Jerry Ahern
Krucjata
TOM
12
Rebelia
Przeło yła: Iwona Zakrzewska
2
Prolog
John Rourke siedział w otwartych drzwiach ładowni helikoptera. Miejsce
przy sterach zajmowała Natalia Tiemierowna. Wyra nie widzieli rysuj c si na
horyzoncie sylwetk . ”Edena 2”. W odległo ci mili od nich leciał drugi helikopter,
pilotowany przez Kurinamiego. Krople g stego deszczu nie ograniczały ju
widoczno ci, tak e bez trudu mogli go dojrze . Przy trzecim migłowcu,
znajduj cym si na ziemi, stał dowódca statku kosmicznego ”Eden l”, a zarazem
głównodowodz cy ”Projektu Eden” - kapitan Christopher Dodd.
Pasy przewieszone przez lewe rami Johna podtrzymywały karabin M-16.
Dwa podobne, zabezpieczone przed przesuwaniem si , le ały w zasi gu r ki.
W słuchawkach zabrzmiał głos Natalii:
- John, ani ladu jednostek Władymira. Nie ma te innych migłowców.
- To dzi ki nazistom - skomentował Rourke. - Oby tak pozostało.
”Eden 2” był coraz bli ej zaimprowizowanego pasa startowego. Wygl dało na
to, e tym razem obejdzie si bez przykrych niespodzianek - jak dot d aden
sowiecki migłowiec wyposa ony w nowoczesn bro pokładow nie próbował im
przeszkodzi , nikt nie usiłował ich zestrzeli . W pobli u nie kr ył płon cy
helikopter z uwi zionym we wn trzu najbli szym przyjacielem Johna, Paulem
Rubensteinem.
Zarówno John z Natali jak i Kurinami znajdowali si na pokładach
helikopterów skradzionych Rosjanom . Nie było to podyktowane wzgl dami
bezpiecze stwa - u yli ich bardziej dla zasady ni z konieczno ci. Tu po
wyładowaniu ”Edena l” Karamazow znikn ł, jakby rozpłyn ł si w powietrzu.
Od tego czasu nie odnotowano jakichkolwiek wrogich akcji.
Rourke nie przytrzymywał r kami le cego na kolanach karabinu. Dłonie
Johna wci krwawiły, a ka de poruszenie sprawiało mu dotkliwy ból.
Wstrz sn ł nim dreszcz. Strumie powietrza wytwarzaj cego sił no n był
lodowaty. Skórzana kurtka lotnicza nie chroniła przed zimnem. Nie zd ył
wcze niej si przebra ; przemoczone ubranie schło na nim teraz, pot guj c
uczucie chłodu. U miechn ł si nieznacznie - jako lekarz powinien bardziej dba
o swoje zdrowie.
Skupił uwag na ”Edenie 2”. Ogłuszaj cy huk wskazywał, e statek zwalnia,
przekraczaj c barier d wi ku.
Spojrzał w dół. Dostrzegł podskakuj ce i wymachuj ce r kami figurki ludzi.
To przebudzony personel ”Edena l” pozdrawiał nadlatuj cy prom. Z ziemi nie
dochodziły adne odgłosy, ale domy lał si , e rozbrzmiewaj tam liczne okrzyki.
Pewnie te modlili si w duchu o szcz liwe l dowanie statku.
”Eden 2” sun ł teraz tu nad lini horyzontu. ”Czy nie jest za nisko?” -
zaniepokoił si Rourke.
- Powoli... - wyszeptał.
- Co, John? - odezwała si Natalia. - Nic takiego. Mówiłem do siebie.
- Mam nasłuch z ”Edena 2”. Przeł cz ich na inne pasmo.
Usłyszał trzaski, gdy Natalia zmieniała cz stotliwo , potem w eterze rozległ
si głos Christophera Dodda mówi cego z ziemi:
- W porz dku, Ralph. Powiniene unie dziób o par stopni.
3
- Roger, Chris, ju poprawione. Zmniejszani obroty. Schodz .
Rourke zdał sobie spraw , e wstrzymuje oddech. Z wysiłkiem odwrócił
wzrok od l duj cego promu. Rozejrzał si po niebie, szukaj c ladów
nieprzyjaciela Na ”Edenie 2” znajdowały si dwadzie cia trzy osoby. Oprócz
trzech obsługuj cych prom wszyscy byli pogr eni w kriogenicznym nie, w który
zapadli dokładnie w chwili nastania Nocy Wojny, pi wieków temu.
”Dwadzie cia trzy osoby”.
Nadal wstrzymywał oddech. Nieomal czuł zgrzyt wysuwanego podwozia,
chocia nie mógł go słysze .
Znowu popatrzył na ziemi . Wydawało mu si , e widzi Sarah machaj c
niebiesk chustk . Zobaczył wyra nie Elaine Halwerson. Jej czarna twarz
odcinała si od reszty tłumu.
”Eden 2” zwalniał. Pas startowy był wolny. Wcze niej od-holowano ”Edena
l”, robi c miejsce dla nast pnego statku.
Zwalniał...
Koniec. Zatrzymał si . John gł boko odetchn ł. Kolejna grupa wyl dowała
bezpiecznie. Prawie bezludna Ziemia znowu zyskiwała mieszka ców. Mo e uda
si co odbudowa .
- Po wszystkim - usłyszał szept Natalii w słuchawkach.
Nie odezwał si .
4
Rozdział 1
Jim Hixon, lekarz pokładowy ”Edena l”, z pewno ci znał swój fach. Gdy
tylko powrócił do ycia po długim okresie hibernacji, błyskawicznie zorientował
si w sytuacji. Zarz dziwszy dodatkow transfuzj dla Michaela, natychmiast
zaj ł si Paulem Rubensteinem. Sarah pełniła obowi zki piel gniarki. John,
maj c zabanda owane obie r ce, nie mógł pomóc doktorowi. Słu ył mu jedynie
jako konsultant.
Hixon zdj ł banda e z jego r k. Obejrzał oparzenia i otarcia. John
u miechn ł si , widz c rumieniec na twarzy Natalii, gdy Hixon chwalił sposób, w
jaki opatrzyła jego rany. ”Ja nie zrobiłbym tego lepiej” - powiedział, po czym
poprosił Natali o ponowne zabanda owanie, co rozbawiło Johna. Sam, b d c
lekarzem, wiedział, e słowa te, chód wypowiedziane szczerze, zabrzmiały jak
pusty komplement Lekarze rzadko wykonywali opatrunki i nigdy tak dobrze, jak
piel gniarki.
Deszcz ustał. Rourke wyszedł poza obr b obozu. Usiadł na szerokim, płaskim
kamieniu, obok poło ył karabin. W umieszczonych pod pach kaburach Alessi
miał dwa nierdzewne pistolety typu Detonic kaliber 45 - zwane popularnie
detonikami. Jego dłonie nie były w pełni sprawne, w tpił wi c, czy w razie
potrzeby zdoła w por wydosta bro z kabury. Za to maszynowy karabin C AR-
15 znajdował si w zasi gu r ki.
”Eden 2” wyładował w godzin po tym, jak deszcz przestał pada . Przybycia
czterech pozostałych promów kosmicznych spodziewano si w ci gu najbli szych
dwu dni. Wskutek nalega Johna Dodd, Lerner i Styles zaj li si
zorganizowaniem patroli maj cych zapewni bezpiecze stwo. W ich skład
wchodzili budz cy si stopniowo pasa erowie promów. John, który jako jedyny
spo ród członków ”Projektu Eden” przebywał ju wcze niej w kriogenicznym
u pieniu, zdawał sobie spraw z ograniczonych mo liwo ci i nie najlepszej
kondycji fizycznej niedawno obudzonych. Nawet Jim Hixon, operuj c Paula,
musiał co jaki czas przerywa , eby usi
i odpocz .
Pi wieków zatrzymania funkcji yciowych organizmu, bezczynno ci i
bezruchu - ludzkie ciało wymagało czasu, aby powróci po tym do pełnej
sprawno ci.
Rourke zapalił cienkie, ciemne cygaro. Trzymał je w zaci ni tych z bach,
podrzucaj c zapalniczk Zippo. W wietle ksi yca mo na było prawie odczyta
wygrawerowane na niej inicjały JTR. Chowaj c zapalniczk do kieszeni,
zaci gn ł si gł boko dymem z cygara. Było dobre, jak wszystkie, które robiła dla
niego Annie wiedz c, e nie mo e si bez nich oby . Chyba dlatego tak bardzo mu
smakowały, e stanowiły dzieło r k jego córki. Niezale nie od tego postanowił
ograniczy palenie. Nie wpływało to najlepiej na jego zdrowie, a przecie idealna
kondycja fizyczna jest mu niezb dna, szczególnie teraz, w nadchodz cym czasie.
John zamy lił si . Próbował uporz dkowa fakty.
Michael powracał do sił dzi ki transfuzjom, a tak e, co musiał przyzna , jego
własnym chirurgicznym umiej tno ciom. Rany Paula powinny si równie szybko
zagoi , mimo e był osłabiony znaczn utrat krwi. Obaj zreszt mieli doskonał
opiek . Michaela nie odst powała Madison - dziewczyna, któr ocalił przed
5
ludo ercami, gdy ci otaczali Ark . Dzi nosiła w łonie wnuka Johna. Nie mógł
marzy o lepszej piel gniarce dla Michaela. A Paul? U miechn ł si w my li.
Najlepszy przyjaciel Johna zostanie wkrótce jego zi ciem. Annie pozostanie przy
Paulu, nawet je li miałoby to kosztowa j ycie.
Jego dzieci - Annie i Michael - były teraz prawie w jego wieku. Dwadzie cia
osiem i trzydzie ci lat. Biologicznie Rourke był za młody na ich ojca, jednak w
rzeczywisto ci... U ycie komór kriogenicznych pozwalało na takie igraszki z
natur i czasem.
Zwrócił si my l ku onie. Od czasu, gdy asystowała przy operacji Paula,
widział j tylko raz, z daleka. A Natalia? Niegdy torturowana przez m a, dzi
dr czona widmem Karamazowa. Teraz starała si doprowadzi do porz dku
karabiny
M16 i 1911A1 z dwóch promów wchodz cych w skład ”Projektu Eden”.
Nale ało zapewni im prawidłowe funkcjonowanie po pi setletnim przebywaniu
w czym o konsystencji kosmolinii.
My l o karabinach nasun ła mu pytanie, dlaczego autorzy ”Edenu”
wyposa yli załogi promów w bro starszego typu, kalibru 45. Przecie w okresie
bezpo rednio poprzedzaj cym Noc Wojny dokonano istnego przewrotu w
dziedzinie uzbrojenia, szeroko zreszt propagowanego. Skonstruowano wówczas
doskonały pistolet Beretta, kaliber 9 mm. Im jednak dano do dyspozycji stare
”czterdziestki pi tki”. W gruncie rzeczy był z tego zadowolony. Miał zapasy
amunicji ACP 45, poza tym zawsze wolał wi kszy kaliber.
Bliscy ludzie, rodki przedsi wzi te dla ich obrony... Starzy i nowi
nieprzyjaciele...
Przypomniał sobie uzbrojone helikoptery naznaczone swastykami. Pojawiły
si , gdy wraz z Sarah, Kurinamim, Madison i Elaine usiłował wybawi z opresji
Natali . Przyniosły nowego wroga. Chocia tak naprawd pochodził on z
przeszło ci.
Lecz najwi kszym i zarazem najstarszym wrogiem był ten, który zgodnie z
wszelka logik powinien ju dawno nie y .
Rourke nigdy nie przebaczył sobie tego niedopatrzenia. Władymir
Karamazow wydawał si martwy pi wieków temu, po strzelaninie na ulicach
tego, co niegdy było Atenami w stanie Georgia. Nie mógł sobie darowa , e nie
posłał jeszcze jednej serii w głow Karamazowa. Miałby wtedy pewno .
Sam fakt, e Karamazow ył, stwarzał zagro enie. Lecz to, e zdołał
zgromadzi wokół siebie silne wojska, niezmiernie zwi kszało niebezpiecze stwo.
St d stra e, jakie wystawili Lerner, Dodd i Styles. Ale je eli siły powietrzne
diabolicznego pułkownika miałyby powróci , có John mógł im przeciwstawi ?
Jeden helikopter prowadzony przez niego, drugi -pilotowany przez Kurinamiego
i trzeci - Natalii. Trzy. Przeciwko ilu wrogim maszynom?
Spogl daj c w pochmurne niebo, zastanawiał si , tak samo jak pi set lat
temu, czy człowiek wsz dzie musi niszczy samego siebie w takim szale czym
zatraceniu.
Obcy d wi k zm cił cisz . Nieznajomy głos zapytał:
- Czy pan jest tym, którego słyszałem na falach eteru, Rourke?
6
John odczuł pal cy ból w r kach, gdy błyskawicznym ruchem rzucił si na
ziemi i jednocze nie poderwał karabin maszynowy, mierz c w kierunku
dochodz cego z ciemno ci głosu.
- Poza pistoletem nie mam adnej broni, sir.
Spoza skał mo na było dostrzec jedynie zarys wyłaniaj cej si sylwetki.
Twarz mówi cego skrywał cie .
- Przychodz w pokojowych zamiarach, sir.
- Kim, u diabła, jeste ? - sykn ł John.
- Wasze obozowisko otaczaj moi ludzie. Je eli odda pan cho by jeden strzał,
nie unikniemy walki. B d niepotrzebne ofiary. Porozmawiajmy najpierw, a
potem, je li uzna pan to za konieczne, prosz u y swej antycznej broni.
- Pytałem ju raz: kim jeste ? Trzeci raz nie b d powtarzał. - John przygryzł
koniec cygara, nie spuszaj c z muszki postaci stoj cej mi dzy skałami.
- Pułkownik Wolfgang Mann, oficer Ekspedycyjnych Sił Narodowo-
Socjalistycznych Wojsk Obrony. A pan? Kim pan jest oprócz tego, e jest
Johnem Rourke'em?
John z trudem przełkn ł lin , po czym odpowiedział:
- Po prostu John Rourke. Lekarz. Ja i moja rodzina znale li my si tutaj,
eby pomóc powracaj cym statkom kosmicznym.
- Ile ich jest?
- Wi cej ni te dwa na ziemi.
- Lubi ludzi ostro nych. Czy mog podej , sir?
- Niech pan trzyma r ce tak, abym mógł je widzie - ostrzegł John. Chciał
odło y karabin. Czuł, jak banda e nasi kaj krwi .
Zbli aj cy si m czyzna był wysoki. Poły długiego płaszcza si gały mu za
kolana. Na głowie miał baseballow czapk .
Chmura przesun ła si , odsłaniaj c ksi yc, którego blade, szaroniebieskie
wiatło padło na sylwetk Manna, tak e John mógł widzie ja wyra nie. Twarz
Niemca wygl dała jak wykuta z kamienia twardszego ni granit. Nie dało si
rozró ni koloru oczu. Na bluzie munduru, widocznej spod ci kiego trencza,
połyskiwały dystynkcje.
- Powiedział pan, e jest pułkownikiem, a ja widz standartenfuhrera SS -
warkn ł Rourke.
- Jak to mo liwe, e rozpoznał pan t rang ? Kim naprawd pan jest?
- Człowiekiem, który kiedy ju j widział. - R ce Johna dr twiały z bólu, a
banda e nasi kały krwi .
- aden yj cy człowiek nie mógł tego widzie . Chyba e jest jednym z nas.
- Myli si pan - łagodnie odpowiedział John.
- Te statki kosmiczne... Czytałem o nich w ksi kach o historii dwudziestego
wieku. Sk d one przybywaj ?
- Z nieba - odrzekł John z u miechem.
- Utrudnia pan spraw , henr doktor. - Jest pan nazist . Nie lubi nazistów.
- Ale to wła nie my ocalili my was, atakuj c sowieck baz . Sk d
pochodzicie?
- Z tego samego mejsca, co wy. Cho mo e nale ałoby raczej powiedzie : ”z
tego samego czasu”.
7
- To niemo liwe. Miałby pan pi set pi dziesi t lat. Rourke znów si
u miechn ł.
- Nie ma to jak sprawno fizyczna, witaminki i regularne wypró nienia.
- Proces kriogeniczny, jak si domy lam. Wi c naprawd jest pan...
- ...sprzed Nocy Wojny.
- A pozostali?
- Wszyscy, oprócz jasnowłosej dziewczyny.
- A komuni ci? - zapytał Mann.
- Jeden z nich pochodzi z mojego czasu. O reszcie nie mog nic powiedzie . A
pan? Sk d pan przybywa?
- Przed ostateczn wojn supermocarstw nazywało si to Argentyn . Przez
pokolenia ukrywali my si pod ziemi , dopóki nie nadawała si do ponownego
zamieszkania.
- Stanowi c kolebk narodowego socjalizmu. licznie! Czego pan chce? -
zapytał John.
- Dlaczego pan nie lubi nazistów?
- Sze milionów ydów, miliony Polaków, Rosjan, Cyganów, którzy znale li
si w niewła ciwym czasie i niewła ciwym miejscu, w wojnie, która doprowadziła
do u ycia broni nuklearnej.
- Ten interes z sze cioma milionami ydów? To syjonistyczne kłamstwo. Tak
mnie nauczono.
- To nie jest syjonistyczne kłamstwo. le pana nauczono -wyszeptał Rourke.
- Nie mog uwierzy ...
- ... e pochodzi pan od nieludzkich rze ników?
- Grzechy ojców... - zacz ł standartenfuhrer.
- ...spadaj na ich dzieci - doko czył za niego Rourke.
- To prawda? Wierzy pan w to?
- Mój ojciec walczył przeciwko pana przodkom. Kiedy dorosłem i stałem si
m czyzn , spotkałem innych m czyzn. Uwa ali si za nazistów. Prowadzili
groteskowe gry, rodem z opery komicznej, które były pretekstem do wyra ania
fanatycznego rasizmu, rasowej nienawi ci.
- Pana ojciec - zacz ł Mann - walczył przeciw nazizmowi?
- Nazwano to drug wojn wiatow . Po niej nast piła trzecia wojna
wiatowa. Tak, walczył w drugiej wojnie. Był w OSS.
- W jednostkach specjalnych ameryka skiego wywiadu?
- Mo na je tak nazwa .
- A pan? - zapytał Wolf gang Mann. W jego głosie nie było ju takiej pewno ci
jak na pocz tku. - Jak to mo liwe, e pan walczył przeciw narodowemu
socjalizmowi? Skoro pa ski ojciec...
- Pracowałem w CIA. Słyszał pan o tym?
- Tajna policja Stanów Zjednoczonych do zada specjalnych poza krajem,
czy nie tak?
- To była Centralna Agencja Wywiadowcza - poprawił Rourke. - Byłem jej
funkcjonariuszem. Przewa nie zajmowałem si zwalczaniem komunistów, ale
czasem...
8
- Ale komuni ci byli sprzymierze cami Stanów Zjednoczonych, dopóki
supermocarstwa nie rozpocz ły mi dzy sob walki o dominacj nad krajami
zamieszkałymi przez ni sze rasy...
- Niezupełnie tak było - niemal szeptem powiedział John. - Po zako czeniu
drugiej wojny wiatowej nast pił długi okres nieufno ci i ochłodzenia stosunków.
Wzrastał arsenał broni nuklearnej. Sowieci udoskonalili nowy system, znany pod
nazw ”technologia strumienia cz stek”. Zamierzali u y go jako systemu
zaczepno-obronnego przeciw zachodnim satelitom komunikacyjno-szpiegowskim.
Nasz rz d uznał zainstalowanie tego systemu za krok w kierunku wojny
termonuklearnej. Postawili my ultimatum. Kto nacisn ł guzik. Chyba oni.
Przynajmniej tak zrozumiałem. I wszyscy zgin li. Poza pana przodkami w tej
podziemnej dziurze w Argentynie przetrwali nieliczni. Wiem o jednej małej
grupie. Domy lam si , e ocaleli jacy Sowieci. Mo e paru Chi czyków.
- Dlaczego mówi pan w taki sposób?
- Po co przyszedł pan do mnie? Je li jeste my otoczeni i dysponujecie wi ksz
sił , posiadacie lotnictwo. Na co czekacie?
- Je li pa skie słowa s prawd , mój przodek był ludobójc .
- Moje słowa s prawd . Przykro mi, je li my lał pan inaczej, ale tego nie da
si zmieni .
- Tam, sk d pochodz , henr doktor...
- Tak, herr standartenfuhrer? - John wypu cił cienki strumie szarego dymu.
Rozproszony w wietle ksi yca dym wydawał si zupełnie biały.
- Nasz wódz, spadkobierca Adolfa Hitlera... - zacz ł Mann, z trudem
dobieraj c słowa. - Od tamtej pory przemin ło wi cej ni dwadzie cia pokole ...
S w ród nas tacy, którzy nie zgadzaj si z ide nazizmu. Chc demokracji,
gdzie człowiek mo e rz dzi samym sob , gdzie grupa politycznych fanatyków
nie dyktuje szale czych poczyna . - Mann przerwał na chwil . - Przyszedłem,
eby zaoferowa panu przymierze przeciwko naszym wspólnym wrogom,
Sowietom. Pragn da nowy rodzaj wolno ci moim ludziom. - Ja...
- Trzydziestego stycznia obchodzimy Dzie Zjednoczenia.
- Tysi c dziewi set trzydziesty trzeci rok - szepn ł Rourke.
- Pan zna t dat ?
- Ka dy j zna lub powinien zna . Dzie , w którym Hitler został kanclerzem,
dzie , w którym zapanowało zło.
- Tego dnia wódz ogłosi nasze nowe zdobycze terytorialne. I wezwie naród do
czynu o wiadczaj c, e s w ród nas zdrajcy.
- Czy nie s zdrajcami? - John nadal mówił bardzo cicho. Cygaro zgasło.
Rzucił je w zg stniałe błoto pod stopami, mia d c obcasem.
- S dobrymi lud mi. A on ka e ich publicznie rozstrzela . Jeden z nich,
Dieter Bern, pragnie, aby nasza nauka i technologia przemieniły wiat, by
uczyniły ze miejsce, gdzie wojna, taka jak ta mi dzy supermocarstwami, nigdy
si nie wydarzy.
- Nazista-idealista?
- On jest przede wszystkim człowiekiem, herr doktor. Je eli poprowadz teraz
ludzi, którzy my l jak ja, na Complex...
- Complex? - powtórzył Rourke.
9
- Nasz dom - głos Manna ochrypł. - Je eli wyst pimy otwarcie przeciw
Complexowi, przeciw wodzowi, rozp tamy walk , która pochłonie mnóstwo
niepotrzebnych ofiar. Ale je eli paru zdecydowanych ludzi zdołałoby przedosta
si do Complexu i uwolni Berna, gdyby który z tych ludzi był lekarzem, wtedy...
- Dlaczego akurat lekarzem? - spytał John, opuszczaj c karabin.
- Zapali pan papierosa?
- Nie, dzi kuj - odparł.
Patrzył, jak Mann wyjmuje papiero nic z kieszeni trencza i wyci ga
papierosa. W wietle płomienia ujrzał wreszcie oczy m czyzny - intensywnie
niebieskie, przejrzyste i stanowcze. Dostrzegało si w nich jednak tak e
zm czenie.
- Dieter Bern znajduje si pod działaniem narkotyków. Nie docieraj do niego
sygnały z zewn trznego wiata. Nie mo e odpowiedzie na oskar enie. Na
wolno ci, wyzwolony z narkotycznego transu, zdołałby mo e przedosta si do
Centrum Komunikacji i opowiedzie wszystko. Wówczas ludzie mogliby dokona
wyboru... Ale dzisiaj mamy...
- Za cztery dni moja córka sko czy dwadzie cia osiem lat. Dzisiaj jest
dwudziesty drugi stycznia. - John spojrzał na o wietlon tarcz rolexa. - Za
dziesi minut b dzie dwudziesty trzeci.
- Wi c Dzie Zjednoczenia wypada za siedem dni. Publiczna egzekucja Berna
oznacza wojn zamiast wolno ci.
- Mówi pan o wojnie z niech ci , a przecie jest pan wojskowym.
- Niektórzy ludzie słu swej ojczy nie, rasie, narodowi. Inni pełni słu b w
obronie pokoju.
- Co otrzymam w zamian za pomoc, której pan potrzebuje? - spytał Rourke.
- Moi ludzie b d chroni ten obszar przed atakami komunistów. S przecie
inne statki na niebie, czy nie? - powiedział Mann.
- Cztery - przytakn ł John.
- Pozostałe oddziały wysłałem w pogo za Sowietami.
- I tym samym b d daleko od Complexu, gdy pan urz dzi tam przewrót?
Mann za miał si gło no.
- Czy nie łatwo mnie przejrze ? - Rzucił papierosa, zgniataj c go butem.
- I zostawił pan niewielkie siły, eby utrzyma ł czno radiow z kwater
główn i rozproszonymi oddziałami?
- Wi c jednak nietrudno mnie rozgry .
- Wiedza medyczna pana ludzi musi by bardziej zaawansowana ni nasza. Po
co jestem potrzebny?
- Pan ma rannych. Ja lekarza, który mo e im pomóc i wprowadzi pana w
arkana naszej medycyny. Mój problem polega na tym, e w Complexie
rozpoznano by zarówno mnie, jak i któregokolwiek z oficerów, tak e lekarza.
Natomiast pan nie zwróci na siebie uwagi. Mógłby pan porusza si swobodnie po
Complexie, dopóki nie uzna pan, e nadszedł odpowiedni moment do uderzenia.
- Nie trzeba by lekarzem, eby wyprowadzi kogo ze stanu odurzenia
narkotycznego. Pa ski lekarz mógłby z pewno ci poinstruowa którego z pana
ludzi. Dlaczego to, e jestem lekarzem, ma takie znaczenie?
10
- Kiedy uczyłem si o tych promach kosmicznych, wyobra ałem sobie, e s
one czym w rodzaju elementów projektu przetrwania zagłady. I dlatego technicy
medyczni musieli si na nich znajdowa . To, e wła nie pan jest lekarzem to, po-
zwol sobie powiedzie , szcz liwy, ale zwykły zbieg okoliczno ci.
- Nadal nie rozumiem...
- Wielu z nas gotowych byłoby uwolni Berna. Ale aden nie mo e tego zrobi .
Widzi pan, doktorze, Bern jest wi ziony w szczególny sposób. Nie siedzi za
kratami. Jego szyj otacza obr cz, przytwierdzona ła cuchem do ciany.
Przepływa przez ni pr d elektryczny. W ciało Berna wszczepiono elektrod i
kapsułk wypełnion syntetyczn kurrar . Jakiekolwiek zakłócenie przepływu
pr du spowoduje wysłanie natychmiastowego impulsu elektronicznego do
elektrody i w tej samej chwili nast pi uwolnienie trucizny z kapsułki. To oznacza
mier Berna w ci gu czterech sekund. Nie istnieje antidotum, które wcze niej
wstrzykni te, zneutralizowałoby trucizn . Kapsułka znajduje si w arterii obok
czego , co moi lekarze okre laj mianem venule fistula.
- wietnie włada pan angielskim.
- Oficerowie naszego korpusu musz spełnia wysokie wymagania, tak e je li
chodzi o znajomo j zyków obcych. Wracaj c do rzeczy, moi komandosi ustalili
ponad wszelk w tpliwo , e do miejsca, w którym przetrzymuj Bema,
prowadzi tylko jedno wej cie. Aby zmniejszy szans uwolnienia wi nia,
umieszczono tam instalacj wysyłaj c identyczne sygnały jak te w obr czy.
Zakłócenie sygnałów da efekt przypominaj cy rezultat działania pocisków
rozpryskowych, u ywanych przed wojn supermocarstw. Tysi ce niesko czenie
małych igiełek rozlokowanych w strategicznych punktach pomieszczenia zostanie
wystrzelone i, lec c z ogromn pr dko ci , b d one w stanie przebi nawet
sze ciomilimetrowy pancerz ochronny.
- Hmm... wier cala - mrukn ł Rourke.
- Ka da igiełka zawiera syntetyczn substancj , pochodn kurrary. Trzy
ukłucia wystarcz , aby u mierci przeci tnego m czyzn w czasie krótszym ni
trzydzie ci osiem sekund.
Rourke znów usiadł na kamieniu. R ce bolały go niemiłosiernie.
- Czy istnieje mo liwo przerwania poł czenia mi dzy obr cz a
wszczepion elektrod ? - zapytał.
- Zdaniem mojego lekarza, tak. Je eli usunie si z ciała Berna elektrod .
- Wobec tego uwolnienie Bema wymaga jedynie przedostania si do miejsca,
gdzie go przetrzymuj , pod stra i przykutego do ciany, oraz wykonania tam
zabiegu chirurgicznego, nie zakłócaj c przy rym przepływu pr du?
- To jedyny sposób. Podobno ludzie wierzyli kiedy w istot zwan Bogiem?
- Niektórzy jeszcze wierz .
- Zanoszono modły do Niego. Pan zjawił si tu, jakby w odpowiedzi na moj
modlitw . Widziałem brawur , jak wykazał pan tam, w obozie sowieckim, i
pó niej, ratuj c człowieka z płon cego helikoptera.
- Paul Rubenstein jest moim przyjacielem, a w tym obozie były moja ona,
córka i kobieta, która wiele dla mnie znaczy, a tak e dziewczyna nosz ca w łonie
dziecko mego syna
11
- Bern to człowiek, który szuka wolno ci. Kto , z kim, my l , miałby pan wiele
wspólnego. Moje oddziały b d ciga Sowietów niezale nie od pa skiej decyzji,
ale osobi cie nie chciałbym wydawa wam wojny. Je eli Bern zostanie stracony,
nikt nie zapanuje nad sytuacj . Annie wodza przewróc wiat do góry nogami.
Wasza bro b dzie bezu yteczna. John za miał si .
- Nie musi mnie pan przekonywa . Wiem, e nie zdołamy wam si oprze .
- Ale my l , e tak czy inaczej, b dziecie stawia opór. Swoj drog , nasze
dwa korpusy mog nie wystarczy do rozbicia komunistów. Wybór nale y do
was. Albo pomo ecie nam ocali pokój, albo podejmiecie przeciw nam walk ,
tylko po to, by w ko cu ulec staremu wrogowi. A potem, wydaj c ostatnie
tchnienie, b dziecie mogli bezczynnie przygl da si zmaganiom waszych dwóch
nieprzyjaciół. A po tej walce mo e z naszej planety zosta jedynie pył. I wtedy nie
da si ju ocali niczego.
John zapalił nast pne cygaro, wa c w dłoniach poobijan zapalniczk .
- Rozumie pan, e nie mog mówi w imieniu ludzi z ”Projektu Eden”...
Mann przerwał:
- Ten projekt...
- Projekt Eden jest rzeczywi cie misj na wypadek zagłady. Taki był zreszt
kod operacji. Wi c, jak ju powiedziałem, nie mog wypowiada si w imieniu
członków ”Projektu Eden”. Jednak, je li chodzi o mnie, herr standartenfuhrer...
- To ranga w SS. Jestem pułkownikiem. Nie zaliczam si do typowych
członków Partii, takich, jakimi wyobra aj ich sobie łudz . Czytałem zakazane
ksi ki.
- Nie ma zakazanych ksi ek, s jedynie takie, które nie odpowiadaj
indywidualnym upodobaniom.
- Przypomina mi pan, doktorze, niektórych bohaterów tych ksi ek.
- Wi c mo e powie pan, pułkowniku, swoim dwóm przyjaciołom czaj cym si
za skałami, eby zeszli? A pan zatrzyma swój pistolet, głównie dlatego, e chc go
mie na oku. Teraz proponuj panu mały spacer.
- Mój pistolet, podobnie jak pa ski karabin, jest przestarzały. To P-38. W
Complexie mieszka człowiek, który wyrabia do niego amunicj . Z dawnych
czasów pozostało jej niewiele i jest bardzo droga. Ale tego walthera nosił mój
ojciec i jego ojciec, i wiele pokole moich przodków.
- Musi to by niezły pistolet. - Rourke u miechn ł si . Wskazał na bli niacze
detoniki i dodał: - Te maj pi wieków. Ale nie nazwałbym ich przestarzałymi.
Zsun ł si z kamienia. Na plecach ci gle jeszcze czuł ci ar Paula. W całym
ciele pulsował ból. ”To nie była brawura, jak s dził pułkownik. To była
konieczno ” - pomy lał.
Wyci gn ł do Manna praw r k :
- Na imi mi John, pułkowniku.
U cisk dłoni Manna był twardy - taki, jaki powinien by u cisk m czyzny.
- Wolfgang. Przyjaciele mówi mi Wolf.
- Nie zapominaj o swoich kamratach. Musz czu si tam straszliwie samotni,
gdy my tu sobie gwarzymy. A gdyby kto z ubezpieczaj cych patroli Dodda
natkn ł si na nich...
- Dodd?
12
- Dowódca ”Edena” i głównodowodz cy całego Projektu. Wi c, to mogłoby si
le sko czy .
Twarz Wolfganga Manna rozja nił u miech.
- Zaczekajcie na mnie na obrze ach naszego obwodu - zawołał po niemiecku.
- P-38 to dobra bro , wiem - rozpocz ł Rourke, id c obok pułkownika w
kierunku perymetru obozu rozło onego wokół dwóch statków ”Projektu Eden”. -
Jest ze mn kobieta, któr musisz pozna . Byli my ju kiedy w tym miejscu. To
si wtedy nazywało Arka. Ze wszystkich pistoletów, jakie tu składowano, wybrała
tylko jeden. I dodatkow bro krótk . Wła nie P-38. Osobi cie nigdy nie byłem
zwolennikiem kalibru dziewi milimetrów. Ale w schronie, to znaczy tam, gdzie
mieszkam, mam walthera P-38. Cholernie dobry pistolet, pomimo du ego
kalibru. W dawnych czasach, przed Noc Wojny, nie zawsze miałem dost p do
”czterdziestki pi tki”. Wiesz, jak to bywa na wojnie. Par razy u ywałem
walthera P-5. Widziałe go kiedy ?
- Nie.
- Szkoda - wymamrotał John. - Zało si , e by ci si spodobał. - Rourke
zatrzymał si na chwil . - Nie wiem, czy to nie przedwcze nie, ale... Kto , kto
mówi o wolno ci i pokoju, có ... Nie mów o sobie ”nazista”. Jeste po prostu Nie-
mcem.
Wolfgang Mann nie odpowiedział.
13
Rozdział 2
Helikopter wła nie wyl dował. Karamazow zeskoczył na piaszczyst ziemi
zachodniego Texasu. Zranione rami ci gle krwawiło, a prowizoryczny
opatrunek ograniczał ruchy pułkownika. Podmuch migła zerwał mu czapk ,
zanim zd ył uchyli głow . Poszedł dalej, nie przejmuj c si tym. Który z
podwładnych na pewno mu j przyniesie. Rzeczywi cie, przy jego boku
natychmiast znalazł si Antonowicz z czapk w r ku. Karamazow zmru ył oczy,
chroni c je przed piaskow zawiej , wywołan obrotami łopatek migła.
Przekrzykuj c hałas pracuj cego helikoptera, zawołał:
- Nie ma czasu do stracenia, Mikołaj. Wykonasz rozkazy.
- Tak jest, towarzyszu pułkowniku.
Władymir Karamazow skierował kroki w stron szałasu, który miał mu
zast pi kwater główn . Nast pne samoloty siadały na pasie startowym. Podczas
nieobecno ci pułkownika jego ludzie wykonali solidn robot - sypki piasek
niełatwo było przekształci w l dowisko. Na pokładach l duj cych maszyn
znajdowali si ludzie, zapasy ywno ci i syntetycznego paliwa.
- ”Projekt Eden” na razie zostawimy w spokoju. - Karamazowowi brakowało
tchu. Miał wyci t cz lewego płuca i zmiana wilgotno ci powietrza utrudniała
mu oddychanie. Po chwili podj ł: - Nie mówiłem ci tego wcze niej, Mikołaj, w
kontyngencie ”Projektu Eden” mam swojego agenta.
- Agenta, towarzyszu pułkowniku?
- Umie ciłem go tam pi wieków temu, na wypadek gdyby miało si okaza ,
e ”Eden” umo liwi przetrwanie zagłady. Przewidywałem to i nie myliłem si .
- Ale , towarzyszu pułkowniku - odezwał si major Antonowicz - kazali cie
przecie zniszczy sze promów ”Projektu Eden” wiedz c, e na pokładzie
jednego z nich jest...
- Mój agent wiedział, czym ryzykuje. Zobaczymy, co wymy li, eby
uniemo liwi realizacj ”Projektu Eden”. Chc by informowany o poczynaniach
ludzi z ”Edenu”. Przeprowadzisz zwiad lotniczy. We samoloty lataj ce na
wysokim pułapie. Zajmij si tym i to szybko. - Dopiero teraz odebrał
Antonowiczowi czapk . Trzymał j w lewej r ce i otrzepywał z kurzu. - Odwołaj
te jednostki majora Krakowskiego, które pacyfikuj dzikie plemiona Europy.
Nazi ci bezczelnie przeszkadzaj nam w realizacji naszych planów
strategicznych. Musimy skoncentrowa nasze siły. Krakowski b dzie nam po-
trzebny - dodał.
- Ci nazi ci, towarzyszu pułkowniku, dysponuj ...
- Zadziwiaj co wysok technik - wpadł w słowo Karamazow. - Ty,
Antonowicz, zbierzesz mał grup ...
- Tak, towarzyszu pułkowniku?
Karamazow zatrzymał si przed wej ciem do szałasu. Wła nie przeje d ał
konwój z posiłkami i zaopatrzeniem. Coraz wi cej ładunków napływało z
podziemnego miasta na Uralu.
- Zbierzesz mał grup i zdob dziesz wszelkie informacje dotycz ce kwatery
głównej nazistów, dane o jej rozkładzie i mo liwo ciach obrony. Musimy mie
pewno co do struktury i wielko ci sił rezerwowych. Gdy tylko przyb dzie
14
Krakowski, a mo e i wcze niej, ja sam poprowadz wi kszo naszych wojsk
przeciwko ich fortecy. Po zniszczeniu kwatery głównej i ródeł zaopatrzenia
likwidacja nazistowskich sił ekspedycyjnych b dzie fraszk .
- Ale...
Karamazow miał wła nie wej do szałasu. Zatrzymał si w progu.
- Towarzyszu pułkowniku, co z...
- Rourke'em? - wyszeptał. - Co z nim? Jego rodzin i moj on ? - miech
Karamazowa zabrzmiał nieprzyjemnie. - Prawdopodobnie zabiłem mu syna. Ten
yd, Rubenstein, te pewnie nie yje. Nazi ci, którzy nas atakowali, próbuj
nawi za kontakt z naszym dzielnym doktorem. Ja tylko go drasn łem, na razie.
Niech sobie troch pocierpi. Jak dot d, wszystko układa si po mojej my li. Damy
mu troch czasu. Niech razem z moj on przygotuj si na to, co ich czeka.
”Projekt Eden” nie stanie nam na przeszkodzie. Kiedy tylko rozprawimy si z
nazistami, bardzo powoli zaczniemy zaciska p tl wokół ”Edenu”. Bardzo
powoli. Nie zasłu yli na szybk i bez-bolesn mier . Zniszczymy Rourke'a,
Natali , zniszczymy wszystkich. I wtedy pozwolimy Krakowskiemu doko czy
dzieła tam, gdzie niegdy były Niemcy, Francja, Włochy. Zniszczymy dzikie
plemiona lub uczynimy je naszymi niewolnikami. - Wargi Karamazowa
wykrzywił grymas szyderczego u miechu. Pułkownik poklepał Antonowicza po
ramieniu. - B d władc Ziemi! Albo nie b dzie w ogóle Ziemi!
Zostawił majora Antonowicza. Znał go dobrze. Nie musiał zagl da mu w
oczy. Wiedział, e mo e w nich wyczyta jedynie podziw.
15
Rozdział 3
Iwan Krakowski obserwował cie karabinu lizgaj cy si po sp kanej ziemi.
”Zupełnie jak cie mierci” - pomy lał. W ka dym szczególe doszukiwał si
poezji. Zawsze była jego najwi ksz miło ci . Czasy, w jakich ył sprawiły, e
min ł si z powołaniem. W innej epoce mógłby zosta jednym z naj-
wybitniejszych rosyjskich poetów. W gł bi duszy był o tym przekonany i nigdy do
ko ca nie wyrzekł si pisania wierszy. Podbijaj c nowe ziemie i morduj c
zamieszkuj ce je istoty ku chwale bohaterskiego pułkownika Karamazowa,
marzył o dniu, kiedy jego dowódca obejmie we władanie wiat, a on sam b dzie
mógł odda si twórczo ci literackiej. Opisze dzieje tego okresu w kronice, a pie
o zwyci stwie zabrzmi w triumfalnych strofach jego poezji. Wierzył, e przyszłe
pokolenia doceni go nie tylko jako ołnierza, or em współtworz cego
komunistyczny ład, ale te uwielbi w nim poet .
Cie mierci. Wydawało si , e cie ten łagodnie spowija wszystkie rzeczy w
swym zasi gu. Nie m czyzn, nie kobiety - po prostu rzeczy.
”Jak opowiedzie t histori ?” - zastanawiał si Krakowski. Dzikie plemiona
Europy nie mogły ro ci sobie prawa do przynale no ci do rasy ludzkiej.
Francuska próba przetrwania holocaustu zako czyła si fiaskiem. Byli
nieodpowiednio, a wła ciwie, nie byli wcale przygotowani na to, by przetrwa
stulecia pod ziemi . Wyszli zbyt wcze nie, wystawiaj c si na działanie
promieniowania. Na powierzchni ci gle jeszcze znajdowały si obszary, na
których przez najbli sze tysi clecia ycie b dzie niemo liwe. A nieszcz ni
Francuzi opu cili schronienia, zanim stopie oczyszczenia atmosfery pozwolił na
rozwój ro linno ci. Głód, prawdopodobnie kanibalizm, mutacje genetyczne
powstałe w wyniku promieniowania... A jednak tysi ce przetrwały. Strz py
prymitywnej odzie y okrywały zrogowaciał skór istot bł kaj cych si po
równinach Europy. Wydzierali z ziemi resztki ro lin, noc kulili si w jaskiniach
przy nikłym płomieniu tl cego si ognia, który nie mógł ich nawet ogrza . Nie
mówili adnym ludzkim j zykiem. Wska nik miertelno ci był szokuj cy. Ale
mimo to trwali.
Cie . Przemkn ł wzrokiem po jednej z owych istot. Kobieta - co mo na było
pozna jedynie po brudnych, obwisłych piersiach i dziecku przyci ni tym do
jednej z nich. Wpatrywała si w niebo. Cie mierci.
Krakowskiego rozpierała duma na my l, e jest tu wraz ze swoimi lud mi,
znosi te same trudy, co oni, spo ywa ten sam pokarm. Uj ł w dło mikrofon w
kształcie łzy:
- Nie oszcz dzajcie naboi! - zawołał i dotkn ł lekko mechanizmu spustowego,
uruchamiaj c karabiny maszynowe.
Kobieta i dziecko, tak mało podobne do istot ludzkich, upadły w cieniu jego
karabinu, rozlewaj c wokół strugi l ni cej, czerwonej krwi. Dwa ciała zlały si w
jedno. Cie mierci.
Swoje wra enia Krakowski opisał w dzienniku: Dokonałem dzi likwidacji
około stuosobowej grupy jednego z najwi kszych plemion. Natkn li my si na nich
podczas rutynowej akcji zwiadowczej. Czterdzie ci osiem osób - w pełni dojrzałych
m czyzn i kobiet - mniej zdegenerowanych ni reszta, zachowałem przy yciu.
16
Otoczymy ich specjaln opiek . Mog okaza si przydatni dla wiatowego
komunizmu.
Owych czterdziestu o miu przedstawicieli dzikich plemion umieszczono
wewn trz ogrodzenia ze stopu tytanu. Wygl dem przypominało ono
ameryka skie zagrody dla koni lub bydła, jakie mo na było ogl da na ta mach
wideo, w westernach sprzed pi ciuset lat. Ogrodzenie było oczywi cie pod na-
pi ciem.
Krakowski zamkn ł dziennik. Uchylił klap namiotu i wyjrzał na zewn trz.
Padał deszcz. Krople rozpryskiwały si na siatce, z której leciały iskry.
Wi niowie stali stłoczeni jak gromada szczeni t wokół wielkiej, niewidzialnej
suki.
Iwan Krakowski pomy lał o Karamazowie. Pułkownik zwykł wykorzystywa
kobiety z dzikich plemion do zaspokajania swych potrzeb seksualnych. A przecie
tylko kształtem przypominały one kobiety. Z moralnego punktu widzenia było to
równoznaczne z uprawianiem sodomii. Bohaterski Karamazow miał jeszcze jeden
ohydny zwyczaj - katował swoje partnerki, zabijaj c je w trakcie stosunku albo
tu potem. Krakowski nie miał ochoty my le o okrutnych praktykach swego
zwierzchnika.
- Towarzyszu majorze!
Krakowski nie pofatygował si , by wyj z namiotu. Brasniewicz nie był
oficerem. Odwrócił wzrok od czterdziestu o miu ciał zbitych za ogrodzeniem i
usiadł przy biurku. Czekał, a Brasniewicz zbli y si do namiotu. Usłyszał jego
głos przy wej ciu:
- Towarzyszu majorze?
- Wejd cie, towarzyszu.
Krakowski zdegustowany spogl dał na ociekaj cego wod ołnierza.
- Doprawdy, nie wygl dacie na wojskowego. Powinni cie zosta zdegradowani
za wasz niechlujny wygl d. Ale zdaje si , e nie istnieje ju ni szy stopie od
waszego?
- Tak jest, towarzyszu majorze. Przepraszam, towarzyszu majorze.
- Przynosicie jak wiadomo . - Krakowski dojrzał informacyjny blankiet w
r ku Brasniewicza. - Przeczytajcie j .
- Tak jest! - Szeregowiec wyprostował si słu bi cie. - To od towarzysza
pułkownika Karamazowa. ”Iwan...” - zacz ł czyta . - Wybaczcie towarzyszu
majorze, ale...
- Czytajcie, Brasniewicz.
- Tak jest. ”Nowe plany. Wycofaj si natychmiast. Powtarzam: natychmiast.
Doł cz do mnie jak najszybciej. Dowództwo Północnoameryka skie. Odpowiedz
ETA natychmiast”. Podpis towarzysza pułkownika.
- Podyktuj wam odpowied . - Krakowski rozparł si wygodnie, nogi w
wojskowych butach oparł o brzeg biurka i utkwił w nich wzrok, dyktuj c
wiadomo . - ”Do pułkownika Władymira Karamazowa Zrozumiałem. ETA:
Północnoameryka skie Dowództwo”. - Oderwał spojrzenie od butów. -
Zaszyfrujcie to. Nadacie, gdy porozumiem si z moimi oficerami. Jeste cie wolni.
Krakowski wstał, przeci gn ł si . Brasniewicz wykonał gwałtowny zwrot w
tył i odmaszerował. Krakowski ziewn ł. Zdj ł z wieszaka trencz, zało ył go i
17
przewi zał paskiem. Wzi ł czapk . Wyszedł z namiotu. W zetkni ciu z błotnistym
gruntem wyglansowane buty straciły połysk. Szedł w stron ogrodzenia,
wzbijaj c bryzgi błota. Dwaj stra nicy stan li na baczno , prezentuj c bro .
Krakowski dotkn ł dłoni daszka czapki.
- Podajcie mi bro - powiedział.
Przez chwil wa ył w r kach karabinek automatyczny. Zbli ył si do siatki.
- Kapralu, prosz wył czy pr d. I przygotujcie zapasowy magazynek.
- Tak jest, towarzyszu majorze.
W oczach m czyzn obserwuj cych go zza ogrodzenia ujrzał strach. Buty
zaczynały przemaka .
- Pr d wył czony, towarzyszu majorze.
- Dobrze, kapralu. Zapasowy magazynek.
Palce stóp miał wilgotne. Potrafił znie wi ksze niedogodno ci. Uniósł
karabinek. Odbezpieczył i przestawił na ogie ci gły. Strzelił. Karabin bluzn ł
ogniem potrójnych serii. Idealnie nadawał si do tego rodzaju przedsi wzi .
Jedna seria wystarczała, by poło y trupem kilka osób. Odpowiedziało mu wycie.
Jak zarzynane bydło” - pomy lał. Opró nił czterdziestonabojowy magazynek.
Nikt nie podał mu nast pnego. Odwrócił si . Kapral wymiotował.
- Powinni cie si kontrolowa , towarzyszu. Taka słabo jest nie do przyj cia.
M czyzna wyprostował si na chwil , prosz c o wybaczenie. Ale znów
chwyciły go torsje. Wymiociny, wymieszane z grudami ziemi i brudn wod ,
tworzyły coraz wi ksz kału .
- Podam was do raportu. Jeste cie zwierz ciem.
Krakowski załadował magazynek. Znowu poci gn ł za cyngiel.
Jedna z istot, bardziej ni inne przypominaj ca prawdziw kobiet ,
odczołgała si od grupy. Krzepn ca krew na jej lewej nodze mogła ukrywa
otwart ran . Deszcz nie obmywał ciała. Nagie piersi dziewczyny łobiły bruzdy
w błocie. Krakowski nie lubił marnowa amunicji, ale był lito ciwy. Strzelił jej
prosto w twarz.
18
Rozdział 4
Nadal było szaro. Rourke siedział na tylnej klapie forda. Rozmowa, która
Dodd, Lerner i Styles prowadzili z Wolfgangiem Mannem, przypominała
przesłuchanie.
- Trudno mi uwierzy , pułkowniku, eby kto w nazistowskim mundurze
mógł szczerze prosi o pomoc w przywróceniu demokracji.
- Nie w ”przywróceniu”. Nigdy nie mieli my demokracji. To, co mogłoby
nadej , to wit nowej epoki, kapitanie Dodd.
- Z całym szacunkiem, pułkowniku - przerwał Jeff Styles, oficer badawczy
”Edena l” -je eli udzielimy panu pomocy, mo e to zmniejszy nasze szans na
przetrwanie.
- Mamy wystarczaj co du o wrogów - podj ł Craig Lerner. - Je eli
ktokolwiek z nas zaatakuje nazistów w Ameryce Południowej, musimy si liczy z
akcjami odwetowymi.
John obserwował oczy Manna - człowieka, który zapragn ł da wiatu
wolno . Stał, ci ko oparty o spychacz, którego u yto do przygotowania
l dowiska.
- Nie wiem, co jeszcze mógłbym doda , panowie. Ale je li w Dzie
Zjednoczenia zamorduj Bema, je eli nikt nie przeciwstawi si wodzowi, wobec
pot gi naszych armii aden skrawek ziemi nie b dzie bezpieczny. Mówicie o
wrogach. Rosjanie s tak e naszym przeciwnikiem. Prosta logika nakazuje, aby
ci, którzy wierz w wolno , zjednoczyli si przeciwko tym, którzy w ni nie
wierz . Tylko to zapewni jej przetrwanie. Je li zaczniemy walczy mi dzy sob ...
- Mann urwał.
Zapadło milczenie. Dopiero po chwili odezwał si John: - Ja pierwszy
rozmawiałem z pułkownikiem i ja go tu przyprowadziłem. Cał noc wysłuchuj
waszych kłótni. Zrozumcie wreszcie, e kłamstwo nie le y w interesie pułkownika.
Mógł u y swoich przewa aj cych sił. A jednak tego nie zrobił. Co wi cej,
zaatakował Karamazowa, gdy ja pod yłem za rodzina i przyjaciółmi. Nie
przeszkadzał nam w ucieczce. Kiedy Karamazow...
- Ma pan obsesj Karamazowa - warkn ł Dodd.
- Bo to dziki i nieobliczalny facet - John u miechn ł si . U miech na jego
twarzy powoli gasł. - Tak czy inaczej, Mann nie wykorzystał naszej bezbronno ci,
eby nas zabi , a mógł to zrobi .
- Nie owijaj c w bawełn , ma pan kompleks bohatera, doktorze Rourke -
zacz ł Dodd. - Wyczułem to ju wtedy, gdy po raz pierwszy usłyszałem pana
przez radio, a szale cza odwaga, któr pan wykazał, ratuj c ”Eden l” i swoich
przyjaciół, tylko to potwierdziła. Prosz mnie le nie zrozumie . Jestem panu
wdzi czny. Nie byłoby nas tutaj, gdyby nie pan.
- Prosz przej do rzeczy. - Rourke zni ył głos.
- Dobrze. - Dodd chodził tam i z powrotem po zaschni tym błocie. - Do rzeczy.
W adnym z planów nie przewidywali my, e po powrocie na Ziemi , która
przecie została kompletnie zniszczona, wyjdzie nam kto na spotkanie i do tego
ten kto oka e si byłym agentem CIA, a w dodatku doktorem medycyny. e
19
b dzie miał przyjaciółk , swego czasu b d c wysoko postawionym oficerem
KGB i dzieci niewiele od siebie młodsze. Co do nich...
- My lałem, e ma pan zamiar przej do rzeczy. - Rourke wyci gn ł cygaro,
wsun ł w lewy k cik ust i zagryzł.
- Wła nie to robi . Chodzi o to, e nie my lałem, e istniej dobrzy i li nazi ci.
Nie s dziłem, e b d musiał walczy z pi setletnimi rosyjskimi megalomanami i
przyjmowa rady od Amerykanina, który przetrwał trzeci wojn wiatow i po-
ar nieba. Nie, doktorze, mam obowi zki wobec tych, którzy dopiero si narodz .
Nasze komputery przechowuj w swej pami ci cał wiedz ludzko ci, w
ładowniach mamy embrionalne formy ycia ptaków, zwierz t i ro lin...
- Nie s dz , aby ro liny wyst powały w embrionalnych formach, kapitanie
Dodd - dobrodusznie powiedział John.
- Pan doskonale wie, o czym mówi . Mog przywróci Ziemi ycie, a pan chce,
ebym zacz ł od zabijania Proponuje pan wojn .
- Wojna ju si toczy - odparł Rourke. - Pan mo e pomóc j zako czy .
Oczywi cie, mo e pan te zwyczajnie zagrzeba głow w piasek. Nic nie widzie ,
nic nie słysze . Zignorowa sytuacj i nie zwraca uwagi na to, e si pogarsza.
Wiem, e kieruje panem troska o dobro ”Projektu Eden”. Mnie równie nie jest
on oboj tny. Pierwsze dziecko, które si narodzi podczas realizacji Projektu
b dzie symbolem odradzaj cego si na tej planecie ycia. Mój wnuk b dzie
pierwszym od pi ciu wieków, który dorastaj c ujrzy kwiaty i usłyszy ptaki. I
mo e b dzie miał szans dorasta w pokoju, a nie w atmosferze strachu i
zagro enia. Albo zrobimy dobry pocz tek, kapitanie, albo zaczniemy od
powtarzania starych bł dów. Kto powiedział, e człowiek jest naprawd wolny
tylko wtedy, gdy inni s wolni. Ale przez wieki wolno istniała jedynie dla wy-
branych. I tak pozostanie, je li nie zniszczymy tyranii tu i teraz. - Rourke pochylił
głow , by zapali cygaro. Buchn ł niebiesko- ółty płomie . John zaci gn ł si
gł boko.
- To było pi kne, herr doktor - mrukn ł Mann. John spojrzał na pułkownika i
u miechn ł si .
- Je eli nazista mo e by idealist , to były pracownik CIA, który zabił wielu
ludzi... Ech, to głupie...
- Te mo e nim by ? - podpowiedział mu Dodd. John znów si u miechn ł.
- Tak, tak my l .
- Zastanawiam si , w jaki sposób udało si panu przetrwa z takimi
pogl dami, jak pogodził pan to z yciem? - zapytał oficer lotnictwa Lerner,
mru c ironicznie oczy.
- Dwudziesty wiek nie sprzyjał rozwijaniu cnót, panie Lerner. Je li si komu
zaufało, za chwil mo na było ju nie y . Przysi głe sobie, e nigdy wi cej nie
zabijesz i od razu znajdowali si tacy, którzy próbowali zabi ciebie, wła nie z
tego powodu. Ale zrozumiałem, e je eli wierzy si w co , co jest prawe, to nie
wolno si poddawa . Mo na umrze i jedynie to zwalnia od ponawiania prób.
mier jest jedyn wymówk , któr skłonny jestem uzna . - Rourke zeskoczył z
samochodu. Czuł si zakłopotany, jakby schodził z zaimprowizowanej mównicy. -
A wi c, kapitanie Dodd? - zapytał i, nie czekaj c na odpowied , zwrócił si do
20
Wolfganga Manna: - Cokolwiek postanowi kapitan Dodd, mo e pan liczy na
moj pomoc. Dodd nerwowo oblizywał wargi.
- Pan, pan przecie ... Rourke spojrzał na Dodda.
- Pan zdecydował za mnie. Cokolwiek powiem, zrobi pan swoje - wydusił z
siebie Dodd.
- Chyba tak wła nie jest. Nie miałem zamiaru wymusza na panu
czegokolwiek. Mo e powinni cie głosowa albo zda si jedynie na kapitana. Ale
to, co dotyczy mnie, ju powiedziałem.
- Doktorze... - odezwał si Dodd. - Dobrze, zgadzam si , ale z pewnym
zastrze eniem. - Dodd ogl dał z uwag swoje buty. - Bior to na siebie, ja b d
odpowiedzialny za wszystko. Mo e pan wzi ludzi, którzy nie s tu niezb dni i
którzy zgłosz si na ochotnika. Głupot byłoby proponowa panu po yczenie
jakiej broni.
John roze miał si . Faktycznie, był lepiej wyekwipowany ni cała flota
”Edenu”.
- Chciałbym - rzekł nagle Mann - rozpocz nasze przymierze gestem dobrej
woli. Widziałem r ce doktora, jego syn i przyjaciel tak e s ranni. Prosz
pozwoli mi na skontaktowanie si z głównym oficerem medycznym mojego
oddziału. W ci gu pi ciu wieków udoskonalili my nie tylko technik zabijania,
ale i sposoby leczenia. Zreszt , to o leczeniu wła nie mówili my chyba tak długo?
Rourke oddalił si od rozmawiaj cych. Bardzo potrzebował odpoczynku.
21
Rozdział 5
Johnowi udało si przespa kilka godzin. Ale był to sen zbyt krótki, by mógł w
pełni zregenerowa siły. Oczy piekły go niemiłosiernie, wci odczuwał ból
mi ni. Szedł sztywno, prostuj c pozwijane pasy kabur. Ramiona uginały si pod
ci arem pistoletów. Przez ciemne szkła okularów spogl dał na wschód. Jeszcze
godzina, a sło ce stanie w zenicie. Było chłodno, ale przed zimnem chroniła go
skórzana kurtka lotnicza. W nocy te było zimno. Sarah znowu z nim nie spała.
Na zmian z Annie i Madison czuwała przy Paulu i Michaelu.
Rourke spojrzał na swoje r ce. Zaskakiwały go zmiany, jakie zaszły na
powierzchni poparzonej skóry. Gdy lekarz Manna spryskał je preparatem w
aerozolu, John poczuł najpierw ciepło wypieraj ce ból, a w nocy budziło go
kilkakrotnie dziwne sw dzenie pod banda em. Gdy rano zdj ł opatrunek, za-
uwa ył ku swemu zdumieniu, e po paru godzinach r ce wygl dały tak, jakby
goiły si przez kilka dni.
Ogolił si , wzi ł pysznie, umył głow . Powtórnie rozpylił lek na ranach.
Łagodny chłód, a pó niej przyjemne ciepło rozeszło si po obolałych r kach.
Zjadł lekkie niadanie składaj ce si z Tang; pami tał kampani reklamow
sprzed pi ciu wieków: ”Astronauci naprawd tego u ywaj - granulowanej
kaszy, suszonych owoców”.
Powróciło sw dzenie dłoni. Tym razem nie zdejmował banda y.
Wizyta w szpitalu polowym nie była konieczna ona powiadomiłaby go
niezwłocznie, gdyby stan którego z rannych pogorszył si . Doszedł do kra ca
obozu. Stał, wpatruj c si w c tkowany kadłub ”Edena l”. Tu za nim znajdował
si drugi prom. Wkrótce miał wyl dowa ”Eden 3”.
Znalazł du y, płaski kamie . Usiadł na nim my l c, jak niewiele zmienił si
wiat. Nadal istniej ludzie gotowi nie mier i zniszczenie, by zrealizowa
własne, niekoniecznie chlubne cele. Inni nadal trwali w apatii. A on sam? Ci gle
kochał dwie kobiety. adna z nich nie sypiała z nim. Sarah nie mogła mu
darowa , e u ył kapsuł narkotycznych, eby doda lat dzieciom; Natalia za -
podobnie zreszt jak on sam - za bardzo szanowała jego mał e stwo, by dopu ci
si czego , co uwa ała za zdrad .
Dawno stwierdził, e ras ludzk cechuje wrodzona głupota i nie uwa ał si za
wyj tek pod tym wzgl dem.
- Doktorze Rourke?
Głos był kobiecy, słyszał go po raz pierwszy. Odwrócił si . Dziewczyna o
włosach raczej rudych ni kasztanowych, bladej twarzy i trudnym do okre lenia
kolorze oczu u miechała si do niego. Odpowiedział równie u miechem.
- Chyba pani nie pami tam. Prosz mi wybaczy , je li zostali my sobie
przedstawieni, ale odk d wyl dowały ”Eden l” i ”Eden 2” poznałem tylu ludzi...
- Nie zostali my sobie przedstawieni. Dostrzegłam pana z daleka. Po pa skim
ubiorze domy liłam si , kim pan jest. Nie nosi pan kombinezonu NASA ani
niemieckiego munduru.
Rourke widział dzisiaj w obozie kilku ludzi Manna: in ynierów, personel
medyczny. Wygl dało na to, e pułkownik miał zamiar dotrzyma przynajmniej
cz ci umowy.
22
- W czym mógłbym pani pomóc? - zapytał.
- Nazywam si Mona Stankiewicz. Jestem oficerem pomocniczym ”Edena l”.
Chciałabym z panem porozmawia .
- Przecie wła nie rozmawiamy.
- Tak, ale to b dzie dłu sza rozmowa. Teraz nie mam czasu. Za chwil
wyl duje ”Eden 3”.
- Panno Stankiewicz, dowódc ”Edenu” jest kapitan Dodd. Je eli ma pani
jaki problem, powinna si pani zwróci do niego.
- Jednak tylko panu mog o tym powiedzie . Prosz ! Wi c po wyl dowaniu
”Edena 3”...
- Je li to takie wa ne, dlaczego nie powie mi pani teraz?
- Ju mówiłam. Zaj łoby to zbyt wiele czasu. Sporo nale y wyja ni . Je li po
tym, co pan usłyszy, uzna pan, e powinnam pój do kapitana Dodda, zrobi to. -
Spojrzała na zegarek i u miechn ła si zakłopotana. - Jestem ju spó niona.
Znajd pana, gdy ”Eden” wyl duje, dobrze? John skin ł głow .
- Je eli uwa a pani, e tak trzeba...
Dziewczyna u miechn ła si raz jeszcze, odwróciła i uciekła.
Parzył za ni przez jaki czas, pal c cygaro. Nie miał dzi zbyt wiele do
roboty. Kurinami i Natalia wystartowali ju na sowieckich migłowcach,
podobnie jak dwóch Niemców oddelegowanych przez Manna Rourke nie miał do
tej pory okazji, by porówna zalety sowieckich i nazistowskich maszyn. Przed
startem powiedział do Natalii:
- Uwa aj na Karamazowa, ale miej te na oku ludzi Manna. My l , e
mo emy im ufa , ale lepiej by ostro nym.
Podniósł si wreszcie z kamienia i ruszył w kierunku obozu. Przybyło wi cej
Niemców. Podobnie jak mi dzynarodowa obsada obu promów, wylegli przed
namioty. Wszyscy zadzierali głowy, wpatruj c si w niebo w oczekiwaniu na
ukazanie si ”Edena 3”.
Rourke szedł przez obóz do namiotu rekonwalescentów, Michaela i Paula,
odwzajemniaj c po drodze skinienia głowy i u miechy. Spojrzał w gór .
Helikopter Natalii znajdował si nad nim, John pami tał numer na drzwiach
ładowni. Zastukał w maszt namiotu. Brezent uchylił si . Zobaczył u miechni t
twarz Sarah. Szarozielone oczy promieniowały ciepłem, jakiego dawno ju w nich
nie widział. - Cze .
- Cze . Wygl dasz na zm czon . Ale jeste pi kna.
- To pierwsze na pewno jest prawd . Wejd !
Uniosła wy ej klap namiotu. Był dokładnie taki, jak inne wojskowe namioty.
Przez ciany i sufit przenikało blade ółte wiatło. Na stoliku mi dzy łó kami
płon ła lampa Colemana
- Tata! - Madison posłała mu u miech. Kl czała przy łó ku Michaela, który
chyba spał. - Wypoczywa. Cudowne niemieckie lekarstwa działaj - powiedziała
cicho.
Sarah stan ła obok Johna.
- Wida wyra n popraw u nich obu - wyszeptała
- Nie rozmawiajcie o mnie tak, jakby mnie tu nie było. - John zwrócił wzrok w
stron , sk d dochodził głos.
23
Paul Rubenstein nie spał. Przy jego łó ku Rourke zobaczył zwini t w kł bek
Annie. W piworze wydawała si dziecinnie mała.
- pi - szepn ł Paul.
- Ty te powiniene spa - odrzekł ze miechem John.
- Słuchajcie. - Sarah zni yła głos. - Pójd poszuka czego do jedzenia
Madison i ja nie jadły my od zeszłego popołudnia.
- Nie przyniesiono wam? My lałem, e...
- Ale owszem - przerwała Sarah. - Ale ja byłam zaj ta Paulem, a Madison nie
miała ochoty najedzenie. Annie spałaszowała wszystko.
- Co za dzieciak! - Rourke wyszczerzył z by w u miechu. - Zajm si
wszystkim. Id cie si przewietrzy .
Sarah zwróciła si do synowej:
- Chod , stawiam niadanie.
- Stawiasz?
- Niewa ne, idziemy - Chwyciła młod kobiet za r k i pomogła jej wsta .
Rourke zauwa ył, e Madison porusza si sztywno. Dziewczyna odgarn ła
włosy z twarzy i u miechn ła si .
- John, wracamy za dziesi minut - powiedziała Sarah, wychodz c z namiotu.
- W porz dku.
Usiadł przy stole. Poczekał, a oczy przywykn do ciemno ci. Spojrzał na
syna. Michael oddychał równo, regularnie.
- Dzi ki za ponowne uratowanie mi ycia - powiedział nagle Paul. - Nie
potrafisz zerwa ze swymi nałogami. Ratowanie Rubensteina stało si jednym z
nich.
- Niewielu mam takich przyjaciół, jak ty, stary.
- Sarah opowiadała mi o nazistach. - Paul zmienił temat.
- To Niemcy, Paul. Mówi o sobie ”nazi ci” z braku lepszego okre lenia.
- Jestem ydem. Przyznasz wi c, e niełatwo mi by obiektywnym. Naprawd
ufasz temu Mannowi?
- Wydaje si by szczery. Ale moje plany uwzgl dniaj te odwrotn sytuacj .
- W jaki układ z nim wszedłe ?
John miał ochot zapali cygaro, ale powstrzymał si . Dym mógłby obudzi
Michaela lub Annie.
- Mann jest zamieszany w swego rodzaju przewrót pałacowy - powiedział. -
Chce obali kogo , kogo nazywa wodzem; taki hitlerowski typ przywódcy. Nie
spodobałby ci si .
- Touche! - Paul za miał si gło no.
- W ka dym razie, w zamian za pomoc Mann obiecał nas wesprze w walce
przeciw Karamazowowi. Zostałem wybrany.
- Argentyna?
- Tak. Słyszałem, e jest tam pi knie o tej porze roku.
- Nawet po tym cudownym leku, którym spryskali moje rany...
- ...nie b dziesz mógł jecha - doko czył za niego Rourke.
- A Natalia?
- Prawdopodobnie - przytakn ł John. - Mo e Kurinami i Halwerson dla
osłony naszego odwrotu. Sko nooki Japo czyk i czarnoskóra kobieta nie zdołaj
24
niepostrze enie wmiesza si w tłum Niemców. Natalia - to jedyne rozs dne roz-
wi zanie. Nie zdziwiłbym si , gdyby mówiła po niemiecku.
- Ty oczywi cie znasz niemiecki?
- Na tyle, eby sobie poradzi - John nadal mówił bardzo cicho, spogl daj c
na u pion Annie. Zazdro cił jej spokoju. Była liczna. Patrz c na ni , promieniał
zachwytem. - Wspaniała dziewczyna! Opiekuj si ni , gdy mnie tu nie b dzie.
- Mo e Dodd mógłby udzieli nam lubu, jako kapitan statku. Wiesz, kocham
j . - Paul za miał si rado nie. - B dziesz moim te ciem.
- Hmm... - mrukn ł Rourke.
- Co nie tak?
John wpatrywał si w swoje dłonie. Zaczaj mówi , nie patrz c na Paula:
- Ty i Annie zrozumiecie mnie, kiedy b dziecie mie własne dzieci. M czyzna
maj cy córk zastanawia si , na jakiego faceta dziewczyna trafi. My li, co zrobi
temu sukinsynowi, je li spadnie jej włos z głowy. Musisz poczeka ze lubem, a
wróc i sam oddam ci j za on .
- Co mamy robi , czekaj c na ciebie? Budowa nowy wiat? - z u miechem
zapytał Paul.
- My l , e ludzie z ”Projektu Eden” ju zaplanowali, jak powinien wygl da
nasz nowy wspaniały wiat Ty miej tu po prostu na wszystko oko i pilnuj, eby
nie popadli w kłopoty. Za par dni b dziesz mógł si jako tako porusza . Doktor
Munchen i Hixon zaopiekuj si tob . Zatroszcz si te o Michaela. Niech
wygrzebie si z tego jak najszybciej. I daj mu do zrozumienia, e masz wi cej
do wiadczenia od niego. Michael bywa niepoprawny, odziedziczył to po mnie.
Trzymaj r k na pulsie i nie wtr caj si , chyba e zaczn robi głupstwa. I zajmij
si Madison. Trzeba nauczy j prowadzi samochód i lepiej strzela , a w tym
wypadku nie mo na polega na Michaelu. - John roze mał si .
- Jedzie was tylko czworo. Nie podoba mi si to - zacz ł Paul.
- Nic si nam nie stanie. Dbaj o siebie. Musisz by w formie, kiedy wrócimy.
Wtedy, razem z Natali , ruszymy za Karamazowem. Tylko my troje. Chocia , z
drugiej strony, wolałbym nie wci ga w to Natalii.
Paul Rubenstełn powiedział, zni aj c głos:
- To, e Karamazow wtedy prze ył, to cud. Powinien był zgin tamtej nocy
na ulicach Aten.
- Cud? - John spojrzał na przyjaciela - Nie jestem teologiem, ale Władymir
Karamazow nie zasługuje na cud. Ale je eli dopadn go tym razem, jedynie cud
umo liwi mu pozostanie przy yciu. - Rourke wstał. - Tym razem b d miał pew-
no .
25
Rozdział 6
Przez dłu sz chwil John czekał na rudowłos Mon , jednak zm czenie
wkrótce dało mu si we znaki. Powiedział do Kurinamiego:
- Ma tu przyj dziewczyna, eby si ze mn spotka . Zapytaj j , czy ta
sprawa mo e poczeka . Je eli nie, obud mnie.
Kurinami, czytaj c jakie techniczne opracowanie, siedział przed namiotem,
który dzielił z sze cioma kolegami. Przestawił płócienne krzesło przed namiot
Johna.
- Oczywi cie - powiedział.
John wszedł do namiotu. Odruchowo sprawdził koce - jak zwykle nic. Byłby
szcz liwy, gdyby znalazł w nich najmarniejszego robaka czy mij . Przysiadł na
kraw dzi posłania, rozwi zał wojskowe buty, ci gn ł skarpetki. Zrzucił kurtk i
odpi ł kabury. Z ulg wyci gn ł si na łó ku.
Po sp kanej powierzchni wyschni tego błota szła Mona Stankiewicz.
Zauwa ywszy siedz cego przed namiotem Kurinamiego, zawołała z daleka:
- Akiro! Nie widziałe doktora Rourke'a? To jego namiot, prawda?
- Doktor pi. Był bardzo zm czony. Wiec to na ciebie czekał? Mona podeszła
bli ej. Z tej odległo ci mogła bez trudu przeczyta tytuł ksi ki, któr Kurinami
trzymał na kolanach.
- Chyba miał ci ki dzie . Powiedz mu, e wróc .
- Obudz go, je li to wa ne, Mona.
- Nie trzeba. Mog jeszcze troch zaczeka . Powiedz mu, e byłam. Mo e sam
zechce mnie poszuka .
Posłała Akiro u miech i ruszyła z powrotem przez ogrodzony teren. Na ogół
ludzie uwa ali Japo czyków za istoty pozbawione poczucia humoru i zamkni te
w sobie. Dla niej Kurinami był zabawny. Pami tała, e kiedy poło ył na krze le
Dodda poduszk , która ci ni ta, wydawała odgłos uchodz cych gazów. Gdy
Dodd wstał, aby przemówi , a potem usiadł, efekt był nadspodziewany. Akiro
jako jedyny zdołał zachowa powag - przynajmniej przez trzydzie ci sekund.
Ale Kurinami potrafił by te niebezpieczny. Mona przypomniała sobie słowa
Dodda: ”Kurinami jest cholernie dobrym pilotem. Mieli my szcz cie, e nie było
go na wiecie podczas drugiej wojny wiatowej”.
Mona Stankiewicz nie wiedziała, dok d pój . Jednego miejsca postanowiła
szczególnie unika . Okolice ”Edenu 3” stanowiły rejon, w którym wolała si nie
pokazywa . Była co prawda zar czona z jednym z przebywaj cych na jego pokła-
dzie astronautów i pragn ła ujrze go znowu. Jednak to, co długi czas ukrywała,
a teraz zdecydowała si wyjawi , mo e sprawi , e jej chłopak nie zechce jej
wi cej widzie .
Id c oddalała si od obozu. Jaki Niemiec, którego wła nie mijała, u miechn ł
si i pozdrowił j salutuj c. Odpowiedziała u miechem i jedynymi niemieckimi
słowami, jakie znała:
- Guten Tag.
Niemiec zagadn ł Mon , ale ona zrozumiała tylko zako czenie: Fraulein.
Szła dalej. Jej nogi szybko si m czyły, miała jednak nadziej , e w ci gu
kilku dni odzyska pełni sił. Kapitan Dodd zorganizował ju wiczenia, ale Mona,
26
jak wi kszo kobiet, nie brała w nich udziału. Po przebudzeniu wyst piła obfita
menstruacja, bardziej uci liwa ni zazwyczaj. Wykonywanie niektórych wicze
było po prostu niemo liwe.
Znalazła kamie , na którym siedział Rourke podczas ich pierwszego
spotkania. Usiadła, odgarniaj c z twarzy włosy, które spadały jej na oczy.
- Doktor Rourke... - powiedziała do siebie.
John był bardzo przystojnym m czyzn . Wysoki, muskularny, dobrze
zbudowany. Ciemne, dobrze przystrzy one włosy okrywały kształtn głow .
Kilka srebrnych pasm na skroniach mo na było zauwa y tylko dlatego, e
kontrastowały z gł bokim br zem reszty włosów. Mówiono o nim w obozie -
głównie kobiety - e jest wyj tkowo przystojny. Komentowały jego spojrzenia
rzucane na Natali : ”Zauwa yła , jak patrzy na t rosyjsk kobiet ? A ona na
niego? No i ta ona, patrz ca na nich oboje!” Czegó to nie wymy l kobiety!
Mona musiała jednak przyzna , e na atrakcyjno ci mu nie zbywało. Miał ciepły
głos, który odbierało si nieomal jak dotyk. I przyjemny blask oczu, gdy nie
skrywały ich ciemne okulary.
Co wła ciwie wiedziała o nim? Chyba niewiele. Zgodnie z informacjami
Dodda, Lernera i Ełaine Halwerson uko czył studia medyczne, potem pracował
w Centralnej Agencji Wywiadowczej - słowa te przyprawiły j o bicie serca. Po
opuszczeniu CIA zało ył szkoł przetrwania. Uczył, jak prze y w ekstremalnej
sytuacji, jak posługiwa si broni . Pisał nawet ksi ki na ten temat. Wła ciwie
nigdy nie pracował w swoim zawodzie, ale zdaniem Hixona - bior c pod uwag
sposób, w jaki przeprowadził operacj Michaela - był naprawd doskonałym
chirurgiem. Musiał te by piekielnie odwa ny. Mona słyszała, czego dokonał,
ratuj c przyjaciela, którego ydowskiego nazwiska nie mogła sobie przypomnie .
Zdecydowała wi c, e najlepiej b dzie porozmawia z nim. Człowiek pokroju
Rourke'a na pewno łatwiej j zrozumie ni Dodd. Usłyszała za sob szmer, jakby
odgłos kroków. ”Mo e to...”
- Ach! To ty. Gdzie, gdzie jest..
Przed oczami błysn ła jej lufa pistoletu. U wiadomiła sobie, e powinna była
słysze strzał, który wła nie oddano. Ale nie słyszała niczego. Nie mogła usłysze ,
gdy cała jej uwaga skoncentrowała si na pal cym bólu w klatce piersiowej. Za-
raz potem doznała uczucia , jakby jej głowa miała za chwil wybuchn .
27
Rozdział 7
- Doktorze Rourke!!!
John otworzył oczy. Nasłuchiwał. Krzyk... To chyba kobieta. Wyskoczył z
łó ka. To nie mógł by sen - nie miewał ju snów.
- John! - To był Kurinami. - Krzyczała jaka kobieta. Ja...
- Tak. - Zwil ył j zykiem suche wargi. - Id . Zaraz tam b d .
Gwałtownym ruchem wyszarpn ł z kabur detoniki. Boso wybiegł z namiotu.
Gnał naprzód, wciskaj c po drodze pistolety do kieszeni wytartych levis'ów.
Sło ce raziło go. Zmru ył oczy. Widział Kurinamiego, który biegł przed nim.
Zauwa ył, e zatrzymuje si w niewielkiej odległo ci od ciała kobiety.
Rourke stan ł. Wiatr igrał z włosami le cej na ziemi dziewczyny. Rozwiewał
pasma, których kolor trzeba było okre li raczej jako rudy ni kasztanowy. Mona
Stankiewicz.
Min ł Kurinamiego, padaj c raptownie na kolana. Łagodnie uniósł głow
kobiety. Krew s czyła si cienkim strumykiem z dwóch ran w klatce piersiowej.
Powieki Mony zadr ały, gdy John oparł jej głow o swoje kolana.
- Nie próbuj mówi .
Z wysiłkiem podniosła powieki. Miała bardzo pi kne oczy. Nie było w nich
wida bólu ani strachu. Jedynie spokój. Wargi Mony poruszyły si . Rourke
pochylił głow , by usłysze słowa
- Sowiecki agent... - wyszeptała.
Oczy pozostały otwarte, ale doktor nie wyczuwał ju pulsu w t tnicy szyjnej.
- Sowiecki agent - wymamrotał Kurinami.
John rozejrzał si . Zd yli nadej inni. Dodd, Lerner, Sarah i Elaine
Halwerson stan li za jego plecami. Dodd odezwał si pierwszy. Cicho i mi kko
rzekł:
- Ten... rzucaj cy si w oczy, automatyczny pistolet, który major Tiemierowna
nosi przy sobie, czy on nie jest wyposa ony...
- ...w tłumik - doko czył Rourke, podnosz c głow . - Do Mony oddano dwa
strzały, ale słycha było tylko jej krzyk. - Spojrzał Doddowi prosto w oczy. -
Natalia nie zrobiłaby tego w ten sposób.
Popatrzył na twarz Mony. Teraz ju wiedział, jakiego koloru s jej oczy -
jasnobr zowe, jakby inkrustowane zielonymi c tkami. Zamkn ł je delikatnie.
28
Rozdział 8
Sekcja zwłok nigdy nie nale y do przyjemno ci, ale w wypadku osoby znanej
jest to wyj tkowo niemiłe. Rourke obserwował sekcj dokonywan przez doktora
Hixona z ”Edena l” i doktora Munchena - lekarza wojsk podległych Wolfgangowi
Mannowi. Uwa aj c, e Munchen wniesie dodatkowe spostrze enia, oparte na
bogatej wiedzy medycznej, John nalegał na jego udział w sekcji. Jednak gdy
Hixon otworzył ciało, wszystko okazało si a nadto oczywiste. Munchen nie mógł
nic doda .
Strzały oddano z bliskiej odległo ci. Wyj te z ciała pociski - kaliber dziewi
milimetrów - były lekko zdeformowane. Zdaniem Johna, musiano je wystrzeli z
broni o kalibrze 0,38. Sprawca nie omieszkał zabra łusek.
Natalia zwykła nosi walthera 0,38. Jak słusznie zauwa ył Dodd, pistolet ten
miał tłumik.
Kapitan Dodd, tak e obecny przy ogl dzinach, powiedział flegmatycznie:
- Czego wi cej panu potrzeba, doktorze? Mona Stankiewicz wskazała na
rosyjskiego agenta. Zastrzelono j z broni kalibru 0,38.
- Z krótkiego browninga dziewi milimetrów - wyszeptał Rourke.
- A poniewa nie słycha było odgłosu strzałów, pistolet musiał mie tłumik.
Major Tiemierowna jest rosyjskim agentem...
- Byłym - warkn ł cicho John.
- Dobrze, byłym, ale Mona mogła nie pami ta imienia. Zapami tała tylko
fakt, e jej zabójc jest sowiecki agent, były czy aktualny - nie wiadomo. Jakim
pistoletem zwykle posługuje si major Tiemierowna?
- Krótkim browningiem kaliber dziewi .
- A wi c jest to bro , z jakiej zastrzelono Mon Stankiewicz.
Patrz c na lez ce ciało, Rourke poczuł co w rodzaju zawstydzenia. Nagie
piersi kobiety wystawiono na widok publiczny. Fałdy rozci tej skóry nie osłaniały
wi cej tajemnic ludzkiego organizmu. A jednak ciało to kryło zagadk . Kto posta-
nowił zgładzi Mon Stankiewicz?
Spojrzał na Dodda. W rozproszonym wietle, przenikaj cym przez płótno
namiotu, dojrzał na jego twarzy wyraz, którego wcze niej nigdy nie widział.
Jakby nienawi i głupota, wynikaj ce z braku logiki. Zwrócił si do kapitana:
- Niech e si pan zastanowi. Natalia jest wrogiem Sowietów. Zale y jej na
realizacji ”Projektu Eden”. Nie zabijałaby nikogo z naszych ludzi. To
nielogiczne!
- Do diabła z logik , doktorze. Ta kobieta była lub nadal jest rosyjskim
agentem. Jej broni dokonano zabójstwa.
- Nie posyłajmy logiki do diabła, kapitanie. Mona Stankiewicz chciała mi co
powiedzie , wła nie mnie. Czy zwróciłaby si do mnie z czym , co obci ałoby
Natali ? Wiedziała, e jeste my przyjaciółmi. Nie, Dodd. Gdyby chodziło o
Natali , Mona zwróciłaby si do pana. Pan przecie uwierzyłby w najgorsze, je li
dotyczyłoby Natalii. Wiem teraz, o czym Mona chciała ze mn rozmawia . Mamy
tu sowieckiego agenta. Posłu ył si broni Natalii, eby zabi Mon . Kogo
mo emy w tej chwili oskar y ? - John pozwolił sobie na u miech. -
29
Niewykluczone, e to pan, kapitanie. To wyja niałoby, dlaczego Mona nie poszła
do pana.
- Uwa aj, Rourke. - Dodd pochylił si nad ciałem zamordowanej dziewczyny.
John milczał przez chwil , po czym podj ł przyciszonym głosem:
- A mo e zacz liby my od sprawdzenia, gdzie znajduje si pistolet Natalii?
Ona na pewno nie odmówi pomocy. Morderca nie bez przyczyny usiłuje j
wrobi w to zabójstwo. Mo e obawia si , e Natalia mogłaby go rozpozna ? Mon
zabił wła nie dlatego.
- Sowiecki agent w ”Edenie”? Rourke, jeste stukni ty.
- Odpieprz si - skwitował ostro John. - Id teraz porozmawia z Natali .
Idzie pan ze mn , Dodd? - Spojrzał na martw Mon . Wzi ł prze cieradło, eby
zakry zwłoki. Nie wiadomo do kogo wyszeptał: - Nie ma ju wi cej sekretów do
ujawnienia.
- Sam pogadam z major Tiemierown - nagle odezwał si Dodd.
- Natalia le spała poprzedniej nocy. Dałem jej rodek uspokajaj cy. Musi
zregenerowa siły przed wypraw do Argentyny. To ju jutro. Mo liwe, e
jeszcze pi. Nie pozwol jej przeszkadza .
- Za godzin l duje ”Eden 4”. Nie ma czasu na pierdoły, Rourke. Musimy
znale morderc .
- Wi c mo e wreszcie spróbujemy go poszuka ? - John ci gn ł chirurgiczne
r kawiczki, z impetem rzucaj c je na ziemi . Skierował si do wyj cia z namiotu.
- Je eli b dzie pan przeszkadzał, Rourke, ka odebra panu bro .
John, nie patrz c na kapitana, odparł:
- Ale prosz , niech pan to zrobi. - Znalazłszy si w promieniach
popołudniowego sło ca , wyj ł z kieszeni kurtki ciemne, lotnicze okulary. - A
niech to cholera - sykn ł przez z by.
Natalia Tiemierown siedziała na kocu. Sło ce padało na jej nogi. Ubrana w
niebiesk koszul Johna, stanowiła pon tny widok. Poruszała si ostro nie, aby
nie ci gn ciekawskich spojrze . Zamy lona, bezwiednie czy ciła bro .
Umie ciła wkr t zabezpieczaj cy w przedniej cz ci szkieletu smitha. D wignia
wróciła do prawidłowej pozycji, b benek - na swoje miejsce. Cała bro Natalii
wymagała czyszczenia po tym, jak przemokła. Deszcz nie był najlepszym
rodkiem konserwuj cym. Rosjanka musiała naoliwi skórzane pasy.
Poło yła smitha na kocu obok bli niaczego rewolweru. Srebrzystoszare
smithy były pierwsz wersj posiadaj c specjalne zabezpieczenia b benka i
frezowan komor nabojow . Te dwa podarowano niegdy pierwszemu i zarazem
ostatniemu prezydentowi Stanów Zjednoczonych II - Samowi Chambersowi.
Natalia otrzymała je od Chambersa za pomoc w ewakuacji Florydy. Popatrzyła
na ameryka skie orły wyryte na płaskiej cz ci lufy. Pami tała opowie ci swego
wuja, generała Izmaela Warakowa, o orle i nied wiedziu walcz cych na mier i
ycie.
Jej wuj, podobnie jak i wszyscy inni, od dawna nie ył. Na my l o tym w
oczach Natalii błysn ły łzy.
Wzi ła do r ki metalicznego walthera PPK/S w wersji ameryka skiej.
Kciukiem nacisn ła przycisk zwalniaj cy magazynek. Zarepetowała bro ,
wyrzucaj c nabój z komory. Poło yła magazynek i nabój na naoliwionej szmatce.
30
Co j zaniepokoiło. Mosi na łuska l niła, a przecie ładuj c bro , dotykała łu-
sek niezliczon ilo razy. Spojrzała na pierwszy nabój w magazynku. Powinien
by za niedziały.
U ywaj c walthera, Natalia zawsze miała pełny magazynek i dodatkowy
nabój w komorze. W tym typie pistoletu nie istniała mo liwo wło enia naboju
do komory od zewn trz. W tym celu nale ało zarepetowa bro , co powodowało
przej cie pierwszego naboju z magazynka do komory. Po zabezpieczeniu
walthera wyjmowało si magazynek, eby doło y brakuj cy nabój. Tym
sposobem dwa naboje podlegały ci głej rotacji. Nie mo na ich było przy tym nie
dotyka . Łuski poznaczone były rysami od nieustannego wkładania i wyjmo-
wania.
Natalia przyjrzała si magazynkowi. Kiedy , podczas strzelaniny upu ciła go,
od tego czasu denko miało charakterystyczne zadrapanie.
Chwyciła czarn , płócienn torb , szukaj c zapasowych magazynków. Przez
owalne otwory bocznej cianki zauwa yła brak dwu nabojów w jednym z nich.
Rosjanka podniosła pustego walthera, pow chała przykr cony do lufy tłumik.
Charakterystyczny zapach spalonego prochu. Od czasu ostatniego czyszczenia nie
był przecie u ywany.
Odkr ciła tłumik. Wyj ła zamek, wyci g i spr yn powrotn . Na ko cu
wyciora umie ciła biał szmatk . Wprowadziła wycior do lufy. Na szmatce
pozostały czarne lady gwintowania. To potwierdziło jej wcze niejsze obawy. Z
jej pistoletu niedawno strzelano.
- Major Tiemierowna, prosz przesta czy ci bro . Oderwała wzrok od
walthera. Przy niej stał kapitan Dodd.
Obok - John Rourke.
- John, co...
- Majorze, s dz c po tych zabrudzeniach na szmatce, z tego pistoletu
strzelano.
- W moim zapasowym magaznyku brakuje dwóch naboi. My l , e przeło ono
je do pistoletu.
- To kaliber 0,38, czy nie? - spytał Dodd. - Tak, ale...
- A ten przedmiot na kocu to chyba tłumik?
- Tak - odparła. - I co z tego?
- Jako dowódca floty ”Projektu Eden”, w imieniu najwy szych władz
cywilnych i wojskowych, aresztuj pani pod zarzutem zabójstwa Mony
Stankiewicz.
John odwrócił głow w kierunku Dodda:
- Odpieprz si !
- Rourke, je eli jeszcze raz usłysz co podobnego...
- Co wtedy? miało, chciałbym si dowiedzie .
- Zamordowano... Kogo? - spytała Natalia.
- Mon Stankiewicz, drugiego nawigatora ”Edena l”. Zastrzelono j z
pistoletu kalibru 038. Niew tpliwie u yto tłumika. Jedyne, co było słycha , to jej
krzyk. Przed mierci zd yła wskaza na sowieckiego agenta jako swego
zabójc .
31
- A w obozie tylko ja mam pistolet kalibru dziewi milimetrów. - Nie czekała
na odpowied . - i tylko ja mam tłumik. I jedynie ja mog by uznana za
sowieckiego agenta. Wi c musz by zabójc . Ale to nieprawda. - Si gn ła do
torby, lecz przypomniała sobie, e nie ma papierosów. Zerwała przecie z
nałogiem. Spojrzała prosto w oczy Dodda. - i pan w to wierzy? - zapytała.
John wtr cił si , zanim Dodd zd ył cokolwiek powiedzie :
- Czy miała walthera ci gle przy sobie?
- Nie wzi łam tabletki nasennej, ale troch si przespałam. Potem poszłam na
spacer. Wzi łam tylko te dwa - Gestem wskazała smithy z wygrawerowanymi
orłami. - Po powrocie poszłam pod prysznic. Walthera zostawiłam w namiocie.
Ubrałam si i wyszłam na zewn trz czy ci bro .
- Gdzie dokładnie znajdował si pistolet?
- W torbie, schowany w kaburze. Miałam go, gdy l dował ”Eden 3”. Potem
ju nie.
Rourke odwrócił si do Dodda.
- A zatem, kto wiedz c, e Natalia ma pistolet z tłumikiem, przeszukał jej
rzeczy, gdy była na spacerze albo pod prysznicem. Znalazł walthera, posłu ył si
nim, by zabi Mon i podrzucił bro na miejsce. Podmienił naboje, eby Natalia
nie spostrzegła od razu ich braku.
- Czy kto pani widział na spacerze lub podczas k pieli?
- Mój namiot stoi na skraju obozu. Zajmuj go razem z Elaine Halwerson, ale
nie widziały my si od l dowania ”Edena 3”. Nie s dz , aby kto mnie zauwa ył
na spacerze. A je li chodzi o drugie pytanie, zwykle k pi si sama. -U miechn ła
si z wysiłkiem.
- Dlaczego zabójca miałby u y wła nie pani broni? Nie jest pani jedyn
osob , która posiada pistolet. Doktor Rourke, jego ona, dzieci, Paul
Rubenstein... Wszyscy s uzbrojeni.
- Mo e z powodu tłumika. Nic innego nie przychodzi mi do głowy.
Dodd uderzył pi ci w otwart dło .
- Podtrzymuj to, co powiedziałem. Jest pani aresztowana. Mo e mi pani
zaufa . Zbadam dokładnie t spraw . Je eli oka e si pani niewinna, nie
omieszkam przeprosi za swój bł d. - Si gn ł do kabury. - Prosz ze mn .
Dwa detoniki, wymierzone w Dodda, błysn ły w dłoniach Johna.
- Jeden fałszywy ruch, a jest pan martwy - wyszeptał Rourke.
- Nie, John. - Natalia przykryła dłoni lufy detoników. - Nie w ten sposób.
Jestem niewinna. Wierz , ze kapitan Dodd potrafi udowodni swe zarzuty.
- Mieli my jutro jecha do Argentyny.
Ciemne okulary przesłaniały oczy Johna. Natalia widziała w nich tylko
odbicie swych własnych oczu. Wyci gn ła r ce i delikatnie zdj ła mu okulary.
- Nie bój si o mnie. Kiedy wrócisz, wszystko ju b dzie wyja nione. Nie
zostaj tu sama, jest jeszcze Paul, Michael, Annie i Madison. Zabierz ze sob
Sarah. Poradzi sobie równie dobrze, jak ja.
- Nie, Natalio...
- Naucz ci posługiwa si moimi wytrychami, chyba e kapitan Dodd zechce
je zatrzyma jako materiał dowodowy. Dam wam walthera. Bro z tłumikiem
zawsze si przydaje.
32
- Nie, nie chc , eby to tak było.
Dotkn ła jego policzka. Był rozgrzany. U wiadomiła sobie, jak bardzo go
kocha i jak beznadziejna jest to miło .
- Potrafi o siebie zadba , John. Wiesz o tym. I wiesz, e jestem niewinna.
Przecie wła nie ty nauczyłe mnie wierzy w sprawiedliwo tego ustroju. Teraz
b d mogła si przekona .
Nie wierzyła, e Dodd odkryje prawdziwego morderc . Ktokolwiek zabił t
kobiet o polskim nazwisku, postarał si , eby wszystko wskazywało na Natali :
jej bro , brak alibi i słowa umieraj cej dziewczyny.
- Nie zostawi ci - cicho, lecz stanowczo powiedział Rourke.
- Zostawisz. Oboje to wiemy. Zamkn ł oczy. Opu cił lufy pistoletów.
- Czy Karamazow mo e mie agenta w ”Edenie”? - zapytał.
- Nie wiem, John.
- Niech pan nie b dzie mieszny, Rourke. Ka dy człowiek był wielokrotnie
sprawdzany. Wszyscy maj kryształowe opinie.
- I to jest najbardziej niebezpieczne. Nie ma ludzi czystych jak łza, nawet je li
tak mówi akta.
- Nawet pan, doktorze?
- Gdyby wyci gn ł pan pistolet, ju by pan nie ył.
- Pójd si przebra - odezwała si Natalia. - Potem b d do pa skiej
dyspozycji, kapitanie.
Oddała Johnowi okulary, wspi ła si na palce i pocałowała go w lewy
policzek. Weszła do namiotu. Nie miała złudze . Dodd był przekonany o jej
winie. Nic nie zmieni jego zdania. Ale nie mogła pozwoli , eby John wyst pił
przeciw niemu. To skazałoby go - i wszystkich, których kochała - na banicj .
Usiadła na brzegu łó ka. Poniewa czekało j nieuniknione, chciała wygl da
jak prawdziwa kobieta. Postanowiła ubra si elegancko. Jaki impuls kazał jej
zabra ze Schronu spódnic i par sandałów. Wkładaj c je, zastanawiała si , jak
zdoła powstrzyma Johna przed zrujnowaniem ycia sobie i rodzinie.
Jak kar zechc jej wymierzy za zabójstwo - tego nie wiedziała.
33
Rozdział 9
Michael ju nie spał. Jego otwarte oczy były czujne, cho lekko zamglone.
Rourke pomógł Paulowi usi
, Annie i Madison usadowiły si na brzegu łó ek.
Na Sarah padało wiatło ze stoj cej na stole lampy Colemana. John stał przy
wej ciu do namiotu. Był zbyt wzburzony, by spokojnie siedzie .
- Jutro powinienem uda si do Argentyny, ale nie mog tak zostawi Natalii.
Po Doddzie nie mo na spodziewa si niczego dobrego, czuj to przez skór .
Je eli jednak nie pojad , zabij Berna i frakcja Manna przegra. Zostaniemy sami
w obliczu sił Karamazowa, a zapewne i nazi ci zwróc si przeciw nam. W takiej
sytuacji nigdy nie wygramy, przynajmniej na powierzchni.
- Na powierzchni? - powtórzyła jak echo Sarah. - Wiele przeszłam od Nocy
Wojny i zrozumiałam, e miałe racj w wielu sprawach. Nie wolno ci si teraz
poddawa . Wiem, e je eli zaatakuj nas Rosjanie i nazi ci, b dziesz walczył do
ko ca. Tak jak i my. Ale oni maj bro , z któr nasza nie mo e si równa . I s
ich setki, je li nie tysi ce. Przegramy. Kilkoro z nas pewnie przedrze si w góry i
b dziemy tam uprawia partyzantk , ale to beznadziejne. Musisz i .
- Mama ma racj - powiedziała Annie.
- Musisz - potwierdził Michael.
- Nie powinnam si chyba wtr ca , tato...
- Ale mów, Madison. To dotyczy nas wszystkich.
- Natalia jest bliska nie tylko tobie, dla nas te wiele znaczy. Ale je eli nie
pomo esz pułkownikowi, wszyscy zginiemy.
- Nie ma co, b dzie z niej wspaniała synowa - zacz ł Paul. - My tutaj b dziemy
musieli sobie poradzi bez ciebie. Du o o tym my lałem. Gdy słysz o nazistach,
dostaj g siej skórki. Ale wygl da na to, e Mann nie kłamie; nic by w ten sposób
nie zyskał. Trzeba mu pomóc, skoro chce odsun od władzy
prawdziwych nazistów. Mo e wam si uda. Musz na to stawia , szczególnie w
moim przypadku, czy nie?
Rourke skin ł głow , wpatruj c si w cie swojej ony.
- A co do Natalii, jak powiedziała Madison, b dzie bezpieczna - dodał Paul.
- W obozie znajduje si rosyjski agent - stwierdził Rourke. - Ro diestwieriski,
a przed nim Karamazow wiedzieli dzi ki niemu o naszych posuni ciach. Kto
przekazywał informacje KGB. Kimkolwiek on jest, chce usun z drogi Natali .
By mo e obawia si zdradzi z czym , co tylko jej wydałoby si podejrzane, albo
boi si , e go rozpozna. W tpi , eby zabójstwo Mony Stankiewicz było po prostu
ofiar na ołtarzu zbrodni. Istniał konkretny powód. Cholera! Dlaczego nie
zmusiłem jej do mówienia, kiedy pierwszy raz do mnie przyszła? - j kn ł. - W
ka dym razie Karamazow na pewno zakłada, e jego agent wci yje i pr dzej
czy pó niej wymy li jaki sposób, eby go wykorzysta przeciw nam. Musimy
znale tego człowieka. Udowodnimy niewinno Natalii i unieszkodliwimy
agenta. To jedyna szansa, eby przetrwa .
Spojrzał na Sarah, która wła nie zdejmowała z włosów niebiesko-biał
apaszk . Patrzyła na niego z tajemniczym u miechem.
- O co chodzi, John? Nie lubisz tłumu?
Rourke usiadł na krze le naprzeciwko ony i wzi ł j za r k .
34
- Tak - roze mał si . - Chyba si odzwyczaiłem. A wszystko powtarza si od
nowa. Czy by historia rzeczywi cie układała si cyklicznie?
- Masz na my li to, o co walczyłe ? Nachylił si i dotkn ł ustami jej dłoni.
- Zawsze wiedziałem, o co walcz . Wyst powałem przeciw chorobliwej
głupocie. A ona ci gle gdzie si czai. Jest tak, jak dawniej. Ludzie gwałtem
odpowiadaj na wszystko. ycie ludzkie nie ma warto ci, frymarcz nim jak
drobn monet . Ju nie wiem - wyszeptał ze ci ni tym gardłem.
- Zawsze starałe si robi to, co nale y, John. Bardziej dla nas ni dla siebie.
Kochasz Natali , a mimo to pozostajesz mi wierny. - Chciał odpowiedzie , ale
zakryła mu usta dłoni . -Jeste porz dnym człowiekiem. Wspaniałym m czyzn .
Mo e nawet zbyt wspaniałym, zbyt szlachetnym. Niełatwo z tob y . Jeste
perfekcjonist . Osłaniasz si honorem jak pancerzem. Masz bogat wiedz . Jeste
doskonały i nie chcesz zrozumie , e reszta ludzko ci nie dorasta do ciebie.
Walczysz z t my l i oddalasz si od ludzi. Je eli kiedy przestan si zabija , co
b dziesz robił?
Popatrzył na dło Sarah, któr trzymał w swojej r ce.
- Mo e zało prawdziwy szpital? Wkrótce zaczn si rodzi dzieci, ycie
wróci do normy. - Oczy kobiety były ledwie widoczne w bladym wietle lampy. -
Ale my l , e to si nigdy nie sko czy, Sarah.
- Wierzysz, e ycie jest podłe, ale odmawiasz zgody na to, by takie pozostało.
Cho widzisz je w czarnych barwach, walczysz do ko ca. Taki jeste i takim ci
kocham, bardzo.
Było tak, jakby siedzieli we własnym domu, w miejscu, którego ju nie ma.
- Kobieta nie mo e pragn c lepszego m czyzny - ci gn ła Sarah. - Ale nigdy
nie b d podziela twego pogl du na ycie. Mo e to nieracjonalne, jednak to mój
wiadomy wybór, John. I przykro mi, e ty miałe racj . I ty tak e tego ałujesz.
Nało yłe na siebie ci ar, jakiego ja sama nie zdołałabym ud wign . Nigdy.
Trudno mi nawet dzieli go z tob . Nie umiałam i chyba nadal nie potrafi .
Pojad z tob do Argentyny. Istniej miejsca, do których nie uda si w lizn
m czy nie, mog wi c okaza si pomocna. Nie mówi po niemiecku, ale jeden z
ochotników zwerbowanych przez Kurinamiego - zdaje si , e nazywa si Forrest
Blackburn - zna ten j zyk. Zatem b dzie was dwóch. To zabrzmi głupio po tylu
latach mał e stwa, ale, John, my tak naprawd nie znamy si nawzajem. Mamy
szans teraz. I, cokolwiek si zdarzy, to my l , e tak czy inaczej, b dzie to nasza
wygrana.
- Kochani ci - powiedział cicho, tul c jej dło .
- Wiem. I wiem, e kochasz te Natali . Na to nie mog nic poradzi . Bo to nie
romans, tylko prawdziwe ycie, a ja umiałabym znale jedynie powie ciowe
rozwi zanie. A przecie w ten sposób niczego nie załatwimy. Rourke roze miał
si .
- W tym przypadku na pewno nie pomog nam ksi ki. My l , e nie miała
ze mn łatwego ycia, co?
- Chocia raz si mylisz, John. Zawsze byłe lepszy ni otaczaj ca ci
rzeczywisto . Ja nie. Ale jestem pewna, e nigdy nie ył na ziemi człowiek lepszy
od ciebie.
35
Wstała i przytuliła jego głow do swoich piersi. Poczuł ciepło jej oddechu.
Wargami musn ła jego czoło.
Wtedy ze wiata, od którego zdołali na chwil si odgrodzi , dobiegł ich
pierwszy gniewny okrzyk.
36
Rozdział 10
- Prosz tu pozosta . - U wej cia do namiotu na chwil ukazała si głowa
stra nika ”Projektu Eden”. Natalia zd yła dostrzec M-16 w jego r ku.
Na zewn trz słycha było podniesione głosy.
- Jest winna! Tak, to ona! Zabijmy j i b dziemy mie to z głowy!
- Zabi t cholern komunistyczn dziwk ! Przysiadła na brzegu posłania,
nogi przysun ła bli ej łó ka.
Nerwowo obci gn ła spódnic . Bała si .
Usłyszała Dodda usiłuj cego przekrzycze tłum:
- W porz dku. Major Tiemierowna jest Rosjank , ale na razie me
udowodniono jej winy. Je eli popełniła zbrodni , zostanie ukarana, ale w
majestacie prawa. Poniesie kar , lecz za zabójstwo Mony Stankiewicz, a nie za
rozp tanie trzeciej wojny wiatowej!
- Do diabła, kapitanie! Mona i ja byli my zar czeni.
- Haselton, wiem, co czujesz, chłopie, ale to nie jest... - Nie!
Rozległ si odgłos wystrzału, przypuszczalnie seria w powietrze z M-16.
Natalia podci gn ła spódnic i be ow halk . Si gn ła po przywi zany
chustk do uda bali-song. Rozwi zała apaszk , nó błysn ł w jej r ku. Wstała.
Spódnica opadła poni ej kolan. Przeszła w tył namiotu. Zmi ła chustk i wło yła
j do kieszeni. Przesun ła dłoni po tylnej ciance namiotu. Wbiła nó w płótno.
Patentowa klinga ”Wee Hawk” rozci ła brezent. Natalia spojrzała w kierunku
wej cia. Ponowny wystrzał. Wrzaski. Wyzwiska. Si gn ła po le cy na łó ku
niebieski sweter. Wło yła go i zapi ła pod szyj . Trzymaj c otwarty nó w prawej
r ce, przeło yła jedn nog przez rozci cie. Przeciskaj c si przez w sk
szczelin , ugodziła no em powietrze.
Znalazła si na dworze. Ci gle słyszała strzały i okrzyki:
- Z drogi, kapitanie!
Ruszyła biegiem, przeklinaj c w duchu pomysł z kobiecym ubraniem.
Sandały nie nadawały si do biegania. Sweter i a urowy bezr kawnik nie chroniły
jej przed chłodem. Je eli zdoła dobiec do gór, spódnica b dzie zaczepia o krzaki
i wystaj ce korzenie. A jej jedyn bro stanowi bali-song.
Za sob słyszała ludzkie głosy:
- Ta dziwka ucieka! Cholerna komunistka znów na wolno ci! Zabi j !
Kobiecy okrzyk wybił si ponad inne: - Powie cie j !
Natalia poczuła, e zapiera jej dech w piersiach. Dobiegła do skraju obozu.
Zwolniła i zatrzymała si .
- Jest! Jest tam!
- Uwa aj! Ma nó !
Dwaj uzbrojeni m czy ni biegli za ni . Z tej odległo ci mogli trafi j tylko
przez przypadek.
Skr ciła w lewo. Nabrała tempa. Nagle jej nogi zapl tały si w co i upadła.
Padaj c na o lep wymierzyła cios.
- Jezu! Poci ła mnie, poci ła!
Lew r k raz po razie uderzała no em w ciemno . Ostrze trafiło na ko .
Rozległ si j k. Czyje ciało osun ło si na ziemi .
37
Zd yła wsta , ale natychmiast pochwyciły j silne ramiona m czyzn.
Przerzuciła nó do prawej r ki. Wymierzyła kolejny cios. Odpowiedział jej
okrzyk bólu. Co zmierzało w kierunku twarzy Natalii. Zanim si uchyliła,
otrzymała uderzenie w lew skro . Straciła równowag . Prawe rami miała
wykr cone do tyłu. Poczuła, jak bali-song wypada jej z r ki.
- Sukinsyny! - wrzasn ła.
Podci gn ła do góry kolano, trafiaj c napastnika w krocze. Jednocze nie
próbowała dosi gn r k drugiego m czyzn . elazny u cisk na lewym
nadgarstku uniemo liwił jej to. Jakie r ce schwyciły nogi Natalii, ci gaj c j w
dół. Przygnieciona do ziemi ci arem napastnika czuła, e jej prawe rami za
chwil p knie. Nie mogła oswobodzi nóg.
- Ten kabel jest tak samo dobry, jak sznur. - Natalia nie widziała twarzy
mówi cego.
- Dodd. - Ten głos był znajomy, to Haselton. - Niech pan pozwoli, ebym ja to
zrobił. Mona i ja mieli my si pobra . Musz to zrobi !
- Na co czekasz?! - krzykn ła Natalia.
Z napieraj cego tłumu doszedł j stłumiony głos Dodda:
- Na miło bosk ! Mieli cie by elit ludzko ci. Zachowujecie si jak banda
rozwydrzonych wyrostków. Na Boga, przesta cie!
Podniesiono Natali . Jej prawe kolano natychmiast znalazło cel.
- Kurwa! - wyj czał czyj nabrzmiały bólem głos. Uderzono j w twarz. Nogi
pod ni znów si ugi ły. Ci gni to j po ziemi. Gdy tylko próbowała wsta ,
wzrastał ucisk na ramieniu.
- Przesta cie - krzykn ła.
Ucisk nie zel ał. Wokół jej szyi owini to kabel.
- Przywi emy ko cówk do ci arówki Rourke'a. Nie gorszy sposób na
wieszanie od innych!
- Koniec zabawy!
Natalia zamkn ła oczy, czekaj c na najgorsze. Uniosła powieki. wiatło
dochodz ce z obozu pozwoliło jej dojrze sylwetk Johna i nieodł czne detoniki w
jego r kach.
- Doktorze, my l , e sobie poradz ...
- Zamknij si pan, kapitanie. Poczuła, e kabel na jej szyi rozlu niono.
- Podnie cie j . Niech tu podejdzie. Pierwszy, który si sprzeciwi, umrze.
- John... - wyszeptała.
Uwolniono j . P tla kabla opadła na piersi Natalii. Usiadła. Zerwała kabel i
rzuciła na ziemi . Spróbowała wsta . Mechanicznym ruchem usiłowała otrzepa
spódnic z kurzu. Nie mogła opanowa dr enia.
- John, mam bali-songa Natalii - dobiegł j głos Rubensteina.
- Powiniene by w łó ku, Paul - odkrzykn ł Rourke.
- Zamiast si wylegiwa , ubezpieczam was z tego ko ca moim schmiesserem.
Natalia usłyszała znany i jak e miły dla jej ucha odgłos odwodzonego zamka
niemieckiej MP-40.
- Troch miejsca dla mojej przyjaciółki! - z prawej strony dobiegł głos Sarah.
- Przysu si do Johna. Mo esz chodzi , Natalio?
- Tak.
38
Bolało j gardło, a prawe rami pozbawione było czucia. Powoli zbli ała si
do Johna, spogl daj w twarze widoczne w wiatłach reflektorów
prze lizguj cych si po tłumie. Rourke stał w półcieniu. Pistolet połyskiwał w jego
prawej dłoni, drugi był jeszcze matowy.
- Tato, jest samochód - odezwał si Annie.
Siedziała za kierownic niebieskiego forda, tego samego, przy pomocy którego
chciano powiesi Natali .
- Wyci gnij mój rower i Natalii - głos Johna był ostry jak brzytwa. - Szybko,
Sarah...
- W porz dku.
Natalia zobaczyła nadchodz c z boku posta . Widziała napi cie wszystkich
jego mi ni i powolne rozlu nianie. Z mroku wynurzyła si sylwetka
Kurinamiego. Japo czyk w r ku trzymał pistolet.
- Jestem tutaj, doktorze. Elaine Halwerson jest ze mn .
- Wskakujcie do ci arówki. Wycofajcie j . wiatła niech b d nadal
wycelowane w ten rozwydrzony tłum.
- Co pan, do diabła, robi, Rourke? - odezwał si Dodd. - Jestem w stanie
opanowa sytuacj .
- Wybieram si do Argentyny. Czy by pan zapomniał? Zabieram Natali ,
Sarah, Akiro i Elaine. Nie mam zamiaru obra a pa skiej inteligencji,
u wiadamiaj c mu, co zrobi , je li kto spróbuje nas zatrzyma .
- Ta kobieta jest morderczyni !
- Tak, kapitanie. A ja jestem pa sk ciotk Emily, a wielkanocny zaj c b dzie
tu za dziesi minut, bo załapał si na przeja d k z z bow wró k na grzbiecie
jednoro ca. Niech pan nie b dzie idiot , Dodd. Paul i Michael zostan tu, eby
reprezentowa moje interesy. Nie radz wywiera na nich presji. W przeciwnym
razie módlcie si , eby odnalazł was Karamazow, zanim ja to zrobi . Dla
rozrywki mo ecie zaj si poszukiwaniem prawdziwego mordercy. Bo je li nie
znajdziecie sowieckiego agenta, a Karamazow tu powróci, zostaniecie wzi ci w
dwa ognie.
- B dzie pan wyj ty spod prawa, doktorze!
Rourke tylko si roze miał. Natalia była ju blisko. Podtrzymał j , eby nie
upadła.
- Madison spakowała twoje rzeczy, a Sarah znalazła pistolety. S w
ci arówce.
- John, zdaje si , e zrobiłam z ciebie banit .
- Zawsze nim byłem - wyszeptał.
Gdzie w tłumie Natalia słyszała głos Paula. Chciała podej do niego i
u ciska . Był jej najdro szym przyjacielem.
- John, zróbcie swoje w tej Argentynie. Ja znajd morderc i zabij go -
obiecał Paul.
Natalia spojrzała na twarz Johna. Uczuła na skórze jego oddech, gdy Rourke
szepn ł: -Wiem.
39
Rozdział 11
Antonowicz odczuwał pokus si gni cia po steczkina, ale opanował si . Jego
ludzie mogliby pomy le , e si boi lub co go niepokoi. Szedł powoli, patrz c
uwa nie na wszystkie strony. ołnierze szli nieforemnym klinem. Oddział
przedzierał si przez d ungl .
Zwiadowcy potwierdzili wyniki obserwacji elektronicznej. Zamieszkały
obszar otaczaj cy gór nie miał umocnie . Strzegli go jedynie stra nicy,
obserwuj cy teren z czterech wie skierowanych na cztery strony wiata. We
wn trzu góry musiało znajdowa si gniazdo nazistów. Siła ognia samych
helikopterów mogłaby nie wystarczy do jego zniszczenia.
Major Antonowicz chciał si upewni . Musiał to zobaczy na własne oczy.
Unikaj c hałasu, brn ł naprzód. Upał panuj cy w d ungli wydawał mu si
całkiem zno ny, jakby tchn cy wiosenn wie o ci . Pami tał wybujałe
tropikalne lasy, pełne zwierzyny i owadów. Ten las był inny. Dzikie owoce rosły
wsz dzie. Soczysta ziele li ci była wr cz groteskowa, nierealna, ale brakowało tu
ycia. Jedyny d wi k, jaki m cił cisz , dochodził z przodu, spoza pl taniny drzew
i krzewów. Antonowicz gestem wstrzymał pochód.
Teraz wyj ł pistolet. Rozpoznał ludzki głos, mówi cy prawdopodobnie po
niemiecku. Nie był tego pewien. Pułkownik Karamazow znał niemiecki,
Antonowicz - nie.
Trzymaj c w zaci ni tej pi ci steczkina, rozsun ł gał zie. Mógł rozró ni
głos dziecka i kobiecy miech. Rosjanin opadł na kolana Pod osłon krzewów
posuwał si dalej. Zeschłe li cie przyczepiały si do wojskowych spodni. Widok
zasłaniała mu szerokolistna, niskopienna ro lina. Rozsun ł li cie na boki.
Zobaczył kobiet o blond włosach upi tych nisko i przewi zanych kokard . Miała
na sobie zwiewn , letni sukienk . Dziecko w podkoszulce i szortach koloru khaki
biegało dookoła, bawi c si piłk .
Z bliska kobieta wygl dała bardzo młodo. Złapała piłk i posłała j w
kierunku chłopca, turlaj c po ziemi. Malec złapał piłk . Oboje zacz li si mia .
Kobieta poprawiła sukienk i klasn ła w dłonie, wołaj c co melodyjnym głosem.
Antonowicz spojrzał w prawo - oszklona wie a, niew tpliwie klimatyzowana.
Obserwował wie gołym okiem, w obawie, e odblask szkieł lornetki mógłby
zdradzi jego obecno . Znajdowało si w niej prawdopodobnie dwóch ludzi.
Jeden stał przy najbli szym oknie, drugi chyba siedział. Antonowicz dostrzegł
tylko czubek jego głowy, gdy tamten si poruszył. Wygl dali raczej na
obserwatorów ni stra ników.
Wie a po lewej stronie była tak oddalona, e stanowiła tylko nikły punkt na
horyzoncie. Ale wła nie na lewo, nie opodal miejsca, na którym bawiła si kobieta
z dzieckiem, wznosiła si góra. Odsłoni ty granitowy szczyt. U podnó a wida
było masywne, chyba mosi ne drzwi, usytuowane mi dzy dwoma kolumnami,
które przypominały pochodnie. Głowice paliły si równym płomieniem gazu.
miech dziecka ponownie przyci gn ł uwag Antonowicza ku rozbawionej
parze. Wówczas zauwa ył stoj ce w centralnym punkcie ogródka monumentalne
popiersie z br zu. Bez trudu rozpoznał t twarz. Mogła nale e tylko do Adolfa
Hitlera.
40
Zmusił si , by odwróci wzrok. Znowu lustrował gór . Jej wierzchołek
spowijały strz py białej mgły. Na wysoko ci stu stóp ponad drzwiami widniały
długie podesty. Uzbrojeni m czy ni przemierzali je w regularnych odst pach
czasu. U samej góry musiały by zainstalowane urz dzenia przeka nikowo-
radarowe. Antonowicz mógł teraz pogratulowa sobie zdolno ci przewidywania.
Rekonesans przeprowadzał przy zachowaniu maksymalnej ostro no ci,
posługuj c si sprz tem elektronicznym, co eliminowało niemal zupełnie
mo liwo bezpo redniego rozpoznania.
Szczyt góry pokrywała sie stanowisk przeciwlotniczych. Rodzaju dział
Rosjanin nie mógł okre li . Wyniki bada przeprowadzonych przy u yciu
promieni podczerwonych kazały mu podejrzewa , e cała góra naje ona jest
rakietami ”ziemia-powietrze”.
Bez wzgl du na to, e przewa aj ce siły nazistów znajdowały si z dala od
centrum, wykorzystanie helikopterów do zdobycia twierdzy było niemo liwe.
Jedynie atak piechoty przy wsparciu z powietrza dawał szans przedarcia si do
wn trza.
Antonowicz jeszcze przez chwil patrzył na ładn , młod kobiet i dziecko.
Przypominali mu o rzeczach, o których nie wolno mu było my le , dopóki jego
bohaterski pułkownik Karamazow nie opanuje całej Ziemi.
A jednak tak bardzo pragn ł wyci gn r k i delikatnie dotkn roze mianej
kobiety.
41
Rozdział 12
Istniało na to jakie francuskie okre lenie, które umkn ło jej z pami ci.
Delikatnie masowała nabrzmiały brzuch, bardziej obserwuj c frau Mann, ni jej
słuchaj c.
- Heleno? Wszystko w porz dku? Wydaje mi si , e...
- W porz dku, pani Mann. Urodziłam ju wiele dzieci, a to tutaj mówi mi, e
nadejdzie niedługo, ale jeszcze nie teraz. - Helena Sturm u miechn ła si , kład c
r ce na dziel cym je stoliku.
Było to ulubione miejsce on oficerów. Poło one na najwy szym pi trze, obok
kwater oficerów polowych. Z okien roztaczał si widok na cały Complex. Ulice
t tniły yciem; ruch pieszych, kilka prywatnych pojazdów, natłok maszyn
transportowych. W oddali wida było Centrum Edukacji, usytuowane na
obrze ach zabudowa rz dowych.
Helena pomy lała o Manfredzie i jego bezwzgl dnej lojalno ci wobec
Jugendu.
- Nie słuchasz mnie, Heleno. - Pani Mann u miechn ła si lekko.
- Przepraszam, pani Mann. My lałam o swoim najstarszym synu.
- Obawiasz si , e ci szpieguje?
Fili anka w r ku Heleny zadr ała. Rozejrzała si po przestronnej sali.
S siednie stoliki zajmowały kobiety takie jak ona. Wi kszo z nich znała.
Siedz ca w pobli u Maria - narzeczona jej brata, Zygfryda, dostrzegła Helen i
pomachała r k . Helena u miechn ła si i skin ła dłoni . Zygfryd, podobnie jak
jej m , walczył teraz w Ameryce Północnej, pod dowództwem Wolfganga
Manna. Niepokoiła si o nich. Je li podwinie im si noga, spisek przeciw wodzowi
wyjdzie na jaw. Aresztowaniom nie b dzie ko ca.
Dotkn ła swego brzucha, zmieniaj c pozycj . Małe krzesło z drewnianym
oparciem było twarde i niewygodne.
- Heleno? - głos pani Mann przywołał j do rzeczywisto ci.
- Nie, nie wiem na pewno. My l , ze Manfred ma oczy i uszy szeroko otwarte.
Przywi zuje du wag do polityki. Czy szpieguje mnie na czyje zlecenie? Chyba
jeszcze nie.
- Gdyby si dowiedział... - Pani Mann przerwała w pół słowa. Podeszła
kelnerka z tac kanapek, zapytała, czy ycz sobie czego i odeszła. Pani Mann
podj ła na nowo: - Je eli Manfred si dowie, wszyscy zostaniemy zgładzeni.
- Nie mog uwierzy , e byłby zdolny zło y donos na własn matk - uparcie
twierdziła Helena.
Nie miała ochoty na kanapki ze sma on kiełbas i jajkiem. Sam zapach
przyprawiał j o mdło ci. Jednak ze wzgl du na swój stan próbowała zmusi si
do jedzenia. Wzi ła kawałek i skubała go w zamy leniu.
Pani Mann zgasiła papierosa i ci gn ła dalej:
- Mój m nie nawi zał wczoraj kontaktu radiowego, tak mi powiedziano. To
znaczy, e albo co jest nie w porz dku, albo czas zbyt bliski, by ryzykowa
dekonspiracj .
- Miejmy nadziej , e to drugie. Pułkownik Mann wie, co robi.
42
- Rozmawiałam dzi rano z członkiem sztabu feldmarszałka Richtera.
Oficjalne komunikaty wci napływaj . Znale li du e zgrupowanie wojsk
sowieckich w południowo-zachodniej cz ci byłych Stanów Zjednoczonych.
Pierwsze starcie wygrali.
- To tylko umocni pozycj wodza. Sowieci stan si pretekstem do zwi kszenia
liczebno ci armii na wypadek wojny totalnej.
- W tym komunikacie Wolfgang przesłał te wiadomo dla mnie. ”Znalazłem
ró ”. Czyli znalazł sposób, aby ocali Berna.
Helena Sturm rozejrzała si wokół niespokojnie. Wymawianie imienia Dietera
Berna groziło natychmiastowym aresztowaniem pod zarzutem zdrady.
- Mam nadziej , e ma pani racj , pani Mann.
- A je eli mój m i jego oddziały nie zd
na czas, zrobimy to sami. Tak, jak
ustalili my. Zgadzasz si ?
- Tak. - Helena Sturm poło yła dło na brzuchu. - Mimo wszystko.
- Je li zabij Wolfganga, wszystko stracone - wyszeptała pani Mann.
Helena przygl dała si jej. Ta z kolei wpatrywała si w kanapk - identyczn ,
jak zamówiona przez Helen . Poło yła serwetk obok porcelanowego talerza,
ozdobionego delikatnym chi skim wzorem.
- Zaraz wracam.
Pani Mann odsun ła krzesło i wstała, wygładzaj c spódnic dłoni .
Przewiesiwszy torebk przez rami , skierowała si do toalety. Helena ledziła j
wzrokiem. ona Wolfganga Manna szła wyprostowana, wymieniaj c zdawkowe
u miechy i powitania z kobietami, obok których przechodziła. Sposób poruszania
si , fryzura, ubiór - wszystko było bez zarzutu, bliskie perfekcji. Jej m był
wy szym oficerem liniowym. Po pierwszej fazie kampanii miał awansowa na
oficera sztabowego. Ale je eli próba uratowania Bema i odsuni cia wodza od wła-
dzy nie powiedzie si , nast pnym szczeblem kariery Wolfganga Manna b dzie
szubienica.
Helena zdj ła serwetk z kolan. Teraz ju naprawd nie mogła nic przełkn .
43
Rozdział 13
Rozpoznanie z powietrza potwierdziło aktywno wojsk na pustyni w
zachodnim Teksasie, gdzie na rozkaz standartenfuhrera Wolfganga Manna
Helmut Sturm tropił sowieckie oddziały.
- Herr hauptsturmfuhrer!
Sturm zwrócił si w stron młodego ołnierza:
- O co chodzi, kapralu?
- Wiadomo od untersturmfuhrera Blocha.
Sturm wyci gn ł r k po zło on kartk papieru. Odpowiedział na salut
hitlerowskim pozdrowieniem, jednocze nie rozkładaj c kartk . ”Helmut - moi
ludzie s na stanowiskach. Czekamy na sygnał. Zygfryd.”
- Kapralu, mo ecie odej .
ołnierz powtórnie zasalutował, zrobił zwrot w tył i truchtem ruszył przed
siebie. Jego kroki dudniły głucho, wzniecaj c tumany piasku.
Sturm odwrócił si i zwil ył wargi wysuszone od sło ca i wiatru. Spojrzał w
kierunku zgromadzonych niedaleko helikopterów, szukaj c swego
obersturmfuhrera.
- Fritz! - zawołał. - Dawaj sygnał! Atakujemy!
- Tak jest, herr hauptsturmfuhrer! Obersturmfuhrer zasalutował. Sturm
odpowiedział, wyrzucaj c praw r k w przód gwałtowniej ni poprzednio.
Szedł, nie zwracaj c uwagi na wzmagaj cy si huk obracaj cych si coraz
szybciej wirników. Poprawił r kawiczki i pu cił si biegiem w kierunku
otwartych drzwi swojej maszyny. Biegn c sprawdził, czy jego pistolet znajduje si
w kaburze.
Widoczne na ziemi siły powietrzne Sowietów oszacował jako zbli one do jego
własnych. L dowały z zaskakuj c regularno ci , zupełnie jak podczas
zakrojonej na szerok skal inwazji. Sturm mógł zaatakowa z zaskoczenia.
Zwolnił kroku, pochylił głow i wskoczył do wn trza. Złapał sier anta za
rami krzycz c:
- Herman, ku zwyci stwu!
Przesun ł si do przodu i opadł na fotel obok pilota, przy centralnym pulpicie
sterowniczym. Nało ył słuchawki i znacz cym gestem uniósł kciuk do góry. Pilot
skin ł głow .
Helikopter wzbił si w powietrze.
W oddali migotały sygnały wietlne wysyłane z najwy szej wydmy. Dla
dowodzonej przez Zygfryda piechoty był to znak do rozpocz cia natarcia.
Sturm zarz dził cisz w eterze. Nie mógł pozwoli , eby jakakolwiek
wiadomo została przechwycona przez Rosjan, których ju traktował jak swoj
osobist zdobycz. Tym samym standartenfuhrer Mann nie dowiedział si o ataku.
Ł czno przerwano.
Obserwuj c ziemi przez pancern szyb w podłodze, Sturm rozmy lał o
Wolfgangu Mannie. Standartenfuhrer pochodził z jednej z najlepszych rodzin, z
elity, która pi wieków temu zało yła Complex. Od urodzenia miał zapewnione
członkostwo w partii, chocia nigdy nie starał si o awans w jej szeregach. ona
Manna była jedn z najpi kniejszych kobiet, jakie Sturm widział w yciu.
44
Wywodziła si z równie dobrej rodziny, jak jej m . Mówiono, e pobrali si z
miło ci, nie powielaj c wzorca mał e stw elity, zawieranych na zasadzie
wcze niejszej umowy, co nie sprzyjało trwało ci takich zwi zków. Mann, b d c
młodszym oficerem, zreorganizował lotnictwo. Napotykał zreszt przy tym na
opory ze strony sztabu generalnego. Wkrótce sam zostanie członkiem sztabu i
najmłodszym feldmarszałkiem w historii Complexu - pierwszym prawdziwym
feldmarszałkiem od pi ciu wieków. W pewnych kr gach mówiło si o nim:
”młody Rommel”. To wła nie niepokoiło Helmuta Sturma. Sprawa Dietera
Bema. Za wymówienie tego nazwiska groziła mier . A Mann popierał Berna,
sprzeciwiaj c si idei renazyfikacji Complexu, propagowanej przez wodza. Na
razie chroniła go pozycja, któr zajmował. Rodzina, wpływy, błyskawiczna
kariera - tego nie mo na było tak po prostu przeci . Znakomity strateg i taktyk,
sam opanował sztuk pilota u tak dobrze, jak aden z wyszkolonych pilotów. No i
kochali go ludzie.
Dla Helmuta Sturma Mann był zarazem ideałem i zagro eniem.
Z zadumy wyrwał go głos pilota:
- Znajdujemy si nad celem. - Wiem.
Nadszedł czas, by nawi za zerwan ł czno . Nacisn ł przeł cznik na tablicy
kontrolnej.
- Orły uderzaj !
Z ziemi uniósł si dym. Oddano pierwszy strzał z mo dzierzy.
Władymir Karamazow wypr ył si jak struna. W uszach dudniło mu echo
eksplozji. Poderwał si z łó ka, jednocze nie wsuwaj c nogi w wojskowe buty.
Kolejny wybuch, tym razem bli szy. Karamazow był ju na nogach. Z czarn ,
lotnicz kurtk w jednej r ce i kabur w drugiej, wypadł przez drzwi. W jego
kierunku biegł oficer. Sło ce o lepiało. Karamazow zmru ył oczy. Przez my l
przemkn ł mu Rourke i jego ciemne okulary.
- Jeste my pod ostrzałem, towarzyszu pułkowniku!
- migłowce w gór !
Pułkownik przebiegł obok m czyzny. Nie było czasu na rozmowy. Rzucił si
w prawo i przypadł do ziemi. Pocisk z mo dzierza uderzył w pobli u, wzbijaj c
fontann piachu. Poderwał si . Biegł z kurtk w r ku, usiłuj c otrzepa j z
piasku.
Helikopter Karamazowa był gotowy do startu. Spojrzał w prawo - płomienie i
ogie karabinów maszynowych. Przez wydmy na skraju obozu sun ły pojazdy,
wygl daj ce jak miniaturowe czołgi. Karamazowowi przypominały volkswageny
sprzed pi ciu wieków. Wysokie zawieszenie, ci kie uzbrojenie, niebie nikowane
opony. Pierwsza fala pojazdów przekroczyła wydmy, zmierzaj c wprost na niego.
Karamazow biegł. W pami wrył mu si obraz swastyki, znacz cej ka d z
nadci gaj cych tankietek.
Drog do helikoptera odci ły Karamazowowi pojazdy nadje d aj ce z
przeciwległego kra ca obozu.
Słyszał karabiny maszynowe, niestety, nie sowieckie.
Spogl daj c w niebo, uskoczył za stert rozsypanych skrzynek. Odpryski
posypały si pod ogniem z flanki. Cz znajduj cych si w górze helikopterów
nale ała do Rosjan. Jednak wi kszo - do wroga.
45
- Do diabła z wami! - zakl ł po angielsku.
Podniósł si i biegł dalej. Musiał dotrze do swojej maszyny, inaczej... Bez
niego nie zdob d si na skuteczny kontratak. Wyszarpn ł bro i odbezpieczył.
Biegł.
Obejrzał si do tyłu. W centralnej cz ci obozu jego ludzie stawiali opór
tankietkom. Nie mieli jednak broni przeciwpancernej.
Teraz nazistowska piechota zagradzała mu drog do helikoptera. Karamazow
rzucił si na ziemi , obok trupa jednego ze swoich ludzi. Wło ył rewolwer do
kieszeni, podniósł karabinek automatyczny. Strzelano do niego. Karamazow
otworzył ogie . Usłyszał, a po chwili zobaczył strzelanin w otwartych drzwiach
jego helikoptera. Upadło dwu nazistów. Trzeciego poło ył Karamazow. Miał
wra enie, e piasek wokół jego głowy wybucha. Przeturlał si w lewo, ci gle
strzelaj c.
Jazgot karabinów maszynowych. Karamazow spojrzał w gór . Jeden z jego
migłowców. W bezpo rednim s siedztwie nie było ju ywych nazistów.
Odrzucaj c karabinek, Karamazow wpadł w chmur piasku, wzniecon
ruchem łopatek wirnika. Wskoczył do kabiny helikoptera, krzycz c do pilota:
- W gór , szybko!
Przeczołgał si do przodu. migłowiec drgał i szarpał. Karamazow zerkn ł na
tarcz zegarka. Podnosz c si i staraj c zachowa równowag , za miał si . Je eli
samoloty Krakowskiego przyb d na czas... Jakby w odpowiedzi, usłyszał grzmot
ponadd wi kowych silników.
Wcisn ł si w fotel obok pilota.
- Zawracaj, chc to zobaczy .
- Tak jest, towarzyszu pułkowniku.
Helikopter wykonał gwałtowny zwrot Karamazow przez chwil obserwował
lini horyzontu przez szyb w podłodze. Maszyna powróciła do lotu poziomego.
Niebo było poznaczone ciemnymi smugami. W dole tankietki rozpadały si w ka-
wałki. Czarno-pomara czowe błyski pocisków ”powietrze-ziemia” roz wietlały
smugi na niebie, pozostawione przez nadlatuj ce odrzutowce.
Ostrzał z broni pokładowej odrzucił nazistów poza granice obozu.
Sowieckie helikoptery walczyły ze migłowcami nazistów. Karamazow z
u miechem patrzył, jak cz my liwców bombarduj cych przył cza si do
zabawy. Widział ju kiedy nalot bombowy, rozrywaj ce si w powietrzu pociski.
Teraz było podobnie, z tym, e zamiast pocisków, wybuchały nazistowskie
helikoptery. Dematerializowały si błyskawicznie.
Szyb , przez któr patrzył Helmut Sturm, pokrywały plamy oleju. Chlusn ło,
gdy w przelatuj cy obok helikopter trafił sowiecki pocisk. Nast pne trafienie i z
maszyny nie pozostały nawet szcz tki. Po prostu wyparowała.
Sturm podło ył r ce pod uda. Nie chciał, eby ktokolwiek zobaczył, e si
trz sie. Wojna przestała by przygod , tematem ksi ek i wieczornych opowie ci.
Stała si rzeczywisto ci .
wiadomo S turnia podpowiadała mu, e obecno Wolfganga Manna
mogłaby odwróci sytuacj . Przemieni kl sk w zwyci stwo. Jego własne siły
były zdziesi tkowane.
46
Widział cie nieprzyjacielskich my liwców, kład cy si na pozycje zajmowane
przez Zygfryda. I morze ognia.
Jak powie Helenie, e jej brat poległ, a on nie mógł nawet zabra jego ciała z
pola bitwy?
Zamkn ł oczy. M czy ni podobno nie płacz .
47
Rozdział 14
Annie wycisn ła mocniej r cznik. Woda kapała do miski. Zło yła go i poło yła
na czole Paula Rubensteina, odgarniaj c rzedn ce ju włosy. Pochylaj c si nad
nim, szepn ła:
- Byłe taki dzielny. Kocham ci .
Gdy otworzył oczy, pocałowała go lekko w usta.
- Co? Ach, cholera, ja... Przepraszam, ja...
- No, po tym, jak mama, tato i Natalia uciekli z Kurinamim i Elaine...
- Ju sobie przypominam. - Paul u miechn ł si z wysiłkiem. - Dodd, on...
- Dodd stał po drugiej stronie. To był Forrest Blackburn. Ten facet, który
mówił po niemiecku i miał jecha z tat do Argentyny. Uderzył ci kluczem i
próbował zabra karabin.
- No tak, a teraz boli mnie głowa.
- Postrzeliłam go w lewe udo. Niegro nie.
- Co si tu dzieje? Jeste my pod ostrzałem, czy co? Annie poło yła r ce na
kolanach, pilnie przypatruj c si wzorowi na sukience.
- Niezupełnie. Po tym, jak postrzeliłam Blackburna, Dodd, Lerner, Styles i
Jane Harwood, która dowodzi ”Edenem 3”, wyci gn li pistolety, odebrali
wszystkim bro i zmusili tłum do rozej cia si . Dodd trzymał ci na muszce, wi c
musiałam odda bro . - Westchn ła. - Teraz tylko oni posiadaj bro . Nic nie
mogłam zrobi .
Patrzyła na Paula. Powieki mu drgały, szcz ki miał zaci ni te -
prawdopodobnie z bólu.
- Co b dzie, je li Rosjanie zechc nam zło y wizyt ?
- O to samo zapytałam Dodda. Powiedział, e wtedy odda wszystkim bro .
- wietny pomysł. Och!...
- Doktor Munchen obejrzał ci . Powiedział, e wszystko w porz dku. I e
mamie i tacie udało si odlecie do Argentyny z Natali oraz pułkownikiem. Na
razie s bezpieczni.
Paul wyci gn ł do niej r k . Annie uj ła jego dło i czekała, a zacznie
mówi .
- Annie, jak si czuj ...
- Michael pi. Madison te . - Wskazała tyln cz namiotu. Brzydki nawyk
przewidywania pyta i udzielania na nie zawczasu odpowiedzi odziedziczyła po
ojcu.
- Musimy co zrobi w sprawie tego morderstwa, maj c na karku zabójc i
Dodda, który wszystkich rozbraja. O Bo e, gdyby...
- Wiem, Paul. - Musn ła wargami jego dło . - Co mam zrobi ?
- Musisz przekona Dodda, eby pozwolił ci pomóc. Morderc jest kto z
”Edena l” lub 2. ”Eden 3” był na ziemi zbyt krótko, by ktokolwiek z pasa erów
si obudził - chyba, e kto z obsługi promu... Na pokładzie ”Edena l” znajduje
si główny komputer z danymi personalnymi. Zebrano je na wypadek, gdyby
obudzenie wszystkich okazało si z jakich powodów niemo liwe lub
niepraktyczne. Wybrano by wówczas ludzi do wykonania okre lonych zada .
48
Musi istnie jaki zwi zek mi dzy Mon Stankiewicz a kim z promów. Mógłby
to by jej chłopak...
- Haselton?
- Tak, ale on przyleciał chyba ”Edenem 3”. Wi c jeszcze spał. Je eli Dodd
udost pni ci komputer, szukaj powi za , cho z pewno ci b d one bardzo
subtelne.
- Pracowałam na Apple IE taty, sama nauczyłam si basicu. Na pewno
poradz sobie z komputerem pokładowym.
- Zuch dziewczyna. - Paul u miechn ł si .
Annie znów przycisn ła usta do jego r ki. Plan Paula pokrywał si z jej
własnym. Ale cieszyła si , e wyraził swoje zdanie.
- Spróbuj znale Dodda. I b d ostro na. Nawet je li sowiecki agent nie ma
ju broni...
- Wiem - przerwała Annie. - Nie zapominaj, e tatu uczył mnie samoobrony.
- Kiedy wróci Natalia, powinna nauczy si od niej jeszcze paru rzeczy. Jest
wietna, a jej technika walki doskonale nadaje si dla kobiet
- Dobrze, Paul. Dasz sobie rad ?
- Gdybym czego potrzebował, obudz Madison.
- Doktor Munchen kazał ci pozosta w łó ku przez dwadzie cia cztery
godziny. Mogłe dozna lekkiego wstrz su mózgu.
Paul zacz ł si mia . Towarzyszył temu grymas bólu.
- Mam tylko du ego guza. Kiedy wstan , poszukam tego typa, Blackburna.
Nie chciałbym, eby nasi denty ci byli bezrobotni.
Annie pocałowała go lekko w usta. Prawd mówi c, bała si porusza sama po
obozie. Obawiała si równie zostawi Paula bez opieki. Ale co jej mówiło, e
je eli ona nie znajdzie mordercy, to on go poszuka.
Odrzuciła włosy do tyłu i wstała. U miechn ła si do Paula.
- Postaraj si nie popa w kłopoty - wyszeptała.
- Uwa aj na siebie - usłyszała wychodz c.
49
Rozdział 15
Dodd bardzo niech tnie wyraził zgod na udost pnienie Annie komputera.
To, e j w ogóle wyraził, Annie zawdzi czała Jane Harwood.
Pierwszych dziesi minut w kokpicie sp dziła, przygl daj c si
poszczególnym instrumentom. Mgli cie pami tała starty promów kosmicznych
ogl dane w telewizji. Pó niej widziała je wielokrotnie na kasetach wideo, które
Rourke zabrał do Schronu. A niedawno była wiadkiem l dowania floty
”Edenu”.
Zasiadła przy sterach promu. Nie umiała okre li uczucia, jakie j wtedy
ogarn ło. Było to co wi cej ni fascynacja.
Po do długim czasie zaj ła si komputerem. Z pasj zaatakowała
urz dzenie.
Obsługa komputera nie nale ała do najtrudniejszych zada . Annie usadowiła
si wygodnie w fotelu Craiga Lernera. Jedyne, co musiała zrobi , to przywoła
informacje. Komputer-matka był zaprogramowany tak e w j zyku angielskim.
Wrzuciła dyskietk i wystukała na klawiaturze polecenie: ”Przywołaj dane
personalne z ”Edenu l”. Przycisn ła klawisz ”Return”. Na monitorze pojawił si
napis ”SYNTAX ERROR”. Zorientowała si , e zrobiła niepotrzebny odst p mi -
dzy literami w wyrazie ”dane”. Kursorem zlikwidowała zb dn spacj . ”JAKI
SYSTEM” - na monitorze ukazało si pytanie.
Annie zastanowiła si . Powinna wybra list alfabetyczn , uwzgl dniaj c
jednak wykonywany zawód. Zdecydowała si na alfabetyczn . Ale jej palce
wystukały napis: ”Systemy katalogowania”.
Na ko cówce pojawił si spis: alfabetycznie,
według wykonywanego zawodu,
płci, grupy krwi, itd. Zaczekała do ko ca i wybrała listowanie alfabetyczne.
Pierwszy był Abromowicz, Arthur A.
Annie przymkn ła oczy. To niew tpliwie potrwa...
Sło ce zachodziło, gdy szła przez obóz. Wiatr rozwiewał jej włosy i targał
spódnic . To idiotyczne, e nie pomy lała o tym wcze niej. Oczywi cie -
rozwi zanie zagadki kryło si w osobie samej Mony Stankiewicz.
Annie znała ju tajemnic Mony. Nadal nie wiedziała, kto j zabił, ale
wiedziała, dlaczego.
Zatrzymała si przed namiotem, ogl daj c si za siebie. Nikt nie kr cił si w
pobli u. Nie była te obserwowana.
Weszła do rodka i usiadła na niskim krze le, obok Paula Rubensteina. Paul
poczuł jej wzrok na .sobie, otworzył oczy. Annie wiedziała, e potrafi go obudzi
samym tylko spojrzeniem i troch j to przera ało.
- Annie?
- Nie pisz, Paul?
- Nie. Która...
- Zachodzi sło ce. Posłuchaj, znalazłam co w aktach Mony Stankiewicz. Nie
mam poj cia, kim jest morderca, ale znam motyw.
Paul chciał usi
, lecz Annie łagodnie pchn ła go z powrotem.
- Odpoczywaj. Nie musisz wstawa , eby wysłucha tego, co mam do
powiedzenia.
50
- Jeszce si z tob nie o eniłem - Paul u miechn ł si - a ju próbujesz mnie
wzi pod pantofel.
- Gdyby to ty mówił mi, co mam robi , na pewno bym to robiła, a
przynajmniej udawała, e robi . - Pochyliła si na krze le. Spódnica omiatała
podłog . - A wi c jestem Amerykank w pierwszym pokoleniu; moi rodzice
urodzili si w Polsce. Mówi ci to co ?
- Przed Noc Wojny...
- Wiele lat przed ni Rosjanie napadli na Polsk . Czy nie tak?
- Uhm - przytakn ł Paul. - Pretekstem stała si działalno polskich zwi zków
zawodowych, ale faktem jest, e Polska wymykała im si spod kontroli.
- Załó my, e Mona miała w Polsce rodzin . KGB mogło postawi jej
ultimatum: albo dostarczy danych informacji, albo rodzin spotka co złego.
Rozmawiałam z Jane Harwood i dowiedziałam si ciekawych rzeczy. Główne i
pomocnicze załogi lotów spotykały si na specjalnych odprawach i sesjach
treningowych. Mieli dost p do tajnych materiałów. Cały personel był
ameryka ski, z wyj tkiem nawigatora ”Edena 6”. Ten był Anglikiem. Jane
twierdzi, e nie mieli poj cia, do czego ich przeznaczono. Nie spodziewali si , e
stan si kontyngentem na wypadek zagłady. Ale wiczenia specjalistyczne
obejmowały posługiwanie si licznikami promieniowania, l dowanie ró nymi
samolotami na rozmaitych rodzajach nawierzchni i we wszystkich mo liwych
warunkach. Tak wi c, Mona miała dost p do szeregu tajnych informacji. Ale
najlepsze zostawiłam na koniec...
- Ach, te kobiety... - za miał si Paul.
- Dobrze, m dralo. Wracaj c do sprawy, tylko główne i pomocnicze załogi
mogły uzyska dane dotycz ce procesu kriogenicznego. A s dz c po tym, co
mówił tata, Karamazow posiadał informacje, których mie nie powinien.
- Wi c w ród załogi lotów znajdował si agent KGB, który wymuszał na
Monie dostarczanie wiadomo ci, tak? - zapytał Paul.
- Wła nie tak powiedziałam. - Annie usłyszała, e Madison si poruszyła
Odwróciła si z u miechem do dziewczyny, która wła nie usiadła. - Cze . Spała
bardzo długo, Madison.
- Nie wiedziałam, e jestem taka zm czona.
- Przysu sobie krzesło. Rozwi zujemy zagadk mierci Mony Stankiewicz.
- Tej biednej Mony Stankiewicz?
- Tej wła nie. - Annie nadal si u miechała. Madison wstała, przeci gaj c si
jak kot. Annie widziała koty na kasetach wideo i w nale cej do ojca
”Encyklopedii Brytyjskiej”. Madison poprawiła ubranie, przechodz c na ich
stron namiotu. Opadła na krzesło stoj ce w nogach łó ka Paula. Wygl dała
niezbyt przytomnie. Jej spódnica była straszliwie wygnieciona.
- Annie dowiedziała si - rozpocz ł Paul - e Mona miała krewnych w Polsce...
- Co to jest Polska?
- To było pa stwo okupowane przez Rosjan przed Noc Wojny.
- Tak, Rosjanie to li ludzie. Oprócz Natalii, która jest bardzo dobra.
- Nie wszyscy Rosjanie byli li. Tylko niektórzy, szczególnie ci z KGB -
powiedział Paul.
- Ale to Ka-Gie-Be... czy Natalia nie była w Ka-Gie-Be?
51
- Ona jest wyj tkiem - stwierdził Paul. Annie przerwała im:
- Tak czy inaczej, mo emy by pewni, e wobec Mony Stankiewicz
zastosowano szanta .
- Szan... szam... szamiec? To znaczy m czyzna? Ale tu jest wielu m czyzn.
- Ale , Madison, nie ”szamiec”, tylko ”samiec”. A poza tym, wcale nie
”samiec” tylko ”szanta ” - Annie próbowała wyja ni to Madison. - Zagro ono
krewnym Mony, eby zmusi j do współpracy. Ale kiedy Mona si obudziła -
Annie spojrzała na Paula i u miechn ła si - Noc Wojny nale ała ju do
przeszło ci i panna Stankiewicz zrozumiała, e KGB straciło wszystkie atuty w tej
grze. Mogła wszystko wyjawi . I z tego doskonale zdawał sobie spraw ten, kto j
zabił.
- A czy zabił j ten sza... samiec?
- Nie. Zrobił to kto pracuj cy dla KGB. Równie dobrze mo e to by kobieta.
- Aha, samica?
- Aaaa... - j kn ła Annie. Powinna po wi ci Madison wi cej czasu. Michael
nauczył j tylko prowadzi samochód, strzela i kocha si , najpilniej pracuj c
nad tym ostatnim.
- Ktokolwiek j zabił - podj ł Paul - znajdziemy go przy pomocy komputera.
Doktor Munchen był tu dzisiaj i powiedział, e mog jutro wsta . Nie wolno mi
jedynie si przem cza .
- Nie chc czeka . Pójd tam teraz i sprawdz tych, których opinie s nadto
nieskazitelne.
- Najpierw opowiedz o przypuszczeniach Jane Harwood. S dz , e mo emy
jej ufa . Niech skontaktuje si z grup ludzi, których jest pewna. Mo e si
okaza , e zabójc jest kto , za kogo Dodd r czyłby głow .
- Zrobi tak - zgodziła si Annie.
52
Rozdział 16
Rourke pił z manierki. Woda miała nieco inny smak ni w północno-
wschodniej Georgii. Słodkawa, ale dobra. Do zachodu sło ca pozostało jeszcze
kilka godzin. Wolfgang Mann sko czył rozmawia z hauptsturmfuhrerem
stoj cym w pobli u helikopterów. Id c w kierunku Johna, zapalił papierosa.
Wypuszczaj c kł by dymu, zwrócił si do niego:
- Powinien pan był zabra ze sob kowbojski kapelusz, doktorze.
Rourke patrzył w przestrze ponad ramieniem Niemca. Dwaj ludzie zaj ci
byli siodłaniem koni. ”Nie wierzyłem, e znowu je zobacz - pomy lał. -
Wprawdzie ”Eden” posiada zamro one embriony zwierz t, ale...”
- Z przysłowiow niemieck pedanteri zachowali my niektóre zwierz ta
domowe. Nie mogli my wiedzie , e zostanie wynalezione syntetyczne paliwo.
Dlatego cz Complexu wydzielono dla zwierz t, konkretnie dla par za-
rodowych. Kiedy ju mo na było powróci na powierzchni , postarali my si
zwi kszy ich liczb . Niestety, nie mamy adnych psów i kotów. Słyszałem, e to
bardzo miłe zwierzaki. Trzymano je w domach.
- To prawda - przytakn ł John. Pomy lał o psie, najlepszym przyjacielu
swego dzieci stwa. Dawno nie wracał do niego pami ci .
- Zatrzymali my tak e bydło, poniewa stanowiło bogate ródło protein.
Równie kurcz ta. Oprócz tego tylko konie i pewne gatunki ryb.
- Jak udało ci si sprowadzi tu konie, nie zwracaj c niczyjej uwagi?
- Konie zawsze były cenne dla wojska. Przydzielono je wi c armii. Dowódca
jednostki odpowiedzialnej za ich rozród i szkolenie jest jednym z nas.
Rourke złapał si na tym, e mimowolnie obserwuje Natali . Podeszła do
okazałego gniadosza z białymi skarpetkami i tak łatk na czole. Energicznie
uderzał kopytem o ziemi .
- Zawrzyjmy umow - powiedział John do Manna. - Je eli powiedzie si nam i
je eli znajd sposób, eby przetransportowa je st d do Georgii...
- Konie? Oczywi cie. Nale do najlepszych. To krzy ówka araba z
ameryka skim koniem wojskowym. T odmian cechuj : wigor, szybko i
inteligencja. Dlatego je hodowano.
John upatrzył ju konia, którego chciałby zatrzyma dla siebie. Podobny do
Sama, tak dobrze słu cego Sarah i dzieciom na pocz tku ich ucieczki, jeszcze
przed Noc Wojny. Ten był ciemniejszy , bardziej podobny do araba - czarne
skarpetki, faluj ca, czarna grzywa i ogon.
- Czy które z tych zwierz t jest prywatn własno ci ?
- Ju sobie wybrałe ?
- Ten siwek, czy on...
- Nale y do ciebie. Dokonałe wła ciwego wyboru. Co do pozostałych
wierzchowców, dostarczymy te, które sobie wybierzesz dla całej rodziny.
John miał w Schronie siodło. Otrzymał je w podarunku od Meksykanina, z
którym działał, rozpracowuj c siatk terrorystów. Było to jeszcze przed Noc
Wojny. Siodło miało niezwykle wysoki przedni ł k, typowo meksyka ski.
Zrobione było z czarnej skóry, ozdobionej zawiłym wzorem. Na siwym koniu
prezentowałoby si doskonale.
53
- Przyjmuj i dzi kuj - powiedział, podchodz c do konia.
Nie nazwie go Sam. Imi powinno wi za si z indywidualno ci tego, kto je
nosi. Przyszło mu do głowy, e... Tak, nazwie go Wolf, na cze człowieka, który
podarował mu tego wierzchowca. Ale nie chciał gło no wymówi imienia. Jeszcze
nie.
Wyl dowali w znacznej odległo ci od Complexu. Strzeg cy o rodka
elektroniczny system radarowy był bardzo czuły. Nie mogli ryzykowa .
Natalia wietnie trzymała si w siodle, podobnie jak jad ca obok niej Elaine
Halwerson. Przed nimi znajdował si Kurinami, nieco dziwnie wygl daj cy w
basebalowej czapce z daszkiem i białym kombinezonie.
Rourke i Mann zamykali pochód. Tu przed nimi jechała Sarah, rozmawiaj c
z jednym z ludzi Manna. Niemiec był najwyra niej zadowolony z tego, e znał
angielski. Sarah dotykała czule grzywy klaczy, bli niaczo podobnej do Tildie,
któr straciła podczas p kni cia tamy. Wtedy te utracili Sama. John
przypomniał sobie opowie ci Sarah i Annie o postawie Michaela. Okazał si
wówczas taki dzielny!
Głos Manna wyrwał go z wspomnie :
- Od wczesnej młodo ci interesowałem si histori Complexu, jego
pocz tkami, konstrukcj . Jak wi kszo oficerów, mam dyplom in yniera. Wokół
Complexu biegnie tunel. Przebywanie w nim było zabronione ze wzgl du na
mo liwo wyst pienia zawału. Ale jak zwykle młodzi, przedkładałem przygod
nad bezpiecze stwo. Tak wi c, w tajemnicy przed wszystkimi, w drowałem
korytarzami, a stałem si niemal ekspertem w sprawach tunelu. Znalazłem
wyj cie z Complexu. Planuj c uwolnienie Berna, brałem pod uwag mo liwo
ewakuacji t drog . Nie s dziłem, e wódz tak szybko rozpocznie kampani .
Chyba w pewnej mierze przyczyniła si do tego moja osoba. Walcz c daleko st d,
nie mógłbym w aden sposób przeszkodzi w egzekucji Berna.
- Miły facet, ten wasz wódz - zauwa ył John.
- Jest sprytny. Gdyby zorientował si , e zamierzam przedosta si do
Complexu przez tunel, na pewno by go nie zamkn ł. Zainstalowałby natomiast
system niewinnie wygl daj cych pułapek. Wy, Amerykanie, nazywacie je
”booby-traps”, prawda?
- Zgadza si - przytakn ł Rourke. Siedział w niewygodnym, angielskim siodle.
Nie lubił tego typu uprz y. - Te tunele, gdzie one si ko cz ? W którym miejscu
Complexu wyjdziemy?
- To wymaga kilku wyja nie . Zrobi dzisiaj szkic. Ułatwi ci zrozumienie.
Rourke patrzył przed siebie. Sło ce powoli znikało za lini horyzontu.
54
Rozdział 17
Młody sier ant zagotował wod i zaj ł si przygotowywaniem posiłku. Był to
ten sam człowiek, z którym Sarah rozmawiała w drodze. Rourke dowiedział si ,
e Conrad Heinz - tak brzmiało jego nazwisko - pragn ł doł czy do korpusu
oficerskiego. Nic dziwnego, e tak ochoczo rozmawiał z Sarah po angielsku.
Wszak znajomo tego j zyka stanowiła jeden z warunków uzyskania awansu.
Johnowi pochlebiała estyma, jak niemieckie dowództwo darzyło jego
rodzimy j zyk.
Heinz wraz z dwoma podoficerami obj ł pierwsz wart . Pozostali skupili si
wokół słu cej do przygotowywania posiłków kuchenki Colemana, w ulepszonej,
niemieckiej wersji. Dawała nikłe ciepło i odrobin wiatła.
Hauptsturmfuhrer o nazwisku Hartman odezwał si wysokim jak na
m czyzn głosem. Jego angielski był poprawny, cho zabarwiony silnym
akcentem niemieckim.
- Chciałbym o co zapyta , herr doktor. Ale mo e powinienem czeka na
swoj kolej.
- Mo esz mówi . To chyba oczywiste - wtr cił Mann.
- Dzi kuj , herr standartenfuhrer. - Hartman zwrócił si do Johna: - Herr
doktor, jak ocenia pan nasze szans jako osoba z zewn trz?
Rourke zaci gn ł si cygarem. Zacz ł mówi , wydmuchuj c cienkie stru ki
dymu:
- To, czy nam si uda, zale y od zbyt wielu niewiadomych. Dotarcie do Bema
jest mo liwe. Trudno mi w tej chwili okre li charakter operacji, jak b d
musiał wykona . Nie jestem pewny, co nale y zrobi z urz dzeniem, które
usuniemy z ciała Berna. Wydaje mi si , e o wszystkim mo e zadecydowa to, na
ile dokładnie pułkownik ocenił publiczne poparcie dla sprawy Dietera Berna.
Je eli jego uwolnienie wywoła rewolucj w Complexie, a siły posłuszne wodzowi
uda si powstrzyma , wówczas mamy wszelkie szans . Ale wszystko opiera si na
tych ”je eli”. Musimy o tym pami ta .
- Ale pan i major Tiemierowna nieraz ju brali cie udział w tego typu
akcjach?
Wł czyła si Natalia:
- By mo e dlatego John nie precyzuje swojej opinii. Sarah przypomniała mi
co , co odpowiada naszej obecnej sytuacji.
Hartman spojrzał na Sarah, siedz c po prawej stronie Johna.
- Co to było, pani Rourke?
- My l , e Natalii chodzi o operacj , w której brałam udział podczas
powstania. Aresztowano wtedy wielu m czyzn z ruchu oporu. Cz kobiet
znajdowała si wówczas na przybrze nych wyspach. Tego dnia szalała burza.
Zorganizowały my grup , która opanowała wi zienie. Udało nam si wówczas
ocali tych m czyzn na chwil przed egzekucj . Nie ponie li my strat. Chodzi o
to, e czasem nie wystarcz racjonalne działania. Potrzeba odrobiny szale stwa,
eby zrobi to, co w danej chwili konieczne. I to pomaga utrzyma nerwy na
wodzy.
55
John obj ł on ramieniem. Wolfgang Mann zacz ł si mia . Akiro
Kurinami powiedział:
- W Japonii kr yły legendy o samurajach. Porywali si z motyk na sło ce i
zwyci ali.
- Musimy wzi pod uwag obie strony medalu - odezwała si Elaine
Halwerson. - To jest przede wszystkim walka o wolno . Nic nowego dla ludzi
mojego koloni. Wolno ci ko jest zdoby . Mam nadziej , panie pułkowniku,
panie Hartman, e wy swoj wywalczycie. A wtedy i my zdob dziemy nasz .
Wspaniale byłoby y w wiecie, gdzie wszyscy ludzie mog cieszy si wolno ci ,
gdzie nie ma ani tyranów, ani niewolników. Stary wiat umarł pi wieków temu.
Nie mo emy pozwoli , eby historia si powtórzyła.
- Amen - zako czył Sarah.
Rourke pomy lał o wy szo ci ogniska nad kuchenk . Nie było płomienia, do
którego mógłby wrzuci niedopałek cygara.
Ludzie Manna ustawili osobny namiot dla Johna i Sarah. Rourke'a ogarn ło
dziwne uczucie. Miał wra enie, jakby w ten sposób zdradzał Natali .
Od ostatniej wojny nie sp dził nocy ze swoja on . Teraz le eli obok siebie na
dmuchanych materacach. John wpatrywał si w sufit. Słyszał oddech Sarah.
- John...
- Tak?
- Cokolwiek si zdarzy, ciesz si , e jestem z tob .
- Ja te si ciesz - odpowiedział.
- Chyba wreszcie zrozumiałam, dlaczego tak post piłe z dzie mi. Ci gle nie
umiem si z tym pogodzi , ale to stwarzało im szans prze ycia. Gdyby ”Eden”
nie powrócił...
- Zrobiłem to, co uwa ałem za słuszne i konieczne.
- John, dlaczego... Dlaczego ty i Natalia nigdy...
- Nigdy si nie kochali my? - Uhm.
- Jeste moj on , Sarah. Nie wiedziałem, czy ci kiedykolwiek odnajd , ale
dopóki istniała najmniejsza szansa, e yjesz, to nie byłoby w porz dku. A teraz...
Te nie czułbym si z tym dobrze. Trzeba by w porz dku wobec siebie.
- Czy nadal... Czy nadal pragniesz mnie cho troch ? John patrzył w gór .
- Mój problem polega na tym, e od samego pocz tku kocham was obie. Sama
to powiedziała . Pragn ci ... Ale skłamałbym mówi c, e nie pragn Natalii.
Natomiast nie podoba mi si pomysł...
- ...posiadania dwóch on - dopowiedziała Sarah. -Wła nie.
Sarah wybuchn ła miechem.
- Zdajesz sobie spraw , e nie kochali my si od pi ciu wieków?
John przysun ł si do niej bli ej i obj ł ramieniem.
- To szale stwo. Urodzili my si w dwudziestym wieku, a teraz jest
dwudziesty pi ty. Nie trzeba o tym my le .
W ciemno ci nie mógł dostrzec jej twarzy.
- Udawajmy, John - wyszeptała. Czuł oddech Sarah, jej palce wpl tane we
włosy na jego piersi. - Udawajmy, e nic si nigdy nie wydarzyło.
56
Przyci gn ł on do siebie, pochylaj c si nad jej ciałem. Nawet jako chłopiec
nie potrafił udawa . Rzadko umiał uto sami si z bohaterami dzieci cych
ksi ek.
Ale teraz - teraz było rzeczywi cie tak, jakby nigdy nie nastała Noc Wojny.
Przycisn ł usta do ust Sarah. Jego r ka w lizn ła si pod koc, napotykaj c ciało
ony. Okrywała je cienka koszulka. Uniósł tkanin . Najpierw dło , a potem usta
odnalazły piesi. Wykarmiła nimi dwoje dzieci. On sam tak e kosztował jej mleka.
Pie cił Sarah, na nowo poznaj c jej ciało. R ka kobiety bł dziła wokół zamka
jego spodni. John czuł narastaj ce po danie. Nakrył j swoim ciałem, wsuwaj c
si mi dzy jej rozchylone uda. Nie było ju miejsca na pozory.
57
Rozdział 18
Przybycie my liwców z Podziemnego Miasta uchroniło ich od zguby. Na
szcz cie wyruszyły, by poł czy si z Karamazowem, natychmiast po otrzymaniu
wiadomo ci o wstrzymaniu działa przeciw dzikim plemionom Europy.
Dzi ki eskadrom odrzutowców udało si przemieni kl sk w zwyci stwo,
niestety, kosztowne. Osiem helikopterów zostało kompletnie zniszczonych, trzy
inne wymagały powa nych napraw. Ekipy techniczne pracowały bez wytchnienia.
Karamazow spojrzał na zegarek. Druga rano.
W walce straciły ycie lub odniosły ci kie obra enia sze dziesi t trzy osoby.
Mechanicy naprawiali wła nie jeden z odrzutowców, który został lekko
uszkodzony.
Zdołano nie tylko odeprze nazistów, ale i zada im znaczne straty. Według
szacunków Karamazowa zniszczono dziewi helikopterów i dwana cie tankietek.
Straty w ludziach pułkownik oceniał na około dwadzie cia procent
Doniesienia o stratach nazistów nie poprawiały mu humoru. Mimo wszystko
czuł si rozgoryczony. I wła nie wtedy otrzymał zaszyfrowany raport
Antonowicza o odnalezieniu głównej kwatery nazistów w równikowych lasach
Argentyny.
Władymir Karamazow przemierzał obóz wzdłu i wszerz. Miał ju
sprecyzowane plany. Niedługo przyb dzie Krakowski. Ale nie b dzie czekał na
jego helikoptery i piechot .
Odwołał odrzutowce cigaj ce Niemców. Rozkazał Antonowiczowi
przygotowa l dowiska do przerzutu ołnierzy i tankowania paliwa.
Karamazow zatrzymał si obok skleconego napr dce hangaru, gdzie
naprawiano helikoptery. Ludzie pracowali wydajnie . Był z nich dumny.
Gdy zdob dzie kwater główn nazistów w Argentynie, powróci do Georgii. I
do ”Projektu Eden”. Nie zostanie po nim nawet lad.
Raz jeszcze pułkownik popatrzył na zegarek. Ekipy techniczne nie sko cz
przed witem. Zaraz potem odb dzie si szybki pogrzeb poległych. A potem...
Zwyci stwem nale y si rozkoszowa . Władymir Karamazow chciał raz
jeszcze poczu jego smak.
58
Rozdział 19
- Nie ma go?!
- Nie, Helmut
- Wi c gdzie jest? - Helmut Sturm patrzył twardo na sturmbanfuhrera Axela
Kleista, nie zwa aj c na to, e rozmawia ze starszym rang oficerem.
Był brudny, zniech cony i zm czony, a musiał jeszcze wystosowa listy
kondolencyjne do rodzin poległych.
- Standartenfuhrer Mann - Kleist starał si ukry zmieszanie - był zmuszony
powróci do Nowej Ojczyzny.
Sturm zapalił papierosa, wpatruj c si w swoje zabłocone buty. Po drodze
musieli zatrzyma si w jakiej dziurze w Luizjanie, eby opatrzy rannych.
- Dlaczego, henr sturmbannfuhrer?
- Te sprawy nie dotycz młodszych oficerów. Nie musz panu o tym
przypomina , herr hauptsturmfuhrer.
Helmut Sturm oderwał wzrok od butów i rozejrzał si po obozie. Znikn ło
dwana cie maszyn i cała kompania ludzi. Dalsze dwadzie cia cztery helikoptery
szykowały si do odlotu.
- I potrzebny był mu cały legion?
- Helmut, standartenfuhrer wie, co robi.
- Sowieci nie zaatakuj teraz Complexu. Nie s jeszcze przygotowani. A ci
Amerykanie? Na swoich przedpotopowych promach kosmicznych? To mieszne!
Jest tylko jeden powód, dla którego Standartenfuhrer pozwoliłby wróci takiej
liczbie ludzi do Nowej Ojczyzny.
- Nie mów tak, Helmut - wyszeptał Kleist.
Niewielkiego wzrostu, drobnej figury - zdawał si by miniaturk oficera.
Zw onymi oczami wpatrywał si w góruj cego nad nim Sturma.
- Mam nie mówi o zdradzie, Axel? O tym, e poszedł uwolni Berna, zanim
go zabij ? Dobrze. Je li mi powiesz, e to nieprawda...
- Standartenfuhrerowi chodzi o dobro całego narodu niemieckiego.
- Wolfgang Mann nigdy nie był nazist . Ty tak e. Obaj nie wierzyli cie w ten
sen o pot dze, co, Axel?
- Przekraczasz swoje kompetencje. Mógłbym kaza ci rozstrzela .
- A ja, Axel, mógłbym zastrzeli was obu. I zastrzel . -Wyci gn ł zza pasa
walthera. Dawno temu, w Starej Ojczy nie u ywał go przodek Sturma.
Odbezpieczył bro i zarepetował.
- Helmut!
Nacisn ł spust raz i drugi. Oba pociski trafiły prosto w pier Kleista.
Krzykn ł do obersturmfuhrera, który stoj c w odległo ci stu jardów,
wpatrywał si w niego z otwartymi ustami:
- Przejmuj dowodzenie. Zbieram wszystkich lojalnych ludzi. Niech atakuj
startuj ce helikoptery. Szybko, człowieku!
Trzymaj c w dłoni odbezpieczony pistolet, ruszył p dem w kierunku lotniska
na skraju obozu.
59
migłowce ju startowały. Wypalił w stron najbli szego, zdaj c sobie
spraw , e nie jest w stanie mu zaszkodzi . Znajdował si za daleko, a kule z
pistoletu i tak nie przebiłyby pancerza.
Wystrzelał naboje do ko ca.
Stał wpatrzony w niebo. Prawa r ka zwisała mu bezwładnie. Zdradzono go.
Zdradzono Now Ojczyzn . Wódz...
Zbierze pozostałe, lojalne siły i ruszy w pogo za renegatami. Ale wcze niej
zniszczy ameryka skie statki kosmiczne i zabije wszystkich znajduj cych si w
obozie.
Opanowała go dza niszczenia.
Wrzasn ł do obersturmfuhrera, przekrzykuj c ryk silników:
- Sieg heil!
60
Rozdział 20
Siedziała przy zastawionym stole. Miejsce u szczytu było wolne - jak zawsze,
kiedy jej ma znajdował si daleko od domu. Naprzeciwko niej siedział Manfred,
najstarszy syn. Helena Sturm przygl dała si jego licznej twarzy.
- O co chodzi, Manfred? - zapytała. - Niepokoj si ...
- Martwisz si o ojca... Có , jestem pewna...
- Mój ojciec i jego ołnierze Nowej Ojczyzny powróc jako zwyci zcy. Martwi
mnie to, czego si dowiedziałem.
Ły eczka, któr przed chwil mieszała kaw , wypadła Helenie z r ki.
- Nie wiem, o czym...
- Ale wiesz, matko. Doskonale wiesz.
- Nie powiniene w ten sposób odzywa si do matki. B d musiała powiedzie
ojcu...
- W tpi , czy si na to zdob dziesz. ledziłem ci , jak by mo e wiesz, matko.
Ciekawi mnie, o czym tak potajemnie rozmawiasz z on standartenfuhrera
Manna.
- Pani Mann... - szepn ła Helena Sturm. - Przecie jeste my przyjaciółkami.
- Ale , matko. Nie zajmujesz tej pozycji, co ona. Istnieje inny powód waszych
spotka .
Helena Sturm podniosła ły eczk . Wida było dr enie jej r k.
- Nie rozumiem, Manfredzie.
- Mamo, chc jeszcze płatków - poprosił Willi.
- Tak, kochanie, zaraz ci przynios . - Chciała wsta .
- Willi, poczekasz na swoje płatki. Helena Sturm spojrzała na niego przez stół.
- Nie wa si mówi tak do brata, a tym bardziej do mnie.
- W takim razie porozmawiam z opiekunem Jugendu. Opowiem mu o moich
podejrzeniach.
Helena podniosła si . Nie dbała o to, e Manfred dostrze e jej trz s ce si
r ce. Czuła, jak w łonie t tni ycie - mo e nawet dwa, co stwierdził lekarz.
Popatrzyła prosto na Manfreda.
- B dziesz mi posłuszny. Mnie i ojcu. To, co robi , ciebie nie dotyczy. Je li nie
podoba ci si moje zachowanie, b dziesz mógł powiedzie to ojcu, gdy wróci.
Jeste moim synem i to ja si tob opiekuj . Masz obowi zki wobec mnie i swoich
braci. I wobec ojca. To ja jestem twoj matk , a nie opiekun w Jugendzie. Czy
wyraziłam si jasno?
- Pragn ci przypomnie , matko, e mam obowi zki głównie wobec partii.
Hugo, jej drugi syn, wstał.
- Manfred, nie powiniene odnosi si do mamy w ten sposób. Bertold wstał
równie .
- Tak, jeste niegrzeczny, Manfred.
Willi, który zrezygnował z płatków lub zd ył ju o nich zapomnie , odezwał
si dziecinnym głosem:
- Jak b dziesz mówi tak do mamy, rozkwasz ci nos. Słysz c to, mimo grozy
sytuacji Helena nie mogła si nie u miechn . Upomniała jednak Williego:
- Cicho, Willi. To twój starszy brat. Nale y mu si troch szacunku.
61
Willi zrobił zdziwion min . Sytuacja go przerastała. Manfred wstał.
- Zostawiam was. Id do opiekuna Jugendu. Ta rozmowa potwierdza moje
najgorsze przypuszczenia.
- Nie wyjdziesz z domu, Manfred.
- To apartament, matko. Poj cie domu jest anachronizmem samo w sobie.
yjesz przeszło ci i nie chcesz przygotowa si na chwał naszej przyszło ci.
- Manfred!
Rzucił serwetk . Stał wyprostowany, poprawiaj c chust na szyi.
- Wychodz , a bior c pod uwag twój obecny stan, odradzam ci u ycie
przemocy. Jak wszyscy w Jugendzie, powa am kobiety, które spełniaj c sw
biologiczn powinno , dostarczaj istot dla przyszłej słu by naszej Nowej
Ojczy nie. Ale musz spełni swój podstawowy obowi zek.
Odwrócił si i wyszedł z pokoju.
- Mamo?
Spojrzał na Hugona.
- Tak, kochanie?
- Bertold i ja mogliby my go zatrzyma .
- Nie, to jednak wasz brat.
- Mamo, czy mog teraz dosta płatków?
Pochyliła si i pocałowała Williego w czoło. Jednocze nie zdała sobie spraw ,
ze zaciska r ce na ramieniu Hugona.
- Bertold, przynie płatki dla swojego małego braciszka. Ja musz zadzwoni .
Okr yła stół. Weszła do małego przedpokoju. Manfreda ju nie było.
Podniosła słuchawk , próbuj c opanowa dr enie r k. Pomyliła si , wybieraj c
numer. Ponownie wykr ciła.
- Pani Mann, przepraszam, e pani niepokoj . Niestety, Manfred...
62
Rozdział 21
Rourke zeskoczył z konia na skalisty grunt. Stan ł obok Wolfganga Manna.
- Jeste my na miejscu - o wiadczył Mann z u miechem. John rozejrzał si
wokół. Rozległa dolina przykuwała oczy soczyst zieleni . rodkiem płyn ła
rzeka. Gdzieniegdzie przebijały szare wyst py skalne. Tak mógł wygl da raj
albo bramy piekieł.
Rourke doznał niemiłego wra enia, jakby za chwil miał si o tym przekona .
Kobiety zsiadły z koni.
- Gdzie jest wej cie? - zapytała Natalia. - Zgodnie z planem gdzie tutaj
powinien by trójk tny kamie .
- St d go nie zobaczymy. Pójdziemy teraz bardzo w skim szlakiem. Konie
musimy zostawi . Przepraszam pani , major Tiemierowna. Powinienem był to
narysowa lepiej.
- Czy mamy i z wami tunelem? - zapytała Elaine Halwerson. Siedziała na
koniu, którego wodze trzymał Kurinami.
- S dz , e John obmy lił dla was co innego - odpowiedziała Sarah.
- Rozmawiali my o tym wczoraj w nocy. Poniewa wasz prezencj trudno
byłoby uzna za germa sk , nie mo ecie wej do Complexu. Akiro zna ju swoje
zadanie. Ja, Sarah, Natalia i sier ant Heinz pójdziemy wraz z pułkownikiem
Mannem. Ty, Elaine, i Akiro doł czycie do czwórki podoficerów. Kapitan
Hartman otrzymał osobne zadanie. - Rourke popatrzył na czterech Niemców , z
którymi miała pój Elaine i Kurinami; nie zsiedli z koni, aden z nich nie mówił
po angielsku. - Zajmiecie strategiczn pozycj przy głównym wej ciu do
Complexu. W razie potrzeby b dziecie nas osłania albo poł czycie si z siłami
pułkownika Manna, gdy te nadejd . Pułkownik twierdzi, e tunele s zbyt w skie
i zdradliwe, aby mogła nimi przej du a grupa ludzi. Szczególnie w pełnym
rynsztunku. Poniewa znasz troch niemiecki, Elaine, powinna si dogada z
tymi lud mi.
Nie przerywaj c wypowiedzi, Rourke zacz ł wypakowywa sprz t. Zdj ł
plecak. CAR-a 15 zostawił w obozie, bior c ze sob dwa M-16, ze wzgl du na ich
wi ksz sił ra enia. Natalia i Sarah były uzbrojone identycznie. Mieli ze sob
kilka pojemników z amunicj . W ka dym znajdowało si po osiemset ostrych
nabojów, kaliber 5.56 mm. Przewiesił karabiny na ukos przez rami , poprawiaj c
chlebak, eby nie zapl tał si w paski, na których zawieszona była bro .
- Gdyby co si stało, b dziecie nas ubezpiecza . Przytwierdził do pasa
manierk . Podniósł chlebak i przymocował go do siodła. Halwerson i Akiro mieli
zabra konie.
Popatrzył na Sarah i Natali - równie szykowały si do drogi. Sier ant Heinz
jako jedyny zabierał plecak. Niósł tak e dwa niemieckie karabinki. Były
wzorowane na G-3, z t ró nic , e ładowano je nabojami bezłuskowymi,
podobnie jak czterdziestonabojowe sowieckie karabiny maszynowe. Ale
magazynki w niemieckiej wersji wykonano z innego materiału ni plastik i mogły
słu y do wielokrotnego u ytku. Johnowi bardziej podobała si niemiecka
modyfikacja G-3.
63
Pistolet posiadał tylko Mann. Widocznie podoficerom nie dawano krótkiej
broni. Wi kszo pistoletów, jakie nosili nazi ci, przypominała walthera P-5, ale
były wyposa one w dwukolumnowy magazynek o wi kszej pojemno ci. Miały
kaliber mniejszy ni 9 milimetrów, raczej 0,30, podobnie jak karabin mauzer -
zbli ony kształtem i typem amunicji.
Obok Heinza stał ładownik z nabojami. Rourke odebrał z r k jednego z
podoficerów drugi pojemnik. U miechn ł si , zadaj c sobie pytanie, czy
egzaltowany standartenfuhrer zmieni Heinza, gdy ten b dzie d wigał oba
pakunki. Gotów był zało y si , e tak.
- Jestem gotowa - oznajmiła Natalia, zakładaj c na plecy torb , jak zakłada
si tornister. Wzi ła dwa karabiny M-16 i przewiesiła je przez rami .
Sarah stała obok Heinza. John u cisn ł dło Elaine i Kurinamiego, ycz c im
powodzenia. Nie czekaj c na odpowied , przeszedł obok Manna, wydaj cego
rozkazy pozostałym ołnierzom.
Czekał teraz na szczycie wzgórza wznosz cego si nad dolin , maj c z jednej
strony Sarah, z drugiej Natali .
- Mo emy i - o wiadczył Mann, zabieraj c sier antowi pudełko z amunicj i
ruszaj c szybkim marszem.
Rourke z u miechem poszedł w jego lady. Wygrał zakład.
64
Rozdział 22
Annie pami tała słowa ojca: ”B d przygotowana”. Była. Przed opuszczeniem
Schronu zapakowała trzy niezwykle przydatne rzeczy. Jedn z nich była długa do
kostek spódnica, która teraz nie wydawała jej si ju tak bardzo przydatna.
Oprócz niej nie posiadała wielu ubra . Pozostałe dwa przedmioty wło yła do
zapinanej na zamek torby. Ukryła j pod siedzeniem w ci arówce ojca W
rezultacie ucieczki rodziców i Natalii, samochód gruntownie przeszukano, ale
nikt nie natrafił na skrytk pod fotelem.
Odczekała, dopóki si nie ciemniło. Po zachodzie sło ca poszła do ci arówki
i wydostała torb ze schowka.
Siedziała teraz w małym namiocie, ustawionym obok tego, który zajmował
Paul z Michaelem. Była z ni Madison.
- Masz takie tajemnicze spojrzenie. - Madison u miechn ła si , zapinaj c
bluzk . Przysiadła na posłaniu, eby zało y buty.
Annie podci gn ła halk i zdj ła czarne, wełniane po czochy. Były ciepłe.
Skutecznie chroniły j przed zimnem ubiegłej nocy. Id c dzi pod prysznic,
owin ła si kocem, ale niewiele to pomogło. Omal nie zamarzła. Znów nast piło
gwałtowne ochłodzenie. Ci kie, szare chmury zapowiadały niechybnie opady
niegu.
Wstała i halka opadła poni ej kolan. Annie roze miała si .
- Tajemnicze spojrzenie?
- Tak, twoje oczy mówi : ”Mam sekret”. - Madison zawtórowała jej
miechem.
Annie zało yła szar spódnic , przez głow naci gn ła czarny sweter.
Potrz sn ła włosami, pozwalaj c im swobodnie opa . Wyci gn ła spod łó ka
par wojskowych butów. Kupił je ojciec. Obuwie w rozmiarze Sarah, ale tak e w
innych. Annie musiała przyzna , e okazał przy tym godn podziwu
dalekowzroczno - mniejsze buty pasowały na Madison, wi ksze - na ni .
- No, poka , co tam masz. - Madison wskazała na torb . Annie poło yła
odzyskane przedmioty na łó ku.
- To jest kabura typu Bianchi. Dobrze słu yła tacie, kiedy jeszcze w pracował
CIA. Wło yłam wkładki do elastycznych opasek i teraz idealnie le y na mojej
nodze. - Umocowała opaski w okolicy kolana. - A to - ci gn ła, podnosz c l ni cy
pistolet - to jest 0,45 ACP z American Derringer Corporation. Ma taki sam
kaliber jak detonik. Umie cimy go tutaj. - Wsun ła bro do kabury. Zdj ła stop
z posłania, spódnica opadła.
- Teraz rozumiesz?
- Pistolet na nodze?
- Ameryka ska pomysłowo , dzieciaku. - Dziewczyna roze miała si . Usiadła
na brzegu łó ka i zacz ła zakłada wojskowe buty.
Pracuj c przy komputerze, Annie jak dot d nie natkn ła si na aden
podejrzany szczegół. Wszyscy mieli doskonałe dossier. Nie wydawało si , eby
którekolwiek było sfałszowane.
Wchodz c do namiotu Paula i Michaela, otuliła si szczelniej płaszczem. Za
ni szła Madison.
65
- Na lito bosk , mogłaby przynajmniej zapuka - wymamrotał Michael,
siedz c na łó ku.
- Od razu wida , e poczułe si lepiej. - Roze mała si i pocałowała go w
policzek.
Przeszła na drugi koniec namiotu, gdzie le ał Paul. U miechn ł si do niej, a
ona pocałowała go.
- Jak si dzisiaj czujesz?
- Doktor Munchen powiedział, e mog si ju porusza . Spryskał mnie swoim
cudownym preparatem i sw dzi jak diabli.
Annie wybuchn ła miechem, siadaj c na brzegu łó ka.
- Wygl dasz, jakby si wybierała na Biegun Północny.
- Gdyby wychylił głow z namiotu, nie dziwiłby si . Za chwil ubierzesz si
tak samo. Skoro mo esz chodzi , zapraszam ci na spacer do ”Edenu l”. Po
drodze le y pełno wygodnych kamieni. B dziesz mógł usi
, je li si zm czysz.
Pomo esz mi rozpracowa ten przekl ty komputer. Wczoraj siedziałam przy nim
do północy. Ka dy okazuje si chodz c doskonało ci . Trzeba wymy li jakie
inne pytania dla tej maszyny.
- Na przykład: ”Zagadki bytu” - za artował Paul.
- Te ju znamy. - Podniosła si . - Pomóc ci si ubra , czy mam z Madison
poczeka na zewn trz?
- Ubior si sam, ale nie mog si jeszcze schyla ...
- Dobrze. Id po twoje buty. M czy ni chyba uwielbiaj ogl da kobiety na
kl czkach. To jedna z waszych obsesji.
Złapała Madison za r k i wybiegła z namiotu.
Na pro b Annie kapitan Dodd wystawił stra przed ”Edenem l”. Przekonała
go, e je eli w komputerze kryje si co , co umo liwi zidentyfikowanie mordercy,
zabójca mo e podj prób zniszczenia maszyny.
Gdy zbli ali si do promu, Annie wyczuła, e Paul jest zdenerwowany.
Stra nikiem był bowiem Forrest Blackburn, ten sam, który zaatakował Paula, za
co nie omieszkała ukara go wówczas celnym strzałem w nog . Blackburn nie
miał broni - wida Dodd utrzymał w mocy zakaz jej posiadania. W przypadku
człowieka stoj cego na warcie w newralgicznym miejscu zakrawało to na
niebotyczn głupot . Ale Dodd nie pytał jej o zdanie.
- Ten sukinsyn...
- Kiedy ju wyzdrowiejesz - przerwała Paulowi - ja go nazw tak samo.
B dziesz mógł mu doło y , je li zechce zrobi mi krzywd . Wyjdzie na jaw twoja
rycersko . Ale na razie we pod uwag swoje ograniczone mo liwo ci.
- I tak jest sukinsynem - sykn ł Paul przez zaci ni te z by.
Znajdowali si na tyle blisko Blackburna, e mógł ich słysze . Lodowate
podmuchy wiatru z północnego zachodu szarpały spódnic Annie i targały włosy.
Odgarniaj c je z twarzy, u miechn ła si do wartownika i powiedziała:
- Witam, panie Blackburn. Jak samopoczucie?
- Dzie dobry pa stwu. Nog mam troch sztywn , ale poza tym wszystko w
porz dku.
Paul zatrzymał si .
- Blackburn, mamy rachunki do wyrównania - powiedział.
66
- Przykro mi, e pan tak uwa a, panie Rubenstein. Nie miałem osobi cie nic
przeciwko panu tamtej nocy.
- Gówno prawda. - Paul zrobił krok do przodu.
Annie nie odezwała si , przytulaj c si mocniej do jego ramienia. Wiatr
wydawał jej si teraz jeszcze bardziej porywisty. Blackburn zast pił im drog .
- Kapitan Dodd nie wspominał nic o panu Rubensteinie. Obawiam si , e
b dzie musiał pan zosta na zewn trz.
Paul otworzył usta, ale Annie go uprzedziła:
- Posłuchaj, m dralo: albo zmarnujesz nasz bezcenny czas, wysyłaj c mnie na
poszukiwanie Dodda, albo wpu cisz nas bez gadania. Morderca znajduje si na
wolno ci, niezale nie od tego, co ty i tobie podobni sobie wyobra acie. Je eli go
nie znajdziemy, a Karamazow tu wróci, wszyscy b dziemy mieli si z pyszna.
Wi c jak?
Czekała na reakcj Blackburna. S dziła, e chce si po prostu odegra na
Paulu i jednocze nie pokaza , jaki jest twardy. Mogła wymierzy mu szybki cios
w jabłko Adama, jak nauczył j ojciec, ale to oznaczałoby dalsze pogorszenie
stosunków mi dzy rodzin Rourke'a i jego przyjaciółmi a lud mi z ”Projektu
Eden”.
Min ła dłu sza chwila, nim Blackburn usun ł si z przej cia. U miechn ł si .
- Zawsze dobrze radziłem sobie z komputerami, panno Rourke. Na tym tutaj
odbywałem nawet szkolenie. Chciałbym pa stwu pomóc. Pilnowa komputera
mog równie dobrze od wewn trz, jak stoj c przed promem. Prosz mi wybaczy ,
staram si tylko wypełnia swoje obowi zki.
Blackburn wyci gn ł dło .
Annie dojrzała w oczach Paula przełomy błysk niech ci. Przełamał si jednak,
co j wyra nie ucieszyło.
- Nie wiem, jak wy, chłopaki, ale ja prawie zamarzłam -odezwała si
pojednawczym tonem.
Blackburn roze miał si .
- Id cie przodem - powiedział.
Starał si nawet pomóc Rubensteinowi wej na schody. Samopoczucie Paula
nie było najlepsze. Id c tutaj, odpoczywał tylko dwa razy. Teraz przymkn ł oczy.
Najwyra niej zm czenie brało nad nim gór . Po chwili powiedział:
- Naprawd nie jestem jeszcze taki stary, chocia tak wła nie si czuj . -
Grymas bólu czy zm czenia wykrzywił jego wargi.
Annie pocałował go w czoło, gładz c dło mi twarz i szyj . Odwróciła si , by
spojrze na Forresta Blackburna.
- Powiedzcie mi, czego szukacie. Postaram si wam jako pomóc. Komputery
to moja specjalno .
Annie spojrzała na Paula Rubenstein potakn ł.
- Chcieli my znale osob z personelu ”Edena l” lub 2, której akta byłyby
lepsze ni innych. Niestety, wszyscy maj nieskazitelne opinie.
- Ja te ? - zapytał z u miechem Forrest Blackburn.
- Tak, ale nie lepsz od innych.
- Wi c zakładacie, e jakie uosobienie wszelkich cnót wyst puje tu w roli
sowieckiego agenta?
67
- Otó to. - W głosie Paula brzmiało zm czenie. - Wi c je li uwa asz, e nie
mamy racji i e to Natalia jest morderc , dowied tego.
- Dobrze, my l , e potrafi zmusi komputer, aby sam przejrzał zbiór akt i
wytypował podejrzanego w sposób logiczny i najbardziej subtelny.
Przeszedł przez pomieszczenie i usiadł na fotelu, który zazwyczaj zajmowała
Annie.
- Nie uwa acie mnie chyba za intruza? - zapytał, patrz c na nich.
- Nie, nie s dz - odparł Paul.
- Dobra, zabieraj si do roboty - dodała Annie.
Upłyn ły trzy godziny. Annie zastanawiała si , jak długo Blackburn miał
pełni wart . Przeprogramowywał system katalogowania akt personalnych.
Wydawało si , e trwa to cał wieczno .
Siedziała na oparciu krzesła Paula i miała wła nie napomkn o czynniku
czasu, kiedy usłyszała strzały.
- Co, u diabła? - Blackburn zerwał si z fotela.
Oboje rzucili si do wyj cia. Oprócz wystrzałów słycha było odgłosy
eksplozji.
Annie spojrzała w niebo ponad muskularnym ramieniem Forresta
Blackubrurna.
- Nazi ci - wyszeptała.
- Cofnij si - nakazał Blackburn.
Annie wróciła do Edena. Promy kosmiczne nie stanowiły przedmiotu ataku.
Kilka helikopterów i niewielkie grupy piechoty ostrzeliwały centraln cz
obozu.
- Co si , u licha, dzieje? - Paul próbował wsta .
- To na pewno resztki pozostawionych nazistów. Musieli dowiedzie si ,
dlaczego Mann wyjechał i teraz atakuj .
- Musz si st d wydosta - powiedział Paul.
Annie chciała go powstrzyma . Ruszyła w jego kierunku, gdy usłyszała głos
Blackburna. Odwróciła si .
W prawej r ce Forrest trzymał pistolet - odrapanego browninga, w którym
rozpoznała bro Paula.
- Doprawdy, ci faceci nie mogli pojawi si w lepszym momencie. Winien im
jestem podzi kowanie. - Blackburn u miechn ł si .
- Co do...
- Zamknij si , Rubenstein. Sied cie spokojnie. Nie musicie ju traci energii
na zabaw z komputerem. Ja udziel wam niezb dnych informacji.
- Ty... - wyszeptała Annie.
- Nie wiem, czy komputer uznałby mój yciorys za wyj tkowy. Ale mógłby
powiedzie , e znałem Mon Stankiewicz. I e ucz szczałem do szkoły w
Niemczech Zachodnich. A to na pewno dałoby wam do my lenia. Doszliby cie do
wniosku, e b d c w Zachodnich Niemczech, mogłem nawi za kontakty we
Wschodnich. I nie pomyliliby cie si . Doprowadziło mnie to do KGB. Ale w ci gu
ostatnich kilku godzin wprowadziłem taki zam t w danych personalnych, e nikt
si w tym nie połapie. Przynajmniej przez jaki czas. Zamieszanie jest idealnym
sprzymierze cem. We my na przykład twój pistolet, Rubenstein. Parabellum
68
dziewi milimetrów. O ile wiem, niemieccy oficerowie maj do nich wyj tkow
słabo . Do nich i tych chwalebnych dni pi wieków temu, kiedy zabijali ydów.
- Twoja matka...
- Zamknij si , Rubenstein. Dodd i reszta z pewno ci pomy l , e zabili was
Niemcy. A zanim odnajd wasze ciała mi dzy poległymi, ja b d ju na
przeciwległym kra cu obozu.
- Składaj c raport temu b kartowi, Karamazowowi - rzucił Paul.
- Niekoniecznie. Nie zabiłem Mony tylko po to, eby ukry swoj to samo .
Ona chciała zgubi sam siebie. Uznaj c ten czas za czas wojny, mo na by odda
mnie pod s d polowy i rozstrzela . Nie, nie pójd do Karamazowa.
- Dlaczego wrobiłe w to Natali ? - spytała Annie. - Teraz mo esz nam ju
powiedzie .
- Osobi cie nie mam nic przeciwko niej. Nigdy wcze niej nie spotkali my si .
Była to kwestia wła ciwego wyboru. Tak czy inaczej musiałem zabi Mon .
Natalia idealnie nadawała si na sprawc . Wszyscy wiedz , e była majorem
KGB. Nic łatwiejszego ni skierowa przeciw niej nienawi tłumu. Ani si
spostrzegli, kto ich podburzył. Nie mam adnych zobowi za wobec
Karamazowa. Był gotów zlikwidowa mnie razem z całym ”Edenem”. Mam inne
zamiary.
- Czy by? - pow tpiewaj co zapytał Paul.
- Biedny kapitan Dodd ginie podczas ataku nazistów, a ja zostaj dowódc
Projektu. Umiem dostosowywa si do okoliczno ci. A teraz wyła cie na
zewn trz.
- Mam ci w dupie - warkn ła Annie.
W odpowiedzi Blackburn chwycił j wpół, ci gn c w kierunku wyj cia. Annie
okładała go pi ciami, lufa pistoletu znajdowała si na wysoko ci jej twarzy.
- Dla mnie b dzie lepiej, je li umrzecie na zewn trz. - Głos Blackburna był
ochrypły. - A s dz , e i dla was. Na otwartej przestrzeni mog chybi . A mo e
Rubenstein zd y mnie unieszkodliwi ...
Paul powoli wstawał z krzesła. Rzucił si na Blackburna w momencie, gdy ten
nieznacznie odsun ł luf od twarzy dziewczyny. Annie straciła równowag i
upadła. Korzystaj c z nieuwagi Blackburna, walcz cego z Paulem o pistolet, wy-
ci gn ła spod ubrania derringery i odwiodła kciukiem kurek, aby ust piła
blokada mechanizmu spustowego. W tym momencie Blackburn kolb browninga
zadał Paulowi cios w głow . Rubenstein upadł.
Annie wycelowała w niego bro . Blackburn wykonał gwałtowny obrót.
Uniesion nog wytracił jej pistolet z r ki, po czym rzucił si ku niej. Dziewczyna
przeturlała si po podłodze, usiłuj c dosi gn pistoletu. Blackburn przycisn ł j
do ziemi, wykr caj c rami .
Ale derringer był ju w zasi gu jej r ki.
69
Rozdział 23
Roz wietlona tarcza rolexa wskazywała, e ju dwadzie cia minut posuwaj
si tunelami. Szli g siego. Korytarz przypominał rozmiarami kanały ciekowe.
Miejscami zw ał si , gdzieniegdzie blokowały go zwały błota i kamieni. Nie
docierało tu wiatło. Do najciemniejszych tuneli i labiryntów zawsze
przedostawało si jakie wiatło. Tu panowała całkowita ciemno . Gdyby nie
lampy zasilane syntetycznym paliwem, uton liby w zupełnym mroku.
John Rourke szedł na czele, Mann - tu za nim. Na ka dym rozwidleniu
Niemiec wskazywał drog .
Rourke starał si zapami ta tras na wypadek, gdyby byli zmuszeni ucieka
t dy be Manna ciany tunelu znaczył strzałkami. Licz c si z tym, e kto inny
mógłby zna t drog , rysował znaki wskazuj ce lepe zaułki. Je eli z rozwidlenia
wychodziły wi cej ni dwa korytarze, zaznaczał ten wła ciwy. Miał nadziej , e
ktokolwiek spróbuje ich ledzi , szybko si pogubi.
Chwilami brakowało powietrza; płomienie lamp przygasały. Czasem
wydawało si ono g ste i wydzielało zgniły odór. Nie mog c złapa oddechu, z
wysiłkiem przyspieszali kroku, by wydosta si z tych rejonów. Po chwili
wszystko wracało do normy.
Przemarsz przez kanały, jaskinie i szyby zaj ł im trzy godziny.
Znale li si w obszernej grocie. Stoj c na wyst pie skalnym, zobaczyli
otwieraj c si w dole przepa . Heinz przeniósł wiatło latarki z sufitu jaskini na
jej dno. U podnó a uskoku, w odległo ci stu stóp, wiła si srebrna nitka
strumienia
- Tu odpoczniemy - o wiadczył John.
Sarah przeszła obok niego. Stan ła na skraju przepa ci, wiec c lamp w
otchła . Gazo arowa koszulka wokół płomienia skupiała wiatło na kształt
soczewki, czyni c je wystarczaj co intensywnym, by w jego blasku mo na było
stwierdzi , i w przepa ci istnieje tylko pustka.
- To pi kne. Ale i przera aj ce - powiedziała Sarah, a echo odbijało jej głos
w ród skał. - i to te - dodała, echo zwielokrotniło jej słowa.
Natalia usiadła obok Johna w niszy skalnej. Na chwil poło yła mu głow na
ramieniu. U miechn ł si do niej. Miała wypisane na twarzy, e wie, co zaszło
mi dzy nim i Sarah zeszłej nocy. On tak e me ukrywał tego. Wolał, eby
wiedziała. Dzi rano pocałowała go w policzek i powiedziała:
- Ciesz si , e tak si stało. Teraz zapytała:
- Daleko jeszcze, pułkowniku?
Mówili po angielsku ze wzgl du na Sarah, która nie znała niemieckiego. I z
korzy ci dla sier anta Heinza.
- My l , pani major, e dotrzemy na miejsce za jakie dwie godziny. B dziemy
teraz schodzi w dół cie k tak strom , e nadaje si bardziej dla kóz ni dla
ludzi. Czytałem o kozach. To musiały by fascynuj ce zwierz ta.
Rourke roze miał si .
- Zdarzało nam si jada kozie mi so - powiedział.
70
- Pewien starszy pan - Sarah podj ła opowie - przynosił nam do domu tylne
kulki kozy. W ko cu nauczyłam si sma y na grillu kozie eberka, tak jak ka de
inne...
- Jedli cie kozy? - dopytywał si Mann.
- Ich mi so smakuje całkiem nie le. Jest kruche...
- Kruche? Nie znam tego słowa.
Natalia, której angielski był bezbł dny, wyja niła:
- To znaczy, e ma posmak dziczyzny, inny ni mi so zwierz t hodowlanych.
Jak na przykład sarnina.
- Ach, łania. Rozumiem - powiedział Mann.
- ”Je li sercu brak jest łani, niech poszuka Rosalindy” -wyrecytował
rozbawiony John. Widz c zakłopotan min Manna, dodał: - Nie przejmujcie si
mn . Zawsze miałem dziwne skojarzenia zwi zane z tym cytatem. To Szekspir.
- Ruszamy, przyjaciele?
- Czemu nie? - Rourke podniósł lamp i ładownik.
- Lepiej b dzie, je eli wezm lamp i pójd przodem - powiedział Mann.
John skin ł głow , przekazuj c mu latark .
Mann poszedł pierwszy kamiennym pokładem, kieruj c si w dół. Jego lampa
była jedynym drogowskazem w otaczaj cych ich ciemno ciach. Za Mannem
pod ał Heinz, Sarah i Natalia Rourke zamykał pochód. Widział kamienny
chodnik w blasku lampy niesionej przez Natali . Spoza kr gu ółtego,
rozproszonego wiatła dochodziły odgłosy spadaj cych kamyków. Sprawiało to
dziwne wra enie. Słycha było moment, w którym zaczynaj si osuwa i d wi k
ten trwał bez ko ca. A przecie gdzie musiały si zatrzyma .
Narastał szum podziemnej rzeki. Gdzie tam ze skał z hukiem spadały
kaskady wody.
Przed wiekami te jaskinie na pewno roiły si od nietoperzy.
Dzi nie istniało ju adne z tych stworze . Kiedy płomienie zalały wiat w
czasie Wielkiej Po ogi, wygin ły wszystkie zwierz ta - zarówno te pi kne, jak i te
budz ce odraz .
Tunel ci gle opadał w dół. Droga stawała si coraz bardziej stroma. Natalia
zachwiała si . John pochwycił j , wiatło latarni zatoczyło kr g.
Przej cie było teraz tak w skie, e mogli posuwa si naprzód jedynie bokiem.
Plecami przywierali do cian, nieomal wtapiaj c si w nie, by zyska dodatkowe
milimetry. Ka dy metr tunelu ci gn ł si w niesko czono .
Wydawało si , e id ju dobr godzin . John spojrzał na zegarek - upłyn ło
zaledwie pół.
Wreszcie chodnik rozszerzył si . Wy łobiona w skale cie ka pozwoliła im
oderwa si od skraju urwiska.
Droga stawała si prawie wygodna. Mann stan ł. John, wpatrzony w faluj cy
płomie jego lampy, wpadł na Natali .
Wolfgang Mann wprowadził ich w zagł bienie w skale, zbli one kształtem do
muszli. John obserwował, jak wiatło lampy rozprasza si i ginie w ciemno ci.
- Mo e odpoczniemy? - zaproponował Mann.
- Czemu nie?
Uformowali niezgrabne koło, skupiaj c si wokół ustawionych na ziemi lamp.
71
- Wkrótce pokonamy zakr t Stamt d cie ka biegnie poziomo, czasem wznosi
si do góry. Jest bardzo w ska. Ale to nie wszystko. Na szcz cie, jako chłopiec
odkryłem ten szlak w taki sposób, e nikt si nie dowiedział o jego istnieniu. Otó
skały tworz tam, naturaln szepcz c galeri . Na szczycie cie ki efekt jest
najsilniejszy. Zjawisko to zanika około sto jardów za wierzchołkiem. Szepcz c
galeri musimy przeby , zachowuj c całkowite milczenie. Nawet nasze oddechy
b d tam doskonale słyszalne. Jeden gło niejszy d wi k i wszystko przepadnie. W
sklepieniu galerii wyst puj p kni cia, przez które wzmocnione odgłosy
wydobywaj si na powierzchni . A tam znajduj si posterunki stra y. Sam
kazałem je ustawi kilka lat temu. Przewidywałem, e nieprzyjaciel mógłby je
wykorzysta . Obsada placówki słyszy wszystko, co jest gło niejsze od szeptu.
S dz , e zaczn strzela przez szczeliny. Mo emy dosta rykoszetem. Ale to nie
jest najgro niejsze. Odgłos strzelaniny na pewno nas ogłuszy i prawdopodobnie
spowoduje lawin , która straci nas prosto w przepa .
- Nareszcie rozumiem, dlaczego te jaskinie nie zostały zaliczone do atrakcji
turystycznych. - Rourke u miechn ł si .
- Widz , e zrozumiałe mnie doskonale. - Mann odwzajemnił u miech. -
Proponuj krótki wypoczynek przed dalsz drog . Kiedy ju miniemy szepcz c
galeri , b dziemy prawie u celu, do Complexu pozostanie niecała mila. A droga
jest szeroka i biegnie poziomo.
Rourke zdj ł z ramion karabiny. Kobieca dło przesun ła si po jego udzie,
szukaj c r ki. U cisn ł j . Nie był pewien, czy nale ała do Sarah, czy mo e do
Natalii.
72
Rozdział 24
- Prosz mi powiedzie , panie Rubenstein, jak pan sobie radził w yciu z tak
skłonno ci do obrywania po głowie? -zapytał doktor Munchen z u miechem.
Paul próbował si podnie .
- Nie wstawaj, młody przyjacielu. Nie było potrzeby pana operowa , ale to nie
znaczy, e nie musi pan odpoczywa .
- Nie, on mnie nie uderzył, to znaczy, tak, uderzył... Blackburn, gdzie... - Paul
odepchn ł r k Munchena i usiadł. - Gdzie, do cholery... Och! - Dotkn ł głowy,
przypomniał sobie wszystko. - Gdzie jest Annie? - zapytał.
- Trwa jeszcze walka. Pozostawione tu oddziały standartenfuhrera Manna
razem z waszymi lud mi odpieraj ataki hauptsturmfuhrera Sturma. Zabijanie
własnych towarzyszy nie jest łatwe. Zorientowałem si , e nigdzie nie ma pana
ani fraulein Rourke. - Smutno si u miechn ł. - Niestety.
- Niestety co? - Rubenstein próbował wsta , ale Munchen poło ył mu r ce na
ramionach. Paul ugi ł si pod ich ci arem.
- Brakuje jednego z sowieckich helikopterów. Gdy znalazłem pana
nieprzytomnego, zrozumiałem, e przypuszczenia panny Rourke ujrzały wiatło
dzienne.
Przed Noc Wojny Paul zarabiał na ycie, redaguj c teksty, teraz wi c
zastanawiał si nad niefortunn metafor Munchena.
- Co pan powiedział?
- Fraulein Rourke... Obawiam si , e została porwana przez zabójc
nieszcz snej fraulein Stankiewicz.
- Ja... - Tym razem Munchen nie przeszkadzał Paulowi, gdy wstawał.
Paul zatoczył si i opadł na przepierzenie. Doktor podtrzymał go. Rubenstein
uzmysłowił sobie ironiczn wymow tej sceny: m czyzna w nazistowskim
mundurze pomagaj cy ydowi. Zrozumiał, e John Rourke miał racj . Ci
Niemcy nosili po prostu niewła ciwe mundury, a i to chcieli teraz zmieni .
Rubenstein spojrzał w niebieskie oczy Munchena.
- Doktorze, to był Forrest Blackburn. Je li skradł migłowiec, to znaczy, e
zmienił plany. Nie zabije Dodda i nie zostanie dowódc ”Projektu Eden”. -
Potrz sn ł bol c głow . Zdał sobie spraw , e mówi nielogicznie. Oczy
Munchena wyra ały zakłopotanie. - Czy kto , ktokolwiek...
Kolana ugi ły si pod nim. Muchen złapał go, nim zd ył si osun na
podłog .
- Herr Rubenstein, pan musi wypocz .
- Nie - wyszeptał Paul. - Nie rozumie pan, doktorze? Blackburn jest rosyjskim
agentem. Ma Annie, zabije j , ale... - Nagle rozja niło mu si w głowie. Ból
osłabiał go, ale jednocze nie o ywiał. Rubenstein zmusił si do my lenia. - Prosz
kontrolowa , czy mówi z sensem. Blackburn chciał zabi nas oboje i zrzuci win
na waszych ludzi. Akurat zaatakowali obóz. Miał mój pistolet, taki jaki nosz
niemieccy oficerowie. Zabiłby nas, oskar ył waszych ludzi, potem zabiłby Dodda i
przej ł dowodzenie. Ale je eli ukradł migłowiec, musiało zdarzy si co
nieprzewidzianego. Mo e Annie yje, jest z nim.
73
- Na pewno yje, herr Rubenstein. Doktor Hixon i ja opatrywali my rannych.
Niektórych przenie li my w pobli e szosy, z dala od najci szych walk. Wtedy
zauwa yłem sowiecki helikopter wzbijaj cy si w powietrze. Nikt do niego nie
strzelał. Kołował przez chwil , po czym odleciał na północ. Szukaj c pana,
doszedłem do promu. Natkn łem si tam na rann Jane Harwood. Opatrzyłem
jej ran , wszedłem do rodka i znalazłem pana.
- Widocznie Jane przyszła po nas, gdy zacz ła si strzelanina.
- Nic jej nie b dzie. Jest pod dobr opiek , panie Rubenstein.
- Czy ona...
- Tak, jest przytomna. Da pan rad wsta ?
Paul zwil ył j zykiem wyschni te wargi. Z pomoc Munchena podniósł si .
Dopiero teraz dotarły do niego odgłosy bitwy. Niepokoił si o jej wynik.
Gdyby atakuj cy wygrali...
Szedł powoli, ci ko wsparty na ramieniu lekarza. - Jak przebiega...
- Trwa. I chyba niepr dko si sko czy. Hauptsturmfuhrer Sturm to lojalny
nazista. Brak ludzi i broni nadrabia zaciekło ci . My l jednak, e nie zdoła nas
pokona . Niestety, mamy ofiary w ród personelu ”Projektu Eden” i ludzi
standartenfuhrera.
Zatrzymali si przed schodami. Zimno wpłyn ło na Paula orze wiaj co.
Dostrzegł błyszcz cy w błocie przedmiot.
- Prosz , niech pan to podniesie. Dam sobie rad . - Oparł si o luk wej ciowy.
Doktor Munchen popatrzył na niego, skin ł głow i zbiegł po schodach.
- To jaki pistolet, herr Rubenstein.
- Derringer, derringer Annie. - Paul rzucił si na schody, niewiele brakowało,
eby upadł. Munchen podtrzymał go.
Stał teraz u podnó a schodów, bezmy lnie patrz c, jak kobieta ze słu by
medycznej opatruje lewe rami Jane Harwood. Kula przeszła powy ej piersi.
Paul osłabł. Opadł na kolana, wsparł r ce o uda. Nie mo e teraz zemdle .
- Kapitan Harwood, czy widziała pani Annie, Annie Rourke? Błagam...
Wzi ł od Munchena pistolet Nacisn ł d wigni blokuj c cyngiel. Przesun ł
d wigni zabezpieczaj c . Nie brakowało adnego naboju.
- Cholera - zakl ł.
Opu cił kurek i wło ył rewolwer do kieszeni.
- Kapitan Harwood, o Bo e, prosz co powiedzie .
- Annie, Forrest Bla... Blackburn... ona... - yje?
- Tak. - Głowa Jane Harwood opadła na poduszk . Piel gniarka odwróciła si .
Miała ładn twarz o jasnej cerze oraz br zowe włosy. W zielonych oczach
malował si spokój. Munchen ju kl czał przy Jane.
- Przez jaki czas, panie Rubenstein, nie b dzie mogła rozmawia .
- Co si tu, u diabła, dzieje? - ostro zabrzmiał głos Dodda.
- Kapitanie, Forrest Blackburn ukradł migłowiec i uprowadził Annie. To on
jest komunistycznym agentem. Musimy go dopa - mamrotał Paul, z trudem
utrzymuj c si na nogach.
- Musimy zrobi wiele rzeczy, panie Rubenstein. Wygra bitw , na przykałd.
Co u...
Dodd padł na kolana obok Jane Harwood, odrzucaj c M-16.
74
- Słyszałem, e j postrzelono. Czy...
- Powinna si z tego wygrzeba - powiedział Munchen. - Mo e wysłucha pan
Paula. To mo e mie znaczenie dla nas wszystkich.
Dodd spojrzał przez rami .
- Niew tpliwie dotyczy to panny Rourke. Gdyby nie pchała nosa...
- Zamknij si , do kurwy n dzy! - wrzasn ł Paul. Niemal czuł, jak wzrasta mu
poziom adrenaliny we krwi.
- Ty...
- Nie! Annie go zdemaskowała. Blackburn j porwał. Gdyby nie kapitan
Harwood, zabiłby nie tylko mnie i Annie, ale tak e pana. - Paul podniósł głow ,
nie zwa aj c na ból karku. - Czas wreszcie, eby wydoro lał, Dodd. Chc złapa
Blackburna.
- Ten Blackburn - wtr cił Munchen - prawdopodobnie ukradł jeden z
sowieckich helikopterów.
- Nie odleci nim dalej ni sto mil. Ciekawe, sk d wzi łby paliwo - Dodd
zwrócił si do Rubensteina. - Na północ od dawnego St. Louis nie ma nic prócz
lodu. Przykro mi z powodu panny Rourke. Winienem wam przeprosiny, całej
rodzinie, panie Rubenstein. A głównie major Tiemierownej. Ale najpierw
musimy pokona napastników, pochowa zmarłych i przygotowa si do obrony.
Nie mog panu da nawet pilota, nie mówi c ju o samolocie. Do tego paliwo. Od
naszego przetrwania zale y przetrwanie cywilizacji, demokracji. Co si stanie,
je li doktor Rourke i pułkownik Mann zawiod ? Kiedy ju poradzimy sobie z
tym, co si tu dzieje, zejdziemy do podziemnego schronu. Wkrótce mo emy mie
wszystkich na karku. Przykro mi z powodu panny Rourke, ale nie mog nara a
moich ludzi.
Paul Rubenstein stan ł chwiejnie na nogach.
- Skurwysyn!
Zemdlał.
75
Rozdział 25
Dotarli do szepcz cej galerii. Rourke wyra nie słyszał ci ki oddech Sarah,
znajduj cej si niedaleko niego. Własny oddech ogłuszał go.
Stukot kroków na kamiennej posadzce, uderzenia kamyków spadaj cych w
ciemno , głuchy ryk podziemnego strumienia, niewidocznego w otaczaj cym
mroku.
W kr gu ółtego wiatła widział stopy Natalii id cej przed Sarah.
Nagle dał si słysze gło ny, przejmuj cy d wi k - to zamek jego kurtki otarł
si o cian . Stan ł i - staraj c si zrobi to bezgło nie - zł czył zamek u dołu i
zaci gn ł go. W efekcie usłyszał j k jakby rannego zwierza. Ruszył dalej.
Niósł na ramionach powi zane karabiny, tak eby nie obijały si o siebie.
Chlebak spełniał rol buforu mi dzy broni i manierk , do której był
przywi zany par zapasowych sznurowadeł.
Najgło niej rozbrzmiewały kroki Manna. Szedł pierwszy, toruj c drog . Spod
jego stóp usuwały si kamienie, muł i piasek. Natalia uniosła lamp . W jej oczach
John dostrzegł strach. Włosy i twarz Sarah. Determinacja na twarzy, jak wtedy
gdy spotkali si , nim niebo stan ło w płomieniach. Nigdy przed Noc Wojny nie
widział u niej takiego zdecydowania.
Lampa wróciła do poprzedniej pozycji. Znowu widział tylko swoje stopy na
zw aj cej si cie ce. Kierowali si nieznacznie w gór .
Mógł okre li k t, pod jakim wznosiła si droga. Lampa Manna znajdowała
si na wysoko ci piersi Johna, czyli tam, gdzie nie powinno jej by .
Raptem prawa noga obsun ła mu si na kraw dzi urwiska. Rourke przywarł
do ciany. Kolano ugi ło si pod ci arem ciała, zanim zd ył złapa równowag .
Lawina małych kamyczków posypała si w przepa , wydaj c zwielokrotniony
odgłos, jakby staczały si wielotonowe głazy.
Nabrawszy oddechu, ruszył dalej. cie ka pi ła si pod gór , zw aj c si
coraz bardziej. Patrz c przed siebie, widział blade wiatło. Przy mione tumanami
kurzu, było zbyt słabe, by o wietli drog . Kilka kroków dalej mógł ustali jego
ródło. S czyło si ze szczelin, o których wspominał Mann.
Za ka dym razem John przesuwał stop nie wi cej ni o kilka cali. Nie mo na
tego było nazwa chodzeniem. Bro niósł przed sob . Z trudem utrzymywał
równowag , ale tylko w taki sposób mógł pokona ten odcinek.
Mann przechodził wła nie przez pierwszy snop wiatła, gdy sier ant Heinz
po lizn ł si i znikn ł w mroku przepa ci.
Rourke wstrzymał oddech. Huk grzmotu był niczym w porównaniu z
odgłosem spadaj cych kamieni. W kr gu latarni Manna widział Natali - kl czała
nad otchłani .
Wówczas stra nicy na górze otworzyli ogie .
Hałas wstrz sn ł ciałem Johna. Otworzył usta, by wyrówna ci nienie w
b benkach uszu. Posuwaj c si wzdłu urwiska, widział Sarah z r kami
przyci ni tymi do uszu i ustami otwartymi w bezgło nym krzyku. Natalia jedn
r k opierała si o skał , w drugiej trzymała lamp , próbuj c o wietli roz-
wieraj c si pod nimi gł bi .
76
Kule przelatywały nad głowami, odbijaj c si rykoszetem od cian. Odłamki i
pył pokruszonej skały zasypywały twarze.
Rourke dotkn ł ramienia ony, przyci gaj c j do ciany i wskazuj c snop
wiatła przed nimi.
Zrozumiała. Przywarła do ciany. Przeciskał si obok niej. Jedn nog
przesun ł nad przepa ci , szukaj c oparcia za Sarah. Stoj c teraz w rozkroku,
obejmował j wpół. Sarah chwyciła jego nadgarstek, podtrzymuj c go. Oderwał
drug nog od ziemi i stan ł w ciasnej przestrzeni obok Sarah. Praw r k oparł
o wyst p skalny.
Udało si . Zrobił nieznaczny krok do przodu, szuraj c karabinem po cianie.
Teraz nie miało to ju znaczenia. Wszystko uton ło w spot gowanym łoskocie
ognia maszynowego.
W uszach grzmiało przera liwe wycie przypominaj ce głos syreny alarmowej.
Jeszcze kilka sekund, a wszyscy odnios trwałe uszkodzenie słuchu, za za par
minut ogłuchn .
Pył zasypywał mu oczy. Przymru ył je i starał si dotrze do Natalii i Manna,
wyt aj cych wzrok w poszukiwaniu Heinza.
Nagle o lepiło go wiatło. Odwrócił głow , nie mog c znie jasno ci. Gdy
ponownie spojrzał w dół, zrozumiał, e to Heinz, najwidoczniej ywy, daje
sygnały latark o du ej mocy.
Pułkownik Mann miał przewieszon przez rami alpinistyczn lin . Rourke z
gorycz pomy lał, e gdyby si ni obwi zali, Heinz nie znajdowałby si teraz na
dnie przepa ci. Albo le eliby tam wszyscy.
Poło ył r k na ramieniu Manna. Ten skin ł głow . Podał mu lin . John
poszukał jej ko ca, podał go Mannowi. Pułkownik owin ł si wokół ramion i pod
pachami, zawi zuj c podwójny refowy w zeł.
- To wystarczy - zaopiniował, stwierdzaj c jednocze nie, e Jugend, o którym
wspomniał Mann , nie umywa si do skautingu.
Cz liny podał Natalii. Zrozumiała natychmiast i sprawnie wywi zała p tl .
Reszt sznura opu cił w czarn otchła .
Heinz sygnalizuj c u ywał nieznanego kodu. Trzy długie. Dwa krótkie. Jeden
długi. Jeden krótki.
Rourke spojrzał pytaj co na Manna. Pułkownik pokazał palcem w dół i skin ł
głow . John poci gn ł za sznur. Lina nie drgn ła. Albo dotarła do Heinza, albo
zaczepiła si o wyst p skalny. Popatrzył znowu na Manna. Gdyby mogli mówi ...
Na ich twarze ponownie posypały si kamienie.
Natalia zacz ła rozpl tywa w zeł. Złapał j za r ce. Zaci gn ł p tl . Pozbył
si swojego baga u, oddaj c go Sarah i Mannowi. Naci gn ł zakrwawione
r kawiczki. Zacisn ł dłonie na Unie, gestem daj c do zrozumienia, e schodzi.
Ból rozsadzał uszy.
Schodził, lizgaj c si butami po powierzchni skały, zaciskaj c r ce na linie.
Zdał sobie spraw , e strzelanina musiała na chwil usta . Przez kilka minut
nie słycha było strzałów. Teraz odezwały si znowu. ”Nie jestem wi c całkiem
głuchy” - pomy lał.
Spojrzał w dół. Latarka zapalała si i gasła. Mógłby pewnie odszyfrowa
sygnały, ale w tej chwili nie miał na to czasu.
77
Zsun ł si po linie. Nogi coraz cz ciej traciły oparcie. Skała kruszyła si , a jej
odłamki opadały w dół. Nieomal zataczał nogami koła, szukaj c stabilnych
miejsc. Wahadłowy ruch przyprawiał go o mdło ci.
Heinz ci gle wysyłał sygnały.
Rourke zdał si teraz wył cznie na instynkt. Ogłuszaj cy hałas odbierał mu
przytomno umysłu, uniemo liwiał my lenie. Bez udziału wiadomo ci pod ał
ku dochodz cemu z dna wiatłu. Nie rozró niał d wi ków. Wszystko zlało si w
jedn kakofoni , której ródło tkwiło w jego głowie.
To, e nadal strzelano, nie ulegało w tpliwo ci. Odpryski skalne spadały na
niego, rani c odsłoni te partie ciała.
Raziło go wiatło. Przesun ł si w lewo. Schodził zygzakiem. Powierzchnia w
jednym miejscu liska, w innym była chropowata, czasem ostra.
Błysk. Rourke oparł stopy o szeroki wyst p, zwarł kolana, przesuwaj c si do
tyłu.
Błysk. Przycisn ł si do ciany, wyci gaj c r k w jego kierunku.
Błysk. Praw r k zacisn ł na linie, lew zakrył latark . Prze wietlała teraz
dziury w jego r kawiczce.
Poci gn ł za latark . Odpowiedziało mu szarpni cie. Heinz.
Znajdowali si na skalnej półce. Opadł na kolana, podczołgał si naprzód i
trzymaj c si sznura, ostro nie badał przestrze wokół siebie. Bał si spa z
kraw dzi. W ciemno ci nie widział jej.
Potkn ł si o co mi kkiego. To był sier ant Heinz.
Wyszarpn ł latark i skierował j na rysuj cy si w mroku kształt.
Z lewej skroni Heinza s czyła si krew. Prawa r ka była zniekształcona w
łokciu. Sier ant wskazał na swoje nogi. Rourke przesun ł wiatło - lewa była
złamana. Nie wydawało si jednak, eby wyst powały jakie szczególne
komplikacje.
John wyj ł zza pasa sztylet. Wyszarpn ł nogawk spodni z buta; stwierdził, e
zrobiono go z tworzywa imituj cego skór . Nie lubił tworzyw.
Rozci ł materiał wzdłu szwu. Ko nie przebiła skóry, nie wida było
zaczerwienienia.
Ponownie o wietlił twarz Heinza. Sier ant stracił przytomno . Z jego
ramienia zwisały dwa niemieckie karabinki.
Rourke sprawdził oddech i puls. Heinz znajdował si w stanie omdlenia, ale
jego yciu nie zagra ało niebezpiecze stwo.
Z nog nie mógł nic zrobi . Przynajmniej na razie.
Wsłuchuj c si w odgłosy strzelaniny, doszedł do wniosku, e stra nicy nie
odkryli ich obecno ci w tunelu. Strzelali, poniewa usłyszeli odgłos lawiny
skalnej. Bardziej po to, eby rozproszy nud codziennej słu by ni z
konieczno ci. Sporadyczne, na chybił trafił oddawane strzały wskazywały, e nie
ywili specjalnych podejrze .
Najdelikatniej, jak tylko mógł, zdj ł karabinki z ramion Heinza. Wyrzucił
magazynki i uwa nie przyjrzał si broni, zastanawiaj c si , jak j rozło y .
Plastykowe ło a postanowił wykorzysta jako łupki.
Znalazł co , co przypominało suwadło. Odwiódł je, odsłaniaj c komor
nabojow . Była pusta. Zacz ł rozkłada karabinek. Miał konstrukcj podobn do
78
pistoletu. Funkcjonował w nim ten sam system, co w waltherze P-38, ale tu
zapadka zabezpieczaj ca zwalniała sworze . Wyj ł go. Lekko nacisn ł
mechanizm spustowy. Natychmiast wypadł. Nie było to skomplikowane. Ale te i
nie tak solidne, jak w kolcie lub policyjnych czy sportowych strzelbach. Jeszcze
jedna zapadka. Opu cił j . Lufa i komora nabojowa oderwały si od ło a.
Odrzucił metalowe cz ci, nie przejmuj c si hałasem.
Przysun ł si do sier anta. Zdj ł jego br zowy, tkany pas. Przyło ył ło a do
obu stron goleni. Naci gn ł nog , staraj c si ustawi ko . Heinz zwin ł si z
bólu. Rourke nie miał czasu na niego spojrze . Umocował prowizoryczn szyn i
cisn ł j pasem.
Przeczołgał si do ramion Heinza. Łagodnie zbadał wykrzywion r k .
Stwierdził zwichni cie barku. Łokie był nie uszkodzony.
Sprawdził oddech. Równy. Fakt, e Heinz był nieprzytomny, ułatwiał mu
zadanie. Jaki czas po dyslokacji mi sie , który został oddzielony od ko ci, gdy
wypadła ze stawu, zwykle wypełnia powstał szczelin . Je eli ciało nie jest
rozlu nione działaniem znieczulenia lub narkozy, przywrócenie naturalnej
pozycji bywa utrudnione.
Trzymaj c mocno rami Heinza, szarpn ł jego r k , usiłuj c nastawi
wywichni ty staw. Główka ko ci trafiła na swoje miejsce. Delikatnie zło ył r k
Heinza na jego klatce piersiowej, zginaj c j w łokciu.
Teraz nale ało unieruchomi r k sier anta. John mógł to zrobi jedynie
swoim pasem. Musiałby wówczas upchn pistolety w kieszeni. Nie namy laj c
si wiele, podniósł nó . Odci ł r kaw bluzy Heinza i poci ł go na pasma. Powi zał
je. To powinno wystarczy na prowizoryczny temblak. Upewnił si , czy rami jest
dobrze przymocowane.
Mógł, co prawda, u y liny, ale nie chciał ryzykowa . Nie wiedział, jaka
długo b dzie potrzebna, eby bezpiecznie przetransportowa Heinza na gór .
Zaj ł si tym teraz. Owijał sznur wokół ciała sier anta uwa aj c, by nie
urazi ramienia. Zwi zał mu nogi dla zapewnienia ciału stabilno ci.
Zawlókł bezwładnego Heinza na drug stron skalnej półki. Wcze niej
sprawdził, czy nie ma obra e kr gosłupa. Rana na głowie okazała si
powierzchowna. Krwawienie ustało samoczynnie.
Zgasił latark i przytroczył j do pasa. Poci gn ł za lin . Z góry
odpowiedziano szarpni ciem. Chwil jeszcze podtrzymywał Heinza. Gdy tylko
miał wolne r ce, zapalił latark . Sier anta wci gano do góry.
John Rourke nic nie słyszał. I nic nie widział. Poza kr giem wiatła rozci gała
si otchła ciemno ci.
Dwana cie minut trwała podró Heinza na gór . W ko cu spuszczono lin .
Rourke wdrapał si z powrotem.
Posuwali si wzdłu wyst pu. Wolfgang Mann niósł nieprzytomnego
ołnierza. Po pi tnastu minutach John zmienił pułkownika. Ze wzgl du na
ograniczon przestrze nie li go sposobem stra ackim.
Min ła godzina. Przejmuj c Heinza po raz drugi z r k Manna, John
zauwa ył, e pogłos wystrzałów nieznacznie si zmniejszył. Nie wiedział, kiedy
przestali strzela . Ale za plecami ci gle słyszał ci ki oddech towarzyszy.
79
Zanotował w pami ci, e upłyn ło dziesi minut, odk d min li ostatnie
p kni cie skalne. Ciemno przecinało teraz tylko wiatło lamp.
Szli.
80
Rozdział 26
Niespodziewanie chodnik rozszerzył si . Czerni wokół nich nie wypełniała ju
pustka. Szli teraz wykutym w skale tunelem. Widzieli jego ciany i sklepienie. Pod
stopami mieli lit skał .
Rourke niósł sier anta Heinza. Natalia i Sarah podzieliły si jego
ekwipunkiem. Mogli i obok siebie. Droga była łatwiejsza. Opadała w dół.
Pierwszy odezwał si Mann. Jego głos wdarł si w głuchy ryk, dudni cy w
uszach Johna. Było to jak szum morza w znalezionej na pla y muszli.
- Przeszli my szepcz c galeri . Czy kto mnie słyszy?
- Tak - potwierdził John, skin wszy głow .
- Słysz pana, ale jako dziwnie - powiedziała Sarah.
- Dzwoni mi w uszach. Nie mog temu zaradzi , ale nie jest najgorzej -
stwierdziła Natalia.
- S dz , e Heinz miał szcz cie, przynajmniej pod tym wzgl dem. Stracił
przytomno . Jego narz dy słuchu mogły łatwiej znie hałas. Daleko jeszcze do
wej cia do Complexu? - zapytał John.
- Jakie dziesi minut. Musimy zachowa cisz .
Na razie nie mo na wi c było zaj si Heinzem. Cel znajdował si ju blisko.
Tunel skr cał ostro w prawo - trakt zw ził si . Droga opadała stromo. Rourke
wydłu ył krok. Niedługo sko czy si ich podró przez podziemia. Przyło ył lewy
nadgarstek do ucha. Usłyszał cichutkie tykanie rolexa. Słuch mu wracał.
Zakr t w lewo - droga biegła poziomo. Mann wysun ł si do przodu. Gestem
nakazał, by si zatrzymali.
Stan li. Natalia podtrzymywała ciało Heinza z prawej strony. Sarah
znajdowała si blisko Manna. Wymierzyła jeden z niesionych karabinów w cian
zagradzaj c przej cie.
Wygl dało to na lepy zaułek.
Mann badał r kami ciany. Nagle skała usun ła si spod jego rozpostartej
dłoni. Wyj ł pistolet. Po chwili znikn ł za kamienn płyt .
John spojrzał w oczy Natalii - niewiarygodny bł kit. U miechn ła si .
Usłyszał co . W przej ciu pojawiło si dwóch niemieckich ołnierzy. Sarah
podniosła bro . Natalia błyskawicznie obróciła si w kierunku wyj cia.
Był tam ju Mann. Dał znak, e wszystko w porz dku. Dwaj Niemcy min li
Sarah, podbiegli do Johna i odebrali z jego r k Heinza.
Szeptem po niemiecku Rourke upomniał ich:
- Uwaga na złaman gole lewej nogi i zwichni te prawe rami . Nie cie go
ostro nie.
- Tak jest, doktorze.
Gdy Niemcy znikn li z Heinzem w gł bi korytarza, Mann skin ł na
pozostałych, by przechodzili przez skalne wrota. Sam ruszył przodem. Rourke
wzi ł od Sarah i Natalii karabiny oraz pudełka z amunicj . Wyprzedził
wszystkich, pod aj c za Mannem.
Dotarli do ogromnej elektrowni. Sufit zasłaniały rury o niespotykanej
rednicy. Ryk turbin zagłuszał szum w uszach.
81
Rourke rozejrzał si . Nie było wida ko ca korytarza. Rury biegły tak e
wzdłu przeciwległej ciany. Ta, przy której stał, podobnie jak podłoga, była
betonowa.
Niedaleko stał Mann. Trzymał w ramionach szczupł , wysok kobiet o
urodzie rzymskiej patrycjuszki. Według wszelkich kanonów nale ało nazwa j
pi kno ci .
Natalia i Sarah stan ły przy boku Rourke'a.
- Teraz ju wiem, dlaczego tak si spieszył - powiedział John.
82
Rozdział 27
Przez pi wieków trwania pod ziemi Niemcy udoskonalili system zasilania
hydroelektrycznego na bazie reakcji termoj drowych.
Sarah, John, Natalia i pułkownik Mann dostali si do Complexu w beczkach
przeznaczonych do transportu płynnych produktów ubocznych. Sier ant Heinz,
ze wzgl du na odniesione obra enia, nie mógł skorzysta z tego rodka lokomocji.
Pozostał w elektrowni pod opiek lekarza wojskowego.
Elektrownia, jako punkt strategiczny, podlegała armii. Korpus oficerski
składał si wył cznie z SS. Ale wi kszo oficerów, podobnie jak Wolfgang Mann,
przej ła ze jedynie mundury i oznaczenia.
Elektrownia znajdowała si pod kontrol ludzi Manna.
Ci arówka, do której załadowano beczki, podskakiwała na wybojach, co dla
Johna, skulonego w pojemniku razem ze sprz tem bojowym, nie było zbyt
przyjemne.
Na rampie wyładunkowej, poło onej nieopodal oficyny wydawniczej Nowej
Ojczyzny, przesiedli si do pojazdu przypominaj cego mikrobus. Karabinki
ukryli pod podłog . Czekały na nich niemieckie mundury. Rourke raz jeszcze
miał okazj podziwia przysłowiow niemieck precyzj . Ubrania le ały jak ulał.
Mimo to nie uwa ał, eby Sarah i Natalii było w nich do twarzy.
Mikrobus nie miał okien. Przez przedni szyb zauwa ył, e zatrzymuj si
przed wysokim budynkiem. Szybko wysiedli. W pobli u oczekiwała ich pani
Mann. Gestem nakazała po piech.
Gdy stan li przed urz dzeniem o wygl dzie windy towarowej, Mann
powiedział, uprzedzaj c pytanie Johna:
- Wysocy rang oficerowie maj prawo do posiadania prywatnych pojazdów.
Ich ilo jest ograniczona, poniewa nie chcemy mie problemów zwi zanych z
nadmiernym ruchem, szczególnie, e system oczyszczania powietrza ma
ograniczon wydajno . St d zreszt elektryczny nap d mikrobusu.
Weszli za pani Mann do windy. Natalia zdj ła wojskow czapk khaki i
wepchn ła j do kieszeni spódnicy. Podobnie jak Sarah, Natalia miała
przewieszon przez rami du torb z broni .
Drzwi zamkn ły si z sykiem. Pani Mann wło yła klucz w otwór płyty
rozdzielczej ustalaj cy pi tro.
Winda ruszyła i prawie natychmiast zatrzymała si . Pani Mann wyszła
pierwsza. Rourke trzymał w r ku jeden z detoników, drugi znajdował si wraz z
reszt uzbrojenia w worku na narz dzia.
- Bitte!
Wyszli na korytarz. Pani Mann wskazała r k :
- Geradeaus.
Rourke skin ł głow . Z r k na pistolecie przeszedł obok drzwi z napisem
”Ausgang”. Skr cił. Obejrzał si za siebie. Pani Mann biegła w jego kierunku, w
jednej r ce trzymaj c szpilki, w drugiej torebk .
- T dy, doktorze.
- Mówi pani po angielsku? - zapytał.
83
Korytarzem biegły Sarah i Natalia. Mann był ostatni. Zatrzymali si przed
jakimi drzwiami. ona Manna przekr ciła klucz w zamku, spogl daj c przez
rami .
- Schnell!
John odsun ł si , przepuszczaj c Sarah i Natali . Gdy wszedł, rozejrzał si po
mieszkaniu. Był to przestronny apartament. W salonie z wysokim sufitem
zaci gni to zasłony w oknach. Najprawdopodobniej wychodziły one na Complex.
Usłyszał trzask zamykanych drzwi. Odwrócił si . Mann miał si rado nie,
trzymaj c on w obj ciach.
Rozgo ciwszy si w mieszkaniu Mannów, wszyscy kolejno wzi li prysznic.
Rourke siedział teraz czysty, z mokr głow , naprzeciwko pani Mann i jej m a,
na jednej z dwóch niebieskich kanap. Wolfgang te si wyk pał. Był w szlafroku,
z r cznikiem narzuconym na szyj .
Pani Mann przygotowała dla nich ubrania. Jak zwykle, pasowały. John
zało ył niebiesk koszul , spodnie w tym samym kolorze i czarne buty na
gumowej podeszwie. Obok le ała cienka, czarna kamizelka, podobna do
bezr kawników klubu ”Members Only”, noszonych przed Noc Wojny.
- Wygl da pan na zrelaksowanego, doktorze - odezwała si pani Mann.
U miechn ł si do niej:
- Pozory myl , mówi pewne angielskie powiedzenie. S dz , e w j zyku
niemieckim istnieje jego odpowiednik.
Przygl dał si jej pi knej twarzy, dostrzegaj c teraz szczegóły, których
wcze niej nie zauwa ył.
- Pani natomiast jest czym zdenerwowana.
Miał ju przypasane kabury z detonikami. Ufał Mannom, ale zawsze
zachowywał jak najwi ksz ostro no .
- Ma pan racj . - U miechn ła si . - Kiedy ubierali cie si , doszły mnie
niepokoj ce wie ci o jednej z kobiet z organizacji.
- Jakie, kochanie? - zapytał Mann, wycieraj c r cznikiem włosy.
- Aresztowano Helen Sturm.
- Mein Gott, ale ona...
- Kto to jest Helena Sturm? - przerwał mu John. Pani Mann zwijała w
palcach r bek spódnicy.
- Ona... jest raczej wa na. Oprócz mnie tylko ona znała dokładnie nasze
plany...
- No, to wspaniale - zauwa ył Rourke. - My l , e nie zabraknie im sposobów,
by zmusi j do mówienia
- Jest w ci y. Nie s dz , eby próbowali... - zacz ł Mann.
- Ale , Wolf - pani Mann obj ła m a za szyj - oni u yj wszelkich rodków.
Nie b d mieli adnych wzgl dów dla nie narodzonych dzieci. Mo e powiniene
przerwa cisz radiow i powiadomi jej m a?
- On jest nazist . Obawiam si , e kocha parti bardziej ni własn on . -
Mann ucałował jej włosy, po czym delikatnie oswobodził si z obj .
Podszedł do okna. Zasłony były ju rozchylone. Rourke mógł zobaczy
wreszcie Complex.
84
Miasto było całkowicie wbudowane w gór . Zakres wiedzy in ynierskiej,
potrzebnej do sfinalizowania takiego przedsi wzi cia, przekraczał jego
wyobra enia. Wykopa ogromny szyb, zało y taka ilo ładunków, eby nie
wysadzi całej góry w powietrze, a jednocze nie wydrze jej wielk przestrze
pod zabudow - to wszystko wydawało mu si nie do pomy lenia. Ale Niemcy byli
przecie najlepszymi in ynierami na wiecie. Oceniał wysoko niektórych
budynków na dwadzie cia pi ter i wi cej, chocia ich podstawa nie przekraczała
trzech mil kwadratowych.
- Musimy j stamt d wyci gn - o wiadczył.
- Dokładnie tak, John. - Wolfgang Mann odsun ł si od okna. - Dokładnie.
- Kogo?
Rourke odwrócił si w kierunku głosu. Sarah. U miechn ł si . Kiedy to
ostatni raz widział j w spódnicy i nylonowych rajstopach? Pantofle na wysokim
obcasie... Przypomniał sobie: w rocznic ich lubu, par miesi cy przed Noc
Wojny. Stała przed nim teraz w szarej sukience do kolan, z długim r kawem i
małym, skromnym dekoltem. Włosy miała zaczesane do góry, w uszach perłowe
kolczyki i sznur pereł wokół szyi.
- Wygl dasz prze licznie!
Zarumieniła si . Chrz kn ła z za enowaniem i zapytała ponownie:
- Kogo b dziemy ratowa ?
Nie zd yła odpowiedzie . Przerwał mu głos Natalii:
- Jest pi kna, John.
Spojrzał na Natali . Ubrana na czarno, co było do przewidzenia Sukienka
podobna w kroju do sukni Sarah, krótka kamizelka. Złote kolczyki i taki
ła cuszek były jej własne - pami tał je. Gdy wiatr rozwiewał włosy Natalii
podczas jazdy motorem, wida było wła nie te kolczyki.
- Zarówno pa ska ona, jak i przyjaciółka s pi kne. Miałam racj - ci gn ła
pani Mann. - Bez najmniejszej w tpliwo ci mog uchodzi za ony naszych
oficerów, kobiety z elity.
John bez słowa odwrócił si i popatrzył na pani Mann.
- Kim jest osoba, której musimy pomóc? - dopytywała si Natalia.
- Helena Sturm - odpowiedział Wolfgang Mann. - Nale y do przywódców
naszej organizacji. Oprócz nas, tylko ona w całym Complexie zna szczegóły
planu. Jest w ci y...
- Czas rozwi zania jest bliski - wtr ciła pani Mann. Sarah i Natalia usiadły na
sofie.
- Czy wie pani, dlaczego j aresztowano? - zapytał John. - i dok d j zabrano?
- dodała Natalia.
Pani Mann nerwowo pocierała dłonie. Siedziała na oparciu kanapy, obok
m a.
- Obawiam si , e to sprawka jej najstarszego syna, Manfreda. Helena ma
jeszcze trzech innych. Ale Manfred oddany jest Jugendowi dusz i ciałem.
Obawiam si , e zdradził matk . Je eli tak, to Helena musi by teraz na
przesłuchaniu i nie znajdziemy jej w izbie zatrzyma , lecz w nowo oddanym bu-
dynku rz dowym, na powierzchni.
85
- Niech pani spróbuje potwierdzi te wiadomo ci, nie wzbudzaj c podejrze -
powiedział Rourke. - Kiedy b dziemy ich pewni, pójdziemy po ni . Dieter Bern
musi zaczeka .
Nie mieli wyboru. Nawet gdyby ich nie wydała, ze wzgl du na jej stan nie
mogli jej zostawi .
86
Rozdział 28
Annie Rourke dała za wygran . Nie mogła rozwi za sznurów kr puj cych
jej r ce. Były z mi kkiego, sztucznego tworzywa, potrójnie plecione.
Forrest Blackburn, zmusiwszy j do wej cia na pokład sowieckiego
helikoptera pod gro b u ycia pistoletu, bardzo zr cznie - musiała to przyzna -
wymierzył jej cios w rodek szcz ki. Gdy si ockn ła, byli ju w powietrzu. Annie
siedziała przywi zana do fotela. R ce miała sp tane przed sob .
Blackburn zało ył jej na uszy słuchawki. Zagrzmiał w nich jego głos:
- Post p sowieckiej techniki jest zaskakuj cy.
- Paul ci zabije - powiedziała do male kiego mikrofonu, umieszczonego przy
ustach. - Je li nie uprzedzi go Michael lub tata.
- Doprawdy? B d ci mówił ”Annie”, zgoda? Twój kochany tatu jest w
Argentynie, braciszek nie czuje si najlepiej, a biedny pan Rubenstein, je eli w
ogóle yje po moim ciosie, nie b dzie zdolny ruszy w po cig. Za kapitan Dodd
ma pełne r ce roboty, no, i nie b dzie nara ał swego bezcennego personelu, eby
wyzwoli niesforn dziewczyn z r k ostatniego sowieckiego agenta. - Blackburn
roze miał si . - Ze mn b dzie ci naprawd najlepiej. Trzymaj si mnie, a dłu ej
po yjesz.
Wiedziała, e ojciec by si gniewał, nie mówi c o matce, ale nie mogła si
powstrzyma od okrzyku:
- Pieprz ci !
- Ciesz si , e poruszyła t spraw . Wła nie tym si zajmiemy niedługo. Od
pi ciu wieków nie miałem kobiety. Pi wieków...!
- Szkoda, e nie powiedziałe ”o Bo e!”.
- Mo e oka esz si podobna do mamusi i tatusia. To byłoby bardzo smutne.
- Dok d, u diabła, lecimy? - starała si zmieni temat. - Do Karamazowa?
- Nie. To ostatni człowiek, którego chciałbym zobaczy , przynajmniej na
razie. - Forrest przełkn ł lin .
Annie patrzyła przez chwil na łopatki wirnika, potem przeniosła wzrok na
dół. Przez szyb obserwacyjn widziała skaliste podło e. Przed nimi rozci gała si
o lepiaj ca, jednolita biel. Lecieli na północ.
- My lałam, e Karamazow jest twoim szefem. - Jej palce dr twiały.
- Był. Ale nigdy mu nie ufałem. Nawet pi wieków temu. - U miechn ł si
jakby do siebie.
Manipulował sterami. Patrz c przez wizjer, Annie widziała zbli aj c si
ziemi . ”Chyba b dziemy l dowa ” - pomy lała.
- Kiedy pi set lat temu Karamazow zacz ł podejrzewa , e ”Projekt Eden”
istnieje, kazał mi przenikn do niego. Nie ufałem mu, wi c chciałem mie jak
gwarancj na przyszło . I dostałem j . Nie od niego, chyba nawet o tym nie wie-
dział. Dostałem lokalizacj Podziemnego Miasta.
- Czego? - Zakaszlała. - Czy my l dujemy?
- Podziemne Miasto to projekt, który moi mocodawcy zacz li realizowa na
krótko przed tym, co wy nazywacie Noc Wojny. Teraz jest ju uko czony i
samowystarczalny. Przeszedł dawno przez faz eksperymentu. Tak, l dujemy.
Jedno Karamazow dla mnie zrobił, sprawdziłem to zreszt : w stu miejscach na
87
obszarze Stanów Zjednoczonych - bo nie mógł wiedzie , gdzie wyl duje ”Projekt
Eden” - rozmie cił pojemniki z zapasami, specjalnie dla mnie. Hermetyczne
kontenery z paliwem. Brort. I racje ywno ciowe, na wszelki wypadek. Nie masz
poj cia, ile trzeba czasu na zapami tanie stu zestawów współrz dnych.
Annie miała ochot si roze mia . Był przynajmniej dobrym pilotem.
Podchodzili do l dowania. Spojrzała na Blackburna. miał si .
- Pewnie my lisz, Annie, e po tym, co si stało, współrz dne magnetyczne
zmieniły si . Masz racj . Ale zrobiłem odczyt z instrumentów ”Edena l”,
wypisałem z pami ci współrz dne i znalazłem współczynnik korekcyjny. Jeste my
na miejscu.
Skradziony - je li chodzi o cisło , dwukrotnie - sowiecki helikopter usiadł na
ziemi. Prawie tego nie poczuła. Blackburn przyciskał guziki i pstrykał
przeł cznikami, gasz c silnik.
- Widzisz - mówił, nie patrz c na ni -jak znajd te pojemniki, podlecimy
bli ej i zabierzemy je. Potem polecimy do Podziemnego Miasta, gdzie zostan
bohaterem na miar surrealistycznych wyobra e . Gdyby komu przyszło do
głowy nas ciga ... có ... - ci gn ł swoje słuchawki i nachylił si , eby zdj jej.
Dziewczyna krzykn ła, kiedy pasmo włosów zaczepiło si o przewody. Zacz ł
wypl tywa włosy Annie. - ...Jeste zakładniczk i niew tpliwie chcieliby
odzyska ci yw .
Uwolnił jej włosy. Potrz sn ła głow , odrzucaj c je z twarzy.
Forrest Blackburn wyskoczył z maszyny, zabieraj c ze sob klucz. Przeszedł
na drug stron i otworzył drzwi.
Kawałkiem sznura skr pował kostki Annie, przywi zuj c j do fotela.
- Uwa asz, e dok d pójd ? - zapytała.
- Nigdzie - odpowiedział z grzecznym u miechem.
Stał nad ni przez chwil . Wysoki, przystojny, czarnowłosy, ubrany w du
kurtk z kapturem, niegdy chyba wojskow . Zerwał szalik z jej ramion. Pochylił
głow Annie do przodu i zakneblował jej usta. Miała uczucie, e za chwil si
udusi.
- Teraz jeste bezpieczna. A to nauczy ci my le , jak nale y. - Rozpi ł jej
płaszcz, zadarł spódnic i halk .
Chciała krzycze , ale knebel tłumił głos. Z jej ust wydobywały si tylko ciche
j ki. Blackburn zdarł z niej bielizn . Spojrzał na Annie i roze miał si .
- W ten sposób zmarzniesz troch , wi c nie pogardzisz odrobin ciepła, gdy
wróc . Na razie.
Zatrzasn ł drzwi helikoptera. Zostawił j nag od pasa w dół, upokorzon i
zal knion . Zacz ła płaka . Ale budziło si w niej ju co innego. Szukała
odpowiedniego okre lenia. ”Bunt.”
88
Rozdział 29
- Paul, odpowiedz mi, do jasnej cholery! - John?
- Michael. Co, u diabła, si stało? Paul Rubenstein otworzył oczy.
- Michael... - powiedział.
- Przynie li ci tu nieprzytomnego. Czy to ma zwi zek z Annie?
Madison wtr ciła cichym głosem:
- Mówiłam ci, eby nie wstawał.
- Nic mi nie b dzie - odburkn ł Michael.
Oparł si o brzeg łó ka Paula. Od czasu operacji nie wstawał i mi nie
brzucha bolały go, kiedy si poruszał. Plecy, z których ojciec powyci gał mu kule,
bolały równie . Wyprostował si i oparł o maszt namiotu. Madison podeszła do
niego, gubi c po drodze szal. Wyci gn ła r ce, by podtrzyma Michaela.
- Nic mi nie jest, Madison - wyszeptał Michael Rourke. Wiedział, e jego głos
przypomina głos ojca. Wszyscy tak twierdzili. Ale Johna tu nie było. Los Annie
zale ał od niego i Paula. I od Madison.
Paul uniósł si na łokciu. Twarz miał bardzo blad .
- Co tu si dzieje, Paul? Doktor Munchen przyniósł ciebie, przy okazji zbadał
mnie. Po artował z Madison, powiedział, e po oczach poznaje si kobiet w
ci y.
Madison roze miała si .
- Tego nikt nie potrafi. Ale on ma racj , e tutaj - dło mi dotkn ła brzucha -
jest ycie.
Paul potrz sn ł głow . Usiadł mimo bólu. Praw r k wyci gn ł z kieszeni
derringera.
- Munchen jest w porz dku. Wiedział, e go mam.
- O co chodzi, Paul? Gdzie Annie?
- Munchen ci nie powiedział?
- O czym?
- Annie... to znaczy, Forrest Blackburn jest sowieckim agentem. Porwał Annie
i uciekł helikopterem. Dodd powiedział, e Blackburn nie uleci daleko, bo nie ma
paliwa. Ale nie chciał wysła po cigu.
- My pojedziemy. Równie dobrze mog le e w ci arówce - o wiadczył
Michael.
- Ja poprowadz - zadeklarowała si Madison. Michael przyci gn ł j do
siebie.
- S dz , e mogłaby .
- Tak zrobimy. Ja wezm to. - Paul wskazał na derringera Annie. - Ładujemy
si na ci arówk . Zostawiłem tam zapasowego high powera i par magazynków.
Znalazłem go w Arce - spojrzał z u miechem na Madison - i zabrałem, tak na
wszelki wypadek. Wiemy, gdzie s rozmieszczone zapasy strategiczne, a
Blackburn nie. Złapiemy go, gdy tej pieprzonej maszynie zabraknie paliwa.
- Madison zostanie. Sam mog prowadzi . - Michael ledwie trzymał si na
nogach.
89
- Nie. Twój ojciec, Michael, nie zostawiłby jej tu na pastw losu. A wyprawa
dwóch kalek, które nie chciały wzi ze sob jedynej zdrowej osoby, te by mu si
nie spodobała.
- Przecie ona jest w ci y.
- No i dobrze. Na szcz cie to nie dziewi ty miesi c. Ma jeszcze troch czasu.
Michael westchn ł i osun ł si na łó ko. Madison uło yła mu nogi. Le ał
płasko, wpatrzony w sufit.
- W porz dku, Paul. Masz wi cej do wiadczenia.
- Owszem, ale to ty nazywasz si Rourke. - Za miał si i natychmiast złapał za
brzuch.
- Dobra. Co robimy?
- Na pocz tek... - przerwała mu Madison.
”Co mi si zdaje, e zaraziła si od Annie” - pomy lał Paul.
- Mogłabym wzi derringera, zgadzasz si ?
- Mogłaby , ale nie we miesz - powiedział Michael.
- Nie przerywaj jej - wtr cił Paul.
Michael patrzył, jak Madison podnosi z podłogi szal i owija go wokół tułowia.
Zacz ła przechadza si tam i z powrotem. Spódnica w lewo, długie włosy w
prawo. Raz, dwa, raz, dwa...
- Wezm pistolet Annie i pójd do ci arówki taty Rourke'a. Je eli nie jest
strze ona, podjad ni tutaj. Je eli jest, to ju nie b dzie.
Paul roze miał si , a Madison odrzuciła do tyłu włosy, patrz c na niego.
- Wróc tutaj i razem z Paulem pomo emy ci wsi
, Michael. Pojedziemy do
Dodda i poprosimy , eby oddał nam bro . Je eli nie zechce, sami we miemy.
Pasuje?
Twarz Paula rozja niła si w szerokim u miechu.
- Wiesz, Michael, John miał racj . Zrobimy z niej prawdziw Rourke. -
Wło ył rewolwer w jej dło . - W porz dku, Madison, jest twój. Pami taj, iglic
trzeba tak ustawi , by dolny pocisk wyszedł pierwszy. Wówczas celno jest
najwi ksza. Rozumiesz?
- Tak, Paul.
90
Rozdział 30
John Rourke z teczk w r ku szedł ulicami Complexu. Wielu m czyzn nosiło
podobne. Jednak ró niły si zawarto ci . Rourke miał w teczce pythona i
amunicj . Znajdowały si tam równie detoniki ”Scoremaster”, które swego
czasu zabrał z Arki i do tej pory nie miał okazji ich zwróci , oraz zapasowe
magazynki. Pod pach , w podwójnej kaburze ”Alessi”, spoczywały detoniki
”Combat Masters”.
Id c nieskazitelnie czystym chodnikiem, widział przed sob pani Mann,
Sarah i Natali . Ubrane, jakby dopiero wyszły z renomowanego salonu mód,
zdawały si przechadza bez celu.
W skórzanej torebce przewieszonej przez rami Natalia ukrywała L-framy,
PPK/S z tłumikiem te tam był. Rourke wiedział, e podwi zka na lewym udzie
Natalii przytrzymuje nie tyle po czoch , co umieszczonego po wewn trznej
stronie nogi bali-songa.
W torebce Sarah, oprócz trappera scorpiona, do którego przyzwyczaiła si po
Nocy Wojny, zanim John j odnalazł, le ał te wysłu ony i rdzewiej cy 1911AL
Sarah nigdy si z nim nie rozstawała.
Rourke zatrzymał si przed witryn sklepow . Wystawiono w niej ksi ki.
Nie trzeba było biegłej znajomo ci niemieckiego, eby zorientowa si , i zostały
napisane przez wodza lub o nim. U miechn ł si do swego odbicia. Mo e ju
niedługo dzieła te b d białymi krukami.
W szybie odbijała si twarz Wolfganga Manna. Jego obraz nało ył si na
portret wodza, którego oblicze starano si upodobni do twarzy Hitlera.
Gdyby John nie wiedział, e to Mann, nigdy by go nie poznał. Ubrany w
garnitur, który pami tał lepsze czasy, wygl dał na biznesmana XXV wieku. Siwa
peruka, sztuczne w sy, wymi ta czapka i laska stanowiły atrybuty staro ci. Pod
pach Mann trzymał pogniecion paczk . Zawierała ona jego słu bowy pistolet i
zapasowe magazynki. Laska była zakamuflowan szpad - relikt przeszło ci,
spadek po przodku, który walczył przeciw ludzko ci u boku Hitlera. Dzi miała
sta si broni przeciwko dziedzicom Rzeszy fuhrera.
”W yciu zawsze znajdzie si odrobin poezji” - pomy lał John.
Min ł ksi garni i szedł dalej, patrz c przed siebie. Natalia, Sarah i pani
Mann zbli ały si do wyj cia z Complexu.
Sarah Rourke poczuła si dziwnie, ujrzawszy swe odbicie w szybie sklepu z
sukniami. Ogl dały wła nie najnowsze modele.
Gdy po raz pierwszy zobaczyła si w lustrze, ubrana w rzeczy dostarczone
przez pani Mann, miała wra enie, e ni. Droga suknia, wysokie obcasy,
bi uteria, kunsztowne uczesanie, makija . Nie pami tała ju , jak to jest, kiedy ma
si umalowane usta. Teraz miała tak e cienie na powiekach.
W tej chwili wydawało si to bardziej rzeczywiste ni czekaj ca je akcja,
walka i przemoc - do czego przez długie lata była przyzwyczajona, a co zawsze
napawało j przera eniem.
Je eli Johnowi si uda i wódz zostanie obalony, co wtedy? Czy na ulicach
rozpocznie si walka? Czy kobietom takim jak pani Mann i Helena Sturm nie
91
odbior sklepowych wystaw? Czy dalej b d mogły podziwia najnowsze kroje i
dodatki?
Pomy lała o swoim m u. Znowu kochali si po tylu wiekach przerwy.
Pami tała uczucie rozkoszy, gdy g sta sperma wypełniła jej ciało. U wiadomiła
sobie, e mo e by w ci y. To przecie jej płodny okres. Oblizała wargi - poczuła
smak pomadki i czego nieokre lonego.
Natalia i pani Mann odchodziły od wystawy. Sarah czuła si mi dzy nimi jak
kopciuszek. Uroda obu była ol niewaj ca. Wygl dały jak modelki z okładek
”Vogue'a”. Usiłowała przypomnie sobie, kiedy ostatni raz widziała to pismo. U
dentysty, gdy Annie złamała mleczny z b.
Były u wyj cia z Complexu. Je li jest w ci y, chciałaby, eby to był chłopiec.
Urodzony przywódca - Rourke, jak jej m i Michael. Pełen m skich cnót, które
pomogłyby przywróci cywilizacj . To nie jest wiat dla kobiet.
Znajdowały si poza Complexem, w blasku dziennego wiatła. Natalia
swobodnie rozmawiała po niemiecku z pani Mann. Sarah potakiwała niem drze,
nie rozumiej c ani słowa. O czym mogły mówi ? W pobli u kr cili si niemieccy
ołnierze. Z pewno ci o przepisach kulinarnych i fatałaszkach. Sarah nie znosiła
takich rozmów.
Ale je li jest w ci y... Stra nik zasalutował pani Mann. Zatrzymała si , by z
nim porozmawia . Sarah zrozumiała, e j przedstawiono i u miechn ła si do
ołnierza. Czy gdyby była w ci y, John porzuciłby nadzieje zwi zane z Natali ?
Czy naprawd by tego chciała?
Nauczyła si y niezale nie od niego, by odr bn istot , nie tkwi w cieniu
m a. Teraz fakt narodzin kolejnego dziecka miałby na powrót przywi za j do
Johna?
Czego musieliby sobie odmówi ? Czy zd yli si ju podda ?
Ale wiedziała, e go kocha.
Rourke stan ł, kiedy zobaczył, e kobiety zatrzymały si . Pozwolił, by Mann
go min ł.
Patrzył na najbli sz witryn . Bro biała. aden z wystawionych tam no y
nie był wart jego gerbera. U miechn ł si . Kiedy pani Mann, Sarah i Natalia
przechodziły koło tej wystawy, Natalia pogardliwie kiwn ła głow . Na pewno nie
zamieniłaby swojego bali-songa na jakikolwiek inny, cho liczył ju sobie pi
wieków.
Natalia, Sarah...
Wpatrywał si we współczesn wersj no y szwajcarskiej armii. Była ich cała
gama, ró nych rozmiarów, z instrukcj obsługi.
Czy Sarah jest w ci y? Dlaczego kochali si tej nocy? Poniewa nadal darzył
j miło ci . Tego był pewny. Tylko to trzymało go przy yciu, zanim j odnalazł.
Był ciekaw, co Sarah my li o nim.
Zawsze czuł si nieswojo w otoczeniu ludzi, którzy uwa ali go za
niezwyci onego bohatera o niewyczerpanych zasobach odwagi. Widział to w
oczach Paula, Michaela, Annie. W oczach Natalii.
Nigdy nie traktował siebie jak kogo niezwykłego. Od dzieci stwa przebywał
w swoistym odosobnieniu. Z wyboru. Interpretowano to jako milcz cy wyraz
odwagi. Koncentrował si na wybranym celu, eby unikn zb dnych wyborów.
92
Wszystko planował wcze niej, bo nie wierzył w pomysłowo innych. Polegał na
sobie - w ten sposób zabezpieczał si przed niekompetencj wiata.
Cenił Paula. Ł czyło ich wzajemne zrozumienie. Prawdziwa m ska przyja .
Natalia - równie niezawodny przyjaciel, ale John wyczuwał w niej
zmysłowo , której nie sposób opisa . A jednak nigdy nie wykroczyli poza granice
bliskich, lecz tylko przyjacielskich układów.
Sarah bardzo si od niej ró niła. Mimo to lubiły si . Nawet teraz.
Patrzył na my liwski nó z plastykow r koje ci . Nie stosowano ju jeleniego
rogu ani ko ci słoniowej.
Poszedł naprzód. Pi kna, dumna Sarah była jego on . Istot równie pi kn i
siln uczynił w my lach swoj kochank . Kobiety przeszły przez bram
Complexu. Widział je ju po drugiej stronie.
Natalia Anastazja Tiemierowna przygl dała si wysokiemu budynkowi
rz dowemu, w którym znajdowała si główna kwatera Jugendu. Starała si nie
zwróci niczyjej uwagi. Dło mi przeci gn ła po udach, wygładzaj c sukienk .
John. Sarah. Ich mał e stwo znowu zostało spełnione. Powiedziała mu, e jest
z tego zadowolona. I była. Dawno ju zrezygnowała z kłamstw. Jak ka dy, kto
kiedy ył tylko nimi. Prawda była najwa niejsza.
John kochał j i kochał Sarah. Wobec Sarah miał obowi zki. A John
wywi zywał si z obowi zków.
Zawsze b dzie go kocha . Ale ta miło nigdy nie b dzie zmysłowa.
Sarah - pi kna kobieta, z gatunku tych, które nie znaj swej urody.
Pani Mann wyszeptała:
- Wchodzimy, zanim kto zwróci na nas uwag .
- Twój angielski jest doskonały. - Natalia u miechn ła si do niej.
- Wolfgang mnie nauczył. W ten sposób wprawiał si w mówieniu, zanim
wszedł do korpusu oficerskiego. Nie byli my wtedy mał e stwem. Ale był moim
kochankiem. Od zawsze. - Rumieniec oblał jej blade policzki.
Oczy Sarah i Natalii spotkały si .
- Pani Mann ma racj . Lepiej wejd my - powiedziała Sarah.
- Tak - zgodziła si Natalia.
Jej stopy odwykły od wysokich obcasów, lecz gdy zobaczyła swoje odbicie w
przydymionych szybach okien budynku, stwierdziła, e warto było si pom czy .
Znała warto swojej urody. Cz sto mówiono jej, e jest pi kna. I przewa nie
potrafiła to wykorzysta .
Zni aj c głos, tak by nawet pani Mann nie słyszała, zwróciła si do Sarah:
- Ciesz si z tego, co było mi dzy tob i Johnem.
- Powiedział ci? - spytała Sarah bez cienia u miechu.
- Nie musiał. Kiedy tylko unieszkodliwimy Karamazowa, odejd .
- To niczego nie zmieni. Nie chc , eby odchodziła.
- Niczego nie nale y zmienia . Jeste jego on . To wystarczy.
- Kocha ci nie mniej ni mnie. I po da ci bardziej ni mnie.
- Dzi ki. Wiesz, e nic mi dzy nami nigdy nie zaszło. Przysi gam.
Zdobyła si na wymuszony u miech. Nie chciała wzbudza podejrze
przechodniów.
93
Było duszno. Wysoka temperatura i du a wilgotno - tropik. Na szcz cie
miała na sobie cienk sukienk . wieciło sło ce. L ni ca ziele trawy przy
wej ciu do budynku przypominała wie o odkurzony dywan.
- Kocha si z tob w my lach. Znam to spojrzenie. I widz je równie w twoich
oczach. To doprawdy niezwykłe.
- Jest twoim m czyzn , jakby na to nie patrze .
- Czy by? - Sarah u miechn ła si i przyspieszyła kroku. Natalia przystan ła
na chwil , po czym ruszyła za Sarah. Obcasy wybijały równy rytm.
Gdy wejd do budynku, zacznie si . Jak zwykle.
Rourke min ł stra e. Zatrzymali go okrzykiem. Odwrócił si . Przyci gn ł
teczk do uda. Odezwał si po niemiecku:
- Czy co si stało?
- Nie przypominam sobie pana.
U miechn ł si z wysiłkiem. Sło ce raziło go, ale zrezygnował ze słonecznych
okularów. W Complexie nikt ich nie nosił.
- A ja widuj was cz sto, kapralu. Macie słu b we rody od ósmej do
czwartej. Raz widziałem pana w niedziel . Warto by spostrzegawczym.
- Chyba tak. A co jest w pa skiej teczce? Rourke roze miał si .
- Chcecie zobaczy plik nudnych papierów? A mo e skonfiskujecie je? Nie
musiałbym dzisiaj pracowa . Mógłbym zrzuci win na was. Zgoda?
ołnierz stoj cy obok kaprala zacz ł si mia . Kapral potrz sn ł głow .
- Prosz przej . Współczuj panu z powodu tej roboty.
- A ja nie zazdroszcz wam stania. - John odwrócił si na pi cie i poszedł
naprzód.
W prawym r kawie miał ukryty sztylet, który podarował mu A.G. Russel pi
wieków temu. Ruch ramienia umie ciłby go w dłoni. Dla kaprala był to szcz liwy
dzie .
Rourke zmierzał w kierunku budynku rz dowego. Jego wygl d był
imponuj cy, cho nieco surowy. Zmru ył oczy. Sarah, Natalia i pani Mann
wchodziły do rodka.
Akiro Kurinami nerwowo przeci gn ł r k po komorze nabojowej M-16.
Elaine Halwerson przez chwil patrzyła na niego, po czym wróciła do obserwacji
Complexu. Z ukrycia na wzniesieniu w d ungli wida było wej cie do twierdzy
nazistów. Nie zastanawiaj c si nad tym, co mówi, spytała:
- O czym my lisz, Akiro?
- O czym my l ? e jako japo ski pilot jestem tu troch nie na miejscu,
pomagaj c jednej frakcji Niemców zwalcza drug w sercu argenty skiej
d ungli.
Podobne my li ju od momentu przebudzenia kł biły si i w jej głowie. Je eli
sko czy si walka i pozostan przy yciu, dopiero wtedy naprawd odczuj to, co
si stało. Ona ju zaczynała to odczuwa .
- Miałam rodzin . Nie m a czy dzieci, ale jednak rodzin . I ju ich nie mam.
- Taka kobieta jak ty powinna była wyj za m - powiedział Japo czyk, gdy
odło yła lornetk .
94
- Nie jestem taka atrakcyjna, poza tym nikt mi si nie o wiadczył. No -
przypomniała sobie - był taki chłopak, ale robiłam akurat doktorat i my lałam, e
to mo e poczeka . Wtedy naprawd wierzyłam, e mamy du o czasu.
Spojrzała w jego ciemne oczy. Był w nich smutek.
- Ja miałem on i dwoje dzieci. Nie zgłaszałem si na ochotnika do
mi dzynarodowego korpusu astronautów. Dostałem przydział od mojego rz du. I
my lałem, e dla mojej ojczyzny b dzie zaszczytem, je li Japo czyk którego dnia
wyl duje na obcej planecie. Byłem lekkomy lny i przyj łem. Mój wuj... on był w
Hiroszimie, gdy spadła bomba, a teraz...
- Nie chciałam...
- Moja ona była pi kn kobiet . I łagodn . Stanowiła w waszym poj ciu typ
idealnej ony. Ci gle jeszcze j kocham. Miała przyjecha do mnie, do Ameryki.
Wynaj łem dom w stylu japo skim, z ogródkiem. Wiem, e by si jej spodobał.
Dzieci mówiły po angielsku lepiej od niej. Nie mogła si nauczy . - Odwrócił
wzrok.
- To... - Elaine dotkn ła ucha, bolało po tym, jak Natalia powtórnie je
przekłuła. - A jednak ci zazdroszcz .
- Tego, e straciłem rodzin ?
- e ja w ogóle miałe - powiedziała cicho. - Teraz rozumiem: nierozwa ny,
młody człowiek to po prostu maska.
- W pewnym sensie, Elaine. Ale nie ma powodów, by by ostro nym.
Wyci gn ła r k i dotkn ła jego ramienia. Nie odsun ł si .
Rourke przeszedł przez szklane drzwi. Na wprost wej cia wisiało malowidło
przedstawiaj ce wodza w morzu płomieni. W r ku trzymał czerwono-czarn
flag nazistowsk .
Sklepienie było wysokie. Z sufitu zwisały metalowe rze by, umieszczone na
ró nym poziomie. Sam sufit był lustrzany.
Pod cian , w pobli u malowidła stało wysokie biurko. Gdyby kto spróbował
przy nim usi
, całkowicie by go przesłoniło. Dwaj umundurowani m czy ni,
pozornie bez broni (chocia John nie dał si zwie pozorom), stali za biurkiem.
Rozmawiali z ubogo ubranym staniszkiem. Natalia weszła pierwsza. Za ni
Sarah, która zdawała si czego szuka w torebce. Praw r k Natalia chowała za
udem. Pani Mann przył czyła si do nich i zacz ły cicho rozmawia .
Rourke u miechn ł si . Był na tyle blisko, by słysze rozmow wartowników z
przebranym Mannem.
- Ja do pana Goethlera. Musz zobaczy si z przeło onym Jugendu.
- Goethler nie przyjmuje ka dego. Musi pan stara si oficjalnymi kanałami.
Dam panu numer telefonu. Prosz zadzwoni jutro.
- Ale przeszedłem taki szmat drogi. To bardzo wa ne. Natalia uniosła pistolet
z tłumikiem. Odezwała si po niemiecku, bez ladu obcego akcentu:
- Nie jest pan grzeczny dla starszych.
Stra nik spojrzał w jej stron . Kula trafiła go mi dzy oczy. Upadł. Natalia
nieznacznie przesun ła pistolet w lewo, oddaj c dwa strzały. Drugi stra nik
dostał w szyj i lewe oko. John był ju przy biurku, gdy m czyzna padał. Zd ył
zało y słoneczne okulary.
95
Upu cił aktówk i podtrzymał ciało. Pani Mann - blada jak ciana - i Sarah
zaci gn ły je za biurko.
Wolfgang Mann rozwin ł paczk . Wyj ł podobny do walthera, słu bowy
pistolet. Zapasowe magazynki wsun ł do kieszeni. Papier wepchn ł pod biurko.
Sarah trzymała trappera kaliber 0,45. Natalia ładowała magazynki PPK/S.
Rourke wyj ł z aktówki pas z nabojami, kabur i nó . Si gn ł do chlebaka po
zapasowe magazynki i urz dzenie do szybkiego ładowania pythona. Przewiesił go
przez rami . Wreszcie wyj ł dwa scoremastery i wło ył je do przednich kabur
pasa.
Spojrzał na Sarah. W obu r kach trzymała pistolety.
Natalia wygl dała miesznie z podwójn kabur ”Safari-land” na biodrach.
Nie pasowała do jej eleganckiej sukienki i szpilek.
Pani Mann miała pistolet podobny do pistoletu m a.
- Któr dy? - zapytał John, wyci gaj c z r kawa stinga i mocuj c go przy
pasie.
- Cofniemy si tym korytarzem. Pó niej schody lub winda do piwnicy. Na
pewno tam trzymaj Helen - powiedział Mann.
John skin ł głow i pu cił si biegiem. Zerkn ł na tarcz rolexa. Zmiana
warty przewidziana była za godzin . Ale mógł nadej ktokolwiek i odkry zwłoki
stra ników.
Min ł windy i zwolnił.
- Natalia, sprawd , czy nie maj alarmu. Pospiesz si . Biegn c niezgrabnie w
pantofelkach i obcisłej sukience, przemkn ła obok niego. Przykucn ła przy
drzwiach. Spróbowała delikatnie obróci klamk .
- Nie jestem pewna, ale chyba nie.
Rourke kiwn ł głow . Natalia odsun ła si . Wyci gn ł detonika. Odsun ł
rygiel, zostawiaj c ła cuch. Przekr cił klamk . Nie słyszał adnego d wi ku, co
jednak niczego nie dowodziło. Bezgło ne alarmy na pewno nie stanowiły tu
nowo ci. Przeszedł przez drzwi, uprzednio zlustrowawszy framug w
poszukiwaniu fotokomórki. Popatrzył w gór - kamera. Przesuwała si wraz z
nim.
- Oto i tajemnica - warkn ł.
Wycelował w jej kierunku i nacisn ł spust. Soczewka rozprysła si na
wszystkie strony.
Biegn c w kierunku schodów prowadz cych do piwnicy, obejrzał si tylko
raz. Przeszli ju wszyscy. Drzwi zatrzasn ły si z głuchym hukiem.
Dopiero teraz, biegn c w dół z odbezpieczonym detonikiem, usłyszał wycie
alarmu.
96
Rozdział 31
Helena Strum krzyczała.
- Nikt pani nie usłyszy. Te ciany s d wi koszczelne, pani Sturm.
- Nic nie wiem - wydusiła, szarpi c pasy, którymi przymocowano jej
nadgarstki i stopy do stalowego stołu operacyjnego.
ciany, podłoga i sufit były wykonane z tego samego materiału.
Nie widziała swych nóg, przesłaniał jej wzd ty brzuch. O ukryte w nim ycie
obawiała si najbardziej.
- Cokolwiek Manfred panu powiedział, panie Goethler, to kłamstwo.
Przysi gam. Nie zrobiłam nic złego.
Usiłowała uchyli głow , ale r ka j dosi gła. Kobieta krzykn ła. Łzy
strumieniem spływały jej po twarzy. Czuła sól w ustach.
- Kłamiesz. - Nie...
Bito j . Uderzenia spadały jedno po drugim. Obróciła twarz w kierunku
drzwi, modl c si w duchu. Otworzyły si . Poczuła skurcz serca. Na pró no. W
drzwiach ukazała si twarz wodza.
- Wyje d am natychmiast, panie Goethler. Potwierdziły si moje
podejrzenia. Pi ta kolumna działa. Grupa uzbrojonych ludzi wtargn ła do
budynku. Nie dotr poni ej pierwszego poziomu, nie ma obawy. Ale musz
wyjecha . Widziałem przesłuchanie. Nie idzie panu najlepiej.
- Mein fuhrer, ja...
- Pozwol sobie co zaproponowa - powiedział. Obserwowała jego ciemne
oczy. Nozdrza mu drgały nad miesznym w sikiem. Poło ył r k na jej brzuchu.
Wzdrygn ła si , czuj c jego dotyk. - Kopi , nieprawda ? Bli niaki? - zapytał.
Helena bała si go sprowokowa . Wolała nie odpowiada . - Umiemy zmusi pani
do mówienia. W pokoju obok mamy pani trzech synów i mo emy zrobi z nimi,
co nam si podoba. Zaczniemy od najmłodszego? Jak on si nazywa? Willi? Ale
jeden mógłby nie wystarczy , eby zacz ła pani mówi . Nasz lojalny Manfred
opowiedział nam o pani roli w tej konspiracji. Znam lepsz drog . - Przesun ł
r k na jej uda. Szarpn ł spódnic , podci gaj c j do góry.
- Co pan robi, mein fuhrer?! - krzykn ła.
- Niech si pan dobierze do nie narodzonych, herr Goethler - ci gn ł głosem
wyzbytym emocji. - Nasz chirurg przygotuje si do penetracji macicy. - Pochylił
si nad ni . Poczuła jego oddech, kwa ny i odra aj cy. - Je eli to bli niaki,
zadowolimy si by mo e deformacj jednego z nich. Wybór nale y do pani.
Wyszczerzył w u miechu ółte z by. Helena zamkn ła oczy. Dłu ej nie mogła
na niego patrze .
John Rourke skrył si za rogiem i strzelał z detoników do grupy esesmanów,
widocznej na ko cu korytarza, poni ej klatki schodowej.
- Musimy si wycofa ! - krzykn ł Mann. - Je li wy l ołnierzy schodami,
b dziemy odci ci.
- Nie. Pami taj, e maj Helen Sturm.
Wło ył nowe magazynki, puste schował do chlebaka. Wyci gn ł pythona.
97
Natalia ostrzeliwała skrzydło budynku zza framugi drzwi. Seria z
automatycznego pistoletu przeleciała po drzwiach, obsypuj c twarz Natalii
chmur białych odprysków. Odsun ła si .
Sarah wzi ła pistolet z r k pani Mann.
- Wezm go. Strzela seriami? Odpowiedział jej pułkownik:
- Wyrzuca po dwa, trzy pociski. Ale jest tylko osiemna cie naboi.
- Ile ma pan zapasowych? - zapytała. John u miechn ł si .
- Jedna lub dwie osoby zostan tutaj - powiedział - i b d osłania
pozostałych, którzy przebiegn przez korytarz. Wówczas oni b d nas osłania z
pistoletu maszynowego.
- Ja zostan . Bieganie w spódnicy i szpilkach to nie moja specjalno -
o wiadczyła Sarah.
Z framugi poleciały nowe odpryski. John spojrzał na on .
- Ja i Sarah zostaniemy tutaj. Wy przebiegniecie na drug stron . Wolfgang,
ty i pani Mann pierwsi. Pó niej Natalia. Ja i Sarah biegniemy razem. Natalia nas
osłania.
- To si mo e uda . - Mann pozbywał si wła nie resztek przebrania. - Nie
mamy ju nic do ukrycia.
- Nie s dz , by udało nam si ukry ch wydostania si st d - za miał si
Rourke.
Pani Mann wyci gn ła z torebki magazynki. Trzy.
- To wszystko, co mam - wyszeptała.
Twarz miała blad , oczy podkr one. Strach, tak wygl dał strach.
- Powodzenia. - Natalia podała Sarah magazynki. Natychmiast wsun ła je do
kieszeni.
Mann podał jej pistolet.
- Przy takim ustawieniu zapadki strzela seriami - tłumaczył.
- Dobrze. W dolnym poło eniu.
- Zgadza si , pani Rourke.
- Ruszajcie na znak Sarah - powiedział John.
Obiema r kami trzymał py thona, gotów przerzuci go przez otwór w
drzwiach.
- Gotowe - sykn ła Sarah.
Natalia pobiegła, strzelaj c z obu pistoletów. Była boso, pantofle schowała w
kieszeni sukienki.
Rourke skierował luf pythona na najwi ksz grup esesmanów. Sarah
kl czała obok niego. Strzelała potrójnymi seriami. Teraz biegł Mann, popychaj c
przed sob bos , przera on on . Strzelał.
Opró niwszy pythona, John wyci gn ł scoremastery. Strzelał z obydwu,
podczas gdy Sarah ładowała swój pistolet.
Dwóch ołnierzy SS w szarych mundurach BDU, z dystynkcjami oficerów
sztabowych przy kołnierzu i swastykami na r kawach, wychyliło si z ukrycia,
mierz c do Natalii.
Seria Johna ci ła ich z nóg. W drgawkach osun li si na posadzk . Jeden z
automatycznych karabinków strzelił w sufit, wyrywaj c ze płytki i kawałki
gipsu.
98
Scoremastery były puste. Rourke wepchn ł je za pas, nie zamykaj c nawet
komór nabojowych. Sarah nadal strzelała z niemieckiego pistoletu. Kolejne serie
poło yły trzech esesmanów. Dwóch zabitych, jeden czołgał si , wlok c zranion
nog .
Rourke strzelał z detoników ”Combat Masters”.
wie o załadowane rewolwery Natalii pluły ogniem. Coraz wi cej niemieckich
ołnierzy opuszczało ukrycie.
Sarah ładowała magazynek.
- To przedostatni, John - starała si przekrzycze strzały. Detoniki kalibru
0,45 były puste. Wyrzucił magazynki i zało ył nowe z pasa amunicyjnego.
- Biegnij. Jestem tu za tob .
Wypchn ł on na korytarz. Strzelaj c osłaniał j własnym ciałem. Korytarz
dudnił hukiem wystrzałów. Krzyki, j ki, przekle stwa. Liczba esesmanów
zmniejszyła si znacznie.
Znowu sko czyły si naboje w jednym z pistoletów Johna, Natalia wyszła z
ukrycia, ci gaj c ogie na siebie. Jej rewolwery siały mier i zniszczenie.
Rourke strzelał z detonika. Jaki ołnierz rzucił si na niego, lecz natychmiast
dostał w twarz pustym pistoletem. Krew trysn ła z otwartych ust esesmana, z by
posypały si na ziemi .
John przypadł do podłogi. Przetoczył si , szukaj c schronienia. Bro była
pusta.
- John! - usłyszał krzyk Natalii.
Poderwał si na nogi. Sarah oddawała strzały do pozostałych przy yciu
ołnierzy. Nie było ich wi cej ni dziesi ciu.
Bali-song zal nił w r ku Natalii. Krew zalała szyj najbli szego esesmana. Nó
przebił aort .
John rzucił si w kierunku Natalii. Wbił w podbrzusze ołnierza gerbera,
zanim ten zd ył dosi gn kolb jego głowy.
Pu cił nó i wydarł karabin z r k padaj cego Niemca. Opu cił bro , mierz c
kolb w szcz k . Posługuj c si karabinem jak pałk , zbił z nóg nast pnego
ołnierza.
Znowu zacz ł strzela . Naciskał spust, oddaj c potrójne serie.
Słyszał odgłos pistoletu Sarah. Zu yła ostatni magazynek. Na szcz cie
niektórzy z le cych esesmanów mieli bro krótk .
Rourke miał ju pusty magazynek. Trzech Niemców nadal yło. Jeden
wystrzelił równocze nie z Sarah, znajduj c si mi dzy nim a m em. Jej strzał
okazał si celniejszy. Niemiec upadł, ale w tej chwili tak e Sarah zatoczyła si w
stron Johna.
Odgłos wystrzałów pistoletu Manna. Nó Natalii przecinaj cy powietrze.
Krzyk.
John pochwycił on w ramiona, osłaniaj c j sob . Natalia przeskoczyła
przez nich. Mign ł mu ciemny kształt. I w tej sekundzie dobiegł go krzyk agonii.
Natalia stała nad esesmanem, którego przebiła no em, mia d c mu kark
bos stop .
Rourke zauwa ył krew na lewym przedramieniu Sarah. Podci gn ł r kaw
sukienki.
99
- Nigdy nie byłam... O Bo e, jak boli - wyszeptała.
- Rana powierzchowna - uspokajaj co szepn ł John. Przesun ł r k po jej
ramieniu sprawdzaj c, czy ko pozostała nienaruszona. Si gn ł do chlebaka po
opatrunek.
- Ja to zrobi , John. - Natalia padła na kolana obok nich.
- Nic mi nie jest, tylko boli jak... - Sarah próbowała wsta .
- Odpocznij chwil - poradziła Natalia. - Opatrz to. Pani Mann uło yła głow
Sarah na swoich kolanach. Mann obszukiwał ciała zabitych, zabieraj c bro i
amunicj .
Rourke podniósł si i zacz ł zakłada nowe magazynki, szepcz c do siebie:
- Czysta rana. Troch powa niejsza ni dra ni cie, ale to nic. Post pił dwa
kroki naprzód. Przykl kn ł obok esesmana.
Jedn r k oparł o jego ciało, drug wyszarpn ł gerbera.
Wrócił do kobiet. Natalia aplikowała Sarah lekarstwo ofiarowane im przez
Munchena. Było jednocze nie rodkiem goj cym i dezynfekuj cym.
- Zaraz sko cz . - U miechn ła si do niego. Bali-song le ał koło niej. Na
ostrzu l niła nie zakrzepła jeszcze krew.
Dotkn ł dłoni czoła ony.
- Coraz lepiej radzisz sobie w walce.
- Sam radzisz sobie nie gorzej - odrzekła z u miechem. Pocałował j lekko w
usta.
- Nic ci nie jest? Musimy i dalej.
- Nie. To było tylko oszołomienie. To w ko cu pierwszy raz.
- Zostan z ni chwil - odezwała si Natalia. Jej te chciałby co powiedzie .
Głos Manna wyrwał go z zamy lenia:
- Mamy pi pistoletów maszynowych, po dwa karabinki automatyczne dla
ka dego i wi cej amunicji ni zdołamy unie .
- No, nie wiem. Ja mog unie du o - rzekł ze miechem Rourke.
Wytarł kling gerbera o bluz jednego z martwych esesmanów. Schował nó ,
odbezpieczył karabinki i przewiesił je przez rami .
- Uniesiesz jeden? - zwrócił si do Sarah.
- Tak, ale nie wiem, czy jutro zrobi to równie ochoczo. Mann, mamrocz c co
pod nosem, przykl kn ł obok Sarah i wrzucił magazynki do jej torebki.
John z Natali pomogli rannej wsta . Natalia odbezpieczyła karabinki.
Podniosła jeden pistolet i trzymaj c go pod pach , metodycznie i z wpraw
ładowała reszt broni.
Ruszyli korytarzem. John dopiero teraz dostrzegł dziwny strój Rosjanki.
No em rozci ła sukienk do pasa. Nic ju nie kr powało jej ruchów. Pani Mann
trzymała w zaci ni tych dłoniach pistolet maszynowy. Jej ma niósł dwa na
ramieniu i jeden w r ku.
Rourke, wysuwaj c si na czoło, wyprzedził Wolfganga Manna. ”Niewiele
czasu trzeba, eby esesmani znów zapełnili korytarz” - pomy lał John. Ale byli
przynajmniej lepiej wyekwipowani. Wida było, e Sarah odczuwa ból, ale mocno
trzymała pistolet gotowy do strzału. Torebk miała przewieszon przez rami .
Z planu, który wcze niej narysował Mann, wynikało, e drzwi przed nimi
prowadz na klatk schodow .
100
- Pójd pierwszy - powiedział Mann. - Je eli kto tam na nas czeka, mo e
zdołam go tym przekona . - Wskazał na karabin.
- Mo e... - zgodził si John, nie był jednak przekonany.
Obejrzał si do tyłu. Na korytarzu było pusto. Panowała cisza. Poniewa
min li zakr t, nie widział ciał zabitych. Przerzucił jeden karabinek do przodu i
zaj ł miejsce przy drzwiach, trzymaj c bro w pogotowiu. Mann si gn ł do
klamki. Przekr cił j . Drzwi otworzyły si do wewn trz. Odczekali chwil . Mann,
przechodz c na klatk , przesun ł luf karabinu z lewej na praw stron .
- Droga wolna, przyjaciele. Pani Mann ruszyła pierwsza.
- Poczekaj, kochanie. Pozwól, by doktor szedł za mn .
Rourke doł czył do niego. Klatka schodowa była identyczna jak ta, która
wiodła z pierwszego pi tra. Ale z tej schody prowadziły tylko w dół. Sprawiało to
dziwne wra enie.
Mann ju schodził. John pod ał za nim. Spojrzał w dół. Wiedział, e gdzie
tam czekaj na nich siły bezpiecze stwa.
- Nic nie wiem! - krzyczała Helena Sturm.
Goethler pochylał si nad ni . W owłosionej r ce trzymał par du ych
lekarskich kleszczy z l ni cej, nierdzewnej stali.
- Zrobi to osobi cie, je li w tej chwili nie powie pani wszystkiego, co chcemy
wiedzie . Wiemy, e pi ta kolumna istnieje. Wiedzieli my ju od jakiego czasu.
Z naszych informacji...
- Manfred - w jej głosie brzmiała udr ka - własny syn...
- Pani Mann tak e nale y do spisku. Nie wiemy jedynie, w jakim stopniu jest
zaanga owana. Prosz to tylko potwierdzi , a zostawimy w spokoju pani i jej nie
narodzone dzieci. Reszt opowie nam pani Mann. Od pani chc tylko usłysze , e
ona nale y do spisku, a jej m jest jego przywódc .
- Nie!
- W takim razie... - Goethler potrz sn ł kleszczami. Poczuła zimn stal na
wargach sromu. Krzykn ła.
- Zmusza mnie pani, ebym zrobił co , czego oboje b dziemy ałowa .
- Je eli zabije pan te dzieci, przynajmniej nie b d musiały y w
społecze stwie, którym rz dz tacy jak pan.
Skurcz. Chłód stali wdzieraj cej si w ciało.
101
Rozdział 32
John Rourke usłyszał głosy na pode cie klatki schodowej. Trzech stra ników
przechodziło przez drzwi prowadz ce na główny korytarz drugiej piwnicy.
Przesadził por cz, l duj c mi dzy nimi. Praw pi ci uderzył jednego
esesmana w nasad nosa, łami c ko , która przeszła przez ko sitow prosto do
mózgu. M czyzna umierał na stoj co.
W błyskawicznym obrocie chwycił za gardło drugiego stra nika, mia d c
jabłko Adama. Prawym kolanem wymierzył mu cios w krocze. Wykonuj c
jeszcze jeden obrót, trafił t sam nog trzeciego esesmana.
Kolejny obrót. Popchn ł bezwładnie ciało trzymanego za gardło Niemca na
trzeciego stra nika, przewracaj c go na podłog . Gdy padał, wymierzył mu
precyzyjne kopni cie pod mostek. Głowa przeciwnika uderzyła o betonow
posadzk .
Natalia zbiegła po schodach z niemieckim pistoletem w r ku.
Z karabinkiem gotowym do strzału Rourke szarpn ł uchylone drzwi.
Zawadziły o nog jednego z le cych. Nikogo. Ruszył naprzód. Natalia
dotrzymywała mu kroku. Tu za nimi znajdowali si : Sarah, pani Mann i jej
m . Sarah szła odchylona nieco do tyłu, obserwuj c klatk schodow . Korytarz
prowadził w dół.
- Pokój przesłucha powinien by na ko cu korytarza. Jest równie drugi
pokój, gdzie zadaj pytania, znacznie wygodniejszy. Za nim nast pny.
Teoretycznie ma on przeznaczenie medyczne. Rodzaj ambulatorium - mruczał
Mann. - Ale od jakiego czasu kr
słuchy, e Goethler i jego ludzie z Jugendu
dokonuj tam potwornych eksperymentów.
Rourke oblizał wyschni te wargi. Zdj ł słoneczne okulary. Przymru ył oczy,
przyzwyczajaj c je do sztucznego wiatła.
- Je li maj jej dzieci, powinny by w pierwszym pokoju. -Zwrócił si szeptem
do Natalii: - Wejdziemy razem. B d ochrania chłopców.
- A ja zajm si ich stró ami. Potem szybko do drugiego pokoju.
- Zgoda.
- Sarah nas osłania. Zostanie z chłopcami, gdy my przejdziemy do nast pnego
pokoju.
- Dobrze.
Patrzył, jak Natalia wraca korytarzem. Nogi w samych po czochach były
nieprawdopodobnie długie i pi kne.
Nagle co go tkn ło. Przyspieszył kroku. Zacz ł biec. Chyba szósty zmysł
Annie był zara liwy, a mo e to kriogeniczny sen wyzwolił go w nim.
Natalia była ju obok niego. Drzwi coraz bli ej. Nie czas zastanawia si , czy
zamkni te. Przerzucił drugi karabin do przodu. Dał ognia, z obu jednocze nie,
odcinaj c zamek od drzwi. Otworzył je kopni ciem.
W prawym rogu stało trzech m czyzn i wysoki chłopak o dziewcz cej
twarzy, pal cy papierosa.
M czyzn poło ył seri z karabinów. Chłopak wrzasn ł, upuszczaj c
papierosa. Złapał niemiecki karabin maszynowy. Rourke wyci gn ł pythona.
Naciskaj c spust, przesun ł si j w prawo. Chłopiec zgi ł si i upadł.
102
John obejrzał si , słysz c strzały za sob . Natalia otworzyła j ogie do trzech
m czyzn, którzy wła nie weszli. Pomógł jej unieszkodliwi trzeciego.
Trzech chłopców, powi zanych drutem, z zakneblowanymi ustami, le ało
nago.
- Bestie - wycharczał Rourke.
Zmierzali w stron wewn trznego pokoju. Drzwi miały du , okr gł klamk .
Złapał j lew r k . Poczuł lodowate zimno - dotkni cie mierci.
Kopn ł drzwi, wyci gaj c spod pachy scoremastera.
Na metalowym stole operacyjnym le ała kobieta. Jej brzuch wydawał si
ogromny. Ubranie miała poci te. Z odsłoni tego krocza s czyła si krew. Kobieta
krzyczała.
Pochylał si nad ni m czyzna z kleszczami. Wysoki chłopiec, podobny do
tego za drzwiami, rzucał jej w twarz zapalone zapałki. Jego r ka wpl tana była
we włosy kobiety. Wyrywał je gar ciami.
- Skurwysyny! - krzykn ła Natalia.
Ciało m czyzny zachwiało si . Natalia do ko ca opró niła magazynek.
Rourke strzelił do niego raz.
Obrócił si . Chłopiec - członek Jugendu - krzyczał wysokim, kobiecym
głosem. Nad szyj Heleny Sturm trzymał skalpel. John trafił go dwa razy w
rami , prawie je odrywaj c od tułowia. Nó upadł na zakrwawiony stół.
Natalia strzelała bez opami tania. Ciało chłopca poleciało na cian .
Ze lizn ło si po niej, zostawiaj c czerwone smugi na błyszcz cej stali.
Helena Sturm zwróciła twarz w kierunku zakrwawionej ciany.
- Manfred!
103
Rozdział 33
Władymir Karamazow poczuł na twarzy ciepłe mu ni cie argenty skiego
sło ca. Wła nie zachodziło. Pułkownik przed chwil wysiadł z helikoptera.
Czapk trzymał w r ku. Otaczaj cy go oficerowie równie ch tnie pozbyliby si
nakry głowy. Wolał im tego nie sugerowa , zało ył wi c czapk .
Wydłu ył krok. Krakowski i Antonowicz zbli ali si do niego. Ocenił, e
spotkanie wypadnie dokładnie w połowie rozległej ł ki, słu cej jako l dowisko
dla migłowców . Odrzutowce l dowały na zachodzie, po drugiej stronie gór.
Krakowski i Antonowicz zatrzymali si kilka stóp przed nim. Zasalutowali
jednocze nie. Władymir Karamazow odsalutował.
- Koledzy! - rzekł, podnosz c głos, by mogli go usłysze mimo brz czenia
wirnika helikoptera. - Przed nami otwiera si droga do spektakularnego
zwyci stwa. O wicie nasze siły b d gotowe do zmasowanego ataku na twierdz
nazistów: piechota, helikoptery, odrzutowce. S dz , e to nazi ci wymy lili
Blitzkrieg. Tak te si stanie.
- Wszystko gotowe, towarzyszu pułkowniku - zacz ł Antonowicz. -
Dopilnowałem, by dane zwiadowcze, fotografie i poprawione mapy dotarły do
dowódców liniowych. Wła nie programuje si helikoptery według danych
topograficznych twierdzy i jej otoczenia.
Krakowski zacz ł relacj . Karamazow nie lubił młodszego ze swoich
majorów.
- Towarzyszu pułkowniku, odrzutowce powierzone mojej pieczy tankuj . S
tak e programowane według danych uzyskanych od towarzysza majora
Antonowicza. Moje załogi przygotowuj helikoptery do walki. Siły naziemne
zajmuj przeznaczone im stanowiska. Wszystko czeka na pa skie rozkazy.
Karamazow przyjrzał si młodemu majorowi, który pisał poezje.
- Obaj wywi zali cie si doskonale ze swoich zada . Nie omieszkam zaznaczy
tego w raporcie dla Komitetu Centralnego. Przy okazji, dostałem awans.
Zostałem mianowany marszałkiem.
- Gratuluj , towarzyszu marszałku - wybełkotał Krakowski. Antonowicz
zasalutował.
- Gratulacje, towarzyszu marszałku.
Karamazow pozwolił sobie na u miech. Antonowicz nie miało wyci gn ł do
r k . Karamazow j przyj ł. Krakowski poszedł w lady Antonowicza. wie o
upieczony marszałek podał mu lew r k . Stali tak przez chwil ze zł czonymi
dło mi, stykaj c si ramionami. Tworzyli nieregularn figur w kształcie litery
X. Popatrzył na swoich starszych oficerów, którzy teraz mieli szans zosta
pułkownikami.
- Zwyci stwo! I cała Ziemia b dzie moja - powiedział. W my lach za dodał:
”Cho zawsze jest jeszcze druga strona medalu”.
Akiro Kurinami i szeregowy Gessler, jeden z ludzi Manna, schodzili z
zamaskowanego punktu obserwacyjnego. Droga była piaszczysta i stroma.
Wykarczowano tu kawałek d ungli, by ułatwi ruchy wojsk. Kurinami nie
zazdro cił ołnierzom, którzy musieli wdrapywa si na gór w pełnym
rynsztunku. Przeło ył M-16 do lewej r ki i przesun ł dłoni po włosach. Nie mógł
104
porozmawia z Gesslerem. Nie znał niemieckiego, a szeregowy nie mówił po
angielsku. Nie próbował zwraca si do niego po japo sku. Prawdopodobie stwo,
e Gessler znał ten j zyk, było równie nikłe, jak to, eby posługiwał si
staro ytnym aramejskim. Porozumiewali si gestami. Wła nie w tej chwili
Gessler wymachiwał r kami.
Kurinami zatrzymał si , cofaj c si nieznaczne. Tak e on usłyszał jaki
szelest. Przesun ł karabin, przygotowuj c si do strzału. Kciukiem znalazł
przycisk i ustawił go na ogie ci gły.
Z d ungli wybiegł umundurowany m czyzna. Gdy znalazł si na zakr cie
drogi, Kurinami otworzył ogie .
Nagle wstrzymał oddech. Rozpoznał twarz nad niemieckim mundurem. Był to
młodszy oficer pułkownika Manna.
Gessler stan ł na baczno , oddaj c salut.
Hauptsturmfuhrer Hartman odpowiedział na pozdrowienie i odezwał si
poprawn angielszczyzn , dziwnie akcentuj c słowa:
- Poruczniku Kurinami, wszystko gotowe.
- Kapitanie, wraz z Elaine Halwerson i ołnierzami pułkownika Manna
obserwowałem Complex. Zauwa yli my znaczne przemieszczenia wojsk w
kierunku budynku, który według naszego rozeznania jest nowym budynkiem
rz dowym. Ale nie mieli my adnych wiadomo ci od pułkownika Manna.
- Wobec tego - Hartman powoli zdejmował r kawiczki - proponuj trzyma
si pierwotnej wersji planu standartenfuhrera i doktora. Wi kszo moich sił
ju zmierza w tym kierunku. Niestety, przynosz te niepomy lne wie ci. Nasłuch
sygnałów z Afryki wskazuje, e hauptsturmfuhrer Sturm post pił wbrew
rozkazom. Poniósł pora k w starciu z Rosjanami i, stwierdziwszy po powrocie,
e standartenfuhrer udał si do Argentyny, zaatakował jego siły pozostawione w
obozie, a nast pnie flot ”Projektu Eden”.
- Cholera - wyj kał Kurinami.
- Sturm jest dobrym oficerem, ale niestety, jest te lojalnym nazist . Jednak
nasza rozmowa niczego nie zmieni. Pójdziemy. - Hauptsturmfuhrer uniósł brwi i
lekko si u miechn ł.
Kurinami zabezpieczył bro .
Wspinali si teraz pod gór . Id c obok Hartmana, nie mógł powstrzyma si
od my lenia o poległych z ”Edenu”. Prze y pi set lat we nie i obudzi si z
zamiarem odbudowania wiata po to, by zosta bezmy lnie zgładzonym.
- Jakie to głupie - westchn ł.
Droga była długa i pi ła si ostro w gór . A on chciał ju odpocz .
Madison otuliła si szalem. Było jej zimno. Nie tylko ze wzgl du na nisk
temperatur . Bała si . Silny wiatr podwiewał jej spódnic , czuła na nogach
lodowate podmuchy.
Widziała z daleka ci arówk Rourke'a i dwóch stra ników. Nie chciała na
razie o tym my le . Przypomniała sobie, co czuła, gdy Michael został ranny
podczas strzelaniny, a ona wpadła w r ce nieobliczalnego Rosjanina. yczyła
wtedy mierci sobie i nie narodzonemu jeszcze dziecku. Była przekonana, e
Michael zgin ł. A znaczył dla niej wi cej ni ktokolwiek inny.
Potrz sn ła głow , odrzucaj c włosy. Próbowała si u miechn .
105
Michael i Paul powiedzieli jej, co ma robi . Miała jednak własny pomysł.
”Oby skuteczny” - pomy lała.
Stra nik w białym kombinezonie i zielonym płaszczu stał oparty o samochód.
Odwrócił si w jej stron i zawołał:
- O co chodzi, panienko? Zakazano wam wst pu do ci arówki.
- Och, prosz . Musz stamt d co zabra .
- Có to takiego? Mo emy pani to poda .
Podeszła bli ej, zwolniła kroku. Starała si sprawi wra enie niepewnej i
zal knionej - bardziej ni była w rzeczywisto ci.
- Rzecz osobista. I w dodatku bardzo mała.
Nie wiedziała jeszcze, co to powinno by . Ale od Annie nauczyła si bardzo
szybko, e kobiety zawsze maj jakie rzeczy osobiste, a m czy ni s ich zawsze
bardzo ciekawi.
- Przepraszam, ale je li nie mo e mi pani powiedzie , b dzie pani musiała
omówi to z kapitanem Doddem, dobrze?
Madison zatrzymała si blisko niego, u miechaj c si z zakłopotaniem.
- Naprawd bardzo tego potrzebuj i powiem panu, je eli to konieczne. Ale
tylko panu, dobrze?
Nauczyła si pochlebia m czyznom. Oni to uwielbiaj .
Stra nik popatrzył przez chwil na drugiego wartownika, po czym skin ł
głow . Podeszła do niego ze spuszczonym wzrokiem. M czyzna był bardzo
wysoki.
- Czy mog powiedzie na ucho? Tak mi wstyd. Stra nik pochylił si lekko.
Madison wspi ła si na palce, opieraj c lew r k na jego ramieniu. Do twarzy
przystawiła mu derringera.
- Co, do...
- Zastrzel pana. Pistolet jest odbezpieczony i ma du y kaliber. Niech pan
rzuci bro i powie koledze, eby zrobił to samo.
- Cholera! - Zmru ył oczy. Patrzyła na niego bez drgnienia.. - Rzu bro ,
Harry - zawołał.
Usłyszała, e wykonuj jej polecenie. Teraz powie im, eby poło yli si na
ziemi i odjedzie. Miała zapasowe kluczyki. Potem Paul odbierze swój pistolet, ona
i Michael b d mieli karabiny. Odzyskaj reszt sprz tu i rusz na pomoc Annie.
Przypomniała sobie zasady dobrego wychowania wyniesione z domu. Celuj c
z derringera w oko m czyzny, powiedziała grzecznie:
- Bardzo wam obu dzi kuj . Odpowiedzi nie było.
Dr ała z zimna i ze wstydu. Siedziała unieruchomiona w fotelu helikoptera.
Nie mogła poprawi ubrania. Nie wiedziała, jak długo była sama. W pewnym
sensie pragn ła powrotu Blackburna. On mógł j uwolni . Je eli wkrótce nie
wróci, na pewno umrze przywi zana do siedzenia, odarta z ubrania i godno ci.
Umrze z głodu i wyczerpania. Chyba, e nowy wiat chowa dla niej w zanadrzu
inne horrory. eby j zgwałci , Forrest Blackburn musiałby j przedtem
uwolni . Przynajmniej tak przypuszczała.
A wtedy b dzie miała szans . Cie szansy.
Chocia planowała zmian nazwiska, to przecie w duszy pozostanie Annie
Rourke. A Rourke'owie nie mieli zwyczaju si poddawa . Zacisn ła powieki.
106
Musi skoncentrowa si na czymkolwiek. Wówczas przestanie odczuwa głód i
zimno.
Przywołała obraz pełnej dobroci twarzy Paula. Wywołało to u miech na jej
wargach. Którego dnia rzadkie ju włosy znikn , zostanie tylko par kosmyków.
B dzie miała niezł zabaw , drocz c si z nim i masuj c łysin .
Zastanowiła si , jak b dzie wygl da ich pierwsza wspólna noc. Kiedy , gdy
rozmawiali w ciemno ci i nie mogła dostrzec jego twarzy, wyznał, e nigdy jeszcze
nie miał kobiety. Chciała , eby był jej pierwszym m czyzn .
Gwałtownie otworzyła oczy. Ujrzała Forresta Blackburna, który wła nie
otwierał drzwi helikoptera.
- T skniła za mn , Annie?
- Id do diabła - warkn ła, gdy wyj ł jej knebel z ust.
- Ju nie pójd . Odnalazłem zapasy. Polecimy po nie. Zajmie nam to jakie
dwie minuty. - Poło ył r k na jej nagim udzie. - A pó niej odwiedzimy mateczk
Rosj . Zanim tam dolecimy, Annie, musisz si zdecydowa . Albo b dziesz ze mn ,
albo umrzesz, a zapewniam ci , nie b dzie to słodka mier .
Chciała mu powiedzie : ”No, dalej, zabij!”, ale co j powstrzymało.
Odezwała si w niej krew Rourke'ów i ich rodzinna cecha - cierpliwo .
Pomy lała o Natalii. Ona umiałaby si znale w tej sytuacji. Jak zawsze, zreszt .
Annie posiadała niezwykły dar, co na kształt jasnowidzenia. Jak ten sen, gdy
Michael był ranny.
Zamkn ła oczy. Starała si zobaczy Natali , porozumie si z ni . Nie czuła
ju r ki Blackburna. Słyszała teraz szum migła. Wydawało jej si , e widzi
Natali ubran w ładn , czarn sukienk , obsypan białym pyłem i rozdart .
”Natalia - pomy lała. - Natalia...”
Natalia Anastazja Tiemierowna szła przodem. Odczuwała niezadowolenie ze
swoich wrodzonych zdolno ci.
Za Natali kroczyła pani Mann, nios c w obj ciach jedn z bli niaczek, obok
Hugo nios cy drug . Dziewczynki dopiero przyszły na wiat, były zdrowe,
chocia niedu e, nawet jak na noworodki. Sarah czuwała nad pozostał dwójk
młodych Sturmów - Bertoldem i Willim. Postrzelone rami miała podwi zane
prowizorycznym temblakiem. John Rourke i Wolfgang Mann nie li nosze,
wykonane z aluminiowych pr tów o du ej wytrzymało ci, mi dzy którymi
znajdował si przezroczysty materac z poduszk . Le ała na nich Helena Sturm.
Urodziła dwoje dzieci.
A Natalia? Podczas gdy inne kobiety rodziły i opiekowały si dzie mi, ona
nosiła pistolet. Nadal była boso. Szybko posuwała si naprzód. Uwalana tynkiem,
rozdarta sukienka nie kr powała jej ruchów.
Musiała przyzna , e trzymany w r kach niemiecki karabinek to przyzwoita
bro , chocia jej si nie podobał. Miał zbyt mały magazynek. Poza tym nie lubiła
broni, która zale nie od wyboru strzelała seriami lub pojedynczo. Znacznie lepsze
poj cie miała o broni ni o dzieciach.
Obejrzała si . Noworodki owini to w r czniki zabrane z miejsca tortur. Tam
si urodziły. Były malutkie i takie kruche.
Widziała, jak John przyjmuje poród. Ból w oczach Heleny Sturm, a po chwili
rado . Zazdro ciła innym kobietom ich siły i bezbronno ci.
107
Szła dalej. Nad jej głow przebiegały rury, z których unosiła si para. Mimo
to powietrze było zimne.
Z tyłu dobiegł j głos Manna:
- Panno Tiemierowna, prosz skr ci w prawo.
Weszła w praw odnog tunelu. Z nagich arówek umieszczonych mi dzy
rurami wydobywało si przy mione wiatło.
Zanim dotarli do tuneli, tropili ich ołnierze. Wolfgang Mann doprowadził ich
do ko ca drugiej piwnicy. Natalia wraz z Johnem d wigała nosze. Wydawało si ,
e znale li si w lepym zaułku. Przed nimi wyrosła betonowa ciana. Mann wsu-
n ł bagnet w szpar mi dzy cementowymi blokami. Płaszczyzna przesun ła si ,
odsłaniaj c wej cie do tunelu. Weszli. Mann z pomoc Johna i Natalii dosun ł
fragment ciany na miejsce.
W tej cz ci tunelu latarki okazały si niezb dne. Mann wyja nił, e wszystkie
rz dowe budowy nadzorowane s przez wojsko. Swego czasu sam kazał
wybudowa to sekretne przej cie.
Od jakiego czasu droga wiodła pod gór . Chłopcy byli ju zm czeni. Trudy
wi zienia i ucieczki dawały zna o sobie. Przeszli jeszcze jedno tajemne przej cie.
W nast pnym tunelu zbiegały si instalacje wodne, elektryczne i komunikacyjne.
Mann ostrzegł, e tu mo na napotka ołnierzy.
Po czochy Natalii były w strz pach. Po raz pierwszy od wielu lat cieszyła si ,
e nie ma ju zwierz t. Normalnie w kanałach roiło si od szczurów. Tu panowały
niepodzielnie ciemno ci i wilgo .
Znowu zatrzymała ich ciana.
- To ostatnie tajne przej cie! - zawołał Wolfgang Mann. Słyszała, jak John
uspokaja Helen Sturm. Jego niemiecki
był doskonały. Wsłuchiwała si w równomierny stukot butów Rourke'a. Obok
niego szedł Mann z bagnetem, który jeszcze niedawno przyklejony był plastrem
do jego nogi. Zapalił latark , o wietlaj c zł cza cementowych bloków.
- Tak, to chyba tutaj - mrukn ł pod nosem.
Wło ył w cian ostrze bagnetu. Bloki drgn ły. Płyta wygl dała jak wyci ty
kawałek szachownicy. Razem z Johnem naparli na ni . Usun ła si stosunkowo
łatwo.
- Idziemy - wyszeptał Rourke.
Podbiegł do noszy. Mann poszedł w jego lady.
Natalia przest piła próg. Znajdowała si w jaskini. U jej wylotu, w odległo ci
około stu stóp, widziała szare wiatło. Przeci ła przestrze luf karabinu. Nic si
nie poruszyło.
- Mo ecie przechodzi - szepn ła za siebie.
John znajdował si u wezgłowia noszy pani Sturm. Przed podró
zaaplikował jej dwa zastrzyki: B-complex i łagodny rodek uspokajaj cy. Drugi
koniec noszy trzymał Wolfgang Mann. Jego przystojna twarz stanowiła dziwny
kontrast z poplamionym i znoszonym ubraniem. Postawili nosze. Pani Mann i
Hugo przeszli z noworodkami. Na szcz cie zachowywały si cicho. Rourke,
Natalia i Mann zasun li właz.
Nie wiadomo dlaczego Natalia pomy lała o Annie, e wyrosła na wspaniał
kobiet .
108
- U wyj cia z jaskini jest cie ka. Za ni drzewa. Mi dzy nimi znajduje si
grota, w której b dziemy bezpieczni - rozległ si głos Manna.
Natalia przytakn ła. Oczy przywykły do szarego wiatła. ”Chyba zachodzi
sło ce” - pomy lała.
Annie.
Nagle przypomniała sobie sw młodo . Pierwsze zadanie otrzymała w
Ameryce Południowej. Razem z Władymirem. Współpracowali z lud mi, którzy
sympatyzuj c z komunizmem, jednocze nie handlowali kokain . Miała
w tpliwo ci, czy to etyczne. Wladymir uznał to za konieczno . Zdarzyło jej si
wtedy popełni bł d. Znalazła si w ród nich sama, zdana na ich łask . Trafił si
mi dzy nimi jeden, który wcale nie ukrywał, e ma na ni ochot . Wybrał
moment, kiedy nie było w pobli u nikogo i usiłował j zgwałci . Niewykluczone,
e groziło jej tak e morderstwo. Gdyby jej towarzysze znale li zwłoki, napastnik
obarczyłby zbrodni tamtejsz policj .
Pami tała jego oddech na swojej twarzy. Obiecał, e je li b dzie uległa, nie
przysporzy jej zb dnych cierpie . Opierała si ...
Znalazła jedyne logiczne wyj cie. Zgodne z zasadami, z jakimi zapoznano j
na szkoleniu. Pozwoliła, by jego podniecenie osi gn ło szczyt Pozornie uległa,
wbiła mu nó w plecy, zanim zd ył w ni wej .
Prawie naga, w poszarpanym ubraniu, zastrzeliła z karabinu maszynowego
jego trzech kumpli i uciekła skradzion ci arówk .
Dlaczego przypomniało jej si to po tylu latach, wła nie teraz?
Znowu Annie.
Dotarł do niej głos Johna, niewiele gło niejszy od szeptu:
- Wolf, gdy ju dotrzemy do tej jaskini, ty, ja i Natalia pójdziemy uwolni
Berna. Teraz albo nigdy.
Miał racj . Nazi ci nie spodziewali si powtórnego ataku. My li Natalii
uparcie powracały do Annie Rourke. Nagle zrobiło jej si zimno.
109
Rozdział 34
Wi zienie zajmowało połow neogotyckiej budowli w samym sercu Complexu.
Ju z daleka mo na było zobaczy jej dwie bli niacze wie yczki. Wzniesiono ten
budynek przed pi cioma wiekami. Był to pierwszy rz dowy gmach.
John Rourke, siedz c obok Manna, ładował magazynki. Wyszli przed jaskini
ukryt na skraju d ungli. Obaj mieli na sobie ciemnoszare mundury BDU SS.
Mann dopilnował, by dostarczono je na czas wraz z innymi zapasami. ”Tak, Wolf
jest nadzwyczaj zapobiegliwy” - pomy lał John. Oceniali wła nie swoje obecne
poło enie, czekaj c na Natali , która si przebierała. Mann szkicował na piasku
plan sytuacyjny wi zienia.
- Tak wi c, jedyne wej cie prowadzi przez główny trakt. Bramy w murach
usytuowane s naprzeciwko siebie, od frontu i od tyłu - upewniał si John.
- Zgadza si , a my musimy wej frontow , poniewa brama po drugiej
stronie nie jest u ywana. Do budynku musimy si przedosta lew stron traktu.
Nie wolno da si zwie niewinnemu wygl dowi wie yczek. Licz sobie pi set
lat, to prawda, ale ich wn trze jest całkowicie nowoczesne. ciany maj
cylindryczne. Na czternastym pi trze znajduj si cele wi niów politycznych.
Prawdopodobnie Bern jest tam teraz jedynym lokatorem, chyba e dokonano
nowych aresztowa , o których nie wiem. Podoba mi si twój plan ucieczki.
- To jedyny sposób - przytakn ł John. - Mam nadziej , e ten samochód
skradziono niedawno.
- Tak. Stra nicy w bramie nie b d mieli poj cia, e jest skradziony.
- Ale rozpoznaj ciebie i zorientuj si , e ja i Natalia nie nale ymy do SS.
- Wtedy brama b dzie ju otwarta - rzekł z u miechem Mann. - No, i w ko cu
mamy bro . Pami taj: to, czy ja prze yj , nie ma absolutnie znaczenia. Wa ne
jest, eby cie z major Tiemierown dotarli do Berna, uwolnili go i doprowadzili
do Centrum Ł czno ci po drugiej stronie. Na parterze s wartownicy. Strome
schody prowadz na wy szy poziom, gdzie znajduje si studio radiowe i
telewizyjne oraz urz dzenia nagła niaj ce. Czy major Tiemierown poradzi sobie
ze sprz tem, je eli zajdzie taka konieczno ?
- Z pewno ci . Jest specjalistk od systemów elektronicznych. Problem polega
na tym, eby dosta si tam, zanim ode-tn dopływ pr du. A gdzie przebywa
wódz?
- Po prawej stronie traktu mie ci si jego kwatera. I mieszkanie. Te wie e
naprawd gwarantuj mu bezpiecze stwo.
Rourke chciał co powiedzie , ale powstrzymało go nadej cie Natalii.
Jej włosy zakrywała czapka BDU. Miała identyczny mundur jak oni, z tym e
zapinał si na lew stron . Niemiecki pistolet maszynowy w kaburze u pasa i
wojskowa torba przewieszona przez rami dopełniały tego niezbyt twarzowego
stroju.
- Gotowa? - zapytał.
- Tak. - Natalia roze miała si .
Pojazd miał nap d elektryczny. Był niewiele wi kszy od golfowego melexa.
Wolfgang Mann prowadził, obok niego siedział John, Natalia z tyłu. Ciepłe
powietrze uprzyjemniało podró odkrytym pojazdem.
110
Przed wej ciem do Complexu czterokrotnie zwi kszyła si liczba stra ników,
od czasu gdy przechodzili t dy, by uwolni Helen Sturm.
Dwóch wartowników podeszło do nich. Rourke siedział na jednym z
detoników, trzymaj c na nim r ce. Wyci gni cie pistoletu było kwesti sekund.
Najbli ej stoj cy stra nik autorytatywnym głosem za dał okazania
dokumentów. Wolfgang Mann podał mu ich cały plik. M czyzna odezwał si
szeptem:
- Wszystko gotowe, herr standartenfuhrer. Otrzymali my sygnał.
- Bardzo dobrze, Hartman - równie szeptem odpowiedział Mann.
Hartman podniósł głos:
- Papiery w porz dku. Przepu ci .
Mann zwolnił hamulec. Ruszyli. Nie odwracaj c głowy, zwrócił si do Johna i
Natalii:
- Mamy szcz cie. Moi ludzie zd yli rozlokowa si w wyznaczonych
miejscach. Hartmana przeniesiono do mojej jednostki dwa lata temu z ochrony
SS. Kiedy nadałem radiowy sygnał ataku, osobi cie wykonał pierwsz faz planu.
Jak wida , udało mu si przej baraki stra ników, ulokowane przy głównym
wej ciu. Gdyby mu si nie udało...
Rourke wyj ł detonika.
- Dobry pistolet - powiedział - ale nie siedzi si na nim zbyt wygodnie.
Nie chciał liczy na łut szcz cia. Nie zawsze zdarza si szcz liwy traf.
Ludzie Manna ograniczyli si do przej cia głównego wej cia. Zgodnie z
planem powinni tam pozosta , udaj c pełni cych stra esesmanów, chyba e do
wodza dotr wie ci o planowanym uwolnieniu Dietera Berna i zarz dzona
zostanie jego natychmiastowa egzekucja.
”Przy tego typu niebezpiecznych akcjach to równie dobry plan jak ka dy
inny” - pomy lał John.
Pojazd znowu zwalniał. Miał teraz detonika za plecami. Spojrzał na le c na
podłodze wozu du , płócienn torb . Znajdował si w niej chlebak, drugi
detonik ”Combat Master”, dwa scoremastery i gerber. Nó ”Sting IA” miał
schowany pod mundurem, jak równie wa niejsze instrumenty chirurgiczne.
Kleszcze do arterii, skalpel, małe szczypce do wyci gni cia kapsułki z elektrod .
Wiedział, co zawiera torba Natalii. Rewolwery, zapasowe magazynki i
komplet wytrychów, którymi Rosjanka posłu y si do zdj cia obr czy z szyi
Bema po zako czeniu operacji.
Na siedzeniu le ała szara torba Manna, przyniesiona do jaskini razem z
mundurami i zapasami. Był tam sprz t sprowadzony na specjalne yczenie
Johna, maj cy umo liwi im przej cie usianego pułapkami pokoju. Poprosił o
dostarczenie tego sprz tu jeszcze przed wyjazdem do Argentyny.
Zatrzymali si przed bramami zamykaj cymi drog na go ciniec. Tego nie
było w planie.
- Zdaje si , e mamy kłopoty - wymamrotał Mann. ”Nic nowego” - pomy lał
John.
- Nie staranujemy bramy tym pojazdem. Poza tym, stra nicy rozpoznaliby
mnie, gdybym si tylko zbli ył.
- Chod cie ze mn - szepn ł Rourke.
111
Wyci gn ł zza pleców detonik. Zakaszlał trzy razy. Z tyłu odpowiedziało mu
kaszlniecie Natalii.
Podeszli stra nicy. Najbli ej stoj cy porucznik SS chciał si odezwa . Nagle
otworzył usta i zacz ł ucieka . Rourke strzelił przez szyb prosto w jego głow .
Pojedynczymi strzałami kładł kolejnych stra ników. Natalia nie oszcz dzała amu-
nicji, dla ka dego przeznaczyła seri .
John zeskoczył teraz na ziemi , wpychaj c za pas detonika. Krzykn ł do
Manna:
- Lepiej by było, eby miał racj mówi c, e ogrodzenie nie jest pod pr dem.
Chwyciwszy pakunki, zacz ł biec. Od bramy dzieliło go dziesi jardów.
Wyci gn ł niemiecki pistolet maszynowy. Zacisn ł na nim obie r ce. Przyło ył
jego luf do szyi najbli szego esesmana. Potrójna seria prawie odci ła Niemcowi
głow . Upadł.
John Rourke był ju w bramie. Z pobliskiego budynku wybiegało coraz
wi cej ołnierzy. Przypomniał sobie, e Natalia nie lubiła broni na ogie ci gły.
On te nie. Marnował cał seri na jednego człowieka, a tak ilo ci pocisków
mógłby poło y kilku.
Wystrzelił po raz trzeci. Wiedział, e mo e nacisn spust tylko trzy razy.
Nadbiegł Mann z Natali . Ostrzeliwali si z broni maszynowej.
John wepchn ł swój pistolet do kabury na biodrze. Zatrzymał si na ułamek
sekundy przed kut , stalow bram . Wzi ł rozbieg i podskoczył, chwytaj c si
szpikulców na szczycie.
Prawa noga znalazła oparcie. Wywindował si na gór . Błyskawiczny obrót i
ju znajdował si po drugiej stronie. Opadł na chodnik w przysiadzie. Ugi te nogi
zamortyzowały ci ar i sił upadku. Pistolet maszynowy natychmiast znalazł si
w jego r ce.
Z wie y po lewej stronie wychodzili teraz stra nicy. Tam wła nie musiał uda
si Rourke. Strzelił trzy razy.
Wymienił magazynki. Kolejna seria - kolejne trupy.
Natalia przesadziła ogrodzenie. Strzelała, b d c jeszcze w powietrzu.
Przeturlała si , opadła na kolana, ci gle strzelaj c. Mann, przechodz c przez
bram , zaczepił r kawem o metalow konstrukcj . Szamocz c si krzykn ł:
- Id cie!
- Niedoczekanie! - mrukn ł John, kład c pokotem nadbiegaj cych
stra ników.
Natalia była ju w drodze do wie y. W obu r kach trzymała pistolety
maszynowe. Nie miała tyle siły, by precyzyjnie strzela w ten sposób. Starała si
kierowa ogie na p dz cych ołnierzy.
John ładował bro .
Mann zeskoczył, ci ko uderzaj c o ziemi . Rourke obejrzał si . Wolfgang
biegł z trudem, powłócz c lew nog .
- Niestety, zwichni ta lub złamana - krzykn ł.
- wietnie! Wunderbar! - odkrzykn ł Rourke.
Biegł, odwracaj c si co chwil , by strzela w kierunku bramy, któr
stra nicy z zaciekłym uporem starali si otworzy .
Zd ył zabi sze ciu, zanim sko czyły si naboje w magazynku.
112
Pobiegł naprzód, nie ogl daj c si ju za siebie. Kule wistały mu pod
stopami, odbijaj c si rykoszetem od cian wie y.
Rzucił si do drzwi. Natalia kl czała, strzelaj c do ołnierzy na pierwszym
pi trze. Obok niej le ał drugi pistolet. John podniósł go i załadował. Wrzucił te
wie y magazynek do swojego.
Mann doł czył wreszcie do nich. Wszyscy troje prowadzili nieustanny ogie .
John zacz ł biec. Natalia ruszyła za nim. Mann pozostał nieco w tyle. Kulej c
pod ył za obojgiem.
Ju tylko trzech stra ników blokowało dost p do windy. Poradzili sobie z nimi
łatwo.
Przy windzie Rourke powiedział:
- Musimy zaryzykowa . - Spojrzał na zwichni t nog Manna.
- Zgoda. - Rosjanka nacisn ła guzik. Drzwi windy rozsun ły si . Mann wszedł
pierwszy.
- B d ci osłania - krzykn ła Natalia. John wpadł do windy. Jedn r k
rozpinał pas, który opadł na podłog , drug naciskał przycisk pi tra. Natalia
w lizn ła si mi dzy nich.
- Gdyby wył czyli pr d...
- Wówczas Dieter Bern i tak by nie ył.
Rourke wyci gn ł z le cej na podłodze torby pythona i pas do magazynków.
Zało ył kabur na detoniki.
Natalia zmagała si ze swoj broni . ci gn ła czapk . Czarne włosy
rozsypały si na ramiona.
John tak e ci gn ł czapk i rzucił j na podłog . U miechn ł si na my l, e
kto mógłby ich obserwowa .
Mann kl cz c ko czył ładowa pistolet.
- Gotowe - powiedział.
John skin ł głow i oblizał wargi.
Winda stan ła Wyszedł pierwszy. Dwa detoniki w jego r kach - dwóch
stra ników na ko cu korytarza. Strzelił z biodra. Maszynowy pistolet jednego ze
stra ników pruł tynk na suficie. Biała chmura opadła na posadzk .
Krzykn ł do Natalii:
- Zablokuj windy!
- Jasne! - Odgłos serii. - Zrobione!
Podbiegł do drzwi na ko cu korytarza. Za szklan płytk znajdował si
przeł cznik. Rozbił szybk nog , natychmiast wciskaj c przycisk. Drzwi
rozsun ły si .
Jak dotychczas, wszystkie informacje Manna potwierdzaj si ” - pomy lał.
Stan ł w drzwiach. Na ko cu dobrze o wietlonego pokoju stała le anka. Na niej
rysował si drobny kształt m czyzny. Od obro y na szyi do ciany biegł ła cuch.
Dieter Bern. A w odległo ci dwóch stóp od miejsca, w którym znajdował si
Rourke, była pierwsza fotokomórka, która mogła uwolni nasycone kurrar
igiełki.
”Aby zmniejszy szans uwolnienia wi nia, umieszczono tam instalacj
wysyłaj c identyczne sygnały, jak te w obr czy. Ich zakłócenie da efekt
przypominaj cy rezultat działania pocisków rozpryskowych, u ywanych przed
113
wojn supermocarstw. Tysi ce małych igiełek, rozlokowanych w strategicznych
punktach pomieszczenia, zostan wystrzelone i, lec c z ogromn pr dko ci , b d
w stanie przebi nawet sze cio-milimetrowy pancerz ochronny.”
Rourke przypomniał sobie te słowa Manna, wypowiedziane tamtej nocy na
granicy obozu.
Widział fotokomórki na cianach, podłodze i suficie. Tak jak przypuszczał,
tworzyły sie nie do przebycia.
- Natalia, bierzemy si do roboty! - krzykn ł. Wolfgang Mann poło ył si w
drzwiach wej ciowych.
W r ku trzymał pistolet maszynowy, cztery inne le ały obok.
- Da ci co na nog ? Mog zaaplikowa rodek znieczulaj cy. Na nic innego
nie ma czasu.
- Ból wyostrza zmysły. Nie b d ich przyt piał. Posta na kanapce poruszyła
si .
- Czy on ci zna? - John zwrócił si do Manna.
- Wiele lat temu był moim profesorem.
- Odezwij si do niego. Niech si nie rusza, pomoc nadchodzi.
Rourke odwrócił si i min wszy Manna, wyszedł na korytarz. Ciekaw był, ile
czasu zajmie rozw cieczonym, ale obci onym pełnym ekwipunkiem, esesmanom
pokonanie czternastu pi ter.
Uciekł od tej my li - czas był zawsze czynnikiem krytycznym.
Szybko podszedł do wkl słej ciany. Natalia ju tam czekała. Rozmieszczała
niemieckie ładunki wybuchowe.
- Chyba gotowe. Mann wyja nił mi ich skład chemiczny. Maj około
sze dziesi t procent wi cej mocy ni ameryka skie C-4. Powinni my si gdzie
schowa .
Odwróciła si i ruszyła biegiem, rozwijaj c drut Za ni szedł John. Skr cili w
główny korytarz i zatrzymali si za rogiem, nie opodal unieruchomionych wind.
Natalia zetkn ła ko cówki. Rourke złapał j za ramiona, gdy wybuch wstrz sn ł
korytarzem.
Wyjrzał zza rogu. Chmura kurzu i gryz cego dymu.
Pu cili si biegiem w kierunku wysadzonej ciany. Wyrwa miała wielko
dwudziestu pi ciu stóp kwadratowych.
Rourke wyjrzał na zewn trz. W dole zgromadzili si ołnierze. Ale nawet
snajper nie mógłby trafi zamachowców, strzelaj c prostopadle na wysoko
czternastu pi ter.
Natalia wyj ła z torby Manna sznur i zacz ła go rozwija . Potem wyci gn ła
co , co wygl dało jak du y pistolet CO2. Z lufy wystawała mała kotwiczka.
Przysun ła si do Johna i wyjrzała przez dziur . Z dołu strzelano, nie
wyrz dzaj c im szkody. Spojrzała w gór . Wycelowała pistolet w parapet
otaczaj cy wie - dwadzie cia | stóp nad nimi.
- Merde! - zakl ł Rourke.
- Hmm... - mrukn ła u miechaj c si .
Uj ła pistolet w obie r ce i wystrzeliła. Pocisk z kotwiczk wyleciał w gór ,
poci gaj c za sob przymocowany do sznur.
John poci gn ł za sznur. Był napi ty. Kotwiczka utkwiła w parapecie.
114
Natalia obwi zała si sznurem w pasie. John podsadził j na kraw d wyrwy.
- Uwa aj na siebie.
Roze miała si i pocałowała go mocno w usta. Wyrzuciła sznur i wsparła si
nogami o cian . Ze lizn ła si . Ponowiła prób . Podci gn ła si do góry, szeroko
rozstawiaj c stopy. Si gn ła do torby.
Na dole przetaczano ci kie uzbrojenie.
Przesun ła si nieco w bok, badaj c cian . Przymocowywała plastikowe
pakiety do ciany. Wcze niej Mann pokazał jej zdj cia wie y w budowie.
Wiedziała wi c dokładnie, gdzie zakłada ładunki. Przył czyła druty.
- Gotowe! - zawołała.
Rourke trzymał sznur. Gdy Natalia znalazła si na wysoko ci dziury,
wci gn ł j do rodka. Odpi ła od pasa druty.
- Odsu si .
Zetkn ła przewody. ciany budynku zadr ały. Podłoga zakołysała si pod
stopami.
Wyjrzał. Nowa wyrwa o rednicy pi ciu stóp. Miał nadziej , e na wylot.
Pod wie wszcz ł si tumult. Cegły i tynk spadały na głowy ołnierzy.
Rourke u miechn ł si .
Ogie z głównego korytarza. Niew tpliwie Mann rozprawia si z siłami
bezpiecze stwa SS.
- Gotowy? Spojrzał na Natali . - Tak.
Stan li w otworze powstałym w efekcie pierwszego wybuchu. Natalia obj ła
go za szyj . Szybko pocałował j i chwycił r kami sznur. Natalia za jego plecami
obj ła lin nogami. Odbijaj c si od ciany, posuwali si w bok. Nogi Johna
amortyzowały ci ar obojga, gdy opadali na mur. Jeszcze trzy stopy dzieliły ich
od otworu w celi Dietera Bema.
Rourke widział ju łó ko. Bolały go ramiona. W dole dojrzał ci kie działo.
Nie mógł jednak rozpozna , jakiego rodzaju.
Jeszcze jedna stopa. Przerzucił nog przez wyrw . Siedział teraz okrakiem.
Natalia w lizn ła si do rodka. Napi cie liny zel ało. Zeskoczył na podłog .
W celi le ały odłamy gruzu. ”Ryzykowali my yciem Berna, ale udało si ” -
pomy lał John.
Podbiegł do człowieka na łó ku. Postawił torb ze sprz tem medycznym i
zapasow amunicj . Natalia uwa nie ogl dała obr cz. Dotkn ła jej ostro nie.
- Nigdy nie widziałam takiego zamka, John. Nie wiem, czy dam rad .
- Przygotuj si - sykn ł.
Podał jej osypane talkiem chirurgiczne r kawiczki. Pomogła mu je wło y .
Klamra spinaj ca arteri - liczył na to, e zdoła si bez niej obej , bo je eli
zablokuj arteri na zbyt długo, spowoduje to mier Bema.
Arteria szyjna znajdowała si około półtora cala pod skór . Po pi ciu
sekundach jej blokady nast powała utrata przytomno ci, po dalszych siedmiu -
zgon.
Natalia antyseptycznym płynem zmywała blizn po poprzednim naci ciu.
- Gdy poprosz o klamr , podaj j najszybciej, jak mo esz - powiedział,
bior c do r ki wysterylizowany skalpel.
Bern zapytał po niemiecku:
115
- Jak...
Rourke tylko kiwn ł głow . Natalia wbiła igł . Za chwil Bem straci
przytomno .
Spojrzał w jej oczy. Niewiarygodny bł kit, w którym wyczytał miło i
pewno . Nawet je li Sarah jest w ci y, nie opu ci Natalii. Na swój sposób
po wi ciła mu ycie. I kochał j , jak adn inn .
Dotkn ł skalpelem skóry. Rozpocz ł naci cie dokładnie tam, gdzie zaczynała
si blizna.
- G bka - sykn ł.
Podała mu sterylne opakowanie. Wytarł krew.
Wydawało mu si , e widzi kapsułk w tkance ł cznej obok arterii. Nie mógł
przewidzie , czy jej poruszenie nie wywoła eksplozji. Bema zabiłoby to, a jemu
urwało palce.
Odsun ł szczypcami płat skóry. Na pozór nie ró niło si to od usuni cia kuli.
A jednak...
Zacisn ł szczypce na kapsułce, powoli zacz ł j wyci ga .
- Cholera!
Szczypce zaklinowały si w stalowym kołnierzu na szyi Berna. Natalia
przytrzymała obr cz.
- W porz dku. Chyba wychodzi - powiedziała.
Rourke obrócił szczypce. Ciało Berna zadr ało. Nie mogli zastosowa
prawidłowej narkozy - nie mieliby potem czasu go dobudzi . Szarpn ł. Kapsułka
znalazła si na zewn trz. John gwałtownie skoczył do okna, wyrzucaj c przez nie
kapsułk . Słyszał strzały w drzwiach. Rozpoznał karabin Manna. Przypadkowe
trafienie mogło uruchomi niebezpieczny mechanizm.
Opadł na kolana koło Bema. Natalia podała mu g bk . Osuszył ran z krwi.
Naci gn ł skór na miejsce. Wzi ł od Natalii klamr . Spi ł ni rozci t skór . Nie
było czasu na zakładanie szwów. Natalia dezynfekowała ran preparatem
Munchena. Odrzucił klamr . Podczas gdy Natalia banda owała ran , John
zdejmował ju r kawiczki.
- Pozwól mi sko czy - powiedział.
Doko czył opatrunek. Natalia w lewej r ce trzymała sond , w prawej
wytrych. Dobrała si do zamka obro y. Nie mogli jej zdj w inny sposób.
- To nie jest zwykły zamek, John. Nie sadz ...
- Musisz - powiedział cicho.
- Nie mamy wyboru, prawda? - Wzi ła gł boki oddech. Jeszcze raz
wysondowała zamek. - Poczekaj chwil . Chyba tak. Ju wiem.
Wystrzały. Głos Manna:
- Dłu ej ich nie utrzymam. Spieszcie si ! Natalia przekr ciła wytrych.
- Mogłoby to zaj wiele godzin, ale chyba dam sobie rad . Wyci gn ła
wytrych. Jeden obrót sondy i zamek otworzył si z trzaskiem.
- Brawo dla Chicago School! - krzykn ła i roze miała si .
Rourke pochylił si nad nieprzytomnym Bernem. Uj ł twarz Natalii w obie
dłonie.
- Bardzo ci kocham. Pami taj o tym zawsze. Nie wiem, co b dzie dalej, ale
nie wolno ci o tym zapomnie . A teraz pomó mi.
116
Natalia odło yła wytrychy. John bardzo ostro nie zdj ł obr cz, obawiaj c si
jakiej pułapki, o której nie wiedział nawet Mann.
Udało si .
Wyj ł z torby Manna brezentowe nosidło i zało ył je na pledy. Ogarn ło go
dziwne uczucie - deja vu - jak wtedy, gdy wyci gał Paula z płon cego helikoptera.
Kiedy to było?
Podniósł z posłania m czyzn . Natalia podtrzymała go przez chwil . Zarzucił
Bema na plecy. Zapi li pasy zabezpieczaj ce. John z trudem utrzymywał
równowag .
- Pospiesz si - ponaglała Natalia.
Biegła w kierunku wyrwy z torb Manna na ramieniu. Złapała lin . Miała
wła nie przej przez dziur , gdy nagle cofn ła si .
Ogie ci kiego kalibru z dołu - Rourke wyjrzał na zewn trz. Bezodrzutowe
działo.
- Natalia! - krzykn ł.
Ale ona ju wspinała si po murze. Znów strzały. Zaledwie kilka stóp od
Natalii oderwał si kawał ciany i run ł w dół. John odsun ł si . Bern mu ci ył.
Gdy wyjrzał ponownie, szukaj c Natalii, Rosjanka była tu przy parapecie.
Strzały. Kolejny odłamek muru. Natalii ju nie było w zasi gu wzroku. Lina
zwisała lu no. Rourke wyci gn ł r k po sznur i uskoczył. Nast pny fragment
muru przeleciał koło niego. Znowu si gn ł po sznur. Tym razem złapał go.
Zaczepił lin o pier cienie przedniej cz ci nosidła. Wdrapał si na kraw d
wyrwy. Zgi ł si , pochylaj c si mo liwie nisko ze wzgl du na Berna.
Szarpn ł sznur. Odbił si od ciany i poczuł, e jest podci gany do góry. W
torbie Manna, któr zabrała ze sob Natalia, znajdowała si wci garka. Odgłos
liny nawijanej na b ben i huk działa zlały si w jedno. Oczy zasypywały mu
okruchy tynku i kawałki cegieł. Osłaniał Bema własnym ciałem.
Czuł szarpni cie wci garki. Ale byli ju blisko parapetu. Natalia podała mu
obie r ce, pomagaj c wej do rodka. Przekroczył wyst p i padł na kolana.
- Nic ci nie jest?
- Chyba nie.
Odetchn ł gł boko. Natalia uwalniała Bema.
- Zosta - powiedział.
Ruchem ramion zrzucił paski nosidła. Bem był tu bezpieczny. Nie s dził, by
działo niosło tak wysoko. Znajdowali si na dachu wie y, na samym szczycie
Complexu. Osłaniały ich parapety.
Złapał lin i po murze zacz ł spuszcza si w dół. Jego r kawiczki były w
strz pach.
Poziom celi Berna. John odepchn ł si w tył, tym razem przesuwaj c si w
prawo. Usłyszał strzały. Ale był coraz bli ej celi, w której znajdował si teraz
Mann. Wreszcie zaczepił nog o kraw d otworu i wpadł do rodka. Trzymaj c
jedn r k lin , zacz ł strzela do esesmanów zagradzaj cych wej cie do celi i
zarazem jedyne z niej wyj cie. Niemcy padali jeden po drugim. Przesuwał si
wzdłu ciany - był pod obstrzałem. Pu cił lin i załadował nowy magazynek.
Wokół osypywał si tynk. Rourke wyj ł drugi pistolet.
- Wolfl - krzykn ł. - Biegnij!
117
Jednocze nie zatkn ł puste scoremastery za pas, wyci gaj c detoniki
”Combat Masters”.
Mann biegł korytarzem, powłócz c chor nog . Nieprzerwanie strzelał.
Rourke schylił si i zebrał gar łusek. Mann min ł go. Rzucił si na zwisaj cy w
otworze sznur.
- Łap podwójny. Od wci garki - krzykn ł John za nim. Mann znikał w
wyrwie. Rourke, ci gle strzelaj c, złapał pojedynczy sznur i wypadł na zewn trz.
Strzały. Odłamki.
Wci garka zacz ła pracowa . Mann wznosił si do góry. John przesun ł si
do drugiego otworu. Mann zbli ał si do szczytu wie y. Podwójny sznur kołysał
si za nim.
John wrzucił gar pustych łusek do celi Bema. Poleciały w kierunku siatki
fotokomórki. Usłyszał huk eksplozji i krzyki esesmanów.
Podwójna lina była znów na dole. Złapał j . Nieomal wyrwało mu ramiona ze
stawów, gdy wci garka poci gn ła sznur do góry.
Jeden z esesmanów przeło ył przez otwór karabin maszynowy.
John wyj ł pythona. Przestawił go na ogie ci gły. Dwa pociski trafiły
ołnierza w twarz. Martwy, wypadł z wie y.
Dotarł teraz do parapetu. Przetoczył si , l duj c na dachu.
- John?
Popatrzył na Natali . U miechn ł si .
- Jak na razie, nie le nam idzie, co?
Załadował magazynki do obu scoremasterów. Pó niej detoniki ”Combat
Masters”. Wymienił naboje w pythonie. Napełnił b benek przy pomocy
przystawki ładuj cej. Wyrzucił cztery puste łuski, pełne chowaj c do kieszeni.
- Co teraz? - zapytała Natalia
Na to pytanie odpowiedział Mann. Trzymał w r ku nadajnik i przekrzykuj c
ryk bezodrzutowego działa, wrzeszczał po niemiecku:
- Tu Wolf! Atak! Powtarzam: atak! Przy lijcie Kondora! Atakujcie!
Z wie y na dach prowadziło jedno wej cie. Rourke wiedział, czego oczekiwa .
Złapał Berna, który powoli odzyskiwał wiadomo i przeniósł go do małego,
klimatyzowanego pomieszczenia, znajduj cego si obok narz dziowni. Było to
najlepsze schronienie, jakie mógł mu zapewni .
Natalia pomagała i Wolfgangowi Mannowi. Z jego nog było coraz gorzej.
John trzymał w dłoni pythona. Czekał na to, co musiało teraz nast pi .
- Jeste my gotowi - powiedział Mann do Kurinamiego.
Akiro skin ł głow . Przesun ł si w tył. Krzesełko podwieszone do helikoptera
zachybotało si . Elaine Halwerson krzyczała co , stoj c poza zasi giem łopatek
wirnika. Brzmiało to, jak: ”B d ostro ny”.
Miał dokładnie taki zamiar. Powiedział do mikrofonu:
- Pułkowniku Mann, Kondor odlatuje.
Szarpn ł ster. Obroty łopatek wzrosły. Mini-helikopter poderwał si
raptownie. Unosił si nad zielon równin , zostawiaj c za sob zgrupowane tam
siły Manna. W zasadzie były ju w marszu. migłowiec Kurinamiego zmierzał w
kierunku głównego wej cia do Complexu. Czekał go najtrudniejszy lot w yciu.
118
Przestudiował plany Complexu, gdy lecieli do Argentyny. Znał na pami
wysoko ka dego budynku i odległo ci mi dzy zabudowaniami.
Był ju prawie u celu. Pod nim ludzie w mundurach BDU SS walczyli mi dzy
sob . Wrogów oznaczały opaski ze swastykami na r kawach.
Strzelano do niego z ziemi. Silny wiatr prawie kaleczył mu twarz. Je eli
zwolni, b dzie miał wi ksze szans przedosta si przez bram . Ale i wi ksze
szans , by zosta zestrzelonym.
Pocisk odbił si rykoszetem od obitych płótnem drzwi ładowni. Japo czyk
podj ł decyzj . Przesun ł do ko ca d wigni przepustnicy. Poczuł si jak
wielbł d przechodz cy przez ucho igielne. Zdał sobie spraw , e łopatki wirnika
nie były oddalone od ciany wi cej ni o stop , kiedy przeciskał si przez wrota.
Wzi ł gł boki oddech. Wyra nie widział bez-odrzutowe działa strzelaj ce w
kierunku lewej wie y i walk tocz c si na jej szczycie.
Wystrzelawszy wszystkie naboje z pythona, Rourke rozbił nim głow jednego
z esesmanów. Nó Natalii ze wistem przecinał powietrze. Krzyki dawały zna , e
wła nie zagł bił si w czyje ciało. Wolfgang Mann strzelał z pistoletu maszyno-
wego.
Rourke trafił na r koje ci scoremasterów. Python wypadł mu z r k.
Wystrzela z obu jednocze nie. Padło dwóch esesmanów.
Natalia przeczołgała si obok niego. Chwyciła karabinek automatyczny.
Wyrzucaj c bali-songa, precyzyjnie trafiła w cel. Wchodz cy na dach Niemiec
padł martwy.
Kl czała teraz, strzelaj c z karabinka, który w jej r kach okazywał si
niezawodn broni .
Scoremastery Johna były puste. Jednym z nich Rourke uderzył w czoło
esesmana zachodz cego Natali od tyłu, po czym wło ył oba za pas, wyci gaj c
detoniki ”Combat Masters”.
Spojrzał w gór i zobaczył mini-helikopter Kurinamiego. Podbiegł do Natalii,
która stała teraz przy włazie na dach, sk d strzelała wzdłu drabiny prowadz cej
na sam dół. Odebrał jej jeden karabinek. Razem strzelali w dół szybu.
Usłyszeli wybuch na dziedzi cu. Esesmani uciekali w popłochu.
Rourke kopni ciem zatrzasn ł właz. Rzucił na ziemi pusty karabinek.
Natalia wyci gn ła z ciała zabitego esesmana bali-songa. Otarła zakrwawion
kling o jego sfatygowany mundur. Schowała ostrze i zacz ła ładowa magazynki
rewolwerów.
John podniósł pythona. Nabił go. Pusty ładownik wrzucił do chlebaka.
Nad nimi kołował Kurinami. Za chwil wyl duje.
Rourke pobiegł wzdłu parapetu. Natalia z karabinkiem w r ku pilnowała
włazu.
Przykl kn ła koło Dietera Berna. Po operacji John wstrzykn ł mu witamin
B-complex i łagodny rodek pobudzaj cy. Stan Berna nie był zadowalaj cy.
Wygl dał na wpół u pionego. John nie mógł zastosowa silniejszego leku
pobudzaj cego. Groziło to u mierceniem Dietera Bema. Trzymał jego głow na
kolanach, przemawiaj c do uspokajaj co.
- Musimy zabra go do helikoptera.
Popatrzył w gór . Kondor l dował.
119
Siedz c za Kurinamim, Rourke ko czył mocowa pasy. Półprzytomny Bern
majaczył. John uniósł mu powieki. Oczy miał m tne. Dotkn ł ramienia
Kurinamiego. Japo czyk kiwn ł głow . John odskoczył i opadł w przysiadzie.
Maszyna zacz ła si wznosi .
Natalia stała przy włazie, trzymaj c dwa karabinki. Obok niej le ał Mann z
pistoletem maszynowym w ka dej r ce.
Helikopter kołował. Rourke wyci gn ł r k i chwycił si płozy. Gdy
migłowiec nabierał wysoko ci, John miał wra enie, e za chwil siła ci enia
wyrwie mu r k .
Teraz pod nimi była ju tylko ulica. Ci g siły no nej ranił mu twarz i targał
włosy. Naszywki munduru kaleczyły jego szyj i policzki.
Przed nimi pojawił si budynek Centrum Ł czno ci. Kondor podchodził do
l dowania. John zeskoczył na płaski dach. Przetoczył si kawałek. Wstał z
wysiłkiem. Ze scoremasterami w dłoniach usuwał si z drogi l duj cego
helikoptera.
migłowiec mi kko usiadł na dachu.
John spojrzał w dół. Na ulicach trwała walka. Do m czyzn z białymi
opaskami przył czyli si cywile.
Podbiegł do helikoptera. Kurinami rozpinał pasy zabezpieczaj ce Berna.
- Zaczyna odzyskiwa przytomno , John.
- Mam nadziej , e b dzie mógł mówi - odkrzykn ł Rourke. Krzepki
Japo czyk chwycił Berna za ramiona.
- Jest gotów!
Rourke pokiwał głow . Pobiegł w kierunku sztucznego wiatła kopuły
Complexu, wznosz cej si kilkaset stóp powy ej. Niesamowite cienie bł dziły po
powierzchni dachu, a metaliczne powłoki detoników połyskiwały krwawo,
przybieraj c momentami barw przy mionej miedzi.
Dotarł do drzwi. Otworzył je silnym, podwójnym kopni ciem. Szkło rozprysło
si na wszystkie strony. Si gn ł do uchwytu awaryjnego otwierania. Drzwi
stan ły otworem.
Centrum Ł czno ci.
120
Rozdział 35
Paul Rubenstein wybrał metod bezpo redniej konfrontacji. Z browningiem
w r ku udał si do Dodda, który otrzymał ju wiadomo o kradzie y ci arówki.
Przystawił luf do głowy dowódcy ”Edenu”. Potem nale ało j ju tylko
utrzyma w tym miejscu, póki Dodd nie wyda niezb dnych rozkazów.
Na ci arówk zapakowano zapasy ywno ci z drugiej ci arówki Rourke'a,
sprz t z zajmowanych przez nich namiotów i to, co najwa niejsze - bro .
Paul znajdował si w odległo ci o miu stóp od samochodu. W tyle le ał
Michael. Za kierownic siedziała Madison. Słycha było warkot motoru.
Nale ało przej te osiem stóp, nie odrywaj c lufy od skroni Dodda.
Paul Rubenstein post pił krok naprzód. Dodd si gn ł po pistolet. Paul
zachwiał si . Nie zd ył złapa równowagi. Niewiele brakowało, by upadł.
Wszystko stracone! Osuwał si na ziemi .
- Prosz si nie rusza , kapitanie Dodd, albo pana zastrzel . Munchen.
- Niech si pan nie wtr ca, doktorze - warkn ł Dodd. - Potrzebujemy tej
ci arówki, tej broni i nawet tych ludzi, je li Niemcy znowu zaatakuj .
Paul przymkn ł oczy. Chmura kurzu uniosła si , kiedy Munchen pu cił seri
z pistoletu maszynowego.
- Nast pna seria b dzie dla pana, kapitanie. Jako najstarszy rang oficer
reprezentuj interes mego dowódcy. Ale nie tylko. Przemawiam te w imi
rozs dku. Nie dano tym ludziom helikoptera, w porz dku, militarna konieczno .
Ale istniej równie obowi zki moralne. I dlatego musz spróbowa uratowa
Annie Rourke. Prosz pomóc wsta panu Rubensteinowi, kapitanie. I prosz mnie
wi cej nie prowokowa .
Przez moment wida było oczy Dodda w wietle najbli szej lampy. Po chwili
pochylił si nad Paulem. Rubenstein powoli wstawał. Praw r k zaj t miał
pistoletem, lew chwycił Dodda za rami .
Skierowali si do samochodu. Kapitan podtrzymywał Paula.
Madison pomogła mu wsi
.
Zajmuj c miejsce przy kierownicy, Paul odezwał si :
- Trzymaj Dodda na muszce. Je eli si poruszy, zabij sukinsyna.
- Dobrze, Paul. - Wysun ła przez okno luf M-16. Zwolnił hamulec. Wrzucił
bieg. Krzykn ł w kierunku okna po stronie Madison:
- Niech pana Bóg błogosławi! Oby cie znale li to, czego szukacie.
Doktor Munchen stan ł na baczno i lekko skłonił głow .
- I wzajemnie, herr Rubenstein. Oby ten Bóg dopomógł i panu w waszych
poszukiwaniach. ałuj , e nie mog zrobi wi cej, by wam pomóc.
- Wiem. - Paul skin ł głow .
Skr cił kierownic ostro w lewo, docisn ł pedał gazu. Z kr gu wiatła
wje d ał w mroki nocy. Annie...
Annie Rourke podj ła decyzj . Obserwowała Forresta Blackburna
wrzucaj cego pakunki na podkład migłowca. W odpowiednim czasie da mu do
zrozumienia, e zdecydowała si zda na jego wol . I postara si , eby nie
121
wypadło to zbyt ostentacyjnie. Łzy w oczach zawsze pomagaj przy takich
okazjach. B dzie musiał odpi pasy. Chwila wahania, potem uległo .
W skrzynkach ze sprz tem zauwa yła par rzeczy, które mogły okaza si
przydatne. Dwa M-16. Pas z jakiej tkaniny, a w nim pistolet. Widziała, jak
sprawdzał go, a potem czy cił z substancji ochronnej. Był identyczny jak ten w
szafce z broni taty - Beretta 92 SB-F, wojskowa ”dziewi tka”, wyprodukowana
tu przed Noc Wojny.
Ale najbardziej zainteresował j przedmiot w pochwie po drugiej stronie pasa
- bagnet M-16.
Nó . Mogłaby go zabi , gdy tylko otoczy j ramionami, gdy tylko jej dotknie...
Natalia.
Czy tak wła nie zrobiłaby Natalia? Czy kiedy ju to robiła?
122
Rozdział 36
Rourke rozbił szklane drzwi na pode cie schodów. Rozległo si wycie alarmu.
Wysokie tony raziły słuch. Lew r k poci gn ł d wigni awaryjnego otwierania.
Pchn ł drzwi i przeszedł. Zd ył uskoczy . Kule karabinów automatycznych po-
trzaskały resztki szkła w drzwiach.
Ostro nie wychylił si . Oddał jednoczesne strzały z dwóch scoremasterów.
Dwaj esesmani padli.
Za nimi, za zaułkiem korytarza, pi tro ni ej mie ciło si Centrum Ł czno ci.
Musieli tam dotrze .
Kurinami był przy drzwiach. Uwolnił si na chwil od ci aru Dietera Berna.
W r ku trzymał niemiecki pistolet maszynowy.
- Co robimy? - zapytał.
John wymieniał magazynki w scoremasterach. Głow wskazał hali. Kurinami
u miechn ł si .
- Obawiałem si , e tak b dzie. Có , idziemy.
Skoczył naprzód, John tu za nim. Ich bro bluzgała potokami ognia. Z
gardła Kurinamiego wyrwał si okrzyk:
- Banzai!
Esesmani za cielali swoimi ciałami podłog . Kule odbijały si rykoszetem od
cian. Rourke poczuł, jak co ze lizn ło mu si po ebrach. Zamienił puste
scoremastery na detoniki ”Combat Masters”. Walczyli z resztkami stra y SS.
Kurinami wyrzucił w przód r ce. W obu miał bagnety. Wcze niej John
widział je u niego za pasem. Ostrza zakre lały łuki - w gór , w bok, od lewej do
prawej. Ka demu ruchowi wtórował krzyk esesmana.
Wystrzelawszy wszystkie naboje, John chwycił r koje gerbera. Jeden z
Niemców podniósł karabinek automatyczny. Pchni cie no a. Klinga gerbera
przygwo dziła esesmana do ciany.
Rourke wyj ł pythona. Niewielka grupa esesmanów nie stanowiła ju
zagro enia.
- Poradz sobie. Id po Berna.
- Jeste ranny, John! Rourke dotkn ł eber.
- Jaki ty spostrzegawczy. Id ju .
Podniósł karabinek automatyczny. Ruszył na poszukiwanie zapasowych
magazynków. Znalazł cztery. Załadował jeden i przestawił bro na ogie ci gły.
Pu cił si biegłem przez korytarz. Przed zakr tem przystan ł.
Przewiesił karabinek przez rami i przeładował pistolety. Obejrzał si :
Kurinami niósł Berna, trzymaj c pod pach pistolet. Znalazłszy si koło Johna,
szepn ł:
- Słuchaj, wiesz, o co chodziło z tym ”Banzai”?
- O co? - zapytał John.
- Zawsze chciałem to wypróbowa . To tak, jakby kto z Texasu krzyczał:
”Pami tajcie o Alamo!”
- Rozumiem. Idziemy.
John wychylił si zza załomu korytarza i natychmiast rzucił si w tył. Pociski
uderzyły w cian , tu przy jego głowie.
123
- Co teraz? - zapytał Kurinami.
Rourke chciał odpowiedzie : ”Nie wiem”, ale przerwała mu gło na kanonada.
Znacznie silniejsza ni poprzednio. Co si tu nie zgadzało. Wyjrzał raz jeszcze.
- To Hartman. W porz dku. - Był ju w biegu. Krzyczał do Kurinamiego: -
Szybko! Pospiesz si !
Ludzie kapitana Hartmana, przebrani za esesmanów, walczyli teraz z
prawdziwymi siłami bezpiecze stwa SS i byli w tym starciu gór . Rourke strzelał
w plecy wycofuj cych si esesmanów. Niektórzy odwracali si , próbuj c si
broni . Strzelano z bliskiej odległo ci. Sw d spalonej skóry mieszał si z
gryz cym zapachem chemicznych zapalników niemieckiej broni.
John zbli ył si do walcz cych. Nie miał ju naboi. Hartman rozprawiał si z
ostatnimi esesmanami. Oddał do ich dowódcy dwie serie z pistoletu
maszynowego. Przeskoczył przez ciało i zatrzymał si obok Johna. Zasalutował.
- Herr doktor, mam przyjemno oznajmi , e droga jest wolna. Bez
przeszkód dotrzemy do newralgicznego obszaru Centrum Ł czno ci. Jest tam
wódz w otoczeniu tuzina wiernych esesmanów. Musimy uda si tam
natychmiast. - Hartman zwrócił si do swoich ludzi: - Wy dwaj, uwolnijcie ja-
po skiego oficera od jego ci aru. - Zwracaj c si ponownie do Johna, pochylił
głow w lekkim ukłonie i trzasn ł obcasami. - Herr doktor, prosz za mn .
- Co z Natali ? - pytał Rourke, id c obok niego i omijaj c ciała zabitych - i
standartenfuhrerem?
- W zasadzie powinni my ju mówi o nim ”pułkownik”, nie s dzi pan,
doktorze? Wszystko w porz dku. Czekaj w pobli u nadajnika z reszt mojego
oddziału. Pan jest ranny?
- Kula otarła si o ebra. Jutro b d sztywny, ale dzisiaj jest w porz dku.
Chocia nie pogardziłbym prowizorycznym opatrunkiem.
Hartman powiedział po niemiecku:
- Opatrzcie jego ran . Szybko.
Rourke zatrzymał si przy barierce i spojrzał w dół. Natalia pomachała mu
r k . Równie Wolfgang Mann kiwn ł mu głow . On i jego ludzie obstawili
korytarz wiod cy do Centrum Ł czno ci. Doł czali do nich ołnierze Hartmana.
John podci gn ł lew stron bluzy. Dotkn ł eber. Rana była płytka, ale silnie
krwawiła. Wzdrygn ł si i zmru ył oczy, gdy spryskiwano mu ran zimnym
preparatem. Obwi zano go banda em. Wstrzymał oddech. Spojrzał na nie-
mieckiego ołnierza.
- Dzi kuj - powiedział. Niemiec stan ł na baczno .
- Doktorze!
Rourke ruszył w dół, rozgl daj c si wokół. Mogli przeprowadzi atak
frontalny. Mieli wystarczaj c liczb ludzi.
Ale byłoby to zbyt kosztowne. Zanim znalazł si jia pode cie, Mann poderwał
si na nogi. Biegł kulej c.
- Za mn ! - krzykn ł do swoich ludzi.
Sun ł na czele, obok niego Hartman z pistoletem maszynowym. W studiu
nagraniowym p kały szyby.
124
Mo na było teraz usłysze głos wodza. Brzmiał w nim strach. Mówił o
konieczno ci zlikwidowania pi tej kolumny, o wierno ci ideom nazizmu, dzi ki
którym Niemcy zaszli tak daleko. O powinno ci obrony wodza i dogmatów.
John schodził po schodach. W dłoni miał scoremastera. Natalia czekała na
dole. W prawej r ce trzymała rewolwer. Kiedy zszedł, oparł si o ni i poszli dalej
razem. Wyprzedzał ich Mann, podtrzymywany przez dwóch ludzi, Hartman i
jego oddział.
Wystrzały. Krzyki. Wchodz c przez ostrzeliwane ze wszystkich stron wej cie,
John i Natalia usłyszeli znajomy głos:
- Mówi pułkownik Wolfgang Mann. Wódz nie yje. Przed wami stoi człowiek,
któremu wszyscy ufamy, pan profesor Dieter Bern.
Głos profesora dawał wła ciwe wyobra enie o człowieku, do którego nale ał -
stary, zm czony i słaby. A cho słowa przeze wypowiadane były jeszcze starsze -
”demokracja”, ”wolno ”, ”równo ”, ”tolerancja” - nie zmniejszało to ich mocy
i wagi.
John Rourke siedział na skórzanym, obrotowym krze le, z nogami na tablicy
kontrolnej i fili ank kawy w zasi gu r ki. Dieter Bern ju dawno sko czył
przemówienie. Zaledwie garstka esesmanów stawiała jeszcze opór - nie mo na
było mówi o walce.
Wolfgang Mann odrzucił pomoc medyczn i starał si poł czy z siłami
pozostawionymi w Ameryce Północnej. Gło nik zachrobotał. Rourke
wyprostował si .
- Tu hauptsturmfuhrer Helmut Manfred Sturm. Mówi do pana,
standartenfuhrer Mann, i wszystkich innych zdrajców: Wierne mi oddziały,
które wy szły z potyczki z Rosjanami, przypuszczaj w tej chwili szturm na baz
”Projektu Eden”. Znamy ich liczebno i wiemy, e nie s w stanie nam si
oprze . A pó niej, herr standartenfuhrer, powrócimy do Complexu i wskrzesimy
jedyny słuszny ustrój - narodowy socjalizm.
John spojrzał na Wolfganga Manna. W oczach pułkownika malował si
niekłamany ból, bynajmniej nie spowodowany urazem nogi.
- M Heleny Sturm! Mein Gott! John odebrał mu mikrofon.
- Kapitanie, mówi John Rourke. Nie zna mnie pan. Ale ja znam pa sk on ,
Helen . Jestem lekarzem . Odebrałem poród dwóch pa skich córeczek. Pana
ona i dzieci znajdowały si o krok od mierci z r k SS, na bezpo redni rozkaz
nie yj cego ju wodza. Syn pana, Manfred, zdradził własn matk . Zło ył na ni
donos w Jugendzie. Kiedy pułkownik Mann i ja starali my si wyrwa pa sk
on z r k nazistów, Manfred asystował przy jej torturach. Czekał, a zostanie
dokonana deformacja waszych nie narodzonych dzieci. Pozostałych pa skich
synów zostawiono na pó niej. Ich te nie omin łyby tortury. Teraz pana ona,
bli niaczki i trzej synowie s bezpieczni. Manfred nie yje. Chciał zabi matk .
Trzymał skalpel przy jej t tnicy. Musieli my go zastrzeli .
Z gło nika nie dochodził aden d wi k. Jedynie suche trzaski. Pó niej
paniczne, nieludzkie krzyki. I pojedynczy strzał.
John oddał mikrofon Mannowi. Milczał. Odwrócił si od tablicy kontrolnej.
Natalia ruszyła za nim. Przeszli obok stygn cych ciał esesmanów i roztrzaskanego
szkła. Trzymali si za r ce.
125
W foyer, za studiem nagra , stała niewysoka, biała kolumna. Na niej -
identyczne jak przed Complexem, ale wykonane z innego materiału - popiersie
Hitlera.
Rourke, nie puszczaj c r ki Natalii, wyci gn ł pythona. Magnum 0,357
idealnie nadawało si do tego celu.
Ostro nie wymierzył. Zni aj c głos, powiedział do Natalii:
- Nie s dz , eby ktokolwiek jeszcze pragn ł go wielbi .
Nacisn ł spust. Twarz Adolfa Hitlera rozsypała si w proch.