background image

CECILY VON ZIEGESAR

NIGDY CI NIE SKŁAMIĘ

plotkara 10

Prawda jest piękna, bez wątpienia;

lecz równie piękne bywają kłamstwa.

Ralph Waldo Emerson

background image

 

tematy    ◄    wstecz    dalej    ►    wyślij pytanie    odpowiedź

Wszystkie  nazwy   miejsc,   imiona   i   nazwisko   oraz   wydarzenia   zostały   zmienione   lub   skrócone,   po   to   by   nie 

ucierpieli niewinni. Czyli ja.

hej, ludzie!

Wydaje się wam czasem, że jesteście największymi szczęściarzami pod słońcem? Cóż, pomyłka: to ja 

jestem największą szczęściarą. Właśnie się opalam na absolutnie przecudnej plaży w East Hampton, 

na którą wstęp mają tylko najlepsi. Patrzę, jak śliczni chłopcy ściągają pastelowe koszulki Lacoste i 

wcierają balsam do opalania Coppertone w brązowe ramiona. Nie bez powodu każdy nowojorczyk, 

który nie chce całkiem porzucić miasta, odpoczywa w Hamptons; z tej samej przyczyny ludzie noszą 

buty Christiana Louboutina i latają pierwszą klasą. To jest po prostu najlepsze.

A skoro mowa o najlepszym, to nie ma nic wspanialszego niż Eres. Jestem skromną dziewczyną, ale 

uważam, że wyglądam oszałamiająco w górze od bikini w kolorze mango i chłopięcych szortach w tym 

samym odcieniu. No dobra, może nie jestem zbyt skromna, ale dlaczego miałabym być? Gdybyście 

wyglądały tak urzekająco jak ja, rozciągnięta na białym piasku w East Hampton, też byście się tym 

pochwaliły. W prywatnej szkole dla dziewcząt przy Upper East Side nauczyłam się, że to nie grzech 

mówić prawdę, nawet jeśli siebie przedstawia się wtedy w samych superlatywach.

Bogu   dzięki,   przyszło   już   lato   i   wreszcie   możemy   zacząć   pracowicie...   odpoczywać.   Po 

wyczerpującym   czerwcu   nadszedł   lipiec   wraz   z   delikatną   bryzą   znad   cieśniny   i   rezerwacjami   we 

wszystkich najlepszych restauracjach w Hamptons. Gorący i duszny Manhattan jest tuż - tuż, ale my 

wolimy spacerować boso w bikini Eres lub Missoni albo w batikowych sarongach Calypso i jeździć 

platynowymi kabrioletami po Main Street w East Hampton, w poszukiwaniu wiecznie nieuchwytnych 

miejsc parkingowych i chłopców w szortach Billabong.

To   my,   chłopcy   o   wyzłoconych   słońcem   włosach,   którzy   przyjeżdżają   z   Montauk   z   deskami 

surfingowymi   na   bagażnikach   cherokee.   To   my,   dziewczyny,   które   chichoczą   na   plażowych 

ręcznikach w kolorze limetki i maliny albo dopieszczają się w salonie Aveda w Bridgehampton po 

opalaniu. To my, książęta i księżniczki z Upper East Side - teraz królujemy na plaży. Jeśli jesteś 

jednym z nas, czyli wybrańcem losu, zobaczę cię tu w okolicy. Najwyraźniej sezon zaczął się na 

dobre, zwłaszcza teraz, gdy kilkoro z naszych ulubieńców zaszczyciło nas swoją obecnością. A ściśle 

mówiąc...

  plotkara.net jest tłumaczeniem nazwy autentycznej  strony internetowej:  

www.gossipgirl.net

  (przyp. 

red.).

*

background image

DYNAMICZNY DUET

Wiecie,  ja   też   nie   mogę   za  nimi   nadążyć.  Prognozy  pogody  dotyczące  tych  dwóch  zmieniają   się 

każdego dnia. Są przyjaciółkami? Wrogami? Zaprzyjaźnionymi wrogami? Kochankami? Wiecie, o kim 

mówię:  B  i  S. I jedno wiem na pewno. Zostały właśnie certyfikowanymi, oficjalnymi ikonami świata 

mody. Co prawda my wiedzieliśmy o tym od dawna, ale do elity świata mody ten fakt dotarł dopiero 

teraz. Po spotkaniu z B  i S  na planie  Śniadania u Freda  pewna wyrocznia dobrego smaku - tak, ta 

która nosi aksamitne kapcie z  monogramem, ma  wybielone zęby i całoroczną  opaleniznę z  Palm 

Beach - postanowiła zatrzymać obie dziewczyny w swojej posiadłości w Georgica Pond w charakterze 

muz. Mam nadzieję, że tamtejsza menażeria (która, jak słyszałam, składa się z kilku psiaków, pary 

lam i dwóch przerażająco chudych modelek z oczami jak spodki, wyrwanych z mroków Estonii, żeby 

zostać gwiazdami nadchodzącej kampanii reklamowej) nie będzie zazdrosna o nowe koleżanki. A 

zresztą, kogo ja oszukuję? Te dwie zawsze są obiektem podobnych uczuć. W końcu jest im czego 

zazdrościć.

NADESZŁO LATO, ALE ŻYCIE NIE JEST ŁATWE...

dla całej reszty. Najwyraźniej niektórzy mają monopol na szczęście, a inni - poza nami - nie. Na 

przykład:

Biedny N codziennie pracuje przy domu trenera albo nudzi się nad basenem w Georgica Pond, sam 

jak   palec.   Dlaczego   jest   taki   smutny?   Z   powodu   rozstania   z   tą   odrażającą,   strzelającą   gumą 

dziewczyną? Uwierzcie, nie rozpoznałaby bikini od Eres, nawet gdyby ktoś rzucił nim prosto w jej gło-

wę farbowaną na blond farbą Clairol numer 102. Ale jakby co, chętnie pana pocieszę...

Biedna V, uwięziona we własnym piekle - mieszka ze swoją miłością, O, ale nie może go pocałować. 

Wyciera z czarnych bojówek Carhatt wyschnięte smarki, podczas gdy nadpobudliwi chłopcy, którymi 

się opiekuje, bekają alfabet.

I biedny D... Chociaż może nie zasłużył na litość, skoro zdradził V z tą dziwaczką od jogi, i to teraz, 

gdy V wylądowała w bladoróżowym pokoju jego młodszej siostry J. Poza tym nadal ma swoją „pracę” i 

wiecznie wypełniony kubek kawy rozpuszczalnej Folgers. Czasem odnoszę wrażenie, że woli kiepską 

kawę i fatalną poezję od dziewczyn. Niepojęte!

Wasze e - maile

P:

 Droga P!

Nie wiem, do kogo innego się zwrócić, więc pomóż mi, proszę. Próbowałem poderwać moją 

śliczną sąsiadkę z góry, ale nie wypaliło. A potem poznałem jej niesamowitą współlokatorkę i 

wyszło coś fantastycznego... a przynajmniej tak mi się wydawało. To był taki romantyczny 

background image

związek   pod   tytułem:  „Lato   w   mieście”.  Nawet   zaproponowała,   żebym   ją   odwiedził   w 

Hamptons. Któregoś ranka zapukałem do niej, ale już jej nie zastałem. Żadnych mebli, ubrań, 

żadnego listu, nic. Co jest? Zadzwonić do niej, czy to już lekka przesada?

Porzucony i Załamany

O:

 Drogi P&Z!

Najlepsze z nas trudno utrzymać. Jeśli tak ci jest pisane, wróci i obsypie cię delikatnymi jak 

płatki   róż   pocałunkami.   Jeśli   nie,   zachowaj   wspomnienia   i   pogódź   się   z   przelotną   naturą 

wakacyjnych   miłości.   A   przy   okazji,   skoro   jesteś   do   wzięcia,   może   ja   wyleczę   twoje 

serduszko? Przyślij mi zdjęcie!

P.

P:

 Droga P!

Najdziwniejsza   rzecz,   jaką   w  życiu   widziałam,   to   kopie   dwóch  dziewczyn,   które   kojarzę   z 

miasta, ślicznej blondynki i szczupłej brunetki, chichoczące na plaży w okolicach Maidstone 

Arms. Byty jak podróbki Louisa Vuittona z ulicznego straganu. Z daleka wyglądają prawie jak 

oryginały, ale z bliska... Cóż, pewnych rzeczy nie da się podrobić. Kto to jest?

Widząca Podwójnie (albo Poczwórnie)

P:

 Droga WPaP!

Teraz,   kiedy  pewna  blondynka   i   brunetka   stały   się   muzami   bardzo   znanego   i 

ekstrawaganckiego   projektanta   mody,   będziemy   widzieć   coraz   więcej   takich   podróbek.   To 

doprowadzi chłopców do szaleństwa. Pytanie tylko, kto dorwie oryginały?

P.

Na celowniku

B  kupuje nowy bagaż, co zaprowadziło ją do Barneys, potem do Tod's i wreszcie do Bally. Czy ta 

dziewczyna nigdy się nie męczy? Najwyraźniej nie, tak samo jak jej czarna karta American Express, 

którą matka właśnie jej oddała po szaleństwie zakupowym w Londynie. No, no! S  w kiosku na rogu 

Osiemdziesiątej   Czwartej   i   Madison   zdjęła   z   półki   wszystkie   czasopisma   z   modą   i   plotkami   o 

gwiazdach, ukradkiem sprawdzając, czy nie piszą czegoś o niej. W końcu dziewczyna  potrzebuje 

jakiejś   lektury   na   plaży.   Przygnębiony  N  zgarnia   sześciopak   ciepławej   corony   w   nędznym   mo-

nopolowym   w   Hampton   Bays.   Nie   wiadomo,   czy   gromadzi   zapasy   na   romantycznego   grilla   o 

zachodzie słońca na plaży, czy po prostu topi smutki. Biorąc pod uwagę wydarzenia z imprezy dla 

ekipy filmowej Śniadania u Freda, pewnie to drugie. V i D razem (ale nie tak, jak myślicie) w winiarni 

na rogu Dziewięćdziesiątej Drugiej i Amsterdam robią zakupy.

Są zupełnie jak stare małżeństwo: wybierają papier toaletowy i nie uprawiają seksu.  K  i  I  w Union 

Square Whole Foods jak nieprzytomne obijają się koszykami o wszystkich klientów, podczas gdy ich 

czarna limuzyna czeka przed sklepem. Dobra rada, dziewczyny: możecie kupować rzeżuchę, wafle 

background image

ryżowe i wodę mineralną, ale kiedy się częstujecie pięcioma (albo sześcioma, a nawet siedmioma) 

truflami   czekoladowymi   dla   klientów,   żegnacie   się   z   dietą,   która   zapewnia   piękny   tyłek   w   bikini. 

Chociaż trzeba przyznać, że to pychota. Po tygodniowej nieobecności  C  pojawia się ponownie na 

scenie towarzyskiej. Okazuje się, że chował się w ulubionym apartamencie na ostatnim piętrze w no-

wym hotelu Broatdeck przy Gansevoort Street... i nie był tam sam. U boku miał pewną farbowaną 

blondynkę   z  odrostami   przynajmniej   na   centymetr.   Pamiętacie   ją?   Wiem,  że  N  na   pewno   jej  nie 

zapomniał.

Ludzie, zapowiada się gorący, duszny i pracowity lipiec, ale ja nie wiem co to odpoczynek. Zawsze 

znajdziecie u mnie najświeższe wieści, kto przychodzi, kto odchodzi, kto wprasza się na najbardziej 

odlotowe imprezy na Gin Lane, Further Lane i do tych tandetnych nocnych klubów w Hamptons, kto 

wykrada się pod chłodną osłoną nocy. W końcu jestem wszędzie. W każdym razie wszędzie, gdzie 

warto.

Wiecie, że mnie kochacie.

plotkara

background image

S i B zerkają w krzywe lustro

- Halo?   Halo?   -   Blair   Waldorf   i   Serena   van   der   Woodsen   weszły   do   skąpo 

umeblowanego holu futurystycznej rezydencji Baileya Wintera w East Hampton. Na zewnątrz 

kwitły hortensje, temperatura wciąż rosła, a w powietrzu latały pyłki. Ale w środku panował 

chłód.   Dom   był   wysprzątany   na   wysoki   połysk.   Blair   upuściła   na   podłogę,   której   wzór 

przypominał pasy zebry, łososiową skórzaną torbę z Tod's i znowu krzyknęła: - Halo?! Jest tu 

kto?

Serena przesunęła na czubek głowy klasyczne okulary przeciwsłoneczne Chanel w 

drewnianej oprawie. Przyzwyczajona była do mieszkań pełnych antyków, ale gdyby miała 

letni domek, chciałaby, żeby wyglądał właśnie tak: lśniący, czysty i bez żadnych gratów.

- Jesteście, jesteście, jesteście!

Znany   projektant   zbiegł   wypolerowanymi   hebanowymi   schodami   jak   przyduży 

dzieciak  w  bożonarodzeniowy  ranek,  klaszcząc  w  ręce  i  przekrzykując   szczekanie  pięciu 

mopsów, które pędziły tuż za nim.

Blair wymieniła z nim trzy pocałunki w powietrzu. Nigdy wcześniej nie zauważyła, że 

jest   tak   niski;   jego   głowa   znajdowała   się   dokładnie   na   wysokości   jej   podbródka.   Bailey 

przygotował kostiumy do Śniadania u Freda - filmu, który miał być remakiem Śniadania u 

Tiffany'ego  z Audrey Hepburn. Główną rolę gra w nim najstarsza i najlepsza przyjaciółka 

Blair, Serena. Po zakończeniu zdjęć Bailey zaprosił obie na lato do rezydencji w Georgica 

Pond, aby były jego muzami. Miały go zainspirować do nowej kolekcji lato - zima. Kolekcji, 

która zostanie pokazana tylko raz i będzie zawierać najbardziej ekscytujące pomysły.

- Dziękujemy,   że   nas   zaprosiłeś   -   mruknęła   Blair,   gdy   pięć   psów   z   entuzjazmem 

obwąchiwało jej pomalowane na blady róż paznokcie u stóp. Na nogach miała - jakże inaczej 

- białe lniane espadryle Baileya Wintera.

- Nie wstydź się! - wykrzyknął mężczyzna, czym przestraszył Serenę, która nadał stała 

w progu i podziwiała dom.

- Chodź tu i natychmiast daj mi porządnego buziaka!

Serena   ruszyła   za   przykładem   Blair,   odkładając   ciemnozieloną,   płócienną   torbę 

Hermesa na wypolerowaną  podłogę i obejmując drobnego projektanta. Mopsy kręciły się 

background image

wokół niej, ocierając grube, ociekające śliną pyszczki o jej opalone nogi.

- O mój Boże, zachowujcie się! - zbeształ psy Bailey. Zwierzęta w ogóle nie zwróciły 

na niego uwagi i kręciły drobnymi, jasnymi zadkami jak szalone, - Dziewczęta, pozwólcie, że 

was przedstawię. To Azzdeine, Coco, Cristóbal, Gianni i Madame Grès. - Skinął na piątkę 

mopsów. - Dzieciaki, to dziewczęta: Blair Waldorf i Serena van der Woodsen, moje nowe 

muzy. Bądźcie grzeczne!

- Mam przynieść torby? - odezwał się niski głos z lekkim niemieckim akcentem.

Blair odwróciła  się i zobaczyła  wysokiego  chłopaka. Właśnie wszedł do pokoju z 

zalanego   słońcem   korytarza,   prowadzącego   na   tyły   domu.   Za   chłopakiem,   przez   okna 

zajmujące całą ścianę dostrzegła basen. Przystojniak miał na sobie wytarty, pomarańczowy T 

- shirt, który ledwie zasłaniał bicepsy w kolorze karmelu, oraz wystrzępione oliwkowe szorty, 

sięgające poniżej kolan. Gdzie ona go widziała? W katalogu Abercrombie? W samej bieliźnie 

na plakacie na Times Square?

W swoich snach?

- Och,  witam,  Stefanie  -  pisnął   Bailey.  -  Dziewczyny   zamieszkają  w  domku  przy 

basenie.

- Oczywiście. - Stefan wyszczerzył zęby i złapał porzucone torby.

- Reszta zestala w samochodzie - poinformowała go Blair. Podziwiała jego bicepsy, 

kiedy napinały się, gdy dźwigał wypchane torby.

- Niegrzeczna   dziewczynka!   -   rzucił   scenicznym   szeptem   Bailey,   który   zauważył 

spojrzenie Blair.

Objął ją opaloną, może nawet lekko pomarańczową ręką za ramiona i uścisnął.

- Niezły kąsek, co?

Blair z entuzjazmem pokiwała głową, chociaż naprężone ramiona i złote od słońca 

włosy Stefana sprawiły, że pomyślała o swojej dawnej miłości, Nacie Archibaldzie. Zresztą, 

może wciąż jeszcze cos do niego czuła. Słońce miało magiczny wpływ na jego ciało. Mógł 

nosić   od   dziewiątej   klasy   tę   samą   beznadziejną   koszulkę   polo   i   idiotyczne   uprasowane 

bermudy   khaki   z   Brooks   Bromers,   które   zawsze   kupowała   mu   mama,   ale   z   opalenizną 

wyglądał obłędnie.

Gdy kilka minut temu podjeżdżała pod rezydencję Bayleya, wbrew sobie rozglądała 

się ukradkiem po okolicznych podjazdach, szukając samochodu Nate'a. Jego rodzina spędzała 

wakacje   w   Maine,   ale   słyszała,   że   Nate   zatrzymał   się   w   ich   nowym   domu   na   plaży   w 

Hamptons, bo pracował dla trenera. Nigdy tam nie była, ale posiadłość znajdowała się gdzieś 

w okolicy. Nie, żeby jakoś ją to obchodziło.

background image

Jasne, że nie.

To było ostatnie pełne wolności lato w jej życiu. Oczywiście w college'u też będą 

wakacje, ale Blair spodziewała się, że wypełnią je staże w magazynach mody, archeologiczne 

wykopaliska na pustyni gdzieś w Azji lub Afryce albo „antropologiczne” badania na południu 

Francji. Już za osiem tygodni wrzuci walizki do nowego różowo - beżowego bmw (prezent na 

zakończenie szkoły od podróżującego po świecie kochanego ojca geja) i pojedzie do New 

Haven, żeby zacząć życie jako studentka Yale. Do tego czasu zamierzała korzystać z życia 

jako muza znanego projektanta. W dzień będzie sączyła likier cytrynowy i schłodzoną wódkę 

przy basenie, a wieczorami ugniatała umięśnione ramiona Stefana. A może poszuka Nate'a. 

Albo nic. Nieważne.

- Masz przepiękny dom.

Głos   Sereny   wyrwał   Blair   z   zamyślenia.   Przestała   podziwiać   kształtne   ramiona 

Stefana i przyjrzała się przyjaciółce, która siedziała na podłodze, otoczona psami Baileya. i 

uśmiechała się szczęśliwie. Miała na sobie długą białą sukienkę na cieniutkich ramiączkach, 

wykończoną fioletową szydełkowaną koronką. Każda inna dziewczyna wyglądałaby w niej 

jak hipiska z San Francisco, ale na Serenie sukienka prezentowała się cudnie.

- Cieszę się, że te skromne progi spełniają oczekiwania Sereny van der Woodsen - 

odparł Bailey.

Sześć   sypialni,   siedem   łazienek,   ptaszarnia,   domek   przy   basenie,   lądowisko   dla 

helikopterów i kort tenisowy - rzeczywiście skromne progi.

Serena wzięła na ręce Coco i pocałowała ją w śliczny, płaski pyszczek. Mops sapnął i 

parsknął rozradowany. Serena nie bawiła się na podłodze z psem od czasów, kiedy spotykała 

się   z   przyrodnim   bratem   Blair,   Aaronem.   Jego   pies,   Mookie,   obślinił   cały   pokój   Blair   i 

wystraszył jej kotkę. Kitty Minky, która ze zdenerwowania wszędzie siusiała. Mimo to Serena 

miała do niego słabość. Zastanawiała się, czy Bailey pozwoli jej spać z Coco w domku dla 

gości. Zupełnie, jakby miała żywego misia przytulankę.

- Ktoś cię polubił, co, Coco? - zagruchał Bailey, drapiąc psa pod brodą. - Chodźcie, 

oprowadzę was.

Blair   zmarszczyła   brwi,   patrząc   na   pozostałe   cztery   psy,   które   gapiły   się   na   nią 

wyczekująco. Ostatnie, na co miała ochotę, to żeby kundel obślinił jej lnianą tunikę Calypso.

- Tędy, proszę! - zawołał Bailey, prowadząc pięć psów i dziewczyny jak stadko gąsek 

ciemnym korytarzem do głównej części domu.

W holu wisiały ogromne na całą ścianę obrazy z czerwonymi kołami Ellsworth Kelly. 

Blair znała je już z rozkładówki „Elle Decor”, gdzie w zeszłym roku zamieszczono artykuł o 

background image

posiadłości  Wintera. Hol otwierał  się na  potężną kuchnię  z betonowymi  blatami.  Wielka 

tekowa misa z jasnożółtymi cytrynami stała na jednym z blatów.

- To jest kuchnia - wyjaśnił gospodarz. - Wy powinnyście tylko wiedzieć, że mam tu 

barek. - Wskazał na metalowy narożny stolik ze zbiorem asymetrycznych karafek, - Pozwól-

cie.

Bailey nalał jakiegoś alkoholu na lód i pokruszone listki mięty i wręczył dziewczynom 

pełne kieliszki od martini. Serena wzięła Coco pod pachę, żeby odebrać drinka.

- A co to właściwie jest? - Blair podejrzliwie uniosła ciemny, idealny łuk brwi.

- Miętowa herbatka dla moich dziewczyn! - Bailey opróżnił kieliszek jednym haustem 

i zrobił sobie następnego drinka. - Lodówka jest pełna, więc jazda stąd. Nie musicie mi nic 

mówić, wiadomo, sezon kostiumów kąpielowych.

- Jasne - zgodziła się Blair, w głębi duszy przewracając oczami.

Koleżanki jej matki zawsze mówiły o tym, żeby uważać, co się je. Ale ona zamierzała 

pochłonąć tyle lodów Cold Stone Creamery i tyle francuskiego pieczywa, na ile będzie miała 

ochotę. A i tak zaprezentuje się wspaniale w nowym kostiumie w paski w kolorze kości 

słoniowej i błękitu.

Pychota.

- Chodźcie, chodźcie. - Bailey otworzył szeroko drzwi na wyłożone niebieskawym 

piaskowcem   patio.  -  To   basen,  a  to...   - ciągnął,  wskazując   na  niski,  betonowy  bungalow 

wyglądający jak miniaturka jego rezydencji. - To wasze lokum. Domek przy basenie. Myślę, 

że będzie wam tam całkiem wygodnie. Jest klimatyzacja, a pościel sprowadzono z Umbrii. 

Stefan przyniesie wam wszystko, czego będziecie potrzebowały.

Wszystko?

- Są   jeszcze   dwie   ważne   osoby,   które   musicie   poznać.   - Bailey   się   rozpromienił. 

Klasnął wesoło w ręce, rozlewając resztki koktajlu. - Svetlana! Ibiza! Do mnie, proszę!

Kolejne psy?

- Idziemy, panie Winter!

Dwie   długonogie   amazonki   wybiegły   z   domku   przy   basenie   -   z   ich   domku   -   i 

popędziły w stronę Blair, Baileya i Sereny. Psy szczekały z radości jak opętane.

- Ja Svetlana - oznajmiła dziewczyna  z żółtawymi  włosami, sięgającymi  pupy. Jej 

biodra były zupełnie chłopięce, żadnych krągłości.

Miała na sobie mikroskopijne neonowopomarańczowe figi od bikini i dwa maleńkie, 

pomarańczowe trójkąty na nieistniejących piersiach.

- Jestem Ibiza - powiedziała nieśmiało druga dziewczyna.

background image

Miała kasztanowe włosy, które okalały lisią twarzyczkę i lśniące niebieskie oczy. Jej 

uśmiech szpeciły nieco wystające zęby. Nosiła lawendowo - złoty kostium w paski z gatunku 

tych   okropnych,   powycinanych   jednoczęściowych,   które   z   tyłu   wyglądają   jak   bikini. 

Precyzyjnie umieszczone okrągłe wycięcie odsłaniało nieco mechaty pępek.

Fuj!

Ibiza, to imię brzmiało zupełnie jak marka samochodu! Dziewczyna położyła ręce na 

ramionach Blair i ucałowała ją dwa razy, muskając tylko powietrze. Blair zadrżała, zdając so-

bie sprawę, że - nie Ucząc problemu ortodontycznego - dziewczyna wyglądała zupełnie jak 

ona. Wyślizgnęła się z uścisku sobowtóra i przyjrzała drugiej modelce. Przy uważniejszych 

oględzinach okazała się rozcieńczoną wersją Sereny; minus wdzięk, opanowanie i maniery z 

Nowej Anglii. Co tu, do diabła, było grane?

- Ibiza  i Svetlana  będą twarzami nowej  kolekcji. Na reklamach, wiecie  - wyjaśnił 

Bailey z pełnym zadowolenia westchnieniem. - Oczywiście wy dwie jesteście inspiracją.

Tak, to oczywiste.

- Są tu, żeby was obserwować. Żeby naprawdę stać się wami - ciągnął, unosząc w 

dramatycznym  geście kieliszek, jakby grał w musicalu  Rent  na Broadwayu. - Chcę, żeby 

uchwyciły samą waszą esencję!

Ej, aż ciarki przechodzą po plecach!

- Milo mi was poznać. - Serena wyciągnęła rękę do dziewczyn, zaczynając od swojego 

sobowtóra.

Zawsze   była   nieskazitelnie   uprzejma,   nawet   gdy   wszystko   przewracało   jej   się   w 

żołądku. Pomijając piskliwy głos i wątpliwy gust, jeśli chodzi o kostiumy kąpielowe, Svedana 

wyglądała jak ona. To znaczy nie do końca. To było jak Halloween w czwartej klasie, kiedy 

przebrały się z Blair za wychowawczynię - włożyły nawet peruki, brzydkie swetry Talbots i 

brązowe mokasyny.

- To jak wielka piżamowa impreza! - Bailey pisnął niczym sześciolatka.

Ibiza i Svetlana zachichotały sztucznie.

- Z bitwą na poduszki! - krzyknęły chórem z mocnym akcentem z Europy Wschodniej.

- Boże,  wy dwie  jesteście  boskie. - Bailey rzucił  kieliszek na zielony,  miękki  jak 

aksamit trawnik i klasnął w przypływie nagłego entuzjazmu.

Blair obrzuciła wściekłym spojrzeniem karykatury. Dla wszystkich innych wyglądały 

pewnie jak szczęśliwe, beztroskie, niedożywione lalki Barbie, ale Blair była bardziej spo-

strzegawcza niż przeciętna dziewczyna. Ibiza i Svetlana miały po prostu siedzieć i czekać, aż 

„muzy” odcisną na nich swoje piętno. Blair zauważyła coś innego w tych małych, cudzo-

background image

ziemskich oczkach. Coś wyrachowanego i zdecydowanie jędzowatego.

Swój pozna swego.

Te dziewczyny nie zamierzały grać drugich skrzypiec. Ibiza i Svetlana miały całkiem 

inne plany.

Cóż.

Blair odwróciła się i uśmiechnęła szeroko do Sereny. Nagle ucieszyła się, że miała ją 

przy sobie. Złapała Serenę za rękę.

- Ochłodźmy się - szepnęła szelmowsko.

- Dobry pomysł. - Serena natychmiast zrozumiała.

Wypuściła wiercącą się Coco. A potem we dwie wskoczyły do kusząco błękitnego 

basenu,  w   butach  i   we  wszystkim.   Zapiszczały,   gdy  wylądowały  w  wodzie   dokładnie  w 

temperaturze ciała.

- Och!   -   pisnął   Bailey,   gdy   chlorowana   woda   zachlapała   mu   lśniąco   białe,   lniane 

spodnie.   -   Proszę!   -   oznajmił   niewiadomo   komu.   -   To   dopiero   inspiracja.  Hilfe!  Stefan, 

szybko, mój szkicownik! Bitte, kochany!

Blair   zanurzyła   głowę   w   lśniącej,   rozfalowanej   wodzie,   czując,   jak   ciemne   włosy 

wirują wokół niej. Wynurzyła się akurat, żeby zobaczyć, jak Ibiza odwraca się konspiracyjnie 

do Svetlany. I wtedy papugi stanęły na brzegu basenu i skoczyły na głowę do głębszej części. 

Kości uderzyły w wodę.

Witajcie w nowej rodzinie, dziewczęta!

background image

N potrafi rozpoznać zdesperowaną kurę domową

- Nate? Nate? Gdzie się chowasz, misiaczku?

Zduszony, odległy glos sprawił, że rozjaśnione słońcem włosy zjeżyły się Nate'owi na 

karku. Specjalnie wybrał obskurny, opustoszały strych w domu trenera Michaelsa, żeby uciec 

na chwilę od codziennej pańszczyzny, którą kazano mu odwalać w niezbyt modnej części 

Long Island.

Ucieczka,   rzecz   jasna,   oznaczała   ujaranie.   Wdychanie   marihuany   i   wydychanie 

dwutlenku węgla.

Głęboko zaciągnął się świeżo zrobionym skrętem i wydmuchnął obłoczek ciepłego, 

suchego dymu przez maleńkie okienko. Nasłuchiwał, skąd dobiega głos. Wołała go Patricia, 

znana również jako Babs, żona Michaelsa, która non stop opalała się topless przy basenie. 

Nate pracował w domu trenera w Hampton Bays od zakończenia szkoły. Tak naprawdę to 

Nate jeszcze jej nie skończył, bo nie otrzymał dyplomu z powodu niesławnego incydentu z 

viagrą. Babs zawsze była przyjacielska. Przynosiła mu cytrynową mrożoną herbatę, gdy pchał 

kosiarkę po ukochanym trawniku trenera. Namawiała, żeby zjadł kawałek cynamonowego 

tostu, gdy zjawiał się rano z mętnym wzrokiem, gotowy do pracy. Ale przez ostatnie dwa dni 

była... cóż, wyjątkowo przyjacielska. Może i chodził ujarany niemal cały dzień, ale nie na 

tyle, żeby nie wiedzieć, że Babs Michaels zdecydowanie coś do niego miała.

A kto by nie miał?

Nate zamarł i skupił się na nasłuchiwaniu, W domu panowała cisza, słyszał tylko 

łomot własnego serca. Włożył z powrotem skręta do ust i zamarł - może dostawał paranoi od 

trawki, ale wydawało mu się, że coś słyszy. Jakby zbliżające się kroki.

Cholera!   Nate   pospiesznie   zgasił   skręta   na   drewnianym   parapecie.   Na   podłogę 

poleciał deszcz iskier. Super, nie dość że zaraz zostanie przyłapany na paleniu trawki, to 

jeszcze przy okazji spali cały dom. Schował skręta do kieszeni - po co go marnować? - i 

zaczął desperacko machać rękami, żeby dym wyleciał przez okno.

- Jesteś na górze, Nate? - Babs stała u podnóża schodów na strych. - Czy czuję coś... 

nielegalnego? No wiesz, też kiedyś byłam nastolatką, i to nie tak dawno temu!

Nate nadal wymachiwał rękoma, kiedy Babs pojawiła się na szczycie schodów. Na jej 

background image

pomarszczonej, brązowej od słońca twarzy pojawił się szelmowski uśmieszek. Farbowane na 

rudo włosy związała w luźny kucyk. Wokół czoła miała aureolkę z kosmyków.

- O, jesteś! - Babs westchnęła. - Nie słyszałeś, jak wolałam?

Nate pokręcił głową. Nagle zdał sobie sprawę, jaki jest ujarany.

- Cóż   -   ciągnęła,   podchodząc   do   niego   leniwym   krokiem.   Minęła   stos   kartonów, 

starych   zabawek   i   innych   śmieci,   które   zgromadziła   z   mężem   na   strychu.   -   Wiesz,   co 

powiedział mój mąż: kiedy jego nie ma, jesteś mój.

- Aha - wyjąkał Nate.

Trener wyjechał na tydzień na konferencję lacross w Marylandzie. Pewnie uczył się 

nowych technik torturowania uczniów. Nate zastanawiał się, czy zgasił do końca skręta. Bał 

się, że zapalą mu się spodnie.

Ups.

- Chodzi o to - mówiła Babs, niedbale przesuwając ręką po zardzewiałej kierownicy 

roweru, zawieszonego pod sufitem - że potrzebuję pomocy. Zrobisz coś dla mnie?

- Oczywiście. - Skinął głową. - Po to tu jestem.

- Ta przysługa może wykraczać poza twoje zwykłe obowiązki. Ale gdybyś  był tak 

uprzejmy i pomógł mi, to może zapomniałabym,  że na strychu śmierdzi jak na koncercie 

Grateful Dead. Co ty na to?

Jak można zareagować na szantaż?

- Prze... przepraszam - wyjąkał. - To się więcej nie powtórzy.

Babs się roześmiała.

- Chyba nie sądzisz, że w to uwierzę.

Uśmiechnęła się, ominęła rower i ruszyła w kierunku Nate'a, nadal pochylającego się 

przy oknie.

- Nieważne. Potrzebuję pomocnej dłoni, a ty masz dwie. - Ujęła go za ręce, na których 

od niedawna pojawiły się odciski, i im się przyjrzała. - Dwie zręczne, silne dłonie.

Nate zastanawiał się, czy nie powinien ostrzec trenera, że jego dzieci pewnie nie bez 

powodu są do niego niepodobne. Wyglądało na to, że Babs zaliczała każdego chłopca, który 

nosił jej zakupy ze sklepu!

- Co mogę dla pani zrobić? - Starał się, żeby te słowa zabrzmiały wesoło i uprzejmie, 

ale głos mu drżał.

Babs wypuściła jego dłonie i rozpięła guzik różowej bluzki.

- Postanowiłam zafundować trenerowi małą niespodziankę. - Rozpięła kolejny guzik.

- Jasne - odparł spokojnie Nate.

background image

I   rzeczywiście   widział   jasno   imponujący   rowek   między   piersiami,   bez   żadnych 

białych śladów, dzięki popołudniowemu zwyczajowi opalania się topless.

Pięknie.

- Postanowiłam   zafundować   sobie   mały   tatuaż.   -   Zachichotała,   rozpinając   ostatni 

guzik i pozwalając bluzce zsunąć się z ramion na podłogę. - To dla trenera, żeby miał co 

odkryć, gdy wróci do domu.

- Super, - Skinął głową.

Patrz jej w. oczy. W oczy... w oczy!

- Ale to wymaga wyjątkowej troski - szepnęła chrapliwym głosem.

Odwróciła się do Nate'a i pokazała mu maleńki tatuaż - motyla z zielonymi skrzydłami 

na brązowej skórze w dolnej części pleców.

- Ja nie mogę sięgnąć - ciągnęła. - A Matty, chłopak od tatuaży, powiedział, że muszę 

wcierać w niego olejek co dwie godziny.

Nate przyjrzał się tatuażowi, rozpaczliwie starając się odzyskać jasność myślenia. Co 

miał zrobić? Babs była w porządku, ale z bliska jej skóra wyglądała jak stara rękawica base-

ballowa, a perfumy pachniały jak mydło w toalecie na stacji benzynowej.

Nic dziwnego, że trener Michaels potrzebował viagry.

A skoro o nim mowa - skopałby Nate'owi tyłek, i to dosłownie, gdyby wiedział, że 

żona zdjęła bluzkę w jego obecności. Z drugiej strony, jeśli nie wetrze tego olejku, to Babs 

powie  mężowi o trawce.  Wtedy trener nie da Nate'owi  dyplomu  pod koniec  wakacji,  co 

oznacza pożegnanie z Yale. I zasadniczo spieprzone całe życie.

Chyba nie miał wyboru.

- Gdzie ten olejek? - zapytał.

Zamknął   oczy,   nakładając   mai.   Szukał   w   ujaranej   głowie   jakiegoś   aseksuatnego 

tematu do rozmowy.

- Będę musiał zabrać kosiarkę ze słońca, bo inaczej może wybuchnąć. Nie chcemy tu 

żadnego pożaru.

Za późno, skarbie. Za późno.

background image

pokręcone umysły myślą w podobny sposób

- Auć, cholera - mruknął Dan Humphrey, parząc sobie język rozpuszczalną folgers, 

zalaną kranówą, czyli czymś, co u niego uchodziło za kawę.

Stary, nie słyszałeś nigdy o Starbucks?

Dan wsadził do ust lekko wygiętego camela. Próbował jednocześnie zaciągnąć się 

papierosem   i   podmuchać   na   kawę,   żeby   ją   ostudzić,   co   było   absolutnie   niewykonalne. 

Wychlapał część kawy z krzywego, ciemnofioletowego kubka, który ulepiła wiele lat temu 

jego matka, nim wyprowadziła się na Węgry, do Czech, czy gdzie tam właściwie mieszkała. 

Duże brązowe krople spadły na zakurzone żółte linoleum. Zdecydowanie nie był rannym 

ptaszkiem.

Odstawił  kubek  z  kawą na  stary  blat  kuchenny i  podszedł  do  beżowej   lodówki  z 

połowy lat siedemdziesiątych. Miał nadzieję, że uda mu się wygrzebać coś jadalnego, co 

pochłonąłby, jadąc metrem do centrum. Miał tylko dwadzieścia minut, żeby dotrzeć do pracy 

- wymarzonej roboty w Strand, ogromnym, piętrowym antykwariacie w Greenwich Village. 

Jeśli teraz niczego nie zje, to do przerwy na lunch umrze z głodu.

Wstrzymując oddech, żeby się nie narazić na potencjalne niemiłe zapachy, wsadził 

głowę do wielkiej pomrukującej lodówki i ocenił stan rzeczy. Stary jak świat kubek z jakąś 

miksturą pokrył się zielonym meszkiem pleśni. W białej ceramicznej misce przelewały się 

jakieś   bliżej   nieokreślone   resztki   warzyw,   a   w   plastikowym   pojemniku   leżały   jajka 

ugotowane na twardo, na których jego siostra. Jenny, namalowała buzie. Zrobiła to przed 

wyjazdem do Europy, czyli ponad miesiąc temu. To nie był miły widok.

- Nie łudź się - mruknął ktoś za nim. - Sprawdzałam wczoraj wieczorem. Nie ma tam 

nic nawet w przybliżeniu jadalnego.

Zamknął lodówkę i słabo uśmiechnął się do Vanessy Abrams, która najpierw była 

jego najlepszą przyjaciółką, potem dziewczyną, aż wreszcie została współlokatorką. Po wielu 

wzlotach i upadkach - a wszystkie wynikały z napalonego, błądzącego spojrzenia Dana - 

zdecydowali, że lepiej funkcjonują jako przyjaciele, którzy śpią w oddzielnych łóżkach i w 

oddzielnych   pokojach.   Tak   się   składało,   że   te   pokoje   znajdowały   się   w   tym   samym 

mieszkaniu,  ponieważ Vanessa straciła dom przez  wredną, absolutnie egoistyczną  siostrę, 

background image

która znalazła sobie w Czechach nowego chłopaka.

- Aha, kicha. - Dan wrzucił papierosa do zlewu. Niedopałek zasyczał. - Jestem taki 

głodny.

- Yhm - mruknęła Vanessa.

Podgrzewała   w   mikrofalówce   wodę   w   miarce,   jedynym   czystym   naczyniu,   jakie 

zdołała znaleźć. Rozsypała trochę kawy folgers, próbując jej nasypać do kubka. Ona też nie 

była rannym ptaszkiem.

Dobrana para.

Usiadła na zagraconym blacie. Wystrzępione, granatowe bokserki Dana praktycznie 

nie zasłaniały jej bladych, nieogolonych nóg. To było dziwaczne, patrzeć, jak nadal nosi jego 

rzeczy, i to bieliznę, chociaż już nie są razem. To sprawiło, że Dan... posmutniał.

Od tygodnia każdej nocy leżał w łóżku i zastanawiał się, co Vanessa robi w swoim 

pokoju. Słyszał, jak wstaje do łazienki i myślał o tym, że mógłby „przez przypadek” spotkać 

ją   w   ciemnym,   znajomym   korytarzu.   Padliby   sobie   w   ramiona,   zaczęli   się   gwałtownie 

całować, aż doszliby do jego łóżka. Głaskałby jej ogoloną głowę. Tak bardzo chciałby znowu 

poczuć drapanie krótkich włosków na piersi i to, jak jej uszy robią się gorące - jak zawsze, 

gdy się podnieci...

Dan nagle zaczął kręcić głową, jakby jego fantazja zaczęła mu dokuczać jak woda w 

uchu.

- Wszystko w porządku? - Vanessa spojrzała na niego podejrzliwie.

Przesunęła się na blacie bliżej mikrofalówki.

- Aha. - Dan prawie krzyknął, wsadzając palce do uszu. - Lepiej się ruszę. Muszę 

zdążyć do pracy. Robota czeka, wiesz, jak jest.

- Dlaczego krzyczysz? - zapytała cicho, ściągając brwi.

- Przepraszam - roześmiał się.

Wypił kawę jednym haustem, ignorując fakt, że pali go w gardło. Sięgnął za Vanessę. 

żeby złapać złożony egzemplarz „New York Review of Books”, który zamierzał przeczytać w 

metrze.

- No to cześć. Miłego dnia - dodał, powstrzymując się od pocałowania jej.

- Cześć! - krzyknęła za nim.

To się nazywa niezręczna sytuacja.

Wcisnął ostrożnie pod pachę zwinięty „Review” i zbiegł po zatęchłych granitowych 

schodach   do   legendarnie   brudnego   pokoju   dla   pracowników   w   Strandzie.   Ciemna   klatka 

background image

schodowa   ohydnie   śmierdziała   zapleśniałymi   książkami,   ale   dla   Dana   był   to   wspaniały 

aromat.

Miał trzydzieści sekund, żeby wrzucić gazetę do szatki, złapać plakietkę z imieniem i 

stawić się do pracy na piętrze. Żaden z jego szefów nie miał ani odrobiny poczucia humoru, 

jeśli  chodziło o spóźnienia.  To byli  oschli,  niedorobieni intelektualiści,  którzy pogardzali 

pracującymi w wakacje dzieciakami, takimi jak Dan. Ciągle wołali na niego „nowy” albo „ej, 

ty”, mimo że pracował tu prawie od miesiąca i każdego dnia tak jak reszta, nosił plakietkę z 

imieniem.

To się nazywa mieć styl.

Dan   wpadł   do   maleńkiego   pokoju,   niechcący   uderzając   drzwiami   o   ścianę. 

Przestraszył tym chudego dzieciaka z krótkimi, rozczochranymi blond włosami i okularami w 

rogowej oprawie, które były za duże i niemal zakrywały mu kwadratową twarz o szeroko 

rozstawionych oczach.

- Przepraszam - mruknął Dan.

Popędził do swojej szafki - małego pudła znajdującego się raptem parę centymetrów 

nad   zakurzoną   i   zasypaną   niedopałkami   betonową   podłogą.   Wprowadził   dziwaczną 

kombinację - 8/28/49, czyli datę urodzenia Goethego, autora najukochańszej książki Dana, 

Cierpień młodego Wertera - wrzucił gazetę i złapał plakietkę.

- „New York Review of Books”, co? - zagaił blondyn.

- Co? A, tak.

Dan   przypiął   tandetną   czerwoną   plakietkę   do  wypłowiałego   czarnego   T   -  shirta   i 

podejrzliwie zerknął na obcego. Nie zauważył go tu wcześniej. To jego pierwszy dzień? Czy 

to możliwe, że Dan już nie będzie „nowym”?

- Jestem Greg. - Uśmiechnął się. - To mój pierwszy dzień.

Świeże mięso w krainie zapleśniałych książek. Zapowiada się szalona zabawa.

- Super, Witamy w piekle - warknął Dan.

W głębi duszy ekscytował się tym. że będzie teraz przewyższał kogoś stażem.

- Właściwie to nie mogę uwierzyć, że tu jestem - ciągnął z zapałem Greg.

Rozglądał się po pokoju, jakby to była Kaplica Sykstyńska, a nie brudna, pozbawiona 

okien   kanciapa   w   zaszczurzonej   piwnicy.   Nosił   koszulę   w   kowbojskim   stylu   z   krótkimi 

rękawami i obcięte spodnie khaki, które przypomniały Danowi o Vanessie. Przedwczoraj, gdy 

w salonie umarła klimatyzacja, obcięła nogawki ulubionych czarnych bojówek. Boże, jak za 

nią tęsknił.

- Wiesz, zawsze chciałem tu pracować - gadał Greg.

background image

- Robota jak robota - odparł Dan bez zainteresowania.

Oczywiście doskonale wiedział, o czym mówił Greg, ale z przyjemnością naśladował 

podejście reszty pracowników Strandu. Czuł się przez to twardy, jakby był w stanie zgasić 

papierosa na dłoni Grega.

- Widziałem cały wózek starych pism literackich na górze przy windzie. Pewnie tym 

będziesz się zajmował do lunchu.

- Dla   mnie   bomba!   -   zachwycił   się   Greg.   -   Mam   tu   czekać?   Ten   facet,   Clark, 

powiedział, żebym tu zszedł, a on zaraz przyjdzie, ale to już było kwadrans temu...

- Clark  wie, co robi  - przerwał mu  Dan. - Muszę  iść na górę, na  pewno  się  tam 

zobaczymy, Jeff.

- Greg - poprawił go chłopak. - Czy ktoś ci kiedyś mówił, że wyglądasz dokładnie jak 

ten facet z Raves, Dan jakiś tam?

Dan zamarł w pół kroku.

- Humphrey. Dan Humphrey. I tak się składa, że ja nazywam się Dan Humphrey.

Kariera Dana w rockowej grupie Raves trwała dokładnie tyle, ile jeden koncert w 

Funktion na Lower East Side. Nie wierzył,  że ktokolwiek będzie pamiętał tę noc. On na 

pewno nie pamiętał.

To zasługa butelki Stolicznej.

- Nie   mów,   serio?   -   Greg   przeszedł   przez   pokój   i   wyciągnął   rękę,   -   Jesteś   Dan 

Humphrey? Ten poeta, Dan Humphrey? Nie mogę uwierzyć, że cię poznałem! Oczywiście, to 

ma sens, żeby ktoś taki jak ty pracował w Strandzie, - Poprawił na nosie okulary. - Rewelacja! 

Nie mogę uwierzyć. Uwielbiałem twoje wiersze. Masz coś nowego, co mógłbym przeczytać?

Dan   poczuł,   że   się   czerwieni.   Przed   krótką   karierą   w   charakterze   gwiazdy   rocka 

opublikował w „New Yorkerze” wiersz  Zdziry.  Szum w świecie literackim trwał dokładnie 

pięć minut, ale wspomnienia Dana z tego okresu były ciepłe i nieco mgliste. Trudno mu było 

uwierzyć, że ktoś oprócz jego ojca pamiętał o tym zdarzeniu.

- Cóż, poeci muszą ciągle pracować - skłamał. - Pracuję teraz nad paroma pomysłami 

do powieści. To dlatego ostatnio przycichłem.

- Stary,   to   dla   mnie   zaszczyt.   Prawie   w   to   nie   wierzę.   Poznałem   poetę   z   „New 

Yorkera”. To niesamowite.

- To nic wielkiego. - Dan machnął ręką, jakby opędzał się od pochwał.

Pan Skromniś.

- Cudownie   -   ciągnął   Greg,   wsuwając   ręce   do   kieszeni   sięgających   tuż   za   kolana 

szortów. - Słuchaj, nie wierzę, że cię o to zapytam, ale... próbuję rozkręcić salon. No wiesz, 

background image

nic formalnego, mnóstwo ludzi, którzy cenią książki, spotykają się od czasu do czasu, żeby 

strzelić kielicha, pogadać o literaturze, poezji, filmach i muzyce. I blogach. Ale tylko czasem. 

Domyślam się, że jesteś bardzo zajęty, ale może masz ochotę się przyłączyć? To znaczy, jeśli 

nie masz czasu, to spoko, ale...

- Salon - przerwał tę paplaninę Dan.

Właściwie to brzmiało,.. rewelacyjnie. Przyszedł do pracy w Standzie, licząc na wiele 

inspirujących rozmów na temat klasyki i zagranicznych filmów w przerwach, ale jak na razie 

najgłębsza dyskusja, w jakiej brał udział, to rozmowa z dwoma współpracownikami, którzy 

poprosili go o papierosa.

- Brzmi w porządku.

- Stary, to świetnie! - wykrzyknął podekscytowany Greg. Głos mu się lekko łamał. - 

Nadal   pracuję   nad   detalami,   no   wiesz,   szkicuję   statut,   zastanawiam   się,   jak   rekrutować 

członków.

- Statut. - Dan pokiwał głową w zamyśleniu. - Może mógłbym w tym pomóc.

- Serio? Zajefajnie! - Greg wyciągnął tęczowy długopis z kieszeni na piersi i złapał 

rękę   Dana.   -   Dam   ci   mój   e   -   mail.   -   Nabazgrał   mu   adres   na   dłoni.   -   Podeślij   mi   parę 

pomysłów, ja je jakoś uporządkuję. No i potrzebujemy nazwy. Myślałem, żeby pomieszać 

nazwiska nieżyjących poetów, jak Wadsworth Whitman albo Emerson Thoreau. Nie mieliby 

nic przeciwko.

Nie, ale przewracaliby się w grobach.

- Super. - Dan wyciągnął rękę z uścisku Grega t zerknął  na adres. - Będziemy w 

kontakcie - dodał, starając się, żeby nie okazać za dużo entuzjazmu.

Potrzebował nowych przyjaciół. Zwłaszcza teraz, kiedy Vanessa miała już go dość i 

trudno ją było o to winić.

Jedno słowo: smutny. Ale też... milutki. Na poważny, smutny sposób.

background image

och, ten świat, który na ciebie czeka!

- W   porządku.   -   Vanessa   westchnęła   i   uklękła   na   dywanie   w   bawialni   na   piątym 

piętrze domu rodziny Jamesów - Morganów przy Park Avenue. - Sprawdzimy po raz ostatni 

torbę i wychodzimy. Gotowi?

- Gotowi! - krzyknęli chórem Nils i Edgar.

Byli bliźniakami i prawie wszystko robili razem, nieważne, czy chodziło o rozlewanie 

żurawinowego soku na antyki matki - krzesła obite jedwabiem w kolorze kości słoniowej - 

czy darcie się na całe gardło, co pewnie miało przypomnieć matce o ich istnieniu. To były, na 

swój sposób,  urocze  dzieciaki,  ale trudno  było  to dostrzec,  kiedy człowiek  zajmował się 

wycieraniem im nosów i tyłków i pilnowaniem, żeby przetrwali dzień, nie łamiąc sobie rąk i 

nóg. A właśnie na tym polegała praca Vanessy. Wylano ją z jej pierwszego hollywoodzkiego 

filmu  Śniadanie u Freda,  gdzie była operatorem. Miała wtedy totalnego doła, osobistego i 

finansowego, i tylko dlatego zgodziła się zostać nianią.

Poza tym, że była kompletnie pijana. Rzecz jasna.

To było wręcz żenujące, pomyśleć, że dwa tygodnie temu brała udział w prywatnych 

przesłuchaniach w apartamencie  gwiazd w hotelu  Chelsea, robiąc to, co kochała, a teraz 

siedziała na strychu, w pokoju dla dzieci w stylu edwardiańskim w Carnegie Hill, z plamą po 

winogronowej galaretce na dżinsach i dwoma zasmarkanymi chłopcami, fikającymi koziołki 

pod jej nogami. A w tym samym czasie gwiazdy filmowe opalały się na plaży, raptem parę 

kilometrów stąd, w Hamptons. Nie żeby była wielbicielką gwiazd, ale mimo wszystko...

- No to sprawdzamy. Chusteczki? - zapytała Vanessa.

- Aha! - krzyknęły bliźniaki, wymachując dwoma paczkami chusteczek higienicznych.

Wrzuciły je do różowo - zielonej torby Lilly Pulitzer.

- Torebki z przekąską?

- Aha! - Chłopcy zamachali dwiema torbami z krakersami serowymi.

- Kartoniki z sokiem!

- Aha!

- Nie rzucajcie nimi! - Vanessa natychmiast przypomniała sobie różowe plamy, które 

desperacko starała się wywabić z krzeseł.

background image

- Czym?

Allison Morgan weszła powoli po wąskich drewnianych schodach. Jej szpilki bez pięt 

z wężowej skórki stukały o jasny parkiet.

- Mama!

Chłopcy   porzucili   torbę   piknikową   i   rzucili   się   do   kremowej,   wąskiej   spódnicy   z 

włóczki boucle od Chanel.

- Pakujecie  się  do wyjścia?  - zapytała  pani  Morgan  wyjątkowo  sztucznym   tonem. 

Odsunęła się od bliźniaków.

Jaka spostrzegawczość, mamusiu.

- Pomyślałam, że pójdziemy do zoo w Central Parku - wyjaśniła Vanessa.

- Och - cmoknęła Allison. - Central Park? Pamiętasz, co się stało ostatnim razem.

Oczywiście,   że   pamiętała.   Nigdy   nie   zapomni   widoku   Dana   w   neonowożółtych 

ochraniaczach na kolanach, na rolkach, ręka w rękę z dziewczyną. Długowłosą, ubraną w 

spandex, przerażająco radosną dziewczyną. To było tak zabawne i dziwaczne, ale zarazem 

złamało jej serce. Palący papierosa, z niechlujnymi, brudnymi włosami gwiazdora rocka, w 

brudnym T - shircie i w tak długich, że aż idiotycznych sztruksach w kolorze wymiocin - to 

był Dan Humphrey, którego znała.

I kochała?

Ale oczywiście nie to miała na myśli nowa szefowa Vanessy. Tamtego dnia bliźniaki 

wysmarowały się słodyczami, a potem wrzeszczały przez pół nocy.

Vanessa jednak nie mogła przestać myśleć o Danie. Teraz sprawy wróciły do normy. 

Prawie. Może to po prostu brak snu, a może tak jej ulżyło, że stary Dan wrócił, że rzucił 

blond laskę, ćwiczącą jogę i świrującą na punkcie jedzenia, ale... cholera, tego ranka w kuchni 

Vanessa ledwo zapanowała nad sobą, tak bardzo chciała go pocałować. Wyglądał słodko, 

zaspany,  pijąc kawę z nieforemnego kubka. To wydawało się prawie... naturalne, tak jak 

zawsze wyobrażała sobie życie razem. Poza tym, że nie byli razem. Byli tylko... przyjaciółmi. 

A ona nie chciała zrobić niczego, co zniszczyłoby ten układ. Na przykład nie chciała zanurzyć 

nosa w jego ciepłych, pachnących papierosami włosach. Nie, w żadnym wypadku.

Kłamczucha.

- Słuchaj, cieszę się, że cię złapałam. - Chrapliwy głos zdradzał, że Allison wypiła 

stanowczo za dużo chardonnay zeszłego wieczoru. - Jedziemy na kilka dni do naszego domu 

w Amagansett. W mieście zrobiło się nieznośnie gorąco, a chłopcy tak uwielbiają plażę.

- Plaża! - wrzasnęli Nils i Edgar, oczywiście chórem, i zaczęli ganiać po pokoju jak 

wariaci.

background image

- Widzisz, już się cieszą - zauważyła pani Morgan, - A co ty na to? Mamy dodatkowe 

lokum na górze, bardzo wygodne. Dnie będziesz spędzać z chłopcami, a powiedzmy około 

szóstej, kiedy chłopcy siadają do kolacji, będziesz wolna. Oczywiście płaca bez zmian.

Vanessa przemyślała sytuację. Właśnie pakowała do obrzydliwie ślicznej torby sok i 

krakersy, podczas gdy dwaj mali maniacy biegali wokół niej, wrzeszcząc coś o falach. Co ją 

czekało? Kolejny wieczór gapienia się na pęknięcia na suficie w pokoju Jenny, który nadal 

śmierdział rozpuszczalnikiem do farb, i fantazjowania o pachnących kawą i papierosami po-

całunkach Dana?

Nienawidziła słońca, nawet nie miała kostiumu do opalania i zasadniczo pogardzała 

wszystkim, co dotyczyło plaży, opalenizny, półnagości i nad wyraz denerwujących ludzi, któ-

rych   to   interesowało.   Ale   jej   życie   było   już   tak   beznadziejne,   że   propozycja   brzmiała 

właściwie... nie najgorzej.

- Amagansett - wymówiła powoli, jakby to była choroba, nazwa genitaliów albo kraj 

na Dalekim Wschodzie, w którym nigdy nie była. - Brzmi wspaniale.

Och, bo to jest wspaniale miejsce, Ale tylko w stosownych okolicznościach.

background image

tematy    ◄    wstecz    dalej    ►    wyślij pytanie    odpowiedź

Wszystkie  nazwy   miejsc,   imiona   i   nazwisko   oraz   wydarzenia   zostały   zmienione   lub   skrócone,   po   to   by   nie 

ucierpieli niewinni. Czyli ja.

hej, ludzie!

Przerywam stały program, żeby donieść wam o najświeższych nowinach:

Moi informatorzy są najlepsi. Pamiętacie zaniepokojoną czytelniczkę, która kilka dni temu pisała o 

parze   oszustek,   które   przeniknęły   do   towarzystwa   w   Hamptons?   Okazuje   się,   że   to   nie   był   żart. 

Makabryczna   dwójka,  niepokojąco   podobna  do  B  i  S,  to  para   pseudopiękności   z  Estonii.  Pewien 

projektant chce z nich zrobić nowe twarze kolekcji, planowanej na najbliższą jesień. Zapowiada się 

podwójny   (poczwórny?)  kłopot.   A   ja   myślałam,   że  naukowcy   rozpracowali  tylko   klonowanie   owcy! 

Estonia jest widać bardziej zawansowana technicznie. A do tego jeszcze paskudna przeszłość tych 

dziewczyn. Szczegóły właśnie wypływają! Stawiam na to, że  B  pierwsza się wścieknie. Ale zanim 

bomba wybuchnie, dajmy sobie chwilę, żeby rozważyć różne możliwości: czy posiadanie osobistego 

sobowtóra nie mogłoby się czasem okazać przydatne? Wiem, że ktoś taki byłby mi niezbędny w maju, 

w czasie egzaminów, gdy moje ciało chce się tylko wyciągnąć na Owczej Łączce. A co z wymykaniem 

się z nudnych rodzinnych śniadań w Le Cirque? Nie przydałaby się dodatkowa para rąk do prac 

charytatywnych w naszym mieniu? Poza tym więcej znaczy tyle co weselej, nie? Ale z drugiej strony, 

więcej ciał to mniej miejsca na zatłoczonych plażach Hamptons. Może pozbycie się tych sobowtórów 

nie jest najgorszym pomysłem.

Jeśli  tylko  niemrawo   potakujecie,  czytając  o  zatłoczonych  plażach,  i  nie   doświadczyliście   tego  na 

własnej skórze, uznajcie to za oficjalne oświadczenie: nieważne, ile ludzi zjedzie się do Hamptons 

latem,   tylko   tu   można   coś   zobaczyć   i   zostać   zobaczonym.   Więc   składajcie   laptopy,   łapcie   torbę 

plażową i ładujcie walizki do prywatnego odrzutowca! W ostateczności wystarczy autobus Hampton 

Jitney, tylko że korki zabiorą wam kilka dodatkowych godzin. Ale zaufajcie mi, poczujecie, że było 

warto, gdy tylko zanurzycie palce stóp w lśniących piaskach. Coś cudownego!

A ponieważ beze mnie jesteście bezradni, przypomnę wam, co należy zabrać...

background image

lista rzeczy niezbędnych do pospiesznego wyjazdu do Hamptons

- Ogromne okulary przeciwsłoneczne Chanel albo okulary lotnicze w starym stylu. Podróbki są trochę 

jak   modelki   sobowtóry,   na   pierwszy   rzut   oka   wyglądają   w   porządku,   ale   z   bliska   są   zwyczajnie 

kiepskie.

- Nawilżający balsam do opalania Clarins, faktor 30. Moda na opaleniznę na skwarkę odeszła razem z 

zeszłorocznymi espadrylami.

- Balsam do ust Kiehla, faktor 15, z aromatem jagodowym. To, że unikasz białych łat na skórze, nie 

znaczy, że twoje usta powinny być nagie.

- Torba   żeglarska   z   monogramem   i   ręcznik   od   kompletu.   To   elegancki   odpowiednik   naszywek   z 

imieniem na rzeczach branych na letni obóz. Gdy zgubisz ręcznik, trzymaj kciuki, aby odnalazł go jakiś 

przystojniak... a potem znalazł ciebie, aby go oddać.

- Woda miętowa Metromint. Chłodzi w gorący dzień na słońcu. Poza tym odświeża oddech, dzięki 

czemu jeszcze bardziej zachęcasz do pocałunku. Cmok! Cmok! Cmok!

- Najlepsi przyjaciele. Będziesz potrzebować kogoś, kto wetrze ci w plecy Coppertone, a wiadomo, że 

przelotny letni romans to nie jest długoterminowe rozwiązanie...

Wasze e - maile

A   skoro   już   mowa   o   letnich   romansach   -   z   waszych   e   -   maili   wynika,   że   wszyscy   macie   jakieś 

poważne problemy w związkach. Pozwólcie, że pomogę:

P:

 Droga P!

Mieszkałam   z   moim   byłym   chłopakiem   i   teraz   zamierzam   wyjechać   na   krótko.   To   nic 

osobistego, po prostu wakacje. Jak należy się zachować? Powiedzieć mu czy niech się sam 

domyśli?

Uciekająca współlokatorka

O:

 Droga Uciekająca!

To, że wiesz, jak całuje twój współlokator, nie znaczy, że możesz wywalić reguły wspólnego 

mieszkania   za   okno   apartamentu.   Pozwól,   że   przedstawię   ci   podstawy:   1)   Jedzenie   jest 

wspólne, chyba że je podpisano. 2) Zadzwoń, jeśli nie wracasz na noc - martwimy się! 3) Jeśli 

nie zabierasz nas na wakacje, zostaw nam przynajmniej liścik i upominek. (Sugerowałabym 

nową torbę plażową od Marca Jacobsa, ale to tylko ja). Bon voyage!

P.

background image

P:

 Droga P!

Wiem, że mój były mieszka na tej samej ulicy co ja tego fata, ale nie mogę się zorientować, w 

którym domu. Pomocy!

Po - sąsiedzku

O:

 Droga Po - sąsiedzku!

Może   powinnaś   skorzystać   z   pomysłu   opatentowanego   w  Jasiu   i   Małgosi  i   pomóc   mu 

odnaleźć ciebie. Jeśli  jest  taki jak każdy chłopak, którego znam, ślad z rozrzuconych ubrań 

powinien zadziałać!

P.

Na celowniku

Niesławna żona trenera lacrosse, nazwijmy ją starszą B, wychodzi z salonu tatuaży w Hampton Bays. 

Zastanawiam się, dla kogo to doświadczenie było boleśniejsze? Dla niej czy dla faceta od tatuaży, 

który musiał ją oglądać topless? Byty fan jogi, D, pali jednego papierosa za drugim przed Strandem. 

Wygląda na to, że czasy asan już minęły. Chyba że ktoś inny zdoła przywrócić mu formę... W Pradze 

jego młodsza siostra  J  szkicuje miejscowy targ, a przy okazji - ślicznego chłopca. Miło wiedzieć, że 

podróże   nic   a   nic   jej   nie   zmieniły!   Pewien   wielbiciel   małpek   z   Manhattanu,  C,   kupuje   zapas 

samoopalacza Fake Bake w Chocolate Moussse. Pychota! Czy Hamptons doczeka się jeszcze jedne-

go gościa? V wybrała bermudy i koszulkę w czarno - białe paski z dekoltem w łódkę w Club Monaco 

na Broadwayu. Jakie to radośnie wakacyjne z jej strony.  S  i  B  piją koktajl ze swoimi sobowtórami. 

Byłoby naprawdę dziwnie, gdyby cała czwórka została przyjaciółkami do grobowej deski, nie?!

No dobrze, kochani, to tyle. Na popołudnie jestem umówiona na manikiur i pedikiur, a ciągle jeszcze 

nie zdecydowałam co włożyć: bladoróżowe bikini, złoto - beżowe czy koralowe. Ach te decyzje. Ale 

przynajmniej nie mogę się pomylić!

Wiecie, że mnie kochacie.

plotkara

background image

B &S nago

- Wytłumacz mi raz jeszcze - westchnęła Serena. - Dlaczego siedzimy w domu w taki 

dzień?

Przerzucała od niechcenia strony japońskiego „Vogue'a” z tego miesiąca, wyciągnięta 

na łóżku z dębu.

A wspomniany dzień był gorący - ponad trzydzieści stopni - i klarowny jak kryształ, z 

lekką   sugestią   oceanicznej   bryzy.   Serena   oderwała   spojrzenie   od   japońskiej   modelki, 

farbowanej na blond, z wymalowanymi rzęsami i czerwonym lizakiem w ustach. Zobaczyła 

zachęcający,   chłodny   cień   pod   szerokimi   parasolami   z   białego   płótna   na   brzegu   basenu. 

Najlepsze, co można było robić w taki upał, to pokładać się na leżaku i siedzieć na wpół w 

wodzie, na wpół na brzegu.

- Dobrze wiesz, dlaczego - warknęła Blair. Ze złością grzebała w szafie z ciemnego 

orzecha, gdzie Annabella, gospodyni Baileya Wintera, powiesiła zapakowane w pokrowce 

ubrania   dziewczyn.   -   Przysięgam,   że   jedna   z   tych   pieprzonych   dziewczyn   wzięła   moją 

cholerną sukienkę bez pleców Dolce. Tę z dziurkami. Nigdzie nie mogę jej znaleźć.

Zaczęła zrywać sukienki z drewnianych wieszaków i rzucać je na podłogę.

W końcu od czego są pokojówki!

- Hm - mruknęła Serena.

Nie   było   nic   nadzwyczajnego   w   tym   napadzie   gniewu.   Serena   miała   nadzieję,   że 

przyjaciółka pozbiera potem sukienki. Jednak odkąd przybyły do rozległej modernistycznej 

rezydencji Baileya Wintera, Blair rzucała rzeczami częściej niż zwykle.

To rzeczywiście wiele mówi.

Blair była przekonana, że obrzydliwe europejskie modelki, Ibiza i Svetlana, coś knuły. 

Cały czas oskarżała je o to, że podwędzają ubrania i używają jej nawilżacza La Mer z fak-

torem 45. Upierała się też, ze Ibiza, brunetka, naśladuje ją na każdym kroku, począwszy od 

fryzury, a skończywszy na wyborze garderoby. Serena musiała przyznać, że para modelek 

była   niepokojąco   podobna   do   nich,   ale   uznała   je   za   całkiem   niegroźne.   Były   po   prostu 

denerwujące jak naśladowczynie z dziewiątej klasy w Constance Billard.

Czy naśladownictwo nie jest najszczerszą formą pochlebstwa?

background image

- Chrzanić to! - oznajmiła Serena, zamykając pismo i schodząc z łóżka. Ziewnęła. - 

Nie będę tu gnić całe lato, żeby unikać jakichś dziwaczek z wystającymi zębami j zezem. Idę 

popływać.

- Nie mogę znaleźć mojej nowej granatowej chusty w groszki - jęknęła Blair. - Jaki 

sens ma bycie muzą, skoro nie mogę się ubrać tak, aby inspirować? Jeśli „pożyczyła” ją Ibiza, 

to przysięgam, wyrwę jej te wychudzone ręce.

Mówi jak prawdziwa muza.

- Daj spokój, Blair. - Serena wyciągnęła gauloise'a ze zniszczonej paczki leżącej na 

sąsiednim, porządnie pościelonym łóżku i zapaliła go srebrną zapalniczką Dunhill, którą za-

kosiła bratu. Wygrawerowano na niej inicjały E.vW. - Wrzuć coś na siebie i wychodźmy. 

Szkoda tracić taki dzień.

- Wrzucić?   Jasna   cholera,   przez   te   chrzanione   sobowtóry   nie   mam   co   na   siebie 

włożyć.

Blair  uniosła  ręce,  jakby stos  cieniutkiej  jak  tiul bawełny i  wspaniałego  jedwabiu 

wokół był niewidzialny.

- Więc włóż coś brzydkiego i zobaczymy, co one na to - zaproponowała zmęczona 

Serena.

Uwielbiała Blair, naprawdę, i były przyjaciółkami od zawsze, ale czasem miała ochotę 

przyłożyć jej w te idealnie napięte pośladki.

- Właściwie...   -   Blair   rzuciła   się   na   łóżko   i   wyrwała   Serenie   papierosa   z   ust. 

Zaciągnęła się głęboko i zmrużyła w zamyśleniu lśniące błękitne oczy. - To mi podsunęło 

pewien pomysł.

- Co   za   wspaniały   dzień!   -   Blair   z   rozmachem   otworzyła   nieskazitelnie   czyste 

przeszklone drzwi domku i wyszła  na ostre popołudniowe słońce, wyciągając  nad głową 

nagie ramiona. - Chodź, Serena, złapmy trochę słońca.

- Idę, idę. - Serena zachichotała, wychodząc z ocienionego bungalowu.

Nagrzany słońcem piaskowiec parzył jej świeżo wypedikiurowane stopy. W jednym 

ręku   miała   zwinięte   czasopismo,   w   drugim   zapalonego   papierosa.   Twarz   zasłaniały   jej 

okulary w białych rogowych oprawkach Cutler and Gross. Poza nimi nic miała na sobie nic. 

Była absolutnie naga.

- Może powinnyśmy poprosić Stefana o mrożoną kawę - zasugerowała Blair, sadowiąc 

gołą pupę na tekowym leżaku.

Miała na sobie tylko złoty łańcuszek na kostce i wielkie czarne raybany.

background image

- Co jest? - zdziwiła się Ibiza.

Wynurzyła   się   z   basenu   -   całe   osiem   kilo   żywej   wagi.   Była   tak   wychudzona,   że 

wyglądała jak te dzieciaki z Trzeciego Świata, którym się posyła pieniądze i pokazuje w 

reklamach w telewizji. Wystroiła się w ten sam jednoczęściowy kostium w lawendowo - złote 

paski.

- O co ci chodzi? - Serena jakby nigdy nic rzuciła czasopismo na leżak obok Blair.

- O ubranie - rzuciła oskarżycielsko Svetlana, nadal w wodzie. Pozbawione koloru, 

zbyt mocno rozjaśnione włosy przykleiły jej się do głowy. - Nie macie na sobie żadnych 

ubrań!

- O  rety  - westchnęła   teatralnie  Blair   i  obróciła się  na  brzuch.  Słońce  przyjemnie 

grzało jej nagą pupę. - Nie słyszałyście?

- O czym? - Ibiza spiorunowała wzrokiem nagie, wyzywające ciało Blair.

- Najwyraźniej   w   ostatnim   wydaniu   estońskiego   „Vogue'a”,   czy   co   tam   zwykle 

czytacie, zapomnieli napisać o najnowszym trendzie, nagości. - Blair ziewnęła. - To nowinka.

Serena zgasiła  papierosa w wielkiej muszli,  stojącej  na szklanym  stoliku obok jej 

leżaka. Starała się nie patrzeć na Blair, żeby się nie roześmiać.

- Najnowszy trend to chodzenie nago? - Svetlana zerknęła na swoje minimalistyczne 

stringi od bikini, które pewnie zamówiła e - mailem z katalogu Victoria's Secret. Woda znie-

kształciła obraz jej ciała i prawie wydawało się, że dziewczyna ma biodra i krągłości.

To tylko złudzenie optyczne.

- Tak, najwyraźniej. - Ibiza się skrzywiła, zsuwając ramiączka kostiumu. Jej ciało z 

okrągłymi łatami opalenizny wyglądało jak mata do gry w twistera. - Tak jest o wiele lepiej. 

Bardziej w europejskim stylu.

- Ale topless to już przeżytek. - Serena ziewnęła przesadnie, gapiąc się w czasopismo i 

starając   się   nie   stracić   opanowania.   -   Chodziłyśmy   z   Blair   na   plażę   topless   od   jakiegoś 

jedenastego roku życia. Najmarniej.

- Aha - zgodziła się przyjaciółka.

Wyciągnęła się na brzuchu, położyła głowę i zamknęła oczy.

- Jasne. - Ibiza złapała przynętę.

Podskakując to na jednej, to na drugiej nodze, ściągnęła z siebie do końca okropny 

kostium. Upadł na ziemię z wilgotnym plaśnięciem.

- Oczywiście nie chcemy, żebyście się czuły skrępowane.

- Yhm - przytaknęła żałośnie Svetlana.

Zdjęła smutne czerwone bikini w groszki i rzuciła na brzeg basenu. Potem wskoczyła 

background image

do wody i odpłynęła zakłopotana. Jej ciało błyskało niczym szkielet bielą i niedożywieniem.

- Jak dobrze, że wszystkie możemy się po prostu zrelaksować, nie? - Ibiza wydawała 

się pewna siebie, ale wyglądała żałośnie, gdy tak stała, całkiem naga, z ciałem w blade kółka. 

Zupełnie,   jakby   nie   wiedziała,   co   ze   sobą   zrobić.   Blair   zauważyła,   że   dziewczyna   ma 

asymetryczne piersi, jakby ktoś je źle przykleił. Może tak było.

- Widzieliście   tego   przystojniaka,   który   mieszka   po   sąsiedzku?   -   ciągnęła   Ibiza, 

rozpaczliwie próbując zagaić zwykłą rozmowę mimo nagości.

Potrząsała rękoma, jakby się paliły.

- Może rzeczywiście powinnyśmy poprosić Stefana o mrożoną kawę - zasugerowała 

Serena, ignorując dziewczynę.

- Dobry pomysł - Ibiza przytaknęła i powoli, z rozmysłem podeszła do stolika pod 

parasolem. Odciągnęła jeden z lejków i zwinęła się na nim, jakby nigdy nic. - Zawołam go. 

Stefan! Stefan!

Serena wstrzymała oddech, nasłuchując zbliżających się kroków.

- Teraz - syknęła cichutko Blair.

Na   ten   sygnał   zeskoczyły   z   leżaków   i   popędziły,   chichocząc   histerycznie,   przez 

miękki aksamit trawnika, między najbardziej gęste drzewa na obrzeżu ogrodu.

- Patrz, patrz!

Serena zanurkowała między liściaste konary małego baobabu i teraz wskazywała na 

leżaki. Pojawił się Stefan, ubrany jak zwykle w biały obcisły T - shirt i szorty. Miał opaskę ze 

wstążki,   dzięki   której   gęste   włosy   nie   wpadały   mu   w   oczy,   teraz   szeroko   otwarte   i 

zszokowane. Ibiza siedziała przed nim z ciałem w dziwaczne  łaty opalenizny i bladości. 

Wypięła biust, starając się wyglądać seksownie, ale jej dziwne piersi sterczały w różnych 

kierunkach. W tym samym momencie Svetlana wyszła wreszcie z basenu. Ociekała wodą. 

Wzięła   iPoda,   włożyła   słuchawki   do   uszu   i   zaczęła   tańczyć,   wymachując   bladymi, 

wychudzonymi rękoma. Wyglądała jak flaming albinos. Śpiewała coś, całkiem przekręcając 

słowa najnowszej piosenki Coldplay.

Serena i Blair tak się śmiały, że prawie się posiusiały. Serena czuła się radośnie, jakby 

znowu była małą dziewczynką. Miała wrażenie deja vu. Powróciła do takiej samej chwili, 

wiele   lat   temu,   gdy   byty   znacznie   młodsze.   Przebierały   się   z   Blair   z   jednoczęściowych 

kostiumów Lands' End za krzakami malin w jej domu w Ridgefield, w Connecticut. Nate 

groził, że je złapie, a one tak chichotały, że cały czas się kłuły o krzaki i wkładały nogi nie w 

te otwory szortów frotte, co trzeba.

- Co do cho...?

background image

Serena nie wierzyła własnym oczom. Prawie jakby go przywołała. Nate stał przed 

nimi,   marszcząc   brwi   i   strząsając   z   szortów   drzazgi   z   drewnianego   płotu   dzielącego 

posiadłości.

- Nate! - Serena podbiegła i zarzuciła mu ręce na ramiona, zapominając o tym, że jest 

kompletnie naga.

Objął   ją,   niezręcznie   poklepując   nagie   ramiona.   Zachichotała   i   wróciła   do   Blair, 

chowając się trochę za gałęzią.

Blair   uśmiechnęła   się   szelmowsko.   W   pewnym   sensie   to   wydawało   się   całkiem 

stosowne, że wpadły na Nate'a właśnie w ten sposób. To, że stali tu znowu razem, we trójkę, 

było całkiem oczywiste, nawet jeśli dwie trzecie z tej grupy nie miało nic na sobie.

- Rozbieraj się, Nate! - krzyknęła Blair, biegnąc za nim, jakby zamierzała ściągnąć z 

niego spodenki.

Schował się za dębem.

- Pływanie nago? - zapytał Nate, zerkając zza smukłego pnia.

Serena uśmiechnęła się, przyglądając się staremu przyjacielowi, chłopakowi, czy kim 

właściwie był dla niej Nate, Właściwie sama tego nie wiedziała. Ta zakłopotana mina, te 

zaspane, ujarane, zielone oczy - nie zmienił się ani odrobinę. Ale tym razem Nate nie patrzył 

na nią, tylko gapił się z rozdziawionymi ustami na Blair.

- Nagość to nowy strój - odparła rzeczowo Blair. Oparła rękę na krągłym biodrze. - 

Nie słyszałeś?

Oczywiście wiedziała, że Nate mieszkał gdzieś tu w okolicy, ale nie spodziewała się, 

że ją znajdzie. Ich związek to było nieustanne ściganie go i próby przyszpilenia. Czasem 

miała ochotę przykuć go kajdankami do łóżka i bynajmniej nie chodziło o nic zdrożnego. Po 

prostu wtedy wiedziałaby, gdzie on jest i miała pewność, że nie robi niczego idiotycznego. 

Ale teraz był tutaj i najwyraźniej zjawił się, bo ich szukał. A sądząc po tym,  jak na nią 

patrzył, szukał właśnie jej.

- Zdecydowanie   -   potwierdziła   Serena,   krzyżując   ręce   na   ozłoconych   słońcem 

piersiach. Fakt, że Nate na nią nie patrzył, sprawił, że czuła się jeszcze bardziej naga. Nigdy 

nie domagała się uwagi Nate'a, ale pragnęła jej. Zawsze jej pragnęła.

I   wtedy   właśnie   Blair   złapała   ją   za   łokieć   i   pociągnęła   w   stronę   basenu   Baileya 

Wintera.

- Czekajcie,   a   wy   dokąd?   -   wyjąkał   Nate.   Blair   trzymała   Serenę   mocno   za   rękę. 

Biegły.

- Przyjrzyj  się dobrze! - krzyknęła za siebie, gdy pędziły przez kamienne płyty do 

background image

drzwi. - I pomyśl o nas wieczorem!

Nie martw się, na pewno pomyśli.

background image

nowyjork.craigista.org/grupy

Inauguracja salonu literackiego Pieśń o Mnie samym (Manhattan)

Radujcie   się,   kowale   słowa!   Z   przyjemnością   ogłaszamy,   że   powstaje 

nowa, ekskluzywna grupa literacka w tradycji europejskich salonów Gertrudy 

Stein i. Edith Sitwell.

Jesteśmy   dwoma   pokornymi   sługami   pisanego   słowa.   Jeden   z   nas   to 

wychwalany młody poeta i tekściarz o niemal międzynarodowej sławie, drugi 

to czytelnik i myśliciel, który ponad wszystko uwielbia Wilde'a i Prousta. 

Szukamy młodych ludzi o podobnych poglądach, którzy kochają czytać, pisać i 

rozmawiać  o  pisaniu  i  czytaniu  oraz  napić  się  chianti  albo  czegoś  w  tym 

stylu. Przemyślcie poniższe stwierdzenia/pytania. Przeczytamy uważnie każdą 

odpowiedź   i   prześlemy   zaproszenia   na   nasze   inauguracyjne   spotkanie   do 

wybranej grupy nowojorczyków. Tylko do tych o wyrobionym smaku.

1.   Poezja   zasługuje,   aby   odgrywać   bardziej   centralną   rolę   w 

dzisiejszej kulturze, Powinno się zorganizować program  Idol amerykańskiej 

poezji. Zgadzasz się czy nie?

2. Jakie jest twoje ulubione słowo? A najmniej lubiane? Napisz zdanie 

z   obydwoma.   Na   przykład:   „Zamęt.   Przekąska.   Siedząc   pośród   tęczowo   - 

brązowego zamętu karaluchów, Bonita zjadła przekąskę ze skrzydeł motyla”.

Zainteresowani  powinni  dołączyć  fotografię.  Musimy  mieć  pewność,  że 

nie macie dwunastu lat. Albo stu dwunastu.

Nie   możemy   się   doczekać   inspirujących   rozmów!   (Przynieście   własny 

alkohol!)

background image

wielka ucieczka N

- Wreszcie jesteś!

Babs   Michaels   stała   przy   tanim   blacie   w   sypiącej   się   kuchni   i   artystycznie 

rozmieszczała   kawałki   melona   na   talerzu   z   jajecznicą   i   tostami   z   masłem.   Nate   potarł 

zaczerwienione   oczy   i   ziewnął.   Przez   chwilę   widok   bardzo   opalonej   kobiety,   szykującej 

śniadanie, sprawił, że znowu poczuł się dzieckiem. Schodził zaspany do kuchni w domu przy 

Upper  East  Side,  a  tam  Cecille,   szefowa  kuchni  z  Barbadosu,  przygotowywała   mu  tosty 

cynamonowe albo miskę płatków owsianych. A potem szedł do szkoły Św. Judy.

Nie   był   już   jednak   dzieckiem   i   nie   musiał   chodzić   do   szkoły.   A   Babs,   w 

bladofioletowym,  cieniutkim szlafroku i z ogorzałą skórą, zdecydowanie nie była Cecille. 

Poza tym przegryzł już co nieco w domu w Georgica Pond.

- Dzień dobry - burknął, zerkając podejrzliwie na Babs.

- Potrzebujesz   dziś   dużego   śniadania,   prawda,   Nate?   -   zamruczała   gardłowo   i 

postawiła talerz na stole. - Tak się pocisz i wysilasz w pełnym słońcu.

Podeszła do niego i położyła zimną rękę na jego bicepsie, poniżej rękawa granatowej 

koszulki polo Bena Shermana.

- Ja - jasne.

Nate odsunął się i siadł przy stole. Właściwie to był głodny, a talerz z jajecznicą i 

delikatnie przypieczonymi tostami wyglądał kusząco. Ale nawet mimo porannego ogłupienia, 

wiedział, do czego to zmierza. On zacząłby jeśćBabs dolałaby mu świeżo wyciśniętego soku 

pomarańczowego. Poprosiłaby, żeby znowu wtarł olejek w tatuaż, a potem zaproponowała, 

żeby razem wskoczyli do wanny, o której trener ciągle opowiadał. Zanim by się zorientował, 

przykułaby go do łóżka i wcierała oślizgłe okrawki melona w jego nagą skórę albo coś tym 

stylu.

Mówi się, że droga do serca mężczyzny wiedzie przez żołądek.

Myśl o wylądowaniu nago w łóżku z Babs sprawiła, że Nate'owi zrobiło się niedobrze. 

Mimo to nadal czuł jakieś tęskne ssanie w żołądku. Tyle że zdecydowanie nie chodziło o 

Babs   paradującą   w   fioletowym   szlafroku   z   nylonu,   który   ledwo   zakrywał   jej   dość 

wygimnastykowaną,  ale jednak  już trochę sflaczałą pupę. To miało  więcej wspólnego  ze 

background image

wspomnieniem Blair, okrytej najdelikatniejszym połyskiem potu i balsamu, uśmiechającej się 

do niego szelmowsko, kiedy odkrył ją wczoraj na tym  wyjątkowo gejowskim podwórku. 

Widział   ją   nago   mnóstwo   razy,   ale   kiedy   stała   w   pełnym   świetle   dnia,   z   rękoma   nieco 

ciemniejszymi   od  reszty  ciała,   wyglądała   piękniej   niż   kiedykolwiek   wcześniej.   Zauważył 

maleńkie, znajome znamię w kształcie jabłka na biodrze i z trudem powstrzymał się, żeby nie 

złapać i nie pocałować jej w to miejsce.

- Co jest, skarbie? - zdziwiła się Babs, stając za krzesłem i pochylając się, przez co jej 

dziwnie twarde piersi ocierały się o jego plecy. - Nie jesteś głodny?

Zerwał się z krzesła, jakby go prąd poraził, i krzyknął o wiele głośniej, niż zamierzał:

- Ja, hm, muszę, no, zadzwonić!

- Zadzwonić?

- Aha. - Zaczerwienił się mocno. - Mogę? Pozwolisz mi? Właściwie to jestem w pracy 

i w ogóle.

- Nie potrzebujesz mojego pozwolenia - szepnęła. - Nie ma niczego, czego mogłabym 

ci zabronić, Nate. Niczego.

- Dzięki!

Jak poparzony wybiegł z kuchni i popędził na tyły. Pogrzebał w głębokich kieszeniach 

bojówek   i   wyciągnął   motorolę.   Zaczął   przewijać   telefony   i   szybko   wybrał   numer   do 

Anthony'ego Avuldsena, kumpla z drużyny lacrosse. Anthony już raz uratował go tego lata, 

kiedy Nate uwikłał się w skomplikowany romans z miejscową laską, która przysparzała wię-

cej kłopotów, niż była warta.

Czy to nie dotyczy wszystkich dziewczyn?

Pięć dzwonków, Nate zamierzał się już rozłączyć, kiedy Anthony odebrał.

- Co jest? - zawołał przyjacielsko.

- Stary, gdzie jesteś?

- Jadę   na   plażę!   -   Anthony   przekrzykiwał   stereo   w   samochodzie,  Back   in   Black 

AC/DC nastawione tak głośno, że telefon mu drżał. - Możesz się urwać?

Nate spojrzał na mały, lśniący prostokątny basen i nieco za wysoką trawę za nim. Na 

myśl o strzyżeniu trawnika chciało mu się płakać. A na myśl o tym, że za chwilę wróci do 

domu, gdzie będzie go molestować Babs, miał ochotę się porzygać.

Albo rzucić się na naprawdę twardą skałę, z wysoka.

- Czekaj   -   odparł   powoli   Nate.   -   Aha,   spróbujmy.   Jestem   u   trenera   w   Bays, 

Przyjedziesz po mnie?

- Czy przyjadę?! - wrzasnął Anthony. - Super, jasne, co zechcesz. Daj mi dziesięć 

background image

minut.

Nate schował telefon z powrotem do kieszeni i odetchnął głęboko, żeby się uspokoić.

- Wszystko w porządku?

Babs otworzyła przesuwane, szklane drzwi na ganek i pospiesznie wyszła. Fioletowy 

szlafrok   miała   rozwiązany.   Zwieszał   się   z   jej   ramion   jak   peleryna,   odsłaniając 

skomplikowaną,   koronkową   bieliznę   we   wzorek   ze   zwierzaków.   Przypominała   Nate'owi 

kostium kąpielowy, który nosiła jego ekscentryczna francuska babcia, teraz już nieżyjąca, w 

czasie ich rodzinnej wyprawy na Bahamy. Był wtedy bardzo mały.

Och, jakie to kuszące!

- Właściwie to nie czuję się najlepiej.

Praktycznie nie kłamał, bo mysi o tym, co się może wydarzyć, jeśli stąd nie ucieknie, 

przyprawiała   go   o   mdłości.   Krzywiąc   się   z   bólu,   ale   starając   się   nie   przedobrzyć,   Nate 

żałośnie zakasłał.

- Biedactwo - zagruchała Babs.

Jedną ręką poprawiła szlafrok, drugą położyła na zmarszczonym czole chłopaka.

- Rzeczywiście, jesteś trochę rozpalony.

Instynkt macierzyński i Nagi instynkt. Co za niepokojąca mieszanka.

- Aha - zgodził się Nate i odsunął od Babs. - Nie wiem, czy dam sobie dziś radę z 

trawnikiem.

- Oczywiście, że nie. Powinniśmy cię rozebrać i załadować prosto do łóżka. Zrobię ci 

dobrej, ziołowej...

- Naprawdę   muszę   już   iść.   -   Przerwał   ten   niepokojący,   pseudopornograficzny 

scenariusz, który snuła Babs.

Nie   zamierzał   zamieniać   fantazji   w   stylu   pani   Robinson   na   jakiś   ohydny   wątek 

pielęgniarski.

- Chyba już słyszę samochód. Mają po mnie przyjechać.

- Odpocznij   i rozluźnij  się  -  zaszczebiotała   Babs. -  Nie  martw  się pracą.   Powiem 

trenerowi, że potrzebujesz odpoczynku. Wykańcza cię.

- Dziękuję pani.

Nate skinął z wdzięcznością głową i zeskoczył z ganku. Zapominając, że niby miał 

być  chory, krzyknął z radości, gdy usłyszał klakson i zobaczył  czarne bmw Anthony'ego 

skręcające na podjazd trenera. Ocalony!

- Jesteś pewny, że tylko odgrywasz chorego? - Anthony oderwał na chwilę wzrok od 

background image

drogi, żeby zerknąć na kumpla, który zapadł się w niskim fotelu, obitym kremową skórą, i 

osłaniał oczy przed słońcem.

- Jasne,   wszystko   w  porządku,  stary  - zapewnił   go Nate.  Przestawiał   przyciski  na 

tablicy rozdzielczej, tak żeby chłodny podmuch klimatyzacji wiał mu prosto w twarz. - Po 

prostu Babs, no wiesz, ostro atakowała.

- Bez jaj! - Anthony zaśmiał się, ściszając stereo, z którego ryczał teraz najnowszy 

album Reigning Sound. - Muszę o tym usłyszeć.

- Nie ma o czym - wymamrotał Nate, szczerząc wbrew sobie zęby. - Uwierz mi, po 

czymś takim tygodniami można mieć koszmary.

Zagapił się przez okno na mijany krajobraz: zielone, trawiaste pola, głęboki błękit 

nieba, zniszczone deszczem i wiatrem, ogromne, kamienne domy. Wszystko zlewało się ze 

sobą w pęd obrazów, których nie potrafił rozdzielić. Zupełnie jak to lato - strumień różnych 

chwil, których nie umiał podzielić na osobne wydarzenia. Westchnął. Przygnębił go fakt, że 

jedyne ciekawe chwile tego lata to totalna klapa w czasie imprezy w Nowym Jorku, na której 

porzuciła go dziewczyna, i wczorajszy dzień, gdy przyłapał Blair i Serenę na pływaniu nago, 

czy co one właściwie, do cholery, robiły.

- Widziałem wczoraj Blair Waldorf i Serenę van der Woodsen. Nago - oznajmił nagle 

Nate, sięgając po skręta, którego zrobił sobie wcześniej i schował do paczki marlboro dziś 

rano. Otworzył okno i zapalił papierosa.

- Trójkącik?   - zapytał   Anthony.  Kiwnął  głową,  żeby  podać  mu  papierosa.  -  Masz 

cholerny fart.

Nate wytrzasnął jednego z paczki i podał kumplowi.

- Nie - wyjaśnił, chociaż w jego głowie zaczął kształtować się bardzo intrygujący 

obraz.

Och, naprawdę?

- Kąpały się nago po sąsiedzku - ciągnął, wydmuchując chmurę dymku z trawki przez 

okno. - To było dziwne.

- Kąpiel   nago?   -   powtórzył   Anthony,   zręcznie   zapalając   papierosa   i   jednocześnie 

skręcając w lewo. - Nie gadaj.

- Człowieku, Blair... ona po prostu,.. - Nate urwał, kiedy obraz Blair, nagiej, troszkę 

spoconej i śmiejącej się do niego, stanął mu przed oczami. Tak bardzo chciał znowu ją objąć.

- Wiem, stary. - Anthony z entuzjazmem pokiwał głową. - Chodzi mi o to, że masz, no 

wiesz, o co zawalczyć. To nasze ostatnie lato. Rozumiesz... cholerne carpe diem, jasne?

- Carpe diem...

background image

Nate zastanowił się nad tym. Chwytaj dzień. Znowu się zaciągnął, przełknął ślinę i 

zamknął   oczy.   Cholerne   carpe   diem.   To   jest   pomysł.   To   było   naprawdę...   inspirujące. 

Odwrócił się i uśmiechnął z uznaniem do kumpla. Facet był genialny.

A może po prostu się upalił?

- Serio, stary - ciągnął Anthony, trzymając skręta. - Mówiłem ci, nie? Najwyższy czas 

zacząć się dobrze bawić.

Nate pokiwał głową. Najwyższy czas wziąć się do roboty i zacząć się dobrze bawić. 

Pieprzyć   trenera   Michaelsa   i   jego   napaloną   żonę,   pieprzyć   trawnik,   pieprzyć 

odpowiedzialność. Do cholery, zamierzał chwycić dzień.

I może jeszcze kogoś.

background image

zaginiona sztuka pisania listów

Od: 

Steve N. <

holdencaufieldl@yodel.com

>

Do

<

anon - 239894344239894344@craigslist.org

>

Temat:  

Odp:   Inauguracja   salonu   literackiego   Pieśń   o   Mnie   Samym 

(Manhattan)

Data: 9 lipca, 16:37:07

Do zainteresowanych:

Z   wielką   radością   przeczytałem   wasze   ogłoszenie.   Desperacko   szukam 

towarzystwa podobnych mnie ludzi, którzy z równą pasja oddani są potędze 

pisanego słowa jak ja.

Zgodnie   z   duchem   prawdziwego   buntu,   odmawiam   odpowiedzi   na   wasze 

pytania.   Podejrzewam,   że   tak   naprawdę   szukacie   ludzi   wolnych,   którzy   nie 

zamierzają się poddawać głupim sondażom. Bądźcie spokojni, żyję książką i z 

książką umrę.

Pozdrowienia,

Steve

Od: 

Cassady Byrd <

brontebyrd@books.com

>

Do: 

<anon - 23989434432 

9394361@craigslist.org

>

Temat:  

Odp:   Inauguracja   salonu   literackiego   Pieśń   o   Mnie   Samym 

(Manhattan)

Data: 9 lipca, 20:04:39

Nie mogłam uwierzyć własnym oczom, gdy zobaczyłam wasze ogłoszenie. 

Świetnie,   skurczysyny!   Nie   mogę   się   doczekać,   kiedy   się   spotkamy   i 

pogadamy... a może coś więcej! ! !

Moje ulubione słowo to „kochać”. Najmniej lubiane to „nienawidzić”. 

Znienawidzicie to, jak bardzo mnie pokochacie!

Dołączam zdjęcie...

Całusy,

CE (znana też jako Charlotte Bronte)

background image

Od: 

Bosie <lord alfred 

douglas@earthlink.com

>

Do: 

<

anon - 239894344329865002@craigslist.org

>

Temat:  

Odp:   Inauguracja   salonu   literackiego   Pieśń   o   Mnie   Samym 

(Manhattan)

Data: 9 lipca, 22:31:14

Widziałem wasze ogłoszenie. Ogromnie intrygujące.

Moje ulubione książki:

Portret Doriana Graya Oscara Wilde'a

Wywiad z wampirem Anne Rice

Ulubiony film: Party Monster z Macaulayem Culkinem

Ulubiona piosenka: Walk on the Wild Side Lou Reeda

Ulubione słowo: gryźć

Najmniej lubiane słowo: dławić

Ugryzłem go i się zadławiłem.

Jak widzicie na zdjęciu, lubię się przebierać.

background image

jeśli chodzi o Hamptons, V to stuprocentowa dziewica

- No to jesteśmy na miejscu! - oznajmiła pani Morgan, kiedy wjechała kremowym 

mercedesem na bladoróżowy podjazd, wysypany potłuczonymi muszelkami.

Nareszcie. Po czterech godzinach wyczerpującego stania w korkach na autostradzie 

Long   Island,   w   końcu   dojechali   do   pseudowiktoriańskiej   rezydencji   z   szarego   kamienia. 

Vanessa wysiadła. Była zaniepokojona. Pod stopami czuła obcy trzask muszelek. Niebo nad 

głową miało ciemnoróżowy kolor jak zawsze o zmierzchu. Powietrze pachniało grillem i 

świeżo   skoszoną   trawą.   Nagle   ogarnęła   ją   fala   ulgi.   Może   właśnie   tego   potrzebowała? 

Wyjazdu z miasta?

Pani Morgan stanęła przed nią i pchnęła ciężkie czerwone drzwi frontowe. Chłopcy 

wpadli   do   środka,   odpychając   Vanessę,   która   stała   i   uśmiechała   się   głupio,   nie   bardzo 

wiedząc,   dlaczego   to   robi.   Nie,   żeby   przejmowała   się   takimi   rzeczami   czy   w   ogóle   je 

zauważyła, ale nie mogła nie zagapić się na to... na to wszystko. Okna o podwójnej wysokości 

okalały frontowe wejście. Biało - niebieskie kosze w marynarskie pasy stały tuż za drzwiami 

pełne plażowego ekwipunku. Rozpościerał się przed nią rozległy salon. A tuż za nim kuszący 

turkusowy basen. To było całkiem nie w jej stylu, ale z drugiej strony, ostatnio wszystko, co 

było w jej stylu, okazywało się do bani. Może powinna spróbować tego łatwego, słonecznego 

życia, które toczyło się tu przed jej oczami, dokładnie pod jej nosem? Może mroczne klimaty 

w niczym jej nie pomagały?

Vanessa ruszyła za chłopcami do ogromnej kuchni, gdzie pani Morgan sprawdzała 

wiadomości od pokojówki, ogrodnika i basenowego. O wszystko zadbano. Vanessa widziała 

czekające   ją   letnie   dni.   Będzie   czytać   „New   Yorkera”   nad   basenem,   czasem   zrobi   sobie 

przerwę, żeby pstryknąć kilka czarno - białych  zdjęć lśniącej powierzchni. Co jakiś czas 

pobiegnie   do   domu   po   kanapkę   z   wędzoną   goudą,   którą   potem   zje,   spacerując   wzdłuż 

zadbanego ogrodzenia rezydencji i rozkoszując się ciszą i spokojem.

Nie ma jak w domu.

- Mamusiu, jesteśmy głodni! - zawył Edgar, wyrywając Vanessę z zamyślenia.

No tak, jeszcze oni.

- Vanessa wam coś przygotuje. - Pani Morgan uśmiechnęła się i poklepała syna po 

background image

główce, nawet nie zerkając na dziewczynę.

- Jasne. Pewnie.

Vanessa   odłożyła   czarny   worek   marynarski   z   demobilu   na   wypolerowany   jasny 

parkiet i otworzyła ciężkie drzwi lodówki ze stali nierdzewnej, W środku leżała cała masa 

świeżych   produktów   -   pudełka   z   sałatką   z   makaronu   orzo   i   łososiem   curry   z   białymi 

porzeczkami. Gdzie były zimne resztki kurczaka albo chociaż masło orzechowe i galaretka?

Za jej plecami Edgar i Nils zaczęli się przepychać na samym środku podłogi. Vanessa 

zwykle pozwalała im na to z nadzieją, że zmęczą się jak szczeniaki, które kiedyś filmowała w 

czasie biegu psów na Union Square. Myślała, że uchwyci jakąś walkę psów albo zobaczy 

jednego ł tych jastrzębi, które sprowadzono do miasta, żeby polowały na szczury, jak nurkuje, 

żeby porwać chihuahuę, ale musiała zadowolić się zabawą słodkich psiaków. Podejrzewała, 

że w końcu chłopcy padną na plecy z wywieszonymi językami i będą dyszeć jak psy.

- Chłopcy! - warknęła pani Morgan i wygładziła spodnie khaki z kantem jak żyletka.

Jej top w kolorze kości słoniowej miał wykończenie z grubej, satynowej brązowej 

wstążki. Patrząc na dziwnie napiętą twarz pani Morgan, trudno było orzec, czy ma trzydzieści 

dwa, czy pięćdziesiąt dwa lata.

- Możecie iść na górę i przygotować się do obiadu.

Odwróciła   się   do   Vanessy.   Drewniane   obcasy   meksykańskich   sandałów   na   klinie 

zastukały o podłogę.

- Vanesso, zjemy łososia. I gdybyś mogła zaimprowizować jakąś świeżą sałatkę, może 

też sos jogurtowo - koperkowy do ryby? Byłoby miło.

Czekaj no! Zaimprowizować sałatkę? Niby po co tu przyjechała, żeby... żeby...

Pomagać?  Och. No tak.  Tyle  że nigdy niczego nie ugotowała poza makaronem  z 

sosem ragoût.

- Jasne - odparła Vanessa i zaczęła szukać kopru w szufladzie lodówki. Słyszała na 

górze chłopców, wrzeszczących i udających odgłosy wybuchów. Odwróciła się, trzymając ja-

kieś liściaste zioło. Co to było? Koper? Kolendra? Cholerna bazylia? I wtedy zobaczyła coś 

porażającego.

Bladą,   kościstą,   zapadniętą   pupę   pani   Morgan.   O   mój   Boże!   Vanessa   szybko   się 

odwróciła. Mimo zimnego powietrza buchającego z lodówki, czuła, jak płoną jej policzki. 

Głośno odchrząknęła. Czyżby pani Morgan po prostu zapomniała, że Vanessa tu jest, czy jak? 

Odwróciła się, trzymając zieleninę dokładnie przed twarzą.

Zerknęła zza liści i zobaczyła pracodawczynię z rękoma na biodrach, w drewnianych 

sandałach, cieniutkich czerwonych stringach i w czarnym koronkowym biustonoszu.

background image

- Coś nie tak? - zapytała.

- Nie, oczywiście że nie.

Vanessa   zaczęła   oglądać   skórki   paznokci,   co   było   dla   niej   bardzo   nietypowe. 

Naprawdę   miała   zniszczone   ręce!   Ale   nie   mogła   się   powstrzymać   od   zerkania   na   panią 

Morgan, wyzwoloną kobietę XXI wieku, która rozpięła stanik i rzuciła go, jakby nigdy nic, na 

oparcie kuchennego krzesła.

Vanessa zmusiła się, żeby patrzeć pracodawczyni w twarz.

- Przepraszam na chwilę, chciałabym zanieść rzeczy do swojego pokoju.

Musiała, po prostu musiała, stąd wyjść.

- Na samej górze.

Pani Morgan zaczęła grzebać w płóciennej torbie, zapewne w poszukiwaniu jakiegoś 

ubrania.

Miejmy nadzieję!

Vanessa przerzuciła worek przez ramię i ruszyła szerokimi drewnianymi schodami, 

przeskakując   po  dwa  stopnie.   Próbowała   wyrzucić   z   myśli   obraz   stringów  pani   Morgan. 

Właściwie   kto   nosi   stringi   poza   wyrośniętymi   trzynastolatkami,   które   lubią,   jak   im   figi 

wystają znad spodni?

Très passé.

Co się stało z dobrym wychowaniem? Zupełnie jakby Vanessa była domowym kotem, 

a nie człowiekiem. Musiała wrócić do realnego świata, między ludzi, którzy ją szanowali i nie 

zachowywali się, jakby była meblem. Nie upłynęło nawet piętnaście minut, jak przyjechała do 

Hamptons, pięknego jak z obrazka, a już chciała wracać.

Minęła trzecie półpiętro i ruszyła na strych do siebie. Przynajmniej będzie tu miała 

trochę prywatności i może nawet odrobinę luksusu. Weszła na ostatni schodek i rozejrzała się 

w poszukiwaniu drzwi, które mogłaby zamknąć. Ale nie, schody prowadziły prosto na strych, 

gdzie nachylony sufit był tak niski, że trzeba było się mocno schylić. Co, do cholery?

Oddychała   głęboko,   co   rzekomo   miało   ją   uspokoić.   Stanęła   na   samym   środku 

dusznego, zagraconego pokoju - tylko w ten sposób uniknęła garbienia się. Rzuciła torbę na 

podłogę   i   spróbowała   otworzyć   okienko.   Zacięło   się.   Więcej.   Zamalowano   je!   Cholera, 

cholera, cholera.

Vanessa zdjęła wyblakłą czarną koszulkę, mokrą od potu i rozpięła torbę. Odsunęła 

golarkę   do   włosów   i   żółto   -   czarny   kostium   kąpielowy,   przypominający   trzmiela,   który 

pożyczyła z szuflady z bielizną Jenny. Szukała czarnej bluzki w prążki.

- Świetnie, widzę, że znalazłaś pokój.

background image

Odwróciła się i zobaczyła panią Morgan. Bogu dzięki, miała na sobie białą plażówkę. 

Stała na schodach na strych. Dobrze, że się ubrała. Za to Vanessa niestety nie.

Nie o takim lecie marzyła.

background image

poczta lotnicza - par avion - 10 lipca

Cześć Dan!

Co   tam   w   mieście?   Uwielbiam   Pragę!   Spędzam   popołudnia   w   małych 

kafejkach   na   ulicy   i   udaję,   że   szkicuję,   ale   tak   naprawdę   oglądam 

europejskich   chłopców   -   to   dopiero   widoki!   (Popatrzeć   to   nic   złego, 

prawda?) Więc tak naprawdę tęsknie tylko za Tobą i tatą. Odpisz, proszę.  

Nie   martw   się,   nie   musisz   mi   przysyłać   powieści,   wystarczy   kilka   słów. 

Znając Ciebie, pewnie przyślesz mi haiku.

Całuję!

Jenny

background image

czytanie to podstawa

Dan zbiegi po rozklekotanych schodach w Strandzie z głównego poziomu do pokoju 

pracowników w piwnicy. Zajęło mu to jakieś trzydzieści sekund. To był jego rekord. Od 

wczoraj   chodził   przybity.   Wrócił   od  Grega   -  czytali   razem   listy  od   ludzi,   którzy  chcieli 

wstąpić   do  salonu   -   i  znalazł   na  lodówce   wiadomość.   To   było   dziwnie   chłopięce   pismo 

Vanessy. „Wyjeżdżam do Hamptons do pracy. Napiszę e - maila ze szczegółami. Zostawiłam 

w lodówce pół kanapki z indykiem. V”. Otworzył lodówkę i znalazł kanapkę z jeszcze jedną 

karteczką. Napisano na niej tylko „Zjedz mnie”. Nie mógł uwierzyć, że Vanessa po prostu... 

wyjechała.

Przez cały dzień skupiał się na pracy, starając się nie myśleć o Vanessie. Opłaciło się. 

Przekonał się o tym, gdy układał na półce stare bibliografie. Nagle pustka w nim wypełniła 

się podnieceniem, którym musiał się z kimś podzielić.

Dan pchnął drzwi z napisem „Tylko dla pracowników” i wrzasnął na całe gardło:

- Greg?! Jesteś tu?!

Oczywiście, niepotrzebnie tak krzyczał, bo pokój był wielkości windy. Greg siedział 

w środku i grzebał w obskurnej szafce.

- Co jest? - Greg w pierwszej chwili się przestraszył, ale zaraz uśmiechną! się szeroko, 

poprawiając okulary na drugim smukłym nosie. Zatrzasnął drzwi szarki w kolorze zielonych 

wymiocin. - Co się dzieje? Właśnie skończyłem robotę.

- W   życiu   nie   zgadniesz,   co   znalazłem.   -   Dan   wymachiwał   maleńką   zniszczoną 

książką   w   twardych   czekoladowych   okładkach.   -   Gdy   tylko   to   zobaczyłem,   złapałem   i 

zbiegłem tutaj.

Właściwie   to   pracownikom   nie   wolno   było   schodzić   z   piętra,   gdy  byli   na  swojej 

zmianie, nawet w nagłych wypadkach, ale Dan zawsze hołdował zasadzie, że zasady są po to, 

aby je łamać.

- Co to jest? - zapytał podekscytowany Greg, przechodząc nad niską drewnianą ławką, 

którą przyśrubowano do podłogi.

- Tadam! - Dam pomachał książką nad głową. - Najpierw zgadnij. Proszę, spróbuj 

zgadnąć.

background image

- Nie potrafię! - Greg, przekomarzając się, próbował dosięgnąć książki.

- Nie, nie dostaniesz. 

Dan schował tomik za plecami.

Greg sięgnął za niego.

- Pokaż, nie daj się prosić.

Dan wyciągnął książkę przed siebie, okładką do Grega.

- Mam w rękach arcydzieło, którego nakład został już wyczerpany, autorstwa jednego 

z   najważniejszych   amerykańskich   powieściopisarzy   połowy   wieku,   opublikowane   przez 

nowatorskie wydawnictwo w San Francisco w 1952.

- Nie. - Greg usiadł na ławce, jakby miał zemdleć. - Niemożliwe.

- Poważnie - potwierdził Dan. - To  Poet's Wake!  Pieprzonego Shermana Andersona 

Hartmana.

- To jak święty Graal albo coś takiego - mruknął Greg. Był pod wrażeniem znaleziska. 

- Mogę zobaczyć? - zapytał drżącym głosem.

- Ale ostrożnie. Mole bardzo uszkodziły niektóre strony. To tragedia, ale chyba nie 

możemy narzekać. Tak trudno dorwać tę książkę. Słyszałem historie o ludziach, którzy odnaj-

dywali ją w starych antykwariatach na Środkowym Zachodzie, ale żeby tu? W Nowym Jorku? 

Jakie mieliśmy szanse?

Greg położył rękę na dłoni Dana, ściskając jego palce i tomik.

Ej, rączki przy sobie.

- Mam lepszy pomysł - szepnął z powagą Greg, ściągając piękne jasne brwi. - Może 

przeczytasz mi fragment?

Dan wzruszył ramionami. Rzeczywiście, miał całkiem dobry głos do czytania. Zerknął 

na zegarek. Powinien być na górze i ustawiać książki, ale nikt nigdy nie zaglądał do pokoju 

pracowników,   więc   mógł   poświęcić   kilka   minut.   Poza   tym   pewne   rzeczy   są   po   prostu 

ważniejsze od pracy.

Odchrząknął, przekartkował książkę i zaczął czytać pierwszy lepszy akapit.

- „Emily zjawiła się nieco po północy.  Przyjechała  pociągiem. Wyglądała  tak, jak 

zawsze ją sobie wyobrażał w czasie gorączkowych marzeń późną nocą, kiedy odsuwał kartkę 

papieru na biurku, odkładał pióro, niezdolny, by pisać, niezdolny, by się skupić, niezdolny, by 

myśleć o czymkolwiek innym niż jej wdzięczna szyja, krągłość jej biodra. Wyglądała jak 

sama idea kobiety i zastanawiał się, czy to nie było lepsze od rzeczywistości? Czy kiedy 

wszystko już zostało powiedziane i zrobione, idee nie stoją ponad rzeczywistością?”

Dan stał w milczeniu. Nadal tulił z czcią postrzępiony tom. Greg po prostu siedział i 

background image

patrzył na kolegę tak, jak się patrzy na skomplikowany witraż albo kogoś, kto rozbiera się w 

oknie naprzeciwko, kilka pięter wyżej.

- To zbrodnia - mruknął ponuro Dan. - Jak można nie wznowić takiej książki?

- To zbrodnia - zgodził się Greg, wstając i kładąc ręce na okładce.

Dan   spojrzał   w   jego   szeroko   otwarte,   błyszczące   zielone   oczy,  ukryte   za   szkłami 

topornych okularów.

- Bogu dzięki, że ludzie tacy jak my utrzymują prawdziwą literaturę przy życiu.

- Masz rację. - Dan z powagą pokiwał głową.

- Dan - szepnął chrapliwie Greg - naprawdę cieszę się, że się poznaliśmy.

- Ja też.

Dan   zerknął   na   zegarek.   Nie   chciał   zniknąć   z   pracy   na   zbyt   długo,   ale   nim   się 

zorientował, co pokazuje jego zegarek Casio, objęły go długie ramiona Grega.

- To dobry znak dla naszego pierwszego spotkania, jutro. - Gorący oddech łaskotał 

Dana w szyję. - Mamy tyle do omówienia.

- Aha - wyjąkał Dan.

Kurczę, Greg to niezły świr, ale naprawdę docenił, jak cenna jest ta książka.

- Ej, może to przetrzymasz  dla mnie do jutra? - zaproponował, podając kumplowi 

książkę.

Greg znowu go objął, jeszcze mocniej.

- Och - westchnął. - To za dużo.

Dan wyszczerzył zęby i ruszył na górę. Dlaczego zawsze przyciąga dziwaków?

Hm, może dlatego, że sam jest dziwadłem?

background image

tematy    ◄    wstecz    dalej    ►    wyślij pytanie    odpowiedź

Wszystkie  nazwy   miejsc,   imiona   i   nazwisko   oraz   wydarzenia   zostały   zmienione   lub   skrócone,   po   to   by   nie 

ucierpieli niewinni. Czyli ja.

hej, ludzie!

Kiedy już człowiek myśli, że nie może być goręcej, temperatura podskakuje o kolejne pięć stopni. A 

może to tylko mój komputer? Prawie się przegrzał od waszych płomiennych e - maili! Najwyraźniej 

ludzie   reagują   na   temperaturę,   zrzucając   ubrania   i...   fundując   niezłe   przedstawienie   całemu 

sąsiedztwu.

O czym ja, do diabła, mówię? Cóż, wszyscy wiemy, że w Hamptons gdziekolwiek człowiek spojrzy, 

widzi kogoś znajomego (tak samo jak na Manhattanie!) Tyle że tu rzeczywiście mamy podwórza i 

ogrodzenia. Szalony pomysł, nie? Rzędy żywopłotów, oddzielających bajeczne i piękne od innych 

bajecznych i pięknych. Mówi się, że dobre ogrodzenie to dobrzy sąsiedzi, więc chyba powinniśmy się 

trzymać własnych rezydencji. Ale co, gdy sąsiadka jest naprawdę kusząca i od czasu do czasu naga? 

To oczywiście czysto hipotetyczne rozważania... osobiście nie znam nikogo, kto by najpierw pływał 

nago, a potem zapraszał sąsiada. Słyszałam jednak plotki, że  B  i  S  tak robią, a wiadomo,  że te 

dziewczyny zawsze ustalają nowe trendy. Tu usłyszycie o tym po raz pierwszy: czas obalić mury! 

Pieprzyć żywopłoty Dobrzy sąsiedzi to dobra zabawa.

Więc witajcie, sąsiedzi, przyjeżdżajcie i szukajcie mnie. Leżę przy basenie, rozkoszuję się alkoholem i 

przyszłymi studentami college'ów. Ech, po prostu jeszcze jeden pracowity dzień.

Wasze e - maile

P:

 Droga P!

Wiem, że powinnam być na plaży razem z resztą cywilizowanych ludzi, ale niestety ugrzęzłam 

w   mieście,   w   letniej   szkole.   Kto   by   pomyślał,   że   oni   tak   poważnie   traktują   tu   sprawę 

obecności? W każdym razie umieram, jest tak gorąco. Ratunku!

Skwiercząca w Mieście

O:

 Droga SwM!

background image

Biedactwo.  Wygląda  na   to,   że   przydałby   ci   się   teraz   sobowtór!   Ale   jeśli   nie   masz   takiej 

możliwości, oto kilka prostych rad, jak się nie upiec w mieście:

1) Znajdź najbliższy basen na dachu. Jeśli nie masz przyjaciółki z takim basenem (albo ona 

też   wyjechała),   wypróbuj   Soho   House   albo   hotel   Gansevoort.   Jeżeli   jesteś   naprawdę 

zdesperowana, kup sobie basenik dla dzieci, wystaw na własny dach i nie zapomnij o setce 

butelek wody Evian. To właśnie nazywam prywatną imprezą.

2) Klimatyzacja w Barneys jest warta grzechu. Nie jest tam co prawda zbyt słonecznie, ale gdy 

przymierzasz bikini, to prawie jakbyś była na plaży.

3) Trzy słowa: Tasti D - Lite (a może to dwa słowa pisane z łącznikiem?) Dobra, wiem, że to 

moda  sprzed   pięciu   lat,   ale   sama   wiesz,   że  szukasz   czegoś   zimnego  i  słodkiego.   A   jeśli 

rzeczywiście nie dotrzesz tego lata na plażę, wyświadcz mi tę przysługę, zapomnij o kaloriach 

i machnij parę lodów orzechowych. Pychota.

4) Mówiłaś, że  jesteś  w letniej szkole, tak? Ej, a tam nie ma klimatyzacji? Jeśli nie znasz 

odpowiedzi, lepiej sprawdź raz jeszcze, jak poważnie dyrekcja traktuje sprawę obecności!

P.

regulamin plażowania

Szczęściarze,   którzy   się   wylegują   na   plaży,   niech   się   nie   martwią,   nie   zapomniałam   o   nich. 

Najważniejsza rzecz, o której trzeba pamiętać tego lata - dla waszego własnego dobra i wszystkich 

innych - to fakt, że gdy nowojorczycy przenoszą się z szykownych barów Manhattanu na piaszczyste 

plaże Hamptons, zabierają też towarzyskie zasady. W końcu potrzebujmy tu jakiegoś porządku. Więc 

dla   tych,   którzy   ich   nie   znają   -   niepisane   zasady   etykiety   plażowej,   których   absolutnie   trzeba 

przestrzegać:

1) Jeśli zamierzasz się gapić - a wiadomo, że zamierzasz - noś wielkie ciemne okulary.

2) Połóż ręcznik przynajmniej metr od sąsiada (to naprawdę minimum, akceptowane tylko w chwilach 

największego tłoku na plaży). Jeśli uważasz, że dusić się jak śledzie w beczce, w wagonie metra to 

nic przyjemnego, wyobraź sobie, jak to jest być takim śledziem przez cztery bite godziny i to w do-

datku półnagim. Nikt nie lubi być tak blisko i tak intymnie.

3) Nie obchodzi mnie, czy jesteś Rickym Martinem - żadnych obcisłych slipek, błagam! Zwłaszcza jeśli 

jesteś Rickym Martinem. Fuj.

4) Niektóre lecą na owłosione klatki i plecy. Wywoskuj się, zakryj to, albo zostań w domu! To tyle, 

background image

goryle.

5)   Kiedy   wcierasz   olejek   w   przyjaciółkę   albo   swoją   dziewczynę,   nie   daj   się   ponieść.   Wszyscy 

widzieliśmy dziewczyny tulące się do siebie w barach, żeby przyciągnąć uwagę i widzieliśmy pary, 

który obściskują się w ciemnych kątach. Obie te rzeczy w świetle dnia wyglądają jeszcze gorzej. Za-

ufajcie mi, są lepsze metody zwrócenia na siebie uwagi. Ja to wiem najlepiej.

pewne palące kwestie

Plotkowanie to nie tylko imprezy i piñacolada, to nieustanna praca, dwadzieścia cztery godziny na 

dobę.   No   dobra,  niech   wam  będzie:,   to   mnóstwo   imprez   i  piña  colady.   Może  nie  ratuję   życia   na 

pogotowiu, ale ratuję wasze życie towarzyskie, a tu każdy drobiazg jest ważny. Dla wątpiących, oto 

kilka pytań, które ostatnio dręczą mnie nocami (to znaczy, kiedy akurat nie imprezuję):

Czy to możliwe, że N zakochał się w sporo starszej od siebie? Widziano go ostatnio, jak machał na 

pożegnanie roznegliżowanej kobiecie w Hampton Bays. Interesante. Z tego, co słyszałam, nie byłby to 

pierwszy raz... I czy to możliwe, że B i S znowu idą w ślady Safony? Podobno zaczęły się opalać nago 

i sypiać w jednym łóżku. Może w końcu ogłoszą to oficjalnie? Czy V będzie zazdrosna? Zawsze mnie 

zastanawiała, ona i ta jej króciutka fryzurka. A skoro już o niej mowa. Małą pannę  V  widziano, jak 

kąpała się późną nocą w bardzo nietwarzowym, dziecinnym kostiumie kąpielowym. Miejcie oko na jej 

plażowe wyposażenie w stylu pszczółki, może niedługo pojawi się obok was. No i jest jeszcze D...

Nie   powiem   wam,   ile   osób   przysłało   mi   e   -   maile   w   sprawie   jutrzejszego   spotkania   w   salonie 

literackim. Czy ja czegoś nie rozumiem? Myślałam, że czytanie Prousta w ciemnościach jest dobre dla 

chudych, bladych chłopców w okularach jak denka butelki. Z waszych e - maili wynika, że ujawnią się 

naprawdę warte grzechu mole książkowe, które szukają miłości... Czyżby zapowiadało się Wielkie 

Kojarzenie Dziwadeł? To, że mnie tam nie będzie, nie znaczy, że nie mogę wam pomóc. Oto, jaka 

jestem wspaniałomyślna. Garść odpowiedzi na najczęściej zadawane pytania:

etykieta obowiązująca w salonie literackim

NALEŻY   prawidłowo   kojarzyć   nazwę.   Salon   literacki   to   nie   miejsce,   gdzie   kobiety   mają   długie 

czerwone paznokcie i zajmują się strzyżeniem włosów.

NALEŻY zabrać ze sobą coś do picia - coś interesującego i stosownie mocnego; to oznacza pernod, 

chartreuse albo ouzo. Piwo zostawcie w domu, wielkie dzięki. NALEŻY kiwać głową w odpowiedzi na 

to, co powiedzą inni. Nawet jeśli jesteś zbyt zajęty przyglądaniem się lasce poetce na drugim końcu 

pokoju, żeby słuchać. NIE WOLNO milczeć. To nie szkoła, tu nie ma złych odpowiedzi, więc po prostu 

wymyśl coś, żeby zaimponować ludziom. Albo powiedz jakieś zdanie w obcym języku. To zawsze 

działa.

NIE   WOLNO  zapominać   o   elastyczności,   Jeśli   ktoś   proponuje,   żebyś  spróbował   czegoś   nowego, 

background image

pamiętaj, prawdziwi artyści zawsze są gotowi eksperymentować, NIE WOLNO dać się zaskoczyć, gdy 

sprawy nagle nabiorą rumieńców, Między wierszami potrafią narosnąć wielkie emocje.

Dobra,   dzieciaki,  bawcie   się   dobrze   i  opowiedzcie,   jak   wam   poszło.   Wiecie,   że   jestem   ciekawa   i 

wiadomo, co się mówi o dziwakach, nie? Że w łóżku to prawdziwi wariaci. Nara!

Wiecie, że mnie kochacie.

plotkara

background image

najwyraźniej V już nie jest w kansas

- Szybciej, szybciej, Vanesso, pospiesz się!

Tuż   przed   nią   skakały   hałaśliwe   czteroletnie   bliźniaki   -   rozmazany   obraz   łokci, 

kręconych   włosów   i   kąpielówek   Brooks   Brothers   w   maleńkie   żaglówki.   Nils   był   w 

czerwonych, Edgar w niebieskich. Chłopcy biegli drewnianym pomostem, prowadzącym na 

plażę, rozrzucając fontanny piasku.

- Wolniej!

Vanessa   poprawiła   na   ramieniu   różowo   -   zieloną   płócienną   torbę   z   płetwami   i 

maskami,   zwiniętymi   ręcznikami   plażowymi,   pięcioma   rodzajami   kremów   ochronnych, 

książeczkami   z   Bobem   Budowniczym,   sokami,   przekąskami,   plastikowymi   wiaderkami   i 

łopatkami, frisbee, piłką do nogi i dwoma wideo IPodami z programami Mali Einsteinowie. 

W drugiej ręce niosła wielki parasol w granatowo - kremowe pasy. Pani Morgan nalegała, aby 

go zabrać.

- Powiedziałam: wolniej! - wrzasnęła znowu Vanessa, kiedy skaczący duet zniknął za 

wydmą.

Już   miała   krzyknąć   na   całe   gardło,   kiedy   doszła   do   wniosku,   że   ma   to   gdzieś. 

Nieważne. Biegnijcie. Utopcie się. Niech was porwą. Pieprzę to. Byłby spokój. Prawda była 

taka, że bliźniaki pewnie znały plażę równie dobrze, jak plac zabaw w Central Parku. To ona 

czuła się tu zagubiona.

W końcu dotarła do grzbietu wzniesienia i się rozejrzała. Nils i Edgar zniknęli w 

gęstwinie ciał, tłoczących się na plaży. Nigdzie nie było skrawka wolnego miejsca. Potykając 

się w trampkach - wyciągnęła sznurówki i myślała, że będą równie wygodne, jak klapki - 

Vanessa   kluczyła   w   labiryncie   koców,   składanych   leżaków   i   blond   opalonych 

dwudziestoparolatków   z   bladymi,   pilnowanymi   z   obowiązku   dzieciakami.   Wyczerpała 

ostatnie rezerwy sił akurat wtedy, gdy trafiła na nieco ponadmetrowy kawałek plaży. Bogu 

dzięki. Rzuciła wypchaną torbę i ciężki płócienny parasol na gorący piasek, a potem padła.

- Po prostu uroczy dzień na plaży - mruknęła do siebie, doskonale przedrzeźniając 

melodyjny akcent pani Morgan.

Zaczęła grzebać w torbie w poszukiwaniu koca, który bez przekonania rozciągnęła 

background image

przed  sobą,  nawet  nie  wstając.   Torba  się przewróciła,  ale   Vanessa  nie  trudziła  się,  żeby 

pozbierać z powrotem zawartość. Głupia, głupia, głupia, strofowała się w myślach, gdy zdała 

sobie sprawę, że nie wzięła niczego dla siebie dla zabicia czasu. Dużo by dała, żeby wrócić na 

Manhattan, siedzieć w chłodnym, ciemnym wnętrzu Film Forum i oglądać najnowszy film 

Todda Solondza. Zamiast tego tkwiła na piasku, prażyło ją słońce i nie miała nic do roboty 

poza wycieraniem nosa bliźniakom i czytaniem najnowszego wydania „Highlights”.

Już chyba etykietki kremów do opalania byłyby zabawniejsze.

Vanessa rozejrzała się, szukając czerwonych łub niebieskich kąpielówek bliźniaków. 

Kilka   odważnych   niań   zanurzyło   się   w   zimnym   Atlantyku   razem   z   dziećmi,   których 

pilnowały Szczękały zębami, ale się śmiały. Zobaczyła  dwóch chłopców w kąpielówkach 

identycznych   z   tymi,   które   nosili   Nils   i   Edgar.   Przez   chwilę   się   zastanawiała,   czy   pani 

Morgan zauważyłaby, gdyby przyprowadziła te dzieci zamiast bliźniaków.

Mieszkała w Hamptons mniej niż dzień, ale zdążyła już zauważyć, że pani Morgan 

jeszcze mniej interesuje się chłopcami niż zwykle. A jeden telefon dla porządku od pana 

Jamesa Grossmana to cala dzienna norma. Zupełnie, jakby oboje byli nakręcanymi robotami, 

zaprogramowanymi do wypełniania obowiązków. Maszynami, które nie wchodzą w żadne 

prawdziwe interakcje i nie okazują uczuć. Vanessa sama nie była zbytnio sentymentalna, ale 

dajcie spokój!

Była   dopiero   jedenasta   i   plaża   należała   do   dzieci   oraz   ich   opiekunek.   Vanessa 

przyglądała się rówieśniczkom - armii niań - zastanawiając się, czy zawrze tu jakąś przyjaźń. 

Czy pozostałe opiekunki też miały szefowe, które się przy nich rozbierały? Wyobrażała sobie, 

że Hamptons musi być pełne Judzi takich jak pani Morgan. Nie miałaby nic przeciwko, żeby 

wymienić się z kimś opowieściami o dziwactwach pracodawców. Ale kiedy się rozejrzała, 

uznała, że mało prawdopodobne, aby któreś z tych gibkich stworzeń o idealnej opaleniźnie, w 

za dużych okularach przeciwsłonecznych i z pomalowanymi paznokciami chciało się z nią 

zadawać.   I   vice   versa.   Zasadniczo   czuła   się   jak   w   Constance   Bilard,   szkole,   w   której 

torturowano ją przez trzy ostatnie lata.

Vanessa   zagapiła   się   na   bezkresny   ocean,   powstrzymując   łzy.   Zrzuciła   buty   i 

skrzyżowała nogi, szukając wśród rozrzuconych rzeczy czegoś do picia. Znalazła maleńki 

kartonik z sokiem jabłkowym. Otworzyła go słomką, nakłuwając wściekle aluminiową folię.

- Jesteś! - Nils pędził do niej przez piasek, biegnąc na skróty przez koce i ręczniki 

sąsiadów.

- Nie rób tak! - zbeształa go. - Albo rób i niech ktoś cię skrzyczy. Jak wolisz. Gdzie 

twój brat?

background image

- Nie wiem.

Usiadł i zaczął grzebać w rzeczach rozrzuconych na kocu.

- Vanessa, w krakersach jest piasek.

- Życie jest brutalne.

Przyjrzała się swoim bladym jak mleko kostkom i jeszcze bledszym stopom. Prawie 

żałowała, że nie zrobiła sobie pedikiuru. Zdjęła stopy z koca i schowała je w piasku.

- Nils, proszę, powiedz, że nie zabiłeś brata.

Dzieciak wyszczerzył zęby, pochylił się ku niej, kładąc lepkie, upaprane w piasku ręce 

na jej ramionach i beknął jej w twarz.

Oto właśnie dorasta psychopata, któremu wszystko wolno.

- Chłopiec, którego powinnaś pilnować, jest tam - odezwał się znajomy, jękliwy głos.

Vanessa odwróciła się i zobaczyła chłodne spojrzenie dawnej koleżanki z klasy, Kati 

Farkas. Miała na sobie  za małe czarne bikini Gucciego. Obok niej  leżała  na brzuchu jej 

najlepsza   przyjaciółka,   Isabel   Coates.   Zdjęła   górę   od   bikini   w   kolorze   groszku.   Ruda 

dziewczynka nacierała ją olejkiem brązującym Ban de Soleil.

- Och, cześć - odparła chłodno Vanessa.

Obok   Isabel,   pod   parasolem   w   biało   -   różowe   pasy,   wyciągały   się   dwa   kolejne 

długonogie manekiny.

- Wy też pracujecie jako opiekunki latem? - zapytała koleżankę, chociaż wiedziała, że 

to niemożliwe.

Kati i Isabel w pracy? W życiu.

Dziewczyna przewróciła oczami.

- To moja siostrzenica. Lubię się nią opiekować. Przynosi nam różne rzeczy, naciera 

olejkiem, a chłopcy uważają, że jest słodka.

Vanessa pokiwała głową. Nie wiedziała, co odpowiedzieć. Wtedy dostrzegła Edgara 

idącego brzegiem i krzyczącego radośnie za każdym razem, gdy fala rozbijała się o jego nogi. 

Już miała wstać i go złapać, ale zobaczył ją i zaczął biec w jej kierunku. Odwróciła się do 

Kati.

- Dzięki za pomoc - odparła nieco sarkastycznie.

Może gdyby poprosiła bliźniaki, żeby natarły ją balsamem, wokół niej zaczęliby się 

tłoczyć przystojni sutferzy z Hamptons. To akurat jej typ faceta. Jasne.

- Ładny kostium - rzuciła złośliwie Isabel.

Vanessa wiedziała, że wygląda śmiesznie w dziewczęcym kostiumie Jenny, rozmiar 

12, w pasy jak u trzmiela. Mimo to z trudem powstrzymała się od kopnięcia Isabel. Zamiast 

background image

tego dopiła sok z gardłowym siorbnięciem.

Usłyszała, że chude dziewczyny obok Isabel parsknęły. Kretynki. Już miała rzucić im 

mrożące spojrzenie, kiedy zdała sobie sprawę, że je zna! Tyle że... jednak nie. Na pierwszy 

rzut oka dziewczyny wyglądały dokładnie jak Blair i Serena, ale im dłużej im się przyglądała, 

tym bardziej zniekształcone się wydawały. Brunetka ze zmierzwioną fryzurą i błyszczącymi 

niebieskimi   oczami  miała   wystające   zęby,  Blondynka,   przerażająco   chuda,  była   niemalże 

piękna, jeśli nie liczyć fioletowej żyłki pulsującej na czole i tego, że jedno z jej granatowych 

oczu miało lekko opadającą powiekę. Poza tym tak piękna dziewczyna jak Serena w życiu nie 

dałaby się przyłapać w fioletowym, wycinanym kostiumie - takim jak ten, który miał na sobie 

chudzielec. Z idiotycznym wycięciem na pępku!

Mimo to przez ułamek sekundy poczuła ulgę. Przyjaciółki! Mogłaby mieć prawdziwe 

przyjaciółki, jakichś ludzi blisko siebie! I wtedy zdała sobie sprawę, że jeśli nawet te tanie 

podróbki nie były oryginałami, to Blair i Serena muszą kręcić się gdzieś w pobliżu. Gdzie 

indziej spędzałyby lato?

- Jakiś problem? - zapytał dziwaczny sobowtór Blair, piorunując Vanessę wzrokiem. - 

Mogę w czymś pomóc?

- Przepraszam - wyjąkała Vanessa zakłopotana, że przyłapano ją na gapieniu się. - Ja 

tylko...

- Tak? - zapytała tamta ostro.

- Po prostu przypominasz mi kogoś, kogo znam.

Czy ta dziewczyna to Rosjanka, czy jest opóźniona w rozwoju?

- Hm.

Dziwadło przyjrzało się Vanessie dokładniej. Wtedy ohydna wersja Sereny, siedząca 

po jej prawej stronie, pochyliła się i dość teatralnie szepnęła coś koleżance do ucha.

Jakie to przyjacielskie.

- Wiesz co? - Sobowtór Blair uśmiechnął się i przeczesał palcami gęste kasztanowe 

włosy. - Podsunęłaś mi pomysł.

- Jak uważasz.

Vanessa  odwróciła się od koca z jędzami i skupiła na bliźniakach, które teraz  na 

zmianę opluwały się przeżutymi krakersami.

- Bardzo dobry pomysł - powtórzył za jej plecami klon Blair.

Tak? Ciekawe, co to może być?

background image

wielki, tłusty eksperyment D

- Jesteś!

Dan zerknął nerwowo na korytarz rozległego mieszkania w Harlemie, gdzie urządzali 

pierwsze spotkanie salonu literackiego Pieśń o Mnie Samym.

- Jestem.

Dan   z   wahaniem   wszedł   do   ciemnego   pomieszczenia.   Udawał,   że   przygląda   się 

wielkiemu obrazowi olejnemu, podczas gdy w głowie nerwowo powtarzał tekst na otwarcie. 

„Witam wszystkich na pierwszym spotkaniu. Chciałbym rozpocząć, cytując poetę Wallace'a 

Stevensa, który miał - rzecz  jasna - wiele  do powiedzenia  na temat  wagi  literatury oraz 

kondycji ludzkiej... „Niechaj się pozór przeistoczy w powód. Jedyny imperator: władca porcji 

lodów”

.

- Wszystko w porządku?

Dan nagle poczuł ciężar dłoni Grega na ramieniu i prawie podskoczył.

- Och, przepraszam.

- Denerwujesz się? - zaśmiał się Greg.

- Nie, nie - skłamał Dan. - Tylko patrzę na obraz.

Wskazał na wielkie płótno, wiszące nad kominkiem w mieszkaniu rodziców Grega. 

Byli starsi od Rufusa i większość czasu spędzali w Phoenix. Wir lśniących szarości i cie-

listych tonów lśnił w popołudniowym słońcu, sączącym się przez okna zakurzonego salonu.

- Podoba ci się? To ja.

- Serio?

Dan odwrócił się, żeby spojrzeć na obraz i tym razem naprawdę mu się przyjrzeć. 

Kiedy cofnął się do przedpokoju i potem zrobił jeszcze jeden krok w tył, zdał sobie sprawę, 

że patrzy na portret Grega naturalnej wielkości. Siedział na maleńkiej drabince i był całkiem 

nagi.

- Och, racja, - Zachichotał nerwowo. - Oczywiście. To ty.

- W całej okazałości.

Greg zauważył prostokątną butelkę, którą Dan ściskał, jakby od tego zależało jego 

 tłum. Stanisław Barańczak

background image

życie.

- Przyniosłeś coś!

- Aha, trochę absyntu.

To był najbardziej literacki trunek, jaki znalazł. Taki, jaki pewnie pijali Rimbaud i 

Shelley.   Poza   tym   to   była   jedyna   zamknięta   butelka   w   zatęchłej,   dentystycznej   szafce   z 

popękaną szybą, w której tata trzymał alkohol.

- Rewelacja! - Greg wziął butelkę. - Zrobimy sobie drinka, zanim wszyscy przyjdą?

- Jasne. - Ruszył za gospodarzem. Korytarz był wypełniony półkami z książkami. - 

Przydałoby mi się coś, co by mnie trochę rozluźniło.

Ale tylko trochę, prawda? Ten towar jest tak mocny, że... powinien być zakazany.

- Ktosz... To znaczy, ktoś przyszedł... - wybełkotał Dan.

Język miał wielkości oberżyny.

- Dzwonek, stary. Przyszli. Czas zaczynać! - dodał, próbując usiąść.

- Czas zaczynać!

Greg zerwał się z niskiej kanapy z brązowej skóry, w którą zapadali się coraz głębiej z 

Danem po kolejnych kieliszkach absyntu. Dali sobie godzinę na zaplanowanie otwarcia, ale 

przez większość czasu tylko lali absynt na kawałki cukru, a potem połykali kleistą, słodką 

mieszaninę   jednym   haustem.   Dan   wziął   łyżeczkę   do   mieszania   absyntu,   której   wspólnie 

używali, i włożył do ust.

Metaliczny posmak na języku. Trucizna w kolorze zazdrości... Majaczę, ty majaczysz,  

ja się łudzę, ty jesteś złudzeniem. Bez ciebie jestem zagubiony. Potrzebuję cię.

Dan wyszczerzył zęby. Więc to prawda - absynt rzeczywiście inspirował. Trochę się 

zataczał,   gdy  ruszył   przez   lśniący  parkiet   salonu,   żeby   wziąć   plecak.   Miał   tam   notatnik. 

Musiał zapisać ten kawałek, nim go zapomni.

- Patrzcie, kto przyszedł! - zawołał Greg.

Dan upuścił plecak - wiersz już uleciał. Próbował skupić się na twarzach ludzi, którzy 

wchodzili do pokoju. Salon nagie zaczął wirować. Ponieważ zainteresowani przysłali zdjęcia, 

miał   wrażenie,   że   już   wszystkich   zna.   Pojawiała   się   ta   śliczna   dziewczyna,   wielbicielka 

Charlotte Bronte. I zwariowany miłośnik wampirów.

- Niech wszyscy wezmą sobie coś do picia. Bar jest tam - wskazał im Greg. - W 

zamrażarce znajdziecie mnóstwo lodu. A potem możemy usiąść w kole i się przedstawić. 

background image

Moim zdaniem to dobry pomysł, jak uważasz, Dan?

Dan pokiwał głową. Nagle nie był w stanie wykrztusić nawet słowa. Zatoczył się w 

gęstym tłumie. Ile osób stało przed drzwiami? A może dzwonek zadzwonił więcej niż raz? 

Właściwie jak długo grzebał w plecaku w poszukiwaniu notatnika? Zwalił się z powrotem na 

skórzaną kanapę.

- Jeszcze jednego?

Greg wskazał na srebrną tacę z butelką z bladozielonym płynem i miską z kostkami 

cukru.  Kiedy wziął  kieliszek,   Dan  zauważył,  że   cała  twarz   kolegi  usiana   jest   maleńkimi 

piegami.

- Ale... moja mowa... - bąknął Dan. - Muszę...

- Musisz się wyluzować.

Greg   delikatnie   wyjął   łyżeczkę   do   mieszania   z   ręki   Dana   i   oparł   ją   na   brzegach 

kieliszka. Położył na niej kostkę cukru i przelał przez nią mocny, zielony alkohol.

- Miałem ją w ustach - zaprotestował Dan.

- Mnie to nie przeszkadza.

Greg wyszczerzył zęby, po czym szybko przemieszał łyżeczką alkohol i włożył ją w 

usta. Potem ją wyjął i z powrotem wsunął Danowi w dłoń.

Fuj, dzięki za bakterie!

Greg zrzucił podniszczone martensy z czarnej skóry i wszedł na kanapę, prawie przy 

tym depcząc po udzie Dana. Potrząsnął lodem w kieliszku, żeby zwrócić na siebie uwagę 

zebranego towarzystwa.

- No dobra, łapcie się za drinki i siadajcie. Mamy dziś mnóstwo do omówienia.

Głosy wypełniały salon, ale Dan z trudem się na nich skupiał. Cieszył się, że Greg ma 

wszystko pod kontrolą.

- A teraz przekażę pałeczkę naszemu nieustraszonemu przywódcy.

Kładąc rękę na ramieniu Dana, żeby nie stracić równowagi, Greg zeskoczył z kanapy i 

usiadł na zniszczonej podłodze u stóp kumpla.

- Dziękuję ci, Greg. - Dan zachwiał się lekko, przyglądając się grupie. Więc to jest to. 

Nasz salon. A ty jesteś Gertrudą Stein, pomyślał. - Banie i banowie - trochę bełkotał - witam 

na naszym pierwszym spotkaniu naszego pierwszego salonu na inauguracji naszej grupy. - 

Odbiło   mu   się   leciutko.   -   Tak   się   cieszę,   że   mogę   się   cieszyć   i   opowiedzieć   wam   o 

wspaniałych książkach. W to, co wierzę i wy wierzycie, i my wszyscy wierzymy, to fakt, że 

książki są dobre, zmieniły nasze życie i uczyniły szczęśliwszymi. To ma dla nas znaczenie, 

nie? Serio.

background image

Dan   urwał.   Poza   brzękiem   lodu   w   salonie   rozległo   się   tylko   kilka   zduszonych 

chichotów. Język miał gruby i suchy i wiedział, że mówi niewyraźnie, ale postanowił sobie, 

że jednak wygłosi mowę otwierającą. Tyle czasu poświęcił na pisanie statutu i grzebaniu w e 

- mailach, nie zamierzał wszystkiego schrzanić tytko dlatego, że wypił o jednego drinka za 

dużo.

Tylko jednego?

- Zaczniemy   dzisiaj   od   przeczytania   fragmentu   z   książki.   Bardzo   się   cieszę,   że 

znalazłem ją tamtego dnia w Strandzie. Tam właśnie pracuję. Gdzie ta książka? Greg, wiesz, 

gdzie zostawiłem tę książkę?

- Ej   -   roześmiał   się   Greg   -   może   na   razie   odłożymy   czytanie   i   porozmawiamy? 

Wszyscy mogliby się przedstawić. Czytaliśmy z Danem wasze e - maile, ale bardzo chcemy 

was bliżej poznać. - Pomógł Danowi usiąść z powrotem na sofie. - Może zaczniesz pierwsza?

Skinął na dziewczynę, która siedziała po turecku na podłodze obok stolika do kawy. 

Miała do połowy ogoloną głowę, a na niej tatuaż, przedstawiający karalucha. Jej ciało wyglą-

dało   na   bardzo   wysportowane,   ale   twarz   miała   dziwnie   zniekształconą.   Odpowiedziała 

skinieniem.

- Heja, nazywam się Penny - warknęła. - Moja ulubiona książka to Płeć wiśni, wiecie 

jak to leci. Skończyłam szkołę, jesienią wyjeżdżam do Smith, ale cholernie się cieszę, że 

mogę tu teraz być, spotkać się z fajnymi ludźmi, lubiącymi książki, rozumiecie, nie?

Spojrzała   na   jasnorudą   dziewczynę   po   lewej,   która   obejmowała   kolana   i   sączyła 

nieśmiało z filiżanki tanie, białe wino.

- Cz - cześć - wyszeptała ruda. - Nazywam się Susanna. Moja ulubiona książka to 

Przebudzenie. Mieszkam w East Village i w przyszłym roku po szkole jadę do Bennington. I 

uwielbiam Tori Amos.

- Wyglądasz całkiem jak ona - wcięła się Penny.

Susanna zarumieniła się i wbiła wzrok w podłogę.

- Chyba kolej na mnie - wypalił wychudzony chłopak, który wyglądał na czternaście 

lat.

Miał   na   sobie   szary   garnitur   i   bordowy   krawat.   Siedział   na   bujanym   fotelu 

naprzeciwko Dana.

- Tak, mów, proszę - odparł Greg, podając Danowi butelkę wody.

Jaki pan troskliwy!

- Nazywam się Peter, niedługo zacznę drugi rok na NYU. a moim ulubionym pisarzem 

jest J.D. Salinger. Zastanawiam się, czy nie nauczyć się na pamięć całej książki Wyżej podnie-

background image

ście strop, cieśle.

Dan sączył letnią wodę. To wszystko brzmiało dziwnie znajomo. Coś kojarzył. Jakiś 

list od fana Salingera. Jednak z jakiegoś powodu z trudem cokolwiek sobie przypominał.

Nawet własne imię.

- W każdym razie - ciągnął Peter - cieszę się, że się załapałem. W blogach mówi się, 

że ta grupa jest dość zamknięta.

- Też   tak   słyszałam!   -   wykrzyknęła   dziewczyna,   siedząca   obok   niego,   sztywna 

brunetka o białej jak mleko twarzy, okolonej idealnymi ciemnymi lokami. - I tak się cieszę, że 

zgodziliście się na dwójkę wielbicieli Salingera. Nazywam się Franny. Tak, moje imię wzięło 

się   od   powieści   Salingera.   A   w   dodatku   to   moja   najulubieńsza   książka   na   świecie.   W 

przyszłym   roku   zaczynam   w   Vassar   i...   hm,   cóż,   mam   nadzieję   poznać   dziś   nowych 

przyjaciół.

Może spotka swojego Zooeya?

- Vanessa   -   mruknął   Dan,   przesuwając   dłonią   po   lekko   kłującym   meszku   na   jej 

głowie. Pocałowała go tak delikatnie. - Wróciłaś.

- Hm, Dan? To ja, Greg. Wszystko w porządku?

Głos Grega natychmiast sprowadził Dana na ziemię. Usiadł i przetarł oczy.

- Och, przepraszam, chyba się zdrzemnąłem.

- Nie szkodzi. Spałeś jakąś godzinkę.

- Tak?   -   Wstał   i   zaraz   z   powrotem   usiadł.   Rety.   -   Słuchałem,   jak   ta   dziewczyna 

opowiadała o Salingerze i ostatnia rzecz, jaką pamiętam...

- Tamta? - zapytał Greg, wskazując na Franny. Wyciągnęła się na podłodze, podczas 

gdy Peter, również wielbiciel Salingera, całował jej szyję. - Jak widzisz, dogadała się z dru-

gim miłośnikiem dobrej książki.

- Co się dzieje?

Dan rozejrzał się po pokoju, w którym zrobiło się o wiele ciemniej. Wyglądało na to, 

że dwudziestu  dwóch  członków salonu przysiadło  na podłodze  w  parach albo  w  małych 

grupkach. Nikt za dużo nie rozmawiał, a jeśli nawet, to z pewnością nie o książkach. Na 

drugiej   sofie   w   salonie   Dan   doliczył   się   siedmiu   nóg   i   ośmiu   rąk.   Rudowłosa   Susanna 

łaskotała językiem, ozdobione mnóstwem kolczyków, ucho na wpół łysej dziewczyny punk, 

Penny.   I   to   wszystko   tuż   pod   nosem   Dana.   Zmarszczył   brwi.   Elitarne   spotkanie   grupy 

literackiej zamieniło się w orgię. Mógłby przysiąc, że ktoś go całował, nim się obudził. Ale 

kto? Nie było tu dziewczyn o całkiem ogolonych głowach.

background image

- Nie martw się, Dan - mruknął Greg, obejmując go za ramiona. - Po prostu wszyscy 

dobrze się bawimy. Poznajemy się. Jest tak, jak chcieliśmy, prawda?

Dan pokiwał głową. Czyżby?

Greg ujął go delikatnie za podbródek.

- Wszyscy   jesteśmy   namiętnymi   ludźmi.   Namiętnie   kochamy   książki,   namiętnie 

kochamy życie. - Ściskając lekko podbródek Dana, Greg przyciągnął jego twarz i pocałował 

go bardzo delikatnie w usta.

Dan szarpnął się do tyłu. Przepraszam bardzo? Co jest, do cholery, grane?!

Greg uśmiechnął się i pocałował Dana raz jeszcze, tym razem przesuwając językiem 

po jego wargach. Dan już miał odskoczyć, kiedy - zupełnie wbrew jego woli - jego dłoń prze-

sunęła się z szyi Grega na krótkie, kłujące włosy. Było coś bardzo znajomego i miłego w 

całowaniu kogoś, kto ma krótkie, najeżone włosy.

Słucham? Nawet jeśli to facet?

Nagłe uczucie kompletnego zagubienia i silnych mdłości sprawiło, że Dan zebrał siły, 

aby odepchnąć Grega i wybełkotać coś o tym, że musi zwymiotować. Wstał i chwiejnym 

krokiem poszedł do łazienki. Zapewniał siebie, że to wina absyntu, gdy usadowił się przed 

muszlą klozetową na wyłożonej białymi kafelkami podłodze.

Czy alkohol był odpowiedzialny za całowanie kogoś z zarostem, czy za wymioty?

background image

poczta lotnicza - par arion

11 lipca

Cześć Dani

Dlaczego   nie   odpowiadasz   na   moje   kartki?   Wszystko   w   porządku?   Czy 

Vanessa pomalowała już mój pokój na czarno? Odpisz mi!!!

Całuję (ale tylko trochę, skoro mi nie odpisujesz),

Jenny

background image

słodka zemsta S i B

- Jesteś już gotowa?

Serena zapukała w grube, przesuwane drzwi do jedynej łazienki w domku dla gości. 

Podniosła głos, żeby przekrzyczeć uporczywy rytm techno rozbrzmiewający na zewnątrz i 

hałasujących   imprezowiczów   -   śmiejących   się   i   wrzeszczących   do   siebie   na   szerokim, 

szmaragdowym trawniku.

- Prawie.

Blair   pokropiła   się   ulubionymi   perfumami   od   Viktora   &   Rolfa.   Za   uszami,   na 

nadgarstkami i (na wszelki wypadek) w delikatnym zagłębieniu między piersiami, które było 

ledwo   widoczne   w   głębokim   dekolcie   zwiewnej   bladożółtej   sukni   od   Alberty   Ferretti. 

Zerknęła w lustro, wyobrażając sobie, jakby mogła wyglądać, gdyby ktoś, dajmy na to Nate, 

zajrzał po sąsiedzku, zobaczyć, co to za impreza. Zmierzwione włosy i długa, niemal biała 

suknia sprawiały, że wyglądała jak panna młoda, której ślub ma się właśnie odbyć na łodzi. 

Takiej łodzi jak „Charlotte”, którą Nate wybudował pierwszego lata, kiedy byli razem.

To była jedyna łódź, na jakiej kiedykolwiek żeglowała.

Odkąd trzy dni temu wpadła na Nate

:

a, sporo o nim myślała. Miała nadzieję, że znowu 

ją odwiedzi. Słyszała już od miliona ludzi, że jego namiętny romans, czy co to do cholery 

było, z panienką z miasteczka to już przeszłość. A gdyby ją odpowiednio przeprosił, mogłaby 

mu wybaczyć głupie zachowanie. W porządku, Nate to totalny popapraniec i złamał jej serce 

milion razy. Ale coś w sposobie, w jaki patrzył, kiedy odbiegała - jakby jej znajoma, naga 

sylwetka była dziełem sztuki czy czymś takim - sprawiło, że chciała go znowu zobaczyć, I 

znowu.

Obracając się na obcasach białych sandałów Baileya Wintera, Blair teatralnym gestem 

przesunęła drzwi łazienki i weszła do sypialni. Serena udawała, że pali już czwartego papie-

rosa, odkąd przyjaciółka zniknęła w łazience.

Każda miła dziewczyna może z nudów zamienić się w piromaniaka.

- Świetny wybór. - Serena z uznaniem pokiwała głową, przyglądając się kreacji Blair. 

- Ale musimy zrobić wielkie wejście, a ja nie zamierzam pokazać się tam bez ciebie.

- A te, wiesz kto, są już na dworze?

background image

Serena zeskoczyła  z łóżka i wyjrzała przez okno, oceniając sytuację przy basenie. 

Blair   podeszła   do   niej.   Spojrzała   na   kilkadziesiąt   sylwetek   i   rozświetloną   za   nimi 

jasnoniebieską wodę. Obserwowała Ibizę i Svetlanę.

- Budka didżeja. - Wskazała Serena. - Ładne szorty - dodała, udając, że podziwia 

tandetne, odsłaniające pośladki spodenki I bizy.

Blair   parsknęła,   wracając   do   łazienki,   żeby   nałożyć   na   skórki   trochę   kremu   do 

paznokci Aesop. Ostatnio wydawały się nieco wysuszone.

To pewnie ta ciężka fizyczna praca.

- Cholera, Blair, chodź wreszcie! Co znowu robisz w łazience?

- Idę, już idę.

Blair   szybkim   mchem   wytarła   nadmiar   kremu   z   paznokci.   Rzuciła   chusteczkę   do 

kosza i zamarła. Co do cholery? Co leżało w tym koszu?! Pochyliła się, wzięła wykładany 

macicą perłową kosz i postawiła na blacie z różowego marmuru.

- Chodź tu.

- Wyglądasz   świetnie.   -   Serena   zajrzała   do   łazienki,   żeby   złapać   Blair   za   rękę.   - 

Chodźmy. Zaraz umrę bez drinka.

- Patrz. - Blair potrząsnęła wściekle koszem. - Czy to nie wydaje ci się podejrzane?

Serena zerknęła na plastikową różową butelkę w koszu.

- Depilator. - Urwała. - Nieważne. To znaczy wolę wosk, ale kto wie, czego używają 

na Łotwie, czy skąd one są.

- Tu się dzieje coś dziwnego.

Blair   rozejrzała   się   po   całej   łazience,   szukając   śladów   przestępczej   działalności. 

Wyglądała   jak   Audrey   Hepburn   w  Szaradzie.  Po   prostu   wiedziała,   że   grozi   jej 

niebezpieczeństwo. Wyczuwała to. No jasne! W końcu to do niej dotarło. Rzuciła się, żeby 

odsłonić kremową lnianą zasłonę prysznica. Lśniące złote żabki aż zadzwoniły.

- Co jest grane? - Serena ziewnęła, wygładzając talię plisowanej plażówki Chlo.

- Wiem, że one coś kombinują. - Blair złapała butelkę swojego szamponu Kerastase z 

półki   pod  prysznicem.   -   I  wiem,   że   to   nie   może   być  nic   oryginalnego.   Obie   wiemy,   że 

depilator w butelce po szamponie to najbardziej oczywisty numer na świecie. Pamiętasz to? 

Jak Isabel u nas nocowała? A my miałyśmy jakieś jedenaście lat?

Serena gapiła się bezmyślnie.

- W każdym razie ja doskonale pamiętam. - Blair odkręciła butelkę.

Nie musiała nawet wąchać, żeby wiedzieć, że ktoś rzeczywiście próbował ją załatwić. 

Silnego, chemicznego odoru depilatora nie dało się z niczym pomylić.

background image

- Suki! - zaklęła. - Bogu dzięki, ze chciałam mieć trochę potargane włosy. - Dotknęła 

brązowych loków, jakby chciała się upewnić, że nadal ma je na głowie. - No to będzie wojna.

Pełne godności i determinacji. Blair i Serena wypadły przez przeszklone drzwi domku 

dla   gości   na   ścieżkę   z   jasnych   otoczaków,   prowadzącą   do   basenu.   Blair   przyjrzała   się 

tłumowi. Dopiero teraz zauważyła, że to sami mężczyźni. Co do jednego. Rety! Może sto, 

może sto pięćdziesiąt osób, a jedyne dziewczyny w zasięgu wzroku to ona i Serena, no i rzecz 

jasna, Ibiza i Svetlana.

- Mojemu ojcu bardzo by się to spodobało.

Blair prawie żałowała, że jej cudowny ojciec, gej, Harold Waldorf, i jego znacznie 

młodszy francuski chłopak, Etienne albo Eduard, czy jak tam się nazywał, wyjechali, aby żyć 

szczęśliwie na południu Francji. Chciała, żeby ktoś oprócz Sereny był świadkiem tego, co się 

wydarzy.

- Są moje dziewczęta!

Bailey   Winter   wynurzył   się   z   tłumu   siwowłosych   facetów,   wyglądających   jak 

prezenterzy wiadomości. Mieli na sobie niebieskie blezery i białe spodnie, chociaż na dworze 

musiało być jakieś dwadzieścia pięć stopni. Bailey włożył podobny strój, ale z rękawami trzy 

czwarte i równie krótkimi nogawkami, które odsłaniały jaskrawe pomarańczowo - różowe 

podkolanówki   oraz   buty   z   białego   nubuku.   Biegnąc   w   podskokach   ścieżką,   wyciągnął 

pulchne ręce do każdej z nich. Tuż za nim podążał orszak pięciu rozszczekanych mopsów.

- Chodźcie, dziewczęta, zrobimy kanapkę z Baileya - zachichotał. - Mam nadzieję, że 

to nie jedyny trójkącik, w jakim wyląduję tego wieczoru.

Wyszczerzył zęby i pomachał do didżeja bez koszulki.

- Urocze przyjęcie - pochwaliła go Blair, obserwując półnagich kelnerów, krążących z 

kieliszkami szampana.

- Dziękuje, kochanie! - pisnął Bailey. - Idziemy, idziemy, moje panie. Musimy znaleźć 

wam coś do picia!

Popędził w stronę baru, ciągnąc je za sobą jak szczeniaki na smyczy.

- Barman! - warknął na chłopaka za barem, który wyglądał jak surfer. Jego strój, tak 

jak w przypadku kelnerów, składał się z mocno wyciętej bawełniano - kaszmirowej kamizelki 

z kolekcji Bailey Winter Garcon, założonej na wspaniale wyrzeźbioną, nagą pierś. - Co chcą 

moje skarby? - zagruchał Bailey.

- Dwa razy negroni.

Blair się odwróciła. Przyglądała się tłumowi - rozmazanej masie białych spodni na tle 

background image

zielonej trawy, idealnych fryzur i imponujących mięśni, wystających spod zbyt krótkich rę-

kawków.

Wtedy je zobaczyła. Ibiza i Svetlana ubrane były na biało. Te jędzowate podróbki, 

Svetlana miała na sobie tandetną, rozciągliwą, asymetryczną sukienkę, która podkreślała brak 

piersi. Ibiza wcisnęła się w kombinezon z szortami i topem bez pleców, który wyglądał jak 

coś, co mogłaby włożyć matka Blair do nocnego klubu Studio 54 i to jakieś trzydzieści lat 

temu. Obrzydliwość.

Więc może należy coś w tej sprawie zrobić?

- Proszę - powiedział barman, podając Blair dwa kieliszki z gęstym pomarańczowym 

płynem. - Nazywam się Gavin.

- Dzięki, Gavin. - Serena zatrzepotała do niego rzęsami. - Więc... spędzasz tu całe 

lato? - zapytała, opierając się o bar.

- Nie teraz - warknęła Blair i złapała przyjaciółkę za ramię.

Nie miała cierpliwości do flirtów Sereny. Nie, kiedy miały coś do załatwienia.

- Przepraszam.  -  Serena   pociągnęła  łyczek   słodko  -  gorzkiego  koktajlu.   -  Właśnie 

zaczęłam się dobrze bawić. To pewnie jedyny facet tutaj, który nie jest gejem.

- Bailey, chciałabym przyjrzeć się budce didżeja - oznajmiła Blair.

- Och, skarbie, czytasz w moich myślach.

Bailey złapał obydwie za łokcie i poprowadził obrzeżami basenu w stronę altanki, 

przystrojonej w biel i róż, którą wzniesiono specjalnie na tę okazję.

- On jest po prostu cudowny, nie uważacie? Och, psik, dziewczyny!  - Machnął na 

Ibizę i Svedanę, które grzebały w skrzynkach na mleko, wypełnionych teraz płytami. - Ten 

chłopak ma robotę!

- Pomagamy mu - zaprotestowała Ibiza, wydymając usta i sącząc chardonnay.

- O, z pewnością. - Bailey mrugnął sarkastycznie do Blair.

- Może siądziemy tam i pogadamy? - Blair wskazała zakątek przy basenie.

- Tak,   tak,   wy   dziewczęta   idźcie   usiąść.   Zamówiłem   te   poduszki   specjalnie   na 

przyjęcie.   To   najwspanialszy   jedwab   z   Włoch,   Bardzo   rzadki.   Coś   nadzwyczajnego. 

Zrelaksujcie się i wyglądajcie pięknie. No już, biegiem. - Bailey uniósł maleńki kieliszek od 

Tiffany'ego, wypełniony szampanem, w geście salutu. - Ja zostanę tutaj i będę miał oko na 

naszego człowieka od muzyki, nie martwcie się!

Ibiza i Svetlana ułożyły się na wypchanych poduszkach z surowego jedwabiu. Blair i 

Serena stanęły nad nimi, krzywiąc się.

- To gej, wiecie? - Ibiza sączyła wino.

background image

Spojrzała zimno na Blair, która odpowiedziała spojrzeniem z góry. Zupełnie, jakby 

patrzyła w wyjątkowo krzywe lustro w wesołym miasteczku.

- Tak, domyśliłam się, dzięki.

- Sądziłam,   że...   no   wiesz,   trzymacie   się   za   ręce   i   w   ogóle,   więc   ci   mówię,   nie 

spodziewaj się, że do czegoś dojdzie - ciągnęła Ibiza.

- A dlaczego miałabym się tego spodziewać? - Blair spojrzała, nic nie rozumiejąc, na 

Serenę.

- Nie mam pojęcia. - Przyjaciółka wzruszyła ramionami.

- Niby do czego miałoby dojść?

Blair się uśmiechnęła. Nagle potknęła się i nietknięty, mocno pomarańczowy koktajl 

wylądował na piersi Ibizy. Blair złapała Serenę za ramię, żeby nie stracić równowagi, przez 

co przyjaciółka wylała drinka na głowę Svetlany.

No proszę, kto by pomyślał, że coś takiego może się wydarzyć?

Tłum zebrany wokół sapnął zgodnie i z przerażeniem. Białe sukienki, białe poduszki, 

niemal białe włosy Svetlany - wszystko na ich oczach stało się pomarańczowe.

- O rety, co ja narobiłam? - Blair wzięła biało - kremową serwetkę w paski i delikatnie 

otarła przód sukienki Ibizy.

- Zniszczona, ty suko. To był Versace! - Zniecierpliwiona Ibiza machnęła ręką.

- Co się stało? - Bailey Winter pędził do nich z dłońmi przyciśniętymi do policzków z 

przerażenia. Zaniepokojona piątka mopsów szczekała na tłum. - Co się dzieje? Ktoś rozlał 

drinka? Mój Boże! Moje poduszki!

- To one - warknęła Ibiza z pomarańczową plamą  na przodzie  ohydnego,  niegdyś 

białego kombinezonu. - Zrobiły to specjalnie!

- Lepiej   pójdziemy   po   jakieś   ręczniki.   -   Blair   wycofała   się   ze   sceny   w   stronę 

milczącego, oszołomionego tłumu.

- Ręczniki. - Serena poważnie pokiwała głową.

Odgarnęła blond loki, wiążąc końce, żeby utrzymać je w miejscu.

- Potrzebuje   chwili   samotności,   proszę!   -   Bailey   Winter   uniósł   ręce   i   zaczął 

wszystkich odpędzać. - Proszę, po prostu bawcie się dalej, udawajcie, że mnie tu nie ma.

Racja,   zignorujcie   szlochającego   faceta   w   neonowych   skarpetkach,   otoczonego 

szczekającymi psami.

- Damy ci chwilę.

Blair złapała Serenę za rękę i pociągnęła w tłum mężczyzn. Nim dotarły do trawnika, 

zanosiły się histerycznym śmiechem.

background image

- Co teraz? - wydusiła z siebie Serena. - Nie możemy wrócić.

Blair rzuciła na ziemię kryształowy kieliszek, który wylądował z cichym, głuchym 

odgłosem.

- Damy radę przejść?

Stanęła   na   palcach,   przyglądając   się   ogrodzeniu,   które   oddzielało   posiadłość 

Archibaldów od rezydencji Wintera. Oczywiście, że dacie. I to na obcasach.

- Jasne.

Serena położyła kieliszek na miękkiej trawie i podciągnęła się na płot.

Blair ruszyła za nią. Z łatwością przeszła i wylądowała na trawniku po drugiej stronie. 

Obejrzała bladożółtą sukienkę. Miała plamy z przodu, tam gdzie otarła się o płot.

- Cholera - zaklęła.

Nie ma róży bez kolców.

- Blair? Serena?

Blair podniosła wzrok znad zniszczonej sukienki i zobaczyła dokładnie tę osobę, którą 

spodziewała się znaleźć na podwórzu Archibaldów.

- Cześć, Nate.

Odgarnęła włosy za ucho i się uśmiechnęła.

- Słyszałem krzyk. Myślałem, że to jakieś zwierze, albo coś takiego.

Nate wyglądał na lekko nieprzytomnego, jakby drzemał.

Albo palił, co bardziej prawdopodobne.

- Martwiłem się o was.

- To bardzo miłe - zagruchała Blair, biorąc Serenę za rękę. - A teraz zabierz nas do 

domu.

- Co masz na myśli?

Nate zamrugał, gapiąc się na nie, jakby próbował zgadnąć, czy zjawiły się naprawdę, 

czy tylko widzi zjawy.

- Do domu, tu? Oczywiście. Zapraszam...

- Nie, do domu! - krzyknęły chórem Blair i Serena.

A potem zaczęły biec po idealnie utrzymanym trawniku w stronę podjazdu. Stał tam 

przedmiot dumy i radości ojca Nate'a, ciemnozielony kabriolet Aston Martin, i raczył się 

chłodnym nocnym powietrzem.

Czas w drogę!

background image

nie ma to jak wyczucie chwili

- Proszę, proszę, patrzcie, kogo licho przyniosło.

Chuck Bass zsunął ciemne okulary Christiana Rotha na czubek nosa i rzucił Vanessie 

krzywy uśmieszek. Ledwo zrobiła dwa kroki na wielkim podwórzu Baileya Wintera, a już na 

jej   drodze   pojawił   się   Chuck   i   zaczął   cmokać.   Małpka,   Cukiereczek,   siedziała   mu   na 

ramieniu. Ubrana była w marynarski strój z cekinami i kołysała się w tył i w przód na tylnych 

łapach.   Ciągnęła   Chucka   za   kołnierzyk   bladoróżowego   polo   od   Hugo   Bossa.   Vanessa 

zorientowała się w końcu, że Cukiereczek prawdopodobnie używa kołnierzyka jak papieru 

toaletowego.

- Och, cześć, Chuck.

Mgliście kojarzyła, że ten chłopak to nic dobrego. Dan nie bez powodu go nie lubił i 

słyszała, że ludzie na jego temat sporo plotkują, chociaż trudno wierzyć w takie bzdury.

Serio?

- Straciłaś najlepsze przedstawienie, kochana. - Chuck poprawił kołnierzyk koszulki i 

uśmiechnął się znacząco. - Blair i Serena wykręciły swój stary numer.

- Bogu dzięki, że tu są.

Vanessa   z   ulgą   westchnęła.   W   końcu   przyszła   specjalnie   po   to,   żeby   się   z   nimi 

zobaczyć. Kierowała się informacjami niani, mieszkającej po sąsiedzku, zgrabnej Irlandki, 

która   nazywała   się   Siobhan,   Była   służącą   tak   jak   Vanessa,   ale   najwyraźniej   siedziała   w 

samym centrum towarzyskiej sceny Hamptons. Vanessa czuła się nieco zakłopotana swoim 

strojem - prawdziwe czarne rybaczki, których nie obcięła sama, i prosta czarna bluzka bez 

rękawów,  kupiona  w  Club  Monaco  tuż  przed  wyjazdem   do Amagansett   - ale  uznała,  że 

wszystko będzie w porządku, skoro mieszkały tu jej przyjaciółki.

- Były, moja droga. - Chuck z roztargnieniem sprawdzał wiadomość na komórce. - 

Wszystko przegapiłaś. Huragan Blair zostawił po sobie wiele poważnych zniszczeń.

Za jego plecami rozgrywało się pandemonium. Mocno opalony, drobniutki mężczyzna 

klęczał na brzegu basenu i histerycznie płakał, podczas gdy gęsty tłum wystrojonych gejów 

coraz bardziej się od niego odsuwał. W pobliżu, pośrodku pochlapanych na pomarańczowo 

białych poduszek stały dwie znajome dziewczyny.

background image

- Ale to przecież...

- Blair i Serena? Nie daj się oszukać, moja droga. To podróbki. Przyjrzyj się dobrze.

Chuck znów zajął się telefonem.

Vanessa przyjrzała się uważnie dziewczynom i zdała sobie sprawę, że chłopak ma 

rację. Brunetka i blondynka, które wzięła za przyjaciółki, nie były tak ładne jak oryginały. 

Fakt, że ich niegdyś białe stroje szpeciły niechlujne plamy, przypominające wymiociny, tylko 

to podkreślał. Zmrużyła  oczy i rozpoznała wychudzone  modelki, które parę godzin temu 

spotkała na plaży.

Właśnie   tego   potrzebowała,   czegoś   co   jej   przypomni   o   potwornym   popołudniu   z 

przerażającymi bliźniakami. Reszta pobytu na plaży była już względnie spokojna, ale gdy 

tylko   wróciła   do   domu,   pani   Morgan   zaczęła   przesłuchanie.   Jakiego   filtru   użyła   dla 

chłopców? Jakie książki czytała? A potem stwierdziła, że wolałaby, aby Vanessa nie psuła im 

apetytu krakersami. Vanessa kiwała cierpliwie głową. Wreszcie popędziła do siebie na górę i 

szybko przebrała się w coś względnie porządnego. Wybiegła z domu w ciemną noc. Nie 

pozwoli,   aby   taki   drobiazg   jak   brak   prawa   jazdy   i   samochodu,   stanowił   jakąkolwiek 

przeszkodę. Złapała jeden z dziecinnych rowerków bliźniaków i popedałowała do cywilizacji. 

Doszła do wniosku, że to tylko kwestia czasu, prędzej czy później wpadnie na kogoś, kto wie, 

gdzie mieszkają Blair i Serena. Na szczęście przecznicę dalej spotkała Siobhan.

- Wiesz, dokąd poszły?

Vanessa odwróciła się i zobaczyła,  że Chuck Bass znika w tłumie z ręką wysoko 

uniesioną nad głową, żeby nie rozlać drinka.

Super. Nie ma Blair, nie ma Sereny, a teraz nie ma nawet Chucka. Vanessa miała 

przed oczami wizję  siebie, jak trzęsie  się samotnie na plaży,  próbując nie wpaść w łapy 

zboczeńców i morderczych modelek.

Po prostu jeszcze jedna noc w East Hampton.

Doszła do wniosku, że istnieje tylko jedno lekarstwo na samotną noc. Zanurkowała w 

dumie i prześlizgnęła się między ; trójką umięśnionych gości bez koszul. Zygzakiem ruszyła 

do baru. Bo dokąd by indziej?

- Wódka z martini.

Uśmiechnęła się do barmana, udając najlepiej, jak potrafi, że oczywiście jest na liście 

gości. Prawie nigdy nie piła, ale martini w ręku mogło jej pomóc inaczej spojrzeć na życie.

Barman wziął się do roboty i zaraz podał jej drinka. Chwyciła kieliszek i odwróciła się 

do tłumu, nie bardzo wiedząc, z kim porozmawiać. Był Chuck - śmiał się, zagadując wyso-

kiego mężczyznę - no i były dwie podróbki z plaży. Marszczyły czoła i żałośnie wycierały 

background image

poplamione ubrania wilgotnymi serwetkami.

Trudny wybór.

Vanessa lawirowała w najgęstszym tłumie, ubranych w płócienne spodnie facetów, w 

kierunku basenu.

- Znowu się spotykamy - zagaiła. - Jestem Vanessa.

Blondynka tępo zagapiła się na nią załzawionymi, lekko zezującymi oczami.

- Znowu ty. - Kopia Blair spiorunowała ją wzrokiem. - Musimy się przebrać. - Złapała 

przyjaciółkę za rękę. - Ty też chyba powinnaś.

Vanessa powstrzymała się od chluśnięcia jej drinkiem w twarz.

Zrzuciła   klapki,   usiadła   i   zaczęła   machać   stopami   nad   błękitną   wodą.   Nerwowo 

sączyła  martini i pijąc, próbowała przetrwać ten potworny wstyd pod tytułem „jestem na 

imprezie   i   nikt   ze   mną   nie   rozmawia”.   Potem   zerknęła   na   zegarek,   poprawiła   ubranie   i 

zagapiła się na spokojną powierzchnię basenu, udając, że każda z tych czynności całkowicie 

ją pochłania.

- Hej! Przepraszam, moja droga.

Czy ktoś wezwał ochronę?

Vanessa odwróciła się, jakby nigdy nic, i spojrzała prosto w twarz samego Baileya 

Wintera,   fantastycznego   geja   projektanta   i   gospodarza   przyjęcia,   na   które   weszła   bez 

zaproszenia. Poznała go na planie  Śniadania u Freda,  dzień przed tym, jak została wylana 

przez reżysera.

- Cześć!

Uśmiechnęła   się   entuzjastycznie,   mając   nadzieję,   że   mężczyzna   zapomni,   że   nie 

zaprosił jej na przyjęcie.

- Och, moja droga. - Projektant wyciągnął z kieszeni lnianego blezera drukowaną w 

kwiaty jedwabną chusteczkę i otarł nią zaczerwienione oczy. - Cały jestem w rozsypce. Moje 

poduszki, widzisz, zupełnie zniszczone.

Vanessa zmarszczyła  brwi, patrząc na zalane alkoholem poduszki w kolorze kości 

słoniowej, które rozłożono na brzegu basenu.

- Wielka szkoda.

- Och,   nie   ma   tego   złego,   skarbie   -   oznajmił   dramatycznym   tonem,   a   jego   Izy 

natychmiast wyschły. - Śmiem twierdzić, że jesteś absolutnie doskonała! Kim jesteś i skąd się 

wzięłaś? Jesteś przepyszną istotką. - Nadal trzymając chusteczkę, Bailey pogłaskał Vanessę 

po policzku.

Jedwab i smarki. Cudownie.

background image

- Ja, hm, szukałam przyjaciółek. Blair i Sereny.

- Tak, te dwie lisice, cóż, kto wie, dokąd uciekły... Zresztą, kogo to obchodzi! - Mocno 

chwycił ją za przedramię. - Jesteś tym, czego szukałem. Jesteś nową twarzą. Nareszcie!

- Słucham?

Vanessa chciała się cofnąć, ale gdyby to zrobiła, wpadłaby do basenu.

- Musisz zostać u mnie na lato - ciągnął radośnie. - Twoja energia, twój profil, twoja... 

łysa głowa. To naprawdę inspirujące! Powiedz, że zostaniesz, kochana. Zostań na noc. Przy-

najmniej na tę jedną noc. Proszę. Nie daj się prosić wujkowi Baileyowi.

- Zostać tutaj?

Vanessa   znowu   się   rozejrzała.   Nowoczesna   rezydencja   ze   szkła   i   betonu,   lśniący 

błękitny basen, setki idealnie ubranych i zadbanych mężczyzn, chłodzone martini - to było jak 

film Felliniego, gdyby Fellini robił filmy o lecie w Hamptons. Poczuła przypływ inspiracji, 

który prawie zaparł jej dech. No jasne! Film, tu, w Hamptons! Impresjonistyczny dokument, 

materiał   z   przyjęć,   przepleciony   z   wywiadami,   dokumentujący   proces   twórczy   jednej   z 

najważniejszych postaci świata mody. Trochę w stylu  Roberta Altmana, trochę jak  Szare 

ogrody.  Nie   wspominając   już   o   tym,   że   bilo   to   na   głowę   robotę   przy   smarkaczach   u 

Morganów.

- Zostać tu - powtórzyła, kiwając powoli głową. - Czemu nie? Tak, przyjemnością.

Jakżeby inaczej?

background image

tematy    ◄    wstecz    dalej    ►    wyślij pytanie    odpowiedź

Wszystkie  nazwy   miejsc,   imiona   i   nazwisko   oraz   wydarzenia   zostały   zmienione   lub   skrócone,   po   to   by   nie 

ucierpieli niewinni. Czyli ja.

hej, ludzie!

Wiem, już raz zakłóciłam  regularne  relacje,  żeby przekazać ważną wiadomość,  ale  tym  razem to 

naprawdę   nagły   wypadek.   Ogłaszam   alarm   dla   wszystkich   posterunków   w   sprawie  trójki   naszych 

ulubionych przyjaciół...

Zaginął   klasyczny   ciemnozielony   kabriolet   Aston   Martin.   Ostatnio   widziano   go,   jak   wyjeżdżał   po 

zmierzchu z Georgica Pond. Według moich najlepszych źródeł, w samochodzie znajdowały się trzy 

osoby:   chłopak   i   dwie   dziewczyny.   Przynajmniej   jedna   z  nich   ubrana   była   na   biało.   Czyżby   ktoś 

uciekał ukochanym? Proszę, zachowajcie czujność. A teraz wracamy do normalnego programu.

raport książkowy

Nasze pierwsze soczyste doniesienia potwierdzają moje nadzieje i obawy na temat moli książkowych. 

Okazuje   się,   że   w   łóżku   są   jeszcze   większymi   dziwakami.   Plotki   mówią,   że  w   pewnym   salonie 

intelektualistów,   założonym   w   Harlemie,   od   wymiany  opinii   członkowie  bardzo   szybko  przeszli   do 

wymiany śliny. I to już na spotkaniu zapoznawczym. Ciekawe, czy właśnie to mieli na myśli D i jego 

nowy   przyjaciel   G,   gdy   poszukiwali   „młodych   ludzi   o   podobnych   poglądach”   i   prosili,   żeby   chętni 

załączyli zdjęcie... Z drugiej strony, z tego co słyszałam, ci zapaleni literaci wychodzą poza kajdany 

tożsamości - na przykład tożsamości płciowej, hm - i po prostu obejmują duszę (i parę innych rzeczy 

przy okazji) osoby obok. To chyba właśnie miano na myśli, mówiąc, żeby nie osądzać książki po 

okładce.

Czy ta orgietka oznacza koniec debat o literaturze? Może ludzie nie potrafią już usiąść w wielkim 

mieszkaniu w Harlemie i dyskutować o wspaniałych dziełach, nie napalając się przy tym? Chyba nie 

symbolizuje   to   powrotu   dziwacznych  organizacji,   skoncentrowanych   na   grupowym   seksie,   w   stylu 

klubu Plato's Retreat? (Czy mogę po prostu powiedzieć... fuj!) Przykro mi, że was rozczaruję, ale tym 

razem   nie   mam   pewności.   Powiem   jednak,   co   to   dla   mnie   znaczy.   Otóż   nigdy,   przenigdy   nie 

background image

przekroczę ulicy Setnej. I nie obchodzi mnie, jak stymulująco może się zapowiadać jakieś spotkanie.

malowanie według szablonu

A   skoro   już   mowa   o   imprezach...   hm...   gdzie   motywem   przewodnim   jest   zainteresowanie 

przedstawicielami   tej   samej   płci,   to   mam   na   pieńku   z   pewnym   ekstrawaganckim   projektantem   z 

powodu jego najnowszego romansu stylistycznego. O co chodzi z tą bielą? Dla ludzi, którzy uważają 

się za wolnomyślicieli, już sam pomysł wydaje się po prostu... ograniczony. A może po prostu czuję 

się urażona wykluczeniem mnie z imprezy, z powodu równie ograniczonego pomysłu zorganizowania 

jej tylko dla mężczyzn. To chyba w ten sposób bogaci i sławni starają się sprawiać, aby inni uważali 

ich   za   szykownych   i   wspaniałych.   Wszyscy   chyba   pamiętają   tego   gwiazdora   rocka,   którego 

mieszkanie   w   Greenwich   ViIlage   urządzono   na   biało?   Nawet   goście   musieli   dopasować   się   do 

wystroju. I chociaż przez pierwsze pięć minut może to wyglądać fantastycznie, to pomysł jest całkiem 

niepraktyczny. Pijani ludzie, kolorowe drinki i białe sofy - coś tu chyba jest nie tak? Czy ktoś potrafi do-

dać dwa do dwóch? Osobiście jestem za kolorami, zwłaszcza latem. Dla poparcia mojego punktu 

widzenia   wymienię   kilka   ulubionych   (kolorowych)   rzeczy:   cosmo   o   kolorze   zachodu   słońca, 

błękitnozielona woda oceanu, miętowe lody z czekoladowymi okruszkami i w końcu... opaleni chłopcy 

w pastelowych koszulkach. To się nazywa piękne zestawienie kolorystyczne!

Wasze e - maile

P:

 Droga Plotkaro!

Jestem   piękną   brunetką   z   innego   kraju,   więc   nie   rozumiem   pewnych   rzeczy   w   Ameryce. 

Proszę, żebyś wyjaśniła mi jedną sprawę: czy łyse jest piękne? Czy Amerykanie lubią takie 

dziewczyny? Z ogolonymi głowami?

Zakłopotana

O:

 Droga Z!

Chyba źle to zrozumiałaś. Łyse jest piękne, gdy mówimy o depilacji poniżej pasa. Poza tym 

większość facetów lubi mieć co przeczesać palcami. Rzadko kiedy kobieta dobrze wygląda z 

ogoloną głową... Widziałam tylko jeden wyjątek. Powodzenia!

P.

P:

 Droga P!

Wyjechałam   do   Europy   na   lato   i   martwię   się   o   starszego   brata   w   Nowym   Jorku.   Nie 

odpowiedział na żadną  z  moich kartek, a kiedy kilka minut temu dzwoniłam do domu, tata 

powiedział, że „uciekł z butelką absyntu”. Boże! Myślisz, że u niego wszystko w porządku?

Zmartwiona siostrzyczka

O:

 Droga ZS!

background image

Nie martw się! Twój brat pewnie świetnie się bawi i zbiera nowe doświadczenia. Zaufaj mi, to 

nic złego. Jeśli  nadal  się  martwisz, gdzie bywa, przyślij  mi  zdjęcie. .. jeśli jest przystojny, 

odnajdę go dla ciebie!

P.

Na celowniku

N  po   raz   pierwszy   pojawił   się   na   plaży   w   tym   sezonie.   W   towarzystwie   kumpla,   którego   ledwo 

rozpoznałam. Co jest, A, chodziło się na siłownię? Świetne efekty! Mam na dowód fotki zrobione 

komórką. Pychota. Dwie panie odpowiadające rysopisem B i S widziane były, jak żuły gumę za stacją 

benzynową przy Main Street, późną nocą, ale potraktujmy tę wieść sceptycznie, ponieważ ktoś inny 

donosi, że B i S kupowały depilatory w Long's, a coś mi mówi, że te dziewczyny nie zdecydowałyby 

się   na   depilację   w   domu   nawet   w   krytycznej   sytuacji.   W   końcu   istnieją   eksperci   w   najróżniejszy 

dziedzinach i możliwe są wizyty domowe! V pedałuje po East Hampton na dziecinnym rowerku z do-

datkowymi kółkami. Może to  jakiś protest na rzecz ochrony środowiska? Zuch dziewczyna.  D  też 

chroni środowisko, jeśli to on padł w pociągu numer 2, zamiast wracać do domu taksówką. A przy 

okazji,  K  i I, jeśli próbujecie się wprosić na przyjęcie tylko dla chłopców, bardzo pomagają ogolenie 

głowy i nudne, bezpłciowe ciuchy. Wielu naszych czytelników widziało, jak wracałyście ukradkiem do 

domu po tym, jak pogoniono was sprzed bramy. Przykro mi, dziewczęta!

To tyle. Idę się spotkać z nowym przyjacielem - to ratownik i mówi tylko po holendersku. Wy pewnie 

też   macie   coś   do   roboty.   Wyskakujcie   z   domów   i   narozrabiajcie,   żebym   miała   w   czym   grzebać. 

Wiecie, jak bardzo was za to kocham. I oczywiście...

Wiecie, że mnie kochacie.

plotkara

background image

przed wschodem słońca

- Podkręć!

Nate   osłonił   płomień   eleganckiej   srebrnej   zapalniczki   Sereny,   próbując   przypalić 

papierosa. Dziewczyna prowadziła kabriolet na opustoszałej autostradzie Long Island.

Jak uniknąć letnich korków? Wyjeżdżając w środku nocy.

Zapalił papierosa i rzucił zapalniczkę z powrotem na puste siedzenie pasażera przed 

sobą. Serena przekręciła pokrętło na maksimum, ale nawet wtedy charakterystyczne świer-

gotanie Boba Dylana było ledwo słyszalne. Wiatr huczał im w uszach.

- Zimno mi. Nie możemy postawić dachu? - Blair objęła się rękoma i zmarszczyła 

brwi.

- Nie wiem, jak to się robi - przyznał Nate. - Ale mogę cię zasłonić, jeśli chcesz. - 

Objął ją opiekuńczo lewą ręką.

Jak za starych, dobrych czasów.

Blair pochyliła się do przodu i złapała sweter Sereny.

- Jestem taka zmęczona. Kto powiedział, że powinniśmy zatrzymać się na kolację?

Włożyła sweter i opadła na karmelowe skórzane obicie.

To był pomysł  Blair. Chciała zajrzeć do Merritt. Zawsze zatrzymywała  się tam z 

ojcem w czasie rodzinnych wyjazdów do Southampton, kiedy jeszcze była dzieckiem. Ale 

zgubili się i potrzebowali półtorej godziny, żeby znaleźć restaurację. Nate postanowił jej o 

tym nie przypominać.

- Może zdrzemnij się trochę?

- Niedługo będziemy na miejscu - wtrąciła Serena. - Prawie czuję zapach miasta.

Nate wciągnął chłodne, wilgotne powietrze. Nie czuł niczego poza zapachem palącego 

się papierosa i miodowo - migdałowym aromatem włosów Blair. Niewiele też widział, tylko 

mgliste zarysy samochodu i przyjaciółek oraz mroczne pustki dziczy wzdłuż autostrady, którą 

ledwie oświetlał sierp letniego księżyca. Dzięki kilku postojom - żeby napełnić bak, zrobić 

sobie głupawe fotki, uzupełnić zapasy papierosów, dietetycznej coli i przegryzek - jechali 

prawie  całą noc.  Było   praktycznie  niemożliwe,  aby  za  parę  godzin  Nate  wsiadł   na swój 

gówniany rower i pojawił się w domu trenera Michaelsa.

background image

Chyba weźmie wolne z powodu choroby. Znowu.

- Więc jaki mamy plan? - Serena zerknęła przez ramię na tylne siedzenie. - Dokąd 

właściwie mam nas zawieźć?

- Do Ritza. - Blair podskakiwała na siedzeniu jak dziecko, któremu chce się siusiu. - 

Weźmiemy apartament, zamówimy coś do pokoju i prześpimy cały dzień.

- A   może   pojedziemy   prosto   do   kafejki   Three   Guys   i   objemy   się   naleśnikami?   - 

zaproponowała Serena.

Nate   rozważał   możliwości.   Pokój   hotelowy   z   Blair   i   Sereną   czy   tłuste,   wczesne 

śniadanie.

Ach te decyzje.

Ale Nate miał też własny plan. Snuł go już od kilku dni, odkąd Anthony powiedział, 

że trzeba  chwytać  dzień.  Wiedział, czego  chce: wypłynąć  w  rejs  łodzią ojca.  Widział  to 

oczami   wyobraźni.   Wyprowadzi   ich   z   portu   w   Nowym   Jorku,   a   nad   East   River   będzie 

wschodzić słońce. Ruszą na północ, w stronę Cape Cod, i ostatecznie do domu rodziców na 

Mt. Desert Island, w Maine. Resztę wakacji spędzą, wyciągając się na słonecznym pokładzie 

w samej bieliźnie. Będą nurkować z pokładu i chlapać się w chłodnej wodzie jak dzieciaki. 

Będą wpływać do małych miasteczek, żeby mógł kupić papierosy i piwo, a Blair czasopisma i 

wszystko, czego potrzebuje. Kiedy znudzi im się łowienie ryb, pływanie, albo skończą się 

kochać i nabiorą apetytu, będą mogli buszować w doskonale zaopatrzonej kuchni i wyjadać 

palcami serca karczochów prosto ze słoika.

Nie zapomniał o kimś?

Takie właśnie lato powinien mieć. Wreszcie będzie chwytał dzień. Kłopot tylko w 

tym, że... była z nimi Serena. Nieważne, że on z Blair właściwie nie są teraz parą. Odkąd się 

znali, mieli wzloty i upadki, ale zawsze dochodzili do tego samego wniosku, że chcą być 

razem. I teraz znowu zbliżali się do tego miejsca. To była „Charlotte”. Nate zaniknął oczy, 

desperacko próbując wymyślić  faceta, którego mogliby zabrać na swoją wielką wyprawę, 

żeby zajął się Sereną, gdy on będzie ponownie zdobywał Blair. Jeremy? Anthony? Nie, to nic 

dziewczyna z ich ligi.

Strzepnął papierosa i odchrząknął.

- Mam pomysł. Jedźmy na „Charlotte”. Moglibyśmy pożeglować.

- Super! - Serena puściła kierownicę i klasnęła. - Nate, jesteś genialny!

- Sama nie wiem. - Blair usiadła prosto. - Mam ochotę wziąć prysznic i iść do łóżka.

Kręciła się na siedzeniu, ocierając się kolanem o nogę Nate'a. Robiła to specjalnie? 

Ten dotyk sprawił, że przez jego ciało przepłynęła wyraźna elektryzująca fata. Myślał tak 

background image

jasno, jak nie zdarzyło mu się to od miesięcy. Zupełnie jakby wszystko, co miało miejsce 

ostatnio   -   kłopoty,   wstrzymanie   dyplomu,   zsyłka   na   katorgę   w   Hamptons,   dziwaczny   i 

krótkotrwały romans z Tawny - prowadziły go właśnie w to miejsce, do tej chwili. Nieważne, 

że w ciągu kilku godzin wyleci z pracy, nie wspominając już o tym, że ukradł samochód ojca 

i pewnie nigdy nie dostanie dyplomu. Był z Blair, a kiedy trzymali się razem, wszystko inne 

na świecie układało się... właśnie tak, jak powinno.

- Na   pokładzie   jest   prysznic   -  przypomniała   Serena,   podnosząc   z   kolan   wibrującą 

nokię. - Nie bądź dzieckiem! - krzyknęła przez ramię. - Słucham? - Odebrała komórkę.

Kto, do cholery, dzwonił o czwartej rano?

- Cześć, Serena. Jak się masz? Mówi Jason. No wiesz, sąsiad z dołu w domu przy 

Siedemdziesiątej Pierwszej.

Serena się uśmiechnęła. Blair nie spodziewała się takiego telefonu.

- Cześć! - odpowiedziała najbardziej przyjacielskim, entuzjastycznym tonem.

Jason był  miły, ale niewart zapamiętania. Kiedy skończyło  się przyjęcie dla ekipy 

Śniadania u Freda, obie dziewczyny to właśnie zrobiły - zapomniały o nim. Chociaż to nie 

dla Sereny facet stracił głowę.

- Pewnie chcesz rozmawiać z Blair.

Wrzuciła czwarty bieg na ostrym zakręcie.

- Tak jakby - przyznał się Jason.

- Poczekaj.

Serena rzuciła telefon za siebie, niechcący uderzając Blair w nos.

Przyjaciółka właśnie radośnie snuła marzenia, w których główne role grali ona i Nate. 

Nadzy na plaży w St. Barts. Całujący się na piasku, podczas gdy Me rozbijały się o ich ciała. 

Zupełnie jak Deborah Kerr i Burt Lancaster w Stąd do wieczności.

Wzięła telefon. Pewnie jej matka zastanawiała się. skąd rachunek z Tod's na dziesięć 

tysięcy na jej karcie.

- Słucham? - rzuciła poirytowana.

Noga Nate'a była taka ciepła. Oparła głowę na jego ramieniu. Szukała pocieszenia 

przed wyjątkowo denerwującą rozmową.

- O co chodzi, mamo?

- Nie, to ja, Jason - odparł zachrypnięty męski glos po drugiej stronie.

Blair podniosła głowę i odsunęła telefon od twarzy. Kto?!

Zerknęła na profil Nate'a. Zaczynał przysypiać. Chciała go przytulić i wsunąć ręce pod 

koszulę, tylko po to, żeby poczuć ciepło jego skóry pod palcami.

background image

- Halo? Blair? - zaskrzeczał glos Jasona z komórki Sereny.

Blair zatrzasnęła telefon i rzuciła go na siedzenie pasażera.

- Blair! - zbeształa ją Serena.

Obie zachichotały, zerkając na siebie w odbiciu wstecznego lusterka.

Nate poprawił się na siedzeniu.

- Co was tak bawi? - wymamrotał. Jeszcze bardziej zaczęły się śmiać.

A potem Blair się odwróciła. Czuła, że Nate się na nią gapi. Nim, zażenowany, zdążył 

odwrócić wzrok, mrugnęła do niego w najbardziej seksowny i niespodziewany sposób.

- Mogę zapalić? - zapytała w końcu, zagryzając błyszczącą różem wargę.

- Jasne.

Pogrzebał w kieszeniach szukając paczki. Dla ciebie wszystko.

Och.

Słońce   musiało   wzejść   w   ciągu   tych   czterech   minut,   gdy   pędzili   przez   Midtown 

Tunnel do miasta. Kiedy Serena wjeżdżała do tunelu, niebo było ciemnofioletowe, a gdy 

samochód wynurzył  się na ulicach Manhattanu,  sionce wisiało już wysoko, auta trąbiły i 

zaczynało się robić gorąco.

Nate   starał   się   nie   przyglądać   zbyt   natrętnie   Blair,   co   nie   było   łatwe,   ponieważ 

siedziała   tak   blisko,   że   prawie   czuł   jej   zapach.   Wyobrażał   sobie   ciężar   jej   ciała,   gdyby 

zdarzyło jej się przysnąć i oprzeć o niego, przywoływał  delikatnie wspomnienia jej ust i 

języka, dotykających jego warg, gdyby zaczęli się całować na tylnym siedzeniu.

Przestań. Skup się.

- Jedź do centrum. - Nate spojrzał na Serenę we wstecznym lusterku.

Czy wiedziała, o czym on myśli? Zauważyła coś?

Oczywiście była na tyle wyluzowana, żeby niczego nie komentować.

- Tak jest, kapitanie!

Zakręciła ostro w FDR Drive, aż Nate i Blair przechylili się w lewo.

- Nie pozabijaj nas. - Blair odgarnęła potargane wiatrem włosy za uszy.

- Nie martw się. - Nate ścisnął ją uspokajająco za kolano.

Blair spojrzała na niego. Jej oczy szkliły się i były zaspane, ale błyszczały błękitem 

jak zawsze. Uśmiechnęła się i oparła głowę na jego ramieniu, nadal na niego patrząc.

Wyszczerzył do niej zęby. Czul się głupio i był trochę zakłopotany, zupełnie jakby 

znowu miał piętnaście lat. Zatracił się we wrażeniach: w wietrze we włosach, świście asfaltu 

pod kołami, zapachu opierającej się o niego dziewczyny, którą kochał. Serena potrzebowała 

dziesięciu minut, żeby śmignąć autostradą, na której panował poranny ruch i pięciu minut na 

background image

kluczenie uliczkami centrum, nim dotarli do portu w Battery Park, gdzie kapitan Archibald 

zacumował „Charlotte”.

- Jesteśmy   na   miejscu,   dzieciaki   -   ogłosiła,   odgrywając   mamę.   Podjechała   do 

krawężnika i wyłączyła silnik. - Gotowi do żeglugi?

Nate otworzył drzwi i wygramolił się z tylnego siedzenia. Wciągnął zapach mieszanki 

smogu ulicznego, słonej wody i rozgrzanego asfaltu. To było połączenie wszystkiego, co ko-

chał. Miasta wczesnym rankiem i wybrzeża, gdzie spędził najszczęśliwsze tygodnie życia. 

Może za długo gnieździł się na maleńkim tylnym siedzeniu, a może po prostu cieszył się na 

myśl o rejsie, w który zaraz wypłynie... W każdym razie z jakiegoś powodu Nate zaczął biec i 

przeskoczył   niską   bramkę,   oddzielającą   port   od   ulicy.  Gumowe   podeszwy  klapek   głośno 

uderzały   w   szare   listwy   nabrzeża.   Serce   dudniło   mu   w   uszach.   To   nareszcie   działo   się 

naprawdę, nareszcie zaczynało się lato. Kiedy tylko wejdą z Blair na pokład, wszystko się 

zmieni.

- Proszę pana? Proszę pana?!

Umundurowany pracownik portu biegi molem w stronę Nate'a, wymachując rękoma 

nad głową, jakby atakowało go stado pszczół.

- To prywatny teren, proszę pana, musi pan go opuścić.

- Szukam   mojej   łodzi   -   wyjaśni!   Nate,   rozglądając   się   wśród   lasu   masztów   za 

znajomym profilem. Pomagał ojcu zbudować tę łódź, poznałby ją wszędzie. - „Charlotte”. 

Jest gdzieś tutaj. Chcę nią wypłynąć.

- „Charlotte”?   -   Pracownik   portu,   najwyraźniej   student,   który   sprawiał   wrażenie 

fajnego gościa, spojrzał na Nate'a zdumiony. - Łódź Archibaldów?

- Aha.

Nate   skinął   głową   i   zerknął   za   siebie.   Blair   i   Serena   przysiadły   na   bramce, 

wymachiwały nogami i z czegoś się śmiały.

- To łódź mojej rodziny. Może mi pan podać numer?

- Przykro mi. - Chłopak powoli pokręcił głową. - Nie mam jej tu. Kapitan Archibald 

pożeglował do Newport na początku czerwca. Powiedział mi, że planuje trzymać tam „Char-

lotte” przez cale lato.

Cholera. Nate zmarszczył brwi, a potem odwrócił się raz jeszcze do Blair. Kołysała 

drobnymi, opalonymi nogami, gdy nagły podmuch wiatru uniósł jej zwiewną sukienkę prawie 

do pasa. Pod spodem miała bladoróżowe bawełniane ligi. Dostrzegł na nich białe groszki.

Co tam łódź. Teraz chciał tylko położyć się obok Blair, złapać ją za rękę i nigdy nie 

puszczać.

background image

prawda wychodzi na jaw... i D tez się ujawnia

- Gej! Gej, gej! ...czka.

Dan jęknął i obrócił się na drugi bok w niegdyś miękkiej i białej, a teraz, poplamionej 

kawą i nikotyną pościeli. Gej? Spocił się straszliwie. Pokręcił głową z boku na bok.

- Obudziłeś   się   już?   -   Rufus   Humphrey,   ojciec   Dana   i   hałaśliwy,   ekscentryczny 

wydawca mniej znanych bitników, walił niecierpliwie do drzwi. - Hej! Hej, hej! Paczka! 

Słyszysz?

- Hej! - Dan usiadł na łóżku. Hej, paczka, ty idioto, nie gej. - Już nie śpię - oznajmił 

zachrypłym głosem.

- Przypomnij mi, żebym ci kiedyś opowiedział o rannym ptaszku i robaku!

Rufus wparował do pokoju Dana w szalonym stroju jak to zwykle on: w roboczych 

spodniach z wyblakłymi, białawymi plamami po farbie, którą pomalowano ściany mieszkania 

- co oznacza, że musiały mieć jakieś dziewiętnaście lat - i kurtce ekipy Śniadania u Freda, 

którą pewnie zgarnął ze stosu brudów Vanessy. Rozpięta kurtka odkrywała pierś, okrytą posi-

wiałymi włosami. Rufus dźwigał potężny karton, który ktoś chaotycznie owinął sznurkiem, 

papierem pakowym, folią z bąbelkami i dwoma rodzajami taśmy. Na paczce napisane było 

słowo „Ostrożnie” w pięciu różnych językach. Rzucił paczkę na łóżko.

- Poczta do ciebie.

- Jezu.

Dan wziął niezgrabną paczkę. Była tak lekka, że mógłby ją podrzucić w powietrze.

- Mam wrażenie, że w środku nic nie ma.

- Otwórz, otwórz! - ponaglał go Rufus. - Twoja siostra wysłała ją z daleka, opłaty na 

pewno sporo kosztowały, więc w środku musi być coś fajnego.

- Jasne.

Dan zaczął się szarpać ze sznurkiem.

- Nie słyszałem, o której wczoraj wróciłeś. - Rufus wyszczerzył zęby do syna. - Chyba 

pierwsze  spotkanie  naprawdę  się  udało,  co?   Siedzieliście   do późna  i  omawialiście   zalety 

mniej znanych sztuk Szekspira?

- Coś w tym stylu.

background image

Dan   grzebał   w   kolejnej   warstwie   papieru,   nim   w   końcu   dotarł   do   kartonu.   Jeśli 

dyskutowali o czymś zeszłego wieczoru, to on nic z tego nie pamiętał. Ledwo cokolwiek 

pamiętał poza tym, jak język Grega dotknął jego ust i jak zarost kumpla drapał go po jego 

równie zarośniętych policzkach.

Fuj.

- Pamiętam dawne dni w moim własnym salonie.

Rufus   przysiadł   na   parapecie   i   patrzył,   jak   syn  sięga   do   pudełka.   Dan   wyciągnął 

kolejne garści pogniecionych w kulkę gazet.

- To były wariackie czasy.

- Nasze spotkanie nie było takie wariackie - bronił się Dan.

W końcu znalazł coś wśród gazet. Złapał to mocno i pociągnął za wąski przedmiot, aż 

udało mu się go wyciągnąć. Pusty karton wylądował na ziemi. Wysypały się z niego kulki 

papieru.

Rufus się roześmiał.

- Szkoda.   Dzisiejsze   dzieciaki.   Zero   pasji,   zero   ognia.   Pamiętam,   kiedy   byłem   w 

twoim wieku. Wyjeżdżaliśmy nad jeziora do Nowej Anglii. Rozbijaliśmy obóz, pisaliśmy 

wiersze i dyskutowaliśmy do późna w nocy.

Dan   słuchał   z   roztargnieniem,   rozmyślając   nad   przedmiotem,   który   trzymał.   Miał 

ponad   pól   metra   długości   i   zawinięty   był   w   taśmę   do   pakowania.   Zaczął   zdrapywać   ją 

paznokciami,   niespokojnie   rozpamiętując   wydarzenia   zeszłego   wieczoru.   Właściwie   jak 

daleko posunął się z Gregiem? Jak wrócił do domu? Praktycznie nie pamiętał, kiedy kładł się 

do łóżka. Obudził się w ulubionych, czerwonych bokserkach Gap. Miał je wczoraj na sobie? 

Nie pamiętał.

Rufus zapatrzył się w dal i ciągnął:

- Pamiętam   pewne   popołudnie   nad   jeziorem,   kiedy   sprawy   nabrały   niezłych 

rumieńców.   Wszyscy   kąpaliśmy   się   nago,   a   ja   ostro   pokłóciłem   się   z   Crewsem 

Whitestone'em,   no   wiesz,   tym   dramatopisarzem.   Spieraliśmy   się   o   fundamentalną   naturę 

prawdy, zrobiło się gorąco, to się dało przewidzieć, i nim się zorientowaliśmy, turlaliśmy się 

po plaży, siłując ze sobą.

Dan niezbyt uważnie słuchał mamrotania ojca. Znalazł przerwę w bąbelkowej folii i 

odwinął długi, ceramiczny... przedmiot.

- Wasze obecne spotkania literackie są pewnie bardziej sztywne, nie? Ale my wtedy 

woleliśmy właśnie tak: nago, z życiem, walczyć na pięści o prawdę. Boże, to były czasy.

Nadal starając się ignorować ojca, Dan zrzucił na bok opakowanie i obejrzał naczynie 

background image

trzymane   w   dłoniach.   To   była   długa,   pusta   w   środku,   zwężająca   się   kolumna   z   białej 

ceramiki, pokrytej delikatnym,  przyjemnym  w dotyku szkliwem. Miała jakieś czterdzieści 

pięć   centymetrów   długości   i   otwór   na   górze,   więc   to   musiał   być   wazon.   U   podstawy 

znajdowały się dwa małe, krągłe kształty, symetrycznie po obu stronach, które pomagały stać 

środkowej, pionowej części. To był wazon. W każdym razie to było coś. To był... cóż, ładnie 

wypalony penis.

Jego siostra wpadła na taki pomysł?! Dan odstawił wazon, czy co to właściwie było, 

na nocną szafkę i ostrożnie przyjrzał się przedmiotowi.

- Poznałbym to wszędzie - zachichotał Rufus, przerywając wspomnienia. Wziął wazon 

i pogłaskał go delikatnie. - Wiesz, kto to zrobił, prawda? Twoja matka. To jej robota.

- Serio?

Dan wziął od ojca wazon i przyjrzał mu się uważnie. Może się mylił, może to była 

rakieta w locie albo kosmita, albo abstrakcyjne wyobrażenie Matki Ziemi w otoczeniu dwójki 

dzieci.

Nie. Z którejkolwiek strony spojrzeć, wyglądało to jak wielki fiut.

Odwrócił   wazon,   żeby   obejrzeć   go   od   spodu   i   zobaczył   drobny   odręczny   napis: 

„Totem dla mojego syna. Przekazany z miłością”.

Totem? Co to, do cholery, miało znaczyć? Czy matka próbowała mu powiedzieć coś 

na jego temat, czego nigdy wcześniej sam nie odkrył? Nie widział mamy od lat, a teraz to - 

wazon w kształcie penisa przychodzi pocztą akurat w kilka godzin po tym, jak całował się z 

chłopakiem?   Ale   przecież   nie   był   gejem.   Jakby   mógł   być?   Kochał   dziewczyny.   Kochał 

Serenę van der Woodsen. Kochał Bree. A najbardziej kochał Vanessę.

Jasne. Dziewczynę, która wyglądała jak chłopak.

Czy to możliwe,  że był  gejem i wszyscy oprócz niego o tym  wiedzieli? Czy był 

jednym z tych ewidentnie gejowskich chłopczyków, którzy urządzali herbatki dla pluszowych 

zwierzątek i nosili do szkoły stare torebki mamy?

Westchnął, odstawiając wazon na podłogę obok łóżka. Spojrzał na zamyślonego ojca.

- Mówiłeś o kąpielach nago i dyskusjach o literaturze. - Dan urwał. - To było, hm, 

normalne? Że wasze rozmowy literackie kończyły się tym... że człowiek lądował nago z ja-

kimś innym facetem?

- Normalne! - Rufus roześmiał się serdecznie. - Wierz mi, jeśli chodzi o literaturę, nie 

ma niczego bardziej normalnego. Pasja. Ogień. Kiedy jesteś młody, to cię po prostu wypełnia. 

Trzeba to jakoś uzewnętrznić.

Dan pokiwał głową, marszcząc brwi.

background image

- Więc mówisz, że według twojego doświadczenia literacki salon często zamienia się 

w jakąś homoseksualną orgię?

- Częściej niż myślisz, synku. - Rufus czule zmierzwił potargane od snu włosy Dana. - 

Szkoda, że czasy się zmieniły.

Aha, wielka szkoda.

background image

prawda bywa dziwniejsza od fikcji

- Obróć głowę odrobinkę w lewo... jeszcze trochę... - Vanessa posłuchała. Leciutko 

obróciła głowę, dając Baileyowi doskonały widok na jej profil.

- Mój Boże, po prostu palce lizać, prawda?

Bailey gadał nie wiadomo do kogo i rysował zaciekle w szkicowniku, oprawionym w 

krokodylową skórę. Machał ołówkiem i obracał strony jak szaleniec.

- Tak, tak, Vanesso, moja droga, to jest to, naprawdę masz to w sobie. Bijesz na głowę 

Giselle, Kate i te wszystkie laski, prawda, kochana? Pychota!

Nie słuchała go zbyt uważnie. Zresztą nie wiedziała, kim właściwie są Giselle i Kate. 

Bawiła   się   kamerą,   którą   trzymała   na   kolanach   jak   kociaka.   Wyciągnęła   się   na   długiej 

kamiennej otomanie, wyłożonej poduszkami i futrzanymi narzutami. Było na niej naprawdę 

wygodnie, ale zbyt gorąco jak na lipcowe popołudnie. Vanessa miała piękny widok na basen. 

Patrzyła, jak Chuck Bass bawi się w cieniu, ubrany tylko w kwieciste kąpielówki, tak obcisłe, 

że nie zostawiały niczego wyobraźni. Jego małpka siedziała na końcu deski do skakania i 

zajadała winogrona.

Jakie to erotyczne.

Nie   mogła   się   kręcić,   więc   nie   sprawdzała   ujęcia   przez   wizjer.   Ale   i   tak   miała 

pewność, że to czyste filmowe złoto: Chuck, brodzący w wodzie do pasa, gawędzący przez 

Bluetootha.   I   Cukiereczek,   wcinający   owoce.   Za   nimi   Stefan,   chudy   pomocnik,   zamiatał 

kamienną ścieżkę, prowadzącą od głównej rezydencji do kortu tenisowego. Starał się przy 

tym nie uderzyć żadnego z rozpieszczonych mopsów, które zaciekle atakowały miotłę. Od 

czasu   do   czasu   przesuwała   kamerę   na   kolanach,   żeby   uchwycić   twarz   samego   Baileya 

Wintera. Miał na sobie klasyczny, chłopięcy mundurek khaki - z szortami, i w ogóle. Musiał 

go przerobić, żeby na niego pasował. Doskonały materiał do powalającego dokumentu.

- Nie baw się tą kamerą, kochana. - Bailey cmoknął z dezaprobatą.

Vanessa   uśmiechnęła   się   spokojnie   i   znowu   odwróciła   kamerę   w   stronę   basenu. 

Siedziała nieruchomo, a jej myśli krążyły luźno wokół wydarzeń ostatnich tygodni. Najpierw 

była obywatelem Hollywood, potem służącą w nieprzyjaznym Hamptons, a teraz utrzymanką. 

W pewnym sensie to wszystko było dość ekscytujące, kłopot w tym, że nie miała z kim się 

background image

podzielić wrażeniami.

Zdziwiła się, gdy zdała sobie sprawę,  że nie gapi się po prostu w przestrzeń, ale 

podziwia idealny tors Chucka Bassa. Delikatne poruszenia mięśni, gdy przeczesywał palcami 

wilgotne, ale mimo to nadal świetnie układające się loki. Zapomniała na chwilę o wszystkim, 

co słyszała o tym chłopaku, o głupich rozmowach i o każdej ohydnej plotce na jego temat. 

Zapragnęła po prostu wyciągnąć rękę i... dotknąć go. Nieświadomie oblizała wargi.

- Świetnie!   -   Bailey   rzuci!   ołówek   do   basenu   i   złapał   następny.   -   Wyglądasz 

niesamowicie.   Jak   najedzona,   a   zarażeni   głodna.   Jakbyś   była   gotowa   na   deser,   chociaż 

właśnie zjadłaś najlepszy posiłek życia!

Vanessa,   zakłopotana,   zaczerwieniła   się,   a   potem   pomyślała,   że   nie   podziwiała 

samego Chucka  Bassa,  ale jego  fizyczne  walory. Prawda  była  taka,  że jej  typ był nieco 

szczuplejszy i bledszy. Myśl o Danie sprawiała, że nagle opadły jej kąciki ust.

- Broda w górę, kochana! Gdzie zniknął uśmiech?

Bailey klasnął w ręce raz, drugi i trzeci jak zwariowana cheerleaderka.

Vanessa próbowała zmusić się do uśmiechu, ale wspomnienie Dana wszystko popsuło. 

Tęskniła za nim, A szeroka pierś Chucka nie zastąpiłaby miłości. Vanessa westchnęła, kie-

rując kamerę na szmaragdowe trawniki posiadłości. Przynajmniej znowu miała swoją sztukę.

Zrobiła   ponowny   najazd   na   Chucka.   Opierał   się   o   brzeg   basenu   i   gawędził   ze 

Stefanem. Cukiereczek podskakiwał za nim, drażniąc się z mopsami, które szczekały jak 

wściekłe.

- Dziewczęta!  Proszę! Cicho! - Bailey włożył  pałce do ust i zaskakująco głośno i 

przenikliwie gwizdnął. - Tata pracuje! Nie mogę się skupić przy tym wrzasku!

- Przepraszam,   Bailey.   -   Chuck   odwrócił   się   i   wyszczerzył   zęby   w   uśmiechu.   - 

Postaram się, żeby Cukiereczek ich nie drażnił.

- A co właściwie ten odrażający potwór robi w moim basenie? - pisnął Bailey, a jego 

brązowa skóra zrobiła się szkarłatna.

Vanessa złapała ostrość na drugi koniec basenu i natychmiast zrozumiała, o co chodzi. 

Wyrzucony przez Baileya ołówek nic był jedyną rzeczą pływającą w wodzie.

- Powiedz mi, że to nie jest to, o czym myślę! - Teraz Bailey wrzeszczał już na całe 

gardło.

- Przepraszam. - Chuck podszedł do dryfującego ekskrementu. - Cukiereczek czasem 

nie panuje nad sobą.

- Wynoś się! Wynoś! Nie pozwolę, żeby zamienił moją świątynię w szambo! To jest 

East Hampton, a nie Kalkuta!

background image

Vanessa podniosła się z otomany, żeby przytrzymać kamerę obiema rękami i szybko 

zrobiła zbliżenie. To była filmowa kopalnia złota.

Aha, i przy okazji totalny kanał.

background image

poczta lotnicza - par avion

12 lipca

Kochana Jenny! Jestem gejem

 Całuję,

Dan

background image

jak za starych, dobrych czasów

- Jesteśmy   w   domu!   -   Głos   Sereny   rozległ   się   echem   w   przedpokoju   i   w   głębi 

apartamentu rodziców. Mieszkanie było puste, zrozumiała to, gdy tylko pchnęła drzwi. Czuło 

się w nim ten mrok, ciszę i chłód domu, w którym nikogo nie ma. Nic dziwnego, jej rodzice 

więcej czasu spędzali za granicą niż na kanapie. Właściwie to nawet nie pamiętała, kiedy 

ostatnio widziała ich na kanapie.

- Boże, muszę siusiu.

Blair przepchnęła się obok przyjaciółki i wpadła do mieszkania. Zapaliła po drodze 

światła - znała dom Sereny równie dobrze, jak własny. Zniknęła w głębi, zygzakiem pędząc 

do pokoju przyjaciółki. Nate wszedł za nimi. Zamknął drzwi trochę zbyt głośno. Przez dziwną 

ciszę, która panowała w mieszkaniu, trzaśniecie zabrzmiało jak wystrzał.

- Przepraszam. - Uśmiechnął się krzywo.

- Nie szkodzi.

Serena rzuciła klucze na mahoniowy stolik. Wylądowały z brzękiem.

- Poszukajmy czegoś do jedzenia.

Poprowadziła Nate'a przez mieszkanie i wahadłowe drzwi do kuchni.

Zajrzała do niemal pustej lodówki.

- Mamy   oliwki  -  oznajmiła.  -  Paczkę  marchewek.  Chyba  jest   trochę  sera.   Pewnie 

gdzieś są też krakersy. Nie wiem, gdzie pokojówka wszystko trzyma.

Tak trudno teraz o dobrą służbę.

- Zajmę się tym.

Nate pogalopował do spiżarni i zaczął ją plądrować. Wyciągał słoiki i pojemniki, a 

potem z brzękiem stawiał je na blacie.

- Zabiorę dla nas zapasy.

Wrócili do mieszkania van der Woodsenów po to, żeby się przespać przed jazdą do 

Newport i żeby zabrać niezbędne rzeczy: ubrania i alkohol.

Serena   ruszyła   do   barku   rodziców   -   nigdy   nie   pomyśleli,   że   warto   go   zamknąć. 

Wyciągnęła grey goose, hendrik's, havana club i patron i załadowała do torby od Hermesa. 

Plądrowanie   barku   rodziców,   gdy   Blair   i   Nate   kręcili   się   po   domu,   przypominało   jej   o 

background image

dawnych  czasach. Nic się nie zmieniło,  a zarazem wszystko. Ta myśl  sprawiła, że nagle 

posmutniała.

Wszyscy robimy się nieco humorzaści, gdy zbliżają się nasze urodziny.

Serena weszła do biblioteki ojca i usiadła na jego obrotowym krześle Aeron, Złapała 

za telefon na biurku i wybrała jeden z nielicznych numerów, który znała na pamięć.

- Słucham?

Głos jej brata, Erika, zabrzmiał bardzo podejrzliwie. W końcu dochodziła szósta rano.

- To ja.

Opadła na oparcie i położyła bose stopy na starym mahoniowym biurku.

- Cholera, Serena. Zobaczyłem, że to telefon z domu, przez chwilę się martwiłem. - Jej 

brat się zaśmiał.

- Rodziców nie ma.

Przyjrzała  się ścianom, zastawionym  książkami, popatrzyła na oprawione rodzinne 

fotografie: Erik grający w tenisa, Serena na czarnym koniu, opaleni rodzice sączący campari z 

wodą sodową w ulicznej kafejce na wybrzeżu Amalfi.

- Wimbledon - stwierdzili z bratem chórem.

- Są tacy cholernie przewidywalni. - Erik się skrzywił. - A co ty robisz w domu?

- Planuję   letnią   eskapadę.   Pomyślałam,   że   zadzwonię   do   brata.   Gdzie   właściwie 

jesteś?

- W Connecticut. Myślałem, że może to ojciec dzwoni, żeby powiedzieć, że wpadną.

Serena zerknęła przez przeszklone drzwi do salonu, gdzie  Nate gonił Blair  wokół 

skórzanej otomany, próbując wsadzić jej do ucha korniszona.

- Wybieramy się na przejażdżkę. Pojedziesz z nami? W samochodzie jest miejsce dla 

czworga.

Może wtedy nie czułaby się jak piąte koło u wozu?

- Kuszące, ale dobrze mi tu. Może zajrzycie po drodze do Ridgefield?

Szybko przemyślała sprawę. Mogliby się dzisiaj przespać u niej i ruszyć jutro rano. 

Potem   przekonałaby   Blair   i   Nate'a.   żeby   spędzili   noc   w   Ridgefield,   w   nadziei   że   ktoś 

przypomni sobie, że to jej urodziny.

- To się chyba da zrobić.

Serena   pożegnała   się   z   bratem   i   odłożyła   telefon   na   biurko.   Zerknęła   w   stronę 

garderoby, zastanawiając się, czy rodzice schowali urodzinowy prezent gdzieś w mieszkaniu.

Czy niespodzianki nie są zabawniejsze?

background image

Blair ziewnęła - to było takie wielkie ziewnięcie, które czuje się w całym ciele - i 

przeczesała   włosy   szczotką   Sereny.   Nigdy   nic   należała   do   tych   osób,   które   przed   snem 

szczotkują włosy tysiąc  razy,  ale odrobina nigdy nie zaszkodzi. Była  ósma rano i słońce 

wlewało się przez okno. Miała wrażenie, jakby nie spała porządnie od lat, a nie od paru 

godzin.

- Nie mogę uwierzyć, że jestem tak zmęczona. - Serena opadła na proste, szerokie 

łóżko z rozrzuconymi rękami i nogami.

- Aha.

Nate się zawahał. Stał w nogach łóżka i zerkał na Blair, która kręciła się kolo lustra, a 

potem popatrzył na leżącą przed nim Serenę.

- Padłam, - Serena rozpięła dżinsy i ściągnęła je, nie wstając. - Nie dam rady nawet 

wejść pod koc.

Blair zerknęła na długie smukłe nogi przyjaciółki, a potem na Nate'a, który gapił się na 

to samo. Poczuła w piersi znajome ukłucie zazdrości. Kochała Serenę i była o nią zazdrosna, 

odkąd się znały, czyli właściwie od zawsze. Ale teraz wreszcie sytuacja się zmieniła. Ten rok 

był pełen wzlotów i upadków, ale w końcu zaczęło się lato, a jesienią wszyscy idą do Yale i 

przez resztę życia będą przyjaciółmi. I miała Nate'a, właśnie tu, właśnie teraz, pod nosem.

Czy przypadkiem o kimś nie zapomniała?

Blair ściągnęła przez głowę pożyczone, bladoróżowe polo i sięgnęła na plecy, żeby 

rozpiąć stanik. Rzuciła go na ziemię.

- Nate, czy mogę spać w twojej koszulce? - zapytała nieśmiało.

- Jasne. - Nate pokiwał ochoczo głową, starając się odwrócić wzrok.

Ściągnął bawełniany T - shirt i rzucił Blair.

Włożyła koszulkę. Zrobiła to powoli, żeby wciągnąć przemożny zapach Nate'a: jego 

potu, proszku do prania, trawki i pasty do zębów.

Miała ochotę go schrupać.

Zanim obciągnęła na sobie ciągle jeszcze ciepłego T - shirta, Nate zrzucił spodnie i 

padł na łóżko obok Sereny. Leżał w bokserkach z zabawnym palmowym wzorkiem. Blair 

była pewna, że sama mu je kupiła.

Zgasiła górne światło. Poranne słońce wlewało się przez okno, oświetlając sylwetki 

przyjaciół. Stanęła w nogach łóżka i ostrożnie wsunęła się między Serenę a niemal nagiego 

Nate'a. Przyjaciółka już spała i oddychała spokojnie i cicho jak dziecko.

- Dobranoc - szepnął Nate.

- Dobranoc - odpowiedziała szeptem.

background image

Słyszała, jak wali jej serce i nagle poczuła się całkiem rozbudzona. Przyglądała się 

ozdobnym panelom, ułożonym na suficie. Słuchała cichego pochrapywania najlepszej przyja-

ciółki i starała się ignorować delikatny dotyk Nate' a, jedynego chłopaka, którego kochała. 

Jego ręce ocierały się o jej dłonie. Czy kiedykolwiek uda jej się zasnąć?

I wtedy poczuła palce, przesuwające się po jej ręce tak ostrożnie, że to aż łaskotało. 

Dłoń Nate'a musnęła jej nadgarstek, a potem czule ścisnęła dłoń.

Westchnęła   i   wraz   z   tym   wydechem   wypuściła   z   siebie   coś,   o   czym   nawet   nie 

wiedziała, że to w sobie nosi: frustrację, zazdrość, troskę o to, co się stanie potem. Odwróciła 

się, żeby spojrzeć na Nate'a, ale miał zamknięte oczy. Zaraz potem ona też zamknęła swoje. I 

tak przespali resztę dnia aż do nocy.

background image

tematy    ◄    wstecz    dalej    ►    wyślij pytanie    odpowiedź

Wszystkie  nazwy   miejsc,   imiona   i   nazwisko   oraz   wydarzenia   zostały   zmienione   lub   skrócone,   po   to   by   nie 

ucierpieli niewinni. Czyli ja.

hej, ludzie!

Wiecie, kogo zawsze było mi żal? Dzieciaków, które mają urodziny latem. Nigdy nie miały imprez z 

lodami w Serendipity, bo wszyscy przyjaciele byli na obozie albo bawili się w Amagansett. Nigdy nie 

przynosiły   dla   klasy   minitorcików   z   pastelowym   kremem   i   lukrem   z   Magnolii.   Nigdy   nie   miały 

wspaniałej herbatki z przyjaciółkami w hotelu Plaza. Wszystko dlatego, że zdarzyło im się urodzić 

akurat   wtedy,   kiedy   nikt   nie   ma   głowy   do   myślenia   o   kimkolwiek   poza   sobą.   Tak   naprawdę   nie 

jesteśmy obrzydliwymi egoistami, to po prostu... wisi w powietrzu. Ale to nie znaczy, że nie mamy 

wyrzutów sumienia. Serio. Więc oto coś dla was, jubilatki...

Trzy najlepsze sposoby, żeby powiedzieć: „przepraszam, że zapomniałam o twoich urodzinach, kiedy 

obściskiwałam się z moją nieprawdopodobnie przystojną letnią miłością”:

1) Zabierz ją do Barneys i daj jej swoją kartę kredytową na tyle minut, ile kończy lat. Kiedy twoja 

mama dostanie rachunek, oberwiesz, ale po to właśnie ma się przyjaciół.

2) Przeproś, że bardziej wciągnął cię letni romans niż jej rytuał przejścia, i zaproś ją na podwójną 

randkę   z   twoim   przystojniakiem   i   jego   leciutko   zezującym,   ale   niemal   równie   ślicznym   młodszym 

bratem.

3)  Jest   lato,   więc  powinniście  dbać  o  siebie,  to  ważniejsze  niż  zwykle.  Zaszalej  i szarpnij  się  na 

wszystkie zabiegi w salonie Bliss (nie, proszę, tylko nie beznadziejny karnet w stylu ciotki Susie na 

manikiur i pedikiur), żeby twoja najlepsza kumpelka była równie opalona, wydepilowana i zadbana, jak 

ty.

Wasze e - maile

P:

 Droga P!

background image

Martwię się, że może zamieniam się w geja. Wiesz, jak to rozpoznać?

Smutas

O:

 Drogi S!

Garść znaków ostrzegawczych:

1) Mówisz o różnych rzeczach „wyśmienite” i „genialne” oraz w ciągu ostatnich dwudziestu 

czterech godzin użyłeś słowa „szykowny”.

2) Twoją najlepszą przyjaciółką jest przyciężka dziewczyna interesująca się teatrem.

3) Jako dzwonek na komórce masz ustawioną piosenkę Gwen Stefani.

4) Kiedy robi się ciepło, patrzysz raczej na rolkarzy bez koszulek niż dziewczyny opalające się 

topless na Owczej Łączce.

5) Piszesz do autorytetu, bo chcesz, żebym potwierdziła to, co już wiesz, ale nie chcesz się 

przyznać: jesteś gejem. I w porządku!

Kochaj życie. Kochaj chłopców. Kochaj siebie.

P.

P:

 Droga P!

To właściwie nie list, tylko zaproszenie. Planuję zorganizować wielki zlot w domu na wsi, żeby 

uczcić   osiemnastkę   młodszej   siostry.   Więc   jeśli   wybierasz   się   do   Connecticut   albo   masz 

ochotę na przejażdżkę samochodem, koniecznie zajrzyj do przyjaciół, którzy spędzają lato w 

tym wspaniałym stanie. Jeśli należysz do tego grona, to już jesteś na liście gości.

Impreza przy Basenie w Connecticut

O:

 Drogi lpBwC!

Connecticut  leży nieco poza moim zwykłym obszarem imprezowania, ale podejrzewam, że 

dojazd tam to już połowa zabawy - w końcu wyprawa samochodem należy do wspaniałej 

amerykańskiej tradycji. Wiatr we włosach, gorące słońce na drodze i w każdej chwili możesz 

zmienić   kierunek   jazdy   -   te   klimaty   najpiękniej   ujął   Jack   Kerouac   -   W  drodze.  Chociaż, 

szczerze   mówiąc,   z   tej   książki   pamiętam   tylko   mnóstwo   narkotyków   i   mnóstwo 

przypadkowości.   Jak   to   się   mówi,   ruszył   drogą,   brukowaną   żółtą   kostką!   Ale   jeśli   twoja 

impreza ma być tak wielka, jak zapowiadasz, to z radością zobaczę twój Szmaragdowy Gród. 

Czy to zabrzmiało tak dwuznacznie, jak mi się wydaje? Ups. W każdym razie uważaj imprezę 

za ogłoszoną!

P.

P:

 Droga P!

Jestem nieszczęśliwa, bo rodzice mówią, że muszę tego lata pracować. Ale kiedy się nad tym 

zastanowiłam, doszłam do wniosku, że praca nie musi być do bani. Ty masz najfajniejszą 

robotę świata! Tak się zastanawiam, przyjmujesz stażystów?

Błagam, Zatrudnij Mnie!

background image

O:

 Droga BZM!

Dziękuję za miłe słowa. Wierz mi, nie mylisz się - to rzeczywiście najfajniejsza robota świata. 

Ale   prawda   jest   taka,   że   nie   traktuję   tego   jak   pracy,   ale   raczej   jak   służbę   na   rzecz 

społeczeństwa. Coś jak bycie superbohaterką: Bat Girl, Super Girl, Plotkara... Rozumiesz już? 

Niestety na tej stronie jest miejsce tylko dla jednej plotkary. Mimo to życzę powodzenia. Może 

znajdziesz   staż   gdzieś   indziej!   Słyszałam,   że   „Vogue”   szuka   specjalistów   od   ochrony... 

Żartuję.

P.

rachunki, rachunki, rachunki

Ostatni e - mail sprawił, że zaczęłam myśleć o tym, iż dla niektórych nieszczęśników spośród was 

termin „wakacyjna praca” nie jest zjawiskiem znanym tylko z filmów, ale codzienną rzeczywistością. 

Całym   sercem   jestem   przy   was,   serio.   Zresztą   nie   jest   aż   tak   źle.   Oto   kilka   plusów,   o   których 

powinniście pamiętać, kiedy będziecie odbijać kartę:

1) Najłatwiej poznać nowych ludzi w pracy - trafiając na słodkiego współpracownika albo słodkiego 

klienta. {Czy ktoś pamięta, jak D poznał dziewczynę od jogi? Przypomnę wam, że nie na zajęciach w 

szkole Bikram...)

2)   Czy   istnieje   lepszy   sposób,   żeby   docenić   ciężką   pracę   i   poczuć   satysfakcję   z   zarobionych 

pieniędzy? Ha! Nadal mówi się takie głupoty?

3) Słyszałam, że podczas ciężkiej pracy spala się tony kalorii!

BZM, uszy do góry i pracuj ciężko! Na razie tyle, kochani. Pracowita pszczółka musi poprawić makijaż, 

doładować baterie w laptopie i spakować się przed małą przejażdżką samochodem...

Wiecie, że mnie kochacie.

plotkara

background image

D - znowu napalony i niespokojny

- Davey, Humphrey, Bogart, czy jak tam się nazywasz, pospiesz się!

Wszyscy kierownicy w Strandzie potrafili warczeć w ten sam władczy sposób, który 

sprawiał, że Dan prostował się nieco bardziej. Rozejrzał się, ale nie wiedział, skąd padła 

komenda.

- Madame czeka na pisemne zaproszenie?

Phil, łysiejący niespełniony doktorant, uwielbiał zamieniać popołudniową zmianę w 

piekło. Wyjrzał zza starego, zardzewiałego regału.

- Dupek   -   mruknął   Dan,   popychając   skrzypiący   wózek   z   książkami,   które   miały 

wylądować na półkach.

Jesteśmy troszkę przewrażliwieni?

Rozpadające się gumowe kółka piszczały i zgrzytały,  gdy Dan pchał rozklekotany 

wózek długą, wąską alejką obok nieaktualnych przewodników turystycznych. Wziął głęboki 

wdech i zanurzył się w znajomy rytm: wziąć książkę, wyszukać nazwisko autora i odnaleźć 

właściwe   miejsce   na   półce.   To   był   doskonały   sposób,   aby   pozwolić   przemówić 

podświadomości:

Kłujący pocałunek - pali mnie w brodę

chory posmak absyntu w gardle

głęboko w przełyku; spieczone usta

i cios w brzuch

ostry zakręt, za którym wylądowałem w pustce...

Sporych rozmiarów książka ześlizgnęła się z wózka. Pochylił się, żeby ją podnieść i 

przeczytał tytuł:  Wszystko, co chcieliście wiedzieć (no dalej, przyznajcie się) o gejowskim  

seksie Melvina Lloyda i doktora Stephena Furmana.

Szkic   na   błyszczącej   okładce   przedstawiał   dwie   męskie   sylwetki   grzecznie   się 

obejmujące.   Jak   bracia.   Albo   baseballiści   po   meczu.   Coś   absolutnie   normalnego.   Dan 

rozejrzał się, czy nikogo nie ma w pobliżu - nikt nie interesował się przewodnikami po Nowej 

background image

Zelandii z lat siedemdziesiątych - i otworzył książkę, pogwizdując jakby nigdy nic.

Świetne zagranie.

Śliskie   kartki   przesuwały   się   między   jego   palcami.   Oglądał   rysunki   z   dwoma 

muskularnymi mężczyznami w różnych uściskach, z rękoma i językami umieszczonymi w 

najróżniejszych pozycjach. Było tam sporo wyróżnionych punktów, lista rzeczy, które należy 

robić  i   których  robić   nie  wolno.  Przejrzał   książkę   z  bijącym  sercem,  wychwytując   tylko 

fragmenty zdań typu: „Wsuń język” albo „Niektórym pomaga użycie łokci”, albo „Pamiętaj, 

żeby umyć zęby”.

Jeszcze raz sprawdził, czy jest sam, i otworzył książkę na końcu, gdzie grubszy papier 

sugerował tylko jedną rzecz - zdjęcia. I rzeczywiście, były tam w całej barwnej krasie. Dwóch 

mężczyzn uprawiało coś, co w pierwszej chwili wyglądało jak gimnastyka.

Danowi nagle zaschło w gardle. Zatrzasnął książkę i wsunął ją na samo dno stosu. 

Nigdy w życiu tak bardzo nie potrzebował papierosa.

Oddychaj, oddychaj.

Nadal   nieco   drżąc,   Dan   zaciągnął   się   camelem   i   wyszedł   ze   Strandu.   Musiał   się 

przejść,   żeby   oczyścić   umysł   z   obrazów   tych   dwóch   byków   z   szerokimi   karkami   w 

niewyobrażalnych pozycjach. Nie żeby miał coś do gejów, skąd. Są tu, są inni i super. Ale 

istniały pewne rzeczy,  których  ludzie nie  powinni  robić ze  swoimi  ciałami.  Na przykład 

biegać. Ćwiczyć jogi, I... jakkolwiek nazywa się to coś. co właśnie widział na ilustracjach w 

książce.

Joga. Otarł się o nią - był wtedy najbliżej wygięcia ciała w kształt podobny do pozycji, 

którą przybrali tamci dwaj faceci w książce. I nie śpieszył się, żeby wracać do ćwiczeń. Poza 

tym  jedyny powód, dla którego w ogóle zaprzątał sobie głowę jogą, to dziewczyna.  Tak 

zwariował   na   punkcie   Bree,   że   eksperymentował   z   mnóstwem   szalonych   rzeczy:   jogą, 

bieganiem, sokami z ekologicznych owoców. Może to samo dotyczyło Grega? Dan nigdy w 

życiu nie spotkał nikogo, kto kochałby książki tak mocno jak on. Może po prostu wszystko 

mu się pomieszało? Może było tak, jak mówił jego ojciec, i po prostu przeniósł miłość do 

książek na ich przyjaźń?

Aha, jaki ojciec, pseudogej, taki syn.

Przemykając   się   w   tłumie   turystów   na   chodniku,   Dan   zgasił   papierosa   i   głęboko 

wcisnął ręce do kieszeni postrzępionych brązowych sztruksów. Nie jesteś gejem. Obraz Bree, 

nagiej i błyszczącej od potu w przegrzanej sali do ćwiczeń, sprawił, że Danowi nagle zaparło 

dech. Trochę zakręciło mu się w głowie. Co to za uczucie? Wydawało się znajome i zarazem 

obce. I poczuł coś jeszcze - stanął mu. W samym środku dnia na ulicy, jakby był dzieciakiem. 

background image

Spojrzał w dół. Nie mógł powstrzymać uśmiechu. To była najlepsza erekcja w jego życiu! 

Myśli o Bree, jej nagiej skórze, mokrej od potu, kiedy wyginała plecy i kładła dłonie na 

podłodze, sprawiła, że serce zaczęło mu szybciej bić.

Zapalił jeszcze jednego papierosa, żeby uczcić dowód na to, że on, Dan Humphrey, z 

pewnością nie był gejem. Musiał się powstrzymać, żeby nie skakać z radości.

Och, bo to absolutnie nie byłoby gejowskie.

background image

duch przeszłości ze szkoły średniej

- Dziewczyny!   Przyjechały   dziewczyny!   -   wrzasnął   chłopak,   którego   Serena   nie 

rozpoznała.

Zatoczył się na kamiennych schodach, prowadzących z wejścia na podjazd, ściskając 

jeden z antyków  matki, kryształowy kieliszek. Zasalutował nim, kiedy Serena wysiadła z 

astona martina, i oblał stopnie szampanem.

- Stary, to moja siostra.

Erik van der Woodsen odepchnął zataczającego się chłopaka i popędził do Sereny. 

Włożył pogniecioną niebieską koszulę w paski (zostawił rozpięte trzy górne guziki) i spodnie 

khaki, które już strzępiły się na nogawkach. Jasne włosy miał potargane, a wielkie niebieskie 

oczy przekrwione, ale jak zwykle prezentował się bardzo przystojnie.

- Cześć, siostruniu.

- Widzę, że impreza już się zaczęła. - Objęła brata, podekscytowana. - Na wypadek 

gdybyś zapomniał, moje urodziny są dopiero jutro.

- Tylko raz w życiu ma się osiemnastkę. - Złapał ją w ramiona i z łatwością uniósł. - 

Wszystkiego najlepszego w prawie urodziny.

- To dla mnie?

Szeroki uśmiech pojawił się na jej twarzy. W porządku, nie tak sobie wyobrażała 

urodzinową  imprezę,   ale   to  słodkie,  że   jej   brat  pamiętał.   Nawet   jeśli   był   to  tylko   dobry 

pretekst, żeby zabalować.

Za jej plecami Blair i Nate poruszyli się na tylnym siedzeniu. Serena sama chciała 

prowadzić - najlepiej znała drogę, a Blair nie potrafiła jeździć bez automatycznej skrzyni 

biegów. Ale czy musieli  znowu jechać na tylnym  siedzeniu? Oboje?  Kim niby była,  ich 

szoferem?

Najwyraźniej.

- Co u was? - powitał ich Erik.

- Cześć. - Nate skinął głową. - Dobry pomysł z tą imprezą, prawie zapomniałem, że 

jutro masz urodziny - zwrócił się do Sereny.

Blair wzięła przyjaciółkę za ręce.

background image

- Jaki koktajl jest stosowny dla jubilatki?

A jaki nie?

Scena   nad   basenem   przypominała   trochę   dziwaczną   komedię   o   college'u.   Stada 

ewidentnie pijanych facetów w szortach skakały do wody, ochlapując kumpli siedzących w 

pobliżu.   Tłum   kręcił   się   przy   wysokich   przeszklonych   drzwiach,   które   prowadziły   do 

biblioteki... i dobrze zaopatrzonego baru. Było tam niewiele dziewczyn - dwie wyciągały się 

na leżakach przy desce do skoków, trójka rozchichotanych bawiła się w jakąś pijacką grę. W 

każdym miejscu, gdzie się zebrały, zaraz się pojawiali śliniący się na ich widok chłopcy. Ktoś 

podłączył iPoda do stereo van der Woodsenów i powietrze wypełnił uporczywy łomot Arctic 

Monkeys.

- Wreszcie czuję, że zaczęły się wakacje.

Blair wysunęła stopy z białych skórzanych klapków Prady i oparła je o ogrodowy 

stolik z kutego żelaza. Z roztargnieniem zakręciła kostkami lodu w krwawej mary.

- Tak jakby.

Serena   opadła   na   oparcie   niewygodnego   krzesła   i   przyjrzała   się   tłumowi,   który 

rzekomo zebrał się, aby świętować jej urodziny. Chłopaków było więcej od dziewczyn jakieś 

dziesięć milionów razy. Niektórych z nich rozpoznawała - dawni kumple Erika od tenisa, 

współlokatorzy z Brown - ale nie widziała zbyt wielu znajomych twarzy w tym tłumie. Może 

i była gwiazdą przyjęcia, ale zastanawiała się, ilu z nich o tym w ogóle wie.

To jej impreza i jeśli zechce, może się naburmuszyć.

- Cholera.   -   Blair   osuszyła   szklankę.   -   Chyba   chciało   mi   się   pić.   Chcesz   jeszcze 

jednego drinka?

Serena pokręciła głową, O mało nie wylała nietkniętego cosmopolitana.

- Nie, dzięki.

- Zaraz wracam.

Serena patrzyła zza okularów w emaliowanych oprawkach, jak Blair wstaje i idzie do 

baru. Erik stał nad butelkami z alkoholem, które ustawił w linii, jak ołowiane żołnierzyki, na 

rzeźbionym mahoniowym barze. Nate trzymał się z boku, rękoma wciśniętymi głęboko do 

kieszeni podniszczonych szortów khaki. Serena obserwowała, jak Nate udaje, że nie widzi 

Blair przepychającej się przez tłum w jego stronę.

Interesujące.

Obudziła się rano, słysząc chichoty Blair, ale kiedy zapytała, co ją tak rozśmieszyło, 

przyjaciółka   westchnęła   i   powiedziała:   „To   tylko   Natie”.   Natie?   Potem   w   samochodzie 

background image

Serena cały czas zerkała w lusterko, ale za każdym razem Blair po prostu spokojnie gapiła się 

przez okno, ale Nate miał zamknięte oczy. Dlaczego więc czuła się tak,,, dziwnie?

Wzięła kieliszek i wypiła mały łyczek cierpkiego drinka. Wreszcie rozpoznała kogoś 

w tłumie - chłopaka o szerokiej piersi i ciemnych kręconych włosach, który siedział na brzegu 

basenu i moczył w wodzie nogi. W jego brązowych oczach dostrzegła znajomą iskierkę, gdy 

przyglądał się ludziom i bębnił smukłymi palcami w szyjkę butelki z winem. Na pełnych 

ustach   igrał   uśmieszek.   Serena   wiedziała,   że   za   tymi   wargami   kryły   się   dwa   rzędy 

śnieżnobiałych zębów. Potrafiła wyobrazić sobie jego uśmiech i niemal słyszała jego drżący 

głos, gdy szeptał słowa, po których uciekła. Wtedy widziała go po raz ostatni. Dokładnie rok 

temu.

Henry   był   basistą   w   jazzowym   zespole   w   Hanover.   Był   wysoki   i   przystojny, 

uśmiechał się szelmowsko, a ciemne loki wiecznie opadały mu na oczy. Pokój Sereny w 

internacie   znajdował   się   dokładnie   pod   jego   pokojem.   Czasem   późną   nocą   rzucała 

podręcznikiem   w   sufit   i   czekała,   aż   on   w   odpowiedzi   upuści   coś   ciężkiego   na   podłogę. 

Czasem - właściwie to bardzo często - wymykali się na dach, pili whisky i palili cygara. Byli 

dobrymi  przyjaciółmi,  a kiedy skończył się rok szkolny, wylądowali  w Ridgefield - jego 

rodzina mieszkała tu cały rok, a ona spędzała lato. W noc przed jej siedemnastymi urodzinami 

siedzieli   do   późna,   pili,   gadali   i   wylądowali   na   korcie   tenisowym,   gdzie   położyli   się   na 

plecach i czekali na spadające gwiazdy. I koniec końców zaczęli się całować. A potem Henry 

powiedział:   „Kocham   cię”.   Zamiast   coś   odpowiedzieć,   Serena   uciekła   do   domu, 

zarezerwowała bilet do Paryża, do brata, który tam wyjechał, i nigdy więcej nie rozmawiała z 

Henrym. Oczywiście, że go lubiła. Serio. Ale miłości nie da się z niczym pomylić, a wtedy 

mogła kochać tylko jednego chłopca. I być może teraz też...

Serena przechyliła drżącymi rękoma kieliszek i wypiła jego zawartość. Tylko ja mogę 

zafundować sobie załamanie nerwowe przed osiemnastką, pomyślała.

- Cześć. Pamiętasz mnie?

Głos Henry'ego całkiem ją zaskoczył.

- Zastanawiałam się, kiedy podejdziesz się przywitać.

Podciągnęła kolana do piersi i się uśmiechnęła.

- Mógłbym powiedzieć to samo.

Nogi krzesła zazgrzytały o beton, gdy odsunął je. żeby usiąść.

- Świetnie wyglądasz.

- Dzięki. - Uśmiechnęła się nieśmiało, upijając łyk drinka.

Bawiła się nerwowo papierosami, które leżały na stoliku.

background image

Henry przypalił jej gauloise'a - lekko drżały jej ręce - a potem sam poczęstował się 

papierosem.   Serena   wydmuchnęła   obłoczek   dymu,   który   odpłynął,   niesiony   podmuchem 

wiatru.

- Co się właściwie z tobą działo? - Henry się uśmiechnął, zamyślony przyglądał się 

twarzy Sereny. - Tak po prostu... wyjechałaś.

Serena odwróciła wzrok.

- Wysłałem ci kilka e - mali - ciągnął Henry. - Ale nie dostałem żadnej odpowiedzi... 

Kiedy spróbowałem znowu, twoje szkolne konto było już zamknięte.

- Chyba musiałam pobyć chwilę sama, żeby wszystko sobie uporządkować. A potem 

wróciłam do Nowego Jorku. - Złapała pasemko włosów zza ucha i z roztargnieniem zaczęła 

się nim bawić. Uśmiechnęła się smutno. - To długa historia.

Taka,  której  ona sama nie rozumiała,  nie wspominając już o tym,  żeby komuś ją 

opowiedzieć.

Na pewno?

Serena   spojrzała   nad   ramieniem   Henry'ego   na   tłum   gości.   Niektórzy,   półnadzy, 

wyciągali się na słońcu, inni tańczyli, choć niezupełnie zgadzali się z muzyką. Była też Blair, 

sącząca krwawą mary i uśmiechającą się nieśmiało do Nate'a, który trzymał piwo i szczerzył 

głupio zęby. Serena znowu spojrzała na Henry'ego. Zupełnie jakby czas się zapętlił. Blair i 

Nate całkiem zapomnieli o jej istnieniu, a Henry z oddaniem gapił się na nią, jakby nic się nie 

zmieniło.

- To moja urodzinowa impreza, wiesz? - powiedziała w końcu.

- Myślisz, że zapomniałem? - Złapał ją za rękę nieco chropowatymi palcami muzyka. - 

Dlatego przyszedłem. To nasza rocznica.

Serena przełknęła ślinę.

Wszystkiego najlepszego!

background image

za kulisami

- Jesteśmy teraz w ptaszarni, - Vanessa praktycznie wrzeszczała, żeby przekrzyczeć 

ćwierkanie   i   szczebiot   jaskrawo   ubarwionych   ptaków,   które   chaotycznie   latały   po   prze-

szklonym pomieszczeniu.

Oparła wygodnie kamerę i obróciła się, żeby sfilmować całe ogromne, wypełnione 

roślinami pomieszczenie. Ptaki w każdym możliwym odcieniu - od żółtego jak słonecznik, 

przez   błękit   Tiffany'ego   po   szkarłat   krwawej   mary   -   trzepotały   podciętymi   skrzydłami   i 

przeskakiwały z konara na konar w żałosnych próbach lotu, którego nigdy nie doświadczyły.

- Powiedziano   mi,   że   w   tym   właśnie   miejscu   Bailey   Winter   tworzy   większość 

wstępnych   szkiców   -   ciągnęła.   -   Ci,   którzy   znają   jego   prace,   mogą   rozpoznać   kolory   z 

ostatniej kolekcji.

Skierowała   kamerę   na   maleńkiego   ptaszka   ćwierkającego   na   liściu   bananowca   w 

donicy.

Ujęcie było pełne życia. Kolorowe ptaki krążyły pod wysokim sufitem ptaszarni, a 

słońce lało się w dół grubymi snopami. Kompozycja była bez zarzutu, symetryczna, ale pełna 

dynamizmu.   Vanessa   w   myślach   zaczęła   planować   całą   serię   dokumentów   o   procesie 

twórczym różnych artystów. Może zrobiłaby jeden o Danie i uchwyciła jego życie w roli 

pisarza.

I jeden o Kenie Mogulu, żeby zbadać, jak to jest być światowej sławy filmowcem.

I dziwakiem.

Rattanowy stolik ze szklanym blatem zawalony był zabazgranymi kartkami, ołówkami 

i kieliszkami z niedopitym martini. Vanessa podeszła do stanowiska pracy i złapała ostrość na 

nieukończonych szkicach.

- Za kilka miesięcy te szkice zamienią się w szyfon i jedwab. - Vanessa ze wszystkich 

sił starała się przypomnieć sobie nazwy materiałów, którymi rzucała czasem Blair w krótkim 

okresie, gdy mieszkały razem. - Tylko pomyślcie, teraz te pomysły to tylko bazgroły, ale już 

wkrótce będą maszerowały po czerwonym dywanie na rozdaniu Oscarów.

Vanessa poprawiła ostrość, żeby lepiej uchwycić słabe linie rysunków.

- Teraz   widzimy,   jak   przebiega   proces   twórczy   Baileya   Wintera.   Zaczyna   się   od 

background image

czegoś tak  prostego  jak  kolor upierzenia.  Po kilku  szkicach  ołówkiem  i paru martini...  - 

Urwała, bo naprawdę nie miała pojęcia, jak opisać sukienki albo modę i nawet nie wiedziała, 

czy szyfon to rzeczywiście nazwa materiału. Może to jakiś deser? - Jedyna rzecz, której nie 

mogę wam pokazać, to to, co dzieje się w umyśle projektanta. Prawdziwy proces twórczy.

Albo pijacki. Przesunęła kamerę na armię niecałkiem pustych kieliszków po winie.

- O mój Boże.

Vanessa obróciła się, odruchowo chowając kamerę za plecy.

Ups.

- Co ty tu robisz? - Bailey zatrzasnął za sobą szklane drzwi, żeby cenne ptaki nie 

uciekły   do   ogrodu.   -   Vanesso,   Vanesso   -   zacmokał.   -   Do   ptaszarni   nikomu   nie   wolno 

wchodzić.   Tutaj   przychodzę,   żeby   pomyśleć   i   znaleźć   inspirację!   Zakłócisz   równowagę 

twórczej energii samą swoją obecnością!

No jasne! Równowaga energii!

- Proszę, kochana, cofnij się trochę. Tylko nie rysunki. Nikt nie może ich zobaczyć, 

dopóki nie skończę wstępnych szkiców.

- Przepraszam.   -   Vanessa   niezgrabnie   wycofywała   się,   próbując   udawać   skruchę. 

Nakrapiana na błękitno papuga zaskrzeczała głośno tuż koło jej ucha. - Po prostu próbowałam 

się rozgościć. No wiesz, tak jak zasugerowałeś.

- Cóż, jest różnica między byciem gościem a zwykłym intruzem. - Bailey zmarszczył 

brwi i przycisnął papiery do piersi, zasłaniajcie je przed Vanessą. - Możesz poruszać się po 

całej posiadłości z wyjątkiem ptaszarni. To święta przestrzeń, kochana. Jestem duchowo nagi, 

kiedy przekraczam ten próg.

Hm, dopóki nie jest nagi dosłownie...

- Będę o tym pamiętać - obiecała mu Vanessa. Cofała się powoli, nadal chowając za 

plecami kamerę.

- Tak, tak, wiem, że będziesz. - Bailey odłożył papiery z powrotem na stolik, ale 

zasłaniał je wyciągniętymi pulchnymi rękami. - Wybaczam.

- Dobra, wobec tego pójdę już. - Vanessa odwróciła się szybko, żeby czmychnąć z 

ptaszarni.

- Och! - Pisk Baileya spłoszył ptaki.

Setki przerażonych ptaków wzbiło się ku sufitowi tak daleko, jak mogły je unieść 

przycięte skrzydła.

- Tak? - zapytała Vanessa, nadal niezręcznie próbując zasłonić kamerę.

- Czy to jest... kamera?!

background image

Błyskotliwe spostrzeżenie.

- Bailey, pozwól, że wyjaśnię. - Vanessa zaczerwieniła się. - Miałam nadzieję... to 

znaczy, byłam tylko zainteresowana... potrzebowałam, no wiesz, chciałam udokumentować 

proces twórczy, ideę stojącą za pomysłami. To znaczy, całą historię stojącą za...

Bailey skoczył na równe nogi. Stał, trzęsąc się i gapiąc na Vanessę.

- Powiedz mi tylko jedno. Muszę wiedzieć... Więc ty? Nie, nie mogłaś. Przecież nie 

mogłaś tutaj filmować, prawda?

- Ehm, nie...

Próbuj dalej.

- Te szkice są ściśle tajne! O mój Boże. Wielkie niebiosa. Wiesz, co by się stało, 

gdyby ktoś je zobaczył? Są ludzie, którzy zapłaciliby... nie wiem ile, ale bardzo dużo za to. 

żeby zerknąć, ledwo rzucić okiem na to, co planuję na nadchodzące sezony. Po prostu nie 

mogę ryzykować konkurencji. - Wyglądał tak, jakby miał zemdleć. - O mój...

- Bailey, obiecuję, nie zamierzałam sprzedać twoich sekretów ani nic takiego. Jestem 

filmowcem, wiesz, i uznałam, że to doskonały materiał na dokument. - Vanessa uśmiechnęła 

się do niego z nadzieją. Na ramieniu projektanta wylądowała cytrynowa ara, ale ją spędził. - 

Może powinnam już iść...

Vanessa nagle się przestraszyła, że Bailey mógłby zażądać, aby oddala mu wszystko, 

co nakręciła przez ostatnie dni.

- Tak, marsz do pokoju. - Projektant był bliski płaczu. - Potrzebuję chwili, żeby zebrać 

myśli. Przy kolacji porozmawiamy, co zrobimy z twoim wybrykiem.

- Jasne. - Vanessa zmarszczyła brwi.

Naprawdę odsyłał ją do pokoju? Coś takiego nie przydarzyło jej się od... właściwie to 

nigdy.  Nikt nigdy nie odesłał Vanessy Abrams do pokoju! Oczywiście pójdzie do siebie. 

Pójdzie i się spakuje. Film filmem, ale miała już po dziurki w nosie Hamptons i absurdów 

Baileya. A co do kolacji, cóż, jeśli wszystko pójdzie dobrze, o tej porze będzie już bezpiecz-

nie siedziała w pociągu jadącym do miasta i jedynego miejsca, gdzie czuła się jak w domu - 

mieszkania Dana Humphreya.

Tam dom twój, gdzie serce twoje!

background image

te dwa krótkie słowa

- Jeszcze jednego?

Blair pokręciła głową i wskazała na uszy, żeby dać do zrozumienia, że nie słyszy 

Nate'a   przez   hałas.   Impreza,   w   miarę   jak   mijał   dzień,   coraz   bardziej   się   rozkręcała. 

Popołudniowe słońce nadal wisiało wysoko, ale goście byli napaleni, głodni i pijani. Erik 

pomyślał i rozpalił wielkiego grilla. Posłał nielicznych, względnie trzeźwych gości do sklepu 

po jedzenie. W powietrzu unosił się charakterystyczny, letni zapach grilla. Blair aż zakręciło 

się od tego w głowie.

A może od czterech krwawych mary?

Nate pochylił się i szepnął jej do ucha.

- Powiedziałem, że idę po drinka? Masz na coś ochotę? Jego gorący oddech łaskotał ją 

w szyję. Zamknęła oczy, żeby pokój przestał wokół niej wirować.

- Poproszę szklankę wody.

- Spoko.

Nate wziął ją za rękę i poprowadził do biblioteki. Posadził na zniszczonej sofie z 

brązowego zamszu, a sam ruszył do kuchni.

Blair ziewnęła. Długa jazda samochodem zawsze ją usypiała, a ostatniej nocy nie 

wypoczęła za bardzo, chociaż przeleżeli w łóżku prawie dwadzieścia cztery godziny.  Jak 

mogła spać, kiedy tuż koto niej oddychał Nate? Za każdym razem, kiedy chciała się obrócić i 

poprawić  poduszki,   nie  mogła,  bo  to oznaczało,  że  puściłaby jego  rękę.  Zamknęła   oczy, 

myśląc o tym.

- Ej, cześć, śpiąca królewno.

Blair poczuła delikatny pocałunek na czole. Uśmiechnęła  się, nie otwierając oczu, 

Miała wrażenie, że minęła wieczność, odkąd czuła te usta na twarzy. Ale kiedy w końcu 

uniosła ciężkie powieki, aż ją zatkało. To nie był Nate, tylko Erik. Pochylał się nad nią z 

szerokim uśmiechem. Przystojny książę, ale nie ten, co trzeba.

Zbyt wielu książąt, za mało czasu...

- Cześć, Erik.

Blair złapała poduszkę i przycisnęła ją do piersi. Wyglądał całkiem jak Serena, tyle że 

background image

był chłopakiem. Począwszy od blond włosów, a skończywszy na spokojnej aurze, która go 

otaczała. Przy nim czuło się, że wszystko jest w absolutnym porządku. Sposób, w jaki trzymał 

szerokie ramiona, zdradzał, że jest zapalonym tenisistą. Kiedy się uśmiechał, robiły mu się w 

kącikach niemal granatowych oczu takie same maleńkie, zabawne zmarszczki, co siostrze. 

Minęło chyba milion lat, odkąd coś kombinował z Blair.

Tak, miała to już za sobą.

- Posuń się. - Erik klapnął obok niej i wyciągnął ręce na oparciu. Westchnął głęboko. - 

Impreza wymknęła się spod kontroli i nawet nie mogłem z kimkolwiek pogadać.

- To znaczy, że impreza jest udana - odparła sennie Blair.

Zerknęła   w   otwarte   drzwi,   szukając   wzrokiem   Nate'a,   ale   zniknął   w   tłumie 

imprezowiczów czekających przy barze na dolewkę.

- Kurczę, nie widziałem cię od... Czy ja wiem? Chyba od wyjazdu do Sun Valley?

Blair zauważyła, że język mu się plącze. Ululał się jeszcze bardziej niż ona.

- Chyba   tak   -   odparła   z   roztargnieniem,   chociaż   widzieli   się   w   przelocie   na 

zakończeniu roku w Constance Billard raptem parę tygodni temu.

Nie warto było o tym wspominać. Właściwie to wolała zakończyć tę rozmowę niż ją 

przedłużać. Proszę, jak się wszystko zmienia.

- Wyglądasz przepięknie. - Pogładził opaloną ręką włosy Blair i posłał jej nieco pijany 

i dwuznaczny uśmiech.

- Twoja woda. - Nate pojawił  się dosłownie znikąd i podał Blair lodowato zimne 

pellegrino.

- Co u ciebie? - wybełkotał Erik, opierając się o Blair. - Dobrze się bawisz?

- Pewnie, ale ludzie chyba zgłodnieli. Paru gości wróciło z zakupami, ale nie wiedzą, 

jak włączyć grilla.

- Stary, ja tu jestem mistrzem od grilla, - Erik wstał i ziewnął, wyciągając ręce. - Blair, 

znajdziesz mnie później?

Poklepał Nate'a po ramieniu i zniknął w tłumie za drzwiami.

- Dzięki. - Blair upiła duży łyk zimnej wody. Nate wyszczerzył zęby.

- Był zalany, miałem wrażenie, że trzeba cię ratować.

Zawsze będziesz mnie ratował? Prawie wypowiedziała tę myśl na glos. To była linijka 

ze Śniadania u Freda. Czytała tekst z Sereną tyle razy, że nauczyła się całego scenariusza na 

pamięć. W filmie, który był jej życiem, Nate to wspaniały główny bohater, który zawsze się 

pojawia i ją ratuje.

Nate   usiadł   na   wygrzanej   przez   Erika   sofie,   pogrzebał   w   kieszeniach,   szukając 

background image

zapalniczki, i zaczął się nią bezmyślnie bawić. Zmrużył ztocistozielone oczy w skupieniu. 

Blair wiedziała, że to oznacza albo głębokie zamyślenie, albo odlot po marihuanie. W końcu 

podniósł wzrok i spojrzał jej w oczy. Blair aż dech zaparło.

- Myślisz, że moglibyśmy pójść na górę... i...

- Na górę?

Znów napiła się wody. Była z Nate'em milion razy, rozmawiała z nim milion razy, 

całowała się z nim milion razy. Nie było w tym nic nowego, a jednak czuła się zupełnie 

inaczej.

- Aha   -   mruknął.   Nerwowo   bawił   się   zapalniczką.   -   Moglibyśmy   iść   na   górę   i... 

porozmawiać?

- Porozmawiać - powtórzyła.

Zmieniła się piosenka: z Ciup Your Hands Say Yeoh na Hey Ya. Chociaż to był stary 

kawałek, podłoga zadrżała, gdy wszyscy zaczęli tańczyć w salonie.

- Ja tylko... - zaczai, znowu pstrykając zapalniczką. - Ja...

Blair wstała i złapała Nate'a za rękę. Ściągnęła go z sofy. Chciała w spokoju posłuchać 

tego, co chciał jej powiedzieć. Wyciągnęła Nate'a z biblioteki i poprowadziła przez tłum w 

salonie, cały czas trzymając za rękę, żeby go nie zgubić. Minęła Serenę na dole schodów, ale 

nie   odezwała   się   nawet   słowem.   Nate   nagle   zatrzymał   się   w   połowie   szerokiej,   wypo-

lerowanej, mahoniowej klatki schodowej.

- Co się stało? - zapytała, odwracając się.

- Ja... muszę ci coś powiedzieć - wyjąkał.

- Na górze - ponagliła go, ciągnąc za rękę.

Nie   ruszył   się,   więc   znowu   się   odwróciła.   Spojrzała   na   niego   w   dół   z   wyższego 

schodka. Teraz byli niemal takiego samego wzrostu.

- Po prostu... - jąkał się. Spojrzał jej w oczy. - Kocham cię - szepnął w końcu.

Nareszcie.

background image

poczekaj do północy

- Kocham cię.

To bez wątpienia był głos Nate'a. Usłyszała go wyraźnie, mimo krzyków kręcącej się 

w kółko hipiski, która wymachiwała rękoma do Hey Ya i uderzyła Serenę w twarz długimi, 

pachnącymi olejkiem dredami.

Kochał Blair.

Serena nigdy by nie zgadła, że Nate Archibald tak dobrze zna swoje uczucia. Mimo to 

wiedziała, że powiedział prawdę. On rzeczywiście kochał Blair. Widziała te znaczące spojrze-

nia, które rzucali sobie nawzajem, odkąd uciekły z posiadłości Baileya Wintera. A sposób, w 

jaki Blair wcisnęła się między nich wczoraj na łóżku, był oczywisty. Poczuła, jak zaciska jej 

się żołądek - zupełnie jak wtedy, kiedy droga znika spod kół samochodu szybciej, niż się 

spodziewałaś. To były jej urodziny - no, prawie - i jej przyjęcie. Więc to jej należało się 

trochę ciepła i czułości, prawda?

Zawahała się. Przysiadła między wytapetowaną ścianą i wielkim, stojącym zegarem, 

skąd miała doskonały widok na wszystko, co się działo w domu.

Bawimy się w szpiegowanie?

Wyjrzała zza zegara na Nate'a i Blair na schodach. Patrzyli sobie w oczy. Ich palce 

splotły się i oboje zniknęli na górze. Poszli do sypialni rodziców. Serena zaniknęła oczy i 

przepchnęła się przez tłum do baru. Zawsze miała whisky, Henry'ego i cygara. Niekoniecznie 

w tej kolejności.

- Jesteś.

Serena zatoczyła się lekko, ale mocno ściskała kryształową szklaneczkę wypełnioną - 

ponownie - whisky ojca, którą schowała przed resztą gości. To były jej urodziny i jej dom, 

dlaczego nie miałaby zachować dla siebie najlepszej rzeczy?

- Serena.

Znajomy   glos   Henry'ego   zabrzmiał   wśród   nocy.  Już  sama   świadomość,   że   jest   w 

pobliżu, była miła. Był taki przystojny i pewnie nadal ją kochał...

A może po prostu ona trochę się wstawiła?

background image

Komuś udało się rozpalić ognisko w ogrodzie na tyłach domu. Henry i trójka facetów, 

których Serena nie znała, skupili się wokół ognia, ogrzewając się - wieczór był zaskakująco 

chłodny. Nie licząc migoczących  płomieni i gwiazd nad głową, noc była ciemna. To był 

znajomy,   przyjemny   mrok.   Serena   spędziła   tu   tyle   letnich   nocy.   Na   przykład   tę,   kiedy 

porzuciła Henry'ego.

- Szukałam cię.

Usadowiła się obok niego na jednej z niskich, kamiennych ławek, które otaczały dół 

na ognisko. Miała na sobie stare, obcięte dżinsy Seven. Henry nadal siedział w kąpielówkach. 

Ich nogi i kolana niemal się dotykały.

- Znalazłaś mnie.

Przypalił następnego papierosa od malutkiego niedopałka.

- To   twoje   urodzinowe   przyjęcie,   tak?   -   zapytał   jeden   z   pozostałych   chłopaków. 

Serena przypomniała  sobie, że to chłopak z pierwszego roku, który mieszka  razem z jej 

bratem, ale nie pamiętała jego imienia.

- Moje urodziny są jutro. - Serena zerknęła na zegarek od Chanel. - Właściwe to za 

dziewięćdziesiąt siedem minut. W dzień rewolucji francuskiej.

Vive la France! - Henry wzniósł butelkę tequili Corzo i stuknął się z jej kieliszkiem.

Vive la France! - Serena opróżniła szklaneczkę jednym haustem. - Tęskniłam za tobą 

- dodała, chociaż to nie do końca była prawda.

Kiedy tylko wróciła do miasta, zapomniała o Henrym.

- Ja za tobą też. - Henry otworzył butelkę, dolał im do szklanek i podał butelkę na 

lewo. - Urządźmy sobie prywatne przedurodzinowe przyjęcie.

Serena spojrzała w górę na migoczące gwiazdy. Otoczenie przypominało jej sytuację 

sprzed roku, a nawet sprzed dwóch lat, kiedy wszystko wyglądało całkiem inaczej, a zarazem 

zupełnie tak samo. Odwróciła się i napotkała wzrok Henry'ego. Chciała, żeby znowu odwrócił 

jej uwagę. Potrzebowała tego, żeby zapomnieć o tym, co pewnie teraz działo się w łóżku jej 

rodziców.

- A co się stanie o północy? - zapytała. Wąchała niepewnie tequilę.

- O północy? - Henry stuknął się z nią szklaneczką i wypił drinka. - Wtedy dostaniesz 

swój prezent.

O ile Serena wcześniej nie zaśnie.

background image

zanosi się na miłość

- Wygodnie   wam,   chłopcy?   -   Rufus   wsunął   rozczochraną   głowę   do   salonu.   -   Nie 

trzeba wam niczego? Mam w mikserze pesto z migdałów i soczewicy.

- Nie, panie Humphrey, i tak jest pan zbyt uprzejmy! - Greg grzecznie się uśmiechnął i 

odwrócił do Dana. - Twój ojciec to odlot.

Dan wziął głęboki wdech i pilotem podkręcił głos w zniszczonym, starym telewizorze 

Humphreyów, w którym oglądali program o bitnikach. Chociaż zupełnie o tym nie pamiętał, 

najwyraźniej po pijanemu zaprosił Grega na wspólne oglądanie.

Kto wie, co jeszcze zaproponował mu po pijaku?

- Yhm. - Dan bezmyślnie wsunął do ust garść prażonej kukurydzy,  żeby tylko coś 

zrobić z rękoma. - Dzięki za popcorn.

- Nie ma sprawy. - Greg sięgnął do plastikowej miski, muskając palcami dłoń Dana. - 

Wspomniałeś, że ojciec nie gotuje najlepiej, więc uznałem, że warto coś przynieść.

Wspomniałem?

- Hm, no to świetnie.

Dan zachichotał nerwowo. Zauważył, że ojciec postawił dziwaczny wazon w kształcie 

penisa na półce wyładowanej  książkami.  Na ścianach w zaniedbanym  salonie wyjątkowo 

mocno malowały się zacieki.

In vino veritas - zaśmiał się Greg.

Dan rozpoznał łaciński aforyzm - ludzie częściej mówią to, co myślą, gdy są pijani. 

„W winie kryje  się prawda” - tata zawsze to powtarzał  przed opróżnieniem całej butelki 

merlota.

- Stary, popatrz na Kerouaca. On jest... elektryzujący - zauważył Greg.

Dan   przyjrzał   się   słynnemu   pisarzowi   na   migoczącym   ekranie.   Rzeczywiście   był 

elektryzujący. Niemal... przystojny. Czy trzeba być gejem, żeby tak myśleć? Poczuł kłucie w 

żołądku. Było w tej scenie coś niepokojąco znajomego. Oto siedzi na sofie, obok czuje ciepło 

i  ciężar  innego  ciała,  w  telewizji  puszczają  dokument  o  znanej  postaci.  Co  mu   to  przy-

pominało?

A może raczej kogo?

background image

Dan mógł czasami być bezmyślny, ale teraz wiedział, do czego to zmierza. Światła 

przygaszone, w telewizorze historie o jakichś ubawionych, nieodpowiedzialnych, wyjętych 

spod prawa pisarzach, ciepły wieczór i wygodna sofa. To się mogło skończyć tylko w jeden 

sposób. Całowaniem.

Po raz kolejny, ściśle rzecz ujmując.

- Nie widzę za dobrze, a ty? - Dan sięgnął w lewo i włączył obtłuczoną, ceramiczną 

lampkę, żeby w pokoju zrobiło się trochę mniej romantycznie.

- Teraz lepiej widzę ciebie, - Greg nieśmiało uśmiechnął się do kumpla.

- Jasne.   -  Dan   zdjął   z   kolan   wielką   plastikową   miskę   i   ustawił   ją   między   sobą   a 

Gregiem. - Będzie wygodniej sięgać - wyjaśnił.

Poklepał się niespokojnie po kieszeniach. Marzył o papierosie... ale chyba nie ośmieli 

się   zaryzykować.   Był   przekonany,   że   nie   ma   niczego   bardziej   seksownego   od   palenia: 

płomyk, gdy pocierasz zapałkę, leniwe wydmuchnięcie dymu. Nie chciał przesłać Gregowi 

niewłaściwego komunikatu.

Aha, bo wszyscy kochamy oddech palacza. Właśnie, że nie!

Na kilka minut zapadło milczenie. Dan próbował skupić się na telewizji, ale kątem 

oka obserwował każdy ruch Grega. Chłopak cały czas gładził obcięte na jeża blond włosy i 

przygryzał lekko spierzchniętą dolną wargę.

- Nie podoba ci się film?

Greg złapał spojrzenie Dana. Sięgnął po pilota i ściszył dźwięk tak, że stał się jedynie 

nastrojowym szmerem w tle.

- Nie, nie, to nie to - wyjąkał Dan. - Ja tylko... zastanawiam się, co powinniśmy zrobić 

na naszym następnym spotkaniu.

- Powinniśmy   zająć   się   bitnikami.   -   Greg   ułożył   stopy   na   sofie   i   oparł   brodę   na 

kolanach. Miał na policzkach jasny, miękki zarost, - Moglibyśmy nawet puścić ten film... to 

znaczy, jeślibyś chciał.

Dan spojrzał na czarno - biały materiał z parą poetów bez koszul, pijących piwo z 

butelek i palących papierosy. Pokiwał żałośnie głową. Nie ma co walczyć z przeznaczeniem, 

prawda? Teraz na pewno był gejem - gdziekolwiek spojrzał, wszechświat dawał mu znaki, 

żeby się z tym pogodził. Więc dlaczego nie potrafił po prostu objąć Grega i wtulić twarzy w 

jego szyję? Nie wyglądało to źle, ale też nie wydawało się dobre.

- Kerouac! Chryste, lepiej już być nie może, co?

Rufus wszedł do salonu całkiem niezauważony. Stał za sofą, dysząc nad ich głowami.

Bogu dzięki za wścibskich ojców.

background image

Pochylił się i mruknął Danowi do ucha:

- Mówię   ci,   to   były   inne   czasy.   Gardziliśmy   regułami   i   ścisłymi   definicjami 

społeczeństwa. Po prostu... byliśmy. Wiesz, co mam na myśli?

- To brzmi niesamowicie - zgodził się Greg i przysunął bliżej Dana.

Pachniał popcornem i proszkiem do prania. Smakowicie. W niegejowskim rozumieniu 

tego słowa.

- Tato! Siadaj z nami! - Dan szarpnął się i złapał oparcie sofy, jakby to było koło 

ratunkowe. Chwycił miskę prażonej kukurydzy i poklepał puste miejsce na sofie. - Znajdzie 

się mnóstwo miejsca dla jeszcze jednej osoby!

- Serio?! - wykrzyknął Rufus.

A potem zaskakująco zręcznie, jak na dużego faceta, przeskoczył nad oparciem sofy i 

wylądował dokładnie między chłopcami.

- Z przyjemnością!

Dan odetchnął. Pierwszy raz w życiu tak się ucieszył na widok ojca.

- Aha, pogadaj z nami. Może opowiedziałbyś nam parę historii ze starych, dobrych 

czasów?

Rufus podejrzliwie przyjrzał się synowi. Mężczyzna miał na sobie neonowozielony 

top,   opinający   się   ciasno   na   brzuchu   i   wpuszczony   w   granatowe   spodenki   gimnastyczne 

Dana.

- Chcecie posłuchać moich historii?

- Pewnie. - Dan ochoczo pokiwał głową. - Greg na pewno też!

- Jasne. - Chłopak uprzejmie przytaknął.

- Dobra, opowiedz nam wszystko.

Dan   się   uśmiechnął.   Historie   ojca   zawsze   ciągną   się   w   nieskończoność   i   są 

nonsensowne. Na pewno nie ma w nich za grosz romantyzmu.

background image

w drogę

- Więc.

Blair westchnęła seksownie. Głos miała chrapliwy i niski. Straciła rachubę, ile koktajli 

wypiła, ale teraz była całkiem trzeźwa. „Kocham cię. Kocham cię”. On ją kochał. Oparła się o 

bladożółte poduszki na łóżku w cichej sypialni van der Woodsenów. Szmer klimatyzatora 

łagodził dudnienie muzyki i okrzyki pijanych imprezowiczów.

- Więc.

Nate   stał   w   nogach   łóżka,   uśmiechając   się   do   niej   szeroko.   Policzki   miał 

zarumienione, oczy mu błyszczały. Przeniósł ciężar z nogi na nogę. Bardziej wyglądał jak 

ktoś, kto czeka w kolejce do łazienki, niż zamierza rzucić się na dziewczynę.

Blair poklepała miękką kołdrę obok siebie.

- Chodź tutaj - powiedziała ze znaczącym uśmiechem.

Tak jest, proszę pani.

Zrzucił   szaroniebieskie   tenisówki   i   skoczył   na   łóżko.   Podskoczył   na   próbę,   żeby 

przekonać się, czy sufit jest dość wysoko, żeby podskakiwać na łóżku, nie uderzając się w 

głowę. A potem zaczął skakać jak szalony.

- Przestań! Przestań! - wrzasnęła.

Wstała,   wzięła   Nate’a   za   ręce   i   zaczęli   skakać   razem   jak   dwoje   stukniętych, 

przerośniętych dzieciaków.

Nagle Nate zatrzymał się i spoważniał.

- Więc, hm, to coś znaczy?

Blair nadal trzymała go za ręce, kołysząc nimi na boki.

- Coś znaczy? Że niby znowu jesteśmy razem?

Nate wzruszył ramionami.

- Yhm.

Blair znowu się zaczerwieniła, tym razem mocniej.

- Lepiej żeby tak było, bo ja też cię kocham.

Nate wyszczerzył zęby, zrobił krok w jej stronę i otarł się brodą o jej czoło. Blair 

odchyliła twarz. Jego zielone oczy ze złotymi cętkami zabłysły. A potem ją pocałował.

background image

Jakby już nic więcej nie mieli sobie do powiedzenia.

background image

tematy    ◄    wstecz    dalej    ►    wyślij pytanie    odpowiedź

Wszystkie  nazwy   miejsc,   imiona   i   nazwisko   oraz   wydarzenia   zostały   zmienione   lub   skrócone,   po   to   by   nie 

ucierpieli niewinni. Czyli ja.

hej, ludzie!

Czy los nie płata nam figli? Myślisz, że panujesz nad sytuacją, że kierujesz swoim życiem, ale tak 

naprawdę jesteś  zdany  na łaskę  wszechświata. W końcu wszyscy  czytamy  horoskopy, prawda?  I 

wiemy, że istnieją ludzie, którzy po prostu są ze sobą... powiązani. To nie zawsze ma sens, ale nie ma 

po co z tym walczyć. Z radością donoszę o dwóch rannych ptaszkach: B wymyka się z sypialni van 

der   Woodsenów   po   butelkę   wody,   ubrana   w   oliwkowe   polo  N  (i   nic   więcej).   To   przeznaczenie. 

Przyzwyczajmy się do tego.

Zaczynają napływać poimprezowe e - maile i wygląda na to, że ta balanga była równie znaczącym 

wydarzeniem, co Costume Institute Gala. Minus suknie, a właściwe minus wszelkie stroje. Wszyscy 

mówią o jubilatce i chłopcu, który najwyraźniej był jej urodzinowym prezentem... Tak więc, drodzy 

czytelnicy, zapraszam do sondy.

Wpadasz na dawną sympatię. Co robisz?

a) Zaczynasz mówić z rosyjskim akcentem i łapiesz za wódkę.

b) Całujesz  się z najbliższą  w miarę  atrakcyjną osobą  - nic  tak  nie  wzbudza zazdrości  jak  nowa 

przygoda.

c) Wspominasz stare czasy... a potem chwalisz się wszystkimi nowo poznanymi sztuczkami.

d) Dzwonisz do S z prośbą o radę - ona już to wszystko przerobiła!

Zgadza się! Wygląda na to, że nie tylko B i N znowu są razem. S tkwiła u boku starego przyjaciela, H. 

A może więcej niż przyjaciela Widziano go, jak niósł ją do sypialni tuż przed świtem. Och. Jakie to 

słodkie! A teraz dostarczcie mi trochę brudów. Kim on jest i o co w tym chodzi? Umieram z ciekawości 

i wiem, że wy też!

Wasze e - maile

background image

P:

 Droga P!

W  odpowiedzi  na  twój   alarm   o  zaginięciu:  widziałem  opisany   wóz,  kiedy   rano   wyszedłem 

pobiegać. Stał zaparkowany na wysypanym białym żwirem podjeździe i wygląda na to, że 

spali w nim jacyś ludzie! Fuj!

5Kilosów

O:

 Drogi 5Kilosów!

Gratuluję porannej dyscypliny i dzięki za świeże nowinki, Ale jak zwykle  wyprzedzam was 

wszystkich.   Podróżująca   trójka   została   już   zlokalizowana   i   teraz   uważnie   obserwuję,   co 

wydarzy się dalej. Miejmy nadzieję, że twoje śpiące królewny obudzą się, nim wrócą nasi 

przyjaciele!

P.

mała przyjacielska rada

Jako   mieszkańcy   miasta   przyzwyczailiśmy   się   do   budzenia   się   we   własnych   łóżkach.   Można 

imprezować   całą   noc   w   dowolnym   miejscu,   ale   taksówka   zawsze   czeka,   żeby   zabrać   cię   do 

apartamentu. Na prowincji jest trochę inaczej.

Wszyscy po prostu... śpią na miejscu. Wiem, wiem. To brzmi obrzydliwie - obudzić się w obcym domu, 

i to prawdopodobnie z jakimś obcym gościem śliniącym ci się na spódnicę. W dodatku może być 

niezręcznie, zobaczyć wszystkich w bezlitosnym świetle dnia, bez zbawiennego działania alkoholu. 

Ale jestem we wspaniałomyślnym nastroju (zapytajcie lepiej, kiedy w nim nie jestem!), więc oto kilka 

rad:

pięć rad o piątej rano:

1) Domy na wsi mają najładniejsze łazienki. Zrób sobie miłą kąpiel i, jeśli chcesz, zaproś przyjaciela. 

Pod prysznicem znajdzie się miejsce dla dwojga - podziel się, okaż serce!

2) Ciuchy są w paskudnym stanie? Więc nie wahaj się i pożycz coś od gospodarza. Ale jeśli bierzesz 

coś z bielizny, zatrzymaj to. To będzie nasz sekret.

3) Boli cię głowa? Zbierz resztki szampana do koktajlu z sokiem pomarańczowym i dolej trochę likieru 

kawowego do filiżanki espresso. Być może impreza zacznie się na nowo.

4) Skorzystaj z kosmetyków pani domu. Mamy zawsze mają najlepszy krem pod oczy.

5) Żadnej poprawy? Sprawdź, czy gdzieś nie leżą proszki przeciwbólowe. Ej, kac to poważna sprawa!

background image

Dobra, dzieciaki, czas, żebym zastosowała się do własnych rad, a potem skoczyła do basenu. Do 

czyjego? Och, chcielibyście wiedzieć, co?

Wiecie, że mnie kochacie.

plotkara

background image

urodzinowa melancholia

- Wszystkiego najlepszego - szepnęła do siebie Serena.

Glos miała zachrypnięty i piskliwy. Wyszła z wymiętoszonego łóżka z baldachimem i 

ziewnęła żałośnie. Przez całą noc na wpół drzemała, na wpół czuwała. Nie mogła zasnąć, gdy 

obok niej zwinął się Henry. Cały czas słyszała w głowie głos Nate'a: „Kochani cię. Kocham 

cię. Kocham cię”.

Wsunęła   stopy   do   jaskraworóżowych,   gumowych   klapek   i,   głośno   uderzając 

podeszwami, wyszła z sypialni. Nie było powodu, żeby uciekać na paluszkach, Henry tak 

chrapał, że nie obudziłby się nawet, gdyby zaczęła ćwiczyć aerobik.

W korytarzu panowała cisza. Blade, poranne słońce wpadało przez ogromne okna. 

Zatrzymała   się   na   chwilę   przy   jednym,   przyglądając   się   ogrodowi:   zielona   przestrzeń 

trawnika, spokojny blask basenu, czyste błękitne niebo bez jednej chmurki. Zapowiadał się 

kolejny   cudowny   dzień,   ale   z   jakiegoś   powodu   wspaniała   pogoda   jeszcze   bardziej   ją 

przygnębiała.

Kto by pomyślał, że Serena ma skłonność do dramatyzowania?

Objęła   nagie   ramiona   i   zaczęła   schodzić   głównymi   schodami   do   wyłożonego 

marmurem   przedpokoju.   Przyglądała   się   zniszczeniom   po   imprezie.   Kieliszki   z   lepkimi 

resztkami koktajli stały na stoliku przy wejściu. Na podłodze poniewierały się niedopałki, na 

stoliku do kawy walały się papierowe talerzyki z niedojedzonymi hamburgerami. Ruszyła do 

salonu i rozejrzała się po śpiących, rozkładających się na skórzanych sofach imprezowiczach i 

pustych butelkach leżących obok nich.

Miała nadzieję, że pokojówka dzisiaj przyjdzie!

Przyjrzała się twarzom śpiących. Byli tacy spokojni, jeszcze nieświadomi potwornego 

kaca, który pojawi się, gdy tylko otworzą oczy. Wszyscy wyglądali tak słodko i niewinnie. 

Raptem   parę   godzin   temu   zaśpiewali   jej   chórem  Sto   lat.  Udawała,   że   nie   zauważa,   jak 

mamrotali w części, gdzie powinni wymienić jej imię. Poza Erikiem i Henrym jedyne osoby 

na imprezie, które wiedziały, jak jej na imię, były zbyt zajęte na górze, aby przyłączyć się do 

śpiewu.

Znalazła w kuchni czysty kieliszek, nalała do niego zimnej wody i wypiła łapczywie, 

background image

aby zmyć z ust poimprezowy posmak.

Pychota.

Wskoczyła   na   blat.   Chwilę   tam   siedziała,   czuła   się   jak   ostatnia   żywa   osoba   po 

nuklearnym   wybuchu   albo   innym   kataklizmie.   Cisza   pomogła   jej   uporządkować   myśli. 

Dzisiaj były jej osiemnaste urodziny, ale nie myślała o tym, co ją czeka. Po raz pierwszy od 

bardzo, bardzo dawna, potrafiła myśleć tylko o przeszłości.

Wszyscy zawsze zakładali, że jest radosna i beztroska, bo tak się zachowywała. Ale 

prawdę mówiąc, to była tylko gra. Przynajmniej chwilami. W końcu nawet ona wyglądała 

beznadziejnie, gdy dużo płakała. A w tamtych czasach w Hanover naprawdę dużo płakała.

Zeskoczyła z blatu i pobiegła z powrotem do biblioteki. Otworzyła kilka szufladek w 

ciężkim,   drewnianym   biurku   ojca,   aż   w   końcu   znalazła   papeterię.   Zamiast   usiąść   w 

ogromnym skórzanym fotelu biurowym, weszła pod biurko. Kiedy była mała, właśnie tutaj 

najchętniej się chowała. Ciemne, przytulne i bezpieczne miejsce pachniało starym drewnem. 

Przysunęła obrotowy fotel tak, żeby całkiem się schować i zaczęła pisać. Nim udało jej się 

wyrazić wszystko, co chciała, zapisała trzy strony papieru listowego Crane w kolorze kości 

słoniowej.

Wyszła z kryjówki, schowała stronice do koperty i zakleiła ją, liznąwszy klej dwa 

razy. Napisała na kopercie imię i potem szybko, zanim ogarną ją wątpliwości, wybiegła z 

domu   na   podjazd.   Zaparkowało   tara   kilkanaście   samochodów,   ale   łatwo   było   dojrzeć 

ciemnozielonego astona martina ze złożonym dachem, lśniącego od rosy w szaro - złotym 

świetle poranka. Podeszła do samochodu, otworzyła schowek na rękawiczki i zostawiła tam 

kopertę. Położyła ją imieniem adresata do góry.

Dla kogoś szykuje się wielka niespodzianka.

background image

poczta lotnicza - par pylon - 14 lipca

Kochany Danie!

Rety, to dopiero nowina! Może pójdziemy razem na zakupy, jak wrócę? 

Albo na łyżwy? Lubisz teraz takie rzeczy?

Rozmawiałam o tym z mamą i powiedziała, że kiedy byłeś mały, zawsze 

chowałeś się w jej garderobie i przymierzałeś jej sukienki z cekinami z lat 

siedemdziesiątych. Zabawne, nie? Gratuluję! W końcu wyszedłeś z szafy!

Kocham Cię!

Jenny

background image

moja miła przyjedzie rano

- Nareszcie w domu - szepnęła Vanessa, kiedy cichutko weszła do mieszkania Dana 

przy Upper West Side.

Ostrożnie   odłożyła   plecak   na   fotel,   zawalony   zimowymi   płaszczami,   chociaż   był 

lipiec. Dochodziła dopiero ósma rano i uznała, że to nie w porządku budzić cały dom, aby 

oznajmić o swoim niechlubnym powrocie. Ile już razy wracała tu cichaczem? Właściwie było 

to   jedyne   miejsce   na   świecie,   które   mogła   nazwać   domem,   W   ciągu   ostatnich   tygodni 

denerwująco wiele razy się tu kryła. Najpierw po tym, jak bezceremonialnie wyrzucono ją z 

mieszkania w Williamsburgu, potem jak wylano ją z roboty przy Śniadaniu u Freda, a teraz 

uciekła od harówki w roli niani i nudnej muzy Baileya Wintera.

Niezłe lato!

- Kto tam?

Trochę się zdziwiła, słysząc tak wcześnie rano głos Dana. A przynajmniej brzmiało to 

jak jego głos. Vanessa zmrużyła oczy w mrocznym korytarzu.

- Dan? To ja, Vanessa.

- Vanessa - mruknął smutno Dan.

Był bledszy niż zwykle. Policzki przyprószył mu nierówny zarost, jakby zaczął się 

golić,   a   potem   zrezygnował.   Pod   oczami   miał   ciemnofioletowe   sińce,   a   w   ręku   ściskał 

niezapalonego   papierosa.   Jakby  zapomniał,   że   trzeba   użyć   zapalniczki,   a  potem   w   ogóle 

zapomniał, że coś trzyma. Rety, to naprawdę nie jest ranny ptaszek.

- Dan? Wyglądasz jak...

Urwała, przyglądając się tłustym skołtunionym włosom. Nagle ogarnęła ją chęć. żeby 

zrobić   mu   kąpiel,   a   potem   nakarmić   go   płatkami   owsianymi.   Objęła   Dana   z   całych   sił. 

Pachniał   papierosami   i   potem.   Ale   kiedy   przytuliła   go   nieco   mocniej,   wąchając   jego 

nieogoloną szyję, odsunął się.

- Wszystko w porządku? - zapytała z troską.

- Nie wiem. - Włożył papierosa w kącik ust i poklepał się bezradnie po kieszeniach. - 

Nie mogę znaleźć zapalniczki.

Powiedział to tak, jakby miał się rozpłakać.

background image

- Zapalniczki?

Nie wyglądało na to, że to jego jedyny problem. Biedny Dan, czasem za bardzo bierze 

sobie do serca naśladowanie Keatsa.

- Nieważne.

Wyjął papierosa z ust i wsunął za ucho. Masa brudnych, przetłuszczonych włosów 

przytrzymała papieros w miejscu.

- Zrobię kawy. Napijesz się?

Tak   naprawdę   to   chciała   tylko   skoczyć   do   łóżka,   najlepiej   z   Danem,   ale   on 

zachowywał się tak dziwacznie. I dziwnie pachniał.

- Chętnie.

Objęła go delikatnie za ramiona, jakby był wrażliwą sierotą, potrzebującą pocieszenia. 

Zaprowadziła go do kuchni.

- Może lepiej ja zaparzę kawę, a ty usiądziesz i powiesz mi, dlaczego jesteś w takim 

stanie.

Dan powlókł się korytarzem, ale słowa wysypały się z jego ust, zanim zdążył dojść do 

kuchni.

- Pozwoliłem temu chłopakowi ze Strandu pocałować się. Założyliśmy salon. Jestem 

gejem. Ojciec opowiadał jakiś gejowskie kawałki z dawnych czasów, kiedy spotykał się z 

poetami, ale ja... ja jestem prawdziwym gejem.

Vanessa   minęła   go   i   weszła   do   kuchni.   Odkręciła   przykrywkę   wielkiego   słoja   z 

rozpuszczalną folgers - jakby przerabiali tu kawę na skalę przemysłową. Dan usiadł przy 

sfatygowanym stole i schował głowę w dłoniach.

- Co to znaczy, że założyliście  salon? - dopytywała  się, ignorując gejowską  część 

relacji. - Ty, facet, który nie wie, co to fryzjer. Co ty wiesz o salonach fryzjerskich?

Dan nie mógł się nie uśmiechnąć.

- Nie, to salon literacki - poprawił ją. Przestał się uśmiechać. Boże, mówił jak gej. - 

Na pierwsze spotkanie przyszło mnóstwo ładnych dziewczyn i też się ze sobą całowały. - 

Zmarszczył brwi całkiem zagubiony. - Ale ja pocałowałem Grega.

Vanessa   zagotowała   w   mikrofalówce   wodę   i   nalała   wrzątku   do   dwóch   różnych 

kubków,   wrzucając   do   każdego   łyżeczkę   kawy.   Upiła   łyk   i   się   skrzywiła.   Chryste,   ta 

rozpuszczalna smakowała jak psie siki po niesamowitej kawie, jaką piła w Hamptons.

- Porozmawiajmy o tym jak normalni ludzie.

Upiła kolejny łyk gryzącej kawy i spojrzała ponad górą niepozmywanych naczyń i 

misą rozkładających się bananów w stronę rozchwianego taboretu, na którym przysiadł Dan.

background image

- Przepraszam, niezamierzona aluzja.

- Cha, cha - rzucił smętnie Dan.

- Więc. jesteś gejem. Ty, Dan Humphrey. Gej. Nieszczególnie szczęśliwy. Prawdziwy 

gej, Gej, który lubi całować chłopców. - Vanessa uniosła wątpiąco brwi.

- Nie   powiedziałbym,   że   lubię   całować   chłopców.   -   Dan   zmarszczył   brwi.   -   Ale 

pocałowałem.

Jezu. Wyjechała raptem na trzy dni, a Dan już kogoś poznał. Dziewczyna, chłopak, 

małpa. To szło zbyt szybko.

- Ja raz zjadłam sałatkę, ale to nie znaczy, że jestem wegetarianką.

- To nie takie proste. Dostałem kartkę od Jenny. Napisała, że mama opowiadała, że 

jako dziecko lubiłem nosić sukienki.

Dan   przeczesał   palcami   włosy,   niechcący   łamiąc   papierosa,   którego   chwile   temu 

włożył za ucho.

- Cholera.

- Właściwie to całkiem proste, Dan, Słuchaj, albo jesteś gejem, albo nie. Chyba że... - 

Vanessa rozważała trzecią możliwość - jesteś bi. Może właśnie o to chodzi. Po prostu... szu-

kasz. Odkrywasz siebie.

- Tak myślisz? - Twarz Dana natychmiast się rozświetliła. - Greg jest miły. Lubimy to 

samo.   Ale   ostatniego   wieczoru,   kiedy   tu   przyszedł,   kompletnie   stchórzyłem.   Nie 

pocałowałem go już więcej. Nie potrafiłem.

Vanessa miała ochotę zezłościć się na Dana, bo całował się z kimś innym, kiedy ona, 

hm, rozważała, czy Chuck Bass mógłby go zastąpić. Jednak przede wszystkim poruszyły ją 

żałosny stan i zagubienie przyjaciela. Pewnie od wielu dni smutno marszczył brwi. Widok 

przygarbionych pleców sprawiał, że miała ochotę zabrać go do sypialni i opatulić kołdrą jak 

dziecko.

Odpędziła tę myśl na chwilę. Dan był gejem albo bi. Z drugiej strony, w różnych 

okresach bywał różnymi postaciami: literacką sensacją jednego dnia, przez jedną noc bogiem 

rocka, buntownikiem mówcą na zakończenie szkoły, fanatykiem zdrowego trybu życia. A 

teraz był gejem. Pewnie nie potrwa to dłużej niż którekolwiek z jego wcieleń, a kiedy znudzi 

się rolą geja albo wreszcie zda sobie sprawę, że bycie homoseksualistą rzeczywiście oznacza 

całowanie facetów, a nie dziewczyn - jej w szczególności - cóż, znajdzie ją w sąsiednim 

pokoju.

- Posłuchaj,   Dan.   -   Vanessa   wylała   resztę   gorzkiej   kawy   do   zawalonego   zlewu   i 

odstawiła kubek. - Musisz przestać tak się obwiniać. W końcu nie ma nic złego w byciu 

background image

gejem, nie?

- Pewnie, że nie! Tomasz Mann był gejem. I zdobył Nagrodę Nobla.

- Jasne. - Vanessa wyszczerzyła zęby, słysząc, że Dan wraca do swego zwykłego tonu. 

Jest taki przewidywalny, tak łatwo go przekabacić. Niech przetrawi tę sprawę, ona może 

poczekać. - Więc... chciałabym poznać tego Grega.

- Tak? - Dan był sceptyczny. - Serio?

- Aha.

Vanessa uścisnęła go za ramię. Teraz, kiedy był gejem, mogła siadać mu na kolanach i 

takie tam, prawda? Postanowiła spróbować.

- Serio - dodała, przysiadając na kościstym kolanie Dana.

Objął ją w talii i schował twarz między jej łopatkami.

- Dzięki - rzucił stłumionym głosem. - Jesteś moim bohaterem.

Ej, może on rzeczywiście jest gejem.

background image

ładny adres mailowy, kolego...

Do: 

Pieśń o Mnie Samym <adresat ukryty>

Od: 

Greg P. <

dziki_i_wolny@rainbowmail.net

>

Odp.: 

Następne spotkanie Pieśni o Mnie Samym

Drodzy przyjaciele!

Mam   nadzieję,   że   bawiliście   się   równie   dobrze,   jak   ja.   Z 

przyjemnością donoszę, że nasze pierwsze spotkanie już zaowocowało miłością 

- radosny skutek zebrania razem tylu twórczych i podobnie myślących osób. 

Mam   nadzieję,   że   za   każdym   razem   będziemy   się   wzajemnie   inspirować   i 

pobudzać!

Na   nasze   następne   spotkanie   zabierzcie,   proszę,   ulubione   dzieło 

Szekspira.   Będziemy   po   kolei   czytać   na   głos.   Pokażcie,   co   lubicie,   a   ja 

pokażę, co lubię!

Pozdrawiam jambicznie,

Greg

background image

znowu w drodze

- Zatrzymaj się!

- Co?

Jedną   z   wad  kabrioletu   ojca   było   to,   że   w   trakcje   jazdy   praktycznie   nie   dało   się 

rozmawiać. Nate odwrócił się i zobaczył, że Blair wskazuje na znak mówiący o jednym z 

punktów widokowych, gdzie zaparkowało już kilka minvanów.

Nuda!

- Chcesz, żebym się zatrzymał?

Zwolnił i zaczął zjeżdżać na pobocze. Wiedział, że lepiej nie kłócić się z Blair.

- Będzie zabawnie. - Zaczęła przekopywać pospiesznie spakowaną słomkową torbę i 

wygrzebała aparat cyfrowy. - Zabrałam go z domu Sereny. Mam nadzieję, że nie wścieknie 

się za bardzo.

Nate zmarszczył brwi, słysząc  imię przyjaciółki. Nadal czuł wyrzuty sumienia, bo 

ulotnił się bez pożegnania, i to w jej urodziny. Blair przekonała go, że Serena wolałaby, aby 

nie budzić jej z rana, nieważne - urodziny czy nie. A poza tym pewnie nie wylądowała w 

łóżku sama. To był jej dom, więc nie porzucili jej na pustkowiu.

Możesz sobie wmawiać, co zechcesz.

Nim Nate wyłączył silnik, Blair wyślizgnęła się z samochodu i pobiegła do niskiego, 

kamiennego murku, który oddzielał parking od urwiska opadającego w głąb zielonej doliny. 

Blair   miała   na   sobie   najkrótsze   szorty,  jakie   w   życiu   widział.   Jej   nogi  wyglądały   wręcz 

obłędnie kusząco. Wskoczyła na murek i nadęła usta.

- Zrób zdjęcie!

Znowu   napalony   i   radosny,   Nate   grzebał   przy   pasach.   Wyskoczył   z   samochodu, 

hamując się całą siłą woli, żeby nie podbiec do muru i nie wsunąć rąk pod te mikroskopijne 

szorty. Wziął aparat z wyciągniętej ręki Blair.

- Uśmiech proszę!

Blair wywaliła język i zrobiła zeza.

- Cudowna.

Nate   zaśmiał   się   do   opalonej,   szczęśliwej,   pięknej   Blair   na   ekranie   cyfrówki. 

background image

Dziewczyna poklepała murek obok siebie.

- Zrób nas razem.

Nate   wgramolił   się   na   murek   i   przytrzymał   aparat   przed   nimi.   Blair   przycisnęła 

policzek do jego twarzy. Od jej zapachu Nate'owi zakręciło się w głowie, więc podparł się 

wolną ręką.

Ostrożnie, twardzielu.

- Chcę,   żeby   całe   nasze   lato   było   właśnie   takie.   -   Blair   wzięła   go   pod   ramię   i 

westchnęła.   -   My   dwoje,   sami,   na   otwartym   morzu.   Żadnych   ludzi,   żadnych   zmartwień. 

Będzie cudownie.

Jak w filmie, który ciągle odtwarzała w głowie.

Nate pokiwał głową.

- Nie mogę się doczekać, kiedy wypłyniemy.

Wyobraził sobie Blair w bikini, wyciągającą się na pokładzie „Charlotte”. Wreszcie 

będzie   tak,   jak   powinno.   Zaczynało   się   prawdziwe   lato.   Jechał   na   północny   wschód 

spokojnym, letnim popołudniem, w stronę oceanu, w stronę wolności, z Blair u boku... Nate 

poczuł, że spada z niego ciężar wszystkich dawnych błędów. Nigdy nie podwędził trenerowi 

viagry, nigdy nie wstrzymano mu dyplomu, nigdy nie spotykał się z Tawny, nigdy nie wcierał 

olejku w tatuaż Babs. Właśnie spędził noc z Blair, zamierzał zostać z nią przez resztę lata i 

może resztę życia. Wszystko we wszechświecie układało się tak, jak powinno.

- Dobra, czas ruszać.

Zupełnie, jakby Blair czytała w jego myślach. Zeskoczyła z murku i zabrała aparat z 

rąk Nate'a, żeby przejrzeć zdjęcia.

- Muszę skoczyć do kibla. - Skinął głową w stronę betonowego budynku z przydrożną 

toaletą.

- Pospiesz się.

Pocałowała go w szyję i wskoczyła na siedzenie pasażera.

W pachnącej chemikaliami łazience, Nate skupił się na tym, co wydarzy się w ciągu 

najbliższych godzin, gdy wreszcie dotrą na miejsce. Zamknął oczy, wyobrażając sobie Blair 

biegnącą przed nim po trapie na jacht, zrzucającą w biegu maleńkie białe szorty.

Gdy mył  ręce, wyczuł znajome wibrowanie komórki w kieszeni spodenek. Pewnie 

Blair - dzwoni, żeby go popędzić. Uśmiechnął się. Pewne rzeczy nigdy się nie zmieniają, na 

przykład jej niecierpliwość. Sprawdził pocztę głosową, mając nadzieję, że usłyszy seksowną 

wiadomość od Blair, którą zostawiła, gdy wycierał ręce. Przytrzymał telefon ramieniem przy 

uchu.   Niemal   wypuścił   aparat   do   umywalki,   gdy   zamiast   rozchichotanego   dziewczęcego 

background image

głosu, usłyszał wściekłe warczenie trenera Michaelsa.

- Archibald,   nie   mam   pojęcia,   co   ty   sobie   wyobrażasz,   ale   lepiej,   żebyś   był 

umierający. Myślałeś, że moja żona będzie cię kryła? Zapomnij o tym. Powiedziała, że paliłeś 

trawkę na pieprzonym strychu. Pod moim własnym, cholernym dachem. Myślałeś, że blefuję, 

Archibald? Gdy tylko się rozłączę, dzwonię do twojego ojca. To koniec, smarkaczu. Nigdy w 

życiu nie zobaczysz dyplomu. Yale? To się nie zdarzy. To był wielki błąd! Myślałeś, że 

możesz ze mną zadrzeć? Cholernie wielki błąd. I jeszcze z tobą nie skończyłem.

Nate wytarł ręce o spodenki, potem złapał telefon i przycisnął guzik, żeby wykasować 

tę wiadomość raz na zawsze. Schował komórkę do kieszeni i przyjrzał się swojemu odbiciu w 

popękanym lustrze. Musiał stąd schrzaniać.

Jak ścigany skazaniec.

background image

przywłaszczony list

- Cześć.   Tu   Blair.   Dzwonie,   żeby,   no   wiesz,   złożyć   ci   życzenia   wszystkiego 

najlepszego   z   okazji   urodzin.   Przepraszam,   że   tak   wyjechaliśmy.   Zadzwonię   później   i 

wszystko ci opowiem.

Z  trzaskiem zamknęła  telefon i wrzuciła  go do torby. Usadowiła  się wygodnie  w 

ciepłych, skórzanych objęciach siedzenia i niecierpliwie stukała stopa w podłogę. Do cholery, 

co tak długo? Im szybciej wyrusza, tym  szybciej wylądują  na „Charlotte” i tym  szybciej 

będzie mogła wyciągnąć się na pokładzie w samej bieliźnie, popijając lemoniadę z alkoholem 

i karmiąc Nate'a kawałkami surowych ostryg. Tak planowała spędzić każdą minutę reszty 

lata.

Niezły plan!

Obróciła wsteczne lusterko, żeby się przejrzeć. Oczy miała jasne i czyste, skórę lekko 

opaloną i nieskazitelną, włosy ozłocone słońcem. Uśmiechnęła się do siebie szeroko. Cały 

letni stres po prostu zniknął. Nigdy nie wyjeżdżała do Londynu do lorda Marcusa, nigdy nie 

grała   drugich   skrzypiec   przy   Serenie,   debiutującej   w   filmie,   nigdy   nie   widziała   Nate'a 

trzymającego   za   ręce   tę   tandetną   dziewczynę   z   Long   Island.   Wszystko   było   takie,   jak 

powinno. Ona i Nate. Zakochani. Na zawsze.

Bawiła się sprzętem stereo, ale Nate miał kluczyki do samochodu w kieszeni, więc nie 

mogła niczego włączyć. Zniecierpliwiona obróciła gałkę schowka na rękawiczki. Otworzył 

się, odsłaniając śnieżnobiałą kopertę z imieniem wypisanym znajomą ręką.

„Nate”.

- Co to jest? - powiedziała na glos.

Wzięła kopertę. Dlaczego, do cholery, Serena zostawiła dla Nate'a list? Zerknęła w 

stronę   łazienki,   żeby   się   upewnić,   że   Nate   nie   wraca   i   paznokciem   otworzyła   kopertę. 

Rozłożyła kartki i zaczęła czytać bazgroły Sereny:

Nate,   właśnie   kilka   godzin   temu   skończyłam   osiemnaście   lat.   Kiedy 

zegar wybił, rozejrzałam się po pokoju, ale nie mogłam Cię znaleźć. Wiem,  

ze   byłeś   z   Blair   i   jeśli   naprawdę   jesteś   szczęśliwy,   to   ja   również   się 

cieszę. Bo jak można nie pragnąć szczęścia dla kogoś, kogo się kocha? No  

background image

właśnie, chodzi o to, Nate, że... myślę, że Cię kocham. Wiem, że to brzmi  

jak   wariactwo   i   było   tyle   innych   okazji,   kiedy   powinnam   była   Ci   to 

powiedzieć,   ale   to   do   mnie   dotarło   dopiero   zeszłego   wieczoru.   A   może 

dzisiaj? Nieważne. Jeśli teraz Ci tego nie powiem, to kiedy? Po prostu...  

to zawsze byłeś Ty. Zastanawiałeś się kiedyś, dlaczego wróciłam jesienią? 

Zeszłego wieczoru, kiedy...

Blair przestała czytać w połowie zdania. Przejrzała niecierpliwie resztę. Trzy kartki 

grubego listowego papieru pokryte ozdobnym pismem Sereny. Serce Blair waliło jak oszalałe. 

Nie miała wątpliwości, co robić. Popatrzyła wokół, żeby upewnić się, że jest sama, a potem 

wyszła z samochodu i podeszła do urwiska.

Ostrożnie przedarła pierwszą stronę na pół, potem na cztery części. Rwała, aż miała w 

dłoniach konfetti. Ciepła bryza uniosła kawałki papieru i rozsypała je po dolinie. To samo 

Blair zrobiła z pozostałymi kartkami i kopertą. Porwała je na maleńkie kawałeczki, tak że 

pismo Sereny zamieniło się w mieszaninę bezsensownych kształtów, które uniósł i rozsypał 

wiatr.

Blair wróciła do samochodu i wyjęta telefon. Zastanawiała się przez chwilę. Powinna 

zadzwonić   do   Sereny?   Powiedzieć,   że   wie   o   liście?   Że   wie,   iż   jej   rzekomo   najlepsza, 

pieprzona   przyjaciółka   zakochała   się   w   jej   chłopaku?   Czy   raczej   powinna   odgrywać 

niewiniątko, zignorować dwulicową sukę i skupić się na idealnym lecie, które na nią czekało? 

Nagle przestała mieć wyrzuty sumienia, że zostawili Serenę w urodziny.

Bez żartów.

- Gotowa jechać?

Nate wsunął się na siedzenie kierowcy z chłopięcym uśmiechem na idealnej twarzy.

- Gotowa, - Blair zapięła pasy.

Trzymaj się, ruszamy w szaloną podróż!

background image

lepiej późno niż wcale?

Serena znowu leżała w swoim białym łóżku i gapiła się na sufit. Próbowała zasnąć - 

teraz, kiedy w końcu przyznała się, co naprawdę czuje. Na suficie zauważyła plamy - siady po 

świecących w ciemnościach gwiazdkach, które zerwała tuż przed wyjazdem do Europy. Przez 

ostanie   trzy   godziny,   od   chwili,   kiedy   zostawiła   list   w   astonie   martinie,   leżała   i   liczyła 

gwiazdki, które zostały. Cały czas się myliła i zaczynała od nowa. Może zdrzemnęła się, 

może nie. Henry przesunął się na swojej połowie i przerzucił ręce przez jej pierś. Były cięż-

kie,   przyduszały   ją.   Już   raz   znalazła   się   dokładnie   w   tym   samym   miejscu,   rok   temu. 

Zakochana w Nacie, ale leżąca obok Henry'ego. Przyznała się do tego i zrzuciła kamień z 

piersi, więc dlaczego nie mogła zasnąć?

Wątpliwości?

Wyślizgnęła się z łóżka po raz drugi tego ranka i wyszła na korytarz. Na dole ludzie 

wrzucali butelki do kosza i szeptali o bolących głowach. Stojący zegar poinformował ją, że 

już się skończył ranek. Wybiło południe. Szarpnęła długi, sięgający kolan biały T - shirt, 

który nosiła. Na piersiach miał napis „Brown”.

Nie   wiedziała,   dokąd   właściwie   idzie,   dopóki   tam   nie   dotarła.   Znalazła   się   przed 

zamkniętymi drzwiami sypialni rodziców. Wiedziała, że Blair i Nate są w środku. Pewnie 

zbudowali fort z ogromnych poduszek, który Blair ochrzciła Grotą Pocałunków albo równie 

tandetnie... czy przeuroczo, jeśli człowiek był zakochany. A Nate był. W Blair.

Więc dlaczego wyznała mu miłość właśnie teraz? Było tyle innych, lepszych okazji 

ostatniego roku. Na przykład kiedy siedzieli niemal nago w przebieralni u Bergdorfa. Albo 

całowali się w wannie w domu Isabel Coates w Hamptons. Albo kiedy zdecydowała się nie 

wracać do szkoły z internatem i przyjechała do Nowego Jorku. Ale wtedy mu tego nie powie-

działa.   Głównie   dlatego,   że   się   bała.   Bała   się,   że   nie   odwzajemnia   jej   uczucia.   I   nie 

odwzajemniał. Kochał Blair.

Cofnęła się spod ciężkich drewnianych drzwi do sypialni rodziców i ruszyła w stronę 

schodów, gdzie wczoraj Nate powiedział Blair, że ją kocha. Dlaczego tak nagle wyznała mu 

miłość? W najgorszej chwili?

- Ej, ty jesteś nasza jubilatka!

background image

Chłopak,   którego   nigdy   wcześniej   nie   widziała,   patrzył   na   nią   z   dołu   schodów. 

Zmierzwione brązowe włosy upiął na czubku głowy w niechlujny kok.

- Selima, tak?

- Serena - poprawiła go.

- Jasne. A mogłabyś mnie podrzucić na dworzec kolejowy?

Sięgnął   pod   przepocone,   pogryzione   przez   mole   polo   i   podrapał   się   po   brzuchu, 

odsłaniając kawałek włochatego ciała.

Fuj.

Serena zeszła, zsuwając dłoń po poręczy z ciemnego drewna.

- Niedługo ludzie zaczną wstawać. Ktoś cię podrzuci.

- Super.

Wyciągnął wysoko ręce, ziewnął głośno i ruszył z powrotem do salonu, gdzie goście 

nadal spali wyciągnięci na każdej miękkiej powierzchni. Usłyszała, jak mruknął: „Staaary” i 

zwalił się na skórzaną kanapę antyk.

Przeszła przez wyłożony marmurem przedpokój do drzwi i przez chwilę stała z ręką 

na klamce. W końcu otworzyła je i wyszła. Front domu chował się w cieniu. Panował tam 

chłód. Objęła się rękoma i przyjrzała podjazdowi.

Nie   była   pewna,   czy   naszły   ją   wątpliwości,   czy   nie.   Czy   chciała   zakraść   się   do 

samochodu i zabrać kopertę, którą tam zostawiła. Ale decyzja zapadła bez jej udziału. Aston 

martin zniknął, Nate - i Blair - odjechali.

I zabrali ze sobą pikantną lekturę.

background image

odpłynąć ku zachodzącemu słońcu

Blair   klęczała   na   siedzeniu   samochodu,   kiedy   Nate   zwolnił   i   zatrzymał   się   przed 

bielonym budynkiem jachtklubu w Newport. Port lśnił w południowym słońcu. Odetchnęła 

ciepłym, słonawym powietrzem znad morza. Cały czas potrząsała głową, pozwalając, żeby 

wiatr rozwiewał jej włosy. Miała nadzieję, że to wygląda seksownie. A tak naprawdę, to 

próbowała wyrzucić z myśli list Sereny. Do cholery, w co ona pogrywała?

- Nie wierzę, że dojechaliśmy.

Glos Nate'a przywołał ją do rzeczywistości. Chociaż przejechali kilkaset kilometrów, 

żeby się tam dostać, Nate jakoś nie spieszył się z wysiadaniem z samochodu. Rozpiął pasy i 

po prostu siedział, gapiąc się przez maleńką przednią szybę na las masztów w porcie.

- Co się dzieje?

Blair otworzyła drzwi i zaczęła podskakiwać, żeby przywrócić w nogach krążenie.

- Co? Ach, nic. - Nate wyglądał na zaskoczonego.

Oparła pięści na biodrach. Jej koszula trzepotała na wietrze.

- Na pewno wszystko w porządku? Wyglądasz na... rozkojarzonego.

- Jasne, wszystko w porządku. - Wysiadł i zatrzasnął za sobą drzwi. - Musimy coś 

zrobić z samochodem.

Blair poprawiła torbę i przysiadła na nagrzanej masce samochodu. Nate wyglądał na 

więcej niż rozkojarzonego. Wyglądał, jakby miał zwymiotować. Czy to możliwe, że wiedział 

o liście? Czy Serena zadzwoniła do niego, gdy siedział w łazience? Dlatego tyle mu to zajęło? 

Blair kręciła się niecierpliwie. Dlaczego się ociągał?

- Nate, chcesz mi o czymś powiedzieć?

- Co? Nie. - Schował kluczyki do kieszeni. - Więc naprawdę to robimy, tak?

- Naprawdę to robimy!

Zostawiła torbę na masce i podeszła do Nate'a. Przytuliła się do niego. Biała mewa 

przeleciała nad parkingiem.

- Chyba się czymś martwisz.

- Nie, skąd. Tylko... myślę.

Żeby ci to nie zaszkodziło.

background image

Zaciągnęła się smakowitym zapachem Nate'a - jego dezodorant, nutka lawendowego 

mydła   z   łazienki   rodziców   Sereny,   aromat   oceanu,   którym   jego   koszulka   już   zdążyła 

przesiąknąć. Zamknęła oczy.

- Nie martw się, Nade. Jest lato. Jesteśmy razem. Tylko to się liczy, prawda?

Odsunął się, żeby spojrzeć jej w twarz. Uśmiechnęła się do niego. Przez chwilę miała 

nadzieję, że jacht gdzieś się rozbije i nigdy więcej nie będą musieli widzieć Sereny. Będą żyć 

w bambusowej chatce, szukać jedzenia i przez cały czas chodzić nago. Komu potrzebne 

ciuchy, skoro mają siebie nawzajem?

Musiała chyba całkiem oszaleć.

- Masz rację. Pieprzyć to. Pieprzyć wszystko i wszystkich. - Pochylił się i przycisnął 

cudowne usta do jej warg. - Wypływajmy.

I koniecznie przyślijcie kartkę.

background image

tematy    ◄    wstecz    dalej    ►    wyślij pytanie    odpowiedź

Wszystkie  nazwy   miejsc,   imiona   i   nazwisko   oraz   wydarzenia   zostały   zmienione   lub   skrócone,   po   to   by   nie 

ucierpieli niewinni. Czyli ja.

hej, ludzie!

Wiecie,  co   jest   naprawdę  kiczowate?  Szczęśliwe   zakończenia.   Poważnie.   Takie,   jak  wtedy,   kiedy 

oglądam film i jakaś odważna, zdeterminowana dziewczyna w końcu uwodzi głównego bohatera. I tak 

od dwóch godzin wiedziałam, że go zdobędzie! Po prostu mam ochotę wydrapać jej oczy. Prawdziwe 

życie jest potwornie zakręcone i skomplikowane. Nie ma żadnego „zakończenia”... Serio, pozwólcie, 

że przez chwilę trochę pofilozofuję. Tak naprawdę to każde zakończenie jest kolejnym początkiem, 

nie? No dobra, już się zamykam.

Więc nawet jeśli Bi N właśnie odpływają ku zachodzącemu słońcu, to coś mi mówi, że to nie koniec 

historii. Zwłaszcza że tyle pytań czeka na odpowiedź:

Czy B powie N o liście od S?

Czy S odszuka N i powie mu wszystko sama?

Czy B wyrzuci wtedy S za burtę?

Czy D będzie się całował z chłopakami? Czy posunie się dalej?!

Czy V będzie go wspierać?

A tak na poważnie: jak długo ci dwoje mogą razem mieszkać i nie sypiać razem? Może jednak on jest 

bi?

No i pojawia się najważniejsze pytanie ze wszystkich:  kim jestem? Wiem, że aż was skręca, aby 

dowiedzieć się więcej pikantnych szczegółów na mój temat. Oto smakowity kąsek o waszej szczerze 

oddanej   przyjaciółce   (nie   mówcie,   że   nigdy   wam   nic   nie   mówię!)   Nie   umiem   dochować   żadnej 

background image

tajemnicy. Oczywiście poza sekretem mojej tożsamości. Ale sekrety, jakie S ukrywała przez tyle lat? 

Czapki z głów, proszę państwa! Rozumiem, że można robić w balona przyjaciół i rodzinę, ale że udało 

jej się zamydlić oczy i mnie?! Gratulacje! Więc co jeszcze ukrywa? Mam przeczucie, że jest sporo do 

odkrycia...

Wiem, że nie możecie się doczekać odpowiedzi. Ja też. A ja zawsze dostaję to, czego chcę.

Wiecie, że mnie kochacie.

plotkara


Document Outline