1
Spotkanie Klubu poświęcone książce Rafała Wnuka „Za pierwszego Sowieta”
W dniu 27 lutego 2008 r. w sali konferencyjno-wystawienniczej Instytutu Pamięci
Narodowej, Warszawa, ul. Marszałkowska 21/25, odbyło się spotkanie Klubu Historycznego
im. gen. Stefana Roweckiego „Grota” w Warszawie na temat „»Za pierwszego Sowieta«.
Polska konspiracja na Kresach Wschodnich II Rzeczypospolitej (wrzesień 1939 – czerwiec
1941)”.
Dzieje polskiej konspiracji na Kresach Wschodnich II Rzeczypospolitej
dr Rafał Wnuk
Bez prof. Tomasza Strzembosza ta książka by pewnie nie powstała. Nie wiem,
czy bez niego odważyłbym się robić to, do czego nas zawsze namawiał, to
znaczy podejmować się zadań trudnych, pozornie niewykonalnych. On mówił,
że jak tonąć, to na otwartym morzu, a jak spadać, to z wysokiego konia.
Wierzbicki: Mówił jeszcze, że historyk, który nie ma wrogów jest złym
historykiem, bo każdy, kto mówi prawdę, musi się komuś narazić.
Wracając do książki. Proszę Państwa, kiedy ją przeglądam, to nie tylko
odczuwam strach o to, czy umiem dobrze pisać, ale mam też obawy dotyczące
użytych źródeł, ponieważ, jak to Marek Wierzbicki powiedział, książka jest
próbą zderzenia różnego typu źródeł z wielu archiwów. Sądzę, że 70%
zgromadzonych przeze mnie informacji pierwotnie zdobył sowiecki aparat
represji. Siłą rzeczy często perspektywa oglądu to perspektywa enkawudzisty.
Niekiedy to jest punkt widzenia enkawudzisty niskiego szczebla, innym razem –
Berii. W efekcie bezustannie musimy sobie zadawać pytanie, co jest
odwzorowaniem rzeczywistości, a co ich kreacją, co pozostaje ukryte dla
funkcjonariusza NKWD, a co za tym idzie, ukryte jest też przed historykiem,
który próbuje rzecz całą po sześćdziesięciu paru latach rozwikłać. Przyznam, że
praca nad tą książką była trudna jeszcze z jednego powodu. Otóż w momencie,
kiedy zajmowałem się konspiracją wojenną i okresem lat 44–56, w wielu
wypadkach byłem w stanie dotrzeć do żyjących jeszcze uczestników wydarzeń.
Dzięki temu mogłem pokazać ich perspektywę widzenia, ich sposób
postrzegania świata. W przypadku tej książki, poza niewieloma wyjątkami, było
to niemożliwe. Według moich obliczeń ok. 30 tys. ludzi przewinęło się przez
konspirację na Kresach. W więzieniach znalazła się połowa z nich.
Prawdopodobnie większość tych więzień nie przeżyła. Samo to sprawia, że
stosunkowo niewiele osób mogło złożyć relację. Kiedy przystępowałem do
pisania tej książki, a to był koniec lat 90-tych, siłą rzeczy bohaterzy
opisywanych wydarzeń odchodzili, nie bardzo było już z kim rozmawiać. Choć
starałem się, tam gdzie to było możliwe, oddać głos uczestnikom zdarzeń –
ponieważ relacja to ważny typ źródeł – zdaję sobie sprawę, że przeważają
2
dokumenty sowieckiego aparatu represji.
Książka dotyczy całego obszaru okupowanego przez Sowietów. Odważyłem się
omówić cały ów teren, ponieważ sądziłem, że dopiero wtedy publikacja będzie
ciekawa. Pewna wiedza z istniejących regionalnych opracowań i „nos
historyczny” przywiodły mnie do przypuszczenia, że jednak rzeczywistość
Białostocczyzny i Wołynia stanisławowskiego czy lwowskiego to są różne
światy. Porównanie wielkich polskich centrów, jakimi były Wilno i Lwów, do
rozproszonych ognisk polskich na bagnistym Polesiu czy olbrzymich terenach
Wołynia pokazuje, jak odmienne były to tkanki społeczne. Owa tkanka
społeczna miała decydujący wpływ na kształt organizacji konspiracyjnych.
Dzisiaj spotykamy się w Warszawie, mieście, w którym przed wojną Polacy
stanowili większość. W całej w Generalnej Guberni w 1939 r. Polacy
pozostawali bezwzględną większością. Musimy pamiętać, że kiedy mówimy o
Kresach, to jednie Białostocczyzna była terytorium, na którym Polacy stanowili
ponad 71% ludności. Na Wileńszczyźnie to było ok. 52% . Na pozostałych
obszarach ludność polska na terytorium żadnego województwa nie przekracza
50%. W Nowogródzkiem Polacy to ok. 34%, na Polesiu, według różnych źródeł,
od 11,2 do 14,5 %, w Tarnopolskiem 37% . Woj. stanisławowskie
zamieszkiwało ok. 16,5% Polaków. Na terenie woj. lwowskiego stanowili oni
46,5% ogółu ludności, na Wołyniu zaś 15,5%–16,5%.
Polacy dominowali najczęściej w centrach miejskich, na niektórych obszarach
zamieszkiwali w dużych zwartych skupiskach wiejskich, gdzie indziej rozsiani
byli wśród żywiołu ukraińskiego lub białoruskiego. Proszę pamiętać, że
mówimy tak naprawdę o 4,5 miliona Polaków (około jednej trzeciej ludności)
rozsianych po tym olbrzymim obszarze.
Struktura najważniejszej organizacji podziemnej – ZWZ – oparta była na
przedwojennym podziale administracyjnym. Poszczególne województwa w
nomenklaturze ZWZ określano jako okręgi. Jedną z cech charakterystycznych
podziemia na Kresach Wschodnich była zdecydowanie większa niż na terenie
Generalnej Guberni chęć znajdowania się w jednej, wspólnej organizacji. O ile
w Lubelskiem czy na Mazowszu różnego rodzaju nurty polityczne starały się
utrzymywać odrębność i wchodzić do większych organizacji możliwie późno,
na najlepszych dla siebie warunkach, o tyle na Kresach dążono do jak
najszybszej centralizacji podziemia. Sądzę, że to wynikało po prostu z poczucia
względnej słabości, ze świadomości, że „my, Polacy, jesteśmy otoczeni przez
mniejszości narodowe”, które niekoniecznie będą sprzyjały naszym dążeniom
do odbudowy polskiej państwowości.
3
W latach 1939–1940 doskonale pamiętano Orlęta Lwowskie, wojnę z
Ukraińcami o Lwów, akcję odbicia Wilna Litwinom. Myślę, że to decydowało o
stosunkowo szybkiej mobilizacji organizacyjnej i wchodzeniu w większe
struktury i to praktycznie bez żadnych warunków wstępnych. Marek Wierzbicki
powiedział, że ta konspiracja była słabsza niż w Generalnej Guberni. W liczbach
całkowitych była słabsza, ale jeżeli uwzględnimy polski potencjał ludzki na
Kresach, musimy stwierdzić, że tamtejsi Polacy zaczęli konspirować szybciej i
chętniej, niż na terenach Generalnej Guberni. Można mówić o wręcz
błyskawicznym rozkwicie organizacji. Natomiast jej jakość często pozostawiała
wiele do życzenia.
Przejdźmy do poszczególnych obszarów. O Lwowie postaram się powiedzieć
niewiele, ponieważ za chwilę obejrzą Państwo film mówiący głównie o
konspiracji lwowskiej. Lwów to tragiczny przykład miasta, w którym powstały
dwa nielubiące się i rywalizujące ośrodki dowódcze. Otóż na przełomie
listopada i grudnia do miasta przybyli, niemal jednocześnie, wysłannicy ZWZ z
Paryża i SZP z Warszawy. Z Francji do Lwowa dotarł emisariusz który związał
się ze środowiskiem antysanacyjnym i Stronnictwem Narodowym. Z Warszawy
przybył wysłannik komendy SZP, który miał mandat budowania konspiracji
opartej o kadry piłsudczykowskie – sanacyjne. W efekcie powstały 2 komendy
okręgu: narodowa (ta paryska), zwana ZWZ-1 i warszawska, funkcjonująca w
literaturze jako ZWZ-2. Rywalizowały one ze sobą, nawzajem się zwalczały i tę
sytuację potrafiło wykorzystać NKWD. Przez te wzajemne animozje sowiecki
aparat bezpieczeństwa zdołał podporządkować sobie ZWZ-1 i dogłębnie
zinfiltrować ZWZ-2. Co ciekawe NKWD nie likwidował ośrodków dowódczych
ZWZ, tylko starał się je utrzymać i wykorzystać polskie podziemie do
infiltrowania władz polskich w Paryżu i podziemia na terenie Generalnej
Guberni. Z dokumentów pośrednio wynika, iż w zamysłach Sierowa, Berii i co
najważniejsze, Stalina, ZWZ na terenie obszarów Polski centralnej miał zostać
w przyszłości użyty przeciwko Niemcom jako „aliant” Związku Sowieckiego.
Nie mam wątpliwości, że takie myślenie było obecne wśród sowieckich
decydentów. Obszar Lwów ZWZ to przypadek szczególnie tragiczny. ZWZ-1
od razu stał się organizacją masową. Między październikiem 39 a lutym 40 roku
rozpoczęto tam masowe werbowanie do konspiracji i ZWZ oceniał, dosyć
realistycznie, liczbę członków na 12–15 tys. ZWZ-1 budował siatki z
założeniem krótkiego trwania okresu konspiracyjnego. Twórcy tej organizacji
byli przekonani, że wiosną 1940 r. wojna rozgorzeje na nowo i trzeba mieć
natychmiast kadry gotowe do obrony Lwowa, do obrony polskości tych
prowincji przed Ukraińcami, a jednocześnie trzeba być przygotowanym do
likwidowania sowieckiego aparatu administracyjnego. Oba lwowskie ZWZ-ty
próbowały organizować województwa należące w założeniach ZWZ do obszaru
4
lwowskiego ZWZ, czyli województwa stanisławowskie, tarnopolskie i
wołyńskie.
Szczególnie interesującym przypadkiem jest Wołyń. Tam, podobnie jak we
Lwowie, powstały dwa ZWZ-ty. Z tym że nie utrzymywały one żadnych
kontaktów i nie doszło do tarć pomiędzy nimi. Pierwszy powstał, utworzony
przez wysłanników ze Lwowa, ZWZ-1. Szybko, bo już w marcu 1940 r. siatka
ta została zlikwidowana. Równolegle budowana była siatka ZWZ-tu w oparciu o
kadry Wołyńskiego Związku Młodzieży Wiejskiej, który zrzeszał ludzi ideowo
związanych z Henrykiem Józewskim, często młodzież wywodzącą się z Liceum
Krzemienieckiego. Dla nich piłsudczyk Józewski był wielkim autorytetem,
człowiekiem, który prowadził właściwą politykę narodowościową na Wołyniu.
Ci ludzie starali się budować polską konspirację na zasadzie polskiego
obywatelstwa a nie narodowości i to był wyjątek w skali kraju. Członkowie
WZMW mieli bardzo dobre kontakty z tą częścią inteligencji ukraińskiej, która
opowiadała się za funkcjonowaniem w ramach polskiej państwowości. W
efekcie w wołyńskim ZWZ-cie w roku 1940 znalazło się stosunkowo wielu
Ukraińców. W niektórych wsiach czy też miasteczkach placówki ZWZ-u, miały
ich w swoich szeregach kilkunastu. Mówię o tym, gdyż z tej perspektywy
późniejsze wydarzenia na Wołyniu są tym bardziej niezwykłe. Powstaje pytanie
co się stało miedzy rokiem 40-tym a 43-cim, że nagle Wołyń staje się tym
miejscem, w którym już nie było płaszczyzny dyskusji z Ukraińcami? W 1940 r.
we Lwowie rozmawiano z nimi, bo się ich bano, ale nie wciągano do
organizacji, a na Wołyniu starano się wciągnąć tych ludzi do ZWZ. Wołyński
ZWZ budowany przez płk. Majewskiego „Śmigiela” działał do maja 1940 r. Na
przełomie maja i czerwca NKWD rozbiło te siatki. Z Wołyniem związany jest
jeden z najbardziej tajemniczych agentów NKWD Bolesław Zymon. Został
mianowany przez płk. Roweckiego wysłannikiem ZWZ-u na Wołyń i miał
odbudowywać Okręg Wołyń ZWZ. Przyprowadził on gen. Leopolda
Okulickiego do Lwowa a potem doprowadził do jego aresztowania. Wywodził
się właśnie ze środowiska WZMW, nigdy go nie złapano, nie wiemy, co się z
nim stało.
W Stanisławowskiem konspiracja została rozbita dość późno, bo w czerwcu–
lipcu 1940 roku, a niektóre siatki przerzutowe przetrwały nawet dłużej,
komendant Okręgu ZWZ zdołał się ukryć i pozostał na wolności do wkroczenia
Niemców. Był w kontakcie z niewielką grupą współpracowników, nie prowadził
już jednak aktywnej działalności. Zdziesiątkowane, pozbawione elit
przywódczych siatki terenowe nie funkcjonowały.
5
Na terenie województwa tarnopolskiego, bardzo mocno związanego
organizacyjnie ze Lwowem, konspiracja tworzona była przez wysłanników
ZWZ-1. Aresztowania z wiosny 1940 roku praktycznie unieruchomiły siatki
ZWZ. Być może jedną z przyczyn tak mocnego uderzenia w Tarnopolskie było
tzw. powstanie czortkowskie. W styczniu 1940 roku młodzież w Czortkowie
zaatakowała garnizon sowiecki. Atak się nie powiódł. Natomiast w rejonie
Czortkowa NKWD aresztował praktycznie całą polską elitę.
W północnej części Kresów zachodziły równie interesujące procesy.
Wyjątkowym, ważnym, ale stosunkowo niewielkim terytorialnie był obszar, jaki
znalazł się okupacyjnej strefie litewskiej. Przypomnę, że Wilno oraz jego
najbliższe okolice zostały zajęte przez Armię Czerwoną, a następnie przekazane
przez Sowietów Litwie. Konspiracja wileńska pod jednym względem,
masowości podziemia, przypominała lwowską. W warunkach stosunkowo
liberalnej, w porównaniu z Niemcami czy Sowietami, okupacji litewskiej
błyskawicznie zorganizowano masową konspirację. Tam już na początku 1940
r. 4–5 tys. ludzi uformowanych zostało w pułki, bataliony, z podziałem na
saperów, lotników, piechotę, artylerię. Była to konspiracja na tyle silna, że
nawet zaczęła organizować Polaków na terenie Litwy właściwej, tworząc
Kowieński Podokręg ZWZ.
Sauguma – litewska służba bezpieczeństwa, zadawała ciosy organizacji, ale
skala represji była nieporównywalna z tym, co się działo pod okupacją
sowiecką. Okręg Wilno ZWZ – ta duża, sprawna organizacja, w czerwcu 1940
roku, po zajęciu Litwy przez Sowietów, musiała się zmierzyć z nowym
systemem okupacyjnym. Latem 1940 roku wileńska konspiracja nie ogranicza
swej aktywności, wręcz przeciwnie, wśród członków ZWZ dominuje poczucie,
że funkcjonariusze NKWD są „ślepi”. To przeświadczenie do złudzenia
przypomina atmosferę panującą we Lwowie na przełomie 1939 i 1940 roku. I to
jest pewna rzecz charakterystyczna – polscy konspiratorzy w pierwszym okresie
uważają, ze NKWD jest bezsilne. Sądzę, że ten sztafaż był celowy. NKWD
najpierw „wchodził” w uśpione poczuciem bezpieczeństwa środowisko, a potem
zadawał bardzo mocny, radykalny cios. To, jak mi się wydaje, część taktyki, a
nie przypadek.
Na konspirację wileńską najpierw pojedyncze, a potem coraz mocniejsze
uderzenia zaczynają spadać dopiero jesienią 1940 roku. Doprowadzają one do
aresztowania wiosną 1941 roku komendanta okręgu, a kolejny komendant w
maju 1941 zostaje zmuszony do „zamrożenia” działalności ZWZ. Natomiast na
Wileńszczyźnie, pomimo tego olbrzymiego potencjału zbrojnego, nie powstały
6
oddziały partyzanckie.
Na Białostocczyźnie i zajętych przez Sowietów skrawkach Mazowsza polska
konspiracja pod jednym względem przypominała jej wileńską odpowiedniczkę.
Obie budowane były przez ludzi specjalnie do tego przeszkolonych – oficerów i
podoficerów. Jeżeli przeanalizujemy życiorysy twórców organizacji
konspiracyjnych, którzy weszli do ZWZ, to często natrafimy na ludzi z dywersji
pozafrontowej. I to jest bardzo ciekawe zjawisko, że na Białostocczyźnie, oraz
częściowo na Nowogródczyźnie, najważniejsze osoby to są ci ludzie, którzy od
36–37 roku są profesjonalnie przygotowywani do konspiracji. Wielu z nich
przetrwało całą okupację sowiecką, całą okupację niemiecką i kontynuowało
konspirację po 1945 roku. To jest taka podziemna „elita elit”. Choć często mają
jedynie stopień podporucznika czy porucznika, to umieją bardzo wiele. Ale
niewiele zdziałaliby bez społecznego zaplecza, które na tych obszarach było
zapleczem polskim. Drugi ważny czynnik to sprzyjające warunki geograficzne –
lasy augustowskie, Puszcza Grodzieńska czy Nalibocka, bagna Biebrzy – to są
tereny, które naprawdę nadawały się do ukrywania.
Na Białostocczyźnie zaobserwować można kilka ważnych zjawisk. Po pierwsze
przybywają tam stosunkowo liczni wysłannicy z Warszawy, którzy budują
najpierw SZP, a potem ZWZ i tworzą organizację opartą na ludziach z dywersji
pozafrontowej. To, poza Wilnem, jedyny obszar, gdzie struktury ZWZ będą
działały nieprzerwanie pod okupacją sowiecką i dotrwają do wejścia Niemców.
Druga rzecz to jest opór oddolny, rodzenie się lokalnych młodzieżowych i
środowiskowych siatek, które w większości trafiają do ZWZ. W końcu, na
Białostocczyźnie występuje odpowiednik znanych w GG „hubalczyków” –
powrześniowych partyzantów, czyli żołnierzy WP którzy nie złożyli broni i z
frontu poszli do lasu. Mam na myśli partyzantkę płk. Jerzego Dąmbrowskiego
„Łupaszki”, który w trójkącie Augustów–Grodno–Bielsk Podlaski zbudował
siatkę wsparcia oddziału partyzanckiego, liczącego w końcu 1939 roku 200
ludzi rozrzuconych w bazach partyzanckich na dosyć dużym obszarze. J.
Dąmbrowski w końcu 1939 roku przeszedł na teren Wileńszczyzny i, ranny
podczas przekraczania granicy, znalazł się w więzieniu, a później w obozie. Po
wejściu do Wilna Sowietów, w czerwcu 1940 roku, znalazł się w rękach NKWD
i w czerwcu 1941 roku został rozstrzelany. Pozostał po nim pewien potencjał
organizacyjny i, jak się wydaje, w oparciu o ów potencjał powstały kolejne
siatki, z których część współtworzyła ZWZ.
Warto powiedzieć kilka słów o dwóch siatkach, które przez długi czas
utrzymywały autonomię względem ZWZ. Pierwsza to Polska Armia
7
Wyzwolenia działająca na terenie Augustowskiego. Ta mająca jakieś korzenie w
partyzantce Dąmbrowskiego organizacja zrzeszała zarówno przedstawicieli
drobnej szlachty, młodzieży z tamtejszych gimnazjów, liceów, chłopów i
miejscowej inteligencji. PAW wiosną 1940 weszła formalnie do ZWZ, jednak w
praktyce zachowała niezależność. Specyfiką PAW jest prowadzenie intensywnej
działalności partyzanckiej. Po pierwszych dwóch wywózkach wielu ludzi
uciekło na bagna i do lasu. Oni tworzyli oddziały prowadzące walkę zbrojną.
Członkowie PAW, ze względu na bliskość granicy z okupacją niemiecką
(Suwalszczyzna), w przypadku zagrożenia starali się przekraczać te granice z
Niemcami. Tak było m.in. podczas wielkiej operacji antypartyzanckiej NKWD z
czerwca 1940 r. Fakt ten wykorzystali Niemcy. Schwytali na granicy część
partyzantów, łącznie z komendantem obwodu, i skłonili ich do wypełniania
zadań wywiadowczych na rzecz Niemiec. Co ciekawe niemiecką antysowiecką
siatkę wywiadowczą opartą na Polakach z PAW budował ppłk WP Petro
Diaczenko. Był on Ukraińcem ze środkowej Ukrainy, oficerem carskiej armii,
później pracował w sztabie Petlury i walczył w wojnie 20-go roku. Następnie
służył w WP jako oficer kontraktowy, ukończył szkołę wojenną oficerską, był
więc oficerem dyplomowanym. Świetny żołnierz, wyróżniający się i
inteligencją, i umiejętnością dowodzenia. Związany był z Oddziałem II
Naczelnego wodza, a końcu lat 30-tych podjął współpracę z Abwehrą.
Ppłk Diaczenko mieszkał w Suwałkach a jego syn chodził do liceum w
Augustowie. Znał on doskonale tamtejszych ludzi i ich wzajemne relacje.
Budował więc antysowiecką siatkę w oparciu o obwód PAW pod hasłem
wspólnoty polsko-ukraińsko-niemieckiej w walce z komunizmem. Jak się
wydaje, Okręg Białystok ZWZ zorientował się w sytuacji i odciął się od
kontaktów z PAW. Przyglądając się bliżej PAW można się przekonać, że
członkowie tej organizacji starali się „grać na dwóch fortepianach”.
Niejednokrotnie przekazywali Niemcom jedynie wybrane wiadomości o Armii
Czerwonej, sowieckim aparacie władzy itp., równolegle starali się ukryć przed
Abwehrą szczegóły na temat siatek własnych organizacji.
Druga „przechwycona” przez Abwehrę organizacja – Bataliony Śmierci
Strzelców Kresowych, działała w okolicach Brańska, Wysokiego
Mazowieckiego i Bielska Podlaskiego. Ta powołana przez wysłannika gen.
Tokarzewskiego grupa od pewnego momentu zaczęła pracować na rzecz
Niemców, co wynikało z przewerbowania jej dowódcy.
Dlaczego o tym mówię? Otóż chciałem pokazać pewien dramatyzm tych ludzi.
Dramatyzm ludzi podziemia wciśniętych pomiędzy machinę NKWD dążącą do
użycia polskiego podziemia przeciwko Niemcom, z drugiej strony Niemców
starających się wykorzystać Polaków przeciwko Sowietom. To była niemal
klasyczna „diabelska alternatywa” sowiecko-niemieckiego pogranicza.
Pomimo działań Abwehry białostocka siatka ZWZ-owska uchroniła się od
pełnej infiltracji niemieckiej lub sowieckiej, choć poniosła straszliwe straty. W
szczytowym momencie Okręg Białystok ZWZ zrzeszał około 4 tys. ludzi,
8
myślę, że pod koniec czerwca 1941 roku to było jedynie 1000-1500.
Ciekawy przypadek stanowi Nowogródczyzna. Tam ZWZ zorganizowali
wysłannicy Okręgu Wileńskiego. Dowódca Okręgu Nowogródzkiego ZWZ płk
Obtułowicz został schwytany przez Sowietów i zgodził się na współpracę. Po
wyjściu na wolność „zerwał się” funkcjonariuszom NKWD i zaczął ostrzegać
podkomendnych z ZWZ przed szykowną przez Sowietów prowokacją.
Odszukany przez agenturę został otoczony i po krótkiej walce popełnił
samobójstwo.
Jak wyglądało podziemie kresowe w liczbach? 25–30 tys. przeszło przez szeregi
tej konspiracji. Ponad połowa z nich została aresztowana, dalszych kilka tysięcy
wywieziono „prewencyjnie” na Wschód w ramach kolejnych deportacji. Jak się
wydaje, pod koniec okupacji sowieckiej, w czerwcu 1941, roku ta konspiracja
liczyła około 4–5 tys. ludzi.
Muszę się zgodzić z uwagą Marka Wierzbickiego, który zaznaczył, że uciekłem
od porównania okupacji sowieckiej z okupacją niemiecką. Takiej analizy
należałoby dokonać. Jednak do tego potrzebna by była książka co najmniej tak
obszerna jak Za pierwszego Sowieta. Moim zdaniem warunki konspiracyjne pod
okupacją sowiecką były zdecydowanie trudniejsze niż w Generalnej Guberni.
Można je natomiast porównywać z warunkami panującymi na terenach Polski
zachodniej anektowanych przez III Rzeszę. Na Śląsku, Pomorzu i w
Poznańskiem okręgi ZWZ przez dłuższy czas istnieją niemal teoretycznie i są z
Warszawy, ponieważ kolejni oficerowie wysyłani tam w latach 1940–1943 byli
błyskawicznie aresztowani przez Gestapo.
Podstawa różnica pomiędzy obszarami okupowanymi przez Sowietów i
Niemców zasadza się na ideologii, której założenia warunkowały działania
okupanta. I tu zasadniczą odmiennością jest to, że Niemcy budowali ostry i
zdecydowany przedział między Polakami a Niemcami. Jedynie Volksdeutche
mogli aspirować do „normalnego” życia na terenach okupowanych przez
Niemców. Jednak przyjęcie niemieckiej listy narodowościowej w GG było
różnoznaczne z wykluczeniem się z ram polskiej społeczności. Niemcy, krótko
mówiąc, oparli relację z Polakami na fundamencie wykluczenia. Natomiast
Sowieci starali się wejść w społeczeństwo, starali się inkorporować, włączać w
system poszczególne grupy społeczne. Doprowadzili do sytuacji, w której
zatarta została granica pomiędzy przystosowaniem a kolaboracją. W warunkach
9
okupacji niemieckich jasne było, co wolno, a czego już nie. Sowieci zaś nie
posługiwali się kluczem narodowościowym. Dla wybranych grup, także
polskich, starali się być atrakcyjni. Zdawali się mówić: „Jesteśmy dla was
szansą. Chodźcie z nami, a my wam pozwolimy być Polakami, Homo
Sovieticus, ale Polakami.” I myślę, że to właśnie ta szeroka strefa szarości i brak
jasnych reguł były największymi problemami i przeciwnikami polskiej
konspiracji na ziemiach wschodnich II RP.