Redaktorzy
serii
MałgorzataCebo-Foniok
Ewa
Turczyńska
Korekt
a
Hanna
Lachowska
MałgorzataLach
Projekt
graficznyokładki
MałgorzataCebo-Foniok
Zdjęcie
na
okładce
©
Zbigniew
Foniok
Tytułoryginału
Breathe
withMe
BREATHE
WITHMEbyKristenProby.
Copyright
©2014byKristenProby.
Published
byarrangementwiththeAuthor.
All
rightsreserved.
For
thePolishedition
Copyright
©2016byWydawnictwoAmberSp.zo.o.
ISBN
978-83-241-5886-7
Warszawa
2016.WydanieI
Wydawnictwo
AMBERSp.zo.o.
02-954
Warszawa,ul.KrólowejMarysieńki58
tel.620
4013,6208162
Konwersja
dowydaniaelektronicznego
P.U.OPCJ
A
juras@evbox.p
l
Pamel
i
Nigdy
niespłacędługuwobecCiebie,nietylkozatowszystko,codlamnierobisz,aleizaTwoją
przyjaźń.KochamCię.
Prolog
Meredit
h
Jedenaście
lat
temu
„S
potkajmy
sięuCiebiezapółgodziny.KochamCię”.
Uśmiecham się
i
odpisuję: „Też Cię kocham”, po czym wyłączam telefon i lecę na lekcje tańca.
Chciałam sobie odpuścić dzisiejszą lekcję, ale Mark naciskał. Powiedział, że doskonale rozumie, jak
ważnyjestdlamnietaniec,więcspotkasięzemnąpóźniej.
Obchodzimy
dzisiajmojesiedemnasteurodziny.Coprawdaotydzieńwcześniejniżfaktyczne,aleto
dlatego, że w rzeczywiste urodziny moja mama będzie w domu. Dziś ma wyjazd służbowy, a Mark
powiedziałswoimrodzicom,żebędzienocowałuprzyjaciół,więcmożezostaćumnienacałąnoc.
Wciąż
nie
wiem,czyjestembardziejzdenerwowana,czypodekscytowana.Możeijedno,idrugie.
Ponieważ
dzisiaj
tozrobimy.
Znówsięuśmiecham
i
kręcępupąnasiedzeniukierowcywlekkimtańcu,wmoimfordzieeskorciez
1995 roku. Mam akurat wystarczająco czasu, żeby wziąć krótki prysznic i poprawić makijaż, zanim
przyjdzieMark.
Prysznic
biorę szybko, zwracając jednak szczególną uwagę na dokładne ogolenie nóg i bikini.
Wycieram parę z lustra w łazience i marszczę nos. Niestety mój makijaż nie przetrzymał tańca i
prysznica, więc szybko zmywam jego pozostałości i na nowo nakładam maskarę, eyeliner oraz nieco
błyszczyku na usta. Mark co prawda widywał mnie już wielokrotnie bez makijażu, ale chcę tym razem
pokazać,żesięstaram.
Z
szafywyciągamczarnąkrótkąspódnicęorazsweterwczerwonekropki,którypokazujemójbrzuch,
wskakujęwczarnekoronkowemajtki,trzymanenatęwłaśnieokazję,apotemwkładamswójślicznystrój
iobracamsięprzedlustrem,przyglądającsięsobie.
–Wyglądasz
cudownie
–słyszęzasobągłosiuśmiechamsię,odwracającsiędoMarka,któryopiera
sięofutrynę.–Awięctaktowygląda.
–
Ano
tak.–Otwieramszerokoramionairozglądamsięposypialni.Normalnie,kiedyMarkdomnie
przychodzi,mojamamaniepozwalamututajwchodzić.
I
prawdopodobnietodobrypomysł,biorącpoduwagęto,cozamierzamydzisiajzrobić.
Nagle
nerwybiorągórę,wykręcającmipalce,podczasgdygigantycznymotyllatamiwbrzuchu.
–
Podoba
misię–mówi,wogóleniespuszczajączemnieoczu.Uśmiechamsięzawstydzona.
–
Nawet
sięnierozejrzałeś.
Uśmiecha się
i
rozgląda po moim pokoju. Moje buty do tańca są rozrzucone. Zdjęcia mojej drużyny
tanecznejiprzyjaciółzajmujątablicękorkowąnadbiurkiem,gdziestoikomputer.Naszewspólnezdjęcie
przyPike’sPlaceMarketstoioprawioneobokłóżka.Blatkomódkijestzawalonybiżuteriąikosmetykami
domakijażu.Podwójnełóżkojeststaranniepościelone.Zmieniłampościel,zanimposzłamnatańce.
–
Podoba
misię–powtarza.–Czemutamstoisz?
Wzruszam
ramionamiiwyglądamprzezoknonapadającydeszcz.
–
Hej
M.–Podchodzidomnieiobejmujemocno.Tojestto,czegopotrzebowałamjegoswojskiego
zapachu i poczucia jego silnych ramion wokół mnie. Jest o tyle większy ode mnie. Ma bardzo silnie
zaznaczone mięśnie, ale to jego słodki uśmiech i niebieskie oczy uwiodły mnie tamtego dnia, kiedy
zobaczyłamgoporazpierwszynalekcjibiologiiwzeszłymroku.
Gdy
sięuśmiecha,wygląda,jakbyukrywałniegrzecznysekret.
Mam
nadzieję,żepoznamdzisiajwszystkiejegoniegrzecznesekrety.
–Przygotuję
ci
kolację–mówi,całującmniewczołoiprowadzączarękęnadół,dokuchni.
–Naprawdę?–chichoczę,zeskakując
za
nimposchodach.–Cozrobisz?
–
Kurczaka
wparmezaniezmakaronem.
–
To
morzekalorii,Batmanie!–wykrzykuję,awmyślachliczę,ilekilometrówbędęmusiałaprzebiec,
żebytospalić.
–
To
twojeurodziny,M.Dziśkaloriesięnieliczą–odpowiadaiprowadzimniedoblatuwkuchni.
– Kupiłeś kwiaty! – wykrzykuję
ponownie
i natychmiast zanurzam nos w przepięknych czerwonych
różach,którestojąnablacie.Wyciągambilecikzplastikowejotoczkiiczytamgłośno.
–„Dla
M.Wszystkiego
najlepszego.Kocham,M”.–Uśmiechamsięszeroko,alewśrodkuskaczęjak
szalona,poczymprzytulamsiędoMarka.–Dziękuję.
–
Nie
mazaco.–Całujemniemocno,zanimsiadaiprzystępujedokolacji.–Swójwłaściwyprezent
dostanieszpóźniej.
–
Jest
cośjeszcze?–pytam,klaszczącwręce.
– Tak. –
Nalewa
mi nieco gazowanej wody, a ja ponownie siadam i obserwuję swojego mężczyznę
kręcącegosięwkuchni.
–
Dobry
jesteś.
–
Mama
każe nam gotować na zmianę. – Wzrusza ramionami. – Mówi, że musimy zarobić na swoje
utrzymanie.
–
Uwielbiam
twojąmamę–mówię,popijającłykwody.
–
Ona
ciebieteż.
–Cieszęsiębardzo,że
lubimy
naszychrodziców.Inaczejbyłobybeznadziejnie.
–
Masz
jakieśwątpliwości,codomoichmożliwościoczarowywaniatwojejmamy?–pyta.
–
Nie
–chichoczę,kręcącgłową.–Jesteścałkiemczarujący.
– Żartuję.
Bardzo
lubię twoją mamę. I mam lekkie wyrzuty sumienia, że okłamaliśmy ją w kwestii
dzisiejszejnocy.
–Wiem.–
Przygryzam
wargęispoglądamnaswojąszklankę.
–
Hej,wszystko
będziewporządku.
Kiwam
głowąiprostujęsię,obserwującdalej,jakkrzątasiępokuchni,inapawającsięjegoruchami.
Ma naturalną grację, którą widzi moja wewnętrzna tancerka. Kiedy tańczyliśmy razem w grupie
juniorskiej,tobyłonajwspanialsze,comogłobyć.
Kiedy
kolacja jest gotowa, podaje najpierw mnie, a potem śmiejemy się przez cały posiłek,
rozmawiającoszkoleiwspólnychprzyjaciołach.
–
Jak
sięmaLuke?–pytamniezobowiązująco.
–
Dobrze. Ma
jakieś przesłuchanie do filmu o wampirach – odpowiada ze śmiechem. – Wyobrażasz
sobiemojegobratajakowampira?
Śmiejęsię
razem
znimikręcęgłową.
–
Nie,on
jestzaładnynawampira.
–
Sam
bawisiędobrzewcollege’u–kontynuujeMark,sprzątająctalerze.–Domwydajesiębezniej
cichy.
–
Ona
mnie nie lubi – odpowiadam i przygryzam wargę. Nieważne, jak bardzo się staram,
rozmawiajączestarsząsiostrąMarka,onamnienielubi.
–
Ona
ciępoprostunieznazadobrze,awstosunkudoobcychjestraczejzdystansowana–odpowiada,
wkładającostatnienaczyniedozmywarki,poczymbierzemojądłońwswojąicałujemniedelikatnie.–
Apozatymnieobchodzimnieto,żecięnielubi.Tonieonasięztobąumawia.
–Dzięki
Bogu
–uśmiechamsięszerokoiprzytulamdoniego,mającnadzieję,żeznówmniepocałuje.
Nigdyniemamdośćjegopocałunków.Opieraczołoomojeidelikatniepocieradłońmimojeramiona,
wywołującumniedreszcze.
– Jesteś
tego
pewna, M? Nie musimy robić nic więcej niż leżenie na kanapie i oglądanie telewizji,
jeślitakchcesz.
–
Tego
właśniechcesz?–pytamsłabymgłosem.
–
Nie
–chrząkai,jeślisięniemylę,lekkoczerwieninatwarzy.–Niemogęoderwaćodciebierąkio
niczym innym nie marzę, tylko żeby się z tobą kochać, ale to duży krok i chcę, żebyś wiedziała, że nie
będęmiałcizazłe,jeśliniejesteśgotowa.
Kocham
gojeszczebardziejzatesłowa.Zponownympoczuciemzaufaniałączęjegopalcezmoimi,
rzucam wyzywający uśmiech przez ramię i prowadzę go na górę, do swojej sypialni. Gdy już tam
jesteśmy,onzamykairyglujedrzwi–taknawszelkiwypadek–ipodążazamnądołóżka.Patrzącmu
całyczaswoczy,kładęsięnałóżkuiopieramnałokciuwnajbardziejwyzywającejpozie,jakąjestemw
stanieprzyjąć.Machampalcem,zapraszającgo,bysiędomnieprzyłączył.
–Uznaję
to
zaoznakę,żejesteśpewna–mruczy,ściągającszybkobuty,iwspinasiędomnienałóżko.
–
Tak
sądzę – szepczę. Mój żołądek wykonuje niebywałe salta, kiedy on całuje mnie w policzek, a
potemniżej,wszyję.
–Jesteś
taka
piękna,M–szepcze.–Jestemszczęściarzem,żejesteśmoja.
Uśmiecham się
i
zamykam oczy, gdy on wsuwa mi dłonie we włosy i odwraca moją głowę, bym
spotkałasięzjegoustami.Układamnienaplecachikładziesięnamnie,całując.Mojedłoniekrążąpo
jegoplecachiramionach.Boże,kochamjegociałoinaglechcępoczućjegonagość.
Teraz.
Podciągam
jego
koszulkę,aonunosisięnatyle,żebyprzełożyćjąprzezgłowęirzucićnapodłogę,po
czymwracadocałowaniamnie,aletymrazemjegodłoniewędrująpocałymmoimciele.
To
jestto,coznam.Robimytocałyczas.Któregośrazunatylnymsiedzeniusamochodupomeczuzdjął
minawetkoszulkęistanik,nimtoprzerwaliśmy.
Deszcz
padacorazmocniejirobisięcorazciemniej.Jedynymźródłemświatłajestsrebrnapoświata
dochodzącaodlatarninarogu.OddechMarkaprzyspiesza,kiedypodnosimisweteridotykastanika.
– Pozbądźmy się
tych
twoich wspaniałych ciuchów – mówi, przyglądając mi się z bliska. Kiwam
głowąisiadam,pozwalającmuzdjąćmójsweterizsunąćstanik.
Ręce
mu
siętaktrzęsą,żemijakilkasekund,nimudajemusięodpiąćzapięcie.Potemwysuwamsięz
mojejspódnicyimajtek,akiedywykonujęruch,byzasłonićpiersi,onłapiemniezadłonieicałujeje
delikatnie.
–
Nigdy
niewidziałemnicpiękniejszegoodciebie.
Gubię się
w
jego niebieskim spojrzeniu. Jestem za chuda, a moje piersi nie osiągnęły jeszcze
właściwegorozmiaru,alekiedyonnamniepatrzyztąmiłościąwoczach,wiem,żemówiprawdę.
–
Kocham
cię,M–mruczęiobejmujęjegotwarz.–Takbardzociękocham.
–
Ja
teżciękocham–mówiicałujemniedelikatnie.Sięgamdoguzikawjegodżinsachizpewnym
zmieszaniemiszeptanymiprzezniegoprzekleństwamiudajemusięzrzucićzsiebiespodnieinaglejest,
wcałejswojejokazałości.
–Jesteś
cholernie
podniecający,MarkuWilliamsie–mówię,obserwującswojądłońprzesuwającąsię
pojegobiodrzeiniezwykleseksownychmięśniach.Mojeoczykierująsięwstronę…tegoiczuję,jaksię
rozszerzajązezdziwienia.
–
Jasna
cholera.
–
To
dobrajasnacholeraczyzła?–pyta,śmiejącsię.
–
On
się we mnienie zmieści –mówię i czuję, jakmoją twarz oblewaszkarłat. Matko, zamknij się,
Meredith!
–
Da
radę–obiecujeiprzyciągamójwzrokswoim,znówmniecałując.Wie,żekochamcałowanie.
Leżynamnie,kołyszemojągłowąicałujemniezabawnie,skubiącmojewargiipocierającswoimnosem
omój.Iwchwili,kiedymięśniemojegobrzuchasięrozluźniają,wciskasiępomiędzymojenogiinagle
czujęgotam.
–
O
Boże–wzdychamwpanice.
–
Hej,wszystko
wporządku,kochanie.
–Naprawdęsiędenerwuję.–
Przygryzam
wargę,patrzącnaniego.
–
Nadal
jesteśpewna?Czyjesteśzdenerwowanatym,jaktoczujesz?
–
Zdenerwowana
tym,jaktoczuję–odpowiadamzgodniezprawdą.
–Spójrz
na
mnie,M,totylkoja.–Poruszasięlekko,cojestbolesne.–Kurwa,toboli!–Aleznowu
niebolitakbardzo.–Oddychajzemną,Meredith.
Bierze
głęboki wdech, a ja razem z nim, obserwując go z całą moją uwagą, i kiedy tak oddychamy
razem, on wsuwa się we mnie jeszcze głębiej. Na grzbiet występuje mu pot, nerwowo oblizuje usta i
widzę,żejesttaksamozdenerwowanyjakja.
–
Kocham
cię–szepczedelikatnie.
–
Ja
teżciękocham.
–
Wszystkiego
najlepszego.
–Dziękuję.
Łączy
swoje
palcezmoimiitrzymanaszeręcenałóżku,obokmojejgłowy.Boże,onjesttakcholernie
duży. I to jest niezbyt wygodne, ale zarazem jest jakieś inne. Pełne. Nasze oddechy robią się coraz
szybsze i nagle on zaczyna się poruszać, jakby nie mógł nic na to poradzić. Jego biodra kołyszą się w
przódiwtył,najpierwpowoli,apotemszybciej.
–
O
Boże,tojesttakiecudowne–mówi,jęcząc.–Taksięcieszę,żejesteśmojąpierwszą,M.
–
Ja
też–odpowiadamszczęśliwa,żecośmówi.Robisiędziwnie,kiedymilczymy.Myrozmawiamy
nonstop.–Jestemtakaszczęśliwa,żepoczekaliśmynasiebie.
–Chcębyć
tylko
twój,kochanie.
–Naprawdę?
–
O
tak.Tylkotyija.MiMprzeciwświatu.–Jegobiodraporuszająsięszybciej,ajaczuję,jakoczy
wypełniająmisięłzami,gdyjegociałodrży.Boże,nigdynieczułam,czegośtakiegojakto.Jakbyśmy
bylipołączeninietylkofizycznie,alewkażdyinnymożliwysposób.–OchBoże,kochanie.Dochodzę.
–Okej.–Obejmujędłońmi
jego
twarz.–Tochybadobrze,nie?Chodź,M.
–
O
cholera.–Jegotwarzwykrzywiasięwdziwnejmasce,jakbypodwpływemniebywałegobólu,a
janiemogęodniegooderwaćoczu.Wow.
–
W
porządku?–pytamdelikatnie.
–Myślę,że
to
japowiniencięotospytać.–odpowiada,oddychającciężko.
–
Ze
mnątak–uśmiechamsięuspokajająco.Alemusisztozemniewyciągnąć,bo…och.
–
Kocham
cięM.–Delikatnieopieraczołoomoje.
–
Ja
ciebieteż,M.
Rok
później
Nigdy
wżyciuniebyłamtakzdenerwowana.Nawettamtejnocy,kiedyporazpierwszykochaliśmysię
zMarkiem.Uśmiechamsięnatamtowspomnienieiwiele,wieleinnych,kiedysiękochaliśmy.MójMark
jestnienasyconyitylesięosobienawzajemnauczyliśmyprzeztenostatnirok.
Jużwięcej
nie
będziemój.
Bioręgłęboki
wdech
iwypuszczampowolipowietrze,widzącjegosamochódparkującyprzeddomem.
Tydzień temu skończyliśmy szkołę. To był wielki moment dla nas obojga i dla naszych rodzin, które
wyprawiłynamwielkieprzyjęcie.
A
zadwadnimieliśmyrazemjechaćdoNowegoJorku.
–Cześć
kochanie
–mówiztymswoimcharakterystycznymprzebiegłymuśmiechem,kiedyspotykasię
zemnąnagankuimocnomnieobejmuje.–Spakowana?
–
Tak
–odpowiadamiwtulamnoswjegopoliczekwiedząc,żetomożebyćostatniraz,kiedymamdo
tegoprawo.
–
Co
siędzieje?–Odsuwamnieiprzyglądasięmojejtwarzy.Znamnietakcholerniedobrze.–M?
–
Nie
powinieneśjechaćzemnądoNowegoJorku.–mówiętoszybko,jakbymzrywałaplaster.
Mruga
iściągabrwi.
–
O
czymtymówisz?Planowaliśmytoprzezcałyrok.
–Wiem,tylko…–
Wsuwam
palcewewłosy,abyzatrzymaćchoćtrochęzdrowegorozsądku–Muszę
sięskupićnatańcu,Mark.
–Okej.–mówi,potrząsającgłową,
jakby
nicnierozumiał.–Skądtakazmiana?
–Myślałam
o
tymjużodjakiegośczasu,aleniewiedziałam,jakcitopowiedzieć.
–
Jak
długo?
–
Kilka
miesięcy–szepczę.Oddnia,kiedymójinstruktorodciągnąłmnienabok,boprzyłapałmniena
marzeniu o Marku, i nakrzyczał na mnie, mówiąc o odpowiedzialności i jak trudno będzie w Nowym
Jorku.
–Miesiące?–
Pociera
dłoniąusta,zaczynającpanikować.–Mer,skądcisiętowzięło.Czyjestktoś
inny?
–Oczywiście,że
nie
–spoglądamnaniego,jakbystraciłrozum.–Wiesz,żekochamcięażdobólu.
–Więcdlaczego?
– Ponieważ, muszę się skupić
na
tańcu, Mark. To jest najtrudniejsza rzecz, jaką robię. Dni są
superdługie,atojesttakiewciągające.
– Więc mówisz, że
ja
będę stał na drodze? – Opiera ręce na biodrach i wpatruje się we mnie, a ja
czuję,jakpierwszałzaspływamipopoliczku.
– Będziesz
rozproszeniem, na
które nie mogę sobie pozwolić, Mark. – Robię krok w jego stronę,
błagającgowzrokiem,żebyzrozumiał,aleonsięcofa.
–
Nie
chcężyćwzwiązkunaodległość,Meredith.
–
Ja
teżnie.–Tojestjedynieszept,alejegotwarzblednie,kiedyzdajemysobiedokładniesprawę,co
tooznacza.
–Zrywasz?
–
Kocham
cię,Mark.
–
Ale
zrywasz.
–
Po
prostumyślę,żejesteśmytacymłodzi.Ajamuszęskupićsięnatańcu.
Robi
kolejnykrokdotyłu,mrugającbezwiednie,ajawiem,żełamięmuserce.
–
I
tylezMiMprzeciwświatu–wyrzucazsiebie.
–
Mark
wejdźdośrodkaiporozmawiajmy.
–Nie,powiedziałaśjużwystarczająco.–
Zatrzymuje
się i patrzy na mnie, jak płaczę, sam ma łzy w
oczach.–Powodzenia,Meredith.
Potem
potrząsa głową i odchodzi, a ja wbiegam do środka, gdzie znajduję płaczącą mamę, która
słyszałanasząrozmowę.
–Mamo.–
Wpadam
jejwramiona.
–Córeczko.–Głaszczemnie.–
Przykro
mizpowoduwasobojga.
–
Co
jazrobiłam?–Płaczęniekontrolowanie,opierającsięosilnąmatkę.
–Podjęłaśwłaśniedorosłądecyzję,
kochanie.Ale
wiem,żetoboli.Jegoteż.
–
Ja
gotakbardzokocham.
–Wiem.
–
Jak
jabędężyćbezniego?
Mierzwi
miwłosyicałujewczoło.
–Dzień
po
dniu,kochanie.
Dwa
dnipóźniej
Nigdy
wcześniej nie leciałam samolotem. Nie pochodzę z biednej rodziny, ale nigdy nie
wyjeżdżaliśmy na wakacje, które wymagały podróżowania samolotem. I oto jestem. Kilka miesięcy po
moichosiemnastychurodzinachiwsamolocie.
Bez
Marka.
Wyciągam
telefon
zkieszeniijeszczerazczytamesemesaodniego,zostatniejnocy.Tego,naktórego
nieodpowiedziałam.
„Proszę,
nie
róbnamtego.Możemydaćradę.Kochamcię”.
Boże,
co
jazrobiłam?Płakałamcałedwadni.Czymogęwysiąśćztegosamolotu?Cholera,zamknęli
już drzwi. Może mnie wysadzą, jeśli zamówię drinka – jeszcze nigdy nie piłam alkoholu – zbyt dużo
kalorii–alepotrzebujęczegoś,żebysięuspokoić.
PotrzebujęMarka.
PotrzebujęMarka!
Jestem
naskrajuzrobieniadzikiejsceny,słyszącjegogłoswswojejgłowie.Poprostuoddychaj,M.
Oddychaj ze mną. Biorę głęboki oddech i zamykam oczy, skupiając się na jego głosie, marząc, że
naprawdęsiedziobokmnieimówidomnie.
Po
prostuoddychaj,M.
Rozdział1
Mark
Dziesięćlatpóźniej
H
ej,brachu.Wchodź.–MójstarszybratLukecofasię,kiedywchodzęprzezdrzwiiwidzęswojąpiękną
bratowąNatalie,jakchwytaswojegonowegosyna,Keatona,ibierzegonaręce.
– Wujek Małk! – Olivia, starsza siostra Keatona, krzyczy i biegnie z wyciągniętymi ramionami i
szerokimuśmiechemnaidealnejbuźce.
–Cześć,rozrabiako–mówięipodnoszęjąwysokowgórę,poczymłapięwramiona.
–Mojedziecko–mówiipokazujenabrata.
–Rościsobiedoniegoprawo–śmiejęsię,całującNatwpoliczek.
– Z pewnością – odpowiada gorzko Nat. – Keaton jest jej, wraz ze wszystkimi jego zabawkami i
ubraniami.
–Wporządku,możeszmieć,cotylkochcesz–mówięidmuchamjejwszyję,wywołującchichot.
–Jestemjużwłaściwiegotowy–oznajmiaLuke,poklepującsiępospodniachikieszeniachkurtki,po
czymrozglądasiępopokoju.–Gdziejestmójportfel,kochanie?
–Naszafcewkuchni.–Natwskazujegoiśmiejesię.–OdkiedypojawiłsięKeaton,zapominawięcej
niżja.
Natalie to wspaniała kobieta, ze swoimi ciemnymi włosami, wielkimi zielonymi oczami i
krągłościami, które narosły w ciągu jakiegoś czasu. Mój brat to szczęśliwy, szczęśliwy facet, a ja
upewniamsię,żewykonujęswojączęść,flirtującznią,jakmogę,idoprowadzającgodoszaleństwa.
–Ucieknijzemną–mówię,obejmującjąiprzyciągającdosiebie.–Onjestbrzydkiiprzezwiększą
częśćczasuśmierdzi.
–Zabierajłapyodmojejżony,gościu–protestujeLukeikręcigłową
–Onamniekocha,prawda,kochanie?
–Kocham.–Natklepiemniepoklatce,ajauśmiechamsięzdumą.–Aleswojegomężabardziej.
–Zdrajczyni–wzdychamteatralnie.–Icojaterazzrobię?
–Jestemprzekonana,żeznajdziesięmnóstwodziewczyn,którepokochajątakiezaproszenie.
Parsknąłemiprzytaknąłem,aleprawdąjest,żewcaleniemiałemtylukobiet,ileonimyśleli.
I mam zmierzyć się twarzą w twarz z kobietą, która może rzucić mnie na kolana po raz pierwszy od
dziesięciulat.
– Przykro mi słyszeć o Adeline Summer, Mark. – Nat całuje mnie w policzek i lekko pociera moje
ramię.–Byładobrąkobietą.
–Była–potwierdzam,podczasgdybólprzeszywamojeserce.MamaMeredithprzegrałaswojąwalkę
zrakiempiersitydzieńtemu,adziśidęnajejpogrzeb.–Byładlamnienaprawdędobra.
–Poszłabymzwami,aledziśjestemnadyżurzedziecięcym.
UśmiechamsięszerokoiznówcałujępoliczekLivie.–Wporządku.Luke,tyteżniemusisziść.Tonie
jestnicwielkiego.
–Owszem,jest–mówi,marszczącsię.Takdobrzemniezna.–Chcęiść.LubiłemAddie.
Kiwamgłową,wgłębiduszyszczęśliwy,żeniemuszęiśćsam,stawiamOlivięnaziemi,poczymLuke
prowadzimniedodrzwi.Wpołowiedrogiodwracasięibardzomocnocałujeswojążonę.
DobryJezu,nadalmamwrażenie,żeonirandkują.
–Zobaczyszjązakilkagodzin,Romeo.
–Jasne–uśmiechasięszeroko.–Jesteśpoprostuzazdrosny.
–Robimisięniedobrze–odpowiadamiprowadzęgodojeepa.
–Ajakczujeszsięnaprawdę?–pytaLukecicho,kiedywyjeżdżamzpodjazdujegonowegodomuw
kierunkuBellevue,gdzieodbędziesiępogrzeb.
–Niewiem.Wiem,żebyłachora,więctoniejestszok.
–MamnamyśliMeredith,Mark.Boże,aleśtyuparty.
Wzruszam ramionami i przeciągam dłonią po twarzy. Miałem dziesięć lat, by przyzwyczaić się do
myśli,żeznówjązobaczę,aterazdenerwujęsięjakcholera.
–Prawdopodobniewyszłazamąż–odpowiadam.
–Obajwiemy,żetonieprawda–mówispokojnie.
– Słuchaj, minęło sporo czasu. Jadę oddać hołd kobiecie, którą kochałem. Spotkanie z Mer to część
tego.–Przełykamztrudem,aLuketowyłapuje.
–Ale?–pyta.
–Aleczujęsiętak,jakbymżegnałsięnadobretakżezMeredith.Jakbytozamykałocałątępieprzoną
sprawę.
Lukewzdychaizakładaswojeokularyprzeciwsłoneczne.
–Przykromi,stary.
Wzruszamramionami,ikoncentrujęsięnadrodze.
–Jest,jakjest.
Dom pogrzebowy znajduje się niedaleko miejsca, gdzie spędzaliśmy dzieciństwo. Na parkingu stoi
kilka samochodów oraz trochę rozmawiających ludzi. Inni wchodzą i wychodzą przez czerwone drzwi
domupogrzebowego.
–Nicsięniedzieje–szepczę.Jezu,niebyłemtakzdenerwowanyodlat.Zamykamydrzwiikierujemy
się w stronę wejścia. Luke wygląda jak bogaty celebryta w tym swoim szytym na miarę garniturze. Ja
równieżmamnasobiegarnitur,zfioletowymkrawatem.FioletbyłulubionymkoloremAddie.
Wchodzimy przez drzwi i kiwamy niektórym osobom, które znamy. Mama i tata rozmawiają z jakąś
parą,machająnam,kiedynaszauważają,iwracajądorozmowy.
Kiedywchodzimydokaplicy,słyszęjejgłos.
Jejgłos.
Zatrzymuję się i patrzę na nią, stojącą blisko trumny pokrytej ulubionymi kwiatami Addie i
rozmawiającą z pastorem. Przeciera oczy chusteczką i kiwa głową. Jeszcze mnie nie zauważyła, więc
wykorzystujęmomentinapawamsięjejwidokiem.
Niejestjużtąmłodąkobietą,którątakdobrzeznałem.Wkażdymcalu.Wiedziałem,cojąnakręca,co
powoduje,żesięuśmiecha.Cosprawia,żewzdychazprzyjemności.
Ale w szczególności wiedziałem, co ją rozśmiesza. Co sprawia, że jest smutna. Jak ją rozbawić, a
nawetcopowie,nimjeszczetowypowiedziała.
Wiedziałemwszystko.
Byłamoimświatemichoćwiem,żebyłemzbytmłody,nicnigdynieprzebijetegouczucia,gdystoję
najejganku,aonamimówi,żejużmnieniechce.Walczyłemztymidemonamiprzezlata.
Odwraca się i zauważa mnie, spojrzenie jej jasnoniebieskich oczu zatrzymuje się na mnie i nagle
Meredith kieruje się w moją stronę, idąc szybko w czarnych szpilkach. Twarz się jej załamuje i ku
mojemunajwiększemuzdziwieniuprzywieradomnieiściskamniezcałejsiły.
–Niemogęuwierzyć,żeodeszła,M–szepczeichowatwarzwmojąszyję,takjaktozawszerobiła.
Takjakbynieminęłotyleczasu.Ajaczujęsię,jakbyktośzadawałmiwserceciosylodowymostrzem.
–Tamiprzykro–mówięiobejmujęjąmocno.–Takmiprzykro,M.
– Przynajmniej święta muszę spędzić z nią – mówi, pociągając nosem. – Zaplanowała zrobić to w
świętaizrobiła.
Kiwamgłowąiłamięsięnachwilę,całującjąwgłowę.Cholera,pachniecałyczastaksamo.
Jaktomożliwe?
– Nie wiem, co powiedzieć – mruczę i głaszczę ją delikatnie po plecach. Wciąż jest taka szczupła.
Takamała.Jejbiodraibiustnabrałybardziejkobiecychkształtów,aledlamniejestnadaltaka,jakbyła.
Jakbyurodziłasię,byzemnąbyć.
Przestań,dupku.
Chybaorientujesię,cosiędzieje,boodsuwasięodemnie,wycierającoczy,iuśmiechasiędoLuke’a.
–Cześć,Luke.
–Miłocięwidzieć,Meredith.–Lukecałujejąwpoliczekinachylasię,szepcząccośdojejucha.Ona
uśmiechasiędelikatnieikiwagłową,kiedyonsięodsuwa.
Mężczyzna,któregonierozpoznaję,pojawiasięobokMeriobejmujejąramieniem.
–Wszystkodobrze,pączusiu?
Pączusiu?
ZerkamynasiebieszybkozLukiem,aletospojrzeniezawieracałkiemdługąwymianęzdań.
Pączusiu?Kto,kurwa,nazywaswojądziewczynępączusiem?Jakonamożetoznosić?
Ikim,dokurwynędzy,jesttendupek?
Meredithuśmiechasiędoniegoipokazujenanas.
–Wporządku,Jax.TosąMarkiLukeWilliamsowie.Obajsąmoimistarymiprzyjaciółmi.
Jasne,starzyprzyjaciele.Spędziłemwiększośćrokuwtobie,kochanie.
–TojestJax–kontynuuje.
RazemzLukiemkiwamygłowamiinaglerozbrzmiewamuzykawskazująca,żezaczynasięceremonia.
Znajdujemy miejsca gdzieś pośrodku obok rodziców, podczas gdy Mer i Jax idą na początek sali.
Obserwujęją,jakodchodzi,amójwzrokwypaladziurywramieniu,którenadaljąobejmuje.
Pozwala,żebynazywałjąpączusiem?
–Awięcmakogoś–szepczędoLuke’a.
–Tomożebyćtylkoprzyjaciel.
Parskam i kręcę głową. Swoją drogą czego się spodziewałem? Jakiegoś pieprzonego ponownego
zjednoczenia?Gdybymsiętegospodziewał,pojawiłbymsięprzyjejbokujużwpierwszejchwili,kiedy
dowiedziałemsię,żejestponowniewSeattle.
Nictakiegosięniewydarzyło.
Ceremoniarozpoczynasięmuzyką,apotempastormówioAddieijejzasługachdlawspólnoty,ojej
rodzinieimodlitwach.Pokilkusłowachzapraszaochotników,bypodzielilisięswoimiwspomnieniami
o Addie. Obok trumny znajdują się zdjęcia. Zdjęcia Meredith i Addie oraz rodziny z czsów, kiedy
Meredithbyłabardzomała.
Meredithwstajeipodchodzidopodium,zaciskającwswojejmałejdłonichusteczkę.Chciałbymbyć
tamznią,trzymaćjązarękę,kiedyprzechodziprzeztowszystko.
– Witam wszystkich – zaczyna i oczyszcza gardło. – Bardzo wszystkim dziękuję za przyjście tutaj
dzisiaj.Mamabyłabydumnaiszczęśliwa,żetakoniejmyślicie.Wszystkichwaskochała.
Zaciskamdłonienaudachiwpatrujęsięwjejtwarz.
Takmiprzykro,M.
– Wiecie wszyscy, że razem z mamą straciłyśmy tatę i Tiffany piętnaście lat temu – zaczyna,
nawiązując do wypadku samochodowego, który zabrał jej ojca i siostrę, gdy miała trzynaście lat. –
Wierzę,żemamajestterazznimiiwszyscysąszczęśliwi,żesąrazem.
Musi zrobić przerwę i wziąć głęboki wdech, a kiedy to robi, jej oczy odnajdują mnie w tłumie.
Sprawiawrażenie,jakbywyprostowałaramionaimówidalej.
– Moja mama uczyła mnie zawsze, żebym walczyła. Powtarzała mi: „Nikt nie spełni twoich marzeń,
kochanie”. I miała rację. Pokazała mi, co to znaczy być dobrą kobietą i walczyć o to, co uważasz za
słuszne.
Kiwapowoligłową,wciążnamniepatrząc.
–Będęzaniątęsknić.Każdegodnia.Alejestemszczęśliwa,żejużniejestchora.Zawszebyłasilną,
naprawdęsilnąkobietąitenostatnirokzchorobąstraszniejąwkurzał.
Wszyscychichoczemyikiwamygłowami,wiedząc,żemarację.
–Więc,choćtrudnomówić„żegnaj”,wiem,żeterazjestowieleszczęśliwsza.Kochamcię,mamo.
Wracanamiejsce,akilkuinnychprzyjaciółopowiadaswojehistorieoAddie.Niektóresązabawne,
innepoprostumiłe.
W końcu wstaję i ja, zapinam marynarkę i podchodzę do podium. Kiedy spoglądam na Mer w
pierwszymrzędzie,pieprzonyJaxznowująobejmuje,delikatniegłaszczącjejplecy.
Nigdywżyciutakbardzoniepragnąłemkogośwalnąć.
–JestemMarkWilliams–mówięiuśmiechamsięszeroko,patrzącnatrumnęAddie.–Niemógłbym
dzisiajbyćtutajiniepodzielićsięhistoriąoAddie.
Jezu,którąhistorięopowiedzieć?
–Znałemtękobietę,odkiedybyłemmłodymmężczyzną.Zwyklebyłazmojegopowoduprzerażona,
gdyżspotykałemsięzjejcórką.
Wszyscychichocząrazemzemną,sprawiając,żesięwyluzowuję.
–Aleszybkosięnauczyłem,żeAddieniebyłapozbawionąrozumukobietą,któranigdyniespotkała
obcego.Byławspaniałailojalna.Ichoćprzezlatanaszerelacjeuległyzmianie.–Spoglądamwdół,by
zobaczyć świeże łzy spływające po policzkach Mer. Przerywam, oczyszczam gardło i kontynuuję. –
Addienigdynietraktowałamnieinaczej.Odwiedzałemjąwielerazyprzeztelata.Przycinałemtrawęczy
pomagałemprzydomu.Izakażdymrazem,kiedypojawiałemsiępodjejdomem,zachowywałasiętak,
jakbyniewidziałamnieprzezlataizawszemiaładlamniegorącyuściskizimnąszklankęlemoniady.
Przygryzam wargę i spoglądam gdzieś w dal, zatopiony we własnych myślach o tej wspaniałej
kobiecie.
–Dzięki,Addie,zatraktowaniemniejakczłonkarodziny.Byłaścudownąkobietą.
Uśmiechamsięiwracamnamiejsce.Paręinnychosóbopowiadajeszczeswojehistorie,apochwili
rozbrzmiewapieśń,gdypastordajeswojebłogosławieństwo.
–Chcecieznamiiśćnastypę?–pytamamaibierzemojądłońwswoją.
–Raczejnie–odpowiadam.NiemogęznieśćmyślioprzyglądaniusięMeredithztymfacetemprzez
kilkanastępnychgodzin.
Niemamowy.
–MuszęwrócićdoNatidzieciaków–mówiLukeicałujemamęwpoliczek.
–To,copowiedziałeś,byłonaprawdęmiłe,synu–mówitataiklepiemnieporamieniu.–Addieby
sięspodobało.
–Dzięki,tato.
Rozglądam się wkoło ostatni raz i zauważam Mer wycierającą oczy i obejmującą się z jednym z
dawnychsąsiadów.
–Chodźmy–mruczędoLuke’a.
–Niechceszsiępożegnać?
Kręcęgłowąirzucamokiemnanajpiękniejsząkobietęwtympomieszczeniu.
–Jużtozrobiłem.
Żegnamysięzrodzicamiikierujemydowyjścia,donaszegojeepa.
–Cóż,poszłolepiej,niżsądziłem–komentujeLuke,wzdychając.
–Tobyłpogrzeb.Czegosięspodziewałeś?
–Niebądźdupkiem.Merwyglądaświetnie.Iprzytuliłacię.Tomniezaskoczyło.
– Jest w żałobie. – Wzruszam ramionami, jakby nie było to nic wielkiego, ale żołądek nadal mam
ściśnięty. – Jestem kimś dobrze znanym. Gdybym spotkał ją na ulicy dwa miesiące temu, nie tak by to
wyglądało.
–Skorotakmówisz.
–Cotypróbujeszzrobić?Związaćmnieznią?Onamafaceta.Pączusiafaceta.
–Kto,kurde,nazywaswojądziewczynępączusiem?–pytaLukeześmiechem.
–Myślęotymsamym.Ijak,docholery,onatoznosi?
–Pachnieniecotandetą–zgadzasięLuke.–Wszystkowporządku?
–Tak,damradę.
–Wejdźdośrodka–mówiLuke,kiedyparkujemyprzeddomem.–Wyglądanato,żewdomusąNatei
Jules.
–Niewidziałemichdzieckaodurodzenia.–Wysiadamyzsamochodu,akiedywchodzimydodomu,
słyszymyśmiechNate’aiJules.Nateleżynapodłodzenabrzuchu,aLiviewspinasięponim.
–Kupiliśmyjejzestawdowspinaczki,ajedyne,poczymonachcesięwspinać,toNate–mruczyLuke
zdegustowany.
–JateżlubięwspinaćsięnaNate’a–odpowiadaJulesiunosibrwi.–Hej,przystojniaku.–Wstajei
wyciągadomnieramiona.–Przykromizpowodutwojejstraty.
– Dziękuję, piękna. – Przytulam ją mocno i całuję w czoło, a gdy się odsuwa, widzę cudowną
dziewczynkęwramionachNate’a.–Mojakolej.
–Ktobypomyślał,żebędziesztakimpsemnadzieci–mówiNateipodnosisięzpodłogi.
– Jestem psem na baby – odpowiadam i uśmiecham się do nowo narodzonej Stelli Montgomery
McKenny.–Witaj,cudownadziewczyno.
–Jestcośpodniecającegowpatrzeniunaciebiezdziećmi–mówiczuleNat.
–Cieszęsię,żetoakceptujesz.Dobrzewiedzieć,żekobieta,którązamierzamukraśćswojemubratu,
myśli,żejestempodniecający.
–Zapomnijotym–odpowiadaLuke,podającNatśpiącegoKeatona,następnieobejmującjąisadzając
sobienakolanach.–Znajdźswojądziewczynę.
– Znalazłem już – odpowiadam i uśmiecham się do Stelli, która patrzy na mnie swoimi wielkimi,
spokojnymibłękitnymioczami.–Boże,Jules,onajestcudowna.
– Wiem – wzdycha i opiera się na ramieniu Nat, obserwując nas. Livie przepycha się pomiędzy
kolanamiNate’a,błagając,bywziąćjąnaręce.NattrzymaKeatona.
–Domwyglądajakżłobek.
Natalie śmieje się i całuje blond głowę swojego syna. Podczas gdy Livie urodziła się z ciemnymi
włosami,jejmłodszybratmajasnewłosy,jakLuke.
–Brynnaniedługorodzi?–NatepytaJulesoswojąszwagierkę.
–Tak,jeszczetylkokilkatygodni.
– Wszyscy jesteście bandą maszyn do robienia dzieci. Ale dziękuję za zdjęcie ze mnie ciśnienia u
mamyitaty–mrugamdoLuke’a,któryśmiejesięidelikatniegładzipalcamigłowęKeatona.
–Niemazaco.Dousług.
RóżoweustaStelliwykrzywiająsięinaglewydajezsiebieprzeciągłezawodzenie.
– Okej, to dla mnie sygnał do wyjścia. – Delikatnie podaję płaczące dziecko matce i unoszę w
poddaniuręce.–Nielubię,kiedykobietypłaczą.
–Mięczak–żartujeLuke.
– Nazywaj mnie, jak chcesz. Nie lubię doprowadzać kobiet do płaczu. – Całuję każdą z kobiet w
policzekikierujęsiędodrzwi–Miłegopopołudnia.
–Pa.–Wszyscymachają,ajawracamdomojegojeepaikierujęsiędodomu,któryniedawnokupiłem
w północnym Seattle. Jest do remontu, ale kupiłem go okazyjnie, a sam pracuję w budownictwie.
Doszedłemdowniosku,żemogęgonaprawićtanimkosztem,apotemsprzedaćzniezłymzyskiem.
Strategiawin-win.
Zastanawiam się, co Mer zamierza zrobić z domem mamy. Zatrzyma go? Będzie w nim mieszkać? Z
Jaxem?
Dlaczegomyślotymmnieboli?
Bo wciąż myślę o niej jak o mojej. Po takim czasie, kiedy myślę o Meredith, jest moją Meredith.
Irracjonalne?Tak.
Głupie?Zpewnością.
Alemałomnietoobchodzi.
Biorę głęboki wdech, przeciągam dłonią po twarzy i nagle czuję się… ciężki. Tak jakby właśnie
wszystkosięzakończyło.Definitywnie.Możeprzezcałytenczasmiałemnadzieję,żepójdzieporozum
do głowy i wróci do mnie. Kurwa, nie wiem, co myślałem. Ale widząc ją dzisiaj, przytulając ją tak
mocno, słysząc, jak szepcze mi do ucha: M, a potem widząc tego faceta obejmującego ją, wreszcie to
zrozumiałem.
Onaniejestmoja.Niejestmojajużodbardzo,bardzodawna.
Czaspójśćwreszciedoprzodu.
Rozdział2
Meredith
Trzymiesiącepóźniej
M
adison, nie mylić z Madeline, więc nie mówmy Maddie, zapomniała swoich butów z domu. – Jax
opowiada szybko, krzątając się za mną na zapleczu. – Więc jej mama robi potworny bałagan w całym
domu,byjeznaleźć.
– Okej, mamy jakieś trzydzieści minut – mówię i opieram dłonie na biodrach. Małe dziewczynki są
zachwyconesobą,wswoichpięknychsukienkachdotańcaimakijażu.–Niemogęuwierzyć,żedaliśmy
sięwrobićwspódnicebaletnic–mruczę.
–Mamylubiąwidziećubranejewfalbaniastestrojetaneczne.–Jaxwzruszaramionamiiśmiejesię,
kiedymaładziewczynka,przeglądającsięwlustrze,robipełenobrót,przerażonawidokiemprzednią.–I
dziewczynkiteżtolubią.
Kiwamgłowąipomagamkolejnejdziewczyncezbutami.
Wkrótce ekscytacja za sceną wzrasta. Dziewczynki nie mogą się doczekać, żeby pokazać swoim
mamom i tatom, czego się nauczyły. Albo po prostu pokazać się na scenie. Dziś mamy dziewczynki w
każdymwieku.
–Dziesięćminut–krzyczyJax,amałebaletniceklaszcząpodekscytowane.–Hej,czytonietwójPan
Sexy,tamwśródpubliczności?
Marszczębrwiiwyglądamzakurtynę,skanującpubliczność.Zcałąpewnością,wpierwszymrzędzie
siedziMarkzLukiemirodziną.
Cooniturobią?
SpoglądamnaJaxazwyrazem,czegojestempewna,panikinatwarzy.Onśmiejesięiklepiemniepo
ramieniu.
–Idźisięprzywitaj.
–OBoże.–Zaciskamisiężołądekiautomatyczniesiękurczęnamyślotym,jakrzuciłamsięnaniego
napogrzebiemamy.Niewiem,comnienapadło.Zobaczyłamgoibyłotak,jakbynieminąłcałytenczas,
ajapoprostuwiedziałam,żebyłjedynąosobą,któramogłamidaćoparcie.
Apotemzdałamsobiesprawęztego,cozrobiłamigdysięodsunęłam,byłpełenrezerwy,byłkimś,
kogonieznałam.
Nawetsięniepożegnał.
Przygryzamwargęidecyduję.
–Zarazprzyjdę…
–Niespieszsię.Myjesteśmygotowi.–Jaxmrugaizwracaswojąuwagęnamamępytającąolekcje
dladorosłych.
WychodzęzzapleczaikierujęsięwstronęMarkaiLuke’a.
–Cześć–mówięiuśmiechamsię.–Cowastusprowadza?
WtejsamejchwilizauważamoszałamiającąblondynkęsiedzącąpoprawejstronieMarkaidziecko,
któretrzyma.
MatkoBoska,JózefieŚwięty,madziewczynkę?
Inaglesłychaćdźwiękmojegosercaroztrzaskującegosięoziemię.
–Cześć,Meredith–odpowiadaLukezuśmiechem.Markrozglądasięwokół,kiedybierzedzieckood
swojejżony.
–Cowytuwszyscyrobicie?
–Przyszliśmypopatrzeć–odpowiadaLuke,kołyszącnakolaniedziecko.–Tomojażona,Natalie,i
nasze dzieci, Olivia – wskazuje na dziewczynkę na jego kolanie, a potem na śpiące dziecko, leżące w
ramionachjegożony–iKeaton.
UśmiechamsięipodajęrękęNatalie,apotemprzyciągamuwagęMarka.
–Widzę,żetobieteżnależąsięgratulacje,Mark.
Marszczysięnachwilę,poczymprzypominasobie,żetrzymanarękachdziecko.
– Och, to jest Stella. – Całuje ją w głowę, a mnie boli serce. O Boże, on wygląda cudownie z
dzieckiemnaręku.Aletoniejestnaszedziecko.
Niepłacz.Niezałamujsię.Daszradę.Uśmiechajsię.
– Jest śliczna. – Wypowiadam to najbardziej monotonnym głosem, jaki kiedykolwiek słyszałam. On
obserwuje mnie, a kobieta za nim wściekle pisze coś w telefonie, po czym spogląda na mnie i się
uśmiecha.
–Cześć.JestemJules.Przepraszam,pisałamwłaśniedomęża.MartwisięoStellę.Zawszesięmartwi.
– Śmieje się i wrzuca telefon do torebki od Louisa Vuittona, stojącej obok siedzenia. – Jest naprawdę
bardzosłodka.
–Więctonietwojedziecko–mówiędoMarkaijestemprzerażona,słysząculgęwswoimgłosie.
–Nie,Natemógłbyniebyćzadowolony,gdybymmiaładziecizMarkiem.–Julesśmiejesięitrącago
ramieniem.–Markraczejnieprzeżyłbytegostarcia.
–Byłbymmartwy–potwierdzaMarkześmiechem.
CałujeponowniemałąStellęwgłowę,ztymswoimprzebiegłymuśmiechem,któryzawszetakbardzo
kochałam.Wyglądazmysłowowczerwonejkoszulceidżinsach.
–Maddie,JosieiSophietomojebratanice–kontynuujeJulesiodbieraodMarkaStellę.–Tonasza
rodzina.
Podążamwzrokiemzajejrękąiczuję,jakbyrobakiwłaziłymidogłowy,kiedyzedwadzieściaosób
machamiręką,włączającwtoBrynnęiStacy,którychcórkisąwmojejklasie.
–Zabrałaścałąrodzinęnawystęptaneczny?–pytamzaskoczona.
– Maddie i Josie nie dały nam wyboru – odpowiada Mark. – Miałyby złamane serca, gdyby nas
wszystkichtuniebyło.
–Szantażystki–mruczyCaleb.
– Witam wszystkich. Jestem Meredith Summers i jestem właścicielką szkoły. Dziękuję za przyjście!
Mamnadzieję,żebędzieciesiędobrzebawić.
Odwracamsięijestemjużniemalnazapleczu,kiedychwytamniesilneramięiodwraca,ajapatrzęna
niezwykleseksownegoMarkaWilliamsa.
– Potrzebujesz czegoś? – pytam na tyle spokojnie, na ile mogę. Jego usta drżą i wiem, że go nie
oszukam.
–Niemamżonyidzieci,Mer.
Wzruszamramionamiirozglądamsięniewidzącymwzrokiemwokoło,omijającjegotwarz.
–Okej.Toniemojasprawa.
–Nie,nietwoja.Jaksięmasz,Mer?
Przygryzamwargęikrzyżujęramiona.
– Dobrze. Teraz nieco zajęta. Przepraszam za to, że się tak na ciebie rzuciłam na pogrzebie mamy,
byłamburząemocjii…
–Okej–przerywaikręcigłową.Boże,wyrósłnafajnegogościa.Zrobiłsiępełniejszy,jegoramiona
są szerokie i silne, a bicepsy odznaczają się na rękawach koszulki. Nieco też podrósł. Ma też trochę
dłuższewłosyniżkiedyś,ciutzwichrzone,jakbyniestrzygłichprzezjakiśczas.
–Cóż,miłegoprzedstawienia.–Odwracamsię,żebyodejść,aleonznowumniezatrzymuje.
–JaksięmaPanCudowny?–pytazezłością.
–Kto?
– Hej, zaczynamy za pięć minut, śnieżynko – mówi Jax, przebiegając szybko obok. Mruga do mnie,
uśmiechasiędoMarkaipędzidalej.
– On – mówi Mark, wykrzywiając się, a ja zdaję sobie sprawę, że on myśli, że Jax jest moim
mężczyzną.
– Jax jest w porządku. Jest moim partnerem. – Mark kiwa głową i przez chwilę mam wrażenie, że
widzębólwjegooczach,poczymmrugaiobdarzamniedelikatnymuśmiechem.–Partneremdotańcai
wbiznesie–wyjaśniam.
Podrzucagłowęiobserwujemnie.
–Byłbybardziejzainteresowanyseksualnietobąniżmną.
Markmruga,akiedyświadomośćtego,copowiedziałam,doniegodociera,szerokiuśmiechwypływa
powolinajegoprzystojnątwarz.
–Mogęzobaczyćtwójtelefon?–pyta,wyciągającwoczekiwaniudłoń.Wyciągamtelefonzkieszenii
podajęmugo.
–MusiszwpisaćPIN–mówigorzko.
Przygryzamwargęiuśmiechamsięszeroko,poczymbioręgoodniego,wpisujęczterocyfrowykodi
podajęmuznów.Przeglądatelefon,przesuwającpalcempoekranie,skoncentrowany.
– Nadal jesteśmy przyjaciółmi, M? – pyta, jego twarz staje się bardzo poważna, a ja nagle staję się
bardzosmutna,jaknigdy,przyglądającsięjegoprzystojnej,znajomejtwarzy.Jegogłębokiemubłękitowi
oczu,kwadratowejszczęce.Pełnymustom.Blondwłosom.
–Niejesteśmyprzyjaciółmi,Mark–odpowiadamsmutno.–Jesteśmyobcymizewspomnieniami.
Kiwa głową i zerka na telefon, który cały czas trzyma w ręku. Oddaje mi go z półuśmiechem, który
sprawia,żewnętrznościmisięzaciskają.
–Zobaczmy,coztymmożemyzrobić.Mójnumermaszwtelefonie.Następnykroknależydociebie.
Mrugaiodwracasiędokładniewtejsamejchwili,gdyJaxłapiemniezarękę,abyprzyciągnąćmoją
uwagę.
–Chodź.Jużczas.
Potwierdzamikręcęgłową,strząsającmyślioMarku,kiedychowamtelefondokieszeniiwracamdo
biznesu.Mamdwadzieściamałychdziewczynek,którebardzochcąpokazaćsięswoimrodzicom.
Izpewnościąrównieżswoimciotkomiwujkom.
–Chodźcie,panie.Czaspokazaćim,czegosięnauczyłyście.Niezapomnijcietego,comówiliśmywam
zJaxemooddechuiskupieniunamnie.Będępośródpubliczności,żebypomócwamzapamiętaćkroki,
alewymnieniepotrzebujecie.Okej?
Wszystkiepotwierdziły,zszerokootwartymioczami,ajauśmiechamsię,dodającimodwagi.Tojest
jednazulubionychczęścimojejpracy.Jaxprowadzidziewczynkinascenę,ajazajmujęswojemiejsce
wśród publiczności, stając blisko sceny, aby dziewczynki mogły mnie widzieć. Zaczyna grać muzyka,
lampy błyskowe idą w ruch, gdy rodzice zaczynają robić zdjęcia swoim pociechom, wirującym i
śmiejącymsięnascenieimachającymswoimmamomitatom.Sophieuśmiechasięszeroko.
–Cześć,tato.
Onesątakieujmujące.
Kiedy ich dwie piosenki dobiegają końca, dziewczynki machają i schodzą ze sceny, a pojawiają się
starszedziewczęta.
Są takie zabawne, kiedy starają się zachowywać bardziej wyrafinowanie, pamiętając swoje kroki i
śpiewajączKellyClarksonobyciusilniejszą.
Pozakończeniuutworurozlegasięwrzawaigwizdy,poczymwszystkiedziewczętawracająnascenę,
bywykonaćjeszczejedentaniec.
Kiedywszystkosiękończy,dziewczynysąpodekscytowane,szczęśliwezpowodutego,jakposzłoich
przedstawienie.Jaxijarozdajemymnóstwobuziakówwpoliczki.
–Kochampanią,paniMer–mówiMaddyMontgomeryizarzucamiręcenaszyję.–Kiedydorosnę,
chcębyćtakątancerkąjakpaniipanJax.
– Naprawdę? – uśmiecham się i też ją przytulam. – Jestem pewna, że dasz radę, kochanie. Jesteś
utalentowanąmłodądamą.
–Naprawdę?–Kładziedłonienamoichramionachipatrzynamniezaskoczona.
–Zdecydowanie–potwierdzamiśmiejęsięszeroko.
–Pomożemipani?
–Zprzyjemnością.
Uśmiechasięznówibiegniedoswojegotaty,Caleba,którykołyszewramionachniemowlaka.
Mężczyznajesttakmasywny,żemałedzieckowydajesięjeszczemniejsze.
–Ktoto?–Wskazujęnadziecko.
–Tonasznowybraciszek–odpowiadaJose,aCalebuśmiechasiędomnie.
–Występbyłwspaniały–mówiBrynna.Młodamamawyglądafantastycznie.
–Dziękuję.Kiedyurodziłaś?–Klepiękocyk,którymjestowiniętedziecko,aletrzymamsięnadystans.
Małedzieciwjakiśsposóbmnieprzerażają.
–Miesiąctemu–odpowiadaispoglądazmiłościąnaswojegosyna.
–ManaimięMichael–mówiMaddy.
–Towspaniałeimię–odpowiadam.–Gratulacje.
–Dziękujemy–odpowiadaCalebicałujewgłowęswojegosyna.Omatko,ciwszyscygorącyfaceciz
dziećmipowodują,żemnieskręca.
Odwracamsię,byodnaleźćJaxa,alezamiasttegotrafiamnaMarkakierującegosiędowyjścia.Znowu
zamierza wyjść bez pożegnania? Nie powinnam być rozczarowana, ale nie mogę tego znieść. W tym
momencie jakby mnie wyczuł, odwraca się i uśmiecha, kiwa głową i wskazuje na kieszeń, gdzie mam
telefon,poczymznikazadrzwiami.
–Więc,powiedzmioPanuSexy.–mówiJaxipodajemisosvinaigrettedonaszychsałatek.
–Okim?
– Nie wstydź się. O tym wysokim cudzie, z którym dzisiaj rozmawiałaś. To ten sam gościu co na
pogrzebie.
Rozłożyliśmy się w salonie z naszą sałatką z grillowanym kurczakiem, ja na kanapie, a Jax na
podłodze.
–ToMark.
Jegowideleczatrzymujesięwpołowiedrogimiędzymiskąaustami,aonspoglądanamnie.
–TenMark?
–Dokładnieten–odpowiadamibiorękęssałatki.
– Wiedziałem, że to by było zbyt duże szczęście, gdyby był gejem. – Kręci głową z dezaprobatą i
wraca do jedzenia. Jax to niezły gościu. Wysoki, ciemnowłosy, z ciemnymi oczami i wyrzeźbionym
ciałem.Fizyczniejestperfekcyjny,nawetwwiekutrzydziestulat.Mógłtańczyćjeszczeroklubdwa,ale
postanowiłprzejśćnaemeryturęiwrócićzemnądoSeattle,kiedymojamamazachorowała.
Jest też najlepszym przyjacielem, jakiego miałam. Spotkaliśmy się w pierwszym tygodniu mojego
pobytuwNowymJorkuiodtamtejporyjesteśmynierozłączni.Iprzezwszystkoprzechodziliśmyrazem:
przesłuchania,koncerty,kochanków.
Wszystkiedramaty,którezdarzająsięwświecietańca.
Jestmoimbratemwkażdysposób,jakisięliczy.
–Zpewnościąniejestgejem–mruczęiwypijamzajednymzamachempółbutelkiwody.
–Ciągniegodociebie–mówiJaxiobserwujemnieuważnie.
–Ciągnęłogo.Ciągnęło.
–Nie,ciągniego.
Unoszębrwiipatrzęnaniegojaknawariata.
–Onjużmnieniezna.
–Ale,chciałbycięnanowopoznać,słodziutka.–Wskazujenamniewidelcemikontynuujezustami
pełnymijedzenia.–Zaufajmi.Wiem,jakwyglądafacet,którypożąda.
–Zpewnościąwiesz,męskadziwko.
–Tobyłoprzykre.
–Tylkodlatego,żetoprawda.
Jaxwzruszaramionamiiśmiejesię.
–Okej.Toprawda,widzisz?Wiem,jaktojest.
Kończęsałatkęiodstawiamtalerznabok,związujęwłosywkucykiopieramgłowęnakanapie.
–Markijatodawneczasy.–Choćkiedystojęnaprzeciwniego,mamwrażenie,żetobyłowczoraj.
Czujęsię,jakbymbyławdomu.
– Widziałem ten błysk buntu w twoich oczach, kiedy myślałaś, że ma żonę i dzieci – mówi Jax i
odstawiatalerz.
–Tobyłaniezależnareakcja–upieramsię,aleJaxkręcigłową.
–Potraktowałaśgojakgówno.Nadaltorobisz.Przyznajto.
Wypuszczamgłośnopowietrze,nienawidzącciężkości,jakączuję.
–Okej,zgoda.
–Wiesz,jaksięznimskontaktować?
– Dał mi dzisiaj swój numer telefonu – odpowiadam nieobecna i rozciągam się na kanapie. – Nie
wiem,czypowinnamdoniegodzwonić.Byliśmydzieciakami,Jax.Dziećmi.Tobyłowiekitemu.
–Icoztego.–Wzruszaramionami.–Terazjużniejesteściedziećmi.Jeślinadalcośczujesz,toczemu
niezadzwoniszdoniego?Poznajciesięnawzajem.Możeodkryjesz,żestałsiędupkiem,ibędzieszmogła
wszystkozostawić.
–Niejestdupkiem–roześmiałamsię.–Towiemnapewno.Mamaniekochałabydupka.
–Słuchaj,sposób,wjakiwyjaśniłaśmitotamtegowieczora,kiedysięupiliśmyiotworzyliśmyswoje
sercapoprzegranymprzesłuchaniudoAnnie,oznaczał,żetotyzłamałaśmuserce,anieodwrotnie.Więc
jeślionchcedaćtemujeszczejednąszansę,możetyteżpowinnaś.
–Kimtyjesteś?DoktoremPhillem?
–WyglądamdużolepiejniżdoktorPhill–odpowiada.–Nieobrażajmnie.
–Jestemterazzajętaszkołą.Interesjestszalony,jamamcorazwięcejklientówindywidualnych,aty
zaczynasztezajęciazchoreografiinauniwersytecie.–Nawetdlasiebiebrzmiałamjakidiotka.
–Czytoseksemtaksięprzejmujesz?–pyta,uśmiechającsięznacząco.–Tutajmogępomóc.Sex101.
–Przestań–chichoczęipróbujęgokopnąć,alenietrafiam.
–Jaktozrobićmechanicznie.
–Przestań–śmiejęsię.KochamJaxazajegozabawnośćiwielkoduszność.
–Krokpierwszy:użyjust.
– O mój Boże – wciąż się śmieję, a Jax dołącza do mnie, błyszcząc tym wypielęgnowanym białym
uśmiechem.
–Nieseksemsięprzejmuję–nietakbardzo.
–Trochęczasuminęło.Rozumiem.
Pokazujęmujęzykiobserwuję,jakznówwybuchaśmiechem.
–Taksięcieszę,żeudałomisięcięrozbawić.
–Udałocisię,cukiereczku,udałocisię.–Bierzegłębokiwdechipoważnieje.–Zadzwońdoniego.
Powinnaśmiećtrochęekscytacjiwżyciu.
–Może.–Wyciągampoduszkęspodsiebieiprzyciskamdopiersi.–Pomyślęotym.
–Pomyślozmianiepoduszek,jakjużprzytymjesteś.Tesąokropne.
–Powiedziałamci,żekiedytylkozechcesz,możemyiśćnazakupy.
–Okej,zatempójdziemywtenweekend.
Potwierdzam,poczymwstajęiwyciągamręcenadgłowę.
–Idęwziąćprysznicipotraktujtojakodobranoc.
–Biegaszzemnąjutrorano?
–Tak.Obudźmnie.
–Ustawswójcholernyalarm.Nienależyszdonajmilszych,kiedyciębudzę.
Machammuiodchodzębezodpowiedzi.Obudzimnie.Robitakkażdegoranka.
Prysznicjestgorącyiidealny,więcstojępodnimdziesięćminutdłużej,niżpotrzebuję,poczymmyję
twarz,golęnogiizakręcamwodę.
Wycieram ciało, suszę włosy i zakładam koszulkę i szorty, nim kładę się do łóżka i biorę iPada, by
przejrzećplannaresztęmiesiąca.
Mójtelefonzemniekpi.TelefonMarkatamjest.Ilerazyprzeztedziesięćlatleżałamwłóżkuwnocyi
marzyłamzcałejsiły,bymóczadzwonićdoMarkaiusłyszećrazjeszczejegogłos?
Podwóchlatachzebrałamwsobiewszystkiesiłyizadzwoniłamdoniego,aleokazałosię,żenumer
jestwyłączony.
Aterazmamjegonumer,aonmniezachęcałdowykonaniatelefonu.
Przygryzam wargę i wyciągam telefon, patrząc na jego numer w kontaktach. Nie tylko wpisał swój
numer,alezamiastpełnegoimieniawstawiłtylkoM.
Przysięgam,żesłyszęswojąmamęmówiącąwmojejgłowie.
–Żyjesiętylkoraz,kochanie.Zadzwońdochłopaka.
Nimzdążyłamsiędrugirazzastanowić,wciskamzielonąsłuchawkęiwstrzymujęoddech,czekając,aż
odbierze.
Alenieodbiera.Pocztagłosowainformujemnie,żewłaścicielnumerujestnieosiągalny.
Kończępołączenie,niezostawiającwiadomości.Czujęsięrozczarowana,alewzruszamramionamii
odkładamtelefon,koncentrującsięponownienaiPadzie.
Niecałąminutępóźniejmójtelefondzwoni.
M.
–Halo?
–Powiedzmi,żetoty,Meredith–mówi.Dyszy,ajazastanawiamsię,corobi.
Lubzkim.
–Acojeślipowiem,żetonieMeredith–pytamzuśmiechem.
– Wtedy się wkurzę, że biegłem, przerywając remont łazienki, żeby oddzwonić pod ten numer.
Potrzebujęswojegoprysznica.
Jamamprysznic,któregomożeszużyć.
Niemalmówiętogłośno,alezatrzymujęsięnaczas.Niejesteśmyjeszczenatymetapie.
–Remontujeszłazienkę?
–AwięctojestMeredith?
–Jakbyśniemógłrozpoznaćmojegogłosu.
Chrząkaisłyszę,jakprzełyka.Boże,jegogardłomusiwyglądaćcudownie,kiedypijewodę.
–Powiedziałeś,żepowinnamzadzwonić–mówięniepewnie.
–Tak,mówiłem.Maszplanynadzisiejsząnoc?
Rozglądamsięposypialniiwybuchamśmiechem.
–Pracujęwłóżku.
–Hm.Taniecwłóżkujestzawszezabawny.
–Nie,chodziobiznesowączęść,żartownisiu.–Och,jakbardzotęskniłamzatąjegozabawnąstroną.
–Zamierzałamtonazwaćwczesnąnocą.
–Biegaszrano?
–Pamiętaszotym?–pytamzdziwiona.
–Pamiętamwszystko,M.
Przygryzamwargę,aoczywypełniająmisięłzami.
–Jateż.
– Pracuję jutro – mruczy, a ja niemal słyszę, jak wirują mu trybiki w głowie. – Ale jestem wolny
wieczorem,anastępnydzieńteżmamwolny.
–Mójplanwyglądataksamo–odpowiadam.
–Przyjadępociebiejutrowieczorem,okołosiódmej?
Milknęnachwilę,słowa„chodźdomnieteraz”,cisnąmisięnausta,alemyślę,żemogępoczekaćdo
jutra,bygozobaczyć.
Czekałamdziesięćdługichlat.
–Mer?
–Okej,takbędziedobrze.
–Super,azatemdozobaczenia.
–Czekaj,muszęcipodaćmójadres.
–Niemieszkaszwdomumamy?
– Nie, sprzedałam go. Jestem w Seattle. Jax i ja wynajmujemy apartament blisko szkoły. Tak jest
prościej.
–WynajmujeszapartamentzJaxem?–Jegogłosstajesiętwardszy,ajaniemogęnieuśmiechnąćsięz
satysfakcją.
Niejestemjedyną,którajestzazdrosna.
–Tak,właśnietak.Oddzielnesypialnie,M.
–Okej.Wyślijmiswójadresidozobaczeniajutro.
–Jesteśpewien?–pytamcicho.
–Nigdyniebyłembardziej.
–Okej–kiwamgłową.–Toumówione.
Rozdział3
Mark
D
wanaściegodzin.MuszętylkoprzetrzymaćtedwanaściegodzinibędęmiałMeredithcałądlasiebie.
Jezu, jestem taki zdenerwowany, że to aż śmieszne. Byłem z paroma kobietami przez tę dekadę, ale
żadnaniewywoływaławemniepotliwościdłoniiściskaniawżołądku.
Ponieważniemiałyznaczenia.
AMerma.
Parkuję przy budowie. Jak zwykle jestem wcześnie. Chcę przejrzeć stan prac, postęp i jakość, nim
przyjedzieresztaekipy.
PracujęjakokierownikbudowydlaIsaacMontgomery,odchwilikiedywróciłemdodomudwalata
temu. Kocham swoją pracę. Jestem w niej naprawdę dobry. Mam wspaniałą załogę, ale nie lubię
partactwa,wiedząotym.
Todobrzenamrobi.
Jaktylkozrobiłemkółkowokółdomumultimilionera,którybudujemynawybrzeżu,napółnocySeattle,
podjechałIsaac.
–Niewbiurzedzisiaj?–pytamiidędoniego.TrzymadwakubkizeStarbucksaipodajemijeden.
– Dziś na budowie. Brynna zajmuje się biurem. – Podaje mi rękę i rzuca okiem na dom. – Zaczyna
ładniewyglądać.
–Dzięki.Właśniezamierzałemwejśćdośrodka.Chceszpójśćnawycieczkę?
–Chodźmy–mówiiidziezamnądogłównegowejścia.Drzwijeszczeniezostałyzawieszoneikiedy
rozglądamsiępodużympokoju,mojeoczyzwężająsięznacząco.
–Kurwa–szepczeIsaac.
Ktoś wdarł się w nocy do domu i pokrył ściany graffiti. Dzięki Bogu, nie zostały jeszcze położone
płytygipsowo-kartonowe,więcłatwomożemytozakryć.
–Pieprzonedzieciaki–jęczęikręcęgłową.
–ZadzwoniędoMattaipowiemmu,żebywzmocniłswojepatrolesąsiedzkiewtejokolicy–mówi
Isaacponuro,nawiązującdoswojegomłodszegobrata,jednegoznajlepszychdetektywówwSeattle.
– Dopilnuję, żeby dzisiaj zainstalowano drzwi i okna, więc od teraz dom będzie zamknięty –
odpowiadam.
Isaackiwagłowąipodążazamną,kiedyprzechadzamsiępoponaddwustumetrowymdomu.
–Będzierobićwrażenie–mówiIsaac.
– Zgadzam się. Jest to jeden z największych domów, jakie buduję, to z pewnością. – Kiedy
wychodzimyzpowrotemnazewnątrz,siadamynatymczasowychschodkachipopijamykawę.–Jakidą
innebudowy?
– Nie narzekam – odpowiada, kręcąc głową. – Z wyjątkiem przebudowy w Alki. Właścicielka
zmieniłazdaniecodogłówniejłazienkijużporazczwarty.
–Naprawdę?–śmiejęsię.–Tokiepsko.
–Tojejpieniądze.–Isaacwzruszaramionami,jakbyniemógłniczrobić.–Chciałbymskończyćtutaj,
abymócpójśćdonastępnego.
–JakStacyidzieciaki?
– Świetnie – odpowiada ze spokojem i uśmiechem. Po raz pierwszy w życiu jestem zazdrosny o
Isaaca,naszychbraciinaszerodziny.–StacyjestpięknaizajętaSophiąiLiamem.
Kiwamgłowąiobserwujęczęśćzałogi,któraparkuje,zabierapasyznarzędziamiiresztępotrzebnego
sprzętuzciężarówek.
–IdzieszwniedzielędoWilla?–pytaIsaac.
–Cojestwniedzielę?
– Spontaniczne gotowanie na dworze. – Wzrusza ramionami i chichocze. – Robi się coraz cieplej,
więcsądzę,żewszyscybędąchcieliskorzystaćzzaletwyjścianazewnątrz.
–Brzminieźle.–Wahamsięchwilę,apotemdecyduję,aniechto.–Myślisz,żebędziedobrze,jeśli
kogośprzyprowadzę?
Isaacpodnosigłowę,ajegooczywyrażajązdziwienie,kiedypyta.
–Kogo?
–Staregoprzyjaciela–odpowiadamłagodnieiczuję,jaksiępocęijestminiekomfortowopodjego
spojrzeniem.–Meredith.
–Odkiedytosprowadzaszkobietynarodzinnespotkania?–pytazniedowierzaniem,apotemwybucha
śmiechem. – Chciałbym ci skopać tyłek z tego powodu, ale zachowam się jak dorosły i po prostu
odpowiem:tak,będziedobrze.Williinniniedadzącitakłatwospokoju,mójprzyjacielu.
–Nieobchodzimnieto.
Itojestprawda.Nieobchodzimnieto.Chcęjąmiećpoprostuzesobą.
Jezu,alewybiegamwprzyszłość.Niebyliśmyjeszczenawetnarandce.
Cierpliwośćnigdyniebyłamojąmocnąstroną.
–Zaproszęją–mówięizgniatampustykubekpokawie.
–Czytoona?–pytałagodnie,nieodwracającgłowywmojąstronę.Niedoprecyzowywał,zresztąnie
musiał.Poprostusiedziałispokojnieczekałnamojąodpowiedź,wpatrującsięwkubekzkawą.
–Tak.–Mójgłosjestcichy,ajagłębokowzdycham.–Kiedyśbyławszystkim.
–Powodzenia.
Kiwamgłowąiwstajęrazemznim,gdyinnidołączajądonas.
–Codzisiajnatapecie,szefie?
–Drzwiiokna–zaczynamispychammyślioMeredithnabok,napóźniej,boterazwracamdopracy.
Pukam do drzwi Mer, kiwając się w przód i tył. Nie byłem tak zdenerwowany od czasu, kiedy
zabrałemjąnapierwsząrandkę,wpierwszymroku.
Przeszedłemdługądrogęodtamtegoczasu.
Nagledrzwisięotwierają,awnichpojawiasięJaxzszerokimuśmiechem.
–Hej–mówi.
–Cześć.PrzyjechałempoMeredith.
–PanWybornypojawiłsięnarandkę,słodziutka–krzyczy.
–Jużidę,palancie–mówiMeredith,prześlizgującsiępodjegoramieniem.–Nieprzejmujsięnim,ma
nagannemaniery.
–Bawciesiędobrze–kontynuujeJax,opierającsięoklamkę,krzyżującręcenapiersiiobserwując
nas,jakidziemydowindy.Przesuwamrękąpojejkarkuiczuję,jakprądprzeszywamojeramię,ażpo
sameczubki.Potymcałymczasienadaljestchemia.
–Odprowadźjądodomuoprzyzwoitejgodzinie.Zostawięwłączoneświatło.
–ZamknijsięJax–mówiMerześmiechem.
–Używajciekondomów–krzyczyJax,kiedypodjeżdżawinda.
–OmójBoże,zamknijsiędocholery,Jax!
Śmiejesię,zamykającdrzwi,ajamogęsiętylkouśmiechać,patrzącnanią.Jejpoliczkisąróżowez
zażenowania.Włosymazwiązaniewjedenzeswoichkokówimanasobiedżinsyiniebieskisweter,jak
jejoczy.
Jezu,jesttakcholerniewspaniała.
–Wyglądaszcudownie–mówięizataczamdużykrągnajejplecach.
–Tyteż–mruczyiprzyglądasięmojemuczarnemupodkoszulkowiidżinsom.Założyłemkoszulkętypu
polo,aleonaitakpatrzynamojeramiona.Zawszecośdonichmiała.
–Dzięki,żewychodziszdzisiajzemną.
–Dziękujęzazaproszenie–odpowiadazuśmiechem.–Dokądidziemy?
–Zobaczysz.–Prowadzęjądomojegojeepa,pomagamjejwsiąść,poczymsamwskakujęnamiejsce
kierowcy. Nim ruszam, spoglądam na nią i rozważam danie jej szybkiego buziaka, ale wiem, że jeśli
zacznę,toniebędęchciałprzestać,ajesttylerzeczydopowiedzenia,nimdojdziemydotegomomentu.
Jeślijesttymzainteresowana.
–Cosiędzieje?–pyta,ściskającmocnoczarnątorebkę,jakbybyłazdenerwowanatakjakja.
–Niczupełnie–odpowiadam,kręcącgłową,iwłączamsiędoruchuwkierunkunaszejstarejokolicy.
Jedziemy w ciszy, oboje zatopieni w naszych własnych myślach i może nieco zdenerwowani tym, co
mielibyśmy powiedzieć. Mam tyle pytań, ale w tej chwili jestem zadowolony, że czuję ją obok siebie.
Parkujęprzednaszymspecjalnymmiejscemiwyłączamsilnik.
–Naszpomost–szepczedelikatnie.
–Tak–odpowiadamiodwracamsiędoniej.–Przyniosłemkolację.Pomyślałem,żemoglibyśmytu
usiąśćipogadać,jeślitobędzieokej.
–Zrobisięzimno–zaczyna,aleprzerywamjejmachnięciemręki.
–Wziąłemdodatkowekoce.Będzienamciepło.
Przygryza wargę, spogląda na wodę i dom nad jeziorem, a potem wraca do mnie z łagodnym
uśmiechem
–Podobamisię.
Głaszczęjąpopoliczku,aleniechętnieprzestaję.Jezu,chciałbymjącałyczasdotykać.Wszędzie.
Sięgamdobagażnikapolodówkęzapełnionąkolacją,iprowadzęjąnadeski,gdzieprzesiadywaliśmy
godzinami,jakieśdziesięćlattemu.
–Boże,ilegodzinmyśmytuspędzili?–pyta,jakbyczytaławmoichmyślach.
–Setki–odpowiadam,rozkładamgrubykocnadrewnianychdeskachpomostu,zarazprzykrawędzi,i
zapraszam ją, żeby usiadła. Zaczyna się robić ciemno i światła wokół jeziora zaczynają migotać. Po
jeziorzepłyniepowoliłódka,amymachamydokapitana.–Jesteśgłodna?
–Umieramzgłodu–odpowiada.–Codlamnieprzyniosłeś?
–Sałatkęzłososiem,wodęiczekoladoweciastkanadeser.
–Dawaj.
Uśmiechamsięipodajęjejtalerz,poczymbioręswójijemywciszy,obserwującwodę.
–Wciążtutajcicho–mówi.
– Mhm – potwierdzam i obserwuję ją, kiedy kończy jedzenie, po czym wkładam jej pusty talerz do
lodówki,apotemdołączamswój.–Jaksięmasz,M?
Jejręcesztywniejąnachwilę,apotemodwracasiędomnie,podciągakolanapodbrodęiobejmujeje
rękoma.
–Corazlepiej.Tobyłokilkaciężkichmiesięcy.
Kiwamgłowąimarszczębrwi.
– Też za nią tęsknię. Czy mówiła ci kiedykolwiek, że odwiedzałem ją zawsze, kiedy tylko byłem w
mieście?
– Nie. – Kręci smutno głową. – Wiedziała, że rozmowa o tobie jest dla mnie bolesna, więc nie
poruszałategotematu.
Mrugamiprzyglądamsięjejtwarzy.
– Widywałem się z nią przynajmniej raz w roku. Robiłem jej drobne naprawy i pomagałem na
zewnątrz,jaktylkomogłem.
–Dziękujęcizato–szepce.–Mark,przepraszamzato,jaktosięskończyło.
–Przestań.–Bioręjejdłońwswojąicałuję.–Niemazacoprzepraszać,M.Tobyłodawnotemu.
Przygryzawargęikiwagłową,alepotemniąpotrząsaidrążydalej.
–Nie,jamuszętopowiedzieć.Todlamnieważne.–Prostujeramiona,ajaopieramsięnadłoniachi
słucham.–Wiem,żeminęłosporoczasu,alenigdywięcejnierozmawialiśmy,M.Niechciałamzrywać.
Wiem, że właśnie to zrobiłam, ale to mnie dobijało. Pewnego dnia na lekcji tańca nie mogłam się
skoncentrować i wezwała mnie nauczycielka. Wiedziała, że śnię na jawie, i powiedziała mi, że muszę
skupić się na zajęciach. – Wykrzywia twarz i zdaje się czuć niekomfortowo, ale wzrusza ramionami. –
Wiedziałam,żejesteśmytacymłodzi,ajeślitaniecjesttym,czegochcę,muszęskupićsięnanim.
– Rozumiem, Mer. – Odsuwam kosmyk włosów, który zaplątał się za jej uchem. – Byliśmy młodzi i
były szanse, że i tak byśmy zerwali. Wtedy bolało jak cholera, ale z perspektywy czasu to było niemal
pewne,tak?
Kiwagłowąiwyciąganogi,krzyżującjeprzedsobą.
– Opowiedz mi o Nowym Jorku – mówię niespodziewanie, zaskakując nas oboje, ale zdaję sobie
sprawę, że chcę wiedzieć wszystko o czasie, kiedy byliśmy rozdzieleni. Każdy szczegół. – Zacznij od
początkuiopowiedzmiwszystko.
–Naprawdęchceszwiedzieć?
–Jaknajbardziej.–Puszczamjejrękęipijętrochęwody,obserwującją,jakzbieramyśli.
–Niechciałamwsiadaćdotegosamolotu–zaczynadelikatnie,zapatrzonagdzieśwświatłałodzina
wodzie. Nie mogę oderwać od niej oczu. Cholera, nadal ciągnie mnie do niej w sposób, którego nie
jestemwstaniewyjaśnić.Takbyło,kiedymiałemcholernesiedemnaścielat,inadaljesttosilne.–To
była tortura, wiedzieć, że cię zostawiam. Pierwszy tydzień był przerażający i dużo trudniejszy, niż
mogłamsobiewyobrazić.
Przełykaispoglądanamnie,poczymwracadołodzi,jakbybyłazdenerwowana,więcprzysuwamsię
doniejisplatamjejpalcezeswoimi.
– Znalazłam mieszkanie i od razu zaczęłam tańczyć. Od pierwszego dnia to było po dwanaście–
czternaściegodzindziennie,tańczenieniemalnonstop.WtympierwszymtygodniuspotkałamteżJaxa.–
Uśmiecha się na wspomnienie tamtego czasu. – Był kilka lat starszy, ale również nowy w tej okolicy,
więc poczuliśmy więź. Miał sporo historii do opowiedzenia. – Nagle marszczy czoło i kieruje swój
smutekdomnie.–Możektóregośdniatobieteżjeopowie.Wkażdymrazie,spororazempracowaliśmy.
Lekcje trwały do późnego wieczora, więc niejednokrotnie spaliśmy w studiu, budziliśmy się rano i
zaczynaliśmyodnowa.
Matkoświęta.Wiedziałem,żetobędzieciężkapraca,aleniemiałempojęcia,żetakabsorbująca.Czy
właśnietopróbowałamipowiedziećtamtegodnianaganku?
–Myślałam,żejestemnatokondycyjnieprzygotowana,aleprzezroksolidniemniewszystkobolało.
Moje stopy, stawy, umysł. Byłam wiecznie wyczerpana. Przesłuchania napinały nerwy jak postronki.
Kończyłam w małych scenkach w przedstawieniach. W końcu zdobyłam nagrody Grammy i Tony i
zaczęłambyćrozpoznawalnawspołeczności.–Uśmiechasiędumnie,ajaściskamjejdłoń.
–Jestemzciebietakidumny,M.
–Dziękuję.Tobyłomnóstwopracy.Fizycznejipsychicznej.Tylepieprzonychkonkursów.ImójBoże,
tocodziewczynyzrobiądlaudziałuwprzedstawieniu.Prześpiąsięzkażdym.
Natychmiastsztywnieję,aonasięśmieje.
–Nie,M,nieja.Aleprzyznaję,żeimstarszasięstawałam,apojawiałysięcorazmłodsze,węsząceza
producentamiidyrektorami,natychmiastsięprostowałamiprzyjmowałampozę:„Onie,niezrobisztego.
Nieprześpiszsiędlamojejpartii”.
–Jakzakończyłaśswojewystępy?–pytam.
–Wieszotym?
–Jestemuważny–odpowiadam.
– Jax. Jest niesamowitym choreografem. Najlepszym. Układał choreografię dla takich wykonawców
jakJustin,BeyoncéczyPink.IktóregośdniazadzwoniłaStarla.
Uśmiechasięzagubionawswoichmyślach.Starlatomegagwiazdaiwiem,żeMerwystępowałaznią
całkiemdługo.
–Starlachciała,żebyJaxułożyłchoreografiędojejprzedstawieniaBelladonna,aonuparłsię,żeby
zatrudniłanasoboje,ponieważzwyklepracujemyrazem,wszczególnościkiedymabyćtochoreografia
dlapary,ionasięzgodziła.Występowaliśmyztymjakieśczterylata.–Uśmiechasięszerokoibierzełyk
wody.–Jeździliśmypoświecie,M.Niewieleztegowidziałam,bopracowaliśmytakciężko,aletobyło
wspaniałe występować przed tymi wszystkimi ludźmi, każdego wieczora. A Starla jest po prostu
cudowna.Cozaartystka.Pracujetaksamociężko,oilenieciężejniżreszta.
–Zostałyścieprzyjaciółkami.
–Tak–potwierdzaidrży.Sprawdzamczasizdajęsobiesprawę,żesiedzimyjużtutajparęładnych
godzin. Biorę koce dla każdego z nas, zarzucam jeden na ramiona Mer, drugi sobie i siadam gotowy
słuchać dalej. – I wtedy zachorowała mama. – Jej głos staje się łagodniejszy i bardziej odległy, a ona
wciąż obserwuje wodę, jakby oglądała film. – Wiedziałam, że muszę wrócić do domu. Z początku nie
chciała.Upierałasię,żewszystkozniąokej,iBogiemaprawdą,gdybymiałaoboksiebietatęalboTiff,
prawdopodobniebymnieprzyjechała,aleonaniemiałanikogo,M.
Kiwamgłowąigłaszczęjądelikatniepoplecach,pozwalającjejmówić.
–Itakbyłambliskowiekuemerytalnego.
–Miałaśdwadzieściasiedemlat.–Wmoimgłosiepojawiasięirytacja.
– Większość tancerek kończy w wieku dwudziestu pięciu lat. – Wzrusza ramionami, jakby to było
normalne.–Czastournéeitakbysięzarazskończył,amamamniepotrzebowała.
–CzemuJaxprzyjechałztobą?
–Jeststarszyodemnie,apozatymbyliśmyrazemodtegopierwszegotygodnia.–Przygryzawargęi
obserwujemnieprzezchwilęwciszy.–Jaxjestnajbliżejwięzibliźniaczej,odczasukiedyzmarłaTiff,
M.Rozmawialiśmyootwarciuszkołyjużdawnotemuiwyglądałonato,żenadszedłtenczas.Icieszę
się,żetozrobiliśmy.Szkołamasięnaprawdędobrze.
–Kolejnarzecz,zktórejjestemdumny–odpowiadamiznówcałujęjejdłoń.–Mówdalej.
–Cóż,towłaściwiewszystko.Przynajmniejwskrócie.
– Zamierzasz wrócić do jeżdżenia na tournée? – wstrzymuję oddech, czekając na jej odpowiedź.
Proszę,powiedz:nie.
– Nie. – Kręci głową. – Najlepsze czasy już mam za sobą. Zostaliśmy poproszeni o przygotowanie
choreografiidlaStarlinaVMAwprzyszłymmiesiącu,więcspędzimykilkadniwLA,aletakierzeczy
będątylkoczasami.Naszbiznesjesttutaj.
–CzemuJaxzwracasiędociebietymiwszystkimidziwnymiprzydomkami?–pytam.
–Och.–Przełykaizaciskadłonie.–Problemyzodżywianiemtoczęstospotykanezjawiskowświecie
tancerzy.Toniesekret.
Wbrewsobiezaciskamdłoniewpięści,amojeciałosztywniejenamyśl,jaksiebiekrzywdziła.
–Niemartwsię,janiewpadłamwtępułapkę.Cóż.–Znówzaciskadłonieiprzygryzawargę.–Był
pewiendyrektor,którybyłwyjątkowymdupkiem.Bardziejniżktokolwiekinny.Powiedział,żejestemza
duża w biuście. – Przewróciła oczami. – Nie mogłam nic na to poradzić, że mam take piersi. Ale
pomyślałam,żejeśliprzejdęnadietę,tomożezgubięparękilo.Jaxprzyłapałmnienatymiopieprzył.
–Brawodlaniego–mruczę,wkurzony,żektokolwiekmógłwogólepomyśleć,żeMerjestgruba.Ona
zawszebędziezaszczupła.
– Dyrektor robił złośliwe uwagi na temat moich piersi każdego dnia. To było piekło. Ale byłam
zdeterminowana, żeby nie poczuć się zmuszona do odejścia. Naprawdę ciężko na to pracowałam. Lata
późniejzadzwoniłdomnieizaprosiłnaprzesłuchaniedoinnejroli,ajagospuściłamnadrzewo.
–Założęsię,żetobyłofajneuczucie.–Boże,onajesttakacudowna.Stałasiętakąsilną,pewnąsiebie
kobietą.
– To było niesamowite powiedzieć mu, żeby pocałował mnie w tę grubą dupę – chichocze i opiera
głowęnamoimramieniu.–WięcodtegoczasuJaxprzezywamnieciasteczkamiitegotypurzeczami.To
takiżart.
–Wyglądanazabawnegogościa.
–Jedenzpowodów,dlaktóregosięprzyjaźnimy–mówizuśmiechem.–Sprawia,żesięśmieję.Idaje
radęzmoimihumorami.Iniemażadnejszansy,żebymnieuderzył.
–Azatojestrównieżmoimnowymnajlepszymprzyjacielem.
Śmiejesię,apotemzapadacisza.Łodziezwolniły,adonasprzemawiająświerszczeiżaby.Jestjuż
późno,aleniemamzamiarunaraziesięstądruszać.
–Aty?Corobiszztymswoimimponującymstopniemnaukowym?
–Skądwiesz,żegozdobyłem?
–Wciążznamywielutychsamychludzi.
Bioręgłębokiwdechikiwamgłową.
– Nie robię absolutnie nic związanego z tym. Przez jakiś czas pracowałem na kutrach rybackich na
Alasce,aterazrobięwbudowlance.
–Nodobra.Tobardzoskróconawersja.Rozwińtrochę,proszę.
Wzdychamiprzeczesujędłoniąwłosy.Cholera,potrzebujęstrzyżenia.Zawszepotrzebujęstrzyżenia.
–Nastudiachskończyłeminżynieriępowietrzną.
–Ocholera.–Otwieraszerokooczy.–Jesteśpieprzonymwynalazcą?
–Nie,niejestem.Niesłuchałaś?
–Totylkosemantyka.Mógłbyśbyćwynalazcą.Jakdałeśradęzrobićtotakszybko?
Wzruszamramionamiiprzyglądamsięsowielecącejnadjeziorem.
– Po twoim wyjeździe jedyne, co robiłem, to studiowałem. Napracowałem się jak cholera, żeby
skończyć college jak najszybciej. Formuły i algorytmy mnie zżerały, a kiedy byłem wyczerpany przez
szkołęipracę,niemogłemkoncentrowaćsięnatym,żezatobątęsknię.
Zaciskamdłonieiwidzę,jakjejoczywypełniająsięznówłzami.
–Wporządku,M–szepcze.–Toprawda.Jarobiłamtosamoztańcem.
–Awięczrobiłemmagistrawpięćlatiuznałem,żeniechcęspędzićżyciawlaboratorium.Pewnego
lata z kolegą z college’u pojechaliśmy na Alaskę. Pracował przy łodziach, aby móc opłacić szkołę.
Lubiłemtoodosobnienie.Zarobiłemniezłepieniądze.
–Czytoniejestniebezpieczne?–Jejoczysąszerokootwarte,kiedymnieobserwuje.
– Może być. – Nie zamierzam mówić jej o tych razach, kiedy byłem tak przerażony, że aż było mi
niedobrze.Nietrzebajejtymobciążać.
–CosprowadziłocięznówdoSeattle?–Kładziesięnaboku,głowępodpieranałokciuiobserwuje
mniewciszy.
–MójbratżeniłsięzNatalieiwyglądałonato,żewmojejrodziniewydarzyłosięwielerzeczy,które
straciłem.
–Lukemapięknąrodzinę–odpowiadatonem,wktórymznówbrzmismutek.
– Są cudowni – mówię delikatnie i pozwalam moim oczom wędrować po jej twarzy –
Montgomery’owie również stali się naszą rodziną. Więc uznałem, że byłem już dość długo daleko od
domuiwróciłemkilkalattemu,mniejwięcejwczasiegdyJulesiNatebraliślub.StarszybratJulesma
firmębudowlaną,ajakierujęjednązjegozałóg.
–Jestemzaskoczona.
Mojeoczyznajdująjej,kiedyunoszębrew.
–Czemu?
–Kochałeśnaukę.
–Ciebiekochałembardziej–odpowiadam,niemyśląc,apotempragnęcofnąćtesłowa.
Cóżzadelikatność,stary.
Onaprzymrużamocnooczy,siadaprostoipatrzyponadmną.
– Wiesz, że kiedy się denerwowałam, czy to przed przesłuchaniem, czy tuż przed pokazem…
kiedykolwiek, to słyszałam twój głos? Oddychaj ze mną, M. Łapałam się tego tyle razy, że nawet nie
umiempoliczyć.Byłeśzemnąkażdegodnia.Nawetwtedy,gdypróbowałamotobiezapomnieć.
–Byliinnimężczyźni?–pytamsztywnymgłosem.Niemogętegoukryć.
–Minęłodziesięćlat.Chceszmipowiedzieć,żetyniespałeśznikimprzeztedziesięćlat?
Mrugam,apotemspoglądamnawodę.
–Nie,niemogęcitegopowiedzieć.
–Niezamierzamrelacjonowaćciwszystkiego,M,boodciebieteżtegoniechcę.Tobymniezabiło.–
Jejgłosjestsilnyipewny,gdywracamdoniejspojrzeniem.–Alepowiemcijedno:Nigdyniebędziesz
wiedział,jakbardzociępragnęłam.Nawetjeślitobyłosamolubneizłe,jachciałamciebie.
Odchylamkociprzyciągamjądosiebie,składającpocałuneknajejczoleirozkoszujęsięuczuciem
posiadania jej w swoich ramionach. Ona chowa twarz w moją szyję, jak zawsze to robiła, i bierze
głęboki,długiwdech.
–Nadalmniechcesz?–pytamniepewny,czychcęusłyszećodpowiedź.
–Każdego.Dnia.Trudnojestzapomniećkogoś,ktodałcitylewspomnień.–Jejgłosstajesięgłębszy,
aonaprzysuwasiędomnie.–Acoztobą?
–Byłydni–zaczynamdelikatnieipocieramnosemojejdelikatnewłosy–kiedyoddałbymrokżycia
zadotknięcieciebierazjeszcze.Jesteśmoimnajwiększymszczęściem,M.
Siedzimywciszy,przytulenidosiebieprzezdługiczas,oddychającsobąicieszącsięnocąwokółnas.
–Jaktojestmożliwe,żetynadaltaksamopachniesz?–pytawkońcunaprzełamanie.Uśmiechamsię
nadjejskroniąicałujęjątam.
–Pomyślałemdokładnietosamo,kiedyprzytuliłaśmnienapogrzebieAddie.
–Mark,dokądpójdziemydalej?
Unoszę jej podbródek, by spojrzeć w oczy. Są pełne łez i dezorientacji. Cholera, ja też jestem
zdezorientowany.
– Myślę, że pierwsze pytanie jest proste. Czy chcemy zacząć od nowa? Poznać się na nowo? –
Przełykamztrudem,obserwując,jakprzygryzadolną,pełnąwargę.–Niejesteśmytymisamymiludźmi
cowtedy,M.
–Chemianadaljest–odpowiada.
Kiwamgłową,aleniemogęprzestaćsięzastanawiać,czytochemia,czyto,comiałobyć?
–Chciałabymtego–odpowiada.–Chciałabymtegobardzo.
Jej wzrok opada na moje wargi, a ja już dłużej nie mogę wytrzymać. Te wargi mogłyby poruszyć
świętego.Opuszczamgłowęidotykamjejustdelikatnieswoimi.Raz,drugi,apotemskubiękącikjejust.
Onawzdychaijęczydelikatnie,chwytamojątwarzwswojemałedłonieioddajepocałunek.Boże,ona
takidealniepasujedomnie,jejsutkisąnapięte,ocierająsięomojąpierś,kiedyprzysuwasię,próbując
byćjeszczebliżej.
Jejustaotwierająsięnamnie,naszejęzykisięspotykająinaglecałujemysiętak,jakbynieminęłotyle
czasu.Mojeręcewciążpamiętają,gdziejądotykać,ajejdłoniezaplątująsięwmojewłosyitrzymająje
mocno, tak jak robiła to kiedyś. Wzdycha, kiedy moje dłonie zsuwają się po jej plecach w kierunku
bioderiwracajądojejtwarzy,odsuwającją.
–Boże,taktęskniłemzacałowaniemciebie–mruczę.
Całujemójnos,apotemopieraswojeczołoomoje.
–Jestnatylepóźno,żeniktniepowiniennastuzobaczyć–sugeruje.
–Jezu,możeszsprowadzićanioładopiekieł–jęczęiwsuwamjejdłoniepodsweter,przesuwamw
góręidółpojejnagichplecach,nadcienkimpaskiemstanika.
–Alebędęprzeklęty,jeślibędęsięztobąkochałznówpotakimczasie,natympieprzonymmolo.
–Odkiedyjesteśtakiwulgarny?–pytaześmiechemicałujemniewpoliczek,trzymającwciążdłonie
wmoichwłosach.
– Wiele lat na kutrach rybackich z bandą facetów – odpowiadam z chichotem. – A ponadto teraz
spędzamdużoczasuzMontgomery’ami,aoninic,tylkoużywająprzekleństw.
–Wyglądająnawspaniałąrodzinę.–Odsuwamjąispoglądamwjejoczy,najejsmutnyton.
–Spotykamysięwszyscywniedzielę.Chodźzemną.
Toniejestpieprzonaprośba.
Mrugaikręcigłową.
–Mydopiero…
–Chcę,żebyśtambyła–szepczęiprzesuwampalcamipojejpoliczku.–Proszę.
–Toposuwasiętakszybko.
–Mytylkonadrabiamystraconyczas.
Obejmujemniemocnoramionamizaszyję,wtulająctwarzwzagłębieniemojej.
–Pójdę.
Uśmiechamsięioddajęuścisk.
–Spójrz.–Odsuwasięipodążawzrokiemzamojąręką.–Wschód.
–Omatko,byliśmytutajtakdługo?
– Mieliśmy wiele do nadrobienia – odpowiadam, kładąc się na molo i kołysząc Mer. Owijam nas
kocemicałujęjąwgłowę,kiedyobserwujemy,jakbudzisięniebo.
–Powinnamwrócićdodomu.Jaxpewniepróbowałdzwonić,ajazostawiłamtelefonwjeepie.
–Jesteśdorosłąkobietą,więcJaxowinicdotego–odpowiadam.–Alepotrzebujeszsnu.
–Choćzemnądodomu–mówispontanicznie.–Żadnegoseksu,przysięgam.
–Cóż,tożadnazabawa.
Śmiejesięidźgamniewrękę.
–Prześpijmysię,apotemzrobięciśniadanieimożemypójśćdokinaalbozrobićcośinnego.Chyba,
żemaszzaplanowanecośinnegonatwójwolnydzień?
Myślę, o wszystkich rzeczach, jakie muszę dzisiaj zrobić, włącznie z remontem mojej łazienki i
odpychamjenabok.
–Niemamzaplanowanegonicważniejszegoodtejdrzemkiipóźniejszegofilmuztobą.
–Tochodźmy–wstajeipomagamizłożyćkoce.
–Jakpewnajesteśtejczęściplanu:„żadnegoseksu”?–pytamjąznadziejąwoczach.
–Eh.–Wzruszaramionamiikołyszerękoma,jakbydawałaznać,żejakotako.
–Mówiszwięc,żejestjakaśszansa?–odpowiadamznajbardziejczarującymuśmiechem,najakimnie
stać.
–Zawszekochałamtentwójprzebiegłyuśmieszek.
–Ochkochanie,poczekaj,ażzobaczyszwszystkieinnerzeczy,jakiemogęzrobić.
Rozdział4
Meredith
B
udzę się i mrużę oczy na światło słoneczne padające na moją twarz. Jestem ciepła. Zbyt ciepła, ale
zdajęsobiesprawę,żetoniewinasłońca.
Znajduje się tutaj bardzo duży, bardzo ciepły mężczyzna przyciśnięty do moich pleców. Jego ręce
obejmująmojątalię,trzymającmniemocnoprzysobienawetprzezsen.Taksamociepłejakjasama.Nie
maopcji,żebymwyrwałasięztychramion.
Wracadomnieostatnianociniemogęzrobićnicwięcejpozawestchnięciem.Totak,jakbyzdjętoze
mnie niebywały ciężar. Zostawiliśmy przeszłość za sobą i możemy spojrzeć w przyszłość. On jest
naukowcem. Mieszkał na Alasce i miał tyle niesamowitych doświadczeń od czasu, kiedy widziałam go
porazostatni.
Dorósł,aleijadorosłamiwprostniemogęsiędoczekaćpoznawaniasiebienanowo.
Byłydni,gdymogłabymoddaćrokżycia,byznówciędotknąć.Mojeoczyznówwypełniająsięłzamii
muszęsiędoniegoodwrócićiobudzićgo.Oddychagłęboko,oczymanadalzamknięte,alecałujemniew
czoło.
Czyonnaprawdętujest?
Jegobrodapokrytajestzarostem,błagamnie,byjąpogłaskać.Jegoustasąpełneidelikatne,ajego
blondwłosysąwniesamowitymnieładzie,jeszczewiększymniżzwykle.
Obojejesteśmynadalwpełniubrani.Nawettakwyczerpananieufałamsobienatyle,byspaćprzynim
tylko w bieliźnie. Odkrywam, że to niemożliwe, by trzymać ręce z dala od niego. Mark zawsze mnie
pociągał, od pierwszej chwili kiedy nasze oczy spotkały się na lekcji wiele lat temu. Ale Mark jako
dorosłymężczyzna–niemożnaoderwaćodniegooczu.
Wsuwam rękę pod jego szyję, ramię i rękę i zatrzymuję się tam, gdzie jego koszulka kończy się na
bicepsie.
Jezu, męskie ramiona powinny mieć wmontowane alarmy. Mogą doprowadzić do spontanicznego
orgazmu.
– Wracaj spać – szepcze i znów całuje mnie w czoło. Opuszczam wzrok, by zobaczyć jego błękitne
oczyspoglądającenamniespodciężkichpowiek.
–Maszświetneramiona.
Jęczy i szybko kładzie się na mnie, opierając się na łokciach, po obu stronach mojej głowy, leniwie
zdejmującpalcamiwłosyzmojejtwarzy.Dotykamojegonosaswoimicałujemniedelikatnie,wciążnie
dokońcaobudzony.
–Jesteścudownanadranem–mówiiskubiemójpodbródek.Czuję,jakpoddżinsamitwardniejeinie
mogącsiępowstrzymać,zaczynamsiędelikatnieporuszać,tylkotrochę,takbybyćbliżej.–Ajeślidalej
takbędzieszrobić,nieopuścimydzisiajtegołóżka.
–Chcęprzygotowaćciśniadanie.–Spoglądamnazegarek.–Zrobićtenlunch.Ipójśćdokina.
–Ajachcęrozebraćciędonagaicałowaćkażdycentymetrtwojegoniesamowitegociała.–Sutkimi
twardnieją,gdyonodchylasięimówi.–Chcęciebie,M.
– Wiem, i uwierz mi, ja ciebie też. – Zanurzam dłonie w jego włosy i uśmiecham się do niego
delikatnie. – Po prostu bawmy się tego dnia. Chcę się dzisiaj z tobą śmiać. Kiedyś śmialiśmy się cały
czas.
– To dlatego, że jesteś głuptaskiem – mówi i całuje mnie w dłonie, nim kładzie się ponownie obok
mnie.
–Nigdziesięniewybieram–odpowiadampoważnie.Jegooczyzwracająsięznówkumnieiwiem,że
jestwnichwątpliwość.Przesuwampalcempojegonieogolonympoliczku,dodolnejwargi.–Nigdzie
sięniewybieram,jestemcałatwoja,M.
–Kurwa,tak,jesteś.–Całujemniezcałąsiłą,domagającsięmniejakjeszczenigdywcześniej,ato
sprawia,żemojeciałoznównaniegoreaguje,alewtedyonsięcofaisunierękomawdółdomojejszyi,
do mojego biustu, przez sutki aż do klatki piersiowej. – Lepiej wyjdźmy z tego łóżka, zanim powiem:
pieprzyćto,irozbioręciędonaga.
Uśmiechamsiędzikoigryzęgolekkowbrodę.
–Takjest.
Klepiemniewtyłekżartobliwie,kiedyprzekręcamsięiwstajęzłóżka.Natychmiastsięprostuję,tak
jak każdego ranka, wyciągając ręce do nieba, a potem schylam się, przykładając płasko dłonie do
podłogi.
–Pokazywanieswojegoperfekcyjnegotyłkaniepomaga,Mer.
Rzucammuuśmiechprzezramięikręcęgłową.
–Czytymyślisztylkooseksie?
– Nie, seks to nie jest wszystko, o czym myślę. – Jego niegrzeczny uśmiech rozlewa się na jego
przystojnejtwarzy.–Myślęrównieżonagiejtobie.
–Chodźogierze,zrobięBLT
–Jadaszbekon?–pytazdziwiony,wstajączłóżka.
–Indyczybekon.
–Coto,docholery,jestindyczybekon?–krzywisię,jakbymmupowiedziała,żetojestbekonztofu.
–Tojestbekonzrobionyzindyka.
– W takim razie to nie jest bekon. – Opiera dłonie na biodrach i zaczyna się ślinić. Jezus Maria,
Józefieświęty,mężczyźnitakładniewyglądająwdżinsach.
–Polubiszgo.
–NazwijtoTLT–stwierdzaipodążazamnądokuchni.
–Co?–śmiejęsię.
–Indyk,sałataipomidor.
– Wszystko, by cię zadowolić – odpowiadam i uśmiecham się, kiedy zauważam Jaxa siedzącego w
kuchni,popijającegowodęiczytającegomagazynofitnessie.–Dzieńdobry.
–Jestpopołudnie.Októrejwróciliściedodomu?–pytaipatrzypodejrzliwienaMarka.
–Czyonamagodzinępolicyjną?–MarkpytazimnoipatrzynaJaxa.
–Nie,aleonawymagaszacunku,atrzymaniejejcałąnocnazewnątrz,apotemspanieznią,niejest
okazywaniemjejszacunku,kolego.
–Nikt–odpowiadaMark,ajegooczypłoną,kiedyzwracasiędoJaxaizbliżadoniegotwarz–nie
szanujeMeredithbardziejniżja.Nieznasznaszejhistorii.
–Znamjącałkiemdobrze–odpowiadaJaxdelikatnie,niezrywająckontaktuwzrokowegozMarkiem.
–Icięobserwuję.
OdziwoMarkwyciągarękęiwitasięzJaxem.
–Dziękizato,żejąchronisz–mówicicho.
–Kochamją–odpowiadaszczerzeJax.
Markkiwagłową,patrzynamnieimówicośszeptemdoJaxa,czegoniesłyszę.
–Zadowalająco–odpowiadaJax.
–Czymożemyzakończyćtęwkurzającądyskusję,chłopaki?–pytamsucho.–Niemusiszsięmartwić,
Jax. Wróciliśmy dzisiaj nad ranem. – Obdarzam go swoim najlepszym spojrzeniem: wyluzuj, mam się
dobrze, i odwracam się do lodówki, żeby wziąć składniki na lunch. – Idziemy później do kina. Chcesz
pójść?
–Chciałbym,cukiereczku,alemamrandkę.–Uśmiechasięszerokoirzucamagazynnaszafkę,poczym
opierasięikrzyżujeręce.
–Niedostałemjeszczeswojego„Men’sFitness”–mówiMarkichwytamagazyn,alepodnoszęrękę,
wstrzymującwszelkierozmowy.
–Czekaj.Wróć.Randkęzkim?
–Nieznaszgo.–Jaxkręcigłowąizaczynawychodzićzkuchni,alejachwytamgozakoszulkę.
–Czekaj.Potrzebujęszczegółów.Niemogęcipozwolićwyjśćzjakimśgościemzulicy.
–Niesądzę,żebybyłbezdomnym,Mer.–Jaxodpowiadasarkastycznie,aMarkparska.
–Wiesz,ocomichodzi.
–Dajspokój.Jeśliprzemienisiętowcoświęcejniżseks,powiemciwięcej.
Krzyżujęręcenapiersiipatrzęnamojegoprzyjaciela.Zawszemówiliśmysobie,zkimsięspotykamy.
–Użyjkondomów.
– Zawsze – mruga i wychodzi z kuchni, po czym obraca się gwałtownie. – Nie zapomnij, że mamy
próbędowystępuStarli,wponiedziałekprzedlekcjami.
–Niezapomnę–odpowiadamimachamnaniego.–Comuwyszeptałeś?
–Męskiesprawy–odpowiadaMark,opierającsięokamiennyblatiobserwując,jakkrojępomidora.
–Niezamierzaszmipowiedzieć?
–Nie.
– Dobrze. – Przewracam oczami i wracam do szykowania nam kanapek. – Chcesz trochę melona do
swojej?
–Jasne.
Jemywciszy,obserwującsiebienawzajem.Kiedyprzełyka,jegomięśnieszyidrgają,ajamamochotę
gotampolizać.
Takbardzochcęgotampolizać.
–Oczymmyślisz?–pyta,przekręcającgłowę.
–Oniczym.
–Oblałaśsięrumieńcemiszybciejmrugasz.Myślałaśoczymś.
Oblizujęwargi,uśmiechamsięiwzruszamramionami.
–Myślałamolizaniutwojejszyi.
Przestajegryźćipatrzynamniedłuższąchwilę,poczymprzełykaciężko,jakbynaglecałejedzeniew
jegobuzizrobiłosięcałkiemsuche,aresztęwyrzucadokosza.
–Musimystądwyjść.
–Czemu?
– Ponieważ jestem o dwie sekundy od tego, by zanieść cię powrotem do pokoju, mówiąc: pieprzmy
film.Chodź.–Wyciągadomnierękę,akiedynaszepalcesięstykają,wyprowadzamniezmieszkaniai
kierujedoswojegojeepa.
–Jakifilmchceszzobaczyć?–pyta,kiedyjedziedocentrumSeattleiszukaparkingu.
–Cośzabawnegoalbopełnegoakcji.
–Żadnegobabskiegofilmu?–pytazdziwiony.
–Niemamowy.Nicckliwego.
–Jesteśdziewczynąwmoimtypie.
– Miło mi to słyszeć – odpowiadam ze śmiechem i idę za Markiem do kina. Kupuje bilety na coś o
tytuleWaterfall.
–Słyszałemdobreopinienatemattegofilmu.TonowyfilmakcjizMarkiemWahlbergiem,tak?
–Tak–potwierdza.–Luketowyprodukował.
–Naprawdę?Jasnacholera,tosuper.
Markuśmiechasiędumnie,czekajączemnąwkolejcenapopcorn.
–NadalmieszaszM&M’szpopcornem?
–Oczywiście–odpowiadam.
Odbieramyswojeprzekąskiiznajdujemysiedzeniawtylesali.
–WięcLukeprodukujefilmyodjakiegośczasu?–komentujęzwyczajowoidodajęswojeM&M’sdo
popcornu.–KażdegodniaprzynosiłeśmidoszkołyM&M’s.
Markuśmiechasięszeroko,kradniemijednegoiwrzucasobiedoust.
–Pomyślałem,żejestemsprytny,przychodzącztymnanasząpierwsząrandkę.
–Byłeśsprytny.Pomyślałam,żetoniesamowicieromantyczne.
–Łatwociębyłozadowolić.
–Miałamszesnaścielat.OpowiedzmioLuke’u.
–Tak,produkujejużoddłuższegoczasu.Najczęściejzatrudniagłównychaktorówizdobywafundusze
naprojekty,więcmożepracowaćzdomu.
–Tosuper.–Wrzucamtrochępopcornudobuzi.
–Jesteśtakądamą–mówi,śmiejącsię.
–Topopcorn–mówię,alebrzmitoraczejjak„czopoporn”.–WidziałamfilmNigtwalkerzLukiem.
–Czymiałaśteżpowieszonyjegoplakatnaścianie?
–Nie,byłamzastaranato,apozatymsypiałamjużzjegobratem–odpowiadambezzastanowienia,
poczymwstrzymujępowietrzeipatrzęnaMarkazprzerażeniem.–Przepraszam.
–Nie,cieszęsię,żeniemiałaśjegoplakatunaścianieijużspałaśzemną.
Śmiejęsięikręcęgłową.
–Wciążniemamfiltrów,jeślichodziociebie.Ocochodzi?
–Lubiętak,jakjest–rozsiadasię,jaktylkozaczynająsięreklamy.–Niemamysekretów,M.
Spotykam się z nim w pół drogi i przyciskam swoje usta do jego, po czym rozsiadam się, by
rozkoszowaćsięfilmem.
–Samteżbędzietutaj,prawda?–Niemogędoczekaćsię,byotworzyćdrzwiodjeepa.Markwłaśnie
zaparkował przed największym domem, jaki kiedykolwiek widziałam, w ekskluzywnym sąsiedztwie
północnegoSeattle.
Jestem przed domem Willego Montgomery’ego. Gracza footbolu. Niezwykle seksownego i
utalentowanegoWillegoMontgomery’ego.
Cholerajasna.
–Tak,będzie.
–Onamnienienawidzi.
–Nieprawda.–Chwytamniedłoniązabrodęiunosi,abyspojrzećmiwoczy.–Samzłagodniałaprzez
ostatnielata.Apozatymgównomnieobchodzi,comyśliSam.Pamiętasz?
Potwierdzamizerkamnadom,przełykamciężkoiszukamdobrejwymówki,abysięwycofać.
–Wszystkobędziedobrze,M.
Ponowniepotwierdzam.Jedyne,comogęrobić,tokiwaćgłowąnapotwierdzenie.Czemujestemtaka
zdenerwowana?Tańczyłamprzedtysiącamiludzi.Dziesiątkamitysięcy.Niezwyklebogatymiiznanymii
całąresztąpomiędzy.
Ale ci ludzie byli ważni dla Marka, a w ciągu ostatnich czterdziestu ośmiu godzin Mark zyskał na
ważnościbardziejniżktokolwiekinnywcześniej.
Po kinie poszliśmy do mnie i cały wieczór oglądaliśmy telewizję. Około północy pocałował mnie
namiętnieiposzedłdodomu.
Poszedłdodomu,niekochającsięzemną.
Ponieważpoznajemysięnanowo.
Niechcęspieprzyćniczegowśródludzi,którzyznacządlaniegonajwięcej.
–Okej,twójumysłpracujezbytszybko,kochanie.–Wyskakujezjeepa,przechodzinamojąstronęi
wyciągamniezsamochoduwprostwswojeramiona.–Weźgłębokiwdech,M.
–Oddycham.
–Nie,wcalenie.Poprostuoddychaj.Będzieszsiędobrzebawić.Jużspotkałaświększośćztychludzi.
Kiwam głową i uśmiecham się odważnie. Ma rację. To nic wielkiego. Będę rozmawiać, a następne
kilkagodzinminieszybkoibędęmiałaznówMarkatylkodlasiebie.
–Lepiej?
–Tak,przepraszam.
Bierze mnie za rękę i prowadzi obok domu do tylnego wejścia. Widok Puget Sound zapiera dech w
piersiach. Jest cudowny wiosenny dzień, cieplejszy niż zwykle o tej porze roku. Stoły z parasolami są
porozstawianewogrodzieisłychaćśmiechdzieciwokół.
–Myślałam,żepowiedziałeś,żetomałerodzinnespotkanie–szepczędoMarkaponowniezpaniką.
–Botakjest–uśmiechasięprzepraszająco.–Tocałarodzina.
Rozszerzamoczynawidoktakiejliczbyludzi.RozpoznajęJulestrzymającąStellę,patrzącązmiłością
nawysokiegociemnegomężczyznęwT-shircieidżinsach.Jegopraweramiępokrytejesttatuażami.Luke
iNataliestojąrazemznimi,śmiejącsięzczegoś,comówiJules.
– Poczekaj – mówię i ciągnę Marka za ramię. Nikt nas jeszcze nie zauważył. – Nim zaczniesz mnie
przedstawiać,powiedz,nakogopatrzymy,żebymmiałasięnabaczności.
–Okej.
–RozpoznajęLuke’a,NatalieiJules.TomusibyćNate?
–Tak.TamsąSamiLeo.
–Ocholera.Plotkibyłyprawdziwe.SamjestzLeoNashem.
–Tak.Onjestwporządku.TarudowłosatoMeg.DorastałarazemzLeo,apozatymjestnarzeczoną
Willa.
–Widziałamjejzdjęciewcześniej–odpowiadam.–ILeoteżjużwcześniejspotkałam.
–Tak?
– On i Starla są, hm, przyjaciółmi. – Przygryzam wargę, nie chcąc mówić mu, że Starla i Leo byli
kiedyśkimświęcejniżprzyjaciółmi.
– Sam chyba kiedyś o tym wspomniała. Mały ten świat. Okej zobaczmy. – Wskazuje na jeden ze
stołów, który wygląda tak, jakby zebrali się tam wszyscy rodzice. Niektórzy trzymają małe dzieci.
Kobietyrozmawiają,amężczyźnisięśmieją.–SątutajteżGailiSteveMontgomery’owieorazrodzice
BrynnyiStacy.
–Oczywiście,BrynnaiStacysąkuzynkami,prawda?
–Tak.AtojestMattzeswojądziewczyną,Nic.
–Dużoludzi.
–Myślę,żetowszystko.
–KimjesttengorącyWłoch?–pytambezzastanowieniaizauważam,jakMarkunosibrew.
– To Dominic. Przyszywany brat Montgomerych. Opowiem ci tę historię później. Będę cię również
przynimobserwować.Toostatnisamotnymężczyznaspośródnich.
–Hej,tujesteście.–Julespodbiegadonasiprzytulaoboje.–Taksięcieszę,żeprzyszłaś–mówido
mnie.
–Dziękujęzazaproszenie–odpowiadam.
– Chodź, przedstawię cię wszystkim – uśmiecha się szeroko, wygląda pięknie w letniej sukience i
sandałach.–Czyżpogodaniejestpiękna?
– Tak. Jestem już gotowa na lato. – Uśmiecham się, kiedy Jules przedstawia mnie wszystkim w
ogrodzie.KiedyidziemywkierunkuSamiLeo,czuję,jakprzyspieszamiserceanerwyściskajążołądek.
Kurwa,kurwa,kurwa.
–Hej,LeoiSam,tojestMeredith.PrzyszłazMarkiem.
TwarzSamstajesięblada.Szczękajejopada,mrugairozglądasięzaswoimbratem.
–CześćLeo–mówięsłabo.
–Meredith.–Przyciągamnie,żebyprzytulićiśmiejesięszczęśliwy.–Trochęczasuminęło.Musisz
byćtąMeredith,któraprowadzilekcjetańcadladziewcząt.
–Wewłasnejosobie–potwierdzam.
–Znaciesię?–pytaJules.
–Tak,występowałamkiedyśzeStarlą–odpowiadam.–Światmuzycznyjestmały.
–Ach,tąlalunią,którąkiedyśpieprzyłeś,tak?–pytaSam,parskająciprzewracającoczami.
–Wedługciebiepieprzyłemwszystkich–odpowiadaLeozuśmiechem.
–To,żepieprzyłeśStarlę,tofakt.
– Nie ma dowodu – odpowiada Leo, a Mark wybucha śmiechem obok mnie. O matko, ci ludzie są
zabawni.Aprzynajmniejmamnadzieję,żetakbędzie.
–Towiemy–mówiSam,spoglądającnamniezwężonymioczami.
Kurwa.
–JaktamStarla?–pytaLeo.
–Świetnie.NajesieniwychodzizamążwParyżu,awnastępnymrokuruszawtrasę.
–Todobrze.Miłotosłyszeć.–Samodchodzi,aLeoklepiemniewramięipodążazanią.–Miłocię
spotkać,Mer.
–Ciebieteż–odpowiadam,kiwającgłową,iczuję,jakoblewamsięrumieńcempodwzrokiemJules.
–Co?
–Słyszałaśplotki–oskarżamnieJules.–Przyznajto.
Śmiejęsięikręcęgłową,wreszcieczującsięzrelaksowana.
–Podpisałamumowęotajemnicy,Jules.
–Och,kochanie–mówi,jakbymbyładzieckiem,któremusisięjeszczedużonauczyć.–Przyniosęci
cośdopicia.Odrazurozwiążecisięjęzyk.
–Muszępamiętać,bynieprzyprowadzaćtutajJaxa.Pięknedziewczynyinapojezawszegonakręcają.
JulesprowadzimniedoLuke’aiNatalie,którzyprzytulająmniemocno.CzujęcałyczaswzrokMarka
nasobieiwidzę,jakuśmiechasiędomnie.
–Meredithznaplotki.Musimyzaprosićjąnakobiecywieczóriupićją,abyrozwiązałjejsięjęzyk.
–Mówięci–upieramsię.–Jaxjestwtymlepszy.
–CzyJaxtotwójpartner?–pytaNatalie.
–Tak,byłmoimpartneremwtańcu,aterazjestpartnerembiznesowym.
–Jestniezły–informujeJules.–Widziałamgonaprzedstawieniu.
–Czyjesttutaj?–pytaNatecichoicałujegłówkęśpiącejStelli.Matko,Natejestświetnymwzorem
mężczyzny.Jestcałyciemny,stonowanyi…wow.–Powinienemcoświedzieć?
–Nieprzesadzaj.
–Niemapowodudoniepokoju–uspokajamgo.–Jaxjestzdeklarowanymgejem.
–OmójBoże!–wykrzykujeNatalie.–Obojewaszabierzemynakobiecenocnespotkanie.
–Zchęciąsiępojawimy.
–PannoMer!–JosieiMaddiebiegnądomnieirzucająmisięwramiona,przytulającmniemocno.–
Panijesttutaj.
–Jestem.–Teżjeprzytulam,gdydołączadonichSophie.Mojeramionasąpełnemłodychdziewcząt.
– To jest nasza kuzynka Livie – mówi Maddie, przedstawiając mi małą ciemnowłosą dziewczynkę,
którauśmiechasięzawstydzona.
–Pamiętamcięzprzedstawienia.IlemaszlatLivie?
–Dwalata–odpowiadazuśmiechemNatalie.
– Jest piękna. – Livie chichocze i wyciąga rączki do mnie, żeby ją wziąć na ręce. Nie mogę jej
odmówić.–Witaj,przepięknadziewczynko.Masznajpiękniejszewłosy.
–Mawłosyjakjejmama–mówiLukeicałujeNataliewczoło.
–Zatańczypaniznami?–pytaMaddieznadzieję.
–Taniec!–wykrzykujeLivie,powodującwybuchśmiechu.
–Możepóźniej,kochanie.–KtośwłączyłmuzykęiprzezgłośnikirozszedłsięgłosKellyClarkson.
– Tak – krzyczy Josie, po czym dziewczęta odbiegają. Livie wierci się w moich ramionach, chcąc
pobieczakuzynkami,więcstawiamjąnaziemi.
–Kiedymożemyjązapisaćnatańce?–pytaNatalie.
–Zalecampotrzecimrokużycia.Kiedyjużsamabędziekorzystaćztoalety.
–Trzymajdlanasmiejsce.
–Dlawaszawszeznajdziesięmiejsce–zapewniamiczuję,jakMarkprzesuwarękąpomoimkarku.
Opieramsięoniegoiwzdychamzadowolona.
PrzeznastępnekilkagodzinrobięzMarkiemrundkipoprzyjęciu,rozmawiajączMegiWillemiresztą
rodzeństwa. Matko, Montgomery’owie są wspaniali. Każde z nich. Jest to ewidentne świętowanie,
przeciwktóremunicniemam.RodziceMarkaprzywitalimnieciepło.Nigdywswoimżyciuniebyłam
takszybkoprzyjętadogrupyludzi.
Podchodzę do lodówki stojącej obok tylnych drzwi, wyciągam butelkę wody i odwracam się akurat,
abywpaśćnaDominica.
–Och.Przepraszam.
–Mojawina–zapewniamnieiłapiezaramię,żebymnieupadła.–Przepraszamzato.
–Niepatrzyłam,dokądidę.Zdajesię,żejeszczesięniepoznaliśmy.JestemMeredith.–Wyciągamdo
niegorękę,aonunosijądoust,całujedelikatnieipuszcza.
–JestemDom.Witam.
–Dziękuję.
–Zkimprzyszłaś?–pytaiskanujeogród.
–ZMarkiem.
Odwracasiędomnieiunosibrew.
–Naprawdę?Ciekawe.–Całujeznówmojądłońimruga,nimodchodzi.–Miłociępoznać,Meredith.
Powodzenia.
Zostawiamniezmieszaną.Comiałnamyśli,mówiąc:ciekawe?Nagleczuję,jakwodarozlewamisię
pokoszulce.Idędokuchni,abywytrzećjąręcznikiem,iwtymsamymmomenciedokuchniwchodziSam.
Kiedymniezauważa,odwracasięgwałtownie,żebywyjść,alejązatrzymuję.
–Zaczekaj.Sam,możemyporozmawiać?
Zatrzymuje się w połowie kroku, wzdycha głęboko, po czym odwraca się, by na mnie spojrzeć. Jej
twarzniemawyrazu,alejestempewna,żeniejesttorozmowa,którąchciałabyodbyć.
–Ocochodzi?
–Przysięgam,Keatonjewięcejniżja–mówiNatalie,kiedywpadanagledokuchniiwyciągabutelkę
z lodówki, po czym odwraca się do nas, a jej oczy robią się wielkie. – Przepraszam, nie chciałam
przeszkadzać.
–Nieprzeszkodziłaś–odpowiadaSam.–Meredith,czegochcesz?
–Popierwsze,mamnadzieję,żenienarobiłamkłopotów,wspominającwcześniejoStarli.
Samwybuchaśmiechemikręcigłową,zaskakującmnie.
–Zaufajmi.Starlaniemaznaczenia.Wiedziałamoniejoddawnainieżebytobyłatwojasprawa,ale
międzymnąiLeojestwszystkowporządku.
Zaczynaodchodzić,aleznówjązatrzymuję.
–Cóż,myślę,żechcęoczyścićatmosferę.Wiem,żenigdymnienielubiłaś.
Wyciągaręce,bymniepowstrzymać.
– Nie znam cię. Byłam daleko w college’u, kiedy spotykałaś się z moim bratem dawno temu. Ale
wiem,żezłamałaśmuserce.
–Niechcę,żebyśmnienienawidziła…
–Nienienawidzęcię,poprostucinieufam.
Awięcotochodzi.
–Sam–odzywasięNatalie.–Mnieteżnieufałaś.
–Ciebieteżnieznałam,aleniewidziałaśMarka,kiedyonaznimzerwała–przypominajejSam,po
czym znów spogląda na mnie i bierze głęboki wdech, nim mówi wolno. – Ludzie dorastają. Zmieniają
się.Wiemto.–Przesuwadłońmipoustach.–Kochamswoichbraciponadwszystko,więcbędęcisię
przyglądaćMeredith.Nienienawidzęcię,nieoznaczatoteż,żecięnielubię,jacipoprostunieufam.
–Łapię–mówięiwzruszamramionami.
–Cosię,docholery,tutajdzieje?–pytaMarkoddrzwi.
Rozdział5
Mark
Z
obaczyłemMerwchodzącąprzeztylnedrzwi,azaniąSam,iżadnaznichsięniewyłoniłapochwili.
Mamzłeprzeczucia.
–Hej–mówiędoLuke’a.–Zarazwrócę.
Kiwagłowąizerkanaotwartedrzwi,awchwilikiedywłaśniemamprzezniewejść,słyszęgłosSam.
–Nieufamci.
–Cosię,docholery,tutajdzieje?–pytam.Nataliemawrękubutelkędladzieckaiprzygryzawargę.
Samtrzymadłońprzyustach,aMeredithopierasięoblat,alewyglądawporządku.Niepłaczeaninie
oddychaciężko,ajaukładampocichumodłydziękczynne.
Sampotrafibyćniemiła.AleMersiętrzyma.
Mojasilnadziewczyna.
–PoprostuoczyszczamatmosferęzSam–mówiMeriuśmiechasiępromiennie.–Niemażadnego
problemu.
Spoglądam na Sam, która przygląda się nadal Meredith, po czym odwraca się do mnie i wzrusza
ramionami.
–Wszystkowporządku,Mark.
–Żadnejkrwi?–pytam,próbującrozluźnićatmosferę.
–Jeszczenie–mówiSamizerkanamnie.
–Jezu,nietrzebastosowaćprzemocy.
–Zobaczymy–odpowiadaiwychodzi.
–IdępodaćtoKeatonowi–mówiNatalie,alezatrzymujesięprzyMeredith.–Cieszęsię,żetujesteś.
Poprostudajtemutrochęczasu.
Meruśmiechasięikiwagłową,ajanatychmiastpodchodzędoniejiunoszęjejbrodę.
–Cosięstało?
–Nicstrasznego–odpowiada.–Toniejesttak,żeonamnienielubi,onaminieufa,anadtymmogę
popracować.
–Cotoznaczy?
– To znaczy, że jest lepiej, niż myślałam – uśmiecha się i przytula mnie mocno, oplatając mnie
ramionamiiocierającswojątwarzomojąpierś.
–Wiem,żeSampotrafibyćnieprzyjemna,więcjeślipowiedziałacoś…
– Przestań. – Opiera dłonie o moją pierś i spogląda na mnie tymi swoimi niebieskimi oczyma,
świecącymi od ukrytych łez. – Wiesz, ile bym oddała, by móc usmażyć chłopaka mojej siostry? By się
trochępodrażnić?–Kręcigłową,iprzygryzawargę,ajaoplatamjąramionami.–PoradzęsobiezSam.
–Okej.–Całujęjąwgłowęiprzyciągamdosiebiebliżej.–Chceszwyjść?
–Nie,chodźmydoogrodu–uśmiechasięodważnie,amojesercemięknie.Onajesttutajzewzględu
namnie,bowie,jaktojestdlamnieważne.Prowadzimnienazewnątrzgdziedołączamydorozmowyz
Meg,Willem,MattemiNic.
–Vegas–mówiMeg.
– Co się dzieje w Vegas? – pytam, trzymając Mer za rękę. Matt i Will zauważają to i wymieniają
spojrzenia.
Tak,będąkomentowaćtopóźniej.Nieobchodzimnieto.
– Wszyscy jedziemy do Vegas – odpowiada Will. – Zamierzamy zorganizować duże przyjęcie
kawalerówipanien.
–Fajnie–mówię–Kiedy?
–Zakilkatygodni–mówiMegiuśmiechasię.–Ustalamywszystkieszczegółypodróży.Jedyne,cowy
musiciezrobić,tosiępojawić.
–Podobamisięto–mówiMatt.–Ajaktamplanyślubne?
Willjęczy,aleMegsięrozpromienia,podekscytowanamożliwościąrozmowyoślubnychplanach.
–Świetnie.Aleciajestnajlepsza.
–Aleciarównieżtoplanuje?–pytam.Takobietaplanujewszystkieimprezydlatejrodziny.Mogłaby
równiedobrzepoślubićkogośznichioficjalniestaćsięczęściągangu.
–Tak,ijestcudowna.
–Kiedytenwielkidzień?–pytaMeredith.
–Dziewiątegoczerwca–odpowiadaMeg.
– To już za sześć tygodni – mówi Nic. – Musisz przyjść do sklepu w tym tygodniu, żebyśmy mogły
wybraćciasto.
–Okej!Super!–zgadzasięMeg.–Zajęłonamtrochęczasuwybraniedaty–mówidoMeredith.
–Todlatego,żeonajestleniwa–oświadczaWillzuśmiechem.Megklepiegowramięiprzewraca
oczami.
–Niejestemleniwa.
–Niemogęsiędoczekać,żebysięztobąożenić–mówiWilliłaskoczeMegwucho,rozśmieszającją
tym.–Zróbmytoteraz.
–Jestniedziela–odpowiadaMegiodpychaWilla.–Wszystkojestzamknięte.
–Wykonamparętelefonów–mówiWillztajemniczymuśmiechem.
–PannoMer!–Josiewtrącasię,ciągnącMeredithzarękę.–Kochamytępiosenkę,chodźzatańczz
nami.Proszę?
Meredithzaczynasięśmiać.
–JesteśjakStarla,wiesz?
–Tak,proszę,zatańczznami.
–Okej–uśmiechasięipatrzynamnie.–Mojakartatanecznawłaśniesięzapełniła.Wrócęniebawem.
–Bawsiędobrze.
PozwalaMaddiewziąćsięzajednąrękę,aJosiezadrugą,kiedyprowadząjąnaotwartąprzestrzeń,
gdzie bawią się dzieci. Zaczyna poruszać ciałem, pokazując dziewczynkom kilka nowych ruchów.
Maddiejestskoncentrowana,obserwującMerintensywnie.
–Jestświetna–mówiNic,popijającwodę.
–Sprowadziłeśkobietęnarodzinnespotkanie–stwierdzaWill.
Kiwamgłowąiprzyglądamsię,jakLiviedołączadoinnych,aMeredithpodnosijąiobraca,tańcząc
bezwysiłkuzobciążeniem.
–Onnasnawetniesłucha–komentujeMatt.
–Słyszęcię,dupku.
–Nieźlesobieradzizdziećmi–mówiIsaac,dołączającdonaszCalebem.Kiwamgłowąichowam
ręcedokieszeni,kiedyMerzerkanamnieimruga,poruszającmojewnętrze.
–Brynnarzadkozostawiadziewczynkizkimkolwiek–mówiCaleb.–Aleaniona,aniStacynieboją
sięzostawiaćdziewczynekzMeredith,kiedyidąnapedicurepodczaszajęćtanecznych.
Sophie stara się zrobić obrót i przewraca się. Jej usta się wykrzywiają, lecz zanim zaczyna płakać,
Merkucaprzyniej,trzymającwciążLivienaręku,iuspokajają,poczympomagajejstanąćnanogi,żeby
mogładalejtańczyćzinnymi.
Chryste,onajestniesamowita.CałujeLivwpoliczek,poczymstawiająnaziemi,żebymogłatańczyć
tak,jakrobiątobrzdące,ikończypiosenkęzinnymi.
–Widać,żetowłaściwyczłowieknawłaściwymmiejscu–mówicichoMatt.–Większośćznasnie
daje sobie rady z dwojgiem, a ona ma wokół siebie całą gromadkę i daje radę. – Wskazuje na małego
Liama,któryraczkując,podchodzi,łapiejązadżinsy,stajenanogachitańczyzinnymi.
–Markjużprzepadł–mówiMeg.Zerkamnaniąiuśmiechamsięszeroko.
–ZabieramjązesobądoVegas.–Zabieramjązesobąwszędzie.Jeślijajestemzaproszony,toona
też.
–Niemyśleliśmyinaczej–odpowiadaMegiklepiemnieporamieniu.–Jużjąpolubiłam.
Jestemwniejznówtakcholerniezakochany.Niepozwolęjejjużnigdyodejść.Nigdy.
Merpodbiegadonas,ciężkodysząc,zszerokimuśmiechemnapięknejtwarzy.
– Mogłyby tańczyć tak cały dzień – mówi ze śmiechem. – Maddie jest niesamowita. Gdyby tylko
chciała,mogłabyzajśćdalekowświecietańca.
–Onamadopieroosiemlat–burczyCaleb.
–Cóż,niedziś–zgadzasięMer.–Alektóregośdnia.
– Spytała mnie, czy moglibyśmy ją zapisać na indywidualne lekcje z tobą – mówi Brynna, klepiąc
Michaelapoplecach.–Czyniejestnatozamłoda?
–Możetrochę–mówiMeriprzygryzawargi,myślącnadtym.–Naraziemożeciedodaćjejjeszcze
jednąlekcjęwtygodniu.Ajeślibędzienadalzainteresowana,kiedyskończytrzynaścielat,wtedymogę
zaoferowaćlekcjeindywidualneipopracowaćznią.
BrynnakiwagłowązezrozumieniemizerkanaCaleba,któryblednie.
–Cootymmyślisz?
–Myślę,żenawetniechcemisięmyślećotym,kiedybędziemiałatrzynaścielat.
–Och,tomiprzypomniało,żemamcośdlamamy.Przywiozłamzesobąprezenturodzinowydlaniej,
alejestwsamochodzie.Meredith,potrzymaszprzezchwilęMichaela?
–Och,ja…–zaczynaMer,aleBrynnapodajejejśpiącedzieckoiodbiega.Merpatrzynakażdegoz
nas spanikowanym wzrokiem, a potem znów na nieświadome dziecko. – Nie radzę sobie najlepiej z
dziećmi.Masz,jegoojciecpowiniengotrzymać.
–Radziszsobiecałkiemdobrze–mówiCalebzrozbawieniemnatwarzy.
– Zobacz – mówi Stacy, pomagając Meredith ułożyć Michaela na ramieniu – I już. On nigdzie nie
zamierzaodchodzić.
–Dopierocobyłaśotoczonarojemdzieciiradziłaśsobienieźle,słoneczko–mówiWill.
– Radzę sobie z dzieciakami, ale niemowlaki przerażają mnie jak cholera. Boję się, że zrobię im
krzywdę. – Meredith automatycznie zaczyna się kołysać, klepiąc Michaela po plecach i opierając
policzekojegogłowę.–Czytakjestdobrze?
–Idealnie–odpowiadamcicho.Jejoczyodnajdująmoje.Uśmiechasiędelikatnie.
–Wow–ktoś–Meg?–mówi.Niemogęoderwaćwzrokuodcudownejkobietyprzedemną.
Mojejkobiety.
Mojej.
Wyglądacudownie,trzymającdziecko.Widzę,jaktrzymanaszedziecko.Wnuki.
Cholera,tojestnazawsze.Onajestdlamnie.
–Ktośbędziemusiałzabraćtodziecko–mówięspokojnie.
–Czemu?–pytaMerimarszczybrwi.–Robięcośnietak?
–Nie,muszęcięstądpoprostuzabrać.Teraz.
–Łapię.–StacybierzeMichaelaodMeredith,ajanatychmiastłapięjejdłońiciągnęjązasobądo
furtkiidalej.
–Dozobaczeniawszystkim–śmiejesięimacha.–Świetniesiębawiłam.Dziękujęzaprzyjęcie.
–Dozobaczenia–słyszęśmiechiwogólesiętymnieprzejmuję.Pragnęjej.Potrzebujęprzypomnieć
jej,żejestmoja.Zatracićsięwniejnagodziny,odkryćnanowowszystkooniej.
–Mark?–prosiześmiechem.–Zwolnij,kochanie.
–Nie.
Otwieram gwałtownie drzwi do jeepa i czekam, kiedy do niego wsiądzie, ale ona zatrzymuje się i
bierzemojątwarzwswojemałedłonie.
–Przestań.Cowciebiewstąpiło?
–Niemogęczekaćjużaniminuty.–Jejoczyciemnieją,kiedynamniepatrzy.–Wiem,żetoszalone,i
mójbratprawdopodobnienigdyminiewybaczy,żeporwałemcięstamtądjakjaskiniowiec,aleniemogę
się tobą z nimi dzielić już więcej. Potrzebuję cię nagiej i mokrej, poruszającej się pode mną przez
następnedwadni.
Jej oczy się rozszerzają, oblizuje wargi, obserwując ruch moich ust. Jej dłonie opierają się o moje
bicepsy, a ja uśmiecham się, gdy je napinam celowo, wywołując jeszcze szersze oczy i pulsowanie na
szyi.
–Cóż,jeślitaktoprzedstawiasz–mówidelikatnie.–Zabieraszmniedodomu?
– Zabieram cię do siebie – odpowiadam i opieram czoło o jej czoło. – Żadnych przeszkód. Mam
zamiardoprowadzićciędokrzyku,śmiechuiniewiemczegojeszcze,iniechcę,żebyśmartwiłasię,że
ktośnasmożeusłyszeć,kiedybędętorobił.
–Zgoda–mówi.–AleczymożemyprzestaćmówićotymnapodjeździeWilla,tylkojechaćizrobić
to?
–Takibyłplan.
Rozdział6
Meredith
G
dziemieszkasz?–pytaminerwowostukamnogami.
– Jakieś dziesięć minut stąd – odpowiada i bierze moją dłoń w swoją, przyciąga ją do swoich ust i
całujemojekostki.–Zadaleko.
Niemogęjużwytrzymać.Mówiącmi,żepotrzebujemnienatychmiast,przełączyłcośwemnieipragnę
godotykać.Markzatrzymujesięnaświatłach,ajaodpinampasiodwracamsiędoniego,chwytającjego
twarz w dłonie i całuję go. Pożądliwie. On jęczy i wsuwa palce w moje włosy, przytrzymując mnie,
kiedyoddajepocałunekzpożądaniem,jakiegojeszczeuniegoniewidziałam.
Naglezanamitrąbisamochód,oznajmiającnam,żejestzielone.
–Zdecydowaniezadaleko–mówię,opierającsięnasiedzeniu.
Mark trzyma moją dłoń w swojej, manewrując samochodem w kierunku domu, po czym szybko
parkuje.
– Dom, słodki dom – mruczy, wyskakując z jeepa, i biegnie do drzwi z mojej strony, by pomóc mi
wysiąść.
–Podobamisiętwójdom.–Znajdujesięwuznanejdzielnicy,zwielkąkwitnącąwiśniąwogrodzie.
– Dzięki – odpowiada i prowadzi mnie do frontowych drzwi. – Oprowadzę cię później. – Rzuca
kluczyki na stolik po drodze i odwraca się do mnie, przyciska mnie do najbliższych drzwi, pożerając
mojeustaicałującpożądliwie.Łapiemniejednąrękązabrodę,adrugąunosimojąprawąnogęnaswoje
biodro,poczymchwytamniedłoniązatyłek.
–Boże,takdobrzeciępoczuć,M–mruczy,całującmnie.Nagleobracanasiściągazemniemójtop,
podczas gdy ja sięgam do guzika przy jego dżinsach. Nie możemy rozebrać siebie nawzajem
wystarczająco szybko. Jesteśmy mieszaniną ubrań i rąk, i śmiechu, kiedy ściągamy z siebie rzeczy i
kierujemy się do schodów i do jego sypialni. On ma na sobie jeszcze bokserki, kiedy z mojego ciała
zrywa majtki. O Boże, jego ramiona są tak napięte, jego mięśnie drżą pod brązową skórą, a ja prawie
dochodzę.
Sięgam do jego bokserek, a on nagle zatrzymuje się, łapie mnie za nadgarstki i powstrzymuje mnie
przeddotykaniemgo.
–Mark,pospieszsię–błagam,aleonmiprzeszkadza.
–Nicniemów.
–Co?
Jegooczysunąpomoimnagimcielewgóręiwdół,jakuwygłodzonegoczłowieka,którynaglepatrzy
naogólnodostępnybufet.
– Już sam dźwięk twojego głosu może sprawić, że zachwilę dojdę, M. Cholera, jesteś… – Kręci
głową,niemogącznaleźćodpowiedniegosłowa.
–Myślałam,żezamierzałeśmniepieprzyć–mówięniezadowolona,apotemuśmiechamsięszeroko,
ale jego oczy spotykając się z moimi, płoną. Jego twarz jest ściągnięta, szczęka zaciśnięta, kiedy
przyciska się do mnie i podnosząc mnie z łatwością, rzuca na łóżko. Całuje moje ciało, brzuch, piersi,
szyję,ażwkońcukładziesięnamnie,całującdelikatnie.
–Zaufajmi.Zamierzamciępieprzyć.Zamierzamciępieprzyćmocno,alenieteraz–mierzwimiwłosy
iprzytykaswójnosdomojego.–Takdługoczekałemnatenmoment.Zamierzamsięztobąkochać,długo
ipowoli.Zamierzamodkryćkażdykawałektwegocudownegociała.Muszęsięciebienauczyć,M.
Łzynapływająmidooczunatesłodkiesłowa.Jegopalcesąniezwykledelikatne,kiedyprzesuwanimi
pomoimpoliczku.Janiemogęprzestaćprzesuwaćdłońmipojegoplecachiramionach.Jegoskórajest
ciepłaigładka,amięśniedrżąpodmoimdotykiem.
–Kochamciędotykać–szepczę.
Uśmiecha się i zbliża swoje usta do moich, po czym opuszcza je na moją brodę, a potem zaczyna
powolną podróż po moim ciele. Nie ma miejsca, które by pominął. Zatrzymuje się przy piersiach,
odchylasię,byjepodziwiać,ajaniemogęprzestaćchichotać.
–Więcjesteśpiersiasta.
Niegrzecznyuśmiechwykwitanajegotwarzy,poczymzaczynazataczaćkołaswoimnosemnajednejz
piersi.
–Twójbiustładniesięzaokrąglił.
–Mówiłamci–mruczęiwsuwammuręcewewłosy.
–Twojeciałozawszebyłocudowne.Trzymałaśmniewciągłejgotowościprzezdługiczas,alemój
Boże,Mer,oglądaniecięjakokobietyzapieradechwpiersiach.
–Jużmniemasz,M.Niemusiszurabiaćmnietymiwszystkimipięknymisłowami.
Spoglądanamnie,ajawiem,żenieżartuje.
– Będę cię obdarzał wszystkimi pięknymi słowami, jakimi będę chciał, a ty powinnaś wiedzieć, że
każdejestszczere.
Jegodłoniekrążąpomoimbrzuchu,biodrach,udach,aleniedotykamnietam,gdziemojeciałotego
pragnie.Unoszębiodrawgórę,błagającouwagę.
–Pięknaskóra–mówiicałujemnietam,gdziewcześniejwędrowałyjegoręce,wdółbrzuchaażdo
bioder.–Cotojest?
–Tatuaż–wybuchamśmiechem,kiedywidzęjegozaskoczenie.–Niepodobacisię?
Jegodłońkrążypotuszu.
–Jestskromny.
Spoglądam tam, gdzie on patrzy, i kiwam głową. Jest to zwykła ósemka, a pośrodku jednego z
brzuszkówjestliteraM.
Zabierałam ze sobą dwie rzeczy, kiedy tańczyłam – zaczynam. – Muzykę… – Biorę głęboki wdech.
Jezu,leżętutajzupełniegoła.
–I…?
–Ciebie.
Zerkanamnie.
Jesteśniewiarygodna.
Pociera kciukiem tatuaż, przyglądając mi się przez dłuższy czas w ciszy, po czym składa kilka
pocałunkównamoimbiodrze,pocierajeszczerazmójmałytatuażiruszawdalsządrogędomoichud.
–Dobijaszmnie–mówię,poruszającbiodrami.
–Uspokójsię,kochanie,ponieważwyruszaszwdługąpodróż.
– Jezu Chryste, coś ty właśnie zrobił swoimi palcami? – unoszę się na łokciach i patrzę, jak całuje
mojekolana.
–Aktomówi,żetobyłymojepalce?
Śmiejęsięiopadamzpowrotemnałóżkozjękiem,kiedyonsięgamoichstópizaczynazataczaćna
nichkoła.
–Och,Boże.
–Twojestopydostałydzisiajwycisk.
–Niepatrzbezpośrednionanie.Ucieknieszzkrzykiem.
Śmiejesię,poczymcałujeczubekmojejstopy,apotemprzenosisięnadrugą.
–Nigdziesięniewybieram,kochanie.
Unosimojąnogęipoświęcającszczególnąuwagęzagłębieniukolana,powoduje,żezaczynamsięwići
jęczeć, i kiedy już myślę, że zagłębi się tam, gdzie trzeba, on przerywa, całuje moje biodro, brzuch i
wracadodrugiejpiersi.
–Mark?
–Takkochanie?
–Ściągajswojeciuchyipozwólminamojąkolej.
– Strasznie się rządzisz – mruczy, całując moją brodę. – Nie będę w stanie wykonać swojej roboty
właściwie,jeślinadalbędzieszskładaćrazemsłowa.
–Radziszsobiecałkiemnieźle.
–Zamierzamzrobićtoznacznielepiejniżnieźle,serduszko.
Jegoręcewędrująwdółdobrzucha,ajegopalcewkońcusięgająwnętrzamoichudiwślizgująsięw
mokrągłębię.
–Okurwa–szepcze.–Jesteśtakamokra,M.
–Pragnęcię–odpowiadamiłapiępowietrze,kiedyjegopalceruszająsięwemnie,apotemzataczają
koławokółmojejłechtaczki.
–Czytegopragniesz?
Kręcęgłowąiunoszębiodra,naciskającnajegorękę.DobryBoże,onjesttakiwspaniały.
–Czegopragniesz?
–Ciebie.
– Jestem tutaj – odpowiada. Czuję, jak łóżko się porusza, kiedy zdejmuje bokserki i klęka pomiędzy
moimiudami.
–Zamierzampożrećtęcipkę,nimminienoc.
–Kurwa–szepczę.
–Nie?
–Tak!
Uśmiechasięisłyszędźwiękrozrywanegoopakowaniaodkondomu.
–Patrznamnie,M.
Otwieramoczyipatrzęprostowjegociemnoniebieskiespojrzenie.Bierzemojądłońwswoją,splata
naszepalceitrzymanaszeręcenadmojągłową,kiedyprowadzisiebiedowejścia.Jegooczycałyczas
patrząwmoje,kiedyzaczynasięwemnieporuszać.Jegopalcewiążąsięzmoimi.Obejmujęjegotwarz
swojąwolnąrękąiwiem,żenigdyniekochałamgobardziejniżwtymmomencie.
Kochamcię.
Poruszasięwemnieiprzestaje.Każdymięsieńmanapięty,kiedysiępowstrzymuje,dyszyiobserwuje
mnie.
– Taka ciasna – całuje mnie i gładzi kącik moich ust. Zarzucam mu nogi wyżej na biodra, a z niego
wydobywasięjęk.
–Zarazsprawisz,żeniewytrzymam.
Uśmiecham się szeroko i zaczynam kręcić biodrami, obserwując, jak przygryza wargę. Uwielbiam
patrzeć,jakpróbujezachowaćspokój.
–Mark–szepczę,gładzącjegotwarz.–Takdobrzecięczuć.
Zaczyna się znów poruszać, najpierw powoli, a potem coraz szybciej, jak gdyby pchała go jakaś
zewnętrznasiła.Łapiemniezadrugąrękęipodciąganadmojągłowę,podczasgdynaszeciałaporuszają
sięwidealnymtandemie.
Kurczę,onjesttakiduży.Nicniemogęporadzićnato,żezakażdymrazem,kiedyonwsuwasięwe
mnieiwysuwa,ściskamgocorazmocniej,ażwkońcuprzeklinasiarczyście,kiedyjadochodzę,krzycząc
zrozkoszy.
– Tak, kochanie – mówi i patrzy głodnymi oczami, kiedy drżę pod nim. – Kurwa, tak – jęczy,
szczytującikręcącbiodrami,opróżniającsięwemnie.Ciężkooddycha,kiedypuszczamojeręceiopiera
czołoomoje.Niemogęruszyćrękoma,więctrzymamjespokojnienałóżku.
–WieszcowczorajwyszeptałemdoJaxa?–pytanagle.
– Hm, ciężko mi myśleć o Jaxie, kiedy nadal jesteś we mnie – odpowiadam i śmieję się, gdy
zaciskającwewnętrznemięśnie,zmuszamgodowysunięciasię.
– Sprytne – szepcze, po czym gładzi moje włoski na policzku. – Powiedziałem mu, że kocham cię
bardziej,niżmógłbymwyrazić.
Sztywnieję,robiącwielkieoczy,ipatrzęnaniego.
–Naprawdę?
Potwierdzaiprzyglądamisiędalejpoważnie.Wygląda,jakbychciałcośjeszczepowiedzieć,lecznim
torobi,zarzucammuręcenaszyjęiwtulamwniątwarz.
–Kochamciętakbardzo–mruczę.
Przekręca nas tak, że jestem na górze, więc opieram się na łokciach, by wciąż widzieć jego twarz,
kiedykontynuuję.
–Inigdynieprzestałam,M.Oddałamcisercewielelattemuinigdygoniezabrałam.
–Ajaniezamierzamgooddać–odpowiada.
–Dobrze.
–Alecościobiecałem.–Jegotwarzjestwpełnipoważna,kiedypatrzynamnie.
–Co?
–Obiecałem–całujemojedłonie.–Pieprzyćcię.
Zaciskamusta,próbującpozostaćpoważnąikiwamżałośniegłową.
–Obiecałeś.
–Ajadotrzymujęsłowa,wieszotym.
–Chodzizatobątakaopinia.
Siada na łóżku, podnosi mnie i zanosi do swojej głównej łazienki. Wciąż pachnie tynkiem, a błysk
nowościblatówikafelkówwywołujeuśmiechnamojejtwarzy.
–Jestpiękna.
–Skończyłemjądziśrano.
–Robiłeśjącałąnoc?
Kiwagłową,sadzającmnienablacieiodpakowująckondom.
–Chciałaśiśćwczorajdokina–mówi.
–Atyzamiasttegochciałeśrobićłazienkę?
– Nie, chciałem iść do kina z kobietą, w której jestem zakochany – odkręca prysznic i odwraca się
znówdomnie.
–Wciążbiorępigułki,M.Niemusimyużywaćkondomów.
Kurczysięikręcigłową,spuszczanachwilęwzrok,apotempatrzymiwoczy.
– Nie byłem święty, Meredith. Zawsze używałem kondomów, ale nie chcę nic zniszczyć. Będziemy
używaćkondomów,dopókiniepójdędolekarzawtymtygodniu.
Myślonimzinnąkobietąpowoduje,żemamochotęwydrapaćkomuśoczy,alebioręgłębokiwdech,
przypominającsobie,comupowiedziałamtamtegowieczoranamolo.Minęłodziesięćlat.
Jateżniebyłamświęta.
–Okej–odpowiadam.–Starlawymagała,abyśmybadalisięraznarok,ajaniemiałamodostatniego
badaniażadnegopartnera.Umnieokej.
–Jesteścudowna.Niezasługujęnaciebie.
–Topewnieprawda.
Śmieje się i obejmuje mnie ramionami, przytulając mocno. Jego naga pierś na moim policzku to
wspaniałe uczucie. Trwamy tak długą chwilę, czekając, aż nagrzeje się prysznic. Kiedy zaczyna
wydostawać się para, Mark pomaga mi zejść, po czym prowadzi mnie do przepięknej, wyłożonej
kafelkamikabiny,takdużej,żemożnabybyłozrobićtampokaz.
–Zamierzaszorganizowaćtutajimprezy?
–Tylkotakiedwuosobowe,ztobą–odpowiadaizaczynanamydlaćmniemoimulubionymmydłemi
nowągąbką.
–Kupiłeśdlamnieżel?Jesteśbardzopewnysiebie.
– Miałem po prostu nadzieję – mówi, rysując koła na moim brzuchu. Łapię myjkę i teraz ja go
namydlam,cieszącsięjegonagimciałempodmoimirękoma.
–Twojeciałojestniesamowite–mruczę.
–Cieszęsię,żecisiępodoba.
–Najchętniejnieprzestawałabymciędotykać.
–Tojestplan.
Uśmiecham się do niego, kiedy spłukuje nas oboje, i nagle jego oczy znów płoną, popycha mnie na
zimnekafelkiiklękaprzedemną,unosimojenogiikładziejesobienaramiona,otwierającmnie.
–Zarazsięześlizgnę.
–Trzymamcię.–Obserwujemojątwarz,kiedywsuwamidoustswojepalce.–Boże,Merjesteśtaka
mokra.
– To twoja sprawka. – Łapię go za włosy i trzymam mocno, kiedy on jęczy i pochyla się, aby za
pomocą języka i ust bawić się moją łechtaczką. Wsuwa we mnie dwa palce, a ustami obejmuje
łechtaczkę.Tegojużzawiele,szczytuję,krzyczącjegoimię.
Wstaje,zakręcaprysznicinieprzejmującsięręcznikami,ciągniemnieznówdołóżka.
–Mark.Jestemmokra.
–Kurwa,jesteś–mówiirzucamnie–rzucamnie!–nałóżko,rozkładaszerokonogiiznównurkuje.–
Tak wspaniale smakujesz. – Zagłębia się we mnie, spija każdą kroplę mnie i znów wsuwa we mnie
palce,poruszającnimiszybko.
–Jasnacholera!
Liżeigryziemojeciało,nakładająckondom,iwchodziwemniegwałtownie.
–Kurwa,Mer–zawodziiporuszasięwemniewprzódiwtył.Dźwięk,jakisięzniegowydobywa,
jest jak zew pierwotny, a ja kocham tę jego stronę tak samo jak mężczyznę, który kochał się ze mną
powoli,ledwietrzydzieściminuttemu.
Nagle wysuwa się ze mnie, przekręca mnie, podrywa moje biodra i znów wchodzi we mnie, ale od
tyłu,klepiewtyłekizaczynamnieujeżdżać.
Kurwamać.Tojestnajgorętszarzecz,jakiejdoświadczyłam.
–Mark,omójBoże!
–Moja–jęczyipochylasię,zbliżającustadomojegoucha.–Jesteśmoja.
Łapięprześcieradło,byutrzymaćsiępodczastejdzikiejjazdy,zszalonym,cudownymmężczyzną.
–Powiedzto–żąda.
–Twoja–odpowiadamnawydechu.–Zawsze.
–Kurwa,tak,zawsze.–Unosimojebiodraiwykonujekilkapchnięć,poczymprzestajegłębokowe
mnie,krzyczy,głośnoszczytującizabierającmnietamzesobą.
–JezuChryste,nieprzeżyjęcię–mówinabezdechuupadającobokmnie.
–Tobyłeścałyty,kochanie–odpowiadamiwdrapujęsięnajegopierś.–Zpewnościąjesteślepszy
niżniezły.
–Jesteśwspaniała–szepczeicałujemniewczoło.–Kochamcię.
–Jaciebieteż.
Budzęsięsama.Jestciemno,środeknocy,amiejsce,gdzieleżałMark,jestzimne.
Dokądonposzedł?
Owijamsięprześcieradłemiidęgoposzukać.Domjestcichy,alekiedywyglądamprzezokno,jego
jeepdalejtamstoi.
Przeszukuję cały dom, który wygląda na pusty, ale wtedy zauważam małe światełko na tyłach.
Otwieram drzwi na patio i wchodzę w noc, odnajdując Marka siedzącego na kanapie i obserwującego
kominek.
– Co robisz? – pytam i podchodzę do niego. Nie ma koszulki, ma tylko narzuconą jakąś marynarkę,
któraniezasłaniajegomięśninabiodrach.
Cudownie.
Iniztego,nizowegojestemzupełnieobudzona,amojeciałojestpełneoczekiwania.
– Nie chciałem cię obudzić. Nie mogę spać. – Wyciąga do mnie rękę i sadza mnie na kolanach.
Przytulamsiędoniegoispoglądamwogień.
–Niejestcizimno?
–Jestdobrze–odpowiadaicałujemniewgłowę.
–Czemuniemożeszspać?
Wzruszaramionami,ajaodwracamsięipatrzęnaniego.
–Mark?
–Poprostucałyczasmyślę,żetotylkosen.–Kręcizrezygnacjągłową.–Mamwrażenie,żestraciłem
swójczas.
– Rozumiem. – Rozsuwam jego kolana i zrzucam prześcieradło, zsuwam jego marynarkę, uwalniając
jegoerekcję,poczymsiadamnanimokrakiemiobsuwamsięwdół.
–Niemamkondomu–wzdycha,podczasgdyjaporuszamsięwprzódiwtył.
–Wporządku–szepczęicałujęgo.–Toniejestsen.
Zamykaoczy,ajaopieramswojągłowęoniego,ujeżdżającgopowoli.
–Tojesteśmytyija,M.
Jego usta zamykają się na moim sutku. Odrzucam głowę do tyłu, kiedy przechodzi przeze mnie prąd,
powodując,żemocniejsięnanimzaciskam.
Wsuwa dłoń pomiędzy nas i zaczyna drażnić kciukiem moją łechtaczkę. Zapadam się w nim,
przygryzającusta,iznówszczytuję.
–Kurwa–szepceiszczytujezemną,poczymprzyciągamniedosiebieicałuje.Opieramgłowęna
jegopiersizadowolona,żetusiedzęiobserwujęogieńoboknas.
–Toniejestsen.Jestlepiej–szepczę.
–Dużolepiej–zgadzasię.
Rozdział7
D
obra,dziewczęta.Tonasznajbardziejulubionymoment.Taniecdowolny–oznajmiaJax,adziewczęta
wsaliklaszcząipodskakują.Tonaszanajstarszaklasa,powyżejczternastu,więcJaxwybieranajnowszą
piosenką Pitbulla, a dziewczęta zaczynają tańczyć. Powód, dla którego dziewczęta tak lubią tę część
lekcji,jesttaki,żerazemzJaxemdołączamydonichitańczymy,jakbyśmybyliwszkoletańca.
Jaxłapiemniezarękęiobracamnąprostowswojeramiona,unosidogóry,poczymstawiaponownie
iznówobraca,wywołującwokółoklaski.
Tak,lubisiępopisywać.
Kiedy kończy się piosenka, dziewczęta zmieniają buty, zabierają torby i kurtki i machają na
pożegnanie.
–TaMelissajestdobra–stwierdzaJax,zamykającszklanedrzwi.
– Ona jest naprawdę dobra – zgadzam się i rzucam się na krzesło za biurkiem. – Powinieneś z nią
popracowaćjedennajeden.
–Ja?Myślałem,żetotwojadziałka.–Opierasięobiurkoiwypijabutelkęwody.
–Dobrzenaciebiereagujeiniejesttobązauroczona,więcpowinnodobrzefunkcjonować.
–Czujęsięzraniony,żeniejestmnązauroczona.–Udajezawód.–Zaczynamtracićswojewyczucie.
–Starzejeszsię.–Drażnięsięznimiśmiejęsię,kiedypokazujemiśrodkowypalec.–Pogadamzjej
mamąwprzyszłymtygodniu.
–Jejmamaoszalejezradości–mówiikręcigłową.–Niektóremamyczująwiększepodekscytowanie
niżnaszetancerki.
–Mojamamazawszeuwielbiałaoglądaćmnie,kiedytańczyłam.–Bólprzychodzinagleijestostry,
pozostawiającciężarwmoimsercu.
–Byłabycholerniedumnazciebie,pączuszku–mówiiprzyciągamnie,żebyprzytulić.–Zawszebyła
zciebiedumna,ato,żeotworzyłaśszkołę,dodałojejradości.
–Cieszęsię,żetowidziała–mówięimrugamoczami,bypozbyćsięłez,którezawszesiępojawiają,
kiedyzaczynamymówićomojejmamie.–Cieszyłojąobserwowanietańczącychdziewczynek.
–Cieszyłojąobserwowanie,jaktyjeuczysz–odpowiadadelikatnie.
Przygryzamwargiiprzezdłuższyczaspatrzęnamojegoprzyjaciela,apotem,pieprzyćto,pozwalam
łzompłynąć.–Tęsknięzanią.Czemuludzie,którychkocham,umierają?
–Przykromi–mówiibierzemniewswojeramiona,kołyszącmniewtyłiwprzód.
–Tyniemożeszumrzećprzymnie–płaczęiopieramtwarzojegopierś.–Próbowałamcięodepchnąć
latatemu,alenieodszedłeś,więcniemożeszumrzeć.
– Głupia dziewczyno, myśląca, że możesz mnie odepchnąć. Pokazałem ci. – Unosi mi twarz i ociera
kciukiemzłezpoliczki.–Nigdziesięniewybieram.
–Okej.–Kiwamgłowąibioręgłębokiuspokajającyoddech.–Dziękizatolerowaniemojejhisterii.
–Jestemdotegozmuszony.–Zerkamnaniegoiuderzamwramię.
–Och.Stosujesięrównieżwobecmnieprzemoc.–Rozcieraramięimówi,niepatrzącmiwoczy.–
ZnówwychodziszdzisiajzMarkiem?
–Takimieliśmyplan–sprawdzamtelefoniuśmiechamsię,kiedywidzęesemesaodniego.
„Comasznasobie?”
–Czyliznówniewrócisznanocdodomu?–Jegotwarzjestneutralna,aległoszdradzarozdrażnienie.
–Robiszzawody?Wątpię,żebyśbyłwdomuwięcejniżja,odkiedypoznałeśtegoswojegonowego
chłopaka.
–Jestemwdomuwięcej,niżcisięzdaje–mówi.
–Atakprzyokazji,kimjesttengość?
Wzruszaramionamiibierzekolejnąbutelkęwody.
–Czemuniechceszonimmówić?Zawszerozmawialiśmyotych,zktórymisięumawialiśmy.
–TakjatyopowiadaszmioswoimPanieSeksownym?
–Toniefair.Niewidziałamsięztobą.
–Iotochodzi,CherryGarcia.
–ComaszprzeciwkoMarkowi?Nigdyniezrobiłniczłego.
–Wyglądanato,żetoidziebardzoszybko.Słyszałem,jakmówiłaśmuwczorajprzeztelefon,żego
kochasz.Jesteśpewna,żeonmadobreintencje?Możeonmajakiśplanzemsty,abyzranićcięiodpłacić
cizatamtendzień,kiedygozostawiłaś?
–No,tak,królowodramatu.–Kręcęgłowązirytacją.–Niesądzę.
–Jatylkomówię,żeistniejetakamożliwość.
–Nieznaszgo,Jax.Onniejesttaki.
–Okej,totwojeserce–mówiizaczynaodchodzić,alegozatrzymuję.
–Wiem,żetoidzieszybko–przyznaję,aonstoiiprzyglądamisięzmartwionymwzrokiem.–Myślisz,
żeniewiem?Przerażamnietojakcholera.
–Jeślionzmuszaciędoczegoś…
–Och,zejdźnaziemię.–Przewracamoczamiikręcęgłową.–Niktmnienieprzymuszadoniczego.
Wieszotymlepiejniżktokolwiekinny.Nieczujęsięprzymuszona,czujęsięzatopionawnim.Niemogę
tego zatrzymać. To jest silniejsze, niż wtedy gdy byliśmy nastolatkami, i tu nie chodzi tylko o seks,
chociaż,tenczłowiekmanaprawdęniezłeumiejętności,abyłdobryjużdziesięćlattemu.
–O,tak.Tojestdokładnieto,cochciałemusłyszećotwoimżyciuseksualnym.
–Czypopełniambłąd?Czywystawiamsięnazłamanieserca,kiedytowszystkosięrozpadnie?
–Dlaczegomiałobysięrozpaść?
–Adlaczegonie?
–Ech,obojejesteśmyniecocyniczni,czyżnie?–parskaigłaszczemniepomoimkońskimogonie.–
Takdługojakjesteściepotejsamejstronie,nieodchodźodniego.Obserwowałemtwojąfascynacjęnim
przezlata.Jeżelitojestwaszczasnabycierazem,tokorzystajzniego,Mer.
–Wow,tobardzoromantyczneztwojejstrony.
Śmiejesięiodchodzi.
–Albopoprostupieprzgo,ażbędzieszgomiaładośćigowykopiesz,aleniesądzę,abystałosiętak
tymrazem.
Jateżnie.
– Nie odchodź, Jax. Coś jest nie tak z tobą w tym tygodniu. Czyżby to sprawka Pana Kochane
Spodenki,zktórymsięspotykasz?
Wybuchaśmiechemimnieprzytula.
–PanaKochaneSpodenki?
–Cosiędzieje?
Wzdychaicałujemniewgłowę,poczymodsuwasięisiadanabiurku,machającstopą.
–ManaimięLogan.Myślałem,żetobędzieprzelotnyromansik,jakzwykle,ale…niejest.–Wzrusza
ramionamijakbysięcałkiempogubił,więcściskamjegodłoń.
–Cojest?
–Cholera,żebymwiedział.Seksjestszalony.Jestczułyimiłyizostałemznimnanoc.Dwukrotnie.
–Wow.–Unoszębrew.–TozupełnieniejakJax.
– Tak, zwykle to ty jesteś jedyną, z którą lubię się przytulać. – Uśmiecha się szeroko i uderza mnie
palcemwnos,alepotemjegotwarzpoważnieje.–Trudnojestprzesunąćsięnadrugiemiejscenatwojej
liściepriorytetów.
Patrzęnaniegozaskoczona.
–Twoimzdaniemtosięstałoodczasu,kiedyspotykamsięzMarkiem?Sypiamznimodtygodnia.
–Tosiędzieje,cukiereczku.Aleitakbysiętostało,wcześniejczypóźniej,niezależnieodtego,zkim
byśsięspotykała.Rozumiemto.Tylkotoniejestmiłeuczucie.
–Przykromi–szepczę.–Kochamcię,Jax.Zawszebędzieszdlamnieważny,cokolwiekbysiędziało.
–Wiem.Jestemzłączonyztobą.Jesttobrzemię,którenoszęzodwagą.
Śmieję się i kręcę głową, ale mimo to czuję się winna. Nie spędzam z Jaxem czasu poza szkołą, a
kiedyjesteśmytutaj,zawszepracujemy.
–MasznadzisiejsząnocplanyzwiązanezLoganem?
–Tak.
– Cóż, powiem ci coś. Odwołam spotkanie z Panem Sexy, ty odwołasz spotkanie z Panem Kochane
Spodenkiipójdziemyrazemzrobićmanicureipediciure.
Przezchwilęwyglądanazaskoczonego,poczymkiwagłowąjakbyrozważałmojąofertę.
–Hm,gorącyseksalbomani-pedi.Tożtodopierowybór.
–Jeślibędzieszgrzeczny,możemywrócićdodomu,zjeśćlodyiobejrzećPrettyWoman.
–Niejestemtegotypudziewczyną–mówiobrażony.–obejrzymyPitchPerfect.
– Niedokładnie taką dziewczyną. – Znów pokazuje mi palec, a ja się śmieję. – Idź, zadzwoń do
Logana.
Obejmujemnieiuśmiechadomnie.
–Dziękuję.
–JeślibędępierwszaprzyBlu-Ray,włączamPrettyWoman.
–Suka.
–Zcałąmocą.
Śmiejesięiwyciągatelefonzkieszeni,odchodząc.JawyciągamswójiwybieramnumerMarka.
–Cześćpiękna.
–Cóż,dzieńdobry–odpowiadamzuśmiechem.–Hej,muszęodwołaćdzisiajnaszespotkanie.
–Jużmniezdradzasz?–pytaześmiechem.
–Tak.Cieszęsię,żemnierozumiesz.
–Czekaj.Niepodobamisięjużtagra.
Uśmiechamsię,wrzucającswojeokularyprzeciwsłoneczneichustkędotorby.
–Jaxmaproblemy,apozatymwpewiensposóbtęsknizamną,więczamierzamymiećwieczórLN.
–CotojestLN?
–LesbijskaNoc.
Markśmiejesięszczerzeprzezkilkasekund,apotemmówi:
–Cowniądokładniewchodzi?
–Spa,lodyibabskifilm.
–Bawciesiędobrze–mówiszybko,jakbyobawiałsię,żegozaproszę.
–Przepraszam,żetakpóźnodzwonię.Naszeplanyprzeniesiemynakolejnespotkanie?
–Niemasprawy.Acotynato,żebymprzyniósłcikawęrankiem?
– Mamy z Jaxem próbę wcześnie rano. Przygotowujemy się do podróży do LA. Mam przerwę przed
lekcjamiokoło9.30,aletywtedybędzieszwpracy.
–Zrobięsobieprzerwę.Tojednazzaletbyciaszefem.
Uśmiechamsięiczuję,jakżołądekmisięskręcanadźwiękjegogłosu.
–Podobamisię.
–Awięcdozobaczenia,kochanie.
–Pa–kończęrozmowęakuratwchwili,kiedydoprzebieralniwchodziJax.–Gotowy?
– Chodźmy. – Przytrzymuje drzwi, zamyka za nami i bierze mnie za rękę, kiedy idziemy do salonu
urody.
–Czemunierobimytegoczęściej?–pytaJax,kiedyczekamy,ażwyschnąmojepaznokcie.Naszeręce
istopysądelikatneiwypoczęte.
Awłaściwienaszedłoniesądelikatne,naszestopynigdytakieniebędą.
–Damnaszejpediciurzystcewiększynapiwek.Niktniepowiniendotykaćnaszychstóp.
–Dobrzepowiedziane–mówiiwzdycha.–Czymamywdomujakieślody?
–Tak.Wydajemisię,żewtejchwilitojestjedyne,comamywzamrażalniku.
Kiedy moje paznokcie są suche, kierujemy się do mieszkania, kładziemy torby w przedpokoju i
rzucamysiędoodtwarzaczaBlu-Ray.Jaxwyprzedzamnieodwakroki.
–Ha!PitchPerfecttojestto!
–Tylkotymrazemnieśpiewaj.Jaknakogośztakimwyczuciemrytmu,słońnadepnąłcinaucho,mój
przyjacielu.
–Nieprawda.
–Starlazapłaciłaciekstra,żebyśtylkonieśpiewał.
Usadawiamsięnakanapie,opieramnapoduszkach,nogikładęnastolikkawowy,aręceskładamna
brzuchu,podczasgdyJaxkierujesiędokuchniponasząkolację.
– Lody podano – uśmiecha się do mnie i siada obok z dwoma pudełkami i łyżkami. – Kolacja
mistrzów.ChceszPucułowategoMężusiaczyGrubawegoPrzyjaciela?
–Te.–Chwytamzaopakowaniebliżejmnie,bioręłyżkęiwłączamplay.–Wyłączymy,kiedyzjemy
połowę.
–Jezu,przecieżtomasakalorii.
– Na spotkaniu LN kalorie się nie liczą. A poza tym ćwiczymy nasze tyłki, dosłownie, przy pokazie
Starli.Zamęczyszmnietym.
–Alejestdobry.TobędzienajlepszypokazwVMA.
–Oczywiście–mówię–Jesteśprzecieżwtymnajlepszy,Jax.
–Właśniedlategociękocham.Karmiszmojeego.
Kopię go i borę duży kawałek Grubawego Przyjaciela. Kiedy oba pudełka są puste, leżymy w
cukrowejśpiączceioglądamyfilm,zwinięcinakanapie.CiałoJaxajestzwarte.Szerokie,szczupłe.
Jax jest seksowny. Mam nadzieję, że Logan nie zamierza go porzucić. Zabiłabym go. Kiedy tylko
kończysięfilm,dzwonitelefonJaxa.
–CzytoPanKochaneSpodenki?
–Tak–wyglądanarozdartego,kiedymówi–aletoLN.
–Odbierz.JazadzwoniędoMarka,apotembędziemysiętulićnagórze,ażzaśniemy.
Uśmiechasię,poczymodbieratelefon.
–Hej.TakwciążjestemzMer.Będziemytaksiedziećcałąnoc.
–Cześć,Logan!–krzyczędotelefonu.Jaxsięuśmiecha.
–Teżmówicześć.
–Chcęzobaczyćtwojezdjęcie–wołam.
–Tak.Pokażęjejjedno,kiedyskończymyrozmawiać.
–Maszzdjęcia,ajaichniewidziałam?
–Czymogęporozmawiać?
Uśmiechamsięiidędoswojegopokoju,dająctrochęprywatnościJaxowi,idzwoniędoMarka.
–Comasznasobie?–pyta.
–Tylkouśmiech,przystojniaczku–odpowiadam.
– Więc nałóż coś na siebie. Spędzasz wieczór z Jaxem, i nawet jeśli on jest gejem, nie czuję się
komfortowo,gdyspotykaszsięznimnago.
–Psujeszcałązabawę–uśmiechamsięikładęsięnałóżku.–Corobisz?
–Malujęłazienkęnadole.
–Więcpracujesznabudowiecałydzień,wracaszdodomuidalejpracujesz.
–Gdybyśtubyła,pracowałbymnadczymśdużobardziejinteresującym.
–Tak?Anadczym?
–Cóżjestdziesiąta,więcpewnieosiągałabyśswójtrzeciorgazm.
–CholernyJax–mruczę,rozśmieszającMarka.
–Nadrobiętojutrowieczorem.
–Hurra!
– Myślałem, że to bardzo sekretne spotkanie lesbijskie? Co się stało? – Słyszę stukanie w tle i
wyobrażamgosobie,jaknalewawięcejfarbydotacki.
– Do Jaxa zadzwonił chłopak, z którym się spotyka, a więc postanowiłam z tego skorzystać i
zadzwonićdociebie.Trochętęsknię.
–Trochę?
–Odrobinkę.
Śmiejesię,ajasłyszę,żecośprzełyka.
–Mogęprzyjśćpóźniej.
–Niedziś–wzdycham.–ZamierzamyzJaxempołożyćsięwmoimłóżkuispać.
Wsłuchawcerobisięcichoimamwrażenie,żegostraciłamnaponadminutę…
–M?
–Śpiszwtwoimłóżkuzinnymfacetem?
– Z Jaxem – wyjaśniam. – Ubrana. Żartowałam z tą nagością. Śpimy. On chrapie. A ja go pewnie
wykopięwktórymśmomencie.
–Terazbyłobydobrze.
Zasępiamsię.
–ŚpimyzJaxem,tylkośpimy.–Oddziesięciulat,M.Tonicnowego.
–Jestnowedlamnie–wzdycha,ajawyobrażamgosobie,jakpocieratwarzzakłopotany.
–Jeślitojestdlaciebietakietrudne,niebędziemy.
–Czemumojemanieryjaskiniowcawychodząwpełninaświatłodzienneprzytobie?–Jegogłosjest
twardy,ajasięuśmiecham.Brzmitakseksownie.
–Kochamcię–szepczę.–Będędzisiajspaćsama.
–Tomójproblem,kochanie.Róbcozawszerobiłaś.Wszystkookej.Dozobaczeniarano.
–Jesteśpewien?
– Chcę powiedzieć: nie. Chcę powiedzieć, że jedynym mężczyzną, z którym będziesz dzielić teraz
łóżko,jestemja.Aletoirracjonalne.GdybyJaxbyłkobietą,nieobchodziłobymnieto.
–Przytulmysię–mówiJax,zaglądającdopokoju.–Alejaniezostaję.Loganrościsobieprawodo
przywilejuspania.
PatrzęnaJaxa,któryuśmiechasięłagodnie,kiedywspinasięnamojełóżkoirozchylaramiona.
–Dawaj.ZawołajtuMarka.Będzierobiłzaprzyzwoitkę.
–Oczymonmówi?–śmiejesięMark.–KimjestLogan?
–Jegochłopakiem–odpowiadamizwijamsię,żebyprzytulićsiędoJaxa.–InajwyraźniejtyiLogan
autorytarnieuznaliście,żemożemysięprzytulić,alespaniarazemniema.
–LubięLogana–odpowiadaMark.
–JateżlubięLogana–odpowiadaJax.–Powiedzdobranoc,Meredith.
–Dobranoc,Meredith–mówiMarkześmiechem.
–Dobranoc,Meredith–odpowiadamichichoczę.–Kochamcię.
–Teżciękocham–mówiąobajwtymsamymczasie.
–Dozobaczeniajutro.–Markrozłączasię,ajarzucamtelefonwnogiłóżka.
– Więc jeśli Logan domaga się przywilejów odnośnie do spania, to z pewnością jest twoim
chłopakiem.
–ChcezaprosićciebiezMarkiemnakolacjęznamiwtenweekend.
–Wow.Okej.Super.–UśmiechamsięicałujęJaxawpoliczek.–Nigdydotejporyniebyliśmyna
podwójnejrandce.Pokażmizdjęcie.
Znajdujezdjęciewtelefonieipokazujemi.Uśmiechniętymężczyznazbrązowymiwłosamiuśmiecha
siędomniezezdjęcia.Mazaniedbanątwarz,alejemutopasuje.Jegozębysąnadoleniecozakrzywione,
ajegooczysązieloneimiłe.Manasobieczerwonączapkęiczarneokulary.
–Witaj,PanieGorąceKochaneSpodenki.
–Prawda?–ZabieratelefoniprzyglądasięzdjęciuLoganaprzezdłuższyczas.
–Czymonsięzajmuje?
–Jestarchitektem.–Jegooczybłyszczą,kiedymyślioLoganie.–Powinnaśzobaczyćbudynki,które
zaprojektował.
–MielibyzMarkiemoczymporozmawiać.
Kiwagłowąiziewa.
–Czujęsię,jakbyzarazmiałamnieznówspotkaćkatastrofa.
–Czemu?
–Dajspokój,Mer.Znaszmojehistoriezmężczyznami.Niedokońcaprzypominająromanse.
– Moje też nie. – Wzruszam ramionami. – Ale to jeszcze nie znaczy, że na to nie zasługujemy.
Zasługujesznato,żebybyćszczęśliwymzfacetem,któryzdajesię,ciękocha.
–Nikttuniemówiomiłości–odpowiadaszybko.
–Nieważne,wiesz,ocomichodzi.
Jęczycichozatopionywewłasnychmyślach,ajamunatopozwalam,cieszącsiętącisząrazemznim.
Przyznaję, ja też za nim tęskniłam. Każdą noc tego tygodnia spędzałam z Markiem, i choć był to
wspaniałyczas,niemogłamzapomnieć,żemojerelacjezJaxemteżsąważne.
– Myślę, że pozwolę sprawom iść własnym tempem i zobaczymy, co się stanie. – W końcu Jax się
odzywa.
–Myślę,żetodobrypomysł.
Kiwagłową.Jaxmaproblemyzzaufaniem,cooznacza,żeskorochcespróbowaćzLoganem,toten
facetjestwyjątkowy.
–Jestemśpiąca–szczepczę.
– Pójdę do łóżka. – Wysuwa się spod mojego ramienia i całuje mnie w policzek. – Kocham cię,
biszkopciku.
–Jaciebieteżmój,najlepszyprzyjacielu.
–Próbujeszmniezabić.–Mojapierśfalujeciężko,kiedypróbujęchwycićpowietrze,spoglądającna
Jaxazpodłogi.Siedzęnaniejpoupadkupodczaspróby.
–Jesteśdzisiajrozlazła–odpowiadaostrymgłosem.
–Nieprawda.Starlaniedaradywykonaćtakichruchów.Onajestpiosenkarką,nietancerką.
–Daradę.
– Mówię ci, że nie da rady. Ani razu nie udało mi się wylądować, a ćwiczyliśmy to już kilkanaście
razy.
–Przećwiczmykolejnekilkanaście.
–Pieprzsię.Tonietwojadupanabierasiniaków.–Wstaję,opierającręcenabiodrachipatrzącna
niego.Todlategojestnajlepszy.Jesttakcholernieuparty,będzietoćwiczyłićwiczył,ażwreszciedam
radę.ItaksamozrobizeStarlą.
–Nicciniebędzie.Zróbmytojeszczeraz.
–Potrzebujęprzerwy.–Podchodzędoblatuibioręłykwody.Sprawdzamtelefon.Mamesemesaod
Marka.
„Niemogęsięspotkaćdzisiajrano.Problemywpracy.Zabioręcięwieczorem”.
Super.Jużjestemwkurzona.CzekałamnatospotkaniezMarkiem.Widziałamgodwadzieściacztery
godzinytemu,aletęsknięzanim.
Jestemżałosna.
–Jakiśproblem?
–Tak,bolimnietyłek–odszczekujęJaxowiipiszędoMarka.
„Niemasprawy.Dozobaczeniapóźniej”.
–Boże,straszniejesteśdzisiajmarudna–mówiJaxipuszczamuzykę.–Spróbujmyjeszczeraz.
Zaczynamy znów. To dobry początek. Super się tańczy, ale kiedy dochodzi do podnoszenia i rzutu,
znówupadam.
–Kurwamać!–krzyczęiwalępięściąpodłogę.
–Okej,zadużootymmyślisz.Zatańczmytorazjeszczebezpodnoszeniaiuznajmy,żebyłodobrze.
Kiwam głową i biorę głęboki wdech, po czym tańczę z Jaxem zadowolona, że poza tym cholernym
podnoszeniemjesteśmyprzygotowaninaLAwprzyszłymtygodniu.
Kiedykończymy,rozlegasiępukaniedodrzwi.Odwracamsięznadzieją,żetoMark,alenie,totylko
Nic, dziewczyna Matta Montgomery’ego, stoi przed drzwiami, szeroko się uśmiechając. Podbiegam i
otwieramdrzwi.
–Tobyłowspaniałe–mówi,wchodząc.–KilkalattemubyłamnakoncercieStarliipamiętamwas.
–Dzięki–odpowiadamispoglądamnabiałepudełkozczerwonąwstążką,któretrzymawręku.–W
czymmożemycipomóc?
–Och.Markzadzwoniłdomniedziśrano,mówiąc,żeobiecałciprzywieźćkawę,aleniestetycośgo
zatrzymało,więcspytałmnie,czynieprzyniosłabymciparuciastek.Tużobokmampiekarnię–Succulent
Sweets.
–Jesteśwspaniała.–Jaxmówidoniejiodbierapudełko.–Oczywiściewszystkopójdzieprostow
mojebiodra.
–Nieważne.–Machamnaniegoiprzewracamoczami.–Nigdynieprzybieranawadze.TojestJax,
mójpartner.
–Nic.–Wyciągarękę.–Julesmiałarację,jesteściacho.
– Już cię kocham, Jules – mówi Jax i zagląda do pudełka z ciastkami. – Och, niektóre z nich są z
M&M’s.
–Tak,Markpoprosiłmnieozrobienieichdzisiaj.–Pocierarękątwarz,jakbydenerwowałasięcomy
onichpomyślimy.–Jaxbędzieświetniepasowałdokobiecejnocy–mówiNicześmiechem.–Muszę
wracaćdosklepu.Ach!Markdołączyłbilecik.–Wyciągabiałąkopertęzkieszeni.–Dozobaczenia.
Machaiodchodzi,ajaotwieramkopertę.
M,
tęsknięzatobą.Przepraszam,żemusiałemodwołaćspotkanie.
Kocham,
M.
– O mój Boże, te są niesamowite. – Jax podaje mi ciastko z M&M na wierzchu. Wzdycham, kiedy
spoglądamnaniego.
–Okej.Jużmilepiej.
–Ciasteczkasprawiają,żeczujeszsięlepiej?
–Nie,tosprawkaMarka.
–Jesteśwtarapatach,słodziutka.
–Nawetniewieszwjakich.
Rozdział8
Mark
Z
amierzam położyć Keatona spać – mówi Natalie, całując w głowę synka, który odpoczywa w moich
ramionach.
–Dobrzemututaj–mówię,cieszącsiędzieckiemwmoichramionach.Takszybkorośnie.
–Dłużejbędziespałwkołysce,awybędzieciemoglipogadać–odpowiadaibierzedzieckozmoich
ramion.–ChodźLivie,położymyKeatonadołóżka,apotempoczytamcibajkę.
–Ferdynanda!–krzyczyLivie,trzymającmamęzapaleciwychodzączniązpokoju.
– Liv ma fioła na punkcie Ferdynanda – wyjaśnia Luke. – Myślę, że Nat zamierza udekorować jej
pokójtak,jakjestwksiążce.
–Fascynujące,jakiejeszczegorącenewsymaszmidosprzedania?
– Jesteś dupkiem – śmieje się Luke. – To jest moje życie, braciszku. – Pory drzemek, bajkowe
pieprzenieinajseksowniejszakobieta,jakąkiedykolwiekspotkałem.
–Natjestświetna–mówiępoważnie.–Niemogłeśzrobićniclepszegoniżpoślubićją.
–Maszcholernąrację.Jeślikiedykolwiekbędziemniechciałazostawić,pójdęzanią.Bezniejtonie
byłobyżycie.
Kiedyjegosłowadobiegająkońca,zakrywamusta,żebynieroześmiaćsięzbytgłośno.
–Jeślikiedykolwiekbędziechciałamniezostawić,pójdęzanią.Toniesamowite.
–Izgodnezprawdą.–Lukeproponujemiananasazmiski,któregosokprzypominamicipkęMer,aja
biorękawałek.
Boże,takkochamjejcipkę.Taksłodkąitakuzależniającą.
–AjaktamsprawyzMeredith?–pyta,jakbyczytałwmoichmyślach.
–Dobrze.–Wzruszamramionami,jakbytoniebyłonicwielkiego.
–Cocichodzipogłowie?
–Nic.
Lukeprzeżuwaananasa.
–Niepokazałeśsięumniewpiątkowepopołudniebezpowodu.
Gryzępowoliananasa,próbujączwerbalizowaćmyśli,którekołacząmisięztyługłowy.
–Wyduśtowreszciedocholery–irytujesięLuke.
–SprawyzMermająsięświetnie…
–Ale…
–Jeślicośjestzbytpiękne,abybyłoprawdziwe,zwykletakiejest.
Lukewzdychacicho,ajazerkamnaniegoiwidzę,jakmnieobserwujeczujniezwężonymioczami.
–Myślisz,żetojestzbytdobre,żebybyłoprawdziwe?
–Myślę,żedziejesięzaszybko,alejaniepotrafiętegozwolnić.
–Jesteśwniejzakochanyodszesnastegorokużycia.
–Niejesttąsamądziewczyną,którąbyławwiekuszesnastulat.Jateżniejestemtakisam.
–Awięcmusiciepoznaćsięnanowoizobaczyć,cosięzmieniło,aletaknaprawdęjesteściecałyczas
tymi samymi ludźmi. Zaufaj sobie i przede wszystkim zaufaj swojej dziewczynie. – Luke wzrusza
ramionami,jakbytobyłanajprostszarzeczpodsłońcem.–Nieuważamtwoichsłówzagłupie,miejoczy
iuszyotwarte,aleodnaleźliściesięponowniepoponaddziesięciulatachijeślitegowłaśniechcesz,po
prostucieszsiętym.
Kiwampowoligłowąibiorękolejnygryzananasa.
–Wiem,żemaszrację,aleniemogęprzestaćsięzastanawiać,jakakatastrofawydarzysiętymrazem.
–Adlaczegomiałabysięwydarzyć?
– Nie musi, to tylko… – Przeciągam dłonią po włosach. – A co jeśli stanie się coś, praca albo
cokolwiekinnego,cojąznówzabierze?
–Wciążuważasz,żetaniecztobąwygra.
SłyszącsłowaLuke’a,czuję,jakwysychająmiusta.Jedynecomogęzrobić,towzruszyćramionami.
– Częścią uczenia się siebie nawzajem jest nauczenie się ufać sobie wzajemnie. Tylko czas może w
tympomóc.
–Niejestemcierpliwymczłowiekiem.
–Nicotymniewiem,byłeśdużocierpliwszyniżjakiedykolwiek–śmiejesięLukeiopieraoblat.–
Cieszsięnią.Zabierzjączasemnakolacjędonas.Zawszejąlubiłem.
–Jateżjąlubię–mówiNat,dołączającdonaswkuchni.–DoszłamdopiątejstronywFerdynandziei
Livieteżusnęła,awięcterazmogępoprowadzićdorosłerozmowy.
–Jaksięmasz,ślicznotko?–pytamicałujęjąwpoliczek.OczyLukazwężająsię,ajapoprostumuszę
objąćjąramieniemiuśmiechnąćsięzłośliwie.
–Dobrze–odpowiadaiobejmujemniewtalii.
–Mnielubibardziej–informujęLuke’a.
–Tolerujecię–odpowiadaLuke.–Jakmywszyscy.
–Etam.Jestemulubieńcemwszystkich.–CałujęNatwgłowęiodsuwamsię,kiedyLukejęczy.
Nawetjaznamgranice.
NataliewspinasięnapalceicałujeLuke’a,obejmującgozaszyjęitrzymającmocno.Kiedywreszcie
udajemusięzłapaćpowietrze,onasięuśmiechaimówi.
–Jesteśnajseksowniejszymczłowiekiem,jakiegoznam.
–Onatylkotakmówi.
Luke wystawia palec i całuje swoją żonę, a ja nagle zdaję sobie sprawę, że przy dwóch śpiących
dzieciakachjesttodlanichniepowtarzalnaokazjaspędzeniatrochęczasuzesobą.
–Będęsięzbierał.Merpowinnabyćjużgotowa.
–Przyprowadźjąwprzyszłymtygodniunakolację.Wponiedziałek?–mówiNat.
– Będzie w LA w przyszłym tygodniu – odpowiadam, ignorując reakcję mojego żołądka. – A potem
jedziemydoVegas.
–Cóż,wtakimraziepogadamzniąwVegas.
–Brzminieźle.Cześć.
Zaczęlisięprzytulać,zanimjeszczezamknąłemdrzwi.Sązesobąjużkilkaładnychlat,alewciążsąw
sobietaksamozakochanijakwdniuślubu.
Mójbratjestcholernymszczęściarzem.
Alejateż.
Parkujęnaulicyprzedstudiem,awidok,jakiukazujesięmoimoczom,zapieramidechwpiersiach.
Znana piosenka Starli dochodzi z głośników, a Jax i Mer tańczą idealnie synchronizowani, patrząc
sobiewoczy.
Nie słyszeli, kiedy wszedłem. Opieram się o biurko i obserwuję, jak płyną i wirują na parkiecie,
patrzącnasiebiewlustrze.
–Uważajnaramiona!–krzyczyJax,upominającMeredith.
Dlamniejejramionawyglądajądobrze.
Piosenka opowiada o miłości, która się rozpadła, a taniec miał to pokazać, sportretować zdradę i
przemoc. Choreografia jest idealna, a kiedy Jax markuje uderzenie, wygląda, jakby działo się to
naprawdę.
Zaciskamszczękęipięści,kiedyonikontynuująswójtaniecinagleJaxunosiMernadgłowęirzuca
nią,aonalądujenatyłku.
–Dokurwynędzy!–krzyczyMer,zaskakującmnie.
–Niejesteśskoncentrowana–mówiJaxizatrzymujemuzykę.–Wykonywaliśmytoprzezlatapodczas
pokazówLove’sKiss.
– Nie z kombinacją, która to poprzedza. Nie jestem w stanie wystarczająco się przygotować na ten
twójrzut,Jax.Imówięci,Starlateżniebędziewstanie.
–Aco,jeślizlikwidujemypółobrótzarazprzedtym?
Meropierałokiećnakolanieimyśliprzezminutę.
–Tak,tomogłobyzadziałać.
–Jeszczeraz.–Jaxwyciągadoniejrękęipodnosiją.Muzykaznówgra,aoniznowutańczą.
Sąniesamowici.Miłośćiprzyjaźń,któreichłączą,rozświetlająichtaniec.Ufająsobienawzajem.
Część mnie jest zazdrosna, że ja nigdy nie miałem takiej więzi z Meredith, a druga część jest tak
niesamowiciezniejdumnaiwdzięczna,żeodnalazłajązJaxem.
Zbliżają się do kulminacyjnego momentu, zmieniając kroki, a kiedy Jax podrzuca ją, ona ląduje na
nogachikończątaniecjużbezpomyłek.
–Tak!–krzyczyMer,podbiegadoJaxaiobejmujegomocno.
–Wreszciesięudało–odpowiadaJaxiteżjąprzytula.–Boże,jesteśtakadobra,pączuszku.
Zaczynamklaskaćintensywnie,śmiejącsięszeroko,aonipatrząnamniezaskoczeni.
–OmójBoże!–Merpodbiegadomnieiwskakujenamnie,oplatającmnierękomainogamiicałując
mocno.–Niewidziałam,jakwszedłeś.
–Byłaśzajęta–odpowiadam.
–Udałomisięwylądowaćpowyrzucie!
–Widziałem.Tojestniesamowite.
–Niemogęsiędoczekać,żebypokazaćtoStarli.Będziewściekła–mówipodnieconaicałujemnie
znów,poczymwtulatwarzwmojąszyjęibierzegłębokiwdech.–Piękniepachniesz.
–Aty…nie–odpowiadamzuśmiechem.
–Wiem.Wezmęszybkiprysznicizarazbędęgotowa.–Stawiamją,aonabiegnienatyłybudynku.
–Supertaniec–mówiędoJaxa.
–Dzięki.Onajestdotegostworzona–Jaxwycieratwarzipierśręcznikiem,poczymprzewieszago
sobieprzezszyję.–Znówzabieraszjąnacaływeekend?
Opieramręcenabiodrachiobserwujęprzezdobrąminutęczłowiekaprzedemną.
–Tak.
Kiwagłowąizamierzaodejść,alepostanawiamzamknąćsprawętuiteraz.
–Jakimaszproblem?–pytamcicho.
Zatrzymujesięwpółdrogi,wracadomnieipatrzymiprostowtwarz.
–Nieznamcię–mówi,patrzącmicałyczasprostowoczy.
Muszęuszanowaćczłowieka,któryutrzymujekontaktwzrokowy,nieboisięinieustępujepola.
–Niewiem,jakiesątwojeintencje.Mówisz,żejąkochasz,spędzaciezesobąkażdąwolnąchwilę–
przerywa na chwilę, jakby szukał właściwego słowa, a ja krzyżuję ręce na piersi i czekam. – Jest
zaangażowanawtocałąsobąi…
–Jesteśzazdrosny?
–Jestemzaniepokojony.
–Czymdokładnie?
–Jakiemaszintencjewobecniej?
–Zamierzamzniąbyć,dopókinieumrę–mówięszczerze,nawetsięnadtymniezastanawiając.Patrzy
namniezaskoczony,apotemciężkowzdycha.
– Jestem zazdrosny, tak – mówi, wycierając włosy ręcznikiem. – Nie o to, by mieć ją tak, jak ty ją
masz, ale dlatego, że przez wiele lat byliśmy tylko ja i ona, dzieliliśmy życie i wszystko szło super.
Musiszwiedzieć,żezakotwiczyłemtunadługo.Merjestmojąjedynąrodziną.Ajajej.
Kiwamgłową,aleonmówidalej.
– Nie zrozum mnie źle. Mam żyjących krewnych, ale wiesz, co się dzieje na głębokim Południu z
dzieciakiemgejem,którychcetańczyć?
–Oświećmnie.
Łapieoddechizaczynasiękiwaćwprzódiwtył.
– Gnoją go każdego dnia. Jego rodzice wyrzekają się go, uznając za bluźnierczą ohydę – śmieje się
sarkastycznieikręcigłową.–Meredithjestmojąsiostrą.Mojąnajlepsząprzyjaciółką.Jestosobą,która
zaakceptowałamnieipokochałatakim,jakijestem.Jestmoimpowiernikiemiufamjejbezgranicznie,a
musisz wiedzieć, że niewielu ufam. I przez lata byłem dla niej tym samym. Ona tęskni za tobą każdego
cholernego dnia. Za każdym razem, kiedy się upije, co jak pamiętam nastąpiło dokładnie cztery razy,
mówi tylko o tobie. – Wskazuje na mnie, a ja nie wiem, co powiedzieć. – Faceci, którzy próbowali
dotrzećdoniejprzezjejmajtki,bylitotalnymidupkamiiznikalizjejżycia,nimprześcieradłozdążyło
ostygnąć.Tylkotysiędlaniejliczyłeśiniechmniepiekłopochłonie,jeślibędętylkostałiobserwował,
jakpozwalaszjejzakochaćsięwtobieponownie,chybażezamierzaszrównieżzakotwiczyćprzyniejna
dłużej.Boonaniezasługujenanicinnego.
Ciężko dyszy, a jego oczy są pełne złości. Niewiele osób darzyłem takim szacunkiem, jakim teraz
darzęjego.
– Nie zasługuję na nią. Nie jestem dla niej wystarczająco dobry, bo nikt takim nigdy nie będzie –
odpowiadamcicho.–Alejarównieżtęsknięzaniąkażdegocholernegodnia.Niewiem,czywierzęw
braterstwodusz,aleonajestmiprzypisana.–Wyciągamręce,jakbymsiępoddawał.–Niewiem,coci
więcej powiedzieć. Może tylko tyle, że prędzej poświęciłbym własne życie, niż świadomie ją
skrzywdził.
W oczach Jaxa pojawiają się łzy, kiedy na mnie patrzy. W końcu kiwa głową i pociera twarz
ręcznikiem.
–Okej.Niemampowodu,żebyciniewierzyć.
–Nigdycitakiegoniedam.
–Pachnęjużdużolepiej!–krzyczyMer,podbiegając,alenaglestajeipatrzynanas.
–Czyżbymwczymśprzeszkodziła?
–Skąd,totylkotrochęmęskiejgadaniny–odpowiadam,przyciągającjądosiebie.
–Codzisiajrobisz?–pytaMerJaxa.
–IdziemyzLoganemnakolację–odpowiadaJaxizerkanazegarnaścianie.–Lepiejsamteżpójdę
jużpodprysznic.
–Czemuniepójdziemyrazemnakolację?–pytam,aJaxprzekrzywiagłowę.–Jeślioczywiścienie
zburzytowaszychplanów.
–Tak!–dołączaMer.–Itakprzecieżrozmawialiśmyokolacjiwtenweekend.
–Jesteściepewni?–pytaJax.
Japotwierdzam,całującMerwgłowęiuśmiechającsiędoJaxa.
–Mógłbymspędzićtrochęczasuwmęskimgronie.
–Twojadziewczynaoskarżyłamnieostatnioobyciedziewczyną.Niemalzmusiłamniedooglądania
PrettyWoman.
–Żadenfacetniepowinienbyćdotegozmuszany–odpowiadam.
–Wiem.ZadzwoniędoLoganaiwezmęszybkiprysznic.
–Super.
KiedyJaxodchodzi,Merprzyglądasięmojejtwarzy.
–Cosięwłaściwiestało?
–Myślę,żezakumplowałemsięztwoimprzyjacielem.
–Naprawdę?–uśmiechasięszeroko,rozbrajającozadowolona.
–Tak.PowinniśmyczęściejspotykaćsięzJaxem.Jestwporządku.
– Okej. – Znów przygląda się mojej twarzy, po czym wzrusza ramionami i sięga po torebkę. – Nie
miałamokazjipoznaćjeszczeLogana,alewydajesięmiły.
Podchodzędoniejibioręjąwramiona,zanurzająctwarzwjejwłosach.
–Pokolacjizamierzamzabraćciędodomu.
–Tak?
–Tak.Apotemzamierzamzerwaćzciebieteciuchyipieprzyćciętakdługo,ażzapomniszswojego
imienia.–Przesuwamdłońmiwdółnajejpośladkiiprzyciągamdosiebietak,abymogłapoczućmniena
swoimbrzuchu.
–Darujmysobiekolację–mruczy.
– To zbyt proste – mówię i zakładam jej włosy za ucho. – Ale przez całą kolację zamierzam
przypominaćci,jakbardzociępragnę.
–Jak?
– Zobaczysz. – Zbliżam usta do jej ucha i głaszczę je delikatnie, prawie nie dotykając skóry, potem
skubięjejwargę,apotemsiędoniejprzysysam.Obejmujemnie,idealniesiędomniedopasowując.Za
każdymrazem,kiedytakrobi,zakochujęsięwniejodnowa.
–Naprawdę?–pytaJax,wchodzącdopokojuubranywdżinsyiczerwonąkoszulkę.–Zamierzacietak
całąnoc?
–Może–odpowiadaMer,pocierającnosemomój.–Awytakniebędziecie?
–Wiesz,comyślęoczułościachwmiejscupublicznym–odpowiadaJaxsucho.
–AcootymmyśliLogan?–pytaMer.
– Jemu to nie przeszkadza. – Wszyscy nagle odwracamy się na dźwięk dochodzący od frontowych
drzwi.Musiałwłaśniewejść.
–Musimyzamontowaćtutajdzwonek–mruczyJax.
–Cześć.–Mernatychmiastpodchodzidogościaiwitasięznim.–JestemMeredith.
–Domyśliłemsię–odpowiadaiprzytulają,uśmiechającsię.–JestemLogan.
– Mam nadzieję – mówi Mer, po czym bierze go za rękę i prowadzi do Jaxa i mnie. – To jest mój
chłopakMarkWilliams.AJaxajużspotkałeś.
– Raz czy dwa – zgadza się i śmieje, potrząsając moją dłonią. Jego uścisk jest pewny. Potem
podchodzidoJaxachwytajegotwarzwdłonieiskładapocałunek.
–Ojej–mruczyMer.
– Loganowi to nie przeszkadza – mówi Logan raz jeszcze, patrząc cały czas w oczy Jaxa, po czym
odwracasiędonaszuśmiechem.–Apozatymjestemgłodny.Dokądidziemy?
– Jesteś ponętny – mówi Mer, obserwując pożądliwy wzrok Jaxa. Najwyraźniej jest zakochany w
drugimmężczyźnie.
–Tyteżjesteśniezgorsza–odpowiadaLogan,mrugając.–Twójfacetzresztąteżniczegosobie.
Czuję,jakpoliczkimipłoną,kiedycałatrójkaprzyglądamisięzpoważnymwyrazemtwarzy,poczym
wybuchajągłośnymśmiechem.
–Dzięki,taksądzę.
–Chodźmy.Meksykańskakuchniamniewzywa.–Merbierzemniezarękęiprowadziwszystkichdo
drzwi.
– A więc oboje wyjeżdżacie w poniedziałek rano? – pyta Logan, kiedy podgryzamy chipsy z salsą,
czekającnagłównedania.
–Tak,bardzorano–odpowiadaMer.–Cieszęsię,żetotylkodwiegodzinylotu.
–Pokazjestwnastępnąniedzielę,tak?Jakdługotambędziecie?
Cholerajasna.Będątamcałytydzień?
– Mamy próby do środy, potem wracamy do domu, a oni będą ćwiczyć przed każdym pokazem –
odpowiadaJax.
–Nietańczycienapokazie?–pytaLogan.
–Nie–odpowiadaMer.–UczymyStarlęijejpartnera,apotemonibędąćwiczyćdopokazów.
–Awięcwróciszjużwśrodę?–pytam.
–Tak,wczesnympopołudniem.
–Zapomniałemwspomniećotymwcześniej,alemojarodzinajedziedoVegasświętowaćichcęcięze
sobązabrać.
Merpatrzyzdziwiona.
–Będziezabawa.Cotozaokazja?–pytaLogan.
– Mój szwagier bierze ślub, więc będzie to wieczór kawalersko-panieński. – Nie spuszczam oczu z
Mer.–Niechceszjechać?
–NiechcęzostawiaćJaxazcałąrobotą…
–Jaxteżjedzie–odpowiadam.
–Też?–JaxiMerpytająjednocześnie.
– Jasne. Zamkniecie szkołę na tydzień. Polubisz dziewczyny, człowieku. Są szalone i już
podekscytowanespędzeniembabskiejnocyztobą.
–Jestemdobrywteklocki–mówiJax,cmokającpoważnie.–Tostraszne.
–Brzmisuper–mówiMerzuśmiechem.
–MogęzaufaćciwVegas?–pytaLogan.–Alkohol,pięknekobietyicałatarozpusta.
–Mogęprzyjechaćwobrączce,alewiesz,tosiędałatwoanulować.Nowiesz,toVegas.
LogannachylasięiszepczecośJaxowinaucho,aMerpatrzyzaskoczona,jakJaxowipłonąpoliczki,
jakchrząkaikaszlewdłoń.
–Przyjąłem – mówiJax, opiera brodęna dłoni, nie mogącspojrzeć w oczynikomu, ale wygląda na
zadowolonego.
NachylamsiędoMerimówię:
–Zdejmijmajtki.
Spogląda na mnie zdziwiona, ale wyciera usta serwetką i wstaje od stołu. Kiedy wraca, posyła mi
dziki uśmiech, a gdy siada, daje mi pod stołem swoje różowe majtki, które natychmiast chowam do
kieszeni.
–Dobradziewczynka–mruczęicałujęjąwrękę.
–Logan,Jaxpowiedział,żejesteśarchitektem–mówiMer,kiedypodająnamjedzenie.
–Tak,proszępani.Jużprawiepiętnaścielat.
–Nieźle–odpowiadaMer,ajaniemalwidzę,jakpróbujeobliczyćróżnicęwieku.–Czywidziałam
cośtwojegowSeattle?
–Prawdopodobnie.Mojafirmazaprojektowałakilkabudynkówwcentrum.
DajęMergryzaswojejcarneasada,akiedyonagryzie,nachylamsiędoniejiszepczę.
–Zamierzamspędzićconajmniejgodzinęztwarzązanurzonąpomiędzytwoiminogami.
Nabierapowietrzaizaczynakasłać,więcpodajęjejwodę.
–Wszystkowporządkukochanie?
Kiwagłową,przełykając,apotempatrzynamnie.
–Tak,wporządku.
Chichoczę i wracam do posiłku, bawiąc się tym, jak policzki Mer stają się czerwone, a puls
przyspiesza.
Jesttakanapalona.
Nojasne,przecieżotochodzi.
–Odjakdawnatańczysz?–pytaLoganMer.
– Od kiedy nauczyłam się chodzić – odpowiada ze śmiechem. – Zawsze chodziłam na jakieś lekcje
tańca.Aprofesjonalnietooddziesięciulat.
–Nieźle.Chciałbymwaskiedyśzobaczyć,jaktańczyciezJaxem.
–Przyjdźjutrodoszkoły–mówiMer.–Mamypróbęwcześnierano.
–Wsobotę?–pytam.–Zwyklewtedybierzeszwolne.
– Nie tym razem. Musimy mieć pewność, że wszystko wychodzi idealnie, nim pojedziemy w
poniedziałekdoLA–mówiJax.–Jeślichcesz,możeszprzyjść–zwracasiędoLogana.
–Takzrobię.
–Mamnadzieję,żejużniebędzieszmiałokazjiobserwować,jaklądujęprzezniegonatyłku–mówi
MerizerkanaJaxa.–Tentutajlubimnąrzucać.
Unosinogikrzyżującjeirozkładając,ajatwardniejęnamyśl,żepodtymidżinsaminiemazupełnie
nic.
–Wybaczycienam?–wstaję,pociągajączasobąMer.–MuszęoczymśporozmawiaćzMer.
Odwracam się i ciągnę Mer za sobą, nie czekając na odpowiedź. Wchodzimy w ciemny korytarz
oddzielającyrestauracjęodbaru,akiedyjużnasniewidać,przyciskamjądościany,napierającnajej
cipkę, chwytam jej twarz i całuję mocno. Żadnego wprowadzenia. Żadnej delikatności. Tylko gorący
pocałunek.
Zarzucamiramionanaszyję,mocnoobejmując,kiedyprzesuwamnosempojejszczęceażdouchai
warczę.
–Muszęzabraćciędodomuizagłębićsięwciebienagodziny.Myślotym,jakajesteśwtejchwili
mokra,doprowadzamniedoszału.
–Chodźmy–zaczyna,alejejprzerywam.
–Nie.SpędzimyjeszczetrochęczasuzJaxemiLoganem,atyprzeztencałyczasbędzieszświadoma,
jaki się robię twardy z twojego powodu. Tylko twojego. – Znów ją całuję, przyciskając mocniej do
ściany,ażjęczydelikatnie.–Wariujęprzezciebie.
–Samaczujęsięniecozwariowanawtejchwili–szepczeiprzeczesujemojewłosy.–Podobamisię
to.
–Pokochaszto.
Rozdział9
Meredith
W
szystko w porządku? – pyta Jax, kiedy wracamy z Markiem do stolika. Drżę cała między nogami w
oczekiwaniu,amojepoliczkipłoną.Zastanawiające,żeniemamTEGOWSZYSTKIEGOwypisanegona
czole.
–Dobrze–odpowiadamisiadamnakrześle,poczymkręcęsięprzezchwilę,żebyniecosobieulżyć.
Markpróbujemniezabić.
Śmierćzpożądania.
Markkładziemirękęnaudzie,apotempowoliprzesuwająwkierunkuspojenia.Chwytamgozarękęi
lekkoodciągam,chroniącsamąsiebie.Kiedynaniegozerkam,ustamazaciśnięte.
–Byłoprzepyszne–odsuwamtalerzgotowawkażdejchwilisięstądwynieść.
–Prawienicniezjadłaś–stwierdzaJax.
–Jestempełna–upieramsię.
– Zachowałaś trochę miejsca na deser? – pyta Logan, przeglądając menu. – Placki z sosem
czekoladowymwyglądająciekawie.
–Tak,zjedzmydeser.–Markściskamniezaudo.–Mamyczas.
Późniejpoddamgotorturom.Będęgossaćtakdługo,ażzaczniemniebłagać,abymógłdojść,alejamu
niepozwolę.Zamierzamtrzymaćgonakrawędzitakdługo,jaktylkosięda.
Uśmiechamsięszerokoikiwamgłową.Zagramwjegogrę.
Wsuwamrękępodstół,abywyczućjegotwardośćiściskamgolekkoprzezdżinsy.TwarzMarkanie
zmieniawyrazu,bierzetylkomojąrękęiunosidoust,żebyjąpocałować,poczymkładzienaszedłonie
nastole.
Jax zamawia deser i nagle odrzuca głowę, kiedy Logan sięga po jego rękę, żeby też ją pocałować.
Twarz Logana wyraża spokój i szczęście, kiedy mruga do mnie, po czym obdarza Jaxa gorącym
spojrzeniem.
–Jakiśproblem?
Jaxpatrzyzaskoczonynaichsplecionedłonie,apotemwracawzrokiemdotwarzyLogana.
–Nie.
Uśmiechamsięszerokodomojegoprzyjaciela,którypatrzynamniezwyrazem:Co,docholery,mam
terazzrobić?
Deser dostarczają szybko. Ciasto jest przednie, szczególnie kiedy Mark moczy je w sosie
czekoladowymimipodaje,asamoblizujepalce.
Niemogęsiędoczekać,żebygooblizać.
Wreszcie przynoszą rachunek, ale Logan jest szybki i przechwytuje go, nim ktokolwiek z nas zdąży
zareagować.
–Koleś,tomoje–mówiMark,sięgającpoportfel.
–Niewydajemisię–odpowiadaLogan,wrzucającswojąkartękredytowądokoszyka.
–PozwólmiprzynajmniejzapłacićzamnieizaMer–próbujedalejMark,aleLogankręciegłową.
–Możeszprzechwycićgonastępnymrazem.
–Dziękuję–uśmiechamdomiłegomężczyzny.Jestemzadowolonaztegopierwszegospotkania.Logan
jestbystry,przystojnyizpewnościązakochanywmoimprzyjacielu.TymrazemJaxwybrałdobrze.
Mamnadzieję,żetegoniespieprzy.
Wszyscy wychodzimy na chłodny wiosenny wieczór i zatrzymujemy się na chodniku na chwilę,
bierzemygłębokioddechgotowinadalszeczęściwieczoru.
– Dzięki raz jeszcze za kolację – mówi Mark, podając rękę Loganowi i Jaxowi. – Wkrótce to
powtórzymy.
–Zpewnością.Miłowasbyłopoznać–odpowiadaLogan,poczymobejmujemnie,szepczącmido
ucha.–Bawsiędobrze.
– Dobranoc – uśmiecham się do Jaxa. Jego oczy rozszerzają się, kiedy zdaje sobie sprawę, co się
dzieje,aleniejestwstaniemniepowstrzymać,kiedykrzyczę:
–Używajciekondomów.Bądźciebezpieczni.
–Dobranoc,MeredithAgato–odpowiadaJax.
–Obiecałeśnigdyniezdradzićmojegodrugiegoimienia!
Uśmiechasię,gdyLoganbierzegozarękęiciągniezasobą.
–Nieobiecywałem.
–Awłaśnieżetak.Byliśmypijani.Nawetwypiliśmybrudzia,bydobićumowy.
–Umowybrudziowesięnieliczą,cytrynowyżelku.Wieszotym–śmiejesięgłośno,kiedyLogango
prowadzi,ajapatrzęnajegoplecyizastanawiamsię,jaksięzemścić.
–Chodźmydodomu,kochanie–mówiMark,całującmniewdłońiprowadzącdojeepa.
–Wykrzyczałmojedrugieimiętak,żewszyscyjesłyszeli.
–Jasłyszałem.Byłemtam.Jaktosięstało,żenieznałemtwojegodrugiegoimienia?
–Nigdynikomuniemówiłam.
–ZwyjątkiemJaxa–śmiejesięMark.Cieszęsię,żezazdrośćoJaxazaczynaprzygasać.
–Któregośrazusięupiliśmyipróbowaliśmywyciągnąćzdrugiegocośżenującego.Powiedziałammu
towzaufaniu.Niepowinientegotakwypaplać.Aterazwieotymteżjegochłopak!
Markśmiejesięikręcigłową,wyjeżdżającnaautostradęikierującsięnapółnocodcentrumSeattle.
–Jestemniemalpewien,żebywajągorszedrugieimiona.
–Jestempewna,żenie.
– Co jeszcze mu powiedziałaś? – pyta Mark, kładąc dłoń na moich udach i pobudzając znów moje
ciało.
–Opowiedziałammu,jakkiedyśniemalpodpaliłamwszkolepracownięchemiczną.
Markśmiejesięiściskamojeudo.
–Myślałem,żerazemtozrobiliśmy.
–Przepraszam,żemiałeśmniezapartnera.Byłambeznadziejna.NigdyniepowinnampłacićJohnowi
Stevensowi,żebysięzemnązamienił.
–Co?–pytaMarkzaskoczony.
–ZapłaciłamStevensowi,żebyzamieniłsięzemną,żebymbyłaztobą.Byłamtakzafascynowanatobą,
aleniemogłamprzyciągnąćtwojejuwagi.
–Ależprzyciągnęłaś,tylkoniewiedziałem,żejesteśzainteresowana.
–Dlaczegotakmyślałeś?
–Ponieważkilkakrotniezapraszałemcięnalodyposzkole,alezawszemniezbywałaś.
–Miałamlekcjetańcaposzkole.
–Wtedytegoniewiedziałem–przypominamjej.–Odchwilikiedycięzobaczyłem,wiedziałem,żeto
będzieszwłaśniety.IlezapłaciłaśJohnowi?
–Pięćdziesiątdolców–uśmiechamsięicałujęMarkawramię.–Byłotowartekażdejceny.
Markparkujenapodjeździeizostawiatamsamochód.
–Dlaczegonigdynieparkujeszwgarażu?
– Mam w nim na razie zbyt wiele narzędzi i elementów wyposażenia domu, żeby tam parkować –
mówi,mierzwiącmiwłosy.–Jesteśtakapiękna,M.
Przyciągamjegodłońdousticałuję,apotemprzykładamdoniejpoliczek.
–Dziękuję.
–Chodź,muszęcicośpokazać.
– Myślałam, że zamierzasz mnie pieprzyć. Miałam wizję nas zrywających z siebie ubrania i
uprawiającychseksprzyfrontowychdrzwiach.
Markuśmiechasię,wysiadazjeepaiczekanamnieprzyfurtce.
–Toniezłyplan,alebędziemymusieligoprzećwiczyćnastępnymrazem.Zamierzamcipokazaćparę
projektów,któreskończyłemwostatnichdniach.
–Alejamampotrzebę–mówię,wydymającusta.
– Nie rozwiązałaś tego problemu? – pyta, otwierając drzwi i wpuszczając mnie do środka, po czym
bierzemniewramionaiopieraczołoomoje.–Oczekiwanietonajlepszagrawstępna.
–Niedamrady–szepczęizamykamoczy,kiedyMarkwsuwadłoniewmojewłosyidelikatnietrąca
mnienosem,poczymprzesuwapalcamipomoichpoliczkachażdoszyi.Mojesutkitwardnieją,łapięgo
zakoszulę.–Czujęsię,jakbyśniebyłwemnieodtygodni.
–Totylkogodziny,kochanie.
–Zbytdługo.
NagleMarksięcofa,chrząka,oblizujeustaikręcigłową.
–Nieźle.Chodźzamną.
–Chcęcięssać–mruczęiwpadamprostonajegoplecy,kiedyonsięgwałtowniezatrzymuje,obracai
chwytamojątwarzwswojedłonie,całujemnienamiętnie,łączącswójjęzykzmoim,apotemprzerywa
totakszybko,jakzaczął,dysząc.
–Cieszsiętym.Zaufajmi.
Po czym odwraca się znów i prowadzi mnie do łazienki na dole przez skąpo urządzony salon z
dwuosobowąławąorazleżanką.
– Jej, to jest cudowne: ściany są pomalowane na szaro, uzupełnione o białą umywalkę z nogą oraz
toaletę. Lustro ma czarną ramę, a czarne półki nad toaletą są pełne białych ręczników, chusteczek. Jest
tamteżstaryzepsutyzegar.
–Dziękuję.
–Zrobiłeśtowszystkotamtejnocy?
Potwierdza,obserwującmniepożądliwymwzrokiem.
Cojeszczezrobiłeś?
Bierze mnie znów za rękę i prowadzi do korytarza, ale nim dochodzimy do kolejnego pokoju,
unieruchamiamnieprzyścianie,unoszącobiemojeręcenadmojągłowęjednąręką,podczasgdydrugą
sięgamiędzymojenogiprzezdżinsy,atwarzągładzimojąszyjęniezbytdelikatnie,alenienatylemocno,
byzostawićślady.
–Zamierzamdoprowadzićciędokrzykupóźniej,Meredith.Cotynato?
–Niemogęsiędoczekać–mówięiczuję,jaksięuśmiecha,corozpalamniejeszczebardziej.
Wszystko,corobi,jesttakcholernieseksowne.
– Dobrze – mówi, składa jeszcze jeden pocałunek na mojej brodzie, po czym uwalnia moje ręce i
prowadzimniedalejkorytarzem.
Zamierzamgozabić.
Mojeciałodrżyzpożądaniaizoczekiwania.Muszęgomiećwsobienatychmiast.
Wskazuje, żebym podążyła za nim do pustej sypialni, ale moje serce niemal staje, kiedy zauważam
jasny pokój. Podłogi błyszczą jasnym drewnem, ściany są w kolorze mokki, a duże okna wpuszczają
sporoświatła.Trzyścianypokrytesąodpodłogidosufituregałaminaksiążki.Głośnikiznajdująsięw
dwóchrogachpokoju,asprzętgrającybliskodrzwi.
–Biblioteka?–Mójwzroknapotykajego,aonkiwagłową.–Zawszechciałammiećbibliotekę.
–Naprawdę?
Potwierdzam i rozglądam się po pustych przestrzeniach, wyobrażając sobie setki książek,
wypełniającychtepółki,miękkiemebleorazdywanyrozłożonenapodłodze.
–Oboktańcaczytanietomojaulubionarzecz.
–Jestemzdziwiony,żeznajdujeszczasnaczytanie–patrzynamnie,jakrozglądamsiępopokoju.
– Niezbyt często. Kiedy jeździliśmy z występami, to było coś, znaleźć sobie kąt i chwilę poczytać,
inaczejdoprowadzaliśmysiędoszału.Tobędziedoskonałypokój,byuciec,zwinąćsięwfoteluzdobrą
książkąizmarnowaćpopołudnie.–Zatrzymujęsięprzedoknemiwyglądamnatylnyogródek,komineki
taras,naktórymkochaliśmysięostatniejnocy,rosnącątrawę,którazaczynanabieraćgłębokiejzieleni,i
wiem, gdzieś tam głęboko, że to jest miejsce, w którym chcę być. Po dziesięciu latach podróżowania,
pracyinieposiadaniaprawdziwegodomu,chcętegodomuztymmężczyzną.
–Oczymmyślisz?–pytaMark,podchodzącdomnie,obejmującmnieramionamiicałującwpoliczek.
–Tojestpięknydom,M.
–Dziękuję.Mamnadzieję,żektośbędzietuszczęśliwy.
–Oczymtymówisz?–Odwracamsiędoniego.
–Zamierzamgowyremontowaćisprzedać.
–Kupiłeśgo,żebygosprzedać?–pytamirozglądamsiępopięknympokoju.
–Tak.
–Ale…–Czemunagleczujęsiętak,jakbywszystkiemojenadziejeimarzeniazostałymiodebrane?
–Aleco?
–Poprostumyślałam,żekupiłeśgo,żebytumieszkać.
–Chcesztutajmieszkać?
– Phi. – Przewracam oczami i wysuwam się z jego ramion, próbując jak najlepiej ukryć swoje
rozczarowanie.Jestemśmieszna!–Niejesteśmynatymetapie,żebyzamieszkaćrazem.
–Więcdlaczegojesteśtakasmutna?–Wciskadłoniewkieszenieiobserwujemniewciszy.
–Niejestemsmutna.–Idędodrzwi,amojebutystukajągłośno.–Pokażmiresztę.
Odwracam się i czekam na niego, unosząc jedną brew, ale on ani drgnie. Wciąż obserwuje mnie w
ciszy,ażmojepoliczkipokrywająsięczerwienią.
–Rozmawiajzemną,M.
–Poprostulubiętwójdom,Mark.Topoprostudom.
Dom,októrymzaczęłammyślećjakonaszym,cojestkompletnieniedorzeczne.
Powoli podchodzi do mnie i całuje mnie czule w czoło, nim bierze mnie za rękę i wyprowadza z
pokojudoschodów,którychwcześniejniewidziałam.
–Tendomjestwiększy,niżsięwydaje.
–Jestgłęboki,tak,więcjestwiększy,niżwydajesięzulicy–odpowiada.–Wyremontowałemgoz
myśląomłodejrodzinie,którazachcegokupić.
Prowadzi mnie do sypialni i wchodzi za mną. Pokój został pomalowany na jasnoróżowy kolor z
białymizasłonamiiszarąwykładziną.Zpewnościąjesttopokójprzeznaczonydlamałejdziewczynki.
–Tenpokójpołączonyjestzdrugąsypialniązapomocąłazienkizdwojgiemdrzwi.–Odsuwadrzwii
pokazujełazienkę,zkafelkamiiblatamiwświeżychkolorach,prowadzącądodrugiejsypialniotakiej
samejwielkościcopierwsza.Tajestpomalowanananiebiesko,równieżzbiałymizasłonamiitąsamą
szarąwykładziną.
–Słodka–mówię.
Jasnacholera.Niemogęsobiewyobrazićnaszychdzieciwtychsypialniach.Cojestzemnąnietak?
Wciążprzyglądamisiępoważnieiwidzę,żeniekupujemojegouśmiechu.
–Czyzamierzaszmiwreszciepowiedzieć,cojest,docholery,ztobąnietak?
–Czemumiałobybyćcośnietak?–Wzruszamramionamiiodwracamsięodniego,żebyudaćsięna
drugikoniecdomu,gdziejestgłównasypialnia.Dopókiniezobaczyłambiblioteki,tobyłmójulubiony
pokój.Łóżkojestdużeiwygodne,wykładzinagłębokaimiękkapodgołymistopami,arolętradycyjnych
okienpelniścianazeszkłazdrzwiamiwychodzącyminamałybalkon.
Mogę sobie wyobrazić siebie siedzącą każdej niedzieli na tym balkonie, przez resztę swojego życia,
zasłuchaną w śpiew ptaków i popijającą kawę. Albo kołyszącą swoje dzieci w dźwięku świerszczy i
świetlegwiazd.
AwkażdymztychscenariuszyMarksiedzinakrześleobokmnie.
Alewyskoczyłamwprzyszłość.Dotejporyniemyślałamotymwiele,aleteraz,kiedypowiedział,że
zamierzasprzedaćtendom,czujęsiętak,jakbymstraciłacoś…ważnego.
–Okej–mówiMark,unoszącmniegwałtownieikładącsięzemnąnałóżku.–Cośsiędzieje.Mów.
–Wszystkowporządku.
–Jesteśsmutna,M.Przeszliśmyodpożądaniadosmutku,ottak,ichcęwiedziećdlaczego.
Wzruszamramionamiiprzygryzamwargę,czującsięśmiesznie.
– To głupie. Zapomnij o tym. Kochajmy się. – Nurkuję do jego dżinsów, ale on się przekręca
przygniatającmniesobą.
–Nie.Niezadziała,jeślinieporozmawiamy,więcmów.
–Tymów.–Odbijampiłeczkę.
Wydymaustaizauważamwjegooczachiskierkęrozbawienia,cosprawia,żeczujęsięlepiej.
–Okej.Kochamcię.Twojakolej.
–Jaciebieteż.Twojakolej.
–Chcęwiedzieć,czemutaknaglesięwycofałaś.
–Nie,jatylko…
– Co? – Kładzie na chwilę swoje usta na moich, całuje delikatnie, po czym odsuwa się i pociera
kciukamimojepoliczki.
–Niechcę,żebyśsprzedawałtendom.
–Czemu?
–Poprostuniechcę.
Jęczyiśmiejesięjednocześnie,opierającomniegłowę.
–Czymamwyciągaćzciebieinformacjetorturami?Wiesz,żeznamsposoby,żebyśzaczęłamówić.
–Nieznasz.Jestemniedozłamania.
Odrzucagłowęiunosiwaroganckisposóbbrew,ajegoprzebiegłyuśmiechrozświetlamutwarzijuż
wiem,żejestemwpoważnychtarapatach.
–Och,kochanie.–Całujemniedelikatnie.–Wyzwanieprzyjęte.
Gładzimojeusta,rozrywającbluzkę,poczymzanurzatwarzwmoimbiuście.
–Tobyłanowabluzka–stwierdzamsucho.
– Podoba mi się – mówi zupełnie niezrażony. Klęka, unosi mnie, by zdjąć bluzkę i stanik, po czym
znówzasłaniamnieswoimciałem,całującmojeramię,apotemcorazniżejażdopiersi,gdziezaczyna
skubaćsutki.
–Cholerajasna–szepczę,zanurzającpalcewjegowłosach,apotemdrapiępaznokciamijegoplecy,
próbującściągnąćzniegokoszulkę.–Zdejmijją.
Przeciągająprzezgłowę,rzucająnapodłogęobokmoichrzeczyiwracadocałowaniamojegociała
ażdopaskadżinsów.Przytykanosdomojejskórytużprzyspodniach,cowywołujeumniegęsiąskórkę.
–Mark–mówię.
–Tak,kochanie?
–Jestemzbytnapalona,bydziałaćpowoli.
Odpina guzik w moich spodniach, po czym zerka na moją twarz, rozsuwając suwak, co sprawia, że
jęczęsfrustrowana.
–Jateżjestemsfrustrowany.
– Mogę ci w tym pomóc. – Sięgam do jego dżinsów, ale on łapie mnie za ręce i znów odkłada na
łóżko.
–Nietak.
Patrzęnaniego,niemającjużprzyjemnościzjegogry.
–Niechcęcitegomówić,Mark.Więcdajjużtemuspokójipieprzmnie.
Jegooczywypełniająsięzłością.
–Totylkoprostepytanie.
–Niedlamnie.
Ściągazemniespodnieirzucajegdzieśobok.
–Podobałocisię,kiedypoprosiłemcięozdjęciemajtekwrestauracji?
–Tak,byłozabawnie.
Całujemniewbrzuchtużpodpępkiemigłębokooddycha.
–Pachniesztak,jakbyśpotrzebowałapieprzenia.
Jegosłowaspinającałemojeciało.
–Potrzebuję.
– Boże, jesteś tak cholernie seksowna, Meredith. – Dyszy, obserwując mnie swoimi niebieskimi
oczami.–Nigdyniebędęmiałciędość.
Rozsuwamojeudaidelikatniepocieramojewargikciukiem.
– Twoja cipka jest cudowna. Mała i różowa. – Trze nosem o moją łechtaczkę, powodując, że
wstrzymujęoddech.Jegojęzykkrążywokółmojejdziurki,nimwsuwatampalec.
–OBoże.
–Dlaczegoniechcesz,żebymsprzedałtendom,Meredith?
–Niewiem.–Przygryzamwargę,apotemkrzyczę,kiedywychodzizemniecałkiem.–Hej!
–Oczekiwanie–przypominami,poczymcałujewewnętrznącześćmojegouda.Spoglądamnaniego,a
onsięśmieje,palant.
–Cieszęcię,żerozbawiamcię,chcącciebietamwśrodku–odpowiadamwściekle.
Naglejegowyrazsięzmienia.Niejestjużrozbawiony.Jest…niewiem.
Porazpierwszywżyciuniemogęgorozgryźć.
–Mark?
Opieragłowęnamoimbrzuchu,chwytamniezabiodraischylasięnachwilę,poczymunosigłowęi
spoglądanamniezmiłością,strachemi…nadzieją?
Siadam,chwytamjegotwarzicałujęgonamiętnie.Boże,onzawszesmakujetakdobrze.Jegoramiona
obejmująmniewtaliiiunoszą.Oplatamgonogamiisiadamcentralnienajegookrytymdenimemczłonku,
całującgowszędzie,gdziemogę.
Nienawidzętegostrachuwjegooczach.Czegomógłsięobawiać?
– Nie chcę, żebyś sprzedawał ten dom – szepczę, całując go – ponieważ go uwielbiam. Mogę sobie
wyobrazić nas mieszkających tutaj, mających dzieci. To jest dom rodzinny, ale rodzina, którą widzę w
tym domu, to nasza rodzina. Dlatego nie chcę, żebyś go sprzedawał. – Chowam twarz w jego szyi, nie
mogącspojrzećmuwoczy.–Niechciałamtegomówić,botowciążjestdośćnoweiniecoprzerażające,
aleniemogłamodczytaćtwoichemocjiprzedchwiląitobyłoniedozniesienia.
Obejmuje mnie mocno. Spodziewam się, że będzie chciał spojrzeć mi w twarz, ale nie, co jest do
niego niepodobne. Zamiast tego obejmuje delikatnie moją głowę, głaszcze po włosach i kołysze nas
oboje. W końcu kładzie mnie na plecach, pozbywa się swoich spodni i przykrywa mnie zupełnie,
opierającsięnamniewpełni.
Jego twardy członek pulsuje pomiędzy moimi nogami, trącając rytmicznie moją łechtaczkę, a ja
zaczynam ruszać biodrami w geście zaproszenia. Spojrzenie Marka jest intensywne, gorące i nie mogę
oderwaćodniegowzroku.Wkońcuodchylasięiwsuwawemnie,niezwyklewolnoiznamaszczeniem,
cowywołujeumniełzy.
–Niepłacz,słoneczko.
–Takdobrzecięczuć–odpowiadamgwałtownie.
Nic na to nie odpowiada, co mnie martwi. Może nie jest gotowy słyszeć o nawiedzających mnie
wizjachżyciaznimktóregośdnia?Możedlaniegototylkoseks,ajaposzłamdalej?
Możejestemidiotką.
Zaczynasięporuszaćrytmicznie,kochającsięzemną.Jednadłońwyłaniasięobokmnieichwytaza
moją pierś, drażniąc kciukiem wrażliwy sutek. Jego usta wykrzywia lekki uśmiech, gdy obserwuje
reakcjęmojegociałanaswójdotyk.
– Czy ty masz jakiekolwiek pojęcie – szepcze i pociera policzkiem o mój, nie dotykając mnie. Jego
zarostmniełaskocze,alejednocześniespinajeszczebardziejmojeciało.–Jakiekolwiekpojęcieotym,
jakczęstozastanawiałemsię,jaktobędzieusłyszećtakiesłowaztwoichust?
Drżyizamykaoczy,ajaprzesuwampalcamipojegoplecach.Lekkamgiełkapotupokrywajegociało,
kiedy zaczyna się ruszać, jego łono pociera moją łechtaczkę, tworząc prąd w moim ciele aż po moje
palce.
–OmójBoże–wzdychamizamykamoczy,kiedyonkochasięzemną,ruszającsięwemnieiszepcąc
cośomiłości,wieczności;ijużniedajęrady.Wybuchampodnim,krzyczącjegoimięiwidzącgwiazdy
wokółnas.
– Właśnie tak, kochanie – szepcze. Sięga nade mną, opierając ręce o zagłówek, wbija się we mnie
mocniej,ajegoustaformująsięwliteręO,kiedynagledochodzi,spoglądającnamniezezdziwieniem.
Potembierzemniewramiona,przekręcanasnadrugąstronęłóżkaikołysze.
–Zatrzymamdomiktóregośdniatutajzamieszkamy.Okej?
–Tak,dziękuję.
Całujemniewczołoiuśmiechasięnagleszeroko.
–Zdajesię,żemusiszmipomócwzakupachmeblowych.
–Tak?
Kiwagłowąiznówuśmiechasiętymswoimuśmiechem.
–Teraz,skorowreszciewydobyłemodciebiezeznanie,żektóregośdniachceszzemnązamieszkać,
maszprawogłosuwkwestiiurządzeniatwojegodomu.
–Toniejestmójdom–zaprzeczam,kręcąszybkogłową.
Przewracaoczamiimocniejprzytula.
–Czymogłabyśsięzdecydować?Jestwkońcuczyniejest?
Takbardzojest.
–Tojesttwójdom,ajaniechcę,żebyśgosprzedał.
–Popracujemynadtym.
Rozdział10
P
orazpierwszyodkiedypamiętam,niemamochotyiśćdopracy.Chcęzostaćtutaj,wmoimłóżku,z
moimmężczyznąwciążśpiącymobok,zarzucićnamokrycianagłowęiudawać,żeresztaświataniema
znaczenia.
Alemuszęzłapaćsamolot,aniesądzę,żebyJaxwróciłnanocdodomu.
Dobrzedlaniego.
Torbęmamspakowanąijestemgotowadodrogi,więcleżęiobserwujęprzezchwilę,jakMarkśpi,
cieszącsięjegospokojempodczassnu,zarostemnajegopoliczkachiniełademjegowłosów.
Oczywiściejegowłosyzawszesąwnieładzie.
Przekręcasięnaplecyipodkładarękępodgłowę.Niejestemgłupia.Niepozwolęsobieprzepuścić
takiejokazji.
Przesuwamsięwdółjegociałainimmójruchmożegoobudzić,bioręjegonawpółtwardyczłonekw
ręce i zaczynam lizać od samego dołu po czubek jednym płynnym ruchem, a potem biorę go w usta i
pewnieciągnę.
–Ojasnacholera–mruczyiwsuwaręcewmojewłosy.–Dzieńdobry.
–Dzieńdobry–odpowiadam,zataczającjęzykiemkółkawokółjegoczłonka–Możesziśćdalejspać,
jatunadolezabawięjeszczechwilę.
Uśmiechasię i jęczy,kiedy biorę jegojądra w rękę imasuję, ssąc wciążjego twardy teraz członek.
Jesttakcholernieduży,niemalzadużynamojeusta,więccałujęgoiliżę,anawetczasempodgryzam.
–Jezu,dobrajesteśwteklocki,kochanie.–Jegogłosjestnadalzaspany,jegociałociepłeizupełnie
zdanenamojąłaskę.
Seksownejakcholera.
– Czuję tutaj twoje bicie serca – mówię i przesuwam palcami po żyle po wewnętrznej stronie jego
członka–Poruszasięniecoszybciej.
–Zpewnością.
–Czemu?–Podnoszęgłowęipracujęrękoma,czekającnaodpowiedź.
– Ponieważ ssie mnie najseksowniejsza kobieta na świecie – odpowiada z jękiem i unosi biodra. –
Kurwamać,M,twojeustadziałającuda.
Śmieję się i liżę dalej jego twardość aż do jąder, a potem każde z osobna, wsuwając jednocześnie
palcedotegoniezwykleczułegopunktupodnimi.
–Zachwilęprzezciebiedojdę.
– Myślę, że taki jest cel – odpowiadam z uśmiechem, podczas gdy jego nogi zaczynają się ruszać, a
ręcezaciskająnaprześcieradle.–Lubiszto,co?
–Troszeczkę–mówiprzezzaciśniętezęby.Znówgoliżęissęsamczubek,wiedząc,żejesttuż-tuż,
zaciskamna nim pięśći czuję, jakjego ciało sztywnieje. Jegojądra twardnieją, unosząsię i po chwili
czujęgowswoichustach.Przełykamszybkoiobserwujęjegotwarz,kiedyongłaszczemniepowłosach.
–Najlepszapobudkanaświecie–mówiiśmiejesięopadającnałóżko.
–Tobyłofajne–mówię,całującjegociałoikładącsię,nanim.–Dzieńdobry,przystojniaku.
Całujemniewczołoiobejmujemniemocnotymiswoiminiesamowitymiramionami.
–Kiedymusiszwyjść?–szepcze.
–Zajakieśtrzydzieściminut–mówię.–Jesteśpewien,żeniechceszjechaćznami?
– To już chyba czwarty raz od piątkowego wieczoru, jak mnie o to pytasz – stwierdza, przesuwając
palcamipomoichplecach.Biciejegosercawracadonormalnegorytmu.
–Wiem.Chybachciałabymmiećcięprzysobie.
–Jateżmuszępopracować.Totylkokilkadni.–Przekręcanasnabok,takbywidziećmojątwarz.–
Odbioręcięzlotniskawśrodę.
Kiwamgłowąiobejmujęjegotwarz.
–Będędzwonićdociebie,kiedytylkobędęmogła.
–Pracuj,cieszsięStarląiJaxemprzezkilkadni,apotemwróćdomnie.
Uśmiechamsięinachylam,żebygopocałować.Wiem,żemójwyjazdgodenerwuje.Czułamtoprzez
cały weekend, za każdym razem, kiedy się kochaliśmy, gdy przyłapywałam go, jak przygląda mi się w
ciszy.Niewiem,jakgozapewnić,żeniemasięczymmartwić.
–Chceszżebymcicośprzywiozła?–uśmiechamsięisiadam.–Koszulkę,kubek,kartkępocztową?
–Wystarczymimojakobieta,dziękuję–mówi,wstajączłóżkaiudającsięnagodołazienki.Dobry
Boże,strasznietrudnojestgotakobserwować,jakidzie.Tentyłekjest…wspaniały.
Mogłabymoddaćwszystkozatentyłek.
Mrugam,kiedysłyszęwodęwtoalecieiwtedyczuję,jakpłonąmojepoliczki,gdywchodziznówdo
pokoju.
–Oczymmyślałaś?
–Żeoddałabymwszystkozatwójtyłek.
–Myślałem,żelubiszmojeramiona.
– Twój tyłek jest równie atrakcyjny – odpowiadam i wstaję z łóżka w poszukiwaniu moich rzeczy,
unikając kontaktu wzrokowego. Na miłość boską, ledwie dziesięć minut temu miałam jego kutasa w
ustach,azawstydzamniemówieniemu,żemaładnytyłek?
Cojest,docholery?
–Chodźtutaj.–Toniejestprośba.Rzucamlegginsyikoszulkę,któreplanowałamzałożyćnapodróż,i
podchodzę do niego. Otacza mnie ramionami i przytula mocno, delikatnie nas kołysząc i całując moją
głowę.Głębokowciągapowietrze,kiedykładędłonienajegoplecachiteżgomocnoprzytulam.
–Lubięnaciebiepatrzeć–szepczę.
–Dobrze,jateżlubię–uśmiechasięigłaszczemniepoplecach.–CzyJaxjestwdomu?
–Niewiem,niesłyszałam,żebywrócił.
Przechylamsięnałóżkuisprawdzamtelefon.
–Niemamżadnychwiadomościodniego.
ZdążyliśmysięwłaśniezMarkiemubrać,kiedysłyszę,jakotwierająsiędrzwifrontowe.
–Jestemspakowany–wołaJax,przechodzącdoswojejsypialniobokmojej.
–Właśniewrócił–mówię,śmiejącsięiwybiegającdoprzedpokoju.–Wszystkowporządku?
–Tak,razemzLoganem…hm…zaspaliśmy.
–Jasne.
–Zamknijsię.
– Lubię go. – Opieram się o framugę jego sypialni, krzyżuję ręce na piersi, podczas gdy on zgarnia
kosmetykidotorby.–Jestmiły.Ijestciachem.
–Słyszałemto!–krzyczyMarkzmojejsypialni.
–Niejesttakimciachemjakty!–odkrzykuję.
–Spóźnimysię–mruczyJaxistajenaśrodkupokoju,wyglądanazdenerwowanegoiporuszonego,ze
stojącymiwłosami,zzarostemnatwarzyiwciuchach,które,jestemprzekonana,miałwczorajnasobie.
–Nie,niespóźnimy.Maszprzynajmniejczas,żebysięprzebrać.Jesteśwzwiązkuzmężczyzną,Jax,
niemusiszsięzachowywać,jakbytobyłocośwstydliwego.
–Wezmępryszniciprzebioręsięwhotelu.
Przewracamoczamiiwracamdoswojejsypialni.
–DziękiBogu,totylkodwiegodzinylotu.
–Śmierdzę.–Słyszęjakwąchasiępodpachąimruczycośoznalezieniuczystejkoszulki.
Marksiedzinakrawędziłóżkaisprawdzatelefon.Onrównieżmanasobiewczorajszeciuchy.
–Wyglądanato,żenietylkoJaxrobiłwczorajcośwstydliwego–mówię,śmiejącsię.–Powinieneś
przynieśćtutajkilkaswoichrzeczynaokazję,gdyzostajeszumnie.
–Powinnaśpoprostuzamieszkaćzemnąiniebyłobytegoproblemu–odpowiadaznadtelefonu.
– Zrobię ci miejsce w swojej szafie – odpowiadam, nie zwracając uwagi na jego sugestię, bo po
prostuniewiem,jakmamodpowiedzieć.
–Zrobięmiejscedlaciebiewmojejszafie–mówi,wciążwścieklestukającwtelefon.
– Jestem gotowy! – krzyczy Jax, mijając mój pokój, po czym wraca i wciska głowę przez drzwi –
Hello.Lot?LA?Praca?Idziesz?
–Tak,gotowa,kochanie?
–Gotowy.
Podróżnalotniskoprzebiegawciszy,bokażdeznaszatopionejestwewłasnychmyślach.Jestnatyle
wcześnie, że jeszcze nie utworzyły się zbyt duże korki, więc na lotnisko dojeżdżamy z zapasem
czasowym.
–Niemusiszpłacićzaparking,M.Poprostupodrzućnasgdzieśwpobliżu.
–Idęztobą–odpowiada.
– To strata pieniędzy – upieram się, ale on bierze moją dłoń i całuje, powodując, że cała się
rozpływamwśrodku.
–Nie,niejest.Niebędęcięmógłdotykaćprzezczterdzieściosiemgodzin,Meredith,więczamierzam
wykorzystaćkażdąmożliwąminutęteraz.
– Cholera, źle to znosisz kolego – mówi Jax z tylnego siedzenia z uśmiechem i tym samym zostaje
obdarzonyprzezMarka.
–Atynie?–zaczepiagoMark.
Jaxwzruszaramionami.
–Wszystkiesłodkościwyznałemdziśprywatnierano.
–Hm,byłeśsłodki–mówięipodskakujęnasiedzeniu.–Nigdywcześniejniewidziałam,żebyśbył
słodki.
–Iniezobaczyszteraz–odpowiadasucho.Markparkujejeepa,abagażowywyciąganaszewalizkiz
bagażnika,pchającjeprzedsobą,kiedyidziemynalotnisko.
Drukujemynaszekartypokładowe,odprawiamybagażiJaxpodajerękęMarkowi.
– Dzięki za podwózkę. Spotkamy się przy bramce, rogaliku. Nie chcę doświadczać już więcej
słodkości.–Puszczaoczkoiodchodzi,zostawiającnassamych.
–Napiszędociebie,kiedydolecimy.
– Dobrze, będę się martwił. – Bierze mnie za ręce, zakłada mi je za plecy i nachyla się, żeby mnie
pocałować, nie przejmując się zupełnie tym, że ktoś może patrzeć. W końcu uwalnia moją jedną rękę,
chwyta mnie za szyję, kciukiem pocierając mój policzek, i całuje, sprawiając, że zapominam, gdzie
jestem.
Jednympocałunkiemmożemniekompletnierozbroić.
–Bądźbezpieczna–mówizustamiprzymoich.
–Tyteż–odpowiadam,gładzącgopowłosach.–Dozobaczeniawkrótce.
Kiwagłowąimarszczynachwilębrwi,alepotemuśmiechasięimrugadomnie.
–Kochamcię,MeredithAgato.
–Jaciebieteż.AleJaxzginie.
– Matko jedyna, Jax, próbujesz mnie zabić – jęczy Starla, nim wypija pół butelki wody. Zerkam na
Jaxaikładępalcenaustach.
–Mówiłamci.
Onpatrzynamnieikręcigłową.
–Zaufajmi.Daszradę.
– Och, oczywiście, że dam – zgadza się z nim. – Ale nie zmienia to faktu, że jesteś sadystycznym
dupkiem.
– Tęskniłam za tobą – mówię i obejmuję Starlę. – Uwielbiam to, że jesteś w stanie powiedzieć
Jaxowi,żejestdupkiem.
–Tymitomówiszniemalnonstop–przypominami.
–Jazawamiteżtęskniłam.Tenpokazjestgwiazdorski.Naprawdęidealnydopiosenki.Dziękizajego
zrobienie.
–Towszystkojegozasługa–mówię.–Jajestemtylkojegomaskotką.
– Jesteś cudowną maskotką – mówi. – Chciałabym, żebyście przyszli do mnie dzisiaj wieczorem na
kolacjęipogaduchy.Minęłodużoczasu.
–Jestemza–mówię.–Dziękuję.
Jaxkiwagłowąinagleodwracasięnadźwiękswojegoimienia.BrianKellog,którytańczypartięJaxa
wprzedstawieniu,wchodziwłaśnieposkończeniurozmowytelefonicznej.
–Nodobra,wracajmydoroboty–mówiStarla.
– Boże, jestem wykończona – stwierdza Starla, oddychając ciężko. Znajdujemy się w jej pokoju
gościnnym,rozciągnięcinakanapach,najedzeniświeżąrybąisałatką.
–Ciężkodzisiajpracowałaś,kochanie–odpowiadajejnarzeczony,Rick,icałujejąwgłowę.Rick
jestświetny.Niemazupełnienicwspólnegozbiznesemmuzycznym.Jestkierowcąrajdowym,aspotkali
siędwalatatemunaimpreziecharytatywnej.Jestwysokiiszczupłyikompletniewytatuowany,nawetna
szyi.
Wyglądajakrockandrollowiec.
–Skądmożeszwiedzieć?Niebyłociętu.
–Tyzawszeciężkopracujesz.
–Jesteścietacysłodcy–mówię.–Jaktamplanyślubne?
– Wynajęłam dziewczynę. – Starla przewraca swoimi błękitnymi oczami. Jest olśniewająca z tymi
swoimi włosami w kolorze platynowego blondu, gładką białą skórą, i znakiem rozpoznawczym,
jasnoczerwonymiustami.Jestwdoskonałejformie.Zawszetańczyłarównieciężkojakcałaresztaekipy.
Starla nie jest tylko piosenkarką, ale jedną z największych gwiazd rozrywki na świecie, i ciężko na to
pracowała.–Podobająmisięjejpomysły,apozatymzawszesprawdzajezemną,awięcjakośidzie.
–Dobrze.
–Awyjesteścieoczywiściezaproszeni–mówi,wskazującnanas.
–Jakbyśmymoglicośtakiegopominąć–zapewniająJax.
–JaktamBrianradzisobiezpokazem?–pytam.
–Nieźle.Jestcholerniedobrymtancerzem,aletonieJax.
–Dramatyzuje–Rickwywracaoczami.
–Tak,toprawda–potwierdzaStarla.–Alejestciachemipublicznośćgouwielbia,więcdopókinie
wkurzymniezabardzo,zatrzymamgo.PrzynajmniejdopókiniebędęmiałaokazjiporozmawiaćzJaxem
natematpowrotu.
Jaxśmiejesięikręcigłową,aleStarlasięnieuśmiecha.Siedziprosto,opierającłokcienakolanach.
–Właściwie,chciałamzwamioczymśporozmawiać.
WymieniamyzJaxemszybkiespojrzeniaiobserwujemyjąwciszy.
–Mer,takmiprzykrozpowodutwojejmamyitego,żeniemogłamdotrzećnapogrzeb.Utknęłamw
zamieciwNowymJorkuiniemogłamzłapaćsamolotu.
–OchStar,wporządku.Dziękujęzatelefontamtegodnia.Wiedziałam,żeomniemyślisz.
Kiwagłowąiwzdycha.
–Boże,czemujestemzdenerwowana?
–Ocochodzi,dziewczynko?–pytaJax.Zawszenazywajądziewczynką,bojesttakamała.
– Tęsknię za wami. Jeździliśmy razem na pokazy przez tyle lat, jesteście częścią tej rodziny. Chcę,
żebyściewrócilidoshowwnastępnymrokuiżebyścieułożylicałąchoreografię.
–Tobyoznaczało,żemusiałbymzacząćpracęzarazpopowrociedoSeattle–mówizaskoczonyJax.
Starlapotwierdza,obserwującnasoboje.
–Mamywtejchwiliszkołę,Star,zklientamiidzieciakami,którenanasliczą.–Kręcęgłowąpowoli,
gdymożliwościdomniedocierają.
–Możecienatenczaszatrudnićludzi,abysięopiekowaliszkołą–odpowiada,aRickdalejobserwuje
nas w ciszy. – Pomyślcie o tym. Oczywiście dam wam podwyżkę. A teraz oferuję również pakiet
benefitów.
–Jesteśtakawspaniała–odpowiadasuchoJax.
–Tofranczyza.
Czy ja chcę wrócić do występów? Nigdy nie wiedzieć, w jakiej strefie czasowej się znajduję, nie
mówiącjużomieście?Długiegodzinywsamolotachiautokarach.Wyczerpujące,nieprzerwanepróby.
Późnenoce.Dziwnepomysłynaspanie.
BezMarka.
Niemamowy.
KręcęgłowąispoglądamprostowoczyStarli,kiedyszczerzeodpowiadam:
–Dziękujęzapropozycję,Star,alejaspasuję.Zostałmiledwieroklubdwa,nimzacznądopadaćmnie
kontuzjeodciągłychprób,apozatym,szczerze,jestemszczęśliwawSeattle.
–Poznałaśkogoś–zgadujeRick.
–Poznałamkogośnanowo–odpowiadam.–Ikochamgo.Skończyłamzpokazami.Alekochamwas
zato,żezaproponowaliściemipowrót.
– Bądźmy w kontakcie – mówi Starla. – Muszę być na bieżąco informowana jak tam z twoim
mężczyzną.
–Okej.
–Jarównieżspasuję–odpowiadaJax.–Podobamisięszkoła,apozatymmampewnemożliwości,
jeślichodziochoreografięwuniwersyteckiejdrużynie.
–Tyteżkogośpoznałeś,skurczybyku.–Starlakrzyczyirzucawniegopoduszką.
–Owszemijestgorący.
–Czemuwszyscymusiciemnieopuszczać,znajdowaćseksownychfacetówiuprawiaćznimigorący
seks?Apotemniechceciedomniewracać.–Nadąsanawysuwadolnąwargę,poczymchowatwarzw
poduszce.–Nienadziejeciemnie.
–Acotobyło?–pytamześmiechem.
–Nienawidziciemnie.
–Kochamycię.–Przesyłamjejbuziakaiuśmiechamsięszeroko.–AleMarkakochambardziej.
–Nocóż,wtakimrazieprzejdźmydoplotek,pókimamwasząniepodzielnąuwagę.
Odchrząkujeizaczynanamopowiadaćhistorieozespoleijegoseksapadachorazotym,ktoupadłna
zapleczunagródGrammy.
Rozsiadamsięnakanapie,słuchamiśmiejęsię,iodliczamgodziny,kiedywrócędoMarka.
–Hej–szepczę,kiedysięgampokołdręiprzykładamtelefondoucha
–Cześć,serduszko.Czemuszepczesz?
–Ponieważjestpóźno,jestemzmęczonaitowydajemisięodpowiednie.
–Jakciminąłdzień?–Brzminazmęczonego.Chciałabym,żebytubył,zwinąłsiękołomnie,żebym
mogłapoczućjegoijegozapach.
–Pracowicie.
–Opowiedz.
– Cóż – zaczynam, odwracając się na plecy. – Zameldowaliśmy się w hotelu, o czym wiesz, bo ci
pisałam, i po tym, jak Jax wziął prysznic i oboje się przebraliśmy, poszliśmy do studia, gdzie
ćwiczyliśmyzeStarląiBrianemażdoszóstejwieczorem.
–KimjestBrian?–pyta,ajasłyszę,żecośchrupie.
–Tancerzem.Cojesz?
–Popcorn.
–Takpóźno?
–Pracowałemdokolacji.
Nie mogę nic na to poradzić, że czuję smutek na myśl o Marku pracującym samotnie w domu aż do
wieczora,omijającymkolacjęijedzącymtylkopopcorn.
–Czywszystkiekobietymająnieodpartąpotrzebęmartwieniasięoswoichmężczyzn?–mówięgłośno
igryzęsięwpoliczek.
–Ococichodzi?
–Naglezapragnęłambyćuciebie,żebyupewnićsię,żenieominieszkolacji.
– Ja pragnę, żebyś była tutaj dla dużo ciekawszych rzeczy niż kolacja – mówi, co powoduje, że
zaczynamchichotać.–Cojeszczesiędzisiajwydarzyło?
–PotemStarlazaprosiłamnieiJaxanakolacjędosiebieiswojegonarzeczonego,Ricka.
–Byłowesoło?–Znówchrupanie,ajanaglepragnępopcornu.
– Tak. To są naprawdę w porządku ludzie, a ona sprzedała nam wszystkie plotki, za którymi
tęskniliśmy.Chce,żebyśmyprzyjechalinajejślubdoParyża,tejjesieni.
–Będzieciesiędobrzebawić.
Co?Spojrzałamnatelefon,apotemprzyłożyłamgozpowrotemdoucha.
–Będziemysięwszyscydobrzebawić.Zaprosiłacałączwórkę,głuptasie.
–Och.Cóż,dobrze,żesiędobrzebawisz.
–Owszem,alejestemjużgotowawrócićdodomu.
–Acomasznasobie?
–Zawszemnieotopytasz.Acotymasznasobie?
–Nocóż,jakiśczastemuzdjąłemkoszulkę,bobyłomizagorąco,awięcżadnejkoszulkianiżadnych
dżinsów.
–Widziszgumkęswoichgaci?
–Trochętak.
–Okurczę–mówię.–Totakiesexy.
–Naprawdę?–Bierzekolejnąporcjępopcornu.–Czemudlakobiettojesttakiejseksowne?
–Nieprzekręcaj.Toniejestseksownenakażdym.Jesttoseksownenagościachtakichjakty,którzy
majątakieseksowneViwyraźnemięśniebrzucha.
–Wyglądanato,żezrobiłaśsporerozeznanie.
– O, tak. Jestem ekspertem – odpowiadam i znów żałuję, że nie ma go tu ze mną, żebym mogła
przesunąćpalcamipotymjegoseksownymV.
–Nodobra,toteraztymipowiedz,comasznasobie.
–Nic.
–Przepraszam?
–Zwyklesypiamnago.
–Powiedzmi,żetyiJaxniedzieliciepokoju?
–Nie.
–Prześlijmikilkaniegrzecznychzdjęć.
–Nie!
–Nodajspokój.
–Napewnonie–śmiejęsięniekontrolowanie.KochamtęzabawnąstronęMarka.
–Poprostuprześlijmiswojecycki.Niemusiszdołączaćtwarzy.
–Niewtymżyciu.
–Okej,tochociażzdjęciecipki.
–Masztakienieczystemyśli.–Staramsiębrzmiećpewnie,alesłabomitoidzie.
–Tylkojeślichodziociebie.
–Mamnadzieję–odpowiadamiczuję,żeciążąmipowieki.–Jużzatobątęsknię.
–Jatęskniłemzatobą,zanimjeszczezapakowałaśsiędotegocholernegosamolotu.
Uśmiechamsię.
–Słodkiesłówka.
–Prześpijsiętrochę,kochanie.Pogadamyjutro.
–Powinniśmyruszaćgdzieśopiątej,więczadzwoniędociebieniepóźniejniższesnastatrzydzieści.
–Dobrze.Dobranoc,M.
–Dobranoc,M.
Kończy rozmowę, a ja przełączam telefon na tryb aparatu i pstrykam sobie fotkę, a potem piszę
esemesa do niego. Pościel pode mną jest zmięta, a moje włosy rozrzucone wokół głowy. Jestem
nieumalowanaiwyglądamnawyczerpaną.
Kilkasekundpóźniejonodpowiada,przesyłającswojezdjęcie,naktórymsięuśmiechaipatrzyprosto
wobiektyw.Dopisujetylkojednąlinijkę.„Kochamcię,piękna”.
Rozdział11
Mark
N
iespodziewałemsięciebiedzisiajusłyszeć–mówię,gryząccheeseburgera.
–Wyrwałamsięzlaboratorium.ZostawiłamColina,żebysobieradziłsam.–Lenaodpowiadaimruga
domnie.–Niewidzieliśmycięjużjakiśczas.
Wzruszamramionamiiwrzucamfrytkędoust.
–Byłemzajęty.
– Kim ona jest? – Lena uśmiecha się porozumiewawczo i gryzie swoją kanapkę z grillowanym
kurczakiem.–Czemujatowzięłam?Powinnambyławziąćburgera.
Słyszę,jakmójtelefonoznajmianadchodzącąwiadomość.
–Przepraszam,muszęsprawdzić.
„TutajJax.PożyczyłemtelefonMer.Otojejzdjęcie,jakpracuje”.
Zdjęcie jest zaskakujące. Mer stoi za Starlą i obie patrzą w lustro przed nimi. Mer mówi coś i
pokazujenabrzuchStarli,ewidentnieucząccelebrytkę.
Boże,takcholerniezaniątęsknię.
Szybkoodpisujępodziękowanieichowamtelefon.
–Meredith–odpowiadamwkońcuiuśmiechamsięszeroko.
–TaMeredith,którazłamałaciserceposzkole?–pytazaskoczona.–Tasama,którazłamałaciserce
takbardzo,żenawetniechciałeśnamniespojrzeć?
Uśmiecham się i kręcę głową, patrząc na piękną brunetkę. Lena jest kształtną kobietą, z ciemnymi
włosami,dużyminiebieskimioczamiizabójczymdekoltem.
Nie,żebymjejtokiedyśpowiedział.Albojejmężowi.
–ByłaśskupionatylkonaColinie–przypominamjej.–Możetotyzłamałaśmiserce.
–Nieważne–odpowiada,popijającdietetycznynapój.–Powiedzmiwszystko.
– Tak, ta sama ze szkoły średniej. Zeszliśmy się. – Siadam i mówię jej wszystko, od chwili kiedy
zobaczyłemMernapogrzebieAddie,donaszejrozmowyostatniejnocy.–Denerwujęsięjejpodróżą.
–Niesądzisz,żeznówcięopuścidlatańca?
–Nie,niesądzę–stwierdzamiczujęskurcz,kiedymyślęotym,jakoblałemsięzimnympotem,gdy
MerwspomniałamiotejpodróżyzJaxemdoLA.
– Budowanie zaufania w nowym związku to proces – mówi Lena i sprawdza swój telefon, kiedy
wibruje.–Mojakolejnabycieniegrzeczną.Colindzwoni.Cześć,kochanie.
Odnajduję zdjęcie Mer i Starli i uśmiecham się do mojej dziewczyny. Boże, ona jest tak wspaniała.
Włosymaupiętewysoko,jakzwykle.Jestwprzylegającejkoszulceispodniachdojogi.
Jejciałosprawia,żemógłbymsiedziećibłagać.
WchwiligdyLenakończyswojąrozmowę,dzwonimójtelefon.
–Cześć,kochanie,comasznasobie?–UśmiechamsięnamyślogłosieMer.
–Przykromi,PanieSeksowny,totylkoJax.AlemamnasobieszortyiobcisłypodkoszulekNike.Aty?
–Czyzniąwszystkookej?–pytam,czującjakmrozimiżołądek.
–Ochtak,wciążpracuje.
–Kradnęcipołowęburgera–oznajmiaLena,zabierającmikanapkęztalerza.
–Och,przepraszam–mówiJax.–Niechciałemprzeszkadzać.
–Nieprzeszkadzasz.Jestemnaspotkaniuzestarymprzyjacielem.
–Nieważne.Merwciążpracuje,aobiecałazadzwonićdociebieniepóźniejniżoczwartejtrzydzieści,
więcinformujęcię,żetrochęsięspóźni.
–Dziękizato.Wszystkowporządku?
–Tymaszwtympikle?–krzyczyLena.–Blee.
–Tak,wszystkowporządku.Jutrobędziemywdomu.
–Okej.Super.Azatemdozobaczeniajutro.–Jaxsięrozłącza.–Pracuje.
–Słyszałam.–Lenaprzeżuwapowolimojego,pozbawionegojużpikli,cheeseburgera,więcjasięgam
pojejkanapkę.
–CzęstokradnieszjedzenieColinowi?
–Jegosmakjestlepszyniżmój.–Wzruszaramionami.–Kiedywracaszdopracywlaboratorium?
–Niewracam.
– Nie łapię. Jesteś świetnym naukowcem. Nigdy nie znałam nikogo, kto zrobił coś takiego jak ty tak
szybko.Twójumysłnigdyniestoi.
–I?
–Izamierzaszzmarnowaćtenwspaniałyumysłnabudowaniedomów?Mógłbyśzrobićdużowięcej.
–Niemaniczłegowmojejpracyzawodowej–mówięikrzywięsięnakurczaka.–Tojestohydne.
–Wiem.
–Lubięswojąpracę,Lena.Cieszęsię,żerazemzColinemjesteścieszczęśliwiwlaboratorium.Atak
przyokazji,kiedyzamierzaciemiećdzieci?
–Nonie,tyteż!–jęczyizwieszagłowę.–Tyimojamatkachybamyślicie,żemojawaginaniebawem
wyschnie.
–Naprawdę,wogóleniechcęmyślećotwojejwaginie.
Śmiejesięiwycieraustachusteczką.
–Colinnaszczęścierozumie.Narazieżadnychdzieci.
Kiwamgłowąikończęswojefrytki.
–Atymyśliszodzieciach?
Zakrztuszamsię.
–Niejestemnawetżonaty.
Unosibrewiprzyglądamisięwciszy.
–Poślubięjąnawetjutroibędęmiałgromadkędzieci,jeślitylkoonategochce.
–Acojeślinietegochce?
–Wszystkopokolei–mówię.–Alemyślę,żechce.Wspomniałaotym,żemożesobienaswyobrazić
tworzących rodzinę, któregoś dnia. A w międzyczasie, jesteśmy dobrzy w braniu tego, co przyniesie
dzień.Tojeszczewcześnie.
–Cieszęsię.–Opierabrodęnarękachiprzyglądamisięwtendziwny,zamyślonysposób.–Tojestw
pewiensposóbromantyczne.
–Boże,jesteśdziewczyną.
–Dlategowcześniejrozmawialiśmyomojejwaginie.
–Toniebyłarozmowa,apozatymprzestańmówić„wagina”.
Śmiejesięgłośno,apotemunosibrew,kiedymójtelefondzwoni.
„Pomyślałem,żespodobacisięfilmzMer,którarobito,corobi.Jax”.
Odchylamtelefontak,byLenamogłazobaczyć,inaglepojawiasięMerodliczającarytmdlaStarlii
wykrzykująca kroki. W końcu zatrzymuje Starlę i sama zaczyna tańczyć, pokazując jej, gdzie popełnia
błędy.Filmzatrzymujesięwchwili,kiedyStarlakrzyczy.
–PieprzoneA!
–Jestładna–mówiLenazuśmiechem.–Awidziałeś,coonamożezrobićznogami?Jasnacholera.
–Niezłe–zgadzamsięznią.
–Tobyłozabawne.Mamnadzieję,żepoznamjąniebawem.
– W ten weekend jedziemy do Vegas, ale może w następny? – Wstajemy, wyrzucamy pojemniki i
wychodzimynaulicę.
–Brzminieźle.Postaramsięwyciągnąćgłowęmojegomózgowcamężazlaboratoriumnatyle,bymógł
sięspotkaćzprawdziwymiludźmi.
–Pozdrówgoodemnieipodziękuj,żepodzieliłsiędziśzemnąswojąmózgową,alecudownążoną.–
Obejmuję ją szybko i całuję w policzek, po czym obserwuję, czy bezpiecznie dotarła do swojego
samochoduiodjechała.
Siedzącwswoimjeepie,słyszętelefon.
–Hej.
–Zkim,dojasnejcholery,jadłeśobiad?–pytaMer.Ciężkooddycha,ajasłyszęJaxawtle.–Niezbyt
dobrze,kochaniutki.
–Przepraszam,czytomojaukochanadziewczyna?–Uruchamiamsilnik,alenieruszam,czekającna
jejreakcję.Niesądzę,abymmógłjechaćiprowadzićzniątakąrozmowę.
–Och,pamiętasz,żemaszdziewczynę?Świetnie.Odpowiadaj.
–JadłemobiadzLeną.
–Czemunigdywcześniejniesłyszałamtegoimienia?Niewierzę,Mark,wyjechałamnakilkadni,aty
jużniemożesztegoutrzymaćwspodniach?
– Tego już za wiele – warczę i zaciskam rękę na kierownicy. Nie odzywa się, ale słyszę jej ciężki
oddechiwiem,żeniewynikaonztańca.Jestwkurzona.
Jateż.
–Nieprzypominamsobie,żebymbyłnasmyczy,alemiałemspotkaniezestarąprzyjaciółką,Meredith.
–Pieprzyłeśjąkiedyś?–Jejgłosjestsłabyidrży.Opieramgłowęozagłówekizamykamoczy.
–Nie.Afakt,żetakiesłowamogłykiedykolwiekwyjśćztwoichustboli,Mer.Jeststarąkoleżankąz
college’u.Pracowałemzniąijejmężemwtymsamymlaboratorium.Cóżwcollege’ubyliparą,ateraz
sąmałżeństwem.
Nieodpowiada,alemogęsobiewyobrazićjejpoliczkipłonącezzakłopotaniaiskłamałbym,gdybym
powiedział,żejejmaływybuchzazdrościniepodziałałnamojeego.Zrobiłemwszystko,żebyprzezczas
jejwyjazdubyćzajętymiprzypominaćsobie,żejejufamiżeniebawemwrócidodomu.
Alenajwyraźniejonanieufamnie.
– Przez te lata zdobyłem wielu przyjaciół, o których w większości nie wiesz. Tak jak ja nie znam
wszystkichtwoichprzyjaciół.Czymamzakładać,żepieprzyłaśsięzkażdymfacetem,któregopoznałaś
przeztedziesięćlat?
–Nie,oczywiście,żenie–odpowiada.–Czytotenmoment,kiedymówięprzepraszam?
–Tak.
–Przepraszam.Jaxmówiłmi,żebymniewyciągałazbytpochopnychwniosków,alekiedypowiedział,
żesłyszałkobiecygłoswtle,wkurzyłamsię.
– To mogła być moja siostra. Albo jedna z dziewczyn Montgomerych. Zamierzasz zawsze być taka
zazdrosna,M?
– Nie, to była po prostu wyjątkowa reakcja, bo tęsknię za tobą i chciałabym być tam z tobą jako
jedyna.Apozatym,myślojejrękachnatobiesprawiała,żemogłabympopełnićmorderstwo.Krwawą,
pełnąprzemocyzbrodnię,aniejakieśtamzatrucietwojegojedzenia.
–Mówiłaowaginie–mówięiśmiejęsięnajękMer.–Czynaprawdęmyślisz,żemógłbymspieprzyć
drugąszansęzarazpotym,jakwyjeżdżasznakrótkiwypad?
–Nie.
–Kochamciętakbardzo,żeażciężkomioddychać,Meredith.Wieszotymdoskonale.
–Wiem.Jakpowiedziałam,towyjątkowareakcja.
–Myślę,żepowinniśmyporozmawiać,kiedywróciszdodomu,słoneczko.
–Naprawdęprzepraszam.Czemunigdywcześniejoniejniewspomniałeś?
–Ponieważniespotykamjejzbytczęsto.Onaijejmążsąpracoholikami.
–Och.
–Jaktampraca?–Uruchamiamjeepaiwłączamsiędoruchu,kiedyburzazazdrościjużmija.
–Długidzień–wzdycha.–Tęsknięzatobą.
–Jazatobąteż.Odbioręwasjutro.Lądujecieodrugiej,tak?
–Tak,aleniemusiszprzyjeżdżać.Weźmiemytaksówkę.
–Będę.–Wzdychamiżałuję,żeniemamnietaminiemogęjejprzytulić,żebyzapewnić,żewszystko
jestdobrze.–Żadnegowyciąganiapochopnychwniosków,okej?
–Popracujęnadtym.Ktobypomyślał,żebędętakazazdrosna?
–Nieja.Nigdyniezachowywałaśsięwtensposóbwszkole.
–Dziwne.
–Film,któryprzesłałmiJax,byłsuper.
–Dzięki.
–Mer?
–Tak?
–Wporządku?
–Nie.Czujęsięjakidiotka.
–Bojesteśgłuptaskiem.–Zaczynasięśmiać,ajajejwtóruję.–Zadzwońpóźniej,kiedybędzieszszła
dołóżka.
–Aco,jeśliznówzadzwoniędociebienaga?
–Wyśleszmizdjęcia?
–Nie.
–Pogadamotymztobą.
–Zpewnością.Jestemtwojądłużniczką.
– Nie, nie jesteś żadną dłużniczką, ale porozmawiamy. – Wjeżdżam na swój podjazd zaskoczony
siostrąsiedzącąprzedmoimidrzwiami.–Samjesttutaj.Muszęzobaczyć,cosiędzieje.Kochamcię.
–Jaciebieteż.
Zamykamsamochódiwyciągamokularyprzeciwsłoneczne,podczasgdymojasiostrawściekleklepie
wtelefon.
–Dobrze,żewreszciesięobjawiłeś–mówi,chowająctelefoniprzytulającmnie.
–Byliśmyumówieni?
–Nie,postanowiłamzrobićciniespodziankę.
– Jesteś dziwna. Nie możesz wściekać się na mnie za to, że mnie nie ma, skoro wcześniej nie
zadzwoniłaś.–Układamjejwłosyiprowadzędokuchni.–Wczymmogęcipomóc?
– Przyszłam tutaj po prostu, żeby zobaczyć twoją cudowną buźkę – śmieje się, kiedy widzi, że nie
bardzodajęsięnabrać.
–Ocochodzi?
–Mamsprawę.
–Tonienowość,siostra.
–Maszmnie.
–Aha.
Mijalodówkęiotwierająszeroko.
–Jestemgłodna.
–Jesttrochępozostałościpopizzy–odpowiadamiopieramsięoblat,czekając,ażdojdziedosedna.
–GdziejestLeo?
–Wstudiu–mówiiwąchakawałkipizzy.–Dlaczegojeszpieczarki?
–Dlaczegowszyscykwestionujądzisiajmojewybory?
–Ponieważtyjadaszwiększerzeczy.
–Cojest,Sam?
Bierzegryza,żujeprzezchwilę,poczymwyrzucadokosza.
–Jakdługojątutrzymasz?
–Okołotygodnia–mówięzlekkimuśmiechem.
–Próbujeszmniezabić.–Zerkanamnie,pijącwodę,poczymotwieratorebkęfritosówiwrzucapełną
garśćkukurydzianychchipsówdobuzi,siadającprzytymnastołku.
– Czuj się jak u siebie. – Sam zawsze potrafiła być trudna. Mogła być takim wrzodem na dupie, ale
potrafiłatakżebyćjakmatka,wszczególnościdlaLuke’aidlamnie.
–PowiedzmioMeredith.
–Cochceszwiedzieć?
–Cowasłączy?
–Jestmojądziewczyną,Sam.Myślałem,żetocałkiemoczywiste,kiedybyliśmywdomuWilla.
Kiwagłowąizjadakolejnegochipsa.
–Wyglądadobrze.
Kiwamgłowąiuśmiechamsię.
–Stawiłaciczoła.
–Takjakpowiedziałam,majaja.–Wypijakolejnyłykwody.–Aleniedokońcajejufam.
–Tynikomunieufaszdokońca.
–Tonieprawda.Ufamtobie,Leo.Rodzinie,nawetszalonymMontgomerym.
–Słuchaj,wiem,żemaszswójdystans,alejestemdorosłymczłowiekiem,Sam.Łapięto.
–Zraniłacię–szepczeipatrzynatorebkęzchipsami.–Przezlataniemogłeśsiępozbierać.
–Aleterazjestempozbierany.
–Niechcę,żebytosięznówstało.
–Jateżniechcę,abyzraniłciętwójrockowycelebryta,wieszotym.Więccomamyzrobić?Byćcałe
życiesinglami,abyniktnasniezranił?Możetojednaksięuda.
Samkiwagłową.
–Niebyłamdlaniejsuką.
– Doceniam to. Docenię również, jeśli dalej nie będziesz dla niej suką, szczególnie podczas tego
weekenduwVegas.
–Zabieraszją?
–Tak.
Ponowniekiwagłową.
–Okej.Możebyćfajnie.
–Prawdopodobniejąpolubisz.
–Nieprzesadzaj.
Śmiejęsięiwyrywamjejtorbęzchipsami,nimzdążywszystkozjeść.
–Mówiszostrerzeczy,aletaknaprawdęjesteśmiękka.
–Nieprawda.–Patrzynamnie.–Jakmożesztakomniemówić?
–Botakajestprawda.Tytylkochcesz,abywszyscymyśleli,żejesteśwredna.
–Niemuszętutajsiedziećiznosićtychinsynuacji–odpowiada.
–Bla,bla,bla.–Przewracamoczamiipodnoszęjązkrzesła.–Chodź,obejrzymyjakiśfilm.
–Tylkojeślizamówiszpizzę.–Dzwonijejtelefon.–Tak,mamo.Właśnieznimjestem.Okej.
Podajemitelefonimacharękomajakjakaświedźma,kierującmniedokorytarzaimojejpralni.
–Cześć,mamo.–Rozmawiamdzisiajprzeztelefonwięcejniżprzezostatniedziesięćlat.
–Cześć,kochanie.Wyprawiamjutroobiadichiałababym,żebyśprzyprowadziłMeredith.
–Wśrodę?
– Wszyscy w weekend jedziecie na tę waszą małą przygodę do Vegas – przypomina mi. – Chcę
zobaczyćMeredith.Przyprowadźją.BędąteżLukeiNatzdziećmiiSamzLeo.
–WracajutropopołudniuzLA,więcspytamją,kiedyodbioręjązlotniska.–Samwybrałazfilmów
nażądaniecośzlatosiemdziesiątych.
–Niepytaj.Poprostująprzyprowadź.Zawszejąlubiłam.
–Okej.ChceszpogadaćzSam?
–Tak,kochamcię,synku.
–Jaciebieteż,mamo.
PodajętelefonSamizabierampilota.
–Mamo,Markwłaśnieukradłmipilota!
–Poważnie?Skarżysz?
Pokazuje mi język i rozmawia dalej z mamą o jutrzejszym obiedzie, kiedy ja przyglądam się grupce
dzieciwareszcie.Przynajmniejmuzykajestdobra.
–MollyRingwildbyłacałkiemniezła–mówię,kiedySamkończyrozmowę.
–JuddNelsonbyłniezły–oznajmiaiwyciąganogi.
–JakpóźnowróciLeo?
Wzruszaramionamiiniepatrzymiwoczy.
–Sam?
–Dużopracuje–mówi.–Niewiem,kiedyskończy.
–Czywszystkozwamiwporządku?
–Jasne.–Obdarzamniefałszywymuśmiechem,któryszybkoznika,kiedywidzi,jaksiadamisięjej
przyglądam.–Takmyślę.Wtymtygodniubyłstraszniecichyizajęty,więcniemiałamokazjispytaćgo,
cosiędzieje.
–Kochacię.
–Wiem,alemartwięsięoniego.
–Informujmnienabieżąco.
–Dobrze.Aterazcicho.Tojestczęść,kiedyJuddNelsonprzysuwaswojątwarzdokroczaMolly.Jest
wspaniała.
–Niewiedziałem,żetoporno.
–Jesteśdorosły.
Rozdział12
H
ej–Loganklepiemniewramię,witającsięzemną.Stoimynalotniskuwpobliżukaruzelibagażowej,
która została przypisano lotowi Mer. Wylądowali pięć minut temu, a ja nie mogę się doczekać, żeby
złapaćjązatenseksownytyłek.
–Jaktam?
–Dobrze,dzięki–odpowiadaLogan,zakładającokularynagłowę.–Myślałem,żesięspóźnię.Takie
korki.
–Prostozpracy?–pytam,wskazującnajegokrawatigarnitur.
–Tak.Wziąłemdzisiajwcześniejwolneidokońcatygodniamamurlop.
–Super.Maszjakieśplany?
–Jaxwyjechałnakilkadni,awpiątekjedziedoVegas,więcpomyślałem,żewezmętrochęwolnego,
żebyznimpobyć.–Uśmiechasięzawstydzonyirozpinaguzikodswojejkoszuli.
–Właściwietomiałemzamiarporozmawiaćztobąoweekendzie.Cotynato,żebyspotkaćsiętamz
nami?Jaxidziewczętabędązachwycone.
Loganuśmiechasiędelikatnie.
–Zamierzałemwłaśniecięspytać,czybyłobytobardzonietak,gdybymzrobiłmutamniespodziankę?
Myślałem,abyprzyjechaćtamwsobotępopołudniu,jeślioczywiścietyitwojarodzinaniemielibyście
nicprzeciwko.
–GdybytochodziłooMer,niemógłbyśmnieodpędzić.Możeszspokojnieprzyjechać.Damciswój
numertelefonuibędęcięinformować,gdziesięznajdujemywsobotę,żebyśmógłgoznaleźć.
–Dzięki.Czyżtonieszalone,żeStarlapoprosiłaJaxaiMer,abywrócilidozespołu?–Kręcigłowąi
uśmiechasię,alemojesercestaje.Meredithotymniewspomniała.Wracadowystępów?
Kiedy? Zamierza znów wszystko zerwać czy myśli, że będziemy prowadzić związek na odległość,
kiedyzniknienakilkamiesięcy?
–Tamsą!–OdwracamsięnagłosMer,akuratwdobrejchwili,byuchwycićjąwpowietrzu.–Omój
Boże,takzatobątęskniłam.
Obejmujemniemocnoicałujegorąco,nimchowagłowęwmojąszyję,tamgdziebyćpowinna.Moje
ręcesąpełnekształtówkobiety,którejzapachzaczynamnieotaczać,iniecosięrozluźniam.
–Cześć,kochanie.Jaklot?
–Zbytdługi.
ZerkamdalejiwidzęJaxaiLoganadotykającychsięczołamiiwymieniającychuśmiechy.
–Cieszęsię,żecięwidzę–szepczęicałujęjąwpoliczek,wchwilikiedykaruzelazaczynasiękręcić.
–Jateż.–Całujemnieznów,zatrzymującnadłużejswojeusta.
–Ototwojatorba,lizaczku–mówiJax.–Apozatymniebyłonastylkotrzydni.Nietrzymiesiące.
Aleniebawemznikniecienatrzymiesiące?
–Maszmnie–śmiejesięMer.
–Tobyłydługietrzydni–mówiLogan,chwytającJaxazarękęiunoszącjądoust.–Chodźmy.
–Nieczekaj–mówiJaxzuśmiechem.–Choćniezakładam,żebyśbyławdomu.
–Nie–zgadzamsięznim,biorętorbęMeriprowadzęjąnaparking.–Niebędziejej.
JaxpuszczadonasoczkoiodchodzizLoganemwprzeciwnymkierunku.
–Totakiemiłe,żeLoganprzyjechałpoJaxa–mówiMer.
– Noo – mówię, nie wspominając o niespodziance w postaci Logana w Vegas. To będzie
niespodziankadlanichobojga.
–Tomiłe,żetymnieodebrałeś–mówiicałujemniewramię.–Dziękuję.
–Dousług.–Płacęzaparkingiwrzucamjejtorbędobagażnika,poczymkierujemysiędomieszkania
Mer. – Moja mama organizuje dzisiaj obiad około godziny szóstej. Jestem przekonany, że jeśli nie
przyprowadzęciędzisiaj,tomniewydziedziczy.
–Jestemnieprzygotowana–mówiMer,patrzącnaswojespodniedojogiiT-shirt.–Jestemubranado
lotu,anienaobiadzrodzinąmojegochłopaka.
–Tyzawszewyglądaszcudownie,alemamychwilęczasu,abypodjechaćdotwojegomieszkania.
– Dobrze. – Bierze moją dłoń w swoją i ściska mocno, a ten jeden ruch stawia mnie w pełnej
gotowości.–Jaktamtwójtydzień?
–Nieźle–odpowiadam.–Dużopracy,jakzwykle.Zrobiłemteżtrochęwtwoimdomu.
–Twoimdomu–odpowiadaszybkoiuśmiechasię.Możeudawać,jaktylkochce,żetendomniejest
jej,aleodtamtejnocyniemamcodotegowątpliwości.
TojestdomMeredith.Ajazamierzammieszkaćzniątamprzezkolejnesześćdziesiątlat.
Takbędzie,jeślinieodrzucimnieznowu,bywrócićdowystępów.
Kurwa.
– Naszym domu? – Posyłam jej uśmiech, który zawsze ją rozmiękczał, a ona przygryza wargę.
Zamierzamprzegryźćjejtęwargę,kiedytylkozabioręjądojejmieszkania.
–Twoimdomu–szepcze.
Nikogonieoszuka.
– Idę wziąć prysznic – mówi, kiedy przyjeżdżamy do jej mieszkania. – Czuję wszędzie brud z
samolotu.
–Pomogęci.–Ciągnęjązasobądołazienkiiodkręcamwodę,abysięrozgrzała,alezamiastzerwaćz
niejnatychmiastubranie,dajęsobieczas.Zdejmujęjejkoszulkęistanikiprzezkilkaminutdelektujęsię,
całując i głaszcząc jej ramiona, okolice biustu i niżej pępka. Ściąga mi koszulę i delikatnie gładzi po
plecach,wywołującumniegęsiąskórkęisprawiając,żemójstangotowościjestjeszczewiększy.
Jezu,jestemodniejuzależniony.
Mojeustaprzesuwająsiępojejbrzuchuwdół,ażdojejgładkiegołona,zsuwamjejlegginsyzbioder
iud,apotempodtrzymujęjejręce,kiedyonasięznichwysuwa.
–Dwienocebezciebietozbytdługo–mruczę,całującwnętrzejejud,obejmujęjejnagiepośladkii
ściskam,aonawsuwapalcewmojewłosy.
–Zdecydowaniezadługo.Wciążmasznasobiemajtki.
–Oneniemajążadnegoznaczenia–mówięizakładamjejnogęnaramię,otwierającją.Przesuwam
palcamipojejnabrzmiałejłechtaczceijejwargach,sprawiając,żewstrzymujeoddech.
–Dlamnietak.–Ciężkooddychaizaciskapięścinamoichwłosach.–Chcę,żebyśjezdjął.
–Zrobięto–mruczęischylamsię,abypocałowaćjąwśrodku.–Kurwa,pachnieszseksem.
–Jeszczenie–mówi,śmiejącsię.–Alemamnadzieję,żejużniebawem.
Patrzęwjejlodowobłękitneoczyiliżęjąodjejotwarciadołechtaczkiizpowrotem,poczymnurkuję
wniej,ażzaczynakrzyczeć,ajejnogidrżą.
–Zarazupadnę!
Kręcę głową i podtrzymuję jej pośladki tak długo, aż dochodzi pod wpływem moich ust. Jej soki
spływają po mojej brodzie. Jest najsłodszą rzeczą, jaką kiedykolwiek smakowałem, a odgłosy, jakie
wydaje,powodują,żemójczłonekzaczynapulsować.
Wstajępowoli,całującjądalej,poczymszybkowyskakujęzdżinsówibokserekipopychamjąpod
prysznic. Mer natychmiast sięga po myjkę i żel do mycia i zaczyna mnie masować, przesuwając
namydloną myjką po moim ciele, wokół mojego pulsującego, twardego członka, zwalniając tak, by
doprowadzićmniedoszału,jestemtegopewien.
Kiedykończy,zamieniamsięzniąrolamiijazaczynamnamydlaćjejperfekcyjnąskórę.
–Jeśliprzeproszęcięzatortury,zacznieszmyćszybciej?–pyta.
–Nie.
Uśmiechasięijęczy,kiedyzaczynammyćjągąbkąpomiędzynogami.
–Jesteśtamniesamowiciebrudna.
– To twoja wina. – Łapie powietrze i chwyta mnie za bicepsy, żeby nie stracić równowagi, kiedy
przyciskammocniej.–Boże,totakiewspaniałeuczucie.
Całujęjejpoliczek,potemszyję,podgryzającjądelikatnie,aleniezamocno,abyniezostawićśladów.
Jej palce wbijają się w moje ramiona, kiedy pcham gąbkę jeszcze mocniej, a potem odrzucam ją na
podłogę,byspłukaćjejciało.
–Jaktomożliwe,żejesteśszczuplejszaterazniżtydzieńtemu?
– Pewnie tak jest – odpowiada, a potem całuje mnie w pierś. – Próby ze Starlą były bardziej
wymagające niż cokolwiek, co zrobiłam od chwili powrotu do domu. Stonowało mnie. Czy to ci
przeszkadza?
– Nic mi w tobie nie przeszkadza. Kocham cię, kiedy jesteś bardziej kobieca i kiedy jesteś
szczuplejsza. Cholera, M, jestem od ciebie uzależniony w każdy możliwy sposób. – Zakręcam wodę i
wycieramnasoboje,apotemprowadzęjądołóżka.
–Myślałam,żebędziemyrozmawiać–mruczy,kiedykładęjąnałóżkuiprzykrywamjejciałoswoim.
– Później. – Wyciągam dłoń do jej piersi, a drugą kładę na biodrze. – To, co musisz pamiętać,
kochanie,toto,żejesteśmoja,tylkoty.–Całujęjejszyjęiobojczyki.–Tojestjedyneciało,októrym
fantazjuję.–Całujęjąpopiersi,pieszczęjejtwardesutkiizostawiammalinkęnawysokościjejserca.W
miejscu,któretylkojamogęzobaczyć.
Naglepchamojeramionaizamienianasstronami,siadającminapiersi.–Dobrzetosłyszeć–mówi,
unosząc się na kolanach i siadając dokładnie na moim stwardniałym członku. – Ponieważ ja czuję
dokładnie to samo, tylko ty, M. – Prowadzi moje ręce po swoich piersiach w dół aż do bioder, gdzie
chwytamjąpewnieiustanawiamrównyrytm,obserwującją,jakmnieujeżdża.Przesuwajednądłoniąpo
brzuchuażdoswojejłechtaczki,adrugądrażniswojesutki,ujeżdżającmniedalejbeztrosko.Kiedyjuż
myślę,żeniemożebyćpiękniej,onamnietotalnieoczarowuje,zupełnienokautując.
Przygryzawargę,odrzucagłowędotyłuiprzyspieszaswojeruchy.
Mojepalcewciskająsięwjejbiodra,ciągnącjąmocniejnamojątwardośćprzykażdymruchu.
– Jezus Maria, M – jęczę. Otwiera oczy i obejmuje mnie tak mocno, jak jeszcze nigdy dotąd i
dochodzi,trzęsącsięcała.
–OmójBoże.
– Kurwa mać! – krzyczę i siadam prosto, obejmując Mer w tali i przyciskając do siebie, kiedy
dochodzęznią.Mójczłonekeksplodujewniej,podczasgdyonazaciskasięwokółmnie,wyciskającze
mniekażdąkroplę.
–Myślę,żetęskniłeśzamną–szepczeiopieragłowęnamojejklatce.
–Myślę,żemaszrację.–Kładęsięizwijamobokniej.Miałarację,musimypogadać,aletopoczeka.
Na razie chcę przytulać ją i oddychać nią, bez martwienia się jej zazdrością czy tym, że może mnie
zostawić.
–SeksztobąjestbardziejwyczerpującyniżosiemgodzintańcazJaxem–mruczy.Uśmiechamsięi
całujęjądelikatnie.–Czyjadobrzewidzę,żezostawiłeśmimalinkęnamojejpiersi?
–Dobrzewidzisz.
–Czyniejesteśmynatozastarzy?
–Nikttegoniemożezobaczyćpozamną.–Odchylamjejgłowędotyłuizaglądamwtebłękitneoczy.
–Lubięcięoznaczać.
–Jesteśjaskiniowcem,wieszotym?
–Jeślichodziociebie,takjestem.Iniebędęzatoprzepraszał.
–Nieprosiłamcięoto.–Przysuwasiędomnieiwzdychazadowolona.–Czymamyczasnadrzemkę?
–Jasne,kochanie.
–Pogadamypopobudce.
–Umówione.–Całujęjąwczołoiuśmiechamsię,kiedywzdychaiwtulasięwemnie,zapadającw
sen. Mija trochę czasu, nim sam czuję, jak moje ciało się rozluźnia, oczy mi się zamykają, a równy
oddechMertulimniedosnu.
–Cholera,spóźnimysię.
PodrywamsięiwidzęMerwyskakującązłóżka.
–Obudźsię,Mark.Zaspaliśmy.Musimydotrzećdotwoichrodzicówwciągudwudziestuminut.
–Cholera–stwierdzam,drapiącsiępotwarzy.–Przynajmniejjesteśmyjużpoprysznicu.
–Alepobrudziliśmysięznowu.
–Udamisięciebieprzekonaćdojeszczejednegoprysznicaztobą?
–Nie.Ubierajsię,jurnyczłowieku.
–Przepraszam,aleniesłyszęciępoprzeznaszeodgłosyuprawianiaseksuwmojejgłowie.
Śmiejesięirzucawemniekoszulą.
–Jesteśnienasycony.
–Jeślichodziociebie,tak.–Przyciągamjądosiebieisadzamsobienakolanach,żebyucałowaćjej
szyję.–Nigdyniebędęmiałciebiedość.
–Cóż,musiszpoczekać–mówiicałujemniewpoliczek.–Bojesteśmyspóźnieni.
Wstajezmoichkolanikończysięubierać.Jasięnieruszam,siedzętylkoiobserwujęją,jakwciąga
długączarnąspódnicęiczarno-białytop,apotemwsuwaczarnesandały.Rozczesujewłosyizostawiaje
rozrzucone, a na twarz nakłada minimalną ilość makijażu, ale i tak sprawia to, że jej oczy są jeszcze
bardziejniebieskie,austalśnią.
–Jesteśnieubrany.–Kładzieręcenabiodrachipatrzynamnierozbawiona.–Mark?
–Tak.
–Jesteśnieubrany.
–Jesteśtakapiękna,żeażzapieradechwpiersiach.
Bioręjejdłonieicałujędelikatnie,poczymwstajęiprzysuwamdosiebie.
–Takcholerniepiękna–szepczęiodchylamjejgłowę,składającpocałuneknajejustach,nimidęsię
ubrać.
Wyglądanalekkozszokowaną.Ubieramsięizakładambuty,apotembioręjązarękęiprowadzędo
samochodu.
–Acotobyło?–pyta.
–Nic.Takpoprostuczuję.–Wzruszamramionamiitrzymamjącałyczaszarękę,kiedyjedziemydo
rodziców.
Kiedyparkujemyprzeddomem,wktórymdorastałem,zanamiparkująLeoiSamichczarnymcamaro.
–Spóźniliściesię–mówiSamispoglądanamnie.
–Cocidotego?–pytamiklepięLeowramię,kiedysięśmieje.
–Modniespóźnieni.
UśmiechasięszczerzedoMer,ataodwdzięczasięjejszczęśliwa.
– Nie pozwól Markowi na spóźnianie się wszędzie. To jest jego zły nawyk. – Sam obejmuje Mer
ramieniemiprowadzijądodomurazemzLeo,mniepozostawiającwtyle.–JakposzłozeStarlą?
MeredithzerkanaSamzaskoczona.
–Markmipowiedział–odpowiadaSam.
–Byłofajnie,alecieszęsię,żejestemwdomu.
Alejakdługowtymdomuzostaniesz?
–Cześćwszystkim!–MamatrzymaśpiącegoKeatonanarękach,kołyszącgo,podczasgdyLukeiLivie
siedząnapodłodzeibawiąsięzabawkowąkuchnią.
–Cześć,mamo–mówięicałujęjąwpoliczek,poczymwskazujęnaMeredith.–PamiętaszMer?
–Oczywiście.Witaj,kochanie.Cieszęsię,żeprzyszłaś.
–Dziękujęzazaproszenie–uśmiechasięMericałujewgłowęKeatona,apotemmamęwpoliczek.
–Mojakolej–mówitata,dołączającdonaszkuchni.Odbieraodnasbuziaki,apotemunosiMernad
ziemięwsilnymuścisku.–Dobrzecięwidzieć,Meredith.
Meruśmiechasięiodpędzałzy,kiedytatastawiająnapodłodze,byprzywitaćsięzLeo.
–Wszystkookej?–szepczędoniej.Kiwagłowąiuśmiechasięodważnie.
–Cześć–wołaNatimachadonasodstołuwjadalni.Pijewinoiuśmiechasięwesoło.
–Musiałaśskończyćkarmieniepiersią–zgadujeSamidołączadoniej.
–Tak,proszępani.Uznałam,żetakbędzienajlepiej,szczególniebiorącpoduwagęVegaswnajbliższy
weekend.
Liv wstaje i wędruje do półki z książkami obok telewizora w pokoju dziennym wychodzącym na
kuchnię.
–Nie,kochanie,niemożesztegomieć–mówiLukeiłapiejąwostatniejchwiliprzedściągnięciemz
półki szklanych dzwonków mamy. – Mamo, musisz przystosować ten pokój do dzieci. W końcu to
zniszczy.
–Nigdydotejporysiętymnieinteresowała.Myślę,żetoczas,abyspakowaćjegdzieśnajakiśczas–
mówimamaicałujegłowęKeatona.PrzytrzymujęMerkrzesło,apotemsiadamobokniejinalewamjej
kieliszekwina.Mójtelefonwibrujewkieszeni–wiadomośćodIsaaca.
„Weźwolnedokońcatygodnia.Dozobaczeniawpiątek”.
–Wszystkowporządku?–pytaMer,kiedykładętelefonnastole.
–Tak.Isaacdałmiwolnenaresztętygodnia.
–Jużgolubię–mówiMerzuśmiechem.Niemogęsiępowstrzymaćicałujęjąwusta.
–Jateż.
–Dobrapanowie,potrzebujęwaswkuchni–nawołujetata,wyciągającrzeczyzlodówki.
–Tonaszznak–szepczędoMericałujęjawpoliczek,poczymdołączamdotatyiLuke’awkuchni.
KumojemuzaskoczeniuprzychodzidonastakżeLeo,parskającnamojezdziwienie.
–Co?Umiemgotować.
–Naprawdę?
–Tak,naprawdę.
–Chceszjedenzmamyfartuchów?–pytaLukeiśmiejesię,kiedyLeopokazujemuśrodkowypalec.
– Livie. – Nat podskakuje i dopada w ostatniej chwili córki, która wyruszyła ponownie po dzwonki
mamy.
– No dobra, rozrabiako – mówię i biorę Livie na ręce. – Już dość dzisiaj narozrabiałaś. Możesz ze
mnąpogotować.
–UjekMak–mówiiuśmiechasię–Gotowaćstobą.
–Dokładnie.–Sadzamjąnabiodrzeibioręsięzadoglądanieryżuiobserwujęjednocześnie,jakMer
śmiejesię,rozmawiajączNat,Samimamą.
Idealnietutajpasuje.
Apotemprzypominamsobie,conapomknąłLoganicałepowietrzeschodzimizpłuc.
Leo przechodzi obok Liv i rozmazuje na jej policzku malinę, co wywołuje u niej chichot, a mnie
wyrywazcholernieponurychmyśli.
–Tatuśgotuje.–WskazujenaLuka.
–Takmusięwydaje–odpowiadamiszepczęjejdoucha.–AleniejesttakdobryjakwujekMark.
Livśmiejesię,aLukepokazujemiśrodkowypaleczajejplecami.
–Więc,Nat–zaczynam,obserwującjednocześnieLuke’azprzebiegłymuśmiechem.–Kiedywreszcie
ucieknieszzemną?–Mijammiejsce,gdziesiedzi,ikładęjejrękęnaramieniu.Merwykrzywiausta,ale
jejoczyśmiejąsiędomnie.
–Muszęsprawdzićwkalendarzu–odpowiadaiopieragłowęnamoimręku.
–Koleś,zabierzłapyodmojejżony.Maszswojąwłasnądziewczynę.
–Bojawiem.–Merprzyłączasiędogry.–Moglibystworzyćładnąparę.
–Niepodpuszczajgo–mówiLuke,zerkającnaMer.
– Wiesz, że woli mnie – kontynuuję. Livie obserwuje nas z zapałem, spoglądając to na mamę, to na
tatę,któryzaglądazkuchni.
– Mmm… – Nat udaje, że rozważa to i w końcu kręci głową. – Nie, nadal zamierzam być z nim. –
WskazujenaLuke’a,amnieklepiepojednawczowrękę,–Tymaszlepsząpartiętutaj.
–Wyglądanato,żeniebyłanamnigdyprzeznaczonamiłość–dramatyzuję.
–Chybanie.
– Wszyscy jesteście chorzy – mówi Sam, przewracając oczami. – Mówię ci, Mer, uciekaj, póki
możesz.Tobandaszaleńców.
–Myślę,żezostanę–śmiejesięMer.–Myślę,żemisiętopodoba.
Tak,namiłośćboską,zostań.
–Mojadziewczyna.–CałujęMerwpoliczekisadzamjejLivnakolanach.Jestemzajętykrojeniem
warzyw na sałatkę i słuchaniem gadania i śmiechu dziewczyn. Luke i Leo rozmawiają o wspólnych
znajomychzLA.Tataprzyprawiamięsonagrilla.
ZerkamnaMer,przyglądającąmisiępoważnymioczamiizaciśniętymiustami.Cojąwkurzyło?
Nimjestemwstaniejązapytać,wstajemama,kładzieKeatonadoprzenośnegołóżeczkaipokazujena
dziewczyny.
–Chcęwampokazaćmójogród.
–SpojrzycienaKeatona?Livweźmiemyzesobą–pytaNat.
–Jasne,kochanie.Bawciesiędobrze–odpowiadaLukeiuśmiechasiędoswojejpięknejżony,która
wychodziprzezpationatyłydomu.
Meredithniepatrzymiwoczy.
Cosię,docholery,stało?
Rozdział13
Meredith
M
ojadziewczyna.–MarkcałujemniewpoliczekisadzamiLivnakolanach,wdrodzedokuchni.Liv
patrzynamnieszerokootwartymioczami.
–Twojeimię?–pytatymswoimsłodkimgłosikiem.
–Meredith–odpowiadam.
– Meme – powtarza i śmieje się szeroko, a potem uderza dłońmi o stół i patrzy na mamę – Cześć,
mamo.
–Cześć,słoneczko–mówiNat.
–CozabieracienaweekendwVegas?–pytanasSam.
–Czybędąjakieśoficjalneuroczystości?–pytamigładzęLivpojejbrązowychwłoskach.
–Może,nieznamtaknaprawdęplanu–mówiNat.–Prawdopodobniewezmęsukienkękoktajlowąi
wysokie obcasy, tak na wszelki wypadek. Z pewnością zabieram kostium kąpielowy, więc będziemy
mogływylegiwaćsięnabasenie.
–Nienawidzęcięzatakieszybkiedojściedoformypodziecku.–SamzerkanaNat.
–Mówięci,tozasługajogi–uśmiechasięNat.
–Ćwiczyszjogę?–pytamzaciekawiona.–Odkiedywróciłam,próbujęznaleźćjakieśzajęcia.
–Japrowadzęzajęcia–odparłNat.–Powinnaśprzyjść.
–Cudownie.
–Cóż,janiećwiczęjogi–odpowiadaSam.
–Niepotrzebujesztego–krzyczyLeozkuchni.Samposyłamubuziaka.
–Dobra,awięccośładnegoikostiumkąpielowy–mówięiwmyślachprzeszukujęszafę.–Myślę,że
wezmęteżdżinsyijakąśkoszulkę.
–Tak,weźwszystkiegopotrochu–mówiSam.
–Jaksięmasz,Meredith?–Lucyprzykrywamojądłońiobdarzamnieuśmiechem.Zawszebyładla
mnie taka miła, a jej dłoń na mojej przypomina mi moją własną mamę i nagle dopada mnie uczucie
smutku,takszybko,żenawettegoniezauważam.Mojesercebolimnieztęsknoty,jakązwykleczuję,ale
powstrzymujęłzyiodwzajemniamuśmiechLucy.
–Dobrze.Szkołateż.
– To taka radość spędzić z tobą znowu trochę czasu – mówi Lucy, klepiąc moją rękę, zanim zwraca
uwagęnaLiv,którapróbujezejśćzmoichkolan,bydostaćsiędoniej.
Nim udaje mi się odpowiedzieć, widzę, jak rozświetla się telefon Marka. Zerkam i zauważam
wiadomośćodkogośoimieniuTami.
„Minęłotrochęczasu,kochaniutki.Pracujędziśdlaciebie?”
Naprawdę?Wciążmakobietę,któradzwonidoniego,byumówićsięnaseks?
MamochotęporozmawiaćzMarkiemodrazu,aletoniejestdobrymoment.Jesteśmyzjegorodziną.
Tomusipoczekać.Itakmusimyporozmawiać.
Sam przechwytuje moje spojrzenie i uśmiecha się do mnie pocieszająco. Najwyraźniej ona też
widziała wiadomość. Wzruszam ramionami i uśmiecham się dzielnie, próbując powstrzymać się od
wbiciaMarkowiwplecynoża,którymkroiwłaśniewarzywa.
W chwili gdy podnoszę do ust kieliszek z winem, ekran telefonu znów świeci, ale tym razem
wiadomośćjestodMarcyijesttakżezdjęcie.
Zjejpieprzonymicyckami.
Jajasobie,kurwa,robicie?
– Męska dziwka – mruczy Sam i kręci głową. Nie sądzę, abym mogła z nim teraz porozmawiać bez
zabijaniago.
Czujęsięnaglelepiącaiczerwona.
–Chceciezobaczyć,cozrobiłamwogrodzie?
–Chętniezażyjęświeżegopowietrza–odpowiadamnatychmiast.Możebędęwstanietrochęochłonąć,
copozwolimiporozmawiaćzMarkiemspokojnie.Alewtymmomencieekranznówożywa,wsposób,
któryprzypominaootrzymanejwiadomościiznówmierzęsięzpodwójnymDMarcy.
Lucyoznajmia,żeidziemydoogrodu,akuratwchwili,kiedyMarkprzechwytujemojespojrzenie.Jest
zdumiony,kiedywidzimojątwarz,alejasięodwracam,niejestemwstaniespojrzećmuwoczy.Luke
zgadzasięzerknąćnadziecko,kiedybędziemynazewnątrz.
–Posadziłamkilkanowychkrzewówróżanych–zaczynaLucy,prowadzącnaswrógdużegoogrodu.
Uśmiecham się, kiwam głową, idę za nią, ale nie bardzo słyszę, co mówi, kiedy oprowadza nas po
piękniewyznaczonychścieżkach.
–Tonicnieznaczy,wiesz?–mówicichoobokmnieSam.Zwalniamy,zostajączaLucyiNat,które
wesołorozmawiająokwiatachLucy.NatniesieLiv,którapokazujenamotyleiptakiprzelatująceobok.
–Nieznaczy?
– Nie. – Kręci głową i wyciąga do mnie ręce. – Musisz wiedzieć, że nie żył w celibacie przez te
dziesięćlat.
Odrzucamgłowęiśmiejęsię.
–Oczywiście,żenie.Widziałaśgo?
–Widziałam.Niejesttłusty.
–Niejest.–Wzdychamizakładamwłosyzauszy.–Musimypogadać.
– Sądzę, że kopnęłabym Leo w jaja, gdyby to mnie dotyczyło. Ale z drugiej strony, ja nie jestem
specjalniezazdrosnąosobą.Chciałabymsiętrochęznimpodroczyć.
– Również nie jestem typowym zazdrościuchem, ale serio? Ta laska wysłała mu zdjęcie swoich
cycków.
Samwzruszaramionamiiśmiejesię.
–DziewczynyzrywająkoszulkiiwpychająLeocyckiwtwarz.Tojestrozkoszne.
–Uch–wzdychamiprzygryzamwargę.–Dziewczynysuki.
–Tak,dokładnie.Onaprawdopodobnieniewie,żeonjestztobą.
–Wieludziewczynomtonieprzeszkadza–przypominamjej.
–Prawda.Powieim.Będziezażenowany,kiedyzobaczy,cotywidziałaś.
–Niechcę,żebybyłzażenowany.
–Toczegochcesz?
–Niewiem.–Wzruszamramionamiiuśmiechamsiędoniej.–Niewidziećtego.Dziękizarozmowę.
–Niemazaco.Teraz,kiedybędzieszznimrozmawiać,możeszzrobićtowsensownysposób.
–Wyobrażałamsobie,jakdźgamgotymnożem,któregoużywał–wyznaję,cowzbudzaśmiechSam.
–Cóż,myślę,żetoznaczy,żegokochasz,ponieważgdybytakniebyło,nieobchodziłobycię,ktodo
niegopisze.
–Kochamgo–mówię.–Alenadaljestemwkurzona.
Kiwagłowąwchwili,kiedydołączajądonasNatiLucy.
–Twójogródjestpiękny–mówię.
–Dziękuję,kochanie.Myślę,żeobiadjestjużgotowy.
Kiedywchodzimydośrodka,rozchodzisięniesamowityzapach.Panowierozkładajądymiącetalerze,
aLukekarmiKeatonabutelką.
–Obudziłsię?–pytaNat.
– Tak, jest głodny – odpowiada Luke z uśmiechem. Widok przystojnego starszego brata Marka z
dzieckiemjestmiły.Sąpowody,dlaktórychLukegościłnaokładkachmagazynówiścianachnastolatków
takdługo.Tenfacetjestseksowny.
–Wszystkowporządku?–pytaMark,stająckołomnieiobejmującmniewtalii.
Mogłamskłamać.
Aletegoniezrobię.
–Nie.Przyszłydociebiejakieświadomości.–Pokazujęnatelefoniodchodzęodniego,siadamprzy
stoleiplanujędobrzesiębawićwtowarzystwietychmiłychludzi.Marksięgapotelefon,siadająckoło
mnieisprawdzawiadomości,poczymsztywniejeikręcigłowązniesmaczony.
Kolacjajestpełnadobregojedzeniaijeszczelepszychrozmów.Zapominamnachwilęotychgłupich
kobietachwtelefonieMarkaicieszęsięludźmiwokółmnie.Kiedykończymy,dziewczynyzabierająsię
dosprzątania,apanowiebiorądziecidopokojudziennego.
Kiedyostatnienaczyniezostajeumieszczonewzmywarce,dołączamydopanów.
–Mogęgopotrzymać?–pytamLuke’a,którynosisennegoKeatona.
–Oczywiście–odpowiadaidelikatniepodajemidzieckowramiona.
–Jużsobielepiejradzęztakimimałymi–mówięzuśmiechem.–Jakmożeciegotrzymaćcałyczasi
niemartwićsię,żegoskrzywdzicie?
– Są silniejsze, niż na to wyglądają – odpowiada Neil i otacza ramieniem Lucy, przyciągając ją do
siebie. Nie ma wątpliwości, że mężczyźni Williamsowie są uczuciowi. Uczyli się od ojca. – Nie
skrzywdziszich,dziewczyno.
PrzesuwampalcemponosieKeatona,apotemcałujęgowjegookrągłypoliczek,aonporuszaustami
wodruchussania.
Naglezjegozawiniątkarozchodzisięokropnyzapach.
–Hm,myślę,żemusiciegoprzewinąć–mówięirozglądamsięwpanicepopokoju.
–Chodź.–Natwstajeipokazuje,żebymzaniąposzła.–Pomogęci.
–OBoże.Niechcęgouszkodzić–szepczęiidęzaNatdokorytarzaimałegopokoikudladzieci.–
LucyiNeilzrobilipokójdladzieci?
–Tak.Uwielbiająmiećdzieciusiebie.–NatpomagamipołożyćKeatonanaprzewijakuizmienićmu
straszniebrudnąpieluchę.
–DobryBoże,Keaton!–krzyczę,kiedyodwijampieluchę.–Czymoniciękarmią?
Natśmiejesięipodajemichusteczki.
– Powinnam mieć maskę gazową – mruczę i czyszczę pupę Keatona, pudruję i pod nadzorem Nat
zakładamnowąpieluchę.
–Jesteśwtymtakanaturalna–mówizuśmiechem.
–Będępotrzebowaćterazterapii.
Kiedywracamydopokojudziennego,wszyscysięznasśmieją.
–Cowastakbawi?–pytamisiadamnakanapiezdzieckiemnarękach.
–Ty.–Markodpowiadaicałujemniewskroń.–Słyszeliśmycięprzezelektronicznąnianię.
– Cóż, rodzice Keatona powinni zastanowić się nad jego dietą. – Keaton, teraz w pełni rozbudzony,
ssie swoją piąstkę i przygląda mi się, jak mówię. Nagle uśmiecha się szeroko swoim bezzębnym
uśmiechem,ajazakochujęsięwnimjeszczebardziej.–Jesteśzbytprzystojny,bytakpachnieć.Właśnie
tak.
– Sam opowiedz Mer historię, kiedy razem z Leo opiekowaliście się Liv, gdy była mała i jak
musieliście zadzwonić do Meg, żeby przyszła i zmieniła jej pieluchę. – Luke śmieje się, trzymając za
brzuch.–Tobyłotakieklasyczne.
–Tobyłoporazpierwszy,kiedyopiekowaliśmysięniąsami–zaczynaSam.
–Pierwszyiostatniraz–dodajeMark,asamobrzucagospojrzeniem.
–Aonanarobiławpieluchę.Anija,aniLeonigdywcześniejnieprzewijaliśmydziecka.
–Janadaltwierdzę,żetonieetyczne,abymężczyźnizmienialipieluchymałymdziewczynkom–mówi
Leo,podnoszącobronnieręce.–Toniewłaściwe.
Chichoczę,obserwującSamiLeoopowiadającychnazmianęhistorięwiecznegooczekiwanianaMeg,
którazmienipłaczącemudzieckubrudnąpieluchę.Takdosiebiepasują,uzupełniająswojezdania,aich
spojrzeniapełnemiłościoślepiają.
–Wkońcuudałosięwszystkozrobić–mówiLeonakoniec.
–Toniesamowite–odpowiadamizerkamnadzieckopuszczającebańkinamoichramionach.
– Powinniśmy położyć dzieci do łóżka – mówi Luke i całuje Nat w policzek. – Jestem gotów na
spędzenietrochęczasutylkozżoną.
–Ej–mówiSamimarszczynos.–Niepotrzebujemyogłoszenia.
LukeuśmiechasięprzebiegleicałujeponownieNat,cowywołujejękSam.
– Jesteście zabawni – stwierdzam, nie zdając sobie sprawy, że mówię to głośno, póki Sam nie
wybuchaśmiechem.
KładęKeatonadofotelikasamochodowegoiodsuwamsię,kiedyLukezapinagoipodnosizpodłogi.
NatniesieLiv.Wszyscywychodzimy,abyichpożegnać.
–Myteżpowinniśmyiść–mówiMark.
–Jamamparęrzeczydozrobienia–stwierdzaSamiuśmiechasiędoLeo.–Gotowy?
–Gotowy.
Jest wiele przytulania i obietnic o kontakcie telefonicznym, wsiadamy do samochodów, machając
NeilowiiLucy,irozjeżdżamysiędodomów.
–Chcęjechaćdodomu,proszę–mówię,wyglądającprzezokno.
–Chciałemzawieźćciędomojegodomu.
–Raczejwrócędosiebie.
Mark wzdycha i pociera ręką twarz. Teraz kiedy jesteśmy sami, wraca złość. Jestem zmęczona i
szczerzeczujęsięzraniona.
Inieobchodzimnieto,czyjesttoirracjonalne.
–Mer…
–Pogadamy,kiedydojedziemy,Mark.
Zamykamoczy,usadawiamsięwygodnieipozwalamsięzawieźćdodomuwciszy.
–Idęsięprzebrać–oznajmiam,jaktylkowchodzimydomieszkania,aleMarkmniezatrzymuje.
–Nie.Usiądziesziporozmawiamy.
Odwracamsiędoniegoikrzyżujęręcenapiersi.
–Akuratterazwybrałeś,żebędzieszszefem?
–Siadaj,Meredith.
–Pieprzsię,Mark.
–Znówbędziemyprzeztoprzechodzić?Czytynaprawdęmyślisz,żepieprzętekobiety?
Odsuwamsięirozkładamręce.
–Nie,Mark,niewierzę!Tośmieszne.
–Todlaczegojesteśzła?
Stajęipatrzęnaniego,jakbywyrosłamudrugagłowa.
–Ponieważ–zaczynamibioręgłębokiwdech.–Dwiekobietynajwyraźniejmyślą,żemogądociebie
pisać,pomachaćnaciebiepalcem,atyodrazuprzyjdzieszibędzieszsięznimipieprzył.
–Zniminie.Wieszotym.
–Zemnątak.Zniminie.
Marszczybrewidrapiesiępotwarzy.
–Więc?
–Jesteśmyzesobąnatyledługo,Mark,żemogłeśdaćimznać,żeniejesteśjużdostępny.
–Niemyślałemnawetonichodchwili,kiedyjesteśmyrazem,Meredith.Czemumiałbymdonichpisać
imówićim,żejestemwzwiązku,jeślitotyjesteśjedyną,októrejmyślę?
Kręcęgłowąiodsuwamsię,ponieważkiedyonstawiataksprawę,niewiem,copowiedzieć.
–Słuchaj.Najwyraźniejmiałeścałkiemniezłyseks,nimwkroczyłamznówwtwójświat.Aleniema
powodu,żebymnietymatakować,kiedysiedzimywjadalnitwojejmamy.Widziałatotwojasiostra.To
poniżające.
– Meredith, tylko siebie posłuchaj. Ty byłaś u mojej mamy. Żadna z tych kobiet nigdy nawet nie
spotkałamojejrodziny.Onemniewogólenieobchodzą,wieszotym.Ilerazyjeszczemamcimówić,że
ciękocham?
–Cholera,niepodważamtwojejmiłościdomnie!
– Dam jasno do zrozumienia, zarówno im, jak i innym, którzy się ze mną kontaktują, że jestem
szczęśliwie niedostępny, Meredith. Nie mam z tym problemu. Mam natomiast problem z przebłyskami
zazdrości,którepojawiłysięuciebieprzezostatniedziesięćlat.
Otwieramusta,żebymuodpowiedzieć,aleonunosiręce,bymnieuciszyć.
– Lena – zaczyna – i ja jesteśmy przyjaciółmi od pierwszego roku w college’u. Ona i Colin, jej
aktualnymąż,byliprzezdługiczasnajbliższymiprzyjaciółmi,jakichmiałem.Wiedzieliotobie.
Sztywnieję,kiedyunosibrew.
–Przezlatapomagaliśmysobienalekcjachićwiczeniach.Byłemświadkiemnaichślubie,Mer.Lena
jestbardzodobrąprzyjaciółkąichciałabyciępoznać.
–Okej.
–Jeślimaszpytania,pytaj.Chceszprzejrzećmójtelefon?–Wyciągagodomnie,alegoodsuwam.–
Nieprzeszkadzamito,jeślisprawdzisz.Niezrobiłemniczłego.
Wzdychamiopadamnakanapę.
–Nieuważam,żebyśzrobiłcośzłego.Nieoskarżamcię.
–Aleminieufasz.
– Nie ufam kobietom. – Odrzucam głowę, wstając znów, zdeterminowana, by wreszcie zrozumiał. –
Nieufamkobietom.
–Dlaczego?
–Ponieważkobietypotrafiąbyćzawzięteiwielunieobchodzi,żefacetjestzajęty.Alenajgorszedla
mniejestto,żetekobietyniepowinnyciwysyłaćtakichwiadomości.Wiem,żeniezrobiłeśniczłego,
aletowcaleniepoprawiamisamopoczucia.
– Cóż, przejdźmy zatem do kolejnej sprawy. Kiedy zamierzałaś mi powiedzieć, że wracasz do
występówzeStarlą?–Opieraręcenabiodrach,patrzącnamnieoskarżycielsko.
–Niewracam.
–Nieokłamujmnie,kurwa.–Jegogłosjestniski,chrapliwy,zdecydowaniewkurzony.
–Nieokłamujęcię.Starlazaproponowałanamnasząstarąpracę.–Wstrzymujęoddech,kiedyMark
zamykanadłużejoczy.–Aleodmówiliśmyjej.
Brakodpowiedzi.
–Mark?
Nic.
–Mark,odmówiliśmyjej.
–Mówdalej.
–Powiedziała,żetęsknizanami,aterazkiedymojamamaodeszłaiżyciesiętrochępoukładało,miała
nadzieję, że przygotujemy jej choreografię do następnej trasy i wrócimy z nią w przyszłym roku. Ale
wieszco?
–Co?–szepcze.Nienawidzętegolekkiegodrżeniawjegogłosie.Podchodzędoniego,aleonunosi
dłonie,powstrzymującmnie.
– Przez jakieś dziesięć sekund, kiedy przedstawiała sprawę, przemyślałam to. Pomyślałam o długich
dniachpodróży,niewiedząc,gdziejestem,niemającprawdziwegodomu.Niewspominającotym,żenie
jestemjużnajmłodszaimogłabymdoznaćkontuzjipodczasprób.
Cofamsięiprzeciągamrękomapowłosach.
–Ipowiedziałamjej,żetojużniedlamnie.Kochamswojąszkołęiswoichuczniów,ikochamciebie.
JestemszczęśliwawSeattle.Światmniejużniepociąga.
–Jesteśpewna?–pytadelikatnie.
– Nigdy nie było opcji na tak, M. Nawet gdyby ciebie nie było, choć bardzo się cieszę, że jesteś.
Nawetwtedybymjejodmówiła.Tamtożyciejużminęło,amniesiępodobaetapżycia,któryjestwtej
chwili.
–CopowiedziałJax?
–Onteżodmówił.Zcałkiempodobnychpowodów.
–Onteżjestwemniezakochany?
Iotojestmójzabawnymężczyzna.Oddychamgłębokoiuśmiechamsiędoniego.
–Naszczęścienie.–Śmiejęsięizakładamkosmykzaucho.–Myślę,żezakochałsięwLoganie.
–Dopieroterazzdałaśsobieztegosprawę?
–ZJaxemsprawajestskomplikowana.
–Mogęsobiewyobrazić.
–Opowiadałcioswojejprzeszłości?–Markpotwierdzaichowaręcedokieszeni.
– A więc to, co mamy tutaj, to brak zaufania po obu stronach – mruczy. Wciąż nie bierze mnie w
ramiona.–Tymyślisz,żepieprzęwszystko,cosiędomnieuśmiechnie…
–Nictakiegoniemówiłam…
–Ajanadalcholerniebojęsię,żetanieczemnąwygra,izostawiszmniewyciśniętegodocna.
On naprawdę tak myśli? Że znów to zrobię? Wzdycham i nagle czuję się wypompowana. Długie dni
pracyitakahuśtawkaemocjonalnazMarkiemprzerosłymnie.
Idędosypialni.
–Wieszco,zamierzamprzebraćsięztychrzeczyimyślę,żechciałabymzostaćdziśsama.
–Nie.
–Copowiedziałeś?–Odwracamsię,byspojrzećnaniego.Dłoniezaciskawpięść,amięśnieszczęki
drżąodzaciskania.
–Powiedziałem:nie.Spędziłemdwienocebezciebie,Meredith.Niechcękolejnej.
–Cóż,alejaniechcęztobądzisiajspać.
Bożedrogi,alezemniesuka!Przestań!
Aleniemogę.
–Będęzatemspałnakanapie.
–Rób,cochcesz.–Idędopokoju,trzaskamdrzwiami,zastanawiającsię,cojest,docholery,zemną
nietak.
WyciągamtelefonzkieszeniipiszędoJaxa.
„Jestemidiotką.Powiedz,żepowinnamzesobąskończyć”.
Ściągamubranieiwślizgujęsiędołóżka,niezwracającuwaginałzyspływającepopoliczkach.
MójtelefonsygnalizujewiadomośćodJaxa.
„Skończzesobą.Czemujatopowiedziałem?”
Wycieramtwarzrękąiodpowiadam.
„Ponieważ jestem wściekła na Marka za coś, czego naprawdę nie zrobił. Dziewczyny napisały do
niegoesemesyzprośbąoseks.Onimnieodpowiedział.Alejawidziałamcyckijednejznich”.
Wciskamprzycisk:wyślijiniecałedziesięćsekundpóźniejmójtelefondzwoni.
–Niemusiałeśdomniedzwonić.
–Mamwrócićdodomu?–GłosJaxajestpełenzmartwienia,ajakochamgozatojeszczebardziej.
–Nie,jestemwypruta.Alewciążwściekłananiego.
–NiewszyscysątakimikłamcamijakScott–przypominamiJax.
–Scottijaniebyliśmynawetoficjalnieparą.
– Nie, ale wciąż pieprzył wszystko wokół, co na niego spojrzało, pieprząc ciebie, i to ciebie
podłamało, cukiereczku. Mark nie jest Scottem i nawet to, że jakieś flądry wysłały mu dzisiaj
wiadomości,nieznaczy,żezrobiłcośzłego.Więctak,skończzesobą.
–Cholera.Prawdziwamiłośćcholernieboli.
Jaxśmiejesię.
–Wyszedł?
–Nie,on…–Wtymmomenciesłychaćtrzaśnięciezewnętrznychdrzwi,cowywołujeponowniełzy.–
Tak.Właśniewyszedł.
–Prześpijswójdupowatynastrójiprzeproś.Robiącmulaskę.
–DziękujędoktorRuth.
–Całaprzyjemnośćpomojejstronie.Dozobaczeniawpiątek.
Mojagłowapulsuje,kiedysiębudzę.Niejesttojeszczeból.Cienierozchodząsiępopokoju,kiedy
pierwszepromieniesłońcaprzebijająsięprzezokno.
Wstaję i idę do kuchni po proszki przeciwbólowe, popijam je wodą z kranu i wracam do łóżka, ale
ciemnapostaćnakanapieprzykuwamójwzrok.
Mark.
Niewyszedł.
Leży rozciągnięty na boku, przykryty kocem, który mieliśmy tamtego wieczoru na pomoście. Kiedy
podchodzę,widzę,żeśpi.
Inagleniemogęjużbyćzdalaodniego.
Wspinamsięnaniego,zwijamwkulkęnajegoklatce,inaglejegoramionamnieotaczają,mocno.
– Byłam taką suką – szepczę, a łzy płyną mi po twarzy. – Ale nie mogę przeprosić za moją reakcję,
Mark,bojesteśmójitewiadomościmniepoprostuwkurwiły.
– Rozumiem to – mówi i całuje mnie. – Kiedy pomyślałem o tym z twojego punktu widzenia,
zrozumiałemto.Gdybybyłonaodwrót,jużbymsiedziałwwięzieniu.
–Zwykleniejestembardzozazdrosna,aleszczerze,Mark,jejcycki?
–Wiem.Przepraszamteżzato.Ostatniejnocynapisałemdowszystkichkobiet,tych,którepamiętam,i
tych,którychnie,żewypadłemzrynkunadobreiżebydomniewięcejniepisały.
–Naprawdę?
–Tak.Mojasiostraimamaniebyłyzachwycone.
Uśmiechamsięiuderzamgowramię,bezżadnejzłośliwości.
–Miałamprzelotnąznajomośćzpewnychgościemkilkalattemu,ikiedymówięprzelotną,niekłamię.
Bardzoprzelotną.Główniedlatego,żeonnieuznałzakoniecznezaprzestaniaspaniazewszystkimi,które
znał,sypiajączemną.
–Janiejestemtaki,wieszotym.
–Wiem.Iczujęsięcałkiemgłupio.Jeślitopomoże,tejnocyzasnęłamzwyczerpaniaodpłaczu.
– Wcale nie pomaga – mówi, głaszcząc mnie po plecach i całując w głowę. – Nienawidzę, kiedy
płaczesz.
–Janienawidzęsiebie,kiedyjestemgłupia.
–Niejesteśgłupia.Uczymysięsiebienawzajemodnowa,pamiętasz?
–Tak.
–Jauczęsię,żemaszcholerniezazdrosnąstronę.
–Mam.
Jegodłoniewędrująwdółmoichpleców,ażchwytamniepewniezapośladki.
–Jateż.Takanocsięjużniepowtórzy,M.Obiecuję.Atobyłostatniraz,kiedyśpięnakanapie.Nie
możeszmnieobwiniaćzarzeczy,któreniesąmojąwiną.
Uśmiechamsięicałujęgowpierś.
–Postaramsiępopracowaćnadzazdrosnąsuką.
–Zróbto.Niemaszbyćokogozazdrosna,kochanie.Jesteśjedyną,którąwidzę.Wieszotym.
Unoszęsię,żebyspojrzećwjegotwarz,wpółmrokupokojudziennego.Markocieramojeoczyzłez.
–Jesteśjedyną,którąwidzę–szepcze.
– A z innej beczki, Mark. Nie chcę, żebyś myślał, że wybrałabym taniec zamiast ciebie. Nie
wybrałabym. Odmówiłam ze względu na ciebie, ponieważ nie mogłabym długo bez ciebie wytrzymać.
Stałosiętodlamniejasne,kiedynachwilęwróciłamdostaregożycia.
Całujemniewpoliczkiiprzytula.
–Wierzęci–mówi.–Iprzepraszamzawyciągnięciepochopnychwniosków.
Rozdział14
D
okąd jedziemy? – pytam, odgarniając włosy z twarzy. Mark otworzył dach jeepa, a teraz pędzimy
autostradą w ten cudowny wiosenny dzień. Niebo jest bezchmurne i błękitne, a chłód wczesnej wiosny
zaczynawreszcieprzegrywaćzciepłemsłońca.
–Mamydziśpracędowykonania.
–Hm,nie,mamwolnytydzień.–ZerkamnaMarkaiczuję,jakpowietrzeuciekamizpłuc.Czyzawsze
będętracićoddech,patrzącnaniego?ManasobieciemneokularyprzeciwsłoneczneOakley.Jegoblond
włosy są w nieładzie z powodu wiatru i moich palców. Jego biała koszulka opina się na piersi i
mięśniachramion,aprzedramionadrgają,kiedytrzymakierownicę.
Nie potrafię nawet myśleć o tym, jak niebieskie dżinsy opinają jego tyłek i biodra, bez robienia się
mokrą.
Mogłabymtaksiedziećcałydzieńipatrzećnaniego.
–Mer?
–Tak?
–Niesłuchaszmnie.
–Przepraszam,trudnosięskupić,kiedysiedzisztutaj,takwyglądając.
Śmiejesięicałujemniewdłoń.
–Jesteśzabawna.
–Jesteśsexy.
Rzucamigorącespojrzenie,nimparkujeprzedsklepemmeblowymiwyłączasilnik.
–Comytutajrobimy?
–Chcę,żebyśmipomogłazdecydować,jakprzebudowaćtwojąkuchnię.
–Niemampozwoleniaodmojegopana,żebyprzebudowywaćkuchnię.
Potrząsagłowąizerkanamnie.
–Nieutrudniaj.
–Dlaczegopotrzebujeszmojejpomocy?
–Ponieważbędziesztammieszkaćprzezdługiczas,więctotypowinnaśmipowiedzieć,colubisz.
Wysiadazsamochodu,ajasiedzęipatrzęzanim,niewiedząc,copowiedzieć.Otwieradrzwizmojej
stronyipomagamiwysiąść,bierzemniezarękęiprowadzidosklepu.Pachnietrocinamiitrawą.
– Nie wydaje mi się, że dziewczęta powinny tutaj przebywać – mówię. Mark śmieje się i zakłada
okularynagłowę.
–Tojestsklepzrównouprawnieniem,Mer.
–Spodobamisięwszystko,cozrobiszztwojąkuchnią,Mark.Niemuszęcimówić,comaszrobić.
Prowadzi mnie do działu kuchennego i gospodarstwa domowego, gdzie wszystkie elementy są
poskładane,więcmożeszzobaczyć,jakcobędziewyglądać.
– Po prostu bądź ze mną. – Całuje moją skroń, po czym odwraca moją głowę, pokazując na kuchnię
obok.–Zamierzamzostawićistniejąceszafki,alepomalujęje.
Kręcęgłowąirozglądamsięwprzestrzeni,myślącotym,jakkuchniawyglądateraz.
–Białyjąbardzorozjaśni.
–Dokładnie.–Kiwagłowąimówidalej.–Myślałemteżozastąpieniudrzwitakimizeszkłem.
–Niemamowy.–Kręcęgwałtowniegłową.–Jeślibędąmiałyszklanefronty,będziemożnazobaczyć
wnichbałagan.Możejedna,gdziebędątalerzeimiski.Lubiękolorowezastawy,więcbędzieładnie,ale
resztaniepowinnamiećszkła.
Kiwagłową,kiedymówię.
– Mogę tak zrobić. Okej, białe szafki z kilkoma szklanymi drzwiami. A teraz porozmawiajmy o
blatach. Chcę granitowe, ale popatrz na kolory. – Prowadzi mnie do ściany pokrytej granitowymi
próbkami.–Chcęzrobićwiększąwyspę,żebyzwiększyćpowierzchniędopracy.
– A co powiesz na mały zlew na wyspie? – pytam. – Byłoby wygodnie mieć taki zlew, żeby umyć
warzywaiinnerzeczyiniechodzićwtęizpowrotemdodużegozlewu.
–Możemytozrobić–mówiMarkzuśmiechem.–Widzisz?Tonietakietrudne.
Rozglądamsięwokół.Cholera,wciągnęłamsięwtoodrazu.Muszęnieconadtympopracować.
–Skoroszafkibędąbiałe,copowiesznaciemneblaty?–Wskazujęnagładki,połyskującyczarnyblat
zesrebrnymirefleksami.
–Ładny.
Stajezamną,obejmujemniewtaliiiszepczemidoucha.
–Wyobrażamsobieciebierozciągniętąnatymciemnymblacie,twojąjasnąskóręświecącąodpotu,
kiedyciebiecałujęidoprowadzamdokrzyku.
Wzdychamichichoczę,rzucającmuuśmiech.
–Jesteśdzisiajniegrzeczny.
– Jestem niegrzeczny każdego dnia. Będziesz wyglądać seksownie na tym ciemnym granicie. Jeśli
wolisz,mogęcięnanimrozciągnąć.Jestemwtejkwestiielastyczny.
–Cóż,jeśliprzedstawiaszsprawęwtensposób,podobamisięczarny.
Uśmiechasię,całujemniewpoliczekiprowadzidalej,żebyśmywybralipanelkuchennyidrewnodo
drzwi.
–Okejpogadajmyowyposażeniu.
–Wyposażenieteżchceszwymienić?
–Tak.Wszystkonowe.Oczywiście,jakmyślęotymteraz,lepiejbędzie,jeśliniewprowadziszsiędo
mniezanim,kuchnianiebędziezrobiona.Możemymieszkaćwtwoimdomu,pókiwszystkiegoniezrobię.
–Nieprzypominamsobie,żebymsięzgodziławprowadzićdotwojegodomu.
–Naszegodomu.
–Twojegodomu.–Terazjesttozabawnebyćupartąiniezgadzaćsięznim.Zpewnościąsiędoniego
przeniosę.Niewiem,kiedytobędzie,alenapewnosięzdarzy.
–Stajeszsięupartanastarość–mówi.–Zamierzamprzekonaćciędotego,wieszotym.
–Skorotakmówisz.Jakąkuchenkęchciałbyśwswojejkuchni?
–Naszakuchniapotrzebujekuchenkigazowej.
Rozglądamy się, patrząc na różne kuchenki, lodówki i inne sprzęty, których człowiek może
potrzebowaćwkuchni.Iwiele,którychniepotrzebuje,aleitaksąfajne.
Piękny schładzacz do wina przyciąga mój wzrok. Podchodzę do niego i sprawdzam. Białe wino to
mojeulubioneilubięjebardzoschłodzone.Byłobyfajniewbudowaćgowwiększąiładniejsząwyspę.
–Podobacisię?–pytaMark.
–Jestładnyizwolniłbymiejscewlodówce.Nietożebympiładużowina.
Kiwagłowąipoprostuodchodzi,alecośmimówi,żetocośskończywnaszejkuchni.
–Comyśliszopodwójnympiekarniku?–pyta,wskazującnadwapiekarnikiwbudowanewścianę.
– Rzadko piekę w jednym – mówię gorzko. – Nie przesadzajmy. Lubię za to lodówkę z francuskimi
drzwiami.
–Takąchcesz?
–Toniejestmojakuchnia.Alejeślibyłabymoja,prawdopodobniekupiłabymtaką.
–Terazzemniedrwisz–mówi.–Wolałbymtakąlodówkęjaktamta.–Nimodchodzimy,zerkamprzez
jegoramięiciągnęgodojeszczeinnej.
–Jeślibyłabymoja,wzięłabymtę.
–Mamdlaciebiewiadomość,M.–Pochylasięnademnąiprzyciskaustadomojegoucha.–Zawsze
będzie twoja. – Puszcza oko i odchodzi, a ja stoję zmieszana. Boże, on mówi najsłodsze rzeczy we
właściwymczasie.Niemogęsobienawetprzypomnieć,dlaczegosiętaknaniegowkurzyłamostatniego
wieczora.Onjestmój.
Zatrzymujesięnaroguiodwracadomnieztymprzebiegłymuśmiechemnatwarzy.
–Wybierzmyzmywarkę,askorotujesteśmy,możemywybraćteżpralkęisuszarkę.
–Wyposażasztendomwewszystko–mówię,idącwjegokierunku,aonmierzymniewzrokiemzdołu
wgóręizpowrotem,awkońcuuśmiechasię,kiedydochodzidomojejtwarzy.
Tydajeszmiwszystko.
–Todlaciebie–odpowiadapoprostu,takjakbymężczyźnimówilitakierzeczykażdegodnia,splata
mojepalcezeswoimiiprowadzidalej,żebyśmywybraliresztęwyposażeniadonaszegodomu.
–Niewiedziałam,żebędziemymalowaćszafkidzisiaj–mówię,moczącswójpędzelwbiałejfarbiei
malującwyszlifowanedrzewo.–Musiałeśzrobićtowszystko,kiedymnieniebyło.
–Takbyło.Skończyłemjeszlifowaćwnocprzedtwoimprzyjazdem.
Stoję na starym blacie formiki, malując góry szafek jasną farbą. Pracowaliśmy nad nimi przez całe
popołudnieiprawieskończyliśmy.
TelefonMarkawibrujepodmoimistopami,więczerkamwdółiwidzęwyświetloneimięLeny.
–Lenadzwoni–mówięipodajęMarkowitelefon.
–Halo?–Mrugadomnieiuśmiechasię,kiedykobietapodrugiejstroniemówi.–Wow,samzsiebie
wychodzi? Brzmi dobrze, ale pozwól, że pogadam z Mer. – Zasłania telefon. – Lena i Colin chcą nas
zaprosićdzisiajnakolację…Ostrzegamcię,ColinjestniemalprzezroczystyjakLukewNightwalkerze.
Tenczłowieknigdyniewychodzinazewnątrz.
Śmiejęsięikończęszafkiposwojejstronie.
–Dlamniebrzmidobrze.
– Zgoda – mówi do telefonu. – Super. Do zobaczenia. – Rozłącza się i pomaga mi zejść z blatu,
unoszącmniewramionach.Opieramdłonienajegoramionachicałujęgoszybko,poczymmalujękropkę
farbąnajegonosie.
–Ilemamyczasu?
–Okołogodziny.
– Dobrze. – Pomagam mu zebrać pędzle i uprzątnąć trochę bałagan, po czym biorę go za rękę i
prowadzędoschodów.–Musiszdokończyćto,cozacząłeśwsklepie.
–Cozacząłem?
–Seks.
–Otak.Zcałąpewnościąmogętodokończyć.
– I wtedy powiedział profesorowi, żeby pocałował go w dupę i pokazał mu środkowy palec,
wychodzączlaboratorium–wyjaśniaLena,śmiejącsięgłośno.
–Naprawdę?–patrzęnaMarka,któryoblewasięczerwienią.
–Tak.Wkurzyłmnie.Miałemrację.
–Takmiałeśrację,alejednocześniezawaliłeśprzeztozajęciaimusiałeśpowtarzaćjewnastępnym
roku. – Colin potrząsa głową i bierze łyk swojego piwa. Colin nie jest prawie przezroczysty. W
rzeczywistościjegoskórajestciemna,wkolorzemokki,aonmanajmilszebrązoweoczy,jakiewżyciu
widziałam.Jestbardzowysoki,naprawiedwametry,iszczupły.Igoligłowę.
ColiniLenatworząniezwykłaparę,aleniemoglibybyćbardziejwsobiezakochani.
Sąrównieżniesamowiciemądrzy.Kiedyzaczynająmówićopracy,nienadążam.
– Po angielsku proszę – błagam i opieram czoło na dłoni. – Mówcie po angielsku, a nie językiem
geniuszy.Niejestemwstaniewaszrozumieć.
–Toitakjestbardzonudne–mówiMarkiprzyciągamniedosiebie.
– Brzmi całkiem seksowanie, kiedy używasz tej naukowej mowy – mówię i całuję go w policzek. –
Cośjakrozmowawobcymjęzyku.
– Podoba ci się to? – Uśmiecha się tym swoim przebiegłym uśmiechem. – Powiem ci wszystko
później.
–Cudownie.
–Czynaciebiemojaogromnawiedzanaukowadziała?–ColinpytaLenę,poruszającbrwiami.
–Ależoczywiście–parskaśmiechemipijetrochęswojejwody.
Nachylasiędoniejiszepczejejcośdoucha,ikumojemuzdziwieniuLenarobisięczerwona.–Teraz
namnietodziała.
– Dlaczego mam poczucie, że jesteśmy świadkami czegoś, czego nie powinniśmy? – pyta Mark. –
Powinniśmywaszostawićsamych?
–Nie,dałemjejtrochędomyślenia–odpowiadaColinimrugadoswojejżony.
Lenachrząkaibierzekolejnyłykwody.
–Chcęwięcejbrudnychkawałkówzczasówjegocollege’u–mówię.–Opowiedzciemiwszystko.
–Niemażadnychbrudnychkawałków–zaprzeczaMark.
– Och dajcie spokój. Jakieś imprezy, stowarzyszenia studentów? Dziewczyny dobijające się do jego
drzwi?JakiśwypaddoDaytony?
– Nie bardzo – odpowiada Colin. – Był zbyt skupiony, żeby skończyć wcześniej. Co zresztą zrobił.
Całyrokwcześniej.
– Nie spotkałam jeszcze nikogo, kto skończył w ciągu pięciu lat licencjat i magistra – mówi Lena i
kręcigłową.–Byłjakopętany.
–Mówiłemci–stwierdzaMarkiwzruszaramionami.–Imwięcejpracowałem,tymmniejmyślałemo
tobie.
Natowyznanieprzystolezapadacisza,ażwkońcuodzywasięLena.
– Dobrze się bawiliśmy. Pracowaliśmy ciężko, ale wakacje były naprawdę zabawne. Mark zwykle
zapraszałnasdoswoichrodziców,którzybylinaprawdęfajni.
–Jegorodzicesąnajlepsi–odpowiadamichwytamgozarękę,kiedyoncałujemniewgłowę.
– Oboje jesteście niesamowici – mówi Lena i opiera głowę na ramieniu Colina, obserwując nas z
uśmiechem.
–Takjakiwy–odpowiadam.–Byłosuper.
– Cóż, powtarzajmy to częściej. Colin musi się nauczyć mniej pracować. Szczególnie teraz. – Lena
uśmiechasięnatoogłoszenie.–Będziemymielidziecko.
–Nonie!–wykrzykujeMark.–Mówiłaś,żeprzezjakiśczasnieplanujecie.
–Niewiedziałam,żejestemwciąży,kiedysięwidzieliśmy.–Wzruszaramionamiiprzerzucaswoje
włosyprzezramię.–Odkryłamtodopierodziś.Nasikałamnapasek.
–Towspaniale–mówię,ściskając,rękę.–Jeśliczegośbędzieszpotrzebować,dajznać.
– Nasi rodzice oszaleją i kupią temu dzieciakowi znacznie więcej, niż kiedykolwiek będzie
potrzebować,alebędęowaspamiętać.
–Cieszęsięzwami–mówiMark.–Odpowiedniczas.
–Byćmożebędziemypotrzebowaćwaszejpomocywprzebudowaniusypialni,którejużywaliśmyjako
schowka,napokójdladziecka–mówiColin.
–Zprzyjemnością.Przyjdęspojrzećwprzyszłymtygodniu.
– Jest świetny w remontach – mówię pełna dumy. – Zapraszamy was, żebyście zobaczyli dom.
Naprawdędobrzegozrobił.
LenazerkanaMarka,apotemnamnie.
–Zprzyjemnościąprzyjdziemy.
– Kupiliśmy dzisiaj cały sprzęt do kuchni, więc jak tylko wszystko skończymy, zapraszamy was na
kolację.
–Brzmijakrandka.
ZerkamnaMarka,któryprzyglądamisiętymiswoimibłękitnymioczamiiuśmiechasięszczęśliwy.
–Co?
–Kochamcię.
–Jaciebieteż.
–Aterazpanieipanowie,mamzamiarodprowadzićmojązaciążonążonędodomu,gdziebędęmógł
zrealizowaćtowszystko,cowyszeptałemjejwcześniejdoucha.–Colinzacieraręceiprowadzinasna
wieczornepowietrze.–Bardzomiłobyłociępoznać,Meredith–mówiicałujemniewpoliczek.
–Ciebieteż–mówięijestemzaskoczona,żepocęsiępodwpływemdotykuLeny.
–Cieszęsię,żeznówcięodnalazł–szepczemiwucho.–Nigdyniewiedziałamgotakszczęśliwego.
Odsuwasię,przytulaMarka,poczymodchodzizeswoimmężem.
–Copowiedziała?
–Tylkotyle,żecieszysięzanas.
–Zawyjątkiemmojejrodziny,tychdwojetonajlepsiludzie,jakichznam.–Bierzemniezarękę,ale
zamiastprowadzićdosamochodu,kierujesięwprzeciwnąstronę,doparku.–Cieszęsię,żewreszcieich
poznałaś.
– Ja też. Cieszę się także, że miałeś ich przy sobie przez cały ten czas. Są kimś w rodzaju twojego
Jaxa.
Kiwagłowąiwydymausta.
–Tak,chybatak.
Park jest pełen wiosennych kwiatów. Mieni się feerią czerwieni, różu i fioletu. Dzieci biegają i się
bawią, psy na smyczy chodzą ścieżkami ze swoimi właścicielami. Jest nawet stawik z rybami i ławki
przynim.Markprowadzimniedojednejisiada,sadzającmnienaswoichkolanach.
–Piękniejesttutaj–stwierdzamigłaszczęgopowłosach.Obejmujemniemocnorękoma,twarzmana
wysokościmojegobiustu.
–Dobrzecięczuć.
–Wszystkowporządku?
– Tak… po prostu cieszę się sposobem, w jaki twój biust układa się przy mojej twarzy. Potrzebuję
chwiliciszy.
Uśmiechamsięicałujęgowgłowę,poczymodsuwamsię,byspojrzećnaniego.
–Wokołosądzieci.
–Mogąznaleźćswojebiusty.
Śmiejemysięrazemdługo,ażbioręgłębokiwdechiopieramgłowęojego.
–CieszyszsięnawyjazddoVegas?
–Tak.Będziezabawnie.Jestzaplanowanychkilkaniespodzianek.
–Powiedz.
–Niemogę.Niebędąwtedyniespodziankami.
–Sztywniak.–Całujęgowczoło,poczymwstajęiwyciągamrękędoniego.–Chodź,spakujmysięna
wyjazd.
–Wiesz,żewVegasbędziemybardzoniegrzeczni?
–Liczęnato.
Rozdział15
J
achcępodwójnądawkę,suki!–krzyczyMeg,popijającswojegodrinka.
– Nie, nie chcesz – informuje ją Nate, kręcąc głową i patrząc na Willa z irytacją. – Pilnuj swojej
kobiety.
– Właśnie to robię – stwierdza. – Uwielbiam brzmienie twojego głosu, kiedy mówisz: ja chcę
podwójnądawkę,suki!–KrupieruśmiechasięidziałazgodniezinstrukcjamiMeg,ajaopieramsięo
klatkęMarkaiśmiejęsiędorozpuku.
–Tobrzmijakzachętadoseksu–mówiSamipokazujekrupierowi,żebydałjejkolejnąkartę.
– Ooooch – mruczy Jules i zerka na swojego męża. – Może my powinniśmy później spróbować
podwójnejdawki.
–Jestemprzekonany,żespróbowaliśmytegodzisiejszegoranka–odpowiadaicałujejąwgłowę.
–Naprawdę?Niepotrzebujęsłyszeć,jakstrzelaszwmojąsiostrę–mówiWill,rzucającspojrzenie.
SiedzimyzNatem,Jules,Sam,MegiWillemwsalidoblackjacka.Innirozpierzchlisiępokasynie,grają
wróżnegryalbosiedząprzybarze.
–Mamydziecko–mówiJules–Jużjesteśmyustrzeleni.
–Zamknijsię.
–Bardzo.
–Przestańmówić,Jules.
–Jestwtymdobry–Julespopijaswojegodrinka,kiedyWillpatrzynaniąiniezamierzamówićjej
więcej,żebysięzamknęła.
–Dziękujękochanie–mówiNateicałujeJuleswpoliczek.
Meg dąsa się, kiedy traci swoje dwadzieścia dolarów, po czym podchodzi do siedzenia i obejmuje
ramionamiWilla,opierającswójpoliczekojegobrodę.
–Straciłamswojepieniądze.
–Taksiędzieje,jeslipodwajaszstawkę,kiedymaszpełnąszóstkę–informujejąNate.–Grałaśjużw
tokiedyś?
–Nie
–OmójBoże.–WszyscyobracamysięnaokrzykNatalieiodnajdujemyjąsiedzącąprzymaszynie,
uśmiechającąsięipodskakującą.Lukepodbiegadoniejprostozbaru.
–Cosiędzieje?–pytazezmartwieniemwoczach.
–Nic.Wygrałamtylkojakieśpięćdziesiąttysięcypunktów.–Klaszczewręce,poczymłapieLuke’a
zakołnierzykicałujegogorąco.
–Iletojestwarte?–pytam.Patrzynamaszynęiprzelicza.
–Pięćdziesiątdolarów–szepczeMarkwmojeucho.
– Pięćdziesiąt dolarów – krzyczy Natalie, jakby to było pięćdziesiąt tysięcy. Wygląda na bardzo
zadowolonązsiebie,kiedyLukecałujejąwpoliczekipomagajejwybraćpieniądze.
–WypijmyzaNatalie–mówiJules.
–Itakpijemyzadarmo–przypominajejMark.
–WięcwypijemyzaNataliepóźniej–mówiJulesipokazujekelnerowi,żebyprzyniósłdrinki.
Jax siedzi przy barze z Brynną, Nic i Stacy, opowiadając im niestworzone historie. Jestem o tym
przekonana.Chłonąjegokażdesłowo.Tożejestsexyijednocześniezabawny,wogólenieboli.
Izdecydowanieflirtuje.
–Jaxjestwswoimżywiole–mówię,wskazującnaniegoMarkowi.
–Wiedziałem,żegopokochają–mówiMark.–Możeznimiflirtować,bezstratdlanich.
– Isaac ich obserwuje. – Wskazuję na najstarszego z Montgomerych, który stoi z Leo, Mattem i
Calebemprzystoledoruletki.OczyIsaacasąskoncentrowanenajegożonie,któraśmiejesięhisterycznie
ztego,cowłaśniepowiedziałJax.
– Wszyscy mają oczy szeroko otwarte. Oto jacy jesteśmy – mówi Mark i wskazuje na stół do
blackjacka.–Chceszzagrać?
–Nie,jestemokropnymhazardzistą.
– Jakoś nie masz pokerowej twarzy. – Mark całuje mnie w głowę. – I wyglądasz smakowicie w tej
sukience.–Pokazujenaprostączarnąsukienkę,którauwydatniamojekształtyinogi.Kiedywkładałamją
przedwyjściemzpokoju,moimcelembyłozadawanieMarkowicierpieniaprzezcałąnoc.
–Tyteżniewyglądaszźle–mówięipopijamswójSexontheBeach.Manasobieciemnedżinsyi
obcisłyT-shirtAmericanFighter,którywręczbłagamnie,żebygozerwaćztegotwardegociała.
–Masznasobiemajtki?–szepczemidoucha.
Kręcęgłowąiuśmiechamsięwduchu,kiedyjęczy.
–Dobijaszmnie.
–Nicnierobię.
–Powinniściepójśćdopokoju–mówiJulesimarszczynos.–Cojesttakiegowfacetachzrodziny
Williamsów? Wszyscy jesteście tacy ckliwi. Wskazuje na Luke’a i Natalie, którzy przytulają się,
przyglądającsięgrzewruletkę.
–Jesteśmyromantyczni–poprawiająMark.
–Toniesmaczne.
LeopodchodzidoSamodtyłuikładziejejrękęnabiodrze,obserwując,jakgrawkarty.
–Jesteśniezłasłoneczko.
–Dzięki.Totylkomatematyka.
–Nieprawda–mówiMark.–Jeślibyłabytotylkomatma,tokażdymógłbywygrać.Tostrategia.
Samwzruszaramionami,aleuśmiechasięłagodnie,kiedyLeocałujejąwpoliczek.
–Mojalaskajestgorącaimądra.
–Jestnastakniewiele–mówibutnieJules.
–Podwoiłamstawkę–oznajmiaMegiuśmiechasiędoWilla.–Cobędziemyterazrobić?
–Mamyrandkę–odpowiadaWilliodwracasiędonas.–Oddalamysięnaresztęnocy,kochani.Mam
pewneplanyzwiązanezMeg,więcdozobaczeniajutro.
–Przezwiększośćpopołudniabędęprzybasenie–oświadczaSam.
–Bawciesiędobrze–mówię,kiedypodchodządobaru,żebypożegnaćsięzinnymi.
–Corobireszta?–pytaMark.
–MyidziemyzLukiemiNatnapokazCirquedeSoleil.
– Leo i ja spotykamy się z kilkoma chłopakami z jego zespołu, którzy przyjechali z LA trochę się
zabawić–mówiSam.–Dobrzebędzieichznówzobaczyć.
–Widzieliśmyichmiesiąctemu–wspominaLeozuśmiechem.
–Teżzanimitęsknisz.Nieoszukaszmnie.
Podchodzimydobarudoinnychosóbprzystoledoruletki.
– Część naszej grupy idzie do tutejszego klubu na kolację i tańce – mówi Brynna i kładzie rękę na
ramieniuJaxa.–Musisziśćznami.
–Tylkojeślibędęmógłzatańczyćztobą–odpowiadaJaximrugadoniej.
–Czymuszęgozabić?–pytaCalebMarka.
–Nie,onjestspoko–śmiejesięMark,kiedyJaxzerkanaCaleba,mierzącgowzrokiemzgórynadół.
–Niemożeszczućsiębezpieczny–mówiJax.
–Oczywiście,możeszzatańczyćzmojążoną–odpowiadaCalebikręcigłową.–Idziecie?
–Jasne–mówięiśmiejęsiędoMarka.–Nietańczyłamztobąodwieków.
–Niejestemwtymdobry.
–Pomogę.Wkońcutomojapraca.
–Brzminieźle.Chodźmy.
Dzielimy się na grupy. Leo i Sam idą spotkać się ze znajomymi. Nat i Jules śmieją się, kiedy ich
mężczyźniciągnąje,abyzdążylinaswójpokazCirquedeSoleil,aresztaidziedowind,bywjechaćna
czwartepiętroCosmopolitana,tutajwVegas,abydokonaćzniszczeńwklubietanecznym.
JesteśmywVegaszaledwieodsześciugodzin,ajeszczenigdyniebawiłamsiętakdobrze.Aczuję,że
najlepszejeszczeprzedemną.
Znajdujemy dwa stoliki, które zsuwamy razem, po czym siadamy i przyglądamy się kilku parom na
parkiecie,czekającnaswojedrinki.
– Zamawiamy jedzenie? – pyta Matt, przeglądając menu. – Przynajmniej jakieś przegryzki, żeby
zneutralizowaćtrochęalkohol,którykonsumujemy.
–Dobrypomysł–odpowiadaCaleb.–Weźpodwazkażdego.
–Trzyzamówienianapieczoneziemniaki–mówiStacy.–Muzykajestsuper,aletancerzesłabi.Żadna
przyjemnośćichoglądać.
–Tak–przytakujeBrynnaimrugadoniej.–Strasznienudne.
–Myślę,żecośinsynuują–mówiDominic.–Sątacysubtelni.
–Potrzebująkogoś,żebyimpokazał,jaktodziała–dodajeNiciuśmiechasiędomnieprzebiegle.–
PowinniścieiśćtamzJaxem.
–Subtelnijakatakserca–zgadzasięMattigłaszczeNicpogłowie.–Alepiękni.
ZaczynasięJustDanceLadyGagi,aJaxśmiejesię,zerkającnamnieiunoszącbrew
–Jakiśdziwnyprzypadek.
–Idź,zabawsię–nalegaMark.–Aleuważajnasiebie.Tasukienkajestkrótka.–Jegooczykończą
zdanie:Atyniemaszmajtek.
–Zatańczcie–mówiBrynnaiklaszcze.
Jaxbierzemniezarękęiprowadzinaparkiet.
–Jestemnaobcasachbezmajtek,więcżadnychpoziomychpodnoszeń,okej?
–Zrozumiałem,cukiereczku.
Izaczynamy.Jaxprowadzimniepoparkiecie.Kręcimnąwtęizpowrotemcopięćkroków,tylkojai
Jax,czującymuzykęitaniec,takjakzawsze.Uwielbiam,kiedycośulepsza.Jestgeniuszemiwyzwaniem
dlamnie.Niezwracauwaginamojeobcasyiunosimnie,aletrzymaręcenamoichudach,więcsukienka
jestwdole.
Kiedy staję na ziemi, odkręca biodro i wycofuje się, śpiewając i wywołując we mnie śmiech.
Dziewczynyprzystolekrzycząipodpuszczajągo.
Wszyscy w sali klaszczą, kiedy piosenka się kończy, a my wracamy na swoje siedzenia i popijamy
wodę,którądostarczonopodczasnaszegotańca.
– Jesteście fantastyczni – mówi Stacy. – Nigdy nie będę umiała tak się ruszać. Moje biodra tak nie
potrafią.
– Twoje biodra są dobre, kochanie – mówi Isaac i mruga do niej, sprawiając, że Stacy oblewa się
czerwienią.
–Mojakolej!–krzyczyBrynnaiwyciągaJaxazkrzesła.–Chcętańczyć.
– Nie miałem pojęcia, że tak lubi tańczyć – stwierdza Isaac, obserwując, jak Brynna i Jax idą na
parkiet.
–Wcollege’uzawszeuwielbiałatańczyć–mówiStacy,wybuchającśmiechem,kiedyBrynnazaczyna
ruszaćbiodrami,naśladującJaxa.–Powinieneśtampójśćijązaskoczyć–dodajedoCaleba.
–Zatańczęznią.Aleznimsiędobrzebawi.
– Zwykle nie lubisz się tak dzielić – odzywa się łagodnie Matt i popija wodę. Jego ręka wciąż
spoczywanaszyiNic,odpoczątkujaktusiedzą.
–Onniejestzagrożeniem–odpowiadaCalebzuśmiechem.–Obojeotymwiemy.
–Jestczarującyidziewczynygolubią–dodajeDominic.
–Adodatkowojestzabawny–mówię,obserwującmojegoprzyjacielazładnąbrunetką.Obojeśmieją
się,kiedypokazujejejkilkazłożonychkroków.
Jakrzyżujęirozkładamnogi.Markkładziemirękęwysokonaudzie.
–Nieróbtak–szepczemidoucha.
–Niktnicniewidzi–odpowiadamiodwracamsię,żebyobserwowaćparkiet.Markobejmujemniei
delikatnie gładzi po ramieniu, szyi, nagich plecach. Odbiera mi oddech i dostaję gęsiej skórki, kiedy
przesuwapalcamipomoimkręgosłupie.
–Spójrznamnie–szepcze.
Jegooczypłoną,kiedypatrzynamnieprzezdłuższąchwilę,apotembezsłowawstaje,podnosimniei
pcha przez parkiet aż do frontowych drzwi. Ale zamiast skierować się do wind, skręca w przeciwną
stronę do bufetu. Jest już zamknięty i w korytarzu jest ciemno. Prowadzi mnie do odosobnionego
korytarza,zdalaodinnychoczu.
–Coztobą?–pytamześmiechem.Przyciskamniedościanyiopieraczołoomoje.
–Nic,zupełnienic–mówi,całującmniewnos,apotemprzesuwatecudownewargipopoliczkuaż
domojegoucha.–Kręciłaśmniecałąnoc.
– Nic nie zrobiłam. – Zarzucam mu ręce, kiedy on całuje mnie po szyi, powodując że w środku się
spinaminatychmiastwilgotnieję.
–Niemusiszrobićnicspecjalnego.Oddychasz,ajatwardnieję–mówi,przesuwającdłońmipomoim
cieleażdobioder,apotemwsuwajednąrękępodmojąsukienkęimiędzymojenogi.–Zamierzamcię
skosztowaćtuiteraz.
–Tutajprawdopodobniesąkamery–mówięiłapięoddech,kiedynagleściskamójtwardysutek.
–Nieobchodzimnieto.–Kucaprzedemnąiunosimisukienkętak,żetylkoonmożezobaczyć,cojest
podnią–Jesteśtakasexy.
Przyciskamjednąrękędościany,adrugąłapięgozawłosy,kiedyonwodzipowolikońcemjęzykapo
mojejnabrzmiałejjużłechtaczce.
–OBoże,M.
– Jesteś już taka mokra. – Jego głos jest przytłumiony. Jego dłonie wodzą po moich ustach i nagle
wsuwa jeden z palców we mnie, kciukiem drażni łechtaczkę, a ja muszę zacisnąć wargi, żeby
powstrzymaćsięodkrzyku.Unosimojąprawąnogę,kryjącmnieisiebieprzedkamerą,któramogłaby
sięgdzieśtuznajdować,iobejmujeustamimojąłechtaczkę,ssącmocno.
–Mark,cholerajasna.
– Mmm – mruczy, wyciąga palec, oblizuje go, po czym wsuwa we mnie język, całując mnie w
najbardziej intymny sposób i sprawiając, że sięgam gwiazd. Jest po prostu niesamowity. Trzyma mnie
mocno rękoma, upewniając się, że nie upadam, kiedy zatapia się we mnie ssąc, liżąc i całując, aż nie
pamiętamnawetswojegoimienia.Nawetmojepalcedrżązdoznań,jakieprzetaczająsięprzezemnie,aż
nagle mój żołądek się zaciska, a ja szczytuję mocno, prosto w jego usta. Jego oczy patrzą na mnie,
obserwuje mnie, kiedy dochodzę, a gdy to się dzieje, on nie przestaje. Dalej gładzi i całuje moje
zagłębienie, potem wnętrze moich ud, opuszcza moje nogi i wstaje, całując mnie mocno. Czuję w tym
siebieitopodniecamniejeszczebardziej.
Owijam jedną nogę wokół niego i jak w półśnie niemal wskakuję na niego, kiedy on mnie unosi i
przyciskaznówdościany,sięgającpomiędzynas,żebyrozpiąćzamekiuwolnićsiebie,poczymjednym
płynnympchnięciemwchodziwemnie.
–JezuChryste,Meredith–szepczemiwszyję.–Niepowinienemrobićtegotutaj,aletyporuszyłabyś
nawetpapieża.–Zaczynapieprzyćmnieszybkoimocnoipopięciupchnięciachsztywniejeiszczytuje,
jego biodra trą o moje, kiedy opróżnia się we mnie, pocierając o moją łechtaczkę i wysyłając mnie w
zupełnieinnyświatzorgazmem.
–Próbujeszmniezabić?–mruczy,wysuwającsięizapinającspodnie,poczympomagamipoprawić
sukienkę.Jegonasieniewypływazemnieipłyniemiponogach.
–Cóż,tojeszczeniejestpewne–mówięzsarkazmem.
–Masz.–ZdejmujeswójT-shirtipodkoszulek,zgniatagoiwykorzystujedowytarciamnie,nailesię
da.
–Mamnadzieję,żenieskończymywnecie–drażnięsięznim.Markblednie,kiedypatrzynamnie.
–Ochprzepraszam,nawetniepomyślałem…
–Żartuję.Wporządku.Jestemprzekonana,żetociąglezdarzasięwVegas.
Przeciągadłońmipowłosachikręcigłową.
–Nigdyprzynikimniestraciłemtakkontroli.Totwojawina.Rzuciłaśnamniejakiśczar.
–Tak,nazywamtoczaremseksu–odpowiadamicałujęgowbrodę.–Zamierzamgorzucaćcałąnoc,
więcsięprzygotuj.
–Dajspokój,butnawiedźmo.–Klepiemnieżartobliwiewtyłek,kiedyidziemywkierunkudrzwido
klubu. Po drodze wyrzuca swój podkoszulek do kosza. – Nie obiecuję, że nie zrobię tego znów, jeśli
dalejbędziesztaktrząśćtyłkiemnaparkiecie.
–Cóż,będziemyzatemczęstoznikać,ponieważzamierzamtańczyć,ilesięda.
–Próbujeszmniejednakzabić.
Kiedy przechodzimy przez parkiet, Jax macha do mnie, uśmiechając się ponad głowami Nic, Stacy i
Brynny,któretańcząrazemznim.
– Ukradł wam wasze kobiety – śmieje się Mark, kiedy siadamy przy stole. Wciąż drżę w środku od
dwóch orgazmów i obecności Marka we mnie. Kręcę się na siedzeniu, kiedy Dominic próbuje
przechwycićmojespojrzenie.Mrugaikręcigłową,bierzełykswojegodrinkaisprawdzatelefon,który
zaczyna wibrować. To jest niesamowite, jak zupełnie Dominic różni się od swoich braci. Ma te same
niebieskie oczy, ale jest ciemny. Atramentowe włosy i oliwkowa cera. Ale jest tak samo duży jak oni.
Wysokiibarczysty,iwspaniały.Jestcichy.Niemiałamzbytwieleokazji,bypogadaćznimodtamtego
dniawdomuWilla.
– Okej. Kto następny? Chcę tańczyć. Myślę, że wszyscy powinniście ruszyć tyłki i zacząć tańczyć. –
Wskazujęnawszystkichfacetów,wywołującunichuśmiech.
–Jaztobązatańczę–mówiMark.
–Nierobiliścietegodopieroco?–pytaIsaacześmiechem.
– Nie nazwałbym tego tańcem – odpowiada Mark z lekkim uśmiechem i prowadzi mnie na parkiet.
Muzyka jest szybka, ale on bierze mnie w swoje ramiona i kołysze w prawo i lewo, jakby to była
ballada.
–Niedokońcatomiałamnamyśli–mówię,chowająctwarzwjegoszyjęitrzymającsięmocno.
–Alejamiałem–mówiicałujemojewłosy.–Chcępoprostustaćtutajprzezcałepięćminuticzuć
ciebiewswoichramionach.
–Julesmiałarację,jesteśckliwy.
–Nieobchodzimnieto.
–Mnieteż.
Kiedykończysiępiosenka,Caleb,MattiIsaacwchodząnaparkiet,prosząswojekobietyizaczynająz
nimitańczyć. Jax uśmiechasię i korzystaz przerwy. Wraca dostołu, ale jaktylko siada, podchodzi do
niegokobietaiprosigodotańca.Kręcigłowąiodsyłają,poczymzaczynarozmawiaćzDominikiem.
–Taksięcieszę,żezaprosiłeśmnietutaj–mówiędoMarka.
–Jateż.
–Corobimyjutro?
– Ty będziesz mnie utrzymywać w permanentnej gotowości, leżąc i opalając się nad basenem –
odpowiadazuśmiechem.
–Brzmicałkiemnieźle.Nasmarujeszmniefiltremprzeciwsłonecznym?
–Oczywiście.
–Przyniesieszmiowocowedrinkizparasolkami?
–Jeśliładniepoprosisz.
–Czybędzieszcałydzieńbezkoszulki,abyimnieutrzymywaćwciągłejgotowości?
–Jeślitaktoprzedstawiasz,totak–śmiejesięizakładamikosmykzaucho.–Rozśmieszaszmnie.
–Cieszęsię.
Jego twarz poważnieje, kiedy przesuwa dłonią po moim policzku. Wciąż kołyszemy się, tańcząc we
własnymrytmie.
–Pragnęcię,wiedzotym.
–Niemawtymniczłego–odpowiadam,przesuwającpalcempojegoustach.Wydymaustaicałuje
mniedelikatnie.–Sątakiechwile,kiedypragnęciętakbardzo,żeczujęsię,jakbympłonęła.
– To nie tylko to. To wszystko. Pragnę wszystkiego, co z tobą związane. Twojego ciała, twojego
śmiechu,tego,jaksięczuję,kiedyjesteśzemną.Jesteśmoimnarkotykiem,Mer.
–Jestemuzależnionawtensamsposóbiniezamierzamkiedykolwiekleczyćsięzciebie,Mark.
Sztywnieje na chwilę, przeszywając mnie tym swoim błękitnym spojrzeniem, a ja czuję dreszcz
płynącypomoimkręgosłupie,jakbydotknąłmojejduszy.
–Niemanatolekarstwa.
Rozdział16
T
ylechodziliśmytejnocy,żespuchłyminogi–jęczyStacy,kiedyjedziemywindąnaczwartepiętrodo
klubuhotelowegoCosmopolitan.
–Myślę,żetoodalkoholu–mówiNat.
–Teżyrandolesąniesamowite–zauważaJulesimrużyoczy,kiedypatrzynalśniąceszkłowokółnas.
–Kiedyzbytdużowypijesz,naprawdęźlerobicitonagłowę.
–Zastanawiamsię,czycidraniezrobilitocelowo?–pytaStacy.
– Z pewnością jesteśmy w najładniejszym hotelu w tym ciągu – mówi Brynna z uśmiechem. – Aż
niepojętejakcisięudałodotegonamówićWilla,Meg.
–Niesądzę,abygonaprawdęobchodziło,gdziesięzatrzymujemy,jeślitylkojestbufetibar.–Meg
śmiejesięipopijaswojegoróżowegodrinka.–Bufettutajtozabójca.Myślę,żeWillbyłbyszczęśliwy,
gdybymógłspaćztymikrabowyminóżkami.
–Mężczyznapotrafizjeść–wzdychaJules.–TapiętnastominutowaprzerwaodszaleństwawVegas
niebyładobra.Czujęsiępadnięta.
Dojeżdżamynagórę,gdzieSamwchodzipomiędzyNatiJules,kładzieimręcenaramionachimówi:–
Obudźciesiędziewczyny,szaleństwodopierosięzaczyna.
–Tekobietysąniesamowite–mruczyJaxiprowadzimniedoklubu.–Nieflirtowałemtyleodczasu
tamtegoklubuwNowymJorku,ponaszymwystępienasylwestratrzylatatemu.
– To był gejowski klub – przypominam mu, przewracając oczami. – Nie trzeba dodawać, że nie
widziałamwtedyżadnychakcji.
–Zaufajmi,batoniku,jawidziałemwystarczającodużoakcjizanasobojga.–Unosibrwisugestywnie,
kiedyresztadziewczynwybuchaśmiechem.
–Jesteśodrażający.
– Jesteś wspaniały – mówi Nic, kiedy zamawiamy dwa stoliki, znów zestawiając je razem. Barman
jesttensamcozeszłejnocyiprzewracaoczami,kiedysiadamy.
–Jeszczenieodpocząłempowaszejostatniejnocy–krzyczydonas.
– Jeszcze nic nie wiedziałeś, słodziutki – odkrzykuje Stacy i mruga. – Pozbyłyśmy się naszych
mężczyznizostawiłyśmywszelkiehamulcewSeattle.
–Super–śmiejesięikręcigłową,kiedypodchodzidobaru,żebyobsłużyćklienta.
–Zastanawiamsię,czychłopakidobrzesiębawią–mówiBrynnaipiszecośwtelefonie.
–Lepiejniewywołujwilkazlasu–mówiJules.–TowieczórpanieńskiMeg.
–Och,piszępoprostudomamy,żebyowiedziećsię,jaksięmajądzieciaki.
–Niezłypomysł–stwierdzaNatirównieżzaczynapisać.
– Okej, niech wszystkie mamy sprawdzą teraz u swoich nianiek, co się dzieje, bo z pewnością nie
pozostanieciedzisiajtrzeźwezbytdługo–mówiJaxiprzywołujekelnera.
– Co zatem robią faceci. – Pytam kiedy Jax zaczyna pisać w swoim telefonie. – Nie wiedziałam, że
jesteśtatusiem.
–Niejestem,spryciulo.Logannieodbieradziścałydzieńtelefonu.
–Problemywraju?–Uśmiechschodzimiztwarzy,kiedywidzęjegozmartwienie,ajegociemneoczy
patrząnamnie.–Jestemprzekonana,żewszystkojestdobrze.Pewnienadganiarobotę,którazebrałasię,
kiedymieliściewolnytydzień.
Kiwagłową,alejegozmarszczonatwarzmówimi,żetegoniekupił.
–Pamiętasz?Niewszyscyfacecisązdradliwymidraniami.
–Niepowiedziałem,żemyślę,żemniezdradza–oznajmiaiwypijazajednymzamachemtequilę,którą
właśnieprzyniósłkelner.–Aleterazjużtak.
–Zaufajmi–mówiStacy,wychylającsięzzaBrynnyiMeg.–Niktniezdradzitakiegogorącegokąska
jakty.
–OBoże–mówiNat,śmiejącsię.–Zaczynasię.
–Uważasz,żejestemgorącymkąskiem?–pytaJaxrozanielony.
–Otak.–Brynnamówizdecydowanie,kiwającgłową,aresztauśmiechasięwakciezgody.
–Janie–stwierdzamizerkamnaJaxa,apotemśmiejęsięiprzyznaję.–Tak,jesteśgorącymkąskiem.
Aleprzestańciekarmićjegoego.Nigdynieprzepchniemyjegogłowyprzezdrzwi,jeślibędziemydalej
takrobić.
–Iotosięodezwała–mówiJax,wywołującwnassalwęśmiechu.
– Tak się cieszę, że mamy przyjaciela geja– oznajmia Jules i unosi drinka w toaście. – Za Jaxa,
brakująceogniwownaszymkole.
–ZaJaxa.–Wszystkieunosimynaszedrinkiiklaszczemy,niektóretańczącnaswoichsiedzeniachw
rytmpulsującejmuzyki.
–Okej,jajużdziękujęzaalkohol–mówiNicizamawiadietetycznąsodę.
–Czemu?–pytaMeg.–Tomojeprzyjęcie.Musimysięgłupioupić.
–Cukrzycaialkoholniegrajązadobrze–mówiNiczgrymasem.–Aleniemartw,siępotrafiębyć
głupiaibeztego.
–Nodobrze.–MegcałujeNicwpoliczek.–Taksięcieszę,żetutajjesteś.Taksięcieszę,żewreszcie
poślubiętęwielką,grubągwiazdęfootballu.
–Myteż.Czekałaśwystarczającodługo–mówiNat.
–Zawszecośstawałonadrodze.Atogra,atosprawyrodzinne,atomójawanswszpitalu.
–Wiedziałyśmy,żewkońcusięuda–mówiJules.–Boże,tecukierkicytrynowesąszałowe.
–Wiesz,cojestszałowe?–pytaSam.
–Co?–pytamywszystkierazem,poczymprzybijamypiątkę,ponieważtojasne,cojestwspaniałe.
–KiedyLeoklepiemniewtyłek.
–Założęsię,żeLeojestszałowywłóżku–wzdychaJules.
–Jules!–krzyczyNat,kiedywszystkiechichoczemy.
–Co?Jestjedynymtutajniespokrewnionymzemną.Pozwólciemigopragnąć.
–Tojestfair–mówiBrynna.–MypragniemypięciuMontgomerych,dwóchgorącychWilliamsówi
jednegoMcKennę.NiechJulesmaLeo.
Wnaszychzmąconychalkoholemumysłachbrzmitocałkiemlogicznie.
– Chcę wiedzieć więcej o tych apagasmach, o których tyle słyszałam – mówi Nic, pochylając się
podekscytowana.–GadajMcKenna.
–Czekajcie,cotojestapagasm?–pytaJax.
–Natemaapa–informujegoMeg,jakbytobyłanajzwyklejszarzecznaświecie.
–Co,a?–pytam,aJuleswybuchaśmiechem.
–Tosamopowiedziałam,kiedyzobaczyłamtoporazpierwszy.
– Co to jest? – Popijam swojego słodkiego drinka i nachylam się, gotowa usłyszeć, czym jest to
magicznecoś.
–Mapiercingnaczłonku–mówiNat,aleosłaniadłoniąustatak,jakbyłbytowielkisekret,jednak
człowieksiedzącyprzystolikuobokkręcigłowąwokół,kiedytosłyszy,apotemsięśmieje.
–Omatko–mówiJaxiosłaniaswojeprzyrodzenie.
–Tojestpoprostu…fantastyczne–mówiJules,wzdychającmarzycielsko.
–Nienawidzęcię–stwierdzaBrynna.
–Chceszpowiedzieć,żeCalebjestsłabywdepartamencieseksu?–pytam.
– Oczywiście, że nie. Doprowadza mnie do orgazmu samym patrzeniem na mnie. I robi to 69, które,
jestem przekonana, jest zakazane we wszystkich pięćdziesięciu stanach. – Zasłania serce i przygryza
wargę,kiedykelnerkazjawiasięniespodziewaniezuzupełnieniemdrinków.
NiechBógjąbłogosławi.
–Czyposiadaniedziecicośzmieniło?–pytam.–Naprzykład,jakteraztoczujesz?
–Odrobinę,notrochę,alenadaljestdobrze,apotemtwojeciałoodkrywatowszystkonanowoiznów
jestnormalnie.
–Niechcęsłyszećtejczęści–mówiJax.–Sorry,dziewczęta,aletomnienieinteresuje.
–Och.–BardzopijanaMegpodskakujenakrześle.–Mamdociebiepytanie.
WskazujenaJaxa,apotemposyłamuprzebiegłyuśmiech.
–Tak!Możemyzadawaćfacetowipytaniaoseks–mówiSam.
Jaxodchrząkuje,poczymsiadanakrześleiposyławszystkimdziewczynomnieprawdziwe,poważne
spojrzenie.
–Tak,jestemdousług,mojepanie.Doktorprzybył.
–Japierwsza–mówiMeg.–Jakczujesięorgazm?
Jaxmrugagwałtownie,amywszystkiewpatrujemysięwniego.
–Jakczujegodziewczyna?–pytaJax.
–Mrowienie,roztapianiesię,wybuch,niesamowiciedobrze–mówiNatzwestchnieniem.–Kurwa,
mójmążjestniezły,jeśliotochodzi.
Wszystkie kiwamy w zgodzie. To musi być genetyczne, ponieważ pieprzenie Marka jest równie
wspaniałe.
Czuję, że miałam ze trzydzieści siedem orgazmów od czasu, jak jesteśmy w Vegas. To jakby jego
życiowąmisjąbyłoutrzymywaćmniepermanentniepobudzoną.
Tojestcudowne.
–Czekajcie.–Samwyciągarękędokładniewchwili,kiedyJaxzaczynaodpowiadaćnapytanie.
–Bądźmybardziejprecyzyjni.Gdziezaczynasięorgazm.
–Zaczyna?–TerazJaxwyglądanazdezorientowanego.–Słodziutka,kto,dokurwynędzy,przejmuje
siętym,gdziesięzaczyna?Najważniejszymelementemjestrezultat.
–Boże,uwielbiam,kiedymówi„słodziutka”–uśmiechasięmarzycielskoStacy.–Taksięcieszę,że
jesteśgejem,mogęztobąflirtowaćbezobawy,żemójmążcięzabije.
–Tojestwygodne.–Jaxwarczy,ukrywatwarzwdłoniach,apotemwybuchaśmiechem.–Kocham
was,mojepanie.
–Przecieżpotojesteśmy–stwierdzaNic,mrugając.–Więcpowiedzwięcejomęskimorgazmie.
–Mężczyźniniemająorgazmu,słodziutka.–Jaxmrugadoniejiwszyscywybuchamyporazkolejny
śmiechem,uderzającdłońmiwstółiprzybijającpiątkęzJaxem.
– Cóż, z pewnością wasze jaja twardnieją – mówi Sam, gładząc usta w zamyśleniu. – To wtedy się
zaczyna?
–Nigdytaknaprawdęotymniemyślałem–drapiesiępogłowieizerkawsufit,namyślającsię–Nie,
to się dzieje, tuż zanim dochodzisz, a tak naprawdę zaczyna się w kręgosłupie. Przynajmniej dla mnie.
Jestemprzekonany,żetozależyodosoby.
– W kręgosłupie! – wykrzykuje Meg, szeroko otwierając oczy. – Co się dzieje, do cholery, z twoim
kręgosłupem?
–Zaczynamniemrowić.
–Awięcuwastoteżjestmrowienie–stwierdzaNat,zadowolona,żemiałarację.
–Tak,taksądzę.
–Atwojejajatwardnieją?–pytaBrynna,popijającdrinka.Wszystkiesięnachylamy,obserwującJaxa
szerokootwartymioczami,jakbyzdradzałnamsekretyNASAistrefy51zajednymzamachem.
–Tak,takmyślę.
– Czy to dziwne uczucie? – pyta Jules. – Mam na myśli, że cała skóra się napręża. Pomyślałabym
raczej,żetoboli.
–Tonieboli.–TymrazemJaxoblewasięczerwieniąiśmiejesię,kiedykrzyżujeręcenapiersi.–Nie
wiem,czypowinienemmówićwamtakierzeczy.Tomęskiesprawy.
– Ale ty jesteś naszym facetem gejem. – Brynna uderza w stół dla podkreślenia. – Jesteś jedynym,
któregomożemyspytać.
–Zapytajcieswoichfacetów–odpowiadaracjonalnieiwypijakolejnegoshota.
– Jeśli spytam Luke’a o orgazm, od razu przystąpi do wywołania go u mnie i na samym początku
zapomnę,ocopytałam–mówiNat.–Sprawia,żegubięsłowa.
–Jagubięciągle–krzyczyMeg.–Tosięnazywa…nezja.
– Orgazmnezja. – Przybijam piątkę z Jaxem i śmieję się. – Mark jest dobry w sprawianiu, że gubię
słowa.Sprawia,żegubięwszystko.
–Comasznamyśli?–pytaNicijakgdybynigdyniccałauwagaskupiasięnamnie.Mrugamipatrząc
nanowychprzyjaciół,próbujęznaleźćsposób,abyoczyścićumysłiimtowyjaśnić.
–Sprawia,żegubięubranie,słowaiserce.
–Awww–krzyczySam.–Toznaczy,awoseksiezmoimbratem,aleawww.
– To on pozbawił mnie dziewictwa. – Nagle słowa wylewają się ze mnie, a ja każdy element
przeliczamnapalcach.Jestempewna,żeoczymśzapomniałam.
–Onbyłtwoimpierwszym?–pytaNic.
–Tak–potakuję.–Ijużwtedybyłdobry.Oczywiściechwilęzajęło,nimzaczęłammiewaćorgazm,
aletylkodlatego,żebyłamspiętaizdenerwowana,ale,cholera,tenczłowiekmaniezłegokutasa.
–OmójBoże,okejjużmożeszprzestać?–mówiSamimarszczynos.–Blee.
–Nie,mówdalej–prosiBrynnaiklaszczewręce.–Czymówimytakisobie,czyożeżkurwajego
mać?
–Ożeżkurwajegomać–odpowiadamintensywniepotakując.–Ponieważbyłmoimpierwszym,nie
wiedziałam,żetoniejestnormalnyrozmiar,alepotempieprzyłamsięzkilkomadupkamiponimioni
bylitaaaaacymalutcy.–Wysuwammałypalec,abyimzademonstrować,aonewybuchająśmiechem.
–Nodobra,terazmojakolej,bypowiedzieć,blee–mówiJax.
–Ajakijesttwójptaszek?–pytaStacyśmiało.
–Ochkochaniutka,niemamnienawetnaskali.
– Udowodnij to – Meg wstaje i obchodzi stół, siada okrakiem na kolanach Jaxa i sięga do jego
rozporka.
–Hm,Megjesteśpięknąkobietą,alejajestemgejem,atywychodziszzamąż.–NatwarzyJaxawidać
panikę,amyzaczynamysięśmiać.
–Boiszsię?–pytaMeg,mrużącoczy.
–Tak–przyznajeizdejmujejązkolan.
–Jatylkochciałamgozobaczyć–stwierdzaisiadazpowrotemnaswoimkrześle.
–Potrzebujemynowychdrinków.–Dajęznakkelnerce.
–Chcęnapisaćdoswojegofaceta–mówiNicizaczynapisaćesemesa.
– Nie! Obiecałyśmy, że nie będziemy. – Stacy kręci intensywnie głową, a potem wygląda, jakby
zmieniłazdanie.–Ciekawe,czyzanamitęsknią.
–Agdziewogólesą?–pytaJax.
–Prawdopodobniewklubiezestriptizem–mówiMeg.
–Nie,wątpięwto.Raczejgrająwkasynie.–NatklepieMegporamieniuiuśmiechasięszeroko.
– Czy wy w ogóle macie pojęcie, jak wiele kobiet pewnie flirtuje z naszymi mężczyznami? – pyta
nagleSam.–Sąciachami.Aprzytymprawiepołowaznichtoznaneosoby.OBoże,comyśmyzrobiły?
– Więc, przypomnijmy im, co już mają. – Uśmiech rozjaśnia twarz Brynny, która szybko wstaje. –
Wszyscydołazienki.Jaxtyteż.
–Niepójdędodamskiejtoalety–mówiJax.–Niemamowy.
–Jax!JakmogęzrobićzdjęcietwojegoptaszkadlaLoganatutaj?
Jaxłykaswojątequilęizgrzytazębami.
–Niewiedziałem,żetakiebyłyplanynadzisiejszywieczór.
–Odkiedystałeśsiętakpruderyjny?–WstajęibioręJaxazesobą.–Tojestfacet,którymiewałcały
folderzdjęćkutasów.
–Skądotym,kurwa,wiesz?
–Znamyhasładoswoichtelefonów,Einsteinie.
–Tonieznaczy,żemożemywnichwęszyć.Wtensposóbmożemyzniszczyćdowody,jeślidrugiejest
niesprawne.
–Oj,todobrypomysł.MaszNat,otomójkod–mówiJules,kiedyidzienaswoichobłędniewysokich
obcasachdotoalety.
–Przypilnujstolika!Zarazwrócimy.–Samwoładobarmana,którymachadonas,kiedykierujemysię
dotoalety.
Nacałeszczęściejestpusta.
–Zamknijdrzwi,Nic–uśmiechasięMegipatrzynanas.–Okej,corobimy?
–Zdjęciacycków–mówiBrynna.–Wyślemynaszymfacetomzdjęcianaszychcycków.
–Czymożemywszystkimwysłaćtwojecycki?–pytaJules.–Masznajlepsze.
–Nie.–Brynnaśmiejesiękiedyzdejmujekoszulkę.–Będąwiedzieli,żeniesątwoje.
–Czemumuszęwtymuczestniczyć?–pytaJax.
–Ponieważtybędzieszrobiłzdjęcia–mówiSamzuśmiechem.–Jesteśnajszczęśliwszymfacetemw
tymhotelu.
– I zupełnie mnie to pogrąży. Okej. – Wzrusza ramionami i robi zdjęcia naszych nagich piersi
telefonemkażdejznas.–Tojużwszystkie.
–Terazty–mówiNatiprzerzucaswojeciemnewłosyprzezramię.
–Niemamowy.ŻadnychzdjęćkutasadlaLogana.–Jaxkręcigłowągwałtownieizerkanamnie.–
Nie,Meredith.
–Znaszjejimię–prychaNic.–OBoże,niejestemnawetpijana,ajużprycham.
–Dobradziewczynka–mówiMeg,zadowolona.
–Nodobra,żadnychzdjęćczłonków–mówięiklepięJaxaporamieniu.–Alemusimymucośwysłać.
–Czemu?Nieodpowiadanamojetelefony.
– Jest zły? – pyta Jules i mruga, wybierając, którym okiem spojrzeć na Jaxa, lewym czy prawym. –
Kurwa,jesteświększymciachemdlamojegolewegooka.
–Conietakztwoimprawym?–pytaNat.
–Jestbardziejpijaneniżtodrugie.
–Czyjestzły?–pytaBrynna,skupiona.–Czytoznaszejwinyjestzły?Czytodlatego,żeMegusiadła
cinakolanach?Onaprzeprosi.–OdwracasiędoMegiopieraręcenabiodrach.–PrzeprośLogana.
–Przepraszam,Logan.Takwyszło.Jaxjestciachemipowiedział,żejegokutasjestnaprawdęduży,
aletyjużpewnietowiesz.
–Loganatutajniema.–Jaxśmiejesięgłośno.–WięcniewidziałMegnamoichkolanach.Niewiem,
czyjestzły.Niemogęgozłapać.
–Czyonssietwojegokutasa?–pytaJules,zerkającnaJaxaswoimlewymokiem.
–OBoże,tozbytosobiste–mówiNatikręcigłową.
–CzytyssieszkutasaNata?–odpowiadapytaniemJax.
–Zakażdymrazem,gdysiędostanę.
JaxunosibrewipatrzynaJules,któradochodzidosiebie.
–Ha!Wiedziałem.
–Okej,skupmysię.–OdwracamsięipatrzęnacałątrójkęJaxówstojącychprzedemną.Tenalkohol
dajecałkiemniezłegokopa.
Meguśmiechasięznaczącoizerkawlustro.
– Wyślijmy mu po prostu twoje słodkie zdjęcie – sugeruję i biorę do ręki jego telefon, żeby zrobić
fotkę.
–Czekajcie,otoczmygo–mówiNiciwszystkiedziewczętazbierająsięwokółniego.Natwskakuje
munaręceizanimsięorientuje,jestcałyobleczonywkobiety.
–Ha.Tojestsuper.–Robiękilkazdjęćkażdymztelefonów,apotemwracamydonaszegostolikai
zamawiamykolejnąrundędrinków.
–Okej,wyślijmynaszezdjęciadonaszychfacetów–mówiSamiskupiasięnatelefonie.
–Jaksiępisze„cycki”?–pytaJules.
–Nesia–przypominajejMeg.
Wyświetlam okienko tekstowe do Marka i załączam zdjęcie swojego biustu z krótkim tekstem: „Oto
zdjęcietwoichcycków,zboczeńcu”.
–Jakpiszecie„członek”?–pytaSam.–Wzdaniu:„Chcętwojegoczłonkamiędzymoimicyckami”?
Jaxwypijaswojątequilę,którąwłaśniedostał.
–JezuChryste,jesteściebandązboczonychkobiet.
–Och,pysiaczku,nawetniewieszjak–mówiSam.–Naszczęścienasimężczyźnitolubią.
Powysłanychesemesachuśmiechamysiędosiebienawzajem,apotemwybuchamyśmiechem.
–Towywołaniezłyszokumojegomęża–mówiStacy,wycierającoczy.
–Nodobra,dosyćtegosiedzenia.Meg,myślę,żepowinnaśzaśpiewać–mówiJules.
–Tutajniemazespołu.Muzykajestpuszczanazpłyty.
– Tam jest sprzęt do karaoke. – Pokazuje Brynna w róg Sali. – Założę się, że Ciacho Ciachowate
stojącetamwłączynammaszynę.
–Kto?–pytaNic.
–Barman.
–Rozumiem.–Wstajęipoprawiamswójbiust,jakbymsięprzygotowywaładojakiejśbabskiejbójki,
iprzechylamsięprzezbar,gotowapoflirtowaćzCiachowatym,żebypozwoliłzaśpiewaćMeg.
Rozdział17
Mark
P
asuję–CalebrzucakartynastółzrezygnacjąizerkanaMatta.–Odkiedytomasztakieszczęście?
–OdchwilikiedyspotkałemNic–odpowiadaspokojnieizgarniażetony,którewygrał.Jesteśmyw
strefiehazarduwAria,zarazobokmiejscagdziebawiąsiędziewczyny.Żadenznasniechciałbyćzbyt
dalekoodnich.
– Boże, jesteś uzależniony – mruczy Dom i przygryza cygaro, licząc swoje żetony. Will wyposażył
każdego z nas w żetony warte dwadzieścia pięć tysięcy dolarów i życzył nam powodzenia, kiedy
siadaliśmydodwóchstołówizaczęliśmygrętrzygodzinytemu.
–Jakiekolwiekpieniądze,któreudanamsięwygrać,będąprzeznaczonenadziałalnośćcharytatywną.
–Tobieteżsięwkońcuprzytrafi,braciszku.–MattklepieDomaporamieniuiśmiejesię,kiedytwarz
Dominicatężeje.–Zaufajmi.Jakaślaskazawróciciwgłowie.
–Onniepotrzebujedotegolaski–krzyczydonasWillzdrugiegostołuiprzybijapiątkęzLukiem.
Logan zerka na mnie i kręci głową z ponurym uśmiechem. Dołączył do nas jakąś godzinę temu po
zameldowaniusięwhotelu.
–Kiedydołączymydonaszychdziewczyn?–pytaLuke.
–Maszjużnasdosyć?–pytaLeo,rzucająckilkażetonów.
–Nataliewyglądaoniebolepiejodciebie.
–Ztymniemogęsięniezgodzić–mówiLeozuśmiechem.–Atyniemaszniczeswojejsiostry.
–Jestwrzodemnadupie–mruczępogodnie.–Atyjesteśwręczświęty.
– Nie jestem święty. – Leo kręci głową z uśmiechem. – I prawdą jest, że potrafi być wrzodem na
dupie,alejestmoimwrzodem.
–Totakiesłodkie–dogryzamuDom.–Uważajcie,boniebawemobajstracicieswojemęskieprawa.
– Myślę, że oddajesz swoje męskie prawa w chwili, kiedy się żenisz. Nadal jesteś mężczyzną, ale
jesteśjejmężczyzną.
–Tozbytgłębokieprzemyślenia,kiedyjestempijany,braciszku–odpowiadaWilliunosiswojepiwo.
–Niezamierzamoddawaćswoichmęskichprawnikomu.Megwie,ktojestszefem.
Wszyscyfaceciwybuchająśmiechemikręcągłową,jakbyWillbyłpoprostugłupimfacetem.
–Oczywiście,żewie–mówiLuke.–Onajestszefem.
–Taa,jasne.–Willwzdychaiuśmiechasięprzepraszająco.–Onarządzi.
–Widzicie,niemategoproblemu,kiedywzwiązkujestdwóchfacetów–mówiLoganzsatysfakcją.
–Nicztego,kolego–mówiCaleb,kręcącgłowąiwywołującśmiechLogana.
–Umnieteżniematakiejopcji–mruczyLeo,zawodząc,irzucazniesmakiemkartynastół.
–Niewyjdziezaciebie?–pytaCaleb.
–Nie.
–Pytałeśją?–mówiLoganpoważnie.ImlepiejpoznajęLogana,tymbardziejgolubię.Nieowijaw
bawełnę.
–Kilkarazyotymwspomniałem,aleonaupierasię,żenigdyniebędziechciaławyjśćzamąż,więc
nie, formalnie nigdy jej tego nie proponowałem. – Wygląda żałośnie. Ma zaciśnięta szczękę, zgrzyta
zębami,ajegowytatuowaneręcespoczywająnastole.
–Poprośją–mówiNatepoważnie.
–Odmówi.
–Możenie–odpowiadamikiwamgłową,aLeopatrzynamniezaskoczony.–Myśli,żejesteśnanią
wściekłyalbocośwtymrodzaju.
–Rozmawiałaztobą?
–Przyszładomniepewnegowieczora,kiedypracowałeśdopóźna.
–Niejestemnaniąwściekły–mówiikręcigłową,jakbybyłzdezorientowany.–Niejestemwstanie
myślećoniczyminnympozanią.
–Poprośją–powtarzaLuke,apotemzwracasiędokrupiera.–Wchodzę.
Naglewszystkienaszetelefonyzaczynająwibrowaćnastole.Zerkamyposobie,apotemsprawdzamy.
TowiadomośćodMeredithiprzedstawiajejwspaniałybiust.JezuChryste,samozdjęciepowoduje,
żetwardnieję.„Ototwojezdjęciecycków,zboku”.
Uśmiechamsięirozglądampoinnych.Wszystkimopadłyszczęki,kiedypatrzązafascynowaniwswoje
telefony.
–Czykażdydostałzdjęciecycków?–pytam.
Chłopakipotwierdzają,aleLoganwybuchaśmiechemikręcigłową.
– Nie, ja otrzymałem zdjęcie mojego mężczyzny udrapowanego we wszystkie wasze kobiety. –
Pokazujenam,wywołującunasśmiech.
–Myślałem,żepowiedziałeś,żebędąbezpiecznerazem–mówiędoMatta,któryuśmiechasięgłupio,
patrzącwswójtelefon.
– Powiedziałem, że powinny być bezpieczne. Nie powiedziałem, że będą dokonywać rozsądnych
wyborów.–Chowaswójtelefondokieszenitakjakresztaznas.–Aczkolwiek,sądzę,żeuzyskałydość
wysokistanupojenia.
–Poślubiętecycki–mówiWillzachwycony,wpatrującsięcałyczaswswójtelefon.
–Niepozwól,żebyMegtousłyszała–mówiLukeześmiechem.–Wykopiecię.
–Poślubiamją–szepczeWill,uśmiechającsięjakgłupek.
Montgomery’owiesąbandągłupków.
Rozliczamysięzkrupieremiwychodzimy.Jestemgotówbyćzeswojądziewczyną.Niemógłbymbyć
bardziej szczęśliwy, że bawi się z innymi dziewczynami, i nie zaskakuje mnie to. Jest zabawna jak
choleraiłatwojąpokochać.
Takcholerniełatwojąpokochać.
–Mamwrażenie,żeJaxmożebyćnamniewkurzony–wyznajeLogan,kiedywychodzimyzkasyna,
kierującsięwstronępodniebnegomostudoCosmo.
–Dlaczego?–pytam.
–Cotakiegozrobiłeś?–rzucaWillprzezramię.
–Niewie,żeprzyjeżdżam–mówiLogan.–Więcnieodbierałemdziśtelefonówodniego.
–Czyzłorzeczyłnaciebie?Niecierpię,kiedytaksiędzieje–mówiDom.
–Nie,zadzwoniłraziwysłałkilkawiadomości,aleczujęsięwinny,żenieodpowiadałem.
–Mogłeśprzecieżudawać,żejesteśwdomu–mówięizerkamnaniego.
–Jestemokropnymkłamcą.
–Totylkoesemes.Niemógłbystwierdzić,żekłamiesz.
Wzruszaramionamiiwydymausta.
–Mamnadzieję,żeniezmarnowałempodróżydoVegas.
– Będzie dobrze. – Klepię go po ramieniu i idę za chłopakami do klubu. Wszyscy nagle się
zatrzymujemywjednymrzędzieipatrzymyzotwartymiustaminascenęprzednami.
Meg głośno śpiewa piosenkę Britney Spears na karaoke. Brynna leży na barze, z kawałkiem limonki
pomiędzy jej ożywionym, obfitym biustem, a Sam wypija swoją tequilę i bierze zębami limonkę
spomiędzypiersiBrynn.
– Jezu, moja kobieta pije szoty z ciała twojej żony – mówi Leo do Caleba, ściszonym i nabożnym
głosem.Calebpoprostukiwagłową.
Jax i Natalie są na parkiecie, tańczą do głośnego śpiewu Meg. Luke obserwuje ją i śmieje się do
rozpuku.
JulesiMerleżągłowaminabarzetak,żebarmanmożeimlaćalkoholprostodoust.
Stacysiedzinakolanachjakiegośobcegofaceta,aNicstoizabaremiobsługujeklientów,podrzucając
butelkiwstylufilmuCocktail.
–Czytosiędziejenaprawdę?–pytaDom,kiedywreszcieudajemusięzłapaćoddech.
–Dlaczegomojażonasiedzinakolanachjakiegośskurwiela?–pytaIsaac.Wszyscykrzyżujemyręce
napiersiachipatrzymy,jakbytobyłowykolejeniepociągu,odktóregoniemożemyoderwaćwzroku.
Powietrze pachnie słodkimi płynami i złymi wyborami, kiedy dziewczyny wybuchają śmiechem i
przybijają sobie piątki. Pan Zachłanny Skurwiel kładzie ręce na biodrach Stacy, która automatycznie je
odsuwa.
–Dobradziewczynka–mruczIsaac.–Zabijęgo.
–Tojestcholernieniesamowite–śmiejesięDom.–Cholernieniesamowite.
–Mojadziewczynaumieśpiewać–mówiWillzuśmiechem.
–Gościu,jesteśpijany–mówiLeozłośliwie.–Jestokropna.
–Pieprzsię,jestcudowna–upierasięWill.
–Hej!JesttutajPanKochaneSpodenki–krzyczyMeredithiwskazujenaLogana.–Jax!Onjesttutaj.
–CzytymnienazwałaśwłaśniePanKochaneSpodenki–pytaLoganzzaskoczeniem.
– Tak, myślę, że tak cię właśnie wszyscy nazywają, kiedy nie ma cię w pobliżu – informuję go z
powagą.
–Cóż,mamdużomiłościwswoichspodniach–mówiLoganprzebiegle.
–Koleś,naprawdę?–parskaCaleb.
–Wygląda,żepasujetuidealnie–śmiejesięDom,jeszczebardziejkiedyStacymachadoIsaaca.
–Kochanie!Cześć!TojestStan.–Wszyscypodchodzimydonaszychdziewczyn.–Wszystkiekrzesła
sązajęte.
–NiejestemStan–mówigościuimrugadoStacy.
–Kimtyjesteś?–ryczyIsaac.
–Ted.
–WyglądajakStan.–Stacywzruszaramionami.–Wszystkiekrzesłanacałymświeciezniknęły.
–Jeśliniezabierzeszzarazrąkzmojejżony–mówiIsaacchłodno–zabijęcię.Mójbratjestgliną,
więcwywinęsięztego.Niebędępowtarzałdrugiraz.
Tedblednieiprzełykaztrudem,poczymuśmiechasiędoStacyizdejmujejązeswoichkolan.
–Miłociębyłopoznać,kochanie–mówidoStacyiucieka.
– Tak za tobą tęskniłam – krzyczy Mer i rzuca się w moje ramiona. – Minęły dni, od kiedy cię
widziałam.
–Widziałemcięjakieśczterygodzinytemu,kochanie–śmiejęsięicałujęjąwczubekgłowy,poczym
unoszęjejbrodę,bypocałowaćjąwjejmiękkieusta.
–Wiedziałeś,żePanKochaneSpodenkiprzyjeżdża?
–Wiedziałem,tobyłaniespodzianka.
–Aww–mówiiopieragłowęnamoimramieniu,obserwującswojegoprzyjaciela.–Spójrznanich.
Jax i Logan tańczą razem, z opartymi o siebie głowami, podczas gdy Meg i Will śpiewają straszną
przeróbkęIGotYouBabeSonny’egoiCher.
LukebierzeNatwramionaicałujejądługoimocno,wywołującjękuJules.
–Przestańcie.
–Nie–odpowiadaLukeiwracadocałowania.
–Chrystedrogi,Williams,twójpokójjestzaraznagórze.–Nateobejmujejąwpasie,przyciągającdo
siebie,aleonanadalrobizłośliweuwagiLuke’owi,pókiNateniezamykajejwreszcieustpocałunkiem.
–Dużocałowaniasiętutajpojawia–mruczyBrynna.
–Chodźmynagórę–mówiCalebibierzejązarękę,prowadzącdodrzwi.
–Będęmiałaorgazm!–krzyczyBrynnaimachanamnapożegnanie.–Czymożemyzrobićto69,które
takdobrzeciwychodzi?
–Jateż!–oznajmiaJules.–Cóż,apagasm.
–Julianne–mruczyNatezirytacją.
–Co?Takbędzie.
SamiLeosąprzybarze,SamsiedzinakolanachLeo,alenierozmawiajązesobą,podczasgdyMatt
dołączadoNiczabaremizerkanajejfartuchowiniętywokółtalii.
– Bierzemy go ze sobą – informuje barmana i wyciąga Nic z klubu, nie poświęcając nikomu więcej
uwagi.
–MożeszpostawićjużNat,Luke–mówiędobrata,aleontylkokręcigłowąidalejjącałuje.
–Nie,zabieramjądopokoju.Dobranocwszystkim.
–Padająjakmuchy–mówiMeredith.–Czywiedziałeś,żekiedyfacetmaorgazm,zaczynasięonw
kręgosłupie?–mówizrozszerzonymioczami.
–Hm,jestemfacetem–mówięześmiechem.
–Wiem.Alejategoniewiedziałam.Tywiedziałeś.
–Sądzę,żemożnatakpowiedzieć,alenigdyniemyślałemotym.
– Dziękuję – mówi Jax, kiedy dołączają do nas z Loganem. – Te niesamowicie pijane kobiety
zadawałymicałąmasępytańoseks.Mężczyźniniemyśląoseksie.Mygopoprostuuprawiamy.
–Byłeśbardzoprzydatny,PanieDoktorzeNiebezpieczny–bełkoczeMeredith,wywołującśmiech.
–Byłeśtutaj?–pytagoLogan,zakładającokulary.–Chcępóźniejusłyszećowszystkim.
Merprzesuwawgóręidółrękąpomoichplecach,zbliżasiędomnieopieragłowęnamojejklatce.
Odwracatwarz,żebypotrzećnosemomójmostekiprzesuwateseksownejakcholeraręcenamójtyłek.
–Uwielbiamtwójtyłek–mówitak,żetylkojatomogęusłyszeć.
Jest niesamowicie seksowna w kolejnej krótkiej sukience, ale ta jest luźniejsza niż tamta, w której
torturowała mnie poprzedniej nocy. Jest czerwona z wycięciem w kształcie litery V ukazującym
wspanialejejwgłębienie,izwisaluźnozjejbiustuażdokolan.
–Wysłałaśmizdjęcieswoichcycków–mruczę.
– To był pomysł Brynny. Musiałyśmy wam przypomnieć, co już macie, żebyście nie pieprzyli tych
dziwek,któreprzyszłybydowas,kiedybyliściezdalaodnas.
Śmiejęsięizakładamkosmykjejwłosówzaucho.
–Dziwki–mruczy,jakbytworzyłasobieobraztychkobietwgłowie.
–Dziwki!–zgadzasięStacyiodwracadoswojegomęża.–Możemyiśćsięterazpieprzyć?
– Nie musisz tego dwa razy powtarzać. Do zobaczenia. – Isaac natychmiast bierze Stacy za rękę i
wyprowadzajązklubu.
–Jawracamdogrywpokera–mówiDomimachanam.–Jestemnadobrymkursie.
– My też idziemy – mówi Jax z uśmiechem. – Dzięki za dochowanie tajemnicy. To była wspaniała
niespodzianka.
–Niemazaco.
–Dozobaczeniajutro!–krzyczyMer.
SamiLeosąpogrążeniwrozmowie.
–Chceszjeszczejednegodrinka?–pytamjużpijanąMeredith.Niemapojęcia,comożesięstać,kiedy
wypijejeszczetrochęalkoholu.
–Nie–uśmiechasięszerokoigryziemniewbrodę.
–Tocochceszrobić,pijanakobieto?
–Rozebraćciętuiterazizająćsiętwoimciałem.
Patrzęnaniąiwybuchamśmiechem.
–Jasne,nicztego.
–Cholera.Wogóleniejesteśzabawny.–Wysuwadolnąwargęwudawanymżalu.Tokoniec.
Jużdłużejniemogę.
MachamSamiciągnęMerzasobądowindyiwciskamprzyciskdogóry.
–Zamierzaszzerwaćzemnieubraniewpokoju?–pytaiwtulatwarzwmojąszyję.–Boże,takpięknie
pachniesz. Zawsze pachniałeś pięknie. Mogłabym tak trzymać twarz w tym miejscu, nie wiem, jakieś
dwadzieścialatibyłobymidobrze.Takdługojakjesteśnagi.
– Dobijasz mnie – mruczę i przygryzam wargę, czując, jak drży mój członek i jak przeszywa mnie
dreszcz,kiedyMerskubiemojąszyję.
Niemamowy,żebymdoszedłzniądopokoju,niedoprowadziwszyjejwcześniejdoorgazmu.
Windawreszciesięzatrzymuje,naszczęściepusta.
– Dzięki, Chryste. – Przyciskam ją do ściany w małej kabinie, wciskam klawisz naszego piętra i
atakujęją.–Niemaszpojęcia,jakcholerniejesteśseksowna.
–Totyjesteścholernieseksowny–odpowiadaiwyciągamojąkoszulkęzespodni,poczymkładzie
ręcenamoichmięśniach.–Jezu,Mark,twojeciałojestniesamowite.
– Sprawiasz, że robię rzeczy, jakich nie zrobiłbym z nikim innym. Sprawiasz, że się zapominam. –
Zarzucamjejnogiwokółmojejtaliiiodsuwamjejmajtki,abydaćdojściepalcomdojejmokrejcipki.
–Twojacipkadoprowadzamniedoszału.
–Chcętwojegokutasa,Mark.
–Zachwileczkę–odpowiadam.–Chcę,abyśosiągnęłaorgazm,nimdojedziemynanaszepiętro.
– O Boże – jęczy i oblizuje usta, kiedy jej biodra zataczają kręgi i pchają się na moje palce, aż
wreszciekrzyczy,gryzącmojeramię,kiedyjejsokiwypływająnamnie.–Ocholera.
Drzwisięotwierają,ajabioręjąnaręceiniosędonaszegopokoju.
–Nawetniejestembliskoskończeniaztobą.
–DziękiBogu.
Rozdział18
Meredith
C
zy będę wymiotować? Leżę nieruchomo i robię przegląd mojego żołądka, głowy, ciała. Wszystkie
zdają się pracować. Mój żołądek nie wariuje, co jest dobrym znakiem, ponieważ po ilości przyjętego
alkoholuostatniejnocypowinnambyćbardzochora.Nigdytakniepiję.
Wustachmamtaksucho,jakbyćpowinno.Jestemprzekonana,żemamokropnyoddech,ajeślizaraz
niezrobięsiusiu,jestempewna,żemójpęcherzeksploduje.
Staczam się z łóżka i kieruję do łazienki, robię, co mam robić, ochlapuję wodą swoją twarz i myję
zęby,zeskrobującokropneresztkizostatniejnocy.Kiedykończę,przecieramoczyiprzyglądamsięsobie
wlustrze.
Cholera.Jasna.
Maskara jest rozsmarowana po moich policzkach, moje blond włosy są w totalnym nieładzie, a na
biuściemammalinki.
Zamykam oczy i robię się mokra, kiedy przypominam sobie, jak Mark zajmował się moim biustem
ostatniejnocy,jakzachwycałsięnadzdjęciemmoichcycków,któremuprzesłałam,jakgopodnieciły.
Ktobypomyślał,żezdjęciecyckówmożewywoływaćtakąreakcję?
Chcę go obudzić swoimi ustami na jego ciele, ale nie może mnie takiej zobaczyć, więc odkręcam
prysznic i wchodzę pod niego, nim się dobrze rozgrzeje, budząc swój organizm. Myję twarz i ciało, a
potemwłosy.
Kiedy wreszcie czuję się człowiekiem, drzwi do kabiny otwierają się, wchodzi Mark i chwyta mnie
mocnowswojeramiona.
–Dzieńdobry–mruczę.
– Dobry – odpowiada, głuchym jeszcze od snu głosem. Jest ciepły, gładki i idealny, aby się na nim
położyć.–Jaksięczujesz,kochanie?
– Jak wyczyściłam każdy kawałek ciała, lepiej – uśmiecham się do niego i czuję, jak bije mi serce,
kiedyodwzajemniauśmiechswoimizaspanymioczami–Atyjak?
–Obudziłemsię,tęskniączatobą.–Całujemniewczołoiodwracasiętak,żeonterazteżjestpod
wodą.–Isądzę,żenienajlepiejpachnę.
– Byliśmy ostatniej nocy bardzo niegrzeczni. – Zaczynam go myć i przyglądam się swoim dłoniom
przesuwającymsiępojegozwartymciele,mięśniachnabrzuchu,jegocudownychramionach,biodrach.–
Wyglądanato,żezostawiłamcikilkaśladówostatniejnocy–mruczę,kiedyodwracasięiwidzęślady
paznokcinajegoplecach.
–Byłaśbardzoentuzjastyczna–mówi,śmiejącsię.
–Tyteż.
–Jazawszejestembardzoentuzjastyczny,jeślichodziociebie.
–Jateż.
Obraca się i myje włosy, potem wyprowadza nas spod prysznica i delikatnie mnie wyciera, jego
dłonie łagodnie przywracają mnie ponownie do życia. Zamiast zaprowadzić mnie do łóżka, kiedy już
wyschliśmy,przyciągamniedotoaletki,włączasuszarkęisuszymiwłosy,pasmopopaśmie,rozczesując
jepalcami,wciszyobserwujeswojeręcewmoichblondwłosach.Jestdzisiajcichy,czułyidbaomnie.
Kiedy moje włosy są suche, zamieniamy się rolami i teraz ja suszę jego. Obserwuje mnie z
rozbawieniemwoczach,trzymaręcenabiodrachiczekaażjegowszystkiewłosywyschną.
–Meredith.–Wyjmujesuszarkęzmoichrąkiodkładanablat,poczymobejmujemniewtaliiiopiera
głowęomoją.
–Tak?
–Kochamcię.
Uśmiecham się i przesuwam dłońmi po jego twarzy, kiedy on dotyka mnie ustami, delikatnie bawiąc
sięmoimi,drażniąckącikust,nos.Mojesutkitwardnieją,kiedyprzesuwadłońmipomoimciele,alenie
sięgatakwysoko,byjechwycić.Nadalmniepoprostucałuje,naszezłączonenagieciała.Kiedyznów
całuje moje czoło i nos, sięgam rękoma do jego bioder i zamierzam zakręcić jego twardym członkiem,
kiedychwytamniezanadgarstki,niepozwalającmi.
–Chcęciędotknąć–szepczę.
– Jeszcze nie. – Znów trąca mój nos z delikatnym uśmiechem, by złagodzić odmowę. – Chcę cię po
prostucałować.
–Naprawdę?–Zerkamnaniegoinajegoczłonek.–Nietaktowygląda.
Bezsłowaodwracamnieiprowadzizpowrotemdosypialni,kładziemnienałóżkoidołączadomnie.
Alezamiastwspiąćsięnamnieikochaćsię,kładziesięobok,twarządomnie,kładzierękęnakarkui
przyciąga do siebie, łącząc moje usta ze swoimi, i całuje delikatnie. Nasze nogi się plączą. Zanurzam
dłoniewjegowłosachitrzymam,kiedyonprzesuwatymiswoimicudownymiustamipomoich,poczym
wsuwaswójjęzyk,jakbymbyłasmakołykiem,którymchcesięrozkoszować.
Uwielbiam różne odsłony tego faceta. Może szaleć z pożądania, jak ostatniej nocy, i sprawiać
wrażenie, że jeśli zaraz mnie nie przeleci, to umrze. Albo może być taki jak teraz. Wykorzystuje swój
czas,powstrzymujenasoboje,rozkoszujesięmiłością,którąsiebiedarzymy.
Jegopalcerysująkółkanamoichplecach,naramionachiniżejipowtarzajątęścieżkę,wywołującu
mniedreszcz.
–Zimno?–szepczeiprzykrywanaskołdrą,całkowicie,nawetgłowy.Unoszęstopyikładęjenajego
nogach,cieszącsiędotykiemjegodelikatnychwłoskównamoichspodachstóp.Jegoczłoneknaciskana
mój brzuch, pulsując w potrzebie. Powoli unoszę nogę, kładę ją na jego biodrze i unoszę biodra
wypełniającgosobą.Obojewzdychamy.Chwytamojątwarzwswojeręce,zustamiuformowanymiwO,
podczasgdyjasięnieruszam,atylkozaciskammięśniewokółniego.
–Teżciękocham–szepczę.Naszeoczysięspotykają,ijesteśmyzłączeniwkażdymożliwysposób,
odgłowypopalceustóp,kiedyuprawiamypowolną,cichąmiłość.–Takbardzo,żeniejestemwstanie
tegowyrazić.
Jegodłoniesunąpomojejszyi,piersiach,ażdobioder,kierującmoimiruchami.Kątsprawia,żejego
członekocierasięomojąłechtaczkę,iprzygryzamwargi,kiedyczuję,żezarazdojdę.
– Jesteś taka ciasna, Mer, O Boże, taka mokra. – On także przygryza wargi, ale nie spuszcza mnie z
oczu.–Jestblisko?
–Tak,blisko–szepczę.–OchBoże,Mark,zaraz…
– Tak jest. – Jego ręce zaciskają się mocno na moich biodrach a to sprawia, że ląduję w innym
świecie.Tojestnajcichsze,najsłodszeuprawianiemiłości,jakiegokiedykolwiekdoświadczyliśmy,takie
prosteileniwe,alemamwrażenie,żebyłonajbardziejznaczącezewszystkiego.Dlanasobojga.
Mruga powoli i doprowadza mnie na krawędź, trzęsie się od orgazmu, ale nie wydaje żadnego
dźwięku, kiedy jego ciało drży. Tężeje i oblewa się potem. Jego dłonie zaciskają się na moich
pośladkach,ajegoustaznówleniwietrącająmoje.
–Moja–szepcze.
– Miło, że dołączyliście – mówi gorzko Luke, kiedy zbliżamy się do patio przy basenie. Stoły są
zacienioneszerokimi,kolorowymiparasolamiipodawanyjestbrunch.
–Sązakochani.Dajimspokój–mówiBrynnazuśmiechem.
– Jak się wszyscy czują? – pytam, kiedy Mark wysuwa dla mnie krzesło, a ja sięgam po menu. Jax
wychyla się i całuje mnie w policzek, po czym podaje mi swój sok pomarańczowy, który wypijam z
wdzięcznościąwdwóchłykach.
Całyklanmanasobieokularysłoneczne,comnierozśmiesza.ZwyjątkiemLogana,którymamarkowe,
grubooprawioneokularyzatkniętenaswoimprzystojnymnosie.Mrugadomnie.
–Niemaszkaca?–pytaJules.
–Miałamlekkiego,alejużjestdobrze.Nictakiego,czegoniemogłyzmyćprysznicipastadozębów.
–Imożetrochęseksu–mówiNic,puszczającoczko.Mattcałujejąwskrońiprzesuwadłoniąpojej
szyi.
–Więccosiębędziedziśdziało?–pytaDom,nimwsuwasobiedoustwielkikawałekwaflapolanego
syropem.
– Dzień leniwca – mówi Will z półuśmiechem. – Myślę, że wszyscy musimy dojść do siebie po
ostatniejnocy.
–Jamamspotkanie–mówiLeocicho.
–Coznowuzaspotkanie?–jęczySam.
–Chłopakichcielibyprzećwiczyćkilkapotencjalnychpioseneknanowyalbum.–Wzruszaramionami,
jakbytoniebyłonicwielkiego,aleSamzdecydowanieniejestszczęśliwa.
–Nie–mówiikręcigwałtowniegłową.
–Nie?–Leopowtarzajakecho.
–Nie.Jesteśmytutaj,żebyświętowaćzrodziną,aniepracować.Pracujeszwystarczająco,kiedyjesteś
wdomu.
–Totylkokilkagodzin,Samantho.
Wszyscy zerkamy na siebie w ciszy, kiedy Leo i Sam patrzą na siebie. Mark sztywnieje obok mnie,
więcbioręgozarękęiściskamwspierająco.
–Jakimaszproblem?–pytawkońcuSam.
–Oczymtymówisz?–Leodrapiesięwnosiwzdychazirytacją.
–Otwoichhumorach.Otwojejpracynonstop.Myślisz,żenieczuję,jaksięodemnieodsuwasz?–Jej
głosjestbliskipaniki,aLukewyglądatak,jakbychciałcośpowiedzieć,kiedyLeoopuszczaręceizerka
nanią.
–Żartujeszsobie?Myślę,żepowinniśmyporozmawiaćotympóźniej,kiedybędziemysami.
–Nie,porozmawiamyteraz.Tutaj.–Samzdejmujeswojeokularyirzucajenastół.–Jeślipróbujesz
zerwać,topoprostutozrób,Leo.Tentwójdystansmniezabija.
–Niechcęztobązrywać.Cholera.
–Awięccoztobąnietak?
–Chcęciępoślubić.
Wszyscysiedzimywabsolutnejciszy,obserwując,jakustaSamotwierająsięwzdziwieniu.
–Tyniechceszwychodzićzamąż,rozumiem.–Terazonrzucaokularaminastół,acierpieniewjego
oczach wywołuje łzy w moich. – Przez dwa lata mówiłaś, że jesteś szczęśliwa, tak jak jest, i nie
potrzebujemypapierka,żebyinniwidzieli,żesiękochamy.Dobrze.
Wyrzucaręcedogóryikręcigłową.
– Biorę cię taką, jaka jesteś, Samantho, taka jest prawda. Kocham cię, każdego cholernego dnia
kochamcię.Nigdynigdzieniepójdę.Jesteśdlamnie.Alejanaprawdęchcęwziąćślub.
–Niechcędzieci.–Samszepcze,ledwoporuszającustami.Leośmiejesięikręcigłową.
– Wciąż kręcimy się w kółko, te maszynki do robienia dzieci wypełniły tę rodzinę dziećmi
wystarczająco,więcmyślę,żemymożemyniedodawaćswoich,aludziebezdzieciwciążsiępobierają.
Alerozumiem,słonko.Niechcesztego.
–Aletojestto,czegotychcesz.
Kiwagłowąizaciskapowieki.ZerkamnaMarkaiwidzę,jakprzenosiwzrokzLeonaswojąsiostręi
zpowrotem.Dziewczynywokółpociągająnosami,starającsięrobićtobardzocicho,aleniebardzoim
towychodzi,awszyscysiedzimycicho,kiedySamiLeomająswojąchwilę.
–Awięczróbmyto.
–Co?–Leopodrzucagłowę.
–Weźmyślub.WkońcujesteśmywVegasnamiłośćboską.
–Toniejestzabawne.–Jegogłosznówjestzły.
– Nie próbuję być zabawna. – Sam obserwuje jego twarz i powoli się uśmiecha. – Pobierzmy się,
kochanie.
–Czemu?Ijeślitwierdzisz,żejestemhumorzastyichceszmitymzamknąćgębę,toniematakiejopcji.
Jużcipowiedziałem:toniejestultimatum.
–Ponieważciękocham,każdegocholernegodnia.–Siadamunakolanachichowatwarzwjegoszyi.
–Ponieważchcę,żebyśbyłszczęśliwyiponieważjestemztobądlatwoichpieniędzy.
Towywołujeunasśmiech,auLeolekkiuśmiech,kiedyprzytulająmocno,niemaldesperacko.
–Naprawdę?
Potwierdza.
–Kiedy?
–Dzisiaj.
Opadamuszczękaimusijąodsunąć,żebyspojrzećnajejtwarz.
–Dzisiaj?
–Czemunie?Jesteśmytutaj.Ludzie,którychkochamy,sątutaj.Nawetzespółjestwmieście.Możemy
tozrobićdzisiajwieczorem.Czytodlategobyłeśtakihumorzasty,zdystansem?–Pocieranosemojego
nosiobejmujejegotwarzrękoma.
–Zawszedużopracuję.
–Tak,alenigdyniejesteśtakigderliwyztegopowodu.
Wzdychaiopieragłowęojej.
–Sądzę,żeostatniomocnomitozaprzątałomyśli.Towłaściwepodjąćtenkrokztobą.
–Bałamsię,żechceszodejść,aleniewiesz,jakmitopowiedzieć.
– Nigdy – mówi przekonująco. – Nie chcę nawet myśleć o byciu bez ciebie. Nic nie ma znaczenia
opróczciebie,słońce.
– Szczerze, byłam taka szczęśliwa, że tak się sprawy mają, że małżeństwo nigdy nie było na moim
celowniku.–Uśmiechasięszerokoiprzesuwadłoniąpojegotatuażunaklatce.–Aleterazkiedyotym
wspomniałeś,jestemcałazatym.Zróbmyto.
–Niematumamyitaty–mówinatychmiastMark.
–Jeślitojestto,czegochcecie–zaczynaLuke,akiedyzerkamnaniego,jestemzaskoczona,bowidzę
łzywjegooczach.–Mogęsprowadzićrodzicówwciąguczterechgodzin.Wykonamtylkotelefon.
–Cotynato?–pytaSamiuśmiechasiędoswojegomężczyzny.–Poślubiszmniedzisiaj?
–Tocalimy–szepcze,kręcącgłową.–Niechcesznajpierwprzejśćtychwszystkichdziewczęcych
spraw?
–Nie–uśmiechasięicałujegomocno.–Mamnasobieswojeulubionebuty,jesttutajmojarodzinai
jestemgotowa.
– A więc zróbmy to. – Leo zwraca się do Luke’a. – Wykonaj swoje telefony. Ja też muszę wykonać
swoje.
–Jużtorobię.–Lukewstaje,alezamiastwyciągnąćtelefonzkieszeni,obchodzistółicałujeSamw
głowę.–Kochamcię.
–Jaciebieteż.Sprowadźtutajmamęitatę,żebymmogławziąćślub.
–Takjest,proszępani.
–Czekaj,acozdzieciakami?Zostałyprzecieżzrodzicami.–Natalieprzypominamężowi.
–Zabiorąjezesobą–mówiCaleb.–Toniebędzieproblemem.
–OmójBoże!–wykrzykujeJules.–Planujemywesele.
–Nadzisiaj–mówiMegiprzytulaWilla.–Jużnieczujękaca.
–Corobimy?–pytaStacy.
–Pierwszymzamówieniempowinnobyćjedzenie–mówiWill,zerkającnaMeg.
–Jużtosprawdzam–mówiMatt,przebierającpalcamipotelefonie.Domtakżeszperawtelefonie.
–Znalazłeminformacjęolicencjonowanychślubach–mówidoMatta.
–Super.Japrzeglądamkaplice.Mamdwatelefony.
– Kto by pomyślał, że Matt i Dom staną się kierownikami wesela? – mówi Natalie, szeroko się
uśmiechając.
–Niepotrzebujemytegowszystkiego–mówiLeo.–Będęszczęśliwy,jeśliślubuudzielinamElvis.
– O nie. – Sam kręci głową i śmieje się. – Mogę nie mieć wszystkich tych ozdobników, ale goście
musząmiećprzynajmniejgdziesiedzieć,aniezerkaćprzezokienka.
–Szkoda,żeAlecianiemogłaprzyjechać.–Juleskręcigłową.–Miałabyjużwszystkozaplanowane.
– Wiem. Zapraszałam ją, ale miała imprezę w ten weekend. – Meg stwierdza smutno. Dom
odchrząkuje,przyciągającmojąuwagę.
– Nie sądzę, żebym spotkała Alecię – mówię i przyglądam się twarzy Doma. Zerka na mnie,
wykrzywiaustaiwracadotelefonu.
–Planujewszystkienaszeimprezy.Jestcudowna–mówiJules.SzczękaDomasztywnieje.
–Nielubiszjej?–pytam.
–Nieznamjejzbytdobrze–odpowiada,niepatrzącnamnie.
–Domzaprosiłjąnarandkę,aonamuodmówiła–informujemnieWill.–Zraniłajegoego.
–Vaffanculo–mruczyDom.
–Czytymiwłaśniepowiedziałeś,żebymsiępieprzył?–pytaWillześmiechem.
–Prawie–odpowiadaDom.
–Mówiszpowłoskuijesteściachem?–pytamsarkastycznie.–Jakmogłaodrzucićtakąofertę?
–Myślisz,żejestemciachem,bella?–pytaDomzuśmieszkiem.
–Nomasz.–Przewracamoczami,kiedyMarkjęczyobokmnie.–Widziałeśsiebiekiedykolwiek?
–Cóż,tointeresujące–mówiDom.
–Uważaj.–GłosMarkajesttwardyiniski.Domwzruszaramionami,poczymmrugadomnieiwraca
doswojegotelefonu.
–Jesteśstraszniezaborczy–sięzwracaStacydoMarka,podgryzająctruskawkę.
–Owszemjestem–zgadzasięMark.
– Okej. Sam i Leo. Idziecie ze mną. Musimy zdobyć dla was papier. – Dom wstaje i idzie, nie
oglądającsięnanikogoznas.
–Mamaitatasąwdrodze–oznajmiaLuke,kiedydonaswraca.
– Dziękuję. – Sam przytula brata, a potem razem z Leo idą za Domem, zostawiając resztę nas
patrzącychnasiebienawzajem.
–Czytosięnaprawdęstało?–pytaBrynna.
–Mojasiostrabierześlub.Dzisiaj–mruczyMark.
–Niemożnasiętunudzić–mówiLoganrozbawiony.–Copowiecienabis?
–Czekaj,kiedysięupiją–mówiJax,kręcącgłową.–Nicjeszczeniewidziałeś.
–Musimykupićjejkwiaty–zauważaNat.
– Kaplice mają pełen serwis – odpowiada Matt z nosem wciąż w telefonie. – A ja właśnie
zarezerwowałemjednąonlinenadziświeczór.
–Cobędziemyrobićwmiędzyczasie?–pytaIsaac.
– Pozwolimy naszym dziewczynom dojść do siebie, żeby mogły zrobić to znów kolejnej nocy –
odpowiadaNate.
–Jestemmamą–mówidumnieJules.–Mogętozrobićznowu.
–Naprawdę?–pytaMeg.
–OBoże,lepiejpójdęsięzdrzemnąć–stwierdzaJules.–idzieszsięzdrzemnąć,supermenie?
–Jeślijesttosygnałnawsiąknięciewciebieizagubieniesięnaparęgodzin,tooczywiście,żetak.
–DziękiBogu,umieszczytaćwmoichmyślach.
Rozdział19
N
ie możesz założyć skórzanych spodni na swój ślub – nalega Jules z dłońmi zaciśniętymi w pięści i
opartyminabiodrach,zwyrazemprzerażenianatwarzy.
–Poślubiamgwiazdęrocka,Jules–mówiSamześmiechem.–Myślę,żemogłabymwłożyćszortyi
topiteżbybyłookej.ApozatymjesteśmywVegas.Urzędnikbędziewdzięczny,żeprzynamniejjestem
trzeźwa.
–Planujeszbyćtrzeźwa?–StacymrugadoSam,patrzącnacudowneczerwoneszpilkiodLaboutinaw
jejrękach.
–Jaknajbardziej.Jezu,dziewczyny.Niemiałamzielonegopojęcia,żeonsięchceożenić.
– Naprawdę? – pytam i uśmiecham się mimowolnie, kiedy widzę wiadomość od Marka. Wszystkie
jesteśmy w pokoju Meg i Willa, na najwyższym piętrze hotelu. To miejsce jest większe niż stary dom
mojej mamy. Faceci ulotnili się na następne dwie godziny przed ślubem, ponieważ, jak powiedziała
Natalie, może i będzie niekonwencjonalnie, ale to dalej nieszczęście, gdyby Leo zobaczył swoją
narzeczonąprzedślubem.JaxiLoganzdecydowalisiępójśćzchłopakami,ponieważzgodniestwierdzili,
żenajakiśczasmajądośćestrogeronu.
Cioty.
CzySamsiędenerwuje?
Zerkamnaniąiuśmiechamsię,widzącjejrozmarzonywyraztwarzy.
Nie,jestpodekscytowana.Leo?
–Nierozmawialiśmyotymodsamegopoczątku,kiedytosięzaczęło–upierasięSam.–Zgodziliśmy
się,żemałżeństwoniejestdlanasiwięcejtegonieporuszaliśmy.
–Cóż,sądzę,żezmieniłzdanie–mówiBrynna.–UwielbiamLeo,Sam.Jestwspaniały.
–Kobietynacałymwświeciepopadnąwrozpacz,kiedywieścisięrozejdą.–Nickręcigłową.–Nie
bojęsięprzyznać,żejeszczekilkalattemubyłabymjednąznich.
Samodwracasiędoniej,chichocząc.
–Ateraz?
– Teraz jesteście moimi przyjaciółmi i nie mogłabym być szczęśliwsza. Zasługujesz na swoje
dozgonne szczęście z gwiazdą rocka. – Nic przytula Sam, po czym odsuwa się z westchnieniem. –
Musimyznaleźćtort.Cholera,Sam.Niemożeszwziąćślububeztortu.
– Jestem przekonana, że coś znajdziemy – zapewnia Stacy, po czym unosi się na palcach. – Sam
wychodzizamąż!
–Gdziejestmojedziecko?–pytaLucy,wchodzącdoapartamentuzNeilemobokniej.
–Mamo!–Sambiegniedomamyiprzytulająmocno,ajaczuję,jaktascenachwytamniezaserce,
naglestrasznietęsknięzaswojąmamą.
Leowciążsięśmieje.–Wyglądajakidiota–odpowiadaMark,wywołującśmiech.
– Nie mogę uwierzyć, że zdecydowałaś się na ślub dzisiaj – mówi Lucy, odsuwając Sam i
przyglądającjejsięuważnie–Jesteśpewna?
–Nigdyniebyłambardziej.
– Schodzę na dół, by pobyć z facetami i przestraszyć mojego przyszłego zięcia – mówi Neil,
przytulająccórkę.–Alechcęprzyjśćtunagóręiuściskaćnajpierwpannęmłodą.
– Tak się cieszę, że oboje tu jesteście – odpowiada Sam z uśmiechem. – Sądzę, że Luke w takich
sytuacjachbardzosięprzydaje.
–Chłopakumierozwiązywaćproblemy–zgadzasięLucy.–Okej,Neil,zmykaj.Tojeststrefatylko
dlakobiet.
–Dozobaczeniawkrótce.–Machanamiwychodzizpokoju.
„Twójtatajestwdrodzedowas.Lucyjestznami”.WysyłamesemesadoMarkaiobserwujęwciszy,
jaktewszystkiepięknekobietybiegająkołoSam,śmiejącsię,przytulającipopijającdietetycznąsodę.
Lucy wpasowuje się od razu, z twarzą rozświetloną szczęściem. Te kobiety, ta rodzina, są magiczne.
StłoczyłysięwokółSam,jakbybyłysiostrami.
Czegojaniebędęmogładaćswojejsiostrzewdniujejślubu.
Odsuwam od siebie na razie smutne myśli, zdeterminowana, żeby cieszyć się radością Sam i
skoncentrowaćsięnajejszczęściudzisiaj.
Któregośdniamożestaćsięmojąszwagierką.
Tamyślmniezaskoczyłaioszołomiłajednocześnie.
„Jużtujestem.Tęsknięzatobą”.WiadomośćodMarkawywołujeumnieuśmiechirozjaśniaserce.
„Niedługosięzobaczymy.Kochamcię”.
Chowamswójtelefoniśmiejęsię,kiedyJuleswciążprzyglądasięczarnymskórzanymspodniomSam.
–Niezmienizdania–mówiędoJules.
–Czarneskórzanespodnie–mówiJules,pokazującnaobrazoburczeubranie.–Jakmożewtymbrać
ślub?
–Wyglądająnaniejnieźle.–Wzruszamramionami.–Górateżjestładna.
–Zakładaszczarneskórzanespodnie?–pytaLucy,śmiejącsięzaskoczona.
–Tak,alespójrznagórę.–Samrozpościerakrótkitopzestójką.Mabiałykoronkowykwiatikończy
siętużprzedjejzakolczykowanympępkiem.–Jestbiały.
–Inajseksowniejszeczerwonebuty,jakiewidziałam–dodajeStacy.
–Cóż–stwierdzaLucypochwilizastanowienia.–TojestVegas,ostatniachwila,apozatymzawsze
próbowałaśpobićswojegoperkusistę.Myślę,żejestfantastycznie.
SamposyłaJulesprzebiegłyuśmiech.
–Widzisz?Jestfantastycznie.
– Jest żałośnie. – Jules kręci głową i wzdycha z irytacją, podczas gdy reszta z nas się śmieje –
Powinnaśmiećnasobiepięknąsuknię.
–Toniemaznaczenia–śmiejesięSamimocnoprzytulaJules.–Niemaznaczenia,comamnasobie,
Jules.Mogłabymmiećstarąrozciągniętąpiżamęiteżniemiałobytoznaczenia.Znaczeniematylkoto,że
poślubiamLeo.Onjestnajlepszączęścią.Nieubranie.
–Zwyjątkiembutów–mówistanowczoStacy.
–Butyzawszesąwyjątkiem.–MrugadoniejSam.
–Jestemtakaszczęśliwa–mówiJulesłamiącymsięgłosem.–Wszyscywiemy,coprzeszliściezLeo,
iniktniezasłużyłbardziejnabycierazemniżwy.Natalieurodziwystarczającąilośćdziecizawas.
–Jasne,żetak–mówiNatzuśmiechem.
–Copowiecienaprzysiędze?–pytaMeg.–ZnającLeo,będziechciałcośoryginalnego.
–Jużjenapisaliśmy.
–Tak?–pytam.–Prawiesiędzisiajniewidzieliście.
–Zrobiliśmytowtaksówcewdrodzepopapiery.Onzarabianapisaniupiosenek.Tobyłołatwiutkie.
–Niemogęsiędoczekać,żebytousłyszeć–wzdychaNic.–Towszystkojesttakieromantyczne.
–Jakmyślisz,kiedyuwaszMattemdotegodojdzie?–pytaBrynna.
Nicwyglądanazaskoczonąpytaniem,alepotemwzruszaramionami.
– Nie mam pojęcia. Jakby co, ja jestem pewna. – Przygryza wargę, jak gdyby myślała o tym po raz
pierwszy.–Niemapośpiechu.
–Nodobrze,mojepanie–ogłaszaSamizaczynaściągaćswojezwykłeciuchy.–Ubieramsięibiorę
ślub.
–Chcesz,żebymzrobiłacośztwoimiwłosami?–pytaStacy.
–Możesz,zrobićtakinieładjaktejnocy,kiedyWillpoprosiłMegorękę?
–Oczywiście.
Sam,Nic,BrynnaiStacyposzłydołazienki,abyjąwystroić.Resztaznasposzładonaszychpokoijuż
wcześniej,abyprzebraćsięwcośładniejszegoniżdżinsyitopy,chociażmyślę,żetoniebyłokonieczne.
Nie,jeślipannamłodamanasobieskórzanespodnie.
Lucysiadaobokmnieibierzemojądłońwswoją.
–Ajaktysięmasz,kochanie?
–Świetnie.Tenweekendtoobjawienie.
–Zpewnościątakbrzmi–śmiejesię.–Cieszęsię.Wszyscytegopotrzebowaliście.Trochęzabawy
jestdobredladuszy.
–Tofakt.–Uśmiechamsiędomiłejkobietyobokmnie.–Byliściewszoku,kiedyLukezadzwonił?
– Tak między nami? Nie. – Odwraca głowę, by zajrzeć do łazienki. Głos niesie się echem w pustej
przestrzeni,kiedydziewczynychichoczą.
–Jestemzaskoczona,żezajęłoimtotyleczasu–dodajeMeg,opadającnamiękkąsofęipijącswoją
wodę.
–Samjestuparta–mówiNat.–Wiedziałam,żekiedyśtonastąpi,alemyślałam,żebędąmusielinad
tympopracowaćniecomocniej.
– Ja jestem tylko wdzięczna, że to nie Elvis będzie prowadził ceremonię – mówi Jules, nakładając
błyszczyk.–Czyjesteściejużtamgotowe?–krzyczywkierunkułazienki.
–Jużidziemy!–odkrzykujeStacy.
–Okej,ktosięchcezałożyć,ktopierwszysięrozpłaczepodczasceremonii?–pytaMeg.
–Niktniebędziepłakał–odpowiadamzprzekąsem.–Sąnatozbytdużymidupkami.
–SłyszałaśkiedykolwiekpiosenkęSunshine?–pytaMeg.–Leonapisałjądlaniej.Przysięgęnapisali
razem.Będąłzy.
–Niebędęsięzakładać–odpowiadaNat.
–Jateżnie–dodajeJules.
– Napisał Sunshine dla niej? – pytam z głupawym uśmiechem, kiedy Meg potwierdza. – Przecież to
najbardziejromantycznarzecz,jakąsłyszałam.
–Nadalchceszsięzałożyć?
–Napewnonie.
–Musimyjużiść–krzyczyNatdołazienki.
– Jestem gotowa. – Sam wchodzi do przedpokoju w swoich wysokich butach, w spodniach, które
otulająjejkażdezaokrąglenie,iwtymbiałymkoronkowymtopie,szałowym,ukazującymjejpiercing.
Jej włosy są w nieładzie, ale z klasą, w rockowy sposób, a jej niebieskie oczy błyszczą nad
pomalowanyminaczerwonoustami.
–Wyglądaszwystrzałowo–szepczęiczuję,jakoczywypełniająsięłzami.–Och,Sam.
–Och,mojasłodkadziewczynka.–LucywstajeiprzytulaSam.–Jesteśnajpiękniejsząpannąmłodą,
jakąwidziałam.
–Dziękuję,mamo.
–Chodźmy–mówiMeg,pociągającnosem.–Wyciągnijmymojegobratazcierpieniaipołączmytych
dwoje.
Samuśmiechasięztriumfem.
–Zróbmyto.
Tomożebyćnajpiękniejszyślub,jakiwidziałamwżyciu.IjestwVegas.
Cudownie.
Ta konkretna kaplica oferuje również opcję w ogrodzie. Jest wieczór, tuż po zachodzie słońca.
Siedzimy na żelaznych ozdobionych bielą krzesłach, patrząc na altankę pokrytą białymi migoczącymi
światłami.
–Jesteścudowna–szepczemiMarkdoucha.
–Czekaj,ażzobaczyszswojąsiostrę–odpowiadamzuśmiechem.
–Sąróżnerodzajecudowności–mówiiprzesuwarękąpomoimpoliczku.–Zapieraszmidech,M.
Bioręjegodłońicałujędelikatnie.
Wszyscy tutaj jesteśmy. Rodzeństwo Montgomerych i ich towarzysze. Nat i Luke, Mark i ja, Jax i
Logan.NawetzespółLeoiichrodzinysątutajiśmiejąsiępodekscytowani.
Leo, ubrany w podarte czarne dżinsy i czarną zapinaną koszulkę z podwiniętymi rękawami,
odprowadza Lucy na jej miejsce, całuje ją w policzek i dołącza do urzędnika na małej scenie.
RozbrzmiewająpierwszedźwiękiSunshine,sygnalizując,żewszyscypowinniśmywstaćiodwrócićsię,
by obserwować Sam, ubraną w niekonwencjonalny strój ślubny, idącą nawą z tatą. Neil uśmiecha się,
patrzącdumnienacórkę,trzymamocnojejdłoń,ajaniemogępowstrzymaćmyśli,żemójtatanigdynie
poprowadzimniedoślubu.Marknieodprowadzimojejmamynajejmiejsce.Tiffniestanieobokmnie,
kiedyzłożęprzysięgęmężczyźnie,któregokochamcałymsercem.
Czymimotobędąwiedzieć?Czybędązemną?Czyzobaczą,jakbardzoonmnieuszczęśliwia?
Oddychamgłęboko,kiedyMarkobejmujemnieramieniemicałujewgłowę,szepcząc.
–Jużwporządku,M.Poprostuoddychaj.
Skądonzawszewie?
Czuję, jak jego pierś porusza się za mną w długim, głębokim oddechu i robię, co mówi, biorąc
oczyszczającywdechiskupiającsięznównatymcotuiteraz.
Sammamałybukiettygrysichlilii,aoczyzwróconewstronęLeo.Zerkamwbokiwidzę,jakpatrzyna
pannę młodą, z opuszczoną szczęką, w zachwycie i z miłością, i wszystko we mnie mięknie w tej
romantycznejchwili.
Sampodajekwiatymamie,całujeiprzytulają,poczymdołączadoLeonamałejscenie.Leobierzeją
zarękęimówijejcościcho,copowoduje,żeSamoblewasięczerwieniąiuśmiechaszeroko.
–Przyjacieleirodzino–zaczynawysokimężczyzna,kiedyzajmujemyswojemiejsca.Markobejmuje
mnieramieniemiprzyciągabliżejdosiebie.–Mamzaszczytpoprowadzićdziśtęceremonię.Samanthai
Leopoprosili,abyzrobićtoszybko,imuszętoprzyznać,niekonwencjonalnie.
–Mogęsobiewyobrazić–mówiWill,awszyscyuśmiechająsięnazgodę.
–Tabardzospecjalnapara,postanowiławymienićsięobrączkamipowypowiedzeniusłówprzysięgi.
Samantho–twojaprzysięga.
Samodchrząkujeiwyciągaobrączkęzzastanika,trzymającjątak,abykażdyznasmógłjązobaczyć.
–Najlepszysystemsklepowy–mówiLeo,aSamzaczynasięśmiać.Wkońcubierzegłębokiwdech,
sięgaporękęLeoipatrzygłębokowjegooczy.
– Obiecuję ci, Leo, aż po ostatni oddech walczyć o życie, zabawę i nas. Nigdy nie brać twoich
czynów,słówigrzecznościzapewnośćidostarczaćcisekretnelisty,kiedyjesteśmyrozdzieleni.–Leo
uśmiechasię,kiedySamwsuwamupierścioneknapalecimówidalej.
– Przysięgam zestarzeć się z tobą, nierozdzielona, traktować moje talenty jako nasze, a twoje
wyzwania jako moje. Zawsze będę cię kochać głęboko i szczerze jako równa tobie partnerka. Bardzo
chcęsięzestarzećztobą,żebyśmymogliusiąśćnanaszymgankuwciepłyletniwieczór,trzymaćsięza
naszepomarszczoneręceiśmiaćsię,żebybyćpoprostuztobąiwiedzieć,żejestemwdomu.Urodziłam
się,bypowiedziećci,żeciękocham,bybyćtwojążoną,byćztobą,wyprzećsięinnychnaresztęmojego
życia.
Obserwuję przez łzy wypełniające mi oczy, jak Leo przełyka, wyjmuje obrączkę z kieszeni i patrzy
Samgłębokowoczy.
–Obiecujęci,Samantho,mojesłoneczko,ażdoostatniegotchuwalczyćożycie,zabawęinas.Nigdy
niebraćtwoichsłów,działańigrzecznościzapewneipisaćdlaciebiepiosenkiomiłościtakczęsto,jak
się da. – Sam przygryza wargę, próbując odpędzić łzy i przegrywa. – Przysięgam zestarzeć się z tobą,
nierozdzielony,traktowaćmojetalentyjakonasze,atwojewyzwaniajakomoje.Zawszebędęciękochać
głębokoiszczerzejakorównytobiepartner.Bardzochcęsięzestarzećztobą,żebyśmymogliusiąśćna
naszymganku,wciepłyletniwieczór,trzymaćsięzanaszepomarszczoneręceiśmiaćsię,żebybyćpo
prostu z tobą i wiedzieć, że jestem w domu. Urodziłem się, by powiedzieć ci, że cię kocham, by być
twoimmężem,byćztobą,wyprzećsięinnychnaresztęmojegożycia.
PonałożeniuobrączkiSamnapalecunosijejdłońdoswoichusticałujejejpalec.Markpodajemi
chusteczkęicałujemniewpoliczek,kiedyurzędnikzaczynamówić.
–NamocyprawaudzielonegomiprzezstanNevadaogłaszamwasmężemiżoną.Możeszpocałować
pannęmłodą.
–Uhuuu–krzyczyMark,kiedywszyscyklaszcząigwiżdżą,gdyLeoprzechylaSamicałujejągorąco.
–Panieipanowie,panipaniNash.
–Zrobiliśmyto!–krzyczySamiwyrzucadłońdoLeo,byprzybićpiątkę,którąszczęśliwyprzybija,a
potemznówcałujeSam.
– To było niesamowite – szepczę, kiedy łzy płyną mi dalej po policzkach. – On ma taką łatwość w
mówieniu.
–Mówiłamci–stwierdzaMeg,wycierającswojątwarz.
–Chodźmyjeść–mówiWill,aletrzymaręcewgórze,jakbysiępoddawał.–Świętować.Wszyscy
musimyświętować.
–Idźcie–mówiNeiliprzytulamocnoswojążonę,iwtymmomencie,kiedywidzę,jaktorobi,całuje
jączulewskroń,kiedyonapłacze,zdajęsobiesprawę,żemuszępodziękowaćtemuczłowiekowizato,
jakimmężczyznąstałsięMark.Cozacudownyprzykład,cotoznaczybyćdobrymmężem.
Dobrymmężczyzną.
–Mymusimywrócićdodzieci–kończyNeil.
–Och,zostańciechociażnachwilkę–mówiNatalie.–Zdzieciakamiwszystkowporządku.
Lucykręcigłowąimocnoprzytulaswojegojużzięcia,poczymbierzetwarzSamwręceicałujejąw
policzki.
– Chcemy, żebyście wszyscy świętowali. Wyprawimy przyjęcie dla całej rodziny, kiedy wrócicie.
Dobrejnocy.Bawciesiędobrze.
–Jestemzciebiedumny,córeczko–mówiNeiliskładapocałuneknajejczole.–Bawsiędobrze.
–Świętujmy–oznajmiaBrynna,klaszczącwdłonie.
–NapojeodLuke’a–mówiSamdrażniąco,klepiącbratawramię.–Onjestbogaty.
–Tyteż–przypominajejLuke.
–Jajestempannąmłodą.Niepłacęzanic.
–Czemusiedzisztutajtakasamotna?–pytaLogan,przysiadającsiędomniedostołuwbarze,który
znaleźliśmy po drodze. Muzyka nie jest zbyt głośna, drinki są znośne i jest tu tyle długich stołów, że
spokojniepomieszcząnaszącudownąbandę.
Niewspominającjużotym,żejesttuniewieluludzi,więcgłównibohaterowiedzisiejszegodnianie
musząsięobawiać,żebędąnachodzeni.
–Poprostuobserwuję–odpowiadamzuśmiechem,popijającswojegodrinka.Markaktualnieopiera
się o stół, stojąc plecami do mnie i sprawiając, że czuję podniecenie. Boże drogi, jakie ten facet ma
spodnie!
–Nigdyniespotkałemtakiejgrupyjakta–śmiejesięLogan.
–Jateżjestemcałkiemnowatutaj.Sątacyzabawniiotwarci…
– I przytłaczający – kończy. Pochylam się i przyglądam się mężczyźnie naprzeciwko. Jego brązowe
włosysąwnieładzie,ajegooczylśniąszczęściemihumorem.
–Lubięcię.–Wyciągamwjegokierunkuszklankę.–Cieszęsię,żeJaxcięznalazł.
–Jaciebieteż,cudowna–odpowiadaiteżwysuwaszklankę.–ItojaznalazłemJaxa.
–Naprawdę?–Opieramsięnałokciuiskupiamcałąuwagęnanim.–Nigdyminiepowiedział,jaksię
poznaliście.
–Wspożywczym.
–Naprawdę?Zahaczaniefacetawdzialemrożonejpizzydziała?
–Toraczejbyłoprzybananach–mówiipopijapiwo.–Niewiem.Zerknąłpoprostu,awemniecoś
zaskoczyło.
Obserwuję Jaxa, jak po drugiej stronie rozmawia z Natalie i Jules. Słyszę, jak się śmieją. Nie
odpowiadam,poprostuczekamnakontynuację.
–MiałemzupełnieinnedoświadczenianiżJax–ciągnieLogan,popijającswojepiwo.–Mojarodzina
jest cudowna. Nigdy nie musiałem się przyznawać rodzicom, oni zawsze wiedzieli i akceptowali mnie
takim,jakimbyłem.
–Cieszymnieto–mówię.
– Mnie też – odchrząkuje i poprawia się na krześle. – Wiem, że Jax miał zupełnie odwrotne
doświadczenia,ibędącszczerym,Mer,chciałbymdorwaćjegorodzinęikopnąćjąporządniewdupę.
–Towitajwklubie.
–Nierozumiem,jakbyłaśwstanieoprzećsiękomuśtakcudownemujakon.
PodążamzawzrokiemLoganaiwidzę,jakJaxzakładakosmykwłosówNatzaucho.
– Jest łatwy w obyciu – mówię. – Okazuje fizycznie czułość. Zawsze taki był. Tak jak teraz, kiedy
zakładaNatkosmykwłosów.
Loganpotwierdza.
–Zawszetaksięzachowujewstosunkudoludzi,którychznaizktórymiczujesiędobrze.
–Zajęłomidwierandki,nimpozwoliłmisięwziąćzarękę–mówiLogan,kręcącgłową.
–Todlatego,żepróbowałsprawdzić,czymożecizaufać,czynie.–Przygryzamwargę,zastanawiając
się,jakwielemogępowiedziećczłowiekowi,którykochamojegonajlepszegoprzyjaciela.
–Czyonwie,żegokochasz?
–Tak–wzdychaipopijapiwo.
–AJax?
–Onczujetosamo.
–Och–gwiżdżęcicho.–Wreszciegotodopadło.
–Imnie.Mimożeniemiałemtakichdoświadczeńzrodzinąjakon,byłemdośćwybrednywkwestii
zaangażowania.Nigdywcześniejniepowiedziałemfacetowi,żegokocham.
–Taksięcieszę.–Gładzęgoporamieniu,apotemcałujęwpoliczek.–Taksięcieszę.
–Mer,musiszwiedzieć,żezamierzampoprosićgo,żebyzamniewyszedł.
Łzywypełniająmojeoczy.ZnówzerkamnaJaxa.Śmiejesięigestykuluje,opowiadającjakąśhistorię.
Jestmoimprzyjacielem,alejeszczebardziejbratem.
–Dziśjestdzieńrozmówoślubach–mówiędelikatnie.
–Niesądzisz,żetozbytszybko?
–Uważam,żetocudowne.
– Naprawdę? Muszę wiedzieć, że tobie to nie przeszkadza. – Logan przesuwa palcami po ustach.
Lekkosiętrzęsą.–Jesttwojąrodziną,Mer,twojezdaniesięliczy.
– Kocham Jaxa z całego serca – mówię szczerze. – Jest jednym z najlepszych facetów, jakich znam.
Alewieszco,Logan?Tyteżjesteśjednymznajlepszychfacetów,jakichznam.Jesteścieszczęściarzami,
mającsiebienawzajem.
Najegotwarzwypływaszerokiuśmiechtak,jakbybyłtamprzezcałyczasnaszejrozmowy.
–Dziękuję.
–Chcębyćnawaszymślubie.
–Niewyobrażamsobieinnejmożliwości.
Rozdział20
C
hceszpogadaćotym,cocileżynasercu,przedczypozajęciach?–pytaJax,opierającsięobiurkoi
krzyżując ręce na piersi. Małe dziewczynki wypełniają salę, rozmawiają i śmieją się, podekscytowane
szkołą.
–Wszystkookej–odpowiadamzwestchnieniem.
Pozatym,żeniejestwporządku.
–Jesteśmywdomuoddwóchdni,atymaszzłynastrój.–Przeciągarękomapowłosach.–Kłócicie
sięzMarkiem?
–Nie,znamiwszystkownajlepszymporządku.–Toniejestkłamstwo.Takjestnaprawdę.
– Coś jest nie tak, pączusiu. – Unosi moją głowę i patrzy mi w oczy. – Jeśli wszystko z Panem
Seksownymjestwporządku,dlaczegowyglądasznatakąsmutną?
–Odczasupogrzebujestemprzerażona–przyznaję.
Jaxpatrzynamnie.
–Dlaczego?
–Togłupie.
–Niesądzę.
Wzdychamimachammamie,którasiedzinaławcewdrugiejczęścipokoju.
–Tomamamitoprzypomniała.TatyiTiffniemaijeślikiedykolwiekpoślubięMarka,niebędzieich
przytym.
–Toniejestgłupie.
–Niejestgłupie,aległupiejestciąglesiętymzadręczać.Tostraszniewkurzyłobymojąmamę.
–Przechodziszżałobę,kochanie.Byciesmutnymczasemjestokej.
–Tak–ciężkowzdycham.–Zaczynamrównieżwkurzaćsiebie,więcczaspozbyćsiętegonastroju.
–NLdzisiaj?
–Byłobysuper.NiemaszplanówzPanemKochaneSpodenki?
–Mogętoprzearanżować.
–Meredith.–OdwracamygłowynadźwiękgłosuLuke’a.
– Co się dzieje? – Uśmiecham się do przystojnego starszego brata Marka, ale uśmiech spełza mi z
twarzy,kiedywidzęjegowyraz.–Cosięstało?
– Jax – zaczyna, nie przestając mi patrzeć w oczy. – Będziesz musiał zająć się tutaj wszystkim. Był
wypadeksamochodowy.
Łapiępowietrzeiczuję,jakprzyspieszamiserce,aciałooblewazimnypot.
–Co?–cichoszepczę.
–Byłwypadeksamochodowy,Mer.Markawioządoszpitala.
Mrugamprzeraźliwie,podczasgdyLukeiJaxdalejrozmawiają,aleniesłyszę,comówią.Buczymiw
uszach.Amożewgłowie?Ktośbierzemniedelikatniezarękęipodnosizkrzesła.
– Meredith – mówi Jax, zmuszając mnie do skupienia wzroku na nim. – Oddychaj, kochanie.
PojedzieszzLukiem.Poprowadzętęostatniąlekcjęispotkamysiępotemwszpitalu.
Kiwamgłowąautomatycznie,kiedyJaxpodajemojąrękęLuke’owi,aonprowadzimniedoswojego
SUV-a,alejanawetnieczujęwłasnychstóp.Ruszamsięjakrobot.Mojatwarzstajesięnaglemokra.
–Pada?–Tomójgłos?Słaby,zachrypnięty?
–Tak,mojadroga.Wsiadajdosamochodu.
Lukemówi,alejagoniesłyszę.Opieramgłowęozimneszkłooknapasażerainaglemamtrzynaście
latisiedzęwklasiepaniYakamury.
–Meredith?
O Boże, czy aż tak pochrzaniłam tę klasówkę z matmy? Pani Yakamura patrzy na mnie bardzo
poważnymwzrokiem,jakbymmiałakłopotyalbocośwtymrodzaju.Nicjednaknieprzychodzimido
głowy. To znaczy nie powinna wiedzieć, że ukradłam dzisiaj Tiff jej spinkę i wpięłam ją sobie we
włosy,idącdoszkoły.
–Tak,proszępani?
–Musiszpójśćdopokojudyrektora.
Dzieciakiwokółszepczą,amniezaciskasiężołądekznerwów.
–Cotakiegozrobiłam?
–Niemaszkłopotów,alepotrzebująciętamnadole.
– Nie mam kłopotów? – Z jakiego innego powodu miałabym być odsyłana na dół? To jest
najdziwniejszydzień,jakiprzeżyłam.
–Nie,alezabierzswojerzeczy.Dzisiajjużniewróciszdoklasy.
–Czyjestzawieszona?–pytaAmanda,mojanajlepszaprzyjaciółka.
–Nie.Wyjaśniąciwszystko,kiedyzejdziesz.–Bioręswójplecakikurtkę,wzruszamramionamido
Amandy,kiedyrzucamispojrzenie:cosiędzieje,docholery?KiedyprzechodzękołopaniYakamury,
onamniemocnoprzytula,czymmniebardzozaskakuje.
–Bardzomiprzykro,Meredith.
Muszęmiećkłopoty.Zjakiegoinnegopowodubyłobyjejprzykro?OBoże,jeślimójtatadowiesię,
że jestem zawieszona, to się wścieknie. Może mi nawet zakazać lekcji tańca, a to będzie najgorsze.
ZawszeuczymnieiTiff,żemusimybyćodpowiedzialneitraktowaćszkołępoważnie,itodobrzemieć
hobby,alemusimybyćskupione.
Bla,bla,bla.
Mamtylkotrzynaścielat,namiłośćboską.Nieidęzarokdocollege’u.Możewogóleniepójdędo
college’u.Możebędępoprostutancerką.Będętancerkąizakochamsięwprzystojnymmuzyku,aon
będziepisałdlamniepiosenkimiłosneimówiłmi,jakajestempiękna.
Tatamówimi,żejestempiękna,aletotata.Powinientakmówić.
Uszczęśliwiona swoją decyzją poślubienia muzyka, wykręcam perfekcyjny piruet na pustym
korytarzuwdrodzedobiura.Kiedywchodzę,jestemzaskoczona,widzącmamęimojegowychowawcę,
panaPrichetta.
– Mamo? – Jej oczy są opuchnięte i czerwone. Moje też takie się stają, kiedy długo płaczę. –
Mamusiu?
–Och,córeczko.–Wyciągadomnieramionaiprzytulamniedopiersi,trzymającmnietakmocno,
żeledwomogęoddychać,ipłacze.Trzęsiesięiciągnienosem.
Dlaczegoonapłacze?Płaczetylkowtedy,kiedyoglądasmutnefirmyalbokiedyzmarłababcia.Ja
teżzaczynampłakać,ponieważmnieprzeraża.
–Chodź,Addie–mówipanPrichett.–Usiądźmynachwilę.
–Policjantstoitamnazewnątrziczeka,żebynaszabrać–mówimama.
Policjant?
–Pójdędowięzienia?–płaczę.
–Nie,dziecko,nie.Oczywiście,żenie.–Mamapociąganosemiwycierapoliczki,apotemodgarnia
mojewłosy.Jejwargidrżą.
–Kochanie,wydarzyłsiędzisiajwypadeksamochodowy.Tatajestterazwszpitalu,alemusimytam
wrócićjaknajszybciej,booniniesądzą…–Niemożeskończyćzdania.
–Niesądzą,żeco?
–Musimypojechaćzobaczyćtwojegotatę,Meredith–mówicichopanPrichett.
–GdziejestTiff?Czyonateżjestwszpitalu?
Kolejnyjękwymykasięzustmamy,aletrzymasięiciężkoprzełyka.
–Niekochanie.Tiffniejestwsz-szpitalu.
–Gdzieonajest?–szepczę.
Mamakręcigłową,bierzemojąrękęicałujeją.
–Nieudałojejsię,kochanie.
Marszczęczołozdezorientowana.
–Cojejsięnieudało?
–Tiffanyzginęławwypadku,Meredith–mówipanPrichett.Jegooczyteżsąpełnełez.
–Co?–Odsuwamsięodmamyisiadamnakrześle.–Co?
–Chodź–mówimama.–Musimyjechać.
– Ja nie rozumiem. – Nie mogę teraz przestać płakać. Moje ciało robi się gorące, tak jak wtedy,
kiedystoiszpodgorącymprysznicemwletnidzień.Niemogęoddychać.–Jachcętatę.JachcęTiff.
–Jedziemywłaśniezobaczyćtatę–mówimamaiwyciągamniezbiuradoradiowozu.
Chcęspytać,dlaczegojesttupolicja,aleniemogęmówić.Toniemożesiędziać.Cosię,docholery,
dzieje?
Mamaprzytulamniemocnowdrodzedoszpitala.Łzyjużwyschły,aleczujęsięogłupiała.Tonie
możebyćprawda.TatamusiałzabraćdzisiajranoTiffdodentysty.Wszystkoznimiokej.Możezabrał
jąpowizycienalunchgdzieśnazewnątrzizaszłapoprostupomyłka.
Radio policyjne jest głośne, słychać monotonny męski głos wyliczający numery. Kiedy parkujemy
przedszpitalem,policjantpomagamamiewysiąśćzsamochodu.Mamiłeoczy.Smutne.Klepiemniepo
ramieniu i idzie obok nas do szpitala, do windy, a potem korytarzem. Pachnie tutaj lekarstwami,
środkiemczyszczącymistopami.Nienawidzęzapachustóp.
Czemuszpitaltakpachnie?
Mamaprowadzinasdopokoju,wktórymzaciągniętazasłonazasłaniawidok.Trzymamniezarękę,
kiedy wchodzimy do pokoju i za kurtynę, widzę tatę leżącego z rurką wystającą z ust. Ma na sobie
szpitalnąkoszulę.Jegotwarzjestcaławsiniakach.Jegorękajestmocnopokaleczona,ajegoramię
jestzawiniętewgips.
–Tato–szepczę.
–Idź,mówdoniego.–Prowadzimniemama.–Możeszgodotknąć.
–Jestranny.
Kiwagłowąszybko,ałzyznówtocząsięjejzoczu.
–Tak,jest.Utrzymujągo,dopókiniebędziemymiałyszansy…
Patrzęnanią.
–Czyonumrze?
–Tak.
Dołączadonasdoktor.Mawścieklerudewłosyipiegi,alemarównieżmiłeoczy,jaktenpolicjant.
–Twójtatamiałbardzopoważnywypadek,Meredith.
–Oddycha.–Pokazujęzrozpaczą.
–Zpomocąmaszynytak.Ale,kochanie,kiedywyłączymymaszyny,onodejdzie.
–Skądwiesz?–pytamzezłością.–Niewiesz.Mójtatajestsilny.Onsiępoprostupokaleczył.
–Twójtatajestsilny,Meredith–odpowiadapanidoktor,kiedymamaniemoże.–Robił,comógł,
żebyuratowaćtwojąsiostrę.Jestbardzodzielny.Aleterazmusiszsięznimpożegnać,kochanie.Macie
tyle czasu, ile potrzebujecie. – Ściska za ręce mnie i mamę i wychodzi. Zaraz za nim wychodzi
policjantizostajemysamezmamą.
–Mamo?–Niechcęgodotknąć.Jeśligodotknę,tomożeokazaćsięprawdziwe,atoniemożebyć
prawdą.–Mamo,onwygląda,jakbymiałtylkozadrapania.
–Wiem.
–Niechcęsiężegnać.–Kręcępowoligłową.Niemogęoderwaćodniegowzroku.
– Okej – chrząka i uśmiecha się do mnie dzielnie, potem przyciąga dwa krzesła obok niego i
wskazuje mi, żebym usiadła. – Usiądźmy po prostu i porozmawiajmy. Opowiadajmy historie. Założę
się,żeonnassłyszy.
–Jakiehistorie?
–Jakiekolwiek.Szczęśliwe.–Mamabierzetatęzarękęiprzygryzawargę.Przykładarękętatydo
twarzy,pocieraniąoswójpoliczekwtakisamsposób,jakrobiłazawsze,kiedyoglądalirazemfilm.
– Pamiętasz naszą zeszłoroczną wycieczkę na plażę w Oregonie, jak tata cały czas ostrzegał Tiff
przedpogryzieniemprzezrekiny?–Uśmiechamsiędowspomnień.
– Lubił wam stawiać wyzwania – mówi mama. – Pamiętasz, jak nazbierałyście sto piaskowych
dolarów?
–Sześćdziesiątsześć–mówię.–Byłyśmytakbliskostu,alemusieliśmywracaćdodomu.
Razemzmamąsiedzimyirozmawiamyprzezdługiczas.Tatasięnierusza,alemyślę,żenassłyszy.
Wkońcunabieramtyleodwagi,bysięwychylićipołożyćdłońnajegoramieniu.
–Jestciepły.
–Myślę,żenadszedłczas,żebysiępożegnać.
Łzywypełniająmioczy,kiedypatrzęnategomężczyznę,któregotakbardzokocham.
–Niechcę.
–Jateżnie.
–Mamo,czemutosięstało?
–Niewiem.
–GdziejestTiff?
Milczyprzezdłuższąchwilę.
–Wkostnicy,kochanie.
–Tutaj,wszpitalu?
Kiedyrodziceniewiedzieli,oglądałamPrawoiPorządek,więcwiem,jakdziałakostnica.
–Tak.
–Czyzniąteżmożemysiępożegnać,zanimwyjdziemy?
–Niejestempewna,spytamy,dobrze?
Kiwamgłowąipatrzęnatatę.Chcę,żebysięobudził.Choćnaminutę.Tylkożebymipowiedział,że
mnie kocha i że jestem piękna. Żebym mogła mu powiedzieć, że go kocham i że będę bardziej
odpowiedzialnaibędęwszystkotraktowaćpoważniej.
Wstajęipochylamsię,bywyszeptaćmudoucha.Jegowłosysąwekrwi,ajegouchocałespuchnięte
ipodrapane,aleignorujętoimówię:
–Takbardzociękocham,tato.Jesteśmoimbohaterem.Będęopiekowaćsięmamą.Niemartwsię,
dobrze? – Pociągam nosem i całuję go w policzek, zostawiając przez chwilę swoje usta na jego
podrapanej skórze z zarostem. Zawsze drażnił się ze mną, pocierając nim o moją szyję i wywołując
śmiech.Przesuwamponimnosem.–Kochamcię.
Odsuwam się, wycieram nos w rękaw i obserwuję mamę, która ni to siedząc, ni to nachylając się,
szepczedoniegotakjakja,wspinasięnaniego,kładziegłowęnajegopiersi,obejmujegowtaliiipo
prostupłacze.Tonajsmutniejszypłacz,jakikiedykolwieksłyszałam.Takgłośnyidługi.Chowatwarz
wzagłębieniujegoszyiizostajetak,płaczącdługo.
Kiedy wydaje się, że zasnęła, całuje go w policzek, szyję, a potem w usta. Razem z Tiff zawsze
robiłyśmywielkieoczy,kiedysięcałowalialbocoś,aletymrazemwywołujetoumnietylkosilniejszy
płacz. Kiedy znów kładzie głowę na jego ramieniu, szepcze do niego. Nie jestem w stanie słyszeć
wszystkiego,alesłyszęsłowa:miłość,nazawsze,najlepszyczaswmoimżyciu.
Wkońcukiedyjestsama,stajeipochylasięnadnim.Całujegowczołoiobokjegoustiprzyciska
czerwonyguzik.
Kilkasekundpóźniejprzychodzilekarzzgrupąludzi.Podajemamiejakieśpapierydopodpisania,a
potem ta grupa ludzi odłącza wszystkie maszyny i zdejmuje rurki. Nie wiem, o co im chodzi ani co
robią.
Zostawiajątylkojednąmaszynę,którapikazgodniezbiciemjegoserca.Mamasiedziznim,szepcze
doniegoigłaszczejegotwarz.
– Tak bardzo cię kocham, kochanie. Nie jesteś sam. Nie musisz się bać. Idź, zobacz się z naszą
dziewczynką.Idź,bądźzniąteraz,ajadołączęniecopóźniej.
Płaczępocichu.Pikaniestajesięcorazrzadszeirzadsze,ażwreszciejestpiknięcie,apotem…nic.
Żadnychwięcejpiknięć.
Tylkojaimama,płaczące.
W domu panuje cisza. Nie jest jeszcze tak zupełnie ciemno. Kiedy odszedł tata, zostałyśmy
odprowadzone do kostnicy, która w ogóle nie wygląda jak ta w Prawie i Porządku, by zobaczyć Tiff.
Pozwolilimizobaczyćtylkojejtwarz.Niepowiedzielimi,alepodejrzewamżejejręcebyłynaprawdę
poranione,bochciałampotrzymaćjązarękę,aleminiepozwolili.
Mojasiostrabyłanaprawdęblada.Miałazamknięteoczy,jakbyspała.Alejejwłosybyływekrwi,
jaktaty.
Chciałamjąumyć.Powinnijąoczyścić.Powinnipołożyćjejpoduszkępodgłowę.Próbowałamich
przekonać,żebyzałożylijejspinkę,którąukradłamdziśrano,alepowiedzieli,żeniemogą.
Mamapowiedziała,żewłożymyjejspinkęwewłosy,żebybyłaładna,kiedybędziemyjąchować.
Stoimyzmamąwpokojudziennym,rozglądającsiędookoła.Czemuwyglądataksamo?
Tenisówkitatysąobokjegofotelabujanego.PlecakTiffjestnablacienastole.Pachnienimi.
– Idę do łóżka – szepczę i wspinam się po schodach do naszej sypialni, i zatrzymuję się przed
drzwiami.Tojestnaszpokój.MójiTiff.Dzielimypokój,mimożemogłybyśmymiećosobne.ŁóżkoTiff
jestpościelone.Jejstronapokojujestzawszeczyściejszaniżmoja.
–Meredith–mówimamałagodnie.–Odwracamsięipatrzęnanią.Wyglądana…zmęczoną.Ma
zapuchnięteoczy.Opuszczoneramiona.
–Niemogętutajspać–mówię.–Onaniebędziezemnąspać.
–Chceszspaćwwolnympokojurazemzemną?–pytaioferujemimglistyuśmiech.
–Tyniebędzieszspaćwswoimpokoju?
– Nie dziś. Może jutro. – Kiwam głową i idę korytarzem, mijam jej pokój i idę dalej do pokoju
gościnnego.
–Niejestnawetjeszczeciemno–mruczę.–Iniejadłyśmykolacji.
–Jesteśgłodna?
–Nie.
–Cochcesz,kochanie?
Wzruszamramionamiiprzygryzamwargi.Niemogęspojrzećwjejoczy.Znówsięrozpłaczę.
–Sądzę,żemożemypoprostupójśćspać.
Nie wiem, skąd mama je wytrzasnęła, ale wciąga koszulki taty przez nasze głowy i wsuwamy się
razempodkołdrę.
– Tatuś nas dzisiaj przytuli, kochanie – szepcze łamiącym się głosem. Jego koszulki pachną nim i
jesttak,jakbyznówbyłprzynas.
– Czekaj. – Wyskakuję z łóżka i wstrzymuję oddech kiedy biegnę, żeby złapać coś z łóżka Tiff i
wracamdomamy.Mamaprzytulamniemocno,zniszczonymiśTiffleżypomiędzynamiiznówrazem
płaczemy,tęskniączatatąiTiff.Płaczemynaprawdędługo,ażzasypiamy.
–Meredith?–DrzwiodstronypasażeraotwierająsięistajewnichLuke,trzymającwdłoniachmoją
twarz.–JezuChryste,jesteśblada,Mer.Chodź,musimyiśćdośrodka.
–Luke?–NagleprzynimwyłaniasięSam.–Coznią?
–Niewiem,wygląda…pusto.
–Powinnamwezwaćpomoc?–pyta.
–Nie–odpowiadamochrypłymgłosem.
Rozdział21
W
szystkow porządku –mruczę i robięruch, żeby wysiąść zauta, ale Lukeprzytrzymuje mnie mocno i
sprawdza.
–Niejestwporządku
–MuszęsiędostaćdoMarka.
–Gdziebyłaś,Mer?Odpadłaśnacałetrzydzieściminutjazdy.
– Byłam w przeszłości. – Wysuwam brodę i robię co w mojej mocy, żeby nie pokazać, że się
rozpadam.Zresztąnieobchodzimnieto.MuszędostaćsiędoMarka.
ZustLuke’awychodzipara,kiedypomagamiwysiąść.
–Jejojciecisiostra–mruczySam.
–Wiem.
–Jestemtutaj.Słyszęcię.–Próbujęsięichpozbyć,alemnieotaczają.Lukeobejmujemniezaplecy,a
Samłapiezarękęiwchodzimyrazemnaoddziałratunkowy.
– Cieszę się, że teraz mnie słyszysz, bo pięć minut temu tak nie było. – Luke mówi niemal zły.
Dlaczegojestwściekły?Możejestpoprostuprzerażony.Bógjedenwie,jakjajestem.
–Cosięstało?–pytam.Jezu,niebyłamwstanienawetmyślećnatylejasno,żebyspytać,cosięstało.
–Czyonnieżyje?
– Mam pieprzoną nadzieję, że nie – odpowiada Luke. Teraz jest wściekły, a Luke nigdy nie jest
wściekły.Rzucaokiemnamojątwarz,poczymbierzegłębokiwdechimówispokojnie.
–Przepraszam.Nie,niejestmartwy.Niewiem,jakciężkieodniósłobrażenia.Isaacteżtujedzie.Był
wpracy.
– To się stało w pracy? – pytam, podnosząc głos. – Jak, do cholery, wypadek samochodowy mógł
wydarzyćsięwpracy?
–Sprawdźmy,czymożemygozobaczyć,apotempowiemci,cowiem.
Lukeprowadzinasdorecepcji,apotemobdarzaswoimmilionowymuśmiechemkobietęzaladą.
–Witam.Mójbrat,MarkWilliams,zostałtutajwłaśnieprzywieziony.Możenaspanipokierować?
Kobietasprawdzacośwkomputerzeimarszczyczoło.
–Niemamgownaszejbazie.Mówiłpan,żekiedyprzyjechał?
–Jużpowinientubyć.
–Mogąbyćnadalwdrodze.Widzę,żetrzymamyprzestrzeńdlaambulansu.
–Złapiemygotam?–pytaSambezwiary.
–Zostańcietutajzemnąprzezchwilę–odpowiadakobieta.Lukeprowadzinasdopoczekalni,gdzie
padamnakrzesło,próbującniemyślećozarazkach,naktórychsiedzę.
–Jezu.Nienawidzęoddziałówratunkowych–mruczySam.–Czywiecie,jakieokropnerzeczysąna
tychkrzesłach?
–Widzę,żemyślimypodobnie–mówię,pocierającoczy.–Nodobra,mów.
–Wszystko,cowiem,to,żeuderzyłgosamochódnaplacubudowy.ZadzwoniłIsaacipowiedział,że
wezwalikaretkęiżebyśmyspotkalisiętutaj.
–Czymazłamanąnogę?Obrażeniawewnętrzne?Czyjestprzytomny?–Zaczynammówićpiskliwym
głosem.Przestaję,przełykamipróbujęzcałychsiłodsunąćpanikę,któramnieogarnia.
–Niewiemnicwięcej–upierasięLuke.–Musimypoczekaćigozobaczyć.
– Jestem pewna, że nic mu nie jest – mówi Sam i ryzykuje spotkanie z przerażeniem, siadając obok
mnie. – Szczerze. Jeśli stałoby się coś strasznego, Isaac powiedziałby coś, żeby nas przygotować.
Zadzwoniłbydocałejrodziny.
Kiwamgłową.Prawda.Onamarację.Alejeślibyłobywporządku,Marksambydomniezadzwonił.
NiewysłałbyLuke’a.
–Toznaczy–kontynuujeSam–mabardzoniebezpiecznąpracę.Zawszeotymwiedzieliśmy.Zawsze
wspinał się gdzieś i pracował z ostrymi, niebezpiecznymi narzędziami i sprzętem. Mógł spaść, zostać
porażony prądem, odciąć sobie dłoń tą naprawdę wielką piłą. Przynajmniej nie pracuje już na kutrze
rybackim.
–Sam–ostrzegająLuke.
– Łowienie ryb na tym kutrze to jedna z najbardziej niebezpiecznych prac na świecie! Wciąż mam
wrzodynażołądkuodczekaniacałymidniami,bydałznać,żejestokej.
–Samantha!–krzyczyLuke,przerywającjej.–Niesądzę,żebyśpomagała.
Sampatrzynamnieszerokootwartymioczami.Krewodpłynęłamiztwarzy,austadrżą.
–Toprawda.Nigdyniesądziłam,żebudowatotakieniebezpiecznemiejsce.
–Onjestostrożny–mówiSam,zmieniającfront.–Mer,onjestnaprawdęostrożny.Nigdywcześniej
nicmusięnieprzydarzyło.
–Alejesttomożliwe.
– Cholera, możesz zostać potrącona przez autobus, przechodząc przez ulicę. Mer, wszystko jest
możliwe.
Kręcęgłową,wstajęichodzępopokoju,coniejestprosteztymiwszystkimiludźmitamsiedzącymi.
Niektórzyśpią.Jedenmężczyznatrzymasięzatwarz.Zpewnościąboligoząb.Dzieckopłaczenarękach
matki.
Lukepodchodzidomnieikładzieswojąwielkądłońnaramieniu.JegoręcesątakpodobnedoMarka.
–Niemogęgostracić–szepczę.
–Meredith,myślężeprzesadzasz,kochanie.Prawdopodobniematylkokilkazadrapań.
Odwracamsięipatrzęprostowteniebieskieoczy.
–Nierozumiesz,Luke.Ludzie,którychkocham,umierają.Toniejestpierwszyraz,kiedyspieszyłam
doszpitalazpowoduwypadku.
–Niewszyscyludzie,którychkochasz,umierają–odpowiadałagodnie.
–Ci,którzyznacządlamnienajwięcej.
–Markniejestmartwy,Meredith.–Trzymamocnomojeramię.–Nieumarł.
Kiwamgłowąnaznakzgody.Czujęsiętak,jakbyjedynym,corobię,byłokiwaniegłowąjakidiotka.
Alewtedypojawiasięwmojejgłowieobrazmojegotatynaszpitalnymłóżku.Mojamamależącananim,
pełnymbóluiagonii,ikręcęgłową,żebygoodpędzić.
Niewiem,czymamnatowystarczającosiły.
–Jesttutaj.–PodbiegadonasSam.–Laskaprzykomputerze…
–Takmanaimię?–pytaLukesarkastycznie.
– …powiedziała, że karetka właśnie przyjechała. Najpierw go przebadają, nim będziemy mogli go
zobaczyć.–Niezbytdelikatniełapiemojątwarzwswojeręce.–Nieumarł.
Nieumarł.
–Ileczasuzajmie,nimbędęmogłagozobaczyć?
–Niepotrafiłapowiedzieć.
Tonajdłuższe,pieprzonedwiegodzinywmoimcałymżyciu.
–Przepraszam.–Komputerowalaskamówizmiłymuśmiechem.–Zabraligonaróżnetesty.Jaktylko
będziegotowy,pierwszasięotymdowiesz.
–Jeślitylkopowiemupani,żetutajjestem,będziechciałmiećmniezesobą–błagam.
– Nie możesz przebywać w strefie, gdzie robione są badania. Obiecuję, wrócę do ciebie, jak tylko
dostanęsygnałodjegopielęgniarki.
– Będę musiała zamienić kilka słów z jego pielęgniarką – mówi Sam. Obie obracamy się w chwili,
kiedyIsaacwbiegaprzezdrzwi.
– Nie mogłem przyjechać wcześniej. Musiałem pogadać z glinami i ściągnąć na dół załogę… –
Zauważamnieinatychmiastmnieprzytula–Jaksiętrzymasz,słoneczko?
– Nie najlepiej – odpowiadam szczerze. – Nie pozwolili nam go zobaczyć. Więc musisz mi
powiedzieć,czyznimwszystkowporządku.
–Taksądzę–odpowiada.–Niesądzę,żebybyłotakźle,aleniechciałemryzykować.
–Jak,docholeryjasnej,ktośmógłzostaćpotrąconynabudowieprzezsamochód?–pytamzezłością.
– Przez pieprzoną toj-tojkę. Bardziej zajęci byli przyglądaniem się domowi niż obserwowaniem, co
siędziejewokółichsamochoduijechalizaszybko.Marksprawdzałswójtelefoniszedłkołoswojego
jeepa, nawet nie przechodził przez ulicę, a oni go walnęli, z całej siły, aż odleciał. Najbardziej
przerażającarzecz,jakąwidziałem.
–PannoSummers?Możegopaniterazzobaczyć.
–Idź–mówiLuke.–MypoczekamyzSamnarodziców.
Kiwam głową i podążam za Komputerową Laską przez poczekalnię. Ktoś płacze. Prowadzi mnie do
pokoju, w którym jest osłonięte zasłoną łóżko. Przełykam ciężko i przez jedną milisekundę rozważam
ucieczkę,alezamiasttegobioręgłębokiwdechiwchodzędopokojuizakurtynę.
A tam jest mój mężczyzna, ubrany w szpitalną koszulę, jego włosy są pokryte odrobiną krwi, ręce i
twarzpodrapane,anajegoaroganckiejtwarzyjestwielkiuśmiech.
–Hej,M–mówi.
Natychmiast wybucham płaczem. Siadam obok niego i kładę głowę i ręce na jego udach, mocno
płacząc.
– Cśśś… – Głaszcze mnie po głowie, ramionach i plecach – Hej, w porządku. Wszystko ze mną w
porządku.
–Mogłeśumrzeć–płaczę.
–Wszystkozemnąwporządku.–Łapiemniezaramionaizmusza,żebymnaniegospojrzała.–Spójrz
namnie,Mer.
Niemogęotworzyćoczu.Czujęsiętakgłupio.Wiem,żemyśli,żeprzesadzam.Każdytakmyśli,alenie
przeszlitegocoja.Nierozumieją.
–Meredith.Oddychaj.Oddychajzemną,kochanie.–Odchylasięnałóżkuiopieraczołoomoje.–No
już.Maszatakpaniki.Oddychajgłębokoipowoli,Meredith.
Uspokajamnie.Mojesercewracapowolidonormalnegorytmu,ałzyprzestająpłynąć,ażdochwili
kiedyspoglądamwjegocudowneoczyiznówtracępanowanie.
–Kochanie,jużwszystkowporządku.
– Wiem, ale nie wiedziałam tego wcześniej i przypomniało mi to tatę i Tiff, i och, Boże, Mark, nie
mogęwięcejprzeztoprzechodzić.
–Przestań.–Jegogłosjestterazżywszy.–Przestań,bowezwępielęgniarkędociebie.
–Wszystkobędziedobrze?–szepczę.
–Tak,jestempodrapanyimamguzanagłowie,aletak.–ChcąmizrobićCT,abyupewnićsię,żenie
mamobrażeńwewnętrznych.
–Amasz?–Mojesercestaje.
– Nie, będę jutro cholernie obolały, ale wyjdę stąd najszybciej, jak się da, kiedy tylko pani Rachter
przyniesiemimojepieprzonepapieryiwięcejleków.
–Czemuniezadzwoniłeśdomnie?
Sięgapostoliczekprzyłóżkuipodajemitelefon.Ekranjestzniszczony.
Zamykamoczyzulgiinagleczuję,jakjestemsadzananajegokolanach.
–Corobisz?
– Uspokajam cię, do cholery. – Obejmuje mnie i kołysze. Obejmuję go za szyję i wciskam swoją
twarz,trzymającgomocno.Boże,kochamgo.Jestdlamniewszystkim.Niemogęgostracićwsposób,w
jakimamastraciłatatę.Niesądzę,żebymtoprzetrwała.
Akiedyśgostracę.Ponieważtracęwszystkich,którychkocham.
Kiedytaksiedzimywciszy,zaciskamnanimręce,izdajęsobiesprawę,comuszęzrobić.
Muszęgozostawić.
Obejmuję jego twarz i całuję delikatnie. Trzymam chwilę dłużej swoje usta na jego, kiedy nim
oddycham,arękomaprzesuwampojegosilnychramionach.
Wkońcuodsuwamsięiwstajęzjegokolan.
–Kochamciębardziej,niżmogęwyrazić,Mark.Aleniejestemwstanieznieśćmyśli,żemogłabym
cięstracić,jakstraciłamswojąrodzinę.–Przełykamciężko.–Niedamrady.
–Czegoniedaszradydokładnie?
–Byćztobą.
–Jesteśzemną,Meredith.
Kręcęgłowąipocieramczoło.Jezu,jakmamznaleźćnatosłowa?
– Nie sądzę, żebym mogła być z tobą w związku, Mark. – Ostatnie słowa wypowiadam z płaczem.
Opadamuszczękawchwili,kiedywchodzipielęgniarka.
–Dobrze,panieWilliams…
Wychodzę,kiedyonadajemuinstrukcje,iwybiegamzoddziałuprzezpoczekalnięnazewnątrz.
Kurwa,niemamsamochodu.
–Meredith!
Nataliebiegniezamną,doganiamnie,kiedydobiegamdoparkinguizdajesobiesprawę,żeniemam
czymwrócićdodomu.Onmożepojawićsiętutajwkażdejsekundzie.
–Muszęodejść,Natalie.
–Czyznimwszystkowporządku?
–Tak,jesttylkopodrapany.Tymrazem.
Alecobędzienastępnymrazem?
– Och to dobrze – wzdycha z ulgą, a potem poważnieje, kiedy widzi wyraz mojej twarzy. – Dokąd
idziesz,Mer?
–Odchodzę.WłaśniezerwałamzMarkiem.
–Wow,rozmawianieorzucaniufaceta,kiedyjestwdołku.
–Pieprzsię,Natalie.Nieznaszmnieiniewiesz,przezcoprzeszłam.–Toniejejwina,aleniemogę
powstrzymać się przed atakowaniem jej i nienawidzę siebie za to jeszcze bardziej. – Nie musiałaś
chowaćswoichrodzicówisiostryipatrzeć,jakludzie,którychkochasznajbardziej,umierają.
–Owszemmusiałam.
–Iniemusiałaś…–przerywamzaskoczona.–Co?
– Oboje moi rodzice zmarli, kiedy byłam w college’u – odpowiada spokojnie. – Jestem jedynym
dzieckiem.
Mrugamiczujęsięjakieśtrzycentymetrywyższa.
–Jesteśprzerażona,prawda?
–Jakcholera.
Natkiwagłowąiodsuwawłosyztwarzy,którenawiałjejwiatr.
–Onniepozwolicitakpoprostuzerwać,wieszotym?
–Niemawyjścia.
Mrużyoczyiobserwujemnieprzezchwilę.Mojeoczywypełniająsięłzami,cowkurzamniejeszcze
bardziej.
–Czemutorobisz?Nawetślepieczauważy,żejesteściewsobiekompletniezakochani.
–Wolęraczejzostawićgodobrowolnie…–zaczynamimuszęprzełknąć,bowgardlerośniemigula.
– Niż stracić go w sposób. w jaki straciłam tatę i siostrę. Obserwowałam mamę, jak leżała na jego
piersi,żegnającsięznim.Natalie,niedamrady.
– Nie wiem, jak ktokolwiek mógłby – mówi delikatnie ze łzami w oczach. – To straszna rzecz,
Meredith.Aleniewiesz,czykiedykolwiekbędzieszwtakiejsytuacji.
–Aleniewiemteż,żeniebędę.
–Niewyglądasznauciekiniera.
Patrzęjejwoczy.
–Nie.Dam.Rady.
Kiwagłowązezrozumieniemiprzytulamnie,kiedyJaxpodjeżdżaswoimsamochodem.
–Przemyślto.Takamiłośćjakwaszaniezdarzasięnacodzień,wieszotym.Kochajgo.Pozwólmu
kochać ciebie. Sprawiaj, by każdy dzień był najpiękniejszy, tak by na koniec móc powiedzieć, że nie
żałujeszniczego.Mer,życiejestnatozakrótkieiniktniewietegolepiejniżtyija.
Klepiemniewramięibiegniedoszpitala.Obserwujęją,apotemwsiadamdosportowegosamochodu
Jaxa.
–Zabierzmniedodomu.
–Czyznimwszystkowporządku?
–Tak.–Zerkanamnie,widzącmojełzyitrzęsącesięręce.
–Aty?
Kręcęgłowąiznówpociągamnosem.
–Zabierzmniedodomu.
Rozdział22
Mark
D
obrzesięczujesz?–Podbiegadomniemama,kiedyjawybiegamdopoczekalni.
–Tak.DokądposzłaMeredith?–Kurwamać,tepigułkimniedobijają.Mamciężkiedłonieinogi,aw
głowiemisiękręci.
–Jaxjąodebrał–mówiNatalie.–Mark,onajestprzerażona.
–Rozumiemto,aleniepozbędziesięmnietakłatwo.Potrzebnymitwójsamochód–mówiędoLuke’a,
który uśmiecha się do mnie pobłażliwie. Warczę na niego i gdyby nie to, że moje stopy nie chcą się
ruszyć,rzuciłbymsięnaniego.
– Musisz wykupić te recepty i odpocząć. – Wkracza mama, wskazując na papiery w moim ręku. –
KochamMeredith,aleniejesteśwstaniewtejchwilibiegaćpocałymświecie.
– Mamo. – Biorę głęboki wdech, żeby się trochę uspokoić. – Muszę to z nią załatwić. Nie jest w
dobrym stanie. – Przypominam sobie, jak się czułem, mając ją w ramionach, jak się trzęsła i jak
desperacjaprzepływałaprzezniąfalami.–Onaniedramatyzuje.Niejesttaka.Onacierpi.
Lukebierzepapieryzmojejrękiipotrząsakluczykamiodsamochodu.
–NigdzieniejedzieszMark.Myzajmiemysiępapierami,aSamzawiezieciędodomu.–Wskazujena
zewnątrziobejmujemamę.–Możepojedzieszznami?
Mamadalejmisięprzygląda,apotemwspinasięnapalceicałujemniewpoliczek.
–Spotkamysięuciebiewdomu–mówi.
–Czemumnieniesłuchacie?MuszęzobaczyćsięzMeredith.
– Naprawdę sądzisz, że w tym stanie będziesz potrafił ją oczarować? – pyta Sam, przewracając
oczami.–Jutroteżbędziewokolicy,kiedyodpuszczącileki.
Zerkam na nią, ale ona ma rację. Moje powieki są ciężkie, a ja czuję się pomiędzy ogłupieniem a
bólem.KażdykrokdosamochoduSamtowysiłekiagoniasprawiające,żejestemstraszniezmęczony.
Kiedyjedziemydodomu,jedyne,czegopragnę,topójśćspać.
– Proszę, zadzwoń do niej – mówię do Sam, kiedy prowadzi mnie do mojej sypialni. – Po prostu
zadzwońiupewnijsię,żewszystkozniąwporządku.
–Zrobięto–obiecujeSamipomagapołożyćmisiędołóżka,nieprzejmującsięprzebraniemmnieze
szpitalnejkoszuli.Kiedyjużleżę,zwijamsięiodrazuzapadamwpolekowysen.
Kurwa. Boli mnie. Krzywię się, kiedy próbuję napiąć mięśnie. Boli mnie, co zbytnio mnie nie
zaskakuje,skoroodmówiłemwzięcialekówprzeciwbólowychprzezostatniesześćgodzin,żebymmógł
pojechaćdoMeredithtegopopołudnia.Wstajęzłóżkaiidędotoalety,krzywiącsię,kiedyzauważam,że
nadalmamśladykrwinasobie.Padłem,niezdążywszynawetwziąćprysznica.
Najważniejszarzecz.Potrzebujękawy.
Kiedyschodzęposchodach,słyszęgłosywkuchni.
–Dzwoniłamwczorajdoniejtrzyrazyirazdzisiajrano,aleonanieodpowiada–mówicichoSam,
popijająckawę,kiedywchodzędokuchni.RozmawiazJaxem,któryrównieżwyglądanawyczerpanegoi
zmartwionego.
–Jaksięczujesz?–pytaJax.
–Jakbymzostałuderzonyprzezsamochód–odpowiadaminalewamsobietrochękawy.–Aletonie
maznaczenia.PowiedzmioMeredith,czyzniąwporządku?
Jaxkrzywisięikręcigłową.
–Nie.Niechcesięuspokoić.Ztobąwszystkowporządku,aletowygląda,jakbypowstałjakiśmur,a
janiemogęjejuspokoić.Tomniedobija.–Przecierarękąpotwarzy.–Płakałabardzodługo,apotem
przespała kilka godzin. Kiedy się obudziła, zaczęła znów płakać. Za każdym razem kiedy wchodzę do
pokoju,wyrzucamnie.
–Jezu–mówię,patrzącnakawęwmoimkubku.–Wiem,żeonacałyczasnosiżałobępomamie,ato
przywołałojejzłewspomnienia.
–Todlaniejtypowe–dodajeJax,wywołująckonsternacjęumnieiSam.
–Comasznamyśli?–pytaSam.
–Meredithzawszeodpychałaludzi.Zawsze,odkiedyjąznam.Niemogłapozbyćsięmnie,bowbiłem
wniąmocnopazuryiniepuszczam,alenawettojączasemprzeraża.Boisięutratyludzi,którychkocha.
Więcci,którzywalcząizostają,stająsiędlaniejosobami,któreutrzymająsiędłużej.
–Cóżjazdecydowaniebędęwalczył–odpowiadam.–Niepozbędziesięmnietakłatwo.
–Czujeszsięnasiłachjechaćsamczypotrzebujeszpodwózki?–pytaJax.
–Naprawdępowinieneśnajpierwwziąćprysznic–mówiSam.–Wyglądaszokropnie.
– Wszystko okej, a prysznic wezmę u Meredith. – Biorę duży łyk kawy i sięgam po kluczyki. –
Przyjedzieszpóźniej?–pytamJaxa.
–Tak,zamierzamkupićjakiśsokizupę.Wiem,żetoniegrypa,aleniewiem,cowięcejzrobić.Nie
pozwolimisiędotknąć.Trzymaj.Potrzebujeszklucza.
Kiwamgłową.
–Dzięki,zadbamoto.
Poruszamsięwolniejniżzwykle,costraszniemniewkurza,bojedyne,oczymmogęmyśleć,tobyćjak
najszybciejprzyMer.Podróżmijaszybkoizanimsięobejrzę,jestemjużuniej.
Wślizguję się do jej mieszkania i zatrzymuję przy drzwiach do jej pokoju, słuchając jej delikatnego
szlochu.
Pocichuotwieramdrzwiikiedywidzęjązwiniętąnałóżku,zrękomanagłowie,płaczącądesperacko,
zaciskamisiężołądek.
Skradamsiędojejłóżkaibioręjąwramiona.
–Meredith,wszystkojestwporządku.
Łapieoddech,zaskoczona,żemniewidzi,przestajepłakaćnatyledługo,żebymnieobjąć,alepotem
znowuzaczyna.
–Przestań.Niemogębyćztobą.–Niewalczyzemną,niepróbujesięwyrwaćzmoichramion.
–Owszem,możesz.
–Mark,ciebieteżstracę,aniemogęznieśćnawetmyśliotym.–Drży.Zamiastpróbowaćprzemówić
jejdorozsądku,poprostujątrzymam.Całujęjejwłosy,głaszczęramionaiplecy,kręcącuspokajające
kręgi.Leżymytakprzezdługiczas,ażwkońcuspoglądanamnie.Jejoczynadalsązapuchnięte,alejuż
sięprzynajmniejnietrzęsie.
–Kochamcię–szepczę.
–Jaciebieteż.–Przełykaiocierapoliczkiwierzchemdłoni.–Wiesz,cosięwydarzyło,kiedyzmarli
mójtataiTiff.
–Tak,wiem,kochanie.Opowiadałaśmitęhistorię.
–KiedyLukeprzyjechałipowiedział,żebyłwypadek,wsamochodzieznówznalazłamsięwtamtym
czasie,jakbymznówmiałatrzynaścielat,abólbyłsilnyinowy.
Gładzęjąpopoliczkach,asercemipęka.
– Rozumiem, że jesteś cały. Mój umysł to przyjął, Mark. Nie zostałeś zbyt mocno zraniony, więc
wydobrzejeszszybkoiwszystkowrócidonormy.
Kiwamgłową,kiedyonasiłujesięzesobą.
–Aleniemogęznieśćtego,coczuję.
–Acoczujesz?
– Panikę. Przerażenie. Boże, jestem tak przestraszona. Nie wiedziałam, że twoja praca jest
niebezpieczna.Nigdyjakośotymniepomyślałam.
–Czytobycośzmieniło?Czygdybyświedziała,żemojapracajestryzykowna,powstrzymałabyśsię
odzakochaniasięwemnieponownie?
Przygryza wargę, marszczy brwi, a jak tak bardzo pragnę pochylić się i pocałować ją tam, by ją
uspokoić,aleczekam,pozwalającjejpoukładaćmyśli.
–Janigdyniezakochałamsięwtobie.Zawszeciękochałam–przyznaje.–Alemożemogłabymsiebie
przygotować.
–Szczerze,M.Obrażenia,jakiezdarzająsięnabudowie,sązwykleniewielkie.Uderzeniemłotkiemw
palec, wejście na deskę. Jesteśmy bardzo ostrożni i mamy zasady, które chronią nas wszystkich przez
zranieniem.
Odsuwasię,obracanaplecyipatrzywsufit.
–Myślę,żepowinieneśpójśćdodomuiodpocząć.
Mojesercestaje.
–Niesłyszałaśtego,coprzedchwiląpowiedziałem?
–Słyszałam.
–Alenadalmniewyrzucasz.
Znówprzygryzawargęiodrzucagłowę.
Wstaję i idę w kierunku drzwi, ale odwracam się i patrzę, jak łzy spływają jej po twarzy i toną we
włosach.Niechce,żebymodszedł.Jestpoprostuprzerażona.
– Pieprzyć to, Meredith. Dokładnie pamiętam, jak to było dziesięć lat temu stać na twoim ganku i
słuchać,jakmnieodprawiasz.Niepozwolęnatodrugiraz.Niepoddamsięznów.Niejestemwstanie
znieść dnia, godziny bez myślenia o tobie. Bez potrzeby usłyszenia twojego głosu, zobaczenia twojego
uśmiechu.
Pocieramusta,apotemkrążępopokoju.
–Próbujęchronićsiebie.–Merwstajeistajetwarząwtwarzzemną,zaciskającdłoniewpięści.–
Chcesz,żebymzostałaztobą,kochałaciękażdegodnia,alecobędęmiałazrobić,kiedyumrzeszimnie
zostawisz?
–Niezostawięcię.
–Dzisiaj.Niezostawiaszmniedziś.
– Meredith, nie mogę obiecać ci, że nic mi się nie stanie, bo tego nie wiemy. Nie mogę obiecać ci
czegoś,nadczymniemamkontroli.
–Dokładnie.–Wskazujenamniepalcem,jakbymwłaśniezałapał.–Niemożesz.
–Niktniemoże,M.Czyzamierzaszbyćcałeżyciesama?
–Niejestemsama.MamJaxa.
–Dopókionteżnieumrze–stwierdzamchłodnoinienawidzęsiebie,kiedyjejtwarzsięzapada.
–Mamswojąszkołę.
–Acojeślispłonie?
–Przestań!–krzyczyznówbliskahisterii.
–Kochanie,musiszwiedzieć,żekażdaztychrzeczymożezdarzyćsięwkażdejchwili.–Siłujęsięz
nią,ażwreszcieprzytulamjąmocno,opierającbrodęnajejgłowieitrzymajączcałejsiły.–Razemz
Jaxemnigdziesięniewybieramy,twojaszkołajestbezpieczna.
–Bojęsię.
–Jateż,Mer.Nieprzeżyłbym,gdybymcięznówstracił.Twojamamabyłanajsilniejsząosobą,jaką
kiedykolwiek spotkałem. Zaraz po tobie, a poza tym jestem otoczony kupą silnych kobiet, kochanie. –
Unoszę jej głowę, żeby móc spojrzeć na jej śliczną twarz. – Jesteś taka silna, kochanie. Kocham cię
bardziej,niżmógłbymwyrazić.Jestempewien,żejestsporosłów,któremogłybytoopisać,alejaichnie
znam. Wiem tylko, że to, co czuję do ciebie, jest takie wielkie, że nie ma szans, żebym pozwolił ci
odejść.Błagam,nieprośmnieoto.Niemogępowiedzieć:żegnaj,Mer.
Opieramczołoojej,kiedyonawreszcie,wreszcie,obejmujemnieramionamiitrzymadesperacko.
–Kochamciętakbardzo–szepcze,kiedychowatwarzwmojejszyi,jakzawszetorobiła.
–Takdługojakmamysiebienawzajem,możemyzrobićwszystko.–Uśmiechamsiędosiebie.Gdzie
jest moja męska strona? – Wiem, że brzmi to banalnie, ale taka jest prawda, Mer. Coś, co Luke
powiedział nie tak dawno temu, utkwiło we mnie. Powiedział, że jeśli Natalie kiedykolwiek
próbowałabygozostawić,poszedłbyzanią,ponieważjegożycienieistniejebezniej.
Meredith uśmiecha się w moją szyję, a ja biorę pierwszy poważny wdech, od kiedy wyszedłem
wczorajzeszpitala.
–Todoniegopodobne–uśmiechasię.
–Rozumiem.–Sadzamjąsobienakolanachnabrzegułóżka.–Jaczujętosamo.
–Nataliejestszczęściarą–mówiMeredith.Tojestmojakartaprzetargowa.
–Mojeżycienieistniejebezciebie,M.–Całujęjąwskrońigłaszczędalej,uspokajającnasoboje.
– Przepraszam. – Jej głos jest słaby i drży. – Spanikowałam. Panikowałam całą noc, ponieważ się
martwiłamiżałowałam,żeniejestemztobą,żebysiętobąopiekować.
– To prawda. – Teraz jest ze mną. Naprawdę jest ze mną. Czuję, jak sam zaczynam drżeć. – Ty też
mnieprzestraszyłaś.
Jejdłoniewędrująpomoichramionach,apotemchwytazamojeubranie.
–Jesteśwstrzępkach.
–Mojeubranieuległozniszczeniu.
–Aletobyłowczoraj.–Przygryzawargę.–Maszkrewwewłosach.
–Usnąłem,jaktylkowczorajprzyszedłemdodomu,iniezdążyłemwziąćprysznica.Uderzyłemgłową
wziemię.Krwawiło,jakbyzarzynanoświnię,aleszycieniebyłopotrzebne.
–Możeszwziąćterazprysznic?
–Tak.
Wstaje,bierzemniezarękęiprowadzidołazienki.
–Powinieneśodpoczywać.
–Terazbrzmiszjakmojamama.
Wydmuchujenosiodkręcawodę,apotemodwracasiędomnie.
–Jestmądrąkobietą.
–Jest.Kochacię,wieszotym.
Świeżełzywypełniająjejoczy,aleonauśmiechasiępoprostuikiwagłową.
–Jateżjąkocham.Kochamichwszystkich.
Będątwoinadługo,myślęiprzesuwampalcempojejpoliczku.Łapiezazielonąkoszulęszpitalnego
ubraniaidelikatnieprzeciągająprzezmojągłowę,apotemodwiązujesznurkiodspodniipozwalaim
opaśćnapodłogę.
Niemamnasobiemajtek.
–Podniecamcię,kiedypłaczę?–pytazaskoczona,patrzącnamójniepełnywzwód.
–Podniecamnie,kiedymnierozbierasz,Mer.Zawsze–śmiejęsięizdejmujęjejbluzkę.–Tosięnie
zmieniłoodczasu,kiedymieliśmysiedemnaścielat.
–Tutajjesteśnieźlepodrapany–mówi,odwracającmnie.Przyciskaustadoranynaramieniu,apotem
prowadzipodprysznic.Wodęustawiłaniezaciepłąiniezazimną,takąwsamraz,więckiedyopływa
mojewszystkiezadrapaniaiskaleczenia,pieczenieniejesttakdotkliwe.
–Umyjęcię–oznajmiamidelikatnie.
–Lubię,kiedyomniedbasz–mruczę.
Jejdłoniedelikatnieprzesuwająsiępomoimciele,zmywajązaschniętąkrewibrudzmoichramioni
dłoni,zmywająkrewzmoichwłosów,akiedyjużwszystkojestpowiedzianeizrobione,amyjesteśmy
wytarci,oglądamnierazjeszcze.
–Widzisz,terazkiedyjestemjużczysty,niewyglądatotakźle.
–Musicięnaprawdęboleć.
Tak,cholernieboli.
–Wydobrzeję.
– Chodź. – Prowadzi mnie z powrotem do sypialni, odrzuca kołdrę z łóżka i wskazuje, żebym się
położył.
–Jestdopierowczesnepopołudnie–mówię.
Ona tylko unosi brew. Wspinam się na łóżko i uśmiecham się szczęśliwy, kiedy dołącza do mnie.
Bierze moją prawą rękę, całuje zadrapania na dłoni, a potem dotyka nią swojego małego policzka i
pociera.Posuwasiędalejdomoichramion,całująckażdączerwonąkropkę.
–Zamierzaszcałowaćwszystkiemojerany?
–Tak.
W końcu rozsuwa moje nogi, wsuwa dłoń we włosy, sprawdzając moją głowę dokładniej niż
jakikolwieklekarzczypielęgniarkawszpitalu.
–Musibolećcięgłowa.
– Dali mi coś na to – odpowiadam i zamykam oczy z westchnieniem kiedy ona kontynuuje delikatne
głaskaniemniepowłosach.–Nieprzestawajnigdy.
Całuje mnie w nos, a potem w czoło. Jej ciepłe, gładkie i szczupłe ciało przyciska się do mnie, jej
niesamowity biust jest przy mojej twarzy i dłużej już nie mogę wytrzymać. Przesuwam rękoma po jej
udach,popośladkachiwgórępleców,wywołującwniejmruczenie.
Boże,totakiseksownydźwięk.
Mój członek kołysze się pomiędzy jej udami, ślizgając się po jej łechtaczce. Przygryza wargę i
spoglądawdółnamnieoczamipełnymipożądania.
–Jesteśranny–szepcze.
–Nigdyniejestemzbytrannynato.
Próbujęzmienićnasząpozycję,aleonaprzytrzymujemniezaramiona.
–Nie.Pozwólmi.–Uśmiechasiępowoli,kiedyunosisięiprowadzimniewgłąbsiebie.Boże,każdy
razjestjaktenpierwszy.Jesttakcholernieciasnaisłodka.–Nieruszajsię–mówi.
–Toniemożliwe.
–Owszemmożliwe.–Pochylasię,żebymniepocałować,głaszczącmojepoliczkipalcamiizaczyna
bezwysiłkukręcićbiodrami.–Przepraszam,przestraszyłamsię.
–Niezostawiajmnie.Jużnigdywięcej.
Kręcigłowąicałujemnie,liżedolnąwargęiznówcałuje,tymrazemgłębiej.Mójczłonekpulsujew
niej.Chcęzerwaćsięiujeżdżaćjąrazporaz,aleczekam,wiedząc,żepróbujeobojenasuspokoić.
Jej dłonie przesuwają się na moje ramiona, gdzie zostają, kiedy to ona zaczyna ujeżdżać mnie. Jezu,
nawetsięnieruszam,aledwowytrzymuję.
–Boże,M–mruczę.–Twojeciałojestniesamowite.–Toprawda.Jejjędrny,okrągłybiust,napięty
brzuch,pełnebiodra–wszystkosprawia,żewymiękam.Alenajbardziejjejserce,któretrzymałomniew
jejobjęciach,przezponaddekadę.
–Kochamcię–szepczeichowatwarzwmojąszyję,przyspieszając.
–Czymogęsięterazruszyć?
–Tak.
Przekręcam ją na plecy, nie zrywając naszego intymnego kontaktu i obejmuję jej ramiona i głowę,
przyciskamswojeczołodojej,kiedyporuszamsiępowoli.
–Kochamcię.–Przyciskamdoniejusta.–Nazawsze.
Epilog
Meredith
Trzymiesiącepóźniej…
C
zemuzachowujeszsiętakdziwnie?–pytamJaxa,pomagającnajmniejszejdziewczyncezawiązaćbuty
dotańca.
–Wcalenie.–Niepatrzymiwoczy,cooznaczakłamstwoprzezdużeK.
–Cosiędzieje?
–Nic.
–Jax,cośjestnarzeczy.CzywszystkowporządkuzPanemKochaneSpodenki?
SilneramionaoplatająmnieodtyłuiLoganwyciskapocałuneknamojejskroni.
–PanKochaneSpodenkimasiędobrze.
– Cześć, przystojniaku – uśmiecham się do mężczyzny, który bardzo szybko stał się moim dobrym
przyjacielem.JestidealnydlaJaxa.
–Cześć,piękna–odpowiada,flirtując.
–Zabierzręceodmojegofaceta,ziemniaczanychipsie.–Jaxwarczy,cowywołujeumnieśmiech.
–Onpatrzytylkonaciebie–zapewniamJaxaiprzesuwampalcamipoobrączcenapalculewejręki
Logana.–Uwielbiamobrączki,którewybraliście.Wyglądanato,żemałżeństwoobuwamsłuży.
Uśmiechająsiędosiebie,miłość,radośćizrozumienieprzepływająpomiędzynimi,cochwytamnieza
serce.Ichślubbyłprzepiękny.
– Przepraszam, że zaplanowaliśmy ten recital w tym samym czasie, kiedy przenosisz resztę swoich
rzeczy.–PosyłamLoganowiuśmiech.
–Wporządku.Mójtatamaokonafirmęprzeprowadzkową.
–Niemusiałeśprzychodzić–mówiJax.–Iniemusiałeśzatrudniaćfirmy.Niemamtakwielerzeczy.
– Cóż, dzięki firmie nie musisz godzić tworzenia choreografii i recitalu tanecznego z pakowaniem
swoichrzeczy,ajazanicwświecienieopuściłbymtegowystępu.–Loganuśmiechasiędomnie.–Jak
cisiępodobatwojanowakuchnia?
Uśmiecham się szeroko, kiedy myślę o mojej pięknej kuchni, kompletnej, z nieprzyzwoicie piękną i
nieprzyzwoiciedrogąchłodziarkądowina,którąchciałam.
–Uwielbiamją.MusiciezJaxemprzyjśćnakolacjęniebawem.Zprzyjemnościąwasugościmy.
– Brzmi nieźle. Powiedziałaś mu? – pyta Logan ściszonym głosem, a jego niebieskie oczy lśnią za
okularami.
–Dzisiaj.
LogancałujewpoliczekJaxa,potemmnieisięuśmiecha.
–Powodzeniaztym.Będęnawidownizinnymi.
–Niemogęuwierzyć,żeprzychodzicałarodzinaMontgomerychiWilliamsów–mruczęiliczęgłowy.
Małe dziewczynki podrygują z podekscytowania, podziwiając ubrania pozostałych, zachwycone, że
mogłyużyćczerwonejszminki.
–Wiesz,żekochająznajdowaćwymówki,żebybyćrazem,apozatymnieopuścilibyrecitaluSophiei
jednegozbliźniaków.
– Z wyjątkiem Marka – jęczę, patrząc na milczący telefon. – Nigdy nie pracuje w soboty, ale
powiedział,żenaglecośwyskoczyłowrobocieiniebędziemógłsiępojawić.
–Nodobra,jużczas–mówiJaxiodchodzi,wskazującdziewczynkom,żebyzebrałysięwokółniego.
Jawychodzęnascenę.
– Witam wszystkich i dziękuję bardzo, że przyszliście tutaj dzisiaj. Jestem Meredith Summers,
współwłaścicielkaTańczącychPaluszków,iwimieniuwłasnymiJaxachciałabymbardzogorącowam
podziękowaćzawszelkiewsparcie,jakienamokazujecie.Uwielbiamyuczyćwaszemaluchyiczujemy
się zaszczyceni, że zaufaliście tej szkole, przyprowadzając dzieci na lekcje tańca. Wasze dziewczęta
pracowałybardzociężko,przygotowująctenwystęp.Więc,bezdalszychwstępów,zaczynamy.
Uśmiecham się, kiedy rodzice gorąco klaszczą i podchodzą do mojego miejsca na widowni, gdzie
dziewczętateżmniewidzą,ajamogęjeprowadzićprzeztaniec.Jakzwyklezaczynamyodnajmłodszych.
Kiedywychodząnascenęizaczynająporuszaćsięwrytmmuzyki,jednazdziewczynekdecydujesię
naswobodę,śpiewającitańczącwokółsceny,wywołującśmiechurodzicówiumnie.
Tejmałejdziewczynkijestwszędziepełno.
Szczęśliwirodzicerobiązdjęciaizachwycająsiętańcemdziewczynek,gdykażdazgrupwiekowych
wychodzi na scenę, by przedstawić swoje dwa popisy. W końcu kiedy już wszystko się kończy, znów
wychodzęnascenę.
–Tokończynaszdzisiejszyrecital.Dziękujęwam…
Ktoś ciągnie mnie za spódnicę. Spoglądam w dół i widzę małą rudą dziewczynkę podającą mi
czerwoną różę, którą biorę, uśmiechając się do niej. Dziewczynka odchodzi, ale nagle pojawia się
następnazróżą.
Podnoszę wzrok, żeby przeszukać widownię pod kątem Marka, myśląc, że to może jego robota, ale
jego tam nie ma. Wzruszam ramionami, w ogóle o tym nie myśląc. Czasem instruktorzy tańca dostają
kwiatypowystępie.
Kiedypróbujępodziękowaćwidzomzaprzyjście,cochwilęmisięprzerywa,ażmojeręcesąpełne
pachnącychczerwonychróż.
Naglewszyscy,Montgomery’owie,Williamsowie,LoganzJaxemstojącymuboku,wstająiklaszczą,
ajaczujęsięzagubiona.
–Cosiętakiegodzieje?
–Niechsiępaniodwróci,pannoMer–krzyczyJosiezzamoichpleców.Odwracamsięizatrzymuję,
zaskoczonatym,cowidzęprzedemną.
Wszystkieosiemdziewczynekznajstarszejgrupystoiwlinii,trzymającwgórzeznaki,któreskładają
sięnazdanie:„WyjdzieszzamnieMer?”,aMarkklęczy,wyciągającdomniedłoń.Podchodzędoniego
nasztywnychnogachiczuję,jakoczywypełniająmisięłzami.
–Żartujeszsobie?–szepczę.Markśmiejesię,ajegooczypromieniejąszczęściem,apotemrzucami
tenprzebiegłyuśmiech,sprawiając,żemięknąmikolana,aserceśpiewa.
– Meredith – mówi, a cała sala milknie. – Czekaliśmy długo na siebie. Nie wiem, czy nawet
wiedzieliśmy,corobimy.Nigdynieprzestanęciękochać,Meredith…
–Uważaj.–Całujęgo,niepozwalającmuwypowiedziećgłośnomojegodrugiegoimienia.Śmiejesię
icałujemojądłoń.
–Wmorzuludzimojeoczyzawszebędąszukaćciebie,kochana.Jesteśnajlepszączęściąmojegożycia
i nawet nie potrafię sobie wyobrazić życia bez ciebie. A więc w obliczu wszystkich, których kocham
najbardziej,proszęciężebyśuwierzyławnasizostałamojążoną.Obiecuję,żebędępracowałkażdego
dnia,żebyśtegonieżałowała.
Łzypłynąmipopoliczkach,kiedypodchodzędoniegoiobejmujęjegotwarz.
–Oczywiście,żewyjdęzaciebie,M.
Całuje moją dłoń i wsuwa na mój palec piękny pierścionek zaręczynowy z pojedynczym diamentem.
Potemwstajeiobejmujemnie.Przyciskaustadomoich,apotemcałujemniewpoliczki.
–Powiedziałaś„tak”.
–Jaknic,powiedziałam–śmiejęsię.Wszyscynawidowniklaszczą,kiedyMarkpocieramójnos.–
Czytodobrymoment,żebypowiedziećci,żezostaniesztatą?
–Co?–Odsuwasięipatrzymigłębokowoczy.–Cowłaśniepowiedziałaś?
–Jestemwciąży,kochanie.
–Cholerajasna.–Całujemnietymrazemmocniejikrzyczy.–Juuhuu!
–Cotamsiędzieje?–krzyczyWillzwidowni.
–Pobieramysię!–odkrzykujeMarkiunosibrew,milczącopytającozgodęnaogłoszenietakdobrej
wiadomości. Zgadzam się szczęśliwa, a on uśmiecha się szeroko, nie spuszczając ze mnie wzroku i
krzyczy.–Ibędziemymielidziecko!
Znów wybuchają oklaski i nagle jestem otoczona przez ludzi, którzy podają mnie sobie nawzajem,
którzy mnie całują i przytulają. Dziewczynki płaczą, uśmiechają się i przytulają siebie nawzajem, aż
mogąsiędomniedostać.
–Gratulacje,Bella–mówiszczęśliwyDom,ściskającmniemocno,apotempodajemnieLuke’owi.
– Tak się cieszę – szepcze Luke do mojego ucha. – Jeśli będziesz czegokolwiek potrzebować, po
prostuzadzwoń.
KiwamgłowązełzamiwoczachinagleznajdujęsięwsilnychramionachNeila.
–Witajwreszciewnaszejrodzinie,słodziutka–mówizszerokimuśmiechem.–Jużnajwyższyczas.
Wiesz,żenaciebieczekaliśmy.
–Dziękuję–szepczę.
–Twojamamadałamiswojąsukienkęślubną,żebymprzetrzymałajądlaciebie–mówiLucy,kiedy
klepiedelikatniemójpoliczek.
–Naprawdę?Alejak…
– Matka wie. – Mruga do mnie Lucy. – Musimy zorganizować ślub, zanim przestaniesz się w nią
mieścić.
Zerkam w miejsce, gdzie stoją Jax i Logan, ramię w ramię, śmieją się z Jules i Natem, który trzyma
śpiącą Stellę na rękach. Will i Meg gratulują Markowi, podczas gdy Leo i Sam ściskają mnie w
grupowymuścisku.
–Czasnajwyższy,kochana–uśmiechasięprzebiegleSam.–Zawszecięlubiłam.
– Tak, jasne – parskam i wybucham śmiechem, a ona śmieje się ze mną. – Myślę, że właściwym
słowembyłoby:tolerowałam.
–Lubiłamcię.Terazciękocham.Pasujeszdonas.
Jezu,czywszyscybędąumniewywoływaćpłacz?
– Jestem z ciebie dumna – szepcze mi do ucha Natalie, a potem mruga i ściska mnie za ramiona. –
Pogadamypotem.
Jestempodawanakolejnymosobom,ażwkońcutrafiamznówwramionaMarka,aonmniecałuje.
–Czyjesteśgotowa,abystaćsięczęściątejzwariowanejrodziny?–pytazprzebiegłymuśmiechem.
–Niemogęsiędoczekać–odpowiadamiprzyciskamtwarzdojegoszyi.–Niemogęsiędoczekać.
Przypisy
Rodzaj kanapki popularnej w krajach anglosaskich zawierającej kilka kawałków bekonu, sałatę,
pomidory.