tamy powstrzymuj¹cej wzburzone wody, potop
mo¿e zalaæ wszystko.
Ansionianin, który wsta³ zza sto³u, powita³ ich ceremonialnym ge-
stem. Pozostali delegaci nie ruszyli siê z miejsca. Luminara odnoto-
wa³a ten fakt w pamiêci.
Jestem Ranjiyn. Podobnie jak moi koledzy, reprezentujê uniê,
miasta Ansionu i ich mieszkañców.
Luminara wiedzia³a, ¿e wiêkszoæ Ansionian u¿ywa tylko jednego
imienia. Grzywa Ranjiyna ufarbowana by³a w naprzemienne bia³e i czarne
pasy. Przedstawi³ pozosta³ych delegatów. Nie trzeba by³o mistrza Mocy,
aby zauwa¿yæ ich czujnoæ. Po zakoñczonej prezentacji stwierdzi³:
My, mieszkañcy miast, witamy was, przedstawicieli Rady Jedi
na Ansionie, i ofiarujemy wam wszelk¹ gocinnoæ i wspó³pracê, jaka
le¿y w granicach naszych mo¿liwoci.
£adne s³owa, pomyla³ Anakin. Mistrz Obi-Wan spêdzi³ wiele cza-
su na zaspokajaniu zainteresowania swego padawana sprawami polityki.
A pierwsza lekcja, któr¹ pobra³ student tego kontrowersyjnego tematu,
mówi³a, ¿e s³owa s¹ najtañsz¹ walut¹ u¿ywan¹ przez polityków i ¿e sza-
staj¹ ni¹ bez pamiêci.
Tymczasem g³os zabra³a Luminara. Z pewnoci¹ jest niezwyk³ym
Jedi, uzna³ Anakin. Na swój sposób potrafi³a byæ równie oniemielaj¹-
ca jak Obi-Wan. By³a jednak przy tym przyjazna i wyrozumia³a, a to
wiêcej, ni¿ móg³ powiedzieæ o jej wzorowej padawance Barrissie.
W imieniu Rady Jedi, Obi-Wana Kenobiego i moim, Luminary
Unduli, jak równie¿ naszych padawanów, Anakina Skywalkera i Barris-
sy Offee, dziêkujemy wam za te mi³e s³owa. Czwórka Jedi zajê³a miej-
sca po drugiej stronie piêknego sto³u, naprzeciwko gospodarzy. Jak
wiecie, przybylimy tu, aby poredniczyæ na waszej planecie w sporze
pomiêdzy mieszkañcami miast a nomadami Alwari.
36
Chwileczkê. Wysoki, dystyngowany starszy mê¿czyzna wzgar-
dliwie machn¹³ rêk¹. Proszê tylko bez sztuczek Jedi. Wszyscy wiemy,
¿e jestecie tutaj po to, aby wszelkimi dostêpnymi sposobami powstrzy-
maæ Ansion przed przy³¹czeniem siê do ruchu secesjonistów. Lokalne
sprzeczki, na które siê powo³ujecie, nie s¹ godne rozpatrywania ich przez
Radê Jedi. Umiechn¹³ siê z³oliwie. W ka¿dym razie nie wys³aliby
a¿ czworga przedstawicieli do za³atwienia tak drobnej sprawy.
Dla rady ¿aden konflikt nie jest drobny odpar³ Obi-Wan.
Chcielibymy widzieæ wszystkich obywateli Republiki ¿yj¹cych w po-
koju i zadowoleniu, gdziekolwiek mieszkaj¹, niezale¿nie od gatunku,
ich lokalnych zwyczajów i stylu ¿ycia.
¯ycie w zadowoleniu! Jedna z Ansionianek, o twarzy pociêtej
d³ugimi pionowymi liniami i jednym zamglonym br¹zowym oku, siêg-
nê³a pod stó³, wyci¹gnê³a stos dyskietek wielkoci ceg³y i rzuci³a na
lustrzan¹ powierzchniê sto³u. Wyl¹dowa³y na niej z g³uchym stukiem.
Styl ¿ycia! Czy wy w ogóle wiecie, o czym mówicie, Jedi?
Zanim Luminara czy Obi-Wan zd¹¿yli odpowiedzieæ, stwierdzi³a:
To sprawozdania z obrad Senatu Republiki. Tylko z ostatnich
dwóch miesiêcy! Machnê³a rêk¹ w stronê stosu, jakby to by³o jakie
paskudne morskie stworzenie, które nagle wyzionê³o ducha na stole
i w³anie zaczê³o siê rozk³adaæ. Same roczne wskaniki zawieraj¹
w sobie wiêcej danych ni¿ ca³a miejska biblioteka. Zgodnoæ, przestrze-
ganie prawa, pos³uszeñstwo, tylko tym siê ostatnio interesuje senat.
A oprócz tego jeszcze preferencyjnym traktowaniem siebie i tych, któ-
rych reprezentuje, zw³aszcza w handlu. Wielka niegdy Republika Ga-
laktyczna upad³a pod naporem drobnych biurokratów i egoistycznych
manipulatorów, którzy szukaj¹ jedynie osobistych korzyci i awansu,
nie za sprawiedliwoci i uczciwych interesów.
Wyrane faworyzowanie Alwarich jest tego dowodem stwier-
dzi³a kolejna Ansionianka siedz¹ca obok. Senator Mousul informuje
nas o wszystkim.
Senat nie faworyzuje ¿adnej grupy spo³ecznej ani etnicznej za-
protestowa³a Luminara. Ta podstawowa zasada zawiera siê w prawach
za³o¿ycielskich Republiki i nigdy nie uleg³a zmianie.
Przypadkiem zgadzam siê z delegatk¹ spokojnie wtr¹ci³ Obi-
-Wan.
Zdezorientowani zgromadzeni skierowali uwagê na drugiego Jedi.
Nawet Luminara wydawa³a siê zaskoczona.
Wybacz wymamrota³ Ranjiyn ale czy powiedzia³e, ¿e zga-
dzasz siê z Kandah?
37
Obi-Wan skin¹³ g³ow¹.
Zaprzeczanie istnieniu biurokracji i problemów w senacie by³o-
by tym samym, co negowanie istnienia pulsarów. Z pewnoci¹ panuje
tam zamieszanie i niezgoda. Z pewnoci¹ istnieje plaga biurokracji i kon-
flikty. Jedi ledwie zauwa¿alnie podniós³ g³os, który zabrzmia³ dosko-
nale kontrolowan¹ energi¹. Ale prawa Republiki wci¹¿ obowi¹zuj¹, s¹
nienaruszalne i czyste. Jak d³ugo zjednoczone istoty rozumne bêd¹ ich
przestrzegaæ, w galaktyce bêdzie panowa³ porz¹dek. Utkwi³ wzrok
w Kandah. Na Ansionie te¿.
Armalatczyk Tolut siedzia³ u szczytu sto³u, poniewa¿ nie móg³ pod
nim zmieciæ masywnych nóg. Teraz wsta³ i wycelowa³ w Obi-Wana
jeden z trzech grubych paluchów.
Gadanina Jedi! hukn¹³ i ma³ymi, czerwonymi oczkami powiód³
po pozosta³ych delegatach. Nie widzicie, dok¹d on zmierza i czego
próbuje dokonaæ? Chc¹ nas omamiæ sprytnymi s³ówkami! Uwa¿aj¹, ¿e
wszyscy Ansionianie to prymitywni wieniacy, jestem gotów siê za³o-
¿yæ! Nachyli³ siê poprzez stó³ i wspar³ potê¿ne d³onie na g³adkim,
fioletowym drewnie. Solidny blat zatrzeszcza³ pod ciê¿arem jego sied-
miuset kilogramów.
Mistrzowie Mocy, hê? Mistrzowie knowañ i chytrych wykrêtów,
mówiê! To tylko przebieg³oæ Jedi!
Tolut, proszê! Ranjiyn usi³owa³ uspokoiæ potê¿nego, o wiele wiêk-
szego od siebie towarzysza. Oka¿ trochê szacunku dla Mocy, jeli ju¿
nie dla naszych goci. Mo¿e i nie zgadzamy siê we wszystkim, ale
Moc! Moc! Wszystkich was opêta³ i otumani³ ten absurd! Zie-
lone palce dga³y powietrze w kierunku milcz¹cych goci. To huma-
noidzi jak wy. Rozumni jak ja. Krwawi¹ i umieraj¹ jak wszystkie inne
stworzenia z krwi i koci. Dlaczego mamy dalej cierpieæ pod ich uci¹¿-
liwymi rz¹dami? Ich przedstawiciele s¹ skorumpowani albo nie wiedz¹
nic o potrzebach ró¿nych gatunków, a mo¿e i jedno, i drugie. Kiedy rz¹d
psuje siê jak stary morski potwór, tak w³anie nale¿y go potraktowaæ.
B³ysn¹³ d³ugimi jak d³uta zêbami. Wynieæ i zakopaæ.
Siêgn¹³ poprzez stó³, jedn¹ d³oni¹ zagarn¹³ dyskietki, które pozo-
stawi³a tam Kandah i z rozmachem rzuci³ nimi o cianê, a¿ rozsypa³y
siê na wszystkie strony.
Przepisy! Ograniczenia! Co ludy mog¹ robiæ, a czego nie! Wszyst-
ko s³owa s³owa, których my na Ansionie nie napisalimy. Powinni-
my przystaæ do tych, którzy chc¹ siê od³¹czyæ od Republiki i myl¹
tak samo, jak ja mówiê! Uwolniæ Ansion! A jeli Alwari nie przy³¹cz¹
siê do nas, za³atwimy siê z nimi tak, jak ju¿ nieraz w przesz³oci.
38
Przez ca³y czas trwania tej tyrady gocie siedzieli w milczeniu, tyl-
ko d³oñ Anakina dyskretnie przesunê³a siê w kierunku miecza wietl-
nego. Wystarczy³ jednak cieñ umiechu na twarzy mistrza, by jego rêka
zawis³a w powietrzu. Anakina tak naprawdê bardzo niewiele obchodzi-
³o, czy Ansion pozostanie w Republice, czy nie.
Skomplikowana machina galaktycznej polityki wci¹¿ by³a dla nie-
go tajemnic¹. Ale Tolut obrazi³ jego mistrza i ch³opiec czu³ narastaj¹cy
gniew. Zmusi³ siê, aby zachowaæ spokój, poniewa¿ jego mistrz ¿yczy³
sobie tego. Wiedzia³ doskonale, ¿e Obi-Wan Kenobi sam potrafi o sie-
bie zadbaæ.
Rycerz Jedi podniós³ siê z miejsca, ale ku zdumieniu Anakina
uprzejmie ust¹pi³ g³osu siedz¹cej obok kobiecie.
Mocy nie mo¿na tak ³atwo przekreliæ, mój du¿y przyjacielu
poinformowa³a Armalatczyka Luminara. Zw³aszcza jeli samemu nic
siê o niej nie wie.
Tolut znów wyszczerzy³ w szerokim umiechu wielkie, p³askie bia-
³e zêby i ruszy³ wokó³ sto³u. Barrissa i Anakin napiêli miênie, ale Obi-
-Wan siedzia³ spokojnie, nie zwracaj¹c uwagi na masywnego Armalat-
czyka. Po twarzy b³¹ka³ mu siê s³aby umieszek. Luminara wsta³a i od-
sunê³a siê od krzes³a.
Mylisz, ¿e tylko Jedi w³adaj¹ Moc¹? warkn¹³ Tolut. Wszy-
scy siê na tym znaj¹, trzeba tylko poæwiczyæ.
Wyci¹gn¹³ wielk¹ d³oñ i skin¹³ ni¹ w kierunku sto³u. Na blacie usta-
wiono siedem kryszta³owych karafek z wod¹, aby uczestnicy spotkania
mogli ugasiæ pragnienie. Jedna z nich zadr¿a³a lekko, po czym unios³a
siê pó³ metra w górê. Po policzkach Toluta sp³ywa³y grube, ciê¿kie kro-
ple potu, ale umiechn¹³ siê triumfalnie.
Widzicie? Przy odrobinie æwiczeñ i silnej woli, wszyscy potra-
fi¹ to, co Jedi. Wielki mi powód do dumy!
Przeciwnie ³agodnie odpar³a Luminara. Wiedza jest zawsze
powodem do dumy.
Nie podnios³a rêki. Nie musia³a.
Karafka przesta³a dygotaæ, zawis³a spokojnie. Luminara skoncen-
trowa³a siê na niej, a naczynie powoli wznios³o siê wy¿ej, a¿ dotknê³o
sufitu. Zafascynowani delegaci nie mogli oderwaæ od niej oczu. Ci
mieszkañcy peryferyjnego wiata nigdy wczeniej nie mieli okazji ob-
serwowaæ pos³ugiwania siê Moc¹ przez Jedi.
Niczym pêkaty kryszta³owy ptak, karafka podryfowa³a pod sufitem
i zawis³a dok³adnie nad g³ow¹ Armalatczyka, który z wciek³¹ min¹
macha³ rêkami w jej kierunku najpierw spokojnie, a potem coraz gwa³-
39
towniej. Jego nerwowe gesty nie odnios³y absolutnie ¿adnego skutku.
Móg³by równie dobrze pomachaæ sobie przed lustrem.
Karafka g³adko, jakby manipulowa³ ni¹ dowiadczony kelner, od-
wróci³a siê do góry dnem, wylewaj¹c lodowat¹ zawartoæ na g³owê co-
raz bardziej zdenerwowanego delegata. Z mordercz¹ min¹ otar³ twarz
i ruszy³ w kierunku spokojnej Jedi. Barrissa siêgnê³a po miecz wietl-
ny, ale powstrzyma³a j¹ d³oñ mistrzyni, podobnie jak chwilê wczeniej
Obi-Wan poskromi³ zapêdy swojego padawana.
Karafki jedna po drugiej wzbija³y siê w powietrze, aby pozbyæ siê
zawartoci wprost na g³owê Toluta. Poród pozosta³ych, jeszcze su-
chych delegatów, rozleg³y siê miechy. Ludzie chichotali cicho, An-
sionianie natomiast wydawali tubalne ryki, które dziwnie nie pasowa³y
do ich w¹t³ej budowy. Napiêcie, które zapanowa³o w zgromadzeniu,
znik³o nagle jak ulatuj¹ca z wiatrem pajêczyna.
Mam nadziejê, ¿e nikomu za bardzo nie chce siê piæ mruknê³a
Luminara, zajmuj¹c z powrotem swoje miejsce.
Prychaj¹cy, przemoczony do suchej nitki wielki stwór rykn¹³ gro-
nie i nagle zmieni³ zdanie. Ociekaj¹c wod¹ z twarzy, zêbów i lni¹ce-
go skórzanego stroju, powêdrowa³ do swojego krzes³a i klapn¹³ na nie
z mlaniêciem. Skrzy¿owa³ na masywnej piersi ramiona gruboci ludz-
kiego tu³owia i powoli skin¹³ g³ow¹ w kierunku kobiety odpowiedzial-
nej za jego mokr¹ pora¿kê.
Tolut jest wielki pomiêdzy swym ludem. Nie zawsze mówi do-
brze, ale wielki nie musi oznaczaæ, ¿e g³upi. Tolut wie, kiedy nie
ma racji. Ustêpujê przed wiêksz¹ Moc¹. Myli³em siê co do zdolnoci
Jedi.
Luminara obdarzy³a go ³agodnym umiechem.
Nie ma wstydu w przyznaniu, ¿e nie wie siê wszystkiego. To ozna-
cza m¹droæ. Co znacznie cenniejszego ni¿ si³a fizyczna a nawet
umiejêtnoæ wp³ywania na Moc. Nale¿y ci siê pochwa³a, nie nagana.
Lekko sk³oni³a g³owê. Gratulujê ci bystroci os¹du.
Tolut zawaha³ siê, nie bardzo wiedz¹c, czy Jedi przypadkiem nie
¿artuje sobie z niego. Kiedy jednak zrozumia³, ¿e komplement by³ szcze-
ry i pochodzi³ z g³êbi serca, jego twarz siê rozjani³a, a ca³e zachowa-
nie uleg³o zmianie.
Mo¿e my z unii bêdziemy mogli z wami wspó³pracowaæ oznaj-
mi³. Wci¹¿ istnia³o zagro¿enie, ¿e poprzednia wojowniczoæ powróci
pomimo w³anie otrzymanej nauczki. Ale praca z Alwarimi to co
ca³kiem innego.
Obi-Wan pochyli³ siê w kierunku Anakina i szepn¹³:
40
To, mój m³ody padawanie, by³a demonstracja umiejêtnoci zna-
nej jako dyplomacja dynamiczna.
Skywalker skin¹³ g³ow¹.
Odnotowa³em ten przyk³ad, mistrzu. Znów zapatrzy³ siê w spo-
kojn¹, piêkn¹ twarz Luminary Unduli. Zauwa¿y³ te¿, ¿e mina Barrissy
zaczyna niebezpiecznie przypominaæ drwi¹cy grymas.
Ranjiyn otar³ ostatni¹ ³zê rozbawienia z k¹cika oka i spróbowa³ przy-
wróciæ powa¿ny nastrój poprzedzaj¹cy wodn¹ demonstracjê.
Niewa¿ne, co zrobicie. Nawet tysi¹c zwariowanych sztuczek nie
przekona Alwarich, aby dopucili do wspólnego eksploatowania ste-
pów. A unia tylko wtedy zgodzi siê pozostaæ zwi¹zana prawem Republi-
ki, jeli bêdziemy traktowani na ca³ej planecie jednakowo i nikt nas
nie zmusi do zamkniêcia siê na wieki w granicach miast. Na razie Alwa-
ri dominuj¹ nad nami wielkim obszarem ziemi, a my kontrolujemy mia-
sta. Jeli za ka¿d¹ prób¹ rozszerzenia naszych granic bêd¹ z wrzaskiem
pêdziæ do senatu na skargê, to ju¿ lepiej nam bêdzie poza Republik¹
wraz z jej niezliczonymi przepisami i regulacjami.
A mnie siê wydaje, ¿e to by oznacza³o niekoñcz¹c¹ siê wojnê
domow¹ odezwa³ siê Anakin. Pochwyci³ spojrzenie Obi-Wana i po
chwili namys³u doda³: A co najmniej pewien rodzaj nieustannego kon-
fliktu pomiêdzy wami a Alwarimi.
To os³abi obie strony doda³a Barrissa, poparta zachêcaj¹cym
spojrzeniem Luminary.
Starszawy, wysoki mê¿czyzna z rezygnacj¹ machn¹³ rêk¹ ze swego
miejsca.
Wszystko jest lepsze ni¿ koniecznoæ stosowania siê do niewy-
godnych praw, które s¹ przestarza³e, zanim jeszcze zostan¹ uchwalone.
Nasi przyjaciele zapewnili nas, ¿e jeli og³osimy nasz¹ secesjê z Repu-
bliki, oka¿¹ nam prawdziw¹ pomoc, tak¹, jakiej potrzebujemy, a jakiej
nie jestemy w stanie wyegzekwowaæ od senatu.
Jacy przyjaciele? uprzejmie zapyta³ Obi-Wan. Ton pytania by³
taki, jakby odpowied nie mia³a wiêkszego znaczenia, ale Anakin wie-
dzia³, ¿e jest inaczej. Wyczuwa³ lekkie napiêcie w postawie swojego
mistrza.
Nie mia³ okazji stwierdziæ, czy Ansionianin równie¿ je wyczu³, czy
nie. W ka¿dym razie nikogo nie wymieni³.
Luminara wype³ni³a milczenie, które zapad³o po tych s³owach.
Wszystko mo¿e byæ lepsze z wyj¹tkiem pokoju. Powiod³a
wzrokiem po wszystkich przedstawicielach po kolei. Korzystaj¹c z na-
szych kompetencji przedstawicieli Rady Jedi, mamy dla was propozy-
41
cjê. Jeli zdo³amy przekonaæ Alwarich, aby podzielili siê z wami domi-
nacj¹ nad po³ow¹ stepów, nad którymi obecnie sprawuj¹ kontrolê, oraz
¿eby pozwolili wam korzystaæ z niektórych zasobów, jakie kryj¹ te zie-
mie, czy ludnoæ unii zgodzi siê przestrzegaæ praw Republiki, zgodnie
z którymi dot¹d ¿y³a, i zapomni o niebezpiecznych dyskusjach o secesji?
Po tej nieoczekiwanej, niezwyk³ej ofercie delegaci zaczêli szeptaæ
miêdzy sob¹. Ton tych szeptów i skrywane podniecenie wiadczy³y, ¿e
nie uwa¿ali poprzedniej propozycji za szczególnie atrakcyjn¹.
Korzystaj¹c z ich dyskusji, Obi-Wan nachyli³ siê do swojej towa-
rzyszki.
Du¿o im obiecujesz, Luminaro.
Poprawi³a na plecach kaptur szaty.
Przed przybyciem na tê planetê spêdzi³am wiele czasu na stu-
diowaniu historii ludów Ansionu. Trzeba zrobiæ co dramatycznego, aby
przerwaæ tê socjopolityczn¹ blokadê. To jedyny sposób, aby oni wszy-
scy zaczêli myleæ o czym innym ni¿ o oderwaniu siê od Republiki.
Umiechnê³a siê. Pomyla³am sobie, ¿e jeli roztoczê now¹ perspek-
tywê mo¿liwoci handlowych, to niele nimi wstrz¹snê.
Obi-Wan spokojnie obserwowa³ cicho rozprawiaj¹cych delegatów.
O¿ywienie w ich twarzach i gestach by³o szczere, nie stanowi³o przed-
stawienia na u¿ytek goci.
Z pewnoci¹ ci siê to uda³o stwierdzi³, podkrelaj¹c swoje s³owa
lekkim umieszkiem, do którego zaczyna³a siê przyzwyczajaæ. Ale
jeli siê zgodz¹, postawisz nas w k³opotliwej sytuacji, bo bêdziemy
musieli siê wywi¹zaæ z obietnicy.
Pani Luminara zawsze spe³nia swoje obietnice! W g³osie Bar-
rissy zabrzmia³ cieñ urazy.
Bez w¹tpienia tak jest. Obi-Wan pob³a¿liwie spojrza³ na pada-
wankê. Martwi mnie tylko, jak to wymóc na tej podzielonej, wiecznie
sk³óconej gromadzie nomadów, którzy zw¹ siê Alwarimi.
Luminara przerwa³a ich rozmowê lekkim skinieniem g³owy. Delegaci
zakoñczyli w³anie o¿ywion¹ dyskusjê i usiedli znowu twarzami do goci.
Nikt nie w¹tpi, ¿e uzyskanie zgody Alwarich na taki uk³ad rady-
kalnie zmieni³oby sytuacjê, jaka tu obecnie panuje przemówi³a trze-
cia przedstawicielka Ansionian, kobieta imieniem Induran. Gdyby
uda³o siê zawrzeæ ten traktat, z pewnoci¹ zawa¿y³by on na opinii tych,
którzy obecnie sprzyjaj¹ secesji od Republiki, poniewa¿ uwa¿aj¹, ¿e ta
nic dla nich nie robi. Wielkie, wypuk³e oczy spoczê³y na Jedi. Jed-
nak wiêkszoæ z nas uwa¿a, ¿e uzyskanie zgody Alwarich na taki uk³ad
jest wysoce nieprawdopodobne.
42
Po stronie goci opowiedzia³ siê jednak do niedawna wojowniczo
nastawiony Tolut.
Dla tych, którzy sprawiaj¹, ¿e w zamkniêtym pomieszczeniu pada
deszcz, nie ma rzeczy niemo¿liwych, nawet jeli jest to rozs¹dny dia-
log z Alwarimi.
Luminara umiechnê³a siê do zwalistego humanoida. Mo¿e i lubi³
zaczepki, ale przynajmniej mia³ doæ rozumu, aby zmieniæ zdanie, kie-
dy fakty tego wymaga³y. A to ju¿ by³o wiêcej, ni¿ da³oby siê powiedzieæ
do tej pory o jego ansioniañskich kolegach, choæ i oni zaczynali miêk-
n¹æ. W atmosferze wyczuwa³o siê subteln¹ zmianê. Wygl¹da³o, ¿e go-
spodarze, choæ mieli doæ niepokonanej biurokracji Republiki, zapra-
gnêli nagle siê z ni¹ pogodziæ. Do Luminary i Obi-Wana oraz ich pada-
wanów nale¿a³o przekonanie ich do podjêcia w³aciwej decyzji.
Wszystko w tej chwili zale¿a³o od sk³onienia nomadów do wspó³-
pracy. Mistrzyni Jedi odnios³a wra¿enie, ¿e bêdzie to wymaga³o znacz-
nie wiêcej wysi³ku ni¿ ¿onglowanie karafkami z wod¹ w wygodnej sali.
Jak znajdziemy Alwarich? zapyta³ Anakin z lekkim zniecier-
pliwieniem.
Luminara spojrza³a na padawana i zmru¿y³a oczy. Wyczuwa³o siê
w nim wielki potencja³ Mocy. Nie zna³a go dobrze, ale wiedzia³a, ¿e
Obi-Wan nie wzi¹³by ucznia, który nie by³by naprawdê obiecuj¹cy. Na
pewno zdo³a okie³znaæ tego czupurnego, upartego m³odzieñca, wyg³a-
dziæ szorstkie krawêdzie diamentu i oszlifowaæ go na prawdziwego Jedi.
W s³owach padawana nie by³o nic niew³aciwego, podobnie jak w tym,
¿e w ogóle siê odezwa³. Po prostu istnia³a granica pomiêdzy pewnoci¹
siebie a uporem, mia³oci¹ a arogancj¹. Zerkniêcie w prawo upewni³o
mistrzyniê, ¿e Barrissa nie jest bynajmniej zachwycona swym mêskim
odpowiednikiem. No có¿, m³oda dama na pewno zachowa dla siebie te
w¹tpliwoci chyba ¿e Skywalker j¹ sprowokuje. Barrissa z natury by³a
powci¹gliwa, ale nie³atwo dawa³a siê oniemieliæ. Zw³aszcza jeli pró-
bowa³ tego inny padawan.
Ranjiyn nie waha³ siê.
Idcie na wschód albo na zachód, albo dok¹d chcecie. Oddalcie
siê od cywilizacji. Zaprezentowa³ ansioniañsk¹ wersjê umiechu.
Zostawcie miasta daleko za sob¹, a znajdziecie Alwarich. Albo oni znajd¹
was. Chcia³bym tam byæ, ¿eby zobaczyæ, jak próbujecie przemówiæ im
do rozs¹dku. To by³oby warte obejrzenia.
Warte obejrzenia zgodnie powtórzy³ Tolut.
Luminara i Obi-Wan wstali jednoczenie. Konferencja dobieg³a
koñca.
43
Znacie nasz¹ reputacjê oznajmi³ Obi-Wan. Tysi¹ce razy rê-
czylimy ni¹ za nasze przyrzeczenia. Tym razem nie bêdzie inaczej.
Rozmowy z Alwarimi nie mog¹ byæ bardziej frustruj¹ce ni¿ przedziera-
nie siê przez szlaki komunikacyjne na Coruscant. Skrzywi³ siê lekko
na wspomnienie ostatniej swojej wizyty. Nie przepada³ za jazd¹ po mie-
cie.
Wspomnienie miejskiego zamêtu umocni³o ostro¿ne porozumie-
nie pomiêdzy delegatami a goæmi, które nawi¹za³o siê w czasie kon-
ferencji zreszt¹ w³anie o to mu chodzi³o. Po zakoñczeniu oficjal-
nych rozmów gocie i delegaci rozmawiali jeszcze w mi³ej atmosferze
przez jak¹ godzinê. Obie strony cieszy³y siê z mo¿liwoci wzajemne-
go poznania siê na bardziej prywatnej p³aszczynie i poza protoko³em.
Zw³aszcza prawie ju¿ suchy Tolut nabra³ szczególnej sympatii do Lu-
minary, która tolerowa³a awanse potê¿nego delegata bez sprzeciwu.
Nieraz zdarza³o jej siê nawi¹zywaæ przyjanie ze znacznie bardziej pa-
skudnymi istotami rozumnymi.
Zajêta rozmow¹ zauwa¿y³a jednak z podziwem, jak ³atwo przycho-
dzi³o Obi-Wanowi uspokajanie pozosta³ych osób. Choæ znany by³ ze
swych talentów mediacyjnych i dowiadczenia, jednak powszechnie
uwa¿ano go za niegronego i ³agodnego. Mówi³ spokojnie i z rezerw¹,
a jego s³owa dzia³a³y na s³uchaczy jak leczniczy masa¿. Gdyby nie zo-
sta³ Jedi, móg³ zrobiæ karierê w s³u¿bach dyplomatycznych.
Jednak to oznacza³oby utkwienie w samym sercu biurokracji, któr¹
potêpiali, a której potkniêcia i b³êdy próbowali teraz naprawiaæ.
Barrissa robi³a, co mog³a, aby oczarowaæ Ranjiyna i starszego przed-
stawiciela ludzi, Anakin za zalewa³ strumieniem wymowy drug¹ ko-
bietê. Ta ch³onê³a uwa¿nie ka¿de s³owo, bardziej ni¿ Luminara mog³aby
siê spodziewaæ. Chêtnie pods³ucha³aby to i owo, ale musia³a pracowaæ
nad Tolutem i wci¹¿ podejrzliw¹ Kandah. A poza tym pilnowanie Ana-
kina by³o rol¹ Obi-Wana, nie jej.
Gdyby tylko powodzenie ich misji zale¿a³o jedynie od doboru w³a-
ciwych s³ów, myla³a. Niestety, bywa³a ju¿ zaanga¿owana w zbyt wiele
sporów na zbyt wielu niesfornych planetach, aby s¹dziæ, ¿e problemy
Ansionu mo¿na rozwi¹zaæ wy³¹cznie za pomoc¹ rozs¹dnej dyskusji.
Delegatka Unii Spo³eczeñstw, Kandah, reprezentuj¹ca obywa-
teli miast Ansionu, czeka³a niespokojnie w ciemnym korytarzu. W dali
majaczy³y wiat³a ulicy Songoquin, pe³nej gadatliwych kupców
i wieczornych spacerowiczów. Podobnie jak ca³a jej wielkooka rasa,
44
Kandah bez trudu porusza³a siê nawet w bezksiê¿ycow¹ noc, lecz tu,
w ciasnym pasa¿u z jednym tylko wejciem, nawet widz¹cy w ciemno-
ci Ansionianin móg³ bez poczucia winy marzyæ o odrobinie dodatko-
wego wiat³a.
Co masz dla mnie? Natychmiast rozpozna³a g³os, ale przestra-
szy³a siê, kiedy niespodziewanie zabrzmia³ jej nad uchem. Jak siê
skoñczy³o spotkanie goci z przedstawicielami unii?
A¿ za dobrze. Nie tylko nie zna³a nazwiska osoby, z któr¹ siê
kontaktowa³a, lecz nawet nigdy nie widzia³a jej twarzy. Nie by³a pewna,
czy to kobieta, czy mê¿czyzna. Zreszt¹ nie mia³o to wiêkszego znacze-
nia. Wa¿ne, ¿e osobnik p³aci³ hojnie, bez opónieñ i w nieoznaczonych
kredytach. Delegacja z pocz¹tku by³a nieufna i sceptyczna. Sama zro-
bi³am, co mog³am, aby zasiaæ zamieszanie i niezgodê, ale Jedi s¹ zrêcz-
ni zarówno w s³owach, jak i w pos³ugiwaniu siê Moc¹. Jestem pewna,
¿e przekonali tego g³upiego Armalatczyka, by za nimi g³osowa³. Pozo-
stali jeszcze siê wahaj¹.
Opisa³a szczegó³owo ca³y przebieg spotkania.
A wiêc Jedi zamierzaj¹ przekonaæ Alwarich, aby pozwolili na
eksploracjê i zabudowê po³owy ziem tradycyjnie nale¿¹cych do noma-
dów? G³os zamia³ siê z niedowierzaniem, nape³niaj¹c ciemnoæ
echem. To by by³o co! Oczywicie, nic im z tego nie wyjdzie.
Ja te¿ tak s¹dzi³am szepnê³a w mrok dopóki sama ich nie po-
zna³am i nie zobaczy³am w akcji. S¹ subtelni i bardzo, bardzo przebiegli.
G³os odpar³ z lekkim wahaniem:
Nie chcesz chyba powiedzieæ, ¿e mog¹ doprowadziæ do ugody
z Alwarimi?
Chcia³am tylko powiedzieæ, ¿e to prawdziwi Jedi, a ja nie mam
kwalifikacji, aby przewidzieæ, co mog¹, a czego nie mog¹ dokonaæ. Jed-
no wiem na pewno: nie za³o¿y³abym siê przeciwko nim o nic.
Jedi s¹ s³awni jako wojownicy, nie jako mówcy niepewnie wy-
mamrota³ g³os.
Doprawdy? Kandah przypomnia³a sobie dalsze szczegó³y kon-
ferencji. Ci rycerze i ich padawani to uosobienie sprytu i og³ady. A sko-
ro ju¿ o tym mowa, ilu Jedi widzia³e w akcji? Jakiejkolwiek akcji?
Nie powinno ciê obchodziæ, co widzia³em, a czego nie. W³aci-
ciel g³osu by³ wyranie zirytowany, choæ raczej nie na informatorkê. Muszê
przekazaæ tê wiadomoæ mojemu szefowi. On bêdzie wiedzia³, co robiæ.
Doprawdy? pomyla³a Kandah. Lepiej on ni¿ ja. Ona mia³a tylko
przedstawiæ raport. By³a zadowolona, ¿e jej próba storpedowania misji
Jedi nie wymaga³a niczego wiêcej.
45
Swoj¹ zap³atê otrzymasz jak zwykle rzek³ g³os niedba³ym to-
nem, wyranie zajêty rozmylaniami nad informacjami delegatki unii.
Jak zawsze doceniamy dobr¹ pracê. Kiedy Ansion nareszcie opuci
Republikê i uwolni siê od jej wp³ywów, dostaniesz swoj¹ nagrodê: bez-
prawnie zagarniête dobra rodzinne w Korumdah zostan¹ ci zwrócone.
Jestem twoj¹ pokorn¹ s³ug¹ odpar³a grzecznie. Odwróci³a siê
i doda³a z wahaniem: Jak s¹dzisz, co teraz zrobi twój szef, aby po-
wstrzymaæ Jedi od wykonania zadania? Próba zabójstwa skoñczy³a siê
sromotn¹ pora¿k¹.
Z ciemnoci nie odezwa³ siê ¿aden g³os. Ogomoor otuli³ siê ciem-
nym p³aszczem i znik³ w mroku nocy.
A zatem Jedi zamierzaj¹ utrzymaæ uniê w Republice poprzez za-
³atwienie sporu z Alwarimi. mia³y plan.
I g³upi, Wasza Wielkoæ.
Tak s¹dzisz? Soergg spojrza³ na niego z niszy, w której odpo-
czywa³. Za oknem jeden z mniejszych ksiê¿yców Ansionu lni³ jak po-
lerowana koæ s³oniowa.
Nie ma szans na powodzenie.
Doprawdy?
Ogomoor poczu³, ¿e wymykaj¹ mu siê kolejne argumenty, i posta-
nowi³ zmieniæ taktykê.
Co mi rozka¿esz, panie? zapyta³ z wahaniem. Mo¿e spróbo-
waæ przekupstwa?
Ogromne, skone oczy wywróci³y siê w kierunku sklepienia.
Przekupiæ Jedi! Ty naprawdê jeste kompletnym ignorantem,
prawda, Ogomoorze?
Majordomus prze³kn¹³ zniewagê, dumê schowa³ do kieszeni i od-
powiedzia³ z szacunkiem:
Bêdê wdziêczny, jeli zechcesz owieciæ swego pokornego
s³ugê.
Zrobiê to. Hutt z obrzydliwym, lepkim mlaniêciem, odwróci³
siê na prawy bok, ¿eby lepiej siê przyjrzeæ swemu podw³adnemu.
Wiedz jedno: Jedi nie mo¿na przekupiæ, przechytrzyæ, z³amaæ ani od-
wieæ od tego, co sami uwa¿aj¹ za jedynie s³uszny i w³aciwy kierunek
postêpowania. Przynajmniej takie do tej pory mia³em dowiadczenia.
Splun¹³ w bok, a robot pokojowy natychmiast rzuci³ siê, ¿eby posprz¹-
taæ. To niemi³e jak wiele innych prawd. Dlatego musimy zaj¹æ siê
nimi w inny sposób. Podejd tu, a powiem ci, o co chodzi.
46
Czy naprawdê muszê? pomyla³ Ogomoor. Ale przed oddechem
Hutta, podobnie jak przed wype³nieniem jego rozkazów, nie by³o ucie-
czki.
Za ma³o mi p³ac¹ za takie rzeczy, ubolewa³, przyjmuj¹c wprost
w twarz pe³n¹ moc truj¹cego miazmatu.
47
R O Z D Z I A £
"
Jedn¹ z zalet mieszkania i pracy na Coruscant by³a mnogoæ miejsc,
gdzie mo¿na siê by³o spotykaæ, nie nara¿aj¹c siê na szybkie zlokalizo-
wanie. W ten w³anie sposób grupka konspiratorów znalaz³a siê
w skromnej, ma³o znanej knajpce w niezbyt modnej czêci Kwadrantu
H-46. W takich miejscach nie trzeba by³o specjalnie troszczyæ siê o za-
chowanie anonimowoci. W ka¿dym razie ¿adne z nich nie zosta³o roz-
poznane przez innych klientów.
To miejsce cuchnie klas¹ robotnicz¹. Nemrileo, pochodz¹cy
z potê¿nego wiata Tanjay, poci¹gn¹³ nosem. Ukryje smród zdrady.
Senator Mousul zdusi³ umiech.
Mówisz o zdradzaniu zdrajców. Nie pomyl siê w swoich sympa-
tiach, Nemrileo. Nie mamy na to czasu.
Nie musisz mi mówiæ o czasie. Mê¿czyzna pochyli³ siê nad
stolikiem. Ale ta sprawa z Ansionem zaczyna mnie martwiæ.
A nie powinna. Mousul emanowa³ pewnoci¹ siebie. Nic trud-
nego, stwierdzi³ jego rozmówca, skoro wspieraj¹ce ich czynniki obie-
ca³y mu poparcie przy wyborze na gubernatora sektora, gdy tylko An-
sion i jego sojusznicy wycofaj¹ siê z Republiki. Jestem pewien, ¿e
wszystko odbywa siê zgodnie z planem. Ju¿ wkrótce dominuj¹ca si³a na
mojej planecie, unia miast i miasteczek, zag³osuje za wycofaniem siê
z Republiki i uruchomi wszystko, na co mamy nadziejê.
Wszystko? zawo³a³a samica polityk obcej rasy, której p³owe
futro zdawa³o siê rozsadzaæ obcis³y kombinezon kamufluj¹cy. A ja
s³ysza³am co innego.
48
Mousul obojêtnie machn¹³ rêk¹.
Drobne potkniêcie. Nic, czym nale¿a³oby siê martwiæ.
Podziwiam twoj¹ pewnoæ siebie zauwa¿y³a samica. Nie ka¿-
dy by³by tak spokojny, gdyby na jego planetê w samym rodku delikat-
nych negocjacji na temat secesji przyby³a dwójka Jedi wraz z padawa-
nami.
Mówi³em ci przecie¿. G³os Mousula zabrzmia³ gronie. Ju¿
siê tym zajêto.
Lepiej, ¿eby tak by³o stwierdzi³ Tam Uliss, wspólnik z Ansio-
nu. Moi ludzie zaczynaj¹ siê niecierpliwiæ. S¹ gotowi do dzia³ania,
i to ju¿ od jakiego czasu. Nie podoba im siê, ¿e musz¹ czekaæ na decy-
zjê bandy polednich istot ze zdecydowanie poledniego wiatka.
Przewodnicz¹cej Gildii Kupieckiej nie spodoba³oby siê takie ga-
danie.
Dlatego w³anie spotykamy siê tutaj mruknê³a samica. Aby-
my mogli bez niej spokojnie przedyskutowaæ wszystkie mo¿liwoci.
Utkwi³a w Mousulu pal¹ce spojrzenie ¿ó³tych oczu. A gdyby i ty
nie by³ zainteresowany, nie by³oby ciê tutaj.
Senator podniós³ d³oñ ostrzegawczo.
Powiedzia³em, ¿e przyjdê, wys³ucham was i poinformujê o po-
stêpach w sprawie Ansionu. Nie wyg³aszam s¹dów. Ale jeli Shu Mai
zadecyduje, ¿e powinnimy wstrzymaæ siê z dzia³aniem, dopóki Ansion
nie og³osi secesji, s¹dzê, ¿e musimy jej pos³uchaæ.
Naprawdê? Kolejny cz³onek grupy tonem i wyrazem twarzy
okaza³, ¿e sam jest zupe³nie odmiennego zdania. Czy Shu Mai i Gildii
Kupieckiej naprawdê mo¿na zaufaæ?
Nie znasz jej odpar³ Mousul. B¹d pewien, ¿e tak. Nasze
interesy le¿¹ jej na sercu.
Czy rzeczywicie? Nemrileo nie by³ o tym przekonany. Z te-
go, co s³ysza³em, wynika, ¿e ona nie ma serca.
A ja jej wierzê oznajmi³a samica siedz¹ca obok cynika. Znam
j¹ z jej prac w kwadrancie. Nie ufam za to moim w³asnym elementom.
Wokó³ stolika rozleg³ siê miech.
Ufaæ elementom có¿ za pomys³!
Zaledwie weso³oæ ucich³a, Mousul podj¹³ na nowo:
Porozumia³em siê z moim g³ównym kontaktem na Ansionie. Za-
pewni³ mnie, ¿e za³atwi¹ sprawê Jedi. Shu Mai wierzy tej osobie. Ist-
niej¹ powi¹zania spo³eczne i handlowe, które cementuj¹ ten uk³ad. Pro-
ponujê, abymy siê rozeszli, wrócili na swoje stanowiska i byli dobrej
myli. Przesun¹³ d³oni¹ po p³ytce reakcyjnej sto³u. A teraz odprê¿-
49
4 Nadchodz¹ca burza
my siê i napijmy czego. Rzadko mamy okazjê spotkaæ siê tak nieofi-
cjalnie.
Kilka pierwszych kolejek skutecznie rozproszy³o napiêcie. W to-
warzystwie grupy konspiratorów Mousul tak¿e siê rozluni³. Poczuje
siê jeszcze lepiej, kiedy doniesie Shu Mai, ¿e jeden cz³onek ich grupy
prawdopodobnie nie jest ca³kowicie lojalny. Brak zaufania w konspira-
cji to paskudna sprawa. Mo¿e siê okazaæ zabójczy.
Zw³aszcza dla danego osobnika.
Soergg by³ bardzo zadowolony ze swojego planu. Przemyla³ go
bardzo dok³adnie, d³ugo dopracowywa³ szczegó³y, a¿ wreszcie wyeli-
minowa³ wszystkie b³êdy. Plan mia³ dwie zasadnicze zalety: prostotê
i bezporednioæ. Wyjani³ go dok³adnie Ogomoorowi. Majordomus
s³ucha³ uwa¿nie; dopiero kiedy Hutt skoñczy³, Ansionianin odwa¿y³ siê
na komentarz:
Z pewnoci¹ brzmi obiecuj¹co
Obiecuj¹co! zagrzmia³ bossban. Jest doskona³y!
Gniewnie pochyli³ siê nad pokornie skulonym dwunogiem.
A mo¿e nie jest?
No có¿, widzê tylko jedn¹ przeszkodê. Jedi maj¹ zdolnoæ wy-
czuwania zbli¿aj¹cego siê niebezpieczeñstwa. Odbieraj¹ nadchodz¹ce
k³opoty jako zaburzenia w Mocy.
Soergg skin¹³ g³ow¹ na tyle, na ile mo¿e to zrobiæ kto nie posiada-
j¹cy szyi.
A¿ za dobrze znam te przeklête zdolnoci Jedi. Dlatego, aby wy-
konaæ nasze zadanie, wybra³em kogo, kogo wra¿liwi na zaburzenia
Mocy Jedi nie wyczuj¹. Dwóch twoich pobratymców, którzy maj¹ nie-
zwyk³e kwalifikacje.
Nie zamierzam podwa¿aæ twej wiedzy, ale jak myl¹ce, czuj¹ce
istoty rozumne mog¹ opieraæ siê zmys³om Jedi?
Poznaj ich zatem, Ogomoorze, i os¹d sam. Odwróci³ siê, za-
klaska³ w t³uste d³onie i zawo³a³: Bulgan, Kyakhta, chodcie tu, po-
znajcie mojego majordomusa!
Zaciekawiony Ogomoor zwróci³ siê w kierunku drzwi wiod¹cych
z komnaty audiencyjnej bossbana do bocznego westybulu. Wygl¹d
dwóch Ansionian, którzy weszli na wo³anie Soergga, nie wzbudzi³ w nim
szczególnego entuzjazmu.
Jeden mia³ potargan¹, strzêpiast¹ grzywê p³oworudych kud³ów i pry-
mitywnie dopasowane sztuczne ramiê. Drugi by³ ogolony od g³owy po
50
kark, o bladej, ³ysej skórze, z przepask¹ na oku i plecami zgiêtymi na skutek
jakiej nieuleczalnej choroby wieku dzieciêcego. ¯aden nie by³ specjal-
nie wysoki ani silny. Wspólnie, zdaniem Ogomoora, mieliby niejakie pro-
blemy z porwaniem dziecka z r¹k podstarza³ego nosiciela wody.
Widok tego byle jakiego duetu zdumia³ go tak bardzo, ¿e przez chwi-
lê zapomnia³ o strachu przed swym pracodawc¹.
Bossbanie, masz zamiar wys³aæ tych dwóch, aby pojmali Jedi?
Nie Jedi, Ogomoorze. Jednego z ich padawanów. Jeli jedno
z m³odych znajdzie siê w niewoli, Jedi bêd¹ zmuszeni negocjowaæ.
Nad¹³ siê i wyprostowa³. By³ rzeczywicie wielki, imponuj¹cy, choæ
odra¿aj¹cy. Za¿¹damy, aby siê wycofali ze wszystkich negocjacji wi¹-
¿¹cych siê z wewnêtrznymi i galaktycznymi sporami Ansionian i aby nie
przysy³ano na ich miejsce ¿adnego innego Jedi. Kiedy siê na to zgodz¹,
stan¹ siê bezbronni i nie uda im siê w ¿aden sposób wp³yn¹æ na wynik
g³osowania w sprawie secesji. S³owo jednego Jedi jest wi¹¿¹ce dla
wszystkich. Z trudem zatar³ d³onie. To lepsze, ni¿ ich zabiæ. Bêd¹
zmuszeni podwin¹æ ogony pod siebie i odlecieæ w poni¿eniu i poczu-
ciu klêski. A przy tym Rada Jedi nie bêdzie mia³a pretekstu do gniewu
spowodowanego mierci¹ cz³onków zakonu. Po prostu ich wymanew-
rujemy i przechytrzymy. I to ja tego dokonam! Nad¹³ siê tak bardzo,
¿e Ogomoor przez chwilê myla³, ¿e go rozsadzi. Niestety, skoñczy³o
siê na pobo¿nych ¿yczeniach. Nieraz poni¿enie jest skuteczniejsze
od mierci.
Nie mogê siê z tym nie zgodziæ, bossbanie. Ogomoor odzy-
ska³ czêæ kontenansu i wskaza³ na dwóch potencjalnych porywaczy.
Ten nazwany Kyakht¹ gapi³ siê z pó³otwartymi ustami na luksusowo urz¹-
dzone wnêtrze, jego garbaty towarzysz za sta³ zapatrzony têpo w pod-
³ogê, d³ubi¹c pracowicie w nosie. Ale czy ty powa¿nie chcesz wy-
s³aæ tych dwóch, aby porwali padawana Jedi?
Soergg nawet nie rykn¹³, lecz cierpliwie odpar³:
Przyjrzyj im siê, Ogomoorze. Dobrze im siê przyjrzyj z bliska.
Co widzisz? Hutta najwyraniej bawi³o zdumienie pracownika.
Majordomus spojrza³ z pow¹tpiewaniem na ¿a³osn¹ parê, nie zbli-
¿aj¹c siê do nich ani o centymetr bardziej, ni¿ to by³o absolutnie ko-
nieczne. Dok³adna inspekcja nie doda³a mu otuchy.
Ryzykuj¹c, ¿e ura¿ê twój rozs¹dek, a mo¿e i ich, bossbanie, mu-
szê stwierdziæ, ¿e wydaj¹ mi siê cokolwiek felek. Stukniêci. Niepe³no-
sprawni umys³owo.
Ale¿ tak jest w istocie. Masz racjê, oczywicie. Soergg wyda-
wa³ siê ogromnie z siebie zadowolony i okazywa³ to ca³¹ swoj¹ ogrom-
51
n¹ osob¹, opieraj¹c siê na ogonie. W trakcie ró¿nych badañ prowa-
dzonych w zwi¹zku z moimi interesami odkry³em, ¿e nawet niewielkie
uszkodzenie umys³u mo¿e spowodowaæ znaczne zniekszta³cenie postrze-
gania Mocy u tych, którzy s¹ do tego zdolni. Choroba psychiczna dzia³a
jak przydymiony kawa³ek transparistali, zniekszta³caj¹c to, co siê za ni¹
kryje, choæ nie przes³aniaj¹c ca³kowicie. Wskaza³ na swoich nowych
najemników. Ci dwaj s¹ rzeczywicie lekko stukniêci, a w ich szaleñ-
stwie le¿y tajemnica naszego sukcesu.
Ogomoor obejrza³ sobie parê z nowym zainteresowaniem, choæ bez
wiêkszego szacunku.
Próbujê rozpoznaæ ich po stroju. Oczywicie, to Alwari, ale mu-
szê powiedzieæ, ¿e nie rozpoznajê klanów.
I nic dziwnego burkn¹³ Soergg. Oni nie nale¿¹ do klanów.
Z powodu kalectwa fizycznego i umys³owego zostali wyrzuceni. Mu-
sz¹ mieszkaæ w znienawidzonym miecie, gdzie z trudem wi¹¿¹ koniec
z koñcem, robi¹c wszystko, co im siê nawinie. Rozpromieni³ siê tak,
jak tylko Hutt jest w stanie siê rozpromieniæ. Za to, co obieca³em im
zap³aciæ, zrobi¹ wszystko, co ka¿ê. Wszystko! Nawet spróbuj¹ pojmaæ
padawana Jedi prychn¹³ wzgardliwie. Jak dla wiêkszoci istot, kre-
dyty znacz¹ dla nich wiêcej ni¿ honor.
W³¹cznie z ludem zwanym Huttami, pomyla³ Ogomoor.
Tak jest, tak stwierdzi³ Bulgan, odzywaj¹c siê po raz pierwszy.
Trochê trudno by³o go zrozumieæ, poniewa¿ wci¹¿ mia³ palec w nosie.
Zrobimy to! Wymowa jednorêkiego towarzysza Bulgana by³a
nieco lepsza, mo¿e dlatego, ¿e nie mia³ w nosie blokady, która nie po-
zwala³a mówiæ jego kompanowi. Mo¿emy to zrobiæ.
Na s³owa Kyakhty Bulgan mrugn¹³ zdrowym okiem; gruba, nieprze-
zroczysta powieka przesunê³a siê znacz¹co z lewa na prawo.
Jedi nie wyczuj¹ ich nadejcia. Soergg najwyraniej delekto-
wa³ siê swoim rewelacyjnym planem.
Poprzez Moc prawdopodobnie nie, bossbanie, ale przecie¿ maj¹
oczy, a ich reakcje s¹ znacznie bardziej wyostrzone ni¿ u wiêkszoci
istot rozumnych.
Hutt skin¹³ g³ow¹ cierpliwie, jakby przemyla³ sobie wszystko ju¿
wczeniej.
Nasi przyjaciele zorganizuj¹ porwanie pónym popo³udniem. Na-
wet Jedi od czasu do czasu potrzebuj¹ odpoczynku. Zaobserwowano, ¿e
nasza czwórka lubi spacerowaæ po Cuipernam. Wtedy czasem siê roz-
dzielaj¹. Mo¿e i s¹ Jedi, ale ró¿nej p³ci. Kobiety czêsto szukaj¹ innych
rozrywek ni¿ mê¿czyni. Jeli m³odego padawana uda siê zaskoczyæ
52
w pewnej odleg³oci od mistrza, porwanie powinno siê udaæ. Podobno
wiêkszoæ Jedi polega na swoich zmys³ach, jeli chodzi o wykrywanie
zbli¿aj¹cego siê niebezpieczeñstwa. Nie wyczuj¹ zagro¿enia ze strony
tej pary idiotów i bêd¹ ich ignorowaæ, zwiedzaj¹c miasto. W³adczym
gestem d³oni odprawi³ pomylonych, lecz chêtnych porywaczy.
Odejdcie! Wiecie, gdzie mieszkaj¹ nasi gocie. Umiechn¹³
siê nieprzyjemnie. Zreszt¹ wszyscy wiedz¹, poniewa¿ s¹ oficjalnymi
goæmi delegacji unii i rady miejskiej Cuipernam. Jeli wam siê uda,
zabierzcie padawana w wyznaczone miejsce i czekajcie na dalsze roz-
kazy.
Kyakhta odwróci³ siê i sk³oni³. Drugi przyg³up nie poszed³ w jego
lady, wiêc kompan plasn¹³ go w ³ys¹ czaszkê. Bulgan szybko siê od-
wróci³, ale poniewa¿ by³ ju¿ zgarbiony, nie musia³ siê dodatkowo schy-
laæ. Przynajmniej jednak wyj¹³ paluch z nosa. Razem wycofali siê z po-
koju przez te same drzwi, którymi zostali wpuszczeni. Ogomoor wci¹¿
nie wiedzia³, co o tym myleæ, ale czu³ ju¿ pierwszy dreszczyk emocji.
mia³y plan, bossbanie, doprawdy. Ale bardzo ryzykowny.
Co to za ryzyko? Soergg przechyli³ siê w lewo i wsadzi³ ³apê
do miski wype³nionej mêtn¹ ciecz¹, wy³awiaj¹c z niej co, na widok
czego Ogomoor wyranie poblad³. Niezra¿ony tym Hutt odchyli³ g³o-
wê do ty³u i wpuci³ ruchliw¹ zawartoæ garci do przepastnej otch³ani
gardzieli, prze³kn¹³ g³ono i mlasn¹³ wargami na znak zadowolenia.
Ryzyko le¿y wy³¹cznie po stronie tych dwóch kretynów. Jeli zawiod¹,
Jedi po prostu ich zabij¹.
A jeli nie? Jeli tylko ich zrani¹ i uwi꿹? Mo¿e i nie s¹ m¹-
drzy, ale z pewnoci¹ powiedz¹ Jedi, kto ich wynaj¹³ do tego zadania.
Potê¿ny brzuch Soergga zatrz¹s³ siê w serdecznym miechu.
Jak tylko rozpoczn¹ operacjê, bêd¹ musieli zg³aszaæ siê do mnie
osobicie w okrelonych odstêpach czasu przez komunikator dzia³aj¹-
cy na zastrze¿onym pamie. Dwie noce temu, kiedy spali snem spra-
wiedliwych, mój lekarz zainstalowa³ w karku ka¿dego z nich ma³y przy-
rz¹dzik. Uaktywniê je zdalnie, jeli siê nie zg³osz¹ choæ raz. Postuka³
palcem w otwart¹, t³ust¹ d³oñ. Zanim zdo³aj¹ cokolwiek wygadaæ, ma³e,
ale skuteczne ³adunki wybuchowe oddziel¹ im g³owy od ramion. Oba-
wiam siê, ¿e trochê przy tym nabrudz¹.
A co wtedy, o Wielki? ciekawie dopytywa³ siê Ogomoor.
Soergg wzruszy³ t³ustymi ramionami, a¿ fale przesz³y po ca³ym sfla-
cza³ym cielsku.
Bezklanowi imbecyle s¹ tani, nawet w Cuipernam. Jeli ci dwaj
zawiod¹, wemiemy kolejn¹ parê.
53
Kyakhta owin¹³ siê cianiej lekk¹ wodoodporn¹ szat¹, aby lepiej
ukryæ twarz. By³y to szaty Pangay Ous, nie jego klanu. On i Bulgan po-
chodzili z Asbirów, z Po³udniowego Hagatai. Ale dobrze by³o znowu
mieæ na sobie strój klanu, nawet nie swojego, nawet jeli na niego nie
zas³u¿y³.
Szaty by³y konieczne, aby siê wmieszaæ w t³um. Pamiêtaj¹c o ma-
³ym urz¹dzeniu przypiêtym do szarfy pod szatami, dotkn¹³ go lekko pal-
cem, zgodnie z instrukcjami pana Hutta. Soergg bardzo nalega³, ¿eby
regularnie nawi¹zywali ³¹cznoæ. W koñcu poinformowa³ ich te¿, jak
dzia³aj¹ urz¹dzenia wybuchowe w ich szyjach, aby wiedzieli, czym ry-
zykuj¹, nie zg³aszaj¹c siê we w³aciwym czasie. Nie ¿yliby nawet tak
d³ugo, aby zainkasowaæ forsê. Kyakhta i Bulgan byli bardzo wzruszeni
czu³¹ trosk¹ o ich zdrowie i dobre samopoczucie, jak¹ okaza³ Hutt.
Na Ansionie by³y wiêksze place targowe ni¿ ten w Cuipernam.
W dobie nowoczesnego intergalaktycznego handlu wiêkszoæ transak-
cji wymaga³a niewiele wiêcej ni¿ wymiany liczb i symboli, ale na wielu
planetach starowieckie tradycyjne targowiska wci¹¿ pozostawa³y dro-
gie sercom mieszkañców. Handel na odleg³oæ by³ z pewnoci¹ spraw-
niejszy, pozwala³ te¿ na nieskoñczenie wiêksz¹ ró¿norodnoæ i objê-
toæ sprzedawanych i kupowanych towarów, ale nie dostarcza³ tyle ra-
doci. Rozkosze robienia interesów twarz¹ w twarz pozostawa³y jedn¹
z drobnych przyjemnoci ¿ycia w coraz bardziej zautomatyzowanej cy-
wilizacji galaktycznej.
A zreszt¹ na co lokalnemu sprzedawcy marthañskich owoców kom-
plikacje i koszty zwi¹zane z elektronicznym wêz³em handlowym? Ilu
goci, gapiów i turystów ci¹gnie na przedmiecia przenony przeka-
nik informacji? Nie mówi¹c ju¿ o tym, ¿e handel bezporedni pozwala³
unikn¹æ wielu podatków. Wród tych, którzy z ca³ego serca popierali
secesjê Ansionu, nie brakowa³o powa¿nych kupców. W³aciwie to na-
wet nie podatki sprawi³y, ¿e tak zapragnêli odsun¹æ siê od Republiki
raczej nieskoñczona i wci¹¿ rosn¹ca lista przepisów i regulacji. Wpraw-
dzie przekazywali swoje obawy które zreszt¹ podziela³a ca³a Republi-
ka poprzez przedstawicieli w senacie, ale podobnie jak wiele innych
spraw, one tak¿e pozosta³y bez oddwiêku. Wyizolowany rz¹d galak-
tyczny na odleg³ym Coruscant coraz bardziej oddala³ siê od potrzeb
i aspiracji ludów, którymi podobno rz¹dzi³.
Kyakhta i Bulgan bez trudu wmieszali siê w t³um, choæ Kyakhta
musia³ mieæ na oku towarzysza, kiedy mijali kolejne stragany. G³upa-
wy, garbaty Bulgan mia³ nieprzyjemny zwyczaj czêstowania siê wysta-
wionymi towarami, zapominaj¹c, ¿e nale¿y za nie zap³aciæ. Dzi nie
54
mieli czasu na takie rzeczy. Czeka³a ich wa¿na misja! Mo¿e nie tak istot-
na, jak przepêdzanie byd³a, wycigi czy wiêtowanie ze swoim klanem,
ale wystarczaj¹co wa¿na dla takich bezklanowców, jak oni.
Tam s¹! szepn¹³ z napiêciem do kutykaj¹cego za nim Bulgana.
Tamten wytê¿y³ jedyne dobre oko i wyprostowa³ siê na tyle, na ile móg³.
Poci¹ga³ nosem i gapi³ siê bez s³owa.
Nie ma stra¿y zauwa¿y³ po chwili. Bulgan by³ przyg³upem, ale
nie tak kompletnym, jak mog³oby to sugerowaæ jego zachowanie lub
wygl¹d.
Kyakhta spróbowa³ powstrzymaæ siê od wzgardliwego tonu.
Oczywicie, ¿e nie maj¹ stra¿y, têpoto! Po co Jedi jacy stra¿ni-
cy? To oni s¹ stra¿nikami innych.
Bulgan zmarszczy³ czo³o i spojrza³ niepewnie.
Jakich innych?
Kyakhta nie raczy³ odpowiedzieæ. Kryj¹c twarz na tyle, na ile by³o
to mo¿liwe, stwierdzi³, ¿e gociom nie towarzyszy lokalny przewod-
nik. Ich skromne, powci¹gliwe zachowanie sugerowa³o, ¿e wol¹ poru-
szaæ siê bez najmniejszej choæby wity. Nie chcieliby pewnie przyci¹-
gaæ uwagi t³umu. To dobrze. Zadanie, jakie wraz z Bulganem mieli do
wykonania, wymaga³o jak najmniejszej liczby komplikacji i, oczywi-
cie, wiadków. Prawe ramiê nad protez¹ zaczê³o pulsowaæ lekko, jak
zawsze, kiedy by³ zdenerwowany.
Którego bierzemy? Bulgan musia³ krêciæ g³ow¹ z boku na bok,
¿eby zobaczyæ cokolwiek przez t³um spacerowiczów, którzy niekoniecz-
nie byli wy¿si od niego, tyle ¿e chodzili prosto.
Nie wiem. Nie jest trudno odró¿niæ padawana od jego Jedi. Jest
znacznie m³odszy. Nie pamiêtam, czy pomiêdzy p³ciami istniej¹ ró¿ni-
ce, jeli chodzi o si³ê.
Nawet nie próbowa³ pytaæ, czy Bulgan pamiêta. Bulgan mia³ k³opo-
ty z przypomnieniem sobie, jaki dzi dzieñ, a nieraz nawet w³asnego
imienia.
Zastanawia³ siê tylko, po co Huttowi Soerggowi padawan Jedi. No
có¿, to w koñcu nie jego sprawa. On i Bulgan maj¹ jedynie wykonaæ
swoje zadanie. Zreszt¹ kiedy zaczyna³ myleæ o wiêcej ni¿ jednej rze-
czy naraz, bola³a go g³owa.
Idmy za nimi zaproponowa³ pokurcz. Uwaga by³a tak oczywi-
sta i celna, ¿e Kyakhta nie móg³ nawet protestowaæ.
Przyjezdni Jedi zachowywali siê jak wszyscy inni turyci. S³uchali
wyjanieñ przewodnika, spacerowali po rynku, sumiennie podziwiaj¹c
widoki i co jaki czas przystaj¹c, by skosztowaæ specja³ów tutejszej
55
kuchni. Od czasu do czasu jedno z nich podchodzi³o do straganu, aby
podziwiaæ rêkodzie³o czy obrazek, zgrabnie wytoczon¹ bransoletê lub
b³yszcz¹c¹ piewaj¹c¹ rolinê z rejonów równika. Kyakhta zauwa¿y³,
¿e niczego nie kupuj¹. Po co Jedi maj¹tek osobisty, kiedy rada ci¹gle
ka¿e im podró¿owaæ? Lecz wêdrowny tryb ¿ycia nie przeszkadza³ im
ogl¹daæ i podziwiaæ.
Jedno z padawanów zatrzyma³o siê przed sklepikiem, w którym
sprzedawano rzeby z drzewa sanwi z P³askowy¿u Niruu. Alwari z Ni-
ruu s³ynêli ze swoich dzie³. Kyakhta zauwa¿y³, ¿e to m³oda kobieta.
Skromny sklepik, jeden z wielu, które wychodzi³y na plac targowy, by³
znacznie wiêkszy od straganów i wózków wype³niaj¹cych plac.
No, wejd do rodka, usi³owa³ zachêciæ w myli zamylon¹ pada-
wankê. No, w³a, w³a, popatrz na te cudeñka. Stoj¹cy obok Bulgan za-
milk³ nagle, czuj¹c, ¿e zbli¿a siê w³aciwy moment. Czekaj¹c i obser-
wuj¹c, Kyakhta nie zapomina³ o dotykaniu urz¹dzenia namierzaj¹cego
przy pasku.
Padawanka zamieni³a kilka s³ów ze swoim równie m³odym towa-
rzyszem i wesz³a do sklepiku. Jej kolega odwróci³ siê i odszed³, doga-
niaj¹c dwójkê starszych Jedi, pogr¹¿onych w o¿ywionej rozmowie.
Wydawa³o siê, ¿e nawet nie zauwa¿yli samotnej wycieczki swojej pod-
opiecznej.
Teraz, szybko! Kyakhta ruszy³ przed siebie, z trudem powstrzy-
muj¹c siê przed przyci¹gaj¹cym uwagê biegiem.
Wichry Whorh im sprzyja³y. W sklepie by³a tylko w³acicielka,
pomarszczona, starsza mieszkanka miasta, która wygl¹da³a na równie
sfatygowan¹, co niektóre z jej antycznych artefaktów. Owinêli siê sza-
tami, aby jak najdok³adniej ukryæ twarze i udawali, ¿e podziwiaj¹ rytu-
alne krzes³o Nazay z wysokim oparciem, pochodz¹ce z Delgerhanu. Pa-
dawanka by³a smuk³a i nie wydawa³a siê szczególnie muskularna, ale
Kyakhta wiedzia³, ¿e Jedi nie polegaj¹ w obronie wy³¹cznie na brutal-
nej sile.
Gestem wezwa³ Bulgana i odczeka³, a¿ ten wyci¹gnie spod p³aszcza
sieæ polus. Kiedy Bulgan by³ ju¿ gotowy, Kyakhta podszed³ do lady.
Cierpliwie umiechniêta w³acicielka podrepta³a w jego kierunku. Ostat-
ni szybki rzut oka na targ upewni³ go, ¿e okolice sklepiku s¹ czyste.
Poprzez du¿¹ pojedyncz¹ szybê nie by³o widaæ innych goci.
Witaj w moim skromnym warsztacie, sir. Starowina przyjrza³a
siê jego szatom i doda³a: Widzê, ¿e jeste z Pangay Ous. Daleko ciê
zanios³o od twego stepu, sir. W jej g³osie pojawi³a siê nagle nutka
niepewnoci. Co prawda nie wygl¹dasz mi na kogo, kto mieszka³
56
w Pasmach Pó³nocnych. Nie widzê na twoim czole tatua¿u, a grzywa
jest
Ale zapach mojego cia³a pochodzi wprost z Pangay Ous stwier-
dzi³ stanowczo. Czujesz?
Wyci¹gn¹³ spod szaty ma³y rozpylacz, podsun¹³ jej pod nos i prys-
n¹³ prosto w twarz, zanim zd¹¿y³a zaprotestowaæ. Odruchowo wci¹g-
nê³a powietrze, jej oczy powêdrowa³y w g³¹b czaszki i upad³a na zie-
miê, po drodze uderzaj¹c podbródkiem w kontuar. Spray dzia³a³ tak szyb-
ko, ¿e nawet nie zd¹¿y³a siê zdziwiæ.
Haja! zawo³a³, odstêpuj¹c od lady. Ta biedna kobieta zemdla³a!
To na pewno serce!
Poczekaj, zobaczê. Barrissa podbieg³a, czujna i gotowa nieæ
pomoc w ka¿dej sytuacji. Nie jestem zbyt dobra w fizjologii Ansio-
nian, ale istniej¹ pewne sta³e wartoci kr¹¿eniowe i oddechowe wspól-
ne dla wszystkich dwuno¿nych, które
Kyakhta usun¹³ siê na bok, nie s³uchaj¹c niezrozumia³ej medycznej
paplaniny. I tak nic by z tego nie zrozumia³. Bulgan ju¿ ruszy³ do ataku.
Jeszcze jedno spojrzenie na zewn¹trz upewni³o ich, ¿e na ulicy wci¹¿
nie widaæ Jedi. Padawanka wyminê³a ladê i przyklêk³a obok le¿¹cej w³a-
cicielki.
Oznaki ¿ycia wydaj¹ siê silne szepnê³a z nut¹ zdziwienia. To
chyba nic powa¿nego. Po prostu zemdla³a. Zaczê³a wstawaæ z kolan.
Prynijcie jej w twarz zimn¹ wod¹, to powinno wystarczyæ. Ciekawe,
co spowodowa³o, ¿e upad³a tak nagle i bez s³owa?
Mo¿e to? Kyakhta wysun¹³ d³oñ ze sprayem i m³oda kobieta
przyjê³a w twarz ca³y strumieñ. Poniewa¿ mia³a dwoje nozdrzy zamiast
jednego, wci¹gnê³a znacznie wiêksz¹ dawkê ni¿ Ansionianka. Zamruga-
³a, ale oczy nie uciek³y w g³¹b czaszki, a d³oñ siêgnê³a do miecza za-
wieszonego u pasa. Zaskoczony Kyakhta spanikowa³ i spryska³ j¹ po raz
drugi, a potem trzeci, zanim wreszcie upad³a. Có¿, w koñcu przyjê³a
dawkê, która bez trudu powali³aby ca³y oddzia³ ¿o³nierzy.
Szybko, szybko! pogania³ Kyakhta. Usi³uj¹c podzieliæ swoj¹
uwagê miêdzy wejcie a nieprzytomn¹ w tej chwili padawankê, poma-
ga³ Bulganowi wepchn¹æ bezw³adne cia³o do mocnego worka, który
ze sob¹ przynieli. Na koniec podnieli ³adunek, który okaza³ siê za-
skakuj¹co ciê¿ki i pospieszyli w kierunku zaplecza. Jak zwykle w tych
nieco lepszych sklepikach, by³o tam drugie wejcie. Uldas im sprzy-
ja³ brudna alejka dostawcza równie¿ by³a pusta. Kyakhta pamiêta³
o tym, aby znów dotkn¹æ sygnalizatora przy boku, po czym ruszy³
w stronê ulicy Jaaruls, gdzie czeka³o na nich dobrze ukryte, doskona-
57
le chronione mieszkanko i bezpieczeñstwo. Poczu³ narastaj¹ce pod-
niecenie. Uda³o im siê!
Teraz musieli tylko przetrzymaæ brankê, zachowuj¹c j¹ przy ¿yciu
i dobrym zdrowiu, no i oczekiwaæ dalszych instrukcji od Soergga. W po-
równaniu z porwaniem, którego w³anie dokonali, takie drobiazgi wy-
dawa³y siê Kyakhcie dziecinn¹ zabaw¹.
Nikt nie spyta³ o zawartoæ pêkatej, ciê¿kiej torby, któr¹ dwaj Al-
wari wlekli alejkami i w¹skimi uliczkami. Biznes to biznes, a biznes
nomady to wy³¹cznie jego sprawa.
Luminara od³o¿y³a piêknie emaliowane lusterko, wyciête z jedne-
go kawa³ka zwierciadlanego minera³u, i rozejrza³a siê niespokojnie. Co
by³o nie tak. Co odbiega³o od normalnoci. Musia³a rozgl¹daæ siê i szu-
kaæ przez d³u¿sz¹ chwilê, zarówno wzrokiem, jak i umys³em, ¿eby prze-
konaæ siê, co to takiego. Od pewnego czasu nie widzia³a Barrissy.
Gdzie siê podzia³a padawanka? B³¹dzenie po zakamarkach nie by³o
do niej podobne. Padawan cieszy³ siê pewn¹ niezale¿noci¹, ale nie mia³
dostêpu do wiêkszej wiedzy. Kenobi zauwa¿y³ niepokój Luminary i pod-
szed³ bli¿ej.
Co nie w porz¹dku, Luminaro?
Nie widzê Barrissy, Obi-Wanie. Zazwyczaj spija mi s³owa z ust,
podobnie jak wszystkim, którzy mi akurat towarzysz¹.
Umiechn¹³ siê pocieszaj¹co.
A wiêc nic dziwnego, ¿e gdzie sobie posz³a. Od kilku dobrych
chwil prawie siê nie odzywalimy.
Kiedy j¹ widzia³em po raz ostatni wtr¹ci³ Anakin ogl¹da³a
rzeby z drewna w sklepiku.
Nie siêgn¹³ po broñ, ale jego naturalny instynkt obroñcy przebudzi³
siê w jednej chwili.
B³êkitne oczy Luminary zwróci³y siê ku niemu.
W jakim sklepiku? zapyta³a.
Nic siê nie sta³o, pani odpar³ Anakin. Obserwujê wejcie od
chwili, kiedy tam wesz³a. Do tej pory nie wychodzi³a.
Nie wysz³a tymi drzwiami, chcesz powiedzieæ. To pewnie nic ta-
kiego, a ona nie lubi, kiedy jestem dla niej bardziej matk¹ ni¿ nauczyciel-
k¹, ale zwykle ogl¹da wszystko bardzo szybko i idzie dalej. Nie ma w zwy-
czaju staæ i siê gapiæ. Wbi³a wzrok w twarz padawana. Który to sklepik?
Anakin wyczu³ powagê w jej g³osie i odsun¹³ do siebie resztki z³o-
liwoci. Podniós³ d³oñ i pokaza³ palcem.
58
Tamten, po drugiej stronie.
Ruszy³ za dwojgiem Jedi w stronê wskazanego budynku, niemal
depcz¹c im po piêtach.
Drzwi by³y otwarte, co nie by³o niczym niezwyk³ym, ale nikt nie
wyszed³ im na spotkanie, a to ju¿ nie wydawa³o siê normalne.
Barrissa? Luminara z rosn¹cym niepokojem kr¹¿y³a po skle-
piku, zagl¹daj¹c nawet pomiêdzy wiêksze drewniane rzeby stoj¹ce
w g³êbi. G³ony okrzyk Obi-Wana odwróci³ jej uwagê. Ju¿ sam fakt, ¿e
krzycza³, by³ alarmuj¹cy. Zwykle nawet nie podnosi³ g³osu.
Luminaro, chod tutaj!
Na kolanie delikatnie podtrzymywa³ g³owê starszej ansioniañskiej
kobiety. Anakin sta³ nad nim wstrz¹niêty, dziwnie pokorny, pozbawio-
ny zwyk³ej buty.
Wody! zawo³a³ Obi-Wan. Ch³opiec rzuci³ siê w kierunku
zaplecza i po chwili gor¹czkowego szperania znalaz³ ch³odziarkê
pe³n¹ polimerowych pojemników. Wyj¹³ jeden, zawieraj¹cy zimn¹
wodê, poda³ mistrzowi i obserwowa³, jak tamten delikatnie skrapia
wod¹ twarz staruszki. Jej du¿e oczy o barwie jasnego wina zamruga³y
lekko.
A niech mnie na Ramiê Nomgona! Powiod³a wzrokiem po
obcych ludzkich twarzach, które obserwowa³y j¹ z trosk¹. Kim wy
jestecie? Co mi siê sta³o?
Podpar³a siê rêkami, dwignê³a do pozycji siedz¹cej i lekko oszo-
³omiona doda³a:
Dlaczego le¿ê na pod³odze?
Luminara przygl¹da³a jej siê uwa¿nie.
Mia³am nadziejê, ¿e ty nam to wyjanisz.
Obi-Wan i Anakin pomogli jej podnieæ siê do pozycji stoj¹cej.
To to mój sklep. Mój dom. Pokazywa³am co klientowi
Podnios³a jedn¹ d³oñ do czo³a i potar³a szar¹ grzywê, ci¹gaj¹c j¹ ku
przodowi. To by³ Alwari Mówi³, ¿e nale¿y do Pangay Ous i mia³
odpowiedni strój, ale dziwnie siê zachowywa³ Na jej twarzy
zmarszczki niesmaku pomiesza³y siê ze zmarszczkami staroci. By³
z nim jeszcze jeden. Pamiêtam go, bo by³ okropnie brzydki, a jednak
przy swoim kumplu wygl¹da³ na prawie przystojnego.
A m³oda kobieta, ubrana tak jak my? wtr¹ci³a Luminara. Wi-
dzia³a kogo takiego?
Starsza tubylka zamruga³a oczami.
Ou, no pewnie. Ogl¹da³a bardzo uwa¿nie, choæ na mój rozum nie
mia³a zamiaru niczego kupowaæ. Umiechnê³a siê, pokazuj¹c ostre
59
ansioniañskie zêby. Kiedy kto siedzi w interesie tak d³ugo, jak ja,
wyczuwa takie rzeczy, nawet u innych ras.
Gdzie ona jest teraz? zapyta³ Obi-Wan swym cichym, ale nie
znosz¹cym sprzeciwu g³osem.
Gdzie ? Nie wiem. Nie wiem, gdzie oni siê wszyscy podzie-
li Rozejrza³a siê i potrz¹snê³a g³ow¹. Pamiêtam, ¿e rozmawiali-
my o zapachach, a potem podnios³a nierozumiej¹cy wzrok a po-
tem otworzy³am oczy i zobaczy³am was troje pochylonych nade mn¹.
Jak s¹dzicie, co ?
Mistrzowie, tutaj!
Na wo³anie Anakina oboje Jedi rzucili siê na zaplecze sklepu, a po-
tem wypadli przez tylne wyjcie, którego drzwi by³y teraz uchylone.
Znaleli padawana w alejce; klêcza³ i wskazywa³ co palcem. Bruk by³
suchy, pokryty grub¹ warstw¹ kurzu, na którym wyranie by³o widaæ
odciski dwóch par stóp. Dziêki Mocy, pomyla³ Obi-Wan, ¿e w os³o-
niêtej alejce nie wia³o zbyt mocno.
lady Ansionian. Luminara podnios³a wzrok i rozejrza³a siê po
alejce. Same w sobie niczego nie dowodz¹. Pokaza³a im inne lady,
które znaczy³y grub¹ pow³okê py³u. T¹ cie¿k¹ sz³o niedawno wiele stóp.
Ale tylko te lady zaczynaj¹ siê dok³adnie od progu sprzeciwi³
siê Anakin. I patrzcie, jakie s¹ g³êbokie w porównaniu z innymi. Jak
gdyby ta para, która je zrobi³a, nios³a co ciê¿kiego. Zmru¿y³ oczy
i spojrza³ w ciemny tunel alejki. Wszyscy Ansionianie s¹ mniej wiê-
cej tego samego wzrostu i wagi.
Troje wesz³o do sklepu, dwoje wysz³o i do tego ¿adne z nich nie
by³o cz³owiekiem. Obi-Wan skin¹³ twierdz¹co g³ow¹. Uczysz siê
widzieæ nie tylko rzeczy oczywiste, Anakinie. Mam nadziejê, ¿e tak ju¿
pozostanie.
Luminara mocno zacisnê³a powieki, ale zaraz otwar³a je znowu.
Nie wyczuwam nigdzie obecnoci Barrissy. Gdyby zosta³a po-
rwana, powinnam odebraæ jej wzburzenie. Ale nie czujê nic.
Mo¿e jest nieprzytomna. Obi-Wan skierowa³ siê w g³¹b alejki,
¿eby lepiej wysondowaæ jej najdalsze zak¹tki. Jeli ci, którzy j¹ po-
rwali, mieli z³e zamiary, mogli u¿yæ do jej obezw³adnienia tej samej
metody, co w przypadku w³acicielki sklepu.
A mo¿e nie ¿yje zauwa¿y³ Anakin. W innych okolicznociach,
wród innych ludzi, jego s³owa mog³yby wywo³aæ wybuch zgrozy i gnie-
wu, ale ani Luminara, ani Obi-Wan nie zareagowali. Jako Jedi nie czuli
siê ura¿eni obiektywnymi przypuszczeniami, niezale¿nie od tego, jak
delikatnej materii dotyczy³y.
60
Wewn¹trz jednak Luminara a¿ kipia³a. Jedi mo¿e nie okazuje zbyt
wielu uczuæ, ale to nie znaczy, ¿e ich nie ma.
To wielkie miasto. Jak j¹ odnajdziemy? Stara³a siê utrzymaæ na
wodzy ogarniaj¹cy j¹ gniew.
Mo¿emy poprosiæ o pomoc w³adze miasta podsun¹³ rozs¹dnie
Anakin.
Obi-Wan machniêciem rêki odsun¹³ ten pomys³.
Akurat tego w³anie nam potrzeba na tak delikatnym etapie ne-
gocjacji! Przyznaæ siê naszym gospodarzom, ¿e jedno z nas zniknê³o,
a my nie potrafilimy temu zapobiec! Jak s¹dzisz, ile zaufania do naszej
wszechmocy wzbudzi takie wyznanie?
Anakin ze zrozumieniem pokiwa³ g³ow¹.
Rozumiem, co masz na myli, mistrzu. Czasem jestem zbyt bez-
poredni.
To choroba wspólna wszystkim niedowiadczonym istotom i nie
jeste jej winien. Znów spojrza³ na Luminarê. Musimy odnaleæ j¹
sami, niewa¿ne, w jakim stanie. Jego zaniepokojona towarzyszka
umiechnê³a siê lekko. I to szybko, zanim nasi ansioniañscy gospo-
darze wywêsz¹, ¿e co jest nie w porz¹dku.
Luminara wskaza³a na sklepik.
Najpierw musimy uzyskaæ mo¿liwie jak najdok³adniejszy opis
tych Alwari, którzy tu byli w tym samym czasie, co Barrissa. A potem,
jak s¹dzê, powinnimy siê rozdzieliæ. Niech ka¿de z nas wemie na sie-
bie jedn¹ trzeci¹ miasta. Zaczniemy od tego sklepu jako centrum po-
szukiwañ, a potem przeszukamy wszystko, co siê da. Bêdziemy wypy-
tywaæ wszystkich, od czasu do czasu obiecuj¹c nagrodê, spróbujemy
wyczuæ obecnoæ Barrissy.
Obi-Wanie, mylisz, ¿e stoj¹ za tym ci sami, którzy nas³ali zbi-
rów na pani¹ Luminarê i padawankê Barrissê, kiedy tu przybylimy?
zastanowi³ siê Anakin.
Nie potrafiê powiedzieæ odpar³ rycerz Jedi. Na tym wiecie
istnieje tyle walcz¹cych ze sob¹ frakcji, ¿e mo¿e to byæ dzie³o ka¿dej
z nich. W dodatku jak wiecie, interesy spoza planety te¿ siê tutaj mie-
szaj¹. Anakin zauwa¿y³, ¿e na swój spokojny sposób Obi-Wan by³
mocno niezadowolony. Tylko tego nam brakuje p³omienia z tej iskry.
No, ale to nie polityka jest teraz najwa¿niejsza. Musimy odnaleæ Bar-
rissê. Nie doda³ ca³¹ i zdrow¹.
61
NEWSBLINK (sieæ informacyjna Coruscant). Nemrileo-
-irm-Drocubac, przedstawiciel Tanjay VI, poniós³ wczoraj
mieræ w kolizji swojego pojazdu powietrznego z ciê¿-
kim wehiku³em dostawczym w po³udniowym kwadrancie,
sekcja trzydziesta trzecia ekskluzywnej dzielnicy Bin-
dai, gdzie mieszka³. Przes³uchany na miejscu pilot
pojazdu dostawczego stwierdzi³, ¿e system wewnêtrzne-
go naprowadzania jego pojazdu posiada³ niewykrywalny
b³¹d oprogramowania, który by³ bezporedni¹ przyczyn¹
tragicznej w skutkach kolizji. S³u¿by ledcze na miejscu
wypadku próbowa³y potwierdziæ lub odrzuciæ tê tezê,
lecz ich prace zosta³y w znacznym stopniu utrudnione
przez du¿e uszkodzenia, jakich dozna³y oba pojazdy.
Przedstawiciel Tanjay irm-Drocubac pozostawi³ po
sobie ¿onê i troje dzieci. Choæ dzia³a³ aktywnie w se-
cesjonistycznej frakcji rz¹du i podejrzewano go o sym-
patyzowanie z najbardziej skrajnymi cz³onkami tego ru-
chu, cieszy³ siê szacunkiem kolegów i wspó³pracowni-
ków, jak równie¿ swoich zwolenników na rodzinnej planecie.
Zgodnie z tradycj¹ Tanjay, jego popio³y zostan¹ roz-
rzucone jutro nad stolic¹, gdzie mieszka³ i pracowa³
przez ostatnie piêtnacie lat swojego ¿ycia.
Mowê po¿egnaln¹ wyg³osi pogr¹¿ony w smutku Kanc-
lerz Palpatine.
(koniec transmisji, koniec artyku³u)
62
R O Z D Z I A £
#
Jak na m³od¹ ludzk¹ samicê wa¿y wiêcej, ni¿ móg³bym siê spo-
dziewaæ. Kyakhta jêkn¹³ ze zmêczenia, kiedy wreszcie on i jego to-
warzysz z³o¿yli worek na ³ó¿ku. Dostrzegaj¹c ruch wewn¹trz, Bulan
rozluni³ zamkniêcie. Barrissa usiad³a i zsunê³a worek z ramion, a¿ opad³
jej do pasa, a kiedy wsta³a, do stóp. Nogi mia³a zwi¹zane w kostkach,
rêce skrêpowane na plecach. Szybko spojrza³a w dó³, a potem na pory-
waczy, skupiaj¹c wzrok na umiechniêtej twarzy Kyakhty.
Tego szukasz, uczennico? Z torby przerzuconej przez ramiê
wyj¹³ jej pas z narzêdziami. Mia³a tam wszystkie rzeczy osobiste, z ko-
munikatorem i mieczem wietlnym w³¹cznie. Bulgan przycz³apa³ i nie-
mia³o dotkn¹³ lni¹cej broni.
Miecz wietlny Jedi. Zawsze chcia³em se spróbowaæ.
Kyakhta szarpniêciem wyrwa³ mu pas i wsun¹³ z powrotem do tor-
by jak upionego wê¿a.
Nie ruszaj tego, ty idioto! Nie pamiêtasz, jak Hutt nas ostrzega³,
¿ebymy nie dotykali takich rzeczy? Miecz wietlny Jedi mo¿e byæ
dostrojony do jego osobistego pola elektrycznego. Spróbuj go w³¹czyæ,
a na pewno rozprynie siê na kawa³ki. Prawdopodobnie razem z twoj¹
durn¹ g³ow¹.
Ou, to prawda, Bulgan zapomnia³. Jeszcze raz siê przyjrza³
zwi¹zanej kobiecie. Niby nic takiego, no nie? Rozwali³bym j¹ jednym
palcem.
Tylko fizycznie. Niezdolna uciec ani wykonaæ najmniejszego
bodaj gestu, Barrissa usiad³a na ³ó¿ku. Widaæ, ¿e wiecie, kim jestem
63
i kogo reprezentujê. Powinnicie te¿ wiedzieæ, ¿e nawet teraz, kiedy
rozmawiamy, trójka Jedi przetrz¹sa miasto i nie bêd¹ zadowoleni, kie-
dy siê dowiedz¹, co siê sta³o.
Kyakhta rykn¹³ miechem, Bulgan zawtórowa³ mu chrapliwym chi-
chotem.
Niech szukaj¹. Nie znajd¹ ciê tutaj. Wskaza³ na otaczaj¹ce ich
wysokie, g³adkie mury. To bezpieczne miejsce, a poza tym nie zosta-
niesz tu d³ugo. Przypomnia³ sobie i wcisn¹³ prze³¹cznik nadajnika.
Pozostali ju¿ wiedz¹. Przyjd¹ tutaj i zabior¹ ciê. Bêdzie z g³owy. A wte-
dy staniemy siê trochê bogatsi.
Nie próbowa³a zaprzeczaæ:
Czego ode mnie chcecie, wy albo ci, dla których pracujecie?
spyta³a ³agodnie.
Alwari porozumieli siê wzrokiem.
Nie nasz interes oznajmi³ w koñcu Kyakhta. Mielimy ciê
z³apaæ i tyle. Pytania nie nasz interes. Odwróci³ siê, ¿eby wyjæ. Idê
powiedzieæ, ¿e siê uda³o. Ju¿ siê cieszê. Bossban myla³, ¿e nie damy
rady. Fajna niespodzianka. Umiechn¹³ siê jeszcze szerzej. Chyba
go trochê przetrzymam, zanim mu powiem. Dgn¹³ kompana ³okciem.
Pilnuj jej, Bulgan. Uwa¿aj na sztuczki Jedi.
Nie bój nic, Kyakhta. Zgarbiony wpó³, ale czujny Alwari usa-
dowi³ siê na sto³ku naprzeciwko skrêpowanej dziewczyny. Bulgan pa-
trzy pilnie.
Barrissa spojrza³a na ciê¿kie drzwi, które zamknê³y siê za Kyakht¹.
Us³ysza³a g³one klikniêcie. Bez miecza wietlnego nie bêdzie w sta-
nie przebyæ tej bariery, a ograniczone umiejêtnoci we w³adaniu Moc¹
nie pozwol¹ jej przebiæ siê myl¹. By³a w pu³apce, dopóki przyjaciele
jej nie odnajd¹. By³a pewna, ¿e to uczyni¹, martwi³ j¹ tylko up³ywaj¹cy
czas. Czy wystarczy go, zanim zabior¹ j¹ z tego miejsca i przewioz¹ do
osoby, która zaaran¿owa³a jej porwanie? Mog³a byæ pewna tylko jedne-
go: kimkolwiek jest ten kto, bêdzie na pewno znacznie okrutniejszy
i o wiele bardziej kompetentny ni¿ ci dwaj naiwni Ansionianie.
Obserwowa³a, czekaj¹c, a¿ jej stra¿nika ogarnie znu¿enie albo bê-
dzie musia³ wyjæ. Daremnie. Nie by³a równie¿ w stanie, pomimo usil-
nych starañ, wp³yn¹æ na jego umys³. Po namyle stwierdzi³a, ¿e to z pew-
noci¹ dlatego, i¿ wed³ug wszelkich oznak nie by³o na co wp³ywaæ.
Wyjania³o to tak¿e, dlaczego ani ona, ani mistrzowie nie wyczuli wro-
gich intencji.
U¿yli nieprzytomnej sklepikarki, aby odwróciæ jej uwagê. By³a
wciek³a na siebie, ¿e pozwoli³a tak siê zwieæ, ale spróbowa³a zd³awiæ
64
rosn¹c¹ irytacjê. Gniew by³ kolejnym rozpraszaj¹cym czynnikiem. Nie
mog³a sobie na niego pozwoliæ.
Mo¿e bossban da Kyakhcie i Bulganowi premiê zauwa¿y³ g³o-
no stra¿nik. Miecz wietlny Jedi bêdzie fajny. A potem Bulgan pój-
dzie do domu, poka¿e go klanowi i pozwol¹ mu wróciæ. A tym, którzy
siê bêd¹ wciekaæ wykona³ pow³óczysty ruch ciê¿kim ramieniem
poobcina ³by!
Mówisz z sympati¹ o swoim bossbanie. Barrissa spróbowa³a
przybraæ bezradn¹ i zrezygnowan¹ minê. Kim jest ta imponuj¹ca oso-
ba?
Umiech powoli rozla³ siê po twarzy jej nadzorcy.
Padawanka próbuje oszukaæ Bulgana. ¯adnych sztuczek Jedi. Bul-
gan i Kyakhta mo¿e trochê powoli myl¹, ale nie s¹ g³upi. Dwign¹³
siê i pochyli³ nad ni¹, szeroki w ramionach, bezw³osy ogromna, wy-
j¹tkowo ciê¿ka jak na Ansionianina masa miêni i koci. Uwa¿asz, ¿e
Bulgan g³upi?
Nie powiedzia³am tego, nawet nie mia³am zamiaru odpar³a ³a-
godnie. Alwari cofn¹³ siê. Ale widzê w tobie co innego.
Oczy wielkiego tubylca zwêzi³y siê niebezpiecznie.
Co to? Uwa¿aj, padawanie cz³owieku, Bulgan siê ciebie nie boi.
Zauwa¿y³am. Ale widzê tak¿e, i czujê w sposób, jakiego sobie
nawet nie potrafisz wyobraziæ, ¿e i ty, i twój wspólnik cierpicie ból
prawdopodobnie od bardzo dawna.
Br¹zowe, z³oto nakrapiane ansioñskie oko Bulgana wytrzeszczy³o
siê na ni¹.
Sk¹d sk¹d to wiesz?
Oprócz zwyk³ego szkolenia Jedi wielu z nas specjalizuje siê
w obszarach nauki, w których jestemy szczególnie uzdolnieni i które
nas poci¹gaj¹. Ja jestem praktykuj¹cym uzdrowicielem.
Ale ludzkim. Nie ansioñskim.
Wiem. Jej g³os by³ czu³y, uspokajaj¹cy kusz¹cy. Nie po-
trafiê naprawiæ twoich biednych pleców ani daæ ci protezy w miejsce
brakuj¹cego oka. Ale ból w twoim umyle jest taki sam, jaki odczuwaj¹
niemal wszystkie ciep³okrwiste istoty rozumne. Wynika on z pewnych
uszkodzeñ i nieprawid³owoci. To tak, jakby kto próbowa³ po³¹czyæ
w ca³oæ bardzo skomplikowany komputer, mia³ do tego celu wszyst-
kie niezbêdne materia³y i komponenty, ale nie ca³kiem wiedzia³, jak to
wszystko ze sob¹ powi¹zaæ. I zrobi³ to trochê zbyt pobie¿nie. Rozu-
miesz, co mówiê, Bulganie?
Alwari skin¹³ g³ow¹ powoli.
65
5 Nadchodz¹ca burza
Bulgan nie jest g³upi. Bulgan rozumie. Haja, w³anie tak siê Bul-
gan czuje przez ca³y czas. Niedobrze po³¹czony. Przechyli³ g³owê na
bok i uwa¿nie przyjrza³ siê jej zdrowym okiem. Padawanka potrafi to
naprawiæ.
Nie mogê obiecaæ nic pewnego, ale mog³abym spróbowaæ.
Naprawiæ ból w g³owie Jej stra¿nik wyranie ugi¹³ siê pod
ciê¿arem tego wysi³ku umys³owego. Nie ma ju¿ tutaj bólu Potar³
czo³o otwart¹ d³oni¹. To by by³o wielkie. Jeszcze wiêksze ni¿ kredy-
ty. Utrudzony zbyt d³ugim procesem mylowym, który wyczerpa³ jego
skromne zasoby intelektualne, spojrza³ na ni¹ raz jeszcze. Jak Bulgan
wie, ¿e ma ci ufaæ?
Dajê ci moje s³owo padawana, ucznia sztuki Jedi, osoby, która po-
wiêci³a ¿ycie dla szczytnych idea³ów i opanowania sztuki uzdrawiania.
Wyranie rozdarty wewnêtrznie stra¿nik odetchn¹³ g³êboko, podejrz-
liwie spojrza³ na drzwi i znów na ni¹.
Spróbuj naprawiæ Bulgana. Ale jeli zaczniesz co kombinowaæ
Da³am ci s³owo przerwa³a, uprzedzaj¹c pogró¿kê. A poza tym
dok¹d pójdê? Drzwi s¹ zamkniête i zabarykadowane z zewn¹trz. A mo-
¿e nie wiedzia³e, ¿e jeste tu ze mn¹ zamkniêty? spyta³a powa¿nie.
Twój przyjaciel nie chce ryzykowaæ.
Zamkniêty? Potar³ nag¹ czaszkê, przesuwaj¹c d³oni¹ w miej-
scu, gdzie powinna znajdowaæ siê ciemna grzywa. Bulganowi siê po-
miesza³o.
Natychmiast skorzysta³a z otwartej drogi.
Pomieszanie spowodowane jest bólem, z którym ¿yjesz. Pozwól,
sobie pomóc, Bulganie. Proszê. Jeli mi siê nie uda, niczym nie ryzy-
kujesz. Nawet jeli zdo³am to uczyniæ, wci¹¿ bêdziesz mnie pilnowa³,
bo drzwi s¹ zamkniête od zewn¹trz.
Prawda. Padawanka mówi prawdê. Ou, próbuj.
Spokojnie patrz¹c mu w oczy, wskaza³a na zwi¹zane rêce.
Musisz mnie rozwi¹zaæ. Do takiej pracy potrzebujê d³oni.
Natychmiast odzyska³ czujnoæ.
Po co? Sztuczka Jedi?
Nie. Proszê, zaufaj mi, Bulganie. Tu chodzi o znacznie wa¿niej-
sze rzeczy ni¿ moje ¿ycie czy wielkoæ twojego konta kredytów. Wiesz,
co to ruch secesjonistyczny?
Ansionianim zaprzeczy³.
Jedyny ruch, jaki Bulgan zna, to ruch wnêtrznoci. Zastanowi³
siê przez chwilê. Kyakhta bêdzie niezadowolony mrukn¹³. Niechêt-
nie podszed³ do niej od ty³u i przesun¹³ rozdzielaczem po jej przegubach.
66
Gruba warstwa wi¹¿¹ca je do tej pory rozpuci³a siê natychmiast, rozk³a-
daj¹c siê na celulozê, katalizator i wodê. Barrissa z ulg¹ rozmasowa³a
sobie nadgarstki. Kiedy poczu³a, ¿e wraca kr¹¿enie krwi, skinê³a, ¿eby
siê zbli¿y³.
Chod tu, Bulganie poinstruowa³a go ³agodnie. Spe³ni³ pole-
cenie z pochylon¹ g³ow¹, szuraj¹c stopami jak dziecko, które podcho-
dzi do matki. Bardzo silne, bardzo niebezpieczne dziecko, upomnia³a
siê w duchu. Nie musia³a go prosiæ, ¿eby pochyli³ siê jeszcze bardziej.
Biedne, wygiête plecy sprawi³y, ¿e jego g³owa znalaz³a siê w zasiêgu
jej rêki. Wyci¹gnê³a obie d³onie, czule objê³a nimi jego czaszkê, uwa-
¿aj¹c, aby nie przes³oniæ otworów usznych. Jego skóra by³a ciep³a w do-
tyku normalna temperatura cia³a Ansionianina by³a o kilka stopni
wy¿sza ni¿ temperatura cia³a cz³owieka. Z przymkniêtymi oczami za-
czê³a siê koncentrowaæ.
W miarê jak jej wra¿enia nabiera³y ostroci, ogarnê³o j¹ dziwne
pulsowanie. Nieustanny, morderczy ból, który poprzez szkolenie i wy-
si³ek uczyni³a swoim w³asnym. Pozwoli³a, aby jej istota sp³ynê³a na
Bulgana, otoczy³a go koj¹cym balsamem w³asnego harmonijnego wnê-
trza. Poród uszkodzonych, le po³¹czonych neuronów stanowi¹cych
ród³o ci¹g³ego bólu tubylca, Moc dokona³a subtelnego przesuniêcia
tkanek, prawie niedostrzegalnej, lecz fizycznie istotnej zmiany.
Sta³a tak z d³oñmi na jego g³owie przez kilkanacie d³ugich, mil-
cz¹cych minut: uzdrowicielka i pacjent zwi¹zani ze sob¹ w tajemniczym,
nieprzeniknionym wzajemnym transie, który potrafi³by zrozumieæ je-
dynie inny uzdrowiciel Jedi. Dopiero kiedy wszystko wróci³o do nor-
my i naturalnego, prawid³owego po³o¿enia, pozwoli³a sobie na wycofa-
nie siê ze stanu, w jaki wprowadzi³a ich oboje.
Otworzy³a oczy i stwierdzi³a, ¿e znów wpatruje siê w swego pory-
wacza. Wydawa³ jej siê teraz jakby odmieniony niewielka, lecz do-
strzegalna zmiana postawy, b³ysk w oku zamiast têpego przymglenia.
Wyprostowa³ siê odrobinê, na tyle, na ile pozwoli³ jego z³amany, na
zawsze zniekszta³cony krêgos³up, i powoli rozejrza³ siê po pokoju.
Jak siê czujesz? zapyta³a po chwili, przerywaj¹c milczenie.
Czujê? Bulgan siê czuje czujê siê dobrze. Bardzo dobrze!
Zwin¹³ obie trójpalczaste d³onie w piêci i uniós³ je do góry. Naprawdê
niesamowicie, fantastycznie, wyj¹tkowo dobrze! Haja, jaha ou ou!
Zacz¹³ tañczyæ i podskakiwaæ w miejscu, co chwila radonie wyrzuca-
j¹c w górê ramiona. Poczu³a, jak wstêpuje w ni¹ otucha.
Nagle Ansionianin zatrzyma³ siê, opuci³ ramiona i odezwa³ siê
zupe³nie innym, nowym g³osem:
67
Ale wci¹¿ jeste moim wiêniem, padawanko. Ramiona jej opa-
d³y, a on zamia³ siê radonie. Jeszcze przez jak¹ minutê doda³.
Jego intencje sta³y siê jasne, kiedy podszed³ do niej tak sprê¿ycie,
jak nigdy dot¹d i przesun¹³ rozdzielacz po wiêzach na kostkach. Rozpu-
ci³y siê natychmiast, pozwalaj¹c jej wstaæ. Stopy i nogi mia³a zdrê-
twia³e od d³ugiej bezczynnoci i by³aby upad³a, gdyby nie podtrzyma³
jej silnymi ramionami.
W tym momencie drzwi kliknê³y i do pokoju wszed³ Kyakhta.
Trudno by³oby nazwaæ zdumieniem uczucie, jakiego dozna³ starszy
Alwari, kiedy do jego umys³u dotar³ widok, jaki przedstawi³ siê wyba³u-
szonym oczom. By³oby to niedopowiedzenie godne starszego poborcy
podatkowego. Widok padawanki Jedi bez wiêzów by³ ju¿ sam w sobie
doæ niepokoj¹cy. Ale obraz tej¿e padawanki spoczywaj¹cej bezw³ad-
nie w ramionach jego partnera by³ zdecydowanie nierozwi¹zywaln¹ ³a-
mig³ówk¹. Gdyby Khakhta nie us³ysza³ zaraz jakiego wyjanienia, sk³on-
ny by³ cofn¹æ siê za drzwi i zamkn¹æ tych dwoje razem.
Na szczêcie bezrozumny do tej pory Bulgan dysponowa³ ju¿ od-
powiednimi zasobami umys³owymi, aby mu wszystko wyt³umaczyæ.
Naprawi³a mnie poinformowa³ kompana bez ogródek, stukaj¹c
siê w czaszkê. Naprawi³a mnie, o tu. Ciebie te¿ mo¿e naprawiæ.
¯adnych obietnic ostrzeg³a Barrissa.
Co naprawiæ? Kyakhta czujnie cofn¹³ siê o krok. A bo to ja
jestem zepsuty? Co to znaczy, naprawiæ?
No, tutaj! Uleczony umys³owo Bulgan raz jeszcze dotkn¹³ d³o-
ni¹ g³owy. Nie czujê ju¿ bólu w g³owie. Wiem, ¿e cierpisz z powodu
tego samego syndromu, drogi przyjacielu. Pozwól, niech Jedi ciê uzdro-
wi swoimi metodami.
Kolejny krok w ty³. Drzwi w zasiêgu rêki. £atwo bêdzie skoczyæ za
próg, zatrzasn¹æ bariery i uszczelniæ zamek. Ale co siê wydarzy³o
w czasie jego nieobecnoci? Kyakhta by³ bardzo ciekaw. Przecie¿ nie
by³o go tylko kilka minut, i oto jego dobry, uczciwy, g³upi jak but kom-
pan na wspólnym wygnaniu zaczyna gadaæ jak cholerny radny miejski!
Nie, nie jak radny, poprawi³ siê sumiennie.
Jak prawdziwy nomada Alwari: niezale¿ny, pewny siebie i wolny.
Trzy palce zawis³y nad klamk¹. Jedi nie próbowa³a go zatrzymaæ,
choæ czu³, ¿e by³a w stanie to zrobiæ.
Co to za bzdura z uzdrawianiem Jedi?
Wypróbowa³a to na mnie. Uzdrowi³a moj¹ g³owê, mój umys³.
Ju¿ nic mnie nie boli, Kyakhta! Znów mogê myleæ jasno. Moje myli
nie by³y tak wolne od czasu, kiedy w dzieciñstwie zrzuci³ mnie ten
68
suubatar. Zni¿y³ g³os. To przez ten upadek, niew³aciwy krok przy
zsiadaniu, z³ama³em krêgos³up i straci³em oko i uszkodzi³em sobie
mózg.
Ale ja Kyakhta nie móg³ znaleæ s³ów. W obliczu dowodów,
patrz¹c na rozjanion¹ twarz przyjaciela, musia³ przyj¹æ do wiadomoci
prawdê pozornie niewiarygodn¹.
By³a jeszcze druga prawda, której musia³ stawiæ czo³o, i to szyb-
ko. Z wyci¹gniêtymi, wolnymi od wiêzów d³oñmi, Jedi ruszy³a w jego
stronê.
Pozwól sobie pomóc, Kyakhto. Sk³adam ci tê sam¹ obietnicê,
co Bulganowi: czy ci pomogê, czy nie, pozostanê twoim wiêniem.
To prawda, zorientowa³ siê Kyakhta. Z wiêzami czy bez, on i jego
przyjaciel wci¹¿ mieli przewagê. Tylko oni znali drogê wyjcia z bu-
dynku, w którym mieci³a siê cela, tylko oni potrafili przeprowadziæ
Jedi przez zewnêtrzne stra¿e i punkty kontrolne. Rycerz Jedi pewnie
za³atwi³by siê z takimi przeszkodami w mgnieniu oka, ale wci¹¿ ucz¹ca
siê padawanka
Musia³ przyznaæ, ¿e w przypadku Bulgana dokona³a cudu. Czy mo-
g³aby usun¹æ równie¿ jego ból, który cierpia³ przez ca³e swoje doros³e
¿ycie, zabraæ te fale cierpienia, które regularnie zalewa³y jego mózg?
Czy nie warto przynajmniej spróbowaæ?
Bierz siê do roboty zdecydowa³ i doda³ ostrzegawczo: Ale
jeli to jaka sztuczka, bossban nie dostanie ciê w stanie nieuszko-
dzonym.
Nie zwracaj¹c uwagi na grobê, Barrissa po³o¿y³a mu d³onie na skro-
niach, przyci¹gaj¹c ku sobie jego g³owê. Jej palce by³y ch³odne i mia³a
ich za du¿o, ale poza tym dotyk nie by³ nieprzyjemny. Przeciwnie, przy-
nosi³ nawet ukojenie.
Po chwili spojrza³ na ni¹ i zamruga³ z tym samym pe³nym zachwytu
zdumieniem, które dopiero co ogarnê³o jego towarzysza. W przeciwieñ-
stwie do Bulgana, nie wyrzuci³ w górê ramion, tañcz¹c w kó³ko, ale
pochyli³ siê nisko. W wykonaniu Ansionianina gest ten by³ szczególnie
wymowny.
Jestem ci winien mój rozum, padawanko. Gdyby nie twoje dzia-
³anie, ból, z którym przysz³o mi ¿yæ, pewnego dnia doprowadzi³by mnie
do ca³kowitego ob³êdu, a ostatecznie do mierci. Widzê to teraz bar-
dzo wyranie.
Odwróci³ siê i uciska³ dawnego towarzysza niedoli, otaczaj¹c d³u-
gimi ramionami szerokie barki Bulgana. £ysa i grzywiasta g³owa chwia³y
siê w gor¹cym, wspólnie prze¿ywanym zachwycie.
69
Radosny widok Ansionian, których zdo³a³a uzdrowiæ, stanowi³ bal-
sam na serce Barrissy ale nie pomóg³ jej wydostaæ siê z tego miej-
sca ani wróciæ do przyjació³.
Nazywam siê Barrissa Offee, moj¹ mistrzyni¹ jest Jedi Lumina-
ra Unduli. Im szybciej j¹ odnajdziemy, tym lepiej dla mnie i mylê,
¿e tym bezpieczniej dla was. Z pewnoci¹ wasz pracodawca nie ucieszy
siê z nieoczekiwanego obrotu sprawy, jaki mu zafundowalicie.
Bossban Soergg! wykrzykn¹³ Bulgan. Kiedy wymknê³o mu siê
to imiê, sp³oszony spojrza³ na towarzysza, ale Kyakhta nie przej¹³ siê
ani trochê jego wpadk¹.
To ju¿ niewa¿ne, Bulganie. Ju¿ przekaza³em informacjê o naszym
sukcesie do jego kwatery g³ównej. Kto inny bêdzie musia³ go poinfor-
mowaæ o zmianie planów, a my zwi¹¿emy nasz los z t¹ kobiet¹. Zamiast
oddaæ j¹ w szpony Soergga, zaczekamy, a¿ ona uwolni nas od niego.
Spojrza³ na Jedi wyczekuj¹co. Mo¿esz to uczyniæ? Oddajemy siê pod
twoj¹ obronê, bez której my, dwaj bezklanowcy, staniemy siê po¿ywie-
niem dla kr¹¿¹cych shanhów, zanim zab³ynie wiat³o nowego dnia.
Wyprowadcie mnie st¹d w jednym kawa³ku odpar³a z posêp-
nym umiechem a ja obiecujê wam wdziêcznoæ dwóch rycerzy Jedi
i drugiego padawana nie wspominaj¹c ju¿, ¿e sama siê czujê wasz¹
d³u¿niczk¹. Wymownie spojrza³a na otwarte drzwi. To gwarancja,
jaka wystarczy³aby chyba ka¿demu w ca³ej galaktyce.
Dziwne mrukn¹³ Bulgan, id¹c za swoim kompanem i za nie-
dawnym jeñcem w kierunku wyjcia jak jasne mylenie wp³ywa na
czyj pogl¹d na ¿ycie. Po raz pierwszy od bardzo d³ugiego czasu zaczy-
nam widzieæ siebie jako osobê, a nie nêdzny obiekt kpin i okrutnych
¿artów.
Ja nigdy tak o tobie nie myla³em, przyjacielu rzuci³ w jego
stronê Kyakhta, kiedy wchodzili na spiralne schody.
A w³anie, ¿e myla³e odpar³ Bulgan. Ale nie mam ci tego
za z³e. To nie twoja wina. Wszystko siedzia³o w twoim umyle.
Obelgi ka¿demu ³atwo przychodz¹. Barrissa czu³a siê niekom-
pletnie ubrana bez swojego pasa z narzêdziami, ale pod¹¿a³a za Kyakht¹
na górê. Gdzie mój pas?
W magazynku. Zabierzemy go przed wyjciem.
W pomieszczeniu by³ tylko jeden stra¿nik. Dorun siedzia³ w g³ê-
bokim krzele, specjalnie przystosowanym do jego potê¿nego zadu.
W splecionych mackach trzyma³ owalny czytnik. Kiedy Kyakhta wynu-
rzy³ siê z klatki schodowej, okulary na szypu³kach zwróci³y siê w jego
kierunku.
70
Jak tam wiêzieñ?
Kyakhta ze znudzeniem wzruszy³ ramionami i przepuci³ Bulgana
przed siebie. Barrissa stara³a siê nie rzucaæ w oczy, wiêc przycupnê³a
za nimi.
Siedzi cicho. To podobno bardzo dziwne zachowanie jak na sa-
micê humanoida. Tak mi mówili.
Za³o¿ê siê, ¿e z rezygnacj¹ podda³a siê losowi. Dorun wróci³
do swojego czytnika. ¯adne z niezale¿nie obracaj¹cych siê oczu nie za-
uwa¿y³o Bulgana, który wzi¹³ do rêki puste krzes³o, aby zaraz opuciæ
je na g³owê stra¿nika.
Teraz szybko! Kyakhta wystuka³ na klawiaturze kombinacjê
cyfr; kiedy wysunê³a siê szuflada, siêgn¹³ do niej i wyj¹³ pas Barrissy.
Dziewczyna z ulg¹ stwierdzi³a, ¿e miecz wietlny wci¹¿ jest na swoim
miejscu. Zapinaj¹c pas, zauwa¿y³a, ¿e Kyakhta dotyka niewielkiego apa-
raciku przymocowanego u pasa.
Co to jest?
Musimy regularnie zg³aszaæ nasz¹ pozycjê wyjani³ ponuro Al-
wari. Inaczej zginiemy.
Potar³ kark d³oni¹.
Bossban Soergg wszy³ nam materia³ wybuchowy, ¿eby zapewniæ
sobie nasze pos³uszeñstwo.
Barrissa mruknê³a pod nosem przekleñstwo wyj¹tkowo nieprzyzwo-
ite jak na padawankê.
Typowe dla Hutta. Na pewno nie pozwolimy mu siê ledziæ. Po-
ka¿, niech to obejrzê.
Bulgan i Kyakhta pos³usznie podeszli. Barrissa wyjê³a z pasa ska-
ner i ostro¿nie przesunê³a go nad miejscem na karku wskazanym przez
Kyakhtê. Nietrudno by³o znaleæ wszczepione urz¹dzenie. Po prawej
stronie grzywy pod skór¹ widaæ by³o wyran¹ wypuk³oæ.
Sprawdzi³a odczyt skanera i wprowadzi³a sekwencjê, po czym raz
jeszcze przesunê³a przyrz¹d nad karkiem Alwariego. Nastêpnie powtó-
rzy³a tê sam¹ procedurê z Bulganem. Usatysfakcjonowana, ostro¿nie
ruszy³a w kierunku drzwi zewnêtrznych.
Kyakhta poszed³ za ni¹, pocieraj¹c zgrubienie na szyi.
Materia³ wybuchowy wci¹¿ tam jest mrukn¹³. Z jasnym umy-
s³em czy bez, wci¹¿ czu³ siê niepewnie, maj¹c go pod skór¹.
Barrissa rozejrza³a siê po ulicy. Ruch wydawa³ siê ca³kowicie nor-
malny.
Mog³abym to wyci¹æ, ale wolê zrobiæ to porz¹dnie, a nie mam
przy sobie odpowiednich narzêdzi wyjani³a. Dlatego tylko zdezakty-
71
wowa³am te urz¹dzenia. S¹ ca³kowicie nieszkodliwe. Lepiej jednak siê
pospieszmy, bo mo¿e sam fakt ich wy³¹czenia spowodowa³ przes³anie
informacji do kogo, kto was monitoruje w imieniu bossbana. Teraz ju¿
pewnie wiedz¹, ¿e co posz³o nie tak. S¹dzê, ¿e zareaguj¹ bardzo szybko.
No to lepiej chodmy. Bulgan przepchn¹³ siê obok niej, otwo-
rzy³ drzwi i bez namys³u wyszed³ na ulicê. Kyakhta i ich niedawna ofia-
ra pod¹¿yli za nim.
Najlepiej pójæ na g³ówny rynek. Do sklepu, gdzie mnie znale-
licie. Barrissa ruszy³a za Kyakht¹. Szukaj¹c mnie, towarzysze z pew-
noci¹ siê rozdziel¹ i zaczn¹ poszukiwania w³anie od tego miejsca.
Dotknê³a komunikatora przy pasie. Dzia³a³ na zastrze¿onym pamie.
Kiedy oddalimy siê st¹d na bezpieczn¹ odleg³oæ, oczywicie poinfor-
mujê ich, dok¹d zmierzamy i ¿e nic mi nie jest. Umiechnê³a siê.
I o tym, ¿e zmienilicie zdanie, te¿.
Lepiej powiedzieæ, ¿e zmienilimy sposób mylenia. Bulgan
widzia³ teraz wszystko ca³kiem inaczej. Jednak miercionony pakie-
cik wszczepiony mu w kark, chocia¿ unieszkodliwiony przez padawan-
kê, uwiera³ i swêdzia³. Chcia³bym siê tego jak najszybciej pozbyæ.
Za³atwimy to zapewni³a go Barrissa, gdy skrêcili za róg, aby
znaleæ siê w znacznie ruchliwszej okolicy. A do tego czasu ka¿de-
mu, kogo spotkamy, bêdziemy mówiæ, ¿eby siê liczy³ ze s³owami, bo
jeste bardzo wybuchowym osobnikiem za¿artowa³a.
Przed zabiegiem Bulgan na tê uwagê po prostu rozdziawi³by gêbê
i spojrza³ têpo. Teraz i on, i jego przyjaciel z wielk¹ radoci¹ siê roze-
mieli.
Tego rodzaju przyjemnoci nie zaznali od bardzo dawna.
Ogomoor wiedzia³, ¿e wczeniej czy póniej bossban Soergg znu-
dzi siê wys³uchiwaniem z³ych nowin od swojego majordomusa. A kie-
dy to nast¹pi, lepiej byæ gotowym do ucieczki a przynajmniej znaleæ
siê daleko poza zasiêgiem potê¿nego ogona Soergga.
Znik³a! Soergg spoczywa³ na le¿ance w apartamencie sypial-
nym. W³anie odbywa³ popo³udniow¹ drzemkê, kiedy zdenerwowany
i przera¿ony Ogomoor poczu³ siê w obowi¹zku go zbudziæ. Przepa-
d³a! A ci dwaj w³óczêdzy wraz z ni¹?
Nie wiemy, czy oni s¹ z ni¹, o Wielki. Wiemy tylko, ¿e uciek³a.
Oni te¿. Stra¿nik stwierdzi³, ¿e zaatakowano go od ty³u i ¿e prawdopo-
dobnie by³ to jeden z tych pó³g³ówków. Dlaczego mieliby nagle posta-
nowiæ pójæ za ni¹?
72
Kto wie? Hutt z ciê¿kim stêkniêciem zwlók³ ciastowate cia³o
z kanapy na pod³ogê. Para s³u¿¹cych gerilów natychmiast rzuci³a siê
wype³niæ swój odra¿aj¹cy obowi¹zek czyszczenia limaczego korpusu.
Soergg zignorowa³ je i marszcz¹c czo³o spojrza³ na podw³adnego.
Czujê za tym niepowodzeniem smród dzia³ania Jedi.
Urz¹dzenia mia³y podobno zapewniæ lojalnoæ obu porywaczy?
Ogomoor nie oczekiwa³ odpowiedzi na swoje pytanie.
W³¹czy³em je, jak tylko mi powiedzia³e, co siê sta³o. Albo ci
kretyni s¹ ju¿ bez g³ów, albo Jedi znów maczali w tym swoje lepkie
paluchy.
Z przyczepionymi do cielska gerilami, które spokojnie kontynu-
owa³y swoj¹ pracê, Soergg pope³z³ przed siebie. Ogomoor pod¹¿y³ za
nim, okazuj¹c odwagê, której wcale nie czu³. Jego w³asna g³owa wci¹¿
trzyma³a siê ramion wy³¹cznie dziêki temu, ¿e jeszcze mia³ jak¹ war-
toæ dla Hutta.
Rozg³o to poród wszystkich w³óczêgów, kryminalistów, ³obu-
zów i zboczeñców w ca³ym Cuipernam. Tysi¹c kredytów republikañskich
dla tego, kto przyprowadzi do mnie ¿yw¹ tê przeklêt¹ padawankê albo
przyniesie g³owy zabitych Jedi. Szybko! Wci¹¿ mamy szansê, jeli zdo-
³aj¹ j¹ pochwyciæ, zanim dotrze do swej kompanii.
S³yszê i wykonujê, bossbanie. Ogomoor by³ zbyt szczêliwy, ¿e
go odprawiono, by obawiaæ siê strza³u w plecy. Okrêci³ siê na piêcie i z ko-
munikatorem gotowym do u¿ytku wybieg³ bezceremonialnie z sypialni.
Za jego plecami gerile odruchowo zatka³y nozdrza, gdy ich odra¿a-
j¹cy pracodawca ul¿y³ swojemu niezadowoleniu w wyj¹tkowo cuchn¹-
cy sposób.
Ogomoor nie wiedzia³, ¿e jego oniemielaj¹cy zwierzchnik sam
musia³ z³o¿yæ sprawozdanie ze swojej klêski komu znacznie wa¿niej-
szemu ni¿ pierwszy lepszy Hutt. Soergg nie obawia³ siê tej osoby, ale j¹
szanowa³. Prawie tak samo, jak szanowa³ kredyty wp³acane na jego miej-
scowe konto w zamian za us³ugi wiadczone sprawie ansioniañskiej se-
cesji.
Kto sta³ za p³atnikiem? Czêsto siê nad tym zastanawia³. Zasadniczo
nie mia³o to wiêkszego znaczenia. Wa¿ne by³y kredyty. Huttowie tylko
w niewielkim stopniu interesowali siê polityk¹, jeli nie s³u¿y³a bezpo-
rednio ich interesom. Soergg kompletnie nie dba³ o to, czy Ansion,
wraz ze wiatami, z którymi by³ zwi¹zany poprzez liczne pakty i trakta-
ty, pozostanie w Republice, czy te¿ od niej odejdzie.
Nie obchodzi³o go tak¿e, czy wydarzy siê co innego, czego jesz-
cze siê nie dostrzega i o czym siê nie mówi.
73
R O Z D Z I A £
$
Nikogo nie zdziwi³o, ¿e to w³anie Luminara jako pierwsza z zaniepo-
kojonych poszukiwaczy natrafi³a na Barrissê i jej nowych sprzymierzeñ-
ców. Spotkali siê porodku podrzêdnego placu targowego. Dwaj Alwari
przygl¹dali siê z zainteresowaniem, jak mistrzyni i padawanka bez skrêpo-
wania pad³y sobie w ramiona. Otaczaj¹cy ich t³um kupców i spacerowiczów
ignorowa³ ich kompletnie, zajêty w³asnymi, codziennymi sprawami.
Co to za dzielni tubylcy? Luminara z zainteresowaniem przygl¹-
da³a siê Alwarim. Kyakhta poczu³, jak oczy Jedi wwiercaj¹ mu siê w mózg.
Z niezrozumia³ych przyczyn zacz¹³ nagle przestêpowaæ z nogi na nogê.
To moi porywacze, pani. Na widok wyrazu twarzy Luminary
Barrissa nie mog³a powstrzymaæ siê od miechu. Nie s¹d ich zbyt
surowo. Obaj cierpieli na kalectwo umys³owe. W rewan¿u za to, ¿e ich
uzdrowi³am, pomogli mi w ucieczce.
Muszê ci przypomnieæ, ¿e to tylko chwilowa ucieczka, Barrisso
odpar³ Bulgan. Wyci¹gaj¹c szyjê ponad g³owami t³umu, szuka³ oznak
zbli¿aj¹cego siê ataku. Za³o¿ê siê o moj¹ ostatni¹ kredytkê, ¿e w tej
samej chwili, kiedy wy radujecie siê t¹ szczêliw¹ chwil¹, bossban
Soergg wysy³a za nami ca³¹ bandê p³atnych morderców.
A wiêc musimy szybko st¹d odejæ. Luminara wyjê³a z pasa
komunikator, powiedzia³a do niego parê s³ów, wys³ucha³a odpowiedzi,
znów co powiedzia³a i schowa³a aparacik z powrotem. Obi-Wan i Ana-
kin spiesz¹ ju¿ do nas. Spotkamy siê przy fontannie po drugiej stronie
placu.
Objê³a ramieniem Barrissê i poci¹gnê³a j¹ w tamtym kierunku.
74
Cieszê siê, ¿e mia³a okazjê wykorzystaæ w praktyce sztukê uzdra-
wiania, ale w przysz³oci wola³abym, aby znalaz³a sobie inne zwierz¹t-
ka dowiadczalne ni¿ porywacze. W³aciwie powinnam siê na ciebie
gniewaæ, ¿e zapomnia³a o koniecznej ostro¿noci, ale zanadto siê cie-
szê, ¿e wróci³a ca³a i zdrowa, ¿eby na ciebie krzyczeæ.
Czeka³y na stopniach fontanny tylko krótk¹ chwilê, zanim szerokie
szaty powiewaj¹ce w t³umie oznajmi³y przybycie Obi-Wana. Anakin
depta³ mu po piêtach. Powitali Barrissê na mod³ê Jedi ceremonial-
nie, lecz serdecznie.
Bulgan obserwowa³ tê scenê w milczeniu. Dopiero kiedy formal-
nociom sta³o siê zadoæ, odezwa³ siê:
Co zamierzacie teraz zrobiæ?
Luminara spojrza³a na niego.
Uda³o nam siê sk³oniæ Uniê Spo³eczeñstw, aby zawar³a pokój
z nomadami, jeli Alwari wyra¿¹ zgodê na przekazanie czêci nale¿¹-
cych do nich ziem ludziom z miast. W zamian mieszkañcy miast udo-
stêpni¹ Alwarim wszelkie nowoczesne urz¹dzenia i us³ugi, nie próbu-
j¹c jednak w jakikolwiek inny sposób zmieniaæ ich odwiecznego trybu
¿ycia. Obie strony maj¹ siê wzajemnie szanowaæ, senat za bêdzie siê
trzyma³ na tyle, na ile jest to mo¿liwe dla tych biurokratów z dala
od spraw Ansionu. W zamian Ansion pozostanie w Republice, co za-
pewni jego ekonomiczn¹ i polityczn¹ niezale¿noæ od Gildii Kupiec-
kiej. Nie stanie siê drug¹ Naboo doda³a posêpnym tonem.
Kyakhta podrapa³ siê po karku, ostro¿nie, by nie dotkn¹æ wci¹¿ ukry-
tej tam bomby.
Wydaje mi siê to doæ skomplikowane.
Bo tak jest przyzna³ Obi-Wan. Bardziej skomplikowane, ni¿
powinno. Ale w³anie tak to siê w dzisiejszych czasach odbywa.
S¹dzicie, ¿e Alwari zgodz¹ siê na tak¹ propozycjê? Barrissa
równoczenie obserwowa³a swoich przyjació³ i k³êbi¹cy siê t³um.
Dwaj nomadowie spojrzeli po sobie.
To zale¿y, jak im to przedstawicie stwierdzi³ wreszcie Kyakh-
ta. Jeli uda wam siê dotrzeæ do najwa¿niejszego z nadklanów, Boro-
kiich, i sk³oniæ ich do zgody, pozostali pójd¹ za ich przyk³adem. Wród
Alwarich w³anie tak siê sprawy maj¹.
Luminara w zadumie przytaknê³a.
Musimy wiêc sk³oniæ ich przedstawicieli, aby przybyli do Cui-
pernam i zechcieli porozmawiaæ z nami osobicie.
Bulgan zacz¹³ siê miaæ, ale urwa³, kiedy stwierdzi³, ¿e Jedi mówi
powa¿nie.
75
¯aden wódz Borokiich nie podejdzie na sto huus do Cuipernam
ani ¿adnego innego miasta unii. Nie ufaj¹ tym z miasta ani ich przedsta-
wicielom. Mówiê teraz jako Tasbir z Po³udniowego Hatagai, choæ
doda³ z bólem obecnie bezklanowiec.
Luminara nachyli³a siê do Obi-Wana i zaczê³a co do niego szep-
taæ. Wkrótce drugi Jedi umiechn¹³ siê i skin¹³ g³ow¹. Luminara spoj-
rza³a na nowych przyjació³ Barrissy.
Jeli jestecie teraz bezklanowcami powiedzia³a powa¿nie
to znaczy, ¿e nie macie dok¹d pójæ. ¯adnej odpowiedzialnoci, ale i ¿ad-
nego miejsca, które mo¿ecie nazwaæ domem.
Haja, to niestety szczera prawda ¿a³onie odpar³ Kyakhta. Kto,
kto nie ma klanu, nie ma równie¿ korzeni, jak lataj¹cy krzak irgkul.
A zatem ci¹gnê³a mistrzyni, mrugaj¹c do Barrissy mo¿ecie
pracowaæ dla nas. Chcielibymy, ¿ebycie nas zaprowadzili do Borokiich.
Ou, mylê, ¿e Kyakhta urwa³, zamruga³ i wytrzeszczy³ oczy
na Jedi. Jednoczenie otworzy³ usta, a w¹skie wargi rozszerza³y siê da-
lej i dalej, ukazuj¹c coraz wiêcej bieli zêbów. Chcecie powiedzieæ,
¿e wziêlibycie takich dwóch bezklanowców jak Bulgan i ja jako prze-
wodników? Nawet po tym, co zrobilimy waszej padawance?
To ju¿ przesz³oæ zapewni³a ich Luminara. A poza tym Bar-
rissa twierdzi, ¿e to w³aciwie nie by³a wasza wina, a teraz jestecie ju¿
zdrowi. Przyjmujê jej wyjanienia.
Przewodnicy Jedi! My! Bulgan ledwie móg³ uwierzyæ ca³kowi-
tej odmianie losu, która dokona³a siê w ci¹gu jednego dnia od pracy
dla takiego nêdznika jak bossban Soergg do przewodników rycerzy Jedi.
Anakin, jak zawsze czujny, pochyli³ siê do ucha Obi-Wana.
Mistrzu, czy s¹dzisz, ¿e to rozs¹dne zaufaæ komu takiemu jak oni?
Obi-Wan wyd¹³ wargi.
Nie wyczuwam w nich zagro¿enia.
Barrissa te¿ nie wyczuwa³a rozs¹dnie zauwa¿y³ Anakin. Do-
póki jej nie porwali.
To by³o przedtem, zanim ich uzdrowi³a. S¹dzê, ¿e teraz ta wdziêcz-
na para dobrze siê nami zaopiekuje. Daj¹ nam te¿ co, czego nie mo¿e-
my siê spodziewaæ po mieszkañcach miasta: jako Alwari, potrafi¹ od-
naleæ w³aciw¹ drogê i dokonaæ w odpowiednim czasie prezentacji,
tak samo albo i lepiej ni¿ ci, których mo¿emy wynaj¹æ na miejscu.
Anakin duma³ nad tym przez chwilê.
A wiêc w ostatecznym rozrachunku wszystkie stosunki pomiê-
dzy istotami rozumnymi sprowadzaj¹ siê do takiego czy innego rodzaju
polityki, mistrzu Obi-Wanie?
76
Wielu tak siê wydaje. Dlatego ci¹gle próbujê wbiæ ci do g³owy
podstawowe zasady zrêcznej dyplomacji. Kto wie? Pewnego dnia mog¹
ci pomóc zarówno w stosunkach zawodowych, jak i osobistych.
Myl ta wystarczy³a, aby uciszyæ padawana i skierowaæ jego
myli na ca³kiem inny tor. Tymczasem dwaj starsi Jedi omawiali
z przewodnikami szczegó³y wyprawy, powoli opuszczaj¹c zat³oczony
rynek.
Pierwsz¹ rzecz¹, jak¹ musimy zrobiæ, jest usuniêcie wam spod
skóry tych urz¹dzeñ oznajmi³a Luminara.
Znam uzdrowiciela, który zrobi to w minutê i nie bêdzie siê ba³,
zw³aszcza teraz, kiedy zosta³y zdezaktywowane. Kyakhta b³ysn¹³ ku
Barrissie ostrymi bia³ymi zêbami. To dobry fachowiec, ale nigdy nie
przysz³oby mu do g³owy, ¿eby nas leczyæ przedtem. Oznacza³oby to
nara¿enie siê na gniew bossbana Soergga.
W porz¹dku. Luminara zesz³a z drogi trójce wêdruj¹cych Miel-
pów, zgiêtych wpó³ pod ciê¿arem toreb z zakupami prawie tak wielkich,
jak oni sami. Potem mo¿emy wynaj¹æ cigacz i
Nie, nie! ostrzeg³ j¹ Bulgan. ¯adnych cigaczy. Musimy wzi¹æ
ze sob¹ tak ma³o wytworów technologii galaktycznej, jak to tylko mo¿-
liwe. Wszyscy Alwari to bezkompromisowi tradycjonalici. Jak wie-
cie, ca³y spór pomiêdzy nimi a mieszkañcami miast koncentruje siê
g³ównie na ró¿nicach pomiêdzy ustanowionymi z dawien dawna oby-
czajami a nowymi sposobami ¿ycia i robienia ró¿nych rzeczy. Jeli chce-
cie od pocz¹tku zaskarbiæ sobie zaufanie Borokiich, udowodniæ, ¿e nie
jestecie wy³¹cznie po stronie mieszkañców miasta, musicie zbli¿yæ
siê do nich w szacunku dla tradycji.
Obi-Wan zgodnie skin¹³ g³ow¹.
Doskonale. A zatem nie cigacze. Jak bêdziemy podró¿owaæ?
Wiele zwierz¹t nadaje siê doskonale do podró¿y wierzchem po
stepach.
Wierzchem? skrzywi³ siê Anakin. Zawsze wola³ pracowaæ z ma-
szynami. Gdyby dali mu wystarczaj¹co du¿o czasu, narzêdzi i czêci
zamiennych, zbudowa³by pojazd, który dzia³a³by zgodnie z ich ¿ycze-
niem. Ale tubylcy byli nieugiêci. ¯adnych cigaczy.
Najlepsze z nich s¹ suubatary entuzjastycznie poinformowa³
Kyakhta. Jeli staæ was na nie, s¹ najczêstszym sposobem podró¿o-
wania wysoko urodzonych Alwarich. Przybycie do obozowiska na ta-
kim wierzchowcu od razu klasyfikuje gocia jako wa¿n¹ personê. ¯e
nie wspomnê o dobrym gucie.
Luminara zamyli³a siê.
77
Rada Jedi woli, abymy podró¿owali skromnie. Mamy do dys-
pozycji niewielkie zasoby finansowe.
S¹dzê, ¿e wystarcz¹ zapewni³ j¹ Obi-Wan. Bior¹c pod uwagê,
¿e polecono nam za³atwiæ tê sprawê mo¿liwie jak najszybciej, chyba
nikt nie bêdzie mia³ pretensji, jeli wydamy trochê wiêcej, aby osi¹g-
n¹æ ten cel. Im szybciej opucimy Cuipernam w poszukiwaniu Boro-
kiich, tym wiêksze mamy szanse powodzenia i tym bezpieczniejsi bê-
dziemy wszyscy.
Dosiadaæ suubatara to jak uje¿d¿aæ wiatr! Zachwycony Bulgan
przeskoczy³ przez pi¹cego crowlyna. Zwierzê rozwar³o potê¿ne szczêki,
obojêtnie machnê³o ³ap¹ w jego stronê i zasnê³o z powrotem.
Anakin wzruszy³ ramionami.
Jestem mistrzem wycigów. Obawiam siê, ¿e ¿aden z organicz-
nych wierzchowców, choæby uznawany za wyj¹tkowo szlachetnego nie
bêdzie w stanie zrobiæ na mnie wiêkszego wra¿enia.
Bardzo siê myli³.
Zaawansowana technologia przys³u¿y³a siê nowoczesnemu trans-
portowi szczególnie w jednej dziedzinie: eliminacji smrodu. Tego za
z kolei nie brakowa³o na targu, gdzie proponowano zdumiewaj¹c¹ ró¿-
norodnoæ udomowionych wierzchowców. Oboje Jedi wraz z przewod-
nikami ruszyli na poszukiwanie odpowiednich zwierz¹t, para padawa-
nów za stanê³a na stra¿y.
Przeprosi³am ju¿ moj¹ mistrzyniê za to, ¿e dopuci³am do po-
rwania mówi³a Barrissa, ale jej oczy nie zatrzymywa³y siê ani na chwilê
na jednym punkcie; obserwowa³a sprzedawców i sklepikarzy, handlarzy
i treserów, szukaj¹c wród nich potencjalnego zagro¿enia.
Anakin tak¿e niedawno pozwoli³, aby fa³szywy spokój otoczenia
upi³ jego czujnoæ, i teraz on równie¿ ani na chwilê nie przestawa³ siê
rozgl¹daæ. Sta³ obok partnerki, marz¹c, by na jej miejscu znajdowa³ siê
kto zupe³nie inny, choæ ca³y czas okazywa³ nale¿ny podziw dla jej dziel-
noci i talentu.
Nie ma siê czego wstydziæ. Ja te¿ zrobi³em w ¿yciu wiele g³upstw.
Nie powiedzia³am, ¿e to by³o g³upie zaprotestowa³a i odwró-
ci³a siê do niego ty³em.
Zawaha³ siê na u³amek sekundy.
No dobrze, przepraszam. Mam wra¿enie, ¿e od pocz¹tku jako
nam nie wychodzi. Przyjmij na moje usprawiedliwienie, ¿e mam na g³o-
wie mnóstwo spraw.
78
Jeste padawanem Jedi. To zrozumia³e, ¿e masz mnóstwo spraw
na g³owie. Barrissa zerknê³a z ukosa na wonicê seuvhata, który kie-
rowa³ siê wprost na nich. Jej d³oñ powêdrowa³a ku mieczowi wietlne-
mu, ale kiedy pojazd skrêci³, opuci³a rekê.
Chodzi mi o to, ¿e jestem pó³przytomny. Po³o¿y³ jej d³oñ na
ramieniu, maj¹c nadziejê, ¿e gest ten nie zostanie niew³aciwie zrozu-
miany. Nie musia³ siê tym martwiæ. Gdyby tak nie by³o, gdybym my-
la³ o tym, co robiê, zwróci³bym wiêksz¹ uwagê na sklepik, do którego
wesz³a. Mo¿e nawet poszed³bym za tob¹ i udaremni³ porwanie.
To ja pope³ni³am b³¹d, nie ty. Zawini³am, bo skupi³am siê tylko
na jednej sprawie. Poza tym doda³a oschle gdyby sprawy potoczy³y
siê inaczej, nie mia³abym okazji pomóc tym nieszczêsnym Alwarim
i wci¹¿ jeszcze szukalibymy przewodników, którzy zawiedliby nas do
nadklanu. Jak mówi mistrz Yoda, przez ¿ycie wiedzie wiele cie¿ek,
dlatego najlepiej cieszyæ siê t¹, na któr¹ ostatecznie siê zdecydowali-
my.
Ach, tak, mistrz Yoda Anakin zamyli³ siê bardzo g³êboko.
Obserwuj¹c t³um w poszukiwaniu oznak nadci¹gaj¹cych k³opotów,
Barrissa rzuca³a od czasu do czasu przelotne spojrzenie na drugiego
padawana. Twardy orzech do zgryzienia z tego Anakina Skywalkera. Moc
w nim a¿ kipi. Moc i inne rzeczy. Ju¿ teraz czu³a, ¿e ten ch³opiec jest
znacznie bardziej skomplikowany ni¿ którykolwiek z uczniów wi¹ty-
ni. Ju¿ to by³o czym niezwyk³ym. Jeli kto wybra³ cie¿kê Jedi, by³a
ona zwykle prosta i nieskomplikowana. A tego o Anakinie Skywalkerze
nie da³oby siê powiedzieæ.
Mówi³e, ¿e chodzisz pó³przytomny powiedzia³a wreszcie.
Czujê, ¿e nie jeste z tym szczêliwy.
Nawet teraz? spyta³ takim tonem, ¿e nie wiedzia³a, czy to sar-
kazm, czy rzeczywicie siê z ni¹ zgadza. Za ich plecami Jedi i przewod-
nicy targowali siê jeszcze o wierzchowce. M³ody Jedi uzna³, ¿e marzy
o tym, aby to wszystko ju¿ siê skoñczy³o. Mia³ doæ tej planety, doæ
tego zadania. Czy to w ogóle ma jakie znaczenie, ¿e Ansion, a choæby
i kilkadziesi¹t zwi¹zanym z nim wiatów, od³¹czy siê od Republiki? Bio-
r¹c pod uwagê obecny stan rz¹du galaktycznego i senatu, z udowodnio-
nymi przypadkami korupcji i ba³aganu, któ¿ by ich za to wini³? Mo¿e
pos³u¿y³oby to jako ostrze¿enie dla reszty Republiki, ¿e jeli nie upo-
rz¹dkuj¹ swoich spraw, bêdzie jeszcze gorzej.
Zuchwa³e myli, jak na padawana. Umiechn¹³ siê do siebie. Oby
siê myli³. Czasem mylê równie¿ o tym, co siê dzieje wokó³ mnie, nie
tylko o sobie, stwierdzi³.
79
Tak, tak s¹dzê odezwa³a siê Barrissa. Nie oniemiela³ jej ani
trochê. A co ciê tak zajmuje, Anakinie Skywalkerze? Dlaczego jeste
zawsze taki zamylony?
Mia³ wielk¹ ochotê powiedzieæ jej prawdê. Ostatecznie jednak zde-
cydowa³, ¿e wyjani tylko czêæ nurtuj¹cych go problemów. Machniê-
ciem rêki ogarn¹³ targ, otaczaj¹ce go uliczki, mieszany t³um Ansionian
i obcych, i ca³e le¿¹ce za nimi miasto.
Po co tu jestemy? Mistrz Obi-Wan próbowa³ mi to wyjaniæ,
ale obawiam siê, ¿e pokrêtne cie¿ki polityki s¹ mi zupe³nie obce. Trudno
mi to wszystko zrozumieæ, nie wiem, jaki wp³yw maj¹ na moje ¿ycie.
Od dziecka by³em typem doæ bezporednim. Spojrza³ na ni¹ uwa¿-
nie. Tam, gdzie wyros³em, wpajano mi wa¿n¹ zasadê: jeli rozpra-
szasz swoj¹ energiê, bezczynnie tracisz czas, nie po¿yjesz d³ugo. Chcesz
znaæ moj¹ szczer¹ opiniê o tej misji?
Skinê³a g³ow¹, nie spuszczaj¹c z niego wzroku.
To strata czasu. Zadanie dla jazgocz¹cych dyplomatów, nie dla Jedi.
Rozumiem. A co ty by zrobi³, gdyby by³ u w³adzy, Anakinie?
Nie waha³ siê ani chwili.
Zebra³bym przywódców obu ludów, mieszkañców miast i noma-
dów do kupy, zamkn¹³ w jednym pokoju i powiedzia³, ¿e jeli w ci¹gu
tygodnia nie zawr¹ pokoju, Republika wyle pe³ne si³y zadaniowe i przej-
mie ca³kowit¹ kontrolê nad sprawami lokalnymi.
Skinê³a powoli g³ow¹ z irytuj¹co spokojnym wyrazem twarzy.
A jak na to zareagowa³aby Gildia Kupiecka, bior¹c pod uwagê jej
znaczne zainteresowanie tym sektorem?
Gildia Kupiecka robi to, co jej przynosi zysk. Wojna z Republi-
k¹ zysku nie przyniesie. Wydawa³ siê o tym ca³kowicie przekonany.
Tyle ju¿ siê nauczy³em.
A jeli ansioniañska unia miast i miasteczek w wyniku twoich
dzia³añ spe³ni swoj¹ grobê i przy³¹czy siê do ruchu secesjonistyczne-
go, a inne wiaty, zwi¹zane z Ansionem, pójd¹ w jej lady?
Nie zmieni to w najmniejszym stopniu warunków ¿ycia ludno-
ci. Handel bêdzie trwa³, codzienne ¿ycie na zaanga¿owanych wiatach
bêdzie siê toczyæ, jak dawniej stwierdzi³.
Jeste pewien, ¿e zaryzykowa³by tysi¹ce istnieñ, aby siê o tym
przekonaæ? A co siê stanie z Alwarimi, którzy nie zgadzaj¹ siê z obecn¹
cie¿k¹ obran¹ przez uniê? Czy Gildia Kupiecka i jej sprzymierzeñcy
ich nie zniszcz¹?
Có¿, nie jestem pewien, czy Pod naporem bezlitosnej logi-
ki Barrissy, ciana uporu zaczê³a pêkaæ.
80
Odwróci³a wzrok, powracaj¹c do studiowania k³êbi¹cego siê
t³umu.
Chyba jednak lepiej jest wys³aæ parê Jedi wraz z padawanami,
aby spróbowali za³atwiæ sprawê. To znacznie mniej grone ni¿ si³y za-
daniowe. I tañsze, a to zawsze podoba siê senatowi
Westchn¹³.
Twoje argumenty s¹ logiczne. Ale Ansion to taka zapad³a dziura!
Nawet Obi-Wan siê zastanawia, co w nim takiego wa¿nego. Mówi³ mi
to wiele razy, podobnie jak o tym, co uwa¿a za z³e w dzisiejszej Repu-
blice.
Ogniska zapalne odpar³a ostro. Z pewnoci¹ mówi³ ci rów-
nie¿ o ogniskach zapalnych i koniecznoci ich zd³awienia, zanim prze-
istocz¹ siê w nieposkromiony po¿ar.
Owszem mówi³, bez koñca Westchn¹³ z rezygnacj¹ i powróci³
do obserwacji t³umu.
To dobra cena! Ansioniañski kupiec nosi³ grzywê ufarbowan¹
w srebrne i czarne romby, które schodzi³y mu a¿ na plecy, aby znikn¹æ
pod nisko wyciêtym ko³nierzem. Wypuk³e lawendowe oczy spokojnie
obserwowa³y klientów, nie zdradzaj¹c ¿adnych uczuæ. Nigdzie indziej
w Cuipernam czy na P³askowy¿u Sorr-ul-Paan nie znajdziecie szeciu
tak wspania³ych, wdziêcznych i silnych zwierz¹t. Nawet za potrójn¹ cenê!
Nie b¹d taki nachalny ostrzeg³ go Kyakhta bo twoje nie-
ustanne jeremiady przyprawi¹ moich pañstwa o zgagê.
Odwróci³ siê od handlarza i zni¿y³ g³os, szeptem porozumiewaj¹c
siê z Bulganem i swoimi nowymi pracodawcami.
On ma racjê, pani Luminaro. Cena, której ¿¹da, jest uczciwa.
Mo¿e trochê wygórowana, ale zwierzêta rzeczywicie s¹ w doskona-
³ym stanie.
Wsi¹æ na takie zwierzê! Bulgan ledwie móg³ ukryæ podniece-
nie.
Dajcie nam chwilê. Luminara odwróci³a siê i pozostawi³a
dwóch Alwari, aby ci¹gnêli dalej negocjacje, choæ na tym etapie ogra-
nicza³y siê one do uszczkniêcia marnych groszy z ostatecznej oferty
handlarza. Co o tym s¹dzisz, Obi-Wanie?
Rozejrza³ siê po otaczaj¹cym ich bazarze, wci¹¿ czujny na oznaki
zbli¿aj¹cego siê niebezpieczeñstwa.
S¹dzê, ¿e powinnimy polegaæ na dowiadczeniu naszych prze-
wodników. Po tym, co zrobi³a dla nich twoja padawanka, chyba sami
81
6 Nadchodz¹ca burza
prêdzej by kogo oszukali, ni¿ pozwolili j¹ wykorzystaæ. Rzut oka
przez ramiê upewni³ go, ¿e dwaj Alwari wci¹¿ przyjanie targuj¹ siê
z handlarzem. Poza tym chêtnie przejadê siê na takim zwierzêciu. Mam
przeczucie, ¿e ju¿ nied³ugo bêdê mia³ do dyspozycji tylko stare skocz-
ki i zdezelowane migacze.
Podniós³ wzrok i wpatrzy³ siê w b³êkit nieba.
Luminara zerknê³a na padawanów.
Pomiêdzy Barriss¹ i Anakinem wci¹¿ panuje napiêcie.
Tak westchn¹³ Obi-Wan. Te¿ to zauwa¿y³em. Ale zdaje siê, ¿e
od czasu jej porwania sprawy maj¹ siê nieco lepiej. Barrissa jest wiet-
n¹ uczennic¹. Moc przep³ywa przez ni¹ silnym strumieniem.
To prawda, ale nie tak mocno, jak przez m³odego Anakina. Twój
padawan to rw¹ca rzeka. Jest pe³en energii, która szuka upustu.
Zacz¹³ szkolenie wyj¹tkowo póno, matka wychowywa³a go d³u-
¿ej, ni¿ to siê zdarza w przypadku innych uczniów.
Luminara znów spojrza³a w stronê padawanów.
Zna³ swoj¹ matkê? To wiê, której uczniowie Jedi na ogó³ nie od-
czuwaj¹. Mo¿e stanowiæ ród³o najró¿niejszych komplikacji i trudnoci.
Wiem. Sam nigdy bym go nie przyj¹³, ale zosta³ wybrany przez
mojego w³asnego mistrza, Qui-Gona Jinna. Jego ¿yczenie, wypowie-
dziane przed mierci¹, przysi¹g³em uszanowaæ. Po jego odejciu mu-
sia³em zaj¹æ siê opiek¹ i wychowaniem tego niezwykle niesfornego
m³odzieñca.
Jak ci posz³o? zapyta³a z wyranym zainteresowaniem.
Obi-Wan z nieobecn¹ min¹ pog³adzi³ siê po brodzie.
Bywa impulsywny i to mnie martwi. Nieraz daje siê ponieæ nie-
cierpliwoci, i to jest niebezpieczne. Ale wiele przeszed³, jest te¿ sprag-
niony wiedzy i nauki Jedi. S¹ dziedziny, w których celuje, na przyk³ad
walka na miecze wietlne. I wydaje siê urodzonym pilotem. Ale nie lubi
powiêcaæ czasu na meandry historii czy dyplomacji, a polityka przy-
prawia go dos³ownie o md³oci. A jednak wytrwa³. Zdaje siê, ¿e wy-
trwa³oæ odziedziczy³ po matce, któr¹ Qui-Gon zna³ przelotnie; twier-
dzi³, ¿e by³a spokojn¹, ale bardzo siln¹ kobiet¹.
Mistrzyni Jedi w zadumie skinê³a g³ow¹.
Jeli ktokolwiek zdo³a przerobiæ ten niewdziêczny surowiec
w wyszlifowanego rycerza Jedi, to chyba tylko ty, Obi-Wanie. Wielu
ma doæ wiedzy, ale nie starcza im cierpliwoci.
Ty te¿ mog³aby to zrobiæ, jak mi siê zdaje.
Spojrza³a mu w twarz. Stoj¹c naprzeciw siebie, dwoje Jedi d³ugo pa-
trzy³o sobie w oczy. Ka¿dy widzia³ co odmiennego, lecz niezmiernie
82
cennego, nawet wyj¹tkowego. A kiedy odwrócili wzrok, uczynili to rów-
noczenie.
Obi-Wan podszed³ do spieraj¹cych siê tubylców. Luminara spogl¹-
da³a za nim przez chwilê w zadumie, po czym wróci³a do obserwacji
t³umu.
Poganiani przez Obi-Wana Kyakhta i Bulgan zakoñczyli wreszcie
targowanie. Wspania³e suubatary mierzy³y w k³êbie trzy razy tyle co
cz³owiek. Mia³y po szeæ nóg o szeroko rozpostartych palcach; takie
stopy wydawa³y siê kompletnie nie na miejscu u stworzenia, którego
przeznaczeniem by³o przemierzanie trawiastych stepów.
Anakin zwróci³ uwagê Kyakhty na ten pozorny b³¹d ewolucji, ale
Alwari rozemia³ siê tylko.
Zobaczysz, po co one s¹, padawanie Jedi! ci¹gn¹³ podwójne
wodze i bez trudu zawróci³ swego nowego wierzchowca.
Lekkie, ale mocno wypchane siod³o by³o przypiête pomiêdzy przed-
nimi a rodkowymi ³opatkami. Zag³êbienie miêdzy rodkowymi ³opat-
kami a k³êbem mieci³o za to pokan¹ iloæ baga¿u. Pracowici pomoc-
nicy kupca w³anie ³adowali na ³agodne zwierzêta zakupione i zap³aco-
ne zapasy.
Jedzenie, woda, sprzêt wszystko wyliczone, pani Barrisso.
Bulgan wsun¹³ d³ugopalczaste, obute stopy w strzemiona zwisaj¹ce po
obu stronach karku suubatara, zamiast u do³u siod³a. £agodny ³uk siod³a
wygodnie podtrzymywa³ jego kalekie plecy.
Haja! wykrzykn¹³ z wyran¹ radoci¹. Taka jazda przywodzi
mi na myl wspania³e chwile.
Luminara dosiad³a swojego wierzchowca, stosuj¹c siê dok³adnie
do instrukcji Kyakhty. Pomimo wysokoci zwierzêcia nie mia³a z tym
¿adnego k³opotu. Po pierwsze, dlatego ¿e wierzchowiec przyklêkn¹³
w oczekiwaniu na jedca, a po drugie, dlatego ¿e jego cia³o by³o w¹-
skie i smuk³e. Wtedy te¿ okaza³o siê, po co potrzebne jest siod³o. Bez
niego siedzia³oby siê wprost na rzêdzie wystaj¹cych krêgów.
Elup! warkn¹³ Kyakhta. Suubatar wsta³, prostuj¹c trzy pary nóg
po kolei: najpierw przednie, potem rodkowe, wreszcie tylne. Wyja-
ni³o siê równie¿ przeznaczenie wysokiego oparcia w tylnej czêci sio-
d³a. Gdyby nie ta podpora, k¹t, pod jakim znalaz³ siê grzbiet zwierzêcia
przy wstawaniu, spowodowa³by zsuniêcie siê Luminary na ziemiê.
Ka¿de ze zwierz¹t pyszni³o siê w³asnym wzorem ciemnozielonych
pasów na tle krótkiego, miêkkiego futra w jasnym odcieniu br¹zu. Taka
kombinacja kolorów pozwala³a im, pomimo wielkoci, wtopiæ siê w ste-
powe otoczenie. Luminara spodziewa³a siê, ¿e suubatary to zwyk³e tra-
83
wo¿erne prze¿uwacze i ze zdumieniem dowiedzia³a siê, ¿e w istocie by³y
wszystko¿erne i mog³y przetrwaæ dziêki wielu rodzajom po¿ywienia.
D³ugie, smuk³e szczêki mia³y nisko umieszczone stawy, co pozwala³o
na zaskakuj¹co du¿e rozwarcie paszczy; dziêki temu mog³y jednym k³ap-
niêciem poch³on¹æ du¿y owoc lub spore zwierzê. Cztery k³y wystawa³y
u góry i u do³u szczêk, sprawiaj¹c przera¿aj¹ce wra¿enie, na przekór ich
³agodnej naturze.
Oczywicie to s¹ osobniki udomowione zaznaczy³ Bulgan, od-
gaduj¹c jej myli. Znane s¹ przypadki, kiedy dzikie suubatary napada-
³y i niszczy³y ca³e karawany.
Bardzo pocieszaj¹ce. Anakin przechyla³ siê z jednej strony na
drug¹ na grzbiecie cierpliwego zwierzêcia i z trudem utrzymywa³ rów-
nowagê. Kyakhta zauwa¿y³ to i pospieszy³ z dobr¹ rad¹.
Siedzisz zbyt prosto, mistrzu Anakinie. Oprzyj siê o viann, opar-
cie siod³a. Proszê, w³anie tak. Widzisz, jak naturalnie twoje stopy znaj-
duj¹ teraz strzemiona?
W ogóle niewiele widzê mrukn¹³ padawan, szamocz¹c siê z po-
dwójnymi wodzami.
S¹dzê, ¿e jestemy doæ wysoko, ¿eby zobaczyæ to, co trzeba
zapewni³ go Obi-Wan. Rozpar³ siê w siodle, jakby siê w nim urodzi³.
Uwa¿aj to za kolejny nieoczekiwany epizod w twojej edukacji.
Wola³bym raczej edukowaæ siê w najnowszym modelu miga-
cza terenowego burkn¹³ Anakin, ale Kyakhta mia³ racjê. Im bardziej
przechyla³ siê w ty³ i ufa³ siod³u, tym swobodniej i pewniej siê czu³.
Mo¿e nie bêdzie tak le.
Czy mo¿e zaufaæ temu dziwnemu, nieznanemu zwierzêciu? Su-
ubatary z pewnoci¹ by³y ³adnymi stworzeniami o wypuk³ych, nakra-
pianych srebrem oczach, pojedynczym, szerokim, rozdêtym nozdrzu
i g³adkich czaszkach. Uszy wtapia³y siê w okr¹g³e g³owy; w przeci-
wieñstwie do Ansionian, nie mia³y grzyw. Pasiaste futro by³o gêste
i krótkie, aby zapewniæ maksymaln¹ izolacjê przy minimalnym opo-
rze powietrza. Ogony, d³ugie do ziemi, wydawa³y siê doæ cienkie.
Wszystko w tych zwierzêtach wydawa³o siê stworzone w jednym, je-
dynym celu.
Do pêdu.
Wszyscy gotowi? Kyakhta bez wysi³ku trzyma³ wodze swoje-
go rumaka jedn¹ rêk¹. Obejrza³ siê na towarzysza. Bulgan da³ znak, ¿e
ostatnie z zapasów zosta³y za³adowane. No to ruszajmy na spotkanie
Borokiich! Pochyli³ siê do przodu, klepn¹³ wierzchowca po g³adkim
karku i ostro krzykn¹³: Elup!
84
Suubatary wydawa³y siê wzbijaæ w powietrze. W istocie po prostu
puci³y siê galopem, wed³ug rozkazu. Luminara z zachwytem stwier-
dzi³a, ¿e szeciono¿ny bieg jest wyj¹tkowo dobrze amortyzowany. Pra-
wie ¿adnych wstrz¹sów i podrzutów. Opar³a siê w viannie siod³a, zag³ê-
bi³a w strzemionach zgrabne, silne nogi a¿ do pó³ ³ydki i obserwowa³a,
jak miasto miga obok nich. Leniwi piechurzy musieli na czworakach
uciekaæ im z drogi.
O wiele szybciej, ni¿ siê spodziewa³a, przemknêli pod wysokim
³ukiem Bramy Govialty i znaleli siê na bitej drodze wiod¹cej na za-
chód. Kyakhta z têtentem kopyt zrówna³ siê z ni¹. Chocia¿ zdaniem Jedi
pêdzili na z³amanie karku, mistrzyni stwierdzi³a, ¿e jego wierzchowiec
nawet siê nie zadysza³.
Pani Luminaro, wygodnie pani? Przewodnik musia³ krzyczeæ,
¿eby go us³ysza³a.
To cudowne! krzyknê³a w odpowiedzi. Jak jazda na chmurze
z dramassjañskiego jedwabiu!
Poza murami miasta uderzy³y w nich prawie nieustannie wiej¹ce
tutaj wiatry, niezmordowanie okr¹¿aj¹ce planetê. Zimne powietrze ze
wistem muska³o twarz Luminary, gdy d³uga, w¹ska czaszka suubatara
przecina³a je niczym dziób okrêtu.
Jedno spojrzenie w ty³ ukaza³o jej Barrissê wczepion¹ w siod³o jak
w deskê ratunkow¹ i twarz Anakina, wyra¿aj¹c¹ co poredniego miê-
dzy ponur¹ determinacj¹ a m³odzieñczym niepokojem. Obi-Wan Ke-
nobi siedzia³ dostojnie w haftowanym siodle, z ramionami skrzy¿owa-
nymi na piersi i przymkniêtymi oczami. Wodze przywi¹za³ do uchwytu
przy ³êku. Ze zdumieniem stwierdzi³a, ¿e równie dobrze móg³by sie-
dzieæ w fotelu pierwszej klasy na liniowcu gwiezdnym. Zna³a wielu Jedi,
ale ¿aden nie by³ tak opanowany w obliczu nieznanego.
Kyakhta zawo³a³a do jedca, który galopowa³ teraz równo z ni¹.
Dobrze, ¿e tak szybko opuszczamy miasto, ale czy nie boisz siê, ¿e
przemêczymy zwierzêta? Czy takie tempo nie znu¿y ich zbyt szybko?
Przemêczyæ? Znu¿yæ? Spojrza³ na ni¹ pytaj¹co ze swojego sio-
d³a. Nagle go olni³o Ou, pani nie rozumie. Ale to oczywiste, ¿adne
z was nigdy wczeniej nie widzia³o suubatara, nie mówi¹c ju¿ o dosia-
daniu go. Wysun¹³ chude nogi ze strzemion, stan¹³ na grzbiecie pê-
dz¹cego zwierzêcia i obejrza³ siê za siebie, zachowuj¹c równowagê dziê-
ki wysokiemu viannowi. Nikt nas nie ciga, ale jestem pewien jedne-
go: bossban Soergg nie pi.
Usiad³ z powrotem w siodle i umiechn¹³ siê do niej.
Na pewno pani wygodnie?
85
Czujê siê, jakbym siê w tym urodzi³a. Mówi³am ju¿, ¿e mi siê
podoba.
Odpowiedzia³ jej ansioniañskim odpowiednikiem skinienia g³ow¹.
A wiêc nie ma co marudziæ. Podniós³ g³os, raz jeszcze prze-
chyli³ siê do przodu i zawo³a³: Elup!
Jednoczenie mocno uderzy³ piêtami w obie przednie ³opatki zwie-
rzêcia.
Na Moc! wrzasn¹³ Anakin, chwytaj¹c siê na olep czego po-
padnie. Barrissa zaczê³a nerwowo chichotaæ, gdy pêd zdar³ jej z g³owy
kaptur, a p³aszcz powiewa³ za ni¹ jak p³omieñ. Obi-Wan raczy³ siê obu-
dziæ.
Wydawa³o siê, ¿e do tej pory suubatary jecha³y stêpa. Na rozkaz
Kyakhty rzuci³y siê w szeciono¿ny galop, a ich d³ugopalczaste stopy
zdawa³y siê nie dotykaæ ziemi. Kiedy jednak ju¿ jej dotknê³y, wbija³y
siê z ogromn¹ si³¹ w ubity kurz i odrzuca³y go w ty³. Trzydzieci szeæ
takich palców napêdza³o ka¿dego migaj¹cego nad drog¹ suubatara do
takiej szybkoci, ¿e nawet zachwyconej, upojonej pêdem Luminarze
brakowa³o tchu.
I nic dziwnego, bo w tej chwili pêdzili szybciej ni¿ wiatr.
Daleko za nimi barwna grupka starannie dobranych zbójów, drabów
i rzezimieszków zebra³a siê na szczycie tej samej bramy, przez któr¹
wyjechali Jedi i ich przewodnicy. Daleko na horyzoncie, nad niskim,
³agodnym, okrytym traw¹ wzgórzem powoli rozprasza³a siê ledwie wi-
doczna chmura kurzu. Dla Ogomoora równie dobrze mog³aby to byæ
chmura gazu truj¹cego.
To z pewnoci¹ oni. Obejrza³ siê na potê¿nego Varvvana, który
sta³ obok. Zbierz ludzi. Jedziemy za nimi.
Nigdy ich nie dogonimy. S³ysza³e, co mówili ludzie na rynku?
Pojechali na suubatarach. Czystej krwi. Za jego plecami inni cz³on-
kowie pospiesznie zebranej bandy zaczêli mamrotaæ miêdzy sob¹.
Wemiemy powietrzn¹ ciê¿arówkê. ¯aden suubatar nie przecig-
nie powietrznej ciê¿arówki.
Przecign¹æ nie, ale wymanewrowaæ Varvvan skierowa³ na
Ogomoora ga³ki oczne na szypu³kach. Próbowa³e kiedy zapêdziæ
w k¹t Alwariego na dobrym suubatarze? Dobry sposób na szybk¹ mieræ.
Batasi! krzykn¹³ niecierpliwie Ogomoor. Jak sobie ¿yczysz.
Co oprócz ciê¿arówki powietrznej mog³oby ciê przekonaæ, ¿eby po-
s³ucha³ mojego rozkazu i ruszy³ za t¹ szóstk¹?
86
Varvvan zaduma³ siê, pocieraj¹c oko i obserwuj¹c ostatnie smu¿ki
chmury py³u.
Ciê¿ka broñ oznajmi³ wreszcie.
Nie b¹d durniem! ofukn¹³ Ogomoor najemnika. Nawet boss-
ban Soergg nie mo¿e u¿yæ ciê¿kiej broni na Cuipernam! S¹ pewne gra-
nice, których nawet on grrh!
Varvvan chwyci³ wij¹cego siê majordomusa za ko³nierz, podniós³
z ziemi i przytrzyma³ w tej pozycji.
Nigdy nie nazywaj mnie durniem!
Ogomoor, wiadom, ¿e go chyba trochê ponios³o, pospiesznie uspo-
kaja³ najemnika.
To tylko takie wyra¿enie nic osobistego a teraz proszê, po-
staw mnie na ziemi i mo¿e móg³by wci¹gn¹æ ga³ki oczne? Cieknie
z nich.
Varvvan sykn¹³ i postawi³ go na ziemi. Ogomoor obci¹gn¹³ p³aszcz
i têsknie spojrza³ w kierunku wzgórza, za którym zniknê³a jego zwie-
rzyna.
A czym siê tu przejmowaæ? Przecie¿ ci, którzy ich prowadz¹, to
bezklanowi w³óczêdzy! oznajmi³ Varvvan, przerzuci³ przez ramiê rusz-
nicê, jeszcze raz sykn¹³ i odwróci³ siê ty³em. Jego rasa odznacza³a siê
wyj¹tkow¹ dzielnoci¹ i pomimo tego, co twierdzi³ Ogomoor, durnia-
mi bynajmniej nie byli.
To ty tak twierdzisz. Ale ja i moi wspólnicy wierzymy tylko w to,
co widzimy. A widzimy czterech goci i dwóch przewodników, którzy
wcale nie je¿d¿¹ jak bezklanowi w³óczêdzy. Ogomoor ruszy³ w kie-
runku schodów wiod¹cych na ulicê. Je¿d¿¹ jak Alwari.
Zrozpaczony majordomus przeniós³ swoj¹ uwagê z bezu¿ytecz-
nych najemników na przestrzenie stepów, ci¹gn¹cych siê daleko poza
Cuipernam. Gdzie znajdzie morderców godnych jego rozkazów?
zawy³ w duchu. Czy istnieje kto chêtny podnieæ broñ na tych nie-
wiarygodnych Jedi? Czy naprawdê skuteczna pomoc oka¿e siê nie-
osi¹galna?
A co najwa¿niejsze, gdzie znajdzie kogo, kto powie Soerggowi
Huttowi, ¿e Jedi i ich padawanowie znów zwiali poza zasiêg jego po-
bo¿nych ¿yczeñ i wp³ywów?
Tymczasem, ku wielkiemu zdumieniu Ogomoora, Soergg wys³u-
cha³ jego raportu spokojnie.
Có¿, znowu za póno. Punktualnoæ to dewiza dobrego mordercy.
Nie by³em w stanie niczego zdzia³aæ, bossbanie. Ci, których wy-
naj¹³em, odmówili cigania uciekaj¹cych Jedi.
87
Tak, tak, ju¿ mi mówi³e. Soergg lekcewa¿¹co machn¹³ rêk¹.
Wiêc mówisz, ¿e jad¹ na suubatarach? Bior¹c to pod uwagê, wcale siê
nie dziwiê, ¿e twoi niezdarni najemnicy wykazali taki ma³y entuzjazm.
Potar³ potê¿ny podbródek, a¿ ca³e cielsko zadygota³o jak siarkowe
odpady w szczególnie ohydnym osadniku. Najpierw spartaczone za-
bójstwo, potem spartaczone porwanie. Jedi bêd¹ siê teraz pilnowaæ.
I tak nie mo¿na ich wzi¹æ z zaskoczenia niepotrzebnie dorzuci³
Ogomoor.
Nie mo¿na, nie mo¿na Ogromne skone oczy spogl¹da³y
poprzez asystenta gdzie w dal. Z pewnoci¹ my nie mo¿emy
Nie rozumiem, mistrzu.
Soergg nie odpowiedzia³. Wci¹¿ wpatrywa³ siê w ten odleg³y punkt,
snuj¹c huttañskie rozwa¿ania.
88
R O Z D Z I A £
%
Step, który pokrywa³ wiêkszoæ kontynentu ansioniañskiego nie by³
po prostu piêkny by³ wspania³y. A przynajmniej tak uwa¿a³a Luminara.
Barrissa zgadza³a siê z ni¹. Obi-Wanowi podoba³o siê tutaj, ale bez prze-
sady. Anakin oczywicie marzy³, ¿eby byæ zupe³nie gdzie indziej, ale po-
wstrzymywa³ siê przed powtarzaniem tego czêciej ni¿ raz dziennie.
Rok temu jêcza³by nad sob¹ mniej wiêcej co godzina wyjani³
Obi-Wan Luminarze. To chyba znak, ¿e dojrzewa.
Niedaleko nich Kyakhta i Bulgan rozbijali obozowisko, szykowali
posi³ek i herbatê. Za nimi, w oddali, szeæ wspania³ych suubatarów
u³o¿y³o siê do snu. Pe³ne wdziêku zwierzêta zwinê³y nogi pod potê¿ny-
mi, smuk³ymi tu³owiami i zajê³y siê prze¿uwaniem otaczaj¹cych ich
w obfitoci traw i dzikich zbó¿.
Stepy Ansionu nie by³y nieprzerwanymi polami trawy. ¯ó³tozielo-
ne równiny przecina³y tu i ówdzie rzeki, ³agodnie faluj¹ce wzgórza uroz-
maica³y monotoniê terenu. Gdzieniegdzie porozrzucane by³y kêpy dziw-
nych, splataj¹cych siê ze sob¹ drzew i roz³o¿ystych grzybów. Wy¿sze
grzbiety górskie lni³y bia³ymi jak koæ ladami dawnej aktywnoci
wulkanicznej. Dziwny to by³ krajobraz, niezwyk³a kombinacja ró¿nych
formacji geologicznych pomieszanych razem w sposób, jakiego Lumi-
nara do tej pory nie ogl¹da³a.
Dlaczego ten dzieciak jest przez ca³y czas taki napiêty? spyta-
³a. Siedzia³a oparta o viann siod³a, które przewodnicy zdjêli z grzbietu
spokojnie pas¹cego siê zwierzêcia, i w zadumie gryz³a orzechowy ba-
tonik od¿ywczy, czekaj¹c, a¿ herbata siê zagotuje.
89
P³on¹ce porodku obozu ognisko odbija³o siê w oczach Obi-Wana.
Anakin? Jak zwykle w takich przypadkach powodów jest wiele.
Po pierwsze, czuje siê w obowi¹zku zawsze byæ najlepszym. Spowodo-
wane to jest g³ównie jego trudnym dzieciñstwem, tak ró¿nym od dzie-
ciñstwa przeciêtnego padawana. A poza tym têskni za tym, czego nie ma.
Ka¿dy, kto chce siê szkoliæ na Jedi, wie, ¿e musi siê wyrzec wie-
lu rzeczy.
Twierdz¹co skin¹³ g³ow¹.
Obawia siê, ¿e ju¿ nigdy nie zobaczy swojej matki, któr¹ bardzo
kocha.
To by³a straszna pomy³ka. Dzieci wra¿liwe na Moc s¹ zabierane
od rodzin, zanim wytworz¹ siê te niebezpieczne, trwa³e wiêzi. Chwi-
lami w g³osie Luminary brzmia³y têskne nuty. Nieraz sama siê zasta-
nawiam, co robi moja matka, nawet teraz, kiedy tu siedzimy i rozma-
wiamy o takich sprawach. Zastanawiam siê, czy ona te¿ tak myli o mnie.
Odwróci³a wzrok i spojrza³a na ciemniej¹cy horyzont. A ty, Obi-
-Wanie? Czy nigdy nie mylisz o swoich rodzicach?
Mam tyle innych rzeczy, o których muszê myleæ. Poza tym ka¿dy
Jedi, który dostaje pod opiekê ucznia, staje siê kim w rodzaju rodzica.
Odk¹d sam nim jestem, nie mam czasu myleæ o mojej rodzinie. A kie-
dy ju¿ takie uczucia m¹c¹ mój spokój wtedy mylê o moich nauczy-
cielach albo o mistrzu Qui-Gonie, a nie o w³asnych rodzicach. Nieraz
nieraz siê zastanawiam, czy zabieranie dzieci od rodzin nie jest pewn¹
wad¹ szkolenia Jedi.
Dowód prawdy le¿y w powodzeniu systemu, a w to nie mo¿na
w¹tpiæ.
Tak s¹dzê odpar³ i doda³ z bladym umiechem: ¯aden Jedi
nie jest fanatykiem, który nie mo¿e sobie pozwoliæ na kwestionowanie
systemu, tak samo, jak wszystkiego innego.
Spojrza³a w prawo, na drug¹ stronê obozowiska.
Twój Anakin ma z pewnoci¹ wiele wad, ale niechêæ do kwestio-
nowania wszystkiego na pewno nie jest jedn¹ z nich. Jak s¹dzisz, czy
zobaczy kiedy znowu swoj¹ matkê? zapyta³a w zadumie.
A któ¿ mo¿e widzieæ? Gdyby to od niego zale¿a³o, na pewno by
do niej wróci³. Ale on nie ma na to ¿adnego wp³ywu, tak samo jak ja nie
mam wp³ywu na to, gdzie za chwilê wyruszê. Jedziemy tam, gdzie wy-
sy³a nas rada. Lepiej zadawaæ te pytania mistrzowi Yodzie ni¿ mnie.
Znów umiechn¹³ siê niemia³o. Spytaj jego, czy i on myli o swych
rodzicach.
Musia³a siê rozemiaæ.
90
Rodzice mistrza Yody? No, teraz rzeczywicie zaczynamy opo-
wiadaæ o historii staro¿ytnej. Po chwili znów spowa¿nia³a. Zdaje
siê, ¿e mistrz Yoda ma ostatnio na g³owie znacznie wa¿niejsze sprawy.
Umiechn¹³ siê blado.
Jak zawsze. A przede wszystkim ten fermentuj¹cy ruch secesjo-
nistyczny. Zmienne, nieprzewidywalne sojusze wewn¹trz samego sena-
tu. A co do Anakina, oprócz matki martwi¹ go jeszcze inne sprawy. Czujê
ten zamêt, który w nim wrze. Ale kiedy poruszam ten temat, on twier-
dzi, ¿e ¿adne niepokoje nigdy nie istnia³y. Dziwne, jak chêtnie kwestio-
nuje ka¿d¹ prawdê z wyj¹tkiem swoich w³asnych niepewnoci.
Luminara westchnê³a i podnios³a samoogrzewaj¹cy siê kubek go-
r¹cej ansioniañskiej herbaty, czarnej, s³odkiej, z wyranym posmakiem
otwartych przestrzeni. Zaczyna³a zdawaæ sobie sprawê z tego, ¿e na tej
planecie wszystko pachnie stepem.
Czy uwa¿asz, ¿e przy takim braku wiary we w³asne si³y zdo³a kie-
dykolwiek staæ siê prawdziwym rycerzem Jedi?
Nie wiem. Naprawdê nie wiem. Ale obieca³em mistrzowi Qui-
-Gonowi, ¿e zrobiê wszystko, aby tak siê sta³o. Nawet w obliczu rady
sprzecza³em siê o to z mistrzem Yod¹. Tak, mam swoje w¹tpliwoci.
Ale obietnica to obietnica. Jeli Anakin zdo³a pokonaæ swoje wewnêtrzne
demony, bêdzie z niego wspania³y Jedi, a os¹d mistrza Qui-Gona znaj-
dzie swoje potwierdzenie.
A ty? Jaki jest twój os¹d, Obi-Wanie?
Staram siê nie s¹dziæ. Wsta³ i otrzepa³ szatê. Anakin wie, ¿e
ma problemy. Uczê go, doradzam, oferujê wspó³czucie i chêtne ucho.
Ale ostatecznie tylko Anakin mo¿e zadecydowaæ, kim Anakin zostanie.
S¹dzê, ¿e o tym wie, ale nie chce tego zaakceptowaæ. Chce, ¿ebym to ja
albo ktokolwiek inny, za³atwi³ to za niego, pocz¹wszy od sytuacji z jego
matk¹, a na sytuacji galaktyki skoñczywszy. Umiechn¹³ siê nieco
weselej. Sama zreszt¹ chyba zauwa¿y³a, ¿e potrafi byæ uparty, kiedy
czego bardzo pragnie.
Wolê u¿ywaæ terminu zdecydowany. Odsunê³a kubek od ust.
Para unosz¹ca siê z naczynia wê¿owymi smugami wi³a siê przed jej twa-
rz¹, rozmazuj¹c wyrane kontury tatua¿y na podbródku. Co stanowi
najwiêkszy problem? Jego matka? Swobodny tryb edukacji?
Gdybym to wiedzia³, próbowa³bym temu zaradziæ. S¹dzê, ¿e to
jest ukryte znacznie g³êbiej. Tak g³êboko, ¿e chyba sam sobie tego nie
uwiadamia. Pewnego dnia to wyjdzie na wierzch. A kiedy to siê stanie,
mam przeczucie, ¿e czekaj¹ nas bardzo interesuj¹ce chwile.
Czy to uczucie emanuje z Mocy? zawo³a³a w lad za nim.
91
Nie. Obejrza³ siê przez ramiê i umiechn¹³. To uczucie, któ-
re emanuje z Obi-Wana Kenobiego.
Mistrzyni by³a sama tylko przez chwilê. Barrissa z w³asnym kub-
kiem przysiad³a obok. Spojrzeniem odprowadzi³a oddalaj¹cego siê Jedi.
O czym rozmawia³a z Obi-Wanem, pani?
Luminara znów opar³a siê o wygodny, miêkki ³uk vianna. Po dru-
giej stronie obozu jeden z suubatarów zacz¹³ wyæ do pó³ksiê¿yców, wi-
sz¹cych na niebie jak kolczyki skradzione królowej po abdykacji.
O niczym wa¿nym dla ciebie, moja droga.
Barrissa nie by³a zadowolona z tej odpowiedzi, ale zrozumia³a, ¿e
nie powinna wypytywaæ dalej. Odchyli³a g³owê w ty³ i zapatrzy³a siê
w nocne niebo, migocz¹ce odleg³ymi, jaskrawymi gwiazdami, niezm¹-
cone chmurami i zepsuciem. W przeciwieñstwie do starzej¹cej siê, wa-
l¹cej w gruzy Republiki, pomyla³a z gorycz¹.
Tyle gwiazd, pani, tyle planet. A na wielu z nich istoty rozumne,
kultura, ideologie. Niektóre nale¿¹ do Republiki, inne nie, jeszcze inne
nie zosta³y dot¹d zbadane ani nawet odkryte. Bardzo chcia³abym od-
wiedziæ jak najwiêcej z nich. Padawanka spojrza³a w oczy starszej
kobiecie. To jeden z powodów, dla którego cieszê siê, ¿e jestem Jedi.
Luminara rozemia³a siê. Jej miech nie by³ miêkki i subtelny, jak
nale¿a³oby s¹dziæ, lecz zaskakuj¹co g³ony.
Barrissa spowa¿nia³a.
Czy jeste samotna, pani Luminaro?
Pomalowane na ciemno wargi kobiety cmoka³y cichutko, kiedy
popija³a mocn¹, orzewiaj¹c¹ herbatê. Có¿, urocza, ale wcibska Bar-
rissa nie nale¿a³a do osób, które ukrywaj¹ ciekawoæ za zas³on¹ fa³szy-
wej delikatnoci.
Wszyscy Jedi s¹ samotni w wiêkszym czy mniejszym stopniu,
padawanko. Wkrótce sama siê o tym przekonasz. Ró¿nice polegaj¹ w³a-
nie na stopniu. S¹ tacy, którym bardziej odpowiada ascetyczny tryb ¿y-
cia, innym mniej. W ramach zasad istnieje pewna elastycznoæ. Musisz
j¹ po prostu znaleæ.
Barrissa spojrza³a na drug¹ stronê ogniska.
Czy to w³anie próbuje zrobiæ Anakin? Znaleæ tê elastycznoæ?
Jaka ona wra¿liwa, zachwyci³a siê Luminara. Jej padawanka bêdzie
kiedy wyj¹tkow¹ uzdrowicielk¹.
Z pewnoci¹ czego poszukuje. Mo¿e odpowiedzi na pytania, któ-
rych sam jeszcze nie zada³. Zobaczymy, czy znajdzie ich tyle, aby po-
czu³ siê szczêliwy. Rozmawia³am o nim z Obi-Wanem. On te¿ nie jest
pewien. Wie tylko, ¿e jego padawan ma ogromny potencja³.
92
Barrissa wsta³a.
Jeli potencja³ pozostaje niezrealizowany, to równie dobrze mo-
g³oby go nie byæ.
Ze swojego wygodnego siedziska Luminara spogl¹da³a w noc.
Nie b¹d taka szybka w os¹dach, Barrisso. Niektórzy z nas bar-
dziej cierpi¹ od niepewnoci ni¿ inni. W walce mog³abym mieæ u boku
Anakina Skywalkera tak samo, jak ka¿dego innego znanego mi pada-
wana.
W walce tak, pani, ale w innych sytuacjach Padawanka po-
zostawi³a tê myl bez zakoñczenia, obróci³a siê na piêcie i powêdrowa-
³a na swoje pos³anie.
Luminara obserwowa³a, jak m³oda kobieta udaje siê na spoczynek.
Czy i ona bywa³a kiedy taka niespokojna, taka niepewna? Znów odchy-
li³a siê w ty³ i zapatrzy³a w gwiazdy. Rzeczywicie, tyle ich jest, duma-
³a, przypominaj¹c sobie s³owa padawanki. Ka¿dy system ma w³asne pro-
blemy, ka¿da istota ¿yje swoimi nadziejami i lêkami, triumfami i cier-
pieniami. Nawet teraz dziesi¹tki, setki, tysi¹ce rozumnych istot le¿¹
mo¿e tak, jak ona pod go³ym niebem, i obserwuj¹ gwiazdy. Zastanawia-
j¹ siê, czy i inni czuj¹ to samo co oni i patrz¹ poprzez lata wietlne
w poszukiwaniu rozwi¹zania. Nadziei.
Wys¹czy³a resztkê herbaty i odstawi³a kubek. Praca Jedi nigdy siê
nie koñczy, niewa¿ne, czy chodzi o wbicie rozumu do g³owy upartym
radom planetarnym, takim jak Unia Ansionu, w walce o utrzymanie jed-
noci Republiki, czy o doradzanie pojedynczym zb³¹kanym duszom.
Wystarczy pracy dla ka¿dego. Ona potrafi poradziæ sobie z trudnocia-
mi. Podobnie jak Obi-Wan Kenobi. Pewnego dnia to samo bêdzie mo¿-
na powiedzieæ o Barrissie Offee. A co z Anakinem Skywalkerem? Na
to pytanie odpowie przysz³oæ.
Potencja³, powiedzia³a Barrissa. Czy istnieje jakiekolwiek inne s³o-
wo tak brzemienne w konflikty? A przysz³e szczêcie Anakina czy
gdziekolwiek zosta³o zapisane, ¿e bêdzie szczêliwy jako przyk³adny
Jedi? Zadowolony, tak. Pogodzony, z pewnoci¹. Ale szczêliwy? Czy
ja jestem szczêliwa?
Zajmij siê swoim zadaniem, powiedzia³a sobie stanowczo. A to za-
danie nie polega³o na zaspokojeniu ciekawoci jej uczennicy ani na zro-
zumieniu skomplikowanego padawana, Anakina Skywalkera; nawet nie
na wspieraniu celów i idea³ów Republiki. Nie, jej zadaniem by³o teraz
dobrze odpocz¹æ przez noc, mimo braku wygodnego ³ó¿ka. Odwróci³a
siê na bok, podci¹gnê³a pod brodê termoczu³y koc, przymknê³a oczy
i pogr¹¿y³a siê w g³êbokim, uspokajaj¹cym nie, gdzie nawet Jedi mo¿e
93
przez krótk¹ chwilê swobodnie od³o¿yæ na bok wszystkie swoje za-
dania.
Majordomus by³ pod wra¿eniem, choæ nie ca³kiem przekonany. Plan
bossbana wydawa³ siê doæ sprytny, ale nie gwarantowa³ powodzenia.
Mimo to podziwia³ niektóre jego rozwi¹zania i wyrazi³ to na g³os, za-
chowuj¹c dla siebie uwagi krytyczne. Plan polega³ na wykorzystaniu
w praktyce pewnych utartych opinii o nomadach. A jedyne, co Ogo-
moor wiedzia³ na pewno o nomadach, to ¿e z nomadami nigdy nic nie
wiadomo na pewno.
Jednak plan nie wymaga³ od niego nadstawiania w³asnego karku,
a ten akurat aspekt budzi³ jego szczery, choæ milcz¹cy zachwyt. Posta-
nowi³ natychmiast wprowadziæ go w ¿ycie. Istnia³o spore niebezpie-
czeñstwo, ¿e wszystko spali na panewce, poniewa¿ polegali wy³¹cznie
na radach innych. Skoro jednak Soergg zdawa³ siê ufaæ ich opiniom,
Ogomoor nie mia³ innego wyjcia, jak tylko zgodziæ siê na to samo.
Jeli jednak siê uda, to, oczywicie, bossban osi¹gnie wszystko,
czego chcia³, samemu niczym nie ryzykuj¹c. I na tym polega³o piêkno
tego planu. Co wiêcej, kiedy prawda wyjdzie na jaw, dokona siê jeszcze
g³êbszy podzia³ miêdzy mieszkañcami miast unii a nomadami ze ste-
pów. A wtedy nic i nikt nie bêdzie w stanie powstrzymaæ Ansionu przed
od³¹czeniem siê od Republiki, wraz ze wszystkimi tego konsekwencja-
mi, do których bossban tak skwapliwie zamierza³ siê przy³o¿yæ.
Przy odrobinie szczêcia, jeli wszystko pójdzie tak, jak zaplano-
wano, osi¹gn¹ po¿¹dane wyniki za tydzieñ lub dwa.
Woda by³a szeroka, g³êboka i czysta, a pr¹d nie stanowi³ zagro¿e-
nia dla Luminary. Siedz¹cy na wierzchowcu obok niej Kyakhta pozwo-
li³, aby zwierzê ze znacznej wysokoci opuci³o g³owê ku ziemi i po-
chwyci³o kilka dbe³ cêtkowanej trawy zeka, a przy okazji ze dwa gry-
zoniowate koleaki. Odg³os mia¿d¿enia ich kruchych koci w potê¿nych
szczêkach tworzy³ oryginalne t³o dla s³ów przewodnika.
Rzeka Torosogt oznajmi³ dumnie Kyakhta. Dotarlimy w do-
brym czasie. Po jej przebyciu znajdziemy siê naprawdê w królestwie
Alwarich. Od tego miejsca nie ma ju¿ miast. I nie ma wszêdobylskiej,
aroganckiej unii.
Kiedy dotrzemy do Borokiich? zapyta³a mistrzyni.
Czarne renice spojrza³y na ni¹ z ciemnych oczodo³ów.
94
Trudno powiedzieæ. Maj¹ swoje sta³e pastwiska, ale podobnie
jak ka¿dy inny klan, Borokii s¹ zawsze w ruchu.
Szkoda, ¿e nie mo¿emy ich zlokalizowaæ przy u¿yciu robota szpe-
racza i oznaczyæ lataj¹cym uk³adem ledz¹cym zauwa¿y³ Anakin zza
ich pleców.
Kyakhta b³ysn¹³ ostrymi zêbami w kierunku padawana.
Alwari postanowili zachowaæ wiele starych obyczajów, ale
zawsze chêtnie korzystaj¹ z nowych wynalazków, które nie pozosta-
j¹ w sprzecznoci z tradycj¹. Poniewa¿ zawsze mieli broñ, chêtnie
widz¹ wszelkie nowoci w tej dziedzinie. I u¿yj¹ ich natychmiast,
aby zestrzeliæ wszelkie urz¹dzenia monitoruj¹ce, jakie siê na nich
nale.
Anakin przyj¹³ to wyjanienie bez dyskusji.
Kiedy ja wreszcie nauczê siê widzieæ dalej ni¿ to, co oczywiste?
zgani³ siê w myli. Chocia¿ talent ten by³ wspania³¹ zalet¹ u pilota ci-
gacza, niekoniecznie pomaga³ w zostaniu Jedi.
Grupa znów ruszy³a przed siebie. Wierzchowiec Kyakhty wypluwa³
po drodze drobne kostki.
Widzisz teraz, jaki problem maj¹ emisariusze unii. Jak mog¹
podpisywaæ traktaty i prowadziæ handel z Alwarimi, jeli klany nie po-
zostaj¹ w jednym miejscu nawet na tyle d³ugo, ¿eby z nimi porozma-
wiaæ? A jednak s¹ to te same tradycyjne prawa, których broni Repu-
blika. Nic dziwnego, ¿e miasta rozwa¿aj¹ porozumienie, aby wspólnie
do³¹czyæ do ruchu secesjonistów. Jeli uda im siê oderwaæ Ansion od
Republiki, bêd¹ mogli za³atwiæ siê z Alwarimi wed³ug w³asnego wi-
dzimisiê.
A jednak Alwari uwa¿aj¹, ¿e my mo¿emy reprezentowaæ rosz-
czenia unii odpar³a Luminara.
Kyakhta spojrza³ na ni¹ z inteligencj¹, o któr¹ trudno by go by³o
podejrzewaæ przed uzdrowicielskimi zabiegami Barrissy.
Czy wasze g³ówne zadanie polega na utrzymaniu Ansionu w Re-
publice?
Oczywicie odpar³a bez wahania.
A zatem Alwari maj¹ prawo kwestionowaæ sposoby, których mo-
¿ecie u¿yæ w tym celu. Wiedz¹, ¿e oni i ich interesy nie stanowi¹ dla
was priorytetu.
Tak samo jak delegaci unii westchnê³a ze znu¿eniem. Wi-
dzisz, Kyakhto? Obie strony ¿ywi¹ takie same podejrzenia co do na-
szych motywów. Nie jest to co prawda solidny fundament dla wzajem-
nego porozumienia, ale dobre i to na pocz¹tek.
95
Skarpa prowadz¹ca nad brzeg rzeki nie by³a doæ stroma, aby spo-
wolniæ pe³zaj¹cego niemowlaka, a co dopiero potê¿ne suubatary. Gru-
pa zatrzyma³a siê na brzegu, a Kyakhta i Balkan rozejrzeli siê, szukaj¹c
najlepszego miejsca do przeprawy. Wreszcie Bulgan ruszy³ pierwszy,
a Kyakhta nakaza³ swoim podopiecznym czekaæ.
Torosogt jest g³êboka, ale Bulgan uzna³, ¿e znalaz³ piaskow¹ mieli-
znê doæ p³ytk¹, aby suubatary da³y radê przejæ wiêksz¹ czêæ drogi.
Dalej pop³yn¹.
Luminara pochyli³a siê naprzód w siodle.
Zdaje siê, ¿e wszystkim przyda siê k¹piel.
Nie, nie umiechniêty Kyakhta pospieszy³ wyjaniæ nieporo-
zumienie. My nie bêdziemy p³ywaæ. Suubatary nas ponios¹. Nie
zwa¿aj¹c na odleg³oæ od ziemi, wychyli³ siê, ¿eby pokazaæ rodkowe
nogi zwierzêcia. Widzi pani, futro suubatara jest krótkie, ale porasta
go a¿ do samych stóp i nawet miêdzy palcami. Przy szeciu nogach i d³u-
gich palcach s¹ wietnymi p³ywakami.
Luminara musia³a przyznaæ, ¿e myl o p³ywaj¹cych suubatarach ja-
ko nie przysz³a jej do g³owy. Jak s³usznie zauwa¿y³ Kyakhta, szeæ pra-
cuj¹cych ³ap to wystarczaj¹cy napêd.
Mia³a czas, aby zaakceptowaæ ten obraz, gdy Bulgan pokonywa³ rze-
kê. W pó³ drogi przystan¹³, obróci³ siê w siodle i zamacha³. Do tej pory,
pomimo wysokiego siod³a, woda siêga³a mu do kolan. Luminara zaczê-
³a siê zastanawiaæ, jak g³êboka jest rzeka po obu stronach p³ytkiej
mielizny. Rzucaj¹c wierzchowcowi prawid³owo akcentowane elup!
ruszy³a naprzód i stwierdzi³a, ¿e pêdzi u boku Kyakhty.
Woda wznosi³a siê powoli, a¿ dotar³a do jej stóp w strzemionach.
Jej wierzchowiec by³ nieco wy¿szy ni¿ suubatar Bulgana, wiêc pozosta-
³a sucha. Barrissa i Anakin nie mieli tyle szczêcia. S³ysza³a, jak narze-
kaj¹ za jej plecami. Obi-Wan, kiedy woda dosiêg³a mu do stóp, zwy-
czajnie wysun¹³ je ze strzemion i skrzy¿owa³ na siodle. Ka¿dy, widz¹c
to, uzna³by, ¿e Jedi jedzi³ na suubatarach od dziecka.
Bulgan czeka³, a¿ do niego do³¹cz¹, zanim ruszy³ dalej. Luminara
odnios³a najpierw wra¿enie, ¿e spada, potem, ¿e siê szybko wynurza
i nagle zda³a sobie sprawê, ¿e ju¿ nie id¹ po dnie. Ruch w wodzie odby-
wa³ siê jeszcze p³ynniej ni¿ zdumiewaj¹cy galop. Zwierzêta bez wysi³-
ku wios³owa³y do przodu, utrzymuj¹c d³ugie, w¹skie g³owy tu¿ nad po-
wierzchni¹. Nie oznacza³o to, ¿e nie czu³y zmêczenia. Parska³y poje-
dynczym, szerokim nozdrzem.
Woda pluskaj¹ca o buty i ³ydki mistrzyni by³a lodowata. Spojrza³a
w dó³ i spostrzeg³a gromadkê smuk³ych, wielono¿nych zwierz¹t,
96
p³yn¹cych na fali ci¹gn¹cej siê w lad za jej wierzchowcem. D³ugie na
palec, ziemnowodne stworzonka z³o¿y³y d³ugie odnó¿a p³asko wzd³u¿
boków, ¿eby oszczêdzaæ energiê.
Skoncentrowa³a uwagê na przeciwleg³ym brzegu, kiedy nagle wierz-
chowiec Bulgana ostro odbi³ w prawo. Obaj Alwari zaklêli jednocze-
nie, choæ ró¿nymi s³owami, i wyci¹gnêli broñ. D³oñ Luminary auto-
matycznie powêdrowa³a do miecza wietlnego, ale choæ wytê¿a³a wzrok,
nie widzia³a ¿adnego napastnika.
W tym momencie co mocno uderzy³o w bok jej w³asnego suuba-
tara. Gdyby nie to, ¿e stopy mia³a mocno wciniête w strzemiona, z pew-
noci¹ wyrzuci³oby j¹ z siod³a wprost do wody. Skoncentrowa³a siê na
tym, co dzia³o siê wokó³ niej, us³ysza³a krzyk Kyakhty, ostrzegaj¹cy
przed gairkami. Ciekawe, co to jest gairk.
Jej ciekawoæ zosta³a skutecznie zaspokojona, kiedy pryszczaty,
bezkszta³tny, oliwkowozielony pysk wychyn¹³ z wody o wiele za blisko
jej lewej stopy.
Pe³na guzów i wyrostków paszcza gairka nie by³a podobna do ¿ad-
nego stworzenia, jakie zdarzy³o jej siê ogl¹daæ. Grube wa³ki warg zda-
wa³y siê wêdrowaæ po ca³ej kostropatej asymetrycznej mordzie. Nad
nimi stercza³a para wielkich, wypuk³ych, zielonoszarych lepiów. Lu-
minara wysoko wzniesionym mieczem wietlnym zaatakowa³a wodne
paskudztwo, ale stwór zanurkowa³ pod powierzchniê, zanim cios zdo³a³
go dosiêgn¹æ. Drugi odra¿aj¹cy zwierz wynurzy³ siê o kilka metrów
dalej.
Mistrzyni Jedi czu³a, ¿e pogr¹¿a siê w rosn¹cym zamêcie. Szum
mieczy wietlnych Jedi, ryk wierzgaj¹cych i k³api¹cych paszczami su-
ubatarów, okrzyki jej towarzyszy i grzechot wie¿o nabytych miotaczy
przewodników powodowa³y og³uszaj¹cy ha³as. Wiedzia³a, ¿e powinna
siê bardziej baæ, a przynajmniej czuæ wiêkszy niepokój.
Co prawda, o ile mog³a stwierdziæ, gairk nie mia³ zêbów.
Jeli wiêc stwory nie by³y miêso¿erne, po co atakowa³y przeprawia-
j¹c¹ siê grupê? Mo¿e stosowa³y jaki inny, mniej widoczny sposób chwy-
tania i po¿erania ofiary? Gdy wierzchowiec Luminary wspi¹³ siê, aby obu
szponiastymi przednimi ³apami zaatakowaæ gairka, który zapl¹ta³ siê w jego
pobli¿e, stwierdzi³a, ¿e pysk wodnego potwora jest doæ wielki, aby w ca-
³oci po³kn¹æ cz³owieka. Wci¹¿ jednak nie widzia³a zêbów czy ostrych
pazurów, a nawet truj¹cych kolców. A jednak Kyakhta i Bulgan traktowali
je tak, jakby ca³e sk³ada³y siê z k³ów i szponów.
Wtedy us³ysza³a krzyk. Odwróci³a siê w siodle, zapominaj¹c o w³as-
nym bezpieczeñstwie, i spojrza³a na suubatara Barrissy. Wci¹¿ by³ za
97
7 Nadchodz¹ca burza
ni¹, utrzymywa³ mniej wiêcej tê sam¹ odleg³oæ, co na pocz¹tku prze-
prawy.
Z jedn¹ ró¿nic¹.
Wysokie siod³o zwierzêcia by³o puste.
Barrissa wyp³ynê³a niedaleko, doskonale widoczna we wzburzonych
falach, bo wywija³a w³¹czonym mieczem wietlnym. Kyakhta kl¹³ siar-
czycie. Luminara spostrzeg³a, ¿e jej padawanka sp³ywa w dó³ rzeki szyb-
ciej, ni¿ móg³ to powodowaæ pr¹d. Powiedzia³a o tym Bulganowi.
To gairki! wykrzykn¹³ zrozpaczony Alwari. Porywaj¹ j¹!
Luminara skrzywi³a siê.
Jak to porywaj¹? Czym? Przecie¿ nie maj¹ ³ap
Zamiast t³umaczyæ, przewodnik po prostu otworzy³ usta i uformo-
wa³ je w wielkie, przepaciste O. Luminara poczu³a, ¿e przebiega j¹
dreszcz zimniejszy ni¿ woda w rzece. Zrozumia³a.
W tej samej sekundzie, kiedy Barrissa, zrzucona z wierzchowca,
zaczê³a p³yn¹æ w dó³ rzeki, Anakin skoczy³ za ni¹. Nie zastanawia³ siê
nad tym, co robi. Zadzia³a³ ca³kowicie odruchowo. Wiedzia³, ¿e gdyby
sytuacja siê odwróci³a, teraz to Barrissa p³ynê³aby ze wszystkich si³,
¿eby go dogoniæ. Kiedy stwierdzi³, ¿e dziewczyna zbyt szybko oddala
siê od niego, podwoi³ wysi³ki. By³ wietnym p³ywakiem. Polubi³ ten
sport, kiedy przez d³ugie zimowe miesi¹ce musia³ przebywaæ w zamkniê-
tych pomieszczeniach. Wkrótce znalaz³ siê w zasiêgu g³osu padawanki.
W porz¹dku? zawo³a³ do niej. Jak siê czujesz, Barrisso?
Mokro odkrzyknê³a. Bardzo mokro!
Mo¿esz p³yn¹æ ze mn¹ do brzegu? Wskaza³ jej miejsce, gdzie
zebrali siê pozostali.
Obawiam siê, ¿e nie odpar³a. To mnie wci¹ga.
Widz¹c jego os³upia³¹ minê, woln¹ rêk¹ pokaza³a w dó³.
Mówiê dos³ownie.
Zaczerpn¹³ tchu i zanurkowa³. Kryszta³owo czysta woda nie zak³ó-
ca³a widocznoci. Ujrza³ wierzgaj¹ce nogi Barrissy, a poni¿ej pojedyn-
czego gairka, z gêb¹ otwart¹ na ca³a szerokoæ i rozdêtymi skrzelami.
Wci¹ga³ wodê równym strumieniem, wypuszczaj¹c j¹ skrzelami i w ten
sposób równomiernie zasysa³ dziewczynê w dó³ rzeki. Anakin wysko-
czy³ na powierzchniê i machn¹³ rêk¹.
Trzymaj siê, zajmê siê tym.
Znów zaczerpn¹³ tchu i zanurkowa³. Pop³yn¹³ ku stworowi, zrêcz-
nie wymijaj¹c po drodze nogi Barrissy.
98
Gairk nie próbowa³ uciekaæ. Widocznie nie musia³, bo Anakin na-
gle stwierdzi³, ¿e co go pochwyci³o. Obejrza³ siê i stwierdzi³, ¿e a¿
trzy takie istoty zajê³y pozycjê za jego plecami. Ka¿da z trzech paszczy
by³a zupe³nie inaczej ukszta³towana, ale kiedy stwory z³o¿y³y g³owy
razem, ich szczêki pasowa³y do siebie jak elementy uk³adanki. Teraz
wspólnie zasysa³y m³odego padawana. Wkrótce do³¹czy³ czwarty. Ana-
kin poczu³, ¿e cztery po³¹czone pyski ci¹gaj¹ go ku sobie z niepoko-
nan¹ si³¹. Teraz dopiero, tak jak przedtem Luminara, stwierdzi³, ¿e nie
maj¹ zêbów. Nie musia³y. Samym ssaniem dos³ownie wch³ania³y swoj¹
ofiarê.
Ich metoda by³a nieskomplikowana. ci¹ga³y podró¿nych z nieja-
dalnych wierzchowców takich, jak suubatary, wsysa³y pod wodê i od-
ci¹ga³y od ewentualnej pomocy, a nastêpnie przetrawia³y w spokoju.
Tyle tylko, ¿e Anakin i Barrissa nie byli bezradnymi trawo¿ercami. Brak
powietrza wkrótce sta³ siê nie do zniesienia. Padawan wierzga³ z ca³ych
si³, ale nie móg³ siê uwolniæ z mocy poczwórnego ssania. Co tak czê-
sto powtarza³ Obi-Wan? Jeli nie mo¿esz stawiæ czo³a burzy, daj siê jej
unieæ.
Anakin odwróci³ siê i ruszy³ prosto na napastników. Ciemne pasz-
cze rozwar³y siê w oczekiwaniu. Brak tlenu sprawia³, ¿e widzia³ jak przez
mg³ê, ale podp³yn¹³ doæ blisko, aby uderzyæ mieczem. Cztery po³¹-
czone gairki rozpierzch³y siê pod ciosem, a si³a dzia³aj¹ca na jego cia-
³o znik³a. Resztkami si³ wyp³yn¹³ na powierzchniê i z jêkiem wdziêcz-
noci zaczerpn¹³ wie¿ego powietrza. Obok ujrza³ Barrissê, która za-
miast do brzegu p³ynê³a w jego stronê.
W porz¹dku? zapyta³a. Wydawa³a siê zdumiewaj¹co opano-
wana.
Spieszy³em ci na ratunek wychrypia³, ocieraj¹c wodê z twarzy.
By³em ju¿ blisko
Doceniam twój gest odpar³a uprzejmie, nie przestaj¹c p³yn¹æ.
Ale naprawdê nic mi nie grozi³o.
Wiedz¹c, ¿e mistrzowie i przewodnicy obserwuj¹ ich z brzegu,
wykrztusi³ pierwsz¹ odpowied, która mu przysz³a do g³owy.
Wygl¹da³o to zupe³nie odwrotnie. Ci¹gnê³o ciê w dó³ rzeki.
Wiem. Musia³am poczekaæ, a¿ zdo³am odwróciæ siê w wodzie
i zaatakowaæ gairka. Patrzy³a mu ostro w oczy, kiedy wy³¹cza³a i za-
bezpiecza³a miecz wietlny. Mog³e zostaæ na swoim suubatarze. S³y-
sza³e, ¿ebym wzywa³a pomocy? Prosi³am ciê, ¿eby mnie ratowa³?
Rozumiem warkn¹³ Anakin. Obiecujê ci, ¿e to siê wiêcej nie
powtórzy.
99
Ruszy³ wciek³y w kierunku brzegu.
Bez trudu dotrzymywa³a mu tempa.
Nie zrozum mnie le, Anakinie. To by³ piêkny gest, doceniam,
¿e ryzykowa³e dla mnie ¿ycie rozemia³a siê cicho i delikatnie.
Nie wspominaj¹c o przemokniêciu do suchej nitki.
No, to mi siê naprawdê uda³o powiedzia³ spokojnie. Dobrze
p³ywasz.
Rozemia³a siê znowu.
Moc jest ze mn¹. cigajmy siê do brzegu.
A masz tyle Zanim zd¹¿y³ dodaæ si³y, wystrzeli³a naprzód
jak wêgorz. By³by j¹ dogoni³, ale dotknê³a piasku pla¿y o sekundê wcze-
niej.
Nooo, ³adnie wygl¹dacie razem, wy dwoje. Luminara sta³a nad
nimi z rêkami na biodrach. Barrisso, co siê sta³o?
Barrissa odwróci³a wzrok.
To moja wina. Przechyli³am siê zanadto na jedn¹ stronê, ¿eby
zobaczyæ, co siê tam dzieje, straci³am równowagê i wpad³am do wody.
A potem co zaczê³o mnie wci¹gaæ i zasysaæ w dó³. Zauwa¿y³am, ¿e to
jakie wodne stworzenia, ale spadaj¹c z siod³a, zapl¹ta³am siê w p³aszcz
i mia³am sporo k³opotów, ¿eby siê od niego uwolniæ i dotrzeæ do mie-
cza wietlnego.
Doskonale siê spisa³a, padawanko pochwali³ j¹ Obi-Wan.
Zwróci³ uwagê na drugiego ucznia. A ty co powiesz, Anakinie?
Wy¿szy padawan szurn¹³ nog¹ ruchem, który jego matka rozpozna-
³aby natychmiast, i wymamrota³ niechêtnie:
Chcia³em tylko pomóc. Kiedy do niej dotar³em, okaza³o siê, ¿e
nie potrzebuje mojej pomocy. Ale z pocz¹tku o tym nie wiedzia³em.
Spojrza³ w górê, w oczy mistrza. Mog³em polegaæ jedynie na moich
zmys³ach, a one podpowiada³y mi, ¿e wpad³a do wody i ma k³opoty. Przy-
kro mi, jeli zrobi³em co niew³aciwego albo pogwa³ci³em jak¹ ko-
lejn¹ tajemnicz¹ zasadê Jedi.
Obi-Wan d³ug¹ chwilê milcza³ z kamienn¹ twarz¹, a¿ wreszcie
umiechn¹³ siê szeroko.
Nie pogwa³ci³e ¿adnych zasad, padawanie zrobi³e dok³adnie
to, co powiniene. Nie mia³e mo¿liwoci sprawdziæ, w jakim stanie
jest twoja kole¿anka. W takich okolicznociach zawsze najbezpiecz-
niej jest przyj¹æ, ¿e mo¿e potrzebowaæ pomocy. Lepiej, ¿eby ciê zbeszta³
¿ywy przyjaciel, ni¿ wybaczy³ martwy.
Przez krótk¹ chwilê Anakin wygl¹da³ na zbitego z tropu. Komple-
menty od Obi-Wana by³y równie rzadkie jak kryszta³y lodowe na
100
Tatooine. Kiedy zda³ sobie sprawê, ¿e mistrz powiedzia³ to serio, a Bar-
rissa i Luminara umiechaj¹ siê do niego zachêcaj¹co, odetchn¹³. W ka¿-
dym razie nie mia³ wielkiego wyboru. Trudno zachowaæ dumn¹ posta-
wê, kiedy siê ocieka wod¹. Mokre ubranie oblepiaj¹ce dr¿¹ce z zimna
cia³o jest zabójcze dla poczucia godnoci cz³owieka.
Chcia³em tylko pomóc wymrucza³. Nie zdawa³ sobie sprawy,
¿e to jego mantra od dzieciñstwa.
Mo¿esz teraz pomóc sobie wtr¹ci³ Obi-Wan ci¹gaj¹c te mo-
kre rzeczy i przebieraj¹c siê w suche.
Odwróci³ siê i spojrza³ na liniê faluj¹cych traw, która podchodzi³a
a¿ do brzegu.
Po tej stronie rzeki wiatr nie jest wcale cieplejszy ni¿ po tamtej,
a ja wola³bym, ¿eby siê nie rozchorowa³.
Postaram siê, mistrzu.
To dobrze. Obi-Wan zmru¿y³ oczy, wpatruj¹c siê w bezchmur-
ne niebo. Nie mamy czasu, ¿eby chorowaæ, niezale¿nie od tego, jak
pouczaj¹ce by³o samo dowiadczenie.
Anakin i Barrissa zdjêli przemoczone ubrania i suszyli siê na s³oñ-
cu, a ich mistrzowie rozpakowywali swoje osobiste baga¿e. Przewod-
nicy zajmowali siê cierpliwymi suubatarami i obserwowali goci z czy-
sto akademickim zainteresowaniem
Haja mrukn¹³ Bulgan. Popatrz no na nich. Nie maj¹ nawet
przyzwoitych grzyw, tylko trochê futra na czubku g³owy.
Ani porz¹dnych zêbów doda³ Kyakhta. Tylko te krótkie, p³a-
skie bia³e kostki.
Bulgan pog³adzi³ po pysku odpoczywaj¹cego suubatara, który parsk-
n¹³ zadowolony i mocniej przycisn¹³ nozdrze do pieszczotliwej d³oni
przewodnika.
Widzia³e ich palce. Za krótkie do jakiejkolwiek porz¹dnej ro-
boty. A palce u nóg zupe³nie bezu¿yteczne!
I maj¹ ich o wiele za du¿o zauwa¿y³ Kyakhta. Piêæ na ka¿dej
nodze prawie tyle, co suubatar! Na pierwszy rzut oka mo¿na by s¹-
dziæ, ¿e s¹ spokrewnieni raczej ze zwierzêtami ni¿ z istotami myl¹cy-
mi. Pokrêci³ g³ow¹ osadzon¹ pod dziwnym k¹tem. A¿ smutno siê
robi na widok takich zniekszta³ceñ.
Bulgan pociagn¹³ pojedynczym nozdrzem.
Mo¿e to i dobrze. Najwy¿si z Borokiich bêd¹ siê nad nimi lito-
waæ. A litoæ to zawsze dobry punkt startowy do rozpoczêcia negocja-
cji.
Jego towarzysz nie by³ a¿ tak tego pewny.
101
Mo¿e i tak, a mo¿e uznaj¹ ich za blunierstwo przeciwko natu-
rze i ka¿¹ pozabijaæ.
Lepiej niech niczego podobnego nie próbuj¹! Bulgan nad¹³ siê
z oburzenia, mrugaj¹c jedynym okiem. Mamy d³ug wobec tych goci,
a przynajmniej wobec tej, która ma na imiê Barrissa, za to, ¿e zwróci³a
nam zdrowie umys³ów.
Nie wspominaj¹c o drobnym fakcie doda³ Kyakhta, pocieraj¹c
miejsce, gdzie sztuczne ramiê ³¹czy³o siê z ¿yw¹ tkank¹ ¿e jeli zbyt
wczenie zgin¹, nie dostaniemy zap³aty.
Obserwuj¹c obcych jednym okiem, zastanawia³ siê, czy maj¹ doæ
czasu, ¿eby pokopaæ trochê w piasku w poszukiwaniu ma³¿y vaoloi.
Duszone vaoloi by³yby wspania³ym dodatkiem do kolacji.
Bulgan poprawi³ opaskê na oku.
Wola³bym powiêciæ ca³¹ nasz¹ zap³atê ni¿ ¿ycie jednego przy-
jaciela burkn¹³.
Ciê¿kie powieki Kyakhty opad³y do po³owy.
Bulgan, przyjacielu, mo¿e Barrissa nie do koñca ciê wyleczy³a
tymi metodami Jedi. Mo¿e przyda³aby ci siê jeszcze jedna sesja.
Niewa¿ne. Bulgan poklepa³ po szyi suubatara, którego do tej
pory g³aska³, zdj¹³ wodze i poprowadzi³ zwierzê w kierunku najlep-
szej trawy. Nikt w tej wyprawie nie zginie. Podró¿ujemy z rycerza-
mi Jedi.
Temu nie mo¿na zaprzeczyæ. Kyakhta nawet teraz, kiedy wy-
powiada³ te s³owa, myla³ o tym, jak ³atwo istota imieniem Barrissa
da³a siê zrzuciæ do wody agresywnemu gairkowi. Doszed³ do wnio-
sku, ¿e nie wie, na ile odporni i twardzi s¹ obcy, którym s³u¿y³ za prze-
wodnika.
Wiesz, oni wyjechali.
Ogomoor rozsiad³ siê w fotelu w piêknym, kosztownie urz¹dzonym
i umeblowanym apartamencie, odpowiednim na d³u¿szy pobyt gocia-
-dygnitarza. Jego obecny w³aciciel nala³ sobie do wysokiej szklanki
czego zimnego w kolorze lawendy. Ogomoor wzdrygn¹³ siê wewnêtrz-
nie. Có¿ za niezrozumia³e zboczenie to zami³owanie ludzi do lodowa-
tych napojów.
Cz³onek delegacji unii znacz¹co uniós³ butelkê.
Mo¿e szklaneczkê? Dobry rocznik, porz¹dnie sfermentowany.
Ogomoor umiechn¹³ siê na ludzk¹ mod³ê i uprzejmie odmówi³.
Czu³ zimno promieniuj¹ce z butelki nawet z miejsca, gdzie siedzia³.
102
Cz³owiek wzruszy³ ramionami, odstawi³ butelkê, uniós³ szklankê
i wypi³. Ogomoor poczu³, jak jego wnêtrznoci kurcz¹ siê wspó³czu-
j¹co.
Wiem, ¿e wyjechali. Wszyscy wiemy. Udali siê do Alwarich, aby
próbowaæ ugody. Jak s¹dzisz, maj¹ szanse?
Mylê, ¿e to tak, jakby ju¿ nie ¿yli. Nie ma ich od wielu dni. Ani
¿adnych wieci. Poprawi³ siê w niewygodnym ludzkim fotelu, w któ-
rym nie przewidziano miejsca na jego krótki ogon.
Jedi ju¿ tacy s¹, ¿e nie otwieraj¹ ust, dopóki nie maj¹ do powie-
dzenia czego wa¿nego. Skoro ju¿ o tym mowa doda³, siadaj¹c na
kanapie obok. Po co przyszed³e?
W sprawie przyspieszenia decyzji, która zawa¿y na przysz³oci
Ansionu. Na mojej przysz³oci. Twojej przysz³oci. Przysz³oci ka¿de-
go obywatela.
Delegat ludzi powoli s¹czy³ napój.
Mów dalej.
Ogomoor pochyli³ siê do przodu, czuj¹c ulgê, gdy ogon sprê¿ycie
wysun¹³ mu siê spod poladków.
Rada Unii mia³a w³anie poddaæ pod g³osowanie, czy od³¹czyæ
siê od Republiki, czy nie, kiedy przybyli ci Jedi z innej planety.
Wiem. Mê¿czyzna nie by³ zadowolony, a to ju¿ dobry znak,
uzna³ Ogomoor. Tak w³anie dzia³a senat. Zawsze wysy³a Jedi, kiedy
ich dyrektywy s¹ ignorowane. Dobrze tak Ansionianom. Chyba powinni
siê ju¿ tego spodziewaæ.
Jedi nie maj¹ nic wspólnego z Ansionem zaprotestowa³ Ogo-
moor. Wszystkie rasy tego wiata, osadnicy i tubylcy, zawsze ¿yli
i dzia³ali niezale¿nie, i bronili w³asnych interesów.
Delegat uniós³ szklankê w parodii toastu.
Za Republikê, której czêæ wci¹¿ stanowimy. Przykro mi, Ogo-
moorze, ale nasza niezale¿noæ nie siêga dalej.
Jeli siê od³¹czymy, bêdzie inaczej. Inni do nas do³¹cz¹.
Tak westchn¹³ cz³owiek. Czyta³em adnotacje drobnym dru-
kiem na traktatach. To dziêki nim jestemy wa¿niejsi, ni¿ siê wydaje.
St¹d to zainteresowanie Jedi.
Jak zamierzasz g³osowaæ? Ogomoor stara³ siê nie okazywaæ
zbyt du¿ego zainteresowania.
Delegat nie da³ siê jednak oszukaæ.
Chcia³by wiedzieæ, co? Ty i twój pan Hutt, i jego wspólnicy
w handlu galaktycznym.
103
Bossban Soergg istotnie ma wielu przyjació³. Oczy Ansionia-
nina zatrzyma³y siê na twarzy cz³owieka. Nie wszyscy s¹ partnerami
w interesach.
Wyraz twarzy delegata, do tej pory doæ uprzejmy, zmieni³ siê na
z³oliwy.
Czy¿by mi grozi³, Ogomoorze? Ty i ten przeroniêty limak,
którego nazywasz szefem?
Wcale nie szybko odpar³ goæ. Przeciwnie, jestem tu, aby
okazaæ ci uszanowanie, moje i mojego bossbana i jego wspólników.
Jako rezydenci Ansionu, wszyscy troszczymy siê o przysz³oæ naszego
wiata. Umiechn¹³ siê. Jeli nawet przyby³o tu paru Jedi, to jesz-
cze nie oznacza, ¿e wszyscy musimy byæ tym zachwyceni.
Cz³owiek zmru¿y³ oczy.
Do czego zmierzasz?
Ogomoor niedbale machn¹³ rêk¹.
Dlaczego unia mia³aby z za³o¿onymi rêkami, czekaæ na powrót
Jedi? A je¿eli w ogóle nie wróc¹ ze stepów? Pojechali wp³yn¹æ na Al-
warich. A co, jeli to Alwari wywr¹ wp³yw na nich?
Wyraz twarzy cz³owieka zdradza³, ¿e on sam nie bra³ pod uwagê
takiego rozumowania.
Gdyby Jedi nie wrócili lub wrócili odmienieni uwa¿asz, ¿e
po rozmowach z Alwarimi mog¹ przyj¹æ punkt widzenia nomadów?
Ogomoor odwróci³ wzrok.
Wcale tego nie powiedzia³em. Chodzi mi tylko o to, ¿e podczas
nieobecnoci Jedi Rada Unii mo¿e dalej dzia³aæ. Czy my, Ansionianie,
jestemy dzieæmi? Czy mamy siedzieæ i czekaæ na jaki ruch tych ob-
cych czy s¹ Jedi, czy nie?
Cz³owiek powoli skin¹³ g³ow¹ i dokoñczy³ drinka jednym d³ugim
haustem.
Co mia³bym wed³ug ciebie zrobiæ?
Ogomoor poci¹gn¹³ jedynym szerokim nozdrzem.
Wezwij radê na posiedzenie. Zróbcie g³osowanie. Jeli Jedi nie
spodoba siê wynik, niech z³o¿¹ skargê do senatu. Ansion ma swój rz¹d,
i to wolny od zewnêtrznych wp³ywów. W czym tu mo¿e zaszkodziæ g³o-
sowanie?
Senat mo¿e je uniewa¿niæ.
Ogomoor ze zrozumieniem pokiwa³ g³ow¹.
Trudniej jest uniewa¿niæ g³osowanie, które ju¿ siê odby³o. Gdy-
by Jedi tu byli, istnia³by powód, ¿eby nie g³osowaæ. Ale skoro ich nie
104
ma wskaza³ na okno, a w³aciwie na odleg³e stepy. Sami chcieli
tam jechaæ.
Delegat milcza³ przez d³u¿sz¹ chwilê, a kiedy wreszcie spojrza³ na
gocia, w jego g³osie brzmia³o wahanie.
To, czego ¿¹dasz, nie bêdzie ³atwe. Zw³aszcza Armalatczyk bê-
dzie siê sprzeciwia³. Wiesz, co oni potrafi¹.
Ogomoor znacz¹co uniós³ d³oñ.
Czas niszczy upór. Im d³u¿ej Jedi pozostaj¹ z dala od Cuiper-
nam, tym ³atwiej bêdzie podwa¿yæ zaufanie do ich zdolnoci wród in-
nych cz³onków rady. Mój bossban i jego przyjaciele polegaj¹ na twojej
znanej umiejêtnoci perswazji.
Ale có¿, sam nie wiem mrukn¹³ cz³owiek, wyranie w roz-
terce.
Twoje starania nie pozostan¹ niedocenione. Ogomoor wsta³,
zadowolony, ¿e wreszcie mo¿e opuciæ niewygodne, le dopasowane
krzes³o. Pomyl o tym. Mój bossban twierdzi, ¿e w Republice nad-
chodz¹ zmiany. Zmiany, jakich nie potrafimy sobie nawet wyobraziæ
ani ty, ani ja.
Mijaj¹c gospodarza po drodze do drzwi, nachyli³ siê do niego i zni-
¿y³ g³os:
Jestem pewien, ¿e lepiej bêdzie pozostawaæ po stronie zmian
ni¿ po przeciwnej.
Cz³owiek nie odprowadzi³ gocia. Nie mia³ czasu zbyt du¿o spraw
musia³ przemyleæ.
105
R O Z D Z I A £
&
Atak gairków nie spowodowa³ ¿adnych szkód, dosz³a do wniosku
Luminara, kiedy nastêpnego ranka ruszyli dalej przez stepy. A mo¿e na-
wet sprawi³ co dobrego: uprzytomni³ im, ¿e choæ pozostawili w tyle
niedosz³ych porywaczy Barrisy, planeta Ansion kryje rozmaite inne nie-
bezpieczeñstwa.
Luminara i Obi-Wan jechali spokojnie, z powag¹, jak przysta³o na
dojrza³ych Jedi. Ich padawanowie byli znacznie mniej opanowani. Po
incydencie z gairkami stali siê cokolwiek nerwowi. Pomimo wygod-
nych, wysokich siode³ na grzbietach suubatarów wci¹¿ widzieli poten-
cjalne zagro¿enie we wszystkim, co siê rusza. Luminara obserwowa³a
reakcje Barrissy z pewnym rozbawieniem, ale ich nie komentowa³a. Nie
ma nic lepszego ni¿ praca w terenie, aby nauczyæ wie¿o upieczonego
padawana, kiedy siê skoncentrowaæ, a kiedy odprê¿yæ.
Anakin chwilami wydawa³ siê wrêcz têskniæ za kolejnym atakiem,
jakby koniecznie chcia³ siê sprawdziæ. Obi-Wan opowiada³ o zrêczno-
ci, z jak¹ m³odzieniec pos³ugiwa³ siê mieczem wietlnym, Luminara
wiedzia³a jednak, ¿e wa¿ne jest tak¿e to, by wiedzieæ, kiedy broni nie
nale¿y u¿ywaæ. Z drugiej strony nie potrafi³a byæ wobec niego zbyt kry-
tyczna. Tak bardzo chcia³ imponowaæ i wzbudzaæ sympatiê!
Doskona³¹ lekcj¹ okaza³o siê nadlatuj¹ce z zachodu stado ongun-
-nurów. Ich ogromne, b³oniaste skrzyd³a przes³oni³y niebo. Ka¿dy mia³by
prawo s¹dziæ, ¿e te potê¿ne stwory, o d³ugich jak rapiery dziobach i wie-
c¹cych ¿ó³tych oczach stanowi¹ zagro¿enie. Anakin wyj¹³ miecz, ale go
nie w³¹czy³. Barrissa tylko sprawdzi³a, czy ma broñ pod rêk¹.
106
Stado zbli¿a³o siê nieuchronnie, ale nie próbowa³o na razie spaæ
na pêdz¹ce suubatary. Palec Anakina nerwowo pociera³ w³¹cznik mie-
cza. Barrissa, która widaæ tak¿e nie mog³a ju¿ wytrzymaæ, popêdzi³a
wierzchowca, aby zrównaæ siê z nauczycielk¹.
Pani Luminaro, czy nie powinnimy czego zrobiæ? Wskaza³a nad-
latuj¹ce stado. Te stwory, czymkolwiek s¹, kieruj¹ siê wprost na nas.
Luminara wskaza³a na Kyakhtê.
Spójrz na naszych przewodników, Barrisso. Czy wygl¹daj¹ na
przestraszonych?
Nie, pani, ale to nie znaczy, ¿e siê nie boj¹.
Powinna czêciej i dok³adniej studiowaæ ró¿nice pomiêdzy isto-
tami rozumnymi, moja droga. Obserwuj inteligentnych tubylców ka¿-
dego wiata i ich reakcje na potencjalne niebezpieczeñstwo. Ufaj w³as-
nym zmys³om. B¹d czujna, ale nie wyci¹gaj pochopnych wniosków.
Luminara unios³a d³oñ i wskaza³a na czarne stado, wisz¹ce prawie nad
ich g³owami. Jeli co jest wielkie i potê¿ne, to jeszcze nie znaczy,
¿e jest niebezpieczne. Patrz, jak wiatr nimi rzuca.
Barrissa zauwa¿y³a, ¿e to prawda. Ongun-nury szybowa³y unoszone
wiatrem, nie lecia³y z w³asnej woli. Pêdzi³y w kierunku podró¿nych nie
po to, by atakowaæ, lecz w nadziei, ¿e intruzi usun¹ siê im z drogi.
W ostatniej chwili zdo³a³y zmieniæ k¹t lotu tylko na tyle, aby wymin¹æ
karawanê. Przelecialy tak blisko, ¿e Anakin i Barrissa odruchowo zni-
¿yli g³owy. Wtedy dopiero zobaczyli, ¿e skrzyd³a stworzeñ by³y cien-
kie jak papier, a korpusy rozdyma³o powietrze, nie miênie. Ongun-nury
lecia³y tam, gdzie niesie je wiatr i nie mog³y zmieniæ kierunku. Na pewno
bardziej siê ba³y jedców na suubatarach ni¿ oni ich.
By³o to bardzo pouczaj¹ce spotkanie, z którego naukê Barrissa jak
zwykle starannie zachowa³a w pamiêci. Od tej pory zwraca³a wiêksz¹
uwagê na reakcje przewodników ni¿ na zjawiska, które mog³y siê poja-
wiæ na niebie czy na ziemi. Dlatego uzna³a, ¿e nale¿y bacznie siê rozej-
rzeæ, kiedy Kyakhta i Bulgan zwolnili, prostuj¹c siê w siod³ach.
Zatrzymali siê na wzgórzu i stwierdzili, ¿e znajduj¹ siê nad niewielk¹
kotlin¹. Uformowa³o siê tam rozleg³e, lecz p³ytkie jezioro. Ca³e, z wy-
j¹tkiem rodka, by³o poroniête dziwnym, plamistym, wielokolanko-
wym, b³êkitnawym sitowiem. Po jednej stronie jeziora rozbito obóz.
W prowizorycznej zagrodzie pas³y siê udomowione dorgumy i wiêk-
sze od nich awiquody o ciê¿kich garbach. Ze sk³adanych chat, zmonto-
wanych z rozmaitych importowanych elementów, unosi³ siê dym. Ka¿-
da chata by³a pokryta amorficznym materia³em solarnym, przetwarza-
j¹cym wiat³o s³oneczne Ansionu w energiê.
107
Luminara i Obi-Wan Kenobi podjechali do Kyakhty i Bulgana. Ich
przewodnicy, wychyleni do przodu obok g³ów swoich wierzchowców,
obserwowali obóz.
Borokii? zapyta³a z nadziej¹ Luminara.
S¹dz¹c z wygl¹du ich obozu, to raczej Yiwa poinformowa³ j¹
Kyakhta. Z Qiemo Adrangar. Nie jest to ma³o znacz¹cy klan, taki jak
Eijinowie czy Gaxunowie, ale te¿ nie nadklan w rodzaju Borokiich czy
Januulów.
Jeli maj¹ zasilanie zastanowi³ siê Obi-Wan, patrz¹c na solar-
ne dachy chat to po co im ogniska?
Tradycja. Bulgan wykrêci³ zgarbiony tu³ów tak, aby zdrowym
okiem spojrzeæ na stoj¹cego obok mê¿czyznê. Do tej pory powinie-
ne ju¿ wiedzieæ, Jedi, jakie to istotne dla Alwarich i powodzenia
waszej misji.
Obi-Wan spokojnie przyj¹³ delikatn¹ reprymendê. Taka uwaga wzbo-
gaca³a zasoby wiedzy i nale¿a³o byæ za ni¹ wdziêcznym, a nie reagowaæ
obraz¹.
Id¹ nas powitaæ pokaza³ palcem Kyakhta. Yiwowie to dumny
klan. S¹ stale w ruchu, bardziej ni¿ wiêkszoæ Alwarich. Mo¿e bêd¹ co
wiedzieæ na temat nadklanu Borokiich i mo¿e zechc¹ nam o tym po-
wiedzieæ.
A dlaczego mieliby nie chcieæ? spyta³a bez ogródek Luminara.
Bulgan mrugn¹³ okiem.
Yiwowie to wra¿liwy naród. Szybko siê obra¿aj¹.
A wiêc bêdziemy tak uprzejmi, jak to tylko mo¿liwe. Obi-Wan
odwróci³ siê w siodle. Prawda, Anakinie?
Padawan niepewnie zmarszczy³ brwi.
Dlaczego patrzysz w³anie na mnie?
Yiwowie nadjechali galopem na sadainach, bez trudu pokonuj¹c lek-
kie wzniesienie. Krêpe i silne czworono¿ne wierzchowce mia³y okr¹g-
³e pyski z czworgiem oczu. W przeciwieñstwie do suubatarów, ich uszy
by³y d³ugie i sztywne, na koñcu wachlarzowato rozpostarte, a budowa
przystosowana do du¿ego i d³ugotrwa³ego wysi³ku, nie za do pêdu.
Obserwuj¹c te przedziwne uszy, których mocno ukrwione p³atki prze-
wieca³y pod s³oñce na czerwono, Obi-Wan pomyla³, ¿e wietnie siê
nadaj¹ do wykrywania obecnoci skradaj¹cych siê shanhów i innych
potencjalnych drapie¿ców, które mog³yby z³akomiæ siê na stada Yiwów.
Komitet powitalny zwolni³. By³o ich z tuzin, wszyscy mieli na sobie
odpowiednio wspania³e barbarzyñskie stroje. Domowej roboty dzwonki
i k³y zdobyte na mniej ³agodnej czêci fauny Ansionu miesza³y siê
108
z jaskrawymi kolorpanami i najnowszymi b³yskotkami, importowanymi
z innych wiatów Republiki. Jedcy mieli grzywy pomalowane w ró¿ne,
czêsto ryzykownie zestawione barwy i wzory, a nag¹ skórê po obu stro-
nach czaszki zdobi³y wytatuowane skomplikowane wzory, stanowi¹ce
chaotyczn¹ mieszaninê tradycji i nowoczesnoci w³anie tego mo¿na
siê by³o spodziewaæ na wiecie takim jak Ansion.
Dwóch przyby³ych trzyma³o komunikatory, bez w¹tpienia s³u¿¹ce
do sta³ej ³¹cznoci z obozowiskiem, a kilku jedców mog³o siê po-
chwaliæ doskona³ym, nowoczesnym uzbrojeniem.
Korzystaj¹c z przewagi, jak¹ dawa³ mu wysoki wierzchowiec, Kyakh-
ta wysun¹³ swojego suubatara o kilka kroków i przedstawi³ najpierw sie-
bie, a potem swoich towarzyszy. Yiwowie s³uchali z kamiennymi twa-
rzami. Wreszcie jeden z nich, ubrany w pow³óczysty p³aszcz z dwóch
pasiastych skór shanha, uderzy³ piêtami w boki swojego bogato przy-
strojonego sadaina. Wypuk³e czerwonobr¹zowe oczy podejrzliwie wê-
drowa³y od Alwari do obcych przybyszów i z powrotem. Luminara spo-
dziewa³a siê, ¿e pierwsze s³owa zostan¹ skierowane do niej lub jednego
z jej towarzyszów. Myli³a siê. Pospieszne przeszkolenie w dziedzinie
najczêciej u¿ywanych lokalnych gwar i dialektów, jakie ca³a czwórka
przesz³a przed przyjazdem na Ansion, teraz okaza³o siê bardzo przydat-
ne. Dialekt Yiwów by³ szorstki, ale doæ zrozumia³y.
Jestem Mazong Yiwa. Co bezklanowcy robi¹ na suubatarach?
Kyakhta prze³kn¹³ linê. Obi-Wan by³ wstrz¹niêty, jak ³atwo i szyb-
ko da³o siê zbiæ z tropu ich pewnego siebie przewodnika.
B³agamy o zrozumienie, Urodzony Mazongu. Mój przyjaciel i ja
wskaza³ na Bulgana zostalimy zmuszeni nie z w³asnej winy do pój-
cia cie¿k¹ wygnañców. Wiele przecierpielimy i dopiero niedawno
ci m¹drzy i hojni pozawiatowcy przywrócili nam zdrowie, choæ nie
klany. S¹ przedstawicielami samej Republiki Galaktycznej, a przybyli,
by pertraktowaæ z nadklanem Borokiich.
Mazong przechyli³ siê w lewo i splun¹³ pod nogi suubatara Kyakh-
ty. Wielkie zwierzê ani drgnê³o. Anakin napi¹³ miênie, ale kiedy stwier-
dzi³, ¿e jego mistrz nie wydaje siê zaniepokojony, postara³ siê ukryæ
zdenerwowanie.
To wasza wersja. Dlaczego mamy wam wierzyæ i zaprosiæ do sko-
rzystania z naszej gocinnoci?
Jeli nie nas, to przynajmniej naszych przyjació³ odpar³ Bul-
gan. To rycerze Jedi.
W grupie Yiwów zawrza³o, Luminara przypomnia³a sobie, co jej
opowiadano w Cuipernam: nomadowie Alwari wybrali tradycyjny tryb
109
¿ycia, ale nie oznacza to wcale, ¿e s¹ prymitywni i ¿e unikaj¹ nowocze-
snych wynalazków. Komunikatory i domy zasilane energi¹ s³oneczn¹,
rusznice laserowe i krótka broñ, któr¹ mieli przy sobie, wiadczy³y o tym
a¿ nadto dobitnie.
Wzrok Mazonga powêdrowa³ w kierunku ludzi. Przygl¹da³ siê im
uwa¿nie, os³aniaj¹c oczy smuk³¹, trójpalczast¹ d³oni¹. Ansionianie mieli
bardzo wypuk³e ga³ki oczne, przez co nie mogli zmru¿yæ powiek. Lu-
minara odkry³a na targu, ¿e na widok mrugaj¹cego cz³owieka lub innej
zdolnej do tego istoty, ka¿dy Ansionianin, który by³ doæ blisko, by to
zauwa¿yæ, wyranie siê krzywi³. Sama myl o przymkniêciu powieki by³a
dla nich równie przyjemna, co dla cz³owieka ws³uchiwanie siê w zgrzyt
paznokcia na szybie.
S³ysza³em o Jedi. Przywódca grupy Yiwów nie odrywa³ d³oni
od kó³ka ze sprê¿ystego metalu, umocowanego w uprzê¿y nad pojedyn-
czym, ogromnym nozdrzem sadaina. Powiadaj¹, ¿e to uczciwi ludzie.
W przeciwieñstwie do tych, dla których pracuj¹.
Kiedy ¿aden z goci nie zareagowa³ na tê zaimprowizowan¹ prowo-
kacjê, Mazong wyda³ z siebie zadowolony pomruk.
Jeli szukacie nadklanu, dlaczego niepokoicie swoj¹ obecnoci¹
Yiwów? Grupka jedców za jego plecami zafalowa³a w oczekiwaniu.
Wiecie, jak wêdruj¹ Borokii i jak zareagowaliby na namierzanie ich
za pomoc¹ maszyn. Kyakhta g³aska³ uspokajaj¹co swojego suubatara.
Mazong rozemia³ siê. Kilku z jego towarzyszy umiechnê³o siê
równie¿.
Zestrzeliliby je z nieba, a potem tych, którzy przyjd¹ za nimi.
Haja zgodzi³ siê Bulgan. A zatem szukamy ich w tradycyjny,
od wieków przyjêty sposób. Wskaza³ na wioskê nad jeziorem. Piêk-
ny obóz, ale prowizoryczny, jak zwykle. Yiwowie zawsze maj¹ takie,
podobnie jak inni Alwari. Czy w waszych ostatnich podró¿ach trafili-
cie na który z nadklanów?
Przepiêknie ubrana samica popêdzi³a swojego sadaina, podjecha³a
do Mazonga i szepnê³a mu co w jedno z zag³êbieñ usznych. Zastano-
wi³ siê chwilê i znów spojrza³ na goci.
To nie miejsce na rozmowy. Jedcie z nami do obozu. Zjemy
co, pogadamy i zastanowimy siê nad waszymi problemami. Omija-
j¹c wzrokiem obu przewodników, zaczepnie spojrza³ w oczy Luminary.
Przyjemny kolor, niebieski. Nie wiadomo, czy kryj¹ca siê pod nim
osoba te¿ jest przyjemna.
Odwróci³ siê i popêdzi³ sadaina do galopu. Pozostali cz³onkowie
grupy ruszyli w lad za nim, pokrzykuj¹c i wymachuj¹c broni¹.
110
Gocie pod¹¿yli za nimi bez popiechu.
Nie wygl¹da to zbyt obiecuj¹co, mistrzu. Przyzwyczajona do
dostojnej postawy miejskich Ansionian Barrissa zachwyci³a siê dzikim
wygl¹dem i zachowaniem Yiwów.
Przeciwnie, padawanko. Dobry handlarz wie, ¿e jeli zd¹¿y wsa-
dziæ but w drzwi, zanim serwomotory je zamkn¹, to tak, jakby by³ w po-
³owie drogi do sfinalizowania transakcji.
Zaprowadzono ich na zaimprowizowany centralny plac, nad brze-
giem jeziora, który otacza³o pó³ tuzina automatycznie rozk³adaj¹cych
siê chat. Nagle, jakby znik¹d, wyskoczy³o mnóstwo rozszczebiotanych,
chichocz¹cych dzieci. Otoczy³y przybyszów, a m³odzie¿ w wieku Ana-
kina i Barrissy z zazdroci¹ spogl¹da³a na dwójkê m³odych padawanów.
Anakin robi³, co móg³, aby opanowaæ niepo¿¹dane poczucie wy¿szoci.
Zawsze mia³ z tym problemy, chocia¿ Obi-Wan pracowa³ w pocie czo-
³a, aby pomóc mu siê pozbyæ tej wady.
Ich suubatary odprowadzono dalej poród szmerów podziwu, jaki
wzbudza³ widok tak wspania³ych zwierz¹t. Luminara przez u³amek se-
kundy obawia³a siê o zapasy, ale Kyakhta j¹ uspokoi³.
Jestemy teraz oficjalnie ich goæmi, pani. Kradzie¿ najmniej-
szej z naszych rzeczy oznacza³aby pogwa³cenie odwiecznych praw go-
cinnoci. Z³odzieja wygnano by z klanu na zawsze albo rzucono shan-
hom na po¿arcie. Nie obawiaj siê o wasz¹ w³asnoæ.
Po³o¿y³a mu d³oñ na ramieniu.
Wybacz, ¿e ci nie dowierza³am, Kyakhto. Wiem, ¿e powiedzia³-
by mi, gdybym mia³a jakikolwiek powód do obaw.
Zaprowadzono ich na brzeg jeziora. Czêæ szuwarów w tym miej-
scu wyciêto, aby bez przeszkód obserwowaæ ca³¹ spokojn¹ powierzch-
niê wody. Ma³e kulki czarnego puchu krêci³y siê poród trzcin, æwier-
kaj¹c jak sygna³y alarmowe. Wprost na ziemi le¿a³y pracowicie wypla-
tane maty, zas³ane mocno wypchanymi poduszkami. Doroli zajmowali
siê swoimi sprawami; dzieci, którym dopiero zaczyna³y sypaæ siê grzy-
wy, obserwowa³y wszystko w milczeniu i z odpowiedniej odleg³oci.
Mazong i dwie jego doradczynie usiedli ze skrzy¿owanymi nogami na-
przeciw goci. Podano posi³ek i napoje. Luminara poci¹gnê³a ³yk ciem-
nozielonej cieczy, któr¹ przed ni¹ postawiono, i zakrztusi³a siê ostro
przyprawionym naparem. Zatroskana Barrissa natychmiast znalaz³a siê
u jej boku.
Mazong wyszczerzy³ zêby; musia³ a¿ podnieæ do ust d³oñ o d³u-
gich palcach, aby st³umiæ szczery miech. Jego doradczynie chichota³y
otwarcie. Lody zosta³y prze³amane, ale nikt nie wiedzia³, ¿e Jedi pija³a
111
nawet mocniejsze lokalne napitki, a ca³¹ scenê zaaran¿owa³a jedynie
w tym celu, aby rozluniæ atmosferê.
Nie oznacza³o to, oczywicie, ¿e w ten sposób natychmiast zdobê-
dzie przyjañ i pomoc Yiwów.
Jedna z doradczyñ, niem³oda istota o d³ugiej, piêknie wygiêtej, lecz
ca³kowicie siwej grzywie, pochyli³a siê do przodu.
Dlaczego mielibymy wam pomóc w odnalezieniu nadklanu?
To pytanie pozwoli³o Obi-Wanowi dok³adnie wyjaniæ cel ich przy-
bycia na Ansion. Yiwowie s³uchali w milczeniu, od czasu do czasu bio-
r¹c sobie co do jedzenia lub picia ze skromnie zastawionej maty, któr¹
przed nimi roz³o¿ono.
Kiedy Jedi zakoñczy³ przemowê, obie doradczynie poszepta³y co
przez chwilê miêdzy sob¹, a potem z Mazongiem. Da³ znak, ¿e siê zga-
dza, po czym zwróci³ siê do goci:
Jak wszyscy Alwari, nie lubimy mieszkañców miast i nigdy nie bê-
dziemy ufaæ ich intencjom, choæ wszyscy nieustannie mamy do czynienia
z uni¹. To, co planujecie, na zawsze zmieni stosunki na tej planecie. Uniós³
d³oñ, powstrzymuj¹c komentarz Luminary. Jednak niekoniecznie musi
to byæ z³e. Czas zmienia wszystko i nawet Alwari musz¹ siê przystosowaæ.
Zanim jednak zgodzimy siê to zrobiæ, musimy mieæ gwarancjê, ¿e nasz
tradycyjny tryb ¿ycia bêdzie chroniony. Wiemy, ¿e wys³annicy senatu ju¿
wczeniej odwiedzali nasz¹ planetê. Nie ufamy im i nigdy nie zaufamy.
Jeli za chodzi o Jedi znów spojrza³ na Luminarê s³yszelimy, ¿e
s¹ inni. ¯e s¹ uczciwi. ¯e s¹ dobrze urodzeni. Jeli potraficie nam to
udowodniæ w zadowalaj¹cy sposób, wówczas uznamy, ¿e mo¿emy bez-
piecznie wskazaæ wam kierunek, w którym mog¹ znajdowaæ siê Borokii.
Luminara i Obi-Wan porozumieli siê szeptem; przez ten czas prze-
wodnicy i padawanowie obserwowali ich w milczeniu.
¯¹daj od nas, czego chcesz, szlachetny Mazongu przemówi³a
wreszcie Luminara a jeli w naszej mocy bêdzie spe³niæ twoje ¿ycze-
nie, nie omieszkamy tego uczyniæ.
Wódz i doradczynie wydali g³one okrzyki zadowolenia. Jakiego
dowodu mog¹ od nas za¿¹daæ? pomyla³a Barrissa. Jakie zabezpie-
czenie mog¹ pozawiatowcy daæ tubylcom? Co mog³oby ich przekonaæ
o dobrych intencjach goci?
Nie by³a zaskoczona, kiedy siê okaza³o, ¿e oczekiwania Yiwów s¹
zupe³nie inne.
Mazong wsta³ i wskaza³ na obóz.
Dzi u nas wielkie wiêto. Bêd¹ pokazy. Wród Alwarich to gocie
powinni daæ przedstawienie. Nigdy nie s³ysza³em, aby przedstawiciele
112
senatu raczyli to uczyniæ. Dla nas oznacza to, ¿e nie maj¹ dusz. Jeli
Jedi poka¿¹ nam, ¿e maj¹ dusze, podobnie jak Yiwowie, Yiwowie uwie-
rz¹, ¿e maj¹ oni co, czego brak jest ich politykom.
Barrissa otworzy³a usta ze zdumienia na widok uprzejmego umie-
chu Luminary.
Spe³nimy twoje warunki, szlachetny Mazongu. Ale muszê ciê
ostrzec: sztuka nie jest najwa¿niejsza w ¿yciu mistrzów Jedi. Mo¿esz
stwierdziæ, ¿e nasze przedstawienie jest mniej interesuj¹ce ni¿ to, co
pokazuj¹ zwykle twoi gocie.
Mazong wsta³ i po³o¿y³ przyjanie d³oñ na jej g³owie. D³ugie palce
dotyka³y karku Jedi.
Cokolwiek poka¿ecie, bêdzie to dla nas mia³o zaletê nowoci.
A teraz mam ju¿ tylko jedno pytanie, które zaprz¹ta mi g³owê od chwili
waszego przybycia.
Podnios³a wzrok na Yiwê, ale poczu³a tylko lekki niepokój.
O co chodzi?
Dlaczego spyta³ bez ogródek tatuujesz sobie podbródek i dol-
n¹ wargê, zamiast czubka g³owy, jak nale¿y?
Luminarê ogromnie ciekawi³o wszystko, co siê wokó³ niej dzia³o.
Zaskoczy³o j¹ zw³aszcza pulsowanie wiat³a prêtów ¿arowych, które
rozjania³y prowizoryczny plac. Nie waha³a siê spytaæ o to Mazonga.
Jeli chcesz, moi przyjaciele i ja mo¿emy naprawiæ te wiat³a
zaproponowa³a. Ich wewnêtrzna budowa jest doæ prosta.
Mazong okaza³ zak³opotanie.
Ale przecie¿ dzia³aj¹ jak nale¿y.
Zawaha³a siê.
Powinny dawaæ sta³e wiat³o. O jednakowej jasnoci.
Odpowied wodza Yiwów zaskoczy³a j¹: Mazong rozemia³ siê tylko.
Och, wiemy to doskonale, o bystra i spostrzegawcza Jedi. Ale
szanujemy wiedzê i tradycjê naszych przodków, którzy zawsze zbierali
siê przy wietle pochodni.
Nagle zrozumia³a. Prêty ¿arowe zosta³y umylnie tak zmodyfiko-
wane, ¿eby udawa³y migocz¹ce wiat³o pochodni. Wydawa³o siê, ¿e wród
Yiwów bardziej siê ceni staro¿ytn¹ tradycjê ni¿ nowoczesn¹ funkcjo-
nalnoæ. Zastanawia³a siê, czy i w nadklanie tak samo szanuj¹ rytua³.
Jej termoczu³e szaty nie dopuszcza³y do cia³a wieczornego ch³odu
i wszechobecnego wiatru. Zajê³a miejsce pomiêdzy Obi-Wanem a dwoj-
giem uczniów. Mazong siedzia³ opodal, a jego dwie doradczynie tu¿ za
113
8 Nadchodz¹ca burza
nim. Wydawa³o siê, ¿e wiêkszoæ klanu st³oczy³a siê wokó³ placu. Set-
ki wy³upiastych ansioniañskich oczu lni³y w wietle prêtów ¿arowych.
Po drugiej stronie obozu têpe dorgumy i nerwowe awiquody chrz¹ka³y
i sycza³y, walcz¹c o miejsce z nieustêpliwymi sadainami. G³oniejsze
i ni¿sze syki, brzmi¹ce jak para wypuszczana z sauny, wskazywa³y loka-
lizacjê suubatarów podró¿nych.
Po raz drugi od przybycia postawiono przed nimi obfity posi³ek
i napoje. Próbowali ju¿ niektórych potraw Yiwów i stwierdzili, ¿e wiêk-
szoæ dañ nie jest specjalnie egzotyczna. Z przenonej, ale wietnie
wyposa¿onej kuchni przynios³y je szeregi m³odych Yiwów w odwiêt-
nych strojach. Kyakhta i Bulgan siedzieli jak prawdziwi dostojnicy, wci¹¿
ledwie wierz¹c w³asnemu szczêciu. Dziêki leczeniu Barrissy i hojno-
ci Jedi dwaj bezklanowcy przeszli d³ug¹ drogê w zaskakuj¹co krótkim
czasie.
By³o równie¿ co w rodzaju muzyki, w wykonaniu kwartetu siedz¹-
cych na ziemi Yiwów. Dwóch gra³o na rêcznie robionych tradycyjnych
instrumentach, a ich m³odsi koledzy drêczyli zaimprowizowane synte-
zatory elektroniczne. Rezultat by³ czym porednim pomiêdzy uducho-
wionym koncertem a jêkami konaj¹cego porgaka. Luminara by³a nie
tyle zauroczona, co og³uszona.
Poza muzyk¹ nie zaproponowano im ¿adnych rozrywek. Wiedzia³a,
¿e tê lukê maj¹ wkrótce wype³niæ gocie klanu. Jeli pokaz uzyska apro-
batê, byæ mo¿e otrzymaj¹ odpowiedzi na swoje pytania. Jeli nie, bêd¹
musieli znaleæ inne, ³atwiejsze ród³o informacji na temat obecnego
miejsca pobytu nadklanu.
Wreszcie wszyscy najedli siê do syta. Modulowany pisk genero-
wany przez lokalny zespó³ ucich³, ustêpuj¹c miejsca spokojowi nie-
zg³êbionej stepowej nocy. Mazong, ss¹c cienk¹ jak ig³a ³ody¿kê bul-
wiastego owocu, odwróci³ siê ku swej kompanii.
A teraz, przyjaciele, nadszed³ czas, aby nam udowodniæ, ¿e Jedi
nie tylko s¹ zdolni i sprawni, lecz maj¹ te¿ wnêtrze i duszê, czego nie
mo¿na powiedzieæ o wspania³ym, lecz pozbawionym ducha senacie.
Czy mogê zaproponowaæ zacz¹³ Kyakhta. Wódz uciszy³ go
ostrym gestem.
Niczego nie mo¿esz proponowaæ, bezklanowy w³óczêgo. Yiwa
wci¹¿ nie maj¹ pewnoci, jak ciê potraktowaæ. Obejrza³ siê na Jedi
i umiechn¹³. B¹dcie spokojni, choæbycie okazali siê naprawdê do
niczego, nikt was tu nie zje. Nie przestrzegamy tradycji a¿ tak cile.
Mi³o wiedzieæ mrukn¹³ Obi-Wan. Nie zastanawia³ siê, czy on
i jego towarzysze nadaj¹ siê do jedzenia, czy nie. Obawia³ siê tylko, ¿e
114
nie uzyskaj¹ informacji. Jeli Yiwa nie zechc¹ im pomóc, strac¹ wiele
tygodni na poszukiwanie Borokiich. Przez ten czas m¹ciciele i sece-
sjonici w gronie unii z pewnoci¹ nie bêd¹ pró¿nowaæ.
Wa¿ne by³o te¿, aby to, co zrobi¹, nie tylko znalaz³o uznanie u go-
spodarzy, ale i nie pogwa³ci³o ¿adnego ze skrzêtnie kultywowanych i ci-
le przestrzeganych obyczajów. Bez dok³adniejszych informacji na ich
temat Jedi mogli tylko czujnie obserwowaæ reakcje, które mog³yby
wiadczyæ, ¿e ich wystêp obra¿a Yiwów.
Ja pójdê pierwsza. Barrissa wsta³a gwa³townie. Wysz³a na ro-
dek otwartej przestrzeni, wysypanej teraz wie¿¹ warstw¹ czystego pia-
sku kwarcowego, przyniesionego z pla¿y nad jeziorem, i stanê³a twarz¹
do przyjació³. Przez t³um Yiwów przeszed³ szmer. Co mo¿e zaprezen-
towaæ ta p³askooka, wielopalca i bezgrzywa samica? Nikt jednak nie
czeka³ z wiêkszym zaciekawieniem ni¿ Anakin.
Luminara gestem zachêci³a padawankê. Barrissa skinê³a g³ow¹ i od-
piê³a miecz wietlny od pasa. Kilkunastu Yiwów natychmiast chwyci³o
za broñ. Mazong stwierdzi³ jednak, ¿e pozostali gocie siedz¹ spokoj-
nie, wiêc gestem odprawi³ zaniepokojone stra¿e.
Miecz Barrissy rozjarzy³ siê w zimnym, nieruchomym powietrzu
wczesnego wieczoru. Unios³a go prostopadle w górê; cichy szum broni
unosi³ siê ponad pe³nymi uznania szeptami obserwatorów. Anakin po-
myla³, ¿e to niezbyt dynamiczny, ale niew¹tpliwie zachwycaj¹cy po-
kaz. Zastanawia³ siê, czy przybranie efektownej pozy wystarczy, aby
zadowoliæ wymagania gospodarzy.
Lecz wtedy w³anie Barrissa poruszy³a siê.
Najpierw zrobi³a powolny krok w prawo i z powrotem, potem z pó³-
nocy na po³udnie, ladami stóp na piasku znacz¹c cztery strony wiata.
Yiwowie natychmiast zrozumieli, komu sk³ada ho³d tym tañcem. Jako
nomadowie, docenili ten gest szczególnie. Padawanka porusza³a siê
coraz szybciej i szybciej, zwiêkszaj¹c tempo skoków od punktu do punk-
tu, a¿ wreszcie wydawa³o siê, ¿e odbija siê od niewidzialnej trampoliny.
Przez ca³y czas trzyma³a miecz w górze, a wietlne ostrze wbija³o siê
w mroczne niebo. Pokaz dawa³ dobre wiadectwo jej kondycji i umie-
jêtnociom. Anakin musia³ przyznaæ, ¿e wykracza daleko poza podsta-
wowe szkolenie Jedi.
I nagle, kiedy zdawa³o siê, ¿e ju¿ nie mo¿na poruszaæ siê szybciej,
padawanka zaczê³a krêciæ mieczem. Widzom opad³y szczêki, zabrzmia-
³y pierwsze syki i gwizdy szczerego zachwytu.
Dla Anakina by³o to jak objawienie. Nigdy nie myla³ o tradycyj-
nym mieczu wietlnym Jedi inaczej, jak tylko o broni. Nie przysz³o mu
115
do g³owy, ¿e poza krêgiem szermierczym mo¿e równie¿ stanowiæ dzie-
³o sztuki. Lecz w rêkach Barrissy ze mierciononego narzêdzia miecz
nagle zmieni³ siê w przedmiot artystyczny niezwyk³ej urody.
Promieñ widmowej energii wirowa³ nad jej g³ow¹ tak szybko, ¿e
wydawa³ siê tworzyæ nieprzenikalny piercieñ wiat³a, podczas gdy stopy
nieustannie przemyka³y po czterech punktach kompasu. Wymachuj¹c
mieczem, stworzy³a wietln¹ tarczê najpierw po lewej, potem po pra-
wej stronie. Przeskakuj¹c z pó³nocy na po³udnie, podci¹gnê³a kolana
pod brodê i przeci¹gnê³a ostrze pod stopami, co wywo³a³o wród wi-
downi okrzyki przera¿enia i podziwu. Powtórzy³a ten niebezpieczny skok
wiele razy. Anakin, obserwuj¹cy j¹ równie uwa¿nie jak Yiwowie, wie-
dzia³, ¿e najmniejszy b³ad w obliczeniu skoku czy k¹ta zamachu spowo-
dowa³by amputacjê jej stóp w kostkach. Wiêkszy b³¹d móg³ zaowoco-
waæ utrat¹ ramienia, nogi a nawet g³owy.
Potencjalne miertelne niebezpieczeñstwo tañca znacznie zwiêk-
sza³o napiêcie, ale równie¿ podkrela³o piêkno wystêpu. Barrissa zmie-
rza³a do zakoñczenia: skoczy³a w kierunku Mazonga, wykona³a podwójne
salto z wiruj¹cym pod stopami mieczem wietlnym i wyl¹dowa³a na
klêczkach o d³ugoæ ramienia od wodza. Trzeba przyznaæ, ¿e wódz Yiwów
nawet nie mrugn¹³. Nie spuszcza³ jednak oczu z wiruj¹cego miecza.
Kolejny fragment tradycji Alwarich gocie poznali w chwili, gdy
zebrany klan zademonstrowa³ swój aplauz nie tylko sykami i gwizdami,
ale tak¿e masowym strzelaniem kostek zwinnych d³oni o d³ugich pal-
cach. Fale trzasków przebieg³y przez ca³e zgromadzenie. Tylko Mazong
spokojnie porozumiewa³ siê ze swymi doradczyniami.
Zadyszana Barrissa, z wy³¹czonym mieczem przypiêtym ju¿ do pasa,
opad³a na swoje miejsce u boku towarzyszy. Luminara nachyli³a siê ku
swojej padawance.
Piêkny pokaz, Barrisso, ale ten ostatni skok by³ naprawdê ryzy-
kowny. Nie chcia³abym wracaæ do Cuipernam z tob¹ w wiêcej ni¿ jed-
nym kawa³ku.
Ju¿ to wczeniej æwiczy³am, pani. Padawanka by³a bardzo z siebie
zadowolona. Wiem, ¿e to niebezpieczna figura, ale chcemy chyba wy-
wrzeæ na tych ludziach jak najlepsze wra¿enie, aby zechcieli nam pomóc.
Obciêcie sobie rêki lub nogi na pewno wywar³oby ogromne wra-
¿enie. Na widok posmutnia³ej nagle twarzy dziewczyny Luminara uci-
snê³a j¹ serdecznie. Nie chcia³am byæ zbyt krytyczna. wietnie ci
posz³o. Jestem z ciebie dumna.
Ja te¿. Obi-Wan spojrza³ w prawo, gdzie siedzia³ zamylony
m³ody cz³owiek. Twoja kolej, Anakinie.
116
Anakin spojrza³ na niego, nagle wyrwany z zadumy.
Ja? Ale¿, mistrzu Obi-Wanie, ja nie potrafiê niczego podobne-
go. Nigdy nie by³em w tym szkolony. Jestem wojownikiem, a nie arty-
st¹. Cokolwiek zrobiê, nie dorastam do piêt wystêpowi Barrissy.
Nie musisz. Obi-Wan by³ bardzo cierpliwy wobec swego pada-
wana. Ale wódz wyranie powiedzia³, ¿e chce przekonaæ siê o istnie-
niu duszy w ka¿dym z nas. To znaczy, ¿e i w tobie, Anakinie.
M³ody cz³owiek zagryz³ doln¹ wargê.
Nie wystarczy zaprzysiê¿one przy wiadkach owiadczenie, ¿e
j¹ posiadam?
Obawiam siê, ¿e nie oschle odpar³ Obi-Wan. Stañ tam, Ana-
kinie i poka¿ im trochê duszy. Wiem, ¿e j¹ masz. Moc jest pe³na piêkna
i si³y. Czerp z niej.
Z wielk¹ niechêci¹ Anakin rozprostowa³ nogi i wsta³. Czuj¹c na sobie
wiele par oczu, zarówno ludzkich, jak i ansioniañskich, powoli ruszy³
w kierunku wysypanej piaskiem sceny. Nie wiedzia³, co zrobiæ, aby prze-
konaæ tych ludzi o swej najskrytszej naturze, pokazaæ im, ¿e potrafi czuæ
tak samo, jak drwi¹ca z praw grawitacji Barrissa. Musi zrobiæ cokol-
wiek. Mistrz na to nalega³.
Nie chcia³ siê tu znajdowaæ, w tym krêgu wiat³a porodku wielkiej
nicoci, na wiecie, który tak¿e jest niczym. Chcia³ byæ na Coruscant
albo w domu, albo
Jedno wspomnienie nagle zag³uszy³o wszystkie inne, przerwa³o ja-
k¹ tamê. Wspomnienie z dzieciñstwa. Mia³o jedn¹ zaletê: prostotê.
Pieñ powolna, smutna i melancholijna, lecz pe³na mi³oci. Matka pie-
wa³a j¹ czêsto, kiedy brakowa³o pieniêdzy i kiedy na zewn¹trz skrom-
nego domku wy³y pustynne wichry. Lubi³a s³owa tej pieni, któr¹ syn
próbowa³ piewaæ wraz z ni¹ przy ró¿nych okazjach. Nie robi³ tego od
wielu lat, od czasu, kiedy opuci³ rodzinny wiat i dom.
Teraz wyobrazi³ sobie, ¿e matka stoi przed nim z odwa¿nym umie-
chem na czu³ej twarzy, ¿e czuje na sobie jej ciep³y wzrok. Nie by³o jej
tu jednak, by zapiewaæ razem z nim, wiêc musia³ polegaæ wy³¹cznie na
w³asnej pamiêci.
Gdy tak oczami wyobrani widzia³ j¹ przed sob¹, wszystko inne za-
snu³o siê mrokiem: wyczekuj¹cy Mazong, gapi¹cy siê Yiwowie, towa-
rzysze, nawet mistrz Obi-Wan. By³a tylko matka i on. Ich dwoje, pie-
waj¹cych to razem, to osobno, tak jak dawno temu, kiedy by³ dziec-
kiem. piewa³ z coraz wiêksz¹ pewnoci¹ siebie i si³¹, a jego g³os unosi³
siê na lekkim wietrze, który od czasu do czasu przemyka³ przez obozo-
wisko.
117
R O Z D Z I A £
'
Prosta, lecz chwytaj¹ca za serce melodia z dzieciñstwa p³ynê³a przez
uwa¿nie s³uchaj¹cy t³um, uciszaj¹c dzieci i sprawiaj¹c, ¿e zarówno sa-
dainy, jak i suubatary, zwraca³y senne uszy w kierunku centralnego obo-
zowiska. Lecia³a silna i swobodna nad jeziorem, poród trzcin, by na
koniec zatraciæ siê w przestrzeni pó³nocnych stepów. ¯aden z uwa¿nie
s³uchaj¹cych Yiwów nie rozumia³ ani s³owa, ale si³a g³osu m³odego
cz³owieka i ³adunek emocjonalny wystarczy³y, aby przekazaæ im wra-
¿enie samotnoci. Choæ ludzka pieñ by³a ca³kowicie odmienna od ich
g³oniejszych i bardziej rytmicznych melodii, jak ka¿da muzyka zdo³a-
³a wype³niæ otch³añ dziel¹c¹ oba gatunki.
Anakin potrzebowa³ d³u¿szej chwili, ¿eby zauwa¿yæ, ¿e skoñczy³.
Zamruga³ i rozejrza³ siê po mieszanej widowni. Wtedy rozleg³y siê
pierwsze syki, gwizdy i trzaskanie kostkami. Powinien siê cieszyæ, ale
odwróci³ siê tylko i pospiesznie zaj¹³ miejsce u boku swego mistrza.
Spuci³ g³owê, policzki mu p³onê³y. Usi³owa³ ukryæ zmieszanie, ale nie
potrafi³. Kto klepa³ go po ramieniu to Bulgan, pochylony i skrzy-
wiony, lecz z twarz¹ rozjanion¹ radoci¹.
Piêkne dwiêki, panie Anakinie, piêkne dwiêki! Po³o¿y³ jed-
n¹ d³oñ na otworze usznym. Raduj¹ ka¿dego Alwariego.
Jak by³o? zapyta³ z wahaniem Anakin siedz¹cego obok Obi-
-Wana. Ku swojemu zdumieniu zauwa¿y³, ¿e mistrz patrzy na niego z nie-
k³amanym zadowoleniem.
Za ka¿dym razem, kiedy mi siê wydaje, ¿e ju¿ ciê rozgryz³em,
Anakinie, szykujesz mi kolejn¹ niespodziankê. Nie wiedzia³em, ¿e po-
trafisz tak piêknie piewaæ.
118
Ja te¿ nie przyzna³ niemia³o padawan. Uda³o mi siê znaleæ
pewn¹ inspiracjê w starych wspomnieniach.
Nieraz to najlepsze miejsce. Obi-Wan wsta³. Przysz³a kolej na
niego. Mo¿e tego nie zauwa¿y³e, ale kiedy piewasz, g³os bardzo ci
siê obni¿a.
Zauwa¿y³em, mistrzu umiechn¹³ siê Anakin i obojêtnie wzru-
szy³ ramionami. Chyba jeszcze siê zmienia.
Obserwowa³, jak nauczyciel pewnym krokiem zmierza ku rodko-
wi piaskowej sceny. Co zrobi Obi-Wan, ¿eby ukazaæ Yiwom swoje naj-
skrytsze ja? Anakin by³ tego równie ciekaw, jak pozostali widzowie.
Nigdy nie widzia³, aby Obi-Wan piewa³ lub tañczy³, malowa³ czy rze-
bi³. W³aciwie, kiedy teraz o tym myla³, Obi-Wan Kenobi mia³ bardzo
osch³y charakter. Co zreszt¹ jak sobie Anakin zdawa³ sprawê w ¿a-
den sposób nie ogranicza³o jego zdolnoci pedagogicznych.
Obi-Wan spêdzi³ krótk¹ chwilê na przypominaniu swojego zasobu
lokalnego dialektu, upewniaj¹c siê, ¿e da radê pos³u¿yæ siê narzeczem
Yiwów. Z³o¿y³ d³onie na piersi, odchrz¹kn¹³ i zacz¹³ mówiæ. Tylko tyle.
¯adnych akrobatycznych skoków padawanki Barrissy. ¯adnych melo-
dyjnych deklaracji uczuæ jak Anakin. Po prostu mówi³.
Lecz i tak brzmia³o to jak muzyka.
Podobnie jak gimnastyczne wyczyny Barrissy z mieczem wietl-
nym, to tak¿e by³o dla Anakina nowoci¹. Pocz¹tkowo, podobnie jak
wielu Yiwów, niespokojnie oczekiwa³ czego wiêkszego, bardziej im-
ponuj¹cego. Jeli Jedi zamierza³ wy³¹cznie przemawiaæ, mog¹ zaj¹æ siê
w³asnymi sprawami. I istotnie, niektórzy odeszli. Lecz w miarê jak Obi-
-Wan deklamowa³, wznosz¹c i zni¿aj¹c g³os w wyranym, melodyjnym
rytmie, urzekaj¹cym i spokojnym, dezerterzy zaczêli wracaæ, patrzeæ
i s³uchaæ, jakby sam g³os mia³ mesmeryczn¹ moc najpotê¿niejszego
narkotyku.
Obi-Wan snu³ opowieæ, która, podobnie jak wiêkszoæ wielkich
opowieci, zaczyna³a siê bardzo prosto. Nawet niezbyt obiecuj¹co. Ale
w miarê jak pojawia³y siê nowe szczegó³y, jak ujawnia³y siê g³êbokie
prawdy widziane przez pryzmat przygody, nikt nie mia³ doæ si³, by odejæ.
Próbowali, chcieli, ale ani m³odzi, ani starzy Yiwowie nie byli w stanie
oderwaæ siê od historii, któr¹ opowiada³ Jedi.
By³ tam oczywicie bohater. I bohaterka. A kiedy taka para pojawia
siê na scenie, musi towarzyszyæ temu historia mi³oci, bolesnej i praw-
dziwej. Stawk¹ by³y tu wiêksze sprawy ni¿ uczucia tych dwojga. Na sza-
li wa¿y³y siê losy milionów, ich w³asne ¿ycie i ¿ycie ich dzieci zale¿a³o
od prawid³owej decyzji, od walki o sprawiedliwoæ i prawdê. By³o po-
119
wiêcenie i wojna, zdrada i objawienie, chciwoæ i zemsta, a na koñcu,
gdy los obu kochanków wisia³ na w³osku, odkupienie. A co by³o dalej,
narrator nie potrafi³ powiedzieæ. Jego wyznanie wyrwa³o z ust widzów
okrzyki niezaspokojonej ciekawoci.
Obi-Wan spyta³ z lekkim umiechem, czy naprawdê chc¹ wiedzieæ,
jak to siê skoñczy³o. Chór zgodnych g³osów, ¿¹daj¹cych zakoñczenia,
obudzi³ pó³ obozowiska. Anakin zauwa¿y³, ¿e nawet Mazonga wci¹gnê-
³a opowieæ Obi-Wana, nawet on ¿¹da³ epilogu.
Obi-Wan uniós³ d³onie i natychmiast otoczy³a go cisza tak kom-
pletna, ¿e s³ychaæ by³o nawet, jak ma³e, kosmate gryzonie szoruj¹ brzusz-
kami po ska³ach po drugiej stronie jeziora. Podj¹³ opowieæ. Ani na
chwilê nie podnosi³ g³osu, lecz wyrzuca³ z siebie coraz szybszy i szyb-
szy potok s³ów, a¿ wreszcie s³uchacze, pochyleni do przodu, by lepiej
s³yszeæ i nie uroniæ ani s³owa, omal nie zaryli nosami w piasek.
Gdy wreszcie przedstawi³ niespodziewan¹ puentê, publicznoæ za-
czê³a wznosiæ okrzyki radoci. Pe³ne uznania miechy miesza³y siê
z ostrymi dyskusjami na temat us³yszanej w³anie opowieci. Obi-Wan
zignorowa³ to wszystko i spokojnie zaj¹³ swoje miejsce. Yiwowie byli
tak poch³oniêci opowieci¹, ¿e zapomnieli nawet o syczeniu i gwizda-
niu, i ¿adna kostka nie strzeli³a na wiwat. Saga Obi-Wana nie tylko siê
spodoba³a; spotka³a siê z ca³kowit¹ akceptacj¹.
Mistrzu, oczarowa³e wszystkich powiedzia³ Anakin. Mnie
zreszt¹ te¿.
Jedi przesypywa³ piasek z d³oni. Rozbrajaj¹co wzruszy³ ramio-
nami.
Taka jest si³a opowieci, mój m³ody padawanie.
Anakin rozwa¿y³ te s³owa dok³adnie, nauczy³ siê tak postêpowaæ
z ka¿d¹ informacj¹, przekazywan¹ mu przez Obi-Wana Kenobiego.
Trzyma³e wszystkich w niesamowitym napiêciu, w³aciwie w za-
wieszeniu. Nie wiedzia³em, ¿e wszystko dobrze siê skoñczy, nie spo-
dziewa³em siê tego, bo nic na to nie wskazywa³o. Czy ka¿da twoja opo-
wieæ ma szczêliwe zakoñczenie?
Obi-Wan odrzuci³ na bok garstkê piasku i spojrza³ na ucznia tak
ostro, ¿e ten a¿ podskoczy³.
Tylko czas to poka¿e, Anakinie Skywalkerze. W bajkach nic nie
jest pewne, niezwyk³oæ staje siê codziennoci¹, ka¿dy uczy siê ocze-
kiwaæ nieoczekiwanego. Ale kiedy spotkaj¹ siê ludzie pe³ni dobrej woli
i zrozumienia, szczêliwe zakoñczenie jest niemal pewne.
Padawan zmarszczy³ brwi.
Mówi³em o opowieciach, mistrzu. Nie o rzeczywistoci.
120
Jedno jest tylko odbiciem drugiego. Nieraz trudno powiedzieæ,
co jest oryginalne, a co wtórne. Z bajek mo¿na siê nauczyæ wielu rze-
czy, których historia nie zna. Obi-Wan umiechn¹³ siê lekko. To jak
pieczenie ciasta. Wiele zale¿y od doboru sk³adników, zanim w ogóle
zacznie siê proces pieczenia.
Zanim Anakin zd¹¿y³ skomentowaæ to stwierdzenie, Obi-Wan od-
wróci³ siê znów do zgromadzenia.
Porozmawiamy o tym póniej, jeli chcesz. Teraz musimy ob-
darzyæ nasz¹ towarzyszkê Luminarê tak¹ sam¹ uwag¹, jak Yiwowie.
Anakin nie by³ usatysfakcjonowany, ale zrozumia³ i odwróci³ siê
od mistrza ku scenie, gdzie czeka³a ju¿ Luminara. Owietlenie by³o s³a-
be, pod³o¿e nierówne, a nazwanie widowni prostoduszn¹ by³oby dla niej
komplementem, jednak mistrzyni wysz³a na rodek takim krokiem, jakby
znajdowa³a siê w najwspanialszym teatrze na Coruscant. Wszyscy wie-
dzieli, jak bardzo dokucza jej zimny wiatr omiataj¹cy stepy, wiêc nikt
siê nie zdziwi³, ¿e nie porzuci³a d³ugich szat. Yiwowie, oszo³omieni
akrobacjami Barrissy, wzruszeni pieni¹ Anakina i oczarowani opowie-
ci¹ Obi-Wana, czekali teraz niecierpliwie na wystêp ostatniego z go-
ci.
Luminara przymknê³a oczy, ale po chwili je otworzy³a, uklêk³a
i wziê³a do rêki garæ piasku. Pochwycone wiatrem lni¹ce ziarenka
bia³awym ³ukiem wysypa³y siê z jej rêki. Kiedy zabrak³o piasku, po prostu
lekko otrzepa³a d³onie, aby nie zosta³o na nich ani ziarenko.
Kilku Yiwów zaczê³o siê niespokojnie wierciæ. Co takiego naj-
mniejsze dzieci klanu potrafi¹ zrobiæ same. Pokazanie wszystkim gar-
ci piasku nie by³o specjaln¹ atrakcj¹. Z pewnoci¹ to nie wszystko!
Tymczasem Luminara uklêk³a i znów wziê³a garæ piasku, pozwala-
j¹c mu przesypywaæ siê pomiêdzy palcami. Z t³umu odezwa³y siê st³u-
mione warkniêcia. Zatroskana Barrissa zauwa¿y³a, ¿e Anakin podziela
jej zmieszanie i niepewnoæ. Siedz¹cy obok Mazong zmarszczy³ gniew-
nie brwi. Tylko Obi-Wan wydawa³ siê nieporuszony. Co prawda nie wiad-
czy³o to o niczym. Zawsze tak wygl¹da³.
Padawanka pochyli³a siê do przodu i wytrzeszczy³a oczy. Co dziw-
nego dzia³o siê ze stró¿k¹ piasku sp³ywaj¹c¹ z palców jej mistrzyni.
Potrzebowa³a d³u¿szej chwili, ¿eby zorientowaæ siê, o co chodzi, a wtedy
otworzy³a usta ze zdumienia.
Piasek spada³ pod wiatr.
By³ to zwyk³y pla¿owy piasek, przyniesiony z brzegu jeziora, ale
w delikatnych, choæ silnych palcach Luminary sta³ siê czêci¹ magii.
wiat³o z pobliskich prêtów ¿arowych odbija³o siê w spadaj¹cych dro-
121
binach, mikê zmieniaj¹c w lusterka, a kwarc w diamenty. A kiedy ostat-
nie ziarenka spad³y z palców Luminary, zmieni³y kierunek. W t³umie
rozleg³o siê kilka st³umionych okrzyków Haja!, bo piasek zacz¹³ le-
cieæ w górê.
Teraz kolumny ziarenek zaczê³y owijaæ siê wokó³ Jedi, otaczaj¹c j¹
wolno wznosz¹c¹ siê spiral¹. Niczym w¹¿, który od razu urodzi³ siê doro-
s³y, z ziemi podnios³a siê druga spirala piasku, zmierzaj¹c w drug¹ stronê.
Piaskowe zwoje krêci³y siê teraz w odwrotnych kierunkach, rozdzielaj¹c
siê na coraz cieñsze i cieñsze nitki, a¿ wreszcie Luminarê spowi³y dziesi¹t-
ki wstêg sk³adaj¹cych siê z drobnych, obrobionych przez wodê ziarenek.
Wygl¹da³o to tak, jakby poch³on¹³ j¹ s³up tañcz¹cych diamentów.
Zaczê³a siê obracaæ z pocz¹tku powoli, balansuj¹c na jednej nodze,
podczas gdy drug¹ odpycha³a siê od ziemi. Migocz¹ce spirale piasku
zareagowa³y natychmiast, jedna czêæ wirowa³a wraz z ni¹, druga w kie-
runku przeciwnym. A choæ wszystko odbywa³o siê w ca³kowitym mil-
czeniu, Barrissie wydawa³o siê, ¿e s³yszy muzykê.
Luminara wirowa³a coraz szybciej i szybciej, cigaj¹c siê z roztañ-
czonym piaskiem. Si³a odrodkowa unios³a r¹bek jej szat, a lni¹ce spi-
rale cofnê³y siê wraz z nim. Im szybciej wirowa³a, tym wy¿ej unosi³y
siê szaty.
I nagle ca³a widownia wyda³a chóralne westchnienie. Luminara
Unduli, owiniêta szatami i piaskiem, powoli unios³a siê w górê. Nie
przestawa³a wirowaæ, jej stopy unosi³y siê coraz wy¿ej, a¿ znalaz³a siê
mniej wiêcej o d³ugoæ ramienia nad ziemi¹. Wci¹¿ siê obracaj¹c, wy-
chyli³a siê do przodu i teraz krêci³a siê jednoczenie w osi pionowej
i poziomej, wci¹¿ pozostaj¹c w powietrzu. By³ to jedyny w swoim ro-
dzaju pokaz panowania nad Moc¹, najbardziej niezwyk³y, jaki Barrissa
kiedykolwiek widzia³a i najbardziej zachwycaj¹cy.
Piaskowe spirale naladowa³y ruchy Luminary i wirowa³y wraz z ni¹,
a¿ wreszcie utworzy³y nieprzezroczyst¹ kulê lni¹cych, migocz¹cych
cz¹steczek wokó³ prawie niewidocznego cia³a. Nagle rozleg³ siê cichy
syk powietrza, jakby to ob³ok westchn¹³. Luminara wyl¹dowa³a na sze-
roko rozstawionych stopach, z wyci¹gniêtymi ramionami. Opuci³a rêce
i spokojnym krokiem powróci³a do przyjació³. Zanim usiad³a, Obi-Wan
lekko sk³oni³ siê w jej kierunku.
Jestem pod wra¿eniem. Jak siê czujesz?
Krêci mi siê w g³owie. Luminara umiechnê³a siê ³agodnie
i mrugnê³a. Poza tym nic nie wskazywa³o, co naprawdê czuje.
Proszê, powiedz pani na czym polega ta sztuczka z wirowa-
niem? Barrissa bardzo chcia³a siê dowiedzieæ.
122
Luminara spojrza³a z ukosa na ciekawsk¹ padawankê i odpowiedzia³a
przez zaciniête zêby:
Ca³a sztuka, moja droga, polega na tym, ¿eby nie zwymiotowaæ.
Przynajmniej do chwili, kiedy znajdziesz siê z dala od sceny
Nie by³o braw. ¯adnego gwizdania, syczenia ani radosnego trzaska-
nia stawami. Pojedynczo, parami, ca³ymi rodzinami klan Yiwów po pro-
stu rozszed³ siê do swoich sk³adanych domów i wi¹tecznych ognisk.
Czêæ uzbrojonych mê¿czyzn skierowa³a siê na miejsca posterunków,
by podj¹æ nocn¹ wartê w obronie przed shanhami i innymi drapie¿nika-
mi, które mog³yby szukaæ ofiar wród drzemi¹cych stad. Gocie, szyb-
ciej ni¿ siê spodziewali, zostali sam na sam z Mazongiem i jego dorad-
czyniami.
Klan przyjmowa³ wielu goci i ogl¹da³ wiele wystêpów zacz¹³
wódz Yiwów ale nigdy, odk¹d siêgamy pamiêci¹, ¿adne przedstawie-
nie nie by³o tak zró¿nicowane, tak nieoczekiwane i tak zachwycaj¹ce.
Nie mia³em okazji pokazaæ mojego ¿onglowania wymamrota³
rozczarowany Bulgan. Kyakhta dgn¹³ go pod ¿ebro.
Mazong uda³, ¿e nie s³ysza³.
Dotrzymalicie swojej czêci umowy z nawi¹zk¹. Jego wzrok
spocz¹³ na Luminarze. Du¿o bym da³, ¿eby wiedzieæ, jak to zrobi³a.
Ja te¿ wtr¹ci³ Anakin. Przyda³oby mi siê to w walce.
Luminara zwróci³a siê do gospodarza i wda³a w d³ugi wyk³ad na te-
mat Mocy: co to takiego, jak korzystaj¹ z niej Jedi, jaka jest jej natura
zarówno mroczna, jak i dobra. Kiedy skoñczy³a, Mazong i jego dorad-
czynie powa¿nie skinêli g³owami.
Poruszasz siê po niebezpiecznych obszarach stwierdzi³ posêp-
nie Mazong.
Niebezpieczeñstwo istnieje zawsze, zw³aszcza kiedy co wygl¹-
da obiecuj¹co odpar³a. To tak, jak z przymierzem pomiêdzy uni¹
mieszkañców miast a klanami Alwarich. Kiedy traktujemy Moc z sza-
cunkiem, ostatecznie staje siê ona narzêdziem dobra. To samo mo¿e
wynikn¹æ z ugody, któr¹ pragniemy osi¹gn¹æ.
Mazong porozumia³ siê ze swymi doradczyniami. Barrissa stwier-
dzi³a, ¿e dwie starsze istoty zdawa³y siê mieæ znacznie lepszy humor.
Gdy wódz wreszcie zwróci³ siê do swoich goci, cianiej otuli³a siê
szat¹. Choæ wiatry Ansionu traci³y na intensywnoci po zmierzchu, ni-
gdy nie ustawa³y ca³kowicie. By³o jej zimno.
Zgadzamy siê na wszystko. Mazong wielkopañskim gestem
wskaza³ na Kyakhtê i Bulgana. Przeka¿emy waszym przewodnikom
wskazówki, które umo¿liwi¹ wam jak najszybsze dotarcie do Borokiich.
123
Ci dwaj bezklanowcy znacznie zyskali w oczach innych dziêki odpo-
wiedniemu doborowi pracodawców.
Jak d³ugo potrwa, zanim dotrzemy do najbli¿szych grup? zapy-
ta³ Obi-Wan.
Tego nie mo¿na przewidzieæ. Mazong wsta³, a jego gocie ra-
zem z nim. Borokii s¹ Alwarimi. Mo¿e w³anie rozbili obóz, jak Yiwo-
wie, a mo¿e wêdruj¹. Bêdziecie musieli ich poszukaæ. Mo¿emy was
skierowaæ jedynie w stronê ich ostatniego miejsca pobytu. Ale nie roz-
paczajcie pocieszy³ ich. Dziêki naszym wskazówkom znajdziecie
ich o wiele szybciej, ni¿ gdybycie sami próbowali ich odszukaæ.
Dziêkujemy wam za uprzejmoæ i gocinnoæ odrzek³a Lumi-
nara.
Odpowiedzia³ jej tajemniczym gestem.
Odp³acilicie nam z nawi¹zk¹. Doprawdy, wstyd nam za nasze po-
dejrzenia.
Nie nale¿y przepraszaæ za ostro¿noæ. Obi-Wan przeci¹gn¹³
siê. Jedi mo¿e obywaæ siê bez snu zdumiewaj¹co d³ugo ale nigdy nie
zrobi³by tego z w³asnego wyboru. Czu³ siê zmêczony. Wszyscy byli zmê-
czeni.
Anakin nie potrafi³ zapomnieæ wystêpu Jedi Luminary. Myla³ o nim
przez ca³y czas, przygotowuj¹c siê do snu i le¿¹c z szeroko otwartymi
oczami a¿ do witu. Wydawa³o mu siê, ¿e widzia³ ju¿ i przestudiowa³
wszystko, co wi¹¿e siê z u¿ywaniem Mocy. I oto pokazano mu, jak bar-
dzo siê myli³. Nie potrafi³ sobie wyobraziæ, ile czasu trzeba siê uczyæ
i jak¹ osi¹gn¹æ kontrolê, aby dokonaæ takiego czynu. Niewyobra¿alna
umiejêtnoæ jednoczesnego kontrolowania w³asnego cia³a i tysiêcy
pojedynczych ziarenek piasku przekracza³a wszelkie granice jego wy-
obra¿eñ.
Na razie, pomyla³, le¿¹c na plecach w gocinnej chacie. Doskona-
le zna³ i rozumia³ swoje obecne ograniczenia, ale tak¿e bezgranicznie
wierzy³ we w³asne mo¿liwoci. Ta wiara pozwoli³a mu przetrwaæ trudne
dzieciñstwo, da³a mu umiejêtnoci niezbêdne do nauczenia siê naprawy
robotów, dziêki czemu sta³ siê niezbêdny dla skrzydlatego Watto, a tak-
¿e pozwoli³a mu uczestniczyæ w uwolnieniu Naboo spod blokady Fede-
racji Handlowej. I ta sama wiara pewnego dnia pozwoli mu osi¹gn¹æ
wszystko, czego zapragnie. Cokolwiek to bêdzie.
Wyjechali nastêpnego dnia, bez ceremonii po¿egnalnej. Chór m³o-
dych Yiwów nie ustawi³ siê w szpaler, by odprowadziæ ich serenad¹.
124
Tyraliera jedców klanu nie odprowadzi³a ich na pó³noc wród powie-
waj¹cych sztandarów i graj¹cych rogów. Gocie dostali odpowiednie
instrukcje i poszli swoj¹ drog¹.
Kiedy tak jechali na wypoczêtych suubatarach, Luminara zapyta³a
Bulgana, dlaczego oby³o siê bez uroczystego po¿egnania. Jednooki Al-
wari wzruszy³ lekcewa¿¹co ramionami.
¯ycie nomady jest wype³nione po brzegi, choæ jego los nie jest
ju¿ tak ciê¿ki, jak niegdy. Nie ma czasu na zabawê. Trzeba oporz¹dzaæ
zwierzêta, nauczaæ m³odzie¿, budowaæ domy lub rozbieraæ je na drogê,
opiekowaæ siê starszymi, rozdzielaæ ¿ywnoæ i wodê pomiêdzy Alwa-
rich i zwierzêta. Dlatego w³anie rytua³y, jak ten wczorajszy, s¹ takie
wa¿ne. Rozrywka jest potrzebna i mile widziana, ale tylko wtedy, kiedy
jest na ni¹ czas. Przez d³u¿sz¹ chwilê jechali w milczeniu, po czym
Bulgan doda³: Z ca³¹ pewnoci¹ Yiwowie maj¹ teraz bardzo korzystn¹
opiniê o zakonie Jedi. Rêka o d³ugich palcach zakreli³a kr¹g obej-
muj¹cy pozosta³e suubatary. Dziêki wam wszystkim.
Nam te¿ siê to spodoba³o odpar³a mistrzyni. Nieczêsto zda-
rza siê nam ods³aniaæ tê stronê naszej osobowoci. Wiêkszoæ czasu
spêdzamy na wyjanianiu polityki Republiki albo bronieniu jej, albo na
jednym i drugim naraz. Wierz mi doda³a z moc¹ niewiele osób w ga-
laktyce tak dobrze zrozumia³oby to, co w³anie powiedzia³e o ¿yciu
nomady jak Jedi.
Przewodnik powa¿nie skin¹³ g³ow¹ i rozjani³ twarz umiechem.
Wy tak samo jak Alwari potraficie siê bawiæ! zauwa¿y³, a kiedy
nie odpowiedzia³a, doda³ z nadziej¹: Potraficie, prawda?
Westchnê³a i poprawi³a siê w wysokim siodle na grzbiecie galopu-
j¹cego suubatara.
Nieraz sama siê zastanawiam. Bywaj¹ chwile, ¿e pojêcia zaba-
wa i Jedi zdaj¹ siê wzajemnie wykluczaæ. Nagle przypomnia³a co
sobie i umiechnê³a siê. Co prawda przypominam sobie figiel, który
mistrz Mace Windu sp³ata³ mistrzowi Ki-Adi-Mundi. Chodzi³o o trzech
padawanów i liczbê oczu w pomieszczeniu
Opowiedzia³a historiê Bulganowi, który s³ucha³ z zainteresowaniem.
Kiedy skoñczy³a, bezradnie machn¹³ rêk¹, a na jego twarzy wyranie by³o
widaæ wysi³ek, z jakim próbowa³ zg³êbiæ to, co niezg³êbione.
Przykro mi, pani Luminaro, ale nie widzê w tej historii nic za-
bawnego. Mo¿e poczucie humoru Jedi jest równie tajemnicze jak si³a
Jedi. Mo¿e trzeba znaæ Moc, ¿eby zrozumieæ wasz dowcip.
Nie s¹dzê. Jecha³a przez chwilê w milczeniu, po czym lekko
poci¹gnê³a nosem. No có¿, mnie to siê wydawa³o zabawne.
125
W dalszym ci¹gu jechali w doskona³ym tempie. Wszyscy byli za-
dowoleni ze spotkania z upartymi, choæ bardzo przyjaznymi Yiwami,
dziêki którym znali teraz kierunek podró¿y, choæ w przybli¿eniu. Przy-
najmniej, myla³a Barrissa, nie galopowali bez celu po otwartym stepie
w nadziei, ¿e wpadn¹ na wêdruj¹cy nadklan. Wskazówki Mazonga by³y
dok³adne, choæ wci¹¿ musieli braæ poprawkê na ci¹g³e wêdrówki Boro-
kiich. Zastanawia³a siê, czym ich rytua³y i obyczaje ró¿ni¹ siê od Yiwów.
Kyakhta mówi³, ¿e pomiêdzy licznymi klanami Alwarich istniej¹ du¿e
ró¿nice.
Jechali ca³y czas na pó³noc. Wreszcie przewodnicy zarz¹dzili po-
stój. Barrissa rozejrza³a siê wokó³ z wysokoci siod³a. Horyzont w ka¿-
dym kierunku wygl¹da³ tak samo dzi, jak i kilka dni temu. Niekoñcz¹ce
siê trawy, faluj¹ce pola rodzimych zbó¿, z rzadka przetykane kêpami nie-
wielkich drzew, zag³êbieniami pe³nymi wody i odosobnionymi pagórka-
mi. ¯adnych budynków, niczego wy¿szego od suubatara stoj¹cego na tyl-
nych i rodkowych nogach. Padawanka by³a ciekawa, po co Kyakhta i Bul-
gan zatrzymali grupê i dlaczego wydawali siê mocno wystraszeni.
Co siê sta³o? Luminara i Obi-Wan Kenobi wysunêli siê na-
przód, ¿eby wypytaæ przewodników. Dok³adne rozejrzenie siê na wszyst-
kie strony nie owieci³o ich ani trochê bardziej ni¿ ich równie zdziwio-
nych padawanów. Dlaczego siê tu zatrzymujemy?
S³uchajcie uwa¿nie. Obaj Alwari pochylili siê w siod³ach, nad-
stawiaj¹c uszu.
Luminara i jej towarzysz zamilkli. Ciszê m¹ci³y tylko st³umione
odg³osy ¿ucia suubatarów, skubi¹cych dojrza³e k³osy dzikich zbó¿, nie-
ustaj¹cy szmer wiatru w trawie i k³ótliwe nawo³ywania siê miêkkoskrzy-
d³ych arthropodów, poluj¹cych na kilki.
A potem mistrzyni us³ysza³a. Najpierw by³ to tylko cichy, jak echo
wiatru, równomierny i rozdzieraj¹cy dwiêk, nadchodz¹cy z pó³nocy.
Stopniowo przechodzi³ w coraz g³oniejsze buczenie, wci¹¿ st³umio-
ne, lecz z³owró¿bnie narastaj¹ce. Luminara d³ugo wpatrywa³a siê w kie-
runku, z którego dochodzi³ dwiêk, i przez chwilê wydawa³o jej siê, ¿e
widzi tam zarysy niskiej, ciemnej chmury.
Suubatary zaczê³y tañczyæ w miejscu, odrzucaj¹c w ty³ spiczaste
g³owy i wal¹c w ziemiê rodkow¹ i przedni¹ par¹ nóg. Luminara z tru-
dem opanowa³a wierzchowca. Jednoczenie Kyakhta wytrzeszczy³ oczy
z przera¿enia.
Kyreny! jêkn¹³ rozpaczliwie.
Szybko, przyjaciele! Bulgan uniós³ siê w siodle, nerwowo roz-
gl¹daj¹c siê na wszystkie strony. Musimy znaleæ schronienie.
126
Schronienie? Obi-Wan, siedz¹c spokojnie, ogarn¹³ wzrokiem
najbli¿sze otoczenie. Tutaj?
Przed czym? chcia³a siê dowiedzieæ Barrissa. Teraz ona tak¿e
s³ysza³a i widzia³a nadlatuj¹c¹ chmurê. Co to jest kyren?
Bulgan zbli¿y³ siê do jej suubatara.
To lataj¹ce stworzenie, które podró¿uje po stepach Ansionu. Mi-
gruje z jednego regionu do drugiego, zale¿nie od pory roku. Wskaza³
na ziemiê. Kiedy trawy na jednym obszarze dojrzewaj¹ i k³osy na ka¿-
dym dble robi¹ siê ciê¿kie od ziarna, kyreny ruszaj¹ w podró¿, jedz¹c
do syta. Nastêpnie osiadaj¹ na jaki czas, by odpocz¹æ i rozmno¿yæ siê,
a kiedy m³ode dorosn¹, znów wylatuj¹ w dalsz¹ drogê w poszukiwaniu
po¿ywienia.
Barrissa popatrzy³a w kierunku zamglonego cienia na horyzoncie.
To przecie¿ nie mo¿e byæ jedno stworzenie
Bo nie jest wyjani³ z obaw¹ Bulgan. Jest ich tam znacznie
wiêcej.
Nie wiem, o co tu chodzi. Anakin podjecha³ do nich, by przy³¹-
czyæ siê do rozmowy. Czego mo¿emy siê obawiaæ ze strony stada
ziarno¿erców? Przecie¿ one naprawdê jedz¹ tylko ziarno, prawda?
upewni³ siê na wszelki wypadek.
Na twarzy przewodnika pojawi³ siê dziwny wyraz, jakiego jeszcze
nie widzieli u tego d³ugogrzywego Ansionianina o wypuk³ych oczach
i pojedynczym nozdrzu.
Ziarno jedz¹ najchêtniej, to fakt. Ale kiedy ju¿ siê wzbij¹ w po-
wietrze, nie s¹ w stanie zmieniæ kursu albo po prostu nie s¹ tym zain-
teresowane. Nawet nie wznios¹ siê wy¿ej, aby wymin¹æ nieoczekiwan¹
przeszkodê na drodze. Z trudem prze³kn¹³ linê. O ska³y siê rozbij¹,
drzewa zetn¹ lub po³ami¹. Jeli chodzi o hutle, suubatary, sycjeny i in-
ne ¿ywe istoty, prze¿eraj¹ siê przez nie na wylot. Chyba ¿e tym zwierzê-
tom uda siê znaleæ jakie schronienie albo uciec im z drogi.
Hutle? Suubatary? cicho zapyta³a Barrissa. A ludzie?
Jako nie by³a zdziwiona, gdy Bulgan powa¿nie skin¹³ g³ow¹.
D³oñ Anakina powêdrowa³a do pasa.
Mamy miecze wietlne i inn¹ broñ. Czy nie mo¿emy siê przed
nimi obroniæ? A w ogóle, jakie to jest du¿e?
Bulgan podniós³ obie d³onie o d³ugich palcach i umieci³ je po obu
stronach g³owy.
Maj¹ mniej wiêcej tak¹ rozpiêtoæ skrzyde³.
Tylko tyle? Anakin zmarszczy³ brwi. Nie rozumiem, czemu
z Kyakht¹ tak siê martwicie.
127
A ile ich tam jest? dopytywa³a siê Barrissa. W przeciêtnym
stadzie?
Przewodnik opuci³ d³onie i spojrza³ na ni¹.
Nikt nie wie. Nikt nie pozosta³ na miejscu doæ d³ugo, aby poli-
czyæ przeciêtne stado. Wskaza³ na pó³nocny horyzont, teraz wyranie
ciemniej¹cy. Ale s¹dzê, ¿e to jest co wiêcej ni¿ przeciêtne stado.
A ty jak mylisz? Palce prawej d³oni Anakina wci¹¿ b³¹ka³y siê
w okolicy miecza wietlnego. Ile tych zwierz¹tek mamy przed sob¹
wed³ug ciebie?
Bulgan odwróci³ siê w siodle i jeszcze raz przyjrza³ siê horyzon-
towi.
Nie jest to wielka liczba, ale wystarczaj¹ca, aby stanowiæ po-
wa¿ne niebezpieczeñstwo, jeli szybko nie znajdziemy schronienia. Po-
wiedzia³bym, ¿e nie wiêcej ni¿ sto, dwiecie milionów.
Anakin odsun¹³ d³oñ od miecza.
Sto milionów? Sto albo dwiecie? Jedynym schronieniem
w okolicy by³a kêpa trzech smêtnych drzew wolgiyn, samotnie stoj¹-
cych na prawo od nich. Nie dawa³y du¿o cienia.
Têdy! Kyakhta wskaza³ palcem w lewo i popêdzi³ suubatara
w tym kierunku. Rycerze Jedi pognali w jego lady. Padawanowie za-
mykali kawalkadê.
Barrissa z trudem ukrywa³a niepokój. Zamiast uciekaæ, pêdzili
wprost w nadlatuj¹c¹ chmurê. Stado kyrenów i grupa jedców zbli¿ali
siê do siebie coraz bardziej. Padawanka nigdy w ¿yciu nie widzia³a ky-
rena, ale wierzy³a, ¿e Kyakhta dostrzeg³ schronienie bardziej namacal-
ne ni¿ mira¿ i solidniejsze od pobo¿nych nadziei.
128
R O Z D Z I A £
Po kilku minutach morderczego pêdu, wci¹¿ jeszcze nie mo¿na by³o
rozró¿niæ pojedynczych kyrenów, ale ich po³¹czony wrzask poch³on¹³
wszystkie inne odg³osy stepu. Stado shanhów, zwykle nieustraszonych,
pêdzi³o w pop³ochu w przeciwnym kierunku. Grone drapie¿niki by³y
miertelnie przestraszone. Ba³y siê stworzeñ, które na niadanie chru-
pi¹ nasionka, podsumowa³a Luminara. Ma³ych, lekkich, skrzydlatych
stworzonek, ¿ywi¹cych siê trawami, z których ka¿de zmieci³oby siê
na jednej d³oni. Widok uciekaj¹cych shanhów by³ deprymuj¹cy. Mistrzy-
ni zgodnie z poleceniem popêdzi³a suubatara, staraj¹c siê nie zostaæ
w tyle. W naturze by³y zjawiska, którym nawet mistrz Mocy nie by³
w stanie stawiæ czo³a. Jeden kyren bez problemu. Tuzin, z pewnoci¹.
Kilkaset, zapewne. Kilka tysiêcy? Trudno powiedzieæ. Jednak sto mi-
lionów czegokolwiek to zbyt wielka liczba, by mog³a stawiæ jej czo³o
nawet wiêksza grupa Jedi. Nawet jeli przeciwnicy byli tylko ma³ymi,
lataj¹cymi istotami o miêkkich cia³ach i sk³onnoci do ziarna.
Zanim zauwa¿y³a, dok¹d prowadzi ich Kyakhta, po³¹czony wrzask
milionów i milionów kyrenów przewidrowa³ jej bêbenki na wylot. Za-
s³oni³y ju¿ s³oñce, jak niespodziewane zaæmienie, a ich smród by³ tak
przenikliwy, ¿e pozbawi³ Luminarê wêchu i przyprawi³ j¹ o zawroty g³o-
wy. Z ponur¹ min¹ ciska³a wodze i nie wyjmowa³a stóp ze strzemion.
Jedn¹ rêk¹ chwyci³a skraj szaty i zas³oni³a ni¹ twarz, ¿eby odci¹æ siê
trochê od kurzu i odoru.
Têdy! Przebija³a wzrokiem gêstniej¹cy mrok; ledwo s³ysza³a
krzyk Kyakhty i nie mia³a pojêcia, dok¹d ich prowadzi.
129
9 Nadchodz¹ca burza
Z pó³mroku przed nimi wy³oni³o siê wysoko stercz¹ce ponad tra-
wê, chaotyczne zbiorowisko pochy³ych filarów i kolumn. Ich barwa
waha³a siê od jasnego be¿u do ciemnego br¹zu; najbardziej przypomi-
na³y grobowce istot nie z tego wiata, rozrzucone w sercu otwartego
stepu. Porównanie nie by³o zachêcaj¹ce. Ka¿dy taki s³up mia³ kszta³t
nierównego trójk¹ta, zakoñczonego szpicem. Nie wszystkie sta³y pio-
nowo. Niektóre wyrasta³y z ziemi pod dziwnym k¹tem, inne le¿a³y po-
³amane i strzaskane.
Póniej Luminara dowiedzia³a siê, ¿e by³y to kopce jijitów, malut-
kich stworzonek ¿yj¹cych w ziemi i karmi¹cych siê korzonkami ró¿-
nych gatunków traw. Kopce sk³ada³y siê z mikroskopijnie ma³ych ka-
myczków po³¹czonych naturaln¹ zapraw¹, wydzielan¹ przez specjalnie
dobranych robotników jijitów. Filary s³u¿y³y do odprowadzania gor¹-
cego powietrza z tuneli mieszkalnych pod powierzchni¹, ch³odzi³y ro-
dowisko jijitów. Stanowi³y one równie¿ wie¿e stra¿nicze, z których da-
lekowzroczne jijity obserwowa³y otaczaj¹ce równiny oraz b³¹kaj¹cych
siê bez celu przedstawicieli w³asnego gatunku. Nie by³y owadami, przy-
pomina³y raczej jaki rodzaj gadów.
Teraz nie by³o widaæ czworono¿nych stra¿ników, obserwuj¹cych
równinê czerwonymi, w¹skimi oczami. Ju¿ dawno spostrzeg³y nadlatu-
j¹ce kyreny i wraz ze swymi braæmi przenios³y siê g³êboko pod ziemiê,
do swoich rojnych kurhanów, doskonale zabezpieczonych przed nadla-
tuj¹cym rojem.
Luminara z wielkim wysi³kiem zmusi³a pêdz¹cego suubatara do zwol-
nienia kroku, by nie min¹³ w pêdzie zbiorowiska filarów. Kyakhta, krzy-
cz¹c, aby go us³yszano, wyjani³, ¿e musz¹ siê podzieliæ na dwuosobowe
grupy, poniewa¿ nawet najwiêksza z kolumn nie pomieci wiêcej osób.
Obi-Wanowi nie podoba³ siê ten pomys³, ale nie mia³ wyboru ani
czasu na dyskusje. Mogli oczywicie pozostaæ razem, wspieraj¹c siê i po-
magaj¹c sobie nawzajem, ale to oznacza³oby przywi¹zanie wierzchow-
ców oddzielnie, bez opieki i kontroli jedców. Zsiedli pospiesznie.
Jeli jeden suubatar spanikuje, reszta mo¿e pognaæ za nim wy-
jani³ Bulgan, przysuwaj¹c usta do ucha Luminary, ¿eby go us³ysza³a.
To wspólna cecha wszystkich stadnych zwierz¹t na stepie. W ocenie
niebezpieczeñstwa polegaj¹ na reakcjach pozosta³ych cz³onków grupy.
A jeli jeste potencjaln¹ ofiar¹, lepiej daæ nogi za pas ni¿ zostaæ, aby
samemu oceniæ sytuacjê.
Mocno chwyci³ wodze w³asnego suubatara.
Jeli nie zostaniemy ze zwierzetami, mo¿emy je straciæ. Zwró-
ci³ siê do Obi-Wana. Wiem, ¿e mo¿ecie skontaktowaæ siê z Cuipernam
130
i wezwaæ pomoc, ale nawet uzbrojony migacz nie zdo³a siê przebiæ przez
stado kyrenów. To nasza jedyna szansa.
Luminara da³a znak, ¿e rozumie.
Nie s¹dzê, abymy mieli czas na wzywanie pomocy. Dobrze, Bul-
ganie, podzielimy siê.
Szybko ocenili sytuacjê, nie marnuj¹c s³ów. Luminara chcia³a zo-
staæ z Barriss¹, a Anakina umieciæ z Obi-Wanem, ale wiêkszy sens
mia³o po³¹czenie ka¿dego z padawanów z dowiadczonym przewodni-
kiem. Mistrzowie Jedi mieli zabraæ swoje zwierzêta za najwiêkszy ze
sztucznych filarów. Choæ odleg³oæ miêdzy kolumnami by³a niewielka,
wszyscy bolenie odczuwali koniecznoæ roz³¹ki.
Jak tylko Luminara z Obi-Wanem zdo³ali przekonaæ zwierzêta, by
po³o¿y³y siê za br¹zowym s³upem, sami tak¿e poszukali schronienia,
ciasno tul¹c siê do siebie w rodku trójk¹tnego filara. Wodze suuba-
tarów owinêli wokó³ podstawy kolumny i zabezpieczyli w sposób,
jaki zd¹¿y³ pokazaæ im Kyakhta. Kiedy wszystko by³o gotowe, Lumi-
nara stwierdzi³a, ¿e chce jej siê miaæ. Jej towarzysz od razu to za-
uwa¿y³.
To mi³o, ¿e znalaz³a w naszej sytuacji co weso³ego. Jeli to
nie tajemnica, sam te¿ chêtnie bym siê pomia³.
Luminara nachyli³a siê do mistrza, z trudem przekrzykuj¹c og³u-
szaj¹cy skrzek, który rozbrzmiewa³ ju¿ prawie nad ich g³owami.
Lata ciê¿kiej nauki, spêdzone na opanowywaniu niezliczonych
umiejêtnoci, przemierzanie galaktyki wzd³u¿ i wszerz w s³u¿bie Re-
publiki, podziw wspó³braci i oto jestem tutaj, chowaj¹c siê za ka-
mieniem i gapi¹c na t³uste zadki obcych zwierz¹t.
Kiedy Obi-Wan stwierdzi³, ¿e istotnie siedzi przyciniêty do ka-
mienia i wpatruje siê w parê potê¿nych zwierzêcych zadów, tak¿e nie
móg³ opanowaæ miechu.
Niebo by³o teraz ciemne jak w pochmurny zmierzch. Co plasnê³o
cicho za plecami ciniêtych Jedi. Potem drugi raz i trzeci, coraz szyb-
ciej i szybciej. A potem rój znalaz³ siê tu¿ nad ich g³owami i planiêcia
zmieni³y siê w równomierne, g³uche dudnienie. Luminara w myli dziê-
kowa³a ma³ym kopaczom, których nawet nigdy nie widzia³a. To dziêki
ich ciê¿kiej pracy podró¿ni mieli siê gdzie schroniæ i prze¿yæ.
Ale jak d³ugo? £omot uderzaj¹cych w filar kyrenów narasta³, a¿
wreszcie mieszanina kamieni i cementopodobnej liny zaczê³a dr¿eæ
pod ich naciskiem. Jak wielkie by³o to stado? Czy ten i pozosta³e filary,
chroni¹ce ich towarzyszy, zdo³aj¹ przetrzymaæ uderzenia tysiêcy kyre-
nów rzucaj¹cych siê bezmylnie na ich ciany?
131
Czarne kszta³ty, liczone w setkach milionów, przelatywa³y obok
z zawrotn¹ prêdkoci¹. W t³oku drobnych cia³ trudno by³o wypatrzyæ
pojedyncze osobniki. Stado wygl¹da³o jak cyklon skrzyde³, oczu i roz-
wartych pysków. Co uderzy³o Luminarê w praw¹ kostkê. Jedi pode-
rwa³a siê z lekkim okrzykiem. Obi-Wan pochyli³ siê i delikatnie pod-
niós³ obur¹cz trzepocz¹ce, podskakuj¹ce stworzenie. Drga³o jeszcze
przez chwilê z po³amanymi skrzyd³ami i zmia¿d¿onym cia³em, zanim
znieruchomia³o mu w d³oniach.
By³o prawie ca³kiem czarne i mia³o cztery b³oniaste skrzyd³a o roz-
piêtoci stulonych d³oni Jedi: jedna para wyrasta³a na wysokoci ¿eber,
druga para stercza³a z grzbietu. Nic dziwnego, ¿e mo¿e tak d³ugo le-
cieæ, pomyla³a Luminara. W razie potrzeby mo¿e szybowaæ na dol-
nych skrzyd³ach, górnymi nabieraj¹c szybkoci. Ka¿de skrzyd³o zdobi-
³a jaskrawo¿ó³ta plama, byæ mo¿e rodzaj znaku rozpoznawczego dla braci
w powietrzu. Zamiast nóg stworzenie mia³o dwa grube, puszyste futrzane
wa³ki, biegn¹ce pod brzuchem jak p³ozy sañ. Widocznie nie mia³o ani
okazji, ani zami³owania do pieszych wycieczek.
Metoda masowego ¿erowania uprawianego przez kyreny znalaz³a
swoje wyjanienie w kszta³cie pyszczka. Szeroki otwór gêbowy by³ od
góry i do³u obramowany czym w rodzaju rogowych grzebieni. W le-
c¹cym stadzie stworzenia na samym dole obcina³y po¿ywne k³osy traw
nie zatrzymuj¹c siê, bo dolne, ostre grzebienie dzia³a³y jak lataj¹ce sier-
py. Kiedy jedne siê najad³y, kolejna, g³odna warstwa zajmowa³a ich miej-
sce. Najedzone stwory lecia³y w rodku albo w górnej czêci stada, spo-
kojnie trawi¹c posi³ek i ani na chwilê nie przerywaj¹c lotu. Chmura
kyrenów pozostaje w ci¹g³ym ruchu nie tylko naprzód, ale równie¿ we-
wn¹trz grupy.
Kolejny kyren nadlecia³, trzepocz¹c bezradnie i obijaj¹c siê o pod-
³o¿e. Jeli nie zauwa¿aæ smrodu, jaki wydawa³y, by³y to ³adne stwo-
rzonka o smutnych pyszczkach. Luminara wychyli³a siê lekko i spoj-
rza³a w prawo nad ramieniem Obi-Wana.
Barrisso! Wszystko w porz¹dku? S³yszysz mnie?
Jej wo³anie zginê³o w szumie skrzyde³. Nie widzia³a nic poprzez
gêst¹, nieprzerwan¹ falê pêdz¹cych kyrenów, a ich rozdzieraj¹cy uszy
skrzek zag³usza³ wszelkie inne odg³osy. Przypomnia³a sobie, ¿e Barris-
sa jest z Bulganem. Luminara nie martwi³a siê specjalnie o swoj¹ uczen-
nicê, która nieraz ju¿ udowodni³a, ¿e doskonale potrafi o siebie zadbaæ.
Znajome, lekkie drgnienie w Mocy wskazywa³o, ¿e jej obecnoæ jest
wci¹¿ ¿ywa i silna. Jednak przelotny choæby widok znajomej postaci
by³by bardzo krzepi¹cy.
132
Wydawa³o siê, ¿e siedz¹ tak wciniêci w s³up jijitów przez ca³y ra-
nek. W istocie up³ynê³a nie wiêcej ni¿ godzina. Suubatary, przytulone
do siebie w poszukiwaniu ochrony i spokoju, opuci³y ¿a³onie trój-
k¹tne g³owy. Kyreny miga³y po obu stronach lub powy¿ej, zbyt zajête
utrzymywaniem siê w powietrzu, by skrêciæ w lewo czy w prawo i skub-
n¹æ trawy obok le¿¹cych suubatarów.
Kolumny z kamienia by³y jedyn¹ ochron¹ zarówno dla ludzi, jak
i wierzchowców, ale i one zaczê³y drgaæ pod uderzeniami setek samo-
bójczych ataków. St³oczone ciasno w stadzie, kyreny nie mia³y wolnej
przestrzeni ani po bokach, ani od góry, gdzie przyt³acza³y je tysi¹ce
wspó³braci. Pozbawione mo¿liwoci ucieczki, uderza³y w kamieñ, po-
nosz¹c mieræ niejako instynktownie, nie za z chêci pope³nienia zbio-
rowego samobójstwa. Nie umiera³y z w³asnej woli po prostu nie mia-
³y dok¹d uciec. Niebo by³o nimi zat³oczone.
Po chwili odg³os ma³ych cia³ uderzaj¹cych o kolumnê zacz¹³ cich-
n¹æ, choæ zamieæ czarnych kszta³tów przelatywa³a obok z niezmienn¹
intensywnoci¹. Wreszcie i ten dwiêk prawie usta³. Wkrótce ju¿ tylko
tysi¹ce kyrenów mija³y s³up, potem setki. Niebo pojania³o, czerñ ustê-
powa³a miejsca b³êkitowi. Pojawi³o siê kilka chmurek. Z prawej strony
Obi-Wan znów widzia³ skulone postacie Barrissy i Bulgana, siedz¹cych
pod niewzruszon¹ tarcz¹ jijitów.
Zaledwie ostatni maruderzy przelecieli, wciekle trzepocz¹c skrzy-
d³ami, aby dogoniæ g³ówne stado, podró¿ni opucili swoje schronienia,
by spotkaæ siê znowu w radosnej i spokojnej atmosferze. Napiêcie
i zmêczenie ulotni³y siê w obliczu ulgi, jak¹ odczuwali. Nikt nie ucier-
pia³, choæ ciekawski Anakin dosta³ kyrenem w twarz, kiedy wychyli³
siê na u³amek sekundy zza kolumny chroni¹cej jego i Kyakhtê. Nie-
wielkie zadrapanie na czole by³o jedynym ladem, jaki pozosta³ po jego
krótkim na szczêcie spotkaniu z lec¹cym stworzonkiem.
Có¿, przynajmniej siê nauczyli, ¿e niebezpieczeñstwo nie zawsze
nadchodzi od strony potê¿nych i gronych, ale równie¿ tych ma³ych
i czêsto nie dostrzeganych.
Ogromne stado po¿ywia³o siê z podziwu godn¹ precyzj¹. Tylko pod
le¿¹cymi suubatarami zosta³o trochê zgniecionej trawy. Wszystkie inne
db³a sta³y pionowo, dok³adnie ogolone z dojrza³ych nasion. Jak okiem
siêgn¹æ, trawa wygl¹da³a tak, jakby zosta³a wie¿o skoszona ogromn¹
kosiark¹.
Wkrótce te¿ okaza³o siê, dlaczego tak wczenie usta³ odg³os cia³
rozbijaj¹cych siê o kamienne s³upy. Przy ka¿dym filarze od pó³nocy
uros³a góra martwych kyrenów. By³o ich doæ, aby utworzyæ miêkk¹,
133
ochronn¹ poduszkê pomiêdzy s³upem a reszt¹ napowietrznej hordy. Jak
zawsze dociekliwy Obi-Wan podniós³ jednego, trzymaj¹c za zwisaj¹ce
skrzyd³o i pokaza³ Bulganowi.
Zdaje siê, ¿e te wielkie stada mog³yby stanowiæ znakomite ró-
d³o protein dla podró¿uj¹cych nomadów. Czy one nadaj¹ siê do jedze-
nia?
Bulgan odpowiedzia³ mu wymownym, pe³nym obrzydzenia spoj-
rzeniem jedynego oka. Wszelkie dodatkowe wyjanienia pozostawi³
Kyakhcie.
Nawet po ugotowaniu kyren smakuje jak gotowane b³oto.
Kyakhta spojrza³ niepewnie na Obi-Wana. Czy Jedi chcia³by skoszto-
waæ?
Barrissa zmarszczy³a nos z niesmakiem.
Jedi na ogó³ wol¹ sami zdobywaæ wiedzê ale w niektórych przy-
padkach rozumiej¹, ¿e lepiej jest polegaæ na dowiadczeniu innych.
Z zak³opotaniem obejrza³a siê na swoj¹ nauczycielkê. Czy mam ra-
cjê, pani Luminaro?
W tym przypadku tak bez wahania odpar³a mistrzyni. Poza
tym nie jestem g³odna.
Spojrza³a w dó³, na swoj¹ szatê, oceniaj¹c efekty uboczne siedze-
nia przez godzinê pod stadem kyrenów przelatuj¹cych nad g³ow¹.
Wydaje mi siê, ¿e najbardziej potrzebna mi k¹piel.
Ani Barrissa, ani Anakin, ani nawet obaj przewodnicy nie mieliby
chyba nic przeciwko temu.
Wszyscy wygl¹dali ¿a³onie, nie wspominaj¹c ju¿ o odra¿aj¹cym
smrodzie. Barrissa pociesza³a siê tylko, ¿e odchody kyrenów nie s¹
toksyczne. Nic dziwnego, ¿e kiedy nastêpnego dnia odkryli czysty stru-
mieñ wij¹cy siê dnem p³ytkiej kotliny, nie mogli siê oprzeæ pokusie.
Zanim ich pracodawcy rozebrali siê do bielizny i weszli do wody
Anakin, Barrissa i Luminara radosnym biegiem, Obi-Wan powoli
i z godnoci¹ przewodnicy uwolnili cierpliwe suubatary od ³adunku
i warstwy brudu. Dopiero wtedy równie¿ weszli do rzeki, pêdz¹c przed
sob¹ wysokie wierzchowce. Suubatary bez trudu utrzymywa³y nad po-
wierzchni¹ d³ugie pyski. Dotar³y na sam rodek rzeczki, ca³kowicie za-
nurzaj¹c zbrukane, cuchn¹ce cia³a w oczyszczaj¹cym nurcie.
Dwuno¿ni uczestnicy wyprawy zostali na p³ycinie, myj¹c siê i roz-
mawiaj¹c. Luminara rozkoszowa³a siê ciep³¹ wod¹ w p³ytkim zag³êbie-
niu; wreszcie czysta, mog³a siê po³o¿yæ na rozgrzanym s³oñcem piasku
i pozwoliæ, aby strumieñ ³agodnie omywa³ jej zmêczone cia³o. Choæ
Jedi byli szkoleni do wytrzymywania nawet najtrudniejszych warunków,
134
nie oznacza³o to, ¿e odmawiali sobie wszelkich przyjemnoci. Jasne,
¿e nie jest to pachn¹ca k¹piel w najwy¿szej klasy hotelu na Coruscant,
myla³a leniwie Luminara, patrz¹c jak co ma³ego, niebieskiego i nie-
szkodliwego przemyka obok w czystej wodzie, ale po d³ugich dniach
spêdzonych na grzbiecie suubatara odpoczynek w jasnym s³oñcu i czu-
³ych objêciach przejrzystej wody by³ niczym okno do raju.
Niedaleko niej rozleg³y siê wybuchy miechu. Obi-Wan sta³ po-
miêdzy dwoma przewodnikami i, korzystaj¹c z Mocy, kierowa³ fontan-
nê rzecznej wody na boki pary suubatarów, które wysz³y na p³yciznê.
Zwierzêta kiwa³y g³owami w górê i w dó³, najwyraniej ogromnie za-
dowolone. Ich szczup³e, muskularne cia³a falowa³y pod orzewiaj¹cym
masa¿em wodnym.
Nieco dalej Anakin i Barrissa próbowali naladowaæ Obi-Wana, tyle
¿e zamiast kierowaæ napêdzane Moc¹ strumienie wody na brodz¹ce su-
ubatary, dwoje padawanów zaczê³o oblewaæ siê wzajemnie. Luminara
usiad³a, wci¹¿ zanurzona po pas. Umiecha³a siê do siebie. Gdyby tylko
mistrz Yoda móg³ zobaczyæ, jaki u¿ytek robi siê z jego nauk!
Jeste czêsto zbyt powa¿na, zgani³a siê w duchu.
Znów po³o¿y³a siê w wodzie i obserwowa³a pojedyncz¹, puszyst¹
chmurkê, która wêdrowa³a spokojnie po szafirowym, czystym niebie.
Pewna, ¿e jej towarzysze s¹ zajêci i nikt nie patrzy, zaczê³a najpierw
ostro¿nie, potem z coraz wiêkszym zapa³em sprawdzaæ, jak wysoko
potrafi wyrzuciæ wodê praw¹ stop¹.
Przewodnicz¹ca Gildii Kupieckiej mog³a, dziêki swojemu bogac-
twu, zarz¹dzaæ legionami s³u¿by, tysi¹cami pracowników i dziesi¹tka-
mi ochroniarzy. Liczne przedsiêbiorstwa prowadzone przez jej ludzi
rozsiane by³y w ca³ej cywilizowanej galaktyce, od jednego krañca Re-
publiki po drugi. Przez wszystkich, nawet przez najzagorzalszych
konkurentów, uwa¿ana by³a za osobê o niezwyk³ej inteligencji i przeni-
kliwoci. Zazwyczaj ju¿ kilka minut rozmowy wystarcza³o jej, aby roz-
poznaæ i oceniæ przeciwnika lub przyjaciela.
Na przyk³ad senator Mousul. Utalentowany, ale pró¿ny, lojalny, ale
samolubny. Trzeba go przez ca³y czas pilnowaæ. Co nie znaczy, ¿e Shu
Mai uwa¿a³a go za niepewnego. Senator siedzia³ w tym ju¿ zbyt g³êbo-
ko i zbyt wiele po³o¿y³ na szali, by siê wycofaæ. Shu Mai widzia³a go
w akcji w senacie. Mousul potrafi³ byæ fascynuj¹cym mówc¹. Poza se-
natem, poza swoim oficjalnym, wp³ywowym stanowiskiem, by³ tylko
jeszcze jednym Ansionianinem i dlatego nale¿a³o go pilnowaæ.
135
Co wa¿niejsze, mieli ten sam pogl¹d na to, co czeka chor¹, chwiej¹-
c¹ siê Republikê. Przy politycznym wsparciu senatora i sojuszy, z pomoc¹
finansowych i handlowych zasobów Gildii Kupieckiej, nie by³o dla nich
rzeczy nieosi¹galnych. Ale jeszcze nie teraz. Republika wci¹¿ jest silna,
a jej odwieczne instytucje jeszcze nie os³ab³y na tyle, by je ignorowaæ.
W sprawach politycznych Shu Mai chêtnie wys³ugiwa³a siê senato-
rem, choæ nie zawsze. Szanowa³a opinie swojego sojusznika, podobnie
jak Mousul wierzy³, ¿e przewodnicz¹ca Gildii Kupieckiej s³ucha uwa¿-
nie jego rad. Ale senatorowi zdarza³o siê czasem zapomnieæ, ¿e w tym
uk³adzie to on by³ m³odszy o kilka stopni w hierarchii. A choæ Mousul
wietnie sobie radzi³ przy zjednywaniu kolegów po fachu, cieszy³ siê,
¿e to w³anie Shu Mai kontaktuje siê z niewidzialnym osobnikiem, któ-
rego interesy reprezentowali.
Pojazd wodny, na którym teraz odpoczywali, dryfowa³ swobodnie po
jeziorze Savvam, wspania³ym zbiorniku wodnym, zreszt¹ sztucznym po-
dobnie jak wszystko inne na Coruscant. Nad jeziorem istnia³o prywatne
miejsce rozrywek dla najbogatszych, pod os³on¹ drzew i genetycznie
zmienionych kwiatów, kwitn¹cych przez ca³y rok, nape³niaj¹cych powie-
trze mieszanin¹ najró¿niejszych zapachów. Inne statki dostojnie kr¹¿y³y
w pobli¿u, niektóre wiêksze, niektóre mniejsze od statku Shu Mai. Mo-
g³a przyæmiæ ich wszystkich, ale wola³a trzymaæ siê w cieniu. Byli sami.
¯ywa s³u¿ba ma uszy, których u¿ywa. Roboty pilotuj¹ce nie.
Nasi zwolennicy zaczynaj¹ siê niecierpliwiæ. Mousul pozwo-
li³, by s³oñce ogrzewa³o mu pier. Jego promienie by³y starannie prze-
filtrowane przez niepozorny, polaryzowany ekran wisz¹cy nad statkiem.
Martwi mnie zw³aszcza Tam Uliss. Nie³atwo siê z nim rozmawia, znacz-
nie gorzej ni¿ z nieszczêsnym Nemrileo.
Niecierpliwoæ to choroba potencjalnie miertelna. Shu Mai
odwróci³a siê na lewy bok, wziê³a do rêki szklankê z napojem orze-
wiaj¹cym i z upodobaniem zaczê³a s¹czyæ jej zawartoæ. Jeli wie-
rzyæ w to, co mi mówisz, wydarzenia na Ansionie rozwijaj¹ siê w spo-
sób ca³kowicie przewidywalny i z rozs¹dn¹ szybkoci¹. To tamci mu-
sz¹ siê nauczyæ, jak powstrzymywaæ w³asn¹ impulsywnoæ.
Nie jest ³atwo powstrzymaæ ludzi, którzy nawrócili siê na nowe
idee, sama wiesz.
Shu Mai unios³a szklankê i spojrza³a przez przezroczyst¹ ciecz, która
zabarwia³a wiat³o s³oneczne na z³oty kolor.
To twoje zadanie, przyjacielu. Ja zajmujê siê gildi¹, a ty masz
trzymaæ za twarz lokalnych polityków i biznesmenów. Zaczniemy, kie-
dy przyjdzie czas.
136
Mousul sprê¿y³ siê wewnêtrznie, s³ysz¹c ten rozkazuj¹cy ton. Na-
dal jednak umiecha³ siê i kiwa³ g³ow¹. Na razie rz¹dzi Shu Mai. Niech
sobie ni swój sen o wielkoci. Po secesji Ansionu i wybraniu Mousu-
la na gubernatora sektora ich pozycje ulegn¹ odwróceniu. Wtedy to Shu
Mai ze swoj¹ gildi¹ przyjdzie po probie. Spokojnie spojrza³ w oczy
ni¿szej towarzyszce.
Jedi komplikuj¹ sprawê. Cokolwiek myli Uliss i inni, nic nie
wyjdzie z oficjalnego g³osowania, dopóki nie za³atwimy Jedi. Pozosta-
jê w sta³ym kontakcie z naszym agentem i dos³ownie wczoraj zapew-
niono mnie, ¿e gocie bêd¹ zneutralizowani.
Lepiej, ¿eby tak by³o. Shu Mai usadowi³a siê wygodniej w fo-
telu. Gdyby jeszcze uda³o siê przekonaæ rycerzy Jedi do naszego spo-
sobu mylenia Uproci³oby to bardzo ca³¹ sprawê.
To siê nie uda. Mousul palcem zamiesza³ drinka, uwalniaj¹c kil-
ka narkotyków z opónionym dzia³aniem. Jedi nie da siê przekonaæ.
Przewodnicz¹ca Gildii Kupieckiej wzruszy³a ramionami.
Mo¿e nie wszyscy s¹ takimi twardzielami, jak s¹dzisz.
Mousul zamruga³ zdziwiony.
Co chcesz przez to powiedzieæ?
Czas poka¿e. Tymczasem wydarzenia na Ansionie bêd¹ siê roz-
wijaæ we w³asnym tempie. My za musimy czekaæ i przekonaæ innych,
by czekali wraz z nami. Poci¹gnê³a d³ugi ³yk w³asnego napoju, wolne-
go od narkotyku.
Mousul mrukn¹³ co i zamilk³. Biznesmeni, tacy jak ten nerwus Tam
Uliss, po prostu tego nie rozumiej¹. Co prawda ¿ycie jest krótkie,
a okno, przez które mo¿na dokonaæ wielkich rzeczy, szybko siê zamy-
ka, ale niczego nie mo¿na przyspieszaæ. Zbyt nag³y ruch by³by ryzy-
kowny dla ca³ej operacji. Jeli tylko Uliss i reszta zechc¹ okazaæ cier-
pliwoæ, przysz³oæ zostanie im podana na tacy.
G³êboko pod spiskuj¹c¹ par¹, grzej¹c¹ siê w b³ogim s³oñcu Corus-
cant, tysi¹ce nieszczêsnych istot harowa³o w kompleksie dwustupiê-
trowych budynków, których dach tworzy³o jezioro znane jako Savvam.
Gdyby nie misja, podró¿nicy z pewnoci¹ spêdziliby w spokojnym
obozowisku kolejn¹ dobê. Niestety, jak zwykle, czas goni³, a obowi¹-
zek wzywa³.
Droga zalecana przez Yiwów doprowadzi³a ich do ³añcucha wysokich
wzgórz, który ci¹gn¹³ siê nieprzerwanie przez ca³y pó³nocny horyzont.
Kyakhta i Bulgan nie znali ich nazwy, ale kilka wzniesieñ by³o doæ wyso-
137
kich, aby je nazwaæ górami. £agodne stoki, z rzadka tylko poprzecinane
klifami, choæ pe³ne wyrytych przez wodê ¿lebów i szczelin, nie stano-
wi³y najmniejszej przeszkody dla cudownie zwinnych, d³ugonogich su-
ubatarów. Aby jednak oszczêdzaæ czas i si³y wierzchowców, podró¿ni-
cy postanowili jechaæ jedn¹ z krêtych szczelin, które przecina³y ³añ-
cuch. ¯adna z nich nie mia³a szczególnie stromych zboczy, przypomina³y
raczej dolinê ni¿ jar. Luminara stwierdzi³a, ¿e to stare góry, dawno z¿ar-
te przez erozjê.
Jad¹c obok Kyakhty, zauwa¿y³a, ¿e przewodnik jest niezwykle spiêty:
Widzisz co, co ciê niepokoi, Kyakhto?
Nie, pani Luminaro. Ale Alwari nie lubi¹ tego rodzaju terenu.
Wolimy p³askie powierzchnie, trawiaste równiny, otwarte przestrzenie.
Urodzeni na rozleg³ych stepach, le siê czujemy w zamkniêtych miej-
scach. Wskaza³ ³agodne, pokryte traw¹ zbocze po lewej. Mój umys³
podpowiada mi, ¿e nie ma tu wielu miejsc, gdzie mo¿na by siê ukryæ,
oczy mówi¹, ¿e nie widaæ ¿adnych zagro¿eñ, ale serce moje jest pe³ne
lêków, wpajanych od dzieciñstwa, kiedy moja grzywa by³a tylko niedoj-
rza³ym puchem rosn¹cym mi na grzbiecie. Stare przyzwyczajenia nie-
³atwo umieraj¹.
Luminara przyjrza³a siê uwa¿nie zboczu.
Jeli to ciê pokrzepi, ja tak¿e nie widzê tam zagro¿enia pocie-
szy³a przewodnika.
Tego zagro¿enia nie mo¿na by³o zobaczyæ. Najwy¿ej wyczuæ.
Sp³ywaj¹cy wzd³u¿ faluj¹cych wzgórz, wszechobecny wiatr Ansio-
nu, wpadaj¹c w w¹skie szczeliny i kaniony, sta³ siê jeszcze mocniejszy.
Nie by³ to jeszcze huragan, ale podró¿ni musieli zakryæ sobie nosy i usta
ochronn¹ warstw¹ tkaniny.
Nagle Bulgan wyprostowa³ siê w siodle, przynajmniej na tyle, na
ile pozwala³ mu zgarbiony grzbiet. Obi-Wan uzna³, ¿e co go zaniepo-
koi³o, ale nie zd¹¿y³ go o to zapytaæ.
Chawix! krzykn¹³ Bulgan. ci¹gn¹³ wodze suubatara i gor¹cz-
kowo rozejrza³ siê wokó³ siebie. Na ostrzegawczy okrzyk przyjaciela
Kyakhta b³yskawicznie obróci³ wierzchowca i rzuci³ siê w kierunku
najbli¿szego z nawisów.
Szybko do mnie, razem ze zwierzêtami!
Luminara, choæ sama nie widzia³a ¿adnego zagro¿enia, pospieszy³a
w lad za Kyakht¹. Zaledwie mia³a czas sk³oniæ zwierzê do przyklêk-
niêcia, aby zsi¹æ, kiedy przewodnik wyrós³ przed ni¹ jak spod ziemi.
Proszê tu zostaæ, pani Luminaro. Obejrza³ siê przez ramiê
i skrzywi³, kiedy co przemknê³o niedaleko nich. Tu chyba jestemy
138
bezpieczni, ale jeli wyjdzie pani dalej, mo¿e pani z³apaæ powiew wia-
tru.
A co w tym z³ego? Opuci³a tkaninê z twarzy i spojrza³a w kie-
runku, z którego przybyli. Widzia³a tylko w¹ski przesmyk, który w³a-
nie mijali, i zbocza wzgórza po drugiej stronie.
Mo¿e pani z³apaæ powiew wiatru nios¹cy chawix.
Obi-Wan podszed³ do nich i, podobnie jak jego towarzyszka, zacz¹³
uwa¿nie studiowaæ pozornie bezpieczny przesmyk.
Co to za zwierzê, ten chawix?
To nie zwierzê wyjani³ przewodnik. To rolina.
Kyakhta odwróci³ siê nagle i przykucn¹³. Na czworakach zbli¿y³ siê
do krawêdzi szczeliny i pierwszych kamyków rozgrzanego s³oñcem
przesmyku, po³o¿y³ siê na brzuchu i da³ im znak, aby siê zbli¿yli.
Le¿¹c p³asko na ziemi, zauwa¿yli, jak mijaj¹ ich w podskokach dzie-
si¹tki wielkich k³êbów niemo¿liwie popl¹tanych, wêz³owatych ga³êzi.
By³y widaæ lekkie, bo wiatr, nieustannie wiej¹cy przez przesmyk, uno-
si³ je i rzuca³ o ziemiê, a one odbija³y siê, podskakiwa³y wysoko w po-
wietrze, przelatywa³y znaczn¹ odleg³oæ, ¿eby znów opaæ, odbiæ siê
i poszybowaæ w górê.
Nie jest dobrze, kiedy chawix ciê uderzy. Bulgan przelizn¹³
siê obok le¿¹cych Jedi, a dwójka padawanów tu¿ za nim.
Pewnie, ¿e to mo¿e byæ nieprzyjemne zastanawia³a siê g³ono
Barrissa. By³a zainteresowana, ale niezbyt zadowolona. Pe³zanie po
twardej, brudnej skale nie nale¿a³o do jej ulubionych zajêæ. Ale nie
rozumiem, dlaczego zaraz wpadaæ w panikê.
Mo¿e nasi przyjaciele obawiaj¹ siê, ¿e który z tych k³êbków
móg³by uderzyæ suubatara w pysk. Anakin, os³aniaj¹c oczy przed ku-
rzem i jasnym wiat³em, obserwowa³ kule giêtkich rolin, w podsko-
kach mijaj¹ce ich kamienne schronienie. Wygl¹da to tak, jakby mo-
g³o mieæ kolce
Kiedy obserwowali pêdz¹ce kule, z nory po drugiej stronie kotliny
wychyn¹³ membibi i ruszy³ pod wiatr, kieruj¹c siê ku innej norze. Ma³y
czworono¿ny owado¿erca mia³ bezw³os¹, plamist¹ skórê, d³ugi, podob-
ny do pejcza ogon i nisko osadzon¹ spiczast¹ mordkê, która wisia³a naj-
wy¿ej parê centymetrów nad ziemi¹.
Wiruj¹cy chawix, napêdzany wiatrem i bez celu tañcz¹cy po dnie
kotliny wyl¹dowa³ nagle na grzbiecie kicaj¹cego membibi. Luminara
myla³a, ¿e rolina odskoczy od zwierz¹tka, tak jak przedtem odbi³a siê
od kamiennej powierzchni. Ale nie spodziewa³a siê tego, co po chwili zo-
baczy³a.
139
Czuj¹c bliskoæ miêsa, rolina wystawi³a chyba z tuzin cierni, d³u-
goci od centymetra do kilkunastu, jak kot wysuwaj¹cy pazury. Membi-
bi, przebity tymi drewnianymi sztyletami, wyda³ st³umiony pisk i upad³
na bok, konwulsyjnie wierzgaj¹c ³apkami. W ci¹gu kilku minut znieru-
chomia³. Chawix, wczepiony g³êboko w cia³o zwierz¹tka, zacz¹³ po¿e-
raæ martwego membibi. Bezpieczni pod nawisem po drugiej stronie
w¹wozu widzowie tej sceny obserwowali, jak blade ciernie zabarwiaj¹
siê na ciemno, wsysaj¹c rozpuszczone cia³o ofiary.
Z tego wynika, ¿e chawix to drapie¿na rolina, która wykorzy-
stuje wiatry Ansionu, by poruszaæ siê po terenie. Obi-Wan cofn¹³ siê
ostro¿nie w g³¹b szczeliny, nie spuszczaj¹c wzroku z drogi. Zdaje siê,
¿e nawet para najlepszych gogli nie wystarczy³aby jako ochrona.
Membibi istotnie zgin¹³ doæ szybko zauwa¿y³a Luminara.
Siedz¹cy blisko niej Bulgan mrukn¹³:
Ciernie kryj¹ w sobie mocn¹ truciznê parali¿uj¹c¹ uk³ad nerwo-
wy. Membibi, Ansionianin czy cz³owiek, dla chawiksa nie ma to wiel-
kiego znaczenia. Dla trucizny te¿ nie.
Najpierw kyreny, teraz chawix. To ju¿ dwa przyk³ady masowych wê-
drówek na wietrze, który umo¿liwia przemieszczanie siê w poszukiwaniu
po¿ywienia. Potrz¹snê³a g³ow¹. Teraz rozumiem, dlaczego na równi-
nach Ansionu spokojny dzieñ jest dla Alwarich powodem do wiêtowania.
W miastach bylibymy bezpieczniejsi przyzna³ Kyakhta. Ale
nie tak wolni. I nie bylibymy Alwarimi.
Bulgan da³ znak, ¿e siê zgadza.
Wolê ¿yæ wolny poród zasadzek pustyni ni¿ bezpieczny w cia-
snym, mierdz¹cym domu w Cuipernam. W miecie zreszt¹ te¿ jest nie-
bezpiecznie.
Jego przyjaciel sykn¹³ z aprobat¹.
Na otwartych równinach nie ma Huttów. Strasznie bym chcia³,
¿eby Soergg spotka³ siê z kilkoma lataj¹cymi chawiksami. Na nim uro-
s³yby wielkie jak drzewa!
Ten Soergg Hutt wtr¹ci³a Luminara ten, który wam kaza³
porwaæ Barrissê czy on wam kiedykolwiek powiedzia³, po co jej po-
trzebowa³?
Alwari wymienili spojrzenia.
Wtedy nasze umys³y pracowa³y inaczej, ale nie, nie s¹dzê, ¿eby
wspomnia³, po co mu ona.
Bulgan potwierdzi³ odpowied przyjaciela.
Myla³em, ¿e chodzi o to, ¿eby zgarn¹æ okup. Zazwyczaj po to
siê w³anie kogo porywa, no nie?
140
Nie zawsze. A ty, Obi-Wanie? Co o tym s¹dzisz? spyta³a.
Drugi Jedi wygl¹da³ na jeszcze bardziej zadumanego ni¿ zwykle.
Wiemy, ¿e s¹ ugrupowania, które chêtnie widzia³yby klêskê na-
szej misji, bo z ca³ego serca pragn¹ secesji Ansionu od Republiki. Naj-
pierw zaatakowano ciebie i Barrissê, potem ci dwaj dostali rozkaz jej
porwania.
Niekoniecznie jej. Bulgan wskaza³ palcem padawankê Lumi-
nary. Mielimy zabraæ obojêtne którego ucznia.
Obi-Wan niecierpliwie machn¹³ rêk¹.
Na jedno wychodzi. Hutt nie mia³by odwagi zadrzeæ z zakonem,
gdyby nie zamierza³ wyci¹gn¹æ z tego znacznego zysku. A z tego wyni-
ka interesuj¹ce pytanie: kto zap³aci³ Soerggowi za zorganizowanie po-
rwania, a prawdopodobnie tak¿e napaci na ciebie i Barrissê?
Nie mamy dowodu, ¿e sta³ za tym Hutt zauwa¿y³a Luminara.
Ale to ca³kiem logiczny wniosek.
Obi-Wan skin¹³ g³ow¹.
Dwa razy próbowali nas powstrzymaæ, a wiêc nale¿y s¹dziæ, ¿e
spróbuj¹ znowu. Musimy uwa¿aæ na ka¿dy krok, kiedy wrócimy do Cui-
pernam.
Interesuje ciê, kto mo¿e byæ zleceniodawc¹ Hutta, Obi-Wanie.
Luminara zastanawia³a siê, obserwuj¹c ostatnie chawiksy mijaj¹ce
ich ukrycie. Poród secesjonistów jest wiele potê¿nych osób. Zdaje
siê, ¿e niektóre z nich uros³y w si³ê bardziej ni¿ inne. Gdybymy siê
dowiedzieli, kto wynaj¹³ Hutta, moglibymy oskar¿yæ ich przed sena-
tem. A to tylko przysporzy³oby k³opotów ich sprawie.
Mistrz westchn¹³ lekko.
Luminaro, bardziej ufasz senatowi ni¿ ja. Po pierwsze, zaraz stwo-
rzyliby komisjê do rozpatrzenia oskar¿enia. Nastêpnie komisja wyda-
³aby raport. Raport poszed³by do nadkomisji, która na jego podstawie
przygotowa³aby komentarz. Komentarz odle¿a³by swoje do czasu, a¿
senat znajdzie czas na g³osowanie nad raportem. Po g³osowaniu, zale¿-
nie od wyników, przedstawiono by zalecenia albo nakazano komisji
od pocz¹tku zaj¹æ siê raportem. Spokojnie popatrzy³ jej w oczy.
A do tego czasu Ansion i jego sojusznicy od³¹czyliby siê od Republiki
i stworzyli w³asny rz¹d, wybuch³aby wojna domowa, Ansion podzieli³-
by siê i zreformowa³. Aby doczekaæ ostatecznego wyniku, trzeba by
chyba ¿yæ tyle, co mistrz Yoda.
Stoj¹cy obok Anakin w milczeniu przys³uchiwa³ siê rozmowie. Wie-
dzia³, ¿e mistrz Obi-Wan ma racjê. Wystarczy przedstawiæ sprawê se-
natowi, aby nigdy nie zosta³a za³atwiona. Doszed³ do wniosku, ¿e w³a-
141
nie w tym najlepsi s¹ Jedi: w za³atwianiu spraw od pocz¹tku do koñca.
Nie zwa¿ali na wyniki bezsensownej, ci¹gn¹cej siê bez koñca debaty
senackiej. Czysty miecz wietlny zawsze przewy¿sza skutecznoci¹
mêtn¹ gadaninê.
Odsun¹³ siê nieco od pozosta³ych, opar³ o cianê nawisu i bez zain-
teresowania gapi³ siê na miercionone roliny, które mija³y go w pod-
skokach. By³o ich zreszt¹ coraz mniej. Wkrótce grupa wêdrowców bê-
dzie mog³a ruszyæ dalej. Barrissa zauwa¿y³a jego izolacjê i podesz³a,
¿eby mu przeszkodziæ.
Nie interesuj¹ ciê poruszane wiatrem miêso¿erne roliny? Nie-
wielu tak szybko znudzi³yby cuda innego wiata, Anakinie.
Zerkn¹³ na ni¹.
Nie o to chodzi, Barrisso. Mam inne sprawy na g³owie. Wy-
prostowa³ siê i odsun¹³ od ciany. Chyba po prostu bardzo chcia³bym
skoñczyæ ju¿ z tym zadaniem.
Ruchem podbródka wskaza³ na w¹wóz.
Gdybymy mieli migacz, nie musielibymy siê przejmowaæ
czym takim jak chawix. Kyrenami owszem, ale nie chawiksem. Po-
maca³ siê po krêgos³upie. I ty³ek by mnie tak nie bola³
Ukry³a umiech.
Masz le dopasowane siod³o?
Ca³y ten wiat jest do mnie le dopasowany. Chcia³bym byæ ca³-
kiem gdzie indziej.
Gdzie indziej Dziwnie to brzmi: gdzie indziej. S³ysza³am wie-
le o tym gdzie indziej.
Twarz mu siê zmieni³a.
Teraz siê ze mnie nabijasz.
Nie, wcale nie odpar³a z naciskiem, ale jej ton i wyraz twarzy
niewiele mówi³y. Po prostu czasami wydaje mi siê, ¿e jak na Jedi,
jeste za bardzo skoncentrowany na sobie. Trochê zanadto skupiasz siê
nad tym, co jest dobre i wa¿ne dla Anakina Skywalkera, w porównaniu
z tym, co jest dobre dla twoich kolegów i dla Republiki.
Republika! Popatrzy³ na starszych Jedi, którzy rozmawiali te-
raz z przewodnikami. Powinna s³yszeæ, co mistrz Obi-Wan czasami
mówi o Republice. O tym, co siê z ni¹ dzieje, co siê dzieje w rz¹dzie.
Mówisz o dyskusjach na temat ruchów secesjonistycznych?
O tym i o innych rzeczach te¿. Nie zrozum mnie le. Mistrz Obi-
-Wan jest prawdziwym Jedi. Wierzy we wszystko, co Jedi sob¹ repre-
zentuj¹ i co robi¹. Jeli dobrze rozumiem, nie ma to nic wspólnego
z wiar¹ w obecny rz¹d.
142
Rz¹dy siê zmieniaj¹. To mutuj¹cy organizm. Barrissa nie mo-
g³a oderwaæ zafascynowanego wzroku od chawiksa, który dojada³ resztki
nieszczêsnego membibi. I, jak ka¿da ¿ywa istota, ronie i dojrzewa.
Lub, jak ka¿da ¿ywa istota, umiera i zostaje zast¹piony przez inny.
Wiara w Republikê to nie to samo, co wiara w senat.
Ach ta zat³oczona wylêgarnia rozgadanych deklamatorów!
Spojrza³ na ni¹ z nag³ym zaskoczeniem.
Myla³em, ¿e siê ze mn¹ nie zgadzasz.
W sprawie Republiki i tego, co sob¹ reprezentuje? Zgadzam siê.
Ale senat to ca³kiem inna historia. Anakinie, politycy nie s¹ Jedi, a Jedi
nie s¹ politykami. Podlegamy radzie, to jej dyrektywy nas prowadz¹,
a dopóki siê to nie zmieni, obawiam siê, ¿e nie podzielê twojego prze-
sadnego cynizmu w ocenie stanu Republiki.
Wychowywa³a siê w innych warunkach ni¿ ja. Nie widzia³a tego
co ja. Spojrza³ na ni¹ uwa¿nie. Nie odczuwasz takiej straty jak ja.
Nie, to prawda przyzna³a chêtnie. Nie odczuwam.
Nie by³a ju¿ taka zadziorna, w jej g³osie pojawi³o siê zacieka-
wienie.
Jak to jest, znaæ swoj¹ matkê. Wyrastaæ u jej boku?
Musn¹³ j¹ w przejciu, kiedy kierowa³ siê w stronê pozosta³ych.
Trudno opisaæ uczucie takiej straty. Musisz tylko wiedzieæ, ¿e to
boli. Lepiej, ¿e nie znasz tego bólu, Barrisso. Nie bierz tego do siebie,
ale wola³bym o tym nie mówiæ. Nawet Jedi maj¹ prawo do odrobiny
prywatnoci. Nawet padawanowie. Zmusi³ siê do umiechu. No có¿,
to by³o dawno temu. Sprawdmy, czy nasi przewodnicy uwa¿aj¹, ¿e bez-
piecznie jest ruszaæ dalej.
Chcia³a go zapytaæ jeszcze o wiele innych rzeczy, ale mia³ racjê.
Przebywaj¹c ze sob¹ tak d³ugo, skazani na siebie Jedi i padawanowie
pragnêli pewnej intymnoci. A choæ bardzo by³a ciekawa i pe³na troski,
postanowi³a to uszanowaæ. W ci¹gu czasu wspólnie spêdzonego na An-
sionie Anakin nie uczyni³ nic, aby musia³a zw¹tpiæ w jego kompeten-
cje. W zakresie nauk Jedi by³ równie niezawodnym i wiadomym pada-
wanem, jak wszyscy inni, których zna³a mo¿e trochê bardziej upar-
tym. Denerwowa³y j¹ jednak jego wewnêtrzne problemy i sprzecznoci,
którym tylko od czasu do czasu pozwala³ siê ujawniaæ.
Nie chcia³a ani siê z nim k³óciæ, ani go oskar¿aæ. Chcia³a pomóc.
Ale ¿eby siê to mia³o udaæ, musia³by siê dla niej otworzyæ. Jeli nie dla
niej, to dla Obi-Wana. Najwyraniej nie tylko pragn¹³ wiernie s³u¿yæ
swemu mistrzowi i zostaæ prawdziwym Jedi; zale¿a³o mu na wielu jesz-
cze innych sprawach.
143
Mo¿e wraz z up³ywem czasu stanie siê bardziej chêtny do zwie-
rzeñ, pomyla³a padawanka. A ona mo¿e na razie obserwowaæ jego
zmienne emocje i byæ przy nim, gdyby potrzebowa³ pogadaæ z kim prócz
w³asnego mistrza. Na razie pozostaje dla niej zagadk¹. Podesz³a, aby
do³¹czyæ do wszystkich. W ka¿dym razie Anakin z pewnoci¹ by³ jedy-
ny w swoim rodzaju. Jeli jednak ma nadziejê, ¿e kiedykolwiek stanie
siê prawdziwym Jedi, bêdzie musia³ najpierw rozwi¹zaæ swoje proble-
my.
Nigdy do tej pory nie spotka³a siê ze sk³óconym wewnêtrznie Jedi.
No, ale równie¿ nigdy wczeniej nie spotka³a siê z Jedi wychowanym
przez matkê.
144
R O Z D Z I A £
Wysyp chawiksów nie trwa³ d³ugo. Wystarczy³o czasu tylko na prze-
k¹skê, zaspokojenie pragnienia i krótki odpoczynek, po którym podró¿ni
przygotowali siê do dalszej drogi. Barrissa w³anie sadowi³a siê w sio-
dle, kiedy zauwa¿y³a, ¿e jakie stworzenie grzebie w jukach z zapasami,
przerzuconymi przez drugie zag³êbienie w grzbiecie suubatara. Niespo-
dziewany widok zaskoczy³ j¹ do tego stopnia, ¿e zastyg³a w miejscu.
Istota wygl¹da³a prawie tak, jak ka¿dy Ansionianin: b³yszcz¹ce,
wypuk³e oczy, d³ugie, zwinne palce u r¹k i nóg by³y identyczne. Jednak
zamiast w¹skiej grzywy biegn¹cej od szczytu g³owy wzd³u¿ krêgos³upa
i koñcz¹cej siê krótkim ogonkiem, intruz by³ ca³kowicie okryty krót-
kim, gêstym, ciemnobr¹zowym futerkiem, naznaczonym blado¿ó³tymi
pasami. W dodatku mia³ wij¹cy siê ogon d³ugoci prawie jej ramienia.
A co dziwniejsze, wzrostem siêga³ jej ledwie do pasa.
Hej, zostaw! wrzasnê³a w popularnym ansioniañskim.
Przestraszony okrzykiem intruz poderwa³ siê i spojrza³ na ni¹, nie
wypuszczaj¹c z ramion trzech opakowanych w plastik pakietów z ¿yw-
noci¹. Wyda³ z siebie zaczepny skrzek, odwróci³ siê i zeskoczy³
z grzbietu obojêtnego na wszystko suubatara. Barrissa bez wahania zsu-
nê³a siê z siod³a i okr¹¿y³a wierzchowca. Gdyby stworzonko zosta³o tam,
gdzie by³o, znalaz³oby siê w pu³apce pod cian¹ nawisu. Nawet gdyby
nie zdo³a³a go z³apaæ i uda³oby mu siê uciec, bêdzie bardzo ³atwe do
wyledzenia na zboczach kotliny.
Kiedy mija³a ³eb suubatara, ten podniós³ mordê i obw¹cha³ j¹ przy-
janie, po czym przymkn¹³ oczy i odpoczywa³ dalej. Spodziewa³a siê,
145
10 Nadchodz¹ca burza
¿e z³odziejaszek bêdzie na ni¹ czeka³ przylepiony do ciany lub spróbu-
je popêdziæ do wyjcia. Zamiast tego ujrza³a parê piêt znikaj¹cych pod
wystaj¹c¹ pó³k¹ skaln¹ w pobli¿u dna zag³êbienia.
Szybkie spojrzenie za siebie utwierdzi³o j¹ w przekonaniu, ¿e jej
towarzysze rozmawiaj¹ lub szykuj¹ siê do wyjazdu. Jeli nieproszony
goæ s¹dzi, ¿e uda mu siê ukryæ w dziurze, to siê grubo myli. Opad³a na
czworaki i wcisnê³a siê tam za nim. Jeli zdo³a chwyciæ bodaj jedn¹
ma³¹ stópkê, z pewnoci¹ da radê wyci¹gn¹æ go z powrotem.
Nieoczekiwanie dziura okaza³a siê szerok¹ szczelin¹, wiod¹c¹ w g³¹b
wzgórza. Z góry wpada³o trochê wiat³a. Barrissa zawaha³a siê. Przy³a-
panie z³odzieja w lepym zau³ku to jedno, ciganie go w ciasnym tune-
lu nie wiadomo jak d³ugim to ca³kiem co innego. No, ale potrzebo-
wali tych zapasów. A im d³u¿ej bêdzie siê zastanawiaæ, tym wiêksza od-
leg³oæ bêdzie j¹ dzieli³a od z³odzieja.
Zdecydowa³a siê nie daæ umkn¹æ rabusiowi. Wsta³a i rzuci³a siê
w pogoñ. Jeli skalna szczelina rozga³êzi siê w kilka przejæ, bêdzie mu-
sia³a zakoñczyæ pogoñ i wróciæ, pokonana, do swoich towarzyszy. Z dru-
giej strony, jeli koñczy siê gdzie niedaleko, wtedy dorwie kosmatego
bandytê.
Tunel z pewnoci¹ zosta³ wy¿³obiony przez wodê, ale na szczêcie
nie rozga³êzia³ siê na boki. Zwinny intruz nie móg³ biec szybko, dwi-
gaj¹c ciê¿ki ³up. Nie uda³o mu siê ca³kiem znikn¹æ jej z oczu. Zaczê³a
go ju¿ nawet doganiaæ, kiedy z³odziejaszek nagle odwróci³ siê i rzuci³
w jej kierunku. Podskakuj¹c jak oszala³y, obrzuci³ j¹ lawin¹ wciek³ych
wrzasków, które z trudem tylko rozumia³a. Ten dialekt by³ o wiele trud-
niejszy do rozszyfrowania ni¿ jêzyk miasta, idiomy, jakimi pos³ugiwali
siê Kyakhta i Bulgan, a nawet uproszczony wariant u¿ywany przez wê-
drownych Yiwów.
Wracaæ, wracaæ, odejæ, odejæ, zostawiæ, zostawiæ! Oprócz
tych pojedynczych s³ów stworek wyrzuca³ z siebie z prêdkoci¹ miota-
cza ca³e zdania, których nie potrafi³aby przet³umaczyæ, ale mniej wiê-
cej rozumia³a ich znaczenie dziêki nieprzyzwoitej gestykulacji, która
im towarzyszy³a. Po dok³adnym przemyleniu sprawy Barrissa stwier-
dzi³a, ¿e z pewnoci¹ nie mia³y pochlebnego znaczenia. Obelgi i wy-
zwiska by³y jej zreszt¹ ca³kowicie obojêtne.
Bardziej siê przejê³a tym, ¿e na górnej pó³ce tunelu zebra³ siê t³u-
mek wspó³plemieñców z³odzieja, wrzeszcz¹c, wymachuj¹c rêkami i ob-
rzucaj¹c j¹ wyj¹tkowo paskudnymi epitetami. Ich kolega sta³ dumnie
wyprê¿ony naprzeciwko niej i mia³ na gêbie wyraz niek³amanego try-
umfu.
146
Drobne istoty by³y zaskakuj¹co podobne do Ansionian. Ró¿ni³y siê
tylko proporcjonalnie nieco wiêkszymi oczami i sierci¹ na ca³ym cie-
le. Ma³y z³odziejaszek i jego kamraci najwyraniej byli przedstawicie-
lami jakiego odga³êzienia gatunku Kyakhty i Bulgana, jego kar³owat¹
odmian¹. Barrissa rozszyfrowa³a ich dialekt pewn¹ odmianê standar-
dowego ansioniañskiego. Przy okazji stwierdzi³a, ¿e ka¿de stworzenie
ma na futrze odmienny wzór.
Szczelina we wzgórzu okaza³a siê rzeczywicie lepa. I dla z³odzie-
ja, i dla cigaj¹cego. Ale to z³odziej mia³ obok siebie grupê sprzymie-
rzeñców. Przysz³o jej do g³owy, ¿e jej towarzysze nie wiedz¹, ¿e ma
k³opoty; mo¿e nawet jeszcze nie zauwa¿yli, ¿e zniknê³a. Pani Luminara
bêdzie niezadowolona. Ostro¿nie siêgaj¹c po miecz, mia³a szczer¹ na-
dziejê, ¿e niebawem osobicie siê o tym niezadowoleniu przekona.
Hahahhiiihiii! Z³odziejaszek jak szalony skaka³ wokó³, okazu-
j¹c coraz wiêkszy entuzjazm i energiê. Tooqui oszukaæ, oszukaæ! Te-
raz ty byæ w dobra pu³apka, ty wielka go³e plecy ciastowata! Zamykane
oczy! Lepki smród! Co teraz zrobi?
A, to zale¿y g³ównie od tego, co zrobi¹ twoi kamraci, pomyla³a.
Gdyby spokojnie i powoli wycofa³a siê drog¹, któr¹ tu przysz³a, czy
bêd¹ w stanie ledziæ j¹ z góry? A mo¿e ca³kowicie strac¹ zaintereso-
wanie i zajm¹ siê podzia³em ³upu swojego sprytnego towarzysza?
Odpowied spad³a na ni¹ w postaci gradu kamieni. ¯aden z nich nie
by³ szczególnie wielki, ale gdyby choæ jeden taki trafi³ j¹ miêdzy oczy,
by³oby po niej. Reakcja, wyæwiczona podczas szkolenia, by³a ca³kowi-
cie odruchowa. Barrissa unios³a rêkê i z ca³ej si³y siê skoncentrowa³a.
Rzucane kamienie uderza³y w ciany w¹skiego tunelu i w ziemiê
u jej stóp, ale ¿aden nawet jej nie musn¹³. By³a zbyt zajêta odpychaniem
pocisków, ¿eby siê zastanawiaæ, jak d³ugo zdo³a utrzymaæ koncentra-
cjê. Poczu³a na czole pierwsze krople potu. Nie mog³a marnowaæ ener-
gii na wzywanie pomocy. Bior¹c pod uwagê odleg³oæ, któr¹ przeby³a
krêt¹ szczelin¹, jej przyjaciele pewnie i tak by nic nie us³yszeli.
Musia³a radziæ sobie sama.
By³o to dziwne uczucie mimo ca³kiem realnego niebezpieczeñstwa.
Po raz pierwszy zosta³a zaatakowana osobicie, jeli nie liczyæ porwa-
nia w sklepie w Cuipernam. Tam zreszt¹ u¿yto tylko lekkiej mgie³ki
usypiaj¹cego gazu. Tu by³o ca³kiem inaczej. Wyj¹ce, gestykuluj¹ce stwo-
rzenia nad jej g³ow¹ wy³azi³y ze skóry, ¿eby rozwaliæ jej czaszkê.
Ciekawe, czy w koñcu siê zmêcz¹? zastanawia³a siê. Napiêcie
powoli dawa³o o sobie znaæ. Poczu³a, ¿e z wysi³ku zaczyna jej siê krê-
ciæ w g³owie. Kiedy zobacz¹, ¿e s³abnie, mog¹ zdwoiæ wysi³ki.
147
Jeli upadnie, to niewykluczone, ¿e nikt jej tu nie znajdzie. Ci, któ-
rych zna³a, z którymi siê uczy³a, bêd¹ jej ¿a³owaæ i zastanawiaæ siê, co
siê jej przytrafi³o na odleg³ym i nagle niebezpiecznym Ansionie.
Ju¿ myla³a, ¿e upadnie ze zmêczenia, ale lawina stopniowo straci-
³a na intensywnoci, aby wreszcie ustaæ ca³kowicie. Stworzenia zebra-
ne nad jej g³ow¹ jazgota³y teraz podniecone. Od czasu do czasu pokazy-
wa³y palcami na niedosz³y cel, stoj¹cy poni¿ej. W takich momentach
Barrissa stara³a siê emanowaæ jak najwiêksz¹ pewnoci¹ siebie. Ból
g³owy powoli ustêpowa³. Zobaczy³a, jak jeden z jej napastników popy-
cha drugiego i wkrótce wród ma³ego ludku wybuch³a bójka posz³y
w ruch wciek³e, drobne pi¹stki. Zdaje siê, ¿e istotki nale¿a³y do zapal-
czywego gatunku.
Mia³a nadziejê, ¿e pamiêta jeszcze cokolwiek ze swojego kursu
jêzykowego. Jednym okiem sprawdzaj¹c, czy w jej stronê nie leci ko-
lejny kamieñ, podnios³a g³owê i zawo³a³a do nich najg³oniej, jak mo-
g³a.
S³uchajcie!
Zaskoczeni, natychmiast przerwali bójki i k³ótnie. Kilka tuzinów
wielkookich twarzy zwróci³o siê ku niej.
Nie musimy ze sob¹ walczyæ. Moi przyjaciele i ja nie chcemy
was skrzywdziæ. Nie jestemy z tego wiata, z Ansionu. Jestemy lud-
mi i chcemy byæ waszymi przyjació³mi. Rozumiecie? Przyjació³mi!
Odwróci³a siê i palcem pokaza³a drogê, któr¹ siê tu dosta³a.
Dwaj z moich towarzyszy s¹ rycerzami Jedi. Ja i jeszcze jeden
jestemy padawanami, ich uczniami. Mamy równie¿ ze sob¹ dwóch prze-
wodników Alwarich.
To akurat by³o chyba niepotrzebne. Na wspomnienie o przewodni-
kach wojownicze stworzenia znów zaczê³y wyæ i skakaæ choæ Barris-
sa zauwa¿y³a, ¿e ju¿ nie tak g³ono, jak poprzednio. Z trudem ledzi³a
znaczenie bez³adnie wykrzykiwanych s³ów.
Nienawidziæ Alwari! Alwari li, li, li! Tutaj nie Alwari!
Zabiæ Alwari! Alwari odejæ, odejæ!
Niektórzy podnieli nowe kamienie i zaczêli nimi wymachiwaæ.
Podnios³a obie rêce.
Proszê, pos³uchajcie! Dwaj Alwari, którzy z nami podró¿uj¹, s¹
bezklanowcami i pozostaj¹ pod kontrol¹ moich przyjació³ i na pewno
was nie skrzywdz¹. Chcemy tylko byæ przyjació³mi!
Podniesione kamienie nie wróci³y na pod³o¿e, ale rêce opad³y,
a stworzenia usadowione wzd³u¿ krawêdzi szczeliny znów zaczê³y swo-
je swary. Barrissa stwierdzi³a, ¿e gdyby nie ich nieukrywana wrogoæ,
148
by³yby ca³kiem sympatyczne z t¹ swoj¹ ró¿nobarwn¹ sierci¹. Na ko-
niec k³ótnie uspokoi³y siê nieco, choæ nie wygas³y ca³kowicie. Przez
krawêd przechyli³ siê osobnik o szarej sierci, widocznie cz³onek star-
szyzny. Wytrzeszczy³ na ni¹ oczy.
Ty dziwna osoba. Co to rycerz Jedi?
Co to lud? zawo³a³ drugi, wpadaj¹c mu w s³owo. Nagle zala-
³a j¹ kolejna lawina, tym razem nie kamieni, lecz pytañ. Stara³a siê od-
powiadaæ na wszystkie po kolei, walcz¹c z niedostatkami lokalnego
s³ownika.
Tymczasem z³odziejaszek, który spowodowa³ ca³¹ konfrontacjê,
stan¹³ pod tyln¹ cian¹ tunelu, wci¹¿ ciskaj¹c ciê¿kie ³upy.
Haja, a co z moja? Co z Tooqui?
Próbowa³ podnieæ jeden z wielkich pakunków nad g³owê, ale tyl-
ko upuci³ go sobie na nogê. Jego kamraci, bardziej zainteresowani
wypytywaniem wysokiego przybysza, zignorowali go zupe³nie, po³o¿y³
wiêc na ziemi swój ciê¿ar i zacz¹³ skakaæ jak szalony, wywijaj¹c d³ugo-
palcymi pi¹stkami ku zebranym na górze.
S³uchaæ moja! Mówiæ do moja! Nie do ta brzydka paciorkowe
oczy! Do was moja mówi, wy g³upie pa³y! To ja Tooqui! S³uchaæ moja!
Wciek³y, ¿e go ignoruj¹, miota³ siê od ciany do ciany.
Tymczasem Barrissa usi³owa³a pokonaæ s³ab¹ znajomoæ jêzyka
i odpowiedzieæ na mo¿liwie najwiêcej pytañ, zadawanych przez coraz
bardziej ciekawskich wspó³plemieñców z³odziejaszka. Dowiedzia³a siê,
¿e nazywaj¹ siebie Gwurranami, ¿e mieszkaj¹ w jaskiniach i szczelinach
skalnych przecinaj¹cych te wzgórza i ¿e nienawidz¹ nomadów Alwari.
Nie wszyscy nomadowie s¹ li wyjania³a im Barrissa. Alwa-
ri s¹ tacy, jak i inne narody. S¹ pomiêdzy nimi i dobrzy, i li. Wród
ludzi jest tak samo.
Nomadowie zabijaæ Gwurranów poinformowa³ j¹ jeden z cz³on-
ków plemienia. Gwurran zmuszeni ¿yæ tutaj, w górach, ¿eby prze¿yæ.
Nie nasi nomadowie odpar³a. Mówi³am ju¿, ¿e oni przybyli
z bardzo daleka. Jestem pewna, ¿e nigdy w ¿yciu nie skrzywdzili Gwur-
ranina. Mo¿e nawet go nie widzieli.
Mia³a szczer¹ nadziejê, ¿e mówi prawdê. Trudno by³o sobie wy-
obraziæ troskliwego Kyakhte i ³agodnego Bulgana okazuj¹cych niezro-
zumia³¹ wrogoæ kuzynom, nawet w poprzednim stanie umys³owego
otumanienia.
Mo¿e chcecie siê sami przekonaæ? Chodcie ze mn¹, poznacie
moich przyjació³. Zrobimy sobie przyjêcie. Spróbujecie naszego je-
dzenia.
149
Napastnicy wymienili zachwycone spojrzenia.
Przyjêcie? wymamrota³ który z nadziej¹ w g³osie.
Jedzenie! zawo³a³ inny radonie.
czy kto mnie s³uchaæ? Gwurranin, który sam siebie nazy-
wa³ Tooqui, tak d³ugo obija³ siê o ciany, ¿e straci³ wiêkszoæ energii
i trochê tchu. Tooqui mówiæ. Wy znaæ Tooqui. Tooqui, który Z³o-
dziej odrzuci³ na bok swoj¹ zdobycz, usiad³ na dnie szczeliny i ode-
tchn¹³ g³êboko. Ach, moojpuck! Nikt nie obchodzi. Gwurran banda
g³upcy! Wystawi³ oskar¿aj¹cy palec w kierunku Barrissy i podniós³
g³os.
Wszystko twoja wina, ty ma³a g³owa wielka gêba zza wiata! Prze-
krêcaæ ha³as mowa, robiæ przyjaciele zapominaæ Tooqui. Ja ciê niena-
widziæ.
Podesz³a do zrozpaczonego stworzonka, a jego towarzysze na skraju
szczeliny nagle ucichli. Gadatliwy Tooqui, widz¹c zbli¿aj¹cego siê
znacznie wiêkszego intruza, porwa³ jeden z pakietów i cofn¹³ siê najda-
lej, jak móg³.
Z daleka od Tooqui, d³ugonoga brzydka paskuda! Tooqui walczyæ!
Tooqui zabiæ!
Zatrzyma³a siê i wskaza³a palcem na paczkê, któr¹ trzyma³ niezgrab-
nie jak kamieñ gotowy do rzutu.
Chyba nie tym odwodnionym budyniem. Nie dasz rady. Aby go
omieliæ, przyklêk³a, zbli¿aj¹c twarz do poziomu oczu Gwurranina.
Ryzykowa³a. Koncentruj¹c siê na z³odzieju, nie mog³a mieæ na oku jego
uzbrojonych w kamienie kamratów nad g³ow¹. Jeli postanowi¹ zbom-
bardowaæ j¹, kiedy bêdzie rozmawia³a z Tooqui, nie zdo³a siê obroniæ.
Ale, jak powiada³a Luminara, trudno dokonaæ czegokolwiek wa¿nego,
nie podejmuj¹c ¿adnego ryzyka.
Nie mia³a pojêcia, ¿e dok³adnie w tej samej chwili na odleg³ym
Coruscant grupa niezmiernie bogatych i bardzo zdeterminowanych osób
rozwa¿a³a tê sam¹ z³ot¹ myl choæ dla nich stawka by³a niewyobra¿al-
nie wy¿sza.
Nie zamierzam ciê skrzywdziæ, Tooqui. Chcê, ¿ebymy byli przy-
jació³mi. Wskaza³a g³ow¹ na jego kamratów, uwieszonych rz¹dkiem
nad szczelin¹. Niektórzy w silnych, trójpalczastych d³oniach wci¹¿ trzy-
mali kamienie. Próbowa³a nie okazaæ zdenerwowania. Chcê, ¿eby-
my wszyscy byli przyjació³mi.
Gwurranin zawaha³ siê, czuj¹c, ¿e jego wspó³plemieñcy ledz¹ tê
konfrontacjê z ogromnym zainteresowaniem.
Ty nie skrzywdzi Tooqui? Nie z³y na niego?
150
Umiechnê³a siê pogodnie.
Przeciwnie, podziwiam ciê za to, co zrobi³e. Wyobra¿am so-
bie, ¿e nie ka¿dy Gwurranin by³by taki odwa¿ny i próbowa³ w rodku
dnia ukraæ co wielkim, silnym obcym istotom, jak ja i moi towarzy-
sze.
Niepewnie, nie spuszczaj¹c z niej nieufnego wzroku, powoli opu-
ci³ rêkê z pakietem i odsun¹³ siê od ciany.
Jaja, wielka prawda. Tylko Tooqui taki dzielny i m¹dry, ¿eby to
zrobiæ. Podszed³ trochê bli¿ej. Tooqui najdzielniejszy dzielny
z Gwurran.
Nie w¹tpiê w to odpar³a, powstrzymuj¹c umiech. W³aci-
wie wydaje mi siê, ¿e jeste bardzo mi³y.
Od razu siê obruszy³ i wyprostowa³ na ca³¹ wysokoæ, dziêki cze-
mu jego twarz znalaz³a siê na wysokoci brzucha padawanki.
Tooqui nie mi³y! Tooqui wciek³y. Straszny morderca wszyst-
kich wrogów Gwurran!
O tak, na pewno zgodzi³a siê i wyci¹gnê³a rêkê, ¿eby przyg³a-
dziæ mu stercz¹c¹ czuprynkê. Odskoczy³ od niej, potkn¹³ siê i wyma-
chuj¹c rêkami, próbowa³ sam zaprowadziæ porz¹dek na g³owie.
Nie robi! Nie dotyka Tooqui! Przyg³adzi³ sobie futerko i gro-
nie spojrza³ na ni¹ wy³upiastymi, pomarañczowymi oczami. Tooqui
bardzo dumny.
Przepraszam. Opuci³a rêkê, pokazuj¹c mu wnêtrze d³oni.
Ale jeli ty i ja mamy byæ przyjació³mi, Tooqui, i jeli chcesz iæ z na-
mi na przyjêcie, musisz oddaæ to, co zabra³e.
Gwurranin niepewnie ³ypn¹³ okiem na trzy pakiety.
Tooqui ciê¿ko pracowaæ, ¿eby to ukraæ.
Uwierz mi na s³owo, nie smakowa³oby ci to. Nie umia³by od-
powiednio przyrz¹dziæ. Jeli pójdziesz ze mn¹, dopilnujê, ¿eby spró-
bowa³ tego jako pierwszy.
Pierwszy? Tooqui pierwszy? Pojedyncze nozdrze obw¹cha³o
pakiet. Tooqui zawsze pierwszy!
Na pewno w twoim wyobra¿eniu, ty ma³a szelmo, pomyla³a.
No to co, za³atwione? Pójdziesz ze mn¹, zostaniemy przyjació³-
mi i zrobimy sobie przyjêcie?
Gwurranin waha³ siê jeszcze tylko krótk¹ chwilê. Wreszcie z pe³-
nym zaufaniem w³o¿y³ w ramiona Barrissy najpierw pierwsz¹, a potem
dwie pozosta³e paczki budyniu.
Tooqui zgoda iæ z twoja. Odchyli³ g³owê do ty³u i spojrza³ na
kamratów. Teraz dobrze dobrze. Tooqui zrobi³ obcy bezpieczny. Wszy-
151
scy Gwurranie teraz zejæ na dó³ i spokój. Zobaczy, co brzydkie pa-
skudne obce maj¹ dla Gwurrana.
Barrissa umiechnê³a siê do siebie na widok zadziornego malca
i obserwowa³a, jak pozostali trajkocz¹cy Gwurranie zrêcznie jak paj¹ki
schodz¹ na dno szczeliny. Przepychali siê i przeciskali, aby byæ jak naj-
bli¿ej niej, ca³kowicie ignoruj¹c Tooquiego. Obmacywali jej stopy,
obna¿one przedramiona i ochronn¹ odzie¿. Wytrzyma³a tê niewinn¹ cie-
kawoæ wielkookich stworów przez kilka d³ugich minut, dopóki nie przy-
bra³a formy bardziej bezczelnej, ni¿ zamierza³a na to pozwoliæ. Wtedy
odsunê³a ich od siebie i ruszy³a z powrotem szczelin¹. Trzy pakiety bu-
dyniu przewiesi³a przez ramiê. Za ni¹ t³oczy³a siê wielka gromada traj-
kocz¹cych, podnieconych i bardzo ciekawskich Gwurran.
Smuk³e, silne palce szarpa³y j¹ ca³y czas, a strumieñ pytañ p³yn¹³
nieprzerwanie.
Sk¹d przyjæ ludzie? Dlaczego takie g³upio wielkie? Gdzie
reszta waszych w³osów? Jak wy widzieæ patrzyæ takie ma³e ma³e p³a-
skie p³askie oczy? Co to takie b³yszczy tutaj ³adnie?
Nie dotykaj tego. Trzepnê³a po palcach b³¹kaj¹cych siê w okoli-
cy jej pasa. Wizja miecza wietlnego w d³oniach niesfornych, wojowni-
czych Gwurran by³a bardziej ni¿ niepokoj¹ca. W ciasnej szczelinie nie-
ustanny i bez³adny szczebiot malutkich Ansionian po prostu og³usza³.
Przecie¿ nie mog³a rozp³yn¹æ siê w powietrzu!
Luminara po raz nie wiadomo który analizowa³a w mylach wszyst-
kie mo¿liwoci. Barrissa wysz³a spod bezpiecznego nawisu i uda³o jej
siê zgubiæ. Mo¿e zobaczy³a co ciekawego i posz³a a¿ na szczyt? Mo¿e
co wielkiego i g³odnego spad³o nagle z nieba i porwa³o j¹? Mo¿e uda-
³a siê na stronê i zajê³o jej to wiêcej czasu ni¿ zwykle.
Ta ostatnia mo¿liwoæ zdawa³a siê najbardziej prawdopodobna, ale
nawet przy najciê¿szej niedyspozycji ¿o³¹dkowej, padawanka ju¿ daw-
no powinna siê by³a pojawiæ. W najgorszym przypadku mog³a u¿yæ ko-
munikatora, a sam fakt, ¿e tego nie zrobi³a, dawa³ du¿e pole dla wy-
obrani. A jeli urz¹dzenie uleg³o uszkodzeniu, baterie wysiad³y w ja-
ki niewyt³umaczalny sposób, zgubi³a je gdzie, a teraz szuka po
wszystkich dziurach albo kto odebra³ jej go si³¹? Luminara nie wie-
dzia³a, kto móg³by zrobiæ co takiego, ale musia³a braæ pod uwagê
wszystkie mo¿liwoci razem i ka¿d¹ z osobna.
Co poruszy³o siê za jej plecami Obi-Wan, Kyakhta i Anakin wró-
cili z poszukiwañ wokó³ ciasnego schronienia.
152
Ani ladu szepn¹³ zatroskany Anakin. Czy mog³a gdzie pobiec?
To chyba zale¿y od okolicznoci, prawda? Luminara z trudem
powstrzyma³a siê od bardziej sarkastycznej i gniewnej odpowiedzi.
Wiedzia³a, ¿e nieobecnoæ Barrissy nie ma nic wspólnego z Anakinem.
Ale to ona, Luminara, by³a odpowiedzialna za padawankê i jeli dziew-
czynie co siê sta³o
Anakin a¿ siê zje¿y³ na ton g³osu Luminary, ale wytrzyma³. Nie mia³
prawa kwestionowaæ s³ów rycerza Jedi, nawet jeli by³y to s³owa nie-
zbyt grzeczne. Nie móg³ na razie odpowiedzieæ jak równy równemu
komu takiemu, jak Luminara Unduli. Mo¿e nied³ugo Nied³ugo
Bulgan spojrza³ na ni¹ zdrowym okiem.
Wemiemy suubatary i przeszukamy wzgórza i kotliny po spira-
li, pani Luminaro. W ten sposób obejmiemy znacznie wiêksz¹ powierzch-
niê. Mo¿e wpad³a do jakiej skalnej rozpadliny i z³ama³a sobie nogê.
Zmartwiona Luminara pokiwa³a g³ow¹. Wysokie siod³o na grzbie-
cie suubatara z pewnoci¹ pozwoli na bardziej skuteczne poszukiwania
ni¿ wêdrowanie na piechotê. Wnioski, jakie siê nasuwa³y, nie by³y po-
cieszaj¹ce. Jeli Barrissa naprawdê wpad³a do jakiej rozpadliny i jeli
ta rozpadlina okaza³a siê doæ g³êboka, by dziewczyna straci³a przy-
tomnoæ, mog¹ jej nigdy nie znaleæ.
W tej w³anie chwili us³ysza³a wo³anie.
Hej, wy tam! Tutaj jestem!
Pêdem wyminêli parê odpoczywaj¹cych suubatarów i ujrzeli obiekt
zmartwienia wszystkich obecnych, wy³aniaj¹cy siê na czworakach zza
wystaj¹cego skalnego bloku. W¹ski korytarz by³ doskonale ukryty przed
wzrokiem ka¿dego, kto nie sta³ na wprost niego i nie zagl¹da³ pod ka-
mieñ.
Barrissa! Wszystko w ! Luminara zwolni³a nagle, a wyraz jej
twarzy szybko zmieni³ siê z zatroskanego w zagniewany Gdzie by³a,
padawanko? Wszêdzie ciê szukalimy. I nic ci nie jest?
Nie, wszystko w porz¹dku. Barrissa wype³z³a z korytarza, wsta³a
i otrzepa³a rêce, przeci¹gaj¹c siê lekko. A to nasi nowi przyjaciele.
Luminara odskoczy³a w ty³ i nie ona jedna zareagowa³a w ten spo-
sób. Z ukrytego korytarza wyla³a siê fala ha³aliwych, rozgadanych,
poroniêtych sierci¹ dwunogów. W jednej sekundzie otoczy³y ciasnym
krêgiem towarzyszy Barrissy i zaczê³y ich obmacywaæ z takim samym
entuzjazmem i brakiem wszelkich zahamowañ, jak poprzednio j¹ sam¹.
Suubatar! krzykn¹³ jeden i wspi¹³ siê na siod³o wierzchowca
Kyakhty. Przewodnik zirytowany zmarszczy³ brwi i popêdzi³ w tamtym
kierunku.
153
Hej, ty, ma³y! Z³a stamt¹d! Z³a natychmiast!
Br¹zowo-niebieski Gwurranin, usadowiony na rodkowych ³opat-
kach obojêtnego na wszystko suubatara, robi³ g³upie miny do wciek³e-
go przewodnika.
Nymgwah nooglik, g³upio gadasz pupilek obcego bez w³osów!
Mo¿esz mi skoczyæ skoczyæ!
Ty ma³y ! Kyakhta by³ gotów ruszyæ z piêciami na niezno-
nego karze³ka, ale Luminara go powstrzyma³a.
Daj sobie z nim spokój, Kyakhto.
Ale, pani Luminaro, to jest
Powiedzia³am, daj spokój. Chod, poznasz ten lud.
Lud? mamrocz¹c pod nosem Kyakhta niechêtnie pos³ucha³ po-
lecenia Jedi. To nie lud. To banda brudasów.
Barrissa wyjani³a przyczyny swojej d³ugiej nieobecnoci i Lumi-
nara zmiêk³a. Opowieæ padawanki by³a krótka, ale bardzo intryguj¹ca.
no i przekona³am Tooqui, ¿eby odda³ to, co zabra³, a przy oka-
zji przyprowadzi³ ca³e swoje plemiê skoñczy³a i z wahaniem popa-
trzy³a na nauczycielkê. Obieca³am im co w rodzaju przyjêcia.
Luminara zmarszczy³a brwi.
To nie jest podró¿ dla przyjemnoci, padawanko. Obi-Wanie, co
o tym s¹dzisz?
Drugi Jedi zmarszczy³ brwi, ale po chwili, doæ niespodziewanie,
wybuchn¹³ miechem.
Obietnica padawana nie wi¹¿e Jedi, ale to nie znaczy, ¿e nie po-
winnimy jej uszanowaæ. Nie mamy grajków, a jeli o mnie chodzi, to
chyba ju¿ swoje odpracowa³em w dziedzinie przemys³u rozrywkowe-
go. Ale i tak mo¿emy im pokazaæ to i owo, no i daæ im skosztowaæ na-
szych potraw. Mo¿e zgodz¹ siê na krótkie szkolenie z zakresu galak-
tycznej kultury zamiast piewu i tañca. Mo¿e samo miêdzyrasowe spo-
tkanie bêdzie dla nich wystarczaj¹c¹ rozrywk¹.
Tak naprawdê pomys³y podró¿nych, nie mia³y najmniejszego znacze-
nia. Gwurranie zdawali siê cieszyæ i bawiæ wszystkim, co robili lub mó-
wili ludzie. Czy chodzi³o o pokazanie urz¹dzeñ technicznych, czy ods³o-
niêcie bezw³osego cia³a o ró¿nych odcieniach skóry, czy porównanie piê-
ciu grubych ludzkich palców z trzema smuk³ymi palcami Ansionian, ca³e
plemiê by³o po prostu zachwycone. Absolutnie pozbawieni taktu Gwur-
ranie rozpe³zli siê dos³ownie wszêdzie: po samych podró¿nych, po drze-
mi¹cych suubatarach, a nawet po jukach. Nikt jednak nie próbowa³ nicze-
go zwêdziæ. Kiedy jaka m³oda osobniczka usi³owa³a przemyciæ plasty-
cynow¹ os³onê juków, zosta³a natychmiast schwytana i surowo zbesztana
154
przez doros³ych. Luminara przekona³a siê z radoci¹, ¿e pierwsze wiêzy
przyjani zosta³y zadzierzgniête, nawet jeli nie dosz³o do pe³nego zro-
zumienia.
Oznacza³o to w praktyce, ¿e przyjazne stosunki po³¹czy³y Gwurran
i ludzi. Dwaj naburmuszeni Alwari obserwowali ca³¹ scenê w ponurym
milczeniu, toleruj¹c harce plemienia, ale nie okazuj¹c nawet odrobiny
zrozumienia do tego stopnia, ¿e Luminara nabra³a ochoty zapytaæ ich
o przyczynê tej dziwnej niechêci.
Có¿ to za miny, przyjaciele? zapyta³a. Czy¿bycie mieli z³e
dowiadczenia z ich pobratymcami?
Nigdy w ¿yciu nie widzia³em takich stworzeñ. Kyakhta wcisn¹³
siê w bok spokojnie oddychaj¹cego suubatara, jakby siê obawia³, ¿e Gwur-
ranie za³aduj¹ sobie odpoczywaj¹ce zwierzê na ramiona i unios¹ w nie-
znanym kierunku. Nie znam tych istot i chyba nie chcê ich poznaæ.
Alwari trzymaj¹ siê z daleka od takich górzystych terenów do-
da³ Bulgan. Nic dziwnego, ¿e mój klan nie mia³ okazji siê z nimi spo-
tkaæ.
Oni przecie¿ nie ró¿ni¹ siê od was tak bardzo zauwa¿y³a. S¹
du¿o mniejsi, to prawda. Ale dziêki temu powinni byæ mniej niebez-
pieczni. A co z tego, ¿e ich oczy s¹ proporcjonalnie trochê wiêksze od
waszych i ¿e w przeciwieñstwie do Alwarich s¹ ca³kowicie pokryci sier-
ci¹? Mówi¹ jêzykiem podobnym do waszego, wygl¹daj¹ i zachowuj¹
siê tak samo, jak przedstawiciele wielu innych plemion, jakie widzia-
³am w Cuipernam.
Nie Alwari zaprotestowa³ zazwyczaj zgodny Bulgan. To tyl-
ko ma³e, g³upie, ignoranckie dzikusy.
Ach, rozumiem. Odwróci³a siê, ¿eby popatrzeæ na radoæ, z ja-
k¹ przyjêto pokaz dzia³ania samogrzej¹cego siê pakietu prowiantów, za-
improwizowany przez Obi-Wana. W³ochata widownia wydawa³a okrzy-
ki i piski zachwytu, jednoczenie prowadz¹c miêdzy sob¹ o¿ywion¹
konwersacjê.
A wiêc Alwari to wykszta³ceni, inteligentni, dalekowzroczni
mêdrcy, a Gwurranie to prymitywni ignoranci.
Milczenie przewodników by³o wystarczaj¹c¹ odpowiedzi¹.
Luminara skinê³a g³ow¹, przygl¹daj¹c siê ka¿demu z nich z osobna.
Czy nie tak samo mieszkañcy miast widz¹ Alwarich?
Kyakhta zmiesza³ siê nieco. Twarz Bulgana wykrzywi³a siê dziwnie
przy próbie zrozumienia pytania. Wreszcie spojrza³ na swojego przyja-
ciela i towarzysza. Jeli Alwari w ogóle mo¿e zbaranieæ, obu przewod-
nikom uda³o siê to osi¹gn¹æ.
155
Jest pani dobr¹ nauczycielk¹, pani Luminaro. Kyakhta wsta³
z miejsca. Zamiast wrzeszczeæ i ³ajaæ, pozwala pani swoim uczniom
dojæ do rozwi¹zania w³asnymi metodami i w³asn¹ drog¹. Spojrza³ do
ty³u i wraz z Bulganem przez chwilê obserwowali osza³amiaj¹co ruchli-
wych, ale poczciwych Gwurran z ca³kowicie nowej perspektywy. Mo¿e
ma pani racjê. Mo¿e oni s¹ po prostu ciekawscy, co nie oznacza, ¿e ¿yj¹
z kradzie¿y.
Dajcie im szansê. Tylko tego od was wymagam. Tak jak Barrissa
da³a szansê tobie i Bulganowi.
To uczciwe postawienie sprawy. Kyakhta machn¹³ rêk¹ na zgo-
dê i poszed³, ¿eby siê zapytaæ, czy mo¿e pomóc Obi-Wanowi w po-
kazie.
Luminara czu³a siê tak, jakby w³anie po³o¿y³a ma³y kamyczek
wêgielny pod tolerancjê i zrozumienie, konieczne dla stworzenia sil-
nego i sprawiedliwego rz¹du planetarnego.
I trwa³ej Republiki równie¿, doda³a po namyle, obserwuj¹c Bar-
rissê, która by³a w swoim ¿ywiole.
Nie jestemy nomadami. Padawanka próbowa³a wyjaniæ natu-
rê i zadanie rycerzy Jedi ma³ej grupce uwa¿nych, ale wyranie niewiele
rozumiej¹cych Gwurran.
W³anie ¿e jestecie zaoponowa³ jeden z nich. Ty mówiæ, co
robiæ Jedi: podró¿owaæ-podró¿owaæ przez ca³y czas, z tego miejsca do
tego miejsca do tamtego miejsca, zawsze ruch, nigdy siedzieæ w to samo
miejsce bardzo d³ugo. Obejrza³ siê na swoich towarzyszy, szukaj¹c
u nich poparcia. To znaczy ty nomada.
To prawda, niektórzy z nas wydaj¹ siê nigdzie nie zapuszczaæ ko-
rzeni przyzna³a Luminara. Ale inni przez d³ugi czas mieszkaj¹ w jed-
nym miejscu. Jeli na przyk³ad zajmujesz stanowisko w Radzie Jedi,
wiêkszoæ czasu musisz spêdzaæ na Coruscant.
Co to Coruscant? zapyta³ inny Gwurranin.
Inny wielki wiat, taki jak Ansion wyjani³a Barrissa.
Wspó³plemieñcy wymienili zaskoczone spojrzenia.
A co to Ansion? zapyta³ wreszcie jeden z nich z rozbrajaj¹c¹
szczeroci¹. Barrissa westchnê³a z rezygnacj¹ i w miarê mo¿liwoci usi-
³owa³a wyt³umaczyæ im pojêcie ró¿nych wiatów. W nocy by³oby jej ³a-
twiej, bo mog³aby pokazaæ im gwiazdy na niebie. Có¿, wygl¹da³o na to, ¿e
horyzonty Gwurran s¹ jeszcze bardziej ograniczone ni¿ Alwarich.
Przez pozosta³¹ czêæ dnia wêdrowcy, zamiast galopowaæ przez
wzgórza i le¿¹ce za nimi rozleg³e stepy, pilnie nauczali i zabawiali Gwur-
ran, którzy z kolei wykazywali ogromn¹ ¿¹dzê wiedzy. Chcieli od razu
156
dowiedzieæ siê wszystkiego o ka¿dym nowym obiekcie i pojêciu. Lu-
minara uzna³a, ¿e przyda³by im siê nie tylko taki krótki kurs, ale praw-
dziwa szko³a. Mo¿e wtedy wznieliby siê przynajmniej do poziomu nie-
lubianych nomadów. Z powodu pewnych fizycznych i intelektualnych
uwarunkowañ potrzebowali wydajniejszej pomocy. Postanowi³a, ¿e kiedy
wróc¹ do Cuipernam, przeka¿e tê informacjê odpowiednim w³adzom.
Jeli nie znajdzie zainteresowania na gruncie lokalnym, to przecie¿ s¹
w Republice stowarzyszenia i inne organizacje powo³ane specjalnie do
pomocy izolowanym grupom etnicznym, takim jak Gwurranie.
Wraz z Obi-Wanem przekonali siê, ¿e pomimo szczerej sympatii
okazywanej im przez malutkich Ansionian, nadejcie nocy mo¿e siê dla
niektórych z nich okazaæ po prostu zbyt wielk¹ pokus¹. Dla wszystkich
zainteresowanych bêdzie zatem lepiej, jeli wyrusz¹ teraz, póki jeszcze
jest jasno. Wprawdzie nawis stanowi³ bardzo przyjemne i odpowiednie
miejsce na nocleg, ale bêd¹ musieli poradziæ sobie na otwartej prze-
strzeni.
Po¿egnali siê grzecznie i obiecali, ¿e przyl¹ kogo do pomocy
Gwurranom. Podczas ostatnich przygotowañ do wyjazdu Luminara po-
czu³a nagle, ¿e co ci¹gnie j¹ za nogawkê spodni. Spojrza³a w dó³ i zo-
baczy³a Gwurranina. Rozpozna³a go. To by³ Tooqui, przedsiêbiorczy
i mia³y niedosz³y z³odziejaszek, który doprowadzi³ upart¹ Barrissê do
swojego plemienia.
Co siê sta³o, Tooqui? zapyta³a uprzejmie. Widzisz przecie¿,
¿e zaraz wyje¿d¿amy.
Tooqui wie. Uderzy³ obiema d³oñmi o d³ugich palcach w pa-
siaste, czarno-br¹zowe futro na piersi. Tooqui najdzielniejszy ze
wszystkich Gwurran. Najlepszy wojownik, najm¹drzejszy, najprzystoj-
niejszy, naj
Tak, tak, jeste wspania³ym przedstawicielem swego plemienia,
Tooqui zgodzi³a siê nieobecna mylami Luminara, sprawdzaj¹c za-
mocowanie juków na grzbiecie cierpliwego suubatara. Jestem pewna,
¿e s¹ z ciebie bardzo dumni.
Pifgah! zawo³a³ piskliwie. Gwurran wielkie g³upki! ¯adne
marzenia, ¿aden cel, ¿adna chêæ. Szczêliwi mieszkaæ w dziurach
wzgórz Ma³y z³odziejaszek zdo³a³ siê wyprê¿yæ, pomimo nik³ej
postury. Tooqui chce wiêcej. Tooqui musi wiêcej! Spojrza³ na ni¹
ogromnymi, czerwonopomarañczowymi oczami. Musi iæ z wami.
Luminara znieruchomia³a w pó³ gestu. Przykucnê³a i przepraszaj¹-
co spojrza³a w wytrzeszczone lepka.
Tooqui, nie mo¿esz iæ z nami i dobrze o tym wiesz.
157
Co wiesz? Nic nie wiesz. Gwurranin nie czu³ siê ani trochê za-
k³opotany, patrz¹c na znacznie wy¿sz¹ Jedi. Tooqui wie tylko to, co
widzi. A widzi, ¿e u was masa miejsca na wielkie galopuj¹ce suubatary
dla taki ma³y facecik jak Tooqui. Walczy mocno, nie je du¿o. Przewa¿nie.
Musia³a siê umiechn¹æ.
Chcesz powiedzieæ, ¿e przewa¿nie walczysz mocno czy ¿e prze-
wa¿nie nie jesz du¿o?
Cofn¹³ siê o krok i tupn¹³ ze z³oci¹.
Nie ¿artuje z Tooqui! Ja nie taki g³upi g³upi jak te kopacze! To-
oqui m¹dry m¹dry!
Na tyle m¹dry, ¿eby nas okraæ, kiedy bêdziemy spali? zapyta³a
z przekor¹.
W odpowiedzi po³o¿y³ praw¹ rêkê na twarzy, a lew¹ z ty³u g³owy
i uroczycie owiadczy³:
Niech Tooqui zwiêdnie na s³oñcu, jeli wemie choæ ziarno okru-
szek od swoi nowi przyjaciele bez pytania. Niech jego bebechy wyjd¹
na ziemiê i uciekaj¹ na boki jak robaki. Niech ca³a jego rodzina zginie
w po¿ar traw, co czyci otwarte stepy i
Dobrze, dobrze! Wbrew sobie rozemia³a siê cicho. Wiem,
o co ci chodzi.
Odnios³a przy tym wra¿enie, ¿e Tooqui nie mia³by nic przeciwko
temu, gdyby czêæ jego rodziny spotka³ koniec nieprzyjemny, a przed-
wczesny.
Jeste dzielny i prawdomówny, ale i tak nie mo¿emy ciê zabraæ
ze sob¹. Barrissa t³umaczy³a wam, ¿e mamy przed sob¹ trudn¹ i niebez-
pieczn¹ misjê i nie mamy czasu zajmowaæ siê goæmi.
Tooqui sam siê zajmuje sob¹! Ty widzi zobaczy. Tooqui nie boi
niebezpieczeñstwo! Znów waln¹³ siê w piersi. Tooqui jada niebezpie-
czeñstwo na pierwsze niadanie. Dobry z niego zwierzaczek, taki dobry
Zamruga³a oczami.
Zwierzaczek? Tooqui, przecie¿ jeste osob¹ myl¹c¹. Nie mo-
¿esz byæ zwierzaczkiem.
Czego nie? Gwurran trzyma ma³e yirany i czasem omohty jako
zwierzaczki. Dostaj¹ darmo jedzenie, darmo miejsce do mieszkanie,
obrona przed shanhy i inne rzeczy, które mog¹ je zjadaæ. Zdaje siê do-
bry dobry uk³ad dla moja. Jeli ja myl¹cy, jak ty mówi, to mo¿e doæ
m¹dry, ¿eby sam wybiera³, co chce robiæ?
Nie o to chodzi Takie akademickie dyskusje by³y ostatni¹
rzecz¹, jakiej siê spodziewa³a po zabawnym Gwurraninie. To po pro-
stu nie by³oby w porz¹dku, i tyle.
158
Jeli doæ myl¹cy, ¿eby wybieraæ sam, to gdzie tu niewporz¹-
dek? Umiechn¹³ siê, ukazuj¹c miniaturow¹ wersjê zêbów, jakie mie-
li obaj przewodnicy. To wybór myl¹cy Tooqui: ja chce chce jechaæ
z nowi przyjaciele jak zwierzaczek. Poznaæ kulê wiat Ansion. Mo¿e
inne kule wiaty te¿. Uczy siê du¿o i wróci pomagaæ Gwurran.
Co za rozs¹dna i szlachetna propozycja, pomyla³a Luminara. To-
oqui co prawda ma równie¿ swoje osobiste powody. Jak mu odmówiæ?
Jedi uczono, by korzystali z logiki i rozs¹dku, chc¹c przekonaæ tych,
którzy siê z nimi nie zgadzaj¹, zamiast koñczyæ ka¿d¹ niezrêczn¹ dys-
kusjê s³owami bo ja tak uwa¿am.
Jedi nie miewaj¹ zwierzaczków stwierdzi³a wreszcie w despe-
racji.
Czy s¹ przepisy, które tego zabraniaj¹, pani? Barrissa wtr¹ci³a
siê do dyskusji w najmniej odpowiednim momencie. Luminara zgro-
mi³a padawankê wzrokiem.
Z pewnoci¹ gdzie zapisano co takiego. I tak nie mamy miej-
sca dla goci.
Tooqui sam siê umieci. Wsun¹³ d³oñ w rêkê Barrissy i u-
miechn¹³ siê niewinnie. Widzisz? Dobry zwierzaczek, tak, tak?
Och, nie! Luminara odwróci³a siê do swoich juków, szarpi¹c
tamê uszczelniaj¹c¹. Barrisso, jeli ty wemiesz za niego odpowie-
dzialnoæ, to có¿, mogê siê zgodziæ mruknê³a wreszcie. Ale jeli
spowodujesz bodaj najmniejszy problem, Tooqui, jeli bêdziesz utrud-
nia³ nam pracê w jakikolwiek sposób, bêdziesz musia³ odejæ. Wracasz
w góry bez dyskusji, jasne?
Tooqui powtórzy³ swój gest z d³oñmi na twarzy i g³owie i odpar³
bez wahania:
Jeli ja to zrobiê, to niech wolno gnijê w stoj¹ca woda. Niech
ma ca³e futro fioletowe i rzyga rzyga a¿ siê wywróci na drug¹ stronê.
Niech ze¿re w³asne nogi i
Niech on ju¿ lepiej bêdzie cicho pouczy³a padawankê zdespe-
rowana Luminara. I trzyma siê z daleka ode mnie.
Bêdzie grzeczny. Barrissa pochyli³a siê i pog³adzi³a miêkki ³e-
bek Gwurranina. Prawda, Tooqui?
Tak grzeczny, jak tylko Gwurran potrafi odpar³ z dum¹.
Luminary z jakiego powodu ta obietnica szczególnie nie pocie-
szy³a.
159
R O Z D Z I A £
Obi-Wan w ogóle siê nie przejmowa³ figlami nowego cz³onka wy-
prawy, a czasem bywa³ nimi wrêcz rozbawiony. Anakin tak¿e cieszy³ siê
na swój cichy sposób. Gwurranin by³ nowym partnerem do rozmowy,
nawet jeli jego s³ownik by³ ograniczony i ze sk³onnoci¹ do powtó-
rzeñ. Czuwali nad Tooquim na przemian z Barriss¹, choæ trzeba przy-
znaæ, ¿e maluch sumiennie dotrzymywa³ s³owa i nie wymaga³ szczegól-
nego nadzoru. Energiczny tubylec pomaga³ przy wszystkim, od rozpa-
kowywania juków na noc po zbieranie opa³u i uczenie siê obs³ugi tak
prostych urz¹dzeñ, jak automatyczna zapalarka i skraplacz. Szybko siê
uczy³, chcia³ wiedzieæ wszystko i na ka¿dy temat. A w³aciwie wszyst-
ko wszystko, jak sam zwyk³ to okrelaæ.
Tylko alwaryjskim przewodnikom nie podoba³a siê jego obecnoæ.
Nie unikali go otwarcie, poniewa¿ wiedzieli, ¿e to nie spodoba³oby siê
ich pracodawcom. Nie robili jednak nic w kierunku poszerzenia jego
wiedzy ani te¿ nie zamierzali siê z nim zaprzyjaniaæ. Przepaæ, jaka
istnia³a pomiêdzy Alwarimi a Gwurranami, by³a dla Luminary ca³kowi-
cie niezrozumia³a, skoro oba gatunki wywodzi³y siê z tych samych ko-
rzeni. Fizycznie ró¿nili siê g³ównie wzrostem i ow³osieniem.
Dla kogo, kto na co dzieñ jest przyzwyczajony do przebywania
z najró¿niejszymi gatunkami istot, bardzo ró¿ni¹cymi siê od siebie fi-
zycznie, taka nieustanna wrogoæ okazywana przez przewodników by³a
trudna do zrozumienia. Mistrzyni mog³a tylko mieæ nadziejê, ¿e wspól-
na podró¿ w koñcu zmusi Kyakhtê i Bulgana do ujrzenia mniejszego
kuzyna w innym wietle.
160
Jeli chodzi o wiat³o, nie by³o go na razie zbyt wiele, bo s³oñce
dopiero wschodzi³o nad horyzontem. By³ to ten sam horyzont, ku któ-
remu pod¹¿ali ju¿ od wielu dni: p³aski i poroniêty traw¹. Przez ostatni
dzieñ i noc wlok³o siê za nimi stadko shanhów, ale ¿e nie wyczu³o la-
dów s³aboci czy zmêczenia ani u suubatarów, ani u ich jedców, uda³o
siê na poszukiwania ³atwiejszej ofiary.
Co siê porusza na horyzoncie ze wschodu na zachód zawo³a³
Kyakhta. Wszyscy, choæ nie ca³kiem jeszcze rozbudzeni, natychmiast
zwrócili siê w tamtym kierunku.
Obi-Wan wyj¹³ elektroniczn¹ lornetkê i przez chwilê obserwowa³
odleg³y punkt, usi³uj¹c zorientowaæ siê co do jego natury.
Borokii? odezwa³ siê z nadziej¹ Anakin.
Jedi opuci³ mocno powiêkszaj¹ce urz¹dzenie.
Nie wiem odrzek³ niepewnie. Kyakhta i Bulgan nam powie-
dz¹. Ale mam przeczucie, ¿e to nie oni. Z tego, co mi mówiono, nadkla-
ny, podobnie jak Yiwowie i Alwari, s¹ nomadami-pasterzami. Skin¹³
g³ow¹ w kierunku poruszaj¹cego siê punktu. Ci tutaj wydaj¹ siê bar-
dziej nowoczeni, a przynajmniej mam wra¿enie, ¿e podró¿uj¹ z du¿ym
³adunkiem. Nie widzê te¿ ¿adnych ladów obecnoci stada. ¯adnych
dorgumów, awiquodów wy³acznie zwierzêta zaprzêgowe. To znaczy,
¿e na pewno nie s¹ to Borokii.
Okaza³o siê, ¿e przypuszczenia Obi-Wana by³y s³uszne. Karawana,
która kierowa³a siê w ich stronê, nie by³a poszukiwanym nadklanem.
Nie tylko nie prowadzi³a ¿adnych stad, jak to mia³o miejsce u Yiwów,
ale zachowywa³a siê potwornie ha³aliwie. Dopiero Bulgan ostatecznie
zidentyfikowa³ rozhukan¹, g³on¹ procesjê, jak tylko zbli¿y³a siê na tyle,
aby mo¿na by³o dostrzec szczegó³y.
To klan Qulun. Qulunowie s¹ handlarzami, dzia³aj¹cymi swobod-
nie zarówno po stronie Alwarich, jak i mieszkañców miast. Nikt ich
specjalnie nie lubi, ale tu, na równinach, gdzie nie ma ani sklepów, ani
mo¿liwoci komunikacji, bardzo ich potrzebuj¹. Nieraz mo¿na u nich
kupiæ interesuj¹ce rzeczy.
A co przyjmuj¹ w zamian? zapyta³ Obi-Wan.
Bulgan obna¿y³ dolne zêby.
Oprócz pieniêdzy? Wszelkie towary. Paski suszonego miêsa od
pasterzy Alwarich, owoce i warzywa zebrane w odleg³ych czêciach
Ansionu. Piêkne rêkodzie³a wykonywane g³ównie przez kobiety z ró¿-
nych klanów. Ale tylko te najlepsze.
Jedi da³ znak, ¿e rozumie. W Republice, gdzie rynek od dawna by³
nasycony pospolitymi towarami, egzotyczne artyku³y spo¿ywcze by³y
161
11 Nadchodz¹ca burza
wysoko cenione. Podobnie jak rêkodzie³o. Bogacze i kolekcjonerzy,
znudzeni seryjnymi towarami, zawsze byli gotowi zap³aciæ wysok¹ cenê
za unikatowe, rêcznie wykonane przedmioty sprowadzane z odleg³ych
wiatów o dziwacznych nazwach.
Patrzcie! Bulgan uniós³ siê w siodle. Jad¹ tutaj, ¿eby siê z nami
przywitaæ.
Od g³ównej kolumny oderwa³o siê trzech jedców i skierowa³o
wprost na grupê wêdrowców, którzy zwolnili, aby na nich zaczekaæ.
Gdyby tego nie zrobili, suubatary bez trudu przecignê³yby znacznie
mniejsze i wolniejsze sadainy. Jedcy zrównali siê z Luminar¹ i Bar-
riss¹, szczerz¹c zêby w umiechu i energicznie wymachuj¹c rêkami.
Spotkanie zdawa³o siê mieæ charakter znacznie mniej konfrontacyjny
ni¿ poprzednie z Yiwami. ¯adnej ostentacyjnie noszonej broni, ¿adnych
podejrzliwych spojrzeñ kierowanych w stronê nowo przyby³ych. Oczy-
wicie oczy handlarzy by³y w ci¹g³ym ruchu, co nie usz³o uwagi Jedi.
Niczego nie przeoczyli, a ju¿ na pewno zauwa¿yli wypchane do granic
mo¿liwoci juki przypiête do drugiego grzbietu ka¿dego ze zwierz¹t.
Tooqui jecha³ z Barriss¹, wêdruj¹c po jej suubatarze od ³ba do ogo-
na i z powrotem i nieustannie mamrocz¹c pod nosem:
Dziwni ci tutaj. Tooqui nigdy przedtem nie widzieæ. Gwurran nie
zna. Odchyli³ g³owê do ty³u i wci¹gn¹³ powietrze pojedynczym, sze-
rokim nozdrzem. Pachnie inaczej ni¿ Alwari.
Wygl¹daj¹ tak¿e inaczej odpowiedzia³a. Ich stroje, uprz¹¿ na
sadainach, sposób organizacji karawany bardzo ró¿ni¹ siê od Yiwów.
Co o tym s¹dzisz, Tooqui?
Zapa³ Gwurranina nie przygas³ ani na chwilê.
Wiêcej jedzenie dla g³owy Tooqui. Wiêcej rzeczy do patrzenia
i uczenia.
Wiesz, jeli bêdziesz tak gadaæ gadaæ przez ca³y czas, nie zdo-
³asz siê skoncentrowaæ na tych nowych rzeczach, a przy okazji ja tak¿e.
Tooqui cicho? To dwie rzeczy, które nie pasuje razem! Usado-
wi³ siê obok niej, na wolnym brze¿ku siod³a. Ale pani ka¿e, Tooqui
musi s³uchaæ. Umiechn¹³ siê. Tooqui zawsze dobre zwierz¹tko.
Sarkazm to nie jest cecha, któr¹ ludzie lubi¹ u swoich zwierz¹-
tek.
Ich strata strata. Pomimo z³oliwego komentarza Gwurranin od
tej chwili zachowywa³ siê bardzo spokojnie i w milczeniu obserwowa³
nowo przyby³ych, choæ widaæ by³o, ¿e kosztuje go to wiele wysi³ku.
Gdyby nie jaskrawe i pstrokate ubranie, dwóch z jedców mog³o-
by bez trudu ujæ za Yiwów. Na pewno jednak nie da³oby siê tego
162
powiedzieæ o ich przywódcy. Osobnik ten zosta³ tak hojnie obdarzony
przez naturê wzrostem i wag¹, ¿e sadain niós³ go z widocznym trudem.
W przeciwieñstwie do swoich towarzyszy, a nawet Kyakhty, nie mia³
grzywy biegn¹cej od czubka g³owy wzd³u¿ karku. Kiedy Luminara przyj-
rza³a mu siê uwa¿niej, stwierdzi³a, ¿e brak w³osów prawdopodobnie jest
skutkiem dok³adnego golenia, nie za naturalnego wypadania sierci,
jak w przypadku Bulgana. £ysa czaszka, lni¹ca w porannym s³oñcu,
robi³a równie imponuj¹ce wra¿enie jak potê¿na postaæ. Przywódca pre-
zentowa³ siê doskonale na swoim mocno obci¹¿onym wierzchowcu.
Witajcie, pozawiatowcy! Qulunowie witaj¹ was serdecznie!
Luminara usi³owa³a sobie przypomnieæ, ile jest portów kosmicz-
nych na Ansionie. Ci handlarze, a przynajmniej ich przywódca, najwy-
raniej odwiedzili chocia¿ jeden z nich, skoro wiedzieli, jak wygl¹daj¹
istoty rozumne z innych czêci Republiki.
Mi³o was powitaæ oficjalnym tonem powiedzia³ Kyakhta.
Udajemy siê na pó³noc.
Widzimy to. Przywódca sk³oni³ siê, nie spadaj¹c z wierzchow-
ca, zaprzeczaj¹c w ten sposób prawu grawitacji. Jestem Baiuntu, g³ów-
ny kupiec tego od³amu klanu. Czego mo¿e szukaæ w pó³nocnej krainie
grupa sk³adaj¹ca siê z pozawiatowców i Alwarich?
Kyakhta doceni³, ¿e przywódca zidentyfikowa³ go jako Alwariego
i odpar³ uprzejmie:
Borokiich.
Borokiich? A po co pozawiatowcom nadklan?
Obi-Wan lekko pochyli³ siê w siodle i odpowiedzia³ pytaniem na
pytanie:
Mo¿ecie nam pomóc?
No, nie wiem, ale Dowódca zapomnia³, ¿e trzyma wodze
sadaina i szeroko rozpostar³ ramiona. Luminara przygl¹da³a mu siê, wy-
ranie zafascynowana. Po raz pierwszy zdarzy³o jej siê ogl¹daæ napraw-
dê du¿ego Ansionianina. Dzi zjecie z nami kolacjê. Qulunowie bar-
dzo lubi¹ goci. Nowe twarze oznaczaj¹ nowe wieci.
I potencjalnych nowych klientów mrukn¹³ Anakin do Barrissy
chocia¿ to chyba nie powód, ¿eby z nimi nie pogadaæ
To nie od nas zale¿y. Barrissa udawa³a brak zainteresowania, ale
w duchu mia³a nadziejê, ¿e mistrzowie przyjm¹ zaproszenie przywódcy
Qulunów. By³aby to kolejna okazja do poszerzenia zasobu informacji na
temat spo³ecznoci Ansionu no i do zjedzenia wie¿ego posi³ku.
Obi-Wan i Luminara nie widzieli powodu, dla którego nie mieliby
siê zatrzymaæ i spêdziæ nocy wród ruchliwych i ha³aliwych handla-
163
rzy. Jeli ka¿da ze stron bêdzie mia³a w³asne obozowisko, zostan¹ za-
chowane wszelkie regu³y bezpieczeñstwa, a Qulunowie mo¿e pomog¹
odnaleæ nieuchwytnych Borokiich. Ku zaskoczeniu Barrissy, Tooqui,
zamiast ruszyæ na wêdrówkê, pozosta³ przy niej. Z sobie tylko znanego
powodu by³ niezwykle milcz¹cy i odzywa³ siê tylko wtedy, kiedy obok
nie krêci³ siê ¿aden Qulun. Kiedy zapyta³a go o powód takiego niezwy-
k³ego zachowania, jak zwykle mia³ gotow¹, choæ nie ca³kiem jasn¹ od-
powied:
Qulunowie myl¹ Tooqui g³upi g³upi zwierzak. Dobry pocz¹tek
dla handel.
Nie mamy zamiaru niczym handlowaæ. Spojrza³a na niego
ostrzegawczo. Jestemy tu po to, aby zdobyæ przyjació³ i mo¿e do-
wiedzieæ siê czego o miejscu pobytu nadklanu. I to wszystko.
Gwurranin zrobi³ roz¿alon¹ minê.
Tooqui nie chce wiele. Ma³e jedzenie, ma³a zabawka dla dziecko
Gwurran, ma³a broñ na niedobry Gwurran
Daj sobie spokój poleci³a stanowczo. Rozmawiaj z nimi albo
sied cicho, rób, co chcesz. Ale ani s³owa o handlu. Zrobi³a porozu-
miewawcz¹ minê. Zwierzaczki nie anga¿uj¹ siê w handel.
Ale ich pani tak odparowa³ bez wahania. Mo¿e jak g³upi
mieszny zwierzaczek robi zabawne rzeczy dla pani, wdziêczna Barris-
sa kupi malutkie co dla biedny biedny Tooqui?
Pomylê o tym odpowiedzia³a, ucinaj¹c dalsz¹ dyskusjê. Po-
pêdzi³a wierzchowca, wiêc ma³y Gwurranin musia³ zamkn¹æ buziê
i skoncentrowaæ siê na tym, ¿eby nie spaæ.
Baiuntu z dumn¹ min¹ ruszy³ przodem, wiod¹c goci na szczyt wzgó-
rza, gdzie Qulunowie w³anie rozbijali obóz. Samobuduj¹ce siê chaty
w³anie rozwija³y ciany i dachy, a dzieci z zaaferowanymi minami pod-
³¹cza³y urz¹dzenia grzewcze i atmosferyczne skraplacze wody. Auto-
matycznie usztywnia³y siê tymczasowe konstrukcje, które zosta³y za-
projektowane tak, aby mo¿na je by³o sk³adaæ i rozk³adaæ codziennie,
nawet przy najwiêkszym wietrze. Dwie z tych fantastycznych chat by³y
tak piêknie dekorowane emali¹, malowanymi lusterkami i innymi ozdób-
kami, ¿e przyku³y uwagê Luminary, zanim je do koñca roz³o¿ono.
Pomieszczenia handlowe wyjani³ Bulgan w odpowiedzi na jej
pytanie. Im bardziej ozdobne, tym lepiej.
Przesun¹³ d³oni¹ po oczach, co by³o ansioniañskim odpowiedni-
kiem mrugniêcia.
Olniæ klienta to jedna z g³ównych zasad i wizytówka Qulunów.
Kupiec zachwycony to kupiec ustêpliwy.
164
Luminara rozsiad³a siê wygodnie w wycie³anym siodle. Suubatar
niós³ j¹ g³adko i bez wysi³ku.
Chcesz przez to powiedzieæ, ¿e Qulunowie oszukuj¹ w intere-
sach?
Haja, nie, pani Luminaro. S¹ tacy jak wszyscy kupcy, czy ci przy-
wi¹zani do jednego miejsca, jak w miecie, czy wêdrowni, jak tu, na
stepie. Niektórzy s¹ ca³kiem uczciwi, inni to zupe³ni bandyci. Nikt nie
mo¿e powiedzieæ, ¿e naprawdê sobie pohandlowa³, dopóki nie spróbu-
je handlu z nimi. Dla wielu handlarzy s³owa sprytny oraz z³odziej-
ski maj¹ ca³kowicie wymienne znaczenie.
Nie przyjechalimy tu na zakupy, wiêc to i tak nie ma znaczenia
uciê³a Luminara, unios³a siê lekko w siodle i powiod³a wzrokiem po
otaczaj¹cych ich równinach. Ciekawe, dlaczego tu w³anie rozk³adaj¹
obóz? Ta kraina nie roi siê chyba od klientów.
Alwari niedbale machn¹³ rêk¹.
Otwieraj¹ tylko kilka z licznych kramów. Pewnie wierz¹, ¿e klien-
ci wype³zn¹ spod trawy. Zachichota³ dobrze jej ju¿ znanym ansioniañ-
skim miechem, dodaj¹c na okrasê kilka trzaniêæ kostkami palców.
Prawdopodobnie Qulunowie czuliby siê niepewnie, gdyby nie mieli
otwartego bodaj jednego kramu. Nie mogliby zasn¹æ z obawy, ¿e prze-
puszcz¹ potencjalnego klienta.
Przyjêcie, jakie im zgotowano, ró¿ni³o siê znacznie od powitania
przez pocz¹tkowo nieufnych Yiwów. Broni wprawdzie nie pochowano,
ale te¿ nikt nie kierowa³ jej w stronê przybyszów. Wierzchowce goci
dosta³y honorowe miejsca w zagrodzie klanu, wie¿¹ wodê i paszê. Lu-
minara i jej przyjaciele znaleli siê nagle w obszernym przenonym
budynku. Jego wnêtrze zaciela³y dywany, poduszki, automatycznie do-
stosowuj¹ce siê do kszta³tu cia³a; nie brakowa³o tu wygód, jakich trud-
no by siê spodziewaæ poród pó³nocnych ansioñskich stepów. Czego-
kolwiek za¿¹dali gocie, a Qulunowie mogli dostarczyæ, oferowali na-
tychmiast i bezp³atnie. Obi-Wan nie by³ zaskoczony ich hojnoci¹. Taka
taktyka by³a powszechnie stosowana do zmiêkczania ewentualnych
klientów.
Barrissa i Anakin nie przejmowali siê takimi szczegó³ami, pozo-
stawiaj¹c organizacjê spotkania w rêkach swoich mistrzów. Odprê¿yli
siê i rozkoszowali egzotycznymi potrawami i napojami, eleganckimi
bibelotami i malutkimi, piêknie pachn¹cymi stworzonkami, które nie-
ustannie kr¹¿y³y w powietrzu. Tymczasem Tooqui zachowywa³ siê dziw-
nie spokojnie. Ma³y Gwurranin na pewno wietnie siê bawi³, nurzaj¹c
siê w luksusach z nie mniejszym zapa³em ni¿ jego przyjaciele. Jednak
165
w gromadzie wysokich obcych istot, na wszelki wypadek wola³ poru-
szaæ siê bardzo ostro¿nie, a swoje opinie zachowywaæ dla siebie.
Baiuntu by³ zachwycony goæmi spoza planety.
Spotka³em wielu pozawiatowców, prowadz¹c interesy oznaj-
mi³ wieczorem, dziel¹c z nimi komfortowe warunki domu gocinnego.
W Cuipernam? Anakin wzi¹³ do ust co niebieskozielonego
i pulchnego, co okaza³o siê pyszne.
W Cuipernam zgodzi³ siê gospodarz. I w Doigonie, i w Fle-
rauw. Spotka³em grupê waszych pobratymców i ca³kiem sporo innych.
Po³o¿y³ d³ugopalce d³onie na wydatnym brzuchu. Kupcy to odrêbny
gatunek istot. Wygl¹d nie ma z tym nic wspólnego, jak mi siê zdaje.
Qulunowie odkryli tê prawid³owoæ w tym samym dniu, kiedy na nasz¹
planetê zawita³ pierwszy statek z zewn¹trz.
Mówi¹c, nie przestawa³ ani na chwilê wrzucaæ sobie do ust ma³ych
fioletowych kulek, które chrupa³y g³ono, rozgniatane o twarde pod-
niebienie. Anakinowi wydawa³o siê, ¿e pomiêdzy jednym a drugim k³ap-
niêciem ust wodza dostrzega wród nich jaki ruch, wiêc na wszelki
wypadek wola³ nie pytaæ, co to takiego. Bywa³y chwile, kiedy bezpo-
rednioæ Jedi zdecydowanie siê przydawa³a, ale czasami lepiej by³o
wprowadzaæ w ¿ycie zasadê powci¹gliwoci.
Uwa¿acie, ¿e Qulunowie skorzystali na przyst¹pieniu Ansionu
do Republiki? zachêcaj¹co zagadnê³a Luminara.
Gospodarz skrzywi³ siê lekko.
Wola³bym mówiæ raczej o interesach ni¿ o polityce, ale skoro
pytacie tak, w³anie tak s¹dzê.
A czy cz³onkowie twojego klanu uwa¿aj¹ podobnie? Obi-Wan
popija³ s³odki, ciep³y i orzewiaj¹cy napój.
Tego nie potrafiê powiedzieæ. Wiêkszoæ z nich nie jest w ta-
kich sprawach równie bieg³a jak Baiuntu. Ale podobnie jak wszyscy praw-
dziwi Qulunowie, ofiaruj¹ swoje us³ugi temu, kto ich zdaniem mo¿e
zap³aciæ najwiêcej.
Czyli mo¿na ich kupiæ zauwa¿y³ Anakin. Obi-Wan skarci³ pa-
dawana ostrym spojrzeniem, ale m³ody cz³owiek tylko wzruszy³ ramio-
nami, nie widz¹c w tym pytaniu nic z³ego. Jego nauczyciel powinien
by³ ju¿ siê zorientowaæ, ¿e ma bardzo bezporedniego padawana.
Ich gospodarz w ka¿dym razie wcale siê nie obrazi³.
Ka¿dego kupca mo¿na kupiæ, mój wielki bezw³osy przyjacielu.
Interes to interes, prawda? Dla Qulunów lojalnoæ jest jeszcze jednym
towarem. Na razie jestemy zadowoleni z pe³nej reprezentacji Ansionu
w Republice. Co przyniesie jutro, kto wie? Stêkaj¹c z wysi³ku, opar³
166
siê o stos poduszek. Mnóstwo maleñkich czujników wype³niaj¹cych
poduszki zabra³o siê do pracy, aby dostosowaæ ich kszta³t do nowej
pozycji cia³a.
W ka¿dym razie to uczciwa odpowied mruknê³a Luminara do
Barrissy. S¹dzê, ¿e nie mo¿emy siê tu spodziewaæ niczego lepszego.
Oni po prostu ¿yj¹ zgodnie z tradycj¹.
Wydaje siê, ¿e na tej planecie tradycja jest wszystkim. Barrissa
upi³a ³yk jednego z licznych rodzajów napojów, jakie przed ni¹ postawio-
no. Podobnie jak wszystkie poprzednie, okaza³ siê pyszny. K¹tem oka
zauwa¿y³a jaki ruch z prawej strony i obejrza³a siê w tamtym kierunku.
Jej maleñki przyjaciel cichcem kierowa³ siê w stronê wyjcia.
Tooqui, dok¹d siê wybierasz?
Du¿o du¿o wiat³a dla Tooqui. Du¿o gadu gadu. Idzie na spacer.
Wróci potem.
Dobrze odpar³a i po chwili namys³u doda³a: Nie ukradnij ni-
czego.
Odpowiedzia³ jej niewyranym gestem; nie wiedzia³a, co to znaczy,
i chêtnie by zapyta³a, gdyby nie to, ¿e ju¿ go nie by³o. Jeden ze stra¿ni-
ków na zewn¹trz zrobi³ ruch, aby go zatrzymaæ, ale Gwurranin by³ szyb-
ki; b³yskawicznie rozp³yn¹³ siê w ciemnoci i gwarze obozowiska.
Dziwne, pomyla³a Barrissa. Dlaczego mieliby zatrzymywaæ Too-
quiego? Odetchnê³a i opar³a siê o poduszki. Pewnie obawiali siê, ¿e
narobi k³opotów. Znaj¹c Tooquiego, mog³a zrozumieæ gospodarzy.
Stylowo ubrana i piêknie uczesana kobieta wnios³a wytworn¹ szka-
tu³kê nape³nion¹ mocno zakorkowanymi flakonikami. Ka¿dy z nich by³
wykonany z innego kamienia pó³szlachetnego. Szata kobiety, wyciêta
z ty³u w wyd³u¿one V, ods³ania³a bez skrêpowania krótk¹, z³ocist¹, czarno
prêgowan¹ grzywê a¿ po szcz¹tkowy ogon. W ods³oniête futro umie-
jêtnie wpleciono kokardy i b³yskotki. Na znak ze strony wodza podsu-
nê³a szkatu³ê Obi-Wanowi i Luminarze.
To esencje z dystryktu jezior Dzavak, daleko na zachodzie z du-
m¹ objani³ Baiuntu. Nie znajdziecie takich nigdzie w okolicach Cui-
pernam. Gotów by³bym postawiæ je przeciwko wszystkim, nawet naj-
doskonalszym perfumom, jakie mo¿na kupiæ na ca³ym terenie Republi-
ki! Zachêcaj¹co machn¹³ grub¹ rêk¹. Proszê, proszê! Wypróbujcie
je. Paluruvu to ta fioletowa buteleczka na koñcu rzêdu jest szcze-
gólnie doskona³e. Kilka kropli tej esencji na czyst¹ wodê daje wielki
flakon doskona³ych, kosztownych perfum. Umiechn¹³ siê szeroko.
Alwari prowadz¹ ¿ycie nomadów, ale nie s¹ niecywilizowani. Podob-
nie jak Qulunowie, oni tak¿e lubi¹ ³adne rzeczy. Te esencje sprzedaj¹
167
siê doskonale. Po wielu dniach spêdzonych na wêdrówkach po otwar-
tych równinach, w towarzystwie stad cuchn¹cych zwierz¹t poci¹gowych
i byd³a, dobrze sytuowana alwaryjska para z przyjemnoci¹ skorzysta
z okazji, aby nieco z³agodziæ ten naturalny bukiet w swoim namiocie.
Luminara ostro¿nie poci¹gnê³a nosem nad kilku ró¿nymi ekstrak-
tami. Wszystkie pachnia³y cudownie, ale zgodnie z twierdzeniem Ba-
iuntu, paluruvu by³o zupe³nie wyj¹tkowe.
Wspania³e stwierdzi³a, przekazuj¹c kasetê Obi-Wanowi. Jego
zainteresowanie próbkami by³o znacznie mniejsze, ale i on musia³ przy-
znaæ, ¿e kolekcja dorównywa³a wszystkiemu, z czym mia³ okazjê zetkn¹æ
siê na Coruscant i innych, co wytworniejszych wiatach Republiki.
Zanim kaseta dotar³a do Anakina i Barrissy, w pokoju rozesz³a siê
ju¿ mieszanina zapachów, ca³kowicie spowijaj¹c obecnych i odgradza-
j¹c ich szczelnie od wszelkich innych woni zwierz¹t w zagrodzie i t³o-
cz¹cych siê miêdzy chatami cz³onków klanu.
Luminara spojrza³a na Baiuntu, który w³anie szeroko ziewn¹³.
W³aciwie, gdyby siê nad tym dobrze zastanowiæ, to i ona ju¿ czu³a
zmêczenie. To by³ d³ugi dzieñ. Chcia³a wstaæ i wyg³osiæ uprzejm¹ wy-
mówkê dla siebie i swoich towarzyszy. I w³anie wtedy poczu³a, ¿e co
jest nie w porz¹dku.
Nie mog³a siê wyprostowaæ.
W³aciwie nie mog³a nawet usi¹æ. Miênie jakby zmieni³y siê w ga-
laretê i rozp³ynê³y siê po poduszkach i wa³kach, które je podtrzymywa³y.
Krêci³o jej siê w g³owie, mia³a wra¿enie, ¿e roztapia siê i wsi¹ka w pod-
³ogê. Przez szybko zachodz¹ce mg³¹ oczy widzia³a Obi-Wana, który wsta³
i usi³owa³ dobyæ miecza wietlnego, ale tylko grzeba³ bezradnie d³oñmi
w okolicach rêkojeci. Nawet zreszt¹ gdyby zdo³a³ w³¹czyæ broñ, nie by³o
z kim walczyæ. Ich gospodarz chrapa³ potê¿nie z d³oñmi splecionymi na
t³ustym brzuszysku. Urocza prezenterka esencji spoczywa³a u jego stóp.
Jej smuk³e cia³o pogr¹¿one by³o w ca³kowitym bezruchu.
Co siê Barrissa! Luminara próbowa³a krzykn¹æ, ale zdo³a³a
wydobyæ z siebie jedynie g³ony szept. Padawanka i tak by jej nie us³y-
sza³a. Le¿a³a na poduszkach sofy z g³ow¹ odchylon¹ w ty³, otwartymi
ustami i szeroko roz³o¿onymi ramionami.
Niedaleko niej, o dwie d³ugoci cia³a od wejcia, spoczywa³ Ana-
kin Skywalker. Luminara widzia³a wszystko jak przez coraz gêstsz¹ mg³ê,
ale stwierdzi³a, ¿e wejcie zosta³o dok³adnie zamkniête. Zastanawia³a
siê, czy po to, aby zatrzymaæ ich w rodku. A mo¿e po to, aby odizolo-
waæ tê uderzaj¹co piêkn¹, wiruj¹c¹ w powietrzu mieszaninê zapachów?
Zreszt¹ rezultat by³by taki sam.
168
Paluruvu dzia³a³o nie tylko na powonienie. Musia³o równie¿ zawie-
raæ potê¿ny rodek nasenny, który pozbawi³ zmys³ów j¹ i jej przyjació³.
Jeli jednak by³o to umylne dzia³anie, dlaczego poddali siê temu rów-
nie¿ Baiuntu i kobieta, która przynios³a próbki? Luminara usi³owa³a pod-
pe³zn¹æ do drzwi i wyci¹gn¹æ w³asn¹ broñ. Bezskutecznie. Wydawa³o
siê, ¿e pod wp³ywem narkotyku jej mózg straci³ wszelk¹ zdolnoæ do
komunikowania siê z cia³em.
Obi-Wan opad³ na klêczki i spojrza³ w jej kierunku z kompletnie
oszo³omion¹ min¹. Wpatrywa³a siê w niego, a¿ przymkn¹³ oczy i zwali³
siê na bok. Po drugiej stronie pomieszczenia Bulgan i Kyakhta spali
snem sprawiedliwych, chrapi¹c na ansioniañski, gwi¿d¿¹co-wiszcz¹cy
sposób. Anakin zdoby³ siê na ostatni nieludzki wysi³ek uniós³ siê lek-
ko i rzuci³ na zamkniête wejcie. Poprzez mg³ê coraz cianiej spowija-
j¹c¹ jej umys³ podziwia³a go za ten wyczyn. Ten m³odzieniec musi mieæ
ogromne zasoby silnej woli.
Niestety, dotarcie do wyjcia poch³onê³o wszystkie te zasoby. Kiedy
uderzy³ w drzwi, zaledwie trzyma³ siê na nogach. Konstrukcja siê za-
trzês³a, ale drzwi wytrzyma³y. Anakin cofn¹³ siê, siêgn¹³ do miecza, za-
toczy³ pijany kr¹g i usiad³ tam, gdzie sta³. Zamkn¹³ oczy i przewróci³
siê na bok. Z wszystkich osób znajduj¹cych siê w pokoju tylko Lumi-
nara pozosta³a przytomna.
To jasne, pomyla³a, Baiuntu bez obawy móg³ poddaæ siebie i s³u-
¿¹c¹ dzia³aniu narkotycznych perfum. Jak ³atwiej upiæ czujnoæ osoby,
któr¹ chcesz otruæ, ni¿ dzieliæ siê z ni¹ trucizn¹? Przynajmniej dowo-
dzi³o to, ¿e opary nie s¹ miertelne. Baiuntu móg³ byæ sk³onny dzieliæ
z przysz³ymi ofiarami sen, lecz z pewnoci¹ nie mieræ.
Teraz wszystko by³o jasne. Zostali zwabieni i obezw³adnieni ale
w jakim celu, z jakiego powodu? Wkrótce inni Qulunowie otworz¹ po-
mieszczenie, odczekaj¹, a¿ usypiaj¹ca mg³a siê ulotni, a nastêpnie zaj-
m¹ siê wodzem i nieprzytomn¹ kobiet¹. Co za do niedawnych goci
klanu, ich los na razie by³ wielk¹ niewiadom¹. Luminara nie potrafi³a
wyci¹gn¹æ logicznych wniosków; by³a zmêczona, okropnie zmêczona.
W tym momencie mog³aby jej pomóc tylko dobrze przespana noc.
Co w niej krzycza³o, aby spróbowa³a nie zasypiaæ, aby czuwa³a.
Walcz¹c z efektami perfum, zdo³a³a podnieæ g³owê z poduszek, ale by³
to ostatni gest buntu. Nawet wyszkolonego Jedi mo¿na pokonaæ, cho-
cia¿ nie broni¹. Ale miecz wietlny jest bezu¿yteczny wobec rozkosz-
nej, nieodpartej woni esencji paluvuru.
169
R O Z D Z I A £
!
Tu jest ten ma³y skalny dyzat! £apaæ go!
Tooqui nie wiedzia³, dlaczego ci dwaj Qulunowie go goni¹, ale nie
czeka³ na nich, ¿eby siê dowiedzieæ. Cz³onkowie klanu wymachiwali
nieznan¹, dziwaczn¹ broni¹, a choæ nie wiedzia³, co ta broñ mo¿e mu
zrobiæ, natychmiast stwierdzi³, ¿e nie ma zamiaru tego sprawdzaæ.
Musia³o siê wydarzyæ co z³ego. Gdyby pani Barrissie nic siê nie
sta³o, nie pozwoli³aby tak za nim goniæ wrzeszcz¹cym, wciek³ym Qu-
lunom z ob³êdem w lepiach. Ostatni raz widzia³ j¹ i jej nieskoñczenie
interesuj¹cych przyjació³, jak odpoczywali w towarzystwie wodza Qu-
lunów. Wszyscy wydawali siê ca³kiem dobrze dobrze zgadzaæ. Czy¿by
to siê zmieni³o?
To prawda, handlarze byli Qulunami, nie Alwarimi, ale tak czy owak
pochodzili ze stepów, a nie z gór. Mo¿e wcale nie s¹ bardziej godni za-
ufania ni¿ banda brudnych w³óczêgów Alwarich, tych snigvoldów, pa-
stuchów dorgumów.
Jeli to prawda, pani Barrissa mo¿e byæ w wielkim niebezpieczeñ-
stwie. Ona i jej nauczyciele s¹ bardzo mocni, ale nie jak bogowie. Nie
s¹ silni jak Miywondl, wiatr, lub Kapchenaga, grom. To tylko ludzie.
Wiêksi od Gwurran, mo¿e trochê m¹drzejsi, ale ludzie. Mo¿na ich po-
konaæ i umierciæ. Qulunowie to te¿ ludzie. Oznacza to, ¿e z pewnoci¹
znaj¹ wiele sposobów zabijania.
Gdyby jednak kto kogo zabi³, Tooqui z pewnoci¹ co by us³y-
sza³. Pani Barrissa i jej przyjaciele nie daliby siê zabiæ bez walki. Mo¿e
ich jako oszukano? W kanionach plemiennych ciemnymi nocami
170
opowiada siê d³ugie, ponure historie o przebieg³ych handlarzach i o tym,
co potrafi¹ zrobiæ niczego nie podejrzewaj¹cym gociom.
Co jasnego i gor¹cego osmali³o w³osy na szczycie jego grzywy.
Przyspieszy³, pêdz¹c teraz tak szybko i zawziêcie, jak tylko móg³.
Wprawdzie Qulunowie maj¹ d³u¿sze nogi, ale przyzwyczajeni s¹ do jaz-
dy i handlu. A co, jak co, ale uciekaæ Gwurranowie umieli doskonale.
Z dziwnych, zagranicznych p³askociennych chat wygl¹da³y ku niemu
zdumione twarze. Zaalarmowani Qulunowie wybiegali, ¿eby go z³apaæ.
Zwiewa³ przed nimi, jakby bawili siê w berka blo-bi z przyjació³mi-krew-
nymi. Ale wiedzia³, ¿e to nie gra. Gor¹cy promieñ uderzy³ raz jeszcze,
ale chybi³, na moment rozjaniaj¹c nocne niebo nad jego g³ow¹.
I oto jest ju¿ za obozowiskiem; nogi wybijaj¹ równy rytm, otwiera
siê przed nim step. Wysoka trawa trochê spowolni³a jego ruchy, ale za
to ukry³a go przed wzrokiem cigaj¹cych. Uzna³, ¿e jest bezpieczny
dopóki nie us³ysza³ szybko zbli¿aj¹cego siê têtentu kopyt sadaina.
Têdy! wrzasn¹³ jaki Qulun. Widzia³em dyzata! Tam!
Mia³ ochotê odwróciæ siê i wrzasn¹æ: Nie jestem dyzatem!. By³
jednak doæ sprytny, ¿eby wiedzieæ, ¿e ta chwila szaleñczego buntu mo¿e
go kosztowaæ ¿ycie. Gor¹czkowo szuka³ miejsca, gdzie móg³by siê za-
kopaæ. Tu jednak nie by³o znajomych gór, nie by³o przyjaznych szczelin
i nawisów, gdzie tak ³atwo siê schowaæ. G³osy cigaj¹cych go Qulunów
by³y coraz bli¿ej. Jeszcze chwila i znajd¹ siê nad jego g³ow¹. wiat³a
rozjani³y noc wokó³ niego. Kolejna mechaniczna magia, kupiona od
handlarzy w miastach. Zastanawia³ siê, czy do¿yje chwili, kiedy bêdzie
móg³ na w³asne oczy ujrzeæ te gwarne, tajemnicze miejsca, które od-
wiedzi³o do tej pory zaledwie kilku Gwurran.
Wtedy w³anie zobaczy³ norê kholota. Wejcie by³o akurat doæ
szerokie, ¿eby zdo³a³ siê wcisn¹æ. Dysz¹c ciê¿ko, wlizn¹³ siê w otwór
i na brzuchu zacz¹³ mozolnie przepychaæ siê w dó³. Ciekawe, czy Qulu-
nowie wpadn¹ na to, by go szukaæ pod ziemi¹, czy poprzestan¹ na po-
wierzchni? Nora rozszerzy³a siê odrobinê, co pozwoli³o mu pe³zn¹æ
szybciej. Kiedy otwar³a siê przed nim owalna komora, mniej wiêcej
trzy razy wiêksza od niego, wiedzia³ ju¿, ¿e dotar³ do koñca. St³umione
przez warstwê ziemi krzyki i nawo³ywania patroluj¹cych Qulunów wy-
dawa³y siê coraz bardziej oddalone. Kryjówka by³aby doskona³a, gdyby
nie pewna drobna komplikacja
Nora by³a ju¿ zajêta przez rodzinê kholotów.
Zamar³. Móg³ tylko mieæ nadziejê, ¿e kholoty ¿ywi¹ siê traw¹, na-
sionami i liæmi, a nie Gwurranami. Dwa doros³e osobniki o p³askich
pyskach, pokryte szorstkim, oliwkowozielonym futrem, przygl¹da³y mu
171
siê czujnie. Na szczêcie w norze nie by³o szczeni¹t. Gdyby by³y, Too-
qui prawdopodobnie nie dotar³by nawet tutaj. Ka¿dy ze starych by³ co
najmniej tak du¿y jak on, ale zêby mia³ proporcjonalnie znacznie wiêk-
sze: szerokie siekacze do zadañ specjalnych przewidziane do cinania
grubych kêp trawy. Gdyby ich têponosi w³aciciele mieli na to ochotê,
mog³yby pos³u¿yæ równie¿ do obciosania mu twarzy.
Wstrzyma³ oddech, obserwuj¹c pomrukuj¹ce i niespokojnie wêsz¹-
ce zwierzêta, które ruszy³y w jego kierunku. Stara³ siê nie dygotaæ za
bardzo, kiedy go obw¹chiwa³y z góry, z do³u i ze wszystkich stron. Za-
cisn¹³ powieki i usi³owa³ sobie wyobraziæ, ¿e jest kawa³kiem dorgu-
mowego ³ajna, które przypadkiem stoczy³o siê do nory. Z góry wci¹¿
jeszcze dochodzi³y odg³osy galopuj¹cych sadainów i okrzyki Qulunów.
Nie wiedzia³, jak d³ugo zdo³a pozostaæ w bezruchu.
Para kholotów wzgardliwie poci¹gnê³a nosami, co w innych warun-
kach przyj¹³by zapewne jako obrazê, po czym przepchnê³a siê obok niego
do wyjcia. Ich reakcja by³a doæ dziwna. Czy¿by mierdzia³ tak okrop-
nie, ¿e zmusi³ ich do opuszczenia nory? A potem Gwurranin przypo-
mnia³ sobie czas spêdzony w domu Qulunów, przesyconym dziwaczny-
mi obcymi zapachami. Widocznie te zapachy przylgnê³y do jego futra
tak mocno, ¿e nie tylko odpêdza³y kholoty, ale równie¿ odbiera³y im
apetyt na k¹sanie. Para prze¿uwaczy z nory stwierdzi³a widocznie, ¿e to
stworzenie musi smakowaæ jeszcze gorzej ni¿ pachnie.
Z góry dobieg³ podekscytowany wrzask, a po nim huk i pe³en bólu
jêk jednego z kholotów. Zwierzê widocznie wysz³o z nory i zosta³o
wziête przez patroluj¹cych Qulunów za obiekt pocigu. Skoro tylko zi-
dentyfikowano nieszczêsne zwierzê, ¿artom z pochopnego strzelca nie
by³o koñca. Tooqui odwróci³ siê z trudem w ciasnej komorze i wysta-
wi³ g³owê z tunelu, pods³uchuj¹c skwapliwie.
Dajmy sobie spokój. Póno siê robi, a ja mam doæ. Nie obcho-
dzi mnie, co powie Baiuntu.
Masz racjê stanowczo stwierdzi³ drugi Qulun, ci¹gaj¹c wo-
dze. Powiemy mu, ¿e schwytalimy i zabilimy zbiega. I niech to ju¿
siê skoñczy.
I tak jest tu sam, bez po¿ywienia, wody i zapasów. Step go za³a-
twi.
Wymiana zdañ zakoñczy³a siê tupotem oddalaj¹cych siê sadainów.
Tooqui jedak pozosta³ przyczajony w norze, dopóki nie uzna³, ¿e mo¿e
bezpiecznie wyjæ.
Kiedy to zrobi³, brudny i zmêczony, ale ¿ywy, wokó³ nie by³o ladu
pocigu. Znalaz³ kamieñ, wszed³ na niego i rozejrza³ siê by³ na tyle
172
wysoko, ¿e czubki faluj¹cych na wietrze traw znalaz³y siê poni¿ej. Qu-
lunowie zwijali obóz, i to w rodku nocy. Mieli wa¿ne powody, Tooqui
by³ tego pewnien. O ile wiedzia³, nigdy ¿aden nomada nie zwija³ obozu
w rodku nocy.
Czy pani Barrissa i jej przyjaciele jeszcze ¿yj¹? A jeli nie, co to
zmienia? Jest sam, bez jedzenia, broni i wody, o wiele dni biegu od naj-
bli¿szej górzystej krainy Gwurran. Otoczy³ siê ramionami przed ch³o-
dem nocy i uwa¿nie rozejrza³ po otoczeniu. Otwarty step to nie miej-
sce dla zdenerwowanego malutkiego Gwurranina! Podskakiwa³ na ka¿-
dy dwiêk, ka¿dy ruch przyprawia³ go o bicie serca. A jeli tam s¹ shanhy,
ledz¹ce karawanê kupców? Có¿, jak z³api¹ trop, bêdzie mia³ mniej wiê-
cej takie szanse, jak birru o koronkowych skrzyd³ach w czasie burzy
piaskowej.
Nawet gdyby chcia³ pomóc, nic nie mo¿e zrobiæ. Najlepiej bêdzie,
jeli od razu ruszy do domu. Przy odrobinie szczêcia znajdzie po dro-
dze trochê wody i co do jedzenia, jeli sam nie zostanie po drodze
zjedzony, wróci do krainy Gwurran w ci¹gu kilku dni. Opowie ziom-
kom swoj¹ podniecaj¹c¹, dramatyczn¹ historiê. M³odzie¿ bêdzie pa-
trzeæ na niego z podziwem, a sceptyczni starcy uznaj¹, choæ niechêt-
nie, jego niezwyk³e wyczyny. Do koñca ¿ycia bêdzie wród swojego
ludu wielki wielki.
Ale ale pozostawa³a jeszcze sprawa pani Barrissy, która zamiast
zabiæ go jak z³odzieja, potraktowa³a jak przyjaciela i wstawi³a siê za
nim, kiedy wyrazi³ pragnienie podró¿y poza odwieczne ziemie Gwur-
ran. No i w³anie jego ¿yczenie zosta³o spe³nione. Oczywicie, kiedy
o to prosi³, nie wiedzia³, ¿e co takiego mo¿e siê zdarzyæ. Nikt, nawet
cz³owiek Barrissa, nie bêdzie mia³ nic przeciwko temu, jeli popêdzi
do domu tak szybko, jak zdo³aj¹ go ponieæ d³ugopalce stopy.
Muszê wiedzieæ, zdecydowa³ wreszcie. Jeli pani Barrissa i reszta
zostali zabici, wtedy mo¿e ruszyæ do domu z czystym sumieniem. Z dru-
giej strony, jeli jeszcze ¿yj¹
Jeli jeszcze ¿yj¹, to mia³ prawo s¹dziæ, ¿e jego w³asne ¿ycie skom-
plikuje siê jeszcze bardziej ni¿ do tej pory. Powinien chyba siê z tego
cieszyæ albo przynajmniej próbowaæ to sobie wmówiæ. Czy nie powie-
dzia³ ludziom, ¿e Tooqui jest najdzielniejszy, najwaleczniejszy, najm¹-
drzejszy, naj-naj-naj ze wszystkich Gwurran? Wtedy zastanawia³ siê, czy
ktokolwiek mu uwierzy³. Z pewnoci¹ nie ci dwaj têpi têpi przewodni-
cy, nêdznicy zadufki bezklanowcy Alwari, Kyakhta i Bulgan. Mi³o by-
³oby zobaczyæ ich twarze oczywicie, jeli w ogóle jeszcze ¿yj¹, upo-
mnia³ sam siebie kiedy Tooqui, ten sam Tooqui, z którego siê miali
173
i którym pogardzali, pojawi siê, ¿eby ocaliæ ich smêtne, krótkoogonia-
ste, brzydkie zadki! Obraz ten nape³ni³ go, jeli nawet nie odwag¹, to
przynajmniej zapa³em.
Tooqui im poka¿e! Tooqui poka¿e wszystkim! Zdeterminowany,
postanowi³ ledziæ wêdruj¹cy klan. Bêdzie wlók³ siê za nimi w oddali,
czekaj¹c, a¿ zobaczy to, co jest do zobaczenia, i dowie siê tego, czego
musi siê dowiedzieæ. W³anie tak, tak jest! Jest najodwa¿niejszym, naj-
twardszym, najbardziej pomys³owym ze wszystkich Gwurran!
Sam przeciwko ca³emu klanowi Qulunów, bezbronny, maj¹c za kom-
paniê jedynie obezw³adniaj¹ce poczucie bezradnoci, wiedzia³, ¿e tym
razem musi naprawdê dowieæ swojej wartoci.
Luminara czu³a, ¿e g³owê wci¹¿ jeszcze ma na karku, ale by³a to
bodaj jedyna dobra rzecz, któr¹ zauwa¿y³a, kiedy wreszcie odzyska³a
wiadomoæ. Ramiona mia³a mocno zwi¹zane z ty³u, nogi skrêpowane
w udach, ³ydkach i kostkach. Przez miêkki, przepuszczaj¹cy powietrze
kaptur, jaki mia³a na g³owie, ledwo widzia³a wiat³o dzienne. Mog³a
oddychaæ, ale tylko przez nos; knebel w ustach skutecznie powstrzy-
mywa³ j¹ przed wydaniem z siebie dwiêku bardziej artyku³owanego ni¿
pomruk.
Widocznie jednak to wystarczy³o, bo w odpowiedzi rozleg³y siê inne
pomruki. Wydawa³o jej siê, ¿e rozpoznaje Obi-Wana i Barrissê, Anaki-
na nie by³a pewna, ale st³umione, wysokie dwiêki mog³y pochodziæ
jedynie od Kyakhty i Bulgana. Po d³u¿szej analizie us³yszanych g³osów
uzna³a, ¿e Anakin tak¿e znajduje siê poród uwiêzionych.
G³os, bynajmniej nie t³umiony kneblem, uspokoi³ ogólne mamro-
tanie.
Witajcie, czcigodni gocie. Muszê wam podziêkowaæ za wie-
czór, który z pewnoci¹ oka¿e siê niezwykle korzystny. Dla mnie, oczy-
wicie, a nie dla was ci¹gn¹³ z zadowoleniem Baiuntu. Nadklan Bo-
rokiich, którego szukacie, znajduje siê o kilka dni jazdy na pó³noc st¹d,
ale wy siê z nimi nie spotkacie. Oferujemy wam w zamian mi³¹ wy-
cieczkê do miasta Dashbalar, gdzie mój klan zawsze robi dobre inte-
resy.
Luminara s³ysza³a, jak Qulun przechadza siê przed nimi to w jedn¹,
to w drug¹ stronê, pyszni¹c siê daremnie swoim tryumfem przed wiê-
niami, którzy nie mogli go zobaczyæ.
Jestem pewien, ¿e zastanawiacie siê, co siê z wami stanie. Haja,
nawet przez myl by mi nie przesz³o, aby was skrzywdziæ! By³oby to
174
pogwa³cenie wszystkich co do jednej zasady quluñskiej gocinnoci.
Luminara mog³a wyczuæ umiech Baiuntu, choæ nie by³a w stanie go
zobaczyæ. Jest wiele sposobów, aby wiadomoæ szybko przeby³a ste-
py. Mówi¹, ¿e temu, kto powrót pewnych goci spoza wiata do Cuiper-
nam opóni o dwie czêci cyklu rozrodczego, zostanie wyp³acona wielka
nagroda. Goci opisano bardzo starannie. Mo¿ecie sobie wyobraziæ moje
zaskoczenie i zachwyt, kiedy pojawilicie siê w pobli¿u naszego obo-
zowiska, prosz¹c o wskazanie drogi do Borokiich. By³em zachwycony,
kiedy zgodzilicie siê przyj¹æ moj¹ gocinê. Teraz bêdziecie mieli oka-
zjê skorzystaæ z niej przez d³u¿szy czas.
Luminara poczu³a, ¿e wódz siê zbli¿a. Pi¿mowy odór jego cia³a by³
coraz mocniejszy, a g³os sta³ siê gniewny.
Powiedziano mi, ¿ebym was nie skrzywdzi³, tylko opóni³ wasz
powrót do miasta. Muszê was jednak ostrzec: nie denerwujcie mnie,
próbuj¹c czegokolwiek, co umniejszy³oby mój zysk. Podró¿owaæ bê-
dziecie wygodnie, ale kilkunastu moich najlepszych ludzi ma was pil-
nowaæ przez ca³y czas. Na pierwsz¹ oznakê u¿ycia sztuczek Jedi winny
zostanie zastrzelony. Tak, tak my, ignoranci ze stepów, wiemy o ist-
nieniu Mocy. Nie ka¿cie mi zrobiæ czego, czego bymy wszyscy ¿a³o-
wali. Luminara znów wyczu³a jego umiech, kiedy od niej odst¹pi³.
Reputacja handlowca mojego klanu zosta³aby bezpowrotnie znisz-
czona.
Gdzie w pobli¿u us³ysza³a niezrozumia³e pomruki Anakina, dobie-
gaj¹ce poprzez knebel i kaptur.
Zaraz, zaraz zaprotestowa³ Baiuntu. Nie rozumiem ani s³owa
z tego, co mówisz choæ zdaje mi siê, ¿e esencjê twojej wypowiedzi
³atwo rozpoznaæ. Jestem ekspertem od esencji, jak z pewnoci¹ zd¹¿y-
licie siê ju¿ przekonaæ. Kiedy nadejdzie czas na posi³ek lub wodê, zo-
staniecie obs³u¿eni pojedynczo. Wierzcie mi, szanujê zdolnoci Jedi
jak wszyscy inni, ale mój lud i ja nie zamierzamy ryzykowaæ. Przede
wszystkim zniszczylimy wasze komunikatory tak, aby nie da³o siê ich
naprawiæ, wiêc nawet gdybycie zdo³ali siê uwolniæ, nie zdo³acie we-
zwaæ pomocy ze strony g³upich, chocia¿ hojnych mieszkañców miasta.
Luminara wyczu³a, ¿e ciê¿kie kroki przywódcy oddalaj¹ siê i zmie-
niaj¹ kierunek.
Wkrótce dom gocinny, ostatni z naszego obozowiska, zostanie
równie¿ z³o¿ony i spakowany do transportera. Zarezerwowano dla was
inne, ruchome pomieszczenie. Przykro mi niezmiernie, ale nie mogê
wam zaufaæ na tyle, ¿eby pozwoliæ wam podziwiaæ mijane krajobrazy,
ale przynajmniej bêdziecie mogli je w¹chaæ. Rozkoszujcie siê stepo-
175
wym wietrzykiem, drodzy gocie. I proszê, ¿adnych spektakularnych prób
ucieczki. Uzna³bym to za osobist¹ obrazê.
Niech no tylko jedno z nas siê uwolni, na pewno doznasz osobi-
stych obra¿eñ, pomyla³a wciekle. Zmusi³a siê do zachowania spoko-
ju, przywo³uj¹c w pamiêci swoje szkolenie. Wszyscy Jedi wiedz¹, ¿e
gniew zaæmiewa jasne mylenie, a zemsta w najlepszym razie jest nie-
potrzebnym marnotrawstwem energii.
Kto nie chcia³, aby wrócili do Cuipernam. Ile to jest dwie czêci
cyklu rozrodczego? Jaki ma cel przetrzymywanie ich w niewoli, by po-
tem wszystkich wypuciæ? Oczy mistrzyni rozszerzy³y siê lekko pod
kapturem w nag³ym zrozumieniu.
Rada Unii! Ona i Obi-Wan obiecali im ugodê z Alwarimi. Jeli nie
wróc¹ w rozs¹dnym terminie, pozycja zwolenników secesji w radzie
umocni siê stopniowo. Czy zag³osuj¹ za secesj¹, nie czekaj¹c na raport
Jedi? Podobnie jak wszyscy inni politycy, przedstawiciele rady maj¹
swoich wyborców, przed którymi musz¹ odpowiadaæ. Nie bêd¹ czekaæ
wiecznie. Mo¿e nie zaczekaj¹ nawet dwóch czêci cyklu rozrodczego?
Z pewnoci¹ kto to wymyli³. Ciekawe, kto zyska najwiêcej na
powstrzymaniu Jedi przed ukoñczeniem misji? Kto, poza secesjonista-
mi? Kto by³ zleceniodawc¹ ataku na ni¹ i Barrissê, a potem sta³ za po-
rwaniem padawanki?
Choæ jej nozdrza nie by³y tak wra¿liwe jak jedno nozdrze suubatara,
wyranie czu³a w tym odleg³¹ obecnoæ Hutta.
Kiedy wrócimy do Cuipernam bêdziemy musieli zamieniæ parê s³ów
z niejaki Soerggiem, pomyla³a ponuro. Parê doæ nieprzyjemnych s³ów.
Lecz Luminarê, a z pewnoci¹ i ca³¹ Radê Jedi, gnêbi³o jeszcze inne,
z³owró¿bne pytanie: kto stoi za Huttem? Zanim jednak spotkaj¹ siê z So-
erggiem, musz¹ uwolniæ siê ze z³otej klatki sk¹pych Qulunów i to
szybko.
Tooqui przygl¹da³ siê spomiêdzy wysokich traw, jak Qulunowie
zwijaj¹ obóz. Domy i kilka kramów zgrabnie z³o¿ono, towary posk³ada-
no, wszelkie inne przedmioty nierozerwalnie zwi¹zane z klanem noma-
dów starannie zapakowano. Procesjê zamyka³y lune sadainy i co naj-
wa¿niejsze szeæ wierzchowych suubatarów, które nale¿a³y do jego
nowych przyjació³. Kiedy karawana ruszy³a, poszed³ za ni¹, zamierzaj¹c
ledziæ kupców z pewnej odleg³oci. Stopniowo omieli³ siê i coraz
bardziej zbli¿a³ do karawany. Teraz móg³ ju¿ obserwowaæ pojedyncze
osoby, samemu pozostaj¹c w cieniu.
176
Rozpozna³ kilkoro cz³onków klanu, przede wszystkim potê¿nego
i okr¹g³ego Baiuntu. Wódz jecha³ na czele procesji, usadowiony na plat-
formie udekorowanej kolorowymi wstêgami, które ³opota³y rano na
wietrze, a tak¿e organami wiatrowymi, proporcami Qulunów i krzykli-
wymi reklamami towarów sprzedawanych przez klan. Tooqui tak by³
zajêty obserwacj¹ ruchów klanu i pozostawaniem w ukryciu, ¿e prawie
zapomnia³ o zagro¿eniu ¿ycia swoich przyjació³.
Podskoczy³ jednak z radoci, kiedy póniej tego popo³udnia wszy-
scy oni zostali wreszcie wyprowadzeni z transportera ci¹gniêtego przez
osiem sadainów. Ka¿demu po kolei pozwolono chwilê korzystaæ z wia-
tru, s³oñca i wie¿ego powietrza, po czym wpuszczono z powrotem do
transportera, a jego miejsce zajmowa³ nastêpny wiêzieñ. Gwurranin li-
czy³ ich cierpliwie, dr¿¹c z podniecenia. Wszyscy tam byli: czworo Jedi
i dwóch Alwarich o jadowitych ozorach. Zakapturzeni, zakneblowani
i zwi¹zani tak dok³adnie, ¿e nawet Jedi nie zdo³ali siê uwolniæ. Ten ga-
laretowaty Baiuntu mo¿e i jest k³amliwym draniem, ale z pewnoci¹ wie,
co robi.
Jak, na wszystkich bogów deszczu, mam ich uwolniæ? zastanawia³
siê Tooqui. Najpierw powinien przedostaæ siê do obozu, potem w jaki
sposób pozbyæ siê stra¿ników Qulunów, wiêkszych i silniejszych od
niego. A on nie ma ¿adnej broni z wyj¹tkiem kamieni. Jeli nawet zdo³a
niezauwa¿enie dotrzeæ do transportera i za³atwiæ po kolei wszystkich
stra¿ników, wci¹¿ bêdzie potrzebowa³ czasu, aby uwolniæ ca³¹ czwórkê
przyjació³ i mo¿e mo¿e nawet tych dwóch Alwarich. Potem bêd¹
musieli odzyskaæ ich osobiste przedmioty, odebraæ suubatary i odje-
chaæ zdrowo i w jednym kawa³ku. ¯eby tego dokonaæ, nie wystarczy
dziesiêciu Tooquich, a on jest tylko jeden.
Nie ma co nawet marzyæ o wsparciu, wiedzia³ o tym doskonale.
Gwurranie to twarde plemiê. Przetrwali w niegocinnym kraju, gnêbie-
ni przez drapie¿n¹ faunê, nie dziêki pobo¿nym ¿yczeniom. Kiedy bra-
kowa³o zasobów, znajdowali odpowiednie substytuty lub wymylali
w³asne.
O to chodzi³o. Potrzebna bêdzie pospieszna improwizacja. Rozum
i logika mog¹ podpowiadaæ, ¿e obojêtne co zrobi, poniesie klêskê, ale
Tooqui nadrabia³ nik³oæ postaci potê¿nie przeroniêtym ego. Jeli za-
wiedzie wszystko inne, bezczelnoæ nie pozwoli mu ponieæ klêski.
Teraz trzeba to tylko wyt³umaczyæ Qulunom.
Ka¿dy krok, ka¿dy metr przebyty przez cz³api¹ce powoli sadainy,
za którymi pod¹¿a³, oddala³ go od domu, od bezpiecznych, znajomych
wzgórz i ciep³a plemienia Gwurran. Próbowa³ nie myleæ, jak daleko
177
12 Nadchodz¹ca burza
go zanios³o od wszystkiego, co znajome. Wody mia³ dosyæ; deszcz zbie-
raj¹cy siê w niewielkich zag³êbieniach w mocno ubitej ziemi dostar-
cza³ jej w obfitoci. Traci³ jednak czas na poszukiwanie po¿ywienia, a po-
tem musia³ siê spieszyæ, ¿eby dogoniæ nieprzerwanie wêdruj¹c¹ kara-
wanê. W ten sposób mija³ dzieñ za dniem, potem nastêpny i jeszcze
jeden. Zmêczony, brudny, stêskniony za domem Tooqui wci¹¿ dotrzy-
mywa³ kroku procesji.
Kolejny wieczór zasta³ go nie bli¿ej pomys³u na ratowanie przyja-
ció³, ni¿ wtedy, gdy kry³ siê w norze kholota. Zapad³a noc. Zmêczony
i g³odny Tooqui w poszukiwaniu schronienia przed kr¹¿¹cymi drapie¿-
nikami stwierdzi³, ¿e powoli oddala siê od obozowiska. ¯a³owa³ blasku
prêtów ¿arowych, które móg³ bezpiecznie ogl¹daæ tylko z daleka. Ale
bezpieczeñstwo by³o wa¿niejsze ni¿ ciep³y blask w ciemnoci. Jeli nie
znajdzie nory ani drzewa, mo¿e trafi siê kilka kamieni, pomiêdzy które
bêdzie móg³ siê wcisn¹æ na krótki odpoczynek.
Zamiast tego powita³ go odleg³y odg³os grzmotu.
Ou, pifgot wymamrota³.
Zaraz zacznie padaæ, jakby jego sytuacja nie by³a i bez tego kiep-
ska. S¹dz¹c z zapachu, bêdzie la³o jak z cebra. Wiatr zawirowa³ wokó³
niego, jakby nie ca³kiem pewien, w którym kierunku powinien wiaæ,
a smak nadchodz¹cej ulewy w nocnym powietrzu by³ coraz mocniej-
szy. Kapchenaga zagrzmia³ na pó³nocy, og³aszaj¹c swój pochód zbli¿a-
j¹cymi siê coraz bardziej ostrzami Pal¹cego wiat³a.
Za jego plecami obozowisko przygotowywa³o siê na nadejcie bu-
rzy: uszczelniano szpary chat, mocowano okna, przywi¹zywano zwie-
rzêta. Proporce i reklamy zwiniêto. Qulunowie i ich wiêniowie prze-
czekaj¹ burzê bezpiecznie i ciep³o w solidnych schronieniach, rozgrze-
waj¹c siê gor¹cymi posi³kami i importowanymi spoza planety piecykami.
Tymczasem on, Tooqui, bêdzie móg³ uwa¿aæ siê za szczêliwca, jeli
znajdzie such¹ norê, nie zajêt¹ jeszcze przez ¿adnego niegocinnego
stwora.
Jeszcze lepszy by³by skalny nawis, stwierdzi³, szukaj¹c dalej. Nie
tak ciep³y jak nora, ale prawie na pewno nie zamieszka³y. W przeci-
wieñstwie do Alwarich i ludzi, mia³ sieræ, która utrzymywa³a ciep³o
cia³a. Przynajmniej nadci¹gaj¹cy deszcz ukryje jego zapach przed b³¹-
kaj¹cymi siê miêso¿ercami.
Zupe³nie nieoczekiwanie ujrza³ przed sob¹ w ciemnoci górski ³añ-
cuch. W sam¹ porê, s¹dz¹c z prêdkoci wiatru. Szybko pêdz¹ce chmury
zaczê³y ju¿ zas³aniaæ niebo i gwiazdy, i wiat³o wschodz¹cego ksiê¿y-
ca Ansionu. Pioruny wali³y coraz czêciej, a pierwsze grube krople
178
deszczu zaczê³y ch³ostaæ db³a trawy. Mrugaj¹c, aby strz¹sn¹æ wodê
z rzês, Tooqui ruszy³ w kierunku prze³êczy pomiêdzy najbli¿szymi wzgó-
rzami. B³ysk oddechu Kapchenagi na moment rozjani³ niebo. Tooqui
zamar³. To nie by³y góry. Nie do gór zbli¿a³ siê tak ostro¿nie. Zoriento-
wa³ siê w u³amku sekundy, kiedy najbli¿sze wzgórze zwróci³o w jego
stronê smêtne oko.
Lorquale.
By³ tak zaskoczony, ¿e nie wiedzia³, czy ma siê skuliæ na ziemi, czy
odwróciæ siê i wiaæ, czy po prostu zemdleæ i nakryæ siê nogami. Osta-
tecznie nie zrobi³ nic. Pozosta³ tam, gdzie by³, a deszcz la³ w najlepsze.
Bêbnienie kropel o trawê brzmia³o znajomo i koj¹co, ale nie rozwi¹zy-
wa³o kwestii mucz¹cych gór, które majaczy³y posêpnie w mroku.
Nagle wstrz¹snê³a nim myl, ¿e ma³o brakowa³o, by wmaszerowa³
beztrosko w sam rodek stada.
Lorquale, przynajmniej zgodnie z wiedz¹ Gwurranina, by³y najwiêk-
szymi mieszkañcami stepów. Tak samo jak suubatary, mia³y podwójny
grzbiet i by³y niewiele od nich wy¿sze, ale znacznie bardziej masywne.
Pojedynczy doros³y osobnik wa¿y³ tyle, co cztery suubatary. Sztywna,
be¿owobr¹zowa sieræ stercza³a pionowo i na boki, nadaj¹c im wygl¹d
naje¿onych. Pó³ tuzina kocistych wyrostków stercza³o z masywnej
czaszki. W okresie rui dwiêk uderzaj¹cych o siebie ³bów doros³ych
byków niós³ siê daleko po stepie. Ka¿da z szeciu stóp mia³a jednako-
w¹ liczbê potê¿nych palców w rogowej pow³oce: trzy skierowane do
przodu i trzy do ty³u co doskonale spe³nia³o zadanie dwigania potê¿-
nego ciê¿aru zwierzêcia.
Dwoje niewielkich oczu, po jednym z ka¿dej strony masywnej czasz-
ki, kontrastowa³o z ogromnym cia³em zwierzêcia. Pojedynczy otwór
nozdrza by³ jednak doæ wielki, by móg³ siê w nim schowaæ ca³y Gwur-
ranin. Nozdrze znajdowa³o siê na koñcu krótkiego, giêtkiego ryja i nie-
ustannie wêszy³o w powietrzu, szukaj¹c oznak niebezpieczeñstwa.
W³aciwie niewiele mog³oby zagroziæ ca³emu stadu lorquali. Too-
qui wiedzia³ o tym doskonale. Nawet m³ode, kilkutygodniowe sztuki
by³y ju¿ doæ du¿e i silne, by nie przestraszyæ siê nawet ca³ego stada
zb³¹kanych shanhów. Lorquale na ogó³ niechêtnie tolerowa³y intruzów,
jego jednak zignorowa³y. Po chwili zrozumia³, ¿e zwierzêta skupi³y siê
w stado, zajête przygotowaniami do nadchodz¹cej burzy. Padaj¹cy deszcz
maskowa³ tak¿e jego zapach, dziêki czemu mniej by³ nara¿ony na wy-
krycie.
B³yskawice pojawia³y siê coraz czêciej, dok³adnie owietlaj¹c sta-
do. Tooqui uzna³, ¿e jest doæ du¿e, choæ nie potrafi³ dok³adnie okre-
179
liæ jego liczebnoci. Nie by³ w stanie zajrzeæ, co jest po drugiej stro-
nie pojedynczego lorquala, a przed nim znajdowa³ siê co najmniej tu-
zin. Mo¿e to ju¿ by³o ca³e stado, a mo¿e za nimi kry³o siê kolejnych
dwanacie zwierz¹t, naciskaj¹c kocistymi ³bami na szczeciniaste boki
i zady poprzedników.
Wtedy w³anie Gwurranin wymyli³ co, co równie dobrze mog³o
go zabiæ, jak uczyniæ bohaterem. Po trzech dniach przedzierania siê
przez wysokie trawy, ska³y i b³otniste kotliny by³ to pierwszy pomys³,
jaki mu przyszed³ do g³owy. Mia³ dziwne, smutne wra¿enie, ¿e mo¿e
tak¿e ostatni. Mo¿e zreszt¹ w ogóle siê nie uda.
Pochyli³ siê, nazrywa³ zeschniêtych dbe³ trawy i uplót³ z nich
gwurrañski koszyk. Umiejêtnoæ tê wpajano gwurrañskiej m³odzie¿y
od dzieciñstwa, nie mia³ wiêc z tym k³opotu nawet w ciemnoci. D³u-
gie palce bez wysi³ku i z wpraw¹ ³¹czy³y ³odygi traw w zgrabn¹ ple-
cionkê. Teraz powoli, ostro¿nie ruszy³ w deszcz, poszukuj¹c czego
jeszcze. Nawet przy tej pogodzie nie musia³ szukaæ zbyt d³ugo. Ze-
bra³ ca³y koszyk kamieni, okr¹g³ych, doskonale pasuj¹cych do jego
ma³ej d³oni.
Naj³atwiejsza czêæ pomys³u zosta³a zrealizowana; teraz nie mia³
wyboru i musia³ przejæ do tej trudniejszej i bardziej niebezpiecznej.
Poruszaj¹c siê wci¹¿ powoli i cierpliwie, czêsto ocieraj¹c wypu-
k³e oczy z deszczu, usi³owa³ wypatrzyæ lorquala, który wygl¹da³by na
nieco bardziej sennego od pozosta³ych. W ciemnoci i deszczu by³o to
w³aciwie niemo¿liwe. W dzieñ pewnie te¿ nie by³oby ³atwiej. Ka¿dy
z lorquali wygl¹da³ i zachowywa³ siê dok³adnie tak samo jak wszystkie
inne. Jeli Tooqui bêdzie siê tak d³ugo waha³, w koñcu w ogóle zrezy-
gnuje z pomys³u i co wtedy zrobi?
Uzna³, ¿e najbli¿sze zwierzê jest równie dobrym kandydatem, jak
ka¿de inne, i podszed³ tak blisko, jak tylko pozwala³a mu odwaga. Prze-
rzuci³ kosz z kamieniami przez ramiê, chwyci³ mokr¹ szczecinê lorqua-
la i przywar³ do niej. Zwierzê nie zareagowa³o, wiêc zacz¹³ siê wspinaæ.
Im bli¿ej by³ grzbietu, tym wiêksz¹ mia³ pewnoæ, ¿e zdo³a dosi¹æ lo-
rquala, unikaj¹c stratowania.
I oto by³ ju¿ na szczycie, balansuj¹c ostro¿nie na rodkowych ³o-
patkach. St¹paj¹c mo¿liwie jak najdelikatniej, torowa³ sobie drogê po-
miêdzy mokrymi kud³ami, które przypomina³y mu nieco stepow¹ tra-
wê. Znalaz³ siê wreszcie w naturalnym zag³êbieniu pomiêdzy pierwsz¹
a drug¹ par¹ ³opatek. Lorqual wci¹¿ nie reagowa³ na jego obecnoæ.
Mokry, zmarzniêty, przemoczony ulewnym ju¿ deszczem Tooqui ucie-
szy³ siê nawet z tego niewielkiego zwyciêstwa. Nie traci³ czasu na
180
gratulowanie sobie. To, czego dokona³ do tej pory, by³o niczym w po-
równaniu z tym, co jeszcze pozosta³o do zrobienia.
Wsta³ ostro¿nie i stan¹³ na karku lorquala, mocno zapieraj¹c siê
stopami. Wzi¹³ jeden kamieñ z koszyka i przygotowa³ siê do dzia³ania.
Nie musia³ czekaæ d³ugo. Dwa promienie Pal¹cego wiat³a rozjani³y
podbrzusza szybko wêdruj¹cych chmur. Stado, nerwowe z powodu sza-
lej¹cej ju¿ burzy, zaczê³o okazywaæ wyrany niepokój. Zagrzmia³o.
W tym momencie Tooqui wycelowa³ starannie i rzuci³ pierwszy kamieñ.
Trafi³ wybrany cel tu¿ nad lewym okiem. Lorqual wyda³ z siebie jêk
przera¿enia i bólu, poderwa³ z ziemi przednie nogi i zacz¹³ nimi wierz-
gaæ, pewnie stoj¹c na czterech pozosta³ych. Zbite w ciasn¹ grupkê zwie-
rzêta zamucza³y ¿a³onie. Drugi kamieñ, rzucony w lad za pierwszym,
uderzy³ kolejnego cz³onka stada. Ten tak¿e podskoczy³ i zacz¹³ wierz-
gaæ. Trzeci kamieñ trafi³ najwiêkszego z lorquali dok³adnie w samo oko.
Stado zaczê³o siê krêciæ niespokojnie, nie wiedz¹c, jak zareago-
waæ i co robiæ dalej. Panika zaczê³a ogarniaæ zwierzêta st³oczone wo-
kó³ Tooquiego i jak fala rozprzestrzenia³a siê wokó³, kieruj¹c krêgi nie-
pokoju ku skrajowi stada. Malec wci¹¿ rzuca³ kamieniami, dra¿ni¹c
zwierzêta znajduj¹ce siê w zasiêgu rzutu. Ryki stawa³y siê coraz g³o-
niejsze, wznosz¹c siê nawet ponad pomruki grzmotów i bêbnienie desz-
czu.
Jeden niepewny, przera¿ony lorqual obija³ siê o drugiego, równie
zdenerwowanego. I wtedy przyszed³ z pomoc¹ Kapchenaga, zsy³aj¹c kilka
b³yskawic naraz. Po ostatnim uderzeniu, bardzo ju¿ bliskim, stado stra-
ci³o resztkê opanowania i ruszy³o. Najpierw powoli, ale szybko nabie-
ra³o pêdu. Z oczami pe³nymi deszczu Tooqui robi³, co móg³, aby umie-
jêtnymi rzutami kamieni skierowaæ je we w³aciw¹ stronê. Kiedy ci-
sn¹³ ostatni, obiema garciami chwyci³ siê szczeciny i trzyma³ mocno,
ratuj¹c ¿ycie. Nie tylko swoje, lecz i przyjació³. I tak nie mia³ wyboru.
Gdyby bodaj spróbowa³ zsun¹æ siê z gigantycznego rumaka, zosta³by
wdeptany w ziemiê. Czu³ prawie dr¿enie gruntu pod uderzeniami stóp
pêdz¹cych lorquali.
Obóz Qulunów by³ cichy i ciemny, jeli nie liczyæ pal¹cych siê przez
ca³¹ noc prêtów ¿arowych, owietlaj¹cych przestrzenie miêdzy chata-
mi i odstraszaj¹cych ewentualnych drapie¿ców. Zagrzmia³o, a¿ zadr¿a-
³y krople deszczu, a potem jeszcze raz.
Wartownik nagle zad¹³ w róg, og³aszaj¹c alarm. W ca³ym obozowi-
sku odpowiedzia³y mu inne rogi. Wszyscy zerwali siê z pos³añ jedni
szybciej, inni wolniej, przecieraj¹c zaspane oczy. W transporterze go-
ci Luminara próbowa³a wyartyku³owaæ pytanie zza knebla, ale nikt nie
181
zrozumia³, o co jej chodzi. Czu³a wokó³ siebie ruch, gdy podobnie jak
ona zwi¹zani towarzysze usi³owali wstaæ. Wszyscy wyczuwali potê¿-
niej¹ce drgania nie musieli nawet pos³ugiwaæ siê Moc¹.
Baiuntu obudzi³ siê jako jeden z pierwszych i wykrzykiwa³ rozkazy
we wszystkich kierunkach, po drodze dopinaj¹c spodnie o lunych no-
gawkach. W ca³ym obozie panowa³ kompletny chaos. Nie by³o czasu na
zaprzêganie sadainów do transporterów, wystarczy³o go zaledwie, aby
wszystkich pobudziæ. Pod kierownictwem Baiuntu zebra³a siê wreszcie
grupa jedców. Mieli jedyn¹ szansê na ocalenie ca³ego dorobku klanu.
Wznieli broñ i ruszyli naprzeciw galopuj¹cemu stadu, usi³uj¹c je roz-
proszyæ.
Odg³osy burzy utonê³y w skrzeku sadainów, krzyku tratowanych
jedców i poranionych lorquali. Ten obszar pustyni dawno nie s³ysza³
takiego ha³asu. Pojedynczy strza³, nawet z nowoczesnego pistoletu, nie
jest w stanie powaliæ spanikowanego, pêdz¹cego na olep lorquala. Kilka
takich strza³ów mog³o jednak powa¿nie zraniæ zwierzê, a dalsza kano-
nada mog³a zmusiæ wielkiego stwora, aby zmieni³ kierunek biegu w oba-
wie przed dalszymi obra¿eniami. Qulunowie zaczêli biegaæ na wszyst-
kie strony, strzelaj¹c i robi¹c tyle ha³asu, ile siê da. Stado zwolni³o nie-
co; niepokój i przera¿enie lorquali powoli ustêpowa³y. Nie zatrzymuj¹c
siê, zwierzêta zaczê³y wymijaæ galopuj¹cych jedców, którzy pojawili
siê nagle jak spod ziemi i robili im krzywdê. Inne od³¹czy³y siê od stada
i rozproszy³y w kierunku nieco bardziej na zachód. Stado rozdzieli³o
siê przed obozowiskiem i rozbieg³o na boki.
Kilka stworzeñ ogarnê³a jednak taka histeria, ¿e nie czu³y nawet
rani¹cych je strza³ów Qulunów i pêdzi³y na olep wprost przed siebie.
Dwa pad³y pod gradem strza³ów z importowanych, cennych rusznic la-
serowych Qulunów, dwa jednak prze¿y³y i w ci¹gu kilku sekund znala-
z³y siê w obozowisku.
Olbrzymie szeciopalczaste stopy tratowa³y towary i szopy, rozno-
sz¹c w py³ lekkie kompozytowe ciany, a¿ ukryci w nich mieszkañcy
z wrzaskiem rozbiegali siê na wszystkie strony, walcz¹c z ciemnoci¹
i deszczem. Potê¿ne rogate ³by ko³ysa³y siê z boku na bok, wyrzucaj¹c
ludzi i zwierzêta wysoko w górê. Oszala³e ze strachu, zakrwawione, ole-
pione b³yskawicami lorquale wdeptywa³y w ziemiê wszystko, co nawinê-
³o im siê pod nogi, toruj¹c sobie drogê przez coraz wiêkszy chaos.
Transporter goci ju¿ od jakiego czasu nie by³ strze¿ony. Podob-
nie jak reszta klanu, stra¿nicy popêdzili na pomoc przyjacio³om i ro-
dzinom, desperacko usi³uj¹c ratowaæ ¿ycie i maj¹tek. Ociekaj¹cy desz-
czem Tooqui wdrapa³ siê od przodu na wóz i wlizn¹³ do rodka.
182
Wewn¹trz jego przyjaciele ju¿ mocowali siê z wiêzami i próbowali
usi¹æ. Wszystko wskazywa³o na to, ¿e nic im siê nie sta³o tego zreszt¹
siê spodziewa³. Kupcy Qulun godni swojego klanu zrobi¹ wszystko, aby
nie dopuciæ do uszkodzenia towaru.
Szukaj¹c czego mocniejszego ni¿ go³e palce, Toorqui natrafi³ na
dziwaczny sprzêt pozawiatowców, pouk³adany i opatrzony etykietami
w otwartej szafce z przodu transportera. Siêgn¹³ po jeden z mieczy
wietlnych, ale zmieni³ zdanie i chwyci³ ma³e, uniwersalne ostrze Al-
warich, nale¿¹ce do Bulgana. No¿a przynajmniej umia³ u¿ywaæ. Ma³e,
ale silne d³onie zajê³y siê najpierw wiêzami Barrissy. Padawanka ze-
rwa³a z g³owy kaptur, a kiedy ujrza³a, kto przyby³ im na ratunek, zabra-
k³o jej s³ów. Nie mia³o to zreszt¹ wielkiego znaczenia, bo by³a nadal
zakneblowana, a Tooqui zajmowa³ siê jej nadgarstkami i kostkami.
Tooqui mówi prawda trajkota³ Gwurranin, nie przestaj¹c pra-
cowaæ. Tooqui najdzielniejszy z plemienia. Najsilniejszy, najodwa¿-
niejszy, najm¹drzejszy
I najbardziej gadatliwy przerwa³a mu Barrissa, gdy wreszcie
pozby³a siê knebla. By³a wolna, ale ku swojemu zdumieniu nie mog³a
siê ruszyæ. Kilka dni przebywania w ciasnych wiêzach spowodowa³o
skurcze miêni i mrowienie. Umiejêtnoci Jedi pomog³y jej przywró-
ciæ kr¹¿enie znacznie szybciej, ni¿ móg³by to uczyniæ niewyszkolony
wiêzieñ. Wci¹¿ zajêty Tooqui powiedzia³ jej, gdzie ma szukaæ sprzêtu.
Rzuci³a siê z pomoc¹ i we dwójkê b³yskawicznie rozwi¹zali Obi-Wana,
Luminarê i Anakina.
Co uderzy³o mocno w cianê transportera, omal nie wywracaj¹c
go na bok. Z zewn¹trz dobieg³o ich basowe muczenie, zag³uszaj¹ce na-
wet odg³os wichury i deszczu. Towarzyszy³y mu urywane wrzaski spa-
nikowanych Qulunów.
Co to takiego? zainteresowa³ siê Anakin, rozcieraj¹c nogi i rê-
ce, ¿eby przywróciæ w nich kr¹¿enie. Marzy³ o tym, ¿eby zacisn¹æ pal-
ce nie na rêkojeci miecza, ale na t³ustym karku pewnego wodza Qulu-
nów. Obi-Wan nie pochwala³ takich myli, to prawda, ale zdarza³y siê
chwile, kiedy Anakin mia³ ochotê odstawiæ na bok wszelkie nauki mi-
strza. Teraz w³anie nadszed³ taki moment. Dajcie mi tylko mo¿liwoæ
skrêcenia karku temu wrednemu workowi sad³a, pomyla³, a póniej ze
skruch¹ poniosê ka¿d¹ karê
Lorquale. Tooqui zawziêcie pi³owa³ wiêzy krêpuj¹ce kostki
Kyakhty. ¯eby biæ biæ Qulun, Tooqui trzeba wielki kij. Zerkn¹³ w górê
i umiechn¹³ siê szeroko. Stado lorquale wielki kij. Tooqui goni ich
przez obóz.
183
Kyakhcie opad³a szczêka.
Pogna³e na nas ca³e stado lorquali? Mog³y nas stratowaæ!
Co twardego znów uderzy³o w transporter, jakby na potwierdzenie
prawdziwoci s³ów przewodnika.
Gwurranin spojrza³ na Kyakhtê.
Wielka Alwari mo¿e trochê zamkn¹æ gêbê. I siedzieæ spokojnie,
inaczej Tooqui mo¿liwe zrobi wypadek i poobcina paluchy.
Tooqui, ty ma³y ou, co ty tam robisz?
W ci¹gu kilku chwil wszyscy znów byli na nogach, uzbrojeni i wol-
ni. Luminara z mieczem wietlnym w d³oni przesunê³a siê ostro¿nie do
przedniej czêci transportera i wyjrza³a na zewn¹trz.
Prêty ¿arowe ko³ysa³y siê w uchwytach, przera¿eni Qulunowie bie-
gali bez³adnie, a siek¹cy deszcz przes³ania³ wszystko. A ponad ca³ym
tym chaosem, chwiej¹c ³bem na boki, górowa³o zwaliste cielsko poje-
dynczego, zdesperowanego i na wpó³ oszala³ego lorquala.
O Mocy, pomyla³a, jeli tak wygl¹da jeden lorqual, to jak musi
wygl¹daæ rozpêdzone stado? Odnalaz³a wzrokiem wciniêt¹ miêdzy
pozosta³ych drobn¹ figurkê Tooquiego.
Cokolwiek siê zdarzy od tej chwili, Tooqui, chcê, ¿eby wie-
dzia³, ¿e i ja, i Obi-Wan, i nasi padawanowie uwa¿amy ciê za bardzo dziel-
nego.
Nie tylko dzielnego! Dzielnego dzielnego! Tooqui mê¿nie ru-
szy³ naprzód, ale cofn¹³ siê, kiedy ogromny lorqual pchn¹³ ³bem w ich
stronê ciê¿k¹ cysternê z wod¹. Cysterna pêk³a w zetkniêciu z pod³o-
¿em, dodaj¹c trochê wilgoci do ogólnego potopu. Ale teraz troszkê
siê boi boi
Bo masz powód. Obi-Wan podszed³ do Luminary, usi³uj¹c oce-
niæ sytuacjê w najbli¿szym otoczeniu. Jeli nasze suubatary nie ze-
rwa³y siê z uwiêzi i nie zosta³y stratowane, powinnimy spróbowaæ do
nich dotrzeæ.
Suubatarom nic nie bêdzie, mistrzu Obi-Wanie odezwa³ siê
Bulgan zza pleców Jedi. S¹ dla Qulunów zbyt cenne. Z pewnoci¹
wys³ali stra¿ników, ¿eby siê nimi zajêli i zabezpieczyli je przed lorqua-
lami. A jeli trzymaj¹ siê razem, to s¹ doæ silne, by odepchn¹æ nawet
lorquala.
To znaczy, ¿e bêdziemy siê musieli zaj¹æ kilkoma stra¿nikami
pokiwa³ g³ow¹ Obi-Wan.
Nie ma sprawy odezwa³ siê Anakin, przycupniêty za plecami
mistrza. Mocno ciska³ w d³oni miecz wietlny. By³em tak d³ugo zwi¹-
zany przyda³oby mi siê trochê rekreacji o, przepraszam, æwiczeñ.
184
Barrissa zmarszczy³a brwi.
Anakinie, czy ty przypadkiem nie namawiasz do rewan¿u?
Oczywicie, ¿e nie odparowa³. Chcê tylko powiedzieæ, ¿e
jeli ktokolwiek nawinie mi siê teraz pod rêkê, to nie jestem w nastro-
ju, ¿eby za³atwiæ sprawê polubownie.
St³oczeni w transporterze przeczekali, dopóki droga nie by³a wol-
na. Wtedy skoñczy³ siê czas dyskusji. Niedawni wiêniowie z Obi-Wa-
nem, Luminar¹ i Tooquim na czele wyliznêli siê ostro¿nie ze sponie-
wieranego transportera i zaczêli torowaæ sobie drogê na ty³y obozowi-
ska Qulunów. Niewielu z nich spotkali po drodze, g³ównie miertelnie
przera¿one kobiety i dzieci, które robi³y wszystko, aby nie wejæ w drogê
rozszala³ym lorqualom. Nie mia³y ani czasu, ani ochoty zajmowaæ siê
ucieczk¹ wiêniów.
Wokó³ nich wrza³o zamieszanie, a chaos potêgowa³a jeszcze roz-
szala³a burza. Mimo to bez trudu dotarli do zagrody, gdzie znajdowa³y
siê ich suubatary. Przycupnêli za niskim kontenerem, dok³adnie zabez-
pieczonym przed deszczem i intruzami, i dokonali b³yskawicznej inspek-
cji ogrodzenia. Suubatary nerwowo drepta³y w miejscu. Luminara stwier-
dzi³a z ulg¹, ¿e juki wci¹¿ znajduj¹ siê na grzbietach zaniepokojonych
wierzchowców.
Widzê trzech stra¿ników nie, czterech szepnê³a do Obi-Wana
st³umionym g³osem.
Skin¹³ g³ow¹.
Ja te¿ nie widzê nikogo wiêcej. Podniós³ d³oñ i bez s³owa da³
znak.
Luminara kiwnê³a na Barrissê i okr¹¿y³a transporter z pasz¹. Obi-
-Wan i Anakin skierowali siê w drug¹ stronê. W tym momencie Barris-
sa przypomnia³a sobie zdecydowane s³owa, wypowiedziane niedawno
przez drugiego padawana. Anakin wydawa³ siê a¿ nadto chêtny do nie-
uchronnej bójki.
Dwaj Alwari razem z Tooquim czekali przy kontenerze. Siedzieli
bez ruchu, gapi¹c siê w burzliw¹ noc. Nagle Bulgana jakby co tknê³o.
Zwróci³ siê twarz¹ do ich maleñkiego towarzysza, powoli opad³ na klêcz-
ki i przycisn¹³ czo³o i d³onie do zimnej, mokrej ziemi. Grzywa stercza-
³a ku niebu. Kyakhta zauwa¿y³ gest przyjaciela i natychmiast uczyni³ to
samo choæ sk³adaj¹c ten tradycyjny pok³on, mamrota³ co pod no-
sem. Tooqui przygl¹da³ siê temu z satysfakcj¹.
Dobrze wietnie. Teraz wstaj¹, g³upie miêkkie g³owy. Obaj prze-
wodnicy podnieli siê z klêczek, ocieraj¹c z twarzy brud i deszcz.
Teraz Tooqui ma dla was polecenie.
185
Oczy ma³ego stworzonka b³yszcza³y w wietle b³yskawic:
Wy ju¿ nigdy nie nazywacie Tooqui g³upi dzikus, a wtedy Tooqui
was nie nazywa miêkkie g³upie durne zakute stukniête têpe pa³y
Bulgan otar³ zdrowe oko z wody i przerwa³ zbawcy w pó³ s³owa.
Rozumiemy, co mówisz, Tooqui. To doæ uczciwe. Spiczastym
³okciem dgn¹³ kompana w mocno wygiête ansioniañskie ¿ebra. Mam
racjê, Kyakhta?
Haja, tak mi siê zdaje niechêtnie wymamrota³ drugi przewodnik.
Usatysfakcjonowany kosmaty towarzysz niedoli odwróci³ siê
i uwa¿nie spojrza³ na zagrodê.
Teraz lepiej. Tooqui chcia³ iæ po suubatary, ale Jedi kazali mu
zostaæ, ¿eby pilnowaæ pilnowaæ wy dwaj. Trzymaæ bezpiecznie.
Bulgan wyci¹gn¹³ rêkê w sam¹ porê, aby powstrzymaæ Kyakhtê przed
szarpniêciem za krótkie, miêkkie futerko Tooquiego.
Jaskrawe, sztuczne wiat³o, nie przyæmione nawet przez ulewny
deszcz, owietla³o obie strony zagrody. Obi-Wan wlizn¹³ siê przez
ogrodzenie i w milczeniu wskaza³ na dalszego z dwóch stra¿ników, któ-
rzy trzymali wartê bli¿ej nich. Obaj Qulunowie byli zaprawieni przez
lata walki z kr¹¿¹cymi drapie¿nikami i klanami rabusiów. Mieli wy-
ostrzone zmys³y i dobrze w³adali broni¹.
Ten, który odwróci³ siê pierwszy, zdo³a³ opanowaæ zaskoczenie na
widok dwóch podchodz¹cych do niego ludzi i podniós³ broñ, lecz wy-
pali³ tylko raz. Strza³, odbity b³yskawicznie przez Obi-Wana, pomkn¹³
w ciemnoæ. Zanim stra¿nik zdo³a³ oddaæ drugi strza³, Jedi przyszpili³
go do ziemi.
Pocz¹tkowo Obi-Wanowi zdawa³o siê, ¿e Anakin ma k³opoty z dru-
gim stra¿nikiem, ale kiedy przyjrza³ siê uwa¿niej, stwierdzi³, ¿e ch³o-
pak tylko siê z nim droczy. Zmarszczy³ brwi i ruszy³ w kierunku wal-
cz¹cych, ale na widok nadchodz¹cego mistrza Anakin wykoñczy³ prze-
ciwnika szybkim ciêciem w szyjê. Qulun upad³ w mokr¹, krótk¹ trawê.
Obi-Wan wy³¹czy³ miecz wietlny i spojrza³ pod nogi, na martwe-
go Ansionianina, po czym podniós³ wzrok na Anakina. Szczególnie ja-
sna b³yskawica wydoby³a z mroku cia³a i twarze obu mê¿czyzn, ale nie
zdo³a³a rozjaniæ napiêcia, jakie pomiêdzy nimi wisia³o.
Co to mia³o znaczyæ, padawanie? G³os Jedi pozbawiony by³
wszelkich emocji.
Nic, mistrzu. Anakin przypi¹³ do pasa miecz wietlny z abso-
lutnie niewinn¹ min¹. By³ szybszy, ni¿ myla³em.
186
Kenobi w milczeniu przygl¹da³ siê uczniowi. Wreszcie skin¹³
g³ow¹.
Uwa¿aj, Anakinie, nastêpny przeciwnik mo¿e byæ jeszcze szyb-
szy. Wymin¹³ padawana i powiedzia³ sucho: Chod. Doæ ju¿ straci-
limy czasu.
Ostre gwizdniêcie przywo³a³o do nich Barrissê i Luminarê.
Jakie k³opoty? Obi-Wan nie patrzy³ na Luminarê, tylko na jej
padawankê.
Jedi potrz¹snê³a g³ow¹. Woda cieka³a jej po twarzy, z wytatuowa-
nej dolnej wargi zwisa³y kropelki deszczu.
Dobrzy z nich wojownicy. Bardziej zaprawieni w walkach ni¿ ci,
którzy na nas napadli w Cuipernam. Skinê³a na Barrissê. Padawanka
unios³a lew¹ d³oñ, pokazuj¹c niewielkie draniêcie. Ranka krwawi³a lek-
ko, ale deszcz j¹ omywa³ i z pewnoci¹ wkrótce nie zostanie po niej
ladu.
Anakin zrobi³ krok do przodu i oceni³ skaleczenie jednym spojrze-
niem.
Musisz nauczyæ siê trzymaæ dystans. Zw³aszcza jeli nie wiesz,
jak dobry jest twój przeciwnik.
Nie mam twojego zasiêgu odpar³a opryskliwie. Ale na pew-
no chêtnie poka¿esz mi, jak siê to robi.
Odpowied zbi³a j¹ z tropu.
Kiedy ju¿ tego próbowa³em. Wtedy by³o wiêcej wody, pamiê-
tasz? rzuci³ i skierowa³ siê w stronê nerwowo podskakuj¹cego suuba-
tara. Barrissa przygl¹da³a mu siê przez chwilê z lekkim zmieszaniem,
po czym sama ruszy³a w kierunku swego wierzchowca. No có¿, nie czas
teraz na analizowanie skomplikowanej osobowoci Anakina Skywalke-
ra. Ale czy kiedy wreszcie nadejdzie w³aciwy czas?
W milczeniu dosiedli niespokojnych suubatarów. Kyakhta i Bul-
gan dopiero teraz zauwa¿yli cia³a czterech quluñskich stra¿ników.
Zwierzê Luminary stanê³o dêba na tylnych i rodkowych nogach.
Jedi z trudem go opanowa³a, siedz¹c w siodle. Kilka tygodni temu pew-
nie zosta³aby ju¿ dawno zrzucona. Dowiadczenie jednak przysz³o z cza-
sem, a wraz z dowiadczeniem pewnoæ siebie.
Poskromi³a wreszcie ogromne zwierzê i ruszy³a za przewodnika-
mi, którzy skierowali siê na pó³noc. Zdenerwowane suubatary, kiedy
poczu³y mocne d³onie i wprawnych jedców, bez trudu przesadzi³y
elektryczn¹ barierê przenonej zagrody. I oto znaleli siê znowu w ste-
pie, w strugach deszczu, pêdz¹c przed siebie. Gdzie tam czeka³ ci¹gle
wymykaj¹cy siê nadklan i ostatni etap misji.
187
Soergg zdo³a³ mocno ich opóniæ i namieszaæ w planach. Lumina-
ra mog³a tylko mieæ nadziejê, ¿e Huttowi nie uda³o siê doszczêtnie zni-
weczyæ ich wysi³ków. Suubatar unosi³ j¹ w ciemn¹ noc, a ona modli³a
siê, ¿eby przedstawiciele unii dotrzymali s³owa i powstrzymali siê od
debaty nad ewentualnym od³¹czeniem Ansionu od Republiki a¿ do cza-
su ich powrotu. Z dowiadczenia wiedzia³a, ¿e praktycznie niemo¿liwe
jest anulowanie raz przeprowadzonego g³osowania.
Za ich plecami wciek³y Baiuntu próbowa³ zebraæ grupê pocigo-
w¹. Jego nadzieje na szybkie odzyskanie wiêniów znik³y jednak, kiedy
zobaczy³ t³umek miertelnie przera¿onych Qulunów, którzy uciekali na
wszystkie strony ze zdewastowanego przez lorquale obozowiska.
Kretyni, idioci! Zbierzcie siê! Zacznijcie myleæ! wo³a³ przy-
wódca. Sadain stawa³ dêba pod jego ciê¿arem; jedziec z ogromnym
trudem trzyma³ wodze, próbuj¹c jednoczenie zebraæ choæ kilku wspó³-
plemieñców. Przejêty bez reszty uciekaj¹cymi wiêniami i strat¹ na-
grody, jak¹ sob¹ przedstawiali, nie widzia³, co siê dzieje na kolizyjnym
kursie. Sadain by³ jednak sprytniejszy: zrzuci³ go z grzbietu, a sam uciek³.
Ty nêdzny, bezwartociowy Siedz¹c w b³otnistej trawie, wódz
Qulunów ma³o nie pêk³ ze z³oci. Co za noc! A tak siê obiecuj¹co zapo-
wiada³a. Ciê¿ko dwign¹³ siê na nogi i zacz¹³ wciekle otrzepywaæ upa-
pran¹ w b³ocie odzie¿. Jedno spojrzenie wystarczy³o, aby stwierdziæ,
¿e jest sam. Wszyscy pozawiatowcy uciekli, choæ nie móg³ sobie wy-
obraziæ, jakim cudem im siê to uda³o. Czy przetrzyma³ ich doæ d³ugo,
aby wydrzeæ zap³atê od Hutta? Mia³ tak¹ nadziejê. Trud, jaki sobie za-
da³, aby tych Jedi uwiêziæ, wci¹¿ jeszcze by³ wart zachodu. A co do po-
trójnie przeklêtego stada lorquali, to wreszcie sobie posz³o i z pewno-
ci¹ pasie siê teraz spokojnie gdzie na po³udnie od obozowiska, które
zrówna³o z ziemi¹. A on siedzi tutaj w trawie ze wiadomoci¹, ¿e cze-
ka go krótki, ale b³otnisty spacer do ³ó¿ka.
Có¿, jego klan przechodzi³ ju¿ gorsze koleje losu. Nie na darmo
Baiuntu cieszy³ siê opini¹ przewiduj¹cego przywódcy i przebieg³ego
kupca. Bêd¹ jeszcze inne dni, inne okazje do zarobku. M¹dry handlarz
wie, kiedy pogodziæ siê ze strat¹, a kiedy walczyæ o zysk. Wszystko
zale¿y od tego, czy powstrzymali pozawiatowców doæ d³ugo, aby za-
dowoliæ zleceniodawców z miasta. Ruszy³ powoli w kierunku ocala³ych
prêtów ¿arowych obozowiska.
Co zakas³a³o dyskretnie za jego plecami.
Zrobi³ kolejny krok i kaszel rozleg³ siê znowu. Obejrza³ siê, dr¿¹-
cymi palcami szukaj¹c miotacza, tego dobrego, który naby³ na corocz-
nych targach w odleg³ym Piyanzi. Palce natrafi³y na pustkê.
188
Broñ musia³a wylizn¹æ mu siê z olstra, kiedy zrzuci³ go ten prze-
klêty sadain.
Opad³ na kolana i nie bacz¹c na b³oto i deszcz, zacz¹³ gor¹czkowo
szukaæ miotacza. Ou, jest le¿y sobie w trawie niedaleko Baiuntu. Te-
raz wszystko bêdzie dobrze, choæ mo¿e nie tak, jak by³o tu¿ po zacho-
dzie s³oñca. Z ulg¹ siêgn¹³ po broñ. W tym momencie nad miotaczem
pojawi³o siê nagle troje oczu. B³yszcza³y czerwonym, morderczym bla-
skiem. Obok widnia³a druga trójka lepiów, dalej trzecia i jeszcze jed-
na. Zagryz³ wargi i rzuci³ siê w kierunku miotacza.
Jak na tak masywnego osobnika, Baiuntu by³ zdumiewaj¹co szybki.
Ale ani w po³owie nie tak szybki, jak shanh.
189
R O Z D Z I A £
"
Ranek przyniós³ zmianê pogody i humorów. Stepy, oczyszczone
przez nocn¹ burzê, pachnia³y deszczem i wygl¹da³y jak wie¿o umyte
i pomalowane. S³oñce wieci³o ³agodnie, ma³e skrzydlate stworzonka
¿ywi¹ce siê nasionami rano szczebiota³y, przelatuj¹c wród traw, a na-
wet zazwyczaj niewzruszone suubatary pêdzi³y z m³odzieñcz¹ sprê¿y-
stoci¹ we wszystkich szeciu nogach. Jedcy bez w¹tpienia jeszcze
bardziej cieszyliby siê z rzekiego poranka, gdyby nie byli zmêczeni
ca³onocn¹ jazd¹.
Ch³odne poranne powietrze dzia³a³o jednak orzewiaj¹co. Obi-Wan
stan¹³ w siodle i utrzymuj¹c doskona³¹ równowagê, zacz¹³ wykonywaæ
seriê æwiczeñ rozci¹gaj¹cych, nie zwracaj¹c zupe³nie uwagi na galopu-
j¹cego pod nim wierzchowca. Para padawanów z podziwem obserwo-
wa³a ten pokaz. Anakin wiedzia³, ¿e gdyby spróbowa³ takiej sztuczki,
w okamgnieniu wyl¹dowa³by na trawie. To, co wyczynia³ Obi-Wan, wy-
maga³o doskona³ej koncentracji, pe³nego zaufania do w³asnych mo¿li-
woci, no i stalowych nerwów. Ale co w tym dziwnego? Jego nauczy-
ciel znany by³ z doskona³ej w³adzy nad wszystkimi funkcjami cia³a.
Luminara, jad¹ca tu¿ obok, od czasu do czasu zerka³a w kierunku
drugiego rycerza Jedi. Potrafi³aby naladowaæ jego ruchy, ale wola³a
odpoczywaæ. Rozejrza³a siê po stepie rozci¹gaj¹cym siê przed nimi.
Mia³a kilka pytañ do przewodników. £agodnie popêdzi³a suubatara, ¿eby
zrównaæ siê z nimi, i pozostawi³a Kenobiego w tyle.
Obi-Wan zosta³ sam i napawa³ siê w spokoju rozpocieraj¹cym siê
wokó³ ³agodnie faluj¹cym morzem traw. Jak zawsze w przypadku
190
nowego wiata, wiele by³o do zbadania: geologia, klimat, najbli¿sza flora
i fauna.
Nie przypuszcza³ nawet, ¿e Anakin obserwuje go uwa¿nie z daleka.
Uzna³, ¿e najczêciej trudno poznaæ, co jego mistrz sobie myli. Czy taki
w³anie jest los Jedi coraz wiêksze osamotnienie, oddalenie, zapomnie-
nie? Kiedy patrzy³ na jad¹c¹ obok m³od¹ kobietê, trudno mu by³o sobie
wyobraziæ bystr¹ i energiczn¹ Barrissê przechodz¹c¹ tak drastyczn¹ prze-
mianê. Zreszt¹, szczerze mówi¹c, równie¿ Luminara Unduli mia³a w so-
bie wiêcej ¿ycia ni¿ Obi-Wan. Czy¿by wiêc tylko Jedi p³ci mêskiej byli
skazani na prze¿ycie swoich dni w powadze i wewnêtrznym skupieniu?
Przyrzek³ sobie w duchu, ¿e jemu siê to nie zdarzy. Cokolwiek przy-
niesie przysz³oæ, nie bêdzie patrzy³ na ¿ycie z ponur¹ rezerw¹, która
zdawa³a siê dominowaæ w mistrzu Obi-Wanie. Przypomnia³ sobie cu-
down¹, uduchowion¹ opowieæ, któr¹ wysnu³ jego nauczyciel przed
widowni¹ oczarowanych Yiwów. A mo¿e os¹dza Obi-Wana zbyt suro-
wo? Czy to jego wina, ¿e nigdy nie poczu³ tego dr¿enia, które zmusza³o
Anakina do wpatrywania siê godzinami w nocne niebo i wzywaniu w mil-
czeniu jednej, odleg³ej gwiazdy? Uczono go, ¿e powinien ³¹czyæ siê
z innymi w ich cierpieniu. Potrafi wiêc wspó³czuæ nauczycielowi. W tej
w³anie chwili postanowi³, ¿e zawsze bêdzie o tym pamiêta³.
Jeli kiedykolwiek zapomnê, zdecydowa³, to tylko dlatego, ¿e nie
bêdê osob¹, któr¹ chcê siê staæ.
wietnie sobie poradzi³e wczoraj wieczorem.
S³ucham? Uwiadomi³ sobie nagle, jak g³êboko pogr¹¿y³ siê
w mylach. Postara³ siê przynajmniej umiechem wynagrodziæ to swo-
jej mi³ej, choæ czasem nieznonej rozmówczyni. Z czym?
Barrissa odwróci³a siê ku niemu w siodle.
Kiedy uciekalimy przed Qulunami, a zw³aszcza wtedy, kiedy od-
bieralimy nasze wierzchowce. Widzia³am, co zrobi³e.
Zrobi³em to, co mi poleci³ mistrz Obi-Wan. To, co musia³em
zrobiæ.
Dopiero drugi raz widzia³am, jak w³adasz mieczem wietlnym.
Jeste bardzo silny. Niewiadomie dotknê³a swojej zranionej rêki. To
dowiadczenie nauczy j¹, ¿eby siê nie ods³aniaæ i nie zaniedbywaæ obrony
nawet wobec pozornie s³abszego przeciwnika.
Du¿o æwiczy³em. Suubatar Anakina przeskoczy³ niski próg
z szarych kamieni, unosz¹c najpierw przednie, potem rodkowe i wresz-
cie tylne nogi. S¹ osoby, które twierdz¹, ¿e Jedi mo¿na poznaæ po
zrêcznoci w pos³ugiwaniu siê mieczem wietlnym. Chcê, aby szano-
wano tê moj¹ umiejêtnoæ. Szacunek zapobiega niepotrzebnym walkom.
191
Umiechnê³a siê.
Kiedy na ciebie patrzê, mylê sobie, ¿e nawet mistrz Yoda mu-
sia³by siê przy tobie napracowaæ.
Zamruga³ zdziwiony.
Mistrz Yoda? Chyba ¿artujesz.
Spowa¿nia³a nagle.
Dlaczego mia³abym ¿artowaæ na taki temat? Mistrz Yoda jest zna-
ny jako najwiêkszy mistrz miecza wietlnego wszech czasów. Nie mów
mi, ¿e nigdy nie mia³e z nim lekcji szermierki.
Pewnie, ¿e mia³em z nim lekcje. I rzeczywicie jest wietnym
nauczycielem techniki. Nawet jeli musi stawaæ na podwy¿szeniu,
¿eby uczniowie go widzieli. Jego zrêcznoæ mnie zadziwia, zw³aszcza
przy tak ma³ym zasiêgu doda³ z ¿arem. Ale to tylko nauka, Barrisso.
Sama teoria i za³o¿enia. Nawet jeli uczy³ ciê mistrz Yoda, to nie jest
prawdziwa walka.
Tym razem, zamiast odpowiedzieæ od razu, przez chwilê zastano-
wi³a siê nad jego s³owami.
Dlaczego s¹dzisz, ¿e mistrz Yoda nigdy nie u¿ywa³ miecza w praw-
dziwej walce?
Mia³ ochotê siê rozemiaæ, ale zrezygnowa³. Obi-Wan i Luminara
mogliby us³yszeæ i zapytaæ o przyczynê takiej weso³oci. Anakin wie-
dzia³, ¿e jego wyjanienie nie spodoba³oby siê nauczycielowi. Podob-
nie jak wszyscy Jedi, Obi-Wan darzy³ stareñkiego mistrza g³êbokim
szacunkiem, a w dodatku niezmordowanie wbija³ do g³owy swojemu
padawanowi, ¿e pewne sprawy nie s¹ w³aciwym tematem do ¿artów.
Nie oznacza³o to, ¿e Anakin mia³ zamiar zignorowaæ pytanie towa-
rzyszki.
Daj spokój, Barrisso. Mistrz Yoda, w prawdziwym pojedynku poza
plansz¹ szermiercz¹? Mo¿esz sobie wyobraziæ tak¹ walkê? Znów
chcia³o mu siê miaæ na sam¹ myl o takiej scenie. Z kim móg³by
w ten sposób walczyæ? Najwy¿ej z kim wzrostu Tooquiego.
Nie chodzi o wzrost ani o moc miecza wietlnego, lecz o si³ê
serca.
Anakin ze zrozumieniem skin¹³ g³ow¹.
Daj mi wielkoæ i moc, a serce zatrzymaj sobie. Wiedzia³, ¿e
ta odpowied graniczy³a z blunierstwem, ale ciekaw by³, jak siê teraz
zachowa padawanka.
Zareagowa³a spokojniej, ni¿ siê spodziewa³.
Powiniene siê wstydziæ, Anakinie Skywalkerze. Jak mo¿esz kwe-
stionowaæ umiejêtnoci mistrza Yody?
192
Wcale ich nie kwestionujê odparowa³. Nie móg³bym, prze-
cie¿ by³em jego uczniem. Nie znam nikogo szybszego i lepszego w walce
na miecze wietlne ale w sali treningowej. Chcê tylko powiedzieæ,
¿e techniki szkoleniowe to nie to samo, co walka na miecze w bitwie.
Poza tym mistrz Yoda jest no, nie jest m³ody. A jeli ju¿ o kwestio-
nowaniu mowa, dobry Jedi powinien kwestionowaæ wszystko. Najle-
piej byæ pewnym swego.
Dobrze, ¿e tak mylisz odpar³a oschle. Nigdy siê nie bê-
dziesz musia³ martwiæ, ¿e pope³nisz b³¹d.
Wszyscy pope³niamy b³êdy zapewni³ j¹. W³anie temu ma
zapobiec zadawanie pytañ. Dlatego kwestionujê wszystko, co mi staje
na drodze. W tej chwili ca³e systemy kwestionuj¹ sposób, w jaki rz¹-
dzona jest Republika. Ansion jest tylko jednym z wielu, a inni bardzo
uwa¿nie mu siê przygl¹daj¹.
Spojrza³a na niego uwa¿nie.
Czy i ty tak s¹dzisz, Anakinie? Czy i ty kwestionujesz sposób
rz¹dzenia Republik¹?
By³bym g³upcem, gdybym tego nie robi³. Machn¹³ rêk¹ w kie-
runku pozosta³ych. Nawet mistrz Obi-Wan ma zastrze¿enia dotycz¹-
ce korupcji, kierunku, jaki przyjmuje rz¹d, spraw, których nie rozwi¹-
zuje, poniewa¿ coraz bardziej pogr¹¿a siê w biurokratycznym be³kocie.
Nic dziwnego, ¿e ja te¿ mam swoje zastrze¿enia. A ty nie?
Wyprostowa³a siê w siodle i pokrêci³a g³ow¹.
Nie zamierzam marnowaæ czasu na dysputy polityczne. Wolê do-
brze wype³niaæ obowi¹zki padawana i jak najszybciej zostaæ prawdzi-
wym Jedi. To doæ pracy, ¿eby zaj¹æ ka¿dego. A przynajmniej tak mi siê
wydawa³o. Spojrza³a na niego twardo. To cud, ¿e potrafisz wród
tylu zajêæ zmieciæ jeszcze problemy galaktycznej racji stanu.
Oraz parê innych rzeczy, chcia³ powiedzieæ, ale zrezygnowa³.
Wprawdzie myla³ teraz o swojej zadziornej i zdecydowanej kole¿ance
z pewnym, acz niechêtnym podziwem, jednak wci¹¿ nie ufa³ jej ca³ko-
wicie. Czu³, ¿e cokolwiek jej powie, ona natychmiast przeka¿e to swo-
jej mistrzyni, a Luminara z kolei Obi-Wanowi. Lepiej zachowaæ pewne
sprawy dla siebie.
Za ka¿dym razem, kiedy anga¿owa³ siê w takie dyskusje, coraz bar-
dziej czu³ swoj¹ odmiennoæ. Ró¿ni³ siê od Barrissy, tak samo, jak od
Luminary i Obi-Wana. Matka zawsze mu to mówi³a. Tak bardzo ¿a³o-
wa³, ¿e nie mo¿e w tej chwili z ni¹ porozmawiaæ, zasiêgn¹æ jej m¹drej
rady w ró¿nych sprawach, zw³aszcza za w tej, która poch³ania³a go ca³-
kowicie. I pomyleæ, ¿e w dawnych czasach ludzie za prawdziw¹ roz³¹-
193
13 Nadchodz¹ca burza
kê uwa¿ali znalezienie siê po przeciwnych stronach tej samej planety.
Ju¿ prawie nie potrafi³ sobie wyobraziæ, ¿e ludzie liczyli kiedy odle-
g³oæ miar¹ fizyczn¹, a nie czasow¹.
Na noc zatrzymali siê w dolinie jednego z niezliczonych strumie-
ni, które przecina³y zielony step. Qulunowie nie wydawali siê sk³onni
do pocigu. Albo tak mocno ucierpieli od nocnej galopady lorquali, ¿e
nie dali rady zorganizowaæ pogoni, albo uznali, ¿e lepiej nie cigaæ wiê-
niów, którzy potrafi¹ siê skutecznie odgryæ.
Jest jeszcze jedna mo¿liwoæ zauwa¿y³ Kyakhta, kiedy poru-
szono tê kwestiê. Im bli¿ej jestemy nadklanu, tym bardziej taki ni¿-
szy klan, jak Qulunowie, boi siê wtr¹caæ.
Najwa¿niejsze, ¿e moim zdaniem jestemy bezpieczni. Obi-
-Wan zmru¿y³ oczy i spojrza³ w zachodz¹ce s³oñce. Ale dzi w nocy
wystawimy warty tak dla pewnoci.
Anakin by³ zadowolony, kiedy przysz³a jego kolej. Barrissa go obu-
dzi³a po pó³nocy czasu ansioñskiego. Wystarczy³o jedno dotkniêcie.
Nic siê nie dzia³o szepnê³a, ¿eby nie zbudziæ pozosta³ych. Za-
nim wsta³ i w³o¿y³ co cieplejszego, ona ju¿ z westchnieniem pakowa³a
siê do swojego piwora. Nic nie widaæ, ale czujesz, jak wszystko wko³o
siê rusza. Ten wiat jest pe³en ulotnych dwiêków nocy.
Odniós³ wra¿enie, ¿e zasnê³a, zanim jeszcze zd¹¿y³a zamkn¹æ oczy.
Miejsce stanowiska wartowniczego zosta³o starannie wybrane przez
przewodników. By³ to najwy¿szy punkt w okolicy obozowiska, choæ
niezbyt wynios³y, ot ma³y b¹bel na równinie. Jednak widok st¹d na oko-
lice strumienia by³ bodaj najlepszy. Anakin znalaz³ sobie wygodne miej-
sce i usiad³, szykuj¹c siê na trzygodzinne czuwanie.
Wiêkszoæ istot myl¹cych uzna³aby tak¹ wartê za niezmiernie nud-
n¹. Ale nie Anakin. Wychowany tylko przez matkê, pozbawiony towa-
rzystwa rodzeñstwa, by³ przyzwyczajony do samotnoci. Kiedy by³ dziec-
kiem, czêsto jego jedynym towarzystwem by³y maszyny. Zastanawia³
siê chwilê, jaki los spotka³ tego robota protokolarnego, którego zmaj-
strowa³ z czêci zamiennych. Trudno powiedzieæ, co siê ulêg³o w g³o-
wie pewnego gadatliwego skrzydlatego kupca imieniem Watto. Cieka-
we, co ten wielkonosy robal porabia Przy³apa³ siê na tym, ¿e na samo
wspomnienie krêci g³ow¹. Jeli kto mia³by prawo od czasu do czasu
dziwnie siê zachowywaæ, to w³anie on, Anakin Skywalker. Kto prócz
niego uzna³by chciwego, przeroniêtego Toydarianina za substytut ojca?
W³aciwie, jeli nie liczyæ braku cian, to co za ró¿nica: siedzieæ
na zapleczu sklepu z maszynami czy staæ samotnie w obcym stepie, pod
obcym niebem. Jeden z dwóch ksiê¿yców Ansiona by³ ju¿ na niebie,
194
drugi w³anie wschodzi³. Oba w¹skie sierpy lni³y srebrem na tle czar-
nego aksamitu. Otacza³o je mrowie gwiazd, jak odleg³e diamenty. Tyle
wiatów, tyle pytañ a wiele z nich dotyczy³o wiata, na którym siê
znajdowa³.
Co zaszeleci³o w wysokiej trawie. Zerkn¹³ w tamt¹ stronê, ale
nie zobaczy³ nic. Tak jak mówi³a Barrissa, ta planeta pe³na by³a cichych
nocnych odg³osów. Mnóstwo pomniejszych lokalnych form ¿ycia miesz-
ka³o poni¿ej baldachimu faluj¹cej dzikiej trawy, nigdy nie wychodz¹c
na wiat³o dzienne. Ciekawe, jakich zniszczeñ dokona³o galopuj¹ce stado
lorquali w tych ukrytych spo³ecznociach.
Prawdopodobnie niewielkich, odpowiedzia³ sam sobie. Tu, na roz-
leg³ych, dzikich równinach, natura reagowa³a na potrzeby zarówno wiel-
kich, jak i maluczkich. Dobrym przyk³adem by³o plemiê Tooquiego.
Sprytny ³obuz z tego malca. Wcibski, denerwuj¹cy, to prawda, ale rów-
nie odwa¿ny, jak jego w³asne fantastyczne opowieci. Anakin przez wiêk-
szoæ ¿ycia by³ zmuszony polegaæ wy³¹cznie na w³asnej odwadze, dla-
tego szczerze podziwia³ tê cechê u innych.
Minê³a ca³a godzina, zanim znów rozleg³y siê szmery. Z ka¿dym
dniem poznawali nowe okazy ansioñskiej fauny, ale z oczywistych wzglê-
dów rejestr nocnych stworzeñ by³ doæ ograniczony. Anakin nie mia³
nic do roboty, postanowi³ wiêc sprawdziæ, co tak szeleci w trawie.
Cokolwiek to by³o, znajdowa³o siê doæ blisko.
Odwróci³ siê i skierowa³ na lewo, bezszelestnie st¹paj¹c w wyso-
kiej trawie. Szelest rozleg³ siê znów, tym razem bli¿ej. Uzna³, ¿e to
niewielkie stadko lokalnych zwierz¹tek, pracowicie zbieraj¹cych pod
os³on¹ nocy osypane ziarna traw. Ciekawe, jak one wygl¹daj¹. Co naj-
mniej jedno z nich wydawa³o siê doæ du¿e, wielkoci przynajmniej
Tooquiego.
Zaskoczony w pó³ kroku shanh wyskoczy³ z ukrycia jak sprê¿yna.
Podobnie jak wiele innych miejscowych stworzeñ, nie warcza³, lecz
sycza³. G³os shanha nie by³ podobny do syku inteligentnych istot, ta-
kich jak Alwari, ani innych mi³ych stworzonek wêdruj¹cych po otwar-
tych przestrzeniach. By³ to niski, ponury dwiêk kwintesencja wcie-
k³ej furii.
Przednie i rodkowe ³apy uderzy³y w pier Anakina, zwalaj¹c go
z nóg. W jednej chwili potê¿ne, pe³ne ostrych zêbów szczêki zwierzê-
cia znalaz³y siê w okolicy jego gard³a. Nie by³o czasu na mylenie, nie
by³o czasu na wybór sposobu postêpowania.
Zanim szczêki shanha siê zamknê³y, Anakin gwa³townie przetoczy³
siê na bok. Górny rz¹d zakrzywionych, licznych zêbów drapie¿cy, za-
195
miast w cia³o, zary³ siê w ziemiê. Smuk³y, muskularny miêso¿erca od-
wróci³ siê natychmiast przodem do ofiary, u¿ywaj¹c do tego wszyst-
kich szeciu nóg; jedyne nozdrze by³o rozdête ze z³oci, a czerwone
lepia wygl¹da³y na tle ciemnej sylwetki napastnika jak dwa opalizuj¹ce
ksiê¿yce.
Anakin odpe³zn¹³ w ty³; usi³owa³ skupiæ siê na Mocy, jednoczenie
gor¹czkowo szukaj¹c miecza u boku. Odczepi³ broñ od pasa i w³¹czy³
¿eby natychmiast j¹ straciæ, kiedy trójszponiasta ³apa uderzy³a go w praw¹
d³oñ. Miecz upad³ w trawê wprost na wy³¹cznik i ostrze zgas³o. Tak siê
koñczy, kiedy próbujesz robiæ dwie rzeczy naraz, a nie umiesz, skarci³
siê ch³opiec. Prawdziwy Jedi potrafi³by sobie poradziæ. Z bólem uwia-
domi³ sobie, jak wiele jeszcze musi siê nauczyæ.
Ale jeli szybko czego nie wymyli, mo¿e nie mieæ ju¿ okazji do
nauki.
Rozbrojony, chwiejnie stan¹³ na nogi. Shanh z nadziej¹ w lepiach
gapi³ siê na niego, nawet nie mrugaj¹c. W przeciwieñstwie do padawa-
na, nie by³ uzale¿niony od mylenia. Mocne miênie sprê¿y³y siê pod
krótkim, pasiastym futrem, paszcza otwar³a siê lekko i zwierzê sko-
czy³o.
Pozbawiony jedynej broni, Anakin uciek³ siê do tego, co mu pozo-
sta³o. Skoncentrowa³ siê, jak jeszcze nigdy w ¿yciu, i wyrzuci³ przed
siebie jedn¹ d³oñ z rozpostartymi palcami.
Jego wp³yw na Moc nie by³ jeszcze doæ silny, aby odrzuciæ w ty³
atakuj¹ce zwierzê, ale wystarczy³, aby odchyliæ tor mierciononego
pocisku. Przelatuj¹c obok niego, zwierzê wyrzuci³o przed siebie rod-
kowe i przednie ³apy. Jedna para szponów rozora³a Anakinowi ramiê,
zanim zdo³a³ odskoczyæ. Ani pisn¹³.
Poczu³, ¿e krew leci mu strumieniem z rany, bolesnej i brzydkiej,
choæ nieg³êbokiej. Wciek³y i oszo³omiony drapie¿nik wyl¹dowa³ na
wszystkich szeciu nogach i natychmiast odwróci³ siê, gotów do kolej-
nego skoku. W tym momencie Anakin rzuci³ siê po swój miecz wietl-
ny i zacisn¹³ palce na stalowym cylindrze. Le¿¹c na brzuchu, zacz¹³ siê
odwracaæ, ¿eby zadaæ cios wciekle sycz¹cemu przeciwnikowi. To by³
naprawdê wielki samiec silny, szybki i bardzo g³odny. Anakin wie-
dzia³, ¿e bêdzie mia³ czas tylko na jeden cios, ale z mieczem wietlnym
to powinno wystarczyæ.
Niespodziewanie co przygwodzi³o do ziemi jego prawy przegub.
Skrzywi³ siê z bólu, spojrza³ i stwierdzi³, ¿e zagl¹da w drug¹ parê b³ysz-
cz¹cych czerwonych lepiów nie dalej ni¿ na odleg³oæ ramienia. Po-
czu³ serce w gardle.
196
Samica shanha postanowi³a przy³¹czyæ siê do imprezy.
Poczu³ l¹duj¹cy na plecach ogromny ciê¿ar. Wszystko dzia³o siê
o wiele za szybko. U¿ycie Mocy przeciwko shanhowi mog³o trochê po-
móc, ale teraz by³y ju¿ dwa. Jeli spróbuje zrzuciæ samca wisz¹cego mu
na plecach, samica prawdopodobnie odgryzie mu twarz. Jeli pchnie j¹
i uwolni rêkê z mieczem, samiec bêdzie mia³ czas, aby rozoraæ mu ple-
cy pazurami albo dobraæ siê do karku. Zdawa³ sobie sprawê, ¿e za du¿o
czasu powiêca na mylenie.
Samiec wyda³ z siebie przeraliwy syk, niepodobny do ¿adnego in-
nego dwiêku, jakie wydawa³ do tej pory. Jednoczenie ciê¿ar na ple-
cach padawana znikn¹³ nagle. Anakin nie mia³ pojêcia dlaczego. Zosta-
wiony z jednym tylko przeciwnikiem, z ca³ej si³y pchn¹³ Moc¹. Samica
jêknê³a zaskoczona, kiedy niewidzialna si³a rzuci³a j¹ w bok o kilka d³u-
goci cia³a. Anakin uwolnion¹ rêk¹ zapali³ miecz.
Zanim zdo³a³ zaatakowaæ, oszo³omiona, ale wci¹¿ przytomna sami-
ca skoczy³a. W pó³ skoku spotka³a siê z promienistym ostrzem, które
dosiêg³o j¹ tu¿ nad karkiem. Wyda³a pojedynczy, ostry syk zaskoczenia
i bólu, wokó³ rozszed³ siê md³y odór spalonego miêsa i zwierzê wyl¹-
dowa³o ca³ym ciê¿arem na Anakinie. Ch³opiec napi¹³ miênie i uniós³
siê na d³oniach i kolanach, strz¹saj¹c z pleców ciê¿kie zwierzê.
Wielki samiec le¿a³ obok nieruchomo. Z rozciêtej czaszki unosi³
siê dym. Obok sta³a znajoma postaæ. Choæ niewysoka, w zalanych po-
tem oczach Anakina przybra³a olbrzymie rozmiary. Powiêkszony obraz
wróci³ do normy, gdy postaæ obdarzy³a ch³opca umiechem.
Ciche dwiêki maj¹ czasem wielkie ród³o powiedzia³a ubrana
w nocny strój Luminara, wy³¹czy³a miecz i opuci³a rêkê. Dobry war-
townik powinien s³uchaæ nie tylko uszami, Anakinie Skywalkerze. Rze-
czywistoæ bywa naje¿ona niespodziankami.
Chwiejnie podniós³ siê na nogi, dysz¹c ciê¿ko. Sk³oni³ krótko g³owê.
Dziêkujê za ofiarowanie mi ¿ycia, pani Luminaro.
Przyjê³a jego podziêkowanie ledwie dostrzegalnym skinieniem.
Twoje ¿ycie nale¿y do ciebie, Anakinie. Nie mogê ci go ani daæ,
ani odebraæ. Wydawa³o mu siê, ¿e dostrzega w jej oku b³ysk. Pomog-
³am ci tylko je zachowaæ.
Podesz³a i ku wielkiemu zaskoczeniu Anakina otoczy³a ramieniem
jego plecy. Dozna³ dziwnie krzepi¹cego wra¿enia. Przypomnia³o mu
siê co, o czym ju¿ prawie zapomnia³.
Odpocznij. Postojê tu za ciebie zaproponowa³a.
Ale przecie¿ twoja zmiana jest dopiero za godzinê zaprotes-
towa³.
197
Jeszcze raz obdarzy³a go tym porozumiewawczym, ciep³ym umie-
chem.
Nie wiem dlaczego, ale zupe³nie mi siê nie chce spaæ. W po-
rz¹dku, padawanie. Uwa¿aj to za kolejne dowiadczenie. Wyci¹gniesz
z niego naukê prawda?
By³o to pytanie retoryczne, wiedzia³, ¿e nie musi na nie odpowia-
daæ. Ale przytakn¹³.
Kiedy kto w rodku nocy, w obcym miejscu i na obcym wie-
cie, s³yszy dwiêk budz¹cego siê do ¿ycia miecza wietlnego, to na ogó³
wie, ¿e nie zosta³ on w³¹czony dla zabawy. Zdaje siê, ¿e dotar³am do
ciebie w sam¹ porê.
Skin¹³ g³ow¹. Z ka¿dym krokiem czu³ siê lepiej.
Gdyby mnie kto teraz zapyta³, potrafiê wyjaniæ, na czym pole-
ga taktyka wspó³pracy shanhów podczas ataku na ofiarê.
To pewnie wiêcej, ni¿ ktokolwiek chcia³by us³yszeæ.
Byli ju¿ z powrotem w obozie. Luminara zabra³a ramiê z jego ple-
ców.
Przepij siê trochê, Anakinie. Nie martw siê o mnie. Jestem do
tego przyzwyczajona.
G³upio by³oby protestowaæ dalej. Odnalaz³ swoje legowisko i pad³
na nie ciê¿ko, nawet nie zawracaj¹c sobie g³owy wchodzeniem do pi-
wora. Niedaleko spali Bulgan i Kyakhta. Jeszcze jedna sylwetka poru-
szy³a siê, choæ nie wsta³a z pos³ania. Luminara pochyli³a siê nad Obi-
-Wanem i szepnê³a mu kilka s³ów. Kenobi wys³ucha³ uwa¿nie, skin¹³
g³ow¹ i po³o¿y³ siê znowu. Anakin czeka³ na burê, której siê zreszt¹
spodziewa³. Na szczêcie jego nauczyciel okaza³ siê doæ m¹dry lub
mo¿e obdarzony wystarczaj¹c¹ empati¹, aby nic nie mówiæ. Zreszt¹
chyba nie by³o nic wiêcej do powiedzenia.
Ale nie przeszkodzi³o to Barrissie. Wystawi³a g³owê ze swojego
piwora i spojrza³a na niego wymownie. Wytrzyma³ to spojrzenie tak
d³ugo, jak móg³, to znaczy oko³o minuty.
Dobra, dobra wymamrota³. Gadaj mia³o. Nie krêpuj siê.
Co mam powiedzieæ? zapyta³a niewinnie. W jej g³osie by³o
tyle samo z³oliwoci, co w wyrazie twarzy.
Wiesz dobrze. Ze z³oci¹ grzeba³ w piworze. ¯e zaniedba-
³em obowi¹zek. ¯e rozmarzy³em siê w rodku nocy. ¯e nie zwraca³em
uwagi na to, co robiê. Cokolwiek.
Zastanawia³am siê tylko, czy nic ci nie jest.
Przypomnia³ sobie o ranie w ramieniu. Wciek³oæ na siebie spra-
wi³a, ¿e zapomnia³ o bólu, teraz jednak cierpienie wróci³o z ca³¹ si³¹.
198
Cieszy³o go to uczucie, otworzy³ siê na nie, powita³ je z radoci¹. Za-
s³u¿y³ na co takiego. Tak samo jak zas³u¿y³ na wszelkie oskar¿enia,
jakie zamierza³a rzuciæ na niego Barrissa.
Ona jednak mia³a na myli co zupe³nie innego.
Zastanawiam siê, czy mistrz Yoda, który zna wy³¹cznie techniki
walki mieczem wietlnym, da³by siê w ten sposób zaskoczyæ.
Umiechnê³a siê, odwróci³a na drugi bok i pogr¹¿y³a we nie.
Przysz³a mu do g³owy gniewna odpowied, ale nie wypowiedzia³
jej na g³os. Oczywicie, mia³a racjê. Da³a mu do mylenia, i to niele.
Jeszcze jeden temat do zastanowienia. Odwróci³ siê na plecy, krzywi¹c
siê od pal¹cego bólu ramienia, i znów spojrza³ na gwiazdy, lecz tym ra-
zem z ca³kiem innej perspektywy ni¿ przedtem.
Opanowanie Mocy by³o czym wiêcej ni¿ tylko umiejêtnoci¹ prze-
mieszczania przedmiotów z miejsca na miejsce. Trzeba byæ wiadomym
jej istnienia przez ca³y czas, a nie tylko w chwilach zagro¿enia. To nie
zbroja, zawsze obecna, aby chroniæ kogo, kto wie, jak jej u¿yæ. Reagu-
je jedynie na wiadome wysi³ki. Zrozumia³, ¿e na tym w³anie polega
jego problem. Uwiadamia³ sobie istnienie Mocy tylko od czasu do
czasu.
Poprzysi¹g³ sobie, ¿e nigdy wiêcej siê to nie zdarzy. Od tej chwili
przez ca³y czas on bêdzie z Moc¹, nie czekaj¹c, a¿ ona bêdzie z nim.
Znów mu uwiadomiono, ¿e musi siê jeszcze bardzo wiele nauczyæ.
Na szczêcie uczy³ siê szybko.
199
R O Z D Z I A £
#
Zebrali siê nie w oficjalnym otoczeniu sali rady miejskiej, lecz
w ogrodzie rezydencji Kandah, jednej z delegatek unii, która mia³a g³o-
sowaæ za lub przeciw od³¹czeniu siê Ansionu od Republiki. Dziedzi-
niec, otoczony czterema cianami dwóch piêter rezydencji, a¿ kipia³
od kwiatów i fontann. Podobnie jak dom, wszystko to zosta³o op³acone
z zysków, jakie rodzina Kandah zdoby³a przez lata dzia³alnoci. Zyski te
by³yby znacznie wy¿sze, gdyby nie uszczupli³y ich z³odziejskie podatki
nak³adane arbitralnie przez Republikê, myla³a Kandah, obserwuj¹c, jak
inni reprezentanci spaceruj¹ po krêtych alejkach ogrodu.
Jeli wszystko pójdzie dobrze, te przeszkody na drodze do jeszcze
wiêkszego bogactwa wkrótce znikn¹.
Ogród zosta³ zaprojektowany jako miejsce ucieczki od zgie³ku mia-
sta. Dzi dawa³ schronienie zebraniu reprezentantów i ich asystentów. Ci
ostatni byli stopniowo odprawiani, a¿ pozostali tylko wy¿si urzêdnicy,
którzy wraz ze swoimi drinkami i pytaniami czekali, a¿ bêd¹ mogli ze-
braæ siê wokó³ fontanny rozsiewaj¹cej kropelki pachn¹cej wody.
Jest za wczenie odezwa³ siê Garil Volune, jeden z ludzi dele-
gatów. Ich nieobecnoæ nie trwa jeszcze zbyt d³ugo.
B¹d realist¹, Volune stwierdzi³ ansioñski mê¿czyzna. Ju¿
powinni wróciæ. Gestem wskaza³ w kierunku g³ównej ulicy. Powin-
ni byli wróciæ ju¿ wiele dni temu.
Jedi nas nie opuszcz¹ przekonywa³ drugi delegat. To nie w ich
stylu. Nawet gdyby ich próba przemówienia Alwarim do rozumu zawio-
d³a, z pewnoci¹ wróciliby, ¿eby nam o tym powiedzieæ.
200
Delegat Fargane, najwy¿szy i najlepiej wykszta³cony z czterech
obecnych Ansionian, gniewnie machn¹³ pucharem.
Maj¹ komunikatory. Do tej pory powinni byli siê z nami skon-
taktowaæ. Nie dbam o to, czy przeka¿¹ informacjê o powodzeniu, czy
o klêsce, ale ¿yczê sobie, aby ci, którym zale¿y na moim g³osie, zacho-
wywali siê odpowiedzialnie. Z jego jedynego nozdrza wydoby³ siê
pe³en irytacji wist. Zniosê, jeli kto mi udowodni, ¿e siê mylê, ale
nienawidzê, kiedy siê mnie ignoruje.
Góruj¹cy nad zebranymi Tolut wyrazi³ odmienn¹ opiniê.
Mo¿e maj¹ problem z komunikatorami.
Volune spojrza³ na niego z niedowierzaniem. Niski cz³owiek nie
da³ siê zdominowaæ przez ogromnego Armalatczyka.
Wszystkimi czterema?
Tolut niepewnie wzruszy³ ramionami. Brak jakichkolwiek informacji
od przyby³ych Jedi martwi³ go nie mniej ni¿ pozosta³ych.
Nie wiemy, czy wszyscy maj¹ komunikatory. Mo¿e wziêli tylko
dwa? Dwa naraz mog³y siê zepsuæ.
Komunikatory nie psuj¹ siê tak po prostu. Kandah g³êboko za-
czerpnê³a tchu. Jeli ci Jedi s¹ tak kompetentni, jak mówi siê o ich
zakonie, powinni mieæ ze sob¹ czêci zamienne lub dodatkowe urz¹-
dzenia. A jednak nie mamy od nich ¿adnej wiadomoci.
Pewnie nie uda³o im siê dokonaæ tego, co zamierzali, a teraz wsty-
dz¹ siê przyjechaæ tu i przyznaæ do pora¿ki. Mo¿e nawet ju¿ opucili
Ansion, ¿eby donieæ o klêsce swoim stetrycza³ym zwierzchnikom.
Wszyscy zwrócili siê w kierunku g³osu. Tun Dameerd, kolejny de-
legat, odpowiedzia³ mówcy:
W przeciwieñstwie do nas nie jeste wybranym przedstawicie-
lem ludnoci Ansionu, Ogomoorze. Przyjmujemy ciê tu wy³¹cznie jako
gocia. Nie do ciebie nale¿y komentowanie tocz¹cych siê negocjacji.
Jakich negocjacji? Ogomoor zignorowa³ naganê i odstawi³ drin-
ka, szeroko rozpocieraj¹c trójpalczaste d³onie. Ci Jedi przybyli tu-
taj, ¿¹daj¹c opónienia g³osowania w kwestii secesji, tak aby sami mo-
gli dogadaæ siê z Alwarimi. Dziêki temu ca³y Ansion mia³by ¿yæ w cia-
snych strukturach Republiki. A wy uprzejmie zgodzilicie siê daæ im tê
mo¿liwoæ.
Okr¹¿y³ ich powoli, zwracaj¹c siê do ka¿dego po kolei:
A jaki by³ wynik? Jeszcze wiêksze opónienie, jeszcze wiêcej
zamieszania, jeszcze wiêcej tego, co Republika od dziesiêcioleci ofia-
rowuje Ansionowi. Jeli to nie dowód, ¿e nadszed³ czas na prawdziwe
zmiany, to nie wiem, czego jeszcze wam trzeba. Z udan¹ obojêtnoci¹
201
podniós³ szklankê. Oczywicie, jak sami mówicie, jestem tu tylko
obserwatorem. Ale wiem, ¿e wielu czeka z niecierpliwoci¹ na wynik
g³osowania. Pozytywny wynik.
Na przyk³ad twój bossban? Volune sarkastycznie zmierzy³ drwi¹-
cym wzrokiem majordomusa.
Ogomoor nie obrazi³ siê.
Naturalnie. Soergg czeka na chwilê, kiedy on i jego krewni bêd¹
mogli prowadziæ dzia³alnoæ w tej czêci galaktyki otwarcie i nie ugi-
naj¹c siê pod brzemieniem przestarza³ych przepisów i praw Republiki.
Nie mia³em pojêcia, ¿e Hutt mo¿e siê zginaæ zakpi³ Dameerd.
Wród delegatów rozleg³y siê ciche miechy, ale Ogomoor zauwa¿y³,
¿e nie wszyscy dobrze siê bawi¹. On i jego bossban mieli tu sprzymie-
rzeñców.
Mo¿esz sobie ¿artowaæ lodowatym tonem odezwa³a siê Kan-
dah ale interesy mojej rodziny, jak równie¿ dzia³alnoæ tych, którzy
wspierali mój wybór, ucierpia³y w znacznym stopniu z powodu powol-
noci i obojêtnoci Republiki. Uwa¿am, ¿e nadszed³ czas, aby dzia³aæ.
Ju¿ doæ d³ugo zwlekalimy. Poddajmy sprawê pod g³osowanie.
Fargane podniós³ szklankê.
Kandah ma racjê. Pochlebiam sobie, ¿e mo¿e po¿yjê doæ d³u-
go, aby to zobaczyæ.
Wargi Volunea zacisnê³y siê. Potrz¹sn¹³ g³ow¹.
Zgadzam siê, ¿e Republika straci³a skutecznoæ. Zgadzam siê,
¿e nasze wnioski o zwolnienie z nadmiernych podatków i restrykcyj-
nych przepisów s¹ zbyt czêsto ignorowane. Ale senat zawsze odpowia-
da³ na nasze skargi. Powiód³ wzrokiem po pozosta³ych delegatach.
Nie uwa¿acie, ¿e gdyby Jedi uda³o siê zawrzeæ pokój pomiêdzy uni¹
miast i miasteczek a Alwarimi, Ansion bêdzie siê mia³ lepiej w ramach
praw Republiki ni¿ poza nimi?
Dyskusja, która nast¹pi³a po tych s³owach, by³a krótka, ale gor¹ca.
I znów odezwa³a siê Kandah:
Oczywicie, wszyscy siê z tym zgodzilimy. Uda³a, ¿e nie wi-
dzi wyrazu zaskoczenia na twarzy Ogomoora. Gdyby tak nie by³o, g³o-
sowanie odby³oby siê ju¿ tego samego dnia, kiedy przybyli tu Jedi. Ale
nie dosz³o do pokoju z Alwarimi. Nie mamy z nimi umowy. I z ka¿dym
przemijaj¹cym dniem zmniejsza siê szansa poparcia nas przez Malarian
i Keitumitów, jak równie¿ szansa, ¿e pójd¹ za naszym przyk³adem. Naj-
wa¿niejsze to podj¹æ jak¹ decyzjê.
Milczenie, które nast¹pi³o po tych s³owach, pierwszy przerwa³ Vo-
lune.
202
Nie mo¿emy g³osowaæ ju¿ dzisiaj. Nie ma jeszcze w³aciwych
procedur. Zgadzam siê jednak, choæ niechêtnie, w ramach moich kom-
petencji wybranego przedstawiciela, na ustalenie daty g³osowania w spra-
wie secesji. Popatrzy³ na Ansionianina po swojej prawej stronie.
Czy to zadowoli szanownego Farganea?
Najstarszy z obecnych Ansionian zastanawia³ siê przez chwilê, po
czym stwierdzi³:
Tak, zadowoli.
Volune zwróci³ siê do pozosta³ych.
A zatem ustalmy datê i godzinê, od której ju¿ nie odst¹pimy. Je-
li Jedi wróc¹ wczeniej, wys³uchamy ich. Jeli nie, przeprowadzimy
g³osowanie, a wtedy bêd¹ mogli winiæ jedynie siebie za opónianie od-
powiedzi.
Propozycja kompromisu by³a zbyt rozs¹dna, aby ktokolwiek, na-
wet Tolut, móg³ siê jej sprzeciwiæ. Armalatczyk stwierdzi³, ¿e dziêki
niemu propozycja zosta³a przyjêta jednog³onie. Ze swojej strony Ogo-
moor wiedzia³, ¿e bossban Soergg i jego zwolennicy równie¿ bêd¹ za-
dowoleni. Wybrana data nie by³a tak bliska, jak móg³by sobie tego ¿y-
czyæ, ale nie wybiega³a tak¿e zbyt daleko w przysz³oæ. Tolut móg³ sta-
nowiæ problem, ale zawsze mo¿na by³o zignorowaæ jego g³os. Po
dzisiejszym zgromadzeniu Ogomoor bêdzie móg³ donieæ, ¿e oprócz
Kandah, za od³¹czeniem od Republiki bêdzie g³osowaæ równie¿ Far-
gane i co najmniej jeden jeszcze delegat. G³osy innych nie by³y tak pew-
ne. Przed formalnym g³osowaniem mo¿e siê jeszcze okazaæ, ¿e trzeba
przekazaæ du¿e kwoty kredytów na niemo¿liwe do wyledzenia konta
bankowe, aby zapewniæ sobie g³osowanie Ansionu za secesj¹.
Na razie on i jego bossban nie maj¹ siê czym martwiæ. Wszystko
wskazywa³o na to, ¿e Qulunowie Baiuntu znakomicie wywi¹zali siê ze
swego zadania.
Poranek powita³ grupê pospiesznie jad¹cych podró¿nych. Kyakhta
w³anie do nich do³¹czy³. Przewodnik wysforowa³ siê przedtem nieco
do przodu, a teraz wraca³ pe³nym galopem, nie kryj¹c podniecenia, z b³y-
skiem w wypuk³ych oczach.
Znalaz³em! zawo³a³ dumnie, zawracaj¹c suubatara. Wyci¹gn¹³
sztuczn¹ rêkê, ¿eby wskazaæ kierunek. Za nastêpnym wzniesieniem.
Nareszcie mruknê³a Luminara. Jeste pewien, ¿e to Bo-
rokii?
Alwari z emfaz¹ machn¹³ rêk¹.
203
Nie mo¿na siê pomyliæ, pani Luminaro. Rozbili regularne obo-
zowisko, z powiewaj¹cymi proporcami. To nadklan Borokiich, najbar-
dziej wp³ywowy ze wszystkich klanów Alwarich.
Widok by³ rzeczywicie imponuj¹cy. Znaj¹c ju¿ obozowiska no-
madów Yiwów i Qulun, podró¿ni mieli wra¿enie, ¿e wiedz¹, czego siê
spodziewaæ. Jednak ¿adne z poprzednich spotkañ nie przygotowa³o ich
na widok, jaki zaprezentowa³ siê ich oczom, gdy suubatary wspiê³y siê
na szczyt niskiego pagórka.
Przed nimi rozpociera³y siê nie dziesi¹tki, a setki wie¿o zbudo-
wanych przenonych konstrukcji. Wiele z nich pyszni³o siê skompli-
kowanymi urz¹dzeniami energetycznymi, które musia³y byæ przewo¿o-
ne przez co najmniej tuzin zwierz¹t poci¹gowych. Tysi¹ce Borokiich
w ró¿nym wieku krêci³o siê po ogromnym, starannie zbudowanym obo-
zowisku. Niezliczone stada zwierz¹t spokojnie pas³y siê obok na ogro-
dzonych pastwiskach, strze¿onych przez pasterzy na sadainach. Ich ³a-
godne pomruki wybija³y siê ponad ha³asy obozowiska. To tutaj, dok³ad-
nie tak, jak im powiedziano, rezydowa³a najwy¿sza w³adza Alwarich.
To, co zrobi¹ Borokii, powtórz¹ póniej wszystkie klany Alwarich.
Sureppy wyjani³ Bulgan na pytanie Luminary o ogromne sta-
da. Te niebieskie z ciemniejszymi grzywami i krêtymi rogami to samce.
Samice s¹ zielone i nieco wiêksze, ale bez grzyw.
Luminara wyprostowa³a siê w siodle i objê³a wzrokiem imponuj¹-
cy obraz.
Nigdy nie widzia³am zwierzêcia z trojgiem oczu umieszczonych
pionowo, a nie poziomo.
Górne oko pilnuje lataj¹cych drapie¿ców, rodkowe ledzi inne
sureppy, a dolne sprawdza pod³o¿e, w poszukiwaniu przeszkód i paszy.
Bulgan odwróci³ siê w siodle, jak zwykle przechylaj¹c twarz na stro-
nê zdrowego oka. W ten sposób surepp niczego nie przegapi.
Rozumiem. Mam wra¿enie, ¿e to dobrze s³u¿y zwierzêciu, które
stoi nieruchomo. Chyba jednak niewiele widz¹ po bokach.
Przewodnik skin¹³ g³ow¹.
To prawda, ale one tego nie potrzebuj¹. Prawie zawsze maj¹ ja-
kiego innego sureppa z jednej i z drugiej strony, a oprócz tego z przo-
du i z ty³u, wiêc nie musz¹ siê ogl¹daæ na boki. Tylko w górê i w dó³.
A te, które znajd¹ siê na skraju stada?
Mog¹ obracaæ g³owy na boki, wykorzystuj¹c swój zmys³ powo-
nienia. Widz¹, co siê dzieje po obu bokach, choæ nie tak dobrze
jak dorgumy i awiquody. Z powodu swej liczebnoci sureppy s¹ jednak
trudniejsze do schwytania przez drapie¿ników, na przyk³ad przez shanhy.
204
Dorgumy i awiquody maj¹ tendencjê do wiêkszego rozproszenia. Prze-
wodnik pogna³ suubatara i zwierzê powoli ruszy³o przed siebie. Dlate-
go u¿ywaj¹ ich bogatsze klany, takie jak Borokii.
A co z nich uzyskuj¹? zapyta³a Barrissa z pewnej odleg³oci.
Wszystko. Miêso, mleko, skóry, we³nê. Kiedy u¿ywali ich zê-
bów i rogów do wyrobu narzêdzi. Dzi takie rzeczy s¹ importowane,
a róg i koci wykorzystuje siê do wyrobu kosztownych dzie³ sztuki.
Umiechn¹³ siê. Jestem pewien, ¿e obejrzycie sobie wszystko, kiedy
znajdziemy siê ju¿ w obozie.
Stoj¹cy z przodu Kyakhta podniós³ d³ugopalc¹ protezê.
Przybywaj¹ jedcy.
By³o ich szeciu, jak siê tego nale¿a³o spodziewaæ. Podró¿ni dawno
ju¿ siê zorientowali, ¿e szóstka jest dla Ansionian bardzo wa¿n¹ liczb¹.
Przybysze byli ubrani lepiej ni¿ Yiwowie czy Qulunowie, a ich lekkie
zbroje lni³y w s³oñcu. Dwaj z nich trzymali prêty z importowanych kom-
pozytów karbonitowych, na których powiewa³y sztandary Borokiich, szar-
pane porannym wiatrem. Poza tradycyjnymi d³ugimi no¿ami, niektórzy
byli uzbrojeni w malariañskie pistolety laserowe. Luminara stwierdzi³a,
¿e przynajmniej czêæ z tego, co mówiono o nadklanach, okaza³o siê praw-
d¹. Borokii byli bogaci i wiedzieli, jak swoje bogactwo spo¿ytkowaæ.
Przywódca szóstki jedców, wiedziony ciekawoci¹, która na chwi-
lê wziê³a górê nad naturaln¹ rezerw¹, popêdzi³ swojego wspaniale ozdo-
bionego sadaina i osadzi³ go tu¿ przed pierwszymi suubatarami. Ró¿ni-
ca wysokoci pomiêdzy wierzchowcami zmusi³a go do patrzenia na
goci z do³u. Trzeba przyznaæ, ¿e nie czu³ siê tym ani trochê skrêpowa-
ny. Luminara stwierdzi³a, ¿e zachowuje siê bardzo przyjacielsko, choæ
mog³y to byc tylko pozory. Z drugiej strony, wiedzia³a, ¿e potê¿ni mog¹
sobie pozwoliæ na ³askawoæ.
Witajcie, pozawiatowcy i przyjaciele. Borokii przycisn¹³ jedn¹
d³oñ do oczu, a drug¹ do piersi. Jestem Bayaar z Borokiich Situng.
Witajcie w naszym obozowisku. Czego chcecie od nadklanu?
Podczas gdy Obi-Wan wyjania³, z czym przybyli, Luminara w dal-
szym ci¹gu obserwowa³a wys³anników. Szukaj¹c oznak wrogich zamia-
rów, napotyka³a tylko ufnoæ i profesjonaln¹ gotowoæ do czynu. W prze-
ciwieñstwie do Yiwów ten lud nie wydawa³ siê ani podejrzliwy, ani lê-
kliwy wobec obcych. Nie musieli siê zreszt¹ baæ, maj¹c za plecami
tysi¹ce pobratymców. Nie znaczy³o to, ¿e s¹ obojêtni na potencjalne
zagro¿enia czy leniwi. Podczas kiedy przywódca uprzejmie s³ucha³ Obi-
Wana, cz³onkowie oddzia³u siedzieli wyniole w swoich siod³ach, ale
nieustannie rozgl¹dali siê wokó³.
205
Bayaar nie musia³ zastanawiaæ siê nad odpowiedzi¹, kiedy Obi-Wan
skoñczy³ mówiæ.
Nie jest to sprawa, o której mogê sam decydowaæ. Jestem wy-
s³annikiem, a wys³annicy nie maj¹ prawa podejmowania decyzji takiej
wagi.
Obi-Wan umiechn¹³ siê na swój skromny sposób i skin¹³ g³ow¹ ze
zrozumieniem.
Sam jestem w pewnym sensie wys³annikiem, wiêc rozumiem
twoje stanowisko.
Przeka¿emy radzie starszych wieci o waszym przybyciu, podob-
nie jak wasze powody poszukiwania Borokiich. Tymczasem proszê, ¿e-
bycie pod¹¿yli za mn¹ i dowiadczyli gocinnoci Borokiich.
Mówi¹c to, obróci³ zgrabnie swego wierzchowca i ruszy³ ³agod-
nym zboczem w kierunku gwarnego i ruchliwego obozowiska. Reszta
jego grupy rozdzieli³a siê i otoczy³a goci z obu stron. Jak stwierdzi³a
Luminara, nie mieli stanowiæ stra¿y, a jedynie honorow¹ eskortê. Zw³asz-
cza ¿e trudno by³oby im pe³niæ rolê stra¿ników przy takiej ró¿nicy wiel-
koci sadainów i suubatarów.
Ró¿nice pomiêdzy obozowiskiem Borokiich a wszystkimi innymi,
które do tej pory widzieli wêdrowcy, by³y uderzaj¹ce i od razu widocz-
ne. Wprawdzie ich spo³ecznoæ by³a równie¿ wêdrowna, ale obozowi-
sko zbudowano jak ma³e miasto, z ulicami i dzielnicami mieszkalnymi,
handlowymi i przemys³owymi. W tych ostatnich zajmowano siê g³ów-
nie ró¿nymi etapami przetwarzania miêsa i skór sureppów na eksport.
Kto w koñcu musia³ p³aciæ za te importowane konstrukcje i nowocze-
sn¹ technologiê, któr¹ tak siê szczycili.
Gocie ci¹gali na siebie wiele spojrzeñ, ale ¿adnych nieprzyja-
znych komentarzy. Luminara zauwa¿y³a wielk¹ ró¿nicê w stosunku do
Yiwów, mianowicie ca³kowity brak podejrzliwoci. Nie zaskoczy³o jej
to, bo zna³a potêgê i reputacjê Borokiich, a teraz mog³a oceniæ liczeb-
noæ nomadzkiej spo³ecznoci. Widocznie ten lud czu³ siê bezpieczny
i wiedzia³, ¿e zas³uguje na swoj¹ wyj¹tkow¹ pozycjê nadklanu.
Wymieni³a jednak znacz¹ce spojrzenia z Obi-Wanem, kiedy zatrzy-
mali siê przed budowl¹, okrelon¹ przez Bayaara jako dom goci.
Ostatni dom goci, w którym siê zatrzymali, nie okaza³ siê szczegól-
nie gocinny.
Kyakhta, z którym podzielili siê swoimi obawami, pospieszy³ ich
uspokoiæ.
Nie s¹ to nieufni Yiwowie ani oszukañczy Qulunowie. Borokii
s¹ doæ silni, aby nie obawiaæ siê przybyszów z zewn¹trz, i czuj¹ siê na
206
tyle bezpiecznie, aby ich powitaæ. A poza tym musz¹ pamiêtaæ o swojej
reputacji. Wskaza³ na stoj¹cy obok budynek. S¹dzê, ¿e bêdziemy tu
bezpieczni.
Luminara sk³oni³a suubatara do uklêkniêcia. Zsiadaj¹c, zauwa¿y³a,
¿e jeden z Borokiich bierze wodze wierzchowca i odprowadza zwierzê
w g³¹b uliczki. Pozostali zajêli siê innymi suubatarami.
A nasze zapasy? zapyta³ g³ono Anakin.
Wasza w³asnoæ pozostanie nienaruszona. Bayaar nie poczu³
siê ura¿ony jego pytaniem. W koñcu byli nie tylko przybyszami z ze-
wn¹trz, ale i pozawiatowcami. Nale¿a³o siê spodziewaæ, ¿e nie znaj¹
obyczajów Borokiich. Próbowa³ siê zorientowaæ, kto jest przywódc¹:
Luminara czy Obi-Wan, ale ¿e nie potrafi³ zdecydowaæ, postanowi³, ¿e
bêdzie siê zwraca³ do obojga jednoczenie. Poinformowany o celu, w ja-
kim poszukiwali nadklanu, zachowa³ obojêtnoæ, choæ osobicie nie
popiera³ pomys³ów obcych.
Przeka¿ê wasze ¿¹danie radzie starszych. Tymczasem rozgoæ-
cie siê. Dostarczymy wam wszystko, czego potrzebujecie jad³o i na-
poje.
Czy uwa¿asz, ¿e wasza rada nas przyjmie? Luminarze bardzo
siê spodoba³ ten wojownik wys³annik, który okazywa³ im uprzejme za-
ciekawienie. Oczywicie nie mog³a go jeszcze uwa¿aæ za sprzymierzeñ-
ca, ale przynajmniej by³ sympatyczny.
Nie mogê powiedzieæ, jestem tylko wys³annikiem. Znów po-
³o¿y³ d³onie na oczach i piersi na znak pozdrowienia, po czym odszed³,
pozostawiaj¹c goci w oczekiwaniu na oficjaln¹ odpowied. Luminara
mog³a tylko mieæ nadziejê, ¿e nie bêd¹ musieli czekaæ d³ugo. Wszelkie
rady wszystkich ras mia³y jedn¹ denerwuj¹c¹ wspóln¹ cechê strasznie
marudzi³y, zanim osi¹gnê³y jednomylnoæ. Przy odrobinie szczêcia
Borokii, lud przyzwyczajony do pozostawania w ci¹g³ym ruchu, mo¿e
okazaæ siê bardziej aktywny.
Wszystko, co zdarzy³o siê przez nastêpnych kilka godzin, przema-
wia³o na korzyæ nadklanu. Jedzenie by³o lepsze, napoje smaczniejsze,
a wykoñczenie i urz¹dzenie domu goci pod ka¿dym wzglêdem bardziej
imponuj¹ce ni¿ spotykane poprzednio na Ansionie. Mówi¹c szczerze,
bawili siê wietnie. Po w¹tpliwych przyjemnociach doznanych w go-
cinie u Yiwów i Qulunów, mogli z ulg¹ rozluniæ siê w przyjemnym
otoczeniu, w dodatku ze wiadomoci¹, ¿e raczej nie zostan¹ napadniê-
ci ani wci¹gniêci w pu³apkê przez potencjalnych wrogów. Zarówno
Kyakhta, jak i Bulgan wydawali siê o tym ca³kowicie przekonani, choæ
Tooqui by³ nieznony jak zwykle. Przewodnicy jednak nie potrafili po-
207
wiedzieæ, jakiej odpowiedzi powinno siê oczekiwaæ ze strony rady star-
szych Borokiich.
Bayaar wróci³ jeszcze przed nadejciem zmroku. Choæ szybkoæ,
z jak¹ siê zjawi³, dawa³a pewne nadzieje, jego s³owa w najlepszym przy-
padku mo¿na by³o okreliæ jako niejasne.
Rada was powita poinformowa³ ich wys³annik.
Twarz Barrissy rozjani³a siê radosnym umiechem.
No to wszystko w porz¹dku.
Bayaar spojrza³ na ni¹ uwa¿niej.
Nie jestem ca³kowicie pewien, co masz na myli, ale s¹dzê, ¿e
twoja radoæ jest przedwczesna. Jeli powiedzia³em, ¿e rada was powi-
ta, to znaczy, ¿e was powita, i to wszystko. Nie przywitaæ goci by³oby
oznak¹ z³ych manier.
Obi-Wan usilnie stara³ siê zrozumieæ, co ich gospodarz ma na my-
li, i ubraæ to w s³owa.
Czy chcesz powiedzieæ, ¿e nas przyjm¹, ale nie wys³uchaj¹ na-
szej propozycji?
Bayaar skin¹³ g³ow¹.
Aby tak siê sta³o, musicie ofiarowaæ radzie zwyczajowy prezent,
taki jaki sobie sami wybior¹.
Och, w porz¹dku. Obi-Wan nieco siê rozchmurzy³. Co zado-
woli radê? Mamy dostêp do pewnych funduszy, które mo¿na spo¿ytko-
waæ w tym celu. Jeli wymagany jest upominek wiêkszej wartoci
zawiesi³ g³os.
Có¿ rada wymaga, ¿ebycie podarowali im co znacznie mniej-
szego. Bayaar powiód³ wzrokiem po grupie. Do tej pory nie mia³ wie-
lu kontaktów z handlarzami rasy ludzkiej, wiêc nadal fascynowa³y go
ich ma³e, zapadniête oczka i ró¿norodnoæ umaszczenia sierci. ¯y-
cz¹ sobie, aby jedno z was ofiarowa³o im garæ we³ny z grzywy dojrza-
³ego bia³ego samca sureppa.
I to wszystko? wypali³ Anakin. Obi-Wan rzuci³ padawanowi
ostrzegawcze spojrzenie, ale nie wydawa³ siê zagniewany. Sam by³ za-
skoczony pozornie prostym ¿¹daniem.
Ale w³anie ta prostota obudzi³a jego czujnoæ.
Gdzie mo¿emy kupiæ tak¹ we³nê?
Nie mo¿na jej kupiæ. Bayaar poczu³ siê niezrêcznie w roli dy-
plomatycznego pos³añca. Wola³by w tej chwili znaleæ siê w stepie i pa-
trolowaæ z broni¹ w rêku linie stra¿y.
Jedno z was musi j¹ uci¹æ w³asnymi rêkami z grzywy bia³ego su-
reppa, w sposób tradycyjny, nie uciekaj¹c siê do ¿adnych cudownych
208
i niezwyk³ych urz¹dzeñ ani innych form pomocy, takich jak jazda na
suubatarze.
Tooqui skrzywi³ siê paskudnie.
Nie podoba mi siê. Za du¿o du¿o sureppów ma za du¿o du¿o wiel-
kich ciê¿kich nóg.
Barrissa nachyli³a siê do drugiego padawana i szepnê³a:
Mnie siê to te¿ nie podoba, Anakinie. Garæ we³ny? Wydaje siê
a¿ zbyt ³atwe. Sureppy to udomowione, stadnie ¿yj¹ce zwierzêta, nie
powinno byæ trudno ich opanowaæ. Ciekawe, czy da siê z³apaæ jednego
i obci¹æ mu kawa³ek grzywy?
Niepewnie skin¹³ g³ow¹.
Mo¿e to rzeczywicie jest tak, jak siê wydaje. Skoro to taki zwy-
czaj, niekoniecznie musi byæ naprawdê trudny czy niebezpieczny.
Wskaza³a na mistrzów, którzy równie¿ siê naradzali.
Mam wra¿enie, ¿e bardzo szybko siê dowiemy.
Obi-Wan odsun¹³ siê od Luminary i znów zwróci³ siê do gospodarza.
Z przyjemnoci¹ spe³nimy ¿¹danie rady rzek³ i doda³ z waha-
niem: Przyjmujê, ¿e we³na z sureppa ze stada Borokii wystarczy i nie
musimy wyruszaæ na poszukiwanie dzikich zwierz¹t?
To prawda. Dozwolone jest obciêcie we³ny z grzywy zwierzêcia
w stadzie.
Wiêc czemu tracimy czas. Wci¹¿ jeszcze jest doæ jasno. Czy
zechcesz nam towarzyszyæ?
Bayaar westchn¹³. Ci obcy najwyraniej nie wiedzieli, czego siê od
nich ¿¹da. Haja, wkrótce siê przekonaj¹.
Chodcie za mn¹.
Spacer przez miasto nomadów by³ ciekawy, a Bayaar z przyjemno-
ci¹ wskazywa³ co ciekawsze obiekty i objania³, co siê w nich mieci.
Wkrótce znaleli siê na skraju gwarnej spo³ecznoci i zobaczyli tysi¹-
ce sureppów Borokiich przez siatkê z niedawno rozwiniêtych linii nad-
przewodz¹cych, przenosz¹cych ³adunki elektryczne. Stado stanowi³o
imponuj¹cy widok; skowycz¹c i pomrukuj¹c, skuba³o wysok¹ trawê.
Wzajemna bliskoæ pas¹cych siê zwierz¹t gwarantowa³a bezpieczeñ-
stwo, choæ nie dawa³a du¿o miejsca pojedynczym osobnikom. Schwy-
tanie samca i obciêcie mu kawa³ka grzywy mog³oby dla postrzygacza
oznaczaæ solidny sprint, ale nie wygl¹da³o na to, aby konieczna by³a
wyprawa na znaczniejsz¹ odleg³oæ. Istnia³ tylko jeden problem Bay-
aar oznajmi³, ¿e rada oczekuje daru w postaci bia³ej we³ny.
Futro ka¿dego z setek sureppów w zasiêgu wzroku by³o niebieskie
lub zielone. Ani jednego bia³ego zwierzêcia. Nawet seledynowego.
209
14 Nadchodz¹ca burza
Luminara b³yskawicznie wytknê³a Bayaarowi tê pozorn¹ niedorzecz-
noæ.
Bayaar zrobi³ zak³opotan¹ minê.
Nie ja ustalam prawa. Przekazujê tylko dyrektywy rady.
Jak mo¿emy ci¹æ bia³¹ we³nê ze stworzenia, które nie istnieje?
Obi-Wan wskaza³ na faluj¹ce stado.
Ale¿ istnieje zapewni³ Bayaar. Surepp albinos nie jest fikcj¹.
Nawet w stadzie Birokiich jest ich kilka.
Luminara zwê¿onymi oczami przygl¹da³a siê zak³opotanemu go-
spodarzowi.
Pas¹ siê tutaj tysi¹ce zwierz¹t. Co to znaczy kilka?
Bayaar odwróci³ wzrok, wyranie zak³opotany.
Dwa.
Barrissa odetchnê³a g³êboko i pokiwa³a g³ow¹.
Wiedzia³am, ¿e to brzmi zbyt prosto.
Nie wiem, jak mamy to zrobiæ bez transportu. Anakin by³
wyranie zdegustowany. Rada Borokiich da³a gociom zadanie, które
wydawa³o siê niewykonalne. Spojrza³ na Bayaara i zapyta³ zniechêco-
ny: Co Borokii robi¹ ze swoimi stadami w nocy? Wskaza³ na na³a-
dowane druty, które utrzymywa³y stado z dala od miasta. Inne klany
Alwarich, które spotkalimy, zaganiaj¹ swoje zwierzêta do tymczaso-
wych zagród, aby lepiej nad nimi czuwaæ i chroniæ je przed nocnymi
drapie¿nikami.
Zarówno Obi-Wan, jak i Luminara spojrzeli na padawana z aproba-
t¹, a on z ca³ych si³ stara³ siê nie okazaæ, jak wielk¹ przyjemnoæ mu to
sprawi³o.
Borokii robi¹ to samo zgodzi³ siê Bayaar choæ na znacznie
wiêksz¹ skalê ni¿ inni Alwari. Wskaza³ na cicho bucz¹ce ogrodzenie.
Dziêki temu sureppy s¹ zadowolone i trzymaj¹ siê razem po zmierz-
chu, podczas kiedy stra¿nicy, tacy jak ja, odganiaj¹ shanhy i inne dra-
pie¿niki od zagrody. Surepp nie przeskoczy przez ogrodzenie, ale g³od-
ny shanh to potrafi.
Powiedzia³e razem umys³ Luminary pracowa³ na pe³nych
obrotach. Co to znaczy?
Blisko siebie Bayaar wyci¹gn¹³ smuk³e d³onie przed siebie
i zbli¿y³ tak, ¿e prawie siê styka³y. Tak blisko. St³oczone i przytulone
do siebie, czuj¹ siê bezpiecznie i spokojnie. pi¹ na stoj¹co.
Barrissa uwa¿nie przyjrza³a siê stadu.
Musz¹ spaæ na stoj¹co, jeli s¹ tak st³oczone.
Luminara w zadumie skinê³a g³ow¹.
210
Jeli zwierzêta bêd¹ zebrane w jednym miejscu, ³atwo da siê od-
naleæ bia³e. £atwiej ni¿ za dnia, kiedy stado rozchodzi siê po wzgó-
rzach i dolinach, tak jak teraz. Powa¿nie spojrza³a na uprzejmego
wys³annika. Jak sureppy mog³yby zareagowaæ na kogo, kto przemiesz-
cza³by siê pomiêdzy nimi?
Bayaar nie móg³ powstrzymaæ umiechu.
Wiem, o czym mylisz. To niebezpieczne. Mo¿na przejæ po-
miêdzy pi¹cymi sureppami bez wzniecania paniki, ale to bardzo trud-
ne. To nerwowe, p³ochliwe zwierzêta. Jeli poczuj¹ siê zaniepokojone,
zagro¿one, a nawet tylko niepewne, ich nastrój i zachowanie mog¹ ulec
gwa³townej zmianie. Osoba, która w takiej chwili znajdzie siê pomiê-
dzy nimi, mo¿e zostaæ okaleczona przez rozgniewanego samca lub
zmia¿d¿ona pomiêdzy dwoma nagle przemieszczaj¹cymi siê cia³ami.
Obi-Wan szybko porozumia³ siê wzrokiem z Luminar¹ i odezwa³ siê:
Czy mo¿esz powiedzieæ nam co jeszcze, co mog³oby pomóc
w zlokalizowaniu tak rzadkiego zjawiska, jakim jest bia³y surepp? Czy
maj¹ jakie swoje ulubione miejsca w stadzie, czy mo¿e trzymaj¹ siê
razem?
Barrissa patrzy³a na tysi¹ce wielkich, zdrowych zwierz¹t, pokrywa-
j¹cych otaczaj¹ce ich stepy a¿ po horyzont i jeszcze dalej, usi³uj¹c so-
bie wyobraziæ przeciskanie siê przez zbit¹ masê cia³ w taki sposób, aby
po drodze nie zaniepokoiæ ani jednego. Nie podziela³a optymizmu Obi-
-Wana, raczej sk³ania³a siê ku sposobowi mylenia Anakina. Wobec rze-
czywistoci, jak¹ stanowi³o niezmierzone i p³ochliwe stado, zadanie,
które z pocz¹tku wydawa³o siê ca³kowicie proste, teraz stawa³o siê co-
raz bardziej niemo¿liwe do wykonania. Mo¿e gdyby u¿yæ migacza te-
renowego albo zaufanego suubatara albo innego rodka transportu
umo¿liwiaj¹cego wzniesienie siê ponad rogate ³by zwierzêcej masy,
zadanie, jakie im powierzono, warte by³oby rozwa¿enia. Ale przekaza-
ne im przez sympatycznego Bayaara instrukcje rady starszych by³y a¿
nadto jasne: w przedsiêwziêciu nie wolno zastosowaæ ¿adnej pozawia-
towej techniki, a tak¿e wje¿d¿aæ w stado na wierzchowcach. Ani na su-
ubatarach, ani na znacznie mniejszych sadainach.
Nie mia³o to zreszt¹ wielkiego znaczenia. I tak nie dysponowali
migaczem, a u¿ycie Mocy pozwoli³oby zapewne jednemu z nich prze-
lecieæ nad niewielk¹ czêci¹ stada, ale nie da³oby siê t¹ metod¹ odbyæ
ca³ej drogi. Trzeba bêdzie spróbowaæ czego innego. Wyobrazi³a sobie
przekroczenie ogrodzenia pod napiêciem i przejcie pomiêdzy tysi¹-
cami ciniêtych zwierz¹t do samego rodka stada, ze wiadomoci¹,
¿e ka¿de z tych zwierz¹t za chwilê mo¿e zwróciæ siê przeciwko intru-
211
zowi. Jedno parskniêcie mog³oby zaalarmowaæ ca³e stado. Intruz, który
znajdzie siê w samym rodku stada, nie bêdzie mia³ ¿adnej drogi ucieczki;
zginie stratowany tysi¹cami kopyt i zgnieciony milionami ton cielsk
sureppów.
Nie tylko ona wpad³a na rozwi¹zanie tego problemu.
Wrócimy tu wieczorem, tu¿ przed zachodem s³oñca oznajmi³
Obi-Wan gospodarzowi i doda³ nieco ciszej: Przynajmniej spróbuje-
my. £atwiej bêdzie odnaleæ bia³e zwierzê w stadzie, kiedy zbierze siê
ono na nocny spoczynek.
A skoro nie wolno nam u¿yæ nowoczesnych technologii, popro-
simy chocia¿ o nó¿ doda³a Luminara z nieobecn¹ min¹, jakby myla³a
o czym zupe³nie innym. ¯eby ci¹æ runo.
Zaledwie wrócili do domu goci, rozpêta³a siê za¿arta dyskusja, jak
obejæ warunek rady. Wydawa³o siê to jedynym rozs¹dnym rozwi¹za-
niem, bo spe³nienie ¿¹dania w taki sposób, jak zosta³o ono przedsta-
wione, by³o po prostu niewykonalne. Proponowano rozmaite rozwi¹za-
nia, poddawano pod dyskusjê i równie szybko odrzucano. Nadejcie
zmierzchu ani o jotê nie przybli¿y³o ich do rozwi¹zania pal¹cego pro-
blemu. Znajdowali siê w punkcie wyjcia.
Bayaar zaprowadzi³ ich na obrze¿e miasta, do zaimprowizowanej
zagrody. Ku jego wielkiemu zmartwieniu przydzielono mu zadanie opieki
nad goæmi i spe³nianie ich wszelkich prób. Nie maj¹c talentów dy-
plomatycznych, le siê czu³ w tej roli, ale postanowi³ wywi¹zaæ siê z niej
mo¿liwie jak najlepiej.
G³ównym powodem zak³opotania Bayaara by³o ¿¹danie, jakie rada
przedstawi³a przybyszom. Stwierdzi³ bowiem, ¿e polubi³ w¹skookich
pozawiatowców. Nie czu³by siê dobrze, gdyby ujrza³ którego z nich
rannego lub, co gorsza, stratowanego na mieræ. Nie wiedzia³, jak zdo-
³aj¹ wype³niæ ¿¹danie rady, nie nara¿aj¹c ¿ycia lub zdrowia. Mo¿e po
prostu ust¹pi¹ wobec beznadziejnoci sytuacji, odbêd¹ przyjemne, choæ
niezobowi¹zuj¹ce spotkanie ze starszymi rady, po czym rusz¹ w swoj¹
drogê.
Nie potrafi³ nic odczytaæ z twarzy obcych istot, ale miny przewod-
ników nie wskazywa³y na to, ¿e pozawiatowcy dysponuj¹ jak¹ szcze-
góln¹ magi¹, dziêki której zdo³aj¹ wype³niæ ¿¹danie rady.
Stoj¹c blisko ogrodzenia, gocie obserwowali z uwag¹ zebrane su-
reppy. Krêpe, potê¿ne zwierzêta, st³oczone na noc, zaczyna³y ju¿ przy-
sypiaæ. Nie oznacza³o to jednak, ¿e nie pozosta³y czujne na otoczenie,
Jeden ryk wystarczy³, aby ostrzec wszystkie zwierzêta przed zagra¿aj¹-
cym niebezpieczeñstwem.
212
Wiadomoæ o ¿¹daniu, jakie przedstawiono gociom, rozesz³a siê
szybko i w okolicy zagrody zgromadzi³ siê ma³y t³umek, pe³en nadziei
na pokaz tratowania. Takie zachowanie by³o poni¿ej godnoci Bayaara,
ale inni cz³onkowie klanu nie mieli oporów przed obstawianiem zak³a-
dów. Jedynym problemem by³o, jakie stawki mieli zg³aszaæ ci, którzy
opowiadali siê przeciwko gociom, aby w ogóle osi¹gn¹æ jaki zysk.
Zmarszczy³ brwi. Co robi ta wysoka samica? Zdejmowanie wierzch-
niego ubrania przed wejciem w ciasno st³oczone stado wydawa³o siê
czynnoci¹ ca³kiem niezrozumia³¹. Gdyby to on mia³ spróbowaæ tego
samobójczego zadania, chcia³by mieæ na sobie tyle odzie¿y, ile zdo³a
unieæ, aby chroniæ siê przed ostrymi rogami, wierzgaj¹cymi kopytami
i twardym gruntem.
Samica skoñczy³a siê rozbieraæ pozosta³a tylko w dziwnej, nie-
znanej tu bielinie. W wietle zachodz¹cego s³oñca Bayaar uzna³, ¿e
wygl¹da w niej bardzo niezwykle, choæ by³y to szaty dopasowane do jej
dziwnie ukszta³towanej postaci. Ciekawoæ, co teraz nast¹pi, przewa-
¿y³a nad trosk¹ o goci.
Obi-Wan wpatrywa³ siê w oczy Luminary, sprzeczaj¹c siê z ni¹ przy-
ciszonym g³osem.
Nie uwa¿am, aby to by³ dobry pomys³, Luminaro.
Ja te¿ nie, pani doda³a z lêkiem Barrissa.
Luminara skinê³a g³ow¹ i spojrza³a na ostatniego cz³onka ich
grupy.
A ty, Anakinie? Nie odezwa³e siê ani s³owem od chwili, kiedy
zaproponowa³am ten sposób.
Zapytany o opiniê padawan nie waha³ siê ani chwili.
Ja nie móg³bym tego zrobiæ, to pewne. Szalony pomys³.
Luminara umiechnê³a siê lekko.
Ale wiesz, ¿e ja nie jestem szalona, prawda, Anakinie?
Skin¹³ g³ow¹.
Kiedy by³em dzieckiem, robi³em mnóstwo rzeczy, które uwa¿a-
no za szalone. Wszyscy myleli, ¿e zwariowa³em, bior¹c udzia³ w pro-
fesjonalnych wycigach. A ja to zrobi³em i ci¹gle ¿yjê. Wyprostowa³
siê. Moc by³a ze mn¹.
Raczej szczêcie kwano mruknê³a Barrissa, ale tak cicho, ¿e
nikt tego nie us³ysza³.
Uwa¿asz wiêc, ¿e powinnam spróbowaæ? nalega³a Luminara.
Anakin zawaha³ siê.
Nie mam prawa tego oceniaæ. Jeli Obi-Wan siê zgadza Za-
wiesi³ g³os.
213
Zwróci³a wzrok na drugiego Jedi.
Obi-Wan powiedzia³ ju¿, ¿e nie uwa¿a tego za najlepszy pomys³.
A czy Obi-Wan ma lepszy?
Jedi zawaha³ siê na u³amek sekundy, po czym wzruszy³ ramionami.
Mam wra¿enie, ¿e bli¿sza mi jest opinia Barrissy ale nie, nie
mam lepszego pomys³u.
Ta garæ we³ny jest nam potrzebna, aby Borokii w ogóle chcieli
nas wys³uchaæ.
Wiem, wiem odpar³ Obi-Wan z nieszczêliw¹ min¹. Jeste
pewna, ¿e dasz radê, Luminaro?
Oczywicie, ¿e nie jestem pewna. Sprawdza³a, czy ostry, cere-
monialny nó¿ Borokiich jest dobrze przypiêty do w¹skiego paska.
Ale, podobnie jak ty, nie potrafiê sobie wyobraziæ ¿adnego innego spo-
sobu. To najlepsze, na co by³o mnie staæ. Umiechnê³a siê krzepi¹co.
Nie zdo³amy przekonaæ rady starszych, aby uzyskali od pozosta³ych
Alwarich zgodê na nasz¹ propozycjê, jeli w ogóle z nimi nie porozma-
wiamy.
Twoja mieræ mo¿e ich przekona o naszej szczeroci i znacze-
niu, jakie Republika nada³a naszej misji, ale i tak nie mamy gwarancji,
¿e zechc¹ wys³uchaæ pozosta³ych.
Wtedy znajdziecie inne sposoby, aby ich przekonaæ odpar³a.
Po³o¿y³a mu rêkê na ramieniu. Cokolwiek siê zdarzy, niech Moc za-
wsze bêdzie z tob¹, Obi-Wanie Kenobi.
Podszed³ do niej i uciska³ j¹ mocno.
Nie tylko Moc, Luminaro Unduli. Wierzê, ¿e i ty pozostaniesz
ze mn¹ jeszcze jaki czas. Ruchem g³owy wskaza³ dwójkê padawa-
nów. Przecie¿ nie odejdziesz, pozostawiaj¹c mnie a¿ z dwoma pada-
wanami pod opiek¹, prawda?
Umiechnê³a siê szeroko.
Mam wra¿enie, ¿e poradzi³by sobie z tym wyzwaniem, Obi-Wa-
nie.
Pani zaczê³a Barrissa. Mistrzyni Jedi po³o¿y³a jej rêkê na
ramieniu.
Nie wszystko wiadomo z góry, moja droga. Przesunê³a d³oni¹
po mocnych miêniach dziewczyny. Wiem, co robiê. Nie wiem tylko,
co zrobi¹ sureppy.
Cofnê³a siê o kilka kroków i da³a znak Bayaarowi.
Nie mia³ prawa odwodziæ obcej samicy od jej decyzji. Zrobi³ wszyst-
ko, co nale¿a³o, aby uprzedziæ j¹ o niebezpieczeñstwie, z jakim posta-
nowi³a siê zmierzyæ. Podniós³ wysoko praw¹ rêkê. Operator tej sekcji
214
ogrodzenia po drugiej stronie odpowiedzia³ podobnym znakiem. Roz-
leg³ siê cichy syk.
Ten odcinek ogrodzenia zosta³ wy³¹czony wyjani³ Bayaar go-
ciom. Jeli rzeczywicie chcecie co robiæ, musicie siê zdecydo-
waæ teraz.
Wiem odpar³a Luminara. Ostro¿nie przekroczy³a ogrodzenie,
sprê¿y³a siê i skoczy³a na grzbiet najbli¿szego sureppa.
215
R O Z D Z I A £
$
Chóralny jêk zaskoczenia zgromadzonych wokó³ zagrody Borokiich
zag³uszy³ na chwilê wieczorny ha³as miasteczka, gulgotanie i mrucze-
nie gêsto st³oczonych zwierz¹t. Zdumienie widzów dorównywa³o zdzi-
wieniu obojga padawanów, choæ oni mieli przynajmniej pewne pojêcie,
czego siê mog¹ spodziewaæ.
Luminara z si³¹ atlety i zwinnoci¹ gimnastyczki, pos³uguj¹c siê
wyj¹tkowymi zdolnociami Jedi, pobieg³a nie pomiêdzy zwierzêtami,
lecz nad nimi. A w³aciwie po nich, stwierdzi³ Anakin, obserwuj¹c j¹
z podziwem i zachwytem. L¹dowa³a tylko po to, aby odbiæ siê do kolej-
nego skoku na nastêpny szeroki, we³nisty grzbiet i w ten sposób pod¹-
¿a³a ku rodkowi stada Borokiich. Od czasu do czasu który z surep-
pów, kiedy poczu³ na sobie dotyk jej stopy, podnosi³ ³eb i rozgl¹da³ siê
woko³o, ale nie widz¹c ¿adnego zagro¿enia, opuszcza³ go z powrotem
i pogr¹¿a³ siê w dalszej drzemce.
Przyjaciele obserwowali jej postêpy przez lornetkê, natomiast
Kyakhta, Bulgan, Tooqui, Bayaar i inni zgromadzeni wokó³ Borokii
musieli polegaæ jedynie na swoich oczach. Wreszcie stra¿nik nie wy-
trzyma³ napiêcia i przepchn¹³ siê do pozawiatowca zwanego Obi-Wa-
nem.
Jak idzie waszej przyjació³ce? zapyta³, sam siê sobie dziwi¹c.
Chyba wci¹¿ ¿yje, bo inaczej ju¿ by was tu nie by³o.
Porusza siê szybko odpar³ Obi-Wan, nie opuszczaj¹c lornet-
ki. Za szybko, ¿ebym móg³ j¹ ledziæ, ale ten przyrz¹d robi to za
mnie.
216
Zdawa³o im siê, ze minê³y ju¿ ca³e godziny, choæ by³o to zaledwie
kilka minut pe³nego napiêcia milczenia. Wreszcie Jedi wyszepta³ ci-
cho, ale z podnieceniem:
Jest! Nie wytrzyma³ i podniós³ g³os. Ma go!
Tak szybko? wykrztusi³ Bayaar, który prawie oniemia³ ze zdu-
mienia. Szybka ta twoja kobieta!
Ona nie jest moj¹ kobiet¹ pospiesznie sprostowa³ Obi-Wan.
Jestemy kolegami, równymi sobie. Tak jak ty i twoi towarzysze wo-
jownicy.
Aha mrukn¹³ Bayaar, ale widaæ by³o, ¿e nie ca³kiem rozumie,
o co tamtemu chodzi.
Tak, jest szybka doda³ Obi-Wan. Ju¿ wraca.
Drgn¹³ nagle i opuci³ na chwilê lornetkê, ale zaraz podniós³ j¹ z po-
wrotem.
Zdaje siê, ¿e co siê dzieje Poliznê³a siê! G³os pozawia-
towca nie by³ ju¿ tak obojêtny jak przed chwil¹. Poliznê³a siê i upa-
d³a. I ju¿ jej nie widzê.
Z miejsca, gdzie zniknê³a Luminara, rozlega³y siê coraz g³oniej-
sze pomruki. Nawet bez lornetki widaæ by³o, ¿e kilka zwierz¹t krêci siê
niespokojnie. Jedne budzi³y drugie z wieczornego otumanienia.
Nie by³o czasu, aby dyskutowaæ nad ró¿nymi mo¿liwociami. Mu-
sieli dzia³aæ, zanim niepokój obejmie ca³e stado.
Idziemy za ni¹ rzuci³ Obi-Wan do padawanów. Choæ na ich twa-
rzach widnia³ niepokój, uzna³, ¿e jest za ma³o czasu, ¿eby ich uspokajaæ.
Skoncentrujcie siê poleci³. Skoncentrujcie tak mocno, jak
nigdy do tej pory. Skupcie siê i zostañcie razem. Uj¹³ d³oñ Barrissy
praw¹ rêk¹, a Anakina lew¹ i przeprowadzi³ ich przez ogrodzenie.
Sureppy, popychane skupion¹ Moc¹ nie jednej, lecz trzech dobrze
przeszkolonych osób, zaczê³y siê rozstêpowaæ. Mrucz¹c i sycz¹c, utwo-
rzy³y przejcie dla ca³ej trójki. Pionowo ustawionymi oczami wciekle
mierzy³y dwuno¿ne istoty, które odwa¿y³y siê wtargn¹æ w stado. Co
jednak powstrzymywa³o je od stratowania nieproszonych goci stopa-
mi o ostrych szponach.
Obi-Wan wiedzia³, ¿e jeli którekolwiek z nich straci koncentracjê
choæ na chwilê, jeli jedno z padawanów spanikuje lub zadr¿y, pozosta-
³ych dwoje nie zdo³a utrzymaæ natê¿enia Mocy niezbêdnego do po-
wstrzymania st³oczonej i coraz bardziej niespokojnej hordy. Usi³owa³
przelaæ w uczniów swoje mistrzostwo, oddaæ czêæ w³asnej si³y, aby
ich wesprzeæ. Kiedy jednak szli przed siebie, coraz bardziej zag³êbiaj¹c
siê w stado, sta³a siê dziwna rzecz.
217
Barrissa trzyma³a siê niele, za to Anakin zdawa³ siê z ka¿d¹ chwil¹
nabieraæ si³. Wygl¹da³o to tak, jakby w obliczu prawdziwego niebez-
pieczeñstwa, a nawet mierci, Moc w nim narasta³a. Obi-Wan nie ca³-
kiem rozumia³, co siê dzieje, ale w tym akurat momencie nie mia³
czasu, aby analizowaæ to zjawisko. W tej chwili tylko jedna rzecz mia³a
znaczenie.
Znaleli Luminarê le¿¹c¹ na ziemi bez przytomnoci. Z czo³a cie-
ka³a jej stru¿ka krwi. Przelotne spojrzenie upewni³o Obi-Wana, ¿e rana
nie jest g³êboka, ale nie móg³ byæ pewien, jakie obra¿enia wewnêtrzne
odnios³a przy upadku. Poczu³ dr¿enie w d³oni, któr¹ trzyma³ rêkê Bar-
rissy. Widzia³ w twarzy dziewczyny troskê, czu³ jej zdenerwowanie. Ale
Barrissa Offee by³a uczennic¹ godn¹ swojej mistrzyni. Jako uzdrowi-
cielka powinna natychmiast uklêkn¹æ przy rannej i rozpocz¹æ badanie
rany, lecz jako przysz³a Jedi wiedzia³a, ¿e na razie wa¿niejsze jest utrzy-
mywanie bariery Mocy przeciwko potê¿nym zwierzêtom, które otacza³y
ich zewsz¹d, tupi¹c i sycz¹c gniewnie.
Daj¹c wiadectwo wielkiej si³y fizycznej i psychicznej, Anakin
uniós³ nieprzytomn¹ Jedi i u³o¿y³ sobie na ramieniu. Odwrócili siê i ru-
szyli z powrotem. Zwierzêta zaalarmowane obecnoci¹ intruzów w sta-
dzie coraz mocniej naciska³y. Nie zauwa¿a³y zagro¿enia i ¿adne ze zwie-
rz¹t do tej pory nie zosta³o zaatakowane, ale sureppy by³y coraz bar-
dziej niespokojne.
Coraz trudniej by³o je utrzymaæ. Twarz Obi-Wana ocieka³a potem.
Choæ Barrissa i Anakin pomagali mu dzielnie, Moc jednak skupia³a siê
g³ównie w nim i to od niego zale¿a³o utrzymanie energii, która odpy-
cha³a sureppy z drogi. Teraz widzia³ ju¿ ogrodzenie. By³o niedaleko,
o kilka kroków. Poczciwy Bayaar patrzy³ na niego niespokojnie; z jed-
nej strony chcia³by pokrzepiæ gocia, z drugiej nie mia³ odwagi za-
chêcaæ go okrzykami. Pozostali Borokii, stoj¹c doæ daleko za nim,
szeptali miêdzy sob¹, wymieniaj¹c lêkliwe uwagi.
Co uderzy³o Obi-Wana i omal nie zwali³o z nóg. Na u³amek se-
kundy straci³ koncentracjê po uderzeniu ciê¿kiego cia³a sureppa. Bar-
rissa zerknê³a na niego z niepokojem, spokój na twarzy Anakina ust¹pi³
miejsca zdenerwowaniu. Luminara, przewieszona przez jego ramiê,
poruszy³a siê niespokojnie. Jeli krzyknie
Ale zdyszany Obi-Wan ju¿ przekracza³ ogrodzenie. Anakin poda³
mu swoje brzemiê. Oczekuj¹cy tu¿ za p³otem Bulgan i Kyakhta przejêli
nieprzytomn¹, Tooqui pomaga³, jak umia³. Wspólnie po³o¿yli j¹ p³asko
na ziemi. Barrissa w jednej chwili znalaz³a siê u boku swojej mistrzyni,
wprawnymi palcami dotykaj¹c jej czo³a i r¹bkiem szaty ocieraj¹c krew
218
z twarzy. Dziêki delikatnym zabiegom padawanki nieprzytomna Jedi po
chwili jêknê³a cicho.
Za ich plecami rozleg³ siê nagle g³ony ryk i odg³os uderzenia o cia-
³o. Anakin Skywalker przeskoczy³, a raczej przefrun¹³ przez ogrodze-
nie, w czym pomóg³ mu rozwcieczony surepp. Ciê¿ko zwali³ siê na
ziemiê, po drodze o ma³o nie przygniataj¹c przera¿onego Tooquiego,
przetoczy³ siê i znieruchomia³ twarz¹ do ziemi. Obi-Wan spojrza³ na
niego niespokojnie, ale w tej samej chwili nocne powietrze wype³ni³y
elektryczne trzaski. Najpierw jeden, potem kolejne sureppy odskaki-
wa³y w popiechu od uaktywnionego ogrodzenia.
Niczego sobie nie uszkodzi³e? troskliwie dopytywa³ siê Obi-
-Wan.
Skrzywiony z bólu Anakin dwign¹³ siê na nogi.
Tylko godnoæ, mistrzu. Spojrza³ w kierunku le¿¹cej Lumina-
ry. A co z ni¹?
Barrissa podnios³a oczy.
Nie wyczuwam wewnêtrznych obra¿eñ, ale nie mogê byæ ca³ko-
wicie pewna.
Luminara nagle otworzy³a oczy, zamruga³a kilka razy, ale siê nie
umiechnê³a.
Pomó¿cie mi wstaæ.
Pani Luminaro zaprotestowa³a Barrissa. Nie jestem pewna,
czy to ca³kiem rozs¹dne, ¿eby pani
Zdaje siê, ¿e szar¿a w to stado tak¿e nie by³a zbyt rozs¹dna
stêknê³a Luminara, prostuj¹c siê z trudem. Podpierana z jednej strony
przez Obi-Wana, z drugiej przez Anakina, zdo³a³a wreszcie wstaæ. Ale
trzeba to by³o zrobiæ. Przepraszaj¹co spojrza³a na Bayaara. Zdaje
siê, ¿e zgubi³am twój nó¿.
Co siê sta³o? zapyta³ Obi-Wan.
Nie jest to ca³kiem to samo, co trasa szkoleniowa w wi¹tyni.
Ka¿dy grzbiet sureppa jest inny, a ja nie mia³am czasu patrzeæ dok³ad-
nie, gdzie stawiam stopy. Musia³am biec, a nie tylko czekaæ i mieæ na-
dziejê. Wszystko by³o dobrze, dopóki nie wyl¹dowa³am na grzbiecie
zwierzêcia, które z jakiego powodu by³o mokre. Albo siê liza³o, albo
inne liza³y je przez d³u¿szy czas. Poliznê³am siê i zanim zd¹¿y³am siê
przytrzymaæ, uderzy³am g³ow¹ o ziemiê. Umiechnê³a siê do ka¿de-
go z nich po kolei. Dziêkujê, ¿e po mnie przyszlicie.
Nie mia³a wyboru, musia³a tak post¹piæ odrzek³ Obi-Wan.
A kiedy upad³a, my te¿ nie mielimy wyboru i musielimy zrobiæ swo-
je
219
A ja myla³em, ¿e Jedi s¹ mistrzami dokonywania wyboru mruk-
n¹³ Anakin. £adna maksyma, ale tylko maksyma.
Barrissa spojrza³a na niego oburzona, ale po chwili jej ramiona
opad³y w rezygnacji.
No i nadal musimy szukaæ sposobu, ¿eby zdobyæ to runo, jeli
mamy sk³oniæ starszych Borokiich do rozmów
Luminara powoli opuci³a d³oñ i jej dolna, wytatuowana warga wy-
giê³a siê w leciutkim umiechu.
Padawanko, zapominasz o jednym: ja ju¿ wraca³am. Zmiesza³a
siê nagle. Chyba ¿e siê wysunê³o, kiedy upad³am .
Siêgnê³a pod bieliznê i przez chwilê maca³a niespokojnie. Umiech
powoli powróci³ na jej twarz.
W palcach trzyma³a kosmyk we³ny sureppa-albinosa. Mia³a kolor
brudnego niegu.
Pokaza³a Bayaarowi tê ma³¹, pozornie niewiele znacz¹c¹ zdobycz,
za któr¹ omal nie zap³aci³a najwy¿szej ceny.
Widzia³e, jak by³o powiedzia³a do stra¿nika. Za jego plecami
zbiera³ siê t³um Borokiich, ¿¹dnych bodaj jednego spojrzenia na dowód
tak niezwyk³ego wyczynu. Wszystko odby³o siê jak nale¿y. Czy rada
starszych wys³ucha nas teraz?
Wys³annik rady da³ znak, ¿e przyjmuje dar.
Nie wiem, dlaczego nie mieliby was wys³uchaæ. Zapamiêtam tê
chwilê, aby opowiedzieæ o niej moim wnukom. Wy tak¿e powinnicie
przekazaæ to waszym potomkom.
Jedi nie maj¹ dzieci. Luminara w otoczeniu przyjació³ ruszy³a
z powrotem przez obozowisko Borokiich do odleg³ego domu gocin-
nego.
Bayaar spogl¹da³ w lad za nimi. To prawda, ci pozawiatowcy s¹
bardzo potê¿ni. Mistrzowie wielu talentów, nie wspominaj¹c o samej
Mocy. Jak kto móg³by siê nad nimi litowaæ?
A jednak jemu by³o ich ¿al.
Luminara sz³a przez obóz wyprostowana i z wysoko podniesion¹
g³ow¹. Anakin i Barrissa, Obi-Wan i Kyakhta, Bulgan i Tooqui t³oczyli
siê wokó³, poklepuj¹c j¹ czule. Dwaj Alwari obdarzali j¹ pieszczotami
doæ oryginalnymi, lecz w najmniejszym stopniu nie naruszaj¹cymi
godnoci. Tooqui z kolei wyra¿a³ swój podziw, czepiaj¹c siê to jednej,
to drugiej nagiej ³ydki Jedi dziêki tej pozycji udawa³o mu siê unikn¹æ
przydeptywania przez inne osoby. Bayaar, ograniczony swoim statusem
i nie nale¿¹cy do grupy, równie¿ pogratulowa³ jej na tradycyjn¹ mod³ê
Borokiich.
220
Kiedy stanêli przed domem gocinnym, wyczerpana Jedi wcisnê³a
k³¹b bia³ego runa w d³oñ gospodarza. Wci¹¿ oddycha³a ciê¿ko i z tru-
dem chwyta³a powietrze.
Zanie to swoim starszym poprosi³a. Powiedz, od kogo po-
chodzi i jak dosta³ siê w twoje rêce.
Odwróci³a siê ty³em do powa¿nego, pe³nego szacunku wys³annika
i ruszy³a w stronê wejcia, by paæ bezw³adnie w ramiona przyjació³.
Moc to wspania³a rzecz, ale nie mo¿na siê w niej wyk¹paæ. Je-
stem pewna, ¿e pieczony surepp smakuje wspaniale, ale ¿ywe mierdz¹
jak ka¿de inne stado ciasno st³oczonych rolino¿erców. Nie wiem, czy
to spotkanie bêdzie decyduj¹ce, czy nie, ale muszê siê wyk¹paæ, zanim
pomylê o tym, ¿eby stan¹æ bodaj przed najm³odszym starszym.
Z pomoc¹ przyjació³ wesz³a po schodach do domu gocinnego.
Wokó³ zebra³a siê ju¿ spora grupka Borokiich, którzy zd¹¿yli siê do-
wiedzieæ o tym, co siê wydarzy³o i przyszli popatrzeæ na pozawiatow-
ców. Szeptane komentarze pe³ne by³y podziwu, a spojrzenia dyskretne.
Bulgan z szacunkiem przyniós³ Jedi jej wêze³ek z czyst¹ odzie¿¹. Obaj
z Kyakht¹ od pocz¹tku obdarzali tê kobietê szacunkiem, ale teraz zmie-
ni³o siê to nieomal w uwielbienie.
Borokii wprawdzie nie bardzo pojmowali, jak ca³kowite zanurze-
nie siê w wannie lub sadzawce mo¿e kogo zrelaksowaæ, ale skwapli-
wie podjêli siê dostarczyæ gociom wszystko, co jest do tego niezbêd-
ne. Nie by³o to a¿ tak wygórowane ¿¹danie. Barrissa zajê³a siê zmêczo-
n¹ nauczycielk¹, ciekawski Tooqui krêci³ siê wokó³, wsadzaj¹c nos
dos³ownie wszêdzie i przeszkadzaj¹c na ka¿dym kroku, reszta goci za
zasiad³a do pónej kolacji, zastanawiaj¹c siê, co przyniesie kolejny dzieñ.
Dom gocinny Borokiich wype³nia³ tego wieczoru gwar weso³ych
rozmów i miech. Przygotowania do snu trwa³y krócej ni¿ zwykle. Bar-
rissa s³usznie przypuszcza³a, ¿e obra¿enia Luminary nie s¹ zbyt powa¿-
ne i postara³a siê o skuteczn¹ kuracjê. Jutro mogli mieæ nadziejê na
spotkanie z Rad¹ Starszych, a jeli szczêcie im dopisze, mo¿e to ozna-
czaæ szczêliwe zakoñczenie ich misji na Ansionie. Z takimi nadzieja-
mi ka¿de z nich uda³o siê na spoczynek w wygodnym, suchym pos³aniu
na mod³ê Borokiich. Nawet niebywa³a energia sprê¿yny napêdzaj¹cej
Tooquiego wreszcie siê wyczerpa³a i ma³y Gwurranin zapad³ w sen tak
szybko, ¿e nie zd¹¿y³ nikomu powiedzieæ dobranoc.
Obi-Wan le¿a³ na mocno wypchanym materacu i wpatrywa³ siê
w spokojnie pi¹c¹ Luminarê, zastanawiaj¹c siê nad jej niedawnym wy-
czynem. Uwa¿a³, ¿e sam by tego nie dokona³. Jego szczególne zdolno-
ci polega³y na czym innym. Kiedy przygl¹da³ jej siê, jak skacze z grzbie-
221
tu na grzbiet, ani razu nie zatrzymuj¹c siê doæ d³ugo, aby zaniepokoiæ
drzemi¹cego sureppa, chocia¿ wie, ¿e jedno poliniêcie mo¿e ozna-
czaæ pewn¹ mieræ nawet dla dobrze wyszkolonej Jedi, czu³ dla niej
taki podziw i szacunek, jaki zwykle odczuwa³ tylko wobec czynów Rady
Jedi. Bardzo chcia³ dowiedzieæ siê od Luminary, jak jej siê uda³o to, co
pozornie by³o niewykonalne.
Ale nie dzi, powiedzia³ sobie stanowczo. Ta noc niech s³u¿y wy-
³¹cznie radoci z dokonañ dzisiejszego dnia i nadziejom na to, co uda
im siê osi¹gn¹æ jutro. Póniej bêdzie czas, ¿eby pomyleæ o innych
sprawach.
Le¿¹cy obok Anakin Skywalker po raz pierwszy od wielu tygodni
pozwoli³ sobie na odprê¿enie. Jeli dziêki wyczynowi Luminary spo-
tkaj¹ siê jutro z Rad¹ Starszych Borokiich i uzyskaj¹ wi¹¿¹ce obietni-
ce, wówczas przynajmniej bêd¹ mogli wróciæ do Cuipernam, a stamt¹d
do cywilizacji. Naprawdê pragn¹³, ¿eby tak siê sta³o. Wiedzia³, ¿e wszyst-
ko, co oddala go od Ansionu, przybli¿a go ku innym miejscom, gdzie
naprawdê chcia³by siê znaleæ.
W wirze pe³nych nadziei myli i oczekiwañ na pozytywny wynik
misji pozwoli³ sobie po raz pierwszy od wielu dni na g³êboki, spokojny
i cichy sen.
Obok niezobowi¹zuj¹cych ploteczek i przyjemnej konwersacji spo-
tkanie grupy spiskowców mia³o jeszcze jeden cel. Wszyscy obnosili
swoje zmartwienia jak bi¿uteriê. Pomimo ogólnego wra¿enia weso³o-
ci, napiêcie wewn¹trz transportera mo¿na by³o kroiæ no¿em. Pojazd
przystosowany do przewo¿enia piêædziesiêciu pasa¿erów w luksusie
i z wszelkimi wygodami, mia³ teraz w swoim wnêtrzu niewiele ponad
po³owê tej liczby, w³¹cznie ze s³u¿ebnymi robotami.
Pod ich stopami olbrzymie miasto-wiat Coruscant lni³o z³otem
w porannym s³oñcu, kiedy gwiazda planety wschodzi³a nad odleg³ym,
nieregularnym horyzontem wie¿ i kopu³. ¯aden z pasa¿erów nie by³ za-
dowolony z pory spotkania, ale wszyscy siê zgodzili. Wiedzieli, ¿e po-
jawia³y siê problemy, które nale¿a³o jak najszybciej rozwi¹zaæ. Dla wielu
pasa¿erów czas rozmów ju¿ siê skoñczy³. Ci, którzy ¿¹dali natychmia-
stowego wykonania jakiego ruchu, bronili swojej sprawy ostro, a na-
wet brutalnie. ¯¹dali, ¿eby wreszcie podj¹æ jak¹ decyzjê.
Opiniê tê wydawa³a siê podzielaæ wiêkszoæ zebranych w transpa-
ristalowym przedziale pasa¿erskim. Dzwoni³y kielichy, kosztownie ubra-
ni gocie wznosili toasty w oczekiwaniu na nadchodz¹cy sukces mo¿na
222
by pomyleæ, ¿e decyzja o secesji zosta³a ju¿ podpisana i og³oszona.
Od czasu do czasu wybucha³y miechy, wywo³ane ¿arcikami na temat
spodziewanych reakcji dobrze znanych i serdecznie nielubianych poli-
tyków na przygotowywan¹ deklaracjê.
Poród goci znalaz³o siê kilkoro takich, którzy nie przy³¹czyli siê
do wiêtowania. Najbardziej znana wród nich by³a Shu Mai, osoba
o skromnej powierzchownoci i ujmuj¹cym sposobie bycia. Patrzy³a
przez ochronn¹ warstwê transparistali na niekoñcz¹c¹ siê panoramê re-
zydencji i fabryk, ogrodów i instalacji miejskich, która przesuwa³a siê
pod nimi. Poranne niebo pe³ne by³o podobnych, choæ znacznie mniej
luksusowych pojazdów, przenosz¹cych ludzi z ich miejsca zamieszka-
nia do pracy i z powrotem. Miliony na samym Coruscant, tryliony roz-
rzucone po ca³ej galaktyce, a los wszystkich zmieni siê w mniejszym
lub wiêkszym stopniu na skutek spodziewanej decyzji garci istot zgro-
madzonych w tym jednym transporterze.
Wiedzia³a, jak wielka to odpowiedzialnoæ. Zbyt wielka, aby mog³a
j¹ ponosiæ pojedyncza istota. Ona jednak czu³a siê na to przygotowana.
By³a prezesem Gildii Kupieckiej, wiêc ci¹¿y³ na niej obowi¹zek podej-
mowania trudnych decyzji. Wczeniej czy póniej wszystkie istoty
myl¹ce bêd¹ zmuszone stawiæ czo³o swojemu przeznaczeniu. Na razie
wiêkszoæ z nich odwraca twarz ale nie ona. Ona jest gotowa.
Kto musi wreszcie wyst¹piæ i powiedzieæ to, co trzeba. wiêto-
wanie zwyciêstwa zaczyna³o wymykaæ siê spod kontroli zw³aszcza ¿e
na razie nie by³o ¿adnego zwyciêstwa. Shu Mai przepchnê³a siê na ko-
niec przedzia³u i wesz³a na niewielki sto³eczek. Nie by³a to prawdziwa
trybuna, ale w koñcu nie zwraca³a siê teraz do gildii.
S³uchajcie, to za wczenie! powiedzia³a doæ g³ono, aby jej
g³os pokona³ panuj¹cy w sali gwar.
Rozmowy ucich³y b³yskawicznie. Wszystkie twarze zwróci³y siê
ku niej.
Za wczenie doda³a ciszej, ale twardym tonem. Nie pora, aby
ujawniaæ nasze prawdziwe zamiary i dekonspirowaæ ca³¹ grupê.
Wybacz, Shu Mai odezwa³ siê szczup³y, ale silny humanoid,
reprezentuj¹cy w senacie trzy zamieszkane wiaty. Nie tylko nie jest
za wczenie, ale uwa¿am, ¿e o wiele za póno. Czekalimy na tê chwilê
ju¿ bardzo d³ugo
Szmer, jaki siê podniós³ po tych s³owach, wiadczy³ o ogólnym po-
parciu dla tej opinii.
Shu Mai nie da³a siê oniemieliæ. Trudno j¹ by³o zbiæ z tropu. Inaczej
nigdy nie stanê³aby na czele takiej organizacji, jak Gildia Kupiecka.
223
Wszystko, na co do tej pory pracowalimy, wa¿y siê teraz na
szali. Wszystkie starannie u³o¿one plany zaczynaj¹ siê wreszcie urze-
czywistniaæ. Nic równie skutecznie nie rozbije naszych wspólnych
marzeñ jak zbyt wczesna dekonspiracja.
Niepotrzebna zw³oka stanowi wiêksze zagro¿enie dla wsparcia
ze strony systemów, które siê wci¹¿ wahaj¹! sprzeciwi³ siê kto z ty-
³u. Szmer poparcia rozleg³ siê znowu, tym razem jeszcze silniejszy.
Shu Mai podnios³a obie d³onie, nakazuj¹c spokój. By³a jedn¹ z nich
i musieli powiêciæ jej uwagê, nie z powodu uporu, lecz raczej w³adzy,
jak¹ mia³a w gildii. Za transparistalow¹ cian¹ pojawi³ siê cigacz po-
rz¹dkowy, sprawdzaj¹c luksusowy pojazd. Choæ transporter by³ zabez-
pieczony przed mo¿liwoci¹ pods³uchu tak dok³adnie, jak tylko pozwa-
la³a na to nowoczesna technika, odczeka³a, dopóki cigacz nie zniknie
z pola widzenia.
Przyjaciele, znacie mnie wszyscy. Znacie moje powiêcenie dla
sprawy. Moje i ca³ej gildii. Razem pracowalimy, mamy wspólne plany,
wspólnie ukrywalimy przed senatem nasze troskliwie przemylane in-
tencje przez wiele lat. M¹dre zwierzê czeka, a¿ owoc dojrzeje, zanim
go spo¿yje. Jeli zerwie go za wczenie, mo¿e siê pochorowaæ.
Przysadzista, muskularna postaæ przepchnê³a siê na czo³o t³umu.
Shu Mai znalaz³a siê twarz¹ w twarz z Tamem Ulissem.
A jeli poczeka za d³ugo, owoc zgnije oznajmi³ przemys³o-
wiec bez umiechu. Musimy zrobiæ ruch. Czujê, ¿e to najlepsza pora.
Shu Mai zesz³a z podwy¿szenia.
Czy¿by opiera³ swoje decyzje na uczuciach, mój przyjacielu?
No, na pewno nie na Mocy Znam ludzi. Uliss machniêciem
rêki wskaza³ na uwa¿nie s³uchaj¹cy t³um. Znam ich. D³ugo czekali
i ciê¿ko pracowali na ten moment. Ja te¿.
By³abym ostatni¹ osob¹, która chcia³aby im tego odmówiæ od-
par³a ³agodnie. Po prostu chcê siê upewniæ, ¿e to w³aciwa chwila.
Stoj¹cy z boku senator Mousul niechêtnie przytakn¹³. Shu Mai spoj-
rza³a nad ramieniem Ulissa i znów podnios³a g³os.
Musimy czekaæ, a¿ Ansion zadeklaruje secesjê. Ansion pozo-
staje kluczem. Publiczne potêpienie dla korupcji i biurokracji Repu-
bliki jest du¿e, ale nawet najbardziej czu³y materia³ wybuchowy wyma-
ga zapalnika, ¿eby eksplodowaæ. Wycofanie siê Ansionu pos³u¿y jako
detonator, a sieæ jego sojuszy poci¹gnie za sob¹ Malarian i Keitumi-
tów. I to bêdzie pretekst, aby rozpocz¹æ dzia³anie.
Ruch jest ju¿ doæ silny zaoponowa³ przemys³owiec. Mogli-
bymy czekaæ dalej na Ansion i ca³¹ resztê, ale w ten sposób mo¿emy
224
utraciæ inne, równie istotne poparcie. A kiedy ruszymy, Ansion pos³usz-
nie pójdzie za nami.
Jeste tego pewien, przyjacielu? Jeste pewien? Nawet teraz, kie-
dy tu rozmawiamy, na Ansionie s¹ Jedi. Zmieszany gwar rozmów
wiadczy³, ¿e znaczna wiêkszoæ obecnych nie mia³a pojêcia, co siê
dzieje na kluczowej planecie. Jedi zrobi¹ wszystko, aby Ansion, a co
za tym idzie, równie¿ Malarianie i Keitumici, pozostali w Republice.
Uliss zmru¿y³ oczy.
Ty i senator Mousul mówilicie, ¿e ta sprawa ju¿ jest za³at-
wiana.
Bo jest zapewni³a go Shu Mai. Ale tam, gdzie s¹ zaanga¿owa-
ni Jedi, nie ma mowy o ³atwym powodzeniu. Kiedy tylko senator otrzy-
ma wiadomoæ, ¿e Jedi powstrzymano, a delegaci unii miast Ansionu
gotowi s¹ g³osowaæ za secesj¹, zaczniemy dzia³aæ. Ale nie wczeniej.
Ansion i inni musz¹ zadeklarowaæ chêæ od³¹czenia, zanim spokojnie
bêdziemy mogli realizowaæ resztê naszych planów.
Nieprawda upiera³ siê kto z ty³u sali. Doæ czekania. Ko-
niec czekania! Jakie znaczenie ma tydzieñ czy dwa? Zacznijmy ju¿ te-
raz! Ansion i pozostali pójd¹ za nami, z Jedi czy bez Jedi!
Z Jedi czy bez Jedi? powtórzy³a jak echo Shu Mai, ale jej s³o-
wa utonê³y w burzy okrzyków poparcia i aprobaty. Có¿, trudno. Skoro
wiêkszoæ z was wyranie opowiada siê za podjêciem dzia³añ, nie mam
innego wyjcia, jak tylko schyliæ czo³o przed wol¹ wiêkszoci. Od-
powiedzia³y jej wiwaty w ró¿nych jêzykach. Proszê tylko, abycie
poczekali jeszcze kilka dni.
Kilka dni? krzykn¹³ kto. A jak¹ ró¿nicê mo¿e zrobiæ kilka
dni? Doszlimy do punktu zwrotnego w historii Republiki!
Niedaleko rozleg³ siê g³os senatora Mousula, doæ g³ony, by prze-
krzyczeæ nawo³uj¹cych do dzia³ania:
W³anie, jak¹ ró¿nicê mo¿e sprawiæ kilka dni?
Uliss spojrza³ na upartych wspó³konspiratorów i umiechn¹³ siê
pob³a¿liwie.
Skoro kilka dni nic nie da, mo¿emy siê zgodziæ. Ale doda³ g³o-
no, aby uprzedziæ okrzyk protestu ze strony zwolenników jego stano-
wiska tylko kilka dni. Jeli po tym czasie Ansion nadal nie przepro-
wadzi g³osowania, uruchomimy dzia³ania, na które tak d³ugo i ciê¿ko
pracowalimy.
Spojrza³ uwa¿nie w oczy Shu Mai.
Ci, którzy nie zechc¹ pójæ z nami, bêd¹ mogli obwiniaæ tylko
siebie, jeli pozostan¹ w tyle.
225
15 Nadchodz¹ca burza
Nie by³a to groba a przynajmniej nie bezporednia. Przewodni-
cz¹ca gildii odpowiedzia³a z umiechem:
Mog³abym w tej chwili, tu i teraz za¿¹daæ g³osowania, ale nie
jestem ani g³ucha, ani lepa. Widzê i s³yszê, w któr¹ stronê wieje wiatr.
Nikt nigdy nie móg³ powiedzieæ, ¿e jestem kiepskim s³uchaczem. A wiêc
uzgodnilimy, co trzeba. Czekamy jeszcze kilka dni. To powinno wy-
starczyæ.
Podnios³a wzrok i spojrza³a ponad g³ow¹ nieustêpliwego przemy-
s³owca, obejmuj¹c wzrokiem grupê.
Przyjmujê do wiadomoci wasze ¿yczenie, przyjaciele i spe³niê
je dla dobra naszej sprawy!
Drwiny zmieni³y siê w aplauz. Shu Mai ³askawie skinê³a g³ow¹. Przy-
zwyczajona by³a do takiego przyjêcia swoich wyst¹pieñ, ale w przysz³oci
oczekiwa³a czego wiêcej. Znacznie wiêcej.
Tymczasem ona i senator Mousul mieli du¿o pracy. Uparty Tam
Uliss ju¿ siê o to postara³.
Trudno by³o uwierzyæ, ¿e po wszystkim, co przeszli do tej pory,
nadszed³ wreszcie moment rzeczowych rozmów. Choæ ubranie Jedi nie
ch³onê³o brudu i kurzu, to jednak producent nie przewidzia³ wielodnio-
wej ostrej jazdy na grzbiecie olbrzymiego suubatara, nie wspominaj¹c
o wszystkich innych przygodach.
Na szczêcie, z pomoc¹ Bayaara i innych cz³onków klanu, czworo
Jedi zdo³a³o doprowadziæ siê do przyzwoitego stanu. Kiedy nadszed³
czas spotkania z rad¹ starszych Borokiich, Luminara uzna³a, ¿e wygl¹-
daj¹ na tyle imponuj¹co, na ile tylko pozwala³a sytuacja.
Dom spotkañ Borokiich by³ udekorowany proporcami, artystycz-
nymi tkaninami i importowanymi ozdobami z metalu. Sta³ w pewnej
odleg³oci od osady. Starsi byli ju¿ wewn¹trz; widaæ, chcieli us³yszeæ,
co maj¹ do powiedzenia gocie, którzy zdobyli runo bia³ego sureppa.
Wejcia strzeg³a gwardia honorowa wybrana z najlepszych wojowników
klanu, ale ze schowan¹ broni¹. Po niezwyk³ym pokazie z poprzedniego
wieczoru nawet najdzielniejsi sporód nich nie mieli wielkiej ochoty
zmierzyæ siê z obcymi, którzy potrafi¹ dokonywaæ takich rzeczy.
Luminara zatrzyma³a siê przed wejciem i zwróci³a do przewodni-
ków:
Musicie pozostaæ tutaj. Nie jestecie przedstawicielami Senatu
Republiki, a my nie mo¿emy ryzykowaæ ¿adnych niejasnoci w trakcie
spotkania.
226
Kyakhta i Bulgan dali znak, ¿e rozumiej¹. Gwurranin tak¿e zrozu-
mia³, ale to nie przeszkadza³o mu siê sprzeciwiæ.
Tooqui nie ¿adna niejasnoæ! Tooqui jest cicho, mówiæ mówiæ
nic, usta jak zamkniêta szpara w kamieniu, ¿adnych s³ów bez pytania,
jest cicho jak
Mistrzyni po³o¿y³a palec na jego bezwargich ustach.
Wiem, ¿e mo¿esz tak zrobiæ, Tooqui, ale to nasza misja i nasza
pora. Kiedy wyjdziemy, opowiemy ci o wszystkim.
Gwurran z³o¿y³ kosmate ramiona na piersi i poci¹gn¹³ pojedynczym
nozdrzem.
Ludzie nie potrzebuj¹ gadu³a Tooqui, kiedy wychodz¹. Krzywe
gêby ludzi czytaæ tak ³atwo jak bebechy gogomara!
S³ysza³a? mrukn¹³ Anakin do Barrissy. Masz buziê jak bebe-
chy gogomara.
Dziêki odpar³a, kiedy wchodzili do tymczasowej konstrukcji.
Ty te¿ nie wygl¹dasz jak ksi¹¿ê z bajki.
Mia³ to byæ ¿artobliwy rewan¿, ale Barrissa na szczêcie nie mog³a
widzieæ wyrazu twarzy ch³opca.
Rada sk³ada³a siê z dwunastu starszych p³ci obojga. Siedzieli na wy-
cie³anych dywanami sofach, ustawionych w pó³kole przodem do wejcia.
Z kilkoma wyj¹tkami grzywy obecnych w pomieszczeniu by³y siwe lub
bia³e, choæ na niektórych widaæ by³o zaskakuj¹co czarne pasy lub cêtki.
Na widok wchodz¹cych pozawiatowców jeden szczególnie sêdzi-
wy Borokii uniós³ na powitanie d³oñ, szeroko rozpocieraj¹c wszyst-
kie trzy palce.
Witamy was na radzie nadklanu. Wys³uchamy wszystkiego, co
macie do powiedzenia. Zadamy wam te¿ pytania z nadziej¹, ¿e otrzyma-
my na nie odpowiedzi.
Wszystko by³o jasne. Obi-Wan dokona³ prezentacji, powtarzaj¹c
to, co mówi³ ju¿ Yiwom, Qulunom i Gwurranom: wyjani³, po co przy-
byli na Ansion i dlaczego tak wa¿ne jest, aby Alwari osi¹gnêli porozu-
mienie co do propozycji senatu. Powiedzia³, ¿e od tego, co dzi zosta-
nie zdecydowane, zale¿y nie tylko przysz³oæ Ansionu, lecz tak¿e ca³ej
Republiki. Nie by³o potrzeby upiêkszaæ faktów ani stosowaæ sztuczek
oratorskich. I tak zreszt¹ nie by³o to w stylu Jedi. Wytworne figury sty-
listyczne by³y dziedzin¹ zawodowych dyplomatów. Obi-Wan by³ dosko-
na³ym mówc¹, ale nie cierpia³ przesady.
Skoñczy³, cofn¹³ siê i zaj¹³ miejsce obok Luminary na przygoto-
wanej dla nich ³awce. Jak przysta³o na padawanów, Barrissa i Anakin
siedzieli za nauczycielami.
227
Prezentacja wywo³a³a cich¹, lecz o¿ywion¹ dyskusjê pomiêdzy
cz³onkami rady. Jedna ze starszych podnios³a g³owê i zada³a pytanie
godne Qulunów.
Rozumiemy, co Alwari uzyskaj¹, jeli siê zgodz¹ na tê propozy-
cjê. A co z tego bêdzie mia³ senat?
Zapewnienie, ¿e prawo bêdzie przestrzegane, a Ansion pozosta-
nie w Republice bez wahania odpowiedzia³a Luminara. Malarianie
i Keitumici pójd¹ za Ansionem. Zostanie zachowana integralnoæ Re-
publiki.
Ale Ansion nie jest potê¿nym wiatem zauwa¿y³ inny cz³onek
rady. Dlaczego tak wiele uwagi powiêca siê naszym wewnêtrznym
problemom, naszym utarczkom granicznym z cz³onkami unii i tak
dalej?
Ma³e pêkniêcie mo¿e spowodowaæ rozsypanie siê ogromnej
tamy odpar³ Obi-Wan. To prawda, Ansion nie jest potêg¹. Ale stano-
wi stronê potê¿nych sojuszy, a te powinny pozostaæ w granicach Repu-
bliki.
Nie dochodzi³y do nas dyskuje na temat secesji, które tak roz-
grza³y mieszkañców miast zauwa¿y³ inny senior Borokiich.
Niewiele stracilicie odpar³ Obi-Wan. Jeli Ansion zadekla-
ruje intencjê pozostania w Republice, wszystko i tak przeminie. Takie
ruchy pojawia³y siê ju¿ wczeniej. Historia Republiki jest ich pe³na,
a jednak do dzi przetrwa³y wy³¹cznie ich nazwy.
Mistrz Jedi wiedzia³ jednak, ¿e ten ruch jest inny. Znacznie bar-
dziej niebezpieczny. Kry³y siê za nim potê¿ne si³y z zewn¹trz, wznieca-
j¹ce niezgodê i stwarzaj¹ce problemy na wielu wiatach. Na spotkaniu
Rady Jedi mówi³o siê nawet o zamieszkach w samym Coruscant. Ale
i tak nie by³o powodu, aby mówiæ radzie starszych wiêcej, ni¿ bez-
wzglêdnie musieli wiedzieæ. Sytuacja by³a doæ delikatna nawet bez
wspominania o niebezpieczeñstwach istniej¹cych na innych wiatach.
Jeli zgodzimy siê na to, czego ¿¹dacie, jak mo¿emy byæ pewni,
¿e cz³onkowie unii dotrzymaj¹ obietnicy? odezwa³ siê kolejny cz³o-
nek rady.
Republika bêdzie gwarantem umowy pomiêdzy wami odpar³a
Luminara i szybko doda³a, aby zapobiec ewentualnym protestom:
Rycerze Jedi tak¿e.
Po tym stwierdzeniu rozleg³ siê szmer zadowolenia.
Dopilnujemy równie¿, aby nie wykorzystano was w ¿adnych ma-
chinacjach Gildii Kupieckiej, Federacji Handlowej ani kogokolwiek
innego.
228
Zadawano kolejne pytania: niektóre ogólne i przychylne, inne pod-
chwytliwe i szczegó³owe. A kiedy ju¿ nie pozosta³o nic wiêcej do po-
wiedzenia, senior rady Borokiich podniós³ dr¿¹c¹ d³oñ.
Odejdcie w pokoju, przyjaciele z innego stepu. Udzielimy wam
odpowiedzi przed zachodem s³oñca. B¹dcie pewni, ¿e nie zrobimy tego
pospiesznie i bez namys³u. Spojrza³ na pozosta³ych cz³onków rady.
Ta decyzja wp³ynie na los ka¿dego cz³onka ka¿dego klanu, od noworod-
ka po umieraj¹cego. Nale¿y j¹ podj¹æ roztropnie.
Podobnie jak w wielu zabiegach dyplomatycznych, sama dyskusja
na szczycie okaza³a siê ³atwiejsza ni¿ czekanie na decyzjê. Pozawia-
towcy mogli tylko schroniæ siê do domu gocinnego. Oczekiwanie skra-
ca³o im marudzenie Tooquiego, szalenie zainteresowanego przebiegiem
narady, oraz mniej dociekliwe pytania Kyakhty i Bulgana. Gwurranin
okaza³ siê zabawny, ale i denerwuj¹cy zale¿nie od nastroju roz-
mówcy.
Kiedy wreszcie pojawi³ siê Bayaar, wszystkie twarze natychmiast
zwróci³y siê w jego kierunku. By³ zaskoczony ogólnym zainteresowa-
niem swoj¹ osob¹, ale minê mia³ ca³kowicie nieodgadnion¹. Kiedy prze-
mówi³, w jego g³osie brzmia³a niezwyk³a powaga.
Starsi s¹ gotowi was przyj¹æ. Pójdcie za mn¹, proszê.
Jedi wymienili spojrzenia i pod¹¿yli za wys³añcem. Tak jak przed-
tem, Anakin i Barrissa szli z ty³u, rozmawiaj¹c cicho.
Widaæ podjêli decyzjê. Anakin zwolni³, ¿eby Barrissa mog³a
nad¹¿yæ. Najwy¿szy czas.
Zawsze niecierpliwy jeste odpar³a, przedrzeniaj¹c mistrza
Yodê. Spokojniejsze ¿ycie prowadziæ lepiej, i jest d³u¿sze.
Spokoju w ¿yciu moim nie by³o, powiedzieæ mo¿na odpali³
bez zmru¿enia oka. Nie wiem, jak bym reagowa³, gdybym przez wiêk-
szoæ czasu nie by³ napiêty jak struna.
Drogê do domu spotkañ wyznacza³y prêty ¿arowe. Wnêtrze jednak
owietlone by³o bardziej nowoczenie. Gocie ustawili siê przed rad¹.
Niektórzy ze starszych zamienili siê teraz miejscami. Luminara nie
wiedzia³a, czy to ma jakiekolwiek znaczenie. Kyakhta i Bulgan mogliby
rzuciæ trochê wiat³a na sprawê zmiany miejsc, ale nie by³o ich pod
rêk¹.
Po raz drugi Jedi musieli samotnie stawiæ czo³o Ansionianom.
Starsza kobieta zaczê³a doæ przychylnym tonem:
Przez ca³y dzieñ zastanawialimy siê nad waszymi s³owami. Z te-
go, co s³yszelimy, wierzymy, ¿e s³owom Jedi mo¿na ufaæ.
Luminara pogratulowa³a sobie przynajmniej tego osi¹gniêcia.
229
Dlatego te¿ ci¹gnê³a kobieta postanowilimy zgodziæ siê na
wszystko, czego ¿¹dacie. My, Borokii, zawrzemy pokój z mieszkañca-
mi miast unii i Ansion pozostanie w Republice.
Luminara k¹tem oka dostrzeg³a, ¿e Anakin tr¹ca Barrissê z pe³n¹
nadziei min¹. Nie mogli siê powstrzymaæ przed radosnymi umiecha-
mi. Z kolei wyraz twarzy Obi-Wana nie uleg³ zmianie.
W zamian za¿¹damy od was tylko jednej rzeczy ci¹gnê³a ko-
bieta.
Jeli tylko bêdziemy w stanie spe³niæ wasze ¿¹danie ostro¿-
nie odpar³a Luminara.
Rozmowê przej¹³ senior.
Pokazalicie ju¿, ¿e jestecie szybcy i zrêczni, ¿e waszymi umie-
jêtnociami przewy¿szacie nawet najlepszych Borokiich. Nawet tu Jedi
znani s¹ jako wspaniali wojownicy. Kiedy senior pochyli³ siê do przodu,
Luminara zauwa¿y³a, ¿e jego grzywa jest kompletnie siwa. Nasi od-
wieczni wrogowie, nadklan Januul, rozbili obóz niedaleko. Pomó¿cie
nam za³atwiæ siê z nimi raz na zawsze, a zapracujecie sobie na przyjañ
i przychylnoæ Situng Borokiich po wsze czasy. Taka jest nasza cena za
spe³nienie waszych ¿¹dañ.
Umiechy znik³y z twarzy padawanów jak zdmuchniête. Gdyby Lu-
minara sta³a, ugiê³yby siê pod ni¹ kolana. Ze wszystkich ¿¹dañ, jakie
Borokii mogli im postawiæ, ze wszystkich wyzwañ i propozycji wybrali
akurat takie, którego ¿aden Jedi nie mo¿e spe³niæ. Zabieranie g³osu po
którejkolwiek stronie w sporach etnicznych by³o absolutnie i katego-
rycznie zakazane. Gdyby zakon przy³apano na faworyzowaniu jednej lub
drugiej strony w kwestiach nie dotycz¹cych ¿ywotnych interesów Re-
publiki, przepad³aby jego opinia bezstronnego rozjemcy. Nie istnia³
¿aden sposób, aby mogli pomóc Borokiim walczyæ i pokonaæ Januulów.
Po prostu ¿aden.
Jeli jednak im to powiedz¹, Borokii nie zechc¹ zawrzeæ umiejêt-
nie skonstruowanego pokoju z uni¹ mieszkañców miast Ansionu. A kiedy
delegaci unii stwierdz¹, ¿e pozostaj¹c w granicach Republiki mog¹ ocze-
kiwaæ jedynie ci¹g³ych utarczek z mieszkañcami stepów, oni tak¿e zgo-
dz¹ siê na secesjê.
By³ to impas niemo¿liwy do rozwi¹zania. Niemo¿liwy. Jedno spoj-
rzenie wystarczy³o, aby stwierdziæ, ¿e Anakin i Barrissa te¿ to rozu-
miej¹.
Obi-Wan powa¿nie skin¹³ g³ow¹.
Oczywicie, ¿e siê zgadzamy. Chêtnie pomo¿emy wam za³atwiæ
odwieczny spór z waszymi nieprzyjació³mi.
230
Anakin wytrzeszczy³ oczy na mistrza, a szczêka mu opad³a, Barris-
sa po raz pierwszy w swoim ¿yciu ujrza³a zaskoczenie na twarzy Lumi-
nary.
Rada Borokiich by³a za to wyranie zadowolona.
A zatem uzgodnilimy, co trzeba. Starsi powstali, jedni wol-
niej, inni szybciej. Kilku trzeba by³o pomóc. Uk³ad zosta³ zawarty.
Wyruszamy jutro.
Pojedynczo opucili dom spotkañ. Gocie wyszli w lad za ostat-
nim cz³onkiem rady.
Zaledwie znaleli siê na zewn¹trz, Luminara i padawanowie ciasnym
krêgiem otoczyli Obi-Wana.
Co ty sobie mylisz? z niedowierzaniem pyta³a Luminara.
Jak mog³e im to obiecaæ? Wiesz, ¿e nie mo¿emy stawaæ po ¿adnej
stronie w sporach W jej g³osie brzmia³a rozpacz i zdenerwowanie.
Nie mamy na to czasu!
Jedi nie wydawa³ siê speszony jej oskar¿ycielskim tonem.
Nie mamy wyboru, Luminaro. Albo zgodzimy siê im pomóc, albo
oni nie podpisz¹ traktatu, który przywielimy. Wyranie dali to do zro-
zumienia.
Ale, mistrzu wtr¹ci³ Anakin pierwszy Januul, którego zabi-
jemy, udowodni temu drugiemu nadklanowi, ¿e Jedi trzymaj¹ z Boro-
kiimi. A jeli tak siê stanie, Januulowie stan¹ siê równie¿ naszymi wro-
gami. Jeli pomo¿emy Borokiim ich pokonaæ, ocaleni z pogromu
Januulowie nie bêd¹ honorowaæ ¿adnej ugody, któr¹ im zaproponu-
jemy.
I podobnie jak Borokii, Januulowie z pewnoci¹ maj¹ wielu so-
juszników wród Alwarich niespokojnie doda³a Barrissa. A ci so-
jusznicy te¿ nie przychyl¹ siê do uk³adu.
Padawanowie maj¹ racjê. Luminara by³a niespokojna. Szybka
zgoda Obi-Wana na ¿¹dania starszych Borokiich zdenerwowa³a j¹ tro-
chê. Niewa¿ne, po której stronie staniemy: Borokiich czy Januulów.
Jeli choæ raz oka¿emy stronniczoæ, stracimy wiêkszoæ Alwarich. Aby
unia mieszkañców miast z Alwarimi mog³a funkcjonowaæ, potrzebni s¹
przedstawiciele wszystkich plemion.
Jeli dasz mi szansê, spróbujê to wyjaniæ mrukn¹³ Obi-Wan,
kiedy podniecenie Luminary wreszcie opad³o. Skrêcili za róg i ujrzeli
dom gocinny, kusz¹cy obietnic¹ prywatnoci, odpoczynku i odwie-
¿enia.
Mam nadziejê, ¿e to zrobisz, Obi-Wanie odpar³a. Albo ¿adne
z nas nie wypi siê tej nocy
231
Anakin uwa¿a³, ¿e zna swojego nauczyciela lepiej ni¿ ktokolwiek
inny, ale wci¹¿ nie mia³ pojêcia, co mia³ na myli mistrz, zgadzaj¹c siê
na ¿¹danie starszych.
Co tu wyjaniaæ, mistrzu Obi-Wanie? Albo pomo¿emy tym Bo-
rokiim a jak twierdzisz, musimy to zrobiæ ze wzglêdu na wspó³pracê
z nimi albo tego nie zrobimy. S¹ tylko dwie mo¿liwoci.
Obi-Wan Kenobi obdarzy³ swojego padawana swoim wszystkowie-
dz¹cym umieszkiem i odpar³ cicho:
Nie jest jeszcze jedna.
Do obozu Januulów by³o kilka dni marszu. Gdyby ca³y klan Boro-
kiich wyruszy³ na tê wyprawê, droga trwa³aby o wiele d³u¿ej, ale wyje-
chali tylko wojownicy. Kiedy wreszcie dotarli do d³ugiego, niskiego
wzgórza, za którym znajdowa³ siê cel wêdrówki, Luminara stwierdzi³a,
¿e obozowisko Januulów wygl¹da prawie dok³adnie tak samo, jak Bo-
rokiich. Stada i równo ustawione tymczasowe konstrukcje wygl¹da³y
podobnie i by³o ich mniej wiêcej równie du¿o.
Bayaar jecha³ z goæmi jako wyznaczony oficjalnie ³¹cznik ze stro-
ny klanu.
Januulowie i Borokii s¹ w stanie wojny od tak dawna, ¿e najstar-
si nie pamiêtaj¹, aby kiedykolwiek by³o inaczej wyjania³ nowym przy-
jacio³om. Od setek lat toczy siê walka o to, kto powinien rz¹dziæ Al-
warimi. Spojrza³ na nich do góry z wysokoci swojego sadaina. Jako
wojownik Situng Borokii cieszê siê na dzisiejsze zwyciêstwo, ale ¿a³u-
jê, ¿e starsi uznali za stosowne wci¹gn¹æ was w ten spór.
Nie tak, jak my tego ¿a³ujemy odpowiedzia³a Luminara i naka-
za³a suubatarowi uklêkn¹æ. Zsiad³a i podesz³a do swoich towarzyszy,
jad¹cych w pierwszej linii Borokiich.
Januulowie zebrali siê na bli¿szym brzegu niewielkiej rzeczki, two-
rz¹cej zachodni¹ granicê obozowiska. Pomimo starañ Borokiich, aby
zaskoczyæ nieprzyjaciela, wyszkoleni zwiadowcy Januulów wykryli zbli-
¿aj¹c¹ siê kolumnê wojowników dzieñ wczeniej. Wojownicy nadklanu
czekali w gotowoci na swojego odwiecznego wroga w trzech rzêdach
po drugiej stronie wzgórza.
W obozie trwa³ kontrolowany chaos. Zamykano na cztery spusty
kramy i gospody, dzieci zaganiano do domów, grupy stra¿ników czeka-
³y pomiêdzy sk³adanymi domostwami. Wielkich stad sureppów w ste-
pie strzeg³y oddzia³y uzbrojonych po zêby m³odzików, którzy jeszcze
nie doroli do bezporedniego uczestnictwa w d³ugo oczekiwanej bi-
twie.
232
Wielu z nich zginie dzisiaj, myla³ Bayaar, obserwuj¹c przeciwni-
ków Borokiich. Mo¿e jednak z pomoc¹ potê¿nych pozawiatowców jego
klan zwyciê¿y. Instynktownie czu³, ¿e dzisiejsza bitwa zadecyduje, któ-
ry klan Alwarich bêdzie panowa³ przez wiele kolejnych lat.
Luminara d³ugo przygl¹da³a siê masie wojsk Januulów, próbuj¹c
choæ w przybli¿eniu oszacowaæ ich liczebnoæ. Uzna³a, ¿e jest ich mniej
ni¿ tysi¹c, ale wszyscy s¹ dobrze uzbrojeni i maj¹ na sobie wspania³e,
rêcznie kute zbroje. Obi-Wan zgodzi³ siê z jej ocen¹.
¯adnej ciê¿kiej broni. Wychyli³ siê naprzód, uwa¿nie obser-
wuj¹c ciasno zwarte szeregi wojsk. ¯adnych dzia³ laserowych, ¿ad-
nych wyrzutni ani po jednej, ani po drugiej stronie.
Zwróci³ na to uwagê Bayaara.
Ich nowy przyjaciel zrobi³ przera¿on¹ minê.
Haja, nie! Gdyby Borokii albo Januulowie u¿yli tych zabójczych
pozawiatowych urz¹dzeñ, jeden z nadklanów móg³by wygraæ wszyst-
kie inne konfrontacje, ale zosta³by odtr¹cony przez wszystkich innych
Alwarich na ca³ej planecie. Poza tym oznacza³oby to, ¿e druga strona
musi pozyskaæ tak¹ sam¹ broñ, ¿eby siê broniæ. Dok¹d bymy wtedy
zaszli?
Na drug¹ stronê lufy autodestrukcji podpowiedzia³ Anakin z bo-
ku. Nigdy by siê do tego nie przyzna³, ale uwa¿a³ barbarzyñski pokaz
ciê¿ko uzbrojonych Ansionian, dosiadaj¹cych bajecznie strojnych, opan-
cerzonych sadainów i kilku olniewaj¹co przystrojonych suubatarów,
za dziwnie fascynuj¹cy. Z czysto akademickiego punktu widzenia, oczy-
wicie, zapewnia³ pospiesznie sam siebie. Mo¿e dla Ansionian dzisiej-
sza konfrontacja ma epokowe znaczenie, ale dla niego by³ to jedynie
kolejny epizod w edukacji.
Naturalnie, jeli wykluczyæ mo¿liwoæ, ¿e on i jego przyjaciele
mog¹ polec.
A zatem to s¹ Januulowie. Luminara wskaza³a zebranych wo-
jowników. Wygl¹daj¹ doæ imponuj¹co.
Hovsgol Januulowie i Situng Borokii to dwa wielkie nadklany
przyzna³ Bayaar. Ale przy waszej pomocy sprawa prawdziwej, najwy¿-
szej w³adzy pomiêdzy Alwarimi zostanie rozwi¹zana raz na zawsze.
Mam tak¹ nadziejê ³agodnie odpar³ Obi-Wan. Po to tu dzisiaj
jestemy. Aby daæ przyk³ad zarówno Borokiim, jak i Januulom.
Dziwny sposób postawienia sprawy, pomyla³ Bayaar. Ale p³asko-
ocy pozawiatowcy czêsto mówili zagadkami.
Kyakhta i Bulgan otrzymali polecenie, aby trzymali siê z daleka od
bitwy i pozostali na ty³ach. Teraz prze¿ywali katusze frustracji. Obieca-
233
li pozawiatowcom, ¿e bêd¹ ich broniæ w³asnym ¿yciem, a tymczasem
musz¹ staæ i patrzeæ, jak ich nowi przyjaciele ryzykuj¹ ¿yciem dla in-
nych Alwarich. By³o to prawie nie do zniesienia. Tooqui natomiast nie
mia³ najmniejszych oporów, aby trzymaæ siê z daleka od bitwy.
Jest ich tylko czworo. Kyakhta wytê¿a³ wzrok, ¿eby cokolwiek
zobaczyæ z punktu obserwacyjnego na wzgórzu góruj¹cym nad rzek¹
i obozowiskiem Januulów. S¹ silni i wyszkoleni, ale jak taka garstka
mo¿e wp³yn¹æ na wynik tak wielkiej bitwy?
Nie wiem, s³owo dajê. Bulgan nerwowo potar³ klapkê na oku.
Ale chyba siê ju¿ nauczy³e, ¿e ci pozawiatowcy pe³ni s¹ niespo-
dzianek.
Tooqui wie, co zaraz siê dzieje. Dwaj znacznie wiêksi Alwari
odwrócili siê, ¿eby popatrzeæ na malca. Jedi robi¹ co bardzo g³upie
g³upie.
Przesun¹³ siê bli¿ej krawêdzi skarpy, ¿eby mieæ na oku Barrissê.
Kyakhta zmarszczy³ brwi. Mia³ wielk¹ ochotê paln¹æ ma³ego Gwur-
ranina w ucho.
Masz szczêcie, ¿e pani Luminara zakaza³a mi ciê biæ. Powinie-
ne okazaæ trochê szacunku. Cokolwiek siê stanie, jestem pewien, ¿e
nie dadz¹ siê zabiæ. Ich misja jest zbyt wa¿na.
Tooqui spojrza³ na nich z do³u.
Kto mówi o zabicie? Tooqui tego nie mówi. Gwurranin od-
wróci³ siê ty³em, ¿eby obserwowaæ rozgrywaj¹cy siê w dole spektakl.
Tooqui mówi, ¿e oni robi¹ co g³upie g³upie. Mo¿e wymyl¹ co g³u-
pie g³upie, co za³atwi wszystkie g³upie g³upie g³owy Alwarich.
Przewodnicy wymienili zmieszane spojrzenia z równie zdziwionym
Bayaarem. Potem jednak uznali, ¿e szkoda czasu na próby rozszyfrowa-
nia bezsensownej paplaniny Gwurranina i podeszli do krawêdzi skarpy,
¿eby lepiej widzieæ, co siê bêdzie dzia³o w dole.
Z bliska ten przedziwny spektakl robi³ jeszcze wiêksze wra¿enie
ni¿ ze szczytu. Ustawieni w potrójnym szeregu naprzeciw Borokiich
Januulowie prezentowali przegl¹d rozmaitych strojów i postaw. Ich twa-
rze, nagie g³owy i faluj¹ce grzywy ozdabia³y wojenne malowid³a, skó-
rzane i kompozytowe zbroje by³y pokryte wzorami osobistych, rodzin-
nych i klanowych ornamentów i talizmanów. Oprócz tradycyjnych ³u-
ków i strza³, w³óczni, oszczepów i mieczy, mieli równie¿ importowane
miotacze i rusznice. Ponure miny wiadczy³y, ¿e s¹ zdecydowani ode-
przeæ ka¿dy atak choæby najwiêkszym kosztem.
Nieprzerwany szereg ¿o³nierzy Borokiich, stoj¹cy naprzeciwko,
stwarza³ nie mniej imponuj¹cy obraz. Pojedynczy wojownicy, pyszni¹c
234
siê nie tylko broni¹, lecz i postaw¹, przepychali siê do przodu, a ka¿dy
ciê¿kozbrojny samiec usi³owa³ znaleæ siê w pierwszej linii. Przywód-
cy klanów, dosiadaj¹cy niespokojnych sadainów, zajêli pozycje na prze-
dzie, wykrzykuj¹c rozkazy do swoich ¿o³nierzy.
Powietrze a¿ dr¿a³o od emocji oczekiwania, pe³ne ansioniañskiego
odpowiednika adrenaliny. Bulgan i Kyakhta, przera¿eni patrzyli ze szczy-
tu wzgórza, spodziewaj¹c siê, ¿e dzika bitwa mo¿e wybuchn¹æ w ka¿dej
chwili. Wciniêty pomiêdzy nich Tooqui by³ nienaturalnie milcz¹cy.
Krzyki i butne obelgi rzucane przez oba szeregi wojsk niespodzie-
wanie ucich³y. G³owy wyci¹gnê³y siê jak najdalej, broñ powêdrowa³a
w dó³. rodek linii Borokiich rozst¹pi³ siê. Pojedynczo, jeden za dru-
gim, Jedi i ich padawanowie wyszli przed szereg, kieruj¹c siê na rodek
pola przysz³ej bitwy. Na wzgórzu Kyakhta, Bulgan i Tooqui jednocze-
nie wstrzymali oddechy.
Kilku Borokiich zamrucza³o co z nadziej¹. Choæ niewielu z nich
obserwowa³o wyczyny pozawiatowców w stadzie sureppów kilka dni
temu, teraz wieæ o tym wypadku rozesz³a siê ju¿ po ca³ym oddziale.
Januulowie z kolei tak byli zaskoczeni niespodziewanym pojawieniem
siê pozawiatowców, ¿e zaczêli g³ono siê zastanawiaæ, co oni tutaj ro-
bi¹. P³askoocy, bezgrzywi obcy, stali w tak ryzykownej pozycji na sa-
mym przedzie szeregu, ¿e ich intencje by³y jasne dla ka¿dego z januul-
skich wojowników. Nie szkodzi. Pozawiatowcy zgin¹ równie szybko,
jak wszyscy Borokii.
Luminara i Barrissa odwróci³y siê twarz¹ do oddzia³ów Borokiich,
podczas gdy Anakin z ponur¹ min¹ obserwowa³ Januulów. Obi-Wan prze-
mówi³.
Borokii z wyczekiwaniem wpatrywali siê w pozawiatowych sojusz-
ników, spodziewaj¹c siê z ich strony formalnego wyzwania. Tymcza-
sem starszy Jedi zatoczy³ powolny kr¹g i zwróci³ siê nie tylko do Janu-
ulów, lecz do obu zebranych armii.
S³uchajcie mnie! Jestem Obi-Wan Kenobi, rycerz Zakonu Jedi.
Wraz ze mn¹ stoj¹ tu rycerz Jedi Luminara Unduli i jej padawanka, Bar-
rissa Offee. A oto mój padawan, Anakin Skywalker. Przybylimy na wasz¹
planetê, aby zawrzeæ trwa³e porozumienie pomiêdzy Alwarimi a Uni¹
miast. Wtedy lud Ansionu pozostanie w Republice galaktycznej, wie-
rz¹c, ¿e jej prawa i przepisy bêd¹ obowi¹zywaæ wszystkich w jednako-
wym stopniu. Uniós³ rêkê i zatoczy³ ni¹ du¿y kr¹g, obejmuj¹cy ca³y
niebosk³on. Poza Ansionem czyhaj¹ si³y straszliwsze, ni¿ potraficie
sobie wyobraziæ. Sprawy ogromnej wagi, ¿ywotne dla ka¿dej istoty ro-
zumnej w galaktyce, zmierzaj¹ do ostatecznego rozstrzygniêcia. Ansion
235
stanowi niezmiernie wa¿n¹ czêæ tego, co siê dzieje. Powoli opuci³
ramiê.
Przybylimy tutaj, poniewa¿ wiemy, ¿e tam, gdzie pójd¹ Borokii
i Januulowie, pójdzie równie¿ reszta Alwarich. ¯¹damy, aby starsi, obu
waszych nadklanów usiedli z nami i od nowa przedyskutowali tê kwestiê.
Istniej¹ sprawy wa¿niejsze od tych, o które chcielicie siê dzisiaj zabijaæ.
Zebrani Borokii zaczêli krêciæ siê niespokojnie. Czy to jest wy-
zwanie, które sojusznik rzuca wrogowi?
Musicie nauczyæ siê dzia³aæ razem ci¹gn¹³ Obi-Wan. Tak¿e
razem z tymi, którzy mieszkaj¹ w miastach. Jeli tego nie uczynicie
zakoñczy³ ryzykujecie utratê tego, o co walczycie. Wszystko zagarn¹
chciwi pod¿egacze, tacy jak Gildia Kupiecka oraz inni, dla których
Ansion i jego lud s¹ tylko pionkiem w rozgrywce.
Odpowiedzi¹ na jego przemowê by³o milczenie, jeli nie liczyæ
pomruków w szeregach Borokiich. Nagle jeden z januulskich oficerów
wyst¹pi³ na swoim bogato ozdobionym rumaku, wycelowa³ ceremonialny
miecz w spokojnego Jedi i odezwa³ siê gniewnie:
Nie wiemy, o czym mówisz, pozawiatowcze!
Obi-Wan odpowiedzia³ powa¿nie:
Oczywicie, ¿e nie wiecie. Dlatego musicie nas wys³uchaæ. Daj-
cie nam szansê.
Za jego plecami z szeregu wysun¹³ siê przywódca Borokiich.
To ma byæ pomoc? To, co siê ma tu dzi wydarzyæ, nie dotyczy
innych wiatów, pozawiatowcze! Zajmij siê tym, co obieca³e star-
szym!
Ansion stanowi czêæ Republiki odpar³a Luminara. W Repu-
blice wszystkie spory s¹ spraw¹ senatu. I Rady Jedi.
Borokii prychn¹³ wzgardliwie.
A wiêc, zamiast nam pomagaæ, postanowilicie uratowaæ nas
przed sob¹? Nie potrzebujemy waszej pomocy. Borokii zawsze sami
sobie radzili. Odpowiedzia³ mu dumny okrzyk stoj¹cych za jego ple-
cami wojowników.
Taki sam okrzyk wznieli Januulowie, choæ ich oficer jeszcze nie
skoñczy³ z goæmi.
Z drogi, pozawiatowcy! zawo³a³ teraz. Za³atwimy to tak, jak
zawsze, w tradycyjny sposób. Cokolwiek próbujecie osi¹gn¹æ, jest ju¿
na to za póno. Borokii sami tu przyszli, a my jestemy gotowi na ich
spotkanie.
Uniós³ miecz, wyda³ dziki, wysoki wrzask, którego ¿aden cz³owiek
nie umia³by powtórzyæ, i ruszy³ naprzód.
236
Obi-Wan skoncentrowa³ siê, uniós³ d³oñ, aby pomóc umys³owi i wy-
kona³ gwa³towny ruch w kierunku nacieraj¹cego oficera. Wydawa³o siê,
¿e sadain uderzy³ w cianê. Pomimo szeciu nóg upad³ bezw³adnie, ra-
czej zaskoczony ni¿ zraniony. Jedziec przelecia³ przez oszo³omion¹
g³owê zwierzêcia i wyl¹dowa³ twardo na trawiastym gruncie. Uderze-
nie sprawi³o, ¿e miecz wypad³ mu z trzech palców. Z bojowym okrzy-
kiem na ustach szereg gotowych na wszystko Januulów uniós³ broñ i ru-
szy³ przed siebie. Wyj¹c i sycz¹c gniewnie, Borokii poszli za ich przy-
k³adem.
Zawista³y strza³y, polecia³y w³ócznie, a co gorsza, do walki wkro-
czy³y równie¿ miotacze. Wszystkie pociski, które przelatywa³y w po-
bli¿u Jedi, by³y odbijane mieczami wietlnymi, które zdawa³y siê krê-
ciæ i wirowaæ szybko jak b³yskawice. Pociski lec¹ce zbyt wysoko, by
ich dosiêgn¹æ, str¹cali umiejêtnymi i zrêcznymi uderzeniami Mocy.
Trzech Januulów usi³owa³o otoczyæ Luminarê. Trzy ciosy miecza
wietlnego pierwszego rozbroi³y, drugiemu stopi³y ostrze, a trzeciemu
wytr¹ci³y z rêki ciê¿k¹ pa³kê. Rozbrojeni, skwapliwie odsunêli siê od
Jedi i pospieszyli do w³asnych szeregów. W ich lady poszli kolejni
wojownicy; Luminara i jej towarzysze metodycznie neutralizowali jed-
n¹ po drugiej grupki oszo³omionych Januulów.
Dwóch wciek³ych Borokii zaatakowa³o Anakina strza³ami z mio-
taczy. Zamiast uciekaæ, skoczy³ w ich kierunku, odbijaj¹c ostrzem mie-
cza wszystkie strza³y po kolei. Dwa krótkie ciêcia wytr¹ci³y napastni-
kom miotacze z d³oni. Kolejny cios bez trudu móg³by pozbawiæ ich
ramion, ale instrukcje Obi-Wana, których udzieli³ mu przed bitw¹, by³y
absolutnie jasne.
¯adnych okaleczeñ, ¿adnego zabijania ostrzega³ Jedi. Trudno
jest zdobyæ serca i umys³y, obcinaj¹c g³owy i rêce.
Zreszt¹ dalszy pokaz si³y nie by³ ju¿ konieczny, uzna³ Anakin. Nie
musia³ ju¿ przekonywaæ wojowników, którzy go tak odwa¿nie zaatako-
wali. Nie obdarzaj¹c nawet spojrzeniem kosztownych, bezu¿ytecznych
teraz pistoletów, pokonani szybko do³¹czyli do szeregów Borokiich.
Po nastêpnych dziesiêciu minutach bezskutecznych prób pokonania
przeciwnika, zarówno Januulowie, jak i Borokii uznali, ¿e walka skoñ-
czona i ¿e szkoda zachodu. W ca³ej wspólnej historii wojennych dowiad-
czeñ, ¿adna ze stron nie s³ysza³a o trójstronnej bitwie. By³o to ca³kowi-
cie obce ich tradycji i nie umieli sobie z tym poradziæ. Zw³aszcza ¿e trzecia
strona zwalcza³a jednych i drugich z jednakow¹ zaciêtoci¹.
Chocia¿ chyba nie o to tutaj chodzi³o. Pozawiatowcy nikogo
nie atakowali. To na nich napadano, mszcz¹c siê za pychê, z jak¹ usi³o-
237
wali dyktowaæ warunki dumnym wojownikom nadklanów. No, ale w koñ-
cu do tego doprowadzili w jaki sobie tylko znany sposób. Teraz obie
strony mia³y tylko jedno wyjcie: wycofaæ siê, usi¹æ i przemyleæ
powsta³¹ sytuacjê. Tym bardziej ¿e wiêksza czêæ ich najlepszego uzbro-
jenia zosta³a ju¿ unieszkodliwiona przez pozawiatowców. A przecie¿
tych bezgrzywych negocjatorów by³o tylko czworo!
A przy tym wojownicy obu stron zauwa¿yli, ¿e obcy nikogo nie
zranili. Likwidowali wy³¹cznie broñ. Kto zagwarantuje, ¿e taka sytuacja
powtórzy siê, jeli walki rozgorzej¹ na nowo? Rozbrojeni przeciwnicy
popatrywali na siebie z ukosa i próbowali swój niepokój ubraæ w s³o-
wa. Jeli nie zdo³ali za³atwiæ bodaj jednego z obcych miotaczami, nie
nale¿y siê spodziewaæ, ¿e pójdzie im lepiej z tradycyjnym uzbrojeniem,
takim jak miecz lub w³ócznia.
Niektórzy zaczêli niemia³o przeb¹kiwaæ, ¿e mo¿e lepiej wys³u-
chaæ, co pozawiatowcy maj¹ do powiedzenia. Zawsze bêd¹ mogli za
jaki czas podj¹æ spór w tym samym miejscu, w którym go przerwali.
Szeregi Januulów rozst¹pi³y siê, aby zrobiæ miejsce dystyngowa-
nej postaci seniora. Zasapana Barrissa, która wci¹¿ jeszcze trzyma³a
obur¹cz miecz wietlny, stwierdzi³a, ¿e ten starzec ma doæ lat, aby byæ
starszym plemienia. W tym samym momencie spoza szeregów Boro-
kiich wyst¹pi³ osobnik starszy od wszystkich obecnych wojowników,
ale zachowuj¹cy dumn¹, wyprostowan¹ postawê. Dwaj starsi mierzyli
siê z dwóch koñców pola walki wzrokiem pe³nym niesmaku, ale i sza-
cunku. A kiedy przemówili, ich s³owa brzmia³y rozs¹dnie. Najwyra-
niej pogodzili siê z rzeczywistoci¹.
Sprawa, któr¹ przedstawili gocie, a¿ siê prosi³a o natychmiastowe
zwo³anie nie tylko jednej, lecz obu Rad Starszych. Senior Borokiich
zaprosi³ czworo pozawiatowców do domu spotkañ; to samo natych-
miast zrobi³ starszy Januulów, twierdz¹c, ¿e to nie do pomylenia, ¿eby
tak wa¿ne spotkanie odby³o siê w domostwie Borokiich. Zgrabnie usu-
waj¹c siê w bok razem z wierzchowcem, starszy Januulów da³ znak, ¿e
gocie powinni pójæ za nim do g³ównego obozowiska na dole.
Te uprzejme zaproszenia da³y rezultat przeciwny od zamierzonego:
obie strony gotowe by³y podj¹æ na nowo walkê o to, kto powinien byæ
gospodarzem pokojowego spotkania na szczycie. Zdenerwowana Lu-
minara zdecydowa³a, ¿e spotkanie nie odbêdzie siê w ¿adnym z obozo-
wisk. Trzeba wznieæ ca³kiem nowy budynek, korzystaj¹c z czêci do-
starczonych przez obie strony. Budynek ma stan¹æ dok³adnie w tym
miejscu, gdzie oni stoj¹ teraz. W ten sposób ¿aden z nadklanów nie bê-
dzie móg³ rociæ sobie prawa do patronowania obradom.
238
Borokii ust¹pili niechêtnie. Januulowie zgodzili siê równie¿, choæ
wyranie mieli o to pretensje. Czwórka pozawiatowców zrobi³a w ty³
zwrot i opuci³a pole walki, niemal namacalnie czuj¹c na plecach wzrok
obu oddzia³ów. Za wszelk¹ cenê chcieli sprawiæ wra¿enie, ¿e nie wyda-
rzy³o siê nic wyj¹tkowego, a sensacja, jakiej siê stali przyczyn¹, to chleb
powszedni dla przedstawicieli Rady Jedi.
A jednak byli miertelnie zmêczeni. Nie ma trudniejszego wyzwa-
nia dla zrêcznego wojownika, ni¿ anga¿owanie siê w walkê, w której
trzeba siê staraæ o to, aby nikogo nie zabiæ, ba, nawet nie uszkodziæ.
Zw³aszcza kiedy przeciwnicy robi¹ wszystko, aby siê nawzajem
wymordowaæ.
239
R O Z D Z I A £
%
Starsi Borokiich czuli siê zdradzeni przez swoich sojuszników spoza
planety, ale nie mieli wyjcia, musieli wzi¹æ udzia³ w naradzie. Janu-
ulowie ze swej strony byli bardzo podejrzliwie nastawieni.
Ok³amalicie nas grzmia³ oskar¿aj¹co senior rady Borokiich,
nie zastanawiaj¹c siê, co na ten temat pomyl¹ sobie obecni Januulo-
wie. Z³amalicie uroczyst¹ gwarancjê!
Wcale nie spokojnie odpar³ Obi-Wan. Poprosi³e nas o po-
moc przy ostatecznym za³atwieniu sprawy z waszym odwiecznym wro-
giem. W³anie to uczynilimy. Umiechn¹³ siê lekko. Nikt nie mó-
wi³ o ich pokonaniu.
Starszy rozdziawi³ usta, gotów odburkn¹æ gniewnie, ale siê zawa-
ha³. Ostatecznie usiad³ z powrotem na wycielonym dywanem podwy¿-
szeniu. Siedz¹ca po prawej stronie seniorka mlasnê³a jêzykiem i lekko
trzasnê³a kostkami naprawdê lekko. Starsi Januulów mieli bardzo nie-
pewne miny.
Ostatecznie obie strony zrozumia³y, ¿e Jedi po prostu zmusili ich
do zawarcia pokoju, przynajmniej w zakresie proponowanego traktatu.
Z czasem obie strony dojd¹ do wniosku, ¿e jednak co zyska³y, pocie-
sza³a siê Luminara. Zyska³y pokój zarówno miêdzy sob¹, jak i z miesz-
kañcami miast. A co najwa¿niejsze, zgoda na ten plan oznacza³a, ¿e An-
sion raz na zawsze pozostanie w ³onie Republiki i pod jej prawami.
Bayaar by³ zachwycony rezultatem ca³ej akcji. Obawia³ siê, ¿e tego
dnia straci wielu przyjació³, zarówno z klanu, jak i sporód przybyszów.
Kto móg³ przewidzieæ podobne zakoñczenie?
240
Powiedziano mi, ¿e obie rady zgodzi³y siê na wszystko, o co po-
prosilicie. Umowa zostanie sfinalizowana dzi wieczorem w tradycyjny
sposób, a w uroczystociach bêd¹ uczestniczyæ Borokii i Januulowie.
Gdyby mia³ wargi, pewnie by nimi mlasn¹³. Ci, którzy zostan¹ za-
proszeni, prze¿yj¹ co zupe³nie wyj¹tkowego! Oba klany maj¹ równie¿
ofiarowaæ wam dar, choæ nie powiedziano mi, co to takiego.
W domu goci nie by³o ani wiwatów, ani okrzyków radoci, tylko
zmêczone, ale pe³ne satysfakcji umiechy i wiadomoæ dobrze wyko-
nanego zadania. Gdyby ich wyszkolenie nie by³o najwy¿szej próby, trój-
stronna bitwa trwa³aby o wiele d³u¿ej, a ka¿de z nich mog³o zostaæ ciê¿ko
ranne albo nawet polec. Teraz wymienili miêdzy sob¹ spokojne gratula-
cje, a mistrzowie z przyjemnoci¹ pochwalili swoich padawanów.
Nikt jednak nie by³ szczêliwszy od Anakina. Uradowa³ go udzia³ w bi-
twie nareszcie nie tylko na s³owa choæ nigdy by siê do tego nie przy-
zna³, a zw³aszcza mistrzowi Obi-Wanowi. Teraz wróc¹ do Cuipernam, ani
o sekundê za wczenie, a stamt¹d na Coruscant, aby osobicie zdaæ spra-
wê Radzie Jedi. A potem, je¿eli znowu nie ujawni siê jaki kryzys, wyma-
gaj¹cy natychmiastowej interwencji, mo¿e dadz¹ im trochê odpocz¹æ.
Gdyby tylko uda³o mu siê za³atwiæ kwestiê transportu i gdyby mistrz
Obi-Wan siê zgodzi³, on ju¿ wiedzia³by dok³adnie, jak spêdzi ten czas.
Uroczystoci przewy¿szy³y nawet obietnice Bayaara. By³o to cza-
ruj¹ce po³¹czenie obrazów, dwiêków, jedzenia i napojów. Nastêpnego
dnia Jedi po¿egnali nowych przyjació³ wród Januulów i Borokiich i po-
pêdzili w kierunku Cuipernam. Powinni w³aciwie znaleæ trochê cza-
su na odpoczynek, ale nie dali rady. Nie maj¹c komunikatorów, które
zniszczy³ im wódz Qulunów, Baiuntu, nie mogli poinformowaæ nikogo,
a zw³aszcza delegatów unii, ¿e misja zosta³a uwieñczona sukcesem. Nie
mieli wiêc ani chwili do stracenia.
Kyakhta i Bulgan jechali na przedzie, pêkaj¹c z dumy, ¿e uczestni-
czyli w tak istotnym momencie historii Alwarich. Tooqui, jak to mia³
w zwyczaju, towarzyszy³ Barrissie, wêdruj¹c po jej ogromnym suuba-
tarze od ³ba po zad i z powrotem. Cierpliwy wierzchowiec znosi³ harce
Gwurranina bez najmniejszych protestów.
Wspania³e osi¹gniêcie, pani odezwa³a siê Barrissa z siod³a. Jej
suubatar pêdzi³ lekko u boku wierzchowca Luminary. Dziewczyna przy-
zwyczai³a siê wreszcie do ko³ysania i dosiada³a zwierzêcia z wdziêkiem
dowiadczonego jedca.
Przesadzasz zaprotestowa³a Luminara. Po prostu dobrze wy-
konane zadanie. Wspania³oæ to okrelenie, które najlepiej sprawdza
siê z up³ywem czasu. Ka¿dy uwa¿a, ¿e jego w³asne osi¹gniêcia s¹ warte
241
16 Nadchodz¹ca burza
zapamiêtania, ale czas ma tendencjê do ich brutalnej weryfikacji. Po
stu latach zostaj¹ zepchniête na dalszy plan. Po tysi¹cu po prostu siê
o nich zapomina.
Widz¹c minê padawanki, postara³a siê, aby jej nastêpne s³owa
brzmia³y pocieszaj¹co.
Nie oznacza to, ¿e nasz czyn jest niewa¿ny. Nasza historia to
dzieñ wczorajszy, i to on siê liczy. Poza tym ¿adne z nas nie jest histo-
rykiem. Kto mo¿e powiedzieæ, co jest decyduj¹ce dla cywilizacji? Na
pewno nie zwyczajny Jedi. Zadecyduje o tym rada i prawdziwi history-
cy. Najwa¿niejsze, ¿e dokonalimy tego, po co wêdrowalimy taki ka-
wa³ drogi, a przy realizacji naszych planów zginê³o tak ma³o istot my-
l¹cych, jak to tylko by³o mo¿liwe.
Barrissa zastanowi³a siê nad tym, co us³ysza³a, a po chwili umiech
wróci³ na jej twarz.
Cokolwiek powiedz¹ na temat naszych tutejszych poczynañ, uwa-
¿am, ¿e powstrzymanie od walki dwóch armii, z których nikt przy tym
nie zgin¹³, jest niezwyk³ym wyczynem. By³a zdumiewaj¹ca, pani. Przez
wiêkszoæ czasu by³am zbyt zajêta, ¿eby siê przygl¹daæ, ale i tak co
nieco zauwa¿y³am. Nigdy nie widzia³am kogo równie spokojnego i nie-
ustraszonego w obliczu takiego niebezpieczeñstwa.
Spokojna? Nieustraszona? Luminara rozemia³a siê. By³y
chwile, kiedy ba³am siê miertelnie, padawanko. Jedyna sztuczka pole-
ga na tym, ¿eby nie okazaæ strachu. Zawsze pamiêtaj, gdzie w szafie
swego umys³u trzymasz maskê odwagi, Barrisso, i wk³adaj j¹ wtedy,
kiedy potrzebujesz.
Skinê³a g³ow¹.
Bêdê o tym pamiêta³a, pani.
Luminara wiedzia³a, ¿e tak siê stanie. Barrissa to doskona³a uczen-
nica. Czasem mo¿e trochê zbyt pesymistyczna, ale szczerze zaanga¿o-
wana w naukê. Nie jak Anakin Skywalker. Drzemie w nim wiêkszy po-
tencja³, ale i wiêksza niepewnoæ. Obserwowa³a go w czasie bitwy.
Mog³aby walczyæ z nim ramiê w ramiê chêtniej ni¿ z ka¿dym innym Jedi.
Martwi³o j¹ jednak, co ten m³ody cz³owiek zrobi po bitwie. Wielka
i trudna do rozwi¹zania zagadka. I Luminara nie jest odosobniona w tej
opinii. Obi-Wan nieraz wspomina³ jej o tym. Twierdzi³ jednak, ¿e ch³o-
piec ma ogromny potencja³ i ¿e dziêki temu kiedy stanie siê wielki.
Có¿, tak jak przed chwil¹ powiedzia³a Barrissie, to jedna z rzeczy,
których znaczenie mo¿e ukazaæ jedynie up³yw czasu. Nie ona by³a od-
powiedzialna za Skywalkera i ca³e szczêcie. Nie by³a pewna, czy
potrafi³aby zachowaæ wobec niego tak¹ cierpliwoæ, jak Obi-Wan.
242
Niezwyk³y nauczyciel dla niezwyk³ego ucznia. Popêdzi³a suubatara, aby
nieco wyd³u¿y³ krok.
Delegatowi Farganeowi burcza³o w ¿o³¹dku, ale nie by³ w tym osa-
motniony. Delegat czu³ siê zmêczony. Zmêczony i wciek³y. Têskni³ za
domem w odleg³ym Hurkaset, têskni³ za rodzin¹ i rodzinnym interesem,
który nigdy nie szed³ dobrze pod jego nieobecnoæ, kiedy nie móg³ udzie-
laæ wiatowych rad, których by³ mistrzem. A wszystko przez tych przedsta-
wicieli zapyzia³ego, pompatycznego Senatu Republiki. Tych Jedi. Przed
ich przybyciem na Ansion s³ysza³, jak delegat Ranjiyn twierdzi³, ¿e s³awa
ich wyprzedza. Có¿, haja, teraz móg³ jedynie dodaæ, ¿e s³awa równie¿ od-
chodzi wraz z nimi. Obdarzono ich szacunkiem i powitano jako potencjal-
nych zbawców pokoju, a oni przepadli na nieskoñczonych stepach Ansionu.
Nadszed³ czas, by podj¹æ decyzjê. Nie by³ jeszcze do koñca pe-
wien, jak zamierza g³osowaæ, ale wiedzia³ jedno: za d³ugo trwa to cze-
kanie. Oznajmi³ to swoim kolegom.
Oni wci¹¿ jeszcze gdzie tu s¹ nalega³ delegat Tolut. Powin-
nimy zaczekaæ jeszcze chwilê.
Przez okno trzeciego piêtra potê¿ny Armalatczyk w zadumie spogl¹-
da³ na pó³noc. Nawet jego cierpliwoæ powoli zaczyna³a siê wyczerpywaæ.
Jedyne spotkanie z Jedi wywar³o na nim potê¿ne wra¿enie. Ale sprytne
sztuczki salonowe nie zast¹pi¹ konkretów. Gdzie s¹ teraz a zw³aszcza
gdzie jest traktat, który zgodnie z ich obietnicami mia³ przerwaæ ci¹gn¹cy
siê od wieków spór pomiêdzy mieszkañcami miast a nomadami Alwari?
Powiem wam, gdzie oni s¹. Wszyscy zwrócili siê w kierunku
mówi¹cego. Jako oficjalny obserwator ze strony handlarzy Cuipernam,
Ogomoor nie mia³ wp³ywu na sposób dzia³ania Rady Unii. Móg³ tylko
wyraziæ swoje zdanie na ten temat. Jednak mija³ dzieñ po dniu, a Jedi
nie dawali znaku ¿ycia ani ¿adnej informacji. W tej sytuacji jego zdanie
znacznie zyska³o na wadze.
Odeszli.
Delegat ludzi Dameerd zmarszczy³ brwi.
Czy to znaczy, ¿e opucili Ansion?
Majordomus Soergga uda³ obojêtnoæ.
Kto wie? Chcia³em przez to powiedzieæ, ¿e nie ma ich ju¿ z nami.
Istniej¹ inne porty poza Cuipernam, a dobry statek mo¿e wyl¹dowaæ w³a-
ciwie wszêdzie. Mo¿e odlecieli na Coruscant, mo¿e nie ¿yj¹. Tak czy
owak, nie dostarczyli tego, co obiecywali: przyjêcia przez Alwarich no-
wego porozumienia spo³ecznego na Ansionie. Zrobi³ wymowny gest.
243
Jak d³ugo jeszcze bêdziecie zwlekaæ? Obojêtne, jak chcecie g³osowaæ
w sprawie secesji, ta wieczna niepewnoæ le dzia³a na interesy.
Zgadzam siê z tob¹ w ca³ej rozci¹g³oci sapn¹³ Fargane.
Ranjiyn z szacunkiem spojrza³ na starszego delegata.
Zgadzam siê, ¿e najwy¿szy czas podj¹æ decyzjê. Przysz³oæ An-
sionu zale¿y od nas, obecnych tutaj.
Nieszczêliwy Tolut próbowa³ jeszcze zyskaæ na czasie.
Nie mo¿emy tym ¿yczliwym gociom daæ nieco wiêcej czasu?
A kto powiedzia³, ¿e oni s¹ chêtni do pomocy? prychnê³a Kan-
dah. Czy mamy pozwoliæ, aby nam to wmówili? S³u¿¹ komu innemu.
Radzie Jedi, Senatowi Republiki, mo¿e jeszcze innym. Robi¹ to, co im
siê ka¿e. Jeli kazano im odejæ bez spotkania z nami, nie by³abym za-
skoczona, gdyby pos³uchali. By³by to tak charakterystyczny dla senatu
pokrêtny manewr polityczny. Gniewnie podnios³a g³os. Nie lubiê
byæ traktowana w taki sposób!
Chocia¿ do koñca tygodnia nalega³ Ranjiyn. Jeli do tej chwili
nie us³yszymy jakich wieci od nich, powinnimy wzi¹æ udzia³ w g³o-
sowaniu.
Doskonale mrukn¹³ g³ono Volune. Nareszcie jaka decyzja!
Wprawdzie zgadzam siê z Farganeem, ¿e ju¿ zbyt wiele czasu zmarno-
wano w tej sprawie, ale mogê przystaæ tak¿e na ten harmonogram.
Spojrza³ na starszego delegata; ludzkie oczy napotka³y spojrzenie nie-
co ni¿szego Ansionianina. Fargane?
Przedstawiciel wyda³ z siebie dziwny, gulgocz¹cy dwiêk.
Jeszcze wiêcej zmarnowanego czasu, haja, doskonale. Ale ani
dnia d³u¿ej zakoñczy³ ostrzegawczym tonem. Tolut?
Armalatczyk odwróci³ siê od okna, przez które wygl¹da³.
Ci Jedi to dobrzy ludzie i wierzê im. Kto wie jednak, co kazano im
zrobiæ albo co im siê przytrafi³o? Chyba zbyt wiele sobie wyobra¿aj¹.
Wielka g³owa opad³a na znak zgody. Koniec tygodnia. Zgadzam siê.
Tak te¿ zadecydowali. ¯adnych wiêcej opónieñ, ¿adnych usprawie-
dliwieñ. Jedi czy nie Jedi, traktat czy nie traktat, ka¿dy z nich odpowia-
da³ przed swoim okrêgiem wyborczym, a obywatele ¿¹dali ostatecznej
decyzji w kwestii secesji. Pe³ne troski wezwania nadchodzi³y równie¿
z innych planet, od Malarian i Keitumitów, których los cile i formal-
nie zwi¹zany by³ z losem ansioñskich sojuszników.
Ogomoor by³ zachwycony. Tydzieñ to nieco d³u¿ej, ni¿ spodoba³o-
by siê jego panu, ale i tak niele. Soergg i ten, dla którego pracuje, bêd¹
bardzo zadowoleni.
Majordomus sam by³ zreszt¹ bardzo z siebie zadowolony.
244
R O Z D Z I A £
&
Ogomoor dostarczy³ przed chwil¹ drobn¹, lecz pomyln¹ wiado-
moæ finansow¹ swemu bossbanowi i w³anie zd¹¿a³ do pokoju wypo-
czynkowego, a potem zamierza³ siê udaæ do swego gabinetu, kiedy So-
ergg wyszed³ w lad za nim.
To niemo¿liwe! rycza³ Hutt do robota komunikacyjnego, któ-
rego zadaniem by³o unoszenie siê w pobli¿u wielkiej, ciê¿kiej g³owy
w godzinach urzêdowania.
Ogomoor by³ na tyle sprytny, ¿eby w okrzyku odczytaæ co najmniej
kilka rzeczy naraz. Po pierwsze, kiedy kto g³ono i gwa³townie oznaj-
mia, ¿e co jest niemo¿liwe, to oznacza, ¿e to co w³anie siê sta³o. Po
drugie, rzeczy, które s¹ niemo¿liwe, a jednak siê wydarzaj¹, z regu³y
przynosz¹ negatywne skutki. A po trzecie, nie ma sensu spieszyæ siê
z wyjciem, poniewa¿ wed³ug wszelkiego prawdopodobieñstwa zaraz
otrzyma rozkaz powrotu.
Wszystkie te myli przemknê³y przez g³owê majordomusa w jed-
nej chwili, akurat w takim czasie, aby zd¹¿y³ siê przygotowaæ psychicz-
nie. Soergg s³ucha³ wci¹¿ osoby, która znajdowa³a siê na drugim koñcu
linii. Ogromne lepia Hutta wysz³y na wierzch, grube ¿y³y pulsowa³y
mu na g³owie i szyi. Rzeczywicie musia³ byæ wciek³y, skoro naczynia
krwionone zdo³a³y siê przepchn¹æ na powierzchniê przez tak grub¹
warstwê t³uszczu.
Widaæ by³o, ¿e nowiny, które bossban w³anie otrzyma³, nie s¹ do-
bre. A poniewa¿ z³e wieci mia³y to do siebie, ¿e szybko stawa³y na
czele i hierarchii licznych przedsiêwziêæ Hutta, przeznaczeniem
245
Ogomoora by³o staæ siê jednym z pierwszych, których by³y udzia³em.
Soergg od czasu do czasu dorzuca³ jaki komentarz do rozmowy, która
w znacznej mierze by³a jednostronna. W miarê up³ywu czasu te wtrêty
stawa³y siê coraz czêstsze, coraz g³oniejsze i coraz bardziej nieprzy-
zwoite.
Kiedy ostatecznie transmisja dobieg³a koñca, rozwcieczony boss-
ban zamachn¹³ siê gniewnie na mechanicznego pos³añca z³ych wieci.
Ciê¿ka ³apa grzmotnê³a niewinnym robotem o najbli¿sz¹ cianê. Za-
trzeszcza³ tylko raz i w czêciach spad³ na pod³ogê. Ogomoor z trudem
prze³kn¹³ linê. Jeli Hutt jest tak wciek³y, ¿e powiêca kosztowny
sprzêt na o³tarzu swojego gniewu, to nie wró¿y zbyt dobrze jego orga-
nicznym i znacznie ³atwiej psuj¹cym siê podw³adnym. Majordomus
spróbowa³ wiêc znaleæ siê poza zasiêgiem Hutta.
Soergg nie by³ w nastroju do gier s³ownych, zrezygnowa³ nawet
z ukochanego sarkazmu.
Ci przeklêci Jedi wrócili!
Wrócili? Ogomoor spojrza³ têpo. Gdzie wrócili?
Ogromne ¿ó³te oczy zwróci³y siê ku niemu i Ogomoor ucieszy³
siê, ¿e nie podszed³ bli¿ej.
Tutaj, ty idioto!
Szczerze zaskoczony pierwszy asystent wytrzeszczy³ oczy na swo-
jego pana.
Tutaj? Do Cuipernam?
Nie gronie warkn¹³ Soergg. Do mojej sypialni.
Rzuci³ krótki rozkaz, przywo³uj¹c kolejnego robota komunikacyj-
nego z szafki, która mieci³a ich ca³e stada.
S¹ w miejskiej gospodzie, gdzie mieszkali tu¿ po przybyciu. Po-
zosta³ nam przynajmniej jeden kompetentny informator. Id tam. We,
kogo trzeba. Najmij, kogo trzeba. Mo¿e przynajmniej s¹ zbyt zmêcze-
ni, ¿eby zadawaæ pytania i pójd¹ spaæ na resztê dnia. Jeli nie a podob-
no wyszli i kieruj¹ siê w stronê kompleksu rady miejskiej Cuipernam
zatrzymajcie ich. Zróbcie, co trzeba, ale nie pozwólcie im dotrzeæ do
kompleksu. Nie mo¿na dopuciæ, aby wtr¹cili siê do g³osowania dele-
gacji unii. Nie teraz. Nie teraz, kiedy jestemy tak blisko osi¹gniêcia
wszystkiego, na co tak ciê¿ko pracowalimy. Hutt podj¹³ widoczny
wysi³ek, aby siê uspokoiæ, i spojrza³ na chronometr wie¿o w³¹czone-
go robota komunikacyjnego. Zatrzymajcie Jedi do zachodu s³oñca.
Po zachodzie s³oñca bêdzie ju¿ po g³osowaniu i niewa¿ne, co wtedy
zrobi¹. Ale przed zachodem s³oñca tej przeklêtej po stokroæ planety
¿aden z nich nie ma prawa dotrzeæ do sali rady miejskiej.
246
Tak jest, bossbanie. Powiedzia³e, ¿e mam zrobiæ to, co trzeba.
Ogomoor zawaha³ siê. Jeli mam podj¹æ pewne kroki, byæ mo¿e
bêdê musia³ to uczyniæ ca³kiem publicznie, na oczach ludnoci.
Niech szlag trafi ludnoæ! Póniej zajmiemy siê nieprzychylny-
mi reakcjami mieszkañców. Na razie nie zamierzam siê tym martwiæ.
Stêkn¹³ i pochyli³ siê ku majordomusowi. Zrozumia³e?
Tak jest, bossbanie posêpnie odpar³ Ogomoor.
No to czemu tu stoisz i udajesz, ¿e mylisz? Wynocha. Ju¿!
Ogomoor poszed³.
Szef by³ Dbarianinem: same macki, brodawki i zatroskane spojrze-
nie. Nale¿a³o siê spodziewaæ, ¿e bêdzie zdumiony ich widokiem, ca-
³ych i zdrowych. Wystarczy powiedzieæ, ¿e elastyczne, niesegmento-
we cz³onki zrobi³y siê jasnoniebieskie ze zdumienia.
Czy dla szanownych goci znajd¹ siê jakie pokoje? A czy je siê
loomasa od g³owy? A czy szef móg³by uprzejmie powiadomiæ delega-
cjê unii, ¿e grupa Jedi wróci³a z traktatem podpisanym, nie tylko przez
nadklan Alwarich, lecz równie¿ Januulów?
Dbarianin wykona³ gest, u jego gatunku odpowiadaj¹cy zmarszcze-
niu brwi.
Czy chcecie powiedzieæ, szanowni gocie, ¿e nie poinformowa-
licie jeszcze delegatów o tym wa¿nym osi¹gniêciu?
Zmêczona, ale szczêliwa Luminara tylko potrz¹snê³a g³ow¹.
Nasze komunikatory zaginê³y w czasie podró¿y po stepach, a Bo-
rokii i Januulowie nie u¿ywaj¹ takich urz¹dzeñ. Tradycja.
Ale Chromofory Dbarianina migota³y ró¿nymi odcieniami
br¹zu, co oznacza³o kompletne zaskoczenie. Delegaci unii maj¹ g³o-
sowaæ w sprawie secesji z Republik¹ DZISIAJ!
Dzisiaj? Anakin wcisn¹³ siê pomiêdzy wê¿owe cz³onki szefa.
Przecie¿ nie z³o¿ylimy im jeszcze sprawozdania. Chc¹ g³osowaæ na
taki wa¿ny temat, nie czekaj¹c na informacje z naszej strony?
Stoj¹cy za jego plecami Obi-Wan myla³ szybko i bardzo intensywnie.
Ci¹goty do secesji s¹ bardzo silne w niektórych frakcjach, za-
chêcanych do dzia³ania przez elementy spoza planety. Wrogowie Repu-
bliki mogli równie dobrze wykorzystaæ nasze milczenie do wymusze-
nia g³osowania. Z naciskiem spojrza³ na gospodarza. Powiadasz, ¿e
sesja odbêdzie siê dzisiaj. O której godzinie?
Tego nie wiem, szanowny gociu. Takie sprawy nie interesuj¹
karczmarza. Ale ca³e miasto wie o g³osowaniu. Zosta³o ono og³oszone
247
publicznie i nie stanowi tajemnicy. S¹dzê s¹dzê, ¿e ma siê odbyæ pó-
nym popo³udniem. Tak doda³ z rosn¹c¹ pewnoci¹. Tu¿ przed za-
chodem s³oñca.
Jedi odetchn¹³.
Mamy trochê czasu. Wskaza³ na urz¹dzenia rozwieszone na
cianie za w³acicielem. Muszê po¿yczyæ twój komunikator, dopóki
nie zdobêdziemy w³asnych.
Oczywicie, szanowny gociu. Szef poda³ mu ¿¹dany przed-
miot, upewniwszy siê wczeniej, ¿e baterie s¹ na³adowane. Obi-Wan
wyrecytowa³ kod aktywacyjny i natychmiast za¿¹da³ po³¹czenia z dele-
gatem unii Ranjiynem.
Nie by³o odpowiedzi. Spróbowa³ jeszcze raz. I jeszcze raz.
Luminara spojrza³a pytaj¹co.
Co nie w porz¹dku, Obi-Wanie?
Wybra³em osobist¹ sekwencjê kontaktow¹ delegata Ranjiyna.
Potem Toluta, a potem szanownego Farganea. Otrzyma³em automatycz-
ny komunikat, taki sam dla ka¿dego z nich Zwi¹zek Telekomunikacyjny
Ouruvot z przykroci¹ informuje, ¿e wszystkie miejskie czêstotliwoci
transmisyjne s¹ tymczasowo niedostêpne z powodu awarii urz¹dzeñ.
Odwróci³ siê gwa³townie i spojrza³ w kierunku wejcia do gospody.
Obawiam siê, ¿e ci, którzy pragnêliby nas powstrzymaæ przed z³o¿eniem
sprawozdania delegatom unii, wiedz¹, ¿e tu jestemy. Czujê to.
Jego towarzysze natychmiast wzmogli czujnoæ. Kyakhta i Bulgan
sprawdzali broñ, Tooqui za ustawi³ siê tak, ¿eby obserwowaæ wszyst-
ko, co siê rusza. Za ich plecami w³aciciel gospody próbowa³ skorzy-
staæ z urz¹dzeñ komunikacyjnych. Wszelkie próby porozumienia siê
z kimkolwiek poza budynkiem koñczy³y siê wyg³oszeniem tego same-
go uprzejmego komunikatu.
Czy moi szanowni gocie twierdz¹, ¿e kto wy³¹czy³ ca³¹ miej-
sk¹ sieæ telekomunikacyjnej w Cuipernam tylko po to, aby was powstrzy-
maæ przed porozumieniem siê z delegacj¹ unii? Chromofory karcz-
marza zalni³y intensywnym ró¿em.
W ka¿dym razie do chwili przeprowadzenia g³osowania. Obi-
-Wan ruszy³ ju¿ w kierunku wyjcia. Nie przejmuj siê tym, karczma-
rzu. Mam przeczucie, ¿e przed zapadniêciem nocy ca³a komunikacja
znów bêdzie dzia³aæ. Z posêpn¹ min¹ spojrza³ na Luminarê, która sz³a
za nim krok w krok. Wci¹¿ jeszcze mamy czas, ale musimy dzia³aæ
szybko.
Z niespokojnymi, zdenerwowanymi padawanami depcz¹cymi im po
piêtach i alwaryjskimi przewodnikami zamykaj¹cymi pochód, dwoje
248
Jedi opuci³o gospodê i szybkim krokiem skierowa³o siê na g³ówny
bulwar.
Dok³adnie w trzy minuty po ich wyjciu problemy komunikacyjne
w gospodzie, gdzie zamierzali siê zatrzymaæ, zosta³y ostatecznie roz-
wi¹zane przez potê¿n¹ eksplozjê, która spowodowa³a ca³kowite zawa-
lenie siê mocnej konstrukcji.
Pech nie opuszcza³ grupy Jedi; w okolicy nie by³o widaæ ani jedne-
go wolnego pojazdu. Luminara i Obi-Wan nie mieliby ¿adnych oporów
przed zarekwirowaniem migacza czy nawet poduszkowca, powo³uj¹c
siê na pilne potrzeby Republiki gdyby siê w ogóle pojawi³y w okoli-
cy. Po drodze natykali siê jednak wy³¹cznie na proste, tradycyjne rod-
ki lokalnego transportu, przeznaczone do przewo¿enia niewielkich ilo-
ci towarów przez labirynt krêtych, w¹skich uliczek Cuipernam. Swoj¹
drog¹, przy tej iloci transporterów handlowych, pojazdów Ansionian
i obcych mieszkaj¹cych na planecie lub przyby³ych na kilka dni, nisko
lec¹cy migacz by³by pewnie wolniejszy ni¿ pieszy spacer. Cuipernam
by³o starym miastem, z centrum handlowym nie zaprojektowanym dla
nowoczesnych rodków transportu. By³a to jedna z atrakcji dla tury-
stów, ale dziêki temu miejska sieæ komunikacyjna stanowi³a prze¿ytek
ze znacznie dawniejszych czasów.
Luminara nie przejmowa³a siê tym; do kompleksu rady miejskiej
nie by³o daleko, pogoda sprzyja³a, a spacer by³ przyjemn¹ odmian¹ po
utrzymywaniu równowagi na grzbiecie wysokiego suubatara w pe³nym
galopie. Spojrza³a w kierunku s³oñca. Wci¹¿ jeszcze mieli du¿o czasu,
aby zd¹¿yæ do sali rady, zanim delegaci unii zbior¹ siê na ostateczne
g³osowanie.
Byli ju¿ w po³owie drogi, kiedy poczu³a zak³ócenie w Mocy. Obej-
rza³a siê w jego stronê i spostrzeg³a k¹tem oka przelotny, ale wymow-
ny ruch. Mimochodem dotknê³a ramienia Obi-Wana w pewien szcze-
gólny sposób. Po chwili to samo uczyni³a z Barriss¹, a drugi Jedi za-
alarmowa³ Anakina. Kyakhta i Bulgan szli z boku, a niezmiennie aktywny
Tooqui skaka³ i biega³ od kramu do kramu. ¯aden z nomadów nie spo-
strzeg³ subtelnej zmiany, jaka zasz³a w ich towarzyszach rasy ludzkiej.
Obi-Wan zbli¿y³ siê do Luminary i nie zdradzaj¹c najmniejszym
nawet gestem, ¿e co jest nie w porz¹dku, rzuci³ tylko jedno s³owo:
Gdzie?
Pokaza³a mu wzrokiem.
Odpowiedzia³ ledwie dostrzegalnym skiniêciem g³owy i zaraz prze-
kaza³ informacjê Anakinowi i przewodnikom Alwari, podczas kiedy Lu-
minara informowa³a Barrissê. Postanowiono, ¿e Tooqui nie powinien
249
wiedzieæ o niczym. W koñcu to nie on jest g³ównym celem, a i tak wkrótce
siê zorientuje, co siê dzieje. Sycz¹cy, spanikowany Gwurranin, miotaj¹-
cy siê jak szalony po zat³oczonych ulicach, nie by³ im teraz potrzebny do
szczêcia.
Kiedy snajperzy na dachach otwarli ogieñ, ich strza³y zosta³y na-
tychmiast odbite przez ostrza czekaj¹cych ju¿ w gotowoci mieczy
wietlnych. ¯aden ze strza³ów, które jak deszcz zasypa³y id¹cych ulic¹,
nie dotar³ do celu. Kramarze i podró¿ni, kupcy i spacerowicze, krzy-
cz¹c w panice w co najmniej dwóch tuzinach jêzyków, rozbiegli siê we
wszystkich kierunkach. Jedi i ich towarzysze ukryli siê w wielkim kom-
pleksie handlowym, który dominowa³ po drugiej stronie ulicy.
Ogomoor z rozdziawionymi ustami gapi³ siê na ogóln¹ panikê.
Dos³ownie przed chwil¹ Jedi i ich towarzysze szli sobie spokojnie;
wszystko wskazywa³o na to, ¿e s¹ zadowoleni i beztroscy i nie spodzie-
waj¹ siê losu, który mia³ ich wkrótce spotkaæ. A teraz nie tylko zdo³ali
odeprzeæ starannie zaplanowany atak, ale zd¹¿yli jeszcze uciec do bu-
dynku po drugiej stronie i znikn¹æ z oczu wynajêtych morderców. Byli
to najlepsi ludzie, jakich zdo³a³ znaleæ w tak krótkim terminie po otrzy-
maniu polecenia od bossbana, ale choæby byli geniuszami w swoim fa-
chu, nie mogli zastrzeliæ czego, czego nie widz¹.
Walcz¹c ze strachem i coraz silniejsz¹ frustracj¹, Ogomoor wy-
ci¹gn¹³ specjalny komunikator na zamkniête pasmo czêstotliwoci i po-
leci³ oddzia³om naziemnym, aby wtargnê³y do kompleksu handlowego,
w którym schroni³a siê zwierzyna. Gdyby uda³o siê wypêdziæ Jedi z po-
wrotem na ulicê, dachowi egzekutorzy bêd¹ mogli ich przej¹æ i wystrze-
laæ. Nawet Jedi nie poradz¹ sobie ³atwo z bitw¹ na kilku p³aszczyznach
jednoczenie.
Têdy! Luminara poprowadzi³a przyjació³ w kierunku zaplecza.
Klienci i personel sklepu rzucili siê do ucieczki, i ca³e szczêcie. Jedi
troszczyli siê o zdrowie i ¿ycie niewinnych przechodniów, ale kilku-
dziesiêciu profesjonalnych morderców, którzy wpadli przez tylne wej-
cie, mia³o nieco inne zasady moralne.
Strza³y z rusznic i miotaczy zaprószy³y ogieñ wewn¹trz komplek-
su. W opancerzonym biurze dwaj kierownicy i jeden z w³acicieli roz-
paczali nad stratami w towarze i zniszczeniem sklepu, a obie strony
konfliktu zasypywa³y siê strza³ami. Zawiadomiono ju¿ s³u¿by porz¹d-
kowe, ale zanim ich przedstawiciele zdecyduj¹ siê pojawiæ, elegancko
urz¹dzony kompleks handlowy równie dobrze mo¿e ju¿ le¿eæ w ruinie.
Nie byli to ci sami przypadkowi rozrabiacze, z którymi mia³y
do czynienia Luminara i Barrissa wkrótce po przybyciu na Ansion.
250
Poruszali siê ze znacznie wiêksz¹ pewnoci¹ siebie, celowali z du¿¹
precyzj¹. Tylko dziêki umiejêtnociom Jedi ona i jej towarzysze byli
w stanie odeprzeæ atak. Luminara uzna³a, ¿e kto musia³ ponieæ spore
koszty i zadaæ sobie wiele trudu, aby skompletowaæ tak¹ ekipê.
Zajêta dwoma naraz przeciwnikami, nie zauwa¿y³a ma³ego, ale do-
skonale uzbrojonego Vrota, który powoli podniós³ siê zza pary skulo-
nych ze strachu klientów. Wiedz¹c, ¿e musi przynajmniej jednym strza-
³em trafiæ zwinn¹ i trudn¹ do namierzenia Jedi, Vrot celowa³ bardzo
ostro¿nie. Mia³ ju¿ przycisn¹æ spust, kiedy nagle stworzenie sk³adaj¹ce
siê z wy³upiastych oczu, wymachuj¹cych ramion i wierzgaj¹cych stóp
wyl¹dowa³o mu na g³owie. Zaskoczony morderca upad³, zasypany ste-
kiem jedynych w swoim rodzaju, bardzo wymylnych obelg.
Tooqui zabije! Z³y z³y obcy! Tooqui zadusi bebechami! Tooqui
auu!
Wciek³y Vrot zrzuci³ z ramion lekkiego napastnika i z³o¿y³ siê,
aby zastrzeliæ nieznonego Gwurranina, ale w tym samym momencie
zwali³y go z nóg dwa znacznie wiêksze i ciê¿sze cia³a. Luminara stwier-
dzi³a, ¿e znów mo¿e swobodnie walczyæ z przeciwnikami, a Kyakhta,
Bulgan i kipi¹cy energi¹ Tooqui wspólnymi si³ami t³ukli na kwane jab³ko
nieszczêsnego Vrota.
Wyszkolonych napastników by³o jednak zbyt wielu. Aby zapewniæ
bezpieczeñstwo niewinnym przechodniom, kupcom i personelowi, Lu-
minara i Obi-Wan postanowili siê wycofaæ. Na ulicy walka bêdzie trud-
niejsza, bo z pewnoci¹ znajd¹ siê znowu pod ostrza³em z otaczaj¹cych
dachów, ale zawsze to lepsze ni¿ ogl¹danie spokojnych obywateli mor-
dowanych przez bandê profesjonalnych zabójców.
Ogomoor dosta³ informacjê od jednego ze swoich najemników
wewn¹trz budynku i pospiesznie zaalarmowa³ wciek³ych snajperów.
B¹dcie gotowi! poinstruowa³ ich przez komunikator. Jedi
siê wycofuj¹! Pozwólcie im wyjæ na ulicê, zanim zaczniecie znowu
strzelaæ. Spojrza³ na bulwar poni¿ej i doda³ ciszej, ale z naciskim.
¯aden nie ma prawa prze¿yæ.
Jeden z morderców wyjrza³ zza swojej rusznicy, opartej o attykê
budynku, na którym siê ukrywali, i niedbale zapyta³:
A ci Alwari, którzy s¹ z nimi? Dwaj duzi i jeden ma³y?
O to siê nie martw. Nasi ludzie na dole zajm¹ siê nimi. Najpierw
Jedi, potem padawanowie. Ogomoor chciwie ch³on¹³ wzrokiem sce-
nê w dole. Nie chcia³ straciæ nic z jatki, która mia³a siê tam za chwilê
rozegraæ, ale dba³ o to, ¿eby nie ods³oniæ zbyt wiele ze swojej drogo-
cennej osoby.
251
Na dole pojawi³ siê kto w charakterystycznym stroju Jedi, znik³
pod zadaszeniem i znów siê pojawi³. No, wy³acie, szlachetni Jedi, po-
gania³ ich w mylach Ogomoor. Poka¿cie siê. Wyjdcie na ulicê, na
piêkne, jasne s³oneczko Ansionu, tak, ¿ebym móg³ was zobaczyæ, ja
i moi bardzo kosztowni s³udzy
S¹! stwierdzi³ wreszcie. Widzia³ teraz obydwoje Jedi, walcz¹cych
ramiê w ramiê, jak z niechêci¹ i powoli wy³aniaj¹ siê z ukrycia, jakie
oferowa³ im kompleks handlowy. Dwaj zabójcy obok niego napiêli miê-
nie, przygotowuj¹c siê do strza³u. Przy odrobinie szczêcia za minutê
czy dwie bêdzie po wszystkim.
Niestety tego ranka opuci³o go b³ogos³awieñstwo Jiaguina, boga
sprytu. Alwari, którzy spadli na plecy snajperów, równie dobrze mogli
skoczyæ z nieba, tak nagle siê pojawili. No¿e i inne tradycyjne narzê-
dzia mierci b³yska³y raz po raz w tym samym czystym i jasnym blasku
ansioñskiego s³oñca, na którego pomoc w likwidowaniu Jedi przez na-
jemnych morderców tak bardzo liczy³ Ogomoor. Majordomus okrêci³
siê na piêcie i ruszy³ w kierunku wyjcia, prowadz¹cego na dó³, kiedy
nagle spostrzeg³ przelotnie motywy zdobnicze na szatach intruzów.
Otworzy³ oczy tak szeroko, ¿e omal mu nie wypad³y.
Situng Borokii i Hovsgol Januulowie. Wojownicy obu najwa¿-
niejszych nadklanów. Dzielni wojownicy o reputacji znanej szeroko na
obu pó³kulach.
Co oni robi¹ tutaj, w Cuipernam? Dlaczego mieszaj¹ siê w uliczn¹
bójkê? Nie wiedzia³ i nie potrafi³ sobie tego wyobraziæ. Wiedzia³ tyl-
ko, ¿e nas³oneczniony dach sta³ siê nagle znacznie mniej bezpiecznym
schronieniem ni¿ przed chwil¹.
Uciekaj¹c, stwierdzi³, ¿e na dachu po drugiej stronie ulicy kolejni
Alwari unieszkodliwiaj¹ pozosta³ych jeszcze snajperów. Nie obawiaj¹c
siê strzelców na dachach, dwaj Jedi i ich padawanowie szybko za³atwi¹
siê z niedobitkami oddzia³ów naziemnych. A wtedy ju¿ nic nie przeszko-
dzi im w drodze do kompleksu rady miejskiej Cuipernam i do delega-
tów unii. Nieoczekiwanie stwierdzi³, ¿e jeszcze raz bêdzie musia³ zdaæ
swojemu panu relacjê z nieudanej akcji. Bardzo kosztownej nieudanej
akcji. Soergg bêdzie raczej niezadowolony. I raczej wciek³y. I
Cuipernam nie jest jedynym miastem Ansionu, a Soergg Hutt nie
jest jedynym bossbanem wartym niezwyk³ych talentów majordomusa.
Znu¿ony informowaniem o kolejnych pora¿kach, ogarniêty w¹tpliwo-
ciami Ogomoor zbiega³ po schodach po trzy stopnie naraz, z ka¿dym
krokiem coraz bardziej pewien, ¿e nadszed³ ju¿ dzieñ, kiedy nale¿a³oby
powa¿nie pomyleæ o zmianie pracodawcy.
252
Nie, mrukn¹³ do siebie, szukaj¹c komunikatora na zamkniête pa-
smo czêstotliwoci. Mo¿e jednak jego wiedza i dowiadczenie na co
mu siê przydadz¹. Pozosta³a do rozegrania jeszcze jedna karta.
Ani Luminara, ani Obi-Wan nie wiedzieli, co siê sta³o z potencial-
nie mierciononymi strzelcami na obu dachach, dopóki na us³anej tru-
pami ulicy nie pojawi³a siê znajoma twarz. Kiedy tylko j¹ rozpoznali,
i oni, i padawanowie poczuli prawdziw¹ ulgê, choæ równie¿ ogromne
zaskoczenie.
Witaj, Bayaarze. Luminara powita³a Borokiiego w sposób przy-
jêty wród Alwarich, k³ad¹c jedn¹ d³oñ na twarzy, a drug¹ na piersi. Za
jego plecami wojownicy Borokiich i Januulów sprz¹tali ostatnie nie-
dobitki wynajêtych morderców. Nie powinno im to zaj¹æ zbyt wiele
czasu. Ci z najemników, którzy ocaleli, desperacko rozpe³zli siê na
wszystkie strony. Nie spodziewa³am siê ujrzeæ ciê znowu, ale muszê
przyznaæ, ¿e znakomicie wybra³e sobie czas na ponowne spotkanie.
Kto to jest? zapyta³ Obi-Wan, wskazuj¹c w kierunku pozosta-
³ych wybawicieli.
Ostre zêby Bayaara zalni³y w szerokim umiechu.
Twoja gwardia honorowa, szlachetny Obi-Wanie. Ju¿ zapomnia-
³e, ¿e wspólna rada starszych Alwarich obieca³a ci prezent? Oto on.
Nie chcieli, aby co siê przydarzy³o ich nowym przyjacio³om spoza
planety. Gdyby Bayaar by³ do tego zdolny fizycznie, mrugn¹³by okiem.
Zw³aszcza dopóki nie zostanie ostatecznie podpisany formalny uk³ad
pokojowy pomiêdzy uni¹ a Alwarimi. Szlimy za wami przez ca³y czas,
odk¹d opucilicie obozowisko, strzeg¹c waszych ty³ów, rozgl¹daj¹c
siê za ewentualnymi k³opotami i trzymaj¹c wartê. Spowa¿nia³ nagle.
Ma³o brakowa³o, a nie zd¹¿ylibymy na czas.
Dalibymy sobie radê paln¹³ Anakin, ale zgromiony wzrokiem
przez Obi-Wana, doda³ szybko: Choæ wasza pomoc naprawdê bardzo
siê nam przyda³a.
Bayaar lekko sk³oni³ siê padawanowi, a Anakin zawstydzi³ siê na-
gle. Ciekawe, czy kiedy nauczy siê myleæ, zanim co powie? Dziêki
szkoleniu z pewnego siebie sta³ siê pyskaty. Bêdzie kiedy musia³ siê
nauczyæ od Obi-Wana, jak zachowywaæ cierpliwoæ. Inaczej nigdy nie
bêdzie mia³ szansy, aby choæ dorównaæ umiejêtnociom swego nauczy-
ciela, nie mówi¹c ju¿ o ich przecigniêciu.
Nie mniej ni¿ wasi starsi pragniemy szybkiego zakoñczenia spra-
wy. Luminara upewni³a siê, ¿e jej miecz wietlny bezpiecznie zwisa
u pasa i znów ruszy³a w górê ulicy. Obi-Wan poszed³ za ni¹, prowadz¹c
za sob¹ resztê grupy.
253
Na chodniku i na dachach towarzyszyli im wojownicy Borokiich
i Januulów. Wybrani sporód najlepszych obu klanów, kiedy tak eskor-
towali pozawiatowców w drodze do kompleksu rady miejskiej, przed-
stawiali grony, lecz zarazem piêkny widok. Wielkoocy tubylcy zatrzy-
mywali siê albo wybiegali ze sklepów, ¿eby obserwowaæ orszak; nawet
niektórzy obcy, przybyli z du¿ych i nowoczesnych wiatów, byli pod
wra¿eniem. Nikt ju¿ nie odwa¿y³ siê zaczepiaæ Jedi.
Budynek obrad rady miejskiej Cuipernam wygl¹da³ tak, jak go za-
pamiêtali z ostatniego pobytu. Bayaar i jego wojownicy zostali na stra-
¿y na zewn¹trz. Goci zaanonsowano i wprowadzono do sali. Delegacja
unii wygl¹da³a trochê inaczej ni¿ ostatnio. By³ w jej sk³adzie delegat
Ranjiyn, by³ Tolut, a tak¿e piêcioro innych, których Luminara rozpo-
zna³a, ale do celów g³osowania liczbê cz³onków delegacji zwiêkszono
do dwunastu. Z tej dwunastki omioro by³o rodowitymi Ansionianami,
pozostali za zamieszka³ymi na Ansionie przedstawicielami innych
ras, jak ludzie Volune i Dameerd, czy Armalatczyk Tolut.
Anakin i Barrissa uwa¿nie s³uchali i obserwowali, nie przywi¹zuj¹c
wagi do formalnoci powitalnych. Kyakhta i Bulgan dumnie siedzieli
za grup¹ ludzi, a znudzony Tooqui spêdza³ czas, przeszukuj¹c salê w na-
dziei, i¿ który z dostojnych goci upuci co cennego. Nikt nie zwra-
ca³ na niego uwagi, skoro nie przeszkadza³ w obradach.
Delegaci okazali oburzenie, zdumienie i wspó³czucie, kiedy dowie-
dzieli siê, jak próbowano zamordowaæ goci na ulicach miasta. Obi-
-Wan i Luminara w rewan¿u wyrazili troskê o zdrowie i samopoczucie
delegatów. Poniewa¿ niektórzy z nich byli nowi i nie znali przybyszów,
uznano, ¿e nale¿y wszystkich sobie przedstawiæ.
Zanim jednak rozpoczêto prezentacjê, do pomieszczenia wpad³ zdy-
szany Ansionianin z ob³êdem w oczach.
Szanowni przedstawiciele Ansioniañskiej Unii Miast! B³agam
o pos³uchanie! Mam informacjê, która mo¿e zawa¿yæ przy podejmo-
waniu przez was decyzji Intruz siêgn¹³ do kieszeni. Wiem, sk¹d
Z przodu sali wystrzeli³ jaskrawy promieñ. Miecze wietlne znala-
z³y siê w d³oniach Jedi, choæ nie w³¹czone. Osoba, która wypali³a w pier
intruza, nie pad³a ofiar¹ paniki, lecz celowa³a bardzo starannie. Jego
broñ by³a skuteczna. Intruz zgin¹³ na miejscu.
Anakin ostro¿nie zbli¿y³ siê do dymi¹cego trupa nieznajomego
Ansionianina, pochyli³ siê nad nim i delikatnie w³o¿y³ d³oñ do tej sa-
mej kieszeni, do której tamten siêga³ przed mierci¹. Padawan wyj¹³
jedyny przedmiot, jaki siê w niej znajdowa³, i podniós³ go wysoko w gó-
rê, ¿eby inni te¿ mogli zobaczyæ.
254
Rejestrator zameldowa³. Usma¿ony.
Delegat, który strzeli³, w³o¿y³ miotacz do kabury zwisaj¹cej mu
z szyi.
Przykra sprawa powiedzia³. Wpad³ bez zaproszenia, wrzesz-
cza³ i miota³ siê jak szaleniec, nie wiadomo, z czym móg³ wyskoczyæ.
Kiedy siêgn¹³ do kieszeni Zawiesi³ g³os, pozwalaj¹c domyliæ siê
reszty.
Siedz¹cy obok Armalatczyk z ciekawoci¹ obejrza³ cia³o.
To Ogomoor. Rozpoznajê go pomimo uszkodzeñ. Nie by³ przy-
padkiem zatrudniony u ciebie?
Strzelec nonszalancko machn¹³ rêk¹.
Od czasu do czasu co tam dla mnie robi³. Dawa³em mu mo¿li-
woci wykazania siê, dobrze go traktowa³em, ale zawsze uwa¿a³em za
doæ niezrównowa¿onego. Wskaza³ na martwego Ansionianina. Przy-
kro mi ogromnie, ¿e moja opinia siê potwierdzi³a.
Barrissa rzuci³a siê w kierunku delegacji tak gwa³townie, ¿e Ana-
kin mia³ ochotê w³¹czyæ miecz. W po³owie drogi do d³ugiego, pó³koli-
stego sto³u, przy którym siedzieli delegaci, zaczê³a gwa³townie wyma-
chiwaæ rêkami, wskazuj¹c osobnika, który spokojnie spoczywa³ na boku.
To ty! krzyknê³a tak dononie, jakby to sama Jedi Luminara
rzuca³a oskar¿enie. To by³e ty!
Obiekt jej gniewu rozdziawi³ usta ze zdumienia na widok rozwcie-
czonej kobiety, szeroko roz³o¿y³ rêce i z niewinn¹ min¹ spojrza³ po
twarzach zebranych delegatów.
Luminara zwê¿onymi oczami popatrzy³a na niesforn¹ padawankê.
Barrisso, proszê siê wyt³umaczyæ.
Wyt³umaczyæ siê? Dobrze, pani. Jej d³oñ nie dr¿a³a, kiedy ce-
lowa³a palcem w osobnika, którego oskar¿y³a. Nie rozpozna³am go
od razu, poniewa¿ nigdy go przedtem nie widzia³am, ale kiedy ucieka-
³am z pomieszczenia, w którym mnie uwiêziono przez wyjazdem z Cui-
pernam, Bulganowi wymknê³o siê nazwisko tego nieboszczyka. Wska-
za³a na wci¹¿ dymi¹ce cia³o na pod³odze za jej plecami. Teraz wszyst-
ko pasuje
Wbi³a wzrok w wypuk³e skone oczy, które odpowiedzia³y jej bez-
czelnym spojrzeniem, maskuj¹cym k³êbi¹ce siê za nimi nieprzyjemne
myli.
Oskar¿am Soergga Hutta o zorganizowanie mojego porwania, pró-
bê przeszkodzenia w rozejmie pomiêdzy mieszkañcami miast a Alwa-
rimi ze stepów, o kierowanie co najmniej jednym, a prawdopodobnie
obydwoma zamachami na nasze ¿ycie, o wyznaczenie nagrody dla
255
Qulunów i ka¿dego, kto zdo³a nas porwaæ i zatrzymaæ do czasu zakoñ-
czenia g³osowania, a tak¿e, co uwa¿am za bardzo prawdopodobne, o po-
zostawanie w s³u¿bie Gildii Kupieckiej! Barrissa drug¹ d³oni¹ chwy-
ci³a rêkojeæ miecza.
Jedno spojrzenie Luminary wystarczy³o, aby powstrzymaæ pada-
wankê, ale nie zamknê³o jej ust.
To powa¿na konferencja, Barrisso. Nieistotne jest nasze zdanie
na temat pewnych nieistotnych kwestii, nale¿y przestrzegaæ protoko³u.
Nieistotnych! Ale¿ to on kaza³ mnie porwaæ! gor¹co zaprote-
stowa³a Barrissa. W dodatku prawie na pewno stoi za wszystkimi na-
szymi problemami tu, na Ansionie.
To nie s¹d, padawanko ³agodnie, lecz stanowczo przerwa³a jej
Luminara. S³owa takie jak prawie s¹ tu nie dopuszczalne. To nie
czas ani miejsce na rozstrzyganie takich spraw. Powstrzymaj siê albo
ja to zrobiê doda³a surowo.
Powoli i niechêtnie Barrissa wróci³a na swoje miejsce. Nie spusz-
cza³a jednak wzroku z rozdêtego obiektu swojej urazy. Za plecami go-
ci miejskie s³u¿by porz¹dkowe usuwa³y cia³o by³ego majordomusa
Hutta.
Soergg zwróci³ siê do zaciekawionych delegatów.
Widaæ, ¿e nasi przyjaciele spoza planety znajdowali siê przez d³u-
gi czas w wielkim napiêciu. To ca³kowicie zrozumia³e. Spêdziæ tyle cza-
su pomiêdzy dzikimi nomadami na stepach to musia³oby siê odbiæ na
ka¿dej cywilizowanej osobie. Na tê obelgê Bulgan zerwa³ siê i ruszy³
przed siebie, ale Kyakhta zd¹¿y³ go powstrzymaæ. Nie ¿ywiê urazy o wy-
buch tego dziecka, bo mogê sobie wyobraziæ, do jakich wyrzeczeñ zmu-
szeni byli wszyscy Jedi przez te kilka tygodni w otwartym stepie.
Przynajmniej nie musielimy siê obawiaæ, ¿e ci dzicy nomadzi
zastrzel¹ nas z zasadzki odparowa³a Barrissa. Luminara rzuci³a jej
ostrzegawcze spojrzenie, ale po raz pierwszy padawanka uda³a, ¿e tego
nie widzi. By³a wciek³a.
Jeden z nowych ansioniañskich delegatów spojrza³ przez ceremo-
nialny stó³ na znanego i szanowanego cz³onka spo³eczeñstwa handlo-
wego Cuipernam. Delegacja zgodzi³a siê na obecnoæ Hutta jako ob-
serwatora obrad w imieniu wszystkich kupców miasta.
S³owa tej m³odej osoby dziwnie mnie niepokoj¹, Soergg. Czy to
mo¿liwe, aby siê a¿ tak myli³a?
Hutt szeroko roz³o¿y³ ramiona.
Wszyscy tutaj dobrze mnie znacie. Jestem tylko zwyk³ym biznes-
menem, który próbuje, podobnie jak wy wszyscy, prze¿yæ w wiecie,
256
na którym siê nie urodzi³. Dziêki ¿yczliwoci ansioniañskiego ludu do-
brze mi siê tu powodzi³o. Pomylcie, czy móg³bym uczyniæ cokolwiek,
aby naraziæ na szwank wszystko, co do tej pory osi¹gn¹³em? Spojrza³
³agodnie w stronê zdenerwowanej padawanki. Wygl¹da³ tak, jakby zaraz
mia³ siê rozp³akaæ. Czy w³anie takiej wyrozumia³oci mo¿emy siê
spodziewaæ ze strony senatu, jeli zgodzimy siê na przyjêcie ugody,
któr¹ przynosz¹ nam Jedi?
Och, co to za spryciarz! Barrissa widzia³a to wyranie. Ten t³usty
limak by³ ekspertem od przekrêcania faktów tak, by je dopasowaæ do
sytuacji. Mo¿e i brakowa³o mu takich drobiazgów jak sumienie, skru-
pu³y czy nogi, ale s³ów mia³ zawsze pod dostatkiem. Teraz rozumia³a,
czemu pani Luminara kaza³a jej siedzieæ cicho. Jedn¹ z pierwszych rze-
czy, których uczy siê Jedi, jest kontrolowanie swego temperamentu
przypomnia³a sobie z niechêci¹. W momentach krytycznych, takich jak
to spotkanie, osobiste emocje i uczucia nie maj¹ prawa dojæ do g³osu.
Dlatego powstrzymywa³a narastaj¹c¹ w niej furiê i stara³a siê nie
u¿yæ Mocy, aby wyd³ubaæ te zarozumia³e, wredne huttañskie lepia z na-
dêtego ³ba. Trwa³a w ca³kowitym bezruchu, niczym kamienna rzeba,
kiedy delegaci i Jedi omawiali warunki proponowanej ugody pomiêdzy
mieszkañcami miast a Alwarimi ze stepów.
Poczu³a pewn¹ satysfakcjê na widok kwanej miny Hutta, kiedy
ostatecznie ugodê przyjêto stosunkiem g³osów dziewiêæ do trzech. Prze-
ciwko g³osowali tylko: Hutt, Kandah i pewien Ansionianin z po³udnio-
wych rejonów. Padawankê zdumia³a równie¿ zimna krew, z jak¹ Soergg
sk³ama³, uznaj¹c uczciwoæ g³osowania i przyrzekaj¹c przestrzegaæ
warunków traktatu.
Wykorzystuj¹c dowiadczenia ze szkolenia Jedi i wnioski z tego,
co w³anie zaobserwowa³a, bez przeszkód przepchnê³a siê przez zado-
wolony t³umek, aby stan¹æ z Huttem twarz¹ w twarz. Pochyli³ siê nad
ni¹, masywny, lecz powolny. Choæ tego nie okaza³a, zrobi³o jej siê przy-
jemnie, kiedy wyczu³a w nim pierwsze drgnienie strachu.
Mam nadziejê, ¿e pewnego dnia siê spotkamy, Soerggu.
Umiechnê³a siê ch³odno. I to w okolicznociach, kiedy dyplomacja
nie bêdzie konieczna. Wskaza³a krótkim ruchem g³owy Luminarê
i Obi-Wana, rozmawiaj¹cych z grupk¹ innych delegatów. I w miejscu,
gdzie nikt nie bêdzie kontrolowa³ moich uczuæ.
Odpowiedzia³ jej wzruszeniem ramion, od którego odra¿aj¹co za-
falowa³o ca³e jego zwaliste cielsko a¿ po koniuszek ogona.
Nie mam ci tego za z³e, padawanko. Interes to interes.
Barrissa wyczu³a fa³szywy ton w jego g³osie.
257
17 Nadchodz¹ca burza
Kto ciê wynaj¹³, ¿eby nas powstrzyma³? zawo³a³a. Wiem,
komu p³aci³e, ale kto p³aci³ tobie?
Wybuchn¹³ g³êbokim, nieprzyjemnym miechem.
Och, moja ma³a, pewnie znasz najg³êbsze sekrety Jedi, ale nie
wiesz nic ani o interesach, ani o polityce. Za co mieliby mi p³aciæ? Robiê
to, co jest dobre dla moich interesów. Jedi zawsze szukaj¹ piasku w try-
bach, komplikacji tam, gdzie wszystko jest oczywiste.
Nie ma nic oczywistego, kiedy namawia siê do g³osowania za-
twierdzaj¹cego secesjê od Republiki.
Secesjê? Ale¿ to ju¿ temat zamkniêty. Czy nie przeg³osowano
tego w twojej obecnoci? zahucza³ ³agodnie.
A ty zamierzasz przestrzegaæ nowego traktatu pomiêdzy miesz-
kañcami miast a nomadami ze stepów? Nie bêdziesz próbowa³ go z³a-
maæ? Spojrza³a wymownie w kierunku wejcia, tam, gdzie podnieco-
ny intruz zosta³ zabity przez tego, z kim w³anie rozmawia³a. By³a-
bym w b³êdzie, s¹dz¹c, ¿e osobnik, którego zastrzeli³e mia³ przy sobie
jaki dowód przeciwko tobie, prawda?
Soergg odwróci³ wzrok, co Barrissie wystarczy³o za odpowied.
Co za z³oliwa uwaga, ma³a padawanko obruszy³ siê t³ucioch.
Niegodna tak licznej istotki, jak ty. Spomiêdzy gumowatych warg
wysun¹³ siê spiczasty jêzor i skierowa³ w jej stronê.
Krêtactwa Hutta nie wystarczy³y, aby zdecydowa³a siê przerwaæ tê
konfrontacjê, ale ten obleny gest i towarzysz¹cy mu komplement spra-
wi³y, ¿e czym prêdzej do³¹czy³a do swoich towarzyszy.
Czas ruszaæ w drogê zauwa¿y³a Luminara. Obejrza³a siê na Obi-
-Wana, który dziêkowa³ przedstawicielom za ciep³e przyjêcie i chwali³
ich m¹dr¹ decyzjê pozostania w Republice.
Jak tylko wyszli na zewn¹trz, Barrissa postanowi³a och³on¹æ z gnie-
wu. Zagadnê³a drugiego padawana.
Jak siê czujesz, Anakinie?
Wpatrywa³ siê niecierpliwie w niebo. Wyranie spieszy³o mu siê
do wyjazdu.
Teraz, kiedy ju¿ zrobilimy swoje, znacznie lepiej odpar³, a kie-
dy zauwa¿y³, ¿e dziewczyna wci¹¿ mu siê przygl¹da, doda³ szybko:
A o co chodzi?
Nic, nic mylê tylko, ¿e chyba le ciê os¹dza³am. Przez czas,
który chc¹c nie chc¹c spêdzilimy razem, mia³am okazjê lepiej ciê po-
znaæ i zrozumieæ, Anakinie. Teraz ju¿ wiem, ¿e czego uparcie poszu-
kujesz. Wyci¹gnê³a rêkê i po³o¿y³a mu na ramieniu. Mam nadziejê,
¿e znajdziesz to, czego szukasz
258
Spojrza³ na ni¹ zaskoczony.
Chcê tylko staæ siê Jedi, Barrisso. Nic wiêcej.
Naprawdê? zapyta³a przekornie, a kiedy nie odpowiada³, doda-
³a: Có¿, jeli kiedykolwiek stwierdzisz, ¿e chcesz pogadaæ z kim
oprócz Obi-Wana, zawsze mo¿esz na mnie liczyæ. Jeli nawet ci nie
pomogê, to mo¿e podsunê inne spojrzenie na niektóre sprawy.
Zawaha³ siê chwilê.
Dziêkujê ci za tê propozycjê, Barrisso odpar³ wreszcie. Na-
prawdê. Wiem, ¿e z tob¹ ³atwiej mi bêdzie porozmawiaæ o o pew-
nych sprawach ni¿ z mistrzem Obi-Wanem. Wskaza³ g³ow¹ dwoje Jedi
pogr¹¿onych w rozmowie.
Zamia³a siê cicho.
Z ka¿dym rozmawia siê ³atwiej ni¿ z mistrzem Jedi.
Kiedy ju¿ zgodzili siê co do tej jednej kwestii, rozmowa potoczy³a
siê g³adko. Po raz pierwszy w ¿yciu rozmawiali z ca³kowit¹ szczero-
ci¹, jaka cechuje starych przyjació³.
Luminara przygl¹da³a im siê z aprobat¹. To wa¿ne, ¿e padawanowie
siê dogaduj¹; pewnego dnia bêd¹ musieli ze sob¹ wspó³pracowaæ ju¿
jako Jedi, nieraz w bardzo trudnych okolicznociach. Podobnie jak Ana-
kin spojrza³a w niebo i zaduma³a siê na chwilê. Gdzie za jasnym nie-
bosk³onem Ansionu w Republice wrza³o. Dla zwyk³ych obywateli
wszystko wygl¹da³o normalnie, ale ci, którzy potrafili spojrzeæ sze-
rzej, wiedzieli, ¿e do gry wkraczaj¹ potê¿ne si³y nie wszystkie przy-
jazne. Zaczyna³o siê dziaæ co z³ego. Zadaniem Jedi by³o odkryæ to z³o
i unieszkodliwiæ raz na zawsze. Ale jak to zrobiæ, kiedy nawet Rada Jedi
nie wiedzia³a, gdzie tkwi jego ród³o i jakie s¹ jego rzeczywiste inten-
cje?
Nawet mistrzyni Jedi nie mo¿e o tym sama decydowaæ. Mam tylko
wykonywaæ swoje zadania, pomyla³a Luminara.
Ale mog³a zrobiæ co jeszcze. Przynajmniej teraz. Wyd³u¿y³a krok
i zrówna³a siê z Obi-Wanem. Postanowi³a zasiêgn¹æ jego opinii w pew-
nych wa¿nych sprawach, pogratulowaæ mu raz jeszcze dobrze wykona-
nego zadania i wreszcie nacieszyæ siê jego towarzystwem.
S¹ takie ma³e radoci, których nawet zwalczaj¹ce siê wzajemnie
stronnictwa w ca³ej galaktyce nie zdo³aj¹ jej odebraæ.
Pojawili siê w Trzeciej Wie¿y Bror pojedynczo, aby nie ci¹gaæ na
siebie uwagi. Turbowindy powioz³y ich na sto szeædziesi¹te szóste piê-
tro. Miejsce nie by³o równie bezpieczne, jak transporter powietrzny,
259
ale pomieszczenia, w których wystawiano prace najwybitniejszych
artystów sztuki luminos na Coruscant, rzadko s³u¿y³y jako miejsce spo-
tkañ trojgu przedstawicielom elity stolicy.
Shu Mai obserwowa³a Ansionianina i Korelianina. Poza nimi troj-
giem sale wystawowe by³y puste. Senator mia³ zatroskan¹ minê. Tam
Uliss z kolei nie ukrywa³ niezadowolenia.
S³yszelicie ju¿, prawda odezwa³a siê pó³g³osem przewodni-
cz¹ca Gildii Kupieckiej. Zna³a odpowied z góry.
Nie przeszkodzi³o to przemys³owcowi przytakn¹æ energicznie.
Ansion przeg³osowa³ pozostanie w Republice. Spojrza³ ostro
na swojego towarzysza. Senatorze, nie popisa³ siê pan.
Mousul przeci¹gn¹³ d³ugimi palcami po grzywie i odpar³ sztywno:
Zrobi³em, co mog³em. Decyzja nie nale¿a³a do mnie. Mogê g³o-
sowaæ tylko w senacie, nie w Radzie Unii. Mój wp³yw na nich jest ogra-
niczony.
To nie by³a wina senatora wtr¹ci³a ³agodnie Shu Mai. Gdyby
ci Jedi nie doprowadzili do pokoju pomiêdzy mieszkañcami miast a no-
madami, unia g³osowa³aby za secesj¹.
To nie ma znaczenia. Ton przemys³owca by³ osch³y i zniecier-
pliwiony. Sami to przed chwil¹ powiedzielicie. Teraz musimy iæ
naprzód z Ansionem lub bez.
A Malarianie i Keitumici? nie ustêpowa³ Tam Uliss.
Jestemy przeciwko ich wycofaniu siê.
Shu Mai odetchnê³a g³êboko.
Znacie moj¹ opiniê i zdanie reszty gildii. Bez rozmachu, jaki na-
szemu ruchowi nada³aby secesja Ansionu, nie mo¿emy otwarcie zade-
klarowaæ swoich intencji. Wycofanie siê Ansionu i jego sojuszników
by³oby prowokacj¹, która popar³aby nasze dzia³ania.
Mousul potwierdzi³ skinieniem g³owy.
Z Ansionem, Malarianami i Keitumitami w senacie nie mamy
wystarczaj¹cych podstaw do przedstawienia naszych ¿¹dañ.
Nie tak mówi³e w zesz³ym tygodniu przypomnia³ Tam Uliss.
Pamiêtasz, na co siê zgodzi³e?
Ja te¿ pamiêtam. Shu Mai ruszy³a w kierunku korytarza.
Nie czujê siê tu doæ pewnie, ¿eby dalej roztrz¹saæ tê kwestiê. Mog¹
pojawiæ siê inni amatorzy dzie³ sztuki. Pozwoli³am sobie wynaj¹æ
bezpieczn¹ salkê konferencyjn¹ w Czwartej Wie¿y Bror. Zastosowano
tam odpowiednie rodki ostro¿noci, a moi ludzie je skontrolowali. Na
stacji uaktywniono roboty stra¿nicze. Pozwolicie, panowie? Umiech-
nê³a siê. Jestem pewna, ¿e rozwi¹¿emy nasze problemy.
260
Nie ma nic do rozwi¹zywania. Uliss by³ nieugiêty. Zdecydo-
walimy ju¿ w zesz³ym tygodniu podczas napowietrznej konferencji.
Ten facet jest nadêty jak balon, pomyla³a z dezaprobat¹ Shu Mai,
wychodz¹c z sali wystawowej na szeroki korytarz.
Uliss nie przestawa³ mówiæ.
Przychodzi taka chwila, kiedy ju¿ nie mo¿na wypieraæ siê uczuæ.
Pozostali gotowi s¹ publicznie og³osiæ, ¿e ruch istnieje ju¿ od roku.
Spojrza³ uwa¿nie w twarz pani prezes gildii.
Zaczekaliby jeszcze, gdyby nie narzuci³ im swojego zdania.
W g³osie Shu Mai nie by³o urazy ani gniewu. Zwyk³e stwierdzenie
faktu.
Uliss obojêtnie wzruszy³ ramionami.
Przykro mi z powodu tej rozbie¿noci, ale tak siê musia³o skoñ-
czyæ. Inaczej czekalibymy bez koñca.
Nie bez koñca poprawi³a go, kieruj¹c siê w stronê pasa¿u ³¹-
cz¹cego obie wie¿e. Tylko do w³aciwego momentu.
A kiedy mia³oby to nast¹piæ? Po kolejnym roku oczekiwania?
Dwóch? A mo¿e trzech?
Tak d³ugo, jak to siê oka¿e niezbêdne. Ich kroki stuka³y cicho
po g³adkiej pod³odze. Shu Mai wyjê³a zza pasa urz¹dzenie kontrolne
i sprawdzi³a nim dalsz¹ czêæ pasa¿u, aby siê upewniæ, ¿e nikogo tam
nie ma. Mam nadziejê, ¿e nie potrwa³oby to zbyt d³ugo, ale to ju¿ nie
moja sprawa.
Mousul skin¹³ g³ow¹.
Uliss, ty i twoi przyjaciele nie mo¿ecie poj¹æ, ¿e w polityce cier-
pliwoæ jest jedn¹ z najpotê¿niejszych broni.
Przemys³owiec z ¿alem potrz¹sn¹³ g³ow¹.
Jest czas na cierpliwoæ i jest czas na dzia³anie. Wiesz, ¿e nie
wygrasz w tej dyskusji
Jeli ujawnimy siê zbyt szybko, nie wygra nikt odpar³a z prze-
konaniem Shu Mai. Przykro mi, ¿e w tym punkcie siê nie zgadzamy.
Przemys³owiec umiechn¹³ siê lekko.
Nie ma sprawy, Shu Mai. Nawet ty nie mo¿esz wygrywaæ ka¿dej
bitwy.
Skrêcili. Za przezroczystymi cianami i dachem chodnika dla pie-
szych, ³¹cz¹cego Trzeci¹ i Czwart¹ Wie¿ê Bror, Coruscant lni³o wspa-
niale w wymytym do czysta powietrzu. Rzêdy pojazdów rysowa³y linie
pól si³owych na popo³udniowym niebie. Zautomatyzowane pojazdy ser-
wisowe miga³y pomiêdzy wysokimi wie¿ami po wczeniej zaprogramo-
wanych trasach. £adne miejsce, to Coruscant. Centrum nowoczesnej
261
cywilizacji. Wczeniej czy póniej wszyscy ¿¹dni potêgi politycznej, fi-
nansowej czy artystycznej trafiaj¹ na Coruscant. Jeli kto pragnie wp³y-
waæ na sprawy wiatów, zawsze trafi w szeregi senatu, najpotê¿niejszego
i najwa¿niejszego organu decyzyjnego w ca³ej galaktyce. Ka¿dy zreszt¹
próbuje przeci¹gn¹æ jego cz³onków na swoj¹ stronê. A wystarczy podsu-
n¹æ parê wskazówek. Kilka odpowiednich sugestii.
Nale¿y to jednak zrobiæ we w³aciwym czasie i okolicznociach.
Shu Mai wyd³u¿y³a krok. Id¹cy obok niej Mousul, uczyni³ to samo. Uliss,
zajêty obserwacj¹ miasta, zosta³ kilka kroków w tyle.
Na koñcu pasa¿u przewodnicz¹ca Gildii Kupieckiej przystanê³a i wy-
kona³a raptowny zwrot. Mousul, znajduj¹cy siê obok, uczyni³ to samo.
Shu Mai podnios³a niepozorne urz¹dzenie i dotknê³a przycisku.
Tam Uliss okaza³ zrozumia³e zaskoczenie, kiedy nadzia³ siê na pole
si³owe. By³o ca³kowicie niewidoczne i absolutnie nie do pokonania.
Na twarzy przemys³owca odbi³o siê wiele uczuæ w rekordowo krótkim
czasie. Jego s³owa, s¹dz¹c z miny, coraz bardziej gniewne, nie przeni-
ka³y jednak przez barierê, która wyros³a nagle pomiêdzy nim a jego to-
warzyszami.
Przewodnicz¹ca Gildii Kupieckiej i senator z Ansionu bez zmru-
¿enia oka obserwowali kipi¹cego gniewem kolegê. Twarz Ansionianina
nie wyra¿a³a nic, twarz Shu Mai jedynie zadumê. Nagle w oczach Ulissa
pojawi³o siê zrozumienie. Odwróci³ siê gwa³townie, próbuj¹c wróciæ
do Trzeciej Wie¿y t¹ sam¹ drog¹, któr¹ przyszed³ i stwierdzi³, ¿e od
tamtej wie¿y odgradza go niewidzialna bariera identyczna z t¹, któr¹
pozostawi³ za sob¹
Shu Mai podesz³a do bariery i obserwowa³a spanikowanego prze-
mys³owca miotaj¹cego siê w pu³apce. Wszystkie pieni¹dze, wszystkie
kontakty nie na wiele mu siê teraz przyda³y. Szkoda. Wprawdzie nigdy
specjalnie nie przepada³a za Tamem Ulissem, ale szanowa³a go. Nie
dalej ni¿ o d³ugoæ rêki od jej twarzy wciek³y i przera¿ony Uliss wy-
krzykiwa³ pod adresem swoich towarzyszy-konspiratorów na przemian
to groby, to b³agania. Bariera jednak w dalszym ci¹gu blokowa³a g³os
przemys³owca równie skutecznie, jak uderzenia jego piêci.
Shu Mai przez d³u¿sz¹ chwilê wpatrywa³a siê w twarz dawnego wspól-
nika.
Cierpliwoæ, przyjacielu, jest broni¹, której nie mo¿emy mar-
nowaæ szepnê³a cicho, choæ adresat tej uwagi nie móg³ jej s³yszeæ.
Odwróci³a siê i odesz³a. Przystanê³a obok Mousula, który cofn¹³ siê
do korytarza. Senator obserwowa³, jak Shu Mai szybko, z wpraw¹ wpro-
wadza sekwencjê kodu, dotykaj¹c niewielkich przycisków.
262
W koñcu korytarza rozleg³ siê cichy trzask, który stopniowo nara-
sta³ Uliss przesta³ waliæ w nieporuszon¹ barierê. Jego gniew zamieni³
siê w niepewnoæ, potem w zaskoczenie. Wci¹¿ wpatrywa³ siê w Shu
Mai i senatora, kiedy ca³y pasa¿ oderwa³ siê najpierw od Trzeciej, a na-
stêpnie od Czwartej Wie¿y Bror i run¹³ w dó³, ku powierzchni planety
znajduj¹cej siê sto szeædziesi¹t szeæ piêter poni¿ej
Zmêczenie materia³u mruknê³a pani przewodnicz¹ca. Przy
najnowszych technologiach rzadkie, ale có¿, zdarza siê.
Istotnie niezobowi¹zuj¹co odpar³ senator z Ansionu.
Taka wa¿na osobistoæ. Co za straszna tragedia. Straszna. Sama
wyg³oszê na pogrzebie Tama Ulissa mowê pogrzebow¹. Shu Mai splot³a
d³ugie d³onie za plecami i ruszy³a w dó³ korytarza.
To piêkne z twojej strony, Shu Mai. Senator odetchn¹³ g³êbo-
ko. Kiedy dowiedz¹ siê, co siê przytrafi³o Tamowi Ulissowi i co spo-
tka³o Nemrileo z Tanjay, nie s¹dzê, ¿eby ktokolwiek jeszcze próbowa³
sprawiaæ nam k³opoty.
Zgadzam siê. Mam nadziejê, ¿e teraz nasi zwolennicy bêd¹ znacz-
nie grzeczniejsi.
Jeli nie masz nic przeciwko temu, zostawiê ciê tutaj powie-
dzia³ senator. Mam dzisiejszego popo³udnia wiele pracy.
Przewodnicz¹ca Gildii Kupieckiej ³askawie skinê³a g³ow¹.
Rozumiem. Ja te¿ mam co do roboty.
Rozstali siê: Mousul wróci³ do swoich obowi¹zków senatora, Shu
Mai za do prywatnego gabinetu. Zamknê³a wszystko starannie. Upew-
ni³a siê, ¿e jest bezpieczna i dopiero wtedy wprowadzi³a specjaln¹ se-
kwencjê kodow¹; po³¹czy³a siê z pewn¹ niezwyk³¹ indywidualnoci¹,
przed któr¹ odpowiada³a za postêp w rozwoju konspiracji na Coruscant.
Kiedy pojawi³a siê przed ni¹ znajoma twarz, zaczê³a bez wahania:
By³y pewne problemy. Jedi uda³o siê doprowadziæ do zawar-
cia pokoju pomiêdzy frakcj¹ miejsk¹ i nomadami na Ansionie. W re-
zultacie delegacja unii na Ansionie przeg³osowa³a pozostanie ich wia-
ta w Republice.
G³os rozmówcy by³ twardy i pewny siebie.
Trudno. Bêdziemy musieli zmieniæ nasze najbli¿sze plany. Twarz
umiechnê³a siê. Nie s¹dzi³em, ¿e Jedi tego dokonaj¹. Nie w tak krót-
kim czasie.
Jeszcze co. Senator Mousul jest nadal zaanga¿owany w sprawê,
natomiast pewna grupa naszych zwolenników planowa³a dalsze dzia³a-
nia pomimo decyzji Ansionu. Trzeba by³o przyk³adnie ukaraæ wichrzy-
cieli. Wyjani³a szczegó³owo ca³¹ sprawê.
263
Osobnik po drugiej stronie bezpiecznej linii s³ucha³ w milczeniu.
Bardzo ¿a³ujê straty Tama Ulissa, ale rozumiem, co tob¹ powo-
dowa³o powiedzia³ wreszcie. Przewodnicz¹ca Gildii Kupieckiej po-
czu³a ogromn¹ ulgê, choæ sama nie wiedzia³a dlaczego. To nie ma
znaczenia. Dzia³ania posuwaj¹ siê do przodu, projekty rozwijaj¹ siê po-
mylnie. Jako przebolejemy tê stratê.
Decyzja gildii pozostaje niewzruszona oznajmi³a Shu Mai.
Hrabia Dooku umiechn¹³ siê.
Podobnie jak decyzja waszych zwolenników. Nie uwa¿am tego
za wielk¹ przeszkodê. Ostateczny wynik jest przes¹dzony, niewa¿ne, co
zrobi¹ ci przeklêci Jedi. Nadchodz¹ wielkie zmiany. Czeka nas wspa-
nia³y los, przyjació³ko. Ju¿ nied³ugo. Ci, którzy bêd¹ gotowi, odnios¹
ogromne korzyci.
By³a to przyjemna myl, której mo¿na siê uchwyciæ. Shu Mai
przerwa³a po³¹czenie, zgasi³a ekranowanie pomieszczenia, wsta³a i wy-
sz³a.
Jest jeszcze tyle do zrobienia.