Penny Jordan
Doskonały partner
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Znuz˙onym gestem Tullah sie˛gne˛ła po słuchawke˛. Do-
słownie przed chwila˛ przesta˛piła pro´g mieszkania. Nie dos´c´,
z˙e firma obcie˛ła s´rodki na wynagrodzenia i awanse, to pracy
z kaz˙dym dniem przybywało. Teoretycznie powinna kon´-
czyc´ o wpo´ł do szo´stej, ale juz˙ od dobrych szes´ciu tygodni
nie wychodziła wczes´niej jak po dziewia˛tej. Dzisiejszy
dzien´ nie był wyja˛tkiem. Jednak to juz˙ nie potrwa długo...
Dzie˛ki Bogu.
– Tullah Richards – odezwała sie˛ mie˛kkim głosem, zbyt
ciepłym jak na zdeklarowana˛ profesjonalistke˛, co ze s´mie-
chem wytykały jej kolez˙anki.
– Czes´c´, Tullah! Przez cały dzien´ pro´bowałam cie˛ łapac´!
To jak z weekendem? Spotkamy sie˛?
Tullah us´miechne˛ła sie˛, poznaja˛c głos Olivii. Wczes´niej
przez pare˛ lat pracowały razem i choc´ Olivia, teraz me˛z˙atka
i mama małej Amelii, wyniosła sie˛ na stałe z Londynu, nadal
utrzymywały ze soba˛ kontakt. I oto dziwnym zrza˛dzeniem
losu, choc´ zawsze sie˛ zarzekała, z˙e za nic nie ruszy sie˛
z miasta, wkro´tce sama sie˛ przeprowadzi w jej strony.
– Tak, jes´li ci to w czyms´ nie przeszkodzi – odrzekła.
– Czekamy na ciebie z ute˛sknieniem – zapewniła Olivia.
– To mniej wie˛cej, o kto´rej moz˙emy sie˛ ciebie spodziewac´?
– Mys´le˛, z˙e w okolicach pia˛tej. O pierwszej spotykam
sie˛ z agentem. Mamy obejrzec´ kilka posiadłos´ci, kto´re
ewentualnie moga˛ wchodzic´ w gre˛.
– Posiadłos´ci... to niez´le brzmi – zaz˙artowała Olivia.
Tullah wybuchne˛ła s´miechem.
– Dobrze by było – przyznała. – Niestety, na to jeszcze
musze˛ poczekac´. Z go´ry zastrzegłam, z˙e nie stac´ mnie na
wie˛cej niz˙ dwupokojowe mieszkanie czy skromny domek,
co bym zreszta˛ wolała. Chociaz˙ domys´lam sie˛, z˙e skoro
s´cia˛ga mnie firma z taka˛ renoma˛, to uwaz˙aja˛ mnie za
wymagaja˛cego klienta.
– Moz˙liwe, choc´ to nie do kon´ca jest tak – podje˛ła
Olivia. – Nowi pracownicy Aarlston-Becker liczyli, z˙e za
londyn´skie mieszkania bez trudu kupia˛ tu ogromne domy
z zapleczem gospodarczym, wybiegami dla kuco´w i staran-
nie urza˛dzonymi ogrodami, ale rzeczywistos´c´ chyba roz-
wiała ich oczekiwania. Na prowincji jest taniej, ale tylko
troche˛. Jednak w Haslewich jest sporo ładnych domo´w.
I znajduja˛ sie˛ kupcy. Naszej cioci Ruth ostatnio przybyło
czworo nowych sa˛siado´w. A co be˛dzie z twoim londyn´skim
mieszkaniem?
– Nie ma problemu. S
´
wietnie sie˛ składa, bo Sarah, moja
wspo´łlokatorka, włas´nie wychodzi za ma˛z˙ i chce spłacic´ mo´j
wkład. Dzie˛ki temu mam kłopot z głowy i nie musze˛ szukac´
che˛tnego. Chociaz˙, proponuja˛c mi prace˛, firma zobowia˛zała
sie˛ pokryc´ wszelkie koszty przeprowadzki, ła˛cznie z kaucja˛
i poz˙yczka˛ na nowe lokum.
– Tym lepiej! – zas´miała sie˛ Olivia. – Wiesz, bardzo sie˛
ciesze˛, z˙e sie˛ tu przenosisz. Be˛dzie tak jak kiedys´. Czasami
nie moge˛ uwierzyc´, z˙e mine˛ły juz˙ trzy lata, odka˛d rzuciłam
prace˛. Tyle sie˛ przez ten czas zmieniło! Wyszłam za
Caspara, mamy Amelie˛, a nasza rodzinna firma rozwija sie˛
cała˛ para˛ i juz˙ mys´limy z wujkiem Jonem, z˙e trzeba be˛dzie
rozejrzec´ sie˛ za kims´ do pomocy, moz˙e nawet na cały etat.
– Mhm... czyli twoja decyzja odejs´cia z firmy była
trafiona – podsumowała Tullah. – A ostatnio zrobiło sie˛ tu
fatalnie, pracy coraz wie˛cej, naprawde˛ nie do przerobienia.
– Jeszcze cie˛ be˛da˛ z˙ałowac´ – z przekonaniem stwier-
dziła Olivia. – Powiem ci, z˙e było mi bardzo przyjemnie,
kiedy sie˛ dowiedziałam, z˙e podkupił cie˛ Aarlston-Becker.
– Nie tylko mnie, co najmniej z tuzin oso´b – us´cis´liła
Tullah. – I tylko dlatego, z˙e w ostatniej chwili zrezygnowali
z przeniesienia centrali do Hagi i zdecydowali sie˛ na
Haslewich. Podobno jest tu dobra atmosfera.
– Wie˛c teraz be˛dziesz pracowac´ dla s´wietnej mie˛dzy-
narodowej firmy – z uznaniem powiedziała Olivia. – Pamie˛-
tam, jaki zadowolony był mo´j kuzyn Saul, kiedy po´ł roku
temu zaproponowano mu prace˛ w Aarlston-Becker. Tez˙ go
podkupili...
– Saul? – zaskakuja˛co ostrym tonem przerwała jej
Tullah.
– Tak, mo´j kuzyn ze strony ojca. Pewnie go nie pamie˛-
tasz, chociaz˙ był na s´lubie i potem na chrzcinach. Wysoki
brunet...
– I bardzo przystojny – z przeka˛sem dodała Tullah.
– Z tego, co wiem, ten opis pasuje do gromady twoich
kuzyno´w.
– Chyba masz racje˛ – zas´miała sie˛ Olivia. – Ale Saul jest
tylko jeden – dodała mie˛kko.
– Uhm – mrukne˛ła Tullah. – Pamie˛tam go, wprawdzie...
słabo. Bardzo ciemne włosy, dos´c´ autokratyczny w sposobie
bycia i bardzo uprzejmy. Robił woko´ł siebie mno´stwo
szumu, by wszyscy wiedzieli, jaki to z niego wspaniały
ojciec. Lecz, przynajmniej wtedy, to ciocia Jenny przez
wie˛kszos´c´ czasu zajmowała sie˛ jego dziec´mi. Wydawało mi
sie˛, z˙e jego rodzina mieszka w Pembroke – dodała jeszcze.
– Bo to prawda. Tyle z˙e odka˛d wujek Hugh przeszedł na
emeryture˛, prawie ich nie ma w domu. Stale gdzies´ wyjez˙-
dz˙aja˛. Wujek jest zapalonym z˙eglarzem i... z˙eby nie przecia˛-
gac´: Saul jest po rozwodzie i uwaz˙a, z˙e dzieci nie powinny
wychowywac´ sie˛ w izolacji, a w Haslewich maja˛ bliska˛
rodzine˛. I to zdecydowało, kiedy zaproponowano mu nowa˛
prace˛. Zbieg okolicznos´ci, z˙e oboje be˛dziecie w dziale
prawnym, bo to przeciez˙ ogromna mie˛dzynarodowa spo´łka.
Na pocza˛tku twoja nowa firma nie była tu dobrze
przyje˛ta. Ciocia Ruth z˙artowała nawet, z˙e sytuacja jest nieco
podobna do tej w czasie wojny, kiedy przyjechali Ameryka-
nie. Tylko z˙e oni mieli łatwiejsze wejs´cie, oczywis´cie dzie˛ki
czekoladzie i jedwabnym pon´czochom. Za to teraz liczymy
na oz˙ywienie lokalnego rynku i rozwo´j miasta. Ale dos´c´
tego. Bardzo sie˛ ciesze˛ na ten weekend. Nie moge˛ sie˛ juz˙
ciebie doczekac´!
– Ja tez˙ – us´miechne˛ła sie˛ Tullah.
Odłoz˙yła słuchawke˛, us´miech znikna˛ł z jej twarzy. Saul
Crighton. Nie miała poje˛cia, z˙e mieszka w Haslewich, nie
mo´wia˛c juz˙ o tym, z˙e pracuje w Aarlston-Becker. Olivia
zawsze miała do niego słabos´c´, choc´ trudno to było
zrozumiec´. Na jej weselu słyszała plotki, jakoby niewiele
brakowało, by przez Saula nie doszło do jej s´lubu. Podobno,
choc´ był wtedy z˙onaty, nakłaniał ja˛ do romansu.
I jakby tego jeszcze było mało, zawro´cił w głowie
nastoletniej kuzynce Olivii, Louise. O takich uwodzicielach,
mys´la˛cych jedynie o zaspokojeniu swoich egoistycznych
zachcianek i własnej pro´z˙nos´ci, miała jak najgorsze zdanie.
Znała takich faceto´w, wiedziała, ile zła i nieszcze˛s´c´
potrafia˛ wyrza˛dzic´ biednej, naiwnej dziewczynie. Dos´wiad-
czyła tego na własnej sko´rze. I potem...
Nie warto do tego wracac´, nie cofnie sie˛ czasu. Zamkne˛ła
za soba˛ te˛ karte˛, kiedy przyjechała do Londynu i zacze˛ła
prace˛. Nie chciała wspominac´ przeszłos´ci. Czuła sie˛ oszuka-
na, zdradzona, głe˛boko skrzywdzona. A tak szalen´czo go
kochała! Wierzyła, kiedy zapewniał, z˙e jego małz˙en´stwo
jest fikcja˛, z˙e dawno sie˛ rozpadło. Jak cierpiała, kiedy potem
okazało sie˛, z˙e ja˛ okłamał, z˙e nigdy nie zamierzał sie˛
rozwies´c´; z˙e nie dos´c´, z˙e wcale jej nie kochał, to w dodatku
była jedna˛ z bardzo wielu...
Pozostał jej po tym uraz, poczucie winy i upokorzenia, z˙e
tak ja˛ potraktował, z˙e tak z´le ulokowała swoja˛ młodzien´cza˛
miłos´c´.
Jego z˙ona powiedziała jej wtedy, z˙e gdyby nie dzieci, to
juz˙ dawno by od niego odeszła.
– Ja juz˙ nie, ale one nadal go potrzebuja˛ – wyjas´niła
znuz˙ona, a Tullah, po rozwodzie rodzico´w przez lata
te˛sknia˛ca za ojcem, przygryzła wargi, by nie wybuchna˛c´
dziecinnym płaczem.
Przez kolejne lata nieraz spotykała me˛z˙czyzn, be˛da˛cych
kropka w kropke˛ jak tamten: uwodzicielskich czarusio´w,
zdolnych bez mrugnie˛cia okiem zauroczyc´ bezbronna˛,
niedos´wiadczona˛ dziewczyne˛, by tylko sie˛ dowartos´ciowac´.
Nie miała cienia wa˛tpliwos´ci, z˙e Saul Crighton włas´nie do
takich nalez˙y.
Jeszcze miała w pamie˛ci jego mine˛, kiedy poprosił ja˛ do
tan´ca, a ona ostro, moz˙e zbyt gwałtownie, odmo´wiła.
A Olivia nie odste˛powała go na krok, usprawiedliwiaja˛c,
z˙e Saul ma za soba˛ trudny okres, z˙e tyle na niego spadło.
– Jest w separacji z z˙ona˛ – wyjas´niła, z lekkim
zdziwieniem przyjmuja˛c milczenie Tullah, kto´ra wolała
powstrzymac´ sie˛ od komentarza. Tego przeciez˙ mogła sie˛
spodziewac´. Tym bardziej z˙e włas´nie przed chwila˛ usłysza-
ła, iz˙ pro´bował usidlic´ Olivie˛.
Dopiero Max Crighton, starszy syn Jona i Jenny, tez˙
kuzyn Olivii, wyłoz˙ył jej w czym rzecz.
– Saul lubi małolatki... jest w takim wieku – stwierdził
cynicznie. – Uwaz˙aj, bo nie moz˙na mu ufac´. Nie wyszło mu
z Olivia˛, to od razu zabrał sie˛ za moja˛ siostre˛, Louise.
Przez dobre po´ł godziny Max objas´niał jej wtedy zalez˙-
nos´ci i powia˛zania mie˛dzy Crightonami. Sam wprawdzie tez˙
nie był daleki od tego, z˙eby troche˛ z nia˛poflirtowac´, ale jego
subtelne przekomarzania wydały sie˛ jej czyms´ znacznie
lepszym niz˙ udawana szczeros´c´ i otwartos´c´ Saula. Zwłasz-
cza kiedy widziała wpatrzona˛ w niego, bez pamie˛ci zako-
chana˛ Louise. Nie, Saul nie przypadł jej do gustu... ani
troche˛.
– Kotku, o czym tak mys´lisz? – Caspar wszedł do
kuchni, połoz˙ył przyniesione do przeczytania w domu
ksia˛z˙ki, podszedł do stoja˛cej przy stole z˙ony i wzia˛ł ja˛
w ramiona. – Hm... jak przyjemnie – zamruczał, całuja˛c ja˛.
– Bardzo... – us´miechne˛ła sie˛. – Rozmawiałam dzis´
z Tullah. Potwierdziła, z˙e przyjedzie do nas na weekend.
– No, to juz˙ wszystko rozumiem. Zaczynasz bawic´ sie˛
w swatke˛, to sta˛d ta mina, co?
– Tullah ma dwadzies´cia osiem lat, najwyz˙szy czas na
nia˛! – obruszyła sie˛ Olivia. – W dodatku ona jest taka
matczyna...
– Matczyna? – Caspar wybuchna˛ł s´miechem. – Czy my
mo´wimy o tej samej osobie? Mys´lisz o tej Tullah, kto´ra ma
figure˛ Claudii Schiffer, cudowne czarne oczy, burze˛ czar-
nych loko´w i lekko ode˛te usta, kto´re nadaja˛ jej prowokacyj-
ny, a jednoczes´nie słodko niewinny wygla˛d...
– Caspar! – ostrzegawczo skrzywiła sie˛ Olivia.
– Przepraszam – poprawił sie˛, pus´cił do niej oko. – Moz˙e
sie˛ troche˛ zagalopowałem, ale sama przyznasz, z˙e nikt by
nie pomys´lał, iz˙ ma przed soba˛ wykwalifikowana˛ prawnicz-
ke˛. Raczej sprawia wraz˙enie, z˙e owszem, ma ogromny
seksapil, lecz inteligencja˛...
– Caspar! – wykrzykne˛ła Olivia.
– Juz˙ dobrze, dobrze. Przeciez˙ wiesz, z˙e w moim typie
sa˛ blondynki o pałaja˛cych oczach i... Chciałem tylko
powiedziec´, z˙e Tullah jest bardzo, bardzo atrakcyjna, ale
twierdzic´, z˙e jest matczyna...
– Mo´wisz tak, bo oceniasz ja˛ jedynie po wygla˛dzie
– z powaga˛odparła Olivia. – A nie dalej jak przed chwila˛sam
zachwycałes´ sie˛ jej kwalifikacjami. Przez te kilka lat nabrała
dos´wiadczenia. Tylko z˙e ma juz˙ dos´c´ rozwodo´w i szarpaniny
o prawa rodzicielskie; dlatego postanowiła zaja˛c´ sie˛ prawem
gospodarczym. Sama głe˛boko przez˙yła rozwo´d rodzico´w
i z tego, co wiem, ich rozstanie bardzo z´le na nia˛ wpłyne˛ło.
– Tak bywa. – Caspar popatrzył na z˙one˛ w zamys´leniu.
Tez˙ miał za soba˛ przykre wspomnienia, kiedy w dziecin´-
stwie najpierw przechodził z ra˛k do ra˛k, a kiedy oboje
rodzice załoz˙yli nowe rodziny, zszedł na dalszy plan.
Olivia ro´wniez˙ przez˙yła w z˙yciu trudne chwile. David,
jej ojciec, bliz´niaczy brat Jona, wracał do zdrowia po ataku
serca. Kto´regos´ dnia wyszedł z sanatorium i przepadł bez
wies´ci.
Jej mama przez lata cierpiała na cie˛z˙ka˛ forme˛ bulimii.
Teraz jej stan sie˛ poprawił, zamieszkała na południu. Kilka
tygodni temu dzwoniła z zaskakuja˛ca˛ nowina˛, z˙e kogos´
poznała i chciałaby przedstawic´ go co´rce.
– Pomys´lałam sobie, z˙e do Tullah doskonale by paso-
wał kto´rys´ z kuzyno´w z Chester – oznajmiła me˛z˙owi
Olivia.
– Kto´rys´ z kuzyno´w? – Unio´sł brwi.
– Przeciez˙ jest z czego wybierac´ – broniła sie˛. – Teraz,
kiedy Luke i Bobbie sie˛ pobrali... moz˙e ich przykład
natchnie innych. W kon´cu z˙aden z nich nie musi sie˛ obawiac´
o zabezpieczenie finansowe.
– No wiesz! – zas´miał sie˛ Caspar.
– Przeciez˙ ogo´lnie wiadomo, z˙e samotny a zamoz˙ny
me˛z˙czyzna potrzebuje z˙ony. Nie mys´le˛ jedynie o potrzebach
uczuciowych – dodała z godnos´cia˛. – No wie˛c, kogo my tu
mamy? Został James i Alistair, Niall i Kit – liczyła na
palcach.
– Nie moz˙e wyjs´c´ za wszystkich – przerwał jej Caspar.
– Przeciez˙ to sie˛ rozumie samo przez sie˛ – obruszyła sie˛
Olivia. – Ale mys´le˛, z˙e jeden z nich... W kon´cu maja˛ ze soba˛
wiele wspo´lnego.
– Na przykład?
– Maja˛ ten sam zawo´d, to juz˙ jakis´ pocza˛tek – odrzekła,
podnosza˛c oczy w go´re˛. – Och, ci me˛z˙czyz´ni! – Potrza˛sne˛ła
głowa˛ i sie˛gne˛ła po gazete˛, kto´ra˛ zacze˛ła czytac´ przed
nadejs´ciem me˛z˙a.
– Livvy... Wiem, z˙e chcesz jak najlepiej, i podobny
zawo´d to juz˙ cos´, ale nie uwaz˙asz, z˙e gdyby Tullah chciała
załoz˙yc´ rodzine˛, to juz˙ dawno by sobie kogos´ znalazła?
Olivia zagryzła usta.
– Chcesz powiedziec´, z˙e nie powinnam sie˛ wtra˛cac´?
– No wie˛c...
– Mys´lałam tylko o wydaniu kilku kolacji... rewizy-
tach... czyms´ takim.
– Hm... włas´ciwie to chyba powinienem sie˛ cieszyc´, z˙e
małz˙en´stwo i macierzyn´stwo tak ci przypadło do gustu, z˙e
chcesz uszcze˛s´liwic´ tym samym swoje przyjacio´łki.
– Tez˙ tak mys´le˛ – odparła z us´miechem. – To mi cos´
przypomniało... Pamie˛tasz, jak kto´rejs´ nocy mo´wilis´my, z˙e
przyszła pora, by postarac´ sie˛ o braciszka czy siostrzyczke˛
dla Amelii?
– No nie, chyba nie...
– Nie od razu – odpowiedziała. – Ale powinnis´my...
– Masz racje˛, naprawde˛ powinnis´my! – rozes´miał sie˛
Caspar, pocia˛gaja˛c ja˛ za soba˛ na go´re˛.
ROZDZIAŁ DRUGI
– No wie˛c jak? Wpadło ci cos´ w oko? – z zainteresowa-
niem zapytała Olivia, kiedy Tullah przyjechała do niej
prosto ze spotkania z agentem.
– Włas´ciwie nic, poza ta˛ maskotka˛. – Tullah ze s´mie-
chem wypus´ciła z obje˛c´ dwuletnia˛ Amelie˛.
– Jes´li tak, to powinnas´ raczej rozejrzec´ sie˛ nie za
domem, a za jakims´ facetem – zas´miała sie˛ Olivia.
– O nie, dzie˛kuje˛ – odrzekła Tullah, powaz˙nieja˛c i od-
daja˛c jej dziecko. Zacisne˛ła usta.
– Tullah... – zacze˛ła Olivia i urwała, widza˛c mine˛
dziewczyny. Znały sie˛ doskonale, lecz Tullah zawsze
utrzymywała lekki dystans w stosunku do innych. Zatrudnie-
ni w poprzedniej firmie me˛z˙czyz´ni, zwiedzeni seksownym
wygla˛dem i pone˛tna˛figura˛dziewczyny, szybko sie˛ przekona-
li, z˙e nie po´jdzie im z nia˛ łatwo. Umiała wymagac´ szacunku.
Olivia, kto´ra znała powody tej nieufnos´ci, nigdy nie
przecia˛gała struny. Wiedziała, z˙e Tullah unika me˛z˙czyzn
i rozmo´w na ich temat. Rozkwitała jedynie w towarzystwie
tych, kto´rzy byli juz˙ z kims´ zwia˛zani. Moz˙e wtedy czuła sie˛
bezpieczna?
– Czyli nic z tego, co widziałas´, nie przypadło ci do
gustu? – zmartwiła sie˛ Olivia.
– Te mieszkania były włas´ciwie bez zastrzez˙en´, ale
zupełnie bezosobowe. A znowu domy albo zbyt drogie, albo
za duz˙e, albo tez˙ jedno i drugie. Chociaz˙ był taki jeden...
– Urwała. Olivia w milczeniu czekała na cia˛g dalszy.
– Włas´ciwie wszystko przemawia przeciwko niemu, nawet
agent powiedział, z˙e doła˛czyli go w ostatniej chwili, ale...
– Ale... – zache˛ciła ja˛ Olivia.
Tullah popatrzyła na nia˛ niepewnie, us´miechne˛ła sie˛.
– Ale zakochałam sie˛ w nim od pierwszego wejrzenia.
– Nie! – zawołała Olivia. – Az˙ tak z´le?
– Bardziej niz˙ mys´lisz – us´cis´liła Tullah. – Przede
wszystkim ma zbyt wysoka˛ cene˛, po drugie, znajduje sie˛
w gorszej cze˛s´ci miasta. Wymaga gruntownego remontu,
ła˛cznie z wymiana˛ rur i instalacji elektrycznej, osuszenia
gruntu... To pochłonie maja˛tek.
– W takim razie jakie ma plusy? – zapytała Olivia.
– Przeciez˙ musi miec´ jakies´ walory, skoro tak sie˛ do niego
zapaliłas´ – dodała.
– Oczywis´cie, z˙e ma – odrzekła Tullah. – Woko´ł cia˛gna˛
sie˛ pola, a z go´ry jest wspaniały widok na rzeke˛. Poza tym
otacza go ogromny ogro´d. To połowa bliz´niaka, w drugiej
mieszkaja˛ dwie starsze siostry, wdowy, kto´re sporo czasu
spe˛dzaja˛ u rodziny w Australii. Droga, przy kto´rej stoi,
w zasadzie nigdzie nie prowadzi, kon´czy sie˛ na gospodar-
stwie, kto´rego stamta˛d nawet nie widac´.
– Gospodarstwo... – Olivia wygla˛dała na zaintrygowa-
na˛. – Gdzie to włas´ciwie jest, Tullah? Wydaje mi sie˛...
– Wiem – weszła jej w słowo Tullah. – Uwaz˙asz, z˙e nie
powinnam zawracac´ sobie głowy czyms´ takim. Nawet
gdyby to była okazja, a przeciez˙ wcale nie jest. I z˙e
doprowadzenie tego do przyzwoitego stanu potrwa kilka
dobrych miesie˛cy.
– Zawsze moz˙esz mieszkac´ u nas – zapewniła ja˛ Olivia,
a kiedy Tullah potrza˛sne˛ła głowa˛, zapytała: – Wie˛c co
zdecydowałas´? Powiedziałas´ agentowi, z˙e to odpada?
– Nie – us´miechne˛ła sie˛ niepewnie. – Złoz˙yłam mu
oferte˛...
Obie jeszcze sie˛ s´miały, kiedy Caspar wszedł do kuchni.
Opowiedziały mu cała˛ historie˛, ale, jak to me˛z˙czyzna, nie od
razu poja˛ł, co w tym było takiego s´miesznego.
– Dzwonił Saul, kiedy cie˛ nie było – powiedział do z˙ony.
– Uprzedził, z˙e troche˛ sie˛ spo´z´ni, bo ma jakis´ problem
z opiekunka˛ do dzieci. Obiecał, z˙e nie be˛dzie po´z´niej niz˙
o wpo´ł do dziewia˛tej.
– To dobrze. Zaprosiłam jego, Jenny i Jona na kolacje˛
– Olivia wyjas´niła przyjacio´łce. – No włas´nie, zacze˛łas´ mi
mo´wic´ o tym domku... – Urwała, bo w tej samej chwili
Amelia pocia˛gne˛ła za ogon lez˙a˛cego w koszyku szczeniaka.
Piesek zapiszczał głos´no. – Zostaw Flossy, Amelio! – Olivia
pos´pieszyła zwierzakowi na ratunek. – Nie moz˙na robic´ mu
krzywdy. Pieska to boli.
Kiedy kilka godzin po´z´niej Tullah stane˛ła przed pie˛knym
wiktorian´skim tremo, zdobia˛cym najlepszy gos´cinny poko´j
Olivii, us´wiadomiła sobie, z˙e najche˛tniej posiedziałaby
w spokoju z gospodarzami, zamiast spe˛dzac´ cały wieczo´r
przy stole i silic´ sie˛ na wymuszone grzecznos´ci. Juz˙ kiedys´
poznała Jenny i Jona, i miło ich wspominała, ale Saul...
Zdecydowała sie˛ włoz˙yc´ sukienke˛, kupiona˛ za namowa˛
mamy i siostry, gdy razem wybrały sie˛ na zakupy do
Hampshire. Juz˙ wtedy miała wa˛tpliwos´ci, czy jest w jej
stylu, ale Lucinda nawet nie dała jej czasu na zastanowienie.
– Daj spoko´j! – os´wiadczyła apodyktycznym tonem
starszej siostry. – Oczywis´cie, z˙e jest w twoim stylu.
W kremowym jest ci bardzo do twarzy, poza tym to doskonały
fason. Sama bym ja˛ kupiła, gdybym nie była taka gruba.
– Przeciez˙ nie be˛dziesz całe z˙ycie w cia˛z˙y – zare-
plikowała Tullah, ale Lucinda potrza˛sne˛ła głowa˛.
– Uwierz mi, z˙e na tym etapie jeszcze trzy miesia˛ce
wydaja˛ sie˛ wiecznos´cia˛. Zreszta˛, boje˛ sie˛, z˙e juz˙ nigdy nie
be˛de˛ mogła nosic´ takich rzeczy. I pewnie tez˙ nie be˛dzie ku
temu okazji – dodała z z˙alem.
Rzeczywis´cie, było jej dobrze w tym kolorze, musiała to
przyznac´, ale obcisła, podkres´laja˛ca figure˛ sukienka ze
skos´nym dołem na jej gust była zbyt ekstrawagancka.
Wprawdzie suknia nie miała nadmiernie wycie˛tego
dekoltu, ale sposo´b, w jaki materiał opinał sie˛ na bardziej
zaokra˛glonych miejscach... Na szcze˛s´cie od razu dobrała do
niej z˙akiet z tej samej tkaniny. Włoz˙y go teraz, choc´ moz˙e
be˛dzie jej w tym za gora˛co.
Na dole rozległ sie˛ dz´wie˛k dzwonka.
Narzuciła z˙akiet i wyszła z pokoju. Schodziła po scho-
dach, pewna, z˙e zaraz ujrzy Jenny i Jona. W połowie drogi
zatrzymała sie˛ jak wryta. W holu stał Saul.
– Tullah! – Olivia popatrzyła na nia˛ z uznaniem.
Juz˙ wczes´niej Caspar zastrzegł, by nie pro´bowała bawic´
sie˛ w swatke˛. A przeciez˙... to taka szkoda...
– Chyba pamie˛tasz Saula? – z us´miechem zwro´ciła sie˛
do Tullah.
– Pamie˛tam – odparła, udaja˛c, z˙e nie dostrzega jego
wycia˛gnie˛tej dłoni, i przysuwaja˛c sie˛ bliz˙ej Olivii.
– Hm... Saul, Caspar jest w jadalni, moz˙e masz ochote˛
na drinka? Widze˛, z˙e jakos´ uporałes´ sie˛ ze znalezieniem
opiekunki – us´miechne˛ła sie˛ do niego.
– Na szcze˛s´cie – odrzekł. – Od tamtej sprawy o prawa
rodzicielskie bardzo uwaz˙am, komu powierzam dzieci...
Dobrze, z˙e na mnie nie patrza˛, pomys´lała Tullah. Od razu
by wiedzieli, jakie mam zdanie o takim tatusiu. Juz˙ cos´
musiało sie˛ za tym kryc´, skoro nie od razu przekonał sa˛d, z˙e
potrafi zapewnic´ dzieciom włas´ciwa˛ opieke˛. Tyle sie˛ czyta
o ro´z˙nych przypadkach, kiedy dzieci zostały z kims´ nie-
odpowiedzialnym albo wre˛cz same, i wynikaja˛cych z tego
konsekwencjach. A przeciez˙ z pewnos´cia˛stac´ go na wynaje˛-
cie wykwalifikowanej osoby.
Chociaz˙ i tak nie pochwalała faktu, z˙e zamiast zostac´
z dziec´mi, skoro akurat teraz przypadała ich wizyta, wybrał
spotkanie towarzyskie. I dziwne, z˙e Olivia go do tego
zache˛cała.
– Pomoge˛ ci w kuchni – powiedziała pos´piesznie na
propozycje˛ Olivii, by poszła z panami na drinka. Kontakty
z Saulem wolała ograniczyc´ do minimum.
– Słyszałem, z˙e wkro´tce zaczynasz prace˛ w Aarls-
ton-Becker – zagadna˛ł ja˛ Saul, jednoczes´nie odmownym
ruchem głowy dzie˛kuja˛c Casparowi za drugi kieliszek wina.
– Lepiej nie – powiedział. – Przyjechałem samochodem.
Dobrze, z˙e ma przynajmniej odrobine˛ odpowiedzialno-
s´ci, skonstatowała w duchu Tullah, choc´ trudno znalez´c´
usprawiedliwienie dla faktu, z˙e bardziej przejmuje sie˛
swoim prawem jazdy niz˙ dziec´mi.
– Owszem – odrzekła zdawkowo i zwro´ciła sie˛ do
siedza˛cego po drugiej stronie Jona z pytaniem o konsekwen-
cje pojawienia sie˛ w miasteczku duz˙ej mie˛dzynarodowej
firmy.
– Nie ma co ukrywac´, z˙e to sie˛ na nas troche˛ odbiło
– us´miechna˛ł sie˛ Jon. – Chociaz˙ mniej, niz˙ moz˙na było
przypuszczac´. Oni maja˛ swoich prawniko´w, cały dział, wie˛c
nam nie pozostaje wiele do zrobienia. Olivia mo´wiła, z˙e
specjalizujesz sie˛ w prawie europejskim.
– Tak – potwierdziła, z apetytem zajadaja˛c przyrza˛dzo-
ne przez gospodynie˛ potrawy. Olivia lubiła gotowac´ i była
w tym s´wietna.
– Tullah przez rok pracowała w Hadze – dorzuciła
Olivia i us´miechne˛ła sie˛ do przyjacio´łki. – Saul wie cos´
o tym. On tez˙ przez jakis´ czas tam siedział. Tam poznał
Hillary.
– To twoja z˙ona? – chłodno upewniła sie˛ Tullah.
– Była z˙ona – wyjas´nił spokojnie, choc´ po wyrazie jego
twarzy widziała, z˙e doskonale odgadł jej skrywana˛wrogos´c´.
Wyczuwał jej nieche˛c´, ale bynajmniej nie wydawał sie˛
tym przejmowac´. Zreszta˛, niby dlaczego miałoby go to
wzruszac´? Jest bardzo atrakcyjnym me˛z˙czyzna˛, a Olivia
i Jenny maja˛ do niego wyraz´na˛ słabos´c´, to widac´ na
pierwszy rzut oka. Z pewnos´cia˛ nie uskarz˙a sie˛ na brak
damskiego towarzystwa i zachwyconych spojrzen´. Podzi-
wiała Caspara, z˙e potrafi zdobyc´ sie˛ na tyle ciepła i serdecz-
nos´ci w stosunku do Saula. Zwłaszcza, z˙e nie tak dawno
Saul pro´bował odebrac´ mu Olivie˛.
– Z tego, co mo´wiłes´, to doskonała firma i warto dla nich
pracowac´. – Jon taktownie zmienił temat.
– To prawda – potwierdził Saul. – Potrafia˛ zadbac´
o pracowniko´w. U nas rzeczywis´cie ro´wnorze˛dnie traktuje
sie˛ kobiety i me˛z˙czyzn. Nie mo´wia˛c juz˙ o szczego´lnych
prawach dla matek z małymi dziec´mi. Sa˛ zagwarantowane
urlopy macierzyn´skie, przyznaje sie˛ je automatycznie. Sam
dos´wiadczyłem, jakie to dobrodziejstwo, kiedy co jakis´ czas
musiałem zwalniac´ sie˛ z pracy z powodu dzieci.
– Zawsze mnie zdumiewa, jak szybko w me˛z˙czyznach
budzi sie˛ instynkt rodzicielski, kiedy tylko pojawia sie˛
realna groz´ba odebrania im dzieci – kwas´no stwierdziła
Tullah, mierza˛c go sceptycznym spojrzeniem.
– Ojcowie zwykle zakładaja˛, z˙e ich rola w z˙yciu dzieci
jest czyms´ naturalnym – pojednawczo zauwaz˙ył Jon.
Saul nic nie odpowiedział. Czuła na sobie jego uwaz˙ny
wzrok, daleki od zachwytu.
I bardzo dobrze! Jes´li natrafiła na jego czułe miejsce, to
tym lepiej. Ta jego arogancja i pewnos´c´ siebie! Do dzis´
pamie˛tała czasy, kiedy ojciec wymuszał nalez˙ne mu wizyty.
Okropne godziny, kto´re cia˛gne˛ły sie˛ w nieskon´czonos´c´.
Siedziały przed telewizorem w jego mieszkaniu, cichutko jak
myszki, z˙eby mu przypadkiem nie przeszkodzic´. Oczywis´cie
wcale nie zalez˙ało mu na dzieciach – robił to wyła˛cznie po to,
by odegrac´ sie˛ na ich mamie i zatruc´ jej z˙ycie.
Olivia zacze˛ła zbierac´ talerze, Tullah poderwała sie˛, by
jej pomo´c.
– Nie fatyguj sie˛... – zaprotestowała, ale ona nie usłucha-
ła. Wzie˛ła talerz od Jona, sie˛gne˛ła po naste˛pny. Znierucho-
miała, kiedy Saul podsuna˛ł jej swo´j.
Kusiło ja˛, by udac´, z˙e tego nie dostrzegła. I niewiele
brakowało, by to zrobiła. Odwracała sie˛ juz˙, kiedy napotkała
jego spojrzenie.
Us´miechna˛ł sie˛ cynicznie. A wie˛c odgadł jej mys´li. Nie
to jednak było najgorsze.
– Usia˛dz´! – rzucił lekko, ale tonem nie znosza˛cym
sprzeciwu. – Ja je zaniose˛ – dodał, wstaja˛c z miejsca.
Go´rował nad nia˛, w kaz˙dym razie tak sie˛ jej wydało. Wyja˛ł
jej z ra˛k talerze, odwro´cił sie˛ do Olivii. – Zupa była
wspaniała. Koniecznie musisz dac´ mi przepis.
– Jest bardzo prosty – rozes´miała sie˛ Olivia, kieruja˛c sie˛
do kuchni. – Jes´li tylko masz sprawny mikser.
– Saul wychodzi ze sko´ry, by zapewnic´ dzieciom nor-
malny dom – z uznaniem zauwaz˙yła Jenny, kiedy tamci
znikne˛li w kuchni i nie mogli ich słyszec´. – Naprawde˛
podziwiam go za to, co dla nich robi.
– Dlaczego tak sie˛ dzieje, z˙e me˛z˙czyzna samotnie
wychowuja˛cy dzieci zawsze wzbudza powszechny za-
chwyt? – skrzywiła sie˛ Tullah. – Kobieta w tej samej
sytuacji nigdy. A Saul nawet nie jest samotnym ojcem
– dodała i umilkła, bo drzwi sie˛ otworzyły i na progu stane˛ła
Olivia i Saul.
Widziała, z˙e jej zgryz´liwe stwierdzenie nieprzyjemnie
zaskoczyło Jenny. Niepotrzebnie tak sie˛ wyrwała. Ale
z drugiej strony nie mogła juz˙ dłuz˙ej słuchac´, jak wynosza˛
go pod niebiosa. Przeciez˙ wcale na to nie zasługuje.
– Miałas´ okazje˛ pozwiedzac´ muzea w Hadze?
– Troche˛ – odrzekła zdawkowo, bo juz˙ wczes´niej po-
stanowiła sobie, z˙e nie da sie˛ wcia˛gna˛c´ w rozmowe˛
z Saulem. Im dłuz˙ej przysłuchiwała sie˛ zachwytom Olivii
i Jenny, tym mocniejsza˛ czuła do niego nieche˛c´. Nie ma
szans, by kiedykolwiek przyła˛czyła sie˛ do tego cho´ru.
I za co go tak wychwalaja˛? Z
˙
e raz na miesia˛c, czy jak mu
tam wyznaczyli, bierze do siebie dzieci? Co to znowu za
pos´wie˛cenie? Zreszta˛ widac´, z˙e dla niego to i tak za duz˙e
obcia˛z˙enie, skoro wolał wyszukac´ kogos´ do dzieci, z˙eby
wyrwac´ sie˛ z domu i wyjs´c´ na kolacje˛, z go´ry wiedza˛c, z˙e
panie i tak be˛da˛ nim urzeczone. Niezły tatus´!
Doskonale pamie˛tała, z˙e jej ojciec robił dokładnie to
samo. Pod pretekstem słuz˙bowych spotkan´ zostawiał je ze
swoja˛ mama˛ czy babcia˛.
– Tullah, włas´nie zacze˛łam opowiadac´ Saulowi o tym
domku, kto´ry dzisiaj widziałas´. Tullah zakochała sie˛ w nim
od pierwszego spojrzenia – dodała wyjas´niaja˛co, zwracaja˛c
sie˛ do Jenny i Jona. – Ten domek...
– ...zupełnie nie wchodzi w gre˛ – pos´piesznie przerwała
jej Tullah. – Jest absolutnie niepraktyczny.
– Czasami dobrze jest zrobic´ cos´ zupełnie nieracjonal-
nego i niepraktycznego, spełnic´ swoje marzenia... – usłysza-
ła głos Saula. – Przeciez˙ włas´nie to czyni z nas ludzi.
Poczuła leciutkie ciarki na plecach. Podniosła oczy, by
spojrzec´ na niego, ale Saul nie patrzył na nia˛. Jego
spojrzenie było utkwione w Olivie˛. A Olivia us´miechała sie˛
w odpowiedzi.
Bolała ja˛ głowa. Czuła sie˛ zme˛czona, miała juz˙ tego
dos´c´. Ci ludzie byli ze soba˛ zwia˛zani, ona była tu obca.
– Kiedy Louise kon´czy zaje˛cia na uniwersytecie? – do-
biegło ja˛ rzucone od niechcenia pytanie Saula.
Wzdrygne˛ła sie˛. Jak mo´gł w ten sposo´b wypytywac´
Jenny o jej co´rke˛? W kon´cu dziewczyna jest prawie
dwadzies´cia lat od niego młodsza, a jak słyszała, nadal jest
w nim po uszy zadurzona. Jenny zmieszała sie˛ lekko,
zerkne˛ła na me˛z˙a.
– Formalnie semestr kon´czy sie˛ dopiero za kilka miesie˛-
cy, ale zapowiedziała, z˙e moz˙e przyjedzie do domu wczes´-
niej, bo wykłady nie potrwaja˛ do samego kon´ca.
Widac´ było, z˙e ten temat nie jest dla niej przyjemny.
Zreszta˛, nic w tym dziwnego. I tak s´wietnie panowała nad
soba˛. Alez˙ ten facet ma tupet!
Odetchne˛ła z ulga˛, kiedy Jenny i Jon zacze˛li zbierac´ sie˛
do odejs´cia. Saul podnio´sł sie˛ zaraz po nich.
Caspar odprowadził go do wyjs´cia, Olivia i Tullah poszły
do kuchni.
– Saul jest wspaniały – ciepło us´miechne˛ła sie˛ Olivia,
upychaja˛c naczynia do zmywarki. – Mam taka˛ nadzieje˛...
– Urwała, widza˛c mine˛ Tullah. – On ci sie˛ nie podoba, co?
– zapytała cicho.
– Olivio, przepraszam cie˛, ale nie. Wiem, z˙e to two´j
kuzyn, z˙e jest z twojej rodziny, ale... – Chwyciła głe˛boki
oddech, podniosła głowe˛, by spojrzec´ jej prosto w oczy.
Olivia nie kryła zdumienia. – Włas´nie takich jak on
organicznie nie znosze˛. Wiem, z˙e ty... z˙e ty i on... – Potrza˛s-
ne˛ła głowa˛. – Zobacz, jak zostawił dzis´ swoje dzieci, z˙eby
tylko tu przyjs´c´. Taki człowiek nie zasługuje na to, by byc´
ojcem...
– Tullah – ostrzegawczo zacze˛ła Olivia, ale juz˙ było za
po´z´no. Tullah poda˛z˙yła za jej wzrokiem, znieruchomiała.
W otwartych drzwiach stał Saul. Po jego minie widac´ było,
z˙e z trudem nad soba˛ panuje.
– Jestes´ bardzo z´le poinformowana. Skoro chcesz wie-
dziec´, to powiem ci, z˙e zostawiłem dzieci wyła˛cznie
dlatego, iz˙ Olivia prosiła, bym...
– Saul – prosza˛co przerwała mu Olivia. – Tullah wcale
nie chciała... nie zdawała sobie sprawy...
– Wre˛cz przeciwnie, doskonale zdaje˛ sobie sprawe˛
– zareplikowała Tullah.
– Wro´ciłem, bo chciałem sie˛ upewnic´ co do poniedział-
ku. Wie˛c Meg moz˙e u was przenocowac´? – zwro´cił sie˛ do
Olivii, zupełnie ignoruja˛c Tullah.
– Oczywis´cie, tak jak sie˛ umawialis´my. Caspar odbierze
ja˛ ze szkoły.
Saul odwro´cił sie˛, jakby sie˛ zawahał. Popatrzył na Tullah
uwaz˙nie.
– Mam nadzieje˛, z˙e w pracy be˛dziesz bardziej wywaz˙o-
na i ostroz˙na w swoich opiniach o innych – powiedział
cicho. – Bo jes´li nie...
– To co? – zapytała prowokacyjnie. Uniosła dumnie
brode˛. Moz˙e słuz˙bowo ma wyz˙sza˛ od niej range˛, ale
na szcze˛s´cie zajmuje sie˛ wspo´łpraca˛ z amerykan´ska˛
filia˛, wie˛c raczej nie be˛da˛ sie˛ stykac´ na gruncie za-
wodowym.
– Pora na mnie, Livvy – zno´w ja˛ zignorował. – Obieca-
łem Bobbie, z˙e wro´ce˛ przed dwunasta˛. Ona i Luke chca˛
pobyc´ troche˛ z Ruth i Grantem przed ich powrotem do
Bostonu.
– Słyszałam. Uwaz˙am, z˙e wpadli na wspaniały pomysł,
by spe˛dzac´ po´ł roku tutaj a po´ł w Stanach.
– Salomonowa decyzja – powiedział z us´miechem. Ten
us´miech zgasł, kiedy odwro´cił sie˛ do Tullah i lekko skina˛ł
głowa˛. – Dobranoc.
Ledwie drzwi sie˛ za nim zamkne˛ły, Tullah pos´piesznie
zwro´ciła sie˛ do Olivii:
– Nie wez´miesz mi za złe, jes´li po´jde˛ sie˛ połoz˙yc´?
Troche˛ boli mnie głowa i...
– Alez˙ ska˛d, idz´ – uspokoiła ja˛ przyjacio´łka.
Wiedziała, z˙e zaskoczyła ja˛ swoim stosunkiem do Saula,
ale mimo to nie mogła sie˛ zdobyc´ na przeprosiny ani cofna˛c´
wypowiedzianych sło´w.
Lez˙a˛c w ło´z˙ku, Olivia przytuliła sie˛ do Caspara i ode-
zwała sennie:
– Wiesz, nie moge˛ zrozumiec´, dlaczego Tullah tak z´le
zareagowała na Saula. Włas´nie na niego. Przeciez˙ naprawde˛
rzadko sie˛ zdarza ktos´ milszy niz˙ on. Wujek Hugh nieraz
powtarzał, z˙e Saul zaja˛ł sie˛ prawem gospodarczym, bo nie
ma w nim ani odrobiny agresji, tak potrzebnej na sali
sa˛dowej. Luke sie˛ do tego nadaje...
– Hm... cos´ mi sie˛ widzi, z˙e Saul raczej nie przypadł jej
do gustu – zamruczał Caspar i musna˛ł ustami czubek głowy
Olivii. – Dobrze, z˙e nie wybrałas´ go na ewentualnego ojca
dzieci, kto´rych niby tak bardzo pragnie – zas´miał sie˛.
– Saul i Tullah... Nie, z tego na pewno nic nie be˛dzie – ze
s´miechem stwierdziła Olivia.
– Tatusiu...
– Uhm... – zamruczał Saul, pochylaja˛c sie˛ nad ło´z˙ecz-
kiem najmłodszej co´rki i odgarniaja˛c z jej zapłakanej buzi
pukiel włoso´w. Zno´w miała te niedobre sny, kto´re zacze˛ły ja˛
dre˛czyc´ w Ameryce, gdzie mieszkała z mama˛ i jej nowym
me˛z˙em. Dzis´ takz˙e obudził go jej płacz. W po´łmroku,
rozjas´nionym słabym s´wiatłem małej lampki, z czułos´cia˛
patrzył na dziewczynke˛, cierpliwie czekaja˛c na jej słowa.
– Nigdy sobie gdzies´ nie pojedziesz i nie zostawisz nas,
prawda?
Z trudem zwalczył pokuse˛, by wzia˛c´ ja˛ w ramiona
i przytulic´ do siebie.
– No wiesz, czasami musze˛ wyjechac´ słuz˙bowo – po-
wiedział spokojnie, rzeczowym tonem. – Ty czasami tez˙. Na
przykład, jak przyjdzie czas, z˙eby pojechac´ na troche˛ do
mamusi. Ale obiecuje˛ ci, z˙e nigdy nie wyjade˛ od ciebie na
długo, z˙abko.
– A czy ja naprawde˛ musze˛ jechac´ do mamusi i tam byc´?
Nawet jak wcale nie chce˛?
Serce mu sie˛ s´cisne˛ło.
Starał sie˛ wyjas´nic´ dzieciom, z˙e Hillary jest ich mama˛,
z˙e tez˙ je kocha i chce z nimi byc´. Robert i Jemima
rozumieli to, choc´ nie ukrywali, z˙e chca˛ byc´ z ojcem.
Gorzej było z najmłodsza˛ Meg. Trudno było jej wytłu-
maczyc´, z˙e nie chodzi jedynie o przyznane przez sa˛d
prawa dla Hillary, z˙e i jemu zalez˙y, by nie straciły z nia˛
kontaktu. Jes´li ulegnie ich pros´bom, zerwie sie˛ wie˛z´ mie˛dzy
dziec´mi a matka˛, niezbe˛dna dla ich harmonijnego rozwoju.
Chciałby tez˙ unikna˛c´ sytuacji, z˙e po latach zarzuca˛ mu, iz˙
jako dorosły i ojciec powinien patrzec´ na to inaczej, z˙e byli
za mali, by samodzielnie decydowac´. To dlatego, wyła˛cznie
dla ich dobra, robił wszystko, by rozwo´d i sprawa o prawa
rodzicielskie wyrza˛dziły im jak najmniej krzywdy.
Jeszcze teraz zaciskał ze˛by na wspomnienie nieocze-
kiwanego telefonu od Hillary, kiedy trzy miesia˛ce temu
kategorycznie zaz˙a˛dała, by natychmiast przyleciał do Sta-
no´w i zabrał dzieci, bo przez nie rozpada sie˛ jej zwia˛zek
z nowym me˛z˙em. Podobno postawił sprawe˛ na ostrzu noz˙a
i kazał jej wybierac´ mie˛dzy dziec´mi a nim.
Znał ja˛, wie˛c mo´głby sie˛ załoz˙yc´, z˙e wybierze me˛z˙a.
Prawde˛ mo´wia˛c, Hillary nigdy nie była oddana˛ matka˛.
Pobrali sie˛ w pos´piechu, niemal sie˛ nie znaja˛c. Tym bardziej
nie mo´gł sobie darowac´, z˙e widza˛c jej stosunek do dwojga
dzieci, jej nieche˛c´ i irytacje˛, zgodził sie˛ na trzecie dziecko,
kto´re według Hillary miało uratowac´ ich rozpadaja˛ce sie˛
małz˙en´stwo.
Z
˙
ałował tej decyzji, ale nigdy nie z˙ałował pojawienia sie˛
Meg. I Meg nigdy sie˛ nie dowie, z˙e jej przybycie na s´wiat
ostatecznie przypiecze˛towało ich rozstanie.
– Nigdy nie chciałam dzieci! – wykrzykiwała Hillary
w czasie ich nie kon´cza˛cych sie˛ kło´tni. – Nie znosze˛ dzieci!
Do tej pory rumienił sie˛ na wspomnienie wypowiedzia-
nych wtedy w złos´ci sło´w.
– Nie znosisz moich dzieci!
Jego dzieci. Bo przeciez˙ sa˛ jego.
– Ale jak ty sobie poradzisz? – niepokoiła sie˛ jego
mama, kiedy oznajmił, z˙e zamierza wysta˛pic´ o prawa
rodzicielskie. – Oczywis´cie, pomoge˛ ci, jak tylko be˛de˛
mogła, ale jednak...
– Mamo, wy macie swoje z˙ycie. Dobrze wiemy, jak tato
czeka na emeryture˛. Ja sobie poradze˛, nie martw sie˛.
I tak rzeczywis´cie było, z wyja˛tkiem tych rzadkich chwil,
kiedy, na przykład jak dzis´, zawodziła opiekunka do dzieci
i musiał przełykac´ dume˛ i zwracac´ sie˛ do rodziny.
Oczywis´cie mo´gł zatrudnic´ kogos´ na stałe, ale wolał tego
unikna˛c´. Nie chciał, by dzieci miały poczucie, z˙e przenosi
na kogos´ swoja˛ odpowiedzialnos´c´, z˙e moz˙e ich nie kocha
i juz˙ nie chce. Szczego´lnie mała Meg, kto´ra z pobytu
u mamy wro´ciła w takim stanie, z˙e serce mu sie˛ łamało, gdy
widział, jak rozpaczliwie łaknie bezpieczen´stwa i czułos´ci.
– Przyjemnie było u cioci Livvy? – zapytała Meg.
– Bardzo – potwierdził.
Gdy Olivia zapraszała go na dzisiejsza˛ kolacje˛, z eks-
cytacja˛ opowiadaja˛c o przyjacio´łce, kto´ra wkro´tce zacznie
pracowac´ w jego firmie, i przypominaja˛c, z˙e juz˙ wczes´niej
widział ja˛ na weselu i chrzcinach, wszystko wskazywało, z˙e
czeka ich miły wieczo´r.
Jasne, z˙e pamie˛tał Tullah. Kto´ry me˛z˙czyzna mo´głby
zapomniec´ te˛ zjawiskowa˛ dziewczyne˛? Miała w sobie to
cos´, choc´ nie wiedział dokładnie, czy sprawiały to jej ge˛ste,
błyszcza˛ce włosy, ols´niewaja˛ca cera czy zmysłowo zaokra˛-
glona figura. W kaz˙dym razie robiła tak piorunuja˛ce
wraz˙enie, z˙e nie mogła sie˛ z nia˛ ro´wnac´ z˙adna wykreowana
przez media chudzina.
Wystarczyło raz ujrzec´ jej lekko nabrzmiałe, mie˛kkie
usta, pełne piersi, by wyobraz´nia natychmiast zacze˛ła
pracowac´...
Moz˙e nie powinno sie˛ temu ulegac´, ale jes´li sie˛ jest
me˛z˙czyzna˛... Jednak dzisiejszy wieczo´r udowodnił, z˙e
Tullah potrafi skutecznie do siebie znieche˛cic´.
Czy to włas´nie kontrast mie˛dzy jej uwodzicielskim,
kobiecym wygla˛dem, a szorstkim, niemal agresywnym
sposobem bycia, tak go poruszył? Czy tez˙ wyczuwalna
w niej wrogos´c´ i nieufnos´c´? A moz˙e to wpływ uraz˙onej
me˛skiej dumy? Kilka razy ledwie sie˛ hamował, by nie
odpłacic´ jej taka˛ sama˛ złos´liwos´cia˛.
Problem był głe˛bszy. Nie dos´c´, z˙e jest przyjacio´łka˛
Olivii, to be˛dzie pracowac´ w tej samej firmie i...
Meg westchne˛ła cichutko, zasypiała. Leciutko musna˛ł jej
policzek, otulił kołderka˛. Dlaczego los sie˛ uparł, by mnie tak
karac´, zamys´lił sie˛. Co ja takiego zrobiłem, z˙e stale pojawia-
ja˛ sie˛ jakies´ problemy?
Najpierw Hillary, potem zadurzona w nim Louise, teraz
znowu to. Znuz˙ony, powoli poszedł do swojego pokoju.
Zdja˛ł szlafrok i wsuna˛ł sie˛ do ło´z˙ka.
Zabawne, jak moz˙e na człowieka wpłyna˛c´ nieudane
małz˙en´stwo. Teraz cieszył sie˛ z tego, z˙e s´pi sam. Jaka˛
ulga˛ było budzic´ sie˛ rano i nie miec´ obok siebie
nastroszonej Hillary i wisza˛cej w powietrzu kolejnej
kło´tni.
Zme˛czony, zamkna˛ł oczy.
Westchna˛ł rados´nie, głe˛boko wcia˛gna˛ł powietrze, roz-
koszuja˛c sie˛ cudownym zapachem dziewczyny, kto´ra˛ trzy-
mał w ramionach; zapachem, kto´ry upajał i oszałamiał,
budził zmysły. Juz˙ wczes´niej, w czasie tej kolacji, pod-
s´wiadomie go łakna˛ł, marzył, by sie˛ w nim zanurzyc´, by
skosztowac´ jej słodkich ust, poczuc´ mie˛kkos´c´ jej ciała.
Ciemne włosy jedwabista˛ fala˛ spływały na jego sko´re˛,
kusiły kra˛głe ramiona, pełne piersi... By przedłuz˙yc´ przyje-
mnos´c´, nie dotykał jeszcze jej ust.
Sko´ra na wewne˛trznej stronie ramienia była taka mie˛kka,
taka ciepła. Przesuwał po niej ustami, po´ki z cichym
westchnieniem nie zarzuciła mu ra˛k na szyje˛, przycia˛gne˛ła
mocno, przywarła do niego całym ciałem.
– Pocałuj mnie! – wyszeptała namie˛tnie, podsuwaja˛c
mu rozchylone usta, drz˙a˛c w jego ramionach.
– Zaraz cie˛ pocałuje˛, Tullah – szepna˛ł z˙arliwie. – Be˛de˛
cie˛ tak całowac´...
– Tato... tatusiu. Obudz´ sie˛. Z
´
le sie˛ czuje˛.
Z ocia˛ganiem otworzył oczy, zamrugał gwałtownie.
– Niedobrze mi – powto´rzył Robert. – Zaraz...
– Juz˙ wstaje˛, poczekaj! – Zerwał sie˛ z ło´z˙ka, chwycił
chłopca na re˛ce i biegiem ruszył do łazienki.
We wczesnym dziecin´stwie Robert cierpiał na powaz˙ny
niez˙yt z˙oła˛dka, nawet jego z˙ycie było zagroz˙one. Od tamtej
pory cze˛sto miewał dolegliwos´ci trawienne. Na szcze˛s´cie
tym razem zda˛z˙yli.
Z dos´wiadczenia wiedział, z˙e niedyspozycje chłopca,
aczkolwiek nagłe, ro´wnie szybko mijaja˛. Jednak dzisiejsza˛
noc moz˙e spisac´ na straty. Wa˛tpliwe, by mo´gł zmruz˙yc´ oko.
Moz˙e to i dobrze. Ten sen, z kto´rego wyrwał go Robert...
Pods´wiadomos´c´ jest rzecza˛ dziwna˛ i tajemnicza˛, pomys´-
lał, odpe˛dzaja˛c od siebie wspomnienie niedawnych fantazji.
Nie dos´c´, z˙e s´niła mu sie˛ Tullah, to w dodatku musiał
walczyc´ ze soba˛, by obudzic´ sie˛ z tego snu.
Juz˙ nawet nie pamie˛tał, kiedy ostatnio miał podobne
wizje. A mo´wia˛c szczerze, to nigdy z˙aden sen az˙ tak na
niego nie podziałał. Nawet z...
– Tatusiu...
– Jestem tu, Robercie.
Odepchna˛ł od siebie niepotrzebne mys´li i pos´pieszył do
synka.
ROZDZIAŁ TRZECI
– Be˛de˛ trzymac´ kciuki, z˙eby przyje˛li twoja˛ oferte˛ na ten
domek – obiecała Olivia, z˙egnaja˛c sie˛ z Tullah.
Tullah us´cisne˛ła ja˛ serdecznie. Gryzło ja˛sumienie, z˙e tak
sie˛ wczoraj zachowała. Przeciez˙ Olivia chciała jak najlepiej.
Co pocza˛c´, z˙e nie podziela jej zdania w sprawie Saula? Nie
potrafi udawac´. Ale z drugiej strony, powinna jej to
wyjas´nic´, w kon´cu to jej kuzyn.
– Livvy, wracaja˛c do wczorajszego wieczoru... – za-
cze˛ła ostroz˙nie. – Z pewnos´cia˛ uwaz˙asz, z˙e zbyt ostro
potraktowałam Saula i...
– Prawde˛ mo´wia˛c, zaskoczyłas´ mnie – weszła jej
w słowo Olivia. – Nigdy nie widziałam, z˙eby kto´ras´ z pan´
tak z´le sie˛ z nim obeszła. – Tullah otworzyła usta, chca˛c
przypomniec´, z˙e przynajmniej jedna musiała podzielac´ jej
uczucia, bo inaczej nie byłby po rozwodzie, lecz Olivia
nie dała jej dojs´c´ do słowa. – Ale nie przejmuj sie˛
– powiedziała pogodnie. – Sytuacja i tak jest dostatecznie
skomplikowana przez Louise, kto´ra nie widzi s´wiata poza
Saulem.
– No tak... – przyznała Tullah. – To rzeczywis´cie
problem. Wspo´łczuje˛ jej rodzicom. Widziałam, w jakim
stresie była wczoraj Jenny, kiedy Saul zapytał o Louise
– dodała, nie kryja˛c nieche˛ci, jaka˛ wzbudziło w niej
niewczesne pytanie Saula. – Ale dla takich faceto´w to
typowe. Nie zastanawiaja˛ sie˛, z˙e rania˛ czyjes´ uczucia.
Powinien najpierw dwa razy pomys´lec´. Przeciez˙ to oczywis-
te, z˙e ta sytuacja dla Jenny i Jona jest bardzo nieprzyjemna.
Livvy, wiem, z˙e to two´j kuzyn – powiedziała dobitnie. – Ale
jakim on jest człowiekiem... Jak moz˙e człowiek dojrzały,
ustabilizowany z˙yciowo, bez z˙adnych komplekso´w na swo´j
temat, posuwac´ sie˛ do tego, z˙eby uwodzic´ niewinne,
łatwowierne dziewczyny? I tylko po to, z˙eby zaspokoic´
swoja˛ me˛ska˛ pro´z˙nos´c´.
Urwała, by zaczerpna˛c´ powietrza. Olivia patrzyła na nia˛
ze zdumieniem.
– Przepraszam – opamie˛tała sie˛. – Wiem, z˙e masz inne
zdanie i inaczej go oceniasz, zwłaszcza z˙e kiedys´ ty i on...
– Tullah, Saul i ja... – zacze˛ła Olivia, ale w tej samej
chwili z ogrodu dobiegł przestraszony okrzyk Amelii.
– Och, pewnie zno´w pro´buje złapac´ pszczołe˛! Amelio!
– Lec´ do niej! – Tullah szybko us´cisne˛ła przyjacio´łke˛
i wsiadła do samochodu.
– Wiesz, chyba zaczynam sie˛ domys´lac´, dlaczego Tul-
lah z taka˛ nieche˛cia˛ odniosła sie˛ do Saula – os´wiadczyła
Olivia, kiedy razem z Casparem siedzieli przy obiedzie.
– Mys´lisz, z˙e rzeczywis´cie istnieje jakis´ powo´d? Wie˛c
nie dlatego, z˙e kobieta, kto´ra mys´li i ma dobry gust, zawsze
wybrałaby mnie? – zaz˙artował Caspar.
– Ty juz˙, niestety, nie jestes´ do wzie˛cia – z udana˛
powaga˛ oznajmiła
Olivia,
z
trudem
powstrzymuja˛c
s´miech.
– W takim razie mo´w. Co to za ukryty powo´d?
– To wcale nie jest s´mieszne. Tullah ma za soba˛ wiele
przykrych dos´wiadczen´. Jej rodzice sie˛ rozwiedli, kiedy
miała zaledwie kilkanas´cie lat. Niedługo potem zakochała
sie˛ w pewnym starszym me˛z˙czyz´nie, przyjacielu domu. Nie
zdawała sobie sprawy, z˙e pods´wiadomie szuka w nim ojca,
kto´rego zawsze jej brakowało. A on bez skrupuło´w wyko-
rzystał jej naiwnos´c´, zwia˛zek z młoda˛ ga˛ska˛ dowartos´cio-
wał go.
Tullah miała wtedy szesnas´cie lat, wierzyła, z˙e ja˛ kocha.
Oczywis´cie zarzekał sie˛, z˙e jego małz˙en´stwo nie istnieje,
a ona te bajki brała za dobra˛monete˛. Potem przyszło gorzkie
rozczarowanie. A teraz jest przekonana, z˙e Saul toczy
dokładnie te˛ sama˛ gre˛ z Louise.
– Zaczyna mi s´witac´... Ale wyprowadziłas´ ja˛ z błe˛du?
– zapytał, dokładaja˛c sobie kolejna˛ porcje˛ deseru.
– Nie... Amelia włas´nie zacze˛ła łapac´ pszczołe˛, wie˛c
natychmiast pobiegłam do niej. Nim ja˛ uspokoiłam, Tullah
odjechała. Naprawde˛ chcesz to wszystko zjes´c´? – Wskazała
na jego talerz. – Tu jest mno´stwo cholesterolu i...
– Potrzeba mi energii – os´wiadczył. – Chyba z˙e zmieni-
łas´ zdanie o potrzebie braciszka lub siostrzyczki dla naszej
dzielnej pszczelarki?
– Alez˙ ska˛d! – zaprzeczyła Olivia i dodała z prowoka-
cyjnym us´mieszkiem: – Skoro tak, to mam inny pomysł na
wykorzystanie tej bitej s´mietanki...
– A juz˙ mys´lałam, z˙e ci sie˛ nie uda. – Olivia serdecznie
us´miechne˛ła sie˛ do Saula, kto´ry razem z tro´jka˛ dzieci
doła˛czył do zebranej na lotnisku rodziny.
Wszyscy chcieli poz˙egnac´ leca˛cych do Stano´w Ruth
i Granta, kto´rych po pie˛c´dziesie˛ciu latach los znowu poła˛-
czył. Jeszcze przed s´lubem postanowili spe˛dzac´ cze˛s´c´ roku
w Stanach. Teraz ich wyjazd najbardziej przez˙ywała Bob-
bie, amerykan´ska wnuczka Ruth, z˙ona Luke’a. Za ocean
leciał tez˙ Joss, synek Jenny i Jona, i wychowywany przez
nich Jack, młodszy brat Olivii.
– Tez˙ sie˛ bałem, z˙e nie zda˛z˙e˛ – odrzekł Saul, kiedy
juz˙ przywitał sie˛ z Ruth i Grantem. – Robert miał cie˛z˙ka˛
noc.
– Biedaczek – ulitowała sie˛ nad chłopcem Olivia.
– Juz˙ mu przeszło – zapewnił ja˛ Saul, uprzedzaja˛c jej
pytanie i wskazuja˛c na stoja˛ce z Jossem i Jackiem dzieci.
– Przy jego dolegliwos´ciach i koszmarach dre˛cza˛cych
Meg nie masz szans, z˙eby sie˛ porza˛dnie wyspac´ – wspo´ł-
czuja˛co zauwaz˙yła Olivia.
– Niestety – potwierdził z z˙alem. – I to nie tylko
z powodu dzieci.
Olivia spojrzała na niego pytaja˛co, ale Saul tylko poki-
wał głowa˛. Sa˛ bardzo zz˙yci, ale przeciez˙ nie opowie jej, z˙e
s´nił o jej przyjacio´łce. W dodatku jak! Gdyby nie fakt, z˙e jest
dojrzałym me˛z˙czyzna˛, na samo wspomnienie powinien sie˛
zarumienic´.
– Och, dziadku! Tak bym z toba˛ pojechała! – Bobbie
ostatni raz us´cisne˛ła Granta, bo juz˙ wzywano pasaz˙ero´w.
– Miło mi to słyszec´! – z˙artobliwie obruszył sie˛ Luke,
rozgla˛daja˛c sie˛, komu mo´głby podac´ co´reczke˛, by wzia˛c´
w ramiona z˙one˛.
– Ja ja˛ potrzymam – zaofiarował sie˛ Saul. Wprawnie
wzia˛ł od niego dziecko. Meg podeszła do niego, włoz˙yła
łapke˛ w dłon´ taty.
– Moge˛ na nia˛ popatrzec´? – poprosiła. Z uwaga˛
przygla˛dała sie˛ s´pia˛cej Francesce. – Wiesz, mamusia
Grace, mojej kolez˙anki ze szkoły, be˛dzie miała dzidziusia
– powiedziała z powaz˙na˛ mina˛. – Tato, a czy my tez˙ kiedys´
be˛dziemy miec´ dzidziusia? – zapytała, zabawnie marszcza˛c
czoło.
– Głupia jestes´, Meg. Tylko mamy moga˛ miec´ dzidziu-
sia, a my...
Saul w milczeniu przysłuchiwał sie˛ Robertowi, kto´ry
wła˛czył sie˛ do rozmowy.
– Ja wcale nie jestem głupia! – obruszyła sie˛ dziew-
czynka. – Prawda, tatusiu?
Jemima, najstarsza, z ukosa przygla˛dała sie˛ rodzen´stwu.
Moja mała Jem, pomys´lał Saul. Z całej tro´jki to jej było
najtrudniej pogodzic´ sie˛ z rozwodem rodzico´w. Skon´czyła
osiem lat i powoli zaczynała tracic´ wiare˛ w nieomylnos´c´
dorosłych.
Zawsze sa˛dził, z˙e jest bardziej zwia˛zana z matka˛ niz˙
z nim, tym bardziej zaskoczył go jej rozpaczliwy upo´r, by
wro´cic´ do Anglii i mieszkac´ z tata˛.
– Nasza mama nie be˛dzie miec´ dzidziusia – ostro ucie˛ła
spo´r młodszych. – Ona nie lubi dzieci.
Saul wstrzymał oddech.
Jemima powiedziała prawde˛. Hillary nie lubiła dzieci. Jej
nowy ma˛z˙ ro´wniez˙. Niedawno mu powiedziała, z˙e zdecydo-
wała sie˛ na sterylizacje˛.
– Powinnam to zrobic´ duz˙o wczes´niej, zanim za ciebie
wyszłam – dodała z gorycza˛, juz˙ wczes´niej os´wiadczaja˛c, z˙e
nie wniesie sprzeciwu o przekazanie mu praw rodziciel-
skich.
– Mama was kocha – powiedział wpatrzonym w niego
dzieciom. No bo czy moz˙e byc´ inaczej? Hillary nie lubi
dzieci w ogo´lnos´ci, ale musi kochac´ swoje własne. Czy
matka moz˙e nie kochac´ swoich dzieci?
Osiem, siedem i pie˛c´ lat. Moz˙e mie˛dzy nimi była zbyt
mała ro´z˙nica, zwłaszcza z˙e przy dwo´jce pierwszych wie˛k-
szos´c´ obowia˛zko´w spadła na Hillary?
Z Meg było inaczej. Miała uratowac´ ich małz˙en´stwo, ale
ten pomysł okazał sie˛ fatalna˛ pomyłka˛. Biedna Meg!
Miała zaledwie szes´c´ tygodni, kiedy, tknie˛ty jakims´
przeczuciem, wro´cił wczes´niej do domu, w ostatniej chwili,
by jeszcze zastac´ wyprowadzaja˛ca˛ sie˛ Hillary – postanowiła
wyjechac´ do Ameryki, zostawiaja˛c ich bez słowa wyjas´-
nienia.
Nie zdołał jej nakłonic´, by zmieniła zdanie. Odebrał
dzieci z przedszkola i wtedy przyrzekł sobie, z˙e choc´
zawio´dł jako ma˛z˙, nigdy nie zawiedzie jako ojciec...
– Kiedy przyjedzie do nas Louise? – zapytała Meg,
kiedy wracali z lotniska do domu. – Ja ja˛ lubie˛.
– Ale ona ciebie nie lubi – ze złos´cia˛ parskne˛ła
Jemima. – Przyjez˙dz˙a do nas tylko po to, z˙eby zobaczyc´
tatusia.
– Jem... – ostrzegawczo mrukna˛ł Saul, posyłaja˛c jej
w lusterku groz´ne spojrzenie. Widział, jak Meg zadrz˙ała
buzia.
Jak niewiele trzeba, by je zranic´. Kaz˙de z nich na swo´j
sposo´b jest bezbronne. Meg, le˛kaja˛ca sie˛ ciemnos´ci i tula˛ca
do niego, Rob, tłumia˛cy w sobie stres, przes´wiadczony, z˙e
chłopcy nie powinni płakac´ i płaca˛cy za to bo´lami z˙oła˛dka,
Jem... dzielna, cyniczna Jemima, wyuczona˛ agresja˛ i pogar-
da˛ pokrywaja˛ca własna˛ wraz˙liwos´c´.
Miał ja˛ przed oczami, kiedy wczoraj słuchał Tullah.
Tullah...
Przestan´, upomniał sie˛ w duchu. Juz˙ i tak masz za duz˙o
problemo´w, nie szukaj nowych.
– Az˙ nie chce sie˛ wierzyc´, z˙e jeszcze troche˛ i dziewczyny
skon´cza˛ pierwszy rok college’u – zamys´liła sie˛ w drodze
powrotnej Jenny.
– To prawda – przytakna˛ł Jon.
– Miałam nadzieje˛, z˙e kiedy Louise po´jdzie na studia,
zapomni o Saulu. On i tak s´wietnie znosi jej zaloty. Wiesz,
czasami le˛kam sie˛ o Louise. Jest taka uparta i potrafi po
trupach da˛z˙yc´ do celu.
– Nie musisz mi mo´wic´ – mrukna˛ł Jon. – Ma typowy
charakter Crightono´w.
– Boje˛ sie˛, z˙e nie be˛dzie jej w z˙yciu lekko, jes´li nie
nabierze rozumu – westchne˛ła Jenny. – I pomys´lec´, z˙e sa˛
z Katie bliz´niaczkami. Chwilami mam wraz˙enie, z˙e cał-
kowicie sie˛ od siebie ro´z˙nia˛.
– Nie jest tak z´le – pocieszył ja˛ ma˛z˙. – Popatrz tylko na
Davida i na mnie.
Zerkne˛ła na niego. Tyle sie˛ wydarzyło, a mimo to nadal
brat jest dla niego na pierwszym miejscu.
– Mys´lisz, z˙e jeszcze kiedys´ o nim usłyszymy?
David, ojciec Olivii, kto´regos´ dnia wyszedł z sanatorium
i s´lad po nim zagina˛ł. Nie dał znaku z˙ycia, choc´ od tej pory
mine˛ły juz˙ trzy lata.
– Czy to wiadomo? Ze wzgle˛du na ojca bardzo bym
chciał. Znasz go i wiesz, jaki jest uparty, wie˛c nigdy tego
nie przyzna, ale chyba tez˙ nie uwaz˙a, z˙e David znikna˛ł
z powodu choroby Tiggy. Nie moz˙emy mu wszystkiego
powiedziec´, ale według mnie, od jego zniknie˛cia bardzo
sie˛ zmienił. Nadal jest uparty, lecz przestał nas gonic´ jak
kiedys´.
Jenny wybuchne˛ła s´miechem.
– Robi sie˛ coraz starszy – stwierdziła.
– Tak jak my wszyscy – podsumował Jon.
– To co zrobimy w zwia˛zku z Louise? – wro´ciła do
wczes´niejszego tematu Jenny. – Pamie˛tasz, jak podczas
ostatniego pobytu wprosiła sie˛ do Hugh i Ann, byle tylko
byc´ bliz˙ej Saula... A co be˛dzie teraz, kiedy on przenio´sł sie˛
do Haslewich?
– To twoja co´rka – zaz˙artował. – I two´j obowia˛zek.
– Jest ro´wniez˙ twoja˛ co´rka˛ – odcie˛ła sie˛ Jenny i dodała
triumfuja˛cym tonem: – I sam dopiero co powiedziałes´, z˙e ma
charakter Crightono´w. Ale dos´c´ z˙arto´w. Naprawde˛ musimy
cos´ postanowic´. Gdyby to chodziło o Katie... Ona by umarła
na sama˛ mys´l, z˙e ktos´ domys´la sie˛ jej uczuc´. I nigdy by sie˛
nie uganiała za facetem, tak jak Louise za Saulem.
Jon skina˛ł głowa˛.
– Szkoda, z˙e Ruth wyjechała akurat teraz, pomogłaby
nam przemo´wic´ jej do rozsa˛dku. Ruth ma podejs´cie. Jasne,
z˙e byłoby najlepiej, gdyby Saul znalazł sobie kogos´, oz˙enił
sie˛ powto´rnie.
– On miałby sie˛ oz˙enic´? – zdumiała sie˛ Jenny. – Co ty
opowiadasz? Mys´lisz, z˙e zdecydowałby sie˛ na to po tym, co
przeszedł z Hillary? Przeciez˙ wiesz, jak bardzo to przez˙ył.
Sa˛dził, z˙e sie˛ nie sprawdził, z˙e zawio´dł. Nie tylko w stosun-
ku do z˙ony i dzieci; chodziło mu ro´wniez˙ o rodzine˛,
wychowanie, wartos´ci, w kto´re wierzył. Wyznał mi, z˙e choc´
przestał kochac´ Hillary, to był zdecydowany zostac´ z nia˛
i cia˛gna˛c´ to małz˙en´stwo ze wzgle˛du na dzieci. A przy okazji:
co powiesz o przyjacio´łce Olivii? – us´miechne˛ła sie˛ z roz-
bawieniem. – Była do Saula bardzo z´le usposobiona, co?
– Tak? – Mimowolnie zrobił rozanielona˛ mine˛. – Nie
zwro´ciłem szczego´lnej uwagi na to, co mo´wiła – odrzekł
z us´miechem.
– Masz szcze˛s´cie, z˙e prowadzisz – warkne˛ła Jenny.
– Inaczej pewnie bym cie˛ wypchne˛ła z samochodu. Dla-
czego tak jest, z˙e na widok dziewczyny ładniejszej od
przecie˛tnej, natychmiast zapominacie, z˙e jest ro´wnorze˛dna˛
i inteligentna˛ istota˛?
– Wcale nie zapominam – odrzekł z udana˛ uraza˛.
– Oczywis´cie, z˙e jest inteligentna... i wykształcona, ale
musisz przyznac´, z˙e jednoczes´nie jest bardzo... bardzo
seksowna.
– Seksowna – z niebezpieczna˛ słodycza˛ powto´rzyła
Jenny.
– To jeszcze mało. – Przewro´cił oczami. – Zupełnie
jakby chciec´ poro´wnac´ Wielki Kanion do dolinki. Ona jest...
– Opanuj sie˛! – pouczyła go Jenny. – I nie ro´b takich
mas´lanych oczu. Radze˛ ci miec´ sie˛ na bacznos´ci. Ona wcale
nie zrobiła na mnie wraz˙enia flirciary wykorzystuja˛cej
swoje atuty, wre˛cz przeciwnie.
– To prawda, jest zbyt serio. Chociaz˙, kiedy zamieszka
w Haslewich, pewnie sie˛ troche˛ rozluz´ni. A włas´nie, na
kiedy zapowiedział sie˛ Max i Madeleine?
Jenny zerkne˛ła na niego z ukosa.
Ich najstarszy syn, Max, robił kariere˛ w Londynie. Był
prawnikiem, pracował w jednym z najlepszych zespoło´w
adwokackich. Do odziedziczonych po wujku Davidzie wad
dodał pare˛ swoich. Nadzwyczaj przystojny, wzia˛ł sobie za
z˙one˛ dziewczyne˛ o raczej pospolitej urodzie, za to po-
chodza˛ca˛ ze znamienitej rodziny. Jej ojciec był se˛dzia˛ Sa˛du
Najwyz˙szego, a dziadek lordem.
Max nawet sie˛ nie starał zachowac´ pozoro´w i odgrywac´
roli oddanego ojca. Wre˛cz przeciwnie, nie krył nieche˛ci do
niedawno narodzonego potomka. Plotka niosła, z˙e z kilko-
ma bogatymi i ustosunkowanymi klientkami ła˛czyło go cos´
wie˛cej niz˙ sprawy zawodowe. Nic wie˛c dziwnego, z˙e Jenny
zadre˛czała sie˛ mys´lami o synu. I obawami, co be˛dzie, jes´li
dojdzie do jego spotkania z Tullah.
Wiedziała, z˙e jes´li wpadnie mu w oko, nie spocznie.
A potrafi kaz˙dej zawro´cic´ w głowie. Chociaz˙ na szcze˛s´cie
Tullah chyba nie nalez˙y do tych, kto´re ulegaja˛ pierwszemu
wraz˙eniu. Raczej niełatwo ja˛ oczarowac´.
Jon, jakby czytaja˛c w jej mys´lach, us´miechna˛ł sie˛.
– W kaz˙dym razie nie powiesz, z˙e twoja co´rka i two´j syn
po mnie odziedziczyli wybujały temperament – os´wiadczył
z udana˛ powaga˛.
W pierwszej chwili zaniemo´wiła, ale szybko dotarło do
niej, z˙e to był z˙art. Us´miechne˛ła sie˛ ciepło.
– Tak mo´wisz? To jak sie˛ ma do tego wczorajsza noc?
– Wczorajsza noc? – zapytał niewinnie, ale na jego
twarzy pojawił sie˛ leciutki rumieniec.
Jenny skine˛ła głowa˛.
– Przeciez˙ to nie ja powiedziałam chłopcom, z˙e musze˛
polez˙ec´ w ło´z˙ku, bo boli mnie głowa.
– Nie ty – przystał. – Ale zostałas´ ze mna˛ w sypialni.
– Bo jestem twoja˛ z˙ona˛ – zareplikowała. – Ale
z˙eby me˛z˙czyzna w twoim wieku wymawiał sie˛ bo´lem
głowy...
– Musiałem znalez´c´ pretekst, by wreszcie miec´ cie˛ choc´
na chwile˛ dla siebie – powiedział z us´miechem i dodał:
– Dzisiaj nie be˛dziemy sie˛ musieli do tego uciekac´. Mamy
cały dom tylko dla siebie.
– Dwa razy w cia˛gu tygodnia? – westchne˛ła obłudnie.
– Jak to dwa razy? – odparł z udanym zdumieniem.
– Przeciez˙ tydzien´ skon´czył sie˛ ubiegłej nocy!
– No, to było ostatnie! – Tullah z zadowolona˛ mina˛
popatrzyła na starannie ułoz˙ona˛ sterte˛ kartono´w. Us´miech-
ne˛ła sie˛ do mamy. – Dzie˛ki za pomoc.
Potrza˛sne˛ła głowa˛ i dodała z niedowierzaniem:
– Nie miałam poje˛cia, z˙e nagromadziłam tyle rzeczy!
– To przeciez˙ normalne. W kon´cu dobiegasz trzydziest-
ki, wie˛c sie˛ przez lata nazbierało – odrzekła Jean.
Tullah popatrzyła na nia˛ spod oka.
– Przyznaj sie˛, z˙e cia˛gle nie moz˙esz odz˙ałowac´, iz˙
jeszcze nie mam me˛z˙a i gromadki dzieci, tylko te graty
– stwierdziła z˙artem.
Jean miała za soba˛ nieudane małz˙en´stwo. Przez˙yła szok,
kiedy ma˛z˙ zostawił ja˛ dla swojej sekretarki. Mimo to nadal
była nieuleczalna˛ romantyczka˛. Kilkanas´cie lat temu pono-
wnie wyszła za ma˛z˙ za poznanego w czasie wakacji
me˛z˙czyzne˛.
Drugi ma˛z˙ otoczył ja˛ miłos´cia˛ i szacunkiem. Okazał sie˛
miłym, solidnym i bezgranicznie jej oddanym człowiekiem.
Sam przed wieloma laty stracił z˙one˛. Tullah z miejsca go
polubiła. Był zupełnym przeciwien´stwem ojca.
– Tullah, nie mys´l, z˙e najbardziej zalez˙y mi na tym,
z˙ebys´ wyszła za ma˛z˙ – obruszyła sie˛. – Po prostu cia˛gle
zadre˛czam sie˛ mys´la˛, z˙e to moz˙e przeze mnie, z˙e gdybym
nie rozwiodła sie˛ z twoim ojcem, z˙e gdybys´ nie poznała tego
okropnego faceta...
– Mamo, rozwo´d to nie była twoja wina – zaoponowała.
– A ten facet... Powinnam byc´ bardziej rozsa˛dna, nie dac´ sie˛
omamic´ jego pie˛knym sło´wkom.
– Co´reczko, miałas´ wtedy szesnas´cie lat – usprawied-
liwiała ja˛ Jean. – Ale teraz, kiedy wyjedziesz z Londynu
i zmienisz otoczenie, moz˙e poznasz kogos´ miłego...
– Wa˛tpie˛. Haslewich to terytorium Crightono´w.
– Terytorium Crightono´w? – Jean popatrzyła na co´rke˛
pytaja˛co.
Tullah rozes´miała sie˛.
– To taki z˙art – wyjas´niła. – Olivia Crighton, z kto´ra˛
kiedys´ pracowałam, teraz mieszka w Haslewich. Cała jej
rodzina jest stamta˛d.
– Olivia... Ach tak, juz˙ sobie przypominam. Byłas´ na jej
s´lubie.
– I na chrzcinach jej co´reczki. Zreszta˛ widziałys´my sie˛
w zeszłym miesia˛cu. Zatrzymałam sie˛ u nich, kiedy poje-
chałam do Haslewich szukac´ nowego lokum.
Podniosła sie˛ i ruszyła do niewielkiej kuchni. Jeszcze
troche˛, i to mieszkanie juz˙ nie be˛dzie moje, przemkne˛ło jej
przez mys´l. Nastawiła wode˛.
– Masz taka˛ mine˛, jakby to spotkanie nie za bardzo sie˛
udało. Nie mogłys´cie sie˛ dogadac´?
– Nie, ska˛dz˙e! To przez jej kuzyna. Olivia ma tam ich
całe mno´stwo. Saul to jeden z nich.
– Jes´li robisz kawe˛, to dla mnie bezkofeinowa˛ – po-
prosiła Jean, wchodza˛c do kuchni. – A kto to jest Saul?
Tullah zdusiła s´miech. Mama nigdy nie dawała sie˛ zbic´
z tropu, była w tym rozbrajaja˛ca.
– Saul to... Saul – odrzekła do niechcenia, nalewaja˛c
kawe˛ do kubko´w. Podała jeden Jean. – To facet w rodzaju
Ralpha... tylko z˙e jeszcze gorszy.
Umilkła, spose˛pniała. Upiła łyk kawy i pokro´tce opowie-
działa mamie cała˛ historie˛.
– Ma tro´jke˛ dzieci, dwie dziewczynki i chłopca. Moz˙na
by sa˛dzic´, z˙e skoro sam jest ojcem, to powinien rozumiec´
uczucia Jenny i Jona, i wykazac´ choc´ odrobine˛ taktu.
– Jak on wygla˛da? Jest przystojny?
Tullah zmierzyła matke˛ przecia˛głym spojrzeniem. Cza-
sami potrafiła tak dra˛z˙yc´ temat, z˙e re˛ce opadały. Dopytywa-
ła sie˛ za sprawa˛ intuicji czy instynktu macierzyn´skiego,
trudno było dociec. W kaz˙dym razie do tej pory była jej
wdzie˛czna, z˙e przed laty domys´liła sie˛ przez˙ywanej przez
co´rke˛ tragedii i delikatnie skłoniła ja˛ do wynurzen´ na temat
Ralpha.
Jak bardzo wtedy cierpiała! Wpadła w rozpacz, gdy
niespodziewanie odkryła, z˙e została przez niego oszukana
i wykorzystana, z˙e nigdy jej nie kochał. Tamte uczucia
zbladły z biegiem czasu, ale pozostawiły po sobie bolesny
s´lad. W głe˛bi duszy nadal czuła sie˛ poniz˙ona i upokorzona,
dre˛czyło ja˛ poczucie winy. S
´
wiadomos´c´, z˙e mama ja˛
rozumie i wszystko wybacza, z˙e jej nie pote˛pia i nadal w nia˛
wierzy, były jedyna˛ osłoda˛ w tej smutnej historii.
– Hm... chyba tak – odrzekła zdawkowo, unikaja˛c
wzroku Jean. Odwro´ciła sie˛, udaja˛c, z˙e patrzy na cos´ innego.
– Oczywis´cie, jes´li ktos´ gustuje w takim typie. Mnie
osobis´cie nie odpowiada. Zreszta˛ – dodała, by ostatecznie
zamkna˛c´ temat – wydaje mi sie˛, z˙e nie powinno sie˛ oceniac´
ludzi po wygla˛dzie.
– Masz racje˛ – z powaga˛ potwierdziła Jean i zachichota-
ła, psuja˛c tym cały efekt.
– Mamo... – z dezaprobata˛ zacze˛ła Tullah, ale sama nie
mogła powstrzymac´ sie˛ od s´miechu.
– No co´z˙ – podsumowała Jean, kiedy obie sie˛ uspokoiły.
– Pie˛kna buzia i pone˛tne ciało nie sa˛ wiele warte, jes´li nie sa˛
poparte...
– ...rozumem – dokon´czyła za nia˛ co´rka.
– Hm... w kaz˙dym razie dobrym sercem – dodała
Jean. – Ale czy on jest... seksowny? – zapytała z niewin-
na˛ mina˛.
– Seksowny? – Chciała, by zabrzmiało to karca˛co, ale
zdradziło ja˛ rozbawione spojrzenie.
Wszystkie trzy, ła˛cznie z jej siostra˛, miały podobne
poczucie humoru i pogodne podejs´cie do z˙ycia, jakz˙e inne
od charakteru ich ojca.
– No co´z˙, ma tro´jke˛ dzieci – odparła z kpia˛ca˛ niewin-
nos´cia˛.
– To jeszcze o niczym nie s´wiadczy, kaz˙dy moz˙e...
– No dobrze, jest seksowny – potwierdziła i umilkła,
zaskoczona własnym stwierdzeniem i dziwnym, do tej pory
nigdy nie dos´wiadczonym przeczuciem.
– Czyli jest przystojny, seksowny, ma tro´jke˛ dzieci.
W takim razie powiedz mi, co z nim jest nie tak? – nastawała
mama.
– Jest rozwodnikiem, jest... jest taki jak Ralph i nie
podoba mi sie˛ – os´wiadczyła.
– Hm... Czy ta Olivia ma wie˛cej kuzyno´w?
– Mamo! – oburzyła sie˛ Tullah.
– Juz˙ dobrze, dobrze – łagodziła Jean. – Ale nie
powinnas´ miec´ do mnie pretensji. Nie robie˛ sie˛ coraz
młodsza, a chciałabym jeszcze nacieszyc´ sie˛ wnukami i...
Dobrze, juz˙ nic nie mo´wie˛... To kto´re pudła chcesz u nas
przechowac´, a kto´re zabierasz?
– Na pocza˛tek wezme˛ niewiele – powiedziała po namy-
s´le. – Po´ki nie skon´czy sie˛ remont, praktycznie be˛de˛ miec´
dla siebie tylko jeden poko´j.
Kiedy mina˛ł pierwszy szok, gdy okazało sie˛, z˙e
jej oferta została przyje˛ta, ogarne˛ło ja˛ podniecenie i ra-
dosne oczekiwanie. Nie mogła uwierzyc´, z˙e ten domek
be˛dzie teraz nalez˙ec´ do niej. Dotychczas mieszkanie
było tylko miejscem, gdzie spała i jadła, nigdy nie
mys´lała, z˙e to jej ,,dom’’. I do tej pory nigdy nie
czuła potrzeby, by miec´ cos´ naprawde˛ swojego. Teraz
to sie˛ zmieniło. Miejsce kolorowych z˙urnali zaje˛ły pisma
pos´wie˛cone urza˛dzaniu wne˛trz, oszałamiaja˛ce bogactwem
oferty reklamy sklepo´w z wyposaz˙eniem domu. Ta
wspaniała, nawia˛zuja˛ca do dawnych wzoro´w wiejska
kuchnia, podobna do tej, kto´ra tak zachwyciła ja˛ u Olivii...
Zakochała sie˛ w niej.
Tak jak zakochałam sie˛ w dwuletniej Amelii, przypomnia-
ła sobie, pro´buja˛c sie˛ opamie˛tac´. Przeciez˙ przez to nie zacznie
wpatrywac´ sie˛ w wystawy z dziecie˛cymi ciuszkami...
Mama us´miechne˛ła sie˛.
– Lucinda twierdzi, z˙e Stafford zacza˛ł sie˛ naprawde˛
us´miechac´.
Tullah popatrzyła na nia˛ badawczo. Czytała w jej
mys´lach? Czasami nie mogła oprzec´ sie˛ wraz˙eniu, z˙e mama
jest jasnowidzem. Przyjrzała sie˛ jej uwaz˙nie, ale jej twarz
niczego nie zdradzała. Dlaczego włas´nie w tym momencie
wspomniała o synku Lucindy?
– Jest jeszcze za mały, z˙eby sie˛ us´miechac´ – powiedziała
stanowczo. Poczuła złos´c´ na siebie, gdy spostrzegła zawie-
dziona˛ mine˛ mamy. – Livvy mo´wiła, z˙e dzieci zaczynaja˛ sie˛
us´miechac´ dopiero po skon´czeniu szo´stego tygodnia – doda-
ła pos´piesznie. – A Stafford ma dopiero dziesie˛c´ dni.
– Ty us´miechałas´ sie˛ od razu po urodzeniu – powaz˙nie
powiedziała Jean.
Tullah popatrzyła na nia˛.
– Saul... – zamys´liła sie˛ Jean. – To dobre imie˛ dla
me˛z˙czyzny. Kojarzy sie˛ z kims´ solidnym, silnym, godnym
zaufania...
– Chcesz powiedziec´, z kims´ odpowiednim na me˛z˙a
– z obłudna˛ słodycza˛ podpowiedziała Tullah. – Jego dzieci
z pewnos´cia˛ podzielaja˛ to przekonanie – dodała zjadliwie.
– Zwłaszcza kiedy zostana˛odesłane do matki, gdy tylko minie
czas ich wizyty. Zawsze mnie zdumiewa, z˙e faceci, tacy jak on,
wychodza˛ ze sko´ry, byle tylko wyegzekwowac´ nalez˙ne im
prawa rodzicielskie. Choc´ oczywis´cie chodzi im o cos´ zupełnie
innego niz˙ dobro dzieci, gło´wnie o dopieczenie byłym z˙onom.
– Ciesze˛ sie˛, z˙e postanowiłas´ zmienic´ specjalizacje˛
i zaja˛c´ sie˛ prawem gospodarczym. – Jean pokiwała głowa˛.
– Gdyby ci przyszło wydawac´ wyroki w sprawach rodzin-
nych, byłabys´ bez litos´ci.
– Zgadłas´. I najche˛tniej powiesiłabym wszystkich face-
to´w, takich jak Saul Crighton – dokon´czyła ze słodycza˛.
ROZDZIAŁ CZWARTY
– No, to chodz´my na go´re˛, poznam cie˛ z nowym szefem.
– Z nowym szefem? – zdziwiła sie˛ Tullah, poda˛z˙aja˛c po
schodach za kolez˙anka˛, kto´ra wprowadzała ja˛ w prace˛.
– Tak, ostatnio zaszło troche˛ zmian. Neil Radcliffe,
dotychczasowy kierownik działu, został przeniesiony do
Nowego Jorku, a jego miejsce zaja˛ł kierownik naszego
działu mie˛dzynarodowego, Saul Crighton. Polubisz go.
Wprawdzie dla Saula jest to troche˛ przestawienie na boczny
tor, ale jednoczes´nie korzystne posunie˛cie ze wzgle˛du na
sytuacje˛ rodzinna˛. Sam wychowuje tro´jke˛ małych dzieci,
a Europa jest blisko, wie˛c łatwiej mu w razie nagłych
wyjazdo´w.
– Saul Crighton... – mimowolnie powto´rzyła Tullah.
– Uhm – potwierdziła Barbara i zatrzymała sie˛, by
nacisna˛c´ guzik windy. – Cos´ nie tak? – zaniepokoiła sie˛.
– Nie, ska˛dz˙e! – nieszczerze zaprzeczyła Tullah.
Saul be˛dzie jej szefem. Ciekawe, czy wiedział o tym
podczas kolacji u Olivii? A jes´li tak, to dlaczego ani słowem
sie˛ z tym nie zdradził?
Bo to jest taki facet, pomys´lała z nieche˛cia˛, z ocia˛ganiem
wchodza˛c do windy. Pewnie cieszył sie˛ w duchu, patrza˛c,
jak sie˛ pogra˛z˙am.
Ale w kon´cu to nie on mnie zatrudnia. Jest tu pracow-
nikiem, podobnie jak ja, pocieszała sie˛. Mimo to czuła sie˛
nieswojo, a na wspomnienie miny Saula, kiedy niechca˛cy
usłyszał jej krytyczne uwagi, prawie sie˛ załamała.
Trudno, musi stawic´ czoło sytuacji. Spro´bowała wzia˛c´
sie˛ w gars´c´, ale nogi miała jak z waty, kiedy Barbara
prowadziła ja˛ korytarzem do mieszcza˛cego sie˛ na kon´cu
gabinetu z tabliczka˛ ,,Dyrektor Saul Crighton’’.
Dyrektor. Przełkne˛ła s´line˛. Olivia nic nie mo´wiła, z˙e Saul
jest w radzie nadzorczej.
Barbara zapukała, otworzyła drzwi. Weszły do s´rodka.
W przyjemnie urza˛dzonym, wbrew oczekiwaniom Tullah
wcale nie onies´mielaja˛cym wne˛trzu, powitała je Marsha,
sekretarka Saula, bardzo miła pani w s´rednim wieku.
– Niestety, Saula jeszcze nie ma – powiedziała. – Ale
spodziewam sie˛ go lada moment. Moz˙e poczekacie?
Rzeczywis´cie, ledwie zda˛z˙yła otworzyc´ gazete˛, gdy
drzwi sie˛ otworzyły i na progu stana˛ł Saul. Ku jej za-
skoczeniu nie miał na sobie garnituru, ale obcisłe – wyja˛t-
kowo obcisłe, stwierdziła, kiedy ja˛ mijał – dz˙insy i rozpie˛ta˛
pod szyja˛ biała˛ koszule˛ z podwinie˛tymi re˛kawami. Lekko
potargane włosy zupełnie nie pasowały do obrazu wysokie-
go ranga˛ dyrektora.
– Witam! – Z us´miechem wycia˛gna˛ł do niej dłon´.
– Przepraszam, z˙e musiałas´ czekac´. Mała katastrofa domo-
wa.
– Cos´ z dziec´mi? – ze zrozumieniem zapytała Marsha.
– W pewnym sensie. Nasz najnowszy domownik. – Po-
patrzył na Tullah i dodał wyjas´niaja˛co: – Nieopatrznie
obiecałem dzieciom pieska. Zupełnie zapomniałem, z˙e taki
szczeniak ma za˛bki jak szpilki i wymaga stałej opieki. Ten
nasz cia˛gle te˛skni za matka˛ i całymi nocami płacze.
– Poło´z˙ mu na posłanie budzik owinie˛ty w kocyk – bez
zastanowienia powiedziała Tullah.
Saul popatrzył na nia˛ pytaja˛co.
– Ale po co? – zdziwił sie˛. – Wiem, z˙e psy sa˛ ma˛dre, ale
wa˛tpie˛, z˙e dzie˛ki temu be˛dzie wiedział, z˙e pora spac´.
– Pewnie nie – przyznała chłodno. – Ale tykanie zegarka
uspokoi go, bo be˛dzie mu przypominac´ bicie serca jego
mamy.
– Aha, no tak... – us´miechna˛ł sie˛ nieznacznie.
Skłamałam, mo´wia˛c mamie, z˙e jest przystojny, us´wiado-
miła sobie, patrza˛c teraz na niego. Jest niesamowicie
przystojny, wprost...
To jeszcze jeden Ralph, przywołała sie˛ do rozsa˛dku.
Rozwodnik, kto´ry najwyraz´niej ma za nic przysie˛ge˛ małz˙en´-
ska˛, skoro pro´bował romansowac´ z Olivia˛, a teraz zache˛ca
Louise.
– To s´wietny pomysł. Dzis´ go wypro´buje˛, bo...
– No tak! – z us´miechem wtra˛ciła Marsha. – Przez tego
psiaka ani dzieci nie s´pia˛, ani ty.
– To prawda... – Urwał, zrobił skruszona˛ mine˛. – Wczo-
raj sie˛ złamałem i pozwoliłem mu przyjs´c´ do mnie na go´re˛.
Mys´le˛, z˙e ten pomysł z budzikiem chyba sie˛ sprawdzi.
– Popatrzył na Tullah. – Dopiero rano zobaczyłem, z˙e ten
mały wgramolił sie˛ do mnie na ło´z˙ko i umos´cił na poduszce.
Spał jak zabity. Musze˛ jak najszybciej go tego oduczyc´.
Dopiero niedawno udało mi sie˛ wreszcie przekonac´ Meg, z˙e
powinna spac´ w swoim pokoju.
Sympatia, kto´ra juz˙ zacze˛ła w niej kiełkowac´, rozwiała
sie˛ w jednej chwili, gdy domys´liła sie˛, z˙e gło´wnym powo-
dem ekspediowania co´reczki z jego sypialni z pewnos´cia˛był
fakt, z˙e wolał dzielic´ ja˛ z kims´ nieco starszym i w całkiem
innym celu.
Co sie˛ ze mna˛ dzieje? – zastanowiła sie˛ pos´piesznie.
Staje˛ sie˛ sentymentalna, bo przypominam sobie własne
dziecin´stwo, kiedy tez˙ miałam swojego psa i potajemnie
pozwalałam mu przychodzic´ na go´re˛, choc´ było to za-
bronione.
– Przed spotkaniem z Paulem zda˛z˙e˛ jeszcze szybko
wzia˛c´ prysznic i przebrac´ sie˛. Potem, przed lotem do
Brukseli, przejrze˛ papiery.
– Zrobie˛ ci kawy – zaproponowała Marsha.
– Dzie˛ki. – Us´miechna˛ł sie˛ do niej oszałamiaja˛co,
a Tullah az˙ sie˛ skrzywiła na ten widok. Mimowolnie
zacisne˛ła palce. Dlaczego jej ciało zupełnie nie słucha głosu
rozumu? Wzdrygne˛ła sie˛ w duchu, pro´buja˛c zbagatelizowac´
wraz˙enie, jakie robiła na niej bliskos´c´ Saula.
Nie jest oboje˛tna nawet na jego zapach, us´wiadomiła to
sobie z niesmakiem, choc´ nie dlatego sie˛ cofne˛ła. Ten
zapach bynajmniej nie był odpychaja˛cy, wre˛cz przeciwnie...
Przełkne˛ła s´line˛, odwro´ciła głowe˛, zła na siebie, z˙e jego
obecnos´c´ wywiera taki wpływ na jej zmysły.
– Tworzymy tu bardzo zgrany zespo´ł. – Saul spojrzał na
Tullah. – Mam nadzieje˛, z˙e be˛dziesz sie˛ u nas dobrze czuła.
Czy to zache˛ta, czy ostrzez˙enie? – przebiegło jej przez
mys´l, ale teraz nie potrafiła tego rozstrzygna˛c´.
Saul skina˛ł jej głowa˛ i wszedł do gabinetu. Nie zamkna˛ł
za soba˛ drzwi i kiedy przechodziła, nie mogła oprzec´ sie˛
pokusie, by nie zerkna˛c´ do s´rodka. Natychmiast tego
poz˙ałowała.
Widocznie miał tez˙ swoja˛ łazienke˛ i po drodze do niej
s´cia˛gna˛ł koszule˛. Stał przed otwarta˛ s´cienna˛ szafa˛ pełna˛
wieszako´w z białymi koszulami i garniturami.
Widziała napinaja˛ce sie˛ pod sko´ra˛ mie˛s´nie, kiedy sie˛gał
po wieszak. Jego sko´ra miała ciepły odcien´. Tullah za-
trzymała sie˛. Nie odrywała od niego oczu. Ciekawe, doka˛d
sie˛ga ta opalenizna, zastanowiła sie˛ bezwiednie i, zaskoczo-
na, natychmiast sie˛ opamie˛tała. Ale to jeszcze było nic.
Najgorszy był moment, gdy Saul, jakby wyczuwaja˛c jej
obecnos´c´, odwro´cił sie˛ niespodziewanie. Z jego twarzy
niczego nie mogła wyczytac´, ale dałaby głowe˛, z˙e jej była az˙
nadto wyrazista. Poczuła, z˙e policzki jej płona˛. Pos´piesznie
odwro´ciła sie˛ na pie˛cie i niemal biegiem rzuciła do wyjs´cia.
– No nie!
– Cos´ sie˛ stało? – wspo´łczuja˛co zapytała Tullah, z nie-
pokojem spogla˛daja˛c na Barbare˛.
– No włas´nie – je˛kne˛ła kolez˙anka. – Za po´ł godziny
mam wizyte˛ u dentysty, czyli zaraz powinnam wyjs´c´,
a jeszcze to sprawozdanie dla Saula, miałam mu je oddac´
przed czwarta˛. Mys´lałam, z˙e zda˛z˙e˛. – Popatrzyła błagalnie
na Tullah. – Zaniesiesz je za mnie? Jes´li natychmiast nie
wyjde˛, to jak nic sie˛ spo´z´nie˛, a ten dentysta ma kota na
punkcie punktualnos´ci. Juz˙ i tak przepus´ciłam dwie ostatnie
wizyty, trzeci raz juz˙ mi sie˛ nie uda.
Jak mogłaby jej odmo´wic´?
– Jestes´ aniołem! – unosiła sie˛ Barbara. – Naste˛pnym
razem ci sie˛ zrewanz˙uje˛, przyrzekam! – zapewniła z˙arliwie
i pos´piesznie sie˛gne˛ła po z˙akiet i torebke˛.
Po chwili juz˙ jej nie było. Tullah z nieche˛cia˛ zerkne˛ła na
lez˙a˛ce na biurku sprawozdanie. Do tej pory miała niewiele
okazji do stycznos´ci z Saulem i bardzo jej to odpowiadało.
Wzie˛ła papiery i wyszła na korytarz. Przy odrobinie
szcze˛s´cia moz˙e go wcale nie zastanie. A jes´li be˛dzie... no, to
po prostu poda mu papiery i wyjdzie.
Wzdrygne˛ła sie˛ z zimna, klimatyzacja chyba za bardzo
wychłodziła korytarz. Szkoda, z˙e nie wzie˛ła z˙akietu, jed-
wabna bluzka nie dawała wiele ciepła.
Drzwi do sekretariatu stały otworem. Zerkne˛ła do s´rod-
ka. Ani s´ladu Marshy i Saula, w jego gabinecie tez˙ z˙ywej
duszy. Odetchne˛ła z ulga˛.
Szybkim krokiem weszła do s´rodka i połoz˙yła papiery na
jego biurku. Juz˙ miała wyjs´c´, kiedy jej uwage˛ przycia˛gna˛ł
lez˙a˛cy na wierzchu wycinek z gazety, dotycza˛cy cia˛gna˛cej sie˛
od dawna sprawy, kto´ra˛ sie˛ interesowała. Mimowolnie
zatrzymała sie˛, by rzucic´ na niego wzrokiem. Wyrok w tej
sprawie stanowiłby precedens w prawie mie˛dzynarodowym.
Pochłonie˛ta lektura˛, w pewnej chwili ka˛tem oka zauwaz˙yła
jakis´ ruch, ale otrza˛sne˛ła sie˛ dopiero wtedy, gdy w otwartych
drzwiach łazienki pojawił sie˛ Saul. Sa˛dza˛c po mokrych
włosach, chyba włas´nie wyszedł spod prysznica. Miał re˛cznik
na biodrach.
– Tullah, co ty tu robisz? – zapytał ostro, patrza˛c na nia˛
podejrzliwie.
Poczuła, z˙e oblewa sie˛ rumien´cem. Odwro´ciła wzrok,
byle nie patrzec´ na niego. Stał przeciez˙ niemal nagi. Pewnie
szykował sie˛ na wieczorne spotkanie. Alez˙ pech, z˙e przyszła
tak nie w pore˛! I to po raz drugi. Chociaz˙ to ona czuła sie˛
bardziej zmieszana i skre˛powana niz˙ on...
– Ja... Włas´nie wychodziłam – powiedziała pos´piesznie,
cofaja˛c sie˛ do wyjs´cia.
– Wcale nie – sprostował.
Znieruchomiała, widza˛c, z˙e idzie w jej strone˛. Popatrzył na
biurko, chca˛c sie˛ przekonac´, co ja˛ tak zaabsorbowało.
– Sprawa Epsberg – pokiwał głowa˛. – Interesuje cie˛?
– Tak... owszem – potwierdziła.
Dlaczego, na Boga, nie po´jdzie i nie włoz˙y czegos´ na
siebie? Czy on nie widzi, nie rozumie...? Przełkne˛ła s´line˛,
kiedy wycia˛gna˛ł re˛ke˛ po wycinek. Mocna, muskularna,
poros´nie˛ta ciemnymi włoskami... Potem wmawiała sobie,
z˙e ta niespodziewana słabos´c´ w nogach była efektem
zaskoczenia, wcale nie wynikała z innych przesłanek.
– Hm... a według ciebie, jaki zapadnie wyrok?
– Ja...
Nic dziwnego, z˙e zrobił taka˛ mine˛. Zachowujesz sie˛ jak
kompletna idiotka, ze złos´cia˛ zbeształa sie˛ w duchu. Czy ten
facet zupełnie nie ma wyczucia...? Co on robi, z˙e jest
w takiej formie, taki wysportowany? Przeciez˙ nie ma
dwudziestu lat.
Stropiła sie˛, słysza˛c jego ciche stwierdzenie, zupełnie
jakby czytał w jej mys´lach:
– To od gry w piłke˛ z dzieciakami.
– Od gry w piłke˛?
Czuła, z˙e policzki jej płona˛, ale mimo to zmusiła sie˛, by
spojrzec´ mu prosto w oczy.
– Wiesz... – zacze˛ła, zdecydowana w ostrej formie
przywołac´ go do rozsa˛dku i stanowczo rozwiac´ najlz˙ejsze
przypuszczenia, z˙e robi na niej jakiekolwiek wraz˙enie, bo
przeciez˙ wcale tak nie jest. To absolutnie wykluczone.
Nim jednak zda˛z˙yła cos´ powiedziec´, Saul wycia˛gna˛ł re˛ke˛
i wskazał na bledna˛cego siniaka, kto´rego wczes´niej nawet
nie zauwaz˙yła.
– Niestety, nie byłem odpowiednio skoncentrowany
i Meg, zamiast piłke˛, kopne˛ła mnie.
Tullah zamkne˛ła oczy.
Mys´lał, z˙e przygla˛da sie˛ temu siniakowi! Dzie˛ki ci,
Boz˙e, z˙e ja˛ uprzedził, z˙e nie usłyszał jej przemowy!
Wzdrygne˛ła sie˛ z ulga˛.
– Klimatyzacja chyba za mocno działa – zauwaz˙ył.
– Moz˙e gdybys´ cos´ na siebie włoz˙ył, nie byłoby ci zimno
– parskne˛ła.
– Moz˙liwe – odrzekł. – Ale ja nie mys´lałem o sobie. To
ty drz˙ałas´ – powiedział, widza˛c jej zdziwione spojrzenie.
– Wcale nie jest mi zimno – stwierdziła kro´tko.
– Nie?
Popatrzył na nia˛ przecia˛gle. Poda˛z˙yła za jego wzrokiem
i zacisne˛ła usta. Cienka bluzeczka niczego nie ukrywała.
Cała˛ siła˛ woli zmusiła sie˛, by nie skrzyz˙owac´ ramion.
Milczała. No bo, co miała mu powiedziec´? Z
˙
e to nie
z zimna, z˙e z jakiegos´ niewiadomego powodu jej ciało
reaguje na jego obecnos´c´ i jest głuche na głos rozsa˛dku?
W dodatku on wcale sie˛ jej nie podoba, nie mo´wia˛c juz˙
o... Skoncentrowała sie˛ na drzwiach prowadza˛cych do
sekretariatu, ruszyła przed siebie. Czuła suchos´c´ w ustach,
serce biło jej jak oszalałe, jak w dawnych romansach.
Boz˙e, co sie˛ ze mna˛ dzieje? – pytała sama˛ siebie, kiedy
wreszcie zamkne˛ła za soba˛ drzwi. Przeciez˙ juz˙ dawno
mine˛ły czasy, kiedy sie˛ mdlało na widok nagiej me˛skiej
piersi.
No bo chyba mine˛ły?
ROZDZIAŁ PIA˛TY
– Z czystym sumieniem moz˙na sobie darowac´ gimnas-
tyke˛. To znacznie bardziej wyczerpuja˛ce zaje˛cie. – Tullah
ostatni raz pocia˛gne˛ła pe˛dzlem po suficie sypialni. Popa-
trzyła w do´ł na przygla˛daja˛ca˛ sie˛ Olivie˛. – I co o tym
mys´lisz? Pomalowałam go dwa razy. Wystarczy?
– Wystarczy – z przekonaniem zapewniła ja˛ Olivia.
Przechyliła głowe˛ i uwaz˙nie studiowała sufit. – Bardzo mi
sie˛ podoba ten piaskowy kolor – stwierdziła. – Daje
wraz˙enie mie˛kkos´ci i ciepła, a jednoczes´nie jest bardzo
neutralny.
– Maja˛cała˛ serie˛ takich tradycyjnych barw – powiedzia-
ła Tullah. – Zastanawiałam sie˛, czy nie jest zbyt jasny, ale
teraz bardzo mi sie˛ podoba.
Zeszła z drabiny i stane˛ła obok Olivii, by z dołu
popatrzec´ na efekty swojej pracy.
– No, to jak idzie remont? Nie pytam, oczywis´cie,
o twoje zbolałe plecy – z˙artobliwie zapytała Olivia w drodze
do mieszcza˛cej sie˛ na parterze, jeszcze nie urza˛dzonej
kuchni.
– Jakos´ sie˛ posuwa. I jak sama widzisz, kuchnia nabiera
wyrazu – z udana˛ powaga˛ odrzekła Tullah i od razu sie˛
zas´miała.
Przez chwile˛ przygla˛dały sie˛ ogołoconym ze starych
szafek s´cianom, pla˛taninie kabli i nowych rur.
– Rzeczywis´cie. – Olivia tez˙ wybuchne˛ła s´miechem.
Gdy dziesie˛c´ minut po´z´niej elektryk z pomocnikiem
wro´cili z lunchu i z duma˛oznajmili, z˙e choc´ kuchnia na razie
nie robi wraz˙enia, ale nabiera wyrazu, obie wybuchne˛ły
zgodnym s´miechem. Me˛z˙czyz´ni popatrzyli na nie podej-
rzliwie, ale nie mogły sie˛ opanowac´.
– Chodz´my sta˛d – zaproponowała Tullah. – Najlepiej na
go´re˛ do mojego pokoju, to teraz jedyne miejsce, gdzie da sie˛
usia˛s´c´. – A kiedy, juz˙ w sypialni, zapatrzyły sie˛ w widok
rozpos´cieraja˛cy sie˛ z okna, powiedziała: – Wiesz, za
kaz˙dym razem, kiedy ogarniaja˛ mnie wa˛tpliwos´ci, czy
dobrze zrobiłam, kupuja˛c ten dom, przychodze˛ tu i wy-
gla˛dam przez okno.
– Mhm... Zazdroszcze˛ ci tego widoku, naprawde˛. A jak
układa ci sie˛ z sa˛siadami zza s´ciany?
– Bardzo dobrze. To dwie wyja˛tkowo miłe i z˙yczliwe
panie. Podczas mojej nieobecnos´ci maja˛ oko na robotniko´w,
a wieczorami niemal siła˛ cia˛gna˛ mnie do siebie na kolacje˛.
Z
˙
ałuje˛ bardzo, z˙e pod koniec miesia˛ca wyjez˙dz˙aja˛ za
granice˛, be˛dzie mi ich brakowac´.
– Czyli los potraktował cie˛ łaskawie i jestes´ zadowolo-
na, z˙e sie˛ tu do nas przeniosłas´?
– W dziewie˛c´dziesie˛ciu procentach – przyznała Tullah
i dodała ciszej: – Mogłas´ mnie tylko uprzedzic´, z˙e Saul
be˛dzie moim szefem.
– Wtedy o tym nie wiedziałam – broniła sie˛ Olivia.
– Powiedział nam o tym dopiero tydzien´ po twoim wyjez´-
dzie. Dla niego przejs´cie na to stanowisko było raczej trudna˛
decyzja˛, przez to nieco schodzi na bok, ale rozumiem,
dlaczego sie˛ zdecydował. Teraz, kiedy ma całkowita˛ opieke˛
nad dziec´mi, jest rzecza˛ naturalna˛, z˙e chce byc´ z nimi.
– Ma całkowita˛ opieke˛? – Tullah zmarszczyła brwi.
Kiedy pierwszego dnia w firmie mo´wił o dzieciach, była
przekonana, z˙e sa˛ u niego na dłuz˙szej wizycie. – To dos´c´
dziwne, nie sa˛dzisz? – zapytała ostro. – Jego z˙ona chyba...
– To Hillary, jego była z˙ona, upierała sie˛, z˙eby tak było
– spokojnie wtra˛ciła Olivia. – Jej wybranek nie miał zamiaru
brac´ sobie na głowe˛ trojga małych dzieci, w dodatku
cudzych. Postawił sprawe˛ jasno: albo on, albo dzieci.
– I ona wybrała jego?
Olivia lekko wzruszyła ramionami.
– Hillary od samego pocza˛tku nie była specjalnie od-
dana dzieciom. Zreszta˛, nigdy nie ukrywała, z˙e sa˛ jej kula˛
u nogi.
– Biedactwa. To straszne dla dzieci wiedziec´, z˙e ani
ojciec, ani matka ich nie chca˛ – uz˙aliła sie˛ Tullah.
– Saul je chce – stanowczo sprostowała Olivia. – Ale
jednoczes´nie stara sie˛ nie dopus´cic´ do wrogos´ci mie˛dzy nim
a Hillary. Ze wzgle˛du na dobro dzieci. Zawsze kierował sie˛
przes´wiadczeniem, z˙e ich szcze˛s´cie i spoko´j sa˛ waz˙niejsze
niz˙ rozgrywki mie˛dzy nim a z˙ona˛. Nie starał sie˛ jej pokonac´,
na siłe˛ walczyc´ o dzieci. Ale tez˙ nigdy nie widziałam, by
ktos´ tak jak on rzucił wszystko i w jednej chwili poleciał za
ocean, gdy zadzwoniła, z˙eby je zabierał, bo ma ich po
dziurki w nosie.
Sama byłam zaskoczona, kiedy nalegał, by nie odbierac´
jej władzy rodzicielskiej, ale widze˛, z˙e Saul, jak zwykle,
patrza˛c na sprawy w dłuz˙szej perspektywie, miał racje˛.
Uwaz˙a, z˙e kiedys´ nadejdzie czas, kiedy dzieci zechca˛
nawia˛zac´ z nia˛ kontakt, kiedy ona sama tez˙ tego zapragnie.
Poza tym sa˛dzi, z˙e jes´li co jakis´ czas be˛da˛ sie˛ z nia˛ widywac´,
to w ten sposo´b nie stanie sie˛ dla nich mityczna˛ i niedosie˛z˙na˛
matka˛, uosobieniem wszelkich cno´t. Chociaz˙ na razie z˙adne
z nich nie pała che˛cia˛ ujrzenia jej na nowo, wre˛cz przeciw-
nie, rozpaczliwie chca˛ byc´ z ojcem. Brakuje im poczucia
bezpieczen´stwa. Wprawdzie Saul nie robi z tego tragedii,
ale domys´lam sie˛, z˙e czasami nie jest mu łatwo. Mała˛Megan
przes´laduja˛ senne koszmary, Robbie ma nerwice˛ z˙oła˛dka,
a Jemima, najbardziej opanowana i zro´wnowaz˙ona, tez˙
przeszła swoje i Saul bardzo sie˛ o nia˛ martwi. To był jeden
z gło´wnych powodo´w ich przeprowadzki. Saul jest wspania-
łym ojcem – podsumowała.
Tullah us´miechne˛ła sie˛ uprzejmie. Olivia moz˙e go sobie
wychwalac´ pod niebiosa, ale to w niczym nie zmieni jej
zdania na jego temat. Rzeczywis´cie, s´wietny z niego ojciec,
skoro pro´bował romansowac´ z Olivia˛, kiedy sam był z˙onaty.
– Ale przyjechałam do ciebie w innej sprawie – zreflek-
towała sie˛ Olivia. – Chciałam cie˛ zaprosic´ do nas na kolacje˛
w sobote˛.
Tullah popatrzyła na nia˛ podejrzliwie.
– Mam nadzieje˛, z˙e zbawcy Saula nie be˛dzie, co?
– zapytała zjadliwie.
– Nie, wyjez˙dz˙a słuz˙bowo do Brukseli. – Olivia udała, z˙e
nie słyszy sarkazmu w jej głosie. – Be˛da˛ jego dzieci. Zawsze
zostaja˛ u nas, kiedy wyjez˙dz˙a. Zreszta˛, to tylko na kilka dni.
– Zostaja˛ u ciebie? Czemu nie zatrudni kogos´ do dzieci
na stałe? Chyba go na to stac´?
– Stac´ go, owszem, ale chce, z˙eby dzieci wychowywały
sie˛ ws´ro´d rodziny. Tym sie˛ kierował, kiedy postanowił sie˛
tutaj przenies´c´. Nim do tego doszło, przedyskutował to
z nami i wszyscy na to przystali. Jestes´my jedna˛ rodzina˛
– powiedziała z naciskiem. – Musimy wzajemnie sobie
pomagac´, byc´ razem na dobre i na złe. Po to ma sie˛ rodzine˛.
Oczywis´cie, czasami zdarzaja˛ sie˛ niesnaski czy nieporozu-
mienia, ale w ostatecznym rachunku to nie jest waz˙ne...
– zamys´liła sie˛, lekko kiwaja˛c głowa˛.
Po chwili mo´wiła dalej:
– Jasne, z˙e Saul mo´głby sobie kogos´ wynaja˛c´ na stałe do
dzieci, a nawet gdyby nie było go na to stac´, to zrobiłby
wszystko, pracowałby dzien´ i noc, byle tylko znalez´c´ na to
pienia˛dze. Ale po pierwsze, nie ma takiej potrzeby, a po
drugie, chodzi o cos´ innego: z˙eby nie wyrastały w poczuciu
izolacji, uzalez˙nienia od jedynego rodzica. Saul chce, by
widziały, jak wygla˛da wspo´lne z˙ycie rodziny, z˙e trzeba nie
tylko brac´, ale i dawac´, godzic´ sie˛ na kompromis; z˙e doros´li
moga˛ sie˛ kło´cic´ i spierac´, a mimo to nadal chca˛ byc´ razem.
Poza tym zalez˙y mu, by dorastały ws´ro´d swoich kuzyno´w,
przyjaz´niły sie˛ z nimi. Zawsze sie˛ stara, by wyjazdy trwały
jak najkro´cej, a kiedy wyjez˙dz˙a, dzieci zostaja˛ u nas albo
u Jenny i Jona. Kiedy Maddy jest na miejscu, zwykle sa˛
u niej, bo chce, by jej Leo nie wyro´sł na rozpuszczonego
jedynaka...
– Maddy? – Tullah popatrzyła pytaja˛co.
– To z˙ona mojego kuzyna Maxa. Mieszkaja˛ na stałe
w Londynie. Max jest wzie˛tym adwokatem, pracuje w jed-
nym z najlepszych, jes´li nie w najlepszym zespole. – Skrzy-
wiła sie˛ z nieche˛cia˛. – Prawde˛ mo´wia˛c, nie przepadam za
nim, choc´ moz˙e nie powinnam tego mo´wic´, bo według
powszechnej opinii jest wypisz, wymaluj jak mo´j ojciec.
Moz˙e w pewnym sensie... Tak czy inaczej – powiedziała,
zmieniaja˛c temat – Max jest oczkiem w głowie Grampsa
i zawsze zatrzymuja˛ sie˛ u niego.
– Caspar nie ma nic przeciwko temu, z˙e Saul zostawia
u was swoje dzieci? – ciekawie zapytała Tullah.
– Caspar? Nie. Dlaczego miałby miec´ jakies´ obiekcje?
Tullah unikała jej wzroku.
– Hm... no, w kon´cu... ty i Saul...
– Mie˛dzy nami nic nie było – zapalczywie os´wiadczyła
Olivia. – Juz˙ raz wspomniałas´ cos´ na ten temat. Były drobne
nieporozumienia i przez jakis´ czas Caspar rzeczywis´cie
patrzył na Saula jak na rywala. Ale bardzo szybko zorien-
tował sie˛, z˙e naprawde˛ nie ma powodu, z˙e ja i Saul... Oboje
na pewnym etapie nie bardzo potrafilis´my poradzic´ sobie ze
swoimi problemami, a kiedys´, jeszcze jako nastolatka,
podkochiwałam sie˛ w Saulu. Na szcze˛s´cie, on okazał sie˛
bardzo dojrzały i zachował sie˛ nadzwyczaj rozsa˛dnie,
zupełnie nie zwracaja˛c na mnie uwagi. Caspar dobrze wie,
z˙e Saul nigdy nie był jego rywalem. Jestes´my kuzynami,
Tullah – powiedziała z naciskiem. – I tak go traktuje˛.
A Caspar i Saul bardzo sie˛ polubili i zaprzyjaz´nili – dodała
z us´miechem. – No, to jak be˛dzie z ta˛ kolacja˛? – zapytała,
zmieniaja˛c temat.
– Z przyjemnos´cia˛ przyjde˛ – powiedziała Tullah.
Nie było co wracac´ do plotek zasłyszanych podczas
wesela Olivii i Caspara. Olivia, to było jasne, widziała
w Saulu jedynie kuzyna. Ale czy on podzielał jej pogla˛d?
Czy nie była dla niego kims´ wie˛cej? No i ten jego stosunek
do zadurzonej w nim bez pamie˛ci Louise?
– Wiesz, przedwczoraj widziałam przepie˛kny dom – po-
wiedziała Tullah, w kilka minut po´z´niej odprowadzaja˛c
przyjacio´łke˛ do samochodu. – Nie, z˙eby było mnie kiedykol-
wiek stac´ na cos´ takiego, chyba z˙e wygrałabym w totka
– zas´miała sie˛. – Jest tam, na kon´cu. – Wskazała na droge˛
przechodza˛ca˛obok jej domu. – Jest cudowny. To stara farma:
ceglane mury, poczerniałe belki, okna w kamiennych obra-
mowaniach. Jest tam nawet jeziorko. Widziałas´ go kiedys´?
– Hm... tak... Wiesz, Tullah...
– Wiem – przerwała jej ze s´miechem. – Ma siłe˛ wyrazu.
Gdyby jego włas´ciciel był samotny i choc´ odrobine˛ przystoj-
ny, nie wiem, czy bym sie˛ nie skusiła. Ja i pewnie połowa
damskiej populacji w Cheshire – dodała z us´miechem, ale
Olivia jakby nie podzielała jej rozbawienia.
Tullah w zamys´leniu patrzyła za znikaja˛cym autem.
Miała nadzieje˛, z˙e Olivia nie poczuła sie˛ dotknie˛ta wzmian-
ka˛ na temat jej zwia˛zku z Saulem. Nie chciała zrobic´ jej
przykros´ci, podobnie jak nie chciała okazac´ sie˛ ws´cibska.
A wie˛c Saul ma całkowita˛ opieke˛ nad dziec´mi. To ja˛
zaskoczyło. I to stawia go teraz w zupełnie innym s´wietle,
pomys´lała, powoli wracaja˛c do domu.
– Czes´c´, jestem Meg. A ty?
Tullah, kto´rej Olivia poradziła zostawic´ z˙akiet w sypialni
na go´rze, zatrzymała sie˛ i z ciekawos´cia˛ popatrzyła na
ubrana˛ w piz˙ame˛ dziewczynke˛, stoja˛ca˛ w otwartych
drzwiach.
– Czes´c´, Meg – powiedziała. – Ja jestem Tullah – dodała
z us´miechem, bo zawsze lubiła dzieci, a ta malutka istotka
była wprost urzekaja˛ca.
Była jak z obrazka: po ojcu miała zachwycaja˛ca˛, lekko
smagła˛ cere˛, a złocistobra˛zowe loki niesfornie kłe˛biły sie˛
nad ocienionymi ge˛stymi rze˛sami oczami w odcieniu orze-
chowego bra˛zu. Na obu policzkach widniały słodkie dołe-
czki. Dziewczynka patrzyła na nia˛ ciekawie.
Ale w tych oczach było cos´, co od razu ja˛ tkne˛ło.
Przypomniała sobie słowa Olivii o koszmarach dre˛cza˛cych
najmłodsze dziecko Saula. Pochyliła sie˛ ku niej.
– Czy przypadkiem nie powinnas´ byc´ teraz w ło´z˙ku?
– zagadne˛ła ja˛ spokojnie.
– Powinnam – przyznała Meg i us´miechne˛ła sie˛ roz-
brajaja˛co. – Ale ciocia Livvy powiedziała, z˙e dzis´ na kolacji
be˛dzie jej przyjacio´łka, kto´ra˛ bardzo lubi, i chciałam cie˛
zobaczyc´.
– No to teraz, kiedy juz˙ mnie zobaczyłas´, chyba po´j-
dziemy sie˛ połoz˙yc´, co? – stanowczo zaproponowała Tul-
lah. – W kto´rym pokoju s´pisz?
– W tym – odrzekła dziewczynka, wskazuja˛c na jedne
z drzwi i wsuwaja˛c drobna˛ dłon´ w jej re˛ke˛. – Połoz˙ysz mnie
do ło´z˙ka? – zapytała. – Mo´j tatus´ zawsze to robi, ale teraz go
nie ma. Musiał pojechac´ w delegacje˛, poleciał samolotem
– dodała wyjas´niaja˛co. – Moja mamusia mieszka w Amery-
ce – powiedziała ni sta˛d, ni zowa˛d. – Polecielis´my do niej
samolotem, ale wcale mi sie˛ nie podobało. Jem i Robbiemu
tez˙ nie. Nie lubimy Palmera... to nowy tatus´ mamusi
– wyjas´niła po swojemu, ale Tullah domys´liła sie˛, z˙e chodzi
o drugiego me˛z˙a Hillary, kto´ry nie zaakceptował jej dzieci
z pierwszego małz˙en´stwa.
Nie mogła poja˛c´, jak mo´gł istniec´ ktos´ taki, musiał byc´
zupełnie bez serca. Przeciez˙ wystarczyło spojrzec´ na nie-
winna˛ twarzyczke˛ Meg, patrza˛ca˛ tak ufnie, by pokochac´ to
malen´stwo.
Otworzyła drzwi do sypialni. W sporym pokoju stały
cztery ło´z˙ka. Od razu zobaczyła wlepione w siebie spoj-
rzenia dwojga innych dzieci. Jak Meg, były łudza˛co podob-
ne do Saula, zwłaszcza starsza dziewczynka.
Poprowadziła Meg do jej ło´z˙eczka.
– Wiesz, to jest miejsce dla Amelii, jak troche˛ podros´nie
be˛dzie tu z nami spac´ – głos´nym szeptem poinformowała ja˛
dziewczynka. – Na razie jest za mała, teraz s´pi u siebie.
– Tylko z˙e nie moz˙e, bo jej nie dajesz – mrukne˛ła Jem,
siadaja˛c na swoim ło´z˙ku i uwaz˙nie przygla˛daja˛c sie˛ Tullah.
– Wcale nie – z uraz˙ona˛ godnos´cia˛ zaprotestowała Meg.
– Ja tylko poszłam, z˙eby na nia˛ popatrzec´...
– Akurat! Widziałam, z˙e ja˛ ruszasz.
– Ale leciutko. Ona tak chciała.
– Kto ty jestes´?
Poprawiała pos´ciel i odgarniała kołdre˛ dla Meg, kiedy
nieoczekiwanie dobiegło ja˛ pytanie zadane przez milcza˛ce-
go dota˛d chłopca.
– Ona jest przyjacio´łka˛ cioci Livvy – nim zda˛z˙yła
otworzyc´ usta, odpowiedziała za nia˛ Meg. – Tatus´ zawsze
nam czyta na dobranoc. Ty tez˙ nam cos´ przeczytasz?
– zapytała błagalnie, wpatruja˛c sie˛ w nia˛ z rozbrajaja˛ca˛
niewinnos´cia˛.
Tullah znieruchomiała. Czuła wpatrzone w nia˛ milcza˛ce
spojrzenia dzieci. Na stoliku pod s´ciana˛ lez˙ały dziecie˛ce
ksia˛z˙eczki. Zaproszeni gos´cie jeszcze nie przyjechali, a Oli-
via stanowczo podzie˛kowała, kiedy zaproponowała jej
pomoc w kuchni.
– No dobrze, ale cos´ kro´tkiego – przystała. – Czego
chcecie posłuchac´?
– Przeczytaj nam to. – Meg sie˛gne˛ła pod ło´z˙ko i podała
jej schowana˛ tam ksia˛z˙eczke˛.
– W domu tata codziennie czyta nam jeden rozdział
– powiedziała Jem.
Tullah okryła Meg kołdra˛, us´miechne˛ła sie˛ do Jem.
– Nie obiecuje˛, z˙e przeczytam cały rozdział – zastrzegła
sie˛. – Pamie˛tasz, gdzie skon´czylis´cie?
– Tak... – Podeszła do niej i pokazała włas´ciwa˛ strone˛.
Stała tak blisko, z˙e czuła ciepło jej drobnego ciałka.
W przeciwien´stwie do młodszej siostry, Jem sprawiała
wraz˙enie nieufnego, czujnego zwierza˛tka, w kaz˙dej chwili
gotowego sie˛ bronic´.
– Tylko czytaj wolno – powiedziała. – Meg jest jeszcze
mała i nie wszystko rozumie.
– Wcale nie! – gora˛co zaprzeczyła dziewczynka.
– Włas´nie z˙e tak – spokojnie sprostowała Jem. – Tatus´
nawet mnie czasami musi cos´ tłumaczyc´ – z powaga˛
zwro´ciła sie˛ do Tullah.
– Jes´li be˛dzie cos´, czego nie zrozumiecie, to od razu
powiedzcie, a ja wam wytłumacze˛ – obiecała Tullah. – No to
jak, moge˛ zaczynac´?
Sama sie˛ zdziwiła, kiedy po kilku minutach us´wiadomiła
sobie, jak bardzo wcia˛gne˛ła ja˛ czytana historia. Zasłuchane
dzieci chłone˛ły jej słowa. Meg nie odrywała od niej szeroko
otwartych oczu, pozostała dwo´jka przycupne˛ła obok niej.
Tullah, czuja˛c sie˛ za nie odpowiedzialna, kazała im sie˛
przynajmniej okryc´ kołdra˛, z˙eby nie zmarzły, bo choc´
w pokoju wcale nie było chłodno, to jednak...
Kiedy doszła do kon´ca rozdziału, nieche˛tnie zamkne˛ła
ksia˛z˙eczke˛.
– Moz˙e jeszcze chociaz˙ mały kawałek? – prosza˛co
odezwała sie˛ Meg.
Tullah pokre˛ciła głowa˛.
– Juz˙ nie – powiedziała. – Jes´li zaraz nie zejde˛ na do´ł,
Livvy przyjdzie na go´re˛ mnie szukac´.
– Wujek James tez˙ dzisiaj be˛dzie na kolacji – poinfor-
mowała ja˛ Meg. – On jest bardzo fajny, lubie˛ go. A ty masz
swojego tatusia? – zapytała.
– Ja...
– Jej nie chodzi o tatusia – wtra˛ciła sie˛ Jem. – Tylko o to,
czy masz me˛z˙a. Meg mys´li, z˙e ma˛z˙ to to samo co tatus´.
– Aha, rozumiem – z powaga˛ podzie˛kowała za wyjas´-
nienie Tullah. – No wie˛c ja nie mam me˛z˙a, Meg.
– Nasza mamusia i tatus´ juz˙ nie sa˛ małz˙en´stwem,
prawda? – zaskoczyła ja˛ Meg, pytaja˛co patrza˛c na brata
i siostre˛, jakby oczekuja˛c od nich potwierdzenia.
– Mama i tata sie˛ rozwiedli – spokojnie odparł Robbie.
– Teraz mamusia mieszka w Ameryce.
– Tak, ale my mieszkamy tutaj z tatusiem, prawda?
– naciskała Meg, a Tullah s´cisne˛ło sie˛ serce, bo w oczach
całej tro´jki dostrzegła wyraz´ny niepoko´j.
– Moi rodzice tez˙ sie˛ rozwiedli – powiedziała, pro´buja˛c
dodac´ im otuchy.
– I mieszkałas´ z tatusiem? – ciekawie zapytała Meg.
– Nie, mieszkałam z moja˛ mama˛ – wyjas´niła Tullah.
Kilka minut po´z´niej usłyszała samocho´d podjez˙dz˙aja˛cy
pod dom i dz´wie˛k otwieranych frontowych drzwi. Lada
moment pojawi sie˛ tu Olivia. Czas skon´czyc´ rozmowe˛
i zmykac´ na do´ł. Zreszta˛, dla nich tez˙ juz˙ najwyz˙szy czas,
z˙eby poszły spac´.
– Nasza mamusia nas nie chce.
Spokojne, niemal beznamie˛tne stwierdzenie Jemimy
ogłuszyło ja˛. Zdawało sie˛ jej, z˙e czuje napie˛cie bija˛ce od
drobnego ciałka dziewczynki. Z trudem oparła sie˛ prag-
nieniu, by wzia˛c´ ja˛ w ramiona i mocno przytulic´. Ale choc´
z całej duszy im wspo´łczuje, to przeciez˙ jest dla nich obca˛
osoba˛.
– Czasami tak jest, z˙e doros´li musza˛ dokonac´ wyboru,
kto´ry... sprawia bo´l – zacze˛ła, ostroz˙nie dobieraja˛c słowa,
choc´ dobrze wiedziała, z˙e na miejscu ich mamy nigdy, na
pewno nigdy, nie posta˛piłaby jak ona, nie przedłoz˙yłaby
swoich potrzeb nad dobro własnych dzieci.
Drzwi otworzyły sie˛ nagle, w s´wietle wpadaja˛cym
z korytarza zarysowała sie˛ me˛ska sylwetka.
– Tatus´! – Meg z głos´nym okrzykiem zerwała sie˛ z ło´z˙ka
i rzuciła na Saula.
– Co sie˛ tutaj dzieje? – z us´miechem w głosie zapytał
Saul, unosza˛c co´reczke˛ w go´re˛, wprawnie sadowia˛c
ja˛ sobie na ramieniu i mocno przytulaja˛c pozostała˛
dwo´jke˛.
– Tullah czytała nam ksia˛z˙ke˛ – wyjas´niła Meg.
– Mhm... i pewnie sama wpadła na taki pomysł, co?
– zaz˙artował Saul. – Juz˙ dawno powinnis´cie spac´, a nie
me˛czyc´ Tullah, z˙eby wam czytała. Przepraszam za nie
– zwro´cił sie˛ do dziewczyny.
– Nie ma za co – odrzekła szczerze. – Było mi bardzo
miło.
Tak było, ale teraz poczuła sie˛ zupełnie nie na miejscu.
W tej pogra˛z˙onej w mroku sypialni, gdzie Saul pochylał sie˛
nad ło´z˙eczkiem co´rki, naraz zacze˛ło brakowac´ jej powie-
trza, przepełniły ja˛ dziwne, nie znane dota˛d uczucia, jakby...
jakby...
– Ach, tu jestes´cie! – Głos Olivii przerwał coraz bardziej
cia˛z˙a˛ca˛ cisze˛. – Kolacja gotowa.
– Zabiore˛ dzieciaki do domu – powiedział Saul, ale
Olivia nie dała mu skon´czyc´.
– Nie ma mowy. Zostaja˛, a ty chodz´ na kolacje˛. Jak ci
sie˛ udało wro´cic´ tak szybko? – zainteresowała sie˛, kiedy
Saul poz˙egnał sie˛ z dziec´mi i stanowczo przykazał im
spac´.
– Spotkanie zostało odwołane. Przełoz˙ono je na inny
termin, wie˛c zamiast siedziec´ do jutra w Brukseli, po-
stanowiłem złapac´ wczes´niejszy samolot.
– Zejdz´cie, jak tylko be˛dziecie gotowi – powiedziała
Olivia. – Musze˛ was teraz zostawic´ i sprawdzic´ cos´ w kuchni
– powiedziała, pos´piesznie wychodza˛c z pokoju i zostawia-
ja˛c ja˛ sam na sam z dziec´mi i Saulem.
– Dobranoc, tatusiu – sennie wyszeptała Meg, nadstawiaja˛c
buzie˛ do pocałunku, gdy Saul pochylił sie˛ nad jej ło´z˙eczkiem.
– Tullah niech tez˙ mnie pocałuje – dodała nieoczekiwanie,
ku zaskoczeniu dziewczyny.
Poczuła sie˛ niezre˛cznie, jednak ostroz˙nie wymine˛ła
Saula i podeszła do dziewczynki.
– Dobranoc, Tullah. Dzie˛kuje˛, z˙e nam poczytałas´
– powiedziała serdecznie Meg, kiedy Tullah musne˛ła jej
czoło.
Była odwro´cona do małej, ale czuła bliskos´c´ stoja˛cego
za nia˛ Saula, bija˛ce od niego ciepło. Prawie jakby
dotykała jego sko´ry... Zarumieniła sie˛ gwałtownie, stara-
ja˛c sie˛ opamie˛tac´, poskromic´ wioda˛ce na pokuszenie
mys´li. Ska˛d mi cos´ takiego w ogo´le przyszło do głowy?
– zastanowiła sie˛, kiedy wyszli z dziecie˛cego pokoju
i zacze˛li schodzic´ na do´ł.
I ska˛d to dziwne, przys´pieszone bicie serca? Przeciez˙ nie
z powodu Saula, to absolutnie, całkowicie wykluczone,
stwierdziła stanowczo, i naraz zabrakło jej tchu, bo nieocze-
kiwanie z´le postawiła noge˛ i straciła ro´wnowage˛.
Krzykne˛ła instynktownie, ale Saul w tej samej chwili
szybko wycia˛gna˛ł re˛ce, pochwycił ja˛ mocno i przycia˛gna˛ł
do siebie, nie pozwalaja˛c upas´c´.
Jeszcze przeraz˙ona, przywarła do niego bezwładnie,
zamkne˛ła oczy. Nogi miała jak z waty. Kiedy po´z´niej
wracała mys´la˛ do tamtego zdarzenia, z niesmakiem
stwierdzała, z˙e zachowała sie˛ jak drugorze˛dna aktorka
staraja˛ca sie˛ o role˛ w ,,Przemine˛ło z wiatrem’’. Tylko,
niestety, nie była delikatna˛, krucha˛ istotka˛, a nowoczesna˛
kobieta˛ z krwi i kos´ci, zapamie˛tale uprawiaja˛ca˛ gimnas-
tyke˛ i zaz˙ywaja˛ca˛, kiedy to tylko moz˙liwe, spacero´w na
s´wiez˙ym powietrzu.
Trzymał ja˛ w ramionach, ale nawet najdrobniejszy gest
nie s´wiadczył, by robiło to na nim jakiekolwiek wraz˙enie,
us´wiadomiła sobie Tullah.
Owszem, serce biło mu troche˛ szybciej. Podtrzymywał ja˛
mocno, czuła napie˛te pod sko´ra˛ mie˛s´nie. Jest takim dobrym,
bezpiecznym oparciem, a to miejsce mie˛dzy jego szyja˛
a policzkiem, gdzie połoz˙yła głowe˛, jest tak cudownie
wygodne, zupełnie jakby specjalnie dla niej...
– Ja... Juz˙ moz˙esz mnie pus´cic´ – zacze˛ła, staraja˛c sie˛,
by jej głos zabrzmiał lekko i bezosobowo, ale zamiast
tego z jej gardła wydobyło sie˛ nies´miałe, drz˙a˛ce tchnie-
nie.
– To dobrze, bo juz˙ zacza˛łem sie˛ bac´, z˙e dłuz˙ej nie dam
rady. Moja wytrzymałos´c´ ma granice – odparł kro´tko.
Wzburzona tym stwierdzeniem gwałtownie szarpne˛ła sie˛
w tył, gdy Saul ostroz˙nie stawiał ja˛ na podłodze. Moz˙liwe,
z˙e przesadza, z˙e nie powinna az˙ tak brac´ sobie do serca jego
sło´w, bo przeciez˙ nie jest pio´rkiem, ale z drugiej strony
mo´głby sie˛ powstrzymac´ od takich uwag.
– Przepraszam, jes´li jestem za cie˛z˙ka – powiedziała
nieszczerze, kiedy juz˙ stane˛ła na własnych nogach i ostroz˙-
nie zeszła kilka stopni w do´ł. Tym razem dla pewnos´ci
trzymała sie˛ pore˛czy.
– Wcale tego nie powiedziałem – odparł, zniz˙aja˛c głos
i wycia˛gaja˛c re˛ke˛, by ostroz˙nie poprawic´ jej kołnierz.
Zaparło jej dech. Ten mimowolny, niemal ojcowski gest
zupełnie ja˛ zaskoczył. Ro´wnie dobrze mogła wyobrazic´
sobie, z˙e z taka˛ uwaga˛ i czułos´cia˛ pochyla sie˛ nad własnymi
dziec´mi. Nie mogła zebrac´ mys´li, zastanowic´ sie˛ nad jego
słowami. Ale jes´li chce sie˛ teraz wycofac´, udawac´, z˙e tamta
aluzja nie dotyczyła jej wagi...
Jego dłon´ nadal spoczywała na jej ramieniu, palce
dotykały sko´ry w wycie˛ciu kołnierzyka.
Na go´rze dzieci juz˙ dawno ucichły. Stali w milczeniu,
zupełnie sami, w ciszy spowijaja˛cej mroczne, wa˛skie scho-
dy.
Jes´li nie chodziło mu o jej wage˛, to co miały znaczyc´ jego
słowa?
Odwro´ciła sie˛, by zadac´ mu to pytanie, ale nie mogła
tego zrobic´, po prostu nie mogła, bo przy tym nagłym
ruchu jego dłon´, kto´ra˛ trzymał na jej ramieniu, opadła na
dekolt.
Znieruchomiała. Czuła ciepło jego palco´w, gora˛cy dotyk
sko´ry. Poruszyła sie˛ gwałtownie, by ja˛ strza˛sna˛c´.
Ten nieopanowany ruch tylko pogorszył sprawe˛, bo
lekka tkanina poruszyła sie˛ razem z jego dłonia˛, pogłe˛biaja˛c
wycie˛cie dekoltu. Usłyszała, z˙e wstrzymał dech. Patrzył na
pobłyskuja˛ca˛ sko´re˛.
– Pus´c´ mnie! – wydusiła ze złos´cia˛, zbyt po´z´no zdaja˛c
sobie sprawe˛, z˙e zrobiła to odrobine˛ po czasie. Powinna
była zadziałac´ natychmiast, nie czekac´. Nawet tych kilku
sekund.
Cofna˛ł dłon´. Co ja najlepszego wyrabiam? – przemkne˛ło
mu przez mys´l. Przeciez˙ jest dorosły, powinien umiec´ sie˛
opanowac´, odegnac´ od siebie te gora˛ce rojenia o Tullah
poddaja˛cej sie˛ jego pieszczocie, roznamie˛tnionej i uległej.
Wystarczyło spojrzec´ na jej ws´ciekła˛ mine˛, kiedy od-
skoczyła od niego na bezpieczna˛ odległos´c´, by pozbyc´ sie˛
złudzen´, z˙e kiedykolwiek podzieli te jego fantazje.
– No, chodz´cie na do´ł, przyszłam was zabrac´ – usłyszeli
z dołu głos Olivii.
Tullah pos´piesznie zbiegła po schodach, daremnie od-
pychaja˛c od siebie natre˛tne mys´li. Czy tylko sie˛ jej zdaje,
czy jej ciało naprawde˛ wyrywa sie˛ do niego, łaknie jego
dotyku?
Nie, to niemoz˙liwe. Co´z˙ za bzdury przychodza˛ jej do
głowy! Przeciez˙ go nie znosi, a teraz jest do niego zraz˙ona
jeszcze bardziej. Na pewno nie da mu sie˛ poderwac´. A te
głupie pragnienia, jakie nieoczekiwanie wzbudziła jego
bliskos´c´, jak najszybciej musi wymazac´ z pamie˛ci.
– Nie, nie wierze˛! – zachichotała Tullah, słuchaja˛c
opowies´ci Jamesa o chłopie˛cych wyczynach jego i kuzyno´w
z Chester. – To niemoz˙liwe!
– To jeszcze nic – us´miechna˛ł sie˛ James. – Jak nie
wierzysz, to zapytaj Saula, on ci powie. Podczas letnich
wakacji na niego spadała cała odpowiedzialnos´c´ za młodszych.
– Biedny Saul, niez´le ci sie˛ za nas obrywało! – uz˙aliła sie˛
nad nim Olivia. – Nieraz dalis´my ci w kos´c´. Pamie˛tam, jak
kiedys´ przyjechałes´ z rodzicami do Grampsa i miałes´ sie˛
nami opiekowac´.
– Tez˙ to pamie˛tam – potwierdził Saul. – I do tej pory sie˛
dziwie˛, z˙e nie osiwiałem w wieku osiemnastu lat.
Tullah przysłuchiwała sie˛ ich przekomarzaniom z leciutkim
ukłuciem zazdros´ci. Wprawdzie była zz˙yta z siostra˛, a mama,
jak tylko mogła, pro´bowała wynagrodzic´ im brak ojca, to
jednak boles´nie odczuła konsekwencje rozwodu rodzico´w.
Kiedy to sie˛ stało, była zdana sama na siebie, bo w tym czasie
Lucinda była na studiach. Czuła sie˛ wtedy zupełnie opuszczona
i bardzo samotna. Nic dziwnego, z˙e zazdros´ciła teraz Olivii i jej
krewniakom ła˛cza˛cej ich przyjaz´ni i poczucia przynalez˙nos´ci
do jednej rodziny, pewnos´ci, z˙e zawsze moga˛na siebie liczyc´,
z˙e bez wzgle˛du na dziela˛ce ich czasami ro´z˙nice pogla˛do´w czy
drobne kło´tnie, nigdy jedno drugiego nie zawiedzie, z˙e zawsze
be˛da˛ trzymac´ sie˛ razem.
– Pamie˛tasz, jak kiedys´ uczyłes´ nas łowic´ ryby? – zapy-
tał James.
– Jasne – skrzywił sie˛ Saul. – I jak mnie nie posłuchałes´
i wpadłes´ do wody.
– Kazałes´ nam wtedy szybko wracac´ do domu i suszyłes´
Jamesa przy kuchni – zas´miała sie˛ Olivia. – Naraz weszła
ciocia Ruth. Mys´lelis´my, z˙e be˛dzie awantura, ale ona tylko
zmierzyła nas wzrokiem i zabrała Jamesa, z˙eby szybko
wzia˛ł gora˛ca˛ ka˛piel i przebrał sie˛ w suche rzeczy.
– A nazajutrz zaprowadziła nas nad wode˛ i mielis´my
praktyczna˛ nauke˛ ratowania topielco´w.
– Wiesz, Saul, kiedy teraz wracam do tamtych czaso´w,
mys´le˛, z˙e to prawdziwy cud, z˙e przez nas nie osiwiałes´ albo
z˙e nas wszystkich nie potopiłes´.
– Nie powiem, z˙eby mnie nie kusiło – mrukna˛ł Saul.
Tullah nie pamie˛tała, kiedy ostatnio tak przyjemnie
spe˛dziła wieczo´r, czego nie omieszkała powiedziec´ Olivii,
kiedy panowie znikne˛li w kuchni, by pozmywac´ po kolacji,
a one zasiadły spokojnie z filiz˙anka˛ kawy.
– Ten James jest uroczy – ciepło dodała na koniec.
– Prawda? – z zadowolona˛ mina˛ zgodziła sie˛ Olivia.
– Przypuszczałam, z˙e ci sie˛ spodoba. Powinnas´ skorzystac´
z jego propozycji i dac´ sie˛ oprowadzic´ po zamku w Chester.
Jeszcze nie tak dawno temu trzymano tam wie˛z´nio´w. Zreszta˛,
cała historia zamku jest bardzo interesuja˛ca.
– Mo´wił mi, z˙e specjalizuje sie˛ w pozwach przeciwko
lekarzom i słuz˙bie zdrowia.
– Owszem. I, choc´ po dzisiejszym wieczorze pewnie ci
trudno uwierzyc´, jest znakomitym oskarz˙ycielem. Patrza˛c na
niego i Luke’a, jego brata, kto´ry jest obron´ca˛, powiedziałabys´
raczej, z˙e jest odwrotnie. Och, dobrze, z˙e sobie przypomnia-
łam. Musze˛ zadzwonic´ do Bobbie. Bardzo chce ciebie poznac´.
Tullah popatrzyła na nia˛ z zaciekawieniem.
– Ona tez˙ pochodzi z prawniczej rodziny – wyjas´niła
Olivia. – Ojciec jest prawnikiem, choc´ chwilowo zarzucił
praktyke˛ i zaja˛ł sie˛ polityka˛. Bobbie postanowiła przez
pierwsze lata byc´ w domu z Francesca˛, ale cia˛gnie ja˛ do
pracy. Jon i ja namawiamy ja˛, by doła˛czyła do nas,
przynajmniej na cze˛s´c´ etatu.
Kiedy me˛z˙czyz´ni wro´cili z kuchni, Tullah zerkne˛ła na
zegarek.
– Och, musze˛ sie˛ zbierac´! – Pos´piesznie dokon´czyła
kawe˛ i poderwała sie˛ z miejsca. – Nie mys´lałam, z˙e juz˙ tak
po´z´no...
– A moz˙e zostawisz samocho´d, James cie˛ odwiezie?
– zaproponowała Olivia, widza˛c ukradkowe ziewnie˛cie
przyjacio´łki. – Wro´cisz po niego rano.
To była kusza˛ca perspektywa, nie tylko ze wzgle˛du na
miłe towarzystwo Jamesa, ale na pochwycone ka˛tem oka
niezadowolone skrzywienie Saula, jakim przyja˛ł słowa
Olivii. Chyba jej propozycja nie bardzo przypadła mu do
gustu.
Co on sobie wyobraz˙a? Z
˙
e skoro zupełnie naturalnie
powstrzymał ja˛ przed upadkiem ze schodo´w, to ona juz˙
mys´li sobie nie wiadomo co? Jakz˙e jest s´mieszny! I jakz˙e
typowy. Beznadziejnie pro´z˙ny i skoncentrowany wyła˛cznie
na własnej osobie. Od razu powinna to wiedziec´.
I wcale nie jest tak, z˙e szuka w nim złych stron. Przeciez˙
od samego pocza˛tku nie darzy go sympatia˛. Nie musi sobie
wmawiac´, z˙e on jest okropny.
– Nie, naprawde˛ dzie˛kuje˛ – stanowczo zbyła namowy
Jamesa, kto´ry z ochota˛ podchwycił mys´l Olivii.
– Szkoda – us´miechna˛ł sie˛ z z˙alem, mocno ujmuja˛c jej
dłon´ na poz˙egnanie.
Saulowi podała ledwie kon´ce palco´w. Poz˙egnała go
chłodno, trzymaja˛c sie˛ od niego jak najdalej. Ruszyła do
samochodu. Lecz pie˛c´ minut po´z´niej, co wydało sie˛ jej
jeszcze bardziej s´mieszne i z˙ałosne, nieoczekiwanie i z za-
skakuja˛ca˛ ostros´cia˛, przypomniała sobie ciepło bija˛ce od
jego ciała, kiedy trzymał ja˛ tam na schodach, dziwna˛
przyjemnos´c´, poczucie bliskos´ci i bezpieczen´stwa, kto´re
opus´ciły ja˛ razem z nim.
ROZDZIAŁ SZO
´
STY
No tak, jesienia˛ musi pamie˛tac´, by przycia˛c´ gałe˛zie tego
pie˛knego jaworu rosna˛cego z boku domu. Był w pełni
rozkwitu, kiedy go po raz pierwszy ujrzała, ale opadaja˛ce
lis´cie zapychaja˛ rynny. Przez lata musiało sie˛ ich sporo
nazbierac´; nic dziwnego, z˙e deszczo´wka ciekła po s´cianach.
Najwyz˙szy czas je oczys´cic´. To dlatego rano kupiła drabine˛.
W dz˙insach i ochronnych re˛kawicach zacze˛ła ostroz˙nie
wspinac´ sie˛ po stopniach. Pocza˛tkowy le˛k usta˛pił, gdy
przekonała sie˛, z˙e wszystko jest w porza˛dku, jes´li tylko nie
porusza sie˛ za szybko i nie patrzy w do´ł. Powoli usuwała
nagromadzone lis´cie.
– Poszło! – wykrzykne˛ła z zadowoleniem, wycia˛gaja˛c
zbity kła˛b lis´ci i zanieczyszczen´. Teraz rynna powinna byc´
odblokowana.
Pochłonie˛ta praca˛ niemal nie zwro´ciła uwagi na przejez˙-
dz˙aja˛cy droga˛ samocho´d. Kiedy sie˛ zatrzymał, pomys´lała,
z˙e sa˛siadki maja˛ gos´ci.
Dopiero uradowany głos małej Meg uzmysłowił jej, z˙e
sie˛ myliła. Przypuszczalnie Olivia zabrała dzieci i przyje-
chała ja˛ odwiedzic´.
– Poczekajcie, juz˙ schodze˛! – zawołała pogodnie i za-
cze˛ła ostroz˙nie zsuwac´ sie˛ z drabiny.
– Tatusiu! Chodz´ zobaczyc´ Tullah!
Tatusiu!
Z dziec´mi był Saul!
Nie zastanawiaja˛c sie˛ wiele, odwro´ciła sie˛ i od razu tego
poz˙ałowała. Zawsze miała le˛k wysokos´ci i gdyby nie silne
postanowienie, z˙e musi sobie sama poradzic´, za nic by nie
weszła na drabine˛. Zawirowało jej w głowie, do tego
doła˛czyła sie˛ s´wiadomos´c´, z˙e na dole stoi Saul, a ona jest
dopiero w połowie drogi. Poczuła sie˛ dziwnie niewyraz´nie,
kurczowo zacisne˛ła palce. Oczy rozszerzyły sie˛ jej ze
strachu.
– Nie patrz na do´ł! – usłyszała podniesiony głos Saula,
kto´ry widac´ doskonale odczytał jej stan. – Nie! Nie patrz na
do´ł! – powto´rzył ze złos´cia˛, kiedy nie usłuchała, tylko
podniosła re˛ke˛ do czoła, by odegnac´ słabos´c´.
Niepotrzebnie to zrobiła. Usłyszała, jak wpatrzone w nia˛
dziewczynki wstrzymuja˛ oddech. Z przeraz˙enia obie były
blade jak s´ciana.
– Tullah, trzymaj sie˛ obiema re˛kami drabiny. Powoli
schodz´ w do´ł – instruował ja˛ Saul.
Z trudem przełkne˛ła s´line˛. Słyszała, co do niej mo´wi,
wiedziała, co powinna zrobic´. Doskonale zdawała sobie
z tego sprawe˛, ale z jakiegos´ niezrozumiałego powodu, nie
mogła... W z˙aden sposo´b nie zejdzie z tej drabiny... to
niemoz˙liwe. Spro´bowała sie˛ odwro´cic´ i zamarła, bo Saul
rykna˛ł na nia˛ z nie skrywana˛ ws´ciekłos´cia˛:
– Nie! Nie! Nie ruszaj sie˛!
Nie ruszaj sie˛. Czy ten głupek nie widzi, z˙e nawet nie ma
zamiaru sie˛ sta˛d ruszyc´? Gdyby tak zamkna˛c´ oczy i znalez´c´
sie˛ na dole... Tego najbardziej by chciała, bo inaczej... Nie
ma szans, z˙e zdoła zejs´c´ z tej okropnej, niebezpiecznej
drabiny, kto´ra chwieje sie˛ przy najlz˙ejszym oddechu. Jes´li
tylko uda sie˛ jej szcze˛s´liwie dotrzec´ na do´ł, to od razu
pojedzie do sklepu i powie, co mys´li o tej ich atestowanej
drabinie. A miała byc´ bezpieczna... Wszystko moz˙na powie-
dziec´, ale na pewno nie to, z˙e czuje sie˛ na niej bezpiecznie...
– Tatusiu, szybko! Ona zaraz zleci! – dobiegł ja˛ zduszo-
ny z przeraz˙enia okrzyk Meg.
Usłyszała jeszcze, jak stoja˛cy obok siostry Robert rzucił
z niesmakiem:
– Dziewczyny...
Poddała sie˛ i zamkne˛ła oczy. Tak było lepiej. Przynaj-
mniej nie widziała kołysza˛cego sie˛ daleko pod nia˛gruntu ani
chwieja˛cej sie˛ na wszystkie strony drabiny. Czuła wpraw-
dzie jej ruch, ale nie patrzyła na zmieniona˛ twarz Saula!
– Tullah, pus´c´ drabine˛. Pus´c´ ja˛.
Nie mogła go posłuchac´. Nawet jes´li stał na drabinie, tuz˙
pod nia˛.
– Posłuchaj mnie, Tullah. Pus´c´ ja˛ i odwro´c´ sie˛, a wtedy
powiem ci, jak masz schodzic´. To be˛dzie łatwe.
– Ja... ja... nie moge˛ – wyszeptała. – Nie moge˛.
Za nic sie˛ nie odwro´ci. Wzdrygne˛ła sie˛, widza˛c, z˙e Saul
wchodzi coraz wyz˙ej. Przeciez˙ ta drabina nie wytrzyma ich
cie˛z˙aru, zaraz sie˛ zes´lizgnie i oboje spadna˛ na ziemie˛,
porania˛ sie˛...
Saul zakla˛ł pod nosem i nim zorientowała sie˛, co
zamierza, wspia˛ł sie˛ wyz˙ej i siła˛ oderwał jej re˛ce. Ogarne˛ła
ja˛ panika.
– Nie ruszaj sie˛! – warkna˛ł rozkazuja˛co. – Bo oboje
skre˛cimy kark – dodał, straz˙ackim sposobem zarzucaja˛c ja˛
sobie na plecy, a kiedy nabrała powietrza i zamkne˛ła oczy,
ostroz˙nie zacza˛ł schodzic´.
– Ale s´miesznie wygla˛dałas´ – zas´miała sie˛ Meg, kiedy
Saul wreszcie dotarł na ziemie˛ i postawił Tullah na nogi.
– Jestes´ bardzo dzielny, tatusiu, z˙e ja˛ uratowałes´.
Uratował ja˛? Oczy błysne˛ły jej złos´cia˛. Podniosła głowe˛,
odrzuciła w tył włosy. Opadły bujna˛ masa˛ na ramiona, bo
zapodziała sie˛ gdzies´ gumka, kto´ra˛ były s´cia˛gnie˛te.
– Nie musiałbys´ mnie ratowac´, gdybys´ mnie najpierw
nie przestraszył! – napadła na Saula. – S
´
wietnie sobie
radziłam, po´ki nie przyjechalis´cie.
– Tak? – zapytał sucho. – Powiedz mi, ile razy wczes´niej
byłas´ na takiej wysokiej drabinie?
– Jakos´ udało mi sie˛ wejs´c´ bez problemu – parskne˛ła.
– Wchodzenie jest łatwe – powiedział Robert, choc´ nikt
go o to nie pytał. – Problem zaczyna sie˛, kiedy chcesz zejs´c´.
– Tullah włas´nie nam to pokazała – spokojnie pod-
sumował Saul. Odwro´cił sie˛ do niej, by dzieci nie mogły
usłyszec´ jego sło´w. – Gdybym miał inny charakter, to
mo´głbym sobie pochlebiac´, z˙e celowo tam weszłas´, by
wpas´c´ mi w ramiona – powiedział, zniz˙aja˛c głos. – Ale jes´li
naprawde˛ ci o to chodziło...
– Nie! – wykrzykne˛ła z ws´ciekłos´cia˛, zapominaja˛c
o obecnos´ci dzieci. Nie chciała jednak widziec´ jego roz-
bawionych oczu i wygie˛tych w us´miechu ust. – Twoje
ramiona to ostatnie miejsce, o jakim mogłabym marzyc´
– powiedziała zjadliwie. – A ty jestes´ ostatnim me˛z˙czyzna˛,
z jakim...
– Tullah, uwaz˙aj – ostro przerwał jej Saul. – Inaczej...
– Inaczej co? – wypaliła ze złos´cia˛. – Pomys´lisz, z˙e cie˛
prowokuje˛? Z
˙
e podobaja˛ mi sie˛ tacy, kto´rym najbardziej
zalez˙y na zaliczeniu kolejnych panienek?
– Na Boga! – obruszył sie˛, a jego us´miech zgasł w jednej
chwili. Patrzył na nia˛ z politowaniem. – Wspo´łczuje˛ faceto-
wi, kto´ry na ciebie trafi. Ale cos´ ci wyjas´nie˛... To, co
mo´wiłas´, w z˙aden sposo´b mnie nie dotyczy. W z˙aden sposo´b
– dodał z naciskiem. – Zacznijmy od tego, z˙e...
– ...z˙e nie jestem w twoim typie – podpowiedziała
z pasja˛. – Oczywis´cie. Wolisz naiwne, niedos´wiadczone
ga˛ski, prawda? Młodziutkie dziewczyny, kto´re nie sa˛ w sta-
nie cie˛ rozszyfrowac´...
Była tak wzburzona, z˙e nadal nie pamie˛tała o stoja˛cych
obok dzieciach. Wprawdzie rozmawiali przyciszonymi gło-
sami, ale istnieja˛ce mie˛dzy nimi napie˛cie było doskonale
wyczuwalne. Us´wiadomiła to sobie dopiero wtedy, gdy
rozległ sie˛ drz˙a˛cy głosik Meg:
– Tato...
Opamie˛tała sie˛ natychmiast. S
´
cisne˛ło ja˛ w gardle i po-
czuła łzy w oczach, widza˛c, jak Saul błyskawicznie pochyla
sie˛ nad mała˛, bierze na re˛ce, przemawia do niej z czułos´cia˛.
Jej ojciec nigdy taki nie był. Ani tamten me˛z˙czyzna,
kto´ry tak boles´nie zawio´dł jej młodzien´cza˛, niedojrzała˛
miłos´c´.
Dziewczynka ukryła gło´wke˛ na piersi Saula. Tullah
wzdrygne˛ła sie˛, czuja˛c na sobie jego ostre spojrzenie.
Jemima i Robert przysune˛li sie˛ do ojca, jakby oboje
chcieli go osłonic´. Tullah przełkne˛ła s´line˛.
– Bardzo mi miło, z˙e tata przywio´zł was do mnie
w odwiedziny... – zacze˛ła.
– Wcale nie – przerwała jej Jemima. – Jechalis´my do
domu, ale zobaczylis´my cie˛ na drabinie i tata powiedział, z˙e
to nie wygla˛da bezpiecznie.
Jechali do domu. Tullah zmarszczyła brwi. Przeciez˙ ta
droga prowadziła tylko do starej farmy, kto´ra˛ niedawno
z takim zachwytem opisywała Olivii.
Wie˛c to Saul tam mieszka!
– Przepraszam, z˙e przeze mnie zmarnowalis´cie tyle
czasu – wydusiła, unikaja˛c wzroku Saula.
– Przyjedziesz do nas kiedys´, prawda? – przymilnie
poprosiła Meg, wychylaja˛c sie˛ z obje˛c´ ojca i kłada˛c re˛ke˛ na
jej ramieniu. – Poczytasz mi troszke˛, a jak be˛dziesz chciała,
to moz˙esz pobawic´ sie˛ moja˛nowa˛Barbie... ona ma mno´stwo
ubranek i własny samocho´d i...
Stoja˛ca tuz˙ za nia˛ Jem prychne˛ła z niesmakiem.
Bez słowa patrzyła, jak Saul przykazuje dzieciom poz˙eg-
nac´ sie˛ ładnie, a potem prowadzi je do auta.
Drabina nadal stała oparta o s´ciane˛ domu. Tullah zmie-
rzyła ja˛ pose˛pnym spojrzeniem.
– To wszystko przez ciebie – mrukne˛ła z nieche˛cia˛.
– Gdyby nie ty...
Rzeczywis´cie wpadła mu prosto w ramiona. Zupełnie
jakby to sobie zaplanowała. A przeciez˙... wolałabym wpas´c´
w kłe˛bowisko z˙mij, stwierdziła stanowczo, chociaz˙ moz˙e
nie do kon´ca szczerze.
– Och, z˙ebym nie zapomniała, mam smakowita˛ kostke˛
dla twojego psiaka.
– A juz˙ mys´lałam, z˙e wszystko poszło do tego garnka
– rozes´miała sie˛ Olivia, patrza˛c na stoja˛ca˛ przy kuchni
Tullah. – Włas´ciwie, co ty tam pichcisz? – zapytała,
pro´buja˛c odwro´cic´ uwage˛ Tullah od poprzedniego tematu
rozmowy.
– Zupe˛ z poro´w i kurczaka – odrzekła Tullah. Nie dała
sie˛ zwies´c´. – Szkoda jednak, z˙e mi nie powiedziałas´, z˙e ten
dom na kon´cu drogi nalez˙y do Saula...
– Zupa z poro´w i kurczak... przepadam za tym.
– Jeszcze nie sa˛ gotowe i długo nie be˛da˛, jes´li be˛dziesz
mnie rozpraszac´ – ostrzegła ja˛ Tullah.
– No co´z˙, znam twoje zdanie na temat Saula, wie˛c nie
chciałam ci mo´wic´, z˙e two´j wymarzony dom nalez˙y do
niego.
– A wiesz, jak sie˛ czułam, kiedy okazało sie˛, z˙e wcale
nie przyjechali mnie odwiedzic´, tylko po prostu wracali do
siebie?
– Dajmy juz˙ spoko´j Saulowi. Zapomnij o nim – zbyła ja˛
Olivia. – Powiedz mi lepiej, co mys´lisz o Jamesie.
Zapomniec´ o Saulu? Gdyby tylko to było moz˙liwe!
Olivii nawet sie˛ nie s´ni, ile by za to dała!
– O Jamesie? Lubie˛ go – powiedziała szczerze. – Fajny
z niego facet.
– Podoba ci sie˛! – ucieszyła sie˛ Olivia. – Wiedziałam, z˙e
tak be˛dzie. Powinnas´ zaprosic´ go na obiad czy kolacje˛.
Me˛z˙czyz´ni lubia˛ gotowac´.
Tullah popatrzyła na nia˛ podejrzliwie.
– Ja tez˙ lubie˛ – powiedziała z naciskiem. – Dlatego to
robie˛.
– Ale masz cały gar jedzenia, a duz˙o przyjemniej jes´c´
w towarzystwie – triumfuja˛cym tonem rzuciła Olivia.
– Wcale nie jem sama – oznajmiła Tullah, us´miechaja˛c
sie˛ zagadkowo.
– Zaprosiłas´ Jamesa na kolacje˛...? To czemu od razu nie
powiedziałas´? – Olivia nie kryła podniecenia.
– Nie Jamesa. Mary i Ivy z sa˛siedztwa – sprostowała
Tullah.
Olivia popatrzyła na nia˛ dziwnie.
– Ale rozmawiałas´ z Jamesem – powiedziała domys´lnie.
– Tak – potwierdziła kro´tko i szybko sie˛ poddała.
– Umo´wiłam sie˛ z nim na s´rode˛, na drinka.
– Wiedziałam, z˙e przypadniecie sobie do gustu!
– us´miechne˛ła sie˛ Olivia.
– To s´wietny chłopak. Lubie˛ go – powiedziała Tullah
i dodała, by nie pozostawiac´ z˙adnych niedomo´wien´: – Ale
wyła˛cznie jako kumpla.
– Jasne – przystała Olivia.
– Mary i Ivy sa˛ bardzo miłe, maja˛ mno´stwo do powie-
dzenia. Sa˛ doskonale zorientowane w historii tego regionu.
Dowiedziałam sie˛ od nich, z˙e tereny, na kto´rych teraz
rozbudowuje sie˛ Aarlston, przed laty były polem bitwy.
Wczes´niej nie miałam o tym poje˛cia.
– To było w czasie wojny domowej – potwierdziła
Olivia. – Haslewich lez˙ało na przecie˛ciu szlako´w hand-
lowych z po´łnocy na południe i ze wschodu na zacho´d.
W czasach rzymskich transportowano te˛dy so´l do Chester
i do porto´w. To włas´nie od soli zacza˛ł sie˛ rozwo´j i stopniowe
bogacenie sie˛ regionu.
– Dzie˛ki za lekcje˛ historii – zaz˙artowała Tullah.
– Nasze miasteczko ma bardzo ciekawa˛ przeszłos´c´
– Olivia dzielnie broniła rodzinnych stron. – I nadal idzie do
przodu. Zobacz, w jakim tempie staje sie˛ os´rodkiem biznesu
i nowoczesnej technologii. A skoro juz˙ o tym mo´wimy, to
powiedz mi, jak ci sie˛ podoba nowa praca? – zapytała,
zmieniaja˛c temat.
– Bardzo – szczerze odrzekła Tullah. – I nawet trud-
no dokładnie okres´lic´ dlaczego. Moz˙e dlatego, z˙e jestes´-
my z dala od wielkiego miasta, z˙e z˙ycie toczy sie˛ tutaj
innym rytmem? Nie wiem. Ale bardzo mi odpowiada
panuja˛ca w naszym dziale atmosfera; kaz˙dy ma poczucie,
z˙e jest cze˛s´cia˛ zespołu, z˙e pracujemy dla wspo´lnej spra-
wy, wszyscy sa˛ otwarci i w kaz˙dej chwili che˛tni do
pomocy.
– Mhm... podobno najwie˛kszy wpływ na atmosfere˛
w zespole zwykle ma ten, kto nim kieruje, a Saul ma opinie˛
człowieka, kto´ry w kaz˙dym potrafi dostrzec najlepsze
strony, dac´ mu motywacje˛ i poczucie, z˙e jest doceniany.
– Prawde˛ mo´wia˛c, rzadko go widuje˛, a z tego, co słysze˛,
on raczej niewiele czasu spe˛dza w biurze – nieco lek-
cewaz˙a˛co powiedziała Tullah.
– Moz˙liwe, ale z pewnos´cia˛ ma całkowita˛ kontrole˛ nad
tym, co sie˛ dzieje i jak posuwaja˛sie˛ sprawy. A co do tego, z˙e
rzadko bywa na miejscu... – Olivia zachmurzyła sie˛ nieco.
– Mys´le˛, z˙e to tylko chwilowo. Zmienił stanowisko gło´wnie
ze wzgle˛du na to, by miec´ czas dla dzieci.
Tullah nie skomentowała tego stwierdzenia. Dla jej
spokoju sumienia byłoby lepiej, gdyby jednak okazał sie˛
złym ojcem, ale musiała przyznac´, z˙e pomyliła sie˛ w jego
ocenie.
Podobnie jak chciałaby nadal wierzyc´, z˙e wykorzystał
swoja˛ prawnicza˛ wiedze˛, by podste˛pnie zdobyc´ prawa do
dzieci, ale uczciwos´c´ kazała jej przyznac´, z˙e to ro´wniez˙ nie
było prawda˛.
Przyznano mu opieke˛ nad dziec´mi nie dlatego, z˙e chciał
cos´ na tym wygrac´, ale dla ich dobra. Pragne˛ły tego i one,
i ich matka.
No dobrze. Niech wie˛c sobie be˛dzie idealnym ojcem, ale
to nie zmienia faktu, z˙e pro´bował uwies´c´ Olivie˛, a teraz
zastawia sidła na nastoletnia˛ kuzynke˛, kto´ra nie dos´c´, z˙e jest
z nim spokrewniona, to mogłaby byc´ jego co´rka˛.
I jest wystarczaja˛co, nawet duz˙o wie˛cej niz˙ wystarczaja˛co,
przystojny i me˛ski, by na jego widok serce biło jej mocniej.
A co dopiero mo´wic´ o niedos´wiadczonej dziewczynie.
– Wiesz, nie moge˛ juz˙ doczekac´ sie˛ balu organizowane-
go przez wasza˛ firme˛ – wyznała Olivia. – Zapowiada sie˛, z˙e
to be˛dzie najwaz˙niejsze wydarzenie tego lata. Podobno
odbe˛dzie sie˛ w Fitzburgh Place.
– Tak – potwierdziła Tullah. – Ma byc´ urza˛dzony na
wzo´r osiemnastowiecznych balo´w wydawanych w Lon-
dynie. Nie zabraknie kwartetu graja˛cego utwory Haendla,
po jeziorze i kanale be˛da˛ pływac´ gondole. Gos´cie sa˛
zobowia˛zani wysta˛pic´ w strojach z epoki i w maseczkach.
Be˛da˛ potrawy podawane na osiemnastowiecznych przyje˛-
ciach weselnych, a na koniec przewidziano pokaz ogni
sztucznych. Zapowiada sie˛ wspaniale. Słyszałam, z˙e za-
prosili wszystkich pracowniko´w i połowe˛ miasteczka. Bob-
bie niedawno wpadła na pomysł, z˙ebys´my wybrały sie˛
wszystkie do Londynu, z˙eby poszukac´ strojo´w.
– Moz˙emy zatrzymac´ sie˛ na noc i wybrac´ sie˛ wieczorem
do teatru – entuzjastycznie podchwyciła Olivia. – Ciekawa
jestem, jak be˛de˛ wygla˛dac´ ubrana, a raczej przebrana, na
wzo´r damy z ,,Niebezpiecznych zwia˛zko´w’’. Pod tym
wzgle˛dem z˙adna z nas nie moz˙e sie˛ ro´wnac´ do ciebie
– dodała z z˙alem. – Masz wymarzona˛ figure˛ do tego typu
sukni, kusza˛ce kra˛głos´ci i talie˛ osy.
– W takim razie szkoda, z˙e przyszło mi z˙yc´ nie wtedy,
a w dwudziestym wieku – zas´miała sie˛ Tullah.
– Masz figure˛, kto´ra nigdy nie wyjdzie z mody – z prze-
konaniem zapewniła ja˛ Olivia.
– Ten wyjazd do Londynu moz˙e byc´ całkiem niezły
– powiedziała Tullah. – A kiedy chciałabys´ pojechac´?
– To zalez˙y, trudno mi teraz powiedziec´. Ale dam ci
znac´.
– Na pewno nie dasz sie˛ namo´wic´ na jeszcze jednego
drinka? – kusił James.
Tullah stanowczo pokre˛ciła głowa˛.
– Naprawde˛ musze˛ juz˙ is´c´ – usprawiedliwiała sie˛.
– Mam zamiar jeszcze troche˛ popracowac´.
– Szkoda – westchna˛ł. – Miałem nadzieje˛, z˙e wycia˛gne˛
cie˛ na kolacje˛. Moz˙e wie˛c innym razem...
Tullah us´miechne˛ła sie˛.
Z przyjemnos´cia˛ przyje˛ła jego zaproszenie, kiedy za-
dzwonił, by umo´wic´ sie˛ na drinka, i miło jej było znowu go
zobaczyc´, ale teraz z kaz˙da˛ chwila˛ w barze robiło sie˛ coraz
tłoczniej, a na nia˛ rzeczywis´cie czekało sporo pracy.
– To pozwo´l sie˛ przynajmniej odprowadzic´ do samo-
chodu – powiedział, kiedy podniosła sie˛ i zacze˛ła przeciskac´
przez ge˛stnieja˛cy tłum. – Wielkie nieba! Saul! – zawołał
James, machaja˛c re˛ka˛, by zwro´cic´ jego uwage˛. Tullah nie
zda˛z˙yła go powstrzymac´.
Wygla˛dało, z˙e jest sam, a sa˛dza˛c po jego twarzy, jest
podobnie zachwycony tym spotkaniem jak ja, stwierdziła,
przygla˛daja˛c sie˛, jak toruje sobie droge˛ przez tłum. Ludzie,
kto´rzy nie ruszali sie˛ z miejsca, kiedy starała sie˛ dotrzec´ do
wyjs´cia, przed nim rozste˛powali sie˛ z szacunkiem. Jakas´
kobieta obdarzyła mijaja˛cego ja˛ Saula zache˛caja˛cym, peł-
nym jawnego podziwu us´miechem.
– Włas´nie wychodzilis´my – dobiegł ja˛ głos Jamesa.
– Pro´bowałem namo´wic´ Tullah na drugiego drinka, ale ma
inne plany na wieczo´r.
– Rozumiem. – Saul powiedział to uprzejmie, ale pa-
trzył na nia˛ chłodno. – W takim razie z˙ycze˛ wam miłego
wieczoru.
– Mnie sie˛ taki nie zapowiada – szczerze oznajmił
James. – Tullah odrzuciła zaproszenie na kolacje˛, bo ma
w domu robote˛.
– Jedziesz do domu pracowac´? – ostro zapytał Saul.
Dlaczego patrzy na nia˛ w taki sposo´b? Moz˙e uwaz˙a, z˙e
sobie nie radze˛, skoro musze˛ pracowac´ w domu, z˙e sie˛ nie
nadaje˛?
– Jest kilka rzeczy, kto´re chce˛ jeszcze raz przejrzec´
– tłumaczyła.
– Widzisz, Saul, jakiego masz oddanego pracownika?
– zaz˙artował James. – Na nieszcze˛s´cie dla mnie. Ale
naste˛pnym razem nie po´jdzie ci tak łatwo – uprzedził.
– Be˛dzie wszystko jak nalez˙y: przyjemna nies´pieszna
kolacja, potem...
– Skoro masz problemy z praca˛... – przerwał mu Saul,
zwracaja˛c sie˛ do Tullah.
– Nie mam problemo´w – zaprzeczyła ostro. – Po prostu
łatwiej mi ogarna˛c´ skomplikowane fakty, kiedy nic mnie nie
rozprasza.
Hałas narastał, robiło sie˛ coraz cias´niej. Ktos´ z nowo
przybyłych tłocza˛cych sie˛ przy barze, cofna˛ł sie˛ nagle,
popychaja˛c Tullah. Wycia˛gne˛ła re˛ke˛, by nie poleciec´ do
przodu. W tym samym momencie Saul przesuna˛ł sie˛ nie-
co i jej dłon´ wyla˛dowała na jego piersi. Dzieliły ich
centymetry.
Poczuła, z˙e robi sie˛ czerwona. Pos´piesznie szarpne˛ła sie˛
w tył.
– Musze˛ juz˙ is´c´ – szybko powiedziała do Jamesa. – Nie,
nie odprowadzaj mnie. Jest jeszcze widno, a pewnie chcecie
sobie z Saulem pogadac´.
Musne˛ła jego ramie˛ i, nim zda˛z˙ył otworzyc´ usta, wyko-
rzystała powstała˛ w tłumie szczeline˛ i ruszyła do wyjs´cia.
– Dobrze sie˛ znasz z Tullah? – zapytał Saul, kiedy
dziewczyna znikne˛ła im z oczu.
– Nie tak dobrze, jak bym sobie z˙yczył – z z˙alem odrzekł
James i dodał: – Postawic´ ci drinka?
– Dzie˛ki, ale nie – odparł i zerkna˛ł na zegarek. – Za pie˛c´
minut mam spotkanie w Grosvenor.
– W Grosvenor? – zdumiał sie˛ James. – W takim razie,
co ty tu robisz?
– Wydawało mi sie˛, z˙e widze˛ kogos´ znajomego – ostroz˙-
nie odpowiedział Saul. Zreszta˛ była to szczera prawda.
Zobaczył Jamesa i Tullah i mimowolnie wszedł do s´rodka.
Tyle z˙e wcale nie miał zamiaru mu o tym mo´wic´.
Zrobił to zupełnie instynktownie. Za to teraz nie opusz-
czało go niejasne przeczucie, z˙e moz˙e wcale nie jest taki
dojrzały, jak to sobie nieskromnie wyobraz˙ał.
ROZDZIAŁ SIO
´
DMY
Olivia wprawdzie uwaz˙a, z˙e kobieca figura jest zawsze
na czasie, ale tego przekonania raczej nie podzielaja˛ dzi-
siejsi projektanci, zgryz´liwie pomys´lała Tullah, zapinaja˛c
pasek spodni na ostatnia˛ dziurke˛.
Kremowe spodnie z mie˛kkiej wełny lez˙ały na niej
doskonale, miały jednakz˙e jeden istotny mankament – jak
wie˛kszos´c´ ubran´ były za luz´ne w talii. I co z tego, z˙e gdy
tylko je kupiła, krawiec je dopasował. Od tamtej pory troche˛
zeszczuplała, gło´wnie z powodu stresu zwia˛zanego ze
zmiana˛ pracy i przeprowadzka˛, a kiedy chudła, to od razu
ubywało jej pare˛ centymetro´w w talii. Upodabniała sie˛
wtedy bardziej do Dolly Parton niz˙ do wysmukłych mode-
lek.
Nie miała juz˙ czasu na szukanie czegos´ innego; jes´li
zaraz nie wyjdzie, spo´z´ni sie˛ do pracy. Zreszta˛, nie warto sie˛
martwic´, z˙akiet zamaskuje te˛ niedoskonałos´c´.
Nie nacia˛gała prawdy, kiedy mo´wiła Olivii, z˙e bardzo
odpowiada jej nowa praca. Była naprawde˛ zadowolona.
Czasami nawet ze zdumieniem stwierdzała, z˙e jada˛c rano,
nuci sobie pod nosem, wczes´niej to sie˛ jej nie zdarzało.
– ...od rana jest niezła panika – podekscytowanym
głosem rzekła Barbara, ledwie Tullah zda˛z˙yła usia˛s´c´ przy
biurku. – Derek rozchorował sie˛ na dobre, pewnie złapał
tego wirusa, kto´ry ostatnio nas dziesia˛tkuje. Problemy
z z˙oła˛dkiem. A miał rano leciec´ z szefem do Hagi.
Zmarszczyła brwi. Derek był jej bezpos´rednim przełoz˙o-
nym; wczoraj siedziała z nim do wieczora, pomagaja˛c mu
przygotowac´ wszystkie papiery na dzisiejszy wyjazd.
– Ktos´ musi go zasta˛pic´. Rozprawa zaczyna sie˛ z same-
go rana, za po´z´no, z˙eby cos´ zmienic´.
– Włas´nie. – Barbara zrobiła zabawna˛ mine˛, us´miech-
ne˛ła sie˛ figlarnie. – Szkoda, z˙e nie ja. Z przyjemnos´cia˛
wyjechałabym na pare˛ dni z naszym seksownym szefem.
Tullah uniosła brwi, ale powstrzymała sie˛ od komen-
tarza. Zapatrzyła sie˛ w ekran monitora.
W tej samej chwili zadzwonił telefon.
– Tullah Richards – powiedziała, podnosza˛c słuchawke˛
i nie odrywaja˛c oczu od komputera.
– Czes´c´, Tullah... Mogłabys´ zajrzec´ do mnie na chwile˛?
– Oczywis´cie.
Odłoz˙yła słuchawke˛ i niewidza˛cym wzrokiem wpa-
trywała sie˛ w monitor.
Czego on moz˙e od niej chciec´?
Podniosła sie˛ i pos´piesznie przebiegła mys´la˛ wszystkie
sprawy. Nie miał do czego sie˛ przyczepic´. Zreszta˛, nie dalej
jak wczoraj Derek z aprobata˛ wyraz˙ał sie˛ o jej pracy,
zadowolony nie tylko z wyniko´w, ale łatwos´ci, z jaka˛weszła
w nowe dla niej zadania.
Czuła s´ciskanie w z˙oła˛dku, gdy wjez˙dz˙ała na go´re˛,
a potem szła korytarzem do gabinetu Saula.
Otworzyła drzwi. Marsha powitała ja˛ promiennym
us´miechem. Tullah weszła do gabinetu.
Saul rozmawiał przez telefon. Na jej widok gestem
poprosił, by usiadła. Był w eleganckim ciemnym garniturze,
ale zdja˛ł marynarke˛ i rozluz´nił gustowny krawat.
– Pochlebiasz mi, Travis, ale zapewniam cie˛, z˙e Thierry
doskonale potrafi mnie zasta˛pic´. Ma s´wietne kwalifikacje.
Ostatnio skon´czył studium podyplomowe w Harvard Law
School ze specjalizacja˛ z prawa mie˛dzynarodowego, a to
duz˙o wie˛cej, niz˙ mnie udało sie˛ osia˛gna˛c´.
Umilkł, przysłuchuja˛c sie˛ odpowiedzi. Mimowolnie i do
jej uszu docierały słowa zza oceanu. Rozmawiaja˛cy z Sau-
lem me˛z˙czyzna nie chciał słuchac´ o z˙adnych dyplomach, dla
niego liczyło sie˛ dos´wiadczenie.
– Travis, miło mi to słyszec´ – przerwał mu Saul – ale
jestem przekonany, z˙e Thierry znakomicie sie˛ nadaje na to
stanowisko. Daj mu tylko troche˛ czasu... Przepraszam
– zwro´cił sie˛ do Tullah, odkładaja˛c słuchawke˛.
W milczeniu czekała, co jej teraz powie. Miała o nim
wyrobiona˛opinie˛, wie˛c spodziewała sie˛, z˙e zaraz nawia˛z˙e do
skon´czonej przed chwila˛rozmowy. Thierry zaja˛ł jego miejsce
i najwyraz´niej sobie nie radził. Czyli akcje Saula rosły.
Zaskoczył ja˛, bo ani słowem do tego nie wro´cił. Zamiast
tego zapytał:
– Słyszałas´, z˙e Derek sie˛ rozchorował?
– Tak.
– Wiem, z˙e razem z nim zajmowałas´ sie˛ ta˛ sprawa˛
dotycza˛ca˛ własnos´ci praw patentowych. Dzisiaj w Hadze
ma zacza˛c´ sie˛ rozprawa.
– Tak. Derek zlecił mi zbadanie tej historii. Kto pierwot-
nie miał prawa do patentu i na jakich warunkach przeszły
w nasze re˛ce. Pierwsza z˙ona włas´ciciela praw przeje˛ła je
przy podziale maja˛tku po rozwodzie. Korporacja odkupiła je
od niej dwadzies´cia lat temu.
– Jestes´ pewna, z˙e to były te włas´nie prawa? Z
˙
e patent
został przyznany dwadzies´cia pie˛c´ lat temu?
– Co do tego nie ma wa˛tpliwos´ci, choc´ nie było łatwo
przes´ledzic´ jego losy – powiedziała Tullah. – Pozew
przeciwko nam zasadza sie˛ na twierdzeniu rodziny drugiej
z˙ony pierwotnego włas´ciciela, z˙e o ten patent wysta˛piono
nie dwadzies´cia pie˛c´, ale dziesie˛c´ lat temu, wie˛c wszelkie
dochody i honoraria za ten okres sa˛ im nalez˙ne.
– Twierdza˛, z˙e maja˛ dokument z urze˛du patentowego
potwierdzaja˛cy nadanie patentu dziesie˛c´ lat temu – Saul
zmarszczył brwi.
– Wiem. To bardzo skomplikowana i zawiła sprawa,
i musze˛ przyznac´, bardzo ciekawa z prawnego punktu
widzenia. Podejrzewam, z˙e pierwszy patent opiewał na
dziesie˛c´ lat, a potem Gerard Lebruck, jego włas´ciciel,
zmienił zdanie i postanowił zarejestrowac´ go na dwadzies´-
cia pie˛c´ lat, ale nie zniszczył pierwszego dokumentu. Wtedy
prawo patentowe było znacznie prostsze i nie tak czujnie
przestrzegane jak dzisiaj. Wydaje mi sie˛, z˙e ta rodzina
wyste˛puje w dobrej wierze. Sa˛dza˛, z˙e maja˛ w re˛kach
oryginalny dokument. Tak, niestety, nie jest.
– Hm... Widze˛, z˙e doskonale znasz wszystkie fakty,
tym lepiej. – Zerkna˛ł na zegarek. – Nie ma juz˙ czasu, by
szukac´ kogos´ na miejsce Derka, wie˛c be˛dziesz musiała go
zasta˛pic´.
– Ja? Ale...
– Mamy samolot za trzy godziny, zda˛z˙ysz pojechac´ do
domu i wzia˛c´ kilka rzeczy – cia˛gna˛ł Saul. – Marsha zamo´wi
dla ciebie samocho´d. Zabierze cie˛ do domu, a potem
odwiezie na lotnisko. Tam sie˛ spotkamy. I wez´ jakis´ stro´j na
wieczo´r. Claus van der Laurens, załoz˙yciel naszej firmy,
mieszka w Hadze. Jest na emeryturze, ale nadal bardzo sie˛
wszystkim interesuje. Zreszta˛ jego rodzina ma wie˛kszos´c´
udziało´w. Po rozprawie pewnie zaprosi nas na kolacje˛.
Nie mogła pozbierac´ mys´li. Patrzyła na niego roz-
szerzonymi oczami. Jest pewna swoich racji i potrafi ich
bronic´, ale co innego wysta˛pic´ przed sa˛dem...
Serce biło jej jak szalone. A jes´li jej sie˛ nie uda? Jes´li
zawiedzie? Jes´li przez nia˛ firma straci prawa do patentu, na
kto´rym zbudowała swo´j sukces?
– Obawiam sie˛... – zacze˛ła, ale nie dał jej skon´czyc´.
– Bez dyskusji, Tullah – powiedział stanowczo. – Za
trzy godziny chce˛ cie˛ widziec´ na lotnisku.
Prosty czarny kostium i kremowa, jedwabna bluzka
powinny byc´ odpowiednim strojem na rozprawe˛, stwier-
dziła, pos´piesznie przegla˛daja˛c wieszaki. Pojedzie w tym,
co ma na sobie; nie ma juz˙ czasu, z˙eby sie˛ przebierac´, tym
bardziej z˙e musi jeszcze przejrzec´ papiery.
Na wszelki wypadek dołoz˙yła jeszcze jedna˛ bluzke˛. Na
wieczo´r wez´mie te spodnie z bra˛zowego jedwabiu i pozor-
nie skromna˛, kremowa˛go´re˛, zapinana˛pod szyje˛ na guziczki.
Elegancki z˙akiet z bra˛zowego lurexu zasłoni przepastny
dekolt na plecach. Całos´c´ powinna wygla˛dac´ niez´le i nada-
wac´ sie˛ na kolacje˛ z załoz˙ycielem firmy. W poprzedniej
pracy cze˛sto zdarzały sie˛ słuz˙bowe wyjs´cia, ale zwykle
w porze lunchu i wystarczało miec´ kilka kostiumo´w. Nie
potrzebowała wieczorowych kreacji.
Bielizna, kosmetyki, dz˙insy i zwykła bluzka, w razie
gdyby przypadkiem miała okazje˛ powło´czyc´ sie˛ po mies´cie
i pozwiedzac´ muzea. I to włas´ciwie wszystko, wie˛cej nie
wejdzie do podre˛cznej torby. Saul z go´ry zapowiedział, z˙e
nie be˛da˛ nic oddawac´ na bagaz˙.
– Dzie˛ki temu zaoszcze˛dzimy sporo czasu, nie be˛dzie-
my czekac´ na walizki – wyjas´nił. – Musze˛ wgryz´c´ sie˛
w dokumenty dotycza˛ce sprawy; Derek nie zda˛z˙ył mnie
wprowadzic´. Chciałbym omo´wic´ z toba˛ kilka rzeczy.
Oto stoi przed pierwsza˛ powaz˙na˛ pro´ba˛, pierwszym
prawdziwym sprawdzianem. Okazja, by wykazac´ sie˛ wie-
dza˛ i umieje˛tnos´ciami. I to pod czujnym okiem Saula. Z
˙
e tez˙
akurat tak to wyszło! Jego obecnos´c´ zbijała ja˛ z tropu.
Doskonale wie, jak jest do niej nastawiony. Nigdy tego nie
okazał, kiedy czasem mijali sie˛ w korytarzu, wie˛c nic nie
mogła mu zarzucic´, ale przeciez˙ wie. I zna powo´d jego
nieche˛ci.
Ktos´ mo´głby powiedziec´, z˙e sama jest sobie winna.
Gdyby była bardziej dalekowzroczna i ewentualnie zdobyła
sie˛ na odrobine˛ pochlebstwa, to sytuacja wygla˛dałaby
inaczej. Ale takie zachowanie nie jest w jej stylu. I nigdy nie
be˛dzie, a juz˙ na pewno nie w odniesieniu do Saula.
Jednak musi pamie˛tac´, z˙e jest jej szefem i powinna
wykonywac´ jego polecenia.
Wzdrygne˛ła sie˛ i szybko skon´czyła pakowanie. Wpraw-
dzie w czasie remontu wymieniono ogrzewanie, jednak
w domu nadal czuło sie˛ wilgoc´. Podobno z powodu grubos´ci
muro´w, jak stwierdzili fachowcy. Niez´le sobie wtedy pona-
rzekali. Zbiegła na do´ł. Moz˙e ta deszczowa aura jeszcze sie˛
odmieni, pocieszyła sie˛ w duchu. Tak mało czasu pozostało
do balu.
Zbliz˙aja˛ca sie˛ maskarada ekscytowała cała˛ lokalna˛ spo-
łecznos´c´. Zapowiadało sie˛ ogromne wydarzenie, a kiedy
potwierdziły sie˛ pogłoski, z˙e wezma˛ w nim udział wszyscy
pracownicy, w miasteczku zapanowała atmosfera podnieco-
nego wyczekiwania.
Lord Astlegh, włas´ciciel Fitzburgh Place, za odpo-
wiednia˛ opłata˛ zgodził sie˛ udoste˛pnic´ swoja˛ posiadłos´c´
z rozległymi, urza˛dzonymi w stylu włoskiego renesansu
i starannie utrzymanymi ogrodami.
– Podobno decyduja˛cym argumentem były kanały, pro-
wadza˛ce do sztucznego jeziora – z mina˛ osoby dobrze
poinformowanej powiedziała Olivia. – Saul mo´wił, z˙e w ten
sposo´b chciano uhonorowac´ zasługi załoz˙yciela korporacji,
Holendra z pochodzenia.
Odepchne˛ła od siebie mys´li o balu, ma teraz waz˙niejsze
sprawy na głowie. Pos´piesznie wsiadła do auta, kierowca od
razu ruszył.
– Zamo´wiłam ci bilet – na odchodne poinformowała ja˛
Marsha, kiedy w pos´piechu opuszczała biuro. – Musisz
tylko odebrac´ go w okienku.
Do odlotu pozostało mniej niz˙ godzina, ale nie musiała
sie˛ s´pieszyc´. Lecieli pierwsza˛ klasa˛, wie˛c, jak pouczyła ja˛
Marsha, wystarczyło byc´ czterdzies´ci pie˛c´ minut przed
startem. Mimo to poczuła skurcz w z˙oła˛dku, kiedy siedza˛ca
za lada˛ urze˛dniczka kolejny raz zacze˛ła przerzucac´ papiery,
daremnie pro´buja˛c odnalez´c´ jej bilet. Juz˙ widziała mine˛
Saula, kiedy okaz˙e sie˛, z˙e z nim nie leci.
– Bardzo mi przykro – z zafrasowana˛ mina˛ odezwała sie˛
urze˛dniczka – ale niestety, nie widze˛ pani biletu.
– Nie ma dla mnie biletu? – Niemal zaparło jej dech. No
i co teraz zrobi? Z desperacja˛ rozejrzała sie˛ po hali, szukaja˛c
wzrokiem telefonu. Spostrzegła zbliz˙aja˛cego sie˛ Saula
i odetchne˛ła z ulga˛.
Z ulga˛! Nie była teraz pora, by zastanawiac´ sie˛, ska˛d
wzie˛ła sie˛ ta niezbita pewnos´c´, z˙e on juz˙ cos´ poradzi, z˙e
choc´by spod ziemi, ale wydobe˛dzie dla niej ten bilet.
– Czes´c´, Tullah!
– Nie moga˛ znalez´c´ mojego biletu – powiedziała zde-
nerwowana. – Miałam go tu odebrac´, ale podobno nie ma.
– Zgadza sie˛. Odebrałem go wczes´niej – odrzekł ze
spokojem.
– Ty odebrałes´? – Starała sie˛ ostroz˙nie dobierac´ słowa,
by nie eksplodowac´. – Ty? – powto´rzyła, z trudem po-
wstrzymuja˛c ws´ciekłos´c´.
Czy on naprawde˛ nie zdaje sobie sprawy, na jaki stres ja˛
naraził?
– Cos´ nie tak? – zapytał, leciutko marszcza˛c brwi
i dotykaja˛c jej ramienia.
Ze złos´cia˛ strzepne˛ła jego dłon´, odwro´ciła sie˛, by nikt
postronny nie słuchał, co ma mu do powiedzenia.
– Owszem! – parskne˛ła mu w twarz. – Oczywis´cie
nawet sie˛ nie domys´lasz, co ja przez ciebie przez˙yłam.
Bałam sie˛, z˙e nie polece˛, a wystarczaja˛co dobitnie powie-
działes´, z˙e jestem potrzebna w Hadze. I nagle słysze˛, z˙e nie
ma dla mnie biletu. – Głos zadrz˙ał jej niebezpiecznie.
– Przeciez˙ był dla ciebie bilet – rzekł. – Ja...
– Ty go odebrałes´, wiem. Teraz juz˙ wiem... ale jeszcze
dziesie˛c´ minut temu nie wiedziałam. I gora˛czkowo sie˛
zastanawiałam, co teraz, do diabła, mam robic´ i w jaki
sposo´b dostac´ sie˛ na ten samolot!
Popatrzył na nia˛ w skupieniu.
– Rozumiem – powiedział. – Ale mimo to mys´le˛, z˙e
troche˛ przesadzasz. Zamierzałem czekac´ na ciebie przy
okienku, ale miałem niespodziewany telefon.
– Z pewnos´cia˛ od Louise – zjadliwie podsune˛ła Tullah,
zbyt wytra˛cona z ro´wnowagi, by pomys´lec´, co mo´wi.
Dopiero poniewczasie us´wiadomiła sobie, z˙e zamiast pozo-
stac´ na gruncie zawodowym, zupełnie niepotrzebnie nawia˛-
zała do fakto´w dotycza˛cych jego prywatnych spraw.
– Louise? – zapytał ostro, zwe˛z˙onymi oczami patrza˛c na
jej zarumieniona˛ twarz i mocno zacis´nie˛te usta. – Nie, nie od
Louise – odezwał sie˛ tak lodowatym tonem, z˙e poczuła
ciarki na plecach. – Od Jemimy. Wpadła w panike˛, z˙e nie
moz˙e znalez´c´ misia.
– Misia? – bezmys´lnie powto´rzyła za nim. Wczes´niejsze
wzburzenie opadło, niespodziewanie poczuła sie˛ znuz˙ona.
Co w nia˛ wsta˛piło? Z natury była dos´c´ pobudliwa,
czasami moz˙e za bardzo, ale zawsze potrafiła sie˛ hamowac´.
Tylko z˙e nigdy dota˛d nie dos´wiadczyła takiego wybuchu
ws´ciekłos´ci. I to w dodatku w stosunku do kogos´, z kim
ła˛czy ja˛ zalez˙nos´c´ słuz˙bowa.
– Misia – potwierdził i dodał szorstko: – Jemima dostała
go od nas... ode mnie, kiedy była jeszcze malutka i...
– Urwał. – Teraz jest w takim wieku, z˙e ida˛c do ło´z˙ka, musi
miec´ cos´ swojego i bliskiego, to pomaga jej zasna˛c´. I nie
potrafi sie˛ obejs´c´ bez swojego misia. Dzis´ rano mis´ gdzies´
sie˛ zapodział, mnie nie be˛dzie, wie˛c jest niespokojna.
Tullah zagryzła usta. Jakz˙e rozumiała dziewczynke˛! Za
nic by tego nie powiedziała, ale po rozwodzie rodzico´w jej
jedyna˛ pociecha˛ był stary, podniszczony mis´ panda, kto´rego
brała na noc do ło´z˙ka i dopiero wtedy spływał na nia˛ spoko´j.
S
´
wie˛cie wierzyła, z˙e przy nim nie spotka jej nic złego.
Dlatego teraz panda siedzi s´cis´nie˛ta w jej torbie, zamiast
spokojnie lez˙ec´ sobie w sypialni.
I choc´ juz˙ wczes´niej nieraz wyste˛powała przed sa˛dem, to
jutrzejsza rozprawa be˛dzie pierwszym sprawdzianem w no-
wej pracy, w dodatku pod krytycznym okiem Saula.
Jasne, z˙e gdyby nie fatalny zbieg okolicznos´ci, na pewno
nie wybrałby do tego włas´nie jej. Po prostu nie miał wyjs´cia,
tylko ona miała wszystkie informacje w małym palcu.
Nic dziwnego, z˙e była spie˛ta. Bała sie˛ jutrzejszego dnia.
Dlatego teraz ja˛ poniosło, kiedy przeraziła sie˛ brakiem
biletu. Oczywis´cie Saulowi nic o tym nie powie.
– Chodz´my do odprawy, juz˙ czas. Masz wszystko?
– Be˛de˛ miec´, jes´li dostane˛ swo´j bilet – powiedziała
dobitnie.
Kro´tki lot mina˛ł niezauwaz˙alnie, a na miejscu juz˙ czekał
na nich samocho´d. Hotel, do kto´rego ich przywieziono,
w niczym nie przypominał nowoczesnych anonimowych
budowli, jakie mijali po drodze z lotniska. Niewielki
i luksusowo urza˛dzony, mies´cił sie˛ w budynku, kto´ry kiedys´,
według sło´w Saula, był kamienica˛ nalez˙a˛ca˛ do bogatego
kupca.
Obecni włas´ciciele pieczołowicie zadbali o zachowanie
dawnego charakteru wne˛trza, ograniczaja˛c sie˛ do niezbe˛d-
nych modernizacji. Przestronne foyer i pote˛z˙ne schody były
ozdobione wisza˛cymi na s´cianach olejnymi portretami
me˛z˙czyzn o powaz˙nych spojrzeniach i upozowanych kobiet
z dziec´mi.
Foyer rozs´wietlał ogromny z˙yrandol, ciemne stroje hote-
lowej obsługi dyskretnie nawia˛zywały do głe˛bokich, nasy-
conych barw obrazo´w.
Czy to przez przypadek, czy moz˙e celowo, powietrze
było przesycone delikatnym korzennym aromatem cynamo-
nu, gałki muszkatołowej i innych, trudnych do rozpoznania
przypraw.
Tullah zacia˛gne˛ła sie˛ ta˛ przyjemna˛ wonia˛.
– Czy ten kupiec utrzymywał kontakty z Holenderskimi
Indiami Wschodnimi?
Saul us´miechem skwitował jej nieoczekiwane pytanie.
– Owszem – powiedział z uznaniem. – Mało kto tak
szybko wpada na pomysł, z˙e istnieje zwia˛zek mie˛dzy tym
zapachem a pierwotnym przeznaczeniem domu.
– To musiało niesamowicie przemawiac´ do wyobraz´ni...
– rozmarzyła sie˛. – Przywozic´ towary z tak daleka, czekac´,
az˙ dopłyna˛...
– Hm... pewnie tak, jes´li tylko udało sie˛ unikna˛c´ pirato´w
albo zniszczenia ładunku przez słona˛ wode˛, nie mo´wia˛c juz˙
o przypadkach, gdy łapo´wki zjadały cały zysk. – Widza˛c jej
mine˛, us´miechna˛ł sie˛ szerzej. – Oczywis´cie, dzisiaj to
włas´ciwie niemoz˙liwe, by w pełni wyobrazic´ sobie niebez-
pieczen´stwa i wysiłek, jakiego to wymagało. I ile w tym
było romantyzmu i odwagi, by podja˛c´ podro´z˙ na drugi
koniec s´wiata, polegaja˛c tylko na własnych umieje˛tno-
s´ciach, nadziei i pomys´lnych wiatrach.
– Portier pokaz˙e pan´stwu pokoje – z us´miechem oznaj-
miła recepcjonistka. Zwro´ciła sie˛ do Saula: – Te nowe
pokoje moz˙e nie be˛da˛ tak luksusowe jak apartament, kto´ry
był zarezerwowany wczes´niej, ale mam nadzieje˛, z˙e be˛dzie
pan´stwu u nas wygodnie.
Saul doła˛czył do Tullah.
– Marsha zamo´wiła najpierw apartament, dwie sypial-
nie poła˛czone salonikiem – wyjas´nił cicho. – Planowalis´my
z Derkiem, z˙e w wolnych chwilach popracujemy nad
kolejna˛ sprawa˛. Rano poprosiłem Marshe˛, z˙eby zarezer-
wowała oddzielne pokoje, w ten sposo´b be˛dziemy bardziej
niezalez˙ni. Poza tym to mniej kre˛puja˛ce.
Popatrzyła na niego zaskoczona. Nie spodziewała sie˛ po
nim takiego taktu. Z wraz˙enia zapomniała je˛zyka.
– Dochodzi czwarta – odezwał sie˛ Saul, zerkaja˛c na
zegarek. – Proponuje˛, z˙ebys´my spotkali sie˛ za po´ł godziny.
Pojedziemy do sa˛du, zorientujesz sie˛, jak tam wszystko
wygla˛da. Wieczorem mam słuz˙bowe spotkanie, ale to nie
powinno długo potrwac´. Gdybys´ miała jakies´ pytania doty-
cza˛ce sprawy, s´miało moz˙esz do mnie dzwonic´. Jutro
zaczynamy z samego rana. Jes´li twoje informacje sie˛
potwierdza˛, to po´jdzie szybko. Wieczorem idziemy na
kolacje˛ z Clausem van der Laurensem. Chodz´my, tam jest
winda...
Poda˛z˙yła za nim w milczeniu. Co jej sie˛ stało, dlaczego
nagle ogarna˛ł ja˛ taki smutek i poczucie osamotnienia, gdy
dowiedziała sie˛, z˙e Saul wychodzi na kolacje˛... bez niej?
ROZDZIAŁ O
´
SMY
Tullah chwyciła głe˛boki oddech.
– Przedkładamy kopie˛ patentu, z podpisem i data˛ zgod-
na˛z naszym os´wiadczeniem, poza tym kopie˛ pisma potwier-
dzaja˛cego sprzedaz˙ patentu i przeniesienie prawa własnos´ci
na nasza˛ korporacje˛ oraz kopie˛ umowy.
Czuła na sobie wzrok siedza˛cego po drugiej stronie
Saula. Odwro´ciła sie˛ mimowolnie, by na niego spojrzec´.
Włas´ciwie zrobiła to wbrew sobie, nie zalez˙ało jej na jego
uznaniu czy poparciu, ale podczas gdy sa˛d w skupieniu
zapoznawał sie˛ z przedstawionymi dokumentami, coraz
bardziej docierało do niej poczucie istnieja˛cego mie˛dzy
nimi porozumienia... trudna do zanalizowania nic´ kolez˙en´-
stwa, wzajemna bliskos´c´.
Jeszcze wczoraj zarzekała sie˛, z˙e Saul, bez wzgle˛du na
ostateczny wynik rozprawy, nie jest jej do niczego potrzeb-
ny, ale teraz, kiedy na sali sa˛dowej z kaz˙da˛ chwila˛ rosło
napie˛cie, jego milcza˛ca obecnos´c´ pozwalała jej odnalez´c´
w sobie spoko´j i siłe˛.
W obliczu sa˛du kaz˙dy przez˙ywa podobne stany, po-
wtarzała sobie w duchu, a porozumienie i wie˛z´ mie˛dzy
osobami stoja˛cymi po tej samej stronie wydaja˛ sie˛ czyms´
wyja˛tkowym, ale nie maja˛odniesienia do normalnego z˙ycia.
Wzdrygne˛ła sie˛. Saul, przygla˛daja˛cy sie˛ jej uwaz˙nie,
zmarszczył brwi.
Nadal trwało czytanie dokumento´w. Pro´bowała zacho-
wac´ spoko´j, choc´ coraz bardziej sie˛ denerwowała. Była
przekonana, z˙e racja jest po ich stronie, z˙e prawa do patentu
nalez˙a˛ do korporacji. Ale Saul przestrzegł ja˛ rano, by nadal
była czujna, z˙e przeciwnicy w ostatniej chwili moga˛
zaskoczyc´ ich i sa˛d nowym dokumentem, kto´rego istnienia
nikt sie˛ nie spodziewa.
A jes´li cos´ jej umkne˛ło, do czegos´ nie dotarła? Poczuła
nagły le˛k. Przegra sprawe˛, w dodatku na oczach Saula...
Teraz stanowia˛ zespo´ł, ale to sie˛ zmieni, gdy tylko opuszcza˛
budynek sa˛du, i duchowe wsparcie, jakie teraz czuła z jego
strony, zniknie bezpowrotnie.
Ku jej uldze przeciwnicy, aczkolwiek butni i pewni
siebie, nie przedstawili niczego nowego. Czuła ucisk w z˙o-
ła˛dku. Przedłuz˙aja˛ca˛ sie˛ cisze˛ przerywał jedynie szelest
przewracanych papiero´w.
Co on sobie mys´li? Czy sa˛dzi, z˙e wygraja˛? Czy be˛dzie
interweniowac´, jes´li sprawa zacznie przechylac´ sie˛ na ich
niekorzys´c´?
Wydawało sie˛ jej, z˙e cisza trwa w nieskon´czonos´c´.
Wreszcie oznajmiono, z˙e sa˛d jest gotowy do odczytania
wyroku.
Wstrzymała oddech. Wstała wyprostowana, z kamienna˛
twarza˛, ale nie mogła sie˛ powstrzymac´, by z ukosa nie
zerkna˛c´ na Saula. Włas´ciwie po co? Szukała u niego
wsparcia, znaku, z˙e jest z niej zadowolony? W dodatku
zupełnie nieprofesjonalnie s´cisne˛ła kciuki i pomodliła sie˛
w duchu.
Wyrok odczytano z powaga˛ i namaszczeniem. Tullah
odetchne˛ła z ulga˛. A wie˛c wygrali!
Naraz dostrzegła mno´stwo rzeczy, kto´rych wczes´niej
w ogo´le nie zauwaz˙yła: promienie słon´ca wpadaja˛ce przez
okno, dobiegaja˛cy z ulicy gwar, jakz˙e inny od dostojnej
atmosfery panuja˛cej na sali rozpraw. Za s´ciana˛ toczyło sie˛
normalne z˙ycie, jez´dziły samochody, przechodzili ludzie,
ktos´ gwizdał.
Jeszcze raz zaczerpne˛ła powietrza. Wraz z ulga˛ przepeł-
niła ja˛ rados´c´.
– Dobra robota!
Tym razem nie odsune˛ła sie˛, kiedy dotkna˛ł jej ramienia.
Była zbyt podekscytowana i przeje˛ta, by ukrywac´ przed nim
swoje uczucia.
– Bałam sie˛, z˙e moz˙e niespodziewanie wytocza˛ cos´
przeciwko nam – powiedziała szczerze. – Mimo z˙e byłam
pewna naszej słusznos´ci. I okazało sie˛, z˙e zupełnie niepotrze-
bnie panikowałam. Bez sensu! – dokon´czyła z us´miechem.
– Wcale nie – zaprzeczył. – To było bardzo rozsa˛dne
– dodał, a kiedy popatrzyła na niego pytaja˛co, wyjas´nił:
– Zbytnia pewnos´c´ siebie bywa ro´wnie zdradliwa jak
ignorancja. Jes´li zdajesz sobie sprawe˛ z moz˙liwych za-
groz˙en´, jestes´ przygotowana, z˙eby stawic´ im czoło.
– Miałam kilka gorszych momento´w, kiedy pro´bowali
przekonac´ sa˛d, z˙e pierwotny włas´ciciel zmienił zdanie
i skro´cił termin do dziesie˛ciu lat – powiedziała Tullah
i zawahała sie˛. – Jak mys´lisz...?
– Nie – odrzekł stanowczo, potrza˛saja˛c głowa˛. – Według
mnie to była zamierzona gra na zwłoke˛. Gdyby sa˛d uznał, z˙e
przedstawione dokumenty nie sa˛wystarczaja˛ce i nakazał ich
uzupełnienie, upłyne˛łoby sporo czasu do naste˛pnej roz-
prawy. W zasadzie nic na tym nie zyskuja˛, ale do ostatecz-
nego rozwia˛zania wszelkie dochody wynikaja˛ce z posługi-
wania sie˛ patentem byłyby zamroz˙one. A to zawsze odbija
sie˛ na kondycji finansowej firmy, nawet tak pote˛z˙nej jak
Aarlston. W moim przekonaniu za tym działaniem kryje sie˛
cos´ wie˛cej, podejrzewam, z˙e cała ta sprawa o własnos´c´
patentu słuz˙y zupełnie czemus´ innemu.
– Mys´lisz, z˙e ktos´ chce zachwiac´ ro´wnowaga˛ korpora-
cji?
– Nieraz juz˙ tak było – odparł. – W kaz˙dym razie nie
wszystko wydaje sie˛ zupełnie oczywiste... – Wzruszył
ramionami. – S
´
wietnie sobie poradziłas´, zwłaszcza z˙e
zostałas´ rzucona na głe˛boka˛ wode˛.
– Denerwowałam sie˛ – wyznała wprost, bo naraz wyda-
ło sie˛ jej rzecza˛ jak najbardziej naturalna˛, z˙e otwarcie mu
o tym mo´wi. Ogromna ulga, a potem wre˛cz euforia, jaka ja˛
ogarne˛ła, dodawała jej skrzydeł. Stanowili zgrany zespo´ł,
byli po tej samej stronie i razem s´wie˛towali sukces. Było jej
przyjemnie, gdy otoczył ja˛ ramieniem, chronia˛c przed
wychodza˛cym z gmachu sa˛du tłumem. To taki me˛ski,
rycerski gest, mile łechca˛cy jej kobieca˛ pro´z˙nos´c´.
– Zaproponowałbym lunch, z˙eby uczcic´ zwycie˛stwo
– rzekł Saul. – Ale jest troche˛ za po´z´no i...
Tullah potrza˛sne˛ła głowa˛.
– Nie jestem głodna – powiedziała. – I najche˛tniej po´jde˛
teraz do hotelu, by na s´wiez˙o napisac´ sprawozdanie.
– Hm, jes´li tak, to tym lepiej, bo mam cos´ do załatwienia
– odparł, nie precyzuja˛c bliz˙ej, co to za sprawa. – A, włas´nie.
Claus przys´le po nas samocho´d o wpo´ł do o´smej.
– Be˛de˛ gotowa – zapewniła.
Teraz, kiedy juz˙ było wiadomo, z˙e wygrali sprawe˛,
cieszyła ja˛ perspektywa poznania załoz˙yciela korporacji,
mimo iz˙ w spotkaniu wez´mie tez˙ udział Saul.
Nawet...
Zerkne˛ła na niego ukradkiem, nie mogła sie˛ powstrzy-
mac´. Działo sie˛ z nia˛ cos´ dziwnego, przepełniało ja˛ tyle
zaskakuja˛cych uczuc´, tworza˛cych razem niebezpieczna˛
mieszanke˛ uniesienia poła˛czonego z podnieceniem, z ja-
kims´ niejasnym, trudnym do zdefiniowania poczuciem
wyczekiwania, ulotnej nadziei...
Ktos´ przepychał sie˛ z tyłu; mimowolnie przysune˛ła sie˛
bliz˙ej Saula. Wzmocnił us´cisk, przelotnie popatrzył na nia˛.
Nie odwro´ciła spojrzenia.
Ma naprawde˛ wyja˛tkowo pie˛kne oczy, ten głe˛boki kolor,
ciepły blask... A rze˛sy... Uniosła dłon´, chca˛c przekonac´ sie˛,
czy rzeczywis´cie sa˛ takie jedwabiste, jak wygla˛daja˛, i na-
tychmiast cofne˛ła re˛ke˛. O Boz˙e, co mi przychodzi do głowy,
co ja wyrabiam?
– Tullah.
Popatrzył na nia˛z niepokojem, oczy mu leciutko pociem-
niały.
Przeszyła ja˛ nagła s´wiadomos´c´, z˙e oto dzieje sie˛ cos´
niezwykłego, cos´ wyja˛tkowego, bardzo waz˙nego. Na
mgnienie przestała zauwaz˙ac´ to, co ich otaczało, prze-
chodza˛cych obok nich ludzi.
Saul podnio´sł re˛ke˛. Oczami wyobraz´ni widziała, jak
dotyka jej policzka, czuła ciepło jego sko´ry, jego siłe˛...
Wystarczy jedno dotknie˛cie, a s´wiat zmieni sie˛ całkowicie
i bezpowrotnie, juz˙ nigdy nic nie be˛dzie takie jak było.
Zadrz˙ała, oderwała od niego wzrok, pro´buja˛c przerwac´
czar, znalez´c´ sie˛ jak najdalej od niego, zanurzyc´ w tłum.
– Ja... musze˛ is´c´ – powiedziała zmienionym głosem i nie
daja˛c mu dojs´c´ do słowa, pos´piesznie sie˛ cofne˛ła. Najpierw
szła, ale po kilku krokach zacze˛ła biec, ogarnie˛ta dziwna˛
panika˛, le˛kiem zupełnie niepodobnym do tego, jaki od-
czuwała na sali sa˛dowej. To był inny le˛k, bardziej osobisty,
bardziej...
Mimowolnie przypomniała sobie artykuł, jaki niedawno
gdzies´ przeczytała, o amerykan´skim eksperymencie, w kto´-
rym dowiedziono, z˙e me˛z˙czyzna łatwiej zwraca uwage˛
i szybciej sie˛ zakochuje w kobiecie, jes´li bezpos´rednio przed
ujrzeniem jej, znalazł sie˛ w sytuacji pro´by czy zagroz˙enia.
Ale to przeciez˙ odnosi sie˛ wyła˛cznie do me˛z˙czyzn, kobiet
nie dotyczy, pocieszyła sie˛.
Zreszta˛, on jej sie˛ wcale nie podoba, taka moz˙liwos´c´ jest
z go´ry wykluczona. Starannie przypomniała sobie wszystkie
argumenty przemawiaja˛ce na jego niekorzys´c´. Te kilka
rzeczy, jakie ewentualnie mogłaby połoz˙yc´ na drugiej szali,
nie mogły przewaz˙yc´. Odetchne˛ła z ulga˛. Za duz˙o przema-
wiało przeciwko niemu.
Ale te lekkie jak tchnienie wraz˙enia, kto´re powinny sie˛
rozwiac´ w nicos´c´, wcale nie ulatywały, nadal gdzies´ w niej
tkwiły, i, głuche na głos rozsa˛dku, powracały nieproszone,
gdy tylko przestawała sie˛ pilnowac´.
Jedno spojrzenie; przys´pieszone uderzenie serca; na-
gły brak tchu; przeczucie, z˙e staje sie˛ cos´ waz˙nego...
Co to moz˙e znaczyc´? Czy to tylko jej wybujała wy-
obraz´nia? Przeciez˙ tak naprawde˛ to nic sie˛ nie stało,
zupełnie nic... Nic takiego, by w ogo´le sie˛ nad tym
zastanawiac´.
Przeciez˙ ma inne rzeczy do zrobienia. I swoje plany na
popołudnie – jak Saul. Saul. A wie˛c zno´w do niego wro´ciła.
Pe˛tla sie˛ zamkne˛ła.
Miała szcze˛s´cie, bo w muzeum niemal nie było z˙ywej
duszy. W milczeniu i nie s´piesza˛c sie˛, przesuwała sie˛ przed
kolejnymi pło´tnami Vermeera, podziwiaja˛c doskonałos´c´
linii i kształto´w, gre˛ s´wiatła i cienia, bogactwo barw,
przypatruja˛c sie˛ z uwaga˛ detalom kompozycji.
Westchne˛ła rados´nie, zatrzymuja˛c sie˛ przed ,,Widokiem
Delft’’, jednym ze swoich najulubien´szych obrazo´w. Z urze-
czeniem zapatrzyła sie˛ w pło´tno. Pochłonie˛ta tym, ka˛tem
oka dostrzegła jakis´ ruch, ale dopiero po chwili zdała sobie
sprawe˛, z˙e opro´cz niej jest jeszcze ktos´. Odwro´ciła głowe˛
i zamarła na widok Saula.
– Co ty tu robisz? – warkne˛ła.
– Chyba to samo, co ty – rzekł. – Lubisz Vermeera?
– zapytał, wskazuja˛c na obraz.
– Czy go lubie˛? – obruszyła sie˛. – Jak w ogo´le moz˙na
w ten sposo´b o nim mo´wic´? – odrzekła z uraza˛.
Urwała, us´wiadamiaja˛c sobie, z˙e to był tylko niewinny
z˙art. Widziała to po jego s´mieja˛cych sie˛ oczach.
– Wygla˛dasz jak Meg, kiedy czasami ktos´ jej nadepnie
na odcisk – zas´miał sie˛ Saul. – Chyba nie zaczniesz tupac´?
Posłała mu mordercze spojrzenie. Jak mogła choc´ przez
chwile˛ uwaz˙ac´, z˙e sie˛ jej podoba, mało tego, obawiac´ sie˛, z˙e
moz˙e to cos´ wie˛cej...?
– Tupne˛ tylko wtedy, jes´li sie˛ znajdziesz pod moim
butem – powiedziała ze słodycza˛ w głosie.
Unio´sł brwi.
– Bardzo cenie˛, kiedy kobieta jest stanowcza i potrafi
dbac´ o swoje interesy – przerwał przedłuz˙aja˛ce sie˛ mil-
czenie. – Ale nie nalez˙y przekraczac´ cienkiej granicy, za
kto´ra˛ zaczyna sie˛ agresja, a ty...
– A ja co? – prychne˛ła prowokacyjnie.
– Niewaz˙ne – skrzywił sie˛ z przeka˛sem. – Nie ma
metody, z˙eby z toba˛ wygrac´, co? Ale mo´wie˛ ci, uwaz˙aj, bo
łatwo pomylic´ sie˛ w ocenie przeciwnika. I moz˙e sie˛ okazac´,
z˙e sama sobie wyrza˛dzasz krzywde˛.
Odwro´cił sie˛ na pie˛cie i odszedł, a ona patrzyła za nim
w milczeniu.
– Tullah, chyba nie chcesz, z˙ebym sam musiał dopic´
wino? Na Saula nie licze˛, za dobrze go znam. Nie namo´wie˛
go na drugi kieliszek, on juz˙ taki jest. Skoro raz cos´ sobie
postanowi, to nie ma siły, z˙eby zmienił zdanie.
Zaprotestowała bez przekonania, gdy Claus van der
Laurens sie˛gna˛ł po butelke˛ kosztownego czerwonego wina,
kto´re zamo´wił do kolacji, by uczcic´ dzisiejsze zwycie˛stwo.
Załoz˙yciel korporacji nie krył uznania dla Saula. Widac´ było,
z˙e ma o nim doskonałe zdanie, a poza tym naprawde˛ go lubi.
Zreszta˛, Saul tez˙ odnosił sie˛ do niego bardzo serdecznie.
A Claus van der Laurens w powszechnej opinii uchodził
za człowieka upartego i bardzo przenikliwego. Wie˛c skoro
tak cenił Saula, to jak sie˛ ma do tego jej negatywne, wre˛cz
wrogie nastawienie?
– Słyszałem od Saula, z˙e podobaja˛ ci sie˛ pło´tna naszego
wielkiego malarza – zagadna˛ł Claus, kiedy upijała łyk wina.
– Tak, to prawda – odparła, zastanawiaja˛c sie˛ w duchu,
co jeszcze Saul powiedział na jej temat. Miała nadzieje˛, z˙e
nic, co mogło z´le wpłyna˛c´ na jej kariere˛.
– Mam niewielka˛ prace˛ wykonana˛ przez jednego z jego
ucznio´w – powiedział Claus. – Dobra robota, ale kiedy
popatrzysz na dzieła mistrza...
– Jego sposo´b uchwycenia szczego´ło´w – wła˛czyła sie˛
Tullah, choc´ mys´lami juz˙ daleko odbiegła od malarza.
Czy to moz˙liwe, z˙eby az˙ tak sie˛ myliła w ocenie Saula?
Dlaczego wszyscy, kto´rzy go znali, wyraz˙ali sie˛ o nim
z uznaniem i szczerym podziwem? Wie˛c jak to jest napraw-
de˛? Czyz˙by wszyscy popełniali bła˛d, a ona miała racje˛, czy
moz˙e...?
To prawda, z˙e jest wyja˛tkowo przystojny, ma w sobie to
cos´, co przycia˛ga kobiety. Wystarczyło pochwycic´ rzucane
w jego kierunku spojrzenia, nawet teraz w restauracji... albo
przypomniec´ sobie swoja˛ reakcje˛, pomys´lała, zagryzaja˛c
usta.
Rozmawiano teraz o zbliz˙aja˛cym sie˛ balu. Claus van der
Laurens z rodzina˛ mieli byc´ gos´c´mi honorowymi.
Mine˛ła po´łnoc, kiedy zacze˛li zbierac´ sie˛ do wyjs´cia. Saul
zatrzymał takso´wke˛. Noc, mroczne wne˛trze auta i bliskos´c´
siedza˛cego obok atrakcyjnego me˛z˙czyzny, to wszystko
wprawiło ja˛ w dziwny stan ducha. A moz˙e tylko w ten
sposo´b tłumaczyła sobie nagła˛ czujnos´c´, niebezpieczna˛
i podniecaja˛ca˛ s´wiadomos´c´ jego obecnos´ci?
Zdecydowana nie poddawac´ sie˛ tym uczuciom, od-
wro´ciła od niego głowe˛ i zapatrzyła sie˛ w ciemnos´c´ za
oknem. Tylko gdy na chwile˛ stane˛li, czekaja˛c na zmiane˛
s´wiateł, zerkne˛ła na niego z ukosa.
Zmieszała sie˛, bo nieoczekiwanie napotkała jego spoj-
rzenie. Popatrzyli na siebie bez sło´w. Juz˙ miała odwro´cic´
głowe˛, gdy jej wzrok zes´lizgna˛ł sie˛ na jego usta.
To chyba przez wypite wino, przebiegło jej przez mys´l,
kiedy samocho´d zatrzymał sie˛ przed hotelem. Było pyszne,
ale pewnie mocniejsze, niz˙ sa˛dziła. Nie czuła sie˛ wstawiona,
na pewno nie, ale... ale chciałaby sie˛ przekonac´, jak on
całuje, czy to prawda, co mo´wia˛ o me˛z˙czyznach o tak
wykrojonych ustach. Czy be˛dzie sie˛ s´pieszyc´, by przejs´c´ do
bardziej poufałych pieszczot, czy moz˙e całuje powoli,
zmysłowo, coraz bardziej namie˛tnie...
A moz˙e...?
– Mys´le˛, z˙e warto zamo´wic´ budzenie, bo samolot jest
o dziesia˛tej. – Głos Saula wyrwał ja˛ z rozmarzenia.
– Co chcesz przez to powiedziec´? – Wyprostowała sie˛
raptownie i chwyciła głe˛boki oddech. Stoja˛cy na ulicy
me˛z˙czyzna popatrzył na nia˛ z zachwytem, z˙ałuja˛c, z˙e nie
jest na miejscu Saula. W dzisiejszych czasach kobiety o tak
pone˛tnie zaokra˛glonych figurach były rzadkos´cia˛.
Tullah dostrzegła wrogie spojrzenie, jakie posłał mu
Saul, choc´ nie miała poje˛cia, czym tak mu sie˛ naraził.
– Juz˙ zamo´wiłam budzenie – parskne˛ła zjadliwie.
– A jes´li ta uwaga miała znaczyc´, z˙e... z˙e...
Umilkła. Saul nie ułatwiał jej sprawy, patrza˛c na nia˛
chłodno, oczekuja˛co.
– Nie jestem pijana – os´wiadczyła. Nie udało sie˛ jej
stłumic´ czkawki. – Wypiłam tylko cztery kieliszki – broniła
sie˛, gdy Saul ruszył do windy.
– Cztery kieliszki, a w istocie cała˛ butelke˛ – mrukna˛ł.
Zaparło jej dech.
– Claus cia˛gle mi dolewał... – zacze˛ła.
– No włas´nie – potwierdził i dodał: – Mam nadzieje˛, z˙e
masz cos´ na bo´l głowy, bo rano pewnie ci sie˛ przyda.
– No wiesz, Saul! – parskne˛ła. – Potrafisz popsuc´
przyjemnos´c´.
– To nie o to chodzi – odrzekł spokojnie. – Nie znasz
Clausa. Jest wspaniałym gospodarzem, ale sam ma bardzo
mocna˛ głowe˛. Alkohol zupełnie na niego nie działa. Nawet
po kilku butelkach zachowuje jasnos´c´ umysłu.
Juz˙ otwierała usta, by wyłuszczyc´ mu, z˙e jako dorosła
kobieta doskonale zna swoje moz˙liwos´ci, ale nadjechała
winda, z kto´rej zacze˛li wychodzic´ ludzie.
Nie miała złudzen´, dlaczego tak koniecznie chce od-
prowadzic´ ja˛ do pokoju.
– Czuje˛ sie˛ s´wietnie – zapewniła, kiedy wzia˛ł od niej
karte˛ magnetyczna˛, by otworzyc´ drzwi.
– Co ty robisz? – obruszyła sie˛, kiedy wszedł za nia˛ do
s´rodka. – Nie jestem twoim dzieckiem. Nie musisz stac´ nade
mna˛, az˙ sie˛ rozbiore˛ i umyje˛ ze˛by...
Nie zwro´cił uwagi na jej słowa. Wszedł do łazienki,
przynio´sł szklanke˛, wyja˛ł z lodo´wki butelke˛ wody mineral-
nej.
– Wypij – powiedział szorstko, podaja˛c jej wode˛. – Wie-
le nie pomoz˙e, ale be˛dziesz mniej odwodniona.
– Dobrze, tatusiu – powiedziała drwia˛co i sie˛gne˛ła po
szklanke˛. Sama nie wiedziała, jak to sie˛ stało, z˙e wys´lizgne˛ła
sie˛ jej z ra˛k. Lodowata woda oblała bluzke˛. – No widzisz, co
zrobiłes´! – wykrzykne˛ła ze złos´cia˛, wycieraja˛c sie˛ z wody.
Wydawało sie˛ jej, z˙e Saul zakla˛ł pod nosem. Znikna˛ł
w łazience, a ona w tym czasie pos´piesznie s´cia˛gała z siebie
mokre rzeczy, z niesmakiem rzucaja˛c je na podłoge˛.
– Wez´ to – dobiegł ja˛ głos Saula. Odwro´ciła sie˛ za-
skoczona. Nie spodziewała sie˛, z˙e on jeszcze tu jest.
Zobaczyła zdumienie w jego oczach.
– Co ty wyczyniasz?
Co ona takiego zrobiła?
Popatrzyła na niego zdziwiona. O co włas´ciwie mu
chodzi? Przeciez˙ nic nie robi. Po prostu... Poda˛z˙yła za jego
spojrzeniem na porozrzucane na podłodze rzeczy i naraz ja˛
ols´niło. Zachichotała, zno´w sie˛ zas´miała. Popatrzyła na
niego kokieteryjnie.
– Co sie˛ stało, Saul? Nigdy nie widziałes´ rozebranej
kobiety?
Z udana˛uraza˛ode˛ła usta. Słyszała, jak mruczy pod nosem:
– No, nie, Claus! Zapłacisz mi za to!
Przepełniało ja˛radosne podniecenie, musuja˛ce jak ba˛bel-
ki szampana. Nie mogła przestac´ chichotac´. Saul podał jej
trzymany w re˛ce re˛cznik.
– Masz, okryj sie˛! – mrukna˛ł przez ze˛by.
– Nie chce˛ sie˛ zakrywac´! – zas´miała sie˛. Ode˛ła usta.
– Co jest, Saul? – zamruczała zmysłowo. – Nie podobam ci
sie˛? Inni me˛z˙czyz´ni...
– O Boz˙e, dos´c´ juz˙ tego! Nie ruszaj sie˛! – warkna˛ł ze
złos´cia˛, pro´buja˛c owina˛c´ ja˛ re˛cznikiem.
Tullah wybuchne˛ła s´miechem.
– Włas´nie z˙e be˛de˛ sie˛ ruszac´! Musisz owina˛c´ mnie
mocno i kon´ce włoz˙yc´ tutaj. – Wskazała na piersi i dodała
figlarnie: – No co? Nie chcesz mnie dotkna˛c´, Saul?
– Wiesz, czego najbardziej teraz chce˛? – parskna˛ł,
traca˛c do niej cierpliwos´c´. – Is´c´ do ło´z˙ka.
– I co? – zapytała, zniz˙aja˛c głos do szeptu i poste˛puja˛c
krok w jego strone˛. Z nie znanych powodo´w nie mogła
oderwac´ oczu od jego ust. Wpatrywała sie˛ w nie zafas-
cynowana.
– Tullah – powiedział ostrzegawczo.
Wiedział, z˙e ona nie zdaje sobie sprawy z tego, co robi;
z˙e ta nagła zmiana i brak zahamowan´ jest jedynie efektem
wina, kto´re uderzyło jej do głowy. Ale czy ona naprawde˛ nie
ma poje˛cia, jak to na niego działa, co czuje na widok tych
obnaz˙onych, wspaniałych piersi, jakie pragnienia w nim
budzi? Przeciez˙ nie jest z kamienia, nie potrafi sie˛ oprzec´ tej
wyzywaja˛cej niewinnos´ci, nie mo´wia˛c juz˙ o tym, co do niej
czuje...
– Tullah...
Tym razem w jej oczach dostrzegł błysk niepokoju, ale
było odrobine˛ za po´z´no. Re˛cznik wypadł mu z ra˛k; przygar-
na˛ł dziewczyne˛ do siebie.
– Saul... – wyszeptała w ekstazie, patrza˛c na niego
rozszerzonymi oczami. – Pocałuj mnie! – szepne˛ła błagal-
nie, gora˛co. – Chce˛, z˙ebys´ mnie pocałował! – dodała,
zarzucaja˛c mu re˛ce na szyje˛ i przyciskaja˛c usta do jego warg.
Miał najgłe˛bsza˛ pogarde˛ dla tych, kto´rzy wykorzys-
tywali słabos´c´ kobiety. W jego mniemaniu nie było dla nich
usprawiedliwienia. Obowia˛zkiem me˛z˙czyzny było chronie-
nie kobiety, otoczenie jej opieka˛, gdy... Sam ma co´rki, kto´re
pewnego dnia moga˛ znalez´c´ sie˛ w takiej sytuacji jak Tullah.
Jak by ocenił kogos´, kto zechciałby wtedy skorzystac´
z okazji, os´mielił sie˛ wykorzystac´ ich niewinnos´c´...?
– Saul... – dobiegł go zmysłowy szept.
Jak znalez´c´ w sobie siłe˛, by odmo´wic´, wycofac´ sie˛ teraz,
kiedy juz˙ jest za po´z´no. Czy ona nie wie...?
Zamkna˛ł oczy, rozkoszuja˛c sie˛ mie˛kkim dotykiem jej
ust.
Tullah zamruczała z rozczarowaniem. Nie chce jej
pocałowac´. A wie˛c nie przekona sie˛, jak to jest. Juz˙ miała
zrezygnowac´, kiedy niespodziewanie Saul oddał jej pocału-
nek. Poczuła rozkoszny dreszczyk na plecach. Chciała
nabrac´ powietrza, ale Saul nie puszczał jej, zreszta˛ tak
naprawde˛ to wcale tego nie chciała.
Pro´bowała sie˛ opierac´, ale trwało to ledwie chwilke˛.
Z rados´cia˛, przepełniona ciekawos´cia˛ i podnieceniem, pod-
dała sie˛ pieszczocie.
Jeszcze nigdy nikt tak jej nie całował. Oddawała mu
pocałunki, z˙arliwie, gora˛co, coraz bardziej roznamie˛tniona,
nie poznaja˛c samej siebie, dziwia˛c sie˛ w duchu, czy to
naprawde˛ ona wydaje z siebie te ciche odgłosy, kto´re jeszcze
bardziej go zache˛caja˛, odbieraja˛ wole˛.
Serce biło tak mocno, jakby miało rozsadzic´ piers´. Na
pewno to słyszał, przeciez˙ trzymał ja˛ tak mocno...
Z wraz˙enia zawirowało jej w głowie, kiedy otworzyła
oczy i zobaczyła jego rozszerzone z´renice. Wycia˛gne˛ła re˛ke˛
i dotkne˛ła jego twarzy.
Był ro´wnie bezradny jak ona, oboje nie mieli siły
walczyc´ z tym, co ich ogarne˛ło. I oboje juz˙ nawet nie
pro´bowali.
Jakz˙e cudowne było poczucie, z˙e teraz moz˙e wprost
okazac´ mu to, co czuje, zapomniec´ o skrupułach, odrzucic´
zastrzez˙enia; przyznac´ wreszcie sobie i jemu, z˙e przeciez˙
pragne˛ła go od pierwszej chwili, gdy go tylko ujrzała; z˙e nie
mogła sie˛ z tym pogodzic´ i desperacko wmawiała sobie, z˙e
wcale tak nie jest, z˙e to ułuda; z˙e bała sie˛ powto´rzenia
wczes´niejszych rozczarowan´, z dziecin´stwa i lat młodos´ci,
gdy zawiedli ja˛ dwaj kochani przez nia˛ me˛z˙czyz´ni.
Ale Saul jest inny. Tym razem be˛dzie inaczej, tym razem...
Z cichutkim westchnieniem przytuliła sie˛ do niego
mocniej.
– Saul! – szepne˛ła bez tchu, podekscytowana obrazami
powstaja˛cymi w jej wyobraz´ni. – Chodz´my do ło´z˙ka...
Zabierz mnie do ło´z˙ka...
Nie miał siły opierac´ sie˛ jej namie˛tnym błaganiom. Jej
wcis´nie˛te w niego ciało paliło, odbierało rozum. A ona
wiedziała, z˙e tak włas´nie jest, widział to po jej oczach.
– Saul! – wyszeptała z˙arliwie.
Moz˙e gdyby nie była po´łnaga, gdyby zwalczył pokuse˛
i nie wzia˛ł jej w ramiona, nie pocałował, moz˙e wtedy byłoby
inaczej, ale to juz˙ sie˛ stało...
– Tullah – zdobył sie˛ na ostatni, desperacki protest.
– Nie moge˛...
– Kłamca – powiedziała, odymaja˛c usta i mierza˛c go
taksuja˛cym spojrzeniem.
– Nie – pro´bował wyjas´nic´. – Chodziło mi, z˙e nie
moz˙emy... z˙e nie mam...
Teraz do niej dotarło.
– Och, nie, to nie problem! – us´miechne˛ła sie˛ promien-
nie. – Sa˛ w łazience... – Urwała, widza˛c jego mine˛.
Moz˙e jest staros´wiecki, ale nigdy nie przyszło mu do
głowy, z˙e Tullah moz˙e miec´ takie podejs´cie. Zawsze miał
wraz˙enie, z˙e nie szuka przygo´d, wre˛cz przeciwnie, raczej
unika me˛z˙czyzn. Był niemal pewien, z˙e w jej z˙yciu nie było
ich wielu. A okazuje sie˛...
– U ciebie nie ma? – zapytała, leciutko marszcza˛c czoło.
– Mys´lałam, z˙e tutaj to norma, w kon´cu jestes´my w Holandii...
Saul rozluz´nił sie˛.
– Nie wiem – powiedział. – Moz˙liwe. Nie zwro´ciłem
uwagi.
– No to sam widzisz, z˙e moz˙emy! – szepne˛ła, wycia˛ga-
ja˛c do niego re˛ke˛. – Jak przyjemnie – zamruczała, czuja˛c
ciepły dotyk jego dłoni.
– Be˛dzie jeszcze lepiej. – Porwał ja˛w ramiona, ostroz˙nie
zanio´sł na ło´z˙ko, a ona obje˛ła go za szyje˛ i odszukała jego
usta.
Westchne˛ła rozkosznie, poddaja˛c sie˛ jego dłoniom, jego
ustom. Był tak cudownie blisko. Wirowało jej w głowie,
dotyk jego sko´ry wprawiał w uniesienie, oszałamiał. Z za-
chwytem zapatrzyła sie˛ na jego smukłe, lekko opalone ciało,
szeroka˛ piers´. Nie mogła oderwac´ od niego oczu.
– Jes´li be˛dziesz tak na mnie patrzec´, to czeka nas seks
najbezpieczniejszy z moz˙liwych – mrukna˛ł Saul. – Po takiej
przerwie moje ciało reaguje na ciebie, jakbym był młodym
chłopakiem. Nie moge˛...
– Jak długo? – zapytała ciekawie.
Przez chwile˛ nie odpowiadał. Zacisna˛ł usta.
– Ponad dwa lata jestes´my z Hillary w separacji, ale juz˙
wczes´niej... Jes´li chcesz szczerej odpowiedzi, to jakies´ dwa,
trzy...
– ...miesia˛ce – dokon´czyła.
Saul zmarszczył brwi.
– Miesia˛ce? Strzelaj dalej. Nie, nie miesia˛ce, lata.
A dokładnie to ostatni raz był przed narodzinami Meg, choc´
juz˙ wczes´niej...
Patrzyła na niego szeroko otwartymi oczami.
Nie, to chyba niemoz˙liwe, ale z drugiej strony nie
wygla˛da, z˙eby kłamał. Moz˙e przez to wino trudno jej ocenic´.
Popatrzyła mu prosto w oczy, us´miechne˛ła sie˛.
– Jak pomoge˛ ci sie˛ rozebrac´, to tez˙ mi pomoz˙esz?
– zapytała z figlarna˛ minka˛.
Jak mo´głby sie˛ dłuz˙ej opierac´? Nie jest w stanie sie˛ jej
oprzec´. Moz˙e innej, nawet tak upragnionej jak Tullah,
zdołałby odmo´wic´, ale ona ma w sobie tyle ciepła, poczucia
humoru, tyle wdzie˛ku i uroku. I budzi w nim tyle uczuc´. Jak
sie˛ przed nia˛ bronic´, czy to w ogo´le moz˙liwe?
Uja˛ł jej dłon´, zacza˛ł obsypywac´ drobnymi, lekkimi
pocałunkami.
Nie pamie˛tała, kiedy ich ubrania spłyne˛ły na podłoge˛;
zatracali sie˛ w pocałunkach, w coraz bardziej namie˛tnych
pieszczotach. Krew szumiała w skroniach, brakowało tchu.
Nigdy nie przez˙ywała takich uniesien´, nigdy nie pragne˛ła
tak szalen´czo, tak dziko. Nie chciała, by choc´ na mgnienie
wypus´cił ja˛ z obje˛c´, z˙eby po´js´c´ do łazienki. Usłuchał,
odkrywaja˛c przed nia˛ nowe doznania, a kiedy, wyczerpana,
usne˛ła z głowa˛ na jego piersi, z us´miechem patrzył na jej
us´piona˛ twarz.
Nadal jej pragna˛ł, ale musiałby byc´ bez serca, by ja˛ teraz
budzic´. Be˛dzie lepiej, jes´li sta˛d po´jdzie, tak be˛dzie bezpiecz-
niej. Za nic nie chciałby byc´ posa˛dzony, z˙e mys´li tylko
o sobie.
Z ocia˛ganiem, ostroz˙nie odsuna˛ł Tullah od siebie, delika-
tnie pocałował ja˛ w czubek nosa, zebrał rozrzucone rzeczy
i po cichutku wyszedł.
ROZDZIAŁ DZIEWIA˛TY
Obudziło ja˛ dzwonienie budzika. Ostry dz´wie˛k nie-
przyjemnie s´widrował w głowie, rozsadzał skronie. Tullah
wzdrygne˛ła sie˛ z bo´lu. Migrena, us´wiadomiła sobie z nie-
che˛cia˛. Od kilku lat ataki zdarzały sie˛ jej rzadko. Ten raczej
nie jest efektem wczorajszego zdenerwowania w sa˛dzie,
bardziej wynikiem wypitego wina, stwierdziła samokryty-
cznie.
Nie miała leko´w, a trudno liczyc´, z˙e znajdzie cos´ przed
jazda˛ na lotnisko. Musi szybko wzia˛c´ prysznic, ubrac´ sie˛
i spakowac´. Całe szcze˛s´cie, z˙e moz˙e darowac´ sobie s´niada-
nie. Wolała nie pokazywac´ sie˛ Saulowi na oczy. Nie dos´c´, z˙e
czuła sie˛ podle, to doskonale pamie˛tała stanowczos´c´, z jaka˛
podzie˛kował za drugi kieliszek.
Ale to nie wszystko. Wprawdzie od momentu wejs´cia do
takso´wki wydarzenia wczorajszego wieczoru pamie˛tała jak
przez mgłe˛, to do tej pory miała przed oczami niepraw-
dopodobne wizje, senne obrazy, na kto´rych wspomnienie
paliły ja˛ policzki. W dodatku w tym s´nie była z Saulem!
I odgrywała role˛ uwodzicielki. Bogu dzie˛ki, z˙e tylko ona zna
tres´c´ tych szalonych sno´w!
Ale ska˛d w jej s´nie wzia˛ł sie˛ Saul? Musi istniec´ jakies´
racjonalne wytłumaczenie tego faktu. Zastanowi sie˛ nad tym
po´z´niej, kiedy sie˛ lepiej poczuje.
Najbardziej stresowało ja˛ cos´ innego – tajemnica, kto´ra
wydawała sie˛ jej tak dobrze ukryta, nawet przed nia˛ sama˛,
jednak sie˛ wydała.
Oczywis´cie to było zupełnie bez sensu. Nie było z˙adnego
powodu, by Saul wzbudzał w niej takie uczucia. Tak czy
inaczej musi je w sobie zwalczyc´, stale pamie˛tac´, jaki
w istocie on jest, ile jest wart. Nie widziec´ w nim czułego
i namie˛tnego kochanka ze snu. Owszem, nie da sie˛ zaprze-
czyc´, z˙e jest atrakcyjny i moz˙e sie˛ podobac´, ale to tylko
maska, pozory, kto´re nic nie znacza˛. Podobnie jak jej
dzisiejszy sen.
Och... Skrzywiła sie˛, wstaja˛c z ło´z˙ka. Bolesne pul-
sowanie w głowie przybrało na sile. Niepotrzebnie piła to
wino.
– Na pewno dobrze sie˛ czujesz?
Jasne, z˙e nie, ale przed nim nigdy sie˛ do tego nie przyzna.
Odwro´ciła sie˛.
– Nic mi nie jest... to tylko bo´l głowy.
Przed dziesie˛cioma minutami wsiedli do samolotu.
W czasie startu miała wraz˙enie, z˙e głowa rozpadnie sie˛ jej
na kawałki. Zagryzła wargi.
Niech tylko słowem wspomni o alkoholu, a chyba go
zabije˛, pomys´lała ze złos´cia˛, zamykaja˛c oczy i modla˛c sie˛
w duchu, by wreszcie ustało łupanie w czaszce.
Słyszała przechodza˛ca˛ stewardese˛, roznosza˛ca˛ tace. Na
sama˛ mys´l o jedzeniu robiło sie˛ jej niedobrze. Było to
nieprzyjemne, ale s´wiadczyło, z˙e migrena nie potrwa dłuz˙ej
niz˙ dzien´ czy dwa. Wtedy wro´ci do normalnego z˙ycia.
Ataki migreny zacze˛ły sie˛ w czasie rozwodu rodzico´w,
potem miewała je coraz cze˛s´ciej, az˙ doszło do tego, z˙e
przydarzały sie˛ jej co pare˛ tygodni. Kiedy skon´czyła
dwadzies´cia lat, stały sie˛ rzadsze. Od ostatniego mina˛ł juz˙
ponad rok.
Ten zapowiadał sie˛ fatalnie. Zamrugała gwałtownie. Ale
nie z powodu mroczko´w i ostrych błysko´w przed za-
mknie˛tymi oczami, lecz by odgonic´ od siebie wyraziste
obrazy z ostatniego snu.
Daremnie. Je˛kne˛ła cicho. Jak mogło jej cos´ takiego
powstac´ w głowie? Jak mogła s´nic´, z˙e wyrabia takie rzeczy,
z˙e zachowuje sie˛ w taki sposo´b? Je˛kne˛ła jeszcze raz. Jakie to
szcze˛s´cie, z˙e ludzkie mys´li sa˛ niedoste˛pne dla innych, z˙e nie
moz˙na ich rozszyfrowac´! Umarłaby, po prostu od razu by
umarła, gdyby Saul choc´ w cze˛s´ci mo´gł sie˛ domys´lic´, jak
o nim s´niła, jak chciała, by ja˛ całował, by... Co gorsza, jej
zdradzieckie ciało nadal było głuche na głos rozumu
i skwapliwie poddawało sie˛ obrazom kreowanym przez jej
chora˛ wyobraz´nie˛... Ale skoro o nim s´niła, to czy to znaczy,
z˙e jakas´ cze˛s´c´ jej istoty chce... pragnie...
– Wypij troche˛ wody.
Otworzyła oczy i skrzywiła sie˛ gwałtownie. Szybko
zamkne˛ła je ponownie, by nie patrzec´ na jego szczupła˛,
opalona˛ dłon´, kto´ra˛ podawał jej szklanke˛.
– Wypij – powto´rzył stanowczo, tonem, jakim zwracał
sie˛ do swoich dzieci. Przez chwile˛ cieszyła sie˛ mys´la˛, z˙e
odmo´wi i juz˙ niewiele brakowało, by to zrobiła, kiedy zno´w
sie˛ odezwał: – Ostrzegałem cie˛ wczoraj, z˙e po tym alkoholu
be˛dziesz odwodniona – powiedział przez ze˛by.
– Wypiłam trzy, cztery kieliszki wina... nie wie˛cej
– broniła sie˛. – Wiem, co sobie mys´lisz, ale bardzo sie˛
mylisz. Nie mam kaca. To migrena.
– Juz˙ rozmawialis´my na ten temat – przypomniał.
Juz˙ o tym rozmawiali? Zupełnie nie mogła sobie tego
przypomniec´. Zreszta˛, w ogo´le nie za bardzo pamie˛tała, co
stało sie˛ po wejs´ciu do takso´wki. To było tym bardziej
irytuja˛ce, z˙e z taka˛ jasnos´cia˛ stały jej przed oczami obrazy
ze snu. Moz˙e wybrałam nie ten zawo´d, pomys´lała. Po
ostatniej nocy spokojnie mogłabym przenies´c´ sie˛ do Hol-
lywood i pisac´ scenariusze do filmo´w erotycznych.
– Niedługo la˛dujemy – rzekł Saul.
Kiedy zobaczył ja˛ rano, blada˛ jak s´ciana i zupełnie
nieprzyste˛pna˛, w pierwszym momencie sa˛dził, z˙e przemys´-
lała sobie wydarzenia wczorajszej nocy i postanowiła
wymazac´ je z pamie˛ci. Zreszta˛ czegos´ takiego w pewnym
stopniu sie˛ spodziewał. Ale ani przez chwile˛ nie przypusz-
czał, z˙e be˛dzie sie˛ zachowywac´ tak, jakby nic sie˛ nie stało.
Dopiero po jakims´ czasie dotarło do niego, z˙e to nie jest
zamierzone działanie, z˙e Tullah po prostu niczego nie
pamie˛ta. Trudno powiedziec´, by mu to pochlebiało, ale teraz
nie to było waz˙ne. Martwił sie˛ o nia˛.
– To migrena – zastrzegła sie˛ od razu i nie miał powodu,
by jej nie wierzyc´. Wino było mocne, ale nie az˙ tak, by
doprowadzic´ ja˛ do takiego stanu.
Zerkna˛ł na nia˛ ukradkiem, gdy samolot zacza˛ł schodzic´
do la˛dowania. Była blada jak papier, nad go´rna˛ warga˛ ls´niły
kropelki potu. Juz˙ wczes´niej dostrzegł, z˙e wdrygne˛ła sie˛,
gdy zapalono s´wiatła i natychmiast zamkne˛ła oczy. Drz˙ała
i pociła sie˛ jednoczes´nie, kiedy samolot toczył sie˛ po pasie.
– To migrena – szepne˛ła obronnie. – Naprawde˛. Wcale
nie jestem...
– Wiem – potwierdził powaz˙nie i dyskretnie poprosił
stewardese˛, by mogli pierwsi opus´cic´ samolot.
Czy sprawiło to la˛dowanie, czy moz˙e powo´d był inny,
czuła sie˛ coraz gorzej. Głowa pe˛kała z bo´lu, przed oczami
przelatywały ognie. Z trudem wcia˛gała powietrze, nie
mogła sie˛ poruszyc´. Połowa ciała cia˛z˙yła jak oło´w; przerazi-
ła sie˛, gdy chciała unies´c´ re˛ke˛ i nie mogła, zupełnie jakby
straciła w niej władze˛.
– Klasyczne objawy migreny. – Zdawało sie˛ jej, z˙e
słyszy wspo´łczuja˛cy głos stewardesy, wraz z Saulem po-
chylaja˛cej sie˛ nad nia˛, by pomo´c sie˛ jej podnies´c´. – Znam to
az˙ za dobrze, tez˙ miewam migreny...
Chciała powiedziec´, z˙e nic jej nie jest, z˙e sama da sobie
rade˛ i Saul wcale nie musi brac´ jej na re˛ce i nies´c´ jak
dziecko, ale nie mogła wydobyc´ z siebie głosu.
Na przemian czuła pala˛cy z˙ar i przenikliwy chło´d,
znajomy zapach Saula i przykry odo´r spalin samolotu.
Potem w jakis´ sposo´b znalez´li sie˛ w samochodzie, Saul
mo´wił cos´ do kierowcy.
Jechali gdzies´, samocho´d trza˛sł niemiłosiernie, podskaki-
wał na wybojach. I wreszcie ogarne˛ło ja˛ wspaniałe ciepło,
gdzies´ w tle rozlegały sie˛ niespokojne dziecie˛ce głosy, i nagle
otulił ja˛ cudowny, koja˛cy spoko´j i przyjazna ciemnos´c´.
Przebudziła sie˛ instynktownie, gdy ktos´ pomagał sie˛ jej
rozebrac´, podsuwał cos´ do picia. Podał lekarstwa, a potem
troskliwie otulił kołdra˛ i kazał spac´.
Leki pomalutku zacze˛ły przywracac´ ja˛ do z˙ycia, prze-
szywaja˛cy bo´l powoli łagodniał.
– Tatusiu, co sie˛ stało Tullah? – z niespokojna˛ mina˛
dopytywała sie˛ Meg, stoja˛c w otwartych drzwiach sypialni.
Przez ostatnie cztery godziny cała tro´jka chodziła na
paluszkach, z˙eby nie zbudzic´ dziewczyny. Saul jak naj-
surowiej zakazał im wchodzic´ do pokoju. Gdy tylko przy-
nio´sł ja˛ do domu, z miejsca uspokoił dzieci, z˙e to tylko silny
bo´l głowy, z˙e nic jej nie be˛dzie. Dobrze, z˙e to zrobił, bo Meg
na widok nieprzytomnej Tullah przeraziła sie˛ nie na z˙arty.
Doktor Julie najpierw bardzo długo rozmawiała z tatu-
siem, potem wypisała recepte˛ i zaraz potem tata zapakował
wszystkich do auta i pojechali do miasta po lekarstwa dla
Tullah. A w aptece była ciocia Jenny i powiedziała, z˙e
Louise włas´nie przyjechała do domu.
Wpadł w panike˛, gdy przy wysiadaniu z samolotu, Tullah
niemal straciła przytomnos´c´. Przez cała˛ droge˛ do domu
kra˛z˙yły mu po głowie zasłyszane opowies´ci o przypadkach
nagłej s´mierci z powodu zapalenia opon mo´zgowych. A jes´li
Tullah zaatakował ten s´miercionos´ny wirus? Natychmiast
po przyjez´dzie sprawdzi, czy dziewczyna nie ma z˙adnej
wysypki. I to wcale nie z obawy o dzieci, przyznał
z poczuciem winy.
Nie. W pierwszym momencie przestraszył sie˛ o nia˛.
Tullah. Kobieta, kto´ra w jakis´ zaskakuja˛cy sposo´b przeła-
mała mur, jaki, zraz˙ony do jej płci, zbudował woko´ł siebie.
Kobieta, kto´ra...
– Kiedy ona sie˛ obudzi? – Pytanie Meg wyrwało go
z zamys´lenia.
– Niepre˛dko – odrzekł, domys´laja˛c sie˛, co be˛dzie, gdy
przestanie wpatrywac´ sie˛ w us´piona˛ dziewczyne˛ i odejdzie
od jej ło´z˙ka.
Jak to sie˛ stało, z˙e miłos´c´ spadła na niego tak nieoczeki-
wanie, podeszła go tak zdradziecko, ogłuszyła...? A przeciez˙
zarzekał sie˛, z˙e juz˙ nigdy wie˛cej, z˙e juz˙ z˙adna... Juz˙ i tak
dostatecznie skomplikował z˙ycie sobie i dzieciom. Oz˙enił
sie˛ z Hillary, naiwnie sa˛dza˛c, z˙e wzajemna fascynacja
fizyczna jest wystarczaja˛ca˛ gwarancja˛ udanego zwia˛zku. Te˛
zuchwałos´c´ przyszło mu gorzko odpokutowac´.
Teraz najwaz˙niejsze jest dla niego dobro dzieci, zapew-
nienie im spokoju i poczucia bezpieczen´stwa. Nie chciał tej
miłos´ci, nie chciał kochac´ ani Tullah, ani z˙adnej innej.
Pewnie, z˙e przez te lata było kilka chwil, kiedy miał mgliste
i nies´miałe przeczucie, z˙e moz˙e los szykuje mu cos´, z˙e
moz˙e... Przez moment sa˛dził kiedys´, z˙e on i Olivia, z˙e... ale
to było jedynie wspomnienie nic nie znacza˛cego młodzien´-
czego zauroczenia i bardzo szybko zrozumiał, z˙e Olivia ma
racje˛, nie godza˛c sie˛ na wskrzeszanie przeszłos´ci.
Ale to, co czuł w stosunku do Tullah, było czyms´
wyja˛tkowym, czyms´, czego nigdy wczes´niej nie dos´wiad-
czył. Ze zdumieniem mys´lał, jak w ogo´le mo´gł kiedys´
planowac´ wspo´lne z˙ycie z kims´, kto nie był nia˛ i kogo nie
darzył tym uczuciem, jakie ona w nim obudziła.
Ale czy ona odczuwa podobnie? Wczoraj go pragne˛ła...
chyba. Bardzo niewiele wiedział o jej z˙yciu, zaledwie pare˛
sło´w rzuconych przez Olivie˛. Dawno temu był ktos´, kto ja˛
skrzywdził, niegodny jej dran´. Na szcze˛s´cie wymkne˛ła sie˛
z jego ra˛k.
Mine˛ła czwarta, najwyz˙szy czas, by jechac´ do biura.
Pochylił sie˛ i musna˛ł czoło dziewczyny. Us´miechna˛ł sie˛ do
siebie, widza˛c, z˙e nadal s´pi jak zabita.
– Pamie˛taj, z˙e nie macie prawa jej budzic´ – na odchodne
stanowczo przypomniał Meg.
– Doka˛d jedziesz? – z kwas´na˛ mina˛ zapytała Louise.
Od wczorajszego przyjazdu była ws´ciekła, gdy okazało
sie˛, z˙e nie zobaczy Saula, bo jest za granica˛ i wraca dopiero
dzisiaj.
Doskonale wiedziała, z˙e rodzice nie pochwalaja˛ jej
miłos´ci do Saula, ale nie miała zamiaru rezygnowac´. Kocha
go i zdobe˛dzie za wszelka˛ cene˛.
– Jade˛ posiedziec´ z dziec´mi Saula, bo on musi wracac´ do
pracy – Jenny poinformowała co´rke˛. – Prosił, z˙ebym
zerkne˛ła na nie i na Tullah.
– Tullah? – podejrzliwie zapytała Louise. Słyszała, jak
kiedys´ Olivia wspominała, z˙e jej dobra znajoma przenosi sie˛
tutaj, bo przechodzi do Aarlston. Podobno teraz słuz˙bowo
wyjechała do Hagi razem z Saulem.
Pocieszała sie˛, z˙e Saul nawet na nia˛ nie spojrzy. Dzieci
pochłaniały go całkowicie. Miała nadzieje˛, z˙e z czasem
skutecznie to zmieni.
– A co ona robi u Saula? – zapytała nieufnie.
– Rozchorowała sie˛ w samolocie, podobno atak mig-
reny. Saul zabrał ja˛ do siebie. – Umilkła, bo w tej samej
chwili odezwał sie˛ telefon. Od razu rozpoznała głos pani
dyz˙uruja˛cej w załoz˙onym przez Ruth domu samotnej matki.
Zapowiadała sie˛ dłuz˙sza rozmowa.
– Wiesz co? – rzuciła Louise. – Nie martw sie˛ o Saula.
Pojade˛ popilnowac´ dzieci.
– Louise! – Jenny pro´bowała ja˛ powstrzymac´, ale co´rka
juz˙ złapała kluczyki i znikne˛ła za progiem.
Jenny westchne˛ła cie˛z˙ko. Powinna pobiec za nia˛, ale
z drugiej strony napie˛ty głos s´wiadczył, z˙e rozmo´wczyni ma
pilna˛ sprawe˛. Przyciskaja˛c do ucha słuchawke˛, patrzyła, jak
Louise odjez˙dz˙a jej samochodem.
Inicjatywa stworzenia domu dla samotnych matek wy-
szła od Ruth. Potrafiła zrozumiec´ dramat tych kobiet, bo
sama jako młoda dziewczyna uległa presji otoczenia i uro-
dzone w tajemnicy dziecko oddała do adopcji.
Po latach, włas´ciwie inwestuja˛c i graja˛c na giełdzie,
zgromadziła spory maja˛tek i kupiła pierwszy dom. Od tego
sie˛ zacze˛ło. Teraz oficjalnie zarejestrowana fundacja pro-
wadziła prawie tuzin domo´w, a ostatnio za symboliczna˛
kwote˛ odkupiła od gminy spora˛ posiadłos´c´. S
´
rodki na
działalnos´c´ pochodziły od licznych sponsoro´w, z urza˛dza-
nych co roku w Queensmead balo´w i zbio´rek ulicznych.
Ruth nadal ofiarnie wspomagała fundacje˛.
Jenny ro´wniez˙ sie˛ do niej przyła˛czyła. Od jakiegos´ czasu
zarza˛dzała fundacja˛ i ta praca coraz bardziej ja˛ pochłaniała.
Na szcze˛s´cie Guy Cooke, z kto´rym wspo´lnie prowadziła
sklep z antykami, nie narzekał. Im bardziej angaz˙owała sie˛
w prowadzenie domu, tym wie˛cej czasu Guy pos´wie˛cał
sklepowi. Spodziewała sie˛, z˙e pewnie niedługo zechce
wykupic´ jej udziały.
Nie mogła sie˛ skoncentrowac´, z roztargnieniem wsłuchi-
wała sie˛ w opowies´c´ rozmo´wczyni. Louise niepotrzebnie
tam pojechała, nie powinnam jej puszczac´.
Co´rka martwiła ja˛. Potrafiła zrozumiec´ jej zauroczenie
Saulem – jest wyja˛tkowo przystojny, w dodatku naznaczony
cieniem rodzinnej tragedii i wystarczaja˛co dorosły, by taka
mło´dka straciła dla niego głowe˛. Ale nie to ja˛ niepokoiło.
Najtrudniej było pogodzic´ sie˛ z tym, z˙e dla Louise nie istniały
z˙adne przeszkody. Postanowiła go miec´ i parła do celu, na nic
sie˛ nie ogla˛daja˛c. Ona w jej wieku była nies´miała˛, niepewna˛
siebie panienka˛. W najs´mielszych marzeniach nigdy by sie˛
nie zdobyła na to, co dla jej co´rki było rzecza˛ jak najbardziej
naturalna˛. Chwilami nieprzyjemnie przypominała jej Maxa,
kto´ry zawsze zmierzał do celu po trupach.
Ta cecha ła˛czyła ich z Davidem, bratem Jona. Jak dobrze,
z˙e Jon jest całkiem inny!
Obudził ja˛ płacz dziecka i wybijaja˛cy sie˛ nad nim ostry
kobiecy głos, pro´buja˛cy je uciszyc´.
– Nie wchodz´! Tatus´ powiedział, z˙e tam nie moz˙na
wchodzic´!
Tullah zamrugała gwałtownie, gdy jasna smuga s´wiatła
wpadła prze otwarte drzwi. Migrena na szcze˛s´cie mine˛ła,
ale czuła sie˛ osłabiona i wyczerpana, nie mogła zebrac´
mys´li.
Z trudem zmusiła sie˛, by usia˛s´c´. Nieprzytomnym wzro-
kiem popatrzyła na stoja˛ca˛ na progu, wysoka˛, wyraz´nie
rozzłoszczona˛ dziewczyne˛. Pos´piesznie podcia˛gne˛ła kołdre˛,
bo dopiero teraz spostrzegła, z˙e jest rozebrana.
– Tatus´ cie˛ rozebrał – powiedziała Meg. – Musiał, bo
cia˛gle mo´wiłas´, z˙e ci okropnie gora˛co.
Tullah us´miechne˛ła sie˛ do niej blado.
– Meg – odezwała sie˛ i pytaja˛co popatrzyła na stoja˛ca˛
obok dziewczynki nieznajoma˛.
– To jest Louise – poinformowała ja˛ Meg.
Louise... ach tak. Teraz juz˙ wie, czemu Saul tak sie˛ nia˛
interesował. Pie˛kna dziewczyna, choc´ nie tak ja˛ sobie
wyobraz˙ała. Z pewnos´cia˛ nie moz˙na o niej powiedziec´, z˙e
jest nies´miała˛, naiwna˛ panienka˛.
– Czes´c´, jestem...
Nie zda˛z˙yła, bo Louise przerwała jej szorstko:
– Dobrze wiem, kim jestes´ i o co ci chodzi, ale szkoda
twojego czasu. Saul jest mo´j... i be˛dzie mo´j!
Zobaczył samocho´d Jenny. Wszedł do gabinetu, by
zostawic´ papiery, stamta˛d ruszył na go´re˛. Juz˙ na schodach
zaniepokoiły go dochodza˛ce stamta˛d głosy. Na progu
gos´cinnej sypialni zatrzymał sie˛ na chwile˛. Louise stała
w nogach ło´z˙ka, piorunuja˛cym wzrokiem mierza˛c lez˙a˛ca˛
dziewczyne˛. Tullah kurczowo przytrzymywała nacia˛gnie˛ta˛
pod szyje˛ kołdre˛, a Meg przycupne˛ła tuz˙ obok niej.
Błyskawicznie ocenił sytuacje˛. Zdecydowanym krokiem
mina˛ł Louise, uja˛ł re˛ke˛ Tullah w obie dłonie. Przysiadł na
ło´z˙ku, pochylił sie˛ i zamkna˛ł pocałunkiem jej usta, nie daja˛c
jej dojs´c´ do głosu.
– Widze˛, z˙e sie˛ przebudziłas´. I jak sie˛ teraz czujesz,
kochanie?
Kochanie...?
Trzy pary damskich oczu popatrzyły na niego jednoczes´-
nie.
Oczy Louise płone˛ły furia˛ i niedowierzaniem, oczy
Tullah zdumieniem, a oczy Meg... Wygla˛dało na to, z˙e
Tullah zawojowała nie tylko jego serce.
– Przyjechałas´ w sama˛ pore˛, Louise, by usłyszec´ dobra˛
nowine˛ – odezwał sie˛ Saul, zre˛cznie zasłaniaja˛c soba˛Tullah,
by Louise nie zobaczyła jej zdumionej miny.
– Jaka˛ nowine˛? – Wrogo zmruz˙yła oczy.
– Tullah i ja... kochamy sie˛ – powiedział z us´miechem.
Słyszał, jak Tullah głe˛boko łapie powietrze. Louise
pobladła, poczerwieniała, zno´w pobladła.
– Nie, to niemoz˙liwe... nie moz˙esz jej kochac´! – wybu-
chła. – Ja cie˛ kocham. I be˛de˛ cie˛ miec´, a ona mnie nie
powstrzyma! – wykrzykne˛ła, odwro´ciła sie˛ i wybiegła
z pokoju. Usłyszeli, jak zbiega po schodach.
Tullah wzdrygne˛ła sie˛ na odgłos zatrzas´nie˛tych z furia˛
drzwi.
– Dlaczego Louise jest taka zła? – niepewnym głosikiem
zapytała Meg.
Saul podnio´sł sie˛, popatrzył na Tullah.
– Jest w takim stanie, z˙e nie powinna prowadzic´ samo-
chodu. Musze˛ ja˛ odwiez´c´ i raczej zapomniec´ o czekaja˛cej na
mnie pracy. – Us´miechna˛ł sie˛ do co´reczki, patrza˛cej na
niego z lekkim niepokojem. – Popilnuj Tullah, zanim nie
wro´ce˛, dobrze? I nie pozwo´l jej, z˙eby wstawała.
Pewnie, z˙e nie wstane˛. Przeciez˙ nie mam poje˛cia, gdzie
sa˛ moje ubrania, pomys´lała, kiedy wyszedł. A co miało
znaczyc´ to stwierdzenie, z˙e sie˛ kochaja˛?
Jak mo´gł powiedziec´ to Louise, przeciez˙ wie, z˙e dziew-
czyna jest z nim zadurzona bez pamie˛ci?
Nuciła pod nosem, kiedy po´ł godziny po´z´niej zjawił sie˛
Saul i łagodnie wyprosił z pokoju Meg, tłumacza˛c jej, z˙e
chce porozmawiac´ z Tullah w cztery oczy.
On chce z nia˛ porozmawiac´, dobre sobie!
– Moz˙e łaskawie raczysz mi wyjas´nic´, o co włas´ciwie
chodzi. Czy mam sama zgadna˛c´? – Skrzywiła sie˛ z sarkaz-
mem.
– Wiem, z˙e nalez˙a˛ ci sie˛ wyjas´nienia. To troszeczke˛
kre˛puja˛ca sprawa. Widzisz, Louise uwaz˙a... mys´li, z˙e...
– ...jest w tobie zakochana – dokon´czyła zgryz´liwie.
– Jest zakochana w przes´wiadczeniu, z˙e mnie kocha
– sprostował spokojnie. – To tylko słowa, kto´re powtarza
bez kon´ca i...
– I co? I juz˙ znudziłes´ sie˛ pławieniem sie˛ w jej
bezgranicznym uwielbieniu, graniem na jej uczuciach?
Wie˛c postanowiłes´ posłuz˙yc´ sie˛ mna˛, by sie˛ jej pozbyc´. To
powiem ci...
Urwała, by nabrac´ powietrza i nagle zaniepokoiła sie˛,
widza˛c jego mine˛. Przerwał jej ostro:
– Naprawde˛ uwaz˙asz, z˙e ja... z˙e celowo robie˛ jej na-
dzieje, takiej młodej dziewczynie... z˙e jestem taki pro´z˙ny
i zupełnie pozbawiony skrupuło´w...? – Umilkł, potrza˛sna˛ł
głowa˛. – Czy ty naprawde˛ w ten sposo´b o mnie mys´lisz?
– A jest choc´by jeden powo´d przemawiaja˛cy przeciw
takiemu mys´leniu? – Chciała go sprowokowac´, ale nie-
spodziewanie jej głos zabrzmiał dziwnie słabo.
– Moge˛ podac´ ci wiele takich powodo´w – powiedział
cicho. – Nie mo´wia˛c juz˙ o tym, z˙e jestes´my rodzina˛, z˙e
Louise jest bardzo młoda i łatwo ja˛ skrzywdzic´, z˙e... Boz˙e,
przeciez˙ ona mogłaby byc´ moja˛ co´rka˛! – powiedział głosem
nabrzmiałym emocja˛. Zacza˛ł przemierzac´ poko´j. – Czy ty
naprawde˛ wierzysz...
– Niewaz˙ne, w co ja wierze˛ – przerwała mu.
Jego gwałtowna reakcja zupełnie zbiła ja˛ z tropu. Nie
spodziewała sie˛ takiego wybuchu, takiego s´wie˛tego oburze-
nia. Wydawało sie˛, z˙e mo´wi szczerze, ale przeciez˙ niemoz˙-
liwe, by...
– Nie interesuje mnie two´j układ z Louise – rzekła
z naciskiem, szukaja˛c ratunku w przekonaniu, z˙e choc´by był
nie wiem jak atrakcyjny, to i tak nic dla niej nie znaczy.
– Nie mam z˙adnego układu z Louise. A juz˙ na pewno
takiego, jak sugerujesz – odrzekł ostro.
– Ska˛d mam wiedziec´, czy mnie nie oszukujesz? – zare-
plikowała. – Tak jak pro´bowałes´ zamieszac´ jej w głowie,
mo´wia˛c, z˙e ja i ty... Musisz powiedziec´ jej prawde˛. Nie
chce˛...
– Powiem jej prawde˛ – przerwał. – Ale...
– Ale co? – Popatrzyła na niego podejrzliwie.
– Ale jeszcze nie teraz – wyjas´nił, a widza˛c jej zdumie-
nie, dodał: – Sama powiedziałas´, z˙e dziewczyna wpadła po
uszy. Jest w takim wieku, z˙e bardzo łatwo ja˛ zranic´. Im
usilniej sie˛ staram wybic´ jej z głowy te˛ szczenie˛ca˛ miłos´c´,
tym bardziej wierzy, z˙e moz˙e jednak cos´ z tego be˛dzie...
– Pokre˛cił głowa˛. – To najlepszy i najbardziej ludzki sposo´b,
by przekonac´ ja˛, z˙e powinna sie˛ opamie˛tac´, zabrac´ za nauke˛
i znalez´c´ sobie kogos´, kto odwzajemni jej uczucia. Mys´le˛, z˙e
kiedy na własne oczy zobaczy, z˙e z tego nic nie be˛dzie, z˙e
w moim z˙yciu nie ma dla niej miejsca, wreszcie sie˛
otrza˛s´nie. Chyba sie˛ ze mna˛ zgadzasz?
Popatrzyła na niego zwe˛z˙onymi oczami. Jego argumenty
rzeczywis´cie brzmiały sensownie, a Louise, przynajmniej
z tego, co widziała, bynajmniej nie była zagubionym,
potulnym dziewcza˛tkiem, jakim ja˛ sobie wyobraz˙ała, a upar-
ta˛, zawzie˛cie da˛z˙a˛ca˛ do celu osoba˛. Domys´lała sie˛, z˙e
niełatwo be˛dzie odwies´c´ ja˛ od raz powzie˛tego zamiaru.
Moz˙e to naprawde˛ jedyna droga? Gdy zobaczy, z˙e w z˙yciu
Saula jest inna, z˙e nie ma szans?
– W porza˛dku – powiedziała po zastanowieniu. – Tylko
mnie w to nie mieszaj.
– Ale ty włas´nie doskonale pasujesz do tej roli! – prze-
konywał. – Louise juz˙ wie o twoim istnieniu, widziała cie˛
tutaj... – Urwał i dodał łagodnie: – W moim ło´z˙ku.
Poczuła, z˙e pieka˛ ja˛ policzki.
– To nie jest twoje ło´z˙ko! – obruszyła sie˛.
Saul nie prostował. Cia˛gna˛ł dalej:
– Domys´lam sie˛, z˙e Meg jej powiedziała, z˙e to ja cie˛
rozebrałem i połoz˙yłem. – Udał, z˙e nie widzi jej rozdraz˙-
nienia. – I mam wraz˙enie, z˙e Louise szybko wycia˛gne˛ła
wnioski na temat charakteru naszego zwia˛zku.
– Nie ma z˙adnego naszego zwia˛zku! – zaprzeczyła.
– Ale teoretycznie to moz˙liwe – powiedział i dodał
z naciskiem: – To ty martwiłas´ sie˛ o jej przyszłos´c´, ciebie
przeraz˙ały konsekwencje i ogrom szko´d, jakie poniesie,
pro´buja˛c zwia˛zac´ sie˛ ze mna˛. Miałem prawo sie˛ spodziewac´,
z˙e natychmiast skorzystasz z pierwszej nadarzaja˛cej sie˛
okazji, by temu zapobiec. A jest taka szansa.
Otworzyła usta, ale nie wydusiła z siebie słowa. Oczywi-
s´cie miał racje˛, no tak, ale...
– To było wtedy, gdy jeszcze mys´lałam, z˙e ty... – Urwa-
ła.
– Z
˙
e ja co? Z
˙
e ja˛ wykorzystam? Nie zawsze jest
tak, z˙e to me˛z˙czyzna, starszy me˛z˙czyzna, uwodzi naiwna˛
dziewczyne˛, by sie˛ w ten sposo´b dowartos´ciowac´. Czasami
role sie˛ zmieniaja˛... – Umilkł. – On bardzo cie˛ skrzywdził,
prawda?
– Co? – Zesztywniała. Po chwili wydusiła: – Ska˛d
wiesz... Kto ci o tym powiedział?
– Kiedys´ Olivia wspomniała cos´ na ten temat – od-
powiedział mie˛kko. – Ale nawet gdybym nie wiedział, to nie
jest trudno sie˛ domys´lic´, z˙e w przeszłos´ci przez˙yłas´ jakis´
cios. Co sie˛ wtedy stało?
Pro´bowała wzia˛c´ sie˛ w gars´c´, nie ulegac´, ale szczere
wspo´łczucie w jego głosie skruszyło jej opory.
– Był przyjacielem domu... kiedy moi rodzice sie˛ roz-
wiedli... – Pochyliła głowe˛, zagryzła usta. – Był dla mnie
miły, troszczył sie˛ o mnie, przejmował... Mys´lałam, z˙e jest
moim przyjacielem. Potem powiedział, z˙e mnie kocha, z˙e
czekał, az˙ dorosne˛. I z˙e juz˙ zawsze be˛dziemy razem, z˙e...
Pus´ciła tama, tłumione głe˛boko uczucia wydostały sie˛ na
powierzchnie˛, nie mogła juz˙ ich powstrzymac´. Przez tyle lat
trzymała je w ukryciu, nikomu ich nie zdradzaja˛c. Co sie˛
z nia˛ dzieje, z˙e teraz mu o tym opowiada, jaka była
beznadziejnie naiwna, w dodatku włas´nie jemu, Saulowi,
kaz˙demu tylko nie jemu...
– Kochasz go jeszcze?
Zdumiało ja˛ to pytanie. Podniosła głowe˛, popatrzyła na
niego.
– Czy go kocham? Alez˙ ska˛d! I mys´le˛, z˙e nigdy go nie
kochałam, wmawiałam to sobie, bo chciałam, z˙eby tak było.
Chciałam sie˛ czuc´ kochana, potrzebna...
– Szukałas´ wspo´łczucia i zrozumienia, a przede wszyst-
kim kogos´, kto by ci pomo´gł przejs´c´ przez to, co sie˛ wtedy
działo w twoim z˙yciu – powiedział cicho. – Tak jak teraz
Louise.
Ich spojrzenia sie˛ spotkały.
– Nie moz˙emy udawac´, z˙e... z˙e mie˛dzy nami cos´ jest
– zaoponowała bez przekonania. – Mo´wisz powaz˙nie?
– zapytała, kiedy popatrzył na nia˛ bez słowa. – Sa˛dzisz, z˙e
Louise w to uwierzy tylko dlatego, z˙e widziała...?
– Jak najbardziej powaz˙nie – zapewnił. – I skoro to
wypaliło w przypadku Luke’a, i to całkiem niez´le, to mys´le˛,
z˙e i teraz... Szcze˛s´ciarz z tego Luke’a – dodał z szelmow-
skim us´mieszkiem.
– Co wypaliło? – Nic z tego nie rozumiała.
Ale Saul tylko pokre˛cił głowa˛ i us´miechna˛ł sie˛.
– Tullah, zobaczysz, z˙e to musi sie˛ udac´. Re˛cze˛ za to.
Nim zda˛z˙yła go powstrzymac´, wzia˛ł ja˛ w ramiona
i mocno pocałował. Dotyk jego ust wydał sie˛ jej dziwnie
znajomy, jakby znała go nie tylko z tego snu...
Odskoczyła od niego.
– Co to miało byc´? – Głos jej drz˙ał.
– Przyklepanie umowy – powiedział. – A teraz...
Uja˛ł w dłonie jej twarz, zajrzał głe˛boko w oczy, powoli
przecia˛gna˛ł wzrokiem po jej lekko rozchylonych ustach...
Pro´bowała wyzwolic´ sie˛ z jego us´cisku, ale zrobiła to
odrobine˛ za po´z´no, bo juz˙ pochylił sie˛, musna˛ł jej wargi.
Serce biło jej jak oszalałe, daremny był kaz˙dy wysiłek,
kaz˙da pro´ba.
Jak to moz˙liwe, z˙e ten pocałunek był zupełnie taki jak we
s´nie, oszałamiał, budził do z˙ycia; czy to jej wyobraz´nia, czy
moz˙e niejasne te˛sknoty, skrywane marzenia, kto´re nagle
doszły do głosu? Czy to dlatego teraz, zamiast odepchna˛c´ go
od siebie, z trudem walczyła z pokusa˛, by zarzucic´ mu re˛ce
na szyje˛, wycia˛gna˛c´ sie˛ na poduszkach, zatracic´ w piesz-
czocie?
I nagle pocałunki przestały wystarczac´, chciała czegos´
wie˛cej... Moz˙e bezwiednie wymkne˛ło sie˛ jej to na głos, bo
nagle zacza˛ł całowac´ ja˛ inaczej, gore˛cej. Je˛kne˛ła cichutko.
Boz˙e, jakz˙e go pragne˛ła!
Jakby czytaja˛c w jej mys´lach, znieruchomiał, popatrzył
na nia˛ uwaz˙nie, jakby czekał...
Całe ciało wyrywało sie˛ ku niemu, kiedy z ocia˛ganiem
cofna˛ł re˛ce.
– A to co miało znaczyc´? – Głos sie˛ jej łamał, rozpacz-
liwie pro´bowała odzyskac´ panowanie nad soba˛. Sama nie
wiedziała, jakim cudem zdołała sie˛ opamie˛tac´. Cofne˛ła sie˛,
popatrzyła na niego surowo, choc´ zdawała sobie sprawe˛, z˙e
spla˛tane bezładnie włosy i kurczowo podcia˛gnie˛ta kołdra
psuja˛ efekt.
– To było dla mnie – powiedział z irytacja˛ i wstał.
Trudno było cos´ na to powiedziec´.
– A jak długo miałoby trwac´ to udawanie? – zapytała
słabo. – Bo...
– Kro´tko. Pod koniec wrzes´nia Louise wraca na uniwer-
sytet, wie˛c...
– Koniec wrzes´nia?! – wykrzykne˛ła. – Alez˙ to strasznie
długo! Nie moz˙emy...
– Uznaj, z˙e jest to wspaniałomys´lna ofiara ponoszona
dla dobra twojej płci – zaz˙artował. – Wtedy czas minie
szybciej.
– Louise nie da sie˛ nabrac´. Nie wygla˛damy na...
– ...kochanko´w? – dopowiedział usłuz˙nie. – W takim
razie musimy dołoz˙yc´ staran´. Nie przejmuj sie˛ – zakon´czył.
– Nic z tego nie be˛dzie – powto´rzyła z uporem, ale Saul
tylko sie˛ rozes´miał.
– Postaramy sie˛ – powiedział. – Poczekaj, a sie˛ przeko-
nasz.
ROZDZIAŁ DZIESIA˛TY
– Powiem ci, z˙e nigdy bym na to nie wpadła. – Olivia
pokre˛ciła głowa˛. – Ty i Saul... Miałam nadzieje˛, z˙e moz˙e
James przypadnie ci do gustu, a wy tymczasem... Głowe˛
bym dała, z˙e jestes´ jak najgorzej do niego usposobiona.
Pamie˛tam, jak mo´wiłas´...
– Wiem. – Tullah popatrzyła na nia˛ ze skrucha˛.
Spodziewała sie˛, z˙e ta rozmowa nie be˛dzie łatwa, juz˙
z go´ry sie˛ jej bała. Saul wprawdzie zaproponował, z˙e pogada
z Olivia˛, ale nie przystała na to.
– Mam sie˛ chowac´ za ciebie? – obruszyła sie˛. – Nie!
Sama to załatwie˛. Powiedziałam ci tylko, z˙e sytuacja, w jaka˛
mnie wpe˛dziłes´, stwarza pewne problemy, ale to nie znaczy,
z˙e masz je za mnie rozwia˛zywac´. Olivia jest moja˛ przyjacio´ł-
ka˛. Normalne, z˙e be˛dzie sie˛ dziwic´, czemu wczes´niej nic jej
nie powiedziałam. Poza tym... – Urwała i zagryzła usta.
– Poza tym, co? – podja˛ł.
Oboje siedzieli w kuchni. Najpierw przekonał ja˛, z˙e
powinni dokładnie omo´wic´ kolejne kroki, wie˛c zgodziła sie˛
jeszcze chwile˛ zostac´. Nawet sie˛ nie spostrzegła, kiedy
pomogła mu szykowac´ kolacje˛, a potem połoz˙yc´ dzieci,
ła˛cznie z czytaniem im na dobranoc. Kiedy wreszcie mogli
spokojnie usia˛s´c´, Saul przygotował gora˛ca˛ czekolade˛. Zro-
biło sie˛ tak po´z´no, z˙e nie było sensu, z˙eby wracała do siebie.
Zreszta˛, skoro mieli przekonuja˛co odegrac´ swoje role, to
było włas´ciwe posunie˛cie.
– No... bylis´cie sobie bliscy – wydusiła. – Wie˛c moz˙e
sobie pomys´lec´...
– Jestes´my kuzynami i dobrymi kumplami, nawet bar-
dzo dobrymi – odrzekł Saul, lekko marszcza˛c brwi. – Ale
skoro twierdzimy, z˙e to podczas wyjazdu do Hagi zapałalis´-
my do siebie gwałtowna˛ miłos´cia˛, to niby w jaki sposo´b
Olivia miałaby wiedziec´ o tym wczes´niej, a...
– Nie to miałam na mys´li – przerwała mu.
Czy tylko udaje, czy moz˙e naprawde˛ mys´li, z˙e ona
o niczym nie wie?
– Swego czasu ty i Olivia... ła˛czyło was cos´ wie˛cej
– przypomniała z naciskiem. – Wie˛c teraz moz˙e pomys´lec´...
– Zaraz, poczekaj – przerwał jej. – Owszem, przed laty
mielis´my do siebie słabos´c´, ale oboje bylis´my na to za
młodzi i zbyt niedojrzali, by mogło cos´ z tego wyjs´c´...
– Zmarszczył brwi. – Rozmawiałas´ o tym z Olivia˛?
– Nie, niespecjalnie – przyznała. – W kon´cu to nie jest
moja sprawa i...
– Czyli Olivia nic ci na ten temat nie powiedziała?
– Nie – ucie˛ła. – A skoro jestes´ taki dociekliwy, to
powiem ci, z˙e nigdy bym sie˛ niczego nie domys´liła, gdybym
przypadkiem nie usłyszała rozmowy na weselu Olivii
i Caspara. A potem Max to potwierdził.
– Rozmowy o nas...? A co takiego? – Odstawił filiz˙anke˛
i stana˛ł przed Tullah. Oparł sie˛ o sto´ł, skrzyz˙ował re˛ce. Cała
jego poza s´wiadczyła, z˙e choc´by to miało potrwac´ do rana,
to wycia˛gnie z niej wszystko, co wie.
– Powiedziały... – Zaczerpne˛ła powietrza, spojrzała mu
w oczy. – Powiedziały, z˙e to nic dziwnego, z˙e twoje
małz˙en´stwo sie˛ rozpadło, z˙e przyłapano cie˛ z Olivia˛ i nie-
wiele brakowało, by ich s´lub nie doszedł do skutku. I z˙e teraz
miejsce Olivii zaje˛ła Louise.
– Co takiego! – wybuchna˛ł. – Kto to był? Opisz mi je.
– Nie potrafie˛ – wyznała szczerze. – Jakies´ dwie kobie-
ty. Wa˛tpie˛, bym je poznała, gdybym je teraz zobaczyła.
– Ale pamie˛tasz, co powiedziały. I wierzysz w to. Wie˛c
mys´lałas´... – Odwro´cił sie˛ i połoz˙ył obie dłonie na stole. –
Z Olivia˛ zawsze bylis´my bardzo zz˙yci. Owszem, była
chwila, kiedy mys´lałem... To moja z˙ona zerwała przysie˛ge˛
małz˙en´ska˛, nie ja. I to ona intrygowała mie˛dzy Casparem
i Olivia˛, ale na szcze˛s´cie Caspar... Wracaja˛c do Louise.
Kiedy oni sie˛ pobierali, Louise była dzieckiem, miała ledwie
szesnas´cie lat. Dla Maxa, oczywis´cie, to była woda na młyn.
Jego małz˙en´stwo sie˛ chwieje, zreszta˛ od pocza˛tku na to sie˛
zanosiło. A on zawsze lubił mieszac´. – Odwro´cił sie˛
i popatrzył na Tullah. – Ja wtedy skon´czyłem trzydzies´ci
pie˛c´ lat. Masz poje˛cie, w jakiej bym sie˛ postawił sytuacji,
gdybym...?
Tullah z trudem przełkne˛ła s´line˛. Usta zadrgały jej
zdradziecko, zagryzła je.
– Ja miałam pie˛tnas´cie lat, kiedy moi rodzice sie˛ rozwie-
dli – powiedziała cicho. – A... John miał prawie czterdzies´ci,
ale to mu wcale nie przeszkodziło.
Zamkne˛ła oczy, pro´buja˛c powstrzymac´ łzy. Poczuła, z˙e
przygarna˛ł ja˛ mocno do siebie. Przytulał ja˛, gładza˛c po
plecach, jak dziecko, by je uspokoic´. Druga˛ dłonia˛ dotykał
jej mokrej od łez twarzy. Wstrza˛sało nia˛ łkanie.
– Przepraszam – wydusiła, szlochaja˛c. – Tak mi przy-
kro.
– Mnie tez˙ – powiedział ponuro. – Niesamowicie przy-
kro, z˙e nie moge˛ dosie˛gna˛c´ tego łajdaka i pokazac´ mu, co
mys´le˛ o draniu, kto´ry bez skrupuło´w wykorzystuje naiwne,
ufne dziecko. Ten łotr powinien...
Jego bliskos´c´ uspokajała, dawała poczucie bezpieczen´-
stwa. Jak dobrze było w jego ramionach, jak dobrze było
czuc´ ciepła˛ i mocna˛ dłon´, gładza˛ca˛ ja˛ po plecach! Wie˛c ska˛d
nagle mys´li o tych rzeczach? Ska˛d to nagłe ols´nienie, z˙e
obejmuja˛ ja˛ me˛skie ramiona, z˙e szuka w nich nie tylko
bezpieczen´stwa i pociechy, ale czegos´ wie˛cej? Instynktow-
nie przytuliła sie˛ mocniej, pods´wiadomie czekaja˛c na znak,
z˙e on tez˙ widzi w niej kobiete˛, a kiedy przygarna˛ł ja˛ ku
sobie, poczuła ciarki na plecach.
Wiedziała, z˙e igra z ogniem, ale pragnienie było silniej-
sze od głosu rozumu. Kusiło ja˛, by ulec, by choc´ na chwile˛
sie˛ zapomniec´. Ale z drugiej strony... Z ocia˛ganiem od-
sune˛ła sie˛ od niego. Przez chwile˛ mys´lała, z˙e chce ja˛
zatrzymac´ i juz˙ niewiele brakowało, by sie˛ poddała, ale
w tym samym momencie Saul pus´cił ja˛.
– Nie byłam bez winy – powiedziała cicho. – Wiedzia-
łam... sama chciałam...
– Szukałas´ kogos´, kto zasta˛pi ci ojca – przerwał jej. – Kto
be˛dzie dla ciebie pociecha˛ i oparciem, otoczy miłos´cia˛.
Brakowało ci ojca. A zamiast niego... I mys´lałas´, z˙e ja... z ta˛
Louise. – Wzdrygne˛ła sie˛, ale Saul dokon´czył cicho:
– Znaja˛c okolicznos´ci, nie moge˛ miec´ do ciebie pretensji.
Ale mam nadzieje˛, z˙e teraz juz˙ wiesz, z˙e nigdy bym...
– Wiem, wiem – zapewniła, przełykaja˛c s´line˛ i dodała
znuz˙onym tonem: – Przeciez˙ to dlatego wikłasz sie˛ teraz
w te˛ ciuciubabke˛, prawda? Udawanie, z˙e ja i ty...
Nie dokon´czyła, bo nieoczekiwanie pojawiła sie˛ Jemima,
skarz˙a˛c sie˛, z˙e nie moz˙e zasna˛c´.
– Ty i Saul – z niedowierzaniem w głosie powto´rzyła
Olivia. – Nigdy bym sie˛ nie domys´liła.
– Wiem, dla mnie to tez˙ było zaskoczenie – szczerze
wyznała Tullah.
– Mhm... Louise nie jest zachwycona – ostrzegła Olivia.
– Jenny mi doniosła. Dziewczyna jest przekonana, z˙e siła˛
wcisne˛łas´ sie˛ w jego z˙ycie i na siłe˛ weszłas´ mu do ło´z˙ka.
– Bardzo sie˛ myli! – zaprotestowała gwałtownie.
– W kaz˙dym razie Jenny spadł kamien´ z serca – cia˛gne˛ła
Olivia. – Ma nadzieje˛, z˙e teraz Louise wreszcie przejrzy na
oczy i wybije go sobie z głowy.
– Nie tylko ona – mrukne˛ła Tullah.
– Szkoda, z˙e nie moz˙ecie ogłosic´ zare˛czyn w czasie balu
– rozmarzyła sie˛ Olivia. – W takim wyja˛tkowym otoczeniu,
ty w swojej sukni... A włas´nie, pokazałas´ ja˛ Saulowi? Bo ja
swoja˛ schowałam, be˛dzie niespodzianka.
– Jakie zare˛czyny? – zaniepokoiła sie˛ Tullah. – My
wcale nie...
– Wiem. Saul juz˙ mnie uprzedził, z˙e poczekacie do
powrotu jego rodzico´w, i z˙e chcesz utrzymac´ rzecz w tajem-
nicy, po´ki dzieci sie˛ z toba˛ nie oswoja˛. Ale cos´ mi sie˛ widzi,
z˙e to juz˙ za po´z´no. Pare˛ dni temu Meg os´wiadczyła mi, z˙e
be˛dzie druhna˛, ,,kiedy Tullah i tatus´ be˛da˛ sie˛ z˙enic´’’, i z˙e ty
be˛dziesz jej kochana˛ mamusia˛.
– Co takiego? – Zabrakło jej tchu. – Alez˙ my...
To była pierwsza rzecz, jaka˛ sobie zastrzegła, godza˛c sie˛
na te˛ gre˛ – z˙e przede wszystkim nie ucierpia˛ dzieci.
Ku jej zdumieniu Saul rozpromienił sie˛ wtedy i po-
chwycił ja˛ w ramiona.
– Juz˙ to wystarczy, bym mo´gł cie˛ kochac´! – odrzekł
głosem nabrzmiałym z emocji. – Re˛cze˛ za to, z˙e nie stanie
im sie˛ krzywda – zapewnił ja˛ z przekonaniem.
Dopiero po´z´niej zastanowiła sie˛ nad tymi słowami.
Powiedział ,,mo´głbym’’, ale z pewnos´cia˛ była to sytuacja
hipotetyczna, bo przeciez˙ jej nie kocha. Tym lepiej, bo ona
go nie kocha. Chyba nie kocha...
– Dobrze sie˛ składa, z˙e oboje macie niezłe prace – po-
wiedziała Olivia i zachichotała, widza˛c zaskoczona˛ mine˛
Tullah. – Be˛dziecie mieli do utrzymania spora˛ rodzine˛, na
moje oko...
– Co? – wykrzykne˛ła nie swoim głosem Tullah. – Oli-
via, my wcale...
– Dobrze, dobrze – łagodziła Olivia. – Wszystko rozu-
miem. Ale ty jestes´ stworzona do macierzyn´stwa, Tullah.
Dzieci Saula juz˙ cie˛ uwielbiaja˛, a załoz˙e˛ sie˛, z˙e Saul tez˙ nie
moz˙e doczekac´ sie˛ chwili, kiedy ujrzy cie˛ z dzidziusiem...
swoim dzidziusiem. On jest włas´nie taki. Kocha dzieci,
zawsze za nimi przepadał.
– Naprawde˛? – zapytała niepewnie, dziwnie ogłuszona
namalowana˛przez Olivie˛ perspektywa˛... Oczami wyobraz´ni
widziała siebie, jak lez˙y z nowo narodzona˛ kruszyna˛, a Saul
i dzieci wpatruja˛ sie˛ w nia˛, rozpromienieni. Czy mogła
wyjawic´ jej teraz prawdziwa˛ istote˛ ich ,,zwia˛zku’’?
Oczywis´cie powie jej prawde˛, ale jeszcze nie teraz.
Olivia tak sie˛ cieszy. Powinna wyprowadzic´ ja˛ z błe˛du, ale
niespodziewanie sama chciała choc´ przez chwile˛ udawac´, z˙e
tak włas´nie jest, z˙e przed nia˛ i Saulem rzeczywis´cie rysuje
sie˛ wspaniała przyszłos´c´.
Poczekam, az˙ zdarzy sie˛ włas´ciwa okazja, postanowiła.
Wtedy jej wszystko opowiem.
Boz˙e, co sie˛ z nia˛ dzieje? Przeciez˙... jest nastawiona na
prace˛, nie...
– Jes´li kiedys´ zechcesz wro´cic´ do zawodu, zawsze
znajdzie sie˛ dla ciebie miejsce w naszej firmie – cia˛gne˛ła
Olivia. – Mamy tyle roboty, z˙e zacze˛łam namawiac´ Bobbie,
by przyszła do nas choc´ na cze˛s´c´ etatu. Dalis´my tez˙
ogłoszenie.
– Olivio – przerwała jej Tullah. – Saul i ja... jeszcze
nawet nie rozmawialis´my o przyszłos´ci... – wydusiła.
– Dzieci nie biora˛sie˛ z mo´wienia – figlarnie zas´miała sie˛
Olivia. – Zobaczysz, masz na to moje słowo, o tej porze za
rok ty i Saul...
– Co be˛dzie o tej porze za rok? – Caspar wynurzył sie˛
z gabinetu i wła˛czył do rozmowy.
– Nic takiego – rzekła Olivia. – Pamie˛tasz, z˙e dzis´ masz
is´c´ z Saulem i Jonem mierzyc´ balowe kostiumy? – zapytała,
a kiedy zaje˛czał, dodała: – Bal jest w ten weekend, Cas.
– Wiem, dobrze wiem – przytakna˛ł. – Jak miałbym
zapomniec´, skoro od kilku tygodni nie mo´wisz o niczym
innym?
Tullah skorzystała z okazji, by pod pretekstem zakupo´w
wyrwac´ sie˛ od nich, nim Olivia przejdzie do kolejnych
pytan´.
Ona i Saul, dzieci... ich dzieci. Nie, to absolutnie
niemoz˙liwe i Olivia pierwsza by to przyznała, gdyby znała
prawde˛. To zupełnie niemoz˙liwe. I powinna jak najszybciej
o tym zapomniec´, bo inaczej...
Jakby juz˙ nie zachowała sie˛ jak idiotka, godza˛c sie˛ na
jego bzdurne pomysły. Ale przeciez˙ chyba nie zwariowała?
Szcze˛s´cie, z˙e zbliz˙aja˛cy sie˛ bal absorbował uwage˛
mieszkan´co´w. Nigdy nie przypuszczała, z jaka˛ pre˛dkos´cia˛
w niewielkiej społecznos´ci rozchodza˛ sie˛ plotki. Wystar-
czyło pare˛ dni, a kolez˙anki w pracy juz˙ wiedziały, co
w trawie piszczy i po przyjacielsku komentowały pojawie-
nie sie˛ nowej pary.
– Ale z ciebie szcze˛s´ciara! Saul jest s´wietny, a przy tym
to naprawde˛ dobry człowiek – jedna z nich powiedziała z nie
skrywana˛ zazdros´cia˛.
Tullah przyje˛ła jej słowa us´miechem i dopiero po chwili
zreflektowała sie˛, jak łatwo wcia˛gne˛ła sie˛ w role˛. Moz˙e zbyt
łatwo?
– Nie oddam jej Saula! – z pasja˛ oznajmiła Louise,
nerwowym krokiem przemierzaja˛c poko´j.
– To juz˙ sie˛ stało – pragmatycznie stwierdziła jej siostra,
Katie. – Chcesz go tylko dlatego, z˙e nie moz˙esz go miec´.
A jak z twoja˛ nauka˛? Juz˙ skon´czyłas´? Wiesz, co powiedział
profesor Simmonds...
Louise wykrzywiła buzie˛.
– Profesor Simmonds – powiedziała, przedrzez´niaja˛c
siostre˛. – Stary nudziarz. Co on tam wie!
– Dostatecznie duz˙o, bys´ powtarzała rok. Jes´li nadal
be˛dziesz opuszczac´ i nie nadrobisz zaległos´ci, to zobaczysz,
z˙e tak sie˛ skon´czy – ostrzegła Katie. – Ma na nas oko. Wie,
z˙e przychodziłam za ciebie na wykłady. W zeszłym tygo-
dniu zwro´cił sie˛ do mnie po imieniu i powiedział, z˙e masz
przyjs´c´ i pokazac´ mu wszystkie zaległe prace.
– Ws´cibski dziad! – Louise rozzłos´ciła sie˛.
– Nie mo´w tak, bo to nieprawda – obruszyła sie˛ Katie.
– Jest jednym z najmłodszych profesoro´w i wcale sie˛ nie
czepia. Jestes´ jego studentka˛, a skoro sie˛ nie przykładasz...
– Miałas´ chodzic´ za mnie.
– Nie. To ty powiedziałas´, z˙e musze˛ za ciebie chodzic´.
Ale ja nie mam na to czasu, Lou, mam swoje wykłady.
Chyba wiesz, jak zdenerwuja˛ sie˛ rodzice, jes´li wylecisz ze
studio´w. Powiedza˛, z˙e wychodzi z ciebie natura wujka
Davida.
Louise skrzywiła sie˛.
– Bzdura. Wcale nie jestem taka jak on.
– Włas´nie z˙e jestes´! – os´wiadczyła Katie. – Jak juz˙ sobie
cos´ wbijesz do głowy, to zupełnie jakby ci ktos´ załoz˙ył
klapki na oczy. Nie zmusisz nikogo, by cie˛ pokochał. A jes´li
potrafisz to zrobic´, to raczej skoncentruj sie˛ na profesorze
Simmondsie, on ci sie˛ bardziej przyda niz˙ Saul... wujek Saul
– dodała z naciskiem. – Lou, mo´wie˛ ci, naprawde˛ musisz sie˛
wzia˛c´ do roboty – powiedziała powaz˙nie.
– Oj dobra, nie zaczynaj od nowa! A Saul nie jest
z˙adnym wujkiem! – dodała ze złos´cia˛. – W porza˛dku,
wezme˛ sie˛ za nauke˛. Cieszysz sie˛?
Ale bynajmniej nie miała głowy zaje˛tej nauka˛, gdy po´ł
godziny po´z´niej Katie zostawiła ja˛ sama˛. Musi byc´ jakis´
sposo´b, by otworzyc´ Saulowi oczy, przekonac´ go, z˙e Tullah
zupełnie sie˛ dla niego nie nadaje, za to ona jak najbardziej.
I znajdzie ten sposo´b. Na pewno go znajdzie.
ROZDZIAŁ JEDENASTY
Nieco nerwowym gestem Tullah wygładziła suknie˛.
Cie˛z˙ki brokat mienił sie˛ odcieniami głe˛bokiej czerwieni
i starego złota. Rzeczywis´cie, w tym stroju było jej wyja˛t-
kowo do twarzy, a balowa maseczka skrywaja˛ca rysy
dodawała uroku tajemniczos´ci.
Czekała na Saula, powinien byc´ lada chwila.
– Dziewczynki bardzo chca˛ cie˛ zobaczyc´ w przebraniu.
A juz˙ szczego´lnie Jem – dodał z us´miechem, proponuja˛c, z˙e
wpadnie po nia˛ i razem pojada˛ na bal.
Było postanowione, z˙e dzieci spe˛dza˛ noc w Queens-
mead. Katie zawczasu ofiarowała sie˛, z˙e che˛tnie ich przypil-
nuje.
– Zobaczysz, z˙e ja˛ polubisz – zapewniała Olivia. – Katie
jest zupełnie inna niz˙ Louise. Wprawdzie zewne˛trznie sa˛
identyczne, ale charaktery maja˛ kran´cowo ro´z˙ne.
Saul chciał odwiez´c´ dzieci w drodze na bal.
– Poznałas´ juz˙ dziadka Olivii? – zapytał Tullah, a kiedy
przecza˛co pokre˛ciła głowa˛, us´miechna˛ł sie˛ lekko. – To silna
osobowos´c´, stara szkoła. Jednos´c´ i dobre imie˛ rodziny sa˛ dla
niego rzecza˛ ogromnej wagi. To przyrodni brat mojego taty.
Ich ojciec oz˙enił sie˛ po raz drugi, sta˛d taka ro´z˙nica wieku.
Nigdy nie byli ze soba˛ specjalnie zz˙yci. Ben, dziadek Olivii,
nie jest łatwy w poz˙yciu, a z jego po´łsło´wek wynika, z˙e
zawsze czuł sie˛ nieco zepchnie˛ty na bok. Uwaz˙ał, z˙e
mojemu ojcu los bardziej sprzyjał niz˙ jemu, zreszta˛ nie bez
racji. Ben miał brata bliz´niaka, kto´ry zmarł, a ich ojciec
nigdy sie˛ z tym nie pogodził i chyba nawet miał do Bena z˙al.
– Biedny – uz˙aliła sie˛ nad nim Tullah. – To okropne.
– Jak teraz sie˛ nad tym zastanawiam, to Ben pod
wieloma wzgle˛dami nie miał lekkiego z˙ycia – zamys´lił sie˛
Saul. – Choc´ powiem ci, z˙e do tej pory nie widziałem tego
w ten sposo´b. Uwaz˙ałem, z˙e jest zgryz´liwy i przesadnie
wszystkich sie˛ czepia. Zawsze sie˛ cieszyłem, z˙e nie jestem
jego synem. Jon raczej nie miał szcze˛s´liwego dziecin´stwa.
To David był oczkiem w głowie Bena, a biedny Jon
pozostawał w cieniu brata.
– David to ojciec Olivii? – z ciekawos´cia˛ us´cis´liła
Tullah.
– Tak – potwierdził. – Odzyskiwał siły po ataku serca,
był w sanatorium. I nagle przepadł bez wies´ci. Nie dał znaku
z˙ycia i nikt nie wie, co sie˛ z nim dzieje, choc´ podejrzewam...
– Urwał gwałtownie, a Tullah taktownie nie dociekała.
Olivia kilka razy wspominała jej o swoich rodzicach.
Sa˛dza˛c po tych uwagach, ojciec nie był wzorem cno´t i nie
miał u niej dobrych notowan´. Olivia chyba nie ubolewała
zbytnio nad jego zniknie˛ciem.
– Od dziecka czułam sie˛ bardziej zwia˛zana z Jenny
i Jonem – powiedziała jej kiedys´. – Dziadek nieraz po-
wtarzał, z˙e powinnam urodzic´ sie˛ ich co´rka˛, a Max powinien
byc´ synem Davida.
Pare˛ razy przelotnie widziała Maxa i jego cierpia˛ca˛
w cichos´ci ducha z˙one˛, ale to wystarczyło, by wyrobiła sobie
o nim włas´ciwa˛ opinie˛. W jej przekonaniu był pewnym
siebie przystojnym bubkiem, pozbawionym wyczucia
i choc´by odrobiny ludzkich uczuc´. Nawet w stosunku do
z˙ony, o czym dobitnie s´wiadczyły powtarzaja˛ce sie˛ plotki
o jego romansach.
Usłyszała zatrzymuja˛cy sie˛ pod domem samocho´d. Serce
zabiło jej szybciej. To pewnie przez ten s´ciskaja˛cy ja˛
niemiłosiernie gorset, kto´ry sprawiał, z˙e jej i tak wa˛ska talia
teraz była cienka jak u osy. Tak, to wyła˛cznie dlatego!
Zacze˛ła schodzic´ na do´ł. Otworzyła mu... i zamarła.
Bo choc´ ktos´ mo´głby powiedziec´, z˙e to s´miesznie
w dwudziestym wieku wkładac´ obcisłe pantalony, białe
pon´czochy, brokatowy stro´j, a do tego nosic´ laske˛ i tro´jgra-
niasty kapelusz, to jej odczucie było całkowicie odmienne.
Jeszcze chwila a zachowa sie˛ jak osiemnastowieczna
dama i omdleje z wraz˙enia.
– Powinienem jeszcze załoz˙yc´ peruke˛, ale nie daje sie˛
w niej wytrzymac´ – odezwał sie˛ Saul. – Nie do wiary, z˙e
wtedy ubierali sie˛ w ten sposo´b.
– Pewnie na co dzien´ ubierali sie˛ inaczej – odpowiedzia-
ła w zamys´leniu.
Starannie s´cia˛gne˛ła poły rozchylonej narzutki. Nagle
zacze˛ło jej zalez˙ec´, by nie zobaczył jej przebrania, by jej
suknia była niespodzianka˛. Ruszyła do drzwi.
– Chodz´my, z˙eby sie˛ nie spo´z´nic´! – pos´pieszyła go.
– Nie ma obawy – uspokoił ja˛ i zapytał: – A gdzie torba?
No tak, zostawiła ja˛ na go´rze! A przeciez˙ tak o niej
pamie˛tała. Saul podchwycił niewinna˛ uwage˛ Olivii, z˙e
pewnie skorzystaja˛ z nieobecnos´ci dzieci, i twierdza˛c, z˙e
be˛dzie dziwnie wygla˛dac´, jes´li po balu wro´ci do siebie,
wymo´gł, by przenocowała u niego. Rano mieli pojechac´ po
dzieci i zostac´ na rodzinnym s´niadaniu w Queensmead.
– Jest na go´rze, zaraz ja˛ przyniose˛.
– Nie, zostan´, ja po´jde˛ – zatrzymał ja˛ i ruszył po
schodach.
To nawet dobrze, bo w szerokiej sukni trudno sie˛
poruszac´. W tym stroju w ogo´le czuła sie˛ nieswojo. Nie
dos´c´, z˙e s´ciska ja˛w talii, to dodatkowo uwydatnia i tak bujny
biust.
– Szcze˛s´ciara z ciebie! – s´miała sie˛ Olivia. – Ja musze˛
uciekac´ sie˛ do ro´z˙nych sztuczek, by miec´ taki pone˛tny
dekolt. Nie wiedziałam, z˙e masz tutaj pieprzyk – us´miech-
ne˛ła sie˛ figlarnie i rozes´miała w głos, gdy zmieszana Tullah
desperacko pro´bowała podcia˛gna˛c´ wyz˙ej koronke˛.
Wszedł do sypialni Tullah. Wystarczył rzut oka, by
stwierdzic´, z˙e ls´nia˛cy czystos´cia˛ poko´j nalez˙y do kobiety.
Spod ło´z˙ka wygla˛dały atłasowe kapcie, w emaliowanej
szkatułce pie˛trzyły sie˛ szminki. W powietrzu unosił sie˛
zapach perfum. Saul zerkna˛ł na ło´z˙ko i odwro´cił oczy.
Od samego pocza˛tku upierał sie˛, z˙e te spodnie sa˛ zbyt
opie˛te, ale przekonano go, z˙e tak sie˛ wtedy noszono. Moz˙e
i tak, ale to okropnie niewygodne i kre˛puja˛ce, zwłaszcza
przy Tullah... Pos´piesznie złapał torbe˛ i zacza˛ł schodzic´.
Zaparło jej dech, kiedy ujrzała go na schodach. To przez
te˛ suknie˛, nie daje jej oddychac´. Wcale nie dlatego, z˙e ten
stro´j tak fantastycznie podkres´la jego figure˛, mocne nogi...
Zarumieniła sie˛ i szybko popatrzyła w bok.
Odetchnie z ulga˛, kiedy za kilka tygodni Louise wyjedzie
na studia i skon´cza˛ z tym udawaniem. Wtedy wszystko
wro´ci do normy, pocieszyła sie˛ w duchu. Wsiadła do auta
i przywitała sie˛ z dziec´mi.
– A co to ma byc´? – Katie z niedowierzaniem popatrzyła
na siostre˛.
– Jak ci sie˛ podoba? – Louise okre˛ciła sie˛ przed lustrem.
– To osiemnastowieczna suknia balowa.
– Widze˛, ale ska˛d ja˛ masz? I po co? Przeciez˙ nie idziesz
na bal.
– Hm... – zamruczała Louise, uwaz˙nie przygla˛daja˛c sie˛
swojemu odbiciu.
– Nie masz biletu – cia˛gne˛ła Katie. – Nie moz˙esz...
– A kto mi zabroni? – rozes´miała sie˛ Louise.
– Chyba nie zamierzasz sie˛ tam zakras´c´? Nie moz˙esz
tego zrobic´! – Katie zastygła z wraz˙enia. – Co be˛dzie, jes´li
rodzice sie˛ dowiedza˛ i...
– Nie bo´j sie˛ – uspokoiła ja˛ siostra. – Zobacz. – Sie˛gne˛ła
do pudełka stoja˛cego na podłodze. – Jak załoz˙e˛ maske˛, to
nikt mnie nie pozna!
Ma racje˛, przyznała w duchu Katie, ale poczucie odpowie-
dzialnos´ci zmuszało ja˛, by odwies´c´ siostre˛ od jej zamiaro´w.
– Ale co ty chcesz zrobic´? – zapytała.
Louise uniosła brwi.
– A jak mys´lisz? Saul tam be˛dzie.
– Nie sam, ale z Tullah – przywołała ja˛ do rozsa˛dku
Katie. – Nie powinnas´ tam is´c´.
– Nie? A kto mi zabroni? Moz˙e two´j ukochany profesor
Simmonds?
– To nie mo´j profesor, a two´j – przypomniała jej siostra.
– Ja nie mam z nim z˙adnych zaje˛c´. Louise, wiesz, jak
zdenerwuja˛ sie˛ rodzice...?
– Nie zdenerwuja˛ sie˛, poniewaz˙ o niczym sie˛ nie
dowiedza˛ – z przekonaniem zapewniła ja˛ Louise i dodała
z z˙arem: – Pokaz˙e˛ mu, jaki jest głupi! Musze˛ miec´ szanse˛.
A czy ty nie powinnas´ sie˛ juz˙ zbierac´ do Queensmead?
– Lou, pojedz´ ze mna˛– poprosiła ja˛błagalnie, ale Louise
pokre˛ciła głowa˛.
– Nie! – powiedziała stanowczo. – Juz˙ sie˛ zdecydowa-
łam.
– No to co? Jestes´my gotowi? – zapytała Olivia. Dzieci
juz˙ lez˙ały w ło´z˙kach.
Zaraz po przyjez´dzie do Queensmead Tullah poznała
dziadka Olivii, starszego pana o przenikliwym spojrzeniu.
Chyba przypadła mu do gustu, bo zamruczał pod nosem,
z˙e z Saula prawdziwy szcze˛s´ciarz. Wkro´tce potem wyco-
fał sie˛ do swego gabinetu, prosza˛c, by mu nikt nie prze-
szkadzał.
Tullah poszła na go´re˛, pomo´c Olivii kłas´c´ dzieci. Meg
uprosiła, by zdje˛ła narzutke˛ i pokazała im suknie˛. Dziew-
czynka przygla˛dała sie˛ z zachwytem, ale to wyraz twarzy
Jem, kiedy nies´miało dotkne˛ła pie˛knej tkaniny, najmocniej
poruszył serce Tullah. Instynktownie przygarne˛ła ja˛ do
siebie i przytuliła.
– Jestes´ taka pie˛kna – wydusiła dziewczynka. – Szkoda,
z˙e ja nie jestem ładna.
– Alez˙ jestes´, naprawde˛! – zapewniła ja˛ Tullah.
– Nie, nie jestem – zaprzeczyła. – Moja mama zawsze
mo´wiła, z˙e jestem strasznie pospolita – powiedziała cichut-
ko.
S
´
cisne˛ło sie˛ jej serce. Moz˙e Hillary nie układało sie˛
z˙ycie, moz˙e czuła sie˛ nieszcze˛s´liwa, ale to jej nie usprawied-
liwiało. Jak mogła własnemu dziecku powiedziec´ cos´ tak
przykrego?
– Jes´li tak powiedziała, to chyba powinna nosic´ okulary
– powiedziała mie˛kko. – Bo ty wcale nie jestes´ pospolita.
– Mo´wisz tak, bo jestem podobna do taty, a ty go
kochasz – ze smutna˛ mina˛ odparła dziewczynka.
– Och, Jemima! – Tullah przycisne˛ła ja˛ do siebie jeszcze
mocniej. – Wierz mi, z˙e to nieprawda. I zobaczysz, z˙e
wyros´niesz na pie˛kna˛ dziewczyne˛.
Biedne dziecko, uz˙aliła sie˛ nad nia˛w duchu, kiedy w pie˛c´
minut po´z´niej zeszły z Olivia˛ na do´ł. Jak jej matka mogła
byc´ taka okrutna?
Moz˙e to dlatego Jemima zawsze sprawiała wraz˙enie
wyciszonej i zamknie˛tej w sobie, dlatego upierała sie˛ przy
noszeniu niepozornych, nie rzucaja˛cych sie˛ w oczy strojo´w?
Jes´li tak, to postara sie˛, by w przyszłos´ci to sie˛ zmieniło,
przekona ja˛ do wesołych, kolorowych ciuszko´w. Moz˙e
nawet wstrzymaja˛ sie˛ z Saulem z mys´leniem o własnym
dziecku. Za nic by nie chciała, by dziewczynka poczuła sie˛
jeszcze bardziej niepewnie.
Opamie˛tała sie˛ naraz. Czy ja zwariowałam? Co za
bzdury mi chodza˛ po głowie? Przeciez˙ ani Saul, ani ona nie
maja˛ zamiaru sie˛ wia˛zac´. Ska˛d te bezsensowne mys´li?
Bal miał sie˛ odbywac´ na s´wiez˙ym powietrzu. Pogoda
dopisała, wieczo´r był przyjemny i ciepły. Zaraz przy
wejs´ciu rozbito duz˙y namiot, słuz˙a˛cy za szatnie˛. Olivia
i Tullah poszły zostawic´ wierzchnie okrycia.
– Organizatorzy mieli s´wietny pomysł z tymi masecz-
kami, trudno rozpoznac´, kto jest kim. Chociaz˙ ciebie to nie
dotyczy – zas´miała sie˛ Olivia, znacza˛co spogla˛daja˛c na
dekolt przyjacio´łki. – Cos´ mi sie˛ widzi, z˙e Saul nie be˛dzie
miec´ z tym kłopotu – droczyła sie˛. – Dzie˛ki temu piep-
rzykowi! – wyjas´niła ze s´miechem, bo Tullah popatrzyła na
nia˛ podejrzliwie.
S
´
miała sie˛ jeszcze, gdy doła˛czyli do nich panowie.
Tullah, juz˙ i tak zmieszana, zarumieniła sie˛ jeszcze bardziej,
bo Caspar koniecznie chciał sie˛ dowiedziec´, co ja˛ tak
rozbawiło.
Olivia zacze˛ła mu wyjas´niac´. Saul, zaje˛ty rozmowa˛, stał
tyłem. Wreszcie odwro´cił sie˛ do nich i na widok Tullah
stana˛ł jak wryty. Patrzył na nia˛ jak urzeczony.
– Saul, czy to prawda? – zapytała go Olivia. – Chyba
poznałbys´ Tullah po tym pieprzyku? – dopowiedziała,
wskazuja˛c palcem na dekolt dziewczyny.
Tullah pos´piesznie opus´ciła maske˛, by ukryc´ płona˛ce
policzki.
– Poznałbym ja˛ i bez tego pieprzyka – usłyszała głos
Saula. – Choc´ masz racje˛, z˙e wpada w oko i kusi, by go
całowac´ – dokon´czył nieco zmienionym głosem.
– Biedna Tullah! Zmieszała sie˛ przez nas – zaz˙artowała
Olivia. – Ciekawa jestem, czy James juz˙ jest? – zmieniła
temat.
– Zaproszono prawie pie˛c´set oso´b – powiedział Saul.
– Mało prawdopodobne, bys´my znalez´li go w takiej ciz˙bie.
– Jak wspaniale wygla˛daja˛ ogrody! – zachwyciła sie˛
Olivia.
– Owszem – potwierdził Caspar. – Chociaz˙ wydaje mi
sie˛, z˙e w osiemnastym wieku nie uz˙ywano elektrycznych
lampek.
Olivia wyde˛ła usta.
– Pewnie masz racje˛, ale tak jest bezpieczniej. Popatrz,
jak cudownie wygla˛daja˛ altanki i pawilony. Patrz! – Z pod-
nieceniem wskazała na przechodza˛ca˛ obok grupe˛ akrobato´w
i poda˛z˙aja˛cego za nia˛ połykacza ognia. – Nigdy jeszcze nie
widziałam czegos´ takiego!
Tullah tez˙ patrzyła zafascynowana. W tle ciemniały
zarysy otoczonego ogrodem dworu. Poniz˙ej cia˛gna˛ł sie˛
kanał, dochodza˛cy do sztucznego jeziora. Była nawet grota
i ogrodowa s´wia˛tynia. Po spokojnej tafli majestatycznie
przesuwały sie˛ jaskrawo pomalowane gondole prowadzone
przez gondoliero´w.
Us´miechne˛ła sie˛, słysza˛c łagodny dz´wie˛k muzyki. Za-
cze˛ły sie˛ tan´ce.
– Wybierzemy sie˛ na przechadzke˛? – Saul dworsko
skłonił sie˛ przed Tullah i podał jej ramie˛.
– Hej, wy tam! – zas´miała sie˛ Olivia. – Tylko sie˛ nie
zapominajcie! Włas´ciwie po´ki nie było oficjalnych zare˛-
czyn, nie powinnis´cie przebywac´ sam na sam. Musi byc´
przyzwoitka.
– Pani jest przy mnie całkowicie bezpieczna – skłonił
głowe˛ Saul. – Zreszta˛, czy ksie˛z˙yc nie wystarczy za
przyzwoitke˛? Chociaz˙ musze˛ przyznac´, z˙e człowieka kusi,
kiedy ma sie˛ przy sobie taka˛ pie˛knos´c´...
Chciała przyła˛czyc´ sie˛ do wspo´lnego s´miechu, ale cos´
dławiło ja˛ w piersi, domagało sie˛...
– Włas´ciwie nie mam ochoty na tan´ce – skłamała,
cofaja˛c sie˛ od niego na bezpieczna˛ odległos´c´. – Chce mi
sie˛... pic´. Moz˙e gdzies´ sa˛ jakies´ drinki?
– Po´jde˛ sie˛ rozejrzec´. Na co masz ochote˛? – zapytał
uprzejmie, ale miała wraz˙enie, z˙e mys´lami jest gdzie
indziej.
Kiedy dziesie˛c´ minut po´z´niej wro´cił z napojem, Olivia
i Caspar wirowali na parkiecie. Ktos´ z zarza˛du odwołał
Saula. Tullah postanowiła sie˛ przejs´c´. Na widok całuja˛cej
sie˛ w cieniu pary poczuła przejmuja˛ce ukłucie zazdros´ci.
Nie ba˛dz´ s´mieszna, zbeształa sie˛ w duchu. Przeciez˙ sie˛
nie zakochałam. Co z tego, z˙e Saul okazał sie˛ zupełnie inny,
niz˙ najpierw mys´lałam? Czy to znaczy, z˙e mam wpadac´
z jednej skrajnos´ci w druga˛, od nienawis´ci od razu przejs´c´ do
miłos´ci?
– Przepraszam, szukam pomocy. – Z rozmys´lan´ wyrwał
ja˛ czyjs´ niespokojny głos.
Popatrzyła na dame˛ z maseczka˛ na twarzy.
– Moja znajoma pos´lizgne˛ła sie˛ i upadła. Cos´ jej sie˛
stało. Trzeba jej pomo´c – powiedziała pos´piesznie i nie
czekaja˛c, ruszyła w strone˛ wysokiego labiryntu z wy-
strzyz˙onych krzewo´w, słynnej ozdobie posiadłos´ci.
Tullah była pewna, z˙e labirynt jest zamknie˛ty dla gos´ci,
ale nieznajoma dama poruszała sie˛ tak szybko, z˙e ledwie za
nia˛ nada˛z˙ała. Suto marszczona suknia przeszkadzała, utrud-
niała szybki marsz. Udzielił sie˛ jej niepoko´j towarzyszki.
Bez wahania weszła za nia˛ do labiryntu.
– Ale co sie˛ włas´ciwie stało? – wydusiła bez tchu, kiedy
nieco zwolniły. – Jes´li jest ranna, to trzeba wezwac´ lekarza.
Przeciez˙ jest punkt pierwszej pomocy i...
– Nie ma na to czasu. Ona jest przeraz˙ona. Za nic nie
chciała mnie pus´cic´. Została sama, a panicznie boi sie˛
ciemnos´ci.
W głosie nieznajomej zabrzmiała jakas´ dziwna ulga.
Tullah wzdrygne˛ła sie˛. Tkne˛ło ja˛ przeczucie, z˙e juz˙ gdzies´
słyszała ten głos.
– Te˛dy. – Nieznajoma skre˛ciła w jeden z długich,
ciemnych tuneli.
Dobrze, z˙e zna droge˛, bo ja nigdy bym tu nie trafiła. Tyle
razy skre˛cały w ro´z˙ne strony, z˙e juz˙ zupełnie sie˛ jej
popla˛tało, ska˛d przyszły. Włas´nie miała jej to powiedziec´,
kiedy towarzyszka nieoczekiwanie przedarła sie˛ przez wa˛s-
ka˛ szczeline˛ w zwartej s´cianie zieleni. Tullah poda˛z˙yła za
nia˛, ale w ciemnym tunelu nikogo nie było.
Przekonana, z˙e nieznajoma nie zauwaz˙yła jej zniknie˛cia,
czekała cierpliwie, z˙e zaraz po nia˛ wro´ci, ale kiedy mijały
kolejne minuty, a nikt sie˛ nie pojawiał, ogarne˛ła ja˛ złos´c´.
Co to ma znaczyc´? Czyz˙by ktos´ zrobił jej psikusa?
Moz˙e koledzy z pracy? Jes´li tak, to nie był to miły
z˙art. W labiryncie panował przenikliwy chło´d, a miała gołe
ramiona.
– No dobrze! – zawołała głos´no. – Poddaje˛ sie˛. Chodz´cie
po mnie.
Cisza.
Nie ulegnie panice... jeszcze nie. Moz˙e uda sie˛ znalez´c´
wyjs´cie? Coraz bardziej była pewna, z˙e ktos´ celowo ja˛ tu
zwabił.
Musi sie˛ skoncentrowac´ i przypomniec´ sobie droge˛.
Problem w tym, z˙e, pope˛dzana przez nieznajoma˛, zupeł-
nie nie zwracała uwagi, jak i gdzie skre˛cały. Zreszta˛,
nigdy nie miała dobrej orientacji w terenie. Teraz spo-
strzegła, z˙e gdzies´ zapodziała torebke˛, pewnie zgubiła ja˛
po drodze.
Zadrz˙ała, potarła ramiona, z˙eby sie˛ rozgrzac´. S
´
wiatło
ksie˛z˙yca pogłe˛biało cienie rzucane przez wysokie s´ciany
labiryntu. Maja˛ co najmniej trzy metry, pomys´lała, z trudem
powstrzymuja˛c panike˛ i wmawiaja˛c sobie, z˙e sa˛ duz˙o
niz˙sze, tak niskie, z˙e moz˙na ponad nimi zerkna˛c´. Jes´li
tylko... Ile czasu przyjdzie jej tu spe˛dzic´? I dlaczego?
Jes´li to miał byc´ z˙art, to bardzo okrutny. Kto´z˙ mo´głby az˙
tak jej nie lubic´? Nikt nie przychodził jej do głowy. Naraz ja˛
ols´niło. Louise! No tak, to dlatego jej głos wydał sie˛
znajomy. To Louise uwie˛ziła ja˛ w labiryncie.
Ale po co? Przeciez˙ pre˛dzej czy po´z´niej ktos´ sie˛ zorien-
tuje, z˙e znikne˛ła. Wczes´niej... czy po´z´niej? Ile czasu minie,
zanim zaczna˛ jej szukac´?
Poczuła wzbieraja˛cy w niej le˛k. Labirynt jest zamknie˛ty
dla gos´ci. Na pewno nikt nie wpadnie na pomysł, by tu jej
szukac´. Poczuła, z˙e słabnie, z˙e traci siły...
Saul jeszcze raz okra˛z˙ył parkiet. Kiedy wreszcie uwolnił
sie˛ od gadatliwego kolegi, Tullah nigdzie nie było. Zapytana
przez niego Olivia, popatrzyła ze zdziwieniem, przekonana,
z˙e Tullah była z nim. Inni tez˙ jej nie widzieli.
– Saul!
Zmarszczył brwi, rozpoznaja˛c biegna˛ca˛ ku niemu Loui-
se. W ostatniej chwili usuna˛ł sie˛ lekko, by nie wpadła mu
prosto w ramiona.
– Louise! Co ty tu robisz?
Dziewczyna prowokacyjnie ode˛ła usta. Przec´wiczyła to
przed lustrem i wiedziała, z˙e robi wraz˙enie. Zreszta˛, w ogo´le
była bez zarzutu. Wielu kolego´w pro´bowało sie˛ z nia˛
umo´wic´. Co z tego, skoro jej podoba sie˛ tylko ten jeden,
jedyny.
– Nie powiesz, z˙e ładnie wygla˛dam? – zignorowała
pytanie i okre˛ciła sie˛ przed nim kokieteryjnie, s´wiadoma, z˙e
sztywny gorset wspaniale modeluje jej figure˛ i niepraw-
dopodobnie eksponuje biust. Prostolinijna Katie nie omiesz-
kała jej tego wytkna˛c´.
– Opus´c´ jeszcze troche˛ te˛ go´re˛, a be˛dziesz miec´ całe
piersi na wierzchu – skrzywiła sie˛ z niesmakiem.
Saul w ogo´le nie zwro´cił uwagi na jej głe˛boki dekolt,
ledwie na nia˛ spojrzał.
A wczes´niej widziała, jak patrzył na Tullah. Stała blisko,
ukryta w cieniu. Nie wiedzieli, z˙e ktos´ ich obserwuje.
Me˛z˙czyz´ni juz˙ historycznie sa˛ tak uwarunkowani, zawsze
mieli słabos´c´ do bujnych piersi, pocieszała sie˛.
– Szukasz kogos´? – zapytała, wykorzystuja˛c jego nie-
uwage˛, by wzia˛c´ go pod ramie˛ i przytulic´ sie˛ lekko.
– Tak, Tullah – odrzekł kro´tko. – Nie widziałas´ jej?
Cofna˛ł sie˛, choc´ nie chciała go pus´cic´. Wezbrała w niej
złos´c´. Jeszcze bardziej nie znosiła Tullah. Wyrzuty sumie-
nia, jakie zacze˛ły ja˛ dre˛czyc´ po zostawieniu dziewczyny
w labiryncie, rozwiały sie˛ bez s´ladu. Po balu ktos´ przejdzie
po labiryncie, zreszta˛, sama tam po´jdzie, gdy juz˙ gos´cie sie˛
rozejda˛. Noc jest ciepła, nic jej nie be˛dzie. Nie chce
wyrza˛dzic´ jej krzywdy, musi tylko zostac´ z Saulem sam na
sam, przekonac´ go, z˙e z´le robi. Dobrze sie˛ składa, z˙e
mimowolnie sam ułatwia jej sprawe˛.
Triumfowała. Bardzo sie˛ starała, by jej głos zabrzmiał
normalnie.
– Tak, widziałam ja˛... – Wzruszyła ramionami.
– Gdzie? – Nie dał jej skon´czyc´, oczy mu błysne˛ły.
– Jakies´ dwadzies´cia minut temu – odrzekła. – Tan´czyła
z kims´ i...
– Tan´czyła? – Popatrzył na nia˛ z niedowierzaniem.
Przygla˛dał sie˛ przeciez˙ tan´cza˛cym, ale nigdzie jej nie
widział.
– Tak... z takim wysokim panem w peruce – improwizo-
wała. – S
´
miali sie˛ z czegos´, a potem poszli w strone˛ parkingu.
– Co takiego? – Spiorunował ja˛ wzrokiem.
Wspaniale! Jej plan działa lepiej, niz˙ mys´lała. Wykorzy-
stała chwile˛ i połoz˙yła dłon´ na jego ramieniu, przysune˛ła sie˛
do niego bliz˙ej.
– Tak mi przykro, Saul – powiedziała mie˛kko – ale
wygla˛dali na bardzo... bardzo zaprzyjaz´nionych.
Zachwycona rozwojem sytuacji, nie spostrzegła, z˙e z jej
kieszeni wysuwa sie˛ torebka Tullah. Znalazła ja˛ w labiryn-
cie i schowała, mys´la˛c, z˙e potem ja˛ zwro´ci. Jak juz˙ przekona
Saula, z˙e to ona jest dla niego stworzona.
Rozmarzyła sie˛. Saul przywołał ja˛ do rzeczywistos´ci,
wycia˛gaja˛c torebke˛ i podsuwaja˛c ja˛ Louise pod oczy.
– Ska˛d to masz?
Poczuła, z˙e oblewa sie˛ rumien´cem.
– Louise – ostrzegawczo powiedział Saul. – Wiem, z˙e to
torebka Tullah. Ska˛d ja˛ wzie˛łas´?
Po dziesie˛ciu minutach wycia˛gna˛ł z niej prawde˛. Zostawił
dziewczyne˛ pod opieka˛Olivii. Nie chciał niczego tłumaczyc´.
– Potem, szkoda czasu. Miej na nia˛oko, dobrze? A co sie˛
tyczy ciebie, moja panno – szorstko zwro´cił sie˛ do Louise
– to ciesz sie˛, z˙e nie jestes´ moim dzieckiem. Bo inaczej...
– Zawiesił głos. – Uwaz˙asz sie˛ za kobiete˛, a zachowujesz jak
bezmys´lne, nieodpowiedzialne dziecko. Tak włas´nie o tobie
mys´le˛. I zawsze be˛dziesz dla mnie dzieckiem.
Nadludzkim wysiłkiem udało sie˛ jej powstrzymac´ łzy.
W jednej chwili Saul stał sie˛ dla niej zupełnie kims´ innym,
człowiekiem, jakiego dota˛d nie znała. Okropny i odpychaja˛-
cy, zupełnie jak jej profesor. Ciekawe, jak tamten by sie˛
zachował na jego miejscu. Na szcze˛s´cie nigdy sie˛ tego nie
dowie. Zamrugała, walcza˛c z cisna˛cymi sie˛ do oczu łzami.
Olivia patrzyła na nia˛ z mieszanina˛ irytacji i wspo´łczucia.
– Wiesz, Lou, Saul ma racje˛ – powiedziała łagodnie.
– Naprawde˛ pora, z˙ebys´ wreszcie dorosła.
– Jestem dorosła – słabo powiedziała Louise, bo rzeczy-
wis´cie naraz poczuła, z˙e jej miłos´c´ do Saula gdzies´ sie˛
rozpłyne˛ła; z˙e chce znikna˛c´ im wszystkim z oczu, rodzinie,
a juz˙ najbardziej Saulowi. Nie ma mowy, z˙eby została
w Haslewich, ucieknie sta˛d...
Saul pos´piesznie szedł do labiryntu. W dziecin´stwie,
kiedy przyjez˙dz˙ali do Queensmead, cze˛sto bawili sie˛ z dzie-
c´mi ksie˛cia, zaprzyjaz´nionego z ojcem, wie˛c znał przejs´cia.
Miał nadzieje˛, z˙e nadal je pamie˛ta. Jes´li nie, trzeba be˛dzie
poszukac´ kogos´, kto podczas nieobecnos´ci ksie˛cia wystara
sie˛ o mapke˛.
Zamrugała, by otrza˛sna˛c´ z rze˛s łzy ws´ciekłos´ci, gdy
kolejny raz okazało sie˛, z˙e tunel kon´czy sie˛ s´lepa˛ s´ciana˛. Juz˙
nigdy sta˛d nie wyjdzie!
Brakowało jej sił, robiło sie˛ coraz chłodniej, a wy-
obraz´nia podsuwała przeraz˙aja˛ce obrazy. Ale przeciez˙
nie zostanie tu na wieczne czasy, nie czeka jej s´mierc´
z głodu. Zreszta˛, Louise chyba nie o to chodziło,
nie chciała pozbawic´ jej z˙ycia, tylko oderwac´ ja˛ od
Saula.
Gdyby tylko ta Louise wiedziała!
Zamkne˛ła oczy. Odpocznie chwile˛ i zno´w zacznie
szukac´ wyjs´cia.
Znieruchomiała, bo wydało sie˛ jej nagle, z˙e słyszy
dalekie wołanie, z˙e to... Saul, z˙e to on powtarza jej imie˛.
Ogarne˛ło ja˛ takie poczucie ulgi, z˙e przez chwile˛ nie była
w stanie wydobyc´ z siebie głosu.
– Saul! Tu jestem... tutaj! – Rzuciła sie˛ w ciemna˛ aleje˛,
kierowana bardziej instynktem niz˙ logika˛, nieprzytomnym
pragnieniem znalezienia sie˛ u jego boku.
Nieoczekiwanie wynurzył sie˛ przed nia˛ z mrocznego
tunelu.
– Saul!
Bez zastanowienia wpadła w jego ramiona.
Dzie˛ki Ci, Boz˙e! Wiedziała, z˙e kiedys´ zaczna˛ jej szukac´,
ale...
Ale to Saul ja˛ odnalazł. Przed nim nie musiała panowac´
nad soba˛ jak przed kims´ zupełnie obcym. Wybuchne˛ła
płaczem.
– Och, Saul, tak sie˛ ciesze˛, z˙e to ty mnie znalazłes´
– powiedziała z˙arliwie. – Tak sie˛ ciesze˛!
– Ja tez˙. – Jego głos zabrzmiał dziwnie cicho, jakby cos´
dławiło go w gardle. – Ja tez˙.
Jak bardzo wszystko sie˛ zmienia, kiedy ma sie˛ w ramio-
nach te˛, kto´ra˛ sie˛ kocha, kto´rej sie˛ pragnie, o kto´rej sie˛
marzy. Te˛ jedna˛ jedyna˛, przemkne˛ło mu przez mys´l, kiedy
przygarna˛ł ja˛ mocniej, przytulił, w milczeniu uspokajaja˛co
gładził po plecach, jakby była jego dzieckiem.
– Wiesz, juz˙ mys´lałam, z˙e nigdy sta˛d nie wyjde˛, z˙e
nigdy nie znajde˛ wyjs´cia. I z˙e przeciez˙ nikt nie wie, z˙e tu
jestem... – wydusiła przez łzy, nie martwia˛c sie˛, czy nie
zabrzmi to dziecinnie.
Obja˛ł ja˛ mocniej.
– To nigdy by sie˛ nie stało – zapewnił ja˛ gora˛co.
– Znalazłbym cie˛, nawet gdybym miał gołymi re˛kami
powyrywac´ te wszystkie krzaki.
– Ksia˛z˙e˛ chyba nie byłby zachwycony – zas´miała sie˛
przez łzy.
– Wcale bym sie˛ tym nie przejmował. Najwaz˙niejsze, to
znalez´c´ ciebie. Tylko ty sie˛ dla mnie liczysz – powiedział
zmienionym głosem.
– Nie musisz teraz udawac´ przeje˛tego narzeczonego
– szepne˛ła Tullah. – Jestes´my tu sami.
– A kto powiedział, z˙e udaje˛? – zapytał.
Jak dobrze było trzymac´ ja˛ w ramionach! Nie opierała
sie˛, nie pro´bowała cofna˛c´. Popatrzył na jej twarz. S
´
wiatło
ksie˛z˙yca srebrzyło jej sko´re˛, podkres´lało delikatny zarys
policzko´w, jasnym blaskiem kładło sie˛ na piersi i ramiona.
Chwycił głe˛boki oddech.
– Jes´li nie przestaniesz tak na mnie patrzec´, to be˛de˛
musiał cie˛ pocałowac´...
Poruszyła lekko ustami, ale nie odwro´ciła wzroku.
– Tullah – ostrzegł ja˛raz jeszcze, przenio´sł spojrzenie na
jej usta.
Czy mogło byc´ cos´ bardziej naturalnego, bardziej oczy-
wistego niz˙ ten pocałunek, a jednoczes´nie tak mistycznego
i przemawiaja˛cego, odwołuja˛cego sie˛ do najskrytszych
uczuc´, najgłe˛bszych stano´w ducha?
Uja˛ł w dłonie jej twarz. Jej usta były jak z˙yciodajny
zdro´j, czerpał z niego złakniony, do upojenia.
– Kocham cie˛, wiesz o tym, prawda? – wyszeptał,
z czułos´cia˛ muskaja˛c ustami sko´re˛ w wycie˛ciu dekoltu.
– Jestes´ pewien? – zapytała z drz˙eniem.
– A ty nie?
Popatrzyła na niego z wahaniem.
– Tak... – powiedziała cicho i nieoczekiwanie dodała:
– Ale ja nie chciałam cie˛ kochac´ i ty mnie tez˙ nie kochałes´,
az˙ do dzisiejszego wieczoru...
– Oczywis´cie, z˙e cie˛ kochałem. Moz˙e nie od spotkania
na s´lubie Olivii, chociaz˙ juz˙ wtedy pro´bowałem nawia˛zac´
z toba˛ kontakt. – Wzruszył nieznacznie ramionami. – Gdy
usłyszałem, z˙e przechodzisz do naszej firmy, a Olivia
zaprosiła nas na kolacje˛, przez chwile˛ mys´lałem... ale
szybko mi us´wiadomiłas´, z˙e nie mam u ciebie z˙adnych
szans.
– Bo wydawało mi sie˛...
– Wiem – mrukna˛ł.
– Przepraszam cie˛ za to – rzekła cicho. – Ale...
– Wiem.
– Mys´lisz, z˙e gdybys´my nie zacze˛li sie˛ bawic´ w te˛
ciuciubabke˛, to...? – Pytanie zawisło w powietrzu.
– Znalazłbym inny sposo´b – zapewnił ja˛ mie˛kko. – Ale
na szcze˛s´cie sie˛ udało. Czyli sposo´b Luke’a nie jest zły.
– Sposo´b Luke’a? Co to znaczy? – zapytała.
– Luke udawał, z˙e ma romans z Bobbie, by pozbawic´
złudzen´ swoja˛ dawna˛ dziewczyne˛, kto´ra po latach pro´bowa-
ła odnowic´ stary układ.
– Rozumiem. To tak jak my i Louise – szepne˛ła,
przytulaja˛c sie˛ do niego mocniej.
– Szukałem jakiegos´ skutecznego sposobu na Louise
i wtedy przypomniałem sobie o nich. Postanowiłem spro´bo-
wac´.
– Gdyby nie dzisiejszy wieczo´r, to moz˙e nigdy bys´my
sobie nie powiedzieli o swoich uczuciach?
– Wykluczone – zapewnił z przekonaniem. – Nie mo´gł-
bym dłuz˙ej poste˛powac´ wbrew sobie, zwłaszcza z˙e moje
ciało juz˙ wie, jak doskonale do siebie pasujemy – dokon´czył
szeptem i odszukał jej usta.
– Jak to? – zapytała. – Przeciez˙ my nigdy...
– Włas´nie z˙e tak – us´miechna˛ł sie˛ psotnie i pochyliwszy
sie˛ ku niej, szeptem przypomniał jej namie˛tne pros´by
z tamtej nocy.
Wlepiła w niego zdumione spojrzenie.
– Ale ja byłam pewna, z˙e to był sen.
Saul rozes´miał sie˛ głos´no.
– Nie, to nie był sen. Mam ci udowodnic´?
Poddawała sie˛ jego dłoniom, rozkwitała pod jego doty-
kiem. Zapomniała o niedawnym le˛ku, o zimnie. W s´wietle
ksie˛z˙yca jej sko´ra ls´niła alabastrowym blaskiem, kusiła
jedwabista˛ gładkos´cia˛.
– Czy wiesz, jak strasznie cie˛ pragne˛? – wyszeptał.
– Ja tez˙. – Głos jej drz˙ał. – Ale... – Popatrzyła woko´ł.
– Masz racje˛ – przytakna˛ł. – To nie jest dobre
miejsce, poza tym zaczna˛ nas szukac´, jes´li sie˛ zaraz nie
pojawimy – dodał, poprawiaja˛c jej suknie˛ i całuja˛c
mocno.
Przycia˛gne˛ła go do siebie, jakby w le˛ku, z˙e go utraci.
– Bardzo cie˛ kocham – wyszeptał. – Ale musimy is´c´.
Olivii juz˙ pewnie znudziło sie˛ pilnowanie Louise.
– Louise... Ska˛d wiedziałes´, z˙e tu jestem? – zapytała.
– Spostrzegłem, z˙e ma w kieszeni twoja˛torebke˛. Pocza˛t-
kowo zaprzeczała, ale szybko wydobyłem z niej prawde˛.
– Torebka! Wypadła mi gdzies´ po drodze; pewnie ja˛
znalazła. Tak mi z˙al tej dziewczyny. Ona cie˛ bardzo kocha.
– Juz˙ nie – zapewnił. – Załoz˙e˛ sie˛, z˙e teraz jestem jej
wrogiem numer jeden. I chyba niepre˛dko to sie˛ zmieni. Jej
szcze˛s´cie, z˙e zamierzała po´js´c´ potem po ciebie. Ale jak
sobie pomys´le˛, z˙e... Przez chwile˛ zastanawiałem sie˛, czy nie
nalez˙ałoby nia˛ potrza˛sna˛c´, czy nie dac´ w sko´re˛.
Popatrzył na jej mine˛.
– Wiadomo, z˙e bym tego nie zrobił – przyznał. – Nigdy
nie uz˙ywam siły, nawet jako s´rodka przymusu w stosunku
do dzieci, a Louise pod wieloma wzgle˛dami jest jeszcze
dzieckiem, chociaz˙ to stwierdzenie strasznie ja˛ oburza.
Umilkł, po chwili zapytał powaz˙nym tonem:
– Tullah, wyjdziesz za mnie? – Uja˛ł jej dłon´, a sam, ku
jej radosnemu zdumieniu, przykle˛kna˛ł przed nia˛ jak osiem-
nastowieczny rycerz przed dama˛ swego serca.
– Tak – odpowiedziała szeptem. – Tak, tak!
– Ale zdajesz sobie sprawe˛, z˙e poza mna˛ sa˛ jeszcze
dzieci – powiedział ostroz˙nie, kiedy opuszczali labirynt.
– Wiem – potwierdziła.
– To mi cos´ przypomniało. – Oczy mu błysne˛ły, a na ten
widok jej serce zabiło mocniej. – Dzis´ dzieci nocuja˛
w Queensmead, a wie˛c mamy dom tylko dla siebie, a to
znaczy...
Urwał, a Tullah powto´rzyła:
– A to znaczy...
– To znaczy – us´miechna˛ł sie˛ ciepło – z˙e be˛dziesz mogła
pokazac´ mi, ile zapamie˛tałas´ z tego snu, bo ja pamie˛tam
kaz˙da˛ chwile˛, kaz˙da˛ sekunde˛, kaz˙dy pocałunek...
– Saul! – Chciała przywołac´ go do rzeczywistos´ci, ale
zabrakło jej tchu.
EPILOG
– No co´z˙, wszystko dobre, co sie˛ dobrze kon´czy!
– Olivia us´miechne˛ła sie˛ do me˛z˙a. Sierpniowe słon´ce
ciepłym blaskiem kładło sie˛ na soczyste trawniki Queens-
mead zapełnione weselnymi gos´c´mi. – Prawda, jak słodko
Amelia wygla˛da w stroju druhny? – powiedziała z czułos´cia˛
i leciutko poklepała sie˛ po brzuchu. – Cia˛gle mnie pyta,
kiedy wreszcie dzidzius´ przyjdzie na s´wiat.
– Hmm... naste˛pne szes´c´ miesie˛cy be˛da˛ dla niej pro´ba˛
cierpliwos´ci.
– Jenny dostała kartke˛ od Louise. Podoba sie˛ jej we
Włoszech. Jenny uwaz˙a, z˙e w kon´cu wyleczyła sie˛ z Saula.
– Nie pozostawił jej złudzen´, kiedy wydusił z niej
wtedy, z˙e zwabiła Tullah do labiryntu – odparł Caspar.
– Tak, mys´le˛, z˙e to ja˛ otrzez´wiło – przytakne˛ła. – Miło
popatrzec´, jak dzieciaki Saula trzymaja˛ sie˛ Tullah, co?
Przepadaja˛ za nia˛ – dodała, z us´miechem patrza˛c na nie
odchodza˛ca˛ na krok od dziewczyny Jemime˛. – Zwłaszcza
Jem. Dzie˛ki Tullah powoli zaczyna sie˛ otwierac´.
Tullah z us´miechem uje˛ła dziewczynke˛ za re˛ke˛, us´cis-
ne˛ła ja˛ serdecznie. Odwro´ciła sie˛ do me˛z˙a.
Warto było sie˛ starac´, by teraz widziec´ jego uszcze˛s´-
liwiona˛ mine˛. Z jakim zachwytem patrzył na nia˛ w kos´ciele,
kiedy stane˛ła obok niego w sukni uszytej na wzo´r tej,
w jakiej przyjmowała os´wiadczyny! Zreszta˛, w tym duchu
był utrzymany cały s´lub i wesele, tak to sobie wymarzyła.
Sa˛dza˛c po liczbie fotografo´w z lokalnych gazet, dzisiejsza
uroczystos´c´ przebije wszystkie wydarzenia tego lata.
Rozes´miała sie˛, gdy Olivia jej to zakomunikowała. Nie
starała sie˛ dla innych, robiła to tylko dla Saula.
– Mo´wiłem ci juz˙, jak pie˛knie wygla˛dasz? – Saul
popatrzył na nia˛ rozanielony.
– Pewnie, z˙e mo´wiłes´, tatusiu – odpowiedziała za nia˛
Jem. – Juz˙ chyba ze sto razy.
Popatrzył na z˙one˛ ponad głowa˛ co´reczki.
– Naprawde˛ uwaz˙asz, z˙e to dobry pomysł, by zabierac´
dzieci? – zapytał, bo rano cała˛ pia˛tka˛ mieli leciec´ na miesia˛c
do Portugalii. – Chcesz miec´ taki miesia˛c miodowy?
Us´miechał sie˛, ale widziała lekki cien´ w jego oczach. Juz˙
raz w nocy rozmawiali na ten temat, a raczej Saul pro´bował
pocia˛gna˛c´ ja˛ za je˛zyk.
– Naprawde˛ chcesz je zabrac´? Przeciez˙ to two´j miesia˛c
miodowy.
– Nasz miesia˛c miodowy – poprawiła stanowczo.
– Chce˛, z˙eby dzieci z nami pojechały. Mamy byc´ rodzina˛.
Zalez˙y mi, z˙eby nie poczuły sie˛ zagroz˙one, z˙eby wiedziały,
z˙e teraz maja˛ jeszcze mnie, z˙e sa˛ kochane. I dlatego che˛tnie
zrezygnuje˛ z przyjemnos´ci bycia we dwoje. My jeszcze
nieraz gdzies´ sobie wyjedziemy, ale niech najpierw sie˛ do
mnie przyzwyczaja˛, nabiora˛ pewnos´ci, z˙e nic sie˛ nie
zmieniło. Pewnie, z˙e chciałabym wyjechac´ tylko z toba˛
– przyznała. – Ale my jestes´my doros´li, a to sa˛ dzieci.
– Jestes´ jedna na milion, wiesz? – wyszeptał.
Przytuliła sie˛ do niego z us´miechem. Nie ma potrzeby mu
teraz mo´wic´, z˙e po prostu jest w nim zakochana, bardzo
zakochana.
Przypomniała sobie teraz te˛ niedawna˛ rozmowe˛.
– Czeka nas cudowny miesia˛c miodowy – powiedziała
mie˛kko. – Tym cudowniejszy, z˙e be˛da˛ z nami dzieciaki
– dodała serdecznie.
Rozumiała jego obiekcje. Uwaz˙ał, z˙e nie maja˛ ro´wnego
startu, z˙e nie zaczynaja˛ od pocza˛tku, z˙e nie moga˛ całkowicie
pos´wie˛cic´ sie˛ jedynie sobie nawzajem. Doceniała jego
skrupuły, ale nie podzielała jego przekonan´.
Kochała dzieci. Dla nich samych i dlatego, z˙e były
cze˛s´cia˛ Saula. A kiedy do kon´ca poznała okolicznos´ci jego
zerwania z z˙ona˛, przestała wa˛tpic´ w szlachetnos´c´ jego
pobudek i trwałos´c´ tego nowego zwia˛zku.
Kochał ja˛ i potrafił okazac´ swa˛ miłos´c´ na tyle sposobo´w!
Poczuła na sobie wzrok Saula, popatrzyła na niego.
– Przynajmniej mamy dla siebie dzisiejsza˛ noc – powie-
dział szeptem. – Dzieciaki nocuja˛ u Olivii.
– Ale musimy przyjechac´ po nie o o´smej, by zda˛z˙yc´ na
samolot – zaz˙artowała. Czuła jednak, z˙e czyta w jej oczach,
z˙e doskonale wie, jak czeka na ten wieczo´r, na te˛ noc tylko
dla nich; z˙e chce byc´ z nim i chce tego tak samo jak on... I tak
juz˙ be˛dzie zawsze, do kon´ca z˙ycia.