Wszystkie nazwy miejsc, imiona i nazwiska oraz wydarzenia zostały zmienione lub skrócone, po to by nie
ucierpieli niewinni. Czyli [a.
hej, ludzie!
Wydaje się wam czasem, że jesteście największymi szczęściarzami pod słońcem?
Cóż, pomyłka: to ja jestem największą szczęściarą. Właśnie się opalam na absolutnie
przecudnej plaży w East Hampton, na którą wstęp mają tylko najlepsi. Patrzę, jak
śliczni chłopcy ściągają pastelowe koszulki Lacoste i wcierają balsam do opalania
Copper-tone w brązowe ramiona. Nie bez powodu każdy nowojorczyk, który nie chce
całkiem porzucić miasta, odpoczywa w Hamptons; z tej samej przyczyny ludzie noszą
buty Christiana Louboutina i latają pierwszą kfasą. To jest po prostu najlepsze.
A skoro mowa o najlepszym, to nie ma nic wspanialszego niż Eres. Jestem skromną
dziewczyną, ale uważam, że wyglądam oszałamiająco w górze od bikini w kolorze
mango i chłopięcych szortach w tym samym odcieniu. No dobra, może nie jestem
zbyt skromna, ale dlaczego miałabym być? Gdybyście wyglądały tak urzekająco jak
ja, rozciągnięta na białym piasku w East Hampton, też byście się tym pochwaliły. W
prywatnej szkole dla dziewcząt przy Upper East Side nauczyłam się, że to nie grzech
mówić
* plotkara.net jest tłumaczeniem nazwy autentycznej strony internetowej:
www.gossipgirl.net (przyp. red.).
7
prawdę, nawet jeśli siebie przedstawia się wtedy w samych superlatywach.
Bogu dzięki, przyszło już lato i wreszcie możemy zacząć pracowicie... odpoczywać. Po
wyczerpującym czerwcu nadszedł lipiec wraz z delikatną bryzą znad cieśniny i
rezerwacjami we wszystkich najlepszych restauracjach w Hamptons. Gorący i duszny
Manhattan jest tuż-tuż, ale my wolimy spacerować boso w bikini Eres lub Missoni albo
w batikowych sarongach Calypso i jeździć platynowymi kabrioletami po Main Street w
East Hampton, w poszukiwaniu wiecznie nieuchwytnych miejsc parkingowych i
chłopców w szortach Biilabong.
To my, chłopcy o wyzłoconych słońcem włosach, którzy przyjeżdżają z Montauk z
deskami surfingowymi na bagażnikach cherokee. To my, dziewczyny, które chichoczą
na plażowych ręcznikach w kolorze limetki i maliny albo dopieszczają się w salonie
Aveda w Bridgehampton po opalaniu. To my, książęta i księżniczki z Upper East Side -
teraz królujemy na plaży. Jeśli jesteś jednym z nas, czyli wybrańcem losu, zobaczę cię
tu w okolicy. Najwyraźniej sezon zaczął się na dobre, zwłaszcza teraz, gdy kilkoro z
naszych ulubieńców zaszczyciło nas swoją obecnością. A ściśle mówiąc...
DYNAMICZNY DUET
Wiecie, ja też nie mogę za nimi nadążyć. Prognozy pogody dotyczące tych dwóch
zmieniają się każdego dnia. Są przyjaciółkami? Wrogami? Zaprzyjaźnionymi wrogami?
Kochankami? Wiecie, o kim mówię: B i S. I jedno wiem na pewno. Zostały właśnie
certyfikowanymi, oficjalnymi ikonami świata mody. Co prawda my wiedzieliśmy o tym
od dawna, ale do elity świata mody ten fakt dotarł dopiero teraz. Po spotkaniu z B i S
na planie Śniadania u Freda pewna wyrocznia dobrego smaku - tak, ta która nosi
aksamitne kapcie z monogramem, ma wybielone zęby i całoroczną opaleniznę z Palm
Beach - postanowiła zatrzymać obie dziewczyny w swojej posiadłości w Georgica
Pond w charakterze muz. Mam nadzieję, że tamtejsza menażeria (która, jak
słyszałam, składa się z kilku psiaków, pary lam i dwóch przerażająco chudych
modelek z oczami jak spodki, wyrwanych z mroków Estonii, żeby zostać gwiazdami
nadchodzącej kampanii reklamowej) nie będzie zazdrosna
0 nowe koleżanki. A zresztą, kogo ja oszukuję? Te dwie za
wsze są obiektem podobnych uczuć. W końcu jest im cze
go zazdrościć.
NADESZŁO LATO, ALE ŻYCIE NIE JEST ŁATWE...
dla całej reszty. Najwyraźniej niektórzy mają monopol na szczęście, a inni - poza
nami - nie. Na przykład:
Biedny N codziennie pracuje przy domu trenera albo nudzi się nad basenem w
Georgica Pond, sam jak palec. Dlaczego jest taki smutny? Z powodu rozstania z tą
odrażającą, strzelającą gumą dziewczyną? Uwierzcie, nie rozpoznałaby bikini od
Eres, nawet gdyby ktoś rzucił nim prosto w jej głowę farbowaną na blond farbą
Ciairol numer 102. Ale jakby co, chętnie pana pocieszę...
Biedna V, uwięziona we własnym piekle - mieszka ze swoją miłością, O, ale nie może
go pocałować. Wyciera z czarnych bojówek Carhatt wyschnięte smarki, podczas gdy
nadpobudliwi chłopcy, którymi się opiekuje, bekają alfabet.
1
biedny D... Chociaż może nie zasłużył na litość, skoro zdra
dził V z tą dziwaczką od jogi, i to teraz, gdy V wylądowała
8
9
w bladoróżowym pokoju jego młodszej siostry J. Poza tym nadal ma swoją „pracę" i
wiecznie wypełniony kubek kawy rozpuszczalnej Folgers. Czasem odnoszę wrażenie,
że woli kiepską kawę i fatalną poezję od dziewczyn. Niepojęte!
Wasze e-maiie
Droga P!
Nie wiem, do kogo innego się zwrócić, więc pomóż mi, proszę. Próbowałem
poderwać moją śliczną sąsiadkę z góry, ale nie wypaliło. A potem poznałem jej
niesamowitą współlokatorkę i wyszło coś fantastycznego... a przynajmniej tak
mi się wydawało. To był taki romantyczny związek pod tytułem: „Lato w
mieście". Nawet zaproponowała, żebym ją odwiedził w Hamptons. Któregoś
ranka zapukałem do niej, ale już jej nie zastałem. Żadnych mebli, ubrań,
żadnego listu, nic. Co jest? Zadzwonić do niej, czy to już lekka przesada?
Porzucony i Załamany
•5 Drogi P&Z!
Najlepsze z nas trudno utrzymać. Jeśli tak ci jest pisane, wróci i obsypie cię
delikatnymi jak płatki róż pocałunkami. Jeśli nie, zachowaj wspomnienia i
pogódź się z przelotną naturą wakacyjnych miłości. A przy okazji, skoro jesteś
do wzięcia, może ja wyleczę twoje serduszko? Przyślij mi zdjęcie! R
Droga PI
Najdziwniejsza rzecz, jaką w życiu widziałam, to kopie dwóch dziewczyn, które
kojarzę z miasta, ślicznej
blondynki i szczupłej brunetki, chichoczące na plaży w okolicach Maidstone
Arms. Były jak podróbki Louisa Vuittona z ulicznego straganu. Z daleka wy-
glądają prawie jak oryginały, ale z bliska... Cóż, pewnych rzeczy nie da się
podrobić. Kto to jest? Widząca Podwójnie (albo Poczwórnie)
PU Droga WPaP!
Teraz, kiedy pewna blondynka i brunetka stały się muzami bardzo znanego i
ekstrawaganckiego projektanta rnody, będziemy widzieć coraz więcej takich
podróbek. To doprowadzi chłopców do szaleństwa. Pytanie tylko, kto dorwie
oryginały? R
Na celowniku
B kupuje nowy bagaż, co zaprowadziło ją do Barneys, potem do Tod's i wreszcie do
Bally. Czy ta dziewczyna nigdy się nie męczy? Najwyraźniej nie, tak samo jak jej
czarna karta American Express, którą matka właśnie jej oddała po szaleństwie
zakupowym w Londynie. No, no! S w kiosku na rogu Osiemdziesiątej Czwartej i
Madison zdjęła z półki wszystkie czasopisma z modą i plotkami o gwiazdach,
ukradkiem sprawdzając, czy nie piszączegośo niej. Wkońcu dziewczyna potrzebuje
jakiejś lektury na plaży. Przygnębiony N zgarnia sześciopak ciepławej corony w
nędznym monopolowym w Hampton Bays. Nie wiadomo, czy gromadzi zapasy na
romantycznego grilla o zachodzie słońca na plaży, czy po prostu topi smutki. Biorąc
pod uwagę wydarzenia z imprezy dla ekipy filmowej Śniadania u Freda, pewnie to
drugie. V i D razem (ale nie tak, jak myślicie) w winiarni na rogu Dziewięćdziesiątej
Drugiej i Amsterdam robiązakupy.
10
11
Są zupełnie jak stare małżeństwo: wybierają papier toaletowy i nie uprawiają seksu. K
i I w Union Square Whole Foods jak nieprzytomne obijają się koszykami o wszystkich
klientów, podczas gdy ich czarna limuzyna czeka przed sklepem. Dobra rada,
dziewczyny: możecie kupować rzeżuchę, wafle ryżowe i wodę mineralną, ale kiedy się
częstujecie pięcioma (albo sześcioma, a nawet siedmioma) truflami czekoiadowymi
dla klientów, żegnacie się z dietą, która zapewnia piękny tyłek w bikini. Chociaż
trzeba przyznać, że to pychota. Po tygodniowej nieobecności C pojawia się ponownie
na scenie towarzyskiej. Okazuje się, że chował się w ulubionym apartamencie na
ostatnim piętrze w nowym hotelu Broatdeck przy Gansevoort Street... i nie był tam
sam. U boku miał pewną farbowaną blondynkę z odro-stami przynajmniej na
centymetr. Pamiętacie ją? Wiem, że N na pewno jej nie zapomniał.
Ludzie, zapowiada się gorący, duszny i pracowity lipiec, ale ja nie wiem co to
odpoczynek. Zawsze znajdziecie u mnie najświeższe wieści, kto przychodzi, kto
odchodzi, kto wpra-sza się na najbardziej odlotowe imprezy na Gin Lane, Fur-ther
Lane i do tych tandetnych nocnych klubów w Hamp-tons, kto wykrada się pod
chłodną osłoną nocy. W końcu jestem wszędzie. W każdym razie wszędzie, gdzie
warto.
Wiecie, że mnie kochacie.
plotkara
S i B zerkają w krzywe lustro
»
- Halo? Halo? - Blair Waldorf i Serena van der Wood-sen weszły do skąpo
umeblowanego holu futurystycznej rezydencji Baileya Wintera w East
Hampton. Na zewnątrz kwitły hortensje, temperatura wciąż rosła, a w
powietrzu latały pyłki. Ale w środku panował chłód. Dom był wysprzątany na
wysoki połysk. Blair upuściła na podłogę, której wzór przypominał pasy
zebry, łososiową skórzaną torbę z Tod's i znowu krzyknęła: - Halo?! Jest tu
kto?
Serena przesunęła na czubek głowy klasyczne okulary przeciwsłoneczne
Chanel w drewnianej oprawie. Przyzwyczajona była do mieszkań pełnych
antyków, ale gdyby miała letni domek, chciałaby, żeby wyglądał właśnie tak:
lśniący, czysty i bez żadnych gratów.
- Jesteście, jesteście, jesteście!
Znany projektant zbiegł wypolerowanymi hebanowymi schodami jak
przyduży dzieciak w bożonarodzeniowy ranek, klaszcząc w ręce i
przekrzykując szczekanie pięciu mopsów, które pędziły tuż za nim.
Blair wymieniła z nim trzy pocałunki w powietrzu. Nigdy wcześniej nie
zauważyła, żejest tak niski; jego głowa znajdowała się dokładnie na
wysokości jej podbródka. Bailey przygotował
13
kostiumy do Śniadania u Freda - filmu, który miał być rema-kiem Śniadania u
Tiffany 'ego z Audrey Hepbura. Główną role gra w nim najstarsza i najlepsza
przyjaciółka Blair, Serena. Po zakończeniu zdjęć Bailey zaprosił obie na lato
do rezydencji w Georgica Pond, aby były jego muzami. Miały go zainspirować
do nowej kolekcji lato-zima. Kolekcji, która zostanie pokazana tylko raz i
będzie zawierać najbardziej ekscytujące pomysły.
- Dziękujemy, że nas zaprosiłeś - mruknęła Blair, gdy
pięć psów z entuzjazmem obwąchiwało jej pomalowane na
blady róż paznokcie u stóp. Na nogach miała - jakże inaczej
- białe lniane espadryle Baileya Wintera.
- Nie wstydź się! - wykrzyknął mężczyzna, czym prze
straszył Serenę, która nadał stała w progu i podziwiała dom.
- Chodź tu i natychmiast daj mi porządnego buziaka!
Serena ruszyła za przykładem Blair, odkładając ciemnozieloną, płócienną
torbę Hermesa na wypolerowaną podłogę i obejmując drobnego projektanta.
Mopsy kręciły się wokół niej, ocierając grube, ociekające śliną pyszczki o jej
opalone nogi.
•
O mój Boże, zachowujcie się! - zbeształ psy Bailey. Zwierzęta w ogóle
nie zwróciły na niego uwagi i kręciły drobnymi, jasnymi zadkami jak
szalone, - Dziewczęta, pozwólcie, że was przedstawię. To Azzdeine,
Coco, Cristóbal, Gianni i Madame Gres. - Skinął na piątkę mopsów. -
Dzieciaki, to dziewczęta: Blair Waldorf i Serena van der Woodsen, moje
nowe muzy. Bądźcie grzeczne!
•
Mam przynies'ć torby? - odezwał się niski głos z lekkim niemieckim
akcentem,
Blair odwróciła się i zobaczyła wysokiego chłopaka. Właśnie wszedł do
pokoju z zalanego słońcem korytarza, prowadzącego na tyły domu. Za
chłopakiem, przez okna zajmujące całą
ścianę dostrzegła basen. Przystojniak miał na sobie wytarty, pomarańczowy
T-shirt, który ledwie zasłaniał bicepsy w kolorze karmelu, oraz wystrzępione
oliwkowe szorty, sięgające poniżej kolan. Gdzie ona go widziała? W katalogu
Abercrombie? W samej bietiźnie na plakacie na Times Square? W swoich
snach?
•
Och, witam, Stefanie - pisnął Bailey. - Dziewczyny zamieszkają w domku
przy basenie.
•
Oczywiście. - Stefan wyszczerzył zęby i złapał porzucone torby.
•
Reszta zestala w samochodzie - poinformowała go Blair. Podziwiała jego
bicepsy, kiedy napinały się, gdy dźwigał wypchane torby.
•
Niegrzeczna dziewczynka! - rzucił scenicznym szeptem Bailey, który
zauważył spojrzenie Blair.
Objął ją opaloną, może nawet lekko pomarańczową ręką za ramiona i
us'cisnął.
- Niezły kąsek, co?
Blair z entuzjazmem pokiwała głową, chociaż naprężone ramiona i złote
od słońca włosy Stefana sprawiły, że pomyślała o swojej dawnej miłości,
Nacie Archibaldzie. Zresztą, może wciąż jeszcze coś do niego czuła. Słońce
miało magiczny wpływ na jego ciało. Mógł nosić od dziewiątej klasy tę samą
beznadziejną koszulkę polo i idiotyczne uprasowane bermudy khaki z Brooks
Brothers, które zawsze kupowała mu mama, ale z opalenizną wyglądał
obłędnie.
Gdy kilka minut temu podjeżdżała pod rezydencję Bay-leya, wbrew sobie
rozglądała się ukradkiem po okolicznych podjazdach, szukając samochodu
Nate'a. Jego rodzina spędzała wakacje w Maine, ale słyszała, że Nate
zatrzyma! się w ich nowym domu na plaży w Hamptons, bo pracował dla
trenera.
14
15
Nigdy tam nie była, ale posiadłość znajdowała się gdzieś w okolicy. Nie, żeby
jakoś ją to obchodziło.
Jasne, że nie.
To było ostatnie pełne wolności lato w jej życiu. Oczywiście w college'u też
będą wakacje, ale Blair spodziewała się, że wypełnią je staże w magazynach
mody, archeologiczne wykopaliska na pustyni gdzieś w Azji lub Afryce albo
„antropologiczne" badania na południu Francji. Już za osiem tygodni wrzuci
walizki do nowego różowo-beżowego bmw (prezent na zakończenie szkoły od
podróżującego po s'wiecie kochanego ojca geja) i pojedzie do New Haven,
żeby zacząć życie jako studentka Yale. Do tego czasu zamierzała korzystać z
życia jako muza znanego projektanta. W dzień będzie sączyła likier
cytrynowy i schłodzoną wódkę przy basenie, a wieczorami ugniatała
umięśnione ramiona Stefana. A może poszuka Nate'a. Albo nic. Nieważne.
- Masz przepiękny dom.
Głos Sereny wyrwał Blair z zamyślenia. Przestała podziwiać kształtne
ramiona Stefana i przyjrzała się przyjaciółce, która siedziała na podłodze,
otoczona psami Baiłeya. i uśmiechała się szczęśliwie. Miaia na sobie długą
białą sukienkę na cieniutkich ramiączkach, wykończoną fioletową
szydełkowaną koronką. Każda inna dziewczyna wyglądałaby w niej jak
hipiska z San Francisco, ale na Serenie sukienka prezentowała się cudnie.
- Cieszę się, że te skromne progi spełniają oczekiwania
Sereny van der Woodsen - odparł Bailey.
Sześć sypialni, siedem łazienek, ptaszarnia, domek przy basenie,
lądowisko dla helikopterów i kort tenisowy - rzeczywiście skromne progi.
Serena wzięła na ręce Coco i pocałowała ją w śliczny, płaski pyszczek.
Mops sapną! i parsknął rozradowany. Serena
}6
nie bawiła się na podłodze z psem od czasów, kiedy spotykała się z
przyrodnim bratem Blair, Aaronem. Jego pies, Mookie, obślinił cały pokój
Blair i wystraszył jej kotkę. Kitty Minky, która ze zdenerwowania wszędzie
siusiała. Mimo to Serena miała do niego slabos'ć. Zastanawiała się, czy
Bailey pozwoli jej spać z Coco w domku dla gości. Zupełnie, jakby miała ży-
wego misia przytulankę.
- Ktoś cię polubił, co, Coco? - zagruchał Bailey, drapiąc
psa pod brodą. - Chodźcie, oprowadzę was.
Blair zmarszczyła brwi, patrząc na pozostałe cztery psy, które gapiły się.
na nią wyczekująco. Ostatnie, na co miała ochotę, to żeby kundel obślinił jej
lnianą tunikę Calypso.
- Tędy, proszę! - zawołał Bailey, prowadząc pięć psów
i dziewczyny jak stadko gąsek ciemnym korytarzem do głów
nej części domu.
W holu wisiały ogromne na całą ścianę obrazy z czerwonymi kołami
EUsworth Kelly. Blair znała je już z rozkładówki „Elle Decor", gdzie w zeszłym
roku zamieszczono artykuł o posiadłości Wintera. Hol otwierał się na potężną
kuchnię z betonowymi blatami. Wielka tekowa misa z jasnożóltymi
cytrynami stała na jednym z blatów.
- To jest kuchnia - wyjaśnił gospodarz. - Wy powinny-
ście tylko wiedzieć, że mam tu barek. - Wskazał na metalowy
narożny stolik ze zbiorem asymetrycznych karafek, - Pozwól
cie.
Bailey nalał jakiegoś alkoholu na lód i pokruszone listki mięty i wręczył
dziewczynom pełne kieliszki od martini. Serena wzięła Coco pod pachę, żeby
odebrać drinka.
•
A co to właściwie jest? - Blair podejrzliwie uniosła ciemny, idealny łuk
brwi.
•
Miętowa herbatka dla moich dziewczyn! - Bailey opróżnił kieliszek
jednym haustem i zrobił sobie następnego
.* ■ Nigdy ci nie skłamię
17
drinka. - Lodówka jest pełna, więc jazda stąd. Nie musicie mi nic mówić, wiadomo,
sezon kostiumów kąpielowych.
- Jasne - zgodziła się Blair, w głębi duszy przewracając
oczami.
Koleżanki jej matki zawsze mówiły o tym, żeby uważać, co sieje. Ale ona
zamierzała pochłonąć tyle lodów Cold Stone Creamery i tyle francuskiego pieczywa,
na ile będzie miała ochotę. A i tak zaprezentuje się wspaniale w nowym kostiumie w
paski w kolorze kości słoniowej i błękitu.
Pychota.
- Chodźcie, chodźcie. - Bailey otworzył szeroko drzwi na
wyłożone niebieskawym piaskowcem patio. - To basen, a to...
- ciągnął, wskazując na niski, betonowy bungalow wyglądają
cy jak miniaturka jego rezydencji, - To wasze lokum. Domek
przy basenie. Myślę, że będzie wam tam całkiem wygodnie.
Jest klimatyzacja, a pościel sprowadzono z Umbrii. Stefan
przyniesie wam wszystko, czego będziecie potrzebowały.
Wszystko?
- Są jeszcze dwie ważne osoby, które musicie poznać,
- Bailey się rozpromienił. Klasnął wesoło w ręce, rozlewając
resztki koktajlu. - Svetlana! Ibiza! Do mnie, proszę!
Kolejne psy?
- Idziemy, panie Winter!
Dwie długonogie amazonki wybiegły z domku przy basenie - z ich domku - i
popędziły w stronę Blair, Baileya i Sere-ny. Psy szczekały z radości jak opętane.
- Ja Svetlana - oznajmiła dziewczyna z żółtawymi wło
sami, sięgającymi pupy. Jej biodra były zupełnie chłopięce,
żadnych krągłości.
Miała na sobie mikroskopijne neonowopomarańczowe figi od bikini i dwa
maleńkie, pomarańczowe trójkąty na nieistniejących piersiach.
- Jestem Ibiza - powiedziała nieśmiało druga dziewczyna.
Miała kasztanowe włosy, które okalały lisią twarzyczkę i lśniące niebieskie oczy.
Jej uśmiech szpeciły nieco wystające zęby. Nosiła lawend owo-złoty kostium w paski
z gatunku tych okropnych, powycinanych jednoczęściowych, które z tyłu wyglądają
jak bikini. Precyzyjnie umieszczone okrągłe wycięcie odsłaniało nieco mechaty
pępek.
Fuj!
Ibiza, to imię brzmiało zupełnie jak marka samochodu! Dziewczyna położyła ręce
na ramionach Blair i ucałowała ją dwa razy, muskając tylko powietrze. Blair zadrżała,
zdając sobie sprawę, że - nie Ucząc problemu ortodontycznego - dziewczyna
wyglądała zupełnie jak ona. Wyślizgnęła się z uścisku sobowtóra i przyjrzała drugiej
modelce. Przy uważniejszych oględzinach okazała się rozcieńczoną wersją Sereny;
minus wdzięk, opanowanie i maniery z Nowej Anglii. Co tu, do diabła, było grane?
- Ibiza i Svetlana będą twarzami nowej kolekcji. Na re
klamach, wiecie - wyjaśnił Bailey z pełnym zadowolenia wes
tchnieniem. - Oczywiście wy dwie jesteście inspiracją.
Tak, to oczywiste.
- Są tu, żeby was obserwować. Żeby naprawdę stać się
wami - ciągnął, unosząc w dramatycznym geście kieliszek,
jakby grał w musicalu
Rent
na Broadwayu. - Chcę, żeby
uchwyciły samą waszą esencję!
Ej, aż ciarki przechodzą po plecach!
- Milo mi was poznać. - Serena wyciągnęła rękę do
dziewczyn, zaczynając od swojego sobowtóra.
Zawsze była nieskazitelnie uprzejma, nawet gdy wszystko przewracało jej się w
żołądku. Pomijając piskliwy głos i wątpliwy gust, jeśli chodzi o kostiumy kąpielowe,
Svedana
18
19
wyglądała jak ona. To znaczy nie do końca. TobyłojakHallo-ween w czwartej
klasie, kiedy przebrały się z Blair za wychowawczynię - włożyły nawet peruki,
brzydkie swetry Talbots i brązowe mokasyny.
- To jak wielka piżamowa impreza! - Bailey pisnął ni
czym sześciolatka.
Ibiza i Svetlana zachichotały sztucznie.
•
Z bitwą na poduszki! - krzyknęły chórem z mocnym akcentem z Europy
Wschodniej.
•
Boże, wy dwie jesteście boskie. - Bailey rzucił kieliszek na zielony, miękki
jak aksamit trawnik i klasnął w przypływie nagłego entuzjazmu.
Blair obrzuciła wściekłym spojrzeniem karykatury. Dla wszystkich innych
wyglądały pewnie jak szczęśliwe, beztroskie, niedożywione lalki Barbie, ale
Blair była bardziej spostrzegawcza niż przeciętna dziewczyna. Ibiza i Svetlana
miały po prostu siedzieć i czekać, aż „muzy" odcisną na nich swoje piętno.
Blair zauważyła coś innego w tych małych, cudzoziemskich oczkach. Coś
wyrachowanego i zdecydowanie jędzowatego.
Swój pozna swego.
Te dziewczyny nie zamierzały grać drugich skrzypiec. Ibiza i Svetlana
miały całkiem inne plany.
Cóż.
Blair odwróciła się i uśmiechnęła szeroko do Sereny. Nagle ucieszyła się,
że miała ją przy sobie. Złapała Serenę za rękę.
•
Ochłodźmy się - szepnęła szelmowsko.
•
Dobry pomysł. - Serena natychmiast zrozumiała.
Wypuściła wiercącą się Coco. A potem we dwie wskoczyły do kusząco
błękitnego basenu, w butach i we wszystkim. Zapiszczały, gdy wylądowały w
wodzie dokładnie w temperaturze ciała.
- Och! - pisnął Bailey, gdy chlorowana woda zachlapała mu lśniąco białe,
lniane spodnie. - Proszę! - oznajmił niewiadomo komu. - To dopiero inspiracja.
Hilfe! Stefan, szybko, mój szkicownik! Bitte, kochany!
Blair zanurzyła głowę w lśniącej, rozfalowanej wodzie, czując, jak ciemne
włosy wirują wokół niej. Wynurzyła się akurat, żeby zobaczyć, jak Ibiza
odwraca się konspiracyjnie do Svetlany. I wtedy papugi stanęły na brzegu
basenu i skoczyły na głowę do głębszej częs'ci. Kości uderzyły w wodę.
Witajcie w nowej rodzinie, dziewczęta!
20
N potrafi rozpoznać zdesperowaną kurę
domową
- Nate? Nate? Gd2ie się chowasz, misiaczku?
Zduszony, odległy głos sprawił, że rozjaśnione słońcem włosy zjeżyły się
Nate'owi na karku. Specjalnie wybrał obskurny, opustoszały strych w domu
trenera Michaelsa, żeby uciec na chwilę od codziennej pańszczyzny, którą
kazano mu odwalać w niezbyt modnej części Long Island.
Ucieczka, rzecz jasna, oznaczała ujaranie. Wdychanie marihuany i
wydychanie dwutlenku węgla.
Głęboko zaciągnął się s'wieżo zrobionym skrętem i wydmuchnął obłoczek
ciepłego, suchego dymu przez maleńkie okienko. Nasłuchiwał, skąd dobiega
głos. Wołała go Patricia, znana również jako Babs, żona Michaelsa, która non
stop opalała się topless przy basenie. Nate pracował w domu trenera w
Hampton Bays od zakończenia szkoły. Tak naprawdę to Nate jeszcze jej nie
skończył, bo nie otrzymał dyplomu z powodu niesławnego incydentu z viagrą.
Babs zawsze była przyjacielska. Przynosiła mu cytrynową mrożoną herbatę,
gdy pchał kosiarkę po ukochanym trawniku trenera. Namawiała, żeby zjadł
kawałek cynamonowego tostu, gdy zjawiał się rano z mętnym wzrokiem,
gotowy do pracy. Ale przez ostatnie dwa
dni była... cóż, wyjątkowo przyjacielska. Może i chodził uja-rany niemał cały
dzień, ale nie na tyle, żeby nie wiedzieć, że Babs Michaels zdecydowanie coś
do niego miała.
A kto by nie miał?
Nate zamarł i skupił się na nasłuchiwaniu. W domu panowała cisza,
słyszał tylko łomot własnego serca. Włożył z powrotem skręta do ust i zamarł
- może dostawał paranoi od trawki, ale wydawało mu się, że coś słyszy. Jakby
zbliżające się kroki.
Cholera! Nate pospiesznie zgasił skręta na drewnianym parapecie. Na
podłogę poleciał deszcz iskier. Super, nie dość że zaraz zostanie przyłapany
na paleniu trawki, to jeszcze przy okazji spali cały dom. Schował skręta do
kieszeni - po co go marnować? - i zaczął desperacko machać rękami, żeby
dym wyleciał przez okno.
- Jesteś' na górze, Nate? - Babs stała u podnóża schodów
na strych. - Czy czuję coś... nielegalnego? No wiesz, też kie
dyś byłam nastolatką, i to nie tak dawno temu!
Nate nadal wymachiwał rękoma, kiedy Babs pojawiła się na szczycie
schodów. Na jej pomarszczonej, brązowej od słońca twarzy pojawił się
szelmowski uśmieszek. Farbowane na rudo włosy związała w luźny kucyk.
Wokół czoła miała aure-olkę z kosmyków.
- O, jesteś'! - Babs westchnęła. - Nie słyszałeś, jak wo
łałam?
Nate pokręci! głową. Nagle zdał sobie sprawę, jaki jest ujarany.
•
Cóż - ciągnęła, podchodząc do niego leniwym krokiem. Minęła stos
kartonów, starych zabawek i innych śmieci, które zgromadziła z mężem
na strychu. - Wiesz, co powiedział mój mąż: kiedy jego nie ma, jesteś
mój.
•
Aha - wyjąkał Nate.
99
23
Trener wyjechał na tydzień na konferencję lacross w Marylandzie. Pewnie uczył się
nowych technik torturowania uczniów. Nate zastanawia! się, czy zgasił do końca
skręta. Bał się, że zapalą mu się spodnie.
Ups.
•
Chodzi o to - mówiła Babs, niedbale przesuwając ręką po zardzewiałej
kierownicy roweru, zawieszonego pod sufitem - że potrzebuję pomocy. Zrobisz
cos' dla mnie?
•
Oczywiście. - Skinął głową. - Po to tu jestem.
•
Ta przysługa może wykraczać poza twoje zwykłe obowiązki. Ale gdybyś był tak
uprzejmy i pomógł mi, to może zapomniałabym, że na strychu śmierdzi jak na
koncercie Grate-fulDead.Cotynato?
Jak można zareagować na szantaż?
- Prze... przepraszam - wyjąkał. - To się więcej nie po
wtórzy.
Babs się roześmiała.
- Chyba nie sądzisz, że w to uwierzę.
Uśmiechnęła się, ominęła rower i ruszyła w kierunku Nate'a, nadat pochylającego
się przy oknie.
- Nieważne. Potrzebuję pomocnej dłoni, a ty masz dwie.
- Ujęła go za ręce, na których od niedawna pojawiły się odcis
ki, i im się przyjrzała. - Dwie zręczne, silne dłonie.
Nate zastanawiał się, czy nie powinien ostrzec trenera, że jego dzieci pewnie nie
bez powodu są do niego niepodobne. Wyglądało na to, że Babs zaliczała każdego
chłopca, który nosił jej zakupy ze sklepu!
- Co mogę dla pani zrobić? - Starał się, żeby te słowa
zabrzmiały wesoło i uprzejmie, ale głos mu drżał.
Babs wypuściła jego dłonie i rozpięła guzik różowej bluzki.
- Postanowiłam
zafundować
trenerowi
małą
niespodzian
kę. - Rozpięła kolejny guzik.
- Jasne - odparł spokojnie Nate.
1 rzeczywiście widział jasno imponujący rowek między piersiami, bez żadnych
białych śladów, dzięki popołudniowemu zwyczajowi opalania się topless.
Pięknie.
•
Postanowiłam zafundować sobie mały tatuaż. - Zachichotała, rozpinając ostatni
guzik i pozwalając bluzce zsunąć się z ramion na podłogę. - To dla trenera, żeby
miał co odkryć, gdy wróci do domu.
•
Super, - Skinął głową,
Patrz jej w. oczy. W oczy... w oczy!
- Ale to wymaga wyjątkowej troski - szepnęła chrapli
wym głosem.
Odwróciła się do Nate'a i pokazała mu maleńki tatuaż - motyla z zielonymi
skrzydłami na brązowej skórze w dolnej części pleców.
- Ja nie mogę sięgnąć - ciągnęła. - A Matty, chłopak od
tatuaży, powiedział, że muszę wcierać w niego olejek co dwie
godziny.
Nate przyjrzał się tatuażowi, rozpaczliwie starając się odzyskać jasność myślenia.
Co miał zrobić? Babs była w porządku, ale z bliska jej skóra wyglądała jak stara
rękawica baseballowa, a perfumy pachniały jak mydło w toalecie na stacji
benzynowej,
Nic dziwnego, że trener Michaels potrzebował viagry.
A skoro o nim mowa - skopałby Nate'owi tyłek, i to dosłownie, gdyby wiedział, że
żona zdjęła bluzkę w jego obecności. Z drugiej strony, jeśli nie wetrze tego olejku, to
Babs powie mężowi o trawce. Wtedy trener nie da Nate'owi dyplomu pod koniec
wakacji, co oznacza pożegnanie z Yale. I zasadniczo spieprzone całe życie.
Chyba nie miał wyboru.
24
2 5
- Gdzie ten olejek? - zapytał.
Zamknął oczy, nakładając mai. Szukał w ujaranej głowie jakiegoś
aseksuatnego tematu do rozmowy.
- Będę musiał zabrać kosiarkę ze słońca, bo inaczej może
wybuchnąć. Nie chcemy tu żadnego pożaru.
Za późno, skarbie. Za późno.
pokręcone umysły myślą w podobny
sposób
- Auć, cholera - mruknął Dan Humphrey, parząc sobie język rozpuszczalną
folgers, zalaną kranówą, czyli czymś, co u niego uchodziło za kawę.
Stary, nie słyszałeś nigdy o Starbucks?
Dan wsadził do ust lekko wygiętego camela. Próbował jednocześnie
zaciągnąć się papierosem i podmuchać na kawę, żeby ją ostudzić, co było
absolutnie niewykonalne. Wychla-pał część kawy z krzywego,
ciemnofioletowego kubka, który ulepiła wiele lat temu jego matka, nim
wyprowadziła się na Węgry, do Czech, czy gdzie tam właściwie mieszkała.
Duże brązowe krople spadły na zakurzone żółte linoleum. Zdecydowanie nie
był rannym ptaszkiem.
Odstawił kubek z kawą na stary blat kuchenny i podszedł do beżowej
lodówki z połowy lat siedemdziesiątych. Miał nadzieję, że uda mu się
wygrzebać coś jadalnego, co pochłonąłby, jadąc metrem do centrum. Miał
tylko dwadzieścia minut, żeby dotrzeć do pracy - wymarzonej roboty w
Strand, ogromnym, piętrowym antykwariacie w Greenwich Village. Jeśli teraz
niczego nie zje, to do przerwy na lunch umrze / głodu.
27
Wstrzymując oddech, żeby się nie narazić na potencjalne niemiłe zapachy,
wsadził głowę do wielkiej pomrukującej lodówki i ocenił stan rzeczy. Stary jak świat
kubek z jakąś miksturą pokrył się zielonym meszkiem ples'ni. W białej ceramicznej
misce przelewały się jakieś bliżej nieokreślone resztki warzyw, a w plastikowym
pojemniku leżały jajka ugotowane na twardo, na których jego siostra. Jenny,
namalowała buzie. Zrobiła to przed wyjazdem do Europy, czyli ponad miesiąc temu.
To nie był miły widok.
- Nie łudź się - mruknął ktoś za nim. - Sprawdzałam
wczoraj wieczorem. Nie ma tam nic nawet w przybliżeniu ja
dalnego.
Zamknął lodówkę i słabo uśmiechnął się do Vanessy Ab-rams, która najpierw była
jego najlepszą przyjaciółką, potem dziewczyną, aż wreszcie została współlokatorką.
Po wielu wzlotach i upadkach - a wszystkie wynikały z napalonego, błądzącego
spojrzenia Dana - zdecydowali, że lepiej funkcjonują jako przyjaciele, którzy śpią w
oddzielnych łóżkach i w oddzielnych pokojach. Tak się składało, że te pokoje znaj-
dowały się w tym samym mieszkaniu, ponieważ Yanessa straciła dom przez wredną,
absolutnie egoistyczną siostrę, która znalazła sobie w Czechach nowego chłopaka.
•
Aha, kicha. - Dan wrzucił papierosa do zlewu. Niedopałek zasyczał. - Jestem taki
głodny.
•
Yhm - mruknęła Vanessa.
Podgrzewała w mikrofalówce wodę w miarce, jedynym czystym naczyniu, jakie
zdołała znaleźć. Rozsypała trochę kawy folgers, próbując jej nasypać do kubka. Ona
też nie była rannym ptaszkiem.
Dobrana para.
Usiadła na zagraconym blacie. Wystrzępione, granatowe bokserki Dana
praktycznie nie zasłaniały jej bladych, nieogo-
lonych nóg. To było dziwaczne, patrzeć, jak nadal nosi jego rzeczy, i to bieliznę,
chociaż już nie są razem. To sprawiło, że Dan... posmutniał.
Od tygodnia każdej nocy leżał w łóżku i zastanawiał się, co Vanessa robi w swoim
pokoju. Słyszał, jak wstaje do łazienki i myślał o tym, że mógłby „przez przypadek"
spotkać ją w ciemnym, znajomym korytarzu. Padliby sobie w ramiona, zaczęli się
gwałtownie całować, aż doszliby do jego łóżka. Głaskałby jej ogoloną głowę. Tak
bardzo chciałby znowu poczuć drapanie krótkich włosków na piersi i to, jak jej uszy
robią się gorące.- jak zawsze, gdy się podnieci...
Dan nagle zaczął kręcić głową, jakby jego fantazja zaczęła mu dokuczać jak woda
w uchu.
- Wszystko w porządku? - Vanessa spojrzała na niego
podejrzliwie.
Przesunęła się na blacie bliżej mikrofalówki.
•
Aha. - Dan prawie krzyknął, wsadzając palce do uszu. - Lepiej się ruszę. Muszę
zdążyć do pracy. Robota czeka, wiesz, jak jest.
•
Dlaczego krzyczysz? - zapytała cicho, ściągając brwi.
•
Przepraszam - roześmiał się.
Wypił kawę jednym haustem, ignorując fakt, że pali go w gardło. Sięgnął za
Vanessę, żeby złapać złożony egzemplarz „New York Review of Books", który
zamierzał przeczytać w metrze.
•
No to cześć. Miłego dnia - dodał, powstrzymując się od pocałowania jej.
•
Czes'ć! -krzyknęła za nim.
To się nazywa niezręczna sytuacja,
Wcisnął ostrożnie pod pachę zwinięty „Review" i zbiegł po zatęchłych
granitowych schodach do legendarnie brudnego
58
i-9
pokoju dla pracowników w Strandzie. Ciemna klatka schodowa ohydnie śmierdziała
zapleśniałymi książkami, ale dla Dana był to wspaniały aromat.
Miał trzydzieści sekund, żeby wrzucić gazetę do szatki, złapać plakietkę z
imieniem i stawić się do pracy na piętrze. Żaden z jego szefów nie miał ani odrobiny
poczucia humoru, jeśli chodziło o spóźnienia. To byli oschli, niedorobieni inte-
lektualiści, którzy pogardzali pracującymi w wakacje dzieciakami, takimi jak Dan.
Ciągle wołali na niego „nowy" albo „ej, ty", mimo że pracował tu prawie od miesiąca i
każdego dnia tak jak reszta, nosił plakietkę z imieniem.
To się nazywa mieć styl.
Dan wpadł do maleńkiego pokoju, niechcący uderzając drzwiami o ścianę.
Przestraszył tym chudego dzieciaka z krótkimi, rozczochranymi blond włosami i
okularami w rogowej oprawie, które były za duże i niemal zakrywały mu kwadratową
twarz o szeroko rozstawionych oczach.
- Przepraszam - mrukną] Dan.
Popędził do swojej szafki - małego pudła znajdującego się raptem parę
centymetrów nad zakurzoną i zasypaną niedopałkami betonową podłogą. Wprowadził
dziwaczną kombinację - 8/28/49, czyli datę urodzenia Goethego, autora najukochań-
szej książki Dana, Cierpień młodego Wertera - wrzucił gazetę i złapał plakietkę.
•
„New York Review of Books", co? - zagaił blondyn.
•
Co? A, tak.
Dan przypiął tandetną czerwoną plakietkę do wypłowiałego czarnego T-shirta i
podejrzliwie zerknął na obcego. Nie zauważył go tu wcześniej. To jego pierwszy
dzień? Czy to możliwe, że Dan już nie będzie „nowym"?
- Jestem Greg. - Uśmiechnął się. - To mój pierwszy
dzień.
*0
Świeże mięso w krainie zapleśniałych książek. Zapowiada się szalona zabawa.
- Super, Witamy w piekle - warknął Dan.
W głębi duszy ekscytował się tym, że będzie teraz przewyższał kogoś stażem.
- Właściwie to nie mogę uwierzyć, że tu jestem - ciągnął
z zapałem Greg,
Rozglądał się po pokoju, jakby to była Kaplica Sykstyńska, a nie brudna,
pozbawiona okien kanciapa w zaszczurzonej piwnicy. Nosił koszulę w kowbojskim
stylu z krótkimi rękawami i obcięte spodnie khaki, które przypomniały Danowi o
Yanessie. Przedwczoraj, gdy w salonie umarła klimatyzacja, obcięła nogawki
ulubionych czarnych bojówek. Boże, jak za nią tęsknił.
- Wiesz, zawsze chciałem tu pracować - gadał Greg.
- Robota jak robota - odparł Dan bez zainteresowania.
Oczywiście doskonale wiedział, o czym mówił Greg, ale
z przyjemnością naśladował podejście reszty pracowników Strandu, Czuł się przez to
twardy, jakby był w stanie zgasić papierosa na dłoni Grega.
•
Widziałem cały wózek starych pism literackich na górze przy windzie. Pewnie
tym będziesz się zajmował do lunchu.
•
Dla mnie bomba! - zachwycił się Greg. - Mam tu czekać? Ten facet, Clark,
powiedział, żebym tu zszedł, a on zaraz przyjdzie, ale to już było kwadrans
temu...
•
Clark wie, co robi - przerwał mu Dan. - Muszę iść na górę, na pewno się tam
zobaczymy, Jeff.
•
Greg - poprawił go chłopak. - Czy ktoś ci kiedyś mówił, że wyglądasz dokładnie
jak ten facet z Raves, Dan jakiś tam?
Dan zamarł w pół kroku.
- Humphrey. Dan Humphrey. I tak się skiada, że ja nazy
wam się Dan Humphrey.
31
Kariera Dana w rockowej grupie Raves trwała dokładnie tyle, ite jeden koncert w
Funktion na Lower East Side. Nie wierzył, że ktokolwiek będzie pamiętał tę noc. On na
pewno nie pamiętał.
To zasługa butelki Stolicznej.
- Nie mów, serio? - Greg przeszedł przez pokój i wyciąg
nął rękę, - Jesteś Dan Humphrey? Ten poeta, Dan Humphrey?
Nie mogę uwierzyć, że cię poznałem! Oczywiście, to ma sens,
żeby ktoś taki jak ty pracował w Strandzie. - Poprawił na nosie
okulary. - Rewelacja! Nie mogę uwierzyć. Uwielbiałem twoje
wiersze. Masz coś nowego, co mógłbym przeczytać?
Dan poczuł, że się czerwieni. Przed krótką karierą w charakterze gwiazdy rocka
opublikował w „New Yorkerze" wiersz Zdziry. Szum w świecie literackim trwał
dokładnie pięć minut, ale wspomnienia Dana z tego okresu były ciepłe i nieco
mgliste. Trudno mu było uwierzyć, że ktoś oprócz jego ojca pamiętał o tym zdarzeniu.
•
Cóż, poeci muszą ciągle pracować - skłamał. - Pracuję teraz nad paroma
pomysłami do powieści. To dlatego ostatnio przycichłem.
•
Stary, to dla mnie zaszczyt. Prawie w to nie wierzę. Poznałem poetę z „New
Yorkera". To niesamowite.
•
To nic wielkiego. - Dan machnął ręką, jakby opędzał się od pochwal.
Pan Skromniś.
- Cudownie - ciągnął Greg, wsuwając ręce do kieszeni
sięgających tuż za kolana szortów. - Słuchaj, nie wierzę, że
cię o to zapytam, ale... próbuję rozkręcić salon. No wiesz,
nic formalnego, mnóstwo ludzi, którzy cenią książki, spo
tykają się od czasu do czasu, żeby strzelić kielicha, pogadać
o literaturze, poezji, filmach i muzyce. I blogach. Ale tyl
ko czasem. Domyślam się, że jesteś bardzo zajęty, ale może
masz ochotę się przyłączyć? To znaczy, jeśli nie masz czasu, to spoko, ale...
- Salon - przerwał tę paplaninę Dan.
Właściwie to brzmiało,.. rewelacyjnie. Przyszedł do pracy w Standzie, licząc na
wiele inspirujących rozmów na temat klasyki i zagranicznych filmów w przerwach,
ale jak na razie najgłębsza dyskusja, w jakiej bral udział, to rozmowa z dwoma
współpracownikami, którzy poprosili go o papierosa.
•
Brzmi w porządku.
•
Stary, to świetnie! - wykrzyknął podekscytowany Greg. Głos mu się lekko łamał.
- Nadał pracuję nad detalami, no wiesz, szkicuję statut, zastanawiam się, jak
rekrutować członków.
•
Statut. - Dan pokiwał głową w zamyśleniu. - Może mógłbym w tym pomóc.
•
Serio? Zajefajnie! - Greg wyciągnął tęczowy długopis z kieszeni na piersi i złapał
rękę Dana. - Dam ci mój e-tnail. - Nabazgrał mu adres na dłoni. - Podeślij mi
parę pomysłów, ja je jakoś uporządkuję. No i potrzebujemy nazwy. Myślałem,
żeby pomieszać nazwiska nieżyjących poetów, jak Wadsworth Whitman albo
Emerson Thoreau. Nie mieliby nic przeciwko.
Nie, ale przewracaliby się w grobach.
- Super. - Dan wyciągnął rękę z uścisku Grega i zerknął
na adres. - Będziemy w kontakcie - dodał, starając się, żeby
nie okazać za dużo entuzjazmu.
Potrzebował nowych przyjaciół. Zwłaszcza teraz, kiedy Vanessa miała już go dość
i trudno ją było o to winić.
Jedno słowo: smutny. Ale też... milutki. Na poważny, smutny sposób.
3?
i
och, ten świat, który na ciebie czeka!
- W porządku. - Vanessa westchnęła i uklękła na dywa
nie w bawialni na piątym piętrze domu rodziny Jamesów-Mor-
ganów przy Park Avenue. - Sprawdzimy po raz ostatni torbę
i wychodzimy. Gotowi?
—Gotowi! - krzyknęli chórem Nils i Edgar.
Byli bliźniakami i prawie wszystko robili razem, nieważne, czy chodziło o
rozlewanie żurawinowego soku na antyki matki - krzesła obite jedwabiem w kolorze
kości słoniowej - czy darcie się na całe gardło, co pewnie miało przypomnieć matce o
ich istnieniu. To były, na swój sposób, urocze dzieciaki, ale trudno było to dostrzec,
kiedy człowiek zajmował się wycieraniem im nosów i tyłków i pilnowaniem, żeby
przetrwali dzień, nie łamiąc sobie rąk i nóg. A właśnie na tym polegała praca Vanessy.
Wylano ją z jej pierwszego hollywoodzkiego fiimu Śniadanie u Freda, gdzie była
operatorem. Miała wtedy totalnego doła, osobistego i finansowego, i tylko dlatego
zgodziła się zostać nianią.
Poza tym, że była kompletnie pijana. Rzecz jasna.
To było wręcz żenujące, pomyśleć, że dwa tygodnie temu brała udział w
prywatnych przesłuchaniach w apartamencie gwiazd w hotelu Chelsea, robiąc to, co
kochała, a teraz sie-
3''
działa na strychu, w pokoju dla dzieci w stylu edwardiańskim w Carnegie Hill, z
plamą po winogronowej galaretce na dżinsach i dwoma zasmarkanymi chłopcami,
fikającymi koziołki pod jej nogami. A w tym samym czasie gwiazdy filmowe opalały
się na plaży, raptem parę kilometrów stąd, w Hamptons. Nie żeby była wielbicielką
gwiazd, ale mimo wszystko,..
•
No to sprawdzamy. Chusteczki? - zapytała Vanessa.
•
Aha! - krzyknęły bliźniaki, wymachując dwoma paczkami chusteczek
higienicznych.
Wrzuciły je do różowo-zielonej torby Lilly Pulitzer.
•
Torebki z przekąską?
•
Aha! - Chłopcy zamachali dwiema torbami z krakersami serowymi.
•
Kartoniki z sokiem!
•
Aha!
•
Nie rzucajcie nimi! - Vanessa natychmiast przypomniała sobie różowe plamy,
które desperacko starała się wywabić z krzeseł.
•
Czym?
Allison Morgan weszła powoli po wąskich drewnianych schodach. Jej szpilki bez
pięt z wężowej skórki stukały o jasny parkiet.
- Mama!
Chłopcy porzucili torbę piknikową i rzucili się do kremowej, wąskiej spódnicy z
włóczki boucle od Chanel.
- Pakujecie się do wyjścia? - zapytała pani Morgan wy
jątkowo sztucznym tonem. Odsunęła się od bliźniaków.
Jaka spostrzegawczość, mamusiu.
•
Pomyślałam, że pójdziemy do zoo w Central Parku ~ wyjaśniła Vanessa.
•
Och - cmoknęła Allison. - Central Park? Pamiętasz, co się stało ostatnim razem.
35
Oczywis'cie, że pamiętała. Nigdy nie zapomni widoku Dana w neonowożóltych
ochraniaczach na kolanach, na rolkach, ręka w rękę z dziewczyną. Długowłosą,
ubraną w span-dex, przerażająco radosną dziewczyną. To było tak zabawne i
dziwaczne, ale zarazem złamało jej serce. Palący papierosa, z niechlujnymi, brudnymi
włosami gwiazdora rocka, w brudnym T-shircie i w tak długich, że aż idiotycznych
sztruksach w kolorze wymiocin - to byl Dan Humphrey, którego znała.
I kochała?
Ale oczywiście nie to miała na myśli nowa szefowa Va-nessy. Tamtego dnia
bliźniaki wysmarowały się słodyczami, a potem wrzeszczały przez pół nocy.
Vanessa jednak nie mogła przestać myśleć o Danie. Teraz sprawy wróciły do
normy. Prawie. Może to po prostu brak snu, a może tak jej ulżyło, że stary Dan wrócił,
że rzucił blond laskę, ćwiczącą jogę i świrującą na punkcie jedzenia, ale... cholera,
tego ranka w kuchni Vanessa ledwo zapanowała nad sobą, tak bardzo chciała go
pocałować. Wyglądał słodko, zaspany, pijąc kawę z nieforemnego kubka. To
wydawało się prawie.,. naturalne, tak jak zawsze wyobrażała sobie życie razem. Poza
tym, że nie byli razem. Byli tylko... przyjaciółmi. A ona nie chciała zrobić niczego, co
zniszczyłoby ten układ. Na przykład nie chciała zanurzyć nosa w jego ciepłych,
pachnących papierosami włosach. Nie, w żadnym wypadku.
Kłamczucha.
•
Słuchaj, cieszę się, że cię złapałam. - Chrapliwy glos zdradzał, że Allison wypiła
stanowczo za dużo chardonnay zeszłego wieczoru. - Jedziemy na kifka dni do
naszego domu w Amagansett. W mieście zrobiło się nieznośnie gorąco, a
chłopcy tak uwielbiają plażę.
•
Plaża! — wrzasnęli Nils i Edgar, oczywiście chórem, i zaczęli ganiać po pokoju
jak wariaci.
- Widzisz, już się cieszą - zauważyła pani Morgan. - A co ty na to? Mamy
dodatkowe lokum na górze, bardzo wygodne. Dnie będziesz spędzać z chłopcami, a
powiedzmy około szóstej, kiedy chłopcy siadają do kolacji, będziesz wolna. Oczy-
wiście płaca bez zmian,
Vanessa przemyślała sytuację. Włas'nie pakowała do obrzydliwie ślicznej torby
sok i krakersy, podczas gdy dwaj mali maniacy biegali wokół niej, wrzeszcząc coś o
falach. Co ją czekało? Kolejny wieczór gapienia się na pęknięcia na suficie w pokoju
Jenny, który nadal śmierdział rozpuszczalnikiem do farb, i fantazjowania o
pachnących kawą i papierosami pocałunkach Dana?
Nienawidziła słońca, nawet nie miała kostiumu do opalania i zasadniczo
pogardzała wszystkim, co dotyczyło plaży, opalenizny, półnagości i nad wyraz
denerwujących ludzi, których to interesowało. Ale jej życie było już tak beznadziejne,
że propozycja brzmiała właśeiwie... nie najgorzej.
- Amagansett - wymówiła powoli, jakby to była choroba, nazwa genitaliów albo
kraj na Dalekim Wschodzie, w którym nigdy nie była. - Brzmi wspaniale.
Och, bo to jest wspaniałe miejsce, Ale tylko w stosownych okolicznościach.
36
Wszystkie nazwy miejsc, imiona i nazwiska oraz wydarzenia zostały zmienione lub skrócone, po to by nie ucierpieli
niewinni. Czyli ja.
hej, ludzie!
Przerywam stały program, żeby donieść wam o najświeższych nowinach:
Moi informatorzy są najlepsi. Pamiętacie zaniepokojoną czytelniczkę, która kilka dni
temu pisała o parze oszustek, które przeniknęły do towarzystwa w Hamptons?
Okazuje się, że to nie był żart. Makabryczna dwójka, niepokojąco podobna do B i S, to
para pseudopiękności z Estonii. Pewien projektant chce z nich zrobić nowe twarze
kolekcji, planowanej na najbliższą jesień. Zapowiada się podwójny (poczwórny?)
kłopot. A ja myślałam, że naukowcy rozpracowali tylko klonowanie owcy! Estonia jest
widać bardziej zawansowana technicznie. A do tego jeszcze paskudna przeszłość
tych dziewczyn. Szczegóły właśnie wypływają! Stawiam na to, że B pierwsza się
wścieknie. Ale zanim bomba wybuchnie, dajmy sobie chwilę, żeby rozważyć róż-ne
możliwości: czy posiadanie osobistego sobowtóra nie mogłoby się czasem okazać
przydatne? Wiem, że ktoś taki byłby mi niezbędny w maju, w czasie egzaminów, gdy
moje ciało chce się tylko wyciągnąć na Owczej Łączce. A co z wymykaniem się z
nudnych rodzinnych śniadań w Le Cirque? Nie przydałaby się dodatkowa para rąk do
prac charytatywnych w naszym mieniu? Poza tym więcej zna-
:<8
czy tyle co weselej, nie? Ale z drugiej strony, więcej ciał to mniej miejsca na
zatłoczonych plażach Hamptons. Może pozbycie się tych sobowtórów nie jest
najgorszym pomysłem.
Jeśli tylko niemrawo potakujecie, czytając o zatłoczonych plażach, i nie
doświadczyliście tego na własnej skórze, uznajcie to za oficjalne oświadczenie:
nieważne, ile ludzi zjedzie się do Hamptons latem, tylko tu można coś zobaczyć t
zostać zobaczonym. Więc składajcie laptopy, łapcie torbę plażową i ładujcie walizki
do prywatnego odrzutowca! W ostateczności wystarczy autobus Hampton Jitney,
tylko że korki zabiorą wam kilka dodatkowych godzin. Ale zaufajcie mi, poczujecie,
że było warto, gdy tylko zanurzycie palce stóp w lśniących piaskach. Coś
cudownego!
A ponieważ beze mnie jesteście bezradni, przypomnę wam, co należy zabrać...
lista rzeczy niezbędnych do pospiesznego wyjazdu do Hamptons
•
Ogromne okulary przeciwsłoneczne Chanel albo okulary lotnicze w starym stylu.
Podróbki są trochę jak modelki sobowtóry, na pierwszy rzut oka wyglądają w
porządku, ale z bliska są zwyczajnie kiepskie.
•
Nawilżający balsam do opalania Clarins, faktor 30. Moda na opaleniznę na
skwarkę odeszła razem z zeszłorocznymi espadrylami.
•
Balsam do ust Kiehla, faktor 15, z aromatem jagodowym. To, że unikasz białych
łat na skórze, nie znaczy, że twoje usta powinny być nagie.
39
•
Torba żeglarska z monogramem i ręcznik od kompletu. To elegancki odpowiednik
naszywek z imieniem na rzeczach branych na letni obóz. Gdy zgubisz ręcznik,
trzymaj kciuki, aby odnalazł go jakiś przystojniak... a potem znalazł ciebie, aby go
oddać.
•
Woda miętowa Metromint. Chłodzi w gorący dzień na słońcu. Poza tym odświeża
oddech, dzięki czemu jeszcze bardziej zachęcasz do pocałunku. Cmoki Cmok!
Cmok!
•
Najlepsi przyjaciele. Będziesz potrzebować kogoś, kto wetrze ci w plecy
Coppertone, a wiadomo, że przelotny letni romans to nie jest długoterminowe
rozwiązanie...
Wasze e-maile
A skoro już mowa o letnich romansach - z waszych e-mai-li wynika, że wszyscy
macie jakieś poważne problemy w związkach. Pozwólcie, że pomogę:
Droga PI
Mieszkałam z moim byłym chłopakiem i teraz zamierzam wyjechać na krótko.
To nic osobistego, po prostu wakacje. Jak należy się zachować? Powiedzieć mu
czy niech się sam domyśli? Uciekająca współlokatorka
Tf| Droga Uciekającal
To, że wiesz, jak całuje twój współlokator, nie znaczy, że możesz wywalić reguły
wspólnego mieszkania za okno apartamentu. Pozwól, że przedstawię ci pod-
stawy: 1) Jedzenie jest wspólne, chyba że je podpisano. 2) Zadzwoń, jeśli nie
wracasz na noc - martwimy się! 3) Jeśli nie zabierasz nas na wakacje, zostaw
Szanuj Ksią;
nam przynajmniej liścik i upominek. (Sugerowałabym nową torbę plażową od
Marca Jacobsa, ale to tylko ja). Bon voyage\ R
Droga P!
Wiem, że mój były mieszka na tej samej ulicy co ja
tego lata, ale nie mogę się zorientować, w którym
domu, Pomocy!
Po~sąsiedzku.
Droga Po-sąsiedzku!
Może powinnaś skorzystać z pomysłu opatentowanego w Jasiu i Małgosi i
pomóc mu odnaleźć ciebie. Jeśli jest taki jak każdy chłopak, którego znam, ślad
z rozrzuconych ubrań powinien zadziałać! R
Na celowniku
Niesławna żona trenera lacrosse, nazwijmy ją starszą B, wychodzi z salonu tatuaży
w Hampton Bays. Zastanawiam się, dla kogo to doświadczenie było boleśniejsze?
Dla niej czy dla faceta od tatuaży, który musiał ją oglądać topless? Byty fan jogi, D,
pali jednego papierosa za drugim przed Strandem. Wygląda na to, że czasy asan już
minęły. Chyba że ktoś inny zdoła przywrócić mu formę... W Pradze jego młodsza
siostra J szkicuje miejscowy targ, a przy okazji I ślicznego chłopca. Miło wiedzieć, że
podróże nic a nic jej nie zmienityl Pewien wielbiciel małpek z Manhattanu, C, kupuje
zapas samoopalacza Fake Bakę w Chocolate Mo-ussse. Pychota! Czy Hamptons
doczeka się jeszcze jednego gościa? V wybrała bermudy i koszulkę w czarno-białe
-iQ
41
paski z dekoltem w łódkę w Club Monaco na Broadwayu. Jakie to radośnie wakacyjne
z jej strony. S i B piją koktajl ze swoimi sobowtórami. Byłoby naprawdę dziwnie,
gdyby cała czwórka została przyjaciółkami do grobowej deski, nie?!
No dobrze, kochani, to tyle. Na popołudnie jestem umówiona na manikiur i pedikiur, a
ciągle jeszcze nie zdecydowałam co włożyć: bladoróżowe bikini, złoto-beżowe czy
koralowe. Ach te decyzje. Ale przynajmniej nie mogę się pomylić!
Wiecie, że mnie kochacie. plotkara
B & S nago
- Wytłumacz mi raz jeszcze - westchnęła Serena. - Dlaczego siedzimy w
domu w taki dzień?
Przerzucała od niechcenia strony japońskiego „Vogue'a" z tego miesiąca,
wyciągnięta na łóżku z dębu.
A wspomniany dzień był gorący - ponad trzydzieści stopni - i klarowny
jak kryształ, z lekką sugestią oceanicznej bryzy. Serena oderwała spojrzenie
od japońskiej modelki, farbowanej na blond, z wymalowanymi rzęsami i
czerwonym lizakiem w ustach. Zobaczyła zachęcający, chłodny cień pod
szerokimi parasolami z białego płótna na brzegu basenu. Najlepsze, co
można było robić w taki upal, to pokładać się na leżaku i siedzieć na wpół w
wodzie, na wpół na brzegu.
- Dobrze wiesz, dlaczego - warknęła Blair. Ze złością grzebała w szafie z
ciemnego orzecha, gdzie Annabella, go-ipodyni Baileya Wintera, powiesiła
zapakowane w pokrowce ubrania dziewczyn. - Przysięgam, że jedna z tych
pieprzonych dziewczyn wzięła moją cholerną sukienkę bez pleców Dolce. | Tp
z dziurkami. Nigdzie nie mogę jej znaleźć.
Zaczęła zrywać sukienki z drewnianych wieszaków i rzucać je na
podłogę.
W końcu od czego są pokojówki!
43
- Hm - mruknęła Serena.
Nie było nic nadzwyczajnego w tym napadzie gniewu. Serena miała
nadzieję, że przyjaciółka pozbiera potem sukienki. Jednak odkąd przybyły do
rozległej modernistycznej rezydencji Baileya Wintera, Blair rzucała rzeczami
częściej niż zwykle.
To rzeczywiście wiele mówi.
Blair była przekonana, że obrzydliwe europejskie modelki, Ibiza i Svetlana,
coś knuły. Cały czas oskarżała je o to, że podwędzają ubrania i używają jej
nawilżacza La Mer z faktorem 45. Upierała się też, że Ibiza, brunetka,
naśladuje ją na każdym kroku, począwszy od fryzury, a skończywszy na wy-
borze garderoby. Serena musiała przyznać, że para modelek była
niepokojąco podobna do nich, ale uznała je za całkiem niegroźne. Były po
prostu denerwujące jak naśladowczynie z dziewiątej klasy w Constance
Billard.
Czy naśladownictwo nie jest najszczerszą formą pochlebstwa?
- Chrzanić to! - oznajmiła Serena, zamykając pismo
i schodząc z łóżka. Ziewnęła. - Nie będę tu gnić całe lato, żeby
unikać jakichś dziwaczek z wystającymi zębami i zezem. Idę
popływać.
- Nie mogę znaleźć mojej nowej granatowej chusty
w groszki - jęknęła Blair. - Jaki sens ma bycie muzą, skoro
nie mogę się ubrać tak, aby inspirować? Jeśli „pożyczyła" ją
Ibiza, to przysięgam, wyrwę jej te wychudzone ręce.
Mówi jak prawdziwa muza.
- Daj spokój, Blair. - Serena wyciągnęła gauloise'a ze
zniszczonej paczki leżącej na sąsiednim, porządnie pościelo
nym łóżku i zapaliła go srebrną zapalniczką Dunhil), którą za
kosiła bratu. Wygrawerowano na niej inicjały E.vW. - Wrzuć
coś na siebie i wychodźmy. Szkoda tracić taki dzień.
44
-
Wrzucić? Jasna cholera, przez te chrzanione sobowtóry
nie mam co na siebie włożyć.
Blair uniosła ręce, jakby stos cieniutkiej jak tiul bawełny i wspaniałego
jedwabiu wokół był niewidzialny.
-
Więc włóż coś brzydkiego i zobaczymy, co one na to
- zaproponowała zmęczona Serena.
Uwielbiała Blair, naprawdę, i były przyjaciółkami od zawsze, ale czasem
miała ochotę przyłożyć jej w te idealnie napięte pośladki.
•
Właściwie... - Blair rzuciła się na łóżko i wyrwała Serenie papierosa z ust.
Zaciągnęła się głęboko i zmrużyła w zamyśleniu lśniące błękitne oczy. -
To mi podsunęło pewien pomysł.
•
Co za wspaniały dzień! - Blair z rozmachem otworzyła nieskazitelnie
czyste przeszklone drzwi domku i wyszła na ostre popołudniowe słońce,
wyciągając nad głową nagie ramiona. - Chodź, Serena, złapmy trochę
słońca.
•
Idę, idę. - Serena zachichotała, wychodząc z ocienionego bungalowu.
Nagrzany słońcem piaskowiec parzył jej świeżo wypedi-kiurowane stopy.
W jednym ręku miała zwinięte czasopismo, w drugim zapalonego papierosa.
Twarz zasłaniały jej okulary w białych rogowych oprawkach Cutler and
Gross. Poza nimi nie miała na sobie nic. Była absolutnie naga.
- Może powinnyśmy poprosić Stefana o mrożoną kawę -
zasugerowała Blair, sadowiąc gołą pupę na tekowym leżaku.
Miała na sobie tylko złoty łańcuszek na kostce i wielkie czarne ray-bany.
- Co jest?- zdziwiła się Ibiza.
Wynurzyła się z basenu - całe osiem kilo żywej wagi. Była M
wychudzona, że wyglądała jak te dzieciaki z Trzeciego
45
Świata, którym się posyła pieniądze i pokazuje w reklamach w telewizji.
Wystroiła się w ten sam jednoczęściowy kostium w lawęndowo-złote paski.
•
O co ci chodzi? - Serena jakby nigdy nic rzuciła czasopismo na leżak
obok Blair.
•
O ubranie - rzuciła oskarżycielsko Svetlana, nadal w wodzie.
Pozbawione koloru, zbyt mocno rozjaśnione włosy przykleiły jej się do
głowy. - Nie macie na sobie żadnych
ubrań!
•
O rety - westchnęła teatralnie Blair i obróciła się na brzuch. Słońce
przyjemnie grzało jej nagą pupę. - Nie słyszałyście?
•
O czym? - Ibiza spiorunowała wzrokiem nagie, wyzywające ciało Blair.
- Najwyraźniejwostatnimwydaniuestońskiego„Vogue'a",
czy co tam zwykle czytacie, zapomnieli napisać o najnowszym
trendzie, nagości. - Blair ziewnęła. - To nowinka.
Serena zgasiła papierosa w wielkiej muszli, stojącej na szklanym stoliku
obok jej leżaka. Starała się nie patrzeć na Blair, żeby się nie rozes'miać.
- Najnowszy trend to chodzenie nago? - Svetlana zerk
nęła na swoje minimalistyczne stringi od bikini, które pewnie
zamówiła e-mailem z katalogu Victoria's Secret. Woda znie
kształciła obraz jej ciała i prawie wydawało się, że dziewczyna
ma biodra i krągłości.
To tylko złudzenie optyczne.
•
Tak, najwyraźniej. - Ibiza się skrzywiła, zsuwając ra-miączka kostiumu.
Jej ciało z okrągłymi łatami opalenizny wyglądało jak mata do gry w
twistera. - Tak jest o wiele lepiej. Bardziej w europejskim stylu.
•
Ale topless to już przeżytek. - Serena ziewnęła przesadnie, gapiąc się w
czasopismo i starając się nie stracić opa-
nowania. - Chodziłyśmy z Blair na plażę topless od jakiegoś jedenastego
roku życia. Najmarniej.
- Aha - zgodziła się przyjaciółka.
Wyciągnęła się na brzuchu, położyła głowę i zamknęła oczy,
- Jasne. - Ibiza złapała przynętę.
Podskakując to na jednej, to na drugiej nodze, ściągnęła z siebie do
końca okropny kostium. Upadł na ziemię z wilgotnym plaśnięciem.
•
Oczywiście nie chcemy, żebyście się czuły skrępowane.
•
Yhm - przytaknęła żałos'nie Svetlana.
Zdjęła smutne czerwone bikini w groszki i rzuciła na brzeg basenu.
Potem wskoczyła do wody i odpłynęła zakłopotana. Jej ciało błyskało niczym
szkielet bielą i niedożywieniem.
-Jak. dobrze, że wszystkie możemy się po prostu zrelaksować, nie? - Ibiza
wydawała się pewna siebie, ale wyglądała żałośnie, gdy tak stała, całkiem
naga, z ciałem w blade kółka. Zupełnie, jakby nie wiedziała, co ze sobą
zrobić. Blair zauważyła, że dziewczyna ma asymetryczne piersi, jakby ktoś
je źle przykleił. Może tak było.
- Widzieliście tego przystojniaka, który mieszka po są
siedzku? - ciągnęła Ibiza, rozpaczliwie próbując zagaić zwy
kłą rozmowę mimo nagości,
Potrząsała rękoma, jakby się paliły.
•
Może rzeczywiście powinnyśmy poprosić Stefana o mro-feiną kawę -
zasugerowała Serena, ignorując dziewczynę.
•
Dobry pomysł - Ibiza przytaknęła i powoli, z rozmyślni! podeszła do
stolika pod parasolem. Odciągnęła jeden z łebków i zwinęła się na nim,
jakby nigdy nic. - Zawołam go Klrian! Stefan!
Serena wstrzymała oddech, nasłuchując zbliżających się kluków.
<"-ń
4 7
- Teraz - syknęła cichutko Blair.
Na ten sygnał zeskoczyły z leżaków i popędziły, chichocząc histerycznie,
przez miękki aksamit trawnika, między najbardziej gęste drzewa na obrzeżu
ogrodu.
- Patrz, patrz!
Serena zanurkowała między liściaste konary małego baobabu i teraz
wskazywała na leżaki. Pojawił się Stefan, ubrany jak zwykle w biały obcisły T-
shirt i szorty. Miał opaskę ze wstążki, dzięki której gęste włosy nie wpadały
mu w oczy, teraz szeroko otwarte i zszokowane, fbiza siedziała przed nim z
ciałem w dziwaczne łaty opalenizny i bladości. Wypięła biust, starając się
wyglądać seksownie, ale jej dziwne piersi sterczały w różnych kierunkach. W
tym samym momencie Svetlana wyszła wreszcie z basenu. Ociekała wodą.
Wzięła iPoda, włożyła słuchawki do uszu i zaczęła tańczyć, wymachując
bladymi, wychudzonymi rękoma. Wyglądała jak flaming albinos. Śpiewała
coś, całkiem przekręcając słowa najnowszej piosenki Coldplay.
Serena i Blair tak się s'miały, że prawie się posiusiały. Serena czuła się
radośnie, jakby znowu była małą dziewczynką. Miała wrażenie deja vu.
Powróciła do takiej samej chwili, wiele lat temu, gdy były znacznie młodsze.
Przebierały się z Blair z jednoczęściowych kostiumów Lands' End za krzakami
malin w jej domu w Ridgefield, w Connecticut. Nate groził, że je złapie, a one
tak chichotały, że cały czas się kłuły o krzaki i wkładały nogi nie w te otwory
szortów frotte, co trzeba.
- Co docho...?
Serena nie wierzyła własnym oczom. Prawie jakby go przywołała. Nate
stał przed nimi, marszcząc brwi i strząsając z szortów drzazgi z drewnianego
płotu dzielącego posiadłości.
- Nate! - Serena podbiegła i zarzuciła mu ręce na ramio
na, zapominając o tym, że jest kompletnie naga.
48
Objął ją, niezręcznie poklepując nagie ramiona. Zachichotała i wróciła do
Blair, chowając się trochę za gałęzią.
Blair uśmiechnęła się szelmowsko. W pewnym sensie to wydawało się
całkiem stosowne, że wpadły na Nate'a właśnie w ten sposób. To, że stali tu
znowu razem, we trójkę, było całkiem oczywiste, nawet jeśli dwie trzecie z
tej grupy nie miało nic na sobie.
- Rozbieraj się, Nate! - krzyknęła Blair, biegnąc za nim,
jakby zamierzała ściągnąć z niego spodenki.
Schował się za dębem.
- Pływanie nago? - zapytał Nate, zerkając zza smukłego
pnia.
Serena uśmiechnęła się, przyglądając się staremu przyjacielowi,
chłopakowi, czy kim właściwie był dla niej Nate, Właściwie sama tego nie
wiedziała. Ta zakłopotana mina, te zaspane, ujarane, zielone oczy - nie
zmienił się ani odrobinę. Ale tym razem Nate nie patrzył na nią, tylko gapił
się z rozdziawionymi ustami na Blair.
- Nagość to nowy strój - odparła rzeczowo Blair. Oparła
rękę na krągłym biodrze. - Nie słyszałeś?
Oczywiście wiedziała, że Nate mieszkał gdzieś tu w okolicy, ale nie
spodziewała się, że ją znajdzie. Ich związek to było nieustanne ściganie go i
próby przyszptlenia. Czasem miała ochotę przykuć go kajdankami do łóżka i
bynajmniej nie chodziło o nic zdrożnego. Po prostu wtedy wiedziałaby, gdzie
on jest i miała pewność, że nie robi niczego idiotycznego. Ale teraz był tutaj i
najwyraźniej zjawił się, bo ich szukał. A sądząc po tym, jak na nią patrzył,
szukał właśnie jej.
- Zdecydowanie - potwierdziła Serena, krzyżując ręce na ozłoconych
słońcem piersiach. Fakt, że Nate na nią nie patrzył, sprawił, że czuła się
jeszcze bardziej naga. Nigdy nie domagała się uwagi Nate'a, ale pragnęła
jej. Zawsze jej pragnęła.
4 Nigdy dnie skłamię
.
Q
1 wtedy właśnie Blair złapała ją za łokieć i pociągnęła w stronę basenu
Baileya Wintera.
- Czekajcie, a wy dokąd? — wyjąkał Nate.
Blair trzymała Serenę mocno za rękę. Biegły.
- Przyjrzyj się dobrze! - krzyknęła za siebie, gdy pędziły
przez kamienne płyty do drzwi. - I pomyśl o nas wieczorem!
Nie martw się, na pewno pomyśli.
nowyjcrk.crai3lista.or3/3rupy
Inauguracja salonu literackiego Pieśń o Mnie samym (Manhattan)
Radujcie się, kowale słowa! Z przyjemnością ogłaszamy, że powstaje
nowa, ekskluzywna grupa literacka w tradycji europejskich salonów Ger-
trudy Stein i Edith Sitwell.
Jesteśmy dwoma pokornymi sługami pisanego słowa. Jeden z nas to
wychwalany młody poeta i tekściarz o niemal międzynarodowej sławie,
drugi to czytelnik i myśliciel, który ponad wszystko uwielbia Wilde' a
i Prousta. Szukamy młodych ludzi o podobnych poglądach, którzy kochają
czytać, pisać i rozmawiać o pisaniu i czytaniu oraz napić się chianti
albo czegoś w tym stylu. Przemyślcie poniższe stwierdzenia/pytania.
Przeczytamy uważnie każdą odpowiedź i prześlemy zaproszenia na nasze
inauguracyjne spotkanie do wybranej grupy nowojorczyków. Tylko do tych
o wyrobionym smaku.
1. Poezja zasługuje, aby odgrywać bardziej centralną rolę w
dzisiejszej kulturze, Powin-
no się zorganizować program Idol amerykańskiej poezji. Zgadzasz się czy
nie?
2. Jakie jest twoje ulubione słowo? A najmniej lubiane? Napisz
zdanie z obydwoma. Na przykład: „Zamęt. Przekąska. Siedząc pośród tę-
czowo-brązowego zamętu karaluchów, Bonita zjadła przekąskę ze skrzydeł
motyla".
Zainteresowani powinni dołączyć ■fotografię. Musimy miej: pewność,
że nie macie dwunastu lat. Albo stu dwunastu.
Nie możemy się doczekać inspirujących rozmów! (Przynieście własny
alkohol!)
50
wielka ucieczka N
- Wreszcie jesteś!
Babs Michaels stała przy tanim blacie w sypiącej się kuchni i artystycznie
rozmieszczała kawałki melona na talerzu z jajecznicą i tostami z masłem.
Nate potarł zaczerwienione oczy i ziewnął. Przez chwilę widok bardzo
opalonej kobiety, szykującej śniadanie, sprawił, że znowu poczuł się
dzieckiem. Schodził zaspany do kuchni w domu przy Upper East Side, a tam
Cecille, szefowa kuchni z Barbadosu, przygotowywała mu tosty cynamonowe
albo miskę płatków owsianych. A potem szedł do szkoły Św. Judy.
Nie był już jednak dzieckiem i nie musiał chodzić do szkoły. A Babs, w
bladofioletowym, cieniutkim szlafroku i z ogorzałą skórą, zdecydowanie nie
była Cecille. Poza tym przegryzł już co nieco w domu w Georgica Pond.
•
Dzień dobry - burknął, zerkając podejrzliwie na Babs.
•
Potrzebujesz dziś dużego śniadania, prawda, Nate? - zamruczała
gardłowo i postawiła talerz na stole. - Tak się pocisz i wysilasz w pełnym
słońcu.
Podeszła do niego i położyła zimną rękę na jego bicepsie, poniżej rękawa
granatowej koszulki polo Bena Shermana.
- Ja-jasne.
59
Nate odsunął się i siadł przy stole. Właściwie to byf głodny, a talerz z
jajecznicą i delikatnie przypieczonymi tostami wyglądał kusząco. Ale nawet
mimo porannego ogłupienia, wiedział, do czego to zmierza. On zacząłby jeść,
Babs dolałaby mu świeżo wyciśniętego soku pomarańczowego. Poprosiłaby,
żeby znowu wtarł olejek w tatuaż, a potem zaproponowała, żeby razem
wskoczyli do wanny, o której trener ciągle opowiadał. Zanim by się
zorientował, przykułaby go do łóżka i wcierała oślizgłe okrawki melona w
jego nagą skórę albo coś tym stylu.
Mówi się, że droga do serca mężczyzny wiedzie przez żo
łądek.
»
Myśl o wylądowaniu nago w łóżku z Babs sprawiła, że Nate'owi zrobiło się
niedobrze. Mimo to nadal czuł jakieś tęskne ssanie w żołądku. Tyle że
zdecydowanie nie chodziło o Babs paradującą w fioletowym szlafroku z
nylonu, który ledwo zakrywał jej dość wygimnastykowaną, ale jednak już
trochę sflaczałą pupę. To miało więcej wspólnego ze wspomnieniem Blair,
okrytej najdelikatniejszym połyskiem potu i balsamu, uśmiechającej się do
niego szelmowsko, kiedy odkrył ją wczoraj na tym wyjątkowo gejowskim
podwórku. Widział ją nago mnóstwo razy, ale kiedy stała w pełnym świetle
dnia, z rękoma nieco ciemniejszymi od reszty ciała, wyglądała piękniej niż
kiedykolwiek wcześniej. Zauważył maleńkie, znajome znamię w kształcie
jabłka na biodrze i z trudem powstrzymał się, żeby nie złapać i nie pocałować
jej w to miejsce.
- Co jest, skarbie? - zdziwiła się Babs, stając za krzesłem
i pochylając się, przez co jej dziwnie twarde piersi ocierały się
o jego plecy. - Nie jesteś głodny?
Zerwał się z krzesła, jakby go prąd poraził, i krzyknął o wiele głośniej, niż
zamierzał:
•
Ja, hm, muszę, no, zadzwonić!
•
Zadzwonić?
53
•
Aha. - Zaczerwienił się mocno. - Mogę? Pozwolisz mi? Właściwie to
jestem w pracy i w ogóle.
•
Nie potrzebujesz mojego pozwolenia - szepnęła. - Nie ma niczego,
czego mogłabym ci zabronić, Nate. Niczego.
•
Dzięki!
Jak poparzony wybiegł z kuchni i popędził na tyły. Po-grzebał w głębokich
kieszeniach bojówek i wyciągnął motorolę. Zaczai przewijać telefony i szybko
wybrał numer do Anthony'ego Avuldsena, kumpla z drużyny lacrosse.
Anthony już raz uratował go tego lata, kiedy Nate uwikła! się w skom-
plikowany romans z miejscową laską, która przysparzała więcej kłopotów, niż
byta warta.
Czy to nie dotyczy wszystkich dziewczyn?
Pięć dzwonków. Nate zamierzał się już rozłączyć, kiedy Anthony odebrał.
•
Co jest?- zawołał przyjacielsko.
•
Stary, gdzie jesteś?
•
Jadę na plażę! - Anthony przekrzykiwał stereo w samochodzie, Back in
Blach AC/DC nastawione tak głośno, że telefon mu drżał. - Możesz się
urwać?
Nate spojrzał na mały, ls'niący prostokątny basen i nieco za wysoką trawę
za nim. Na myśl o strzyżeniu trawnika chciało mu się płakać. A na myśl o
tym, że za chwilę wróci do domu, gdzie będzie go molestować Babs, miał
ochotę się porzygać.
Albo rzucić się na naprawdę twardą skałę, z wysoka.
•
Czekaj - odparł powoli Nate. - Aha, spróbujmy. Jestem u trenera w Bays,
Przyjedziesz po mnie?
•
Czy przyjadę?! - wrzasnął Anthony. - Super, jasne, co zechcesz. Daj mi
dziesięć minut.
Nate schował telefon z powrotem do kieszeni i odetchnął głęboko, żeby
się uspokoić.
54
-Wszystko w porządku?
Babs otworzyła przesuwane, szklane drzwi na ganek i pospiesznie wyszła.
Fioletowy szlafrok miała rozwiązany. Zwieszał się z jej ramion jak peleryna,
odsłaniając skomplikowaną, koronkową bieliznę we wzorek ze zwierzaków.
Przypominała Nate'owi kostium kąpielowy, który nosiła jego ekscentryczna
francuska babcia, teraz już nieżyjąca, w czasie ich rodzinnej wyprawy na
Bahamy. Był wtedy bardzo mały.
Och, jakie to kuszące!
- Właściwie to nie czuję się najlepiej.
Praktycznie nie kłamał, bo myśl o tym, co się może wydarzyć, jeśli stąd
nie ucieknie, przyprawiała go o mdłości. Krzywiąc się z bólu, ale starając się
nie przedobrzyć, Nate żałośnie zakasłał.
- Biedactwo - zagmchała Babs.
Jedną ręką poprawiła szlafrok, drugą położyła na zmarszczonym czole
chłopaka.
- Rzeczywiście, jesteś trochę rozpalony.
Instynkt macierzyński i Nagi instynkt. Co za niepokojąca mieszanka.
•
Aha - zgodził się Nate i odsunął od Babs. - Nie wiem, czy dam sobie dziś
radę z trawnikiem.
•
Oczywiście, że nie. Powinniśmy cię rozebrać i załadować prosto do
łóżka. Zrobię ci dobrej, ziołowej...
•
Naprawdę muszę już iść. - Przerwał ten niepokojący,
pseudopornograficzny scenariusz, który snuła Babs.
Nie zamierzał zamieniać fantazji w stylu pani Robinson na jakiś ohydny
wątek pielęgniarski.
•
Chyba już słyszę samochód. Mają po mnie przyjechać.
•
Odpocznij i rozluźnij się - zaszczebiotała Babs. - Nie martw się pracą.
Powiem trenerowi, że potrzebujesz odpoczynku. Wykańcza cię.
55
- Dziękuję pani.
Nate skinął z wdzięcznością głową i zeskoczył z ganku. Zapominając, że
niby miał być chory, krzyknął z radości, gdy usłyszał klakson i zobaczył
czarne bmw Anthony'ego skręcające na podjazd trenera. Ocalony!
•
Jesteś" pewny, że tylko odgrywasz chorego? - Anfho-ny oderwał na
chwilę wzrok od drogi, żeby zerknąć na kumpla, który zapadł się w
niskim fotelu, obitym kremową skórą, i osłaniał oczy przed słońcem.
•
Jasne, wszystko w porządku, stary - zapewnił go Nate. Przestawiał
przyciski na tablicy rozdzielczej, tak żeby chłodny podmuch klimatyzacji
wiał mu prosto w twarz. - Po prostu Babs, no wiesz, ostro atakowała,
•
Bez jaj! - Anthony zaśmiał się, ściszając stereo, z którego ryczał teraz
najnowszy album Reigning Sound. - Muszę o tym usłyszeć.
•
Nie ma o czym - wymamrotał Nate, szczerząc wbrew sobie zęby. -
Uwierz mi, po czymś' takim tygodniami można mieć koszmary.
Zagapił się przez okno na mijany krajobraz: zielone, trawiaste pola,
głęboki błękit nieba, zniszczone deszczem i wiatrem, ogromne, kamienne
domy. Wszystko zlewało się ze sobą w pęd obrazów, których nie potrafił
rozdzielić. Zupełnie jak to lato - strumień różnych chwil, których nie umiał
podzielić na osobne wydarzenia. Westchnął. Przygnębił go fakt, że jedyne
ciekawe chwile tego lata to totalna kiapa w czasie imprezy w Nowym Jorku,
na której porzuciła go dziewczyna, i wczorajszy dzień, gdy przyłapał Blair i
Serenę na pływaniu nago, czy co one właściwie, do cholery, robiły.
- Widziałem wczoraj Blair Waldorf i Serenę van der
Woodsen. Nago - oznajmił nagle Nate, sięgając po skręta, któ-
rego zrobił sobie wczes'niej i schował do paczki marlboro dziś rano. Otworzył
okno i zapalił papierosa.
- Trójkącik? - zapytał Ajithony. Kiwnął głową, żeby po
dać mu papierosa. - Masz cholerny fart.
Nate wytrzasnął jednego z paczki i podał kumplowi.
- Nie - wyjaśnił, chociaż w jego głowie zaczął kształto
wać się bardzo intrygujący obraz.
Och, naprawdę?
•
Kąpały się nago po sąsiedzku - ciągnął, wydmuchując chmurę dymku z
trawki przez okno. - To było dziwne.
•
Kąpiel nago? - powtórzył Anthony, zręcznie zapalając papierosa i
jednocześnie skręcając w lewo. - Nie gadaj.
•
Człowieku, Blair... ona po prostu,,. -Nate urwał, kiedy obraz Blair, nagiej,
troszkę spoconej i śmiejącej się do niego, stanął mu przed oczami. Tak
bardzo chciał znowu ją objąć.
•
Wiem, stary. - Anthony z entuzjazmem pokiwał głową. - Chodzi mi o to,
że masz, no wiesz, o co zawalczyć. To nasze ostatnie lato. Rozumiesz...
cholerne carpe diem, jasne?
•
Carpe diem...
Nate zastanowił się nad tym. Chwytaj dzień. Znowu się zaciągnął,
przełknął ślinę i zamknął oczy. Cholerne carpe diem. To jest pomysł. To było
naprawdę... inspirujące. Odwrócił się i uśmiechnął z uznaniem do kumpla.
Facet był genialny.
A może po prostu się upalił?
- Serio, stary - ciągnął Anthony, trzymając skręta. - Mó
wiłem ci, nie? Najwyższy czas zacząć się dobrze bawić.
Nate pokiwał głową. Najwyższy czas wziąć się do roboty i zacząć się
dobrze bawić. Pieprzyć trenera Michaelsa i jego napaloną żonę, pieprzyć
trawnik, pieprzyć odpowiedzialność. Do cholery, zamierzał chwycić dzień,
I może jeszcze kogoś,
56
zaginiona sztuka pisania listów
Od: Steve N. <holdenca-ufieldl@yodel.com> Do: <anon-
239894344239894344@craigslist.org> Temat: Odp: Inauguracja salonu
literackiego Pieśń o Mnie Samym (Manhattan)
Data: 9 lipca, 16:37:07 Do zainteresowanych:
Z wielką radością przeczytałem wasze ogłoszenie. Desperacko szukam
towarzystwa podobnych mnie ludzi, którzy z równą pasja oddani są.
potędze pisanego słowa jak ja.
Zgodnie z duchem prawdziwego buntu, odmawiam odpowiedzi na wasze
pytania. Podejrzewam, że tak naprawdę szukacie ludzi wolnych, którzy
nie zamierzają się poddawać głupim sondażom. Bądźcie spokojni, żyję
książką i z książką umrę.
Pozdrowienia,
Steve
Od: Cassady Byrd <brontebyrd@books.com> Do: <anon-23989434432
9894361@craigslist.org> Temat: Odp: Inauguracja salonu literackiego
Pieśń o Mnie Samym (Manhattan)
Data: 9 lipca, 20:04:39
Nie mogłam uwierzyć własnym oczom, gdy zobaczyłam wasze ogłoszenie.
Świetnie, skurczy-syny! Nie mogę się doczekać, kiedy się spotkamy i
pogadamy... a może coś więcej ! ! !
Moje ulubione słowo to „kochać". Najmniej lubiane to „nienawidzić".
Znienawidzicie to, jak bardzo mnie pokochacie!
Dołączam zdjęcie...
Całusy,
CE {znana też jako Charłotte Bronte)
Od: Bosie <lord alfred douglas@earthlink.com> Do: <anon-2398
94344329865002@craigslist.org> Temat: Odp: Inauguracja salonu
literackiego Pieśń o Mnie Samym (Manhattan)
Data: 9 lipca, 22:31:14
Widziałem wasze ogłoszenie. Ogromnie intrygujące.
Moje ulubione książki:
Portret Doriana Graya
Oscara Wilde' a
Wywiad z wampirem
Annę Rice
Ulubiony film: Party Monster z Macaulayem Culkinem
58
5?
Ulubiona piosenka: Walk on the Wild Side Lou
Reeda
Ulubione słowo: gryźć Najmniej lubiane słowo: dławić
Ugryzłem go i się zadławiłem.
Jak widzicie na zdjęciu, lubię się przebie-
rać.
jeśli chodzi o Hamptons, Y to stuprocentowa
dziewica
- No to jesteśmy na miejscu! - oznajmiła pani Morgan, kiedy wjechała
kremowym mercedesem na bladoróżowy podjazd, wysypany potłuczonymi
muszelkami,
Nareszcie. Po czterech godzinach wyczerpującego stania w korkach na
autostradzie Long Island, w końcu dojechali do pseudowiktoriańskiej
rezydencji z szarego kamienia. Vanessa wysiadła. Była zaniepokojona. Pod
stopami czulą obcy trzask muszelek. Niebo nad głową miało ciemnoróżowy
kolor jak zawsze o zmierzchu. Powietrze pachniało grillem i świeżo skoszoną
trawą. Nagle ogarnęła ją fala ulgi. Może właśnie tego potrzebowała? Wyjazdu
z miasta?
Pani Morgan stanęła przed nią i pchnęła ciężkie czerwone drzwi frontowe.
Chłopcy wpadli do środka, odpychając Vanessę, która stała i us'miechała się
głupio, nie bardzo wiedząc, dlaczego to robi. Nie, żeby przejmowała się
takimi rzeczami czy w ogóle je zauważyła, ale nie mogła nie zagapić się na
to... na to wszystko. Okna o podwójnej wysokości okalały frontowe wejście.
Biało-niebieskie kosze w marynarskie pasy stały tuż za drzwiami pełne
plażowego ekwipunku. Rozpościera! się przed nią rozległy salon. A tuż za nim
61
kuszący turkusowy basen. To było całkiem nie w jej stylu, ale z drugiej strony,
ostatnio wszystko, co było w jej stylu, okazywało się do bani. Może powinna
spróbować tego łatwego, słonecznego życia, które toczyło się tu przed jej
oczami, dokładnie pod jej nosem? Może mroczne klimaty w niczym jej nie
pomagały?
Vanessa ruszyła za chłopcami do ogromnej kuchni, gdzie pani Morgan
sprawdzała wiadomości od pokojówki, ogrodnika i basenowego. O wszystko
zadbano. Vanessa widziała czekające ją letnie dni. Będzie czytać „New
Yorkera" nad basenem, czasem zrobi sobie przerwę, żeby pstryknąć kilka
czarno-białych zdjęć lśniącej powierzchni. Co jakiś czas pobiegnie do domu
po kanapkę z wędzoną goudą, którą potem zje, spacerując wzdłuż zadbanego
ogrodzenia rezydencji i rozkoszując się ciszą i spokojem.
Nie majak w domu.
- Mamusiu, jesteśmy głodni! - zawył Edgar, wyrywając
Vanessc z zamyślenia.
No tak, jeszcze oni.
•
Vanessa wam coś przygotuje. - Pani Morgan uśmiechnęła się i poklepała
syna po główce, nawet nie zerkając na dziewczynę.
•
Jasne. Pewnie.
Yanessa odłożyła czarny worek marynarski z demobilu na wypolerowany
jasny parkiet i otworzyła ciężkie drzwi lodówki ze stali nierdzewnej, W środku
leżała cała masa świeżych produktów - pudełka z sałatką z makaronu orzo i
łososiem curry z białymi porzeczkami. Gdzie były zimne resztki kurczaka albo
chociaż masło orzechowe i galaretka?
Za jej plecami Edgar i Nils zaczęli się przepychać na samym środku
podłogi. Vanessa zwykle pozwalała im na to z nadzieją, że zmęczą się jak
szczeniaki, które kiedyś filmowała
w czasie biegu psów na Union Square. Myślała, że uchwyci jakąś walkę psów
albo zobaczy jednego z tych jastrzębi, które sprowadzono do miasta, żeby
polowały na szczury, jak nurkuje, żeby porwać chihuahuę, ale musiała
zadowolić się zabawą słodkich psiaków. Podejrzewała, że w końcu chłopcy
padną na plecy z wywieszonymi językami i będą dyszeć jak psy.
- Chłopcy! - warknęła pani Morgan i wygładziła spodnie
khaki z kantem jak żyletka.
Jej top w kolorze kości słoniowej miał wykończenie z grubej, satynowej
brązowej wstążki. Patrząc na dziwnie napiętą twarz pani Morgan, trudno było
orzec, czy ma trzydzieści dwa, czy pięćdziesiąt dwa lata.
-
Możecie iść na górę i przygotować się do obiadu.
Odwróciła się do Vanessy, Drewniane obcasy meksykań
skich sandałów na klinie zastukały o podłogę.
- Yanesso, zjemy łososia. I gdybyś mogła zaimprowizo
wać jakąś świeżą sałatkę, może też sos jogurtowo-koperkowy
do ryby? Byłoby miło.
Czekaj no! Zaimprowizować sałatkę? Niby po co tu przyjechała, żeby...
żeby...
Pomagać? Och. No tak. Tyłe że nigdy niczego nie ugotowała poza
makaronem z sosem ragout.
- Jasne - odparła Vanessa i zaczęła szukać kopru w szu
fladzie lodówki. Słyszała na górze chłopców, wrzeszczących
i udających odgłosy wybuchów. Odwróciła się, trzymając ja
kieś liściaste zioło. Co to było? Ftoper? Kolendra? Cholerna
bazylia? I wtedy zobaczyła coś porażającego.
Bladą, kościstą, zapadniętą pupę pani Morgan. O mój Boże! Vanessa
szybko się odwróciła. Mimo zimnego powietrza buchającego z lodówki, czuła,
jak płoną jej policzki. Głośno odchrząknęła. Czyżby pani Morg;an po prostu
zapomniała,
69
63
że Vanessa tu jest, czy jak? Odwróciła się, trzymając zieleninę dokładnie
przed twarzą.
Zerknęła zza liści i zobaczyła pracodawczynię z rękoma na biodrach, w
drewnianych sandałach, cieniutkich czerwonych stringach i w czarnym
koronkowym biustonoszu.
•
Coś nie tak? - zapytała.
•
Nie, oczywiście ze nie.
Vanessa zaczęła oglądać skórki paznokci, co było dla niej bardzo
nietypowe. Naprawdę miała zniszczone ręce! Ale nie mogła się powstrzymać
od zerkania na panią Morgan, wyzwoloną kobietę XXI wieku, która rozpięła
stanik i rzuciła go, jakby nigdy nic, na oparcie kuchennego krzesła.
Vanessa zmusiła się, żeby patrzeć pracodawczyni w twarz.
- Przepraszam na chwilę, chciałabym zanieść rzeczy do
swojego pokoju.
Musiała, po prostu musiała, stąd wyjść.
- Na samej górze,
Pani Morgan zaczęła grzebać w płóciennej torbie, zapewne w
poszukiwaniu jakiegoś ubrania.
Miejmy nadzieję!
Vanessa przerzuciła worek przez ramię i ruszyła szerokimi drewnianymi
schodami, przeskakując po dwa stopnie. Próbowała wyrzucić z myśli obraz
stringów pani Morgan. Właściwie kto nosi stringi poza wyrośniętymi
trzynastolatkami, które lubią, jak im figi wystają znad spodni?
Tres passe.
Co się stało z dobrym wychowaniem? Zupełnie jakby Vanessa była
domowym kotem, a nie człowiekiem. Musiała wrócić do realnego świata,
między ludzi, którzy ją szanowali i nie zachowywali się, jakby była meblem.
Nie upłynęło nawet piętnaście minut, jak przyjechała do Hamptons, pięknego
jak z obrazka, a już chciała wracać.
Minęła trzecie półpiętro i ruszyła na strych do siebie. Przynajmniej
będzie tu miała trochę prywatności i może nawet odrobinę luksusu.
Weszła na ostatni schodek i rozejrzała się w poszukiwaniu drzwi, które
mogłaby zamknąć. Ale nie, schody prowadziły prosto na strych, gdzie
nachylony sufit był tak niski, że trzeba było się mocno schylić. Co, do
cholery?
Oddychała głęboko, co rzekomo miało ją uspokoić. Stanęła na samym
środku dusznego, zagraconego pokoju - tylko w ten sposób uniknęła
garbienia się. Rzuciła torbę na podłogę i spróbowała otworzyć okienko.
Zacięło się. Więcej. Zamalo-
(wano je! Cholera, cholera, cholera. Yanessa zdjęła wyblakłą czarną koszulkę,
mokrą od potu i rozpięta torbę. Odsunęła golarkę do włosów i żółto-czarny
kostium kąpielowy, przypominający trzmiela, który pożyczyła z szuflady z
bielizną Jenny. Szukała czarnej bluzki w prążki. - Świetnie, widzę, że
znalazłaś pokój. Odwróciła się i zobaczyła panią Morgan. Bogu dzięki,
miała na sobie białą plażówkę. Stała na schodach na strych. Dobrze, że
się ubrała. Za to Vanessa niestety nie, Nie o takim lecie marzyła.
64
poczta lotnicza - par avion -10 lipca
Cześć Dan!
Co tam w mieście? Uwielbiam Pragę! Spędzam popołudnia w małych kafejkach na
ulicy i udaję, że szkicuję, ale tak naprawdę oglądam europejskich chłopców - to do-
piero widoki! (Popatrzeć to nic złego, prawda?) Więc tak naprawdę tęsknie tylko za
Tobą i tatą. Odpisz, proszę. Nie martw się, nie musisz mi przysyłać powieści,
wystarczy kilka słów. Znając Ciebie, pewnie przyślesz mi haiku.
Całuję! Jenny
czytanie to podstawa
Dan zbiegł po rozklekotanych schodach w Strandzie z głównego poziomu
do pokoju pracowników w piwnicy. Zajęło mu to jakieś trzydzieści sekund. To
był jego rekord. Od wczoraj chodzi! przybity. Wrócił od Grega - czytali razem
listy od ludzi, którzy chcieli wstąpić do salonu - i znalazł na lodówce
wiadomość. To było dziwnie chłopięce pismo Van-essy. „Wyjeżdżam do
Hamptons do pracy. Napisze e-maila ze szczegółami. Zostawiłam w lodówce
pół kanapki z indykiem. V". Otworzył lodówkę i znalazł kanapkę z jeszcze
jedną karteczką. Napisano na niej tylko „Zjedz mnie". Nie mógł uwierzyć, że
Vanessa po prostu... wyjechała.
Przez cały dzień skupiał się na pracy, starając się nie myśleć o Vanessie.
Opłaciło się. Przekonał się o tym, gdy układał na półce stare bibliografie.
Nagle pustka w nim wypełniła się podnieceniem, którym musiał się z kimś
podzielić.
Dan pchnął drzwi z napisem „Tylko dla pracowników" i wrzasnął na cale
gardło:
- Greg?! Jesteś tu?!
Oczywiście, niepotrzebnie tak krzyczał, bo pokój był wielkości windy. Greg
siedział w środku i grzebał w obskurnej szafce.
66
67
•
Co jest? - Greg w pierwszej chwili się przestraszył, ale zaraz uśmiechną!
się szeroko, poprawiając okulary na drugim smukłym nosie. Zatrzasnął
drzwi szafki w kolorze zielonych wymiocin. - Co się dzieje? Właśnie
skończyłem robotę.
•
W życiu nie zgadniesz, co znalazłem. - Dan wymachiwał maleńką
zniszczoną książką w twardych czekoladowych okładkach. - Gdy tylko to
zobaczyłem, złapałem i zbiegłem tutaj.
Właściwie to pracownikom nie wolno było schodzić z piętra, gdy byli na
swojej zmianie, nawet w nagłych wypadkach, ale Dan zawsze hołdował
zasadzie, że zasady są po to, aby je łamać.
•
Co to jest? - zapytał podekscytowany Greg, przechodząc nad niską
drewnianą ławką, którą przyśrubowano do podłogi,
•
Tadam! - Dam pomachał książką nad głową. - Najpierw zgadnij. Proszę,
spróbuj zgadnąć.
•
Nie potrafię! - Greg, przekomarzając się, próbował dosięgnąć książki.
•
Nie, nie dostaniesz. Dan schowa! tomik za plecami.
Greg sięgnął za niego.
•
Pokaż, nie daj się prosić. Dan wyciągnął książkę przed siebie, okładką do
Grega.
•
Mam w rękach arcydzieło, którego nakład zosta! już wyczerpany,
autorstwa jednego z najważniejszych amerykańskich powieściopisarzy
połowy wieku, opublikowane przez nowatorskie wydawnictwo w San
Francisco w 1952.
•
Nie. - Greg usiadł na ławce, jakby miał zemdleć. - Niemożliwe.
•
Poważnie - potwierdzi! Dan. - To Poet's Wake\ Pieprzonego Shermana
Andersona Hartmana.
68
•
To jak święty Graal albo coś takiego - mruknął Greg. By! pod wrażeniem
znaleziska. - Mogę zobaczyć? - zapyta! drżącym głosem.
•
Ale ostrożnie. Mole bardzo uszkodziły niektóre strony. To tragedia, ale
chyba nie możemy narzekać. Tak trudno dorwać tę książkę. Słyszałem
historie o ludziach, którzy odnajdywali ją w starych antykwariatach na
Środkowym Zachodzie, ale żeby tu? W Nowym Jorku? Jakie mieliśmy
szanse?
Greg położy! rękę na d!oni Dana, ściskając jego palce i tomik. Ej, rączki
przy sobie,
- Mam lepszy pomysł - szepnął z powagą Greg, ściągając
piękne jasne brwi. - Może przeczytasz mi fragment?
Dan wzruszył ramionami. Rzeczywiście, miał całkiem dobry głos do
czytania. Zerknął na zegarek. Powinien być na górze i ustawiać książki, ale
nikt nigdy nie zaglądał do pokoju pracowników, więc mógł poświęcić kilka
minut. Poza tym pewne rzeczy są po prostu ważniejsze od pracy.
Odchrząknął, przekartkowal książkę i zaczął czytać pierwszy lepszy
akapit.
- „Emily zjawiła się nieco po północy. Przyjechała pocią
giem. Wyglądała tak, jak zawsze ją sobie wyobrażał w czasie
gorączkowych marzeń późną nocą, kiedy odsuwał kartkę pa
pieru na biurku, odkładał pióro, niezdolny, by pisać, niezdol
ny, by się skupić, niezdolny, by myśleć o czymkolwiek innym
niż jej wdzięczna szyja, krągłość jej biodra. Wyglądała jak
sama idea kobiety i zastanawiał się, czy to nie było lepsze od
rzeczywistości? Czy kiedy wszystko już zostało powiedziane
i zrobione, idee nie stoją ponad rzeczywistością?"
Dan stal w milczeniu. Nadal tuli! z czcią postrzępiony tom. Greg po
prostu siedział i patrzy! na kolegę tak, jak się patrzy na skomplikowany
witraż albo kogoś, kto rozbiera się w oknie naprzeciwko, kilka pięter wyżej.
69
•
To zbrodnia - mruknął ponuro Dan. - Jak można nie wznowić takiej
książki?
•
To zbrodnia - zgodził się Greg, wstając i kładąc ręce na okładce.
Dan spojrzał w jego szeroko otwarte, błyszczące zielone oczy, ukryte za
szkłami topornych okularów,
•
Bogu dzięki, że ludzie tacy jak my utrzymują prawdziwą literaturę przy
życiu.
•
Masz rację. - Dan z powagą pokiwał głową.
•
Dan - szepnął chrapliwie Greg - naprawdę cieszę się, że się poznaliśmy.
•
Ja też.
Dan zerknął na zegarek. Nie chciał zniknąć z pracy na zbyt długo, ale nim
się zorientował, co pokazuje jego zegarek Ca-sio, objęły go długie ramiona
Grega.
•
To dobry znak dla naszego pierwszego spotkania, jutro. - Gorący oddech
łaskotał Dana w szyję. - Mamy tyle do omówienia.
•
Aha - wyjąkał Dan.
Kurczę, Greg to niezły świr, ale naprawdę docenił, jak cenna jest ta
książka.
- Ej, może to przetrzymasz dla mnie do jutra? - zapropo
nował, podając kumplowi książkę.
Greg znowu go objął, jeszcze mocniej.
- Och - westchnął. - To za dużo.
Dan wyszczerzył zęby i ruszył na górę. Dlaczego zawsze przyciąga
dziwaków?
Hm, może dlatego, że sam jest dziwadłem?
plotbrd.net
tematy 4 wstecz dalej ► wyślij pytanie odpowiedź
Wszystkie nazwy miejsc, imiona i nazwiska oraz wydarzenia zostały zmienione lub skrócone, po to by nie ucierpieli
niewinni. Czyli ja.
hej, ludzie!
Kiedy już człowiek myśli, że nie może być goręcej, temperatura podskakuje o kolejne
pięć stopni. A może to tylko mój komputer? Prawie się przegrzał od waszych
promiennych e-maili! Najwyraźniej ludzie reagują na temperaturę, zrzucając ubrania
i... fundując niezłe przedstawienie całemu sąsiedztwu.
O czym ja, do diabła, mówię? Cóż, wszyscy wiemy, że wHamptons gdziekolwiek
człowiek spojrzy, widzi kogoś znajomego (tak samo jak na Manhattanie!) Tyle że tu
rzeczywiście mamy podwórza i ogrodzenia. Szalony pomyst, nie? Rzędy żywopłotów,
oddzielających bajeczne i piękne od innych bajecznych i pięknych. Mówi się, że dobre
ogrodzenie to dobrzy sąsiedzi, więc chyba powinniśmy się trzymać własnych
rezydencji. Ale co, gdy sąsiadka jest naprawdę kusząca i od czasu do czasu naga? To
oczywiście czysto hipotetyczne rozważania... osobiście nie znam nikogo, kto by
najpierw pływał nago, a potem zapraszał sąsiada. Słyszałam jednak plotki, że B i S
tak robią, a wiadomo, że te dziewczyny zawsze ustalają nowe trendy. Tu usłyszycie o
tym po raz pierwszy: czas obalić mury! Pieprzyć żywopłoty. Dobrzy sąsiedzi to dobra
zabawa.
/1
Więc witajcie, sąsiedzi, przyjeżdżajcie i szukajcie mnie. Leżę przy basenie,
rozkoszuję się alkoholem i przysztymi studentami college'ów. Ech, po prostu jeszcze
jeden pracowity dzień.
Wasze e-ma ile
Droga PI
Wiem, że powinnam być na plaży razem z resztą cywilizowanych ludzi, ale
niestety ugrzęzłam w mieście, w letniej szkole. Kto by pomyślał, że oni tak
poważnie traktują tu sprawę obecności? W każdym razie umieram, jest tak
gorąco. Ratunku! Skwiercząca w Mieście
*J| Droga SwM!
Biedactwo. Wygląda na to, że przydałby ci się teraz sobowtór! Ale jeśli nie
masz takiej możliwości, oto kilka prostych rad, jak się nie upiec w mieście:
1} Znajdź najbliższy basen na dachu. Jeśli nie masz przyjaciółki z takim
basenem (albo ona też wyjechała), wypróbuj Soho House albo hotel
Gansevoort. Jeżeli jesteś naprawdę zdesperowana, kup sobie basenik dia
dzieci, wystaw na własny dach i nie zapomnij o setce butelek wody Evian. To
właśnie nazywam prywatną imprezą.
6)Klimatyzacja w Barneys jest warta grzechu. Nie jest tam co prawda zbyt
słonecznie, ale gdy przymierzasz bikini, to prawie jakbyś była na plaży.
7)Trzy słowa: Tasti D-Lite (a może to dwa słowa pisane z łącznikiem?) Dobra,
wiem, że to moda sprzed
pięciu lat, ale sama wiesz, że szukasz czegoś zimnego i słodkiego. A jeśli
rzeczywiście nie dotrzesz tego lata na plażę, wyświadcz mi tę przysługę,
zapomnij o kaloriach i machnij parę lodów orzechowych. Pychota.
4) Mówiłaś, że jesteś w letniej szkofe, tak? Ej, a tam nie ma klimatyzacji? Jeśli
nie znasz odpowiedzi, lepiej sprawdź raz jeszcze, jak poważnie dyrekcja trak-
tuje sprawę obecności!
R
regulamin plażowania
Szczęściarze, którzy się wylegują na plaży, niech się nie martwią, nie zapomniałam
o nich. Najważniejsza rzecz, o której trzeba pamiętać tego lata - dla waszego
własnego dobra i wszystkich innych - to fakt, że gdy nowojorczycy przenoszą się z
szykownych barów Manhattanu na piaszczyste plaże Hamptons, zabierają też
towarzyskie zasady. W końcu potrzebujmy tu jakiegoś porządku. Więc dla tych,
którzy ich nie znają - niepisane zasady etykiety plażowej, których absolutnie trzeba
przestrzegać:
1)Jeśli zamierzasz się gapić - a wiadomo, że zamierzasz
- noś wielkie ciemne okulary,
2) Połóż ręcznik przynajmniej metr od sąsiada (to naprawdę
minimum, akceptowane tylko w chwilach największego tło
ku na plaży). Jeśli uważasz, że dusić się jak śledzie w becz
ce, w wagonie metra to nic przyjemnego, wyobraź sobie, jak
to jest być takim śledziem przez cztery bite godziny i to w do
datku półnagim. Nikt nie lubi być tak blisko i tak intymnie.
li
7<
8)Nie obchodzi mnie, czy jesteś Rickym Martinem - żadnych obcisłych slipek,
błagam! Zwłaszcza jeśli jesteś Rickym Martinem. Fuj.
9)Niektóre lecą na owłosione klatki i plecy. Wywoskuj się, zakryj to, albo zostań w
domu! To tyle, goryle.
10)Kiedy wcierasz olejek w przyjaciółkę albo swoją dziewczynę, nie daj się ponieść.
Wszyscy widzieliśmy dziewczyny tulące się do siebie w barach, żeby przyciągnąć
uwagę i widzieliśmy pary, który obściskują się w ciemnych kątach. Obie te rzeczy
w świetle dnia wyglądają jeszcze gorzej. Zaufajcie mi, są lepsze metody zwrócenia
na siebie uwagi. Ja to wiem najlepiej.
pewne palące kwestie
Plotkowanie to nie tylko imprezy i pińa colada, to nieustanna praca, dwadzieścia
cztery godziny na dobę. No dobra, niech wam będzie:, to mnóstwo imprez i pińa
colady. Może nie ratuję życia na pogotowiu, ale ratuję wasze życie towarzyskie, a tu
każdy drobiazg jest ważny. Dla wątpiących, oto kilka pytań, które ostatnio dręczą
mnie nocami (to znaczy, kiedy akurat nie imprezuję):
Czy to możliwe, że N zakochał się w sporo starszej od siebie? Widziano go ostatnio,
jak machał na pożegnanie roznegliżowanej kobiecie w Hampton Bays. Interesante. Z
tego, co słyszałam, nie bytby to pierwszy raz... I czy to możliwe, że B i S znowu idą w
ślady Safony? Podobno zaczęły się opalać nago i sypiać w jednym łóżku. Może w koń
cu ogłoszą to oficjalnie? Czy V będzie zazdrosna? Zawsze mnie zastanawiała, ona i
ta jej króciutka fryzurka. A skoro
już o niej mowa. Małą pannę V widziano, jak kąpała się późną nocą w bardzo
nietwarzowym, dziecinnym kostiumie kąpielowym. Miejcie oko na jej plażowe
wyposażenie w stylu pszczółki, może niedługo pojawi się obok was. No i jest jeszcze
D...
Nie powiem wam, ile osób przysłało mi e-maile w sprawie jutrzejszego spotkania w
salonie literackim. Czyja czegoś nie rozumiem? Myślałam, że czytanie Prousta w
ciemnościach jest dobre dla chudych, bladych chłopców w okularach jak cienka
butelki. Z waszych e-maili wynika, że ujawnią się naprawdę warte grzechu mole
książkowe, które szukają miłości... Czyżby zapowiadało się Wielkie Kojarzenie
Dziwadeł? To, że mnie tam nie będzie, nie znaczy, że nie mogę wam pomóc. Oto,
jaka jestem wspaniałomyślna. Garść odpowiedzi na najczęściej zadawane pytania:
etykieta obowiązująca w salonie literackim
NALEŻY prawidłowo kojarzyć nazwę. Salon literacki to nie miejsce, gdzie kobiety
mają długie czerwone paznokcie i zajmują się strzyżeniem włosów.
NALEŻY zabrać ze sobą coś do picia - coś interesującego i stosownie mocnego; to
oznacza pernod, chartreuse albo ouzo. Piwo zostawcie w domu, wielkie dzięki.
NALEŻY kiwać głową w odpowiedzi na to, co powiedzą inni. Nawet jeśli jesteś zbyt
zajęty przyglądaniem się lasce poetce na drugim końcu pokoju, żeby słuchać. NIE
WOLNO milczeć. To nie szkoła, tu nie ma złych odpowiedzi, więc po prostu wymyśl
coś, żeby zaimponować ludziom. Albo powiedz jakieś zdanie w obcym języku. To
zawsze działa.
74
75
NIE WOLNO zapominać o elastyczności, Jeśli ktoś proponuje, żebyś spróbował czegoś
nowego, pamiętaj, prawdziwi artyści zawsze są gotowi eksperymentować, NIE
WOLNO dać się zaskoczyć, gdy sprawy nagle nabiorą rumieńców, Między wierszami
potrafią narosnąć wielkie emocje.
Dobra, dzieciaki, bawcie się dobrze i opowiedzcie, jak wam poszło. Wiecie, że jestem
ciekawa i wiadomo, co się mówi o dziwakach, nie? Że w łóżku to prawdziwi wariaci.
Nara!
Wiecie, że mnie kochacie.
plotkara
najwyraźniej V juz nie jest w kansas
- Szybciej, szybciej, Vanesso, pospiesz się! Tuż przed nią skakały hałaśliwe
czteroletnie bliźniaki -rozmazany obraz bkci, kręconych włosów i kąpielówek
Brooks Brothers w maleńkie żaglówki. Nils był w czerwonych, Edgar w
niebieskich. Chłopcy biegli drewnianym pomostem, prowadzącym na plażę,
rozrzucając fontanny piasku. - Wolniej!
Vanessa poprawiła na ramieniu różowo-zieloną płócienną torbę z
płetwami i maskami, zwiniętymi ręcznikami plażowymi, pięcioma rodzajami
kremów ochronnych, książeczkami r Bobem Budowniczym, sokami,
przekąskami, plastikowymi wiaderkami i łopatkami, frisbee, piłką do nogi i
dwoma wideo iPodami z programami Mali Einsteinowie. W drugiej ręce niosła
wielki parasol w granatowo-kremowe pasy. Pani Morgan nalegała, aby go
zabrać.
- Powiedziałam: wolniej! - wrzasnęła znowu Vanessa, kiedy skaczący duet
zniknął za wydmą.
Już miała krzyknąć na całe gardło, kiedy doszła do wniosku, że ma to
gdzieś. Nieważne. Biegnijcie. Utopcie się. Niech was porwą. Pieprzę to. Byłby
spokój. Prawda byfa taka, że
77
bliźniaki pewnie znały plażę równie dobrze, jak plac zabaw w Central Parku.
To ona czuła się tu zagubiona.
W końcu dotarła do grzbietu wzniesienia i się rozejrzała. Nils i Edgar
zniknęli w gęstwinie ciał, tłoczących się na plaży. Nigdzie nie było skrawka
wolnego miejsca. Potykając się w trampkach - wyciągnęła sznurówki i
myślała, że będą równie wygodne, jak klapki - Vanessa kluczyła w labiryncie
koców, składanych leżaków i blond opalonych dwudziestoparolatków z
bladymi, pilnowanymi z obowiązku dzieciakami. Wyczerpała ostatnie rezerwy
sił akurat wtedy, gdy trafiła na nieco ponad-metrowy kawałek plaży. Bogu
dzięki. Rzuciła wypchaną torbę i ciężki płócienny parasol na gorący piasek, a
potem padła.
- Po prostu uroczy dzień na płazy - mruknęła do siebie, doskonale
przedrzeźniając melodyjny akcent pani Morgan.
Zaczęła grzebać w torbie w poszukiwaniu koca, który bez przekonania
rozciągnęła przed sobą, nawet nie wstając. Torba się przewróciła, ale
Vanessa nie trudziła się, żeby pozbierać 7 powrotem zawartość. Głupia,
głupia, głupia, strofowała się w myślach, gdy zdała sobie sprawę, że nie
wzięła niczego dla siebie dla zabicia czasu. Dużo by dała, żeby wrócić na
Manhattan, siedzieć w chłodnym, ciemnym wnętrzu Film Forum i oglądać
najnowszy film Todda Solondza. Zamiast tego tkwiła na piasku, prażyło ją
słońce i nie miała nic do roboty poza wycieraniem nosa bliźniakom i
czytaniem najnowszego wydania „Highlights
1
'.
Już chyba etykietki kremów do opalania byłyby zabawniejsze.
Vanessa rozejrzała się, szukając czerwonych łub niebieskich kąpielówek
bliźniaków. Kilka odważnych niań zanurzyło się w zimnym Atlantyku razem z
dziećmi, których pilnowały. Szczękały zębami, ale się śmiały. Zobaczyła
dwóch chłopców w kąpielówkach identycznych z tymi, które nosili Nils i
Edgai
Przez chwilę się zastanawiała, czy pani Morgan zauważyłaby, gdyby
przyprowadziła te dzieci zamiast bliźniaków.
Mieszkała w Hamptons mniej niż dzień, ale zdążyła już zauważyć, że
pani Morgan jeszcze mniej interesuje się chłopcami niż zwykle. A jeden
telefon dla porządku od pana Jamesa Grossmana to cała dzienna norma.
Zupełnie, jakby oboje byli nakręcanymi robotami, zaprogramowanymi do
wypełniania obowiązków. Maszynami, które nie wchodzą w żadne praw-
dziwe interakcje i nie okazują uczuć. Vanessa sama nie była zbytnio
sentymentalna, ale dajcie spokój!
Była dopiero jedenasta i plaża należała do dzieci oraz ich opiekunek.
Vanessa przyglądała się rówieśniczkom - armii niań - zastanawiając się, czy
zawrze tu jakąś przyjaźń. Czy pozostałe opiekunki też miały szefowe, które
się przy nich rozbierały? Wyobrażała sobie, że Hamptons musi być pełne
ludzi takich jak pani Morgan. Nie miałaby nic przeciwko, żeby wymienić się z
kimś opowieściami o dziwactwach pracodawców. Ale kiedy się rozejrzała,
uznała, że mało prawdopodobne, aby któreś z tych gibkich stworzeń o
idealnej opaleniźnie, w za ■ dużych okularach przeciwsłonecznych i z
pomalowanymi paznokciami chciało się z nią zadawać. I vice versa.
Zasadniczo czuła się jak w Constance BiUard, szkole, w której torturowano ją
przez trzy ostatnie lata.
Vanessa zagapiła się na bezkresny ocean, powstrzymując | łzy. Zrzuciła buty
i skrzyżowała nogi, szukając wśród rozrzuconych rzeczy czegoś do picia.
Znalazła maleńki kartonik z sokiem jabłkowym. Otworzyła go słomką,
nakłuwając wściekle nlLiminiową folię.
- Jesteś! - Nils pędził do niej przez piasek, biegnąc na
* skróty przez koce i ręczniki sąsiadów.
- Nie rób tak! - zbeształa go. - Albo rób i niech ktoś cię
Skrzyczy. Jak wolisz. Gdzie twój brat?
78
79
- Nie wiem.
Usiadł i zaczął grzebać w rzeczach rozrzuconych na
kocu.
•
Vanessa, w krakersach jest piasek.
•
Życie jest brutalne.
Przyjrzała się swoim bladym jak mleko kostkom i jeszcze bledszym
stopom. Prawie żałowała, że nie zrobiła sobie pedi-kiuru. Zdjęła stopy z koca
i schowała je w piasku.
- Nils, proszę, powiedz, że nie zabiłeś brata.
Dzieciak wyszczerzył zęby, pochylił się ku niej, kładąc
lepkie, upaprane w piasku ręce na jej ramionach i beknął jej
w twarz.
Oto właśnie dorasta psychopata, któremu wszystko wolno.
- Chłopiec, którego powinnaś pilnować, jest tam - ode
zwał się znajomy, jękliwy glos.
Vanessa odwróciła się i zobaczyła chłodne spojrzenie dawnej koleżanki z
klasy, Kati Farkas. Miała na sobie za małe czarne bikini Gucciego. Obok niej
leżała na brzuchu jej najlepsza przyjaciółka, Isabel Coates. Zdjęła gór? od
bikini w kolorze groszku. Ruda dziewczynka nacierała ją olejkiem brązującym
Ban de Soleil.
- Och, cześć - odparła chłodno Vanessa.
Obok Isabel, pod parasolem w biało-różowe pasy, wyciągały się dwa
kolejne długonogie manekiny.
- Wy też pracujecie jako opiekunki latem? - zapytała ko
leżankę, chociaż wiedziała, że to niemożliwe.
Kati i Isabel w pracy? W życiu. Dziewczyna przewróciła
oczami.
- To moja siostrzenica. Lubię się nią opiekować. Przynosi
nam różne rzeczy, naciera olejkiem, a chłopcy uważają, żejełl
słodka.
Vanessa pokiwała głową. Nie wiedziała, co odpowiedzieć. Wtedy
dostrzegła Edgara idącego brzegiem i krzyczącego radośnie za każdym
razem, gdy fala rozbijała się o jego nogi. Już miała wstać i go złapać, ale
zobaczył ją i zaczął biec w jej kierunku. Odwróciła się do Kati.
- Dzięki za pomoc - odparła nieco sarkastycznie.
Może gdyby poprosiła bliźniaki, żeby natarły ją balsamem, wokół niej
zaczęliby się tłoczyć przystojni surferzy z Hamptons. To akurat jej typ faceta.
Jasne.
- Ładny kostium - rzuciła złośliwie Isabel.
Vanessa wiedziała, że wygląda śmiesznie w dziewczęcym kostiumie
Jenny, rozmiar 12, w pasy jak u trzmiela. Mimo to z trudem powstrzymała
się od kopnięcia Isabel. Zamiast tego dopiła sok z gardłowym siorbnięciem.
Usłyszała, że chude dziewczyny obok Isabel parsknęły. Kretynki. Już miała
rzucić im mrożące spojrzenie, kiedy zdała sobie sprawę, że je zna! Tyle że...
jednak nie. Na pierwszy rzut oka dziewczyny wyglądały dokładnie jak Blair i
Serena, ale im dłużej im się przyglądała, tym bardziej zniekształcone się
wydawały. Brunetka ze zmierzwioną fryzurą i błyszczącymi niebieskimi
oczami miała wystające zęby. Blondynka, przerażająco chuda, była niemalże
piękna, jeśli nie liczyć fioletowej żyłki pulsującej na czole i tego, że jedno z jej
granatowych oczu miało lekko opadającą powiekę. Poza tym tak piękna
dziewczyna jak Serena w życiu nie dałaby się przyłapać w fioletowym,
wycinanym kostiumie - takim jak ten, który miał na sobie chu-dzielec. Z
idiotycznym wycięciem na pępku!
Mimo to przez ułamek sekundy poczuła ulgę. Przyjaciółki! Mogłaby mieć
prawdziwe przyjaciółki, jakichś ludzi blisko siebie! I wtedy zdała sobie
sprawę, że jeśli nawet te tanie podróbki nie były oryginałami, to Blair i
Serena muszą kręcić się gdzieś w pobliżu. Gdzie indziej spędzałyby lato?
SC
fi Nigdy ci nie skhuni?
81
•
Jakiś problem? - zapytał dziwaczny sobowtór Blair, piorunując Yanessę
wzrokiem. - Mogę w czymś pomóc?
•
Przepraszam - wyjąkała Vanessa zakłopotana, że przyłapano ją na
gapieniu się.-Ja tylko...
•
Tak? - zapytała tamta ostro.
•
Po prostu przypominasz mi kogoś, kogo znam.
Czy ta dziewczyna to Rosjanka, czy jest opóźniona w rozwoju?
- Hm.
Dziwadło przyjrzało się Vanessie dokładniej. Wtedy ohydna wersja Sereny,
siedząca po jej prawej stronie, pochyliła się i dos'ć teatralnie szepnęła coś
koleżance do ucha.
Jakie to przyjacielskie.
•
Wiesz co? - Sobowtór Blair uśmiechnął się i przeczesał palcami gęste
kasztanowe włosy. - Podsunęłaś mi pomysł.
•
Jak uważasz.
Vanessa odwróciła się od koca z jędzami i skupiła na bliźniakach, które
teraz na zmianę opluwały się przeżutymi krakersami.
- Bardzo dobry pomysł - powtórzył za jej plecami klon
Blair.
Tak? Ciekawe, co to może być?
wielki, tłusty eksperyment D
- Jesteś!
Dan zerknął nerwowo na korytarz rozległego mieszkania w Harlemie,
gdzie urządzali pierwsze spotkanie salonu literackiego Pieśń o Mnie Samym.
- Jestem,
Dan z wahaniem wszedł do ciemnego pomieszczenia. Udawał, że przygląda
się wielkiemu obrazowi olejnemu, podczas gdy w głowie nerwowo powtarzał
tekst na otwarcie. „Witam wszystkich na pierwszym spotkaniu. Chciałbym
rozpocząć, cytując poetę Wallace'a Stevensa, który miał - rzecz jasna wiele
do powiedzenia na temat wagi literatury oraz kondycji dzkiej... „Niechaj się
pozór przeistoczy w powód. Jedyny perator: władca porcji lodów"*.
- Wszystko w porządku?
Dan nagle poczuł ciężar dłoni Grega na ramieniu i prawie
iskoczył,
•
Och, przepraszam.
•
Denerwujesz się? - zaśmiał się Greg.
•
Nie, nie - skłamał Dan. - Tylko patrzę na obraz.
* tłum. Stanisław Barańczak.
83
Wskazał na wielkie płótno, wiszące nad kominkiem w mieszkaniu rodziców Grega.
Byli starsi od Rufusa i większość czasu spędzali w Phoenix. Wir lśniących szarości i
cielistych tonów lśnił w popołudniowym słońcu, sączącym się przez okna
zakurzonego salonu.
•
Podoba ci się? To ja.
•
Serio?
Dan odwrócił się. żeby spojrzeć na obraz i tym razem naprawdę mu się przyjrzeć.
Kiedy cofnął się do przedpokoju i potem zrobił jeszcze jeden krok w tył, zdał sobie
sprawę, że patrzy na portret Grega naturalnej wielkości. Siedział na maleńkiej
drabince i był całkiem nagi.
•
Och, racja, - Zachichotał nerwowo. - Oczywiście. To ty.
•
W całej okazałości.
Greg zauważył prostokątni} butelkę, którą Dan ściskał, jakby od tego zależało
jego życie.
- Przyniosłeś coś!
- Aha, trochę absyntu.
To był najbardziej literacki trunek, jaki znalazł. Taki, jaki pewnie pijali Rimbaud i
Shelley. Poza tym to była jedyna zamknięta butelka w zatęchłej, dentystycznej
szafce z popękaną szybą, w której tata trzymał alkohol.
•
Rewelacja! - Greg wziął butelkę. - Zrobimy sobie drinka, zanim wszyscy
przyjdą?
•
Jasne. - Ruszył za gospodarzem. Korytarz był wypełniony półkami z książkami. -
Przydałoby mi się coś, co by mnie trochę rozluźniło.
Ale tylko trochę, prawda? Ten towar jest tak mocny, że... powinien być zakazany.
- Ktosz... To znaczy, ktoś przyszedł... - wybełkotał Dan.
Język miał wielkości oberżyny.
8-1
•
Dzwonek, stary. Przyszli, Czas zaczynać! - dodał, próbując usiąść.
•
Czas zaczynać!
Greg zerwał się z niskiej kanapy z brązowej skóry, w którą zapadali się coraz
głębiej z Danem po kolejnych kieliszkach absyntu. Dali sobie godzinę na
zaplanowanie otwarcia, ale przez większość czasu tylko lali absynt na kawałki cukru,
a potem połykali kleistą, słodką mieszaninę jednym haustem. Dan wziął łyżeczkę do
mieszania absyntu, której wspólnie używali, i włożył do ust.
Metaliczny posmak na języku. Trucizna w kolorze zazdrości. Majaczę, ty majaczysz,
ja się łudzę, ty jesteś złudzeniem. Bez ciebie jestem zagubiony. Potrzebuję cię.
Dan wyszczerzył zęby. Więc to prawda - absynt rzeczywiście inspirował. Trochę
się zataczał, gdy ruszył przez lśniący parkiet salonu, żeby wziąć plecak. Miał tam
notatnik. Musiał zapisać ten kawałek, nim go zapomni.
- Patrzcie, kto przyszedł! - zawołał Greg.
Dan upuścił plecak - wiersz już uleciał. Próbował skupić się na twarzach ludzi,
którzy wchodzili do pokoju. Salon nagle zacząf wirować. Ponieważ zainteresowani
przysłali zdjęcia, miał wrażenie, że już wszystkich zna. Pojawiała się ta śliczna
dziewczyna, wielbicielka Charlotte Bronte. I zwariowany miłośnik wampirów.
- Niech wszyscy wezmą sobie coś do picia. Bar jest tam
- wskazał im Greg. - W zamrażarce znajdziecie mnóstwo
lodu. A potem możemy usiąść w kole i się przedstawić. Moim
zdaniem to dobry pomysł, jak uważasz, Dan?
Dan pokiwał głową. Nagle nie był w stanie wykrztusić nawet słowa. Zatoczy! się
w gęstym tłumie. Ile osób stało przed
35
drzwiami? A może dzwonek zadzwonił więcej niż raz? Właściwie jak długo
grzebał w plecaku w poszukiwaniu notatnika? Zwalił się z powrotem na
skórzaną kanapę.
- Jeszcze jednego?
Greg wskazał na srebrną tacę z butelką z bladozielonym płynem i miską z
kostkami cukru. Kiedy wziął kieliszek, Dan zauważył, że cała twarz kolegi
usiana jest maleńkimi piegami.
•
Ale... moja mowa... -bąknął Dan.-Muszę...
•
Musisz się wyluzować.
Greg delikatnie wyjął łyżeczkę do mieszania z ręki Dana i oparł ją na
brzegach kieliszka. Położył na niej kostkę cukru i przelał przez nią mocny,
zielony alkohol.
•
Miałem ją w ustach - zaprotestował Dan.
•
Mnie to nie przeszkadza.
Greg wyszczerzył zęby, po czym szybko przemieszał łyżeczką alkohol i
włożył ją w usta. Potem ją wyjął i z powrotem wsunął Danowi w dłoń.
Fuj, dzięki za bakterie!
Greg zrzucił podniszczone martensy z czarnej skóry i wszedł na kanapę,
prawie przy tym depcząc po udzie Dana. Potrząsnął lodem w kieliszku, żeby
zwrócić na siebie uwagę zebranego towarzystwa.
- No dobra, łapcie się za drinki i siadajcie. Mamy dziś
mnóstwo do omówienia.
Głosy wypełniały salon, ale Dan z trudem się na nich skupiał. Cieszył się,
że Greg ma wszystko pod kontrolą.
- A teraz przekażę pałeczkę naszemu nieustraszonemu
przywódcy.
Kładąc rękę na ramieniu Dana, żeby nie stracić równowagi, Greg
zeskoczył z kanapy i usiadł na zniszczonej podłodze u stóp kumpla.
- Dziękuję ci, Greg. - Dan zachwiał się lekko, przyglądając się grupie.
Więc to jest to. Nasz salon. A ty jesteś Gertrudą Stein, pomyślał. - Banie i
banowie - trochę bełkotał - witam na naszym pierwszym spotkaniu naszego
pierwszego salonu na inauguracji naszej grupy. - Odbiło mu się leciutko. - Tak
się cieszę, że mogę się cieszyć i opowiedzieć wam o wspaniałych książkach.
W to, co wierzę i wy wierzycie, i my wszyscy wierzymy, to fakt, że książki są
dobre, zmieniły nasze życie i uczyniły szczęśliwszymi. To ma dla nas
znaczenie, nie? Serio.
Dan urwał. Poza brzękiem lodu w salonie rozległo się tylko kilka
zduszonych chichotów. Język miał gruby i suchy i wiedział, ze mówi
niewyraźnie, ale postanowił sobie, że jednak wygłosi mowę otwierającą. Tyle
czasu poświęcił na pisanie statutu i grzebanin w e-mailach, nie zamierzał
wszystkiego schrzanić tytko dlatego, że wypił o jednego drinka za dużo.
Tylko jednego?
•
Zaczniemy dzisiaj od przeczytania fragmentu z książki. Bardzo się
cieszę, że znalazłem ją tamtego dnia w Strandzie. Tam właśnie pracuję.
Gdzie ta książka? Greg, wiesz, gdzie zostawiłem tę książkę?
•
Ej - roześmiał się Greg - może na razie odłożymy czytanie i
porozmawiamy? Wszyscy mogliby się przedstawić. Czytaliśmy z
Danem wasze e-maile, ale bardzo chcemy was bliżej poznać". - Pomógł
Danowi usiąść z powrotem na sofie. - Może zaczniesz pierwsza?
Skinął na dziewczynę, która siedziała po turecku na podłodze obok
stolika do kawy. Miała do połowy ogoloną głowę, a na niej tatuaż,
przedstawiający karalucha. Jej ciało wyglądało na bardzo wysportowane, ale
twarz miała dziwnie zniekształconą. Odpowiedziała skinieniem,
- Heja, nazywam się Penny - warknęła. - Moja ulubiona książka to Płeć
wiśni, wiecie jak to leci. Skończyłam szkołę,
B6
87
jesienią wyjeżdżam do Smith, ale cholernie się cieszę, że mogę tu teraz być,
spotkać się z fajnymi ludźmi, lubiącymi książki, rozumiecie, nie?
Spojrzała na jasnorudą dziewczynę po lewej, która obejmowała kolana i
sączyła nieśmiało z filiżanki tanie, białe wino.
- Cz-cześć - wyszeptała ruda. - Nazywam się Susanna.
Moja ulubiona książka to
Przebudzenie.
Mieszkam w East
Village i w przyszłym roku po szkole jadę do Bennington.
1 uwielbiam Tori Amos.
- Wyglądasz całkiem jak ona - wcięła się Penny.
Susanna zarumieniła się i wbiła wzrok w podłogę.
- Chyba kolej na mnie - wypalił wychudzony chłopak,
który wyglądał na czternaście lat.
Miał na sobie szary garnitur i bordowy krawat. Siedział na bujanym fotelu
naprzeciwko Dana.
- Tak, mów, proszę - odparł Greg, podając Danowi bu
telkę wody.
Jaki pan troskliwy!
- Nazywani się Peter, niedługo zacznę drugi rok na NYU.
a moim ulubionym pisarzem jest J.D. Salinger. Zastanawiam
się, czy nie nauczyć się na pamięć całej książki Wyżej podnie
ście strop, cieśle.
Dan sączył letnią wodę. To wszystko brzmiało dziwnie znajomo. Cos'
kojarzył. Jakiś list od fana Salingera. Jednak z jakiegoś powodu z trudem
cokolwiek sobie przypominał.
Nawet własne imię.
•
W każdym razie - ciągnął Peter - cieszę się, że się załapałem. W błogach
mówi się, że ta grupa jest dość zamknięta.
•
Też tak słyszałam! - wykrzyknęła dziewczyna, siedząca obok niego,
sztywna brunetka o białej jak mleko twarzy, okoki-nej idealnymi
ciemnymi lokami. -1 tak się cieszę, że zgodzili-
ście się na dwójkę wielbicieli Salingera. Nazywam się Franny. Tak, moje imię
wzięło się od powieści Salingera. A w dodatku to moja najulubiefisza książka
na świecie. W przyszłym roku zaczynam w Vassar i... hm, cóż, mam nadzieję
poznać dziś nowych przyjaciół.
Może spotka swojego Zooeya?
•
Vanessa - mruknął Dan, przesuwając dłonią po lekko kłującym meszku
na jej głowie. Pocałowała go tak delikatnie. - Wróciłaś.
•
Hm, Dan? To ja, Greg. Wszystko w porządku?
Głos Grega natychmiast sprowadził Dana na ziemię. Usiadł i przetarł oczy.
•
Och, przepraszam, chyba się zdrzemnąłem.
•
Nie szkodzi. Spałeś jakąś godzinkę.
•
Tak? - Wstał i zaraz z powrotem usiadł. Rety. - Słuchałem, jak ta
dziewczyna opowiadała o Salingerze i ostatnia rzecz, jaką pamiętam...
•
Tamta? - zapytał Greg, wskazując na Franny. Wyciągnęła się na
podłodze, podczas gdy Peter, również wielbiciel Salingera, całował jej
szyję. - Jak widzisz, dogadała się z drugim miłośnikiem dobrej książki.
•
Co się dzieje?
Dan rozejrzał się po pokoju, w którym zrobiło się o wiele ciemniej.
Wyglądało na to, że dwudziestu dwóch członków salonu przysiadło na
podłodze w parach albo w małych grupkach. Nikt za dużo nie rozmawiał, a
jeśli nawet, to z pewnos'cią nie o książkach. Na drugiej sofie w salonie Dan
doliczył się siedmiu nóg i ośmiu rąk. Rudowłosa Susanna łaskotała językiem,
ozdobione mnóstwem kolczyków, ucho na wpół łysej dziewczyny punk,
Penny. I to wszystko tuż pod nosem Dana. Zmarszczył brwi. Elitarne
spotkanie grupy literackiej zamieniło
B8
89
się w orgię. Mógłby przysiąc, że ktoś go całował, nim się obudził. Ate kto? Nie
było tu dziewczyn o całkiem ogolonych głowach.
- Nie martw się, Dan - mruknął Greg, obejmując go za
ramiona. - Po prostu wszyscy dobrze się bawimy. Poznajemy
się. Jest tak, jak chcieliśmy, prawda?
Dan pokiwał głową. Czyżby?
Greg ujął go delikatnie za podbródek.
- Wszyscy jesteśmy namiętnymi ludźmi. Namiętnie ko
chamy książki, namiętnie kochamy życie. - Ściskając lekko
podbródek Dana, Greg przyciągnął jego twarz i pocałował go
bardzo delikatnie w usta.
Dan szarpnął się do tyłu. Przepraszam bardzo? Co jest, do cholery, grane?!
Greg uśmiechnął się i pocałował Dana raz jeszcze, tym razem przesuwając
językiem po jego wargach. Dan już miał odskoczyć, kiedy - zupełnie wbrew
jego woli -jego dłoń przesunęła się z szyi Grega na krótkie, kłujące włosy. Było
coś bardzo znajomego i miłego w całowaniu kogoś, kto ma krótkie, najeżone
włosy.
Słucham? Nawet jeśli to facet?
Nagłe uczucie kompletnego zagubienia i silnych mdłości sprawiło, że Dan
zebrał siły, aby odepchnąć Grega i wybełkotać cos' o tym, że musi
zwymiotować. Wstał i chwiejnym krokiem poszedł do łazienki. Zapewniał
siebie, że to wina absyntu, gdy usadowił się przed muszlą klozetową na
wyłożonej białymi kafelkami podłodze.
Czy alkohol był odpowiedzialny za całowanie kogoś' z zarostem, czy za
wymioty?
poczta lotnicza - par avion -11 lipca
Cześć Dan!
Dlaczego nie odpowiadasz na moje kartki? Wszystko w porządku? Czy Vanessa
pomalowała już mój pokój na czarno? Odpisz mi!!!
Całuję (ale tylko trochę, skoro mi nie odpisujesz), Jenny
słodka zemsta S i B
- Jesteś już gotowa?
Serena zapukała w grube, przesuwane drzwi do jedynej łazienki w domku
dla gości. Podniosła głos, żeby przekrzyczeć uporczywy rytm techno
rozbrzmiewający na zewnątrz i hałasujących imprezowiczów - śmiejących się i
wrzeszczących do siebie na szerokim, szmaragdowym trawniku.
- Prawie.
Blair pokropiła się ulubionymi perfumami od Viktora & Rolfa. Za uszami, na
nadgarstkami i (na wszelki wypadek) w delikatnym zagłębieniu między
piersiami, które było ledwo widoczne w głębokim dekolcie zwiewnej
bladożółtej sukni od Alberty Ferretti. Zerknęła w lustro, wyobrażając sobie,
jakby mogła wyglądać, gdyby ktoś, dajmy na to Nate, zajrzał po sąsiedzku,
zobaczyć, co to za impreza. Zmierzwione włosy i długa, niemal biała suknia
sprawiały, że wyglądała jak panna młoda, której ślub ma się właśnie odbyć na
łodzi. Takiej łodzi jak „Charlotte", którą Nate wybudował pierwszego lata,
kiedy byli razem.
To była jedyna łódź, na jakiej kiedykolwiek żeglowała.
Odkąd trzy dni temu wpadła na Nate'a, sporo o nim myślała. Miała
nadzieję, że znowu ją odwiedzi. Słyszała już od miliona ludzi, że jego
namiętny romans, czy co to do cholery było,
z panienką z miasteczka to już przeszłość. A gdyby ją odpowiednio
przeprosił, mogłaby mu wybaczyć głupie zachowanie. W porządku, Nate to
totalny popapraniec i złamał jej serce milion razy. Ale coś w sposobie, w jaki
patrzył, kiedy odbiegała -jakby jej znajoma, naga sylwetka była dziełem
sztuki czy czymś takim - sprawiło, że chciała go znowu zobaczyć. I znowu,
Obracając się na obcasach białych sandałów Baileya Wintera, Blair
teatralnym gestem przesunęła drzwi łazienki i weszła do sypialni. Serena
udawała, że pali już czwartego papierosa, odkąd przyjaciółka zniknęła w
łazience.
Każda miła dziewczyna może z nudów zamienić się w pi-romaniaka.
•
Świetny wybór. - Serena z uznaniem pokiwała głową, przyglądając się
kreacji Blair. - Ale musimy zrobić wielkie wejście, a ja nie zamierzam
pokazać się tam bez ciebie.
•
A te, wiesz kto, są już na dworze?
Serena zeskoczyła z łóżka i wyjrzała przez okno, oceniając sytuację przy
basenie. Blair podeszła do niej. Spojrzała na kilkadziesiąt sylwetek i
rozświetloną za nimi jasnoniebieską wodę. Obserwowała Ibizę i Svetlanę.
- Budka didżeja. - Wskazała Serena. - Ładne szorty - do
dała, udając, że podziwia tandetne, odsłaniające pośladki spo
denki I bizy.
Blair parsknęła, wracając do łazienki, żeby nałożyć na skórki trochę kremu
do paznokci Aesop. Ostatnio wydawały się nieco wysuszone,
To pewnie ta ciężka fizyczna praca.
•
Cholera, Blair, chodź wreszcie! Co znowu robisz w łazience?
•
Idę, już idę.
Blair szybkim ruchem wytarła nadmiar kremu z paznokci. Rzuciła
chusteczkę do kosza i zamarła. Co do cholery? Co
9«
9 i
leżało w tym koszu?! Pochyliła się, wzięła wykładany macicą perłową kosz i
postawiła na blacie z różowego marmuru.
•
Chodź tu.
•
Wyglądasz świetnie. - Serena zajrzała do łazienki, żeby złapać Blair za
rękę. - Chodźmy. Zaraz umrę bez drinka.
•
Patrz. - Blair potrząsnęła wściekle koszem. - Czy to nie wydaje ci się
podejrzane?
Serena zerknęła na plastikową różową butelkę w koszu.
•
Depilator. - Urwała. - Nieważne. To znaczy wolę wosk, ale kto wie, czego
używają na Łotwie, czy skąd one są.
•
Tu się dzieje cos' dziwnego.
Blair rozejrzała się po całej łazience, szukając śladów przestępczej
działalności. Wyglądała jak Audrey Hepburn w Szaradzie. Po prostu wiedziała,
że grozi jej niebezpieczeństwo. Wyczuwała to. No jasne! W końcu to do niej
dotarło. Rzuciła się, żeby odsłonić kremową lnianą zasłonę prysznica. Lśniące
złote żabki aż zadzwoniły.
•
Co jest grane? - Serena ziewnęła, wygładzając talię plisowanej plażówki
Chlo.
•
Wiem, że one coś kombinują. - Blair złapała butelkę swojego szamponu
Kerastase z półki pod prysznicem. -1 wiem, że to nie może być nic
oryginalnego. Obie wiemy, że depilator w butelce po szamponie to
najbardziej oczywisty numer na świecie. Pamiętasz to? Jak Isabeł u nas
nocowała? A my miałyśmy jakieś jedenaście lat?
Serena gapiła się bezmyślnie.
- W każdym razie ja doskonale pamiętam. - Blair odkrę
ciła butelkę.
Nie musiała nawet wąchać, żeby wiedzieć, że ktoś rzeczywiście próbował
ją załatwić. Silnego, chemicznego odoru depilatora nie dało się z niczym
pomylić.
9 A
Szanuj Ksiązi.
- Suki! - zaklęła. - Bogu dzięki, że chciałam mieć trochę
potargane włosy. - Dotknęła brązowych loków, jakby chciała
się upewnić, że nadal maje na głowie. - No to będzie wojna.
Pełne godności i determinacji, Blair i Serena wypadły przez przeszklone
drzwi domku dla gości na ścieżkę z jasnych otoczaków, prowadzącą do
basenu. Blair przyjrzała się tłumowi. Dopiero teraz zauważyła, ze to sami
mężczyźni. Co do jednego. Rety! Może sto, może sto pięćdziesiąt osób, a
jedyne dziewczyny w zasięgu wzroku to ona i Serena, no i rzecz jasna, Ibiza i
Svetlana.
- Mojemu ojcu bardzo by się to spodobało.
Blair prawie żałowała, że jej cudowny ojciec, gej, Harold Waldorf, i jego
znacznie młodszy francuski chłopak, Etienne albo Eduard, czy jak tam się
nazywał, wyjechali, aby żyć szczęśliwie na południu Francji. Chciała, żeby
ktoś oprócz Sereny był świadkiem tego, co się wydarzy.
- Są moje dziewczęta!
Bailey Winter wynurzył się z tłumu siwowłosych facetów, wyglądających
jak prezenterzy wiadomości. Mieli na sobie niebieskie blezery i białe spodnie,
chociaż na dworze musiało być jakieś dwadzieścia pięć stopni. Bailey włożył
podobny strój, ale z rękawami trzy czwarte i równie krótkimi nogawkami,
które odsłaniały jaskrawe pomarańczowo-różowe podko-lanówki oraz buty z
białego nubuku. Biegnąc w podskokach ścieżką, wyciągnął pulchne ręce do
każdej z nich. Tuż za nim podążał orszak pięciu rozszczekanych mopsów.
- Chodźcie, dziewczęta, zrobimy kanapkę z Baileya - za
chichotał. - Mam nadzieję, że to nie jedyny trójkącik, w jakim
wyląduję tego wieczoru.
Wyszczerzył zęby i pomachał do didżeja bez koszulki.
- Urocze przyjęcie - pochwaliła go Blair, obserwując pół
nagich kelnerów, krążących z kieliszkami szampana.
95
- Dziękuje, kochanie! - pisnął Bailey. - Idziemy, idzie
my, moje panie. Musimy znaleźć wam coś do picia!
Popędził w stronę baru, ciągnąc je za sobą jak szczeniaki na smyczy,
•
Barman! - warknął na chłopaka za barem, który wyglądał jak surfer. Jego
strój, tak jak w przypadku kelnerów, składał się z mocno wyciętej
bawełniano-kaszmirowej kamizelki z kolekcji Bailey Winter Garcon,
założonej na wspaniale wyrzeźbioną, nagą pierś. - Co chcą moje skarby?
- zagruchał Bailey.
•
Dwa razy negroni.
Blair się odwróciła. Przyglądała się tłumowi - rozmazanej masie białych
spodni na tle zielonej trawy, idealnych fryzur i imponujących mięśni,
wystających spod zbyt krótkich rękawków.
Wtedy je zobaczyła, Ibiza i Svetlana ubrane były na biało. Te jędzowate
podróbki, Svetlana miała na sobie tandetną, rozciągliwą, asymetryczną
sukienkę, która podkreślała brak piersi. Ibiza wcisnęła się w kombinezon z
szortami i topem bez pleców, który wyglądał jak coś, co mogłaby włożyć
matka Blair do nocnego klubu Studio 54 i to jakieś trzydzieści lat temu.
Obrzydliwość.
Więc może należy coś w tej sprawie zrobić?
•
Proszę - powiedział barman, podając Blair dwa kieliszki z gęstym
pomarańczowym płynem. - Nazywam się Gavin.
•
Dzięki, Gavin. - Serena zatrzepotała do niego rzęsami. - Więc... spędzasz
tu całe lato? - zapytała, opierając się o bar.
•
Nie teraz - warknęła Blair i złapała przyjaciółkę za ramię.
Nie miała cierpliwości do flirtów Sereny. Nie, kiedy miały coś do
załatwienia.
•
Przepraszam. - Serena pociągnęła łyczek słodko-gorz-kiego koktajlu. -
Właśnie zaczęłam się dobrze bawić. To pewnie jedyny facet tutaj, który
nie jest gejem,
•
Bailey, chciałabym przyjrzeć się budce didżeja - oznajmiła Blair.
•
Och, skarbie, czytasz w moich myślach,
Bailey złapał obydwie za łokcie i poprowadził obrzeżami basenu w stronę
altanki, przystrojonej w biel i róż, którą wzniesiono specjalnie na tę okazję.
•
On jest po prostu cudowny, nie uważacie? Och, psik, dziewczyny! -
Machnął na Ibizę i Svedanę, które grzebały w skrzynkach na mleko,
wypełnionych teraz płytami. - Ten chłopak ma robotę!
•
Pomagamy mu - zaprotestowała Ibiza, wydymając usta i sącząc
chardonnay.
•
O, z pewnością. - Bailey mrugnął sarkastycznie do Blair.
•
Może siądziemy tam i pogadamy? - Blair wskazała zakątek przy basenie.
•
Tak, tak, wy dziewczęta idźcie usiąść. Zamówiłem te poduszki specjalnie
na przyjęcie. To najwspanialszy jedwab z Włoch. Bardzo rzadki. Coś
nadzwyczajnego. Zrelaksujcie się i wyglądajcie pięknie. No już, biegiem.
- Bailey uniósł maleńki kieliszek od Tiffany'ego, wypełniony szampanem,
w geście salutu. - Ja zostanę tutaj i będę miał oko na naszego człowieka
od muzyki, nie martwcie się!
Ibiza i Svedana ułożyły się na wypchanych poduszkach z surowego
jedwabiu, Blair i Serena stanęły nad nimi, krzywiąc się.
- To gej, wiecie? - Ibiza sączyła wino.
Spojrzała zimno na Blair, która odpowiedziała spojrzeniem z góry.
Zupełnie, jakby patrzyła w wyjątkowo krzywe lustro w wesołym miasteczku.
- Tak, domyśliłam się, dzięki.
96
7 - Nigdy ci nic skłamię
97
- Sądziłam, że... no wiesz, trzymacie się za ręce i w ogó
le, więc ci mówię, nie spodziewaj się, że do czegoś dojdzie
- ciągnęła Ibiza.
•
A dlaczego miałabym się tego spodziewać? -Blair spojrzała, nic nie rozumiejąc,
na Serenę.
•
Nie mam pojęcia. - Przyjaciółka wzruszyła ramionami.
•
Niby do czego miałoby dojść?
Blair się uśmiechnęła. Nagle potknęła się i nietknięty, mocno pomarańczowy
koktajl wylądował na piersi Ibizy. Blair złapała Serenę za ramię, żeby nie stracić
równowagi, przez co przyjaciółka wylała drinka na głowę Svetlany.
No proszę, kto by pomyślał, że coś takiego może się wydarzyć?
Tłum zebrany wokół sapnął zgodnie i z przerażeniem. Białe sukienki, białe
poduszki, niemal białe włosy Sveflany
- wszystko na ich oczach stało się pomarańczowe.
•
O rety, co ja narobiłam? - Blair wzięła biało-kremową serwetkę w paski i
delikatnie otarła przód sukienki Ibizy.
•
Zniszczona, ty suko. To był Versace! -Zniecierpliwiona Ibiza machnęła ręką.
•
Co się stało? - Bailey Winter pędził do nich z dłońmi przyciśniętymi do policzków
z przerażenia. Zaniepokojona piątka mopsów szczekała na tłum. - Co się dzieje?
Ktoś rozlał drinka? Mój Boże! Moje poduszki!
•
To one — warknęła Ibiza z pomarańczową plamą na przodzie ohydnego, niegdyś
białego kombinezonu. - Zrobiły to specjalnie!
•
Lepiej pójdziemy po jakieś ręczniki. - Blair wycofała się ze sceny w stronę
milczącego, oszołomionego tłumu.
- Ręczniki. - Serena poważnie pokiwała głową,
Odgarnęła blond loki, wiążąc końce, żeby utrzymać je
w miejscu.
- Potrzebuję chwili
samotności,
proszę! - Bailey
Winter
uniósł ręce i zaczął wszystkich odpędzać. - Proszę, po prostu
bawcie się dalej, udawajcie, że mnie tu nie ma.
Racja, zignorujcie szlochającego faceta w neonowych skarpetkach, otoczonego
szczekającymi psami.
- Damy ci chwilę.
Blair złapała Serenę za rękę i pociągnęła w tłum mężczyzn. Nim dotarły do
trawnika, zanosiły się histerycznym śmiechem.
- Co teraz? - wydusiła z siebie Serena. - Nie możemy
wrócić.
Blair rzuciła na ziemię kryształowy kieliszek, który wylądował z cichym, głuchym
odgłosem.
- Damy radę przejść?
Stanęła na palcach, przyglądając się ogrodzeniu, które oddzielało posiadłos'ć
Archibaldów od rezydencji Wintera. Oczywiście, że dacie. 1 to na obcasach,
- Jasne.
Serena położyła kieliszek na miękkiej trawie i podciągnęła się na plot.
Blair ruszyła za nią. Z łatwością przeszła i wylądowała na trawniku po drugiej
stronie. Obejrzała btadożóltą sukienkę. Miała plamy z przodu, tam gdzie otarła się o
plot.
•
Cholera - zaklęła. Nie ma róży bez kolców.
•
Blair? Serena?
Blair podniosła wzrok znad zniszczonej sukienki i zobaczyła dokładnie tę osobę,
którą spodziewała się znale/ć na podwórzu Archibałdów.
- Cześć, Nate.
Odgarnęła włosy za ucho i się uśmiechnęła.
9B
99
- Słyszałem krzyk. Myślałem, że to jakieś' zwierze, albo
coś takiego,
Nate wyglądał na lekko nieprzytomnego, jakby drzemał. Albo palił, co
bardziej prawdopodobne.
•
Martwiłem się o was.
•
To bardzo miłe - zagruchała Blair, biorąc Serenę za rękę. - A teraz zabierz
nas do domu.
•
Co masz na myśli?
Nate zamrugał, gapiąc się na nie, jakby próbował zgadnąć, czy zjawiły się
naprawdę, czy tylko widzi zjawy.
•
Do domu, tu? Oczywiście. Zapraszam...
•
Nie, do domu! - krzyknęły chórem Blair i Serena.
A potem zaczęły biec po idealnie utrzymanym trawniku w stronę podjazdu.
Stal tam przedmiot dumy i radości ojca Nate'a, ciemnozielony kabriolet Aston
Martin, i raczył się chłodnym nocnym powietrzem.
Czas w drogę!
nie ma to jak wyczucie chwili
- Proszę, proszę, patrzcie, kogo licho przyniosło.
Chuck Bass zsunął ciemne okulary Christiana Rotha na czubek nosa i
rzucił Vanessie krzywy uśmieszek. Ledwo zrobiła dwa kroki na wielkim
podwórzu Baileya Wintera, a już na jej drodze pojawił się Chuck i zaczął
cmokać. Małpka. Cukiereczek, siedziała mu na ramieniu. Ubrana była w
marynarski strój z cekinami i kołysała się w tył i w przód na tylnych łapach.
Ciągnęła Chucka za kołnierzyk bladoróżowego polo od Hugo Bossa. Yanessa
zorientowała się w końcu, że Cukiereczek prawdopodobnie używa kołnierzyka
jak papieru toaletowego.
- Och, cześć, Chuck.
Mgliście kojarzyła, że ten chłopak to nic dobrego, Dan nie bez powodu go
nie lubił i słyszała, że ludzie na jego temat sporo plotkują, chociaż trudno
wierzyć w takie bzdury.
Serio?
•
Straciłaś najlepsze przedstawienie, kochana. - Chuck poprawił kołnierzyk
koszulki i uśmiechnął się znacząco. - Blair i Serena wykręciły swój stary
numer.
•
Bogu dzięki, że tu są.
Vanessa z ulgą westchnęła. W końcu przyszła specjalnie po to, żeby się z
nimi zobaczyć. Kierowała się informacjami
101
niani, mieszkającej po sąsiedzku, zgrabnej Irlandki, która nazywała się
Siobhan, Była służącą tak jak Vanessa, ale najwyraźniej siedziała w samym
centrum towarzyskiej sceny Hamptons. Vanessa czuła się nieco zakłopotana
swoim strojem - prawdziwe czarne rybaczki, których nie obcięła sama, i
prosta czarna bluzka bez rękawów, kupiona w Club Monaco tuż przed
wyjazdem do Amagansett - ale uznała, że wszystko będzie w porządku, skoro
mieszkały tu jej przyjaciółki.
- Były, moja droga. - Chuck z roztargnieniem sprawdzał
wiadomość na komórce. - Wszystko przegapiłaś. Huragan
Blair zostawił po sobie wiele poważnych zniszczeń.
Za jego plecami rozgrywało się pandemonium. Mocno opalony, drobniutki
mężczyzna klęczał na brzegu basenu i histerycznie płakał, podczas gdy gęsty
tłum wystojnych gejów coraz bardziej się od niego odsuwał. W pobliżu,
pośrodku pochlapanych na pomarańczowo białych poduszek stały dwie
znajome dziewczyny.
•
Ale to przecież...
•
Blair i Serena? Nie daj się oszukać, moja droga. To podróbki. Przyjrzyj się
dobrze.
Chuck znów zajął się telefonem.
Vanessa przyjrzała się uważnie dziewczynom i zdała sobie sprawę, że
chłopak ma rację. Brunetka i blondynka, które wzięła za przyjaciółki, nie były
tak ładne jak oryginały. Fakt, że ich niegdyś białe stroje szpeciły niechlujne
plamy, przypominające wymiociny, tylko to podkreślał. Zmrużyła oczy i
rozpoznała wychudzone modelki, które parę godzin temu spotkała na plaży.
Właśnie tego potrzebowała, czegoś co jej przypomni o potwornym
popołudniu z przerażającymi bliźniakami. Reszta pobytu na plaży była już
względnie spokojna, ale gdy tylko wróciła do domu, pani Morgan zaczęła
przesłuchanie. Jakie-
102
go filtru użyła dla chłopców? Jakie książki czytała? A potem stwierdziła, że
wolałaby, aby Vanessa nie psuła im apetytu krakersami. Vanessa kiwała
cierpliwie głową. Wreszcie popędziła do siebie na górę i szybko przebrała
się w coś względnie porządnego. Wybiegła z domu w ciemną noc. Nie
pozwoli, aby taki drobiazg jak brak prawa jazdy i samochodu, stanowił ja-
kąkolwiek przeszkodę. Złapała jeden z dziecinnych rowerków bliźniaków i
popedałowała do cywilizacji. Doszła do wniosku, że to tylko kwestia czasu,
prędzej czy później wpadnie na kogoś, kto wie, gdzie mieszkają Blair i
Serena. Na szczęście przecznicę dalej spotkała Siobhan.
- Wiesz, dokąd poszły?
Vanessa odwróciła się i zobaczyła, że Chuck Bass znika w tłumie z ręką
wysoko uniesioną nad głową, żeby nie rozlać drinka.
Super. Nie ma Blair, nie ma Sereny, a teraz nie ma nawet Chucka.
Vanessa miała przed oczami wizję siebie, jak trzęsie się samotnie na plaży,
próbując nie wpaść w łapy zboczeńców i morderczych modelek.
Po prostu jeszcze jedna noc w East Hampton.
Doszła do wniosku, że istnieje tylko jedno lekarstwo na samotną noc.
Zanurkowała w tłumie i prześlizgnęła się między trójką umięśnionych gości
bez koszul. Zygzakiem ruszyła do baru. Bo dokąd by indziej?
- Wódka z martini.
Uśmiechnęła się do barmana, udając najlepiej, jak potrafi, że
oczywiście jest na liście gości. Prawie nigdy nie piła, ale martini w ręku
mogło jej pomóc inaczej spojrzeć na życie.
103
Barman wziął się do roboty i zaraz podał jej drinka. Chwyciła kieliszek i
odwróciła się do tłumu, nie bardzo wiedząc, z kim porozmawiać. Był Chuck
- śmiał się, zagadując wysokiego mężczyznę - no i były dwie podróbki z
plaży. Marszczyły
czoła i żałośnie wycierały poplamione ubrania wilgotnymi serwetkami.
Trudny wybór.
Vanessa lawirowała w najgęstszym tłumie, ubranych w płócienne spodnie
facetów, w kierunku basenu.
- Znowu się spotykamy - zagaiła. - Jestem Vanessa.
Blondynka tępo zagapiła się na nią załzawionymi, lekko
zezującymi oczami.
- Znowu ty. - Kopia Blair spiorunowała ją wzrokiem.
- Musimy się przebrać. - Złapała przyjaciółkę za rękę. - Ty
też chyba powinnaś.
Vanessa powstrzymała się od chluśnięcia jej drinkiem w twarz,
Zrzuciła klapki, usiadła i zaczęła machać stopami nad błękitną wodą.
Nerwowo sączyła martini i pijąc, próbowała przetrwać ten potworny wstyd
pod tytułem „jestem na imprezie i nikt ze mną nie rozmawia". Potem
zerknęła na zegarek, poprawiła ubranie i zagapiła się na spokojną
powierzchnię basenu, udając, że każda z tych czynności całkowicie ją po-
chłania.
- Hej! Przepraszam, moja droga.
Czy ktoś wezwał ochronę?
Vanessa odwróciła się, jakby nigdy nic, i spojrzała prosto w twarz samego
Baileya Wintera, fantastycznego geja projektanta i gospodarza przyjęcia, na
które weszła bez zaproszenia. Poznała go na planie Śniadania u Freda, dzień
przed tym, jak została wylana przez reżysera.
- Cześć!
Uśmiechnęła się entuzjastycznie, mając nadzieję, że mężczyzna zapomni,
że nie zaprosił jej na przyjęcie.
- Och, moja droga. - Projektant wyciągnął z kieszeni lnia
nego blezera drukowaną w kwiaty jedwabną chusteczkę i otar!
104
nią zaczerwienione oczy. - Cały jestem w rozsypce. Moje poduszki, widzisz,
zupełnie zniszczone.
Vanessa zmarszczyła brwi, patrząc na zalane alkoholem poduszki w
kolorze kości słoniowej, które rozłożono na brzegu basenu.
-Wielka szkoda.
- Och, nie ma tego złego, skarbie - oznajmił dramatycz
nym tonem, a jego łzy natychmiast wyschły. - Śmiem twier
dzić, że jesteś absolutnie doskonała! Kim jesteś i skąd się wzię
łaś? Jesteś przepyszną istotką. - Nadal trzymając chusteczkę,
Bailey pogłaskał Vanessę po policzku.
Jedwab i smarki. Cudownie,
•
Ja, hm, szukałam przyjaciółek. Blair i Sereny.
•
Tak, te dwie lisice, cóż, kto wie, dokąd uciekły,.. Zresztą, kogo to
obchodzi! - Mocno chwycił ją za przedramię. - Jesteś tym, czego
szukałem. Jesteś nową twarzą. Nareszcie!
•
Słucham?
Yanessa chciała się cofnąć, ale gdyby to zrobiła, wpadłaby do basenu.
- Musisz zostać u mnie na lato - ciągnął radośnie. - Two-
a energia, twój profil, twoja... łysa głowa. To naprawdę inspi-
jące! Powiedz, że zostaniesz, kochana. Zostań na noc. Przynajmniej na tę
jedną noc. Proszę. Nie daj się prosić wujkowi Bailey owi.
- Zostać tutaj?
Yanessa znowu się rozejrzała. Nowoczesna rezydencja ze szkła i betonu,
lśniący błękitny basen, setki idealnie ubranych i zadbanych mężczyzn,
chłodzone martini - to było jak film Felliniego, gdyby Fellini robił filmy o lecie
w Hamptons. Poczuła przypływ inspiracji, który prawie zaparł jej dech. No
jasne! Film, tu, w Hamptons! Impresjonistyczny dokument, materiał z
przyjęć, przepleciony z wywiadami, dokumentujący
105
proces twórczy jednej z najważniejszych postaci świata mody. Trochę w stylu
Roberta Altmana, trochę jak Szare ogrody. Nie wspominając już o tym, że bilo
to na głowę robotę przy smarkaczach u Morganów.
- Zostać tu - powtórzyła, kiwając powoli głową. - Czemu nie? Tak, z
przyjemnością.
Jakżeby inaczej?
plotbra.net
tematy < wstecz dalej ► wyślij pytanie odpowiedź
Wszystkie nozwy miejsc, imiona i nazwiska oraz wydarzenia zostały zmienione lub skrócone, po to by nie ucierpieli
niewinni. Czyli ja.
hej, ludzie!
Wiem,
już
raz
zakłóciłam regularne
relacje, żeby przekazać
ważną wiadomość, ale
tym razem to naprawdę
nagły
wypadek.
Ogłaszam alarm dla
wszystkich posterunków
w sprawie trójki
naszych
ulubionych
przyjaciół...
Zaginął
klasyczny
ciemnozielony kabriolet
Aston Martin. Ostatnio
widziano go, jak
wyjeżdżał po zmierzchu
z Geor-gica Pond.
Wedfug
moich
najlepszych źródeł, w
samochodzie
znajdowały się trzy
osoby: chłopak i dwie
dziewczyny.
Przynajmniej jedna z
nich ubrana była na
biało. Czyżby ktoś
uciekał z ukochanym?
Proszę,
zachowajcie
czujność. A teraz
wracamy
do
normalnego programu.
raport książkowy
Nasze
pierwsze
soczyste doniesienia
potwierdzają
moje
nadzieje i obawy na
temat
moli
książkowych. Okazuje
się, że w łóżku są
jeszcze
większymi
dziwakami.
Plotki
mówią, że w pewnym
salonie intelektualistów,
założonym w Har-lemie,
od wymiany opinii
członkowie
bardzo
szybko przeszli do
wymiany śliny. I to już
na
spotkaniu
zapoznawczym.
Ciekawe, czy właśnie to
mieli na myśli O i jego
nowy przyjaciel G, gdy
poszukiwafi „młodych
ludzi o podobnych po-
lądach" i prosili, żeby
chętni
załączyli
zdjęcie... Z drugiej
107
strony, z tego co słyszałam, ci zapaleni literaci wychodzą poza kajdany tożsamości -
na przykład tożsamości płciowej, hm - i po prostu obejmują duszę (i parę innych
rzeczy przy okazji) osoby obok. To chyba właśnie miano na myśli, mówiąc, żeby nie
osądzać książki po okładce.
Czy ta orgietka oznacza koniec debat o literaturze? Może ludzie nie potrafią już
usiąść w wielkim mieszkaniu w Har-lemie i dyskutować o wspaniałych dziełach, nie
napalając się przy tym? Chyba nie symbolizuje to powrotu dziwacznych organizacji,
skoncentrowanych na grupowym seksie, w styiu klubu Plato's Retreat? (Czy mogę po
prostu powiedzieć... fuj!) Przykro mi, że was rozczaruję, ale tym razem nie mam
pewności. Powiem jednak, co to dia mnie znaczy. Otóż nigdy, przenigdy nie
przekroczę ulicy Setnej. I nie obchodzi mnie, jak stymulująco może się zapowiadać
jakieś spotkanie.
malowanie według szablonu
A skoro już mowa o imprezach,., hm... gdzie motywem przewodnim jest
zainteresowanie przedstawicielami tej samej płci, to mam na pieńku z pewnym
ekstrawaganckim projektantem z powodu jego najnowszego romansu stylistycznego.
O co chodzi z tą bielą? Dla ludzi, którzy uważają się za wolnomyślicieli, już sam
pomysł wydaje się po prostu... ograniczony. A może po prostu czuję się urażona
wykluczeniem mnie z imprezy, z powodu równie ograniczo nego pomysłu
zorganizowania jej tylko dla mężczyzn. To chyba w ten sposób bogaci i sławni starają
się sprawiać, aby inni uważali ich za szykownych i wspaniałych. Wszyscy chyba
pamiętają tego gwiazdora rocka, którego mieszka nie w Greenwich Vi I lagę
urządzono na biało? Nawet goście
musieli dopasować się do wystroju. I chociaż przez pierwsze pięć minut może to
wyglądać fantastycznie, to pomysł jest całkiem niepraktyczny. Pijani ludzie, kolorowe
drinki i białe sofy - coś tu chyba jest nie tak? Czy ktoś potrafi dodać dwa do dwóch?
Osobiście jestem za kolorami, zwłaszcza latem. Dla poparcia mojego punktu
widzenia wymienię kiika ulubionych (kolorowych) rzeczy: cosmo o kolorze zachodu
słońca, błękitnozielona woda oceanu, miętowe lody z czekoladowymi okruszkami i w
końcu... opaleni chłopcy w pastelowych koszulkach. To się nazywa piękne zestawie-
nie kolorystyczne!
Wasze e-maiie
lii Droga Plotkaro!
Jestem piękną brunetką z innego kraju, więc nie rozumiem pewnych rzeczy w
Ameryce. Proszę, żebyś wyjaśniła mi jedną sprawę: czy łyse jest piękne? Czy
Amerykanie lubią takie dziewczyny? Z ogolonymi głowami? Zakłopotana
pjj Droga Z!
Chyba źle to zrozumiałaś. Łyse jest piękne, gdy mówimy o depilacji poniżej
pasa. Poza tym większość facetów lubi mieć co przeczesać palcami. Rzadko
kiedy kobieta dobrze wygląda z ogoloną głową... Widziałam tylko jeden
wyjątek. Powodzenia! P.
§]]| Droga P!
Wyjechałam do Europy na lato i martwię się o starszego brata w Nowym Jorku.
Nie odpowiedział na
108
109
żadną z moich kartek, a kiedy kilka minut temu dzwoniłam do domu, tata
powiedział, że „uciekł z butelką absyntu". Boże! Myślisz, że u niego wszystko w
porządku? Zmartwiona siostrzyczka
PU Droga ZS!
Nie martw się! Twój brat pewnie świetnie się bawi i zbiera nowe doświadczenia.
Zaufaj mi, to nic złego. Jeśli nadal się martwisz, gdzie bywa, przyślij mi zdjęcie.
.. jeśli jest przystojny, odnajdę go dla ciebie! R
Na celowniku
N po raz pierwszy pojawił się na plaży w tym sezonie. W towarzystwie kumpla,
którego ledwo rozpoznałam, Co jest, A, chodziło się na siłownię? Świetne efekty! Mam
na dowód fotki zrobione komórką. Pychota. Dwie panie odpowiadające rysopisem B i
S widziane były, jak żuły gumę za stacją benzynową przy Main Street, późną nocą, ale
potraktujmy tę wieść sceptycznie, ponieważ ktoś inny donosi, że B i S kupowały
depilatory w Long's, a coś mi mówi, że te dziewczyny nie zdecydowałyby się na
depilację w domu nawet w krytycznej sytuacji. W końcu istnieją eksperci w
najróżniejszy dziedzinach i możliwe są wizyty domowe! V pedałuje po East Hampton
na dziecinnym rowerku z dodatkowymi kółkami. Może to jakiś protest na rzecz
ochrony środowiska? Zuch dziewczyna. D też chroni środowisko, jeśli to on padł w
pociągu numer 2, zamiast wracać do domu taksówką. A przy okazji, K i I, jeśli
próbujecie się wprosić na przyjęcie tylko dla chłopców, bardzo pomagają ogolenie
głowy i nudne, bezpłciowe ciuchy. Wielu naszych czytelni-
ków widziało, jak wracałyście ukradkiem do domu po tym, jak pogoniono was sprzed
bramy. Przykro mi, dziewczęta!
To tyle. Idę się spotkać z nowym przyjacielem - to ratownik i mówi tylko po
hofendersku. Wy pewnie też macie coś do roboty. Wyskakujcie z domów i
narozrabiajcie, żebym miała w czym grzebać. Wiecie, jak bardzo was za to kocham. I
oczywiście...
Wiecie, że mnie kochacie.
*
plotkara
110
przed wschodem słońca
- Podkręć!
Nate osłoni! płomień eleganckiej srebrnej zapalniczki Se-reny, próbując
przypalić papierosa. Dziewczyna prowadziła kabriolet na opustoszałej
autostradzie Long Island.
Jak uniknąć letnich korków? Wyjeżdżając w środku nocy.
Zapalił papierosa i rzucił zapalniczkę z powrotem na puste siedzenie
pasażera przed sobą. Serena przekręciła pokrętło na maksimum, ale nawet
wtedy charakterystyczne świergotanie Boba Dylana było ledwo słyszalne.
Wiatr huczał im
w uszach.
- Zimno mi. Nie możemy postawić dachu? - Blair objęła
się rękoma i zmarszczyła brwi.
- Nie wiem, jak to się robi - przyznał Nate. - Ale mogę
cię zasłonić, jeśli chcesz. - Objął ją opiekuńczo lewą ręką.
Jak za starych, dobrych czasów.
Blair pochyliła się do przodu i złapała sweter Sereny.
- Jestem taka zmęczona. Kto powiedział, że powinniśmy
zatrzymać się na kolację?
Włożyła sweter i opadła na karmelowe skórzane obicie. To był pomysł Blair.
Chciała zajrzeć do Merritt. Zawsze zatrzymywała się tam z ojcem w czasie
rodzinnych wyjazdów
do Southampton, kiedy jeszcze była dzieckiem. Ale zgubili się i potrzebowali
półtorej godziny, żeby znaleźć restaurację. Nate postanowił jej o tym nie
przypominać.
•
Może zdrzemnij się trochę?
•
Niedługo będziemy na miejscu - wtrąciła Serena. - Prawie czuję zapach
miasta.
Nate wciągnął chłodne, wilgotne powietrze. Nie czuł niczego poza
zapachem palącego się papierosa i miodowo-mig-dałowym aromatem
włosów Blair. Niewiele też widział, tylko mgliste zarysy samochodu i
przyjaciółek oraz mroczne pustki dziczy wzdłuż autostrady, którą ledwie
oświetlał sierp letniego księżyca. Dzięki kilku postojom - żeby napełnić bak,
zrobić sobie głupawe fotki, uzupełnić zapasy papierosów, dietetycznej coli i
przegryzek -jechali prawie całą noc. Było praktycznie niemożliwe, aby za
parę godzin Nate wsiadł na swój gówniany rower i pojawił się w domu
trenera Michaelsa.
Chyba weźmie wolne z powodu choroby. Znowu.
•
Więc jaki mamy plan? - Serena zerknęła przez ramię na tylne siedzenie.
- Dokąd właściwie mam nas zawieźć?
•
Do Ritza. - Blair podskakiwała na siedzeniu jak dziecko, któremu chce
się siusiu. - Weźmiemy apartament, zamówimy coś do pokoju i
prześpimy cały dzień.
•
A może pojedziemy prosto do kafejki Three Guys i objemy się
naleśnikami? - zaproponowała Serena.
Nate rozważał możliwości. Pokój hotelowy z Blair i Serena czy tłuste,
wczesne śniadanie.
Ach te decyzje.
Ale Nate miał też własny plan. Snuł go już od kilku dni, odkąd Anthony
powiedział, że trzeba chwytać dzień. Wiedział, czego chce: wypłynąć w rejs
łodzią ojca. Widział to oczami wyobraźni. Wyprowadzi ich z portu w Nowym
Jorku, a nad East River będzie wschodzić słońce. Ruszą na północ,
112
8 - Nigdy ci nie skłamię
113
w stronę Cape Cod, i ostatecznie do domu rodziców na Mt. Desert Island, w
Maine. Resztę wakacji spędzą, wyciągając się na słonecznym pokładzie w
samej bieliźnie. Będą nurkować z pokładu i chlapać się w chłodnej wodzie jak
dzieciaki. Będą wpływać do małych miasteczek, żeby mógł kupić papierosy i
piwo, a Blair czasopisma i wszystko, czego potrzebuje. Kiedy znudzi im się
łowienie ryb, pływanie, albo skończą się kochać i nabiorą apetytu, będą mogli
buszować w doskonale zaopatrzonej kuchni i wyjadać palcami serca
karczochów prosto ze słoika.
Nie zapomniał o kimś?
Takie włas'nie lato powinien mieć. Wreszcie będzie chwytał dzień. Kłopot
tylko w tym, że... była z nimi Serena. Nieważne, że on z Blair właściwie nie są
teraz parą. Odkąd się znali, mieli wzloty i upadki, ale zawsze dochodzili do
tego samego wniosku, że chcą być razem. I teraz znowu zbliżali się do tego
miejsca. To była „Charlotte". Nate zamknął oczy, desperacko próbując
wymyślić faceta, którego mogliby zabrać na swoją wielką wyprawę, żeby
zajął się Serena, gdy on będzie ponownie zdobywał Blair. Jeremy? Anthony?
Nie, to nie dziewczyna z ich ligi.
Strzepnął papierosa i odchrząknął.
•
Mam pomysł. Jedźmy na „Charlotte". Moglibyśmy po-żeglować.
•
Super! - Serena puściła kierownicę i klasnęła. - Nate, jesteś genialny!
•
Sama nie wiem. - Blair usiadła prosto. - Mam ochotę wziąć prysznic i iść
do łóżka.
Kręciła się na siedzeniu, ocierając się kolanem o nogę Nate'a. Robiła to
specjalnie? Ten dotyk sprawił, że przez jego ciało przepłynęła wyraźna
elektryzująca fata. Myślał tak jasno. jak nie zdarzyło mu się to od miesięcy.
Zupełnie jakby wszysl-
ko, co miało miejsce ostatnio - kłopoty, wstrzymanie dyplomu, zsyłka na
katorgę w Hamptons, dziwaczny i krótkotrwały romans z Tawny - prowadziły
go właśnie w to miejsce, do tej chwili. Nieważne, że w ciągu kilku godzin
wyleci z pracy, nie wspominając już o tym, ze ukradł samochód ojca i pewnie
nigdy nie dostanie dyplomu. Był z Blair, a kiedy trzymali się razem, wszystko
inne na świecie układało się... właśnie tak, jak powinno.
- Na pokładzie jest prysznic - przypomniała Serena,
podnosząc z kolan wibrującą nokię. - Nie bądź dzieckiem!
- krzyknęłaprzez ramię. - Słucham? - Odebrała komórkę.
Kto, do cholery, dzwonił o czwartej rano?
- Czes'ć, Serena. Jak się masz? Mówi Jason. No wiesz,
sąsiad z dołu w domu przy Siedemdziesiątej Pierwszej.
Serena się uśmiechnęła. Blair nic spodziewała się takiego telefonu.
- Cześć! - odpowiedziała najbardziej przyjacielskim, en
tuzjastycznym tonem.
Jason był miły, ale niewart zapamiętania. Kiedy skończyło się przyjęcie dla
ekipy Śniadania u Freda, obie dziewczyny to właśnie zrobiły - zapomniały o
nim. Chociaż to nie dla Sereny facet stracił głowę.
•
Pewnie chcesz rozmawiać z Blair. Wrzuciła czwarty bieg na
ostrym zakręcie.
•
Tak jakby - przyznał się Jason.
•
Poczekaj.
Serena rzuciła telefon za siebie, niechcący uderzając Blair wnoś.
Przyjaciółka właśnie radośnie snuła marzenia, w których główne role grali
ona i Nate. Nadzy na plaży w St. Barts. Całujący się na piasku, podczas gdy
Me rozbijały się o ich ciała. Zupełnie jak Deborah Kerr i Burt Lancaster w
Stąd do wieczności.
114
115
Wzięła telefon. Pewnie jej matka zastanawiała się, skąd rachunek z Tod's na dziesięć
tysięcy na jej karcie.
- Słucham? - rzuciła poirytowana.
Noga Nate'a była taka ciepła. Oparła głowę na jego ramieniu. Szukała pocieszenia
przed wyjątkowo denerwującą rozmową.
•
O co chodzi, mamo?
•
Nie, to ja, Jason - odparł zachrypnięty męski glos po drugiej stronie.
Blair podniosła głowę i odsunęła telefon od twarzy. Kto?!
Zerknęła na profil Nate'a. Zaczynał przysypiać. Chciała go przytulić i wsunąć ręce
pod koszulę, tylko po to, żeby poczuć ciepło jego skóry pod palcami.
- Halo? Blair? - zaskrzeczał glos Jasona z komórki Se-
reny.
Blair zatrzasnęła telefon i rzuciła go na siedzenie pasażera.
- Blair! -zbeształają Serena.
Obie zachichotały, zerkając na siebie w odbiciu wstecznego lusterka.
Nate poprawił się na siedzeniu.
- Co was tak bawi? - wymamrotał. Jeszcze bardziej za
częły się śmiać.
A potem Blair się odwróciła. Czuła, że Nate się na nią gapi. Nim, zażenowany,
zdążył odwrócić wzrok, mrugnęła do niego w najbardziej seksowny i niespodziewany
sposób.
•
Mogę zapalić? - zapytała w końcu, zagryzając błyszczącą różem wargę.
•
Jasne.
Pogrzebał w kieszeniach szukając paczki. Dla ciebie wszystko. Och.
11ń
Stonce musiało wzejść w ciągu tych czterech minut, gdy pędzili przez Midtown
Tunnel do miasta. Kiedy Serena wjeżdżała do tunelu, niebo było ciemnofioletowe, a
gdy samochód wynurzy! się na ulicach Manhattanu, słońce wisiało już wysoko, auta
trąbiły i zaczynało się robić gorąco.
Nate starał się nie przyglądać zbyt natrętnie Blair, co nie było łatwe, ponieważ
siedziała tak blisko, że prawie czul jej zapach. Wyobrażał sobie ciężar jej ciała, gdyby
zdarzyło jej się przysnąć i oprzeć o niego, przywoływał delikatnie wspomnienia jej ust
i języka, dotykających jego warg, gdyby zaczęli się całować na tylnym siedzeniu,
Przestań. Skup się.
- Jedź do centrum. - Nate spojrzał na Serenę we wstecz
nym lusterku.
Czy wiedziała, o czym on myśli? Zauważyła coś? Oczywiście była na tyle wyluzowana,
żeby niczego nie komentować.
- Tak jest, kapitanie!
Zakręciła ostro w FDR Drive, aż Nate i Blair przechylili się w lewo.
- Nie pozabijaj nas. - Blair odgarnęła potargane wiatrem
włosy za uszy.
- Nie martw się.- Nate ścisnął ją uspokajająco za kolano.
Blair spojrzała na niego. Jej oczy szkliły się i były zaspane,
ale błyszczały błękitem jak zawsze. Uśmiechnęła się i oparła głowę na jego ramieniu,
nadal na niego patrząc.
Wyszczerzył do niej zęby. Czul się głupio i był trochę zakłopotany, zupełnie jakby
znowu miał piętnaście lat. Zatracił się we wrażeniach: w wietrze we włosach, świście
asfaltu pod kołami, zapachu opierającej się o niego dziewczyny, którą kochał. Serena
potrzebowała dziesięciu minut, żeby s'mignać autostradą, na której pahó%$l poranny
ruch i pięciu minut na
II
M
117
kluczenie uliczkami centrum, nim dotarli do portu w Battery Park, gdzie
kapitan Archibald zacumował „Charlotte".
- Jesteśmy na miejscu, dzieciaki - ogłosiła, odgrywając
mamę. Podjechała do krawężnika i wyłączyła silnik. - Gotowi
do żeglugi?
Nate otworzył drzwi i wygramolił się z tylnego siedzenia. Wciągnął zapach
mieszanki smogu ulicznego, słonej wody i rozgrzanego asfaltu. To było
połączenie wszystkiego, co kochał. Miasta wczesnym rankiem i wybrzeża,
gdzie spędził najszczęśliwsze tygodnie życia. Może za długo gnieździł się na
maleńkim tylnym siedzeniu, a może po prostu cieszył się na myśl o rejsie, w
który zaraz wypłynie... W każdym razie z jakiegoś powodu Nate zaczął biec i
przeskoczył niską bramkę, oddzielającą port od ulicy. Gumowe podeszwy
klapek głośno uderzały w szare listwy nabrzeża. Serce dudniło mu w uszach.
To nareszcie działo się naprawdę, nareszcie zaczynało się lato. Kiedy tylko
wejdą z Blair na pokład, wszystko się zmieni.
- Proszę pana? Proszę pana?!
Umundurowany pracownik portu biegł molem w stronę Nate'a,
wymachując rękoma nad głową, jakby atakowało go stado pszczół.
•
To prywatny teren, proszę pana, musi pan go opuścić.
•
Szukam mojej łodzi - wyjaśni! Nate, rozglądając się wśród lasu masztów
za znajomym profilem. Pomagał ojcu zbudować tę lodź, poznałby ją
wszędzie. - „Charlotte". Jest gdzieś tutaj. Chcę nią wypłynąć.
•
„Charlotte"? - Pracownik portu, najwyraźniej student, który sprawiał
wrażenie fajnego gościa, spojrzał na Nate'a zdumiony. - Lodź
Archibaldów?
•
Aha.
Nate skinął głową i zerknął za siebie. Blair i Serena przysiadły na bramce,
wymachiwały nogami i z czegoś się śmiały,
118
•
To łódź mojej rodziny. Może mi pan podać numer?
•
Przykro mi. - Chłopak powoli pokręcił głową. - Nie mam jej tu. Kapitan
Archibald pożeglował do Newport na początku czerwca. Powiedział mi,
że planuje trzymać tam „Charlotte" przez całe lato.
Cholera. Nate zmarszczył brwi, a potem odwrócił się raz jeszcze do Blair.
Kołysała drobnymi, opalonymi nogami, gdy nagły podmuch wiatru uniósł jej
zwiewną sukienkę prawie do pasa. Pod spodem miała bladoróżowe
bawełniane ligi. Dostrzegł na nich białe groszki.
Co tam łódź. Teraz chciał tylko położyć się obok Blair, złapać ją za rękę i
nigdy nie puszczać.
prawda wychodzi na jaw... / D tez się ujawnia
- Gej! Gej, gej! ...czka.
Dan jęknął i obrócił się na drugi bok w niegdyś miękkiej i białej, a teraz,
poplamionej kawą i nikotyną pościeli. Gej? Spocił się straszliwie. Pokręcił
głową z boku na bok.
•
Obudziłeś się już? - Rufus Humphrey, ojciec Dana i hałaśliwy,
ekscentryczny wydawca mniej znanych bitników, walił niecierpliwie do
drzwi. -Hej! Hej, hej! Paczka! Słyszysz?
•
Hej! - Dan usiadł na łóżku, Hej, paczka, ty idioto, nie gej. - Już nie śpię -
oznajmił zachrypłym głosem.
•
Przypomnij mi, żebym ci kiedyś opowiedział o rannym ptaszku i robaku!
Rufus wparował do pokoju Dana w szalonym stroju jak to zwykle on: w
roboczych spodniach z wyblakłymi, białawymi plamami po farbie, którą
pomalowano ściany mieszkania — co oznacza, że musiały mieć jakieś
dziewiętnaście lat - i kurtce ekipy Śniadania u Freda, którą pewnie zgarnął ze
stosu brudów Vanessy. Rozpięta kurtka odkrywała pierś, okrytą posiwiałymi
włosami. Rufus dźwigał potężny karton, który ktoś chaotycznie owinął
sznurkiem, papierem pakowym, folią z bąbelkami i dwoma rodzajami taśmy.
Na paczce napisane było
słowo „Ostrożnie" w pięciu różnych językach. Rzucił paczkę na łóżko,
•
Poczta do ciebie.
•
Jezu.
Dan wziął niezgrabną paczkę. Była tak lekka, że mógłby ją podrzucić w
powietrze.
•
Mam wrażenie, że w środku nic nie ma.
•
Otwórz, otwórz! - ponaglał go Rufus. - Twoja siostra wysłała ją z daleka,
opłaty na pewno sporo kosztowały, więc w środku musi być coś fajnego.
•
Jasne.
Dan zaczął się szarpać ze sznurkiem.
•
Nie słyszałem, o której wczoraj wróciłeś. - Rufus wyszczerzył zęby do
syna. - Chyba pierwsze spotkanie naprawdę się udało, co? Siedzieliście
do późna i omawialiście zalety mniej znanych sztuk Szekspira?
•
Coś w tym stylu.
Dan grzebał w kolejnej warstwie papieru, nim w końcu dotarł do kartonu.
Jeśli dyskutowali o czymś zeszłego wieczoru, to on nic z tego nie pamiętał.
Ledwo cokolwiek pamiętał poza tym, jak język Grega dotknął jego ust i jak
zarost kumpla drapał go po jego równie zarośniętych policzkach.
Fuj.
- Pamiętam dawne dni w moim własnym salonie.
Rufus przysiadł na parapecie i patrzył, jak syn sięga do
pudełka. Dan wyciągnął kolejne garści pogniecionych w kulkę gazet.
- To były wariackie czasy,
- Nasze spotkanie nie było takie wariackie - bronił się
Dan.
W końcu znalazł coś wśród gazet. Złapał to mocno i pociągnął za wąski
przedmiot, aż udało mu się go wyciągnąć.
120
121
Pusty karton wylądował na ziemi. Wysypały się z niego kulki papieru.
Rufus się roześmiał.
- Szkoda. Dzisiejsze dzieciaki. Zero pasji, zero ognia. Pa
miętam, kiedy byłem w twoim wieku. Wyjeżdżaliśmy nad je
ziora do Nowej Anglii. Rozbijaliśmy obóz, pisaliśmy wiersze
i dyskutowaliśmy do późna w nocy.
Dan słuchał z roztargnieniem, rozmyślając nad przedmiotem, który trzymał. Miał
ponad pół metra długości i zawinięty był w taśmę do pakowania. Zaczął zdrapywać ją
paznokciami, niespokojnie rozpamiętując wydarzenia zeszłego wieczoru. Właściwie
jak dateko posunął się z Gregiem? Jak wrócił do domu? Praktycznie nie pamiętał,
kiedy kładł się do łóżka. Obudził się w ulubionych, czerwonych bokserkach Gap. Miał
je wczoraj na sobie? Nie pamiętał.
Rufus zapatrzył się w dal i ciągnął:
- Pamiętam pewne popołudnie nad jeziorem, kiedy spra
wy nabrały niezłych rumieńców. Wszyscy kąpaliśmy się nago,
a ja ostro pokłóciłem się z Crewsem Whitestone'em, no wiesz,
tym dramatopisarzem. Spieraliśmy się o fundamentalną naturę
prawdy, zrobiło się gorąco, to się dało przewidzieć, i nim się
zorientowaliśmy, turlaliśmy się po plaży, siłując ze sobą.
Dan niezbyt uważnie słuchał mamrotania ojca. Znalazł przerwę w bąbelkowej folii
i odwinął długi, ceramiczny... przedmiot.
- Wasze obecne spotkania literackie są pewnie bardziej
sztywne, nie? Ale my wtedy woleliśmy właśnie tak: nago,
z życiem, walczyć na pięści o prawdę. Boże, to były czasy.
Nadal starając się ignorować ojca, Dan zrzucił na bok opakowanie i obejrzał
naczynie trzymane w dłoniach. To była długa, pusta w środku, zwężająca się kolumna
z białej ceramiki, pokrytej delikatnym, przyjemnym w dotyku szkliwem. Miała
jakieś czterdzieści pięć centymetrów długości i otwór na górze, więc to musiał być
wazon. U podstawy znajdowały się dwa małe, krągłe kształty, symetrycznie po obu
stronach, które pomagały stać środkowej, pionowej części. To był wazon. W każdym
razie to było coś. To był... cóż, ładnie wypalony penis,
Jego siostra wpadła na taki pomysł?! Dan odstawił wazon, ozy co to właściwie
było, na nocną szafkę i ostrożnie przyjrzał się przedmiotowi.
•
Poznałbym to wszędzie - zachichotał Rufus, przerywając wspomnienia. Wziął
wazon i pogłaskał go delikatnie. - Wiesz, kto to zrobił, prawda? Twoja matka. To
jej robota.
•
Serio?
Dan wziął od ojca wazon i przyjrzał mu się uważnie. Może się mylił, może to była
rakieta w locie albo kosmita, albo abstrakcyjne wyobrażenie Matki Ziemi w otoczeniu
dwójki dzieci.
Nie. Z którejkolwiek strony spojrzeć, wyglądało to jak wielki fiut.
Odwrócił wazon, żeby obejrzeć go od spodu i zobaczył drobny odręczny napis:
„Totem dla mojego syna. Przekazany z miłością".
Totem? Co to, do cholery, miało znaczyć? Czy matka próbowała mu powiedzieć
coś na jego temat, czego nigdy wcześniej sam nie odkrył? Nie widział mamy od lat, a
teraz to - wazon w kształcie penisa przychodzi pocztą akurat w kilka godzin po tym,
jak całował się z chłopakiem? Ale przecież nie byl gejem. Jakby mógł być? Kochał
dziewczyny. Kochał Serenę van der Woodsen. Kochał Bree. A najbardziej kochał
Yanessę.
Jasne. Dziewczynę, która wyglądała jak chłopak.
Czy to możliwe, że był gejem i wszyscy oprócz niego o tym wiedzieli? Czy był
jednym z tych ewidentnie gejowskich
122
123
chłopczyków, którzy urządzali herbatki dla pluszowych zwierzątek i nosili do szkoły
stare torebki mamy?
Westchnął, odstawiając wazon na podłogę obok łóżka. Spojrzał na zamyślonego
ojca.
•
Mówiłeś o kąpielach nago i dyskusjach o literaturze. - Dan urwał. - To było, hm,
normalne? Że wasze rozmowy literackie kończyły się tym... że człowiek lądował
nago z jakimś' innym facetem?
•
Normalne! - Rufus roześmiał się serdecznie. - Wierz mi, jeśli chodzi o literaturę,
nie ma niczego bardziej normalnego. Pasja. Ogień. Kiedy jesteś młody, to cię po
prostu wypełnia. Trzeba to jakoś uzewnętrznić.
Dan pokiwał głową, marszcząc brwi.
•
Więc mówisz, że według twojego doświadczenia literacki salon często zamienia
się w jakąś homoseksualną orgię?
•
Częściej niż myślisz, synku. - Ruius czule zmierzwił potargane od snu włosy
Dana. - Szkoda, że czasy się zmieniły.
Aha, wielka szkoda.
prawda bywa dziwniejsza od fikcji
•
Obróć głowę odrobinkę w lewo... jeszcze trochę... -Yanessa posłuchała. Leciutko
obróciła głowę, dając Baileyowi doskonały widok na jej profil.
•
Mój Boże, po prostu palce lizać, prawda?
Bailey gadał nie wiadomo do kogo i rysował zaciekle w szkicowniku, oprawionym
w krokodylową skórę. Machał ołówkiem i obracał strony jak szaleniec.
- Tak, tak, Vanesso, moja droga, to jest to, naprawdę masz
to w sobie. Bijesz na głowę Giselle, Kate i te wszystkie laski,
prawda, kochana? Pychota!
Nie słuchała go zbyt uważnie. Zresztą nie wiedziała, kim właściwie są Giselle i
Kate. Bawiła się kamerą, którą trzymała na kolanach jak kociaka. Wyciągnęła się na
długiej kamiennej otomanie, wyłożonej poduszkami i futrzanymi narzutami, Było na
niej naprawdę wygodnie, ale zbyt gorąco jak na lipcowe popołudnie. Vanessa miała
piękny widok na basen. Patrzyła, jak ChuckBass bawi się w cieniu, ubrany tylko w
kwieciste kąpielówki, tak obcisłe, że nie zostawiały niczego wyobraźni. Jego małpka
siedziała na końcu deski do skakania i zajadała winogrona.
Jakie to erotyczne.
125
Nie mogła się kręcić, więc nie sprawdzała ujęcia przez wizjer. Ate i tak
miała pewność, że to czyste Filmowe złoto: Chuck, brodzący w wodzie do
pasa, gawędzący przez Blue-tootha. I Cukiereczek, wcinający owoce. Za nimi
Stefan, chudy pomocnik, zamiatał kamienną ścieżkę, prowadzącą od głównej
rezydencji do kortu tenisowego. Starał się przy tym nie uderzyć żadnego z
rozpieszczonych mopsów, które zaciekle atakowały miotłę. Od czasu do
czasu przesuwała kamerę na kolanach, żeby uchwycić twarz samego Baileya
Wintera. Miał na sobie klasyczny, chłopięcy mundurek khaki - z szortami, i w
ogóle. Musiał go przerobić, żeby na niego pasował. Doskonały materiał do
powalającego dokumentu.
- Nie baw się tą kamerą, kochana. - Bailey cmoknął z dezaprobatą.
Vanessa uśmiechnęła się spokojnie i znowu odwróciła kamerę w stronę
basenu. Siedziała nieruchomo, a jej myśli krążyły luźno wokół wydarzeń
ostatnich tygodni. Najpierw była obywatelem Hollywood, potem służącą w
nieprzyjaznym Hamptons, a teraz utrzymanką. W pewnym sensie to
wszystko było dość ekscytujące, kłopot w tym, że nie miała z kim się
podzielić wrażeniami.
Zdziwiła się, gdy zdała sobie sprawę, że nie gapi się po prostu w
przestrzeń, ale podziwia idealny tors Chucka Bassa. Delikatne poruszenia
mięśni, gdy przeczesywał palcami wilgotne, ale mimo to nadal świetnie
układające się loki. Zapomniała na chwilę o wszystkim, co słyszała o tym
chłopaku, o głupich rozmowach i o każdej ohydnej plotce na jego temat.
Zapragnęła po prostu wyciągnąć rękę i... dotknąć go. Nieświadomie oblizała
wargi.
- Świetnie! - Bailey rzuci! ołówek do basenu i złapał następny. - Wyglądasz
niesamowicie. Jak najedzona, a zarazem głodna. Jakbyś była gotowa na
deser, chociaż właśnie zjadłaś najlepszy posiłek życia!
126
Vanessa, zakłopotana, zaczerwieniła się, a potem pomyślała, że nie
podziwiała samego Chucka Bassa, ale jego fizyczne walory. Prawda była taka,
że jej typ był nieco szczuplejszy i bledszy. Myśl o Danie sprawiała, że nagle
opadły jej kąciki ust.
- Broda w górę, kochana! Gdzie zniknął uśmiech?
Bailey klasnął w ręce raz, drugi i trzeci jak zwariowana
cheerleaderka.
Vanessa próbowała zmusić się do uśmiechu, ale wspomnienie Dana
wszystko popsuło. Tęskniła za nim, A szeroka pierś Chucka nie zastąpiłaby
miłości. Vanessa westchnęła, kierując kamerę na szmaragdowe trawniki
posiadłości. Przynaj-
+
mniej znowu miała swoją sztukę.
Zrobiła ponowny najazd na Chucka. Opiera! się o brzeg basenu i gawędził
ze Stefanem. Cukiereczek podskakiwał za nim, drażniąc się z mopsami, które
szczekały jak wściekłe.
•
Dziewczęta! Proszę! Cicho! - Bailey włożył palce do ust i zaskakująco
głośno i przenikliwie gwizdnął. - Tata pracuje! Nie mogę się skupić przy
tym wrzasku!
•
Przepraszam, Bailey. - Chuck odwrócił się i wyszczerzył zęby w
uśmiechu. - Postaram się, żeby Cukiereczek ich nie drażnił.
•
A co właściwie ten odrażający potwór robi w moim basenie?-pisnął
Bailey, a jego brązowa skóra zrobiła się szkarłatna.
Vanessa złapała ostrość na drugi koniec basenu i natychmiast zrozumiała,
o co chodzi. Wyrzucony przez Baileya ołówek nic był jedyną rzeczą pływającą
w wodzie.
•
Powiedz mi, że to nie jest to, o czym myślę! - Teraz Bailey wrzeszczał już
na całe gardło.
•
Przepraszam. - Chuck podszedł do dryfującego ekskrementu, -
Cukiereczek czasem nie panuje nad sobą.
•
Wynoś się! Wynoś! Nie pozwolę, żeby zamienił moją świątynię w
szambo! To jest East Hampton, a nie Kalkuta!
127
Vanessa podniosła się z otomany, żeby przytrzymać kamerę obiema
rękami i szybko zrobiła zbliżenie. To była filmowa kopalnia złota.
Aha, i przy okazji totalny kanał.
poczta lotnicza - par avion
-12 lipca
*
Kochana Jenny! Jestem gejem. Całuję, Dan
■>
jak za starych, dobrych czasów
•
Jesteśmy w domu! - Głos Sereny rozległ się echem w przedpokoju i w
głębi apartamentu rodziców. Mieszkanie było puste, zrozumiała to, gdy
tylko pchnęła drzwi. Czuło się w nim ten mrok, cisze i chłód domu, w
którym nikogo nie ma. Nic dziwnego, jej rodzice więcej czasu spędzali za
granicą niż na kanapie. Właściwie to nawet nie pamiętała, kiedy ostatnio
widziała ich na kanapie.
•
Boże, muszę siusiu.
Blair przepchnęła się obok przyjaciółki i wpadła do mieszkania. Zapaliła po
drodze światła - znała dom Sereny równic dobrze, jak własny. Zniknęła w
głębi, zygzakiem pędząc do pokoju przyjaciółki. Nate wszedł za nimi.
Zamknął drzwi trochę zbyt głośno. Przez dziwną ciszę, która panowała w
miesz kaniu, trzaśniecie zabrzmiało jak wystrzał.
•
Przepraszam.-Uśmiechnął się krzywo.
•
Nie szkodzi.
Serena rzuciła klucze na mahoniowy stolik. Wylądowały z brzękiem.
- Poszukajmy czegoś do jedzenia.
Poprowadziła Nate'a przez mieszkanie i wahadłowe drzwi do kuchni.
Zajrzała do niemal pustej lodówki.
- Mamy oliwki - oznajmiła. - Paczkę marchewek. Chy
ba jest trochę sera. Pewnie gdzieś są też krakersy. Nie wiem,
gdzie pokojówka wszystko trzyma.
Tak trudno teraz o dobrą służbę.
- Zajmę się tym,
Nate pogalopował do spiżarni i zaczął ją plądrować. Wyciągał słoiki i
pojemniki, a potem z brzękiem stawiał je na blacie.
- Zabiorę dla nas zapasy.
Wrócili do mieszkania van der Woodsenów po to, żeby się przespać przed
jazdą do Newport i żeby zabrać niezbędne rzeczy: ubrania i alkohol.
Serena ruszyła do barku rodziców - nigdy nie pomyśleli, że warto go
zamknąć. Wyciągnęła grey goose, hendrik's, ha-vana ctub i patron i
załadowała do torby od Hermesa. Plądrowanie barku rodziców, gdy Blair i
Nate kręcili się po domu, przypominało jej o dawnych czasach. Nic się nie
zmieniło, a zarazem wszystko. Ta myśl sprawiła, że nagle posmutniała.
Wszyscy robimy się nieco humorzaści, gdy zbliżają się nasze urodziny.
Serena weszła do biblioteki ojca i usiadła na jego obrotowym krześle
Aeron, Złapała za telefon na biurku i wybrała jeden z nielicznych numerów,
który znała na pamięć.
- Słucham?
Głos jej brata, Erika, zabrzmiał bardzo podejrzliwie. W końcu dochodziła
szósta rano.
- To ja.
Opadła na oparcie i położyła bose stopy na starym mahoniowym biurku.
- Cholera, Serena. Zobaczyłem, że to telefon z domu,
przez chwilę się martwiłem. - Jej brat się zaśmiał.
130
131
- Rodziców nie ma.
Przyjrzała się ścianom, zastawionym książkami, popatrzyła na oprawione
rodzinne fotografie: Erik grający w tenisa, Serena na czarnym koniu, opaleni rodzice
sączący campari z wodą sodową w ulicznej kafejce na wybrzeżu Amalii.
•
Wimbledon - stwierdzili z bratem chórem.
•
Są tacy cholernie przewidywalni. - Erik się skrzywił. - A co ty robisz w domu?
•
Planuję letnią eskapadę. Pomyślałam, że zadzwonię do brata. Gdzie właściwie
jesteś"?
•
W Connecticut. Myślałem, że może to ojciec dzwoni, żeby powiedzieć, że
wpadną.
Serena zerknęła przez przeszklone drzwi do salonu, gdzie Nate gonił Blair wokół
skórzanej otomany, próbując wsadzić jej do ucha korniszona.
- Wybieramy
się
na
przejażdżkę.
Pojedziesz
z
nami?
W samochodzie jest miejsce dla czworga.
Może wtedy nie czułaby się jak piąte koło u wozu?
- Kuszące, ale dobrze mi tu. Może zajrzycie po drodze do
Ridgefield?
Szybko przemyślała sprawę. Mogliby się dzisiaj przespać u niej i ruszyć jutro
rano. Potem przekonałaby Blair i Nate
J
a, żeby spędzili noc w Ridgefield, w nadziei że
ktoś' przypomni sobie, że to jej urodziny.
- To się chyba da zrobić.
Serena pożegnała się z bratem i odłożyła telefon na biurko. Zerknęła w stronę
garderoby, zastanawiając się, czy rodzice schowali urodzinowy prezent gdzieś w
mieszkaniu.
Czy niespodzianki nie są zabawniejsze?
Blair ziewnęła - to było takie wielkie ziewnięcie, które czuje się w całym ciele - i
przeczesała włosy szczotką Sereny.
Nigdy nie należała do tych osób, które przed snem szczotkują włosy tysiąc razy, ale
odrobina nigdy nie zaszkodzi. Była ósma rano i słońce wlewało się przez okno. Miała
wrażenie, jakby nie spała porządnie od lat, a nie od paru godzin.
•
Nie mogę uwierzyć, że jestem tak zmęczona. - Serena opadła na proste,
szerokie łóżko z rozrzuconymi rękami i nogami.
•
Aha.
Nate się zawahał. Stał w nogach łóżka i zerkał na Blair, która kręciła się kolo
lustra, a potem popatrzył na leżącą przed nim Serenę.
- Padłam, - Serena rozpięła dżinsy i ściągnęła je, nie
wstając. - Nie dam rady nawet wejść pod koc.
Blair zerknęła na długie smukłe nogi przyjaciółki, a potem na Nate'a, który gapił
się na to samo. Poczuła w piersi znajome ukłucie zazdrości. Kochała Serenę i była o
nią zazdrosna, odkąd się znały, czyli właściwie od zawsze. Ale teraz wreszcie sytuacja
się zmieniła. Ten rok był pełen wzlotów i upadków, ale w końcu zaczęło się lato, a
jesienią wszyscy idą do Yale i przez resztę życia będą przyjaciółmi. I miała Nate
1
a,
właśnie tu, właśnie teraz, pod nosem.
Czy przypadkiem o kimś nie zapomniała?
Blair ściągnęła przez głowę pożyczone, bladoróżowe polo i sięgnęła na pieey,
żeby rozpiąć stanik. Rzuciła go na ziemię.
•
Nate, czy mogę spać w twojej koszulce? - zapytała nieśmiało.
•
Jasne. - Nate pokiwał ochoczo głową, starając się odwrócić wzrok.
Ściągnął bawełniany T-shirt i rzucił Blair.
Włożyła koszulkę. Zrobiła to powoli, żeby wciągnąć przemożny zapach Nate'a:
jego potu, proszku do prania, trawki i pasty do zębów.
132
133
Miała ochotę go schrupać.
Zanim obciągnęła na sobie ciągle jeszcze ciepłego T-shir-ta, Nate zrzucił
spodnie i padł na łóżko obok Sereny. Leżał w bokserkach z zabawnym
palmowym wzorkiem. Blair była pewna, że sama mu je kupiła,
Zgasiła górne światło. Poranne słońce wlewało się przez okno, oświetlając
sylwetki przyjaciół. Stanęła w nogach łóżka i ostrożnie wsunęła się między
Serenę a niemal nagiego Nate'a. Przyjaciółka już spała i oddychała spokojnie
i cicho jak dziecko.
•
Dobranoc - szepnął Nate.
•
Dobranoc - odpowiedziała szeptem.
Słyszała, jak wali jej serce i nagle poczuła się całkiem rozbudzona.
Przyglądała się ozdobnym panelom, ułożonym na suficie. Słuchała cichego
pochrapywania najlepszej przyjaciółki i starała się ignorować delikatny dotyk
Nate' a, jedynego chłopaka, którego kochała. Jego ręce ocierały się o jej
dłonie. Czy kiedykolwiek uda jej się zasnąć?
I wtedy poczuła palce, przesuwające się po jej ręce tak ostrożnie, że to aż
łaskotało. Dłoń Nate'a musnęła jej nadgarstek, a potem czule s'cisnęła dłoń.
Westchnęła i wraz z tym wydechem wypuściła z siebie coś, o czym nawet
nie wiedziała, że to w sobie nosi: frustrację, zazdrość, troskę o to, co się
stanie potem. Odwróciła się, żeby spojrzeć na Nate'a, ale miał zamknięte
oczy. Zaraz potem ona też zamknęła swoje. I tak przespali resztę dnia aż do
nocy.
Wszystkie nazwy miejsc, imiona i nazwiska oraz wydarzenia zostały zmienione lub skrócone, po to by nie ucierpieli
niewinni. Czyli ja.
hej, ludzie!
Wiecie, kogo zawsze było mi żal? Dzieciaków, które mają urodziny lajem. Nigdy nie
miały imprez z lodami w Seren-dipity, bo wszyscy przyjaciele byli na obozie albo
bawili się w Amagansett. Nigdy nie przynosiły dla klasy minitorci-ków z pastelowym
kremem i lukrem z Magnolii. Nigdy nie miały wspaniałej herbatki z przyjaciółkami w
hotelu Plaża. Wszystko dlatego, że zdarzyło im się urodzić akurat wtedy, kiedy nikt
nie ma głowy do myślenia o kimkolwiek poza sobą. Tak naprawdę nie jesteśmy
obrzydliwymi egoistami, to po prostu... wisi w powietrzu. Ale to nie znaczy, że nie
mamy wyrzutów sumienia. Serio. Więc oto coś dla was, jubilatki...
Trzy najlepsze sposoby, żeby powiedzieć: „przepraszam, że zapomniałam o twoich
urodzinach, kiedy obściskiwatam się z moją nieprawdopodobnie przystojną letnią
miłością":
11)Zabierz ją do Barneys i daj jej swoją kartę kredytową na tyle minut, ile kończy lat.
Kiedy twoja mama dostanie rachunek, oberwiesz, ale po to właśnie ma się
przyjaciół.
12)Przeproś, że bardziej wciągnął cię letni romans niż jej rytuał przejścia, i zaproś ją
na podwójną randkę z twoim
135
przystojniakiem i jego leciutko zezującym, ale niemal równie ślicznym młodszym
bratem.
3) Jest lato, więc powinniście dbać o siebie, to ważniejsze niż zwykie. Zaszalej i
szarpnij się na wszystkie zabiegi w salonie Bliss (nie, proszę, tylko nie beznadziejny
karnet w stylu ciotki Susie na manikiur i pedikiur), żeby twoja najlepsza kumpelka
była równie opalona, wydepilowana i zadbana, jak ty.
Wasze e-maile
Droga P!
Martwię się, że może zamieniam się w geja. Wiesz,
jak to rozpoznać?
Smutas
Drogi S!
Garść znaków ostrzegawczych:
1) Mówisz
o
różnych
rzeczach
„wyśmienite"
i
„ge
nialne"
oraz
w
ciągu
ostatnich
dwudziestu
czterech
godzin użyłeś słowa „szykowny".
2)
Twoją najlepszą przyjaciółką jest przyciężka dziew
czyna interesująca się teatrem.
3} Jako dzwonek na komórce masz ustawioną piosenkę Gwen Stefani.
13)Kiedy robi się ciepło, patrzysz raczej na rolkarzy bez koszulek niż dziewczyny
opalające się topless na Owczej Łączce.
14)Piszesz do autorytetu, bo chcesz, żebym potwierdziła to, co już wiesz, ale nie
chcesz się przyznać: jesteś gejem. I w porządku!
Kochaj życie. Kochaj chłopców. Kochaj siebie. R
136
1^ Droga P!
To właściwie nie list, tylko zaproszenie. Planuję zorganizować wielki zlot w
domu na wsi, żeby uczcić osiemnastkę młodszej siostry. Więc jeśli wybierasz
się do Connecticut albo masz ochotę na przejażdżkę samochodem, koniecznie
zajrzyj do przyjaciół, którzy spędzają lato w tym wspaniałym stanie. Jeśli na-
leżysz do tego grona, to już jesteś na liście gości, Impreza przy Basenie w
Connecticut
EH DrogifpBwC!
Connecticut leży nieco poza moim zwykłym obszarem imprezowania, ale
podejrzewam, że dojazd tam to już połowa zabawy - w końcu wyprawa
samochodem należy do wspaniałej amerykańskiej tradycji. Wiatr we włosach,
gorące słońce na drodze i w każdej chwili możesz zmienić kierunek jazdy - te
klimaty najpiękniej ujął Jack Kerouac-W drodze. Chociaż, szczerze mówiąc, z tej
książki pamiętam tylko mnóstwo narkotyków i mnóstwo przypadkowości. Jak to
się mówi, ruszył drogą, brukowaną żółtą kostką! Ale jeśli twoja impreza ma być
tak wielka, jak zapowiadasz, to z radością zobaczę twój Szmaragdowy Gród.
Czy to zabrzmiało tak dwuznacznie, jak mi się wydaje? Ups. W każdym razie
uważaj imprezę za ogłoszoną! R
U Droga P
1
Jestem nieszczęśliwa, bo rodzice mówią, że muszę tego lata pracować. Ale
kiedy się nad tym zastanowiłam, doszłam do wniosku, że praca nie musi być
137
do bani. Ty masz najfajniejszą robotę świata! Tak się zastanawiam, przyjmujesz
stażystów? Błagam, Zatrudnij Mnie!
PB Droga BZM!
Dziękuję za miłe słowa. Wierz mi, nie mylisz się - to rzeczywiście najfajniejsza
robota świata. Ale prawda jest taka, że nie traktuję tego jak pracy, ale raczej
jak służbę na rzecz społeczeństwa. Coś jak bycie super-bohaterką: Bat Girl,
Super Girl, Plotkara... Rozumiesz już? Niestety na tej stronie jest miejsce tylko
dla jednej plotkary. Mimo to życzę powodzenia. Może znajdziesz staż gdzieś
indziej! Słyszałam, że „Vogue" szuka specjalistów od ochrony... Żartuję. R
rachunki, rachunki, rachunki
Ostatni e-mail sprawił, że zaczęłam myśleć o tym, iż dla niektórych nieszczęśników
spośród was termin „wakacyjna praca" nie jest zjawiskiem znanym tylko z filmów,
ale codzienną rzeczywistością. Całym sercem jestem przy was, serio. Zresztą nie
jest aż tak źle. Oto kilka plusów, o których powinniście pamiętać, kiedy będziecie
odbijać kartę:
15)Najłatwiej poznać nowych ludzi w pracy - trafiając na słodkiego współpracownika
albo słodkiego klienta. {Czy ktoś pamięta, jak D poznał dziewczynę od jogi?
Przypomnę wam, że nie na zajęciach w szkole Bikram...)
16)Czy istnieje lepszy sposób, żeby docenić ciężką pracę i poczuć satysfakcję z
zarobionych pieniędzy? Ha! Nadal mówi się takie głupoty?
3) Słyszałam, że podczas ciężkiej pracy spala się tony kalorii!
BZM, uszy do góry i pracuj ciężko! Na razie tyle, kochani. Pracowita pszczółka musi
poprawić makijaż, doładować baterie w laptopie i spakować się przed małą
przejażdżką samochodem...
Wiecie, że mnie kochacie.
plotkara
138
D - znowu napalony i niespokojny
- Davey, Humphrey, Bogart, czy jak tam się nazywasz,
pospiesz się!
Wszyscy kierownicy w Strandzie potrafili warczeć w ten sam władczy sposób,
który sprawia], że Dan prostował się nieco bardziej. Rozejrzał się, ale nie wiedział,
skąd padła komenda.
- Madame czeka na pisemne zaproszenie?
Phil, łysiejący niespełniony doktorant, uwielbiał zamieniać popołudniową zmianę
w piekło. Wyjrzał zza starego, zardzewiałego regału.
- Dupek
-
mruknął
Dan,
popychając
skrzypiący
wózek
z książkami, które miały wylądować na półkach.
Jesteśmy troszkę przewrażliwieni?
Rozpadające się gumowe kółka piszczały i zgrzytały, gdy Dan pchał rozklekotany
wózek długą, wąską alejką obok nieaktualnych przewodników turystycznych. Wziął
głęboki wdech i zanurzył się w znajomy rytm: wziąć książkę, wyszukać nazwisko
autora i odnaleźć właściwe miejsce na półce. To był doskonały sposób, aby pozwolić
przemówić podświadomości:
Kłujący pocałunek - pali mnie w brodę chory posmak absyntu w
gardle głęboko w przełyku; spieczone usta
140
i cios w brzuch
ostry zakręt, za którym wylądowałem w pustce...
Sporych rozmiarów książka ześlizgnęła się z wózka. Pochylił się, żeby ją podnies'ć
i przeczytał tytuł: Wszystko, co chcieliście wiedzieć (no dalej, przyznajcie się) o
gejowskim seksie Melvina Lloyda i doktora Stephena Furmana.
Szkic na błyszczącej okładce przedstawiał dwie męskie sylwetki grzecznie się
obejmujące. Jak bracia. Albo basebal-lis'ci po meczu. Coś absolutnie normalnego.
Dan rozejrzał się, czy nikogo nie ma w pobliżu - nikt nie interesował się prze-
wodnikami'po Nowej Zelandii z lat siedemdziesiątych - i otworzył książkę,
pogwizdując jakby nigdy nic.
Świetne zagranie,
Śliskie kartki przesuwały się między jego palcami. Oglądał rysunki z dwoma
muskularnymi mężczyznami w różnych uściskach, z rękoma i językami
umieszczonymi w najróżniejszych pozycjach. Było tam sporo wyróżnionych punktów,
lista rzeczy, które należy robić i których robić nie wolno. Przejrzał książkę z bijącym
sercem, wychwytując tylko fragmenty zdari typu: „Wsuń język" albo „Niektórym
pomaga użycie łokci", albo „Pamiętaj, żeby umyć zęby".
Jeszcze raz sprawdził, czy jest sam, i otworzył książkę na końcu, gdzie grubszy
papier sugerował tylko jedną rzecz - zdjęcia. I rzeczywiście, były tam w całej barwnej
krasie. Dwóch mężczyzn uprawiało coś, co w pierwszej chwili wyglądało jak
gimnastyka.
Danowi nagle zaschło w gardle. Zatrzasnął książkę i wsunął ją na samo dno stosu.
Nigdy w życiu tak bardzo nie potrzebował papierosa.
Oddychaj, oddychaj.
Nadal nieco drżąc, Dan zaciągnął się camelem i wyszedł ze Strandu. Musiał się
przejść, żeby oczyścić umysł z obrazów tych
141
dwóch byków z szerokimi karkami w niewyobrażalnych pozycjach. Nie żeby
miał coś do gejów, skąd. Są tu, są inni i super. Ale istniały pewne rzeczy,
których ludzie nie powinni robić ze swoimi ciałami. Na przykład biegać.
Ćwiczyć jogi. I... jakkolwiek nazywa się to coś, co właśnie widział na
ilustracjach w książce.
Joga. Otarł się o nią - był wtedy najbliżej wygięcia ciała w kształt podobny do
pozycji, którą przybrali tamci dwaj faceci w książce. I nie śpieszył się, żeby
wracać do ćwiczeń. Poza tym jedyny powód, dla którego w ogóle zaprzątał
sobie głowę jogą, to dziewczyna. Tak zwariował na punkcie Bree, że
eksperymentował z mnóstwem szalonych rzeczy: jogą, bieganiem, sokami z
ekologicznych owoców. Może to samo dotyczyło Grega? Dan nigdy w życiu
nie spotkał nikogo, kto kochałby książki tak mocno jak on. Może po prostu
wszystko mu się pomieszało? Może było tak, jak mówił jego ojciec, i po prostu
przeniósł miłość do książek na ich przyjaźń? Aha, jaki ojciec, pseudogej, taki
syn. Przemykając się w tłumie turystów na chodniku, Dan zgasił papierosa i
głęboko wcisnął ręce do kieszeni postrzępionych brązowych sztruksów. Nie
jesteś' gejem. Obraz Bree, nagiej i błyszczącej od potu w przegrzanej sa!i do
ćwiczeń, sprawił, że Danowi nagle zaparło dech. Trochę zakręciło mu się w
głowie. Co to za uczucie? Wydawało się znajome i zarazem obce. I poczuł coś
jeszcze - stanął mu. W samym środku dnia na ulicy, jakby był dzieciakiem.
Spojrzał w dół. Nie mógł powstrzymać uśmiechu. To była najlepsza erekcja w
jego życiu! Myśli o Bree, jej nagiej skórze, mokrej od potu, kiedy wyginała
plecy i kładła dłonie na podłodze, sprawiła, że serce zaczęło mu szybciej bić.
Zapalił jeszcze jednego papierosa, żeby uczcić dowód na to, że on, Dan
Humpbrey, z pewnością nie był gejem. Musiał się powstrzymać, żeby nie
skakać z radości. Och, bo to absolutnie nie byłoby gejowskie.
duch przeszłości ze szkoły średniej
- Dziewczyny! Przyjechały dziewczyny! - wrzasnął chło
pak, którego Serena nie rozpoznała.
Zatoczył się na kamiennych schodach, prowadzących z wejścia na
podjazd, ściskając jeden z antyków matki, kryształowy kieliszek. Zasalutował
nim, kiedy Serena wysiadła z astona martina, i oblał stopnie szampanem.
- Stary, to moja siostra.
Erik van der Woodsen odepchnął zataczającego się chłopaka i popędził do
Sereny. Włożył pogniecioną niebieską koszulę w paski (zostawił rozpięte trzy
górne guziki) i spodnie khaki, które już strzępiły się na nogawkach. Jasne
włosy miał potargane, a wielkie niebieskie oczy przekrwione, ale jak zwykle
prezentował się bardzo przystojnie.
•
Cześć, siostruniu.
•
Widzę, że impreza już się zaczęła. - Objęła brata, podekscytowana. - Na
wypadek gdybyś zapomniał, moje urodziny są dopiero jutro.
•
Tylko raz w życiu ma się osiemnastkę. - Złapał ją w ramiona i z łatwością
uniósł. - Wszystkiego najlepszego w prawie urodziny,
•
To dla mnie?
142
U3
Szeroki uśmiech pojawił się na jej twarzy. W porządku, nie tak sobie
wyobrażała urodzinową imprezę, ale to słodkie, że jej brat pamiętał. Nawet
jeśli był to tylko dobry pretekst, żeby zabalować.
Za jej plecami Blair i Nate poruszyli się na tylnym siedzeniu. Serena sama
chciała prowadzić - najlepiej znała drogę, a Blair nie potrafiła jeździć bez
automatycznej skrzyni biegów. Ale czy musieli znowu jechać na tylnym
siedzeniu? Oboje? Kim niby była, ich szoferem?
Najwyraźniej.
•
Co u was? - powitał ich Erik.
•
Cześć. - Nate skinął głową. - Dobry pomysł z tą imprezą, prawie
zapomniałem, że jutro masz urodziny - zwrócił się do Sereny.
Blair wzięła przyjaciółkę za ręce.
- Jaki koktajl jest stosowny dla jubilatki?
A jaki nie?
Scena nad basenem przypominała trochę dziwaczną komedię o college'u.
Stada ewidentnie pijanych facetów w szortach skakały do wody, ochlapując
kumpli siedzących w pobliżu, Tłum kręcił się przy wysokich przeszklonych
drzwiach, które prowadziły do biblioteki... i dobrze zaopatrzonego baru. Było
tam niewiele dziewczyn - dwie wyciągały się na leżakach przy desce do
skoków, trójka rozchichotanych bawiła się w jakąś pijacką grę. W każdym
miejscu, gdzie się zebrały, zaraz się pojawiali śliniący się na ich widok
chłopcy. Ktoś' podłączył iPoda do stereo van der Woodsenów i powietrze
wypełnił uporczywy łomot Arctic Monkeys.
- Wreszcie czuję, że zaczęły się wakacje.
Blair wysunęła stopy z białych skórzanych klapków Prądy i oparła je o
ogrodowy stolik z kutego żelaza. Z roztargnieniem zakręciła kostkami lodu w
krwawej mary.
- Tak jakby.
Serena opadła na oparcie niewygodnego krzesła i przyjrzała się tłumowi,
który rzekomo zebrał się, aby świętować jej urodziny. Chłopaków było więcej
od dziewczyn jakieś dziesięć milionów razy. Niektórych z nich rozpoznawała -
dawni kumple Erika od tenisa, współlokatorzy z Brown - ale nie widziała zbyt
wielu znajomych twarzy w tym tłumie. Może i była gwiazdą przyjęcia, ale
zastanawiała się, ilu z nich o tym w ogóle wie.
To jej impreza i jeśli zechce, może się naburmuszyć.
- Cholera. - Blair osuszyła szklankę. - Chyba chciało mi
się pić. Chcesz jeszcze jednego drinka?
Serena pokręciła głową, O mało nie wylała nietkniętego cosmopolitana.
•
Nie, dzięki,
•
Zaraz wracam.
Serena patrzyła zza okularów w emaliowanych oprawkach, jak Blair wstaje
i idzie do baru. Erik stal nad butelkami z alkoholem, które ustawił w linii, jak
ołowiane żołnierzyki, na rzeźbionym mahoniowym barze. Nate trzymał się z
boku, z rękoma wciśniętymi głęboko do kieszeni podniszczonych szortów
khaki. Serena obserwowała, jak Nate udaje, że nie widzi Blair przepychającej
się przez tłum w jego stronę.
Interesujące.
Obudziła się rano, słysząc chichoty Blair, ale kiedy zapytała, co ją tak
rozśmieszyło, przyjaciółka westchnęła i powiedziała: „To tylko Natie". Natie?
Potem w samochodzie Serena cały czas zerkała w lusterko, ale za każdym
razem Blair po prostu spokojnie gapiła się przez okno, ale Nate miał zamknię-
te oczy. Dlaczego więc czuła się tak,,, dziwnie?
Wzięła kieliszek i wypiła mały łyczek cierpkiego drinka. Wreszcie
rozpoznała kogoś w tłumie - chłopaka o szerokiej
144
10 - Nigdy ci nie skłamię
145
piersi i ciemnych kręconych włosach, który siedział na brzegu basenu i
moczył w wodzie nogi. W jego brązowych oczach dostrzegła znajomą
iskierkę, gdy przyglądał się ludziom i bębnił smukłymi palcami w szyjkę
butelki z winem. Na pełnych ustach igrał uśmieszek. Serena wiedziała, że za
tymi wargami kryły się dwa rzędy śnieżnobiałych zębów. Potrafiła wyobrazić
sobie jego uśmiech i niemal słyszała jego drżący głos, gdy szeptał słowa, po
których uciekła. Wtedy widziała go po raz ostatni. Dokładnie rok temu.
Henry był basistą w jazzowym zespole w Hanover. Był wysoki i przystojny,
uśmiechał się szelmowsko, a ciemne loki wiecznie opadały mu na oczy. Pokój
Sereny w internacie znajdował się dokładnie pod jego pokojem. Czasem
późną nocą rzucała podręcznikiem w sufit i czekała, aż on w odpowiedzi
upuści cos' ciężkiego na podłogę. Czasem - właściwie to bardzo często -
wymykali się na dach, pili whisky i palili cygara. Byli dobrymi przyjaciółmi, a
kiedy skończył się rok szkolny, wylądowali w Ridgefield -jego rodzina
mieszkała tu cały rok, a ona spędzała lato. W noc przed jej siedemnastymi
urodzinami siedzieli do późna, pili, gadali i wylądowali na korcie tenisowym,
gdzie położyli się na plecach i czekali na spadające gwiazdy. I koniec końców
zaczęli się całować. A potem Henry powiedział: „Kocham cię". Zamiast coś
odpowiedzieć, Serena uciekła do domu, zarezerwowała bilet do Paryża, do
brata, który tam wyjechał, i nigdy więcej nie rozmawiała z Henrym.
Oczywiście, że go lubiła. Serio. Ale miłości nie da się z niczym pomylić, a
wtedy mogła kochać tylko jednego chłopca. 1 być może teraz też...
Serena przechyliła drżącymi rękoma kieliszek i wypiła jego zawartość. Tylko
ja mogę zafundować sobie załamanie nerwowe przed osiemnastką,
pomyślała. - Cześć. Pamiętasz mnie?
Głos Henry'ego całkiem ją zaskoczył.
•
Zastanawiałam się, kiedy podejdziesz się przywitać. Podciągnęła kolana
do piersi i się uśmiechnęła.
•
Mógłbym powiedzieć to samo.
Nogi krzesła zazgrzytały o beton, gdy odsunął je, żeby usiąść,
- Świetnie wyglądasz.
- Dzięki. - Uśmiechnęła się nieśmiało, upijając łyk drin
ka.
Bawiła się nerwowo papierosami, które leżały na stoliku.
Henry przypalił jej gauloise'a - lekko drżały jej ręce -a potem sam
poczęstował się papierosem. Serena wydmuchnęła obłoczek dymu, który
odpłymd, niesiony podmuchem wiatru.
- Co się właściwie z tobą działo? - Henry się uśmiechnął,
zamyślony przyglądał się twarzy Sereny. - Tak po prostu...
wyjechałaś.
Serena odwróciła wzrok.
•
Wysłałem ci kilka e-mali - ciągnął Henry. - Ale nie dostałem żadnej
odpowiedzi... Kiedy spróbowałem znowu, twoje szkolne konto było już
zamknięte.
•
Chyba musiałam pobyć chwilę sama, żeby wszystko sobie
uporządkować. A potem wróciłam do Nowego Jorku. -Złapała pasemko
włosów zza ucha i z roztargnieniem zaczęła się nim bawić. Uśmiechnęła
się smutno. - To długa historia.
Taka, której ona sama nie rozumiała, nie wspominając już o tym, żeby
komuś ją opowiedzieć.
Na pewno?
Serena spojrzała nad ramieniem Henry'ego na tłum gości. Niektórzy,
półnadzy, wyciągali się na słońcu, inni tańczyli, choć niezupełnie zgadzali się
z muzyką. Była też Blair, sącząca krwawą mary i uśmiechającą się nieśmiało
do Nate'a, który trzymał piwo i szczerzył głupio zęby. Serena znowu spojrzała
146
147
na Henry'ego. Zupełnie jakby czas się zapętlil, Blair i Nate całkiem zapomnieli
o jej istnieniu, a Henry z oddaniem gapił się na nią, jakby nic się nie zmieniło.
- To moja urodzinowa impreza, wiesz? - powiedziała
w końcu.
- Myślisz, że zapomniałem? - Złapał ją za rękę nieco
chropowatymi palcami muzyka. - Dlatego przyszedłem. To
nasza rocznica.
Serena przełknęła ślinę. Wszystkiego najlepszego!
za kulisami
*
- Jesteśmy teraz w ptaszarni. - Vanessa praktycznie
wrzeszczała, żeby przekrzyczeć ćwierkanie i szczebiot jaskra
wo ubarwionych ptaków, które chaotycznie latały po prze
szklonym pomieszczeniu.
Oparła wygodnie kamerę i obróciła się, żeby sfilmować całe ogromne,
wypełnione roślinami pomieszczenie. Ptaki w każdym możliwym odcieniu - od
żółtego jak słonecznik, przez błękit Tiffany
7
ego po szkarłat krwawej mary -
trzepotały podciętymi skrzydłami i przeskakiwały z konara na konar w
żałosnych próbach lotu, którego nigdy nie dos'wiadczyły.
- Powiedziano mi, że w tym właśnie miejscu Bailey Winter
tworzy większość wstępnych szkiców - ciągnęła. - Ci, którzy
znają jego prace, mogą rozpoznać kolory z ostatniej kolekcji.
Skierowała kamerę na maleńkiego ptaszka ćwierkającego na liściu
bananowca w donicy.
Ujęcie było pełne życia. Kolorowe ptaki krążyły pod wysokim sufitem
ptaszarni, a słońce lało się w dół grubymi snopami. Kompozycja była bez
zarzutu, symetryczna, ale pełna dynamizmu. Vanessa w myślach zaczęła
planować całą serię dokumentów o procesie twórczym różnych artystów.
Może zrobiłaby jeden o Danie i uchwyciła jego życie w roli pisarza.
149
I jeden o Kenie Mogulu, żeby zbadać, jak to jest być światowej sławy filmowcem.
I dziwakiem.
Rattanowy stolik ze szklanym blatem zawalony był zabaz-granymi kartkami,
ołówkami i kieliszkami z niedopitym mar-tini. Vanessa podeszła do stanowiska pracy
i złapała ostrość na nieukończonych szkicach.
- Za kilka miesięcy te szkice zamienią się w szyfon i je
dwab. - Vanessa ze wszystkich sił starała się przypomnieć so
bie nazwy materiałów, którymi rzucała czasem Blair w krót
kim okresie, gdy mieszkały razem. - Tylko pomyślcie, teraz te
pomysły to tylko bazgroly, ale już wkrótce będą maszerowały
po czerwonym dywanie na rozdaniu Oscarów.
Vanessa poprawiła ostrość, żeby lepiej uchwycić słabe linie rysunków.
- Teraz widzimy, jak przebiega proces twórczy Baileya
Wintera. Zaczyna się od czegoś tak prostego jak kolor upie
rzenia. Po kilku szkicach ołówkiem i paru martini... - Urwała,
bo naprawdę nie miała pojęcia, jak opisać sukienki albo modę
i nawet nie wiedziała, czy szyfon to rzeczywiście nazwa ma
teriału. Może to jakiś' deser? - Jedyna rzecz, której nie mogę
wam pokazać, to to, co dzieje się w umyśle projektanta. Praw
dziwy proces twórczy.
Albo pijacki. Przesunęła kamerę na armię niecałkiem pustych kieliszków po
winie.
- O mój Boże.
Vanessa obróciła się, odruchowo chowając kamerę za plecy.
Ups.
- Co ty tu robisz? - Bailey zatrzasnął za sobą szklane
drzwi, żeby cenne ptaki nie uciekły do ogrodu. - Vanesso, Va-
nesso - zacmokał.
-
Do ptaszarni nikomu nie wolno wchodzić.
Tutaj przychodzę, żeby pomyśleć i znaleźć inspirację! Zakłó
cisz równowagę twórczej energii samą swoją obecnością!
150
No jasne! Równowaga energii!
•
Proszę, kochana, cofnij się trochę. Tylko nie rysunki. Nikt nie może ich zobaczyć,
dopóki nie skończę wstępnych szkiców.
•
Przepraszam. - Vanessa niezgrabnie wycofywała się, próbując udawać skruchę.
Nakrapiana na błękitno papuga zaskrzeczała głośno tuż koło jej ucha. - Po
prostu próbowałam się rozgościć. No wiesz, tak jak zasugerowałeś.
•
Cóż, jest różnica między byciem gościem a zwykłym intruzem. - Bailey
zmarszczył brwi i przycisnął papiery do piersi, zasłaniając je przed Vanessą. —
Możesz poruszać się po całej posiadłości z wyjątkiem ptaszarni. To święta
przestrzeń, kochana. Jestem duchowo nagi, kiedy przekraczam ten próg.
Hm, dopóki nie jest nagi dosłownie...
•
Będę o tym pamiętać - obiecała mu Vanessa. Cofała się powoli, nadal chowając
za plecami kamerę,
•
Tak, tak, wiem, że będziesz. - Bailey odłożył papiery z powrotem na stolik, ale
zasłaniał je wyciągniętymi pulchnymi rękami. - Wybaczam.
•
Dobra, wobec tego pójdę już. - Vanessa odwróciła się szybko, żeby czmychnąć z
ptaszarni.
•
Och! - Pisk Baileya spłoszył ptaki.
Setki przerażonych ptaków wzbiło się ku sufitowi tak daleko, jak mogły je unieść
przycięte skrzydła.
- Tak? - zapytała Vancssa, nadal niezręcznie próbując za
słonić kamerę.
- Czy to jest... kamera?!
Błyskotliwe spostrzeżenie.
- Bailey,
pozwól,
że
wyjaśnię.
-
Vanessa
zaczerwieniła
się. - Miałam nadzieję... to znaczy, byłam tylko zaintereso
wana...
potrzebowałam,
no
wiesz,
chciałam
udokumentować
proces twórczy, ideę stojącą za pomysłami. To znaczy, całą hi
storię stojącą za...
151
Bailey skoczył na równe nogi. Stał, trzęsąc się i gapiąc na
Yanessę.
- Powiedz mi tylko jedno. Muszę wiedzieć... Więc ty?
Nie, nie mogłaś. Przecież nie mogłaś' tutaj filmować, prawda?
- Ehm, nie...
Próbuj dalej.
•
Te szkice są ściśle tajne! O mój Boże. Wielkie niebiosa. Wiesz, co by się
stało, gdyby ktoś' je zobaczył? Są ludzie, którzy zapłaciliby... nie wiem
ile, ale bardzo dużo za to. żeby zerknąć, ledwo rzucić okiem na to, co
planuję na nadchodzące sezony. Po prostu nie mogę ryzykować
konkurencji. - Wyglądał tak, jakby miał zemdleć. -O mój...
•
Bailey, obiecuję, nie zamierzałam sprzedać twoich sekretów ani nic
takiego. Jestem filmowcem, wiesz, i uznałam, że to doskonały materiał
na dokument. - Vanessa uśmiechnęła się do niego z nadzieją. Na
ramieniu projektanta wylądowała cytrynowa ara, ale ją spędził. - Może
powinnam już iść...
Vanessa nagle się przestraszyła, że Bailey mógłby zażądać, aby oddała
mu wszystko, co nakręciła przez ostatnie dni.
•
Tak, marsz do pokoju. - Projektant był bliski płaczu. - Potrzebuję chwili,
żeby zebrać myśli. Przy kolacji porozmawiamy. co zrobimy z twoim
wybrykiem.
•
Jasne. - Vanessa zmarszczyła brwi.
Naprawdę odsyłał ją do pokoju? Coś takiego nie przydarzyło jej się od...
właściwie to nigdy. Nikt nigdy nie odesłał Vanessy Abrams do pokoju!
Oczywiście pójdzie do siebie. Pójdzie i się spakuje. Film filmem, ale miała już.
po dziurki w nosie Hamptons i absurdów Baileya. A co do kolacji, cóż, jeśli
wszystko pójdzie dobrze, o tej porze będzie już bezpiecznie siedziała w
pociągu jadącym do miasta i jedynego miejsca. gdzie czuła się jak w domu -
mieszkania Dana Humphreya.
Tam dom twój, gdzie serce twoje!
te dwa krótkie słowa
- Jeszcze jednego?
Blair pokręciła głową i wskazała na uszy, żeby dać do zrozumienia, że nie
słyszy Nate'a przez hałas. Impreza, w miarę jak mijał dzień, coraz bardziej się
rozkręcała. Popołudniowe słońce nadal wisiało wysoko, ale goście byli
napaleni, głodni i pijani. Erik pomyślał i rozpalił wielkiego grilla. Posłał nie-
licznych, względnie trzeźwych gości do sklepu po jedzenie. W powietrzu
unosił się charakterystyczny, letni zapach grilla. Blair aż zakręciło się od tego
w głowie.
A może od czterech krwawych mary?
Nate pochylił się i szepnął jej do ucha.
- Powiedziałem, że idę po drinka? Masz na coś ochotę?
Jego gorący oddech łaskotał ją w szyję. Zamknęła oczy,
żeby pokój przestał wokół niej wirować.
•
Poproszę szklankę wody.
•
Spoko.
Nate wziął ją za rękę i poprowadził do biblioteki. Posadził na zniszczonej
sofie z brązowego zamszu, a sam ruszył do kuchni.
Blair ziewnęła. Długa jazda samochodem zawsze ją usypiała, a ostatniej
nocy nie wypoczęła za bardzo, chociaż przeleżeli
152
153
w łóżku prawie dwadzieścia cztery godziny. Jak mogła spać, kiedy tuż koło niej
oddychał Nate? Za każdym razem, kiedy chciała się obrócić i poprawić poduszki, nie
mogła, bo to oznaczało, że puściłaby jego rękę. Zamknęła oczy, myśląc o tym.
- Ej, cześć, śpiąca królewno.
Blair poczuła delikatny pocałunek na czole. Uśmiechnęła się, nie otwierając oczu.
Miała wrażenie, że minęła wieczność, odkąd czuła te usta na twarzy. Ale kiedy w
końcu uniosła ciężkie powieki, aż ją zatkało. To nie był Nate, tylko Erik. Pochylał się
naci nią z szerokim uśmiechem. Przystojny książę, ale nie ten, co trzeba.
Zbyt wielu książąt, za mało czasu...
- Cześć, Erik.
Blair złapała poduszkę i przycisnęła ją do piersi. Wyglądał całkiem jak Serena, tyle
że był chłopakiem. Począwszy od blond włosów, a skończywszy na spokojnej aurze,
która go otaczała. Przy nim czuło się, że wszystko jest w absolutnym porządku.
Sposób, w jaki trzymał szerokie ramiona, zdradzał, że jest zapalonym tenisistą. Kiedy
się us'miechał, robiły mu się w kącikach niemal granatowych oczu takie same
maleńkie, zabawne zmarszczki, co siostrze. Minęło chyba milion lat, odkąd coś
kombinował z Blair.
Tak, miała to już za sobą,
- Posuń się, - Erik klapnął obok niej i wyciągnął ręce na
oparciu. Westchnął głęboko. - Impreza wymknęła się spod
kontroli i nawet nie mogłem z kimkolwiek pogadać.
- To znaczy, że impreza jest udana - odparła sennie Blair.
Zerknęła w otwarte drzwi, szukając wzrokiem Nate'a, ale
zniknął w tłumie imprezowiczów czekających przy barze na dolewkę.
- Kurczę, nie widziałem cię od... Czy ja wiem? Chyba od
wyjazdu do Sun Va11ey?
Blair zauważyła, że język mu się plącze. Ululał się jeszcze bardziej niż ona.
- Chyba tak - odparła z roztargnieniem, chociaż widzieli
się w przelocie na zakończeniu roku w Constance Billard rap
tem parę tygodni temu.
Nie warto było o tym wspominać. Właściwie to wolała zakończyć tę rozmowę niż ją
przedłużać. Proszę, jak się wszystko zmienia.
•
Wyglądasz przepięknie. - Pogładził opaloną ręką włosy Blair i posłał jej nieco
pijany i dwuznaczny uśmiech.
•
Twoja woda, - Nate pojawił się dosłownie znikąd i podał Blair lodowato zimne
pellegri.no.
•
Co u ciebie? - wybełkotał Erik, opierając się o Blair. - Dobrze się bawisz?
•
Pewnie, ale ludzie chyba zgłodnieli. Paru gości wróciło z zakupami, ale nie
wiedzą, jak włączyć grilla,
•
Stary, ja tu jestem mistrzem od grilla, - Erik wstał i ziewnął, wyciągając ręce. -
Blair, znajdziesz mnie później?
Poklepał Nate'a po ramieniu i zniknął w tJumie za drzwiami.
•
Dzięki. - Blair upiła duży łyk zimnej wody. Nate wyszczerzył zęby.
•
Był zalany, miałem wrażenie, że trzeba cię ratować. Zawsze będziesz mnie
ratował? Prawie wypowiedziała tę
myśl na głos. To była linijka ze Śniadania u Freda. Czytała tekst z Sereną tyle razy, że
nauczyła się całego scenariusza na pamięć. W filmie, który był jej życiem, Nate to
wspaniały główny bohater, który zawsze się pojawia i ją ratuje.
Nate usiadł na wygrzanej przez Erika sofie, pogrzebał w kieszeniach, szukając
zapalniczki, i zaczął się nią bezmyślnie bawić. Zmrużył ztocistozielone oczy w
skupieniu. Blair wiedziała, że to oznacza albo głębokie zamyślenie, albo odlot
154
15.5
po marihuanie. W końcu podniósł wzrok i spojrzał jej w oczy. Blair aż dech
zaparło.
•
Myślisz, że moglibyśmy pójść na górę... i...
•
Na górę?
Znów napiła się wody. Była z Nate'em milion razy, rozmawiała z nim
milion razy, całowała się z nim milion razy. Nie było w tym nic nowego, a
jednak czulą się zupełnie inaczej.
•
Aha - mruknął. Nerwowo bawił się zapalniczka. - Moglibyśmy iść na górę
i... porozmawiać?
•
Porozmawiać - powtórzyła.
Zmieniła się piosenka: z Clap Your Hands Say Yeah na Hey Ya. Chociaż to
był stary kawałek, podłoga zadrżała, gdy wszyscy zaczęli tańczyć w salonie.
- Ja tylko... - zaczai, znowu pstrykając zapalniczką.
-Ja...
Blair wstała i złapała Nate'a za rękę. Ściągnęła go z sofy. Chciała w
spokoju posłuchać tego, co chciał jej powiedzieć. Wyciągnęła Nate'a z
biblioteki i poprowadziła przez tłum w salonie, cały czas trzymając za rękę,
żeby go nie zgubić. Minęła Serenę na dole schodów, ale nie odezwała się
nawet słowem. Nate nagle zatrzymał się w połowie szerokiej, wypolerowanej,
mahoniowej klatki schodowej.
•
Co się stało? - zapytała, odwracając się.
•
Ja... muszę ci coś powiedzieć - wyjąkał.
•
Na górze - ponagliła go, ciągnąc za rękę.
Nie ruszył się, więc znowu się odwróciła. Spojrzała na niego w dół z
wyższego schodka. Teraz byli niemal takiego samego wzrostu.
- Po prostu... -jąkał się. Spojrzał jej w oczy. - Kocham
cię — szepnął w końcu.
Nareszcie.
poczekaj do północy
- Kocham cię.
To bez wątpienia był głos Nate'a. Usłyszała go wyraźnie, mimo krzyków
kręcącej się w kółko hipiski, która wymachiwała rękoma do Hey Ya i uderzyła
Serenę w twarz długimi, pachnącymi olejkiem dredami.
Kochał Blair.
Serena nigdy by nie zgadła, że Nate Archibald tak dobrze zna swoje
uczucia. Mimo to wiedziała, że powiedział prawdę. On rzeczywiście kochał
Blair. Widziała te znaczące spojrzenia, które rzucali sobie nawzajem, odkąd
uciekły z posiadłości Baileya Wintera. A sposób, w jaki Blair wcisnęła się
między nich wczoraj na łóżku, był oczywisty. Poczuła, jak zaciska jej się
żołądek - zupełnie jak wtedy, kiedy droga znika spod kół samochodu szybciej,
niż się spodziewałaś. To były jej urodziny - no, prawie - i jej przyjęcie. Więc to
jej należało się trochę ciepła i czułości, prawda?
Zawahała się. Przysiadła między wytapetowaną ścianą i wielkim, stojącym
zegarem, skąd miała doskonały widok na wszystko, co się działo w domu.
Bawimy się w szpiegowanie?
157
Wyjrzała zza zegara na Nate'a i Blair na schodach. Patrzyli sobie w oczy.
Ich paice splotły się i oboje zniknęli na górze. Poszli do sypialni rodziców.
Serena zaniknęła oczy i przepchnęła się przez tłum do baru. Zawsze miała
whisky. Henry'ego i cygara. Niekoniecznie w tej kolejności.
- Jesteś.
Serena zatoczyła się lekko, ale mocno ściskała kryształową szklaneczkę
wypełnioną - ponownie - whisky ojca, którą schowała przed resztą gości. To
były jej urodziny i jej dom, dlaczego nie miałaby zachować dla siebie
najlepszej rzeczy?
- Serena.
Znajomy glos Henry'ego zahrzmiał wśród nocy. Już sama świadomość, że
jest w pobliżu, była miła. Byl taki przystojny i pewnie nadal ją kochał...
A może po prostu ona trochę się wstawiła?
Komuś udało się rozpalić ognisko w ogrodzie na tyłach domu. Henry i
trójka facetów, których Serena nie znała, skupili się wokół ognia, ogrzewając
się - wieczór był zaskakująco chłodny. Nie licząc migoczących płomieni i
gwiazd nad głową, noc była ciemna. To był znajomy, przyjemny mrok.
Serena spędziła tu tyle letnich nocy. Na przykład tę, kiedy porzuciła Henry
7
ego.
- Szukałam cię.
Usadowiła się obok niego na jednej z niskich, kamiennych ławek, które
otaczały dół na ognisko. Miała na sobie stare, obcięte dżinsy Seven. Henry
nadal siedział w kąpielówkach. Ich nogi i kolana niemal się dotykały.
- Znalazłaś mnie,
Przypalił następnego papierosa od malutkiego niedopałka.
- To twoje urodzinowe przyjęcie, tak? - zapytał jeden
z pozostałych chłopaków. Serena przypomniała sobie, że to
chłopak z pierwszego roku, który mieszka razem z jej bratem, ale nie
pamiętała jego imienia.
•
Moje urodziny są jutro. - Serena zerknęła na zegarek od Chanel. -
Właściwe to za dziewięćdziesiąt siedem minut. W dzień rewolucji
francuskiej.
•
Vive la France! - Henry wzniósł butelkę tequili Corzo i stuknął się z jej
kieliszkiem.
•
Vive la France! - Serena opróżniła szklaneczkę jednym haustem. -
Tęskniłam za tobą - dodała, chociaż to nie do końca była prawda.
Kiedy tylko wróciła do miasta, zapomniała o Henrym.
- Ja za tobą też. - Henry otworzył butelkę, dolał im do
szklanek i podał butelkę na lewo. - Urządźmy sobie prywatne
przedurodzinowe przyjęcie.
Serena spojrzała w górę na migoczące gwiazdy. Otoczenie przypominało
jej sytuację sprzed roku, a nawet sprzed dwóch lat, kiedy wszystko wyglądało
całkiem inaczej, a zarazem zupełnie tak samo. Odwróciła się i napotkała
wzrok Henry'ego. Chciała, żeby znowu odwrócił jej uwagę. Potrzebowała tego,
żeby zapomnieć o tym, co pewnie teraz działo się w łóżku jej rodziców.
•
A co się stanie o północy? - zapytała. Wąchała niepewnie tequilę.
•
O północy? - Henry stuknął się z nią szklaneczką i wypił drinka. - Wtedy
dostaniesz swój prezent.
O ile Serena wcześniej nie zaśnie.
158
zanosi się na miłość
•
Wygodnie wam, chłopcy? - Rufus wsunął rozczochraną głowę do salonu.
- Nie trzeba wam niczego? Mam w mikserze pesto z migdałów i
soczewicy.
•
Nie, panie Humphrey, i tak jest pan zbyt uprzejmy! - Greg grzecznie się
us'miechnął i odwrócił do Dana. - Twój ojciec to odlot.
Dan wziął głęboki wdech i pilotem podkręcił głos w zniszczonym, starym
telewizorze Humphreyów, w którym oglądali program o bitnikach. Chociaż
zupełnie o tym nie pamiętał, najwyraźniej po pijanemu zaprosił Grega na
wspólne oglądanie.
Kto wie, co jeszcze zaproponował mu po pijaku?
•
Yhm. - Dan bezmyślnie wsunął do ust garść prażonej kukurydzy, żeby
tylko coś zrobić z rękoma. - Dzięki za popcorn.
•
Nie ma sprawy. - Greg sięgnął do plastikowej miski, muskając palcami
dłoń Dana. - Wspomniałeś, że ojciec nie gotuje najlepiej, więc uznałem,
że warto cos' przynieść,
Wspomniałem?
- Hm, no to świetnie.
Dan zachichotał nerwowo. Zauważył, że ojciec postawił dziwaczny wazon
w kształcie penisa na półce wyładowanej
160
książkami. Na ścianach w zaniedbanym salonie wyjątkowo mocno malowały
się zacieki.
- In vino yeritas - zaśmiał się Greg.
Dan rozpoznał łaciński aforyzm - ludzie częściej mówią to, co mysią, gdy
są pijani. „W winie kryje się prawda" - tata zawsze to powtarzał przed
opróżnieniem całej butelki merlota.
- Siary, popatrz na Kerouaca. On jest... elektryzujący
— zauważył Greg.
Dan przyjrzał się słynnemu pisarzowi na migoczącym ekranie.
Rzeczywiście był elektryzujący. Niemal... przystojny. Czy trzeba być gejem,
żeby tak myśleć? Poczuł kłucie w żołądku. Było w tej scenie coś niepokojąco
znajomego. Oto siedzi na sofie, obok czuje ciepło i ciężar innego ciała, w te-
lewizji puszczają dokument o znanej postaci. Co mu to przypominało?
A może raczej kogo?
Dan mógł czasami być bezmyślny, ale teraz wiedział, do czego to zmierza.
Światła przygaszone, w telewizorze historie o jakichś ubawionych,
nieodpowiedzialnych, wyjętych spod prawa pisarzach, ciepły wieczór i
wygodna sofa. To się mogło skończyć tylko w jeden sposób. Całowaniem.
Po raz kolejny, ściśle rzecz ujmując.
•
Nie widzę za dobrze, a ty? - Dan sięgnął w lewo i włączył obtłuczoną,
ceramiczną lampkę, żeby w pokoju zrobiło się trochę mniej
romantycznie.
•
Teraz lepiej widzę ciebie, - Greg nieśmiało uśmiechnął się do kumpla.
•
Jasne. - Dan zdjął z kolan wielką plastikową miskę i ustawił ją między
sobą a Gregiem. - Będzie wygodniej sięgać -wyjaśnił.
Poklepał się niespokojnie po kieszeniach. Marzył o papierosie.. . ale chyba
nie ośmieli się zaryzykować. Był przekonany,
11 -Nigdy ci nie skłamię
1 61
że nie ma niczego bardziej seksownego od palenia: płomyk, gdy pocierasz
zapałkę, leniwe wydmuchnięcie dymu. Nie chciał przesłać Gregowi
niewłaściwego komunikatu.
Aha, bo wszyscy kochamy oddech palacza. Właśnie, że nie!
Na kilka minut zapadło milczenie, Dan próbował skupić się na telewizji, ale
kątem oka obserwował każdy ruch Grega. Chłopak cały czas gładził obcięte
na jeża blond włosy i przygryzał lekko spierzchniętą dolną wargę.
- Nie podoba ci się film?
Greg złapał spojrzenie Dana. Sięgnął po pilota i ściszył dźwięk tak, że stał
się jedynie nastrojowym szmerem w tle.
•
Nie, nie, to nie to - wyjąkał Dan. - Ja tylko... zastanawiam się, co
powinniśmy zrobić na naszym następnym spotkaniu.
•
Powinniśmy zająć się bitnikami. - Greg ułożył stopy na sofie i oparł brodę
na kolanach. Miał na policzkach jasny, miękki zarost. - Moglibyśmy
nawet puścić ten film... to znaczy, jeślibyś chciał.
Dan spojrzał na czarno-biały materiał z parą poetów bez koszul, pijących
piwo z butelek i palących papierosy. Pokiwał żałośnie głową. Nie ma co
walczyć z przeznaczeniem, prawda? Teraz na pewno był gejem - gdziekolwiek
spojrzał, wszechświat dawał mu znaki, żeby się z tym pogodził. Więc
dlaczego nie potrafił po prostu objąć Grega i wtulić twarzy w jego szyję? Nie
wyglądało to źle, ale też nie wydawało się dobre.
- Kerouac! Chryste, lepiej już być nie może, co?
Rufus wszedł do salonu całkiem niezauważony. Stał za sofą, dysząc nad
ich głowami.
Bogu dzięki za wścibskich ojców. Pochylił się i mruknął Danowi
do ucha:
- Mówię ci, to były inne czasy. Gardziliśmy regułami
i ścisłymi definicjami społeczeństwa. Po prostu... byliśmy
Wiesz, co mam na myśli?
- To brzmi niesamowicie - zgodził się Greg i przysunął
bliżej Dana.
Pachniał popcornem i proszkiem do prania. Smakowicie. W niegejowskim
rozumieniu tego słowa.
•
Tato! Siadaj z nami! - Dan szarpnął się i złapał oparcie sofy, jakby to było
koło ratunkowe. Chwycił miskę prażonej kukurydzy i poklepał puste
miejsce na sofie. - Znajdzie się mnóstwo miejsca dla jeszcze jednej
osoby!
•
Serio?! - wykrzyknął Rufus.
A potem zaskakująco zręcznie, jak na dużego faceta, przeskoczył nad
oparciem sofy i wylądował dokładnie między chłopcami.
- Z przyjemnością!
Dan odetchnął. Pierwszy raz w życiu tak się ucieszył na widok ojca.
- Aha, pogadaj z nami. Może opowiedziałbyś nam parę
historii ze starych, dobrych czasów?
Rufus podejrzliwie przyjrzał się synowi. Mężczyzna miał na sobie
neonowozielony top, opinający się ciasno na brzuchu i wpuszczony w
granatowe spodenki gimnastyczne Dana,
•
Chcecie posłuchać moich historii?
•
Pewnie. - Dan ochoczo pokiwał głową. - Greg na pewno też!
•
Jasne. — Chłopak uprzejmie przytaknął.
•
Dobra, opowiedz nam wszystko.
Dan się uśmiechnął. Historie ojca zawsze ciągną się w nieskończoność i są
nonsensowne. Na pewno nie ma w nich za grosz romantyzmu.
162
w drogę
- Więc.
Blair westchnęła seksownie. Głos miała chrapliwy i niski. Straciła rachubę,
ile koktajli wypiła, ale teraz była całkiem trzeźwa. „Kocham cię. Kocham cię".
On ją kochał. Oparła się o bladożółte poduszki na łóżku w cichej sypialni van
der Woodsenów. Szmer klimatyzatora łagodził dudnienie muzyki i okrzyki
pijanych imprezowiczów.
- Więc.
Nate stał w nogach łóżka, uśmiechając się do niej szeroko. Policzki miał
zarumienione, oczy mu błyszczały. Przeniósł ciężar z nogi na nogę. Bardziej
wyglądał jak ktoś, kto czeka w kolejce do łazienki, niż zamierza rzucić się na
dziewczynę.
Blair poklepała miękką kołdrę obok siebie.
- Chodi tutaj - powiedziała ze znaczącym uśmiechem.
Tak jest, proszę pani.
Zrzucił szaroniebieskie tenisówki i skoczył na łóżko. Podskoczył na próbę,
żeby przekonać się, czy sufit jest dość wysoko, żeby podskakiwać na łóżku,
nie uderzając się w głowę. A potem zaczął skakać j ak szalony.
- Przestań! Przestań! - wrzasnęła.
Wstała, wzięła Nate*a za ręce i zaczęli skakać razem jak dwoje stukniętych,
przerośniętych dzieciaków. Nagle Nate zatrzymał się i spoważniał.
- Więc, hm, to coś znaczy?
Blair nadal trzymała go za ręce, kołysząc nimi na boki.
•
Coś znaczy? Że niby znowu jesteśmy razem? Nate wzruszył
ramionami.
•
Yhm.
Blair znowu się zaczerwieniła, tym razem mocniej.
- Lepiej żeby tak było, bo ja też cię kocham.
Nate wyszczerzył zęby, zrobił krok w jej stronę i otarł się brodą o jej czoło.
Blair odchyliła twarz. Jego zielone oczy ze złotymi cętkami zabłysły. A potem
ją pocałował.
Jakby już nic więcej nie mieli sobie do powiedzenia.
164
plotbr<a.net
tematy < wstecz dalej >■ wyślij pytanie odpowiedź
Wszystkie nazwy miejsc, imiona i nazwiska oraz wydarzenia zostały zmienione
lub skrócone, po to by nie ucierpieli niewinni. Czyli ja.
hej, ludzie!
Czy los nie płata nam figli? Myślisz, że panujesz nad sytuacją, że kierujesz swoim
życiem, ale tak naprawdę jesteś zdany na łaskę wszechświata. W końcu wszyscy
czytamy horoskopy, prawda? I wiemy, że istnieją ludzie, którzy po prostu są ze
sobą... powiązani. To nie zawsze ma sens, ale nie ma po co z tym walczyć. Z radością
donoszę o dwóch rannych ptaszkach: B wymyka się z sypialni van der Wood-senów
po butelkę wody, ubrana w oliwkowe polo N (i nic więcej). To przeznaczenie.
Przyzwyczajmy się do tego.
Zaczynają napływać poimprezowe e-maile i wygląda na to, że ta balanga byta
równie znaczącym wydarzeniem, co Costume Institute Gala. Minus suknie, a
właściwe minus wszelkie stroje. Wszyscy mówią o jubilatce i chłopcu, który
najwyraźniej był jej urodzinowym prezentem... Tak więc, drodzy czytelnicy,
zapraszam do sondy.
Wpadasz na dawną sympatię. Co robisz?
17)Zaczynasz mówić z rosyjskim akcentem i tąpiesz za wódkę.
18)Całujesz się z najbliższą w miarę atrakcyjną osobą - nic tak nie wzbudza
zazdrości jak nowa przygoda.
19)Wspominasz stare czasy... a potem chwalisz się wszystkimi nowo poznanymi
sztuczkami.
166
Szanuj Ksiąi
d) Dzwonisz do S z prośbą o radę - ona już to wszystko przerobiła!
Zgadza się! Wygląda na to, że nie tylko B i N znowu są razem. S tkwiła u boku
starego przyjaciela, H. A może więcej niż przyjaciela Widziano go, jak niósł ją do
sypialni tuż przed świtem. Och. Jakie to słodkie! A teraz dostarczcie mi trochę
brudów. Kim on jest i o co w tym chodzi? Umieram z ciekawości i wiem, że wy też!
Wasze e-maile
|3 Droga P!
W odpowiedzi na twój alarm o zaginięciu: widziatem opisany wóz, kiedy rano
wyszedłem pobiegać. Stał zaparkowany na wysypanym biatyrm żwirem podjeź-
dzie i wygląda na to, że spali w nim jacyś ludzie! Fuj! 5Ki losów
Ęfl Drogi 5Kilosów!
Gratuluję porannej dyscypliny i dzięki za świeże nowinki, Ale jak zwykle
wyprzedzam was wszystkich. Podróżująca trójka została już zlokalizowana i
teraz uważnie obserwuję, co wydarzy się dalej. Miejmy nadzieję, że twoje
śpiące królewny obudzą się, nim wrócą nasi przyjaciele! P
mała przyjacielska rada
Jako mieszkańcy miasta przyzwyczailiśmy się do budzenia się we własnych łóżkach.
Można imprezować całą noc w dowolnym miejscu, ale taksówka zawsze czeka, żeby
zabrać cię do apartamentu. Na prowincji jest trochę inaczej.
167
Wszyscy po prostu... śpią na miejscu. Wiem, wiem. To brzmi obrzydliwie - obudzić się
w obcym domu, i to prawdopodobnie z jakimś obcym gościem śliniącym ci się na
spódnicę. W dodatku może być niezręcznie, zobaczyć wszystkich w bezlitosnym
świetle dnia, bez zbawiennego działania alkoholu. Ale jestem we wspaniałomyślnym
nastroju (zapytajcie lepiej, kiedy w nim nie jestem!), więc oto kilka rad:
pięć rad o piątej rano:
1) Domy na wsi mają najładniejsze łazienki. Zrób sobie miłą kąpiel i, jeśli chcesz,
zaproś przyjaciela. Pod prysznicem znajdzie się miejsce dla dwojga- podziel się, okaż
serce!
2} Ciuchy są w paskudnym stanie? Więc nie wahaj się i pożycz coś od gospodarza.
Ale jeśli bierzesz coś z bielizny, zatrzymaj to. To będzie nasz sekret.
20)Boli cię głowa? Zbierz resztki szampana do koktajlu z sokiem pomarańczowym i
dolej trochę likieru kawowego do filiżanki espresso. Być może impreza zacznie się
na nowo.
21)Skorzystaj z kosmetyków pani domu. Mamy zawsze mają najlepszy krem pod
oczy.
22)Żadnej poprawy? Sprawdź, czy gdzieś nie leżą proszki przeciwbólowe. Ej, kac to
poważna sprawa!
Dobra, dzieciaki, czas, żebym zastosowała się do własnych rad, a potem skoczyła do
basenu. Do czyjego? Och, chcielibyście wiedzieć, co?
Wiecie, że mnie kochacie.
plotka rd
urodzinowa melancholia
•
- Wszystkiego najlepszego - szepnęła do siebie Serena.
Głos miała zachrypnięty i piskliwy. Wyszła z wymiętoszo-nego łóżka z
baldachimem i ziewnęła żałośnie. Przez całą noc na wpół drzemała, na wpół
czuwała. Nie mogła zasnąć, gdy obok niej zwinął się Henry. Cały czas słyszała
w głowie głos Nate^: „Kocham cię. Kocham cię. Kocham cię",
Wsunęła stopy do jaskraworóżowych, gumowych klapek i, głośno
uderzając podeszwami, wyszła z sypialni. Nie było powodu, żeby uciekać na
paluszkach, Henry tak chrapał, że nie obudziłby się nawet, gdyby zaczęła
ćwiczyć aerobik.
Wkorytarzu panowała cisza. Blade, poranne słońce wpadało przez
ogromne okna. Zatrzymała się na chwilę przy jednym, przyglądając się
ogrodowi: zielona przestrzeń trawnika, spokojny blask basenu, czyste
błękitne niebo bez jednej chmurki. Zapowiadał się kolejny cudowny dzień, ale
z jakiegoś powodu wspaniała pogoda jeszcze bardziej ją przygnębiała.
Kto by pomyślał, że Serena ma skłonność do dramatyzowania?
Objęła nagie ramiona i zaczęła schodzić głównymi schodami do
wyłożonego marmurem przedpokoju. Przyglądała się zniszczeniom po
imprezie. Kieliszki z lepkimi resztkami
169
koktajli stały na stoliku przy wejs'ciu. Na podłodze poniewierały się
niedopałki, na stoliku do kawy walały się papierowe talerzyki z
niedojedzonymi hamburgerami. Ruszyła do salonu i rozejrzała się po
śpiących, rozkładających się na skórzanych sofach imprezo wieżach i pustych
butelkach leżących obok nich.
Miała nadzieję, że pokojówka dzisiaj przyjdzie!
Przyjrzała się twarzom śpiących. Byli tacy spokojni, jeszcze nieświadomi
potwornego kaca, który pojawi się, gdy tylko otworzą oczy. Wszyscy wyglądali
tak słodko i niewinnie. Raptem parę godzin temu zas'piewali jej chórem Sto
lat. Udawała, że nie zauważa, jak mamrotali w części, gdzie powinni wymienić
jej imię. Poza Erikiem i Henrym jedyne osoby na imprezie, które wiedziały, jak
jej na imię, były zbyt zajęte na górze, aby przyłączyć się do śpiewu.
Znalazła w kuchni czysty kieliszek, nalała do niego zimnej wody i wypiła
łapczywie, aby zmyć z ust poimprezowy posmak.
Pychota.
Wskoczyła na blat. Chwilę tam siedziała, czuła się jak ostatnia żywa osoba
po nuklearnym wybuchu albo innym kataklizmie. Cisza pomogła jej
uporządkować myśli. Dzisiaj były jej osiemnaste urodziny, ale nie myślała o
tym, co ją czeka. Po raz pierwszy od bardzo, bardzo dawna, potrafiła myśleć
tylko o przeszłości.
Wszyscy zawsze zakładali, że jest radosna i beztroska, bo tak się
zachowywała. Ale prawdę mówiąc, to była tylko gra. Przynajmniej chwilami.
W końcu nawet ona wyglądała beznadziejnie, gdy dużo płakała. A w tamtych
czasach w Hanover naprawdę dużo płakała.
Zeskoczyła z blatu i pobiegła z powrotem do biblioteki. Otworzyła kilka
szufladek w ciężkim, drewnianym biurku ojca,
aż w końcu znalazła papeterię. Zamiast usiąść w ogromnym skórzanym fotelu
biurowym, weszła pod biurko. Kiedy była mała, właśnie tutaj najchętniej się
chowała. Ciemne, przytulne i bezpieczne miejsce pachniało starym drewnem.
Przysunęła obrotowy fotel tak, żeby całkiem się schować i zaczęła pisać. Nim
udało jej się wyrazić wszystko, co chciała, zapisała trzy strony papieru
listowego Crane w kolorze kości słoniowej.
Wyszła z kryjówki, schowała stronice do koperty i zakleiła ją, liznąwszy klej
dwa razy. Napisała na kopercie imię i potem szybko, zanim ogarną ją
wątpliwości, wybiegła z domu na podjazd. Zaparkowało tam kilkanaście
samochodów, ale łatwo było dojrzeć ciemnozielonego astona martina ze
złożonym dachem, lśniącego od rosy w szaro-złotym świetle poranka. Po-
deszła do samochodu, otworzyła schowek na rękawiczki i zostawiła tam
kopertę. Położyła ją imieniem adresata do góry.
Dla kogoś szykuje się wielka niespodzianka.
170
poczta lotnicza - par pylon -14 lipca
Kochany Danie!
Rety, to dopiero nowina! Może pójdziemy razem na zakupy, jak wrócę? Albo na
łyżwy? Lubisz teraz takie rzeczy?
Rozmawiałam o tym z mamą i powiedziała, że kiedy byłeś mały, zawsze chowałeś
się w jej garderobie i przymierzałeś jej sukienki z cekinami z lat siedemdziesiątych.
Zabawne, nie? Gratuluję! W końcu wyszedłeś z szafy!
Kocham Cię!
Jenny
moja miła przyjedzie rano
•
- Nareszcie w domu - szepnęła Vanessa, kiedy cichutko
weszła do mieszkania Dana przy Upper West Side.
Ostrożnie odłożyła plecak na fotel, zawalony zimowymi płaszczami,
chociaż byl lipiec. Dochodziła dopiero ósma rano i uznała, że to nie w
porządku budzić cały dom, aby oznajmić o swoim niechlubnym powrocie. Ile
już razy wracała tu cichaczem? Włas'ciwie było to jedyne miejsce na świecie,
które mogła nazwać domem, W ciągu ostatnich tygodni denerwująco wiele
razy się tu kryła. Najpierw po tym, jak bezceremonialnie wyrzucono ją z
mieszkania w Williamsburgu, potem jak wylano ją z roboty przy Śniadaniu u
Freda, a teraz uciekła od harówki w roli niani i nudnej muzy Baileya Wintera.
Niezłe lato!
- Kto tam?
Trochę się zdziwiła, słysząc tak wcześnie rano głos Dana. A przynajmniej
brzmiało to jak jego głos. Vanessa zmrużyła oczy w mrocznym korytarzu.
•
Dan? To ja, Vanessa.
•
Vanessa - mruknął smutno Dan.
Był bledszy niż zwykle. Policzki przyprószył mu nierówny zarost, jakby
zaczął się golić, a potem zrezygnował. Pod
173
oczami miał ciemnofioletowe sińce, a w reku ściskał niezapa-lonego
papierosa. Jakby zapomniał, że trzeba użyć zapalniczki, a potem w ogóle
zapomniał, że coś trzyma. Rety, to naprawdę nie jest ranny ptaszek.
- Dan? Wyglądasz jak,..
Urwała, przyglądając się tłustym skołtunionym włosom. Nagle ogarnęła ją
chęć, żeby zrobić mu kąpiel, a potem nakarmić go płatkami owsianymi.
Objęła Dana z całych sił. Pachniał papierosami i potem. Ale kiedy przytuliła
go nieco mocniej, wąchając jego nieogoloną szyję, odsunął się.
•
Wszystko w porządku? - zapytała z troską.
•
Nie wiem. - Włożył papierosa w kącik ust i poklepał się bezradnie po
kieszeniach. - Nie mogę znaleźć zapalniczki,
Powiedział to tak, jakby miał się rozpłakać.
- Zapalniczki?
Nie wyglądało na to, że to jego jedyny problem. Biedny Dan, czasem za
bardzo bierze sobie do serca naśladowanie Keatsa.
- Nieważne.
Wyjął papierosa z ust i wsunął za ucho. Masa brudnych, przetłuszczonych
włosów przytrzymała papieros w miejscu.
- Zrobię kawy. Napijesz się?
Tak naprawdę to chciała tylko skoczyć do łóżka, najlepiej z Danem, ale on
zachowywał się tak dziwacznie. I dziwnie pachniał.
- Chętnie.
Objęła go delikatnie za ramiona, jakby był wrażliwą sierotą, potrzebującą
pocieszenia. Zaprowadziła go do kuchni.
- Może lepiej ja zaparzę kawę, a ty usiądziesz i powiesz
mi, dlaczego jesteś w takim stanie.
Dan powlókł się korytarzem, ale słowa wysypały się z jego ust, zanim
zdążył dojść do kuchni.
- Pozwoliłem temu chłopakowi ze Strandu pocałować
się. Założyliśmy salon. Jestem gejem. Ojciec opowiadał ja
kiś' gejowskie kawałki z dawnych czasów, kiedy spotykał się
z poetami, ale ja... ja jestem prawdziwym gejem.
Vanessa minęła go i weszła do kuchni. Odkręciła przykrywkę wielkiego
słoja z rozpuszczalną folgers - jakby przerabiali tu kawę na skalę
przemysłową. Dan usiadł przy sfatygowanym stole i schował głowę w
dłoniach.
- Co to znaczy, że założyliście salon? - dopytywała się,
ignorując gejowską część relacji. - Ty, facet, który nie wie, co
to fryzjer. Co ty wiesz o salonach fryzjerskich?
Dan nie mógł się nie uśmiechnąć.
- Nie, to salon literacki - poprawił ją. Przestał się uśmie
chać. Boże, mówił jak gej. - Na pierwsze spotkanie przyszło
mnóstwo ładnych dziewczyn i też się ze sobą całowały. - Zmar
szczył brwi całkiem zagubiony. -Aleja pocałowałem Grega.
Vanessa zagotowała w mikrofalówce wodę i nalała wrzątku do dwóch
różnych kubków, wrzucając do każdego łyżeczkę kawy. Upiła łyk i się
skrzywiła. Chryste, ta rozpuszczalna smakowała jak psie siki po niesamowitej
kawie, jaką piła w Hamptons.
- Porozmawiajmy o tym jak normalni ludzie.
Upiła kolejny łyk gryzącej kawy i spojrzała ponad górą niepozmywanych
naczyń i misą rozkładających się bananów w stronę rozchwianego taboretu,
na którym przysiadł Dan.
•
Przepraszam, niezamierzona aluzja.
•
Cha, cha-rzucił smętnie Dan.
•
Więc... jesteś gejem. Ty, Dan Humphrey. Gej. Nieszczególnie szczęśliwy.
Prawdziwy gej, Gej, który lubi całować chłopców. - Vanessa uniosła
wątpiąco brwi.
•
Nie powiedziałbym, że lubię całować chłopców. - Dan zmarszczył brwi. -
Ale pocałowałem.
174
175
Jezu. Wyjechała raptem na trzy dni, a Dan już kogoś poznał. Dziewczyna,
chłopak, małpa. To szło zbyt szybko.
•
Ja raz zjadłam sałatkę, ale to nie znaczy, że jestem wegetarianką.
•
To nie takie proste. Dostałem kartkę od Jenny. Napisała, że mama
opowiadała, że jako dziecko lubiłem nosić sukienki.
Dan przeczesał palcami włosy, niechcący łamiąc papierosa, którego
chwile temu włożył za ucho.
•
Cholera.
•
Właściwie to całkiem proste, Dan. Słuchaj, albo jesteś gejem, albo nie.
Chyba że... - Vanessa rozważała trzecią możliwość -jesteś bi. Może
właśnie o to chodzi. Po prostu... szukasz. Odkrywasz siebie.
- Tak myślisz? - Twarz Dana natychmiast się rozświetli
ła. - Greg jest miły. Lubimy to samo. Ale ostatniego wieczoru,
kiedy tu przyszedł, kompletnie stchórzyłem. Nie pocałowałem
go już więcej. Nie potrafiłem.
Vanessa miała ochotę zezłościć się na Dana, bo całował się z kimś innym,
kiedy ona, hm, rozważała, czy Chuck Bass mógłby go zastąpić. Jednak
przede wszystkim poruszyły ją żałosny stan i zagubienie przyjaciela. Pewnie
od wielu dni smutno marszczył brwi. Widok przygarbionych pleców sprawiał,
że miała ochotę zabrać go do sypialni i opatulić kołdrą jak dziecko.
Odpędziła tę myśl na chwilę. Dan byl gejem albo bi. Z drugiej strony, w
różnych okresach bywał różnymi postaciami: literacką sensacją jednego
dnia, przez jedną noc bogiem rocka, buntownikiem mówcą na zakończenie
szkoły, fanatykiem zdrowego trybu życia. A teraz był gejem. Pewnie nie
potrwa to dłużej niż którekolwiek z jego wcieleń, a kiedy znudzi się rolą geja
albo wreszcie zda sobie sprawę, że bycie homoseksuaiist;) rzeczywiście
oznacza całowanie facetów, a nie dziewczyn -jej w szczególności - cóż,
znajdzie ją w sąsiednim pokoju.
176
•
Posłuchaj, Dan. - Vanessa wylała resztę gorzkiej kawy do zawalonego
zlewu i odstawiła kubek. - Musisz przestać tak się obwiniać. W końcu nie
ma nic złego w byciu gejem, nie?
•
Pewnie, że nie! Tomasz Mann był gejem. I zdobył Nagrodę Nobla.
•
Jasne. - Vanessa wyszczerzyła zęby, słysząc, że Dan wraca do swego
zwykłego tonu. Jest taki przewidywalny, tak łatwo go przekabacić. Niech
przetrawi tę sprawę, ona może poczekać. - Więc... chciałabym poznać
tego Grega.
•
Tak? - Dan był sceptyczny. - Serio?
•
Aha.
*
Vanessa uścisnęła go za ramię. Teraz, kiedy byl gejem, mogła siadać mu
na kolanach i takie tam, prawda? Postanowiła spróbować.
- Serio - dodała, przysiadając na kościstym kolanie
Dana.
Objął ją w talii i schował twarz między jej łopatkami.
- Dzięki - rzucił stłumionym głosem. - Jesteś moim bo
haterem.
Ej, może on rzeczywiście jest gejem.
12-
ładny adres mailowy, kolego,..
Do: Pieśń o Mnie Samym <adresat ukryty> Od: Greg P.
<dziki_i_wolny@rainbowmail,net> Odp.: Następne spotkanie Pieśni o
Mnie Samym
Drodzy przyjaciele!
Mam nadzieję, że bawiliście się równie dobrze, jak ja. Z
przyjemnością donoszę, że nasze pierwsze spotkanie już zaowocowało
miłością - radosny skutek zebrania razem tylu twórczych i podobnie
myślących osób. Mam nadzieję, że za każdym razem będziemy się wzajemnie
inspirować i pobudzać!
Na nasze następne spotkanie zabierzcie, proszę, ulubione dzieło
Szekspira. Będziemy po kolei czytać na głos. Pokażcie, co lubicie, a ja
pokażę, co lubię!
Pozdrawiam jambicznie, Greg
176
znowu w drodze
•
Zatrzymaj się!
•
Co?
Jedną z wad kabrioletu ojca było to, że w trakcie jazdy praktycznie nie
dało się rozmawiać. Nate odwrócił się i zobaczył, że Blair wskazuje na znak
mówiący o jednym z punktów widokowych, gdzie zaparkowało już kilka
minWanów.
Nuda!
- Chcesz, żebym się zatrzymał?
Zwolnił i zaczął zjeżdżać na pobocze. Wiedział, że lepiej nie kłócić się z
Blair.
- Będzie zabawnie. - Zaczęła przekopywać pospiesz
nie spakowaną słomkową torbę i wygrzebała aparat cyfrowy.
- Zabrałam go z domu Sereny. Mam nadzieję, że nie wścieknie
się za bardzo.
Nate zmarszczył brwi, słysząc imię przyjaciółki. Nadal czuł wyrzuty
sumienia, bo ulotnił się bez pożegnania, i to wjej urodziny. Blair przekonała
go, że Serena wolałaby, aby nie budzić jej z rana, nieważne - urodziny czy
nie. A poza tym pewnie nie wylądowała w łóżku sama. To był jej dom, więc
nie porzucili jej na pustkowiu.
Możesz sobie wmawiać, co zechcesz.
179
Nim Nate wyłączył silnik, Blair wyślizgnęła się z samochodu i pobiegła do
niskiego, kamiennego murku, który oddzielał parking od urwiska
opadającego w głąb zielonej doliny. Blair miała na sobie najkrótsze szorty,
jakie w życiu widział. Jej nogi wyglądały wręcz obłędnie kusząco. Wskoczyła
na murek i nadęła usta.
- Zrób zdjęcie!
Znowu napalony i radosny, Nate grzebał przy pasach. Wyskoczył z
samochodu, hamując się całą silą woli, żeby nie podbiec do muru i nie
wsunąć rąk pod te mikroskopijne szorty. Wziął aparat z wyciągniętej ręki
Blair.
- Uśmiech proszę!
Blair wywaliła język i zrobiła zeza.
- Cudowna.
Nate zaśmiał się do opalonej, szczęśliwej, pięknej Blair na ekranie
cyfrówki. Dziewczyna poklepała murek obok siebie.
- Zrób nas razem.
Nate wgramolił się na murek i przytrzymał aparat przed nimi. Blair
przycisnęła policzek do jego twarzy. Od jej zapachu Nate'owi zakręciło się w
głowie, więc podparł się wolną ręką.
Ostrożnie, twardzielu.
- Chcę, żeby całe nasze lato było właśnie takie. - Blair
wzięła go pod ramię i westchnęła. - My dwoje, sami, na ot
wartym morzu. Żadnych ludzi, żadnych zmartwień. Będzie
cudownie.
Jak w filmie, który ciągle odtwarzała w głowie, Nate pokiwał głową.
- Nie mogę się doczekać, kiedy wypłyniemy.
Wyobraził sobie Blair w bikini, wyciągającą się na pokładzie „Charlotte".
Wreszcie będzie tak, jak powinno. Zaczynało się prawdziwe lato. Jechał na
północny wschód spokojnym,
letnim popołudniem, w stronę oceanu, w stronę wolności, z Blair u boku...
Nate poczuł, że spada z niego ciężar wszystkich dawnych błędów. Nigdy nie
podwędził trenerowi viagry, nigdy nie wstrzymano mu dyplomu, nigdy nie
spotykał się z Tawny, nigdy nie wcierał olejku w tatuaż Babs. Właśnie spędził
noc z Blair, zamierzał zostać z nią przez resztę lata i może resztę życia.
Wszystko we wszechświecie układało się tak, jak powinno.
- Dobra, czas ruszać.
Zupełnie, jakby Blair czytała w jego myślach. Zeskoczyła z murku i zabrała
aparat z rąk Nate'a, żeby przejrzeć zdjęcia.
•
Muszę skoczyć do kibla. - Skinął głową w stronę betonowego budynku z
przydrożną toaleta..
•
Pospiesz się.
Pocałowała go w szyję i wskoczyła na siedzenie pasażera.
W pachnącej chemikaliami łazience, Nate skupił się na tym, co wydarzy
się w ciągu najbliższych godzin, gdy wreszcie dotrą na miejsce. Zamknął
oczy, wyobrażając sobie Blair biegnącą przed nim po trapie na jacht,
zrzucającą w biegu maleńkie białe szorty.
Gdy mył ręce, wyczuł znajome wibrowanie komórki w kieszeni spodenek.
Pewnie Blair - dzwoni, żeby go popędzić. Us'miechnął się. Pewne rzeczy nigdy
się nie zmieniają, na przykład jej niecierpliwość. Sprawdził pocztę głosową,
mając nadzieję, że usłyszy seksowną wiadomość od Blair, którą zostawiła,
gdy wycierał ręce. Przytrzymał telefon ramieniem przy uchu. Niemal wypuścił
aparat do umywalki, gdy zamiast rozchichotanego dziewczęcego głosu,
usłyszał wściekłe warczenie trenera Michaelsa.
- Archibald, nie mam pojęcia, co ty sobie wyobrażasz, ale
lepiej, żebyś był umierający. Myślałeś, że moja żona będzie
cię kryła? Zapomnij o tym. Powiedziała, że paliłeś trawkę na
180
161
pieprzonym strychu. Pod moim własnym, cholernym dachem. Myślałeś, że blefuję,
Archibald? Gdy tylko się rozłączę, dzwonię do twojego ojca. To koniec, smarkaczu.
Nigdy w życiu nie zobaczysz dyplomu. Yale? To się nie zdarzy. To był wielki błąd!
Myślałeś, że możesz ze mną zadrzeć? Cholernie wielki błąd. I jeszcze z tobą nie
skończyłem.
Nate wytarł ręce o spodenki, potem złapał telefon i przycisnął guzik, żeby
wykasować tę wiadomość raz na zawsze. Schował komórkę do kieszeni i przyjrzał się
swojemu odbiciu w popękanym lustrze. Musiał stąd schrzaniać.
Jak ścigany skazaniec.
przywłaszczony list
*
- Cześć. Tu Blair. Dzwonię, żeby, no wiesz, złożyć ci życzenia wszystkiego
najlepszego z okazji urodzin. Przepraszam, że tak wyjechaliśmy. Zadzwonię później i
wszystko ci opowiem.
Z trzaskiem zamknęła telefon i wrzuciła go do torby. Usadowiła się wygodnie w
ciepłych, skórzanych objęciach siedzenia i niecierpliwie stukała stopą w podłogę. Do
cholery, co tak długo? Im szybciej wyruszą, tym szybciej wylądują na „Charlotte" i
tym szybciej będzie mogła wyciągnąć się na pokładzie w samej bieliźnie, popijając
lemoniadę z alkoholem i karmiąc Nate'a kawałkami surowych ostryg. Tak planowała
spędzić każdą minutę reszty lata.
Niezły plan!
Obróciła wsteczne lusterko, żeby się przejrzeć. Oczy miała jasne i czyste, skórę
lekko opaloną i nieskazitelną, włosy ozłocone słońcem. Uśmiechnęła się do siebie
szeroko. Cały letni stres po prostu zniknął. Nigdy nie wyjeżdżała do Londynu do lorda
Marcusa, nigdy nie grała drugich skrzypiec przy Serenie, debiutującej w filmie, nigdy
nie widziała Nate'a trzymającego za ręce tę tandetną dziewczynę z Long Island.
Wszystko było takie, jak powinno. Ona i Nate. Zakochani. Na zawsze.
183
Bawiła się sprzętem stereo, ale Nate miał kluczyki do samochodu w
kieszeni, więc nie mogła niczego włączyć. Zniecierpliwiona obróciła gałkę
schowka na rękawiczki. Otworzył się, odsłaniając s'nieżnobiałą kopertę z
imieniem wypisanym znajomą ręką.
„Nate".
- Co to jest? - powiedziała na głos.
Wzięła kopertę. Dlaczego, do cholery, Serena zostawiła dla Nate'a list?
Zerknęła w stronę łazienki, żeby się upewnić, że Nate nie wraca i
paznokciem otworzyła kopertę. Rozłożyła kartki i zaczęła czytać bazgroly
Sereny:
Watę, właśnie kilka godzin temu skończyłam osiemnaście lat. Kiedy zegar wybił,
rozejrzałam się po pokoju, ale nie mogłam Cię znaleźć. Wiem, ze byłeś z Blair i jeśli
naprawdę jesteś szczęśliwy, to ja również się cieszę. Bo jak można nie pragnąć
szczęścia dla kogoś, kogo się kocha? No właśnie, chodzi o to, Nate, że... myślę, że
Cię kocham. Wiem, że to brzmi jak wariactwo i było tyle innych okazji, kiedy
powinnam była Ci to powiedzieć, ale to do mnie dotarło dopiero zeszłego wieczoru. A
może dzisiaj? Nieważne. Jeśli teraz Ci tego nie powiem, to kiedy? Po prostu... to
zawsze byłeś Ty. Zastanawiałeś się kiedyś, dlaczego wróciłam jesienią? Zeszłego
wieczoru, kiedy...
Blair przestała czytać w połowie zdania. Przejrzała niecierpliwie resztę.
Trzy kartki grubego listowego papieru pokryte ozdobnym pismem Sereny.
Serce Blair waliło jak oszalałe. Nie miała wątpliwości, co robić. Popatrzyła
wokół, żeby upewnić się. że jest sama, a potem wyszła z samochodu i
podeszła do urwiska.
Ostrożnie przedarła pierwszą stronę na pół, potem na cztery częs'ci.
Rwała, aż miała w dłoniach konfetti. Ciepła bryza
uniosła kawałki papieru i rozsypała je po dolinie. To samo Blair zrobiła z
pozostałymi kartkami i kopertą. Porwała je na maleńkie kawałeczki, tak że
pismo Sereny zamieniło się w mieszaninę bezsensownych kształtów, które
uniósł i rozsypał wiatr.
Blair wróciła do samochodu i wyjęła telefon. Zastanawiała się przez chwilę.
Powinna zadzwonić do Sereny? Powiedzieć, że wie o liście? Ze wie, iż jej
rzekomo najlepsza, pieprzona przyjaciółka zakochała się w jej chłopaku? Czy
raczej powinna odgrywać niewiniątko, zignorować dwulicową sukę i skupić się
na idealnym lecie, które na nią czekało? Nagle przestała mieć wyrzuty
sumienia, że zostawili Serenę w urodziny.
Bez żartów.
- Gotowa jechać?
Nate wsunął się na siedzenie kierowcy z chłopięcym uśmiechem na
idealnej twarzy.
- Gotowa. - Blair zapięła pasy.
Trzymaj się, ruszamy w szaloną podróż!
184
lepiej późno nii wcale?
Serena znowu leżała w swoim białym łóżku i gapiła się na sufit. Próbowała zasnąć
- teraz, kiedy w końcu przyznała się, co naprawdę czuje. Na suficie zauważyła plamy
- siady po świecących w ciemnościach gwiazdkach, które zerwała tuż przed
wyjazdem do Europy. Przez ostanie trzy godziny, od chwili, kiedy zostawiła list w
astonie martinie, leżała i iiczyła gwiazdki, które zostały. Cały czas się myliła i
zaczynała od nowa. Może zdrzemnęła się, może nie. Henry przesunął się na swojej
połowie i przerzucił ręce przez jej pierś. Były ciężkie, przyduszały ją. Już raz znalazła
się dokładnie w tym samym miejscu, rok temu. Zakochana w Nacie, ale leżąca obok
Henry'ego. Przyznała się do tego i zrzuciła kamień z piersi, więc diaczego nie mogła
zasnąć?
Wątpliwości?
Wyślizgnęła się z łóżka po raz drugi tego ranka i wyszła na korytarz. Na dole
ludzie wrzucali butelki do kosza i szeptali o bolących głowach. Stojący zegar
poinformował ją, że już się skończył ranek. Wybiło południe. Szarpnęła długi,
sięgający kolan biały T-shirt, który nosiła. Na piersiach miał napis ,3rown".
Nie wiedziała, dokąd właściwie idzie, dopóki tam nie dotarła. Znalazła się przed
zamkniętymi drzwiami sypialni rodzi-
ców. Wiedziała, że Blair i Nate są w środku. Pewnie zbudowali fort z ogromnych
poduszek, który Blair ochrzciła Grotą Pocałunków albo równie tandetnie... czy
przeuroczo, jeśli człowiek był zakochany. A Nate był. W Blair.
Więc dlaczego wyznała mu miłość właśnie teraz? Było tyle innych, lepszych okazji
ostatniego roku. Na przykład kiedy siedzieli niemal nago w przebieralni u Bergdorfa.
Albo całowali się w wannie w domu Isabel Coates w Hamptons. Albo kiedy
zdecydowała się nie wracać do szkoły z internatem i przyjechała do Nowego Jorku.
Ale wtedy mu tego nie powiedziała. Głównie dlatego, że się bala. Bala się, że nie
odwzajemnia jej uczucia. I nie odwzajemniał. Kochał Blair.
Cofnęła się spod ciężkich drewnianych drzwi do sypialni rodziców i ruszyła w
stronę schodów, gdzie wczoraj Nate powiedział Blair, że ją kocha. Dlaczego tak nagle
wyznała mu miłość? W najgorszej chwili?
- Ej, ty jesteś nasza jubilatka!
Chłopak, którego nigdy wcześniej nie widziała, patrzył na nią z dołu schodów.
Zmierzwione brązowe włosy upiął na czubku głowy w niechlujny kok.
•
Selima, tak?
•
Serena-poprawiła go,
-
Jasne. A mogłabyś mnie podrzucić na dworzec kolejowy?
Sięgnął pod przepocone, pogryzione przez mole polo i po
drapał się po brzuchu, odsłaniając kawałek włochatego ciała.
Fuj.
Serena zeszła, zsuwając dłoń po poręczy z ciemnego drewna.
•
Niedługo ludzie zaczną wstawać. Ktoś cię podrzuci.
•
Super.
Wyciągnął wysoko ręce, ziewnął głośno i ruszył z powrotem do salonu, gdzie
goście nadal spali wyciągnięci na każdej
186
187
miękkiej powierzchni. Usłyszała, jak mruknął: „Staaary" i zwalił się na
skórzaną kanapę antyk.
Przeszła przez wyłożony marmurem przedpokój do drzwi i przez chwilę
stała z ręką na klamce. W końcu otworzyła je i wyszła. Front domu chował się
w cieniu. Panował tam chłód. Objęła się rękoma i przyjrzała podjazdowi.
Nie była pewna, czy naszły ją wątpliwości, czy nie. Czy chciała zakraść się
do samochodu i zabrać kopertę, którą tam zostawiła. Ale decyzja zapadła bez
jej udziału. Aston martin zniknął. Nate - i Blair - odjechali.
I zabrali ze sobą pikantną lekturę.
odpłynąć ku zachodzącemu
słońcu
•
Blair klęczała na siedzeniu samochodu, kiedy Nate zwolnił i zatrzyma! się
przed bielonym budynkiem jachtklubu w Newport. Port lśnił w południowym
słońcu. Odetchnęła ciepłym, słonawym powietrzem znad morza. Cały czas
potrząsała głową, pozwalając, żeby wiatr rozwiewał jej włosy. Miała nadzieję,
że to wygląda seksownie. A tak naprawdę, to próbowała wyrzucić z myśli list
Sereny. Do cholery, w co ona pogrywała?
- Nie wierzę, że dojechaliśmy.
Glos Nate'a przywołał ją do rzeczywistości. Chociaż przejechali kilkaset
kilometrów, żeby się tam dostać, Nate jakoś nie spieszył się z wysiadaniem z
samochodu. Rozpiął pasy i po prostu siedział, gapiąc się przez maleńką
przednią szybę na las masztów w porcie.
- Co się dzieje?
Blair otworzyła drzwi i zaczęła podskakiwać, żeby przywrócić w nogach
krążenie.
- Co? Ach, nic. - Nate wyglądał na zaskoczonego.
Oparła pięści na biodrach. Jej koszula trzepotała na wietrze.
- Na pewno wszystko w porządku? Wyglądasz na... roz-
kojarzonego.
189
- Jasne, wszystko w porządku. - Wysiadł i zatrzasnął za
sobą drzwi. - Musimy coś zrobić z samochodem.
Blair poprawiła torbę i przysiadła na nagrzanej masce samochodu. Nate wyglądał
na więcej niż rozkojarzonego. Wyglądał, jakby miał zwymiotować. Czy to możliwe, że
wiedział o liście? Czy Serena zadzwoniła do niego, gdy siedział w łazience? Dlatego
tyle mu to zajęło? Blair kręciła się niecierpliwie. Dlaczego się ociągał?
•
Nate, chcesz mi o czymś powiedzieć?
•
Co? Nie. - Schował kluczyki do kieszeni. - Więc naprawdę to robimy, tak?
•
Naprawdę to robimy!
Zostawiła torbę na masce i podeszła do Nate'a. Przytuliła się do niego. Biała
mewa przeleciała nad parkingiem.
- Chyba się czymś martwisz.
- Nie, skąd. Tylko... myślę.
Żeby ci to nie zaszkodziło.
Zaciągnęła się smakowitym zapachem Nate'a -jego dezodorant, nutka
lawendowego mydła z łazienki rodziców Sere-ny, aromat oceanu, którym jego
koszulka już zdążyła przesiąknąć. Zamknęła oczy.
- Nie martw się, Nade. Jest lato. Jesteśmy razem. Tylko
to się liczy, prawda?
Odsunął się, żeby spojrzeć jej w twarz. Uśmiechnęła się do niego. Przez chwilę
miała nadzieję, że jacht gdzieś się rozbije i nigdy więcej nie będą musieli widzieć
Sereny. Będą żyć w bambusowej chatce, szukać jedzenia i przez cały czas chodzić
nago. Komn potrzebne ciuchy, skoro mają siebie nawzajem?
Musiała chyba całkiem oszaleć.
- Masz rację. Pieprzyć to. Pieprzyć wszystko i wszyst
kich. - Pochylił się i przycisnął cudowne usta do jej warg.
- Wypływajmy.
I koniecznie przyślijcie kartkę.
190
plotkard.net
tematy Ą wstecz dalej ► wyślij pytanie odpowiedź
Wszystkie nazwy miejsc, imiona i nazwiska oraz wydarzenia zostały zmienione lub skrócone, po to by nie ucierpieli
niewinni. Czyli ja.
hej, ludzie!
Wiecie, co jest naprawdę kiczowate? Szczęśliwe zakończenia. Poważnie. Takie, jak
wtedy, kiedy oglądam film i jakaś odważna, zdeterminowana dziewczyna w końcu
uwodzi głównego bohatera. I tak od dwóch godzin wiedziałam, że go zdobędzie! Po
prostu mam ochotę wydrapać jej oczy. Prawdziwe życie jest potwornie zakręcone i
skomplikowane. Nie ma żadnego „zakończenia"... Serio, pozwólcie, że przez chwilę
trochę pofilozofuję. Tak naprawdę to każde zakończenie jest kolejnym początkiem,
nie? No dobra, już się zamykam.
Więc nawet jeśii Bi N właśnie odpływają ku zachodzącemu słońcu, to coś mi mówi,
żęto nie koniec historii. Zwłaszcza że tyle pytań czeka na odpowiedź:
Czy B powie N o liście od S?
Czy S odszuka N i powie mu wszystko sama?
Czy B wyrzuci wtedy S za burtę?
Czy D będzie się całował z chłopakami? Czy posunie się dalej?!
191
Czy V będzie go wspierać?
A tak na poważnie: jak długo ci dwoje mogą razem mieszkać i nie sypiać razem?
Może jednak on jest bi?
No i pojawia się najważniejsze pytanie ze wszystkich: kim jestem? Wiem, że aż was
skręca, aby dowiedzieć się więcej pikantnych szczegółów na mój temat. Oto
smakowity kąsek o waszej szczerze oddanej przyjaciółce (nie mówcie, że nigdy wam
nic nie mówię!) Nie umiem dochować żadnej tajemnicy. Oczywiście poza sekretem
mojej tożsamości. Ale sekrety, jakie S ukrywała przez tyle lat? Czapki z gtów, proszę
państwa! Rozumiem, że można robić w balona przyjaciół i rodzinę, ale że udało jej się
zamydlić oczy i mnie?! Gratulacje! Więc co jeszcze ukrywa? Mam przeczucie, że jest
sporo do odkrycia...
Wiem, że nie możecie się doczekać odpowiedzi. Ja też. A ja zawsze dostaję to, czego
chcę.
Wiecie, że mnie kochacie.
plotkara
s,