Cabot Meg Pamietnik ksiezniczki 4 i 1I2 Akcja Ksiezniczka

background image

Akcja Księżniczka

MEG CABOT

Pamiętnik księżniczki (tom 4 i 1/2)

Przeklad Edyta Jaczewska

background image

Tytuł oryginału THE PRINCESS

DIARIES IV AND A HALF. PROJECT PRINCESS

Redaktorzy serii

MAŁGORZATA CEBO-FONIOK

EWA TURCZYŃSKA

Redakcja stylistyczna

AGATA NOCUŃ

Redakcja

techniczna

ANDRZEJ

WITKOWSKI

Korekta

KATARZYNA KUCHARCZYK

MAGDALENA KWIATKOWSKA

Ilustracja na

okładce

NICOLA

SLATER

Opracowanie graficzne okładki

STUDIO GRAFICZNE WYDAWNICTWA

AMBER

Skład

WYDAWNICTWO

AMBER

Wydawnictwo Amber zaprasza na stronę Internetu

http://www.amber.sm.pl

http://www.wydawnictwoamber.pl

Copyright © 2003 by Meggin

Cabot. Ali rights

reserved.

For the Polish edition Copyright

© 2003 by Wydawnictwo Amber Sp. z o.o.

Pytanie Co to właściwie jest ten Pamiętnik

księżniczki 4 i '1/2?

Odpowiedz Numer 4 i

1/2

(to znaczy cztery i pól)

mieści się między numerem 4 a numerem

5, więc miejsce tej książki przypada po

tomie 4 ale przed 5 Pamiętnika księżniczki.

Pytanie Jaki okres w życiu księżniczki Mii

obejmuje?

Odpowiedź Marzec, wiosenne ferie szkolne.

Innymi słowy, akcja toczy się pomiędzy

tomem 4 (grudzień-styczeń) a tomem 5

(kwiecień-maj).

Pytanie Dlaczego ta książka została wydana?

Odpowiedź Ponieważ nie chcemy opuścić ani

jednego zdania z zapisków z pamiętnika

Mii!

ISBN 83-241-1301-0

background image

Czwartek, 10 marca, poddasze

Jestem kompletnie wyczerpana. Nie wiem czemu, nie

dość że muszę znosić przekleństwo książęcego losu -

chociaż o swoim pochodzeniu dowiedziałam się dopiero

niedawno - to na dodatek zostałam obarczona taką męczącą

rodziną.

No bo już i tak wystarczy, że czekali, aż prawie

skończę piętnaście lat, żeby rzucić mimochodem: „Aha, tak

przy okazji, jesteś księżniczką". A teraz nawet nie potrafią

ustalić między sobą, czy mogę spędzić ferie wiosenne w

Zachodniej Wirginii, pracując jako ochotniczka dla or-

ganizacji Domy Nadziei razem z całą resztą uczniów

Liceum imienia Alberta Einsteina chodzących na rozwój

zainteresowań.

7

background image

Jakby spełnianie dobrych uczynków względem

bliźnich nieco mniej hojnie obdarzonych przez los nie było

właśnie zadaniem księżniczek!

No i dobra, rozumiem, czemu mój argument: „A

księżna Diana i jej akcje przeciwko stosowaniu min

lądowych?!" nie trafił do Grandmere -która uważa, że już i

tak za często chodzę w rybaczkach - ale żeby moja

MAMA? Przez całą poprzednią godzinę usiłowałam jej

wyjaśnić „teologię młotka" wyznawaną przez Domy Na-

dziei: otóż przyświecający ludziom wspólny cel znakomicie

ułatwia przekraczanie barier kulturowych. Na przykład

kiedy

osoby

z

różnych

środowisk

religijnych

i

socjoekonomicznych zbiorą się razem, żeby wybudować

dom, znikają dzielące ich różnice, a dochodzi do głosu

łącząca wszystkich idea. Wspomniałam o tym, że każdy

człowiek, nawet prosty i słabo wykształcony, może

wykorzystać młotek, obracając go w narzędzie, które

zwiastuje pokój i miłość.

Moja ciężarna mama - która leżała w łóżku i oglądała

Białą squaw na kanale filmowym Life-time, a na swoim

wielkim brzuchu trzymała pojemnik lodów czekoladowych

z kawałkami czekolady Haagen-Dazs (mimo że powinna

przecież

ograniczyć spożycie nasyconych kwasów tłuszczowych do

najwyżej dwudziestu gramów dziennie, bo przybrała na

wadze ponad piętnaście kilo w ciągu ostatniego pół roku) -

spojrzała tylko na mnie i powiedziała:

- Mia, czyś ty trafiła do jakiejś sekty?

O MÓJ BOśE! Tylko skrajne zaburzenia równowagi

hormonalnej, jakie nękają w tej chwili moją matkę, mogą

tłumaczyć fakt, że moją pracę dla zapewnienia porządnego

dachu nad głową ludziom biednym, żeby mogli żyć godnie i

bezpiecznie, usiłuje podciągnąć pod religijny fanatyzm.

Kiedy jednak powiedziałam to głośno, mama

wrzasnęła:

- Frank!

Chodź

tu

natychmiast!

Mia

trafiła

do jakiejś sekty!

Dzięki Bogu, pan Gianini wszedł wtedy do sypialni -

siedział przedtem w salonie i ćwiczył grę na perkusji - i

wyjaśnił mojej matce spokojnym, rozsądnym tonem, że

Domy Nadziei to nie żadna sekta, tylko bezwyznaniowa

organizacja typu nonprofit, która próbuje na całym świecie

zwalczać bezdomność i wyeliminować budownictwo

mieszkaniowe niespełniające żadnych norm. Powiedział

także, że on sam jako


8

9

background image

ochotnik jeździł na takie wycieczki z uczniami Liceum

imienia Alberta Einsteina przez ostatnie pięć lat i że w tym

roku nie wybiera się tylko dlatego, że nie chce zostawić

mamy samej, w zaawansowanej ciąży. Płci dziecka wciąż

jeszcze nie znamy, bo mama twierdzi, że jeśli to chłopiec,

nie będzie miała motywacji, żeby przeć podczas porodu,

ponieważ to mężczyźni są wszystkiemu winni. Gdyby nie

oni, takie organizacje jak Domy Nadziei w ogóle nie byłyby

potrzebne. A to dlatego, że politycy mężczyźni podejmują

fatalne decyzje, kiedy już raz zostaną wybrani do pełnienia

publicznych funkcji, na przykład wszczynają kosztowne i

niepotrzebne wojny, nie upewniwszy się najpierw, czy wszy-

scy ich wyborcy mają porządny dach nad głową, i tak dalej,

i tak dalej.

No więc wtedy pozwoliłam sobie zauważyć, że Tina

Hakim Baba, która nawet nie chodzi na rozwój

zainteresowań, a której ojciec jest właścicielem kilku

szybów naftowych i wiecznie się zamartwia, że Tina może

zostać porwana przez zbirów nasłanych przez jakiegoś

konkurencyjnego szejka naftowego, dostała w drodze

wyjątku pozwolenie na ten wyjazd. I że Lilly Moscovitz,

10

nasz szkolny geniusz i zarazem moja przyjaciółka, również

jedzie. Tak samo jej chłopak, Borys Pelkowski, wirtuoz

skrzypiec (człowiek, który oddycha przez usta, nawiasem

mówiąc).

Potem dodałam, że mój własny chłopak, starszy brat

Lilly, Michael, też wyjeżdża. Usiłowałam nie okazywać

zbytniego entuzjazmu, kiedy wymieniałam tę ostatnią

informację. No bo naprawdę nie ma potrzeby podkreślać, że

Michael i ja spędzimy razem, bez nadzoru rodziców, całe

pięć dni w dzikich ostępach Zachodniej Wirginii. Mama na

pewno nie byłaby specjalnie zachwycona, gdyby zdała sobie

sprawę, że to główny powód, dla którego tak bardzo chcę

jechać. Starałam się raczej sprawić wrażenie, że cały mój

zapał wynika z pragnienia niesienia pomocy tym, którym w

życiu wiedzie się gorzej niż mnie.

Co się kompletnie, w stu procentach zgadza. Ale poza

tym... No cóż, poza tym mam ochotę pościskać się trochę z

moim chłopakiem bez wiecznego zaskakiwania nas przez

jego rodziców albo moją matkę, albo ojczyma, albo babkę.

Powiedziałam mamie z naciskiem, że ten wyjazd jest w

pełni aprobowany przez szkołę i że będziemy cały czas pod

opieką doktora Juana

background image

Gonzalesa, dyrektora północno-wschodniego oddziału

Domów Nadziei, dyrektorki Liceum imienia Alberta

Einsteina, pani Gupty, pani Hill, opiekunki naszych zajęć z

rozwoju zainteresowań (nie żebym akurat JA miała jakieś

szczególne zainteresowania, ale niech tam), Mademoiselle

Klein od francuskiego i pana Wheetona, naszego trenera

drużyny lekkoatletycznej uczącego nas zdrowego stylu

życia i przepisów bezpieczeństwa.

Aha, no i poza tym - Appalachy są odległe od

Manhattanu o jedyne siedem godzin jazdy autobusem, a

cała wycieczka potrwa zaledwie pięć dni, więc Z CZEGO TU

ROBIĆ TAKI PROBLEM???

Ale moja mama nadal miała raczej sceptyczną minę...

...dopóki nie wspomniałam, że zdaniem Grandmere

cała odpowiedzialność za mój upór przy tym wyjeździe

leży wyłącznie po stronie mojej mamy, bo wszystko

zaczyna się od tego, że nie powinna była mnie zapisywać

do tej hipi-siarskiej szkoły.

Kiedy powtórzyłam mamie słowa Grandmere, w jej

oczach natychmiast pojawiło się TO spojrzenie i rzuciła:

12

- Tak powiedziała twoja babka? Wiesz co, Mia?

Możesz jechać. A teraz idź stąd, bo zasłaniasz mi Janinę

Turner.

To cud, że ja sobie tak dobrze daję radę w życiu mimo

wszystkich przeciwności i trudów, które muszę znosić na

co dzień.

No, ale nieważne. Po wszystkich tych dyskusjach

JADĘ DO ZACHODNIEJ WIRGINII!!! Teraz muszę

wykrzesać z siebie resztkę energii i powiedzieć miłości

mojego życia, jaka radość nas czeka:

G

R

L

OUIE

:

Michael! Mama powiedziała, że mogę

jechać!

L

INUX

R

ULZ

:

Aha, no to super.

AHA, NO TO SUPER? I to WSZYSTKO? Tylko tyle

uznania Michael gotów jest wyrazić dla moich wysiłków i

kunsztu dyplomatycznego? AHA, NO TO SUPER?

Może jeszcze nie dotarło do niego, co mówię.

G

R

L

OUIE

:

Do Zachodniej Wirginii! NARESZCIE

będziemy sami!

13

background image

L

INUX

R

ULZ

:

No cóż, nie do końca. Będzie z nami

cała grupa z RZ.

O mój Boże. Zapowiada się cięższa orka, niż mi się

wydawało.

W

kwestii

naszej

wycieczki

Michael

najwyraźniej nie myśli tymi samymi kategoriami co ja.

Prawdopodobnie nie może się doczekać, aż będzie mógł

zrobić trochę dobrego dla ludzi pokrzywdzonych przez los.

Która to myśl, oczywiście, również mnie przyświeca.

Ale cieszę się też perspektywą tulenia się do mojego

chłopaka pod rozgwieżdżonym niebem Zachodniej

Wirginii...

Muszę popracować nad zasianiem w Mi-chaelu ziaren

romantyzmu, żeby zdążyły zakiełkować na czas wielkiej

sesji przytulania się w trzydziestym piątym stanie naszego

pięknego kraju!!!

Piątek, 11 marca, godzina

wychowawcza

Lilly jest tak podekscytowana wyjazdem do Zachodniej

Wirginii, że nie może mówić o niczym innym. Ale ona jest

podekscytowana z innego powodu niż ja. Zabiera ze sobą

kamerę wideo, bo zamierza sfilmować naszą wycieczkę i

pokazać ją później w swoim programie na kanale kablówki

ogólnego dostępu, Lilly mówi prosto z mostu. Twierdzi, że

będzie to zjadliwy komentarz na temat niedociągnięć

naszego systemu budownictwa komunalnego.

- Powinnaś napisać coś o tym, Mia - powiedziała

właśnie Lilly. - No wiesz, coś alegorycznego, na przykład

że budowę domu można porównać do tworzenia

analitycznej struktury polityki rządu w małym europejskim

księstwie,

15

background image

takim jak Genowia. Założę się o wszystko, że ci to

wydrukują w szkolnej gazecie.

Lilly nie mówi poważnie, tylko trochę sobie ze mnie

kpi. Bo odkąd odkryłam, że moim jedynym talentem jest

opisywanie różnych rzeczy w dość zabawny sposób, i

dostałam się do pracy w szkolnej gazecie, „Atomie",

naczelny pozwala mi pisywać wyłącznie cotygodniowe

zestawienia stołówkowego menu, bo jestem dopiero

pierwszoklasistką i jeszcze „nie zapłaciłam frycowego".

Ale nawet gdybym MOGŁA zmusić Lesliego Cho do

wydrukowania mojego artykułu, nie sądzę, żebym w

rzeczywistości

miała

JAKIEKOLWIEK

pojęcie

o

budowaniu domów. I raczej nie zostanę podporą szkolnego

Klubu Konstruktorów, jeśli wziąć pod uwagę, jakim jestem

bezta-lenciem i dziwadłem - może z wyjątkiem tej całej

pisaniny. Ale w obecnych okolicznościach co mi z tego, że

umiem PISAĆ? Byłoby o mele bardziej luzacko, gdybym

potrafiła obsługiwać tokarkę albo miała jakieś inne

umiejętności pożyteczne dla społeczeństwa.

Może powinnam po prostu przyzwyczaić się do myśli,

że jedyną rzeczą, którą robię w miarę

16

dobrze, jest pisanie, no i może jeszcze zamawianie

chińskiego jedzenia, i w związku z tym bardzo wątpliwe,

żebym nagle odkryła u siebie talent do mocowania okładzin

tynkowych i że ten talent ujawni się akurat podczas

budowania domów dla bezdomnych w czasie naszych

wiosennych ferii.

Chociaż - bardzo mi przykro - gdybym była ubogim

człowiekiem, wolałabym raczej sama zbudować sobie dom,

niż żeby miał to zrobić Borys Pelkowski. Nawet gdyby

alternatywą był BRAK domu. Wiem, że Borys jest jedną z

najbardziej utalentowanych osób w naszej szkole, ale

kiedyś, tuż przed koncertem orkiestry szkolnej, wyszedł na

klatkę schodową trzeciego piętra poćwiczyć na osobności

swoje solo i skończyło się tak, że się zatrzasnął i musiał

przez parę godzin walić w te metalowe drzwi, zanim

ktokolwiek go znalazł, bo tymczasem koncert zdążył się już

skończyć i wszyscy poszli do domu. Na całe szczęście

woźny jeszcze miał dyżur, w przeciwnym razie Borys

tkwiłby uwięziony na klatce schodowej do poniedziałku.

Bez jedzenia i wody mógł nawet umrzeć, a w poniedziałek,

kiedy wszyscy przyszliby do szkoły,

background image

znaleźliby jedynie ten szkielet ze skrzypcami w dłoni,

ubrany w sweter wetknięty w spodnie. (Borys Pelkowski

zawsze nosi sweter wetknięty w spodnie).

Ale to w końcu tylko moja opinia.

Piątek, 11 marca, zebranie

brygady Domów Nadziei, Liceum imienia Alberta

Einsteina

Zaczynam żywić poważne obawy co do Zachodniej

Wirginii, i to nie tylko dlatego, że Mi-chael ani razu mnie

nie zapytał, czy planuję zabrać ze sobą mój wiśniowy

błyszczyk do ust (to jego ulubiony smak). To znaczy, ja

rozumiem, że tam są biedni ludzie, i tak dalej, ale przecież

to nadal jest AMERYKA, na litość boską.

Tymczasem przed chwilą doktor Gonzales rozdał nam

listę rzeczy, które musimy ze sobą zabrać. Lilly, Michael,

Borys, Tina i ja siedzimy teraz tutaj i czytamy ją, robiąc

uwagi typu: „Hej, czy ktoś tu oszalał?"

Na przykład, co to jest dwudziestolitrowy słoneczny

prysznic w torbie? Gdzie w ogóle

15

background image

można coś takiego kupić? I o co chodzi z tymi bogatymi w

potas, odpornymi na ciepło przekąskami? Co TO niby jest?

Dlaczego mamy potrzebować potasu? I czy w Zachodniej

Wirginii nie ma spożywczaków? To znaczy, nie wystarczy

pójść do delikatesów i kupić sobie banana?

LISTA RZECZY, KTÓRE MAMY ZE

SOBĄ ZABRAĆ,

OBEJMUJE TEś: pas do narzędzi albo torbę

na gwoździe młotek do gwoździ z pazurem taśmę mierniczą

o długości około pięciu metrów scyzoryk nożyce do drutu

małe narzędzie do usuwania gwoździ ołówek stolarski

mały kątownik ciesielski małą ostrą piłę płatnicę o

krótkich zębach sprężynę hydrauliczną (niekoniecznie)

Hm, tak? Jestem tylko księżniczką. Nie posiadam

żadnej z tych rzeczy. Potrzebne wam ber-

20

ło? Proszę, walcie do mnie jak w dym. Ale narzędzie do

wyciągania gwoździ? Nie za bardzo.

No a poza tym, można by oczekiwać, że udzielą nam

kilku lekcji o takich materiałach jak, powiedzmy, płyty

pilśniowe. Ale nie. Zamiast tego doktor Gonzales wręczył

nam tylko formularze, które podobno mają podpisać nasi

rodzice, a tam jest takie zadanie, że nie będą pociągać do

odpowiedzialności Domów Nadziei w razie, gdybyśmy

ulegli wypadkowi lub zginęli w czasie wycieczki.

Ulegli wypadkowi lub zginęli!!!

Tina Hakim Baba właśnie podniosła rękę i zapytała,

czemu na tej liście jest napisane, że mamy zabrać ze sobą

tygodniowy zapas nawilżanych chusteczek odświeżających.

Doktor Gonzales mówi, że to dlatego, że w dni pochmurne

nasze dwudziestolitrowe prysznice w torbie mogą się nie

nagrzać dostatecznie i powinniśmy się przygotować na to,

że albo będziemy brali zimny prysznic, albo będziemy się

po prostu myli za pomocą wilgotnych chusteczek hi-

gienicznych.

Hm, przepraszam bardzo, ale czy nawilżane chusteczki

poradzą sobie z rozmaitymi cielesnymi

background image

odorami? Jak ja mam się obściskiwać z moim chłopakiem,

jeśli będę ŚMIERDZIEĆ???

Zaczęłam naprawdę panikować, kiedy doktor Gonzales

poprosił nas wszystkich o zapoznanie się z drugą stroną

ulotki. A to dlatego, że na stronie drugiej stało jak byk:

• Proszę pić jak najwięcej napojów dla sportowców,

Isostaru albo soku porzeczkowego przez cały

tydzień poprzedzający wyjazd. Proszę pić Isostar

dostarczany na miejsce pracy brygady, żeby

uzupełnić stężenie potasu i elektrolitów.

• W tamtym klimacie występuje bardzo wiele

gatunków owadów latających. Zaleca się zabranie

środka odstraszającego.

• Proszę nie głaskać miejscowych zwierząt, ponieważ

często przenoszą one choroby. Jeśli zdarzy wam się

pogłaskać jakieś zwierzę, należy natychmiast umyć

ręce.

• Proszę nie pić wody spod prysznica ani z ogólnie

dostępnych miejscowych ujęć.

Nie pić wody i nie głaskać zwierząt? Środek

odstraszający owady? Isostar?

O mój Boże, w co ja się wpakowałam???

Piątek, 11 marca, lekcja etykiety, hotel

Plaża

Grandmere nie chce uwierzyć, że mama pozwoliła mi

jechać do Zachodniej Wirginii. Mówi, że nie wie, kto tu jest

bardziej pomylony: mama, dlatego że mnie tam puszcza,

czy ja, dlatego że w ogóle chcę tam jechać. Przeczytała

formularz do podpisania przez rodziców i wyraziła nadzie-

ję, że będę się dobrze bawiła na tym obozie rekrutów.

- To nie żaden obóz rekrutów, Grandmere -

zaprotestowałam. - To bezwyznaniowa organizacja typu

nonprofit,

która

zajmuje

się

zwalczaniem

nieodpowiadającego

standardom

budownictwa

mieszkaniowego i bezdomności na całym świecie.

23

background image

- Dlaczego w takim razie - zapytała Grandmere - jest

tutaj napisane, że będziesz musiała wstawać codziennie o

szóstej rano?

- Dlatego - odparłam, wyrywając jej z ręki ulotkę - że

prawdopodobnie wtedy podają śniadanie.

Grandmere pokręciła głową.

- Po raz ostatni wstałam o szóstej rano, kiedy Niemcy

bombardowali pałac, w czasie wojny. Nic poza ostrzałem

artyleryjskim nie powinno wyrywać księżniczki z łóżka

przed ósmą. Każda wcześniejsza pora to zwykła

nieprzyzwoitość. Amelio, nie jest jeszcze za późno, żebyś

zdecydowała się dołączyć do mnie w Palm Springs, gdzie

będę się relaksować po stresie naszych codziennych lekcji

etykiety. Wiesz, to wcale niełatwe zadanie uczyć młodą

dziewczynę wszystkiego, co powinna wiedzieć o sztuce

rządzenia, i tak dzień w dzień. Jesteś pewna, że nie masz

ochoty jechać ze mną? Na pustyni środek odstraszający

owady nie będzie ci potrzebny. Ani żadne nawilżane

chusteczki higieniczne. Tylko piękna, czysta woda w

hotelowym basenie i belgijskie gofry przynoszone do

pokoju...

- Nie! - wrzasnęłam, bo ten kawałek o gofrach

brzmiał naprawdę kusząco. Założę się, że

24

nikt w ośrodku odnowy, do którego wybiera się Grandmere,

nie musi się martwić swoim poziomem potasu. - Spędzę

wiosenne ferie, robiąc coś dobrego dla ludzkości. - A przy

okazji, poprzy-tulam się trochę ze swoim chłopakiem. No i

tak, odkryję może, że jestem utalentowanym dekarzem.

Przecież w końcu nigdy nic nie wiadomo. - Zapomniałaś,

jak było z księciem Williamem? Po liceum spędził CAŁY

ROK w Chile, pomagając biednym. Ja jadę tylko do

Zachodniej Wirginii, i to zaledwie na pięć dni. Myślę, że

zdołam wytrzymać pięć dni wstawania o szóstej rano.

Grandmere tylko pociągnęła łyk sidecara i pogłaskała

Rommla, swojego na wpół łysego miniaturowego pudla.

- Jak chcesz - westchnęła. - Mam tylko nadzieję, że nie

zaczniesz ubierać się w jakieś tubylcze stroje. Pamiętam te

obszerne chilijskie swetry, które nosił potem książę

William. Wiesz, od wełny można się nabawić wysypki.

Wyjaśniłam Grandmere, że w Zachodniej Wirginii nie

nosi się chilijskich swetrów, a ona zapytała mnie, w co się

w takim razie ubierają jej mieszkańcy, a ja musiałam

przyznać, że nie

25

background image

mam pojęcia. Wtedy wymierzyła we mnie palec i zawołała:

- Aha! Ja ci powiem, co się nosi w Zachodniej

Wirginii! Worki jutowe! Oto co noszą ludzie w Zachodniej

Wirginii!

Powiedziałam Grandmere, że w przeciwieństwie do

tego, co jej się może wydawać, czasy wielkiego kryzysu

dawno się skończyły i nikt już nie robi ubrań z worków

jutowych.

Ale sama nie wiem. To znaczy, jeśli wziąć pod uwagę

ten film, Neli, w którym Jodie Foster gra głuchoniemą

dziewczynę, która mieszka w głębokim lesie i wiecznie coś

gada o „tańczeniu z wiatrem"... Jestem całkiem pewna, że

ten film kręcili w Zachodniej Wirginii. Albo w którejś z

Karolin. Tak czy inaczej, niedaleko. A ona nosiła ubranie

zrobione z jutowego worka. Coś w rodzaju podomki.

O mój Boże, mam nadzieję, że nie będą ode mnie

oczekiwali, żebym się ubierała jak miejscowi i nie

wyróżniała z tłumu! Ja nie mam podomki! Wydaje mi się

zresztą, że nie da się jej kupić w Nowym Jorku!

Piątek, 11 marca, 23.00, poddasze

Tak się zdenerwowałam tą całą gadaniną o jutowych

workach i Isostarze, że po powrocie do domu spytałam pana

Gianiniego, czy on czasem nie ukrywa przede mną czegoś

w związku z tego typu wyjazdami. Pan G. nigdy właściwie

nie był przedtem w Zachodniej Wirginii, ale jeździł z

Domami Nadziei do Meksyku i paru przygranicznych

miejscowości w Teksasie. Powiedział mi:

- Mia, doprawdy, aż trudno mi wyrazić słowami, jakie

to

było

pozytywne

przeżycie

i

niezapomniane

doświadczenie.

Naprawdę

nauczyłem

się

doceniać

wszystko, co mam.

Bardzo pięknie, ale na dobrą sprawę nie rozwiązuje to

moich wątpliwości w kwestii worków

27

background image

jutowych. Ale powiedział mi chociaż, że mogę pożyczyć

sobie jego młotek.

No więc weszłam do sieci i wysłałam wiadomość przez

ICQ do Michaela, bo mimo wszystko jest on światłem

mego życia i jedyną osobą na tej ziemi, która potrafi mnie

ukoić, kiedy moja dusza zaczyna się miotać niczym

zranione źrebię.

Ale chociaż dla niego tylko żyję i tak dalej, Michael

totalnie mi nie pomógł w sprawie worków jutowych.

L

INUX

R

ULZ

:

Mia, ludzie, dla których będziemy

budować domy, są biedni, nie niedorozwinięci umysłowo.

Jestem pewny, że noszą co innego niż worki jutowe. Nie

wyobrażaj sobie, że to będzie wyglądało jak Uwolnienie.

Nigdy nie oglądałam Uwolnienia, bo nie lubię filmów,

w których coś znienacka rzuca się na ludzi zza drzew, ale

wcale się nie przyznałam, bo chcę, żeby Michael myślał, że

jak na swój wiek jestem bardzo dojrzała. Pomijając całą

resztę, on jest przecież maturzystą, a ja zaledwie

pierwszokksistką. Muszę robić wszystko co

28

w mojej mocy, żeby sobie nie przypominał o tym, że mam

zaledwie czternaście lat i trzy czwarte.

G

R

L

OUIE

:

Wiem. Ale powiedz mi, czy czytałeś kiedyś

Christy?

Trochę głupio zadawać takie pytanie facetowi, bo

jedyny znany mi facet, który przeczytał Christy, to nasz

sąsiad Ronnie, który teraz jest dziewczyną. Ale nieważne.

Michael jest niebywale oczytany jak na kogoś z

patriarchalnego klubu kolesiów (określenie mojej mamy).

G

R

L

OUIE

:

Bo widzisz, akcja Christy rozgrywa się w

Smokey Mountains, które są praktycznie takie same jak

Appalachy, i wszyscy tam zaczynają chorować na tyfus, ze

względu na fatalne warunki sanitarne, włącznie z Christy, i

ja tylko mówię, że może dlatego oni chcą, żebyśmy nie

głaskali żadnych z w i e r z ą t . . .

L

INUX

R

ULZ

:

Mia, przestań się tak zamartwiać. Gdyby

to było naprawdę niebezpieczne, czy sądzisz, że dyrektor

Gupta by tam z nami jechała?

29

background image

G

R

L

OUIE

:

Dyrektor Gupta robi czasami bardzo dziwne

rzeczy. Pamiętasz, jak zgodziła się zagrać posterunkowego

Krupkę, kiedy Klub Dramatyczny wystawiał coś w rodzaju

West Side Story?

L

INUX

R

ULZ

:

Mia, zamiast obsesyjnie rozmyślać nad

perspektywą zarażenia się tyfusem i koniecznością

noszenia ubrania z worka jutowego, czemu nie spróbujesz

skupić się na najważniejszym aspekcie tej całej

wycieczki?

Pomyślałam, że może chodzi mu o to, że będziemy

mogli tulić się pod rozgwieżdżonym niebem Zachodniej

Wirginii. Ale to się wydawało raczej mało prawdopodobne,

biorąc pod uwagę parę naszych ostatnich rozmów, więc

uznałam, że musi mu chodzić o to, że będę miała wreszcie

okazję sprawdzić, czy nie jestem dobra w paru rzeczach,

poza zapisywaniem każdego najdrobniejszego szczegółu

dotyczącego mojego życia w tym dzienniku, co nie jest tak

naprawdę żadną przydatną umiejętnością.

Ale potem zdałam sobie sprawę, że nie mogło mu

chodzić właśnie o to, bo nie wspomnia-

łam mu jeszcze o moim skrywanym marzeniu, mianowicie

że okażę się świetnym tynkarzem czy coś. Więc zamiast

tego napisałam:

G

R

L

OUIE

:

Chodzi ci o to, że będziemy pomagali

biednym w ich dążeniach do samorealizacji?

L

INUX

R

ULZ

:

Nie, chodzi mi o to, że ty i ja spędzimy

razem całe pięć dni i nie będzie nam przeszkadzała twoja

babka.

Aha! Więc jednak zaczyna czaić, o co chodzi!!!

Michael ma rację. Kto by się przejmował tyfusem,

skoro można się CAŁOWAĆ?!

30

background image

Sobota, 12 marca, 5.30 rano, w autobusie do

Zachodniej Wirginii

No cóż, całowanie na razie się nie zaczęło.

To dlatego, że jeszcze zanim zdążyliśmy dojechać do

tunelu Lincolna, Borys dostał choroby lokomocyjnej i

musiał zwymiotować do papierowej torebki, a Lilly

powiedziała, że wyprasza sobie i teraz nie będzie siedział

koło niej, i kazała Michaelowi się przesiąść, żeby móc

usiąść koło mnie, a kiedy Michael odmówił, Borys znów

zaczął rzygać, tylko że tym razem nie trafił do papierowej

torebki i wszystko poleciało na podłogę, a dyrektor Gupta i

pani Hill usiłowały posprzątać, co nie wyszło im najlepiej,

bo nie miały żadnych ręczników papierowych ani nic

takiego, więc wszyscy musieliśmy przesiąść się na tylne

siedzenia autobusu, jak najdalej od

32

oparów pawia, a Michael jako jedyny zgłosił się, że

zostanie z Borysem i będzie pilnował, żeby następnym

razem Borys trafił do torebki.

Mój chłopak jest taki świetny! Nie tylko jest

niewiarygodnie

inteligentnym

człowiekiem,

szalenie

utalentowanym muzykiem, zna się na komputerach i

cudownie całuje, ale jest też ogromnie współczującą

jednostką. Może któregoś dnia zostanie lekarzem i odkryje

lekarstwo na raka. Często o tym marzę, bo to jedyna szansa,

żeby parlament Genowii wyraził zgodę na nasze małżeństwo.

Jednak nie martwię się tym za bardzo. Michael to

mężczyzna wyróżniający się z tłumu innych mężczyzn i z

całą pewnością zdoła osiągnąć w życiu coś niezwykłego,

dzięki czemu zdobędzie serca obywateli Genowii, tak samo

jak zdobył moje. Gdybym tylko sama miała tyle uży-

tecznych talentów co Michael! Byłoby bardzo fajnie,

gdybym umiała grać na gitarze ORAZ programować w

html-u.

W każdym razie, chociaż proponowałam, że posiedzę z

przodu autobusu razem z Michaelem i pomogę mu

podsuwać papierowe torby Borysowi, on odezwał się

zupełnie jak Daniel Day--Lewis w Ostatnim Mohikaninie:

33

background image

- Nie, Mia. Oszczędzaj siły.

No i teraz Lilly, Tina i ja gnieciemy się razem na

dwóch siedzeniach i czekamy na nasz pierwszy postój na

autostradzie New Jersey, kiedy kierowca autobusu będzie

mógł porządnie zmyć mopem podłogę. Dyrektor Gupta

mówi, że kiedy tylko zjedziemy na parking, pójdzie kupić

zapas aviomarinu dla Borysa i każe mu go wziąć. Borys

twierdzi, że po aviomarinie chce mu się spać i traci swoją

zwykłą osobowość.

Doczekać się już nie mogę.

W każdym razie Lilly już zaczęła filmować. Zrobiła

bardzo udane zbliżenie pawia. Uruchomiła kamerę o piątej

rano, bo o tej porze musieliśmy wszyscy pojawić się w

Liceum imienia Alberta Einsteina z całym naszym

bagażem, żeby zdążyć na autobus. Wszyscy mieli mnóstwo

rzeczy, zwłaszcza jeśli wziąć pod uwagę, że wycieczka

potrwa tylko pięć dni.

Najmniej bagażu ma Lars. Bardzo lobbowa-łam za

tym, żeby nie musieć jechać na tę wycieczkę w

towarzystwie swojego oficjalnego ochroniarza, ale tata

nalegał. Powiedział, że w ogóle mu się nie podoba pomysł

mojego wyjazdu - tata chce, żebym wszystkie wakacje spę-

dzała w Genowii - ale ponieważ mama już mi pozwoliła,

nie będzie jej się sprzeciwiać. Nie chciał jednak puścić

mnie bez opieki i ochrony przed ewentualnymi

porywaczami. Na nic się zdały moje argumenty, że Tina

jedzie bez ochroniarza - pan Hakim Baba, jak się okazuje,

nie ma żadnych wrogów w Zachodniej Wirginii i Wahim

dostał dobrze zasłużony urlop, tyle że nie jest specjalnie

uszczęśliwiony, bo to oznacza, że Lars będzie miał

Mademoiselle Klein tylko dla siebie... no cóż, on i pan

Wheeton. Lars jedzie, powiedział mój tata. Bo tak.

Przynajmniej Lars podróżuje bez zbędnego obciążenia.

Zabrał ze sobą wyłącznie mały worek żeglarski. Zapytałam

go, gdzie ma śpiwór i poduszkę, a on się tylko uśmiechnął.

Mam nadzieję, że nie liczy na to, że będę się z nim dzieliła

swoją pościelą. Kocham mojego ochroniarza, ale nie do

tego stopnia.

W każdym razie Lilly filmuje wszystko, co się dzieje w

autobusie, żebyśmy o niczym później nie zapomnieli.

Zrobiła porządne, długie ujęcie napisu, który wisi nad

głową kierowcy. Napis mówi:


34

35

background image

Jestem Państwa kierowcą i mam na imię Charlie.

Jestem bezpieczny, grzeczny i można na mnie polegać.

Proszę nie przekraczać żółtej linii.

Kiedy tkwiliśmy w korku przed tunelem Lincolna,

Lilly spytała, co naszym zdaniem zrobiłby Charlie, gdyby

dyrektor Gupta przekroczyła żółtą linię.

- Ponieważ Charlie jest bezpieczny i można na nim

polegać - odparła Tina - powiedziałby pewnie: „Proszę

pani! Proszę się cofnąć poza żółtą linię!"

- Tak - zgodziłam się. - Ale ponieważ jest także

grzeczny, najprawdopodobniej ujmie to inaczej: „Proszę

pani, proszę uprzejmie! Proszę się cofnąć poza żółtą linię,

bardzo dziękuję!"

Z jakiegoś powodu tak nas to rozbawiło, że śmiałyśmy

się, póki nam też omal nie zachciało się rzygać.

Jeszcze tylko sześć i pół godziny i będziemy na

miejscu.

Sobota, 12 marca, 10.00, gdzieś na

autostradzie New Jersey

Michael i ja nareszcie siedzimy razem, ale jeszcze się

nie

tulimy.

Michael

nie

uznaje

publicznego

demonstrowania swoich uczuć, ponieważ, jak twierdzi,

niektóre sprawy są intymne.

I ja to w pełni rozumiem i popieram. No bo wcale nie

chcę, żeby za mną łaził i całował mnie po francusku w

szkolnej kafejce, czy coś takiego.

Ale wiecie, moglibyśmy się chyba trochę PO-

TRZYMAĆ ZA RĘCE.

W każdym razie Charlie, nasz bezpieczny, grzeczny i

odpowiedzialny kierowca, posprzątał pawia Borysa, kiedy

dotarliśmy do Zajazdu Molly Pitcher, a potem wszyscy

znów weszliśmy

37

background image

na pokład. Przy otwartych oknach naprawdę wcale tak

bardzo nie śmierdzi. Dyrektor Gupta dała Borysowi sporą

dawkę aviomarinu i on jest teraz nieprzytomny. Siedzi z

głową opartą na ramieniu Lilly. Ta głowa mu non stop

opada. Rzeczywiście chyba nie ściemniał, twierdząc, źe

lekarstwa na chorobę lokomocyjną kompletnie pozbawiają

go osobowości. Jeśli chcecie znać moje zdanie,

powinniśmy codziennie dawać mu porcyjkę.

Jednak mimo że Borys większą część początku

podróży spędził rzygając, nie powstrzymało to jego i Lilly

od zostania pierwszą parą, którą złapano na obściskiwaniu

się. Nakryto ich na całowaniu się w Roy Rogers podczas

pierwszego postoju i ostra uwaga ze strony dyrektor Gupty

sprawiła, że odskoczyli od siebie.

Ale kiedy przed chwilą zerknęłam w stronę końca

autobusu, znów to robili! W ogóle nie mogą utrzymać rąk

przy sobie!!!

Chciałabym, żeby Michael też tam popatrzył i

zrozumiał, że TROCHĘ przytulania by nam nie

zaszkodziło...

O mój Boże, jestem taka zmęczona. I włosy mi chyba

śmierdzą pawiem Borysa. Nie mogę

się doczekać, aż dojedziemy na miejsce, a wtedy umyję

sobie głowę i będziemy mogli zacząć się całować.

38

background image

Sobota, 12 marca, 17.00, Kawał

Mamalygi, Zachodnia Wirginia

O... mój... Boże...

Jesteśmy na miejscu. Wreszcie dotarliśmy. Wreszcie

dotarliśmy i Charlie rozładował nasze bagaże, a potem

musieliśmy je wziąć i zatargać je do...

NASZYCH NAMIOTÓW!!!

TAK!!! NAMIOTÓW!!! MAMY MIESZKAĆ W

NAMIOTACH!!!

Zdawałam sobie sprawę, oczywiście, że będziemy spali

w namiotach. Widziałam je na zdjęciu w broszurze.

Ale namioty na zdjęciach w broszurze miały, zdaje się,

drewniane podłogi i były rozbite na platformach ponad

poziomem gruntu. A te namioty wcale nie mają drewnianej

podłogi i stoją

40

NA SAMEJ ZIEMI. TAM GDZIE KRĘCĄ SIĘ TEś

WĘśE.

Nigdy w życiu nie spałam w namiocie. Poważnie, ja

nie usiłuję tutaj robić książęcych fochów, naprawdę, ale co

z niedźwiedziami? I nie mówcie mi, że w okolicy nie ma

niedźwiedzi, bo my tu jesteśmy OTOCZENI lasami. W

Zachodniej Wirginii nie ma NIC, tylko lasy. Dyrektor

Gupta powtarza co chwila, jak tutaj pięknie, i żebyśmy

popatrzyli na góry, i jak pachnie to czyste, świeże

powietrze. Dobra, dobra, a NIEDŹWIEDZIE?!

I czy ona nigdy nie widziała Blair Witch Project?

Owszem, przyznaję, że sama oglądałam ten film ani na

chwilę nie otwierając oczu, ale BRZMIAŁ naprawdę

przerażająco i, jak mi się wydaje, jego akcja toczyła się -

no, zgadnijcie gdzie? TAK, TAK, W LASACH!!!

No właśnie. Wszyscy tu jesteśmy skazani na zagładę.

Lars mówi, żebym się nie martwiła, że on już zadba o

to, żeby żadne dzikie zwierzęta ani seryjni mordercy nie

dostali się do namiotu, który dzielę z Lilly i Tiną. AJe ja nie

jestem przekonana. Ludzie w Blair Witch Project tak samo

background image

myśleli i popatrzcie tylko, co się z nimi stało! Z tego

jednego kolesia znaleźli wyłącznie palec! Ja nie chcę

znaleźć palca Larsa! Nie chcę stracić Larsa, który jest

wspaniałym ochroniarzem o świetnym poczuciu humoru.

Poza tym nie przeszkadza mu, kiedy się obściskuję z

Michaelem. Wiecie jaka to rzadkość u ochroniarza???

W każdym razie Zachodnia Wirginia sama w sobie nie

jest taka zła. Na razie nie spotkaliśmy ani jednej osoby,

która by nosiła ubranie z worka jutowego albo grała na

banjo

w

sposób

zagrażający

otoczeniu.

Wszyscy

wyglądają... No cóż, zupełnie jak ludzie w Nowym Jorku.

Nie poznaliśmy jeszcze naszych „gospodarzy". To działa w

taki sposób, że zostaliśmy podzieleni na brygady, a potem

każdej brygadzie przydzielono rodzinę gospodarzy i ta

brygada będzie pracowała nad domem dla tej konkretnej

rodziny. Bardzo się bałam, że w czasie podziału przyłączą

mnie na przykład do grupy, gdzie nie będzie moich

przyjaciół i nikogo kogo znam. Ale na szczęście mogliśmy

się sami dobierać w brygady. Tak więc Michael, Lilly,

Borys, Tina, pani Hill, Lars, ja, doktor Gonzales i taki jeden

chłopak, Peter Tsu, który jest w trzeciej klasie i na-

lezy do drużyny zapaśniczej, wszyscy jesteśmy w jednym

zespole.

Trochę mi żal tych naszych gospodarzy, prawdę

mówiąc. Poza doktorem Gonzalesem i prawdopodobnie

Peterem Tsu - bo o nich nic nie wiem - nikt z nas niczego

do tej pory nie zbudował. Niektórzy nigdy dotąd nawet nie

mieli młotka w rękach.

Istnieje spore niebezpieczeństwo, że dom naszych

gospodarzy będzie w efekcie wyglądał jak ruina.

O Boże, właśnie odezwał się dzwonek. Mamy się teraz

zebrać w „namiocie jadalnym" na odprawę i kolację. śywię

poważne obawy w związku z tym całym przedsięwzięciem.

Pomijając już namioty i fakt, że prawdopodobnie

zrujnujemy niepowtarzalną szansę naszych gospodarzy na

porządny własny dach nad głową, jest jeszcze jeden problem.

Oddzielono namioty chłopców od namiotów dziewczyn - co

BARDZO utrudni znalezienie odpowiedniego miejsca, to

znaczy takiego, które okaże się dość odosobnione, żeby

wprawić Michaela w nastrój do przytulania w możliwej do

przewidzenia przyszłości. I... aż się waham to napisać, ale

mamy tutaj... toi-toi!


42

43

background image

Tak!!! Zgadza się!!! Tu nie ma nawet kanalizacji pod

dachem - a przynajmniej nie będzie, dopóki nie

zainstalujemy u naszych gospodarzy toalety. Konieczność

zabrania ze sobą słonecznych pryszniców w torbie

zrozumiałem z przerażającą jasnością, kiedy zobaczyłam

umywalnię. Składa się z paru obitych brezentem kabin z

hakami, na których można te torby zawiesić.

Wygląda na to, że czeka nas cały tydzień korzystania z

nawilżanych chusteczek higienicznych, bo bez przerwy

mży deszcz i nie widać ani skraweczka słońca.

I nie uda mi się usunąć zapachu pawia z włosów za

pomocą chusteczek. Wierzcie mi, próbowałam.

Znów dzwonek. Muszę lecieć. Trzeba znaleźć jakieś

bezpieczne schowanko dla tego pamiętnika, żeby

niedźwiedzie/seryjni mordercy/ Czarownica Blair nie

znaleźli go w czasie mojej nieobecności.

Naprawdę powinnam spróbować dostosować się do

tego wszystkiego, bo jeśli chcę pracować jako ochotniczka

dla Greenpeace i pomagać ratować wieloryby, to tam

warunki życiowe mogą być jeszcze gorsze.

Sobota, 12 marca, 21.00, Kawał

Mamałygi, Zachodnia Wirginia

Poznaliśmy naszych gospodarzy. Nazywają się Angie i

Todd Harmeyerowie i mają dwoje dzieci, trzyletniego

Mitchella i dwuletniego Ste-fano. Przysięgam, ten

chłopczyk tak ma na imię. Stefano. W drodze jest też

kolejne dziecko. Pani Harmeyer ma termin porodu za

miesiąc, chociaż moim zdaniem wygląda tak, jakby miała

się rozsypać lada moment.

Pani Harmeyer pracuje jako sprzątaczka -zamiata

włosy w salonie fryzjerskim w centrum Kawału Mamałygi,

które składa się ze sklepu spożywczego, spółdzielczej kasy

pożyczkowej, sklepu żelaznego, urzędu pocztowego i

salonu fryzjerskiego. Pan Harmeyer jest bezrobotny, odkąd

spaliła się miejscowa fabryka opon.

45

background image

Państwo Harmeyerowie bardzo cieszą się perspektywą

posiadania własnego domu. Odkąd się pobrali, mieszkają w

przyczepie kempingowej. Mitchell cieszy się zwłaszcza z

tego, że będzie miał własny pokój. Na razie musi spać w

jednym łóżku z rodzicami.

Kiedy już poznaliśmy państwa Harmeyerów i

ustawiliśmy się w kolejce po kolację - sałata, kukurydza w

kolbach, kanapki z mięsem i keczupem (jako wegetarianka

wzięłam tylko bułkę i trochę warzyw), fasolka szparagowa

i placek z wiśniami na deser - pani Harmeyer spytała mnie,

czy to prawda, że jestem księżniczką, a ten wysoki facet za

moimi plecami to ochroniarz, no więc powiedziałam jej, że

to prawda.

- No to co ty tu, słoneczko, robisz, skoro jesteś

księżniczką? - chciała wiedzieć pani Harmeyer. - Gdybym

ja była księżniczką, spędzałabym ferie wiosenne w Cabo

San Lucas, jeżdżąc na tym takim, no, skuterze wodnym.

Wyjaśniłam, że wolałam dołączyć do Domów Nadziei,

niż jeździć przez całe ferie na skuterze wodnym, ponieważ

kieruje

mną

wyrobione

poczucie

obywatelskiego

obowiązku i pragnienie nabycia nowych umiejętności.

46

Pani Harmeyer tylko spojrzała na mnie dziwnie i

zapytała:

- Co?

Więc wtedy powiedziałam jej, że jestem tu, bo chcę się

trochę poprzytulać ze swoim chłopakiem. Wtedy zrobiła

naprawdę zainteresowaną minę i zapytała, który z

chłopaków jest moją sympatią, a kiedy pokazałam jej

Michaela, westchnęła:

- No, to ci dopiero przystojniacha!

Napełniło mnie to poczuciem wewnętrznej

dumy, ale jednocześnie sprawiło, że miałam ochotę jej

przyłożyć.

No więc potem pomyślałam sobie, że może lepiej

byłoby zmienić temat, i zapytałam panią Harmeyer, czy zna

już płeć swojego nienarodzonego dziecka. Odpowiedziała,

że nie chce wiedzieć, bo gdyby się okazało, że to kolejny

chłopak, to ona na pewno nie będzie przeć.

Byłam zaszokowana, słysząc, że kobieta z Zachodniej

Wirginii powtarza słowo w słowo to samo, co mówi moja

mama w Nowym Jorku, i spytałam panią Harmeyer, czy

ona również, jak moja mama, jest przeciwniczką kultu pa-

triarchatu, na co pani Harmeyer odparła:

47

background image

- A Boże broń. Ja tylko chcę mieć dzieciaka, któremu

będę mogła kupić Barbie, a nie Ac-tion Mana.

Poinformowałam panią Harmeyer, że w pełni

podzielam jej uczucia, zabrałam swój talerz z jedzeniem i

poszłam usiąść obok Michaela.

Lilly też siedziała przy naszym stole i filmowała.

Sfilmowała wszystkich mieszkańców Kawału Mamałygi,

którzy z zaciekawieniem mijali nasz stół, zatrzymując się

od czasu do czasu i zagadując. Pytali mnie, gdzie

podziałam tiarę (odpowiedź: „Została w Nowym Jorku"),

jak to jest być księżniczką („Fajnie") i dlaczego, u licha

ciężkiego, przyjechałam do Kawału Mamałygi („śeby

rozwijać

altruistyczne

aspekty

mojej

osobowości,

pomagając innym ludziom"). Wydaje mi się, że miejscowi -

pomijając panią Harmeyer - nie wyraziliby zrozumienia,

słysząc, że kieruje mną przede wszystkim chęć całowania

się z moim chłopakiem.

Po obiedzie Lilly stwierdziła, że ma już dość materiału

na miniserial, a co dopiero na jeden odcinek swojego

programu. Zdecydowała wreszcie, że poświęci cały miesiąc

serii programów o Kawale Mamałygi. Postanowiła nazwać

swój

cykl dokumentalny Skwaśniałe piure z ziemniaków i

program opieki medycznej dla słabiej uposażonych. Porażka

wysiłków rządu federalnego zmierzających do złagodzenia

losów wiejskiej biedoty.

Twierdzi, że ten dokument totalnie skompromituje

obecne władze.

Po obiedzie doktor Gonzales mówił przez jakiś czas,

ale nie zwracałam na niego uwagi, bo myślałam o toi-toi.

Teraz rozumiem, czemu kazali nam zabrać latarki. W toi-toi

nie ma światła, więc jeśli chcesz tam pójść w nocy, musisz

użyć latarki. Najgorsze, że nie wiadomo, co jeszcze może

siedzieć w takim toi-toi razem z tobą. Jeśli chcecie znać

moje zdanie, jest to idealna kryjówka dla pająków, może

nawet czarnych wdów, których ukąszenie bywa śmiertelne.

Przynajmniej tak twierdzą na kanale Discovery.

Zdecydowałam

się

zabierać

ze

sobą

środek

odstraszający komary za każdym razem, kiedy będę

musiała pójść do toalety.

Dopiero po długiej nudnej przemowie doktora

Gonzalesa sprawy zaczęły się nieco rozjaśniać. To dlatego,

że w drodze powrotnej do naszych namiotów Michael

wziął mnie za rękę (było ciemno, więc nikt nie widział),

zaciągnął

background image

mnie za jakieś drzewo i zaczął całować w bardzo

romantyczny sposób. Zdecydowanie oderwało to na chwilę

moje myśli od toi-toi. Dobrze chociaż, że miałam pod ręką

swój błyszczyk o smaku wiśniowym.

Ale wtedy Michael odezwał się:

- Co tu tak cuchnie?

A ja pociągnęłam nosem i zrozumiałam, że on mówi o

moich włosach, które NADAL pachniały jak paw Borysa.

Dlaczego nie zabrałam ze sobą Vanisha do prania

dywanów na sucho? NO DLACZEGO?

W każdym razie ten zapach pawia w pewien sposób

zepsuł nam nastrój. Poza tym nawet nie było widać

żadnych gwiazd, tak lało.

Och, nie! Dzwonek na „gaszenie świateł". Mamy teraz

wyłączyć latarki i iść spać. Nie wiem, jak można oczekiwać,

że ktoś będzie spał w tej dziczy. Rozlega się tu cała masa

dziwnych odgłosów, na przykład pohukują sowy i drą się

pasikoniki oraz inne takie. Ale przynajmniej nie musimy się

obawiać niedźwiedzi. Lars otworzył swój worek żeglarski,

wyciągnął z niego mały namiocik razem z nadmuchiwanym

materacem i ustawił tuż przed wejściem do naszego

namiotu.

50

Chociaż to nam nieco utrudni nocne wycieczki do toi-

toi - no i poza tym, niestety, zniechęci chłopców do

składania nam nocnych wizyt - jestem naprawdę

zadowolona, że Lars jest tam na zewnątrz ze swoim

glockiem kaliber 9 i nunczako... Nawet jeśli on też, jak my

wszyscy, nie może spać przez te niewiarygodnie hałaśliwe

sowy.

Już tęsknię za Manhattanem. Co ja bym dała, żeby

kołysały

mnie

do

snu

słodkie

tony

alarmów

samochodowych.

background image

Niedziela, 13 marca, południe, namiot jadalny

O mój Boże, boli mnie każdy centymetr cia

ła. To nie żarty spać na ziemi. W dodatku poły

naszego namiotu przez całą noc łopotały, a mnie

się wydawało, że to Czarownica Blair usiłuje się

dostać do środka.

Poza tym, kiedy się obudziliśmy, wszystko było

przesiąknięte rosą. ROSĄ. W Nowym Jorku nie ma rosy.

Gołębie, owszem. Mnóstwo szczurów. Ale żadnej rosy.

Rosa to mój nowy wróg. Chociaż dzięki niej moje

włosy nie śmierdzą już jak paw Borysa. Teraz śmierdzą

jak... rosa.

1 wcale nie czuję się lepiej dzięki temu, że

przez całe przedpołudnie zajmowałam się wy-

52

łącznie

podtrzymywaniem

drewnianych

szkieletów.

Najwyraźniej nie nadaję się do wbijania gwoździ,

piłowania, wiercenia otworów ANI wylewania cementu. To

naprawdę super, że musiałam przejechać aż taki kawał

drogi do Zachodniej Wirginii, żeby się o tym przekonać.

No więc zajmowałam się podtrzymywaniem t}'ch

drewnianych ram, kiedy inni gwoździami umocowywali je

na miejscu. Zajęcie, które nie wymaga absolutnie żadnych

umiejętności, wyłącznie sporej siły w górnej połowie

ciała... której to siły oczywiście mi brakuje, ale nie za-

mierzam nikomu się z tego zwierzać. A przynajmniej nie

przyznam się do tego głośno.

Ale te szkielety są naprawdę CIĘśKIE! Chcę

zaznaczyć, że budowanie domów nie jest łatwą sprawą.

Dziękuję Bogu za Michaela, Larsa, doktora Gonzalesa

i Petera Tsu. Nie chciałabym być sek-sistką, ale na tym

etapie prac budowlanych faceci zdecydowanie lepiej się

sprawdzają niż dziewczyny - chociaż Tina okazała się

całkiem zdolnym operatorem pistoletu do gwoździ

(szczęściara). Jestem całkiem pewna, że robi to

53

background image

tylko po to, żeby popisać się przed Peterem Tsu, który ma

zadziwiająco kształtne ramiona - jak to szybko zauważyła i

sfilmowała dla potomności Lilly. Peter jest prawie tak

przystojny jak chłopak księżniczki Mulan i ma tę

dodatkową zaletę, że nie jest postacią z kreskówki.

Ale nikt się nawet nie umywa do mojego chłopaka.

Chciałabym tylko, żeby było cieplej i więcej słońca, bo

wtedy Michael by się bardziej spocił i musiałby zdjąć

koszulę. I budowanie dopiero stałoby się frajdą.

No i byłoby fajniej, gdybym wiedziała, że w ogóle

przyczyniam się do tej budowy w jakiś znaczący sposób.

W każdym razie nasz dom rośnie szybciej niż inne

domy, mimo obecności w naszej brygadzie Borysa, który

naprawdę jest kulą u nogi. Podczas gdy ja w żaden

sensowny sposób nie POMAGAM budować tego domu,

przynajmniej nie przeszkadzam w budowie tak jak Borys.

Do tej pory, przez te wszystkie drewniane wióry, miał już

dwa ataki astmy i upuścił sobie pustaka na stopę (nic mu

nie będzie, to tylko siniak - tak powiedział doktor

Gonzales). Wyznaczyliśmy go teraz do pilnowania

Mitchella i Stefano, żeby

nie podchodzili za blisko do piły mechanicznej. Poza tym

ma uzupełniać zapasy w pojemniku z Isostarem.

Och, właśnie. Już wiem, czemu takie ważne jest picie

Isostaru. Budowanie domów to BARDZO wyczerpujące

zajęcie.

Trzeba

bez

przerwy

uzupełniać

poziom

elektrolitów.

Pan Harmeyer mówi, że piwo lepiej uzupełnia poziom

elektrolitów niż Isostar, ale doktor Gonzales wytknął mu, że

alkohol bardzo szybko odwadnia organizm, i potem pan

Harmeyer już się zamknął.

Lilly filmuje nasze postępy przy

wznoszeniu

drewnianego szkieletu domu i twierdzi, że ten nowy

program

dokumentalny

zdystansuje

jej

jak

dotąd

najbardziej udany obraz: Podróże z kością ogonową Lany

(Lilly nakręciła go, stosując nieco niezdarną technikę

animacji, po tym jak Lanie Weinberger odłamała się kość

ogonowa i zniknęła w jej systemie krwionośnym, wskutek

fatalnego upadku po źle wymierzonym rzucie do kosza.

Podróże ukazywały, jak kość ogonowa Lany przemieszcza

się w jej ciele, niosąc niewielką walizeczkę i składając

odwiedziny innym kościom, i tak dalej).


.54

55

background image

Na obiad były sałata, chleb kukurydziany, piure z

ziemniaków i kanapki z pieczenia wieprzową. Jem tylko

sałatę i ziemniaki. Już nie mogę patrzeć na kukurydzę,

chociaż rozumiem, że to podstawowy produkt spożywczy w

Zachodniej Wirginii, jak bajgle i wędzony łosoś w Nowym

Jorku.

Niedziela, 13 marca, 21.00,

namiot

Jestem zbyt zmęczona, żeby szczegółowo opisywać ten

dzień. Nic tylko trzymam drewniane szkielety. Całymi

godzinami.

Kolacja: sałata, krokiety ziemniaczane, hamburgery,

kukurydza. Zjadłam tylko sałatę i krokiety. Na widok

kukurydzy chce mi się rzygać.

Zasnęłam podczas mowy motywującej doktora

Gonzalesa. Obudziłam się z głową na ramieniu Michaela.

Bardzo miło do tego podszedł. Mam nadzieję, że się nie

śliniłam przez sen.

Wierzyć mi się nie chce, że jestem zbyt zmęczona,

żeby się całować z moim własnym chłopakiem.

Idę zaraz spać, nie mam siły czekać na zgaszenie

świateł.

57

background image

Poniedziałek, 14 marca, południe,

namiot jadalny

Obudziłam się, a tu rzęsisty deszcz. Dla każdego

nawilżane chusteczki higieniczne zamiast prysznica. Nie

ma sprawy, i tak mięśnie bolą mnie za bardzo, żebym miała

targać dwudzie-stolitrową torbę z prysznicem do

umywalni. Poza tym trzęsę się z zimna - rosa przemoczyła

mi śpiwór do samej piżamy. Właściwie i tak się czuję,

jakbym wzięła prysznic.

Na szczęście skonstruowaliśmy już szkielet dachu

domu Harmeyerów. Poranek spędziłam, mocując płyty

gipsowe do ścian wewnętrznych. Później zajmę się

układaniem gontów, jeśli deszcz zelżeje. Chyba zaczynam

sobie trochę lepiej radzić z tą całą budowlanką, młotek

przeszedł mi na wylot przez płyty gipsowe zaledwie

58

dwa razy. Pani Harmeyer mówi, że nie ma sprawy, na

dziurach może powiesić obrazki. Ale Michael odparł, że

nie, zalepimy je gipsem.

Na obiad były kanapki z tuńczykiem, sałatka

ziemniaczana, galaretka i chipsy kukurydziane. Zjadłam

sałatkę i galaretkę.

O Jezu, znów do roboty.

background image

Poniedziałek, 14 marca, 22.00,

namiot

Jestem zbyt zmęczona, żeby dużo pisać. Deszcz trochę

odpuścił i popołudnie spędziłam na dachu z Lilly, Tiną i

Peterem Tsu - układaliśmy gonty. Spadłam z dachu tylko

raz. Wylądowałam na Borysie, więc nic się nie stało. Mi-

chael, Lars i doktor Gonzales zainstalowali hydraulikę. Pani

Harmeyer rozpłakała się, kiedy po raz pierwszy spłynęła

woda w jej toalecie. Była to bardzo poruszająca chwila.

Po kolacji - sałata, pieczony kurczak, piure z

kukurydzy i bułeczki (zjadłam tylko sałatę i bułeczki) -

Michael zaskoczył mnie, zgłaszając nas - siebie i mnie - na

ochotnika do „inwentaryzacji" w naszym namiocie z

narzędziami.

60

Nie byłam zupełnie pewna, jak się do tego odnieść, a to

ze względu na tę całą sytuację z nawilżanymi chusteczkami

higienicznymi. No bo jeśli ŚMIERDZĘ? Kazałam Tinie

natychmiast się powąchać. Powiedziała, że pachnę jak trze-

ba. Ale kto wie, czy jej nos jest równie wrażliwy jak nos

Michaela???

Przez całą drogę do namiotu z narzędziami martwiłam

się, że Michael będzie próbował mnie pocałować, a potem

go odrzucą ewentualne cielesne odory.

Ale kiedy już tam doszliśmy, okazało się, że namiot z

narzędziami jest zajęty... przez pana Whe-etona i

Mademoiselle Klein, ni mniej, ni więcej!!!

Kazali nam przysiąc, że nikomu nie powiemy.

Obiecaliśmy ich nie wydać.

Ale to nie jest jeszcze wcale najgorsze. Najgorsze jest

to, że kiedy wreszcie sobie poszli, Michael NAPRAWDĘ

ZACZĄŁ INWENTA-RYZOWAĆ NARZĘDZIA!!!

Mam tylko jedno wyjaśnienie, a mianowicie to, że

śmierdzę tak strasznie, że nawet mój własny chłopak nie

chce się ze mną całować.

Jakby to nie było wystarczająco dobijające, poczułam,

że coś mi lezie po nodze, spojrzałam

61

background image

i zobaczyłam na swojej łydce największego ro-bala na

świecie. Wrzasnęłam tak głośno, że Lars wpadł do środka z

bronią gotową do strzału.

Michael powiedział, że to tylko stonoga.

TYLKO STONOGA! TO COŚ DOTKNĘŁO MOJEJ

SKÓRY!!!

O wiele łatwiej pasjonować się ochroną środowiska,

kiedy się mieszka w mieście, gdzie nie ma tyle robactwa,

niż kiedy jest się na wsi, gdzie człowieka praktycznie

zjadają żywcem. Nie jestem pewna, czy tak bardzo kocham

naturę, jak mi się do tej pory wydawało.

Wtorek, 15 marca, południe, namiot jadalny

Pracowaliśmy cały ranek, ale nadal mamy mnóstwo do

zrobienia, a to już OSTATNI DZIEŃ ROBOCZY. A my

jeszcze musimy pomalować wszystkie ściany, no i

wykończyć je, a poza tym położyć podłogę i tak dalej.

Borys upuścił sobie okiennicę na duży palec u nogi, ale

doktor Gonzales twierdzi, że go sobie nie złamał, tylko

zwichnął. Nawet mu go nastawił z powrotem - ja sama za

nic nie dotknęłabym stóp Borysa, doktor Gonzales to

święty człowiek - i przymocował go taśmą klejącą do palca

obok, żeby siedział na swoim miejscu.

Pani Harmeyer narzeka na zgagę od samego śniadania,

ale nikt inny poza nią nie czuje się źle. Choroba

legionistów wykluczona, jako

63

background image

że wszyscy jedliśmy na świeżym powietrzu. Pewnie to efekt

dwóch puszek dietetycznej coli, którymi popiła jajka na

bekonie. Jej nienarodzone dziecko może paść ofiarą,

fenyloketonu-rii. Uświadomiłam panią Harmeyer, jakie

ryzyko wiąże się ze zbyt dużą ilością aspartamu w diecie.

Całe szczęście, że obejrzałam tyle odcinków Historii

pewnego dziecka na Learning Channel, żeby się

przygotować na pojawienie się na świecie mojego

młodszego brata lub siostrzyczki. Jestem istną krynicą

wiedzy o ciążach.

Wtorek, 15 marca, 21.00, ostatni dzień

budowlanki

Jestem strasznie zmęczona, ale to był naprawdę

niesamowity dzień i muszę sobie wszystko zapisać, zanim

zapomnę.

Skończyliśmy

pracować

nad

domem

państwa

Harmeyerów. Kiedy się z nim uporaliśmy, stanęliśmy

dookoła i zaczęliśmy go podziwiać: zbudowaliśmy dom z

trzema sypialniami i łazienką, z kuchnią, jadalnią i

bawialnią w trzy dni. To znaczy, to nie jest DUśY dom (ma

wszystkiego nieco ponad sto metrów kwadratowych, mniej

niż nasze poddasze) i nie jest przecież tak, żeby

Harmeyerowie mogli sobie pozwolić na kablówkę czy

meble z Ikei, nic podobnego. Ale tak czy inaczej to jest

dom, a nie przyczepa kempingowa

background image

podwójnej szerokości, w jakiej Mitchell i Stefa-no spędzili

całe swoje krótkie życie.

I wiecie co? Wcale nie wyglądało to tak źle.

Zakleiliśmy dziury, które zrobiłam w płytach gipsowych,

więc zupełnie ich nie widać. A z tym winylowym sidingiem

dom wyglądał, no nie wiem, jak PRAWDZIWY dom.

Staliśmy tam i podziwialiśmy nasz kunszt rzemieślniczy,

a pani Harmeyer zaczęła się skarżyć, że dokucza jej

naprawdę paskudny atak zgagi, i pytać, czy ktokolwiek poza

nią jadł jeszcze sałatkę ziemniaczaną na obiad.

Poinformowałam panią Harmeyer, że jako wegetarianka nie

jadłam nic poza sałatką ziemniaczaną, bo to było jedyne

dostępne danie bezmięsne, i że czuję się świetnie. A potem

otworzyłam swój dziennik na poprzednim zapisku i

pokazałam pani Harmeyer czarno na białym, że skarżyła się

na kłopoty żołądkowe już po śniadaniu. Więc może wcale nie

dokucza jej zgaga, ale pierwsze bóle porodowe? Te dwie

rzeczy czasami się myli, zdarza się to nawet doświadczonym

matkom, a przynajmniej tak twierdzą w Historii pewnego

dziecka.

A wtedy pani Harmeyer podskoczyła jak oparzona i

wrzasnęła:

- O mój Boże! Todd, przyprowadź pickupa!

No i potem pan i pani Harmeyerowie pędem

pojechali do szpitala, zostawiając Mitchella i Stefano pod

naszą opieką. Doktor Gonzales był naprawdę pod

wrażeniem mojego daru obserwacji. Jak stwierdził, nie

każdy potrafiłby tak szczegółowo spisać czyjeś skargi na

kłopoty ga-stryczne.

Wytłumaczyłam doktorowi Gonzalesowi, że nie ma o

czym mówić, bo ja zawsze sobie wszystko zapisuję. A wtedy

on powiedział coś naprawdę zabawnego. Stwierdził:

- To rzadka umiejętność.

Hej! Prawie zaczęłam wierzyć, że talent pisarski to

wcale nie takie bezsensowne uzdolnienie! Jasne, nie jest tak

czadowy jak umiejętność obsługiwania pistoletu do

gwoździ, i tak dalej. Ale hej, może nie jest TOTALNIE

bezużyteczny.

A potem doktor Gonzales odwrócił się do Michaela i

powiedział:

- Skończyły nam się bułki do hot dogów,

a

potrzebne

nam

na

dzisiejszego

uroczystego

grilla. Jeśli ja tu zostanę z Mitchelem i Stefano,

to może ty byś skoczył do miasteczka i uzupeł

nił zapasy?

67

background image

A potem wręczył Michaelowi kluczyki do swojego

chevroleta dodge'a!

No i okazało się, że Michael umie prowadzić! Ma

prawo jazdy i tak dalej! Nauczył się jeździć dwa lata temu,

kiedy przebywał w letniskowym domku swoich rodziców

w Albany.

Na Manhattanie mieszka bardzo niewielu chłopaków,

którzy umieją prowadzić samochód, bo właściwie w

Nowym Jorku mało kto ma wóz.

No więc Michael odpowiedział:

- Jasne, doktorze Gonzales.

Przez minutę myślałam, że z okazji ferii wiosennych

zdarzył się cud... No wiecie, że Michael i ja będziemy

sami, w samochodzie, o całe mile od jakiejkolwiek kontroli

i że wreszcie będziemy mieli okazję poczuć, jak nasze

serca biją wspólnym rytmem...

Pod warunkiem, że udałoby mi się w miarę szybko

choć trochę obmyć.

Ale niepotrzebnie się martwiłam. Bo kiedy tylko

Michael dostał te kluczyki do ręki, otoczyła nas cała reszta

grupy i wszyscy zaczęli się domagać przejażdżki.

Usiłowałam nie robić za bardzo rozczarowanej miny, kiedy

Lars, Lilly, Borys, Tina i Peter Tsu pakowali się z nami do

68

samochodu. Ich entuzjazm BYŁ nieco zaraźliwy, muszę to

przyznać.

Niestety,

miasteczko

przyniosło

nam

gorzkie

rozczarowanie. Zapomniałam, że pani Har-meyer mówiła,

że tam nic nie ma. Nie ma w nim nawet żadnej chińskiej

restauracji, do której można by zajrzeć na kluski z sezamem

na zimno. Poszliśmy do spożywczego i kupiliśmy bułki do

hot dogów, a Lilly zaczęła gadać:

- No, wreszcie zjem sobie bajgla!

Ale oni nie sprzedawali tam żadnych bajgli, nawet tych

firmy Lender's, w torebkach.

Wtedy wszyscy wpadliśmy w lekką depresję z powodu

braku bajgli i klusek na zimno z sezamem. Ale kiedy

wsiedliśmy

z

powrotem

do

samochodu,

Michael

powiedział:

- No cóż, w Zachodniej Wirginii jest jedna

rzecz, której na Manhattanie nie uświadczysz.

I ruszył w drogę.

Wiecie, ja myślałam, że Michael ma na myśli

Człowieka Ćmę, z tego filmu, i zachodziłam w głowę, co

może być w tym takiego fajnego, bo Człowiek Cma nie robi

nic innego, tylko wydzwania do ludzi i mówi im takim

naprawdę przerażającym tonem: „Nie zbliżaj się do fabryki

69

background image

trotylu!", co naprawdę nie jest specjalnie użyteczną radą.

Ale okazuje się, że Michael nie mówił o Człowieku

Ćmie. Mówił o lodziarni Dairy Queen! Tak! Okazuje się,

że tuż za Kawałem Mamałygi jest lodziarnia Dairy Queen!

Na Manhattanie nie ma wcale Dairy Queen, poza jednym

obrzydliwym punktem na Penn Station, gdzie nie chodzi

nikt oprócz turystów.

Byliśmy strasznie podekscytowani, wypadliśmy z

chevroleta i rzuciliśmy się do dziewczyny w okienku.

Każdy wziął sobie coś innego. Lars kupił sok wiśniowy z

kruszonym lodem. Lilly kupiła sobie parfait z masłem z

orzeszków ziemnych. Borys wziął lodowy baton Heath.

Peter Tsu wziął colę z lodem. Tina wzięła niskotłusz-czowy

jogurt, ale to dlatego, że Peter Tsu patrzył. Michael poprosił

bombę lodową. Ja zafundowałam sobie rożka waniliowego

z polewą czekoladową.

I to było TAKIE dobre! Po całej naszej ciężkiej pracy i

spaniu w namiotach, i toi-toi, i nawilżanych chusteczkach

higienicznych, i smarowaniu się wiśniowym błyszczykiem do

ust zupełnie na próżno, i przekonaniu się, że jed- '

70

nak mimo wszystko mój talent się do czegoś przydaje, ten

rożek lodów waniliowych oblanych czekoladą był

naprawdę najpyszniejszą rzeczą, jaką miałam w ustach w

całym swoim życiu.

Jedliśmy sobie lody, opierając się o maskę chevroleta

dodge'a w miękkim słonecznym świetle wczesnej wiosny,

kiedy na parking przed lodziarnią Dairy Queen zajechała

wielka czarna limuzyna. Przysięgam, że o mało nie

wypuściłam rożka z ręki, kiedy szofer wyszedł otworzyć

drzwi i z samochodu wysiadła...

- Grandmere! fr zawołałam, ledwie wierząc własnym

oczom.

- Amelio! - Grandmere rozejrzała się wkoło z

niesmakiem. Miała na sobie wielki purpurowy płaszcz z

aksamitu, na jednym ramieniu trzymała Rommla, w drugiej

ręce miała torebkę. Wszyscy mieszkańcy Kawału

Mamałygi, którzy akurat znaleźli się w pobliżu, nie mogli

od niej oczu oderwać. - Wyglądasz... zdrowo.

- Grandmere, co ty tu robisz? Miałaś jechać do Palm

Springs.

- Pojechałam. Pomyślałam sobie, że w drodze

powrotnej do domu wstąpię tu i zobaczę, jak sobie radzisz.

Byłam w waszym, ugh, obozowisku.

71

background image

- Naprawdę? - Wciąż nie mogłam otrząsnąć

się z szoku, jakim był widok Grandmere w Ka

wale

Mamałygi.

-

Widziałaś,

jaki

dom

zbudo

waliśmy?

- Widziałam - powiedziała Grandmere. -

Muszę przyznać, że kiedy mi powiedziałaś, jak

chcesz spędzić ferie wiosenne, uznałam, że zwa

riowałaś. Ale poznałam teraz tego doktora Gon-

zalesa i wydał mi się szalenie miłym człowie

kiem. A ten wasz dom jest... funkcjonalny.

Jednakże nie dlatego tutaj jestem. Wynajęłam

pokoje w Hampton Inn - niestety, to najlepsze

zakwaterowanie, jakie zdołałam tu znaleźć. Po

myślałam sobie jednak, że może chcielibyście

pojechać ze mną i wziąć prysznic przed tym

swoim małym uroczystym obiadem, na który

doktor Gonzales bardzo uprzejmie mnie zapro

sił. Jak rozumiem, warunki sanitarne w obozie

są raczej prymitywne, a jutro czeka was długa

podróż autobusem.

Bez jednego słowa wpakowaliśmy się z powrotem do

samochodu. Wziąć prysznic? Nie trzeba nas było dwa razy

prosić. Sama myśl, że wreszcie uda nam się zeskrobać z

siebie cztery dni potu i rosy, była jeszcze przyjemniejsza

niż

72

lody - nawet lepsza, muszę przyznać, niż perspektywa

niczym niezakłóconego całowania się z Michaelem.

No więc pojechaliśmy za limuzyną Grandmere do

motelu, gdzie wynajęła siedem pokojów dla siebie,

Rommla, asystentki, szofera, ochroniarzy, osobistej

pokojówki i swoich ubrań. Wszystkim udało się solidnie

wyszorować pod wspaniałą, gorącą wodą i wytrzeć do

sucha czystymi ręcznikami. Pożyczyłam sobie od

Grandmere trochę Chanel No 5 i porządnie spryskałam

nimi swoje ciuchy. Rozkosz!!! Teraz w śADEN SPOSÓB

mój chłopak nie zdoła mi się oprzeć.

Chociaż kiedy mu się zaprezentowałam w całej swojej

czyściutkiej okazałości przy automacie z lodami w holu

Hampton Inn, jakakolwiek próba pocałowania mnie została

zduszona w zarodku przez pokojówkę Grandmere, która

przeszła koło nas z Rommlem na smyczy, bo była akurat

pora na jego „spacerek".

Kiedy już skończyliśmy zmywać z siebie wióry i rosę,

grzecznie podziękowaliśmy Grandmere i powiedzieliśmy,

że musimy wracać do obozu i dostarczyć im te bułki do hot

dogów. Kiedy

73

background image

dotarliśmy na miejsce, okazało się, że pani Harmeyer

urodziła zdrową dziewczynkę o wadze trzech kilogramów.

Ale NAPRAWDĘ powaliło mnie, kiedy doktor Gonzales

powiedział:

- Aha, Mia, Harmeyerowie prosili, żeby ci powtórzyć,

że nazwali dziewczynkę na twoją cześć.

- Naprawdę? - Pochlebiło mi to. - Dali jej na imię

Mia?

Doktor Gonzales trochę się zmieszał.

- Uh - powiedział. - Niezupełnie. Dali jej

na imię Księżniczka.

Księżniczka Harmeyer. No cóż. I tak miło jest

wiedzieć, że zostanie po mnie jakiś ślad w Kawale

Mamałygi. W ten czy inny sposób.

Po uroczystym obiedzie - który był bardzo smaczny,

muszę przyznać; chyba skończyła im się kukurydza i jej

pochodne - doktor Gonzales rozpalił ognisko i piekliśmy

sobie nad nim grzanki. Michael wyjął swoją gitarę i

wszyscy zaśpiewaliśmy tę piosenkę Kum ba ya, po której

zawsze chce mi się płakać.

A potem, żeby zapoznać naszych gospodarzy z

Zachodniej Wirginii z klimatem Nowego Jorku, Lilly, Tina

i ja odśpiewałyśmy naszą własną wersję utworu Destiny's

Child Survivor, który

74

świetnie nam wychodzi (Lilly nawet raz pozwoliła mi

odśpiewać partię Beyonce). Grandmere oklaskiwała nas jak

szalona, chociaż Lars uśmiał się tak, że zakrztusił się

kanapką i pani Hill musiała walić go dłonią po plecach.

A potem rodziny gospodarzy zaśpiewały bardzo

smutną piosenkę z Zachodniej Wirginii o dziewczynie,

która może i urodziła się jako biała hołota, ale na imię

miała Fantazja. Cała piosenka mówiła o tym, jak Fantazja

wykorzystała swoje talenty, żeby ułożyć sobie życie. Nigdy

nie narzekała na to, że ma talent NIE TAKI JAK TRZEBA,

po prostu wykorzystywała to, czym ją pan Bóg obdarzył. I

TO właśnie powinnam zacząć robić, zdałam sobie nagle

sprawę: przestać marzyć o jakichś fajniejszych talentach,

tylko nauczyć się jak najlepiej wykorzystywać ten jeden,

który mam.

Westchnęłam sobie bardzo ciężko, kiedy o tym

pomyślałam, i Michael musiał sobie wyobrazić, że zrobiło

mi się smutno, bo objął mnie ramieniem. TAK!!! Facet

wreszcie zaczyna łapać, o co chodzi.

A potem spędziliśmy kilka wyjątkowo miłych i

namiętnych chwil, całując się koło jego

75

background image

namiotu, kiedy miał jakoby odkładać na miejsce gitarę.

Mogę tylko powiedzieć... dziękuję. DZIĘKUJĘ CI,

GRANDMERE!!! Bo bez niej i bez możliwości

skorzystania z jej prysznica Micha-el i ja być może nigdy

nie wyrobilibyśmy sobie tak głębokiego zrozumienia dla

teologii młotka, jakie mamy w tej chwili.

Środa, 16 marca, 22.00, poddasze

Jestem w domu!!! NARESZCIE!!!

Powrotna jazda autobusem z Zachodniej Wirginii była

O WIELE fajniejsza niż jazda w tamtą stronę. Po pierwsze,

dyrektor Gupta upewniła się, że Borys został porządnie

znieczulony aviomarinem, zanim w ogóle wpuściła go na

parking. A poza tym wszyscy byli tak zmęczeni, że zasnęli,

zanim jeszcze wjechaliśmy na autostradę.

Kiedy autobus wreszcie się zatrzymał przed Liceum

imienia Alberta Einsteina i wszyscy zaczęli się z niego

wysypywać, żeby odebrać swoje bagaże od Charliego, było

mnóstwo wzajemnego ściskania się i okrzyków: „No to do

zobaczenia

77

background image

w poniedziałek!" między ludźmi, którzy przed tą wycieczką

wcale się ze sobą nie przyjaźnili. Jak my i Peter Tsu.

Najśmieszniejsza rzecz zdarzyła się, zanim jeszcze

wyjechaliśmy z Kawału Mamałygi. Doktor Gonzales

podszedł do mnie z bardzo zażenowaną miną i powiedział:

- Księżniczko

Mio,

proszę

przekazać

swojej

babce, że ogromnie się cieszę, że miałem okazję

ją poznać. To prawdziwie dynamiczna kobieta.

Ho ho! Wygląda na to, że nie jestem jedyną

przedstawicielką rodu Renaldich, która pozostawiła po

sobie jakiś ślad w Kawale Mamałygi.

Jestem taka szczęśliwa, nareszcie w domu! Biegałam

po całym poddaszu i całowałam wszystko, za czym

tęskniłam, włącznie z Grubym Louie, materacem na moim

tapczanie, wanną, lodówką i telewizorem.

Ale najmocniej wycałowałam mamę i powiedziałam

jej, że chociaż Zachodnia Wirginia jest w porządku i tak

dalej, to prawdą jest, co mówi Dorotka w Czarnoksiężniku

z krainy Oz, a mianowicie, że nie ma jak w domu.

- Nawet jeśli wyjeżdżasz na ferie wiosenne?

- upewniła się mama.

- Nawet jeśli wyjeżdżasz na ferie wiosenne -

odparłam.

- Nawet jeśli jesteś księżniczką? - spytała mama.

- ZWŁASZCZA jeśli jesteś księżniczką - po-

wiedziałam.

A potem sięgnęłam po słuchawkę i zadzwoniłam do

Number One Noodle Son i zamówiłam dla nas wszystkich

na obiad kluski na zimno z sezamem.

78


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Cabot Meg Pamiętnik Księżniczki tom 7 i 1I2 Urodziny Księżniczki
Cabot Meg Pamiętnik księżniczki i pół Akcja Księżniczka
Cabot Meg Pamiętnik księżniczki i pół Akcja Księżniczka
Cabot Meg Pamiętnik księżniczki i pół Akcja Księżniczka
Cabot Meg Pamiętnik księżniczki 04 i pół Akcja Księżniczka
Cabot Meg Pamiętnik księżniczki 04 i pół Akcja Księżniczka
Cabot Meg Pamiętnik Księżniczki 04 i pół Akcja Księżniczka
Cabot Meg Pamiętnik księżniczki 04 i pół Akcja Księżniczka
Cabot Meg Pamiętnik księżniczki 04 i pół Akcja Księżniczka
Cabot Meg Pamiętnik księżniczki 04 i pół Akcja Księżniczka
Cabot Meg Pamiętnik księżniczki 04 i pół Akcja Księżniczka
Cabot Meg Pamiętnik Księżniczki tom 5 Księżniczka na różowo
Cabot Meg Pamiętnik księżniczki Księżniczka na różowo
Cabot Meg Pamiętnik Księżniczki i pół Gwiazdkowy prezent
Cabot Meg Pamiętnik księżniczki Księżniczka na różowo

więcej podobnych podstron