Penny Jordan
Doskonała para?
ROZDZIAŁ PIERWSZY
– I naprawde˛ chcesz jechac´ do Haslewich, z˙eby sie˛
wszystkim zaja˛c´...?
– Tak, mamo – zapewniła Chrissie, jednoczes´nie
posyłaja˛c ojcu porozumiewawcze spojrzenie ponad jej
ramieniem.
We tro´jke˛ stanowili bardzo zz˙yta˛ rodzine˛ i dla nikogo
z nich nie było tajemnica˛, ile zgryzoty i zmartwien´
przysporzył Rose jej młodszy brat.
Pocza˛tkowo Rose łudziła sie˛ nadzieja˛, z˙e zdoła wpły-
na˛c´ na nieodpowiedzialnego i naduz˙ywaja˛cego alkoholu
Charlesa, wierzyła, z˙e sprowadzi go na dobra˛ droge˛. Ale
gdy osiem lat temu okradł dom znajomych, bo po-
trzebował pienie˛dzy na alkohol, i został za to skazany,
przelała sie˛ czara goryczy. Od tamtej pory Rose zerwała
z bratem wszelkie kontakty.
Chrissie całkowicie ja˛ rozumiała.
Oboje rodzice byli zupełnie innymi ludz´mi niz˙ Char-
les. Mieszkali w niewielkim, lez˙a˛cym tuz˙ przy granicy ze
Szkocja˛ miasteczku, gdzie byli powszechnie szanowani.
Ojciec, chirurg kardiolog, od rana do nocy pracował
w tutejszym szpitalu, mama była członkiem rady miejskiej
i działała w kilku lokalnych instytucjach dobroczynnych.
Nic dziwnego, z˙e nie potrafiła sie˛ pogodzic´ ze sposo-
bem z˙ycia brata, zaakceptowac´ jego odmiennos´c´.
Teraz, kiedy zmarł, ktos´ z nich musi pojechac´ do
Cheshire, by uporza˛dkowac´ sprawy po Charlesie, a prze-
de wszystkim zaja˛c´ sie˛ sprzedaz˙a˛ jego niewielkiego,
mieszcza˛cego sie˛ w centrum Haslewich domu, jedynego
s´ladu po pienia˛dzach ze sprzedaz˙y ziemi i farmy nalez˙a˛-
cych jeszcze do dziadko´w. Chrissie zaofiarowała sie˛, z˙e
pojedzie.
– Bo´g jeden wie, w jakim stanie jest teraz ten dom.
– Mama Chrissie wzdrygne˛ła sie˛ z niesmakiem. – Kiedy
byłam tam ostatni raz, wszystko było zaniedbane, a w ka-
z˙dej szafce stały puste butelki... Dlaczego on taki był...
– Zamkne˛ła oczy! – Juz˙ od małego był jakis´ inny...
Skoncentrowany wyła˛cznie na sobie... i bardzo trudny
w poz˙yciu. Zupełnie inny niz˙ nasz ojciec. Tata był
dobrym i uczynnym człowiekiem, tak jak dziadek,
a Charles... Nigdy nie bylis´my ze soba˛ zz˙yci, nawet jako
dzieci, chociaz˙ moz˙e to z powodu ro´z˙nicy wieku...
– Potrza˛sne˛ła głowa˛. – Mam wyrzuty sumienia, z˙e
puszczam cie˛ tam sama˛, ale akurat wypadła ta konferen-
cja w Meksyku, a zaraz potem gos´cinne wykłady taty.
– Mamo, nie przejmuj sie˛, wszystko dobrze sie˛ składa
– zapewniła ja˛ Chrissie. – Naprawde˛ che˛tnie pojade˛, bo
jak sama wiesz, mam teraz duz˙o wolnego czasu.
Szkoła, w kto´rej Chrissie uczyła angielskiego, była
w trakcie restrukturyzacji. Chodziły plotki, z˙e z powodu
ograniczenia funduszy cze˛s´c´ nauczycieli zostanie zwol-
niona.
– Martwie˛ sie˛, z˙e be˛dziesz musiała zamieszkac´ w tym
jego okropnym domu – powiedziała Rose.
– No, przeciez˙ po to tam jade˛ – odrzekła Chrissie.
– Musimy sprzedac´ ten dom, z˙eby pospłacac´ długi wujka,
a sama powiedziałas´, z˙e nie ma co wystawiac´ go do
sprzedaz˙y, nim sie˛ go porza˛dnie nie wysprza˛ta.
– To prawda. Dobrze, z˙e sobie przypomniałam. Przed
wyjazdem musze˛ skontaktowac´ sie˛ jeszcze z bankiem
i adwokatem, z˙eby sporza˛dzic´ na ciebie wszystkie pełno-
mocnictwa.
Chrissie zno´w wymieniła z ojcem porozumiewawcze
spojrzenie.
Charles Platt pozostawił po sobie nie tylko zapusz-
czony dom i zła˛ opinie˛, ale mno´stwo zaległych długo´w.
Mo´wia˛c szczerze, wcale nie cieszyła jej perspektywa
porza˛dkowania tych wszystkich spraw, ale przeciez˙ nie
da sie˛ tego unikna˛c´. Robiła dobra˛ mine˛, bo chciała
oszcze˛dzic´ mamie dodatkowych streso´w.
Ostami raz była w Haslewich na pogrzebie babci.
Niewiele z tego pamie˛tała, gło´wnie smutek i łzy mamy.
Wujek Charles mieszkał z babcia˛ na farmie, od
pokolen´ nalez˙a˛cej do rodu Platto´w. Dziadek, rozczaro-
wany synem i zdaja˛cy sobie sprawe˛ z jego słabos´ci, po
kawałku odste˛pował ziemie˛ sa˛siadowi. Po s´mierci babci
farma została sprzedana.
Do tej pory pamie˛tała wstyd, jaki ogarna˛ł ja˛ na widok
wujka Charlesa, chwiejnym krokiem wytaczaja˛cego sie˛
z kto´rejs´ z rozsianych po miasteczku piwiarni. Była
wtedy z mama˛ na zakupach. Dzieciaki nas´miewały sie˛
z niego. Mama pobladła, wstrzymała oddech, pos´piesz-
nie odwro´ciła sie˛ na pie˛cie i szybko pocia˛gne˛ła ja˛w druga˛
strone˛.
Wtedy po raz pierwszy zrozumiała jej smutek i dziwne
napie˛cie, gdy padała jakas´ wzmianka na temat jej brata.
Teraz, po latach, dobrze znała cała˛ historie˛, jego
słabos´c´ do alkoholu i hazardu.
Charles, słaby a jednoczes´nie pro´z˙ny, nie pasował do
tutejszej społecznos´ci, nie potrafił znalez´c´ swego miejsca
ws´ro´d ro´wies´niko´w. Szybko stało sie˛ jasne, z˙e nie ma
zamiaru kontynuowac´ rodzinnej tradycji i uprawiac´
ziemi.
– Złamał ojcu serce – nie kryja˛c z˙alu, powiedziała jej
kiedys´ mama. – Tata robił, co mo´gł, wyprzedawał ziemie˛
stopniowo, łudza˛c sie˛, z˙e moz˙e jednak Charles zmieni
zdanie, z˙e sie˛ opamie˛ta. Wspierał go finansowo, gdy
os´wiadczył, z˙e postanowił zostac´ aktorem. Ale oczywis´-
cie to był tylko pretekst, by wycia˛gna˛c´ pienia˛dze na
alkohol i hazard. Pocza˛tkowo jeszcze sie˛ krył, bawił sie˛
w Chester, ale potem znalazł sobie kumpli na miejscu.
Nic dziwnego, z˙e dziadkowie i mama tak głe˛boko
przez˙ywali innos´c´ Charlesa, jego sposo´b z˙ycia, z˙e nie
mogli sie˛ pogodzic´ z całkowitym odrzuceniem przez
niego moralnos´ci i norm, w jakich sie˛ wychowali.
A najbardziej przykre było dojmuja˛ce poczucie wstydu
z powodu złej sławy, jaka˛ Charles okrywał rodzine˛.
Wraz z jego s´miercia˛ zakon´czyła sie˛ pewna cza˛stka
historii Haslewich. Rodzina Platto´w od ponad trzech
wieko´w była zwia˛zana z miasteczkiem; tutaj, w jego
pobliz˙u, kolejne pokolenia uprawiały ziemie˛. Pozostały
po nich kamienne nagrobki na miejscowym cmentarzu.
– Nie martw sie˛, mamo. – Chrissie obje˛ła mame˛
i pocałowała ja˛ serdecznie.
Były do siebie bardzo podobne: obie miały szeroko
rozstawione, w kształcie migdało´w oczy i twarze o wy-
staja˛cych kos´ciach policzkowych i delikatnych rysach.
Ro´z˙niły sie˛ figura˛ – Rose była niska i kra˛gła, Chrissie po
ojcu odziedziczyła wysoka˛ i szczupła˛ sylwetke˛.
Tajemniczym zbiegiem okolicznos´ci, bo oboje rodzi-
ce byli brunetami, Chrissie miała długie ls´nia˛ce kasz-
tanowe włosy, ge˛ste i proste.
Kon´czyła dwadzies´cia siedem lat i uwaz˙ała sie˛ za
osobe˛ całkowicie dorosła˛ i odpowiedzialna˛. Nie dawała
sie˛ zwies´c´ prawia˛cym jej komplementy me˛z˙czyznom,
zachwycaja˛cym sie˛ jedynie jej uroda˛, a nie dostrzegaja˛-
cym w niej niczego wie˛cej. A dla niej istota prawdziwie
głe˛bokiego zwia˛zku polegała na czyms´ zupełnie innym.
Najwaz˙niejsze było wne˛trze, osobowos´c´. Wierzyła
w przeznaczenie, w instynktowne przeczucie, z˙e oto na
jej drodze pojawi sie˛ ten jeden jedyny, ten, kto´rego do tej
pory bezskutecznie szukała. Jednym słowem była niepo-
prawna˛ romantyczka˛, choc´ nigdy by sie˛ do tego otwarcie
nie przyznała.
– Wiesz, to niesprawiedliwe – z przekora˛zarzuciła jej
kiedys´ przyjacio´łka. – Gdyby to mnie natura obdarzyła
twoja˛ uroda˛, to juz˙ ja bym wiedziała, jak ja˛ spoz˙ytkowac´.
I to duz˙o lepiej niz˙ ty. Nawet nie wiesz, jaka z ciebie
szcze˛s´ciara.
– Pie˛knos´c´ nie polega na urodzie – łagodnie od-
powiedziała jej wtedy Chrissie, bo naprawde˛ w to
wierzyła.
Jeszcze w czasie studio´w mogła zostac´ modelka˛, ale
zdecydowanie odrzuciła propozycje˛.
Kiedy zaczynała prace˛, niekto´rzy obawiali sie˛, czy jej
poczucie humoru nie be˛dzie przeszkoda˛ w nauczaniu, ale
okazało sie˛, z˙e jest wre˛cz przeciwnie i z˙e s´wietnie sobie
radzi.
– Dre˛cze˛ sie˛ mys´la˛, z˙e be˛dziesz mieszkac´ w tym
domu – powto´rzyła mama.
Chrissie usiadła na wprost niej.
– Mamo, to juz˙ postanowione. Jade˛ do Haslewich,
aby przygotowac´ dom do sprzedaz˙y, wie˛c to oczywiste,
z˙e musze˛ tam zamieszkac´. To najlepszy sposo´b.
– No tak, masz racje˛. Ale wiedza˛c, co on tam
zostawił... – Wzdrygne˛ła sie˛.
Rose była wspaniała˛ pania˛ domu, prawdziwa˛ spadko-
bierczynia˛ swoich poprzedniczek, kto´re spe˛dzały z˙ycie
na utrzymywaniu rodzinnej siedziby w doskonałej czys-
tos´ci.
– Zabieram ze soba˛ bielizne˛ pos´cielowa˛ i re˛czniki
– przypomniała Chrissie.
– To ja powinnam tam pojechac´ – powto´rzyła Rose.
– Charlie jest... był moim bratem.
– A moim wujkiem – podchwyciła Chrissie i dodała:
– Poza tym teraz nie moz˙esz. Ty nie masz na to czasu, a ja
mam.
Wolała nie wtajemniczac´ jej w inne powody, dla
kto´rych wyjazd był jej na re˛ke˛. Mama wprawdzie robiła
wraz˙enie nowoczesnej i wyemancypowanej, ale znaja˛c ja˛,
Chrissie nie miała złudzen´, z˙e marzy o dniu, gdy jej co´rka
zostanie z˙ona˛ i matka˛. Jes´li teraz wyjedzie, to automatycz-
nie rozwia˛z˙e sie˛ problem zaproszenia do spe˛dzenia waka-
cji z grupa˛ znajomych w Prowansji, jakie niedawno
otrzymała od adoruja˛cego ja˛ kolegi nauczyciela.
Prowansja bardzo ja˛ pocia˛gała, ale ten nauczyciel
zupełnie nie. Zreszta˛, zawsze nieco obawiała sie˛ me˛z˙-
czyzn zbyt ostro pra˛cych do celu i zawczasu starała sie˛
unikac´ niezre˛cznych sytuacji. Wprawdzie ten nauczyciel
wydawał sie˛ niegroz´ny i z pewnos´cia˛ byłby s´wietnym
me˛z˙em i ojcem, ale nie miał w sobie tej iskry, kto´ra dla
niej była czyms´ niezbe˛dnym. Jej dusza wyrywała sie˛ ku
temu, kto´ry potrafiłby ja˛ porwac´, zauroczyc´, oszołomic´.
Szukała me˛z˙czyzny, kto´ry byłby dla niej wyzwaniem,
kto´ry by jej doro´wnał. Me˛z˙czyzny przez duz˙e M.
No co´z˙, nie ma sie˛ co łudzic´, z˙e znajdzie takiego
w Haslewich, małym sennym miasteczku, gdzie nic sie˛
nie dzieje.
ROZDZIAŁ DRUGI
– Czyli nadal nie złapali włamywaczy, kto´rzy ob-
rabowali jego tes´cia w Queensmead? – Guy Cooke
zapytał swoja˛ wspo´lniczke˛, Jenny Crighton, kto´ra włas´-
nie weszła do antykwariatu.
– Nie. – Jenny przecza˛co potrza˛sne˛ła głowa˛.
Us´miechne˛ła sie˛ ciepło do Guya. Rzadko sie˛ zdarza
widziec´ kogos´ tak przystojnego. Gdyby nie fakt, z˙e
sama była szcze˛s´liwa˛ me˛z˙atka˛, nie wiadomo, czy by
nie uległa jego czarowi i doła˛czyła do grona wzdycha-
ja˛cych wielbicielek. Muskularne ciało i doskonała
sylwetka w poła˛czeniu z me˛ska˛ uroda˛ wywierały
piorunuja˛cy efekt na kobietach. Guy spokojnie mo´głby
wyste˛powac´ w prowokuja˛cych reklamach opie˛tych
dz˙inso´w. W dodatku te jego odziedziczone po cygan´-
skich przodkach oczy, tajemnicze i uwodzicielskie,
kto´rych spojrzenie niemal zbijało z no´g. Nic dziwnego,
z˙e w powszechnej opinii uchodził za nieprawdopodob-
nie seksownego faceta.
Skłamałaby twierdza˛c, z˙e jest zupełnie oboje˛tna na
jego urok, zwłaszcza z˙e ujmuja˛cemu wygla˛dowi towa-
rzyszył zaskakuja˛cy, i przez to jeszcze bardziej niebez-
pieczny, otwarty i serdeczny charakter. I choc´ dla niej
istniał jedynie Jon, to szczerze z˙ałowała, z˙e Guy do tej
pory nie znalazł kobiety swojego z˙ycia.
– Szcze˛s´liwie Benowi nie stała sie˛ z˙adna krzywda
– dodała. – Ale to włamanie było dla niego szokiem.
Znasz go, wie˛c wiesz, z˙e potrafi byc´ uparty. Ilez˙ razy
przekonywalis´my go z Jonem, z˙e nie powinien mieszkac´
sam!
– Nie musisz mi mo´wic´ – podja˛ł Guy. – Byłem kiedys´
u niego, aby wycenic´ antyki, bo chciał je ubezpieczyc´.
Mało nie podskoczył, gdy mu powiedziałem, z˙e powi-
nien załoz˙yc´ sobie alarm. Domys´lam sie˛, z˙e dota˛d tego
nie zrobił.
– Taki juz˙ jest – westchne˛ła Jenny. – Na szcze˛s´cie
nie wynies´li wszystkiego. Policja uwaz˙a, z˙e cos´ mu-
siało ich spłoszyc´, jakis´ telefon, a moz˙e ktos´ przyje-
chał.
– Az˙ trudno sobie wyobrazic´, z˙e mieli czelnos´c´
zakras´c´ sie˛ w biały dzien´ i spokojnie buszowac´ po domu.
I w dodatku nie poprzestali na zrabowaniu drobiazgo´w,
ale zacze˛li wynosic´ meble.
– Policja nie robi nam nadziei, z˙e zdoła cos´ odzyskac´.
Szanse sa˛ raczej mizerne. Ostatnio była cała seria takich
właman´. Przypuszczaja˛, z˙e to sprawka jakiegos´ miej-
skiego gangu zdobywaja˛cego pienia˛dze na narkotyki.
Nowe autostrady ułatwiaja˛ im szybkie zniknie˛cie, trud-
niej tez˙ wpas´c´ na s´lad skradzionych rzeczy.
– Ale chyba przekonalis´cie staruszka, z˙e ktos´ powi-
nien z nim zamieszkac´? – zapytał Guy, przegla˛daja˛c
zawartos´c´ sporej skrzyni z przedmiotami zgłoszonymi do
sprzedania. Wprawdzie nie spodziewał sie˛ niczego
szczego´lnego, ale kto wie...
– Niestety, nie – odparła Jenny. – Ale pod koniec
tygodnia ma zjechac´ Maddy. Zwykle latem przyjez˙dz˙a
do Haslewich na kilka tygodni.
– Max tez˙ przyjedzie? – zainteresował sie˛ Guy.
Max, ma˛z˙ Maddy, był starszym synem Jenny.
Jenny zagryzła usta.
– Nie... nie wybiera sie˛ tutaj. Podobno jest bardzo
zaje˛ty. Leci do Hiszpanii zobaczyc´ sie˛ ze swoja˛ klientka˛.
Jej jacht ma posto´j w jednym z porto´w.
Max był wzie˛tym londyn´skim adwokatem, specjalizu-
ja˛cym sie˛ w sprawach rozwodowych. Guy juz˙ wczes´niej
spostrzegł, z˙e ws´ro´d jego kliento´w wie˛kszos´c´ stanowiły
kobiety. Widocznie albo je lubił, albo te cia˛głe roszady
zaspokajały jego pro´z˙nos´c´. Nie miał o Maksie najlep-
szego zdania, lecz ze wzgle˛du na Jenny nie komentował
jego poczynan´.
Był czas, z˙e z˙ycie Jenny nie oszcze˛dzało, i choc´ teraz
oboje z Jonem byli szcze˛s´liwi, to...
W przeciwien´stwie do Maxa, Guy szczerze lubił
kobiety, i to w ogo´le wszystkie, choc´ niekto´re z nich
szczego´lnie. Najbardziej cenił takie, kto´re były podobne
do Jenny – otwarte, pełne wewne˛trznego ciepła, nie
szukaja˛ce potwierdzenia swojej urody. Nie pocia˛gały go
ekspansywne pie˛knos´ci; dobrze wiedział, jak niewiele
moz˙e byc´ warte jedynie zewne˛trzne wraz˙enie. Był s´wie˛-
cie przekonany, z˙e znacznie waz˙niejszy jest charakter,
zdolnos´c´ zrozumienia drugiego człowieka, darzenia go
sympatia˛. Te wartos´ci nie rozwieja˛ sie˛ w nicos´c´, nie
przemina˛ z biegiem czasu, pozostana˛ na zawsze...
Juz˙ dawno pogodził sie˛ z faktem, z˙e Jenny nigdy nie
be˛dzie jego, z˙e to nie ona jest jego przeznaczeniem, z˙e
nigdy nie be˛dzie dla niej kims´ wie˛cej niz˙ przyjacielem.
,,Duz˙o młodszym przyjacielem’’, wyjas´niła mu to
kiedys´ raz na zawsze, celowo podkres´laja˛c dziela˛ca˛ ich
ro´z˙nice˛ wieku. Choc´ maja˛c trzydzies´ci dziewie˛c´ lat, Guy
juz˙ nie uwaz˙ał siebie za młodzieniaszka.
– Pomijaja˛c juz˙ samo włamanie – cia˛gne˛ła Jenny
– Bena najbardziej poruszyła kradziez˙ cisowego biurecz-
ka. Jego babcia miała takie biurko sprowadzone z Francji
i ojciec Bena zamo´wił jego kopie˛. Było rzeczywis´cie
s´liczne, choc´ jako kopia nie przedstawiało duz˙ej wartos´ci
rynkowej.
– Ale ogromna˛, jes´li chodzi o sentymenty – ze
zrozumieniem powiedział Guy.
– Włas´nie – potwierdziła. – Niedawno rozmawiałam
z Lukiem. Powiedział mi, z˙e rodzina w Chester ma dwa
takie biureczka, z kto´rych zostało skopiowane biurko
Bena. Kilka pokolen´ wstecz takie dwa biureczka zostały
przywiezione z Francji jako prezent dla bliz´niaczek
Crightono´w. Teraz jedno z nich ma ojciec Luke’a,
a drugie jego wujek.
– Hm... moz˙e ten, kto je ukradł, nie wiedział, z˙e Ben
ma tylko kopie˛?
– Moz˙liwe, chociaz˙ policja sa˛dzi, z˙e zabrano je, bo
stało w holu, wie˛c łatwo było je wynies´c´. Spe˛dziłys´my
z Ruth cały dzien´ na przegla˛daniu ka˛to´w i spisywaniu
strat. Ben jest zupełnie wytra˛cony z ro´wnowagi, nawet
nie ma mu co zawracac´ tym głowy. Ja mniej wie˛cej
wiem, co zgine˛ło, ale bez Ruth nie byłabym w stanie
sobie poradzic´.
– To znaczy, z˙e wro´ciła ze Stano´w?
– Tak, razem z Grantem przylecieli w sobote˛
– us´miechne˛ła sie˛ Jenny. – Bardzo mi sie˛ podoba, z˙e
dotrzymuja˛ umowy i pomieszkuja˛ po trzy miesia˛ce
w Stanach i w Anglii, raz u niej, raz u niego.
– Miło na nich patrzec´. Nawet teraz cia˛gle sa˛w siebie
zapatrzeni.
– To prawda. I tylko potwierdza, z˙e rzeczywistos´c´
cze˛sto przerasta fikcje˛... i z˙e prawdziwej miłos´ci nie
straszne z˙adne przeszkody – mie˛kko dodała Jenny.
– Przez tyle lat byli z dala od siebie, a mimo to z˙adne
z nich nigdy nawet nie pomys´lało, by zwia˛zac´ sie˛ z kims´
innym – z nutka˛ zazdros´ci powiedział Guy.
– Za to teraz juz˙ zawsze be˛da˛ razem. Niedawno
Bobbie z˙artowała, z˙e choc´ pobrali sie˛ w tym samym
czasie, ona i Luke nawet nie moga˛ sie˛ z nimi ro´wnac´. Ich
zwia˛zek nawet w połowie nie jest tak romantyczny.
– Bobbie i Luke maja˛ malutkie dziecko i oboje cie˛z˙ko
pracuja˛– sprostował Guy. – A dziadkowie sa˛na emerytu-
rze, wie˛c moga˛sie˛ całkowicie pos´wie˛cic´ jedno drugiemu.
– Sa˛ na emeryturze, owszem, ale Ruth działa w kilku
lokalnych komitetach, no, a poza tym ma jeszcze na
głowie dom dla samotnych matek – przypomniała mu
Jenny. – Grant tez˙ nie ma zbyt wiele wolnego czasu,
jednoczes´nie prowadzi kilka ro´z˙nych intereso´w. Czasa-
mi, kiedy ich słucham, az˙ nie chce mi sie˛ wierzyc´, ile oni
maja˛ w sobie energii i ile potrafia˛ brac´ z z˙ycia, zwłaszcza
gdy poro´wnuje˛ ich z Benem, kto´rego wszystko coraz
bardziej przestaje interesowac´ – westchne˛ła Jenny, mar-
szcza˛c brwi na wspomnienie tes´cia.
– Nadal czeka go wymiana stawu biodrowego? – za-
pytał Guy.
– Tak – odrzekła. – Operacje˛ zaplanowano na koniec
lata. Kiedy wypisza˛ go do domu, Maddy tu przyjedzie,
z˙eby sie˛ nim zaja˛c´. Ona ma do niego wyja˛tkowe podej-
s´cie i to włas´nie ja˛ Ben najche˛tniej widzi przy sobie. Na
pewno cze˛s´ciowo wpływa na to fakt, z˙e jest z˙ona˛ Maxa,
a Max zawsze był jego oczkiem w głowie, Ben nigdy nie
dał powiedziec´ na niego złego słowa.
– Ale juz˙ jego matka nie ma takich wzgle˛do´w, co?
– mrukna˛ł Guy.
Jenny pokre˛ciła głowa˛.
– Ben zawsze rozpuszczał Maxa, a ten był przekona-
ny, z˙e wszystko mu sie˛ nalez˙y. Miałam nadzieje˛, z˙e po
s´lubie z Maddy... – Urwała, pokre˛ciła głowa˛ i zmieniła
temat: – Widzisz tam cos´ ciekawego? – zapytała, wska-
zuja˛c na skrzynie˛.
– Nie za bardzo – odrzekł, taktownie nie pro´buja˛c
cia˛gna˛c´ poprzedniego tematu. – Ale szykuje sie˛ kolejna
wyprzedaz˙ domu. Dzis´ rano miałem telefon. Chociaz˙,
prawde˛ mo´wia˛c, nie spodziewam sie˛ niczego godnego
uwagi. Chodzi o dom Charlesa Platta – dodał z nie-
smakiem.
– Charles Platt? – zastanowiła sie˛ Jenny, marszcza˛c
brwi. Po chwili rozjas´niła sie˛. – Ach, juz˙ wiem, o kim
mo´wisz.
– No włas´nie – podja˛ł Guy. – Z tego, co mo´wia˛,
wygla˛da na to, z˙e facet zapił sie˛ na s´mierc´.
– Biedny człowiek – wspo´łczuja˛co odezwała sie˛
Jenny.
– Biedny – szyderczo prychna˛ł Guy. – To był naj-
wie˛kszy kre˛tacz w mies´cie. Rodzice publicznie sie˛ go
wyrzekli. Pozostawił po sobie mase˛ nie spłaconych
długo´w.
Gdy usłyszała ton, jakim wypowiedział te słowa,
przeszło jej przez mys´l, czy przypadkiem i Guy nie padł
jego ofiara˛. Choc´ jes´li tak było, z pewnos´cia˛ jej tego nie
powie, za dobrze go zna. Nawet jej sie˛ nie przyzna, z˙e dał
sie˛ nacia˛gna˛c´.
Bezpos´redni i łatwy w obejs´ciu Guy, bardzo toleran-
cyjny w ocenie bliz´nich i zwykle daja˛cy im ogromny
kredyt zaufania, w stosunku do własnej osoby był
wyja˛tkowo przeczulony. To poczucie własnej dumy,
kto´re z pewnos´cia˛ nie ułatwiało mu z˙ycia, przypuszczal-
nie miało swoje korzenie w przeszłos´ci rodu Cooke’o´w.
Do tej pory w miasteczku z˙ywa była historia co´rki
nauczyciela uwiedzionej przez be˛da˛cego przejazdem
Cygana. Nieszcze˛sna˛dziewczyne˛ pos´piesznie wydano za
owdowiałego włas´ciciela tawerny, szukaja˛cego matki
dla swoich dzieci.
Rodzina Cooke’o´w rozrastała sie˛, rodziły sie˛ kolejne
pokolenia. Z czasem ich nazwisko ła˛czono z prowadzo-
nymi przez nich tawernami i piwiarniami, choc´ imali sie˛
ro´wniez˙ kłusownictwa, hazardu i innych sposobo´w na
zdobycie maja˛tku. Spokojni miejscowi ludzie kładli te˛
działalnos´c´ na karb dziedziczonych po cygan´skim przod-
ku geno´w.
Tak było za czaso´w dziadko´w Guya. Teraz to juz˙
zamierzchła historia, jak powiedział kiedys´ Jenny. Za-
mknie˛ta karta, przeszłos´c´, kto´ra odeszła wraz z wie˛kszos´-
cia˛ me˛skich potomko´w, słuz˙a˛cych w Cheshire Regiment
w czasie pierwszej wojny.
– Ale jak juz˙ raz do kogos´ przylgnie taka opinia,
to bardzo trudno ja˛ zmienic´ – dodał wtedy. – Skoro
tak kiedys´ było, to dalej tak jest! – zakon´czył z gory-
cza˛.
– W dodatku ta wasza uroda – zas´miała sie˛ Jenny.
– To chyba tez˙ nie pomaga – zaz˙artowała.
– Zgadłas´ – potwierdził kro´tko. Chyba nie było
ojca, kto´ry by nie przestrzegał przed nim co´rki. Z kaz˙-
dym mogły sie˛ spotykac´, byle nie z nim. Twierdzono,
z˙e jest nieobliczalnym uwodzicielem, a prawda była
taka, z˙e ze wszystkich ro´wies´niko´w to on był najbar-
dziej niewinny.
Zbliz˙ała sie˛ przerwa. Jenny wyszła, Guy zamkna˛ł
sklep i wro´cił do domu popracowac´. Poza antyk-
wariatem miał udziały w restauracji prowadzonej przez
jego siostre˛ i szwagra, a takz˙e niewielki udział w fir-
mie budowlanej kuzyna. Mys´lał tez˙ o zainwestowaniu
w nieruchomos´ciach. Po renowacji niewielkie domy
mo´głby wynajmowac´ pracownikom duz˙ych mie˛dzy-
narodowych firm zakładaja˛cych w ich miasteczku
swoje filie.
Jego najwie˛ksza˛ miłos´cia˛ były antyki, szczego´lnie
meble, ale prowadzony do spo´łki z Jenny antykwariat
pozostawiał mu jeszcze nieco wolnego czasu.
Z uwaga˛ przejrzał poczte˛. On i Jenny byli gło´w-
nymi organizatorami targu staroci, kto´ry w przyszłym
miesia˛cu miał sie˛ odbyc´ w Fitzburgh Place. Poza
promocja˛ regionu ambicja˛ organizatoro´w imprezy było
zgromadzenie funduszy na dom samotnej matki, zało-
z˙ony z inicjatywy Ruth, kto´ra przed laty na własnej
sko´rze dos´wiadczyła goryczy samotnego macierzyn´st-
wa.
Odłoz˙ył korespondencje˛ i zacza˛ł poro´wnywac´ spis
wystawco´w z lista˛ oso´b, do kto´rych wysłał zaproszenia.
Mimo woli jego mys´li poszybowały w zupełnie innym
kierunku. Przypomniał sobie uwage˛ Jenny na temat
Platta.
Przed laty on i Charlie Platt chodzili razem do szkoły.
Kiedy Guy stawiał pierwsze kroki, Charlie włas´nie
kon´czył nauke˛.
Guy, kto´ry w dziecin´stwie cierpiał na astme˛, był
wtedy szczupłym, bladym chłopcem i nic nie zapowiada-
ło, z˙e wyros´nie na silnego, muskularnego me˛z˙czyzne˛.
Był najmłodszym dzieckiem w rodzinie, na kto´rego
wszyscy chuchali i dmuchali. Drobny, nieporadny i cichy
od razu zwro´cił na siebie uwage˛ Charlesa, kto´ry dostrzegł
w nim łatwa˛ ofiare˛. Zacza˛ł wymuszac´ od niego kieszon-
kowe.
Pocza˛tkowo Guy pro´bował nadrabiac´ mina˛. Starsi
i silniejsi od niego kuzyni nieraz wchodzili mu w dro-
ge˛, wie˛c teraz wykorzystał tamte dos´wiadczenia i jakos´
mu sie˛ udawało. Do czasu. Było cos´, co było silniejsze
od niego – strach przed woda˛. Nikomu sie˛ z tym nie
zdradził. Z powodu astmy nie mo´gł sie˛ ka˛pac´ i nie
potrafił pływac´. Jeszcze bardziej sie˛ bał, z˙e ktos´ dowie
sie˛ o jego strachu.
Charlie Platt szybko odkrył te˛ jego słabos´c´. I wyko-
rzystał te˛ wiedze˛.
Do kon´ca z˙ycia be˛dzie pamie˛tał dzien´, kiedy Char-
lie przytrzymał go pod woda˛. Był pewien, z˙e zaraz sie˛
utopi, z˙e juz˙ nigdy sie˛ nie wynurzy. I moz˙e rzeczywi-
s´cie by tak było, gdyby nie pos´pieszył mu z pomoca˛
przechodza˛cy obok rzeki starszy kuzyn. Charlie dostał
wtedy za swoje i wie˛cej nie odwaz˙ył sie˛ go tkna˛c´.
Udre˛ka sie˛ skon´czyła.
Tamtego lata Guy nauczył sie˛ pływac´. Charlie skon´-
czył szkołe˛ i ich drogi sie˛ rozeszły. Spotkali sie˛ dopiero
po latach, kiedy obaj byli dorosłymi ludz´mi. Charlie
zdrowo juz˙ wtedy pocia˛gał i zaczynał sie˛ staczac´.
Teraz odszedł z tego s´wiata. Jego s´mierc´ nie budziła
w Guyu z˙adnych uczuc´, nie była tez˙ zaskoczeniem.
Prawde˛ mo´wia˛c, najche˛tniej odmo´wiłby swych usług
kobiecie, kto´ra rano nagrała sie˛ na sekretarke˛ i przed-
stawiła jako Chrissie Oldham. Wcale nie miał ochoty
ogla˛dac´ domu Platta.
Ciekawe, kim jest ta kobieta? Jej rzeczowy ton raczej
nie przemawiał za tym, by była jedna˛ z cze˛sto zmieniaja˛-
cych sie˛ przyjacio´łek Platta. Przypuszczalnie to jego
rodzina zleciła jej te˛ prace˛.
Spochmurniał. S
´
mierc´ Charlesa nieubłaganie us´wia-
damiała mu własny wiek. Zbliz˙a sie˛ do czterdziestki
i włas´ciwie nie ma niczego poza niezłym kontem w ban-
ku i garstka˛ przyjacio´ł.
W czasie s´wia˛t Boz˙ego Narodzenia Avril, druga po
najstarszej siostra Guya, przygla˛daja˛c sie˛, jak brat bawi
sie˛ z jej wnuczkami, nie owijaja˛c w bawełne˛, stwierdziła,
z˙e juz˙ najwyz˙szy czas, by załoz˙ył rodzine˛. Ale Avril jest
od niego pie˛tnas´cie lat starsza.
Nie miał zamiaru is´c´ za jej rada˛. Z
˙
enic´ sie˛ tylko po to,
z˙eby nie było za po´z´no? Dzielic´ z˙ycie z kims´, kogo nie
kocha prawdziwa˛ i bezgraniczna˛ miłos´cia˛? Czy to ma
jakis´ sens? Raz w z˙yciu zdarzył mu sie˛ przebłysk takiego
uczucia i...
Podnio´sł sie˛ i podszedł do okna, zapatrzył przed siebie.
W tym domu mieszkał od niedawna, zaledwie od
szes´ciu miesie˛cy. Był to jeden z wielu podobnych
domo´w, połoz˙onych w dobrej dzielnicy, pierwotnie
przeznaczonych na siedziby duchownych. Ruth, ciotka
Jenny, mieszkała trzy domy dalej. Inne nalez˙ały do
kierownictwa najwie˛kszej w mies´cie firmy Aarlston-
-Becker.
Z pewnos´cia˛ wiele oso´b uwaz˙ało, z˙e ten dom jest za
dobry i o wiele za duz˙y jak na jednego Cooke’a, nawet
jes´li jest on po studiach uniwersyteckich i podro´z˙ach
artystycznych po wielu stolicach Europy.
Zerkna˛ł na zegarek. Za godzine˛ powinien jechac´ do
domu Platta, a ta papierkowa robota zajmie mu co
najmniej dwa razy tyle czasu.
Chrissie z je˛kiem wyprostowała zgarbione plecy. Od
przyjazdu do Haslewich nie robiła nic poza sprza˛taniem.
Doprowadzenie do porza˛dku niewielkiego domu wyda-
wało sie˛ zaje˛ciem poro´wnywalnym z czyszczeniem
stajni Augiasza.
Gos´cinna sypialnia, w kto´rej postanowiła zamieszkac´,
tone˛ła w stosach papiero´w, listo´w, reklamo´wek i nie
popłaconych rachunko´w.
W pobliskim supermarkecie wykupiła niemal cały
zapas worko´w na s´miecie. Ciekawe, jak to skomen-
towano, zastanowiła sie˛ w jakims´ momencie.
Pocza˛tkowo zamierzała spalic´ wszystkie papiery w ja-
kims´ ustronnym miejscu ogro´dka, ale ich ilos´c´ przerosła
najs´mielsze oczekiwania. Nie było innego wyjs´cia, jak
zamo´wic´ s´mieciarke˛, kto´ra z samego rana wywiozłaby
sterty makulatury.
Dom był jednym z wielu podobnie zbudowanych.
Gdyby włoz˙yc´ w niego sporo pracy, mo´głby stac´ sie˛
całkiem wygodnym lokum dla samotnej osoby lub
młodego, bezdzietnego małz˙en´stwa.
Niekto´re z domo´w doprowadzono do dobrego sta-
nu. Ls´nia˛ce s´wiez˙a˛ farba˛ okna i drzwi tym mocniej
kontrastowały z zapuszczona˛ siedziba˛ wujka Charlie-
go.
Dobrze, z˙e przynajmniej miała teraz choc´ ten jeden
poko´j dla siebie. Mama pewnie by sie˛ niez´le us´miała,
widza˛c, z jaka˛zawzie˛tos´cia˛szorowała łazienke˛ i pucowała
kuchnie˛, nim zdecydowała sie˛ z nich skorzystac´. I tak
miała opory przed uz˙yciem wiekowej lodo´wki, z kto´rej
wczoraj, bez ogla˛dania wyrzuciła stosy z˙ywnos´ci.
Jednak najgorsze dopiero było przed nia˛ – jutrzejsze
spotkanie z prawnikami.
Ubrania po wujku miał zabrac´ ktos´ z organizacji
charytatywnej. Kiedy je wywioza˛, w domu praktycznie
nic nie pozostanie. Poza cisowym biureczkiem, kto´re
mogło przedstawiac´ jaka˛s´ wartos´c´, nie było nic cennego,
z czego rodzice mogliby popłacic´ długi Charliego.
Zreszta˛ z go´ry to przewidywali.
Gdy powiedziała mamie o biurku, ta nie kryła za-
skoczenia. Natychmiast stwierdziła, z˙e nalez˙ało kiedys´
do jej babci, czyli prababci Chrissie.
– Popros´, by zostało wycenione, ale nie wystawiaj go
na sprzedaz˙ – powiedziała. – Ja je odkupie˛. Pytałam
Charlesa, co sie˛ stało z tym biurkiem po s´mierci babci, ale
powiedział, z˙e nie wie. – Westchne˛ła. – Powinnam sie˛
była domys´lic´, z˙e to on je zabrał. Ale i tak sie˛ ciesze˛, z˙e
go komus´ nie sprzedał. Przypuszczam, z˙e po figurkach
Nan Staffordshire nie ma s´ladu, co?
– Przykro mi, mamo, ale nigdzie ich nie ma – odrzek-
ła Chrissie, obiecuja˛c, z˙e poprosi rzeczoznawce˛, by
wycenił biurko.
Wyczys´ciła je porza˛dnie. Pie˛kny, kobiecy mebelek
był rzeczywis´cie zachwycaja˛cy.
Spojrzała na zegarek. Polecony przez adwokata rze-
czoznawca powinien byc´ lada moment. Kiedy juz˙ obej-
rzy i wyceni zgromadzone pod s´ciana˛przedmioty i meble
– tylko cisowe biureczko pozostawiła we frontowym
pokoju – skontaktuje sie˛ z agentem nieruchomos´ci, by
przyszedł zobaczyc´ dom i wystawił go do sprzedaz˙y.
Wyprostowała obolałe plecy. Przynajmniej ma satys-
fakcje˛, z˙e nie przepus´ciła z˙adnego ka˛ta. Cały dom ls´nił
czystos´cia˛. Tylko na białej koszulce widniały ciemne
smugi z resztek paje˛czyny.
ROZDZIAŁ TRZECI
Guy lekko zastukał do drzwi i czekał. Znaja˛c tryb
z˙ycia Charlesa Platta, przezornie przebrał sie˛ w sprane
dz˙insy i wyblakły, nieco przyciasny podkoszulek. Juz˙
dawno przestał byc´ wa˛tłym młodzien´cem. Niez´le sie˛
kiedys´ us´miał, gdy na jednym z targo´w staroci wzie˛to
go za tragarza, wynaje˛tego do przenoszenia cie˛z˙kich
mebli.
Chrissie usłyszała pukanie, podeszła do drzwi. Guy
posłał jej przelotne, oboje˛tne spojrzenie i juz˙ zamierzał
sie˛ przedstawic´, kiedy naraz głos uwia˛zł mu w gardle.
Popatrzył na nia˛ raz jeszcze. Dziewczyna wpatrywała sie˛
w niego z napie˛ciem, zaskoczona nie mniej niz˙ on.
Oczywis´cie słyszała – zreszta˛ kto tego nie słyszał?
– o miłos´ci od pierwszego wejrzenia, ale nigdy nie
wierzyła, z˙e cos´ takiego zdarza sie˛ naprawde˛. Tak mogło
byc´ tylko w powies´ciach, na filmach, w bajkach... Czy
w dzisiejszych czasach to moz˙liwe, z˙e wystarczy mgnie-
nie, ulotna chwila, by nagle zrozumiec´, z˙e oto stoi przed
nami ta włas´nie osoba, ten jeden jedyny człowiek,
z kto´rym chcemy is´c´ razem przez z˙ycie, raz na zawsze
byc´ razem?
Głos rozsa˛dku przywoływał ja˛ do rzeczywistos´ci, ale
do niej juz˙ nic nie docierało. Stała nieruchomo i w mil-
czeniu rozszerzonymi oczami wpatrywała sie˛ w Guya.
Poza nimi z˙ycie toczyło sie˛ dalej, s´wiat nie zatrzymał
sie˛ w miejscu, wszystko biegło normalnym codziennym
rytmem. Tylko oni naraz przestali nalez˙ec´ do tego s´wiata,
przenies´li sie˛ w inny wymiar, w inna˛ rzeczywistos´c´,
w kto´rej istnieli jedynie oni dwoje.
Czuła przys´pieszone bicie serca, krew pulsowała
w z˙yłach, zatrzymywał sie˛ oddech. Nie odrywali od
siebie oczu, zjednoczeni jedna˛mys´la˛, tym samym oszała-
miaja˛cym przeczuciem.
Juz˙ przy otwieraniu drzwi mimowolnie spostrzegła,
z˙e ma przed soba˛ przystojnego me˛z˙czyzne˛, ale to, co
teraz mie˛dzy nimi powstało, było czyms´ znacznie głe˛b-
szym, odwołuja˛cym sie˛ nie do zewne˛trznego wygla˛du,
ale do samej istoty jego natury, odsłonie˛tej w nagłym
przebłysku i natychmiast zrozumianej. Moz˙e to było
powinowactwo dusz, niezgłe˛biona psychiczna wie˛z´, naj-
szczersze porozumienie? Jak inaczej wyjas´nic´ te˛ niezbita˛
pewnos´c´, wszechogarniaja˛ca˛ s´wiadomos´c´?
Bezwiednie cofne˛ła sie˛ do s´rodka, wiedza˛c, z˙e ten
me˛z˙czyzna wejdzie za nia˛.
Guy nie pojmował, co sie˛ z nim dzieje. Oczywis´cie
słyszał kra˛z˙a˛ce w rodzinie opowies´ci, z˙e niekto´rzy
z Cooke’o´w sa˛ obdarzeni darem widzenia przyszłos´ci,
ale sam nigdy tego nie dos´wiadczył i w zasadzie
niespecjalnie w to wierzył.
Wykształcenie i nowoczesne pogla˛dy wykluczały
wiare˛ w istnienie takich zdolnos´ci; tym wie˛ksze było jego
zdumienie, gdy otwieraja˛c drzwi i widza˛c stoja˛ca˛ na
progu dziewczyne˛, w tej samej sekundzie zdał sobie
sprawe˛, z˙e oto ma przed soba˛ swoje przeznaczenie. Znał
spre˛z˙ystos´c´ tych kasztanowych włoso´w, przesypuja˛cych
sie˛ przez jego palce, dotykaja˛cych jego sko´ry... znał smak
jej warg i zapach ciała, jej głos, wyraz twarzy w chwili
uniesienia i ekstazy... Wszystko to juz˙ wiedział... Krew
szumiała mu w uszach, serce waliło jak oszalałe. Patrzył
na nia˛ i wiedział, z˙e to włas´nie ona, z˙e to ta jedyna
kobieta, kto´ra jest mu przeznaczona. Wystarczy, by
wycia˛gna˛ł re˛ke˛, a po´jdzie za nim, w milczeniu, cał-
kowicie uległa. I los sie˛ wypełni.
Wszedł do holu, zamkna˛ł za soba˛ drzwi i, kierowany
impulsem, dotkna˛ł dłonia˛ jej twarzy. Przywarła do niej
policzkiem, przycisne˛ła usta.
Z cichym okrzykiem przycia˛gna˛ł ja˛ ku sobie, przytulił
mocno. Jak cudownie do siebie pasowali!
Oboje drz˙eli, kiedy pochylił ku niej głowe˛ i odszukał
jej usta. Westchnienie, jakie wyrwało sie˛ z jej piersi,
wzbudziło w nim dreszcz, jakby tysia˛ce drobnych igiełek
wbijało sie˛ w jego ciało
Czuła, jak drz˙y w jego ramionach. Nie opierała sie˛, nie
protestowała. Poddawała sie˛ jego pocałunkom, niezdolna
bronic´ sie˛ przed przeznaczeniem. Jeszcze przed chwila˛,
otwieraja˛c mu drzwi, nie miała choc´by cienia przeczucia,
z˙e oto otwiera drzwi do swojej przyszłos´ci. Zwykle
ostroz˙na, wre˛cz wstrzemie˛z´liwa w kontaktach z me˛z˙-
czyznami, teraz cała˛ swoja˛ istota˛ czuła, z˙e ta wie˛z´, bez
wzgle˛du na to, jak daleko sie˛ posuna˛, jest czyms´ zupełnie
innym – milcza˛cym, najwaz˙niejszym porozumieniem.
Nigdy nie przypuszczała, z˙e dotyk czy pocałunek
moz˙e poruszyc´ w niej najczulsze struny, obudzic´ us´pione
dota˛d uczucia i pragnienia, kto´rych istnienia nawet nie
przeczuwała. Jak to sie˛ stało, z˙e nagle ubrania zaczynaja˛
przeszkadzac´, z˙e musi, po prostu musi byc´ z nim jak
najbliz˙ej, usta przy ustach, sko´ra przy sko´rze? Dzielic´
z nim uniesienie, zaspokoic´ to pala˛ce, domagaja˛ce sie˛
spełnienia pragnienie, wsłuchac´ sie˛ w urywane szepty...
Nie wiedziała, jak długo tak stali, spleceni us´ciskiem,
zapatrzeni w siebie, zatracaja˛c sie˛ w pocałunkach. Bała
sie˛, z˙e upadnie, kiedy wreszcie wypus´cił ja˛z obje˛c´. Paliły
nabrzmiałe od pocałunko´w wargi, przeniosła spojrzenie
na jego twarz, jego usta...
Przełkne˛ła s´line˛, a on wycia˛gna˛ł re˛ke˛ i uja˛ł jej dłon´.
Us´cisna˛ł ja˛ mocno.
– Francuzi chyba mo´wia˛ na to: miłos´c´ od pierwszego
wejrzenia.
– Tak – odrzekła drz˙a˛cym głosem, marza˛c, by zno´w
znalez´c´ sie˛ w jego ramionach, by byc´ tuz˙ przy nim, jak
najbliz˙ej, by...
Boz˙e, jak ja jej pragne˛! – us´wiadomił sobie ze
zdumieniem. Re˛ce same sie˛ do niej wycia˛gaja˛. A prze-
ciez˙ dota˛d nigdy nie uwaz˙ał sie˛ za szczego´lnie łasego na
damskie wdzie˛ki.
– Nigdy czegos´ takiego nie przez˙yłam – wyznała
Chrissie.
– To dobrze – ucia˛ł. – Bobym zabił kaz˙dego, kto...
Potrza˛sne˛ła głowa˛, przerywaja˛c mu. Wiedziała, co
miał na mys´li. Ja˛ tez˙ ogarne˛ła mordercza zazdros´c´
o kaz˙da˛, kto´ra mogłaby obudzic´ w nim takie uczucia.
Chwyciła głe˛boki oddech, pro´buja˛c przywołac´ sie˛ do
rzeczywistos´ci, ale daremnie.
– Pragne˛ cie˛ – wyznała drz˙a˛cym szeptem, a on
w jednej chwili przygarna˛ł ja˛ ku sobie.
Czas był poza nimi, istnieli tylko oni i cisza przerywana
zdyszanymi pocałunkami. W jakiejs´ chwili jego dłon´
dotkne˛ła jej piersi. S
´
wiat wirował, wszystko działo sie˛ po
raz pierwszy i jedyny; zasady, jakimi do tej pory sie˛
kierowała, teraz juz˙ nic nie znaczyły, to była inna
rzeczywistos´c´, nowa i cudownie nieprzewidywalna, niosa˛-
ca zachwycaja˛ce obietnice, z lekkos´cia˛motyla przenosza˛-
ca w szcze˛s´liwa˛kraine˛ marzen´ i radosnych sno´w. Jej palce
drz˙ały, kiedy dotkne˛ła jego policzka, zajrzała głe˛boko
w oczy i bez słowa pocia˛gne˛ła za soba˛ po schodach.
Delikatna dziewcze˛ca dłon´ niemal gine˛ła w jego
us´cisku.
– Nie musisz tego robic´ – szepna˛ł, zatrzymuja˛c sie˛
i pozostaja˛c za nia˛ nieco w tyle.
W milczeniu popatrzyła mu prosto w oczy.
– Musze˛ – powiedziała cicho. – Ale jes´li ty...
To szczere wyznanie niemal zbito go z no´g.
– Niepotrzebnie pytasz – szepna˛ł, us´miechaja˛c sie˛
czule. – Przeciez˙ sama to wiesz.
Kiedy stane˛li na progu sypialni, przez mgnienie
poczuła z˙al. Biała pos´ciel na materacu, gołe s´ciany. Ale
w ich przypadku romantyczna oprawa – atłasowa pos´ciel
i łoz˙e z baldachimem – nie ma z˙adnego znaczenia, nie to
przeciez˙ jest waz˙ne.
Guy w milczeniu wszedł do pokoju. W powietrzu
unosił sie˛ zapach czystos´ci, przesycony leciutka˛ wonia˛
jej perfum.
– Mieszkasz tu? – zapytał, marszcza˛c brwi. Ta dziel-
nica nie miała najlepszej reputacji. Wprawdzie nie
moz˙na było powiedziec´, z˙e jest niebezpieczna, ale ostat-
nio zdarzyło sie˛ pare˛ nieprzyjemnych historii z młodymi
ludz´mi pro´buja˛cymi zdobyc´ pienia˛dze na narkotyki.
– To było najprostsze wyjs´cie – odparła.
Moz˙e ten poko´j zrobił na nim odpychaja˛ce wraz˙enie,
a moz˙e zmroziła go jej bezpos´rednios´c´? Ska˛d moz˙e sie˛
domys´lac´, z˙e dla niej ta sytuacja jest całkowitym za-
skoczeniem, z˙e ona sama jest oszołomiona tym, co sie˛
z nia˛ dzieje?
– Jes´li nie chcesz... – zacze˛ła z wahaniem, ale nie dał
jej skon´czyc´.
Przycia˛gna˛ł ja˛ do siebie i obja˛ł mocno.
– Jest wspaniale... ty jestes´ wspaniała. Włas´nie taka
powinna byc´ miłos´c´. Nie z przymusu i w zaaranz˙owanym
otoczeniu, ale spontaniczna i naturalna. Miłos´c´ sama
w sobie, czysta i pie˛kna. Tak pie˛kna jak ty i to, co mie˛dzy
nami powstało, co wspo´lnie dzielimy.
Poczuła łzy w oczach. Czytał w jej mys´lach, od-
gadywał jej dusze˛. Oboje nadawali na tej samej fali
i wszystkie słowa były zbe˛dne. Jak nazwac´ to poczucie
harmonii, doskonałej jednos´ci?
Podniosła dłon´ i koniuszkiem palca przecia˛gne˛ła po
jego ustach.
– Chrissie.
Całował jej dłon´, z drz˙eniem przyjmowała pieszczote˛.
Oddała mu pocałunek, przytuliła sie˛ mocniej, ze zdumie-
niem stwierdzaja˛c, z˙e chce wie˛cej, z˙e odda wszystko,
byle poczuc´ na sobie jego dłonie, z˙e... Teraz było
zupełnie inaczej niz˙ z innymi, teraz... Odgadywał jej
pragnienia, najskrytsze mys´li...
Zatracali sie˛ w pieszczotach, w zdyszanych szep-
tach, namie˛tnych pocałunkach. Sycili sie˛ soba˛ az˙ do
upojenia, rados´nie, oddaja˛c sie˛ sobie całkowicie, bez
zastrzez˙en´.
– Nie moge˛ uwierzyc´ – wyszeptała Chrissie, wtulaja˛c
sie˛ w jego ramiona, a on delikatnie otarł łzy z jej policzka
i z tkliwos´cia˛ ucałował usta. – Jeszcze nigdy... przeciez˙
ja...
– Mys´lisz, z˙e nie wiem? – Pocałował wne˛trze jej
dłoni, zamkna˛ł ja˛ w swych palcach. – W tym, co jest
mie˛dzy nami, nie ma odrobiny fałszu, to nie jest z˙adna
gra. To jest... to moz˙e byc´... – Urwał i potrza˛sna˛ł głowa˛.
Spostrzegła, z˙e oczy ma podejrzanie wilgotne.
– Och, Guy! – Pocałowała go z˙arliwie.
– Musimy miec´ troche˛ czasu, musimy porozmawiac´
– powiedział łamia˛cym sie˛ głosem. – Nie, nie tutaj
– dodał, czytaja˛c w jej mys´lach. – Jes´li zostane˛ tu z toba˛...
– Westchna˛ł i zamkna˛ł oczy. – Umo´wmy sie˛ dzis´ na
kolacje˛. Moja siostra prowadzi z me˛z˙em mała˛ restaura-
cje˛. Tam sie˛ spotkamy. Wole˛ nie przyjez˙dz˙ac´ po ciebie
– wyjas´nił mie˛kko – bo to mogłoby sie˛ skon´czyc´...
– Popatrzył znacza˛co na jej obnaz˙one ciało.
Ma racje˛, powinni porozmawiac´. Jest tyle rzeczy,
kto´rych chciałaby sie˛ o nim dowiedziec´, tyle spraw...
– Czy to nie ironia losu, z˙e spotkalis´my sie˛ włas´nie
tutaj, w domu Charliego Platta? – cicho powiedział Guy,
a widza˛c jej mine˛, wyjas´nił: – Darlis´my ze soba˛ koty.
– Nie lubiłes´ go – stwierdziła domys´lnie i odsune˛ła
sie˛ lekko, by nie widział jej twarzy.
– Nie lubiłem – przyznał ponuro. – Prawde˛ mo´wia˛c...
– Zawahał sie˛ i potrza˛sna˛ł głowa˛. – Nie mo´wmy o nim.
Na szcze˛s´cie on nic dla nas nie znaczy.
Otworzyła usta, by sprostowac´.
– Guy... – zacze˛ła, ale nie dał jej skon´czyc´.
– Uwielbiam sposo´b, w jaki wypowiadasz moje imie˛
– powiedział z uczuciem. – Od razu chce˛ cie˛ wtedy
całowac´, tak...
– Nie popatrzyłes´ jeszcze na meble – powiedziała
jakis´ czas po´z´niej, z trudem łapia˛c oddech.
– Zrobie˛ to innym razem – odparł i naraz oczy mu
dziwnie pociemniały. – Bo jeszcze be˛dzie inny raz,
prawda, najmilsza? I jeszcze inny, i jeszcze, i...? – pytał,
całuja˛c ja˛ z˙arliwie, z rados´cia˛ słuchaja˛c jej zapewnien´, z˙e
juz˙ zawsze be˛da˛ razem.
Mine˛ła dobra godzina, nim wreszcie wzie˛li prysznic
i odszukali ubrania.
Chrissie zapisała sobie adres restauracji, a kiedy Guy
wyszedł, usiadła i liczyła minuty i sekundy dziela˛ce ich od
spotkania. Szcze˛s´liwa jak nigdy dota˛d, zatopiła sie˛
w marzeniach, z kto´rych wyrwał ja˛dopiero dz´wie˛k telefonu.
Z us´miechem podniosła słuchawke˛.
– Wydajesz sie˛ bardzo zadowolona – ucieszyła sie˛
mama.
– Bo jestem – odparła po prostu i nie wdaja˛c sie˛
w szczego´ły, pokro´tce opowiedziała jej o poznaniu Guya.
Była bardzo zz˙yta z rodzicami i nie miała przed nimi
tajemnic, ale teraz nagle us´wiadomiła sobie, z˙e istnieja˛
rzeczy tak osobiste i s´wie˛te, z˙e moz˙e je dzielic´ tylko
z tym jednym człowiekiem, kto´rego dotycza˛.
– Wiem, z˙e to zabrzmi nieco dziwnie – dokon´czyła
z namysłem – i gdyby ktos´ mi wczes´niej powiedział, z˙e
zakochamy sie˛ w sobie od pierwszego spojrzenia, to
z pewnos´cia˛ nigdy bym w to nie uwierzyła, ale...
– Chrissie, jestes´ tego pewna? Moz˙e... – Zawahała
sie˛. – Z tego, co mo´wisz, to wspaniały człowiek i bardzo
sie˛ ciesze˛, ale...
– Jest cudowny – zapewniła z przekonaniem. – Na-
wet bardziej niz˙ cudowny – dodała mie˛kko, kieruja˛c te
słowa bardziej do siebie niz˙ do mamy. – Znał wujka
Charlesa, ale mam wraz˙enie, z˙e nie miał o nim dobrego
zdania.
– Powiedziałas´ mu, z˙e to był two´j wujek? – zaintere-
sowała sie˛ Rose.
– Nie, nie miałam okazji. Ale umo´wilis´my sie˛ dzis´ na
kolacje˛, wie˛c pewnie wieczorem mu powiem.
Na chwile˛ w słuchawce zaległa cisza.
– Mys´lisz, z˙e to rozsa˛dne? – zapytała z niepokojem.
– Nie chce˛ byc´ złym prorokiem, ale sama dopiero co
powiedziałas´, z˙e Guy nie miał o wujku najlepszego
zdania. Moz˙e lepiej nie mo´wic´ mu zbyt wiele... po´ki nie
poznacie sie˛ bliz˙ej.
– Chcesz powiedziec´, z˙e powinnam to przed nim
ukryc´? – obruszyła sie˛ Chrissie, zaskoczona takim po-
stawieniem sprawy.
– Nie, oczywis´cie, z˙e nie... w kaz˙dym razie nie
całkiem – odparła i umilkła. – Nie moge˛ pogodzic´ sie˛
z mys´la˛, z˙e przez fatalna˛ opinie˛ Charlesa mogłoby
ucierpiec´ twoje szcze˛s´cie. I pewnie nie powinnam ci
sugerowac´ takiego poste˛powania, ale, niestety, ludzie
cze˛sto oceniaja˛ na podstawie mylnych przesłanek. Oczy-
wis´cie, kiedy Guy pozna cie˛ lepiej, to...
– Chcesz powiedziec´, z˙e mo´głby sie˛ do mnie uprze-
dzic´ z powodu wujka Charlesa? – zapytała powoli.
– Nie wiem tego, kochanie. Mam nadzieje˛, z˙e nie,
ale... no co´z˙, wujek...
Nie dokon´czyła. Zreszta˛ nie musiała. Obie wiedziały,
z˙e Charles był kłamca˛ i złodziejem.
– Nie chciałam cie˛ zmartwic´ – dodała po chwili.
– Nie martwie˛ sie˛ – zapewniła ja˛ Chrissie. – Po
prostu... trudno pogodzic´ sie˛ z mys´la˛, z˙e miałabym kogos´
oszukac´ czy nie powiedziec´ prawdy. Zwłaszcza Guyowi
– dodała, choc´ juz˙ zacza˛ł kiełkowac´ w niej le˛k, by
przypadkiem nie zniszczyc´ tej kruchej miłos´ci, kto´ra
ledwie sie˛ wykluła.
– Poprosiłas´ go, by wycenił biureczko? – zapytała
mama, a Chrissie spłone˛ła rumien´cem, przypominaja˛c
sobie, co jej przeszkodziło choc´ słowem wspomniec´
o tym mebelku.
– Nie, jeszcze nie – przyznała. – Ale w tej sytuacji
moz˙e be˛dzie zre˛czniej poprosic´ o to kogos´ innego
– podsune˛ła. – Nie chciałabym, by on czy ktos´ inny
pomys´lał sobie, z˙e chce˛ cos´ na tym zyskac´... sama
rozumiesz – dokon´czyła.
– Tak, masz racje˛ – przystała mama. – Dla mnie i taty
to biurko ma wartos´c´ uczuciowa˛. Zapłacimy za nie pełna˛
cene˛, choc´ przypuszczam, z˙e zgodnie z prawem połowa
i tak nalez˙y do mnie. Jednak, rzecz jasna, trudno byłoby
tego dowies´c´. Ale kiedy pomys´le˛ sobie o tych wszystkich
ludziach, kto´rzy przez niego ponies´li szkode˛...
Nic na to nie powiedziała. Rodzice juz˙ wczes´niej
postanowili z własnej kieszeni pospłacac´ zacia˛gnie˛te
przez Charlesa długi. Nawet sprzedaz˙ domu nie roz-
wia˛zywała sprawy, bo pewnie wie˛kszos´c´ pienie˛dzy po´j-
dzie na spłate˛ kredytu.
– No wie˛c, kiedy poznamy tego twojego Guya?
– kon´cza˛c rozmowe˛, z˙artobliwie spytała mama.
– Jeszcze nie teraz – stanowczo odrzekła Chrissie.
– Dopiero gdy wro´cicie z Meksyku. Be˛de˛ jutro trzymac´
kciuki, kiedy be˛dziecie startowac´ – dodała, ciesza˛c sie˛
w duchu, z˙e mama nie widzi jej rumien´ca. Nie chciała
rozmawiac´ o Guyu, ich znajomos´c´ była jeszcze za
s´wiez˙a. Chciała go tylko dla siebie.
– Stolik na dwie osoby... A jes´li ci powiem, z˙e juz˙ nie
mamy z˙adnego wolnego? – Frances Sorter droczyła sie˛
z bratem.
Gdy jakis´ czas temu Guy zaproponował im pomoc
finansowa˛, miała mieszane uczucia. Zastanawiała sie˛, jak
ułoz˙y sie˛ wspo´łpraca, skoro i Guy, i jej ma˛z˙ lubili
dominowac´. Czas pokazał, z˙e niepotrzebnie sie˛ martwiła.
Nie dos´c´, z˙e obaj s´wietnie sie˛ ze soba˛ porozumieli, to
s´wiez˙e spojrzenie Guya duz˙o wniosło. Pomysł powie˛k-
szenia sali okazał sie˛ bardzo trafiony, choc´ pocza˛tkowo
nie byli do tego przekonani. Urza˛dzona w starym stylu
i specjalizuja˛ca sie˛ w regionalnych daniach restauracja
bardzo szybko stała sie˛ jedna˛ z gło´wnych atrakcji
miasteczka i całego regionu.
Kieruja˛cy kuchnia˛ Roy, ma˛z˙ Frances, konsekwentnie
stosował jedynie najwyz˙szej jakos´ci składniki: ekologi-
cznie uprawiane jarzyny i owoce, mie˛so i dro´b z tradycyj-
nych hodowli. O jego potrawach kra˛z˙yły opowies´ci,
a biedne z˙ony z˙aliły sie˛, z˙e w poro´wnaniu z osia˛g-
nie˛ciami Roya ich umieje˛tnos´ci wypadaja˛ blado.
– Paul powiedział mi nawet, z˙e ciasto Roya jest
lepsze od ciasta jego mamy – wyznała Frances jedna
z nich.
Dwaj synowie Frances i Roya uczyli sie˛ w szkole
gastronomicznej, by po jej ukon´czeniu wesprzec´ rodzin-
na˛ firme˛. Co´rka Miranda wyspecjalizowała sie˛ w dostar-
czaniu jedzenia na prywatne przyje˛cia.
– Czy to be˛dzie słuz˙bowa kolacja? – zainteresowała
sie˛ Frances.
Guy popatrzył na siostre˛.
– Nie – powiedział spokojnie.
– Nie...? A wie˛c to kobieta – domys´liła sie˛ Frances.
– Kobieta – potwierdził, z trudem hamuja˛c pokuse˛,
by wyznac´, z˙e to TA kobieta. Z drugiej strony znał siostre˛
i z go´ry wiedział, z˙e jes´li tylko sie˛ zdradzi, to nie dalej jak
jutro cała rodzina be˛dzie o wszystkim wiedziec´. Nie był
jeszcze na to przygotowany. Na razie chciał ja˛ tylko dla
siebie.
– Och, zupełnie bym zapomniała ci powiedziec´!
– wykrzykne˛ła Frances. – Zno´w było włamanie, tym
razem w ,,The Limes’’. Policja podejrzewa, z˙e to zor-
ganizowany gang.
Kuzyn Roya pracował w policji w Chester, od niego
Frances znała wszystkie szczego´ły.
– Domys´laja˛ sie˛, z˙e po kolei obrabiaja˛ okolice˛. Nie
pro´buja˛ włamywac´ sie˛ do strzez˙onych posiadłos´ci, gdzie
cenne rzeczy sa˛ dobrze zabezpieczone, ale dobrze wie-
dza˛, czego szukac´. W Chester jest sporo antykwariato´w
i duz˙o turysto´w, wie˛c łatwo pozbyc´ sie˛ łupo´w. Sprzedaja˛
je antykwariuszom, nim policja sporza˛dzi opis.
– To koszmarny sen kaz˙dego antykwariusza – po-
twierdził Guy. – Kupic´ w dobrej wierze przedmiot
pochodza˛cy z kradziez˙y.
– A jak ida˛ przygotowania do targu staroci? – zmieni-
ła temat Frances.
– Dzie˛ki, dobrze – us´miechna˛ł sie˛ Guy. – A nawet za
dobrze – dodał. – Zgłosiło sie˛ tylu che˛tnych, z˙e zaczyna
brakowac´ miejsca. Musiałem juz˙ odmo´wic´ kilku wy-
stawcom.
– Zupełnie inaczej niz˙ trzy lata temu, kiedy organi-
zowałes´ targi po raz pierwszy – zas´miała sie˛ siostra.
– Trzeba było namawiac´ ludzi, by zechcieli cos´ pokazac´.
– Nie przypominaj mi tego – mrukna˛ł Guy.
– Ale przeciez˙ wtedy i tak poszło całkiem niez´le
– dopowiedziała. – Mielis´cie całkiem ładny zysk, nie
mo´wia˛c juz˙ o pienia˛dzach zebranych na cele charytatyw-
ne. W tym roku tez˙ przewidujesz takie zbio´rki?
– Jasne. Chyba sobie nie wyobraz˙asz, z˙e Ruth i Jenny
by mi to przepus´ciły.
Frances, słysza˛c to, wybuchne˛ła s´miechem.
– Ten dom samotnej matki, załoz˙ony przez Ruth, to
bardzo zboz˙ny cel – powiedziała, powaz˙nieja˛c. – A przez
to, z˙e działa na lokalna˛ skale˛, ludzie czuja˛ sie˛ z nim
zwia˛zani i che˛tniej sie˛gaja˛ do portfela. Kiedy ostatnio
gos´cilis´my u nas Ruth i Granta, powiedziała mi, z˙e
jeszcze troche˛, a be˛da˛ miec´ własnych, wykwalifikowa-
nych pracowniko´w socjalnych, kto´rych włas´nie szkola˛.
Ci ludzie wezma˛ pod swoja˛ opieke˛ matki opuszczaja˛ce
dom i postaraja˛ sie˛ pokierowac´ ich losem.
– Nie chce˛ tego słuchac´ – je˛kna˛ł Guy. – Dla mnie to
znaczy jedno: Jenny juz˙ zupełnie nie be˛dzie miała czasu
na antykwariat. Jeszcze chwila, a zechce sie˛ z niego
wycofac´.
Frances popatrzyła na niego czujnie. Jenny od wielu
lat była wspo´lniczka˛ Guya. Wiadomo było, z˙e antyk-
wariat jest dla niej jedynie kaprysem. Zreszta˛, nigdy nie
pochłaniał jej bez reszty. Frances nieraz zachodziła
w głowe˛, co kryje sie˛ za tym wspo´lnym interesem, jaka
jest prawdziwa natura ich znajomos´ci. Bo choc´ Jenny
była oddana˛ z˙ona˛, zapatrzona˛ w swego me˛z˙a, Jona
Crightona, to Guy zawsze miał do niej słabos´c´ i bardzo
osobisty stosunek. I nagle okazuje sie˛, z˙e w jego z˙yciu
pojawiła sie˛ jakas´ kobieta.
Frances nie była naiwna. Doskonale wiedziała, z˙e
jej brat bynajmniej nie jest mnichem. Juz˙ jako mło-
dzieniec nie mo´gł ope˛dzic´ sie˛ od zakochanych w nim,
atrakcyjnych panienek. Ale teraz zbliz˙ał sie˛ do czter-
dziestki i z tego, co wiedziała, od dłuz˙szego czasu nikogo
nie miał. Tym bardziej paliła ja˛ ciekawos´c´, kim jest ta
nieznajoma. Gdzie tez˙ on ja˛ poznał? Musi rozpytac´ po
rodzinie, moz˙e ktos´ juz˙ cos´ wie, postanowiła w duchu,
obdarzaja˛c brata niewinnym us´miechem.
ROZDZIAŁ CZWARTY
Pukanie do drzwi rozległo sie˛ w chwili, kiedy włas´nie
wychodziła z wanny. Pos´piesznie narzuciła na siebie
szlafrok i zbiegła na do´ł. Upewniwszy sie˛, z˙e łan´cuch jest
załoz˙ony, ostroz˙nie uchyliła drzwi. Maluja˛cy sie˛ na jej
twarzy niepoko´j zamienił sie˛ w promienny us´miech, gdy
tylko spostrzegła, z˙e na progu stoi Guy z nare˛czem
kwiato´w.
– Przeciez˙ sam chciałes´, z˙ebys´my spotkali sie˛ od razu
na miejscu – przypomniała mu z˙artobliwie, jak tylko
wszedł do s´rodka i wre˛czył jej ogromny bukiet.
– Wiem – przyznał z czułos´cia˛, obdarzaja˛c ja˛ takim
spojrzeniem, z˙e az˙ zawirowało jej w głowie.
– Powiedziałes´, z˙e to moz˙e byc´ niebezpieczne, z˙e...
– zacze˛ła, kieruja˛c sie˛ do kuchni, by włoz˙yc´ kwiaty do
wody.
– Dobrze pamie˛tam, co powiedziałem. I dlaczego
– odparł, a kiedy sie˛ odwro´ciła, pochwycił ja˛ w ramiona.
– I okazuje sie˛, z˙e przeczucie mnie nie myliło – dodał.
– Boz˙e, jak ja sie˛ za toba˛ ste˛skniłem!
– Co ty opowiadasz! – zaoponowała bez przekona-
nia, rumienia˛c sie˛. – Przeciez˙ mine˛ło ledwie kilka
godzin i...
– Kilka godzin, pare˛ minut... to juz˙ nie ma znaczenia.
Kaz˙da chwila bez ciebie jest nie do zniesienia – przerwał
jej z˙arliwie.
Moz˙e czuła sie˛ tak dziwnie dlatego, z˙e od rana nic nie
jadła? Ska˛d to poczucie nieokres´lonej beztroski, zupełnej
nierzeczywistos´ci? Chyba z˙e...
– Spo´z´nimy sie˛ na kolacje˛ – zaprotestowała, kiedy
rozwia˛zał pasek jej szlafroka i powoli przesuna˛ł dłonia˛
po wilgotnej po ka˛pieli sko´rze.
– Martwisz sie˛ tym? – zapytał zmienionym głosem.
Potrza˛sne˛ła tylko głowa˛.
I choc´ sa˛dziła, z˙e skoro wie, czego sie˛ spodziewac´, to
juz˙ nic jej nie zaskoczy, okazało sie˛, z˙e była w błe˛dzie.
– Wiesz, nigdy nawet nie mys´lałem, z˙e moz˙e istniec´
cos´ takiego, z˙e moz˙e byc´ az˙ tak cudownie – wyznał
szeptem Guy, tula˛c ja˛ tkliwie do siebie.
– Ja tez˙ nie. I... i troche˛ sie˛ tego boje˛ – powiedziała
cicho. – To jest zbyt pie˛kne, zbyt doskonałe...
– No wiesz! – zas´miał sie˛ łagodnie. – Jak to moz˙liwe?
Odpowiedziała mu us´miechem, a on zno´w przycia˛g-
na˛ł ja˛ do siebie, zno´w złakniony, odszukał jej usta,
przygarna˛ł ja˛ mocniej...
– Nigdy cie˛ nie puszcze˛, wiesz to juz˙; prawda?
– szepna˛ł z czułos´cia˛, kiedy wreszcie mo´gł chwycic´
oddech.
– A ja chyba nigdy nie be˛de˛ chciała od ciebie odejs´c´
– wyznała szczerze, przymykaja˛c oczy, by zatrzymac´
cisna˛ce sie˛ łzy. Przepełniało ja˛ tyle uczuc´, taka rados´c´.
– Cia˛gle nie wierze˛, z˙e to sie˛ nam przydarzyło – powie-
działa cicho. – Przyjechałam do Haslewich na chwile˛,
tylko uporza˛dkowac´... sprawy.
– Musielis´my sie˛ spotkac´, to było nam przeznaczone
– łagodnie stwierdził Guy.
– Wcale by mnie tu nie było, gdyby nie to, z˙e przyszło
mi wysta˛pic´ w imieniu... – Urwała. Wbrew sugestiom
mamy postanowiła powiedziec´ mu cała˛ prawde˛, ale Guy
nie dał jej skon´czyc´. I juz˙ cos´ innego było teraz naj-
waz˙niejsze na s´wiecie.
– Spo´z´niłes´ sie˛. Twoje szcze˛s´cie, z˙e tak długo trzy-
malis´my stolik – lekko skrzywiła sie˛ siostra, kiedy dwie
godziny po czasie dotarli do restauracji.
Stoja˛ca obok niego Chrissie robiła dobra˛ mine˛. Czuła
sie˛ troche˛ nieswojo. Nie trzeba byc´ szczego´lnie bystrym,
by patrza˛c na ich rozjas´nione twarze i nabrzmiałe od
pocałunko´w usta, domys´lic´ sie˛, na czym mine˛ły im
ostatnie godziny. Frances była dyskretna˛ osoba˛, ale
z pewnos´cia˛ wystarczyło jej jedno spojrzenie. Podobna
do brata, tak jak on ciemnowłosa, zwracała uwage˛
oryginalna˛ uroda˛.
Guy juz˙ wczes´niej opowiedział jej o swoim cygan´-
skim przodku, poniewaz˙ patrza˛c na jego zgrabne ciało
i oliwkowa˛ sko´re˛, Chrissie wprost nie mogła powstrzy-
mac´ sie˛ od zachwyto´w nad jego oryginalna˛ me˛ska˛ uroda˛.
– Wtedy to był prawdziwy skandal – zakon´czył
opowies´c´, dodaja˛c, z˙e nawet po tylu latach mieszkan´cy
nadal pamie˛taja˛ o tamtym wydarzeniu, a niekto´rzy z nich
nie do kon´ca wybaczyli to jego rodzinie. – W małych
miasteczkach takie historie przekazuje sie˛ z pokolenia na
pokolenie. Kilka wieko´w temu Cygan jednoznacznie był
kojarzony ze złodziejem. Musisz wiedziec´, co sobie
bierzesz – dodał, przygla˛daja˛c sie˛ jej badawczo. – Na
dobre i na złe, bo zamierzam stac´ sie˛ cze˛s´cia˛ twego z˙ycia,
najdroz˙sza. I to na zawsze.
Była tak przeje˛ta tym, co powiedział, z˙e zabrakło jej
sło´w. A przeciez˙ chciała mu opowiedziec´ o swojej
rodzinie.
– Jest w niej po uszy zakochany – z przekonaniem
oznajmiła me˛z˙owi Frances, kiedy odprowadziwszy ich
do stolika, wro´ciła do kuchni. – Wystarczy tylko zoba-
czyc´. Jak on na nia˛ patrzy.
– No jasne – mrukna˛ł Roy. – Fran, Guy dobiega
czterdziechy i z tego, co wiem, potrafi sobie radzic´
z kobietami. Mało sie˛ ich za nim uganiało? Niekto´rym
nawet prawie dał sie˛ złapac´.
– Teraz to jest zupełnie cos´ innego – stanowczo
os´wiadczyła Frances, zz˙ymaja˛c sie˛ w duchu na me˛z˙a. Jak
kaz˙dy me˛z˙czyzna czasami nic nie rozumiał. Zerkne˛ła na
zegarek, rozwaz˙aja˛c, czy nie powinna juz˙ teraz wykonac´
kilku pilnych telefono´w. W kon´cu ma wiadomos´c´, kto´ra
nie moz˙e czekac´. A reszta rodziny z pewnos´cia˛ che˛tnie ja˛
usłyszy.
– Przestan´ tak na mnie patrzec´ albo be˛dziemy musieli
zaraz sta˛d wyjs´c´ – ostrzegawczo powiedział Guy.
– Jak ja na ciebie patrze˛? – Zrobiła niewinna˛ minke˛,
ale oczywis´cie doskonale wiedziała, o co mu chodziło.
Czuła sie˛ tak nierzeczywis´cie, zupełnie odmieniona,
pijana szcze˛s´ciem. Jakby dotychczasowe z˙ycie oddaliło
sie˛ od niej o lata s´wietlne; co´z˙ wie˛c dziwnego, z˙e nie
mogła oderwac´ oczu od jego ust, od jego ciała... – Prze-
stan´ – poprosiła szeptem, kiedy odwzajemnił jej spo-
jrzenie. Miała wraz˙enie, z˙e ciało jej płonie, wyrywa sie˛
ku niemu. – Musimy byc´ rozsa˛dni – stwierdziła. – I...
– Rozsa˛dni? – Nie dał jej skon´czyc´. – To chyba
ostatnia rzecz, do jakiej jestem zdolny, ale chyba rzeczy-
wis´cie masz racje˛. Przeciez˙ nawet nie wiem, jak długo
zamierzasz tu pozostac´ i...
– Sama jeszcze nie wiem – odparła. – Jestem umo´-
wiona na jutro z Jonem Crightonem.
– To ma˛z˙ Jenny – wtra˛cił i wyjas´nił: – Jenny jest moja˛
wspo´lniczka˛. Prowadzimy antykwariat.
Leciutko spochmurniała. Cos´ tkne˛ło ja˛ w sposobie,
w jaki wymo´wił imie˛ tej kobiety. I wyraz jego twarzy.
– A wie˛c z tego wnosze˛, z˙e wyste˛pujesz w imieniu
rodziny Platto´w. Zreszta˛ nic dziwnego, z˙e woleli sami sie˛
tu nie pokazywac´.
– Przeciez˙ trudno ich winic´ o to... co zrobił Charles
– zaprotestowała.
– Oczywis´cie, ale jak juz˙ ci mo´wiłem, to jest małe
miasteczko, a ludzie maja˛ długa˛ pamie˛c´. O czym moja
rodzina przekonała sie˛ na własnej sko´rze. Charlie naraził
sie˛ bardzo wielu osobom i, czy tego chcesz, czy nie,
kaz˙dy, kto w jakis´ sposo´b be˛dzie z nim spokrewniony,
spotka sie˛ z chłodnym przyje˛ciem. Na taka˛ osobe˛
wszyscy be˛da˛ patrzec´ podejrzliwie.
– Ty tez˙? – zapytała niepewnie.
Guy us´miechna˛ł sie˛ i uja˛ł jej dłon´. Wzruszył ramiona-
mi.
– Czy to ma jakies´ znaczenie? Jes´li mam byc´ szczery,
to raczej wa˛tpie˛, bym potrafił zdobyc´ sie˛ na wyrozumia-
łos´c´ w stosunku do kogos´ z rodziny Platto´w, ale na
szcze˛s´cie nie interesuje mnie teraz ani Charlie, ani nikt
z jego krewnych. Teraz mam w głowie tylko jedna˛
osobe˛... – us´miechna˛ł sie˛ do niej czule. – Jedyna˛ osoba˛,
o kto´rej chce˛ teraz mys´lec´ czy mo´wic´, jestes´ ty...
– O mnie nie ma zbyt wiele do mo´wienia – rzuciła
z udana˛ oboje˛tnos´cia˛. No i jak ma mu teraz powiedziec´,
kim w istocie jest? – Reprezentuje˛ rodzine˛ Platto´w. Mam
załatwic´ sprawy z adwokatem i doprowadzic´ do sprzeda-
z˙y domu.
– Moz˙esz liczyc´ na pomoc Jona Crightona. Crightono-
wie sa˛prawnikami z dziada pradziada. W naszym mies´cie
mieszkaja˛ od lat, a ich przodkowie pochodza˛ z Chester,
gdzie do tej pory maja˛ spora˛ rodzine˛. Tamci tez˙ sa˛
prawnikami. Starszy syn Jenny i Jona, Max, jest adwoka-
tem w Londynie. To cały klan, choc´ oczywis´cie nie az˙ tak
liczny jak rodzina Cooke’o´w. Ale my mamy w sobie
domieszke˛ cygan´skiej krwi i przez to jestes´my bardziej
z˙ywotni i płodni. Dlatego opanowalis´my całe miasto.
Ostrzegawcze s´wiatełko, jakie zapaliło sie˛ w jej
umys´le, w jednej chwili us´wiadomiło jej fatalne zanied-
banie, jakiego sie˛ dopus´ciła. Jak mogła zapomniec´
o czyms´ tak istotnym? Jak mogła nawet słowem nie
wspomniec´, nie upewnic´ sie˛...? Tak całkowicie, tak bez
zastrzez˙en´ dała sie˛ porwac´ pragnieniu, z˙e ani na chwile˛
nie dopus´ciła do siebie głosu rozsa˛dku, wre˛cz nie chciała
mys´lec´ o z˙adnych praktycznych wzgle˛dach. Przeczuwa-
ła, z˙e z Guyem było tak samo.
– Cos´ nie tak? – Jego ciche pytanie wyrwało ja˛
z zamys´lenia.
Pos´piesznie pokre˛ciła głowa˛. Pigułki, kto´re brała na
regulacje˛ cyklu, były skuteczna˛ ochrona˛, ale wypisana˛
niedawno recepte˛ do tej pory miała w torebce, a ostatnie
opakowanie skon´czyło sie˛ kilka dni temu. Jutro z samego
rana pobiegnie do apteki, postanowiła solennie.
– Nie, nic... – odparła pos´piesznie, nie chca˛c wdawac´
sie˛ w szczego´ły, bo siostra Guya juz˙ sie˛ do nich zbliz˙ała.
– Czy wszystko w porza˛dku? – zapytała, dyskretnie
spogla˛daja˛c na ich talerze z niemal nie tknie˛tym jedze-
niem.
– Było bardzo dobre, ale jakos´ oboje nie mamy dzis´
wilczego apetytu – odpowiedział Guy.
– Na jedzenie... – Chrissie wydało sie˛, z˙e dobiegło ja˛
rzucone pod nosem stwierdzenie Frances, daja˛cej znak
kelnerce, z˙e moz˙e sprza˛tna˛c´ ze stołu.
– O kto´rej masz sie˛ jutro zobaczyc´ z Crightonem?
– zainteresował sie˛ Guy, gdy siostra zostawiła ich samych.
– Pytam, bo rano wybieram sie˛ obejrzec´ posiadłos´c´ lorda
Astlegh, gdzie ma sie˛ odbyc´ organizowany przeze mnie
targ staroci, i pomys´lałem sobie, z˙e moz˙e miałabys´ ochote˛
ze mna˛ pojechac´. To bardzo ciekawy obiekt, nie mo´wia˛c
juz˙ o wspaniale urza˛dzonych ogrodach.
– Bardzo che˛tnie! – ucieszyła sie˛. – Jestem umo´wiona
dopiero na trzecia˛...
– To s´wietnie, w takim razie zda˛z˙ymy zjes´c´ razem
lunch. W jakims´ bardziej kameralnym miejscu – dodał.
Siostra ma bardziej bystre oko, niz˙ przypuszczał,
uzmysłowił sobie po czasie. Z pewnos´cia˛ domys´liła sie˛
wraz˙enia, jakie zrobiła na nim Chrissie. Znaja˛c ja˛, nawet
sie˛ nie łudził, z˙e utrzyma je˛zyk za ze˛bami. Jak nic, juz˙
połowa rodziny jest dokładnie poinformowana o jego
nowej znajomos´ci.
– Jes´li nie masz ochoty cos´ jeszcze zjes´c´, to moz˙e
wybierzemy sie˛ na kawe˛ gdzies´ indziej, w jakies´ spokoj-
niejsze, kameralne miejsce.
Popatrzyła na niego uwaz˙nie, zdaja˛c sobie sprawe˛, z˙e
oczy ja˛ zdradzaja˛.
– Tak, to dobry pomysł – przystała od razu, nieco bez
tchu.
Nie czuła zaskoczenia, kiedy okazało sie˛, z˙e za-
trzymali sie˛ przed jego domem, ale serce zabiło jej
z˙ywiej, gdy wa˛ska˛ dro´z˙ka˛ poprowadził ja˛ do stylowego,
zbudowanego z cegły, dwupie˛trowego budynku.
Wysoko sklepiony hol otwierał sie˛ na elegancko
urza˛dzony salon. Neutralna sizalowa wykładzina stano-
wiła doskonałe tło dla zgromadzonych we wne˛trzu
antycznych mebli. Dwie rozłoz˙yste, obite kremowym
aksamitem kanapy stały naprzeciw siebie po obu stro-
nach kominka. Wypełniony łagodnym s´wiatłem poko´j
sprawiał ujmuja˛ce wraz˙enie.
– Rozgos´c´ sie˛ tutaj – poprosił Guy. – Ja po´jde˛
zaparzyc´ kawe˛.
Po´jde˛ z toba˛ – zaproponowała, us´miechaja˛c sie˛ do
niego z kokieteria˛, a on wycia˛gna˛ł do niej re˛ke˛ i po-
prowadził korytarzem do kuchni.
Co sie˛ z nia˛ dzieje, z˙e zachowuje sie˛ w sposo´b, w jaki
do tej pory nigdy nawet nie przypuszczała, z˙e potrafi?
Tak otwarcie, bez, najmniejszych oporo´w. Nie jest
w stanie zahamowac´ przepełniaja˛cych ja˛ uczuc´, sło´w,
uniesien´; nie jest w stanie poskromic´ pragnienia, zwal-
czyc´ pokusy. Jego obecnos´c´ zdawała sie˛ przesłaniac´ cała˛
przestrzen´, nie widziała niczego poza nim, gdy tak
krza˛tał sie˛ po duz˙ej, starannie urza˛dzonej kuchni, ot-
wieraja˛c szafki, by wyja˛c´ kubki, nalewaja˛c wode˛ do
czajnika.
Nie mogła oderwac´ od niego oczu, gdy odwro´cił sie˛,
by zdja˛c´ z po´łki pojemnik z kawa˛. Szerokie bary, wa˛ska
talia, długie, muskularne nogi, zgrabne biodra. Juz˙
wiedziała, jaki jest dotyk jego sko´ry, ciepłej i gładkiej jak
jedwab, wspaniałej do całowania... Z trudem stłumiła
pokuse˛, by zarzucic´ mu re˛ce na szyje˛, przytulic´ sie˛ do
niego mocno, z całej siły...
– Co sie˛ stało? – usłyszała jego zaniepokojony głos,
gdy ciche westchnienie mimowolnie wyrwało sie˛ z jej
piersi.
– Nic – wydusiła łamia˛cym sie˛ głosem, ale on nie dał
sie˛ zwies´c´ i przygla˛dał sie˛ jej uwaz˙nie, nasypuja˛c kawe˛
do kubko´w.
– Kawa juz˙ prawie gotowa – oznajmił bez potrzeby,
bo sama widziała, z˙e woda wrze. Ale Chrissie juz˙ sie˛
zdecydowała. Te kilka minut wystarczyło, by z przej-
muja˛ca˛ jasnos´cia˛ dotarło do niej, czego naprawde˛ chce.
I to wcale nie była kawa.
– Nie... – potrza˛sne˛ła głowa˛, zaskoczona poraz˙aja˛ca˛
siła˛ przepełniaja˛cego ja˛ pragnienia. Az˙ zadrz˙ała. – Ja...
wcale nie chce˛ pic´... – wyszeptała. I dodała: – Ja... chce˛
ciebie.
– Boz˙e, czym ja na ciebie zasłuz˙yłem?! – wykrzykna˛ł
Guy, porywaja˛c ja˛ w ramiona. – Nawet nie wiesz, jak ja
ciebie pragne˛ – wyszeptał bez tchu.
– Jak? – Us´miechne˛ła sie˛, zarzucaja˛c mu re˛ce na
szyje˛ i tula˛c sie˛ do niego.
Gdzies´ kołatało jej w głowie, z˙e jest cos´, o czym
powinna mu powiedziec´, ale teraz co innego sie˛ liczyło,
co innego było waz˙ne. Odepchne˛ła od siebie niepotrzeb-
ne mys´li, zostawiaja˛c wszystko na po´z´niej, na kiedys´.
Jest zbyt cudownie, zbyt wspaniale, by pozwolic´, by cos´
mogło popsuc´ ten błogi nastro´j.
Sypialnia na pie˛trze tez˙ była umeblowana cennymi,
starymi meblami. Na s´rodku pyszniło sie˛ ogromne,
de˛bowe łoz˙e.
– Kiedys´ na serio mys´lałem o tym, by zaja˛c´ sie˛
architektura˛ wne˛trz – przyznał Guy, słysza˛c zachwyty
Chrissie nad doborem tkanin i mebli. – Zreszta˛, czasami
doradzamy w tej mierze naszym klientom.
– To ty zaplanowałes´ wystro´j restauracji Frances,
prawda? – zapytała domys´lnie, maja˛c s´wiez˙o w pamie˛ci
miłe i przyjazne wraz˙enie, jakie wywarł na niej lokal.
– Owszem – potwierdził. – Frances i Roy nosili sie˛
z zamiarem powie˛kszenia sali i dobudowania przeszklo-
nego aneksu, czegos´ w rodzaju ogrodu, kto´ry mo´głby byc´
wykorzystywany w lecie czy wynajmowany na prywatne
przyje˛cia. Pomys´lałem sobie, z˙e aby poła˛czyc´ obie
cze˛s´ci, najlepsze be˛da˛ barwy kojarza˛ce sie˛ z południem
Europy, wiesz, taki klimat s´ro´dziemnomorski... Przez
kilka lat mieszkałem we Włoszech, tamte kolory nadal sa˛
dla mnie z˙ywe, nadal przemawiaja˛. A włoska sztuka
biesiadowania na s´wiez˙ym powietrzu!
– Hm... ja tez˙ spe˛dziłam pare˛ tygodni we Włoszech,
kiedy zrobiłam sobie rok przerwy mie˛dzy studiami
a praca˛. Uwielbiam Florencje˛.
Rok przerwy, skonstatował w duchu. Kiedy on był,
w tym wieku, taki pomysł wydawał sie˛ co najmniej
niesłychanym kaprysem. Potrzeba zasmakowania innego
z˙ycia, wyrwania sie˛ ze swojego ograniczonego kre˛gu
i che˛c´ poznania s´wiata zagnała go po studiach do Włoch,
ale to nie była wakacyjna we˛dro´wka. By jakos´ przez˙yc´,
musiał sie˛ niez´le napracowac´. Najmował sie˛ do kopania
ziemniako´w, pracował w barach, bez przebierania brał
wszystko, co sie˛ nawine˛ło.
Chrissie nie mo´wiła mu tego, ale wiele rzeczy jedno-
znacznie wskazywało, z˙e wychowała sie˛ w zupełnie
innych warunkach. Z pewnos´cia˛ pochodzi z bogatego
domu: ojciec ma dobry zawo´d, matka, jes´li nawet
pracuje, działa w organizacjach charytatywnych. Chris-
sie prawdopodobnie chodziła do prywatnej szkoły.
Wyczuwał w niej skrywana˛ nieche˛c´ do mo´wienia
o własnej rodzinie; moz˙e zdawała sobie sprawe˛ z dziela˛-
cych ich ro´z˙nic? Bo choc´ w dzisiejszych czasach dawne
podziały klasowe teoretycznie przestały istniec´, to jed-
nak cos´ z nich pozostało.
Jego rodzice, aczkolwiek przez wiele lat cie˛z˙ko
pracowali, by do czegos´ dojs´c´, jednak wiedli zupełnie
inne z˙ycie.
Po skon´czeniu szkoły ojciec, zgodnie z rodzinna˛
tradycja˛, według kto´rej młodzi wste˛powali do wojska,
zacia˛gna˛ł sie˛ do marynarki. Gdy poznał przyszła˛ z˙one˛,
oz˙enił sie˛ i zacza˛ł prowadzic´ piwiarnie˛, co ro´wniez˙ było
tradycja˛ Cooke’o´w.
Moz˙e to domieszka cygan´skiej krwi sprawiła, z˙e Guy
nie mo´gł usiedziec´ w miejscu. Gnało go po s´wiecie. To
nie był czas stracony. Podro´z˙e i lata spe˛dzone w innych
stronach wiele go nauczyły, rozszerzyły horyzonty.
Jednak cia˛gle pods´wiadomie wiedział, z˙e mimo od-
niesionego sukcesu finansowego, a moz˙e włas´nie dlate-
go, nadal niekto´rzy traktowali go nieufnie.
– Opowiedz mi cos´ wie˛cej o tych targach, kto´re
organizujesz – sennie poprosiła Chrissie, wtulaja˛c sie˛
w jego ramiona.
– Włas´ciwie nie za bardzo jest o czym mo´wic´ – nie do
kon´ca zgodnie z prawda˛ odpowiedział Guy.
Juz˙ wczes´niej Jenny zauwaz˙yła, z˙e sporym osia˛gnie˛ciem
jest sam fakt, z˙e lord Astlegh dał sie˛ namo´wic´ na
zorganizowanie imprezy na jego terenie, co stało sie˛
dodatkowym magnesem dla wystawco´w i publicznos´ci.
W wyborze firm che˛tnych do obsługi gos´ci Guy był
nieprzejednany. Zgode˛ na otworzenie swoich punkto´w
dostali tylko najlepsi restauratorzy. Zaangaz˙owano or-
kiestre˛ ze szkoły muzycznej i kwartet skrzypcowy.
Dodatkowa˛ atrakcja˛, wprowadzaja˛ca˛ akcent historyczny,
miały byc´ wyste˛py ulicznych artysto´w przebranych
w stroje z ro´z˙nych epok.
Przewidziana na trzy dni impreza, kto´rej inauguracji
miały dokonac´ znane osobistos´ci, juz˙ teraz budziła
szerokie zainteresowanie medio´w.
– Domys´lam sie˛, ile problemo´w musiało byc´ z zape-
wnieniem włas´ciwej ochrony – zamruczała Chrissie,
kłada˛c policzek na piersi Guya. Z własnego dos´wiad-
czenia pamie˛tała, ile kłopoto´w przysporzyło mamie
zdobycie ochrony na jaka˛s´ akcje˛ dobroczynna˛.
– Rzeczywis´cie, nie było łatwo – kro´tko odrzekł Guy.
Juz˙ dawno przestał liczyc´ spotkania i nie kon´cza˛ce
sie˛ rozmowy z przedstawicielem policji, odpowiedzia-
lnym za bezpieczen´stwo imprezy. Nie mo´wia˛c juz˙
o długich poszukiwaniach firmy ochroniarskiej przy-
gotowanej do pracy na taka˛ skale˛ i załoz˙eniu przenos´-
nych alarmo´w.
– Oczywis´cie nie jestes´my w stanie zagwarantowac´
kaz˙demu stuprocentowego bezpieczen´stwa – wyjas´nił.
– Kaz˙dy z uczestniko´w musi uzgodnic´ swo´j udział ze
swoja˛ firma˛ ubezpieczeniowa˛ i jes´li czuje taka˛ potrzebe˛,
moz˙e na własna˛ re˛ke˛ zorganizowac´ sobie indywidualna˛
ochrone˛. Prawde˛ mo´wia˛c, najwie˛cej kłopoto´w było
z uzyskaniem zgody na impreze˛ od ubezpieczycieli.
– Domys´lam sie˛, z˙e lord Astlegh tez˙ posiada cenny
zbio´r antyko´w – zauwaz˙yła Chrissie.
– Bardzo bogaty zbio´r – przytakna˛ł Guy. – Nie
mo´wia˛c juz˙ o imponuja˛cej kolekcji malarstwa i wyja˛t-
kowo rzadkiej porcelany.
Chrissie, kto´ra wiele razy pomagała mamie przy
organizacji imprez charytatywnych, us´miechne˛ła sie˛ do
niego ze zrozumieniem. Pochyliła głowe˛, by musna˛c´ jego
usta, i w jednej chwili zapomniała o zbliz˙aja˛cych sie˛
targach, o całym boz˙ym s´wiecie, bo Guy oddał jej
pocałunek i wtedy okazało sie˛, z˙e wcale nie jest taka
senna jak mys´lała...
– Mmm... – zamruczała, poddaja˛c sie˛ pieszczocie
jego dłoni.
– Wstawaj, s´piochu! – zas´miał sie˛ Guy. – Juz˙ po
dziewia˛tej.
– Co? – Z niedowierzaniem otworzyła oczy. – To
niemoz˙liwe! – zaoponowała.
– To przekonaj sie˛ sama – powiedział z us´miechem,
podsuwaja˛c jej zegarek. – Dziewia˛ta rano – powto´rzył.
– Spałas´ jak zabita. Na szcze˛s´cie chrapałas´, wie˛c wie-
działem, z˙e z˙yjesz...
– Ja chrapałam?! – obruszyła sie˛ i usiadła w ło´z˙ku.
Dopiero po chwili dotarło do niej, z˙e to był tylko z˙art.
Z udana˛ złos´cia˛ zamierzyła sie˛ w niego poduszka˛, ale
nim zda˛z˙yła nia˛ rzucic´, Guy pochwycił ja˛ za re˛ce. I sama
nie wiedziała, jak to sie˛ stało, z˙e naraz jej beztroski
s´miech ucichł, a jego oczy były tak wymowne, z˙e z˙adne
słowa juz˙ nie były potrzebne.
Mine˛ła jedenasta, kiedy wreszcie wyjechali od Guya,
zatrzymuja˛c sie˛ po drodze w domu Charliego, bo Chrissie
chciała sie˛ przebrac´.
– Trzeba przyznac´ lordowi Astlegh, z˙e nigdy nie
odmawia, gdy sie˛ go prosi o udoste˛pnienie jego tereno´w
na lokalne imprezy – powiedział Guy, gdy Chrissie
z uwaga˛ przygla˛dała sie˛ widocznemu w dali malow-
niczemu widokowi na całos´c´ posiadłos´ci. – Nie tak
dawno firma Aarlston-Becker wydała tu bal kostiumowy.
Z ogromna˛ pompa˛ – dorzucił, us´miechaja˛c sie˛ na widok
jej zaskoczonej miny.
Imponuja˛cy budynek odbijał sie˛ w wypełnionych
woda˛ kanałach, wioda˛cych do zdobia˛cego ogro´d jeziora
ze sztuczna˛ wyspa˛ i zbudowana˛ w greckim stylu s´wia˛ty-
nia˛.
– Pocza˛tek załoz˙enia ogrodo´w sie˛ga czaso´w Karola II
– tonem znawcy powiedział Guy. – W po´z´niejszych
okresach wprowadzono pewne modyfikacje, zwłaszcza
widac´ to w reminiscencjach wpływo´w holenderskich.
Szcze˛s´liwie sie˛ złoz˙yło, z˙e w dobie najwie˛kszych zmian
stylistycznych w architekturze posiadłos´c´ znalazła sie˛
w re˛kach osoby bardziej zainteresowanej hazardem niz˙
gonieniem za najnowszymi tendencjami. Dzie˛ki temu
pierwotny kształt ogrodo´w pozostał niemal nie naruszo-
ny.
– Jak tu pie˛knie! – zachwyciła sie˛ Chrissie. – A w kto´-
rym miejscu odbe˛dzie sie˛ targ?
– Na zapleczu, w cze˛s´ci gospodarczej. Z inicjatywy
lorda na terenie dawnych stajni wybudowano cos´ w rodza-
ju warsztato´w, kto´re za bardzo skromna˛ opłata˛ sa˛ wyna-
jmowane rzemies´lnikom. Maja˛oni tez˙ zapewniona˛obsłu-
ge˛ ksie˛gowa˛ i prawna˛, a nawet fachowca od marketingu.
– Lord jest bardzo filantropijnie nastawiony – zauwa-
z˙yła Chrissie.
– To prawda – przyznał Guy. – I musze˛ powiedziec´,
z˙e podobne podejs´cie spotyka sie˛ coraz cze˛s´ciej. Co
bardzo cieszy.
Ruszyli, ale nie pojechali w kierunku gło´wnego
budynku, tylko skre˛cili w wa˛ska˛ droge˛ prowadza˛ca˛ na tył
zabudowan´. Mine˛li pote˛z˙ny mur z czerwonej cegły
i przez masywne drewniane wrota wjechali na wy-
brukowany dziedziniec rozcia˛gaja˛cy sie˛ przed stajniami.
Samocho´d stana˛ł w miejscu, a Chrissie az˙ wstrzymała
oddech na widok, jaki sie˛ przed nimi roztoczył.
Dawne stajnie przebudowano na niewielkie pie˛trowe
pomieszczenia, kaz˙de ze swoim okienkiem i na zielono
pomalowanym wejs´ciem, przyozdobione kwietnikami
z wypiele˛gnowanymi kompozycjami letnich kwiato´w.
Spory, zamknie˛ty teren był wprost wymarzonym
miejscem na targi organizowane przez Guya, us´wiadomi-
ła sobie Chrissie, z us´miechem przygla˛daja˛c sie˛ wymalo-
wanej s´wiez˙a˛ farba˛ starej studni stoja˛cej na s´rodku
dziedzin´ca. Panuja˛ca tu atmosfera doskonale pasowała
do idei targo´w – pokazu staroci.
– Tam na kon´cu jest jeszcze stodoła, tez˙ zostanie
przygotowana dla gos´ci. – Wskazał re˛ka˛ na pote˛z˙ny
budynek. – W warsztatach urza˛dzi sie˛ sklepiki z ro´z˙nymi
tradycyjnymi wyrobami, na podwo´rzu powstana˛ straga-
ny. Nie zabraknie tez˙ restauracji i baru pod gołym
niebem.
– Zapowiada sie˛ wspaniale! – zachwyciła sie˛. – Ale
domys´lam sie˛, ile zdrowia i nerwo´w kosztuje cie˛ zor-
ganizowanie tego wszystkiego. Az˙ głowa moz˙e rozbolec´
– dodała.
– Troszeczke˛ – przyznał. Pochylił sie˛ ku niej. – Ale
chyba znalazłem na to cudowny s´rodek.
Chrissie wybuchne˛ła s´miechem.
– Bo´l głowy raczej znieche˛ca do seksu – sprostowała
z lekkim przeka˛sem. – Wcale nie...
– To, co jest mie˛dzy nami, to nie jest tylko seks
– przerwał jej z powaga˛. – To cos´ zupełnie, zupełnie
innego.
Spojrzenie, jakie jej posłał, sprawiło, z˙e nogi sie˛ pod
nia˛ ugie˛ły.
Podczas gdy Guy rozmawiał z zarza˛dca˛ posiadłos´ci,
Chrissie poszła pospacerowac´ po ogrodach. Ta grecka
s´wia˛tynia na wyspie byłaby cudownym miejscem na
wzie˛cie s´lubu, rozmarzyła sie˛, siadaja˛c na poros´nie˛tym
trawa˛ zboczu wychodza˛cym na jezioro. Mine˛ło tak
niewiele czasu, a tyle sie˛ wydarzyło. Chyba powinna sie˛
uszczypna˛c´, by uwierzyc´, z˙e to nie tylko pie˛kny sen, z˙e to
dzieje sie˛ naprawde˛. Juz˙ nie wyobraz˙ała sobie z˙ycia bez
Guya, bez jego bliskos´ci, bez ła˛cza˛cej ich miłos´ci. Teraz
juz˙ razem z nim be˛dzie układac´ swoja˛ przyszłos´c´.
– To jest Chrissie – przedstawił ja˛ wczoraj swojej
siostrze, po czym popatrzył na nia˛ tak wymownie, z˙e
z˙adne słowa nie mogłyby lepiej opisac´ uczucia, jakie
miał dla niej.
– Wiesz co, twoja siostra chyba sie˛ wszystkiego
domys´liła – powiedziała mu po´z´niej, w nocy.
– Hm... tez˙ sie˛ troche˛ boje˛, z˙e sprawa wymkne˛ła mi
sie˛ z ra˛k – przyznał, delikatnie skubia˛c ustami jej ucho.
– Pewnie do tej pory rozpowiedziała o nas całej rodzinie.
Mam nadzieje˛ – zaz˙artował – z˙e nie masz nic do ukrycia,
bo nie mam złudzen´, z˙e nasze panie od razu do wszyst-
kiego sie˛ dokopia˛.
– Nie, ska˛dz˙e – zapewniła go, choc´ czuła lekkie
wyrzuty sumienia, z˙e jeszcze nie powiedziała mu o wuj-
ku Charlesie. Musi to zrobic´ jak najszybciej. Dzis´
wieczorem, postanowiła i zerkne˛ła na zegarek. Jeszcze
chwila, a Guy powinien byc´ wolny.
Wstała i ruszyła w kierunku stajni. Podchodziła do
zabudowan´, kiedy na podwo´rku spostrzegła drugi samo-
cho´d parkuja˛cy obok ich auta. W oddali Guy rozmawiał
z elegancko ubrana˛, starsza˛ od niego kobieta˛.
Oboje byli pogra˛z˙eni w rozmowie, a ich pochylone ku
sobie sylwetki i sposo´b, w jaki sie˛ do siebie zwracali,
s´wiadczył, z˙e ła˛czy ich bliska znajomos´c´. Poruszył ja˛
serdeczny, niemal czuły gest Guya, kiedy dotkna˛ł re˛ka˛
ramienia nieznajomej.
Długa znajomos´c´... Zagryzła wargi, staja˛c w miejscu,
niezdolna posta˛pic´ choc´by kroku do przodu. Nie chciała
zakło´cac´ ich bliskos´ci. Zazdros´c´ o te˛ obca˛ niemal ja˛
sparaliz˙owała.
A wtedy Guy odwro´cił głowe˛ i zobaczył ja˛.
Czy to jej imaginacja, czy moz˙e naprawde˛ dostrzegła
lekki cien´, jaki przemkna˛ł w jego oczach, jakby z˙ałował,
z˙e nadeszła? Trwało to ledwie mgnienie. Jego twarz
rozjas´niła sie˛ w szczerym us´miechu.
– Chrissie! – zawołał. – Chodz´, przedstawie˛ ci Jenny.
Jenny! A wie˛c to jest ta jego wspo´lniczka... Jenny
Crighton, z˙ona Jona Crightona. Nieco niepewnie po-
sta˛piła krok do przodu.
Jenny nie była pie˛knos´cia˛ w potocznym tego słowa
znaczeniu, nie była tez˙ pierwszej młodos´ci, ale miała
w sobie cos´, co urzekało, wewne˛trzne ciepło i słodycz,
kto´re z pewnos´cia˛ przemawiaja˛ do pewnego typu me˛z˙-
czyzn, stwierdziła w duchu Chrissie, dyskretnie obser-
wuja˛c kobiete˛. I choc´ w jej serdecznym us´miechu
i us´cisku podanej dziewczynie dłoni nie było nic, co
mogłoby o tym s´wiadczyc´, to jednak miała dziwne
przeczucie, z˙e ła˛czy ja˛ z Guyem cos´ wie˛cej niz˙ tylko
sprawy zawodowe.
Czyz˙by to cos´ wyczuwalnego mie˛dzy nimi, jakies´
ukryte wzajemne uczucie, brało pocza˛tek z ich dawniej-
szej zaz˙yłos´ci, z czegos´, co było i mine˛ło, ale nie całkiem
nieodwołalnie? A moz˙e nadal istniało? Jes´li tak, to jak to
sie˛ moz˙e odbic´ na jej zwia˛zku z Guyem? Nie była
z natury zazdrosna, ale tez˙ nigdy do tej pory z˙aden
me˛z˙czyzna nie obudził w niej uczuc´ takich, jak teraz
Guy, us´wiadomiła to sobie teraz.
– Włas´nie rozmawialis´my z Jenny na temat zbliz˙aja˛-
cych sie˛ targo´w – wyjas´nił Guy i dodał, zwracaja˛c sie˛ do
Jenny: – Chrissie przyjechała uporza˛dkowac´ sprawy
Charliego Platta. Poznalis´my sie˛, gdy przyszedłem wyce-
nic´ rzeczy.
Z dziwnym ocia˛ganiem uje˛ła podana˛ jej przez Jenny
re˛ke˛. Do tej pory nigdy nie czuła nieche˛ci do przed-
stawicielek własnej płci, ale teraz, nieoczekiwanie dla
siebie, wolała nie patrzec´ jej w oczy.
Czy dlatego, z˙e bała sie˛, iz˙ jej własne oczy ja˛ zdradza˛?
A moz˙e bała sie˛, by nie dostrzec w twarzy Jenny czegos´,
o czym wolała nie wiedziec´?
– Czy Kate i Louise pomoga˛ nam w tym roku przy
targach? – zapytał Guy i zwracaja˛c sie˛ do Chrissie,
wyjas´nił: – To co´rki Jenny i Jona, bliz´niaczki.
– Niestety, raczej nie. Przygotowuja˛ sie˛ do egzami-
no´w – odparła Jenny. – Wa˛tpie˛, by udało im sie˛ znalez´c´
choc´ chwile˛ wolnego czasu.
– Louise pewnie nadal twierdzi, z˙e obie z Kate musza˛
specjalizowac´ sie˛ w prawie europejskim, co? – us´miech-
na˛ł sie˛ Guy.
– Louise tak, ale cos´ mi sie˛ wydaje, z˙e Kate inaczej
widzi swoja˛ przyszłos´c´ – odparła Jenny. – Mielis´my
z Jonem nadzieje˛, z˙e w tym miesia˛cu wyrwiemy sie˛ do
nich na kilka dni, ale to włamanie pomieszało nam szyki.
Ben jest w takim stanie, z˙e wolimy nie zostawiac´ go
samego. Ben to ojciec mojego me˛z˙a – dodała wyjas´-
niaja˛co, zwracaja˛c sie˛ do Chrissie. – Ostatnio włamano
sie˛ do Queensmead, jego siedziby. Wprawdzie o wszyst-
kim dowiedział sie˛ po fakcie, bo w momencie włamania
spał, i choc´ sam bezpos´rednio w z˙aden sposo´b nie
ucierpiał, jednak wytra˛ciło go to z ro´wnowagi. Stracił
poczucie bezpieczen´stwa.
– Domys´lam sie˛, z˙e to był dla niego ogromny szok
– wspo´łczuja˛co zauwaz˙yła Chrissie.
Mimo podejrzen´, jakie sie˛ w niej zrodziły na widok
Jenny rozmawiaja˛cej tak poufale z Guyem, wyczuwała
w niej bratnia˛ dusze˛ i w innych warunkach z pewnos´cia˛
da˛z˙yłaby do tego, by poznac´ ja˛ bliz˙ej. Ale w tej sytuacji...
Spochmurniała lekko, bo Guy zacza˛ł opowiadac´ Jen-
ny o spotkaniu z zarza˛dca˛. Wprawdzie przysłuchiwała sie˛
ich rozmowie, ale nieoczekiwanie dotarło do niej, jak
mało w gruncie rzeczy wie o z˙yciu Guya, ile jest spraw,
o kto´rych nie ma poje˛cia. Za to Jenny doskonale jest
w nich zorientowana.
Przeciez˙ znam go mniej niz˙ dwadzies´cia cztery godzi-
ny, pro´bowała sie˛ opamie˛tac´. A Jenny jest jego znajoma˛
od lat. Ale dlaczego nie zrobił najmniejszego gestu
w moja˛ strone˛, dlaczego nawet sie˛ do mnie nie przy-
bliz˙ył? Stał tak blisko Jenny, z˙e niemal sie˛ dotykali.
– Miło mi było cie˛ poznac´ – us´miechne˛ła sie˛ do niej
Jenny i zerkna˛wszy na zegarek, oznajmiła, z˙e be˛dzie sie˛
zbierac´, bo ma jeszcze cos´ do załatwienia.
– Na nas tez˙ juz˙ pora – zauwaz˙ył Guy i dodał:
– Chrissie jest umo´wiona z Jonem na popołudnie, by
porozmawiac´ o sprawach Charliego Platta.
– Aha – powiedziała Jenny z us´miechem, przypomi-
naja˛c sobie, z˙e rano Jon mo´wił jej o planowanym
spotkaniu z siostrzenica˛ Charlesa.
Wycia˛gne˛ła do Chrissie re˛ke˛ na poz˙egnanie, us´cisne˛ła
Guya, całuja˛c go w policzek, a on, co nie uszło czujnemu
wzrokowi dziewczyny, odpowiedział tym samym. Jenny
odeszła pos´piesznie, a oni powoli ruszyli do auta.
– Od dawna znacie sie˛ z Jenny? – zagadne˛ła Chrissie
w drodze powrotnej, nie moga˛c powstrzymac´ sie˛ przed
zadaniem tego pytania. Dre˛czyła ja˛ zazdros´c´.
– Owszem – odparł mie˛kko i us´miechna˛ł sie˛.
Ten us´miech tylko podsycił jej podejrzenia. A wie˛c
Jenny była kims´ waz˙nym w jego z˙yciu.
– Od dawna sa˛ małz˙en´stwem? – zapytała od nie-
chcenia, pro´buja˛c wycia˛gna˛c´ od niego cos´ wie˛cej, a jed-
noczes´nie nie zdradzic´ swoich obaw.
– Nie jestem całkiem pewny, ale dobrze ponad
dwadzies´cia pie˛c´ lat – odparł. – Max jest ich najstarszym
synem, a chyba powoli zbliz˙a sie˛ do trzydziestki.
Ponad dwadzies´cia pie˛c´ lat. Uspokoiła sie˛ nieco.
Przynajmniej jedno jest pewne – nie ła˛czyła ich kiedys´
młodzien´cza miłos´c´, kto´rej wspomnienie do tej pory
mogło byc´ z˙ywe. Ale nadal nie wiedziała wszystkiego.
– I zawsze im sie˛ dobrze układało? – zaryzykowała.
Guy zmarszczył brwi, zerkna˛ł na dziewczyne˛. Ska˛d
przyszło jej do głowy akurat to pytanie? I co miał na nie
odpowiedziec´?
Małz˙en´stwo Jona i Jenny przez˙ywało kiedys´ burzliwy
okres, gdy nie wszystko szło jak po mas´le, ro´wniez˙
i z jego powodu... Zachmurzył sie˛ na to wspomnienie.
W zasadzie zawsze ła˛czyły go z Jenny wyła˛cznie
kontakty zawodowe, poza tym byli para˛ dobrych przyja-
cio´ł. Ale... Ale był kiedys´ moment, kiedy wyobraz˙ał
sobie, z˙e mogłoby byc´ inaczej, kiedy chciał tego,
bardzo chciał. A w kaz˙dym razie tak mu sie˛ wtedy
wydawało, ba, był tego pewien. Posuna˛ł sie˛ nawet
do tego, z˙e zacza˛ł ja˛ namawiac´, by odeszła od Jona.
Na szcze˛s´cie Jenny nigdy nie przystała na jego po-
mysły, okazała sie˛ rozsa˛dniejsza i bardziej przewi-
duja˛ca niz˙ on. I nigdy nie zgodziła sie˛, by prze-
kroczyc´ te˛ cienka˛ linie˛ dziela˛ca˛ przyjaz´n´ od... czegos´
innego.
Włas´ciwie nie było powodu, by ukrywac´ przed Chris-
sie tamta˛ stara˛ juz˙ historie˛. Mo´gł jej to powiedziec´. Ale
w głe˛bi duszy troche˛ sie˛ bał jej reakcji. Wtedy działał pod
wpływem chwili, spragniony bliskos´ci drugiej osoby.
Urzeczony Jenny, chciał otoczyc´ ja˛ opieka˛, zapewnic´
poczucie bezpieczen´stwa, przekonac´ siebie i ja˛, z˙e
ła˛cza˛ca ich wie˛z´ moz˙e przekształcic´ sie˛ w cos´ głe˛bszego,
w cos´, co oboje nazwa˛ miłos´cia˛.
Teraz na tamto swoje oczarowanie patrzył zupełnie
inaczej, oceniał je z innej perspektywy i był wdzie˛czny
Jenny, z˙e swym rozsa˛dkiem ustrzegła ich oboje przed
popełnieniem niewybaczalnego błe˛du.
Kiedys´ opowie Chrissie tamta˛ historie˛ o czasach,
kiedy rozpaczliwie potrzebował drugiego człowieka,
jego wsparcia. I jak dzie˛kuje losowi, z˙e Chrissie stane˛ła
na jego drodze, z˙e odnalazł te˛ jedyna˛, z kto´ra˛ chce is´c´
przez z˙ycie, byc´ na dobre i na złe. Bo dopiero teraz
zrozumiał, czym jest prawdziwa miłos´c´. Poprzednio to
była tylko namiastka, złudzenie.
Tak, opowie jej o tym, gdy tylko ich zwia˛zek bardziej
sie˛ utrwali. Na razie moz˙e tylko trzymac´ kciuki, by tak sie˛
stało.
– Tak – us´miechna˛ł sie˛ do niej. – Z tego, co wiem, to
zawsze było udane małz˙en´stwo.
Włas´ciwie to zapewnienie powinno jej wystarczyc´,
ska˛d wie˛c ten podsko´rny niepoko´j, przeczucie, z˙e cos´
przed nia˛ ukrywa? Z
˙
e nie powiedział jej całej praw-
dy?
– Tak dłuz˙ej byc´ nie moz˙e – wymruczał Guy, przytu-
laja˛c ja˛ do siebie i całuja˛c łagodnie. – Chciałem miec´ cie˛
na razie tylko dla siebie, jeszcze nie oznajmiac´ o nas
całemu s´wiatu, ale...
– Co chcesz mi powiedziec´? – zapytała z bija˛cym
sercem, domys´laja˛c sie˛ odpowiedzi.
– Jutro rano polecimy do Amsterdamu – os´wiadczył
z us´miechem. – Znam tam kogos´, kto specjalizuje sie˛
w starej biz˙uterii, chyba z˙e wolałabys´ cos´ bardziej
nowoczesnego...
Dławiło ja˛ w gardle.
– Mys´lisz o piers´cionku zare˛czynowym? – wydusiła
z trudem.
– Zare˛czynowym ro´wniez˙, ale waz˙niejszy jest s´lubny
– powiedział, pochylaja˛c głowe˛, by ja˛ pocałowac´.
– Nie moz˙emy sie˛ pobrac´ w taki sposo´b – zaopono-
wała, ale jej rozkochane oczy mo´wiły cos´ zupełnie
innego. – Moi rodzice... – zacze˛ła.
Guy ze zrozumieniem pokiwał głowa˛.
– Moja rodzina tez˙ by mi nie dała z˙yc´. Nie ma mowy,
by obeszło sie˛ bez hucznego wesela. Inaczej latami by
nam to wypominali.
– Małz˙en´stwo... – rozmarzyła sie˛ Chrissie. – Jestes´
pewien, z˙e włas´nie tego chcesz, z˙e to mnie...
– Jeszcze nigdy w z˙yciu niczego nie byłem tak pewny
jak tego – os´wiadczył z przekonaniem.
– Wieczorem porozmawiamy o tym jak nalez˙y – po-
wiedziała. – Teraz juz˙ najwyz˙szy czas na mnie. Nie
chciałabym sie˛ spo´z´nic´ na spotkanie z Jonem Crigh-
tonem.
– A wie˛c do wieczora – potwierdził Guy. – Powiemy
sobie wszystko, co najwaz˙niejsze, ułoz˙ymy plany. To
be˛dzie nasza ostatnia szansa na spokojna˛ rozmowe˛, bo
gdy juz˙ wpadniemy w wir przygotowan´, zapraszania
gos´ci i wybierania strojo´w...
Chrissie pochyliła sie˛ do niego i rozjas´niła w us´mie-
chu, gdy przycia˛gna˛ł ja˛ ku sobie. Na zawsze zapamie˛tam
te˛ chwile˛, ten ostatni czuły pocałunek, przemkne˛ło jej
przez mys´l. Jego dotyk, ciepło bija˛ce od jego ciała,
wspaniałe poczucie bliskos´ci i wszechogarniaja˛cej miło-
s´ci.
To wspomnienie be˛dzie ze mna˛ na zawsze.
ROZDZIAŁ PIA˛TY
Jon Crighton wstał zza biurka, przeszedł przez poko´j
i stana˛ł przy oknie. Z uwaga˛ przysłuchiwał sie˛ słowom
Chrissie.
Był to wysoki, jasnowłosy me˛z˙czyzna po pie˛c´dzie-
sia˛tce, nieco pows´cia˛gliwy w sposobie bycia, lecz te˛ jego
ledwie wyczuwalna˛ nies´miałos´c´ ro´wnowaz˙yła wrodzona
z˙yczliwos´c´ i ciepło. Teraz, kiedy poznała go osobis´cie,
nabrała wiary w zapewnienia Guya, z˙e Jenny i Jon sa˛
dobrana˛ para˛, a ich małz˙en´stwo jest wyja˛tkowo udane.
– Moim rodzicom, zwłaszcza mamie, bardzo zalez˙y
na otrzymaniu wykazu długo´w wujka Charlesa. Chcieli-
by dostac´ liste˛ jego dłuz˙niko´w – os´wiadczyła Chrissie,
powaz˙nie spogla˛daja˛c na Jona.
Me˛z˙czyzna zmarszczył brwi.
– Pani mama nie ma z˙adnych formalnych zobowia˛-
zan´ w stosunku do długo´w pozostawionych przez brata...
– zacza˛ł, ale Chrissie nie dała mu dokon´czyc´.
– Moja mama nigdy nie utrzymywała bliskich kon-
takto´w z bratem. Ja tez˙ prawie go nie znałam. Z powodu
rodzinnych nieporozumien´, pewnych... Ale mimo to
moja mama nie chce, by ktos´ ucierpiał finansowo, bo
niepotrzebnie zawierzył jej bratu – wyjas´niła cicho.
– Nalez˙ał do naszej rodziny i mama czuje sie˛ moralnie
zobowia˛zana, by pokryc´ wyrza˛dzone przez niego szko-
dy. – Chwyciła głe˛boki oddech. – Mama zdaje sobie
sprawe˛, z˙e jej brat nie zawsze... z˙e nie zawsze poste˛pował
uczciwie w stosunku do innych... – Urwała i popatrzyła
na prawnika.
– To prawda – potwierdził spokojnie. – I szczerze
mo´wia˛c, obawiam sie˛, z˙e pienia˛dze ze sprzedaz˙y
domu, niestety, nie wystarcza˛ na pokrycie wszystkich
długo´w. A niekto´rzy z jego wierzycieli sami znalez´li
sie˛ w trudnej sytuacji. – Zamilkł, mimowolnie zdu-
miewaja˛c sie˛ w duchu, jak bardzo moga˛ sie˛ ro´z˙nic´
od siebie członkowie tej samej rodziny. Choc´ wła-
s´ciwie to nie powinno go dziwic´, wystarczy wspo-
mniec´ jego i Davida. – Pani mama i jej rodzice
sa˛ u nas bardzo dobrze wspominani i naprawde˛ nie
ma powodu, by martwiła sie˛ o swoja˛ opinie˛ – po-
wiedział uprzejmie i dodał: – Pani dziadek hojnie
wspierał działalnos´c´ instytucji charytatywnych, sam
czynnie uczestniczył w wielu pracach. Ludzie pa-
mie˛taja˛ jego zasługi.
– To nasza rodzinna tradycja, kto´ra˛ ro´wniez˙ mama
kontynuuje – wyjas´niła Chrissie, postanawiaja˛c powie-
dziec´ mu co nieco na temat rodzico´w i powodo´w, dla
kto´rych nie przyjechali do Haslewich. – Prawde˛ mo´wia˛c,
ciesze˛ sie˛, z˙e mamy tu nie ma. Odniosłam wraz˙enie... po
rozmowach z niekto´rymi ludz´mi... z˙e mo´j wujek nie miał
tu najlepszej opinii.
– Niestety – po kro´tkim, lecz jakz˙e znacza˛cym
wahaniu potwierdził Jon. – Był uzalez˙niony od alkoholu.
Jak to zwykle bywa, kiedy wpadał w cia˛g, nic innego nie
było dla niego waz˙ne.
– Rozumiem – powiedziała cicho. – Moja mama...
– Urwała i potrza˛sne˛ła głowa˛. Na szcze˛s´cie Jon jest tak
dobrze zorientowany, z˙e moz˙e oszcze˛dzic´ sobie tłuma-
czen´.
– Pani mama nie powinna poczuwac´ sie˛ do z˙adnej
odpowiedzialnos´ci za brata. Prosze˛ ja˛ zapewnic´, z˙e
be˛dzie u nas bardzo mile widziana. Wie˛kszos´c´ rodzin ma
ws´ro´d siebie jaka˛s´ czarna˛ owce˛, to sie˛ przeciez˙ zdarza
– dokon´czył z miłym us´miechem, kto´ry dodał jej otuchy.
– Mys´le˛, z˙e mama che˛tnie by tu zawitała. Bardzo
cze˛sto wspomina rodzinna˛ farme˛.
Jon Crighton od razu przypadł jej do serca. Jego
wrodzona z˙yczliwos´c´ i umieje˛tnos´c´ wczuwania sie˛
w problemy drugiej osoby natychmiast zjednywała,
budziła nadzieje˛. Zapewnił ja˛, z˙e zrobi wszystko, by jak
najszybciej sporza˛dzic´ liste˛ dłuz˙niko´w, o kto´ra˛ prosili
rodzice.
– Chociaz˙... – zacza˛ł i zawahał sie˛ nieco. – Z tego, co
słyszałem od mojej z˙ony, chyba nie s´pieszy sie˛ pani
z wyjazdem – dokon´czył z˙artobliwie.
Poczuła, z˙e oblewa sie˛ rumien´cem. Us´miechne˛ła sie˛
i, zmieszana, wyba˛kała cos´ w odpowiedzi.
Wkro´tce potem spotkanie dobiegło kon´ca. Jon patrzył
przez okno za przecinaja˛ca˛ skwer dziewczyna˛. Ładna
i bardzo miła, skonstatował w duchu. Nic dziwnego, z˙e
Guy stracił dla niej głowe˛, jak uje˛ła to Jenny.
– Och, jestes´ sam. To s´wietnie!
Odwro´cił sie˛, słysza˛c w drzwiach głos z˙ony.
– Po twoim telefonie sa˛dziłem, z˙e przez cały dzien´
be˛dziesz w Fitzburgh Place w zwia˛zku z organizacja˛
targu – powiedział, us´miechaja˛c sie˛ na powitanie.
– Tez˙ tak mys´lałam, ale postanowiłam zrobic´ sobie
chwile˛ przerwy. Moz˙e po´z´niej zno´w tam pojade˛. Jak
mys´lisz, sa˛ jakies´ szanse, z˙ebys´ sie˛ sta˛d wyrwał i zabrał
mnie w jakies´ przyjemne miejsce na popołudniowa˛
herbatke˛? Na przykład do Grosvenor? – zaproponowała.
– Hm... – Udał, z˙e sie˛ powaz˙nie zastanawia. – Konie-
cznie do Grosvenor? Do Chester jest kawałek drogi,
zejdzie troche˛ czasu. Ale znam pewien wyja˛tkowo miły
zaka˛tek, gdzie nikt nam nie be˛dzie przeszkadzac´, a przy
dobrym układzie moz˙emy liczyc´ na cos´ wie˛cej niz˙
herbatke˛...
Jenny spojrzała na niego podejrzliwie.
– Jes´li masz na mys´li to, czego sie˛ domys´lam – po-
wiedziała ostrzegawczo – to nic z tego. Po pierwsze,
jeszcze nie byłam na zakupach i w domu nie ma nic do
jedzenia z wyja˛tkiem wczorajszych resztek, a po drugie...
– cia˛gne˛ła, nie zwaz˙aja˛c na jego pro´by, by wejs´c´ jej
w słowo.
– Jakos´ przeboleje˛ brak jedzenia – zamruczał.
– Jack i Joss juz˙ be˛da˛ w domu.
– Ach! – westchna˛ł głos´no, przypominaja˛c sobie
chłopco´w. Joss był ich najmłodszym dzieckiem, a Jack,
syn Davida, mieszkał z nimi pod jednym dachem, odka˛d
jego rodzice sie˛ rozstali. Siostra Jacka, Olivia, mieszkała
w pobliz˙u z me˛z˙em i dwo´jka˛ dzieci. Jack sam zdecydo-
wał, z˙e woli mieszkac´ u cioci i wujka.
– Komu sie˛ tak przygla˛dasz? – zainteresowała sie˛
Jenny i podeszła do okna. Wyjrzała na ulice˛. – Ach,
ukochana Guya... Zapomniałam, z˙e miałes´ sie˛ z nia˛
spotkac´.
– Hm... jest bardzo miła. Z miejsca ja˛ polubiłem.
Z tego, co mo´wi, jej matka w niczym nie przypomina
brata. Wygla˛da na to, z˙e nigdy nie mogli sie˛ ze soba˛
dogadac´ i nie utrzymywali stosunko´w. Jednak mimo to
jej rodzice prosza˛ o liste˛ dłuz˙niko´w Charlesa, bo chcieli-
by spłacic´ jego długi.
– To bardzo honorowo z ich strony.
– Bardzo – przystał Jon.
– Ale dlaczego włas´nie ona przyjechała do Haslewich
uporza˛dkowac´ sprawy, a nie jej matka?
– Nie powiedziała tego wprost, ale odniosłem wraz˙e-
nie, z˙e znaja˛c brata i domys´laja˛c sie˛, jaka˛ po sobie
pozostawił opinie˛, obawia sie˛ złego przyje˛cia w Has-
lewich. Powiedziałem Chrissie, z˙e przeciez˙ w kaz˙dej
rodzinie moz˙e sie˛ zdarzyc´ czarna owca, czasem nawet
niejedna, o czym sami wiemy az˙ za dobrze.
Jenny popatrzyła na niego uwaz˙nie.
– Tak bym chciała, z˙eby David wreszcie odezwał sie˛
do ojca. To ma dla niego takie znaczenie. Pomijaja˛c te˛
kartke˛ na Boz˙e Narodzenie, nadal nic o nim nie wiemy.
A Ben cia˛gle czeka.
– Tak. – Połoz˙ył re˛ke˛ na jej ramieniu i przygarna˛ł ku
sobie. – Wprawdzie znaczek był z Hiszpanii, ale David
wcia˛z˙ nie ujawnia miejsca pobytu.
– Moz˙e tak jest lepiej – zastanowiła sie˛ Jenny,
patrza˛c na me˛z˙a. – Bo nawet gdyby przyjechał, co
mo´głby tu robic´? Przeciez˙ nie wro´ci do pracy po tym,
co...
– Nie, jasne, z˙e to absolutnie nie wchodzi w gre˛
– potwierdził z ponura˛ mina˛.
– Nadal za nim te˛sknisz, prawda? – zapytała cicho.
– To two´j brat, w dodatku bliz´niak. I choc´...
Jon pokre˛cił głowa˛.
– Nie, w zasadzie nie, w kaz˙dym razie nie tak, jak
mys´lisz. Bardziej mi chodzi o ojca. To ze wzgle˛du na
niego chciałbym, by ułoz˙yło sie˛ inaczej. Od zniknie˛cia
Davida Ben jest zupełnie innym człowiekiem.
– Po prostu sie˛ starzeje – podsune˛ła Jenny.
– Tak jak my wszyscy – skomentował Jon, maja˛c
przed oczami zmiany, jakie zaszły w cia˛gu tych ostatnich
lat, od tamtego fatalnego wieczoru, gdy wspo´lnie ob-
chodzili pie˛c´dziesia˛te urodziny i David dostał ataku
serca. Przez ten czas obaj zostali dziadkami. Max ma juz˙
dwoje dzieci, Olivia, co´rka Davida, tez˙. Tyle z˙e on stale
widuje sie˛ z wnuczkami, a David pewnie nawet nie wie
o istnieniu swoich.
– Niedawno słyszałam od Olivii, z˙e Tiggy postano-
wiła oficjalnie wysta˛pic´ o rozwo´d z Davidem – przypo-
mniała sobie Jenny.
– Wiem – powiedział. – Rozmawiałem o tym z Oli-
via˛. Przyjaciel Tiggy nalega na s´lub i naciska, by
wreszcie unormowała swoja˛ sytuacje˛.
Jenny popatrzyła na me˛z˙a. Nie mogła powstrzymac´
sie˛ przed zadaniem pytan´, kto´re cisne˛ły sie˛ jej na usta.
– A czy ty...? – Zagryzła wargi. Moz˙e lepiej nie
prowokowac´ losu, nie przypominac´ wydarzen´ sprzed lat,
kiedy, wprawdzie tylko przelotnie, urzekła go bratowa,
kiedy przez mgnienie mys´lał o niej powaz˙nie. I kiedy ona
tez˙ przez jedna˛ ulotna˛ chwilke˛ zastanawiała sie˛, czy nie
ulec czarowi Guya.
Jon chyba czytał w jej mys´lach, bo nie czekaja˛c na
dokon´czenie pytania, zdecydowanie potrza˛sna˛ł głowa˛
i mocno uja˛ł jej dłonie.
– Z
˙
ałuje˛ tylko jednego – powiedział cicho. – Z
˙
e
byłem taki głupi i ryzykowałem, z˙e mo´głbym cie˛ utracic´
– wyznał z przekonaniem.
– Jon – szepne˛ła i przytuliła sie˛ do niego. Oparła
głowe˛ na jego piersi. – Mam nadzieje˛, z˙e Guyowi ułoz˙y
sie˛ z Chrissie. Jest w niej po uszy zakochany...
– A ona w nim, sa˛dza˛c po reakcji na samo wspo-
mnienie jego imienia – zapewnił Jon.
– Tez˙ miałam takie odczucie, kiedy ja˛ zobaczyłam,
ale... – zagryzła usta.
– Ale co? – Popatrzył na nia˛ badawczo. – Czyz˙by
obudził sie˛ w tobie instynkt macierzyn´ski? Boisz sie˛
o swoja˛ niewinna˛ owieczke˛?
Jenny potrza˛sne˛ła głowa˛, us´miechne˛ła sie˛.
– No dobrze – przyznała ze skrucha˛. – Moz˙e rzeczy-
wis´cie przesadzam, a Guya trudno nazwac´ niewinna˛
owieczka˛. Ale oni znaja˛sie˛ tak kro´tko, a gdybys´ zobaczył
jego mine˛, kiedy na nia˛ patrzy...
– Na Boz˙e Narodzenie sama mu z˙yczyłas´ z˙ony
i gromadki dzieci.
– Owszem – potwierdziła. – Masz racje˛ – rozes´miała
sie˛. – Chyba naprawde˛ za bardzo sie˛ o niego martwie˛.
A Chrissie wydaje sie˛ zakochana w nim nie mniej niz˙ on
w niej.
Us´cisne˛ła jego dłonie i przytuliła sie˛ mocniej, z us´mie-
chem przyjmuja˛c jego tkliwe spojrzenie.
– Och, dzien´ dobry!
Chrissie zatrzymała sie˛ w po´ł kroku, zaskoczona.
Dopiero po chwili us´wiadomiła sobie, z˙e witaja˛ca ja˛ na
ulicy kobieta to siostra Guya. Us´miechne˛ła sie˛ do niej
szeroko.
Frances nie była sama. Towarzysza˛ca jej młoda, ładna
brunetka o faluja˛cych włosach zapewne nalez˙ała do
rodziny, na co wyraz´nie wskazywały jej rysy.
– Miło mi było cie˛ poznac´ – z us´miechem zagadne˛ła
Frances i wyjas´niaja˛co dodała, zwracaja˛c sie˛ do stoja˛cej
obok niej towarzyszki: – Guy i Chrissie byli u nas
wczoraj na kolacji. – Popatrzyła na Chrissie. – Natalie
ro´wniez˙ nalez˙y do Cooke’o´w.
– Dobrze znasz Guya? – nieco szorstko zapytała
Natalie, udaja˛c, z˙e nie zauwaz˙a wycia˛gnie˛tej re˛ki Chris-
sie. Zmarszczyła brwi, czekaja˛c na odpowiedz´.
Widza˛c jej mine˛, Chrissie poczuła sie˛ niewyraz´nie.
Nie była pewna, co powinna odpowiedziec´ na tak
obcesowo postawione pytanie. Zbita z tropu, zastanawia-
ła sie˛ chwile˛, ale nieoczekiwanie Frances wybawiła ja˛
z kłopotu.
– Jeszcze nie tak dobrze, jak Guy zamierza – powie-
działa, z ciepłym us´miechem patrza˛c na Chrissie. – Tak
sie˛ przynajmniej moge˛ domys´lac´, sa˛dza˛c po tym, jak na
nia˛ wczoraj patrzył.
– Ach, wie˛c to az˙ tak? – ostro podchwyciła Natalie,
posyłaja˛c dziewczynie wrogie spojrzenie. – No co´z˙, Guy
zawsze, ledwie kogos´ pozna, natychmiast sie˛ zakochuje.
I jeszcze szybciej mu to przechodzi. Straszny z niego
flirciarz.
– Natalie! – Frances zmarszczyła brwi, pro´buja˛c
przywołac´ ja˛ do porza˛dku. Popatrzyła na Chrissie poro-
zumiewawczo.
– Przeciez˙ to prawda – cia˛gne˛ła Natalie, s´wiadomie
ignoruja˛c ostrzegawcza˛ mine˛ Frances. – Guy zawsze
miał słabos´c´ do pewnego typu kobiet, a juz˙ wszyscy
dobrze wiemy, jak go omotała Jenny Crighton.
– Natalie! – ostro rzuciła Frances.
– Mo´wie˛ tylko prawde˛ – z uporem powiedziała
Natalie, odrzucaja˛c w tył głowe˛. – Guy juz˙ taki jest. Jak
mu sie˛ zbierze na amory, to zupełnie traci głowe˛. No,
czas na mnie – rzekła, pomijaja˛c spojrzeniem Chrissie
i zwracaja˛c sie˛ do Frances. Cmokne˛ła ja˛ w policzek,
odwro´ciła na pie˛cie i odeszła.
– Przepraszam cie˛ za nia˛ – ze skrucha˛ odezwała sie˛
Frances, kiedy dziewczyna oddaliła sie˛ na bezpieczna˛
odległos´c´. – Natalie czasem nie zdaje sobie sprawy, jak
bardzo jest... – Ze zmartwiona˛ mina˛ popatrzyła na
pobladła˛ twarz Chrissie i westchne˛ła cie˛z˙ko.
Natalie miała swoje humory. Wszyscy w rodzinie
przywykli do jej złos´liwos´ci i kwas´nych uwag. Znaj-
dowała dziwna˛ przyjemnos´c´ w sprawianiu ludziom przy-
kros´ci czy stawianiu ich w niezre˛cznej sytuacji. Frances
usprawiedliwiała ja˛w duchu, instynktownie czuja˛c, z˙e jej
zjadliwos´c´ wypływa bardziej z braku poczucia bez-
pieczen´stwa i skrywanych komplekso´w niz˙ złego charak-
teru, ale zdarzały sie˛ chwile, kiedy zaczynała w to wa˛tpic´.
Oczywis´cie wszyscy doskonale wiedzieli o jej nie
odwzajemnionym uczuciu do Guya, trwaja˛cym od lat
i nie maja˛cym szans na spełnienie. Guy nigdy nie zwro´cił
na nia˛uwagi, nie była w jego typie. Pocia˛gały go zupełnie
inne kobiety: delikatne i kruche istoty, kto´re mo´głby
otoczyc´ opieka˛, poczuc´ sie˛ przy nich rycerzem. I nawet
gdyby Natalie podobała mu sie˛, choc´ tak nie było, jej
charakter był dla niego zupełnie nie do przyje˛cia. Frances
najche˛tniej powiedziałaby to wszystko Chrissie, ale była
na to zbyt lojalna. W kaz˙dym razie musi jak najpre˛dzej
powiadomic´ brata o tym nieszcze˛snym spotkaniu. Wy-
starczy rzut oka na twarz Chrissie, by wiedziec´, jak
głe˛boko wzie˛ła sobie do serca uwagi Natalie.
– Nie wiem, jak długo zamierzasz pozostac´ w Has-
lewich – powiedziała. – Tym lepiej sie˛ składa, z˙e wpa-
dłam na ciebie na ulicy, bo i tak chciałam do ciebie
zadzwonic´ i zaprosic´ do nas. Nie mam poje˛cia, co Guy
zda˛z˙ył opowiedziec´ ci o naszej rodzinie, ale juz˙ od dawna
mamy zwyczaj spotykac´ sie˛ raz na miesia˛c w niedziele˛.
Wie˛kszos´c´ z nas prowadzi puby czy bary, wie˛c nie jest
łatwo sie˛ zebrac´. Po kolei spotykamy sie˛ w ro´z˙nych
miejscach. Teraz wypadła pora na nas, wie˛c zapraszam
serdecznie i ciebie.
– Dzie˛kuje˛, to bardzo miło z twojej strony – wyba˛kała
Chrissie, jeszcze nieco skonfundowana.
Nie była az˙ tak łatwowierna, by bez zastrzez˙en´
uwierzyc´ Natalie, ale sa˛dza˛c po reakcji Frances, w sło-
wach dziewczyny było sporo prawdy. Chyba zwłaszcza
w tym, co powiedziała na temat Jenny Crighton, bo
Frances wyraz´nie poczuła sie˛ zakłopotana.
Jasne, z˙e mogły go ła˛czyc´ ro´z˙ne układy z kobietami,
miał do tego całkowite prawo, ale dlaczego nie był z nia˛
szczery, dlaczego wolał ukryc´ przed nia˛ prawde˛, kiedy
pytała o Jenny? ,,Guy łatwo sie˛ zakochuje, a odkochuje
jeszcze łatwiej’’, brzmiało jej w uszach zgryz´liwe stwier-
dzenie Natalie.
W drodze do domu przetrawiała w mys´lach usłyszane
rewelacje. Nie było to miłe. I nie było sposobu, by
umkna˛c´ przed podstawowym pytaniem: Ile włas´ciwie
i co wie na temat Guya?
Wczes´niejszy wiaterek, kto´ry chłodził powietrze, gdy
szła na spotkanie z Jonem, zmienił sie˛ w zimny wiatr,
a ciemnoszare chmury zasłoniły słon´ce. Zadrz˙ała. Po-
winna jednak włoz˙yc´ cos´ cieplejszego, ta cieniutka
sukienka była zbyt optymistycznym wyborem. Za bardzo
zaufała pogodzie. I moz˙e tak samo za bardzo zawierzyła
Guyowi?
Zerkne˛ła na zegarek. Jeszcze tylko godzina i Guy
powinien sie˛ zjawic´. Dzien´ zapowiadał sie˛ pie˛knie,
poranek był taki radosny i słoneczny, a skon´czyło sie˛ na
chłodzie i deszczu. Nie ogrzewany domek wydawał sie˛
przesia˛knie˛ty wilgocia˛. I ten przeraz´liwy zia˛b. Po raz
pierwszy od przyjazdu do Haslewich ogarne˛ło ja˛ po-
czucie samotnos´ci i opuszczenia.
Pocieszała sie˛ mys´la˛, z˙e rodzice juz˙ maja˛ za soba˛
pierwszy etap podro´z˙y do Meksyku, ale to wiele nie
pomagało. Tym mocniej us´wiadamiała sobie, z˙e nawet
nie moz˙e do nich zadzwonic´, usłyszec´ znajomego głosu,
kto´ry dodałby jej otuchy.
Szcze˛s´cie, z˙e miała Guya, z˙e mogła liczyc´ na jego
miłos´c´ i wsparcie. Guy... me˛z˙czyzna, o kto´rym dzis´ rano
marzyła, z˙e juz˙ na zawsze be˛da˛ razem, z˙e nic ich nie
rozdzieli. I wystarczyło kilka sło´w, by ten najdroz˙szy
i upragniony stał sie˛ kims´ zupełnie obcym, nieznajomym.
Przestan´, to bez sensu, zbeształa sie˛ w duchu. Przeciez˙
musi byc´ jakies´ wytłumaczenie, jakis´ powo´d, dla kto´rego
Guy nie powiedział prawdy o Jenny Crighton. Po prostu
musi go o to zapytac´. Nic wie˛cej.
Guy wychodził z delikateso´w, obładowany zakupami
na dzisiejsza˛ kolacje˛ z Chrissie, kiedy na ulicy dostrzegł
Jenny i Jona.
– Mmm... delikatesy Lawforda – z przekorna˛ zawi-
s´cia˛ zauwaz˙yła Jenny, przygla˛daja˛c sie˛ sprawunkom.
– Szcze˛s´ciarz z ciebie. Maja˛ same pysznos´ci. Tylko, jes´li
masz do nakarmienia dwo´ch nastolatko´w, to troche˛ tam
za drogo. Nie be˛de˛ pytac´, kogo zamierzasz dzis´ tak
ugos´cic´ – dodała z˙artobliwie.
– Nie pytaj – odrzekł z us´miechem.
– Chrissie wygla˛da na s´wietna˛ dziewczyne˛ – serdecz-
nie zapewniła go Jenny. – Doskonale rozumiem, z˙e czuje
sie˛ troche˛ zaz˙enowana faktem, z˙e Charlie był jej wujkiem
i woli o tym nie rozpowiadac´. Oczywis´cie, wszyscy
dobrze wiemy, z˙e rodzina juz˙ dawno sie˛ go wyrzekła.
Ach, jeszcze ci cos´ powiem. Cos´ niebywałego! Policja
podejrzewa, z˙e ws´ro´d tych grasuja˛cych po okolicy
włamywaczy jest kobieta.
Spostrzegła, z˙e Guy spochmurniał. Potrza˛sne˛ła gło-
wa˛.
– To brzmi nieprawdopodobnie, ale kto wie? Kobie-
cie łatwiej us´pic´ czujnos´c´ włas´ciciela i dostac´ sie˛ do jego
domu. Rozejrzy sie˛, co jest w s´rodku i co warto zrabowac´.
Reszta gangu ma ułatwione działanie... O Boz˙e, jak juz˙
po´z´no! – zreflektowała sie˛, bo zegar na wiez˙y kos´cielnej
wybił godzine˛. – Zbierajmy sie˛. Miłej kolacyjki!
Z ponura˛ mina˛ patrzył za oddalaja˛ca˛ sie˛ para˛. Charlie
był wujkiem Chrissie? Dlaczego nic mu o tym nie
powiedziała? Dlaczego celowo to przed nim ukryła,
dlaczego sugerowała, z˙e jedynie wyste˛puje w imieniu
rodziny Platto´w, nie powiedziała, z˙e sama do niej nalez˙y?
Obrazy sprzed lat jak z˙ywe stane˛ły mu przed oczami.
Charlie, kto´ry był od niego kilka lat starszy, bezlitos´nie
wykorzystał jego naiwnos´c´. Uwierzył, z˙e naprawde˛ chce
sie˛ z nim zaprzyjaz´nic´, z˙e wczes´niejsze brutalne trak-
towanie było nieporozumieniem. Zaufał mu wtedy,
uwierzył w kłamliwe zapewnienia. To wtedy dostał
gorzka˛ lekcje˛ z˙ycia i nauczył sie˛ ostroz˙nos´ci, nawet
pewnego cynizmu, w stosunku do innych. Potem przez
całe z˙ycie bronił sie˛ przed takimi jak Charlie. W jakims´
stopniu ta umieje˛tnos´c´ przydała mu sie˛ w po´z´niejszym
z˙yciu, kiedy z rezerwa˛podchodził do oferowanych mu na
sprzedaz˙ antyko´w. W jego zawodzie ta podejrzliwos´c´
była bardzo wskazana. Tylko, z˙e ani przez chwile˛ nie
postało mu w głowie, by byc´ podejrzliwym w stosunku
do Chrissie.
Tej dziewczynie zaufał od razu, bezgranicznie
i całkowicie bez zastrzez˙en´. S
´
wie˛cie wierzył w kaz˙de
jej słowo, nie wa˛tpił ani przez moment. Dał sie˛
jej porwac´ tak gwałtownie i szalen´czo, z˙e nie było
czasu na opamie˛tanie. Nie mys´lał, nie zastanawiał
sie˛ wcale.
Jednak ona nie czuła tego tak jak on. Gdyby było
inaczej, to czy przyszłoby jej do głowy, by cos´ przed nim
ukrywac´, by zataic´, kim był dla niej Charlie?
Zataiła to przed nim. Skrzywił sie˛ mimowolnie.
Twarz mu sie˛ zmieniła. Nawet nie pro´bował jej usprawie-
dliwiac´. Przeciez˙ nie chodzi o to, z˙e zataiła przed nim
informacje˛, ale z˙e celowo wprowadziła go w bła˛d.
Oszukała go. Miała tyle okazji, by wyjawic´ mu prawde˛,
by szczerze powiedziec´, z˙e Charles był jej wujem. To
oszustwo zupełnie do niej nie pasowało. Przeciez˙ cecha˛,
kto´ra go najbardziej w niej urzekła, była jej otwartos´c´
i naturalnos´c´, wydawała sie˛ taka szczera i serdeczna... ale
teraz widac´, z˙e to było tylko złudzenie, wyuczona gra.
Przecia˛ł skwer i ruszył w kierunku domu. Po drodze
przekonywał sam siebie w duchu, z˙e niepotrzebnie tak sie˛
przeja˛ł, z˙e zbyt pochopnie wycia˛gał wnioski. Ocenił ja˛
i pote˛pił, nie daja˛c jej szansy na wyjas´nienie, na obrone˛.
Bo przeciez˙ musza˛ istniec´ jakies´ powody, dla kto´rych nie
powiedziała mu prawdy.
Na przykład, jakie? – odezwała sie˛ bardziej cyniczna
strona jego natury.
Moz˙e po prostu zapomniała. No tak. Och, wiesz, przy
okazji, zapomniałam ci o czyms´ powiedziec´. Charles
Platt był moim wujkiem.
Pokre˛cił głowa˛ i, mimowolnie nas´laduja˛c swe liczne
nastoletnie siostrzenice i bratanko´w, bardzo stanowczo
powiedział:
– Nie!
Słowa Jenny bardzo go poruszyły, ale nim doszedł do
domu, pows´cia˛gna˛ł emocje. Po drodze uprzejmie poroz-
mawiał z mieszkaja˛ca˛ trzy domy wczes´niej Ruth, gratu-
luja˛ca˛ mu wspaniale utrzymanego kwietnika przed wej-
s´ciem.
Ruth, poza tym, z˙e była sa˛siadka˛, razem z Jenny
działała w organizacjach charytatywnych. Znali sie˛ od
lat.
Elegancka i mimo swojego wieku nadal bardzo atrak-
cyjna, Ruth promieniała szcze˛s´ciem i rados´cia˛. Los
potraktował ja˛ bardzo łaskawie, bo zupełnie nieoczeki-
wanie odnalazła swoja˛ młodzien´cza˛ miłos´c´. Po s´lubie
z mieszkaja˛cym w Stanach Grantem, kilka miesie˛cy
w roku spe˛dzała u jego rodziny, przez pozostałe miesia˛ce
mieszkali w Haslewich. Zawsze wyja˛tkowo uczynna
i z˙yczliwa, nadal udzielała sie˛ w miasteczku.
– To nie moja zasługa – z us´miechem przyznał Guy,
słysza˛c jej pochwały. – Nie mam re˛ki do ros´lin, nie tak
jak ty. Na szcze˛s´cie Bernard czuwa nad moim ogro´dkiem
i dzie˛ki niemu to jakos´ wygla˛da.
Bernard Philips ro´wniez˙ nalez˙ał do rodziny Coo-
ke’o´w. Wraz z dziec´mi prowadził centrum ogrodnicze,
w kto´rym Guy tez˙ miał troche˛ udziało´w. Nic dziwnego,
z˙e niekto´rzy z rodziny z˙artem mo´wili na Guya ,,bankier’’.
Wiedział, z˙e w powszechnej opinii uchodzi za rzutkiego
i zdecydowanego biznesmena, kto´ry wie, czego chce,
i potrafi postawic´ na swoim, z˙e działa w oparciu o chłod-
na˛ kalkulacje˛. Nie dalej jak na Boz˙e Narodzenie siostra
z˙artem stwierdziła, z˙e z taka˛natura˛nigdy sie˛ nie zakocha,
z˙e za bardzo rozwaz˙a za i przeciw. I po´ki nie poznał
Chrissie, sam wierzył w prawdziwos´c´ tej oceny.
Chrissie... Moz˙e byłoby lepiej, gdybym jej w ogo´le nie
spotkał, pomys´lał z gorycza˛, gdy juz˙ poz˙egnał sie˛ z Ruth
i ruszył do siebie.
Jaka ona naprawde˛ jest? Czy jest otwarta˛ i przyjazna˛
istota˛, jaka˛chciał w niej widziec´, czy moz˙e kims´ zupełnie
innym?
Czy wina lez˙y po jej stronie, czy tez˙ moz˙e to on sam
siebie oszukał, bo dopatrywał sie˛ w niej cech, jakich
wcale nie miała... bo z go´ry załoz˙ył, z˙e spotkał ideał?
Moz˙e stworzył sobie jej wyidealizowany obraz,
a zwyczajne ziemskie poz˙a˛danie wzia˛ł za cos´ duchowe-
go, boskiego?
Po´ł godziny po´z´niej zarzucił przygotowania do kola-
cji, nie miał juz˙ do tego serca. Jest tylko jeden sposo´b, by
dowiedziec´ sie˛ prawdy – musi ja˛ wprost zapytac´ o Char-
liego Platta.
ROZDZIAŁ SZO
´
STY
Włoz˙yła tyle staran´, by doprowadzic´ dom do porza˛d-
ku, a jednak w powietrzu nadal unosił sie˛ nieprzyjemny
zapach kojarza˛cy sie˛ z wilgocia˛ i zaniedbaniem. Chrissie
skrzywiła sie˛ z nieche˛cia˛ i zmarszczyła nos.
Stare przes´cieradło, kto´rym przykryła biurko, by
chronic´ je przed kurzem, zes´lizgne˛ło sie˛ nieco. Dziew-
czyna podeszła; by je poprawic´. Zatrzymała sie˛ i uwaz˙nie
popatrzyła na stary mebel. Doskonale rozumiała, dlacze-
go mamie tak bardzo zalez˙ało na tym biureczku.
Niewielki mebel miał w sobie dawny urok i ciepło.
Przyjemnie było przecia˛gna˛c´ dłonia˛ po jego powierz-
chni, poczuc´ dotyk gładkiego drewna. Chrissie pogładzi-
ła biurko i us´miechne˛ła sie˛ do siebie.
Nie znała sie˛ na meblach, ale to biureczko raczej nie
przedstawia soba˛ duz˙ej wartos´ci. Za dwa miesia˛ce be˛da˛
urodziny mamy. Kupi je od siebie i da mamie w prezen-
cie, postanowiła.
Us´miechała sie˛ jeszcze, mys´la˛c o przyjemnos´ci, jaka˛
zrobi mamie, kiedy Guy zastukał do drzwi.
Pos´piesznie pobiegła, by mu otworzyc´. Zdumiała sie˛,
kiedy stana˛ł na progu. Był zachmurzony i zamiast, jak sie˛
spodziewała, wzia˛c´ ja˛ w ramiona, odsuna˛ł sie˛ nieco, jak-
by chca˛c zachowac´ dystans.
Przebiegły jej przez mys´l złowrogie słowa Natalie.
Zawahała sie˛. Na zewna˛trz było zimno, w domu tez˙ sie˛
ochłodziło. Drz˙a˛c z zimna, odwro´ciła sie˛, by wzia˛c´
płaszcz. Kiedy wro´ciła z holu, Guy stał z oczami wbitymi
w otwarte drzwi frontowego saloniku. Zamarła, widza˛c
jego mine˛.
– Czy... czy cos´ sie˛ stało? – zapytała z niepokojem.
– Co tu robi to biurko? – odezwał sie˛ ostro.
Znieruchomiała, słysza˛c jego oskarz˙ycielski ton. Ser-
ce niemal stane˛ło jej w miejscu.
– Czekam, by zostało wycenione. Nalez˙ało do...
– Urwała, zagryzła usta.
Guy przygla˛dał sie˛ jej z dziwnym wyrazem twarzy.
– No dalej – zache˛cił ja˛ z obłudna˛ uprzejmos´cia˛.
– A moz˙e ja za ciebie dokon´cze˛? Nalez˙ało do Charliego
Platta, powszechnie znanego łajdaka i w dodatku zło-
dzieja. I choc´by nie wiem jak wysilac´ wyobraz´nie˛, to
w z˙aden sposo´b nie da sie˛ uwierzyc´, z˙e był włas´cicielem
akurat tego biurka.
Pobladła, słysza˛c ws´ciekłos´c´ wibruja˛ca˛ w jego głosie.
Od samego pocza˛tku wiedziała, z˙e nie darzył sympatia˛
jej wujka. Czuła to, choc´ włas´ciwie sam wiele nie mo´wił
na jego temat. Ska˛d wzie˛ło sie˛ w nim tyle złos´ci
i goryczy, jakich wcale sie˛ po nim nie spodziewała?
Patrzyła na niego szeroko rozszerzonymi oczami, zdu-
miona i zaskoczona, zupełnie nie poznaja˛c w nim
czułego kochanka, jakim był ledwie pare˛ godzin temu.
– Ale ty z pewnos´cia˛ dobrze o tym wiesz, prawda,
Chrissie? Dlatego tak starannie ukryłas´ przede mna˛
istnienie tego biurka... podobnie jak fakt, z˙e Charlie Platt
był twoim wujkiem.
– Nie! – wykrzykne˛ła.
– Nie?! Co znaczy nie?! – zawołał z ws´ciekłos´cia˛.
– Nie był twoim wujkiem?!
Zagryzła usta. Była w takim szoku, z˙e nie mogła
wydobyc´ z siebie głosu, nie mogła sie˛ bronic´. Wiedziała,
z˙e wczes´niej czy po´z´niej nadejdzie moment, kiedy
wreszcie be˛dzie musiała powiedziec´ mu, kim naprawde˛
jest. I niepotrzebnie sie˛ z tym ocia˛gała. Ale tez˙ nigdy nie
przypuszczała, z˙e Guy moz˙e to przyja˛c´ w taki sposo´b, z˙e
wywrze to na nim takie piorunuja˛ce wraz˙enie. Dlaczego
patrzy na nia˛ w taki sposo´b, z taka˛ przeraz˙aja˛ca˛ pogarda˛
i pote˛pieniem?
– Ja... miałam ci to powiedziec´... chciałam ci powie-
dziec´ – szepne˛ła. – Ale...
– Jasne, z˙e chciałas´ – przerwał jej z ironia˛ w głosie.
– Nie było kiedy... wszystko stało sie˛ tak szybko
– zacze˛ła ostroz˙nie, boja˛c sie˛, by niepotrzebnym słowem
nie zepsuc´ tego, co było mie˛dzy nimi, nie zniszczyc´;
sprawic´, by zdołał ja˛ zrozumiec´.
– No tak. Za szybko, bys´ zda˛z˙yła sie˛ tego pozbyc´, co?
To miałas´ na mys´li? – mrukna˛ł przez ze˛by, skinieniem
głowy wskazuja˛c na biurko. – Wiedziałem, z˙e Charlie
chwyta sie˛ ro´z˙nych sposobo´w, by zdobyc´ pienia˛dze na
alkohol, ale nie przypuszczałem, z˙e posuwa sie˛ do
sprzedawania kradzionych rzeczy...
– O czym ty mo´wisz? – wybuchne˛ła. – To biurko nie
jest ukradzione. Nalez˙ało do mojej prababci...
– To biurko – ucia˛ł Guy, starannie wymawiaja˛c kaz˙de
słowo – zostało skradzione niecałe dwa tygodnie temu
z Queensmead. Znam je, nawet bez policyjnego opisu,
bo sam wyceniałem je na pros´be˛ Bena Crightona. To jest
kopia z francuskiego oryginału, wie˛c nie ma szczego´lnej
wartos´ci – podsumował chłodno. – Jako kopia jest
dziesie˛ciokrotnie mniej warte.
– Kłamiesz – os´wiadczyła z przekonaniem, czuja˛c, z˙e
wczes´niejszy le˛k i przeraz˙enie uste˛puja˛, a zamiast nich
wzbiera w niej złos´c´.
O co on chce ja˛ oskarz˙yc´? Co chce jej wmo´wic´?
Przeciez˙ mama jednoznacznie stwierdziła, z˙e to biurecz-
ko nalez˙ało do jej prababci, miała na to jej słowo. A jej
słowo jest dla niej najwaz˙niejsze, najbardziej sie˛ liczy.
– Ja kłamie˛? – zapytał, przymruz˙aja˛c oczy i zacis-
kaja˛c pie˛s´ci. Mimowolnie cofne˛ła sie˛ o krok. Poczuła, z˙e
policzki jej płona˛, bo widza˛c jej ruch, Guy wycedził
przez ze˛by: – Nie podnosze˛ re˛ki na kobiety. Nawet na
takie jak ty.
Na kobiety takie jak ty!
– Ciekawy jestem, ile jeszcze rzeczy tu pochował.
I co sie˛ z nimi stało. Wydaje mi sie˛, z˙e policja tez˙ be˛dzie
bardzo zainteresowana znalezieniem odpowiedzi na te
pytania.
Serce zabiło jej gwałtownie. Z trudem zapanowała
nad soba˛. Nie da sie˛ zastraszyc´. Bo niby dlaczego? Nie
zrobiła nic złego, podobnie jak wujek. To biurko od
pokolen´ było w ich rodzinie, a Guy musiał pomylic´ je
z innym. To jedyne wytłumaczenie.
W napie˛ciu mierzyli sie˛ wzrokiem, stoja˛c na wprost
siebie w wa˛skim holu. Chrissie nie mogła uwierzyc´, z˙e
jeszcze kilka godzin temu lez˙ała w jego ramionach,
słuchaja˛c zapewnien´ o dozgonnej miłos´ci, marza˛c
o wspo´lnej przyszłos´ci.
Sama nie wiedziała, czy bardziej jej sie˛ chce s´miac´, czy
płakac´. Moz˙e jedno i drugie. Jak mogła byc´ taka głupia?
Dopiero teraz docierało do niej, z˙e nie powinna mu ufac´,
nie powinna okazywac´ mu tyle zaufania. Ilu innym
opowiadał te same bajki, ile innych oszukał w ten sam
sposo´b? Czy naprawde˛ przyszedł teraz, z˙eby sie˛ pokło´cic´,
os´wiadczyc´, z˙e to wszystko przez nia˛, z˙e to jej wina?
Miłos´c´! Przeciez˙ on nie ma poje˛cia, co to znaczy. Za
to ona... Tak, ona wie. I choc´ zranił ja˛ tak boles´nie, jest
gotowa mu darowac´. Niech tylko ja˛ przytuli, poprosi
o przebaczenie, wyzna, z˙e popełnił bła˛d. Niech powie, z˙e
zareagował tak gwałtownie, bo wiadomos´c´, z˙e jest
siostrzenica˛ Charliego, spadła na niego jak grom z jas-
nego nieba. Wszystko mu wybaczy. Ale rzut oka na twarz
Guya rozwiał jej nadzieje. Nie przeprosi jej. Wie˛c
dobrze, nie be˛dzie go błagac´. I nie pokaz˙e, jak bardzo
cierpi, jak rozpaczliwie pragnie go zatrzymac´. Wypros-
towała sie˛ dumnie.
– Mys´le˛, z˙e w tej sytuacji be˛dzie najlepiej, jak sta˛d
wyjdziesz – powiedziała cicho.
– Wiesz co? – Skrzywił sie˛ z sarkazmem. – Chyba
masz racje˛. O Boz˙e! – dodał, potrza˛saja˛c z niedowierza-
niem głowa˛ i kieruja˛c sie˛ do wyjs´cia. – Ale mnie
podeszłas´. Gdyby Jenny sie˛ przypadkiem nie wymkne˛ło,
z˙e jestes´ siostrzenica˛ Charliego...
– Sama bym ci o tym powiedziała – odrzekła z god-
nos´cia˛. – Nie zrobiłam tego tylko z tego powodu, z˙e nie
kryłes´ nastawienia, jakie do niego miałes´. To dlatego...
– Okłamałas´ mnie – przerwał jej lodowatym tonem.
– Tak samo jak ty mnie, kiedy cie˛ pytałam o Jenny
– zarzuciła mu zuchwale. – Dzisiaj po południu spot-
kałam twoja˛ siostre˛, była z kuzynka˛. Wygla˛da na to, z˙e
nie jestes´ stały w uczuciach. Nie wystawiły ci najlepszej
opinii – us´miechne˛ła sie˛ z gorycza˛. – Szkoda, z˙e nie
wiedziałam o tym wczes´niej.
Po jego minie widziała, z˙e jest ws´ciekły. Odwaga ja˛
opus´ciła, ale z jakiej racji tylko on miał prawo ja˛
oskarz˙ac´?
To prawda, z˙e z´le zrobiła, nie mo´wia˛c mu o Charlesie,
ale przynajmniej nie ukrywała przed nim historii swoich
wczes´niejszych zwia˛zko´w z me˛z˙czyznami.
Nic dziwnego, z˙e jest takim doskonałym kochankiem,
pomys´lała zgryz´liwie, zbieraja˛c siły i mnoz˙a˛c argumen-
ty, by przekonac´ sama˛ siebie, z˙e da sobie rade˛ bez niego,
z˙e jakos´ to przez˙yje.
– Nie wiem, co słyszałas´ i od kogo – odezwał sie˛
spokojnie. I wcale mnie to nie obchodzi. A co do Jenny...
To wyła˛cznie moja sprawa, a ona nigdy nie odwzajem-
niała moich uczuc´. Zawsze była i jest wierna Jonowi.
– No tak, ty moz˙esz o tym cos´ wiedziec´ – rzuciła
zjadliwie, chca˛c mu dopiec.
– Och, ty je˛dzo! – parskna˛ł Guy.
Z całej siły pchna˛ł drzwi i znikna˛ł za progiem.
W tym domu juz˙ i tak jest wystarczaja˛co duz˙o wilgoci,
przemawiała sobie do rozsa˛dku, daremnie staraja˛c sie˛
powstrzymac´ płyna˛ce bez ustanku łzy. Mine˛ła juz˙ dobra
godzina, od chwili gdy Guy, trzasna˛wszy drzwiami,
wyszedł na dwo´r. Rozpacz, jaka ja˛ ogarne˛ła po jego
odejs´ciu, zdawała sie˛ nie miec´ dna. Musze˛ sie˛ wzia˛c´
w gars´c´, powtarzała, ale to nie skutkowało. Za kaz˙dym
razem, gdy juz˙ mys´lała, z˙e wreszcie sie˛ opanowała,
zdradzieckie, gora˛ce łzy znowu zaczynały cisna˛c´ sie˛ do
oczu, paliły pod powiekami.
Aby zaja˛c´ czyms´ mys´li, postanowiła zabrac´ sie˛ za
sprza˛tanie. Moz˙e choc´ w ten sposo´b na chwile˛ przestanie
mys´lec´ o nieoczekiwanie utraconej miłos´ci, o tym, co tak
szybko i bez zapowiedzi sie˛ stało. Przez cały wieczo´r
pracowicie czys´ciła niewielka˛, urza˛dzona˛ w starym stylu
kuchnie˛, uparcie szoruja˛c kaz˙dy centymetr powierzchni.
Kiedy skon´czyła, dłonie piekły i bolały nie mniej niz˙
zranione serce.
Jak mogła byc´ taka głupia, tak dac´ sie˛ omotac´, zwies´c´
jego pie˛knym sło´wkom? Jak mogła choc´ przez chwile˛
wierzyc´ w jego zapewnienia o miłos´ci, łudzic´ sie˛, z˙e on
naprawde˛ ja˛ kocha?
Czy zupełnie straciła rozum, zdolnos´c´ logicznego
mys´lenia, krytycznej oceny jego intencji? Nie potrafiła
znalez´c´ z˙adnego racjonalnego wytłumaczenia tego, co
sie˛ stało. Po prostu z˙adnego.
To przeciez˙ jasne, z˙e on jej nigdy nie kochał. Bo i jak
mo´głby? Przede wszystkim wcale jej nie znał, od tego
trzeba zacza˛c´. Moz˙e po prostu skorzystał z nadarzaja˛cej
sie˛ okazji, posłuz˙ył sie˛ nia˛, by zapomniec´ o Jenny,
o swoim, jak sam powiedział, nie spełnionym i nie
maja˛cym nadziei na spełnienie uczuciu? To moz˙liwe,
przemkne˛ło jej przez mys´l. Poczuła sie˛ jeszcze gorzej.
Oczywis´cie, z˙e jej nie kochał. Tak samo jak ona nie
kochała jego. Wcale go nie kochała. Tylko dlaczego
w takim razie zachowuje sie˛ jak nieszcze˛s´liwa bohaterka
melodramatu, załamuja˛c re˛ce i wypłakuja˛c oczy? Powin-
na sie˛ cieszyc´, z˙e to sie˛ tak skon´czyło, z˙e odkrył przed nia˛
karty. Przeciez˙ im kro´cej to trwało, tym lepiej.
A te wszystkie wyssane z palca bzdury, kto´re jej
opowiadał, te plany wyjazdu do Amsterdamu po za-
re˛czynowy piers´cionek i s´lubne obra˛czki. Z
˙
e tez˙ w to
uwierzyła! Tak, to naprawde˛ szcze˛s´cie, z˙e sie˛ juz˙ skon´-
czyło. Tak be˛dzie dla niej duz˙o, duz˙o lepiej.
Po wyjs´ciu od Chrissie nie ruszył prosto do domu. Nie
chciał tam is´c´. Jak ogłuszony bła˛kał sie˛ po ulicach,
pro´buja˛c znalez´c´ jakies´ wytłumaczenie tego, co sie˛ stało,
zrozumiec´ i nazwac´ emocje, jakie go ogarne˛ły. Po raz
pierwszy od czaso´w, gdy przestał byc´ chłopakiem,
dos´wiadczał tak porywczej, domagaja˛cej sie˛ natychmias-
towego spełnienia potrzeby wyładowania agresji, po-
czucia przemoz˙nej, gotuja˛cej sie˛ w nim ws´ciekłos´ci.
Czystej agresji samej w sobie, nie skierowanej przeciwko
konkretnej osobie. Najche˛tniej chciałby uderzyc´ w cos´
z całej siły, moz˙e wtedy choc´ troche˛ by sie˛ rozładował.
Szedł bez celu, zaprza˛tnie˛ty własnymi mys´lami, stara-
ja˛c sie˛ opanowac´ dre˛cza˛ce go uczucia. Spochmurniał,
gdy nieoczekiwanie spostrzegł, z˙e nogi zaniosły go pod
szkołe˛, do kto´rej chodził przed laty. To tutaj spotkał
Charliego Platta, tutaj przez˙ył pierwsze dziecinne le˛ki,
poznał smak uzalez˙nienia i szantaz˙u.
,,Chciałam ci powiedziec´!’’ – zaklinała sie˛ Chrissie,
kiedy rzucił jej w twarz swoje oskarz˙enia. Ale czy mo´gł
jej wierzyc´, czy mo´gł jej ufac´? Zwłaszcza po tym, jak
zobaczył to skradzione biurko? W dodatku z takim
przekonaniem twierdziła, z˙e to biurko od lat jest w ich
rodzinie. Ale ma tupet!
Przez mgnienie nawet był skłonny jej uwierzyc´. Było
cos´ takiego w jej oczach, co obudziło w nim wa˛tpliwos´ci,
juz˙ nawet sam zaczynał sie˛ zastanawiac´, czy moz˙e
jednak... ale wtedy cisne˛ła w niego ta˛ zjadliwa˛ uwaga˛ na
temat jego podejrzanej reputacji i dodała złos´liwy ko-
mentarz o Jenny Crighton.
Zapatrzył sie˛ na pusty dziedziniec, jeszcze raz od-
twarzaja˛c w pamie˛ci kło´tnie˛ z Chrissie. Pamie˛tał kaz˙de
słowo, kaz˙da˛ chwile˛. Buzuja˛ca w nim złos´c´ juz˙ sie˛
rozwiała, odeszła. Nie było juz˙ w nim z˙adnego uczucia,
tylko przykra pustka, poczucie osamotnienia i straconych
złudzen´.
Powinien byc´ bardziej ostroz˙ny, bardziej przezorny.
Dlaczego nie posłuchał wewne˛trznego głosu, ostrzegaja˛-
cego, by uwaz˙ał, by... Ale teraz za po´z´no wylewac´ z˙ale,
to juz˙ niczego nie zmieni, nic nie pomoz˙e. Przez tyle lat
wydawało mu sie˛, z˙e kocha Jenny, z˙e to prawdziwe
uczucie. Nie powstało w nim od razu, dojrzewało powoli,
nabierało barw. Dopiero teraz zdał sobie sprawe˛, z˙e sie˛
mylił, z˙e to było jedynie przywia˛zanie, głe˛boka sym-
patia, wynikaja˛ca raczej z samotnos´ci, z potrzeby blis-
kiego kontaktu z drugim człowiekiem, była to przyjaz´n´
rozkwitaja˛ca w cieple wrodzonej serdecznos´ci Jenny.
Uczucie, jakie wzbudziła w nim Chrissie, było cał-
kowicie inne, zwalało z no´g, pochłaniało wszystko. Było
jak eksplozja, wszechogarniaja˛ce. I spadło na niego
nieoczekiwanie, bez z˙adnego ostrzegawczego znaku. Jak
piorun z jasnego nieba. W jednej chwili stał sie˛ innym
człowiekiem, co innego zacze˛ło byc´ dla niego waz˙ne,
czego innego pragna˛ł. Bywały chwile, z˙e ze zdumieniem
pytał samego siebie, co sie˛ z nim dzieje. Nie poznawał
sam siebie. Ta miłos´c´ była...
Była? Skrzywił sie˛ z gorzkim us´miechem. Odwro´cił
sie˛ i zacza˛ł is´c´ w strone˛ domu.
Kogo chciał oszukac´, samego siebie? Miłos´c´... Uczu-
cia, jakie miał dla Chrissie, nie da sie˛ tak po prostu
przekres´lic´, postanowic´, z˙e to juz˙ koniec, z˙e sprawa
skon´czona. Daremnie sie˛ łudzi, z˙e to sie˛ moz˙e udac´.
I choc´ mu cie˛z˙ko na duszy, choc´ gardzi soba˛, to ta miłos´c´
jest silniejsza od niego.
Wszedł do domu i pierwsze kroki bezwiednie skie-
rował do kuchni. Prawie przygotowana wystawna ko-
lacja, kto´ra˛ zamierzał ugos´cic´ Chrissie, była jak nie-
wczesny z˙art. Z ponura˛ mina˛ zgarna˛ł talerze i wrzucił
je do kosza.
Butelka dobrego wina, kto´re miało us´wietnic´ wieczo´r,
stała na stole. Wzia˛ł ja˛w re˛ke˛, popatrzył na kosz i z z˙alem
spojrzał na wino. Nie, to juz˙ przesada. Taki wyja˛tkowy
rocznik. W dodatku była otwarta, przed wyjs´ciem wyja˛ł
korek, by szlachetny trunek nabrał aromatu. Sie˛gna˛ł po
kieliszek, nalał sobie troche˛.
Wino było doskonałe, lecz nawet ten wspaniały smak
i aksamitne ciepło rozchodza˛ce sie˛ po jego ciele, nie
łagodziło udre˛ki. Opro´z˙nił kieliszek, nalał naste˛pny.
Zawsze sie˛ szczycił, z˙e jest dobrym psychologiem, z˙e
potrafi włas´ciwie ocenic´ charakter innych. Ale dzisiejszy
wieczo´r dowio´dł, z˙e bardzo sie˛ mylił, z˙e był za bardzo
w sobie zadufany. Tak dał sie˛ nabrac´, tak go omotała...
Popatrzył na pusty kieliszek. Zmarszczył brwi, napeł-
nił go ponownie. Za po´z´no przeklinac´ los, kto´ry skrzyz˙o-
wał ich drogi, to juz˙ niczego nie zmieni. Powinien raczej
miec´ pretensje do siebie, do własnej głupoty. To jego
wina, z˙e tak dał sie˛ oszukac´, z˙e był taki naiwny.
Niewidza˛cym wzrokiem popatrzył na butelke˛. Juz˙ nie-
wiele w niej zostało. Włas´ciwie nie ma sensu zostawiac´
resztki na potem. Wzia˛ł butelke˛ i kieliszek i powoli
zacza˛ł wchodzic´ na schody.
S
´
niło mu sie˛, z˙e jest przy nim Chrissie. Przytulał ja˛ do
siebie, rozkoszował sie˛ znajomym ciepłem jej ciała.
Naraz poczuł, z˙e zesztywniała w jego us´cisku. Popatrzył
nad jej ramieniem. Z oddali ktos´ sie˛ im przypatrywał.
– Dlaczego na niego patrzysz? – zapytał zazdros´nie,
z niesmakiem patrza˛c na porozumiewawczy us´mieszek
Charliego, kryja˛cego sie˛ w cieniu szkolnej bramy. – Prze-
ciez˙ wiesz, kto to jest, prawda?
– Musze˛ is´c´ do niego. – Wyrwała sie˛ z jego obje˛c´.
Charlie stał teraz tuz˙ obok, go´ruja˛c nad nim jak wtedy,
gdy był małym chłopcem. Patrza˛c na Guya ze złos´liwym
us´mieszkiem, uja˛ł Chrissie za ramie˛.
– Chyba nie sa˛dziłes´, z˙e jej chodzi o ciebie, co?
– zas´miał sie˛ wyzywaja˛co i oboje z Chrissie zacze˛li sie˛
oddalac´. Jeszcze brzmiał mu w uszach jego nieprzyjem-
ny s´miech, kiedy dobiegły go słowa skierowane do
dziewczyny: – Zobacz, co dla ciebie mam – oznajmił
Charlie i pokazał re˛ka˛ na biurko, kto´re nie wiadomo ska˛d
pojawiło sie˛ na chodniku.
– Nie dotykaj tego! – krzykna˛ł, z˙eby ja˛ powstrzymac´,
ale Chrissie tylko wybuchne˛ła s´miechem.
– A niby dlaczego? – odkrzykne˛ła. – Charlie mi je
dał!
– Nie! – zaoponował tak głos´no, z˙e ten okrzyk
wyrwał go ze snu.
Usiadł na ło´z˙ku i gwałtownie zamrugał powiekami,
pro´buja˛c przebic´ wzrokiem panuja˛ca˛w pokoju ciemnos´c´.
Z trudem dochodził do siebie. Wcia˛z˙ jeszcze był poruszo-
ny wydarzeniami, kto´re przed chwila˛ przez˙ywał we s´nie.
,,Nic dziwnego, z˙e Chrissie woli nie rozpowiadac´
woko´ł o swoich powia˛zaniach z Charlesem’’, przypo-
mniała mu sie˛ rzucona mimochodem niewinna uwaga
Jenny.
,,To biurko nie zostało nikomu ukradzione. Nalez˙ało
jeszcze do mojej prababci’’ – z przekonaniem zapewniała
go Chrissie.
,,Policja ma podstawy podejrzewac´, z˙e ws´ro´d tych
włamywaczy jest jakas´ kobieta’’ – poinformowała go
Jenny.
Je˛kna˛ł cie˛z˙ko i przewro´cił sie˛ na brzuch. Z całej siły
uderzył pie˛s´cia˛ w poduszke˛. Chrissie z cała˛ pewnos´cia˛
nie jest zamieszana w przeste˛pcza˛ działalnos´c´, nie moz˙e
miec´ nic wspo´lnego z tym włamaniem do Queensmead.
Co do tego ma niezbita˛ pewnos´c´. Ale przeciez˙ nie dalej
jak dwadzies´cia cztery godziny temu dałby głowe˛, z˙e ta
dziewczyna nie jest w stanie nikogo oszukac´ czy okła-
mac´. Tak przeciez˙ było.
Rozbudził sie˛ całkowicie. Połoz˙ył sie˛ na plecach i wbił
oczy w sufit. I choc´ teraz doszło tyle nowych rzeczy, fakto´w,
kto´rych istnienia nawet nie przypuszczał, to paradoksalnie
nie tylko ciałem, ale cała˛ dusza˛ wyrywał sie˛ ku niej.
Jeszcze nigdy nie te˛sknił tak mocno za z˙adna˛ kobieta˛,
z˙adnej nie brakowało mu tak rozpaczliwie. Nigdy. Nawet
Jenny. To tylko potwierdzało mys´l, kto´ra˛ juz˙ wczes´niej
sobie us´wiadamiał, a z kto´ra˛ nie chciał sie˛ pogodzic´:
Chrissie była ta˛ jedna˛ jedyna˛, tylko ja˛ mo´gł pokochac´.
Niestety, na tym sie˛ kon´czyło. Nie miał juz˙ złudzen´, z˙e
i ona czuje tak samo. Jego nadzieje rozwiały sie˛ jak dym.
Jedno tylko nie dawało mu spokoju. Dlaczego w ogo´le
przystała na ich znajomos´c´, jakie motywy nia˛ kierowały,
z˙e zgodziła sie˛ na zwia˛zek z nim? Bała sie˛ nudy? Czy
moz˙e uznała to za dobry sposo´b na uprzyjemnienie
pobytu w Haslewich?
Chociaz˙ z drugiej strony był s´wie˛cie przekonany, z˙e to
ledwie zauwaz˙alne wahanie i jej brak dos´wiadczenia nie
były gra˛, z˙e rzeczywis´cie była z nim całkowicie szczera.
Na pewno nie nalez˙ała do dziewczyn, dla kto´rych seks
jest jedynie zabawa˛, niczym wie˛cej.
Od wypitego wina bolała głowa, udre˛czona dusza
i zbolałe ciało nie dawały chwili wytchnienia.
Zamkna˛ł oczy, pro´buja˛c wzia˛c´ sie˛ w gars´c´. Jestes´
dorosłym człowiekiem, pouczał siebie w duchu, opamie˛-
taj sie˛. Masz inne rzeczy na głowie, sprawy do załat-
wienia. I chyba nie chcesz, by całe miasto huczało od
plotek, a ludzie nabijali sie˛ z ciebie, z˙e dałes´ sie˛ tak
wrobic´.
Odkładał słuchawke˛, gdy usłyszał dzwonek do drzwi.
Od razu po przebudzeniu wzia˛ł paracetamol, ale bo´l
nadal rozsadzał mu głowe˛. Nieoczekiwany dz´wie˛k spra-
wił, z˙e serce zabiło mu mocniej. Pos´piesznie podszedł do
drzwi. Oczywis´cie, powinien sie˛ tego spodziewac´. To nie
była Chrissie. Zreszta˛, na co liczył? Przeciez˙ mie˛dzy nimi
wszystko skon´czone i jes´li ma choc´ odrobine˛ oleju
w głowie, to powinien dzie˛kowac´ Bogu, z˙e tak sie˛ stało,
nim jeszcze bardziej sie˛ os´mieszył.
– Guy, dobrze sie˛ czujesz? – z niepokojem odezwała
sie˛ Jenny, gdy machna˛ł jej re˛ka˛ na powitanie. – Wy-
gla˛dasz nieszczego´lnie.
Blask słon´ca był nie do zniesienia. Zmruz˙ył oczy. Jego
mina powinna wystarczyc´ za odpowiedz´.
– Przyjechałam, bo mamy niespodziewany problem
z jednym z dostawco´w – wyjas´niła Jenny, poda˛z˙aja˛c za
nim do kuchni. – Ale czy ci przypadkiem nie prze-
szkadzam? Jeszcze jest wczes´nie. Czy Chrissie...?
– Nie ma jej tutaj – powiedział kro´tko i dodał, nie
odwracaja˛c sie˛ do niej i nie patrza˛c na nia˛: – Mie˛dzy nami
wszystko skon´czone.
– Guy... – W jej głosie zabrzmiało zdumienie. – Daj
spoko´j, kaz˙demu zdarzaja˛ sie˛ kło´tnie – dopowiedziała,
chca˛c podtrzymac´ go na duchu. – Kto sie˛ lubi, ten sie˛
czubi, znasz to powiedzenie. Zobaczysz, jeszcze...
– Nie, Jenny – powiedział ponuro. Odwro´cił sie˛. – To
nie to, co mys´lisz. Dopo´ki wczoraj przypadkiem nie
usłyszałem tego od ciebie, nie miałem poje˛cia, z˙e Chrissie
jest powia˛zana z Charlesem Plattem. Z tego, co mo´wiła,
wynikało, z˙e tylko wyste˛puje w imieniu jego rodziny.
Jenny spochmurniała.
– Guy, tak mi przykro. Niepotrzebnie mi sie˛ to wyrwało.
Ale nie mys´lałam... po prostu byłam przekonana, z˙e wiesz.
– Nie wiedziałem – powiedział z gorycza˛. – Okłama-
ła mnie! – wybuchna˛ł i zacza˛ł nerwowo przemierzac´
poko´j. – I w dodatku...
– Guy, rozumiem, z˙e to cie˛ poruszyło, z˙e poczułes´ sie˛
dotknie˛ty – zacze˛ła łagodnie. – Wiem, z˙e nigdy nie
przepadałes´ za Charlesem i raczej go unikałes´, ale czy nie
przyszło ci do głowy, z˙e moz˙e włas´nie z tego powodu
Chrissie wolała nie wyjawiac´ ci prawdy... z˙e miała opory
i dlatego nie mogła sie˛ na to zdobyc´? – zapytała
w zamys´leniu.
Guy w milczeniu zapatrzył sie˛ w okno. Ciekawe, czy
Jenny starałaby sie˛ usprawiedliwiac´ dziewczyne˛, gdyby
wiedziała o biurku? Bardzo w to wa˛tpił.
– Nie chodzi tylko o to, z˙e zataiła przede mna˛ prawde˛
o swoim pokrewien´stwie z Charlesem – odparł z przymu-
sem. – Jest jeszcze cos´...
Umilkł, a zaintrygowana Jenny popatrzyła na niego
pytaja˛co.
– W mieszkaniu Charliego zobaczyłem biurko skra-
dzione Benowi – oznajmił i dodał szorstko: – Jen, widziałem
je na własne oczy. I zapewniam cie˛, z˙e nie ma mowy
o z˙adnej pomyłce. Nie tak dawno temu ogla˛dałem je bardzo
dokładnie, bo Ben chciał je wycenic´. Powiedziałem jej to
wszystko, ale ona upiera sie˛, z˙e to niemoz˙liwe. Twierdzi, z˙e
to biurko od lat nalez˙y do jej rodziny. A przeciez˙ nie jest az˙
tak naiwna, by sa˛dzic´, z˙e Charlie mo´gł miec´ taka˛rzecz. Nie
wmo´wisz mi, z˙e tego nie wie. Wystarczy popatrzec´ na to
barachło, jakie po nim pozostało. Zreszta˛...
– Moz˙e Chrissie naprawde˛ wierzy, z˙e to było jego
biurko – bez przekonania podsune˛ła Jenny.
– Dobre sobie! Niby czemu miałaby w to wierzyc´?
Przeciez˙ powiedziałem jej, z˙e to absolutnie niemoz˙liwe!
Powtarzałem jej to w ko´łko. Dobrze wiem, do kogo
nalez˙ało biurko.
– Bardzo mi ciebie szkoda, Guy. – Popatrzyła na
niego wspo´łczuja˛co. – Juz˙ sama nie wiem, co powie-
dziec´. Chrissie wydała mi sie˛ taka˛ miła˛ i otwarta˛ osoba˛.
Bardzo do siebie pasowalis´cie. A moz˙e... gdybys´ spro´bo-
wał jeszcze raz z nia˛ pomo´wic´...
– Po co? – prychna˛ł. – Z
˙
eby zno´w usłyszec´ kolejne
kłamstwa? – Pokre˛cił głowa˛. – Zreszta˛, juz˙ za po´z´no.
Zadzwoniłem na policje˛ i powiedziałem im o biurku.
Musiałem to zrobic´, Jenny – powiedział cicho, gdy Jenny
milczała. – Przeciez˙ wiesz.
– Tak, wiem – przyznała ze smutkiem.
– Maja˛ oddzwonic´ za po´ł godziny. Prosili, z˙ebym
pojechał z nimi zidentyfikowac´ biurko.
– Bardzo mi przykro, Guy – powto´rzyła Jenny.
– Mnie jeszcze bardziej – mrukna˛ł.
Wro´cili do spraw zwia˛zanych z organizacja˛ targu,
a kiedy skon´czyli, Jenny zacze˛ła zbierac´ sie˛ do odejs´cia.
– Jen, chciałbym cie˛ prosic´, z˙ebys´cie z Jonem
zachowali dla siebie to, co ci powiedziałem na temat
biurka – poprosił, z˙egnaja˛c sie˛ z nia˛. – Przynajmniej na
razie.
– Alez˙ oczywis´cie, nie ma sprawy – zapewniła.
– To i tak lada moment wyjdzie na jaw. Wszyscy sie˛
dowiedza˛, jak dałem sie˛ wpus´cic´ w maliny. Juz˙ widze˛
miny mojej rodzinki.
– Zawsze jest szansa, z˙e istnieje jakies´ racjonalne
wytłumaczenie – pro´bowała dodac´ mu otuchy, ale Guy
tylko zas´miał sie˛ gorzko.
– Dzie˛ki, Jen. To miło z twojej strony, ale oboje
wiemy, z˙e prawda jest inna. Absolutnie wykluczone,
z˙eby biurko mogło nalez˙ec´ do rodziny Platto´w. To
unikatowy mebel. Zostało wykonane na zamo´wienie
i choc´ nie chciałbym byc´ niedelikatny, to jednak jakos´
trudno mi uwierzyc´, by drobny farmer, jakim był pradzia-
dek Chrissie, mo´gł pozwolic´ sobie na taka˛ ekstrawagan-
cje˛. I z˙e w ogo´le miał potrzebe˛ posiadania takiego mebla.
Zgodnie z tym, co opowiada Ben, to biurko zostało
wykonane tylko dlatego, z˙e jego ojciec czuł sie˛ oszukany
przy podziale spadku. Rodzina z Chester nie chciała
oddac´ mu oryginalnego biurka, choc´ matka obiecała mu
je na łoz˙u s´mierci.
– Mhm... Ben czasem nie mo´wi całej prawdy, kiedy
jest dla niego niewygodna – skrzywiła sie˛ Jenny. – Zresz-
ta˛ z tego, co wiem, nigdy nie było powiedziane, z˙e biurko
ma przypas´c´ jego ojcu. Dwa identyczne biureczka zo-
stały zamo´wione we Francji dla sio´str bliz´niaczek z Che-
ster. Ojciec Bena obstalował sobie kopie˛. Zreszta˛ bar-
dziej po to, by utrzec´ nosa kuzynom z Chester niz˙
dlatego, z˙e według prawa biurko powinno dostac´ sie˛
jemu.
– Mo´wisz, z˙e były dwa oryginalne biurka? Ciekawe,
co sie˛ z nimi stało?
– Jedno ma Laurence, drugie Henry. Rzeczywis´cie sa˛
przepie˛kne. O niebo ładniejsze od biurka Bena, choc´
oczywis´cie nikt nigdy by sie˛ nie os´mielił mu tego
powiedziec´. – Zas´miała sie˛. – Znasz historie˛ tej odwiecz-
nej rywalizacji Bena z rodzina˛ z Chester. Ben jest s´wie˛cie
przekonany, z˙e jego ojciec był chodza˛cym ideałem.
A Ruth wcale nie ukrywa, z˙e ich ojciec był wyja˛tkowo
apodyktycznym i przekonanym o własnej nieomylnos´ci
człowiekiem. Ben widzi przeszłos´c´ zupełnie inaczej,
patrzy na ojca przez ro´z˙owe okulary... Guy, daj Chrissie
jeszcze jedna˛ szanse˛ – powiedziała na poz˙egnanie i le-
ciutko dotkne˛ła jego ramienia.
– Juz˙ za po´z´no. Za duz˙o zostało powiedziane. Zreszta˛
wa˛tpie˛, czy ona by tego chciała. Alez˙ okazałem sie˛
beznadziejnym głupcem. – Z ironia˛ pokiwał głowa˛.
Chrissie wprawdzie nie wypiła przed snem butelki
wina, ale spała nie lepiej niz˙ Guy. I z tych samych po-
wodo´w.
Za po´z´no było z˙ałowac´, z˙e od samego pocza˛tku nie
powiedziała mu o swoich koneksjach z Charlesem.
Przynajmniej w ogo´le by sobie nia˛ nie zawracał głowy,
od razu by ja˛ skres´lił, nie czekaja˛c, az˙ zakocha sie˛ w nim
bez pamie˛ci.
Bo gdyby naprawde˛ ja˛ kochał, to przeciez˙ dałby jej
szanse˛ obrony, pozwolił jej cos´ powiedziec´, chciałby
tych wyjas´nien´. Ale tak sie˛ nie stało. Zupełnie, jakby
szukał pretekstu i skorzystał z pierwszej okazji, by
zerwac´ ich znajomos´c´. A moz˙e, jak uprzedzała Natalie,
juz˙ mu przeszło, juz˙ sie˛ odkochał?
I te jego uwagi, te oskarz˙enia na temat biurka...
Wzdrygne˛ła sie˛, słysza˛c pukanie do drzwi. Przepełniła
ja˛ gwałtowna, nierozumna nadzieja. Tym wie˛kszym
zaskoczeniem był widok policyjnego radiowozu par-
kuja˛cego przed domem i stoja˛cego na progu policjanta.
Patrzył na nia˛ surowo. Tuz˙ obok niego, z ponura˛ mina˛,
stał Guy.
– Pani Oldham? – zapytał policjant, a kiedy skine˛ła
głowa˛, wszedł do s´rodka. – Podobno znajduje sie˛ tu
biurko, co do kto´rego istnieja˛ uzasadnione podejrzenia,
z˙e pochodzi z kradziez˙y.
– Z kradziez˙y? – Posłała ws´ciekłe spojrzenie Guyowi,
kto´ry wkroczył za policjantem do holu. – Owszem, jest
tutaj biurko – powiedziała z godnos´cia˛, staraja˛c sie˛ za
wszelka˛cene˛ zachowac´ spoko´j. – Ale to biurko nie zostało
nikomu ukradzione. Nalez˙ało jeszcze do mojej prababci.
– Rozumiem. Czy ma pani na to jakis´ dowo´d? – nie
zraz˙ał sie˛ policjant.
Jasne, z˙e nie miała na to z˙adnego dowodu, jedynie
słowa mamy, pamie˛taja˛cej ten mebel z dziecin´stwa i jej
pewnos´c´, z˙e Charlie, jej brat, po s´mierci ich matki
zagarna˛ł to biurko dla siebie.
Nie chciała, by Guy słyszał jej odpowiedz´. Nie musi
wiedziec´, z˙e nie ma z˙adnego dowodu, z˙e biurko jest ich
własnos´cia˛. Odwro´ciła sie˛ do niego tyłem.
– Niestety, raczej nie – odparła, zniz˙aja˛c głos. – Pole-
gam jedynie na opisie mojej mamy i jej przekonaniu, z˙e
to jest włas´nie to biurko, kto´re zawsze u nas było.
– Rozumiem. W jaki sposo´b moglibys´my sie˛ skon-
taktowac´ z pani mama˛?
Chrissie zagryzła usta.
– Obawiam sie˛, z˙e w tej chwili to nie jest moz˙liwe.
Rodzice sa˛ słuz˙bowo za granica˛. Dlatego ja tu przyjecha-
łam. Akurat tak sie˛ złoz˙yło, z˙e oni nie mogli.
– Czyli w tym momencie nie moz˙emy uzyskac´
potwierdzenia, z˙e biurko jest własnos´cia˛ rodziny?
– Niestety, tak sie˛ niefortunnie składa – odparła,
staraja˛c sie˛, by zabrzmiało to lekko. Czuła na sobie
skupiony wzrok Guya, ale za nic sie˛ teraz nie odwro´ci, by
zobaczył rozpacz maluja˛ca˛ sie˛ w jej oczach. Nie da mu tej
satysfakcji.
– A pani mama... rodzice... Kiedy be˛dzie moz˙na sie˛
z nimi skontaktowac´?
Zno´w zagryzła usta.
– Mys´le˛, z˙e niepre˛dko.
– A pan, panie Cooke, jest pan przes´wiadczony, z˙e to
biurko nalez˙y do pana Bena Crightona?
– Jestem o tym przekonany – odrzekł stanowczo.
– Sam je wyceniałem, nie dalej jak kilka miesie˛cy temu.
Jak wiadomo, na lis´cie rzeczy skradzionych z Queens-
mead jest ro´wniez˙ to biurko.
Patrzyli na nia˛ w taki sposo´b, z˙e poczuła sie˛ nie tylko
nieswojo, ale dokładnie tak, jakby była winna. A przeciez˙
nie było z˙adnego powodu. W najgorszym przypadku,
choc´ to była najbardziej nieprawdopodobna moz˙liwos´c´,
mama sie˛ pomyliła i to nie było biurko, kto´re pamie˛tała,
choc´ słysza˛c opis co´rki, była o tym w stu procentach
przekonana.
– Moja mama zna to biurko od dziecka. – Głos jej
drz˙ał. – Ale jes´li... jes´li zaszła jakas´ pomyłka...
– Pomyłka? – przerwał jej Guy.
Posłała mu spojrzenie pełne pogardy.
– Pomyłka – potwierdziła dobitnie. – Jes´li tak sie˛
stało, moja mama pierwsza ja˛ sprostuje – wycedziła.
– A na razie to wszystko, co moge˛ powiedziec´... – Urwa-
ła, nieoczekiwanie us´wiadamiaja˛c sobie, z˙e ma oczy
pełne łez. Zamrugała pos´piesznie. Tego tylko brakuje, by
teraz zacze˛ła płakac´. Musi sie˛ trzymac´. Nie pokaz˙e mu,
jak boles´nie ja˛ zranił, jak bardzo ja˛ zawio´dł.
– No co´z˙, w takim razie chyba najlepszym roz-
wia˛zaniem be˛dzie zdeponowanie tego biurka u nas, po´ki
definitywnie nie wyjas´ni sie˛, kto jest jego prawowitym
włas´cicielem – dyplomatycznie zdecydował oficer.
Chrissie spro´bowała us´miechna˛c´ sie˛, przyje˛ła te˛ decy-
zje˛ z ulga˛. Policjant podzie˛kował za wyjas´nienia i zacza˛ł
sie˛ zbierac´ do odejs´cia. Poczuła ucisk w z˙oła˛dku, gdy
zorientowała sie˛, z˙e Guy celowo opo´z´nia swoje wyjs´cie.
Wcale nie zamierzał odejs´c´.
– Musiałem zawiadomic´ policje˛ – powiedział cicho,
gdy zostali sami.
– Tak, pewnie tak – potwierdziła beznamie˛tnym
tonem. I naraz cos´ w niej pe˛kło. – Wiem, co sobie
mys´lisz! – wybuchne˛ła. – Uwaz˙asz, z˙e kłamie˛. Ale to
nieprawda! Nie kłamie˛. Ani moja mama. To biurko
zawsze było w naszej rodzinie!
– Jeszcze dziesie˛c´ minut temu nie byłas´ tego taka
pewna – przypomniał jej zgryz´liwie.
– Moja mama nigdy nie kłamie – powiedziała z god-
nos´cia˛. Pod jego pogardliwym spojrzeniem zapiekły ja˛
policzki. – Nigdy – powto´rzyła z˙arliwie. – Ona nie jest...
– Nie jest jaka? – rzucił prowokacyjnie. – Taka jak
ty?
Miała juz˙ tego dos´c´. Nie zastanawiaja˛c sie˛ ani chwili,
rzuciła sie˛ w jego strone˛, ale Guy musiał wyczuc´ jej
zamiary, bo błyskawicznie pochwycił jej re˛ke˛. Przycisna˛ł
ja˛ mocno do s´ciany.
– Na Boga, ty naprawde˛ jestes´ nieobliczalna!
– wykrzykna˛ł bez tchu. – Wujek Charlie byłby z cie-
bie dumny. Dlaczego mi o nim nie powiedziałas´,
Chrissie?
Przez mgnienie sa˛dziła, z˙e rzeczywis´cie chciał sie˛
tego dowiedziec´, ale w pore˛ zdała sobie sprawe˛ z własnej
głupoty.
– Gdybym ci powiedziała, nic bys´ nie zrozumiał
– odparła dumnie.
– Chyba masz racje˛, z˙e bym nie zrozumiał – od-
parował zjadliwie. – Ale rozumiem cos´ innego...
Nim zdołała go powstrzymac´, pchna˛ł ja˛ na s´ciane˛ i nie
wypuszczaja˛c jej ra˛k, przywarł ustami do jej warg. Dziki,
gwałtowny pocałunek był jak szaleja˛cy ogien´. A mimo
to, choc´ zdawało sie˛ to nieprawdopodobne, rozniecił
w niej z˙ar, obudził pragnienie. Nie pro´bowała sie˛ bronic´,
nie zrobiła najmniejszego ruchu. I co sie˛ stało z jej duma˛,
gdzie sie˛ podziała jej godnos´c´, jej instynkt samoza-
chowawczy?
– Nienawidze˛ cie˛! – nieszczerze cisne˛ła mu w twarz.
– Nienawidze˛ i nie chce˛ cie˛ wie˛cej widziec´! Nigdy!
Rozumiesz? – Ale juz˙ było za po´z´no. Guy juz˙ znikna˛ł za
progiem, a huk zatrzas´nie˛tych drzwi zagłuszył jej słowa
protestu, jedynego, na jaki sie˛ zdobyła.
Jak błe˛dny przemierzał ulice. Nie mo´gł uwierzyc´, z˙e
to zrobił, z˙e zachował sie˛ w taki sposo´b, z˙e w ogo´le był do
tego zdolny. Jeszcze nigdy w stosunku do kobiety nie
zareagował taka˛ agresja˛, nigdy nawet nie wyobraz˙ał
sobie, z˙e mo´głby tego chciec´. Nie mo´wia˛c juz˙ o tym, z˙e
nigdy nie przypuszczał, iz˙ kiedykolwiek przyjdzie mu
w taki sposo´b maskowac´ własne uczucia... z˙e, by ukryc´
spalaja˛ce go pragnienie, posunie sie˛ do zachowan´, jakie
zawsze budziły w nim pote˛pienie i niesmak.
Chciał ja˛całowac´... i nie tylko całowac´, us´wiadomił to
sobie ze zgroza˛. I nadal tego pragna˛ł. Boz˙e, kiedy to sie˛
wreszcie skon´czy? Kiedy sie˛ skon´czy?!
ROZDZIAŁ SIO
´
DMY
– Chrissie...
Z desperacja˛ us´wiadomiła sobie, z˙e nie jest w stanie
powstrzymac´ cisna˛cych sie˛ do oczu łez. Z
˙
yczliwy niepo-
ko´j słyszalny w głosie Jona sprawił, z˙e juz˙ nie mogła dłuz˙ej
nad soba˛ panowac´. Gora˛ce łzy popłyne˛ły po policzkach.
Od zerwania z Guyem mine˛ło juz˙ kilka tygodni. Przez
cały ten czas pocieszała sie˛ mys´la˛, z˙e najgorsze jest za
nia˛, z˙e juz˙ nic bardziej okropnego nie moz˙e sie˛ zdarzyc´
i teraz moz˙e juz˙ byc´ tylko lepiej. To była jedyna nadzieja,
jaka trzymała ja˛ przy z˙yciu. Ale czas mijał i wcale nie
było jej lz˙ej. Czuła sie˛ fatalnie.
Juz˙ od dobrych paru minut była w gabinecie Jona, ale
wcia˛z˙ nie mogła sie˛ skupic´ na tym, co do niej mo´wił na
temat zadawnionych długo´w Charliego. Zbyt wiele
spraw na nia˛ spadło, nie mogła zapanowac´ nad wszyst-
kim. Uporza˛dkowanie spraw po wujku, wyszukanie
innego rzeczoznawcy, by wycenic´ pozostałe po Charlesie
przedmioty, przebrnie˛cie przez dokumenty zabrało zna-
cznie wie˛cej czasu, niz˙ przypuszczała i ona, i rodzice.
– Przepraszam – wydusiła przez łzy, z wdzie˛cznos´cia˛
przyjmuja˛c podsunie˛te jej przez Jona pudełko chus-
teczek. – Po prostu...
Jon, kto´ry znał cała˛ historie˛ od Jenny, nic nie powie-
dział. Nie potrafił uwierzyc´, by Chrissie mogła miec´ cos´
wspo´lnego z włamaniem do Queensmead.
– Zapewne orientuje sie˛ pan, z˙e policja nadal prowa-
dzi s´ledztwo? – Wreszcie udało sie˛ jej opanowac´.
– Przyszło mi do głowy, z˙e mogłabym pojechac´ do domu
i przejrzec´ rodzinne albumy. Moz˙e na jakims´ zdje˛ciu
byłoby to biurko – wyznała i us´miechne˛ła sie˛ gorzko.
– Moja mama nie miała z˙adnych wa˛tpliwos´ci, gdy jej
opisałam, jak ono wygla˛da – powiedziała z˙arliwie.
– Mo´wiła, z˙e babcia była do niego bardzo przywia˛zana
i strzegła go jak oka w głowie. Pamie˛ta nawet, jak zawsze
osobis´cie je polerowała. Kiedys´ nawet przypadkiem
zobaczyła, z˙e babcia płacze, siedza˛c włas´nie przy tym
biureczku, choc´ na widok co´rki zacze˛ła udawac´, z˙e nic
sie˛ nie stało.
– A gdyby wro´ciła pani do domu? – łagodnie zasuge-
rował Jon. – Mo´głbym przesyłac´ pani faksem wszystkie
informacje...
– Nie – przerwała i stanowczo potrza˛sne˛ła głowa˛.
– Gdybym teraz wyjechała, ludzie mogliby pomys´lec´...
Nie chce˛, by uznano to za cos´ w rodzaju ucieczki
– dokon´czyła pos´piesznie.
Jon us´miechna˛ł sie˛ ze zrozumieniem.
– No tak – powiedział tylko.
Po wyjs´ciu od Jona poczuła sie˛ fatalnie. Dzis´ rano
zno´w nie zjadła s´niadania, tak jak przez ostatnie trzy dni.
Powinna byc´ głodna, ale na sama˛ mys´l o jedzeniu robiło
sie˛ jej niedobrze. Kre˛ciło sie˛ jej w głowie, czuła sie˛ jakos´
dziwnie. Postanowiła is´c´ skro´tem koło starego kos´cioła.
Zawroty głowy nie uste˛powały. W pewnej chwili musiała
chwycic´ sie˛ ogrodzenia oddzielaja˛cego kos´cielny dzie-
dziniec od mieszcza˛cego sie˛ obok cmentarza.
Nic podobnego wczes´niej sie˛ jej nie zdarzało. Po-
stanowiła przeczekac´, az˙ poczuje sie˛ lepiej. Bała sie˛
ryzykowac´. Do domu Charliego był spory kawałek.
Potrza˛sne˛ła głowa˛, pro´buja˛c wzia˛c´ sie˛ w gars´c´. Działo
sie˛ z nia˛ cos´ niedobrego. Nie mogła nawet mys´lec´.
Dopiero po dłuz˙szej chwili uprzytomniła sobie, z˙e tuz˙
przed nia˛ rozcia˛ga sie˛ rza˛d eleganckich domo´w, mie˛dzy
kto´rymi stał ro´wniez˙ dom Guya. Nie była w stanie zrobic´
choc´by kroku. Z kaz˙da˛ chwila˛ słabła. Pod powiekami
poczuła gora˛ce łzy. Nie mogła juz˙ dłuz˙ej walczyc´.
Ruth była zła na siebie, z˙e w ostatniej chwili dała sie˛
ponies´c´ emocjom i wyrzutom sumienia, i zamiast jechac´
z Grantem do Stano´w, zdecydowała sie˛ pozostac´ w Ang-
lii. Włamanie do Queensmead fatalnie wpłyne˛ło na Bena,
zupełnie sie˛ załamał. Miała nadzieje˛, z˙e jej obecnos´c´
doda mu otuchy, pomoz˙e przebrna˛c´ najgorszy okres.
Grant nie mo´gł przesuna˛c´ wyjazdu, jechał w interesach
i juz˙ wczes´niej miał zaplanowane spotkania i rozmowy.
– Wiem, z˙e Ben bywa okropnie me˛cza˛cy i uparty jak
osioł – tłumaczyła sie˛, rozdarta mie˛dzy che˛cia˛ towarzy-
szenia me˛z˙owi, a poczuciem winy, z˙e zostawia brata
w potrzebie.
Ws´lizgne˛ła sie˛ do ło´z˙ka, przytuliła do Granta. Jeszcze
nie tak dawno nawet nie marzyła, z˙e kiedykolwiek go
spotka, z˙e jeszcze be˛da˛razem. I choc´ mieli za soba˛ kawał
z˙ycia, to dawne uczucia nie przygasły, zno´w czuła sie˛
przy nim jak tamta dziewczyna sprzed lat, przez˙ywaja˛ca
swoja˛ pierwsza˛ miłos´c´. Domys´lała sie˛, z˙e niekto´rzy
z pewnos´cia˛ nie pochwalaja˛ jej wyboru, z˙e bija˛ce od nich
szcze˛s´cie moz˙e wzbudzac´ mieszane uczucia i wywoły-
wac´ ro´z˙ne, nie zawsze przychylne reakcje. Przez tyle lat
w s´wiadomos´ci mieszkan´co´w Haslewich utrwaliła sie˛
jako nobliwa i stateczna pani. Poza tym w jej wieku... Ale
Grant nawet nie chciał słuchac´ jej wa˛tpliwos´ci, natych-
miast zbywał je s´miechem, z przekonaniem zapewniaja˛c,
z˙e tak włas´nie powinno byc´.
– Ale Ben jest moim bratem. – Pokiwała głowa˛,
cofaja˛c sie˛ lekko przed pocałunkiem Granta. – I wiesz
co? – dodała. – Martwie˛ sie˛ o niego. Od czasu tego
włamania bardzo sie˛ zmienił, znacznie sie˛ postarzał.
Mys´le˛, z˙e czuje sie˛ zagroz˙ony, brak mu poczucia bez-
pieczen´stwa. A jeszcze czeka go ta operacja... Powiedz,
bardzo ci be˛dzie przykro, jes´li tym razem z toba˛ nie
pojade˛?
– Oczywis´cie, z˙e tak – odrzekł z powaga˛. – I oczywis´-
cie rozumiem – dokon´czył z us´miechem.
Jej tez˙ nie było lekko sie˛ zdecydowac´, ale zrobiła to
dla brata. Teraz pluła sobie w brode˛, bo Ben zno´w miał
swoja˛ chandre˛ i nie chciał nikogo widziec´. Ro´wnie
dobrze mogła jechac´ z Grantem, niepotrzebnie została.
Schła z te˛sknoty, a Grant miał wro´cic´ dopiero w przy-
szłym tygodniu. To jeszcze tyle czasu. Zaprza˛tnie˛ta
mys´lami popatrzyła przez okno sypialni. Cos´ przycia˛gne˛-
ło jej wzrok. Zmarszczyła brwi, przyjrzała sie˛ dokładniej.
Dziewczyna, trzymaja˛ca sie˛ ogrodzenia po drugiej
stronie, nie wygla˛dała dobrze. Jeszcze chwila, a osunie
sie˛ na ziemie˛, szybko oceniła Ruth. Pos´piesznie zbiegła
po schodach, ruszyła do drzwi.
– Dzien´ dobry, zobaczyłam pania˛ przez okno – wyja-
s´niła, podchodza˛c do chwieja˛cej sie˛ Chrissie. – Dobrze
sie˛ pani czuje? Moz˙e wejdzie pani do mnie na chwile˛
odpocza˛c´?
Nie słyszała kroko´w nadchodza˛cej Ruth i nie zda˛z˙yła
otrzec´ łez z twarzy. Podzie˛kowała za uprzejme za-
proszenie, lecz Ruth przeje˛ła inicjatywe˛. Mocno uje˛ła ja˛
pod re˛ke˛ i grzecznie, ale stanowczo, poprowadziła do
domu.
Nie miała siły protestowac´. Posłusznie podeszła do
drzwi, weszła do s´rodka. Zawsze była niezalez˙na, wre˛cz
uparta, jak z czułos´cia˛ mo´wiła czasem mama. Sama
decydowała o tym, co be˛dzie, a czego nie be˛dzie robic´.
Ale teraz, co ja˛ sama˛ zdziwiło, była zadowolona z faktu,
z˙e ktos´ inny nia˛ pokieruje, postanowi za nia˛.
Dom Ruth był niedaleko domu Guya i bardzo do niego
podobny. Salon, do kto´rego poprowadziła ja˛ gospodyni,
znajdował sie˛ zaraz za holem. Był wyja˛tkowo przytulny.
Pamie˛taja˛ce dawne czasy meble w zgodnej harmonii
egzystowały z nowszymi przedmiotami. Kolekcja foto-
grafii i rodzinnych pamia˛tek dodawała wne˛trzu przytul-
nego ciepła. Chrissie obrzuciła je ciekawym spojrze-
niem. Na jednym ze zdje˛c´ rozpoznała Jenny i Jona. Stali
obok siebie, rozes´miani.
– To mo´j bratanek, Jon, i jego z˙ona – z us´miechem
powiedziała Ruth, widza˛c spie˛ta˛ mine˛ dziewczyny.
– Pani tez˙ jest z Crightono´w? – niepewnym głosem
zapytała Chrissie.
– Byłam, ale juz˙ nie jestem – odrzekła. – Zna pani
Jona i Jenny?
Chrissie zagryzła usta.
– Ponieka˛d. Jon prowadzi sprawy zmarłego brata
mojej mamy, Charlesa Platta – powiedziała, podnosza˛c
głowe˛ i patrza˛c jej prosto w oczy. – Nazywam
sie˛ Chrissie Oldham – os´wiadczyła i dodała z na-
ciskiem: – Charlie Platt był moim wujkiem. Wiem,
z˙e nie cieszył sie˛ w Haslewich dobra˛ opinia˛ i jes´li
pani...
Ruth nie dała jej skon´czyc´.
– W kaz˙dej rodzinie zdarza sie˛ ktos´, kto do niej nie
pasuje – powiedziała mie˛kko, domys´laja˛c sie˛ skrupu-
ło´w dziewczyny. – Ale czy moz˙emy cos´ na to pora-
dzic´? Tak juz˙ po prostu jest – stwierdziła i bezwiednie
powto´rzyła słowa Jona: – Kaz˙da rodzina ma swoja˛
czarna˛ owce˛. W mojej tez˙ znajdzie sie˛ niejedna – roze-
s´miała sie˛ lekko, jednoczes´nie dyskretnie przygla˛daja˛c
sie˛ rozmo´wczyni.
Niemoz˙liwe, by była w takim fatalnym stanie tylko
dlatego, z˙e z powodu Charlesa czuła sie˛ z´le widziana
w Haslewich. Raczej nie nalez˙ała do histeryczek. W ta-
kim razie, co sie˛ z nia˛dzieje? Ruth zaniepokoiła sie˛ nie na
z˙arty.
Podje˛ła szybka˛ decyzje˛.
– Napijemy sie˛ herbaty, juz˙ ide˛ nastawic´ wode˛.
A potem wszystko mi pani opowie – zarza˛dziła grzecz-
nie, acz stanowczo.
Mine˛ły lata, od chwili gdy ktos´, tym bardziej zupełnie
obcy, zwracał sie˛ do niej takim nie znosza˛cym sprzeciwu
tonem. W kon´cu jest dorosła˛ kobieta˛, odpowiada za
siebie. Przynajmniej tak dota˛d było. Wydarzenia ostat-
nich kilku tygodni boles´nie dowiodły, z˙e wcale nie jest
taka odpowiedzialna i samodzielna, jak to sobie wyob-
raz˙ała, z˙e jednak nie umie sobie radzic´ z własnymi
emocjami. Cia˛gle łudziła sie˛ mys´la˛, z˙e moz˙e Guy zmieni
zdanie, z˙e zechce do niej wro´cic´, z˙e cofnie rzucone jej
w twarz oskarz˙enia i wycia˛gnie re˛ke˛ na zgode˛. Marzenie,
be˛da˛ce niczym wie˛cej niz˙ poboz˙nym z˙yczeniem, sen,
kto´ry sie˛ nigdy nie spełni. Na sama˛ mys´l o tym poczuła
łzy w oczach. Dobrze, z˙e Ruth znikne˛ła w kuchni.
– No, juz˙ jestem. – Dziesie˛c´ minut po´z´niej Ruth
postawiła przed nia˛ filiz˙anke˛ z aromatycznie pachna˛ca˛
herbata˛. – Na czym to skon´czyłys´my? Ach, juz˙ wiem...
Powiedziała mi pani, z˙e Charles Platt był pani wujkiem.
To nie był człowiek kryształowego charakteru, niestety
– powiedziała pogodnie. – Ale domys´lam sie˛, z˙e o tym
juz˙ zda˛z˙yła sie˛ pani dowiedziec´. Znałam jego matke˛
i babcie˛, znałam ro´wniez˙ i pani mame˛, nim na stałe
wyjechała z Haslewich. To stało sie˛ juz˙ dos´c´ dawno,
prawda?
– Tak – potwierdziła. – A w tej chwili rodzice sa˛
słuz˙bowo za granica˛ i dlatego ja...
– Wyste˛puje pani w ich imieniu – usłuz˙nie dopo-
wiedziała Ruth.
– Mniej wie˛cej – odrzekła ostroz˙nie.
Popatrzyła uwaz˙nie na Ruth. Włas´ciwie, dlaczego ma
cos´ przed nia˛ukrywac´? Niech zna cała˛prawde˛. Mama nie
be˛dzie miec´ do niej o to pretensji, a ona poczuje sie˛ lepiej,
kiedy sie˛ przed kims´ wygada. Zrazu nieco niepewnie,
powoli opowiedziała jej cała˛ historie˛.
– Biedactwo – wspo´łczuja˛co powiedziała Ruth, gdy
dziewczyna skon´czyła.
Oczywis´cie doskonale znała biureczko, o kto´rym
mo´wiła Chrissie. Ben był do niego wyja˛tkowo przywia˛-
zany, przede wszystkim dlatego, z˙e była to jedna z nie-
wielu rzeczy, jakie ojciec przywio´zł ze soba˛, osiedlaja˛c
sie˛ w Queensmead. Ale niemoz˙liwe, by Chrissie była az˙
tak przeje˛ta wyła˛cznie z powodu biurka. Wprawdzie jest
pie˛kne, ale w kon´cu to tylko rzecz. A dziewczyna jest
zrozpaczona.
– Chrissie, a nie pro´bowałas´ porozmawiac´ z Guyem,
wyjas´nic´ mu? – zasugerowała łagodnie.
Chrissie potrza˛sne˛ła głowa˛.
– Po co? On juz˙ mnie osa˛dził. Zreszta˛... Chyba
nie bez racji mo´wia˛, z˙e co sie˛ szybko zaczyna,
pre˛dko sie˛ kon´czy... Zwłaszcza gdy... – Upiła łyk
herbaty i w tej samej chwili gwałtownie pobladła.
– Przepraszam – wyszeptała bez tchu. – Nie wiem,
co mi sie˛ stało. Chyba przez ten stres tak fatalnie
sie˛ czuje˛. Cia˛gle mi słabo. To nie moz˙e byc´ z powodu
jedzenia, bo na sama˛ mys´l, z˙eby cos´ przełkna˛c´, robi
mi sie˛ niedobrze. Juz˙ sama nie wiem. Zawsze byłam
zupełnie zdrowa.
Ruth przyjrzała sie˛ jej uwaz˙nie. Dos´wiadczenie
z˙yciowe podsuwało jej wyjas´nienie tej nagłej niedys-
pozycji dziewczyny. Skoro zwykle jest zupełnie zdro-
wa, a nagle, gdy tylko pomys´li o jedzeniu, robi sie˛ jej
niedobrze, to sprawa jest jednoznaczna. Przed laty
sama przez to przeszła. Prowadzenie domu dla samo-
tnych matek tez˙ wiele ja˛ nauczyło, wyostrzyło spo-
jrzenie. Niejeden raz sie˛ zdarzyło, z˙e to ona pierwsza
zauwaz˙yła sygnały s´wiadcza˛ce o tym, z˙e jej rozmo´w-
czyni niedługo zostanie mama˛, choc´ jeszcze sama
o tym nie wie.
– Nie chciałabym sie˛ wtra˛cac´ – zacze˛ła ostroz˙nie
– ale... – Zawsze uwaz˙ała, z˙e nie nalez˙y ukrywac´
prawdy. – Moz˙e moje przypuszczenie sie˛ nie potwier-
dzi – powiedziała wprost. – Ale czy przypadkiem nie
jestes´ w cia˛z˙y?
– Nie! – wykrzykne˛ła Chrissie, ale w tej samej chwili
z przeraz˙eniem us´wiadomiła sobie, z˙e Ruth moz˙e miec´
racje˛.
Czy naprawde˛ ledwie pare˛ godzin temu pocieszała sie˛,
z˙e juz˙ spotkało ja˛ w z˙yciu najgorsze, z˙e teraz juz˙ tylko
moz˙e byc´ lepiej? Z kaz˙dym słowem Ruth budziła
sie˛ w niej straszliwa pewnos´c´, z˙e jednak sie˛ myliła,
z˙e moz˙e byc´ jeszcze gorzej. Z
˙
e jest gorzej. Be˛dzie
miec´ dziecko Guya. Jak to sie˛ mogło stac´? Jak to
moz˙liwe?
I po co zadaje sobie te pytania, czemu tak sie˛ dziwi?
Po tych szalen´stwach, kiedy oboje zatracali kontrole˛ nad
soba˛, kochaja˛c sie˛ az˙ do upojenia, byłoby dziwne, gdyby
sie˛ tak nie skon´czyło.
– Widze˛, z˙e jestes´ bardzo poruszona – mie˛kko
odezwała sie˛ Ruth. – Wiem, jak to jest, co sie˛ wtedy
czuje.
Dos´wiadczyłam
tego
na
własnej
sko´rze.
–
Us´miechne˛ła
sie˛,
widza˛c
jej
niedowierzanie.
– Oczywis´cie to było dawno temu, czasy tez˙ były
inne. Byłam pod presja˛ rodziny, a takz˙e bałam sie˛
ludzkich złych je˛zyko´w. W kon´cu pogodziłam sie˛
z mys´la˛, z˙e oddanie dziecka do adopcji be˛dzie najlep-
szym rozwia˛zaniem...
– Och, nie, to okropne! – ze wzburzeniem zawołała
Chrissie, a ten okrzyk dla Ruth znaczył tylko jedno: z˙e
Chrissie, choc´ sama jeszcze sobie tego nie us´wiadamia,
be˛dzie oddana˛ i troskliwa˛ mama˛.
– To prawda. Ale miałam szcze˛s´cie, bo los sie˛ do
mnie us´miechna˛ł. Po latach odnalazłam dziecko i teraz
moja... nasza co´rka, jest cze˛s´cia˛naszego z˙ycia – wyznała.
– Domys´lam sie˛, co to dla ciebie znaczy... teraz jestes´
w szoku, ale... musisz powiedziec´ Guyowi.
– Nie! – odparła z˙arliwie. – To nie ma z nim nic
wspo´lnego... poza tym on wcale nie chciałby o tym
wiedziec´.
Ruth podniosła brwi.
– Tak sa˛dzisz? – zapytała. – Znam Guya, znam go od
czaso´w, kiedy był małym chłopcem. Wydaje mi sie˛, z˙e
kiedy mu powiesz, sama przekonasz sie˛, z˙e potrafi
bardzo powaz˙nie podejs´c´ do sprawy, z˙e poczuje sie˛ do
odpowiedzialnos´ci za dziecko.
– To dziecko nie było planowane. To przypadek
– zacze˛ła Chrissie. – Nie potrzeba mi jego pomocy... ani
jego poczucia odpowiedzialnos´ci. Sama dam sobie rade˛.
To moje dziecko.
Słuchała jej w milczeniu, przepełniona wspo´łczu-
ciem. Jak dobrze ja˛ rozumiała! Jak dobrze znała te˛
dume˛, kto´ra kazała z uporem obstawac´ przy swoim,
choc´ serce s´ciskało sie˛ z bo´lu i le˛ku nie tylko o swoja˛
przyszłos´c´, ale o los dziecka. Ma˛dros´c´ powstrzymała ja˛
od komentarza.
– Mamy tu bardzo dobre centrum medyczne – powie-
działa rzeczowo. – I s´wietna˛ pania˛ ginekolog. Moz˙e
warto byłoby sie˛ z nia˛ umo´wic´ na wizyte˛?
– Chyba to zrobie˛, dzie˛kuje˛ – nieco sztywno odparła
Chrissie, biora˛c od Ruth karteczke˛ z adresem i numerem
telefonu lekarza.
Po´ł godziny po´z´niej, namo´wiona przez Ruth do
zjedzenia kilku grzanek i wypicia filiz˙anki herbaty,
jeszcze troche˛ niepewnym krokiem wyszła na ulice˛,
przedtem gora˛co podzie˛kowawszy za gos´cinnos´c´ i ser-
decznos´c´.
Dziecko z Guyem. Trudno było w to uwierzyc´, ale
instynktownie czuła, z˙e tak niestety jest.
I co ma teraz pocza˛c´? Co powiedziec´ rodzicom, kto´rzy
sa˛ wprawdzie bardzo poste˛powi i tolerancyjni, to jednak
wies´c´ o tym, z˙e wkro´tce zostana˛ dziadkami, nie be˛dzie
dla nich łatwa do przełknie˛cia. Znuz˙ona, zamkne˛ła oczy.
Nie powinna sie˛ załamywac´. Ma kochaja˛cych rodzico´w,
na kto´rych zawsze moz˙e liczyc´. Poza tym jest wykształ-
cona, ma dobry zawo´d. Inne tego nie maja˛, a jakos´ sobie
radza˛. I ona tez˙ sobie poradzi.
Dzien´ od samego rana był fatalny. Zarza˛dca lorda
Astlegh przyłapał pracownice˛ z obsługi targu w za-
mknie˛tej dla obcych cze˛s´ci domu. Zatrzymana uparcie
twierdziła, z˙e po prostu pomyliła droge˛ i zagroziła, z˙e
wysta˛pi ze skarga˛ na zachowanie zarza˛dcy.
– Potraktował mnie jak złodzieja! – z oburzeniem
z˙aliła sie˛ Guyowi. – Co on sobie wyobraz˙a? Jakim
prawem pozwala sobie na takie zachowanie?
Oficjalna inauguracja targu była tuz˙-tuz˙ i tylko tego
brakowało, by...
Z całej siły nacisna˛ł na hamulec. Z bocznej uliczki
dochodza˛cej do drogi, kto´ra˛ jechał, wyszła jakas´ dziew-
czyna. Znajoma sylwetka... Tak, to Chrissie szła z opusz-
czona˛ głowa˛. Wydawała sie˛ zme˛czona i przybita. Nie-
wiele brakowało, by wyskoczył z auta i wzia˛ł ja˛ w ramio-
na. Ostatnie tygodnie, kiedy unikał miejsc, gdzie mo´głby
ja˛ spotkac´, wydawały mu sie˛ wiecznos´cia˛. Jeszcze nigdy
czas mu sie˛ tak nie dłuz˙ył. Boz˙e, z˙e tez˙ musiał zobaczyc´
to cholerne biurko!
Gdyby go wtedy nie spostrzegł... To prawda, był na
nia˛ ws´ciekły, czuł sie˛ zawiedziony i oszukany, bo za-
taiła przed nim, z˙e jest siostrzenica˛ Charlesa, ale, czego
nie omieszkała mu zarzucic´, on tez˙ nie był bez winy, tez˙
nie powiedział jej wszystkiego o sobie. Teraz, kiedy
emocje nieco opadły, bardziej trafiały mu do przekonania
słowa Jenny, tłumacza˛cej zachowanie Chrissie obawa˛,
by go do siebie nie zrazic´, by s´wiadomos´c´ jej rodzinnych
powia˛zan´ z Charlesem nie stała sie˛ przeszkoda˛ dla ich
znajomos´ci.
,,Guy, daj Chrissie jeszcze jedna˛ szanse˛’’, brzmiała
mu w uszach rada Jenny sprzed kilku tygodni. Cia˛gle to
pamie˛tał.
Ze spuszczona˛ głowa˛ Chrissie mine˛ła ro´g. Zmieniły
sie˛ s´wiatła, samochody ruszyły. Guy przejechał juz˙ kilka
metro´w, kiedy naraz, pod wpływem impulsu, zjechał na
bok i nie zwaz˙aja˛c na cia˛gła˛ linie˛, zatrzymał sie˛, wy-
skoczył na chodnik i pobiegł za dziewczyna˛.
Słysza˛c, z˙e ktos´ za nia˛ biegnie, Chrissie stane˛ła
i odwro´ciła sie˛. Na widok Guya na jej twarzy od-
malowało sie˛ niedowierzanie i zdumienie.
– Guy! – wydusiła bez tchu, z wraz˙enia traca˛c pano-
wanie nad soba˛.
– Chrissie, dobrze sie˛ czujesz? – zapytał, z niepoko-
jem patrza˛c na jej blada˛ twarz. Wydała mu sie˛ przeraz´-
liwie krucha i słaba.
– Jasne, z˙e tak – parskne˛ła, szybko odwracaja˛c sie˛ od
niego, bo nieoczekiwanie zdała sobie sprawe˛ z zagroz˙en´,
jakie niosła ta sytuacja, ale nim zda˛z˙yła posta˛pic´ krok,
Guy podszedł do niej i niechca˛cy lekko potra˛cił jej re˛ke˛.
Kartka od Ruth wypadła jej z dłoni i poszybowała na
ziemie˛.
Pochyliła sie˛ szybko, z˙eby ja˛ podnies´c´, ale Guy był
pierwszy. Zerkna˛ł na adres i zmarszczył brwi, widza˛c
znajome nazwisko.
– Jes´li sie˛ dobrze czujesz, to po co ci adres lekarza?
– zapytał ostro. – Nie wygla˛dasz za dobrze.
– Nic mi nie jest – skłamała przez zacis´nie˛te ze˛by.
– Ba˛dz´ łaskaw oddac´ mi te˛ kartke˛...
Doktor Jardine... Spose˛pniał. Nie znał jej osobis´cie,
ale to nazwisko było dziwnie znajome. Juz˙ miał jej podac´
kartke˛, kiedy niespodziewanie go os´wieciło. Doktor
Jardine! To do niej kiedys´ chodziła jedna z jego sio´str,
kiedy miała problemy z zajs´ciem w cia˛z˙e˛. Doktor
Jardine, ginekolog. Po co Chrissie ginekolog? Co jej jest?
Rzeczywis´cie wygla˛da mizernie, blada, podkra˛z˙one
oczy, a jednoczes´nie jest tak rozbrajaja˛co dzielna. Obron-
nym gestem skrzyz˙owała re˛ce na brzuchu, jakby instynk-
townie broniła...
– Jestes´ w cia˛z˙y! – wykrzykna˛ł, tknie˛ty nagłym
przeczuciem, kto´re w tej samej chwili zmieniło sie˛
w niezbita˛ pewnos´c´. Wystarczył mu widok jej twarzy.
Nie miał teraz czasu, by zastanawiac´ sie˛ nad tym, co sam
czuje.
Zreszta˛, nawet by tego nie potrafił. Jak opisac´ te
gwałtowne uczucia, jakie go przepełniły? Tyle ich było.
Szok, bo´l, rados´c´, złos´c´, duma i miłos´c´... przede wszyst-
kim miłos´c´.
Chrissie odwro´ciła wzrok, zagryzła usta. Zamarła.
– Chrissie – powto´rzył z napie˛ciem.
– Nie mam ci nic do powiedzenia – odparła z duma˛,
kto´ra zbijała go z no´g.
– A wie˛c jestes´ w cia˛z˙y – wyszeptał. – Nosisz moje
dziecko...
– Nie! – zaprzeczyła gwałtownie, poruszona jego
stwierdzeniem. – To dziecko, jes´li w ogo´le be˛dzie jakies´
dziecko, nie ma z toba˛ nic wspo´lnego. Jest moje i tylko
moje.
– Wa˛tpie˛, by sa˛d podzielił twoje zdanie – odparował,
zbyt wzburzony, by dobierac´ słowa i ton. Nigdy specjal-
nie nie mys´lał o dzieciach i nie czuł potrzeby zostania
ojcem, choc´ liczni siostrzen´cy i siostrzenice przepadali
za nim, a on sam miał z nimi s´wietny kontakt. Wie˛c ska˛d
to atawistyczne poczucie dumy i władczej dominacji,
jakie go przepełniły na mys´l o tym, z˙e Chrissie spodziewa
sie˛ jego dziecka?
Popatrzyła na niego szeroko otwartymi oczami.
– Sa˛d? – powto´rzyła z niedowierzaniem. – Ale...
– Ojciec tez˙ ma prawo do dziecka – os´wiadczył.
Ojciec. Otworzyła usta i zamkne˛ła je, nie powiedzia-
wszy słowa. Dopiero po chwili odzyskała głos.
– Nie wydaje mi sie˛, bys´ mys´lał o zostaniu ojcem,
kiedy... kiedy...
– A ty mys´lałas´ wtedy o macierzyn´stwie? – zare-
plikował...
No i co miała mu na to powiedziec´?
– Musimy porozmawiac´ – odezwał sie˛ szorstko, ale
dziewczyna przecza˛co potrza˛sne˛ła głowa˛.
– Zostaw mnie w spokoju, Guy – rzekła cierpko,
odwracaja˛c sie˛ i szybko ruszaja˛c przed siebie.
Zagryzł wargi i poda˛z˙ył za nia˛. Przytrzymał ja˛ za
ramie˛ i odwro´cił, by popatrzyła na niego.
– Pus´c´ mnie! – zawołała ze złos´cia˛.
– Jeszcze nie tak dawno prosiłas´, z˙ebym cie˛ nigdy nie
opus´cił – przypomniał jej bezlitos´nie.
Poczuła, z˙e policzki jej płona˛. Wyrwała mu sie˛.
– A ty zapewniałes´, z˙e mnie kochasz, choc´ oboje
wiemy...
Urwała. Poczuła, z˙e mocniej zacisna˛ł dłon´, kto´ra˛ ja˛
przytrzymywał.
– Co oboje wiemy, Chrissie?
Potrza˛sne˛ła głowa˛. Była wykon´czona, miała wszyst-
kiego dos´c´. Ta rozmowa z Guyem nadwa˛tliła resztke˛ jej
sił. A przeciez˙ musi miec´ siłe˛ dla dziecka.
– Zaraz za rogiem stoi mo´j samocho´d. Odwioze˛ cie˛
do domu – rzekł tonem nie znosza˛cym sprzeciwu. – I nie
dyskutujmy o tym, Chrissie. Wygla˛dasz, jakbys´ zaraz
miała zemdlec´.
I dokładnie tak sie˛ czuła. W dodatku była zła na siebie,
z˙e przez te˛ słabos´c´ zgadza sie˛, by jej dyktował, co ma
robic´.
– Kiedy dowiedziałas´ sie˛... o dziecku? – zapytał, gdy
wsiedli do samochodu.
– Czy to ma jakies´ znaczenie? – odpowiedziała
pytaniem, nie chca˛c wdawac´ sie˛ w szczego´ły. Nie be˛dzie
mu mo´wic´, z˙e gdyby nie Ruth, to prawdopodobnie
jeszcze długo by o tym nie wiedziała.
Zamkne˛ła oczy. Nadal czuła sie˛ kiepsko. Podniosła
powieki i wzdrygne˛ła sie˛. Wcale nie jechali do domu
Charliego. W ogo´le nie znała tej drogi.
– Doka˛d jedziemy? Stan´ natychmiast! Chce˛ wysia˛s´c´!
– zawołała, sie˛gaja˛c do klamki. Wszystko zagotowało
sie˛ w niej, gdy spostrzegła, z˙e Guy zablokował zamek.
– Co ty wyrabiasz? Nie masz prawa! – zawołała z ws´ciek-
łos´cia˛.
– Jako ojciec mam prawo chronic´ zdrowie swojego
przyszłego dziecka – odparł z przekonaniem.
Nie mogła znalez´c´ sło´w. Jako ojciec!
Czuła sie˛ coraz gorzej. Jazda samochodem działała na
nia˛ fatalnie.
– Guy, niedobrze mi – wymamrotała słabo. – Za-
trzymaj.
– Juz˙ teraz?
Skine˛ła tylko głowa˛.
Płynnie zjechał na pobocze, pomo´gł jej wysia˛s´c´.
Wbrew oczekiwaniom zachował sie˛ po rycersku, stwier-
dziła, kiedy dziesie˛c´ minut po´z´niej poczuła sie˛ lepiej
i zacze˛ła dochodzic´ do siebie.
– Chce˛ jechac´ do domu – poprosiła.
– Potrzebujesz kogos´, kto sie˛ toba˛ zajmie, zapewni ci
opieke˛ – zdecydował. – Włas´nie w takie miejsce zamie-
rzam cie˛ zawiez´c´. Chodz´my do auta...
Poprowadził ja˛ do samochodu. Była zła na siebie, z˙e
nie skorzystała z szansy i nie uciekła. Ale z drugiej strony
była na to zbyt słaba, nie dałaby rady.
Uruchomił silnik i ruszył z miejsca. Wyjez˙dz˙ali
z miasta.
– Doka˛d jedziemy? – zaniepokoiła sie˛,
– Przeciez˙ juz˙ ci mo´wiłem – odparł spokojnie.
– Znam miejsce, gdzie ktos´ zatroszczy sie˛ i o ciebie,
i o nasze dziecko.
Nasze dziecko... Chciała zaprotestowac´, raz na za-
wsze us´wiadomic´ mu, z˙e jej dziecko nigdy nie be˛dzie
miało z nim nic wspo´lnego, ale nie mogła sie˛ teraz na to
zdobyc´, zbyt opadła z sił. Jechali wa˛ska˛ droga˛, w jakims´
momencie Guy skre˛cił na zakurzony wiejski trakt, kon´-
cza˛cy sie˛ wjazdem na farme˛. Mine˛li brame˛ i podjechali
do zabudowan´.
Chrissie szeroko otworzyła oczy. Podekscytowana,
nie mogła sie˛ powstrzymac´, by nie wydac´ okrzyku
zdumienia.
– To farma moich dziadko´w!
– Owszem – potwierdził Guy. – Moja siostra i szwa-
gier kupili ja˛ w zeszłym roku – wyjas´nił. – Chociaz˙
z dawnego gospodarstwa wiele nie zostało. Ziemia
została sprzedana, pozostawiono tylko kilka wybiego´w
dla koni. Siostra prowadzi lekcje jazdy konnej dla
niepełnosprawnych dzieci – dokon´czył.
– Ile ty masz tych sio´str? – zapytała oniemiała.
– Pie˛c´ – odparł kro´tko.
– Pie˛c´!
– Zobaczysz, z˙e ja˛ polubisz.
– Ale przeciez˙ nie moz˙esz tak mnie do niej przywiez´c´
i liczyc´, z˙e... Przeciez˙ ona nie zechce...
– Zechce, przekonasz sie˛ – zdecydowanym tonem
rozwiał jej wa˛tpliwos´ci. Nie mo´wia˛c o zobowia˛zaniach,
jakie siostra miała wzgle˛dem niego, poz˙yczaja˛c pienia˛-
dze na zakup farmy, to, znaja˛c ja˛, był pewien, z˙e nie
odmo´wi człowiekowi w potrzebie.
– Czy to ona? – z niepokojem zapytała Chrissie,
wskazuja˛c gestem na wynurzaja˛ca˛ sie˛ z wne˛trza domo-
stwa postac´.
– To ona – odparł lakonicznie.
Ledwie zatrzymali sie˛ przed domem, ciemnowłosa,
wysoka kobieta biegiem ruszyła w ich kierunku. Juz˙ na
pierwszy rzut oka moz˙na było dostrzec uderzaja˛ce
podobien´stwo mie˛dzy nia˛a Guyem. Była po pie˛c´dziesia˛t-
ce, ale nadal moz˙na jej było pozazdros´cic´ szczupłej
i zgrabnej sylwetki.
– Guy! – wykrzykne˛ła rados´nie na widok brata. – Co
za niespodzianka! Och, i jeszcze kogos´ ze soba˛przywioz-
łes´! Domys´lam sie˛, z˙e to Chrissie. – Us´miechne˛ła sie˛
serdecznie do nieco zmieszanej dziewczyny. – Frances
opowiedziała mi o tobie.
– Hm... jest cos´, czego Frances na pewno ci nie
powiedziała... – zacza˛ł Guy, ale umilkł pod błagalnym
spojrzeniem Chrissie. – Raczej nie jestes´my teraz
w najlepszych stosunkach z Chrissie – rzekł Guy. – Nie
be˛de˛ owijac´ w bawełne˛, bo ona i tak zaraz by ci to
powiedziała. Ale to nie jest teraz waz˙ne. Chrissie jest
w kiepskiej formie, a mieszka w tej starej ruderze
Charliego Platta. Pomijam juz˙ wilgoc´, jaka˛ przesia˛knie˛te
sa˛ s´ciany. Wszystkie tamte domy sa˛ zbudowane na
miejscu dawnego zlewiska szamba. To nie jest zdrowe
miejsce.
– Wiem. W cieplejsze dni tam zawsze jest dziwny
zapach – potwierdziła siostra, a jej słowa dodatkowo
pogłe˛biły narastaja˛cy niepoko´j Chrissie.
Domy w pobliz˙u siedziby Charlesa pochodziły z tego
samego okresu, były podobnie zbudowane. Wznoszono
je pos´piesznie, jak najmniejszym kosztem. Rzeczywis´cie
powietrze było tam przesia˛knie˛te dziwnym zapachem,
kto´ry kładła na karb zaniedbania. Ale moz˙e kryło sie˛ za
tym cos´ wie˛cej... Nagle dotarto do niej niebezpieczen´-
stwo groz˙a˛ce nie tyle jej, co dziecku.
– Jestes´ bardzo blada – z troska˛ zauwaz˙yła siostra
Guya. – Chodz´my do s´rodka. Przy okazji: mam na imie˛
Laura. Niestety, na razie nie be˛dziesz miała okazji
poznac´ mojego me˛z˙a, Ricka, bo włas´nie pojechał kupic´
kilka nowych koni.
– Słyszałam od Guya, z˙e uczysz niepełnosprawne
dzieci jez´dzic´ konno – zagadne˛ła ja˛ Chrissie.
– Owszem. I cia˛gle mamy za mało kucyko´w. Trudno
znalez´c´ zwierze˛ta, kto´re sie˛ do tego nadaja˛. Musza˛ miec´
wyja˛tkowe predyspozycje.
Gdy Laura otwierała drzwi, Chrissie zawahała sie˛
przez mgnienie. Rozejrzała sie˛ woko´ł.
– Ta farma przedtem nalez˙ała do dziadko´w Chrissie
– wyjas´nił siostrze Guy.
– Och! – wykrzykne˛ła. Zmarszczyła brwi. – Ale to
znaczy...
– ...z˙e jestem z rodziny Platto´w – z bladym us´mie-
chem dopowiedziała Chrissie. – Charlie był bratem mojej
mamy – dodała, unosza˛c dumnie głowe˛, jakby czekaja˛c
na krytyczny komentarz.
– Ach tak? – powiedziała Laura, ale zamiast zmierzyc´
ja˛ chłodnym spojrzeniem, rozjas´niła sie˛ w z˙yczliwym
us´miechu. – No jasne – przytakne˛ła. – Pamie˛tam twoja˛
mame˛ ze szkoły. Była zupełnie inna niz˙ Charlie, bardzo
spokojna i pilna.
– Nadal jest taka – potwierdziła Chrissie, tłumia˛c
pokuse˛, by zerkna˛c´ ukradkiem na Guya i sprawdzic´, jakie
wraz˙enie zrobiły na nim słowa siostry.
– Zatroszcz sie˛ o nia˛, Lauro – poprosił na poz˙egnanie
Guy, kiedy siostra odprowadzała go do auta. – Zro´b to dla
mnie.
Laura popatrzyła na niego pytaja˛co, ale on tylko
potrza˛sna˛ł głowa˛. Nie chciała go naciskac´.
Nie trzeba było szczego´lnej domys´lnos´ci, by zo-
rientowac´ sie˛, co w trawie piszczy. Musieli sie˛
niez´le pokło´cic´. Chrissie jest w złej formie fizycznej
i psychicznej. Laura nie była ws´cibska z natury
i nie chciała sie˛ wtra˛cac´, ale czuła, z˙e cos´ jest
nie tak. Dziewczyna z trudem robi dobra˛ mine˛,
jest jak z krzyz˙a zdje˛ta. Wcale nie wygla˛daja˛ na
zakochana˛ po uszy pare˛, jak z emfaza˛ opowiadała
Frances.
Gdy Guy ruszył, w zamys´leniu zacze˛ła is´c´ w strone˛
domu. Chrissie była w salonie, tam gdzie ja˛ zostawiła.
Stała przy oknie zapatrzona w przestrzen´.
– Przepraszam, z˙e Guy tak mnie tu podrzucił. – Popa-
trzyła na Laure˛ ze skrucha˛. – Jes´li to moz˙liwe, zamo´wie˛
takso´wke˛ i uwolnie˛ cie˛ od mojej obecnos´ci.
– Nie ma mowy. Wiesz, co to by dla mnie oznaczało?
Straciłabym wie˛cej niz˙ z˙ycie – zaz˙artowała Laura i dodała
powaz˙niej: – Wprawdzie jako kobiety moz˙emy sie˛ zz˙ymac´
na despotyzm Guya, ale nie to jest teraz istotne. Widze˛, z˙e
nie jest z toba˛ najlepiej. Miejsca tu nie brakuje, a powiem
ci, z˙e czuje˛ sie˛ bardzo samotna, kiedy Rick gdzies´
wyjez˙dz˙a. Zrobisz mi przyjemnos´c´, zostaja˛c tu pare˛ dni.
Guy ma racje˛, z˙e w tamtych domach jest jakas´ niezdrowa
atmosfera – nawia˛zała do wczes´niejszego tematu. – Moja
znajoma mieszka w tamtej okolicy i stale jej cos´ dolega.
– Nie jestem chora – cicho powiedziała Chrissie.
– Podejrzewam, z˙e jestem w cia˛z˙y. Pewnie cie˛ zgor-
szyłam – z˙achne˛ła sie˛, bo Laura milczała. – Nie miałam
zamiaru ci o tym mo´wic´, ale...
– Nie zgorszyłas´ mnie – przerwała jej Laura. – Praw-
de˛ mo´wia˛c, bardzo ci zazdroszcze˛. Rick i ja nie moglis´my
miec´ dzieci – wyjas´niła. – Oczywis´cie teraz juz˙ jest za
po´z´no i dawno sie˛ z tym pogodziłam, ale zawsze miałam
o to ogromny z˙al do losu. Zaje˛łam sie˛ praca˛ z dziec´mi, to
troche˛ pomogło... Czy z tego powodu ty i Guy...?
– Nie... to nie w tym rzecz – odrzekła, potrza˛saja˛c
głowa˛. – Chociaz˙... – Urwała. Moz˙e za wczes´nie mo´wic´
jego siostrze o obawie, z˙e Guy zechce egzekwowac´
swoje prawa do dziecka. – Nie, problem w tym, z˙e...
– Chwyciła głe˛boki oddech. – Problem polega na tym, z˙e
wdalis´my sie˛ w ten zwia˛zek, włas´ciwie nic o sobie nie
wiedza˛c – powiedziała z z˙alem.
– I teraz, kiedy to juz˙ sie˛ stało, oboje nie macie
pewnos´ci, czy to jest miłos´c´? – domys´liła sie˛ Laura.
Chrissie us´miechne˛ła sie˛ smutno.
– Nie, to nie tak... – szepne˛ła. – Ale na razie, jes´li
pozwolisz, wolałabym o tym wie˛cej nie mo´wic´ – dodała
ze znuz˙eniem.
– Oczywis´cie – zapewniła Laura. – Chodz´, zaprowa-
dze˛ cie˛ na go´re˛, pokaz˙e˛ ci poko´j. A potem, jes´li poczujesz
sie˛ troche˛ lepiej, pojedziemy do miasta po twoje rzeczy.
ROZDZIAŁ O
´
SMY
– Pomys´lałam sobie, z˙e jes´li miałabys´ ochote˛, mog-
łybys´my pojechac´ do Fitzburgh Place – zaproponowała
Laura.
– Po co? – W Chrissie obudziła sie˛ czujnos´c´.
– Wczoraj było oficjalne otwarcie targu. Mys´le˛, z˙e
warto by było wpas´c´ tam na troche˛, pobuszowac´ po
straganach, poogla˛dac´, co tam maja˛ – zache˛cała Laura.
– Wiesz, to s´wietny pomysł – podchwyciła Chrissie.
Przez te dwa dni bardzo polubiła Laure˛. Jako gos-
podyni była nieoceniona. I zatroszczyła sie˛ o nia˛ z takim
oddaniem! W dodatku bardzo przypadły sobie do gustu.
Obie miały podobne spojrzenie na s´wiat i poczucie
humoru, doskonale sie˛ rozumiały. Laura otoczyła ja˛
przyjazna˛, niemal matczyna˛ opieka˛, kto´rej włas´nie teraz
tak bardzo potrzebowała. Dobrze byłoby miec´ taka˛
przyjacio´łke˛. Szkoda, z˙e Laura jest siostra˛ Guya...
– Tylko czy przypadkiem niczego nie knujesz? – Po-
patrzyła na nia˛ podejrzliwie.
– Alez˙ ska˛d! – obruszyła sie˛ Laura. – Guy, co z go´ry
wiadomo, be˛dzie tam na pewno, wie˛c jes´li wolisz
unikna˛c´...
Chrissie zapatrzyła sie˛ w krajobraz za kuchennym
oknem. Poranek wstał pie˛kny, s´wiat jas´niał rados´nie
w słonecznym blasku. Dzis´ obudziła sie˛ w s´wietnej
formie, nudnos´ci mine˛ły. Czemu miałaby odmawiac´
Laurze i sobie przyjemnos´ci? Czy maja˛ zrezygnowac´
z miłego spe˛dzenia czasu tylko dlatego, z˙e Guy tez˙ tam
be˛dzie? Jon juz˙ prawie zakon´czył formalnos´ci zwia˛zane
ze sprawami Charlesa, wie˛c jej pobyt w Haslewich zbliz˙a
sie˛ ku kon´cowi. Wkro´tce na zawsze sta˛d wyjedzie, wro´ci
do swojego z˙ycia i juz˙ nigdy wie˛cej nie spotka Guya.
– Zapowiada sie˛ miłe wyjs´cie – podje˛ła. – Ale jes´li
w cichos´ci ducha chcesz doprowadzic´ do tego, bys´my
sie˛ z twoim bratem pogodzili, to... – zacze˛ła ostrzegaw-
czo.
– Chrissie, przeciez˙ nie jestes´cie dziec´mi, tylko doro-
słymi ludz´mi – spokojnie odrzekła Laura.
Chrissie zacze˛ła sprza˛tac´ ze stołu po s´niadaniu.
– To prawda – przyznała, przygla˛daja˛c sie˛, jak Laura
wkłada naczynia do zmywarki.
Zapewnienie Laury, z˙e nie zamierza ich godzic´,
powinno ja˛ uspokoic´, lecz nieoczekiwanie poczuła sie˛
dziwnie przybita, jakby uszło z niej powietrze. Ale
przeciez˙ wcale nie chce, by Guy do niej wro´cił. Po tym,
co od niego usłyszała, po tych wszystkich niesprawied-
liwych oskarz˙eniach... Jego zachowanie jednoznacznie
s´wiadczyło, z˙e bez niego be˛dzie jej lepiej, z˙e i jej, i...
dziecku... Tylko z˙e Guy jest ojcem tego dziecka.
Dotkne˛ła dłonia˛ płaskiego jeszcze brzucha, jakby
instynktownie pragna˛c zapewnic´ rosna˛ca˛ w niej istotke˛,
z˙e niczego jej nie zabraknie, z˙e be˛dzie kochana.
– Dobrze sie˛ czujesz? – zaniepokoiła sie˛ Laura.
– Tak, bardzo dobrze – uspokoiła ja˛.
Wczoraj doktor Jardine autorytatywnie potwierdziła,
z˙e wszystko wskazuje na to, z˙e Chrissie jest w cia˛z˙y. Nie
miała zastrzez˙en´ do stanu jej zdrowia, a poranne nudno-
s´ci uznała za normalny objaw.
– Zwykle to przechodzi koło trzeciego, czwartego
miesia˛ca – dodała, by ja˛ uspokoic´. Wybuchne˛ła s´mie-
chem, widza˛c niedowierzaja˛ca˛ mine˛ Chrissie.
– Cztery miesia˛ce? – Głos sie˛ jej łamał.
– Mogłabym przepisac´ pani leki, kto´re temu prze-
ciwdziałaja˛, ale wolałabym tego nie robic´ – powiedzia-
ła doktor. – Stosujemy je wyła˛cznie w ostatecznos´ci,
ograniczaja˛c sie˛ do przypadko´w, kiedy przyszła matka
tak z´le znosi pocza˛tek cia˛z˙y, z˙e mogłoby sie˛ to odbic´
na rozwoju dziecka. Ale jest sposo´b, jaki s´miało moge˛
pani polecic´. Zwykle s´wietnie robi zjedzenie na czczo,
zaraz po przebudzeniu, kilku herbatniko´w. Pro´bowała
to pani?
Laura radziła jej to samo. Jej dwie siostry wypro´bowa-
ły te˛ metode˛ i zaklinały sie˛, z˙e tylko dzie˛ki temu przez˙yły
pierwsze miesia˛ce cia˛z˙y.
– Moz˙e wez´miemy ze soba˛ prowiant i urza˛dzimy
sobie piknik? – zaproponowała Laura. – Sama widziałas´,
z˙e sa˛ tam wspaniałe tereny, a lepiej, z˙ebys´my nie wpadły
Guyowi w oczy. Be˛dzie zły, z˙e cie˛ tam wycia˛gne˛łam.
– Jemu nic do tego, co ja robie˛. To tylko moja sprawa
– zaperzyła sie˛ Chrissie, ale Laura albo nie usłyszała,
albo udała, z˙e nie słyszy. Energicznie wytarła kuchenny
blat i wła˛czyła zmywarke˛.
– Guy bardzo sie˛ toba˛ przejmuje – powiedziała
Laura, kiedy po´ł godziny po´z´niej ruszyły spod domu.
– Dzwoni do mnie przynajmniej dwa razy dziennie
i wypytuje, jak sie˛ miewasz.
Chrissie zacisne˛ła ze˛by.
– Nie chodzi mu o mnie – ucie˛ła. – Interesuje go tylko
dziecko. A to jest moje dziecko! – os´wiadczyła z moca˛.
– I Guy nie ma z nim nic wspo´lnego.
– Opro´cz drobnego faktu, z˙e jest jego ojcem – przy-
pomniała Laura.
Chrissie westchne˛ła cie˛z˙ko. Juz˙ kilka razy wracały do
tej sprawy. I choc´ Laura bynajmniej nie popierała rosz-
czen´ brata, to ro´wniez˙ nie zadeklarowała sie˛, z˙e jest po jej
stronie.
– Wie˛kszos´c´ me˛z˙czyzn na miejscu Guya byłaby
zadowolona, z˙e zdejmuje sie˛ z nich odpowiedzialnos´c´
– zgryz´liwie mrukne˛ła Chrissie.
– Owszem, niekto´rzy na pewno – przyznała Laura.
– Ale Guy po prostu do nich nie nalez˙y. Zawsze był
wyja˛tkowo odpowiedzialny.
– Ale nie az˙ tak, by zastanowic´ sie˛, czy jego zapew-
nienia o miłos´ci sa˛ zgodne z prawda˛. – Nie mogła sie˛
powstrzymac´, by tego z siebie nie wyrzucic´.
Zagryzła usta, gdy Laura nic nie odpowiedziała.
Niepotrzebnie sie˛ jej to wyrwało. Nie miała zamiaru tego
powiedziec´, ale cierpienie, jakiego przez niego dos´wiad-
czała, chwilami było nie do zniesienia.
– Zreszta˛, znaja˛c jego reputacje˛, powinnam sie˛ dzi-
wic´, z˙e cos´ takiego nie stało sie˛ wczes´niej – wymam-
rotała z gorycza˛.
Tym razem Laura zareagowała. Ze zmieniona˛ twarza˛
zahamowała i zatrzymała samocho´d na poboczu.
– Chrissie, co chciałas´ przez to powiedziec´? Co miała
znaczyc´ ta uwaga o jego reputacji?
Dziewczyna przełkne˛ła s´line˛. Nie przypuszczała, z˙e
Laura zareaguje tak ostro. Z niepokojem popatrzyła na jej
pochmurna˛ mine˛. Wygla˛dała zupełnie jak przed laty jej
mama, kiedy strofowała ja˛ za jaka˛s´ psote˛.
– Ja... Natalie powiedziała... – Zabrakło jej sło´w.
Jeszcze bardziej zmieszała sie˛ pod surowym spojrzeniem
Laury.
– Nie powinnas´ bezkrytycznie wierzyc´ w to, co
mo´wia˛ inni – pouczyła ja˛ Laura. – Natalie jest nie-
odpowiedzialna˛ dziewczyna˛, kto´ra cze˛sto mija sie˛
z prawda˛. Lubi psuc´ ludziom krew. Poza tym zawsze
miała słabos´c´ do Guya i jest bardzo wyczulona na
jego punkcie, tym bardziej z˙e on nigdy nie zwro´cił na
nia˛ uwagi. Potrafi manipulowac´ ludz´mi, jest bardzo
przebiegła. Ale zapewniam cie˛, z˙e prawda jest inna.
Guy nigdy nie był taki, jak podejrzewasz. Owszem,
miewał sympatie, spotykał sie˛ z dziewczynami, ale...
– Urwała, potrza˛sne˛ła głowa˛. – Zreszta˛, nie ze mna˛
powinnas´ o tym rozmawiac´. Przedyskutuj to sobie
z nim. Chociaz˙ przyznam, z˙e mnie zaskoczyłas´, Chris-
sie. Sa˛dziłam, z˙e jestes´ rozsa˛dna˛ i mys´la˛ca˛ dziew-
czyna˛ – dodała, zbijaja˛c ja˛ z tropu. – Nie przypusz-
czałam, z˙e trafia˛ ci do przekonania zawistne uwagi
jakiejs´ zazdros´nicy.
Chrissie leciutko wzruszyła ramionami.
– To juz˙ i tak nie ma znaczenia.
Laura uruchomiła silnik.
– Czy policja ma juz˙ wyrobiony pogla˛d, kto jest
prawowitym włas´cicielem biurka? – zapytała, nie chca˛c
juz˙ ja˛ dłuz˙ej me˛czyc´.
Chrissie potrza˛sne˛ła głowa˛.
– Jeszcze nie. Postanowili zaczekac´ na przyjazd
moich rodzico´w, z˙eby wypytac´ mame˛. Ona włas´ciwie go
nie widziała, wie˛c po´ki...
– Twoi rodzice moga˛ zatrzymac´ sie˛ u nas – za-
proponowała Laura. – Sama widziałas´, z˙e miejsca mamy
mno´stwo, a poniewaz˙ twoja mama tutaj sie˛ wychowała...
Chrissie wzruszyła sie˛.
– Dzie˛kuje˛, przekaz˙e˛ im zaproszenie – zapewniła
gora˛co. – Domys´lam sie˛, z˙e mama bardzo sie˛ boi tego
przyjazdu. – Zawahała sie˛. – Wie, jaka˛ jej brat miał tutaj
opinie˛ i...
– Daj spoko´j, Chrissie. Jej nikt nie ma nic do
zarzucenia. Nikt nie powie na nia˛ złego słowa – dokon´-
czyła stanowczo.
Chrissie zagryzła usta.
– Ale Guy miał do mnie o to pretensje – powiedziała
z gorycza˛.
Laura westchne˛ła.
– Nie wiem, czy powinnam ci o tym mo´wic´ – zacze˛ła
cicho. – Guy naprawde˛ miał powody, by nie lubic´
twojego wujka.
Chrissie słuchała w napie˛ciu, gdy Laura opowiadała
o tym, jak Charles przes´ladował jej brata, gdy ten był
małym chłopcem.
– Takie rzeczy nie mijaja˛ bez s´ladu, pozostaja˛ w pa-
mie˛ci na całe z˙ycie. Szczego´lnie dotyczy to oso´b takich
jak Guy. On nigdy w stosunku do innych nie posłuz˙ył sie˛
siła˛, to nie lez˙y w jego naturze. Ale podejrzewam, z˙e
w kaz˙dym me˛z˙czyz´nie drzemie instynkt macho i trudno
im sie˛ pogodzic´, z˙e ktos´ jest od nich silniejszy, z˙e kogos´
sie˛ boja˛. Guy, kiedy juz˙ doro´sł, nigdy nie pro´bował
odpłacic´ Charliemu, zems´cic´ sie˛ na nim. Ale mys´le˛, z˙e
zawsze gne˛biło go, z˙e wtedy był za słaby, by mu sie˛
przeciwstawic´, z˙e ta zadra pozostała. Czuł sie˛ upokorzo-
ny. Nie wiem, czy mo´wie˛ z sensem? – zapytała cicho.
– Moz˙e...
– Jak najbardziej – szepne˛ła Chrissie. Chciało sie˛ jej
płakac´. Oczami duszy widziała drobnego, bladego chłop-
ca dre˛czonego przez starszego, silniejszego chłopaka.
Doskonale rozumiała, co miała na mys´li Laura, mo´wia˛c,
z˙e Guy chyba nadal czuje sie˛ przez Charliego poniz˙ony.
– Ale dlaczego on mi nic nie powiedział? – zapytała
cicho.
Laura uniosła brwi.
– Naprawde˛ nie wiesz? – odparła kro´tko. – Jest
me˛z˙czyzna˛.
Chrissie westchne˛ła i w milczeniu pokiwała głowa˛.
Choc´ pare˛ tygodni temu Chrissie była w Fitzburgh
Place, to, co zobaczyła, kiedy wjechały na teren i zapar-
kowały auto na dziedzin´cu dawnej stajni, przeszło jej
najs´mielsze oczekiwania.
Miała wraz˙enie, z˙e w jednej chwili przeniosły sie˛
w czasie kilka wieko´w wstecz. Wszystko, co było w za-
sie˛gu wzroku, zapachy i rozbrzmiewaja˛ce woko´ł dz´wie˛ki
przypominały atmosfere˛ wiktorian´skiego jarmarku.
Grupa przebranych w dawne stroje ulicznych muzy-
kanto´w grała wesoła˛, skoczna˛ muzyke˛, popisywali sie˛
akrobaci, iluzjonis´ci w roli kieszonkowco´w pokazywali
swoje złodziejskie sztuczki ku uciesze tłumu. Na arenie
wyste˛pował poz˙eracz ognia, pasztetnik głos´no zachwalał
swoje wyroby, a Cyganka, kto´rej towarzyszyła dwo´jka
rezolutnych dzieciako´w, rozdawała przynosza˛ce szcze˛s´-
cie talizmany. Sa˛dza˛c po jej rysach, chyba nalez˙ała do
klanu Cooke’o´w.
Nie zapomniano o niczym, by stworzyc´ włas´ciwa˛
oprawe˛ imprezy, przywołac´ klimat minionej epoki.
Chrissie przygla˛dała sie˛ temu w zachwyceniu.
– Czy to wszystko zasługa Guya? – z niedowierza-
niem zapytała Laure˛.
– Tak sa˛dze˛ – odparła. – Guy jest s´wietnym or-
ganizatorem, poza tym lubi to. Oczywis´cie zawsze sie˛
zarzeka, tłumaczy, z˙e musza˛ byc´ atrakcje, by przycia˛g-
na˛c´ ludzi, ale w głe˛bi duszy... – Rozes´miała sie˛. – Powin-
nas´ zobaczyc´, jak wygla˛da u nas Boz˙e Narodzenie. Guy
zawsze ma jakis´ nowy pomysł. Nawet trudno to dokład-
nie opisac´. On sam wymys´la cały scenariusz, a kaz˙dy
z nas musi sie˛ odpowiednio przebrac´ i odgrywac´ role˛,
jaka mu została wyznaczona.
– Cudownie! – zachwyciła sie˛ Chrissie.
Naraz cos´ ja˛ tkne˛ło i jej us´miech zgasł. Jej dziecko
nigdy tego nie dos´wiadczy, nigdy nie wez´mie udziału we
wspo´lnej zabawie, nie pozna rados´ci, jaka˛ daje przyna-
lez˙nos´c´ do takiej ogromnej rodziny. By odgonic´ od siebie
te mys´li, rozejrzała sie˛ woko´ł. Na jednym z pobliskich
stragano´w spostrzegła biz˙uterie˛ w stylu art déco, ulubio-
nym przez mame˛. Instynktownie ruszyła w te˛ strone˛.
W pobliz˙u straganu z biz˙uteria˛ włas´nie rozładowy-
wano zaprze˛z˙ony w konie wo´zek z beczkami piwa.
Chrissie usłyszała ostrzegawczy okrzyk, ale dopiero
rozdzieraja˛cy krzyk dziecka us´wiadomił jej zagroz˙enie.
Jedna z beczek spadła na ziemie˛ i zacze˛ła toczyc´ sie˛ w jej
strone˛.
Wiedziała, z˙e powinna uciekac´, ale nie mogła zrobic´
najmniejszego kroku. Panicznie przeraz˙ona, stała jak
sparaliz˙owana, serce dudniło w piersi jak oszalałe.
Beczka z głuchym łoskotem toczyła sie˛ prosto na nia˛.
– Chrissie! – usłyszała krzyk Guya.
Odwro´ciła sie˛ w te˛ strone˛. Biegł ku niej, roztra˛caja˛c
tłum. Miał ste˛z˙ała˛ twarz.
– Guy – szepne˛ła tylko i naraz nogi sie˛ pod nia˛ ugie˛ły,
a przed oczami zapadła ciemnos´c´.
Niepewnie otworzyła oczy. Lez˙ała na czyms´ mie˛kkim
i ciepłym. Z trudem poruszyła głowa˛. Jakas´ marynarka...
marynarka, kto´rej zapach wydawał sie˛ dziwnie znajomy.
– Guy... – Spro´bowała sie˛ podnies´c´, ale nie miała siły.
– Juz˙ dobrze, wszystko w porza˛dku – dobiegł ja˛
spokojny głos Guya. – Zemdlałas´.
– Co sie˛ stało...? – Dotkne˛ła re˛ka˛ czoła. Czuła sie˛
dziwnie. Jeszcze miała w uszach przeraz˙ony krzyk
dziecka, widziała pe˛dza˛ca˛ na nia˛ beczke˛... Zadrz˙ała
z przeraz˙enia. – Moje dziecko! – zawołała.
– Nic mu sie˛ nie stało – usłyszała czyjs´ głos.
– To doktor Miles. – Guy przedstawił jej młodego,
jasnowłosego me˛z˙czyzne˛, kle˛cza˛cego obok na trawie.
Sa˛dza˛c po otoczeniu, chyba sa˛ w prywatnej cze˛s´ci
ogrodu, domys´liła sie˛ Chrissie.
– A ta beczka...? – Zawiesiła głos, ale lekarz stanow-
czo pokre˛cił głowa˛.
– Guy był szybszy. Na szcze˛s´cie – dodał. – Z wraz˙e-
nia, moz˙e tez˙ z upału, nie mo´wia˛c juz˙ o cia˛z˙y, straciła
pani przytomnos´c´. Ale wszystko wskazuje, z˙e ani pani,
ani dziecku nic nie zagraz˙a, choc´ oczywis´cie nie za-
szkodzi skonsultowac´ sie˛ jeszcze z lekarzem. Tym
bardziej, jes´li zamierza pani mdlec´ cze˛s´ciej – zaz˙artował.
– A gdzie Laura? – zapytała Chrissie, cia˛gle jeszcze
nie moga˛c całkiem ogarna˛c´ tego, co sie˛ stało.
– Poszła po herbate˛ – rzeczowo odparł lekarz. Prze-
strzegł jeszcze dziewczyne˛, by nie pro´bowała za szybko
sie˛ podnosic´, i odwro´cił sie˛ do Guya. – Obejrze˛ teraz te˛
re˛ke˛ – mrukna˛ł. – Mam nadzieje˛, z˙e szczepionka prze-
ciwte˛z˙cowa jeszcze działa?
– Tak mys´le˛ – padła odpowiedz´ Guya.
Nie widziała go, bo lekarz zasłaniał jej widok. Słysza-
ła tylko, z˙e sykna˛ł i wstrzymał oddech.
– Hmm... dos´c´ głe˛boko... nie obejdzie sie˛ bez szycia
– usłyszała głos doktora. – Na razie oczyszcze˛ rane˛
i załoz˙e˛ opatrunek, ale musi pan jak najszybciej pojechac´
na izbe˛ przyje˛c´, z˙eby to dokładnie obejrzeli i zszyli.
– Łatwiej powiedziec´, niz˙ zrobic´ – odparł Guy, po-
trza˛saja˛c głowa˛. – Nie moge˛ teraz sta˛d wyjs´c´, dopiero
wieczorem po zamknie˛ciu imprezy. Jestem do tego moral-
nie zobowia˛zany. Po pierwsze, wzgle˛dem wystawco´w, po
drugie, wobec lorda Astlegh. Zgodził sie˛ udoste˛pnic´
posiadłos´c´ jedynie pod warunkiem, z˙e biore˛ na siebie
całkowita˛ odpowiedzialnos´c´ za to, co sie˛ moz˙e wydarzyc´.
– No tak, i pewnie bardzo mu zalez˙y, z˙ebys´ raczej
dostał gangreny i umarł, ale nie złamał przyrzeczenia
– rozległo sie˛ ironiczne stwierdzenie Laury, kto´ra włas´-
nie przyniosła herbate˛.
– Gangrena... – szepne˛ła do siebie Chrissie i wzdryg-
ne˛ła sie˛ z przeraz˙enia.
Zamkne˛ła oczy. Jest taka słaba. Pulsowało jej w gło-
wie, czuła sie˛ dziwnie nieswojo. Ale tym razem nie
z powodu nudnos´ci.
Guy rzucił sie˛ jej na ratunek. Ocalił ja˛, ale sam został
ranny.
– Posłuchaj mnie, Guy – stanowczo odezwała sie˛
Laura. – Jenny na pewno che˛tnie cie˛ zasta˛pi. Powinienes´
pojechac´ do szpitala. Zadzwonie˛ do niej i powiem, co sie˛
stało. Potem was odwioze˛. Gdzie masz samocho´d?
– Jest na parkingu – odparł Guy. – Zaraz po niego
po´jde˛.
– Nigdzie nie po´jdziesz – sprzeciwiła sie˛. – Ja to
zrobie˛. Ty zostan´ z Chrissie.
– Ja tez˙ be˛de˛ sie˛ zbierac´. Musze˛ is´c´ do punktu
pierwszej pomocy. – Lekarz zapakował swoje rzeczy
i zamkna˛ł torbe˛.
Odczekała, az˙ oboje oddalili sie˛ na bezpieczna˛ odleg-
łos´c´.
– Nie podzie˛kowałam ci jeszcze za to, co zrobiłes´...
– powiedziała cicho.
– Kaz˙dy na moim miejscu zrobiłby to samo – odparł
szorstko. – Gdyby ta beczka cie˛ dosie˛gła, ja byłbym temu
winien. Odpowiadam za bezpieczen´stwo gos´ci.
– Ale to był wypadek – powiedziała i na samo
wspomnienie zadrz˙ała, zdaja˛c sobie sprawe˛, jak z´le
mogłoby sie˛ to skon´czyc´. Gdyby ta beczka ja˛ uderzyła...
Instynktownie obje˛ła re˛kami brzuch. Guy zbladł gwał-
townie.
– O Boz˙e! Czy... gdzie jest lekarz... czy moz˙e...?
– Miał zmieniony głos.
– Nie, nic mi nie jest, Guy. – Wycia˛gne˛ła re˛ke˛, by go
powstrzymac´, bo odwro´cił sie˛, jakby chciał gonic´ za
doktorem. – Naprawde˛ – powto´rzyła. – Po prostu us´wiado-
miłam sobie, co mogło sie˛ stac´, gdybys´ ty... gdybys´... To
dziwne, prawda? Jeszcze pare˛ dni temu ani mi przez mys´l
nie przeszło, z˙e mogłabym byc´ w cia˛z˙y, spodziewac´ sie˛
dziecka. A teraz na sama˛mys´l, z˙e mogłoby mu sie˛ cos´ stac´...
– Zagryzła usta, niezdolna wypowiedziec´ tego do kon´ca.
– A nie przyszło ci do głowy, z˙e ja czuje˛ tak samo?
Sposo´b, w jaki to powiedział, sprawił, z˙e popatrzyła
na niego uwaz˙nie.
– Z me˛z˙czyznami jest inaczej – odparła nieszczerze,
staraja˛c sie˛ odepchna˛c´ od siebie uczucia, jakie nieoczeki-
wanie ja˛ ogarne˛ły.
– Tak? Jestes´ tego pewna? – parskna˛ł z gorycza˛. – Jak
mys´lisz, co czułem, widza˛c, z˙e moz˙esz ucierpiec´... i ty,
i nasze dziecko, a ja nie moge˛ nic zrobic´, nie moge˛ was
ochronic´?
– Ocaliłes´ nas – sprostowała, rozpaczliwie zastana-
wiaja˛c sie˛, jak ukryc´ przed nim przepełniaja˛ce ja˛ uczucia,
wraz˙enie, jakie wywarły na niej jego słowa.
Tak bardzo chciała go pocieszyc´; wycia˛gna˛c´ do niego
re˛ke˛, dodac´ otuchy. Ale dlaczego? Nie powinna sie˛ nim
przejmowac´, wspo´łczuc´ mu. Niby dlaczego miałaby to
robic´?
Odwro´ciła sie˛, by spojrzec´ na niego, i zamarła. Miał
mocno rozcie˛te czoło, a na podwinie˛tym re˛kawie koszuli
ciemniała plama krwi.
To dla niej naraził sie˛ na niebezpieczen´stwo, przez nia˛
został ranny. Ogarne˛ło ja˛ przeraz˙enie zmieszane z bo´lem
i, co dziwne, złos´cia˛. Była zła na niego. Jak mo´gł ryzy-
kowac´, kiedy ona i dziecko go potrzebowali. Było to tak
silne uczucie, z˙e sama sie˛ zdumiała. Jeszcze nigdy czegos´
takiego nie przez˙yła.
Popatrzyła na szpitalny zegar. Badania potwierdziły,
z˙e jej nic sie˛ nie stało. Teraz czekała na Guya, kto´remu
zszywano rane˛. Laura znikne˛ła ze spotkana˛ przypadkiem
znajoma˛.
Drzwi gabinetu zabiegowego otworzyły sie˛, na progu
pokazał sie˛ Guy. Poczuła, z˙e policzki jej płona˛.
– Czy... czy dobrze sie˛ czujesz? – zapytała niepew-
nie.
– W porza˛dku. Wyje˛li kilka drzazg, wie˛cej byc´ nie
powinno – bagatelizował. – Chrissie... – Głos mu sie˛
zmienił, brzmiał teraz powaz˙nie. Dziewczyna spie˛ła sie˛
wewne˛trznie, oczekuja˛c na to, co teraz usłyszy. – Mo-
z˙e bys´my spro´bowali raz jeszcze... od pocza˛tku? – za-
pytał cicho. Wycia˛gna˛ł w jej kierunku zdrowa˛ re˛ke˛.
– Wiesz, kiedy dzisiaj mys´lałem, kiedy sie˛ bałem, z˙e...
Powiedz, czy nie jestes´my tego winni naszemu dziec-
ku, synowi czy co´rce, czy nie powinnis´my przynaj-
mniej okazac´ mu, z˙e go pragniemy, z˙e ono jest dla nas
najwaz˙niejsze?
– Tak – szepne˛ła.
– Oboje mielis´my szcze˛s´cie wychowac´ sie˛ w normal-
nej rodzinie, miec´ kochaja˛cych rodzico´w – cia˛gna˛ł Guy,
widza˛c, z˙e Chrissie sie˛ łamie. – Nie mo´wie˛, z˙e w poje-
dynke˛ nie moz˙na dobrze wychowac´ dziecka, ale...
– Wiem, o czym mo´wisz – wydusiła przez zacis´nie˛te
gardło. Z trudem powstrzymywała łzy.
– Ale dla dziecka to jest naprawde˛ waz˙ne... miec´
rodzico´w, kto´rzy sie˛ wzajemnie cenia˛ i szanuja˛, kto´rzy...
– Przepraszam, z˙e nie powiedziałam ci o Charlesie
– szepne˛ła Chrissie. – Powinnam była to zrobic´. I na-
prawde˛ chciałam, tylko z˙e... – Nieznacznie wzruszyła
ramionami, walcza˛c jeszcze z pokusa˛, by ulec, by przyja˛c´
jego wycia˛gnie˛ta˛ re˛ke˛, nie tylko dla dobra dziecka, ale...
Kiedy lez˙ała na trawie, a lekarz nakłaniał Guya, by
koniecznie pojechał do szpitala, us´wiadomiła sobie, jak
bardzo, jak szalen´czo go kocha. Ale postanowiła, z˙e nie
da sie˛ ponies´c´ emocjom, nie popełni ponownie tego
samego błe˛du. Zwłaszcza gdy wie... Przeciez˙ kochał
Jenny, a nawet jes´li teraz nic ich nie ła˛czy, to jest jeszcze
sprawa tego nieszcze˛snego biurka.
– Spro´bujmy, moz˙e nam sie˛ uda – poprosił.
– Moz˙e na jakis´ czas – odrzekła i zmusiła sie˛, by
popatrzec´ mu prosto w oczy. – A jes´li okaz˙e sie˛, z˙e
dziecko... z˙e nasze dziecko jest podobne do wujka
Charlesa? Nadal be˛dziesz je chciec´? – zapytała z bo´lem.
Guy pobladł.
– A be˛dziesz je kochac´, jes´li okaz˙e sie˛ podobne do
mnie? – spytał.
Chrissie zamkne˛ła oczy. Oczywis´cie, z˙e tak... to
przeciez˙ jasne.
– To nam sie˛ nie uda, Guy – powiedziała znuz˙ona.
– Sa˛ rzeczy, kto´rych sie˛ nie da zmienic´ ani wymazac´
z pamie˛ci. Sprawa tego biurka, fakt, z˙e Charlie był moim
wujkiem, z˙e... – Urwała, wzruszyła ramionami. – Poza
tym ja zawsze be˛de˛ miała s´wiadomos´c´, z˙e jestes´ ze mna˛
tylko dlatego, z˙e nie moz˙esz byc´ z Jenny, z˙e oz˙eniłes´ sie˛
wyła˛cznie ze wzgle˛du na dziecko. A skoro Jenny jest
poza twoim zasie˛giem, to...
Umilkła, nie była w stanie mo´wic´ dalej, zbyt była
poruszona.
– Co takiego, Chrissie?! – wybuchna˛ł, ale w tej samej
chwili drzwi sie˛ otworzyły i weszła Laura.
Popatrzyła na nich badawczo. Od razu zdała sobie
sprawe˛ z napie˛cia panuja˛cego mie˛dzy nimi.
– No, widze˛, z˙e oboje jestes´cie gotowi – zdecydowała
w jednej chwili. – Jes´li chcesz, Guy, to po drodze pod-
rzucimy cie˛ do domu.
Zakla˛ł pod nosem i po omacku odszukał przycisk
nocnej lampki. W jej s´wietle sie˛gna˛ł po tabletki prze-
ciwbo´lowe. Bo´l, tak jak uprzedzał lekarz, rozsadzał
mu ramie˛. Ale nie dlatego sie˛ obudził. Dre˛czyły go
koszmary. We s´nie widział pe˛dza˛ca˛ wprost na Chrissie
beczke˛. Przez mgnienie stał sparaliz˙owany przeraz˙e-
niem, potem rzucił sie˛ na ratunek.
Na całym ciele czuł zimny pot. Przesuna˛ł palcami po
włosach. Bolało rozcie˛te czoło, głowa pe˛kała.
Kiedy nio´sł Chrissie, wołaja˛c do Laury, by natych-
miast sprowadziła lekarza, a potem w napie˛ciu czekał na
jego diagnoze˛, boja˛c sie˛ o jej stan, o nia˛ sama˛, nie tylko
o dziecko, zrozumiał, z˙e juz˙ wcale nie obchodzi go, z˙e
cos´ przed nim ukryła, z˙e zataiła prawde˛ o Charlesie.
I niech diabli wezma˛ to biurko, najche˛tniej sam by je
zniszczył, z˙eby skon´czyc´ cały problem.
Jedyne, co teraz dla niego istniało, jedyne, co miało
znaczenie, to miłos´c´ do Chrissie. Kocha ja˛ i zawsze
be˛dzie kochac´. Musi znalez´c´ sposo´b, by ja˛ o tym
przekonac´. Bo przeciez˙ i ona go kocha, wie o tym.
Wystarczyło zobaczyc´ jej twarz, gdy usłyszała, z˙e jest
ranny. Pro´bowała to przed nim ukryc´, ale przeciez˙ to nie
jest moz˙liwe. I jak walczyła ze soba˛, czekaja˛c na niego
w szpitalu. Nie mo´wia˛c juz˙ o stwierdzeniu, z˙e on kocha
Jenny!
Jutro cos´ wymys´li, zastanowi sie˛, jak to zrobic´. Jutro.
Je˛kna˛ł, bo niechca˛cy stra˛cił re˛ka˛ opakowanie z anty-
biotykami. Trudno, teraz ich nie podniesie. Niech tam
sobie lez˙a˛ do rana.
ROZDZIAŁ DZIEWIA˛TY
Ale rano nie był juz˙ w stanie tego zrobic´... nic juz˙ nie
mo´gł zrobic´.
Lez˙ał w malignie, wstrza˛sany gora˛czka˛, przewracaja˛c
sie˛ z boku na bok i mamrocza˛c cos´ niezrozumiale. Sko´ra
i włosy ls´niły od potu, a zabandaz˙owane ramie˛ spuchło
tak bardzo, z˙e niemal podwoiło rozmiary. Bo´l rozsadzał
ciało, a trucizna powoli ogarniała organizm, znacza˛c na
sko´rze swo´j s´lad czerwona˛ pre˛ga˛.
– Czes´c´, Jon! Co tak pe˛dzisz? – us´miechne˛ła sie˛ Ruth,
wpadaja˛c na skwerze na bratanka.
– Troche˛ sie˛ s´piesze˛ – wyjas´nił. – Niespodziewanie
musiałem jechac´ do szkoły, bo Jenny pojechała do
Fitzburgh Place, musiała zasta˛pic´ Guya. Miał byc´ o o´s-
mej, ale wcale sie˛ nie pojawił. Telefonem tez˙ nie moz˙na
było go s´cia˛gna˛c´. Moz˙e zatrzymali go na noc w szpitalu?
– W szpitalu? – zaniepokoiła sie˛ Ruth.
– Tak. Wczoraj doszło do małego wypadku. Beczka
z piwem zsune˛ła sie˛ z platformy i niewiele brakowało, by
uderzyła w Chrissie. Wole˛ nie mys´lec´, jak to by sie˛
skon´czyło. Na szcze˛s´cie Guy był w pobliz˙u i natychmiast
interweniował.
– Okropne. Nie wydaje mi sie˛, z˙e Guy jest w szpitalu
– zastanowiła sie˛. – Widziałam, jak wczoraj Laura przy-
wiozła go do domu. Była z nia˛ Chrissie. Czy to moz˙e
znaczy, z˙e sprawy sa˛ na dobrej drodze? Moz˙e sie˛ juz˙
pogodzili? – zapytała z nadzieja˛ w głosie.
Jon nadal był powaz˙ny.
– Chciałbym, z˙eby tak było, ale...
– Przeciez˙ wiesz, jak to w z˙yciu bywa. Kto sie˛ lubi,
ten sie˛ czubi – podsumowała Ruth.
– Owszem, ale to nie tylko to, sprawa jest powaz˙niej-
sza. Moz˙e gdyby w gre˛ nie wchodziło jeszcze to biurko...
Według Guya nalez˙y do Bena, a Chrissie twierdzi, z˙e
zawsze było w ich rodzinie.
– Tak, to jest problem – zgodziła sie˛ Ruth.
– Ruth, przepraszam cie˛, ale musze˛ pe˛dzic´. – Jon
pochylił sie˛ i pocałował ja˛ w policzek. – Za dziesie˛c´
minut mam spotkanie z klientem.
Odszedł, nim zda˛z˙yła zwro´cic´ mu uwage˛ na kawałek
grzanki wystaja˛cej mu z kieszeni marynarki. Miała na-
dzieje˛, z˙e jego sekretarka, bardzo miła osoba, zauwaz˙y to
w pore˛.
Był przyjemny słoneczny poranek, ale Ruth nie
mys´lała teraz o pogodzie. To naprawde˛ bez sensu, by
taka głupia rzecz jak biurko – zreszta˛ nie przedstawia-
ja˛ce soba˛ szczego´lnej wartos´ci – tak skutecznie po-
trafiło rozdzielic´ dwoje ludzi, kto´rzy wydawali sie˛ byc´
dla siebie stworzeni... a nawet troje, jes´li doliczy sie˛
jeszcze dziecko.
Niestety, nie była Salomonem, a tego problemu nie da
sie˛ rozwia˛zac´ groz´ba˛, z˙e biurko zostanie przepiłowane na
dwie cze˛s´ci.
Dwie cze˛s´ci... To jej cos´ przypominało, cos´, co od
samego pocza˛tku, odka˛d wynikła sprawa biurka, nie
dawało jej spokoju. Zmarszczyła brwi w zamys´leniu.
– Co ty tu robisz? – skrzywił sie˛ Ben, widza˛c
wchodza˛ca˛ siostre˛.
– Pomys´lałam, z˙e wpadne˛ zobaczyc´, jak sie˛ miewasz
– odrzekła, udaja˛c, z˙e nie zauwaz˙a jego pochmurnej
miny. – A przy okazji chce˛ sprawdzic´ cos´ w bibliotece
– dodała lekko.
– Tak, ciekawe, co takiego? – zainteresował sie˛.
– Nic, co by ciebie mogło obchodzic´ – rzuciła z udana˛
oboje˛tnos´cia˛ i dodała: – Ida˛c tu, poprosiłam pania˛
Brookes, z˙eby przyniosła nam herbate˛.
– Herbate˛ – powto´rzył z nieche˛cia˛. – Nie moge˛ jej
pic´. Z
´
le wpływa na mo´j reumatyzm – marudził.
– No wiesz co! Pierwsze słysze˛, z˙eby herbata na
kogos´ z´le działała – spokojnie odparła Ruth, wielkodusz-
nie nie wspominaja˛c o zupełnie odwrotnym efekcie, jaki
wywierała zbyt duz˙a ilos´c´ mocnego porto, jakim Ben
zwykle raczył sie˛ po kolacji.
Chociaz˙, gdy pani Brookes przyniosła tace˛ z herbata˛,
Ben bynajmniej nie odmo´wił. Z wyraz´na˛ przyjemnos´cia˛
popijał aromatyczny napo´j i wcale nie cierpiał.
Moz˙e po operacji poczuje sie˛ lepiej, pomys´lała, ale
wolała zachowac´ te mys´li dla siebie. Ben nie znosił,
kiedy mu przypominano o jego chorobie. Poczekała, az˙
wypija˛ druga˛ filiz˙anke˛, i wyszła do biblioteki.
Wiedziała, czego szukac´. Zamkne˛ła za soba˛ drzwi
i podeszła do szafki. Wewna˛trz były zeszyty, w kto´rych
ojciec przez całe lata starannie zapisywał wszystkie
wydatki. Znalezienie włas´ciwego zabrało jej wie˛cej
czasu, niz˙ pocza˛tkowo sa˛dziła. Musiała przegla˛dac´ ko-
lejne zeszyty, wreszcie trafiła. Us´miechne˛ła sie˛ z sa-
tysfakcja˛.
Przebiegła wzrokiem kro´tka˛ notke˛, wypisana˛ wyraz´-
nym pismem ojca.
,,Stolarzowi Thomasowi Berry po dwa funty dziesie˛c´
szylingo´w i szes´c´ penso´w od sztuki za wykonanie pary
cisowych biurek’’.
Czyli były dwa biurka! To znaczy, z˙e jej domysły sie˛
potwierdziły. Pods´wiadomie czuła, z˙e tak musiało byc´,
ojciec był perfekcjonista˛ az˙ do przesady. Nie byłoby
w jego stylu poprzestac´ na jednej kopii. Skoro rodzina
w Chester miała dwa biurka, on nie mo´gł byc´ gorszy.
Ta jego z˙elazna konsekwencja! Trudno sobie wyobrazic´,
z˙e mo´głby posta˛pic´ inaczej.
Teraz co do jednego nie ma juz˙ wa˛tpliwos´ci: istniały
dwa identyczne biurka. W takim razie bardzo prawdo-
podobne, z˙e zaro´wno Chrissie, jak i Guy maja˛ racje˛.
Ciekawe tylko, w jaki sposo´b to drugie biurko trafiło do
rodziny Platto´w? Nie nasuwało sie˛ z˙adne wyjas´nienie. To
rzeczywis´cie zagadka.
Drzwi biblioteki otworzyły sie˛ w chwili, gdy zamyka-
ła zeszyt. Do s´rodka wszedł Ben.
– Jeszcze tu jestes´? – burkna˛ł i spochmurniał, widza˛c
w jej re˛ku zeszyt ojca. – Czego tam szukasz? – zapytał
ostro.
– Chciałam cos´ sprawdzic´ – odparła spokojnie.
– Ty... nie miałas´ prawa! – wybuchna˛ł. – To...
– Ben, jestem twoja˛ siostra˛. – Nie dała sie˛ sprowo-
kowac´ i stanowczo przywołała go do porza˛dku. – Nie
pro´buj mnie zastraszyc´. Oczywis´cie, z˙e mam prawo.
Słuchaj, chciałam cie˛ o cos´ zapytac´... w zwia˛zku z...
Chodzi o to biurko, kto´re sta˛d znikne˛ło, a raczej o dwa
biurka.
Ben zgarbił sie˛, opus´cił ramiona i przysiadł cie˛z˙ko.
Ruth nie spuszczała z niego uwaz˙nego spojrzenia.
– Nie mam poje˛cia, o czym mo´wisz – zaprzeczył
stanowczo.
– Oczywis´cie, z˙e masz – zaoponowała spokojnie.
– Doskonale wiesz, o czym mo´wie˛. Ben, zachowałes´ sie˛
okropnie – pokre˛ciła głowa˛. – Powinienes´ przynajmniej
policji powiedziec´, z˙e były dwa biurka.
– Nie, nie powinienem – odpalił. – Dałem ojcu słowo,
z˙e nigdy nikomu o tym nie wspomne˛. To miało na zawsze
pozostac´ tajemnica˛.
– Ja niczego takiego, mu nie obiecywałam – spokoj-
nie powiedziała Ruth. – I nie mam zamiaru trzymac´ tego
w tajemnicy. Na litos´c´ boska˛, Ben! Co to w kon´cu ma
teraz za znaczenie? A wie˛c były dwa biurka. I kaz˙dy, kto
ma choc´ odrobine˛ oleju w głowie, pre˛dzej czy po´z´niej
domys´li sie˛, z˙e tak musiało byc´. Zwłaszcza kiedy matka
Chrissie zidentyfikuje biurko zatrzymane przez policje˛
i potwierdzi, z˙e nalez˙ało do nich. No wie˛c, czy powiesz
mi wreszcie, co sie˛ włas´ciwie stało?
Ben spose˛pniał jeszcze bardziej.
– Ben, chce˛ usłyszec´ prawde˛ – zastrzegła sie˛ Ruth.
– I nie rusze˛ sie˛ sta˛d, po´ki mi jej nie powiesz. Nasz ojciec
zamo´wił dwa biurka, wierne kopie tych, kto´re miała
rodzina w Chester. Tyle juz˙ wiem. W jakims´ momencie
jedno z nich przeszło na własnos´c´ Platto´w. Kiedy to sie˛
stało i w jaki sposo´b?
Ben łypna˛ł na siostre˛ spod oka. Przesta˛pił z nogi na
noge˛.
– Ojciec dał je młodej Platt w prezencie s´lubnym.
Była u nas nian´ka˛ do dziecka.
– Nasz ojciec dał nian´ce w prezencie s´lubnym jedno
z biurek, kto´re specjalnie obstalował? – niedowierzaja˛co
prychne˛ła Ruth. – Ben, nie chce˛ powiedziec´, z˙e ojciec był
ska˛piradłem, nie o to chodzi, ale znaja˛c go, wiem, z˙e
nigdy by czegos´ takiego nie zrobił... chyba z˙e miałby
bardzo waz˙ny powo´d.
– Nie wiem, jak do tego doszło – mrukna˛ł Ben.
– Moz˙e je ukradła albo...
– Ben! – groz´nie rzuciła Ruth. Umilkła. – Oczywis´cie
moz˙emy poczekac´ na przyjazd matki Chrissie – dodała
po zastanowieniu. – Przypuszczam, z˙e wie, w jaki sposo´b
weszli w posiadanie tego biurka.
– Nie wie! – zaprzeczył szybko Ben. – Ta dziew-
czyna nie była głupia. A stary Platt tez˙ trzymał je˛zyk
za ze˛bami. I pewnie zabrał ze soba˛ tajemnice˛ do gro-
bu.
– Ben, przepraszam, ale jakos´ nie moge˛ za toba˛
nada˛z˙yc´ – przerwała Ruth, unosza˛c brwi.
– Chyba wyraziłem sie˛ dostatecznie jasno? – Skrzy-
wił sie˛. – Dziewczyna wpadła i trzeba było szybko wydac´
ja˛ za ma˛z˙. Stary Platt włas´nie owdowiał, nie miał dzieci,
wie˛c che˛tnie na to przystał. Tylko z˙e dziewczyna nie
dawała sie˛ łatwo zbyc´. Uparła sie˛, z˙e musi cos´ od nas
dostac´, bo inaczej narobi takiego hałasu, z˙e ojciec sie˛ nie
pozbiera. Nie miał wyjs´cia i musiał dac´ jej to biurko.
– Chcesz powiedziec´, z˙e ta dziewczyna, prababcia
Chrissie, była w cia˛z˙y z naszym ojcem? – ols´niło Ruth.
– I z˙e wydał ja˛ za Archie Platta, na pocieszenie daja˛c jej
biurko? Z
˙
eby jej zamkna˛c´ buzie˛?
– Sama tego chciała – bronił ojca Ben. – Zreszta˛, nie
powinna narzekac´, i tak dobrze na tym wyszła. Dostała
i biurko, i me˛z˙a.
– Ben, zastano´w sie˛ – hamowała go Ruth. – Skoro
była nian´ka˛, to znaczy, z˙e była bardzo młoda, pewnie nie
miała wie˛cej jak siedemnas´cie, osiemnas´cie lat. Biedne
dziecko... Pewnie go kochała...
– Kogo? Archie Platta? Bardzo w to wa˛tpie˛. Był od
niej przynajmniej dwa razy starszy.
– Miałam na mys´li ojca – wyjas´niła Ruth. – Biedna
dziewczyna. A wiec Chrissie ma w sobie nasza˛ krew.
Nalez˙y do Crightono´w – podsumowała z us´miechem.
– Tylko nie waz˙ sie˛ nikomu o tym wspomniec´
– zaniepokoił sie˛ Ben. – Mo´wiłem ci, z˙e dałem słowo...
– Nie wydaje mi sie˛, by Chrissie jakos´ szczego´lnie
zalez˙ało na pokrewien´stwie z Crightonami. To raczej
nie jest dla niej powo´d do chluby – cierpko usadziła go
Ruth.
Powoli wyjas´niało sie˛ wiele rzeczy. Nic dziwnego, z˙e
Charlie Platt tak marnie skon´czył. Teraz wiadomo, po
kim odziedziczył paskudny charakter, zamys´liła sie˛
Ruth. W me˛skiej linii Crightono´w w kaz˙dym pokoleniu
ujawniały sie˛ negatywne cechy. Najpierw David, brat
Jona. Jego starszy syn, Max, ro´wniez˙. Ich ojciec z pew-
nos´cia˛ nie był wyja˛tkiem. Charlie okazał sie˛ wyja˛tkowo
podatny na złe wpływy. Oczywis´cie to tylko teza, kto´rej
juz˙ sie˛ nie udowodni.
Chrissie i Guy musza˛poznac´ prawde˛. Policja ro´wniez˙.
Ruth spochmurniała. Ben z pewnos´cia˛ nie be˛dzie zado-
wolony z takiego obrotu sprawy. Chociaz˙ to jeszcze nie
rozwia˛zuje wszystkich problemo´w. Wprawdzie wyjas´ni
sie˛ sprawa własnos´ci biurka, ale zbyt długo z˙yła, by sie˛
łudzic´, z˙e na tym sie˛ wszystko zakon´czy, z˙e wraz z tym
definitywnie znikna˛ nieporozumienia mie˛dzy Guyem
a dziewczyna˛.
Oboje sie˛ wahali, nie mogli sie˛ przełamac´, by ob-
darzyc´ sie˛ całkowitym zaufaniem. Gubili sie˛ w domys-
łach i wa˛tpliwos´ciach. Moz˙e powo´d był głe˛bszy, moz˙e to
biurko było tylko pretekstem? Moz˙e po prostu nie chcieli
sobie zaufac´?
Kto odgadnie prawdziwa˛przyczyne˛? Czy kieruje nimi
obawa przed uzalez˙nieniem, przed utrata˛ własnej auto-
nomii, tak modne ostatnio wyjas´nienie, lansowane przez
prase˛ kobieca˛? A moz˙e, co na jej oko było bliz˙sze
prawdy, po prostu pods´wiadomie sie˛ tego le˛kaja˛? Tylko
czy ma prawo robic´ im o to wyrzuty?
Ze wzgle˛du na dziecko z całej duszy z˙yczyła im, by
znalez´li do siebie droge˛, by byli razem nie przez
rozsa˛dek, ale z miłos´ci. Bo co´z˙ moz˙e dac´ dziecku taki
zwia˛zek bez miłos´ci i wiary, do jakiego z˙ycia je przygo-
tuje? Zamys´liła sie˛ głe˛boko. Moz˙e teraz jest inaczej?
Moz˙e to juz˙ przebrzmiałe, staromodne podejs´cie, nie
mo´wia˛c juz˙ o tym, z˙e patrzy na z˙ycie przez pryzmat
swoich gorzkich dos´wiadczen´ i własnych błe˛do´w.
ROZDZIAŁ DZIESIA˛TY
Chrissie przebudziła sie˛ nagle. Usiadła na ło´z˙ku,
przyłoz˙yła dłonie do brzucha. Serce biło jej mocno,
niespokojnie. Nie miała poje˛cia, co wyrwało ja˛ z głe˛bo-
kiego snu, ska˛d brał sie˛ ten dziwny, podsko´rny le˛k, kto´ry
nie pozwalał jej odetchna˛c´. Instynktownie czuła, z˙e
rozwijaja˛cej sie˛ w niej istotce nie grozi nic złego, nic sie˛
z nia˛ nie dzieje. W takim razie, dlaczego ros´nie w niej
trwoga, przes´wiadczenie, z˙e stało sie˛ cos´ strasznego?
Nie mogła opanowac´ paniki. Było wczes´nie rano,
przez zacia˛gnie˛te zasłony ledwie przebijało s´wiatło po-
ranka. Zapowiadał sie˛ pie˛kny, słoneczny dzien´. Nic nie
zakło´cało ciszy panuja˛cej w przytulnie urza˛dzonym
pokoju, jaki Laura jej przeznaczyła. Fizycznie czuła sie˛
s´wietnie, wczorajsze przykre wydarzenia nie pozostawi-
ły po sobie s´ladu. Zreszta˛, ona pewnie ucierpiała znacz-
nie mniej niz˙ Guy...
Guy... Serce w niej zamarło, zadudniło gwałtownie.
Zabrakło jej powietrza i poczuła gwałtowny bo´l. Juz˙
wiedziała: to jemu stało sie˛ cos´ złego. Wiedziała to na
pewno. Bez zastanowienia zerwała sie˛ z ło´z˙ka, biegiem
wpadła do sypialni Laury. Potrza˛sne˛ła nia˛ mocno.
– Chrissie, co sie˛ dzieje? Cos´ z dzieckiem? – wyma-
mrotała obudzona Laura, z trudem otwieraja˛c zaspane
oczy.
– Nie, ze mna˛ wszystko w porza˛dku – pos´piesznie
zapewniła dziewczyna. – Chodzi o Guya.
– O Guya? – Laura zmarszczyła brwi, usiadła na
ło´z˙ku. – Co sie˛ stało? Czyz˙by on...?
– Nie wiem, nie umiem ci tego wyjas´nic´. Po prostu
wiem, z˙e stało sie˛ cos´ złego, czuje˛ to. – Głos jej drz˙ał
z niepokoju. – Lauro, mam przeczucie, z˙e cos´ sie˛ stało,
naprawde˛ – powto´rzyła z uporem.
– Dlaczego tak mys´lisz? – Nie wierzyła jej. Juz˙
całkiem sie˛ obudziła. – Domys´lam sie˛, z˙e jestes´ zdener-
wowana po wczorajszym dniu, to naturalne, biora˛c pod
uwage˛ two´j stan...
Jej stan! Chociaz˙ w jakims´ sensie Laura miała racje˛.
Rzeczywis´cie tak było. Tylko niezupełnie tak, jak sa˛dziła
Laura. Boi sie˛ o Guya nie dlatego, z˙e nosi jego dziecko,
ale dlatego, z˙e go kocha. Jej strach bierze sie˛ z miłos´ci,
z tego, z˙e...
– Lauro, prosze˛ cie˛! – powiedziała błagalnie, zerka-
ja˛c na stoja˛cy obok ło´z˙ka telefon. – Zadzwon´ do niego.
– Dobrze – przystała Laura. – Ale obawiam sie˛, z˙e nie
be˛dzie zachwycony budzeniem o szo´stej rano.
Nie słuchała jej. Instynkt podpowiadał jej, z˙e musi
działac´, z˙e musi go ratowac´. Nic jej od tego nie
odwiedzie.
W napie˛ciu patrzyła, jak Laura wybiera numer. Roz-
legł sie˛ sygnał, drugi, kolejny...
– Pewnie s´pi jak zabity po lekach, kto´rymi go nafa-
szerowali w szpitalu – powiedziała uspokajaja˛co.
– Wiem, z˙e sie˛ o niego martwisz – dodała mie˛kko,
odkładaja˛c słuchawke˛. – Ale przeciez˙ sama słyszałas´, jak
lekarz mo´wił, z˙e juz˙ nic mu nie grozi, z˙e nic mu nie
be˛dzie.
– Lauro, prosze˛ cie˛... – wydusiła przez s´cis´nie˛te
gardło Chrissie. Umierała z niepokoju. – Wiem, z˙e cos´ sie˛
stało.
Odwro´ciła sie˛ zrezygnowana i ruszyła do wyjs´cia.
– Doka˛d idziesz? – znuz˙onym głosem zapytała Lau-
ra.
– Ubiore˛ sie˛ i pojade˛ do Guya – odparła z desperacja˛.
Dobiegło ja˛ głe˛bokie westchnienie Laury.
– Dobrze juz˙, poczekaj. Pojade˛ z toba˛ – nieche˛tnie
zdecydowała Laura. – Ale nie zdziw sie˛, jes´li nie
przywita nas z otwartymi re˛kami. W kon´cu jest bardzo
wczes´nie.
Rzadko zdarzało sie˛ jej ogla˛dac´ s´wiat o tak wczesnej
porze. W innych okolicznos´ciach pewnie zachwyciłaby
sie˛ s´wiez˙os´cia˛ i pie˛knem poranka, poczuciem harmonii
z natura˛, ale teraz miała mys´li zaprza˛tnie˛te czym innym.
Przelotnie zerkne˛ła na kilka ge˛si podrywaja˛cych sie˛ znad
niewielkiego jeziorka, obok kto´rego włas´nie przejez˙-
dz˙ały. Niepoko´j, jaki ja˛ nurtował, nie pozwalał cieszyc´
sie˛ nawet takim sielskim widokiem.
– Zaklinasz sie˛, z˙e nic do niego nie czujesz, a tak
bardzo sie˛ o niego martwisz – z lekka˛ ironia˛ zauwaz˙yła
Laura, kiedy przejez˙dz˙ały przez puste ulice Haslewich.
– Ja... ja go kocham – wyznała cicho Chrissie.
– Tylko z˙e nie moge˛ wia˛zac´ sie˛ z kims´, kto nie ma do
mnie zaufania i szacunku, kto... – Głos jej sie˛ łamał.
Umilkła i tylko lekko potrza˛sne˛ła głowa˛.
– Przepraszam, nie chciałam cie˛ zdenerwowac´ – zmi-
tygowała sie˛ Laura.
– To nie twoja wina – odrzekła cicho Chrissie.
– Sama jestem sobie winna.
– Zaparkujmy tutaj – zmieniła temat Laura.
Nigdzie nie było s´ladu z˙ywej duszy. Chrissie z niepo-
kojem popatrzyła na dom Guya. W oknach na pie˛trze
zasłony były zacia˛gnie˛te.
Laura energicznie zastukała do drzwi, nacisne˛ła dzwo-
nek. Słuchały, jak jego dz´wie˛k rozbrzmiewa w ciszy domu.
– No, to powinno go obudzic´ – z przekonaniem
stwierdziła Laura, ale choc´ odczekały pare˛ minut, w s´rod-
ku nadal panowała cisza.
– Moz˙e spro´buj jeszcze raz – z niepokojem zasugero-
wała Chrissie, ale Laura potrza˛sne˛ła głowa˛.
– Mam lepszy pomysł – oznajmiła i zacze˛ła prze-
szukiwac´ torebke˛. Po chwili wycia˛gne˛ła z niej pe˛k
kluczy. Wybrała jeden z nich i us´miechne˛ła sie˛. – Guy dał
mi klucze, z˙ebym mogła zagla˛dac´, kiedy on gdzies´
wyjedzie – poinformowała, wkładaja˛c klucz do zamka
i naciskaja˛c klamke˛.
Weszła za Laura˛ do s´rodka. Wzdrygne˛ła sie˛. Było tak
cicho, przeraz˙aja˛co cicho.
Laura zacze˛ła wchodzic´ na go´re˛, Chrissie tuz˙ za nia˛.
Drzwi do sypialni Guya były zamknie˛te. Laura zawołała
brata, uchyliła drzwi. Sceptycyzm, z jakim odnosiła sie˛
do nerwowych pro´s´b Chrissie, w jednej chwili znikna˛ł
bez s´ladu, gdy tylko spostrzegła lez˙a˛cego na ło´z˙ku Guya.
– O Boz˙e! – zawołała, podbiegaja˛c do ło´z˙ka.
– Lauro, co sie˛ stało? – z niepokojem zapytała
Chrissie, bo Laura zasłoniła jej soba˛ cały widok.
– Nie jestem pewna, ale to chyba zakaz˙enie – z prze-
raz˙eniem wykrztusiła Laura, odsuwaja˛c sie˛ nieco w bok,
by Chrissie mogła spojrzec´.
W pokoju panował po´łmrok, ale nawet w tym
słabym s´wietle widac´ było, z˙e zraniona re˛ka strasz-
liwie spuchła, a od rany w strone˛ serca szła czerwona
pre˛ga.
– Guy, Guy! – Laura potrza˛sała bratem, daremnie
pro´buja˛c go obudzic´, ale Guy zamamrotał cos´ tylko
i poruszył sie˛. Nie otworzył oczu.
Co za szcze˛s´cie, z˙e miałam to przeczucie, z˙e usłucha-
łam głosu instynktu, pomys´lała z ulga˛ Chrissie, kiedy
dziesie˛c´ minut po´z´niej karetka zabrała Guya do szpitala.
W ostatniej chwili, jak powiedział lekarz.
Operacja trwała dwie godziny, wreszcie lekarzom
udało sie˛ usuna˛c´ drzazge˛, kto´ra pozostała w ranie. Te
dwie godziny wystarczyły, by resztka wa˛tpliwos´ci Laury
co do uczucia Chrissie, ostatecznie sie˛ rozwiała.
Jeszcze nie widziała tak mocno zakochanej kobiety.
W dodatku to tylko dzie˛ki niej Guy wyla˛dował w szpi-
talu. Wolała nie mys´lec´, co by sie˛ stało, gdyby nie jej
upo´r.
Kiedy wreszcie mogły wejs´c´ do s´rodka, Chrissie
odsune˛ła sie˛ w popłochu i przepus´ciła Laure˛.
– Ty idz´ pierwsza.
Laura nie zaoponowała. Uchyliła drzwi. Oczy Guya
zals´niły nadzieja˛, ale na widok siostry natychmiast
przygasły.
– Masz jeszcze jednego gos´cia – us´miechne˛ła sie˛ do
brata i zrobiła miejsce dla Chrissie, z satysfakcja˛ zauwa-
z˙aja˛c, z˙e oczy Guya zno´w sie˛ rozpromieniły.
Nie odrywał wzroku od nies´miało podchodza˛cej dzie-
wczyny.
– Jak... jak sie˛ czujesz? – wydusiła Chrissie przez
zacis´nie˛te z emocji gardło.
– Tak sobie, ale ciesze˛ sie˛, z˙e tu jestem – odparł.
– Za to podzie˛kuj Chrissie – rzeczowo pouczyła go
Laura, nie zwracaja˛c uwagi na ostrzegawcze spojrzenie
dziewczyny. Musze˛ ci powiedziec´, z˙e kiedy zerwała
mnie z ło´z˙ka o szo´stej rano, zaklinaja˛c sie˛, z˙e z toba˛ jest
z´le, nie chciałam jej wierzyc´. Musiała dobrze sie˛ name˛-
czyc´, z˙eby mnie przekonac´. Gdyby nie jej upo´r i deter-
minacja.
Spojrzenie, jakie Guy posłał Chrissie, było dla niej
wystarczaja˛ca˛ nagroda˛.
– Ty czułas´... – wyszeptał.
– Chrissie, chyba powinnas´ usia˛s´c´. – Laura przeje˛ła
inicjatywe˛. Popatrzyła na brata. – Przez ostatnie dwie
godziny ani na chwile˛ nie przysiadła, tam i z powrotem
kra˛z˙yła przed sala˛ operacyjna˛ – wyjas´niła. – Od samego
patrzenia na nia˛ byłam zme˛czona. O, włas´nie, zupełnie
zapomniałam, z˙e miałam zadzwonic´. Przepraszam was
na chwile˛...
Wyszła, nim Chrissie zdołała ja˛ zatrzymac´. Serce
zabiło jej mocno. Niepewnym krokiem ruszyła do wyj-
s´cia.
Jakby zgaduja˛c jej uczucia, Guy wycia˛gna˛ł ku niej
zdrowa˛ re˛ke˛ i powiedział błagalnie:
– Chrissie, zostan´ ze mna˛. Prosze˛...
Odwro´ciła sie˛ do niego.
– Chirurg powiedział, z˙e mam szcze˛s´cie, z˙e z˙yje˛.
Jeszcze kilka godzin i byłoby po mnie. W najlepszym
wypadku skon´czyłoby sie˛ na amputacji re˛ki.
Wyraz jej oczu i cichy je˛k, jaki wyrwał sie˛ z jej piersi,
powiedział mu wszystko, co chciał wiedziec´.
– O Boz˙e, Chrissie! – Miał zmieniony głos. – Dlacze-
go my to sobie robimy? Dlaczego tak wszystko kom-
plikujemy? Wczoraj wieczorem, nim jeszcze poczułem
sie˛ zupełnie z´le, mys´lałem sobie, z˙e gdyby cos´ mi sie˛
stało... to ty nawet nie be˛dziesz wiedziała, jak bardzo cie˛
kochałem, jak z˙ałowałem, z˙e w ogo´le wynikła sprawa
tego nieszcze˛snego biurka, z˙e niepotrzebnie miałem te
kretyn´skie uprzedzenia do twojego wujka...
– Laura opowiedziała mi, jak przes´ladował cie˛
w dziecin´stwie – przerwała mu Chrissie. – Tak samo
dre˛czył moja˛ mame˛, chociaz˙ była od niego starsza.
Kiedys´ mi powiedziała, z˙e przez niego miała poczucie
winy, bo tak bardzo go nie znosiła.
– Domys´lam sie˛, z˙e nie było jej lekko – cicho rzekł
Guy. – Ale chyba ja byłem dla ciebie nie lepszy...
Nie wiedziała, jak włas´ciwie do tego doszło, z˙e naraz
ich dłonie sie˛ splotły, z˙e uczucia stały sie˛ waz˙niejsze niz˙
uprzedzenia i obawy.
– Be˛dziesz miała moje dziecko – wyszeptał Guy.
– Kiedy lekarz powiedział mi, jak niewiele brakowało,
bym zszedł z tego s´wiata... na sama˛ mys´l, z˙e nasze
dziecko nigdy by mnie nie znało, z˙e nie byłoby mnie przy
nim, przy tobie, by was chronic´ i otaczac´ opieka˛...
Chrissie, chce˛ byc´ przy was, nie tylko ze wzgle˛du na
dziecko... ale dla ciebie.
– Ja tez˙ tego chce˛ – szepne˛ła, nie moga˛c juz˙ dłuz˙ej
hamowac´ łez.
Guy, nie zwaz˙aja˛c na jej protesty, usiadł i przycia˛gna˛ł
ja˛ ku sobie zdrowa˛ re˛ka˛. Całował ja˛ czule, z miłos´cia˛.
– Wiem, z˙e pewne problemy nadal istnieja˛ – powie-
dział, kiedy po jakims´ czasie podniosła głowe˛ z jego
piersi. Us´miechna˛ł sie˛ do niej tkliwie, odgarna˛ł z twarzy
mokre od łez włosy. – Znajdziemy sposo´b, by je roz-
wia˛zac´, zobaczysz.
– Naprawde˛ nie chciałam niczego przed toba˛ ukry-
wac´ – cichutko szepne˛ła Chrissie.
– Cii... – uciszył ja˛ stanowczo, a ona posłała mu
smutne spojrzenie. – Nie chodziło mi o to, z˙e Charlie był
twoim wujkiem, nie to mnie najbardziej poruszyło
– powiedział. – Najgorsze było to, z˙e nie masz do mnie
zaufania, to najbardziej mnie zabolało. I dlatego tak
wyszło. Wiem, z˙e głupio i bez sensu. Zamiast jak dorosły
przyznac´, z˙e czuje˛ sie˛ tym uraz˙ony, zachowałem sie˛ jak
dzieciak. W tobie doszukiwałem sie˛ winy, ciebie oskar-
z˙ałem.
– Wiesz, dlaczego ci o tym nie powiedziałam? – za-
pytała drz˙a˛cym z emocji głosem. – Bo za bardzo cie˛
kochałam. Bałam sie˛, by cie˛ nie stracic´, nie znieche˛cic´.
W dodatku mama była za tym, z˙ebym raczej nie zdradza-
ła swoich powia˛zan´ z Charlesem. No i wiedziałam, jaki ty
masz do niego stosunek... – Potrza˛sne˛ła głowa˛. – Mnie
tez˙ było przykro – dodała cicho. – Bo nie byłes´ ze mna˛
szczery, gdy zapytałam cie˛ o Jenny.
Umilkła i z niepokojem czekała na jego reakcje˛.
– To prawda – odezwał sie˛ po chwili milczenia. – Nie
byłem z toba˛ całkowicie szczery...
– Bo nie chciałes´, bym wiedziała, jak bardzo ja˛
kochałes´ – przerwała ze smutkiem.
– Nie! – zaprzeczył gora˛co, krzywia˛c sie˛ z bo´lu, bo
pro´buja˛c ja˛przytulic´, uraził chora˛re˛ke˛. – Nie – powto´rzył
ciszej, gdy Chrissie pochyliła sie˛ nad nim z troska˛. – Nie
powiedziałem ci prawdy z zupełnie innego powodu. Po
prostu było mi wstyd, z˙e w jakims´ momencie z˙ycia
okazałem sie˛ taki słaby, z˙e zamiast szukac´ rozwia˛zania
własnych problemo´w, wmo´wiłem sobie, z˙e Jenny be˛dzie
najlepszym lekarstwem na moja˛ samotnos´c´. A przeciez˙
wiedziałem, z˙e ma me˛z˙a, z˙e nie jest dla mnie. Czułem to,
ale udawałem, z˙e tak nie jest. Znalazłem sie˛ na takim
etapie, kiedy koniecznie chciałem kogos´ miec´, załoz˙yc´
rodzine˛, miec´ dzieci. A kiedy nie mogłem sobie nikogo
takiego znalez´c´, wmo´wiłem sobie, z˙e kocham Jenny.
Chociaz˙ wiedziałem, z˙e ona nigdy sie˛ we mnie nie
zakocha, z˙e nie zostawi rodziny. Teraz wiem, z˙e to nie
była miłos´c´. Na szcze˛s´cie Jenny jest bardzo ma˛dra,
ma˛drzejsza ode mnie. Wszystko z go´ry wiedziała. Ale nie
chciałem ci o tym mo´wic´, nie chciałem wypas´c´ w twoich
oczach na z˙yciowego niedorajde˛. Prawda jest taka, z˙e ja
w ogo´le nie miałem poje˛cia o miłos´ci... dopo´ki nie
poznałem ciebie. Kiedy cie˛ zobaczyłem... Miłos´c´ spadła
na mnie jak grom z jasnego nieba, ogłuszyła... – Urwał,
potrza˛sna˛ł głowa˛. – Bardzo lubie˛ Jenny i zawsze be˛de˛ jej
dobrym przyjacielem, ale to ciebie kocham. I zawsze
be˛de˛ kochał.
– Nawet maja˛c pewnos´c´, z˙e skłamałam na temat
biurka? – zapytała cicho.
Guy westchna˛ł cie˛z˙ko.
– Nie wiem, co na to powiedziec´. Wiem tylko to, co
sam widziałem na własne oczy.
– Rozumiem – odezwała sie˛ cicho. Uwolniła sie˛
z jego obje˛c´ i powoli podeszła do drzwi.
Juz˙ naciskała klamke˛, kiedy ja˛ zawołał. Przestraszyła
sie˛, z˙e go zabolało i instynktownie podbiegła do ło´z˙ka.
– Guy, co sie˛ stało? – zaniepokoiła sie˛. – Cos´ z re˛ka˛?
– Nie, z re˛ka˛ nic sie˛ nie dzieje – wymamrotał
stłumionym głosem. – To ze mna˛ jest kiepsko. Chrissie,
zapomnijmy o tym biurku, co mnie to w ogo´le obchodzi?
Ty sie˛ dla mnie liczysz... tylko ty. Moge˛ sprzedac´ moje
udziały w antykwariacie, moz˙emy sie˛ sta˛d wynies´c´, zacza˛c´
wszystko od pocza˛tku, w nowym miejscu, gdzie nikt...
Wbiła w niego zdumione spojrzenie.
– Zrobiłbys´ to dla mnie? – wyszeptała. – Nawet mimo
z˙e...
– Zrobie˛ wszystko. Kocham cie˛, Chrissie, i tylko to
jest dla mnie waz˙ne. Gdy tylko wyjde˛ z tego piekielnego
szpitala, usia˛dziemy w spokoju i zaplanujemy sobie
nasza˛ przyszłos´c´... nasza˛ i naszego dziecka – dokon´czył
z moca˛ i dotkna˛ł ustami jej policzka.
Laura, kto´ra włas´nie uchyliła drzwi, wycofała sie˛
dyskretnie.
– Zobaczysz, be˛dziemy szcze˛s´liwi, cała tro´jka – za-
pewnił Guy, kiedy oderwał od niej usta.
Us´miechne˛ła sie˛ w odpowiedzi, ale nadal była pełna
obaw.
Nawet jes´li wyprowadza˛ sie˛ z Haslewich i zaczna˛
nowe z˙ycie, to nigdy nie uda sie˛ jej zapomniec´ o tym, z˙e
Guy wa˛tpił w wiarygodnos´c´ jej rodziny. To zawsze be˛-
dzie stało mie˛dzy nimi.
– Mamy oficjalne zaproszenie na herbate˛ do mojej
sa˛siadki, Ruth Reynolds – oznajmił Guy, gdy Chrissie
weszła do salonu.
Juz˙ wczoraj wypus´cili go ze szpitala, jednakz˙e pod
warunkiem, z˙e be˛dzie miał zapewniona˛ stała˛ opieke˛.
Laura kategorycznie os´wiadczyła, z˙e nie jest w stanie
zaja˛c´ sie˛ bratem. Lada moment miał wro´cic´ do domu jej
ma˛z˙, nie mo´wia˛c juz˙ o kucykach, kto´rych musiała do-
gla˛dac´. Chca˛c nie chca˛c, Chrissie nie miała innego
wyjs´cia, jak zobowia˛zac´ sie˛ do opieki nad Guyem.
– No i do czego ta twoja siostra chce doprowadzic´?
– zapytała Guya, kiedy zostali sami.
– Witajcie, prosze˛ do s´rodka – serdecznie powitała
ich Ruth. – Zaprosiłam tez˙ Jona – dodała ku ich za-
skoczeniu, prowadza˛c gos´ci do salonu. – Wydaje mi sie˛,
z˙e jego obecnos´c´ be˛dzie bardzo na miejscu. W razie
czego uzupełni moja˛ relacje˛, jes´li cos´ przepuszcze˛. Ale
moz˙e to nie be˛dzie potrzebne. Jak sie˛ czujesz, Guy?
– zapytała z troska˛.
– Juz˙ duz˙o lepiej – odparł. – Nie mo´wia˛c juz˙ o tym,
jak bym sie˛ czuł, gdyby nie Chrissie – dodał, odwracaja˛c
sie˛ i us´miechaja˛c czule do dziewczyny.
Ruth oczywis´cie wiedziała o wszystkim i szczerze
radowała sie˛ z ich pogodzenia. Teraz juz˙ nic nie stało na
przeszkodzie ich szcze˛s´ciu. Podobnie jak Jenny była
przekonana, z˙e stanowia˛ wyja˛tkowo dobrana˛ pare˛.
– Prosze˛, siadajcie. – Ruth wskazała im miejsca.
– Chrissie, mogłabys´ byc´ tak miła i nalac´ nam herbate˛?
Chce˛ opowiedziec´ wam o czyms´, co chyba was zaintere-
suje.
Us´miechne˛ła sie˛ do nieco zaskoczonej Chrissie, po-
słusznie ida˛cej do stołu, by nalac´ herbate˛.
– Wiele sie˛ zastanawiałam – zacze˛ła Ruth – jak to
włas´ciwie jest z tym biurkiem, kto´re znalazło sie˛ w domu
Charliego Platta. Czułam, z˙e za tym musi sie˛ cos´ kryc´ i to
przeczucie nie dawało mi spokoju. Postanowiłam wie˛c
przeprowadzic´ małe s´ledztwo. Mo´j ojciec, co Jon moz˙e
potwierdzic´, zawsze po cichu rywalizował ze swoimi
krewnymi z Chester. To biurko, kto´re sobie obstalował,
było kopia˛ pary biurek, zamo´wionych we Francji na
prezent urodzinowy dla ich bliz´niaczek. Wydało mi sie˛
czyms´ nieprawdopodobnym, by wiedza˛c o tym, ojciec
zlecił wykonanie tylko jednego mebla. To do niego nie
pasowało. Dlatego zacze˛łam szperac´ w ro´z˙nych szpar-
gałach... – Urwała i sie˛gne˛ła po gruby zeszyt lez˙a˛cy obok
niej na podłodze. – Tutaj znajduja˛ sie˛ zapiski z roku,
w kto´rym zostało zamo´wione to biurko. A raczej dwa
biurka.
Przez dłuz˙sza˛ chwile˛ w salonie zalegała cisza, w kto´-
rej zebrani przetrawiali usłyszane słowa.
– Czy to ma znaczyc´, z˙e były dwa biurka?! – wy-
krzykna˛ł Guy.
– Tak, były dwa identyczne biurka – spokojnie
potwierdziła Ruth. – Dokładnie takie jak te, kto´re miała
rodzina z Chester.
– Ale to nadal nie wyjas´nia, w jaki sposo´b jedno
z nich trafiło do mojej rodziny – zauwaz˙yła Chrissie.
– Oczywis´cie – odrzekła Ruth. – To pokwitowanie
jest wyła˛cznie stwierdzeniem, z˙e na ten konkretny cel
zostały wydatkowane pienia˛dze.
– Mało prawdopodobne, by mo´j pradziadek odkupił
jedno z tych biurek. – Chrissie nie kryła wa˛tpliwos´ci,
jakie budziła w niej ta moz˙liwos´c´. – To by znaczyło...
– Nie, tak rzeczywis´cie nie było – spokojnie podje˛ła
Ruth. Popatrzyła na Jona. – Nasz ojciec, Bena i mo´j, był
dwa razy z˙onaty. Nasza mama zmarła wkro´tce po moim
urodzeniu i do pomocy przy dzieciach zatrudniono młoda˛
dziewczyne˛ – powiedziała i na chwile˛ umilkła. – Ta
dziewczyna była twoja˛ prababcia˛, Chrissie – os´wiad-
czyła. – Ojciec nawia˛zał z nia˛ bliskie stosunki, a kiedy
zaszła w cia˛z˙e˛, wydał ja˛ za owdowiałego i bezdzietnego
farmera, niejakiego Archie Platta. Obaj me˛z˙czyz´ni umo´-
wili sie˛, z˙e dziecko, jak sie˛ okazało syn, zostanie
wychowany jako syn farmera. Był to juz˙ niemłody
człowiek i bardzo pragna˛ł potomka. Pewna suma pienie˛-
dzy ro´wniez˙ zmieniła włas´ciciela. – Ruth skrzywiła sie˛
lekko. – Biedna dziewczyna. Mys´le˛, z˙e bardzo kochała
mojego ojca, tak bardzo, z˙e ubłagała go, by dał jej cos´ do
nowego domu jako pamia˛tke˛ ła˛cza˛cego ich uczucia.
Ojciec przystał na to, a ona wybrała sobie biurko
– dokon´czyła Ruth.
Chrissie patrzyła na nia˛ szeroko otwartymi oczami.
– Czy tak było naprawde˛? – wykrztusiła z niedowie-
rzaniem. – Nie moge˛...
– Tak było naprawde˛ – z cicha˛ stanowczos´cia˛ po-
twierdził Jon.
– Ale dlaczego moja mama nigdy mi o tym nie
powiedziała? Dlaczego...?
– Wa˛tpie˛, by w ogo´le wiedziała – rzekła Ruth. – Ja nie
miałam o tym poje˛cia, a Ben, mo´j brat, usłyszał o tym od
ojca na łoz˙u s´mierci. Wtedy dał mu słowo, z˙e nigdy sie˛
z tym nie zdradzi. Dopiero kiedy zacze˛łam dociekac´, jak
to było z tymi biurkami i postraszyłam go, z˙e zawiadomie˛
policje˛, powiedział mi o tajemnicy ojca.
– Nie moge˛ w to uwierzyc´ – szepne˛ła Chrissie, oczy
jej podejrzanie zals´niły. Odwro´ciła sie˛ do Ruth. – Nawet
nie przypuszczasz, jak bałam sie˛ tego momentu, kiedy
moja mama przyjedzie zidentyfikowac´ biurko – wyznała
drz˙a˛cym głosem. – Jak strasznie...
– Chyba wiem – łagodnie sprostowała Ruth.
Guy nadal milczał, ale wystarczyło popatrzec´ na wy-
raz jego twarzy, by odczytac´ kłe˛bia˛ce sie˛ w nim mys´li.
– Dwa biurka – powiedział z pose˛pna˛ mina˛ i zacza˛ł
przemierzac´ poko´j. – To przeciez˙ jasne. Jak mogłem o tym
nie pomys´lec´? Przeciez˙ wiedziałem, z˙e były dwa oryginały.
– Nie miałes´ powodu, by w ten sposo´b do tego
podchodzic´ – pro´bowała uspokoic´ go Ruth. – W kon´cu
widziałes´ tylko jedno biurko i nie miałes´ poje˛cia, z˙e
kiedys´ zrobiono dwie kopie. Nikt nigdy o tym nawet nie
wspomniał.
– Pewnie nie, ale powinienem wpas´c´ na ten pomysł,
poszukac´... Chrissie!
– Juz˙ dobrze – zapewniła go, jeszcze troche˛ bez
przekonania. Uje˛ła jego dłon´. – Ruth ma racje˛. Nie
mogłes´ tego wiedziec´. Zreszta˛ – dodała z rozbrajaja˛ca
szczeros´cia˛ – gdybym była na twoim miejscu, pewnie
zareagowałabym dokładnie tak samo jak ty.
Ruth spostrzegła spojrzenie, jakim Guy obdarzył
dziewczyne˛ i pos´piesznie odwro´ciła wzrok. Bywaja˛
uczucia zbyt gora˛ce, zbyt z˙arliwe, by mogły byc´ obser-
wowane przez postronne osoby.
– Ale z ciebie kłamczuszek – pieszczotliwie powie-
dział Guy. – Bardzo kochany kłamczuszek.
Chrissie potrza˛sne˛ła głowa˛. Rewelacje Ruth tak ja˛
wzburzyły, z˙e cia˛gle jeszcze nie mogła pozbierac´ mys´li.
– Nie moge˛ uwierzyc´, z˙e to sie˛ dzieje naprawde˛.
– Popatrzyła na Jona i Ruth. – Czegos´ takiego nigdy bym
sie˛ nie spodziewała...
– No, to przynajmniej wiemy, po kim Charlie odzie-
dziczył swoje negatywne geny – Ruth zauwaz˙yła
z us´miechem i dodała zwracaja˛c sie˛ do Chrissie: – Nie-
stety, co jakis´ czas w naszej rodzinie pojawiaja˛ sie˛
osobnicy wyja˛tkowo samolubni i zupełnie pozbawieni
choc´by krzty moralnej odpowiedzialnos´ci. Och, no włas´-
nie... – Podniosła sie˛ i z otwartymi ramionami podeszła
do Chrissie. Us´cisne˛ła ja˛ serdecznie. – Witamy w rodzi-
nie Crightono´w!
– W rodzinie Crightono´w? – Z wraz˙enia Chrissie az˙
zaniemo´wiła.
– Spokojnie – uprzejmie odezwała sie˛ Ruth. – Nikt
z nas nie wez´mie ci za złe, jes´li nie zechcesz sie˛ z nami
bratac´ i przyznawac´ do pokrewien´stwa.
– Po prostu nie wiem, jak moja mama to przyjmie
– słabym głosem powiedziała dziewczyna.
– Domys´lam sie˛, z˙e razem z Guyem chcecie sobie
teraz porozmawiac´, omo´wic´ wszystko. – Ruth delikatnie
dotkne˛ła jej dłoni i jeszcze raz us´cisne˛ła.
Chrissie zacze˛ła zbierac´ sie˛ do wyjs´cia.
Jon ro´wniez˙ us´cisna˛ł ja˛ na poz˙egnanie.
– Oboje byli dla mnie tacy mili i serdeczni – rozrzew-
niła sie˛ Chrissie, kiedy juz˙ dotarli do domu Guya. Łzy
potoczyły sie˛ jej po policzkach.
Guy, kto´ry włas´nie szykował cos´ do picia, pos´piesznie
przeszedł kuchnie˛ i wzia˛ł dziewczyne˛ w ramiona.
– Chrissie... Co sie˛ stało? Powiedz...
– Nic – załkała, wtulaja˛c głowe˛ w jego ramie˛. – Po
prostu tak sie˛ ciesze˛, z˙e to juz˙ jest za nami. Bałam sie˛, z˙e
nigdy nie zdołamy o tym zapomniec´, z˙e to zawsze be˛dzie
nas przes´ladowac´, zawsze be˛dzie nas dzielic´... i z˙e nigdy
nie be˛dziesz miał do mnie całkowitego zaufania.
– Ja miałbym tobie nie ufac´? – obruszył sie˛. Pochylił
głowe˛, szukaja˛c jej ust, szepcza˛c słowa gora˛cych prze-
prosin, ale nie dała mu skon´czyc´, oddała pocałunek.
– Jutro z samego rana lecimy do Amsterdamu – zapowie-
dział, czule patrza˛c jej w oczy. – I nie tylko po
piers´cionek zare˛czynowy. To be˛dzie piers´cionek na
zawsze – dodał i łagodnie pogładził jej dłon´. – Bo tym
razem, najdroz˙sza, to juz˙ be˛dzie na zawsze.
– Tak – potwierdziła szeptem.
– Pokaz˙esz mi swoje piers´cionki? Och, jakie pie˛kne!
– z zachwytem wykrzykne˛ła Bobbie, wnuczka Ruth,
z błyszcza˛cymi oczami przygla˛daja˛c sie˛ wycia˛gnie˛tej
dłoni Chrissie.
Włas´nie wraz z Guyem wyszli z kos´cioła, obrzucani
deszczem ro´z˙anych płatko´w. Chrissie sama była za-
skoczona, z˙e ostatecznie zdecydowała sie˛ na zupełnie
inny piers´cionek, niz˙ zamierzała. Mys´lała o czyms´ na
wzo´r dawnej biz˙uterii, a wybrała trzy piers´cionki stano-
wia˛ce jedna˛ całos´c´, zaprojektowane specjalnie dla niej
przez jednego z najlepszych amsterdamskich jubilero´w.
Tylko brylant w kształcie serca, zdobia˛cy piers´cionek
zare˛czynowy, został wybrany przez Guya. Był tak pie˛k-
ny, z˙e zapierało dech. Pocza˛tkowo wzdragała sie˛, uwaz˙a-
ja˛c, z˙e jest zbyt ozdobny, ale w kon´cu uległa perswazjom
narzeczonego i jubilera. Zreszta˛, rzeczywis´cie w poro´w-
naniu z innymi wyrobami ten był wre˛cz skromny. Dwa
pozostałe, w przeciwien´stwie do prostej obra˛czki, na
kto´rej pysznił sie˛ brylant, miały kształt liny splecionej
z z˙o´łtego i białego złota. S
´
rodkiem jednego z nich biegł
rza˛d drobnych brylanciko´w.
– Wszystkie trzy ła˛cza˛ sie˛ w jedna˛ spo´jna˛ całos´c´
– powiedział Guy i dodał z czułos´cia˛: – Tak jak nasza
tro´jka.
Tak jak ich tro´jka.
Suknie˛ s´lubna˛ Chrissie zamo´wiła w Chester. Zdecy-
dowała sie˛ na prosty fason z kremowego atłasu, dyskret-
nie maskuja˛cy jej ledwie rysuja˛cy sie˛ brzuszek. To był
gło´wny powo´d, dla kto´rego nie chciała tradycyjnej białej
sukni. Do tej swojej prostej sukni wybrała jeszcze długi
atłasowy płaszcz z niewielkim trenem.
– Nie wstydze˛ sie˛ tego, z˙e nosze˛ nasze dziecko
– powiedziała mamie, gdy we dwie uwaz˙nie studiowały
z˙urnale ze s´lubnymi kreacjami. – Ale to kos´cielny s´lub
i wydaje mi sie˛, z˙e w moim przypadku biała suknia nie
byłaby na miejscu.
– I tak be˛dziesz wygla˛dac´ s´licznie, co´reczko – zapew-
niła ja˛ mama.
I tak tez˙ było.
A zachwytom Guya nie było kon´ca.
Us´miechne˛ła sie˛ do s´wiez˙o pos´lubionego me˛z˙a, deli-
katnie dotykaja˛c jego re˛ki, by zwro´cic´ mu uwage˛ na
pochłonie˛te rozmowa˛ jej mame˛ i Laure˛.
Cieszyła sie˛ bardzo, z˙e obie tak szybko zapałały do
siebie szczera˛ sympatia˛. Laura z oddaniem zaje˛ła sie˛ jej
rodzicami, gdy tylko zjechali do Haslewich. Nie było
mowy, by zatrzymali sie˛ gdzies´ indziej niz˙ u niej.
W dodatku Laura doskonale poradziła sobie z rezerwa˛
i obawami Rose, jak zostanie przyje˛ta w miasteczku.
– W ogo´le sie˛ tym nie przejmuj. Jestes´ soba˛, nie
swoim bratem. Nikt nie be˛dzie ciebie oceniac´ przez
pryzmat jego posunie˛c´ – os´wiadczyła jej wprost.
Okazało sie˛, z˙e miała całkowita˛ racje˛. Dowiodło tego
serdeczne przyje˛cie, jakie zgotowało jej kilka szkolnych
kolez˙anek. Chrissie wprawdzie podejrzewała, z˙e Laura
maczała w tym palce, ale zostawiła te przemys´lenia dla
siebie. Nie miała zamiaru psuc´ mamie przyjemnos´ci.
A obie rodziny, Crightono´w i Cooke’o´w, przyje˛ły no-
wych członko´w z otwartymi ramionami.
Jedynie naburmuszona Natalie trzymała sie˛ z daleka,
demonstracyjnie okazuja˛c nieche˛c´. Mie˛dzy innymi dlate-
go Chrissie wcale sie˛ nie zmartwiła, słysza˛c, z˙e dziew-
czyna postanowiła wynies´c´ sie˛ do Londynu.
Dla Rose wiadomos´c´ o pokrewien´stwie z Crightonami
była nie mniejszym zaskoczeniem niz˙ dla Chrissie. Tym
bardziej wzruszaja˛ce było dla dziewczyny niechca˛cy
podsłuchane stwierdzenie mamy, kto´ra szepne˛ła do Jen-
ny, z˙e po przejs´ciu na emeryture˛ oboje z ojcem zamierza-
ja˛ przenies´c´ sie˛ w te strony.
– W kon´cu – dokon´czyła z us´miechem, zwracaja˛c sie˛
do Jenny – be˛dziemy tu miec´ nie tylko co´rke˛ i zie˛cia, ale
nasze wnuki.
– Wiesz co? – zas´miał sie˛ Guy, przygla˛daja˛c sie˛
jednej ze swoich licznych siostrzenic, zapamie˛tale flir-
tuja˛cej z nieco skonsternowanym chłopcem. – Cos´ mi sie˛
widzi, z˙e wolałabys´ wcale nie jechac´ na Barbados, tylko
zostac´ tutaj.
– Tak mys´lisz? – rozes´miała sie˛ Chrissie. – Po prostu
bardzo sie˛ ciesze˛, z˙e mamy teraz taka˛ duz˙a˛ rodzine˛. To
wspaniałe, miec´ tylu bliskich i oddanych ludzi. I cudow-
na jest s´wiadomos´c´, z˙e nasze dziecko, nasze dzieci,
wychowaja˛ sie˛ w takim otoczeniu. Ale najcudowniejsze
jest to, z˙e mnie kochasz – z˙arliwie wyszeptała mu do
ucha. – A Barbados...
– Barbados – mrukna˛ł Guy. – Co mnie podkusiło, z˙eby
tam jechac´? Czemu po prostu nie zamo´wiłem apartamentu
w hotelu Grosvenor w Chester? – zamruczał, pochylaja˛c
sie˛, by ja˛ pocałowac´. – Wiesz, ile godzin sie˛ tam leci?
– Na razie przed nami przyje˛cie weselne – przypo-
mniała mu Chrissie.
– Poczekaj, niech no tylko be˛de˛ cie˛ miec´ wyła˛cznie
dla siebie – z˙artobliwie przestrzegł ja˛ Guy.
– Tylko dla siebie? – droczyła sie˛. Delikatnie po-
klepała sie˛ po brzuchu. – Chyba sie˛ troche˛ mylisz
– us´miechne˛ła sie˛. – Ale wiesz, kamien´ spadł mi z serca,
kiedy złapali tych włamywaczy.
– Mnie tez˙ – potwierdził Guy, patrza˛c na nia˛ ze
skrucha˛. – Nie mies´ci mi sie˛ w głowie, z˙e mogłem choc´
przez mgnienie sa˛dzic´, z˙e masz z tym cos´ wspo´lnego.
– Cii... – Połoz˙yła palec na ustach. – Po prostu na to
wygla˛dało, wszystko pasowało. W dodatku ws´ro´d nich
była kobieta.
– Nie zasłuz˙yłem na ciebie – z czułos´cia˛ wyszeptał
Guy.
Stoja˛ca po drugiej stronie kos´cielnego dziedzin´ca
Madeleine Crighton uwaz˙nie popatrzyła na rozes´miana˛
młoda˛pare˛. S
´
wiez˙o pos´lubieni małz˙onkowie promienieli
szcze˛s´ciem, a ła˛cza˛ce ich uczucie było tak widoczne, z˙e
zdawało sie˛, z˙e moz˙na go dotkna˛c´.
Madeleine odwro´ciła wzrok.
Jak inaczej ona przez˙ywała swoje cia˛z˙e! Jak bardzo
brakowało jej miłos´ci i czułej opieki me˛z˙a. Max odnosił
sie˛ do niej okropnie, wcale nie ukrywał, z˙e nie chciał
dzieci, z˙e w gruncie rzeczy to i jej tez˙ wcale nie chciał.
Pos´piesznie ruszyła w strone˛ grupki oso´b, mie˛dzy
kto´rymi stała Jenny, matka Maxa.
Ostatnio chyba miała zły okres, wolała nie mys´lec´
o Maksie, o ich rozsypuja˛cym sie˛ małz˙en´stwie. Ich
małz˙en´stwo... Włas´ciwie czym ono w ogo´le było? Oka-
zało sie˛ zwykłym, nic nie wartym s´wistkiem papieru.
Max nie ukrywał, z˙e jej nie kocha. Zastanawiała sie˛, czy
kiedykolwiek ja˛ kochał. Przy nim czuła sie˛ niepotrzebna,
odbierał jej poczucie własnej wartos´ci. Nie chciał jej, nie
pragna˛ł. Doszło do tego, z˙e była niemal zadowolona
z dziela˛cej ich obcos´ci, z przecia˛gaja˛cej sie˛ rozła˛ki, gdy
,,interesy’’ kazały mu jechac´ do Hiszpanii. Prawie zado-
wolona... Ale jeszcze nie umarła w niej pamie˛c´ o tym, jak
było kiedys´, gdy jeszcze byli razem....
– Mmm... jest bosko... – zamruczał z zadowoleniem
Guy, wycia˛gnie˛ty na szerokim łoz˙u w ich wakacyjnym
domu na Barbados. Wiruja˛cy pod sufitem wiatrak przyje-
mnie chłodził gora˛cy powiew tropikalnej nocy.
– Warto było czekac´? – z przekomarzaniem zapytała
Chrissie.
Guy oparł sie˛ na ramieniu, pochylił nad z˙ona˛. Koniu-
szkiem palca przecia˛gna˛ł po linii jej ust, dotkna˛ł wargami
rozgrzanej sko´ry.
– Było warto – zamruczał z us´miechem.
Patrzyła z zachwytem, jak podnosi sie˛ z ło´z˙ka i idzie
do stołu. W ciepłym po´łmroku pokoju jego ciało jarzyło
sie˛ złocis´cie, lekki pot podkres´lał napie˛te pod sko´ra˛
mie˛s´nie. Jest pie˛kny, jak dzikie, drapiez˙ne zwierze˛.
I porusza sie˛ z taka˛ gracja˛... Zrobiło sie˛ jej gora˛co.
– Dopiero teraz mamy na to czas. – Wycia˛gna˛ł
z wiaderka z lodem zmroz˙onego szampana. Mieli wypic´
go wczes´niej, ale gdy tylko tu weszli, nie mogli dłuz˙ej
czekac´...
Przygla˛dała sie˛, jak otwiera butelke˛ i nalewa do
kieliszko´w spieniony złocisty napo´j. Mogłabym tak
patrzec´ na niego w nieskon´czonos´c´, us´wiadomiła sobie
nagle. Jest taki me˛ski, taki zniewalaja˛cy...
Guy podnio´sł głowe˛, popatrzył na Chrissie. Chyba
wyczytał cos´ w jej wzroku, bo jego oczy pociemniały
nagle. Patrzył na nia˛ w napie˛ciu.
Poczuła, z˙e policzki jej płona˛. Z satysfakcja˛ stwier-
dziła, z˙e i on nie pozostał oboje˛tny, bo gdy podszedł
i podał jej kieliszek, re˛ka zadrz˙ała mu lekko. Kilka kropli
szampana rozprysło sie˛ na jej piersi. Zrobiła ruch, jakby
chciała je otrzec´, ale powstrzymał jej dłon´. Poczuła
delikatny dotyk jego ust.
Zamruczał cicho, odstawił kieliszek na bok. Jak
cudownie było czuc´ jego bliskos´c´, z rados´cia˛ odbierac´
kolejne pieszczoty. Kocha go, kocha i pragnie, teraz,
zaraz... Oczy jej zals´niły, gdy z rozmysłem oblała go
resztka˛ szampana.
– Chrissie, co ty... – Pus´cił jej re˛ke˛, a ona spokojnie
odstawiła kieliszek.
Zdecydowanym ruchem pchne˛ła go na ło´z˙ko.
– Jak sie˛ boisz, to nie zaczynaj – rozes´miała sie˛
i dotkne˛ła ustami złocistego płynu perla˛cego sie˛ na jego
piersi.
Teraz ja go pome˛cze˛, postanowiła, ale kontrola szyb-
ko wymkne˛ła sie˛ jej z ra˛k. I juz˙ razem zatracali sie˛
w pieszczotach, upajaja˛c słodka˛, namie˛tna˛ miłos´cia˛.
Wstaja˛cy s´wit zaczynał ro´z˙owic´ niebo, gdy Guy
z czułos´cia˛ pochylił sie˛ nad z˙ona˛.
– Chrissie... Pomys´l tylko... przed nami jeszcze trzy
takie tygodnie. Na Boga, jak my to przez˙yjemy?
Oboje us´miechali sie˛ jeszcze, gdy wreszcie zmorzył
ich sen.