background image

CECILY VON ZIEGESAR

BO JESTEM TEGO WARTA

plotkara 4

Przekład Małgorzata Strzelec

Tytuł oryginału

BECAUSE I'M WORTH IT

Kobieta od razu lepiej się czuje,

gdy postanowi nie być zdzirą...

Ernest Hemingway Słońce też wschodzi

background image

tematy    ◄    wstecz    dalej    ►    wyślij pytanie    odpowiedź

Wszystkie  nazwy   miejsc,   imiona   i   nazwisko   oraz   wydarzenia   zostały   zmienione   lub   skrócone,   po   to   by   nie 

ucierpieli niewinni. Czyli ja.

hej, ludzie!

Luty   jest   jak   dziewczyna   na   imprezie,   którą   urządziłam   w   zeszłym   tygodniu,   gdy   moi   rodzice 

zafundowali sobie „drugi miesiąc miodowy” w Cabo (wiem, to smutne). Pamiętacie tę dziewczynę, 

która zarzygała  całą podłogę wyłożoną hiszpańskim marmurem w łazience dla gości i nie chciała 

wyjść? Musieliśmy wyrzucić do windy jej sakwę od Diora i haftowany płaszcz z owczej skóry od Osca-

ra de la Renta, nim w końcu dotarła do niej aluzja. Jednakże w przeciwieństwie do większości miast 

na świecie Nowy Jork nie popada w lutową depresję i nie staje się zimny, szary, przygnębiający. A 

przynajmniej nie mój Nowy Jork. My na Upper East Side znamy doskonałe lekarstwo na ponuractwo: 

jedna z szalonych, seksownych, imprezowych sukienek od Jedediaha Angela, czarne satynowe szpilki 

Manola,   ta   nowa   czerwona   szminka   Ready   or   Not,   którą   można   dostać   tylko   u   Bendela,   dobry 

brazylijski wosk do okolic bikini i gruba warstwa samooplacza Estee Lauder, jeżeli opalenizna z St. 

Barts, którą zdobyłaś w ferie bożonarodzeniowe, w końcu przyblakła. Większość z nas zaczyna drugi 

semestr w ostatniej klasie - wreszcie! Nasze podania do college'ów już zostały wysłane, plan zajęć 

zrobił się luźniejszy i mamy podwójną długą przerwę w ciągu dnia. Można wtedy zerknąć na pokazy 

Tygodnia   Mody   albo   skoczyć   do   apartamentu   przyjaciółki,   żeby   wypić   cieniutkie   latte,   zapalić 

papierosa i wybrać ciuchy na wieczorną imprezę pod hasłem „olać prace domowe”. Kolejna rzecz 

ratująca   luty   to   mój   ulubiony   dzień,   który   powinien  być  świętem   państwowym   wolnym od  pracy  - 

walentynki. Jeśli już masz sympatię, to jesteś szczęściarą. Jeśli nie, to teraz masz szansę wykonać 

jakiś ruch w stronę przystojniaka, do którego ślinisz się przez całą zimę. Kto wie, może odnajdziesz 

prawdziwą miłość albo przynajmniej prawdziwe pożądanie i wkrótce każdy dzień będzie dla ciebie jak 

walentynki. Albo możesz siedzieć przed komputerem, wysyłać smutne anonimowe kartki do ludzi i 

jeść czekoladki w kształcie serduszek, aż w końcu przestaniesz się mieścić w ulubione dżinsy. Wybór 

należy do ciebie...

Na celowniku

  plotkara.net jest tłumaczeniem nazwy autentycznej  strony internetowej:  

www.gossipgirl.net

  (przyp. 

red.).

*

background image

S i A trzymają się za ręce, idąc powoli Piątą Aleją do baru w Compton Hotel, gdzie można ich spotkać 

niemal w każdy piątek. Piją tam litrami drinki z red bullem oraz szampanem veuve clicquot i chichoczą 

do   siebie,   bo   mają   tę   upajającą   świadomość,   że  niewątpliwie  są   najseksowniejszą   parą   w  całym 

barze. B odmawia wejścia do Veronique - sklepu dla matek przy Madison - ze swoją matką obnoszącą 

się z ciążą.  D  i  V  noszą takie same czarne golfy, siedząc ze splecionymi razem nogami, oglądając 

pokręcony,   przygnębiający   film   Kena   Mogula   w   centrum   filmowym   Angelika.   Są   jak   dwie   połówki 

jabłka - oboje dziwaczni z chorobliwymi artystycznymi ciągotami, tak do siebie pasują, że człowiek ma 

ochotę   krzyczeć:   „Ej,   co   was   tak   długo   powstrzymywało?!”  J  przy   Dziewięćdziesiątej   Szóstej   w 

autobusie miejskim uważnie studiuje plakat reklamujący operację zmniejszenia piersi. Ja bez dwóch 

zdań zdecydowałabym się na operację, gdybym nosiła tak jak ona podwójne miseczki D, Jak zawsze 

śliczny   N   ujarany   gra   w   golfa   na   lodzie   z   chłopakami   na   lodowisku   Sky   Rink.   Najwyraźniej   nie 

przeszkadza mu brak dziewczyny. Nie żeby miał kłopot w znalezieniu sobie następnej...

NO I WRESZCIE: KTO SIĘ DOSTANIE WCZEŚNIEJ?

W   tym   tygodniu   nieznośnie   mała   grupka   spośród   nas   się   dowie,   czy   dostanie   się   w   pierwszej 

kolejności do najlepszych college'ów w tym kraju. Nadchodzi ten moment. Za późno, żeby twoi rodzice 

wybudowali   jeszcze   jedno   skrzydło   biblioteki.   Za   późno,   żeby   przekupić   jeszcze   jednego 

szanowanego  absolwenta,   żeby  wysłał  dziekanowi   do   spraw   studenckich   list   z  rekomendacją.   Za 

późno, żeby zostać gwiazdą w kolejnym szkolnym przedstawieniu. Koperty już wysłano.

Chciałabym w tym momencie zauważyć, że decyzje zostaną podjęte całkowicie losowo, ponieważ 

zasadniczo wszyscy jesteśmy idealnymi okazami - śliczni, inteligentni, dobrze wychowani, elokwentni, 

mamy wpływowych rodziców i doskonałe papiery ze szkół (z wyjątkiem kilku drobnych wpadek, typu 

wyrzucenie ze szkoły z internatem lub podchodzenie do testów końcowych osiem razy).

Chcę także dać radę tym, którzy zostaną przyjęci wcześniej: postarajcie się nie mówić o tym zbyt 

dużo, dobra? Reszta, czyli my. będziemy musieli czekać jeszcze kilka miesięcy i jeśli chcecie być 

przez nas zapraszani na imprezy, to nawet nie wypowiadajcie przy nas słów „Ivy League”

. Rodzice 

już dość nam truli, pięknie dziękujemy. Nie żeby to był jakiś bolesny temat, nic w tym stylu.

Wszyscy   cierpimy   na   śmiertelną   późnozimową   nudę   wyczekiwania   na   wieści   z   college'ów.   Czas 

trochę   zaszaleć!   Pomyślcie   tylko:   im   później   się   kładziemy,   tym   szybciej   płyną   dni.   Uwierzcie, 

wszystko,   co   wyczyniamy,   zostanie   na   tej   stronie   przestawione   w   korzystnym   świetle, 

przeanalizowane i rozdmuchane do absolutnej przesady przez niżej podpisaną. Czy kiedykolwiek was 

zawiodłam?

Wiem, że mnie kochacie

plotkara

 Ivy League - nazwa ośmiu najbardziej prestiżowych uniwersytetów we wschodniej części USA (przyp. 

red.).

background image

B oraz J dogadują się na temat rozmiaru biustu

- Poproszę   tylko   kilka   frytek   i   keczup   -   powiedziała   Jenny   Humphrey   do   Irene, 

stuletniej, brodatej kucharki, która stała za ladą w stołówce w szkole dla dziewcząt imienia 

Constance Billard. - Tylko kilka - powtórzyła. Dziś był pierwszy dzień nowego programu 

„Jak równa z równą” i Jenny nie chciała, żeby dziewczyny z ostatniej klasy uznały, że obżera 

się jak prosię.

„Jak równa z równą” to program, który szkoła dopiero wprowadziła na próbę. W 

każdy   poniedziałek   w   porze   lunchu   dziewczyny   z   młodszych   klas   miały   się   spotykać   w 

pięcioosobowych grupach z dwiema dziewczynami z najstarszych klas i rozmawiać o presji 

rówieśników, odbiorze własnego ciała, chłopcach, seksie, narkotykach, alkoholu i w ogóle o 

wszystkim,   co   może   męczyć   młodsze   dziewczyny   lub   co   starsze   uznają   za   ważne. 

Przyświecała temu myśl, że jeśli starsze uczennice podzielą się swoimi doświadczeniami z 

młodszymi i porozmawiają, okazując zrozumienie, to te młodsze będą podejmować mądre 

decyzje,   zamiast   popełniać   kretyńskie,   rujnujące   szkolną   karierę   błędy,   których   by   się 

wstydzili rodzice lub dyrekcja szkoły.

Z   sufitem   z   belkami,   pokrytymi   lustrami   ścianami   oraz   nowoczesnymi   siołami   i 

krzesłami z brzozy stołówka przypominała raczej popularną nową restaurację niż szkolną 

jadalnię.   Została   wyremontowana   zeszłego   lata,   ponieważ   tyle   uczennic   jadało   lunch   na 

mieście albo przynosiło własny, że szkoła zaczęła tracić pieniądze na marnujące się jedzenie. 

Nowa stołówka zdobyła nagrodę za rozwiązanie architektoniczne - za wspaniały wystrój i 

nowoczesną   kuchnię.   Mimo   to   jedzenie   z   unowocześnionego,   wyrafinowanego 

amerykańskiego   menu   nadal   podawała   Irene   i   jej   złośliwe,   skąpe   koleżanki   o   wiecznie 

brudnych paznokciach.

Jenny   lawirowała   między   grupkami   dziewczyn   w   granatowych,   szarych   lub 

bordowych, wełnianych, plisowanych spódniczkach, stanowiących część uniformu szkolnego. 

Dziewczyny skubały purgery z wędzonym tuńczykiem z zielonym chrzanem oraz frytki Red 

Bliss i paplały o imprezach, na których były w miniony weekend. Jenny postawiła tacę ze 

stali nierdzewnej na pustym okrągłym stoliku, który zarezerwowano dla grupy A, i usiadła 

plecami do luster, żeby nic musieć patrzeć na siebie, gdy je. Nie mogła się doczekać, kiedy 

background image

zobaczy, które dziewczyny z ostatniej  klasy zajmują  się jej  grupą. Prawdopodobnie kon-

kurencja była ostra, bo zostanie opiekunką w grupie „Jak równa z równą” to stosunkowo 

bezbolesny sposób pokazania college'om, że człowiek nadal angażuje się w sprawy szkolne, 

chociaż   podania   o   przyjęcie   już   zostały   wysiane.   Człowiek   dostawał   dodatkowy   plus   za 

jedzenie frytek i gadanie o seksie przez pięćdziesiąt minut.

Kto by tak nie chciał?

- Cześć,   Ginny!   -   Blair   Waldorf,   najgorsza   wiedźma,   najbardziej   zarozumiała 

dziewczyna   z   wszystkich   uczennic   najstarszej   klasy   (a   może   nawet   na   całym   świecie), 

postawiła tacę naprzeciwko tacy Jenny i usiadła. Założyła za ucho falujące pasmo ciemnych 

włosów, długich do ramion i. zerkając na swoje odbicie w lustrzanej ścianie, mruknęła: - Nie 

mogę się doczekać wizyty u fryzjera.

Spojrzała na Jenny, wzięła widelec i zaczęła grzebać w bitej śmietanie na wierzchu 

czekoladowej bezy.

- Jestem jedną z opiekunek grupy A. Jesteś w grupie A?

Jenny kiwnęła głową, ściskając  kurczowo siedzenie krzesła i gapiąc się ponuro w 

talerz z zimnymi, tłustymi frytkami. Nie mogła uwierzyć w swój pech. Blair Waldorf nie 

tylko należała do najbardziej przerażających  dziewczyn z ostatniej klasy, ale jeszcze była 

eksdziewczyną Nate'a Archibalda. Blair i Nate zawsze tworzyli idealną parę. Taką, której 

pisane   było   trwać   razem   na   wieki   wieków.   A   potem,   chociaż   to   wydaje   się   niepraw-

dopodobne, Nate rzucił Blair dla Jenny, po tym, jak poznali się w parku i razem wypalili 

skręta.

To   był  pierwszy   skręt   Jenny,  a   Nate   okazał   się   jej   pierwszą   miłością.   Nigdy  nie 

marzyła, że będzie miała chłopaka starszego od siebie, nie mówiąc o kimś tak przystojnym i 

wyluzowanym jak Nate. Ale po dwóch miesiącach, które były zbyt piękne, żeby okazały się 

prawdziwe, Nate znudził się Jenny i złamał jej serce w najbardziej okrutny sposób - rzucił ją 

w sylwestra. Właściwie teraz miały z Blair coś wspólnego - obie rzucił ten sam chłopak. Nie 

żeby to coś zmieniało. Jenny był pewna, że Blair nadal nienawidzi jej z całego serca.

Blair doskonale wiedziała, że Jenny jest cycatą nowicjuszką, która ukradła jej Nate'a, 

ale wiedziała też, że Nate darował sobie Jenny po tym, jak w Internecie tuż przed sylwestrem 

pojawiły się wyjątkowo żenujące zdjęcia z odsłoniętą pupą Jenny w stringach. Blair uznała, 

że ta mała dostała już nauczkę, i naprawdę nie miała zamiaru zawracać sobie głowy niechęcią 

do niej.

Jenny podniosła wzrok.

- A kto oprócz ciebie opiekuje się grupą? - zapytała nieśmiało. Chciała, żeby ta druga 

background image

dziewczyna  już  się pospieszyła,  nim Blair  urwie jej  głowę  swoimi  idealnie  opiłowanymi 

paznokciami w kolorze opalizującego różu.

- Serena.  Już  idzie. - Blair  przewróciła  oczami.  - Znasz ją.  Zawsze się spóźnia.  - 

Przeczesała palcami  włosy,  wyobrażając sobie strzyżenie,  które sobie zafunduje  w  czasie 

drugiej przerwy. Każe sobie zrobić mahoniową płukankę, żeby pozbyć się tych miedzianych 

pasemek, a potem obetnie się krótko, w bardzo nowoczesny, stylowy sposób, jak Audrey 

Hepburn w Jak ukraść milion dolarów.

Jenny odetchnęła z ulgą. Serena van der Woodsen, najlepsza przyjaciółka Blair, była 

zdecydowanie mniej przerażająca. Właściwie to wydawała się całkiem miła.

- Cześć, dziewczyny! To jest grupa A? - Tyczkowata, piegowata dziewczyna, która 

nazywała   się   Elise   Wells,   usiadła   obok   Jenny.   Pachniała   zasypką   dla   dzieci.   Włosy 

przypominające siano miała obcięte na pazia - dokładnie tak, jak obcięłaby cię niania, gdy 

miałaś dwa lata. - Powiem wam tylko, że mam problem z jedzeniem - oznajmiła Elise. - Nie 

mogę jeść w miejscach publicznych.

Blair kiwnęła głową i odsunęła swój kawałek czekoladowego ciastka. Na treningu dla 

opiekunek grup ich nauczycielka od higieny, pani Doherty, powiedziała im, że mają słuchać i 

próbować reagować z wrażliwością, stawiając się na miejscu młodszej koleżanki. Co ona wie! 

Na zajęciach z dziewięcioklasistkami mówiła tylko o facetach, których miała, i wszystkich 

pozycjach seksualnych, które wypróbowała. Ale też była jedną z nauczycielek. która dała się 

namówić   na   wysłanie   dodatkowej   rekomendacji   do   komisji   rekrutacyjnej   w   Yale   i   Blair 

naprawdę chciała wyróżnić się jako najlepsza opiekunka w najstarszej klasie. Chciała, żeby 

jej podopieczne w grupie rzeczywiście ją polubiły - nie, żeby ją uwielbiały - i jeśli jedna z 

nich ma kłopoty z jedzeniem w miejscach publicznych, to Blair nie będzie siedziała i opycha-

ła się czekoladowym ciastkiem, zwłaszcza że i tak zamierzała je zwrócić zaraz po dzwonku.

Wyjęła stos ulotek z czerwonej torby na kręgle Louisa Vuittona.

- Obraz własnego ciała i samoocena to dwie kwestie, o których dziś porozmawiamy - 

poinformowała Elise i Jenny tonem zawodowego terapeuty. - O ile druga opiekunka i reszta 

grupy zdecyduje się tu w końcu dotrzeć - dodała niecierpliwie. Czy to było fizycznie możliwe 

dla Sereny, żeby kiedykolwiek zjawić się na czas?

Najwyraźniej nie.

I wtedy właśnie nawałnica gołębioszarego kaszmiru i lśniących jasnoblond włosów - 

czyli Serena van der Woodsen - posadziła swoją zgrabną, opaloną pupę na krześle obok Blair. 

Pozostałe trzy młodsze uczennice z grupy A ciągnęły się za nią jak kaczuszki za kaczką.

- Patrzcie,   co   nam   się   udało   wyciągnąć   od   Irene!   -   pisnęła   z   zachwytu   Serena, 

background image

stawiając na środku stołu stos tłustych krążków cebulowych. - Powiedziałam jej, że mamy 

specjalne spotkanie i umieramy z głodu.

Elise patrzyła krzywo na talerz. Miała niebieskie oczy ocienione blond rzęsami, który 

wyglądałyby całkiem ładnie, gdyby użyła trochę ciemnobrązowego wydłużającego tuszu do 

rzęs Stila.

- Spóźniłaś się - wytknęła Serenie Blair, podając jej i trójce żółtodziobów materiały. - 

Nazywam się Blair - przedstawiła się. - A wy...?

- Mary   Goldberg,   Vicky   Reinerson   i   Cassie   Inwirth   -   odpowiedziały   chórem 

dziewczyny.

Elise  dźgnęła Jenny łokciem.  Mary,  Vicky i Cassie były  najbardziej  denerwującą, 

nierozłączną   trójką   w   dziewiątej   klasie.   Zawsze   czesały   sobie   włosy   na   korytarzach   i 

wszystko robiły razem, nawet szły siusiu.

Blair zerknęła na ulotkę i przeczytała głośno:

- „Obraz   ciała:   akceptacja   i   ogarnięcie   tego.   kim   się   jest”.   -   Podniosła   wzrok   i 

uśmiechnęła się wyczekująco do dziewięcioklasistek. - Czy któraś z was ma jakiś problem z 

obrazem własnego ciała, o którym chciałaby porozmawiać?

Jenny poczuła, jak krew napływa jej do szyi i twarzy, gdy odważnie zastanawiała się, 

czy nie powiedzieć im o tym, że rozmawiała z lekarzem na temat zmniejszenia biustu. Ale 

zanim zdążyła  cos  z siebie   wydusić.  Serena  wpakowała  sobie  do ślicznych   ust  ogromny 

krążek cebulowy i się wtrąciła:

- Mogę powiedzieć coś pierwsza?

Blair   zmarszczyła   brwi,   ale   Mary,   Vicky   i   Cassie   pokiwały   głowami   z   zapałem. 

Słuchanie czegokolwiek z ust Sereny van der Woodsen było ciekawsze niż dyskusja o jakimś 

głupim obrazie własnego ciała.

Serena   położyła   łokcie   na   stosie   materiałów   pomocniczych   i   oparła   idealnie 

wyrzeźbioną brodę na zadbanych dłoniach, a jej wielkie granatowe oczy zapatrzyły się we 

własne rozmarzone odbicie w lustrze.

- Jestem zakochana - westchnęła.

Blair   złapała   widelec   i   znowu   zaczęła   grzebać   w   swoim   czekoladowym   ciastku, 

zapominając, że miała nie jeść z empatii wobec Elise. Serena była tak cholernie niewrażliwa. 

Przede wszystkim tak się składało, że facet, w którym najwyraźniej była zakochana, to nowy 

przyrodni brat Blair, Aaron Rose - pseudohippis i gitarzysta z dredami. Czysty absurd. Po 

drugie, chociaż Nate rzuci! Blair wieki temu - w listopadzie - to ciągle jeszcze z nim nie 

skończyła i wystarczyło wspomnieć słowo „miłość”, żeby miała ochotę eksplodować.

background image

- Chyba powinnyśmy pomóc im mówić o ich problemach, a nie opowiadać o sobie - 

syknęła do Sereny. Oczywiście, gdyby jej przyjaciółka raczyła się pojawić na treningu dla 

opiekunek, wiedziałaby o tym sama.

Serena zerwała się z treningu, żeby pójść do kina z Aaronem, a Blair jak ostatnia 

idiotka ją kryła. Powiedziała pani Doherty, że Serena ma migrenę, ale omówią wszystkie 

ważniejsze punkty treningu. To typowe. Za każdym razem, gdy Blair szła komuś na rękę, 

potem tego żałowała.

Co trochę tłumaczyło, dlaczego zwykle zachowywała się jak ostatnia jędza.

Serena wzruszyła idealnymi ramionami w bluzce bez pleców.

- I tak uważam, że miłość to lepszy temat niż obraz ciała. W końcu omawiałyśmy to 

do   znudzenia   w   dziewiątej   klasie   na   higienie.   -   Rozejrzała   się   po   twarzach   młodszych 

uczennic przy stole. - Nie?

- Uważam, że powinnyśmy się trzymać materiałów - upierała się Blair.

- To zależy od was - powiedziała do dziewięcioklasistek Serena.

Mary,   Vicky   i   Cassie   czekały   z   nastawionym   uszami   na   opowieści   o   miłosnych 

przygodach Sereny. Elise wyciągnęła rękę i dźgnęła tłusty krążek cebulowy obgryzionym 

paznokciem,   a   potem   zabrała   dłoń,   jakby  się   sparzyła.   Jenny  oblizała   usta   posmarowane 

ochronną pomadką.

- Jeśli powinnyśmy rozmawiać o obrazie ciała, to chyba mam coś do powiedzenia - 

oznajmiła   grupie   drżącym   głosem.   Podniosła   wzrok   i   zobaczyła,   że   Blair   kiwa   głową   i 

uśmiecha się zachęcająco.

- Tak, Jenny?

Jenny  spuściła   wzrok  na   stół.   Dlaczego   im   o   tym   mówi?   Bo   musi  komuś   o  tym 

powiedzieć. Mówiła dalej, mimo że jej twarz płonęła wściekłym rumieńcem.

- W ten weekend prawie poszłam na rozmowę w sprawie zmniejszenia biustu.

Mary, Vicky i Cassie pochyliły się nad stołem, żeby lepiej słyszeć. Grupa A to nie 

tylko szansa, żeby podłapać najnowsze trendy w modzie od najfajniejszych  dziewczyn  w 

szkole, ale także wspaniałe źródło plotek!

- Umówiłam się - ciągnęła Jenny - ale nie poszłam. - Odsunęła talerz i wypiła łyk 

wody, próbując ignorować spojrzenia pozostałych dziewczyn. Przyciągnęła uwagę grupy, a 

niełatwo ją oderwać od Blair i Sereny.

Elise podniosła krążek cebulowy i ugryzła odrobinkę, a potem znowu upuściła go na 

talerz.

- Dlaczego zmieniłaś zdanie? - zapytała.

background image

- Nie musisz odpowiadać - przerwała im Blair, przypominając sobie, co pani Doherty 

powiedziała   w   czasie   treningu:  nie   wolno   naciskać,   aby  członek   grupy  otwierał   się.   gdy 

jeszcze   nie   czuje   się   gotów.   Zerknęła   na   Serenę,   ale   ona   była   zajęta   oglądaniem 

rozdwojonych końców włosów rozmarzoną miną. jakby nie słyszała ani słowa z rozmowy. 

Blair odwróciła się do Jenny i próbowała wymyślić coś pocieszającego, by Jenny nie czuła, że 

jest jedyną dziewczyną w tej grupie, która ma problem z piersiami.

- Zawsze chciałam mieć większe piersi. Nawet całkiem poważnie zastanawiałam się 

nad   implantami.   -   To   nie   było   stuprocentowe   kłamstwo.   Blair   nosiła   tylko   B.   a   zawsze 

marzyło jej się C.

A komu się nie marzy?

- Serio? - zdziwiła się Serena, wracając na ziemię. - Od kiedy to?

Blair ze złością zjadła kolejny kawałek ciastka. Czy Serena celowo próbuje sabotować 

jej wysiłki?

- Nie wiesz o mnie wszystkiego - rzuciła ze złością.

Cassie. Vicky i Mary kopnęły się pod stołem. Ależ to ekscytujące! Serena van der 

Woodsen i Blair kłóciły się, a one słyszały każde słowo!

Elise przeczesała włosy palcami z obgryzionymi paznokciami.

- Uważam,   że...   to   naprawdę   niesamowite,   że   powiedziałaś   nam   o   tym,   Jenny.   - 

Uśmiechnęła się nieśmiało. - I myślę, że to odważne, że się nie zdecydowałaś.

Blair się skrzywiła. Dlaczego ona nie powiedziała czegoś o odwadze Jenny zamiast 

szokować zwierzeniami, że myślała o implantach? Co te głupie żółtodzioby powiedzą o niej, 

gdy   grupa   się   rozejdzie?   I   wtedy   przypomniała   sobie   coś   jeszcze,   o   czym   mówiła   pani 

Doherty na treningu.

- Chyba powinnyśmy powiedzieć sobie coś o poufności, nim zaczęłyśmy rozmawiać. 

No wiecie, że nic, co tu powiemy, nie może wyjść poza grupę.

Za późno. W ciągu kilku minut w całej szkole dziewczyny będą gadać o zbliżającej się 

operacji piersi Blair Waldorf. „Słyszałam, że czeka, aż skończy się szkoła...” i tak dalej.

Jenny wzruszyła ramionami.

- Nie szkodzi. Nie obchodzi mnie, co powiecie. - I tak nie mogła schować swoich 

ogromnych cycków. Po prostu tam były.

Elise schyliła się i podniosła beżowy plecak Kenneth Cole.

- Zostało tylko osiem minut do dzwonka. Nie obrazicie się, jeśli już wyjdę i kupię 

sobie jogurt? - zapytała.

Serena podsunęła jej talerz z krążkami.

background image

- Poczęstuj się - zaproponowała hojnie.

Elise pokręciła głową, a jej piegowata twarz zalała się rumieńcem.

- Nie, dziękuję. Nie jem publicznie. 

Serena zmarszczyła brwi.

- Serio? To dziwne. - Skrzywiła się, gdy Blair szturchnęła ją łokciem, i to naprawdę 

mocno. - Auć! Boże, a to za co?

- Gdybyś była na treningu dla opiekunek, tobyś wiedziała - warknęła Blair.

- Mogę już iść? - zapytała znowu Elise.

Do   Blair   dotarło,   że   dziewczyny   naprawdę   by   ją   pokochały,   gdyby   puściła   je 

wcześniej. Poza tym mogła wykorzystać dodatkowe osiem minut, żeby zdążyć do fryzjera.

- Wszystkie możecie iść - powiedziała ze słodkim uśmiechem. - Chyba że wolicie 

zostać i posłuchać, jak Serena opowiada o miłości do końca przerwy.

Serena przeciągnęła się, podnosząc ręce nad głowę i szczerząc zęby do sufitu.

- Mogłabym mówić o miłości cały dzień.

Jenny wstała. Odkąd Nate ją rzucił, miłość stanowiła dla niej bolesny temat. Zabawne 

-   myślała,   że   nie   będzie   mogła   znieść   Blair   jako   opiekunki,   a   okazało   się,   że   trudniej 

wytrzymać z Sereną.

Elise też wstała, obciągając obszerny różowy golf, jakby był na nią za ciasny.

- Bez obrazy, ale jeśli nie zjem jogurtu przed końcem przerwy, zemdleję na geometrii.

- Pójdę z tobą go kupić - zaoferowała się Jenny, wykorzystując pretekst, żeby odejść 

od stołu.

- A ja pójdę z wami - ziewnęła Blair, też wstając.

- Gdzie idziesz? - zapytała niewinnie Serena.

Zwykle   w   poniedziałki   po   lunchu   obie   cieszyły   się   luksusem   drugiej   przerwy   w 

Jackson Hole, gdzie piły cappuccino i snuły szalone plany na lato po końcu szkoły.

- Nie twój interes - odgryzła się Blair.

Miała zamiar zaprosić Serenę, żeby poszła do salonu razem  z  nią, ale przyjaciółka 

okazała się taką zapatrzoną w siebie, jędzowatą księżniczką, że absolutnie nie wchodziło to w 

grę.   Blair   odsunęła   włosy   na   plecy   i   przerzuciła   torbę   przez   ramię.   -   Do   zobaczenia, 

dziewczyny, w przyszłym tygodniu - pożegnała Mary, Vicky i Cassie, a potem ruszyła za 

Jenny i Elise do wyjścia i w górę tylnymi schodami na Dziewięćdziesiątą Trzecią.

W gwarnej stołówce Vicky pochyliła się nad stolikiem.

- No więc opowiedz nam - ponagliła Serenę.

Mary upiła łyk chudego mleka i pokiwała głową z zapałem.

background image

- Tak, tak, mów.

Cassie poprawiła jasnobrązowe włosy zebrane w kucyk.

- Powiedz nam wszystko.

background image

bardzo nietypowa praca domowa

- Co   chcesz   sfilmować   na   początku?  -  zapytał   Daniel   Humphrey   swoją   najlepszą 

przyjaciółkę i dziewczynę od sześciu tygodni, Vanessę Abrams. Dan chodził do renomowanej 

szkoły średniej dla chłopców w Upper East Side - Riverside, a Vanessa uczęszczała do szkoły 

Constance   Billard,   ale   dostali   pozwolenie   na   współpracę   przy   specjalnym   projekcie   pod 

hasłem „Tworzenie poezji”. Vanessa, obiecujący reżyser filmowy, miała zamiar sfilmować 

Dana, obiecującego poetę i od czasu do czasu gwiazdora w filmach Vanessy, jak pisze i 

poprawia swoje wiersze.

To nie do końca kasowy temat, ale Dan był tak słodki z tym swoim niechlujnym, 

wymiętoszonym wizerunkiem zżeranego niepokojem artysty, że ludzie pewnie i tak chcieliby 

to obejrzeć.

- Po   prostu   usiądź   przy   biurku   i   napisz   coś   w   którymś   z   tych   swoich   czarnych 

notatników, jak to zawsze robisz - pouczyła go Vanessa, zerkając przez obiektyw kamery 

cyfrowej, żeby sprawdzić, czy światło jest dobre. - Możesz sprzątnąć trochę ten burdel na 

biurku?

Dan przejechał ręką po blacie i zwalił na brązowy dywan ołówki, spinacze, kawałki 

papieru, gumki, książki, puste paczki po camelach bez filtra, zapałki i puste puszki po coli. 

Kręcili   w   pokoju   Dana,   ponieważ   tam   zwykle   pracował.   Poza   tym   ze  szkoły   Constance 

Billard przy Dziewięćdziesiątej Trzeciej między Piątą Aleją a Madison mieli tylko kawałek 

przez park do mieszkania Dana na rogu Dziewięćdziesiątej Dziewiątej i West End Avenue.

- I może zdejmij koszulę - zasugerowała Vanessa.

„Tworzenie   poezji”   miało   być   artystycznym   filmem,   ukazującym,   że   to.   co   nie 

wchodzi do wiersza, jest równie ważne jak to, co w końcu się w nim znajdzie. Planowała 

mnóstwo ujęć z Danem gniotącym kartki papieru i rzucającym nimi wściekle przez pokój. 

Vanessa   chciała  pokazać,  że   pisanie   -  czy  tworzenie  czegokolwiek   -  to  nie   tylko  proces 

umysłowy; to też wysiłek fizyczny. Poza tym Dan miał takie wspaniale, drobne mięśnie na 

plecach i nie mogła się doczekać, żeby je sfilmować.

Dan wstał i ściągnął czarną koszulkę, rzucił ją na niepościelone łóżko, na którym spał 

stary,   tłusty   kot   Humphreyów,   Marks,   który   leżał   na   grzbiecie   jak   wyrzucony   na   brzeg 

background image

kudłaty wieloryb.  Wszystko   w  mieszkaniu,  które  Dan  dzielił  ze  swoim  ojcem,  Rufusem, 

wydawcą mniej znanych bitników, i młodszą siostrą, Jenny, było niesprzątnięte, rozpadające 

się albo przynajmniej pokryte kocią sierścią i kłębami kurzu. W tym ogromnym, wysokim 

mieszkaniu   nie   sprzątano   porządnie   od   dwudziestu   lat,   a   rozpadające   się   ściany   wprost 

błagały o nową farbę. Dan, jego ojciec i siostra rzadko kiedy coś wyrzucali, więc rozpadające 

się meble i porysowaną drewnianą podłogę pokrywały sterty starych gazet i czasopism, stare 

książki, niepełne talie kart, zużyte baterie i połamane ołówki. Kocia sierść lądowała nawet w 

dopiero co zaparzonej kawie i prawdopodobnie Dan musiał nieustannie radzić sobie z tym 

problemem, ponieważ całkowicie uzależnił się od kofeiny.

- Mam się odwrócić w stronę kamery? - zapytał, siadając na zniszczonym krześle. - 

Mógłby trzymać notatnik na kolanach i pisać w ten sposób. - Pokazał jej.

Vanessa   przyklękła   i   zerknęła   przez   obiektyw.   Miała   na   sobie   szary,   plisowany 

mundurek i czarne rajstopy. Brązowy dywan gryzł ja. w kolana.

- Aha, tak dobrze - mruknęła.

Och, jaki blady i gładki był tors Dana! Widziała każde żebro i tę śliczną linię płowego 

meszku, która biegła mu przez brzuch od pępka! Pochyliła się na klęczkach lekko do przodu, 

próbując podejść jak najbliżej, ale żeby jednocześnie nie zepsuć kadru.

Dan zagryzł koniec ołówka, uśmiechnął się do siebie i napisał:

Ma ogoloną głowę, cały czas ubiera się na czarno, musi sobie kupić nowe  

glany, nie cierpi się malować. Ale to jest taka dziewczyna, która wierzy w człowieka i 

po   kryjomu   załatwia,   żeby   wydali   twój   wiersz   w   „New   Yorkerze”.   Chyba   mogę 

powiedzieć, że ją kocham.

To pewnie najbardziej sentymentalna rzecz, jaką kiedykolwiek napisał, ale przecież 

nie miał zamiaru od razu publikować tego w swoich Dziełach zebranych.

Vanessa jeszcze trochę przesunęła się do przodu, próbując . uchwycić gorączkową biel 

kłykci Dana, gdy pisał pospiesznie.

- Co piszesz? - Nacisnęła przycisk nagrywania dźwięku na kamerze.

Dan podniósł wzrok, uśmiechnął się do niej szeroko spod potarganej grzywki. Jego 

piwne oczy błyszczały. - To nie jest wiersz. To historyjka o tobie. Vanessa poczuła, że robi jej 

się ciepło.

- Przeczytaj na głos.

Dan podrapał się w zamyśleniu po brodzie i odchrząknął.

background image

- Dobra. Ma ogoloną głowę...

Vanessa słuchała i czerwieniła się coraz bardziej. Upuściła kamerę na podłogę. Oparła 

głowę na kolanach Dana.

- Wiesz, że ciągle gadamy o seksie, ale nigdy tego nie spróbowaliśmy? - szepnęła, 

dotykając ustami szorstkiego materiału jego zielonych bojówek. - A może byśmy spróbowali 

teraz?

Poczuła pod policzkiem, jak napiął mięśnie ud.

- Teraz? - Pogładził palcem brzeg jej ucha. Miała w uchu cztery dziurki, ale w żadnym 

nie nosiła kolczyków. Wziął głęboki wdech. Czekał z seksem na chwilę, kiedy to będzie 

poetyckie i właściwe. Może to była właściwa chwila, spontaniczna decyzja. Pomysł wydawał 

się o tyle dobry i niepozbawiony ironii, że dokładnie za godzinę Dan musiał znaleźć się z 

powrotem w Riverside. Będzie siedział na zaawansowanych zajęciach z łaciny i słuchał, jak 

profesor Werd z przesadnym akcentem czyta Owidiusza.

Wprowadzenie   do   seksu   w   czasie   długiej   przerwy   -   najnowsza   propozycja   w 

wiosennym planie zajęć.

- Dobra - zgodził się Dan. - Zróbmy to.

background image

tematy    ◄    wstecz    dalej    ►    wyślij pytanie    odpowiedź

Wszystkie  nazwy   miejsc,   imiona   i   nazwisko   oraz   wydarzenia   zostały   zmienione   lub   skrócone,   po   to   by   nie 

ucierpieli niewinni. Czyli ja.

hej, ludzie!

WCZESNE ODRZUCENIE

Słyszałam, że w tym roku najlepsze college'e uknuły spisek, żeby nie stracić swojej tajemniczości i 

ekskluzywności - w tym roku nikogo nie przyjmą wcześniej. Może to tylko plotka. Jeżeli jednak nie 

dostaniecie się wcześniej, spróbujcie pomyśleć o tym w ten sposób: może okazaliście się zbyt idealni. 

Oni po prostu nie mogli tego znieść. I wyobraźcie sobie, jaki będziemy mieli ubaw, jeżeli wszyscy 

razem wylądujemy w tym samym college'u stanowymi.

ZROBIĆ SOBIE OPERACJĘ CZY NIE, OTO JEST PYTANIE

Pomysł, żeby chirurgicznie zmienić swoje ciało, zawsze mnie przerażał. Owszem, uważam, że Dolly 

Parton   wygląda   wspaniale,   jakby  nie   miała   więcej  niż   czterdzieści  lat,   a   musi   mieć   już   chyba   ze 

dwieście. Ale bałabym się, że lekarze popełnią błąd i jedna z piersi całkiem sflaczeje, że zostawią we 

mnie nożyczki albo  coś  takiego. Oczywiście  jestem tak  kobiecą dziewczyną, jak tylko dziewczyny 

bywają, i wiem, jakie to ważne, żeby dobrze czuć się we własnym ciele. Próbuję patrzeć na to w ten 

sposób: wiesz, jak to jest, kiedy widzisz na ulicy ślicznego chłopaka i mówisz przyjaciółce: „Spójrz na 

niego!”, a ona się krzywi, jakby był paskudny? Wszyscy mamy tak różne gusta, że na pewno ktoś 

spojrzy na ciebie i pomyśli: „mniam, pychota”, niezależnie od tego, co ty myślisz na temat swojego 

wyglądu. Musisz się tylko nauczyć widzieć to, co inni dostrzegają w tobie dobrego.

Wasze e – maile

P:

 Droga P!

Słyszałem, że już przyjęto cię do Bryn Mawr i cala jesteś podjarana, bo lubisz chodzisz do 

szkoły dla dziewcząt i jesteś ogromną lesbijką grającą w siatkę. Chi, chi. 

Dorf

background image

O:

 Cześć dorf!

Co to właściwie za imię, dorf? Odmawiam zniżania się do twojego poziomu i nie powiem, 

do jakiego college'u złożyłam papiery, ale moja matka i siostra chodziły do Bryn Mawr i 

wiesz co? Obie są superlaski!

P

Muszę pędzić do domu i sprawdzić, czy nie przyszła do mnie poważnie wyglądająca spora koperta, 

która może zdeterminować całe moje przyszłe życie. Trzymajcie kciuki!

Wiem, że mnie kochacie

plotkara

background image

ujarany książę próbuje załatwić towar

Francuski   po   ostatniej   przerwie   wreszcie   się   skończył.   Nate   Archibald   pożegnał 

kolegów z klasy w Szkole Świętego Judy pospiesznym à demain i ruszył na Madison Avenue, 

do pizzerii na rogu Osiemdziesiątej Szóstej, gdzie pracował Mitchell, niezawodny diler. Nate 

miał szczęście - Szkoła Świętego Judy była najstarszą szkołą dla chłopców na Manhattanie i 

zgodnie z tradycją zajęcia kończyły się w niej o drugiej po południu zarówno dla młodszych, 

jak i starszych klas, chociaż w większości nowojorskich szkół lekcje kończyły się dopiero o 

czwartej.   Szkoła   Świętego   Judy   tłumaczyła,   że   dzięki   temu   uczniowie   mają   czas   na 

uprawianie sportów i odrabianie ogromnych  prac domowych, które zawsze im zadawano. 

Dzięki   temu   mieli  też   czas,  żeby  się  zabawić  i  strzelić   dymka  przed,   w   trakcie  albo   po 

uprawianiu sportu lub odrabianiu pracy domowej.

Podczas ostatniego spotkania diler, noszący zawsze czapkę z Kangol, zapowiedział, że 

niedługo   wraca   do   Amsterdamu.   Dzisiaj   Nate   miał   ostatnią   szansę,   by   załatwić   sobie 

ogromny worek słodkiej peruwiańskiej trawki, którą dostarczał tylko Mitchell. Blair zawsze 

narzekała, że Nate pali trawę. Jęczała, że nudzi jej się patrzeć, jak on przez dziesięć minut 

gapi się w perski dywan na podłodze, podczas gdy mogliby się poobściskiwać albo zabawić 

na jakiejś imprezie. Nate uważał,  że jego palenie trawki to tylko  zwykła  słabostka - jak 

jedzenie czekolady - i że może z tym skończyć w każdej chwili. I żeby to udowodnić - nie, 

żeby musiał coś jeszcze udowadniać Blair - miał zamiar całkowicie trawkę odstawić. Ale po 

tym,   jak   wypali   ostatnią   działkę   z   ogromnego   worka,   który   kupi   dzisiaj.   I   jeśli   będzie 

ostrożny, to ta torba powinna mu wystarczyć na bite osiem tygodni. Do tego czasu wolał nie 

myśleć o rzucaniu.

- Poproszę dwa kawałki zwykłej - powiedział do chudego, łysiejącego szefa pizzerii, 

który miał na sobie fioletową koszulkę z napisem  W

ITAMY

 

WE

  F

RAJKROWIE

.  Oparł łokcie na 

pokrytym   czerwonym   linoleum   blacie,   odsuwając   na   bok   pojemniki   z   solą   czosnkową, 

czerwonym pieprzem i oregano. - Gdzie Mitchell?

W tym lokalu drobne interesy na boku Mitchella nie stanowiły dla nikogo tajemnicy. 

Szef   pizzerii   uniósł   krzaczaste   czarne   brwi.   Nazywał   się   chyba   Ray,   ale   po   tylu   latach 

kupowania tam pizzy i trawki Nate nadal nie był pewien.

background image

- Mitchell już wyjechał. Minęliście się.

Nate poklepał tylną kieszeń w spodniach, gdzie trzymał pękający w szwach portfel. 

Ogarnęła go panika i poczuł, jak w gardle rośnie mu gula. Jasne, że nie był uzależniony, ale 

nie lubił lądować bez ziela, zwłaszcza gdy planował uprzyjemnić sobie popołudnie solidnym 

skrętem. I jutrzejsze popołudnie, i jeszcze następne...

- Co? Mówisz, że już wyjechał do Amsterdamu?

Ray   -   a   może   Roy   -   otworzył   lśniące,   chromowe   drzwi   pieca   do   pizzy,   jednym 

fachowym ruchem wrzucił dwa kawałki na podwójny papierowy talerzyk i przesunął go po 

ladzie w stronę Nate'a.

- Przykro mi, stary - powiedział bez większego współczucia. - Od dziś sprzedajemy 

pizzę i napoje, i tylko pizzę i napoje. Czaisz?

Nate nie mógł uwierzyć, że ma takiego pecha. Wyciągnął portfel i wyjął z grubego 

pliku banknot dziesięciodolarowy.

- Reszta dla ciebie - mruknął, rzucił banknot na ladę i wyszedł z pizzą.

Ruszył ulicą bez celu, w stronę parku. Czuł się jak zbity pies. Kupował u Mitchella 

trawę od ósmej klasy. Pewnego majowego popołudnia z Jeremym Scottem Tompkinsonem 

weszli do pizzerii, żeby kupić sobie po kawałku. Mitchell podsłuchał, jak Jeremy namawia 

Nate'a, żeby zwędził pojemnik z oregano, to sobie je w domu wypalą. Zaproponował, że 

sprzeda   im   cos,   co   bardziej   poprawia   samopoczucie.   Od   tego   czasu   Nate   z   kumplami 

regularnie do niego wracał. Co miał teraz zrobić? Kupić za dziesiątkę torebkę od któregoś z 

podejrzanych   gości   w   Central   Parku?   Ci   faceci   sprzedawali   gówniany,   suchy   towar   z 

Teksasu, a nie soczyste zielone liście, które Mitchell miał prosto z Peru. A w dodatku Nate 

słyszał, że połowa dilerów w Central Parku to policjanci i tylko czekają, żeby dorwać takiego 

dzieciaka jak on. 

Wrzucił   niedojedzone   kawałki   pizzy   do   najbliższego   kosza   i   zaczął   grzebać   w 

kieszeniach płaszcza od Hugo Bossa, stylizowanego na wojskowy, szukając resztek skręta. 

Znalazł   niedopałek,   przeszedł   przez   Piątą   Aleję   i   przycupnął   na   ławce,   żeby   zapalić. 

Zignorował grupę chichoczących dziesięcioklasistek w granatowych mundurkach ze szkoły, 

które pożerały go wzrokiem.

Ze   swoim   uśmiechem,   który   mówi   „wiem,   jestem   przystojniakiem”,   złocistymi 

włosami,   szmaragdowymi   oczami,   wiecznie   opaloną   skórą   i   seksowną   umiejętnością 

budowania łodzi i ścigania się na nich Nate Archibald był najbardziej pożądanym chłopakiem 

na Upper East Side. Nie musiał dziewczyn szukać. One po prostu spadały mu na kolana. 

Dosłownie.

background image

Zaciągnął się petem i wyciągnął z kieszeni komórkę. Problem polegał na tym, że jego 

palący kumple - Jeremy Scott Tompkinson, Charlie Dem i Anthony Avuldsen - też kupowali 

towar od Mitchella. Mitchell był najlepszy. Ale warto zadzwonić, sprawdzić, czy któryś nie 

zdążył kupić więcej trawy, nim ich diler zniknął.

Jeremy   jechał   właśnie   taksówką   do   międzyszkolnego   klubu   squasha   przy 

Dziewięćdziesiątej Drugiej.

- Przykro mi, gościu. - Jego głos trzeszczał przez zakłócenia na linii. - Przez cały dzień 

jadę na zolofcie

 matki. Może kup za dziesiątkę towar od gościa z parku?

Nate wzruszył ramionami. W kupowaniu trawy w parku było coś... żałosnego.

- Nieważne - powiedział kumplowi. - Do zobaczenia jutro. 

Charlie był w megastorze Virgin. Kupował DVD dla młodszego brata.

- Ale wtopa - powiedział, gdy Nate wyjaśnił mu sytuację. - Jesteś koło parku, nie? 

Kup tam coś za dziesiątkę.

- Aha, mniejsza z tym - odparł Nate. - Do jutra. 

Anthony miał lekcję jazdy w nowym, sportowym bmw m3, prezencie od rodziców na 

osiemnaste urodziny.

- Zajrzyj do apteczki swojej matki - poradził. - Rodzice to ostateczna deska ratunku.

- Zajrzę.   -   Nate   rozłączył   się   i   pociągnął   ostatniego   dymka.   -   Cholera!   -   zaklął, 

rzucając maleńki niedopałek na brudny śnieg pod nogami.

W   tym   semestrze   każdy   dzień   miał   być   dwudziestoczterogodzinną   imprezą.   W 

listopadzie rewelacyjnie wypadł na rozmowie w Brown i był całkiem pewny, że jego podanie 

wstrząśnie komisją dość, by go przyjęli. No i już nie kręcił z Jenny Humphrey, która była 

słodka i miała supercycki. lecz zabierała mu od groma wolnego czasu. Przez resztę roku 

szkolnego Nate planował palić, relaksować się i aż do rozdania świadectw żyć na luzie, ale 

bez zaufanego dostawcy ten plan to czysta abstrakcja.

Nate opadł na oparcie zielonej ławki i zapatrzył się na okazałe, kryte wapieniem domy 

przy Piątej Alei. Po prawej stronie widział narożnik budynku przy Siedemdziesiątej Drugiej, 

gdzie Blair miała mieszkanie. W jej penthousie Kitty Minky. rosyjska błękitna kotka, leżała 

pewnie wyciągnięta na różowej narzucie na łóżku Blair i nie mogła się doczekać, kiedy jej 

pani wróci do domu i podrapie ją pod brodą paznokciami w kolorze koralowego różu. Pod 

wpływem   impulsu   Nate   przycisnął   guzik   na   komórce   i   wybrał   numer   Blair.   Dzwonek 

zadźwięczał sześć razy, nim wreszcie odebrała.

 Zoloft - lek antydepresyjny (przyp. tłum.).

background image

- Słucham? - zapytała ostro Blair.

Siedziała   właśnie   w   nowo   otwartym   salonie   Garrena   przy   Pięćdziesiątej   Siódmej 

Wschodniej, który urządzono w stylu sypialni w tureckim haremie. Z sufitu zwieszały się 

chusty z różowej i żółtej gazy, wielkie różowo - żółte poduchy porozrzucano przypadkowo, 

tak by klientki miały na czym przysiąść i sącząc turecką kawę, czekać na swoją kolej. Przy 

każdym stanowisku siało ogromne, oprawione w złoconą ramę lustro. Gianni, nowy fryzjer 

Blair,   właśnie   rozczesał   jej   świeżo   umyte   i   potraktowane   odżywką   loki.   Z   komórką 

przyciśniętą do mokrego ucha Blair gapiła się na swe odbicie w lustrze. Nadeszła kluczowa 

chwila: czy odważy się obciąć na krótko?

- Cześć. To ja, Nate - usłyszała znajomy głos mruczący jej do ucha.

Była zbyt oszołomiona, żeby odpowiedzieć. Nie odzywał się do niej od sylwestra, a 

nawet wtedy rozmowa zakończyła się fatalnie. Co się stało, że Nate dzwoni do niej właśnie 

teraz?

- Nate?   -   powtórzyła   Blair,   trochę   zniecierpliwiona,   ale   i   zaciekawiona.   -   To   coś 

poważnego? Bo nie mogę teraz rozmawiać. To naprawdę nic najlepsza chwila.

- E, nic ważnego - odparł Nate, jakby próbował znaleźć logiczne usprawiedliwienie, 

dlaczego w ogóle do niej zadzwonił. - Pomyślałem, że chciałabyś wiedzieć. Rzucam palenie 

trawki.   -   Kopął   grudkę   zmrożonego   błota.   Nawet   nie   był   pewien,   czy   to   prawda.   Czy 

naprawdę rzuca? Na zawsze?

Blair ściskała telefon, a po drugiej stronie zapadła krępująca cisza. Nate zawsze był 

nieprzewidywalny - zwłaszcza gdy się ujarał - ale nigdy aż tak. Gianni popukał niecierpliwie 

w oparcie szylkretowym grzebieniem.

- Cóż, tym lepiej dla ciebie - powiedziała w końcu. - Słuchaj, muszę kończyć.

Wydawało się, że jest myślami gdzie indziej, a Nate właściwie nie wiedział, dlaczego 

do niej zadzwonił.

- Do zobaczenia - wymamrotał i wsadził telefon do kieszeni płaszcza.

- Cześć. - Blair wrzuciła srebrną nokię do czerwonej kręglarskiej torby i usiadła prosto 

na obrotowym krześle. - Jestem gotowa - oznajmiła Gianniemu, próbując powiedzieć to pew-

nym głosem. - Chcę, żeby było krótko, ale kobieco.

Na opalonych, lekko zarośniętych policzkach Gianniego malowało się rozbawienie. 

Mrugnął do niej brązowym okiem o długich rzęsach.

- Jak Katerina Hepburne. Zgadza się?

O nie!

Blair   poprawiła   pasek   beżowego   szlafroka   dla   klientek   salonu   i   spiorunowała 

background image

wzrokiem nadmiernie wyżelowane włosy Gianniego. Miała nadzieję, że nie okaże się równie 

głupi i niekompetentny, jak to brzmiało. Może to kwestia języka.

- Nie,   nie   jak   Katherine   Hepburn.  Jak   Audrey   Hepburn.  No   wiesz,  Śniadanie   u 

Tiffany'ego. My Fair Lady. Zabawna buzia. - Blair szukała w myślach innych znanych osób, 

kogoś, kto miałby przyzwoicie obcięte na krótko włosy. - Albo jak Selma Blair  - dodała 

desperacko, chociaż fryzura Selmy była zbyt chłopięca jak na jej gust.

Gianni nie odpowiedział. Przeczesał palcami mokre loki Blair.

- Takie piękne włosy - westchnął tęsknie, a potem wziął nożyczki i zebrał jej włosy w 

dłoń. Bez dalszych ceregieli odciął cały kucyk jednym brutalnym cięciem.

Blair zamknęła oczy, gdy włosy spadły na podłogę. Proszę, niech wyglądam ładnie, 

modliła się w duchu, i wyrafinowanie, i poważnie, i elegancko. Otworzyła oczy i spojrzała z 

przerażeniem   na  swoje   odbicie.   Jej   mokra,   pozbawiona   wyrazu,   długa   do   uszu  czupryna 

sterczała we wszystkie strony.

- Niech się pani nie martwi - uspokoił ją Gianni, odkładając duże nożyczki i biorąc 

mniejsze. - Teraz zrobię fryzurę.

Blair wzięła głęboki wdech i zacisnęła zęby. I tak już za późno, żeby coś zmienić.

- Dobra - ledwo wydusiła z siebie. Telefon znowu zadzwonił i Blair schyliła się, żeby 

odebrać. - Czekaj - powiedziała Gianniemu. - Słucham?

- Rozmawiam z Blair Waldorf? Córką Harolda?

Blair przyjrzała się sobie w lustrze. Nie była już pewna, kim jest. Bardziej wyglądała 

jak   świeżo   upieczona   więźniarka,   którą   strzygli   przed   wysianiem   do   celi,   niż   jak   córka 

znanego prawnika pracującego dla największych korporacji, Harolda Waldorfa, z którym jej 

matka rozwiodła się dwa lata temu i który teraz mieszkał we Francji. Uprawiał winnicę ze 

swoją drugą polową, która - tak się akurat złożyło - była mężczyzną.

Biorąc pod uwagę zawirowania w jej obecnym życiu, Blair chętnie stałaby się kimś 

zupełnie innym i po części dlatego postanowiła obciąć włosy. Zadowoli się nawet Katherine 

zamiast Audrey, jeśli dzięki temu będzie wyglądać jak nowa.

- Tak - odparła słabo.

- Mówi Owen Wells - rzekł facet po drugiej stronie. Miał głęboki i uwodzicielski glos. 

Trudno było zgadnąć, ile ma lat. Dziewiętnaście czy trzydzieści pięć? - Twój ojciec był moim 

mentorem w firmie, gdy zaczynałem. Obaj skończyliśmy Yale i rozumiem, że ty też jesteś 

zainteresowania studiowaniem tam.

Zainteresowana? Blair nie była po prostu zainteresowana pójściem do Yale - to był 

jedyny   cel   jej   życia.   Po   co   inaczej   chodziłaby   na   zaawansowane   zajęcia   z   aż   pięciu 

background image

przedmiotów?

- Tak, jestem zainteresowana - pisnęła przez zaciśnięte gardło. Zerknęła na Gianniego, 

który bezgłośnie wtórował Celine Dion w piosence płynącej przez głośniki w salonie. - Ale 

trochę zawaliłam rozmowę kwalifikacyjną.

Właściwie to opowiedziała całą swoją ckliwą historię życia i tak jakby pocałowała 

faceta, który z nią rozmawiał, co było chyba czymś więcej niż poważną wpadką.

- No i właśnie dlatego dzwonię - odparł Owen Wells, a jego seksowny glos rezonował 

jak basowe nuty wiolonczeli. - Wsparcie twojego ojca dużo znaczy dla szkoły, więc chcą ci 

dać drugą szansę. Na ochotnika zgłosiłem się jako ich absolwent, żeby przeprowadzić z tobą 

rozmowę. Komisja rekrutacyjna po przejrzeniu twojego podania już się zgodziła i weźmie 

pod uwagę moją opinię, a nie tę z listopada.

Blair   kompletnie   zatkało.   Druga   szansa   -   to   zbyt   piękne,   żeby   było   prawdziwe. 

Zmęczony czekaniem  Gianni upuścił  nożyczki  na stolik obok Blair, złapał ostatni  numer 

„Vogue'a” z jej kolan i odszedł poskarżyć się na nią kolegom.

- Więc kiedy możemy się spotkać? - dopytywał się Owen Wells.

Teraz - miała ochotę powiedzieć Blair. Ale nic mogła prosić Owena, żeby siedział w 

salonie, patrzył, jak Gianni obcina jej włosy, i jednoczenie zadawał jej nudne, stereotypowe 

pytania typu: „Kto miał największy wpływ na twoje życie?”

- W każdej chwili - zaćwierkała. Potem zdała sobie sprawę, że nie powinna okazywać, 

jak bardzo jest zdesperowana. Warto zrobić wrażenie genialnego dzieciaka z nieprzytomnie 

rozbudowanym planem zajęć. - Właściwie to dzisiaj jestem trochę zajęta i jutro też będzie 

trudno. Mogłabym w środę lub w czwartek po szkole.

- Zwykle pracuję do późna i w tym tygodniu mam od cholery spotkań, ale co powiesz 

na czwartek wieczór? Około wpół do dziewiątej?

- Świetnie - odparła z zapałem. - Mam wpaść do biura?

Owen zamilkł. Blair słyszała, jak pisnęło jego krzesło. Wyobraziła sobie jego biuro 

według projektu Philippe'a Starcka z widokiem na nowojorski port i zaczęła się zastanawiać, 

czy wypada tam się spotkać. Wyobrażała sobie Owena jako wysokiego blondyna z opalenizną 

tenisisty - jak jej ojciec. Ale Owen Wells powinien być co najmniej dziesięć lat młodszy od 

jej ojca i w związku z tym powinien o wiele lepiej się prezentować. Zastanawiała się, czy wie, 

jakie to super, że ma „w” i w imieniu. i w nazwisku.

- A może spotkamy się w hotelu  Compton?  Mają tam przytulny barek, w  którym 

powinno być dość spokojnie. - Roześmiał się. - Kupię ci colę, chociaż twój ojciec mówi, że 

wolisz dom pérignon.

background image

Blair się zarumieniła. Jej durny ojciec! Co jeszcze powiedział?

- Och, nie, cola wystarczy - wyjąkała.

- Dobrze. Do zobaczenia w czwartek wieczorem. Będę miał krawat z Yale.

- Nie mogę się doczekać. - Blair próbowała zachować rzeczowy ton. - Dziękuję za 

telefon. -  Rozłączyła  się  i  zerknęła  w  złocone  lustro przed  sobą.  Jej   oczy  wydawały  się 

większe i bardziej niebieskie, gdy miała krótsze włosy.

Gdyby naprawdę była aktorką grającą w filmie o swoim życiu - jak to sobie zawsze 

wyobrażała - to byłby punkt zwrotny: dzień, w którym zmieniła swój wizerunek i dostała się 

na przesłuchanie do największej życiowej roli. Zerknęła na zegarek. Za pół godziny powinna 

być z powrotem w szkole. Nie było jednak powodu, żeby tam pędzić, zwłaszcza że Bendel 

był tylko trzy przecznice dalej, a nowa sukienka na spotkanie z Owenem Wellsem w czwartek 

wieczór już ją wzywała. Zdecydowanie warto mieć kłopoty z powodu urwania się z WF - u, 

jeśli nowa fryzura i nowa sukienka pomogą jej dostać się do Yale.

Gianni   pił   kawę   i  flirtował  z   chłopcami  od  mycia  głów.  Blair  rzuciła   mu  groźne 

spojrzenie, żeby wziął się do uporządkowywania burdelu na jej głowie.

- Kiedy tylko będzie pani gotowa! - zawołał znudzonym tonem, jakby absolutnie go 

nie obchodziło, czy obetnie jej włosy, czy nie.

Blair   wzięła   głęboki   oddech.   Kasowała   swoją   przeszłość   -   nieudany   związek   z 

Nate'em.   odrażającego   nowego   męża   matki   i   jej   kłopotliwą   ciążę,   zawaloną   rozmowę 

kwalifikacyjną. Tworzyła swój nowy wizerunek. Yale daje jej drugą szansę i od dziś będzie 

panią swego przeznaczenia. Sama napisze scenariusz, wyreżyseruje i zagra w filmie, którym 

jest jej życie. Już widziała nagłówki w „New York Timesie” w sekcji z modą, gdzie pokażą 

jej nową fryzurę.  WYPRZEDZIĆ SWÓJ CZAS: PRZEŚLICZNA SZATYNKA OBCINA 

SIĘ PRZEZ DEBIUTEM W YALE!

Na   jej   twarzy   pojawił   się   zwycięski   uśmiech,   jakby   już   ćwiczyła   rolę   przed 

spotkaniem w Owenem Wellsem w czwartek wieczór.

- Jestem gotowa.

background image

wiersze o seksie to stek kłamstw

- No więc... - powiedziała Vanessa, stukając kolanem w uda Dana, gdy leżeli nago i 

patrzyli na popękany sufit, oszołomieni po seksie. - I co myślałeś?

Vanessa   już   dwa   razy   próbowała   seksu   ze   swoim   byłym   chłopakiem   Clarkiem, 

starszym od niej barmanem. Spotykała się z nim przez krótki czas na jesieni. W tym czasie 

Dan (razem z resztą  przewidywalnej  męskiej populacji) był zbyt zajęty wzdychaniem do 

Sereny van der Woodsen, by zauważyć, że Vanessa się w nim zakochała. Nawet gdyby to był 

pierwszy   raz   dla   Vanessy,   też   podeszłaby   do   tego   z   nonszalancją,   bo   do   wszystkiego 

podchodziła w ten sposób. Z kolei Dan nigdy niczego nie traktował lekko, w dodatku to on 

stracił dziewictwo. Niecierpliwie czekała na jego zwierzenia.

- To   było...   -   Dan   gapił   się   na   szarą,   wyłączoną   żarówkę   u   sufitu.   Czuł   się 

jednocześnie sparaliżowany i pobudzony. Ich biodra dotykały się pod cienkim prześcieradłem 

w kolorze burgunda i miał wrażenie, jakby płynęła między nimi elektryczność, szarpiąc jego 

place u stóp, kolana, pępek, łokcie, końcówki włosów. - Nic do opisania - powiedział w 

końcu, bo naprawdę nie znajdował słów, którymi  mógłby opisać, co czuł. Nie potrafiłby 

napisać wiersza o seksie, chyba że uciekłby się do utartych metafor, takich jak wybuchające 

fajerwerki albo muzyczne crescendo. I nawet to zupełnie nie pasowało. Te porównania nie 

oddawały lego, co rzeczywiście się czuje, ani tego, że seks to proces poznawania, w którym 

wszystko, co zwykłe, staje się absolutnie niesamowite. Na przykład lewa ręka Vanessy; nie 

była to oszałamiająca ręka - dość pulchna i blada, pokryta brązowawym meszkiem i usiana 

piegami. Ale kiedy się kochali, nic była już tą zwykłą ręką, którą znał i kochał, odkąd przez 

nieuwagę zostali z Vanessą zamknięci na imprezie w dziesiątej klasie. Stała się przepiękna, 

cenna,   nie   mógł   przestać   jej   całować,   była   podniecająca   i   cudowna.   O   Boże!   Widzicie? 

Wszystko,  co  potrafił  wymyślić,  aby  opisać  seks,   brzmiało   kulawo  jak  reklama   płatków. 

Nawet słowo „seks” było nieodpowiednie, a „kochanie się” brzmiało jak z kiepskiej opery 

mydlanej.

„Elektryczny” - to było dobre słowa do opisania seksu, ale jednocześnie zbyt dużo 

wiązało się z nim negatywnych skojarzeń, typu krzesło elektryczne albo przewód elektryczny. 

„Rojny”   -   kolejne   dobre   słowo,   ale   co   właściwie   znaczy?   A   „drżący”   brzmiało   zbyt 

background image

wysublimowanie   i   delikatnie   -   jak   przestraszona   myszka.   Jeżeli   miałby   pisać   o   seksie, 

chciałby przywoływać na myśl imponujące zwierzęta, takie jak lwy i jelenie, a nie myszy.

- Ziemia do Dana! - Vanessa wyciągnęła dłoń i pogładziła go palcem po uchu.

- Apogeum - mruczał do siebie Dan nieprzytomnie. - Epifania.

Vanessa zanurkowała pod prześcieradło i cmoknęła go głośno w blady brzuch.

- Halo? Jesteś w szoku czy jak?

Dan   uśmiechnął   się   szeroko   i   pociągnął   ją   w   górę,   żeby   pocałować   ją   w   usta 

układające się w uśmiech kota z Cheshire i w brodę z dołeczkiem.

- Zróbmy to jeszcze raz. 

Wow!

Vanessa zachichotała i potarła nosem o jego rozczochrane brwi.

- To znaczy, że chyba ci się podobało?

Dan pocałował ją najpierw w prawe, a potem w lewe oko.

- Mm - westchnął, a całe jego ciało zadrżało z przyjemności i pożądania. - Kocham 

cię.

Vanessa opadła na jego pierś i zamknęła oczy. Nie była bardzo dziewczęca, ale każda 

dziewczyna mięknie, gdy pierwszy raz słyszy od chłopaka te dwa słowa.

- Ja też cię kocham - odpowiedziała szeptem.

Dan miał wrażenie, jakby cale jego ciało się uśmiechało. Kto by pomyślał, że ten 

prozaiczny lutowy poniedziałek okaże się tak cholernie... wspaniały?

Tyle jeśli chodzi o kwieciste opisy i poetyckie zwroty.

Nagłe komórka Dana zabrzęczała zaskakującym, wibrującym dzwonkiem. Leżała na 

nocnym stoliku, tuż obok łóżka. Dan był pewien, że dzwoni jego siostra Jenny, by znowu 

ponarzekać   na   szkołę.   Odwrócił   się,   żeby   przeczytać   numer   na   ekranie.   „Zastrzeżony” 

rozbłysła wiadomość, co zdarzało się tylko wtedy, gdy Vanessa dzwoniła z domu.

- To twoja siostra. - Dan podniósł się na łokciu i sięgnął po komórkę. - Może chce ci 

powiedzieć, żebyś wreszcie kupiła sobie komórkę - zażartował. - Mam odebrać?

Vanessa przewróciła oczami. Ona i jej dwudziestodwuletnia siostra Ruby, gitarzystka 

basowa, mieszkały razem na Brooklynie w Williamsburgu. Ruby podjęła trzy noworoczne 

postanowienia:   codziennie   ćwiczyć   jogę,   pić   zieloną   herbatę   zamiast   kawy  i  bardziej   się 

opiekować   siostrą   Vanessą,   ponieważ   ich   rodzice   byli   zbyt   zajętymi   sobą   hippisowskimi 

artystami, żeby zadbać o samych siebie. Vanessa była prawie pewna, że Ruby dzwoni tylko 

po to, by zapytać, kiedy wraca do domu i na kiedy ma przygotować klopsa i ziemniaki. 

Jednak   to   było   takie   nietypowe,   by   Ruby   dzwoniła   na   telefon   Dana   w   czasie   lekcji,   że 

background image

Vanessa nie mogła oprzeć się pokusie i postanowiła odebrać. 

Wzięła dzwoniącą komórkę od Dana.

- Tak? Skąd wiedziałaś, gdzie mnie szukać?

- Dzień   dobry,   droga   moja   siostrzyczko   -   zaświergotała   radośnie   Ruby.   -   Nie 

pamiętasz?   Przykleiłaś   kartkę   ze   swoim   planem   zajęć   na   lodówce,   żebym   jako   nowa, 

poprawiona wersja starszej siostry wiedziała, gdzie jesteś i o czym myślisz w każdej chwili. 

Chciałam   ci   tylko   dać   znać,   że   przyszła   do   ciebie   poczta   i   między   innymi   podejrzanie 

wyglądająca koperta z Uniwersytetu Nowojorskiego. Nie mogłam się powstrzymać i otwo-

rzyłam. I wiesz co? Przyjęli cię!

- Jasna cholera! - Ciało Vanessy już buzowało od adrenaliny po słowach „kocham 

cię”, a teraz jeszcze to! Może to zabrzmi czerstwo, ale to się nazywa orgazm!

Nigdy  nie   była   pewna,   czy   ma   szansę   dostać   się   wcześniej   na   uniwersytet.   Żeby 

pokazać   komisji   rekrutacyjnej   swoje   umiejętności   artystyczne   i   udowodnić,   że   poważnie 

myśli   o   filmie   jako   głównej   specjalizacji,   wysłała   własny   film   o   Nowym   Jorku,   który 

nakręciła w czasie przerwy w Boże Narodzenie. Kiedy już go wysłała, bała się. że przez ludzi 

z komisji zostanie uznana za nadgorliwą. Ale teraz już nie musiała się martwić. Spodobała się 

im! Przyjęli ją! Wreszcie będzie mogła na dobre zrzucić nędzne okowy szkoły Constance 

Billard i skupić się na swojej pracy w miejscu odpowiednim dla tak poważnego artysty jak 

ona.

Dan patrzył na nią. Jego piękne brązowe oczy błyszczały nieco mniej entuzjastycznie 

niż chwilę wcześniej.

- Jestem z  ciebie taka dumna - zagruchała matczynym  tonem Ruby.  - Wrócisz do 

domu na obiad? Czytałam właśnie książki kucharskie ze wschodniej Europy. Chyba zrobię 

pierogi.

- Jasne - odparła cicho Vanessa, nagle martwiąc się o Dana. Nie złożył  wcześniej 

podania na żadną uczelnię, więc będzie musiał czekać jeszcze kilka miesięcy, nim się dowie, 

co   będzie   robił   w   przyszłym   roku.   Był   taki   wrażliwy.   Może   wpaść   w   depresję   z   braku 

poczucia bezpieczeństwa - a wtedy zamknie się w pokoju i będzie pisać wiersze o śmierci w 

wypadku samochodowym albo coś takiego. - Dzięki, że dałaś mi znać - powiedziała szybko. - 

Zobaczymy się później, dobra?

Dan nadał patrzył na nią wyczekująco. Rozłączyła się i rzuciła telefon na łóżko.

- Dostałaś   się   na   uniwersytet   -   powiedział,   nieskutecznie   próbując   ukryć   nutkę 

oskarżenia w głosie. Och, jaki czuł się chudy, głupi i niepasujący do świata! Nie. żeby się nie 

cieszył, ale Vanessa już dostała się na uczelnię, a on był tylko kościstym chłopakiem, który 

background image

lubił   pisać   wiersze   i   którego   być   może   nigdy   nie   przyjmą   na   uczelnię.   -   Super   -   dodał 

chrapliwym głosem. - To świetnie.

Vanessa przykryła ich prześcieradłem. Byli spoceni, więc teraz marzli.

- To nic wielkiego. - Próbowała bagatelizować radość, którą tryskała jeszcze przed 

chwilą, gdy usłyszała wspaniałą nowinę. - Tobie zaraz wydadzą wiersz w „New Yorkerze”.

W czasie przerwy świątecznej Vanessa bez wiedzy Dana wysłała jego wiersz Zdziry 

do „New Yorkera” i przyjęto go do numeru walentynkowego. Powinien wyjść pod koniec 

tego tygodnia.

- No tak - zgodził się Dan, niepewnie wzruszając  ramionami.  - Ale nadal nic nie 

wiem... mam na myśli swoją przyszłość.

Przytuliła   policzek   do   jego   bladej,   kościstej   piersi.   Nadal   nie   mogła   uwierzyć,   że 

jesienią   idzie   na   uniwersytet.   To   było   pewne,   to   było   jej   przeznaczone.   Nadal   drżąc   z 

podniecenia, próbowała Dana pocieszać.

- O ilu siedemnastolatkach słyszałeś, żeby ich publikowano w „New Yorkerze”? To 

niesamowite. Gdy tylko  w college'ach. do których  złożyłeś  papiery,  dowiedzą się o tym, 

wszystkie komisje rekrutacyjne cię przyjmą. Pewnie nawet tam, gdzie nie wysłałeś podania.

- Może - odparł bez przekonania Dan. Łatwo jej mówić z taką pewnością. Ona już się 

dostała.

Vanessa podniosła się na łokciu. Był jeden pewny sposób, żeby poprawić Danowi 

samopoczucie przynajmniej na chwilę.

- Pamiętasz, co robiliśmy, zanim zadzwoniła Ruby? - zamruczała jak kociak.

Dan zmarszczył brwi. Vanessa uniosła jedną brew w zmysłowy sposób, a jej blade 

nozdrza lekko się rozchyliły. Nie sądził, że będzie jeszcze mógł, ale jego ciało go zaskoczyło. 

Wciągnął Vanessę na siebie i pocałował mocno. Jeżeli dzięki czemuś chłopak mógł poczuć 

się bardziej jak lew niż jak mysz, to władnie dzięki mruczeniu.

Miau!

background image

tematy    ◄    wstecz    dalej    ►    wyślij pytanie    odpowiedź

Wszystkie  nazwy   miejsc,   imiona   i   nazwisko   oraz   wydarzenia   zostały   zmienione   lub   skrócone,   po   to   by   nie 

ucierpieli niewinni. Czyli ja.

hej, ludzie!

MATURALNY KRYZYS

Słyszałam wyrażenie „maturalny kryzys” wiele razy, ale nigdy nie wiedziałam, co to właściwie znaczy. 

Teraz to jest jasne jak słońce. Maturalny kryzys ma miejsce, gdy zrywasz się z popołudniowych zajęć i 

wracasz do mieszkania przyjaciółki, żeby zamówić sobie chińszczyznę, wypić chardonnay i wypalić 

papierosa. Albo gdy lądujesz w łóżku z chłopakiem o trzeciej po południu. Albo odpuszczasz sobie 

matematykę,   żeby   zrobić   zapasy   obcisłych   jedwabnych   sukienek   dżersejowych   na   prywatnej 

wyprzedaży   u   Diane   von   Furstenberg.   Albo   kiedy   niechcący   zasypiasz   i   budzisz   się   dopiero   o 

dziesiątej w czwartek. Ups! Przez ostatni semestr byłyśmy takie milusie i grzeczne, prymuski i lizuski. 

W tym semestrze jesteśmy jak wrzód na tyłku. Nam też odbija głupawka. Jestem pewna, że połowa 

dziewczyn z mojego WF - u całowała się z chłopakami na schodach Metropolitan Museum of Art. 

Zamiast ćwiczyć podciąganie na drążku. Tak trzymać, dziewczyny - randkowanie to o wiele lepsze 

ćwiczenie!

Na celowniku

J i wysoka piegowata dziewczyna z nieszczęśliwie dobraną fryzurą chichoczą w czasie lekcji tańca w 

Constance Billard. Chyba  J  ma nową przyjaciółkę. N i jego kumple zamawiają chińską herbatę w 

Starbucks, mając nadzieję, że będzie w niej coś, co poprawia samopoczucie. V w sklepie firmowym 

Uniwersytetu Nowojorskiego kupuje sobie uniwersytecki kubek, bluzę i czapkę z daszkiem. A mówi, 

że  ją  takie głupoty  nie biorą.  D  przeczesuje kiosk w poszukiwaniu  wcześniejszego wydania „New 

Yorkera”.  S  i  A  urządzają kolejny publiczny pokaz czułości.  S  nigdy wcześniej nie miała chłopaka 

dłużej niż pięć minut, więc zobaczymy, jak długo to potrwa... Dobra, przyznaję. Właśnie wagaruję, gdy 

to piszę. Obiecajcie, że mnie nie wsypiecie!

Wiem, że mnie kochacie

plotkara

background image

S jest zakochana

Aaron Rose stał w zaspie starego śniegu przed szkolą Constance Billard. Czekał na 

Serenę. Mookie, jego biało - brązowy bokser, siedział obok na chodniku i dyszał. Pies miał na 

sobie kubrak w czerwono - czarną kratę, który Serena kupiła mu wczoraj w Burberry. Aaron 

trzymał dwa dymiące kubki ze Starbucks. Odkąd sześć tygodni temu zeszli się z Sereną w 

sylwestra, stało się to ich rytuałem. Aaron spotykał się z Sereną po szkole, szli spacerkiem 

Piątą Aleją, ramię w ramię, pili latte z mlekiem sojowym i przystawali co parę kroków, żeby 

się pocałować. W sylwestra sprawy się rozegrały spontanicznie, na zasadzie „cholera, mamy 

na to ochotę, to dlaczego nie spróbować”, ale przez ostatni miesiąc spędzali razem każdą 

chwilę po szkole i teraz już słynęli jako najładniejsza i najmilsza para w Upper East Side. A 

właściwie trójka, jeśli wliczyć Mookiego.

Nagle promień zimowego słońca rozbłysł na popielatych blond włosach Sereny, która 

wyszła   ze   szkoły   i   zbiegała   po   schodach   w   zamszowych   kozakach   Stephane   Kelian   i 

granatowej kurtce o marynarskim kroju.

- Cześć, psino! - pisnęła, gdy Mookie wyrwał się do niej i zaczął trącać nosem jej 

dłonie w kaszmirowych rękawiczkach. Przykucnęła i pozwoliła, żeby pies lizał ją po twarzy.

- Ślicznie dziś wyglądasz. - Aaron patrzył na nich ze spokojną dumą. Yhm, to moja 

dziewczyna, myślał. Yhm, prawda, że śliczna?

Serena wstała, zarzuciła Aaronowi ręce na szyję i otoczyła go upajającym zapachem 

na   bazie   drzewa   sandałowego   i   patchouli   -   unikalnej   mieszanki   olejków,   której   używała 

zawsze.

- Wiesz, o czym myślałam przez cały dzień? - rozpromieniła się, przyciskając swoje 

pełne, pomalowane brzoskwiniowym błyszczykiem usta do wąskich warg Aarona.

Omal nie rozlał kawy.

- O mnie? - zgadywał. Serena należała do dziewczyn, które angażują się całkowicie 

we wszystko, co je interesuje w danej chwili, a teraz akurat skupiła się na Aaronie. Trochę mu 

to uderzyło do głowy.

Zamknęła   oczy   i   pocałowali   się   znowu,   tym   razem   głęboko.   Za   ich   plecami 

rozkrzyczane   dziewczyny   w   schludnych   wełnianych   płaszczach   i   wysokich,   skórzanych 

background image

kozakach wysypały się ze szkoły. Kilka z nich stanęło razem, żeby popatrzeć z podziwem na 

Serenę i Aarona, którzy nie przestawali się całować.

- O mój Boże! - szepnęła jedna z ósmoklasistek, prawie mdlejąc na widok takiego luzu 

i stylu. - Widzicie to samo co ja?

Mookie dreptał po śniegu i skamlał niecierpliwie. Serena potarła policzkiem o szorstką 

alpakę szaro - fioletowej czapki w stylu Szerpów, którą kupiła Aaronowi w zeszły weekend w 

sklepie Kirny Zabete w Sono. Uwielbiała jego ciemne dredy wystające spod nauszników. 

Wszystko w Aaronie było tak śliczne, że dosłownie zjadłaby go łyżką.

- Oczywiście, że myślałam o tobie - powiedziała, biorąc od niego kubek. Uchyliła 

pokrywkę i wypiła odrobinę gorącej, słodkiej kawy. - Myślałam o tym, żebyśmy zrobili sobie 

tatuaż. - Urwała, czekając na reakcję Aarona, ale w jego brązowych oczach malowało się 

tylko zdziwienie, więc ciągnęła: - No wiesz, z naszymi imionami. Żeby pokazać, ile dla siebie 

znaczymy. - Znowu upiła łyk kawy i oblizała piękne, soczyste usta. - Zawsze chciałam mieć 

tatuaż, o którym tylko ja bym wiedziała. No wiesz, w dość intymnym miejscu.

Aaron   uśmiechnął   się   z   wahaniem.   Bardzo   lubił   Serenę.   Była   upajająco   piękna, 

absolutnie przesłodka i nie stawiała żadnych wymagań. Przerastała wszystkie dziewczyny, 

jakie   kiedykolwiek   poznał.   Ale   nic   był   pewien,   czy   chce   mieć   tatuaż   z   jej   imieniem. 

Właściwie to zawsze uważał, że tatuaże są w pewnym sensie brutalne, kojarzyły mu się ze 

znakowaniem bydła. A jako wegetarianin i rastafarianin był przeciwny wszelkim formom 

przemocy.

- Tatuaże   są   wbrew   mojej   religii   -   oznajmił,   ale   gdy   zobaczył   zmartwioną   buzię 

Sereny, dodał szybko: - Ale przemyślę to, dobrze?

Serena   nie   należała   do   osób,   które   chowają   urazę,   a   już   Z   pewnością   nie   wobec 

najprzystojniejszego chłopaka na świecie. Mając sprawę tatuaży już za sobą, pociągnęła go za 

rękę i zaczęli iść w stronę Piątej Alei. Niebo było ponure i szare, a w twarz wiał im zimny 

wiatr. Za godzinę zrobi się ciemno.

- Co będziemy robić? - zapytała. - Pomyślałam, że może fajnie by było pójść na szczyt 

Empire State Building. Mieszkam tu całe życie i nigdy tam nie byłam. I jest tak zimno. Założę 

się, że nikt nawet nie myśli o wchodzeniu na Empire State Building o tej porze roku. Będzie 

tam zupełnie pusto i romantycznie, jak na starym filmie.

Aaron się roześmiał.

- Zbyt dużo czasu spędzasz z Blair.

Jego przyrodnia siostra zawsze wszystko zamieniała w romantyczny, czarno - biały 

film z lat pięćdziesiątych, próbując swoje życie uczynić jeszcze wspanialszym, niż było. Gdy 

background image

skręcili w Piątą Aleję, Mookie pognał przed nimi, ciągnąc za smycz, którą Aaron miał luźno 

owiniętą wokół nadgarstka.

- Ej, Mookie. wyluzuj!

Serena wsunęła wolną dłoń do kieszeni czarnej parki North Face'a Aarona.

- Blair zachowywała się naprawdę dziwnie w trakcie spotkania grupy. Chodzi mi o ten 

nowy program, spotkania z żółtodziobami w czasie lunchu. A potem zniknęła. Nie przyszła 

na WF.

Aaron wzruszył ramionami i upił łyk kawy.

- Może bolał ją brzuch. 

Serena pokręciła głową.

- Martwię się, że jest trochę zazdrosna. No wiesz, o nas. 

Aaron nic nie powiedział. W czasie świąt strasznie się podkochiwał w Blair, chociaż 

to jego przyrodnia siostra. Odkąd był z Sereną, nie pamiętał już o tym, ale to dziwna myśl - że 

Blair mogłaby być teraz zazdrosna, skoro on marzył o niej przez tyle tygodni.

- Więc idziemy na Empire State Building? - zapytała Serena, zatrzymując się na rogu i 

zerkając za siebie na Piątą Aleję. Obok przyjechało z rykiem kilka autobusów. - Bo jak tak, to 

łapmy taksówkę.

Aaron zerknął na zegarek. Było dziesięć po czwartej.

- A   może   zajrzymy   do   mnie   i   sprawdzimy   pocztę.   -   Uśmiechnął   się   wstydliwie, 

martwiąc   się,   że   wychodzi   na   kujona.   -   W   tym   tygodniu   rozsyłają   listy   do   wcześniej 

przyjętych.

Błękitne oczy Sereny, okolone długimi rzęsami, otworzyły się szeroko.

- Dlaczego od razu tak nie mówiłeś? - Rzuciła papierowy kubek do najbliższego kosza 

i zaczęła biec. - Chodź, Mook! - krzyknęła  na boksera, który skoczył radośnie za nią. - 

Idziemy do domu. Zobaczymy, czy twój mądraliński pan nie dostał się do Harvardu!

background image

B wyświadcza J małą przysługę

Jenny  zawsze   miała   trudności   w   zdobywaniu   przyjaciół,   ale   udało   jej   się   znaleźć 

przyjaciółkę w pierwszy dzień programu „Jak równa z równą”.

- Wiesz,  ja rzeczywiście  zauważyłam  twój...  rozmiar stanika - mruknęła  nieśmiało 

Elise, gdy pakowały książki do plecaków przed wyjściem do domu. Obok nich dziewczyny 

zamykały z trzaskiem metalowe drzwi szafek i krzyczały do siebie, zbiegając po schodach.

- Aha, jasne - odparła sarkastycznie Jenny, próbując wcisnąć zeszyt do geometrii do 

torby Le Sportsac w czerwono - - czarne pasy, między czytankę do francuskiego a  Annę 

Kareninę.

Elise zachichotała, zawijając puszysty różowy szalik wokół szyi i zapinając czarne 

aksamitne guziki ugrzecznionego tweedowego płaszcza. Wyglądała tak, jakby matka nadal co 

rano wybierała jej ubrania.

- No dobra, zauważyłam. Ale nigdy nie sądziłam, że ci przeszkadza.

Jenny odwinęła za uszy kręcone włosy i zmrużyła oczy.

- Nie przeszkadza mi.

Elise naciągnęła puszystą różową czapkę na blond pazia i zarzuciła plecak na ramię. 

Była prawie trzydzieści centymetrów wyższa od Jenny.

- Jesteś teraz zajęta? Może masz ochotę, hm, coś porobić?

- Na   przykład   co?   -   Jenny   zapięła   grubą   czarną   parkę.   Teraz,   kiedy   już   się   nie 

spotykała z Nate'em ani swoim starszym bratem, Panem, naprawdę potrzebowała nowych 

przyjaciół. I mogłoby być miło dla odmiany spędzić trochę czasu z dziewczyną, nawet jeśli 

Elise wydawała się sztywna i niedojrzała.

- Nie wiem. Może byśmy poszły kupić jakieś kosmetyki do Bendela.

Jenny   przechyliła   głowę,   miło   zaskoczona.   Przez   chwilę   bała   się,   że   Elise 

zaproponuje, żeby poszły na lody albo do zoo.

- Z przyjemnością - zgodziła się, zatrzaskując drzwi szafki. - Idziemy.

Blair   nie   mogła   uwierzyć,   że   zwykłe   obcięcie   włosów   może   ją   zmienić   tak 

drastycznie. Przymierzyła  już wszystkie seksowne bluzeczki i spódniczki w linię A. jakie 

background image

mieli u Bendela - zawsze takie nosiła i w takich dobrze wyglądała, ale teraz nic nie pasowało. 

Jej  nowa fryzurka  była  nienaganna, wyrafinowana  i łobuzerska. To wymagało  całkowitej 

zmiany garderoby.

- Od dziś noszę tylko intensywne kolory, bez wzorów - szepnęła Blair, gdy zapinała 

mundurek   i   zakładała   na   wieszak   ostatnią   odrzuconą   sukienkę.   -   I   wszystko   musi   mieć 

kołnierzyk. - Odsunęła aksamitną czerwoną zasłonę i rzuciła sześć zadrukowanych topów od 

Diane   von   Furstenberg   w   ramiona   sprzedawcy.   -   Zmieniłam   zdanie.   Szukam   prostych 

kostiumów w kolorze granatowym albo czarnym. I zwykłych białych koszul z kołnierzykiem.

Chciała   wyglądać   seksownie   jak   szykowna   paryżanka,   która   w   prostej   czarnej 

sukience   jedzie   na   rowerze   z   bagietką   pod   pachą.   Nate   zawsze   miał   bzika   na   punkcie 

Francuzek. Potrafił nadłożyć drogi tylko po to, żeby przejść obok L'École Française i pogapić 

się na dziewczyny w krótkich szarych spódniczkach, na wysokich obcasach i w obcisłych 

czarnych swetrach w serek. Zdziry.

Po chwili Blair znalazła pierwszy element swojej nowej garderoby i idealną rzecz na 

rozmowę w czwartek wieczór: granatową dżersejową szmizjerkę Lesa Besta z wyszywanym 

koralikami paskiem i małym, ślicznym kołnierzykiem z koronki. Sukienka była oficjalna, ule 

intrygująca - właśnie czegoś takiego szukała Blair, Zapłaciła za nią i ruszyła na dół do działu 

z kosmetykami po granatowy tusz do rzęs i subtelny błyszczyk, który nie był tak dziewczęcy 

ani tak wyzywający jak odcień różu albo ciemnej czerwieni, które zwykle wybierała.

- Patrz, kto tu jest - szepnęła Jenny do Elise, gdy stały przed ladą firmy Stila. - Cześć, 

Blair.

- Świetna fryzura! - dodała z entuzjazmem Elise.

Blair odwróciła się i zobaczyła dwie dziewczyny z jej grupy: Ginny. która naprawdę 

powinna zmniejszyć sobie biust, i Elise, która desperacko potrzebowała radykalnej zmiany 

stylu. Chyba tak się nazywały. Obie patrzyły na nią z podziwem. Z przerażeniem zauważyła, 

że próbują cieni do oczu i szminki, których ona używała przez cały czas. Nie mogły się 

trzymać Maybelline i aptek Rite Aid?

Elise   zmarszczyła   brwi,   patrząc   na   pojemniczek   z   błyszczącym   czarnym   cieniem, 

który trzymała w ręku.

- Czy to jest dobre?

Dobre, pomyślała Blair. Ale naprawdę jeszcze nie jesteś na to gotowa.

Nie mogła się oprzeć pokusie, żeby dać im kilka siostrzanych rad. Przewiesiła przez 

nadgarstek firmową torbę na zakupy Bendala w brązowo - białe pasy i wzięła się do roboty.

- Jeśli   idzie   o   kolory,   to   wybrałabym   coś   jaśniejszego.   -   Sięgnęła   po   próbkę 

background image

bladosrebrzystego zielonkawego cienia w żelu. - To wydobędzie błękitne tony z twoich oczu - 

pouczyła Elise, zachwycając się tym, jak miło to zabrzmiało.

Elise nałożyła trochę cienia na powiekę. Był ledwo widoczny, ale odbijał światło i w 

cudowny sposób sprawił, że jej małe, zbyt blisko siebie osadzone oczy wydały się jaśniejsze i 

ładniejsze.

Wow! - szepnęła, patrząc, w lustro jak zahipnotyzowana. 

Jenny sięgnęła po tubkę.

- Mogę spróbować?

Blair natychmiast zabrała cień.

- W żadnym wypadku. Potrzebujesz czegoś w odcieniach beżu i brzoskwini. - Blair 

sama nie mogła w to uwierzyć.  Najdziwniejsze było to, że naprawdę świetne się bawiła. 

Podała Jenny gruby ołówek do oczu w kolorze rdzy. - Wygląda delikatniej, niżby się to mogło 

wydawać.

Jenny narysowała ostrożnie linię na jednej powiece i zamrugała, patrząc na efekt. 

Natychmiast zaczęła wyglądać na starszą, a jej wielkie brązowe oczy nabrały bursztynowego 

blasku. Pochyliła się do lusterka, żeby narysować linię na lewej powiece, ale coś w odbiciu 

przyciągnęło jej wzrok.

A właściwie ktoś.

W   sklepie   było   pełno   klientów   tłoczących   się   przy   zimowej   wyprzedaży,   ale   u 

Bendela są rzeczy tylko  dla  kobiet, więc wszystkie  kupujące to właśnie kobiety. Oprócz 

niego.

Wyglądał   na   szesnaście   lat.   był   wysoki   i   szczupły,   miał   potargane   blond   włosy, 

czekoladowobrązową sztruksową marynarkę i dżinsy, które wisiały na nim luźno. Chłopak w 

stylu faceta z reklamy Eternity for Men Calvina Kleina, tyle że nie aż taki przystojniak.

- Super - szepnęła cicho Jenny.

- Prawda, że świetnie? - wtrąciła się Blair. - Rozmaż trochę kreskę palcem. I używaj 

brązowego tuszu. Dzięki niemu twoje oczy będą się wydawały jeszcze większe.

- Nie, miałam na myśli jego - wyjaśniła Jenny. - Za mną.

Blair zerknęła przez ramię i zobaczyła dziwacznego, za młodego dla niej blondyna, 

przeglądającego torby firmowe Bendela z kosmetykami. Odwróciła się z powrotem do Jenny.

- Co? Uważasz, że jest przystojny?

Elise zachichotała.

- Wygląda trochę bezmyślnie.

Akcja Blair Pomaganie Beznadziejnym Przypadkom traciła impet.

background image

- Jeśli robi zakupy u Bendela, to pewnie jest gejem. Może podejdziesz do niego i 

zagadasz, skoro tak ci się podoba?

Jenny   była   zażenowana.   Tak   po   prostu   podejść   i   zagadać   do   niego,   jakby   była 

zdesperowanym, uganiającym się za facetami dziwadłem? W życiu!

- No chodź. - Elise ją szturchnęła. - Przecież sama chcesz.

Jenny ledwo mogła oddychać. Za każdym razem, gdy myślała, że nabrała pewności 

siebie, takie wydarzenie jak to udowadniało jej, że nadal była nieśmiała.

- Wyjdźmy już - mruknęła nerwowo, jakby Blair i Elise próbowały ją wciągnąć w 

szemrany interes z narkotykami. Podniosła plecak z podłogi. - Dzięki za pomoc - powiedziała 

szybko do Blair. Potem złapała Elise za rękę i wyciągnęła ją ze sklepu, patrząc prosto przed 

siebie, gdy mijały tamtego blondyna.

Żałosne. Blair westchnęła, patrząc jak wychodzą. Ale była w tak dobrym humorze od 

czasu telefonu Owena Wellsa, że nie zaszkodziłoby jej, gdy pomogła Jenny jeszcze trochę, bo 

najwyraźniej   ta   mała   bardzo   potrzebuje   pomocy.   Wyjęła   z   torby   rachunek   za   sukienkę, 

rdzawym   ołówkiem   narysowała   wielkie   serce   i   adres   e   -   mailowy   Jenny   na   konto   w 

Constance Billard. Wszystkie szkolne adresy były takie same - inicjał imienia i nazwisko, 

więc łatwo było odgadnąć adres Jenny. Potem zgniotła rachunek w kulkę i gdy przechodziła 

obok chudego blondyna, strzeliła go kulką w plecy, a potem wypadła przez obrotowe drzwi, 

nim zdążył zobaczyć, kto to zrobił.

Blair Waldorf wysiliła się, żeby zrobić cos miłego dla innej osoby? Co za przemiana! 

To coś więcej niż nowa fryzura. Niczym prawdziwa gwiazda miała zamiar wykorzystać pełny 

zakres usług oferowanych w ramach weekendu na farmie piękności - łącznie z gruntowną 

przemianą duchową.

background image

jakby już nie było mu dość dobrze

Tak jak Aaron się spodziewał, pod porcelanowym dzbankiem na mleko w białe róże, 

na stoliku w przedpokoju apartamentu jego ojca i macochy przy Siedemdziesiątej Drugiej 

Wschodniej czekała kremowa koperta z Harvardu. Aaron pozwolił potwornie spragnionemu 

Mookiemu popędzić do kuchni, nie zdejmując mu nawet smyczy, i wziął kopertę sztywnymi 

palcami. Serena czekała za jego plecami, ale on wolał otworzyć kopertę w samotności.

- A jeśli mnie nie przyjęli?

Serena zdjęła płaszcz i rzuciła go na niebieskie krzesło z delikatnym obiciem.

- Nadal będę cię kochać, choćby nie wiem co - powiedziała, ledwo łapiąc oddech.

Aaron popatrzył na kopertę, zły na siebie, że tak się denerwuje.

- Pieprzyć to - mruknął pod nosem i rozerwał zapieczętowaną kopertę. Rozłożył ładnie 

złożoną kremową kartkę i przeczytał dwa razy wydrukowany na niej akapit. Potem spojrzał 

na Serenę.

- O nie.

Posmutniała. To straszne, przez co musi przechodzić jej najdroższy skarb!

- Och, moje biedactwo. Tak mi przykro.

Aaron poda! jej list. Zerknęła na kartkę niechętnie.

Drogi panie Rose,

przejrzeliśmy pańskie podanie i z przyjemnością informujemy pana o przyjęciu 

na Uniwersytet Harvarda na wydział...

Błękitne oczy Sereny nagle zrobiły się ogromne.

- Dostałeś się! Kochanie, przyjęli cię!

Za   ich   plecami   Myrtle,   kucharka,   szła   szybko   korytarzem,   prowadząc   na   smyczy 

śliniącego   się,   dyszącego   Mookiego.   Jasnożółty   uniform   służącej   miała   spryskany   czymś 

pomarańczowo - czerwonym i wyglądała na wkurzoną.

- Myrtle, Aaron dostał się do Harvardu! - oznajmiła z dumą Serena. Objęła swojego 

chłopaka i uścisnęła mocno. - Niesamowite, prawda?

background image

Na   Myrtle   nie   zrobiło   to   wrażenia.   Rzuciła   smycz   Aaronowi.   Na   tłustych   rękach 

zadzwoniły jej złote bransoletki. Jej spracowane ręce pachniały cebulą.

- Zabierz ze sobą psa tam, gdzie się wybierasz - zbeształa go i tupiąc nowymi białymi 

tenisówkami Nike'a, wróciła do kuchni.

Serena i Aaron uśmiechnęli się do siebie szelmowsko.

- To   chyba   trzeba   uczcić,   prawda?   -   zasugerował   Aaron,   gdy   ulga   błyskawicznie 

zamieniła się w dumę.

Serena potarła smukłym palcem swój śliczny piegowaty nos.

- Wiem, gdzie trzymają szampana.

Blair jechała windą do penthouse'u swojej rodziny. Okna tego mieszkania wychodziły 

na Central Park przy Siedemdziesiątej Drugiej. Kiedy drzwi windy się rozsunęły, natychmiast 

rozpoznała granatową marynarską kurtkę z kaszmiru Sereny, niedbale rzuconą na szezlong w 

stylu Ludwika XVI stojący w holu. Dziwne, że Serena kręci się po domu, kiedy jej w nim nie 

ma.

- Blair? - Z dawnego pokoju gościnnego, który teraz należał do Aarona, dobiegł ją 

głos Sereny. - Chodź tutaj. Gdzie byłaś?

- Poczekaj! - odkrzyknęła Blair.

Zdjęła jasnoniebieską budrysówkę i powiesiła ją w szafie. Nie miała ochoty tłumaczyć 

się z drastycznej zmiany wyglądu przed Sereną i Aaronem, którzy będą siedzieli w samej 

bieliźnie albo robili coś równie obrzydliwego, ale nie wiedziała, jak się z tego wyplątać. Jeśli 

ich   zignoruje,   zaczną   walić   do   jej   drzwi,   skakać   po   jej   łóżku   i   domagać   się   uwagi   jak 

niedorozwinięci kretyni.

Zapach ziołowych papierosów unosił się w powietrzu w korytarzu.

- Cześć! - krzyknęła, stając w uchylonych drzwiach.

- Wejdź - wybełkotał  Aaron. Po dwóch kieliszka  dom pérignon  zawsze  był  lekko 

podchmielony. - Mamy małą imprezę.

Blair   pchnęła   drzwi.   Zmieniono   wystrój   pokoju   -   teraz   był   w   kolorach   Aarona, 

oberżyny i błękitu. W oknach zamiast zasłon wisiały dziwaczne, szare metalowe żaluzje z lat 

pięćdziesiątych,   a   na   podłodze   walały   się   ogromne   pufy.   Ręcznie   tkana   z   konopi   mata 

zasłaniała   drewnianą   podłogę   usłaną   kompaktami,   grami   komputerowymi,   płytami   DVD, 

pismami muzycznymi, bibliotecznymi książkami o Jamajce, kulturze rastafariańskiej i całym 

złu przemysłu mięsnego. Serena i Aaron siedzieli na wymiętoszonym łóżku z baldachimem w 

stylu Edwarda VII, pili szampana z najlepszych kryształowych kieliszków mamy i mieli na 

background image

sobie tylko bieliznę, tak jak się Blair tego spodziewała. Właściwie to Serena miała na sobie za 

dużą koszulkę Aarona w kolorze ciemnego khaki przesłaniającą satynowe białe figi La Perła.

Przynajmniej to była ładna bielizna. 

Blair już miała zapytać, co to za wielka okazja, kiedy Serena wypaliła:

- Aaron się dostał! Dostał się do Harvardu!

Blair gapiła się na nich, czując. jak rośnie jej w gardle gula. Już samo patrzenie na 

wspaniałą  kaskadę  jasnych   włosów   Sereny,  podczas  gdy  jej  własne  leżały  w  koszu przy 

Pięćdziesiątej   Siódmej,   okazało   się   dość   trudne,   a   pełny   samozadowolenia   uśmiech   na 

denerwującej, okolonej dredami twarzy Aarona wystarczył, żeby miała ochotę gwałtownie 

zwymiotować na ten jego idiotyczny, ekologiczny chodnik.

- Przysuń sobie puf - zaproponował Aaron. Wskazał na harwardzki kubek stojący na 

biurku. - Ten kubek jest w miarę czysty, jeżeli masz ochotę na szampana.

Serena pomachała kremową kartką.

- Posłuchaj tego. „Drogi panie Rose” - zaczęła czytać na głos - „przejrzeliśmy pańskie 

podanie   i   z   przyjemnością   informujemy   pana   o   przyjęciu   na   Uniwersytet   Harvarda   na 

wydział...”

Blair nie zjadła lunchu przed pójściem do fryzjera i na widok tej fety pod hasłem 

„kochamy Aarona” zrobiło jej się słabo. To ona powinna otwierać list z powiadomieniem o 

wcześniejszym  przyjęciu,  ale  po tym,  jak  schrzaniła rozmowę kwalifikacyjną,  doradczyni 

szkolna w Constance Billard doradziła jej, żeby nie składała podania wcześniej. Dostanie się 

do Yale było jedynym celem życiowym Blair - no może jeszcze wyjście za maż za Nate'a 

Archibalda oraz długie i szczęśliwe życie w porośniętym bluszczem ceglanym domu przy 

Pięćdziesiątej, który już sobie wybrała. Ale teraz musi czekać aż do kwietnia razem z resztą 

debili z klasy, żeby dowiedzieć się, czy ją przyjęli. Jakie to niesprawiedliwe!

- Przykro mi, Blair. - Aaron pociągnął łyk szampana. Zawsze bardzo uważał, żeby nie 

nadepnąć Blair na odcisk, ale dzisiaj zbyt wspaniale się czuł, żeby się nią przejmować. - Nie 

będę przepraszał za to, że się dostałem. Zasłużyłem sobie na to.

Jakby olbrzymie skrzydło dla nauk ścisłych, które wybudowała firma budowlana jego 

ojca na kampusie Harvardu, nie miało z tym nic wspólnego.

- Pieprz się - odpowiedziała Blair. - Na wypadek gdybyś zapomniał, miałabym już 

odpowiedź z Yale, gdybyś nie zmusił mnie do picia gównianego piwa i jedzenia okropnego 

żarcia w tym obleśnym motelu przed rozmową kwalifikacją.

Aaron przewrócił oczami.

- Nie kazałem ci całować gościa z komisji.

background image

Serena parsknęła śmiechem, a Blair spiorunowała ją wzrokiem.

- Przepraszam   -   powiedziała   szybko   Serena.   -   Daj   spokój,   Blair.   Jesteś   najlepszą 

uczennicą w klasie. Na pewno się dostaniesz. Musisz tylko poczekać do kwietnia, żeby się o 

tym dowiedzieć.

Blair cały czas piorunowała ją wzrokiem. Nie chciała czekać aż do kwietnia. Chciała 

wiedzieć teraz.

Aaron zapalił następnego papierosa ziołowego i uniósł brodę w stronę sufitu, żeby 

wypuścić kółko z dymu. Już wyczuwało się w nim coś z rozleniwionego poczucia wyższości - 

mógł   przez   resztę   drugiego   semestru   pić   szampana,   a   i   tak   dostanie   się   do   Harvardu. 

Pieprzony gnojek.

- Ej! - Ziewnął. - Muszę jechać do Scarsdale, żeby poćwiczyć z zespołem, ale potem 

możemy gdzieś wyjść, żeby to uczcić.

- Świetnie! - Serena stanęła na łóżku i zrobiła parę pajacyków, jakby naprawę musiała 

trochę poćwiczyć.

Śliczne włosy Sereny unosiły się w powietrzu i opadały kaskadą na jej ramiona. Aaron 

siedział w kłębach dymu. Nagle Blair poczuła, że nie wytrzyma z nimi w jednym pokoju ani 

minuty dłużej.

- Mam pracę domową - rzuciła zirytowana i podniosła głowę, żeby poprawić nową 

fryzurę. Odwróciła się, żeby wyjść.

- O mój Boże! - krzyknęła Serena, zeskakując z łóżka Aarona. - Czekaj, Blair, twoje 

włosy!

Miło, że w końcu zauważyła.

Blair zatrzymała się w drzwiach i sięgnęła dłonią do miejsca, w którym jej ciemne 

włosy opadały prostą linią na kark.

- Takie mi się podobają - odparła zaczepnie.

Serena obeszła ją, jakby Blair była jednym z marmurowych greckich posągów, które 

stoją na parterze w Metropolitan Museum.

- O mój Boże! - powtórzyła i poprawiła Blair luźne pasemko włosów. - Strasznie mi 

się podobają! - krzyknęła odrobinę zbyt entuzjastycznie.

Blair   zmarszczyła   nos   podejrzliwie.   Czy   Serena   mówi   prawdę,   czy   tylko   udaje? 

Zawsze trudno było odgadnąć.

- Wyglądasz dokładnie jak Audrey Hepburn - zauważył Aaron z łóżka.

Blair wiedziała - chciał wynagrodzić jej to, że zachował się jak zadowolony z siebie 

dupek   z   powodu   zawiadomienia   z   Harvardu.   Rozważyła,   czy   powiedzieć   o   spotkaniu   z 

background image

absolwentem Yale Owenem Wellsem w czwartkowy wieczór, ale postanowiła zostawić tę 

informację dla siebie.

- Przepraszam - rzuciła chłodno. - Mam parę rzeczy do zrobienia.

Serena patrzyła, jak Blair wychodzi, a potem weszła na łóżko obok Aarona. Wzięła 

list z Harvardu, złożyła go i ostrożnie wsunęła od koperty.

- Jestem z ciebie taka dumna - mruknęła, wpadając w ramiona Aarona i całując go 

znowu.

W końcu Aaron odsunął się, ale Serena nadal miała zamknięte oczy. Oblizywała z ust 

słodki, ziołowy smak jego pocałunku.

- Kocham cię. - Słowa jakby same wypadły z jej ust. Otworzyła rozmarzone oczy.

Aaron nigdy nie mówił dziewczynie, że ją kocha, i nie zamierzał mówić tego Serenie, 

przynajmniej   nie   tak   od   razu.   Ale   to   był   tak   niesamowity   dzień,   a   ona   wyglądała   tak 

olśniewająco   z   zarumienionymi   policzkami   i   idealnymi   ustami   zaczerwienionymi   od 

pocałunków. Dlaczego by nie? To było jak zakończenie jego potajemnej, tandetnej fantazji o 

gwieździe rocka, w której on i jakaś niewiarygodnie piękna dziewczyna odjeżdżają ku za-

chodzącemu słońcu na odlotowym, ryczącym harleyu.

- Ja też cię kocham - odpowiedział i znowu ją pocałował.

background image

tematy    ◄    wstecz    dalej    ►    wyślij pytanie    odpowiedź

Wszystkie  nazwy   miejsc,   imiona   i   nazwisko   oraz   wydarzenia   zostały   zmienione   lub   skrócone,   po   to   by   nie 

ucierpieli niewinni. Czyli ja.

hej, ludzie!

CZYŻ NIE JESTEŚMY WYJĄTKOWI?

No więc plotki o tym, że najlepsze uniwersytety nie przyjmą w tym roku nikogo wcześniej, okazały się 

absolutnie   nieprawdziwe.   Hura!   Kilkoro   z   nas   przyjęto!   Wiem,  że   czujemy   się   wyjątkowi,   ale   jeśli 

zaczniemy imprezować, jakby to byt sylwester 2099, pić szampana przed klasą i urywać z potowy 

zajęć, to okaże się, że na imprezach jesteśmy tylko my, bo przyjaciele znienawidzą nas z całego 

serca. Spróbujcie zostawić radość dla siebie, przynajmniej do kwietnia, gdy reszta klasy dowie się, 

gdzie się dostała. Radzę tak dla waszego dobra.

SŁOWO NA M

Do walentynek niecały tydzień, a miłość unosi się w powietrzu dosłownie wszędzie. Mamy ją na końcu 

języka. O niej myślimy przed zaśnięciem. Łapiemy się na tym, że sami - i nasi sąsiedzi z ławki też - 

bazgrzemy sentymentalne serduszka na lekcjach matematyki. Ale fakt, że świat zamienił się w jedno 

gigantyczne  czekoladowe   serce   z  napisem   „Bądź   mój”,   nie   oznacza,   że   mamy  chodzić   i   składać 

obietnice, których nie możemy dotrzymać. Używanie słowa na M w sytuacjach intymnych może być 

niebezpieczne. Ja wolę coś bardziej ogólnego, jak „kocham was wszystkich”. I naprawdę tak czuję, 

serio, serio.

Na celowniku

N czai się przy Madison Avenue z rękoma w kieszeniach płaszcza i wygląda zupełnie jak nie on; jest 

spięty i zatroskany. V i D całują się w księgarni Shakespeare Books w pobliżu uniwersytetu - och, jakie 

to słodkie.  B  przymierza buty w sklepie Sigersona Morrisona przy Houston Street.  S  w Fetch przy 

Bleecker Street kupuje kolejne prześliczne ubranko dla psa. J i jej nowa przyjaciółka, E, chichoczą w 

aptece   Duane   Reade   przy   półkach   z   podpaskami   i   tamponami.   Ach,   dzieciaki.  A  robi   zapasy   w 

background image

maleńkim bezimiennym sklepie z używanymi płytami reggae przy Trzeciej Wschodniej. Będzie miał 

czego słuchać, obijając się przez resztę semestru.

Wasze e – maile

P:

 Droga P!

Słyszałem, że diler, który kiedyś pracował w pizzerii, wpadł w ręce policji i teraz sam jako 

tajniak łapie swoich dawnych klientów. 

Dawg

O:

 Drogi Dawg!

To brzmi jak kiepski film z TNT. Mam nadzieję, że żadne z naszych przyjaciół w nim nie 

zagra.

P

P:

 Droga plotkaro!

Zupełnie zapomniałam ci o tym wcześniej powiedzieć, ale widziałam tę małą z wielkimi 

cyckami, jak czekała w poczekalni u chirurga kosmetycznego. Oglądała książkę pod ty-

tułem Biusty gwiazd. Mówię poważnie. Pewnie wybierała sobie, jaki chce mieć.

skarżypyta

O:

 Droga skarżypyto!

To bardzo interesujące, ale skoro już jesteśmy przy tym - dlaczego ty tam byłaś?

P

JAKBY TEGO WSZYSTKIEGO BYŁO MAŁO...

Teraz, gdy sprawę wcześniejszych przyjęć mamy już za sobą, możemy skupić się na czymś naprawdę 

ważnym: Tygodniu Mody. Zaczyna się w piątek i będą na nim wszyscy moi ulubieńcy, łącznie ze mną. 

Do zobaczenia w pierwszym rzędzie!

Wiem, że mnie kochacie

plotkara

background image

chudy poeta z westside poznaje smak sławy

We   wtorek   rano   po   drodze   do   Riverside   Dan   zatrzymał   się   przy   kiosku   na   rogu 

Siedemdziesiątej   Dziewiątej   i   Broadwayu,   żeby   kupić   walentynkowe   wydanie   „New 

Yorkera” i dużą czarną kawę, która smakowała, jakby ją zrobiono trzy lata temu - czyli 

właśnie tak jak lubił. Na okładce pisma zamieszczono ilustrację przedstawiającą arkę Noego 

przycumowaną przy molo w nowojorskim porcie, ze Statuą Wolności majaczącą w tle. Na 

burcie statku namalowano słowa S

TATEK

 M

IŁOŚCI

, a wszystkie zwierzęta stojące w kolejce na 

pokład trzymały się za łapy, całowały i tuliły. To było całkiem zabawne. Dan stanął na rogu i 

zapali! drżącymi rękoma camela bez filtra, a potem otworzył pismo i zaczął przeglądać spis 

treści,   żeby   znaleźć   swój   wiersz.   I   znalazł:   w   rubryce  Wiersze   -  Dan   Humphrey,   strona 

czterdziesta druga, Zdziry. Otworzy! na tej stronie, zapominając o palącym się w jego ustach 

papierosie. Na czterdziestej drugiej wypadała akurat dziewiąta strona opowiadania Gabriela 

Garcii Rhodesa pod tytułem  Amor con los Galos - Miłość do kotów.  I w samym  środku 

opowiadania wydrukowano wiersz Dana.

Otrzyj resztki snu z moich oczu i nalej mi następną filiżankę. 

Rozumiem, co próbowałaś mi przez cały czas powiedzieć.

Goląc głowę i obchodząc się ze mną (tak delikatnie) 

Za pomocą satyny i koronki:

 Jesteś dziwką.

Na dworze było lodowato zimno, ale nerwowy pot spłynął Danowi na powieki. Dan 

wypluł palący się papieros na chodnik, zamknął pismo i wcisnął je do czarnej torby. Gdyby 

zajrzał na stronę współpracowników, zobaczyłby notatkę:

Daniel   Humphrey   (wiersz,   str.   42)   jest   w   maturalnej   klasie   w   nowojorskiej 

szkole średniej. To jego pierwsze opublikowane dzieło.

Ale Dan nie dal rady przeglądać pisma choćby minutę dłużej, nie kiedy tysiące ludzi 

background image

właśnie   wertowały   „New   Yorkera”   i   zatrzymywały   się,   żeby   przeczytać   jego   brutalny, 

wściekły wiersz. Sam nie wiedział, czy wiersz jest dobry.

Ruszył Brodwayem do szkoły, a ręce trzęsły mu się jak szalone. Gdyby tylko coś 

zrobił - na przykład sabotował prasy drukarskie „New Yorkera”. Wtedy musieliby wycofać 

walentynkowy numer wczoraj późnym wieczorem.

Tak jakby w ogóle mógł coś zmienić.

- Ej, koleś! - usłyszał za sobą znajomy, zadufany głos najmniej lubianego kolegi z 

klasy.

Zatrzymał się i odwrócił. Zobaczył Chucka Bassa, który przerzucił sobie przez ramię 

granatowy kaszmirowy szalik z monogramem i przeczesał wymanikiurowanymi paznokciami 

włosy, ciemny blond z pasemkami.

- Człowieku, ładny wiersz, ten w „New Yorkerze”. - Chuck klepnął Dana w plecy w 

ramach gratulacji, a jego różowy sygnet z monogramem błysnął w słońcu. - Kto by pomyślał, 

że z ciebie taki ogier?

Czy w Chucku Bassie było coś ewidentnie gejowskiego? Może nie. To, że zrobił sobie 

jasne   pasemka,   nosił   wąski,   wełniany   kremowy   płaszcz   od   Ralpha   Laurena   plus 

pomarańczowe skórzane buty Prady, nie znaczyło, że przestał molestować bezbronne, pijane 

dziewczyny na imprezach. Może po prostu wyrażał siebie.

Z pewnością nie było w tym nic złego.

- Dzięki - wymamrotał  Dan, bawiąc się plastikową przykrywką od kubka z kawą. 

Zastanawiał się, czy Chuck ma zamiar iść z nim przez całą drogę do szkoły, żeby rozmawiać 

o wierszu. Ale wtedy zadzwoniła jego komórka, więc nie musiał odpowiadać na bezmyślne 

pytania, typu ile lasek zaliczył, nim napisał ten wiersz. No bo o czym lubi rozmawiać Chuck 

Bass rano w drodze do szkoły?

Dan przyłożył telefon do ucha, a Chuck znowu go klepnął i ruszył przed siebie.

- Słucham?

- Moje   gratulacje,   Danielson!   -   krzyknął   Rufus   do   słuchawki.   Ojciec   nigdy   nie 

wstawał przed ósmą, więc to był pierwszy raz, kiedy Daniel rozmawiał z nim rankiem. - 

Jesteś genialny, po prostu rewelacja! „New Yorker”, jasna cholera, to „New Yorker”!

Dan zaśmiał  się niepewnie, trochę zawstydzony. Niezliczone notatniki wypełnione 

dziwnymi, chaotycznymi wierszami ojca leżały w zakurzonym pudle w schowku na szczotki. 

Chociaż wydawał mało znanych bitników, sam rzadko kiedy coś publikował.

- I w życiu nie uwierzysz... - ciągnął Rufus, ale wtedy głos się urwał. Dan usłyszał w 

tle odgłos spłuczki. Typowe. Ojciec rozmawiał z nim, siedząc na kiblu.

background image

Dan,   popijając   kawę,   ruszył   do   szkoły.   Spóźniłby   się   na   chemię,   gdyby   się   nie 

pospieszył. Nie, żeby to było coś strasznego.

- Tato? Jesteś tam? - zapytał.

- Czekaj, synu - odpowiedział roztargnionym głosem Rufus. - Mam zajęte ręce.

Dan   mógł   sobie   wyobrazić,   jak   ojciec   właśnie   wyciera   dłonie   w   wystrzępiony 

czerwony   ręcznik   wiszący   na   drzwiach   łazienki,   a   potem   wyciąga   spod   pachy   zwinięty 

egzemplarz „New Yorkera”, żeby znowu przeczytać wiersz Dana.

- Dziekani   od   rekrutacji   z   Brown   i   Columbii   właśnie   do   mnie   dzwonili,   żeby 

powiedzieć, jakim jesteś cudownym dzieckiem - wyjaśnił Rufus. Mówił niewyraźnie, jakby 

miał coś w ustach. Dan słyszał  płynącą  wodę. Czyżby ojciec mył  zęby? - Aż się ślinili, 

chciwe sukinsyny.

- Z   Brown   i   Columbii?   Naprawdę?   -   powtórzył   Dan  z   niedowierzaniem.   Chodnik 

przed nim, witryny sklepowe i przechodnie rozmazali się w powolnie falujący ocean. - Jesteś 

pewien, że to oni? Z Columbii i Brown?

- Jestem tego pewny, tak samo jak tego, że nadal sikam na żółto - odparł beztrosko 

Rufus.

Zwykle Dan bladł, słysząc takie dosadne porównania ojca, ale tym razem zbyt go 

zaprzątał   własny   sukces.   Może   jednak   warto   być   publikowanym   poetą?   Przed   nim 

zamajaczyły czarne metalowe drzwi wejściowe do szkoły średniej Riverside. - Ej. tato, muszę 

iść na lekcję, ale dzięki za telefon. Dzięki za wszystko - wyrzucił z siebie pod wpływem 

nagłego przypływu uczuć.

- Nie ma za co, synu. Niech ci woda sodowa nie uderzy do głowy - zażartował Rufus, 

nie potrafiąc ukryć dumy w zachrypniętym głosie. - Pamiętaj, poeci to pokorna gromadka.

- Będę pamiętał - obiecał szczerze Dan. - Jeszcze raz dziękuję, tato.

Wyłączył się i pchnął drzwi. Pomachał do Aggie, starej jak świat recepcjonistki, która 

każdego dnia wkładała do szkoły inną perukę, i wpisał się na listę. Jego telefon komórkowy 

zapiszczał i Dan zorientował się, że kiedy rozmawiał z ojcem, ktoś do niego dzwonił. Nie 

można   było   używać   komórek   w   szkole,   ale   zajęcia   już   się   zaczęły   i   korytarze   całkiem 

pustoszały. Wdrapując się po betonowych schodach do laboratorium chemicznego, odsłuchał 

pocztę głosową.

- Daniel Humphrey? Tu Rusty Klein z kancelarii Klein, Lowenstein i Schutt. Czytałam 

twój wiersz w „New Yorkerze”. Zakładam, że nie masz jeszcze agenta. Mam zamiar cię 

reprezentować. Wpisałam cię na listę gości na pokaz Better Than Naked

 na piątek wieczór. 

 Better Than Naked (ang.) - lepiej niż nago (przyp. tłum.).

background image

Porozmawiajmy więc. Pewnie jeszcze o tym nie wiesz, ale jesteś cholernie dobry. Czytelnicy 

potrzebują   poważnego,   młodego   poety,   żeby   mogli   się   poczuć   bezwartościowi   i 

powierzchowni. A teraz, kiedy przyciągnęliśmy ich uwagę, jesteśmy pewni jak cholera, że 

trzeba wykorzystać pęd, którego nabraliśmy. Jesteś następnym Keatsem. Zrobimy z ciebie 

sławę tak szybko, że będziesz myślał, że się taki urodziłeś. Nie mogę się doczekać. Ciao!

Dan zachwiał się, gdy przed drzwiami laboratorium odsłuchał po raz drugi hałaśliwą, 

zadyszaną   wiadomość   od   Rusty   Klein.   Słyszał   już   o   niej.   Rusty   wynegocjowała   milion 

dolarów za książkę szkockiego dżokeja, który twierdził, że jest nieślubnym synem księcia 

Karola. Dan czytał o tym w „New York Post”. Nie miał pojęcia, co to za pokaz Better Than 

Naked,   ale   to   super,   że   Rusty   wpisała   go   na   listę   gości,   chociaż   nawet   się   nie   znali.   I 

spodobało mu się, że nazwała go następnym Keatsem. Keats miał największy wpływ na niego 

i jeżeli Rusty Klein potrafiła to dostrzec, czytając tylko jeden jego wiersz, bardzo chciał, żeby 

go reprezentowała.

Wsadził telefon do torby i znowu wyciągnął „New Yorkera”. Tym razem zerknął do 

strony o autorach i przeczytał swój krótki biogram. Potem znowu wrócił na stronę ze swoim 

wierszem. Przeczytał go od początku do końca i już się nie wstydził, że jego dzieło wydano 

diukiem.  Rusty  Klein   uważała,   że  jest   dobry. Rusty  Klein!   Więc  może   rzeczywiście  był 

dobry.   Podniósł   wzrok   i   zerknął   przez   okienko   w   drzwiach   do   sali.   Zobaczył   rzędy 

chłopięcych głów ustawionych jak pionki twarzami do tablicy. Szkoła nagle wydala mu się 

trywialna. On został stworzony do zdecydowanie większych i nieskończenie wspanialszych 

rzeczy!

Nagle w drzwiach laboratorium stanął zaskakująco niski pan Schindledecker. Spojrzał 

w górę na Dana. Miał sztywne wąsy i nosił brzydką dwurzędową marynarkę.

- Zamierza pan przyjść na lekcję, panie Humphrey, czy woli pan zostać tutaj i patrzeć 

na nas przez okienko?

- Już   idę.   -   Dan   zwinął   „New   Yorkera”,   wsunął   go   pod   ramię   i   wszedł   do 

laboratorium. Spokojnie przeszedł na koniec sali. Jakie to dziwne. Nigdy nie robił niczego ze 

spokojem,   ledwo   rozpoznał   własny   głos,   gdy   się   przed   chwilą   odezwał,   ponieważ 

pobrzmiewała w nim bezczelna nuta arogancji, jakby coś w nim rozkwitło i było gotowe, aby 

wyjść na wolność.

To było jak w tym kawałku z wiersza Keatsa Dlaczego dziś się śmiałem?

Wiersz, sława, piękno doprawdy są potężne...

background image

I Dan właśnie to poczuł.

background image

plotki w przerwie

- Wyjdźmy na papierosa - szepnęła Elise do ucha Jenny, gdy schodziły do stołówki w 

czasie   przerwy.   Jedenasta   rano,   zaczęła   się   pauza   na   sok   i   ciastko.   Tylko   uczennice   z 

najstarszej klasy mogły w drugim semestrze wychodzić ze szkoły w czasie krótkiej przerwy, 

więc była to propozycja zrobienia czegoś absolutnie zakazanego.

Jenny zatrzymała się na schodach.

- Nie wiedziałam, że palisz.

Elise   otworzyła   wewnętrzną   kieszonkę   w   beżowym   plecaku   Kennetha   Cole'a   i 

wysunęła do połowy paczkę malboro lights.

- Od czasu do czasu - wyjaśniła, chowając z powrotem paczkę, na wypadek gdyby 

szedł jakiś nauczyciel. - Idziesz?

Jenny   zawahała   się.   Jeżeli   recepcjonistka   zauważy,   że   wychodzą,   może   na   nie 

nawrzeszczeć i zadzwonić po wychowawcę albo nawet po rodziców.

- Jak...?

- Po prostu chodź - ponagliła ją Elise. Popędziła schodami, wlokąc Jenny za sobą. - 

Chodź, chodź, chodź!

Jenny wstrzymała oddech. Przebiegły przez wyłożoną czerwonym dywanem recepcję 

w stronę frontowych drzwi. Trina, szkolna recepcjonistka, warczała właśnie do mikrofonu 

telefonu i jednocześnie sortowała pocztę. Nawet nie zauważyła dwóch uczennic z młodszej 

klasy, które przemknęły obok niej, nie zatrzymując się, żeby podpisać listę.

Blair   siedziała   sama   przy   Dziewięćdziesiątej   Czwartej   Wschodniej   na   werandzie, 

ulubionym miejscu uczennic z ostatniej klasy szkoły Constance Billard. Kopciła jak smok 

merity   ultra   light   i   przeglądała   pytania   zadawane   na   rozmowach   kwalifikacyjnych   do 

college'ów,   do   których   przygotowywała   się   od   października.   Miała   tylko   dwa   dni   do 

spotkania z Owenem Wellsem i absolutnie nie zamierzała spieprzyć tej rozmowy.

Opowiedz mi o swoich zainteresowaniach. Czym zajmujesz się po szkole?

background image

Jestem prezesem klubu francuskiego i zasiadam w radzie pomocy społecznej w szkole. 

Jestem także opiekunką grupy w programie , Jak równa z równą” - pomagam młodszym 

uczennicom   rozwiązywać   problemy   natury   emocjonalnej.   Jestem   notowana   w   krajowym 

rankingu tenisistek - gram codziennie przez cale lato, zimą dwa razy w tygodniu. Pracuję jako 

wolontariuszka w kuchniach dla biednych, kiedy tylko mogę. Mniej więcej osiem razy w roku 

jako członkini komitetu organizacyjnego przygotowuję imprezy charytatywne. W najbliższą 

niedzielę mieliśmy przygotować Bal Walentynkowy, z którego dochód poszedłby na rzecz 

Little Hearts, organizacji pomagającej dzieciom chorym na serce, ale musieliśmy go odwołać 

z   powodu   Tygodnia   Mody.   Obawialiśmy   się,   że   nikt   się   nie   zjawi.   Wysłałam   listy   do 

wszystkich   zaproszonych  i   mimo   wszystko  zebraliśmy   trzysta   tysięcy  dolarów.   Zbieranie 

funduszy zawsze było moją mocną stroną. Mam zamiar pracować jako wolontariuszka także 

na rzecz Yale.

Blair już sobie wyobrażała, jak Owen jest zaskoczony i pod wrażeniem. Jak Yale 

mogłoby jej nie przyjąć? Była dziewczyną najwyższej klasy.

Albo   raczej   kłamczucha   pierwszej   klasy.   Praca   przy   obiadach   dla   biednych   to 

kompletna   bujda.   Tak   samo   zapomniała   wspomnieć   o   pozostałych   siedmiu   członkiniach 

komitetu organizacyjnego, które pomogły zebrać pieniądze na Little Hearts.

- Ej, Blair!

Serena szła spacerkiem w jej stronę. Włosy upięła w potargany kok, na kolanie miała 

wielką dziurę w kabaretkach. Większość dziewczyn wyglądałaby jak ostatnia lafirynda, ale 

nie Serena - jej to uchodziło, bo wyglądała świetnie we wszystkim. Ulicą jechała taksówka. 

Kierowca, przejeżdżając, zagwizdał przez okno i zatrąbił. Serena była tak przyzwyczajona do 

gwizdów mężczyzn i trąbienia na nią samochodów, że nigdy się nie odwracała.

Usiadła obok Blair i wyjęła z kieszeni pogniecioną turkusową paczkę american spirit. 

Zaczęła je palić, kiedy zaczęła spotykać się z Aaronem, ponieważ miały niby być całkiem 

naturalne i nieuzależniające.

Jakby była jakaś różnica między naturalnym tlenkiem węgla a sztucznym tlenkiem 

węgla. Dajcie spokój.

- Ciągle nie mogę uwierzyć, że tak super wyglądasz - westchnęła Serena, podziwiając 

fryzurę Blair. Zapaliła papierosa. - Kto by pomyślał, że tak zabójczo będzie ci w krótkich 

włosach.

Blair  dotknęła  głowy zażenowana.   Pomyślała,  że   chyba  powinna   być   wściekła   na 

Serenę, ale nie mogła sobie przypomnieć dlaczego. Fryzura wyglądała zabójczo, nawet jeśli 

to tylko jej zdanie.

background image

Pochlebstwa potrafią zdziałać cuda.

- No   więc   próbowałam   wymyślić   prezent   dla   Aarona,   rozumiesz,   żeby   mu 

pogratulować dostania się do Harvardu. Wiesz może, co by naprawdę chciał dostać albo 

czego potrzebuje?

Teraz Blair przypomniała sobie, dlaczego była  wściekła na Serenę.  Aaron. Aaron, 

Aaron... To było lak nudne, że człowiekowi robiło się niedobrze.

- Nie bardzo - ziewnęła w odpowiedzi. - Remont kapitalny?

- Bardzo śmieszne - odparła Serena. - Ej, czy my nie znamy tych dziewczyn?

Po drugiej stronie ulicy Jenny i Elise szły skrępowane, wpadając na siebie co krok - w 

sposób, w jaki czternastolatki podchodzą do ludzi, których wstydzą się ich zagadnąć.

W końcu obie przedreptały przez ulicę.

- Przyniosłyśmy   własne   papierosy   -   oznajmiła   Jenny   nonszalancko,   wciąż   trochę 

przestraszona tym, że wymknęła się ze szkoły.

Elise   wyciągnęła   z   plecaka   paczkę   malboro,   ale   nim   zdążyła   poczęstować   Jenny, 

Serena rzuciła jej paczkę american spirit.

- Odłóżcie tamte. Te są dla was o wiele lepsze. 

Elise kiwnęła głową z powagą.

- Dzięki.

Wyciągnęła dwa papierosy i wsadziła je sobie do ust. Potem wyjęła jaskrawozieloną 

zapalniczkę Bica i zapaliła oba. Jednego podała Jenny.

Jenny zaciągnęła się z wahaniem. Po tym jak Nate z nią zerwał, próbowała zacząć 

palić w ramach nowego wizerunku doświadczonej przez życie kobiety. Miała jednak po tym 

tak podrażnione gardło, że rzuciła palenie już po kilku dniach.

- Sprawdzałaś dziś e - maile? - zapytała ją Blair, unosząc tajemniczo jedną ze świeżo 

wyregulowanych brwi.

Jenny zakaszlała od dymu.

- Swoje e - maile?

Blair   uśmiechnęła   się   do   siebie.   Chociaż   tamten   blondyn  wyglądał   trochę   głupio, 

stanowiliby z Jenny naprawdę ładną parę. Tyczka i piersiasty pączuszek.

- Zapomnij - odparła jeszcze bardziej tajemniczo Blair. - Tylko pamiętaj, żeby od dziś 

regularnie sprawdzać pocztę.

Oczywiście Jenny chciała od razu popędzić z powrotem do szkoły i sprawdzić pocztę, 

ale nie mogła tak po prostu zostawić Elise, zwłaszcza że właśnie szły w ich stronę następne 

dwie dziewczyny z ostatniej klasy.

background image

- Cholernie bolą mnie nogi w tych botkach. Jakbym była Japonką z zabandażowanymi 

stopami. - Kati Farkas opadła na krzesło obok Blair i rozpięła niebieskie botki do kostek od 

Charelesa Jourdana.

- Przestań narzekać na buty - jęknęła nieodłączna towarzyszka Kati, Isabel Coates.

Isabel oparła się o metalową poręcz werandy i pociągnęła łyk z papierowego kubka z 

gorącą   czekoladą   i   bitą   śmietana..   Miała   na   sobie   zielony   płaszcz   Dolce   &   Gabbana   z 

weekendowej   wyprzedaży   próbek.   Nie   miał   guzików,   wiązało   się   go   w   pasie   grubym 

czarnym sznurem, jak mnisi habit.

Nic dziwnego, że nie sprzedał się w październiku.

- Może gdybyś miała tak obwiązane stopy jak Japonki, mogłabyś nosić te buty bez 

bólu   -   ciągnęła   Isabel.   -   Albo   gdybyś   dała   mi   je   kupić,   bo   w   końcu   to   ja   pierwsza   je 

zobaczyłam.

- Chinki. - Jenny nie mogła się powstrzymać przed poprawieniem ich. - W Chinach 

bandażowano kobietom stopy.

Kati i Isabel spojrzały na nią bez wyrazu.

- Nie powinnyście być w szkole? - zapytała ostro Isabel.

- One palą z nami - stanęła w ich obronie Blair. To właściwie było zabawne - mieć 

dwie młodsze siostry w dziewiątej klasie. Nie, żeby chciała mieć prawdziwą siostrę,..

Kati udawała, że nie zauważyła, że Blair jest miła dla tych dwóch zadzierających nosa 

czternastolatek. Zarzuciła Blair ramiona na szyję i ucałowała ją w oba upudrowane policzki. 

Cmok! Cmok!

- Nie mogę uwierzyć, że jeszcze nic nie powiedziałam, ale twoje włosy to całkowity 

odlot. Podobają mi się, okropnie mi się podobają! - pisnęła. - Ta fryzura jest bardzo odważna. 

Słyszałam, że miałaś we włosach gumę. Dlatego postanowiłaś je ściąć?

- Mogę ich dotknąć? - poprosiła Isabel. Odstawiła gorącą czekoladę i wyciągnęła rękę, 

żeby   niepewnie   poklepać   tył   głowy   Blair.   -   Ale   to   dziwne   uczucie.   Jakbym   dotykała 

chłopaka!

Blair nagle zaczęła żałować, że nie włożyła do szkoły kapelusza albo jakiegoś turbanu. 

Upuściła papierosa na schodek i przydeptała szpiczastym butem.

- Idziemy, dziewczyny!  - zawołała, wstając i wyciągając dłonie w rękawiczkach w 

stronę Jenny i Elise, jak Mary Poppins, zabierając dzieci z placu zabaw. - Odprowadzę was do 

szkoły.

Jenny i Elise rzuciły papierosy w krzaki przed domem z czerwonego piaskowca obok. 

Wstały i założyły plecaki na ramiona. Teraz, kiedy spróbowały, jak to jest palić papierosy z 

background image

maturzystkami na lodowato zimnej werandzie, nie wiedziały za bardzo, co to za atrakcja.

- Myślisz, że moje włosy wyglądałyby równie dobrze tak krótko obcięte? - zapytała 

Elise, spiesząc się, żeby dotrzymać kroku Blair.

Wszystko   byłoby   lepsze   od   pazia,   ale   Blair   nie   miała   serca   i   siły,   żeby   jej   to 

powiedzieć.

- Dam ci numer do mojej stylistki - odparła łaskawie. 

Gdy skręciły w Dziewięćdziesiątą Trzecią Wschodnią, Mary, Vicky i Cassie wybiegły 

z drzwi i pomachały do nich.

- Widziałyśmy, że zerwałyście się na przerwie!

- Wyszłyśmy, żeby was złapać.

- Nie chciałyśmy, żebyście miały jakieś kłopoty.

Blair objęła Jenny i Elise. Poprowadziła je do szkolnych drzwi. Dotarło do niej. że 

tamta trójka jest obrzydliwe wścibska.

- Nic nam nie jest - odparła spokojnie. - Nie powinnyście być w klasie?

Mary, Vicky i Cassie popatrzyły na nie zdumione i urażone. One były o tyle fajniejsze 

od Jenny i Elise. Co musiały zrobić, żeby to udowodnić?

Serena siedziała na zimnym ganku, mało zachwycona faktem, że została sama z Kati i 

Isabel. Obejrzała rozdwojone końce włosów, próbując wymyślić idealny prezent dla Aarona, 

a Kati i Isabel czekały podniecone na prawdziwe wyjaśnienie nowej fryzury Blair.

- Miała jakieś wszy, czy co?

- Słyszałam, że przeszła kolejny epizod maniakalno - depresyjny i obcięła je sama 

nożyczkami. Potem musiała iść do salonu, żeby coś z tym zrobili.

- Uważam, że wygląda super - odparła rozmarzona Serena. 

Kati i Isabel spiorunowały ją wzrokiem, zawiedzione. Jeżeli Serena nie miała zamiaru 

niczego im zaserwować, będą musiały coś wymyślić same.

Szczerze mówiąc - będzie o wiele zabawniejsze.

background image

tematy    ◄    wstecz    dalej    ►    wyślij pytanie    odpowiedź

Wszystkie  nazwy   miejsc,   imiona   i   nazwisko   oraz   wydarzenia   zostały   zmienione   lub   skrócone,   po   to   by   nie 

ucierpieli niewinni. Czyli ja.

hej, ludzie!

PRZEDWCZESNY KRYZYS WIEKU ŚREDNIEGO U MĘŻCZYZN

O co chodzi z tymi pasemkami u C? Jasne, że pasują do jego elastycznych pastelowych koszulek i 

pomarańczowych trampek od Prady, ale od kiedy on jest taki... outré? Słyszałam też, że widziano go 

w poniedziałek wieczorem tańczącego w klubie Bubble w Greenwich Village, gdzie wchodzi się tylko 

za zaproszeniem - w takim miejscu tylko dla chłopców, wiecie, co mam na myśli. Czy to możliwe, że 

skoro już dowalał się do wszystkich kobiet w mieście, teraz przerzucił się na facetów?

Drugi chłopak, o którego trochę się martwię, to N, mój osobisty faworyt. Tak, nadal jest tak przystojny 

jak   zawsze   i   zgadza   się,   oddałabym   swoją   torebkę   ze   sklepu   Hermes   Birkin,   żeby   być   jego 

księżniczką. Chciałabym tylko, żeby przestał się czaić przy Piątej Alei, ukradkowo popijać ze srebrnej 

piersiówki, którą nosi w kieszeni, i wyglądać jak znerwicowany wrak człowieka. Jeśli potrzebuje kogoś, 

kto go potrzyma za rękę, to wie, gdzie mnie szukać. Ale największą przemianę  przeszedł chudy, 

niechlujny D. Jeśli nie widzieliście go od dzisiejszego ranka, to mam niesamowite nowiny: ostrzygł się! 

To z pewnością robota starego fryzjera z rogu Broadwayu i Osiemdziesiątej Ósmej Zachodniej, ale 

jego śliczne brązowe oczy wreszcie są widoczne. Zdecydowanie wygląda lepiej. I rysują mu się jakieś 

seksowne baczki w stylu literata. Coś drgnęło!

TRZYMAĆ Z DUŻYMI DZIEWCZYNKAMI

To bardzo pochlebia, gdy człowiek trafi pod skrzydła starszej dziewczyny i przez chwilę czuje, jak to 

jest być „takim super, że nie trzeba się nawet starać”. Ale nie daj się ponieść emocjom. Nie myśl 

sobie, że wspomniana starsza dziewczyna zacznie cię zapraszać do kina. Nie zacznie. Kiedy tylko 

zajmie się swoimi dodatkowymi zajęciami, imprezami, kupowaniem sandałów czy czym tam wypełnia 

sobie wolny czas, zapomni o tobie. Może nawet zapomnieć, jak się nazywasz. Oczywiście, mogę się 

mylić.   Może   zostaniecie   przyjaciółkami   i   będziecie   się   wzajemnie   polecać   do   country   clubu   w 

Connecticut, do którego obie wstąpicie, gdy już wyjdziecie za mąż i będziecie mieć dzieci. Albo nie. 

background image

Tylko nie mów, że nie uprzedzałam.

s– maile

P: Droga

Jestem całkiem pewna, że widziałam A z Bronxdale z dziewczyną z naszej klasy. On były 

cały w skowronkach, bo dostał się do Harvardu, a ona cała zapatrzona w niego. Hm, czy on 

nie ma już dziewczyny?

w.w.c.w.

O: Droga W.W.C.W.!

A co to właściwie znaczy W.W.C.W.? Wierzę, w co widzę? Wrobiona w coś wstrętnego? 

Ważniejszy wygląd czy wiedza? Jeżeli ci się nie wydawało, to ja jestem W.RB. - współ-

czująca pewnej blondynce.

P

P: Droga plotkaro!

Słyszałam, że B została przyłapana na rozprowadzaniu narkotyków w szkole i teraz musi 

po kryjomu odwalać prace społeczne. Jest też na odwyku i dlatego ścięła włosy. Trzeba tak 

zrobić, no wiesz, jak w więzieniu.

stokrotka

O: Droga Stokrotko!

To brzmi jak kawałek z kiepskiego serialu. Chyba sama w to nie wierzysz, co?

P

Ups! Spóźnię się na solarium i masaż w Bliss - a to jedyny sposób, żeby zachować uśmiech do lata!

Wiem, że mnie kochacie

plotkara

background image

N kupuje działkę za dziesiątkę

We wtorek po szkole Nate poszedł do Central Parku, żeby sprawdzić, czy na Owczej 

Łące są dilerzy. Cale dwadzieścia cztery godziny nie był na haju, ale wcale nie czuł się jak 

zdrowy i pełny energii człowiek. Nudził się do bólu. Lekcje w szkole wydawały się dwa razy 

dłuższe niż zwykle. Nawet obleśne, kulawe żarty Jeremy'ego Scotta Tompkinsona ledwo go 

śmieszyły.

Późnym   popołudniem  słońce  wisiało   nisko  nad  horyzontem,  rzucając   niesamowitą 

złotą   poświatę   na   zbrązowiałą   trawę.   Dwóch   zwalistych   facetów   w   czarnych   dresowych 

bluzach   z   napisem  P

RACOWNICY

  na   plecach   podawało   do   siebie   piłkę.   Starsza   pani   w 

czerwonym kostiumie od Chanel i etoli z lisa wyprowadzała świeżo ostrzyżonego biszona. 

Jak zwykle dilerzy siedzieli na ławkach wokół łąki i słuchali radia WFAN na discmanach 

albo czytali „Daily News”. Nate dostrzegł znajomego rudego faceta w jasnoszarym dresie 

Pumy i dopasowanych do tego biało - szarych butach Pumy, szarych okularach i we włochatej 

czarnej czapce z Kangola.

- Ej, Mitchell! - krzyknął zachwycony. Cholera, jak dobrze go widzieć. - Człowieku, 

myślałam, że jesteś już w Amsterdamie.

Mitchell pokręcił powoli głową.

- Jeszcze nie.

- Szukałem cię. Już prawie kupiłem którąś z tych torebek ze śmieciem. Masz coś. nie? 

- zapytał Nate.

Mitchell   kiwnął   głową   i   wstał.   Ruszyli   razem   ścieżką,   jak   dwóch   przyjaciół 

wybierających się na spacer po parku. Nate zamknął w pięści złożony banknot studolarowy, 

gotowy wsunąć go do dłoni Mitchella, gdy tylko przejmie towar.

- Mam nową dostawę z  Peru. - Mitchell wyciągnął plastikową torebkę Z kieszeni i 

dyskretnie wręczył ją Nate'owi.

Gdybyście akurat byli w parku i patrzyli na nich, moglibyście pomyśleć - że częstują 

się jakąś przegryzką. To znaczy, gdybyście byli skończonymi naiwniakami.

- Wielkie dzięki. - Nate podał setkę i wsunął plastikową torebkę do kieszeni płaszcza. 

Odetchnął z ulgą. Wielka szkoda, że nie ma przy sobie bibułki, bo mógłby od razu na miejscu 

background image

zrobić sobie dużego, grubego skręta.

- Więc - zaczął, uważając, że wypada pogadać chwilę z Mitchellem, zanim się urwie - 

nadal masz zamiar wynieść się do Amsterdamu?

Mitchell zatrzymał się i rozpiął kieszeń kurtki Pumy.

- E nie. ugrzęzłem tutaj na jakiś czas. - Podciągnął szarą ocieplaną koszulkę i pokazał 

nagą, piegowatą klatkę piersiową. Miał do niej przylepione przewody.

Nate widział dość odcinków  Prawa i bezprawia,  żeby wiedzieć, co te kable znaczą. 

Zatoczył się do tylu. Zaraz zemdleje czy co? A może to jakiś zły sen?

Mitchell opuścił koszulkę i zapiął kurtkę.

- Przykro  mi,  dzieciaku.  Dorwali  mnie.  Pracuję  teraz  dla nich.  - Kiwnął głowę w 

stronę ławek za ich plecami. - Te szczury na ławce to gliniarze, jasne? Nie próbuj uciekać. 

Poczekamy tu teraz, aż dam im znak. a potem któryś z  nich odprowadzi cię na posterunek 

przy Amsterdamie. Amsterdam - cóż za ironia, nie?

- Jasne - odparł odrętwiały Nate. Rozumiał, że Mitchell próbuje go rozbawić, by nie 

czuć się tak źle, skoro go wystawił policji.

Jak to się mogło stać? Nigdy wcześniej nikt go nie wystawił i musiał przyznać, że to 

naprawdę paskudne wrażenie. Upuścił torebkę z trawą na ziemię i kopnął ją.

- Cholera - mruknął pod nosem.

Mitchell podniósł torebkę i położył Nate'owi rękę na ramieniu. Drugą dłoń uniósł i 

pomachał do gliniarzy na ławce. Obaj wstali i ruszyli szybko w ich stronę. Nie wyglądali na 

policjantów. Jeden miał czarne dżinsy Club Monaco, a drugi nosił głupią czerwoną czapkę z 

pomponem. Machnęli Nate'owi odznakami.

- Nie założymy ci kajdanek - wyjaśnił ten w dżinsach. - Jesteś niepełnoletni, tak?

Nate   pokiwał   głową   ponuro,   unikając   wzroku   policjanta.   Kończył   osiemnaście   lat 

dopiero w kwietniu.

- Na posterunku będziesz mógł zadzwonić po rodziców. 

Na pewno się ucieszą, pomyślał z goryczą Nate.

Po   drugiej   stronie   łąki   dwóch   gości   grających   w   piłkę   i   starsza   pani   z   białym 

puchatym pieskiem stali razem i obserwowali aresztowanie Nate'a. jakby to był pierwszy 

odcinek jakiegoś super reality show.

- Za kilka godzin cię wypuścimy - powiedział gliniarz w czerwonej czapce, zapisując 

coś w notatniku. Nate zauważył, że nosi w uszach złote kółka, i zdał sobie sprawę, że mimo 

szerokich ramion i grubych dłoni to jest kobieta. - Zapłacisz grzywnę i pewnie wyślą cię na 

obowiązkowy odwyk.

background image

Mitchell   cały   czas   trzymał   dłoń   na   ramieniu   Nate'a.   jakby   go   chciał   wesprzeć 

moralnie.

- Masz szczęście - dodał.

Nate   nie   podnosił   głowy,   mając   nadzieje,   że   nikł   go   nie   zobaczy.   Nie   czuł   się 

specjalnym szczęściarzem.

background image

przedstawiamy nowego D

We wtorek po południu Vanessa siała przed Riverside, filmowała zamarznięte resztki 

martwego gołębia i myślała o seksie, czekając, aż zjawi się Dan. Zostawił dla niej wiadomość 

w recepcji w szkole Constance Billard:  To pilne. Spotkaj się ze mną  o  czwartej.  Straszny 

dziwak, pomyślała czule. Co mogło być tak pilnego? Pewnie dostał ataku paranoi, ponieważ 

dziś rano jego wiersz wyszedł w „New Yorkerze”. Albo chodzi o to, albo jest tak podniecony, 

że doczekać się nie może, żeby znowu to zrobić. Zanim jeszcze wzięła prysznic, Vanessa 

pobiegła na dół i kupiła sześć egzemplarzy „New Yorkera” w kiosku na rogu. Dzięki temu 

zawsze będzie miała jakiś egzemplarz pod ręką, żeby pomachać Danowi przed nosem, gdy 

poczuje się wyjątkowo beznadziejny.

Jak się dobrze nad tym zastanowić, to raczej ona powinna się denerwować. Wiersz 

mówił o facecie, który obawia się kobiet, a w szczególności swojej dominującej dziewczyny. 

Ludzie, którzy ich znają, pomyślą, że Vanessa to prawdziwa jędza. Ale ostatnia linijka była 

tak słodka i seksowna, że nie mogła narzekać.

Zaopiekuj się mną. Wet mnie. Zaopiekuj się. Weź mnie.

Kiedy to czytała, miała ochotę zerwać z siebie wszystkie ciuchy i wskoczyć na Dana. 

Delikatnie, rzecz jasna.

I   wtedy   właśnie,   przerywając   jej   rozmyślania,   Dan   wypadł   przez   czarne   drzwi   z 

Riverside. Pomachał pogniecionym „New Yorkerem” do Vanessy i popędził do niej. Miał na 

sobie zniszczone pumy i granatowe sztruksy. Cmoknął ją w usta - pocałunek był ckliwy i 

mokry.

- To był najlepszy dzień w moim życiu! Kocham cię!

- Nie   musisz   być   taki   romantyczny,   żeby   znowu   dobrać   się   do   moich   majtek   - 

zachichotała Vanessa i pocałowała go znowu. - Jestem zawsze do dyspozycji. A tak przy 

okazji, też cię kochani.

- Super. - Dan uśmiechnął się do niej bezmyślnie. 

Vanessa nie mogła uwierzyć, że to ten sam Dan, którego widziała wczoraj. Nadal był 

background image

blady, chudy i przesiąknięty kofeiną, ale jego brązowe oczy lśniły i na policzkach - zwykle 

ziemistych - rysowały się dołeczki od uśmiechu. Czekaj no. Od kiedy to widać jego oczy?

Wow, obciąłeś włosy! - zauważyła i odsunęła się o krok, żeby mu się przyjrzeć.

Dan poprosił fryzjera, żeby obciął go krótko, ale zostawił długie baczki, myśląc, że to 

go odróżni od reszty przygłupich uczniów z klasy. Przeciągnął dłonią po głowie, zakłopotany. 

Czuł  się  dziwnie,  ale  też   jakby  czyściej   i bardziej...  spójnie.  Właśnie   tego  chciał  - żeby 

oceniano go po jego pracy, a nie po włosach.

Vanessa położyła ręce na biodrach przykrytych czarną parką. We fryzurze Dana było 

coś celowego, jakby naprawdę chciał wyglądać jak artysta, członek cyganerii, a nie uzyskał 

taki efekt przypadkowo.

- Wyglądasz   inaczej   -   zastanawiała   się   na   głos,   trochę   tęskniąc   za   dawnym, 

niechlujnym Danem. - Ale chyba się przyzwyczaję.

Za ich plecami grupka chłopców z ósmej klasy wysypała się ze szkoły, śpiewając 

Hello Dolly  na całe gardło. Właśnie  wyszli  z lekcji muzyki  i byli  jeszcze zbyt młodzi i 

niewinni, żeby zdawać sobie sprawę z tego, jak gejowsko to brzmi.

Hello, Dolly, Well hel - loo. Dolly!

It's so nice to have you back where you belong!

Dan wyciągnął paczkę cameli bez filtra z torby, włożył papierosa do ust. Palce drżały 

mu straszliwe, gdy zapalał. No, przynajmniej to się nie zmieniło. Podsunął paczkę Vanessie.

- Chcesz jednego?

Vanessa zaśmiała się cicho z niedowierzaniem. 

- Od kiedy ja palę?

Dan wypuścił dym w powietrze nad jej głową i przewrócił oczami.

- Przepraszam. Sam nie wiem, dlaczego to powiedziałem. - Schował paczkę do torby i 

złapał zmarznięte pałce Vanessy. - Chodź, przejdźmy się gdzieś. Mam ci coś ważnego do 

powiedzenia.

Gdy ruszyli, ze szkoły wyszedł Zeke Freedman, kozłując jaskrawoniebieską piłką do 

kosza. Zeke był wielki i ciężki, ale w Riverside robił za gwiazdę koszykówki. Czarne kręcone 

włosy zapuścił aż do ramion. Miał na sobie nową, szarą kurtkę snowboardową. Zeke i Dan 

byli najlepszymi przyjaciółmi od drugiej klasy, ale przez ostatnich kilka miesięcy rzadko się 

spotykali, bo Dan miał co innego na głowie.

To znaczy kobiety i poezję.

background image

Dan zdał sobie sprawę, że nawet nie wie, do którego colleges Zeke złożył papiery. 

Oddalili się od siebie głównie z winy Dana, który czuł się z tego powodu fatalnie.

- Cześć. Zeke! - zawołał.

Zeke zatrzymał się. W nowej kurtce jego masywna sylwetka wyglądała jeszcze ciężej 

niż zwykle.

- Cześć,   Dan   -   odparł   z   niepewnym   uśmiechem,   kozłując   piłkę   na   zamarzniętym 

chodniku. - Cześć, Vanessa.

- Co myślisz o nowej fryzurze Dana? - zapylała Vanessa z rozbawieniem. - To część 

nowego wizerunku Pana Drukowanego Poety.

- Tak? - Zeke najwyraźniej nie wiedział, o czym Vanessa mówi. Zerknął na ulicę i 

uderzył mocno w piłkę. Odbiła się i w końcu ją złapał. - Do zobaczenia.

- Nara - odpowiedział Dan, patrząc, jak przyjaciel drybluje, piłką, odchodząc ulicą.

- No, cóż to za nowiny? - zapytała Vanessa, gdy ruszyli na zachód Siedemdziesiątą 

Ósmą.

Zimny   wiatr   poganiał   chmury   po   bladoszarym   niebie.   Patrząc   w   dół   przecznicy, 

między gałęziami pozbawionych liści drzew Dan dostrzegł rzekę Hudson.

- Słuchaj - zaczai, trzymając Vanessę w napięciu - dziś rano zadzwoniła do mnie na 

komórkę ta słynna agentka literacka, Rusty Klein, i zostawiła mi zwariowaną wiadomość. 

Uważa, że jestem następnym Keatsem, i powiedziała, że nie możemy tracić rozpędu, teraz, 

kiedy przyciągnęliśmy uwagę czytelników.

Wow! Nawet ja ją kojarzę - odparła Vanessa najwyraźniej pod wrażeniem. - Ale co 

to właściwie znaczy?

Dan wydmuchnął obłoczek dymu.

- To chyba znaczy, że chce mnie reprezentować. 

Vanessa zatrzymała się. I tak nie bardzo wiedziała, dokąd idą.

- Przecież zna tylko  jeden twój wiersz. Co ma zamiar zrobić? Nie chcę być złym 

prorokiem, ale musisz uważać na takich ludzi jak ona. Dan. Może próbować cię wykorzystać.

Dan też się zatrzymał.  Podniósł kołnierz wojskowego płaszcza z czarnej wełny, a 

potem z powrotem go położył. Dlaczego Vanessa jest taką pesymistką? To wszystko było 

takie nieoczekiwane, ale też absolutnie odlotowe. Nie miał zamiaru się sprzedać i zacząć 

pisać ograne kawałki tylko dlatego, że ma agenta - jeżeli tego właśnie się obawiała.

- Nie   wiem.   Myślę,   że   chce   mi   pomóc   zrobić   karierę.   Może   złożę   tomik,   a   ona 

spróbuje go opublikować.

Vanessa chuchnęła w dłonie i potarła zmarznięte uszy.

background image

- Możemy iść do ciebie? Tyłek sobie odmrożę. I może byśmy popracowali też nad 

filmem.

Dan rzucił niedopałek na chodnik.

- Ehm, właściwie to myślałem, że wrócę i przejrzę notatniki. Wiesz, sprawdzę, czy 

jakieś wiersze łączą się w tematyczną całość. Czy jest z czego zrobić tomik.

Vanessa już chciała się zaoferować jako czytelnik, ale nie wyglądało na to, żeby Dan 

potrzebował pomocy.

- Dobra   -   powiedziała   spokojnie.   -   Zadzwoń   do   mnie,   jeśli   będziesz   czegoś 

potrzebował.

Dan znowu podniósł kołnierz płaszcza, zapalił następnego papierosa, eksperymentując 

z nowym wyglądem.

- Och, czekaj. Chciałem cię o coś zapytać. Rusty Klein zaprosiła mnie do Better Than 

Naked. Na jakiś pokaz. Tak powiedziała. Wiesz, co to jest? Jakaś kapela?

Better Than Naked to była marka ubrań na przekór modzie. Starsza siostra Vanessy, 

Ruby, wydawała na ich ciuchy wszystkie swoje pieniądze z koncertów. Większość tych ubrań 

wyglądała jak szmaty ze sklepu z używaną odzieżą, które rozjechała cała flota polewaczek 

ulicznych.  Efekt  jak najbardziej  zamierzony. Bardzo nowojorska moda w stylu  „pieprzyć 

nowe trendy”.

- W   piątek   zaczyna   się   Tydzień   Mody   -   wyjaśniła   mu   Vanessa.   -   Najwyraźniej 

zaprosiła cię na pokaz Better Than Naked, o której wiem coś tylko dlatego, że Ruby zupełnie 

zwariowała na punkcie ciuchów tej firmy i ciągle ogląda ich pokazy na kanale Metro. Ale nie 

mam pojęcia, dlaczego Rusty Klein uważa, zechciałbyś tam pójść. Co cię obchodzą ciuchy? 

Będzie tam pełno pozerów. No wiesz, miałki światek mody.

Dan zamyślił się, zaciągając się papierosem.

- Chyba sam to sprawdzę.

Nie miałby nic przeciwko, gdyby Rusty Klein zaprosiła go na walkę zawodowych 

zapaśników. Chodziło przecież o jego karierę literacką.

Sfilmowanie Dana na pokazie Better Than Naked to fantastyczny pomysł do jej filmu, 

ale Vanessa nie chciała wtrącać się do spraw Dana, skoro miał spotkać się z kimś tak ważnym 

jak Rusty Klein.

- No dobra, Panie Superpoeto. Nie zapomnij o swoich starych przyjaciołach, kiedy 

zaczniesz jeździć limuzyną i pić szampana z nagimi modelkami. - Pogłaskała go po porządnie 

ostrzyżonych włosach. - Moje gratulacje.

Dan uśmiechnął się do niej szeroko.

background image

- To naprawdę niesamowite  - zgodził się z nią szczęśliwy.  A  potem pocałował  ją 

ostatni raz. słodko, odwrócił się i ruszył Riverside Drive do domu. Gdy szedł, srebrzysty znak 

Pumy błyskał na jego piętach.

Vanessa uśmiechnęła się czule, widząc energię, z jaką idzie.

- Do zobaczenia.

background image

S dostaje właśnie to, czego chce

- Szukam   fajnej   kurtki   golfowej   w   jakimś   odlotowym,   jaskrawym   kolorze.   Na 

przykład   jasnożółtym   albo   zielonym   -   wyjaśniała   Serena   we   wtorkowe   popołudnie 

sprzedawczyni butiku Lesa Besta. W czasie francuskiego przypomniała sobie, jak spodobały 

jej się nowe kurtki Lesa Besta w piśmie „W”, i pomyślała, że to idealny prezent dla Aarona. 

Jeszcze   nie   znudziło   jej   się   kupowanie   Aaronowi   prezentów.   Wszystko,   co   mu   kupiła, 

wyglądało   na   nim   ślicznie.   To   przypominało   ubieranie   lalki   -   jej   własnej,   cudnej   lalki 

wielkości człowieka, z dredami, grającej na gitarze i mającej studiować na Harvardzie.

Butik znajdował się przy Czternastej Zachodniej, w dzielnicy rzeźniczej, gdzie ulice 

pachniały padliną i obornikiem, zupełnie jak w starych rzeźniach. Trzeba być Lesem Bestem, 

twórcą najpiękniejszych sportowych ubrań na świecie, by wymyślić, te w takiej okolicy warto 

otworzyć sklep. Pawilon był ogromny. Ozdabiał go tylko biały muślin oraz jedna albo dwie 

jaskrawe w kolorze sukienki do tenisa i kurtki do polo. które zwisały z ogromnych haków 

wystających ze ścian. Klient musiał wiedzieć coś więcej na temat ubrań, by kojarzyć, o co 

pytać - w przeciwnym razie nie miał po co tam zaglądać.

- Obawiam   się,   że   sprzedaliśmy   już   wszystkie   -   odparła   tleniona   blondynka   z 

brytyjskim akcentem. Była ubrana na biało. Nawet buty miała z białej skóry. - Mój kierownik 

zostawił ostatnią dla siebie.

Serena przyjrzała się wspaniałej jedwabnej sukience do tenisa w biało - czerwone 

pasy, która zwisała z najbliższego haka.

- Cholera - mruknęła pod nosem. - Cały czas widziałam te kurtki w różnych pismach i 

pomyślałam, że coś takiego to idealny pomysł. - Les Best to jej ulubiony projektant, ale może 

jego ubrania są zbyt w stylu haute couture jak na prezent dla Aarona. On nosił się bardziej w 

stylu skate'ów. Zarzuciła ciemnozłotą torebkę Longchampa na ramię. - Dziękuję za pomoc - 

rzuciła,   mając   nadzieję,   że   zdąży   przed   zamknięciem   do   Xlarge,   sklepu   skate'ów   przy 

Lafayette.

- Czekaj! - krzyknął ktoś.

Serena zatrzymała się w drzwiach i odwróciła. To było do niej?

Opalony facet obcięty na jeża, tleniony na blond, w zielonej kurtce golfowej (właśnie 

background image

takiej, jaką chciała kupić Aaronowi) stanął w otwartych białych drzwiach prowadzących na 

zaplecze. Uśmiechnął się i podszedł do niej.

- Mam nadzieję, że się nie pogniewasz, gdy cię o coś zapytam. - Przechylił głowę i 

obrzucił Serenę spojrzeniem  od stóp do głów. - Les prosił mnie,  żebym  rozejrzał  się za 

„prawdziwą dziewczyną” do pokazu w Bryant Park, w piątek. Zauważyłem cię dopiero przy 

wyjściu,   ale   już   wiem,   że   pasujesz   idealnie.   Widziałem   twoje   zdjęcia   w   rubrykach 

towarzyskich. Nazywasz się Serena, prawda?

Serena kiwnęła głową. Nie była zaskoczona. Przyzwyczaiła się, że ludzie rozpoznają 

ją ze zdjęć z rubryk z plotkami. W październiku dała sobie nawet zrobić zdjęcie nieokreślonej 

części   ciała   słynnym   braciom   Remi.   Fotografię   wybrało   nowojorskie   przedsiębiorstwo 

transportowe i zostało rozlepione po całym mieście.

- Jesteś zainteresowana? - zapytał facet, z nadzieją unosząc farbowane na blond brwi. - 

Wyglądasz dokładnie tak jak dziewczyna, której szukamy.

Serena   bawiła   się  troczkami   od  białej,  kaszmirowej  czapki  z  nausznikami.   W  ten 

piątek planowali z Aaronem spędzić cały wieczór razem, pójść coś wypić do Soap w Lower 

East Side, oglądać telewizję późnym wieczorem w jej sypialni i... pobyć razem.

Cokolwiek to znaczy.

Tak,   jestem   zainteresowana,   pomyślała   Serena.   Mogli   spotkać   się   z   Aaronem   w 

dowolnej chwili. Mieli dla siebie resztę życia! A propozycja, żeby wziąć udział w pokazie 

Lesa Besta w czasie nowojorskiego Tygodnia Mody, zdarza się raz w życiu. Nie chciała robić 

kariery jako modelka, ale miała szansę pokazać Lesowi Bestowi, jak bardzo docenia jego 

ubrania. No i będzie niezła zabawa. Aaron na pewno to zrozumie. Więcej, to taki wspaniały 

chłopak, że pewnie by ją jeszcze do tego zachęcał.

- Z przyjemnością - odpowiedziała. Zacisnęła swoje niezbyt pełne i niezbyt wąskie 

usta, a potem uśmiechnęła się szeroko na myśl o swojej bezczelności. - Ale pod warunkiem, 

że dostanę pana kurtkę. Szukałam właśnie takiej dla mojego chłopaka, a wróble ćwierkają, że 

pan wziął ostatnią.

Blondyn błyskawicznie ściągnął z siebie jaskrawozieloną kurtkę i fachowo ją złożył. 

Podszedł do kasy, zawinął kurtkę w czarny papier i wsunął paczkę do białej reklamówki Lesa 

Besta.

- Proszę, skarbie. - Podał torbę Serenie. - Nosiłem ją raptem przez jakąś godzinę. 

Gratis, to prezent od nas. Więc widzimy się w namiocie Lesa w Bryant Park w piątek, punkt 

czwarta,   dobrze?   Będziesz   na   liście   i   możesz   zaprosić   przyjaciół.   Szukaj   dziewczyn   z 

notatnikami i słuchawkami. Wyjaśnią ci dokładnie, gdzie masz iść.

background image

Serena wzięła reklamówkę. Udało się!

- Nie muszę niczego przymierzać ani ćwiczyć chodzenia na wybiegu, nic takiego? - 

zapytała, naciągając na uszy białą czapkę.

Facet przewrócił oczami w teatralny sposób, jakby mówił „nie wygłupiaj się”.

- Słonko, jesteś naturalna. Zaufaj mi, będziesz świetnie wyglądać, niezależnie od tego, 

co zrobisz. - Podał jej wizytówkę. Wydrukowane na niej było: G

UY

 R

EED

CHIEF

 

D

'A

FHAIRS

, L

ES

 

B

EST

 C

OUTURE

. - Jeśli będziesz miała jakieś pytania, zadzwoń. - Cmoknął Serenę w policzek. - 

Ej, czym tak pachniesz?

Uśmiechnęła się. Przyzwyczaiła się też, że ludzie pytają ją o ten zapach.

- Sama mieszam olejki - powiedziała w pełni świadoma tego, że jej odpowiedź jest 

równie tajemnicza, jak sam zapach.

Guy zamknął oczy i zaciągnął się głęboko.

- Mm... piękne! - Otworzył oczy. - Powiem Lesowi i o tym zapachu. Szukał czegoś 

charakterystycznego.   -   Pociągnął   żartobliwie   troki   od   czapki  Sereny.  -   Do   zobaczenie   w 

piątek, laleczko. Trzymaj  się ciepło. I nie zapomnij, że przyjęcie po pokazie jest jeszcze 

lepsze od samego pokazu!

Serena posłała mu pocałunek i wyszła na zimne powietrze. Nie mogła się doczekać 

chwili, kiedy da Aaronowi prezent i podzieli się nowinami. Mógłby założyć kurtkę na pokaz, 

a potem wpadliby razem na imprezę, żeby mogła się nim popisać.

Na dworze, nim zdążyła podnieść dłoń w jednopalczastej, kaszmirowej rękawiczce, 

cztery   taksówki   na   Czternastej   Zachodniej   zatrzymały   się   z   piskiem   i   zatrąbiły,   żeby 

przyciągnąć jej uwagę.

Widzicie, jak trudno jest być piękną?

background image

V wstrząsa światem

Ruby   znowu   miała   fazę   na   Marinę   Stewart.   Kuszący   zapach   świeżo   upieczonych 

ciasteczek   zaleciał   do   pokoju   Vanessy,   która   właśnie   sortowała   materiały   przysłane   do 

„Rancor”,   pisma   artystycznego   prowadzonego   przez   uczennice   szkoły   Constance   Billard. 

Vanessa była jej redaktor naczelną. Gorąco biło od grzejników, a wycie karetek i klaksonów 

samochodowych  wlatywało przez dwa otwarte okna. Podłoga z gołych desek była  usiana 

zgłoszonymi   materiałami   -   leżało   tam   dwadzieścia   jeden   biało   -   czarnych   fotografii 

przedstawiających chmury, stopy, oczy albo psa, trzy nowele opowiadające o nauce jazdy, 

kiedy autorka mimo szacunku dla rodziców i wdzięczności za to wszystko, co dla niej zrobili, 

poczuła zew wolności, oraz siedem wierszy o znaczeniu przyjaźni.

Nuda.

Po trzeciej nowelce Vanessa wzięła z łazienki pastę cukrową Ruby do depilacji. Pasta 

cukrowa była mazista, z naturalnych składników i „praktycznie bezbolesna” w użyciu. Nakła-

dało się na nogi brązową maź”, przyklejało pasek materiału, u potem odrywało się go razem z 

włoskami.

Bezbolesne? Aha, jasne!

Vanessa zrzuciła czarne legginsy na podłogę, rozłożyła czarny ręcznik kąpielowy na 

czarno - szarym patchworku pełniącym funkcję kapy i usiadła na nim. Polała blade, krępe 

łydki masą cukrową. Czuła się jak gigantyczny lukrowany pączek. Zwykle absolutnie nie 

przejmowała   się   takimi   głupotami,   ale   teraz   Dan   będzie   się   zadawał   z   supermodelkami, 

agentami i projektantami mody, więc pomyślała, że trzeba się trochę wysilić i zrobić coś z 

włosami na nogach. Poza tym wiosna tuż - tuż. Może nawet coś Vanessie odbije i włoży 

minispódniczkę?

- Cholera! - pisnęła, gdy oderwała pierwszy pasek gazy. Kto wpadł na pomysł, że 

kobiety mają mieć skórę gładką i bez włosów jak małe dzieci? Co. do cholery, jest złego w 

małych włoskach? Większość mężczyzn jest nimi pokryta.

Oderwała kolejny pasek.

- Chryste!   -   No   dobra,   to   było   czyste   szaleństwo.   Miała   tak   zaczerwienioną   i 

podrażnioną   skórę,   że   nie   zdziwiłaby   się,   gdyby   zobaczyła   krew   płynącą   z   mieszków 

background image

włosowych.

Zadzwonił telefon. Złapała słuchawkę i warknęła:

- Jeżeli to ty, Dan, to wiedz, że własnoręcznie wyrywam sobie pieprzone włoski z 

ciała i robię to dla ciebie. I muszę przyznać, że to jest cholernie romantyczne, jeżeli chcesz 

znać moje zdanie!

- Słucham? Vanessa Abrams? Mówi Ken Mogul, reżyser. Wysiałaś mi swój film o 

Nowym Jorku parę tygodni temu. Spotkaliśmy się w parku na sylwestra, pamiętasz?

Vanessa usiadła prosto i poprawiła słuchawkę przy uchu. Ken Mogul był jednym z 

najsłynniejszych   niezależnych   twórców   filmowych.   W   Boże   Narodzenie   natknął   się   na 

kawałek filmu Vanessy w Internecie. Filmik zrobił na nim takie wrażenie, że przyleciał z 

Kalifornii, żeby się z nią spotkać. Znalazł ją dokładnie o północy w sylwestra i w tym samym 

momencie zjawił się Dan, by zafundować jej wielkiego, tłustego, noworocznego całusa. Nie 

trzeba więc tłumaczyć, że Vanessa w pewnym sensie olała Kena Mogula. Ale wysiliła się i 

wysłała mu swój film o Nowym Jorku, gdy go wreszcie skończyła.

- Tak,   pamiętam   -   odpowiedziała   szybko,   kompletnie   zaskoczona   tym,   że   reżyser 

nadal chciał z nią rozmawiać. - Co słychać?

- Mam nadzieję, że nie będziesz mieć pretensji, ale pokazałem twój film Jedediahowi 

Angelowi, który jest moim bliskim przyjacielem. Chce, żeby twój film robił za tło do jego 

pokazu w Tygodniu Mody.

Vanessa zawinęła czarny ręcznik wokół nóg. Była trochę zakłopotana - rozmawiała z 

Kenem Mogulem niemal naga i wysmarowana brązową cukrową mazią.

- Jeremiah jaki? - zapytała.

Ken zawsze mówił jak w obcym  języku - po hollywoodzku i tym  razem Vanessa 

absolutnie nie miała pojęcia, o kim jest mowa.

- Jedediah  Angel. To projektant  mody.  Robi ubrania dla marki  Cult of Humanity. 

Bardzo seksowne. Jed uważa, że jesteś następnym Bertoluccim. Twój film jest jak anty  La 

Dolce Vita. Naprawdę wstrząsa Światem.

Vanessa uśmiechnęła się szeroko. Dlaczego to brzmi tak czerstwo, gdy komuś coś się 

uda? Ona wstrząsnęła Światem?

- Super - odpowiedziała, nie wiedząc za bardzo, co powiedzieć. - Czy powinnam coś 

zrobić w związku z tym?

- Przyjdź tylko na pokaz i baw się dobrze. Oczywiście też tam będę. No i kilka osób, 

którym chcę cię przedstawić. Już jesteś boginią filmu, kotku. Naprawdę wstrząsnęłaś całym 

światem.

background image

- Super   -   powtórzyła   Vanessa   trochę   zaszokowana.   Powiedział   jej,   że   wstrząsnęła 

światem nie raz, ale dwa razy! - Więc jak nazywa się ten projektant?

- Jedediah Angel. Marka Cult of Humanity - powtórzy! powoli Ken. - O szóstej po 

południu w piątek, przy Highway 1. To klub w Chelsea.

- Słyszałam o nim. - To było miejsce w typie tych, których zwykle unikała jak zarazy. 

- Dobrze, spotkamy się na miejscu.

- No to zajefajnie! - wykrzyknął Ken. - Ciao!

Vanessa odłożyła słuchawkę i wytarła kroplę zastygłej pasty cukrowej z nadgarstka. 

Potem wzięła telefon i wybrała numer do Dana, nawet nie patrząc na klawiaturę.

- Słucham? - Jenny odebrała już po pierwszym dzwonku.

- Cześć Jennifer, tu Vanessa. - Zawsze mówiła do Jenny Jennifer, bo Jenny ją o to 

poprosiła.

- Nie wiem, czy Dan będzie z tobą rozmawiał. Nie chciał rozmawiać ze mną i zamknął 

się w pokoju, gdy tylko wrócił. To takie okropne. Dym papierosowy dosłownie bucha spod 

jego drzwi.

Vanessa roześmiała się i opadła na czarne poduszki. Wszystko w jej pokoju było 

czarne, z wyjątkiem ścian, które były ciemnoczerwone.

- Skąd wiesz, może właśnie nakłada żel na włosy? Jego nowa fryzura wygląda na 

wymagającą układania.

Zachichotały.

- Zobaczę, czy da się go wyciągnąć. Poczekaj.

- Co   jest?   -   Dan   podniósł   słuchawkę   minutę   albo   dwie   później.   Słychać   było,   że 

myślami jest gdzie indziej. - Jenny powiedziała, że to pilne.

Vanessa podniosła nogę i pociągnęła za następny pasek. Wygląda na to, że przykleił 

się na stałe do jej skóry. Tak a propos pilnych spraw!

- Pomyślałam,   że   chciałbyś   wiedzieć.   Dzwonił   Ken   Mogul.   Powiedział,   że   jakiś 

projektant   Jedediah   Angel,   który   robi   ubrania   dla   Culture   of   Humanitarianism   czy   coś 

takiego, wykorzysta w piątek mój film jako tło dla pokazu. Ken powiedział, że naprawdę 

wstrząsnęłam światem Jedediaha Angela. - Parsknęła śmiechem. - Czy to nie jest zabawne?

- To fantastyczne - odparł szczerze Dan. - Poważnie. Moje gratulacje.

Fantastyczne? Od kiedy Daniel Humphrey używa takich słów? Vanessa nie wiedziała, 

co powiedzieć. Dan w ogóle nie usłyszał sarkazmu w jej głosie. Jakby zadzwoniła do niego, 

żeby upajać się swoim sukcesem.

- No dobra - powiedziała w końcu. - Pomyślałam tylko, że chciałbyś wiedzieć. Nie 

background image

będę   ci   dłużej   przeszkadzać,   wracaj   do   pracy.   -   Pomyślała,   czy   nie   zażartować,   jak   to 

pewnego dnia oboje staną się bogaci i sławni i będą mogli kupić sobie dwie rezydencje obok 

siebie w Beverly Hills. Ale zrezygnowała. Dan pewnie wziąłby to na serio. - Zadzwoń do 

mnie później, jak będziesz miał ochotę, dobrze?

- Dobrze - odpowiedział Dan, najwyraźniej myślami już przy wierszu czy nad czym 

tam pracował.

Vanessa zerwała się z łóżka. Róg czarnego ręcznika przykleił się jej pod lewe kolano. 

Chwiejnym krokiem ruszyła do łazienki, żeby spróbować zmyć pod prysznicem to cukrowe 

gówno. Może pewnego dnia stanie się obrzydliwie bogata i sławna i będzie miała własnych 

ludzi od woskowania i nakładania pasty cukrowej, ale na razie musi się pozbyć reszty włosów 

w tradycyjny sposób - za pomocą różowej plastikowej maszynki do golenia.

background image

tematy    ◄    wstecz    dalej    ►    wyślij pytanie    odpowiedź

Wszystkie  nazwy   miejsc,   imiona   i   nazwisko   oraz   wydarzenia   zostały   zmienione   lub   skrócone,   po   to   by   nie 

ucierpieli niewinni. Czyli ja.

hej, ludzie!

DZIEWCZYNA MIESIĄCA

Co się stało z tą farbowaną blondynką ze sztucznym biustem, księżniczką popu, wiecznie z gołym 

brzuchem, której piosenki bez przerwy grano w radiu rano, kiedy wstawałyście, tak że chodziły wam 

po głowie cały dzień, doprowadzając was do szału? Będę ją nazywać Sally, żeby nie urazić żadnych 

jej gorących fanów, ale jestem pewna, że wiecie, o kim mówię. Słyszałam, że przechodziła załamanie 

nerwowe i siedzi na leczeniu w Palm Springs. Tak jej się tam spodobało, że kupuje sobie ranczo po 

sąsiedzku, przemalowuje je na odcienie różu i ma zamiar nazwać Kraina Sally. Jeśli będziemy mieli 

szczęście,  zostanie   tam  na   zawsze.   Wynurzy  się   dopiero   dobrze  po   sześćdziesiątce,   żeby  wziąć 

udział w programie kabaretowym w Vegas, gdzie będzie udowadniać, że nadal potrafi zgrać ruchy ust 

z playbackiem mimo zaawansowanego wieku i zatrutego narkotykami mózgu.

A   co   z   naszą   ulubioną   dwudziestoparoletnią   aktorką,   która   miała   trochę   problemów   z   prawem? 

Chodziło o wynoszenie w reklamówkach z bardzo znanego domu towarowego mnóstwa rzeczy, które 

właściwie  do niej  nie należały. Ona też jest na leczeniu, ale nie martwcie  się - przemysł filmowy 

znajdzie sposób, żeby do nas wróciła. To właśnie odróżnia dziewczyny miesiąca od prawdziwych 

gwiazd. Te drugie chcemy znowu zobaczyć. Chcemy zobaczyć, że istnieje życie po przyskrzynieniu. 

Chcemy zobaczyć, jak gwiazda osiąga kolejne wyżyny, a zupełnie nas nie obchodzi, co stanie się z 

Sally. Już jako dziewiętnastolatka nas znudziła.

SEKRETY ODWYKU

Odwyk   i   college   są   do   siebie   bardzo   podobne   -   przynajmniej   jeżeli   chodzi   o   status.   Jest   kilka 

wybranych, w których pełno sław i dzieciaków bogaczy. No i jest reszta, dla zwykłych ludzi. Niełatwo 

dostać się do tych najlepszych, ale kiedy już ci się to uda, to jesteś tam i tyle. Więc nie martwiłabym 

się o naszego drogiego N. Może ma kłopoty, ale rodzice nie wyślą go na leczenie, które miałoby ten 

sam status co stanowy college.

background image

Wasze e – maile

P:

 Droga P!

Jestem praktykantką w Les Best Couture i słyszałam, że Les wysłał szpiegów do szkoły S, 

by sprawdzili, jak wygląda. Trochę się wściekł, że zatrudniono ją, zanim sam ją obejrzał. 

lil – praktykantka

O:

 Droga

Ale założę się, że już się nie wścieka, racja?

P

P:

 droga plotkaro!

Co się dzieje, że już nie mówisz o K i I? Zaczynam się zastanawiać, czy nie jesteś jedną z 

nich. 

szpieg

O:

 Drogi szpiegu!

Tego nigdy nie powiem, więc zastanawiaj się dalej!

P

Na celowniku

K i I - proszę, właśnie o nich wspominam - w Bryant Park odmrażają sobie tyłki w kusych dżinsowych 

minispódniczkach Blue Cult i próbują namówić praktykantów pracujących przy namiotach Tygodnia 

Mody,   żeby  załatwili  im   miejsca   w  pierwszym   lub   drugim  rzędzie  na  piątkowe   i  sobotnie  pokazy, 

zamiast   ich   zwykłych  miejsc   na   tyłach.  B  po  raz  siedemnasty   wypożycza   w  Blockbuster   na   rogu 

Siedemdziesiątej Drugiej i Lex  Jak ukraść milion dolarów?  z Audrey Hepburn. To chyba jeden ze 

sposób   na   przygotowanie   się   do   rozmowy   Kwalifikacyjnej   z   absolwentem   Yale.  N  jechał   Merritt 

Parkway w kierunku Connecticut na tylnym siedzeniu samochodu rodziców - terenowego czarnego 

mercedesa.   Może   jedzie   na   odwyk?  V  akurat   w   Barneys   ogląda   wystrzępiony,   czarny   konopny 

płaszcz, z drutem w szwach i zapinany na haftki od Jedediaha Angela. Chyba trochę ją kusi, ale za 

taką cenę lepiej podrzeć własne ciuchy i pospinać je spinaczami do papieru. 

Mój problem nie polega na tym, jak dostać się do pierwszego rzędu, tylko który pokaz wybrać. Na 

wszystkich mnie chcą! Ech, popularność wymaga mnóstwa pracy.

Wiem, że mnie kochacie

plotkara

background image

J i E badają kłopotliwe obszary

- Jeszcze   pięć   minut,   drogie   panie   -   oznajmiła   pani   Crumb   uczennicom   na   lekcji 

twórczego   pisania.   Odsunęła   ciemne   kręcone   włosy   i   wygrzebała   wosk   z   prawego   ucha 

gumką na ołówku numer dwa. - Pamiętajcie, nieważne, o czym piszecie, ale jak to opisujecie.

Żadna   z   dziewczyn   nie   podniosła   wzroku.   Były   zbyt   zajęte   pianiem,   poza   tym 

naprawdę nie chciały zobaczyć, co pani Crumb robi, gdy myśli, że one nie patrzą. Już zbyt 

wiele razy robiło im się od tego niedobrze.

Według dziewczyn wszystkie nauczycielki w szkole Constance Billard to lesbijki, ale 

pani Crumb była  jedyną,  która przyznawała  się do tego oficjalnie.  Codziennie do szkoły 

wpinała   tęczową   szpilkę,   mieszkała   w   domku   na   wsi   w   New   Platz   z   pięcioma   innymi 

kobietami  i często mówiła o swojej  partnerce na przykład tak: „Przedwczoraj wieczorem 

moja   partnerka   piła   amstel   lite   i   oglądała   Barbarę   Walters,   w   której   straszliwie   się 

podkochuje, a ja siedziałam w kuchni i oceniałam wasze prace”. Co roku dziewięcioklasistki 

nie mogły się doczekać zajęć z twórczego pisania z panią Crumb, bo zakładały, że będzie 

naprawdę wyluzowana i trzeźwo myśląca, skoro tak otwarcie mówi o swojej seksualności. 

Ale już po pierwszej lekcji odkrywały, że nie będą siedziały przez czterdzieści pięć minut i 

gadały o babskich sprawach z kobietą, która woli dziewczyny,  tylko muszą codziennie w 

klasie pisać wypracowania, czytać je na głos, a pani Crumb i reszta koleżanek komentują, i to 

nie zawsze w miły sposób. Pani Crumb okazała się niezłą brzytwą, ale jeśli idzie o sam 

przedmiot, twórcze pisanie i tak było o niebo lepsze od geometrii.

Dzisiaj   pani   Crumb   poprosiła   uczennice,   żeby   wybrały   sobie   partnerkę   -   w 

platonicznym tego słowa znaczeniu - i napisały akapit na temat jakiejś części ciała tej drugiej 

dziewczyny. Oczywiście Elise i Jenny stanowiły parę. Już prawie wszystko robiły razem.

Jenny pisała:

To   dziwne,   że   zdobimy   uszy  kolczykami   i  nie   próbujemy   ich   schować.   Są  

równie   nieprzyzwoite   jak   inne   części   ciała,   które   chowamy,   jak   nagie   dziury  

prowadzące   prosto   do   wnętrza   naszych   głów.   Uszy   mojej   przyjaciółki,   Elise,   są 

bardzo małe, pokryte delikatnym, jasnym puszkiem. Elise ma dobry słuch, bo nigdy 

background image

nie mówi „Co?” i nie prosi, żebym coś powtórzyła. Pewnie zawsze ma czyste uszy.

Jenny   podniosła   wzrok   i   postanowiła   wykreślić   ostatnią   linijkę,   bo   pani   Crumb 

mogłaby się poczuć obrażona.

Myślami   powędrowała   do   e   -   maila.   Sprawdzała   pocztę   regularnie,   tak   jak   jej 

powiedziała   Blair,   ale   dostała   tylko   żart   od   Elise   i   jej   brata   -   napisali,   żeby   przestała 

sprawdzać pocztę, tylko wzięła się do odrabiania lekcji. Zerknęła na Elise, które gryzmoliła 

już drugą stronę. Jenny żałowała, że nie ma takiej żyłki do pisania jak Dan. Lepsza była w 

drobiazgowych rysunkach, malowania i kaligrafii. Na górze strony narysowała zawiły portret 

ucha Elise i profilu, mając nadzieję, że dostanie dodatkowe punkty za artystyczne zacięcie, 

nawet jeśli esej okaże się do bani. Jej myśli znowu popłynęły w kierunku blondyna u Bendela. 

Czy on też ma zacięcie artystyczne?

Zabrzmiał   dzwonek,   ogłaszając   koniec   zajęć.   Pani   Crumb   wstała   i   strzepnęła   pył 

kredowy z ciemnoszarej wełnianej sukienki bez rękawów, która wyglądała, jakby ją uszyły 

zakonnice w jakimś zimnym i niemodnym kraju, na przykład na Grenlandii.

- Czas się skończył, drogie panie. Proszę odłożyć ołówki. Możecie oddawać prace, 

wychodząc.   -   Wsunęła   stopy   w   bordowych   rajstopach   do   czarnych   chodaków.   -   Miłego 

czwartkowego popołudnia!

- I o czym pisałaś? - zapytała Jenny Elise, gdy już spakowały książki i ruszyły do 

drzwi wyjściowych.

- Nie twój interes. - Elise się zarumieniła.

- Nie   myśl   sobie,   że   nigdy   się   nie   dowiem.   Pewnie   będziesz   musiała   przeczytać 

wypracowanie na głos w poniedziałek - przypomniała jej Jenny. - Ja pisałam o twoich uszach, 

ale chyba nic mi nie wyszło.

Obie dziewczyny  schyliły głowy, gdy wyszły na mroźny wiatr i ruszyły w stronę 

Lexington, żeby złapać autobus do Bloomingdale przy Pięćdziesiątej Dziewiątej Wschodniej. 

Elise   zwerbowała   Jenny   do   pomocy   w   szukaniu   idealnej   pary   dżinsów   za   mniej   niż 

osiemdziesiąt   dolarów,   a   Jenny   -   jak   zwykle   -   potrzebowała   nowego   stanika,   ponieważ 

elastyczne momentalnie zużywała, a we wzmacnianych łamała druty.

Bloomingdale   to   tandetna   strefa   wojny,   pełna   turystów   w   nowych   dresach   i 

sportowych butach, które dopiero co kupili w centrum Nike'a, i kręcących się tam stadami 

łowców okazji. Jednak tylko tam można kupić wyjątkowo duże staniki i dżinsy w przyzwoitej 

cenie - poza Macym, miejscem absolutnie odstręczającym. Ci, którzy mają lepszy smak i 

wyższy   limit   na   kartach   kredytowych,   chodzili   do   Berdorfa,   Bendela   albo   Barneys,   ale 

background image

ludziom takim jak Jenny i Elise musiało wystarczyć Bloomingdale.

- Nie   mogę   uwierzyć,   że   możesz   je   po   prostu   włożyć   i   są   idealnej   długości   - 

powiedziała Jenny z zazdrością, patrząc, jak Elise przymierza pierwszą parę dżinsów Paris 

Blue.

Jenny miała niecały metr pięćdziesiąt i musiała wszystko skracać - Elise była wysoka, 

ale nękały ją inne problemy, na przykład kompletnie płaska pierś i tłuszcz, który otaczał jej 

kości   biodrowe  i   dolną   część   pleców   jak   dodatkowy  tyłek.   Skrzywiła   piegowatą   twarz   i 

spojrzała w dół na wałki wystające nad pasem dżinsów o obniżonej talii.

- Widzisz,  dlaczego   nie  mogę   jeść  przy  ludziach?  -  mruknęła,  wciągając   brzuch  i 

usiłując dopiąć spodnie. Dżinsy miały dziewięć procent lycry, ale to w niczym nie pomagało. 

Elise wypuściła powietrze i się poddała. - Dobra, zapomnij. Następna para.

Kiedy   Elise   wysunęła   się   powoli   z   odrzuconych   spodni,   Jenny   podała   jej   parę 

ślicznych, ciemnych, poszerzanych dżinsów Seven, które wyłożono na wyprzedaż i gdyby 

pasowały, Elise trafiłoby im się coś naprawdę super. Jenny zauważyła, że Elise nosi niebieską 

koronkową bieliznę i szybko odwróciła wzrok, by koleżanka nie uznała, że się na nią gapi.

Elise wzięła dżinsy, wsunęła stopy, a potem podciągnęła spodnie na biodra.

- O mój Boże. Nie wierzę, że zapomniałam ci o tym powiedzieć - zaczęła, podciągając 

talię spodni zapinanych  na guziki.  - Przed zajęciami  z twórczego  pisania słyszałam  Kati 

Farkas i Isabel Coates, jak rozmawiały w szkolnej łazience o Nacie Archibaldzie. Mówiły, że 

prawie   trafił   do   więzienia,   bo   go   przyłapano,   gdy   sprzedawał   narkotyki   jakimś 

dwunastolatkom w parku. Jego ojciec musiał jechać na posterunek i wpłacić za niego kaucje, 

ale i lak Nate ma jechać na odwyk. Nie byliście przez jakiś czas razem? Słyszałaś o tym? 

Czyste wariactwo, nie? 

Jenny nie słyszała i nie była pewna, co w związku z tym czuje. Koniec końców Nate 

darował sobie Jenny i opędzał się od niej jak od nieznośnej muchy, więc chyba dostał to, na 

co zasłużył. Poza tym należał do facetów, którzy zawsze wracają na szczyt bez najmniejszych 

obrażeń. Dlaczego miałaby jeszcze tracić czas na martwienie się o niego czy choćby myślenie 

o nim? Patrzyła, jak przyjaciółka walczy z miedzianymi guzikami dżinsów. Wszędzie poza 

tym leżały idealnie, ale w talii były tak ciasne, że Elise nie będzie w stanie w nich usiąść.

- Dlaczego nie przymierzysz większego rozmiaru?

Elise zmrużyła oczy. Często tak robiła i Jenny zaczęła się zastanawiać, czy Elise nie 

powinna nosić okularów.

- Bo, panno rozmiar zero, noszę siódemkę, a nie dziewiątkę. Podaj mi następną parę. I 

przestań się gapić na mój tłuszcz.

background image

- Nie   gapię   się.   -   Jenny   podała   jej   rozciągliwą   parę   dżinsów   Lei,   które   przez 

postrzępione nogawki i dziury w kieszeniach wydawały się trochę zbyt przygnębiające, ale za 

to miały szeroką talię. - I nikt nie musi wiedzieć, jaki rozmiar nosisz. Nikomu nie powiem.

Jenny natychmiast pomyślała o swoim problemie z rozmiarami. Nie chciała zapraszać 

Elise do kabiny, gdy będzie przymierzać staniki. Jasne, stały się bliskimi przyjaciółkami, ale 

czy Elise naprawdę musi wiedzieć, że Jenny nie nosi po prostu D, tylko podwójne D? Ale to 

byłoby wredne, gdyby się nie odwzajemniła, skoro Elise poprosiła ją, żeby pomogła jej przy 

mierzeniu dżinsów.

Elise zmarszczyła nos, patrząc na spodnie.

- Wyglądają za bardzo jak podróbka. 

- Więc co zrobisz? - zapytała Jenny, rzucając dżinsy na ławkę wąskiej przymierzalni.

Elise zapięła mundurek i wsunęła stopy w sztywne czarne buty na płaskim obcasie. To 

zadziwiało   Jenny   -   dopóki   się   nie   poznało   Elise   bliżej,   dopóty   można   było   ją   wziąć   za 

porządną, milutką uczennicę.

- Wezmę Seven. Wiem, że nie pasują, ale mam zamiar zrzucić z pięć kilo do końca 

roku. I ty mi w tym pomożesz.

Jenny pokiwała głową. Sama nieraz kupiła rzecz, która była na nią za mała. To się 

nazywa zakupy przyszłościowe. Każda dziewczyna z ambicjami to robi.

Przymierzalnia w dziale z bielizną była brudna, ciasna i źle oświetlona. Stając plecami 

do Elise, Jenny zdjęła przez głowę chabrową bluzkę w serek i cisnęła ją na stołek w rogu. 

Potem   ściągnęła   białą   koszulkę   i   rzuciła   ją   na   podłogę,   krzyżując   ze   wstydem   ręce   na 

piersiach.

- Który   chcesz   najpierw   przymierzyć?   -   zapytała   Elise,   przeglądając   plastikowe 

wieszaki. - Ten czarny z koronki ze śmiesznym zapięciem czy ten wygodny, biały, z bawełny 

i z szerokimi ramiączkami?

- Daj  mi  ten  czarny  - wymamrotała  Jenny,  sięgając  za  siebie,  żeby  złapać  stanik. 

Rozpięła   brzydki,   beżowy,   superwzmacniany   biustonosz   Bali   i   upuściła   go   na   podłogę. 

Zaczęła nerwowo grzebać przy czarnym  staniku, jednocześnie starając się trzymać  łokcie 

przy piersiach, żeby się zasłonić. Ramiączka przy czarnym biustonoszu były maksymalnie 

skrócone, a zapięcia zamiast zwykłych haftek miały dziwny mechanizm ze złotego metalu. 

Jenny zerknęła i zobaczyła, że Elise przygląda jej się w lustrze. W przebieralni lustra wisiały 

na trzech ścianach, więc Jenny, odwracając się tyłem, niewiele zmieniła.

- Pomóc ci? - Elise podeszła krok.

Plecy   Jenny  zesztywniały.   Mogła   zapomnieć   o   wstydzie.   Elise   zobaczy   jej   cycki, 

background image

choćby nie wiem, jak się starała. Opuściła ręce i odwróciła się przodem do Elise.

- Pomóż mi wydłużyć ramiączka, dobrze? - poprosiła, próbując mówić z nonszalancją. 

Podała Elise biustonosz. Jej piersi zwisały przed nią jak wyrośnięte bochny nie wypieczonego 

chleba. Było jej trochę lżej na duszy, ale poza tym czuła się potwornie skrępowana.

Elise   wyregulowała   ramiączka   i   nawet   nie   próbowała   udawać,   że   nie   gapi   się 

jednocześnie na piersi Jenny.

Wow! Naprawdę są duże - zauważyła. - Jak to możliwe, że jesteś taka drobna, a masz 

takie wielkie maryśki?

Jenny położyła dłonie na biodrach i spojrzała na Elise, próbując wymyślić jakąś ciętą 

odpowiedź, ale zamiast tego wybuchła śmiechem.

- Maryśki? - nie mogła opanować chichotu.

Elise zaczerwieniła się i podała Jenny czarny stanik.

- Zawsze tak na nie mówiłam, od małego. Jenny założyła ramiączka.

- Możesz mi pomóc?

Elise zapięła jej stanik i Jenny znowu się odwróciła. Stanik świetnie trzymał jej piersi, 

ale tak je przyciskał do siebie, że rowek między nimi wydawał się na kilometr głęboki.

- Uważasz,   że  to  zbyt   zdzirowate?  - zapytała  Jenny.  Zachichotała.  -  W  nim  moje 

maryśki wyglądają na jeszcze większe.

Elise przestała mrugać, co zawsze robiła, gdy nie mogła się skupić.

- Pamiętasz, jak zapytałaś mnie o dzisiejsze zajęcia z twórczego pisania? - zapytała. 

Jenny kiwnęła głową. - No więc, pisałam o tobie. O twoich maryśkach.

Jenny znowu zesztywniała. Gdy facet ci mówi, że pisał o twoich piersiach, to wiesz, 

że albo dowala się do ciebie, albo jest zboczeńcem. Ale skoro Elise była dziewczyną i jej 

przyjaciółką. Jenny nie wiedziała, co o tym myśleć.

- Chyba   już   skończyłam   -   powiedziała   szybko.   Podniosła   stary  stanik   z   podłogi   i 

włożyła go. - Wezmę ten czarny.

Przyniosły do przebieralni z osiem staników, ale Jenny przymierzyła tylko jeden.

- Na   pewno   nie   chcesz   przymierzyć   innych?   -   zapytała   Elise.   Jenny   naciągnęła 

koszulkę i wsadziła sweter pod ramię.

Nagle maleńka przymierzalnia wydała jej się wręcz klaustrofobiczna.

- E, nie - odparła, odsuwając zasłonę i wychodząc z przymierzalni do działu z bielizną, 

który  cały  był  zawalony  stanikami.   Milo  by  było  znaleźć   się  gdzieś,   gdzie  piersi   nie   są 

głównym przedmiotem zainteresowania.

Na przykład na innej planecie.

background image

B napala się na starszego faceta

- Jeszcze jedną colę? - zapylał kelner w muszce.

- Nie, dziękuję - odpowiedziała Blair, nie spuszczając z oczu drzwi.

Przez cały tydzień myślała tylko o rozmowie z Owenem Wellsem. Grzebała trochę w 

Internecie, żeby móc zadać mu kilka celnych pytań na temat kancelarii Wells, Trachtman i 

Rice, w której był partnerem. W końcu nadszedł czwartkowy wieczór. Siedziała samotnie 

przy   stoliku   w   rogu   w   barze   Leneman   hotelu   Compton   i   czekała   na   Owena.   Bar   była 

zatłoczony. Głównie byli tu mężczyźni w średnim wieku, w garniturach szytych na miarę, 

którzy   załatwiali   interesy   nad   burbonem   z   lodem   albo   rozmawiali   z   farbowanymi 

blondynkami,   które   z   pewnością   nie   były   ich   żonami.   Dzięki   złotym   ścianom, 

wykrochmalonym białym obrusom i jazzowej muzyce z lat czterdziestych, bar miał opinię 

lokalu wyrafinowanego i seksownego.

Ostatnie trzy godziny Blair spędziła na przygotowaniach. Jedną zajął jej prysznic i 

ułożenie   włosów   w   grzeczną,  nienaganną   fryzurę,   która   okalała   jej   twarz   w   niewinny,  a 

jednocześnie   sugerujący   intelektualne   zacięcie   sposób.   Druga   godzina   to   ubieranie   się   w 

nową,   dżersejową   sukienkę   z   paskiem   od   Lesa   Besta   i   zakładanie   szczęśliwej   pary 

siedmiocentymetrowych szpilek od Ferragamo, żeby dodać sobie trochę pewności siebie i 

wzrostu. Ostatnia poszła na nałożenie naturalnego makijażu, by nadal jej świeży,  zdrowy 

blask osoby, która zawsze śpi dwanaście godzin, nigdy nie wychodzi wieczorem i nie zbliża 

się na krok do papierosów i koktajli.

Dopiero była za kwadrans dziewiąta, ale gdyby Blair napiła się jeszcze trochę coli, 

zachciałoby   jej   się   siusiu.   Tak   naprawdę   miała   ochotę   na   kieliszek   wódki,   ale   przy   jej 

szczęściu Owen Wells wejdzie dokładnie w chwili, gdy ona wypije alkohol. Potwierdziłaby 

jego obawy, że jest zwykłą, szurniętą, imprezową dziewczyną, która chce się dostać do Yale 

tylko po to, żeby się upić i uwieść kapitana drużyny, przy lej okazji zachodząc w ciążę i 

potem zmusić niewinnego, uczciwego studenta Yale do małżeństwa i harowania na nią jak 

niewolnik, żeby do końca swoich dni mogła żyć tak, jak się przyzwyczaiła.

I wtedy właśnie wyjątkowo zadbany biznesmen siedzący przy barze obrócił się na 

stoiku barowym pomalowanym na złoto i uśmiechnął się do niej. Miał falujące ciemne włosy, 

background image

jasnoniebieskie oczy z długimi rzęsami i wyraziste,  łukowato wygięte brwi. Jego twarz i 

dłonie   były   mocno   opalone,   jakby   grał   w   tenisa   na   słońcu   przez   cale   życie.   Był   we 

wspaniałym granatowym garniturze z wełny, śnieżnobiałej koszuli i miał proste złote spinki 

przy mankietach. Blair zwykle nie zwracała uwagi na starszych facetów, ale ten prezentował 

się rewelacyjnie.

- Jesteś może przypadkiem Blair Waldorf? - zapytał znajomym, głębokim głosem.

- Tak. - Blair kiwnęła głową niepewnie. 

Zsunął   się   ze   stoika   i   podszedł   do   stolika,   zostawiając   za   sobą   przy   barze   pustą 

szklankę. Wyciągnął dłoń.

- Jestem Owen Wells.

- Cześć! - Blair skoczyła  na równe nogi i wzięła jego dłoń, czując się kompletnie 

zagubiona. Przede wszystkim Owen Wells był kolegą jej ojca, więc powinien być stary, źle 

ubrany, łysiejący i tłusty. Nie, żeby jej ojciec taki wyglądał. Codziennie ćwiczył z osobistym 

trenerem, nosił ubrania najlepszych projektantów i miał wspaniałe włosy. Ale był gejem. Po 

drugie, Owen Wells powiedział, że założy krawat Yale. a ten facet w ogóle nie nosił krawata, 

miał białą koszulę rozpiętą tak, że mogła dojrzeć brzeg czystego białego podkoszulka na 

muskularnej klatce piersiowej, która pewnie była tak samo opalona jak reszta ciała.

Nie, żeby Blair się zastanawiała, jak wygląda reszta jego ciała.

Po trzecie, nie spodziewała się, że Owen Wells będzie tak przystojny. Wyglądał jak 

Cary Grant w  Niezapomnianym romansie  i Blair miała ochotę rzucić mu się w ramiona i 

powiedzieć mu, żeby zapomniał o Yale, bo należy do niego. Cala.

Wreszcie   oprzytomniała   i   zdała   sobie   sprawę,   że   nadal   trzyma   dłoń   Owena. 

Potrząsnęła nią, starając się to zrobić pewnie i mocno, przerażona tym, że absolutnie nie jest 

w stanie  skupić się na czekającym  ją zadaniu. Spotykała  się z Owenem tylko  z jednego 

powodu: żeby zrobić na nim wrażenie i dostać się do Yale.

- Dziękuję, że zadał pan sobie tyle trudu i spotkał się ze mną - dodała pospiesznie.

- Nie mogłem się doczekać - odparł męskim, podniecającym głosem. - Właśnie sobie 

przypomniałem, że miałem włożyć krawat z Yale. Przepraszam. Kompletnie wyleciało mi to 

z głowy. Nawet widziałem, jak wchodzisz, ale nie pomyślałam, że to możesz być ty. Nie 

spodziewałem się ciebie tak wcześnie.

Blair natychmiast zaczęła się zastanawiać, czy zauważył, że zaraz po wejściu spędziła 

dwadzieścia minut w łazience albo że wycierała nos w serwetkę koktajlową i oglądała twarz 

w   składanym   lusterku   Stali,   by   sprawdzić,   czy   nic   pojawiły   się   jakiekolwiek   skazy,   jak 

jęczmień pod okiem albo - Boże broń - pryszcz.

background image

- Zwykle   przychodzę   przed   czasem   -   odpowiedziała.   -   Nigdy   się   nie   spóźniam.   - 

Nerwowo pociągnęła łyk coli. Czy to dobry moment, żeby mu powiedzieć, jakie wrażenie 

zrobiła na niej jego praca przy sprawie między firmą Home Depot a stacją edukacyjną The 

Learning Channel? Czy powinna komplementować jego garnitur? Wzięła głęboki wdech i 

spróbowała się skupić. - Podoba mi się tutaj - powiedziała i natychmiast pożałowała. To był 

miły bar, ale powiedziała to tak, jakby chciała się tu wprowadzić.

Owen odsunął krzesło naprzeciwko niej i gestem wskazał, żeby usiadła.

- Więc możemy zaczynać?

Blair   była   wdzięczna   za   jego   rzeczowe,   spokojne   podejście.   Usiadła   na   brzegu 

wyściełanego krzesła i skrzyżowała grzecznie nogi.

- Tak! - rozpromieniła się do niego z entuzjazmem. - Kiedy tylko będzie pan gotów.

Kelner zjawił się, żeby zaproponować Owenowi następnego drinka. Zamówił burbon z 

whisky i uniósł brew, patrząc na Blair.

- Mogę zamówić dla ciebie coś więcej niż colę? Obiecuję, że nie powiem Yale ani 

twojemu ojcu.

Blair   zacisnęła   palce  u   stóp  w   czarnych   szpilkach   Ferragamo.   Jeśli   powie   tak,   to 

przyzna, że naprawdę ma ochotę na drinka. Jeżeli odmówi, może wypaść zbyt pruderyjnie.

- Poproszę kieliszek chardonnay - powiedziała, dochodząc do wniosku, że białe wino 

to najbezpieczniejszy i najbardziej elegancki wybór.

- Powiedz mi, dlaczego Yale powinno cię przyjąć - zaczął Owen, gdy już zamówił 

wino. Pochylił się nad stolikiem i zniżył głos. - Naprawdę jesteś tak bystra, jak twierdzi twój 

ojciec?

Blair usiadła prosto i zaczęła pod obrusem obracać pierścionek z rubinem na palcu.

- Myślę, że jestem dość bystra, żeby pójść do Yale - odparła spokojnie, przypominając 

sobie swoją mowę. - Biorę udział we wszystkich zaawansowanych zajęciach w szkole. Jestem 

najlepsza w klasie. Zasiadam w szkolnej radzie pomocy socjalnej i przewodniczę w klubie 

francuskim. Jestem opiekunką grupy w nowym programie szkolnym .Jak równa z równą”. 

Jestem   notowana   w   krajowym   rankingu   tenisistek.   I   w   ostatnim   roku   przewodniczyłam 

komitetom organizacyjnym pięciu imprez charytatywnych.

Zjawiły się ich drinki i Owen podniósł kieliszek.

- A dlaczego Yale? - Upił łyk. - Co Yale może dla ciebie zrobić?

To było dziwne, że Owen nie robi żadnych notatek, ale może tylko ją sprawdzał i 

czekał, aż przestanie się pilnować i przyzna, że jest dziwadłem, które urodziło się ze srebrną 

łyżeczką w swojej dobrze wychowanej pupie i chce iść do Yale tylko po to, żeby imprezować 

background image

z chłopakami z bractwa.

- Jak pan wie. Yale ma znakomity program przygotowujący do studiów prawniczych - 

zaczęła, z determinacją chcąc udzielić inteligentnej, rzeczowej odpowiedzi. - Chciałbym w 

przyszłości zająć się prawem medialnym.

- Wspaniale. - Owen pokiwał głową z aprobatą. Przysunął krzesło do stolika i mrugnął 

do niej. - Słuchaj, Blair, jesteś inteligentna, ambitna. Już wiem, że idealnie nadajesz się do 

Yale. i obiecuję, że zrobię wszystko co w mojej mocy, by cię przyjęli.

Był tak przystojny i mówił tak szczerze... Blair poczuła, że się czerwieni. Upiła łyk 

wina, żeby trochę się ochłodzić.

- Dziękuję.   -   Westchnęła   głęboko   z   wdzięcznością   i   ulgą.   -   Dziękuję.   Dziękuję, 

dziękuję, dziękuję.

I   wtedy   właśnie   dwie   chłodne   dłonie   zakryły   jej   oczy.   Blair   wyczuła 

charakterystyczny   zapach   patchouli   i   drzewa   sandałowego,   ulubionej   mieszanki   olejków 

pewnej osoby.

- Zgadnij kto! - usłyszała szept Sereny. Długie jasne włosy połaskotały ją w ramię. - 

Co jest grane?

Za Sereną stał Aaron i głupio szczerzył zęby. Miał na sobie bordową bluzę Harvardu. 

Co za denerwujący gnojek.

Blair zamrugała. Nie rozumieją, że jest w trakcie najważniejszego spotkania w jej 

życiu?

- Mam na imię Serena. - Serena wyciągnęła dłoń do Owena. 

Owen wstał i wziął jej rękę.

- Czarująca. - Pochylił głowę. Wyglądał przy tym jeszcze bardziej jak Cary Grant.

- Blair, przyjdziesz jutro, żeby zobaczyć mnie na pokazie Lesa Besta, prawda?

- Musisz przyjść - wtrącił Aaron. - Nie pójdę sam na żaden pokaz mody. - Zgodził się 

przyjść,   ale   nic   był   specjalnie   zachwycony.   Moda   to   futra   i   badania   na   zwierzętach. 

Wszystko, przeciwko czemu protestował.

- Twoje nazwisko jest na liście - dodała Serena.

Owen   wyglądał   na   kompletnie   zdezorientowanego   przebiegiem   rozmowy.   Blair 

westchnęła rozdrażniona, wstała i odwróciła się od Owena, żeby nie mógł jej słyszeć.

- Moglibyście zostawić nas samych? - syknęła cicho. - Rozmawiamy o Yale, i to jest 

cholernie ważna sprawa.

Aaron objął smukłą talię Sereny, odciągając ją.

- Przepraszamy - odpowiedział protekcjonalnym szeptem, nadal wyglądając w bluzie 

background image

Harvardu na strasznie zadowolonego z siebie. - Idziemy do nowego klubu przy Harrison, 

gdybyś chciała potem do nas dołączyć.

Tanecznym krokiem wyszli z baru. Wyglądali tak beztrosko i nonszalancko, że to było 

wręcz wkurzające.

- Przepraszam - powiedziała Blair, siadając i elegancko splatając nogi w kostkach. - 

Moi przyjaciele bywają naprawdę egocentryczni.

- Nic nie szkodzi. - Owen zagapił się w swój burbon i zamyślił, mieszając kostkami 

lodu w szklance. W końcu podniósł wzrok. - Mogę zapytać, co tak strasznego zrobiłaś na 

swojej pierwszej rozmowie w Yale, że pomyślałaś, że cię nie przyjmą?

Blair upiła łyk wina. I jeszcze jeden. Kiedy tylko to wyjaśni. Owen na pewno zmieni 

zdanie na jej temat.

- Miałam zły dzień - przyznała się. Słowa popłynęły z jej ust strumieniem. Nerwowo 

kręciła   pierścionkiem   wokół   palca.   Nie   chciała   wchodzić   w   drastyczne   szczegóły   jej 

schrzanionej   rozmowy,   ale   wiedziała,   że   jeśli   Owen   ma   jej   pomóc,   powinien   znać   całą 

prawdę. - W nocy prawie nie spalam. Byłam zmęczona i zdenerwowana. I strasznie chciało 

mi się siusiu. Mój rozmówca powiedział:  „Proszę opowiedzieć  mi coś o sobie”,  i zanim 

zdążyłam pomyśleć, co mówię, zaczęłam mu opowiadać, że mój ojciec jest gejem, a matka 

ma zamiar poślubić okropnego, tłustego faceta o czerwonej twarzy, który ma denerwującego, 

nastoletniego syna z dredami. Miał pan przyjemność poznać go przed chwilą. Powiedziałam 

mu, że mój chłopak. Nate, mnie lekceważy. Potem zapytał, co ostatnio czytałam, a ja nie 

potrafiłam sobie przypomnieć żadnego tytułu. Zaczęłam płakać, a potem, na koniec rozmowy, 

pocałowałam go. - Blair westchnęła dramatycznie, złapała serwetkę ze stołu i zaczęła ją drzeć 

na kolanach. - Tylko w policzek, ale to i tak absolutnie niestosowne. Chciałam tylko, żeby 

mnie zapamiętał. No wic pan, ma się tylko kilka minut, żeby zrobić wrażenie, ale chyba 

trochę przesadziłam. - Spojrzała Owenowi w oczy. - Nie wiem, co sobie myślałam.

Owen pił drinka w milczeniu.

- Zobaczę, co da się zrobić - powiedział w końcu, ale w jego glosie pobrzmiewały 

sceptycyzm i dystans.

Blair przełknęła ślinę. To było dość oczywiste - pomyślał sobie, że jest beznadziejnie 

głupia albo szalona, O Boże! Jest załatwiona.

Nagle wyszczerzył śnieżnobiałe zęby w demonicznym, szerokim uśmiechu.

- Tylko   żartowałem,   Blair.   Nie   brzmiało   to   tak   strasznie.   To   pewnie   najbardziej 

niezwykła i zabawna rozmowa, jaka, kiedykolwiek przeprowadził Jason Anderson III. Cóż, to 

nie jest najbardziej ekscytujący facet na świecie, a pracę ma bardzo monotonną. Pewnie byłaś 

background image

główną atrakcją jesiennych rozmów kwalifikacyjnych.

- Więc nie uważa pan, że sprawa jest beznadziejna? - zapytała Blair w dramatyczny 

sposób, jak Audrey, która prosi o pomoc.

Owen wziął jej drobną dłoń, na której nosiła pierścionek z rubinem, w swoją dużą, 

opaloną rękę.

- W żadnym wypadku. - Odchrząknął. - Czy kiedykolwiek ktoś ci mówił, że trochę 

przypominasz Audrey Hepburn?

Blair zaczerwieniła się od nasady włosów po palce stóp. Owen najwyraźniej dokładnie 

wiedział, co i kiedy należy powiedzieć, i wyglądał zupełnie jak Cary Grant - przez to wszyst-

ko Blair aż kręciło się w głowie. Gruba złota obrączka odcisnęła się mocno na kostkach jej 

dłoni. Zmarszczyła brwi. Skoro jest żonaty, dlaczego trzyma ją za rękę?

Owen cofnął dłoń i poprawił się na krześle, jakby czytał w jej myślach.

- Tak, jestem żonaty, ale nie jesteśmy już razem.

Blair kiwnęła głową z wahaniem. To naprawdę nie jej sprawa. Chociaż jeśli Cary - 

znaczy się Owen - chciałby się z nią znowu spotkać, nie odmówi.

Spotkać się z nią znowu? Czy zapomniała, że to właściwie nic jest randka?

- Cóż, jestem pewien, że powinnaś już wracać do swoich prac domowych i tak dalej. - 

Owen znowu wziął ją za rękę, jakby nie potrafił pozwolić jej odejść. - Ale nie będziesz miała 

nic przeciwko temu, jeśli zadzwonię czasem?

Blair miała nadzieję, że w tym momencie wygląda właśnie lak jak Audrey. Tak, Owen 

był prawie w wieku jej ojca, był prawnikiem i mężczyzną, ale nigdy w życiu nikt nie pociągał 

jej tak bardzo. Po co z tym walczyć? To był jej drugi semestr w klasie maturalnej. Pracowała 

ciężko przez całą szkołę i - miejmy nadzieję - niedługo dostanie się na Yale. Tak, spotykanie 

się ze starszym facetem było szalone i nieodpowiedzialne, ale nadszedł czas, żeby się trochę 

zabawić.

- Jasne. - Uśmiechnęła się i uniosła teatralnie prawą, idealnie wyregulowaną brew. - Z 

przyjemnością z panem porozmawiam.

background image

tematy    ◄    wstecz    dalej    ►    wyślij pytanie    odpowiedź

Wszystkie  nazwy   miejsc,   imiona   i   nazwisko   oraz   wydarzenia   zostały   zmienione   lub   skrócone,   po   to   by   nie 

ucierpieli niewinni. Czyli ja.

hej, ludzie!

NASTOLETNIA DZIEDZICZKA SPRZEDAJE KONIE ZA NARKOTYKI!

Ostatniego   wieczoru   poszłam   do   nowego   klubu   przy   Harrison.   Sącząc   popisowy   numer   klubu   - 

„dorosłą”   wersję   drinka   Shirley   Temple,   usłyszałam   najnowsze   plotki   na   temat   mojej   koleżanki   z 

przedszkola. Chociaż dziedziczy największą fortunę tartaczną na świecie, przyłapano ją, jak sprzedaje 

własne konie, żeby mieć pieniądze na narkotyki. Najwyraźniej nie otrzyma spadku, dopóki nie ukończy 

osiemnastu lat. i na razie dostaje tylko „skromne” miesięczne kieszonkowe. Brakowało jej pieniędzy, 

więc wystawiła na aukcję Guns'n'Roses swojego medalistę w skokach i za zdobyte pieniądze kupiła 

sobie   amfę   czy   czego   tam   potrzebowała.   Jak   bardzo   to   jest   żałosne?   Najwyraźniej   jej 

osiemdziesięcioletnia   niania   (czy   kto   tam   się   nią   teraz   opiekuje,   odkąd   jej   ojciec   zmarł,   a   matka 

wyprowadziła się do Sandy Lane na Barbados) dowiedziała się o koniu i wysłała moją starą znajomą 

na odwyk. 

Wygląda na to. że odwyk to popularne miejsce wypoczynku tej zimy!

TYDZIEŃ MODY: SZCZEGÓŁY

Przygotujcie się na to, że odmrozicie sobie tyłki, próbując złapać taksówkę. Spodziewajcie się, że 

będziecie czekać godzinę na rozpoczęcie pokazu i wtedy usłyszycie, że opóźni się o kolejną godzinę. 

Spodziewajcie się, że zobaczycie mnóstwo anorektyczek świeżo po botoksie i solarium, które próbują 

nie zauważać, że wszystkie są tak samo ubrane na każdym pokazie. Spodziewajcie się, że spotkacie 

mnóstwo   gejów,   którzy   używają   większej   ilości   perfum   od   dziewczyn.   Spodziewajcie   się,   że   się 

dowiecie, że znowu wraca moda na bojówki, w których tytek wygląda paskudnie i które skracają nogi. 

Spodziewajcie się, że będziecie zazdrościć modelkom o nadąsanych ustach i nogach jak u żyrafy, bo 

one naprawdę dobrze wyglądają w bojówkach. Spodziewajcie się, że będą was wkurzać kobiety w 

futrach i z toną bagażu, które na pokazy zabiorą swoje francuskie buldożki w obrożach od Louisa 

Vuittona i dopasowane do nich torebki - też od Louisa Vuittona. Spodziewajcie się, że nie będziecie 

background image

mogły się doczekać, kiedy zacznie się impreza po pokazie, by wreszcie móc zapalić. Spodziewajcie 

się, że imprezy okażą się naprawdę odlotowe. Spodziewajcie się, że nie będziecie na drugi dzień rano 

pamiętać, co się działo.

Wasze e – maile

P:

 Droga P!

Przechodziłam   zeszłego   wieczoru   koło   baru   w   hotelu   Compton   i   zobaczyłam   B   z 

mężczyzną, który mieszka w moim domu. Ten człowiek ma córkę, która chodzi do mojej 

szkoły, do dziewiątej, może dziesiątej klasy. O co tu chodzi?

Tom

O:

 Droga Tom!

Kto wie, do czego jest zdolna B, ale przecież nie można jej sobie wyobrazić w roli złej 

macochy jakiejś biednej dziewczynki, nie?

P

P:

 Droga P - jaciółko!

Muszę   powiedzieć,   że   potrafisz   skopać   tyłek!   Słyszałem   też,   że   N   idzie   na   odwyk   do 

fajnego miejsca w Greenwich. Mój kuzyn łam byt i wrócił jeszcze bardziej rozwalony, niż 

wyjechał.

F.B.

O:

 Drogi F.B.!

Dziękuję za komplement, chociaż nie wiem, czy do końca rozgryzłam, o co ci chodziło. 

Cokolwiek przydarzy się N na odwyku, nie odbiorą mu duszy ani boskiej urody!

P

Na celowniku

N  z rodzicami zwiedza nową, stylową klinikę w Greenwich. C robi sobie manikiur w Coin, zakładzie 

tylko dla mężczyzn w Chelsea. Nie żartuję.  S  wybiera obcisłą koszulkę w jednym z tych miejsc w 

Chinatown, gdzie robią T - shirty na zamówienie.  B stoi przed Tiffanym, pije z papierowego kubka i 

zajada zapiekankę, zupełnie jak Audrey Hepburn w  Śniadaniu u Tiffany'ego,  tyle że  B  ma na sobie 

szary, szkolny mundurek, a nie czarną wieczorową sukienkę od Diora. K i I rozstawiają wokół namiotu 

Lesa Besta znaki „Nie kręcić się”. Wygląda na to, że na ochotnika zgłosiły się do pomocy, żeby dostać 

lepsze miejsca.

W   ten   weekend   śnieg   ma   padać   jak   szalony,   ale   czy   to   nas   kiedykolwiek   powstrzymało?   Do 

zobaczenia w pierwszym rzędzie!

Wiem, że mnie kochacie

background image

plotkara

background image

bratnie dusze razem na odwyku

- Czy ktoś słyszał o śnieżnej zamieci? Do północy ma spaść ponad metr dwadzieścia! - 

Jackie Davis, terapeutka grupy Nate'a w Centrum Odwykowym Wyzwolenie, zacierała ręce, 

jakby przysypanie śniegiem razem z tymi zaniedbanymi, bogatymi dzieciakami było dla niej 

rewelacyjnym pomysłem na spędzenie wolnego czasu.

Nate'a przyskrzyniono w parku, z posterunku musieli go zabrać ojciec i Saul Burns, 

rodzinny   prawnik.   Ojciec   Nate'a,   surowy,   siwy   kapitan   marynarki,   radził   sobie   z 

nieoczekiwanymi   wypadkami   energicznie   i   rzeczowo.   Zapłacił   grzywnę   wynosząca   trzy 

tysiące dolarów i podpisał zgodę na natychmiastowe zgłoszenie Nate'a do programu leczenia 

w wymiarze minimum dziesięciu godzin tygodniowo. To oznaczało, że Nate musi jeździć 

pociągiem do Greenwich w Connecticut pięć razy w tygodniu na spotkania z psychologiem na 

terapię grupową.

- Myśl o tym jak o pracy, synu - próbował go pocieszyć Saul Burns. - Pracy po szkole.

Kapitan Archibald nic nie powiedział. To było całkiem jasne, że Nate kompletnie go 

zwiódł. Na szczęście matka Nate'a pojechała właśnie do Monte Carlo - odwiedzała swoją po 

raz trzeci rozwiedzioną siostrę. Kiedy Nate przekazywał jej przez telefon żałosne nowiny, 

krzyczała i szlochała, wypaliła pięć papierosów jeden po drugim, a potem stłukła kieliszek od 

szampana. Zawsze była trochę melodramatyczna. W końcu pochodziła z Francji.

- Dobrze. Usiądźmy w kręgu - poleciła radosnym  głosem Jackie, jakby to był ich 

pierwszy dzień w przedszkolu. - Powiedzcie nam kolejno, jak się nazywacie, i wyjaśnijcie, 

dlaczego znaleźliście się tutaj. Proszę, starajcie się mówić krótko. - Skinęła głową na Nate'a, 

ponieważ siedział po jej prawej stronie.

Nate   poprawił   się   na   krześle   z   Eames.   Wszystkie   meble   w   eleganckiej   klinice 

odwykowej w Greenwich w Connecticut były nowoczesne, jak z XXI wieku. Pasowały do 

minimalistycznie urządzonych wnętrz, utrzymanych w tonacji beżu i bieli. Podłogi wyłożono 

włoskim marmurem w odcieniu kremowym, okna sięgające od sufitu do podłogi przesłaniały 

śnieżnobiałe płócienne zasłony, a pracownicy nosili beżowe lniane mundurki zaprojektowane 

specjalnie przez Gunnera Gassa, projektanta dżinsowej odzieży w latach dziewięćdziesiątych, 

byłego pacjenta, który teraz zasiadał w zarządzie kliniki.

background image

- Nazywam się Nathaniel Archibald, ale wszyscy mówią mi Nate - mruknął Nate. 

Kopnął w nogę krzesła i odchrząknął. - Przyskrzynili mnie kilka dni temu w Central Parku, 

gdy kupowałem trawę. Dlatego tu jestem.

- Dziękujemy   ci,   Nate   -   przerwała   mu   Jackie.   Na   jej   pomalowanych   na   brązowo 

ustach   pojawił   się   chłodny   uśmiech.   -   W   Wyzwoleniu   wolimy,   kiedy   używa   się 

prawidłowych   nazw.   W   tym   przypadku   chodzi   o   marihuanę.   Gdy   używasz   tych   nazw 

konsekwentnie, robisz krok naprzód do uwolnienia się od uzależnienia. - Znowu uśmiechnęła 

się do Nate'a. - Mógłbyś spróbować jeszcze raz?

Nate zerknął zakłopotany na resztę frajerów z grupy. Było; ich w sumie siedmioro - 

trzech   chłopaków   i   cztery   dziewczyny.  Wszyscy   gapili   się   na   podłogę,   martwili   się,   co 

powiedzą, i wyglądali na równie zakłopotanych jak on.

- Jestem   Nate   -   powtórzył   mechanicznie.   -   Gliny   złapały   mnie,   gdy  kupowałem... 

marihuanę w parku. Dlatego tu jestem.

Naprzeciwko   niego   w   kręgu   siedziała   dziewczyna   o   ciemnobrązowych   włosach 

prawie   do   pasa,   krwistoczerwonych   ustach   i   skórze   tak   bladej,   że   prawie   niebieskiej. 

Spojrzała na niego ujmująco, jak Królewna Śnieżka, tyle że jadąca na kokainie.

- Lepiej - powiedziała Jackie. - Następna osoba. - Skinęła głową na Japonkę siedzącą 

obok Nate'a.

- Nazywam   się   Hannah   Koto.   Brałam   ecstasy   przed   szkołą   dwa   tygodnie   temu   i 

zostałam złapana, bo w czasie matmy położyłam się na podłodze, żeby poczuć chodnik.

Wszyscy się roześmiali oprócz Jackie.

- Dziękuję, Hannah, wystarczy. Następny.

Nate nie słuchał następnych dwóch osób. Skupił się na tym, w jaki sposób Królewna 

Śnieżka   przytupywała   nogą  -  zupełnie  jakby   bawiła   się  na  swoim  prywatnym   koncercie. 

Miała na stopach jasnoniebieskie zamszowe buty, które wyglądały jak nienoszone.

Nagle przyszła jej kolej.

- Nazywam się Georgina Spark. Wszyscy mówią na mnie Georgie. Jestem tutaj, bo nie 

byłam dość miła dla mojego ojca, póki nie wykorkował, więc muszę czekać, aż skończę 

osiemnaście lat. Dopiero wtedy będę mogła żyć tak, jak chcę.

Reszta grupy zachichotała nerwowo. Jackie zmarszczyła brwi.

- Georgie, możesz nazwać substancję, przy której używaniu cię przyłapano?

- Kokaina   -   odparła   Georgie,   pozwalając   opaść   kurtynie   włosów   na   twarz.   - 

Sprzedałam swojego ulubionego konia medalistę,  żeby kupić pięćdziesiąt gramów. Pisali o 

tym w gazetach i w ogóle. W „New York Post”, w czwartek, w lutym...

background image

- Dziękujemy - przerwała jej Jackie. - Następna osoba, proszę.

Nadal przytupując, Georgie zerknęła przez włosy i spotkała zaintrygowane spojrzenie 

Nate'a. Uśmiechnęła się szelmowsko.

- Suka - powiedziała bezgłośnie, ewidentnie mając na myśl Jackie.

Nate uśmiechnął się szeroko i bardzo delikatnie kiwnął głową. Saul Burns powiedział 

mu, żeby traktował leczenie jak pracę po szkole. Teraz miał powód, żeby ostro popracować.

background image

S obnosi się ze swoją miłością jak z koszulką

- Znasz   się   z   tą   laską,   Sereną,   nie?   -   zapytał   Chucka   Bassa   Sonny   Webster, 

patykowaty chłopak o włosach czarnych jak węgiel z pasemkami w kolorze jasnego brązu. 

Siedzieli razem w drugim rzędzie i czekali na rozpoczęcie pokazu Lesa Besta. Sonny był 

synem Vivienne Webster, brytyjskiej projektantki bielizny, której chłopięce szorty biodrówki 

były teraz na topie. Sonny i Chuck poznali się zeszłego wieczoru w barze i już się zaprzyjaź-

nili.   Włożyli   nawet   podobne   mokasyny   z   Tods   -   ciemnobrązowe   Z   jaskrawozielonymi 

gumowymi podeszwami. Bardzo w stylu miejskich gejów żeglarzy i totalnie niepraktyczne 

przy tej ilości śniegu, jaką przewidziano na wieczór.

Chuck kiwnął głową.

- Ma się pokazać naga. Tak słyszałem. - Potarł niedawno wyćwiczony brzuch. - Nie 

mogę się doczekać - dodał bez większego przekonania.

- Widzisz Chucka? - szepnęła do Isabel Coates Kati Farkas. - Gada z synem Vivienne 

Webster, stuprocentowym gejem. Przysięgam, że Chuck teraz woli chłopców.

Ona i Isabel zdołały dostać się do pierwszego rzędu, tak jak sobie postanowiły, ale nie 

dzięki kompletnie niepotrzebnej pracy na ochotnika przy rozwieszaniu w Bryant Park znaków 

N

IE

 

KRĘCIĆ

 

SIĘ

, tylko dzięki ojcu Isabel. Arthur Coates był bardzo sławnym aktorem i poskarżył 

się, że jego córka i jej przyjaciółka zasłużyły sobie na siedzenie w pierwszym rzędzie w tym 

roku, bo on już wydał fortunę na całą wiosenną kolekcję Lesa Besta.

- Może jest bi - szepnęła Isabel. - Nadal nosi ten różowy sygnet z monogramem.

- Aha - zauważyła Kati. - Jakby to nie było gejowskie.

Ogromny biały namiot w Bryant Park byt wypchany wydawcami czasopism z modą, 

fotografami, aktorkami i innymi sławami. Z głośników dudniła piosenka Blondie  Heart of 

Glass. Christina Ricci siedziała w pierwszym rzędzie. Przez komórkę spierała się ze swoim 

rzecznikiem i tłumaczyła się, dlaczego przyszła na pokaz Lesa Besta, a nie Jedediaha Angela, 

który zaczynał się o tej samej porze w centrum.

- Patrz, tam jest Flow z 45! - pisnął Sonny. - On jest taki boski. A tam Christina Ricci. 

Mama dopiero co dostała od niej olbrzymie zamówienie.

Kiedy Chuck rozglądał się po sali, szukając innych sław i starając się, żeby samemu 

background image

zostać zauważonym, dostrzegł Blair jakieś dziesięć krzeseł dalej, w trzecim rzędzie. Posłał jej 

całusa, a ona odpowiedziała krzywym uśmiechem.

- Dlaczego właściwie tu siedzimy? - ziewnęła do Aarona. Chociaż przez ostatnie dni 

Serena denerwowała ją rzadko, postanowiła przyjść na pokaz, żeby sprawdzić, czy coś z 

jesiennej kolekcji Lesa Besta podpasuje do jej nowego wizerunku. Teraz, kiedy wpakowano 

ją   do   zatłoczonego,   dusznego   namiotu   ze   zbyt   głośną   muzyką   i   porażającym   zaduchem 

perfum, naprawdę miała w nosie ubrania i to, czy Serena okaże się gwiazdą pokazu. Tylko 

tego brakowało Serenie, żeby udowodnić, że jest pępkiem wszechświata.

Zresztą   Blair   nie   musiała   zadawać   się   ze   ślicznymi   modelkami   ani   projektantami 

mody.   Idzie   do   Yale,   najlepszej   na   świecie   uczelni   oferującej   wyższe   wykształcenie,   a 

ponadto   już   niedługo   zaprosi   ją   na   spotkanie   starszy   facet   z   klasą.   Czuła   się   niezwykle 

spełniona jak na tak młodą osobę. Hałas i blichtr Tygodnia Mody wydawały jej się mniej 

pociągające   teraz,   gdy   jej   własne   życie   stało   się   tak...   stymulujące.   Ponadto   siedzieli   w 

trzecim   rzędzie,   co   było   jawną   obrazą,   bo   zawsze,   na   wszystkich   pokazach,   na   których 

wcześniej była, siedziała w pierwszym albo najdalej drugim.

- Naprawdę nie jestem pewien, dlaczego tu jestem - odparł nadąsany Aaron. Rozpiął 

jasnozieloną kurtkę Lesa Besta, którą podarowała mu Serena, i zapiął z powrotem. Kurtkę 

uszyto ze sztywnego bawełnianego płótna, które głośno szeleściło przy każdym ruchu. Była 

zbyt krzykliwa jak na jego gust, ale zgodził się ją włożyć, bo Serena się upierała, że nie może 

przyjść  na pokaz i usiąść w trzecim rzędzie, nie mając na sobie ubrania od Lesa Besta. 

Podobał   mu   się   gwar   w   namiocie.   To   przypominało   koncert   rockowy.   Ale   jednocześnie 

wydawało się takie sztuczne - wszyscy zgromadzili się w tym miejscu tylko po to, żeby po-

patrzeć na... ubrania.

Od dwóch godzin śnieg padał na jasno oświetlone miasto. Blair już sobie wyobrażała, 

jak trudno będzie po pokazie złapać taksówkę, kiedy ten tłum zbyt lekko ubranych i odrobinę 

podchmielonych wyleje się z namiotu. Kopnęła w krzesło projektu Nicky Hilton lakierkami 

na płaskim obcasie od Lesa Besta. Ziewnęła po raz pięćdziesiąty. Nadal miała otwartą na całą 

szerokość buzię, gdy przygasły światła i ucichła muzyka. Pokaz miał się zacząć.

Pokazywano   kolekcję   na   następną   jesień,   a   motywem   przewodnim   był   Czerwony 

Kapturek. Scena wyglądała jak baśniowy las - z pniami z ciemnobrązowego aksamitu i nisko 

zwieszającymi się gałęziami z błyszczącymi, szmaragdowymi liśćmi z jedwabiu. Rozległy się 

wibrujące dźwięki fletu. Nagle na scenę wyskoczyła Serena w szarej plisowanej spódniczce 

od mundurka szkoły Consiance  Billard,  w czerwonych  zamszowych  kozaka za  kolana,  z 

czerwoną pelerynką zawiązaną na szyi. Pod pelerynę włożyła własną, białą, obcisłą koszulkę 

background image

z czarnym napisem na piersi K

OCHAM

 A

ARONA

. Włosy związała w dwa warkoczyki. Nie miała 

żadnego makijażu, tylko usta pomalowała jasną, porażającą czerwienią. Przeszła po wybiegu 

z naturalną pewnością siebie, spódniczka lekko jej falowała. Serena obróciła się i zatrzymała 

na chwilę dla fotografów, jakby robiła to od lat.

Kim ona jest? - rozległa się setka żądnych plotek głosów. I kim jest Aaron?

Blair   przewróciła   oczami,   jeszcze   bardziej   znudzona   i   rozdrażniona,   gdy   pokaz 

wreszcie się zaczął.

- Kto to jest Aaron? - mruknął Sonny do Chucka Bassa.

- Jasna cholera, nie mam pojęcia - odpowiedział Chuck.

- Chodzi o Aarona Sorkina? No wiesz, tego  telewizyjnego  scenarzystę?  - zapytała 

sąsiada zaskoczona redaktorka w futrze. Pracowała dla „Vogue'a”.

- Ktokolwiek to jest, ma prawdziwe szczęście - stwierdził fotograf.

- Słyszałam, że ją rzucił. Chyba próbuje go odzyskać - szepnęła do Kati Isabel.

- Nie patrz teraz, ale to chyba on. Wygląda na wściekłego - syknęła w odpowiedzi 

Kati. Obie dziewczyny odwróciły się, żeby spojrzeć.

Serena posłała Aaronowi całusa, ale on był zbyt pochłonięty falą gorąca i zażenowania 

z powodu jej koszulki, żeby to w ogóle zauważyć. Myślał, że Serena będzie nerwowo dreptać 

po wybiegu razem z supermodelkami. Podejrzewał, że będzie potrzebowała jego wsparcia 

moralnego, ale ewidentnie bawiła się jak jeszcze nigdy w życiu. Pewnie poczuła dreszczyk 

emocji, słysząc, jak wszyscy w namiocie szepczą jej imię. Ale nie on. Pewnie, że chciał być 

sławny - jako gwiazda rocka. Nie zamierzał słynąć z tego, że jest chłopakiem z koszulki 

Sereny. Sięgnął do kieszeni kurtki i wyciągnął papierośnice z ziołowymi papierosami. Nim 

zdążył ją otworzyć, facet z ochrony popukał go w ramię.

- Nie wolno palić w namiocie, proszę pana.

- Jasna cholera - mruknął pod nosem Aaron. Ale nie mógł wstać i wyjść, skoro Serena 

była nadal na scenie.

Zerknął na Blair. Przygryzała wargę i trzymała się za brzuch, jakby ją męczyły gazy. 

Miała   ochotę   zatkać   uszy,   żeby   przestać   słyszeć,   jak   wszyscy   szepczą   imię   Sereny.   „Te 

oczy!” „Te nogi!” „Te fantastyczne włosy!” Robiło jej się od tego niedobrze, a impreza po 

pokazie   będzie   wyglądała   dokładnie   tak   samo.   Kiedy   tylko   Serena   pobiegła   ścieżką 

oznaczoną Do 

BABCI

 i zniknęła za sceną, żeby zmienić strój. Blair wstała.

- Chyba wyjdę, nim ten cholerny śnieg zrobi się zbyt głęboki - oznajmiła Aaronowi.

- Tak? - Aaron skoczył na równe nogi. - Pomogę ci złapać taksówkę.

Serena go nie potrzebowała. Nawet nie da rady do niej podejść, bo otoczy ją taki 

background image

wianuszek wielbicieli.

Śniegu napadało już po kostki. Przykryte białą kołderką posągi lwów przed biblioteką 

miejską wydawały się jeszcze większe i groźniejsze.

- Chyba   wskoczę   do   pociągu   do   Scarsdale   -   powiedział   Aaron,   mając   na   myśli 

przedmieścia   Westchester.   Mieszkał   tam   z   matką,   nim   zeszłej   jesieni   zdecydował   się 

przeprowadzić do miasta, do ojca i jego nowej rodziny. Otworzył  zapalniczkę Zip - po i 

zapalił ziołowego papierosa.  - Zawsze zbieramy się z kumplami  na polu golfowym,  gdy 

zapowiada się taka zamieć jak dzisiaj. To świetna zabawa.

- Brzmi jak absolutny odlot - odparła Blair bez najmniejszego zainteresowania.

Grube, zimne płatki śniegu lądowały na jej wytuszowanych rzęsach. Zmrużyła oczy i 

schowała dłonie głęboko do kieszeni wieczorowego czarnego płaszcza z kaszmiru od Lesa 

Besta. Rozglądała się za taksówką.

- Chcesz jechać ze mną? - zaproponował Aaron, chociaż Blair ostatnio zachowywała 

się jak wredna jędza. W końcu byli przyrodnim rodzeństwem. Mogli chociaż próbować zostać 

przyjaciółmi.

- Nie, dzięki. - Blair się skrzywiła. - Mam zamiar zadzwonić do tego mężczyzny, z 

którym ostatnio się widziałam. Sprawdzę, czy chce się spotkać na drinka. - Strasznie jej się 

podobało, że słowo „mężczyzna” brzmi o tyle bardziej wyrafinowanie niż „facet”.

- Do jakiego mężczyzny? - zapytał podejrzliwie Aaron. - Nie mówisz chyba o tym 

starszym gościu z Yale, z którym spotkałaś się wczoraj?

Blair przytupywała, bo palce jej marzły w zupełnie niepasujących do pogody butach 

od Lesa Besta. Czy Aaron zawsze musi się zachowywać z tą wkurzającą wyższością?

- Po pierwsze, mogę myśleć o kimś innym. Po drugie, co to właściwie cię obchodzi? 

Po trzecie, nawet jeśli chodzi o niego, to co z tego? - Uniosła rękę i pomachała niecierpliwie. 

Dochodziła dopiero dziewiąta. Gdzie, do cholery, podziały się wszystkie pieprzone taksówki?

Aaron wzruszył ramionami.

- Nie wiem. Domyślam się. że jest jakimś wielkim inwestorem bankowym, który daje 

Yale mnóstwo kasy, a ty z nim flirtujesz, bo tak strasznie chcesz się tam dostać. To naprawdę 

żałosne, skoro pytasz.

- Właściwie to nie pytałam - warknęła Blair. - Ale może powinnam posłuchać pana. 

który każdym gestem mi mówi: „Przyjęli mnie wcześniej do Harvardu, chociaż tylko siedzę 

w bieliźnie, żłopię piwo i udaję, że gram W naprawdę fajnej kapeli, która tak naprawdę jest 

do dupy”, bo najwyraźniej zjadłeś wszystkie rozumy.

Taksówka zatrzymała się z piskiem opon na rogu Czterdziestej Trzeciej. Ktoś z niej 

background image

wysiadł. Blair popędziła do samochodu.

- Nie osądzaj, do cholery, czegoś, o czym nie masz zielonego pojęcia! - wrzasnęła do 

Aarona, zatrzaskując drzwi.

Aaron zadrżał w cienkiej bawełnianej kurtce i skulił się, gdy zawiał zimny wiatr. 

Ruszy! w stronę Grand Central Station. Milo będzie dla odmiany spotkać się z chłopakami. 

Kobiet miał już naprawdę powyżej uszu.

Ale cóż, chyba jesteśmy warte odrobiny poświęcenia, nie?

background image

o niebo lepiej niż nago

Dan próbował nie gapić się na modelki, kiedy chodziły po wybiegu pokazu Better 

Than Naked w brązowych, plisowanych, sztruksowych minispódniczkach bez żadnej góry. 

Spódniczki były tak krótkie, że wystawały spod nich falbaniaste białe majtki - staromodne 

figi małych dziewczynek z lat pięćdziesiątych - tak obcisłe, że pośladki modelek prawie je 

rozsadzały. Zamiast siedzieć w pierwszym rzędzie, gdzie Rusty Klein zdołała załatwić mu 

miejsce między Steve'em Nicksem a topową artystką Vanessą Beecroft, Dan stał na tyłach 

sali w klubie przy Harrison Street. Ściskał swój notes w czarnych skórzanych okładkach i 

udawał, że coś pisze, na wypadek gdyby Rusty Klein była gdzieś w pobliżu i po kryjomu go 

obserwowała.

Pokazowi   towarzyszyła   dziwna,   ludowa   muzyka   z   Niemiec,   a   na   wybiegu   leżała 

rozrzucona   słoma.   Mali   chłopcy   obcięci   na   pazia   w   bawarskich   skórzanych   spodenkach 

prowadzili  beczące białe kozy na smyczach, a niewiarygodnie wysokie  modelki kroczyły 

między nimi, kołysząc nagimi piersiami.

Zwierzęcość  - nabazgrał ukradkiem Dan w swoim notatniku. Kozy załatwiały się, 

gdzie   popadnie.   Zauważył,   że   rąbek   spódnic   był   specjalnie   postrzępiony.   Na   policzkach 

modelki narysowano  połyskujące  niebieską kredką łzy.  Zasmucone dojarki  - zapisał Dan. 

próbując nie czuć się jak człowiek totalnie z innej bajki. Co on, do cholery, robi na tym 

pokazie mody?

Dwudziestoparoletnia   brunetka   stojąca   obok   niego   pochyliła   się   i   próbowała 

przeczytać, co pisze.

- Skąd jesteś? - zapytała. - Z „Nylonu”? „Time Out”? - Nosiła spiczaste okulary w 

rogowej oprawie z przymocowanym do nich staromodnym złotym łańcuszkiem. Dan jeszcze 

nie widział, żeby ktoś miał tak gęstą grzywkę. - Dlaczego nie siedzisz Z prasą?

Dan zamknął czarny notatnik, zanim zdążyła coś więcej przeczytać.

- Jestem poetą - odpowiedział z wyższością. - Rusty Klein mnie zaprosiła.

Na kobiecie nie zrobiło to wrażenia.

- Publikowałeś coś ostatnio? - zapytała podejrzliwie.

Dan   wcisnął   notatnik   pod   pachę   i   wygładził   świeżo   zapuszczone   baczki.   Ktoś 

background image

wypuścił jedną z kóz. Zeskoczyła z wybiegu. Popędziło za nią czterech gości z ochrony.

- Jeden z moich najnowszych wierszy został wydrukowany w tym tygodniu w „New 

Yorkerze”. Ma tytuł Zdziry.

- W życiu! - wyrzuciła z siebie kobieta głośnym szeptem. Wzięła na kolana skórzaną 

lawendową torbę  na zakupy marki Better  Than Naked i  wyjęła  z niej  egzemplarz  „New 

Yorkera”. Zaczęła go kartkować, aż doszła do strony czterdziestej drugiej. - Słuchaj, czytałam 

ten wiersz przez telefon wszystkim moim przyjaciółkom. Nie mogę uwierzyć, że to napisałeś.

Dan nie wiedział, co powiedzieć. To było jego pierwsze spotkanie z prawdziwą fanką. 

Czuł się jednocześnie zakłopotany i podekscytowany.

- Miło mi, że ci się podobał - odparł skromnie.

- Podobał? Zmienił moje życie! Możesz dać mi autograf? - poprosiła, wciskając mu 

pismo na kolana.

Dan wzruszył ramionami i wyjął pióro. Daniel Humphrey - nabazgrał obok wiersza, 

ale sam podpis wyglądał zbyt prosto i nieosobowo, więc dodał pod spodem mały zawijas. 

Wjechał   na   kilka   linijek   opowiadania   Gabriela   Garcii   Rhodesa,   co   wydawało   się 

świętokradztwem.   Ale   kto   by   się   tym   przejmował   -   dał   właśnie   pierwszy   autograf.   Był 

sławny. Jak prawdziwy, najprawdziwszy pisarz!

- Dziękuję   z   całego   serca   -   powiedziała   kobieta,   zabierając   pismo.   Wskazała   jego 

notatnik. - Pisz dalej - szepnęła z nabożeństwem. - Zapomnij, że ci przeszkodziłam.

Ludowa   niemiecka   muzyka   przekształciła   się   w   operę   i   mali   chłopcy   z   kozami 

zniknęli   z   wybiegu.   Wpłynęły   modelki   w   długich,   wełnianych,   czarnych   pelerynach, 

wysokich, obcisłych kozakach z zamszu w kolorze morskim i włosach przybranych pawimi 

piórami. Wyglądały jak postacie z dalszego ciągu Władcy Pierścieni.

Dan otworzył notatnik i zaczął pisać. Dobre i złe czarownice - nabazgrał. Polujące 

na wygłodniałe wilki. Zagryzł koniec pióra o dodał: Jasna cholera, szkoda, że nie mogę 

zapalić.

background image

V pozuje na pozera

Z okazji pokazu Culture of Humanity Jedediaha Angela w klubie przy Highway 1 w 

Chelsea Vanessa złamała swój zwyczaj noszenia tylko czerni. Pożyczyła od Ruby czerwoną 

bluzkę z głębokim dekoltem i rękawami trzy czwarte. Już ją kiedyś włożyła i usłyszała wtedy 

wiele komplementów, pewnie dlatego że bluzka odsłaniała delikatny, blady rowek między 

piersiami i rąbek czarnego koronkowego stanika Vanessa przyjechała spóźniona, bo siostra 

nalegała,   żeby   wzięła   taksówkę,   która   oczywiście   utknęła   w   śniegu   koło   Union   Square. 

Kierowca wrzeszczał przez komórkę na firmę holowniczą, a z głośników ryczała stacja Lite 

FM. Vanessa wysiadła i gdy wreszcie dotarła do klubu, wyglądała jak chodzący bałwan. 

Pokaz mody już się zaczął i była pewna, że nie przepuściliby jej przy wielkich drzwiach do 

garażu,   które   robiły   za   wejście.   Kiedy   jednak   podała   swoje   nazwisko   dziewczynie   przy 

drzwiach, kazano facetowi z ochrony, który miał latarkę, osobiście odprowadzić ją do jej 

siedzenia   w   samym   środku   pierwszego   rzędu.   Na   krześle   przyklejono   kartkę   z   napisem 

Christina Ricci, który przekreślono czarnym markerem i dopisano Vanessa Abrams. Vanessa 

nigdy wcześniej nie czuła się tak specjalnie potraktowana.

Na sali było ciemno. Paliły się tylko zwykle białe świece po obu stronach wybiegu. 

Modelki były ubrane w granatowe marynarskie sukienki przed kolana z białą lamówką i 

złotymi guzikami na klapach. Trzymały przy ustach syreny przeciwmgielne, a z głośników 

buchał   ryk   potwornego   sztormu   na   morzu.   Biała   ściana   za   ich   plecami   była   oświetlona 

pojedynczym reflektorem. Właśnie na niej wyświetlano film o Nowym Jorku Vanessy, który 

wysiała na uniwersytet. Film był czarno - biały i w połączeniu z marynarskimi sukienkami 

modelek nabierał stylu klasyki z lat czterdziestych. I chociaż wszyscy traktowali ten „morski 

pokaz” zdecydowanie zbyt poważnie, to Vanessa musiała przyznać, że fajnie jest oglądać 

swój film w ten sposób.

Chuda   jak   szczapa   kobieta   siedząca   obok   Vanessy   otworzyła   swojego   palmtopa   i 

wpisała długimi czerwonym paznokciami Genialne tło. Miała identyfikator na kaszmirowym 

jasnobrązowym swetrze z napisem  V

OGUE

.  Brązowe włosy były ścięte na krótkiego pazia z 

gęstą grzywką z miedzianymi pasemkami. Pisała dalej: Uwaga: zapytać Jeda, skąd 
wytrzasnął ten film.

background image

Vanessa zastanawiała się, czy nic trącić jej lekko i nie powiedzieć: „Ja go zrobiłam”, 

ale pomyślała, że zabawniej będzie milczeć i zobaczyć, co będzie potem. Może komuś nic 

spodoba się film i narobi wokół tego smrodu, a wtedy Vanessa zasłynie jako reżyserka, której 

gorzki, szczery portret Nowego Jorku załatwił Tydzień Mody. Zastanawiała się, jak Dan radzi 

sobie na pokazie Better Than Naked. Wyobrażała sobie, jak prosi tę nową, gorącą brazylijską 

modelkę   -   Anike   czy   jak   jej   tam   -   o   ogień,   nawet   nie   wiedząc,   kim   jest.   To   Vanessa 

najbardziej uwielbiała w Danie - jego anielską niewinność.

W   filmie   zaczął   się   fragment,   kiedy   dwóch   staruszków   w   podobnych   wełnianych 

kurtkach w czerwono - czarną kratę i w czarnych czapkach gra w szachy w Washington 

Square   Park.   Jednemu   z   nich   głowa   opadła   na   pierś,   a   palące   się   cygaro   zachwiało   się 

niebezpiecznie na opadającej dolnej wardze. Drugi staruszek strzelił palcami, żeby upewnić 

się, że partner zasnął, a potem przesunął pionki i trącił go, żeby się obudził.

Odgłosy   sztormu   przygasły   i   rozległa   się   hałaśliwa,   bigbandowa   muzyka.   Wielka 

tekturowa łódź została wywleczona na wybieg przez muskularnych modeli, którzy ciągnęli ją 

za grube białe liny. Mieli na sobie tylko granatowe slipki. Łódź zatrzymała się i spuszczono 

trap. Z pokładu zeszły modelki, parami, musiała być ich chyba z setka - jak zmieściły się na 

łodzi?   -   wszystkie   ubrane   w   satynowe   granatowe   biustonosze   i   figi,   białe,   ażurowe 

pończochy,   białe   rękawiczki   do   łokci   i   białe   zamszowe   kozaki   do   uda.   Gdy   zeszły 

marszowym   krokiem   po   trapie,   zaczęły   skomplikowany   taniec,   który   wyglądał   jak 

skrzyżowanie gestów kontrolera ruchu lotów i baletu wodnego. Nagle między rzędami mode-

lek pojawił się wytworny facet o kręconych rudych włosach do ramion. Miał trzyczęściowy 

biały garnitur. I wysadzaną szlachetnymi kamieniami złotą laseczkę. I stepował.

Nie żartuję!

Stepując,  dotarł  do  końca   wybiegu,  zatrzymał  się  gwałtownie  i   zaczął  oklaskiwać 

publiczność. Za jego plecami modelki stały na jednej nodze, z drugą uniesioną i zgiętą w 

kolanie, jak flamingi. Też klaskały. Potem muzyka ucichła i widownia oszalała.

Ten   rudzielec   to   musiał   być   Jedediah   Angel,   doszła   do   wniosku   Vanessa.   Stał 

dokładnie przed nią. Ukłonił się nisko. W tym białym obcisłym garniturze wyglądał trochę 

jak czarnoksiężnik z Krainy Oz. Nagle wskazał na nią, zaczął krzyczeć i klaskać, namawiając 

ją, żeby wstała. Vanessa pokręciła głową zaniepokojona, ale Jedediah Angel nie przestawał 

machać do niej.

- Wstań, skarbie! Wstawaj!

Tłum teraz całkiem oszalał. Nawet nie wiedzieli, kim, do cholery, jest Vanessa, ale 

skoro Jedediah Angel jej się kłania, to musi być kimś. Vanessa poddała się i wstała z twarzą 

background image

płonącą ze wstydu. Z drżącymi ramionami w nietypowym dla niej ataku nerwowego chichotu 

skłoniła się, żeby podziękować za aplauz.

Prawie usłyszała szept Kena Mogula „Przyzwyczajaj się do tego, skarbie, wstrząsnęłaś 

światem!” I chociaż to było niesamowite - tylu ludzi zachowywało się, jakby ją uwielbiało - 

nie mogła się doczekać, żeby opowiedzieć Danowi o całej tej farsie.

Chyba że on właśnie uciekał na południe Francji z jakąś śliczną, dziewiętnastoletnią 

brazylijską supermodelką.

background image

tematy    ◄    wstecz    dalej    ►    wyślij pytanie    odpowiedź

Wszystkie  nazwy   miejsc,   imiona   i   nazwisko   oraz   wydarzenia   zostały   zmienione   lub   skrócone,   po   to   by   nie 

ucierpieli niewinni. Czyli ja.

hej, ludzie!

PADA, PADA ŚNIEG!

Spadło   już   jakieś   trzydzieści   centymetrów.   I   oto   jestem,   zasypana   śniegiem   na   najgorętszym, 

ekskluzywnym przyjęciu po pokazie Tygodnia Mody, razem z moim najulubieńszym projektantem, set-

ką ślicznych modelek i smakowitych aktorów, z najbystrzejszymi w tym biznesie dziennikarzami z 

magazynów mody i pięcioma najbardziej awangardowymi fotografami mody. Szczerze mówiąc, mam 

gdzieś, czy śnieg sparaliżuje całe miasto. Nie mam zamiaru stąd wychodzić!

Na celowniku

B czeka na swoją randkę w kącie małego, romantycznego baru w nowym hotelu przy Perry Street. 

rozdaje   autografy   na   imprezie   Lesa   Besta   w   Creme   przy   Czterdziestej   Trzeciej.   C   na   tej   samej 

imprezie otoczony przez młodszych modeli też rozdaje autografy - udaje, że niby kim jest? N odwozi 

do domu naszą ulubioną dziedziczkę z Connecticut - czyli do jej posiadłości w Greenwich - jej własną 

limuzyną. J i jej nowa najlepsza przyjaciółka pędzą przez śnieg, żeby zebrać łup w Blockbuster i 

Hunan Wok na Broadwayu, w pobliżu domu J - wygląda, że świetnie się bawią.  D  oblegany przez 

modelki na przyjęciu po pokazie Better Than Naked w klubie przy Harrison Street. Brały od niego 

papierosy czy rzeczywiście czytały jego wiersz?  V  na imprezie Jedediaha Angela przy Highway 1 

udaje, że ze wszystkimi flirtuje w ten wspaniały, typowy dla siebie, banalny sposób.

Mam   nadzieję,   że   wszyscy   są   równie   zachwyceni   tym,   że   ugrzęźli   tam,   gdzie   są.   Nam   zaspy 

niestraszne! Pamiętajcie, nic tak nie rozgrzewa jak ciepło ciała drugiej osoby.

Ups, ktoś robi mi zdjęcie do sekcji z modą na ten weekend, a moje usta zdecydowanie potrzebują 

błyszczyku. Muszę lecieć!

Wiem, że mnie kochacie

plotkara

background image

scena jak z titanica

- Więc jak to jest, że Dan cię nie zaprosił? - zapylała Elise, gdy maczała parujący 

knedel w kałuży sosu sojowego.

Żeby   przetrwać   śnieżyce,   Elise   i   Jenny   zrobiły   sobie   ucztę   z  chińskiego   żarcia   i 

wypożyczyły kilka filmów, o których w życiu nie słyszały, bo wszystko inne w Blockbuster 

było już wypożyczone. Teraz oglądały relację z Tygodnia Mody w Nowym Jorku na kanale 

Metro, siedząc w salonie przestronnego, sypiącego się mieszkania Jenny w Upper West Side. 

Żeby było  dziwniej,  kamera właśnie przejechała  po publiczności na pokazie Better Than 

Naked  i  na   chwilę  zrobiła   zbliżenie   Dana,   który  wściekle   coś  notował  w   swoim   głupim 

czarnym notatniku.

- Bo   jestem   jego   młodszą   siostrą   -   odpowiedziała   Jenny,   oszołomiona   faktem,   że 

właśnie widziała na żywo w telewizji ziemistą, okoloną bokobrodami twarz brata. Wiedziała, 

że Dan wybiera się na pokaz, ale nawet nie pytała, czy może pójść z nim. Ledwo zauważał jej 

istnienie, tak bardzo się przejął, że ma być drugim Keatsem.

Potem kamera przeniosła się do namiotu Lesa Besta w Bryant Park, gdzie Serena van 

der Woodsen kroczyła dumnie po wybiegu w białej koszulce z napisem  K

OCHAM

  A

ARONA

szarej, plisowanej spódniczce od szkolnego mundurka, czerwonej pelerynie i w butach za 

kostkę   Lesa   Besta.   Wyglądało   to   tak,   jakby   miała   być   seksowną   wersją   Czerwonego 

Kapturka.

Czy ktokolwiek chciałby płacić za szkolny mundurek od Lesa Besta?

- Ej, to nie jest opiekunka z naszej grupy?  Serena van der Woodsen! - wykrzyknęła 

Elise.

Jenny wsadziła do ust całą ekierkę i kiwnęła głową z rozepchanymi policzkami. To 

była jak najbardziej Serena. Wyglądała idealnie - jak zawsze.

- Szybko, zmień program! Nie ma siły, żebym jeszcze coś zjadła, patrząc na te nogi! - 

jęknęła Elise, rzucając w telewizor aksamitną poduszką z kanapy.

Jenny zachichotała i wyłączyła telewizor. Wzięła kubek z napisem K

OCHAM

 N

OWY

 J

ORK

 

i zerknęła ostrożnie na ucztę rozłożoną na starym kufrze podróżnym, który robił za stolik do 

kawy.   Mieszkanie   było  tak   brudne,  że  bała  się,  czy  jakiś   obrzydliwy  karaluch  wielkości 

background image

homara nie zrzuci jej prosto do makaronu sezamowego kawałka tynku z sufitu. Zauważyła, że 

Elise jedzenia w ogóle nie spróbowała.

- Nie możesz jeść przy mnie? - Jenny wzięła pałeczki i zakręciła nimi w kartonowym 

pudełku z makaronem. - Obiecuję że nie będę na ciebie patrzeć.

Elise odgryzła połowę knedla.

- Właśnie tak jest na stołówce w szkole - powiedziała z pełnymi ustami. - Nie mogę 

jeść przy tych wszystkich wychudzonych dziewczynach patrzących na moje zwały tłuszczu.

- Nie jesteś tłusta - odparła Jenny, chociaż przy Elise odzyskiwała apetyt, bo taka się 

przy niej czuła szczupła. Z drugiej strony ulżyło jej, gdy zorientowała się, Elise nie cierpi na 

prawdziwe zaburzenie odżywiania, tylko  brak jej pewności siebie. Tak to właśnie jest ze 

zdobywaniem nowych przyjaciół - nigdy nie wiadomo, czy się do końca kogoś poznało.

- Ty  to  namalowałaś?   -  zapytała  Elise,  wskazując   wiszący  nad  kominkiem  portret 

olejny Rufusa Humphreya namalowany przez Jenny. Rufus miał na sobie biały podkoszulek z 

wypalonymi papierosem dziurami. Był nieogolony. Jego sztywne, siwe włosy sterczały we 

wszystkie strony. Piwne oczy patrzyły dziko Z powodu przedawkowania kofeiny i zbyt dużej 

ilości kwasu w latach sześćdziesiątych. To był całkiem trafiony portret.

- Aha. - Jenny nawinęła sobie więcej makaronu na pałeczki. Nie malowała od grudnia, 

kiedy to sportretowała Nate'a w każdym stylu, który studiowała. Był więc Nate w stylu Pi-

cassa, Nate Moneta, Dalego, Nate Warhola i Pollocka. Ale Nate złamał jej serce i Jenny 

spaliła wszystkie obrazy w metalowym koszu przy Dziewiętnastej Zachodniej. To była chwila 

oczyszczająca   -   ich   miłość   zamieniła   się   w   popiół.   Właściwie   to   teraz,   jak   się   nad   tym 

zastanowiła, żałowała, że nie zachowała popiołów i nie wykorzystała ich jakoś. Na przykład 

do autoportretu lub uspokajającego krajobrazu morskiego. Ale było za późno.

Elise sięgnęła po następnego knedla.

- Namalujesz mnie?

Jenny   zerknęła   przez   brudne   okno   salonu.   Śnieg   padał   gęsty,   jakby   w   niebie 

eksplodowały gigantyczne poduszki z pierzem.

- Jasne - odparła, wstając po farby. Nie miały nic lepszego do roboty.

- Super! - Elise wrzuciła resztkę knedla z powrotem do pudełka i rozpięła zbyt obcisłe 

dżinsy Seven. Potem ściągnęła różowy golf, zdejmując jednoczenie zakładany przez głowę 

sportowy stanik. Kiedy Jenny wróciła z czystym białym płótnem, Elise leżała wyciągnięta na 

kanapie, z blond włosami rozsypanymi na piegowatych ramionach, kompletnie naga.

- Co ty wyrabiasz? - zapytała zaskoczona Jenny. 

Elise oparła głowę na poduszce.

background image

- Zawsze   chciałam   pozować   nago   -   powiedziała.   -   No   wiesz,   jak   w   lej   scenie   z 

Titanica.

Jenny siadła na podłodze po turecku naprzeciwko Elise i zamoczyła pędzel w wodzie.

- Jak chcesz - odparła i marszcząc brwi, spojrzała na pełną zapału, ponętną modelkę.

Może jej przyjaciółce nie brakowało aż lak bardzo pewności siebie, jak początkowo 

myślała. No i okazała się o wiele bardziej zwariowana.

background image

pół żartem, pół serio

Blair   siedziała   przy   stoliku   w   kącie   w   barze   Red   w   nowym,   romantycznym   i 

przytulnym hoteliku przy Perry Street. Sączyła absolut z tonikiem i próbowała nie patrzeć na 

relacje z Tygodnia Mody na kanale Metro. Miała wrażenie, że za każdym razem, gdy podnosi 

wzrok, pokazują ten sam kawałek z Sereną kroczącą po wybiegu na pokazie Lesa Besta w 

tym jej szkolnym mundurku i głupiej koszulce z napisem  K

OCHAM

  A

ARONA

.  Nawet w barze 

Blair słyszała ludzi mruczących: „Kim ona jest?”, „Kim jest Aaron?” Już to wystarczyło, żeby 

miała ochotę wgryźć się w pokryte czerwonym aksamitem ściany.

- Założyłem krawat z Yale - oznajmił Owen z szelmowskim uśmiechem. Miał na sobie 

jasnobrązowy prochowiec Burberry i czarną wełnianą fedorę, w której wyglądał jeszcze bar-

dziej męsko i zniewalająco, niż kiedy spotkała go za pierwszym razem. Usiadł na pokrytej 

czerwonym welwetem ławeczce, pocałował Blair w policzek. Jego policzek był wilgotny i 

zimny i pod wpływem tego dotyku cała zadygotała.

- Cześć, ślicznotko.

Blair natychmiast zapomniała o Serenie. Była z seksownym, starszym facetem, który 

mówił do niej „ślicznotko”. Ha!

- Cześć.   -   Obróciła   pierścionek   z   rubinem   kilka   razy   na   palcu   serdecznym.   - 

Przepraszam, że wyciągam cię w taki wieczór. Ale... lak się nudziłam.

Kelnerka   podeszła   do  Owena,   który  zamówił   martini   Bombay  Sapphire   bez   lodu. 

Wyciągnął z kieszeni paczkę malboro lights, włożył do ust dwa papierosy, zapalił oba i podał 

jednego Blair. Zmarszczył gęste brwi w zamyśleniu.

- Nie masz żadnych kłopotów, prawda?

Kłopotów? Zaciągnęła się papierosem. Co powinna powiedzieć? Jeśli zadurzenie się 

w starszym, żonatym absolwencie Yale można nazwać kłopotami, to tak, wpadła w kłopoty 

po same uszy.

- Może - odparła nieśmiało. - A ty?

Kelnerka przyniosła Owenowi martini. Zjadł zieloną oliwkę pływającą w drinku i otarł 

usta   serwetką.   Cień   popołudniowego   zarostu   widziała   już   na   jego   mocno   zarysowanym 

podbródku.

background image

- Miałem   dziś   rano   spotkanie   przy   śniadaniu.   Jadłem   cheerios   z   pięcioma   innymi 

prawnikami i myślałem o tobie - przyznał się.

Blair przesunęła paznokciem po kolanie ubranym w kabaretki.

- Serio? - zapytała  i natychmiast  pożałowała, że w jej głosie dało się słyszeć  tyle 

zapału i nadziei.

Owen podniósł kieliszek do ust. Jego oczy błyszczały.

- Aha. Miałem zwariowany, pełen roboty tydzień, ale obiecuję, że wkrótce prześlę 

raport do Yale, kiedy tylko dam radę.

Blair czuła się zawiedziona. Zamieszała brązową słomką w drinku. Po raz pierwszy 

nawet   nie   pomyślała   o   Yale.   Kiedy   była   z   Owenem,   czuła   się   ponad   Yale.   Była   jego 

ślicznotką, gwiazdą jego przedstawienia. A może tylko się łudziła.

Za oknem ledwo widziała zaparkowane na ulicy samochody. Zamieniły się w masę 

bieli,   jak   wielkie   śpiące   słonie.   Czuła,   że   Owen   jej   się   przygląda,   gdy   zaciągała   się 

papierosem i wydmuchiwała błękitną strużkę dymu ponad ich głowami. W końcu zapytał, czy 

może się z nią jeszcze zobaczyć, nie? I nie zrobiłby tego, gdyby mu się nie podobała. Po 

prostu się denerwował, to wszystko. W głowie Blair zaczęły pracować kamery. Była femme 

fatale, która uwodzi przystojnego, uczciwego, starszego prawnika. Yale to ostatnia rzecz, o 

której chciała teraz rozmawiać.

Zaciągnęła się papierosem po raz ostatni i zgasiła go w chromowej popielniczce.

- Raz prawie wylądowałam w więzieniu - oznajmiła, próbując go zaintrygować.

To nie była do końca prawda. Kilka miesięcy temu ukradła kaszmirowe spodnie od 

piżamy z męskiego działu w Barneys, żeby je podarować Nate'owi - mieli wtedy problemy. 

Ale kiedy zerwał z nią ostatecznie, Serena przekonała Blair, żeby oddać spodnie z powrotem. 

Nawet jej nie złapali.

Owen zaśmiał się cicho i wziął drinka. Założył złote spinki do mankietów z błękitnym 

Y, żeby pasowały do złoto - niebieskiego krawata z Yale.

- Widzisz, jesteś właśnie taką dziewczyną, jakiej potrzebują w Yale - zażartował.

- I jestem dziewicą - wypaliła Blair. Zatrzepotała rzęsami, gdy zrozumiała, jak bez 

związku z rozmową jest jej uwaga. To dziwne. Chociaż Owen był nieziemsko przystojny i 

strasznie ją ciekawiło, jak to będzie pocałować się z nim, trochę ją przerażało to, co właśnie 

robiła.

- Jestem pewien, że takie dziewczyny też przydadzą się w Yale - roześmiał się Owen. 

Skrzyżował i rozkrzyżował nogi. Blair zauważyła,  że denerwuje się przy niej. a tego nie 

chciała.

background image

Włożyła rękę pod stół i wsunęła drżące palce do jego ciepłej dłoni.

- Nie   miałabym   nic   przeciw   temu,   gdybyś   mnie   pocałował   -   mruknęła   gardłowo, 

właśnie tak jak Marilyn Monroe w Pół Żartem, pół serio.

Owen odstawił drinka.

- Chodź tu - powiedział zachrypniętym głosem, obejmując ją i przyciągając do siebie.

Jego policzek kłuł i drapał twarz Blair, ale nigdy w życiu nikt nie całował jej tak 

umiejętnie   i   mocno.   NO   i   jeszcze   delikatnie   pachniał   Hermes   Eau   D'Orange   Verte,   jej 

ulubioną wodą kolońską.

Blair   myślała,   że   gdy   tylko   ich   usta   się   zetkną,   zjedzą   ją   wyrzuty   sumienia.   To 

przyjaciel mojego ojca, przypominała sobie. I jest starszy. Ale Owen tak dobrze całował, że 

gdy tylko zaczął, nie potrafiła go powstrzymać.

background image

S nie może znaleźć swojego chłopaka, ale co z tego?

- Powiedziałem jej, że ma lepszy tyłek niż jakakolwiek dziewczyna w tym biznesie - 

powiedział jeden ze stylistów Lesa Besta fotografowi z „W”. - Szczupły, chłopięcy. Mogłaby 

po prostu wskoczyć w stare, brudne dżinsy swojego chłopaka i sprawiłaby, że wyglądałyby 

świeżo i seksownie.

Serena pokręciła śliczną blond głową w życzliwym proteście i zaciągnęła się american 

spiritem.

- Mój chłopak nigdy nie nosi dżinsów. Uważa, że są przereklamowane. Nosi takie 

zielone, płócienne bojówki. No wiecie, takie prawdziwe wojskowe spodnie z demobilu. - 

Rozejrzała się po zatłoczonej, zadymionej sali w nowym, wspaniałym klubie Creme przy 

Czterdziestej Trzeciej, gdzie na całego rozkręciła się impreza po pokazie. Jednak nigdzie 

Aarona  nie   widziała.  Nie  przyszedł   za  kulisy,  gdy  skończył  się   pokaz,  więc   myślała,   że 

spotkają się w klubie.

- A   czy   twój   chłopak   nie   ma   przypadkiem   na   imię   Aaron?   -   zapytał   stylista. 

Zachichotał i wskazał jej koszulkę. - Powinnaś pozwolić Lesowi Bestowi wypuścić całą linię 

takich. Wszyscy by się na nie rzucili. Byłoby prawdziwe szaleństwo!

- Odsuń się na chwilę, zrobię jej zdjęcie - poprosił stylistę fotograf.

- A   mogłabyś   dać   mi   autograf   do   kolekcji   na   tym   polaroidzie?   -   poprosił   niski 

staruszek w skórzanych spodniach o siwych, wystrzyżonych najeża włosach.

- Ja też poproszę! - zawołał ktoś jeszcze.

Serena podciągnęła bladoniebieskie dżinsy biodrówki Lesa Besta, które dostała na 

koszt firmy, i wskazała na napis na koszulce K

OCHAM

 A

ARONA

, uśmiechając się bezmyślnie do 

aparatu.

- Założę   się,   że   gdybyś   teraz   sprzedała   tę   koszulkę   na   aukcji,   dostałabyś   z   tysiąc 

dolarów - zażartował fotograf, pstrykając fotki. - Ale oczywiście ty byś się z nią nigdy nie 

rozstała.

Serena zaciągnęła się papierosem, a ludzie wokół czekali na jej reakcję. Koszulka była 

milutka,  ale zrobiła ją pod wpływem  chwilowego kaprysu,  myśląc,  że Aaron uzna to za 

zabawne i dzięki temu poczuje, że ten wieczór na pokazie mody jest ich wieczorem. Zawsze 

background image

kierowała   się   chwilowymi   kaprysami   i   właśnie   dlatego   pomysł   z   aukcją   wydał   jej   się 

ciekawy. Może oddać pieniądze na jakiś szlachetny cel, na przykład na organizację Little 

Hearts, która miała dostać pieniądze z balu walentynkowego.

- Zróbmy to - zachichotała bez wahania.

Grupa wielbicieli krzyknęła z zachwytu i ruszyła za nią do baru, jak pełne uwielbienia 

myszy za zaczarowanym fletem.

- Kto chce kupić koszulkę? - pisnęła radośnie, wskakując na bar i paradując po nim, 

jakby to był wybieg.

Oczywiście coś takiego mogło ujść na sucho tylko komuś tak ślicznemu jak ona.

Didżej przyłączył się do zabawy - puścił stary przebój Madonny Vogue i podkręcił go 

głośniej. Serena kręciła tyłkiem i wypinała piersi. Świetnie się bawiła. Wszyscy w klubie 

patrzyli na nią.

- Pięćset dolarów! - krzyknął ktoś.

- Ktoś jeszcze? - prowokowała olśniony tłum Serena. - Pieniądze dostaną chore dzieci.

- Siedemset! - Osiemset!

Serena przestała tańczyć, przewróciła oczami i wyciągnęła papierosy z kieszeni, jakby 

chciała   powiedzieć   „nudzi   mnie   wasze   skąpstwo”.   Tłum   roześmiał   się   i   z   piętnaście 

zapalniczek   rozbłysło,   żeby   mogła   zapalić.   Schyliła   się,   złapała   zapalniczkę   jakiegoś 

szczęściarza w futrzanej kamizelce i znowu zaczęła tańczyć, potrząsając biodrami do muzyki 

i zaciągając się papierosem. Czekała, aż licytacja pójdzie dalej.

- Tysiąc dolarów! - wrzasnął facet w kamizelce z futra. Stał dość blisko Sereny, by 

wiedzieć, że warto dać tyle.

Serena wyrzuciła ręce nad głowę. Krzyknęła radośnie i głośno, zagrzewając innych, 

żeby przebili propozycję. Nie chciała się do tego przyznać, ale nie żałowała, że Aaron się nie 

zjawił. Może go i kochała, ale bez niego bawiła się jak jeszcze nigdy w życiu.

background image

romans z wielbicielem trawki

- Możemy   kazać   kamerdynerowi   rozebrać   się   i   zagrać   dla   nas   na   fortepianie   - 

powiedziała Nate'owi Georgie. - Robi wszystko, co mu każę.

Kiedy terapia grupowa skończyła się i nadszedł czas, żeby pacjenci wracali do domu, 

zamieć   już   tak   się   rozszalała,   że   Nate   nie   mógł   złapać   taksówki.   Wobec   tego   Georgie 

zaproponowała, że go podwiezie. Gdy dotarli na stację, pociągi przestały już jeździć, więc 

zawsze pomocna Georgie zabrała Nate'a do domu swoim range roverem, którego prowadził 

ochroniarz. Teraz siedzieli na podłodze w ogromnej, luksusowej sypialni i jarali, patrząc, jak 

nad ich głowami na świetliku gromadzi się śnieg.

Dom w Upper East Side, w którym Nate dorastał, miał cztery kondygnacje, własną 

windę   i   kucharza   przez   dwadzieścia   cztery   godziny   na   dobę.   Ale   posiadłość   Georgie   w 

Greenwich miała coś, czego brakowało w jego domu - ogromną przestrzeń w środku i całe 

akry ziemi wokół. Była jak miasto samo w sobie. Georgie miała prywatny okręg miejski, w 

którym mogła robić to, co jej się zachciało, podczas gdy jej stara jak świat brytyjska niania 

oglądała w łóżku amerykańską wersję BBC, a reszta służby zajmowała się swoimi sprawami 

we własnych miasteczkach. W łazience Georgie stał nawet szezlong w rzymskim stylu, na 

którym mogła się wyciągnąć, czekając, aż napełni się jej sześciometrowe marmurowe jacuzzi.

- Albo   moglibyśmy   uprawiać   dziki,   strasznie   głośny   seks   na   schodach   -   dodała 

Georgie. - To naprawdę doprowadza służbę do szału.

Nate oparł głowę o wezgłowie królewskiego łoża z baldachimem  i włożył  do ust 

skręta, którego razem palili.

- Po prostu popatrzmy przez chwilę, jak pada śnieg. 

Georgie   obróciła   się   na   plecy   i   oparła   głowę   na   kolanach   Nate'a.   Miał   na   sobie 

granatowe spodnie Culture of Humanity.

- Boże, ale jesteś wyluzowany. Nie jestem przyzwyczajona do spędzania czasu z kimś 

tak spokojnym.

- Jacy   są   twoi   znajomi?   -   zapytał   Nate,   zaciągając   się   mocno   skrętem.   Trawka 

wydawała się lepiej smakować i działać teraz, kiedy przez jakiś czas musiał radzić sobie bez 

niej.

background image

- Nie   mam   już   zbyt   wielu   znajomych   -   odparła   Georgie.   -   Wszyscy   mnie   sobie 

odpuścili, bo jestem strasznie pokręcona.

Nate zaczął głaskać ją po włosach. Miała niewiarygodnie miękkie, zmysłowe włosy. 

- Kumplowałem się z trzema gośćmi z mojej klasy - powiedział. - Po kilku dniach bez 

trawki jakoś odechciało mi się z nimi spotykać, czaisz?

- To właśnie Jackie nazywa negatywną przyjaźnią. Pozytywna przyjaźń to taka, kiedy 

dobrze się bawisz i robisz konstruktywne rzeczy z przyjaciółmi, na przykład pieczesz ciastka, 

robisz kolaże albo wspinasz się po górach.

- Ja jestem twoim przyjacielem - zasugerował cicho Nate.

Georgie potarła głową o jego nogę.

- Wiem.

Roześmiała się, jej piersi podskoczyły pod białą obcisłą koszulką.

- Chcesz upiec parę ciastek?

Nate przeczesał palcami jej włosy i pozwolił, aby pasmo po paśmie opadły mu na 

kolana. Blair też miała długie włosy, ale niebyły tak proste i jedwabiste jak włosy Georgie. To 

zabawne, jak dziewczyny potrafią się od siebie różnić.

- Mogę cię pocałować? - zapytał, chociaż nie chciał, żeby to zabrzmiało tak oficjalnie.

- Dobra - szepnęła Georgie.

Nate pochylił się i przesunął ustami po jej nosie, brodzie i w końcu dotknął jej warg. 

Odpowiedziała gorliwie, a potem odsunęła się i oparła na łokciach.

- To właśnie Jackie nazywa karmieniem potrzeb. Robisz coś, co chwilowo ci pomaga, 

zamiast leczyć rany.

Nate wzruszył ramionami.

- Dlaczego  chwilowo?  - Wskazał  świetlik,  teraz  już całkiem  zasypany  śniegiem.  - 

Nigdzie się stąd nie ruszam.

Georgie podciągnęła pod siebie nogi i wstała. Zniknęła w łazience. Nate słyszał, że 

otwiera drzwi szafki, brzęknęła butelkami z pigułkami i odkręciła wodę. Potem wyszła, myjąc 

zęby, a jej jasnobrązowe oczy rozbłysły, jakby właśnie objawił jej się Bóg albo przynajmniej 

jakby wpadła na świetny pomysł.

- Na strychu jest stary powóz. Możemy tam pójść i posiedzieć - oznajmiła z ustami 

pełnymi piany. Weszła z powrotem do łazienki, by wypluć pastę, a po powrocie wyciągnęła 

bladą dłoń do Nate'a. - Idziesz?

Nate wstał i wziął ją za rękę. Zadrżał pod wpływem trawki i gładkości skóry Georgie. 

Miał ochotę tylko na jedno - dalej ją całować.

background image

- Mogę pokarmić jeszcze trochę moje potrzeby tam na górze? - zapytał, czując, że jest 

solidnie upalony.

Georgie uniosła cienką czarną brew i oblizała ciemnoczerwone usta.

- Może nawet pozwolę ci uleczyć moje rany.

Nate   wyszczerzy!   zęby   w   krzywym   uśmiechu   -   jak   zawsze   po   trawce.   Kto   by 

pomyślał, że ta psychogadka może być taka podniecająca!

background image

nasze ciula, nasze dusze

- Ręka mi drętwieje - poskarżyła się Jenny, gdy skończyła malować głowę i szyję 

Elise. - Skończę resztę jutro.

- Zobaczmy efekty - powiedziała Elise, siadając.

Miała   tak   małe   piersi,   że   Jenny   nie   mogła   przestać   się   na   nie   gapić.   Jej   piersi 

przypominały młode kartofelki, które hodowali ojciec Jenny, gdy pewnego lata wynajmowali 

dom w Pensylwanii. Małe, twarde i beżowo - różowe.

- Wygląda nieźle - powiedziała Elise, patrząc na płótno i mrużąc oczy. - Ale czemu 

namalowałaś moją twarz zieloną?

Jenny nie cierpiała, gdy ludzie zadawali pytania  na temat  jej  prac. Nie wiedziała, 

dlaczego i co robiła, po prostu to robiła. A jej ojciec zawsze powtarzał: „Artysta nie musi 

przed nikim odpowiadać - tylko przed sobą”.

- Bo miałam taki nastrój - odparła rozdrażniona.

- Zielony to mój ulubiony kolor - powiedziała zadowolona Elise. Włożyła golf i figi, 

ale dżinsy i stanik zostawiła na podłodze.

- O   mój   Boże.   Ja   też   mam   tę   książkę!   -   pisnęła,   wskazując   gruby,   ciężki   tom   w 

miękkich okładkach, który stał na półce za telewizorem. Podeszła do niej i wzięła książkę. - 

Ale twoja jest taka nowa. Nie czytałaś jej wcale?

Jenny odgryzła wierzch ekierki i przeczytała tytuł na grzbiecie. Nowe wydanie Moje 

ciało dla kobiet.

- Ojciec kupił mi ją w zeszłym roku. Pewnie myślał, że jak to przeczytam, to już nic 

nie   będzie   mi   musiał   tłumaczyć   na   temat   seksu.   Sama   mogę   poczytać   o   wstydliwych 

rzeczach.

- Ale czy w ogóle do niej zaglądałaś? Niektóre kawałki są naprawdę obrazowe.

Jenny nie miała o tym pojęcia. Od razu odstawiła książkę na półkę za telewizorem, tak 

jak   inne   przypadkowe   poradniki   od   ojca,   których   nie   miała   zamiaru   czytać:  Przestrzeń 

oddechu: buddyjskie wskazówki do twórczego życia. Siedem sekretów Mao kobiety stojące za  

przewodniczącym Mao, Odkrywanie wewnętrznego smoka: co jest twoją sztuką?

- W jakim sensie obrazowe? - pytała zaintrygowana. 

background image

Elise wróciła na zniszczoną skórzaną sofę, usiadła i teatralnym gestem założyła nogę 

na nogę.

- Pokażę ci.

Otworzyła   książkę.   Jenny   usiadła   obok   niej   i   przysunęła   się   bliżej,   żeby   lepiej 

wiedzieć.

Podręcznik   był   otwarty   na   szczegółowym   rysunku   kobiety   w   klęku   podpartym, 

pochylonej nad leżącym mężczyzną. Książkę napisano w latach siedemdziesiątych. Teksty od 

tego czasu poprawiono, ale rysunki zostały stare. Mężczyzna miał włosy do ramion, brodę i 

nosił paciorki. Jego penis stał prosto i znikał w ustach kobiety. Obie dziewczyny zaczęły 

chichotać.

Fuj!

- Mówiłam! - powiedziała Elise, zadowolona, że od razu otworzyła na takiej perełce.

- Nie mogę uwierzyć, że nigdy tego nie oglądałam! - wykrzyknęła Jenny. Zabrała 

książkę od Elise i zaczęła przerzucać strony. - O mój Boże! - Aż ją zatkało na widok rysunku 

z   tą   samą   parą.   ale   w   innej   pozycji.   Kobieta   nadal   miała   w   ustach   penis   długowłosego 

mężczyzny, tym razem jednak leżała na nim, z nogami rozłożonymi po obu stronach jego 

głowy.  -  Myślałam,  że  to  po prostu  nudna  książka   o tym,   że  dostanę   okres. Ale  to  jest 

prawdziwa książka o seksie dla kobiet.

- Jest chyba też wydanie dla nastolatek. Absolutna nuda. Mama kupiła mi tę przez 

pomyłkę. Nie mogłam uwierzyć, kiedy zaczęłam czytać!

Obie   dziewczyny   studiowały   uważnie   poradnik,   aż   wpadły   na   rozdział   dotyczący 

seksu między przedstawicielami tej samej płci.

- Jak pani Crumb - zauważyła Jenny. Wstęp był długi i zaczynał się od linijki „Twoje 

uczucia są szczere i nie można ich ignorować...” Słyszała na dworze przejeżdżający pług 

śnieżny. Podniosła wzrok i zobaczyła przez brudne okno w salonie nieprzerwanie padający 

śnieg.

- Chcesz spróbować? - zapytała Elise. 

Jenny wróciła do książki.

- Czego?

- Całowania - odpowiedziała Elise niemal szeptem. 

„Twoje uczucia są szczere i nie można ich ignorować”. 

Tak,   ale   Jenny  niczego   nie   czuła  do   Elise.   Lubiła   ją   i   w   ogóle,   ale   Elise   jej   nie 

pociągała.   Z   drugiej   strony,   całowanie   się   z   dziewczyną   brzmiało   ekscytująco.   Nigdy 

wcześniej czegoś takiego nie robiła i jeśli to by się okazało niemiłe, to zawsze może zacząć 

background image

sobie wyobrażać, że całuje się z tym wysokim blondynem, którego widziała u Bendela.

Zamknęła   książkę   i   złożyła   dłonie   na   kolanach.   Jej   twarz   była   raptem   kilka 

centymetrów od twarzy Elise.

- Dobra, zróbmy to.

To był tylko eksperyment, coś, czego można spróbować w nudny wieczór w czasie 

śnieżnej zamieci.

Elise pochyliła się i położyła dłoń na ramieniu Jenny. Zamknęła oczy i Jenny swoje 

też zamknęła. Elise przycisnęła usta do mocno zaciśniętych warg Jenny. To właściwie nie był 

pocałunek - to było zbyt suche. Bardziej przypominało szturchanie albo coś takiego.

Elise odsunęła się i obie otworzyły oczy.

- W książce piszą, żeby się odprężyć i dobrze się bawić, zwłaszcza kiedy to twój 

pierwszy raz.

Co, ona znała tę książkę na pamięć?

Jenny zebrała włosy na czubku głowy i wypuściła powietrze przez nos. Nie wiedziała, 

czym się tak denerwuje, ale wołałaby, gdyby Elise włożyła spodnie.

- Ubierz się - poprosiła. - Myślę, że łatwiej będzie mi się rozluźnić.

Elise natychmiast złapała spodnie.

- Teraz lepiej? - zapytała. Zostawiła je rozpięte i usiadła na sofie.

- Dobra. Spróbujmy jeszcze raz - odparła Jenny, rozkręcając się. Zamknęła oczy i 

wsunęła dłoń we włosy Elise, na kark, próbując zachowywać się mniej pruderyjnie.

W końcu była artystką, a artyści robią różne dziwne rzeczy.

background image

następny keats poznaje swoją następną muzę

Po pokazie Better Than Naked usunięto z wybiegu świece i po czarnych,  obitych 

welwetem   ścianach   zaczęły   przesuwać   się   czerwone   i   niebieskie   stroboskopowe   światła. 

Didżej Sassy puścił mocne rytmy francuskie house'u i cały klub przy Harrison zamienił się w 

dyskotekę z lat siedemdziesiątych z półnagimi czterdziestopięciokilogramowymi modelkami, 

pijącymi szampana Cristal prosto z butelek.

Dan stał samotnie przy barze, pijąc koktajl z red bulla i nie wiadomo czego jeszcze. 

Smakował jak aspiryna dla dzieci. Dan pil go, bo barman obiecał, że dzięki niemu nafaszeruje 

się kofeiną i jakąś tauryną. Gwarantował, że po tym się nie zaśnie przez całą noc.

Nagle   Dan   zauważył   niewiarygodnie   wysoką   kobietę   w   natapirowanej   peruce   w 

kolorze ognistej czerwieni - to musiała być peruka - jaskraworóżową szminką na ustach i w 

ogromnych szylkretowych okularach przeciwsłonecznych. Stała pośrodku zatłoczonej sali z 

rękoma złożonymi przy ustach.

- Daniel Humphrey!!! Wzywam Daniela Humphreya! - wrzeszczała. To była Rusty 

Klein.

Dan przychylił głowę i dopił drinka. Zamrugał, gdy kofeina - i co tam jeszcze było w 

jego drinku - uderzyło mu do głowy. Niepewnym krokiem ruszył w stronę kobiety. Serce mu 

bilo jeszcze szybciej niż dudniący rytm muzyki.

- Ja jestem Dan - wychrypiał.

- No proszę! Nasz poeta! Jesteś uroczy! Idealny! - Rusty Klein przesunęła gigantyczne 

okulary   na   czubek   głowy   i,   brzęcząc   ogromnymi   złotymi   bransoletkami   na   kościstym 

nadgarstku,   ucałowała   Dana  w   oba   policzki.   Jej   perfumy   pachniały   oleisto   i  kwaśno   jak 

tuńczyk. - Kocham cię, skarbie - zamruczała, ściskając Dana mocno.

Dan wzdrygnął się, nieprzyzwyczajony, żeby tak nim poniewierał ktoś, kogo dopiero 

poznał. Nie spodziewał się, że Rusty będzie tak przerażająca. Brwi miała ufarbowane pod 

kolor peruki. Ubrała się jak szermierz - w dopasowaną czarną aksamitną kurtkę z poduszkami 

na ramionach Better Than Naked i spodnie matadora od kompletu, też z czarnego aksamitu. 

Na kościstej szyi miała sznur czarnych pereł.

- Próbowałem napisać więcej wierszy - wypalił Dan. - No wiesz, do mojej książki.

background image

- Cudownie! - wykrzyknęła Rusty, znowu rzucając się z  ustami do niego i pewnie 

smarując   mu   całą   twarz   jaskraworóżową   szminką.   -   Umówmy   się   jakoś   w   przyszłym 

tygodniu na lunch.

- Hm,   w   przyszłym   tygodniu   codziennie   mam   szkołę,   ale   wychodzę   o   wpół   do 

czwartej.

- Szkoła! - wrzasnęła Rusty. - Jesteś taki milutki! W takim i razie możemy spotkać się 

na herbacie. Zadzwoń do mojego biura i każ Buckley, mojej asystentce, nas umówić. O 

cholera! - Złapała Dana szponiastą dłonią. Jej paznokcie miały najmarniej osiem centymetrów 

i były pomalowane na pomarańczoworóżowo. - Jest tu ktoś, kogo absolutnie musisz poznać.

Puściła Dana i wyciągnęła ręce, żeby złapać chudą dziewczynę o pociągłej, smutnej 

twarzy i włosach ciemnoblond. Dziewczyna miała przezroczystą jasnoróżową sukienkę bez 

rękawów. Jej długie do pasa włosy były nierozczesane. Wyglądała, jakby dopiero co wstała z 

łóżka.

- Mystery Craze, to Daniel Humphrey.  Danielu, to Mystery - wymruczała Rusty. - 

Mystery,   skarbie,   pamiętasz   ten   wiersz,   który   dałam   ci   do   przeczytania?   Ten,   o   którym 

powiedziałaś... O cholera. Sama mu to powtórz. A teraz przepraszam was, idę podlizać się 

mojemu ulubionemu projektantowi, żeby mi dal parę nowych ciuchów. Uwielbiam was oboje. 

Ciao! - krzyknęła i odeszła na dwunastocentymetrowych czarnych szpilkach.

Mystery zamrugała wielkimi, szarymi, zmęczonymi oczami. Wyglądała, jakby przez 

całą noc zmywała podłogi - niczym Kopciuszek.

- Twój wiersz ocali! mi życie - zwierzyła się Danowi niskim, chrapliwym głosem. W 

wychudzonej dłoni trzymała wysoki, wąski kieliszek z płynem o jasnoczerwonym kolorze. - 

To   campari   -   powiedziała,   gdy   zauważyła,   że   Dan   przygląda   się   kieliszkowi.   -   Chcesz 

spróbować?

Dan nigdy nie pił niczego, co nie zawiera kofeiny, Pokręcił głową i wsunął czarny 

notatnik   pod   ramię.   Zapalił   camela   i   zaciągnął   się   mocno.   O   tak,   od   razu   lepiej.   Teraz 

przynajmniej miał co robić, nawet jeśli nie zdoła wymyślić niczego, co mógłby powiedzieć.

- Więc też piszesz wiersze? - zapytał.

Mystery włożyła kciuk do drinka i oblizała go. Kąciki ust miała czerwone od campari, 

przez co wyglądała jak dziewczynka, która właśnie zjadła wiśniowy sorbet.

- Piszę   wiersze   i   opowiadania.   Pracuję   nad   powieścią   na   temat   kremacji   i 

przedwczesną śmiercią. Rusty mówi, że jestem następną Sylvia Plain. A ty?

Dan pociągnął łyk swojego drinka. Nie był  pewien, co miała na myśli, mówiąc o 

przedwczesnej   śmierci.   Czy   kiedykolwiek   nadchodzi   właściwy   moment   na   śmierć? 

background image

Zastanawiał się, czy mógłby napisać o tym  wiersz, ale  Z drugiej strony nie chciał kraść 

pomysłów Mystery.

- Ja mam być nowym Keatsern.

Mystery znowu zanurzyła kciuk w drinku i oblizała go.

- Jaki czasownik jest twoim ulubionym?

Dan znowu zaciągnął się papierosem i wydmuchnął dym. Nie był pewien, czy to ten 

zatłoczony, hałaśliwy klub, czy muzyka, kofeina, czy tauryna, ale czuł, że naprawdę żyje. 

Było mu w tym momencie dobrze. I właśnie rozmawiał o słowach z dziewczyną o imieniu 

Mystery, której ocalił życie. Naprawdę mu się to podobało.

- Chyba „umierać” - odpowiedział, kończąc drinka i odstawiając pustą szklankę na 

podłogę.   Wiedział,   że   to   pewnie   brzmi,   jakby   chciał   jej   zaimponować.   W   końcu   pisała 

książkę  o przedwczesnej śmierci i kremacji. Ale to była  prawda. Praktycznie każdy jego 

wiersz był o umieraniu. O umieraniu z miłości, umieraniu ze złości, umieraniu z nudy, z 

niepokoju, o śnie, z którego człowiek nigdy się nie budzi.

Mystery uśmiechnęła się.

- Mój też. - Jej szare oczy i pociągła, szczupła twarz były w surowy sposób piękne, ale 

zęby miała krzywe i żółte, jakby przez całe życie nie odwiedzała dentysty.  Przechwyciła 

następnego drinka z red bullem z tacy kelnera i podała Danowi.

- Rusty mówi, że poeci to następne gwiazdy filmowe. Kiedyś oboje będziemy jeździć 

limuzynami   z   własnymi   ochroniarzami.   -   Westchnęła   ciężko.   -   Jakby   dzięki   temu   życie 

stawało się  prostsze.  - Uniosła  kieliszek i  stuknęła  nim w  szklankę  Dana. - Za poezję - 

oznajmiła ponuro. A potem złapała go za tył głowy, przyciągnęła go do siebie i zmiażdżyła 

mu usta w głębokim, przesiąkniętym campari pocałunku.

Dan wiedział, że powinien odepchnąć Mystery,  zaprotestować, bo ma dziewczynę, 

którą kocha. Nie powinno sprawiać mu przyjemności,  że podrywa  go obca, niemal  naga 

dziewczyna o żółtych zębach. Ale usta Mystery smakowały słodko i kwaśno jednocześnie, a 

on chciał zrozumieć, dlaczego jest taka smutna i taka zmęczona. Chciał ją odkryć, tak jak 

czasem odkrywał idealną metaforę w trakcie pisania wiersza. A żeby tego dokonać, musiał 

dalej ją całować.

- Jaki jest twój ulubiony rzeczownik? - wydyszał jej do ucha, gdy oderwał się, żeby 

złapać oddech.

- Seks - odpowiedziała, znowu nurkując w jego ustach. 

Dan uśmiechnął się szeroko, odwzajemniając pocałunek. 

Może to wina tauryny, ale czasem jest zbyt dobrze, by uznać, że coś jest złe.

background image

dziewczyna za kamerą

- Więc   to   ty.   -   Przystojny   opalony   blondyn   w   workowatych   pomarańczowych 

spodenkach do surfowania, białych skórzanych drewniakach z Birkenstock i brązowo - białej 

skórzanej   kamizelce,   pod   którą   nic   nie   miał,   uśmiechnął   się   do   Vanessy.   Błysnął 

nieskazitelnie   białymi   zębami.   Nazywał   się   Doric,   a   może   Duke   i   twierdził,   że   jest 

producentem filmowym. - Genialna reżyserka.

- To następny Bertolucci. - Ken Mogul poprawił Duke'a czy jak się ten facet nazywał. 

- Daj mi rok, a jej nazwisko będą znali wszyscy. - Ken był ubrany jak miejska odmiana 

kowboja. Włożył srebrną kamizelkę Culture of Humanity na czarną koszulę z perłowymi 

zatrzaskami zamiast guzików. Kręcone rude włosy schował pod czarnym stetsonem. Włożył 

nawet czarne kowbojki i rozszerzane dżinsy - też z Culture of Humanity. Przyleciał tego 

wieczoru do Nowego Jorku prosto z Utah, gdzie właśnie pokazywał swój najnowszy film na 

festiwalu w Sundance. To był ambitny kawałek o głuchoniemym mężczyźnie, który pracował 

w fabryce konserw na Alasce i mieszkał w przyczepie z trzydziestoma sześcioma kotami. 

Mężczyzna nie mówił i spędzał mnóstwo czasu, pisząc e - maile do dziewczyn ze stron in-

ternetowych dla samotnych, więc Ken musiał niezwykle twórczo wykorzystać pracę kamery, 

żeby akcja jakoś szła naprzód. Jak do tej pory to był jego najlepszy film.

- Gościu, oglądanie twojego filmu to jak ponowne narodzenie - powiedział Vanessie 

Dork. - Uszczęśliwiło mnie.

Vanessa wykrzywiła usta w uśmiechu Mona Lisy - na wpół rozbawionym, na wpół 

znudzonym.   Nie   była   pewna,   jak   ma   się   czuć   nazywana   „gościem”,   ale   cieszyła   się.   że 

uszczęśliwiła Dorka.

Przyjęcie po pokazie Jedediaha Angela i Culture of Humanity było jeszcze większą 

imprezą niż sam pokaz. Klub przy Highway i ozdobiono jak namiot na hinduskim weselu. 

Ubrane w bikini modelki, które nie brały udziału w pokazie, siedziały na skórzanych sofach, 

popijały szafranowe martini i tańczyły do dźwięków bhangry. Vanessa obciągnęła czerwoną 

bluzkę. Trudno nie czuć się tłustym prosiakiem wśród tylu kościstych, mających ponad dwa 

metry modelek.

- Dobra. Jest tu facet z „Entertainment Weekly” - powiedział Ken Mogul, obejmując 

background image

ją w talii. - Uśmiechnij się. tu robią zdjęcia!

Duke stanął po drugiej stronie Vanessy i przycisnął opalony, kanciasty policzek do jej 

bladej, delikatnej twarzy. Pachniał wodą kolońską Coppertone.

- Powiedz salami!

Vanessa z zasady nie uśmiechała się na zdjęciach, kiedy ją zmuszano do pozowania, 

ale   właściwie   czemu   nie?   Nie   istniało   najmniejsze   niebezpieczeństwo,   że   wesoły   Duke 

porwie ją do swojej świątyni surfingu i piasku, gdzie żyliby długo i szczęśliwie w chacie ze 

studiem filmowym na plaży w Malibu. Za bardzo była nowojorska na coś takiego, poza tym 

nie cierpiała plaż. Nie. dziś to będzie jej jedyny wieczór z tandetą, od jutra znowu stanie się 

sobą.

- Salami! - krzyknęli wszyscy troje i błysnęli najbardziej przesłodzonymi uśmiechami 

do aparatu.

Fotograf sobie poszedł, ale Duke nadal tulił się do Vanessy.

- W jaki hotelu się zatrzymałaś? - zapytał, zakładając, że jest z LA, tak jak wszyscy, 

których znal.

Vanessa odkręciła butelkę wody Evian i pociągnęła łyk.

- Właściwie to mieszkam w Nowym Jorku, w Williamsburgu, razem z siostrą. Chodzę 

jeszcze do szkoły. A ona gra w zespole.

Dork strasznie się ekscytował.

- Gościu! - krzyknął. - Ty jesteś jak ci ludzie, których wymyślają scenarzyści, wiesz? - 

Uniósł palec i narysował w powietrzu cudzysłów. - „Buntownik z wielkiego miasta”. Tyle że 

ty jesteś prawdziwa. Ty jesteś prawdziwsza niż prawdziwa. Jesteś superwybuchowa.

Jak na faceta, który nazywa się Dork

, to spostrzeżenie było całkiem odkrywcze.

- Dzięki - powiedziała Vanessa, nie wiedząc, czy to była dobra odpowiedź, czy raczej 

nie. Nigdy wcześniej nie rozmawiała z kimś tak głupim. Poczuła, że ktoś ją łapie za łokieć, 

więc się odwróciła.

Starszy   mężczyzna   w   fioletowym,   aksamitnym   smokingu   i   okrągłych,   ciemnych 

okularach uśmiechał się do niej.

- To ty jesteś tą reżyserką, prawda? 

Vanessa kiwnęła głową.

- Chyba tak.

Pogroził jej kościstym palcem.

- Nie traktuj swojego talentu zbyt poważnie - powiedział i odszedł.

 Dork (fang.) - idiota. kretyn, głupek (przyp. tłum.).

background image

Duke pochylił się do jej ucha i rzekł pospiesznie:

- Zatrzymałem się w hotelu Hudson. Chcesz pójść do mnie na drinka?

Vanessa wiedziała, że powinna kazać mu spieprzać, ale nigdy nie podrywał jej tak 

przystojny, głupi surfer. Mógł przygruchać każdą modelkę na tej sali, a wybrał właśnie ją. To 

naprawdę jej pochlebiało. Czy ten starszy gość nie powiedział jej właśnie, żeby nie traktowała 

wszystkiego  zbyt  poważnie?  Bogu dzięki, że zadała  sobie  ten trud  i skończyła  sprawę  z 

włosami na nogach.

- Może później - odparła, nie chcąc go od razu spławić. - Na razie strasznie sypie 

śnieg.

- Jasne.   -   Duke   uderzył   się   w   głowę   i   zaśmiał   głupio.   -   To   może   zatańczysz?   - 

Wyciągnął rękę, a mięśnie ramion napięły mu się zachęcająco. Wyglądał, jakby nigdy nie 

opuścił dnia na siłowni i żył na diecie składającej się z napojów proteinowych i kiełków.

Vanessa znowu obciągnęła bluzkę i wzięła dłoń Duke'a. Ruszyła za nim na wibrujący, 

zatłoczony parkiet. Nie mogła w to uwierzyć - nie cierpiała tańczyć! Ale przynajmniej nikt 

znajomy nie będzie patrzył.

Czyżby?

background image

audrey się nie rozbiera

Ponieważ padało tak, że zupełnie nie dało się jeździć po mieście i śnieżyca uwięziła 

ich w centrum, Blair pomyślała, że najlepsze wyjście to wynająć pokój na górze.

- Możemy pooglądać telewizję i zamówić coś do pokoju - szepnęła kusząco Owenowi 

do ucha. - Będzie fajnie.

Pokój był luksusowy - iście królewskie łoże, wpuszczone w podłogę jacuzzi, płaski, 

plazmowy   telewizor   na   ścianie,   a   za   oknem   wspaniały   widok   na   zamarzniętą,   pokrytą 

śniegiem   rzekę   Hudson.   Owen  zadzwonił   do  obsługi   hotelowej  i  zamówił   butelkę  veuve 

clicquot, polędwicę, frytki i ciasto z czekoladowym musem. Kiedy przyniesiono jedzenie, 

położyli się na łóżku i karmiąc się nawzajem ciastem, oglądali na TNT Top Gun.

- Jak to się stało, że rozstałeś się z żoną? - zapytała Blair, wkładając Owenowi do ust 

kawałek czekoladowego ciasta. Okruszki spadły na poduszki Z egipskiej bawełny.

Owen zanurzył łyżeczkę w lukier na cieście i dał ją Blair do wylizania.

- My nie... - zawahał się. Zmarszczył śliczne, kształtne brwi. jakby zastanawiał się nad 

odpowiedzią. - Wolałbym o tym nie rozmawiać.

Blair uśmiechnęła się współczująco. Czekoladowy lukier rozpuszczał jej się na języku. 

Lubiła grać rolę „tej drugiej”. Dzięki temu czuła się taka... silna. Na drugim końcu pokoju, na 

wielkim, płaskim ekranie telewizora Tom Cruise i Kelly McGillis jechali na motorze.

- Ona też chodziła do Yale?

Owen podniósł pilota i skierował go na telewizor. A potem odłożył go, nie zmieniając 

programu.

- Nie wiem - odpowiedział dokładnie takim samym tonem, jak młodszy brat Blair, 

Tyler, kiedy oglądał telewizję, a matka go pytała, czy odrobił już lekcje.

Blair   złapała   pilota   i   zaczęła   przeskakiwać   po   programach.   Powtórka  Przyjaciół. 

Zapasy. MTV. Nie była pewna, czy podoba jej się chłopięca strona Owena. O wiele bardziej 

wolała mężczyznę.

- Chodziła do Yale czy nie?

- Aha   -   odpowiedział   Owen,   wkładając   sobie   do   ust   wielką   łyżkę   ciasta.   -   Na 

astronomię.

background image

Blair uniosła brwi, patrząc, jak Sean „P. Diddy” Combs oprowadzą gości po swojej 

posiadłości w Upper East Side. Wyglądało na to, że żona Owena to geniusz. W końcu jacy 

ludzie studiują astronomię? Tacy, którzy chcą zostać astronautami? Wolałaby, gdyby Owen 

powiedział, że jego żona w ogóle nie studiowała, tylko siedziała w domu, oglądała programy 

o psach i zajadała: pączki. I koniec końców zaczęła ważyć ćwierć tony, więc Owen został 

zmuszony spać w pokoju gościnnym, aż wreszcie się wyprowadził. Zabrakło już dla niego 

miejsca.

Blair   przełączyła   na   AMC,   jej   ulubiony   program   ze   starymi   filmami.   Leciała 

Casablanca  z Ingrid Bergman i Humphreyem Bogartem. Minęła już połowa filmu. Niemcy 

właśnie wkroczyli do Paryża i Ingrid była przerażona.

Blair ułożyła  się na poduszkach. Tęskniła za swymi  długimi włosami, za tym  jak 

rozkładały się w wachlarz wokół jej twarzy. w sposób - lak sobie wyobrażała - któremu nie 

można było się oprzeć.

- Czasem udaję, że żyję w tamtych czasach - powiedziała z rozmarzeniem. - Wydają 

się o wiele bardziej wyrafinowane, prawda? Nikt nie nosi dżinsów, wszyscy są uprzejmi, a 

każda kobieta ma nienaganną fryzurę.

- Aha, ale wtedy trwała wojna. Wielka woja - przypomniał jej Owen. Otarł usta białą 

lnianą serwetką i oparł się na poduszkach.

- I co z tego? - upierała się Blair. - I tak było o niebo lepiej. 

Owen wziął ją za rękę. Popatrzyła na jego profil.

- Wiesz, że wyglądasz zupełnie jak Cary Grant? - szepnęła. 

- Tak uważasz? - Odwrócił się do niej, a jego błękitne oczy rozbłysły seksownie.

- Obcięłam   włosy,   żeby   wyglądać   jak   Audrey   Hepburn.   -   Oparła   głowę   na   jego 

męskiej piersi w śnieżnobiałej koszuli. - Moglibyśmy być Audrey i Carym.

Owen pocałował ją w głowę i przytulił lekko.

- Śliczny z ciebie dzieciak - mruknął.

Wolną ręką zaczął głaskać ją po plecach. Blair czuła, jak złota obrączka uderza ją w 

kręgi kręgosłupa.

Za   oknem   rozpadało   się   jeszcze   bardziej.  Blair   patrzyła   na   śnieg   i   nie   mogła   się 

rozluźnić. Nie potrafiła przestać myśleć  

D

  genialnej żonie Owena, astronautce. która siedzi 

samotnie w domu i pisze niewiarygodne równania astronomiczne na tablicy, przez cały czas 

zastanawiając   się,   gdzie   podziewa   się   jej   mąż.   Nawet   gdyby   Blair   i   Owen   wyglądali 

identycznie jak Audrey Hepburn i Cary Grant, Blair była całkiem pewna, że mile dziewczyny, 

które grywała Audrey, nie traciły dziewictwa w pokojach hotelowych ze starszymi, żonatymi 

background image

facetami, choćby nie wiem jak padało. Może trzeba skończyć ten film, póki jest dobry?

Owen oddychał głęboko i przestał głaskać plecy Blair. Gdy tylko upewniła się. że 

zasnął,   wymknęła   się   z   pokoju   i   poprosiła   recepcjonistkę   na   dole,   żeby   zamówiła   jej 

taksówkę. W końcu musiała dbać o swoją reputację. Zresztą Owena wcale nie rzucała.

Najlepszy sposób, żeby zaintrygować faceta, to zniknąć.

background image

niektóre dziewczyny bawią się jak nikt

- Walka   na   śnieżki!   -   krzyknęła   na   cały   głos   w   tłum   Serena.   Tańczyła   z   paczką 

wstawionych, półnagich modelek Lesa Besta. Jej blond czupryna splatała się w jednolitą masę 

na karku, jak jeden duży dred - bardzo plażowy styl. Uwolniła się od koszulki z napisem 

K

OCHAM

 A

ARONA

 za jedyne cztery tysiące dolców. Kupił ją stary znajomy - Guy Reed z butiku 

Lesa Besta. Teraz miała na sobie tylko seksowną różową bardotkę La Perla, która wyglądała 

jak góra od bikini.

- Śnieżna  siatkówka! - wrzasnął  jakiś facet jeszcze głośniej. Miał na sobie czarny 

kombinezon narciarski z narciarskiej serii Lesa Besta, futrzane czarne buty i futrzane czarne 

nauszniki.   Wskazał   wielkie,   okratowane   okna,   za   którymi   widać   było   rozwieszoną   nad 

ośnieżonym chodnikiem siatkę.

W ciągu kilku sekund cały gromada spoconych, roztańczonych ciał zaatakowała szafę 

z   płaszczami.   Wszyscy   wyciągali   pierwsze   lepsze   kożuchy   Fendi   albo   puchowe   parki 

Gucciego,   by  ochronić  wychudzone   ciała  przed   mrozem,   a  potem  pędzili   na  dwór,  żeby 

baraszkować w śniegu.

Serena   chichotała,   wskakując   w   beżową,   wykończoną   wełną   kurtkę   z   kapturem 

obszytym   futrem   z   bobra,   uszytą   chyba   na   olbrzymiego   Eskimosa.   Przez   ostatnie   dwie 

godziny wypiła więcej  szampana niż w sylwestra. Było jej ciepło i kręciło się w głowie. 

Zanim zdołała zapiąć kurtkę, ktoś złapał ją za rękę i pociągnął za sobą na zewnątrz.

Na dworze wszystko było przykryte pierzynką śniegu, na którą latarnie uliczne rzucały 

złotą   poświatę.   Bez   nieustannych   klaksonów   i   ryku   silników   samochodowych   w   mieście 

panował przyjemny spokój - jakby Nowy Jork w końcu zasnął. Banda modelek, stylistów i 

fotografów brnęła przez zaspy po uda, piszcząc z uciechy. Wszyscy zaczęli ścinać śnieżki nad 

siatką, zupełnie nie zważając na sielski spokój.

- Prawda, że jest pięknie? - westchnęła Serena. Żałowała, że nie ma z nią Aarona, bo 

wtedy mogłaby go pocałować i powiedzieć, jak bardzo go kocha, a jednocześnie wrzucić mu 

za  koszulę   wielką   śnieżną  pigułę.  Lecz  Aarona   nie  było  -  ponurak!   -  więc  jakoś  będzie 

musiała sobie poradzić bez niego. Odwróciła się do faceta, który trzymał ją za rękę. To ten 

chłopak   w   czarnym   kombinezonie   narciarskim.   Był   wysokim   blondynem   i   wyglądał 

background image

rewelacyjnie. Jak wszyscy na tym przyjęciu. Puściła jego dłoń i nabrała garść śniegu.

- Chodź tu - przywołała go. - Powiem ci coś w sekrecie. 

Zrobił krok w jej kierunku. Jego oddech zmieniał się w kłęby pary.

- Co takiego?

Serena stanęła na palcach i objęła go za szyję. Potem pocałowała go w zimny, gładki 

policzek.

- Kocham Aarona! - pisnęła, wsadziła mu śnieżkę za kołnierz kombinezonu i uciekła 

przez śnieg do bawiących się łudzi.

Facet pobiegł za nią, złapał ją za nogi i przewrócił w chwili, gdy dobiegli do siatki. 

Gra się urwała, tłum ślicznych rozrabiaków zaczął ciskać śnieżkami w baraszkującą parę, 

przerywając czasem na papierosa albo żeby ponownie nałożyć wazelinę na usta. Serena wyła 

ze śmiechu, gdy śnieg wleciał jej do dżinsów. To właśnie jest wspaniale w byciu pięknym i 

beztroskim. Nieważne, z kim jesteś albo jakie głupoty wyprawiasz - zawsze bajecznie się 

bawisz. Właściwie to nie musisz zakochiwać się tylko w jednej osobie, skoro już cały świat 

zakochał się w tobie.

background image

eksperymenty mogą okazać się mocno przereklamowane

Jenny i Elise nadal się całowały, gdy zadzwonił Rufus.

- Cholera! - Jenny odepchnęła od siebie Elise, zeskoczyła z kanapy i popędziła do 

kuchni.   Nikt   ich   nie   widział,   ale   i   tak   poczuła   się   przyłapana   na   czymś   niewiarygodnie 

zawstydzającym.

- Wszystko w porządku? - zapytał  radośnie Rufus w słuchawce. - Ugrzęzłem tu z 

Maksem, Lyle  i resztą frajerów. Sypie jak cholera. - Rufus większość piątków spędzał z 

zaprzyjaźnionymi  komunistycznymi  pisarzami  w starym  barze  w East  Village.  Glos  miał 

wesoły, jak zawsze po dwóch czy trzech kieliszkach Czerwonego wina. - A wy, dziewczyny, 

nie rozrabiacie?

Jenny zaczerwieniła się.

- E, nie.

- To powiedz  swojej  przyjaciółce,  żeby została.  Nikt przy zdrowych  zmysłach  nie 

powinien dzisiaj nigdzie wychodzić.

Jenny kiwnęła głową.

- Dobra. - Miała nadzieję, że Elise wróci do domu, a ona weźmie gorącą kąpiel i 

zbierze myśli, ale nie wypadało prosić, by wyszła, kiedy na ulicach leżało ponad metr śniegu i 

nadal   padało.   -   Do   zobaczenia,   tato   -   powiedziała,   niemalże   żałując,   że   nie   może   mu 

powiedzieć, jaka się czuje zagubiona. Może i jest rozkwitającą artystką, ale to nic znaczy, że 

przez cały czas musi eksperymentować.

Odłożyła słuchawkę.

- To   co   teraz   robimy?   -   zapytała   Elise,   wchodząc   do   kuchni   nadal   w   rozpiętych 

dżinsach. Rozdzieliła dwie połówki ekierki i wylizała krem ze środka.

Chyba sugerowała, że jest gotowa przejść do następnego rozdziału Mojego ciała dla 

kobiet, ale w życiu! Jenny nie miała zamiaru sprawdzać, co jest dalej. Udała ziewnięcie.

- Tata mówi, że zaraz wraca - skłamała. - Zresztą jestem zmęczona.

Zerknęła przez kuchenne okno. Wszystko było białe, a śnieg nadal padał. Wyglądało 

to jak koniec świata.

- Chodź. - Poprowadziła ją do swojego pokoju. - Tata chce, żebyś u nas nocowała. - 

background image

Jenny miała tylko pojedyncze łóżko i zdecydowane nie zamierzała dzielić go z Elise. Ta 

dziewczyna okazała się taka... napalona i nieprzewidywalna. - Możesz spać na moim łóżku, a 

ja prześpię się na sofie.

- Dobra - odpowiedziała Elise niepewnie. - Zadzwonię do mamy. Nie jesteś na mnie 

wściekła, prawda?

- Wściekła? - odparła jakby nigdy nic Jenny. - A dlaczego miałabym być wściekła? - 

Otworzyła szufladę komody i wręczyła Elise za dużą koszulkę i spodnie od dresu. - To do 

spania - poleciła. W przeciwnym razie Elise mogłaby spać nago. Głupio by wyszło, gdyby 

Rufus wrócił do domu nocą i wpakował się do pokoju Jenny, żeby walnąć jej bezsensowne 

kazanie o sensie życia.  Tak się zdarzało, gdy wypił za dużo wina. - Idę wziąć prysznic. 

Możesz zadzwonić do mamy z mojej komórki.

Elise wzięła ubrania i zapatrzyła się na obrazy na ścianie u Jenny. Nad łóżkiem wysiał 

portret Marksa, kota Humphreyów, drzemiącego na kuchence. Jenny namalowała go ciężkimi 

olejnymi   farbami.   Marks   był   ciemnoturkusowy,   a   kuchenka   czerwona.   Przy   oknie   wisiał 

portret stóp Jenny, z paznokciami pomalowanymi na pomarańczowo i kośćmi zaznaczonymi 

na niebiesko.

- Jesteś  naprawdę dobra. - Elise zsunęła dżinsy na kolana. - Nie chcesz skończyć 

mojego portretu?

Jenny złapała różowy szlafrok frotté, który wisiał na haku na drzwiach.

- Nie dziś - odpowiedziała i szybko ruszyła do łazienki. Wzięła długi, gorący prysznic, 

mając nadzieję, że nim wróci, Elise będzie już spać. Jutro rano zjedzą grzanki, pójdą na sanki 

do parku i będą wygłupiać się jak normalne dziewczyny. Więcej żadnych eksperymentów. 

Jeśli idzie o zdanie Jenny, eksperymenty okazały się mocno przereklamowane.

background image

N pomaga wyzdrowieć pokręconej, osieroconej dziedziczce

- Trzymaj lejce w jednej ręce, a bat w drugiej - pouczyła Nate'a Georgie.

Poszli na strych, ale zamiast siedzieć we wspaniałym starym powozie, palić trawkę, 

całować   się   i   rozluźniać,   Georgie   tryskała   nadmiarem   energii   i   zaczęła   uczyć   Nate'a 

powożenia.

Strych okazał się niesamowity, pełen pięknych, starych rzeczy, których czasy dawno 

już minęły, ale mimo to utrzymano je w doskonałym stanie, jakby w każdej chwili ktoś mógł 

znieść   je   na   dół   i   nadał   ich   używać.   Powóz   był   pomalowany   na   złoto   i   wykończony 

fioletowym aksamitem. Pod siedzeniem w środku stał mały skórzany kuferek z futrzanymi 

pledami i mufkami, żeby dłonie nie marzły w trakcie przejażdżki. A najlepsze było to, że w 

prawdziwej   skórzanej   uprzęży   od   powozu   stało   osiem   białych   karuzelowych   koników   z 

przymocowanymi do głów białymi pióropuszami.

- No dalej, szybciej, szybciej, wio, wio! - krzyknęła Georgie na karuzelowe konie, 

strzelając z długiego skórzanego bicza i podskakując na ławeczce dla woźnicy z czerwonej 

skóry.

Nate usiadł wygodnie obok niej i próbował zapalić następnego skręta, ale Georgie tak 

podskakiwała, że joint wypadł mu z ręki.

- Cholera! - krzyknął Nate wkurzony i wychylił się z ławki, żeby zobaczyć, w którym 

miejscu na drewnianej, pomalowanej na biało podłodze leży skręt. Strych oświetlała tylko 

jedna, słaba żarówka, więc niczego nie zobaczył.

- Nie szkodzi. - Georgie zeskoczyła z powozu. - Chodź, coś ci pokażę.

Nate niechętnie poszedł na drugi koniec strychu, gdzie stała kupa drewnianych skrzyń.

- Tutaj   trzymam   mój   stary   sprzęt   do   jazdy   konnej.   -   Georgie   otworzyła   skrzynię 

stojącą na górze i wyciągnęła garść szarf, które wygrała na różnych konkursach. - Byłam 

naprawdę dobrym jeźdźca. - Podała wstęgi Nate'owi.

Wszystkie   były   błękitne.   Złotymi   literami   wypisano   na   nich   nazwy   konkursów. 

W

IELKIE

 

MISTRZOSTWA

 

KLASYCZNE

 

JUNIORÓW

 w H

AMPTON

 - przeczytał Nate.

- Super - powiedział, oddając jej szarfy. Żałował, że nie znalazł tamtego skręta.

- Zobacz to. - Georgie wyjęła ze skrzyni wielkie białe plastikowe pudełko i włożyła je 

background image

Nate'owi do rąk.

Kiedy je obrócił, coś w środku zagrzechotało. Na boku wydrukowano nazwę lecznicy 

weterynaryjnej dla koni. K

OŃSKA

 L

ECZNICA

 w C

ONNECTICUT

. Nate spojrzał na Georgie pytająco.

- To środek uspokajający dla koni. Już to brałam. Pół pigułki wystarcza, żeby wysłać 

cię na inną planetę, przysięgam.

Nate zauważył delikatne kropelki potu nad górną wargą Georgie, co go zdziwiło, bo 

zmarzł   na   nieogrzewanym   strychu.   Wzruszył   ramionami   i   oddał   jej   pudełko,   zupełnie 

niezainteresowany.

Georgie odkręciła wieczko i wysypała ogromne białe pigułki na spoconą dłoń.

- Tym razem wezmę całą. A może obydwoje powinniśmy wziąć po dwie i zobaczyć, 

co się stanie. - Ciemne włosy opadły jej na oczy. Odgarnęła je niecierpliwie, licząc pigułki.

Nate nagle zaczął się bać. Był całkiem pewien, że Georgie wzięła jakieś pigułki, kiedy 

zniknęła wcześniej w łazience, a że już wcześniej była upalona, złym pomysłem było dodanie 

do tej mieszanki środków uspokajających dla koni. Co zrobi wariatką. która przedawkowała 

na strychu ogromnego domu w Greenwich, w samym środku najgorszej w historii Nowej 

Anglii zamieci śnieżnej?

- Ja pasuję. - Wskazał niewielki metalowy przyrząd w skrzyni, mając nadzieję, że 

zdoła odwrócić jej uwagę i Georgie zapomni o pigułkach. - Co to jest?

- Dłutko do kopyt - odpowiedziała szybko, wyciągając dłoń z pigułkami. - Stajenny 

czyści tym końskie kopyta. Ej, weź jedną.

Nate pokręcił głową. W myślach nerwowo szukał sposobu wyprowadzenia ich z tego 

królestwa końskich pigułek na jakiś bezpieczny teren.

- Georgie...   -   Popatrzył   w   jej   ciemnobrązowe   oczy   swoimi   iskrzącymi   się   i 

szmaragdowymi. Złapał ją tak mocno za nadgarstek, że pigułki rozsypały się po podłodze. 

Objął ją i pocałował w usta. - Wracajmy na dół, dobra?

Georgie oparła bezwładnie głowę na jego piersi.

- Dobra - odparła niechętnie.

Jej   ciemne   jedwabiste   włosy   prawie   wlokły   się   po   podłodze,   gdy   Nate   niósł   ją 

korytarzem od schodów prowadzących na strych prosto do sypialni. Odwinął pluszową białą 

kołdrę i położył Georgie na łóżku. Złapała się go kurczowo.

- Nie zostawiaj mnie samej.

Nate nie miał zamiaru. Kto wie. co mogłaby zrobić.

- Zaraz wrócę - powiedział, odrywając się od niej. Poszedł do łazienki. Drzwi zostawił 

uchylone, żeby w razie czego móc złapać Georgie, zanim zrobi coś głupiego. Na blacie obok 

background image

umywalki stały obok siebie trzy butelki z lekami na receptę. Nate rozpoznał percoset, bo 

używał tego środka przeciwbólowego po wyrwaniu zęba mądrości, ale nie kojarzył nazw 

pozostałych dwóch. Żadnej z recept nie wystawiono na nazwisko Georginy Spark.

Umył   ręce   i   wrócił   do   sypialni.   Georgie   leżała   na   brzuchu   w   białej,   bawełnianej 

bieliźnie i cicho posapywała. Wyglądała całkiem niewinnie. Nate siadł obok i patrzył na nią 

przez   chwilę.   Kręgi   wystawały   jej   z   pleców,   unosząc   się   i   opadając   w   rytm   oddechu. 

Zastanawiał   się,   czy   nie   powinien   do   kogoś   zadzwonić.   Może   to   całkiem   normalne,   że 

Georgie bierze garść prochów, a potem zasypia?

Tego dnia na spotkaniu w Wyzwoleniu Jackie powiedziała, że gdyby kiedykolwiek 

walczyli   ze   sobą   albo   szukali   dłoni,   której   można   się   złapać,   to   zawsze   mogą   do   niej 

zadzwonić. Nate wyciągnął z kieszeni komórkę i wybrał numer Jackie - nalegała w czasie 

sesji,   żeby   każdy   go   sobie   wpisał.   Nate   pomyślał   wtedy,   że   w   życiu   nie   będzie   go 

potrzebował. Wstał i wrócił znowu do łazienki, gdy telefon zaczął wybierać połączenie.

Długo dzwonił, nim w końcu Jackie odebrała i odezwała się wściekła:

- Tak?

Nate spojrzał na zegarek i dopiero wtedy dotarło do niego, że jest druga w nocy.

- Cześć   -  powiedział  powoli.  -  Mówi  Nate   Archibald  z   twojej   dzisiejszej  grupy - 

wyjaśnił,   żałując,   że   po   głosie   słychać,   że   się   najarał.   -   Jestem...   ech...   w   domu   tej 

dziewczyny, Georgie. Właśnie się zorientowałem, że wzięła całą garść pigułek i chyba nic jej 

nie jest, teraz śpi, ale chciałem zapytać, no wiesz, czy nie powinienem czegoś zrobić?

- Nate   -   rzuciła   pospiesznie   Jackie   tonem   osoby,   która   właśnie   wypiła   dziesięć 

filiżanek kawy.  - Przeczytaj  mi etykietki  na tych  lekach i jeśli możesz,  powiedz,  ile ich 

wzięła.

Nate odczytał nazwy z butelek. Nie wspomniał o końskich pigułkach, ale był prawie 

pewny, że Georgie żadnej nie wzięła.

- Nie wiem, ile łyknęła - dodał bezradnie. - Nie patrzyłem, kiedy brała.

- I jesteś pewien, że śpi? Oddycha regularnie? Nie wymiotuje i nie krztusi się?

Nate   popędził   do   sypialni   zdenerwowany   jak   nigdy   w   życiu,   ale   Georgie   nadal 

spokojnie spala. Jej żebra unosiły się i opadały delikatnie przy każdym oddechu, a ciemne 

włosy rozłożyły się wachlarzem wokół głowy. Wyglądała jak Królewna Śnieżka.

- Aha - odpowiedział z ulgą. - Śpi.

- Dobra. Masz tam zostać i ją obserwować. Pilnuj, żeby nie zaczęła wymiotować, a 

jeśli zacznie, posadź ją, przełóż sobie przez rękę i klep w plecy, żeby się nie zakrztusiła. 

Wiem, to brzmi okropnie, ale chyba chcesz, żeby jej się nic nie stało.

background image

- Jasne - odpowiedział roztrzęsiony Nate. Zerknął znowu na Georgie, modląc się, żeby 

nie zrobiła już niczego dziwnego.

- Wyślę   do   was   karetkę   z   kliniki.   To   chwilę   potrwa,   bo   drogi   są   właściwie 

nieprzejezdne,   ale   chyba   nie   jesteście   zbyt   daleko,   w   końcu   do   was   dojadą.   Nate, 

wytrzymasz? Pamiętaj, tego wieczoru ty jesteś bohaterem, naszym księciem z bajki, rycerzem 

w lśniącej zbroi.

Nate   podszedł   do   okna   sypialni   i   wyjrzał   na   zewnątrz.   Napadało   tyle   śniegu,   że 

żwirowy   podjazd   przed   domem   nie   odróżniał   się   od   ciągnących   się   dalej   rozległych 

trawników. Wcale nie czuł się jak książę z bajki - czuł się bezradny jak Złotowłosa uwięziona 

w wieży. Czy nie dość miał już kłopotów?

- Dobra - odezwał się do Jackie, udając pewnego siebie. - Do zobaczenia. - Rozłączył 

się i schował telefon do kieszeni.

Oczywiście książę z bajki kompletnie sobie nie zdawał sprawy z tego, że być może 

właśnie uratował życie Królewnie Śnieżce. Jednak właśnie w takich baśniowych bohaterach, 

którzy   wcale   nimi   nie   chcą   być,   zakochujemy   się   wciąż   od   nowa   pomimo   ich 

niedoskonałości.

background image

tematy    ◄    wstecz    dalej    ►    wyślij pytanie    odpowiedź

Wszystkie  nazwy   miejsc,   imiona   i   nazwisko   oraz   wydarzenia   zostały   zmienione   lub   skrócone,   po   to   by   nie 

ucierpieli niewinni. Czyli ja.

hej, ludzie!

CZY NAPRAWDĘ MUSIMY WYGLĄDAĆ JAK CZERWONY KAPTUREK?

Przy okazji każdego Tygodnia Mody zadaję sobie to samo pytanie: dlaczego wszystkie modelki na 

pokazach noszą kombinezony kosmiczne, ubrane są jak Jaś i Małgosia albo właściwie chodzą nago, 

podczas gdy ja bym w życiu nie wyszła tak na ulicę? Wtedy muszę sobie przypomnieć, że pokazy to 

przedstawienia   i   cały   sens   mody   polega   na   daniu   nam   rozrywki,   poruszeniu   naszą   wyobraźnią   i 

uczynieniu świata lepszym miejscem do życia. Moda to sztuka, a sztuka naśladuje życie, nie ma co 

filozofować. Im więcej o tym myślę, tym bardziej nie mogę się doczekać, żeby ubrać się jak Czerwony 

Kapturek i zacząć krążyć po okolicy w poszukiwaniu wilków. Czas kupić sobie czerwoną pelerynkę!

CO SIĘ STAŁO ZE ŚNIEGIEM?

Jak to jest, że za każdym razem, gdy w mieście przydarza się straszna zamieć, to raptem w kilka 

godzin cały śnieg topnieje i wszystko wraca do normy dokładnie przed poniedziałkiem, kiedy trzeba iść 

do szkoły? Myślę, że to spisek, który ma na celu zmuszenie nas wszystkich do pójścia do szkoły w 

walentynki, które powinny być ogólnonarodowym świętem wolnym od pracy. Chyba i tak zrobię sobie 

wolne.  Jak   inaczej   będę   mogła   nacieszyć   się   różami,   czekoladkami   i  biżuterią,   które   dostanę   od 

tajemniczych wielbicieli?

Wasze e – maile

P:

 Droga P!

Jestem zdołowany, bo ta dziewczyna, którą lubię, chyba nie lubi mnie tak, jak ja ją. Twoja 

strona to jedyna pociecha.

smutas

background image

O:

 Cześć, smutasie!

Skąd wiesz, że cię nie lubi? Zapytałeś ją? Pamiętaj jednak, gdyby tamta dziewczyna cię 

zawiodła, ja zawsze będę tu dla ciebie.

P

P:

 droga p!

jesteś super, będziesz moją walentynką?

oskar

O:

 Drogi oskarze!

Dziękuję   za   miłe   słowa,   niestety   jestem   już   umówiona   i   mam   w   planach   niesamowicie 

gorący wieczór. Ale jeśli mimo wszystko chcesz mnie zarzucić prezentami, to na pewno nie 

będę narzekać.

P

Na celowniku

W   piątek   późnym   wieczorem  B  wychodzi   samotnie   z   hotelu   w   centrum   i   jedzie   metrem   na 

przedmieścia   -   niewiarygodnie   szokujący   pomysł.   Pewnie   myślała,   że   to   jedyne   miejsce,   gdzie 

zostanie   niezauważona.   Błąd.  S,   chief   d'Affairs   Lesa   Besta   i   sam   Lest   Best   w   swoim   firmowym 

czarnym   kombinezonie   narciarskim   stoją   przed   biurami   Little   Hearts,   organizacji   charytatywnej 

działającej na rzecz dzieci, i wyglądają, jakby przez całą noc nie spali. S ma na sobie różowy stanik i 

kurtkę narciarską jakiegoś faceta. Co się stało z jej chłopakiem? N zjawił się wczoraj po południu na 

Grand Central. Wyglądał na oszołomionego i zagubionego, ale nadal prezentował się prześlicznie, 

rzecz jasna. D wytacza się z taksówki i idzie na zakupy do Agnes B. Homme. Ej, czy my mówimy o 

tym   samym  D?   No   cóż,   Agnes  B.   jest   chyba   Francuzką,   a   on   zawsze   wyobrażał   sobie,   że   jest 

egzystencjalistą, a to francuski wynalazek... stop, odbiegam od tematu. V filmuje bulteriera sikającego 

na żółto na biały śnieg. Cóż, miło zobaczyć, że przynajmniej ona się nie zmieniła.

Niech wasze walentynki obfitują w uwielbienie, pieszczoty i parę ślicznych sandałków na maleńkich 

obcasikach od Jimmy'ego Choo, które przy tej pogodzie są kompletnie bezużyteczne. Pamiętajcie 

tylko: jesteście absolutnie tego warte.

Wiem, że mnie kochacie

plotkara

background image

lukier na torcie B

Przez cały poniedziałkowy ranek Blair bala się spotkania z grupą. Nie, żeby miała coś 

przeciwko mówieniu o podrywaniu chłopaków albo presji ze strony rówieśników (czy o czym 

tam chcą rozmawiać małolaty). W końcu to walentynki i wszystkie dziewczyny w szkole 

mówiły o chłopakach. Bała się jednak, że dziewięcioklasistki będą tylko pytać o pokaz Lesa 

Besta i udział w nim Sereny. Jak to było kręcić się przy tych wszystkich słynnych modelkach 

i takie tam bla, bla, bla. Pewnie będą pytać o tę jej głupią koszulkę K

OCHAM

 A

ARONA

 i co jest 

między   nią   i   Aaronem,   bo   słyszałyśmy,   że...   bla.   bla,   bla.   Jakby   to   było   choć   trochę 

interesujące.

A nie było.

Dlaczego świat jest pełen naśladowców, skoro życie oferuje tyle możliwości? Blair 

wrzuciła sobie dodatkowy kawałek czekoladowego ciasta na tacę, żeby mieć co robić, kiedy 

dziewczyny z grupy zanudzą ją śmiertelnie.

- Cześć.   -   Prawie   ziewnęła,   siadając   przy   zatłoczonym   stoliku   kilka   minut   po 

rozpoczęciu grupy. - Przepraszam za spóźnienie.

- Nie szkodzi - odparła radośnie Serena. Przed pokazem zafundowano jej darmowe 

podcinanie i pasemka, dzięki czemu teraz jej długie włosy były jeszcze bardziej lśniące i 

idealne niż wcześniej. - Właśnie rozmawiałyśmy o problemach rodzinnych Elise. Podejrzewa, 

że jej ojciec może mieć romans.

Dzisiaj Elise odgarnęła do tyłu grube włosy w kolorze słomy i podpięła z boku głowy 

maleńkimi różowymi spinkami w kształcie serduszek. Pod jasnoniebieskimi oczami rysowały 

się jej głębokie cienie, jakby przez całą noc nie spala, tylko się zamartwiała.

- To fatalnie - stwierdziła współczująco Blair. - Uwierz mi, wiem, jak jest.

Postanowiła nie kontynuować tematu. Grupa to może i miejsce, w którym mają się 

dzielić doświadczeniami, ale nie zamierzała wchodzić w szczegóły romansu jej ojca z innym 

mężczyzną, w okresie gdy ciągle był mężem jej matki.

Serena kiwnęła energicznie głową.

- Właśnie im mówiłam, że wszystkie rodziny są totalnie pokręcone. Twoja rodzina, 

Blair, to doskonały przykład - dodała radośnie.

background image

Blair się najeżyła.

- Wielkie   dzięki,   ale   nie   sądzę,   żeby   wszyscy   chcieli   słuchać   teraz   o   moich 

problemach.

Jenny obgryzała skórki przy paznokciach i nerwowo stukała nogą o krzesło. Od rana 

się martwiła, że Elise rzuci się na głęboką wodę i z miejsca zacznie opowiadać o całowaniu 

się z dziewczynami. Bogu dzięki, Elise miała inne sprawy na głowie.

- W każdym razie nie musimy mówić o naszych pokręconych rodzinach, jeśli to ci 

przeszkadza - powiedziała Blair do Elise, próbując ją wesprzeć.

Elise pokiwała głową ze smutkiem.

- Właściwie to jest coś innego, o czym chciałabym porozmawiać.

Jenny skrzywiła się.

- Tak? - Blair skinęła głową zachęcająco. - Co takiego? 

Vicky Reinerson uniosła rękę. Miała na sobie czerwoną wełnianą pelerynę, podobną 

do tej, jaką nosiła na pokazie Lesa Besta Serena, tyle że ta wyglądała na używaną, jakby 

Vicky   pożyczyła   ją   od   babci.   Chyba   nie   zajarzyła,   że   peleryny   wracają   do   łask   dopiero 

jesienią, a nie już tej wiosny.

- Och, ale kiedy skończy, Serena, opowiesz nam o pokazie Lesa Besta? Prosimy! - 

błagała Vicky. - Obiecałaś.

Serena zachichotała, jakby była gotowa opowiedzieć tony zabawnych historyjek. Blair 

miała ochotą ją trzepnąć.

- Najbardziej niesamowite było to, że walczyłam na śnieżki z samym Lesem Bestem i 

nawet nie wiedziałam, że to on. - Serena zerknęła na Blair, która piorunowała ją wzrokiem. - 

Opowiem o tym na końcu, jeśli zostanie trochę czasu. - Wróciła do Elise. - O czym zaczęłaś 

mówić?

Elise zaczerwieniła się jak burak.

- Ja...   ja   chciałam   porozmawiać   o   całowaniu   się   -   wypaliła.   -   O   całowaniu   się   z 

dziewczynami.

Jenny kopnęła w nogę krzesła Elise. Mary, Cassie i Vicky zaśmiały się i zaczęły trącać 

łokciami. To będzie coś dobrego. Niedawno krążyły plotki o tym, że Blair i Serena całowały 

się w jacuzzi w apartamencie rodziny Chucka Bassa w hotelu Tribeca Star.

- Uważam,   że   każdy   może   całować   każdego   -   stwierdziła   Serena.   -   Całowanie   to 

świetna zabawa.

Blair włożyła sobie do ust kawał czekoladowego ciasta, próbując wymyślić coś, czym 

mogłaby przebić uwagę Sereny.

background image

- Chłopcy lubią patrzeć na całujące się dziewczyny - stwierdziła z pełnymi ustami. - 

Pokazują to ciągle w filmach, żeby nakręcać facetów. - To prawda. Rozmawiali nawet o tym 

na zajęciach z filmu u pana Beckhama.

- No więc, Serena, jak to było nosić ubrania Lesa Besta? - zapytała Jenny, desperacko 

próbując zmienić temat.

Serena   wyciągnęła   długie,   smukłe   ramiona   nad   śliczną   blond   głową   i   westchnęła 

rozkosznie.

- Naprawdę chcecie wiedzieć? - Wszystkie dziewczyny w grupie poza Blair i Elise 

kiwnęły entuzjastycznie głowami. - No dobra, to wam powiem.

Blair   przewróciła   oczami.   Szykowała   się,   by   zamknąć   Serenie   usta   informacją   o 

swoim gorącym romansie z. trzydziesto - ośmioletnim żonatym mężczyzną, co było o niebo 

ciekawsze od łażenia po wybiegu w kretyńskich ciuchach, których i tak nikt nie chciał nosić. 

Zerknęła na stół. przy którym Elise zaciekle bazgroliła na kartce z zeszytu swoje imię raz za 

razem. Elise Wells. Panna Elise. Elise Wells. Panna Elise Patricia Wells. E.P Wells.

Nagle Blair poczuła, że cała zawartość żołądka podchodzi jej do gardła. Wells?! To 

nazwisko Owena.  A Elise właśnie powiedziała,  że podejrzewa,  że jej ojciec ma romans! 

Owen nie mówił nic o córce, ale jak się teraz nad tym zastanowiła, to widziała, że Elise ma 

takie same oczy jak on i na ganku zapaliła dwa papierosy dokładnie w taki sam sposób, jak 

Owen w piątek w barze. Jezu! Równie dobrze mógł mieć dziesięcioro dzieci, tylko akurat 

zapomniał jej o tym wspomnieć. Jasna cholera!

Blair z głośnym szurnięciem odsunęła krzesło i pobiegła do gabinetu pielęgniarki, 

który znajdował się za stołówką. Dotarła w ostatniej chwili, żeby zwymiotować czekoladowe 

ciasto na własnoręcznie zrobiony na szydełku dywanik siostry O'Donnell. Był to najszybszy 

sposób, aby zostać odesłanym do domu z powodu choroby.

Kiedy tylko wybiegła, po stołówce rozległ się szmer - dziewczyny obstawiały różne 

wersje wyjaśnienia, co się dzieje z Blair.

- Słyszałam, że chorowała na jakąś rzadką chorobę. Straciła mnóstwo włosów. To tak 

naprawdę peruka - ogłosiła Laura Salmon.

- A ja słyszałam, że jest w ciąży z jakimś starszym facetem. On jest żonaty z kimś z 

rodziny królewskiej i chce się teraz ożenić z Blair, ale żona nie zgadza się na rozwód - 

wyjaśniła Rain Hoffstetter.

- O mój Boże! Więc mogłyby urodzić z matką w tym samym czasie! - pisnęła Kati 

Farkas.

- Ona nie jest w ciąży, idiotko. To bulimia - wyjaśniła dziewczynom Isabel Coates 

background image

konfidencjonalnym - szeptem. - Walczy z tym od lat.

Przy stoliku grupy Serena nieświadomie wyjaśniała całą sprawę:

- Poczuje się lepiej, gdy ją przyjmą do Yale.

background image

apatia kontra poezja

- Wesołych walentynek, kochasiu! - powitał Dana Zeke Freedman, tuż przed zajęciami 

z historii  Stanów Zjednoczonych.  Wręczył Danowi  różową reklamówkę. - Aggie prosiła, 

żebym ci to dał. Kurier właśnie to przyniósł do recepcji.

Uszy torby przewiązano  czerwoną  satynową  wstążką. Dan pociągnął za kokardę i 

wysypał zawartość na ławkę: małe białe pudełko i cienka książka w okładkach z czerwonej 

skóry. W pudełku leżał gruby srebrny długopis na srebrnym łańcuszku. Dołączona karteczka 

wyjaśniała, że to jest długopis antygrawitacyjny - takich używają astronauci w kosmosie. Dan 

założył łańcuszek na szyję i otworzył książkę na pierwszej stronie, gdzie ktoś nabazgrał: 

Skop grawitacji tyłek, czarusiu. Czujesz?

Kompletnie   ogłupiały   Dan   przeczytał   jeszcze   raz   notkę.   Zbyt   dziwaczne   jak   na 

Vanessę, więc to zdecydowanie musiała być Mystery. W końcu rozległ się dzwonek. Pan 

Dube   wmaszerował  do  sali   i  zaczął   ścierać   tablicę.   Dan  schował   torbę  z   prezentem  pod 

krzesło, otworzył zeszyt i udawał, że słucha, co pan Dube opowiada o Wietnamie i apatii. 

Szkoła wydawała się taka nieistotna i głupia teraz, kiedy agentka w prawdziwego zdarzenia. 

Rusty Klein, chciała  go reprezentować,  a ewidentnie błyskotliwa,  intrygująca  i seksowna 

poetka przysłała mu wyjątkowo wyrafinowane walentynkowe prezenty.

Wtedy Dan przypomniał sobie o Vanessie i dłonie zaczęły mu drżeć. Niczego jej nie 

wysłał na walentynki - nie, żeby Vanessa przepadała za takimi „nastawionymi na komercję 

pierdołami”, jak to lubiła określać, ale nawet do niej nie zadzwonił. A właściwie największy 

problem polegał na tym, że ją... zdradził. Nie chodziło tylko o to, że całował się z inną. 

Naprawdę ją zdradził.

To   była   absolutnie   wina   Mystery.   Przez   tę   przezroczystą   sukienkę   i   te   jej   żółte, 

krzywe   zęby   miał   wrażenie,   jakby   znalazł   się   we   własnym   wierszu.   Całował   czarującą, 

dziwną dziewczynę, którą stworzył, na hałaśliwej, odlotowej imprezie, którą wymyślił. Nic 

nie mógł na to poradzić, ale jego wyobraźnia zupełnie oszalała - wysłała go, żeby chwiejnym 

krokiem przez zasypane śniegiem miasto dotarł do mieszkania - atelier w Chinatown i kochał 

się z Mystery w najróżniejszych dziwnych pozycjach jak z jogi na niewygodnym materacu 

robiącym za łóżko, podczas gdy słońce wschodziło nad smętnym, białym miastem. Prawie 

background image

jakby się żadna z tych rzeczy nie wydarzyła. Jakby to była fikcja literacka.

Tyle że to nie była fikcja. Naprawdę zdradził Vanessę.

Dan miał strasznego kaca przez cały weekend. Tak pogrążył się w egzystencjalnym 

poczuciu winy i pogardzie dla siebie, że nie mógł odpowiedzieć na niezliczone wiadomości, 

które Vanessa nagrała na jego komórce.

Otworzył zeszyt od historii na ostatniej stronie. A gdyby dla Vanessy napisał wiersz i 

wysłał jej e - mailem w czasie przerwy na lunch? To miałoby większą wartość niż kwiaty, 

czekoladki albo tandetne walentynkowe kartki. A najlepsze było to, że pewnie nie musiałby z 

nią rozmawiać i przyznać się do zdrady, bo w kłamaniu nie był dobry.

Pan Dube zaczął pisać coś na tablicy. Dan udawał, że robi notatki w zeszycie.

Kredowe anioły - napisał. - Nadające sens.

Potem pomyślał o czymś, co Mystery powiedziała mu, kiedy pili czwarty albo piąty 

koktajl z red bullem. Coś  o tym,  że jest zmęczona  pisaniem zawikłanych  wierszy, które 

okrężną drogą wyrażały to, co chciała przekazać. Odrzucić subtelność. Mówić wprost.

Pocałuj   mnie.   Bądź   moja  -   napisał   Dan,   naśladując   slogany   na   czekoladowych 

sercach, którymi popisywały się dziewczyny w walentynki. Superlaska!

Przeczytał słowa jeszcze raz, nie dostrzegając ich tak naprawdę. Jego umysł ciągle 

wypełniały obrazy z nocy z Mystery. Nie potrafił się skupić. Jej włosy pachniały tostami. A 

kiedy   dotknęła   jego   nagiego   brzucha   chłodnymi,   wilgotnymi   dłońmi,   całe   jego   ciało   się 

wzdrygnęło. Nie zapytał jej, co miała na myśli, mówiąc o przedwczesnej śmierci, i nie zapytał 

jej, dlaczego jego wiersz Zdziry uratował jej życie, ale był tak upojony tauryną z red bulla i 

przerażającymi, żółtymi zębami Mystery, że pewnie i tak nie zapamiętałby odpowiedzi.

Znowu straciłem dziewictwo - napisał Dan, co zresztą było prawdą. Robienie tego z 

Mystery rzeczywiście okazało się kolejną utratą dziewictwa. Czy to możliwe, że będzie się 

tak czuł za każdym razem z nową kobietą?

Zanim   zdążył   sobie   wyobrazić   tę   kolejną   szczęściarę,   zadźwięczał   dzwonek.   Dan 

wyrwany z zamyślenia zamknął zeszyt i wsadził go pod ramię.

- Ej! - zawołał do Zeke'a. - Postawię ci sushi na lunch, ale zaczekaj na mnie, tylko 

wyślę e - mail.

- Dobra.   -   Zeke   wzruszył   ramionami   i   starał   się   nie   pokazać   po   sobie,   jaki   jest 

poruszony tym, że jego stary kumpel raczył po raz kolejny tego dnia poświęcić mu trochę 

uwagi. Od kiedy to Dan Humphrey, król tanich krokietów i kiepskiej kawy, jadał sushi?

- Słyszałem, że poszczęściło ci się w pianek wieczór! - wrzasnął do Dana Chuck Bass, 

gdy mijali się na klatce schodowej. Chuck włożył na gołe ciało granatowy sweter w serek od 

background image

mundurka szkoły Riverside. - Niezła robota.

- Dzięki   -   odmruknął   Dan,   pędząc   na   górę   do   sali   komputerowej.   Oszukiwał   się, 

myśląc, że Vanessa nie dowie się o nim i Mystery, ale kiedy tylko dostanie jego najnowszy 

wiersz, na pewno mu wybaczy. W końcu jak to napisała Mystery - był czarusiem.

background image

dziewczyny głupieją z powodu tajemniczych wielbicieli

Vanessa czuła się trochę idiotycznie, siedząc wśród zdesperowanych  dziewczyn  w 

zatłoczonej i przegrzanej sali komputerowej. Wszystkie po raz setny sprawdzały, kto przysłał 

im żałosną kartkę walentynkową albo wysłał wiadomość na stronę Tajemniczego Wielbiciela 

niepokojąco mało twórczy nowy zwyczaj, który pojawił się w szkole w ostatnie walentynki. 

Ale   Dan   zwykle   logował   się   przynajmniej   raz   dziennie,   a   w   weekend   był   taki   zajęty 

spotkaniem z Rusty Klein na pokazie Better Than Naked, że nawet nie miał jak oddzwonić, 

więc doszła  do wniosku, że pewnie spróbuje dziś do niej  napisać e - mail.  W końcu to 

walentynki.   Nie,   żeby   któreś   z   nich   przejmowało   się   tymi   nastawionymi   na   komercję 

pierdołami...

Pewnie że nie.

- Cześć!   -   usłyszała.   To   młodsza   siostra   Dana.   Sprawdzała   swoją   stronę   przy 

sąsiednim stoliku.

- Cześć, Jennifer.

Jenny odjechała od stolika na czarnym krześle obrotowym, a potem przysunęła się z 

powrotem. Jej kręcone brązowe włosy były wymodelowane suszarką. Wyglądała poważniej i 

bardziej wyrafinowanie niż zwykle.

- Pewnie świetnie się bawiliście z Danem na pokazie. Wrócił do domu dopiero w 

sobotę po południu. Ojciec zrzędził, jacy oboje jesteśmy zepsuci i nieodpowiedzialni, ale 

potem zupełnie zapomniał Dana objechać. Typowe.

Vanessa przejechała dłonią po ogolonej niemal na łyso głowie.

- Nie byłam na tym samym pokazie co Dan. Zostałam zaproszona gdzie indziej.

- Och! - Jenny wyglądała na zaskoczoną.

Vanessa wyczuła, że coś jest nie tak. Co Dan robił poza domem tak długo? Ale z 

drugiej   strony   przez   ten   śnieg   wszystko   się   pochrzaniło.   Może   nocował   u   Zeke'a.   Zeke 

mieszkał w centrum.

Zalogowała się jako łysakotka, wpisała hasło „miau” i zajrzała do skrzynki odbiorczej. 

Oczywiście czekała na nią wiadomość od Dana i - cóż za niespodzianka - była to poezja. 

Vanessa przeczytała   wiersz  z zapałem,  ale   się  zorientowała,  że  Dan nie  włożył w  niego 

background image

żadnego wysiłku. „Superlaska”? O co tu chodzi? „Znowu straciłem dziewictwo”? Kogo on, 

do cholery, oszukuje?

Nacisnęła Odpowiedz i zaczęła odpisywać:

Cha, cha. Uśmiałam się. Spłakałam się. O co tu właściwie 

chodzi? Mieliśmy razem zrobić film, pamiętasz?

Kiedy czekała na odpowiedź  Dana, zalogowała się  na swoją  stronę Tajemniczego 

Wielbiciela. Ku jej zaskoczeniu znalazła cztery wiadomości:

Nie   mogę   przestać   piać   z   zachwytu   na   twój   temat   przed 

wszystkimi znajomymi. Nikt tak nie łączy znaczenia i formy, 

jak ty, moja pani.

przystojniak

Ofiarowałaś temu popieprzonemu światu nowy rodzaj piękna. 

Tak trzymaj.

d

Życzenia wesołych walentynek dla mojej niezwykłej siostry 

w tym niezwykłym dniu. Ruby

Dasz   radę   pojechać   do   Cannes?   Porozmawiamy   o   tym   przy 

kawie w Brooklynie, w czwartek wieczorem?

reżyser, który cię odkrył

Vanessa przewróciła oczami, gdy czytała ostatnią wiadomość. Doceniała wszystko, co 

dla niej zrobił Ken Mogul, ale na pewno jej nie odkrył. Ona tu była przez cały czas.

Przełączyła  się z powrotem na skrzynkę e - mailową, ale nie było odpowiedzi od 

Dana, więc się wylogowała.

- Do zobaczenia - szepnęła do Jenny, która nie odrywała oczu od ekranu.

- Do zobaczenia - odpowiedziała Jenny, nie podnosząc wzroku. Na jej stronie były aż 

trzy wiadomości.

przepraszam, że nie kupiłam ci żadnych czekoladek, ale nie 

background image

wiem, jakie lubisz, kupmy coś po szkole, naprawdę nie mam 

teraz ochoty wracać do domu.

smutna

a przy okazji - chcesz skończyć ten obraz? znowu ja

Te   dwie   były   zdecydowanie   od   Elise,   ale   trzecia   wyglądała   na   wiadomość   od 

prawdziwego chłopaka z krwi i kości.

Przepraszam, że tyle to trwało, ale wcześniej nie miałem 

odwagi do ciebie napisać. Jeśli chcesz się ze mną spotkać, 

wracam ze szkoły autobusem z Siedemdziesiątej Dziewiątej. 

Nie   jestem   pewien,   jak   wyglądasz,   ale   jeżeli   zobaczysz 

naprawdę wysokiego chudego blondyna patrzącego na ciebie w 

autobusie,   uśmiechnij  się,   bo  to   pewnie  będę   ja.  Szczę-

śliwych   walentynek,   J.   Humphrey.   Nie   mogę   się   doczekać, 

żeby cię poznać. Całuję, L.

Jenny przeczytała wiadomość kilka razy. Wysoki chudy blondyn? Zupełnie jak ten 

chłopak z Bendela. Ale co znaczyło L? Lester? Lance? Louis? Nie, te imiona brzmiały zbyt 

dziwacznie, a wiadomość nie była  dziwaczna,  tylko  słodka. Ale jak zdobył  jej  adres e - 

mailowy? A kogo to obchodzi?! Nie mogła uwierzyć - on chciał się z nią spotkać!

Natychmiast usunęła wiadomości od Elise i pobiegła do drukarki, żeby wydrukować tę 

od L. Oczywiście zamierzała jeździć autobusem z Siedemdziesiątej Dziewiątej choćby przez 

cały wieczór, jeśli zajdzie taka potrzeba. Ale gdyby - nie daj Bóg - się nie spotkali, Jenny 

będzie miała chociaż ten list miłosny, żeby się nim cieszyć i zachować do końca życia.

A  myślała,  że  skończyła  z  miłością.  Widzicie,  jakie magiczne potrafią okazać  się 

walentynki?

background image

całusy zamiast narkotyków

- A dlaczego właściwie nie zadzwoniłeś na pogotowie? - zapytał Nate'a Jeremy Scott 

Tompkinson, gdy zawijał trawkę w bibułkę EZ Wider rozłożoną na prawym kolanie.

- Daj facetowi spokój - rzucił Charlie Dern. - Był najarany, zapomniałeś?

- Ja bym chyba po prostu stwierdził: „To na razie, pochrzaniona laluniu! Mam gdzieś, 

czy miałaś zamiar tak przyhajcować!”, i tyle - zażartował Anthony Avuldsen.

Jeremy'emu udało się zwinąć trochę trawki starszemu bratu, który przyjechał do domu 

z college'u, i teraz chłopcy całą czwórką przyczaili się przy East End Avenue. Robili sobie 

przerwę przed WF - em.

Nate chuchnął w dłonie i schował je do kieszeni płaszcza.

- Nie wiem. - Sam nie bardzo rozumiał swojej reakcji. - Chyba chciałem zadzwonić do 

kogoś, kto zna nas oboje. Do kogoś, komu mogę zaufać.

Jeremy pokręcił głową.

- Gościu,   ci   z   odwyku   chcą,   żebyś   tak   właśnie   się   zachowywał.   Już   cię 

zaprogramowali.

Nate   pomyślał   o  tym,   jak   Georgie   naśladowała   psychologiczny  bełkot   Jackie   -   te 

wszystkie teksty o leczeniu ran i negatywnych  przyjaźniach. Nie wyglądało, żeby Georgie 

zaprogramowali. Nagle zaczął się zastanawiać, czy była zła na niego za to, że powiadomił 

Jackie, ale nie mógł do niej teraz zadzwonić i zapytać. Zatrzymali ją w Wyzwoleniu na stałe i 

nie wolno jej było odbierać telefonów, na wypadek gdyby dzwonił diler albo ktoś taki. Miał 

nadzieję, że spotka ją na grupie.

- A   ile   właściwie   musisz   chodzić   na   ten   kretyński   odwyk?   -   zapytał   Charlie. 

Wyciągnął rękę po skręta i się sztachnął.

- Pół roku - odparł Nate. - Ale przynajmniej nie muszę tam mieszkać. - Pozostali 

chłopcy mruknęli współczująco albo ze znudzeniem, dając wyraz zdegustowaniu. Nic nie 

powiedział. Chociaż nigdy się do tego nie przyznał, właściwie to polubił odwyk i spotkania z 

różnymi dzieciakami na terapii, zwłaszcza z Georgie. Będzie mu trochę smutno, kiedy się 

skończy.

- Masz - rzucił Charlie, podając Nate'owi skręta. Nate spojrzał i pokręcił głową.

background image

- Dzięki - mruknął pod nosem. Przed nimi na chodniku leżało pogniecione serce z 

czerwonego papieru. - Dzisiaj są walentynki? - zapytał z roztargnieniem.

- Aha - odpowiedział Anthony. - A co?

Nate   wstał   i   strzepał   śnieg   z   pleców   czarnego   płaszcza   od   Hugo   Bossa.   Odkąd 

pamiętał, zawsze w walentynki wysyłał róże specjalnej dziewczynie.

- Muszę coś zrobić. Zobaczymy się na WF - ie, dobra?

Kumple patrzyli, jak Nate brnie przez rozmokły śnieg w stronę Madison Avenue, aż w 

końcu zniknął im z oczu. Coś się stało z ich starym kumplem Nate'em Archibaldem. Pierwszy 

raz, odkąd skończył dziesięć lat, nie chciał zaciągnąć się skrętem.

Czy to możliwe, czy mogło się zdarzyć, że się... zakochał?

background image

dla B dzień Walentego to dzień zagłady

Blair przez całą drogę do domu trzymała dłoń przy ustach, a myśli z dała od Owena - 

wszystko,   żeby   nie   zwymiotować   na   tylnym   siedzeniu   taksówki.   Ale   kiedy   wysiadła   z 

wykładanej boazerią windy i weszła do mieszkania, poczuła mdlący zapach róż i jej żołądek 

znowu złowieszczo się skręcił. Cały przedpokój był zawalony kwiatami. Żółte róże, białe 

róże, różowe i czerwone. Blair upuściła na podłogę torbę i zaczęła czytać bileciki dołączone 

do bukietów.

A  jesteś   moim   misiaczkiem.   Całuję,   S  -   napisano   na   bileciku   dołączonym   do 

żółtych róż.

Audrey, moja słodka damo. czy będziesz moją walentynką? Całuję, Cary - to 

kartka od czerwonych róż.

Moja droga pani Rose! Niech nasza maleńka córeczka będzie równie piękna i  

cudowna jak ty i równie beznadziejnie szczęśliwa jak ja każdego dnia przy tobie.  

Twój kochający mąż, pan Rose - przeczytała na bileciku od biało - różowego bukietu.

Już jeden taki tekst wystarczał, żeby wyrzygać flaki, a musiała zdzierżyć trzy równie 

obrzydliwe.   Rzuciła   płaszcz   na   podłogę   i   zataczając   się,   wpadła   do   pierwszej   łazienki   z 

brzegu, żeby znowu opróżnić żołądek.

- Mamo! - krzyknęła, wycierając usta w kremowy ręcznik dla gości z monogramem R.

- Blair?!  - odkrzyknęła  matka.  Eleanor Waldorf  szła powoli  korytarzem. Miała  na 

sobie różowy kostium od Chanel z filcowanej wełny, poszerzony w pasie, żeby zmieściła w 

nim pięciomiesięczną ciążę. Rozjaśnione włosy obcięte na pazia spięła w kucyk. Na nogach 

miała kapcie z króliczego futra, a przy uchu przenośny telefon. Jak większość gospodyń z 

Upper East Side przez cały czas, kiedy nie wychodziła na lunch albo nie siedziała u fryzjera, 

wisiała na telefonie. - Co robisz w domu? - zapytała córkę. - Źle się czujesz?

Blair złapała się za żołądek i próbowała nie patrzeć na matkę.

- Widziałam list od Cyrusa - wychrypiała. - To będzie dziewczynka?

Matka rozpromieniła się, a jej błękitne oczy rozbłysły ze szczęścia.

- Czy to nie cudowne?! - wykrzyknęła. - Dowiedziałam się dziś rano. - Objęła córkę 

za szyję. - Cyrus zawsze chciał mieć córkę. Kiedy niedługo przyjedziesz z college'u, będziesz 

background image

miała maleńką siostrzyczkę do zabawy!

Blair wykrzywiła się, czując, jak żołądek wywraca się jej na dźwięk słowa „college”.

- Mam nadzieję, że nie masz nic przeciwko - paplała Eleanor - ale planujemy zamienić 

twoją   sypialnię   na   pokój   dziecięcy,   bo   brakuje   nam   już   miejsca.   Ty   i   Aaron   niedługo 

wyjedziecie się uczyć. Zgadzasz się, prawda, kochanie?

Blair spojrzała na matkę pustym wzrokiem. Nie chciała mieć ani brata przyrodniego, 

ani ojczyma i z pewnością nic życzyła sobie młodszej siostry, a już na pewno nie takiej, która 

zabierze jej pokój.

- Idę się położyć - powiedziała słabo.

- Powiem Myrtle, żeby przyniosła ci trochę bulionu! - zawołała za nią matka.

Blair   zatrzasnęła   drzwi   i   rzuciła   się   na   łóżko,   chowając   głowę   w   mięciutkich 

poduszkach z pierza. Kitty Minky, kolka rasy błękitnej rosyjskiej, skoczyła jej na plecy i 

wbiła pazurki w czarno - biały sweter z Fair Isle.

- Pomocy! - jęknęła żałośnie Blair do kota. Gdyby tylko mogła tak leżeć” do sierpnia, 

a potem zabrano by ją helikopterem prosto do nowej sypialni w Yale. Gdyby tylko mogła 

przeskoczyć wszystkie kiepskie kawałki w scenariuszu jej życia, kawałki, które należałoby 

napisać od nowa.

Z   przyzwyczajenia   wyciągnęła   rękę   i   włączyła   odsłuchiwanie   automatycznej 

sekretarki. Słuchała z zamkniętymi oczami.

- Cześć, Blair, mówi Owen. Owen Wells. Przepraszam, że nie 

odezwałem się wcześniej. Wiesz, co się stało? Obudziłem się, a 

ciebie   już   nie   było.   W   każdym   razie   wesołych   walentynek, 

ślicznotko. Zadzwoń, jak będziesz miała chwilę. Trzymaj się.

- Cześć, Blair, tu znowu Owen. Dostałaś moje kwiaty? Mam 

nadzieję,   że   ci   się   podobają.   Oddzwoń,   jak   będziesz   miała 

chwilę. Dzięki. Cześć.

- Cześć, Blair. Wiem, że to w ostatniej w chwili, ale może 

masz   ochotę   zjeść   ze   mną   kolację?   Tu   Owen,   nawiasem   mówiąc. 

Plany   w   domu   się   zmieniły   i   jestem   wolny   jak   ptak.   Więc   co 

powiesz na Le Cirque dziś wieczór, ślicznotko? Zadzwoń.

- Cześć, Blair. Mam rezerwację w Le Cirque...

Skopała automatyczną sekretarkę ze stolika. Wtyczka wypadła z gniazdka. Blair miała 

gdzieś, że Owen ma najseksowniejszy głos i najlepiej całuje w całym Nowym Jorku. Nie 

mogła dłużej grać Audrey i widzieć w nim Cary Grania. Okazał się kłamliwym, zdradzającym 

background image

sukinsynem i tatusiem! Miała nawet gdzieś to, czy Owen powie w Yale, że jest głupią siksą, 

która nie utrzyma się na studiach dłużej niż dwa tygodnie. Pieprzyć Owena, pieprzyć Yale!

Złapała telefon i wybrała numer komórki Owena. To jedyny numer, jaki jej podał, 

pewnie dlatego że tylko ten telefon zawsze odbiera sam.

- Blair? - Owen odebrał od razu po pierwszym dzwonku. - Gdzie byłaś? Przez cały 

dzień próbowałem cię złapać!

- W szkole! Wiem, że dla ciebie to stare czasy, ale szkoła to takie miejsce, do którego 

się chodzi i gdzie uczą cię różnych rzeczy. Jestem teraz w domu tylko dlatego, że się źle 

poczułam.

- Och, to znaczy, że pewnie się nie zjawisz na kolacji?

Głos Owena nie brzmiał nawet w połowie tak seksownie teraz, kiedy już wiedziała, 

jaki z niego dupek. Podeszła do wysokiego lustra i poprawiła włosy. Już wyglądały na trochę 

dłuższe. Może niedługo odrosną. A może zetnie je jeszcze krócej. Odgarnęła zdecydowanym 

ruchem   grzywkę   z   czoła,   żeby   zobaczyć,   jak   by   wyglądała,   gdyby   się   ścięła   naprawdę 

króciutko.

- Wiem,   że   masz   córkę   -  syknęła   do   słuchawki,   podchodząc   do   komody.   Zaczęła 

grzebać w górnej szufladzie, aż znalazła stare srebrne nożyczki po babci, z których nigdy nie 

miała specjalnego pożytku.

- B - Blair... - wyjąkał Owen.

- Pieprz się.

Rzuciła telefon na łóżko. Potem złapała garść włosów i zaczęła je ścinać maleńkimi, 

srebrnymi nożyczkami.

Do widzenia, Audrey Hepburn! Witaj, Mia Farrow z Dziecka Rosemary!

background image

tematy    ◄    wstecz    dalej    ►    wyślij pytanie    odpowiedź

Wszystkie  nazwy   miejsc,   imiona   i   nazwisko   oraz   wydarzenia   zostały   zmienione   lub   skrócone,   po   to   by   nie 

ucierpieli niewinni. Czyli ja.

hej, ludzie!

NAJDELIKATNIEJSZY SPOSÓB NA POŻEGNANIE

To smutne, ale prawdziwe - walentynki stawiają związkom pewne wymagania, którym czasem się nie 

da rady sprostać. Co macie zrobić, gdy oboje wiecie, że to koniec, i chcecie już ruszyć dalej, żeby 

wreszcie zacząć świetnie się bawić, płacąc kartą kredytową za prezenty dla siebie, a nie dla drugiej 

potowy? Z mojego bogatego doświadczenia z bezbolesnym zrywaniem wynika, że im mniej powiesz, 

tym lepiej. Nie omawiaj wszystkiego ze szczegółami. Prosty gest znaczy o niebo więcej. Propozycja, 

żeby  zrobić  coś   całą   paczką  zamiast  tylko   we  dwoje.  Czuły  całus   w  policzek.  Machanie   ręką  na 

pożegnanie. I nie ważcie się zwracać jakichkolwiek podarunków. One są wasze! Zatrzymajcie je!

JEDNA RZECZ NA MÓJ TEMAT, Z KTÓREJ MOŻECIE NIE ZDAWAĆ SOBIE SPRAWY

Jestem prawdziwa. A to znaczy, że mam u rodziny. W następny poniedziałek kończę osiemnaście lat i 

urządzam imprezę, na którą wszyscy jesteście zaproszeni. Wiem, co sobie myślicie: to poniedziałek. 

Ale tak naprawdę to co macie do roboty w poniedziałkowy wieczór? Pracę zadaną z łaciny? Domowej 

roboty maseczkę? No i potem tydzień zleci momentalnie, obiecuję. 

Kiedy? W poniedziałek od dziewiątej wieczór do świtu. 

Gdzie? W Gnomie. Nie martwcie się, że nigdy o nim nie słyszeliście. Nikt nie słyszał. To nowiutki klub 

przy Bond Street, który połączy świętowanie otwarcia właśnie z moimi urodzinami. Czy to nie słodkie?

Co zabrać? Siebie, najpiękniejszych znajomych i rzecz jasna prezent!

Na celowniku

B nie ma w szkole drugi dzień z rzędu. D czeka w holu hotelu Plaza w nowym, eleganckim garniturze 

od Agnes  B. Wygląda na zdenerwowanego.  S  w pracowni Lesa Besta przymierza prześliczną su-

kienkę   w   kolorze   słoneczników   przed   sesją   zdjęciową.  J  godzinami   jeździ   autobusem   z 

background image

Siedemdziesiątej Dziewiątej tam i z powrotem. A gra na gitarze w pociągu, wracając z Scarsdale, 

gdzie   siedział   przez   kilka   ostatnich   dni.  N  biega   po   Central   Parku   -   życie   bez   trawki   daje   temu 

chłopakowi tyle energii!

Wasze e – maile

P:

 Droga plotkaro!

Pocałowałam dziewczynę, ale nic nie miałam przy tym na myśli. Właściwie to podoba mi się 

pewien chłopak. Co mam powiedzieć tej dziewczynie, żeby nie zranić jej uczuć? W końcu 

jest moją przyjaciółką. 

strapiona

O:

 Droga strapiona!

Nigdy nie wierzyłam w teorię, że całując kogoś, przyrzekam, że nie pocałuję nikogo innego. 

Całowanie to przyjemność. Dlaczego ograniczać się tylko do jednej osoby? Dowcip polega 

na tym, żeby osobie, z którą dobrze się bawisz, powiedzieć, że nie zamierzasz od razu 

wychodzić za mąż ani nic takiego. A tak przy okazji, najlepiej zrobić to przed, a nie po 

całowaniu się.

P

P:

 Droga P!

Utknęłam   na   odwyku.   Mogę   korzystać   z   netu,   ale   pewne   konta   e   -   mailowe   mam 

zablokowane, więc nie mogę wystać wiadomości do chłopaka, z którym się spotykam i za 

którym bardzo tęsknię. Nawet przysłał mi róże! Na szczęście mogę wejść na Twoją stronę i 

powiedzieć całemu światu, że jestem zakochana. Może kiedy stąd wyjdę, wypijemy, żeby to 

uczcić. Ja stawiam. 

kociak na odwyku

O:

 Drogi kociaku!

Zamiast   po   wyjściu   stawiać   nam   drinki,   powinnaś   założyć   własną   stronę.   Albo   napisać 

książkę. To tylko sugestia.

P

Nie zapominajcie o mojej imprezie - niedługo pojawi się lista wymarzonych prezentów!

Wiem, że mnie kochacie

plotkara

background image

życie sławnych i bogatych

W środę po południu Dan stał w holu hotelu Plaza, poprawiając kołnierzyk marynarki 

garnituru Agnes B. i ściskając czerwoną książeczkę, którą dostał od Mystery na walentynki. 

Wcześniej był w Plaza tylko raz, kiedy filmowali z Vanessą skate'ów w Central Parku i ona 

musiała skorzystać z toalety. Nawet w nowym, eleganckim garniturze czuł, że nie pasuje do 

tego wystawnego miejsca.

Powinien się przyzwyczajać. W końcu miał się stać bardzo sławnym pisarzem, który 

regularnie umawia się ze swoją agentką na herbatę w drogich hotelach.

Żebrak w lustrzanym pałacu, pomyślał, tworząc początek wiersza.

- Daniel! - usłyszał Rusty Klein krzyczącą przez cały korytarz. Tym razem czerwoną 

perukę   uczesała   w   dwa   grube   warkocze   z   boków   głowy.   Swoje   metr   dziewięćdziesiąt   z 

kawałkiem okryła niezwykłą, czarną w drobne białe kwiaty szatą w stylu japońskiej gejszy. 

Do tego włożyła czarne zamszowe kozaki na szpilkach, jakby już nie była  dość wysoka. 

Mystery stała obok niej i wyglądała jak zagłodzony duch w wystrzępionej, obcisłej sukience 

w   kolorze   śliwkowym   i   brązowych   skórzanych   butach,   Jej   obojczyki   przy   chudej   szyi 

wyglądały niczym skrzydła samolotu. Usta miała tak spierzchnięte, że wydawały się niemal 

białe.

Szkielet księżniczki wynurza się z obłoku kurzu...

- Cześć! - Dan powitał je zwyczajnie, jakby zawsze spotykali się w Płaza po szkole. 

Wsunięty   do   kieszeni   białej   koszuli   od   Agnes   B.   długopis   antygrawitacyjny   od   Mystery 

uderzył go w bladą pierś. - Dziękuję za prezenty.

Rusty złapała go w niedźwiedzi uścisk, dusząc oleisto - rybnym zapachem swoich 

perfum i brudząc mu policzek pomarańczoworóżową szminką.

- Mystery i ja aż za dobrze się bawiłyśmy, kupując prezenty dla ciebie, kochanie! W 

końcu zmusiłyśmy się, żeby przestać.

Mystery przejechała językiem po żółtych zębach.

- Właśnie piłyśmy martini i analizowałyśmy Kafkę jak dwie kretynki - wychrypiała. 

Mówiła jak pijana i sprawiała wrażenie, jakby nie spała od tygodni. Zamrugała. - Skoro już 

jesteś, możemy coś zjeść. Przez ciebie umieram z głodu.

background image

Kości owinięte w skrzydła ćmy utkane z pajęczyny.

- Tędy   -   zachichotała   Rusty,   ignorując   dziwną   uwagę   Mystery.   Poprowadziła   ich 

ogromnym holem do wielkiej herbaciarni pełnej złoconych luster, dzwoniących kryształów i 

zbyt   mocno   wyperfumowanych   kobiet   ze   świeżo   wymodelowanymi   włosami.   Okrągły, 

przykryty białym obrusem stolik zastawiono srebrnym serwisem do herbaty. Trzypoziomowa 

taca pełna była świeżo upieczonych babeczek, słoiczków z domowym dżemem i maleńkich 

kanapek z ogórkiem z chleba, od którego obcięto skórkę. Na stole stały też dwa niedopite kie-

liszki z martini.

- Świętowałyśmy   skromnie   debiut   Mystery   -   wyjaśniła   radośnie   Rusty.   Usiadła   i 

dopiła jednym haustem resztkę drinka.

Królowa poezji kusząco przyciąga.

Dan usiadł obok niej i położył książkę na stoliku.

- Jaki debiut?

Rusty złapała babeczkę z jagodami, posmarowała ją masłem i wrzuciła w całości do 

ogromnych ust.

- Dobrze,   że  przyniosłeś   swoją   książkę   do   obserwacji.   Zapisywałeś   wszystko? 

Pamiętaj, nie ma rzeczy nieistotnych! - Mrugnęła do Mystery. - Kto wie? To wszystko może 

się złożyć na książkę!

Mystery zachichotała i zerknęła na Dana.

- Skończyłam moją powieść - wyznała chrapliwym głosem.

Pali się! Pali się!

Dan potarł kciukiem maleńki widelczyk, trawiąc nowinę. Mystery dokończyła książkę 

w niecały tydzień, a on napisał jeden kiepski wiersz w walentynki dla Vanessy. Nawet nie 

miał   odwagi   przeczytać   odpowiedzi   od   Vanessy,   bo   wiedział,   że   wiersz   wyszedł   mu 

beznadziejny.

- Myślałem,   że   dopiero   ją   zaczęłaś   -   powiedział,   czując   się   w   dziwny   sposób 

zdradzony.

- Zgadza   się.   Ale   w   niedzielę   w   nocy   złapałam   wenę,   wykorzystałam   rozpęd   i 

zwyczajnie nie mogłam przestać pisać, dopóki nie skończyłam. Wysłałam książkę e - mailem 

do Rusty o świcie, kiedy właśnie przyjechały śmieciarki. Już przeczytała. Mówi, że jestem 

następną Virginią Woolf!

- Myślałem, że jesteś następną Sylvią Plath - rzucił oskarżycielsko Dan.

Księżniczka ćma częstuje się skradzionym mięsem.

Mystery wzruszyła chudymi ramionami i wsypała czubatą łyżeczkę cukru do martini, 

background image

pomieszała zamyślona, a potem wzięła kieliszek w obie ręce i wypiła zawartość jednym hau-

stem.

- Dobra, porozmawiajmy o tobie, Danny - prawie wykrzyknęła Rusty. - Och, cholera. - 

Wyjęła   różową   komórkę   z   torebki,  nacisnęła   kilka   guzików   i   podniosła   ją   do   ucha.   - 

Poczekajcie, skarby, muszę odsłuchać wiadomości.

Dan czekał, patrząc, jak Mystery wrzuca do drinka tyle łyżeczek cukru, że już nie 

wygląda jak martini, ale raczej jak jakieś popłuczyny ze sklepu na stacji benzynowej. Nie 

zauważył tego wcześniej, ale jej krzywe, poobgryzane paznokcie były równie żółte jak zęby.

Rusty rzuciła telefon na środek stołu.

- Myślę, że powinieneś napisać pamiętnik - powiedziała Danowi, sięgając po kolejną 

babeczkę i przełamując ją na pół. - Pamiętniki młodego poety. Podoba mi się! - wykrzyknęła. 

- Jesteś następnym Rilke!

Królowa błaznów wyciąga z włosów różowego królika.

Dan sięgnął po anty grawitacyjny długopis. Chciał napisać coś o żółtych paznokciach 

Mystery w swoim zeszycie  do obserwacji i o tym,  że ku jego zaskoczeniu wcale go nie 

odrzucają. Przeciwnie, podniecają go.

- Jak mogę pisać pamiętniki, skoro tylko chodzę do szkoły? - zapytał żałośnie. - Nigdy 

nic wielkiego mi się nie przydarzyło. - Sięgnął po dzbanek drżącymi dłońmi i wlał sobie 

ciepłej, pachnącej herbaty Earl Grey do białej filiżanki. Ach, kofeino.

Rusty   postukała   w   okładkę   notatnika   długimi   pomarańczowo   -   różowymi 

paznokciami.

- Drobiazgi - kochanie. Drobiazgi. I może przemyślisz odłożenie college'u, żeby przez 

rok,   dwa   lata   popisać.   Jak   Mystery.  - Otarła   usta   serwetką   z   białego   płótna,   brudząc   ją 

szminką. - Zapisałam was z Mystery na czytanie wierszy do klubu poezji Rivington Rover na 

dziś wieczór. Buckley już rozsyła ulotki. To bardzo na czasie. Wszystkie stare kluby poezji 

wracają do łask. Musisz być gotowy do występu. Mówię ci. poezja to następny rock'n'roll!

Mystery zachichotała i kopnęła Dana pod stołem jak pijany osioł. Dan miał ochotę jej 

oddać, bo właściwie to go zabolało, ale nie chciał zachowywać się niedojrzale.

Rusty strzeliła długimi palcami i natychmiast zjawił się kelner.

- Daj tym dzieciakom wszystko, czego zapragną ich serduszka - poleciła. - Muszę 

biec, skarby. Mama ma spotkanie. - Posłała im całusy, a potem przedreptała przez salę w 

sukience gejszy, przyciągając uwagę wszystkich warkoczykami i imponującym wzrostem.

Matka odlatuje z gniazda, zostawia księżniczkę i żebraka z otwartymi dziobami.

Mystery dopiła resztki martini Rusty i popatrzyła zmęczonymi, smutnymi oczami.

background image

- Za  każdym  razem,  gdy Rusty wymieniała  twoje  imię,  czułam ciepło płynące  po 

udach - zwierzyła się gardłowym głosem. - Przez cały tydzień tonęłam w pożądaniu, ale udało 

mi się skanalizować tę zwierzęcą energię w książce. - Zaśmiała się. Jej żółte zęby wyglądały 

tak, jakby pomalowała je kredką. - Niektóre fragmenty są dosłownie radioaktywne.

Żebrak zamienia się w księcia. Mówiąc banalnie, dostałem koroną po łbie.

Dan wrzucił do ust kanapkę z ogórkiem. Gryzł gwałtownie, nawet nie czując smaku. 

Powinien wrócić do domu i pisać pamiętnik. Powinien zająć się swoją dziewczyną. Powinien 

uciekać z przerażeniem przed tą nienormalną, żółtozębą, napaloną laską. Ale prawda była 

taka,   że   on   też   był   napalony.   Stracił   dziewictwo   już   dwa   razy   i   nie   mógł   się   doczekać 

trzeciego. I czwartego...

- Chodź - kusiła Mystery, łapiąc go dłonią o żółtych  paznokciach. - Załatwię nam 

pokój na rachunek Rusty.

Dan wziął notatnik i ruszył za nią do recepcji. Niech będzie przeklęta poezja! Nie 

mógł się powstrzymać, żeby nie przeczytać następnego rozdziału tej historii.

background image

L jak luby

Jenny  nie   miała   pewności,   czy  L,   który  przysłał   jej   wiadomość   w   walentynki,   to 

rzeczywiście chłopak z Bendela. To mógłby być jakiś świr albo nawet obleśny, zboczony 

facet,   ale   w   głębi   duszy   już   była   w   nim   zakochana.   Czuła   się   jak   dziewczyna   z   bajki 

zadurzona w mężczyźnie w masce. Zamierzała jeździć autobusem tak długo, aż spotka go 

twarzą w twarz. W poniedziałek i wtorek siedziała w autobusie do siódmej wieczór, ale bez 

skutku. W Środę wzięła z sobą Elise.

- Nie rozumiem. Dlaczego znowu jedziemy? - zapytała; Elise. Skończyła już pracę 

domową i gapiła się przez okno nad ramieniem Jenny, znudzona do bólu.

- Mówiłam ci. Zostawiłam dziś rano w tym autobusie moją ulubioną czapkę i jeśli 

będę jeździć na tej linii, na pewno ją znajdę - skłamała Jenny.

- Pewnie   ktoś   ją   zabrał   -   przekonywała   Elise.   -   Tę   ładną,   puchatą,   z   czerwonej 

włóczki? Na pewno ktoś ją zabrał.

Kobieta w średnim wieku ze spuchniętymi kostkami i w niemodnym płaszczu, która 

czytała   „Wall   Street   Journal”,   spiorunowała   je   wzrokiem.   Dorośli   zawsze   tak   robią,   gdy 

nastolatki odzywają się w miejscu publicznym. Jakby mówiła: „Możecie wyłączyć dźwięk?” 

Cóż, bardzo przepraszamy.

- Tylko ten jeden raz i wracamy do domu - obiecała Jenny, chociaż mówiła lak już 

dwa autobusy wcześniej.

Elise położyła dłoń na jej kolanie w czarnych rajstopach i zostawiła ją tak.

- Nic nie szkodzi. W domu i tak nie mam nic do roboty. Jenny poczekała, aż Elise 

zabierze dłoń.

- Co robisz? - szepnęła dość głośno.

- O co ci chodzi?

- O twoją rękę.

- W książce pisali, żeby okazywać uczucia delikatnym dotykiem - oznajmiła Elise.

- Ale ja tego nie chcę. A poza tym siedzimy w autobusie - syknęła Jenny, odpychając 

dłoń Elise. Ostatnia rzecz, której chciała, to żeby L zobaczył, jak dotykają się z Elise. Boże! 

Jakie to żenujące.

background image

- A co w tym złego?! - wykrzyknęła Elise, popychając Jenny akurat w chwili, gdy 

autobus gwałtownie skręcił na wyboju. Jenny spadła z siedzenia na podłogę i wylądowała 

tyłkiem na butach osoby siedzącej obok.

Zamknęła  oczy, zbyt  przerażona, żeby je otworzyć.  Jeśli jej  tajemniczy wielbiciel 

patrzył teraz, więcej już do niej nie napisze. Autobus podskoczył na kolejnym wyboju, kiedy 

pędził   przez   park,   i   piersi   Jenny   podskoczyły   bezlitośnie.   Jakby   już   nie   przeszła   dość 

upokorzeń.

- Trzymaj. - Ktoś złapał ją za rękę.

- Odpieprz się - mruknęła Jenny, całkowicie upokorzona.

Odepchnęła pomocną dłoń i jakoś wstała. Pochylał się nad nią blondyn. Wysoki. Z 

ładnym nosem. O piwnych oczach z jasnymi rzęsami. To on! Chłopak z Bendela!

- Nic ci nie jest? - zapytał. - Na końcu jest wolne siedzenie. Usiądziesz? - Chwycił ją 

za rękę i pociągnął przez tłum.

Jenny   wsunęła   się   na   twarde,   wąskie   siedzenie   i   z   bijącym   sercem   spojrzała   na 

chłopaka. Wyglądał na jakieś szesnaście lal i był idealny, po prostu idealny.

- Ty jesteś L? - ledwo z siebie wydusiła.

Uśmiechnął się nieśmiało. Jeden z przednich zębów miał lekko ukruszony. To było 

niesamowicie słodkie.

- Tak, ja, Leo - odpowiedział. 

Leo. No jasne.

- Ja jestem Jennifer! - prawie wykrzyknęła Jenny, tak była podekscytowana.

- Jennifer - powtórzył Leo, jakby to był najbardziej niezwykłe i najpiękniejsze imię na 

świecie.

Elise podniosła głowę nad tłumem typowym dla godzin szczytu i mrużąc niebieskie 

oczy, spojrzała na Jenny.

- Ej, przepraszam, że cię pchnęłam. Nic ci nie jest?

Leo   uśmiechnął   się   uroczo,   błyskając   słodko   ukruszonym   zębem.   Zupełnie   jakby 

chciał powiedzieć, że wszyscy przyjaciele Jenny są jego przyjaciółmi. W pierwszym odruchu 

Jenny miała ochotę warknąć do Elise, żeby spływała, bo wtedy mogliby się z Leo poznać w 

spokoju. Ale nie chciała, by Leo uznał ją za wredną jędzę. Facet siedzący obok niej wstał, 

więc Jenny poklepała siedzenie.

- Siadaj.

Elise puściła poręcz i opadła na siedzenie.

- Cześć - powiedziała, zerkając na Leo. Stuknęła Jenny w kolano, gdy w końcu go 

background image

poznała. - Cześć.

- Elise,   to   Leo,   Leo,   to   Elise   -   przedstawiła   ich   Jenny   słodkim   głosem.   Autobus 

zatrzymał  się gwałtownie i Leo złapał ją za ramię, żeby nie stracić równowagi. O Boże! 

Dotknął mnie! Dotknął mnie!

Jenny czuła, że Elise patrzy na nich i próbuje się zorientować, co jest grane.

- Też chodzisz do Constance Billard? - zapytał ją Leo. Elise kiwnęła głowa, zupełnie 

zmieszana. Nagle Jenny zrobiło jej się żal Objęła ją ramieniem i uśmiechnęła się do Leo.

- Jesteśmy najlepszymi przyjaciółkami.

Elise zachichotała i oparła głowę na ramieniu koleżanki.

- Chyba znalazłaś swoją czapkę - szepnęła cicho.

- Aha - odparła za śmiechem Jenny, z ulgą widząc, że Elise jest dość wyluzowana, by 

nie zadawać zbyt wielu pytań. Kiedy będą same, wszystko jej wytłumaczy, jak to powinno 

być między najlepszymi przyjaciółkami. Podniosła wzrok na cudnie wyrzeźbioną twarz Leo, 

idealną do sportretowania. Prawie zemdlała, gdy znowu uśmiechnął się nieśmiało.

- Wiedziałam, że nie możesz się nazywać Lance.

background image

V rezygnuje z szansy filmowania rozkładających się ryb!

- Cieszę się, że znalazłaś czas i wpadłaś - powiedział w środę po południu Ken Mogul. 

Vanessa siadła obok niego w loży w Chippies, nowej kafejce w Williamsburgu przy ulicy, na 

której   mieszkała.   Pchnął   w   jej   stronę   parujący   kubek   cappuccino.   -   Zamówiłem   dla   nas 

obojga. Mam nadzieję, że nie masz nic przeciwko.

Vanessa  usiadła w czarnej parce i zacisnęła obie dłonie  na kubku. Dmuchnęła  na 

gorącą pianę z mleka.

- Dzięki za wkręcenie mnie na ten pokaz - powiedziała. - To był prawdziwy czad. - 

Skrzywiła się. To, co właśnie powiedziała do Kena Mogula, zabrzmiało fatalnie. Zupełnie 

jakby była jakąś bezmyślną pozerką.

Ken przesunął ciemne okulary w szylkretowej oprawce na zawadiacko przycięte rude 

włosy i pochylił się nad stolikiem, gotowy, żeby przejść do rzeczy.

- Chcę,   żebyś   na   wiosnę   pojechała   ze   mną   do   Cannes.   Przedstawię   cię   kilku 

wspaniałym   niezależnym   twórcom   filmowym.   Moglibyśmy   połączyć   siły,   urządzić   burzę 

mózgów. Wstrzymaj się z college'em na rok, może dwa lata, i zrób ze mną kilka filmów. To 

będzie coś magicznego, czuję to.

W kawiarni puszczali Enyę. Vanessa rozpięła kurtkę i znowu ją zapięła. Nie cierpiała 

Enyi.

- Zacząłem   pracować   nad   czymś   nowym   w   Ameryce   Południowej   -   ciągnął   Ken 

Mogul. - Zaczyna się nad morzem. Mewy karmią swoje młode rozkładającymi się rybami. 

Potem jest przejście do dżungli, gdzie goryle opuszczają swoje młode. A potem planuję cięcie 

i pokażę ulice Rio. gdzie dzieciaki prostytuują się za narkotyki. Jeszcze nie zacząłem kręcić, 

ale pomyślałem, że mogłabyś tam jechać i poznać parę tych dzieciaków, zaprzyjaźnić się z 

nimi, poznać ich historie. Znasz portugalski?

Vanessa pokręciła głową. Kogo on oszukiwał?

- Hiszpański? 

Znowu pokręciła głową.

- Nieważne.   Zdobędziemy   tłumacza   albo   znajdziemy   dzieciaki,   które   mówią   po 

angielsku. Wszystkie twoje wydatki pokrywa firma Duke Productions. Pamiętasz Duke'a z 

background image

przyjęcia po pokazie?

Vanessa   pokiwała   głową   i   uśmiechnęła   się   rozbawiona.   Jak   mogłaby   zapomnieć 

Duke'a, najgłupszego faceta na świecie?

- Miałabyś własny samochód, własne mieszkanie, sprzęt za darmo i wszystko, czego 

potrzebujesz - dodał Ken. - Pojedziesz ze mną?

Vanessa  po raz  pierwszy zauważyła,  że Ken Mogul ma  bardzo  słabo zarysowany 

podbródek. Właściwie prawie go nie miał.

- Zawsze   chciałam   pojechać   do   Cannes   -   odpowiedziała,   z   namysłem   sącząc 

cappuccino. - A nowy pomysł brzmi naprawdę... niesamowicie. Ale już mnie przyjęto na 

Uniwersytet Nowojorski. Marzyłam, żeby się tam dostać, odkąd skończyłam jedenaście lat. 

Nie ma mowy, żebym to odłożyła.

- Ale co z moim filmem? Dziecięca prostytucja! Zwierzęta porzucające swoje młode! 

Te   sprawy   poruszą   światem!   –   bełkotał   Ken   Mogul,   plując   po   całym   stoliku.   Vanessa 

pomyślała, że gdyby miał podbródek, może ślina nie leciałaby lak daleko.

Nad   ramieniem   Kena   dostrzegła   przyczepioną   do   tablicy   z   ogłoszeniami 

jasnoniebieską ulotkę.

Otwarty wieczór w klubie poezji przy Rivington Rover

zaprasza na spotkanie

z Danielem Humphreyem i Mystery Craze

czwartek. 20.00

Nic dziwnego, że Dan olewał ją przez cały tydzień. Był zajęty sławą.

- Vanessa? Słuchasz mnie jeszcze? - dopytywał  się Ken. - Pierwsza lekcja w tym 

biznesie mówi, że zegar nigdy nie przestaje tykać.

Vanessa uśmiechnęła się jak Mona Liza: na wpół rozbawiona, na wpół wkurzona. 

Propozycja jej pochlebiała, ale nie miała zamiaru stać się mini - Mogulem. Chciała stworzyć 

własny styl, własną karierę, a nie wkładać energię w cudzą pracę, choćby nie wiadomo jak 

błyskotliwą. Pokręciła ogoloną głową.

- Przykro mi.

Ledwo widoczna broda Kena Mogula zupełnie się zapadła.

- Nigdy   nie   proponowałem   nikomu   współpracy   -   powiedział   ponuro.   -   To   okazja 

jedyna   w   swoim   rodzaju   -   Daję   ci   szansę   zrobić   pełnometrażowy   film,   nim   skończysz 

dwudziestkę. To niesłychane!

background image

Starszy pan na pokazie Culture of Humanity poradził jej, żeby nie traktowała swojego 

talentu zbyt poważnie. Ken najwyraźniej traktował swój o wiele, wiele za poważnie. Vanessa 

wstała   i   zerwała   jasnoniebieską   ulotkę   z   tablicy   nad   głową   Kena.   Co   prawda   powinna 

pracować nad filmem razem z Danem, ale jeśli wejdzie ukradkiem do klubu i nakręci go 

czytającego, gdy nie będzie o tym wiedział, materiał będzie jeszcze lepszy. Dan zawsze lepiej 

wypadał, gdy nic wiedział, że ktoś go obserwuje.

- Dziękuję - powiedziała Kenowi Mogulowi. - Naprawdę czuję się zaszczycona. Ale 

pracuję nad czymś nowym, moim własnym. Chyba chciałabym to skończyć.

Ken Mogul zsunął okulary z powrotem na nos i wyjrzał wściekły przez okno.

- Twoja strata.

- Dzięki za kawę - odparła Vanessa, chociaż Ken już na nią nie patrzył. Złożyła ulotkę 

i schowała ją do kieszeni. - Powodzenia w Cannes.

Ken Mogul zapiął obszywaną futrem kurtkę Prady i założył kaptur, jakby chciał się od 

niej odciąć całkowicie.

- Cześć.

Vanessa wróciła do domu, żeby uporządkować sprzęt i zorientować się, czego będzie 

potrzebowała jutro wieczorem w klubie poezji. Kiedy Dan skończy czytać, wyskoczy z tłumu 

i poda mu ogromny kubek kawy po irlandzku, jego ulubionego napoju. A potem opowiedzą 

sobie o głupich, sławnych ludziach, których spotkali w zeszłym tygodniu. Później zabierze go 

do domu i przypomni mu, co tracił. Pokaże mu, jak znowu stracić dziewictwo, tak jak napisał 

w tym zwariowanym wierszu.

Jakby trzeba mu to było pokazywać.

background image

S ponownie odkrywa łzę

- Chcesz wyprowadzić ze mną Mookiego na spacer? - zaproponował Aaron.

Stał   pod   zamkniętymi   drzwiami   sypialni   Blair.   Była   środa   po   południu,   a   Blair 

siedziała w swoim pokoju od poniedziałku. Otwierała drzwi tylko po to, żeby wziąć bagietkę 

z brie i pomidorem oraz gorącą czekoladę, które przynosiła jej Myrtle o dziesiątej rano i piątej 

po   południu.   Wyłudziła   nawet   od   lekarza   rodzinnego   zwolnienie   ze   szkoły   na   tydzień. 

Właściwie nie była chora, tak zapewniał matkę lekarz. Szkoły takie jak Billard Constance po 

prostu zbyt dużo wymagały od dziewcząt, zwłaszcza w ostatniej klasie, a dochodzi jeszcze 

presja związana z dostaniem się do najlepszego college'u. Blair po prostu potrzebowała kilku 

dni odpoczynku i znowu wróci do siebie.

Cóż,   niezupełnie.   Blair   wykorzystywała   tych   parę   dni,   żeby   na   nowo   siebie 

wykreować. Jak Madonna.

Aaron   pchnął   drzwi   i   wsunął   głowę   do   pokoju.   Pachniało   tam   ostro   mieszaniną 

papierosowego dymu  i miętowego  odświeżacza  do ust. Blair zawinęła głowę w czarno - 

różową chustkę od Pucciego, leżała na łóżku w białym szlafroku frotté i paliła merita ultra 

light przez długą czarną fifkę. Wyglądała bardzo w stylu ukrywającej się przed światem Grety 

Garbo. I właśnie taki efekt chciała uzyskać.

Na drugim końcu pokoju Robert Redford i Mia Farrow grali na ekranie telewizora z 

wyłączonym   dźwiękiem.   Blair   wypuściła   dym,   dramatycznie   zawieszając   wzrok   w 

przestrzeni. Nie mogła patrzeć na Aarona, bo znowu miał na sobie bluzę z Harvardu. Zupełnie 

jakby specjalnie  tak się ubierał, żeby ją wkurzyć.  Zdążyła  już zerwać wisiorek z Yale z 

baldachimu nad łóżkiem i wyrzucić go przez okno razem ze starą bluzą ojca z Yale.

- leżeli nie masz nic przeciwko, prosiłabym, żebyś spadał z mojego pokoju.

- Już wychodzę - odparł Aaron. - Ej, rozmawiałaś ostatnio z Sereną?

Blair pokręciła głową. - A co?

- Tak pytam. - Aaron wzruszy! niepewnie ramionami. Hulał z kumplami ze Scarsdale 

od  piątku.   Od  pokazu   Lesa  Besta   nie  rozmawiał   z  Sereną.   Wyciągnął  paczkę  ziołowych 

papierosów z tylnej kieszeni spodni i rzucił je na łóżko Blair. - Spróbuj tych - poradził jej. - 

Są w stu procentach naturalne i pachną o niebo lepiej niż to gówno masowej produkcji.

background image

Blair skopała paczkę na podłogę.

- Miłego spaceru.

Aaron z Mookiem poszedł do parku przy Siedemdziesiątej Drugiej i ruszył ścieżką, 

która prowadziła do drewnianego mostku nad strumykiem płynącym do stawu. Co pewien 

czas Mookie zatrzymywał się i kopał zaciekle w śniegu, jakby szukał zabawki, którą zgubił 

zeszłego lata. W końcu odpuszczał sobie i biegł dalej.

Drobna   blondynka   w   ciemnych   okularach   i   niebieskiej   czapce   Jankesów   biegła   z 

koszulką K

OCHAM

 A

ARONA

 na czerwonej bluzie od dresu. Taką samą koszulkę miała Serena na 

pokazie Lesa Besta. Aaronowi wydawało się. że ta blondynka to Renee Zwingdinger czy jak 

tam się ona nazywa, ale nie miał pewności. To było dość zabawne - myśl, że znane aktorki i 

modelki mogił nosić koszulki z jego imieniem, podczas gdy on jest całkiem zwyczajnym 

gościem, który spotykał się ze śliczną dziewczyną, ale - jak podejrzewał - już więcej nie 

będzie się z nią spotykał.

Przy drewnianym mostku zauważył mnóstwo ludzi ze sprzętem - rozłożyła się tam 

jakaś ekipa. Podszedł bliżej i zobaczył, że na lodowato zimnej wodzie naprzeciwko mostu 

facet na małym pontonie ustawia na statywie aparat.

Puścił   Mookiego,   żeby   poganiał   za   wiewiórkami,   a   sam   dalej   obserwował 

przygotowania. Gromada ludzi na moście rozstąpiła się i odsłoniła dziewczynę ubraną w kusą 

żółtą   sukienkę   i   niebieskie   sandały.   Jej   złote   włosy   rozdmuchiwał   lodowaty   wiatr.   To 

oczywiście była Serena. Nie można jej było z nikim pomylić.

Nagle Mookie popędził przez śnieg w stronę Sereny, skamląc z zachwytu i machając 

krótkim ogonkiem.

- Mookie, nie! - wrzasną! Aaron. Wszyscy na moście, łącznie z Sereną, odwrócili się.

- Mookie! - pisnęła Serena. Przykucnęła, żeby pocałować psa w mokry nos. Mookie 

miotał się radośnie między jej nogami. - Co słychać, przystojniaku?

Aaron podszedł do mostku. Ręce schował głęboko w kieszeniach bojówek.

- Przepraszam - wymamrotał do stylistów i ludzi od makijażu.

- Nie szkodzi - odparła Serena, prostując się. Podeszła do Aarona i pocałowała go 

lekko w policzek. Na żółtej sukience miała namalowane niebieskie, mieniące się ptaki, a jej 

błyszczyk pachniał arbuzem. - Robimy reklamówkę perfum. Możesz popatrzeć, jeśli chcesz.

Aaron   nadal   trzymał   ręce   w   kieszeniach.   Mogła   powiedzieć   milion   rzeczy,   żeby 

poczuł się winny z powodu chowania się w Scarsdale i niedzwonienia do niej, ale była ponad 

to. Była naprawdę wspaniała i między innymi z tego powodu musiał pozwolić jej odejść. To 

zbyt duży wysiłek dopasować się do kogoś tak cudownego jak ona.

background image

- Nie chcę cię zatrzymywać. - Otworzył paczkę papierosów ziołowych i poczęstował 

ją. Wzięła jednego i wsunęła między koralowe usta, czekając na ogień. - A, i dzięki za róże.

Serena wydmuchnęła dym w zimne powietrze.

- Nie zrobiliśmy sobie tatuaży. 

Aaron uśmiechnął się czule.

- To chyba dobrze.

Idealna łza zaczęła formować się w kąciku prawego oka Sereny i zadrżała na dolnej 

powiece.

- Zróbmy to! - krzyknął fotograf z pontonu.

Serena   odwróciła   się,   żeby   mu   pomachać.   Żółta   sukienka   zakręciła   się   wokół   jej 

kolan, złote włosy się rozwiały. W tej samej chwili łza spadła na jej śliczny policzek, tworząc 

doskonałą  ilustrację wszystkich  ludzkich emocji,  które chciał zawrzeć  Les Best w nowej 

reklamówce perfum. Będą musieli wyretuszować papieros w dłoni Sereny i gęsią skórkę na 

jej rękach i nogach, ale bylibyście zdziwieni, jakie to proste do zrobienia.

background image

leczenie w nowym uzdrowisku

Po obejrzeniu dwa razy z rzędu  Wielkiego Gatsby'ego  Blair wyłączyła  telewizor i 

wzięła   telefon.   Chciała   z   kimś   porozmawiać,   dać   znać   światu,   że   mimo   wszystko   żyje. 

Problem polegał na tym, że koszmarnie bała się rozmawiać z kimkolwiek, kogo znała, włą-

czając w to ojca, geja mieszkającego we Francji, który zawsze potrafił ją pocieszyć. Gdyby 

był ktoś jeszcze, ktoś nowy i inny, kto. ..

Właściwie była jedna osoba, z którą mogłaby porozmawiać. I dlaczego, do cholery, 

miałaby do niego nie zadzwonić, skoro on zadzwonił do niej ni stąd, ni zowąd w zeszłym 

tygodniu, gdy właśnie obcinała włosy?

Wybrała numer na komórkę do Nate'a. Ku jej zaskoczeniu odebrał.

- Natie?   -   wymruczała   do   telefonu.   -   Słyszałam,   co   się   stało.   Jak   się   czujesz? 

Wszystko w porządku?

- Tak,   w   gruncie   rzeczy   mam   się   doskonale   -   odparł   Nate,   jego   głos   brzmiał 

zaskakująco trzeźwo. - Ojciec nadal strasznie się wścieka z powodu tej historii i nie wiem, jak 

to wpłynie na moje przyjęcie do Brown, ale nieźle się trzymam.

Blair   wyprostowała   palce   stóp   i   zmarszczyła   brwi,   patrząc   na   cukierkoworóżowy 

kolor lakieru, którym pomalowała paznokcie Z czystej nudy.

- Biedactwo - westchnęła współczująco. - Odwyk musi być straszny.

- Hm, właściwie... Wiem, to zabrzmi dziwacznie, ale zaczyna mi się tam podobać - 

przyznał   Nate.   -   Szkoda,   że   trzeba   tam   jechać   taki   kawał,   ale   to   jest   naprawdę   fajny, 

nowoczesny ośrodek i można tam, sam nie wiem... odpocząć, zrobić coś zupełnie innego niż 

w szkole.

- Serio? - Poprawiła sobie poduszki i usiadła na łóżku. Leczenie było odpoczynkiem? 

Może właśnie tego potrzebowała? Wytchnienia od trudów codziennego życia. Już wyobrażała 

sobie, jak leży na szezlongu, zawinięta w miękki, biały, uzdrowiskowy szlafrok, na twarzy ma 

maseczkę   z   zielonej   glinki,   w   stopach   i   dłoniach   wbite   igiełki   od   akupunktury.   Sączy 

oczyszczającą ziołową herbatę i gawędzi z uważnym terapeutą ubranym w białą lnianą tunikę.

„Gdybyś   chciała   być   zwierzęciem,   to   jakim?”   -   zapytałby   ją   terapeuta.   Nic   zbyt 

wymagającego.

background image

Leczenie.   Dlaczego   wcześniej   o   tym   nie   pomyślała?   Oczywiście   to   się   łączy   z 

psychoterapią, ale nigdy nie miała problemów z mówieniem o sobie. A najlepsze jest to, że 

Nate też by tam był. Ich dwoje razem, daleko od miasta i całego tego bałaganu. Zawsze 

marzyła o tym, żeby spędzić z Nate'em weekend za miastem w jakimś przytulnym hoteliku na 

Cape  albo  w  Hamptons. Klinika   w  Greenwich  byłaby  niemal   równie  dobra. Jasne,   Blair 

planowała   całkowicie   usunąć   ze   swojego   życia   Nate'a,   tego   bezczelnego   zdrajcę,   ale 

wyglądało na to, że on teraz całkowicie się zmienił. Ona próbowała osiągnąć dokładnie to 

samo!

- Jak   dostałeś   się   na   leczenie?   Można   się   samemu   zapisać   czy   trzeba   zostać 

wysłanym? - zapytała Blair. Zerknęła na siebie w lustrze na szafie. Z tymi obciętymi włosami 

i bladą twarzą wyglądała zupełnie jak uzależniona od heroiny, więc na pewno by ją przyjęli.

- Myślę, że można zapisać się samemu, ale komu by tak odbiło, żeby to zrobić? - 

stwierdził Nate.

Blair się uśmiechnęła.

- Chcesz się jutro wieczorem spotkać? - zapytała. - Wiem, że czasem zachowuję się 

jak jędza, Nate, ale zawsze za tobą tęsknię.

- Przykro mi. Muszę być na grupie w Wyzwoleniu - odparł Nate. Nie widział się z 

Georgie od tego wieczoru z zamiecią śnieżną, a Jackie obiecała, że Georgie od jutra wróci na 

spotkania. - Jeżdżę pociągiem, więc wracam do domu bardzo późno.

- Jasne.   Ale   spotkajmy   się   kiedyś,   dobra?   -   powiedziała   Blair.   -   Wiesz,   że   mnie 

kochasz - dodała kuszącym szeptem i się rozłączyła.

Zeskoczyła z łóżka z nową energią. Zdjęła chustkę z głowy i zmierzwiła króciutkie 

włosy, nakładając na nie trochę żelu Bed Head. Potem otworzyła drzwi do sypialni - pierwszy 

raz w tym tygodniu.

- Mamo! - krzyknęła w korytarz. - Chodź szybko. Potrzebuję twojej pomocy!

Czy   jest   lepszy   sposób   na   wielki   powrót   dla   gwiazdy,   jak   wyjście   z   leczenia   w 

odświeżonej, odmłodzonej wersji z przystojnym gwiazdorem u boku?

background image

tematy    ◄    wstecz    dalej    ►    wyślij pytanie    odpowiedź

Wszystkie  nazwy   miejsc,   imiona   i   nazwisko   oraz   wydarzenia   zostały   zmienione   lub   skrócone,   po   to   by   nie 

ucierpieli niewinni. Czyli ja.

hej, ludzie!

ŁZY SERENY

Ludzie   Lesa   Besta   nie   marnowali   czasu,   wypuszczając   nową   reklamę   perfum   -   można   ją   teraz 

zobaczyć wszędzie. Magnifique, non? Perfumy będzie można dostać dopiero w kwietniu, no chyba że 

ktoś   tak   jak   ja   ma   dostęp   do   rzeczy   nieosiągalnych   dla   reszty.   To   mocno   jaśminowy   zapach   z 

delikatnymi nutami drzewa sandałowego i patchouli. Właśnie ich używam i muszę przyznać, że są 

równie boskie jak reklama. Ale skoro zamieszana jest w to pewna blondynka, to nie może być inaczej, 

prawda?

NASTOLETNIA DZIEDZICZKA PRZEKAZUJE CZĘŚĆ SWOJEGO SPADKU NA RZECZ ODWYKU

Najwyraźniej biedna bogata przyjaciółka N zaraziła się bakcylem dobroczynności. Żeby okazać swoją 

wdzięczność tym, którzy jej niedawno pomogli, zafundowała Wyzwoleniu olśniewające stajnie. Będą 

tam   mieszkać   konie,   a   także   świnie,   kozy,   psy,   koty   i   kurczaki,   które   oczywiście   posłużą   celom 

terapeutycznym. Najwyraźniej dojenie kóz może zdziałać cuda w przypadku zmąconych narkotykami 

umysłów kokainistów. Miejmy tylko nadzieję, że nasza dziedziczka trzyma ręce z dala od apteczki w 

stajniach!

Wasze e - maile

P:

 Cześć P!

Jestem  pacjentką w Wyzwoleniu  i  byłam  tam  dzisiaj, kiedy  zjawiła się  ta  dziewczyna  z 

wystrzyżonymi dziwnie włosami i w kozakach z futra. Rzuciła platynową kartę kredytową na 

biurko pielęgniarki w recepcji i chciała wynająć pokój na dwa tygodnie, najlepiej z widokiem 

na fontannę! Powiedzieli jej, że nie może zostać, o ile nie jest niebezpieczna dla siebie lub 

innych, ale może dołączyć do grupy nastolatków, jeśli ma ochotę.

background image

słonko

O:

 Cześć, słonko!

Jestem   zaskoczona,   że   nie   próbowała   zamówić   serii   maseczek!   Jeżeli   należysz   do   tej 

grupy nastolatków, trzymaj się od tej dziewczyny z daleka. Wygląda na to, że wyznaczyła 

sobie misję.

P

Na celowniku

J  i jej dwoje nowych przyjaciół na Bowlmor Lanes. Razem wyglądają tak słodko, ale ja to znam - 

trójkąty nigdy nie wychodzą.  S  nie chodzi do szkoły - choruje w domu na zapalenie oskrzeli. To ją 

oduczy noszenia letnich sukienek w lutym! B robi zakupy z myślą o leczeniu w sklepie ze starociami 

przy   Mulberry   Street.   Jeżeli   chce   zdobyć   rolę   zdesperowanej   narkomanki,   musi   odpowiednio 

wyglądać.  D  ćwiczy   w   metrze   przed   otwartym   wieczorem   w   klubie   poezji   przy  Rivington   Rover   - 

szepcze do siebie zagłuszany łoskotem pociągu. 

Najwyższy czas wyjść i dla odmiany zrobić coś kulturalnego.  Do zobaczenia w klubie poezji dziś 

wieczorem!

Wiem, że mnie kochacie

plotkara

background image

przez wzgląd na sztuką

- Cieszę się, że tu jesteś - powiedział Dan do Mystery, gdy przeczesywała mu modnie 

zmierzwione włosy obgryzionymi żółtymi paznokciami. Czystym przypadkiem zjawili się w 

klubie   dokładnie   w   tym   samym   czasie.   Przez   ostatni   kwadrans   palili   camele   bez   filtra   i 

obmacywali się w kabinie w wymazanej graffiti łazience dla pań. Próbowali wejść w nastrój 

przed czytaniem. - Trochę się denerwuję.

- Nie martw się. - Mystery rozluźniła mu wąski czarny krawat i klasnęła w dłonie. - 

Idziemy. Zobaczmy, co mamy.

Wyszli  z toalety  dłonią  w dłoń.  Mystery  w przezroczystej  kanarkowej  sukience  z 

jedwabiu, pod którą doskonale było widać czarną bawełnianą bieliznę. Dan szedł w nowym, 

czarnym garniturze. Bonnie i Clyde poezji.

W maleńkim klubie w piwnicy panował już tłok. Ludzie sączyli kawę, rozsiadali się 

na starych, podartych  sofach rozstawionych na chybił trafił. Zabłąkana kula dyskotekowa 

zwieszała się z czarnego sufitu, a przez głośniki Morrissey zawodził przygnębiającą piosenkę 

z najnowszej płyty.

Światła zamrugały dwa razy i na scenie pojawiła się drobniutka Japonka ubrana w 

czarny obcisły trykot i różowe rajstopy do tańca.

- Witam na otwartym wieczorze w klubie przy Rivington Rover. To wspaniale widzieć 

was tu wszystkich - szepnęła do mikrofonu. - Dzisiaj będzie recytować dwoje najbardziej nie-

zwykłych nowojorskich poetów. Mam zaszczyt powitać Mystery Craze i Daniela Humphreya!

Mroczna, zatłoczona sala wybuchła oklaskami.

- Słyszałem, że przez całą noc siedzieli na esce i napisali razem książkę - ktoś szepnął.

- Słyszałam, że to małżeństwo.

- Podobno to bliźniaki rozdzielone po urodzeniu - zauważył ktoś trzeci.

Vanessa stanęła z tylu, przez nikogo niezauważona.

Co to jest za imię i nazwisko. Mystery Craze? - zastanawiała się, przykładając do oka 

kamerę i łapiąc ostrość.

Dan był zlany zimnym potem. Wszystko działo się tak szybko. Nawet nie miał kiedy 

się zastanowić, jak to się stało, że od pisania dziwacznej, posępnej poezji w notatnikach 

background image

doszedł do czytania w modnym markowym garniturze na scenie z prawie sławną dziewczyną 

w superklubie. Ale nie miał czasu na wątpienie we własne siły. Grał w sztukach, występował 

w filmach Vanessy. Był nowym Rilke. Zdjął marynarkę i podwinął rękawy. Da radę.

Mystery już czekała na scenie. Zacisnęła kościste palce na mikrofonie i czekała. Dan 

zobaczył teraz, że są dwa mikrofony, po jednym dla każdego.

- Jaki jest twój ulubiony rzeczownik? - zapytała Mystery niskim, chrapliwym głosem.

- Ciastko! - wykrzyknął z pierwszego rzędu ewidentnie pijany gość z kucykiem.

- Jesteś antytezą ciastka - syknęła Mystery, gdy Dan wszedł na scenę. - Chcę cię zjeść 

żywcem.

Dan odchrząknął i sięgnął po mikrofon, żeby złapać się czegoś.

- Jaki jest twój ulubiony czasownik? - zapytał w odpowiedzi, zaskoczony tym, jak 

pewnym głosem to powiedział.

- Uprawiać seks - odparła Mystery. Opadła na kolana i na czworakach popełzła w jego 

stronę z mikrofonem w zębach. - Seks - powtórzyła, wczołgując się między jego nogi, a 

potem wspinając się wzdłuż jego ciała, aż w końcu stali twarzą w twarz. Żółta sukienka 

sprawiała, że jej zęby wydawały się jeszcze bardziej żółte.

Kamera zadrżała w dłoniach Vanessy. Więc dlatego Dan w ogóle ostatnio się do niej 

nie odzywał, nawet w sprawie pracy nad „Tworzeniem poezji”. Dan tworzył poezję z Mystery 

Craze. I chociaż to bolało, gdy patrzyła jak chłopak, którego kocha od prawie trzech lat, ulega 

czarowi   dziewczyny,   która   pewnie   tak   naprawdę   nazywa   się   całkiem   zwyczajnie   i 

niepoetycko (na przykład Jane James), Vanessa nie mogła przestać filmować. Z Danem działo 

się coś, co musiała nakręcić. Na jej oczach odkrywał samego siebie.

- Nakarm mnie - jęknął Dan do mikrofonu, podczas gdy Mystery wiła się pod nim. - 

Odsłoń swoje nagie ciało na moim talerzu.

Tłum krzyczał i wył z zachwytu. Dan nie mógł uwierzyć, że tak doskonale się bawi. 

Był poetą rock'n'rolla, bogiem seksu! Zapomnijcie o Rilke, był Jimem Morrisonem! Zanurzył 

się w ustach Mystery, całując ją ostro i żarliwie.

Vanessa dalej filmowała, a gorące łzy płynęły po jej bladych policzkach. Nie mogła 

przestać. To nie była tortura. Robiła to przez wzgląd na sztukę.

Na scenie Dan rozpiął koszulę, a Mystery lizała mu pierś.

- Och, tatusiu - szepnęła chrapliwie. 

Och, bracie!

background image

wielkie wejście gwiazdy

- Witam   wszystkich   -   powitała   Jackie   Davis   wszystkich   uczestników   grupy   dla 

nastolatków   w   piątek   po   południu.   -   Cieszę   się,   że   znowu   widzę   naszą   starą   znajomą, 

Georginę   Spark.   -   Popukała   ołówkiem   w   notatnik.   -   Spodziewamy   się   też   dzisiaj   kogoś 

nowego,   ale   nim   się   zjawi,   chciałabym   pochwalić   dwie   osoby   z   tej   grupy   za   odwagę   i 

pokazanie   nam   wszystkim   tego,   co   ja   nazywam   budowaniem   życia.   -   Rozpromieniła   się 

zachęcająco do Nate'a. - Chciałabym,  żebyś opowiedział nam, co wydarzyło się w zeszły 

piątek, teraz, kiedy wróciła do nas Georgie.

Nate przechylił się z krzesłem do tyłu, a potem usiadł normalnie. Naprzeciwko niego 

w kręgu siedziała Georgie. Skrzyżowała nogi. Miała na sobie krótkie pomarańczowe spodenki 

z satyny i pomarańczowe skórzane sandały. Dość dziwny wybór jak na środek lutego, ale 

ostatnio nie wychodziła zbyt często na dwór. Jej zmysłowe włosy otaczały twarz Królewny 

Śnieżki. Podniosła na niego wzrok i uśmiechnęła się nieśmiało.

Nate wytarł ręce o oliwkowe sztruksowe spodnie od Ralpha Laurena. Boże, tak bardzo 

chciałby ją pocałować. Reszta grupy czekała zaciekawiona. Wiedzieli, że była niezła wtopa, 

ale nie znali jeszcze całej historii.

- No, dalej, Nate - ponaglała go Jackie.

- W piątek wieczór byłem u Georgie w domu i świetnie się bawiliśmy, hm, poznając 

się - zaczął wyjaśniać. - Potem się zorientowałem, że Georgie ma własne prywatne przyjęcie 

w apteczce. Kiedy padła, zacząłem się denerwować. Więc zadzwoniłem do Jackie.

- To był krzyk o pomoc - rzuciła Georgie z udawanym entuzjazmem.

Nate zaśmiał się cicho. Nadal była w lekkiej rozsypce, ale mimo to za cholerę nie 

potrafił się jej oprzeć. Cieszył się, że musi chodzić na leczenie przez pół oku, bo naprawdę 

chciał jej pomóc, tak jak ona pomogła jemu.

- Dowieźliśmy ją do kliniki w samą porę. Będzie tu przez jakiś czas mieszkała. Na 

razie radzi sobie doskonale, prawda, Georgie? - zachwycała się Jackie.

Georgie kiwnęła głową. Na jej twarz wypłynął spokojny uśmiech.

- Klops wczoraj na kolację był niesamowity.

- Złapmy   się   za   ręce   i   pogratulujmy   im   odwagi!   -   krzyknęła   Jackie.   Wszyscy 

background image

członkowie grupy wstali i zakrzyknęli, łącznie z Georgie i Nate'em.

- Cześć - bezgłośnie powiedziała Georgie do Nate'a i oblizała krwistoczerwone usta.

- Cześć - odpowiedział jej bezgłośnie Nate.

- Proszę tędy.

Blair wygładziła świeżo wyregulowane brwi i roztarta wargami różowy błyszczyk. 

Szła   za   ubraną   w   len   pracownicą   Wyzwolenia.   Miała   na   sobie   świeżo   kupioną,   obcisłą, 

czarno - czerwono - fioletową sukienkę Diane von Furstenberg i ulubione zamszowe kozaki 

do kolan w  szpic.  Dosłownie tryskała  entuzjazmem  na myśl  o wywnętrznianiu się przed 

zainteresowaną widownią, w tym przed Nate'em.

- Witamy Blair Waldorf - powitała ją pozbawiona gustu kobieta z brzydką, brązową 

szminką na ustach. Podeszła i wprowadziła Blair do sali. - Nazywam się Jackie Davis. Jestem 

terapeutką lej grupy. Wejdź i usiądź, proszę.

Blair przyjrzała się grupie. Był też i Natie, jej Nate. Wyglądał jak zawsze smakowicie, 

zwłaszcza   w   oliwkowych   sztruksach,   które   podkreślały   kolor   jego   cudownych   zielonych 

oczu.   Ku   jej   przerażeniu   jedyne   wolne   krzesło   stało   koło   Jackie,   a   Blair   od   razu   się 

zorientowała, że to potworna nudziara.

- Możecie siadać - powiedziała Jackie. - No dobrze. Kiedy zjawia się nowa osoba w 

grupie, każdy po kolei przedstawia się i mówi, z powodu jakiej substancji tu trafił. Staramy 

się mówić konkretnie i zwięźle. Pamiętajcie, nazwanie swojej słabości to pierwszy krok, aby 

nad nią zapanować. Nie martw się, Blair. - Jackie położyła uspokajająco dłoń na jej ramieniu. 

- Nie musisz zaczynać. Billy, możesz mówić pierwszy?

Przysadzisty, muskularny chłopak w białej bluzie Dartmouth potarł ręce nerwowo.

- Nazywam   się   Billy   White.   Jestem   uzależniony   od   podnoszenia   ciężarów   i   picia 

napojów zwiększających masę mięśniową. Jestem też bulimikiem.

Nate był następny. Nie mógł uwierzyć, że Blair naprawdę zjawiła się w Wyzwoleniu, 

ale znal ją dość długo, żeby już niczym się nie dziwić.

- Nazywam się Nate i kiedyś codziennie paliłem marihuanę, ale muszę powiedzieć, że 

ostatnio nie miałem na to wcale ochoty. - To było dość dziwne przyznać się do tego w obec-

ności Blair, dziewczyny z okresu, kiedy cały czas chodził najarany.

Blair uniosła brwi mile zaskoczona. Czy Nate naprawdę się zmienił. Czy robił to dla 

niej?

- Jestem   Hannah   Koto   -   powiedziała   dziewczyna   siedząca   obok   Nate'a.   -   Odkąd 

zeszłego   lata   zdechł   mój   pies,   codziennie   rano   brałam   eskę.   -   Zerknęła   na   Jackie.   - 

background image

Przepraszam, ecstasy - poprawiła się.

- Nazywam się Campbell i jestem początkującym alkoholikiem - odezwał się blondyn, 

który nie wyglądał na więcej niż dziesięć lat. - Wyczyściłem rodzicom piwniczkę z win w 

Darien i na Cape Cod.

- Jestem Georgie i brałam wszystko  - stwierdziła uderzająco piękna  dziewczyna  o 

długich,   jedwabistych,   ciemnych   włosach,   ogromnych   brązowych   oczach   i 

ciemnoczerwonych   ustach.   Miała   na   sobie   pomarańczowe   szorty   Miu   Miu   i   piękne 

mandarynkowe skórzane sandały Jimmy'ego Choo, co wzbudziło zazdrość w Blair. - Ostatnio 

polubiłam pigułki. Bałam się, że pewnego dnia zasnę i już się nie obudzę. Ale teraz, kiedy 

wiem, że mam rycerza w lśniącej zbroi... - Zamrugała długimi rzęsami w stronę Nate'a.

Blair poczuła, że sztywnieje.

- Dziękujemy   ci,   Georgie   -   wtrąciła   Jackie,   nim   Georgie   powiedziałaby   coś,   co 

odebrałoby jej panowanie nad grupą. - Następna osoba?

- Nazywam   się  Jodia  i   też  jestem   alkoholiczką   -  powiedziała   pulchna   dziewczyna 

siedząca obok Blair. - Raz nawet wypiłam perfumy.

- Ja też - weszła jej w słowo Blair, chcąc przebić wypowiedź Georgie. Rozkrzyżowała 

nogi i skrzyżowała je z powrotem, błyskając seksownymi czarnymi kabaretkami przez rozcię-

cie sukienki. - Nazywam  się Blair i... - zawahała się. Od czego zacząć? Wzięła głęboki, 

dramatyczny wdech. - Moi rodzice rozwiedli się w zeszłym roku. Okazało się, że mój ojciec 

jest gejem i kręcił z asystentem mojej matki, który miał tylko dwadzieścia jeden lat. Nadal są 

razem i mieszkają teraz w domu z winnicą we Francji. Moja matka właśnie wyszła za mąż za 

ohydnego,   tłustego   dziwaka,   który   ma   firmę   budowlaną   i   teraz   spodziewają   się   dziecka, 

chociaż matka ma chyba ze sto lat. To będzie dziewczynka, właśnie się dowiedzieli. Miałam 

złożyć podanie o wcześniejsze przyjęcie do Yale, ale zawaliłam rozmowę kwalifikacyjną. 

Więc ten starszy przyjaciel mojego ojca powiedział, że jako absolwent Yale przeprowadzi ze 

mną   rozmowę.   Był   bardzo   atrakcyjny,   a   że   nigdy   wcześniej   nie   chodziłam   ze   starszym 

facetem, zaczęłam się nim spotykać. - Zerknęła przepraszająco na Nate'a. Wybaczy jej flirt, 

tak jak ona wybaczyła mu jego odejście.

Jackie słuchała z otwartymi  ustami. Była przyzwyczajona  do tego, że dzieciaki na 

terapii za bardzo wchodziły w szczegóły, ale nigdy nie spotkała osoby, która mówiłaby o 

sobie z taką przyjemnością.

- Myślę, że obcięłam włosy po części dlatego, że chciałam się oszpecić, chociaż wtedy 

nie zdawałam sobie z tego sprawy. Myślałam, że dobrze będę wyglądać z krótkimi włosami. 

Ale   tak   się  zastanawiam   -   może   chciałam   wydobyć   na   zewnątrz   całą   swoją   wewnętrzną 

background image

brzydotę? Przez ostatni tydzień nie chodziłam do szkoły. Nie byłam właściwie chora, po 

prostu nie mogłam...

- Przepraszam, że ci przerywam, ale gdybyś mogła po prostu określić swój problem... - 

Jackie weszła jej w słowo, kiedy zdała sobie sprawę, że Blair ma jeszcze daleko do końca.

Blair zmarszczyła brwi i obróciła pierścionek z rubinem na placu. Wyglądało na to, że 

musi określić swój problem, inaczej ją wywalą.

- Czasem, kiedy się zdenerwuję, co - zważywszy na to jak wygląda ostatnio moje 

życie, dzieje się nieustannie - za dużo jem. Albo jem coś, czego nie powinnam. A polem 

zmuszam się do wymiotów.

Proszę, to brzmiało przekonująco. 

Jackie kiwnęła głową.

- Potrafisz nazwać ten problem, Blair? To ma swoją nazwę, wiesz.

Blair spiorunowała ją wzrokiem.

- Wymioty wywołane stresem? - odparła przez zaciśnięte usta. Wiedziała, że Jackie 

oczekuje nazwy „bulimia”, ale to było tak wstrętne słowo, że nie chciała go wypowiadać. 

Zwłaszcza w obecności Nate'a. Bulimia jest dla frajerów.

Reszta grupy zachichotała.  Jackie chciała jak najszybciej  zaprowadzić porządek w 

grupie po monologu Blair.

- Cóż, można to i lak określić - zauważyła i coś zanotowała.

Podniosła wzrok i przygładziła sztywne brązowe włosy.

- Teraz moja kolej. Nazywam się Jackie Davis i moim zadaniem jest pomóc wam się 

wyzwolić. - Wyrzuciła pięść w powietrze i zakrzyknęła, jakby grała w koszykówkę i właśnie 

zdobyła punki. Czekała, aż dzieciaki z grupy zrobią to samo, ale tylko gapiły się na nią 

pustym wzrokiem. - No dobrze. Teraz zróbcie małe ćwiczenie w parach. Lubię je nazywać: 

„Idź do piekła, demonie!” Jedno z was ma być rzeczą, którą właśnie nazwaliście, rzeczą, od 

której   chcecie   się   wyzwolić.   Chcę,   żebyście   stanęli   twarzą   w   twarz   z   tą   drugą   osobą   i 

powiedzieli jej, żeby odeszła. Powiedzcie, co tylko chcecie, ale z uczuciem. Niech to zabrzmi 

szczerze. Dobierzcie się w pary. Jest nas siedmioro, więc ktoś musi być w parze ze mną.

Hannah podniosła rękę.

- Chwileczkę. Mówimy do demona tej drugiej osoby czy do swojego?

- Do swojego - wyjaśniła Jackie. - To ci pomoże go wyegzorcyzmować!

Blair czekała, aż Nate podejdzie do niej, ale zanim miał szansę, ta blada zdzira w 

zupełnie niestosownych pomarańczowych szortach podeszła i wzięła go za rękę.

- Będziesz moim partnerem? - Blair usłyszała jej marudzenie. Wszyscy inni mieli już 

background image

pary, więc Blair wylądowała z Jackie.

- No, Blair! - pisnęła do niej Jackie. Używała ciężkiego, brązowego tuszu, przez co jej 

oczy przypominały ropuchy. - Powiedzmy temu demonowi, gdzie ma sobie pójść!

Nagłe Blair nie była już pewna, czy len ośrodek to naprawdę dobre dla niej miejsce.

- Muszę iść do łazienki - stwierdziła.

Miała nadzieję, że gdy wróci, będzie już po ćwiczeniu i może nawet uda jej się złapać 

miejsce obok Nate'a, zanim wszyscy znowu usiądą.

Jackie spojrzała na nią podejrzliwie.

- Dobra, ale szybko. Przypominam, że wszystkie łazienki są obserwowane.

Blair   przewróciła   oczami,   pchnęła   drzwi   i   poszła   korytarzem   do   toalety   dla   pań. 

Opłukała ręce, nałożyła błyszczyk, rozpięła sukienkę i pokazała w lustrze nagi biust, żeby 

zafundować tani dreszczyk obserwującej ją osobie. Potem ruszyła korytarzem. Uchyliła drzwi 

do sali, żeby sprawdzić, czy skończyli już ćwiczenie.

Nate i ta zdzira w spodenkach Miu Miu stali obok drzwi. Georgie trzymała ręce na 

jego ramionach, a ich twarze dzieliło raptem kilka centymetrów.

- Zastanawiałam się, jak ci podziękować za te róże - usłyszała Blair szept zdziry w 

szortach. - Chcę ci zafundować jazdę na kucyku.

Najwyraźniej nie mówiła do demona. Mówiła do Nate'a.

Blair   czekała,   aż   Nate   zareaguje   z   przerażeniem   i   niesmakiem,   ale   on   tylko 

wyszczerzył zęby i stał z wywalonym jęzorem, jakby nie mógł doczekać się na więcej.

- Mam zamiar przykryć cię...

Blair wolała nie czekać na resztę zdania Georgie. To było całkiem oczywiste, dlaczego 

Nate'owi tak bardzo podobało się na odwyku i dlaczego nagle tak bardzo chciał się zmienić. 

Odsunęła się od drzwi, wróciła na korytarz i wyjęła z torebki komórkę, żeby zadzwonić do 

matki. Samochód miał przyjechać po nią za dwie godziny, ale nie miała zamiaru czekać tak 

długo.   Ten   ośrodek   nie   przypominał   uzdrowiska.   To   kolejna   sala   lekcyjna   z   bandą 

nieudaczników, którym brakowało prawdziwego życia.

- Tutaj nie można korzystać z telefonów! - krzyknęła pielęgniarka.

Blair   spiorunowała   ją  wzrokiem  i  ruszyła   do holu.  Jedna  z  recepcjonistek  czytała 

gazetę z reklamą Łez Sereny na tyle okładki.

Nagle coś do Blair dotarło. Nigdy wcześniej nie myślała o Serenie van der Woodsen - 

jej   rzekomo   najlepszej   przyjaciółce   -   jak   o   królowej   powrotów.   Zeszłej   jesieni   Serenę 

wywalili z francuskiej szkoły z internatem, więc musiała wrócić do Nowego Jorku. Miała taką 

reputację, że tylko najbardziej zdesperowani nieudacznicy z nią rozmawiali. Ale dzięki kilku 

background image

błyskotliwym zagraniom Serena wszystkich odzyskała, łącznie z Blair, a teraz była gwiazdą 

międzynarodowej kampanii reklamowej perfum, tylko Serena mogła pomóc wrócić Blair na 

szczyt i sprawić, by wszyscy znowu ją pokochali.

Blair wyszła przez szklane drzwi kliniki i stanęła na marmurowych schodach. Zatkało 

ją z zimna. Szybko wybrała numer komórki Sereny.

- Blair! - Serena krzyknęła przez telefon. Cały czas im przerywało. - Myślałam, że 

jesteś na mnie wściekła. - Zakaszlała głośno. - Boże, jestem taka chora.

- Gdzie jesteś? - dopytywała się Blair. - W taksówce?

- Aha. Jadę na  premierę  filmową z jakimiś ludźmi,  których  poznałam  przy okazji 

reklamy. Chcesz jechać ze mną?

- Nie   mogę   -   odparła   Blair.   -   Serena,   musisz   przyjechać   po   mnie.   Powiedz 

taksówkarzowi,  żeby  pojechał  drogą  I  -  95  do  Greenwich.   Zjazd   numer   trzy.  Przy  Lake 

Avenue jest ośrodek Wyzwolenie. Zapytaj kogoś po drodze, gdzie to jest. Dobra?

- Greenwich? Ale to będzie kosztowało kilkaset dolców! - sprzeciwiła się Serena. - Co 

się dzieje, Blair? Dlaczego jesteś w Greenwich? Czy to ma coś wspólnego z tym starszym go-

ściem, z którym cię wtedy widziałam?

- Zwrócę ci kasę - przerwała jej niecierpliwie Blair. - I wszystko ci powiem, jak tu 

przyjedziesz. To co? Zrobisz to dla mnie, S? - poprosiła, używając zdrobnienia, którego nie 

wypowiadała od małego.

Serena zawahała się, ale Blair wiedziała, że intryguje ją pomysł przygody ze starą 

przyjaciółką.   Telefon   zatrzeszczał,   lecz   było   słychać,   że   Serena   podaje   kierowcy   nowe 

wskazówki.

- Muszę się rozłączyć,  bo telefon mi pada! - wrzasnęła Serena - - Niedługo będę. 

dobra? A przy okazji, rozstaliśmy się z Aaronem.

Blair zaciągnęła się zimny powietrzem, a na jej świeżo pomalowane usta wypłynął 

szelmowski uśmieszek, gdy docierała do niej nowinka.

- Pogadamy o tym, gdy przyjedziesz.

Rozłączyła   się   i   usiadła   na   zimnych,   twardych   stopniach.   Zapięła   jasnoniebieską 

budrysówkę z kaszmiru i naciągnęła kaptur, a potem zapaliła merita ultra light. Gdyby ktoś 

przejeżdżał   wtedy   drogą,   zobaczyłby   tajemniczą   dziewczynę   w   niebieskim   płaszczu   z 

kapturem, zupełnie pewną siebie, mimo rozsypki scenariusza, który trzeba napisać zupełnie 

od nowa.

background image

o czym gadamy, gdy nie gadamy o miłości

- Weźcie swoje płaszcze - powiedziała w poniedziałek dziewięcioklasistkom z grupy 

A Serena. - Zabieramy was na gorącą czekoladę do Jackson Hole.

- Nie martwcie się, mamy pozwolenie - dodała Blair, przeglądając się w lustrze na 

stołówce. Wróciła do salonu fryzjerskiego, żeby poprawili jej włosy, i teraz wyglądała jak 

Edie Sedgwick z okresu fabryki Andy Warhola. Prawdziwa awangarda.

Wow! - zachwyciła się Jenny, gapiąc się na nią. - Wyglądasz rewelacyjnie.

Jenny była taka szczęśliwa z powodu poznania Leo, że kochała cały świat.

Blair coś sobie przypominała.

- Sprawdzałaś e - maile? 

Oczy Jenny się rozświetliły.

- Och, tak. Tak, sprawdzałam!

Blair pomyślała, że śmiało mogłaby wytłumaczyć Jenny, komu zawdzięcza ten stan 

absolutnego   szczęścia,   ale   doszła   do   wniosku,   że   jeszcze   zabawniej   jest   zostawić   ją   w 

całkowitej   nieświadomości   i   obserwować,   jak   promienieje.   Może   mimo   wszystko   bycie 

starszą siostrą nie jest takie okropnie. Zauważyła, że Elise Wells ma na sobie obcisłą czarną 

bluzkę zamiast jednego z tych swoich sztywnych różowych sweterków na guziki. Dobrze. 

Może matka w końcu zamordowała jej ojca za to, że okazał się takim dupkiem.

- Jak się układają sprawy z twoim ojcem, Elise? - zapytała Serena, niemal czytając w 

myślach Blair.

Ku zaskoczeniu Blair Elise uśmiechnęła się wesoło.

- Dobrze. Wyjechali razem z mamą w ten weekend. - Roześmiała się i trąciła łokciem 

Jenny. - Ale nieważne, co u mnie. Jenny ma chyba coś do powiedzenia.

Jenny wiedziała. Że czerwieni się jak burak, ale miała to gdzieś.

- Zakochałam się oznajmiła.

Serena   i   Blair   wymieniły   pogardliwe   spojrzenia.   Akurat   teraz   za   nic   nie   chciały 

rozmawiać o miłości.

- No dobra, zabierajcie płaszcze - poganiała dziewczyny Serena. - Spotkamy się przed 

szkołą.

background image

Powietrze w Jackson Hole przy Madison Avenue było gęste od zapachu tłuszczu Z 

hamburgerów i rozchichotanych ploteczek. Kiedy grupa A obsiadła stolik przy wielkim oknie, 

Kati   Farkas   i   Isabel   Coates   skuliły   się   w   kącie   tak,   żeby   nikt   ich   nie   słyszał,   i   zaczęły 

dyskutować nad najnowszymi wydarzeniami.

- Słyszałaś o Nacie Archibaldzie i tej dziewczynie z Connecticut? - zapytała Kati. W 

weekend obcięła włosy na krótko i przez to jej germański nos wyglądał na dwa razy większy. 

- Wyrzucili ich za uprawianie seksu w schowku na szczotki w klinice i teraz Nate musi 

chodzić na prywatną terapię w mieście.

- Czekaj, myślałam, że to Blair i Nate byli w tym schowku. - Isabel pociągnęła nosem. 

Wyperfumowała się próbką Łez Sereny, którą matka załatwiła jej od znajomej dziennikarki z 

„Vogue'a”. Przez te perfumy Isabel ciągle lało się z nosa.

- Nie, idiotko. Blair widuje się z tym starszym gościem, zapomniałaś? Ale już nie jest 

w ciąży, poroniła. Dlatego opuściła tyle dni w szkole.

- Słyszałam, że Blair i Serena wysłały dziś podania na Uniwersytet Kalifornijski - 

stwierdziła Laura Salmon. - Mają tam taki system przyjęć, że już po kilku tygodniach od 

złożenia podania wiadomo, na jaki wydział cię przyjmą. - Uniosła rudawe brwi. - Ej, może 

my też tak powinnyśmy zrobić!

Ani jedna, ani druga nie myślała naprawdę o pójściu na Uniwersytet Kalifornijski.

- Opowiedz, jak było, kiedy brałaś udział w reklamie perfum? - zapytała Serenę Mary 

Goldberg, gdy czekały na gorącą czekoladę. Cassie Inwirth i Vicky Reinerson nadstawiły 

uszu. Wszystkie trzy obcięły się podobnie w czasie weekendu, a ponieważ żadna z nich nie 

umówiła się do Gianniego w Garren, ich fryzury były nędznymi imitacjami starej fryzury 

Blair. Zero porównania do nowej.

- Zimno - odparła Serena. Wytarła nos w papierową serwetkę, a potem związała długie 

złote włosy w kok na czubku głowy i wsadziła w nie ołówek, żeby się trzymały.

Oczywiście teraz wszystkie żałowały, że obcięły włosy.

- Wolałabym o tym nie mówić - dodała tajemniczo.

Blair pochyliła się nad stolikiem.

- Rozstali   się  z Aaronem  w   trakcie  zdjęć  -  wyjaśniła   scenicznym  szeptem.  Potem 

znowu się wyprostowała. - Koniec tematu.

Kelner  przyniósł  im gorącą  czekoladę - wielkie  parujące  kubki z mnóstwem  bitej 

śmietany.

- Możemy   teraz   porozmawiać   o   miłości?   -   zapytała   nerwowo   Jenny.   Zerknęła   po 

zatłoczonej sali. Gdyby miała szczęście, Leo mógłby się właśnie zjawić i wtedy by się nim 

background image

pochwaliła.

- Nie! - wykrzyknęły jednym głosem Serena i Blair. Specjalnie przyprowadziły grupę 

do Jackson Hole, żeby nie musiały rozmawiać o chłopcach, jedzeniu, rodzicach, szkole, o 

niczym. Chciały tylko sączyć gorącą czekoladę i cieszyć się swoim towarzystwem.

Nagle w restauracji rozległ się - szmer. Tanecznym krokiem wszedł Chuck Bass w 

czapce   z   lisiego   futra,   jasnoniebieskim   płaszczu   w   marynarskim   kroju   i   z   nieodłącznym 

różowym sygnetem z monogramem. Zaczął rozdawać wszystkim ulotki.

- Macie   tam   być.   bo   inaczej   wypadacie   z   gry!   -   wykrzyknął   i   wyszedł   otoczony 

chmurką Łez Sereny równie nagle, jak wszedł.

Ulotki okazały się zaproszeniami na imprezę urodzinową w poniedziałek. W ciągu 

kilku sekund w restauracji dosłownie zawrzało.

- Pójdziesz?

- Czekaj. Naprawdę myślisz, że Chuck ma zamiar ujawnić się na tej imprezie?

- Nie. To jego urodziny. Nie potrafisz czytać?

- Coś ty! Chodziliśmy razem do przedszkola. On ma urodziny we wrześniu. To nie 

jego impreza. To jakiejś dziewczyny. On tylko rozdaje ulotki.

- Nadal   uważam,   że   on   jest   bi.   Widziałam   go   w   sobotę   z   dziewczyną   z   L'École 

Française. Prawic to robili.

- Kim właściwie był ten facet? - jęknęła Cassie Inwirth.

- Znasz   tę   stronę  www.plotkara.net?   Myślę,  że   to   właśnie   on!   -   stwierdziła   Mary 

Goldberg.

- Uważasz, że on to Plotkara? - dopytywała się Vicky Reinerson.

- W życiu! - wykrzyknęły Serena i Blair.

Nigdy nie wiadomo.

background image

tematy    ◄    wstecz    dalej    ►    wyślij pytanie    odpowiedź

Wszystkie  nazwy   miejsc,   imiona   i   nazwisko   oraz   wydarzenia   zostały   zmienione   lub   skrócone,   po   to   by   nie 

ucierpieli niewinni. Czyli ja.

hej, ludzie!

NIE, ŻEBYM BYŁA CHCIWA ALBO COŚ TAKIEGO

Już wszyscy widzieliście ulotki z zaproszeniem na moją imprezę w poniedziałek. Jeśli nie, to gdzie 

byliście? Proszę, nie fatygujcie się, jeżeli nie przyjdziecie z jedną z poniższych rzeczy:

Pudelek - maskotka w kolorze karmelu

Tyle butelek Łez Sereny, ile zdołacie uzbierać. Wiem, że jest lista oczekujących, ale uzależniłam się

Bilet na pierwszą klasę do Cannes na maj

Brylanty

Wspaniałe poczucie humoru

Każdy cudny chłopak z waszych notatników z adresami

Na celowniku

N i jego superbogata blada dziewczyna jadą powozem po Central Parku. Chyba dostała przepustkę 

na dzień za dobre sprawowanie.  S  i  B  w butiku Lesa Besta przymierzają całą jesienną kolekcję.  

przynosi   szarą   kopertę   do   kółka   teatralnego   w   szkole   średniej   Riverside.   Chyba   nie   myślicie,   że 

naprawdę przekazała ten film nauczycielowi  D, nie? Co za poświęcenie!  D  i ta zwariowana poetka 

wrzeszczą przez okno z jej atelier w Chinatown. Mała J i jej nowy przystojniak przeglądają tatuaże w 

Stink, w salonie tatuaży w East Village. Miejmy nadzieję, że tylko chcieli popatrzeć.

A WRACAJĄC DO PALĄCYCH KWESTII...

Czy N i jego niegrzeczna dziedziczka to będzie coś na serio? 

Czy B kiedykolwiek odpuści sobie N? Czy odrosną jej włosy?! - Bogu dzięki, odpowiedź nadejdzie już 

niedługo - czy dostanie się do Yale?

background image

Czy B i S pozostaną przyjaciółkami... przynajmniej do końca szkoły?

Czy  S  zostanie   kolejną   bezbarwną,   niepotrzebną,   jedzącą   tylko   selery   supermodelką?   Czy 

kiedykolwiek wytrzyma z jakimś facetem dłużej niż pięć minut?

Czy  J  z nowym chłopakiem będzie żyć długo i szczęśliwie? Czy jej nowa przyjaciółka spróbuje ich 

rozdzielić? 

Czy V kiedykolwiek spojrzy jeszcze na D?

Czy  D  będzie dalej  kręcił z tą źółtozębną poetką? Czy jemu też zżółkną zęby? Czy rzeczywiście 

napisze pamiętnik? 

Czy reszta z nas też dostanie się do college'ów? A co ważniejsze, czy skończymy szkołę? 

Czy kiedykolwiek się dowiecie, kim jestem? 

Niedługo to stanie się całkiem jasne.

Do zobaczenia na mojej imprezie w poniedziałek wieczór. I nie zapomnijcie wziąć co najmniej jednej z 

rzeczy wymienionych na liście. Au revoir!

Wiem, że mnie kochacie

plotkara


Document Outline