1
Nigdy
Nigdy
Nigdy
Nigdy
mnie nie pokochasz
mnie nie pokochasz
mnie nie pokochasz
mnie nie pokochasz
Tina Jane Anderson
PROLOG…………………………………………. str. 2
2
PROLOG
Wyglądała jak bogini. Szła przez plażę, a reszta ustępowała jej z drogi. Nic dziwnego.
Można było oślepnąć patrząc na jej piękno.
Miała na sobie tylko skąpy, biały strój dwuczęściowy, który odsłaniał smakowite ka-
wałki porcelanowej skóry. W słońcu lśniły jej włosy – płynne złoto opadające na ramiona.
Doskonała w każdym calu twarz o chabrowych oczach hipnotyzujących głębokim spojrze-
niem. Tym razem było znudzone, a zarazem rozleniwione.
Jeden z surferów niosący deskę, wysoki blondyn, niemal potknął się o własne nogi mi-
jając ją po drodze do stoiska z napojami. Nie zaszczyciła go nawet spojrzeniem. Przeszła
obok maszerując do swojego ręcznika rozłożonego na złocistym piasku.
Wytarła najpierw włosy, a potem ramiona i jędrny brzuch. Idealnie zaokrąglone bio-
dra, przewiązane białym paseczkiem kostiumu kusiły lekkimi, zgrabnymi ruchami. Miał
ochotę się oblizać patrząc na nią z odległości kilkunastu metrów.
Stał wśród wielu turystów, więc nie było szansy, by jakoś wyróżniła go z tłumu.
Czapka z daszkiem na oczach, zwykła koszula i spodenki khaki. Wyglądał jak zwykły męż-
czyzna cieszący się wakacjami nad złocistymi plażami. Uśmiechnął się pod nosem. Nic bar-
dziej mylnego.
Zawsze starał się obrać taktykę węża – najpierw zakraść się do ofiary, omamić ją, a
potem pochwycić, by w końcu pozbawić ostatniego tchu. Pomyślał, jakie by to było uczucie,
gdyby jej jędrne piersi dotknęły jego klatki piersiowej. Krzyczałaby, ale zasłoniłby jej twarz.
Szarpałaby się, ale ogłuszyłby ją. Skrzywdziłby ją. A potem zabił.
Pokiwał głową. Tak, to byłby dobry plan. Nie znaleźliby go. W końcu umiał zacierać
ś
lady jak nikt inny. Nie był zwykłym zabójcą. On traktował to jako hobby i pasję. Obmyślał
wszystko starannie, by nie wpaść. Tylko tego by brakowało.
Wysoka brunetka o wiśniowych ustach niechcący rzuciła piłką w blondynkę. Nastro-
szył się, ale niepotrzebnie. Dziewczyna z szybkością kolibra i gracją pumy wysunęła ramię, a
dmuchana, lekka jak piórko piłka odbiła się od jej skóry nie robiąc jej najmniejszej krzywdy.
Musiał opanować emocje. Nie mógł sobie pozwolić na najmniejszy błąd. W końcu to
było wyjątkowe zadanie. Kolejna ofiara była najpiękniejsza ze wszystkich. Musiał ją potrak-
tować lepiej, niż inne.
Nasunął czapkę głębiej na oczy i minął niewielką rodzinkę, by w końcu zniknąć w
tłumie.