Cecily von Ziegesar
Bo jestem tego warta
plotkara 4
Przekład Małgorzata Strzelec
Tytuł oryginału
BECAUSE I'M WORTH IT
Kobieta od razu lepiej się czuje,
gdy postanowi nie być zdzirą...
Ernest Hemingway Słońce też wschodzi
∗
tematy ◄ wstecz dalej ► wyślij pytanie odpowiedź
Wszystkie nazwy miejsc, imiona i nazwisko oraz wydarzenia zostały zmienione lub skrócone, po to by nie ucierpieli niewinni. Czyli ja.
hej, ludzie!
Luty jest jak dziewczyna na imprezie, którą urządziłam w zeszłym tygodniu, gdy moi rodzice zafundowali sobie „drugi miesiąc miodowy” w Cabo (wiem, to smutne). Pamiętacie tę dziewczynę, która zarzygała całą podłogę wyłożoną hiszpańskim marmurem w łazience dla gości i nie chciała wyjść? Musieliśmy wyrzucić do windy jej sakwę od Diora i haftowany płaszcz z owczej skóry od Oscara de la Renta, nim w końcu dotarła do niej aluzja. Jednakże w przeciwieństwie do większości miast na świecie Nowy Jork nie popada w lutową depresję i nie staje się zimny, szary, przygnębiający. A przynajmniej nie mój Nowy Jork. My na Upper East Side znamy doskonałe lekarstwo na ponuractwo: jedna z szalonych, seksownych, imprezowych sukienek od Jedediaha Angela, czarne satynowe szpilki Manola, ta nowa czerwona szminka Ready or Not, którą można dostać tylko u Bendela, dobry brazylijski wosk do okolic bikini i gruba warstwa samooplacza Estee Lauder, jeżeli opalenizna z St. Barts, którą zdobyłaś w ferie bożonarodzeniowe, w końcu przyblakła. Większość z nas zaczyna drugi semestr w ostatniej klasie - wreszcie! Nasze podania do college'ów już zostały wysłane, plan zajęć zrobił się luźniejszy i mamy podwójną długą przerwę w ciągu dnia. Można wtedy zerknąć na pokazy Tygodnia Mody albo skoczyć do apartamentu przyjaciółki, żeby wypić cieniutkie latte, zapalić papierosa i wybrać ciuchy na wieczorną imprezę pod hasłem „olać prace domowe”. Kolejna rzecz ratująca luty to mój ulubiony dzień, który powinien być świętem państwowym wolnym od pracy - walentynki. Jeśli już masz sympatię, to jesteś szczęściarą. Jeśli nie, to teraz masz szansę wykonać jakiś ruch w stronę przystojniaka, do którego ślinisz się przez całą zimę. Kto wie, może odnajdziesz prawdziwą miłość albo przynajmniej prawdziwe pożądanie i wkrótce każdy dzień będzie dla ciebie jak walentynki. Albo możesz siedzieć przed komputerem, wysyłać smutne anonimowe kartki do ludzi i jeść czekoladki w kształcie serduszek, aż w końcu przestaniesz się mieścić w ulubione dżinsy. Wybór należy do ciebie...
Na celowniku
S i A trzymają się za ręce, idąc powoli Piątą Aleją do baru w Compton Hotel, gdzie można ich spotkać niemal w każdy piątek. Piją tam litrami drinki z red bullem oraz szampanem veuve clicquot i chichoczą do siebie, bo mają tę upajającą świadomość, że niewątpliwie są najseksowniejszą parą w całym barze. B odmawia wejścia do Veronique - sklepu dla matek przy Madison - ze swoją matką obnoszącą się z ciążą. D i V noszą takie same czarne golfy, siedząc ze splecionymi razem nogami, oglądając pokręcony, przygnębiający film Kena Mogula w centrum filmowym Angelika. Są jak dwie połówki jabłka - oboje dziwaczni z chorobliwymi artystycznymi ciągotami, tak do siebie pasują, że człowiek ma ochotę krzyczeć: „Ej, co was tak długo powstrzymywało?!” J przy Dziewięćdziesiątej Szóstej w autobusie miejskim uważnie studiuje plakat reklamujący operację zmniejszenia piersi. Ja bez dwóch zdań zdecydowałabym się na operację, gdybym nosiła tak jak ona podwójne miseczki D, Jak zawsze śliczny N ujarany gra w golfa na lodzie z chłopakami na lodowisku Sky Rink. Najwyraźniej nie przeszkadza mu brak dziewczyny. Nie żeby miał kłopot w znalezieniu sobie następnej...
NO I WRESZCIE: KTO SIĘ DOSTANIE WCZEŚNIEJ?
W tym tygodniu nieznośnie mała grupka spośród nas się dowie, czy dostanie się w pierwszej kolejności do najlepszych college'ów w tym kraju. Nadchodzi ten moment. Za późno, żeby twoi rodzice wybudowali jeszcze jedno skrzydło biblioteki. Za późno, żeby przekupić jeszcze jednego szanowanego absolwenta, żeby wysłał dziekanowi do spraw studenckich list z rekomendacją. Za późno, żeby zostać gwiazdą w kolejnym szkolnym przedstawieniu. Koperty już wysłano.
Chciałabym w tym momencie zauważyć, że decyzje zostaną podjęte całkowicie losowo, ponieważ zasadniczo wszyscy jesteśmy idealnymi okazami - śliczni, inteligentni, dobrze wychowani, elokwentni, mamy wpływowych rodziców i doskonałe papiery ze szkół (z wyjątkiem kilku drobnych wpadek, typu wyrzucenie ze szkoły z internatem lub podchodzenie do testów końcowych osiem razy).
Chcę także dać radę tym, którzy zostaną przyjęci wcześniej: postarajcie się nie mówić o tym zbyt dużo, dobra? Reszta, czyli my. będziemy musieli czekać jeszcze kilka miesięcy i jeśli chcecie być przez nas zapraszani na imprezy, to nawet nie wypowiadajcie przy nas słów „Ivy League”∗. Rodzice już dość nam truli, pięknie dziękujemy. Nie żeby to był jakiś bolesny temat, nic w tym stylu.
Wszyscy cierpimy na śmiertelną późnozimową nudę wyczekiwania na wieści z college'ów. Czas trochę zaszaleć! Pomyślcie tylko: im później się kładziemy, tym szybciej płyną dni. Uwierzcie, wszystko, co wyczyniamy, zostanie na tej stronie przestawione w korzystnym świetle, przeanalizowane i rozdmuchane do absolutnej przesady przez niżej podpisaną. Czy kiedykolwiek was zawiodłam?
Wiem, że mnie kochacie
plotkara
B oraz J dogadują się na temat rozmiaru biustu
- Poproszę tylko kilka frytek i keczup - powiedziała Jenny Humphrey do Irene, stuletniej, brodatej kucharki, która stała za ladą w stołówce w szkole dla dziewcząt imienia Constance Billard. - Tylko kilka - powtórzyła. Dziś był pierwszy dzień nowego programu „Jak równa z równą” i Jenny nie chciała, żeby dziewczyny z ostatniej klasy uznały, że obżera się jak prosię.
„Jak równa z równą” to program, który szkoła dopiero wprowadziła na próbę. W każdy poniedziałek w porze lunchu dziewczyny z młodszych klas miały się spotykać w pięcioosobowych grupach z dwiema dziewczynami z najstarszych klas i rozmawiać o presji rówieśników, odbiorze własnego ciała, chłopcach, seksie, narkotykach, alkoholu i w ogóle o wszystkim, co może męczyć młodsze dziewczyny lub co starsze uznają za ważne. Przyświecała temu myśl, że jeśli starsze uczennice podzielą się swoimi doświadczeniami z młodszymi i porozmawiają, okazując zrozumienie, to te młodsze będą podejmować mądre decyzje, zamiast popełniać kretyńskie, rujnujące szkolną karierę błędy, których by się wstydzili rodzice lub dyrekcja szkoły.
Z sufitem z belkami, pokrytymi lustrami ścianami oraz nowoczesnymi siołami i krzesłami z brzozy stołówka przypominała raczej popularną nową restaurację niż szkolną jadalnię. Została wyremontowana zeszłego lata, ponieważ tyle uczennic jadało lunch na mieście albo przynosiło własny, że szkoła zaczęła tracić pieniądze na marnujące się jedzenie. Nowa stołówka zdobyła nagrodę za rozwiązanie architektoniczne - za wspaniały wystrój i nowoczesną kuchnię. Mimo to jedzenie z unowocześnionego, wyrafinowanego amerykańskiego menu nadal podawała Irene i jej złośliwe, skąpe koleżanki o wiecznie brudnych paznokciach.
Jenny lawirowała między grupkami dziewczyn w granatowych, szarych lub bordowych, wełnianych, plisowanych spódniczkach, stanowiących część uniformu szkolnego. Dziewczyny skubały purgery z wędzonym tuńczykiem z zielonym chrzanem oraz frytki Red Bliss i paplały o imprezach, na których były w miniony weekend. Jenny postawiła tacę ze stali nierdzewnej na pustym okrągłym stoliku, który zarezerwowano dla grupy A, i usiadła plecami do luster, żeby nic musieć patrzeć na siebie, gdy je. Nie mogła się doczekać, kiedy zobaczy, które dziewczyny z ostatniej klasy zajmują się jej grupą. Prawdopodobnie konkurencja była ostra, bo zostanie opiekunką w grupie „Jak równa z równą” to stosunkowo bezbolesny sposób pokazania college'om, że człowiek nadal angażuje się w sprawy szkolne, chociaż podania o przyjęcie już zostały wysiane. Człowiek dostawał dodatkowy plus za jedzenie frytek i gadanie o seksie przez pięćdziesiąt minut.
Kto by tak nie chciał?
- Cześć, Ginny! - Blair Waldorf, najgorsza wiedźma, najbardziej zarozumiała dziewczyna z wszystkich uczennic najstarszej klasy (a może nawet na całym świecie), postawiła tacę naprzeciwko tacy Jenny i usiadła. Założyła za ucho falujące pasmo ciemnych włosów, długich do ramion i. zerkając na swoje odbicie w lustrzanej ścianie, mruknęła: - Nie mogę się doczekać wizyty u fryzjera.
Spojrzała na Jenny, wzięła widelec i zaczęła grzebać w bitej śmietanie na wierzchu czekoladowej bezy.
- Jestem jedną z opiekunek grupy A. Jesteś w grupie A?
Jenny kiwnęła głową, ściskając kurczowo siedzenie krzesła i gapiąc się ponuro w talerz z zimnymi, tłustymi frytkami. Nie mogła uwierzyć w swój pech. Blair Waldorf nie tylko należała do najbardziej przerażających dziewczyn z ostatniej klasy, ale jeszcze była eksdziewczyną Nate'a Archibalda. Blair i Nate zawsze tworzyli idealną parę. Taką, której pisane było trwać razem na wieki wieków. A potem, chociaż to wydaje się nieprawdopodobne, Nate rzucił Blair dla Jenny, po tym, jak poznali się w parku i razem wypalili skręta.
To był pierwszy skręt Jenny, a Nate okazał się jej pierwszą miłością. Nigdy nie marzyła, że będzie miała chłopaka starszego od siebie, nie mówiąc o kimś tak przystojnym i wyluzowanym jak Nate. Ale po dwóch miesiącach, które były zbyt piękne, żeby okazały się prawdziwe, Nate znudził się Jenny i złamał jej serce w najbardziej okrutny sposób - rzucił ją w sylwestra. Właściwie teraz miały z Blair coś wspólnego - obie rzucił ten sam chłopak. Nie żeby to coś zmieniało. Jenny był pewna, że Blair nadal nienawidzi jej z całego serca.
Blair doskonale wiedziała, że Jenny jest cycatą nowicjuszką, która ukradła jej Nate'a, ale wiedziała też, że Nate darował sobie Jenny po tym, jak w Internecie tuż przed sylwestrem pojawiły się wyjątkowo żenujące zdjęcia z odsłoniętą pupą Jenny w stringach. Blair uznała, że ta mała dostała już nauczkę, i naprawdę nie miała zamiaru zawracać sobie głowy niechęcią do niej.
Jenny podniosła wzrok.
- A kto oprócz ciebie opiekuje się grupą? - zapytała nieśmiało. Chciała, żeby ta druga dziewczyna już się pospieszyła, nim Blair urwie jej głowę swoimi idealnie opiłowanymi paznokciami w kolorze opalizującego różu.
- Serena. Już idzie. - Blair przewróciła oczami. - Znasz ją. Zawsze się spóźnia. - Przeczesała palcami włosy, wyobrażając sobie strzyżenie, które sobie zafunduje w czasie drugiej przerwy. Każe sobie zrobić mahoniową płukankę, żeby pozbyć się tych miedzianych pasemek, a potem obetnie się krótko, w bardzo nowoczesny, stylowy sposób, jak Audrey Hepburn w Jak ukraść milion dolarów.
Jenny odetchnęła z ulgą. Serena van der Woodsen, najlepsza przyjaciółka Blair, była zdecydowanie mniej przerażająca. Właściwie to wydawała się całkiem miła.
- Cześć, dziewczyny! To jest grupa A? - Tyczkowata, piegowata dziewczyna, która nazywała się Elise Wells, usiadła obok Jenny. Pachniała zasypką dla dzieci. Włosy przypominające siano miała obcięte na pazia - dokładnie tak, jak obcięłaby cię niania, gdy miałaś dwa lata. - Powiem wam tylko, że mam problem z jedzeniem - oznajmiła Elise. - Nie mogę jeść w miejscach publicznych.
Blair kiwnęła głową i odsunęła swój kawałek czekoladowego ciastka. Na treningu dla opiekunek grup ich nauczycielka od higieny, pani Doherty, powiedziała im, że mają słuchać i próbować reagować z wrażliwością, stawiając się na miejscu młodszej koleżanki. Co ona wie! Na zajęciach z dziewięcioklasistkami mówiła tylko o facetach, których miała, i wszystkich pozycjach seksualnych, które wypróbowała. Ale też była jedną z nauczycielek. która dała się namówić na wysłanie dodatkowej rekomendacji do komisji rekrutacyjnej w Yale i Blair naprawdę chciała wyróżnić się jako najlepsza opiekunka w najstarszej klasie. Chciała, żeby jej podopieczne w grupie rzeczywiście ją polubiły - nie, żeby ją uwielbiały - i jeśli jedna z nich ma kłopoty z jedzeniem w miejscach publicznych, to Blair nie będzie siedziała i opychała się czekoladowym ciastkiem, zwłaszcza że i tak zamierzała je zwrócić zaraz po dzwonku.
Wyjęła stos ulotek z czerwonej torby na kręgle Louisa Vuittona.
- Obraz własnego ciała i samoocena to dwie kwestie, o których dziś porozmawiamy - poinformowała Elise i Jenny tonem zawodowego terapeuty. - O ile druga opiekunka i reszta grupy zdecyduje się tu w końcu dotrzeć - dodała niecierpliwie. Czy to było fizycznie możliwe dla Sereny, żeby kiedykolwiek zjawić się na czas?
Najwyraźniej nie.
I wtedy właśnie nawałnica gołębioszarego kaszmiru i lśniących jasnoblond włosów - czyli Serena van der Woodsen - posadziła swoją zgrabną, opaloną pupę na krześle obok Blair. Pozostałe trzy młodsze uczennice z grupy A ciągnęły się za nią jak kaczuszki za kaczką.
- Patrzcie, co nam się udało wyciągnąć od Irene! - pisnęła z zachwytu Serena, stawiając na środku stołu stos tłustych krążków cebulowych. - Powiedziałam jej, że mamy specjalne spotkanie i umieramy z głodu.
Elise patrzyła krzywo na talerz. Miała niebieskie oczy ocienione blond rzęsami, który wyglądałyby całkiem ładnie, gdyby użyła trochę ciemnobrązowego wydłużającego tuszu do rzęs Stila.
- Spóźniłaś się - wytknęła Serenie Blair, podając jej i trójce żółtodziobów materiały. - Nazywam się Blair - przedstawiła się. - A wy...?
- Mary Goldberg, Vicky Reinerson i Cassie Inwirth - odpowiedziały chórem dziewczyny.
Elise dźgnęła Jenny łokciem. Mary, Vicky i Cassie były najbardziej denerwującą, nierozłączną trójką w dziewiątej klasie. Zawsze czesały sobie włosy na korytarzach i wszystko robiły razem, nawet szły siusiu.
Blair zerknęła na ulotkę i przeczytała głośno:
- „Obraz ciała: akceptacja i ogarnięcie tego. kim się jest”. - Podniosła wzrok i uśmiechnęła się wyczekująco do dziewięcioklasistek. - Czy któraś z was ma jakiś problem z obrazem własnego ciała, o którym chciałaby porozmawiać?
Jenny poczuła, jak krew napływa jej do szyi i twarzy, gdy odważnie zastanawiała się, czy nie powiedzieć im o tym, że rozmawiała z lekarzem na temat zmniejszenia biustu. Ale zanim zdążyła cos z siebie wydusić. Serena wpakowała sobie do ślicznych ust ogromny krążek cebulowy i się wtrąciła:
- Mogę powiedzieć coś pierwsza?
Blair zmarszczyła brwi, ale Mary, Vicky i Cassie pokiwały głowami z zapałem. Słuchanie czegokolwiek z ust Sereny van der Woodsen było ciekawsze niż dyskusja o jakimś głupim obrazie własnego ciała.
Serena położyła łokcie na stosie materiałów pomocniczych i oparła idealnie wyrzeźbioną brodę na zadbanych dłoniach, a jej wielkie granatowe oczy zapatrzyły się we własne rozmarzone odbicie w lustrze.
- Jestem zakochana - westchnęła.
Blair złapała widelec i znowu zaczęła grzebać w swoim czekoladowym ciastku, zapominając, że miała nie jeść z empatii wobec Elise. Serena była tak cholernie niewrażliwa. Przede wszystkim tak się składało, że facet, w którym najwyraźniej była zakochana, to nowy przyrodni brat Blair, Aaron Rose - pseudohippis i gitarzysta z dredami. Czysty absurd. Po drugie, chociaż Nate rzuci! Blair wieki temu - w listopadzie - to ciągle jeszcze z nim nie skończyła i wystarczyło wspomnieć słowo „miłość”, żeby miała ochotę eksplodować.
- Chyba powinnyśmy pomóc im mówić o ich problemach, a nie opowiadać o sobie - syknęła do Sereny. Oczywiście, gdyby jej przyjaciółka raczyła się pojawić na treningu dla opiekunek, wiedziałaby o tym sama.
Serena zerwała się z treningu, żeby pójść do kina z Aaronem, a Blair jak ostatnia idiotka ją kryła. Powiedziała pani Doherty, że Serena ma migrenę, ale omówią wszystkie ważniejsze punkty treningu. To typowe. Za każdym razem, gdy Blair szła komuś na rękę, potem tego żałowała.
Co trochę tłumaczyło, dlaczego zwykle zachowywała się jak ostatnia jędza.
Serena wzruszyła idealnymi ramionami w bluzce bez pleców.
- I tak uważam, że miłość to lepszy temat niż obraz ciała. W końcu omawiałyśmy to do znudzenia w dziewiątej klasie na higienie. - Rozejrzała się po twarzach młodszych uczennic przy stole. - Nie?
- Uważam, że powinnyśmy się trzymać materiałów - upierała się Blair.
- To zależy od was - powiedziała do dziewięcioklasistek Serena.
Mary, Vicky i Cassie czekały z nastawionym uszami na opowieści o miłosnych przygodach Sereny. Elise wyciągnęła rękę i dźgnęła tłusty krążek cebulowy obgryzionym paznokciem, a potem zabrała dłoń, jakby się sparzyła. Jenny oblizała usta posmarowane ochronną pomadką.
- Jeśli powinnyśmy rozmawiać o obrazie ciała, to chyba mam coś do powiedzenia - oznajmiła grupie drżącym głosem. Podniosła wzrok i zobaczyła, że Blair kiwa głową i uśmiecha się zachęcająco.
- Tak, Jenny?
Jenny spuściła wzrok na stół. Dlaczego im o tym mówi? Bo musi komuś o tym powiedzieć. Mówiła dalej, mimo że jej twarz płonęła wściekłym rumieńcem.
- W ten weekend prawie poszłam na rozmowę w sprawie zmniejszenia biustu.
Mary, Vicky i Cassie pochyliły się nad stołem, żeby lepiej słyszeć. Grupa A to nie tylko szansa, żeby podłapać najnowsze trendy w modzie od najfajniejszych dziewczyn w szkole, ale także wspaniałe źródło plotek!
- Umówiłam się - ciągnęła Jenny - ale nie poszłam. - Odsunęła talerz i wypiła łyk wody, próbując ignorować spojrzenia pozostałych dziewczyn. Przyciągnęła uwagę grupy, a niełatwo ją oderwać od Blair i Sereny.
Elise podniosła krążek cebulowy i ugryzła odrobinkę, a potem znowu upuściła go na talerz.
- Dlaczego zmieniłaś zdanie? - zapytała.
- Nie musisz odpowiadać - przerwała im Blair, przypominając sobie, co pani Doherty powiedziała w czasie treningu: nie wolno naciskać, aby członek grupy otwierał się. gdy jeszcze nie czuje się gotów. Zerknęła na Serenę, ale ona była zajęta oglądaniem rozdwojonych końców włosów z rozmarzoną miną. jakby nie słyszała ani słowa z rozmowy. Blair odwróciła się do Jenny i próbowała wymyślić coś pocieszającego, by Jenny nie czuła, że jest jedyną dziewczyną w tej grupie, która ma problem z piersiami.
- Zawsze chciałam mieć większe piersi. Nawet całkiem poważnie zastanawiałam się nad implantami. - To nie było stuprocentowe kłamstwo. Blair nosiła tylko B. a zawsze marzyło jej się C.
A komu się nie marzy?
- Serio? - zdziwiła się Serena, wracając na ziemię. - Od kiedy to?
Blair ze złością zjadła kolejny kawałek ciastka. Czy Serena celowo próbuje sabotować jej wysiłki?
- Nie wiesz o mnie wszystkiego - rzuciła ze złością.
Cassie. Vicky i Mary kopnęły się pod stołem. Ależ to ekscytujące! Serena van der Woodsen i Blair kłóciły się, a one słyszały każde słowo!
Elise przeczesała włosy palcami z obgryzionymi paznokciami.
- Uważam, że... to naprawdę niesamowite, że powiedziałaś nam o tym, Jenny. - Uśmiechnęła się nieśmiało. - I myślę, że to odważne, że się nie zdecydowałaś.
Blair się skrzywiła. Dlaczego ona nie powiedziała czegoś o odwadze Jenny zamiast szokować zwierzeniami, że myślała o implantach? Co te głupie żółtodzioby powiedzą o niej, gdy grupa się rozejdzie? I wtedy przypomniała sobie coś jeszcze, o czym mówiła pani Doherty na treningu.
- Chyba powinnyśmy powiedzieć sobie coś o poufności, nim zaczęłyśmy rozmawiać. No wiecie, że nic, co tu powiemy, nie może wyjść poza grupę.
Za późno. W ciągu kilku minut w całej szkole dziewczyny będą gadać o zbliżającej się operacji piersi Blair Waldorf. „Słyszałam, że czeka, aż skończy się szkoła...” i tak dalej.
Jenny wzruszyła ramionami.
- Nie szkodzi. Nie obchodzi mnie, co powiecie. - I tak nie mogła schować swoich ogromnych cycków. Po prostu tam były.
Elise schyliła się i podniosła beżowy plecak Kenneth Cole.
- Zostało tylko osiem minut do dzwonka. Nie obrazicie się, jeśli już wyjdę i kupię sobie jogurt? - zapytała.
Serena podsunęła jej talerz z krążkami.
- Poczęstuj się - zaproponowała hojnie.
Elise pokręciła głową, a jej piegowata twarz zalała się rumieńcem.
- Nie, dziękuję. Nie jem publicznie.
Serena zmarszczyła brwi.
- Serio? To dziwne. - Skrzywiła się, gdy Blair szturchnęła ją łokciem, i to naprawdę mocno. - Auć! Boże, a to za co?
- Gdybyś była na treningu dla opiekunek, tobyś wiedziała - warknęła Blair.
- Mogę już iść? - zapytała znowu Elise.
Do Blair dotarło, że dziewczyny naprawdę by ją pokochały, gdyby puściła je wcześniej. Poza tym mogła wykorzystać dodatkowe osiem minut, żeby zdążyć do fryzjera.
- Wszystkie możecie iść - powiedziała ze słodkim uśmiechem. - Chyba że wolicie zostać i posłuchać, jak Serena opowiada o miłości do końca przerwy.
Serena przeciągnęła się, podnosząc ręce nad głowę i szczerząc zęby do sufitu.
- Mogłabym mówić o miłości cały dzień.
Jenny wstała. Odkąd Nate ją rzucił, miłość stanowiła dla niej bolesny temat. Zabawne - myślała, że nie będzie mogła znieść Blair jako opiekunki, a okazało się, że trudniej wytrzymać z Sereną.
Elise też wstała, obciągając obszerny różowy golf, jakby był na nią za ciasny.
- Bez obrazy, ale jeśli nie zjem jogurtu przed końcem przerwy, zemdleję na geometrii.
- Pójdę z tobą go kupić - zaoferowała się Jenny, wykorzystując pretekst, żeby odejść od stołu.
- A ja pójdę z wami - ziewnęła Blair, też wstając.
- Gdzie idziesz? - zapytała niewinnie Serena.
Zwykle w poniedziałki po lunchu obie cieszyły się luksusem drugiej przerwy w Jackson Hole, gdzie piły cappuccino i snuły szalone plany na lato po końcu szkoły.
- Nie twój interes - odgryzła się Blair.
Miała zamiar zaprosić Serenę, żeby poszła do salonu razem z nią, ale przyjaciółka okazała się taką zapatrzoną w siebie, jędzowatą księżniczką, że absolutnie nie wchodziło to w grę. Blair odsunęła włosy na plecy i przerzuciła torbę przez ramię. - Do zobaczenia, dziewczyny, w przyszłym tygodniu - pożegnała Mary, Vicky i Cassie, a potem ruszyła za Jenny i Elise do wyjścia i w górę tylnymi schodami na Dziewięćdziesiątą Trzecią.
W gwarnej stołówce Vicky pochyliła się nad stolikiem.
- No więc opowiedz nam - ponagliła Serenę.
Mary upiła łyk chudego mleka i pokiwała głową z zapałem.
- Tak, tak, mów.
Cassie poprawiła jasnobrązowe włosy zebrane w kucyk.
- Powiedz nam wszystko.
bardzo nietypowa praca domowa
- Co chcesz sfilmować na początku? - zapytał Daniel Humphrey swoją najlepszą przyjaciółkę i dziewczynę od sześciu tygodni, Vanessę Abrams. Dan chodził do renomowanej szkoły średniej dla chłopców w Upper East Side - Riverside, a Vanessa uczęszczała do szkoły Constance Billard, ale dostali pozwolenie na współpracę przy specjalnym projekcie pod hasłem „Tworzenie poezji”. Vanessa, obiecujący reżyser filmowy, miała zamiar sfilmować Dana, obiecującego poetę i od czasu do czasu gwiazdora w filmach Vanessy, jak pisze i poprawia swoje wiersze.
To nie do końca kasowy temat, ale Dan był tak słodki z tym swoim niechlujnym, wymiętoszonym wizerunkiem zżeranego niepokojem artysty, że ludzie pewnie i tak chcieliby to obejrzeć.
- Po prostu usiądź przy biurku i napisz coś w którymś z tych swoich czarnych notatników, jak to zawsze robisz - pouczyła go Vanessa, zerkając przez obiektyw kamery cyfrowej, żeby sprawdzić, czy światło jest dobre. - Możesz sprzątnąć trochę ten burdel na biurku?
Dan przejechał ręką po blacie i zwalił na brązowy dywan ołówki, spinacze, kawałki papieru, gumki, książki, puste paczki po camelach bez filtra, zapałki i puste puszki po coli. Kręcili w pokoju Dana, ponieważ tam zwykle pracował. Poza tym ze szkoły Constance Billard przy Dziewięćdziesiątej Trzeciej między Piątą Aleją a Madison mieli tylko kawałek przez park do mieszkania Dana na rogu Dziewięćdziesiątej Dziewiątej i West End Avenue.
- I może zdejmij koszulę - zasugerowała Vanessa.
„Tworzenie poezji” miało być artystycznym filmem, ukazującym, że to. co nie wchodzi do wiersza, jest równie ważne jak to, co w końcu się w nim znajdzie. Planowała mnóstwo ujęć z Danem gniotącym kartki papieru i rzucającym nimi wściekle przez pokój. Vanessa chciała pokazać, że pisanie - czy tworzenie czegokolwiek - to nie tylko proces umysłowy; to też wysiłek fizyczny. Poza tym Dan miał takie wspaniale, drobne mięśnie na plecach i nie mogła się doczekać, żeby je sfilmować.
Dan wstał i ściągnął czarną koszulkę, rzucił ją na niepościelone łóżko, na którym spał stary, tłusty kot Humphreyów, Marks, który leżał na grzbiecie jak wyrzucony na brzeg kudłaty wieloryb. Wszystko w mieszkaniu, które Dan dzielił ze swoim ojcem, Rufusem, wydawcą mniej znanych bitników, i młodszą siostrą, Jenny, było niesprzątnięte, rozpadające się albo przynajmniej pokryte kocią sierścią i kłębami kurzu. W tym ogromnym, wysokim mieszkaniu nie sprzątano porządnie od dwudziestu lat, a rozpadające się ściany wprost błagały o nową farbę. Dan, jego ojciec i siostra rzadko kiedy coś wyrzucali, więc rozpadające się meble i porysowaną drewnianą podłogę pokrywały sterty starych gazet i czasopism, stare książki, niepełne talie kart, zużyte baterie i połamane ołówki. Kocia sierść lądowała nawet w dopiero co zaparzonej kawie i prawdopodobnie Dan musiał nieustannie radzić sobie z tym problemem, ponieważ całkowicie uzależnił się od kofeiny.
- Mam się odwrócić w stronę kamery? - zapytał, siadając na zniszczonym krześle. - Mógłby trzymać notatnik na kolanach i pisać w ten sposób. - Pokazał jej.
Vanessa przyklękła i zerknęła przez obiektyw. Miała na sobie szary, plisowany mundurek i czarne rajstopy. Brązowy dywan gryzł ja. w kolana.
- Aha, tak dobrze - mruknęła.
Och, jaki blady i gładki był tors Dana! Widziała każde żebro i tę śliczną linię płowego meszku, która biegła mu przez brzuch od pępka! Pochyliła się na klęczkach lekko do przodu, próbując podejść jak najbliżej, ale żeby jednocześnie nie zepsuć kadru.
Dan zagryzł koniec ołówka, uśmiechnął się do siebie i napisał:
Ma ogoloną głowę, cały czas ubiera się na czarno, musi sobie kupić nowe glany, nie cierpi się malować. Ale to jest taka dziewczyna, która wierzy w człowieka i po kryjomu załatwia, żeby wydali twój wiersz w „New Yorkerze”. Chyba mogę powiedzieć, że ją kocham.
To pewnie najbardziej sentymentalna rzecz, jaką kiedykolwiek napisał, ale przecież nie miał zamiaru od razu publikować tego w swoich Dziełach zebranych.
Vanessa jeszcze trochę przesunęła się do przodu, próbując . uchwycić gorączkową biel kłykci Dana, gdy pisał pospiesznie.
- Co piszesz? - Nacisnęła przycisk nagrywania dźwięku na kamerze.
Dan podniósł wzrok, uśmiechnął się do niej szeroko spod potarganej grzywki. Jego piwne oczy błyszczały. - To nie jest wiersz. To historyjka o tobie. Vanessa poczuła, że robi jej się ciepło.
- Przeczytaj na głos.
Dan podrapał się w zamyśleniu po brodzie i odchrząknął.
- Dobra. Ma ogoloną głowę...
Vanessa słuchała i czerwieniła się coraz bardziej. Upuściła kamerę na podłogę. Oparła głowę na kolanach Dana.
- Wiesz, że ciągle gadamy o seksie, ale nigdy tego nie spróbowaliśmy? - szepnęła, dotykając ustami szorstkiego materiału jego zielonych bojówek. - A może byśmy spróbowali teraz?
Poczuła pod policzkiem, jak napiął mięśnie ud.
- Teraz? - Pogładził palcem brzeg jej ucha. Miała w uchu cztery dziurki, ale w żadnym nie nosiła kolczyków. Wziął głęboki wdech. Czekał z seksem na chwilę, kiedy to będzie poetyckie i właściwe. Może to była właściwa chwila, spontaniczna decyzja. Pomysł wydawał się o tyle dobry i niepozbawiony ironii, że dokładnie za godzinę Dan musiał znaleźć się z powrotem w Riverside. Będzie siedział na zaawansowanych zajęciach z łaciny i słuchał, jak profesor Werd z przesadnym akcentem czyta Owidiusza.
Wprowadzenie do seksu w czasie długiej przerwy - najnowsza propozycja w wiosennym planie zajęć.
- Dobra - zgodził się Dan. - Zróbmy to.
tematy ◄ wstecz dalej ► wyślij pytanie odpowiedź
Wszystkie nazwy miejsc, imiona i nazwisko oraz wydarzenia zostały zmienione lub skrócone, po to by nie ucierpieli niewinni. Czyli ja.
hej, ludzie!
WCZESNE ODRZUCENIE
Słyszałam, że w tym roku najlepsze college'e uknuły spisek, żeby nie stracić swojej tajemniczości i ekskluzywności - w tym roku nikogo nie przyjmą wcześniej. Może to tylko plotka. Jeżeli jednak nie dostaniecie się wcześniej, spróbujcie pomyśleć o tym w ten sposób: może okazaliście się zbyt idealni. Oni po prostu nie mogli tego znieść. I wyobraźcie sobie, jaki będziemy mieli ubaw, jeżeli wszyscy razem wylądujemy w tym samym college'u stanowymi.
ZROBIĆ SOBIE OPERACJĘ CZY NIE, OTO JEST PYTANIE
Pomysł, żeby chirurgicznie zmienić swoje ciało, zawsze mnie przerażał. Owszem, uważam, że Dolly Parton wygląda wspaniale, jakby nie miała więcej niż czterdzieści lat, a musi mieć już chyba ze dwieście. Ale bałabym się, że lekarze popełnią błąd i jedna z piersi całkiem sflaczeje, że zostawią we mnie nożyczki albo coś takiego. Oczywiście jestem tak kobiecą dziewczyną, jak tylko dziewczyny bywają, i wiem, jakie to ważne, żeby dobrze czuć się we własnym ciele. Próbuję patrzeć na to w ten sposób: wiesz, jak to jest, kiedy widzisz na ulicy ślicznego chłopaka i mówisz przyjaciółce: „Spójrz na niego!”, a ona się krzywi, jakby był paskudny? Wszyscy mamy tak różne gusta, że na pewno ktoś spojrzy na ciebie i pomyśli: „mniam, pychota”, niezależnie od tego, co ty myślisz na temat swojego wyglądu. Musisz się tylko nauczyć widzieć to, co inni dostrzegają w tobie dobrego.
Wasze e - maile
P: Droga P!
Słyszałem, że już przyjęto cię do Bryn Mawr i cala jesteś podjarana, bo lubisz chodzisz do szkoły dla dziewcząt i jesteś ogromną lesbijką grającą w siatkę. Chi, chi.
Dorf
O: Cześć dorf!
Co to właściwie za imię, dorf? Odmawiam zniżania się do twojego poziomu i nie powiem, do jakiego college'u złożyłam papiery, ale moja matka i siostra chodziły do Bryn Mawr i wiesz co? Obie są superlaski!
P
Muszę pędzić do domu i sprawdzić, czy nie przyszła do mnie poważnie wyglądająca spora koperta, która może zdeterminować całe moje przyszłe życie. Trzymajcie kciuki!
Wiem, że mnie kochacie
plotkara
ujarany książę próbuje załatwić towar
Francuski po ostatniej przerwie wreszcie się skończył. Nate Archibald pożegnał kolegów z klasy w Szkole Świętego Judy pospiesznym à demain i ruszył na Madison Avenue, do pizzerii na rogu Osiemdziesiątej Szóstej, gdzie pracował Mitchell, niezawodny diler. Nate miał szczęście - Szkoła Świętego Judy była najstarszą szkołą dla chłopców na Manhattanie i zgodnie z tradycją zajęcia kończyły się w niej o drugiej po południu zarówno dla młodszych, jak i starszych klas, chociaż w większości nowojorskich szkół lekcje kończyły się dopiero o czwartej. Szkoła Świętego Judy tłumaczyła, że dzięki temu uczniowie mają czas na uprawianie sportów i odrabianie ogromnych prac domowych, które zawsze im zadawano. Dzięki temu mieli też czas, żeby się zabawić i strzelić dymka przed, w trakcie albo po uprawianiu sportu lub odrabianiu pracy domowej.
Podczas ostatniego spotkania diler, noszący zawsze czapkę z Kangol, zapowiedział, że niedługo wraca do Amsterdamu. Dzisiaj Nate miał ostatnią szansę, by załatwić sobie ogromny worek słodkiej peruwiańskiej trawki, którą dostarczał tylko Mitchell. Blair zawsze narzekała, że Nate pali trawę. Jęczała, że nudzi jej się patrzeć, jak on przez dziesięć minut gapi się w perski dywan na podłodze, podczas gdy mogliby się poobściskiwać albo zabawić na jakiejś imprezie. Nate uważał, że jego palenie trawki to tylko zwykła słabostka - jak jedzenie czekolady - i że może z tym skończyć w każdej chwili. I żeby to udowodnić - nie, żeby musiał coś jeszcze udowadniać Blair - miał zamiar całkowicie trawkę odstawić. Ale po tym, jak wypali ostatnią działkę z ogromnego worka, który kupi dzisiaj. I jeśli będzie ostrożny, to ta torba powinna mu wystarczyć na bite osiem tygodni. Do tego czasu wolał nie myśleć o rzucaniu.
- Poproszę dwa kawałki zwykłej - powiedział do chudego, łysiejącego szefa pizzerii, który miał na sobie fioletową koszulkę z napisem Witamy we Frajkrowie. Oparł łokcie na pokrytym czerwonym linoleum blacie, odsuwając na bok pojemniki z solą czosnkową, czerwonym pieprzem i oregano. - Gdzie Mitchell?
W tym lokalu drobne interesy na boku Mitchella nie stanowiły dla nikogo tajemnicy. Szef pizzerii uniósł krzaczaste czarne brwi. Nazywał się chyba Ray, ale po tylu latach kupowania tam pizzy i trawki Nate nadal nie był pewien.
- Mitchell już wyjechał. Minęliście się.
Nate poklepał tylną kieszeń w spodniach, gdzie trzymał pękający w szwach portfel. Ogarnęła go panika i poczuł, jak w gardle rośnie mu gula. Jasne, że nie był uzależniony, ale nie lubił lądować bez ziela, zwłaszcza gdy planował uprzyjemnić sobie popołudnie solidnym skrętem. I jutrzejsze popołudnie, i jeszcze następne...
- Co? Mówisz, że już wyjechał do Amsterdamu?
Ray - a może Roy - otworzył lśniące, chromowe drzwi pieca do pizzy, jednym fachowym ruchem wrzucił dwa kawałki na podwójny papierowy talerzyk i przesunął go po ladzie w stronę Nate'a.
- Przykro mi, stary - powiedział bez większego współczucia. - Od dziś sprzedajemy pizzę i napoje, i tylko pizzę i napoje. Czaisz?
Nate nie mógł uwierzyć, że ma takiego pecha. Wyciągnął portfel i wyjął z grubego pliku banknot dziesięciodolarowy.
- Reszta dla ciebie - mruknął, rzucił banknot na ladę i wyszedł z pizzą.
Ruszył ulicą bez celu, w stronę parku. Czuł się jak zbity pies. Kupował u Mitchella trawę od ósmej klasy. Pewnego majowego popołudnia z Jeremym Scottem Tompkinsonem weszli do pizzerii, żeby kupić sobie po kawałku. Mitchell podsłuchał, jak Jeremy namawia Nate'a, żeby zwędził pojemnik z oregano, to sobie je w domu wypalą. Zaproponował, że sprzeda im cos, co bardziej poprawia samopoczucie. Od tego czasu Nate z kumplami regularnie do niego wracał. Co miał teraz zrobić? Kupić za dziesiątkę torebkę od któregoś z podejrzanych gości w Central Parku? Ci faceci sprzedawali gówniany, suchy towar z Teksasu, a nie soczyste zielone liście, które Mitchell miał prosto z Peru. A w dodatku Nate słyszał, że połowa dilerów w Central Parku to policjanci i tylko czekają, żeby dorwać takiego dzieciaka jak on.
Wrzucił niedojedzone kawałki pizzy do najbliższego kosza i zaczął grzebać w kieszeniach płaszcza od Hugo Bossa, stylizowanego na wojskowy, szukając resztek skręta. Znalazł niedopałek, przeszedł przez Piątą Aleję i przycupnął na ławce, żeby zapalić. Zignorował grupę chichoczących dziesięcioklasistek w granatowych mundurkach ze szkoły, które pożerały go wzrokiem.
Ze swoim uśmiechem, który mówi „wiem, jestem przystojniakiem”, złocistymi włosami, szmaragdowymi oczami, wiecznie opaloną skórą i seksowną umiejętnością budowania łodzi i ścigania się na nich Nate Archibald był najbardziej pożądanym chłopakiem na Upper East Side. Nie musiał dziewczyn szukać. One po prostu spadały mu na kolana. Dosłownie.
Zaciągnął się petem i wyciągnął z kieszeni komórkę. Problem polegał na tym, że jego palący kumple - Jeremy Scott Tompkinson, Charlie Dem i Anthony Avuldsen - też kupowali towar od Mitchella. Mitchell był najlepszy. Ale warto zadzwonić, sprawdzić, czy któryś nie zdążył kupić więcej trawy, nim ich diler zniknął.
Jeremy jechał właśnie taksówką do międzyszkolnego klubu squasha przy Dziewięćdziesiątej Drugiej.
- Przykro mi, gościu. - Jego głos trzeszczał przez zakłócenia na linii. - Przez cały dzień jadę na zolofcie∗ matki. Może kup za dziesiątkę towar od gościa z parku?
Nate wzruszył ramionami. W kupowaniu trawy w parku było coś... żałosnego.
- Nieważne - powiedział kumplowi. - Do zobaczenia jutro.
Charlie był w megastorze Virgin. Kupował DVD dla młodszego brata.
- Ale wtopa - powiedział, gdy Nate wyjaśnił mu sytuację. - Jesteś koło parku, nie? Kup tam coś za dziesiątkę.
- Aha, mniejsza z tym - odparł Nate. - Do jutra.
Anthony miał lekcję jazdy w nowym, sportowym bmw m3, prezencie od rodziców na osiemnaste urodziny.
- Zajrzyj do apteczki swojej matki - poradził. - Rodzice to ostateczna deska ratunku.
- Zajrzę. - Nate rozłączył się i pociągnął ostatniego dymka. - Cholera! - zaklął, rzucając maleńki niedopałek na brudny śnieg pod nogami.
W tym semestrze każdy dzień miał być dwudziestoczterogodzinną imprezą. W listopadzie rewelacyjnie wypadł na rozmowie w Brown i był całkiem pewny, że jego podanie wstrząśnie komisją dość, by go przyjęli. No i już nie kręcił z Jenny Humphrey, która była słodka i miała supercycki. lecz zabierała mu od groma wolnego czasu. Przez resztę roku szkolnego Nate planował palić, relaksować się i aż do rozdania świadectw żyć na luzie, ale bez zaufanego dostawcy ten plan to czysta abstrakcja.
Nate opadł na oparcie zielonej ławki i zapatrzył się na okazałe, kryte wapieniem domy przy Piątej Alei. Po prawej stronie widział narożnik budynku przy Siedemdziesiątej Drugiej, gdzie Blair miała mieszkanie. W jej penthousie Kitty Minky. rosyjska błękitna kotka, leżała pewnie wyciągnięta na różowej narzucie na łóżku Blair i nie mogła się doczekać, kiedy jej pani wróci do domu i podrapie ją pod brodą paznokciami w kolorze koralowego różu. Pod wpływem impulsu Nate przycisnął guzik na komórce i wybrał numer Blair. Dzwonek zadźwięczał sześć razy, nim wreszcie odebrała.
- Słucham? - zapytała ostro Blair.
Siedziała właśnie w nowo otwartym salonie Garrena przy Pięćdziesiątej Siódmej Wschodniej, który urządzono w stylu sypialni w tureckim haremie. Z sufitu zwieszały się chusty z różowej i żółtej gazy, wielkie różowo - żółte poduchy porozrzucano przypadkowo, tak by klientki miały na czym przysiąść i sącząc turecką kawę, czekać na swoją kolej. Przy każdym stanowisku siało ogromne, oprawione w złoconą ramę lustro. Gianni, nowy fryzjer Blair, właśnie rozczesał jej świeżo umyte i potraktowane odżywką loki. Z komórką przyciśniętą do mokrego ucha Blair gapiła się na swe odbicie w lustrze. Nadeszła kluczowa chwila: czy odważy się obciąć na krótko?
- Cześć. To ja, Nate - usłyszała znajomy głos mruczący jej do ucha.
Była zbyt oszołomiona, żeby odpowiedzieć. Nie odzywał się do niej od sylwestra, a nawet wtedy rozmowa zakończyła się fatalnie. Co się stało, że Nate dzwoni do niej właśnie teraz?
- Nate? - powtórzyła Blair, trochę zniecierpliwiona, ale i zaciekawiona. - To coś poważnego? Bo nie mogę teraz rozmawiać. To naprawdę nic najlepsza chwila.
- E, nic ważnego - odparł Nate, jakby próbował znaleźć logiczne usprawiedliwienie, dlaczego w ogóle do niej zadzwonił. - Pomyślałem, że chciałabyś wiedzieć. Rzucam palenie trawki. - Kopął grudkę zmrożonego błota. Nawet nie był pewien, czy to prawda. Czy naprawdę rzuca? Na zawsze?
Blair ściskała telefon, a po drugiej stronie zapadła krępująca cisza. Nate zawsze był nieprzewidywalny - zwłaszcza gdy się ujarał - ale nigdy aż tak. Gianni popukał niecierpliwie w oparcie szylkretowym grzebieniem.
- Cóż, tym lepiej dla ciebie - powiedziała w końcu. - Słuchaj, muszę kończyć.
Wydawało się, że jest myślami gdzie indziej, a Nate właściwie nie wiedział, dlaczego do niej zadzwonił.
- Do zobaczenia - wymamrotał i wsadził telefon do kieszeni płaszcza.
- Cześć. - Blair wrzuciła srebrną nokię do czerwonej kręglarskiej torby i usiadła prosto na obrotowym krześle. - Jestem gotowa - oznajmiła Gianniemu, próbując powiedzieć to pewnym głosem. - Chcę, żeby było krótko, ale kobieco.
Na opalonych, lekko zarośniętych policzkach Gianniego malowało się rozbawienie. Mrugnął do niej brązowym okiem o długich rzęsach.
- Jak Katerina Hepburne. Zgadza się?
O nie!
Blair poprawiła pasek beżowego szlafroka dla klientek salonu i spiorunowała wzrokiem nadmiernie wyżelowane włosy Gianniego. Miała nadzieję, że nie okaże się równie głupi i niekompetentny, jak to brzmiało. Może to kwestia języka.
- Nie, nie jak Katherine Hepburn. Jak Audrey Hepburn. No wiesz, Śniadanie u Tiffany'ego. My Fair Lady. Zabawna buzia. - Blair szukała w myślach innych znanych osób, kogoś, kto miałby przyzwoicie obcięte na krótko włosy. - Albo jak Selma Blair - dodała desperacko, chociaż fryzura Selmy była zbyt chłopięca jak na jej gust.
Gianni nie odpowiedział. Przeczesał palcami mokre loki Blair.
- Takie piękne włosy - westchnął tęsknie, a potem wziął nożyczki i zebrał jej włosy w dłoń. Bez dalszych ceregieli odciął cały kucyk jednym brutalnym cięciem.
Blair zamknęła oczy, gdy włosy spadły na podłogę. Proszę, niech wyglądam ładnie, modliła się w duchu, i wyrafinowanie, i poważnie, i elegancko. Otworzyła oczy i spojrzała z przerażeniem na swoje odbicie. Jej mokra, pozbawiona wyrazu, długa do uszu czupryna sterczała we wszystkie strony.
- Niech się pani nie martwi - uspokoił ją Gianni, odkładając duże nożyczki i biorąc mniejsze. - Teraz zrobię fryzurę.
Blair wzięła głęboki wdech i zacisnęła zęby. I tak już za późno, żeby coś zmienić.
- Dobra - ledwo wydusiła z siebie. Telefon znowu zadzwonił i Blair schyliła się, żeby odebrać. - Czekaj - powiedziała Gianniemu. - Słucham?
- Rozmawiam z Blair Waldorf? Córką Harolda?
Blair przyjrzała się sobie w lustrze. Nie była już pewna, kim jest. Bardziej wyglądała jak świeżo upieczona więźniarka, którą strzygli przed wysianiem do celi, niż jak córka znanego prawnika pracującego dla największych korporacji, Harolda Waldorfa, z którym jej matka rozwiodła się dwa lata temu i który teraz mieszkał we Francji. Uprawiał winnicę ze swoją drugą polową, która - tak się akurat złożyło - była mężczyzną.
Biorąc pod uwagę zawirowania w jej obecnym życiu, Blair chętnie stałaby się kimś zupełnie innym i po części dlatego postanowiła obciąć włosy. Zadowoli się nawet Katherine zamiast Audrey, jeśli dzięki temu będzie wyglądać jak nowa.
- Tak - odparła słabo.
- Mówi Owen Wells - rzekł facet po drugiej stronie. Miał głęboki i uwodzicielski glos. Trudno było zgadnąć, ile ma lat. Dziewiętnaście czy trzydzieści pięć? - Twój ojciec był moim mentorem w firmie, gdy zaczynałem. Obaj skończyliśmy Yale i rozumiem, że ty też jesteś zainteresowania studiowaniem tam.
Zainteresowana? Blair nie była po prostu zainteresowana pójściem do Yale - to był jedyny cel jej życia. Po co inaczej chodziłaby na zaawansowane zajęcia z aż pięciu przedmiotów?
- Tak, jestem zainteresowana - pisnęła przez zaciśnięte gardło. Zerknęła na Gianniego, który bezgłośnie wtórował Celine Dion w piosence płynącej przez głośniki w salonie. - Ale trochę zawaliłam rozmowę kwalifikacyjną.
Właściwie to opowiedziała całą swoją ckliwą historię życia i tak jakby pocałowała faceta, który z nią rozmawiał, co było chyba czymś więcej niż poważną wpadką.
- No i właśnie dlatego dzwonię - odparł Owen Wells, a jego seksowny glos rezonował jak basowe nuty wiolonczeli. - Wsparcie twojego ojca dużo znaczy dla szkoły, więc chcą ci dać drugą szansę. Na ochotnika zgłosiłem się jako ich absolwent, żeby przeprowadzić z tobą rozmowę. Komisja rekrutacyjna po przejrzeniu twojego podania już się zgodziła i weźmie pod uwagę moją opinię, a nie tę z listopada.
Blair kompletnie zatkało. Druga szansa - to zbyt piękne, żeby było prawdziwe. Zmęczony czekaniem Gianni upuścił nożyczki na stolik obok Blair, złapał ostatni numer „Vogue'a” z jej kolan i odszedł poskarżyć się na nią kolegom.
- Więc kiedy możemy się spotkać? - dopytywał się Owen Wells.
Teraz - miała ochotę powiedzieć Blair. Ale nic mogła prosić Owena, żeby siedział w salonie, patrzył, jak Gianni obcina jej włosy, i jednoczenie zadawał jej nudne, stereotypowe pytania typu: „Kto miał największy wpływ na twoje życie?”
- W każdej chwili - zaćwierkała. Potem zdała sobie sprawę, że nie powinna okazywać, jak bardzo jest zdesperowana. Warto zrobić wrażenie genialnego dzieciaka z nieprzytomnie rozbudowanym planem zajęć. - Właściwie to dzisiaj jestem trochę zajęta i jutro też będzie trudno. Mogłabym w środę lub w czwartek po szkole.
- Zwykle pracuję do późna i w tym tygodniu mam od cholery spotkań, ale co powiesz na czwartek wieczór? Około wpół do dziewiątej?
- Świetnie - odparła z zapałem. - Mam wpaść do biura?
Owen zamilkł. Blair słyszała, jak pisnęło jego krzesło. Wyobraziła sobie jego biuro według projektu Philippe'a Starcka z widokiem na nowojorski port i zaczęła się zastanawiać, czy wypada tam się spotkać. Wyobrażała sobie Owena jako wysokiego blondyna z opalenizną tenisisty - jak jej ojciec. Ale Owen Wells powinien być co najmniej dziesięć lat młodszy od jej ojca i w związku z tym powinien o wiele lepiej się prezentować. Zastanawiała się, czy wie, jakie to super, że ma „w” i w imieniu. i w nazwisku.
- A może spotkamy się w hotelu Compton? Mają tam przytulny barek, w którym powinno być dość spokojnie. - Roześmiał się. - Kupię ci colę, chociaż twój ojciec mówi, że wolisz dom pérignon.
Blair się zarumieniła. Jej durny ojciec! Co jeszcze powiedział?
- Och, nie, cola wystarczy - wyjąkała.
- Dobrze. Do zobaczenia w czwartek wieczorem. Będę miał krawat z Yale.
- Nie mogę się doczekać. - Blair próbowała zachować rzeczowy ton. - Dziękuję za telefon. - Rozłączyła się i zerknęła w złocone lustro przed sobą. Jej oczy wydawały się większe i bardziej niebieskie, gdy miała krótsze włosy.
Gdyby naprawdę była aktorką grającą w filmie o swoim życiu - jak to sobie zawsze wyobrażała - to byłby punkt zwrotny: dzień, w którym zmieniła swój wizerunek i dostała się na przesłuchanie do największej życiowej roli. Zerknęła na zegarek. Za pół godziny powinna być z powrotem w szkole. Nie było jednak powodu, żeby tam pędzić, zwłaszcza że Bendel był tylko trzy przecznice dalej, a nowa sukienka na spotkanie z Owenem Wellsem w czwartek wieczór już ją wzywała. Zdecydowanie warto mieć kłopoty z powodu urwania się z WF - u, jeśli nowa fryzura i nowa sukienka pomogą jej dostać się do Yale.
Gianni pił kawę i flirtował z chłopcami od mycia głów. Blair rzuciła mu groźne spojrzenie, żeby wziął się do uporządkowywania burdelu na jej głowie.
- Kiedy tylko będzie pani gotowa! - zawołał znudzonym tonem, jakby absolutnie go nie obchodziło, czy obetnie jej włosy, czy nie.
Blair wzięła głęboki oddech. Kasowała swoją przeszłość - nieudany związek z Nate'em. odrażającego nowego męża matki i jej kłopotliwą ciążę, zawaloną rozmowę kwalifikacyjną. Tworzyła swój nowy wizerunek. Yale daje jej drugą szansę i od dziś będzie panią swego przeznaczenia. Sama napisze scenariusz, wyreżyseruje i zagra w filmie, którym jest jej życie. Już widziała nagłówki w „New York Timesie” w sekcji z modą, gdzie pokażą jej nową fryzurę. WYPRZEDZIĆ SWÓJ CZAS: PRZEŚLICZNA SZATYNKA OBCINA SIĘ PRZEZ DEBIUTEM W YALE!
Na jej twarzy pojawił się zwycięski uśmiech, jakby już ćwiczyła rolę przed spotkaniem w Owenem Wellsem w czwartek wieczór.
- Jestem gotowa.
wiersze o seksie to stek kłamstw
- No więc... - powiedziała Vanessa, stukając kolanem w uda Dana, gdy leżeli nago i patrzyli na popękany sufit, oszołomieni po seksie. - I co myślałeś?
Vanessa już dwa razy próbowała seksu ze swoim byłym chłopakiem Clarkiem, starszym od niej barmanem. Spotykała się z nim przez krótki czas na jesieni. W tym czasie Dan (razem z resztą przewidywalnej męskiej populacji) był zbyt zajęty wzdychaniem do Sereny van der Woodsen, by zauważyć, że Vanessa się w nim zakochała. Nawet gdyby to był pierwszy raz dla Vanessy, też podeszłaby do tego z nonszalancją, bo do wszystkiego podchodziła w ten sposób. Z kolei Dan nigdy niczego nie traktował lekko, w dodatku to on stracił dziewictwo. Niecierpliwie czekała na jego zwierzenia.
- To było... - Dan gapił się na szarą, wyłączoną żarówkę u sufitu. Czuł się jednocześnie sparaliżowany i pobudzony. Ich biodra dotykały się pod cienkim prześcieradłem w kolorze burgunda i miał wrażenie, jakby płynęła między nimi elektryczność, szarpiąc jego place u stóp, kolana, pępek, łokcie, końcówki włosów. - Nic do opisania - powiedział w końcu, bo naprawdę nie znajdował słów, którymi mógłby opisać, co czuł. Nie potrafiłby napisać wiersza o seksie, chyba że uciekłby się do utartych metafor, takich jak wybuchające fajerwerki albo muzyczne crescendo. I nawet to zupełnie nie pasowało. Te porównania nie oddawały lego, co rzeczywiście się czuje, ani tego, że seks to proces poznawania, w którym wszystko, co zwykłe, staje się absolutnie niesamowite. Na przykład lewa ręka Vanessy; nie była to oszałamiająca ręka - dość pulchna i blada, pokryta brązowawym meszkiem i usiana piegami. Ale kiedy się kochali, nic była już tą zwykłą ręką, którą znał i kochał, odkąd przez nieuwagę zostali z Vanessą zamknięci na imprezie w dziesiątej klasie. Stała się przepiękna, cenna, nie mógł przestać jej całować, była podniecająca i cudowna. O Boże! Widzicie? Wszystko, co potrafił wymyślić, aby opisać seks, brzmiało kulawo jak reklama płatków. Nawet słowo „seks” było nieodpowiednie, a „kochanie się” brzmiało jak z kiepskiej opery mydlanej.
„Elektryczny” - to było dobre słowa do opisania seksu, ale jednocześnie zbyt dużo wiązało się z nim negatywnych skojarzeń, typu krzesło elektryczne albo przewód elektryczny. „Rojny” - kolejne dobre słowo, ale co właściwie znaczy? A „drżący” brzmiało zbyt wysublimowanie i delikatnie - jak przestraszona myszka. Jeżeli miałby pisać o seksie, chciałby przywoływać na myśl imponujące zwierzęta, takie jak lwy i jelenie, a nie myszy.
- Ziemia do Dana! - Vanessa wyciągnęła dłoń i pogładziła go palcem po uchu.
- Apogeum - mruczał do siebie Dan nieprzytomnie. - Epifania.
Vanessa zanurkowała pod prześcieradło i cmoknęła go głośno w blady brzuch.
- Halo? Jesteś w szoku czy jak?
Dan uśmiechnął się szeroko i pociągnął ją w górę, żeby pocałować ją w usta układające się w uśmiech kota z Cheshire i w brodę z dołeczkiem.
- Zróbmy to jeszcze raz.
Wow!
Vanessa zachichotała i potarła nosem o jego rozczochrane brwi.
- To znaczy, że chyba ci się podobało?
Dan pocałował ją najpierw w prawe, a potem w lewe oko.
- Mm - westchnął, a całe jego ciało zadrżało z przyjemności i pożądania. - Kocham cię.
Vanessa opadła na jego pierś i zamknęła oczy. Nie była bardzo dziewczęca, ale każda dziewczyna mięknie, gdy pierwszy raz słyszy od chłopaka te dwa słowa.
- Ja też cię kocham - odpowiedziała szeptem.
Dan miał wrażenie, jakby cale jego ciało się uśmiechało. Kto by pomyślał, że ten prozaiczny lutowy poniedziałek okaże się tak cholernie... wspaniały?
Tyle jeśli chodzi o kwieciste opisy i poetyckie zwroty.
Nagłe komórka Dana zabrzęczała zaskakującym, wibrującym dzwonkiem. Leżała na nocnym stoliku, tuż obok łóżka. Dan był pewien, że dzwoni jego siostra Jenny, by znowu ponarzekać na szkołę. Odwrócił się, żeby przeczytać numer na ekranie. „Zastrzeżony” rozbłysła wiadomość, co zdarzało się tylko wtedy, gdy Vanessa dzwoniła z domu.
- To twoja siostra. - Dan podniósł się na łokciu i sięgnął po komórkę. - Może chce ci powiedzieć, żebyś wreszcie kupiła sobie komórkę - zażartował. - Mam odebrać?
Vanessa przewróciła oczami. Ona i jej dwudziestodwuletnia siostra Ruby, gitarzystka basowa, mieszkały razem na Brooklynie w Williamsburgu. Ruby podjęła trzy noworoczne postanowienia: codziennie ćwiczyć jogę, pić zieloną herbatę zamiast kawy i bardziej się opiekować siostrą Vanessą, ponieważ ich rodzice byli zbyt zajętymi sobą hippisowskimi artystami, żeby zadbać o samych siebie. Vanessa była prawie pewna, że Ruby dzwoni tylko po to, by zapytać, kiedy wraca do domu i na kiedy ma przygotować klopsa i ziemniaki. Jednak to było takie nietypowe, by Ruby dzwoniła na telefon Dana w czasie lekcji, że Vanessa nie mogła oprzeć się pokusie i postanowiła odebrać.
Wzięła dzwoniącą komórkę od Dana.
- Tak? Skąd wiedziałaś, gdzie mnie szukać?
- Dzień dobry, droga moja siostrzyczko - zaświergotała radośnie Ruby. - Nie pamiętasz? Przykleiłaś kartkę ze swoim planem zajęć na lodówce, żebym jako nowa, poprawiona wersja starszej siostry wiedziała, gdzie jesteś i o czym myślisz w każdej chwili. Chciałam ci tylko dać znać, że przyszła do ciebie poczta i między innymi podejrzanie wyglądająca koperta z Uniwersytetu Nowojorskiego. Nie mogłam się powstrzymać i otworzyłam. I wiesz co? Przyjęli cię!
- Jasna cholera! - Ciało Vanessy już buzowało od adrenaliny po słowach „kocham cię”, a teraz jeszcze to! Może to zabrzmi czerstwo, ale to się nazywa orgazm!
Nigdy nie była pewna, czy ma szansę dostać się wcześniej na uniwersytet. Żeby pokazać komisji rekrutacyjnej swoje umiejętności artystyczne i udowodnić, że poważnie myśli o filmie jako głównej specjalizacji, wysłała własny film o Nowym Jorku, który nakręciła w czasie przerwy w Boże Narodzenie. Kiedy już go wysłała, bała się. że przez ludzi z komisji zostanie uznana za nadgorliwą. Ale teraz już nie musiała się martwić. Spodobała się im! Przyjęli ją! Wreszcie będzie mogła na dobre zrzucić nędzne okowy szkoły Constance Billard i skupić się na swojej pracy w miejscu odpowiednim dla tak poważnego artysty jak ona.
Dan patrzył na nią. Jego piękne brązowe oczy błyszczały nieco mniej entuzjastycznie niż chwilę wcześniej.
- Jestem z ciebie taka dumna - zagruchała matczynym tonem Ruby. - Wrócisz do domu na obiad? Czytałam właśnie książki kucharskie ze wschodniej Europy. Chyba zrobię pierogi.
- Jasne - odparła cicho Vanessa, nagle martwiąc się o Dana. Nie złożył wcześniej podania na żadną uczelnię, więc będzie musiał czekać jeszcze kilka miesięcy, nim się dowie, co będzie robił w przyszłym roku. Był taki wrażliwy. Może wpaść w depresję z braku poczucia bezpieczeństwa - a wtedy zamknie się w pokoju i będzie pisać wiersze o śmierci w wypadku samochodowym albo coś takiego. - Dzięki, że dałaś mi znać - powiedziała szybko. - Zobaczymy się później, dobra?
Dan nadał patrzył na nią wyczekująco. Rozłączyła się i rzuciła telefon na łóżko.
- Dostałaś się na uniwersytet - powiedział, nieskutecznie próbując ukryć nutkę oskarżenia w głosie. Och, jaki czuł się chudy, głupi i niepasujący do świata! Nie. żeby się nie cieszył, ale Vanessa już dostała się na uczelnię, a on był tylko kościstym chłopakiem, który lubił pisać wiersze i którego być może nigdy nie przyjmą na uczelnię. - Super - dodał chrapliwym głosem. - To świetnie.
Vanessa przykryła ich prześcieradłem. Byli spoceni, więc teraz marzli.
- To nic wielkiego. - Próbowała bagatelizować radość, którą tryskała jeszcze przed chwilą, gdy usłyszała wspaniałą nowinę. - Tobie zaraz wydadzą wiersz w „New Yorkerze”.
W czasie przerwy świątecznej Vanessa bez wiedzy Dana wysłała jego wiersz Zdziry do „New Yorkera” i przyjęto go do numeru walentynkowego. Powinien wyjść pod koniec tego tygodnia.
- No tak - zgodził się Dan, niepewnie wzruszając ramionami. - Ale nadal nic nie wiem... mam na myśli swoją przyszłość.
Przytuliła policzek do jego bladej, kościstej piersi. Nadal nie mogła uwierzyć, że jesienią idzie na uniwersytet. To było pewne, to było jej przeznaczone. Nadal drżąc z podniecenia, próbowała Dana pocieszać.
- O ilu siedemnastolatkach słyszałeś, żeby ich publikowano w „New Yorkerze”? To niesamowite. Gdy tylko w college'ach. do których złożyłeś papiery, dowiedzą się o tym, wszystkie komisje rekrutacyjne cię przyjmą. Pewnie nawet tam, gdzie nie wysłałeś podania.
- Może - odparł bez przekonania Dan. Łatwo jej mówić z taką pewnością. Ona już się dostała.
Vanessa podniosła się na łokciu. Był jeden pewny sposób, żeby poprawić Danowi samopoczucie przynajmniej na chwilę.
- Pamiętasz, co robiliśmy, zanim zadzwoniła Ruby? - zamruczała jak kociak.
Dan zmarszczył brwi. Vanessa uniosła jedną brew w zmysłowy sposób, a jej blade nozdrza lekko się rozchyliły. Nie sądził, że będzie jeszcze mógł, ale jego ciało go zaskoczyło. Wciągnął Vanessę na siebie i pocałował mocno. Jeżeli dzięki czemuś chłopak mógł poczuć się bardziej jak lew niż jak mysz, to władnie dzięki mruczeniu.
Miau!
tematy ◄ wstecz dalej ► wyślij pytanie odpowiedź
Wszystkie nazwy miejsc, imiona i nazwisko oraz wydarzenia zostały zmienione lub skrócone, po to by nie ucierpieli niewinni. Czyli ja.
hej, ludzie!
MATURALNY KRYZYS
Słyszałam wyrażenie „maturalny kryzys” wiele razy, ale nigdy nie wiedziałam, co to właściwie znaczy. Teraz to jest jasne jak słońce. Maturalny kryzys ma miejsce, gdy zrywasz się z popołudniowych zajęć i wracasz do mieszkania przyjaciółki, żeby zamówić sobie chińszczyznę, wypić chardonnay i wypalić papierosa. Albo gdy lądujesz w łóżku z chłopakiem o trzeciej po południu. Albo odpuszczasz sobie matematykę, żeby zrobić zapasy obcisłych jedwabnych sukienek dżersejowych na prywatnej wyprzedaży u Diane von Furstenberg. Albo kiedy niechcący zasypiasz i budzisz się dopiero o dziesiątej w czwartek. Ups! Przez ostatni semestr byłyśmy takie milusie i grzeczne, prymuski i lizuski. W tym semestrze jesteśmy jak wrzód na tyłku. Nam też odbija głupawka. Jestem pewna, że połowa dziewczyn z mojego WF - u całowała się z chłopakami na schodach Metropolitan Museum of Art. Zamiast ćwiczyć podciąganie na drążku. Tak trzymać, dziewczyny - randkowanie to o wiele lepsze ćwiczenie!
Na celowniku
J i wysoka piegowata dziewczyna z nieszczęśliwie dobraną fryzurą chichoczą w czasie lekcji tańca w Constance Billard. Chyba J ma nową przyjaciółkę. N i jego kumple zamawiają chińską herbatę w Starbucks, mając nadzieję, że będzie w niej coś, co poprawia samopoczucie. V w sklepie firmowym Uniwersytetu Nowojorskiego kupuje sobie uniwersytecki kubek, bluzę i czapkę z daszkiem. A mówi, że ją takie głupoty nie biorą. D przeczesuje kiosk w poszukiwaniu wcześniejszego wydania „New Yorkera”. S i A urządzają kolejny publiczny pokaz czułości. S nigdy wcześniej nie miała chłopaka dłużej niż pięć minut, więc zobaczymy, jak długo to potrwa... Dobra, przyznaję. Właśnie wagaruję, gdy to piszę. Obiecajcie, że mnie nie wsypiecie!
Wiem, że mnie kochacie
plotkara
S jest zakochana
Aaron Rose stał w zaspie starego śniegu przed szkolą Constance Billard. Czekał na Serenę. Mookie, jego biało - brązowy bokser, siedział obok na chodniku i dyszał. Pies miał na sobie kubrak w czerwono - czarną kratę, który Serena kupiła mu wczoraj w Burberry. Aaron trzymał dwa dymiące kubki ze Starbucks. Odkąd sześć tygodni temu zeszli się z Sereną w sylwestra, stało się to ich rytuałem. Aaron spotykał się z Sereną po szkole, szli spacerkiem Piątą Aleją, ramię w ramię, pili latte z mlekiem sojowym i przystawali co parę kroków, żeby się pocałować. W sylwestra sprawy się rozegrały spontanicznie, na zasadzie „cholera, mamy na to ochotę, to dlaczego nie spróbować”, ale przez ostatni miesiąc spędzali razem każdą chwilę po szkole i teraz już słynęli jako najładniejsza i najmilsza para w Upper East Side. A właściwie trójka, jeśli wliczyć Mookiego.
Nagle promień zimowego słońca rozbłysł na popielatych blond włosach Sereny, która wyszła ze szkoły i zbiegała po schodach w zamszowych kozakach Stephane Kelian i granatowej kurtce o marynarskim kroju.
- Cześć, psino! - pisnęła, gdy Mookie wyrwał się do niej i zaczął trącać nosem jej dłonie w kaszmirowych rękawiczkach. Przykucnęła i pozwoliła, żeby pies lizał ją po twarzy.
- Ślicznie dziś wyglądasz. - Aaron patrzył na nich ze spokojną dumą. Yhm, to moja dziewczyna, myślał. Yhm, prawda, że śliczna?
Serena wstała, zarzuciła Aaronowi ręce na szyję i otoczyła go upajającym zapachem na bazie drzewa sandałowego i patchouli - unikalnej mieszanki olejków, której używała zawsze.
- Wiesz, o czym myślałam przez cały dzień? - rozpromieniła się, przyciskając swoje pełne, pomalowane brzoskwiniowym błyszczykiem usta do wąskich warg Aarona.
Omal nie rozlał kawy.
- O mnie? - zgadywał. Serena należała do dziewczyn, które angażują się całkowicie we wszystko, co je interesuje w danej chwili, a teraz akurat skupiła się na Aaronie. Trochę mu to uderzyło do głowy.
Zamknęła oczy i pocałowali się znowu, tym razem głęboko. Za ich plecami rozkrzyczane dziewczyny w schludnych wełnianych płaszczach i wysokich, skórzanych kozakach wysypały się ze szkoły. Kilka z nich stanęło razem, żeby popatrzeć z podziwem na Serenę i Aarona, którzy nie przestawali się całować.
- O mój Boże! - szepnęła jedna z ósmoklasistek, prawie mdlejąc na widok takiego luzu i stylu. - Widzicie to samo co ja?
Mookie dreptał po śniegu i skamlał niecierpliwie. Serena potarła policzkiem o szorstką alpakę szaro - fioletowej czapki w stylu Szerpów, którą kupiła Aaronowi w zeszły weekend w sklepie Kirny Zabete w Sono. Uwielbiała jego ciemne dredy wystające spod nauszników. Wszystko w Aaronie było tak śliczne, że dosłownie zjadłaby go łyżką.
- Oczywiście, że myślałam o tobie - powiedziała, biorąc od niego kubek. Uchyliła pokrywkę i wypiła odrobinę gorącej, słodkiej kawy. - Myślałam o tym, żebyśmy zrobili sobie tatuaż. - Urwała, czekając na reakcję Aarona, ale w jego brązowych oczach malowało się tylko zdziwienie, więc ciągnęła: - No wiesz, z naszymi imionami. Żeby pokazać, ile dla siebie znaczymy. - Znowu upiła łyk kawy i oblizała piękne, soczyste usta. - Zawsze chciałam mieć tatuaż, o którym tylko ja bym wiedziała. No wiesz, w dość intymnym miejscu.
Aaron uśmiechnął się z wahaniem. Bardzo lubił Serenę. Była upajająco piękna, absolutnie przesłodka i nie stawiała żadnych wymagań. Przerastała wszystkie dziewczyny, jakie kiedykolwiek poznał. Ale nic był pewien, czy chce mieć tatuaż z jej imieniem. Właściwie to zawsze uważał, że tatuaże są w pewnym sensie brutalne, kojarzyły mu się ze znakowaniem bydła. A jako wegetarianin i rastafarianin był przeciwny wszelkim formom przemocy.
- Tatuaże są wbrew mojej religii - oznajmił, ale gdy zobaczył zmartwioną buzię Sereny, dodał szybko: - Ale przemyślę to, dobrze?
Serena nie należała do osób, które chowają urazę, a już Z pewnością nie wobec najprzystojniejszego chłopaka na świecie. Mając sprawę tatuaży już za sobą, pociągnęła go za rękę i zaczęli iść w stronę Piątej Alei. Niebo było ponure i szare, a w twarz wiał im zimny wiatr. Za godzinę zrobi się ciemno.
- Co będziemy robić? - zapytała. - Pomyślałam, że może fajnie by było pójść na szczyt Empire State Building. Mieszkam tu całe życie i nigdy tam nie byłam. I jest tak zimno. Założę się, że nikt nawet nie myśli o wchodzeniu na Empire State Building o tej porze roku. Będzie tam zupełnie pusto i romantycznie, jak na starym filmie.
Aaron się roześmiał.
- Zbyt dużo czasu spędzasz z Blair.
Jego przyrodnia siostra zawsze wszystko zamieniała w romantyczny, czarno - biały film z lat pięćdziesiątych, próbując swoje życie uczynić jeszcze wspanialszym, niż było. Gdy skręcili w Piątą Aleję, Mookie pognał przed nimi, ciągnąc za smycz, którą Aaron miał luźno owiniętą wokół nadgarstka.
- Ej, Mookie. wyluzuj!
Serena wsunęła wolną dłoń do kieszeni czarnej parki North Face'a Aarona.
- Blair zachowywała się naprawdę dziwnie w trakcie spotkania grupy. Chodzi mi o ten nowy program, spotkania z żółtodziobami w czasie lunchu. A potem zniknęła. Nie przyszła na WF.
Aaron wzruszył ramionami i upił łyk kawy.
- Może bolał ją brzuch.
Serena pokręciła głową.
- Martwię się, że jest trochę zazdrosna. No wiesz, o nas.
Aaron nic nie powiedział. W czasie świąt strasznie się podkochiwał w Blair, chociaż to jego przyrodnia siostra. Odkąd był z Sereną, nie pamiętał już o tym, ale to dziwna myśl - że Blair mogłaby być teraz zazdrosna, skoro on marzył o niej przez tyle tygodni.
- Więc idziemy na Empire State Building? - zapytała Serena, zatrzymując się na rogu i zerkając za siebie na Piątą Aleję. Obok przyjechało z rykiem kilka autobusów. - Bo jak tak, to łapmy taksówkę.
Aaron zerknął na zegarek. Było dziesięć po czwartej.
- A może zajrzymy do mnie i sprawdzimy pocztę. - Uśmiechnął się wstydliwie, martwiąc się, że wychodzi na kujona. - W tym tygodniu rozsyłają listy do wcześniej przyjętych.
Błękitne oczy Sereny, okolone długimi rzęsami, otworzyły się szeroko.
- Dlaczego od razu tak nie mówiłeś? - Rzuciła papierowy kubek do najbliższego kosza i zaczęła biec. - Chodź, Mook! - krzyknęła na boksera, który skoczył radośnie za nią. - Idziemy do domu. Zobaczymy, czy twój mądraliński pan nie dostał się do Harvardu!
B wyświadcza J małą przysługę
Jenny zawsze miała trudności w zdobywaniu przyjaciół, ale udało jej się znaleźć przyjaciółkę w pierwszy dzień programu „Jak równa z równą”.
- Wiesz, ja rzeczywiście zauważyłam twój... rozmiar stanika - mruknęła nieśmiało Elise, gdy pakowały książki do plecaków przed wyjściem do domu. Obok nich dziewczyny zamykały z trzaskiem metalowe drzwi szafek i krzyczały do siebie, zbiegając po schodach.
- Aha, jasne - odparła sarkastycznie Jenny, próbując wcisnąć zeszyt do geometrii do torby Le Sportsac w czerwono - - czarne pasy, między czytankę do francuskiego a Annę Kareninę.
Elise zachichotała, zawijając puszysty różowy szalik wokół szyi i zapinając czarne aksamitne guziki ugrzecznionego tweedowego płaszcza. Wyglądała tak, jakby matka nadal co rano wybierała jej ubrania.
- No dobra, zauważyłam. Ale nigdy nie sądziłam, że ci przeszkadza.
Jenny odwinęła za uszy kręcone włosy i zmrużyła oczy.
- Nie przeszkadza mi.
Elise naciągnęła puszystą różową czapkę na blond pazia i zarzuciła plecak na ramię. Była prawie trzydzieści centymetrów wyższa od Jenny.
- Jesteś teraz zajęta? Może masz ochotę, hm, coś porobić?
- Na przykład co? - Jenny zapięła grubą czarną parkę. Teraz, kiedy już się nie spotykała z Nate'em ani swoim starszym bratem, Panem, naprawdę potrzebowała nowych przyjaciół. I mogłoby być miło dla odmiany spędzić trochę czasu z dziewczyną, nawet jeśli Elise wydawała się sztywna i niedojrzała.
- Nie wiem. Może byśmy poszły kupić jakieś kosmetyki do Bendela.
Jenny przechyliła głowę, miło zaskoczona. Przez chwilę bała się, że Elise zaproponuje, żeby poszły na lody albo do zoo.
- Z przyjemnością - zgodziła się, zatrzaskując drzwi szafki. - Idziemy.
Blair nie mogła uwierzyć, że zwykłe obcięcie włosów może ją zmienić tak drastycznie. Przymierzyła już wszystkie seksowne bluzeczki i spódniczki w linię A. jakie mieli u Bendela - zawsze takie nosiła i w takich dobrze wyglądała, ale teraz nic nie pasowało. Jej nowa fryzurka była nienaganna, wyrafinowana i łobuzerska. To wymagało całkowitej zmiany garderoby.
- Od dziś noszę tylko intensywne kolory, bez wzorów - szepnęła Blair, gdy zapinała mundurek i zakładała na wieszak ostatnią odrzuconą sukienkę. - I wszystko musi mieć kołnierzyk. - Odsunęła aksamitną czerwoną zasłonę i rzuciła sześć zadrukowanych topów od Diane von Furstenberg w ramiona sprzedawcy. - Zmieniłam zdanie. Szukam prostych kostiumów w kolorze granatowym albo czarnym. I zwykłych białych koszul z kołnierzykiem.
Chciała wyglądać seksownie jak szykowna paryżanka, która w prostej czarnej sukience jedzie na rowerze z bagietką pod pachą. Nate zawsze miał bzika na punkcie Francuzek. Potrafił nadłożyć drogi tylko po to, żeby przejść obok L'École Française i pogapić się na dziewczyny w krótkich szarych spódniczkach, na wysokich obcasach i w obcisłych czarnych swetrach w serek. Zdziry.
Po chwili Blair znalazła pierwszy element swojej nowej garderoby i idealną rzecz na rozmowę w czwartek wieczór: granatową dżersejową szmizjerkę Lesa Besta z wyszywanym koralikami paskiem i małym, ślicznym kołnierzykiem z koronki. Sukienka była oficjalna, ule intrygująca - właśnie czegoś takiego szukała Blair, Zapłaciła za nią i ruszyła na dół do działu z kosmetykami po granatowy tusz do rzęs i subtelny błyszczyk, który nie był tak dziewczęcy ani tak wyzywający jak odcień różu albo ciemnej czerwieni, które zwykle wybierała.
- Patrz, kto tu jest - szepnęła Jenny do Elise, gdy stały przed ladą firmy Stila. - Cześć, Blair.
- Świetna fryzura! - dodała z entuzjazmem Elise.
Blair odwróciła się i zobaczyła dwie dziewczyny z jej grupy: Ginny. która naprawdę powinna zmniejszyć sobie biust, i Elise, która desperacko potrzebowała radykalnej zmiany stylu. Chyba tak się nazywały. Obie patrzyły na nią z podziwem. Z przerażeniem zauważyła, że próbują cieni do oczu i szminki, których ona używała przez cały czas. Nie mogły się trzymać Maybelline i aptek Rite Aid?
Elise zmarszczyła brwi, patrząc na pojemniczek z błyszczącym czarnym cieniem, który trzymała w ręku.
- Czy to jest dobre?
Dobre, pomyślała Blair. Ale naprawdę jeszcze nie jesteś na to gotowa.
Nie mogła się oprzeć pokusie, żeby dać im kilka siostrzanych rad. Przewiesiła przez nadgarstek firmową torbę na zakupy Bendala w brązowo - białe pasy i wzięła się do roboty.
- Jeśli idzie o kolory, to wybrałabym coś jaśniejszego. - Sięgnęła po próbkę bladosrebrzystego zielonkawego cienia w żelu. - To wydobędzie błękitne tony z twoich oczu - pouczyła Elise, zachwycając się tym, jak miło to zabrzmiało.
Elise nałożyła trochę cienia na powiekę. Był ledwo widoczny, ale odbijał światło i w cudowny sposób sprawił, że jej małe, zbyt blisko siebie osadzone oczy wydały się jaśniejsze i ładniejsze.
- Wow! - szepnęła, patrząc, w lustro jak zahipnotyzowana.
Jenny sięgnęła po tubkę.
- Mogę spróbować?
Blair natychmiast zabrała cień.
- W żadnym wypadku. Potrzebujesz czegoś w odcieniach beżu i brzoskwini. - Blair sama nie mogła w to uwierzyć. Najdziwniejsze było to, że naprawdę świetne się bawiła. Podała Jenny gruby ołówek do oczu w kolorze rdzy. - Wygląda delikatniej, niżby się to mogło wydawać.
Jenny narysowała ostrożnie linię na jednej powiece i zamrugała, patrząc na efekt. Natychmiast zaczęła wyglądać na starszą, a jej wielkie brązowe oczy nabrały bursztynowego blasku. Pochyliła się do lusterka, żeby narysować linię na lewej powiece, ale coś w odbiciu przyciągnęło jej wzrok.
A właściwie ktoś.
W sklepie było pełno klientów tłoczących się przy zimowej wyprzedaży, ale u Bendela są rzeczy tylko dla kobiet, więc wszystkie kupujące to właśnie kobiety. Oprócz niego.
Wyglądał na szesnaście lat. był wysoki i szczupły, miał potargane blond włosy, czekoladowobrązową sztruksową marynarkę i dżinsy, które wisiały na nim luźno. Chłopak w stylu faceta z reklamy Eternity for Men Calvina Kleina, tyle że nie aż taki przystojniak.
- Super - szepnęła cicho Jenny.
- Prawda, że świetnie? - wtrąciła się Blair. - Rozmaż trochę kreskę palcem. I używaj brązowego tuszu. Dzięki niemu twoje oczy będą się wydawały jeszcze większe.
- Nie, miałam na myśli jego - wyjaśniła Jenny. - Za mną.
Blair zerknęła przez ramię i zobaczyła dziwacznego, za młodego dla niej blondyna, przeglądającego torby firmowe Bendela z kosmetykami. Odwróciła się z powrotem do Jenny.
- Co? Uważasz, że jest przystojny?
Elise zachichotała.
- Wygląda trochę bezmyślnie.
Akcja Blair Pomaganie Beznadziejnym Przypadkom traciła impet.
- Jeśli robi zakupy u Bendela, to pewnie jest gejem. Może podejdziesz do niego i zagadasz, skoro tak ci się podoba?
Jenny była zażenowana. Tak po prostu podejść i zagadać do niego, jakby była zdesperowanym, uganiającym się za facetami dziwadłem? W życiu!
- No chodź. - Elise ją szturchnęła. - Przecież sama chcesz.
Jenny ledwo mogła oddychać. Za każdym razem, gdy myślała, że nabrała pewności siebie, takie wydarzenie jak to udowadniało jej, że nadal była nieśmiała.
- Wyjdźmy już - mruknęła nerwowo, jakby Blair i Elise próbowały ją wciągnąć w szemrany interes z narkotykami. Podniosła plecak z podłogi. - Dzięki za pomoc - powiedziała szybko do Blair. Potem złapała Elise za rękę i wyciągnęła ją ze sklepu, patrząc prosto przed siebie, gdy mijały tamtego blondyna.
Żałosne. Blair westchnęła, patrząc jak wychodzą. Ale była w tak dobrym humorze od czasu telefonu Owena Wellsa, że nie zaszkodziłoby jej, gdy pomogła Jenny jeszcze trochę, bo najwyraźniej ta mała bardzo potrzebuje pomocy. Wyjęła z torby rachunek za sukienkę, rdzawym ołówkiem narysowała wielkie serce i adres e - mailowy Jenny na konto w Constance Billard. Wszystkie szkolne adresy były takie same - inicjał imienia i nazwisko, więc łatwo było odgadnąć adres Jenny. Potem zgniotła rachunek w kulkę i gdy przechodziła obok chudego blondyna, strzeliła go kulką w plecy, a potem wypadła przez obrotowe drzwi, nim zdążył zobaczyć, kto to zrobił.
Blair Waldorf wysiliła się, żeby zrobić cos miłego dla innej osoby? Co za przemiana! To coś więcej niż nowa fryzura. Niczym prawdziwa gwiazda miała zamiar wykorzystać pełny zakres usług oferowanych w ramach weekendu na farmie piękności - łącznie z gruntowną przemianą duchową.
jakby już nie było mu dość dobrze
Tak jak Aaron się spodziewał, pod porcelanowym dzbankiem na mleko w białe róże, na stoliku w przedpokoju apartamentu jego ojca i macochy przy Siedemdziesiątej Drugiej Wschodniej czekała kremowa koperta z Harvardu. Aaron pozwolił potwornie spragnionemu Mookiemu popędzić do kuchni, nie zdejmując mu nawet smyczy, i wziął kopertę sztywnymi palcami. Serena czekała za jego plecami, ale on wolał otworzyć kopertę w samotności.
- A jeśli mnie nie przyjęli?
Serena zdjęła płaszcz i rzuciła go na niebieskie krzesło z delikatnym obiciem.
- Nadal będę cię kochać, choćby nie wiem co - powiedziała, ledwo łapiąc oddech.
Aaron popatrzył na kopertę, zły na siebie, że tak się denerwuje.
- Pieprzyć to - mruknął pod nosem i rozerwał zapieczętowaną kopertę. Rozłożył ładnie złożoną kremową kartkę i przeczytał dwa razy wydrukowany na niej akapit. Potem spojrzał na Serenę.
- O nie.
Posmutniała. To straszne, przez co musi przechodzić jej najdroższy skarb!
- Och, moje biedactwo. Tak mi przykro.
Aaron poda! jej list. Zerknęła na kartkę niechętnie.
Drogi panie Rose,
przejrzeliśmy pańskie podanie i z przyjemnością informujemy pana o przyjęciu na Uniwersytet Harvarda na wydział...
Błękitne oczy Sereny nagle zrobiły się ogromne.
- Dostałeś się! Kochanie, przyjęli cię!
Za ich plecami Myrtle, kucharka, szła szybko korytarzem, prowadząc na smyczy śliniącego się, dyszącego Mookiego. Jasnożółty uniform służącej miała spryskany czymś pomarańczowo - czerwonym i wyglądała na wkurzoną.
- Myrtle, Aaron dostał się do Harvardu! - oznajmiła z dumą Serena. Objęła swojego chłopaka i uścisnęła mocno. - Niesamowite, prawda?
Na Myrtle nie zrobiło to wrażenia. Rzuciła smycz Aaronowi. Na tłustych rękach zadzwoniły jej złote bransoletki. Jej spracowane ręce pachniały cebulą.
- Zabierz ze sobą psa tam, gdzie się wybierasz - zbeształa go i tupiąc nowymi białymi tenisówkami Nike'a, wróciła do kuchni.
Serena i Aaron uśmiechnęli się do siebie szelmowsko.
- To chyba trzeba uczcić, prawda? - zasugerował Aaron, gdy ulga błyskawicznie zamieniła się w dumę.
Serena potarła smukłym palcem swój śliczny piegowaty nos.
- Wiem, gdzie trzymają szampana.
Blair jechała windą do penthouse'u swojej rodziny. Okna tego mieszkania wychodziły na Central Park przy Siedemdziesiątej Drugiej. Kiedy drzwi windy się rozsunęły, natychmiast rozpoznała granatową marynarską kurtkę z kaszmiru Sereny, niedbale rzuconą na szezlong w stylu Ludwika XVI stojący w holu. Dziwne, że Serena kręci się po domu, kiedy jej w nim nie ma.
- Blair? - Z dawnego pokoju gościnnego, który teraz należał do Aarona, dobiegł ją głos Sereny. - Chodź tutaj. Gdzie byłaś?
- Poczekaj! - odkrzyknęła Blair.
Zdjęła jasnoniebieską budrysówkę i powiesiła ją w szafie. Nie miała ochoty tłumaczyć się z drastycznej zmiany wyglądu przed Sereną i Aaronem, którzy będą siedzieli w samej bieliźnie albo robili coś równie obrzydliwego, ale nie wiedziała, jak się z tego wyplątać. Jeśli ich zignoruje, zaczną walić do jej drzwi, skakać po jej łóżku i domagać się uwagi jak niedorozwinięci kretyni.
Zapach ziołowych papierosów unosił się w powietrzu w korytarzu.
- Cześć! - krzyknęła, stając w uchylonych drzwiach.
- Wejdź - wybełkotał Aaron. Po dwóch kieliszka dom pérignon zawsze był lekko podchmielony. - Mamy małą imprezę.
Blair pchnęła drzwi. Zmieniono wystrój pokoju - teraz był w kolorach Aarona, oberżyny i błękitu. W oknach zamiast zasłon wisiały dziwaczne, szare metalowe żaluzje z lat pięćdziesiątych, a na podłodze walały się ogromne pufy. Ręcznie tkana z konopi mata zasłaniała drewnianą podłogę usłaną kompaktami, grami komputerowymi, płytami DVD, pismami muzycznymi, bibliotecznymi książkami o Jamajce, kulturze rastafariańskiej i całym złu przemysłu mięsnego. Serena i Aaron siedzieli na wymiętoszonym łóżku z baldachimem w stylu Edwarda VII, pili szampana z najlepszych kryształowych kieliszków mamy i mieli na sobie tylko bieliznę, tak jak się Blair tego spodziewała. Właściwie to Serena miała na sobie za dużą koszulkę Aarona w kolorze ciemnego khaki przesłaniającą satynowe białe figi La Perła.
Przynajmniej to była ładna bielizna.
Blair już miała zapytać, co to za wielka okazja, kiedy Serena wypaliła:
- Aaron się dostał! Dostał się do Harvardu!
Blair gapiła się na nich, czując. jak rośnie jej w gardle gula. Już samo patrzenie na wspaniałą kaskadę jasnych włosów Sereny, podczas gdy jej własne leżały w koszu przy Pięćdziesiątej Siódmej, okazało się dość trudne, a pełny samozadowolenia uśmiech na denerwującej, okolonej dredami twarzy Aarona wystarczył, żeby miała ochotę gwałtownie zwymiotować na ten jego idiotyczny, ekologiczny chodnik.
- Przysuń sobie puf - zaproponował Aaron. Wskazał na harwardzki kubek stojący na biurku. - Ten kubek jest w miarę czysty, jeżeli masz ochotę na szampana.
Serena pomachała kremową kartką.
- Posłuchaj tego. „Drogi panie Rose” - zaczęła czytać na głos - „przejrzeliśmy pańskie podanie i z przyjemnością informujemy pana o przyjęciu na Uniwersytet Harvarda na wydział...”
Blair nie zjadła lunchu przed pójściem do fryzjera i na widok tej fety pod hasłem „kochamy Aarona” zrobiło jej się słabo. To ona powinna otwierać list z powiadomieniem o wcześniejszym przyjęciu, ale po tym, jak schrzaniła rozmowę kwalifikacyjną, doradczyni szkolna w Constance Billard doradziła jej, żeby nie składała podania wcześniej. Dostanie się do Yale było jedynym celem życiowym Blair - no może jeszcze wyjście za maż za Nate'a Archibalda oraz długie i szczęśliwe życie w porośniętym bluszczem ceglanym domu przy Pięćdziesiątej, który już sobie wybrała. Ale teraz musi czekać aż do kwietnia razem z resztą debili z klasy, żeby dowiedzieć się, czy ją przyjęli. Jakie to niesprawiedliwe!
- Przykro mi, Blair. - Aaron pociągnął łyk szampana. Zawsze bardzo uważał, żeby nie nadepnąć Blair na odcisk, ale dzisiaj zbyt wspaniale się czuł, żeby się nią przejmować. - Nie będę przepraszał za to, że się dostałem. Zasłużyłem sobie na to.
Jakby olbrzymie skrzydło dla nauk ścisłych, które wybudowała firma budowlana jego ojca na kampusie Harvardu, nie miało z tym nic wspólnego.
- Pieprz się - odpowiedziała Blair. - Na wypadek gdybyś zapomniał, miałabym już odpowiedź z Yale, gdybyś nie zmusił mnie do picia gównianego piwa i jedzenia okropnego żarcia w tym obleśnym motelu przed rozmową kwalifikacją.
Aaron przewrócił oczami.
- Nie kazałem ci całować gościa z komisji.
Serena parsknęła śmiechem, a Blair spiorunowała ją wzrokiem.
- Przepraszam - powiedziała szybko Serena. - Daj spokój, Blair. Jesteś najlepszą uczennicą w klasie. Na pewno się dostaniesz. Musisz tylko poczekać do kwietnia, żeby się o tym dowiedzieć.
Blair cały czas piorunowała ją wzrokiem. Nie chciała czekać aż do kwietnia. Chciała wiedzieć teraz.
Aaron zapalił następnego papierosa ziołowego i uniósł brodę w stronę sufitu, żeby wypuścić kółko z dymu. Już wyczuwało się w nim coś z rozleniwionego poczucia wyższości - mógł przez resztę drugiego semestru pić szampana, a i tak dostanie się do Harvardu. Pieprzony gnojek.
- Ej! - Ziewnął. - Muszę jechać do Scarsdale, żeby poćwiczyć z zespołem, ale potem możemy gdzieś wyjść, żeby to uczcić.
- Świetnie! - Serena stanęła na łóżku i zrobiła parę pajacyków, jakby naprawę musiała trochę poćwiczyć.
Śliczne włosy Sereny unosiły się w powietrzu i opadały kaskadą na jej ramiona. Aaron siedział w kłębach dymu. Nagle Blair poczuła, że nie wytrzyma z nimi w jednym pokoju ani minuty dłużej.
- Mam pracę domową - rzuciła zirytowana i podniosła głowę, żeby poprawić nową fryzurę. Odwróciła się, żeby wyjść.
- O mój Boże! - krzyknęła Serena, zeskakując z łóżka Aarona. - Czekaj, Blair, twoje włosy!
Miło, że w końcu zauważyła.
Blair zatrzymała się w drzwiach i sięgnęła dłonią do miejsca, w którym jej ciemne włosy opadały prostą linią na kark.
- Takie mi się podobają - odparła zaczepnie.
Serena obeszła ją, jakby Blair była jednym z marmurowych greckich posągów, które stoją na parterze w Metropolitan Museum.
- O mój Boże! - powtórzyła i poprawiła Blair luźne pasemko włosów. - Strasznie mi się podobają! - krzyknęła odrobinę zbyt entuzjastycznie.
Blair zmarszczyła nos podejrzliwie. Czy Serena mówi prawdę, czy tylko udaje? Zawsze trudno było odgadnąć.
- Wyglądasz dokładnie jak Audrey Hepburn - zauważył Aaron z łóżka.
Blair wiedziała - chciał wynagrodzić jej to, że zachował się jak zadowolony z siebie dupek z powodu zawiadomienia z Harvardu. Rozważyła, czy powiedzieć o spotkaniu z absolwentem Yale Owenem Wellsem w czwartkowy wieczór, ale postanowiła zostawić tę informację dla siebie.
- Przepraszam - rzuciła chłodno. - Mam parę rzeczy do zrobienia.
Serena patrzyła, jak Blair wychodzi, a potem weszła na łóżko obok Aarona. Wzięła list z Harvardu, złożyła go i ostrożnie wsunęła od koperty.
- Jestem z ciebie taka dumna - mruknęła, wpadając w ramiona Aarona i całując go znowu.
W końcu Aaron odsunął się, ale Serena nadal miała zamknięte oczy. Oblizywała z ust słodki, ziołowy smak jego pocałunku.
- Kocham cię. - Słowa jakby same wypadły z jej ust. Otworzyła rozmarzone oczy.
Aaron nigdy nie mówił dziewczynie, że ją kocha, i nie zamierzał mówić tego Serenie, przynajmniej nie tak od razu. Ale to był tak niesamowity dzień, a ona wyglądała tak olśniewająco z zarumienionymi policzkami i idealnymi ustami zaczerwienionymi od pocałunków. Dlaczego by nie? To było jak zakończenie jego potajemnej, tandetnej fantazji o gwieździe rocka, w której on i jakaś niewiarygodnie piękna dziewczyna odjeżdżają ku zachodzącemu słońcu na odlotowym, ryczącym harleyu.
- Ja też cię kocham - odpowiedział i znowu ją pocałował.
tematy ◄ wstecz dalej ► wyślij pytanie odpowiedź
Wszystkie nazwy miejsc, imiona i nazwisko oraz wydarzenia zostały zmienione lub skrócone, po to by nie ucierpieli niewinni. Czyli ja.
hej, ludzie!
CZYŻ NIE JESTEŚMY WYJĄTKOWI?
No więc plotki o tym, że najlepsze uniwersytety nie przyjmą w tym roku nikogo wcześniej, okazały się absolutnie nieprawdziwe. Hura! Kilkoro z nas przyjęto! Wiem, że czujemy się wyjątkowi, ale jeśli zaczniemy imprezować, jakby to byt sylwester 2099, pić szampana przed klasą i urywać z potowy zajęć, to okaże się, że na imprezach jesteśmy tylko my, bo przyjaciele znienawidzą nas z całego serca. Spróbujcie zostawić radość dla siebie, przynajmniej do kwietnia, gdy reszta klasy dowie się, gdzie się dostała. Radzę tak dla waszego dobra.
SŁOWO NA M
Do walentynek niecały tydzień, a miłość unosi się w powietrzu dosłownie wszędzie. Mamy ją na końcu języka. O niej myślimy przed zaśnięciem. Łapiemy się na tym, że sami - i nasi sąsiedzi z ławki też - bazgrzemy sentymentalne serduszka na lekcjach matematyki. Ale fakt, że świat zamienił się w jedno gigantyczne czekoladowe serce z napisem „Bądź mój”, nie oznacza, że mamy chodzić i składać obietnice, których nie możemy dotrzymać. Używanie słowa na M w sytuacjach intymnych może być niebezpieczne. Ja wolę coś bardziej ogólnego, jak „kocham was wszystkich”. I naprawdę tak czuję, serio, serio.
Na celowniku
N czai się przy Madison Avenue z rękoma w kieszeniach płaszcza i wygląda zupełnie jak nie on; jest spięty i zatroskany. V i D całują się w księgarni Shakespeare Books w pobliżu uniwersytetu - och, jakie to słodkie. B przymierza buty w sklepie Sigersona Morrisona przy Houston Street. S w Fetch przy Bleecker Street kupuje kolejne prześliczne ubranko dla psa. J i jej nowa przyjaciółka, E, chichoczą w aptece Duane Reade przy półkach z podpaskami i tamponami. Ach, dzieciaki. A robi zapasy w maleńkim bezimiennym sklepie z używanymi płytami reggae przy Trzeciej Wschodniej. Będzie miał czego słuchać, obijając się przez resztę semestru.
Wasze e - maile
P: Droga P!
Słyszałem, że diler, który kiedyś pracował w pizzerii, wpadł w ręce policji i teraz sam jako tajniak łapie swoich dawnych klientów.
Dawg
O: Drogi Dawg!
To brzmi jak kiepski film z TNT. Mam nadzieję, że żadne z naszych przyjaciół w nim nie zagra.
P
P: Droga plotkaro!
Zupełnie zapomniałam ci o tym wcześniej powiedzieć, ale widziałam tę małą z wielkimi cyckami, jak czekała w poczekalni u chirurga kosmetycznego. Oglądała książkę pod tytułem Biusty gwiazd. Mówię poważnie. Pewnie wybierała sobie, jaki chce mieć.
skarżypyta
O: Droga skarżypyto!
To bardzo interesujące, ale skoro już jesteśmy przy tym - dlaczego ty tam byłaś?
P
JAKBY TEGO WSZYSTKIEGO BYŁO MAŁO...
Teraz, gdy sprawę wcześniejszych przyjęć mamy już za sobą, możemy skupić się na czymś naprawdę ważnym: Tygodniu Mody. Zaczyna się w piątek i będą na nim wszyscy moi ulubieńcy, łącznie ze mną. Do zobaczenia w pierwszym rzędzie!
Wiem, że mnie kochacie
plotkara
chudy poeta z westside poznaje smak sławy
We wtorek rano po drodze do Riverside Dan zatrzymał się przy kiosku na rogu Siedemdziesiątej Dziewiątej i Broadwayu, żeby kupić walentynkowe wydanie „New Yorkera” i dużą czarną kawę, która smakowała, jakby ją zrobiono trzy lata temu - czyli właśnie tak jak lubił. Na okładce pisma zamieszczono ilustrację przedstawiającą arkę Noego przycumowaną przy molo w nowojorskim porcie, ze Statuą Wolności majaczącą w tle. Na burcie statku namalowano słowa Statek Miłości, a wszystkie zwierzęta stojące w kolejce na pokład trzymały się za łapy, całowały i tuliły. To było całkiem zabawne. Dan stanął na rogu i zapali! drżącymi rękoma camela bez filtra, a potem otworzył pismo i zaczął przeglądać spis treści, żeby znaleźć swój wiersz. I znalazł: w rubryce Wiersze - Dan Humphrey, strona czterdziesta druga, Zdziry. Otworzy! na tej stronie, zapominając o palącym się w jego ustach papierosie. Na czterdziestej drugiej wypadała akurat dziewiąta strona opowiadania Gabriela Garcii Rhodesa pod tytułem Amor con los Galos - Miłość do kotów. I w samym środku opowiadania wydrukowano wiersz Dana.
Otrzyj resztki snu z moich oczu i nalej mi następną filiżankę.
Rozumiem, co próbowałaś mi przez cały czas powiedzieć.
Goląc głowę i obchodząc się ze mną (tak delikatnie)
Za pomocą satyny i koronki:
Jesteś dziwką.
Na dworze było lodowato zimno, ale nerwowy pot spłynął Danowi na powieki. Dan wypluł palący się papieros na chodnik, zamknął pismo i wcisnął je do czarnej torby. Gdyby zajrzał na stronę współpracowników, zobaczyłby notatkę:
Daniel Humphrey (wiersz, str. 42) jest w maturalnej klasie w nowojorskiej szkole średniej. To jego pierwsze opublikowane dzieło.
Ale Dan nie dal rady przeglądać pisma choćby minutę dłużej, nie kiedy tysiące ludzi właśnie wertowały „New Yorkera” i zatrzymywały się, żeby przeczytać jego brutalny, wściekły wiersz. Sam nie wiedział, czy wiersz jest dobry.
Ruszył Brodwayem do szkoły, a ręce trzęsły mu się jak szalone. Gdyby tylko coś zrobił - na przykład sabotował prasy drukarskie „New Yorkera”. Wtedy musieliby wycofać walentynkowy numer wczoraj późnym wieczorem.
Tak jakby w ogóle mógł coś zmienić.
- Ej, koleś! - usłyszał za sobą znajomy, zadufany głos najmniej lubianego kolegi z klasy.
Zatrzymał się i odwrócił. Zobaczył Chucka Bassa, który przerzucił sobie przez ramię granatowy kaszmirowy szalik z monogramem i przeczesał wymanikiurowanymi paznokciami włosy, ciemny blond z pasemkami.
- Człowieku, ładny wiersz, ten w „New Yorkerze”. - Chuck klepnął Dana w plecy w ramach gratulacji, a jego różowy sygnet z monogramem błysnął w słońcu. - Kto by pomyślał, że z ciebie taki ogier?
Czy w Chucku Bassie było coś ewidentnie gejowskiego? Może nie. To, że zrobił sobie jasne pasemka, nosił wąski, wełniany kremowy płaszcz od Ralpha Laurena plus pomarańczowe skórzane buty Prady, nie znaczyło, że przestał molestować bezbronne, pijane dziewczyny na imprezach. Może po prostu wyrażał siebie.
Z pewnością nie było w tym nic złego.
- Dzięki - wymamrotał Dan, bawiąc się plastikową przykrywką od kubka z kawą. Zastanawiał się, czy Chuck ma zamiar iść z nim przez całą drogę do szkoły, żeby rozmawiać o wierszu. Ale wtedy zadzwoniła jego komórka, więc nie musiał odpowiadać na bezmyślne pytania, typu ile lasek zaliczył, nim napisał ten wiersz. No bo o czym lubi rozmawiać Chuck Bass rano w drodze do szkoły?
Dan przyłożył telefon do ucha, a Chuck znowu go klepnął i ruszył przed siebie.
- Słucham?
- Moje gratulacje, Danielson! - krzyknął Rufus do słuchawki. Ojciec nigdy nie wstawał przed ósmą, więc to był pierwszy raz, kiedy Daniel rozmawiał z nim rankiem. - Jesteś genialny, po prostu rewelacja! „New Yorker”, jasna cholera, to „New Yorker”!
Dan zaśmiał się niepewnie, trochę zawstydzony. Niezliczone notatniki wypełnione dziwnymi, chaotycznymi wierszami ojca leżały w zakurzonym pudle w schowku na szczotki. Chociaż wydawał mało znanych bitników, sam rzadko kiedy coś publikował.
- I w życiu nie uwierzysz... - ciągnął Rufus, ale wtedy głos się urwał. Dan usłyszał w tle odgłos spłuczki. Typowe. Ojciec rozmawiał z nim, siedząc na kiblu.
Dan, popijając kawę, ruszył do szkoły. Spóźniłby się na chemię, gdyby się nie pospieszył. Nie, żeby to było coś strasznego.
- Tato? Jesteś tam? - zapytał.
- Czekaj, synu - odpowiedział roztargnionym głosem Rufus. - Mam zajęte ręce.
Dan mógł sobie wyobrazić, jak ojciec właśnie wyciera dłonie w wystrzępiony czerwony ręcznik wiszący na drzwiach łazienki, a potem wyciąga spod pachy zwinięty egzemplarz „New Yorkera”, żeby znowu przeczytać wiersz Dana.
- Dziekani od rekrutacji z Brown i Columbii właśnie do mnie dzwonili, żeby powiedzieć, jakim jesteś cudownym dzieckiem - wyjaśnił Rufus. Mówił niewyraźnie, jakby miał coś w ustach. Dan słyszał płynącą wodę. Czyżby ojciec mył zęby? - Aż się ślinili, chciwe sukinsyny.
- Z Brown i Columbii? Naprawdę? - powtórzył Dan z niedowierzaniem. Chodnik przed nim, witryny sklepowe i przechodnie rozmazali się w powolnie falujący ocean. - Jesteś pewien, że to oni? Z Columbii i Brown?
- Jestem tego pewny, tak samo jak tego, że nadal sikam na żółto - odparł beztrosko Rufus.
Zwykle Dan bladł, słysząc takie dosadne porównania ojca, ale tym razem zbyt go zaprzątał własny sukces. Może jednak warto być publikowanym poetą? Przed nim zamajaczyły czarne metalowe drzwi wejściowe do szkoły średniej Riverside. - Ej. tato, muszę iść na lekcję, ale dzięki za telefon. Dzięki za wszystko - wyrzucił z siebie pod wpływem nagłego przypływu uczuć.
- Nie ma za co, synu. Niech ci woda sodowa nie uderzy do głowy - zażartował Rufus, nie potrafiąc ukryć dumy w zachrypniętym głosie. - Pamiętaj, poeci to pokorna gromadka.
- Będę pamiętał - obiecał szczerze Dan. - Jeszcze raz dziękuję, tato.
Wyłączył się i pchnął drzwi. Pomachał do Aggie, starej jak świat recepcjonistki, która każdego dnia wkładała do szkoły inną perukę, i wpisał się na listę. Jego telefon komórkowy zapiszczał i Dan zorientował się, że kiedy rozmawiał z ojcem, ktoś do niego dzwonił. Nie można było używać komórek w szkole, ale zajęcia już się zaczęły i korytarze całkiem pustoszały. Wdrapując się po betonowych schodach do laboratorium chemicznego, odsłuchał pocztę głosową.
- Daniel Humphrey? Tu Rusty Klein z kancelarii Klein, Lowenstein i Schutt. Czytałam twój wiersz w „New Yorkerze”. Zakładam, że nie masz jeszcze agenta. Mam zamiar cię reprezentować. Wpisałam cię na listę gości na pokaz Better Than Naked∗ na piątek wieczór. Porozmawiajmy więc. Pewnie jeszcze o tym nie wiesz, ale jesteś cholernie dobry. Czytelnicy potrzebują poważnego, młodego poety, żeby mogli się poczuć bezwartościowi i powierzchowni. A teraz, kiedy przyciągnęliśmy ich uwagę, jesteśmy pewni jak cholera, że trzeba wykorzystać pęd, którego nabraliśmy. Jesteś następnym Keatsem. Zrobimy z ciebie sławę tak szybko, że będziesz myślał, że się taki urodziłeś. Nie mogę się doczekać. Ciao!
Dan zachwiał się, gdy przed drzwiami laboratorium odsłuchał po raz drugi hałaśliwą, zadyszaną wiadomość od Rusty Klein. Słyszał już o niej. Rusty wynegocjowała milion dolarów za książkę szkockiego dżokeja, który twierdził, że jest nieślubnym synem księcia Karola. Dan czytał o tym w „New York Post”. Nie miał pojęcia, co to za pokaz Better Than Naked, ale to super, że Rusty wpisała go na listę gości, chociaż nawet się nie znali. I spodobało mu się, że nazwała go następnym Keatsem. Keats miał największy wpływ na niego i jeżeli Rusty Klein potrafiła to dostrzec, czytając tylko jeden jego wiersz, bardzo chciał, żeby go reprezentowała.
Wsadził telefon do torby i znowu wyciągnął „New Yorkera”. Tym razem zerknął do strony o autorach i przeczytał swój krótki biogram. Potem znowu wrócił na stronę ze swoim wierszem. Przeczytał go od początku do końca i już się nie wstydził, że jego dzieło wydano diukiem. Rusty Klein uważała, że jest dobry. Rusty Klein! Więc może rzeczywiście był dobry. Podniósł wzrok i zerknął przez okienko w drzwiach do sali. Zobaczył rzędy chłopięcych głów ustawionych jak pionki twarzami do tablicy. Szkoła nagle wydala mu się trywialna. On został stworzony do zdecydowanie większych i nieskończenie wspanialszych rzeczy!
Nagle w drzwiach laboratorium stanął zaskakująco niski pan Schindledecker. Spojrzał w górę na Dana. Miał sztywne wąsy i nosił brzydką dwurzędową marynarkę.
- Zamierza pan przyjść na lekcję, panie Humphrey, czy woli pan zostać tutaj i patrzeć na nas przez okienko?
- Już idę. - Dan zwinął „New Yorkera”, wsunął go pod ramię i wszedł do laboratorium. Spokojnie przeszedł na koniec sali. Jakie to dziwne. Nigdy nie robił niczego ze spokojem, ledwo rozpoznał własny głos, gdy się przed chwilą odezwał, ponieważ pobrzmiewała w nim bezczelna nuta arogancji, jakby coś w nim rozkwitło i było gotowe, aby wyjść na wolność.
To było jak w tym kawałku z wiersza Keatsa Dlaczego dziś się śmiałem?
Wiersz, sława, piękno - doprawdy są potężne...
I Dan właśnie to poczuł.
plotki w przerwie
- Wyjdźmy na papierosa - szepnęła Elise do ucha Jenny, gdy schodziły do stołówki w czasie przerwy. Jedenasta rano, zaczęła się pauza na sok i ciastko. Tylko uczennice z najstarszej klasy mogły w drugim semestrze wychodzić ze szkoły w czasie krótkiej przerwy, więc była to propozycja zrobienia czegoś absolutnie zakazanego.
Jenny zatrzymała się na schodach.
- Nie wiedziałam, że palisz.
Elise otworzyła wewnętrzną kieszonkę w beżowym plecaku Kennetha Cole'a i wysunęła do połowy paczkę malboro lights.
- Od czasu do czasu - wyjaśniła, chowając z powrotem paczkę, na wypadek gdyby szedł jakiś nauczyciel. - Idziesz?
Jenny zawahała się. Jeżeli recepcjonistka zauważy, że wychodzą, może na nie nawrzeszczeć i zadzwonić po wychowawcę albo nawet po rodziców.
- Jak...?
- Po prostu chodź - ponagliła ją Elise. Popędziła schodami, wlokąc Jenny za sobą. - Chodź, chodź, chodź!
Jenny wstrzymała oddech. Przebiegły przez wyłożoną czerwonym dywanem recepcję w stronę frontowych drzwi. Trina, szkolna recepcjonistka, warczała właśnie do mikrofonu telefonu i jednocześnie sortowała pocztę. Nawet nie zauważyła dwóch uczennic z młodszej klasy, które przemknęły obok niej, nie zatrzymując się, żeby podpisać listę.
Blair siedziała sama przy Dziewięćdziesiątej Czwartej Wschodniej na werandzie, ulubionym miejscu uczennic z ostatniej klasy szkoły Constance Billard. Kopciła jak smok merity ultra light i przeglądała pytania zadawane na rozmowach kwalifikacyjnych do college'ów, do których przygotowywała się od października. Miała tylko dwa dni do spotkania z Owenem Wellsem i absolutnie nie zamierzała spieprzyć tej rozmowy.
Opowiedz mi o swoich zainteresowaniach. Czym zajmujesz się po szkole?
Jestem prezesem klubu francuskiego i zasiadam w radzie pomocy społecznej w szkole. Jestem także opiekunką grupy w programie , Jak równa z równą” - pomagam młodszym uczennicom rozwiązywać problemy natury emocjonalnej. Jestem notowana w krajowym rankingu tenisistek - gram codziennie przez cale lato, zimą dwa razy w tygodniu. Pracuję jako wolontariuszka w kuchniach dla biednych, kiedy tylko mogę. Mniej więcej osiem razy w roku jako członkini komitetu organizacyjnego przygotowuję imprezy charytatywne. W najbliższą niedzielę mieliśmy przygotować Bal Walentynkowy, z którego dochód poszedłby na rzecz Little Hearts, organizacji pomagającej dzieciom chorym na serce, ale musieliśmy go odwołać z powodu Tygodnia Mody. Obawialiśmy się, że nikt się nie zjawi. Wysłałam listy do wszystkich zaproszonych i mimo wszystko zebraliśmy trzysta tysięcy dolarów. Zbieranie funduszy zawsze było moją mocną stroną. Mam zamiar pracować jako wolontariuszka także na rzecz Yale.
Blair już sobie wyobrażała, jak Owen jest zaskoczony i pod wrażeniem. Jak Yale mogłoby jej nie przyjąć? Była dziewczyną najwyższej klasy.
Albo raczej kłamczucha pierwszej klasy. Praca przy obiadach dla biednych to kompletna bujda. Tak samo zapomniała wspomnieć o pozostałych siedmiu członkiniach komitetu organizacyjnego, które pomogły zebrać pieniądze na Little Hearts.
- Ej, Blair!
Serena szła spacerkiem w jej stronę. Włosy upięła w potargany kok, na kolanie miała wielką dziurę w kabaretkach. Większość dziewczyn wyglądałaby jak ostatnia lafirynda, ale nie Serena - jej to uchodziło, bo wyglądała świetnie we wszystkim. Ulicą jechała taksówka. Kierowca, przejeżdżając, zagwizdał przez okno i zatrąbił. Serena była tak przyzwyczajona do gwizdów mężczyzn i trąbienia na nią samochodów, że nigdy się nie odwracała.
Usiadła obok Blair i wyjęła z kieszeni pogniecioną turkusową paczkę american spirit. Zaczęła je palić, kiedy zaczęła spotykać się z Aaronem, ponieważ miały niby być całkiem naturalne i nieuzależniające.
Jakby była jakaś różnica między naturalnym tlenkiem węgla a sztucznym tlenkiem węgla. Dajcie spokój.
- Ciągle nie mogę uwierzyć, że tak super wyglądasz - westchnęła Serena, podziwiając fryzurę Blair. Zapaliła papierosa. - Kto by pomyślał, że tak zabójczo będzie ci w krótkich włosach.
Blair dotknęła głowy zażenowana. Pomyślała, że chyba powinna być wściekła na Serenę, ale nie mogła sobie przypomnieć dlaczego. Fryzura wyglądała zabójczo, nawet jeśli to tylko jej zdanie.
Pochlebstwa potrafią zdziałać cuda.
- No więc próbowałam wymyślić prezent dla Aarona, rozumiesz, żeby mu pogratulować dostania się do Harvardu. Wiesz może, co by naprawdę chciał dostać albo czego potrzebuje?
Teraz Blair przypomniała sobie, dlaczego była wściekła na Serenę. Aaron. Aaron, Aaron... To było lak nudne, że człowiekowi robiło się niedobrze.
- Nie bardzo - ziewnęła w odpowiedzi. - Remont kapitalny?
- Bardzo śmieszne - odparła Serena. - Ej, czy my nie znamy tych dziewczyn?
Po drugiej stronie ulicy Jenny i Elise szły skrępowane, wpadając na siebie co krok - w sposób, w jaki czternastolatki podchodzą do ludzi, których wstydzą się ich zagadnąć.
W końcu obie przedreptały przez ulicę.
- Przyniosłyśmy własne papierosy - oznajmiła Jenny nonszalancko, wciąż trochę przestraszona tym, że wymknęła się ze szkoły.
Elise wyciągnęła z plecaka paczkę malboro, ale nim zdążyła poczęstować Jenny, Serena rzuciła jej paczkę american spirit.
- Odłóżcie tamte. Te są dla was o wiele lepsze.
Elise kiwnęła głową z powagą.
- Dzięki.
Wyciągnęła dwa papierosy i wsadziła je sobie do ust. Potem wyjęła jaskrawozieloną zapalniczkę Bica i zapaliła oba. Jednego podała Jenny.
Jenny zaciągnęła się z wahaniem. Po tym jak Nate z nią zerwał, próbowała zacząć palić w ramach nowego wizerunku doświadczonej przez życie kobiety. Miała jednak po tym tak podrażnione gardło, że rzuciła palenie już po kilku dniach.
- Sprawdzałaś dziś e - maile? - zapytała ją Blair, unosząc tajemniczo jedną ze świeżo wyregulowanych brwi.
Jenny zakaszlała od dymu.
- Swoje e - maile?
Blair uśmiechnęła się do siebie. Chociaż tamten blondyn wyglądał trochę głupio, stanowiliby z Jenny naprawdę ładną parę. Tyczka i piersiasty pączuszek.
- Zapomnij - odparła jeszcze bardziej tajemniczo Blair. - Tylko pamiętaj, żeby od dziś regularnie sprawdzać pocztę.
Oczywiście Jenny chciała od razu popędzić z powrotem do szkoły i sprawdzić pocztę, ale nie mogła tak po prostu zostawić Elise, zwłaszcza że właśnie szły w ich stronę następne dwie dziewczyny z ostatniej klasy.
- Cholernie bolą mnie nogi w tych botkach. Jakbym była Japonką z zabandażowanymi stopami. - Kati Farkas opadła na krzesło obok Blair i rozpięła niebieskie botki do kostek od Charelesa Jourdana.
- Przestań narzekać na buty - jęknęła nieodłączna towarzyszka Kati, Isabel Coates.
Isabel oparła się o metalową poręcz werandy i pociągnęła łyk z papierowego kubka z gorącą czekoladą i bitą śmietana.. Miała na sobie zielony płaszcz Dolce & Gabbana z weekendowej wyprzedaży próbek. Nie miał guzików, wiązało się go w pasie grubym czarnym sznurem, jak mnisi habit.
Nic dziwnego, że nie sprzedał się w październiku.
- Może gdybyś miała tak obwiązane stopy jak Japonki, mogłabyś nosić te buty bez bólu - ciągnęła Isabel. - Albo gdybyś dała mi je kupić, bo w końcu to ja pierwsza je zobaczyłam.
- Chinki. - Jenny nie mogła się powstrzymać przed poprawieniem ich. - W Chinach bandażowano kobietom stopy.
Kati i Isabel spojrzały na nią bez wyrazu.
- Nie powinnyście być w szkole? - zapytała ostro Isabel.
- One palą z nami - stanęła w ich obronie Blair. To właściwie było zabawne - mieć dwie młodsze siostry w dziewiątej klasie. Nie, żeby chciała mieć prawdziwą siostrę,..
Kati udawała, że nie zauważyła, że Blair jest miła dla tych dwóch zadzierających nosa czternastolatek. Zarzuciła Blair ramiona na szyję i ucałowała ją w oba upudrowane policzki. Cmok! Cmok!
- Nie mogę uwierzyć, że jeszcze nic nie powiedziałam, ale twoje włosy to całkowity odlot. Podobają mi się, okropnie mi się podobają! - pisnęła. - Ta fryzura jest bardzo odważna. Słyszałam, że miałaś we włosach gumę. Dlatego postanowiłaś je ściąć?
- Mogę ich dotknąć? - poprosiła Isabel. Odstawiła gorącą czekoladę i wyciągnęła rękę, żeby niepewnie poklepać tył głowy Blair. - Ale to dziwne uczucie. Jakbym dotykała chłopaka!
Blair nagle zaczęła żałować, że nie włożyła do szkoły kapelusza albo jakiegoś turbanu. Upuściła papierosa na schodek i przydeptała szpiczastym butem.
- Idziemy, dziewczyny! - zawołała, wstając i wyciągając dłonie w rękawiczkach w stronę Jenny i Elise, jak Mary Poppins, zabierając dzieci z placu zabaw. - Odprowadzę was do szkoły.
Jenny i Elise rzuciły papierosy w krzaki przed domem z czerwonego piaskowca obok. Wstały i założyły plecaki na ramiona. Teraz, kiedy spróbowały, jak to jest palić papierosy z maturzystkami na lodowato zimnej werandzie, nie wiedziały za bardzo, co to za atrakcja.
- Myślisz, że moje włosy wyglądałyby równie dobrze tak krótko obcięte? - zapytała Elise, spiesząc się, żeby dotrzymać kroku Blair.
Wszystko byłoby lepsze od pazia, ale Blair nie miała serca i siły, żeby jej to powiedzieć.
- Dam ci numer do mojej stylistki - odparła łaskawie.
Gdy skręciły w Dziewięćdziesiątą Trzecią Wschodnią, Mary, Vicky i Cassie wybiegły z drzwi i pomachały do nich.
- Widziałyśmy, że zerwałyście się na przerwie!
- Wyszłyśmy, żeby was złapać.
- Nie chciałyśmy, żebyście miały jakieś kłopoty.
Blair objęła Jenny i Elise. Poprowadziła je do szkolnych drzwi. Dotarło do niej. że tamta trójka jest obrzydliwe wścibska.
- Nic nam nie jest - odparła spokojnie. - Nie powinnyście być w klasie?
Mary, Vicky i Cassie popatrzyły na nie zdumione i urażone. One były o tyle fajniejsze od Jenny i Elise. Co musiały zrobić, żeby to udowodnić?
Serena siedziała na zimnym ganku, mało zachwycona faktem, że została sama z Kati i Isabel. Obejrzała rozdwojone końce włosów, próbując wymyślić idealny prezent dla Aarona, a Kati i Isabel czekały podniecone na prawdziwe wyjaśnienie nowej fryzury Blair.
- Miała jakieś wszy, czy co?
- Słyszałam, że przeszła kolejny epizod maniakalno - depresyjny i obcięła je sama nożyczkami. Potem musiała iść do salonu, żeby coś z tym zrobili.
- Uważam, że wygląda super - odparła rozmarzona Serena.
Kati i Isabel spiorunowały ją wzrokiem, zawiedzione. Jeżeli Serena nie miała zamiaru niczego im zaserwować, będą musiały coś wymyślić same.
Szczerze mówiąc - będzie o wiele zabawniejsze.
tematy ◄ wstecz dalej ► wyślij pytanie odpowiedź
Wszystkie nazwy miejsc, imiona i nazwisko oraz wydarzenia zostały zmienione lub skrócone, po to by nie ucierpieli niewinni. Czyli ja.
hej, ludzie!
PRZEDWCZESNY KRYZYS WIEKU ŚREDNIEGO U MĘŻCZYZN
O co chodzi z tymi pasemkami u C? Jasne, że pasują do jego elastycznych pastelowych koszulek i pomarańczowych trampek od Prady, ale od kiedy on jest taki... outré? Słyszałam też, że widziano go w poniedziałek wieczorem tańczącego w klubie Bubble w Greenwich Village, gdzie wchodzi się tylko za zaproszeniem - w takim miejscu tylko dla chłopców, wiecie, co mam na myśli. Czy to możliwe, że skoro już dowalał się do wszystkich kobiet w mieście, teraz przerzucił się na facetów?
Drugi chłopak, o którego trochę się martwię, to N, mój osobisty faworyt. Tak, nadal jest tak przystojny jak zawsze i zgadza się, oddałabym swoją torebkę ze sklepu Hermes Birkin, żeby być jego księżniczką. Chciałabym tylko, żeby przestał się czaić przy Piątej Alei, ukradkowo popijać ze srebrnej piersiówki, którą nosi w kieszeni, i wyglądać jak znerwicowany wrak człowieka. Jeśli potrzebuje kogoś, kto go potrzyma za rękę, to wie, gdzie mnie szukać. Ale największą przemianę przeszedł chudy, niechlujny D. Jeśli nie widzieliście go od dzisiejszego ranka, to mam niesamowite nowiny: ostrzygł się! To z pewnością robota starego fryzjera z rogu Broadwayu i Osiemdziesiątej Ósmej Zachodniej, ale jego śliczne brązowe oczy wreszcie są widoczne. Zdecydowanie wygląda lepiej. I rysują mu się jakieś seksowne baczki w stylu literata. Coś drgnęło!
TRZYMAĆ Z DUŻYMI DZIEWCZYNKAMI
To bardzo pochlebia, gdy człowiek trafi pod skrzydła starszej dziewczyny i przez chwilę czuje, jak to jest być „takim super, że nie trzeba się nawet starać”. Ale nie daj się ponieść emocjom. Nie myśl sobie, że wspomniana starsza dziewczyna zacznie cię zapraszać do kina. Nie zacznie. Kiedy tylko zajmie się swoimi dodatkowymi zajęciami, imprezami, kupowaniem sandałów czy czym tam wypełnia sobie wolny czas, zapomni o tobie. Może nawet zapomnieć, jak się nazywasz. Oczywiście, mogę się mylić. Może zostaniecie przyjaciółkami i będziecie się wzajemnie polecać do country clubu w Connecticut, do którego obie wstąpicie, gdy już wyjdziecie za mąż i będziecie mieć dzieci. Albo nie. Tylko nie mów, że nie uprzedzałam.
s- maile
P: Droga
Jestem całkiem pewna, że widziałam A z Bronxdale z dziewczyną z naszej klasy. On były cały w skowronkach, bo dostał się do Harvardu, a ona cała zapatrzona w niego. Hm, czy on nie ma już dziewczyny?
w.w.c.w.
O: Droga W.W.C.W.!
A co to właściwie znaczy W.W.C.W.? Wierzę, w co widzę? Wrobiona w coś wstrętnego? Ważniejszy wygląd czy wiedza? Jeżeli ci się nie wydawało, to ja jestem W.RB. - współczująca pewnej blondynce.
P
P: Droga plotkaro!
Słyszałam, że B została przyłapana na rozprowadzaniu narkotyków w szkole i teraz musi po kryjomu odwalać prace społeczne. Jest też na odwyku i dlatego ścięła włosy. Trzeba tak zrobić, no wiesz, jak w więzieniu.
stokrotka
O: Droga Stokrotko!
To brzmi jak kawałek z kiepskiego serialu. Chyba sama w to nie wierzysz, co?
P
Ups! Spóźnię się na solarium i masaż w Bliss - a to jedyny sposób, żeby zachować uśmiech do lata!
Wiem, że mnie kochacie
plotkara
N kupuje działkę za dziesiątkę
We wtorek po szkole Nate poszedł do Central Parku, żeby sprawdzić, czy na Owczej Łące są dilerzy. Cale dwadzieścia cztery godziny nie był na haju, ale wcale nie czuł się jak zdrowy i pełny energii człowiek. Nudził się do bólu. Lekcje w szkole wydawały się dwa razy dłuższe niż zwykle. Nawet obleśne, kulawe żarty Jeremy'ego Scotta Tompkinsona ledwo go śmieszyły.
Późnym popołudniem słońce wisiało nisko nad horyzontem, rzucając niesamowitą złotą poświatę na zbrązowiałą trawę. Dwóch zwalistych facetów w czarnych dresowych bluzach z napisem Pracownicy na plecach podawało do siebie piłkę. Starsza pani w czerwonym kostiumie od Chanel i etoli z lisa wyprowadzała świeżo ostrzyżonego biszona. Jak zwykle dilerzy siedzieli na ławkach wokół łąki i słuchali radia WFAN na discmanach albo czytali „Daily News”. Nate dostrzegł znajomego rudego faceta w jasnoszarym dresie Pumy i dopasowanych do tego biało - szarych butach Pumy, szarych okularach i we włochatej czarnej czapce z Kangola.
- Ej, Mitchell! - krzyknął zachwycony. Cholera, jak dobrze go widzieć. - Człowieku, myślałam, że jesteś już w Amsterdamie.
Mitchell pokręcił powoli głową.
- Jeszcze nie.
- Szukałem cię. Już prawie kupiłem którąś z tych torebek ze śmieciem. Masz coś. nie? - zapytał Nate.
Mitchell kiwnął głową i wstał. Ruszyli razem ścieżką, jak dwóch przyjaciół wybierających się na spacer po parku. Nate zamknął w pięści złożony banknot studolarowy, gotowy wsunąć go do dłoni Mitchella, gdy tylko przejmie towar.
- Mam nową dostawę z Peru. - Mitchell wyciągnął plastikową torebkę Z kieszeni i dyskretnie wręczył ją Nate'owi.
Gdybyście akurat byli w parku i patrzyli na nich, moglibyście pomyśleć - że częstują się jakąś przegryzką. To znaczy, gdybyście byli skończonymi naiwniakami.
- Wielkie dzięki. - Nate podał setkę i wsunął plastikową torebkę do kieszeni płaszcza. Odetchnął z ulgą. Wielka szkoda, że nie ma przy sobie bibułki, bo mógłby od razu na miejscu zrobić sobie dużego, grubego skręta.
- Więc - zaczął, uważając, że wypada pogadać chwilę z Mitchellem, zanim się urwie - nadal masz zamiar wynieść się do Amsterdamu?
Mitchell zatrzymał się i rozpiął kieszeń kurtki Pumy.
- E nie. ugrzęzłem tutaj na jakiś czas. - Podciągnął szarą ocieplaną koszulkę i pokazał nagą, piegowatą klatkę piersiową. Miał do niej przylepione przewody.
Nate widział dość odcinków Prawa i bezprawia, żeby wiedzieć, co te kable znaczą. Zatoczył się do tylu. Zaraz zemdleje czy co? A może to jakiś zły sen?
Mitchell opuścił koszulkę i zapiął kurtkę.
- Przykro mi, dzieciaku. Dorwali mnie. Pracuję teraz dla nich. - Kiwnął głowę w stronę ławek za ich plecami. - Te szczury na ławce to gliniarze, jasne? Nie próbuj uciekać. Poczekamy tu teraz, aż dam im znak. a potem któryś z nich odprowadzi cię na posterunek przy Amsterdamie. Amsterdam - cóż za ironia, nie?
- Jasne - odparł odrętwiały Nate. Rozumiał, że Mitchell próbuje go rozbawić, by nie czuć się tak źle, skoro go wystawił policji.
Jak to się mogło stać? Nigdy wcześniej nikt go nie wystawił i musiał przyznać, że to naprawdę paskudne wrażenie. Upuścił torebkę z trawą na ziemię i kopnął ją.
- Cholera - mruknął pod nosem.
Mitchell podniósł torebkę i położył Nate'owi rękę na ramieniu. Drugą dłoń uniósł i pomachał do gliniarzy na ławce. Obaj wstali i ruszyli szybko w ich stronę. Nie wyglądali na policjantów. Jeden miał czarne dżinsy Club Monaco, a drugi nosił głupią czerwoną czapkę z pomponem. Machnęli Nate'owi odznakami.
- Nie założymy ci kajdanek - wyjaśnił ten w dżinsach. - Jesteś niepełnoletni, tak?
Nate pokiwał głową ponuro, unikając wzroku policjanta. Kończył osiemnaście lat dopiero w kwietniu.
- Na posterunku będziesz mógł zadzwonić po rodziców.
Na pewno się ucieszą, pomyślał z goryczą Nate.
Po drugiej stronie łąki dwóch gości grających w piłkę i starsza pani z białym puchatym pieskiem stali razem i obserwowali aresztowanie Nate'a. jakby to był pierwszy odcinek jakiegoś super reality show.
- Za kilka godzin cię wypuścimy - powiedział gliniarz w czerwonej czapce, zapisując coś w notatniku. Nate zauważył, że nosi w uszach złote kółka, i zdał sobie sprawę, że mimo szerokich ramion i grubych dłoni to jest kobieta. - Zapłacisz grzywnę i pewnie wyślą cię na obowiązkowy odwyk.
Mitchell cały czas trzymał dłoń na ramieniu Nate'a. jakby go chciał wesprzeć moralnie.
- Masz szczęście - dodał.
Nate nie podnosił głowy, mając nadzieje, że nikł go nie zobaczy. Nie czuł się specjalnym szczęściarzem.
przedstawiamy nowego D
We wtorek po południu Vanessa siała przed Riverside, filmowała zamarznięte resztki martwego gołębia i myślała o seksie, czekając, aż zjawi się Dan. Zostawił dla niej wiadomość w recepcji w szkole Constance Billard: To pilne. Spotkaj się ze mną o czwartej. Straszny dziwak, pomyślała czule. Co mogło być tak pilnego? Pewnie dostał ataku paranoi, ponieważ dziś rano jego wiersz wyszedł w „New Yorkerze”. Albo chodzi o to, albo jest tak podniecony, że doczekać się nie może, żeby znowu to zrobić. Zanim jeszcze wzięła prysznic, Vanessa pobiegła na dół i kupiła sześć egzemplarzy „New Yorkera” w kiosku na rogu. Dzięki temu zawsze będzie miała jakiś egzemplarz pod ręką, żeby pomachać Danowi przed nosem, gdy poczuje się wyjątkowo beznadziejny.
Jak się dobrze nad tym zastanowić, to raczej ona powinna się denerwować. Wiersz mówił o facecie, który obawia się kobiet, a w szczególności swojej dominującej dziewczyny. Ludzie, którzy ich znają, pomyślą, że Vanessa to prawdziwa jędza. Ale ostatnia linijka była tak słodka i seksowna, że nie mogła narzekać.
Zaopiekuj się mną. Wet mnie. Zaopiekuj się. Weź mnie.
Kiedy to czytała, miała ochotę zerwać z siebie wszystkie ciuchy i wskoczyć na Dana. Delikatnie, rzecz jasna.
I wtedy właśnie, przerywając jej rozmyślania, Dan wypadł przez czarne drzwi z Riverside. Pomachał pogniecionym „New Yorkerem” do Vanessy i popędził do niej. Miał na sobie zniszczone pumy i granatowe sztruksy. Cmoknął ją w usta - pocałunek był ckliwy i mokry.
- To był najlepszy dzień w moim życiu! Kocham cię!
- Nie musisz być taki romantyczny, żeby znowu dobrać się do moich majtek - zachichotała Vanessa i pocałowała go znowu. - Jestem zawsze do dyspozycji. A tak przy okazji, też cię kochani.
- Super. - Dan uśmiechnął się do niej bezmyślnie.
Vanessa nie mogła uwierzyć, że to ten sam Dan, którego widziała wczoraj. Nadal był blady, chudy i przesiąknięty kofeiną, ale jego brązowe oczy lśniły i na policzkach - zwykle ziemistych - rysowały się dołeczki od uśmiechu. Czekaj no. Od kiedy to widać jego oczy?
- Wow, obciąłeś włosy! - zauważyła i odsunęła się o krok, żeby mu się przyjrzeć.
Dan poprosił fryzjera, żeby obciął go krótko, ale zostawił długie baczki, myśląc, że to go odróżni od reszty przygłupich uczniów z klasy. Przeciągnął dłonią po głowie, zakłopotany. Czuł się dziwnie, ale też jakby czyściej i bardziej... spójnie. Właśnie tego chciał - żeby oceniano go po jego pracy, a nie po włosach.
Vanessa położyła ręce na biodrach przykrytych czarną parką. We fryzurze Dana było coś celowego, jakby naprawdę chciał wyglądać jak artysta, członek cyganerii, a nie uzyskał taki efekt przypadkowo.
- Wyglądasz inaczej - zastanawiała się na głos, trochę tęskniąc za dawnym, niechlujnym Danem. - Ale chyba się przyzwyczaję.
Za ich plecami grupka chłopców z ósmej klasy wysypała się ze szkoły, śpiewając Hello Dolly na całe gardło. Właśnie wyszli z lekcji muzyki i byli jeszcze zbyt młodzi i niewinni, żeby zdawać sobie sprawę z tego, jak gejowsko to brzmi.
Hello, Dolly, Well hel - loo. Dolly!
It's so nice to have you back where you belong!
Dan wyciągnął paczkę cameli bez filtra z torby, włożył papierosa do ust. Palce drżały mu straszliwe, gdy zapalał. No, przynajmniej to się nie zmieniło. Podsunął paczkę Vanessie.
- Chcesz jednego?
Vanessa zaśmiała się cicho z niedowierzaniem.
- Od kiedy ja palę?
Dan wypuścił dym w powietrze nad jej głową i przewrócił oczami.
- Przepraszam. Sam nie wiem, dlaczego to powiedziałem. - Schował paczkę do torby i złapał zmarznięte pałce Vanessy. - Chodź, przejdźmy się gdzieś. Mam ci coś ważnego do powiedzenia.
Gdy ruszyli, ze szkoły wyszedł Zeke Freedman, kozłując jaskrawoniebieską piłką do kosza. Zeke był wielki i ciężki, ale w Riverside robił za gwiazdę koszykówki. Czarne kręcone włosy zapuścił aż do ramion. Miał na sobie nową, szarą kurtkę snowboardową. Zeke i Dan byli najlepszymi przyjaciółmi od drugiej klasy, ale przez ostatnich kilka miesięcy rzadko się spotykali, bo Dan miał co innego na głowie.
To znaczy kobiety i poezję.
Dan zdał sobie sprawę, że nawet nie wie, do którego colleges Zeke złożył papiery. Oddalili się od siebie głównie z winy Dana, który czuł się z tego powodu fatalnie.
- Cześć. Zeke! - zawołał.
Zeke zatrzymał się. W nowej kurtce jego masywna sylwetka wyglądała jeszcze ciężej niż zwykle.
- Cześć, Dan - odparł z niepewnym uśmiechem, kozłując piłkę na zamarzniętym chodniku. - Cześć, Vanessa.
- Co myślisz o nowej fryzurze Dana? - zapylała Vanessa z rozbawieniem. - To część nowego wizerunku Pana Drukowanego Poety.
- Tak? - Zeke najwyraźniej nie wiedział, o czym Vanessa mówi. Zerknął na ulicę i uderzył mocno w piłkę. Odbiła się i w końcu ją złapał. - Do zobaczenia.
- Nara - odpowiedział Dan, patrząc, jak przyjaciel drybluje, piłką, odchodząc ulicą.
- No, cóż to za nowiny? - zapytała Vanessa, gdy ruszyli na zachód Siedemdziesiątą Ósmą.
Zimny wiatr poganiał chmury po bladoszarym niebie. Patrząc w dół przecznicy, między gałęziami pozbawionych liści drzew Dan dostrzegł rzekę Hudson.
- Słuchaj - zaczai, trzymając Vanessę w napięciu - dziś rano zadzwoniła do mnie na komórkę ta słynna agentka literacka, Rusty Klein, i zostawiła mi zwariowaną wiadomość. Uważa, że jestem następnym Keatsem, i powiedziała, że nie możemy tracić rozpędu, teraz, kiedy przyciągnęliśmy uwagę czytelników.
- Wow! Nawet ja ją kojarzę - odparła Vanessa najwyraźniej pod wrażeniem. - Ale co to właściwie znaczy?
Dan wydmuchnął obłoczek dymu.
- To chyba znaczy, że chce mnie reprezentować.
Vanessa zatrzymała się. I tak nie bardzo wiedziała, dokąd idą.
- Przecież zna tylko jeden twój wiersz. Co ma zamiar zrobić? Nie chcę być złym prorokiem, ale musisz uważać na takich ludzi jak ona. Dan. Może próbować cię wykorzystać.
Dan też się zatrzymał. Podniósł kołnierz wojskowego płaszcza z czarnej wełny, a potem z powrotem go położył. Dlaczego Vanessa jest taką pesymistką? To wszystko było takie nieoczekiwane, ale też absolutnie odlotowe. Nie miał zamiaru się sprzedać i zacząć pisać ograne kawałki tylko dlatego, że ma agenta - jeżeli tego właśnie się obawiała.
- Nie wiem. Myślę, że chce mi pomóc zrobić karierę. Może złożę tomik, a ona spróbuje go opublikować.
Vanessa chuchnęła w dłonie i potarła zmarznięte uszy.
- Możemy iść do ciebie? Tyłek sobie odmrożę. I może byśmy popracowali też nad filmem.
Dan rzucił niedopałek na chodnik.
- Ehm, właściwie to myślałem, że wrócę i przejrzę notatniki. Wiesz, sprawdzę, czy jakieś wiersze łączą się w tematyczną całość. Czy jest z czego zrobić tomik.
Vanessa już chciała się zaoferować jako czytelnik, ale nie wyglądało na to, żeby Dan potrzebował pomocy.
- Dobra - powiedziała spokojnie. - Zadzwoń do mnie, jeśli będziesz czegoś potrzebował.
Dan znowu podniósł kołnierz płaszcza, zapalił następnego papierosa, eksperymentując z nowym wyglądem.
- Och, czekaj. Chciałem cię o coś zapytać. Rusty Klein zaprosiła mnie do Better Than Naked. Na jakiś pokaz. Tak powiedziała. Wiesz, co to jest? Jakaś kapela?
Better Than Naked to była marka ubrań na przekór modzie. Starsza siostra Vanessy, Ruby, wydawała na ich ciuchy wszystkie swoje pieniądze z koncertów. Większość tych ubrań wyglądała jak szmaty ze sklepu z używaną odzieżą, które rozjechała cała flota polewaczek ulicznych. Efekt jak najbardziej zamierzony. Bardzo nowojorska moda w stylu „pieprzyć nowe trendy”.
- W piątek zaczyna się Tydzień Mody - wyjaśniła mu Vanessa. - Najwyraźniej zaprosiła cię na pokaz Better Than Naked, o której wiem coś tylko dlatego, że Ruby zupełnie zwariowała na punkcie ciuchów tej firmy i ciągle ogląda ich pokazy na kanale Metro. Ale nie mam pojęcia, dlaczego Rusty Klein uważa, zechciałbyś tam pójść. Co cię obchodzą ciuchy? Będzie tam pełno pozerów. No wiesz, miałki światek mody.
Dan zamyślił się, zaciągając się papierosem.
- Chyba sam to sprawdzę.
Nie miałby nic przeciwko, gdyby Rusty Klein zaprosiła go na walkę zawodowych zapaśników. Chodziło przecież o jego karierę literacką.
Sfilmowanie Dana na pokazie Better Than Naked to fantastyczny pomysł do jej filmu, ale Vanessa nie chciała wtrącać się do spraw Dana, skoro miał spotkać się z kimś tak ważnym jak Rusty Klein.
- No dobra, Panie Superpoeto. Nie zapomnij o swoich starych przyjaciołach, kiedy zaczniesz jeździć limuzyną i pić szampana z nagimi modelkami. - Pogłaskała go po porządnie ostrzyżonych włosach. - Moje gratulacje.
Dan uśmiechnął się do niej szeroko.
- To naprawdę niesamowite - zgodził się z nią szczęśliwy. A potem pocałował ją ostatni raz. słodko, odwrócił się i ruszył Riverside Drive do domu. Gdy szedł, srebrzysty znak Pumy błyskał na jego piętach.
Vanessa uśmiechnęła się czule, widząc energię, z jaką idzie.
- Do zobaczenia.
S dostaje właśnie to, czego chce
- Szukam fajnej kurtki golfowej w jakimś odlotowym, jaskrawym kolorze. Na przykład jasnożółtym albo zielonym - wyjaśniała Serena we wtorkowe popołudnie sprzedawczyni butiku Lesa Besta. W czasie francuskiego przypomniała sobie, jak spodobały jej się nowe kurtki Lesa Besta w piśmie „W”, i pomyślała, że to idealny prezent dla Aarona. Jeszcze nie znudziło jej się kupowanie Aaronowi prezentów. Wszystko, co mu kupiła, wyglądało na nim ślicznie. To przypominało ubieranie lalki - jej własnej, cudnej lalki wielkości człowieka, z dredami, grającej na gitarze i mającej studiować na Harvardzie.
Butik znajdował się przy Czternastej Zachodniej, w dzielnicy rzeźniczej, gdzie ulice pachniały padliną i obornikiem, zupełnie jak w starych rzeźniach. Trzeba być Lesem Bestem, twórcą najpiękniejszych sportowych ubrań na świecie, by wymyślić, te w takiej okolicy warto otworzyć sklep. Pawilon był ogromny. Ozdabiał go tylko biały muślin oraz jedna albo dwie jaskrawe w kolorze sukienki do tenisa i kurtki do polo. które zwisały z ogromnych haków wystających ze ścian. Klient musiał wiedzieć coś więcej na temat ubrań, by kojarzyć, o co pytać - w przeciwnym razie nie miał po co tam zaglądać.
- Obawiam się, że sprzedaliśmy już wszystkie - odparła tleniona blondynka z brytyjskim akcentem. Była ubrana na biało. Nawet buty miała z białej skóry. - Mój kierownik zostawił ostatnią dla siebie.
Serena przyjrzała się wspaniałej jedwabnej sukience do tenisa w biało - czerwone pasy, która zwisała z najbliższego haka.
- Cholera - mruknęła pod nosem. - Cały czas widziałam te kurtki w różnych pismach i pomyślałam, że coś takiego to idealny pomysł. - Les Best to jej ulubiony projektant, ale może jego ubrania są zbyt w stylu haute couture jak na prezent dla Aarona. On nosił się bardziej w stylu skate'ów. Zarzuciła ciemnozłotą torebkę Longchampa na ramię. - Dziękuję za pomoc - rzuciła, mając nadzieję, że zdąży przed zamknięciem do Xlarge, sklepu skate'ów przy Lafayette.
- Czekaj! - krzyknął ktoś.
Serena zatrzymała się w drzwiach i odwróciła. To było do niej?
Opalony facet obcięty na jeża, tleniony na blond, w zielonej kurtce golfowej (właśnie takiej, jaką chciała kupić Aaronowi) stanął w otwartych białych drzwiach prowadzących na zaplecze. Uśmiechnął się i podszedł do niej.
- Mam nadzieję, że się nie pogniewasz, gdy cię o coś zapytam. - Przechylił głowę i obrzucił Serenę spojrzeniem od stóp do głów. - Les prosił mnie, żebym rozejrzał się za „prawdziwą dziewczyną” do pokazu w Bryant Park, w piątek. Zauważyłem cię dopiero przy wyjściu, ale już wiem, że pasujesz idealnie. Widziałem twoje zdjęcia w rubrykach towarzyskich. Nazywasz się Serena, prawda?
Serena kiwnęła głową. Nie była zaskoczona. Przyzwyczaiła się, że ludzie rozpoznają ją ze zdjęć z rubryk z plotkami. W październiku dała sobie nawet zrobić zdjęcie nieokreślonej części ciała słynnym braciom Remi. Fotografię wybrało nowojorskie przedsiębiorstwo transportowe i zostało rozlepione po całym mieście.
- Jesteś zainteresowana? - zapytał facet, z nadzieją unosząc farbowane na blond brwi. - Wyglądasz dokładnie tak jak dziewczyna, której szukamy.
Serena bawiła się troczkami od białej, kaszmirowej czapki z nausznikami. W ten piątek planowali z Aaronem spędzić cały wieczór razem, pójść coś wypić do Soap w Lower East Side, oglądać telewizję późnym wieczorem w jej sypialni i... pobyć razem.
Cokolwiek to znaczy.
Tak, jestem zainteresowana, pomyślała Serena. Mogli spotkać się z Aaronem w dowolnej chwili. Mieli dla siebie resztę życia! A propozycja, żeby wziąć udział w pokazie Lesa Besta w czasie nowojorskiego Tygodnia Mody, zdarza się raz w życiu. Nie chciała robić kariery jako modelka, ale miała szansę pokazać Lesowi Bestowi, jak bardzo docenia jego ubrania. No i będzie niezła zabawa. Aaron na pewno to zrozumie. Więcej, to taki wspaniały chłopak, że pewnie by ją jeszcze do tego zachęcał.
- Z przyjemnością - odpowiedziała. Zacisnęła swoje niezbyt pełne i niezbyt wąskie usta, a potem uśmiechnęła się szeroko na myśl o swojej bezczelności. - Ale pod warunkiem, że dostanę pana kurtkę. Szukałam właśnie takiej dla mojego chłopaka, a wróble ćwierkają, że pan wziął ostatnią.
Blondyn błyskawicznie ściągnął z siebie jaskrawozieloną kurtkę i fachowo ją złożył. Podszedł do kasy, zawinął kurtkę w czarny papier i wsunął paczkę do białej reklamówki Lesa Besta.
- Proszę, skarbie. - Podał torbę Serenie. - Nosiłem ją raptem przez jakąś godzinę. Gratis, to prezent od nas. Więc widzimy się w namiocie Lesa w Bryant Park w piątek, punkt czwarta, dobrze? Będziesz na liście i możesz zaprosić przyjaciół. Szukaj dziewczyn z notatnikami i słuchawkami. Wyjaśnią ci dokładnie, gdzie masz iść.
Serena wzięła reklamówkę. Udało się!
- Nie muszę niczego przymierzać ani ćwiczyć chodzenia na wybiegu, nic takiego? - zapytała, naciągając na uszy białą czapkę.
Facet przewrócił oczami w teatralny sposób, jakby mówił „nie wygłupiaj się”.
- Słonko, jesteś naturalna. Zaufaj mi, będziesz świetnie wyglądać, niezależnie od tego, co zrobisz. - Podał jej wizytówkę. Wydrukowane na niej było: Guy Reed, chief d'Afhairs, Les Best Couture. - Jeśli będziesz miała jakieś pytania, zadzwoń. - Cmoknął Serenę w policzek. - Ej, czym tak pachniesz?
Uśmiechnęła się. Przyzwyczaiła się też, że ludzie pytają ją o ten zapach.
- Sama mieszam olejki - powiedziała w pełni świadoma tego, że jej odpowiedź jest równie tajemnicza, jak sam zapach.
Guy zamknął oczy i zaciągnął się głęboko.
- Mm... piękne! - Otworzył oczy. - Powiem Lesowi i o tym zapachu. Szukał czegoś charakterystycznego. - Pociągnął żartobliwie troki od czapki Sereny. - Do zobaczenie w piątek, laleczko. Trzymaj się ciepło. I nie zapomnij, że przyjęcie po pokazie jest jeszcze lepsze od samego pokazu!
Serena posłała mu pocałunek i wyszła na zimne powietrze. Nie mogła się doczekać chwili, kiedy da Aaronowi prezent i podzieli się nowinami. Mógłby założyć kurtkę na pokaz, a potem wpadliby razem na imprezę, żeby mogła się nim popisać.
Na dworze, nim zdążyła podnieść dłoń w jednopalczastej, kaszmirowej rękawiczce, cztery taksówki na Czternastej Zachodniej zatrzymały się z piskiem i zatrąbiły, żeby przyciągnąć jej uwagę.
Widzicie, jak trudno jest być piękną?
V wstrząsa światem
Ruby znowu miała fazę na Marinę Stewart. Kuszący zapach świeżo upieczonych ciasteczek zaleciał do pokoju Vanessy, która właśnie sortowała materiały przysłane do „Rancor”, pisma artystycznego prowadzonego przez uczennice szkoły Constance Billard. Vanessa była jej redaktor naczelną. Gorąco biło od grzejników, a wycie karetek i klaksonów samochodowych wlatywało przez dwa otwarte okna. Podłoga z gołych desek była usiana zgłoszonymi materiałami - leżało tam dwadzieścia jeden biało - czarnych fotografii przedstawiających chmury, stopy, oczy albo psa, trzy nowele opowiadające o nauce jazdy, kiedy autorka mimo szacunku dla rodziców i wdzięczności za to wszystko, co dla niej zrobili, poczuła zew wolności, oraz siedem wierszy o znaczeniu przyjaźni.
Nuda.
Po trzeciej nowelce Vanessa wzięła z łazienki pastę cukrową Ruby do depilacji. Pasta cukrowa była mazista, z naturalnych składników i „praktycznie bezbolesna” w użyciu. Nakładało się na nogi brązową maź”, przyklejało pasek materiału, u potem odrywało się go razem z włoskami.
Bezbolesne? Aha, jasne!
Vanessa zrzuciła czarne legginsy na podłogę, rozłożyła czarny ręcznik kąpielowy na czarno - szarym patchworku pełniącym funkcję kapy i usiadła na nim. Polała blade, krępe łydki masą cukrową. Czuła się jak gigantyczny lukrowany pączek. Zwykle absolutnie nie przejmowała się takimi głupotami, ale teraz Dan będzie się zadawał z supermodelkami, agentami i projektantami mody, więc pomyślała, że trzeba się trochę wysilić i zrobić coś z włosami na nogach. Poza tym wiosna tuż - tuż. Może nawet coś Vanessie odbije i włoży minispódniczkę?
- Cholera! - pisnęła, gdy oderwała pierwszy pasek gazy. Kto wpadł na pomysł, że kobiety mają mieć skórę gładką i bez włosów jak małe dzieci? Co. do cholery, jest złego w małych włoskach? Większość mężczyzn jest nimi pokryta.
Oderwała kolejny pasek.
- Chryste! - No dobra, to było czyste szaleństwo. Miała tak zaczerwienioną i podrażnioną skórę, że nie zdziwiłaby się, gdyby zobaczyła krew płynącą z mieszków włosowych.
Zadzwonił telefon. Złapała słuchawkę i warknęła:
- Jeżeli to ty, Dan, to wiedz, że własnoręcznie wyrywam sobie pieprzone włoski z ciała i robię to dla ciebie. I muszę przyznać, że to jest cholernie romantyczne, jeżeli chcesz znać moje zdanie!
- Słucham? Vanessa Abrams? Mówi Ken Mogul, reżyser. Wysiałaś mi swój film o Nowym Jorku parę tygodni temu. Spotkaliśmy się w parku na sylwestra, pamiętasz?
Vanessa usiadła prosto i poprawiła słuchawkę przy uchu. Ken Mogul był jednym z najsłynniejszych niezależnych twórców filmowych. W Boże Narodzenie natknął się na kawałek filmu Vanessy w Internecie. Filmik zrobił na nim takie wrażenie, że przyleciał z Kalifornii, żeby się z nią spotkać. Znalazł ją dokładnie o północy w sylwestra i w tym samym momencie zjawił się Dan, by zafundować jej wielkiego, tłustego, noworocznego całusa. Nie trzeba więc tłumaczyć, że Vanessa w pewnym sensie olała Kena Mogula. Ale wysiliła się i wysłała mu swój film o Nowym Jorku, gdy go wreszcie skończyła.
- Tak, pamiętam - odpowiedziała szybko, kompletnie zaskoczona tym, że reżyser nadal chciał z nią rozmawiać. - Co słychać?
- Mam nadzieję, że nie będziesz mieć pretensji, ale pokazałem twój film Jedediahowi Angelowi, który jest moim bliskim przyjacielem. Chce, żeby twój film robił za tło do jego pokazu w Tygodniu Mody.
Vanessa zawinęła czarny ręcznik wokół nóg. Była trochę zakłopotana - rozmawiała z Kenem Mogulem niemal naga i wysmarowana brązową cukrową mazią.
- Jeremiah jaki? - zapytała.
Ken zawsze mówił jak w obcym języku - po hollywoodzku i tym razem Vanessa absolutnie nie miała pojęcia, o kim jest mowa.
- Jedediah Angel. To projektant mody. Robi ubrania dla marki Cult of Humanity. Bardzo seksowne. Jed uważa, że jesteś następnym Bertoluccim. Twój film jest jak anty La Dolce Vita. Naprawdę wstrząsa Światem.
Vanessa uśmiechnęła się szeroko. Dlaczego to brzmi tak czerstwo, gdy komuś coś się uda? Ona wstrząsnęła Światem?
- Super - odpowiedziała, nie wiedząc za bardzo, co powiedzieć. - Czy powinnam coś zrobić w związku z tym?
- Przyjdź tylko na pokaz i baw się dobrze. Oczywiście też tam będę. No i kilka osób, którym chcę cię przedstawić. Już jesteś boginią filmu, kotku. Naprawdę wstrząsnęłaś całym światem.
- Super - powtórzyła Vanessa trochę zaszokowana. Powiedział jej, że wstrząsnęła światem nie raz, ale dwa razy! - Więc jak nazywa się ten projektant?
- Jedediah Angel. Marka Cult of Humanity - powtórzy! powoli Ken. - O szóstej po południu w piątek, przy Highway 1. To klub w Chelsea.
- Słyszałam o nim. - To było miejsce w typie tych, których zwykle unikała jak zarazy. - Dobrze, spotkamy się na miejscu.
- No to zajefajnie! - wykrzyknął Ken. - Ciao!
Vanessa odłożyła słuchawkę i wytarła kroplę zastygłej pasty cukrowej z nadgarstka. Potem wzięła telefon i wybrała numer do Dana, nawet nie patrząc na klawiaturę.
- Słucham? - Jenny odebrała już po pierwszym dzwonku.
- Cześć Jennifer, tu Vanessa. - Zawsze mówiła do Jenny Jennifer, bo Jenny ją o to poprosiła.
- Nie wiem, czy Dan będzie z tobą rozmawiał. Nie chciał rozmawiać ze mną i zamknął się w pokoju, gdy tylko wrócił. To takie okropne. Dym papierosowy dosłownie bucha spod jego drzwi.
Vanessa roześmiała się i opadła na czarne poduszki. Wszystko w jej pokoju było czarne, z wyjątkiem ścian, które były ciemnoczerwone.
- Skąd wiesz, może właśnie nakłada żel na włosy? Jego nowa fryzura wygląda na wymagającą układania.
Zachichotały.
- Zobaczę, czy da się go wyciągnąć. Poczekaj.
- Co jest? - Dan podniósł słuchawkę minutę albo dwie później. Słychać było, że myślami jest gdzie indziej. - Jenny powiedziała, że to pilne.
Vanessa podniosła nogę i pociągnęła za następny pasek. Wygląda na to, że przykleił się na stałe do jej skóry. Tak a propos pilnych spraw!
- Pomyślałam, że chciałbyś wiedzieć. Dzwonił Ken Mogul. Powiedział, że jakiś projektant Jedediah Angel, który robi ubrania dla Culture of Humanitarianism czy coś takiego, wykorzysta w piątek mój film jako tło dla pokazu. Ken powiedział, że naprawdę wstrząsnęłam światem Jedediaha Angela. - Parsknęła śmiechem. - Czy to nie jest zabawne?
- To fantastyczne - odparł szczerze Dan. - Poważnie. Moje gratulacje.
Fantastyczne? Od kiedy Daniel Humphrey używa takich słów? Vanessa nie wiedziała, co powiedzieć. Dan w ogóle nie usłyszał sarkazmu w jej głosie. Jakby zadzwoniła do niego, żeby upajać się swoim sukcesem.
- No dobra - powiedziała w końcu. - Pomyślałam tylko, że chciałbyś wiedzieć. Nie będę ci dłużej przeszkadzać, wracaj do pracy. - Pomyślała, czy nie zażartować, jak to pewnego dnia oboje staną się bogaci i sławni i będą mogli kupić sobie dwie rezydencje obok siebie w Beverly Hills. Ale zrezygnowała. Dan pewnie wziąłby to na serio. - Zadzwoń do mnie później, jak będziesz miał ochotę, dobrze?
- Dobrze - odpowiedział Dan, najwyraźniej myślami już przy wierszu czy nad czym tam pracował.
Vanessa zerwała się z łóżka. Róg czarnego ręcznika przykleił się jej pod lewe kolano. Chwiejnym krokiem ruszyła do łazienki, żeby spróbować zmyć pod prysznicem to cukrowe gówno. Może pewnego dnia stanie się obrzydliwie bogata i sławna i będzie miała własnych ludzi od woskowania i nakładania pasty cukrowej, ale na razie musi się pozbyć reszty włosów w tradycyjny sposób - za pomocą różowej plastikowej maszynki do golenia.
tematy ◄ wstecz dalej ► wyślij pytanie odpowiedź
Wszystkie nazwy miejsc, imiona i nazwisko oraz wydarzenia zostały zmienione lub skrócone, po to by nie ucierpieli niewinni. Czyli ja.
hej, ludzie!
DZIEWCZYNA MIESIĄCA
Co się stało z tą farbowaną blondynką ze sztucznym biustem, księżniczką popu, wiecznie z gołym brzuchem, której piosenki bez przerwy grano w radiu rano, kiedy wstawałyście, tak że chodziły wam po głowie cały dzień, doprowadzając was do szału? Będę ją nazywać Sally, żeby nie urazić żadnych jej gorących fanów, ale jestem pewna, że wiecie, o kim mówię. Słyszałam, że przechodziła załamanie nerwowe i siedzi na leczeniu w Palm Springs. Tak jej się tam spodobało, że kupuje sobie ranczo po sąsiedzku, przemalowuje je na odcienie różu i ma zamiar nazwać Kraina Sally. Jeśli będziemy mieli szczęście, zostanie tam na zawsze. Wynurzy się dopiero dobrze po sześćdziesiątce, żeby wziąć udział w programie kabaretowym w Vegas, gdzie będzie udowadniać, że nadal potrafi zgrać ruchy ust z playbackiem mimo zaawansowanego wieku i zatrutego narkotykami mózgu.
A co z naszą ulubioną dwudziestoparoletnią aktorką, która miała trochę problemów z prawem? Chodziło o wynoszenie w reklamówkach z bardzo znanego domu towarowego mnóstwa rzeczy, które właściwie do niej nie należały. Ona też jest na leczeniu, ale nie martwcie się - przemysł filmowy znajdzie sposób, żeby do nas wróciła. To właśnie odróżnia dziewczyny miesiąca od prawdziwych gwiazd. Te drugie chcemy znowu zobaczyć. Chcemy zobaczyć, że istnieje życie po przyskrzynieniu. Chcemy zobaczyć, jak gwiazda osiąga kolejne wyżyny, a zupełnie nas nie obchodzi, co stanie się z Sally. Już jako dziewiętnastolatka nas znudziła.
SEKRETY ODWYKU
Odwyk i college są do siebie bardzo podobne - przynajmniej jeżeli chodzi o status. Jest kilka wybranych, w których pełno sław i dzieciaków bogaczy. No i jest reszta, dla zwykłych ludzi. Niełatwo dostać się do tych najlepszych, ale kiedy już ci się to uda, to jesteś tam i tyle. Więc nie martwiłabym się o naszego drogiego N. Może ma kłopoty, ale rodzice nie wyślą go na leczenie, które miałoby ten sam status co stanowy college.
Wasze e - maile
P: Droga P!
Jestem praktykantką w Les Best Couture i słyszałam, że Les wysłał szpiegów do szkoły S, by sprawdzili, jak wygląda. Trochę się wściekł, że zatrudniono ją, zanim sam ją obejrzał.
lil - praktykantka
O: Droga
Ale założę się, że już się nie wścieka, racja?
P
P: droga plotkaro!
Co się dzieje, że już nie mówisz o K i I? Zaczynam się zastanawiać, czy nie jesteś jedną z nich.
szpieg
O: Drogi szpiegu!
Tego nigdy nie powiem, więc zastanawiaj się dalej!
P
Na celowniku
K i I - proszę, właśnie o nich wspominam - w Bryant Park odmrażają sobie tyłki w kusych dżinsowych minispódniczkach Blue Cult i próbują namówić praktykantów pracujących przy namiotach Tygodnia Mody, żeby załatwili im miejsca w pierwszym lub drugim rzędzie na piątkowe i sobotnie pokazy, zamiast ich zwykłych miejsc na tyłach. B po raz siedemnasty wypożycza w Blockbuster na rogu Siedemdziesiątej Drugiej i Lex Jak ukraść milion dolarów? z Audrey Hepburn. To chyba jeden ze sposób na przygotowanie się do rozmowy Kwalifikacyjnej z absolwentem Yale. N jechał Merritt Parkway w kierunku Connecticut na tylnym siedzeniu samochodu rodziców - terenowego czarnego mercedesa. Może jedzie na odwyk? V akurat w Barneys ogląda wystrzępiony, czarny konopny płaszcz, z drutem w szwach i zapinany na haftki od Jedediaha Angela. Chyba trochę ją kusi, ale za taką cenę lepiej podrzeć własne ciuchy i pospinać je spinaczami do papieru.
Mój problem nie polega na tym, jak dostać się do pierwszego rzędu, tylko który pokaz wybrać. Na wszystkich mnie chcą! Ech, popularność wymaga mnóstwa pracy.
Wiem, że mnie kochacie
plotkara
J i E badają kłopotliwe obszary
- Jeszcze pięć minut, drogie panie - oznajmiła pani Crumb uczennicom na lekcji twórczego pisania. Odsunęła ciemne kręcone włosy i wygrzebała wosk z prawego ucha gumką na ołówku numer dwa. - Pamiętajcie, nieważne, o czym piszecie, ale jak to opisujecie.
Żadna z dziewczyn nie podniosła wzroku. Były zbyt zajęte pianiem, poza tym naprawdę nie chciały zobaczyć, co pani Crumb robi, gdy myśli, że one nie patrzą. Już zbyt wiele razy robiło im się od tego niedobrze.
Według dziewczyn wszystkie nauczycielki w szkole Constance Billard to lesbijki, ale pani Crumb była jedyną, która przyznawała się do tego oficjalnie. Codziennie do szkoły wpinała tęczową szpilkę, mieszkała w domku na wsi w New Platz z pięcioma innymi kobietami i często mówiła o swojej partnerce na przykład tak: „Przedwczoraj wieczorem moja partnerka piła amstel lite i oglądała Barbarę Walters, w której straszliwie się podkochuje, a ja siedziałam w kuchni i oceniałam wasze prace”. Co roku dziewięcioklasistki nie mogły się doczekać zajęć z twórczego pisania z panią Crumb, bo zakładały, że będzie naprawdę wyluzowana i trzeźwo myśląca, skoro tak otwarcie mówi o swojej seksualności. Ale już po pierwszej lekcji odkrywały, że nie będą siedziały przez czterdzieści pięć minut i gadały o babskich sprawach z kobietą, która woli dziewczyny, tylko muszą codziennie w klasie pisać wypracowania, czytać je na głos, a pani Crumb i reszta koleżanek komentują, i to nie zawsze w miły sposób. Pani Crumb okazała się niezłą brzytwą, ale jeśli idzie o sam przedmiot, twórcze pisanie i tak było o niebo lepsze od geometrii.
Dzisiaj pani Crumb poprosiła uczennice, żeby wybrały sobie partnerkę - w platonicznym tego słowa znaczeniu - i napisały akapit na temat jakiejś części ciała tej drugiej dziewczyny. Oczywiście Elise i Jenny stanowiły parę. Już prawie wszystko robiły razem.
Jenny pisała:
To dziwne, że zdobimy uszy kolczykami i nie próbujemy ich schować. Są równie nieprzyzwoite jak inne części ciała, które chowamy, jak nagie dziury prowadzące prosto do wnętrza naszych głów. Uszy mojej przyjaciółki, Elise, są bardzo małe, pokryte delikatnym, jasnym puszkiem. Elise ma dobry słuch, bo nigdy nie mówi „Co?” i nie prosi, żebym coś powtórzyła. Pewnie zawsze ma czyste uszy.
Jenny podniosła wzrok i postanowiła wykreślić ostatnią linijkę, bo pani Crumb mogłaby się poczuć obrażona.
Myślami powędrowała do e - maila. Sprawdzała pocztę regularnie, tak jak jej powiedziała Blair, ale dostała tylko żart od Elise i jej brata - napisali, żeby przestała sprawdzać pocztę, tylko wzięła się do odrabiania lekcji. Zerknęła na Elise, które gryzmoliła już drugą stronę. Jenny żałowała, że nie ma takiej żyłki do pisania jak Dan. Lepsza była w drobiazgowych rysunkach, malowania i kaligrafii. Na górze strony narysowała zawiły portret ucha Elise i profilu, mając nadzieję, że dostanie dodatkowe punkty za artystyczne zacięcie, nawet jeśli esej okaże się do bani. Jej myśli znowu popłynęły w kierunku blondyna u Bendela. Czy on też ma zacięcie artystyczne?
Zabrzmiał dzwonek, ogłaszając koniec zajęć. Pani Crumb wstała i strzepnęła pył kredowy z ciemnoszarej wełnianej sukienki bez rękawów, która wyglądała, jakby ją uszyły zakonnice w jakimś zimnym i niemodnym kraju, na przykład na Grenlandii.
- Czas się skończył, drogie panie. Proszę odłożyć ołówki. Możecie oddawać prace, wychodząc. - Wsunęła stopy w bordowych rajstopach do czarnych chodaków. - Miłego czwartkowego popołudnia!
- I o czym pisałaś? - zapytała Jenny Elise, gdy już spakowały książki i ruszyły do drzwi wyjściowych.
- Nie twój interes. - Elise się zarumieniła.
- Nie myśl sobie, że nigdy się nie dowiem. Pewnie będziesz musiała przeczytać wypracowanie na głos w poniedziałek - przypomniała jej Jenny. - Ja pisałam o twoich uszach, ale chyba nic mi nie wyszło.
Obie dziewczyny schyliły głowy, gdy wyszły na mroźny wiatr i ruszyły w stronę Lexington, żeby złapać autobus do Bloomingdale przy Pięćdziesiątej Dziewiątej Wschodniej. Elise zwerbowała Jenny do pomocy w szukaniu idealnej pary dżinsów za mniej niż osiemdziesiąt dolarów, a Jenny - jak zwykle - potrzebowała nowego stanika, ponieważ elastyczne momentalnie zużywała, a we wzmacnianych łamała druty.
Bloomingdale to tandetna strefa wojny, pełna turystów w nowych dresach i sportowych butach, które dopiero co kupili w centrum Nike'a, i kręcących się tam stadami łowców okazji. Jednak tylko tam można kupić wyjątkowo duże staniki i dżinsy w przyzwoitej cenie - poza Macym, miejscem absolutnie odstręczającym. Ci, którzy mają lepszy smak i wyższy limit na kartach kredytowych, chodzili do Berdorfa, Bendela albo Barneys, ale ludziom takim jak Jenny i Elise musiało wystarczyć Bloomingdale.
- Nie mogę uwierzyć, że możesz je po prostu włożyć i są idealnej długości - powiedziała Jenny z zazdrością, patrząc, jak Elise przymierza pierwszą parę dżinsów Paris Blue.
Jenny miała niecały metr pięćdziesiąt i musiała wszystko skracać - Elise była wysoka, ale nękały ją inne problemy, na przykład kompletnie płaska pierś i tłuszcz, który otaczał jej kości biodrowe i dolną część pleców jak dodatkowy tyłek. Skrzywiła piegowatą twarz i spojrzała w dół na wałki wystające nad pasem dżinsów o obniżonej talii.
- Widzisz, dlaczego nie mogę jeść przy ludziach? - mruknęła, wciągając brzuch i usiłując dopiąć spodnie. Dżinsy miały dziewięć procent lycry, ale to w niczym nie pomagało. Elise wypuściła powietrze i się poddała. - Dobra, zapomnij. Następna para.
Kiedy Elise wysunęła się powoli z odrzuconych spodni, Jenny podała jej parę ślicznych, ciemnych, poszerzanych dżinsów Seven, które wyłożono na wyprzedaż i gdyby pasowały, Elise trafiłoby im się coś naprawdę super. Jenny zauważyła, że Elise nosi niebieską koronkową bieliznę i szybko odwróciła wzrok, by koleżanka nie uznała, że się na nią gapi.
Elise wzięła dżinsy, wsunęła stopy, a potem podciągnęła spodnie na biodra.
- O mój Boże. Nie wierzę, że zapomniałam ci o tym powiedzieć - zaczęła, podciągając talię spodni zapinanych na guziki. - Przed zajęciami z twórczego pisania słyszałam Kati Farkas i Isabel Coates, jak rozmawiały w szkolnej łazience o Nacie Archibaldzie. Mówiły, że prawie trafił do więzienia, bo go przyłapano, gdy sprzedawał narkotyki jakimś dwunastolatkom w parku. Jego ojciec musiał jechać na posterunek i wpłacić za niego kaucje, ale i lak Nate ma jechać na odwyk. Nie byliście przez jakiś czas razem? Słyszałaś o tym? Czyste wariactwo, nie?
Jenny nie słyszała i nie była pewna, co w związku z tym czuje. Koniec końców Nate darował sobie Jenny i opędzał się od niej jak od nieznośnej muchy, więc chyba dostał to, na co zasłużył. Poza tym należał do facetów, którzy zawsze wracają na szczyt bez najmniejszych obrażeń. Dlaczego miałaby jeszcze tracić czas na martwienie się o niego czy choćby myślenie o nim? Patrzyła, jak przyjaciółka walczy z miedzianymi guzikami dżinsów. Wszędzie poza tym leżały idealnie, ale w talii były tak ciasne, że Elise nie będzie w stanie w nich usiąść.
- Dlaczego nie przymierzysz większego rozmiaru?
Elise zmrużyła oczy. Często tak robiła i Jenny zaczęła się zastanawiać, czy Elise nie powinna nosić okularów.
- Bo, panno rozmiar zero, noszę siódemkę, a nie dziewiątkę. Podaj mi następną parę. I przestań się gapić na mój tłuszcz.
- Nie gapię się. - Jenny podała jej rozciągliwą parę dżinsów Lei, które przez postrzępione nogawki i dziury w kieszeniach wydawały się trochę zbyt przygnębiające, ale za to miały szeroką talię. - I nikt nie musi wiedzieć, jaki rozmiar nosisz. Nikomu nie powiem.
Jenny natychmiast pomyślała o swoim problemie z rozmiarami. Nie chciała zapraszać Elise do kabiny, gdy będzie przymierzać staniki. Jasne, stały się bliskimi przyjaciółkami, ale czy Elise naprawdę musi wiedzieć, że Jenny nie nosi po prostu D, tylko podwójne D? Ale to byłoby wredne, gdyby się nie odwzajemniła, skoro Elise poprosiła ją, żeby pomogła jej przy mierzeniu dżinsów.
Elise zmarszczyła nos, patrząc na spodnie.
- Wyglądają za bardzo jak podróbka.
- Więc co zrobisz? - zapytała Jenny, rzucając dżinsy na ławkę wąskiej przymierzalni.
Elise zapięła mundurek i wsunęła stopy w sztywne czarne buty na płaskim obcasie. To zadziwiało Jenny - dopóki się nie poznało Elise bliżej, dopóty można było ją wziąć za porządną, milutką uczennicę.
- Wezmę Seven. Wiem, że nie pasują, ale mam zamiar zrzucić z pięć kilo do końca roku. I ty mi w tym pomożesz.
Jenny pokiwała głową. Sama nieraz kupiła rzecz, która była na nią za mała. To się nazywa zakupy przyszłościowe. Każda dziewczyna z ambicjami to robi.
Przymierzalnia w dziale z bielizną była brudna, ciasna i źle oświetlona. Stając plecami do Elise, Jenny zdjęła przez głowę chabrową bluzkę w serek i cisnęła ją na stołek w rogu. Potem ściągnęła białą koszulkę i rzuciła ją na podłogę, krzyżując ze wstydem ręce na piersiach.
- Który chcesz najpierw przymierzyć? - zapytała Elise, przeglądając plastikowe wieszaki. - Ten czarny z koronki ze śmiesznym zapięciem czy ten wygodny, biały, z bawełny i z szerokimi ramiączkami?
- Daj mi ten czarny - wymamrotała Jenny, sięgając za siebie, żeby złapać stanik. Rozpięła brzydki, beżowy, superwzmacniany biustonosz Bali i upuściła go na podłogę. Zaczęła nerwowo grzebać przy czarnym staniku, jednocześnie starając się trzymać łokcie przy piersiach, żeby się zasłonić. Ramiączka przy czarnym biustonoszu były maksymalnie skrócone, a zapięcia zamiast zwykłych haftek miały dziwny mechanizm ze złotego metalu. Jenny zerknęła i zobaczyła, że Elise przygląda jej się w lustrze. W przebieralni lustra wisiały na trzech ścianach, więc Jenny, odwracając się tyłem, niewiele zmieniła.
- Pomóc ci? - Elise podeszła krok.
Plecy Jenny zesztywniały. Mogła zapomnieć o wstydzie. Elise zobaczy jej cycki, choćby nie wiem, jak się starała. Opuściła ręce i odwróciła się przodem do Elise.
- Pomóż mi wydłużyć ramiączka, dobrze? - poprosiła, próbując mówić z nonszalancją. Podała Elise biustonosz. Jej piersi zwisały przed nią jak wyrośnięte bochny nie wypieczonego chleba. Było jej trochę lżej na duszy, ale poza tym czuła się potwornie skrępowana.
Elise wyregulowała ramiączka i nawet nie próbowała udawać, że nie gapi się jednocześnie na piersi Jenny.
- Wow! Naprawdę są duże - zauważyła. - Jak to możliwe, że jesteś taka drobna, a masz takie wielkie maryśki?
Jenny położyła dłonie na biodrach i spojrzała na Elise, próbując wymyślić jakąś ciętą odpowiedź, ale zamiast tego wybuchła śmiechem.
- Maryśki? - nie mogła opanować chichotu.
Elise zaczerwieniła się i podała Jenny czarny stanik.
- Zawsze tak na nie mówiłam, od małego. Jenny założyła ramiączka.
- Możesz mi pomóc?
Elise zapięła jej stanik i Jenny znowu się odwróciła. Stanik świetnie trzymał jej piersi, ale tak je przyciskał do siebie, że rowek między nimi wydawał się na kilometr głęboki.
- Uważasz, że to zbyt zdzirowate? - zapytała Jenny. Zachichotała. - W nim moje maryśki wyglądają na jeszcze większe.
Elise przestała mrugać, co zawsze robiła, gdy nie mogła się skupić.
- Pamiętasz, jak zapytałaś mnie o dzisiejsze zajęcia z twórczego pisania? - zapytała. Jenny kiwnęła głową. - No więc, pisałam o tobie. O twoich maryśkach.
Jenny znowu zesztywniała. Gdy facet ci mówi, że pisał o twoich piersiach, to wiesz, że albo dowala się do ciebie, albo jest zboczeńcem. Ale skoro Elise była dziewczyną i jej przyjaciółką. Jenny nie wiedziała, co o tym myśleć.
- Chyba już skończyłam - powiedziała szybko. Podniosła stary stanik z podłogi i włożyła go. - Wezmę ten czarny.
Przyniosły do przebieralni z osiem staników, ale Jenny przymierzyła tylko jeden.
- Na pewno nie chcesz przymierzyć innych? - zapytała Elise. Jenny naciągnęła koszulkę i wsadziła sweter pod ramię.
Nagle maleńka przymierzalnia wydała jej się wręcz klaustrofobiczna.
- E, nie - odparła, odsuwając zasłonę i wychodząc z przymierzalni do działu z bielizną, który cały był zawalony stanikami. Milo by było znaleźć się gdzieś, gdzie piersi nie są głównym przedmiotem zainteresowania.
Na przykład na innej planecie.
B napala się na starszego faceta
- Jeszcze jedną colę? - zapylał kelner w muszce.
- Nie, dziękuję - odpowiedziała Blair, nie spuszczając z oczu drzwi.
Przez cały tydzień myślała tylko o rozmowie z Owenem Wellsem. Grzebała trochę w Internecie, żeby móc zadać mu kilka celnych pytań na temat kancelarii Wells, Trachtman i Rice, w której był partnerem. W końcu nadszedł czwartkowy wieczór. Siedziała samotnie przy stoliku w rogu w barze Leneman hotelu Compton i czekała na Owena. Bar była zatłoczony. Głównie byli tu mężczyźni w średnim wieku, w garniturach szytych na miarę, którzy załatwiali interesy nad burbonem z lodem albo rozmawiali z farbowanymi blondynkami, które z pewnością nie były ich żonami. Dzięki złotym ścianom, wykrochmalonym białym obrusom i jazzowej muzyce z lat czterdziestych, bar miał opinię lokalu wyrafinowanego i seksownego.
Ostatnie trzy godziny Blair spędziła na przygotowaniach. Jedną zajął jej prysznic i ułożenie włosów w grzeczną, nienaganną fryzurę, która okalała jej twarz w niewinny, a jednocześnie sugerujący intelektualne zacięcie sposób. Druga godzina to ubieranie się w nową, dżersejową sukienkę z paskiem od Lesa Besta i zakładanie szczęśliwej pary siedmiocentymetrowych szpilek od Ferragamo, żeby dodać sobie trochę pewności siebie i wzrostu. Ostatnia poszła na nałożenie naturalnego makijażu, by nadal jej świeży, zdrowy blask osoby, która zawsze śpi dwanaście godzin, nigdy nie wychodzi wieczorem i nie zbliża się na krok do papierosów i koktajli.
Dopiero była za kwadrans dziewiąta, ale gdyby Blair napiła się jeszcze trochę coli, zachciałoby jej się siusiu. Tak naprawdę miała ochotę na kieliszek wódki, ale przy jej szczęściu Owen Wells wejdzie dokładnie w chwili, gdy ona wypije alkohol. Potwierdziłaby jego obawy, że jest zwykłą, szurniętą, imprezową dziewczyną, która chce się dostać do Yale tylko po to, żeby się upić i uwieść kapitana drużyny, przy lej okazji zachodząc w ciążę i potem zmusić niewinnego, uczciwego studenta Yale do małżeństwa i harowania na nią jak niewolnik, żeby do końca swoich dni mogła żyć tak, jak się przyzwyczaiła.
I wtedy właśnie wyjątkowo zadbany biznesmen siedzący przy barze obrócił się na stoiku barowym pomalowanym na złoto i uśmiechnął się do niej. Miał falujące ciemne włosy, jasnoniebieskie oczy z długimi rzęsami i wyraziste, łukowato wygięte brwi. Jego twarz i dłonie były mocno opalone, jakby grał w tenisa na słońcu przez cale życie. Był we wspaniałym granatowym garniturze z wełny, śnieżnobiałej koszuli i miał proste złote spinki przy mankietach. Blair zwykle nie zwracała uwagi na starszych facetów, ale ten prezentował się rewelacyjnie.
- Jesteś może przypadkiem Blair Waldorf? - zapytał znajomym, głębokim głosem.
- Tak. - Blair kiwnęła głową niepewnie.
Zsunął się ze stoika i podszedł do stolika, zostawiając za sobą przy barze pustą szklankę. Wyciągnął dłoń.
- Jestem Owen Wells.
- Cześć! - Blair skoczyła na równe nogi i wzięła jego dłoń, czując się kompletnie zagubiona. Przede wszystkim Owen Wells był kolegą jej ojca, więc powinien być stary, źle ubrany, łysiejący i tłusty. Nie, żeby jej ojciec taki wyglądał. Codziennie ćwiczył z osobistym trenerem, nosił ubrania najlepszych projektantów i miał wspaniałe włosy. Ale był gejem. Po drugie, Owen Wells powiedział, że założy krawat Yale. a ten facet w ogóle nie nosił krawata, miał białą koszulę rozpiętą tak, że mogła dojrzeć brzeg czystego białego podkoszulka na muskularnej klatce piersiowej, która pewnie była tak samo opalona jak reszta ciała.
Nie, żeby Blair się zastanawiała, jak wygląda reszta jego ciała.
Po trzecie, nie spodziewała się, że Owen Wells będzie tak przystojny. Wyglądał jak Cary Grant w Niezapomnianym romansie i Blair miała ochotę rzucić mu się w ramiona i powiedzieć mu, żeby zapomniał o Yale, bo należy do niego. Cala.
Wreszcie oprzytomniała i zdała sobie sprawę, że nadal trzyma dłoń Owena. Potrząsnęła nią, starając się to zrobić pewnie i mocno, przerażona tym, że absolutnie nie jest w stanie skupić się na czekającym ją zadaniu. Spotykała się z Owenem tylko z jednego powodu: żeby zrobić na nim wrażenie i dostać się do Yale.
- Dziękuję, że zadał pan sobie tyle trudu i spotkał się ze mną - dodała pospiesznie.
- Nie mogłem się doczekać - odparł męskim, podniecającym głosem. - Właśnie sobie przypomniałem, że miałem włożyć krawat z Yale. Przepraszam. Kompletnie wyleciało mi to z głowy. Nawet widziałem, jak wchodzisz, ale nie pomyślałam, że to możesz być ty. Nie spodziewałem się ciebie tak wcześnie.
Blair natychmiast zaczęła się zastanawiać, czy zauważył, że zaraz po wejściu spędziła dwadzieścia minut w łazience albo że wycierała nos w serwetkę koktajlową i oglądała twarz w składanym lusterku Stali, by sprawdzić, czy nic pojawiły się jakiekolwiek skazy, jak jęczmień pod okiem albo - Boże broń - pryszcz.
- Zwykle przychodzę przed czasem - odpowiedziała. - Nigdy się nie spóźniam. - Nerwowo pociągnęła łyk coli. Czy to dobry moment, żeby mu powiedzieć, jakie wrażenie zrobiła na niej jego praca przy sprawie między firmą Home Depot a stacją edukacyjną The Learning Channel? Czy powinna komplementować jego garnitur? Wzięła głęboki wdech i spróbowała się skupić. - Podoba mi się tutaj - powiedziała i natychmiast pożałowała. To był miły bar, ale powiedziała to tak, jakby chciała się tu wprowadzić.
Owen odsunął krzesło naprzeciwko niej i gestem wskazał, żeby usiadła.
- Więc możemy zaczynać?
Blair była wdzięczna za jego rzeczowe, spokojne podejście. Usiadła na brzegu wyściełanego krzesła i skrzyżowała grzecznie nogi.
- Tak! - rozpromieniła się do niego z entuzjazmem. - Kiedy tylko będzie pan gotów.
Kelner zjawił się, żeby zaproponować Owenowi następnego drinka. Zamówił burbon z whisky i uniósł brew, patrząc na Blair.
- Mogę zamówić dla ciebie coś więcej niż colę? Obiecuję, że nie powiem Yale ani twojemu ojcu.
Blair zacisnęła palce u stóp w czarnych szpilkach Ferragamo. Jeśli powie tak, to przyzna, że naprawdę ma ochotę na drinka. Jeżeli odmówi, może wypaść zbyt pruderyjnie.
- Poproszę kieliszek chardonnay - powiedziała, dochodząc do wniosku, że białe wino to najbezpieczniejszy i najbardziej elegancki wybór.
- Powiedz mi, dlaczego Yale powinno cię przyjąć - zaczął Owen, gdy już zamówił wino. Pochylił się nad stolikiem i zniżył głos. - Naprawdę jesteś tak bystra, jak twierdzi twój ojciec?
Blair usiadła prosto i zaczęła pod obrusem obracać pierścionek z rubinem na palcu.
- Myślę, że jestem dość bystra, żeby pójść do Yale - odparła spokojnie, przypominając sobie swoją mowę. - Biorę udział we wszystkich zaawansowanych zajęciach w szkole. Jestem najlepsza w klasie. Zasiadam w szkolnej radzie pomocy socjalnej i przewodniczę w klubie francuskim. Jestem opiekunką grupy w nowym programie szkolnym .Jak równa z równą”. Jestem notowana w krajowym rankingu tenisistek. I w ostatnim roku przewodniczyłam komitetom organizacyjnym pięciu imprez charytatywnych.
Zjawiły się ich drinki i Owen podniósł kieliszek.
- A dlaczego Yale? - Upił łyk. - Co Yale może dla ciebie zrobić?
To było dziwne, że Owen nie robi żadnych notatek, ale może tylko ją sprawdzał i czekał, aż przestanie się pilnować i przyzna, że jest dziwadłem, które urodziło się ze srebrną łyżeczką w swojej dobrze wychowanej pupie i chce iść do Yale tylko po to, żeby imprezować z chłopakami z bractwa.
- Jak pan wie. Yale ma znakomity program przygotowujący do studiów prawniczych - zaczęła, z determinacją chcąc udzielić inteligentnej, rzeczowej odpowiedzi. - Chciałbym w przyszłości zająć się prawem medialnym.
- Wspaniale. - Owen pokiwał głową z aprobatą. Przysunął krzesło do stolika i mrugnął do niej. - Słuchaj, Blair, jesteś inteligentna, ambitna. Już wiem, że idealnie nadajesz się do Yale. i obiecuję, że zrobię wszystko co w mojej mocy, by cię przyjęli.
Był tak przystojny i mówił tak szczerze... Blair poczuła, że się czerwieni. Upiła łyk wina, żeby trochę się ochłodzić.
- Dziękuję. - Westchnęła głęboko z wdzięcznością i ulgą. - Dziękuję. Dziękuję, dziękuję, dziękuję.
I wtedy właśnie dwie chłodne dłonie zakryły jej oczy. Blair wyczuła charakterystyczny zapach patchouli i drzewa sandałowego, ulubionej mieszanki olejków pewnej osoby.
- Zgadnij kto! - usłyszała szept Sereny. Długie jasne włosy połaskotały ją w ramię. - Co jest grane?
Za Sereną stał Aaron i głupio szczerzył zęby. Miał na sobie bordową bluzę Harvardu. Co za denerwujący gnojek.
Blair zamrugała. Nie rozumieją, że jest w trakcie najważniejszego spotkania w jej życiu?
- Mam na imię Serena. - Serena wyciągnęła dłoń do Owena.
Owen wstał i wziął jej rękę.
- Czarująca. - Pochylił głowę. Wyglądał przy tym jeszcze bardziej jak Cary Grant.
- Blair, przyjdziesz jutro, żeby zobaczyć mnie na pokazie Lesa Besta, prawda?
- Musisz przyjść - wtrącił Aaron. - Nie pójdę sam na żaden pokaz mody. - Zgodził się przyjść, ale nic był specjalnie zachwycony. Moda to futra i badania na zwierzętach. Wszystko, przeciwko czemu protestował.
- Twoje nazwisko jest na liście - dodała Serena.
Owen wyglądał na kompletnie zdezorientowanego przebiegiem rozmowy. Blair westchnęła rozdrażniona, wstała i odwróciła się od Owena, żeby nie mógł jej słyszeć.
- Moglibyście zostawić nas samych? - syknęła cicho. - Rozmawiamy o Yale, i to jest cholernie ważna sprawa.
Aaron objął smukłą talię Sereny, odciągając ją.
- Przepraszamy - odpowiedział protekcjonalnym szeptem, nadal wyglądając w bluzie Harvardu na strasznie zadowolonego z siebie. - Idziemy do nowego klubu przy Harrison, gdybyś chciała potem do nas dołączyć.
Tanecznym krokiem wyszli z baru. Wyglądali tak beztrosko i nonszalancko, że to było wręcz wkurzające.
- Przepraszam - powiedziała Blair, siadając i elegancko splatając nogi w kostkach. - Moi przyjaciele bywają naprawdę egocentryczni.
- Nic nie szkodzi. - Owen zagapił się w swój burbon i zamyślił, mieszając kostkami lodu w szklance. W końcu podniósł wzrok. - Mogę zapytać, co tak strasznego zrobiłaś na swojej pierwszej rozmowie w Yale, że pomyślałaś, że cię nie przyjmą?
Blair upiła łyk wina. I jeszcze jeden. Kiedy tylko to wyjaśni. Owen na pewno zmieni zdanie na jej temat.
- Miałam zły dzień - przyznała się. Słowa popłynęły z jej ust strumieniem. Nerwowo kręciła pierścionkiem wokół palca. Nie chciała wchodzić w drastyczne szczegóły jej schrzanionej rozmowy, ale wiedziała, że jeśli Owen ma jej pomóc, powinien znać całą prawdę. - W nocy prawie nie spalam. Byłam zmęczona i zdenerwowana. I strasznie chciało mi się siusiu. Mój rozmówca powiedział: „Proszę opowiedzieć mi coś o sobie”, i zanim zdążyłam pomyśleć, co mówię, zaczęłam mu opowiadać, że mój ojciec jest gejem, a matka ma zamiar poślubić okropnego, tłustego faceta o czerwonej twarzy, który ma denerwującego, nastoletniego syna z dredami. Miał pan przyjemność poznać go przed chwilą. Powiedziałam mu, że mój chłopak. Nate, mnie lekceważy. Potem zapytał, co ostatnio czytałam, a ja nie potrafiłam sobie przypomnieć żadnego tytułu. Zaczęłam płakać, a potem, na koniec rozmowy, pocałowałam go. - Blair westchnęła dramatycznie, złapała serwetkę ze stołu i zaczęła ją drzeć na kolanach. - Tylko w policzek, ale to i tak absolutnie niestosowne. Chciałam tylko, żeby mnie zapamiętał. No wic pan, ma się tylko kilka minut, żeby zrobić wrażenie, ale chyba trochę przesadziłam. - Spojrzała Owenowi w oczy. - Nie wiem, co sobie myślałam.
Owen pił drinka w milczeniu.
- Zobaczę, co da się zrobić - powiedział w końcu, ale w jego glosie pobrzmiewały sceptycyzm i dystans.
Blair przełknęła ślinę. To było dość oczywiste - pomyślał sobie, że jest beznadziejnie głupia albo szalona, O Boże! Jest załatwiona.
Nagle wyszczerzył śnieżnobiałe zęby w demonicznym, szerokim uśmiechu.
- Tylko żartowałem, Blair. Nie brzmiało to tak strasznie. To pewnie najbardziej niezwykła i zabawna rozmowa, jaka, kiedykolwiek przeprowadził Jason Anderson III. Cóż, to nie jest najbardziej ekscytujący facet na świecie, a pracę ma bardzo monotonną. Pewnie byłaś główną atrakcją jesiennych rozmów kwalifikacyjnych.
- Więc nie uważa pan, że sprawa jest beznadziejna? - zapytała Blair w dramatyczny sposób, jak Audrey, która prosi o pomoc.
Owen wziął jej drobną dłoń, na której nosiła pierścionek z rubinem, w swoją dużą, opaloną rękę.
- W żadnym wypadku. - Odchrząknął. - Czy kiedykolwiek ktoś ci mówił, że trochę przypominasz Audrey Hepburn?
Blair zaczerwieniła się od nasady włosów po palce stóp. Owen najwyraźniej dokładnie wiedział, co i kiedy należy powiedzieć, i wyglądał zupełnie jak Cary Grant - przez to wszystko Blair aż kręciło się w głowie. Gruba złota obrączka odcisnęła się mocno na kostkach jej dłoni. Zmarszczyła brwi. Skoro jest żonaty, dlaczego trzyma ją za rękę?
Owen cofnął dłoń i poprawił się na krześle, jakby czytał w jej myślach.
- Tak, jestem żonaty, ale nie jesteśmy już razem.
Blair kiwnęła głową z wahaniem. To naprawdę nie jej sprawa. Chociaż jeśli Cary - znaczy się Owen - chciałby się z nią znowu spotkać, nie odmówi.
Spotkać się z nią znowu? Czy zapomniała, że to właściwie nic jest randka?
- Cóż, jestem pewien, że powinnaś już wracać do swoich prac domowych i tak dalej. - Owen znowu wziął ją za rękę, jakby nie potrafił pozwolić jej odejść. - Ale nie będziesz miała nic przeciwko temu, jeśli zadzwonię czasem?
Blair miała nadzieję, że w tym momencie wygląda właśnie lak jak Audrey. Tak, Owen był prawie w wieku jej ojca, był prawnikiem i mężczyzną, ale nigdy w życiu nikt nie pociągał jej tak bardzo. Po co z tym walczyć? To był jej drugi semestr w klasie maturalnej. Pracowała ciężko przez całą szkołę i - miejmy nadzieję - niedługo dostanie się na Yale. Tak, spotykanie się ze starszym facetem było szalone i nieodpowiedzialne, ale nadszedł czas, żeby się trochę zabawić.
- Jasne. - Uśmiechnęła się i uniosła teatralnie prawą, idealnie wyregulowaną brew. - Z przyjemnością z panem porozmawiam.
tematy ◄ wstecz dalej ► wyślij pytanie odpowiedź
Wszystkie nazwy miejsc, imiona i nazwisko oraz wydarzenia zostały zmienione lub skrócone, po to by nie ucierpieli niewinni. Czyli ja.
hej, ludzie!
NASTOLETNIA DZIEDZICZKA SPRZEDAJE KONIE ZA NARKOTYKI!
Ostatniego wieczoru poszłam do nowego klubu przy Harrison. Sącząc popisowy numer klubu - „dorosłą” wersję drinka Shirley Temple, usłyszałam najnowsze plotki na temat mojej koleżanki z przedszkola. Chociaż dziedziczy największą fortunę tartaczną na świecie, przyłapano ją, jak sprzedaje własne konie, żeby mieć pieniądze na narkotyki. Najwyraźniej nie otrzyma spadku, dopóki nie ukończy osiemnastu lat. i na razie dostaje tylko „skromne” miesięczne kieszonkowe. Brakowało jej pieniędzy, więc wystawiła na aukcję Guns'n'Roses swojego medalistę w skokach i za zdobyte pieniądze kupiła sobie amfę czy czego tam potrzebowała. Jak bardzo to jest żałosne? Najwyraźniej jej osiemdziesięcioletnia niania (czy kto tam się nią teraz opiekuje, odkąd jej ojciec zmarł, a matka wyprowadziła się do Sandy Lane na Barbados) dowiedziała się o koniu i wysłała moją starą znajomą na odwyk.
Wygląda na to. że odwyk to popularne miejsce wypoczynku tej zimy!
TYDZIEŃ MODY: SZCZEGÓŁY
Przygotujcie się na to, że odmrozicie sobie tyłki, próbując złapać taksówkę. Spodziewajcie się, że będziecie czekać godzinę na rozpoczęcie pokazu i wtedy usłyszycie, że opóźni się o kolejną godzinę. Spodziewajcie się, że zobaczycie mnóstwo anorektyczek świeżo po botoksie i solarium, które próbują nie zauważać, że wszystkie są tak samo ubrane na każdym pokazie. Spodziewajcie się, że spotkacie mnóstwo gejów, którzy używają większej ilości perfum od dziewczyn. Spodziewajcie się, że się dowiecie, że znowu wraca moda na bojówki, w których tytek wygląda paskudnie i które skracają nogi. Spodziewajcie się, że będziecie zazdrościć modelkom o nadąsanych ustach i nogach jak u żyrafy, bo one naprawdę dobrze wyglądają w bojówkach. Spodziewajcie się, że będą was wkurzać kobiety w futrach i z toną bagażu, które na pokazy zabiorą swoje francuskie buldożki w obrożach od Louisa Vuittona i dopasowane do nich torebki - też od Louisa Vuittona. Spodziewajcie się, że nie będziecie mogły się doczekać, kiedy zacznie się impreza po pokazie, by wreszcie móc zapalić. Spodziewajcie się, że imprezy okażą się naprawdę odlotowe. Spodziewajcie się, że nie będziecie na drugi dzień rano pamiętać, co się działo.
Wasze e - maile
P: Droga P!
Przechodziłam zeszłego wieczoru koło baru w hotelu Compton i zobaczyłam B z mężczyzną, który mieszka w moim domu. Ten człowiek ma córkę, która chodzi do mojej szkoły, do dziewiątej, może dziesiątej klasy. O co tu chodzi?
Tom
O: Droga Tom!
Kto wie, do czego jest zdolna B, ale przecież nie można jej sobie wyobrazić w roli złej macochy jakiejś biednej dziewczynki, nie?
P
P: Droga P - jaciółko!
Muszę powiedzieć, że potrafisz skopać tyłek! Słyszałem też, że N idzie na odwyk do fajnego miejsca w Greenwich. Mój kuzyn łam byt i wrócił jeszcze bardziej rozwalony, niż wyjechał.
F.B.
O: Drogi F.B.!
Dziękuję za komplement, chociaż nie wiem, czy do końca rozgryzłam, o co ci chodziło. Cokolwiek przydarzy się N na odwyku, nie odbiorą mu duszy ani boskiej urody!
P
Na celowniku
N z rodzicami zwiedza nową, stylową klinikę w Greenwich. C robi sobie manikiur w Coin, zakładzie tylko dla mężczyzn w Chelsea. Nie żartuję. S wybiera obcisłą koszulkę w jednym z tych miejsc w Chinatown, gdzie robią T - shirty na zamówienie. B stoi przed Tiffanym, pije z papierowego kubka i zajada zapiekankę, zupełnie jak Audrey Hepburn w Śniadaniu u Tiffany'ego, tyle że B ma na sobie szary, szkolny mundurek, a nie czarną wieczorową sukienkę od Diora. K i I rozstawiają wokół namiotu Lesa Besta znaki „Nie kręcić się”. Wygląda na to, że na ochotnika zgłosiły się do pomocy, żeby dostać lepsze miejsca.
W ten weekend śnieg ma padać jak szalony, ale czy to nas kiedykolwiek powstrzymało? Do zobaczenia w pierwszym rzędzie!
Wiem, że mnie kochacie
plotkara
bratnie dusze razem na odwyku
- Czy ktoś słyszał o śnieżnej zamieci? Do północy ma spaść ponad metr dwadzieścia! - Jackie Davis, terapeutka grupy Nate'a w Centrum Odwykowym Wyzwolenie, zacierała ręce, jakby przysypanie śniegiem razem z tymi zaniedbanymi, bogatymi dzieciakami było dla niej rewelacyjnym pomysłem na spędzenie wolnego czasu.
Nate'a przyskrzyniono w parku, z posterunku musieli go zabrać ojciec i Saul Burns, rodzinny prawnik. Ojciec Nate'a, surowy, siwy kapitan marynarki, radził sobie z nieoczekiwanymi wypadkami energicznie i rzeczowo. Zapłacił grzywnę wynosząca trzy tysiące dolarów i podpisał zgodę na natychmiastowe zgłoszenie Nate'a do programu leczenia w wymiarze minimum dziesięciu godzin tygodniowo. To oznaczało, że Nate musi jeździć pociągiem do Greenwich w Connecticut pięć razy w tygodniu na spotkania z psychologiem na terapię grupową.
- Myśl o tym jak o pracy, synu - próbował go pocieszyć Saul Burns. - Pracy po szkole.
Kapitan Archibald nic nie powiedział. To było całkiem jasne, że Nate kompletnie go zwiódł. Na szczęście matka Nate'a pojechała właśnie do Monte Carlo - odwiedzała swoją po raz trzeci rozwiedzioną siostrę. Kiedy Nate przekazywał jej przez telefon żałosne nowiny, krzyczała i szlochała, wypaliła pięć papierosów jeden po drugim, a potem stłukła kieliszek od szampana. Zawsze była trochę melodramatyczna. W końcu pochodziła z Francji.
- Dobrze. Usiądźmy w kręgu - poleciła radosnym głosem Jackie, jakby to był ich pierwszy dzień w przedszkolu. - Powiedzcie nam kolejno, jak się nazywacie, i wyjaśnijcie, dlaczego znaleźliście się tutaj. Proszę, starajcie się mówić krótko. - Skinęła głową na Nate'a, ponieważ siedział po jej prawej stronie.
Nate poprawił się na krześle z Eames. Wszystkie meble w eleganckiej klinice odwykowej w Greenwich w Connecticut były nowoczesne, jak z XXI wieku. Pasowały do minimalistycznie urządzonych wnętrz, utrzymanych w tonacji beżu i bieli. Podłogi wyłożono włoskim marmurem w odcieniu kremowym, okna sięgające od sufitu do podłogi przesłaniały śnieżnobiałe płócienne zasłony, a pracownicy nosili beżowe lniane mundurki zaprojektowane specjalnie przez Gunnera Gassa, projektanta dżinsowej odzieży w latach dziewięćdziesiątych, byłego pacjenta, który teraz zasiadał w zarządzie kliniki.
- Nazywam się Nathaniel Archibald, ale wszyscy mówią mi Nate - mruknął Nate. Kopnął w nogę krzesła i odchrząknął. - Przyskrzynili mnie kilka dni temu w Central Parku, gdy kupowałem trawę. Dlatego tu jestem.
- Dziękujemy ci, Nate - przerwała mu Jackie. Na jej pomalowanych na brązowo ustach pojawił się chłodny uśmiech. - W Wyzwoleniu wolimy, kiedy używa się prawidłowych nazw. W tym przypadku chodzi o marihuanę. Gdy używasz tych nazw konsekwentnie, robisz krok naprzód do uwolnienia się od uzależnienia. - Znowu uśmiechnęła się do Nate'a. - Mógłbyś spróbować jeszcze raz?
Nate zerknął zakłopotany na resztę frajerów z grupy. Było; ich w sumie siedmioro - trzech chłopaków i cztery dziewczyny. Wszyscy gapili się na podłogę, martwili się, co powiedzą, i wyglądali na równie zakłopotanych jak on.
- Jestem Nate - powtórzył mechanicznie. - Gliny złapały mnie, gdy kupowałem... marihuanę w parku. Dlatego tu jestem.
Naprzeciwko niego w kręgu siedziała dziewczyna o ciemnobrązowych włosach prawie do pasa, krwistoczerwonych ustach i skórze tak bladej, że prawie niebieskiej. Spojrzała na niego ujmująco, jak Królewna Śnieżka, tyle że jadąca na kokainie.
- Lepiej - powiedziała Jackie. - Następna osoba. - Skinęła głową na Japonkę siedzącą obok Nate'a.
- Nazywam się Hannah Koto. Brałam ecstasy przed szkołą dwa tygodnie temu i zostałam złapana, bo w czasie matmy położyłam się na podłodze, żeby poczuć chodnik.
Wszyscy się roześmiali oprócz Jackie.
- Dziękuję, Hannah, wystarczy. Następny.
Nate nie słuchał następnych dwóch osób. Skupił się na tym, w jaki sposób Królewna Śnieżka przytupywała nogą - zupełnie jakby bawiła się na swoim prywatnym koncercie. Miała na stopach jasnoniebieskie zamszowe buty, które wyglądały jak nienoszone.
Nagle przyszła jej kolej.
- Nazywam się Georgina Spark. Wszyscy mówią na mnie Georgie. Jestem tutaj, bo nie byłam dość miła dla mojego ojca, póki nie wykorkował, więc muszę czekać, aż skończę osiemnaście lat. Dopiero wtedy będę mogła żyć tak, jak chcę.
Reszta grupy zachichotała nerwowo. Jackie zmarszczyła brwi.
- Georgie, możesz nazwać substancję, przy której używaniu cię przyłapano?
- Kokaina - odparła Georgie, pozwalając opaść kurtynie włosów na twarz. - Sprzedałam swojego ulubionego konia medalistę, żeby kupić pięćdziesiąt gramów. Pisali o tym w gazetach i w ogóle. W „New York Post”, w czwartek, w lutym...
- Dziękujemy - przerwała jej Jackie. - Następna osoba, proszę.
Nadal przytupując, Georgie zerknęła przez włosy i spotkała zaintrygowane spojrzenie Nate'a. Uśmiechnęła się szelmowsko.
- Suka - powiedziała bezgłośnie, ewidentnie mając na myśl Jackie.
Nate uśmiechnął się szeroko i bardzo delikatnie kiwnął głową. Saul Burns powiedział mu, żeby traktował leczenie jak pracę po szkole. Teraz miał powód, żeby ostro popracować.
S obnosi się ze swoją miłością jak z koszulką
- Znasz się z tą laską, Sereną, nie? - zapytał Chucka Bassa Sonny Webster, patykowaty chłopak o włosach czarnych jak węgiel z pasemkami w kolorze jasnego brązu. Siedzieli razem w drugim rzędzie i czekali na rozpoczęcie pokazu Lesa Besta. Sonny był synem Vivienne Webster, brytyjskiej projektantki bielizny, której chłopięce szorty biodrówki były teraz na topie. Sonny i Chuck poznali się zeszłego wieczoru w barze i już się zaprzyjaźnili. Włożyli nawet podobne mokasyny z Tods - ciemnobrązowe Z jaskrawozielonymi gumowymi podeszwami. Bardzo w stylu miejskich gejów żeglarzy i totalnie niepraktyczne przy tej ilości śniegu, jaką przewidziano na wieczór.
Chuck kiwnął głową.
- Ma się pokazać naga. Tak słyszałem. - Potarł niedawno wyćwiczony brzuch. - Nie mogę się doczekać - dodał bez większego przekonania.
- Widzisz Chucka? - szepnęła do Isabel Coates Kati Farkas. - Gada z synem Vivienne Webster, stuprocentowym gejem. Przysięgam, że Chuck teraz woli chłopców.
Ona i Isabel zdołały dostać się do pierwszego rzędu, tak jak sobie postanowiły, ale nie dzięki kompletnie niepotrzebnej pracy na ochotnika przy rozwieszaniu w Bryant Park znaków Nie kręcić się, tylko dzięki ojcu Isabel. Arthur Coates był bardzo sławnym aktorem i poskarżył się, że jego córka i jej przyjaciółka zasłużyły sobie na siedzenie w pierwszym rzędzie w tym roku, bo on już wydał fortunę na całą wiosenną kolekcję Lesa Besta.
- Może jest bi - szepnęła Isabel. - Nadal nosi ten różowy sygnet z monogramem.
- Aha - zauważyła Kati. - Jakby to nie było gejowskie.
Ogromny biały namiot w Bryant Park byt wypchany wydawcami czasopism z modą, fotografami, aktorkami i innymi sławami. Z głośników dudniła piosenka Blondie Heart of Glass. Christina Ricci siedziała w pierwszym rzędzie. Przez komórkę spierała się ze swoim rzecznikiem i tłumaczyła się, dlaczego przyszła na pokaz Lesa Besta, a nie Jedediaha Angela, który zaczynał się o tej samej porze w centrum.
- Patrz, tam jest Flow z 45! - pisnął Sonny. - On jest taki boski. A tam Christina Ricci. Mama dopiero co dostała od niej olbrzymie zamówienie.
Kiedy Chuck rozglądał się po sali, szukając innych sław i starając się, żeby samemu zostać zauważonym, dostrzegł Blair jakieś dziesięć krzeseł dalej, w trzecim rzędzie. Posłał jej całusa, a ona odpowiedziała krzywym uśmiechem.
- Dlaczego właściwie tu siedzimy? - ziewnęła do Aarona. Chociaż przez ostatnie dni Serena denerwowała ją rzadko, postanowiła przyjść na pokaz, żeby sprawdzić, czy coś z jesiennej kolekcji Lesa Besta podpasuje do jej nowego wizerunku. Teraz, kiedy wpakowano ją do zatłoczonego, dusznego namiotu ze zbyt głośną muzyką i porażającym zaduchem perfum, naprawdę miała w nosie ubrania i to, czy Serena okaże się gwiazdą pokazu. Tylko tego brakowało Serenie, żeby udowodnić, że jest pępkiem wszechświata.
Zresztą Blair nie musiała zadawać się ze ślicznymi modelkami ani projektantami mody. Idzie do Yale, najlepszej na świecie uczelni oferującej wyższe wykształcenie, a ponadto już niedługo zaprosi ją na spotkanie starszy facet z klasą. Czuła się niezwykle spełniona jak na tak młodą osobę. Hałas i blichtr Tygodnia Mody wydawały jej się mniej pociągające teraz, gdy jej własne życie stało się tak... stymulujące. Ponadto siedzieli w trzecim rzędzie, co było jawną obrazą, bo zawsze, na wszystkich pokazach, na których wcześniej była, siedziała w pierwszym albo najdalej drugim.
- Naprawdę nie jestem pewien, dlaczego tu jestem - odparł nadąsany Aaron. Rozpiął jasnozieloną kurtkę Lesa Besta, którą podarowała mu Serena, i zapiął z powrotem. Kurtkę uszyto ze sztywnego bawełnianego płótna, które głośno szeleściło przy każdym ruchu. Była zbyt krzykliwa jak na jego gust, ale zgodził się ją włożyć, bo Serena się upierała, że nie może przyjść na pokaz i usiąść w trzecim rzędzie, nie mając na sobie ubrania od Lesa Besta. Podobał mu się gwar w namiocie. To przypominało koncert rockowy. Ale jednocześnie wydawało się takie sztuczne - wszyscy zgromadzili się w tym miejscu tylko po to, żeby popatrzeć na... ubrania.
Od dwóch godzin śnieg padał na jasno oświetlone miasto. Blair już sobie wyobrażała, jak trudno będzie po pokazie złapać taksówkę, kiedy ten tłum zbyt lekko ubranych i odrobinę podchmielonych wyleje się z namiotu. Kopnęła w krzesło projektu Nicky Hilton lakierkami na płaskim obcasie od Lesa Besta. Ziewnęła po raz pięćdziesiąty. Nadal miała otwartą na całą szerokość buzię, gdy przygasły światła i ucichła muzyka. Pokaz miał się zacząć.
Pokazywano kolekcję na następną jesień, a motywem przewodnim był Czerwony Kapturek. Scena wyglądała jak baśniowy las - z pniami z ciemnobrązowego aksamitu i nisko zwieszającymi się gałęziami z błyszczącymi, szmaragdowymi liśćmi z jedwabiu. Rozległy się wibrujące dźwięki fletu. Nagle na scenę wyskoczyła Serena w szarej plisowanej spódniczce od mundurka szkoły Consiance Billard, w czerwonych zamszowych kozaka za kolana, z czerwoną pelerynką zawiązaną na szyi. Pod pelerynę włożyła własną, białą, obcisłą koszulkę z czarnym napisem na piersi Kocham Aarona. Włosy związała w dwa warkoczyki. Nie miała żadnego makijażu, tylko usta pomalowała jasną, porażającą czerwienią. Przeszła po wybiegu z naturalną pewnością siebie, spódniczka lekko jej falowała. Serena obróciła się i zatrzymała na chwilę dla fotografów, jakby robiła to od lat.
Kim ona jest? - rozległa się setka żądnych plotek głosów. I kim jest Aaron?
Blair przewróciła oczami, jeszcze bardziej znudzona i rozdrażniona, gdy pokaz wreszcie się zaczął.
- Kto to jest Aaron? - mruknął Sonny do Chucka Bassa.
- Jasna cholera, nie mam pojęcia - odpowiedział Chuck.
- Chodzi o Aarona Sorkina? No wiesz, tego telewizyjnego scenarzystę? - zapytała sąsiada zaskoczona redaktorka w futrze. Pracowała dla „Vogue'a”.
- Ktokolwiek to jest, ma prawdziwe szczęście - stwierdził fotograf.
- Słyszałam, że ją rzucił. Chyba próbuje go odzyskać - szepnęła do Kati Isabel.
- Nie patrz teraz, ale to chyba on. Wygląda na wściekłego - syknęła w odpowiedzi Kati. Obie dziewczyny odwróciły się, żeby spojrzeć.
Serena posłała Aaronowi całusa, ale on był zbyt pochłonięty falą gorąca i zażenowania z powodu jej koszulki, żeby to w ogóle zauważyć. Myślał, że Serena będzie nerwowo dreptać po wybiegu razem z supermodelkami. Podejrzewał, że będzie potrzebowała jego wsparcia moralnego, ale ewidentnie bawiła się jak jeszcze nigdy w życiu. Pewnie poczuła dreszczyk emocji, słysząc, jak wszyscy w namiocie szepczą jej imię. Ale nie on. Pewnie, że chciał być sławny - jako gwiazda rocka. Nie zamierzał słynąć z tego, że jest chłopakiem z koszulki Sereny. Sięgnął do kieszeni kurtki i wyciągnął papierośnice z ziołowymi papierosami. Nim zdążył ją otworzyć, facet z ochrony popukał go w ramię.
- Nie wolno palić w namiocie, proszę pana.
- Jasna cholera - mruknął pod nosem Aaron. Ale nie mógł wstać i wyjść, skoro Serena była nadal na scenie.
Zerknął na Blair. Przygryzała wargę i trzymała się za brzuch, jakby ją męczyły gazy. Miała ochotę zatkać uszy, żeby przestać słyszeć, jak wszyscy szepczą imię Sereny. „Te oczy!” „Te nogi!” „Te fantastyczne włosy!” Robiło jej się od tego niedobrze, a impreza po pokazie będzie wyglądała dokładnie tak samo. Kiedy tylko Serena pobiegła ścieżką oznaczoną Do babci i zniknęła za sceną, żeby zmienić strój. Blair wstała.
- Chyba wyjdę, nim ten cholerny śnieg zrobi się zbyt głęboki - oznajmiła Aaronowi.
- Tak? - Aaron skoczył na równe nogi. - Pomogę ci złapać taksówkę.
Serena go nie potrzebowała. Nawet nie da rady do niej podejść, bo otoczy ją taki wianuszek wielbicieli.
Śniegu napadało już po kostki. Przykryte białą kołderką posągi lwów przed biblioteką miejską wydawały się jeszcze większe i groźniejsze.
- Chyba wskoczę do pociągu do Scarsdale - powiedział Aaron, mając na myśli przedmieścia Westchester. Mieszkał tam z matką, nim zeszłej jesieni zdecydował się przeprowadzić do miasta, do ojca i jego nowej rodziny. Otworzył zapalniczkę Zip - po i zapalił ziołowego papierosa. - Zawsze zbieramy się z kumplami na polu golfowym, gdy zapowiada się taka zamieć jak dzisiaj. To świetna zabawa.
- Brzmi jak absolutny odlot - odparła Blair bez najmniejszego zainteresowania.
Grube, zimne płatki śniegu lądowały na jej wytuszowanych rzęsach. Zmrużyła oczy i schowała dłonie głęboko do kieszeni wieczorowego czarnego płaszcza z kaszmiru od Lesa Besta. Rozglądała się za taksówką.
- Chcesz jechać ze mną? - zaproponował Aaron, chociaż Blair ostatnio zachowywała się jak wredna jędza. W końcu byli przyrodnim rodzeństwem. Mogli chociaż próbować zostać przyjaciółmi.
- Nie, dzięki. - Blair się skrzywiła. - Mam zamiar zadzwonić do tego mężczyzny, z którym ostatnio się widziałam. Sprawdzę, czy chce się spotkać na drinka. - Strasznie jej się podobało, że słowo „mężczyzna” brzmi o tyle bardziej wyrafinowanie niż „facet”.
- Do jakiego mężczyzny? - zapytał podejrzliwie Aaron. - Nie mówisz chyba o tym starszym gościu z Yale, z którym spotkałaś się wczoraj?
Blair przytupywała, bo palce jej marzły w zupełnie niepasujących do pogody butach od Lesa Besta. Czy Aaron zawsze musi się zachowywać z tą wkurzającą wyższością?
- Po pierwsze, mogę myśleć o kimś innym. Po drugie, co to właściwie cię obchodzi? Po trzecie, nawet jeśli chodzi o niego, to co z tego? - Uniosła rękę i pomachała niecierpliwie. Dochodziła dopiero dziewiąta. Gdzie, do cholery, podziały się wszystkie pieprzone taksówki?
Aaron wzruszył ramionami.
- Nie wiem. Domyślam się. że jest jakimś wielkim inwestorem bankowym, który daje Yale mnóstwo kasy, a ty z nim flirtujesz, bo tak strasznie chcesz się tam dostać. To naprawdę żałosne, skoro pytasz.
- Właściwie to nie pytałam - warknęła Blair. - Ale może powinnam posłuchać pana. który każdym gestem mi mówi: „Przyjęli mnie wcześniej do Harvardu, chociaż tylko siedzę w bieliźnie, żłopię piwo i udaję, że gram W naprawdę fajnej kapeli, która tak naprawdę jest do dupy”, bo najwyraźniej zjadłeś wszystkie rozumy.
Taksówka zatrzymała się z piskiem opon na rogu Czterdziestej Trzeciej. Ktoś z niej wysiadł. Blair popędziła do samochodu.
- Nie osądzaj, do cholery, czegoś, o czym nie masz zielonego pojęcia! - wrzasnęła do Aarona, zatrzaskując drzwi.
Aaron zadrżał w cienkiej bawełnianej kurtce i skulił się, gdy zawiał zimny wiatr. Ruszy! w stronę Grand Central Station. Milo będzie dla odmiany spotkać się z chłopakami. Kobiet miał już naprawdę powyżej uszu.
Ale cóż, chyba jesteśmy warte odrobiny poświęcenia, nie?
o niebo lepiej niż nago
Dan próbował nie gapić się na modelki, kiedy chodziły po wybiegu pokazu Better Than Naked w brązowych, plisowanych, sztruksowych minispódniczkach bez żadnej góry. Spódniczki były tak krótkie, że wystawały spod nich falbaniaste białe majtki - staromodne figi małych dziewczynek z lat pięćdziesiątych - tak obcisłe, że pośladki modelek prawie je rozsadzały. Zamiast siedzieć w pierwszym rzędzie, gdzie Rusty Klein zdołała załatwić mu miejsce między Steve'em Nicksem a topową artystką Vanessą Beecroft, Dan stał na tyłach sali w klubie przy Harrison Street. Ściskał swój notes w czarnych skórzanych okładkach i udawał, że coś pisze, na wypadek gdyby Rusty Klein była gdzieś w pobliżu i po kryjomu go obserwowała.
Pokazowi towarzyszyła dziwna, ludowa muzyka z Niemiec, a na wybiegu leżała rozrzucona słoma. Mali chłopcy obcięci na pazia w bawarskich skórzanych spodenkach prowadzili beczące białe kozy na smyczach, a niewiarygodnie wysokie modelki kroczyły między nimi, kołysząc nagimi piersiami.
Zwierzęcość - nabazgrał ukradkiem Dan w swoim notatniku. Kozy załatwiały się, gdzie popadnie. Zauważył, że rąbek spódnic był specjalnie postrzępiony. Na policzkach modelki narysowano połyskujące niebieską kredką łzy. Zasmucone dojarki - zapisał Dan. próbując nie czuć się jak człowiek totalnie z innej bajki. Co on, do cholery, robi na tym pokazie mody?
Dwudziestoparoletnia brunetka stojąca obok niego pochyliła się i próbowała przeczytać, co pisze.
- Skąd jesteś? - zapytała. - Z „Nylonu”? „Time Out”? - Nosiła spiczaste okulary w rogowej oprawie z przymocowanym do nich staromodnym złotym łańcuszkiem. Dan jeszcze nie widział, żeby ktoś miał tak gęstą grzywkę. - Dlaczego nie siedzisz Z prasą?
Dan zamknął czarny notatnik, zanim zdążyła coś więcej przeczytać.
- Jestem poetą - odpowiedział z wyższością. - Rusty Klein mnie zaprosiła.
Na kobiecie nie zrobiło to wrażenia.
- Publikowałeś coś ostatnio? - zapytała podejrzliwie.
Dan wcisnął notatnik pod pachę i wygładził świeżo zapuszczone baczki. Ktoś wypuścił jedną z kóz. Zeskoczyła z wybiegu. Popędziło za nią czterech gości z ochrony.
- Jeden z moich najnowszych wierszy został wydrukowany w tym tygodniu w „New Yorkerze”. Ma tytuł Zdziry.
- W życiu! - wyrzuciła z siebie kobieta głośnym szeptem. Wzięła na kolana skórzaną lawendową torbę na zakupy marki Better Than Naked i wyjęła z niej egzemplarz „New Yorkera”. Zaczęła go kartkować, aż doszła do strony czterdziestej drugiej. - Słuchaj, czytałam ten wiersz przez telefon wszystkim moim przyjaciółkom. Nie mogę uwierzyć, że to napisałeś.
Dan nie wiedział, co powiedzieć. To było jego pierwsze spotkanie z prawdziwą fanką. Czuł się jednocześnie zakłopotany i podekscytowany.
- Miło mi, że ci się podobał - odparł skromnie.
- Podobał? Zmienił moje życie! Możesz dać mi autograf? - poprosiła, wciskając mu pismo na kolana.
Dan wzruszył ramionami i wyjął pióro. Daniel Humphrey - nabazgrał obok wiersza, ale sam podpis wyglądał zbyt prosto i nieosobowo, więc dodał pod spodem mały zawijas. Wjechał na kilka linijek opowiadania Gabriela Garcii Rhodesa, co wydawało się świętokradztwem. Ale kto by się tym przejmował - dał właśnie pierwszy autograf. Był sławny. Jak prawdziwy, najprawdziwszy pisarz!
- Dziękuję z całego serca - powiedziała kobieta, zabierając pismo. Wskazała jego notatnik. - Pisz dalej - szepnęła z nabożeństwem. - Zapomnij, że ci przeszkodziłam.
Ludowa niemiecka muzyka przekształciła się w operę i mali chłopcy z kozami zniknęli z wybiegu. Wpłynęły modelki w długich, wełnianych, czarnych pelerynach, wysokich, obcisłych kozakach z zamszu w kolorze morskim i włosach przybranych pawimi piórami. Wyglądały jak postacie z dalszego ciągu Władcy Pierścieni.
Dan otworzył notatnik i zaczął pisać. Dobre i złe czarownice - nabazgrał. Polujące na wygłodniałe wilki. Zagryzł koniec pióra o dodał: Jasna cholera, szkoda, że nie mogę zapalić.
V pozuje na pozera
Z okazji pokazu Culture of Humanity Jedediaha Angela w klubie przy Highway 1 w Chelsea Vanessa złamała swój zwyczaj noszenia tylko czerni. Pożyczyła od Ruby czerwoną bluzkę z głębokim dekoltem i rękawami trzy czwarte. Już ją kiedyś włożyła i usłyszała wtedy wiele komplementów, pewnie dlatego że bluzka odsłaniała delikatny, blady rowek między piersiami i rąbek czarnego koronkowego stanika Vanessa przyjechała spóźniona, bo siostra nalegała, żeby wzięła taksówkę, która oczywiście utknęła w śniegu koło Union Square. Kierowca wrzeszczał przez komórkę na firmę holowniczą, a z głośników ryczała stacja Lite FM. Vanessa wysiadła i gdy wreszcie dotarła do klubu, wyglądała jak chodzący bałwan. Pokaz mody już się zaczął i była pewna, że nie przepuściliby jej przy wielkich drzwiach do garażu, które robiły za wejście. Kiedy jednak podała swoje nazwisko dziewczynie przy drzwiach, kazano facetowi z ochrony, który miał latarkę, osobiście odprowadzić ją do jej siedzenia w samym środku pierwszego rzędu. Na krześle przyklejono kartkę z napisem Christina Ricci, który przekreślono czarnym markerem i dopisano Vanessa Abrams. Vanessa nigdy wcześniej nie czuła się tak specjalnie potraktowana.
Na sali było ciemno. Paliły się tylko zwykle białe świece po obu stronach wybiegu. Modelki były ubrane w granatowe marynarskie sukienki przed kolana z białą lamówką i złotymi guzikami na klapach. Trzymały przy ustach syreny przeciwmgielne, a z głośników buchał ryk potwornego sztormu na morzu. Biała ściana za ich plecami była oświetlona pojedynczym reflektorem. Właśnie na niej wyświetlano film o Nowym Jorku Vanessy, który wysiała na uniwersytet. Film był czarno - biały i w połączeniu z marynarskimi sukienkami modelek nabierał stylu klasyki z lat czterdziestych. I chociaż wszyscy traktowali ten „morski pokaz” zdecydowanie zbyt poważnie, to Vanessa musiała przyznać, że fajnie jest oglądać swój film w ten sposób.
Chuda jak szczapa kobieta siedząca obok Vanessy otworzyła swojego palmtopa i wpisała długimi czerwonym paznokciami Genialne tło. Miała identyfikator na kaszmirowym jasnobrązowym swetrze z napisem Vogue. Brązowe włosy były ścięte na krótkiego pazia z gęstą grzywką z miedzianymi pasemkami. Pisała dalej: Uwaga: zapytać Jeda, skąd wytrzasnął ten film.
Vanessa zastanawiała się, czy nic trącić jej lekko i nie powiedzieć: „Ja go zrobiłam”, ale pomyślała, że zabawniej będzie milczeć i zobaczyć, co będzie potem. Może komuś nic spodoba się film i narobi wokół tego smrodu, a wtedy Vanessa zasłynie jako reżyserka, której gorzki, szczery portret Nowego Jorku załatwił Tydzień Mody. Zastanawiała się, jak Dan radzi sobie na pokazie Better Than Naked. Wyobrażała sobie, jak prosi tę nową, gorącą brazylijską modelkę - Anike czy jak jej tam - o ogień, nawet nie wiedząc, kim jest. To Vanessa najbardziej uwielbiała w Danie - jego anielską niewinność.
W filmie zaczął się fragment, kiedy dwóch staruszków w podobnych wełnianych kurtkach w czerwono - czarną kratę i w czarnych czapkach gra w szachy w Washington Square Park. Jednemu z nich głowa opadła na pierś, a palące się cygaro zachwiało się niebezpiecznie na opadającej dolnej wardze. Drugi staruszek strzelił palcami, żeby upewnić się, że partner zasnął, a potem przesunął pionki i trącił go, żeby się obudził.
Odgłosy sztormu przygasły i rozległa się hałaśliwa, bigbandowa muzyka. Wielka tekturowa łódź została wywleczona na wybieg przez muskularnych modeli, którzy ciągnęli ją za grube białe liny. Mieli na sobie tylko granatowe slipki. Łódź zatrzymała się i spuszczono trap. Z pokładu zeszły modelki, parami, musiała być ich chyba z setka - jak zmieściły się na łodzi? - wszystkie ubrane w satynowe granatowe biustonosze i figi, białe, ażurowe pończochy, białe rękawiczki do łokci i białe zamszowe kozaki do uda. Gdy zeszły marszowym krokiem po trapie, zaczęły skomplikowany taniec, który wyglądał jak skrzyżowanie gestów kontrolera ruchu lotów i baletu wodnego. Nagle między rzędami modelek pojawił się wytworny facet o kręconych rudych włosach do ramion. Miał trzyczęściowy biały garnitur. I wysadzaną szlachetnymi kamieniami złotą laseczkę. I stepował.
Nie żartuję!
Stepując, dotarł do końca wybiegu, zatrzymał się gwałtownie i zaczął oklaskiwać publiczność. Za jego plecami modelki stały na jednej nodze, z drugą uniesioną i zgiętą w kolanie, jak flamingi. Też klaskały. Potem muzyka ucichła i widownia oszalała.
Ten rudzielec to musiał być Jedediah Angel, doszła do wniosku Vanessa. Stał dokładnie przed nią. Ukłonił się nisko. W tym białym obcisłym garniturze wyglądał trochę jak czarnoksiężnik z Krainy Oz. Nagle wskazał na nią, zaczął krzyczeć i klaskać, namawiając ją, żeby wstała. Vanessa pokręciła głową zaniepokojona, ale Jedediah Angel nie przestawał machać do niej.
- Wstań, skarbie! Wstawaj!
Tłum teraz całkiem oszalał. Nawet nie wiedzieli, kim, do cholery, jest Vanessa, ale skoro Jedediah Angel jej się kłania, to musi być kimś. Vanessa poddała się i wstała z twarzą płonącą ze wstydu. Z drżącymi ramionami w nietypowym dla niej ataku nerwowego chichotu skłoniła się, żeby podziękować za aplauz.
Prawie usłyszała szept Kena Mogula „Przyzwyczajaj się do tego, skarbie, wstrząsnęłaś światem!” I chociaż to było niesamowite - tylu ludzi zachowywało się, jakby ją uwielbiało - nie mogła się doczekać, żeby opowiedzieć Danowi o całej tej farsie.
Chyba że on właśnie uciekał na południe Francji z jakąś śliczną, dziewiętnastoletnią brazylijską supermodelką.
tematy ◄ wstecz dalej ► wyślij pytanie odpowiedź
Wszystkie nazwy miejsc, imiona i nazwisko oraz wydarzenia zostały zmienione lub skrócone, po to by nie ucierpieli niewinni. Czyli ja.
hej, ludzie!
PADA, PADA ŚNIEG!
Spadło już jakieś trzydzieści centymetrów. I oto jestem, zasypana śniegiem na najgorętszym, ekskluzywnym przyjęciu po pokazie Tygodnia Mody, razem z moim najulubieńszym projektantem, setką ślicznych modelek i smakowitych aktorów, z najbystrzejszymi w tym biznesie dziennikarzami z magazynów mody i pięcioma najbardziej awangardowymi fotografami mody. Szczerze mówiąc, mam gdzieś, czy śnieg sparaliżuje całe miasto. Nie mam zamiaru stąd wychodzić!
Na celowniku
B czeka na swoją randkę w kącie małego, romantycznego baru w nowym hotelu przy Perry Street. S rozdaje autografy na imprezie Lesa Besta w Creme przy Czterdziestej Trzeciej. C na tej samej imprezie otoczony przez młodszych modeli też rozdaje autografy - udaje, że niby kim jest? N odwozi do domu naszą ulubioną dziedziczkę z Connecticut - czyli do jej posiadłości w Greenwich - jej własną limuzyną. J i jej nowa najlepsza przyjaciółka pędzą przez śnieg, żeby zebrać łup w Blockbuster i Hunan Wok na Broadwayu, w pobliżu domu J - wygląda, że świetnie się bawią. D oblegany przez modelki na przyjęciu po pokazie Better Than Naked w klubie przy Harrison Street. Brały od niego papierosy czy rzeczywiście czytały jego wiersz? V na imprezie Jedediaha Angela przy Highway 1 udaje, że ze wszystkimi flirtuje w ten wspaniały, typowy dla siebie, banalny sposób.
Mam nadzieję, że wszyscy są równie zachwyceni tym, że ugrzęźli tam, gdzie są. Nam zaspy niestraszne! Pamiętajcie, nic tak nie rozgrzewa jak ciepło ciała drugiej osoby.
Ups, ktoś robi mi zdjęcie do sekcji z modą na ten weekend, a moje usta zdecydowanie potrzebują błyszczyku. Muszę lecieć!
Wiem, że mnie kochacie
plotkara
scena jak z titanica
- Więc jak to jest, że Dan cię nie zaprosił? - zapylała Elise, gdy maczała parujący knedel w kałuży sosu sojowego.
Żeby przetrwać śnieżyce, Elise i Jenny zrobiły sobie ucztę z chińskiego żarcia i wypożyczyły kilka filmów, o których w życiu nie słyszały, bo wszystko inne w Blockbuster było już wypożyczone. Teraz oglądały relację z Tygodnia Mody w Nowym Jorku na kanale Metro, siedząc w salonie przestronnego, sypiącego się mieszkania Jenny w Upper West Side. Żeby było dziwniej, kamera właśnie przejechała po publiczności na pokazie Better Than Naked i na chwilę zrobiła zbliżenie Dana, który wściekle coś notował w swoim głupim czarnym notatniku.
- Bo jestem jego młodszą siostrą - odpowiedziała Jenny, oszołomiona faktem, że właśnie widziała na żywo w telewizji ziemistą, okoloną bokobrodami twarz brata. Wiedziała, że Dan wybiera się na pokaz, ale nawet nie pytała, czy może pójść z nim. Ledwo zauważał jej istnienie, tak bardzo się przejął, że ma być drugim Keatsem.
Potem kamera przeniosła się do namiotu Lesa Besta w Bryant Park, gdzie Serena van der Woodsen kroczyła dumnie po wybiegu w białej koszulce z napisem Kocham Aarona, szarej, plisowanej spódniczce od szkolnego mundurka, czerwonej pelerynie i w butach za kostkę Lesa Besta. Wyglądało to tak, jakby miała być seksowną wersją Czerwonego Kapturka.
Czy ktokolwiek chciałby płacić za szkolny mundurek od Lesa Besta?
- Ej, to nie jest opiekunka z naszej grupy? Serena van der Woodsen! - wykrzyknęła Elise.
Jenny wsadziła do ust całą ekierkę i kiwnęła głową z rozepchanymi policzkami. To była jak najbardziej Serena. Wyglądała idealnie - jak zawsze.
- Szybko, zmień program! Nie ma siły, żebym jeszcze coś zjadła, patrząc na te nogi! - jęknęła Elise, rzucając w telewizor aksamitną poduszką z kanapy.
Jenny zachichotała i wyłączyła telewizor. Wzięła kubek z napisem Kocham Nowy Jork i zerknęła ostrożnie na ucztę rozłożoną na starym kufrze podróżnym, który robił za stolik do kawy. Mieszkanie było tak brudne, że bała się, czy jakiś obrzydliwy karaluch wielkości homara nie zrzuci jej prosto do makaronu sezamowego kawałka tynku z sufitu. Zauważyła, że Elise jedzenia w ogóle nie spróbowała.
- Nie możesz jeść przy mnie? - Jenny wzięła pałeczki i zakręciła nimi w kartonowym pudełku z makaronem. - Obiecuję że nie będę na ciebie patrzeć.
Elise odgryzła połowę knedla.
- Właśnie tak jest na stołówce w szkole - powiedziała z pełnymi ustami. - Nie mogę jeść przy tych wszystkich wychudzonych dziewczynach patrzących na moje zwały tłuszczu.
- Nie jesteś tłusta - odparła Jenny, chociaż przy Elise odzyskiwała apetyt, bo taka się przy niej czuła szczupła. Z drugiej strony ulżyło jej, gdy zorientowała się, Elise nie cierpi na prawdziwe zaburzenie odżywiania, tylko brak jej pewności siebie. Tak to właśnie jest ze zdobywaniem nowych przyjaciół - nigdy nie wiadomo, czy się do końca kogoś poznało.
- Ty to namalowałaś? - zapytała Elise, wskazując wiszący nad kominkiem portret olejny Rufusa Humphreya namalowany przez Jenny. Rufus miał na sobie biały podkoszulek z wypalonymi papierosem dziurami. Był nieogolony. Jego sztywne, siwe włosy sterczały we wszystkie strony. Piwne oczy patrzyły dziko Z powodu przedawkowania kofeiny i zbyt dużej ilości kwasu w latach sześćdziesiątych. To był całkiem trafiony portret.
- Aha. - Jenny nawinęła sobie więcej makaronu na pałeczki. Nie malowała od grudnia, kiedy to sportretowała Nate'a w każdym stylu, który studiowała. Był więc Nate w stylu Picassa, Nate Moneta, Dalego, Nate Warhola i Pollocka. Ale Nate złamał jej serce i Jenny spaliła wszystkie obrazy w metalowym koszu przy Dziewiętnastej Zachodniej. To była chwila oczyszczająca - ich miłość zamieniła się w popiół. Właściwie to teraz, jak się nad tym zastanowiła, żałowała, że nie zachowała popiołów i nie wykorzystała ich jakoś. Na przykład do autoportretu lub uspokajającego krajobrazu morskiego. Ale było za późno.
Elise sięgnęła po następnego knedla.
- Namalujesz mnie?
Jenny zerknęła przez brudne okno salonu. Śnieg padał gęsty, jakby w niebie eksplodowały gigantyczne poduszki z pierzem.
- Jasne - odparła, wstając po farby. Nie miały nic lepszego do roboty.
- Super! - Elise wrzuciła resztkę knedla z powrotem do pudełka i rozpięła zbyt obcisłe dżinsy Seven. Potem ściągnęła różowy golf, zdejmując jednoczenie zakładany przez głowę sportowy stanik. Kiedy Jenny wróciła z czystym białym płótnem, Elise leżała wyciągnięta na kanapie, z blond włosami rozsypanymi na piegowatych ramionach, kompletnie naga.
- Co ty wyrabiasz? - zapytała zaskoczona Jenny.
Elise oparła głowę na poduszce.
- Zawsze chciałam pozować nago - powiedziała. - No wiesz, jak w lej scenie z Titanica.
Jenny siadła na podłodze po turecku naprzeciwko Elise i zamoczyła pędzel w wodzie.
- Jak chcesz - odparła i marszcząc brwi, spojrzała na pełną zapału, ponętną modelkę.
Może jej przyjaciółce nie brakowało aż lak bardzo pewności siebie, jak początkowo myślała. No i okazała się o wiele bardziej zwariowana.
pół żartem, pół serio
Blair siedziała przy stoliku w kącie w barze Red w nowym, romantycznym i przytulnym hoteliku przy Perry Street. Sączyła absolut z tonikiem i próbowała nie patrzeć na relacje z Tygodnia Mody na kanale Metro. Miała wrażenie, że za każdym razem, gdy podnosi wzrok, pokazują ten sam kawałek z Sereną kroczącą po wybiegu na pokazie Lesa Besta w tym jej szkolnym mundurku i głupiej koszulce z napisem Kocham Aarona. Nawet w barze Blair słyszała ludzi mruczących: „Kim ona jest?”, „Kim jest Aaron?” Już to wystarczyło, żeby miała ochotę wgryźć się w pokryte czerwonym aksamitem ściany.
- Założyłem krawat z Yale - oznajmił Owen z szelmowskim uśmiechem. Miał na sobie jasnobrązowy prochowiec Burberry i czarną wełnianą fedorę, w której wyglądał jeszcze bardziej męsko i zniewalająco, niż kiedy spotkała go za pierwszym razem. Usiadł na pokrytej czerwonym welwetem ławeczce, pocałował Blair w policzek. Jego policzek był wilgotny i zimny i pod wpływem tego dotyku cała zadygotała.
- Cześć, ślicznotko.
Blair natychmiast zapomniała o Serenie. Była z seksownym, starszym facetem, który mówił do niej „ślicznotko”. Ha!
- Cześć. - Obróciła pierścionek z rubinem kilka razy na palcu serdecznym. - Przepraszam, że wyciągam cię w taki wieczór. Ale... lak się nudziłam.
Kelnerka podeszła do Owena, który zamówił martini Bombay Sapphire bez lodu. Wyciągnął z kieszeni paczkę malboro lights, włożył do ust dwa papierosy, zapalił oba i podał jednego Blair. Zmarszczył gęste brwi w zamyśleniu.
- Nie masz żadnych kłopotów, prawda?
Kłopotów? Zaciągnęła się papierosem. Co powinna powiedzieć? Jeśli zadurzenie się w starszym, żonatym absolwencie Yale można nazwać kłopotami, to tak, wpadła w kłopoty po same uszy.
- Może - odparła nieśmiało. - A ty?
Kelnerka przyniosła Owenowi martini. Zjadł zieloną oliwkę pływającą w drinku i otarł usta serwetką. Cień popołudniowego zarostu widziała już na jego mocno zarysowanym podbródku.
- Miałem dziś rano spotkanie przy śniadaniu. Jadłem cheerios z pięcioma innymi prawnikami i myślałem o tobie - przyznał się.
Blair przesunęła paznokciem po kolanie ubranym w kabaretki.
- Serio? - zapytała i natychmiast pożałowała, że w jej głosie dało się słyszeć tyle zapału i nadziei.
Owen podniósł kieliszek do ust. Jego oczy błyszczały.
- Aha. Miałem zwariowany, pełen roboty tydzień, ale obiecuję, że wkrótce prześlę raport do Yale, kiedy tylko dam radę.
Blair czuła się zawiedziona. Zamieszała brązową słomką w drinku. Po raz pierwszy nawet nie pomyślała o Yale. Kiedy była z Owenem, czuła się ponad Yale. Była jego ślicznotką, gwiazdą jego przedstawienia. A może tylko się łudziła.
Za oknem ledwo widziała zaparkowane na ulicy samochody. Zamieniły się w masę bieli, jak wielkie śpiące słonie. Czuła, że Owen jej się przygląda, gdy zaciągała się papierosem i wydmuchiwała błękitną strużkę dymu ponad ich głowami. W końcu zapytał, czy może się z nią jeszcze zobaczyć, nie? I nie zrobiłby tego, gdyby mu się nie podobała. Po prostu się denerwował, to wszystko. W głowie Blair zaczęły pracować kamery. Była femme fatale, która uwodzi przystojnego, uczciwego, starszego prawnika. Yale to ostatnia rzecz, o której chciała teraz rozmawiać.
Zaciągnęła się papierosem po raz ostatni i zgasiła go w chromowej popielniczce.
- Raz prawie wylądowałam w więzieniu - oznajmiła, próbując go zaintrygować.
To nie była do końca prawda. Kilka miesięcy temu ukradła kaszmirowe spodnie od piżamy z męskiego działu w Barneys, żeby je podarować Nate'owi - mieli wtedy problemy. Ale kiedy zerwał z nią ostatecznie, Serena przekonała Blair, żeby oddać spodnie z powrotem. Nawet jej nie złapali.
Owen zaśmiał się cicho i wziął drinka. Założył złote spinki do mankietów z błękitnym Y, żeby pasowały do złoto - niebieskiego krawata z Yale.
- Widzisz, jesteś właśnie taką dziewczyną, jakiej potrzebują w Yale - zażartował.
- I jestem dziewicą - wypaliła Blair. Zatrzepotała rzęsami, gdy zrozumiała, jak bez związku z rozmową jest jej uwaga. To dziwne. Chociaż Owen był nieziemsko przystojny i strasznie ją ciekawiło, jak to będzie pocałować się z nim, trochę ją przerażało to, co właśnie robiła.
- Jestem pewien, że takie dziewczyny też przydadzą się w Yale - roześmiał się Owen. Skrzyżował i rozkrzyżował nogi. Blair zauważyła, że denerwuje się przy niej. a tego nie chciała.
Włożyła rękę pod stół i wsunęła drżące palce do jego ciepłej dłoni.
- Nie miałabym nic przeciw temu, gdybyś mnie pocałował - mruknęła gardłowo, właśnie tak jak Marilyn Monroe w Pół Żartem, pół serio.
Owen odstawił drinka.
- Chodź tu - powiedział zachrypniętym głosem, obejmując ją i przyciągając do siebie.
Jego policzek kłuł i drapał twarz Blair, ale nigdy w życiu nikt nie całował jej tak umiejętnie i mocno. NO i jeszcze delikatnie pachniał Hermes Eau D'Orange Verte, jej ulubioną wodą kolońską.
Blair myślała, że gdy tylko ich usta się zetkną, zjedzą ją wyrzuty sumienia. To przyjaciel mojego ojca, przypominała sobie. I jest starszy. Ale Owen tak dobrze całował, że gdy tylko zaczął, nie potrafiła go powstrzymać.
S nie może znaleźć swojego chłopaka, ale co z tego?
- Powiedziałem jej, że ma lepszy tyłek niż jakakolwiek dziewczyna w tym biznesie - powiedział jeden ze stylistów Lesa Besta fotografowi z „W”. - Szczupły, chłopięcy. Mogłaby po prostu wskoczyć w stare, brudne dżinsy swojego chłopaka i sprawiłaby, że wyglądałyby świeżo i seksownie.
Serena pokręciła śliczną blond głową w życzliwym proteście i zaciągnęła się american spiritem.
- Mój chłopak nigdy nie nosi dżinsów. Uważa, że są przereklamowane. Nosi takie zielone, płócienne bojówki. No wiecie, takie prawdziwe wojskowe spodnie z demobilu. - Rozejrzała się po zatłoczonej, zadymionej sali w nowym, wspaniałym klubie Creme przy Czterdziestej Trzeciej, gdzie na całego rozkręciła się impreza po pokazie. Jednak nigdzie Aarona nie widziała. Nie przyszedł za kulisy, gdy skończył się pokaz, więc myślała, że spotkają się w klubie.
- A czy twój chłopak nie ma przypadkiem na imię Aaron? - zapytał stylista. Zachichotał i wskazał jej koszulkę. - Powinnaś pozwolić Lesowi Bestowi wypuścić całą linię takich. Wszyscy by się na nie rzucili. Byłoby prawdziwe szaleństwo!
- Odsuń się na chwilę, zrobię jej zdjęcie - poprosił stylistę fotograf.
- A mogłabyś dać mi autograf do kolekcji na tym polaroidzie? - poprosił niski staruszek w skórzanych spodniach o siwych, wystrzyżonych najeża włosach.
- Ja też poproszę! - zawołał ktoś jeszcze.
Serena podciągnęła bladoniebieskie dżinsy biodrówki Lesa Besta, które dostała na koszt firmy, i wskazała na napis na koszulce Kocham Aarona, uśmiechając się bezmyślnie do aparatu.
- Założę się, że gdybyś teraz sprzedała tę koszulkę na aukcji, dostałabyś z tysiąc dolarów - zażartował fotograf, pstrykając fotki. - Ale oczywiście ty byś się z nią nigdy nie rozstała.
Serena zaciągnęła się papierosem, a ludzie wokół czekali na jej reakcję. Koszulka była milutka, ale zrobiła ją pod wpływem chwilowego kaprysu, myśląc, że Aaron uzna to za zabawne i dzięki temu poczuje, że ten wieczór na pokazie mody jest ich wieczorem. Zawsze kierowała się chwilowymi kaprysami i właśnie dlatego pomysł z aukcją wydał jej się ciekawy. Może oddać pieniądze na jakiś szlachetny cel, na przykład na organizację Little Hearts, która miała dostać pieniądze z balu walentynkowego.
- Zróbmy to - zachichotała bez wahania.
Grupa wielbicieli krzyknęła z zachwytu i ruszyła za nią do baru, jak pełne uwielbienia myszy za zaczarowanym fletem.
- Kto chce kupić koszulkę? - pisnęła radośnie, wskakując na bar i paradując po nim, jakby to był wybieg.
Oczywiście coś takiego mogło ujść na sucho tylko komuś tak ślicznemu jak ona.
Didżej przyłączył się do zabawy - puścił stary przebój Madonny Vogue i podkręcił go głośniej. Serena kręciła tyłkiem i wypinała piersi. Świetnie się bawiła. Wszyscy w klubie patrzyli na nią.
- Pięćset dolarów! - krzyknął ktoś.
- Ktoś jeszcze? - prowokowała olśniony tłum Serena. - Pieniądze dostaną chore dzieci.
- Siedemset! - Osiemset!
Serena przestała tańczyć, przewróciła oczami i wyciągnęła papierosy z kieszeni, jakby chciała powiedzieć „nudzi mnie wasze skąpstwo”. Tłum roześmiał się i z piętnaście zapalniczek rozbłysło, żeby mogła zapalić. Schyliła się, złapała zapalniczkę jakiegoś szczęściarza w futrzanej kamizelce i znowu zaczęła tańczyć, potrząsając biodrami do muzyki i zaciągając się papierosem. Czekała, aż licytacja pójdzie dalej.
- Tysiąc dolarów! - wrzasnął facet w kamizelce z futra. Stał dość blisko Sereny, by wiedzieć, że warto dać tyle.
Serena wyrzuciła ręce nad głowę. Krzyknęła radośnie i głośno, zagrzewając innych, żeby przebili propozycję. Nie chciała się do tego przyznać, ale nie żałowała, że Aaron się nie zjawił. Może go i kochała, ale bez niego bawiła się jak jeszcze nigdy w życiu.
romans z wielbicielem trawki
- Możemy kazać kamerdynerowi rozebrać się i zagrać dla nas na fortepianie - powiedziała Nate'owi Georgie. - Robi wszystko, co mu każę.
Kiedy terapia grupowa skończyła się i nadszedł czas, żeby pacjenci wracali do domu, zamieć już tak się rozszalała, że Nate nie mógł złapać taksówki. Wobec tego Georgie zaproponowała, że go podwiezie. Gdy dotarli na stację, pociągi przestały już jeździć, więc zawsze pomocna Georgie zabrała Nate'a do domu swoim range roverem, którego prowadził ochroniarz. Teraz siedzieli na podłodze w ogromnej, luksusowej sypialni i jarali, patrząc, jak nad ich głowami na świetliku gromadzi się śnieg.
Dom w Upper East Side, w którym Nate dorastał, miał cztery kondygnacje, własną windę i kucharza przez dwadzieścia cztery godziny na dobę. Ale posiadłość Georgie w Greenwich miała coś, czego brakowało w jego domu - ogromną przestrzeń w środku i całe akry ziemi wokół. Była jak miasto samo w sobie. Georgie miała prywatny okręg miejski, w którym mogła robić to, co jej się zachciało, podczas gdy jej stara jak świat brytyjska niania oglądała w łóżku amerykańską wersję BBC, a reszta służby zajmowała się swoimi sprawami we własnych miasteczkach. W łazience Georgie stał nawet szezlong w rzymskim stylu, na którym mogła się wyciągnąć, czekając, aż napełni się jej sześciometrowe marmurowe jacuzzi.
- Albo moglibyśmy uprawiać dziki, strasznie głośny seks na schodach - dodała Georgie. - To naprawdę doprowadza służbę do szału.
Nate oparł głowę o wezgłowie królewskiego łoża z baldachimem i włożył do ust skręta, którego razem palili.
- Po prostu popatrzmy przez chwilę, jak pada śnieg.
Georgie obróciła się na plecy i oparła głowę na kolanach Nate'a. Miał na sobie granatowe spodnie Culture of Humanity.
- Boże, ale jesteś wyluzowany. Nie jestem przyzwyczajona do spędzania czasu z kimś tak spokojnym.
- Jacy są twoi znajomi? - zapytał Nate, zaciągając się mocno skrętem. Trawka wydawała się lepiej smakować i działać teraz, kiedy przez jakiś czas musiał radzić sobie bez niej.
- Nie mam już zbyt wielu znajomych - odparła Georgie. - Wszyscy mnie sobie odpuścili, bo jestem strasznie pokręcona.
Nate zaczął głaskać ją po włosach. Miała niewiarygodnie miękkie, zmysłowe włosy.
- Kumplowałem się z trzema gośćmi z mojej klasy - powiedział. - Po kilku dniach bez trawki jakoś odechciało mi się z nimi spotykać, czaisz?
- To właśnie Jackie nazywa negatywną przyjaźnią. Pozytywna przyjaźń to taka, kiedy dobrze się bawisz i robisz konstruktywne rzeczy z przyjaciółmi, na przykład pieczesz ciastka, robisz kolaże albo wspinasz się po górach.
- Ja jestem twoim przyjacielem - zasugerował cicho Nate.
Georgie potarła głową o jego nogę.
- Wiem.
Roześmiała się, jej piersi podskoczyły pod białą obcisłą koszulką.
- Chcesz upiec parę ciastek?
Nate przeczesał palcami jej włosy i pozwolił, aby pasmo po paśmie opadły mu na kolana. Blair też miała długie włosy, ale niebyły tak proste i jedwabiste jak włosy Georgie. To zabawne, jak dziewczyny potrafią się od siebie różnić.
- Mogę cię pocałować? - zapytał, chociaż nie chciał, żeby to zabrzmiało tak oficjalnie.
- Dobra - szepnęła Georgie.
Nate pochylił się i przesunął ustami po jej nosie, brodzie i w końcu dotknął jej warg. Odpowiedziała gorliwie, a potem odsunęła się i oparła na łokciach.
- To właśnie Jackie nazywa karmieniem potrzeb. Robisz coś, co chwilowo ci pomaga, zamiast leczyć rany.
Nate wzruszył ramionami.
- Dlaczego chwilowo? - Wskazał świetlik, teraz już całkiem zasypany śniegiem. - Nigdzie się stąd nie ruszam.
Georgie podciągnęła pod siebie nogi i wstała. Zniknęła w łazience. Nate słyszał, że otwiera drzwi szafki, brzęknęła butelkami z pigułkami i odkręciła wodę. Potem wyszła, myjąc zęby, a jej jasnobrązowe oczy rozbłysły, jakby właśnie objawił jej się Bóg albo przynajmniej jakby wpadła na świetny pomysł.
- Na strychu jest stary powóz. Możemy tam pójść i posiedzieć - oznajmiła z ustami pełnymi piany. Weszła z powrotem do łazienki, by wypluć pastę, a po powrocie wyciągnęła bladą dłoń do Nate'a. - Idziesz?
Nate wstał i wziął ją za rękę. Zadrżał pod wpływem trawki i gładkości skóry Georgie. Miał ochotę tylko na jedno - dalej ją całować.
- Mogę pokarmić jeszcze trochę moje potrzeby tam na górze? - zapytał, czując, że jest solidnie upalony.
Georgie uniosła cienką czarną brew i oblizała ciemnoczerwone usta.
- Może nawet pozwolę ci uleczyć moje rany.
Nate wyszczerzy! zęby w krzywym uśmiechu - jak zawsze po trawce. Kto by pomyślał, że ta psychogadka może być taka podniecająca!
nasze ciula, nasze dusze
- Ręka mi drętwieje - poskarżyła się Jenny, gdy skończyła malować głowę i szyję Elise. - Skończę resztę jutro.
- Zobaczmy efekty - powiedziała Elise, siadając.
Miała tak małe piersi, że Jenny nie mogła przestać się na nie gapić. Jej piersi przypominały młode kartofelki, które hodowali ojciec Jenny, gdy pewnego lata wynajmowali dom w Pensylwanii. Małe, twarde i beżowo - różowe.
- Wygląda nieźle - powiedziała Elise, patrząc na płótno i mrużąc oczy. - Ale czemu namalowałaś moją twarz zieloną?
Jenny nie cierpiała, gdy ludzie zadawali pytania na temat jej prac. Nie wiedziała, dlaczego i co robiła, po prostu to robiła. A jej ojciec zawsze powtarzał: „Artysta nie musi przed nikim odpowiadać - tylko przed sobą”.
- Bo miałam taki nastrój - odparła rozdrażniona.
- Zielony to mój ulubiony kolor - powiedziała zadowolona Elise. Włożyła golf i figi, ale dżinsy i stanik zostawiła na podłodze.
- O mój Boże. Ja też mam tę książkę! - pisnęła, wskazując gruby, ciężki tom w miękkich okładkach, który stał na półce za telewizorem. Podeszła do niej i wzięła książkę. - Ale twoja jest taka nowa. Nie czytałaś jej wcale?
Jenny odgryzła wierzch ekierki i przeczytała tytuł na grzbiecie. Nowe wydanie - Moje ciało - dla kobiet.
- Ojciec kupił mi ją w zeszłym roku. Pewnie myślał, że jak to przeczytam, to już nic nie będzie mi musiał tłumaczyć na temat seksu. Sama mogę poczytać o wstydliwych rzeczach.
- Ale czy w ogóle do niej zaglądałaś? Niektóre kawałki są naprawdę obrazowe.
Jenny nie miała o tym pojęcia. Od razu odstawiła książkę na półkę za telewizorem, tak jak inne przypadkowe poradniki od ojca, których nie miała zamiaru czytać: Przestrzeń oddechu: buddyjskie wskazówki do twórczego życia. Siedem sekretów Mao kobiety stojące za przewodniczącym Mao, Odkrywanie wewnętrznego smoka: co jest twoją sztuką?
- W jakim sensie obrazowe? - pytała zaintrygowana.
Elise wróciła na zniszczoną skórzaną sofę, usiadła i teatralnym gestem założyła nogę na nogę.
- Pokażę ci.
Otworzyła książkę. Jenny usiadła obok niej i przysunęła się bliżej, żeby lepiej wiedzieć.
Podręcznik był otwarty na szczegółowym rysunku kobiety w klęku podpartym, pochylonej nad leżącym mężczyzną. Książkę napisano w latach siedemdziesiątych. Teksty od tego czasu poprawiono, ale rysunki zostały stare. Mężczyzna miał włosy do ramion, brodę i nosił paciorki. Jego penis stał prosto i znikał w ustach kobiety. Obie dziewczyny zaczęły chichotać.
Fuj!
- Mówiłam! - powiedziała Elise, zadowolona, że od razu otworzyła na takiej perełce.
- Nie mogę uwierzyć, że nigdy tego nie oglądałam! - wykrzyknęła Jenny. Zabrała książkę od Elise i zaczęła przerzucać strony. - O mój Boże! - Aż ją zatkało na widok rysunku z tą samą parą. ale w innej pozycji. Kobieta nadal miała w ustach penis długowłosego mężczyzny, tym razem jednak leżała na nim, z nogami rozłożonymi po obu stronach jego głowy. - Myślałam, że to po prostu nudna książka o tym, że dostanę okres. Ale to jest prawdziwa książka o seksie dla kobiet.
- Jest chyba też wydanie dla nastolatek. Absolutna nuda. Mama kupiła mi tę przez pomyłkę. Nie mogłam uwierzyć, kiedy zaczęłam czytać!
Obie dziewczyny studiowały uważnie poradnik, aż wpadły na rozdział dotyczący seksu między przedstawicielami tej samej płci.
- Jak pani Crumb - zauważyła Jenny. Wstęp był długi i zaczynał się od linijki „Twoje uczucia są szczere i nie można ich ignorować...” Słyszała na dworze przejeżdżający pług śnieżny. Podniosła wzrok i zobaczyła przez brudne okno w salonie nieprzerwanie padający śnieg.
- Chcesz spróbować? - zapytała Elise.
Jenny wróciła do książki.
- Czego?
- Całowania - odpowiedziała Elise niemal szeptem.
„Twoje uczucia są szczere i nie można ich ignorować”.
Tak, ale Jenny niczego nie czuła do Elise. Lubiła ją i w ogóle, ale Elise jej nie pociągała. Z drugiej strony, całowanie się z dziewczyną brzmiało ekscytująco. Nigdy wcześniej czegoś takiego nie robiła i jeśli to by się okazało niemiłe, to zawsze może zacząć sobie wyobrażać, że całuje się z tym wysokim blondynem, którego widziała u Bendela.
Zamknęła książkę i złożyła dłonie na kolanach. Jej twarz była raptem kilka centymetrów od twarzy Elise.
- Dobra, zróbmy to.
To był tylko eksperyment, coś, czego można spróbować w nudny wieczór w czasie śnieżnej zamieci.
Elise pochyliła się i położyła dłoń na ramieniu Jenny. Zamknęła oczy i Jenny swoje też zamknęła. Elise przycisnęła usta do mocno zaciśniętych warg Jenny. To właściwie nie był pocałunek - to było zbyt suche. Bardziej przypominało szturchanie albo coś takiego.
Elise odsunęła się i obie otworzyły oczy.
- W książce piszą, żeby się odprężyć i dobrze się bawić, zwłaszcza kiedy to twój pierwszy raz.
Co, ona znała tę książkę na pamięć?
Jenny zebrała włosy na czubku głowy i wypuściła powietrze przez nos. Nie wiedziała, czym się tak denerwuje, ale wołałaby, gdyby Elise włożyła spodnie.
- Ubierz się - poprosiła. - Myślę, że łatwiej będzie mi się rozluźnić.
Elise natychmiast złapała spodnie.
- Teraz lepiej? - zapytała. Zostawiła je rozpięte i usiadła na sofie.
- Dobra. Spróbujmy jeszcze raz - odparła Jenny, rozkręcając się. Zamknęła oczy i wsunęła dłoń we włosy Elise, na kark, próbując zachowywać się mniej pruderyjnie.
W końcu była artystką, a artyści robią różne dziwne rzeczy.
następny keats poznaje swoją następną muzę
Po pokazie Better Than Naked usunięto z wybiegu świece i po czarnych, obitych welwetem ścianach zaczęły przesuwać się czerwone i niebieskie stroboskopowe światła. Didżej Sassy puścił mocne rytmy francuskie house'u i cały klub przy Harrison zamienił się w dyskotekę z lat siedemdziesiątych z półnagimi czterdziestopięciokilogramowymi modelkami, pijącymi szampana Cristal prosto z butelek.
Dan stał samotnie przy barze, pijąc koktajl z red bulla i nie wiadomo czego jeszcze. Smakował jak aspiryna dla dzieci. Dan pil go, bo barman obiecał, że dzięki niemu nafaszeruje się kofeiną i jakąś tauryną. Gwarantował, że po tym się nie zaśnie przez całą noc.
Nagle Dan zauważył niewiarygodnie wysoką kobietę w natapirowanej peruce w kolorze ognistej czerwieni - to musiała być peruka - i jaskraworóżową szminką na ustach i w ogromnych szylkretowych okularach przeciwsłonecznych. Stała pośrodku zatłoczonej sali z rękoma złożonymi przy ustach.
- Daniel Humphrey!!! Wzywam Daniela Humphreya! - wrzeszczała. To była Rusty Klein.
Dan przychylił głowę i dopił drinka. Zamrugał, gdy kofeina - i co tam jeszcze było w jego drinku - uderzyło mu do głowy. Niepewnym krokiem ruszył w stronę kobiety. Serce mu bilo jeszcze szybciej niż dudniący rytm muzyki.
- Ja jestem Dan - wychrypiał.
- No proszę! Nasz poeta! Jesteś uroczy! Idealny! - Rusty Klein przesunęła gigantyczne okulary na czubek głowy i, brzęcząc ogromnymi złotymi bransoletkami na kościstym nadgarstku, ucałowała Dana w oba policzki. Jej perfumy pachniały oleisto i kwaśno jak tuńczyk. - Kocham cię, skarbie - zamruczała, ściskając Dana mocno.
Dan wzdrygnął się, nieprzyzwyczajony, żeby tak nim poniewierał ktoś, kogo dopiero poznał. Nie spodziewał się, że Rusty będzie tak przerażająca. Brwi miała ufarbowane pod kolor peruki. Ubrała się jak szermierz - w dopasowaną czarną aksamitną kurtkę z poduszkami na ramionach Better Than Naked i spodnie matadora od kompletu, też z czarnego aksamitu. Na kościstej szyi miała sznur czarnych pereł.
- Próbowałem napisać więcej wierszy - wypalił Dan. - No wiesz, do mojej książki.
- Cudownie! - wykrzyknęła Rusty, znowu rzucając się z ustami do niego i pewnie smarując mu całą twarz jaskraworóżową szminką. - Umówmy się jakoś w przyszłym tygodniu na lunch.
- Hm, w przyszłym tygodniu codziennie mam szkołę, ale wychodzę o wpół do czwartej.
- Szkoła! - wrzasnęła Rusty. - Jesteś taki milutki! W takim i razie możemy spotkać się na herbacie. Zadzwoń do mojego biura i każ Buckley, mojej asystentce, nas umówić. O cholera! - Złapała Dana szponiastą dłonią. Jej paznokcie miały najmarniej osiem centymetrów i były pomalowane na pomarańczoworóżowo. - Jest tu ktoś, kogo absolutnie musisz poznać.
Puściła Dana i wyciągnęła ręce, żeby złapać chudą dziewczynę o pociągłej, smutnej twarzy i włosach ciemnoblond. Dziewczyna miała przezroczystą jasnoróżową sukienkę bez rękawów. Jej długie do pasa włosy były nierozczesane. Wyglądała, jakby dopiero co wstała z łóżka.
- Mystery Craze, to Daniel Humphrey. Danielu, to Mystery - wymruczała Rusty. - Mystery, skarbie, pamiętasz ten wiersz, który dałam ci do przeczytania? Ten, o którym powiedziałaś... O cholera. Sama mu to powtórz. A teraz przepraszam was, idę podlizać się mojemu ulubionemu projektantowi, żeby mi dal parę nowych ciuchów. Uwielbiam was oboje. Ciao! - krzyknęła i odeszła na dwunastocentymetrowych czarnych szpilkach.
Mystery zamrugała wielkimi, szarymi, zmęczonymi oczami. Wyglądała, jakby przez całą noc zmywała podłogi - niczym Kopciuszek.
- Twój wiersz ocali! mi życie - zwierzyła się Danowi niskim, chrapliwym głosem. W wychudzonej dłoni trzymała wysoki, wąski kieliszek z płynem o jasnoczerwonym kolorze. - To campari - powiedziała, gdy zauważyła, że Dan przygląda się kieliszkowi. - Chcesz spróbować?
Dan nigdy nie pił niczego, co nie zawiera kofeiny, Pokręcił głową i wsunął czarny notatnik pod ramię. Zapalił camela i zaciągnął się mocno. O tak, od razu lepiej. Teraz przynajmniej miał co robić, nawet jeśli nie zdoła wymyślić niczego, co mógłby powiedzieć.
- Więc też piszesz wiersze? - zapytał.
Mystery włożyła kciuk do drinka i oblizała go. Kąciki ust miała czerwone od campari, przez co wyglądała jak dziewczynka, która właśnie zjadła wiśniowy sorbet.
- Piszę wiersze i opowiadania. Pracuję nad powieścią na temat kremacji i przedwczesną śmiercią. Rusty mówi, że jestem następną Sylvia Plain. A ty?
Dan pociągnął łyk swojego drinka. Nie był pewien, co miała na myśli, mówiąc o przedwczesnej śmierci. Czy kiedykolwiek nadchodzi właściwy moment na śmierć? Zastanawiał się, czy mógłby napisać o tym wiersz, ale Z drugiej strony nie chciał kraść pomysłów Mystery.
- Ja mam być nowym Keatsern.
Mystery znowu zanurzyła kciuk w drinku i oblizała go.
- Jaki czasownik jest twoim ulubionym?
Dan znowu zaciągnął się papierosem i wydmuchnął dym. Nie był pewien, czy to ten zatłoczony, hałaśliwy klub, czy muzyka, kofeina, czy tauryna, ale czuł, że naprawdę żyje. Było mu w tym momencie dobrze. I właśnie rozmawiał o słowach z dziewczyną o imieniu Mystery, której ocalił życie. Naprawdę mu się to podobało.
- Chyba „umierać” - odpowiedział, kończąc drinka i odstawiając pustą szklankę na podłogę. Wiedział, że to pewnie brzmi, jakby chciał jej zaimponować. W końcu pisała książkę o przedwczesnej śmierci i kremacji. Ale to była prawda. Praktycznie każdy jego wiersz był o umieraniu. O umieraniu z miłości, umieraniu ze złości, umieraniu z nudy, z niepokoju, o śnie, z którego człowiek nigdy się nie budzi.
Mystery uśmiechnęła się.
- Mój też. - Jej szare oczy i pociągła, szczupła twarz były w surowy sposób piękne, ale zęby miała krzywe i żółte, jakby przez całe życie nie odwiedzała dentysty. Przechwyciła następnego drinka z red bullem z tacy kelnera i podała Danowi.
- Rusty mówi, że poeci to następne gwiazdy filmowe. Kiedyś oboje będziemy jeździć limuzynami z własnymi ochroniarzami. - Westchnęła ciężko. - Jakby dzięki temu życie stawało się prostsze. - Uniosła kieliszek i stuknęła nim w szklankę Dana. - Za poezję - oznajmiła ponuro. A potem złapała go za tył głowy, przyciągnęła go do siebie i zmiażdżyła mu usta w głębokim, przesiąkniętym campari pocałunku.
Dan wiedział, że powinien odepchnąć Mystery, zaprotestować, bo ma dziewczynę, którą kocha. Nie powinno sprawiać mu przyjemności, że podrywa go obca, niemal naga dziewczyna o żółtych zębach. Ale usta Mystery smakowały słodko i kwaśno jednocześnie, a on chciał zrozumieć, dlaczego jest taka smutna i taka zmęczona. Chciał ją odkryć, tak jak czasem odkrywał idealną metaforę w trakcie pisania wiersza. A żeby tego dokonać, musiał dalej ją całować.
- Jaki jest twój ulubiony rzeczownik? - wydyszał jej do ucha, gdy oderwał się, żeby złapać oddech.
- Seks - odpowiedziała, znowu nurkując w jego ustach.
Dan uśmiechnął się szeroko, odwzajemniając pocałunek.
Może to wina tauryny, ale czasem jest zbyt dobrze, by uznać, że coś jest złe.
dziewczyna za kamerą
- Więc to ty. - Przystojny opalony blondyn w workowatych pomarańczowych spodenkach do surfowania, białych skórzanych drewniakach z Birkenstock i brązowo - białej skórzanej kamizelce, pod którą nic nie miał, uśmiechnął się do Vanessy. Błysnął nieskazitelnie białymi zębami. Nazywał się Doric, a może Duke i twierdził, że jest producentem filmowym. - Genialna reżyserka.
- To następny Bertolucci. - Ken Mogul poprawił Duke'a czy jak się ten facet nazywał. - Daj mi rok, a jej nazwisko będą znali wszyscy. - Ken był ubrany jak miejska odmiana kowboja. Włożył srebrną kamizelkę Culture of Humanity na czarną koszulę z perłowymi zatrzaskami zamiast guzików. Kręcone rude włosy schował pod czarnym stetsonem. Włożył nawet czarne kowbojki i rozszerzane dżinsy - też z Culture of Humanity. Przyleciał tego wieczoru do Nowego Jorku prosto z Utah, gdzie właśnie pokazywał swój najnowszy film na festiwalu w Sundance. To był ambitny kawałek o głuchoniemym mężczyźnie, który pracował w fabryce konserw na Alasce i mieszkał w przyczepie z trzydziestoma sześcioma kotami. Mężczyzna nie mówił i spędzał mnóstwo czasu, pisząc e - maile do dziewczyn ze stron internetowych dla samotnych, więc Ken musiał niezwykle twórczo wykorzystać pracę kamery, żeby akcja jakoś szła naprzód. Jak do tej pory to był jego najlepszy film.
- Gościu, oglądanie twojego filmu to jak ponowne narodzenie - powiedział Vanessie Dork. - Uszczęśliwiło mnie.
Vanessa wykrzywiła usta w uśmiechu Mona Lisy - na wpół rozbawionym, na wpół znudzonym. Nie była pewna, jak ma się czuć nazywana „gościem”, ale cieszyła się. że uszczęśliwiła Dorka.
Przyjęcie po pokazie Jedediaha Angela i Culture of Humanity było jeszcze większą imprezą niż sam pokaz. Klub przy Highway i ozdobiono jak namiot na hinduskim weselu. Ubrane w bikini modelki, które nie brały udziału w pokazie, siedziały na skórzanych sofach, popijały szafranowe martini i tańczyły do dźwięków bhangry. Vanessa obciągnęła czerwoną bluzkę. Trudno nie czuć się tłustym prosiakiem wśród tylu kościstych, mających ponad dwa metry modelek.
- Dobra. Jest tu facet z „Entertainment Weekly” - powiedział Ken Mogul, obejmując ją w talii. - Uśmiechnij się. tu robią zdjęcia!
Duke stanął po drugiej stronie Vanessy i przycisnął opalony, kanciasty policzek do jej bladej, delikatnej twarzy. Pachniał wodą kolońską Coppertone.
- Powiedz salami!
Vanessa z zasady nie uśmiechała się na zdjęciach, kiedy ją zmuszano do pozowania, ale właściwie czemu nie? Nie istniało najmniejsze niebezpieczeństwo, że wesoły Duke porwie ją do swojej świątyni surfingu i piasku, gdzie żyliby długo i szczęśliwie w chacie ze studiem filmowym na plaży w Malibu. Za bardzo była nowojorska na coś takiego, poza tym nie cierpiała plaż. Nie. dziś to będzie jej jedyny wieczór z tandetą, od jutra znowu stanie się sobą.
- Salami! - krzyknęli wszyscy troje i błysnęli najbardziej przesłodzonymi uśmiechami do aparatu.
Fotograf sobie poszedł, ale Duke nadal tulił się do Vanessy.
- W jaki hotelu się zatrzymałaś? - zapytał, zakładając, że jest z LA, tak jak wszyscy, których znal.
Vanessa odkręciła butelkę wody Evian i pociągnęła łyk.
- Właściwie to mieszkam w Nowym Jorku, w Williamsburgu, razem z siostrą. Chodzę jeszcze do szkoły. A ona gra w zespole.
Dork strasznie się ekscytował.
- Gościu! - krzyknął. - Ty jesteś jak ci ludzie, których wymyślają scenarzyści, wiesz? - Uniósł palec i narysował w powietrzu cudzysłów. - „Buntownik z wielkiego miasta”. Tyle że ty jesteś prawdziwa. Ty jesteś prawdziwsza niż prawdziwa. Jesteś superwybuchowa.
Jak na faceta, który nazywa się Dork∗, to spostrzeżenie było całkiem odkrywcze.
- Dzięki - powiedziała Vanessa, nie wiedząc, czy to była dobra odpowiedź, czy raczej nie. Nigdy wcześniej nie rozmawiała z kimś tak głupim. Poczuła, że ktoś ją łapie za łokieć, więc się odwróciła.
Starszy mężczyzna w fioletowym, aksamitnym smokingu i okrągłych, ciemnych okularach uśmiechał się do niej.
- To ty jesteś tą reżyserką, prawda?
Vanessa kiwnęła głową.
- Chyba tak.
Pogroził jej kościstym palcem.
- Nie traktuj swojego talentu zbyt poważnie - powiedział i odszedł.
Duke pochylił się do jej ucha i rzekł pospiesznie:
- Zatrzymałem się w hotelu Hudson. Chcesz pójść do mnie na drinka?
Vanessa wiedziała, że powinna kazać mu spieprzać, ale nigdy nie podrywał jej tak przystojny, głupi surfer. Mógł przygruchać każdą modelkę na tej sali, a wybrał właśnie ją. To naprawdę jej pochlebiało. Czy ten starszy gość nie powiedział jej właśnie, żeby nie traktowała wszystkiego zbyt poważnie? Bogu dzięki, że zadała sobie ten trud i skończyła sprawę z włosami na nogach.
- Może później - odparła, nie chcąc go od razu spławić. - Na razie strasznie sypie śnieg.
- Jasne. - Duke uderzył się w głowę i zaśmiał głupio. - To może zatańczysz? - Wyciągnął rękę, a mięśnie ramion napięły mu się zachęcająco. Wyglądał, jakby nigdy nie opuścił dnia na siłowni i żył na diecie składającej się z napojów proteinowych i kiełków.
Vanessa znowu obciągnęła bluzkę i wzięła dłoń Duke'a. Ruszyła za nim na wibrujący, zatłoczony parkiet. Nie mogła w to uwierzyć - nie cierpiała tańczyć! Ale przynajmniej nikt znajomy nie będzie patrzył.
Czyżby?
audrey się nie rozbiera
Ponieważ padało tak, że zupełnie nie dało się jeździć po mieście i śnieżyca uwięziła ich w centrum, Blair pomyślała, że najlepsze wyjście to wynająć pokój na górze.
- Możemy pooglądać telewizję i zamówić coś do pokoju - szepnęła kusząco Owenowi do ucha. - Będzie fajnie.
Pokój był luksusowy - iście królewskie łoże, wpuszczone w podłogę jacuzzi, płaski, plazmowy telewizor na ścianie, a za oknem wspaniały widok na zamarzniętą, pokrytą śniegiem rzekę Hudson. Owen zadzwonił do obsługi hotelowej i zamówił butelkę veuve clicquot, polędwicę, frytki i ciasto z czekoladowym musem. Kiedy przyniesiono jedzenie, położyli się na łóżku i karmiąc się nawzajem ciastem, oglądali na TNT Top Gun.
- Jak to się stało, że rozstałeś się z żoną? - zapytała Blair, wkładając Owenowi do ust kawałek czekoladowego ciasta. Okruszki spadły na poduszki Z egipskiej bawełny.
Owen zanurzył łyżeczkę w lukier na cieście i dał ją Blair do wylizania.
- My nie... - zawahał się. Zmarszczył śliczne, kształtne brwi. jakby zastanawiał się nad odpowiedzią. - Wolałbym o tym nie rozmawiać.
Blair uśmiechnęła się współczująco. Czekoladowy lukier rozpuszczał jej się na języku. Lubiła grać rolę „tej drugiej”. Dzięki temu czuła się taka... silna. Na drugim końcu pokoju, na wielkim, płaskim ekranie telewizora Tom Cruise i Kelly McGillis jechali na motorze.
- Ona też chodziła do Yale?
Owen podniósł pilota i skierował go na telewizor. A potem odłożył go, nie zmieniając programu.
- Nie wiem - odpowiedział dokładnie takim samym tonem, jak młodszy brat Blair, Tyler, kiedy oglądał telewizję, a matka go pytała, czy odrobił już lekcje.
Blair złapała pilota i zaczęła przeskakiwać po programach. Powtórka Przyjaciół. Zapasy. MTV. Nie była pewna, czy podoba jej się chłopięca strona Owena. O wiele bardziej wolała mężczyznę.
- Chodziła do Yale czy nie?
- Aha - odpowiedział Owen, wkładając sobie do ust wielką łyżkę ciasta. - Na astronomię.
Blair uniosła brwi, patrząc, jak Sean „P. Diddy” Combs oprowadzą gości po swojej posiadłości w Upper East Side. Wyglądało na to, że żona Owena to geniusz. W końcu jacy ludzie studiują astronomię? Tacy, którzy chcą zostać astronautami? Wolałaby, gdyby Owen powiedział, że jego żona w ogóle nie studiowała, tylko siedziała w domu, oglądała programy o psach i zajadała: pączki. I koniec końców zaczęła ważyć ćwierć tony, więc Owen został zmuszony spać w pokoju gościnnym, aż wreszcie się wyprowadził. Zabrakło już dla niego miejsca.
Blair przełączyła na AMC, jej ulubiony program ze starymi filmami. Leciała Casablanca z Ingrid Bergman i Humphreyem Bogartem. Minęła już połowa filmu. Niemcy właśnie wkroczyli do Paryża i Ingrid była przerażona.
Blair ułożyła się na poduszkach. Tęskniła za swymi długimi włosami, za tym jak rozkładały się w wachlarz wokół jej twarzy. w sposób - lak sobie wyobrażała - któremu nie można było się oprzeć.
- Czasem udaję, że żyję w tamtych czasach - powiedziała z rozmarzeniem. - Wydają się o wiele bardziej wyrafinowane, prawda? Nikt nie nosi dżinsów, wszyscy są uprzejmi, a każda kobieta ma nienaganną fryzurę.
- Aha, ale wtedy trwała wojna. Wielka woja - przypomniał jej Owen. Otarł usta białą lnianą serwetką i oparł się na poduszkach.
- I co z tego? - upierała się Blair. - I tak było o niebo lepiej.
Owen wziął ją za rękę. Popatrzyła na jego profil.
- Wiesz, że wyglądasz zupełnie jak Cary Grant? - szepnęła.
- Tak uważasz? - Odwrócił się do niej, a jego błękitne oczy rozbłysły seksownie.
- Obcięłam włosy, żeby wyglądać jak Audrey Hepburn. - Oparła głowę na jego męskiej piersi w śnieżnobiałej koszuli. - Moglibyśmy być Audrey i Carym.
Owen pocałował ją w głowę i przytulił lekko.
- Śliczny z ciebie dzieciak - mruknął.
Wolną ręką zaczął głaskać ją po plecach. Blair czuła, jak złota obrączka uderza ją w kręgi kręgosłupa.
Za oknem rozpadało się jeszcze bardziej. Blair patrzyła na śnieg i nie mogła się rozluźnić. Nie potrafiła przestać myśleć d genialnej żonie Owena, astronautce. która siedzi samotnie w domu i pisze niewiarygodne równania astronomiczne na tablicy, przez cały czas zastanawiając się, gdzie podziewa się jej mąż. Nawet gdyby Blair i Owen wyglądali identycznie jak Audrey Hepburn i Cary Grant, Blair była całkiem pewna, że mile dziewczyny, które grywała Audrey, nie traciły dziewictwa w pokojach hotelowych ze starszymi, żonatymi facetami, choćby nie wiem jak padało. Może trzeba skończyć ten film, póki jest dobry?
Owen oddychał głęboko i przestał głaskać plecy Blair. Gdy tylko upewniła się. że zasnął, wymknęła się z pokoju i poprosiła recepcjonistkę na dole, żeby zamówiła jej taksówkę. W końcu musiała dbać o swoją reputację. Zresztą Owena wcale nie rzucała.
Najlepszy sposób, żeby zaintrygować faceta, to zniknąć.
niektóre dziewczyny bawią się jak nikt
- Walka na śnieżki! - krzyknęła na cały głos w tłum Serena. Tańczyła z paczką wstawionych, półnagich modelek Lesa Besta. Jej blond czupryna splatała się w jednolitą masę na karku, jak jeden duży dred - bardzo plażowy styl. Uwolniła się od koszulki z napisem Kocham Aarona za jedyne cztery tysiące dolców. Kupił ją stary znajomy - Guy Reed z butiku Lesa Besta. Teraz miała na sobie tylko seksowną różową bardotkę La Perla, która wyglądała jak góra od bikini.
- Śnieżna siatkówka! - wrzasnął jakiś facet jeszcze głośniej. Miał na sobie czarny kombinezon narciarski z narciarskiej serii Lesa Besta, futrzane czarne buty i futrzane czarne nauszniki. Wskazał wielkie, okratowane okna, za którymi widać było rozwieszoną nad ośnieżonym chodnikiem siatkę.
W ciągu kilku sekund cały gromada spoconych, roztańczonych ciał zaatakowała szafę z płaszczami. Wszyscy wyciągali pierwsze lepsze kożuchy Fendi albo puchowe parki Gucciego, by ochronić wychudzone ciała przed mrozem, a potem pędzili na dwór, żeby baraszkować w śniegu.
Serena chichotała, wskakując w beżową, wykończoną wełną kurtkę z kapturem obszytym futrem z bobra, uszytą chyba na olbrzymiego Eskimosa. Przez ostatnie dwie godziny wypiła więcej szampana niż w sylwestra. Było jej ciepło i kręciło się w głowie. Zanim zdołała zapiąć kurtkę, ktoś złapał ją za rękę i pociągnął za sobą na zewnątrz.
Na dworze wszystko było przykryte pierzynką śniegu, na którą latarnie uliczne rzucały złotą poświatę. Bez nieustannych klaksonów i ryku silników samochodowych w mieście panował przyjemny spokój - jakby Nowy Jork w końcu zasnął. Banda modelek, stylistów i fotografów brnęła przez zaspy po uda, piszcząc z uciechy. Wszyscy zaczęli ścinać śnieżki nad siatką, zupełnie nie zważając na sielski spokój.
- Prawda, że jest pięknie? - westchnęła Serena. Żałowała, że nie ma z nią Aarona, bo wtedy mogłaby go pocałować i powiedzieć, jak bardzo go kocha, a jednocześnie wrzucić mu za koszulę wielką śnieżną pigułę. Lecz Aarona nie było - ponurak! - więc jakoś będzie musiała sobie poradzić bez niego. Odwróciła się do faceta, który trzymał ją za rękę. To ten chłopak w czarnym kombinezonie narciarskim. Był wysokim blondynem i wyglądał rewelacyjnie. Jak wszyscy na tym przyjęciu. Puściła jego dłoń i nabrała garść śniegu.
- Chodź tu - przywołała go. - Powiem ci coś w sekrecie.
Zrobił krok w jej kierunku. Jego oddech zmieniał się w kłęby pary.
- Co takiego?
Serena stanęła na palcach i objęła go za szyję. Potem pocałowała go w zimny, gładki policzek.
- Kocham Aarona! - pisnęła, wsadziła mu śnieżkę za kołnierz kombinezonu i uciekła przez śnieg do bawiących się łudzi.
Facet pobiegł za nią, złapał ją za nogi i przewrócił w chwili, gdy dobiegli do siatki. Gra się urwała, tłum ślicznych rozrabiaków zaczął ciskać śnieżkami w baraszkującą parę, przerywając czasem na papierosa albo żeby ponownie nałożyć wazelinę na usta. Serena wyła ze śmiechu, gdy śnieg wleciał jej do dżinsów. To właśnie jest wspaniale w byciu pięknym i beztroskim. Nieważne, z kim jesteś albo jakie głupoty wyprawiasz - zawsze bajecznie się bawisz. Właściwie to nie musisz zakochiwać się tylko w jednej osobie, skoro już cały świat zakochał się w tobie.
eksperymenty mogą okazać się mocno przereklamowane
Jenny i Elise nadal się całowały, gdy zadzwonił Rufus.
- Cholera! - Jenny odepchnęła od siebie Elise, zeskoczyła z kanapy i popędziła do kuchni. Nikt ich nie widział, ale i tak poczuła się przyłapana na czymś niewiarygodnie zawstydzającym.
- Wszystko w porządku? - zapytał radośnie Rufus w słuchawce. - Ugrzęzłem tu z Maksem, Lyle i resztą frajerów. Sypie jak cholera. - Rufus większość piątków spędzał z zaprzyjaźnionymi komunistycznymi pisarzami w starym barze w East Village. Glos miał wesoły, jak zawsze po dwóch czy trzech kieliszkach Czerwonego wina. - A wy, dziewczyny, nie rozrabiacie?
Jenny zaczerwieniła się.
- E, nie.
- To powiedz swojej przyjaciółce, żeby została. Nikt przy zdrowych zmysłach nie powinien dzisiaj nigdzie wychodzić.
Jenny kiwnęła głową.
- Dobra. - Miała nadzieję, że Elise wróci do domu, a ona weźmie gorącą kąpiel i zbierze myśli, ale nie wypadało prosić, by wyszła, kiedy na ulicach leżało ponad metr śniegu i nadal padało. - Do zobaczenia, tato - powiedziała, niemalże żałując, że nie może mu powiedzieć, jaka się czuje zagubiona. Może i jest rozkwitającą artystką, ale to nic znaczy, że przez cały czas musi eksperymentować.
Odłożyła słuchawkę.
- To co teraz robimy? - zapytała Elise, wchodząc do kuchni nadal w rozpiętych dżinsach. Rozdzieliła dwie połówki ekierki i wylizała krem ze środka.
Chyba sugerowała, że jest gotowa przejść do następnego rozdziału Mojego ciała - dla kobiet, ale w życiu! Jenny nie miała zamiaru sprawdzać, co jest dalej. Udała ziewnięcie.
- Tata mówi, że zaraz wraca - skłamała. - Zresztą jestem zmęczona.
Zerknęła przez kuchenne okno. Wszystko było białe, a śnieg nadal padał. Wyglądało to jak koniec świata.
- Chodź. - Poprowadziła ją do swojego pokoju. - Tata chce, żebyś u nas nocowała. - Jenny miała tylko pojedyncze łóżko i zdecydowane nie zamierzała dzielić go z Elise. Ta dziewczyna okazała się taka... napalona i nieprzewidywalna. - Możesz spać na moim łóżku, a ja prześpię się na sofie.
- Dobra - odpowiedziała Elise niepewnie. - Zadzwonię do mamy. Nie jesteś na mnie wściekła, prawda?
- Wściekła? - odparła jakby nigdy nic Jenny. - A dlaczego miałabym być wściekła? - Otworzyła szufladę komody i wręczyła Elise za dużą koszulkę i spodnie od dresu. - To do spania - poleciła. W przeciwnym razie Elise mogłaby spać nago. Głupio by wyszło, gdyby Rufus wrócił do domu nocą i wpakował się do pokoju Jenny, żeby walnąć jej bezsensowne kazanie o sensie życia. Tak się zdarzało, gdy wypił za dużo wina. - Idę wziąć prysznic. Możesz zadzwonić do mamy z mojej komórki.
Elise wzięła ubrania i zapatrzyła się na obrazy na ścianie u Jenny. Nad łóżkiem wysiał portret Marksa, kota Humphreyów, drzemiącego na kuchence. Jenny namalowała go ciężkimi olejnymi farbami. Marks był ciemnoturkusowy, a kuchenka czerwona. Przy oknie wisiał portret stóp Jenny, z paznokciami pomalowanymi na pomarańczowo i kośćmi zaznaczonymi na niebiesko.
- Jesteś naprawdę dobra. - Elise zsunęła dżinsy na kolana. - Nie chcesz skończyć mojego portretu?
Jenny złapała różowy szlafrok frotté, który wisiał na haku na drzwiach.
- Nie dziś - odpowiedziała i szybko ruszyła do łazienki. Wzięła długi, gorący prysznic, mając nadzieję, że nim wróci, Elise będzie już spać. Jutro rano zjedzą grzanki, pójdą na sanki do parku i będą wygłupiać się jak normalne dziewczyny. Więcej żadnych eksperymentów. Jeśli idzie o zdanie Jenny, eksperymenty okazały się mocno przereklamowane.
N pomaga wyzdrowieć pokręconej, osieroconej dziedziczce
- Trzymaj lejce w jednej ręce, a bat w drugiej - pouczyła Nate'a Georgie.
Poszli na strych, ale zamiast siedzieć we wspaniałym starym powozie, palić trawkę, całować się i rozluźniać, Georgie tryskała nadmiarem energii i zaczęła uczyć Nate'a powożenia.
Strych okazał się niesamowity, pełen pięknych, starych rzeczy, których czasy dawno już minęły, ale mimo to utrzymano je w doskonałym stanie, jakby w każdej chwili ktoś mógł znieść je na dół i nadał ich używać. Powóz był pomalowany na złoto i wykończony fioletowym aksamitem. Pod siedzeniem w środku stał mały skórzany kuferek z futrzanymi pledami i mufkami, żeby dłonie nie marzły w trakcie przejażdżki. A najlepsze było to, że w prawdziwej skórzanej uprzęży od powozu stało osiem białych karuzelowych koników z przymocowanymi do głów białymi pióropuszami.
- No dalej, szybciej, szybciej, wio, wio! - krzyknęła Georgie na karuzelowe konie, strzelając z długiego skórzanego bicza i podskakując na ławeczce dla woźnicy z czerwonej skóry.
Nate usiadł wygodnie obok niej i próbował zapalić następnego skręta, ale Georgie tak podskakiwała, że joint wypadł mu z ręki.
- Cholera! - krzyknął Nate wkurzony i wychylił się z ławki, żeby zobaczyć, w którym miejscu na drewnianej, pomalowanej na biało podłodze leży skręt. Strych oświetlała tylko jedna, słaba żarówka, więc niczego nie zobaczył.
- Nie szkodzi. - Georgie zeskoczyła z powozu. - Chodź, coś ci pokażę.
Nate niechętnie poszedł na drugi koniec strychu, gdzie stała kupa drewnianych skrzyń.
- Tutaj trzymam mój stary sprzęt do jazdy konnej. - Georgie otworzyła skrzynię stojącą na górze i wyciągnęła garść szarf, które wygrała na różnych konkursach. - Byłam naprawdę dobrym jeźdźca. - Podała wstęgi Nate'owi.
Wszystkie były błękitne. Złotymi literami wypisano na nich nazwy konkursów. Wielkie mistrzostwa klasyczne juniorów w Hampton - przeczytał Nate.
- Super - powiedział, oddając jej szarfy. Żałował, że nie znalazł tamtego skręta.
- Zobacz to. - Georgie wyjęła ze skrzyni wielkie białe plastikowe pudełko i włożyła je Nate'owi do rąk.
Kiedy je obrócił, coś w środku zagrzechotało. Na boku wydrukowano nazwę lecznicy weterynaryjnej dla koni. Końska Lecznica w Connecticut. Nate spojrzał na Georgie pytająco.
- To środek uspokajający dla koni. Już to brałam. Pół pigułki wystarcza, żeby wysłać cię na inną planetę, przysięgam.
Nate zauważył delikatne kropelki potu nad górną wargą Georgie, co go zdziwiło, bo zmarzł na nieogrzewanym strychu. Wzruszył ramionami i oddał jej pudełko, zupełnie niezainteresowany.
Georgie odkręciła wieczko i wysypała ogromne białe pigułki na spoconą dłoń.
- Tym razem wezmę całą. A może obydwoje powinniśmy wziąć po dwie i zobaczyć, co się stanie. - Ciemne włosy opadły jej na oczy. Odgarnęła je niecierpliwie, licząc pigułki.
Nate nagle zaczął się bać. Był całkiem pewien, że Georgie wzięła jakieś pigułki, kiedy zniknęła wcześniej w łazience, a że już wcześniej była upalona, złym pomysłem było dodanie do tej mieszanki środków uspokajających dla koni. Co zrobi wariatką. która przedawkowała na strychu ogromnego domu w Greenwich, w samym środku najgorszej w historii Nowej Anglii zamieci śnieżnej?
- Ja pasuję. - Wskazał niewielki metalowy przyrząd w skrzyni, mając nadzieję, że zdoła odwrócić jej uwagę i Georgie zapomni o pigułkach. - Co to jest?
- Dłutko do kopyt - odpowiedziała szybko, wyciągając dłoń z pigułkami. - Stajenny czyści tym końskie kopyta. Ej, weź jedną.
Nate pokręcił głową. W myślach nerwowo szukał sposobu wyprowadzenia ich z tego królestwa końskich pigułek na jakiś bezpieczny teren.
- Georgie... - Popatrzył w jej ciemnobrązowe oczy swoimi iskrzącymi się i szmaragdowymi. Złapał ją tak mocno za nadgarstek, że pigułki rozsypały się po podłodze. Objął ją i pocałował w usta. - Wracajmy na dół, dobra?
Georgie oparła bezwładnie głowę na jego piersi.
- Dobra - odparła niechętnie.
Jej ciemne jedwabiste włosy prawie wlokły się po podłodze, gdy Nate niósł ją korytarzem od schodów prowadzących na strych prosto do sypialni. Odwinął pluszową białą kołdrę i położył Georgie na łóżku. Złapała się go kurczowo.
- Nie zostawiaj mnie samej.
Nate nie miał zamiaru. Kto wie. co mogłaby zrobić.
- Zaraz wrócę - powiedział, odrywając się od niej. Poszedł do łazienki. Drzwi zostawił uchylone, żeby w razie czego móc złapać Georgie, zanim zrobi coś głupiego. Na blacie obok umywalki stały obok siebie trzy butelki z lekami na receptę. Nate rozpoznał percoset, bo używał tego środka przeciwbólowego po wyrwaniu zęba mądrości, ale nie kojarzył nazw pozostałych dwóch. Żadnej z recept nie wystawiono na nazwisko Georginy Spark.
Umył ręce i wrócił do sypialni. Georgie leżała na brzuchu w białej, bawełnianej bieliźnie i cicho posapywała. Wyglądała całkiem niewinnie. Nate siadł obok i patrzył na nią przez chwilę. Kręgi wystawały jej z pleców, unosząc się i opadając w rytm oddechu. Zastanawiał się, czy nie powinien do kogoś zadzwonić. Może to całkiem normalne, że Georgie bierze garść prochów, a potem zasypia?
Tego dnia na spotkaniu w Wyzwoleniu Jackie powiedziała, że gdyby kiedykolwiek walczyli ze sobą albo szukali dłoni, której można się złapać, to zawsze mogą do niej zadzwonić. Nate wyciągnął z kieszeni komórkę i wybrał numer Jackie - nalegała w czasie sesji, żeby każdy go sobie wpisał. Nate pomyślał wtedy, że w życiu nie będzie go potrzebował. Wstał i wrócił znowu do łazienki, gdy telefon zaczął wybierać połączenie.
Długo dzwonił, nim w końcu Jackie odebrała i odezwała się wściekła:
- Tak?
Nate spojrzał na zegarek i dopiero wtedy dotarło do niego, że jest druga w nocy.
- Cześć - powiedział powoli. - Mówi Nate Archibald z twojej dzisiejszej grupy - wyjaśnił, żałując, że po głosie słychać, że się najarał. - Jestem... ech... w domu tej dziewczyny, Georgie. Właśnie się zorientowałem, że wzięła całą garść pigułek i chyba nic jej nie jest, teraz śpi, ale chciałem zapytać, no wiesz, czy nie powinienem czegoś zrobić?
- Nate - rzuciła pospiesznie Jackie tonem osoby, która właśnie wypiła dziesięć filiżanek kawy. - Przeczytaj mi etykietki na tych lekach i jeśli możesz, powiedz, ile ich wzięła.
Nate odczytał nazwy z butelek. Nie wspomniał o końskich pigułkach, ale był prawie pewny, że Georgie żadnej nie wzięła.
- Nie wiem, ile łyknęła - dodał bezradnie. - Nie patrzyłem, kiedy brała.
- I jesteś pewien, że śpi? Oddycha regularnie? Nie wymiotuje i nie krztusi się?
Nate popędził do sypialni zdenerwowany jak nigdy w życiu, ale Georgie nadal spokojnie spala. Jej żebra unosiły się i opadały delikatnie przy każdym oddechu, a ciemne włosy rozłożyły się wachlarzem wokół głowy. Wyglądała jak Królewna Śnieżka.
- Aha - odpowiedział z ulgą. - Śpi.
- Dobra. Masz tam zostać i ją obserwować. Pilnuj, żeby nie zaczęła wymiotować, a jeśli zacznie, posadź ją, przełóż sobie przez rękę i klep w plecy, żeby się nie zakrztusiła. Wiem, to brzmi okropnie, ale chyba chcesz, żeby jej się nic nie stało.
- Jasne - odpowiedział roztrzęsiony Nate. Zerknął znowu na Georgie, modląc się, żeby nie zrobiła już niczego dziwnego.
- Wyślę do was karetkę z kliniki. To chwilę potrwa, bo drogi są właściwie nieprzejezdne, ale chyba nie jesteście zbyt daleko, w końcu do was dojadą. Nate, wytrzymasz? Pamiętaj, tego wieczoru ty jesteś bohaterem, naszym księciem z bajki, rycerzem w lśniącej zbroi.
Nate podszedł do okna sypialni i wyjrzał na zewnątrz. Napadało tyle śniegu, że żwirowy podjazd przed domem nie odróżniał się od ciągnących się dalej rozległych trawników. Wcale nie czuł się jak książę z bajki - czuł się bezradny jak Złotowłosa uwięziona w wieży. Czy nie dość miał już kłopotów?
- Dobra - odezwał się do Jackie, udając pewnego siebie. - Do zobaczenia. - Rozłączył się i schował telefon do kieszeni.
Oczywiście książę z bajki kompletnie sobie nie zdawał sprawy z tego, że być może właśnie uratował życie Królewnie Śnieżce. Jednak właśnie w takich baśniowych bohaterach, którzy wcale nimi nie chcą być, zakochujemy się wciąż od nowa pomimo ich niedoskonałości.
tematy ◄ wstecz dalej ► wyślij pytanie odpowiedź
Wszystkie nazwy miejsc, imiona i nazwisko oraz wydarzenia zostały zmienione lub skrócone, po to by nie ucierpieli niewinni. Czyli ja.
hej, ludzie!
CZY NAPRAWDĘ MUSIMY WYGLĄDAĆ JAK CZERWONY KAPTUREK?
Przy okazji każdego Tygodnia Mody zadaję sobie to samo pytanie: dlaczego wszystkie modelki na pokazach noszą kombinezony kosmiczne, ubrane są jak Jaś i Małgosia albo właściwie chodzą nago, podczas gdy ja bym w życiu nie wyszła tak na ulicę? Wtedy muszę sobie przypomnieć, że pokazy to przedstawienia i cały sens mody polega na daniu nam rozrywki, poruszeniu naszą wyobraźnią i uczynieniu świata lepszym miejscem do życia. Moda to sztuka, a sztuka naśladuje życie, nie ma co filozofować. Im więcej o tym myślę, tym bardziej nie mogę się doczekać, żeby ubrać się jak Czerwony Kapturek i zacząć krążyć po okolicy w poszukiwaniu wilków. Czas kupić sobie czerwoną pelerynkę!
CO SIĘ STAŁO ZE ŚNIEGIEM?
Jak to jest, że za każdym razem, gdy w mieście przydarza się straszna zamieć, to raptem w kilka godzin cały śnieg topnieje i wszystko wraca do normy dokładnie przed poniedziałkiem, kiedy trzeba iść do szkoły? Myślę, że to spisek, który ma na celu zmuszenie nas wszystkich do pójścia do szkoły w walentynki, które powinny być ogólnonarodowym świętem wolnym od pracy. Chyba i tak zrobię sobie wolne. Jak inaczej będę mogła nacieszyć się różami, czekoladkami i biżuterią, które dostanę od tajemniczych wielbicieli?
Wasze e - maile
P: Droga P!
Jestem zdołowany, bo ta dziewczyna, którą lubię, chyba nie lubi mnie tak, jak ja ją. Twoja strona to jedyna pociecha.
smutas
O: Cześć, smutasie!
Skąd wiesz, że cię nie lubi? Zapytałeś ją? Pamiętaj jednak, gdyby tamta dziewczyna cię zawiodła, ja zawsze będę tu dla ciebie.
P
P: droga p!
jesteś super, będziesz moją walentynką?
oskar
O: Drogi oskarze!
Dziękuję za miłe słowa, niestety jestem już umówiona i mam w planach niesamowicie gorący wieczór. Ale jeśli mimo wszystko chcesz mnie zarzucić prezentami, to na pewno nie będę narzekać.
P
Na celowniku
W piątek późnym wieczorem B wychodzi samotnie z hotelu w centrum i jedzie metrem na przedmieścia - niewiarygodnie szokujący pomysł. Pewnie myślała, że to jedyne miejsce, gdzie zostanie niezauważona. Błąd. S, chief d'Affairs Lesa Besta i sam Lest Best w swoim firmowym czarnym kombinezonie narciarskim stoją przed biurami Little Hearts, organizacji charytatywnej działającej na rzecz dzieci, i wyglądają, jakby przez całą noc nie spali. S ma na sobie różowy stanik i kurtkę narciarską jakiegoś faceta. Co się stało z jej chłopakiem? N zjawił się wczoraj po południu na Grand Central. Wyglądał na oszołomionego i zagubionego, ale nadal prezentował się prześlicznie, rzecz jasna. D wytacza się z taksówki i idzie na zakupy do Agnes B. Homme. Ej, czy my mówimy o tym samym D? No cóż, Agnes B. jest chyba Francuzką, a on zawsze wyobrażał sobie, że jest egzystencjalistą, a to francuski wynalazek... stop, odbiegam od tematu. V filmuje bulteriera sikającego na żółto na biały śnieg. Cóż, miło zobaczyć, że przynajmniej ona się nie zmieniła.
Niech wasze walentynki obfitują w uwielbienie, pieszczoty i parę ślicznych sandałków na maleńkich obcasikach od Jimmy'ego Choo, które przy tej pogodzie są kompletnie bezużyteczne. Pamiętajcie tylko: jesteście absolutnie tego warte.
Wiem, że mnie kochacie
plotkara
lukier na torcie B
Przez cały poniedziałkowy ranek Blair bala się spotkania z grupą. Nie, żeby miała coś przeciwko mówieniu o podrywaniu chłopaków albo presji ze strony rówieśników (czy o czym tam chcą rozmawiać małolaty). W końcu to walentynki i wszystkie dziewczyny w szkole mówiły o chłopakach. Bała się jednak, że dziewięcioklasistki będą tylko pytać o pokaz Lesa Besta i udział w nim Sereny. Jak to było kręcić się przy tych wszystkich słynnych modelkach i takie tam bla, bla, bla. Pewnie będą pytać o tę jej głupią koszulkę Kocham Aarona i co jest między nią i Aaronem, bo słyszałyśmy, że... bla. bla, bla. Jakby to było choć trochę interesujące.
A nie było.
Dlaczego świat jest pełen naśladowców, skoro życie oferuje tyle możliwości? Blair wrzuciła sobie dodatkowy kawałek czekoladowego ciasta na tacę, żeby mieć co robić, kiedy dziewczyny z grupy zanudzą ją śmiertelnie.
- Cześć. - Prawie ziewnęła, siadając przy zatłoczonym stoliku kilka minut po rozpoczęciu grupy. - Przepraszam za spóźnienie.
- Nie szkodzi - odparła radośnie Serena. Przed pokazem zafundowano jej darmowe podcinanie i pasemka, dzięki czemu teraz jej długie włosy były jeszcze bardziej lśniące i idealne niż wcześniej. - Właśnie rozmawiałyśmy o problemach rodzinnych Elise. Podejrzewa, że jej ojciec może mieć romans.
Dzisiaj Elise odgarnęła do tyłu grube włosy w kolorze słomy i podpięła z boku głowy maleńkimi różowymi spinkami w kształcie serduszek. Pod jasnoniebieskimi oczami rysowały się jej głębokie cienie, jakby przez całą noc nie spala, tylko się zamartwiała.
- To fatalnie - stwierdziła współczująco Blair. - Uwierz mi, wiem, jak jest.
Postanowiła nie kontynuować tematu. Grupa to może i miejsce, w którym mają się dzielić doświadczeniami, ale nie zamierzała wchodzić w szczegóły romansu jej ojca z innym mężczyzną, w okresie gdy ciągle był mężem jej matki.
Serena kiwnęła energicznie głową.
- Właśnie im mówiłam, że wszystkie rodziny są totalnie pokręcone. Twoja rodzina, Blair, to doskonały przykład - dodała radośnie.
Blair się najeżyła.
- Wielkie dzięki, ale nie sądzę, żeby wszyscy chcieli słuchać teraz o moich problemach.
Jenny obgryzała skórki przy paznokciach i nerwowo stukała nogą o krzesło. Od rana się martwiła, że Elise rzuci się na głęboką wodę i z miejsca zacznie opowiadać o całowaniu się z dziewczynami. Bogu dzięki, Elise miała inne sprawy na głowie.
- W każdym razie nie musimy mówić o naszych pokręconych rodzinach, jeśli to ci przeszkadza - powiedziała Blair do Elise, próbując ją wesprzeć.
Elise pokiwała głową ze smutkiem.
- Właściwie to jest coś innego, o czym chciałabym porozmawiać.
Jenny skrzywiła się.
- Tak? - Blair skinęła głową zachęcająco. - Co takiego?
Vicky Reinerson uniosła rękę. Miała na sobie czerwoną wełnianą pelerynę, podobną do tej, jaką nosiła na pokazie Lesa Besta Serena, tyle że ta wyglądała na używaną, jakby Vicky pożyczyła ją od babci. Chyba nie zajarzyła, że peleryny wracają do łask dopiero jesienią, a nie już tej wiosny.
- Och, ale kiedy skończy, Serena, opowiesz nam o pokazie Lesa Besta? Prosimy! - błagała Vicky. - Obiecałaś.
Serena zachichotała, jakby była gotowa opowiedzieć tony zabawnych historyjek. Blair miała ochotą ją trzepnąć.
- Najbardziej niesamowite było to, że walczyłam na śnieżki z samym Lesem Bestem i nawet nie wiedziałam, że to on. - Serena zerknęła na Blair, która piorunowała ją wzrokiem. - Opowiem o tym na końcu, jeśli zostanie trochę czasu. - Wróciła do Elise. - O czym zaczęłaś mówić?
Elise zaczerwieniła się jak burak.
- Ja... ja chciałam porozmawiać o całowaniu się - wypaliła. - O całowaniu się z dziewczynami.
Jenny kopnęła w nogę krzesła Elise. Mary, Cassie i Vicky zaśmiały się i zaczęły trącać łokciami. To będzie coś dobrego. Niedawno krążyły plotki o tym, że Blair i Serena całowały się w jacuzzi w apartamencie rodziny Chucka Bassa w hotelu Tribeca Star.
- Uważam, że każdy może całować każdego - stwierdziła Serena. - Całowanie to świetna zabawa.
Blair włożyła sobie do ust kawał czekoladowego ciasta, próbując wymyślić coś, czym mogłaby przebić uwagę Sereny.
- Chłopcy lubią patrzeć na całujące się dziewczyny - stwierdziła z pełnymi ustami. - Pokazują to ciągle w filmach, żeby nakręcać facetów. - To prawda. Rozmawiali nawet o tym na zajęciach z filmu u pana Beckhama.
- No więc, Serena, jak to było nosić ubrania Lesa Besta? - zapytała Jenny, desperacko próbując zmienić temat.
Serena wyciągnęła długie, smukłe ramiona nad śliczną blond głową i westchnęła rozkosznie.
- Naprawdę chcecie wiedzieć? - Wszystkie dziewczyny w grupie poza Blair i Elise kiwnęły entuzjastycznie głowami. - No dobra, to wam powiem.
Blair przewróciła oczami. Szykowała się, by zamknąć Serenie usta informacją o swoim gorącym romansie z. trzydziesto - ośmioletnim żonatym mężczyzną, co było o niebo ciekawsze od łażenia po wybiegu w kretyńskich ciuchach, których i tak nikt nie chciał nosić. Zerknęła na stół. przy którym Elise zaciekle bazgroliła na kartce z zeszytu swoje imię raz za razem. Elise Wells. Panna Elise. Elise Wells. Panna Elise Patricia Wells. E.P Wells.
Nagle Blair poczuła, że cała zawartość żołądka podchodzi jej do gardła. Wells?! To nazwisko Owena. A Elise właśnie powiedziała, że podejrzewa, że jej ojciec ma romans! Owen nie mówił nic o córce, ale jak się teraz nad tym zastanowiła, to widziała, że Elise ma takie same oczy jak on i na ganku zapaliła dwa papierosy dokładnie w taki sam sposób, jak Owen w piątek w barze. Jezu! Równie dobrze mógł mieć dziesięcioro dzieci, tylko akurat zapomniał jej o tym wspomnieć. Jasna cholera!
Blair z głośnym szurnięciem odsunęła krzesło i pobiegła do gabinetu pielęgniarki, który znajdował się za stołówką. Dotarła w ostatniej chwili, żeby zwymiotować czekoladowe ciasto na własnoręcznie zrobiony na szydełku dywanik siostry O'Donnell. Był to najszybszy sposób, aby zostać odesłanym do domu z powodu choroby.
Kiedy tylko wybiegła, po stołówce rozległ się szmer - dziewczyny obstawiały różne wersje wyjaśnienia, co się dzieje z Blair.
- Słyszałam, że chorowała na jakąś rzadką chorobę. Straciła mnóstwo włosów. To tak naprawdę peruka - ogłosiła Laura Salmon.
- A ja słyszałam, że jest w ciąży z jakimś starszym facetem. On jest żonaty z kimś z rodziny królewskiej i chce się teraz ożenić z Blair, ale żona nie zgadza się na rozwód - wyjaśniła Rain Hoffstetter.
- O mój Boże! Więc mogłyby urodzić z matką w tym samym czasie! - pisnęła Kati Farkas.
- Ona nie jest w ciąży, idiotko. To bulimia - wyjaśniła dziewczynom Isabel Coates konfidencjonalnym - szeptem. - Walczy z tym od lat.
Przy stoliku grupy Serena nieświadomie wyjaśniała całą sprawę:
- Poczuje się lepiej, gdy ją przyjmą do Yale.
apatia kontra poezja
- Wesołych walentynek, kochasiu! - powitał Dana Zeke Freedman, tuż przed zajęciami z historii Stanów Zjednoczonych. Wręczył Danowi różową reklamówkę. - Aggie prosiła, żebym ci to dał. Kurier właśnie to przyniósł do recepcji.
Uszy torby przewiązano czerwoną satynową wstążką. Dan pociągnął za kokardę i wysypał zawartość na ławkę: małe białe pudełko i cienka książka w okładkach z czerwonej skóry. W pudełku leżał gruby srebrny długopis na srebrnym łańcuszku. Dołączona karteczka wyjaśniała, że to jest długopis antygrawitacyjny - takich używają astronauci w kosmosie. Dan założył łańcuszek na szyję i otworzył książkę na pierwszej stronie, gdzie ktoś nabazgrał: Skop grawitacji tyłek, czarusiu. Czujesz?
Kompletnie ogłupiały Dan przeczytał jeszcze raz notkę. Zbyt dziwaczne jak na Vanessę, więc to zdecydowanie musiała być Mystery. W końcu rozległ się dzwonek. Pan Dube wmaszerował do sali i zaczął ścierać tablicę. Dan schował torbę z prezentem pod krzesło, otworzył zeszyt i udawał, że słucha, co pan Dube opowiada o Wietnamie i apatii. Szkoła wydawała się taka nieistotna i głupia teraz, kiedy agentka w prawdziwego zdarzenia. Rusty Klein, chciała go reprezentować, a ewidentnie błyskotliwa, intrygująca i seksowna poetka przysłała mu wyjątkowo wyrafinowane walentynkowe prezenty.
Wtedy Dan przypomniał sobie o Vanessie i dłonie zaczęły mu drżeć. Niczego jej nie wysłał na walentynki - nie, żeby Vanessa przepadała za takimi „nastawionymi na komercję pierdołami”, jak to lubiła określać, ale nawet do niej nie zadzwonił. A właściwie największy problem polegał na tym, że ją... zdradził. Nie chodziło tylko o to, że całował się z inną. Naprawdę ją zdradził.
To była absolutnie wina Mystery. Przez tę przezroczystą sukienkę i te jej żółte, krzywe zęby miał wrażenie, jakby znalazł się we własnym wierszu. Całował czarującą, dziwną dziewczynę, którą stworzył, na hałaśliwej, odlotowej imprezie, którą wymyślił. Nic nie mógł na to poradzić, ale jego wyobraźnia zupełnie oszalała - wysłała go, żeby chwiejnym krokiem przez zasypane śniegiem miasto dotarł do mieszkania - atelier w Chinatown i kochał się z Mystery w najróżniejszych dziwnych pozycjach jak z jogi na niewygodnym materacu robiącym za łóżko, podczas gdy słońce wschodziło nad smętnym, białym miastem. Prawie jakby się żadna z tych rzeczy nie wydarzyła. Jakby to była fikcja literacka.
Tyle że to nie była fikcja. Naprawdę zdradził Vanessę.
Dan miał strasznego kaca przez cały weekend. Tak pogrążył się w egzystencjalnym poczuciu winy i pogardzie dla siebie, że nie mógł odpowiedzieć na niezliczone wiadomości, które Vanessa nagrała na jego komórce.
Otworzył zeszyt od historii na ostatniej stronie. A gdyby dla Vanessy napisał wiersz i wysłał jej e - mailem w czasie przerwy na lunch? To miałoby większą wartość niż kwiaty, czekoladki albo tandetne walentynkowe kartki. A najlepsze było to, że pewnie nie musiałby z nią rozmawiać i przyznać się do zdrady, bo w kłamaniu nie był dobry.
Pan Dube zaczął pisać coś na tablicy. Dan udawał, że robi notatki w zeszycie.
Kredowe anioły - napisał. - Nadające sens.
Potem pomyślał o czymś, co Mystery powiedziała mu, kiedy pili czwarty albo piąty koktajl z red bullem. Coś o tym, że jest zmęczona pisaniem zawikłanych wierszy, które okrężną drogą wyrażały to, co chciała przekazać. Odrzucić subtelność. Mówić wprost.
Pocałuj mnie. Bądź moja - napisał Dan, naśladując slogany na czekoladowych sercach, którymi popisywały się dziewczyny w walentynki. Superlaska!
Przeczytał słowa jeszcze raz, nie dostrzegając ich tak naprawdę. Jego umysł ciągle wypełniały obrazy z nocy z Mystery. Nie potrafił się skupić. Jej włosy pachniały tostami. A kiedy dotknęła jego nagiego brzucha chłodnymi, wilgotnymi dłońmi, całe jego ciało się wzdrygnęło. Nie zapytał jej, co miała na myśli, mówiąc o przedwczesnej śmierci, i nie zapytał jej, dlaczego jego wiersz Zdziry uratował jej życie, ale był tak upojony tauryną z red bulla i przerażającymi, żółtymi zębami Mystery, że pewnie i tak nie zapamiętałby odpowiedzi.
Znowu straciłem dziewictwo - napisał Dan, co zresztą było prawdą. Robienie tego z Mystery rzeczywiście okazało się kolejną utratą dziewictwa. Czy to możliwe, że będzie się tak czuł za każdym razem z nową kobietą?
Zanim zdążył sobie wyobrazić tę kolejną szczęściarę, zadźwięczał dzwonek. Dan wyrwany z zamyślenia zamknął zeszyt i wsadził go pod ramię.
- Ej! - zawołał do Zeke'a. - Postawię ci sushi na lunch, ale zaczekaj na mnie, tylko wyślę e - mail.
- Dobra. - Zeke wzruszył ramionami i starał się nie pokazać po sobie, jaki jest poruszony tym, że jego stary kumpel raczył po raz kolejny tego dnia poświęcić mu trochę uwagi. Od kiedy to Dan Humphrey, król tanich krokietów i kiepskiej kawy, jadał sushi?
- Słyszałem, że poszczęściło ci się w pianek wieczór! - wrzasnął do Dana Chuck Bass, gdy mijali się na klatce schodowej. Chuck włożył na gołe ciało granatowy sweter w serek od mundurka szkoły Riverside. - Niezła robota.
- Dzięki - odmruknął Dan, pędząc na górę do sali komputerowej. Oszukiwał się, myśląc, że Vanessa nie dowie się o nim i Mystery, ale kiedy tylko dostanie jego najnowszy wiersz, na pewno mu wybaczy. W końcu jak to napisała Mystery - był czarusiem.
dziewczyny głupieją z powodu tajemniczych wielbicieli
Vanessa czuła się trochę idiotycznie, siedząc wśród zdesperowanych dziewczyn w zatłoczonej i przegrzanej sali komputerowej. Wszystkie po raz setny sprawdzały, kto przysłał im żałosną kartkę walentynkową albo wysłał wiadomość na stronę Tajemniczego Wielbiciela - niepokojąco mało twórczy nowy zwyczaj, który pojawił się w szkole w ostatnie walentynki. Ale Dan zwykle logował się przynajmniej raz dziennie, a w weekend był taki zajęty spotkaniem z Rusty Klein na pokazie Better Than Naked, że nawet nie miał jak oddzwonić, więc doszła do wniosku, że pewnie spróbuje dziś do niej napisać e - mail. W końcu to walentynki. Nie, żeby któreś z nich przejmowało się tymi nastawionymi na komercję pierdołami...
Pewnie że nie.
- Cześć! - usłyszała. To młodsza siostra Dana. Sprawdzała swoją stronę przy sąsiednim stoliku.
- Cześć, Jennifer.
Jenny odjechała od stolika na czarnym krześle obrotowym, a potem przysunęła się z powrotem. Jej kręcone brązowe włosy były wymodelowane suszarką. Wyglądała poważniej i bardziej wyrafinowanie niż zwykle.
- Pewnie świetnie się bawiliście z Danem na pokazie. Wrócił do domu dopiero w sobotę po południu. Ojciec zrzędził, jacy oboje jesteśmy zepsuci i nieodpowiedzialni, ale potem zupełnie zapomniał Dana objechać. Typowe.
Vanessa przejechała dłonią po ogolonej niemal na łyso głowie.
- Nie byłam na tym samym pokazie co Dan. Zostałam zaproszona gdzie indziej.
- Och! - Jenny wyglądała na zaskoczoną.
Vanessa wyczuła, że coś jest nie tak. Co Dan robił poza domem tak długo? Ale z drugiej strony przez ten śnieg wszystko się pochrzaniło. Może nocował u Zeke'a. Zeke mieszkał w centrum.
Zalogowała się jako łysakotka, wpisała hasło „miau” i zajrzała do skrzynki odbiorczej. Oczywiście czekała na nią wiadomość od Dana i - cóż za niespodzianka - była to poezja. Vanessa przeczytała wiersz z zapałem, ale się zorientowała, że Dan nie włożył w niego żadnego wysiłku. „Superlaska”? O co tu chodzi? „Znowu straciłem dziewictwo”? Kogo on, do cholery, oszukuje?
Nacisnęła Odpowiedz i zaczęła odpisywać:
Cha, cha. Uśmiałam się. Spłakałam się. O co tu właściwie chodzi? Mieliśmy razem zrobić film, pamiętasz?
Kiedy czekała na odpowiedź Dana, zalogowała się na swoją stronę Tajemniczego Wielbiciela. Ku jej zaskoczeniu znalazła cztery wiadomości:
Nie mogę przestać piać z zachwytu na twój temat przed wszystkimi znajomymi. Nikt tak nie łączy znaczenia i formy, jak ty, moja pani.
przystojniak
Ofiarowałaś temu popieprzonemu światu nowy rodzaj piękna. Tak trzymaj.
d
Życzenia wesołych walentynek dla mojej niezwykłej siostry w tym niezwykłym dniu. Ruby
Dasz radę pojechać do Cannes? Porozmawiamy o tym przy kawie w Brooklynie, w czwartek wieczorem?
reżyser, który cię odkrył
Vanessa przewróciła oczami, gdy czytała ostatnią wiadomość. Doceniała wszystko, co dla niej zrobił Ken Mogul, ale na pewno jej nie odkrył. Ona tu była przez cały czas.
Przełączyła się z powrotem na skrzynkę e - mailową, ale nie było odpowiedzi od Dana, więc się wylogowała.
- Do zobaczenia - szepnęła do Jenny, która nie odrywała oczu od ekranu.
- Do zobaczenia - odpowiedziała Jenny, nie podnosząc wzroku. Na jej stronie były aż trzy wiadomości.
przepraszam, że nie kupiłam ci żadnych czekoladek, ale nie wiem, jakie lubisz, kupmy coś po szkole, naprawdę nie mam teraz ochoty wracać do domu.
smutna
a przy okazji - chcesz skończyć ten obraz? znowu ja
Te dwie były zdecydowanie od Elise, ale trzecia wyglądała na wiadomość od prawdziwego chłopaka z krwi i kości.
Przepraszam, że tyle to trwało, ale wcześniej nie miałem odwagi do ciebie napisać. Jeśli chcesz się ze mną spotkać, wracam ze szkoły autobusem z Siedemdziesiątej Dziewiątej. Nie jestem pewien, jak wyglądasz, ale jeżeli zobaczysz naprawdę wysokiego chudego blondyna patrzącego na ciebie w autobusie, uśmiechnij się, bo to pewnie będę ja. Szczęśliwych walentynek, J. Humphrey. Nie mogę się doczekać, żeby cię poznać. Całuję, L.
Jenny przeczytała wiadomość kilka razy. Wysoki chudy blondyn? Zupełnie jak ten chłopak z Bendela. Ale co znaczyło L? Lester? Lance? Louis? Nie, te imiona brzmiały zbyt dziwacznie, a wiadomość nie była dziwaczna, tylko słodka. Ale jak zdobył jej adres e - mailowy? A kogo to obchodzi?! Nie mogła uwierzyć - on chciał się z nią spotkać!
Natychmiast usunęła wiadomości od Elise i pobiegła do drukarki, żeby wydrukować tę od L. Oczywiście zamierzała jeździć autobusem z Siedemdziesiątej Dziewiątej choćby przez cały wieczór, jeśli zajdzie taka potrzeba. Ale gdyby - nie daj Bóg - się nie spotkali, Jenny będzie miała chociaż ten list miłosny, żeby się nim cieszyć i zachować do końca życia.
A myślała, że skończyła z miłością. Widzicie, jakie magiczne potrafią okazać się walentynki?
całusy zamiast narkotyków
- A dlaczego właściwie nie zadzwoniłeś na pogotowie? - zapytał Nate'a Jeremy Scott Tompkinson, gdy zawijał trawkę w bibułkę EZ Wider rozłożoną na prawym kolanie.
- Daj facetowi spokój - rzucił Charlie Dern. - Był najarany, zapomniałeś?
- Ja bym chyba po prostu stwierdził: „To na razie, pochrzaniona laluniu! Mam gdzieś, czy miałaś zamiar tak przyhajcować!”, i tyle - zażartował Anthony Avuldsen.
Jeremy'emu udało się zwinąć trochę trawki starszemu bratu, który przyjechał do domu z college'u, i teraz chłopcy całą czwórką przyczaili się przy East End Avenue. Robili sobie przerwę przed WF - em.
Nate chuchnął w dłonie i schował je do kieszeni płaszcza.
- Nie wiem. - Sam nie bardzo rozumiał swojej reakcji. - Chyba chciałem zadzwonić do kogoś, kto zna nas oboje. Do kogoś, komu mogę zaufać.
Jeremy pokręcił głową.
- Gościu, ci z odwyku chcą, żebyś tak właśnie się zachowywał. Już cię zaprogramowali.
Nate pomyślał o tym, jak Georgie naśladowała psychologiczny bełkot Jackie - te wszystkie teksty o leczeniu ran i negatywnych przyjaźniach. Nie wyglądało, żeby Georgie zaprogramowali. Nagle zaczął się zastanawiać, czy była zła na niego za to, że powiadomił Jackie, ale nie mógł do niej teraz zadzwonić i zapytać. Zatrzymali ją w Wyzwoleniu na stałe i nie wolno jej było odbierać telefonów, na wypadek gdyby dzwonił diler albo ktoś taki. Miał nadzieję, że spotka ją na grupie.
- A ile właściwie musisz chodzić na ten kretyński odwyk? - zapytał Charlie. Wyciągnął rękę po skręta i się sztachnął.
- Pół roku - odparł Nate. - Ale przynajmniej nie muszę tam mieszkać. - Pozostali chłopcy mruknęli współczująco albo ze znudzeniem, dając wyraz zdegustowaniu. Nic nie powiedział. Chociaż nigdy się do tego nie przyznał, właściwie to polubił odwyk i spotkania z różnymi dzieciakami na terapii, zwłaszcza z Georgie. Będzie mu trochę smutno, kiedy się skończy.
- Masz - rzucił Charlie, podając Nate'owi skręta. Nate spojrzał i pokręcił głową.
- Dzięki - mruknął pod nosem. Przed nimi na chodniku leżało pogniecione serce z czerwonego papieru. - Dzisiaj są walentynki? - zapytał z roztargnieniem.
- Aha - odpowiedział Anthony. - A co?
Nate wstał i strzepał śnieg z pleców czarnego płaszcza od Hugo Bossa. Odkąd pamiętał, zawsze w walentynki wysyłał róże specjalnej dziewczynie.
- Muszę coś zrobić. Zobaczymy się na WF - ie, dobra?
Kumple patrzyli, jak Nate brnie przez rozmokły śnieg w stronę Madison Avenue, aż w końcu zniknął im z oczu. Coś się stało z ich starym kumplem Nate'em Archibaldem. Pierwszy raz, odkąd skończył dziesięć lat, nie chciał zaciągnąć się skrętem.
Czy to możliwe, czy mogło się zdarzyć, że się... zakochał?
dla B dzień Walentego to dzień zagłady
Blair przez całą drogę do domu trzymała dłoń przy ustach, a myśli z dała od Owena - wszystko, żeby nie zwymiotować na tylnym siedzeniu taksówki. Ale kiedy wysiadła z wykładanej boazerią windy i weszła do mieszkania, poczuła mdlący zapach róż i jej żołądek znowu złowieszczo się skręcił. Cały przedpokój był zawalony kwiatami. Żółte róże, białe róże, różowe i czerwone. Blair upuściła na podłogę torbę i zaczęła czytać bileciki dołączone do bukietów.
A jesteś moim misiaczkiem. Całuję, S - napisano na bileciku dołączonym do żółtych róż.
Audrey, moja słodka damo. czy będziesz moją walentynką? Całuję, Cary - to kartka od czerwonych róż.
Moja droga pani Rose! Niech nasza maleńka córeczka będzie równie piękna i cudowna jak ty i równie beznadziejnie szczęśliwa jak ja każdego dnia przy tobie. Twój kochający mąż, pan Rose - przeczytała na bileciku od biało - różowego bukietu.
Już jeden taki tekst wystarczał, żeby wyrzygać flaki, a musiała zdzierżyć trzy równie obrzydliwe. Rzuciła płaszcz na podłogę i zataczając się, wpadła do pierwszej łazienki z brzegu, żeby znowu opróżnić żołądek.
- Mamo! - krzyknęła, wycierając usta w kremowy ręcznik dla gości z monogramem R.
- Blair?! - odkrzyknęła matka. Eleanor Waldorf szła powoli korytarzem. Miała na sobie różowy kostium od Chanel z filcowanej wełny, poszerzony w pasie, żeby zmieściła w nim pięciomiesięczną ciążę. Rozjaśnione włosy obcięte na pazia spięła w kucyk. Na nogach miała kapcie z króliczego futra, a przy uchu przenośny telefon. Jak większość gospodyń z Upper East Side przez cały czas, kiedy nie wychodziła na lunch albo nie siedziała u fryzjera, wisiała na telefonie. - Co robisz w domu? - zapytała córkę. - Źle się czujesz?
Blair złapała się za żołądek i próbowała nie patrzeć na matkę.
- Widziałam list od Cyrusa - wychrypiała. - To będzie dziewczynka?
Matka rozpromieniła się, a jej błękitne oczy rozbłysły ze szczęścia.
- Czy to nie cudowne?! - wykrzyknęła. - Dowiedziałam się dziś rano. - Objęła córkę za szyję. - Cyrus zawsze chciał mieć córkę. Kiedy niedługo przyjedziesz z college'u, będziesz miała maleńką siostrzyczkę do zabawy!
Blair wykrzywiła się, czując, jak żołądek wywraca się jej na dźwięk słowa „college”.
- Mam nadzieję, że nie masz nic przeciwko - paplała Eleanor - ale planujemy zamienić twoją sypialnię na pokój dziecięcy, bo brakuje nam już miejsca. Ty i Aaron niedługo wyjedziecie się uczyć. Zgadzasz się, prawda, kochanie?
Blair spojrzała na matkę pustym wzrokiem. Nie chciała mieć ani brata przyrodniego, ani ojczyma i z pewnością nic życzyła sobie młodszej siostry, a już na pewno nie takiej, która zabierze jej pokój.
- Idę się położyć - powiedziała słabo.
- Powiem Myrtle, żeby przyniosła ci trochę bulionu! - zawołała za nią matka.
Blair zatrzasnęła drzwi i rzuciła się na łóżko, chowając głowę w mięciutkich poduszkach z pierza. Kitty Minky, kolka rasy błękitnej rosyjskiej, skoczyła jej na plecy i wbiła pazurki w czarno - biały sweter z Fair Isle.
- Pomocy! - jęknęła żałośnie Blair do kota. Gdyby tylko mogła tak leżeć” do sierpnia, a potem zabrano by ją helikopterem prosto do nowej sypialni w Yale. Gdyby tylko mogła przeskoczyć wszystkie kiepskie kawałki w scenariuszu jej życia, kawałki, które należałoby napisać od nowa.
Z przyzwyczajenia wyciągnęła rękę i włączyła odsłuchiwanie automatycznej sekretarki. Słuchała z zamkniętymi oczami.
- Cześć, Blair, mówi Owen. Owen Wells. Przepraszam, że nie odezwałem się wcześniej. Wiesz, co się stało? Obudziłem się, a ciebie już nie było. W każdym razie wesołych walentynek, ślicznotko. Zadzwoń, jak będziesz miała chwilę. Trzymaj się.
- Cześć, Blair, tu znowu Owen. Dostałaś moje kwiaty? Mam nadzieję, że ci się podobają. Oddzwoń, jak będziesz miała chwilę. Dzięki. Cześć.
- Cześć, Blair. Wiem, że to w ostatniej w chwili, ale może masz ochotę zjeść ze mną kolację? Tu Owen, nawiasem mówiąc. Plany w domu się zmieniły i jestem wolny jak ptak. Więc co powiesz na Le Cirque dziś wieczór, ślicznotko? Zadzwoń.
- Cześć, Blair. Mam rezerwację w Le Cirque...
Skopała automatyczną sekretarkę ze stolika. Wtyczka wypadła z gniazdka. Blair miała gdzieś, że Owen ma najseksowniejszy głos i najlepiej całuje w całym Nowym Jorku. Nie mogła dłużej grać Audrey i widzieć w nim Cary Grania. Okazał się kłamliwym, zdradzającym sukinsynem i tatusiem! Miała nawet gdzieś to, czy Owen powie w Yale, że jest głupią siksą, która nie utrzyma się na studiach dłużej niż dwa tygodnie. Pieprzyć Owena, pieprzyć Yale!
Złapała telefon i wybrała numer komórki Owena. To jedyny numer, jaki jej podał, pewnie dlatego że tylko ten telefon zawsze odbiera sam.
- Blair? - Owen odebrał od razu po pierwszym dzwonku. - Gdzie byłaś? Przez cały dzień próbowałem cię złapać!
- W szkole! Wiem, że dla ciebie to stare czasy, ale szkoła to takie miejsce, do którego się chodzi i gdzie uczą cię różnych rzeczy. Jestem teraz w domu tylko dlatego, że się źle poczułam.
- Och, to znaczy, że pewnie się nie zjawisz na kolacji?
Głos Owena nie brzmiał nawet w połowie tak seksownie teraz, kiedy już wiedziała, jaki z niego dupek. Podeszła do wysokiego lustra i poprawiła włosy. Już wyglądały na trochę dłuższe. Może niedługo odrosną. A może zetnie je jeszcze krócej. Odgarnęła zdecydowanym ruchem grzywkę z czoła, żeby zobaczyć, jak by wyglądała, gdyby się ścięła naprawdę króciutko.
- Wiem, że masz córkę - syknęła do słuchawki, podchodząc do komody. Zaczęła grzebać w górnej szufladzie, aż znalazła stare srebrne nożyczki po babci, z których nigdy nie miała specjalnego pożytku.
- B - Blair... - wyjąkał Owen.
- Pieprz się.
Rzuciła telefon na łóżko. Potem złapała garść włosów i zaczęła je ścinać maleńkimi, srebrnymi nożyczkami.
Do widzenia, Audrey Hepburn! Witaj, Mia Farrow z Dziecka Rosemary!
tematy ◄ wstecz dalej ► wyślij pytanie odpowiedź
Wszystkie nazwy miejsc, imiona i nazwisko oraz wydarzenia zostały zmienione lub skrócone, po to by nie ucierpieli niewinni. Czyli ja.
hej, ludzie!
NAJDELIKATNIEJSZY SPOSÓB NA POŻEGNANIE
To smutne, ale prawdziwe - walentynki stawiają związkom pewne wymagania, którym czasem się nie da rady sprostać. Co macie zrobić, gdy oboje wiecie, że to koniec, i chcecie już ruszyć dalej, żeby wreszcie zacząć świetnie się bawić, płacąc kartą kredytową za prezenty dla siebie, a nie dla drugiej potowy? Z mojego bogatego doświadczenia z bezbolesnym zrywaniem wynika, że im mniej powiesz, tym lepiej. Nie omawiaj wszystkiego ze szczegółami. Prosty gest znaczy o niebo więcej. Propozycja, żeby zrobić coś całą paczką zamiast tylko we dwoje. Czuły całus w policzek. Machanie ręką na pożegnanie. I nie ważcie się zwracać jakichkolwiek podarunków. One są wasze! Zatrzymajcie je!
JEDNA RZECZ NA MÓJ TEMAT, Z KTÓREJ MOŻECIE NIE ZDAWAĆ SOBIE SPRAWY
Jestem prawdziwa. A to znaczy, że mam u rodziny. W następny poniedziałek kończę osiemnaście lat i urządzam imprezę, na którą wszyscy jesteście zaproszeni. Wiem, co sobie myślicie: to poniedziałek. Ale tak naprawdę to co macie do roboty w poniedziałkowy wieczór? Pracę zadaną z łaciny? Domowej roboty maseczkę? No i potem tydzień zleci momentalnie, obiecuję.
Kiedy? W poniedziałek od dziewiątej wieczór do świtu.
Gdzie? W Gnomie. Nie martwcie się, że nigdy o nim nie słyszeliście. Nikt nie słyszał. To nowiutki klub przy Bond Street, który połączy świętowanie otwarcia właśnie z moimi urodzinami. Czy to nie słodkie?
Co zabrać? Siebie, najpiękniejszych znajomych i rzecz jasna prezent!
Na celowniku
B nie ma w szkole drugi dzień z rzędu. D czeka w holu hotelu Plaza w nowym, eleganckim garniturze od Agnes B. Wygląda na zdenerwowanego. S w pracowni Lesa Besta przymierza prześliczną sukienkę w kolorze słoneczników przed sesją zdjęciową. J godzinami jeździ autobusem z Siedemdziesiątej Dziewiątej tam i z powrotem. A gra na gitarze w pociągu, wracając z Scarsdale, gdzie siedział przez kilka ostatnich dni. N biega po Central Parku - życie bez trawki daje temu chłopakowi tyle energii!
Wasze e - maile
P: Droga plotkaro!
Pocałowałam dziewczynę, ale nic nie miałam przy tym na myśli. Właściwie to podoba mi się pewien chłopak. Co mam powiedzieć tej dziewczynie, żeby nie zranić jej uczuć? W końcu jest moją przyjaciółką.
strapiona
O: Droga strapiona!
Nigdy nie wierzyłam w teorię, że całując kogoś, przyrzekam, że nie pocałuję nikogo innego. Całowanie to przyjemność. Dlaczego ograniczać się tylko do jednej osoby? Dowcip polega na tym, żeby osobie, z którą dobrze się bawisz, powiedzieć, że nie zamierzasz od razu wychodzić za mąż ani nic takiego. A tak przy okazji, najlepiej zrobić to przed, a nie po całowaniu się.
P
P: Droga P!
Utknęłam na odwyku. Mogę korzystać z netu, ale pewne konta e - mailowe mam zablokowane, więc nie mogę wystać wiadomości do chłopaka, z którym się spotykam i za którym bardzo tęsknię. Nawet przysłał mi róże! Na szczęście mogę wejść na Twoją stronę i powiedzieć całemu światu, że jestem zakochana. Może kiedy stąd wyjdę, wypijemy, żeby to uczcić. Ja stawiam.
kociak na odwyku
O: Drogi kociaku!
Zamiast po wyjściu stawiać nam drinki, powinnaś założyć własną stronę. Albo napisać książkę. To tylko sugestia.
P
Nie zapominajcie o mojej imprezie - niedługo pojawi się lista wymarzonych prezentów!
Wiem, że mnie kochacie
plotkara
życie sławnych i bogatych
W środę po południu Dan stał w holu hotelu Plaza, poprawiając kołnierzyk marynarki garnituru Agnes B. i ściskając czerwoną książeczkę, którą dostał od Mystery na walentynki. Wcześniej był w Plaza tylko raz, kiedy filmowali z Vanessą skate'ów w Central Parku i ona musiała skorzystać z toalety. Nawet w nowym, eleganckim garniturze czuł, że nie pasuje do tego wystawnego miejsca.
Powinien się przyzwyczajać. W końcu miał się stać bardzo sławnym pisarzem, który regularnie umawia się ze swoją agentką na herbatę w drogich hotelach.
Żebrak w lustrzanym pałacu, pomyślał, tworząc początek wiersza.
- Daniel! - usłyszał Rusty Klein krzyczącą przez cały korytarz. Tym razem czerwoną perukę uczesała w dwa grube warkocze z boków głowy. Swoje metr dziewięćdziesiąt z kawałkiem okryła niezwykłą, czarną w drobne białe kwiaty szatą w stylu japońskiej gejszy. Do tego włożyła czarne zamszowe kozaki na szpilkach, jakby już nie była dość wysoka. Mystery stała obok niej i wyglądała jak zagłodzony duch w wystrzępionej, obcisłej sukience w kolorze śliwkowym i brązowych skórzanych butach, Jej obojczyki przy chudej szyi wyglądały niczym skrzydła samolotu. Usta miała tak spierzchnięte, że wydawały się niemal białe.
Szkielet księżniczki wynurza się z obłoku kurzu...
- Cześć! - Dan powitał je zwyczajnie, jakby zawsze spotykali się w Płaza po szkole. Wsunięty do kieszeni białej koszuli od Agnes B. długopis antygrawitacyjny od Mystery uderzył go w bladą pierś. - Dziękuję za prezenty.
Rusty złapała go w niedźwiedzi uścisk, dusząc oleisto - rybnym zapachem swoich perfum i brudząc mu policzek pomarańczoworóżową szminką.
- Mystery i ja aż za dobrze się bawiłyśmy, kupując prezenty dla ciebie, kochanie! W końcu zmusiłyśmy się, żeby przestać.
Mystery przejechała językiem po żółtych zębach.
- Właśnie piłyśmy martini i analizowałyśmy Kafkę jak dwie kretynki - wychrypiała. Mówiła jak pijana i sprawiała wrażenie, jakby nie spała od tygodni. Zamrugała. - Skoro już jesteś, możemy coś zjeść. Przez ciebie umieram z głodu.
Kości owinięte w skrzydła ćmy utkane z pajęczyny.
- Tędy - zachichotała Rusty, ignorując dziwną uwagę Mystery. Poprowadziła ich ogromnym holem do wielkiej herbaciarni pełnej złoconych luster, dzwoniących kryształów i zbyt mocno wyperfumowanych kobiet ze świeżo wymodelowanymi włosami. Okrągły, przykryty białym obrusem stolik zastawiono srebrnym serwisem do herbaty. Trzypoziomowa taca pełna była świeżo upieczonych babeczek, słoiczków z domowym dżemem i maleńkich kanapek z ogórkiem z chleba, od którego obcięto skórkę. Na stole stały też dwa niedopite kieliszki z martini.
- Świętowałyśmy skromnie debiut Mystery - wyjaśniła radośnie Rusty. Usiadła i dopiła jednym haustem resztkę drinka.
Królowa poezji kusząco przyciąga.
Dan usiadł obok niej i położył książkę na stoliku.
- Jaki debiut?
Rusty złapała babeczkę z jagodami, posmarowała ją masłem i wrzuciła w całości do ogromnych ust.
- Dobrze, że przyniosłeś swoją książkę do obserwacji. Zapisywałeś wszystko? Pamiętaj, nie ma rzeczy nieistotnych! - Mrugnęła do Mystery. - Kto wie? To wszystko może się złożyć na książkę!
Mystery zachichotała i zerknęła na Dana.
- Skończyłam moją powieść - wyznała chrapliwym głosem.
Pali się! Pali się!
Dan potarł kciukiem maleńki widelczyk, trawiąc nowinę. Mystery dokończyła książkę w niecały tydzień, a on napisał jeden kiepski wiersz w walentynki dla Vanessy. Nawet nie miał odwagi przeczytać odpowiedzi od Vanessy, bo wiedział, że wiersz wyszedł mu beznadziejny.
- Myślałem, że dopiero ją zaczęłaś - powiedział, czując się w dziwny sposób zdradzony.
- Zgadza się. Ale w niedzielę w nocy złapałam wenę, wykorzystałam rozpęd i zwyczajnie nie mogłam przestać pisać, dopóki nie skończyłam. Wysłałam książkę e - mailem do Rusty o świcie, kiedy właśnie przyjechały śmieciarki. Już przeczytała. Mówi, że jestem następną Virginią Woolf!
- Myślałem, że jesteś następną Sylvią Plath - rzucił oskarżycielsko Dan.
Księżniczka ćma częstuje się skradzionym mięsem.
Mystery wzruszyła chudymi ramionami i wsypała czubatą łyżeczkę cukru do martini, pomieszała zamyślona, a potem wzięła kieliszek w obie ręce i wypiła zawartość jednym haustem.
- Dobra, porozmawiajmy o tobie, Danny - prawie wykrzyknęła Rusty. - Och, cholera. - Wyjęła różową komórkę z torebki, nacisnęła kilka guzików i podniosła ją do ucha. - Poczekajcie, skarby, muszę odsłuchać wiadomości.
Dan czekał, patrząc, jak Mystery wrzuca do drinka tyle łyżeczek cukru, że już nie wygląda jak martini, ale raczej jak jakieś popłuczyny ze sklepu na stacji benzynowej. Nie zauważył tego wcześniej, ale jej krzywe, poobgryzane paznokcie były równie żółte jak zęby.
Rusty rzuciła telefon na środek stołu.
- Myślę, że powinieneś napisać pamiętnik - powiedziała Danowi, sięgając po kolejną babeczkę i przełamując ją na pół. - Pamiętniki młodego poety. Podoba mi się! - wykrzyknęła. - Jesteś następnym Rilke!
Królowa błaznów wyciąga z włosów różowego królika.
Dan sięgnął po anty grawitacyjny długopis. Chciał napisać coś o żółtych paznokciach Mystery w swoim zeszycie do obserwacji i o tym, że ku jego zaskoczeniu wcale go nie odrzucają. Przeciwnie, podniecają go.
- Jak mogę pisać pamiętniki, skoro tylko chodzę do szkoły? - zapytał żałośnie. - Nigdy nic wielkiego mi się nie przydarzyło. - Sięgnął po dzbanek drżącymi dłońmi i wlał sobie ciepłej, pachnącej herbaty Earl Grey do białej filiżanki. Ach, kofeino.
Rusty postukała w okładkę notatnika długimi pomarańczowo - różowymi paznokciami.
- Drobiazgi - kochanie. Drobiazgi. I może przemyślisz odłożenie college'u, żeby przez rok, dwa lata popisać. Jak Mystery. - Otarła usta serwetką z białego płótna, brudząc ją szminką. - Zapisałam was z Mystery na czytanie wierszy do klubu poezji Rivington Rover na dziś wieczór. Buckley już rozsyła ulotki. To bardzo na czasie. Wszystkie stare kluby poezji wracają do łask. Musisz być gotowy do występu. Mówię ci. poezja to następny rock'n'roll!
Mystery zachichotała i kopnęła Dana pod stołem jak pijany osioł. Dan miał ochotę jej oddać, bo właściwie to go zabolało, ale nie chciał zachowywać się niedojrzale.
Rusty strzeliła długimi palcami i natychmiast zjawił się kelner.
- Daj tym dzieciakom wszystko, czego zapragną ich serduszka - poleciła. - Muszę biec, skarby. Mama ma spotkanie. - Posłała im całusy, a potem przedreptała przez salę w sukience gejszy, przyciągając uwagę wszystkich warkoczykami i imponującym wzrostem.
Matka odlatuje z gniazda, zostawia księżniczkę i żebraka z otwartymi dziobami.
Mystery dopiła resztki martini Rusty i popatrzyła zmęczonymi, smutnymi oczami.
- Za każdym razem, gdy Rusty wymieniała twoje imię, czułam ciepło płynące po udach - zwierzyła się gardłowym głosem. - Przez cały tydzień tonęłam w pożądaniu, ale udało mi się skanalizować tę zwierzęcą energię w książce. - Zaśmiała się. Jej żółte zęby wyglądały tak, jakby pomalowała je kredką. - Niektóre fragmenty są dosłownie radioaktywne.
Żebrak zamienia się w księcia. Mówiąc banalnie, dostałem koroną po łbie.
Dan wrzucił do ust kanapkę z ogórkiem. Gryzł gwałtownie, nawet nie czując smaku. Powinien wrócić do domu i pisać pamiętnik. Powinien zająć się swoją dziewczyną. Powinien uciekać z przerażeniem przed tą nienormalną, żółtozębą, napaloną laską. Ale prawda była taka, że on też był napalony. Stracił dziewictwo już dwa razy i nie mógł się doczekać trzeciego. I czwartego...
- Chodź - kusiła Mystery, łapiąc go dłonią o żółtych paznokciach. - Załatwię nam pokój na rachunek Rusty.
Dan wziął notatnik i ruszył za nią do recepcji. Niech będzie przeklęta poezja! Nie mógł się powstrzymać, żeby nie przeczytać następnego rozdziału tej historii.
L jak luby
Jenny nie miała pewności, czy L, który przysłał jej wiadomość w walentynki, to rzeczywiście chłopak z Bendela. To mógłby być jakiś świr albo nawet obleśny, zboczony facet, ale w głębi duszy już była w nim zakochana. Czuła się jak dziewczyna z bajki zadurzona w mężczyźnie w masce. Zamierzała jeździć autobusem tak długo, aż spotka go twarzą w twarz. W poniedziałek i wtorek siedziała w autobusie do siódmej wieczór, ale bez skutku. W Środę wzięła z sobą Elise.
- Nie rozumiem. Dlaczego znowu jedziemy? - zapytała; Elise. Skończyła już pracę domową i gapiła się przez okno nad ramieniem Jenny, znudzona do bólu.
- Mówiłam ci. Zostawiłam dziś rano w tym autobusie moją ulubioną czapkę i jeśli będę jeździć na tej linii, na pewno ją znajdę - skłamała Jenny.
- Pewnie ktoś ją zabrał - przekonywała Elise. - Tę ładną, puchatą, z czerwonej włóczki? Na pewno ktoś ją zabrał.
Kobieta w średnim wieku ze spuchniętymi kostkami i w niemodnym płaszczu, która czytała „Wall Street Journal”, spiorunowała je wzrokiem. Dorośli zawsze tak robią, gdy nastolatki odzywają się w miejscu publicznym. Jakby mówiła: „Możecie wyłączyć dźwięk?” Cóż, bardzo przepraszamy.
- Tylko ten jeden raz i wracamy do domu - obiecała Jenny, chociaż mówiła lak już dwa autobusy wcześniej.
Elise położyła dłoń na jej kolanie w czarnych rajstopach i zostawiła ją tak.
- Nic nie szkodzi. W domu i tak nie mam nic do roboty. Jenny poczekała, aż Elise zabierze dłoń.
- Co robisz? - szepnęła dość głośno.
- O co ci chodzi?
- O twoją rękę.
- W książce pisali, żeby okazywać uczucia delikatnym dotykiem - oznajmiła Elise.
- Ale ja tego nie chcę. A poza tym siedzimy w autobusie - syknęła Jenny, odpychając dłoń Elise. Ostatnia rzecz, której chciała, to żeby L zobaczył, jak dotykają się z Elise. Boże! Jakie to żenujące.
- A co w tym złego?! - wykrzyknęła Elise, popychając Jenny akurat w chwili, gdy autobus gwałtownie skręcił na wyboju. Jenny spadła z siedzenia na podłogę i wylądowała tyłkiem na butach osoby siedzącej obok.
Zamknęła oczy, zbyt przerażona, żeby je otworzyć. Jeśli jej tajemniczy wielbiciel patrzył teraz, więcej już do niej nie napisze. Autobus podskoczył na kolejnym wyboju, kiedy pędził przez park, i piersi Jenny podskoczyły bezlitośnie. Jakby już nie przeszła dość upokorzeń.
- Trzymaj. - Ktoś złapał ją za rękę.
- Odpieprz się - mruknęła Jenny, całkowicie upokorzona.
Odepchnęła pomocną dłoń i jakoś wstała. Pochylał się nad nią blondyn. Wysoki. Z ładnym nosem. O piwnych oczach z jasnymi rzęsami. To on! Chłopak z Bendela!
- Nic ci nie jest? - zapytał. - Na końcu jest wolne siedzenie. Usiądziesz? - Chwycił ją za rękę i pociągnął przez tłum.
Jenny wsunęła się na twarde, wąskie siedzenie i z bijącym sercem spojrzała na chłopaka. Wyglądał na jakieś szesnaście lal i był idealny, po prostu idealny.
- Ty jesteś L? - ledwo z siebie wydusiła.
Uśmiechnął się nieśmiało. Jeden z przednich zębów miał lekko ukruszony. To było niesamowicie słodkie.
- Tak, ja, Leo - odpowiedział.
Leo. No jasne.
- Ja jestem Jennifer! - prawie wykrzyknęła Jenny, tak była podekscytowana.
- Jennifer - powtórzył Leo, jakby to był najbardziej niezwykłe i najpiękniejsze imię na świecie.
Elise podniosła głowę nad tłumem typowym dla godzin szczytu i mrużąc niebieskie oczy, spojrzała na Jenny.
- Ej, przepraszam, że cię pchnęłam. Nic ci nie jest?
Leo uśmiechnął się uroczo, błyskając słodko ukruszonym zębem. Zupełnie jakby chciał powiedzieć, że wszyscy przyjaciele Jenny są jego przyjaciółmi. W pierwszym odruchu Jenny miała ochotę warknąć do Elise, żeby spływała, bo wtedy mogliby się z Leo poznać w spokoju. Ale nie chciała, by Leo uznał ją za wredną jędzę. Facet siedzący obok niej wstał, więc Jenny poklepała siedzenie.
- Siadaj.
Elise puściła poręcz i opadła na siedzenie.
- Cześć - powiedziała, zerkając na Leo. Stuknęła Jenny w kolano, gdy w końcu go poznała. - Cześć.
- Elise, to Leo, Leo, to Elise - przedstawiła ich Jenny słodkim głosem. Autobus zatrzymał się gwałtownie i Leo złapał ją za ramię, żeby nie stracić równowagi. O Boże! Dotknął mnie! Dotknął mnie!
Jenny czuła, że Elise patrzy na nich i próbuje się zorientować, co jest grane.
- Też chodzisz do Constance Billard? - zapytał ją Leo. Elise kiwnęła głowa, zupełnie zmieszana. Nagle Jenny zrobiło jej się żal Objęła ją ramieniem i uśmiechnęła się do Leo.
- Jesteśmy najlepszymi przyjaciółkami.
Elise zachichotała i oparła głowę na ramieniu koleżanki.
- Chyba znalazłaś swoją czapkę - szepnęła cicho.
- Aha - odparła za śmiechem Jenny, z ulgą widząc, że Elise jest dość wyluzowana, by nie zadawać zbyt wielu pytań. Kiedy będą same, wszystko jej wytłumaczy, jak to powinno być między najlepszymi przyjaciółkami. Podniosła wzrok na cudnie wyrzeźbioną twarz Leo, idealną do sportretowania. Prawie zemdlała, gdy znowu uśmiechnął się nieśmiało.
- Wiedziałam, że nie możesz się nazywać Lance.
V rezygnuje z szansy filmowania rozkładających się ryb!
- Cieszę się, że znalazłaś czas i wpadłaś - powiedział w środę po południu Ken Mogul. Vanessa siadła obok niego w loży w Chippies, nowej kafejce w Williamsburgu przy ulicy, na której mieszkała. Pchnął w jej stronę parujący kubek cappuccino. - Zamówiłem dla nas obojga. Mam nadzieję, że nie masz nic przeciwko.
Vanessa usiadła w czarnej parce i zacisnęła obie dłonie na kubku. Dmuchnęła na gorącą pianę z mleka.
- Dzięki za wkręcenie mnie na ten pokaz - powiedziała. - To był prawdziwy czad. - Skrzywiła się. To, co właśnie powiedziała do Kena Mogula, zabrzmiało fatalnie. Zupełnie jakby była jakąś bezmyślną pozerką.
Ken przesunął ciemne okulary w szylkretowej oprawce na zawadiacko przycięte rude włosy i pochylił się nad stolikiem, gotowy, żeby przejść do rzeczy.
- Chcę, żebyś na wiosnę pojechała ze mną do Cannes. Przedstawię cię kilku wspaniałym niezależnym twórcom filmowym. Moglibyśmy połączyć siły, urządzić burzę mózgów. Wstrzymaj się z college'em na rok, może dwa lata, i zrób ze mną kilka filmów. To będzie coś magicznego, czuję to.
W kawiarni puszczali Enyę. Vanessa rozpięła kurtkę i znowu ją zapięła. Nie cierpiała Enyi.
- Zacząłem pracować nad czymś nowym w Ameryce Południowej - ciągnął Ken Mogul. - Zaczyna się nad morzem. Mewy karmią swoje młode rozkładającymi się rybami. Potem jest przejście do dżungli, gdzie goryle opuszczają swoje młode. A potem planuję cięcie i pokażę ulice Rio. gdzie dzieciaki prostytuują się za narkotyki. Jeszcze nie zacząłem kręcić, ale pomyślałem, że mogłabyś tam jechać i poznać parę tych dzieciaków, zaprzyjaźnić się z nimi, poznać ich historie. Znasz portugalski?
Vanessa pokręciła głową. Kogo on oszukiwał?
- Hiszpański?
Znowu pokręciła głową.
- Nieważne. Zdobędziemy tłumacza albo znajdziemy dzieciaki, które mówią po angielsku. Wszystkie twoje wydatki pokrywa firma Duke Productions. Pamiętasz Duke'a z przyjęcia po pokazie?
Vanessa pokiwała głową i uśmiechnęła się rozbawiona. Jak mogłaby zapomnieć Duke'a, najgłupszego faceta na świecie?
- Miałabyś własny samochód, własne mieszkanie, sprzęt za darmo i wszystko, czego potrzebujesz - dodał Ken. - Pojedziesz ze mną?
Vanessa po raz pierwszy zauważyła, że Ken Mogul ma bardzo słabo zarysowany podbródek. Właściwie prawie go nie miał.
- Zawsze chciałam pojechać do Cannes - odpowiedziała, z namysłem sącząc cappuccino. - A nowy pomysł brzmi naprawdę... niesamowicie. Ale już mnie przyjęto na Uniwersytet Nowojorski. Marzyłam, żeby się tam dostać, odkąd skończyłam jedenaście lat. Nie ma mowy, żebym to odłożyła.
- Ale co z moim filmem? Dziecięca prostytucja! Zwierzęta porzucające swoje młode! Te sprawy poruszą światem! - bełkotał Ken Mogul, plując po całym stoliku. Vanessa pomyślała, że gdyby miał podbródek, może ślina nie leciałaby lak daleko.
Nad ramieniem Kena dostrzegła przyczepioną do tablicy z ogłoszeniami jasnoniebieską ulotkę.
Otwarty wieczór w klubie poezji przy Rivington Rover
zaprasza na spotkanie
z Danielem Humphreyem i Mystery Craze
czwartek. 20.00
Nic dziwnego, że Dan olewał ją przez cały tydzień. Był zajęty sławą.
- Vanessa? Słuchasz mnie jeszcze? - dopytywał się Ken. - Pierwsza lekcja w tym biznesie mówi, że zegar nigdy nie przestaje tykać.
Vanessa uśmiechnęła się jak Mona Liza: na wpół rozbawiona, na wpół wkurzona. Propozycja jej pochlebiała, ale nie miała zamiaru stać się mini - Mogulem. Chciała stworzyć własny styl, własną karierę, a nie wkładać energię w cudzą pracę, choćby nie wiadomo jak błyskotliwą. Pokręciła ogoloną głową.
- Przykro mi.
Ledwo widoczna broda Kena Mogula zupełnie się zapadła.
- Nigdy nie proponowałem nikomu współpracy - powiedział ponuro. - To okazja jedyna w swoim rodzaju - Daję ci szansę zrobić pełnometrażowy film, nim skończysz dwudziestkę. To niesłychane!
Starszy pan na pokazie Culture of Humanity poradził jej, żeby nie traktowała swojego talentu zbyt poważnie. Ken najwyraźniej traktował swój o wiele, wiele za poważnie. Vanessa wstała i zerwała jasnoniebieską ulotkę z tablicy nad głową Kena. Co prawda powinna pracować nad filmem razem z Danem, ale jeśli wejdzie ukradkiem do klubu i nakręci go czytającego, gdy nie będzie o tym wiedział, materiał będzie jeszcze lepszy. Dan zawsze lepiej wypadał, gdy nic wiedział, że ktoś go obserwuje.
- Dziękuję - powiedziała Kenowi Mogulowi. - Naprawdę czuję się zaszczycona. Ale pracuję nad czymś nowym, moim własnym. Chyba chciałabym to skończyć.
Ken Mogul zsunął okulary z powrotem na nos i wyjrzał wściekły przez okno.
- Twoja strata.
- Dzięki za kawę - odparła Vanessa, chociaż Ken już na nią nie patrzył. Złożyła ulotkę i schowała ją do kieszeni. - Powodzenia w Cannes.
Ken Mogul zapiął obszywaną futrem kurtkę Prady i założył kaptur, jakby chciał się od niej odciąć całkowicie.
- Cześć.
Vanessa wróciła do domu, żeby uporządkować sprzęt i zorientować się, czego będzie potrzebowała jutro wieczorem w klubie poezji. Kiedy Dan skończy czytać, wyskoczy z tłumu i poda mu ogromny kubek kawy po irlandzku, jego ulubionego napoju. A potem opowiedzą sobie o głupich, sławnych ludziach, których spotkali w zeszłym tygodniu. Później zabierze go do domu i przypomni mu, co tracił. Pokaże mu, jak znowu stracić dziewictwo, tak jak napisał w tym zwariowanym wierszu.
Jakby trzeba mu to było pokazywać.
S ponownie odkrywa łzę
- Chcesz wyprowadzić ze mną Mookiego na spacer? - zaproponował Aaron.
Stał pod zamkniętymi drzwiami sypialni Blair. Była środa po południu, a Blair siedziała w swoim pokoju od poniedziałku. Otwierała drzwi tylko po to, żeby wziąć bagietkę z brie i pomidorem oraz gorącą czekoladę, które przynosiła jej Myrtle o dziesiątej rano i piątej po południu. Wyłudziła nawet od lekarza rodzinnego zwolnienie ze szkoły na tydzień. Właściwie nie była chora, tak zapewniał matkę lekarz. Szkoły takie jak Billard Constance po prostu zbyt dużo wymagały od dziewcząt, zwłaszcza w ostatniej klasie, a dochodzi jeszcze presja związana z dostaniem się do najlepszego college'u. Blair po prostu potrzebowała kilku dni odpoczynku i znowu wróci do siebie.
Cóż, niezupełnie. Blair wykorzystywała tych parę dni, żeby na nowo siebie wykreować. Jak Madonna.
Aaron pchnął drzwi i wsunął głowę do pokoju. Pachniało tam ostro mieszaniną papierosowego dymu i miętowego odświeżacza do ust. Blair zawinęła głowę w czarno - różową chustkę od Pucciego, leżała na łóżku w białym szlafroku frotté i paliła merita ultra light przez długą czarną fifkę. Wyglądała bardzo w stylu ukrywającej się przed światem Grety Garbo. I właśnie taki efekt chciała uzyskać.
Na drugim końcu pokoju Robert Redford i Mia Farrow grali na ekranie telewizora z wyłączonym dźwiękiem. Blair wypuściła dym, dramatycznie zawieszając wzrok w przestrzeni. Nie mogła patrzeć na Aarona, bo znowu miał na sobie bluzę z Harvardu. Zupełnie jakby specjalnie tak się ubierał, żeby ją wkurzyć. Zdążyła już zerwać wisiorek z Yale z baldachimu nad łóżkiem i wyrzucić go przez okno razem ze starą bluzą ojca z Yale.
- leżeli nie masz nic przeciwko, prosiłabym, żebyś spadał z mojego pokoju.
- Już wychodzę - odparł Aaron. - Ej, rozmawiałaś ostatnio z Sereną?
Blair pokręciła głową. - A co?
- Tak pytam. - Aaron wzruszy! niepewnie ramionami. Hulał z kumplami ze Scarsdale od piątku. Od pokazu Lesa Besta nie rozmawiał z Sereną. Wyciągnął paczkę ziołowych papierosów z tylnej kieszeni spodni i rzucił je na łóżko Blair. - Spróbuj tych - poradził jej. - Są w stu procentach naturalne i pachną o niebo lepiej niż to gówno masowej produkcji.
Blair skopała paczkę na podłogę.
- Miłego spaceru.
Aaron z Mookiem poszedł do parku przy Siedemdziesiątej Drugiej i ruszył ścieżką, która prowadziła do drewnianego mostku nad strumykiem płynącym do stawu. Co pewien czas Mookie zatrzymywał się i kopał zaciekle w śniegu, jakby szukał zabawki, którą zgubił zeszłego lata. W końcu odpuszczał sobie i biegł dalej.
Drobna blondynka w ciemnych okularach i niebieskiej czapce Jankesów biegła z koszulką Kocham Aarona na czerwonej bluzie od dresu. Taką samą koszulkę miała Serena na pokazie Lesa Besta. Aaronowi wydawało się. że ta blondynka to Renee Zwingdinger czy jak tam się ona nazywa, ale nie miał pewności. To było dość zabawne - myśl, że znane aktorki i modelki mogił nosić koszulki z jego imieniem, podczas gdy on jest całkiem zwyczajnym gościem, który spotykał się ze śliczną dziewczyną, ale - jak podejrzewał - już więcej nie będzie się z nią spotykał.
Przy drewnianym mostku zauważył mnóstwo ludzi ze sprzętem - rozłożyła się tam jakaś ekipa. Podszedł bliżej i zobaczył, że na lodowato zimnej wodzie naprzeciwko mostu facet na małym pontonie ustawia na statywie aparat.
Puścił Mookiego, żeby poganiał za wiewiórkami, a sam dalej obserwował przygotowania. Gromada ludzi na moście rozstąpiła się i odsłoniła dziewczynę ubraną w kusą żółtą sukienkę i niebieskie sandały. Jej złote włosy rozdmuchiwał lodowaty wiatr. To oczywiście była Serena. Nie można jej było z nikim pomylić.
Nagle Mookie popędził przez śnieg w stronę Sereny, skamląc z zachwytu i machając krótkim ogonkiem.
- Mookie, nie! - wrzasną! Aaron. Wszyscy na moście, łącznie z Sereną, odwrócili się.
- Mookie! - pisnęła Serena. Przykucnęła, żeby pocałować psa w mokry nos. Mookie miotał się radośnie między jej nogami. - Co słychać, przystojniaku?
Aaron podszedł do mostku. Ręce schował głęboko w kieszeniach bojówek.
- Przepraszam - wymamrotał do stylistów i ludzi od makijażu.
- Nie szkodzi - odparła Serena, prostując się. Podeszła do Aarona i pocałowała go lekko w policzek. Na żółtej sukience miała namalowane niebieskie, mieniące się ptaki, a jej błyszczyk pachniał arbuzem. - Robimy reklamówkę perfum. Możesz popatrzeć, jeśli chcesz.
Aaron nadal trzymał ręce w kieszeniach. Mogła powiedzieć milion rzeczy, żeby poczuł się winny z powodu chowania się w Scarsdale i niedzwonienia do niej, ale była ponad to. Była naprawdę wspaniała i między innymi z tego powodu musiał pozwolić jej odejść. To zbyt duży wysiłek dopasować się do kogoś tak cudownego jak ona.
- Nie chcę cię zatrzymywać. - Otworzył paczkę papierosów ziołowych i poczęstował ją. Wzięła jednego i wsunęła między koralowe usta, czekając na ogień. - A, i dzięki za róże.
Serena wydmuchnęła dym w zimne powietrze.
- Nie zrobiliśmy sobie tatuaży.
Aaron uśmiechnął się czule.
- To chyba dobrze.
Idealna łza zaczęła formować się w kąciku prawego oka Sereny i zadrżała na dolnej powiece.
- Zróbmy to! - krzyknął fotograf z pontonu.
Serena odwróciła się, żeby mu pomachać. Żółta sukienka zakręciła się wokół jej kolan, złote włosy się rozwiały. W tej samej chwili łza spadła na jej śliczny policzek, tworząc doskonałą ilustrację wszystkich ludzkich emocji, które chciał zawrzeć Les Best w nowej reklamówce perfum. Będą musieli wyretuszować papieros w dłoni Sereny i gęsią skórkę na jej rękach i nogach, ale bylibyście zdziwieni, jakie to proste do zrobienia.
leczenie w nowym uzdrowisku
Po obejrzeniu dwa razy z rzędu Wielkiego Gatsby'ego Blair wyłączyła telewizor i wzięła telefon. Chciała z kimś porozmawiać, dać znać światu, że mimo wszystko żyje. Problem polegał na tym, że koszmarnie bała się rozmawiać z kimkolwiek, kogo znała, włączając w to ojca, geja mieszkającego we Francji, który zawsze potrafił ją pocieszyć. Gdyby był ktoś jeszcze, ktoś nowy i inny, kto. ..
Właściwie była jedna osoba, z którą mogłaby porozmawiać. I dlaczego, do cholery, miałaby do niego nie zadzwonić, skoro on zadzwonił do niej ni stąd, ni zowąd w zeszłym tygodniu, gdy właśnie obcinała włosy?
Wybrała numer na komórkę do Nate'a. Ku jej zaskoczeniu odebrał.
- Natie? - wymruczała do telefonu. - Słyszałam, co się stało. Jak się czujesz? Wszystko w porządku?
- Tak, w gruncie rzeczy mam się doskonale - odparł Nate, jego głos brzmiał zaskakująco trzeźwo. - Ojciec nadal strasznie się wścieka z powodu tej historii i nie wiem, jak to wpłynie na moje przyjęcie do Brown, ale nieźle się trzymam.
Blair wyprostowała palce stóp i zmarszczyła brwi, patrząc na cukierkoworóżowy kolor lakieru, którym pomalowała paznokcie Z czystej nudy.
- Biedactwo - westchnęła współczująco. - Odwyk musi być straszny.
- Hm, właściwie... Wiem, to zabrzmi dziwacznie, ale zaczyna mi się tam podobać - przyznał Nate. - Szkoda, że trzeba tam jechać taki kawał, ale to jest naprawdę fajny, nowoczesny ośrodek i można tam, sam nie wiem... odpocząć, zrobić coś zupełnie innego niż w szkole.
- Serio? - Poprawiła sobie poduszki i usiadła na łóżku. Leczenie było odpoczynkiem? Może właśnie tego potrzebowała? Wytchnienia od trudów codziennego życia. Już wyobrażała sobie, jak leży na szezlongu, zawinięta w miękki, biały, uzdrowiskowy szlafrok, na twarzy ma maseczkę z zielonej glinki, w stopach i dłoniach wbite igiełki od akupunktury. Sączy oczyszczającą ziołową herbatę i gawędzi z uważnym terapeutą ubranym w białą lnianą tunikę.
„Gdybyś chciała być zwierzęciem, to jakim?” - zapytałby ją terapeuta. Nic zbyt wymagającego.
Leczenie. Dlaczego wcześniej o tym nie pomyślała? Oczywiście to się łączy z psychoterapią, ale nigdy nie miała problemów z mówieniem o sobie. A najlepsze jest to, że Nate też by tam był. Ich dwoje razem, daleko od miasta i całego tego bałaganu. Zawsze marzyła o tym, żeby spędzić z Nate'em weekend za miastem w jakimś przytulnym hoteliku na Cape albo w Hamptons. Klinika w Greenwich byłaby niemal równie dobra. Jasne, Blair planowała całkowicie usunąć ze swojego życia Nate'a, tego bezczelnego zdrajcę, ale wyglądało na to, że on teraz całkowicie się zmienił. Ona próbowała osiągnąć dokładnie to samo!
- Jak dostałeś się na leczenie? Można się samemu zapisać czy trzeba zostać wysłanym? - zapytała Blair. Zerknęła na siebie w lustrze na szafie. Z tymi obciętymi włosami i bladą twarzą wyglądała zupełnie jak uzależniona od heroiny, więc na pewno by ją przyjęli.
- Myślę, że można zapisać się samemu, ale komu by tak odbiło, żeby to zrobić? - stwierdził Nate.
Blair się uśmiechnęła.
- Chcesz się jutro wieczorem spotkać? - zapytała. - Wiem, że czasem zachowuję się jak jędza, Nate, ale zawsze za tobą tęsknię.
- Przykro mi. Muszę być na grupie w Wyzwoleniu - odparł Nate. Nie widział się z Georgie od tego wieczoru z zamiecią śnieżną, a Jackie obiecała, że Georgie od jutra wróci na spotkania. - Jeżdżę pociągiem, więc wracam do domu bardzo późno.
- Jasne. Ale spotkajmy się kiedyś, dobra? - powiedziała Blair. - Wiesz, że mnie kochasz - dodała kuszącym szeptem i się rozłączyła.
Zeskoczyła z łóżka z nową energią. Zdjęła chustkę z głowy i zmierzwiła króciutkie włosy, nakładając na nie trochę żelu Bed Head. Potem otworzyła drzwi do sypialni - pierwszy raz w tym tygodniu.
- Mamo! - krzyknęła w korytarz. - Chodź szybko. Potrzebuję twojej pomocy!
Czy jest lepszy sposób na wielki powrót dla gwiazdy, jak wyjście z leczenia w odświeżonej, odmłodzonej wersji z przystojnym gwiazdorem u boku?
tematy ◄ wstecz dalej ► wyślij pytanie odpowiedź
Wszystkie nazwy miejsc, imiona i nazwisko oraz wydarzenia zostały zmienione lub skrócone, po to by nie ucierpieli niewinni. Czyli ja.
hej, ludzie!
ŁZY SERENY
Ludzie Lesa Besta nie marnowali czasu, wypuszczając nową reklamę perfum - można ją teraz zobaczyć wszędzie. Magnifique, non? Perfumy będzie można dostać dopiero w kwietniu, no chyba że ktoś tak jak ja ma dostęp do rzeczy nieosiągalnych dla reszty. To mocno jaśminowy zapach z delikatnymi nutami drzewa sandałowego i patchouli. Właśnie ich używam i muszę przyznać, że są równie boskie jak reklama. Ale skoro zamieszana jest w to pewna blondynka, to nie może być inaczej, prawda?
NASTOLETNIA DZIEDZICZKA PRZEKAZUJE CZĘŚĆ SWOJEGO SPADKU NA RZECZ ODWYKU
Najwyraźniej biedna bogata przyjaciółka N zaraziła się bakcylem dobroczynności. Żeby okazać swoją wdzięczność tym, którzy jej niedawno pomogli, zafundowała Wyzwoleniu olśniewające stajnie. Będą tam mieszkać konie, a także świnie, kozy, psy, koty i kurczaki, które oczywiście posłużą celom terapeutycznym. Najwyraźniej dojenie kóz może zdziałać cuda w przypadku zmąconych narkotykami umysłów kokainistów. Miejmy tylko nadzieję, że nasza dziedziczka trzyma ręce z dala od apteczki w stajniach!
Wasze e - maile
P: Cześć P!
Jestem pacjentką w Wyzwoleniu i byłam tam dzisiaj, kiedy zjawiła się ta dziewczyna z wystrzyżonymi dziwnie włosami i w kozakach z futra. Rzuciła platynową kartę kredytową na biurko pielęgniarki w recepcji i chciała wynająć pokój na dwa tygodnie, najlepiej z widokiem na fontannę! Powiedzieli jej, że nie może zostać, o ile nie jest niebezpieczna dla siebie lub innych, ale może dołączyć do grupy nastolatków, jeśli ma ochotę.
słonko
O: Cześć, słonko!
Jestem zaskoczona, że nie próbowała zamówić serii maseczek! Jeżeli należysz do tej grupy nastolatków, trzymaj się od tej dziewczyny z daleka. Wygląda na to, że wyznaczyła sobie misję.
P
Na celowniku
J i jej dwoje nowych przyjaciół na Bowlmor Lanes. Razem wyglądają tak słodko, ale ja to znam - trójkąty nigdy nie wychodzą. S nie chodzi do szkoły - choruje w domu na zapalenie oskrzeli. To ją oduczy noszenia letnich sukienek w lutym! B robi zakupy z myślą o leczeniu w sklepie ze starociami przy Mulberry Street. Jeżeli chce zdobyć rolę zdesperowanej narkomanki, musi odpowiednio wyglądać. D ćwiczy w metrze przed otwartym wieczorem w klubie poezji przy Rivington Rover - szepcze do siebie zagłuszany łoskotem pociągu.
Najwyższy czas wyjść i dla odmiany zrobić coś kulturalnego. Do zobaczenia w klubie poezji dziś wieczorem!
Wiem, że mnie kochacie
plotkara
przez wzgląd na sztuką
- Cieszę się, że tu jesteś - powiedział Dan do Mystery, gdy przeczesywała mu modnie zmierzwione włosy obgryzionymi żółtymi paznokciami. Czystym przypadkiem zjawili się w klubie dokładnie w tym samym czasie. Przez ostatni kwadrans palili camele bez filtra i obmacywali się w kabinie w wymazanej graffiti łazience dla pań. Próbowali wejść w nastrój przed czytaniem. - Trochę się denerwuję.
- Nie martw się. - Mystery rozluźniła mu wąski czarny krawat i klasnęła w dłonie. - Idziemy. Zobaczmy, co mamy.
Wyszli z toalety dłonią w dłoń. Mystery w przezroczystej kanarkowej sukience z jedwabiu, pod którą doskonale było widać czarną bawełnianą bieliznę. Dan szedł w nowym, czarnym garniturze. Bonnie i Clyde poezji.
W maleńkim klubie w piwnicy panował już tłok. Ludzie sączyli kawę, rozsiadali się na starych, podartych sofach rozstawionych na chybił trafił. Zabłąkana kula dyskotekowa zwieszała się z czarnego sufitu, a przez głośniki Morrissey zawodził przygnębiającą piosenkę z najnowszej płyty.
Światła zamrugały dwa razy i na scenie pojawiła się drobniutka Japonka ubrana w czarny obcisły trykot i różowe rajstopy do tańca.
- Witam na otwartym wieczorze w klubie przy Rivington Rover. To wspaniale widzieć was tu wszystkich - szepnęła do mikrofonu. - Dzisiaj będzie recytować dwoje najbardziej niezwykłych nowojorskich poetów. Mam zaszczyt powitać Mystery Craze i Daniela Humphreya!
Mroczna, zatłoczona sala wybuchła oklaskami.
- Słyszałem, że przez całą noc siedzieli na esce i napisali razem książkę - ktoś szepnął.
- Słyszałam, że to małżeństwo.
- Podobno to bliźniaki rozdzielone po urodzeniu - zauważył ktoś trzeci.
Vanessa stanęła z tylu, przez nikogo niezauważona.
Co to jest za imię i nazwisko. Mystery Craze? - zastanawiała się, przykładając do oka kamerę i łapiąc ostrość.
Dan był zlany zimnym potem. Wszystko działo się tak szybko. Nawet nie miał kiedy się zastanowić, jak to się stało, że od pisania dziwacznej, posępnej poezji w notatnikach doszedł do czytania w modnym markowym garniturze na scenie z prawie sławną dziewczyną w superklubie. Ale nie miał czasu na wątpienie we własne siły. Grał w sztukach, występował w filmach Vanessy. Był nowym Rilke. Zdjął marynarkę i podwinął rękawy. Da radę.
Mystery już czekała na scenie. Zacisnęła kościste palce na mikrofonie i czekała. Dan zobaczył teraz, że są dwa mikrofony, po jednym dla każdego.
- Jaki jest twój ulubiony rzeczownik? - zapytała Mystery niskim, chrapliwym głosem.
- Ciastko! - wykrzyknął z pierwszego rzędu ewidentnie pijany gość z kucykiem.
- Jesteś antytezą ciastka - syknęła Mystery, gdy Dan wszedł na scenę. - Chcę cię zjeść żywcem.
Dan odchrząknął i sięgnął po mikrofon, żeby złapać się czegoś.
- Jaki jest twój ulubiony czasownik? - zapytał w odpowiedzi, zaskoczony tym, jak pewnym głosem to powiedział.
- Uprawiać seks - odparła Mystery. Opadła na kolana i na czworakach popełzła w jego stronę z mikrofonem w zębach. - Seks - powtórzyła, wczołgując się między jego nogi, a potem wspinając się wzdłuż jego ciała, aż w końcu stali twarzą w twarz. Żółta sukienka sprawiała, że jej zęby wydawały się jeszcze bardziej żółte.
Kamera zadrżała w dłoniach Vanessy. Więc dlatego Dan w ogóle ostatnio się do niej nie odzywał, nawet w sprawie pracy nad „Tworzeniem poezji”. Dan tworzył poezję z Mystery Craze. I chociaż to bolało, gdy patrzyła jak chłopak, którego kocha od prawie trzech lat, ulega czarowi dziewczyny, która pewnie tak naprawdę nazywa się całkiem zwyczajnie i niepoetycko (na przykład Jane James), Vanessa nie mogła przestać filmować. Z Danem działo się coś, co musiała nakręcić. Na jej oczach odkrywał samego siebie.
- Nakarm mnie - jęknął Dan do mikrofonu, podczas gdy Mystery wiła się pod nim. - Odsłoń swoje nagie ciało na moim talerzu.
Tłum krzyczał i wył z zachwytu. Dan nie mógł uwierzyć, że tak doskonale się bawi. Był poetą rock'n'rolla, bogiem seksu! Zapomnijcie o Rilke, był Jimem Morrisonem! Zanurzył się w ustach Mystery, całując ją ostro i żarliwie.
Vanessa dalej filmowała, a gorące łzy płynęły po jej bladych policzkach. Nie mogła przestać. To nie była tortura. Robiła to przez wzgląd na sztukę.
Na scenie Dan rozpiął koszulę, a Mystery lizała mu pierś.
- Och, tatusiu - szepnęła chrapliwie.
Och, bracie!
wielkie wejście gwiazdy
- Witam wszystkich - powitała Jackie Davis wszystkich uczestników grupy dla nastolatków w piątek po południu. - Cieszę się, że znowu widzę naszą starą znajomą, Georginę Spark. - Popukała ołówkiem w notatnik. - Spodziewamy się też dzisiaj kogoś nowego, ale nim się zjawi, chciałabym pochwalić dwie osoby z tej grupy za odwagę i pokazanie nam wszystkim tego, co ja nazywam budowaniem życia. - Rozpromieniła się zachęcająco do Nate'a. - Chciałabym, żebyś opowiedział nam, co wydarzyło się w zeszły piątek, teraz, kiedy wróciła do nas Georgie.
Nate przechylił się z krzesłem do tyłu, a potem usiadł normalnie. Naprzeciwko niego w kręgu siedziała Georgie. Skrzyżowała nogi. Miała na sobie krótkie pomarańczowe spodenki z satyny i pomarańczowe skórzane sandały. Dość dziwny wybór jak na środek lutego, ale ostatnio nie wychodziła zbyt często na dwór. Jej zmysłowe włosy otaczały twarz Królewny Śnieżki. Podniosła na niego wzrok i uśmiechnęła się nieśmiało.
Nate wytarł ręce o oliwkowe sztruksowe spodnie od Ralpha Laurena. Boże, tak bardzo chciałby ją pocałować. Reszta grupy czekała zaciekawiona. Wiedzieli, że była niezła wtopa, ale nie znali jeszcze całej historii.
- No, dalej, Nate - ponaglała go Jackie.
- W piątek wieczór byłem u Georgie w domu i świetnie się bawiliśmy, hm, poznając się - zaczął wyjaśniać. - Potem się zorientowałem, że Georgie ma własne prywatne przyjęcie w apteczce. Kiedy padła, zacząłem się denerwować. Więc zadzwoniłem do Jackie.
- To był krzyk o pomoc - rzuciła Georgie z udawanym entuzjazmem.
Nate zaśmiał się cicho. Nadal była w lekkiej rozsypce, ale mimo to za cholerę nie potrafił się jej oprzeć. Cieszył się, że musi chodzić na leczenie przez pół oku, bo naprawdę chciał jej pomóc, tak jak ona pomogła jemu.
- Dowieźliśmy ją do kliniki w samą porę. Będzie tu przez jakiś czas mieszkała. Na razie radzi sobie doskonale, prawda, Georgie? - zachwycała się Jackie.
Georgie kiwnęła głową. Na jej twarz wypłynął spokojny uśmiech.
- Klops wczoraj na kolację był niesamowity.
- Złapmy się za ręce i pogratulujmy im odwagi! - krzyknęła Jackie. Wszyscy członkowie grupy wstali i zakrzyknęli, łącznie z Georgie i Nate'em.
- Cześć - bezgłośnie powiedziała Georgie do Nate'a i oblizała krwistoczerwone usta.
- Cześć - odpowiedział jej bezgłośnie Nate.
- Proszę tędy.
Blair wygładziła świeżo wyregulowane brwi i roztarta wargami różowy błyszczyk. Szła za ubraną w len pracownicą Wyzwolenia. Miała na sobie świeżo kupioną, obcisłą, czarno - czerwono - fioletową sukienkę Diane von Furstenberg i ulubione zamszowe kozaki do kolan w szpic. Dosłownie tryskała entuzjazmem na myśl o wywnętrznianiu się przed zainteresowaną widownią, w tym przed Nate'em.
- Witamy Blair Waldorf - powitała ją pozbawiona gustu kobieta z brzydką, brązową szminką na ustach. Podeszła i wprowadziła Blair do sali. - Nazywam się Jackie Davis. Jestem terapeutką lej grupy. Wejdź i usiądź, proszę.
Blair przyjrzała się grupie. Był też i Natie, jej Nate. Wyglądał jak zawsze smakowicie, zwłaszcza w oliwkowych sztruksach, które podkreślały kolor jego cudownych zielonych oczu. Ku jej przerażeniu jedyne wolne krzesło stało koło Jackie, a Blair od razu się zorientowała, że to potworna nudziara.
- Możecie siadać - powiedziała Jackie. - No dobrze. Kiedy zjawia się nowa osoba w grupie, każdy po kolei przedstawia się i mówi, z powodu jakiej substancji tu trafił. Staramy się mówić konkretnie i zwięźle. Pamiętajcie, nazwanie swojej słabości to pierwszy krok, aby nad nią zapanować. Nie martw się, Blair. - Jackie położyła uspokajająco dłoń na jej ramieniu. - Nie musisz zaczynać. Billy, możesz mówić pierwszy?
Przysadzisty, muskularny chłopak w białej bluzie Dartmouth potarł ręce nerwowo.
- Nazywam się Billy White. Jestem uzależniony od podnoszenia ciężarów i picia napojów zwiększających masę mięśniową. Jestem też bulimikiem.
Nate był następny. Nie mógł uwierzyć, że Blair naprawdę zjawiła się w Wyzwoleniu, ale znal ją dość długo, żeby już niczym się nie dziwić.
- Nazywam się Nate i kiedyś codziennie paliłem marihuanę, ale muszę powiedzieć, że ostatnio nie miałem na to wcale ochoty. - To było dość dziwne przyznać się do tego w obecności Blair, dziewczyny z okresu, kiedy cały czas chodził najarany.
Blair uniosła brwi mile zaskoczona. Czy Nate naprawdę się zmienił. Czy robił to dla niej?
- Jestem Hannah Koto - powiedziała dziewczyna siedząca obok Nate'a. - Odkąd zeszłego lata zdechł mój pies, codziennie rano brałam eskę. - Zerknęła na Jackie. - Przepraszam, ecstasy - poprawiła się.
- Nazywam się Campbell i jestem początkującym alkoholikiem - odezwał się blondyn, który nie wyglądał na więcej niż dziesięć lat. - Wyczyściłem rodzicom piwniczkę z win w Darien i na Cape Cod.
- Jestem Georgie i brałam wszystko - stwierdziła uderzająco piękna dziewczyna o długich, jedwabistych, ciemnych włosach, ogromnych brązowych oczach i ciemnoczerwonych ustach. Miała na sobie pomarańczowe szorty Miu Miu i piękne mandarynkowe skórzane sandały Jimmy'ego Choo, co wzbudziło zazdrość w Blair. - Ostatnio polubiłam pigułki. Bałam się, że pewnego dnia zasnę i już się nie obudzę. Ale teraz, kiedy wiem, że mam rycerza w lśniącej zbroi... - Zamrugała długimi rzęsami w stronę Nate'a.
Blair poczuła, że sztywnieje.
- Dziękujemy ci, Georgie - wtrąciła Jackie, nim Georgie powiedziałaby coś, co odebrałoby jej panowanie nad grupą. - Następna osoba?
- Nazywam się Jodia i też jestem alkoholiczką - powiedziała pulchna dziewczyna siedząca obok Blair. - Raz nawet wypiłam perfumy.
- Ja też - weszła jej w słowo Blair, chcąc przebić wypowiedź Georgie. Rozkrzyżowała nogi i skrzyżowała je z powrotem, błyskając seksownymi czarnymi kabaretkami przez rozcięcie sukienki. - Nazywam się Blair i... - zawahała się. Od czego zacząć? Wzięła głęboki, dramatyczny wdech. - Moi rodzice rozwiedli się w zeszłym roku. Okazało się, że mój ojciec jest gejem i kręcił z asystentem mojej matki, który miał tylko dwadzieścia jeden lat. Nadal są razem i mieszkają teraz w domu z winnicą we Francji. Moja matka właśnie wyszła za mąż za ohydnego, tłustego dziwaka, który ma firmę budowlaną i teraz spodziewają się dziecka, chociaż matka ma chyba ze sto lat. To będzie dziewczynka, właśnie się dowiedzieli. Miałam złożyć podanie o wcześniejsze przyjęcie do Yale, ale zawaliłam rozmowę kwalifikacyjną. Więc ten starszy przyjaciel mojego ojca powiedział, że jako absolwent Yale przeprowadzi ze mną rozmowę. Był bardzo atrakcyjny, a że nigdy wcześniej nie chodziłam ze starszym facetem, zaczęłam się nim spotykać. - Zerknęła przepraszająco na Nate'a. Wybaczy jej flirt, tak jak ona wybaczyła mu jego odejście.
Jackie słuchała z otwartymi ustami. Była przyzwyczajona do tego, że dzieciaki na terapii za bardzo wchodziły w szczegóły, ale nigdy nie spotkała osoby, która mówiłaby o sobie z taką przyjemnością.
- Myślę, że obcięłam włosy po części dlatego, że chciałam się oszpecić, chociaż wtedy nie zdawałam sobie z tego sprawy. Myślałam, że dobrze będę wyglądać z krótkimi włosami. Ale tak się zastanawiam - może chciałam wydobyć na zewnątrz całą swoją wewnętrzną brzydotę? Przez ostatni tydzień nie chodziłam do szkoły. Nie byłam właściwie chora, po prostu nie mogłam...
- Przepraszam, że ci przerywam, ale gdybyś mogła po prostu określić swój problem... - Jackie weszła jej w słowo, kiedy zdała sobie sprawę, że Blair ma jeszcze daleko do końca.
Blair zmarszczyła brwi i obróciła pierścionek z rubinem na placu. Wyglądało na to, że musi określić swój problem, inaczej ją wywalą.
- Czasem, kiedy się zdenerwuję, co - zważywszy na to jak wygląda ostatnio moje życie, dzieje się nieustannie - za dużo jem. Albo jem coś, czego nie powinnam. A polem zmuszam się do wymiotów.
Proszę, to brzmiało przekonująco.
Jackie kiwnęła głową.
- Potrafisz nazwać ten problem, Blair? To ma swoją nazwę, wiesz.
Blair spiorunowała ją wzrokiem.
- Wymioty wywołane stresem? - odparła przez zaciśnięte usta. Wiedziała, że Jackie oczekuje nazwy „bulimia”, ale to było tak wstrętne słowo, że nie chciała go wypowiadać. Zwłaszcza w obecności Nate'a. Bulimia jest dla frajerów.
Reszta grupy zachichotała. Jackie chciała jak najszybciej zaprowadzić porządek w grupie po monologu Blair.
- Cóż, można to i lak określić - zauważyła i coś zanotowała.
Podniosła wzrok i przygładziła sztywne brązowe włosy.
- Teraz moja kolej. Nazywam się Jackie Davis i moim zadaniem jest pomóc wam się wyzwolić. - Wyrzuciła pięść w powietrze i zakrzyknęła, jakby grała w koszykówkę i właśnie zdobyła punki. Czekała, aż dzieciaki z grupy zrobią to samo, ale tylko gapiły się na nią pustym wzrokiem. - No dobrze. Teraz zróbcie małe ćwiczenie w parach. Lubię je nazywać: „Idź do piekła, demonie!” Jedno z was ma być rzeczą, którą właśnie nazwaliście, rzeczą, od której chcecie się wyzwolić. Chcę, żebyście stanęli twarzą w twarz z tą drugą osobą i powiedzieli jej, żeby odeszła. Powiedzcie, co tylko chcecie, ale z uczuciem. Niech to zabrzmi szczerze. Dobierzcie się w pary. Jest nas siedmioro, więc ktoś musi być w parze ze mną.
Hannah podniosła rękę.
- Chwileczkę. Mówimy do demona tej drugiej osoby czy do swojego?
- Do swojego - wyjaśniła Jackie. - To ci pomoże go wyegzorcyzmować!
Blair czekała, aż Nate podejdzie do niej, ale zanim miał szansę, ta blada zdzira w zupełnie niestosownych pomarańczowych szortach podeszła i wzięła go za rękę.
- Będziesz moim partnerem? - Blair usłyszała jej marudzenie. Wszyscy inni mieli już pary, więc Blair wylądowała z Jackie.
- No, Blair! - pisnęła do niej Jackie. Używała ciężkiego, brązowego tuszu, przez co jej oczy przypominały ropuchy. - Powiedzmy temu demonowi, gdzie ma sobie pójść!
Nagłe Blair nie była już pewna, czy len ośrodek to naprawdę dobre dla niej miejsce.
- Muszę iść do łazienki - stwierdziła.
Miała nadzieję, że gdy wróci, będzie już po ćwiczeniu i może nawet uda jej się złapać miejsce obok Nate'a, zanim wszyscy znowu usiądą.
Jackie spojrzała na nią podejrzliwie.
- Dobra, ale szybko. Przypominam, że wszystkie łazienki są obserwowane.
Blair przewróciła oczami, pchnęła drzwi i poszła korytarzem do toalety dla pań. Opłukała ręce, nałożyła błyszczyk, rozpięła sukienkę i pokazała w lustrze nagi biust, żeby zafundować tani dreszczyk obserwującej ją osobie. Potem ruszyła korytarzem. Uchyliła drzwi do sali, żeby sprawdzić, czy skończyli już ćwiczenie.
Nate i ta zdzira w spodenkach Miu Miu stali obok drzwi. Georgie trzymała ręce na jego ramionach, a ich twarze dzieliło raptem kilka centymetrów.
- Zastanawiałam się, jak ci podziękować za te róże - usłyszała Blair szept zdziry w szortach. - Chcę ci zafundować jazdę na kucyku.
Najwyraźniej nie mówiła do demona. Mówiła do Nate'a.
Blair czekała, aż Nate zareaguje z przerażeniem i niesmakiem, ale on tylko wyszczerzył zęby i stał z wywalonym jęzorem, jakby nie mógł doczekać się na więcej.
- Mam zamiar przykryć cię...
Blair wolała nie czekać na resztę zdania Georgie. To było całkiem oczywiste, dlaczego Nate'owi tak bardzo podobało się na odwyku i dlaczego nagle tak bardzo chciał się zmienić. Odsunęła się od drzwi, wróciła na korytarz i wyjęła z torebki komórkę, żeby zadzwonić do matki. Samochód miał przyjechać po nią za dwie godziny, ale nie miała zamiaru czekać tak długo. Ten ośrodek nie przypominał uzdrowiska. To kolejna sala lekcyjna z bandą nieudaczników, którym brakowało prawdziwego życia.
- Tutaj nie można korzystać z telefonów! - krzyknęła pielęgniarka.
Blair spiorunowała ją wzrokiem i ruszyła do holu. Jedna z recepcjonistek czytała gazetę z reklamą Łez Sereny na tyle okładki.
Nagle coś do Blair dotarło. Nigdy wcześniej nie myślała o Serenie van der Woodsen - jej rzekomo najlepszej przyjaciółce - jak o królowej powrotów. Zeszłej jesieni Serenę wywalili z francuskiej szkoły z internatem, więc musiała wrócić do Nowego Jorku. Miała taką reputację, że tylko najbardziej zdesperowani nieudacznicy z nią rozmawiali. Ale dzięki kilku błyskotliwym zagraniom Serena wszystkich odzyskała, łącznie z Blair, a teraz była gwiazdą międzynarodowej kampanii reklamowej perfum, tylko Serena mogła pomóc wrócić Blair na szczyt i sprawić, by wszyscy znowu ją pokochali.
Blair wyszła przez szklane drzwi kliniki i stanęła na marmurowych schodach. Zatkało ją z zimna. Szybko wybrała numer komórki Sereny.
- Blair! - Serena krzyknęła przez telefon. Cały czas im przerywało. - Myślałam, że jesteś na mnie wściekła. - Zakaszlała głośno. - Boże, jestem taka chora.
- Gdzie jesteś? - dopytywała się Blair. - W taksówce?
- Aha. Jadę na premierę filmową z jakimiś ludźmi, których poznałam przy okazji reklamy. Chcesz jechać ze mną?
- Nie mogę - odparła Blair. - Serena, musisz przyjechać po mnie. Powiedz taksówkarzowi, żeby pojechał drogą I - 95 do Greenwich. Zjazd numer trzy. Przy Lake Avenue jest ośrodek Wyzwolenie. Zapytaj kogoś po drodze, gdzie to jest. Dobra?
- Greenwich? Ale to będzie kosztowało kilkaset dolców! - sprzeciwiła się Serena. - Co się dzieje, Blair? Dlaczego jesteś w Greenwich? Czy to ma coś wspólnego z tym starszym gościem, z którym cię wtedy widziałam?
- Zwrócę ci kasę - przerwała jej niecierpliwie Blair. - I wszystko ci powiem, jak tu przyjedziesz. To co? Zrobisz to dla mnie, S? - poprosiła, używając zdrobnienia, którego nie wypowiadała od małego.
Serena zawahała się, ale Blair wiedziała, że intryguje ją pomysł przygody ze starą przyjaciółką. Telefon zatrzeszczał, lecz było słychać, że Serena podaje kierowcy nowe wskazówki.
- Muszę się rozłączyć, bo telefon mi pada! - wrzasnęła Serena - - Niedługo będę. dobra? A przy okazji, rozstaliśmy się z Aaronem.
Blair zaciągnęła się zimny powietrzem, a na jej świeżo pomalowane usta wypłynął szelmowski uśmieszek, gdy docierała do niej nowinka.
- Pogadamy o tym, gdy przyjedziesz.
Rozłączyła się i usiadła na zimnych, twardych stopniach. Zapięła jasnoniebieską budrysówkę z kaszmiru i naciągnęła kaptur, a potem zapaliła merita ultra light. Gdyby ktoś przejeżdżał wtedy drogą, zobaczyłby tajemniczą dziewczynę w niebieskim płaszczu z kapturem, zupełnie pewną siebie, mimo rozsypki scenariusza, który trzeba napisać zupełnie od nowa.
o czym gadamy, gdy nie gadamy o miłości
- Weźcie swoje płaszcze - powiedziała w poniedziałek dziewięcioklasistkom z grupy A Serena. - Zabieramy was na gorącą czekoladę do Jackson Hole.
- Nie martwcie się, mamy pozwolenie - dodała Blair, przeglądając się w lustrze na stołówce. Wróciła do salonu fryzjerskiego, żeby poprawili jej włosy, i teraz wyglądała jak Edie Sedgwick z okresu fabryki Andy Warhola. Prawdziwa awangarda.
- Wow! - zachwyciła się Jenny, gapiąc się na nią. - Wyglądasz rewelacyjnie.
Jenny była taka szczęśliwa z powodu poznania Leo, że kochała cały świat.
Blair coś sobie przypominała.
- Sprawdzałaś e - maile?
Oczy Jenny się rozświetliły.
- Och, tak. Tak, sprawdzałam!
Blair pomyślała, że śmiało mogłaby wytłumaczyć Jenny, komu zawdzięcza ten stan absolutnego szczęścia, ale doszła do wniosku, że jeszcze zabawniej jest zostawić ją w całkowitej nieświadomości i obserwować, jak promienieje. Może mimo wszystko bycie starszą siostrą nie jest takie okropnie. Zauważyła, że Elise Wells ma na sobie obcisłą czarną bluzkę zamiast jednego z tych swoich sztywnych różowych sweterków na guziki. Dobrze. Może matka w końcu zamordowała jej ojca za to, że okazał się takim dupkiem.
- Jak się układają sprawy z twoim ojcem, Elise? - zapytała Serena, niemal czytając w myślach Blair.
Ku zaskoczeniu Blair Elise uśmiechnęła się wesoło.
- Dobrze. Wyjechali razem z mamą w ten weekend. - Roześmiała się i trąciła łokciem Jenny. - Ale nieważne, co u mnie. Jenny ma chyba coś do powiedzenia.
Jenny wiedziała. Że czerwieni się jak burak, ale miała to gdzieś.
- Zakochałam się - oznajmiła.
Serena i Blair wymieniły pogardliwe spojrzenia. Akurat teraz za nic nie chciały rozmawiać o miłości.
- No dobra, zabierajcie płaszcze - poganiała dziewczyny Serena. - Spotkamy się przed szkołą.
Powietrze w Jackson Hole przy Madison Avenue było gęste od zapachu tłuszczu Z hamburgerów i rozchichotanych ploteczek. Kiedy grupa A obsiadła stolik przy wielkim oknie, Kati Farkas i Isabel Coates skuliły się w kącie tak, żeby nikt ich nie słyszał, i zaczęły dyskutować nad najnowszymi wydarzeniami.
- Słyszałaś o Nacie Archibaldzie i tej dziewczynie z Connecticut? - zapytała Kati. W weekend obcięła włosy na krótko i przez to jej germański nos wyglądał na dwa razy większy. - Wyrzucili ich za uprawianie seksu w schowku na szczotki w klinice i teraz Nate musi chodzić na prywatną terapię w mieście.
- Czekaj, myślałam, że to Blair i Nate byli w tym schowku. - Isabel pociągnęła nosem. Wyperfumowała się próbką Łez Sereny, którą matka załatwiła jej od znajomej dziennikarki z „Vogue'a”. Przez te perfumy Isabel ciągle lało się z nosa.
- Nie, idiotko. Blair widuje się z tym starszym gościem, zapomniałaś? Ale już nie jest w ciąży, poroniła. Dlatego opuściła tyle dni w szkole.
- Słyszałam, że Blair i Serena wysłały dziś podania na Uniwersytet Kalifornijski - stwierdziła Laura Salmon. - Mają tam taki system przyjęć, że już po kilku tygodniach od złożenia podania wiadomo, na jaki wydział cię przyjmą. - Uniosła rudawe brwi. - Ej, może my też tak powinnyśmy zrobić!
Ani jedna, ani druga nie myślała naprawdę o pójściu na Uniwersytet Kalifornijski.
- Opowiedz, jak było, kiedy brałaś udział w reklamie perfum? - zapytała Serenę Mary Goldberg, gdy czekały na gorącą czekoladę. Cassie Inwirth i Vicky Reinerson nadstawiły uszu. Wszystkie trzy obcięły się podobnie w czasie weekendu, a ponieważ żadna z nich nie umówiła się do Gianniego w Garren, ich fryzury były nędznymi imitacjami starej fryzury Blair. Zero porównania do nowej.
- Zimno - odparła Serena. Wytarła nos w papierową serwetkę, a potem związała długie złote włosy w kok na czubku głowy i wsadziła w nie ołówek, żeby się trzymały.
Oczywiście teraz wszystkie żałowały, że obcięły włosy.
- Wolałabym o tym nie mówić - dodała tajemniczo.
Blair pochyliła się nad stolikiem.
- Rozstali się z Aaronem w trakcie zdjęć - wyjaśniła scenicznym szeptem. Potem znowu się wyprostowała. - Koniec tematu.
Kelner przyniósł im gorącą czekoladę - wielkie parujące kubki z mnóstwem bitej śmietany.
- Możemy teraz porozmawiać o miłości? - zapytała nerwowo Jenny. Zerknęła po zatłoczonej sali. Gdyby miała szczęście, Leo mógłby się właśnie zjawić i wtedy by się nim pochwaliła.
- Nie! - wykrzyknęły jednym głosem Serena i Blair. Specjalnie przyprowadziły grupę do Jackson Hole, żeby nie musiały rozmawiać o chłopcach, jedzeniu, rodzicach, szkole, o niczym. Chciały tylko sączyć gorącą czekoladę i cieszyć się swoim towarzystwem.
Nagle w restauracji rozległ się - szmer. Tanecznym krokiem wszedł Chuck Bass w czapce z lisiego futra, jasnoniebieskim płaszczu w marynarskim kroju i z nieodłącznym różowym sygnetem z monogramem. Zaczął rozdawać wszystkim ulotki.
- Macie tam być. bo inaczej wypadacie z gry! - wykrzyknął i wyszedł otoczony chmurką Łez Sereny równie nagle, jak wszedł.
Ulotki okazały się zaproszeniami na imprezę urodzinową w poniedziałek. W ciągu kilku sekund w restauracji dosłownie zawrzało.
- Pójdziesz?
- Czekaj. Naprawdę myślisz, że Chuck ma zamiar ujawnić się na tej imprezie?
- Nie. To jego urodziny. Nie potrafisz czytać?
- Coś ty! Chodziliśmy razem do przedszkola. On ma urodziny we wrześniu. To nie jego impreza. To jakiejś dziewczyny. On tylko rozdaje ulotki.
- Nadal uważam, że on jest bi. Widziałam go w sobotę z dziewczyną z L'École Française. Prawic to robili.
- Kim właściwie był ten facet? - jęknęła Cassie Inwirth.
- Znasz tę stronę www.plotkara.net? Myślę, że to właśnie on! - stwierdziła Mary Goldberg.
- Uważasz, że on to Plotkara? - dopytywała się Vicky Reinerson.
- W życiu! - wykrzyknęły Serena i Blair.
Nigdy nie wiadomo.
tematy ◄ wstecz dalej ► wyślij pytanie odpowiedź
Wszystkie nazwy miejsc, imiona i nazwisko oraz wydarzenia zostały zmienione lub skrócone, po to by nie ucierpieli niewinni. Czyli ja.
hej, ludzie!
NIE, ŻEBYM BYŁA CHCIWA ALBO COŚ TAKIEGO
Już wszyscy widzieliście ulotki z zaproszeniem na moją imprezę w poniedziałek. Jeśli nie, to gdzie byliście? Proszę, nie fatygujcie się, jeżeli nie przyjdziecie z jedną z poniższych rzeczy:
Pudelek - maskotka w kolorze karmelu
Tyle butelek Łez Sereny, ile zdołacie uzbierać. Wiem, że jest lista oczekujących, ale uzależniłam się
Bilet na pierwszą klasę do Cannes na maj
Brylanty
Wspaniałe poczucie humoru
Każdy cudny chłopak z waszych notatników z adresami
Na celowniku
N i jego superbogata blada dziewczyna jadą powozem po Central Parku. Chyba dostała przepustkę na dzień za dobre sprawowanie. S i B w butiku Lesa Besta przymierzają całą jesienną kolekcję. V przynosi szarą kopertę do kółka teatralnego w szkole średniej Riverside. Chyba nie myślicie, że naprawdę przekazała ten film nauczycielowi D, nie? Co za poświęcenie! D i ta zwariowana poetka wrzeszczą przez okno z jej atelier w Chinatown. Mała J i jej nowy przystojniak przeglądają tatuaże w Stink, w salonie tatuaży w East Village. Miejmy nadzieję, że tylko chcieli popatrzeć.
A WRACAJĄC DO PALĄCYCH KWESTII...
Czy N i jego niegrzeczna dziedziczka to będzie coś na serio?
Czy B kiedykolwiek odpuści sobie N? Czy odrosną jej włosy?! - Bogu dzięki, odpowiedź nadejdzie już niedługo - czy dostanie się do Yale?
Czy B i S pozostaną przyjaciółkami... przynajmniej do końca szkoły?
Czy S zostanie kolejną bezbarwną, niepotrzebną, jedzącą tylko selery supermodelką? Czy kiedykolwiek wytrzyma z jakimś facetem dłużej niż pięć minut?
Czy J z nowym chłopakiem będzie żyć długo i szczęśliwie? Czy jej nowa przyjaciółka spróbuje ich rozdzielić?
Czy V kiedykolwiek spojrzy jeszcze na D?
Czy D będzie dalej kręcił z tą źółtozębną poetką? Czy jemu też zżółkną zęby? Czy rzeczywiście napisze pamiętnik?
Czy reszta z nas też dostanie się do college'ów? A co ważniejsze, czy skończymy szkołę?
Czy kiedykolwiek się dowiecie, kim jestem?
Niedługo to stanie się całkiem jasne.
Do zobaczenia na mojej imprezie w poniedziałek wieczór. I nie zapomnijcie wziąć co najmniej jednej z rzeczy wymienionych na liście. Au revoir!
Wiem, że mnie kochacie
plotkara
∗ plotkara.net jest tłumaczeniem nazwy autentycznej strony internetowej: www.gossipgirl.net (przyp. red.).
∗ Ivy League - nazwa ośmiu najbardziej prestiżowych uniwersytetów we wschodniej części USA (przyp. red.).
∗ Zoloft - lek antydepresyjny (przyp. tłum.).
∗ Better Than Naked (ang.) - lepiej niż nago (przyp. tłum.).
∗ Dork (fang.) - idiota. kretyn, głupek (przyp. tłum.).
*