@kasiul
L.
Dziękujęzazachętędonapisaniatejhistoriiwtakiwłaśniesposób.
Prolog
Comyturobimy?–pytamBaileyjużczterdziestyraz,odkąd
przyszłyśmydoCentrumSztukiwSeattle.
–Przydacisiętrochęrozrywki–odpowiadazchytrym
uśmieszkiem.–Pozatymniewpadłmidogłowyniktinny,zkim
mogłabymtutajprzyjść.
–Isądzisz,żepotrzebujęakurattakiejrozrywki?–pytamz
niedowierzaniem,rozglądającsiędookoła.
Bailey,mojanajlepszaprzyjaciółka,namówiłamniena
corocznetargifetyszy,jakieodbywająsięwSeattle.Niewiem,jakjejsiętoudało,niemachybanatej
planeciemniejwyuzdanejosobyodemnie.
Jestemtakanudna,nawetpachnęzwyczajnąwanilią,możedlatego,że
przezcałydzieńdodajęjądociastek,którepiekęwewłasnejcukierni.
–Niebądźtakącnotką–ganimnieBailey,przewracającoczami.–
Tujestnaprawdęsuper.
–Toniemojabajka–odpowiadamiodsuwamsięodfacetaubranego
tylkowskórzanąkamizelkęiłańcuchy,którywłaśniesięomnie
otarł.
Głównąsalęprzerobiononadużyklubtaneczny,nascenieszalejeDJ,zgłośnikówpłyniebardzogłośna
muzyka,naparkieciewmigających
światłachkotłująsięciałatańczących.
Sąróżnerodzajestrojówiróżnestopnieichbraku.Nagośćjest
zabroniona, ale wielu gości zbliża się do tej granicy, zakrywając tylko najważniejsze części ciała. W
mniejszejsalipoprawejznajdująsię
parkietiscena,naktórejmająwkrótcezaprezentowaćjakąśburleskę.
Organizatorzyzadbalirównieżodobrzewyposażonybar.
Nalewoodgłównegoparkietuumieszczonokolejnąsalę
podzielonąnasektory,wktórychprezentujesiępublicznościróżne
perwersyjnenumery.
–Tampójdziemypóźniej,jaksięjużnapijesz–informujemnie
Baileyiciągniewkierunkubaru.–Zarazzaczniesięwystęp.
Baileymaprosteciemnoblondwłosysięgającepupy,mateż
– niech ją – naturalne pasemka i duże piwne oczy. A kiedy się śmieje, robią się jej dołeczki w
policzkach; to właśnie przez te dołeczki nie może się pozbyć etykietki „słodkiej dziewczynki”, której
serdecznie
nieznosi.
Podchodzimydobaru,zamawiamy7&7ubarmanaubranegowobcisłe
szortynapomarańczowychszelkach,apotem
wybieramymiejscajaknajbliżejsceny.
–Noicootymsądzisz?–pytaBaileyzuśmiechemi
pociągałykdrinka.
–Przyszłowięcejludzi,niżmyślałam.
Gościbyłorzeczywiściemnóstwo–wróżnymwieku,
różnegowzrostuituszy,różnychorientacjiseksualnych.
Najbardziejdziwimnieichotwartość,najwyraźniejczująsiętudobrze,komfortowo,sąuśmiechnięcii
cieszyichfakt,żemogąparadować
wśródinnychniemalbezubrania,demonstrującbezpoczuciawiny
swojeperwersyjneupodobaniaseksualne.
–Toznacznieliczniejszaspołecznośćniżmogłobysię
wydawać–przytakujeBaileyiomiatawzrokiemsalę.–Atakprzy
okazji,naprawdęświetniewyglądasz.Miłocięwreszciezobaczyćbez
białejczapeczkiifartucha.
–Czapeczkaifartuchtomójstrójroboczy–ucinam.
–Właśnie.Zawszejesteśwpracy.Widujęcięalbowtymobrzydliwym
białymmundurku,albowpiżamie.
Wzruszamramionamiiodwracamwzrok.Niemamnicdo
powiedzenia.Baileymarację.Zerkamnaspódniczkęminii
samonośnepończochydopółuda,szpilkiorazczerwonytopbez
ramiączek,którekazałamiwłożyćimuszęprzyznać,żenieźlesię
czujęwtymstroju.
Dziękiniemuuświadamiamsobie,żejestemkobietąo
potrzebachwiększychniżrozgrzanypiekarnikilukier
czekoladowy.
Baileypomogłamizrobićmakijażiułożyćfryzurę–mamciemne
kreskinapowiekach,doklejonesztucznerzęsy,jaskrawąszminkę.
Włosyskręconewpierścionkiopadająminaniewielkiepiersi
podniesioneiściśniętetak,byjemaksymalnie
wyeksponować.
DziękilosowizaBaileyijejkobiecesztuczki.
–Maszwspaniałeciało,Nicole,powinnaśjepokazywać.
–Komu?–pytamześmiechem.–Moikliencichcąjeść
babeczki,anieoglądaćmojecycki.
–Zależy,którzyklienci–żartujeBailey,światłaprzygasają,rozlegająsiępierwszedźwiękiswingującej
muzykizlattrzydziestych.Nasceniepojawiasięmłodakobietakołotrzydziestki,ubranawmundur
marynarzaizaczynażywiołowytaniec.
Jużpotrzydziestusekundachzostajewsamejprzepascenabiodrach.
Niewiemnawet,cosięstałozjejubraniem,takszybkojezdjęła.
Przechylamgłowęipatrzę,jaktanecznymkrokiem
przemierza scenę, uśmiecha się, przygryza wargi, flirtuje z facetami i dziewczynami siedzącymi na
widowni.
Kuogólnejradościdołączadoniejjeszczeczwórka
dziewczynwrównieskąpychstrojach,wszystkietańczą,ażwkońcu
następujechwilaprzerwy,abygościemoglipójśćdobaruipooglądaćwystępywinnychsekcjach.
–Dobra,kupujemydrinkiiidziemyoglądaćpokazy.–Baileyklaszczewręceipodrywamniezmiejsca.
–Koniecznie?
–Tak!–Przewracaoczami.–Niemusisznicrobić,
wystarczy,żesobiepopatrzysz.Toświetnazabawa,Nicole.
–Skorotaktwierdzisz–mruczę.ZdrinkiemwrękuidęzaBailey
oglądaćpokazyfetyszy,ztamtejsaliniedochodząjużdźwięki
muzyki,aleśmiechyijękirozkoszy.
–Nieuprzedziłaśmnie,żegościebiorąudziałw
prezentacjach–mówięnieswoimgłosemotrzyoktawywyższymniż
zwykle,alezupełniesiętymnieprzejmuję.
–Oczywiście,żechętnibiorąwtymudział.Aletyniemusiszniczegowypróbowywać.
Podczaspierwszegopokazuwypiłamchciwiepierwszego
drinka,nieodrywającustodsłomki,apotemwyjęłamszklaneczkęz
dłoniBaileyiwychyliłambłyskawicznierównieżijejzawartość.
Nastoledomasażuleżykobieta,jejpiersiibrzuch
przysłoniętesączęściowoniebieskąjedwabnąszarfą.Wspaniale
zbudowanymężczyznabezkoszulistoinadnią,trzymającwręku
metalowąpałkę,podłączonądojakiegośurządzenia;każdydotyk
pałkąprzyprawiależącąosilneskurczeciała.
–Graelektro–szepczeBailey.
Nie mogę oderwać wzroku od kobiety, która jęczy głośno i wije się na stole. Mężczyzna pochyla się,
szepczejejcośdoucha,aleonaz
uśmiechemkręcigłową.
–Sprawdza,czywszystkowporządku–wyjaśniaBailey.
–Tomiłozjegostrony–odpowiadamsarkastycznie.
Mężczyznaznówdotykapałkąpiersikobiety,jejsutkistercząteraz
jeszczebardziejniżprzedtem,cowydawałosięniemalniemożliwe,
koniec pałki wędruje w dół, gładzi jej brzuch i wsuwa się między nogi, wywołując potężny orgazm.
Kobietakrzyczyzrozkoszy.
–Boże–szepczęzdumiona.
Baileywybuchaśmiechemidopierowtymmomenciezdajęsobie
sprawę,żewogólewydobyłamzsiebiegłos.
–Tyteżrobisztakierzeczy?–pytam.
–Nie,toniedlakażdego,takazabawawymagazaufaniai
doświadczonegopartnera–odpowiadaBaileyzuśmiechem,wpatrując
sięwparęnascenie.
Mężczyznawyłączaurządzenieiprzytularozedrganą
kobietę,którawciążniemożezłapaćtchu.Całujejąwpoliczeki
szepczecośczuledoucha.Nawidoktychludzi,taksobiebliskich,takzakochanych,czujędziwneukłucie
wokolicachserca.
Cośwspaniałego…
–Onisąmałżeństwem.Kobietajestsubmisywnaodtrzechlat.
–Submisywna?
–Naprawdęjesteśtakanaiwna?–pytaBailey,kręcącgłową.
–Niemiałampojęcia,żetakierzeczydziejąsięnaprawdę.
Myślałam,żetylkowksiążkach.
–Ajednaksiędzieją.
–Tyteżjesteśsubmisywna?
Uśmiechasięiwzruszaramionami.
–Niestetynie,próbowałam,alezadużogadam,komentujęi
narobiłamsobiekłopotów.Niemogłampotemsiedziećnapupieprzez
miesiąc.
Przełykamztrudemślinęiidziemynakolejnypokaz.
Siadamy.
Słyszętrzaśnięciebataipodskakujęnerwowo.
–Aniechmnie!
Baileywybuchaśmiechemibierzemniepodrękę.Wysoki,szczupły
mężczyznabezkoszulitrzymawrękubat,rudowłosakobietajest
podczepionazanadgarstkidołańcuchazwisającegozsufitu.Mana
sobieczarnemajteczkiibiustonosz.
Mężczyznawywijabatemwokółgłowyistrzelazniegotak,że
zostawianałopatcekobietytylkomaleńkiczerwonyślad.Aona
jęczyzrozkoszy,jakbybyłatonajbardziejseksownapieszczota,jakiejzdarzyłosięjejdoświadczyć.
Mężczyznaokrążająipowtarzatensammanewr,tymrazem
pozostawiającczerwonyśladnadrugiejłopatce.
Podchodzibliżej,chwytakobietęzawłosy,odciągajejgłowędotyłuiszepczecośdoucha.
–Tak,panie–odpowiadakobietaniemalbeztchu.
Mężczyznauśmiechasię,całujejąnamiętnie,wypuszczawłosyz
zaciśniętej dłoni, unosi bat nad głowę i znów pozostawia jeden, dwa, trzy czerwone ślady po obu
stronachkręgosłupa.
–Jaktosiędzieje,żenieuszkadzaskóry?–pytam
zdziwiona.
–Latapraktyki–odpowiadaszeptemBailey.–TomistrzEryk.
–Aonajestsubmisywna?Jestjegopoddaną?–pytam,
dumna,żetakszybkonauczyłamsiętegojęzyka.
–Nie,onachybadonikogonienależy.AlejestmasochistkąimistrzErykchętniejązaspokaja.
–Jezu–mamroczę,aleczujędziwneściskaniewżołądku,gdyEryk
unosipośladkikobiety,wsuwajejpalcemiędzynogiiwyjmujeje
mokre,błyszczącewilgociąwprzydymionymświetle.
–Widzisz?Jestszczęśliwa.MistrzEryknatychmiastbyprzestał,
gdybywypowiedziałahasło.
Matko–myślę.Hasła,batyielektropałki.Ktobyto
pomyślał?
Idziemydalej,kobietawylewanachętnychgorącywosk.
–Obejrzyjmyterazcośsubtelniejszego.No,możeakuratgorącywosk
niezapewniabardzosubtelnychodczuć,alejednakjestzpewnością
bardziejdelikatnyniżbat.
Uśmiechamsięironicznieipatrzęzzachwytemna
uśmiechniętegobłogomężczyznę,któremugorącywoskspływa
właśnieponagimtorsieidobrzeumięśnionymbrzuchu.Wyraźna
wypukłośćpodpaskiemjegodżinsówdowodzijasno,jakbardzomusię
topodoba.
–Chceszspróbować?–pytaBailey.
–Nie,dzięki.–Kręcęgłową,aleniemogęoderwaćwzrokuod
dziewczyny,którazajmujewłaśniemiejsceiunosiwłosydogóry,by
strumieńgorącegowoskuspływałbezprzeszkódpojejpiersiachi
łopatkach.Woskzastyganiemalbłyskawicznieizostajenatychmiast
–niemaluwodzicielskimruchem–zerwanyzeskóry.
Zaczynamisięwydawać,żetencałyrytuałjestnaprawdęseksowny.
–O!Atumamystrefębondage–wykrzykujepodniecona
Bailey i ciągnie mnie w stronę grupki kobiet, które czekają cierpliwie na to, by przystojny, wysoki
mężczyznazawiązałimsznurywokół
torsu,rąkinóg,pokrywającciałaskomplikowanymszlakiemmałych
węzełków.
No,no…
–Niemiałampojęcia,żesznurkimogąwyglądaćjakdziełosztuki–
mruczę.
–Tozpewnościąjestdziełosztuki.–KiwagłowąBaileyinaznak
mężczyznyochoczopodchodzibliżej.
Mężczyznakrzyżujejejręcenaplecachtużnadpośladkamiizaczyna
oplatać jej ciało niebieskim sznurem. Kolor sznura pięknie kontrastuje z czarną suknią i podkreśla
seksownekrągłości.
Mojaprzyjaciółkawyglądaoszałamiająco.
Mężczyznacałujejąwczołoizuśmiechemprzyjmuje
podziękowanieBailey,któraodwracasiędomnie.
–Teżpowinnaśspróbować.
–Aleniebędęmogłaruszaćrękami–protestuję.
–Niemusiwiązaćcirąk–odpowiadaBailey,amistrz
ceremoniirobizachęcającygestręką.Wtymmomenciepodchodzido
niegoinnymężczyzna.
Cofamsięokrokiwidzę,żetendrugiszepczecoś
pierwszemudoucha.Obajkiwajągłowami,nowyuśmiechasiędomnie
inaglezostajemysami.
Nowyjestdośćkrótkoostrzyżonymblondynemo
jasnoniebieskichoczach,wktórychprzepastnejgłębizłatwością
możnazatonąć.Magładką,świeżoogolonątwarzipełne,seksowne,
uśmiechnięteusta.
–Notojak,mała?
Rozdział1
W esela to nie moja bajka. T o znaczy, nie lubię piec weselnych tortów. Jestem właścicielką dobrze
prosperującej,małejcukierniw
centrumSeattleinajwiększąprzyjemnośćsprawiamipieczenie
ciasteczek.
KiedyjednakBrynnaVincent,obecnieBrynnaMontgomery,
poprosiłamnieotortnaprzyjęcieweselne,niemogłamjejodmówić.
Wpadładomojegosklepujakieśdwatygodnietemui–
promieniejącszczęściem–zapytała,czyniemogłabymupiectortuna
jejwesele,bonajbardziejnaświeciesmakująjejmojebabeczki.
Tak,przyznaję,skuteczniepołechtałamojeego.
Akiedyzapewniła,żewystarczyjejzwykły,dwuwarstwowytort,bo
planujetylkoskromne,rodzinneprzyjęcie,postanowiłamprzyjąćjej
zamówienie.
Cowięcej,Brynnaprzyszładocukiernizeswoimiuroczymi,
sześcioletnimibliźniaczkamiikupiładlanichcałepudełkociastek.
Noaleteraz,kiedyznajdujęsięwogniuwalki:ustawiamtortipilnuję,żebysięwłaściwieprezentował,
podczasgdymłodaparawypowiada
właśnieostatniesłowaprzysięgimałżeńskiej,acałarodzinawiwatujenaichcześć,rozumiem,dlaczego
nigdywcześniejnie
przygotowywałamtortówweselnych:tostanowczozbytstresujące
zajęcie.
MilszejpannymłodejdowspółpracyniżBrynnaniemożnasobie
wyobrazić.Możnabynawetpowiedzieć,żeprzeztedwatygodnie,
kiedywspólnieprojektowałyśmytort,udałosięnamnawet
zaprzyjaźnić.
Jednakdzieńweselatodlamnieprawdziwatortura.Muszębyćpewna,
żekażdanajmniejszaróżyczka,każdanajmniejszafigurkazlukru
znalazłysięnawłaściwymmiejscu.
Gdybymtojabyłapannąmłodą,takwłaśniebymsobie
życzyła,wszystkomusiałobywyglądaćidealnie.
Biegnędosamochodu,zabieramjeszczeparędrobiazgówiwracam
szybkodostołuzadomem,wktórymBrynnawzięławłaśnieślub.
Domniejestprzesadnieduży,przeciętnyjaknastandardwtej
dzielnicy,mieścitrzyczyczterysypialnie.Alezatodziałkawyglądajakzezdjęciawmagazynie„Mój
domiogród”.
Brynnawspominała,żejejnowyteśćtozapalonyogrodniki
rzeczywiściemiałarację.Klombytonąwróżnokolorowych
pachnącychkwiatach,oczkawodneiwykamieniowaneścieżkinadają
całemuterenowizadomemwyglądprawdziwegoparku.
Dzieciakiwróżnymwieku–odrokudorównolatków
bliźniaczek, czyli sześciu lat, biegają po ogrodzie, ciesząc się pięknym dniem. Wokół rozbrzmiewa
przemyślniegdzieś
zainstalowanacichamuzyka.
–Kiedybędzietort?–odzywasięzamnąjakiśmęskigłos.
Odwracamsię,byspojrzećmówiącemuwtwarz.Majasne
niebieskieoczy,blondwłosyiszerokiuśmiech,adresowanydomnie.
Jestjednymznajpotężniejzbudowanychmężczyzn,jakichwidziałam
wżyciuizjakiegośpowoduzaczynamisięwydawać,żeskądśgo
znam.
–Todecyzjapaństwamłodych.Jatylkokończędekorację.
Odwzajemniamuśmiechiostrożniemocujęostatnią
różyczkęnapolewiepięknegobiałegotortu.
–Doniesiesznamnie,jeśliuszczknękawałeczek?–pytaześmiechem
wielkolud.
–Jatozrobię–odpowiadapięknarudowłosakobietai
odwracadomniegłowę.–Proszęniezwracaćnaniegouwagi.Jest
zawszegłodny.
–Nakryłaśmnie–mruczyimuskaczulewargamiskroń
rudowłosej.–JestemWill,bratpanamłodego.
Wyciągadomnieogromnądłoń.
–Atomojanarzeczona,Meg.
–Bardzomimiłowaspoznać.–Inagledoznajęolśnienia.–
Aniechmnie,czytotyjesteśWillMontgomery,tensłynnypiłkarz?
–Tak–odpowiada,niemalnieśmiało.–Aledzisiaj
występujętutajtylkojakobratpanamłodego,niktwięcej.
–Wporządku–odpowiadamzuśmiechem,dumna,żeudałomisię
zachowaćspokój.Niemiałampojęcia,żeBrynnawchodzidorodziny
tychsłynnychMontgomerych,todośćpopularnenazwisko.
WilliMegodchodzą,kończędekorowaćtortirozglądamsięza
Brynną,żebyzłożyćjejżyczeniaiwreszciewrócićdodomu,zulgą,żemojamisjadobiegłakońca.
Dostrzegamjąwdrugimkońcuogrodu,otoczonągromadkągości.
Wycieramręceożakiet,podchodzędonichistajęnapalcach,by
mocnojąuściskać.
–Jeszczerazgratuluję,mojadroga–szepczę.–Agdziepanmłody?
–Tutaj–oznajmiaCalebzszerokimuśmiechem,gdy
uwalniamzuściskujegomałżonkę.–Tortjestnaprawdęwspaniały.
Dziękujemy.
–Całaprzyjemnośćpomojejstronie–odpowiadam,
szczęśliwa,żepaństwomłodzisąnaprawdęzadowolenizkońcowego
efektuwielogodzinnegoplanowaniaiprzygotowań.
–Pieczesznajlepszetortynaświecie–odzywasięblondynkastojącaobokBrynny,leczkiedyodwracam
doniejgłowę,doznaję
nieodpartegowrażenia,żeuległamhalucynacji.
Widoczniecegłaspadłaminagłowęicierpięterazwskutekurazu.
Niepotrafięinaczejwytłumaczyćfaktu,żestojęterazobokwłaśnie
tegojedynegomężczyznynaświecie,októrymtakbardzopragnę,a
niepotrafięzapomnieć.
Mrugamwnadziei,żetojakieśprzewidzenie,aleonw
dalszym ciągu stoi tam, gdzie stał, ma na sobie spodnie khaki, białą koszulę i w przeciwieństwie do
poprzedniegorazu,kiedygowidziałam,starannieułożonąfryzurę.
Aleteoczy…tejasnoniebieskieoczy,przymrużone,
wpatrzonewmojątwarz,śledzącekażdyruch,sądokładnietakie,jakjezapamiętałam.
–Aniechmnie–szepczęipróbujęsięcofnąć.
–Wysięznacie?–pytaCaleb.
Budzisięwemnieprofesjonalistka.
KręcęgłowąiuśmiechamsiępromienniedoBrynny.
–Bardzosięcieszę,żepodobasięwamtort.Jeszczerazwszystkiegonajlepszego.
Ztymisłowamiodwracamsiędowyjścia,alezanimzdołamzrobić
krok,słyszę:
–Zaczekaj!
Ichoćogarniamniefuria,jednaksięzatrzymuję,zaciskamdłoniei
patrzęnaniegoniespokojnie.Jużnasamdźwiękgłosu,jakiwydobywasięzseksownychusttegodupka,
czuję,jaktwardniejąmisutki.
DziękiBogu,niktniemożetegozauważyć,bomamnasobie
cukierniczyfartuch.
Niechcęrobićscenywobecnoścityluludzi,aletak
naprawdęmamochotęmupowiedzieć,żebypocałowałmniegdzieśi
natychmiastsięodwalił.
Przyszpilamniespojrzeniem,chwytazaramięiodciąganabok.
–Miłocięwidzieć,Nicole.Piękniewyglądasz.Ładnieciwkrótkich
włosach.
Czuję,jakprzyciskanosdomojegoucha,ajegoczystymęskizapach
sprawia,żeprzewracająmisięwnętrzności.Niemogętego
wytrzymać.
Niemogęznieśćtegofaceta.
Ciężkooddycham,zpałającymipoliczkamiwyrywammu
ramięzuścisku,rzucamwściekłespojrzenieiodchodzęszybkim
krokiem.
Niejestempewna,aleodnoszęwrażenie,żesłyszę,jakmruczycośw
rodzaju:
–„Daćjejklapsa”.
Przyspieszamwięckrokuizaczynamsięmodlić,żebyzamnąnie
poszedł.
Idokładniewtejsamejchwiliwracająwspomnienia,z
którymitakdzielniestarałamsięwalczyć.
–Notojak,mała?
Baileyszturchamniełokciem,robięniepewnykrokwstronę
mężczyzny.Niemogęoderwaćwzrokuodtychniesamowitychoczu.
–Więcchceszspróbować?–pyta,świdrującmnie
spojrzeniem.
Ztrudemprzełykamślinęiprzytakuję.
–Musisztopowiedziećsłowami–odpowiadazuśmiechem.
–Chcę.
–Niemartwsię–szepcze,zbliżającustadomojejtwarzy.–
Nicniebędziebolało.
Uśmiechamsięlekko,aongładzimniedelikatniepo
policzkuidotykakciukiemdolnejwargi,przyprawiającmnieo
dreszcz.
Czuję,jaktwardniejąmisutkii–przysięgamnawszystkieświętości–
powinnamzmienićmajtki,którejużsąmokre.
Aonprzecieżtaknaprawdęjeszczenicniezrobił!
Przyciągadosiebieleżącąnapodłodzedużąpłóciennątorbęi
wygrzebujezniejdługibiałysznur.
–Białybędziepiękniepasowałdotwojegoubrania–szepczew
zamyśleniuipocierapalcemwargi,patrzącraznamnie,raznatorbęzrekwizytami.
Chichoczę,alegdywbijawemniewzrok,natychmiast
zasłaniamdłoniąusta.
–Cościębawi?
Kręcęgłową,aleonujmujemójpodbródekwdwapalceizmusza,bym
spojrzałamuwoczy.
–Możejednak?
–Rozśmieszyłomnietoszperaniewtorbie–mówięcicho.
Dlaczegowłaściwiechcęzaspokoićjegociekawość?
Ztrudempowstrzymujeuśmiechiwypuszczamniezobjęć.
Budziwemnieprzerażeniefakt,żetanagłautratakontaktuzjego
ciałemsprawiamiprzykrość.
Weźsięwgarść.Poprostunajwyższaporanajakiśdobryseks.Od
ostatniegorazuminęłotyleczasu,żeażwstydsięprzyznać.
–Skrzyżujręceztyłuichwyćsięzaprzedramiona.
–Niechcęmiećzwiązanychrąk–odpowiadamszybko.
Patrzynamnieprzezchwilęipodchodzitakblisko,żeniemalmuska
wargamimojeucho.Wspanialepachniejakimśegzotycznympłynem
dokąpieliinamiętnym,prawdziwym
mężczyzną.
–Mogęprzeciąćwięzywułamkusekundy.Nicniebędziebolało.
Zaufajmi.
Cofasięipatrzynamniepytająco,kiwamgłowąizakładamręcez
tyłu,takjakchciał.Niewiem,dlaczegomuufam,aletakjest.Wierzę,żemnienieskrzywdzi.
Nagradzamnieczarującymuśmiechemigdybynieto,że
majtkimamjużitakmokre,natenwidoknapewnoby
zwilgotniały.Niechtodiabli,cozaniesamowityfacet.Odwracasiędomnie,bysięgnąćposznur,aja
błądzęwzrokiempojegociele.
Jest bardzo wysoki, mierzy ponad metr dziewięćdziesiąt. Szerokie bary skrywa koszula na guziki z
podwiniętymirękawami,spodktórych
wyglądajążylasteprzedramiona.Koszulajestniedbalewetkniętaw
czarnespodniezpaskiem,eleganckiebutyrównieżsączarne.
Taczerńpowinnaonieśmielać,ajestpoprostuseksowna.Ibardzodoniegopasuje.
Mamochotęzrobićmuloda.
Dziewczyno,przyszłaśtutajpoto,żebyzobaczyć,naczympolega
bondage.
Tużobokinnyfacetwłaśniekończywiązaćinnedziewczyny,które
staływkolejcezamną.RozglądamsięzaBailey,alenigdziejejniewidzę.
–Dalekonieodeszła–mruczymężczyzna,jakbyczytałwmoich
myślach.
–Jaksięnazywasz?–pytamcicho,gdytymczasemonwiążemi
nadgarstki.Nosemniemaldotykamjegotorsuiwdychamjegozapach.
Takświetniepachnie…
–Matt–odpowiadazuśmiechem,okręcającmisznurem
ramionaitors.–Aty?
–Nicole–odpowiadam,patrząc,jakzapętlasznur,nadającwięzom
symetrycznywzór,któryprezentujesięwyjątkowopiękniena
czerwono-czarnymtle.Madługie,szczupłeręceizręcznepalce.
–Dobrzecitoidzie–mówięcicho.
Uśmiechasięipatrzynaswojeręce,któreprzesuwająsięzwinniepomoichpiersiachibrzuchu.
Oddychamcorazszybciej,sercewalijakszalone.Tułówmamjuż
związany,próbujęporuszyćrękami,aleanidrgną.
–Boli?–pytacicho.
–Nie–odpowiadamszczerze.
Kiwagłowąiwsuwamisznurmiędzynogi,wiążegona
plecachiznówprzeciągamiędzyudami.Przygryzamwargi,żeby
stłumićjękrozkoszy.
Boże!Jaktomożliwe,żepodnieciłomniewiązaniesznurem?
Wkońcuzaplataostatniwęzeł,którymieszasięz
pozostałymiitrudnoterazpowiedzieć,gdzietensznursiękończy,agdziezaczyna.Potemcofasięokrok,
krzyżujeramionanapiersiachiprzesuwaplacempodolnejwardze,błądzącwzrokiempomoimciele.
Błyszczące,niebieskieoczypłonąpożądaniem.Onteżoddychacoraz
szybciejiprzysięgamnabogówbondage,żeczujędoniegoniezwykły
pociąg.
Jeślimnieniedotknie…jeślinatychmiastmnieniedotknie,spłonęnapopiół.
Podchodzibliżej,ujmujemojątwarzwdłonieicałujemniewczoło.
–Jesteśzkimś?
Powinnam się obruszyć i kazać mu się wypchać, ale ten facet działa na mnie tak odurzająco, że kręcę
tylkogłową.
–Nicole–szepczeicałujekącikmoichust,apotem
przesuwawargiwyżej,takbyznalazłysiętużprzymoimuchu.–
Zwykletaksilnieniereaguję,alemamstrasznąochotęwypieprzyćcięnawylot.–Zatykamnielekkoi
odchylamniecogłowę,żeby
popatrzećmuwoczy.
Odmów!Uciekaj!Jezu,cozazboczeniecmówitakierzeczy?
Zamiasttegooblizujętylkowargi.
–Mieszkamtrzyprzecznicestąd.
Odrywaodemniewzrokikiwadokolegi,chwytamniezaramięi
ciągniedodrzwi.
–Zaczekaj,mojaprzyjaciółka…
–Jesttam–mówispokojnie,wskazująctłum.Baileypatrzynanasz
porozumiewawczymuśmiechem,unosiwgórękciukimruga
porozumiewawczo.
–Widzisz?Wszystkozniąwporządku.
–Zaczekaj.–Zapieramsięobcasamiiobojeprzystajemy.–
Przecieżmożeszbyćseryjnymmordercą,rzeźnikiem,
narkomanem,gwałcicielem.
Uśmiechasię,wzdychaiodgarniamiwłosy.
–Grzecznadziewczynka…
–Wtakimrazie,dozobaczeniapóźniej…
–Stój–rozkazujecicho,ajabezwahaniawykonuję
polecenie,ignorującinstynktucieczki.
Obejmujemnieramieniemiprzyciągadosiebie.Pod
wpływemtegodotykumojeciałobudzisiędożyciaitulęsiędoniegomocniej.
Śmiejesięcichoipocieranosemomójnos.
–Jużoddawnanieczułemdonikogotakiegopociągu.
Przysięgam,niejestemmordercą.–Ztymisłowamizaczynamnie
całować,wsuwamigłębokojęzykdoustiskrupulatniebadaich
wnętrze.Ajabezwolnienawszystkopozwalam.
Niemogęruszyćrękami,achciałabymzarzucićmujenaszyję,
chwycićgozawłosyiprzyciągnąćjaknajbliżejjegogłowę.
Zamiasttegoprzytulamsiędoniegomocniejijęczęzrozkoszy.
Ontymczasemprzylegabiodramidomojegobrzucha,tak,żebym
poczułanacielejegoerekcję.
Cholera,ależjestseksowny!
–Totymniezaprosiłaś…
–Chodźmy.
Nietrzebamutegodwarazypowtarzać,znajdujemyna
parkingujegobmw,usadzamnienamiejscupasażera,ręcemamw
dalszymciąguzwiązaneztyłu.Jestminiewygodnie,niemogęsię
oprzeć,alenieprawdopodobnepodnieceniesprawia,żezupełniemito
nieprzeszkadza.
Szczerzyzębywwilczymuśmiechuicałujemniew
policzek.
–Podobaszmisięwtychpętach.
Nieczekanaodpowiedź,wskakujenasiedzeniekierowcyizatrzaskujedrzwi.
–Trzyprzecznicestąd,polewej–tłumaczę.
–Nadpiekarnią?–pyta.
–Tak.Maszładnysamochód.
–Toprezent–odpowiadakrótko,parkującauto.
Kto,udiabła,kupujewprezenciesamochody?
Znajdujemiejscenaparkingiprowadzimnienagórę.
– Będziesz musiał wyjąć mi kluczyki z torebki – mówię i odwracam się do niego tak, by mógł po nią
sięgnąć.
–Strasznienielubięgrzebaćwdamskichtorbach–wyznajez
uśmiechem.–Mamaobcięłabynamręce,gdybyśmyzrobilicoś
takiego.
–Nocóż,mojesązwiązane–odpowiadamżartobliwie.
–Fakt.–Znajdujekluczeiotwieradrzwi.Kładzietorebkęorazkluczenastoleiprowadzimniewgłąb
mieszkania,dosypialni.
–Kilkawskazówek–mówicicho.–Jeśliusłyszę„nie”,albo
„dość”odrazuprzestanę.Niejestemsadystą,niechcę,żebyś
cierpiała.Alemusiszbyćposłuszna,wykonywaćmojepoleceniabez
żadnychdyskusji.–Wbijawemniewzrok.–Czytojasne?
–Niemamnicdogadania?
–Jużcitłumaczyłem.Jeślipoczujeszbólczypoprostudyskomfort,
powiesz„nie”.Alebardzosiępostaram,żebytoniebyłokonieczne.–
Uśmiechasięiprzyciągamniedosiebie,chwytającwęzełpomiędzy
moimipiersiami.
–Potrzebujęjakiegośhasła?Kodubezpieczeństwa?
–Twojehasłotopoprostuzwykłe„nie”.
–Dobrze–szepczę,aleonjużnakrywawargamimojeusta.
Całujemnieżarłocznie,łapczywie,namiętnie.Jużczuję,żedalejteżbędzieszybkoimocno;niemogęsię
tegodoczekać.
Dochodzimydosypialni,zapalalampkęnastolikunocnym,
spowijającsypialnięsubtelnymświatłem.
–Ztymisznuraminarękachniedamradysięrozebrać.
Stajeprzedemną,dotykaczołemmojegoczołaiprzesuwadłońmipo
moichrękach,bokach,udach,ażdomiejsca,gdziepończochystykają
sięzespódnicą.
–Niemusiszbyćnaga,żebymmógłsięztobąpieprzyć.
Oczywiścietakbymwolał,alezdrugiejstronyterazmogępatrzećnaciebieoplątanąsznurami,atoteż
sprawiamiprzyjemność.
–Dlaczego?
Kręcigłowąizakrywamidłoniąusta,odpinakoszulęirzucająna
podłogę.Odsuwasięokrok,żebyzdjąćpasekispodnie–ze
zdumieniemodkrywam,żenienosibielizny.
Zresztąpotymwszystkim,cosiędziśstało,właściwienierozumiem,żecokolwiekmniejeszczedziwi.
Omiataspojrzeniemmojątwarz,szyję,piersi,ujmujejewdłonie,
pochylasięizaczynassaćprzezbluzkęmojenabrzmiałesutki.
Odchylamgłowę,gdyczujęlekkieszarpnięciemiędzy
nogami,wmiejscu,gdziesznurdotykamoichkobiecychfałdek.
Wystarczyodsunąćsznurimajtki,żebysięwemniewśliznąć.
–Chcęciędotknąć–szepczę.Desperackopragnęująćjegotwardy
członekwdłonieidoprowadzićgodotakiegostanuszaleństwa,do
jakiegoondoprowadziłmnie.
Kładziemirękęnaramieniu.
–Nakolana–rozkazuje,popychającmnielekkowdół.
Bioręjegostwardniałyczłonekwustaizaczynamgo
delikatniessaćipieścićtak,jakbyzależałoodtegocałemojeżycie.
Agdyzjegogardławydobywasięjęk,czuję,żejestemjeszczebardziejmokrawśrodku.
Podnoszęnaniegowzrok,mazaciśniętąszczękęi
przymrużoneoczy.
–Dobrajesteś–jęczy,chwytamniezawłosy,lekkojepociąga,nie
sprawiającjednakbóluizaczynawsuwaćiwysuwaćczłonekzmoich
ust.Niewchodzijednakzbytdaleko,dogardła,sprawiamu
przyjemnośćsamdotykmoichwargijęzyka.–Niewyobrażamsobie
niczegobardziejseksownego.Tynakolanach,wmoichsznurach,z
tymiseksownymustami,wktórychtrzymaszmojegofiuta.
Podobamisięwulgarnysposób,wjakiotymmówi.
Odpowiadamjękiemnaznakzgodyizaczynampieścić
językiemżyłkępodjegopenisem.Czujęzsatysfakcją,żeręce
zaplątanewmoichwłosachzaczynająmudrżeć.
Naglestawiamnienanogiiprowadzidołóżka.Zadzieraspódnicę,
odsuwasznurimajtkinabok.Alezamiastwemniewejść,klęka,
zanurzatwarzwmoichfałdkachizaczynamniessać,doprowadzając
doszaleństwa.
–Niechtodiabli…–piszczęipróbujęsiępodnieść,aleonkładzie
ciężkądłońnamojejłopatceiprzygniatamniedomateraca,
kontynuującpieszczoty.Nigdywżyciuprzedtemnieprzeżyłam
czegośpodobnego.
Wkładamidwapalcedośrodka,akciukiemmasuje
łechtaczkęijednocześniezębamiotwieraopakowanie
prezerwatywy,poczymwprawniejązakłada.
Szybkozastępujepalcepenisem,wsuwasięwemnieszybko,dokońca,
obojejęczymyzrozkoszy.Chwytamniezazwiązaneręceizaczyna
ujeżdżać,szybkoimocno.
–Jesteśtakawspaniaławśrodku–mówiurywanymgłosem.
–Takawąska.Kiedytoostatniorobiłaś?
Wzruszamramionami.Onnaprawdęmyśli,żebędętoterazliczyć?
–Odpowiedz–rozkazujeidajemiklapsa.Piszczęzbólu.
Tenbólustępujejednaknatychmiastmiejscagorącejfalinamiętnościiznówzaczynamsiępodnimwić.
–Niewiem.Roktemu?
– Pieprz mnie – szepcze i wbija się we mnie głębiej i głębiej, jakby uczestniczył w jakimś wyścigu i
dążyłdomety.
Wciążtrzymamojezwiązanedłonie,adrugąrękąodchylamigłowę
tak,żeniemogęwykonaćżadnegoruchuijestemnajegołascei
niełasce.
–Boli?–szepcze,przyciskającustadomojegoucha.
–Nie.–Ztrudemwydobywamzsiebiegłos.Kiedywchodziwemnie
podtymkątem,wydajesięjeszczewiększy.Chciałabymporuszyć
biodrami,alejestemcałkowicieunieruchomiona.
–Nieciągnęcięzawłosyzbytmocno?
Tak,trochęzamocno,alebardzomisiętopodoba.
–Nie–odpowiadamijęczę,boznowuwchodziwemnie
głębiej,dotykającbiodramimoichpośladków.Czujęjakwlędźwiach
rośnieminapięcie.
–Zaczekaj,dopókiciniepowiem–syczy,przezzaciśniętezęby.
–Ale..–zaczynam.Bezskutku,gdyżonchwytamnietylkomocniej
zanadgarstki.
–Słyszałaś,copowiedziałem.
Przełykamślinęipróbujęsięskupićnaczymśinnym.Nazakupach.
Nazamówieniach.Naprezencieurodzinowymdlababci,którymuszę
jejwysłaćwprzyszłymmiesiącu.
Aletonanic.Mojeciałopłonieiniemajużodwrotu.
Wkońcu,zgardłowymjękiem,zadajemiostatniepchnięcie.
–Teraz,Nicole!
Idochodzędonajbardziejintensywnegoorgazmuwmoim
życiu.Wypychamkuniemubiodraiczuję,jakionkończy,nasze
ciałaporuszająsięwpełnejharmonii,widealnieuzgodnionymrytmie.
Wkońcucałujemniewplecy,gdzieśmiędzyłopatkamiiwypuszcza
włosyzdłoni,poczymzaczynarozplątywaćwięzy.
–Mógłbyśjepoprostuprzeciąć–szepczę,ułożonajużwygodniejna
miękkiejkanapie.
–Wolętak–odpowiadacicho.
Luzujewięzyipieścidelikatniemojeciało,którezmieniasięterazwjednąwielkąwrażliwąkulędoznań
–odintensywnegoseksu
począwszynatychsłodkichpieszczotachskończywszy.
Gdyuwalniamojeramiona,pomagamiwstać,żebybyłomułatwiej
odplątaćwięzy.
–Podobałomisię–szepczę,patrzącnajegoręce.
–Naprawdę?–pyta,uśmiechającsięlekko.
Kiwamnieśmiałogłową,czuję,jakpaląmniepoliczki.
–Niemusiszsięterazmniewstydzić.
Chichoczę,gdyopadaostatnisznur.
–Dzięki.
Odnajdujemójwzrok,marszczybrwi.
–Zaco?
Przekrzywiamgłowę.
–Zacałkiemnowedoświadczeniewmoimżyciu.
Wykrzywiaironiczniewargi,podnosimojądłońdoust,
całujemojekłykcieiprzyciągamniedosiebie.Jestwdalszymciągunagi,jaubrana,alewreszciemogę
godotknąć.Przesuwampalcamipo
jegociepłejgładkiejskórze,odpośladkóważdonasadywłosów.
–Maszniebezpieczneręce–szepcze.
–Atyniesamowiteciało.
Uśmiechasię,chwytamniezaręce,całujewczubeknosaiodsuwasięodemnie.
–Muszęzapisaćtwójnumertelefonu.
Wtejsamejchwilidzwonikomórkawkieszenijegospodni.
Marszczybrwiiwyjmujetelefon.
–Tak?
Krzywisięizaczynakląć,wkładającjednocześnieubranie.
–Jużjadę.Dziewczynkiwporządku?Będęzadziesięć
minut.
Zamykaklapkętelefonuipatrzynamniezżalem.
–Musisziść.
–Tak.–Całujemnieszybko,myślamijestjużwyraźniegdzieindziej.
–Zadzwonię.
Ztymisłowamiwybiegazmojegomieszkania.Nawetnie
mamczasumupowiedzieć,żeniepodałammuwkońcunumeru
telefonu.
Itakjestpewnielepiej.Ontkwipouszywczymś,oczymjaniema
pojęcia.Wystarczytajednanoc.Noc,októrejniezapomnę.
Bioręprysznic,wkładampiżamę,chwytamtorebkęchipsówze
spiżarniikładęsięnakanapie.Nieinteresujemniejednakspecjalnieprogramtelewizyjny.
Ciekawe,kimsą„dziewczynki”,októrepytał.Czyżbymiał
dzieci?
OBoże!
Uprawiałamwłaśnieprzypadkowysekszżonatymi
dzieciatymfacetem.Jestemskończonąkretynką.To,żefacetmówi
„zaufajmi,kochanie”nieznaczyprzecież,żenaprawdęmogęmu
wierzyć.
Odkładamchipsyiukrywamtwarzwdłoniach.Icojadocholerysobiemyślałam,udająctęsubmisywną
panienkę,któralubibyćwiązana?
Przecieżjawcaletakaniejestem.
Terazżałuję,żeniewziąłmojegonumerutelefonu,bo
mogłabymgospławić,gdybyzadzwonił.
–Nicole,zaczekaj–słyszęwyraźniejegogłostużzasobą.
Aniechgo.
Jestemjużprawieprzysamochodzie.
–Naco?–pytam.–Coteżmógłbyśmipowiedzieć?
Rozdział2
Matt
Przedewszystkim,wnioskującztwojegoniezbytciepłegoprzywitania,muszęcięchybaprzeprosić.Nie
bardzojednakwiem,czymcisię
naraziłempozatym,żewybiegłemodciebietaknagle,żenie
zdążyłemzapisaćtwojegonumerutelefonu.
Błąd,któregoniemogęsobiewybaczyćodchwili,gdygopopełniłem.
Nocztącudowną,zielonookąkobietą,októrejniemogęprzestać
myślećodchwili,gdyleżałatakpodemnąobwiązanasznurem.
–Twojażonaidzieciniechciałybyzpewnością,żebyśzapisywałmójnumer.Niemogęuwierzyć,że
byłamtakagłupia.–
Przymykaoczyikręcigłową.
–Jakażonaidzieci,Nicole?–pytam,całkowicieogłupiały.
–Twojażonaidziewczynki.
Patrzęnaniązaskoczony.
–Niejestemżonaty,Nicole.
Ażotwieraustazezdziwieniaipatrzynamniewmilczeniu.
–Dlaczegomyślałaś,żemamżonę?–pytam,podchodzącdoniej
bliżej.
–Bokiedyodebrałeśtelefon,spytałeś,czyzdziewczynkamiwszystkowporządku.
Unoszęjejpodbródek,zmuszając,byspojrzałamiwoczy.Awięc
przezcałyczasbyłaprzekonana,żemamżonę,którązdradziłemito
doprowadziłojądoszału.
–Brynnamiaławtedywypadeksamochodowy.Jechałyzniącórki.
Otwieraoczyjeszczeszerzejimarszczybrwi,patrzącnadom.
NajwyraźniejchceporozmawiaćzBrynizapytaćją,czytoprawda.
Boże,jestnaprawdęniesamowita.
–Terazjużwiesz.Jestemsamjakpalec,Nicole.
–Nic–poprawiaiznówkierujewzroknamnie.–Toniema
znaczenia–dodajeirobikrokwkierunkusamochodu.
Błądzęspojrzeniempojejfiligranowymciele,okrytymterazbiałym
fartuchem.Nanogachmaczarnebuty,włosyprzewiązaneczerwoną
wstążką.Wyglądapiękniewewszystkim,wseksownejkrótkiej
spódniczceitopie,atakżewtymobszernymroboczymstroju.
Prezentowałabysięznakomicienawetwworku.
Aprzecieżniewidziałemjejnagiej.
Jeszczenie.
–Dlaczego?–pytamspokojnie.
–Boniejestemwtwoimtypie.–Uśmiechasięironicznie,wrzuca
torbęnatylnesiedzenieiodwracakumniesmutnespojrzenie,
kontrastującetakwyraźniezwojowniczowysuniętąszczęką.
–Dlaczego?–ponawiampytanie.–Jakijestwedługciebiemójtyp?
–Lubiszuległekobiety.Ajaniemamnawetjednejkostki,która
chciałabycisiępoddać.Lubięwyrażaćswojezdanie,nieznoszę,kiedyktośmnąsteruje.
Najwyraźniejniemożebyćsubmisywnaprzezcałyczas.Niejest
dobrymmateriałemnaniewolnicę.Jajednakzupełniesiętymnie
przejmuję.
Boniejestemwłaścicielemniewolników.
Wsypialnibyławspaniała,swobodna,pozwoliłasobiena
przekroczeniebarieryswegolękuprzedzwiązanymirękami,doszłateżdogranicybólu,gdypodnosiłem
jązawłosyzmateraca.
Boże,kiedytylkopomyślęojejpłonącychpoliczkachiwzroku,
któregoniespuszczałazemnieaninachwilę,gdywbijałemsięwniącorazgłębiej,czuję,żeznowumam
erekcję.
Oddychacorazszybciej,anajejpoliczkiwystępują
rumieńce,jakbyczytaławmoichmyślach.Opuszczaręceisplata
dłoniewtalii.
–Pozwól,żebędęinnegozdania.Proszę.
–Aleznasdwojgatoraczejjapowinnamprosić,prawda?–
Kręcigłowąiwsiadadosamochodu.–Tosięnigdynieuda.
Zostawmytęsprawętak,jakjest,Matt.
Ztymisłowamiodjeżdżaizostawiamniesamego.
Mowyniema.Napewnotegotakniezostawię.
–Fakt,żejesteśbrzydkijakcholera,alezwyklenie
odstraszaszkobiet.Cosięstało?–Willuśmiechasiędomnie,gdy
dołączamdogościzebranychwogrodziemoichrodziców.
–Odpieprzsię–odpowiadamszeptem,wyjmujębutelkęzwodąz
chłodziarkiipociągamsążnistyłyk.
–Pytampoważnie.–Willprzestajesięuśmiechać.–
Wszystkowporządku?
–Niewiem.–Kręcęgłowąiodwracamsię,abypopatrzećnaswoją
rodzinę.
CalebtańczynatrawnikuzBrynną.Uśmiechająsiędosiebiei
wymieniająszeptemjakieśuwagi.Ichcórki,MaddieiJosieskaczą
obok,ichślicznesukienkioplatająsięimwokółnóg,apies,Bix,zradościądołączadorozchichotanego
towarzystwa.
Rodzicesiedząprzystole,mamatrzymanakolanachsynkamojego
najstarszegobrataIsaaca.Liamgaworzygłośnoicochwilawkłada
sobiepiąstkędobuzi.Tatasłucha,comamaopowiadarodzicom
Luke’aiuśmiechasiędoniejtak,jakbydokonałacudu.
Iwłaściwiemarację.
Wciąguostatnichlatnaszarodzinaznaczącosię
powiększyła.PoślubieCalebatylkomnieiDominicowiudałosię
pozostaćwkawalerskimstanie,alejaniezamierzamzmieniaćtego
stanurzeczywnajbliższymczasie.
Naszamłodszasiostra,Jules,głaszczesiępoledwojeszczewidocznymbrzuszku,przytulonadoNata,za
któregowyszłazamążprzed
niespełnarokiem.ObojegawędzązNatalie,długoletniąprzyjaciółką
Jules,traktowanąprzeznasodzawszejakczłonekrodzinyoraz
mężemNatalie,LukiemWilliamsem.TowarzyszyimsiostraLuke’a,
Sam,ijegomłodszybrat,Mark.
PrzystolenieopodalnarzeczonaWilla,Meg,rozmawiazeswoim
bratemLeoinaszymnajstarszymbratem,Izaakiem,orazjegożoną
Stacy.
Oistnieniunaszegokolejnegobrata,Dominica,owocu
krótkiegoromansumojegoojcasprzedtrzydziestulat,
dowiedzieliśmysiębardzoniedawno.Dominicmówiterazcośdo
Alecii, organizatorki wesela, która zdążyła przygotować cała imprezę w błyskawicznym wręcz tempie,
gdyżdowiedziałasięoniejzbardzo
krótkimwyprzedzeniem.
–Więcudałocisięzłapaćwłaścicielkęcukierni?–mówiCaleb,
podchodzącdomnieidoWilla.Piosenkawłaśniesiękończy,Brynna
wracadorozmowyzJulesiNatem.
–Wcalejejniegoniłem–odpowiadamprzezzęby.
–Askądjąwogóleznasz?–pytaIsaac,którywłaśniedonas
dołączył.
–Jezu,czywywszyscynaprawdęniemacieinnych
problemów?
–Niżtwojeżycieprywatne?–upewniasięWilliwpychasobie
kolejnąprzystawkędoust.–Oczywiście,żenie.
–Topoprostuktoś,kogopoznałemparętygodnitemu.
–Podobacisię–stwierdzaIsaac.
–Czytyjesteśdziewczyną?–pytamzironicznym
uśmiechemipatrzęnaBrynnę,któraśmiejesięwłaśniezjakiegoś
żartuJules.–Będziemyterazsobieopowiadaćomiłości?
–Tojestwesele,głupku–mówiWill.–Wszędziewokół
szalejąuczucia.
–Wtakimrazietonajlepszymomentnatoast.
Ipora,żebyściesięwreszcieodemnieodpieprzyli.
WychodzęnaśrodekogroduidajęznakAlecii,apochwilimuzyka
cichnie.
–Moidrodzy,czasnatoast–oznajmiamgłośno.Czujęnasobie
spojrzeniawszystkichzebranych,wkładamrękędokieszenii
przestępujęnerwowoznoginanogę.
Nigdynielubiłempublicznychwystąpień,todomenaWilla.
–Przedewszystkimchciałbympogratulowaćwamobojgu.–
OdwracamgłowędoCaleba,którystajezaswojążoną,otaczają
ramieniemwtaliiiopierajejpodbródeknaramieniu.–Oboje
musieliście przejść przez prywatne piekło, żeby się znaleźć w miejscu, w którym jesteście teraz. I
powiemszczerze,żenieznamżadnejpary,którazasługiwałabynaszczęściebardziejodwas.
Widzę,żeBrynnamajużoczypełnełez,alekontynuujęswójwystęp.
–Brynno,należyszdonaszejrodzinyjużodjakiegośczasu.
Twojecórki,choćtomałeterrorystki,sąprześliczneiwspaniałe,takjakichmama.Atobiestarczasiłi
poczuciahumoru,abywytrzymaćznaszązaborcząrodziną.Bardzociękochamyinaprawdęsięcieszę,że
mogęcięoficjalniepowitaćjakojejprawowitegoczłonka.
Rozlegająsięwiwatyibrawa.Gdyokrzykiwreszciemilkną,zaczynam
przemawiaćdalej.
–Calebie,jesteśnietylkomoimmłodszymbratem,ale
najlepszymprzyjacielem.
–Zaraz!–protestujeWill,aleniezwracamnaniegouwagi.
–Jesteśtutaj,całyizdrowy,dziękiBogu,ponieważzostałeś
stworzonydorolimężaBrynnyiojcajejdzieci.Głębokowtowierzę.
Cieszęsię,żezacząłeśwreszciemyślećgłową,anieczymśinnymi
samzrozumiałeś,żetakjestlepiej.
–Jateżciękocham,braciszku–odpowiadacicho.
–Jesteśmoimbohaterem–stwierdzamdobitnieiszczerze.
NasibraciaiJulesprzytakująiuśmiechająsiędomnienaznakzgody.
–Azatem:zaBrynnęiCaleba.–Podnoszędoustszklankęzwodąi
wszyscygościeidązamoimprzykładem,sięgającpokieliszki.–
Bądźciezawszetakszczęśliwijakdziś.
–Zamłodąparę–wtórujemiojciec.
–Aterazprezenty–oznajmiaJulesiklaszczewręce.
Domwychodzinaśrodek.Uśmiechasię.Nawetteraztrudnomi
uwierzyć,żetonaprawdęmójbrat.Wszyscyjesteśmyjasnymilub
ciemnymiblondynami,aDommakruczoczarnewłosy.Jegooczysą
jednakniebieskie,takiejaknasze.
–Wiecie,żemamwillęwToskanii–zaczyna,aBrynna
otwieraszerokooczy.–Chciałbym,żebyściepojechalitamnadwa
tygodnieidobrzesiębawili.Tylkowydwoje.ZostawiamwamMarię,
którabędzieprzygotowywaćposiłki.
–Zajmiemysiędziećmi–obiecujeojciecBryn.
–AtaMariadobrzegotuje?–pytaWilliodrazudostajezato
kuksańcaodMeg.–Nojak?Możemyteżpowinniśmy
pojechać…
–Dziękujęcibardzo–mówiBrynnairumienisięmocno,gdyDom
całujejąwpoliczek.
–Toniewszystko–dodajeLuke.–Musiciesiętamjakośdostać.–
My–wskazujeresztęrodzeństwa–złożyliśmysięnawynajęcie
prywatnegosamolotu,żebyściemoglipoleciećwnajdogodniejszym
momencie.
–Nietrzebabyło–zaczynaCaleb,aleNateszybkomu
przerywa:
–Wiesz,żenigdynierobimyniczego,naconiemamy
ochoty.Atosprawiłonamradość.
–Pozostajewamtylkoustalić,kiedychceciejechać–dodajeDom.
–Aledotegoczasu–wtrącaNataliezprzepięknym
uśmiechem–wynajęliśmywampokójwpensjonacienaplaży.
Możeciesiętamkochaćdoupadłegoprzezkolejneczterydni.
–Bardzowamdziękuję–odpowiadaBrynnazełzamiw
oczachiściskakolejnowszystkichofiarodawców.
–Zatańczmy,mojadroga–mówię,wyciągamdoniejrękęiprowadzę
natrawę.Muzykaznówzaczęłagrać,tymrazemNeedyounow,LadyAntebellum.
Pasuje.
PorywamBrynnęwramionaizaczynamysiękołysaćwtaktmuzyki.
–Jaksięczujesz?–pytam.
–Szczęśliwa–odpowiadazuśmiechem.
–Nieotomichodzi–mówię,aonakiwagłowąnaznakzrozumienia.
Wie,żewracamdowypadku,któremuuległaprzedparoma
tygodniami.
–Dobrze,Matt.Owielelepiej.
–Świetnie.
–Opowieszmioniej?–pytazporozumiewawczym
uśmiechem.
Nawetnieudaję,żeniewiem,kogomanamyśli.
–Ledwojąznam.
–Miałamprzeciwnewrażenie…
–Słusznie.–PatrzęprzezramięBrynnynaNate,któragoni
roześmianąMaddiepoogrodzie.
–Toprzemiłakobieta,bardzojąlubię.Chceszjejnumertelefonu?
–Jużgomam–odpowiadamiuśmiechamsiędoniejciepło.
NieudałomisiępoprosićNicoleotennumer,ponieważwybiegłemz
jejmieszkania,jakbysiępaliło,aleponieważznałemjejadres,niemiałemproblemu,żebygoustalić.
–Terazjużwiesz,gdziepracuje.
–Przecieżniebędęnachodziłjejwcukierni.
–Tylkowdomu?–pytaBrynnazniewinnymuśmiechem.
–CzyCalebdajeciczasemklapsy?–pytam.
–Owszem–wzdychaBrynna.
–Jużzadługoprzytulaszmojążonę–mówiCaleb,którywłaśniesię
donaszbliżył.
–Zaborczyzciebiefacet–odpowiadamioddajęmuBrynnę.
–Takjakbyśtybyłinny.
Uśmiechamsięironicznie,aleCalebmarację.Gdybym
znalazłkobietęswojegożycia,teżbyłbymzaborczy.
–Dziękujęzataniec,kochanie–zwracamsiędoBrynny.
–Powodzenia.–Mrugadomnieporozumiewawczoitoniew
objęciachmęża.
Odczuwamniepokój.
Przyjęciejużsięskończyło,CalebiBrynnawyjechalinaweekendna
wybrzeże,gościeweselniwrócilidodomów.Ajasiedzęsamwswoim
mieszkaniuwBelltownipatrzęnaświatłamiasta.
Iniemogęprzestaćmyślećopewnymciemnowłosym
skrzacie.
Nie potrafię zrozumieć, co mnie tak w niej pociąga. Spałem z wieloma interesującymi kobietami,
wiązałemje,robiłemznimi,cochciałem,ażycietoczyłosiędalejswoimtorem.
Ajejstwierdzenie,żenapewnoniejestwmoimtypie,powinno
zapalićmiwgłowieświatłoostrzegawcze.
Aleniepotrafięzniejzrezygnować,wżadnymwypadkuniepotrafię.
Chociażonasięmyli.Byćmożeniejestsubmisywnawstu
procentach,alewsypialnipotrafisiępodporządkować.
Ajachcęjejpokazać,jaktopotrafiodmienićżycie.
Cholera.
Wyciągamtelefonzkieszeniiwybieramjejnumer.Odbierapo
trzecimdzwonku,zdyszana,ajaczuję,żemójfiutznównabiera
ochotydożycia.
Aprzecieżtylkousłyszałemjejoddech…
–Halo?
–Halo,mała–mówięcichoiuśmiechamsię,bosłyszę,jakwciąga
powietrze.
–Skądwziąłeśmójnumer?
–Upiekłaśtortdlamojegobrata,Nicole–kłamię,boniechcę
przyznać,żemamtennumerodponadtygodnia,alebyłemzbyt
zajętyrodziną,abyzrobićzniegoużytek.–Toniebyłonictrudnego.
–Muszęprzyznać,żejesteśuparty–wzdycha.–Inie
ukrywam,żebardzomitoschlebia.Wydajeszsięmiłymfacetem,ale
nieżartowałam,mówiąc,żechybaniejestemwtwoimtypie.
–Myliszsię–mówięcicho.–Pozwólmitoudowodnić.
Milczydłuższąchwilęizaczynamsięzastanawiać,czy
przypadkiemsięniewyłączyła.
–Możemysięzaprzyjaźnić.Alenicwięcej.
Dobreito.
–Napoczątekwystarczy.
–Jesteśbardzoseksowny,aletonieznaczy,żeniemożnacisię
oprzeć.
–Uważasz,żejestemseksowny?–uśmiechamsięiopierambarko
zimnąszybęokna,patrzącnajadącewdolesamochody.
–Muszęjużkończyć,tyegomaniaku.
–Chciałbymsięztobąjutrozobaczyć.
–Przecieżjużcitłumaczyłam,że…
–Przyjacieleumawiająsięczasemnakawę–przerywam.–
Serwujeszkawęwswojejcukierni?
–Tak,podajemykawę.
–Świetnie,dozobaczeniajutro!
–Dobranoc,Matt.
–Dobranoc,mała.–Odkładamsłuchawkę,przebieramsięwstrójdo
ćwiczeńiruszamdodrzwi.Jestemzbytniespokojny,żebysiedziećw
domu.Muszęupuścićtrochępary,azupełnieniemamochotyiśćdo
klubu.
Copowinienempotraktowaćjakokolejneostrzeżenie.
Spacerdosiłownioddalonejodziesięćprzecznicdodajemienergii.W
Seattlelatozagościłonadobre,dnisąciepłe,anocepoprostuidealne.
Zaczynamodsztang,ćwiczęramionaitułów.Kończędrugąturę,
siadam, zdejmuję koszulkę, ocieram nią pot z czoła i torsu i rzucam na podłogę. Sięgam po butelkę z
wodą,pijąc,rozglądamsięposali.
Iwtedyjądostrzegam.Jezu!Czymynaprawdęchodzimynatęsamą
siłownię?Ćwiczywłaśnienabieżniustawionejnamaksymalną
prędkość.Nauszachmasłuchawki,wbijawzrokwkonsolę,zapewne
sprawdzającprzemierzonydystans.
Ma na sobie tylko czarne spodenki i obcisły czarny top. Jest bardziej obnażona niż wtedy, gdy w niej
głębokotkwiłem.
Jejszczupłe,wręczfiligranoweciałoniejestjednak
pozbawioneuroczychkrągłości.Mateżdobrzeumięśnioneręce,
zapewnedziękipracyfizycznejwcukierni.
Schodzizbieżni,wypijasolidnyłykwodyiocieratwarzręcznikiem.
Podchodzębliżej.
Cholera,jeszczepomyśli,żejąśledzę…
Ale wcale nie jestem zawiedzony, kiedy otwiera szeroko usta i omiata mnie spojrzeniem cudownych
zielonychoczu.Czuję,żetwardniejemi
penis,mamochotęprzyciągnąćjądosiebieicałowaćjakoszalały.
Szybkoodzyskujerównowagęimarszczybrwi.
–Matt,tosięteraznazywanękanie…
Uśmiechamsięipodajęjejbutelkęzwodą,przyjmujeją,otwierai
upijasporyłyk.
Ależmapiękneusta.Sąjednakszczególnieatrakcyjnegdytrzymaw
nichmojegofiuta.
–Każdymożesięzapisaćnasiłownię.Toniejestzabronione
–odpowiadam.
–Namojąsiłownię?
–Jesteśjejwłaścicielką?–pytamzironicznymuśmiechem.
Śmiejesięikręcigłową.
–Nie.
–Mieszkamniedaleko,pracujęteżwpobliżu,więczniejkorzystam.
Patrzywdół,niewie,copowiedzieć.Kiwatylkogłową.
–Tortbyłwspaniały.–Celowozmieniamtemat,abymogłazemną
porozmawiaćoswojejpracy.
–Och,bardzosięcieszę.–Uśmiechasięiidziemyrazemdobarku.
Podchodzimydodwuosobowegomałegostoliczka,
wysuwamdlaniejkrzesłoisiadamnaprzeciwko.–Cieszęsię,żeci
smakował.
–Jesteśprawdziwąprofesjonalistką.LeoiSambardzo
chwalątwojebabeczki.
– Dzięki Leo i Sam firma kwitnie – śmieje się, a ja czuję dziwny prąd przebiegający po plecach. –
Należądomoichnajlepszychklientów.
Przytakuję,niespuszczajączniejwzroku.
–Bardzociładniewkrótszejfryzurze–mówięcichoidotykam
delikatniekońcówmiękkichpukli.
–Większośćfacetówwolidługiewłosy–mówicicho.
–Długieteżsąładne.Tywyglądaszświetnieiwtakich,iwtakich.
Marszczybrwiiodwracawzrok.
–Dlaczegojeobcięłaś?
Wzruszaramionamiiunikamojegospojrzenia.
–Przyszłaporanazmianę.
Wiem,żetokłamstwo.
Krzyżujęramionananagimtorsieiprzesuwampalcempowargach.
Nicolekręcisięniespokojnienakrześle.
Niejestwprawnąkłamczuchą.
Todobrze.
–Wporządku.Przyjmujędowiadomości.
Oddychazulgą.
–Narazie.
Łypienamniepodejrzliwie.Zaczynamsięśmiać.
–Przyjacielemówiąsobieprawdę.Imszybciejto
zrozumiesz,tymlepiej.
–Znamysięodtrzechminut.Niezakładaj,żewieszomniewszystko.
–Wiesz,cosięomówiozakładaniu…
–Naprawdęjesteśdupkiem–odpowiadaiwybucha
śmiechem.
Pochylamsięizbliżamwargidojejucha.
–Tendupekchciałbystłuctwojąślicznądupkęnakwaśnejabłko.
Wstrzymujeoddechiodsuwasięodemnie,tak,bynamniespojrzeć.
Wjejoczachwidzęwszystko–głód,żądzęi
jednocześnieświadomośćtychuczuć.
–Przyjacielezwyklesobieniegrożą–mruczycicho.
Nieodpowiadam,znówkrzyżujęramionanatorsiei
odsuwamsięodniej.
–Czasnamnie–mówiwkońcuiwstaje.–Muszęranobyćwpracy.
–Miłobyłocięspotkać,Nicole–odpowiadam.–Do
zobaczeniajutro.
Wyglądatak,jakbychciałacośjeszczedodać,może
powiedzieć,żebymnieprzychodziłdocukierni,alewzruszatylko
ramionami,uśmiechasięlekkoiodchodzi.
Tak,zpewnościądozobaczeniajutro.
Rozdział3
Nicole
Tendupekchciałbystłuctwojądupkęnakwaśnejabłko.
SłodkiJezu,ktomówitakierzeczy?
Przewracamsięnabokipatrzęnabudzik.Czwarta
czterdzieścitrzy.Zasiedemnaścieminutzadzwoni,ajaniezmrużyłamoka,choćprzebiegłamwcześniej
półtorakilometraiwzięłamgorący
prysznic.
ZamiasttegodźwięczymiwgłowiegłosMatta,ajego
jasnoniebieskie oczy wręcz mnie prześladują – widzę je, gdy błyszczą ze szczęścia i gdy ciemnieją z
pożądania.
Chciałabymznówgopossać.
Aleonpewniewolałbymniewiązać.
Inajbardziejprzerażającejestto,żeniemiałabymnicprzeciwko
temu.
Boże,cosięzemnądzieje?
Siadamiwyłączambudzik,poczymwlokęsiędołazienki,żebywziąć
prysznic.Kiedyporazpierwszyranoschodzędocukierni,nierobię
makijażu,boitakbysięrozmazał.Wracamdodomunapółgodziny
przedotwarciemiprzygotowujęsięnaprzyjęcieklientów.Dlatego
terazwciągamtylkoubranie,odgarniamwłosy–jedynympowodem,
dlaktóregożałujęichobcięcia,jestbrakwygodnegokońskiegoogona
–ijużjestemwdrodzedokuchni.
Mójwarsztatpracyjestdlamniepowodemdodumy.
Uczestniczyłamwniezliczonychaukcjachiwyprzedażach,by
wreszcieskompletowaćnajlepszewyposażeniezarozsądnącenę.
Blatyzestalinierdzewnejpołyskująwefluorescencyjnymświetle.
Apiekarnikiniemalwywołująorgazm.
Uwielbiamtomiejsce.
Samącukiernięzaprojektowałamrówniestarannie,na
szklanymregalemogęjednorazowozmieścićokołopięćdziesięciu
tuzinówbabeczek.Amójekspresdokawywzbudziłbyzawiśćbaristów
zeStarbucksa.
Wszędziedominujeczerwień,bieliczerń.Napodłodzeleżyczarno-
białygres,ozdobne,metalowestolikidladwojgaprzykrywają
czerwoneobrusy.Przyokniestoiwysokalada,przyktórejklienci
jedząmojewypiekiiobserwująsamochodylubmuzyków
wychodzącychzestudianagrańpodrugiejstronieulicy.
Prowadzętęcukiernięponadrokiodniosłamsporysukces,którydał
miogromniedużoradości.MojeSmakowiteSłodkościprzynosiłyzysk
jużodpierwszegodniaistnieniafirmy,awiem,żetakiecudazdarzająsięrzadko.
Urabiamsobiezatoręcepołokcie.
Wyjmujęskładnikinaróżnesmakiciastekinatychmiastje
zagniatam.Jestniedziela,cukierniajestwtedyotwartatylkopół
dnia,oddziewiątejdopierwszej,alemamzamówienianadwa
przyjęcia,chrzestiimprezęzokazjiurodzinpierwszegopotomka.
DziękiBogu,babeczkitoostatnikrzykmody.
Kiedyjużwszystkiebabeczkiprzeznaczonedosprzedażynamiejscusągotoweistygną,przystępujędo
realizacjizamówieńspecjalnych.
Właśniezaczynamdekorowaćwypieki,gdydokuchniwpadaTess,
mojapółetatowapracownica.
–Dzieńdobry–mówiradośnie.
–Jesteśwzadziwiającodobrymhumorzejaknataką
wczesnąporę–odpowiadamzuśmiechem.–Witaj!
–Miałamwczorajrandkę–oznajmia,zawiązującbiały
fartuszek.Tessjestwysoka,szczupła,magęste,jasnewłosyz
czerwonymiiróżowymipasemkami.Nosiokularywczarnych
oprawkach,którezasłaniająjejniemalcałątwarz,alejejzdaniemsąbardzogustowne.
Imuszęprzyznać,żeświetniewnichwygląda.
Zbierawłosywkońskiogoniwyjmujezlodówkilukier,gotowado
pomocy.
–Zkim?–pytam.
–ManaimięSean.–Marszczybrwi.–Seanjakośtam.
–Jezu,Tess…
–Przestań,trochęzadużowypiłam.Jestwysoki,dobrzezbudowanyi
maprzekłutesutki.
–Auuu–odpowiadamześmiechem.
Tessteżsięśmiejeizaczynadekorowaćcytrynowebabeczki
cytrynowymlukrem.
–Ajaktysiębawiłaś?–pyta.
–Świetnie.Byłamnasiłowni.
–Aha.–Wzdychaiobrzucamnietakimspojrzeniem,jakbymjużbyła
starąpanną.
–Niepatrztaknamnie…
–Chciałabym,żebyśwyszłasięgdzieśzabawić–mówiiukłada
babeczkinaplastikowejtacce,bymożnajebyłowstawićdogabloty.
–Wychodzęiświetniesiębawię–odpowiadam.
–Naaukcjachsprzętukuchennego?Wątpię.
Gromięjąwzrokiem,unosiręcewgeściepoddania.
–Nojużdobrze,dobrze,przepraszam.Jestempewna,żenaaukcje
przyjeżdżajątabunyseksownychfacetów.
–Mądrala–śmiejęsięizamykampudłociasteczekz
napisem„Dziewczynka!”.
–Izatomniekochasz–odpowiada,całujemniewpoliczekizajmujesięgablotą.
–Dobrze–mówię,gdywraca–teraztrzebaspakowaćtezamówienia.
Zajmijsiętym,proszę,bojamuszępójśćnagóręwziąćprysznic.
Dokończęwypiekdnia,jakwrócęnadół.
–Niemaproblemu.Niemusiszsięspieszyć.Jestjeszczebardzo
wcześnie,szefowo.
Kręcęgłowąipędzęnagórę,podrodzezdzierajączsiebieubranie.
Tessjestmłoda,tużpodwudziestce,jeszczestudiujewkoledżu,aleciężkopracuje,kochatęcukiernię,a
jalubięjejtowarzystwo.Nigdysięzniąnienudzę.
Szybkobiorępryszniciwkładamswójmundurek:czarne
spodnie,czerwonyT-shirtibiałyfartuszek,zawiązujęnagłowie
czerwonąwstążkę,poczymwklepujęwpoliczkitrochępodkładu.
Kiedywracamnadół,mamyjeszczetrzykwadransedo
otwarcia,więcmożemyspokojnieudekorowaćwypiekdnia–tort
kawowyzbiałączekoladą–iprzygotowaćciastodowypiekówna
następnydzień.
Punkt dziewiąta T ess otwiera drzwi i do środka wlewa się natychmiast tłum gości na poranną kawę i
ciastko.
Kiedyowpółdopierwszejgościewychodzą,mamchwilę,byusiąść
przy stoliku na zapleczu, szybko zjeść banana i kawałek sera. T eraz muszę już tylko ułożyć ciastka w
gablocieitrochęuporządkować
stoliki.
Dzwonekdzwonidosłowniewchwili,gdywsuwamostatniekrzesło
podstolik.
–Ależtucudniepachnie!
Tengłospoznałabymwszędzienaświecie.
Przezcałąnocrozbrzmiewałmiwgłowie.
Odwracamsię–wdrzwiachstoiMattinieconiższybrunet,którego
niewidziałamnigdywcześniej.Matttrzymaręcewkieszeniachi
uśmiechasiędomnie.Mężczyzna,zktórymprzyszedł,jużstoipod
gablotąipożerawzrokiemciastka.
–Cześć!–mruczę,wycierającręcewfartuszek.
–Jakinteresy?–pytaMatt,gdyjatymczasemstajęzaladą.
–Gorącydzień.Gościedopierocowyszli.
–Montgomeryzapomniałodobrymwychowaniu–mówiz
uśmiechemprzyjacielMatta.–Pracujemyrazem,mamnaimięAsh.
–Miłomi.NicoleDalton.
–Przejeżdżałamtędywielerazyizawszemiałemochotęzajrzeć.Co
polecasz?–pytaAsh,niespuszczającwzrokuzgabloty.
–Chybateczekoladowe–odpowiadam,wciążwpatrzonawMatta,
którynieodzywasięanisłowemiobserwujekażdymójruch.
Tenfacetirytujemnieiuspokajajednocześnie,niepotrafięzupełniewyjaśnić,dlaczegotaksiędzieje.
Manasobieciemnoniebieskąkoszulęzapinanąnaguziki,z
podwiniętymirękawamiinagledostrzegamujegopasakaburęz
odznakąpolicyjną.
ZerkamnaAshera–onwyglądadokładnietaksamo.
Unoszębrwi.
–Niesprzedajępączków–mówiężartobliwie.
Tłumiuśmiech.Niemiałampojęcia,żejestpolicjantem.
–Możepotrzebanamodmiany–odpowiadaMatt.–Poza
tymbyliśmynadziśumówieni.
KiwamgłowąiuśmiechamsiędoAshera.
–Tyteżmaszdośćpączków?
–Nigdyniemamichdość.Aledziśzjembabeczkę
czekoladową.
KładęciastkonatalerzykuipodajęAshowi.Zdejmujespodni
papierek,nadgryzababeczkęiprzewracaoczami.
–Wyjdźzamnie–mówiiwpycharesztkębabeczkidoust.–
Musiszmnienatychmiastpoślubić.PojedziemydoVegasizarazsię
pobierzemy.
Śmiejęsięikręcęgłową.
–Codlaciebie,Matt?
–Kolacjajutrowieczorem–odpowiadagładko.
–Niezłyjesteś,koleś–chwaliAsher.–Aleonawychodzizamnie.
–Ktosięzkimżeni?–pytaTess,którawłaśniewyszłazkuchnii
zatrzymujesięjakwrytanawidokdwóchprzystojnych,nodobrze,
niesamowicieatrakcyjnychfacetów.
–Nicolewychodzizamniezamąż–informujejąAshi
mruga.
–Albomogępoprostudalejpiecbabeczki,atywpadajodczasudo
czasu.Unikniemyskomplikowanychumówizobowiązań
–proponujęześmiechem.
–Tak,możemytakzrobić–uśmiechasięAsh.
–Tess,zapakujdwieczekoladowedlaAshanadrogę–
mówięiodwracamsiędoMatta.–Anacotymiałbyśochotę?
–Jużmówiłem.Nakolacjęjutrowieczorem.
Sercezaczynamibićprzyspieszonymrytmem.
–Myślałam…
–Wiem,comyślałaś.Poproszędwanaściespecjalnychi
kolacjęjutrowieczorem.
–Onapójdzie–odpowiadazamnieTess.
–Wiesz,żemogęcięzwolnić?–pytamgroźnie.
Mattodbieraodemniebabeczki.
–Czymogęztobąporozmawiaćnaosobności?
Wcukierniwciążniemainnychgości,kiwamgłowąi
prowadzęgodokuchni.
–Niemusiałeśkupowaćażtylubabeczek,żebyzaprosićmniena
kolację–mówięcicho.
–Todlachłopakówzkomisariatu.
–Więcjesteśpolicjantem..
–Tak–potwierdza,kiwającgłową.
–Wtakimrazie,jeśliktośmniezacznieprześladować,mogęsiędo
ciebiezgłosić?
Mattpodchodzidomniebliżejiprzesuwamipalcempo
policzku.
–Możesztozgłosićwielupolicjantom,alechybanienamniechcesz
donieść.
Uśmiechamsięironicznie,pewna,żezarazmipowie,cobędziemy
robićalbodokądwybierzemysięnakolację.Aleonpoprostupatrzy
namniewyczekująco,takjakjananiego.
– Pójdę z tobą jutro na kolację – oznajmiam w końcu, a na widok jego uśmiechu twardnieją mi sutki i
kurczysiężołądek.
–Świetnie–mówi,całującmniewczoło.–Októrej
kończyszpracę?
–Oczwartej.
–Mamprzyjechaćoszóstej?
Pyta,niedecydujesam.
–Takbędziedobrze.
Ujmujemojątwarzwdłonieipatrzymiwoczy.
–Będziemymusielipogadać,mała.
–Taksięchybazwyklerobiprzykolacji–odpowiadamzniewinnym
uśmiechem.
Całujemniewustaiodwracasiędodrzwi.
–Dozobaczeniajutro.–Mrugadomnieporozumiewawczoi
wychodzi.
Opieramsięoladę,próbujączłapaćpowietrze.Boże,ledwomnie
dotknął,abyłamgotowazedrzećzsiebieubranieirzucićsięnaniegonaśrodkukuchni.
Nie,nictakiegosięniezdarzy.
Przecieramjużitaklśniąceladykuchenne,próbujączebraćmyśli
przedrozmowązTessczyklientami.
Jednojestbowiempewne:Mattzawszewytrącamniez
równowagi,niekoniecznieznegatywnymskutkiem.
Czykolacjawjegotowarzystwietonaprawdętakizły
pomysł?Będęmiałaszansę,żebygolepiejpoznać.Opieramsięoladęipocierampalcamipoliczki.
–Znowunicniejadłaś?Dobrzesięczujesz?
Odwracam się na dźwięk głosu Bailey, która stoi w drzwiach, z rękami na biodrach i zmarszczonym
czołem.
–Wszystkowporządku.
–Niedługozamykasz?
Sprawdzamgodzinę,zdziwiona,żejestjużprawiepierwsza,czyli
koniecniedzielnejpracy.
–Tak,zaparęminut.
–Todobrze,idziemycośzjeśćinapićsięwina.
–Nicolemarandkę–wykrzykujepodekscytowanaTess,
którawłaśniewpadładokuchni.–Marandkęzseksownymgliną!
–Naprawdę?–Baileypatrzynamniepytająco.–Nototymbardziej
musimypójśćnawino.
–Chętniebymsięzwamiwybrała,alewłaśniezadzwonił
Sean.–Tessszybkozdejmujefartuszekichwytadorękitorebkę.–
Jużzamknęłam,szefowo,więcmożemywszystkiewyjść.
–Szybkocitoposzło…
–Niebyłożadnychgości,więczamykałam,atendrugi
policjant,Ashcałyczasdotrzymywałmitowarzystwa.Zamówił
tuzintruskawkowychbabeczektortowychnaniedzielę,naurodziny
córki.
–Tobardzomiłozjegostrony–odpowiadam,ryglując
kuchnię.
Tessmachanapożegnanieiszybkoznika.ZostajęsamazBailey.
–Mów–rozkazujemojaprzyjaciółka.
–Muszęsięnajpierwnapićwina.–Zwestchnieniemsięgampo
torebkęiwychodzimy.
PokrótkimspacerzejużjesteśmywVintage.
–Tocozwykle?–pytanaszznajomykelnerDan,który
wskazałnammiejsce.
–Tosamo–potwierdzaBaileyichichocze,kiedyDan,
przystojnystudentdorabiającysobiewVintage,odchodziodstolika.–
Chybazaczęstotubywamy.
–Nie,wsamraz.Gdybyśmyzaczęłychodzićgdzieindziej,
musiałybyśmynanowowytrenowaćobsługę.Pozatymonimajątutaj
happyhoursprzezcałąniedzielę,atojestrzadkiewknajpkach.
–Maszrację–zgadzasięBailey.
–Kieliszekpinotnoir,kieliszekmerlotaiświeżepieczywo.–
Danmruganamnieporozumiewawczoizacieraręce.–Copodać?
–Dipszpinakowyzfrytkamiikalmary–odpowiadaBailey.
–Ijeszczedeskęserówzkrakersami–dodaję.–Umieramzgłodu,a
tobardzoniemiłeuczucie.
–Jużsięrobi,drogiepanie.
Danodwracasię,amypatrzymynajegoszczupłą,ładnie
ukształtowanąpupę.Wzdychamy,sączącwino.
–Kimjesttenpolicjant,zktórymsięumówiłaśidlaczegodopiero
terazsięotymdowiaduję?–pytaBailey.
Czuję,jakpaląmniepoliczki,niepewnieobracamkieliszek.
Baileyjestjedynąosobą,którawieomojejnocyznieznajomym
przystojniakiem.
–SpotkałamMattaprzypadkiemnaweselu,naktórepiekłamtort.
–Matta?TegoMatta,którycięzwiązałiwywróciłdogórynogami
całetwojeżycie?
–Tegosamego.
–Światjestmały.
–Toprawda–prycham.
–Wydajesięmiły.
–Iperwersyjny–dodajębezzastanowienia,poczym
przygryzamwargęikręcęgłową.
–Lubibondage.Coztego?
–Znaszgo?–pytamwnadziei,żepotwierdziiwyciągnęzniejjakieśinformacje.
–Niedokońca.Widywałamgowklubie,aleniemiałam
okazjiznimrozmawiać.–Baileyupijałykwinaipatrzynamnie
uważnie,przekrzywiająclekkogłowę.–Ocochodzi?Czegosięboisz?
–Niejestemsubmisywnymtypemkobiety.
–Wporządku.
–Wierzmi,onbardzochcedominować.
–Teżwporządku.
Łypięnaniązezłością.
–Przestańpowtarzać:„wporządku”.
–Chybazabardzokombinujesz,Nicole.–Baileysadowisięwygodniejnakrześle.–Spędziliściemiło
czas.Wystraszyłcięczymś?
–Nie.
–Sprawiłciból?–Patrzynamnieuważnie,obserwujemowęciałai
jednocześniesłuchasłów.
–Nie–odpowiadambezwahania.
–Więcdlaczegomaszwątpliwości,czymaszsięznim
znowuspotkać?
–Najpierwmyślałam,żejestżonatyidzieciaty–
przypominamBailey,którawybuchaśmiechem.–Wczorajjednaksię
okazało,żewtedyzdarzyłsiępoprostuwypadekwjegorodzinie,aleonniemażony.
–Cozadramatycznyprzebiegwydarzeń–mówikpiąco.–
Odpoczątkumisięwydawało,żewtedyniechodziłoożadne
małżeńskiesprawy.
–Słuchaj,onprowadzistylżycia,októrymnicniewiem.
Niechcę,żebymojewłasneżyciewymknęłomisięprzeztospod
kontroli.Wieszotymlepiejniżktokolwiekinny.
–Dlaczegouważasz,żeonchceciękontrolować?
–Dajspokój,przecieżcimówię,żelubidominować.
Milknie,przezchwilębawisiękieliszkiemiwbijawemniewzrok.
Odnoszęwrażenie,żesprawiłamjejprzykrość.
–Niewiedziałam,żejesteśsnobką,Nicole.
–Co?!
–Każdyjestinny,niezależnieodtego,czymsięzajmuje.Tyjesteścukiernikiem,alemogęsięzałożyć,że
niktinnyniepieczebabeczekwtakisamsposób.Mattlubibondageidominujewsypialni,alenawetnie
dałaśmuszansynawyjaśnienia.Możenieszukakobiety
całkowiciesubmisywnej.Możechcecięwiązaćirozkazywaćcitylko
wsypialni.Najwyraźniejsiętobąinteresuje.
Niewiem,comampowiedzieć.Zdziwiłmniezarzuto
snobizm.
–Niesprawiłcibóluinaprawdęmusiałwtedywyjść.Dajmuszansę,
przekonajsię,dokądtoprowadzi.Możeniebędzieszzadowolonaz
przebieguwydarzeń,aleniezaszkodzispróbować.
–Jaktomożliwe,żenależyszdotejspołecznościinieodczuwasz
nawetnajmniejszegolęku?–pytam.–Znamcię,niejesteśjakąś
zdziwaczałąsadystką.
–O!Dzięki.–Marszczynosichichocze.–Większość
amatorówperwersjinielubibicia.Jesteśmypoprostutrochęinni.
Samaniejestempewna,doktórejgrupypasuję.Niejestem
submisywna, nie istnieje chyba żaden fetysz, który lubię bardziej niż inne. Chyba dopiero sama siebie
odkrywam.
–Odkiedyjesteśtakamądra?
–Niechcę,żebyśodrzucałacoś,comożesięokazaćdlaciebiedobre,tylkodlatego,żewyrobiłaśsobiez
góryopinięostylużycia,któregonieznasz.Atosięprzecieżdziejenaprawdę,Nicole.Totylkofacet,
jeślisięokaże,żecinieodpowiada,poprostukończyszsprawęi
idzieszdalej.
–Aleonmisiębardzopodoba–przyznaję.–Dlategotaksięboję.
–Kazałcimeldować?
–Nierozumiem.
–Kiedybyłaśzwiązanaitakdalej,czypytał,jaksięczujesziczywszystkowporządku?
–Tak.
Kiwagłowąiuśmiechasię.
–Szczęściara.
–Jasiętylkoumówiłamznimnakolację–przypominam.
–Aledaszmuszansę?
Wypijamwinoiczuję,jakogarniamniepodniecenie–czujęjew
żołądku,wrękach,nawetwgardle.
Itoniemanicwspólnegozalkoholem.
–Napewnotak.
–Noitorozumiem.
Dlaczegosięzgodziłamnatękolację?
Czyprzyjacielechodzązesobąnakolacje?Tak,przyjaciółkipewnietak,zBenemteżkiedyśposzłam
wieczoremcośzjeść,gdy
odwiedzałamrodzicówwrodzinnymmieście.
Chociażtomójbyłychłopak,terazsięprzyjaźnimy.
Zabardzokombinuję.
Włożyłamczarnerybaczkiibiałytop,odsłaniająctatuażnaprawym
ramieniu.Dzwonekrozlegasięwchwili,gdykończęczesaćterazjuż
krótkiewłosy.Wsuwamstopywsandały,biorętorebkęiotwieram
drzwiprzednajwspanialszymegzemplarzemfaceta,jakimiałam
okazjęwidzieć.Manasobiewyblakłedżinsoweubranie,niebieski
obcisłyT-shirt,któryopinamutors,cosprawia,żenajchętniej
wciągnęłabymgodośrodkaizapomniałaokolacji.
–Hej–mówię,aonodpowiadazuśmiechem.
–Cześć–dodaje,odsuwającsięoddrzwi,abymmogłajezamknąć.–
Świetniewyglądasz.–Puszczamnieprzodem,schodzimynadółipo
chwilijużjesteśmynaulicy.
–Tyteż–odpowiadamześmiechem.–Poważnie.TakieT-shirty
powinnybyćzakazane.
–Sprawdzęprzepisy!
–Koniecznie.Dokądidziemy?
–Jesttakieświetnemiejsce,niedalekoSeattleCenter,niedalekostąd,awtakąpogodęproponujępójść
napiechotę.
–Świetnie.–Mijamyzedwanaścieprzecznic,bywkońcudotrzećdo
SeattleCenter,gdzieznajdujesięSpaceNeedle,ExperienceMusic
ProjectiKeyArena.Zawszeroisiętamodludzi,możnawielezwiedzićijestmnóstworzeczydoroboty.
–Jakznalazłaślokum?–pyta,gdyczekamynazmianę
świateł.
–O,totrwałoparęmiesięcy.Agentchciałjużchybazemnie
zrezygnować,alenaprawdęwiedziałam,czegochcę.–Wzruszam
ramionamiidrżęlekko,gdyMattkładziemidłońnaszyi,prowadząc
przezruchliwąulicę.–Alekiedypokazałmimójobecnylokal,od
razuwiedziałam,żetojestto.
–Wspaniałalokalizacja.
–Tofakt.NoiwpadadomnieregularnieLeoNash.Atakieciacho
nigdysięniestarzeje.
Mattśmiejesięiokrążapokaźnedrzewo,którenaglenasrozdziela.
–Chlebzmasłem–mamroczę.
–Co?
– Kiedy jesteś w czyimś towarzystwie i znajdujecie się po przeciwnych stronach tego samego obiektu,
trzebapowiedzieć:chlebzmasłem,
żebyuniknąćpecha.–Przynajmniejtaktwierdziłamojaprababcia.
Noaleonabyłabardzoprzesądna.
–Muszęzapamiętać–odpowiadazuśmiechem.–WracającdoLeo,
poznałaśgonaweselu?
–Nie.Poprostugotamzobaczyłam.Nierozmawiamz
gośćmi.Pozatymbardzorzadkoobsługujęwesela.
–Dlaczego?
–Bobardzomniestresują,apannymłodesąprzeważniestuknięte.
Przezchwilępatrzymynakuglarza.
–Wolęobsługiwaćklientówwmojejwłasnejcukierni.
–Wpadajątamteżinnimuzycy?
–Owszem.NaprzykładAdamLevine…Myślałam,żeTess
posiusiasięzwrażenianajegowidok.JeszczeBrunoMars,Eddie
Vedder,BlakeShelton…wszyscybyliumnienaciastkach.
–Toświetnie.AlenajbardziejlubiszLeo?
–Jestmiły.Ijegodziewczynateż,nawetbardzo.ManaimięSam,
tak?
Mattkiwagłowąinagleogarniamniepanika.
–Przepraszam.Przecieżtotwojarodzina,ajaopowiadamcionich
jakjakaśfanka.
–Nieprzepraszaj.Przecieżtozwykliludzie,napewnobardzobyśichpolubiła.
–Czymyczasemnieidziemydotejgreckiejrestauracji?–
pytam,żebyzmienićtemat.
–Jeśliniemasznicprzeciwkotemu.Majątamświetne
jedzenie.
–Wiem,bardzojelubię.–Uśmiechamsiędoniego,
wchodzimydośrodka,akelnerznajdujenamszybkostolikprzyoknie
zwidokiemnaSpaceNeedle.
–Opowiedzmioswoimtatuażu.–Patrzynamnieznadkarty
spokojnyminiebieskimioczami.
–Pamiątkazmoichbuntowniczychczasów.
–Czymogęprzynieśćpaństwucośdopicia?
–Dlamniedietetycznacola.
–Dlamniewoda–mówiMatt.–Powieszcoświęcej?
–Przezparęlatdawałammoimrodzicomostrodowiwatu.
Wtedywłaśniezrobiłamsobieto.–Wskazujękolorowykwiatna
ramieniu.–Nadwudziesteurodziny.
–Jestpiękny.
–Dziękuję.Dobrzeprzynajmniej,żeniezgłupiałamnatyle,żeby
poprosićojakiegośćwierkającegoptaszkaczyocośinnegowtym
rodzaju.
–Czykwiatywiśnioznaczajądlaciebiecośszczególnego?
–Podobałymisię.Atobyłtakiczas,żeniewielerzeczybudziłomójzachwyt.
Patrzynamnieprzymrużonymioczyma,alejaprzenoszę
wzroknakartędań,unikającjegospojrzenia.
Dlaczegotopowiedziałam?
Matt nie nalega, skupia uwagę na menu, do stolika podchodzi kelnerka z napojami i przyjmuje nasze
zamówienie.
Zapadazmierzch,naSpaceNeedlerozbłyskująświatła.
–UwielbiamSpaceNeedlenocą–mówięcicho.
–Awidokzgóryjestnaprawdęwspaniały–przytakujeMatt.
–Niebyłamnigdynagórze.
–Naprawdę?–pytazniedowierzaniem.
–Niebyłam.–Kręcęgłowąiupijamłykcoli.–Mieszkamtuzaledwieodpięciulat.
–Skądpochodzisz?
–ZmałegomiasteczkawWyoming.
–Itamzostałatwojarodzina?
–Tak.–Przesuwampalcamiposzklance.–Mieszkajątammoi
rodziceisiostra.Równieżdalszarodzina.
–Dlaczegowięcprzyjechałaśtutaj?
–Podobamisiętomiasto.Przyjechałamdoszkoły
kucharskiejijużniewróciłamdodomu.
–Ajeździszdonichzwizytą?
–Oczywiście.Raznarok.Mamabłagamniewtedyprzez
całytydzień,żebymwróciłaiwzbudzawemniepoczuciewinyzato,
żejestemtakdaleko.
–Jaktomama–odpowiadaześmiechem.
–Kochamich,alewmoimmiasteczkumieszkaniewiele
ponadtysiącosób.Cojabymtamrobiła?Atutajbardzomisię
podoba.Tomójdom.Arodzinęmogęodwiedzać.
Patrzynamnieciepło.
–Cieszęsię,żesiętusprowadziłaś.
Jegocichy,spokojnygłoskojarzymisięzciepłym,
rozpuszczonymmiodem.Miłyfacet.Wcalemisięnienarzuca,
niczegoniechce.
Czytonaprawdętensamdominującymężczyzna,którego
poznałamkilkatygodniwcześniej?
Kelnerkaprzynosijedzenie,prowadzimydalejmiłą
pogawędkę,kończymyjeśćiwychodzimynaulicę–jestpiękny
ciepływieczór.
Oddychamgłębokoigładzęsiępobrzuchu.
–Boże,alesięnajadłam.
–Jeszjakszalona–przyznajezuśmiechem.
–Wiem.–Marszczęnos.–Jutroprzebiegnędodatkowy
kilometrnabieżni.
–Spalmymożeteraztrochękalorii.–Prowadzimniedojasno
oświetlonegocentrummiasta,gdziekłębisięmnóstwoludzi.
Dzieciszaleją,wrzeszczą,płaczą.Wszędziestojąstoiskazwatą
cukrową,lodamiiorzechamiwpolewie.
–Możeloda?–pyta.
–Mieliśmyspalaćkalorie–przypominam.–Wypiłabym
raczejmrożonąherbatę–proponuję,wskazującpobliskibarek.
–Dobrypomysł.
–OficerMontgomery–wykrzykujeniskakobietawśrednimwieku
stojącazaladąbarku.–Dawnopananiewidziałam.Jużpandomnie
nieprzychodzi.
–Awansowałemnadetektywa,paniRhodes.–Mattuśmiechasiędo
kobiety,któramatylelat,żemogłabybyćjegomatką.
Inajwyraźniejjestnimoczarowana.
–Akimjestpanatowarzyszka?–pytazuśmiechem.
–ToNicole.–Mattkładziemidłońnaramieniui
przedstawiauprzejmejkobiecie.–Nicole,topaniRhodes.Parzy
najlepsząkawęwokolicy.
–Owszem–potwierdzakobieta.–Alepanjużjejniepija.
–Obiecałapani,żezostawipanimężaiuciekniezemną,alenie
dotrzymałapanisłowa.Złamałamipaniserce.
–Och,niechpanjużprzestanie,młodyczłowieku.–PaniRhodes
groziMattowipalcem,alewjejoczachlśnirozbawienie.–
Zacznąsięplotki!
Chichoczę–bawimnietawymianazdań,Mattjesturoczyi
najwyraźniejnależydoulubionychklientówpaniRhodes.
–Acodlapani,kochanie?
–Tylkomrożonąherbatę.
–Posłodzić?
–Nie,dziękuję.
–Adlapana,niegrzecznychłopcze?
–Tosamo.
Nalewanamdrinki,leczgdychcepostawićjenaladzie,Mattstajezakontuarem,zabierakubkiicałuje
paniąRhodeswpoliczek.
–Jeślibędziepaniczegośpotrzebowała,proszędzwonić.
–Dobryzpanachłopiec,detektywie.
Mattuśmiechasięlekko,podajemiherbatęiznów
wychodzimynaulicę.
–Uwielbiacię–mówię.
–Jesteśzazdrosna?–pytazwilczymuśmiechem.
–Nie–odpowiadamześmiechem.–PaniRhodeszrobiłanamnie
bardzodobrewrażenie.
–Pracujewtymsamymiejscuodlat.Kiedyzaczynałemjako
krawężnik,tobyłmójrewir.
–Naprawdę?Tęskniszzatym?
–Tylkozanią.Onaijejmążtobardzodobrzyludzie.
Kiwamgłową,niewiem,copowiedzieć.Dowiadujęsię
właśnie,żeMattMontgomerytonietylkouosobienieseksu,ale
równieżbardzomiłyfacet.
Wpadłamwtarapaty.
–Dokądteraz?
ZatrzymaliśmysięwłaśnieupodnóżaSpaceNeedlei
wyrzuciliśmydośmiecipustekubkipomrożonejherbacie.
–Jedziemynagórę!–odpowiada,unoszącbrwi.–Przecieżnigdytam
niebyłaś.
Otwieramustazezdziwienia,alejużpochwilizaczynamklaskaćw
ręcezradości.
–Cudownie!
–Notochodź.
Kupujebiletyiprowadzimniedowindy.
–Czyjużmówiłam,żemamlękwysokości?–pytam,gdy
windamijakolejnepiętra.
Mattśmiejesię,obejmujemnieramieniemiprzytula.
–Niebójsię,będęciępilnował.
Drzwiwindyotwierająsięizapominamoswoimlęku
wysokości.
–Och,jaktupięknie!
Podchodzędobalustradyipatrzęwdółnamiasto,któretakbardzo
pokochałam.Jestciemno,podnamirozpościerasięmorzeświateł.
Wciążjestbardzociepło,alewiejelekkiwietrzyk,poruszającmoje
włosy,którełaskocząmniewpoliczki.
–Tędy.–Mattwyciągadomnierękęiprowadzinadrugąstronę
tarasu,wychodzącąnacieśninę.Widaćstądjasnooświetlonepromyi
łódkikołyszącesięnawodzie.
–Cudownie–szepczę.
–Toprawda–mówicichoMatt.
Podnoszęwzrokiwidzę,żeMattniespuszczazemnieoczu.
–Prawdziwyzciebieczarodziej–stwierdzamześmiechem.
–Przekonaszsięjeszcze,mała,żebardzorzadkonie
wprowadzamsłówwczyn.
Stoimytakoboksiebie,niedotykamysię,patrzymyna
Seattle.Jestbardzocichoispokojnie.
NagleMattbierzemniezarękęisplatapalcezmoimi
palcami.Niepatrzynamnie,trzymamniepoprostuzarękę,gdytak
podziwiamymiasto,wktórymmieszkamy.
Nabierampowietrzawpłucaiwolnojewypuszczam.
Nodobrze,możeBaileymaracjęipowinnamdaćmuszansę.
Rozdział4
Matt
Tobyłacholerniedługanoc.
JaiAshdostaliśmysprawę,którazajęłanammnóstwoczasu
–jeździliśmyjakszalenizmiejscazbrodnidoszpitalai
przesłuchiwaliśmyczłonkówrodzinyorazlekarzy.
Kłótnierodzinnerzadkoprzybierajątakdramatycznyobrót,alekiedyjużtaksięstanie,wymagająodnas
wielepracy.
Wracamdodomutużprzeddziewiątąrano.Marzęwyłącznieo
gorącymprysznicuiodpoczynkuwciepłymłóżku,chcęowszystkim
zapomnieć.
Wdrodzezsypialnidołazienkirzucamzsiebieubranie,odkręcam
kraniwchodzędobrodzika,zanimwodazdążysięnagrzać–chcę
zmyćzsiebiejaknajszybciejśladyminionejnocy.
Wmomenciegdywodajestjużciepła,zakręcamkran,wycieramsię
dosuchaiwchodzędosypialnidokładniewchwili,wktórejdzwoni
telefon.
Naekraniekomórkiwyświetlamisię„Ash”.
–Tak–odpowiadamisiadamnakrawędziłóżka.
–Hej,właśnieodebrałembabeczkinaprzyjęciedlaCaseyi
pomyślałem,żedociebiezadzwonię.
–Cosięstało?–pytam,znówczujęnapięciemięśnii
zapominamozmęczeniu.
–Nic,aletatwojadziewczynamadziśwcukierni
prawdziwyMeksyk.
–Mojadziewczyna?–pytamsucho.
–Niejestemidiotą.Niewiem,cosięmiędzywamidzieje,alewidzę,żecośjestnarzeczy.Adziśona
wyraźniepotrzebujepomocy.Robi
dobrąminędozłejgryistarasięjakmoże,ale…
–Dzięki,partnerze.Zaraztampojadę.
–Dozobaczeniajutro–odpowiadairozłączasię.
Niemamowy,żebymmógłzostawićNicolenapastwęlosuwtakiej
sytuacji,skoromogęprzecieżpomóc.
Szybkowciągamdżinsy,czarnyT-shirtijadędoNicole.
Znalezienieparkinguzajmujemiconajmniejpięćminut,alekiedy
wreszciewchodzędocukierni,widzę,żekolejkaciągniesięażdo
drzwi.Nicoleuśmiechasięuprzejmie,alewidać,żemiotasiętrochęmiędzygablotą,kuchniąiklientami
–niewątpliwiewykonujeteraz
pracędladwóchosób.
Jesttakazajęta,żeniewidzi,jakzakradamsięnazaplecze,gdzie
zawiązujęsobiewtaliikuchennyfartuch.Marzęprzezchwilę,że
ubieramgołąNicolewtakifartuszek,poczymkochamsięzniądo
nieprzytomności,alepoczucieobowiązkuprzywołujemniedo
porządkuistajęzaladą.
–Matt!–wykrzykujeprzestraszona.
–Jakcimogępomóc?–pytam.
Rumienisiępokońcewłosów,ręce,którymiodgarniajezczoła,
zaczynająlekkodrżeć.
–Niemusisz–mówi,aleztrudemprzełykaślinę.
–Chybajednakmuszę.Porozmawiamyjednakpóźniej,
powiedzmitylkonarazie,comamrobić.
Uśmiechamsięzachęcającoigładzęjąpopoliczku.
–Przygotujbabeczki,ajatymczasemzaparzękawę.
–Wporządku.
–Dajmidwieminuty…–szepczeiznikawkuchni.
Napełniamwłaśniebiałepudełkobabeczkami
marchewkowymi,gdywracaNicole.Przełykaostatnikęsjakiegoś
jedzenia.
–Lepiej?–pytam.
Kiwagłowąiwracadokasy,żebyzająćsięklientami.Nagłowiema
znówzawiązanączerwonąwstążeczkę.Topewnieczęśćjejroboczego
stroju.Jestempewien,żeidlawstążeczkiznajdziemyjakieściekaweprzeznaczenie.
Boże,jakaonajestpiękna!
Pracujemyrazembezprzerwyprawiecałyranek.Trudnomiuwierzyć,
żedotejmałejcukierenkiprzychodzityluklientów.
Uśmiechamsięzdumąnamyślojejsukcesieiwtejsamejchwilido
Nicolepodchodzijakiśstarszypan.
–MojaMargaretijauwielbiamypaniciastka,kochanie.
–Dziękuję,panieLarsen.Ajaksięmiewapańskapięknażona?–
pytazuśmiechemNicole.
–Ostatniobyławkiepskimhumorze,alemójzakupna
pewnopoprawijejnastrój.
–Mamnadzieję–odpowiadaNicole,wrzucającdotorby
trochęwiśniwczekoladzie.–Tonowyprodukt,jestembardzo
ciekawapaństwaopiniinajegotemat.
PanLarsenmrugadoNicole,uśmiechasięiwychodziz
cukierniztorbązzakupami.
Nicoleznaswoichklientówzimieniainazwiska,aobsługujeich
wszystkichzogromnymwdziękiem.
Owpółdotrzeciejcukierniapustoszeje,Nicolekorzystazokazji,
idzienazapleczeiwracazkolejnymitacamiciastek,którechce
wstawićdogablot.Wustachmaserowąpałeczkę,którąszybko
nadgryza.
–Cosięstało?–pytam,gdyNicoleustawiatacewgablocie.
–Anastazja,mojadrugapracownica,zadzwoniłarano,żejestchora–
odpowiadaNicolezwestchnieniem.–Tessstudiuje,więcniemoże
przychodzićwciągutygodnia.Noitakzostałamsamanaplacuboju.
–Możepowinnaśkogośzatrudnićnapełenetat?–sugeruję.
Nicolełypienamniezezłością
–Próbujeszmipowiedzieć,jakmamprowadzićfirmę,Matt?
–Przepraszam.–Unoszęręcewgeściepoddania.–Tobyłatylko
sugestia.
–Tojaprzepraszam–wzdychaipocierapalcemczoło.–Zamało
dzisiajjadłam,dlategotakmarudzę.
–Zamykaszoczwartej?–pytam,stajęzaniąizaczynammasowaćjej
kark.
–Tak–odpowiadaiwzdychagłęboko,opierającsięnamnie.
–Jezu,jakmiło…Dlaczegoprzyszedłeś?
–Ashdomniezadzwonił.Powiedział,żemaszstraszniedużopracy,
więcprzyjechałemsprawdzić,cosiędzieje.
Odwracasiędomnie,oczymaszerokootwarteze
zdziwienia.
–Alemówiłeś,żepracowaliściedziścałąnoc.
Uśmiechamsięcierpliwieirobiękrokwjejstronę,chcębyćblisko
niej. Pachnie wanilią i cukrem, jest to najbardziej pociągająca woń, jaką kiedykolwiek czułem w
nozdrzach.
Ktobypomyślał,żecukiermożebyćtakseksowny?
–Potrzebowałaśmnie–odpowiadamzprostotą.–Aja
bardzozatobątęskniłem.
InagleNicolewpadamiwramiona,przytulamniemocno,kładziemi
głowęnapiersiigłębokooddycha.
–Dzięki–szepczeichcesięodemnieodsunąć,ale
przytrzymujęjąwramionach,abyśmyobojemoglisięuspokoić.
–Całaprzyjemnośćpomojejstronie.
Dzwonekprzyframudzedrzwioznajmiaprzybycie
następnego klienta i przez kolejne czterdzieści minut nie mamy chwili wytchnienia. W gablocie zostaje
tylkojednababeczka.
Nicolezamykadrzwi,oddychagłębokoizaczynasięśmiać.
–Mogęcizapłacićbabeczkązkremembrulee.
–Podzielęsięztobą–odpowiadam.
–Nie,dziękuję,niejadambabeczek.–Podajemiciastko,wyjmuje
tacezgablotyiniesiejenazaplecze.
–Dlaczego?
–Amożeszsobiewyobrazić,cobybyło,gdybymjadła
wszystko,coupiekę?–śmiejesięikręcigłową.–Musiałabym
zamieszkaćwsiłowni.
–Nawetniczegoniepróbujesz?–pytaminadgryzam
kremowąbabeczkę.Ależjestpyszna!
–Bardzorzadko,tylkowtedy,kiedywprowadzamnowy
produkt–odpowiada,zdejmujefartuch,wrzucagodopojemnikana
brudnąbieliznęipatrzynamnie.–Smakujeci?–pyta.
–Jestwspaniała.
–Toświetnie.–Przekrzywialekkogłowę.–Pewniejesteśzmęczony.
–Wykończony–potwierdzamiprzełykamostatnikęs.
–Chodźzemnąnagórę.–KumojemuzdziwieniuNicole
wyciągarękęiprowadzimniedomieszkania.–Zjemykolacjęi
będzieszmógłsiętrochęzdrzemnąć.
–Mieszkamniedaleko–odpowiadam.
–Alelepiej,żebyśniejeździłsamochodemwtakimstanie.
Padaszznóg.Pozatymuratowałeśmidzisiajżycie,chcęsię
zrewanżowaćtymsamymiteżcięuratować.
Uratować…
Dlaczegomamwrażenie,żeNicolenaprawdęmożemnie
ocalićnawieleróżnychsposobów?
–Jakzostałaścukiernikiem?–pytaminadgryzamkawałekpizzy.
Siedzimywjejsalonienawprostsiebienakanapie,dzielinastylkopudełkopopizzy.
–Zawszelubiłampiec–odpowiada.–Niemogłamsobie
pozwolićnastudia,adoszkołykucharskiejzapisałamsiędośćpóźno,miałamjużwtedydwadzieściatrzy
lata.Poskończeniuogólniakaod
razudostałampracę,imprezowałam,rodziceomałoprzezemnienie
osiwieli,alekońcuposzłamporozumdogłowyiodłożyłampieniądze
nastudiawAkademiiSztukPięknychwSeattle.
Wyciągamwygodnienogi.
–Rzeczywiściebyłaśbuntowniczką–mówię.
–Aty?–pyta.
–Coja?–odpowiadamzuśmiechem.–Ocokonkretnie
chodzi?
–Jakzostałeśpolicjantem?
–Ach,to.Dwalatabyłemwwojsku–krzywięsięimrużęoczy.–
Calebowielelepiejsięnadajedotakiegożycia.
–Nielubisz,jakcisięmówi,comaszrobić?–pyta,mrużącoczy.
–Nie,nieotochodziło.Nieprzepadamzapodróżowaniem.
Lubiębyćnamiejscu,bliskorodziny.Kiedyodsłużyłemteswojedwa
lata,wróciłemdodomu,skończyłemkoledżiposzedłemnaakademię.
Zamykapudłopopizzyiopierapoliczekopoduszkikanapy,nausta
wypływajejdelikatnyuśmiech.Gdybymmiałwięcejsiły,zacząłbymjącałowaćjakszalony.
Zamiasttegokładęsobiejejstopynakolanaizaczynamjemasować.
Wzdychaiprzymykaoczy.
–Jakmiło…
–Poprostuodpoczywaj…
–Totypowinieneśodpocząć.Pracowałeścałąnoc,apotem
pomagałeśmiwcukierni.
–Omniesięniemartw–mówiętotakimtonem,żebybezproblemu
zrozumiała,comamnamyśli.
–Noaterzeczy?–pytacicho,agdypodnoszęnaniąwzrok,widzę,
żepatrzymiprostowoczy.–No…sznury…inne…
–Wdrugimrokusłużbywpolicjizostałemwezwanydo
zakłóceniaporządkupublicznegoitaktrafiłemdoklubuBDSM,który
okazałsięnaprawdęniezwykłymmiejscem.–Urywam,żeby
sprawdzić,czyjejnieprzestraszyłem,aleNicolespokojniesłucha.
–Namiejscuzobaczyłem,żepewienmężczyzna,którego
poznałemwcześniejwzupełniezwyczajnychokolicznościach,wiąże
kobietysznurami,co,szczerzemówiąc,wydałomisiębardzo
podniecające.
Uśmiechasięizapominam,oczymmówiłem.Kręcęgłowąi
zaczynammasowaćjejdrugąstopę.
–Kiedyznówspotkałemtegofaceta,zapytałemgooto
wiązanie. Okazało się, że to się nazywa shibari, powstało w Japonii, a mój znajomy jest mistrzem tej
sztuki.
–Awcześniejwiązałeśkiedyśjakieśkobiety?–pytacicho.
–Bawiłemsiękajdankami,jasne.Itakieograniczanie
wolnościkobietomzawszesprawiałomifrajdę,alekiedyzacząłemsięuczyćshibari,zrozumiałem,żew
tejsztucechodziocoświęcej.O
odpowiedzialność,zaufanie,uczciwość.
–Achęćdominowania?
–Pytaszzciekawościczychceszzmienićstatusnaszejznajomości?
Rumienisię.
–Nie,tylkozciekawości.
–Chcęusłyszećkonkretnądeklarację,mała.
–Chcęwiedzieć,jakdalekotomożezajść–przyznaje.
Przytulamjąmocno,niemogęsięjużprzedtym
powstrzymać,zwłaszcza,żerozmowaotychsprawachbardzomnie
podnieca.TrzymamNicolewramionach,aletak,byciąglepatrzećjejwoczy.
Tarozmowamaprzełomoweznaczeniedlanaszejdalszej
znajomości,ajaniezamierzamniczegozepsuć.
–Czegosięboisz?–pytamłagodnie.
Wzruszaramionamiiwbijawzrokwpodłogę,aleujmujęwdwapalce
jejpodbródekiunoszęgłowędogóry,tak,bymusiałanamnie
spojrzeć.
–Odpowiedz.
–Nielubiętracićpanowanianadswoimżyciem,Matt.
Wszystkomuszęmiećpodkontrolą:mojąfirmę,życiefinansowe,
zdrowie…wszystko.
–Rozumiem.–Kiwamgłowąiprzesuwampalcamipojej
krótkichciemnychwłosach.–Awtedy,kiedyuprawialiśmyseks?
Czytakbardzocisięniepodobałoto,żetojanadwszystkimpanuję?
–Nie–odpowiada,ajasięuśmiecham.
Bingo.
–Sąróżnetypydominującychfacetów.Niektórzypotrzebują
submisywnychkobietnapełenetat,jeszczeinniszukająpoprostu
niewolnic.
Wstrzymujeoddechizasłaniasobieustazprzerażeniem.
–Niechodziotakietypoweniewolnice…odpowiadam.
Wszystkosięzawszedziejezaobopólnązgodąinieprzekracza
pewnychgranic.
–Więctekobietyzgadzająsiędobrowolnienato,by
nazywaćjeniewolnicami?–Unosilekkobrwi,ajadostrzegam,że
ciekawośćzwyciężyłanadstrachem.
–Nietylkokobiety–odpowiadamizaczynamsięśmiać,gdywidzę,
że Nicole znowu otwiera usta ze zdziwienia. Och, już widzę, jak wielką przyjemność mi sprawi to
powolne
wprowadzanietejdziewczynydomojegoświata.
–Cośpodobnego!Niewiedziałam!
–Wtedy,natymbalu,naktóryprzyszłaśzBailey,tobyłtwój
pierwszyraz?
–Tak,onamnietamzaciągnęła–odpowiadaNicole.
– Przykro mi kochanie. – Całuję ją w czoło i ocieram się nosem o jej nos. – Gdybym o tym wiedział,
zachowywałbymsiętrochęinaczej.
Myślałem,żejesteśpoprostunieśmiała.
–Niechciałam,żebyśrobiłcośinaczej.
–Więccisiępodobało?
Kiwagłowąiprzygryzawargę.
–Alejaniejestemniczyjąniewolnicą.Anidobrowolną,aniżadną
inną.
–Ajaniejestemwłaścicielemniewolników.Tomnie
zupełnienieinteresuje.Niektórzydominującymężczyźnichcąmieć
niewolników.Niektórzychcą,żebyichsubmisywnipartnerzyz
sypialniprzestrzegalitychregułrównieżpozanią.Zwłaszczawklubie.
–Jakichreguł?–pyta.
–Dobrepytanie–odpowiadamzuśmiechem.–Teregułysąróżnew
zależności od pary, która je ustanawia, zależą od upodobań i granic, jakich nie chcą przekraczać
partnerzy.
Przełykaztrudemślinę.
–Wporządku.
–Alesąteżfaceci,którzymusządominowaćwłóżku,apozanim
pozostająwzwyczajnych,nudnychzwiązkach–uśmiechamsię.–Ja
zaliczamsięwłaśniedotakiejgrupy.Podobamisięto,żejesteś
niezależnąkobietąinteresu.Wsypialnipragnęjednaktakiejrelacji,jakiejdoświadczyłaśdwatygodnie
temu.
Nicoleprzygryzaznamysłemdolnąwargę.
–Więcniebędzieszmimówił,jakmamprowadzić
cukiernię?
–Apoco?Przecieżociastkachwiemtylkojedno:sąpyszne.
–Niebędzieszwybierałmiciuchów?
–Nie.Jakdlamnietotrochęzadużo,chociażniektóreparytolubią.
Znowukiwagłową,pogrążonawmyślach.
–Dużoinformacjinaraz–stwierdzam.
–Owszem–potwierdza.–Dlaczegonieuznajeszhaseł?
Kodówbezpieczeństwa?
–Wklubachhasłasąobowiązkowe,więcgdybyśsiędo
któregoś wybrała, pamiętaj, że twoje będzie „czerwony”. W chwili gdy je wypowiesz, wszystko się
kończy,niktniepytazjakiegopowodu,
musipoprostuprzestać.Alejeżelimambyćszczery,niesądzę,bytosłowomogłocisięnacośprzydać
wrelacjizemną.
Tojamuszęsiędowiedzieć,gdziesątwojegranice,czegonapewno
niezaakceptujesziwierzępoprostuwmoczwykłego
„nie”.
–Pozwolęsobiemiećprzeciwnezdaniewtymwzględzie–
mówiześmiechem.
Wtórujęjejśmiechem,szczypięlekkojejkrągłytyłeczekigładzęgodelikatnie.
–Buntowniczka–mówiężartobliwie.
–Niemamproblemuzpowiedzeniem„nie”.
–Wiemibardzosięztegocieszę.Musiszsięzemną
porozumiewaćprzezcałyczas.Będęzawszebardzouważniecisię
przyglądał,aleniepotrafięczytaćwmyślach.Powinnaświęcbyć
szczera.
–Niemaproblemu.Chcęcizadaćkolejnepytanie.
–Proszębardzo–odpowiadamiziewamszeroko.
–Mogęzaczekaćdojutra.Widzę,żejesteśbardzozmęczony.
–Kładziemidłońnapoliczku.
Całujęjąwrękę,rozkoszującsięsmakiemidotykiemjejskóry.
–Czujęsięświetnie.Obgadajmywszystkoodrazu,bonigdynie
ruszymydoprzodu.
–Słyszałam,żeniektórekobietyzwracająsiędoswoichpartnerów
„panie”lub„mistrzu”.Czytyrównieżtegooczekujesz?
–pyta,awjejoczachwidzęwyraźnie:„Prędzejpiekłozamarznie,niżciętaknazwę”.
Uśmiechamsięikręcęgłową.
–Niejestemtwoimojceminiemogęnakazaćcisposobu,wjakimasz
siędomniezwracać.MamnaimięMatt,możeszzresztąwymyślićcoś
innego,równieseksownego.Jeślijednakpójdziemydoklubu,musisz
wiedzieć,żenazywająmnietamMistrzMatt.
–Dlaczego?
–Bojestemmistrzemshibari,awklubienadalimistatusMistrza
Dominacji.Dlategotaksiędomniezwracają.Aletoczystakurtuazja,Nicole,poprostuformalność.
–Czybędęmusiałauklęknąć?
–Wklubietak,aleniewtedy,kiedyjesteśmysami.
Wypuszczapowietrzeizwracanamniezmęczoneoczy.
–Tojużwszystko?
Śmiejęsięigładzęjąpopoliczku.
–Szczerzemówiąc,jestembardzozdziwiony,żetak
wcześnieotymwszystkimrozmawiamy.
–Byłampoprostuciekawa–odpowiadawyraźniespeszona.
–Toświetnie,Nicole.Miałemsamzamiartozaproponować,ale
myślałem,żebędęcięmusiałdotegodługoprzekonywać.
–Cóż,jestemciekawaibardzocięlubię,Matt.Muszęcijednak
wyjaśnić,żetowszystkojestdlamnienoweistrasznienielubię,jakmiktoścośnarzuca.
–Rozumiem.–Kiwamgłową.–Muszęjeszczecośdodać:
niedzielęsięznikimswoimikobietami.Nigdy.Niepozwolęnikomu
ciętknąć.Mogąpatrzeć,aleniewolnoimciędotykać.
–Jateżsięniezamierzamtobądzielić.
–Wporządku.Wtakimraziemamytakiesamepoglądy.
Bioręjąnaręceiwstajęzkanapy.
–Chodźmydosypialni.
–Szybkietempo–zauważasarkastycznie.
– Oboje jesteśmy bardzo zmęczeni. Chciałbym się zwinąć obok ciebie i przespać z osiem godzin, a
potem,obudzićizanurzyćwtobiena
kolejneosiem.
Patrzynazegarekiuśmiechasię.
–Zatrzydzieścisześćgodzinmuszębyćwpracy.
–Jutromaszwolne?
Kiwazzadowoleniemgłową.
–Wtakimraziezaczynajmy.
Śmiejesięiwskazujemidrogędosypialni.
Podobamisięjejmieszkanie,jestmałe,aleniezagracone.
Meblesądośćnowoczesne,choćnieluksusowe.
Sypialniajednakchwytamnieodrazuzaserce.Jesttakakobieca.
Łożenaczterechfilarachzasłoniętekotarami…
–Będziemysiętuświetniebawić,kochanie.
Uśmiechasięikładziemigłowęnaramieniu.Byłemtujużwcześniej,alecałąuwagęskupiałemwtedyna
Nicole,nienajejsypialni.Aterazdostrzegampościelwróżyczki,toaletkęuginającąsięodkosmetyków,
stosbutówwkącie.
–Maszchybazamałomiejscanarzeczy–zauważam.
–Tostarybudynek,niemawnimszafwścianach.
Stawiamjąnapodłodzeirozbieramdoczarnychmajtek,wyjmuję
wstążeczkęzwłosówinabieramgłębokopowietrzawpłuca.
Aniechto,jakaonajestpiękna..
Dostrzegam więcej tatuaży, ale tym zamierzam zająć się później. Jest drobno zbudowana i szczupła,
jednakniezachuda.
Makrągłepiersizciemnymisutkami,którewyraźnietwardniejąpod
moimwzrokiem.
Wpępkupołyskujejakaśozdoba.
–Matt…
–Ciii,chcęchwilępopatrzeć.
Maopalonąskórę,szczupłeuda,którejednak,gdystoi,stykająsięzesobą.
Stuprocentowa,prawdziwakobieta.
Oblizujęwargiiprzytrzymujęjejspojrzenie.
–Jesteśniesamowiciepiękna.
Porywamjąwramiona,całujędelikatnieikładęostrożniewróżowej
pościeli.Patrzyśpiącymioczyma,jakzdejmujęcałeubranie,poza
bokserkamiikładęsięobokniej.WtulamsięwplecyNicole,chowam
twarzwjejwłosachiwdychamsłodkizapachwanilii.
–Śpij,maleńka.
–Słodkichsnów–szepcze.
Rozdział5
Nicole
Czujędelikatnepocałunkinaramieniu,wmiejscu,gdziemamtatuaż.
Czyjeśpalcebłądząmiporęce,przyprawiającodreszcze,wyrywajączgłębokiegosnu.Przesuwamsię
lekkodotyłu,dotykamterazpupą
bioderMattaiczujęnapośladkujegoerekcję.Mattjestwszędzie
ciepłyitwardy.
–Dzieńdobry–szepczemidoucha,łaskoczącjenosem.
–Dzieńdobry–odpowiadamcicho.
Jegorękawędrujenamojepiersi,palcepieszcząsutek,który
twardniejepodichdotykiem.
Niesamowitapobudka,powolna,leniwa,seksowna.
Znowucałujemniewramię.
–Zamierzamspędzićcałąnastępnągodzinęnabadaniu
każdegoskrawkatwojegofiligranowegociałka–ostrzegamnie
szeptem,cosprawia,żesięuśmiecham.
Całkiemniezłapropozycja.
–Czytogroźba?–pytam,żebysięznimpodroczyć.
–Możesztotakinterpretować.Aleterazcipokażę,comamna
myśli.
Podnosimójprzegubdoust,całujedelikatniepo
wewnętrznejstronie,anastępnieoplatagoczerwonąwstążeczką,
którąwcześniejzawiązałamwewłosach.Robimimiejsce,abymmogła
wygodniepołożyćsięnaplecach,poczympowtarzatensamrytuał
pieszczotnamojejdrugiejręce,bywkońcuzwiązaćobierazem.
Wkładapalecpodatłasowąwstążeczkę,bysprawdzić,czywęzełnie
jestzanadtoobcisłylubzaluźnyiuśmiechasiędomniewspaniałyminiebieskimioczami.
–Zaczniemypowoli,maleńka.–Całujemniewpoliczek,aleniejest
tozwykłecmoknięcie,wpijamiustawskóręiwdychajejzapach,
jakbypragnąłzapamiętaćgonazawsze.
Odurzamnieświadomość,żeMattpoświęcamicałąswojąuwagę.
– Ręce trzymaj wysoko – mówi i układa je na poduszce tak, że leżą po obu stronach głowy, związane
razemwprzegubach.Apotemprzesuwa
bardzodelikatniepalcempomoimsutku,lecztakiemuśnięcie
wystarczy,byprzeszedłmnieprąd.Czuję,żemammokremajtki.
–Jateżchcęciędotykać–szepczę.
Szczypiemniemocnowsutek.
–Nieprosiłemcięoto.–Unosibrwi,przypominającmi,żewłóżku
mammusięcałkowiciepodporządkowaćirobić,cokaże.
Nietonie.
Uśmiechamsięlekko,aoncałujemniewusta.
–Taklepiej.
Błądziustamipomojejtwarzy,podbródku,szyi,ażwreszciedociera
dopiersiizaczynalizaćmisutek,apotemdmuchananiegolekko,
patrzącjaktwardniejezpodniecenia.
–Świetniereagujesz–mruczydosiebie.
Zaczynamsiękręcić,aleprzyszpilamniedołóżka
spojrzeniem.
–Leżspokojnie.
Tenrozkazującytonrodziwemniebuntipodniecenie
zarazem.
Wracadomoichpiersi,pieścijeprzezchwilęizniżawargiwdół,ażpępka.
–Teżpamiątkazbuntowniczychczasów?–pyta,robiąc
aluzjędomojegokolczyka.
–Nie.
–Nie?–Chwytametalowąozdobęwusta.–Aco?
–Tobyłanagroda–odpowiadamniemalbeztchu.Wciąż
czujęjegopalcenasutkachiwszystkietepieszczotysprawiają,żeażpulsujęzpożądania.
Mamochotęrozłożyćnogi,aleonleżyminaudach,
uniemożliwiającjakikolwiekruch.
Iwiem,żerobitocelowo.
Atwierdzi,żeniejestsadystą.
–Zacotanagroda?
Niechcęmutegomówić,bosprawajestkrępująca.Chcącodwrócić
jegouwagęodmojegopępka,opuszczamręcei
zanurzammupalcewewłosach.
Unosigłowę,przymrużaoczyiszybkimjakbłyskawica
ruchemprzyszpilamiręcenadgłowąinakrywaswoimciałem,tak,że
niemogęsięporuszyć.
–Zacotanagroda?
–Zazrzuceniewagiipłaskibrzuszek–szepczę.
Uśmiechasięszeroko,całujemnienamiętniewusta,układabiodranamoichbiodrach,dotykapenisem
mojegobrzuchaiprzesuwanimw
dół,cojednakniezaspokajawciążnarastającejwemniepotrzeby,bypoczućgowreszciewsobie.
–Widzisz?Jakośdałaśradę–szepczeiodgarniamiwłosy,pieszczącczoło.–Kiedyzadajęcipytanie,
chcę,żebyśzawszenanieszczerzeodpowiadała.Zawsze.
Jegotwarzniemaprawieżadnegowyrazu.Czekanamojąodpowiedź.
Kiwamgłowąiwzdycham,aontymczasemznówzaczyna
wędrowaćustamipomoimcieleażdopępka.
–Straszniemisiętopodoba–szepczeipodążadalej,bardziejna
południe.
–Odwczorajszegoporankaniebrałamprysznica–
przypominam,gdyontymczasemzrzucamojemajteczki.
–Jesteśwspaniała.Itakcudowniemokra…dlamnie.
Przygryzamwargi,gdyrozszerzaminogiiprzesuwapalcempołonie,
niedotykającjednakmiejscnajbardziejspragnionychpieszczoty.
–Masztupiegi–szepcze,dotykającpalcemmojejprawejfałdki.
Zamieramiztrudnościąutrzymujęręcenadgłową.
–Dobradziewczynka.–Słyszęwyraźnąaprobatęwjego
głosieijakaśmojacząstkajaśniejezradości.
Uwielbiam,gdymówitymtonemijednocześniemnie
dotyka,sprawiająctymprzyjemnośćnamobojgu.Dladźwiękutego
głosu,dlatejpieszczotybyłabymgotowatrzymaćzwiązaneręcenad
głowąprzezconajmniejtydzień.
Wkładapalecwmojąwilgotnąszparkęiprzesuwagona
łechtaczkę.Powtarzatengestkilkakrotnie,wolno,niemalleniwie.
Jezu,maświętącierpliwość.
Wkońcupochylagłowęizaczynacałowaćmojąłechtaczkę,błądzi
językiempofałdkachiwsysajegłębokodoust.
Instynktowniewypychammiednicędogóryijedynie
przeogromnasiławolisprawia,żewdalszymciągutrzymamręcenad
głową.Natychmiastprzyciskamniedomateracaiznówleżębez
ruchu,pozwalając,byzabrałmniewszędzie,dokądsamzdąża.
Radośnie.
Bezskrępowania.
Wkładawemniedwaplaceijęzykiempieściłechtaczkętak,że
błyskawicznieosiągamniebotycznyorgazm.Wbijammupiętyw
plecyiwykrzykujęjegoimię,amójświatrozpadasięnakawałki,
podczasgdymózgzapadawodrętwienie.
GdywracamwkońcunaplanetęZiemię,stwierdzamze
zdziwieniem,żeręcemamwdalszymciągusplecionenadgłową.
Mattkontynuujeswojąpodróżpomoichnogach,całującimasującpo
drodzekażdymięsień.
–Jużniedługozwiążęcirównieżstopy–mówizuśmiechem.
–Wtedybędzieszcałkowicienamojejłasceiniełasce.
–Jużjestem–odpowiadambeztchu.
–Nomoże…–Wzruszaramionami.–Alemuszęcijeszczetyle
pokazać…
Przewracamnienabrzuchisprawdza,czyręcemamułożonenad
głowąpodwygodnymkątemiczymogęswobodnieoddychać.
–Wporządku?–pyta.
–Jaknajlepszym.
Całujemniewpoliczekiwtulatwarzwmojąszyję,ciągnąclekko
zębamizaskórę.
–Jeśliwstążeczkazaczniecięuwieraćalboniebędzieszmogła
oddychać,natychmiastmów–nakazujeizaczyna
wędrówkęustamipomoichplecach.Całujeteżtatuaż,wywołująctym
mójuśmiech.
Bardzosięcieszę,żetakmusiępodoba.Jateżuważam,żerysunek
jestbardzoładnyiczęstozakładamodkrytebluzeczki,któremogągowyeksponować.
Przechodząmniedreszcze,czujęciepłojegoust,aodczasudoczasuprzyciskasiędomojegociałajego
twardypenis.
Przełykamślinę–wciążtakdobrzepamiętamjegoczłonekzanurzony
wemniegłęboko,dokońca.
–Ato?–pyta,całująctatuażpolewejstronieżeber.
–Tenzrobiłampootwarciucukierni–mówię,rozkoszującsię
dotykiemjegoustnamojejskórze.
–Przeczytajmitennapis–żąda.
Marszczębrwi.Patrzyprostonatatuaż.Samgoprzecieżmożesobie
przeczytać.
–Chcętentekstusłyszećztwoichust–wyjaśnia.
–„Niewiesz,jakbardzopotrafiszbyćsilny,dopókiniemaszinnegowyboru”.
–Dlaczegowybrałaśakurattesłowa?–pyta.
Przygryzamwargi.Jezu,onmnierozbiera,dosłownieiwprzenośni,
jestemtymjednocześniezachwyconaiprzerażona.
Nagledajemiklapsa.
–Comówiłemoodpowiedziachnapytania?–szepcze.
–Wotwarciecukierniwłożyłamwszystkiepieniądzeisiły.
Klęskaniewchodziwgrę.
–Och,kochanie–szepcze.
Słyszę szelest otwieranego opakowania, a łóżko zapada się lekko, gdy Matt zaczyna ściągać bokserki.
Przesuwadłoniąpomoichplecach,
pupie,biodrachiudach.
–Jesteśzadziwiającąkobietą,Nicole.
–MówdomnieNi.–chcęmuprzypomnieć,żeużywam
zdrobnienia,aleniepozwalamidokończyć.
–Będziemymusielipopracowaćnadtwoimuporemw
sypialni,kochanie.–Śmiejesięigryziemniewramię,aleszybko
kładziemnienaplecachinakrywaswoimciałem.
Oczymupłoną,łokciewbiłwpoduszkę,poobustronachmojejgłowy,
unieruchamiającmniejeszczebardziej.
–Cudowniewyglądasz.Każdycentymetrtwojegociałajesttak
cholerniepiękny…
Dotykanosemdomojegonosa,nabrzmiałyczłonekwsuwa
międzymojeśliskiefałdki.
–Pragnęcię–szepczę.
Wstrzymujeoddech,alepochwilizlekkimdrżeniem
wypuszczapowietrzeiwbijasięwemniewolno,dosamegokońca.
–Jakwąsko–chrypiizaczynasięporuszać.
Oplatammubiodranogami,otwierającsięprzednimszerzej,
wpuszczającjeszczedalej,jeszczegłębiejiczujęsięjakwniebie…
Nigdywcześniejczegośpodobnegonieprzeżyłam,nie
czułamtakiegofizycznegoiemocjonalnegozwiązkuzżadnym
mężczyzną.Mattwchodziwemniecorazgwałtowniejiszybciej,jakby
wiedzionyjakąśniewidzialnąsiłą,którejniepotrafisięprzeciwstawić.
Rozgniatamiustawargami,pożeramnieniemal.
Nagleunosisięlekko,rozkładamiszerzejkolanaipatrzynaswój
członek,którywślizgujesięiwyślizgujerytmiczniezmojejszparki.
Gładzidłoniąwewnętrznąstronęmojegoudaidotykakciukiem
łechtaczki,wysyłającmnieznównainnąplanetę.
Krzyczęgłośno,wstrząsanaorgazmemjeszczesilniejszymniż
poprzedni.
Poruszasięwemnie,jednocześniepieszczącłechtaczkę–
jestcudownie.
Toczysteszaleństwo,cośzupełnieniesamowitego.
–Popatrznamnie–żąda.
Spotykamysięwzrokiem,wchodziwemniejeszczedwa
razy,potemzadajetrzeciesilnepchnięcieizamiera,jęczącz
rozkoszy.
Dysząciociekającpotem,sięgapomojeręceizaczynametodycznie
rozwiązywaćsupłyczerwonejwstążeczki–wiem,żewpracyniebędę
jejjużnosić.Apotemmasujedelikatniemojeprzeguby,ręcei
ramiona,wychodzizemnieizeskakujezłóżka,żebyzająćsię
prezerwatywą.
Wracadopokoju,alesięniekładzie.Podajemitylkozuśmiechem
rękę,wyciągazłóżka,porywawramionaidługocałuje.
–Jakbyło?–pytacicho.
–Było…–Przekrzywiamlekkogłowę,myślącotym,co
właśnieprzeżyliśmy.–Byłodobrze.
Uśmiechasięzzadowoleniem.
–Mnieteż.–Otulamnieszlafrokiem,któryleżywnogachłóżkach,
wciągabokserkiiznówujmujemojądłoń.
–Chodź,zrobięciśniadanie.
–Umieszgotować?–pytamzdziwiona.
–Taksięskłada,żenawetcałkiemnieźle.
–Podobająmisiętetwojewszystkieukrytetalenty–
odpowiadamzlekkoironicznymuśmiechem.
–Och,kochanie,jeszczewszystkiegoniewidziałaś.
–Teraztymiopowiedzoswoimtatuażu–żądam,gdyMattwchodzi
dokuchni.
Siedzęprzyladzieśniadaniowej,otulonaszlafrokiemprzezMatta,
trzymamwrękufiliżankęparującejkawy,obokstoijużpusta
szklankapoświeżymsokupomarańczowym,którywypiłamrównież
dziękistaraniommojegodespotycznegopolicjanta.Niechciałmojej
pomocyprzyśniadaniu,prosiłtylko,abymdotrzymałamu
towarzystwawkuchni.
Jeślinatympolegasubmisywność,powinnamsiębyłajużdawno
zapisaćdotegoklubu.
Chociażmożepoprostuakurattenfacetpostępujewtensposób,inninie.
–Tojestchińskisymbolprawdy–mówi,wskazującpalcemswój
tatuaż.
Kiwamgłową,spoglądajączuznaniemnaczarnyznaki
cieszęsię,żemamświetnypretekst,byobejrzećsobiedokładniecałejegociało.Maszerokieramiona,
muskułyatlety.Gdypodnosi
patelnię,mięśnienapinająmusiępodskórą,ajaznówzaczynamsię
niespokojniewiercićnakrześle.
Boże,chcęgodotknąć.
Ciekawe,czymikiedykolwieknatopozwolipodczasseksu.
Terazodwracasiędomnieplecami…Jezunajsłodszy,plecyma
jeszcze bardziej umięśnione, a w talii dwa słodkie dołeczki, tuż nad pośladkami, które skrywają teraz
krótkiebokserki.
Otakichrzeczachwartopisaćdodomu.
Niewiemtylko,czymojamatkamiałabyochotęczytaćotyłku
mojegofaceta.
Amoże?
Krząta się, rozbija jajka, pilnuje bekonu skwierczącego na patelni i jednocześnie coś mówi, ale ja nie
mampojęciaoczym.
–Nicole?
Znówprzenoszęwzroknajegotwarz.
Patrzynamniezuśmiechem.
–Gdziebyłaś?
–Hm…–Czuję,jakpaląmniepoliczki.–Przepraszam,
byłamskupionanatwojejpupie.
–Pierwszyrazwidziszgołegofaceta?–pytaześmiechem.
–Pierwszyrazmogłamcisiędokładnieprzyjrzeć.–
Wzruszamramionami.–Ładnywidok.
–Ładny?–pytaizdejmujejajkazpłyty.
–Niepodobacisiętosłowo?
–Hm…niewtymkontekście.Wolałbym,żebyśopisała
mnieinaczej.
–Zaraz…–Przekrzywiamgłowę,udając,żewymyślamcoś
specjalnego,abysprawićmuprzyjemność.–Chybamogęteż
powiedzieć;„seksowny”,„diabelniepodniecający”,amożecośjeszczelepszego…
Obchodziladęizaczynamniecałować,pieszczącmoje
krótkiekosmyki,ajagładzęgopoplecach;wkońcuwkładammu
rękępodmajtkiiłapięzapośladek.
–Możnabypowiedzieć,żedupkitotwojapasja–mówiześmiechem.
–Chybatak–wtóruję.
Wypuszczamniezobjęćikończyprzygotowywanie
śniadania,układawszystkierzeczynajednymtalerzu,stawiagona
tacyiruszawstronęsypialni,pokazującmiruchemgłowy,abym
poszłazanim.
Jegowzrokzniechęcawyraźniedojakichkolwiekdyskusji,schodzę
więc ze stołka i idę za nim do sypialni. Matt wchodzi na łóżko, opiera się o wezgłowie i pokazuje mi
gestemręki,żebymusiadłaobok.
–Bezszlafroka–komenderuje,gdyopieramkolanoobrzegłóżka.
Zagryzamwargiiniespuszczamzniegowzroku,gdy
rozwiązujępasekipozwalam,byszlafrokopadłnapodłogę,
odsłaniającmojeciało.
Mattwciągapowietrzeiwodzipomniewzrokiemszerokootwartymi
oczami.
–Jezu.Nicole.
–Czyterazjużmogęsięprzysiąść?–pytamlekko
sarkastycznie.
–Jesteśmywsypialni,więcuważajnasłowa,maleńka.
SiadamnałóżkuobokMattaipodciągamkolanapodbrodę,czekając,
byzdecydował,corobićdalej.Nadgryzabekon,upijałyksokuipodajemikawałeknaleśnika.
Mrugamzezdziwienia,aleotwieramustaipozwalam,bymniekarmił,
apotempatrzę,jakonsamjeśniadanie.
–Kawałekbekonu?–pyta.
Kiwamgłową,podajemibekon,czekająccierpliwie,aż
zacznęprzeżuwać.Zaczynamsięśmiać.
–Cościębawi?
–Tak,tojestnaprawdęzabawne.Tymniekarmisz!
–Owszem–potwierdzaiuśmiechasięszeroko.–Niebędziesięto
zdarzałozbytczęsto,aleodnoszęwrażenie,żecięrozpieszczam.
Mogę?
–Tyturządzisz.–Wzruszamramionamiipozwalam,by
Mattwdalszymciągukarmiłnasoboje.–JaktamBrynnaiCaleb?
–Odtygodniasąwpodróżypoślubnej,więcpewniepieprząsięjak
królikiiświetniesiębawią.
–Świetnie.Brynnamyślała,żenieudaimsięwyjechać.
Mattpodajemisok,przyjmujęgozwdzięcznością.
–Toprezentodrodziny.
–Wspaniały!–CałujęnagieramięMattaiodrazu
przywołujęsiędoporządku.–Czymogę?
–Mniecałować?
–Tak,nieuzyskałampozwolenia.
–Alesiedzimyprzyśniadaniuirozmawiamy.Możeszmniedotykać,
kiedytylkochcesz,chybażeciwydaminnepolecenie.
–Rozumiem.Dobrerozwiązanie.
–Notowporządku.–Uśmiechasięipodajemikolejnykawałek
naleśnika.
–Dokądichwysłaliście?–pytaminiezjadamjuż
następnegokęsa,całkowiciezaspokoiłamapetyt.
–DoWłoch–odpowiadaniedbaleikończyśniadanie.
–DoWłoch–powtarzamznaciskiem.–Orany!Tosię
dopieronazywamiesiącmiodowy!
–Wiem.–Mattkiwagłowązuśmiechem.–Dominicmatamdom.
–Miłyfacet.
Widzę,żelekkoprzymrużaoczy.Czyżbybyłzazdrosny?
–Tofajnyfacet.Alenieznamgozbytdługo,zaledwieparęmiesięcy.
–Przecieżjesttwoimbratem.
–Przyrodnim–wyjaśniaistawiapustątacęnastolikuprzyłóżku.–
Dopieroprzedpięciomamiesiącamidowiedzieliśmysięwogóleojego
istnieniu.
–Cośtakiego!
–Jakiemaszplanynadziś?–pytaMatt,zręczniezmieniająctemat.
–Ewentualniejakieśzakupy,alenicszczególnego.
Patrzymiwoczyzniepewnąminą.
–Chciałbymspędzićtendzieńztobą.
–Dobrze–mówięzuśmiechem.–Amaszjakieśkonkretne
propozycje?
–Decyduj,nacomaszochotę.Możemynajakiśczaspójśćdomiasta,
awieczoremnajchętniejzostałbymjednaktutaj.
–WtakimraziejedźmydoPikePlaceMarket,zrobięzakupydo
cukierni.Możedostanęteżświeżączekoladęwtymstarymsklepiena
wzgórzu.
–Dodajeszdobabeczekświeżączekoladę?–pytaMatt.
–Tak,zawszejąunichkupuję.Jestnajlepsza.
–Dobrze.Awcześniejczekacięniespodzianka.–Matt
sprawdzaczas,pochylasięicałujemniedelikatnie.–Dziękujęza
przemiłyporanek.
Całujemniejeszczeraziwyciągazłóżka.
–Bierzemypryszniciwychodzimy.Musimywcześnie
wyruszyć.
–Czyznowusięubrudzimy,zanimsięumyjemy?–pytamze
śmiechem.
–Och,zpewnością.
–Boże,jakjakochamSeattlelatem–wykrzykujęiopieramsięo
balustradępromu,wdychającsłonepowietrzeirozkoszującsięmorskąbryząwewłosachinaskórze.
MattzaskoczyłmniewycieczkąnawyspęBainbridgew
zatocePugetSound–rejstrwazaledwietrzykwadranse,alewidokipodrodze,zwłaszczawtakpiękny
letnidzień,
przyprawiająozawrótgłowy.
–Jateż–odpowiadaipatrzy,jakOlympicMountain
zmniejsza się coraz bardziej, gdy po miłej wycieczce odpływamy już z wyspy w stronę Seattle. –
Podobałocisięmiasteczko?
–Jestsłodkie–mówięzuśmiechem.–Awpiekarnirobiąnaprawdę
znakomitekanapki.
–Następnymrazemwypożyczymyroweryipojeździmypo
wyspie.
–Dobrypomysł!
Stajezamną,otaczamnieramionamiicałujewczubek
głowy.Takprzytulenirozkoszujemysięwspaniałąprzyrodąwokół
nasipięknymdniem.
Nieznamgodługo,aokazałammujużtylezaufania.Więcejniż
komukolwiekwcześniej.Jegospokójdziałanamnie
relaksująco.
Mamnadzieję,żeniepopełniambłędu.
GdydobijamydoSeattle,idziemydoPikePlaceMarket,jednejz
najsłynniejszychhaltargowychświata,zestoiskamizarówno
wewnątrz,jakinazewnątrz.
–Najpierwkupujemypączki–mówizlekkimuśmiechem
Matt.
Jest piękny dzień, niedziela i wszędzie kłębią się kupujący, zarówno turyści, jak i mieszkańcy Seattle.
Stajemywkolejcepopączkii
czekamy.
Mattaninachwilęnieprzestajeobserwowaćmijającychnasludzi,
przysłuchujesięteżichrozmowom.Trzymamniemocnozarękę,
jakbysiębał,żerozpłynęsięwtymtłumięizniknęmuzoczu.
Niemogęsamaprzedsobąudawać,żeniecieszymniejego
opiekuńczość,tymbardziejżezupełniegoodtejstronynieznałam.
Naprawdęczuję,żemunamniezależy.
Gdywkońcudochodzimydokasy,Mattskładazamówienieipodaje
mitorbęzgorącymipączkamiwielkościdziecięcejpiąstki.
–Nie,dziękuję–mruczę,choćmamstrasznąochotęna
pączka.Chociażjednego.
–Napewno?–pytazniedowierzaniem.–Tonajlepsze
pączkiwmieście.
Kiwamgłową,podjęłamjużtęheroicznądecyzję.Niechcępóźniej
płacićzałakomstwo.
–Napewno.
–Jeślimartwiąciękalorie…
–Nie–przerywam.–Poprostunajadłamsięnalunchinicjużwięcejnieprzełknę.
Przyglądamisięprzezchwilę,wzruszaramionamiiwkładasobie
pączkazcynamonemdoust.Idziemydalej.Mimotłumów,Mattcały
czastrzymasiębliskomnieiczekacierpliwie,ażskończękupować
produktyniezbędnedowypiekuciastek.
–Maszochotęnarybęnakolację?–pytamnie,wskazującświeże
rybynajednymzestoisk.
Idzieporybę,ajatymczasemkupujęprzyprawyiskładnikina
sałatkę.
–Cześć,kochanie.
Odwracamsięnadźwiękznajomegogłosuizaczynamsię
modlić,żetojakieśzłudzenie.
Boże,proszę,niechtoniebędzieon.
Alenie,niemamtyleszczęścia.
–Niemówdomnie„kochanie”,Rob.–Przewracamoczamii
kontynuujęzakupy.
–Nieodpowiadałaśnamojetelefony,kochanie–mówi,
ignorujączupełniemojąprośbę.
–Toprawda.
–Dlaczego?
–Boniejestemzainteresowana.Słuchaj…–Odwracamsięiwidzę,że
Mattpatrzynanasprzezramię.Unosipytającobrwi,ajaprostuję
plecyipatrzęRobowiprostowoczy.
Jestniski,tylkoparęcentymetrówwyższyodemnie,aledość
przystojny.Maczarnewłosy,ciemneoczyilekkohaczykowatynos.
– Nie chcę zranić twoich uczuć, ale nie chcę się z tobą widywać. Życzę ci jednak wszystkiego
najlepszego.
Odwracamsiędoodejścia,aleRobchwytamniezarękę.
–Zaczekaj!
–Zdajesię,żeonajużpowiedziała„nie”–mówigroźnieMatt.
–Tonietwójpieprzonyinteres–odcinasięRob.
OczyMattazwężająsięwszparki.
–Onajestzemną–stwierdzaspokojnie.–Powiedziała
„nie”.Niemusiszwiedziećwięcej.
Robprzenosinamniewzrok.
–Toprawda?
–Tak,prawda.
– W porządku. – Cofa się, unosząc ręce w geście poddania, choć widzę gniew w jego oczach. – Do
zobaczenia!
–Twójbyły?–pytaMatt,odprowadzającRobaspojrzeniem.
–Starahistoria–potwierdzamipłacęzazakupy.–
Skończyłam.
–Terazczekolada?–pytaMatt.
–Tak,jeślimożna.–Oddychamzulgą,Mattniedrąży
tematu,gdywychodzimyzhaliizaczynamysięwspinaćnawzgórze
wiodącedościsłegocentrumSeattle.Tonaprawdęuciążliwyspacer.
–Nieznoszętegowzgórza–mówiępłaczliwymtonem,a
Mattodpowiadamiśmiechem.
Bierzemniezajednąrękę,azdrugiejwyjmujetorbę,niosącteraz
wszystkiezakupy.
–Opowiedzmiotymfacecie.
–Miałamnadzieję,żezamknęliśmysprawę.
–Zamkniemy,jakmiwszystkopowiesz.–Uśmiechasięicałujemnie
wczoło.–Proszę,mów.
–Poznaliśmysięwszkole,umówiłamsięznimzedwarazy,alenie
jestwmoimtypie.
–Czyli?
–Powiedzmy,żetonatrętiegoistazajętywyłącznieswoimi
sprawami.
–Znamtakich–odpowiadaMattześmiechem.
–Czyliktoś,zkimniemamochotysięwidywać.Poprostu
przestałamodpowiadaćnajegotelefony.Niebyłonawetwartomu
mówić,żebydałmispokój,bowidzieliśmysięrazemdwaczytrzy
razyidoniczegomiędzynaminiedoszło.Poprostuzakończyłam
znajomość.
–Aleonjestnadaltobąbardzozainteresowany–mówiMatt.
–Możeitak,alenicmnietonieobchodzi.–Przygryzamwargę.–
Pomyślisz,żeniezłazemniejędza
–Nie,jesteśpoprostuszczera.–Przystajeizmuszamnie,żebymteżsięzatrzymała.Stojęterazwyżejod
niegoipatrzęmuwoczy.Matt
bierzemniewramionaicałujewusta.
–Jegostrata.
–Chodźmypoczekoladę.
–Dobrypomysł.Chybamamplan.–Mrugaiprowadzimniedo
staregosklepuzczekoladą,aRobstajesiędlanaswyłącznieodległymwspomnieniem.
Rozdział6
Boże,tynaprawdęumieszgotować!–Siedzęnakrześleiodsuwamodsiebietalerz,naktórymjeszcze
przedchwiląleżał
pyszny,gotowanyłosośisałatka.Sączącwodę,przyglądamsię
Mattowiznadstołu.
–Wątpiłaśwemnie?
–Ależskąd.–Kręcęgłowąześmiechem.–Poprostuprawięci
komplementy.
Mattzaczynasprzątać,więcwstaję.
–Tygotowałeś,jasprzątam.
–Możemytozrobićrazem–proponuje,alekręcęstanowczogłową.
–Niemamowy.Całydzieńmnierozpieszczasz,mogę
naprawdęwreszcienacośsięprzydać.–Wyjmujęmutalerzzrękii
stajęnapalcach,bypocałowaćgowpoliczek.
Patrzynamnieciepło.
–Dobrze,wtakimrazietyzajmijsięsprzątaniem,ajapójdędo
sypialni.
–Chceszsięzdrzemnąć?–pytamzniewinnąminą,aMattdajemi
lekkiegoklapsa.
–Nie,mądralo.Zobaczysz.–Całujemniewczołoi
wychodzizkuchni.
Mattświetniegotuje,alezostawiaposobiepobojowisko.
Mojakuchniawyglądateraztak,jakbyeksplodowaławniejbomba,a
onprzecieżugotowałtylkorybęiprzyrządziłsałatkę.
Częśćbałaganupowstałajednakjeszczepodczasśniadania,gdyżnie
mieliśmyczasuposprzątaćprzedwyjściem.
Atodoprowadzamniedoszału,bomamobsesjęnapunkciekuchni,
jestdlamnienajważniejszazewszystkichpomieszczeń.
Nicnatonieporadzę.
Ładujęwięcnaczyniadozmywarki,te,którychnienależydoniej
wkładać,myjęręcznie,czyszczęblaty.Kiedywreszciekończęswoje
dzieło,kuchnialśni,błyszczyipachniecytryną,ajazprzerażeniemstwierdzam,żesprzątałamponadpół
godziny.
Ależgościnnazemniepanidomu!Wchodzędosypialni,
MattsiedziprzyoknieiczytacośnaswoimiPadzie.
Gdywracaliśmyzzakupów,poszedłnachwilędoswojegomieszkania
poświeżeubranieiparęinnychrzeczynakolejnąnoc,którąchciał
spędzićpozadomem.
Zapaliłkilkaświec,zgasiłmocniejszeświatło,spowijającpokójw
delikatnymblasku.
–Przepraszam,żezajęłomitotyleczasu–szepczę,opieramsięo
framugęipatrzęnaprzystojniaka,którysiedziwmojejsypialni.
–Tojaprzepraszamzatenbałagan–odpowiadaz
uśmiechem,pożerającmniewzrokiem.Wstajeipodchodzidomnie
wolno.–Wpłomieniachświecmaszzadziwiającozieloneoczy.
–Dziękuję–mówięiczuję,żesercezaczynamibićowieleszybciej.
Wstępujewniegodrapieżnik,choćjeszczemnieniedotyka.
Opieratylkorękęoframugęicałujemniewczoło.
–Chcęcidzisiajpokazać,copotrafięzrobićzesznurami,maleńka.
Wciągamgłębokopowietrzeizaciskamuda,czując,żeteprostesłowaporaziłymojeciałojakprąd.
–Możeszzawszekazaćmiprzestać–przypominaczule,wdalszym
ciągumnieniedotykając.
Ma wciąż na sobie szary T -shirt i wypłowiałe dżinsy, a ja tak bardzo chcę go dotknąć, że aż swędzą
mniepalce;wiem,żezachwilęzostanęunieruchomionainiebędęmogłazaspokoićswoichpragnień.
Wkładammurękępodkoszulkęiprzesuwamdłoniąponapiętej
skórzemięśni,któredrgająpodmoimdotykiem.Mattzaciskalekko
szczęki,nieruszasię.
–Tylkochwilkę–szepczęcicho.
Znowucałujemniewczołoipatrzy,jakbłądzędłoniąpojegobrzuchuitorsie.Wkońcuprzesuwammu
jąnaplecyirobiękrokwjego
stronę,pragnąc,żebymniepocałował.
Wreszcieujmujemojątwarzwdłonieicałujemnieleniwie,ale
namiętnie,szczypiąclekkowargamikącikmoichust.Pochwili
jednakzaczynażarłoczniepożeraćmojewargi,niktniepotrafi
całowaćtakintensywniejakon.
Bierzemniezarękęiprowadziwstronęłóżka.
–Jaksięczujesz,kochanie?–pyta.
–Dobrze.
Unosilekkobrwi,przełykamztrudemślinęizastanawiamsięnad
doznaniamiswojegociała.
–Jestempodekscytowanaizdenerwowana.
–Trochęlepiej–odpowiadaizdejmujemibluzeczkę.
Rozbieramnie,całującjednocześnie,przesuwakoniuszkamipalcówpo
skórze,ajaczekamzutęsknieniemnato,conastąpi.
Kiedyjestemjużzupełnienaga,Mattkładziemnienaśrodkułóżka.
–Cośtutajdodałem–stwierdzazzadowolonymuśmiechem.
Ujmujemojąprawąrękę,całujedłońizaczynaoplataćprzegub
pięknymi,starannymiwęzłami.Układamiręcenadgłową,okrąża
łóżko,zajmujesięwęzłaminalewejdłoni,poczymwiążerazemluźnekońcesznura.
Przywiązujeterazsznurdoporęczyłóżkaimocujejegodrugikoniec
namoichspętanychprzegubachwtakisposób,żeniedotykamjuż
torsemdomateraca,unoszęsięlekkonadłóżkiem.
–Niebolącięramiona?–pytaspokojnie.
–Nie–odpowiadambeztchu,patrzącnaniego
rozszerzonymioczyma.Wchwili,gdysięgapodrugisznur–anawet
niewidziałam,jakjepakował,gdybyliśmywjegomieszkaniu–z
kieszenijegodżinsówrozlegasiędzwonekkomórki.
–Niechtodiabli.–Wciążwbijawemniewzrok.–Wybacz,kochanie,
tozpracy.
Wyciągakomórkęiodbieratelefon.Niespuszczazemniewzroku.
–Co?!–Odsuwasięodłóżkaistajeprzyoknie,patrząc
nieprzytomnymwzrokiemnaulicę.–Kiedy?Niechtocholera!Jakto
niemaciepowodów?Jawamzarazdostarczępowód.Świetnie.
Zadwadzieściaminutbędę.Tylkogoniewypuśćcie!Jasne?
Przerywapołączenie,zabieraiPadaiwyciągazkieszenikluczykiod
samochodu.
–Bardzomiprzykro,Nicole,alemuszęiść.
–Ale…Matt…–wołamzrozbawieniem,widząc,że
myślamijestjużzupełniegdzieindziej.–Jajestemprzywiązanado
łóżka.
RzucanakrzesłoiPodaikomórkę,szybkowracadomnie,zręcznie
rozwiązujesznury,masujemiprzegubiprzytula.Pieścimojewłosy,
twarz,całujewczołoipoliczki.
–Takmiprzykro,maleńka.Przecieżbymciętaknie
zostawił…
–Wiem–chichoczęiprzytulamsięmocniejdoniego.–
Musiszjechaćdopracy.
–Niestety–wzdychazżalem.–Mamyprzełomwsprawie,którą
uważaliśmyzazamkniętą.
–Rozumiem–mruczęicałujęgowpoliczek.
–Alenajpierwchwilkętuposiedzimy.–Gładzimniepobiodrze.–
To,żemuszęterazwyjść,todlamnieprawdziwykoszmar.Tak
wspanialewyglądałaśwmoichsznurach.
–Możemytodokończyćinnymrazem–zapewniamMatta.
–Zpewnością–odpowiadaześmiechemiprzesuwa
wzrokiempomoichpiersiach,sutkimamwciążnabrzmiałez
podniecenia.
Oddychamszybciejniżzwykle,mojeciałopłonie.Przesuwadłońz
mojegobiodramiędzynogiiwsuwapalcedośrodka.
–Jesteśmokra.
–Lubię,jakmniewiążesz–szepczę.
Pieścimniepalcami,jednocześniepocierająckciukiem
łechtaczkę.Wtulamitwarzwszyję,całujeją,lekkoszczypiezębamiiliże.
–Niezostawięciętak,zanimniedokończysz…
Podwpływemtychsłówipieszczotdostajęzawrotugłowy,unoszę
biodrawysoko,wbijającsięwdłońMattaikrzyczęzrozkoszy,
oplatającmuszyjęramionami.Apotempo
oszałamiającymorgazmie,wtulamsięwjegotors,dyszącciężko.
–Lepiej?–pytazpółuśmiechem.
–Owszem–odpowiadamiujmujęjegotwarzwdłonie.–
Dzięki,detektywie.
Śmiejesięistawiamnienapodłodze.
–Przykromi,żemuszęiść.Zadzwonięalbonapiszę
esemesa,jaktylkotobędziemożliwe.
–Uważajnasiebie.
–Dobranoc,kochanie.Dziękizawspaniałydzień.–Całujemnie
delikatnieiruszadodrzwi,wyjmujączkieszenikomórkę.
–Ash,mamyprzełom…
–Możeszjechaćdodomu,Anastasio.Niemadzisiajruchu.
Ślicznamatkatrojgadziecikrzywisięlekko,zdejmujefartuchizerkanazegar.
Dozamknięciapozostałajeszczegodzina,alewcukiernijestzupełniepusto.Przezcałydzieńprawienie
miałamklientów.
Mogłamwłaściwiezamknąćlokaljużwpołudnie.
–Rzeczywiście.Jakiśnietypowyczwartek–mówi.
Kiwamgłową,alewmyślachodliczamjużbabeczki,któreoddamdo
schroniskadlabezdomnych.Nigdyniesprzedajęjednodniowych
ciastek,więcwszystko,cozostajenapółkach,zawożęwieczorem
potrzebującym.
Imteżsięprzydacośsłodkiego.
–Dobranoc–mówiAnastaziaiwychodziprzezkuchniędo
samochoduzaparkowanegonatyłachcukierni.
Dokładniewtejsamejchwilirozlegasiędzwonekido
środkawchodziLeoNash.Całemetrdziewięćdziesiątz
kawałkiempokrytetatuażami.Nashuśmiechasiędomniew
charakterystycznygwiazdorskisposób,zlekkąwyższościąizbliżasiędolady.
–Powiedz,żejeszczecizostałycytrynoweiczekoladowe.
–Maszszczęście–odpowiadamiwkładamciastkado
pudełka.–Jakdziśposzło?–pytam,wskazującstudiopoprzeciwnej
stronieulicy.
–Świetnie.Nowyalbumbędzieznakomity.
–Nowy?DopierocowyszłoSunshine.
–Pracujemy,kiedytylkomożemy–uśmiechasięiwzrusza
ramionami.–Mamyterazprzerwywkoncertach,więcnagrywamy
nowepiosenki,zanimznówruszymywtrasę.
Kiwamgłową,próbujączrozumieć,jakżyjągwiazdyrocka.
–UpiekłaśświetnytortdlaCalebaiBrynny–zauważa
mimochodem.
–Cieszęsię,żecismakował.
–Bardzo.Nawetwspomniałemotobiewjednymz
wywiadów.
–Omnie?Dlaczego?
–Tobyłjedenztychkoszmarnychwywiadówtypu
„opowiedznamosobie”ichcielisięczegośdowiedziećomnieio
Sam.–Krzywisięlekko.–Ajedynąrzeczą,ojakiejbyłemskłonny
imopowiedzieć,jestnaszamiłośćdotwoichbabeczek.
Mamwięcnadzieję,żeprzysporzęciklientów.
Niewiem,copowiedzieć.LeoNashzwierzyłsięw
wywiadzie,żelubimojebabeczki.
–Niesamowite.
Śmiejesięiodbieraodemniepudełko.
–Mamnadzieję,żedobrzezrobiłem.
–Jasne,możeszoddzisiajliczyćnaciastkaodfirmy.
Widzębłyskradościwjegooczach,aleitakwrzuca
dwudziestakadosłoiczkaznapiwkami.
–Uczciwawymiana.
–Zwłaszczateciastkaodfirmy–odpowiadamsucho,
patrzącnapieniądzewsłoiku.
–Sątegowarte.–Wzruszaramionamiiodwracasiędo
odejścia,mrugającnamnieoddrzwi.
Serceomałoniewyskakujemizpiersi.
Boże,tenfacetjestnaprawdę….Seksowny.Samantha
Williamsurodziłasięwczepku.
ZapominamjednakszybkooNashuizamykamdrzwi.Chcę
terazzapakowaćbabeczkidopudełekiposprzątać.
T elefon sygnalizuje nadejście esemesa. Wyjmuję komórkę z kieszeni i uśmiecham się na widok
wiadomościodMatta.
„Jakminąłdzień?”.
Tęsknięzanim.Niewidzieliśmysięodchwili,gdytaknaglewyszedłzmojegomieszkaniawniedzielę
popołudniu.Całeczterydni,czyli
właściwienietakbardzodługo.Mattnaprzemianpracowałispał,aleznajdowałczas,abyprzysłaćmi
wiadomość.
Zeszłegowieczorunawetdomniezadzwonił,ledwozdążyłampołożyć
sięspać.
Jużsięzdążyłamprzyzwyczaićdojegoobecnościwmoimświecie,a
znamysięzaledwiedwatygodnie.
„Pomalutku.Zamknęłamwcześniej.Acouciebie?”.
Boże,jestemtaka…dziewczyńska.
„Bezciebieczasstraszniesiędłuży.Czymożeszmi
otworzyć?”.
Co?Onjesttutaj?Przebiegamprzezkuchnięiwidzę,żeprzydrzwiachdocukiernistoiMatt,uśmiechając
siędomnie.
Wpuszczamgodośrodka.
–Niespodziewałamsięciebiedzisiaj.–Zamykamdrzwiirzucammu
sięwobjęcia.
Porywamniezpodłogi,oplatasobiemojenogiwokółtalii,całuje
mnienamiętnieiniesiezpowrotemdokuchni.Matakiejędrne
ciało…napiętemięśnie,emanujepotężnąenergią.
–Skończyłaśjużwszystkiezajęcia?
–Tak,muszętylkoprzygotowaćparęrzeczynajutro.Aleniezajmiemitodużoczasu.
Stawiamnienapodłodze,jeszczerazcałujeiwkońcu
niechętniewypuszczazramion.
Szybkozmywamlady,przygotowujętaceirobięwmyślachlistę
jutrzejszegomenu.
–Niezdejmujfartuszka–mówicicho.Wjegogłosie
wyraźniepobrzmiewatasamaostranuta,jakązwyklesłychaćw
sypialni.Czuję,żeprzeszywamniedreszcz.
–Nigdy?
–Czterydnibezciebie,Nicole.Mamzasobąupiorny
tydzień,jestemnaskrajuwytrzymałości.
Tobrzmijakostrzeżenie.Mattjestznowuwswoim
despotycznymnastroju,cobardzomniepodnieca.Niewiem,corobić,
przygryzamtylkowargęikiwamgłowąnaznakzgody.
KończępracęistajęnawprostMatta,czekającnakolejnepolecenia.
Wydajemisiętotaknaturalnejakoddychanie,nadczympowinnam
się chyba później zastanowić, ale na razie myślę wyłącznie o tym, jak bardzo mnie uszczęśliwia jego
obecność.
Dammuwszystko,czegozapragnie,zrobizemną,cochce.
–Podejdź–komenderuje.
Posłusznierobiękilkakrokówwjegostronę.
–Rozbierzsię,alezostawfartuszek.
–Mogęgotrochęopuścićwdół,żebyzdjąćbluzkę?–pytambez
sarkazmuwgłosie.
Patrzynamnietrochęłagodniej,alewciążsięnieuśmiecha.
–Możesz.
Górnaczęśćfartuszkazwisamiterazwtalii,zdejmujębluzeczkęi
biustonosz.Ściągammajtkiirajstopy.Kiedychcęzpowrotem
zawiązaćnaszyitroczkifartuszka,Mattpowstrzymujemniegestem
ręki.
–Zostaw.
Stojęprzednimnaga,jedyniewfartuszkuzawiązanymwtalii.
Błądzipomoimcielepożądliwieoczymabarwymorza.
Zaciskaiotwierapięści,wyraźniepragniemniedotknąć,aleczeka.
Jakonsięnauczyłtakiejcierpliwości,niemampojęcia.Jazawsze
byłamwgorącejwodziekąpana.
Przeżywamwięctortury.
Wkońcupodchodzidomnie,przesuwadłoniąpomoim
policzku,całujewusta.
–Niebędziemiłoidelikatnie.Niemogęterazzsiebiewykrzesać
takichuczuć.
–Dobrze.–Boże!Jakdobrze!
Ujmujewdłoniemojeprzeguby,przyciągamniedosiebieiżarłoczniecałuje.Takjaklubi.Namiętnie,
łapczywie,aletak,bykontrolowaćsytuację.
Nagleodsuwamnieodsiebieikładzietyłemdosiebienastalowym
kontuarze.Czujęzimnonapiersiachibrzuchu,wciągamgłęboko
powietrze.Niemogęprzytrzymaćsięladyrękami,gdyżMatt
krzyżujemijenaplecachiwiążepaskamifartucha.
–Chciałemsiępobawićtymtwoimfartuszkiemodpierwszejchwili,
gdygozobaczyłem–mówipodekscytowanymtonemiodwracamnie
znówtwarządosiebie,tak,żeopieramsiębiodramioblat.Sam
wchodzimimiędzynogiioplataplecyramionami,chroniącprzed
upadkiem.
–Trzymamcię.
–Wiem–szepczę.Niemogęsięjużdoczekać,jaktosięskończy,
zalewająmniefalepożądania.–Chociażtoniejestzgodnez
przepisamihigieny.Gdybyweszłatuterazkontrola,zamknęlibymi
lokal.
–Pewnieliczysznainnąodpowiedź,alepieprzętękontrolę–
odpowiadazuśmiechem.
Obejmującmnieramieniem,oswobadzastwardniałyczłonekinaciąga
naniegoprezerwatywę.Dotykałpalcemmoichfałdek,sprawdza
stopieńgotowościnajegoprzyjęcie.
– Jesteś taka mokra… – mruczy, nasze oczy spotykają się na chwilę, a potem on jednym szybkim
pchnięciemwbijasięwemnie,wypełniając
całkowicie.
Odchylamgłowędotyłu,chwytamniezawłosyi
przytrzymuje,ręcemamzwiązanenaplecach,ściskajemocno,
wbijającsięwemniecorazgłębiejiszybciej,takmocnoigwałtownienigdyniktsięzemnąniekochał.
Oplatamgowbiodrachnogami,a
ondyszyciężkoimruczyjakieśniezrozumiałesłowa,kontynuując
swojąszaleńcząjazdę.
Jesttakseksowny,żeniemogętegoznieść.
Jeszczejednopchnięcieizamiera,przyciskającnasadęczłonkado
mojejłechtaczki,doprowadzamniedoorgazmutaksilnego,żeaż
podwijająmisiępalceunóg.
–Oczy!–warczy,gdyprzymykampowiekipodwpływem
silnychuczuć,jakiewstrząsająmoimciałem.
Otwieramjeipatrzę,jakonznówwchodziwemniegłębokoiosiąga
paroksyzmrozkoszy,wykrzykującmojeimię.
Oplatamnieramionami,przyciągadosiebie,całujewczołoikołyszesiętamizpowrotem,uspokajając
nasoboje.
Wkońcuwychodzizemnie,rozwiązujemiręceizaczynacałować
tak,jakbywciążniemógłsięmnąnacieszyć.Gdywkońcujestem
wolna,wkładammuręcewewłosyipieszczęmiękkiepasma,apotem
przesuwamdłońnajegokarkiszyję.
–Wporządku?–szepczę.
Wzdychaipocieranosemomójnos.
–Tak,terazjużtak.–Zawijaprezerwatywęwpapieriwkładajądokieszeni.–Wyrzucętogdzieś,gdzie
niemajedzenia.
Chichoczę,wkładającubranie.
–Ktobypomyślał,żezwykłyfartuszekmożeposłużyćjakorekwizyt
dowyuzdanegoseksu?–Przyglądamsięuważniefartuszkowiprzed
wrzuceniemgodokoszazbrudnąbielizną.
–Jeszczesięnierazzdziwisz,jakzobaczysz,comoże
zastąpićsznur–odpowiadaMattzuśmiechem.–Mógłbymcię
związaćpraktyczniewszystkim.
–Todobrze.
–Dobrze?–pytazdziwiony.
Potakujęiwzruszamramionami.
–Chybapolubiłamzwiązywanie.Tomojanowapasja.
Mruczycośniewyraźnieiznówporywamniewobjęcia.
–Jakmibędzieszopowiadaćtakierzeczy,pójdziemydosypialni,
gdziezwiążęcięzaraznacałąnoc.–Całujemniewskroń.–Tak
bardzosięcieszę,żeszybkonabrałaśdomniezaufania.
–Chodźmynagórę.–Czynaprawdęjatopowiedziałam?
Śmiejesięikręcigłową.
–Obiecałem,żezjemkolacjęzWillemiMegichciałbym,żebyśze
mnąposzła.Dlategociętuodwiedziłem.
–Och…–odpowiadam,marszcząclekkoczoło.–Jesteś
pewien,żetegochcesz?Niebędziemiprzykro,jeślipójdzieszsam,amyzobaczymysięinnymrazem.
–Przestań.
Patrzęnaniegozezdziwieniem.
–Dlaczegomiałbymniechcieć,żebyśposzłazemnąna
kolacjędobrata?
–Chybasiętrochępogubiłam–odpowiadamzmieszana.
–Wczym?
Przełykamślinę,patrzęwdół,alepodnosimipodbródekczubkiem
palca.
–Wczymsiępogubiłaś?
–Ocotuwłaściwiechodzi,Matt?Czytotylkoseks?Wizytautwojejrodzinyprzenositęrelacjęnainny
poziom.
–Tonietylkoseks.–Marszczybrwi,patrzynamnie
uważnie.–Przykromi,jeślitaksądziłaś.Seksjestcudowny,alejapragnęzwiązku.Niezależnieodtego,
jaksiętoskończy.
Myślałam,żetyteż.
Kiwamgłową.Jestmistraszniegłupio.
–Tak,jateż.
–Zatemwszystkojasne?–Wydajesięzatroskany,cobardzomnie
wzrusza.Pochylamsięicałujęjegotors,uśmiechamsię.
–Jasnejaksłońce.–OdsuwamsięodMattaiwskazuję
pudełkazbabeczkami.–Zanieśjedosamochodu,ajatymczasem
umyjęladęipobiegnęnagórę,żebysięprzebrać.
–Dokądjezabieramy?–pytaMattześmiechem.–MegiWillna
pewnoniedadząradyzjeśćażtylu.ChociażWilljestzdolnydo
wszystkiego…
–Jednopudłojestdlanich,aresztędostanieschroniskodla
bezdomnych.Zawszezostawiamimwszystkieniesprzedaneciastka.
Otwieraszerokoustazezdziwienia.
–Cosięstało?Dlaczegotakpatrzysz?
–Nieprzestajeszmniezadziwiać.
–Dziwiącięteciastkadlabezdomnych?
–Większośćludzinawetbyotymniepomyślała.
Wyrzuciłabyjepoprostunaśmietnik.
Energiczniekręcęgłową.
–Niemarnujęjedzenia.Jestzbytdrogie.Pozatym
wypiekanieciastekkosztujemnienaprawdęwielewysiłku,ktoś
powinienmiećztegojakiśpożytek.
–Dobrze,wtakimraziesprawmyimradość,apotem
chodźmywgości.
–Tojużbrzmijakzaproszenienarandkę…
Rozdział7
Matt
Dlaczegotaksiędenerwujesz?–pytam,gdypodjeżdżamypoddomWilla.
–Myślałam,żejedziemycośzjeść.
–Meglubigotować–odpowiadam,ujmujęjejdłońi
przytrzymujęmocno.–Spójrznamnie.
Patrzynamnietymiwielkimizielonymioczamiiczuję,żezamiera
miserce.Jaktomożliwe,żetadziewczynataknamniedziała
zaledwiepoparutygodniach?
–Jużichpoznałaś.
Kiwagłowąizagryzawargi.
–Wiem,głupiosięzachowuję.Poprostukiepskonawiązujękontakty
zludźmi.
Śmiejęsięikręcęgłową.
–Żartujesz?
–Nie.
–Jesteścudowna.Rozmawiaszbezżadnychoporówze
wszystkimiklientami.
–Pracatocoinnego.Takwogólejestembardzonieśmiała.
Przyglądam się jej sceptycznie. Sądząc po sposobie, w jaki zachowuje się w cukierni, nigdy bym nie
pomyślał,żeNicolemategotypu
problemy.
–Daszsobieświetnieradę.MegiWilltoświetnikompani,aty
stanieszsięnatychmiastnowąulubienicąWillazpowodubabeczek.–
Mrugam,wysiadamzsamochodu,otwieramdrzwiiujmujęjązarękę.
–Zaufajmi.
–Ależjaciufam–odpowiadaipatrzynamnie.–Choćtobardzo
dziwne.
–Wrócimydotegotematukiedyindziej–szepczę.Wciążczujęucisk
wżołądku.Jejsłowaozaufaniuzrobiłynamniebardzodużewrażenie.
Naszzwiązekniemiałbyszansbezcałkowitegozaufaniazobustron.
–Przynieśliściebabeczki–wykrzykujeWill,stającw
drzwiach.
Mójbratbywazarozumiałymdupkiem,aleniemogęnie
kochaćtegoprzygłupa.
–Babeczki?–PiskSamanthydobiegazwnętrzadomu.
–SamiLeoteżprzyszli?–pytam,prowadzącNicoledośrodka.
–Tak,Megpomyślała,żemiłosiębędzieznimispotkać,skoroitaksąwmieście.–Patrzynamnieznad
pudełka.–
Pogadamyotympóźniej–szepcze.
Wzruszamramionami,ujmujędłońNicole,splatamypalce.
–ZnaszNicole–mówię,wskazującfiligranową,
ciemnowłosądziewczynęumegoboku.
Willkiwagłowązuśmiechem.
–Dziękujęzaciastka.
–Całaprzyjemnośćpomojejstronie.Mogłamalbo
przywieźćjetutajalbooddaćbezdomnym.
–Itakzostawiliśmytrzypudławschronisku–dodajęześmiechem.
–DziękiBogu–wykrzykujeSam,wpadającdopokojuz
rozświetlonymioczyma.
–Hm…jużichdzisiajtrochęzjedliśmy–przypominaLeo.–
Cześć,Nicole!
–Cześć–uśmiechasięiściskamocnomojądłoń.
ChybapodobasięjejLeo…
Aledopókisprawasięnatymkończy,wszystkojest
porządku.
–Gdziesąwszyscy?–wołazkuchniMeg.
–Tutaj!–odpowiadaWill.–MattprzyszedłzNicole,która
przyniosłababeczki.
–Co?–wykrzykujeMegiwybiegazkuchni.Dostrzega,żetrzymam
Nicolezarękęiotwieraszerokooczyzezdziwienia.–
Cześć!Witajcie!–wołazuśmiechem.
–Dzieńdobry.–Nicolewyciąganieśmiałorękę,ale
natychmiasttoniewobjęciachnarzeczonejWilla.
–Taksięcieszę,żeprzyszłaś–zapewniająMeg.
–Jateż.Ipoproszęobabeczki–żądaSam,wyciągającrękępo
ciastka.
–Pocałujmniegdzieś–odpowiadaWilliprzyciskamocniejpudełko.
–Przyniosłamdwanaście–zapewniaNicole.–Wystarczydla
wszystkich.
–Żartujesz?–śmiejesięWill.–Dlamnietojednaporcyjka.
–Musiszsiępodzielić,kochanie–śmiejesięMegiobejmujeSam
ramieniem.
–Ipocoichzaprosiliśmy?–stękaWilliotwierapudełko.–
Jakieprzyniosłaś?
–Babeczkimarchewkowe,sąteżtortoweciastka
truskawkoweiredvelvet.–Nicoleznówstajeobokmnieiobejmujewpasie,jakbyśmybylirazemod
wieków.
Całuję ją w czubek głowy. Czuję, że Nicole musi być teraz jak najbliżej mnie, aby czuć się w pełni
bezpieczna,ajachcęjejtozapewnić.
Cholera,chcęjejzapewnićwszystko…
–Tychniepróbowaliśmy–mówizuśmiechemLeo.–
Musiszskosztowaćczegośnowego,kochanie.
–Chętnie–odpowiadaSam.
–Dobrze,alemożezanimwszyscydostanieciecukrzycy,zjemyjakiś
posiłek–MegzaganianasdojadalniizabierapudełkoWillowi.–
Podamciastkapóźniej.
–Acojestnakolację?–pytam.–Umieramzgłosu.
–Kurczakzparmezanemimakaronem–odpowiadaMeg,
siadamydostołu,aWilldostawiajednonakrycie.
–Straszniedużowęglowodanów–mówię,patrzącznacząconaWilla.
–Odwalsięstary,jestlato.
–Jatylkotak.Chybaniechceszsobiepopsućsportowejsylwetki…
NicolepatrzynaWilla,najegoręceibarki.Widać,żelubi
przystojnychfacetów,alejaniewidzęwtymniczłego.
–Willmanajlepsząsylwetkęwrodzinie–mówiSam,sączącwino.–
Jednaporcjamakaronunapewnojejniezrujnuje.
–Sam,możeuciekniemystądrazem?Jesteśzdecydowaniemoją
ulubienicą–żartujeWill.
–Musiałbymcięzabić,awwięzieniuniemógłbym
nagrywaćpłyt–odpowiadaLeoześmiechem.
–Wybaczamci,piłkarzu–oznajmiaMeg,którawraca
właśniezkuchni,niosącwielkąmisęsałaty.–Jesteśskazanynamnie.
–Botylkonaciebiechcębyćskazany.–WillporywaMegwramiona
imocnojącałuje.–Usiądź,kochanie,jazajmęsięresztą.
Megwzdychaisiadadostołu.
–Ależonjestseksowny–mówizuśmiechem.
Nicolekładziemirękęnakolanieizaciskająlekko.
Wyraźnielubimniedotykać,cobardzomisiępodoba.Wiązaniejej
stajesiędziękitemujeszczebardziejpodniecające.
Uśmiechasięszeroko,wsłuchanawpaplaninęmojej
zwariowanejrodziny.
–Sązabawni–szepcze.
–Jeszczeniewidziałaśnaswkomplecie.Niemożnasięnudzić.–
CałujęjąwskrońiodwracamsiędoLeo.–Kiedyruszaszwtrasę?
–Niewcześniejniżzaparętygodni.Mamyterazwolne.
–Przyniosłeśgitarę?–pytaznadziejąMeg.
MegiLeodorastalirazemwrodzinachzastępczychiudałoimsię
utrzymaćbliskiestosunki.Najakiśczasprzestalisięwidywać,ale
terazznówspędzająrazemmnóstwoczasu.
–Nie,dzisiajnie.Chcę,żebyśmypokolacjiprzejrzeliparętekstów.
Wystarczynamdotegotwojagitara.
–Piszecierazempiosenki?–pytaNicoleipodajemimisęz
makaronem.
–Odzawsze–potwierdzaMeg.–Alemnietoznacznie
lepiejwychodzi.
–Chciałabyś–odgryzasięLeo.
–Toświetnie–mówizuśmiechemNicole.
–Grasznajakimśinstrumencie?–pytamNicole.
Kiwagłowąznadsałatki.
–Uczyłamsięgraćnafortepianie.Muzykęklasyczną.
–Naprawdę?–pytamzezdziwieniem.
–Tak.–Wzruszaramionami.–Mojaciotkabyła
koncertującąpianistką,uczyłamnieimojąsiostrę.
–Super–uśmiechasięSam–jateżumiemgrać.
–Czujęsięwichtowarzystwiejakmuzycznyidiota–
mruczyWill.
–Alemynapewnonierzucimypiłkąnasześćdziesiąt
jardów.
–Ajaniejestemwstanieniczegoupiec–dodajeMeg.–
Gotowanie…proszębardzo,alemojewypiekitotrucizna.
–WczymsięspecjalizujeMatt?–pytaSam.
–Mattspec…–zaczynaNicole,alezakrywamjejdłoniąusta.
–Wzatrzymaniachzamolestowanie–kończęsucho.
WciążtrzymamdłońnaustachNicoleiczuję,jakjejwargiwyginają
sięwuśmiechu.
–Przerażaszmnie,Montgomery–mówicichoSam.
–MaciejakieświadomościodCalebaiBryn?–pytaMeg.
–Napisalidomniemaila–odpowiadaWill.–Aletobyłojakiś
tydzieńtemu.Świetniesiębawią.
–Wracająwpiątek–odpowiadam.–Jadostałemwiadomośćtego
samegodniacoty.ChybabardzoimsiępodobaposiadłośćDominika.
–ChciałbymzabraćtamkiedyśMeg–odpowiadaWilli
uśmiechasiędonarzeczonej.
–WygrałeśtęaukcjęnawyjazddoWłoch,pamiętasz?
–Rzeczywiście–przytakujeWill.
–MożetamwpadnieszizajrzyszdoDominika,jakjuż
będzieszweWłoszech–sugeruję.
–Dobrypomysł–uśmiechasięMegiupijałykwina.–Cojeszcze
słychać?
–LukeurządzaprzyjęcieurodzinowedlaNataliewprzyszłąsobotę–
mówiSam.
–Wnowymdomu?–pytam.
–Tak,topięknydom–przytakujeSam.
–Niedalekostąd.Możnajechaćwkażdejchwili.
–AkiedyNatalierodzi?–pytaNicole.
–Dopierojesienią–odpowiadaSam.–Maślicznybrzuszek.
Takjejładniewciąży.
–Natzawszepiękniewygląda–dodajeMeg.
–Więctobędzieprzyjęcieprzybasenie?–pytaWill.–
Możemyzorganizowaćmeczkoszykówkiwodnej.
–Tak,przybasenie–potwierdzaSam.–Dziadkowie
zaopiekująsięwnukami,więcbędziemysami.
–Możeszsięnasobotęwyrwaćzcukierni?–pytamNicole.
–Och,tak,musiszznamipojechać–wspieramnieMeg.
Nicolerumienisięlekkoizagryzawargi.
–Przeztenjedendzieńchybaktośmniezastąpi.
–Świetnie.–CałujęjąwpoliczekizerkamnaWilla,którypatrzynamniezuniesionymibrwiami.
–Możeprzyniesieszbabeczki?–pytawyraźnie
podekscytowanaSam.
–Oczywiście.Nawetmyślałamojakimśnowymsmaku,
możeupiekęcośspecjalnego,nacześćNatalie.
–Och,tobybyłowspaniałe!–wykrzykujeMeg.–Onajestprzecież
fotografem.Możeszjejakośspecjalnieudekorować,żebypasowało?
–Oczywiście.–Nicoleentuzjastyczniekiwagłową.–Nawetmamjuż
jakieśpomysły.
–Świetnie.WtakimraziedamznaćLuke’owi,żesprawęciastamamy
załatwioną.–Samwyjmujetelefonzzastanikaiszybkopisze
esemesa.
–Ależtonaprawdęzbyteczne–mówiędoNicole,patrzącgroźniena
MegiSam.–Chcę,żebyśwzięławolnydzieńidobrzesiębawiła.Niemusiszpracować.
–Och!Oczywiście,żetonicważnego.Jateżniechcę,żebyś
pracowała–mówiMeg.–Itakbędąwspaniałe.
–Alesprawimitoprzyjemność–zapewniaNicolei
uśmiechasiędoMeg.–Naprawdę–dodaje,podnoszącnamniewzrok.
–Jesteśpewna?
–Oczywiście.–Kiwagłowąiściskamniezakolano.
–Todobrze,boLukejużodebrałmojąwiadomość–wtrącaSamz
minąniewiniątka.
–Dobrze,terazproszęobabeczki.–Willwstajeiidziedokuchnipopudełkozciastkami,poczymwraca
znimidostołu.
–Mmm–wzdychaSam,nadgryzającbabeczkę
truskawkową.–Naprawdęwspaniałe.Mogęspróbować
marchewkowej?–pytaLeo.
–Ajatwojej?
–Wżadnymwypadku.
–Wtakimraziemowyniema–mówiześmiechemipołykaspory
kęsciastka.
WszyscypozasamąNicolerozkoszująsięowocamijejpracy.
–Atyniezjeszanijednej?–Meguprzedzapytanie,któresam
chciałemzadać.
–Dzisiajniemamochoty.
–Sporotracisz.–LeouśmiechasięimrugadoNicole.–Sąwspaniałe.
–DobryBoże!Kobieto!–wykrzykujeWillisięgapotrzecieciastko.
–Czymożeszzemnąwyjechać?Uciekniemyrazem.
–Proponujesztowszystkimdziewczynom–droczysięznimNicole.
–Alebardzosięcieszę,żecismakująmojeciastka.
–Dobrzewybrałeś–mówidomnieWill.–Pilnujjej.Niechzostanie.
Kiwamgłową.
Tak,niechzostanie.
–Mów–komenderujeWill,gdysiadamyprzybarkuwjegopracowni
muzycznej.
SamiNicolerozmawiająwożywionysposóbnapobliskiejkanapie.
MegiLeopracująnadpiosenką,Megtrzymagitarę,Leonotatniki
ołówek.
–Odkiedymaszpianino?–pytam,wskazującnakątpokoju,w
którymsiedząMegzLeo.
–Leonanimczęstogra,pozatymkorzystajązniegozawsze,gdy
pracująrazem.Megbardzotolubi–dodajezuśmiechem.
Trochęzazdroszczębratu.Znalazłkobietę,któranaprawdęgłęboko
gokocha.Niedlajegosławy,raczejwłaśniemimoniejiwłaśnietenaspektsprawybudziłnaszniepokój,
gdy
wyobrażaliśmysobiekiedyśprzyszłążonęWilla.Takicelebrytajak
onmożemiećzawszepoważneproblemyzeznalezieniemkobiety,
którapokochagobezinteresownie,dlaniegosamego.
AleMegpasujedoWilla.Nicsobienierobizjegowadiwspieragozcałychsił,ajednocześniepracuje
w dalszym ciągu jako pielęgniarka, choć już dawno by mogła zrezygnować ze swego zawodu i zostać
kurą
domową.
Biadajednaktemu,ktobysięodważyłzaproponowaćtakie
rozwiązanieMeg,mógłbynieźleoberwać.
Izatojeszczebardziejjąkocham.
–Nicole,możesztupodejśćnachwilę?–pytaLeo.
KiwapalcemnaNicole,którazuśmiechempodchodzido
pianina,ajaobserwujętęscenęspodprzymrużonychpowiek.
–Cosięstało?
–Potrafisztozagrać?–pytaMeg,wyciągającdoniej
partyturę.
–Tojakaśplątaninazakrętasów…–żartujeNicole.
–Witamwmoimświecie!–śmiejesięSam.
–Zarazcizademonstruję,jaktopowinnobrzmieć.Ale
musimyposłuchaćmelodiirazemzgitarą.–Leosiadaprzypianinie,
wskazujeNicole,byusiadłaprzynimizaczynagrać.
–Dlaczegosamniezagrasz?
–Bomuszęzapisywać.–Uśmiechasię,gramelodięiw
chwilępóźniejjegomiejscezajmujeNicole.Graprzepięknie.
Nigdynieprzestajemniezadziwiać.
–Niezłajest–szepczeWill.
–Niewiedziałem–odpowiadamcicho.
–Notomówwreszcie,terazniesłucha,bojestzajęta.
Zerkamnamojegobrata,którypatrzynamnieuważnieiszybko
przenoszęspojrzenienacudownąkobietę,którasiedziterazprzy
pianinie.
–Alecomammówić?
–Nigdy,nigdydotądniewidziałemcięzkobietą–
odpowiadacichoWill.
–Nojużbezprzesady,niebądźtakiegzaltowany.
–Szkołaśredniasięnieliczy.
Wzruszamramionami.Wiedziałem,żeprędzejczypóźniejczeka
mnietakarozmowa,jaknieteraz,tonaprzyjęciuuNatalie.
–Podobamisię.
–Jezu,alejesteśuparty.–Willprzeczesujerękąwłosy.
Nicolewdalszymciągugra,wpewnymmomenciezmienia
nawetmelodię,mówiączaskoczonemuLeo,żewtensposóbpiosenka
brzmilepiej.
Leołypienaniąspodoka,uśmiechasię.
–Maszrację–przytakujeMeg.–Melodiagładziejpłynie.
–Jestniesamowita–mówiędoWilla.–Inteligentnaimiła.Apoza
tymseksownajakcholera.
–Fakt.–Willpotwierdzaskinieniemgłowyiwidząc,żełypięna
niegospodoka,zaczynasięśmiać.–Głupku,jamamswojąseksowną
kobietęijestemzniąabsolutnieszczęśliwy.–
Poważnieje.–Aleczyonawie…?
–Wie–potwierdzam.–Iwszystkogra.
WilliIsaacnigdywłaściwienierozumielimoichpreferencji
seksualnych,alewspierająmniewewszystkimiwiem,żezawszestanąpomojejstronie.
CalebowipodobasięideaBDSM.Jużsięniemogędoczekać,żebyz
nimotymwszystkimporozmawiać.
–Onamisięnaprawdępodoba,stary.–Willkładziemirękęna
ramieniu.–Jestsłodka.Inapewnobędziepasowaładonaszejrodziny,jeżelimaszzamiarjąkiedyśdo
niejwprowadzić.
–Owszem.
WillkiwagłowąipatrzynaLeo,MegiNicole,którzy
świetniesiębawią,grającrazemnowąmelodię.
–Megjużcięwłaściwiezniąożeniła.Pewnietowiesz?
–Oczywiście.Megchce,żebywszyscybyliszczęśliwi.
–PodtymwzględemprzypominaNat.Możeszmiećjednak
problemzJules.
–Aleonateżwszystkichkocha–zaprzeczamstanowczo.–
Poprostubywatrochęzbytopiekuńcza.DoMegnigdyniemiała
zastrzeżeń.
–Nie,boznająsięodczasówkoledżu.IBrynteżwłaściwiezawsze
należaładonaszejrodziny.Ciekawe,jakJulesprzyjmiekogośzupełnienowego.
–Jakośsiętymspecjalnienieprzejmuję–odpowiadam
sucho.
–Zaczniesz,kiedyonaiNatzabiorąNicolenazakupy.–Will
potrząsasmutnogłową.–DziękinimwSeattlekwitniehandel.
–Przynajmniejonerobią,comogą,bynieupadł–
odpowiadamzuśmiechem.
–Leosięchybapodobatwojejdziewczynie.–Willwskazujegłową
LeoiNicole,pogrążonychwpracy.
LeoprzytulawłaśnieNicole,podnieconyszybkimpostępem,jaki
wspólniepoczynilinadmelodią,aNicoleoblewasięrumieńcem.
–Tomnieteżniemartwi.Leojestgwiazdąrocka,aNicolejego
fanką,przejdziejej.
–Ciekawe,czyonawie,jakiegotypufacetemjestLuke–
mówiznamysłemWill.–Mojegotowarzystwaraczejnieunika.
–Bowie,żejesteśdupkiem.
–Niechcibędzie,wariacie.
–Wiem,doczegopijesz.Alejajejufam–mówię,krzyżującramiona
napiersiach.
–Dobra.–Willpatrzynamnieporozumiewawczo.–
Wiedziałem,żesięwkońcuzakochasz.
–Janie…–zaczynam,alebratprzerywaminagłym
wybuchemśmiechu.
–Stary,jasięteżtakzapierałem.Aterazpatrz:jestemwniejtakizakochany,żeledwożyjęzmiłościi
chcęsięnawetżenić.–
PatrzymiękkoiczulenaMeg,któragranagitarze.–Nie
zamieniłbymtegozwiązkunanicinnegonaświecie.Tylkoonasiędlamnieliczy.
WciągamgłębokopowietrzeipatrzęnaNicole,która
delikatniegładziklawiszeinucicośpodnosem,zatopionawswoim
świecie.
Tylkoonasiędlamnieliczy.
Rozdział8
Nicole
Dziękuję,żemniezaprosiłeś–mówiędoMattajużwdrodzedomojegomieszkania.
Pocieramskroniewnadziei,żechoćtrochęzłagodzęból,który
pulsujemiwgłowieprzezcałydzień,apodczaskolacjijeszczeuległ
nasileniu.
Mattkładziemiręcenaramionachizaczynajemasować,cosprawia,
żewydajęjękrozkoszy.
–Niewyobrażamsobienawet,żemogłabyśzemnąnie
pójść.
Otwieramdrzwiiwprowadzamgodokorytarza,alenie
zapraszamdalej.
–Nienadajęsiędzisiajdoniczego,Matt.
Marszczybrwiiujmujemojątwarzwdłonie.
–Cosięstało?
–Całydzieńbolałamniegłowa,aterazjestjeszczegorzej,więcpoprostuwezmęprysznicipołożęsię
spać.–Wzruszamramionamii
uśmiechamsięlekko.–Przepraszam.
–Zaco?–Ujmujemojądłońicałujekłykcietak,żeprzezmojeciałoprzebiegaprąd.
–Zato,żekończętenwieczórtakwcześnie.
–Amogęzostać?–pytacicho.Głaszczemniedelikatniepopoliczku,pochylasięicałujewczoło.
–Możesz–odpowiadam.
–Usiądź.–Wskazujełóżko,alejakręcęstanowczogłową.
–Naprawdęchcętylkowziąćgorącypryszniciiśćspać.Jeślizmieniszzdanieiwyjdziesz,napewnoto
zrozumiem.
Podchodzibliżejiprzytulamniemocno.
Obejmuję go w talii, jestem bliska łez i właściwie nie wiem, dlaczego chce mi się płakać. Spędziłam
bardzomiłoczaszjegorodziną.Nie
zrobiłniczegozłego.Przeklętehormony.
Gładzimniedłoniąpoplecach,wkońcuwzdychagłęboko.
–Niechcęnigdzieiść,maleńka,chcęsiętobąopiekować.
Zaczynamodmowniekręcićgłową,aleonśmiejesięcicho.
–Odprężsięipozwól,żesiętobązajmę.Odprężsię.
Zrelaksuj.Pomogęcisiępozbyćtegobólu.
Naglezaczynamrozumieć,żesamajegoobecnośćmnie
uzdrawia.Ktobypomyślał,żewystarczysiędokogośmocno
przytulić,żebyzłagodzićmigrenę.
Mattcałujemniewczubekgłowyilekkopopychanałóżko,asam
wchodzidołazienki.Słyszęszumwodyicichąmuzykędochodzącą
zapewnezjegokomórki,apotemMattwchodzidosypialnii
zdejmujemibluzkęprzezgłowę,ostrożnie,abymnienieurazić.W
powietrzurozchodzisięupojnyzapachjaśminu.
–Użyłeśmojegopłynudokąpieli–szepczę.
–Bardzomisiępodoba–odpowiadacicho.Maciepłeręce,lecz
dotykamnieinaczejniżdotąd,ztroską,zewspółczuciem.
Zmiłością.
Wprowadzamniedołazienki–wszędziepłonąświeczki.
Wannatomójulubionysprzętwmieszkaniu,stoiprzyścianiena
staromodnychnóżkachijestterazpełnapachnącejwodyzpianą.
Wchodzędośrodkaizanurzamsięwpachnącejwodzie,
oddychajączulgą.
–Niezagorąca?
–Mmm–mruczę.
–Toznaczytakczynie?
–Wsamraz–odpowiadam.Przymykampowiekiiczuję,żebólza
oczamizaczynapowolizanikać.
–Mogęciprzynieśćcośdopicia?–pytacicho.
–Nie,dziękuję.Alezapraszamdośrodka–szepczę.
–Nie,kochanie,kąpieljestwyłączniedlaciebie.Odprężsię,zarazwracam.
Jednymokiemwidzę,jakwychodzizłazienkiizamykamzanim
drzwi,żebyniezrobiłosięchłodno.Wzdychamizanurzamsięgłębiej.
Możewodajestrzeczywiścietrochęzaciepła,alebardzomito
odpowiada.
Nigdynieufałamnikomunatyle,bypozwolićmusięsobąopiekować.
Każdemuinnemuodparłabympoprostu,żenikogoniepotrzebuję.I
właściwiebyłabytoszczeraprawda.Samapotrafięsięsobązająć.
Zdrugiejstronymiłojestpozwolićsięrozpieszczać.Chociaż
troszkę…
–Jaksięczujesz?–Mattklękaprzywannie.
–Lepiej.–Uśmiechamsiędoniegoiunoszęmokrądłoń,by
pogłaskaćgopopoliczku.Odwracagłowęicałujemniewrękę.–
Dziękuję.
–Tojeszczeniekoniec–odpowiada,patrzącnamnie
wesołyminiebieskimioczami.
–Nie?
Kręcigłowąipodajemirękę,wyciągazwody.Narzucamiręcznikna
ramionaiwyciera,apotemprowadzidosypialni,gdziezapalajeszczewięcejświec.
–Połóżsięnabrzuchu–nakazuje,wskazującśrodekłóżka.
Wzruszamramionamiiwykonujęjegopolecenie.
–Dobrzesięczujesz?–pytam,słysząc,żeMattwydajezsiebiejęk.
–Zrobiłaśtocelowo–syczy.
–Co?–Zerkamnaniegoprzezramię,trzepoczącniewinnierzęsami.
–Wypięłaśspecjalnienamniepupęicipkę–odpowiada.
–Niewiem,oczymmówisz–odpowiadamześmiechem.
Leżęnabrzuchuiwzdychamzrozkoszy,podczasgdyonwcierami
olejekwramiona.–Boże…
–Niezamocno?
–Możeszmocniej–mówięirozpływamsięniemalpodjego
dotykiem.Tenmagicznymasażwcalemniejednakniepodnieca,
odwrotnie,uspokaja.–Umiesztorobić.
–Oddychajgłębokoiodpoczywaj–mruczy.
Nigdywżyciunieczułamsięlepiej.Rozluźnionepokąpielimięśni
przypominająterazlepkąmaź.
–Zarazsięzdrzemnę–szepczę.
–Dobrzecitozrobi–mówi.
–Maszniesamowiteręce–odpowiadam,gdykończy
masowaćmiplecyicofasię,abymmogłausiąść.
–Noaterazkładźsię.–Okrywamniekołdrą,ajaziewamszeroko.
–Idziesz?–pytam,marszczącczoło.Niechcę,żeby
wychodził.
–Chciałbymspaćztobą,jeślitomożliwe.
Odchylamzapraszającokołdrę.
–Całkiemmożliwe.
Zuśmiechemzdejmujeubranieizostajewsamych
bokserkach.Widokjegowspaniałegociałanigdymnieniemęczy.
Gdytakmierzęgowzrokiem,wracającudownewspomnienia.
–Jeślinieprzestanieszpatrzećnamniewtensposób,będęmusiałsięztobąpieprzyćażdoupojenia,a
jużpostanowiłem,żeutulęciętylkodosnu,więcbądźgrzeczna.
–Jazawszejestemgrzeczna–mówięzuśmiechem.
Mattśmiejesięikładziewróżowejpościeli,przytulamniemocno,ajaopierammugłowęnapiersi.
–Dobrzesiędziśbawiłaś?
–Bardzo–odpowiadamszczerze,wspominającżartyMattaijego
braci,atakżeserdeczneprzyjęciezestronyjegosióstr.–
Wszyscybylidlamnietacymili.
–Todobrzyludzie–potwierdza.–Niemogęsięjuż
doczekaćkolejnegoweekendu.Wtedypoznaszresztęmojejrodzinki.
– Ile tam będzie osób? – pytam. Rysuję mu palcem na torsie i brzuchu różne skomplikowane wzory i
czuję,jakjegomięśnietężejąpod
moimdotykiem.
Cholera,lubięgodotykać.
–Jestnascałkiemsporo.Poczekaj…–Zaciskaustaz
namysłem.–LukeiNat,JulesiNate,IsaaciStacy,WilliMeg,LeoiSam,CalebiBryn,Mark,Dominic,
ty,ja,więc…
–Szesnaścieosób?–pytamzprzerażeniem.
–Tak.–Uśmiechasięiwzruszaramionami.–Mówiłemci,jesteśmy
dużąrodziną.
–Orany!Fajniemiećtyluludziwokółsiebie.–Kładęmugłowęna
piersiachiczuję,żeznównapływająmidooczułzy.–Jasamanie
wiem,coznaczytakiewsparcie.Dawnowybrałamżyciezdalaod
domuiniemamażtyluprzyjaciół.
–Czasemtobywamęczące.Wszyscysąwścibscyizadajązadużo
pytań.
–Jakmamnanieodpowiadać?
–Oczywiścieszczerze.–Przechylamigłowędotyłuipatrzywoczy.
–Dlaczegopytasz?
–Będąchcieliwiedzieć,jaksiępoznaliśmy–przypominam.
–Zwłaszczadziewczynyzawszepytająotakierzeczy.
Poważnieje,najwyraźniejniepomyślałotymwcześniej.
–Powiedz,żenaprzyjęciu.Toniebędziekłamstwo.
–Dobrze,naprzyjęciu.Zatemtwojarodzinaniewienicnatemat
twoichpreferencjiseksualnych.
–Braciawiedząconieco–mówiigładzimniedłoniąpowłosach.–
Calebwięcejniżinni.
–Niepowiemnic,czegobyśsobienieżyczył–zapewniamgo
solennie.
–Tocozesobąrobimyzazamkniętymidrzwiami,to
wyłącznienaszasprawa.JateżniespowiadamWillaztego,czyużywajakichśgadżetów,kiedypieprzy
sięzMeg.Nigdybymniezadał
takiegopytania.Niemójinteres.
Marszczęnos.
–Chybaniechcętegowiedzieć.
–Jateżnie,wierzmi.Chociażdziewczynylubiąrozmawiaćwe
własnymtowarzystwieoorgazmachitegotypuinnychsprawach,
zwłaszczaprzyalkoholu.Alezwykleomawiająproblemyogólnie,nie
nawiązujądowłasnychdoświadczeń.
–Oczywiście,żeporuszamytetematy.Wkońcujesteśmykobietami
–mówięzwyższością.
Przymykaoczyiwzdycha.
–Świetniesięporozumiecie.
Całujęgowpoliczek.
–Jesteśśpiąca?
–Trochę.
–Ajakgłowa?
–Lepiej.
–Cozwyklerobiszprzedsnem?–pytaicałujemniew
czoło.
–Czytam.
Rozglądasiępopokoju,dostrzegae-bookanastoliczkunocnym,
bierzegodorękiipatrzynamniepytająco.
–Chceszmipoczytać?–pytamzniedowierzaniem.
–Oczywiście.–Włączatablet,książka,którąostatnioczytałam,
natychmiastpojawiasięnaekranie.–Chcesz?
Zagryzam wargi i przenoszę spojrzenie z książki na jego twarz. Jeśli dobrze pamiętam, przerwałam
czytaniewbardzociekawym
momencie.
–Toromans–ostrzegam.
–Nieszkodzi.
–Dobrze.–Wzruszamramionamiisiadamnałóżkutak,by
obserwowaćjegotwarz.–Czytaj.
–Jakitomatytuł?–pytaipatrzymiprostowoczy.
–Kaleb.AutorkąjestNicoleEdwards.
–Twojaulubionapisarka?
–Tak.Baileymijąpoleciłaparęmiesięcytemu.Jest
naprawdęświetna.
–Okej,zaczynamy.–Odchrząkujeizaczynaczytać.
„Wejdźnamnie–powiedziałGage–aonazrobiła,ocoprosił.Nie
trzebabyłowybitnegonaukowca,aninawetkogośzdużym
doświadczeniemwsprawachseksu,żebyprzejrzećichzamiary.Może
takaperspektywanawetbyjąprzerażała,aletaknaprawdęchciałaichbłagać,byurzeczywistniliswoje
plany.
Kalebwędrowałustamipojejkręgosłupie,aonanadziewałasięsama
napenisGage’a.Niemogłajednakrobićtegoszybciej,takjakchciała,boobajmężczyźnikontrolowali
jejruchyizaczęłojątodenerwować.
Właśniezamierzałatozakomunikowaćswoimpartnerom,gdypoczuła
cośzimnegowszparcemiędzy
pośladkami,azarazpotemwśliznąłsiętamgorącypalec”.
–Interesujące–mruczyMatt,rzucamizaciekawione
spojrzenieirozsiadasięwygodniej.Magłęboki,seksownygłosijegobrzmieniewzestawieniuztreścią
książkibardzomniepodnieca.
Jestcudownie.
„Kaleb położył jej wielką dłoń na plecach i przycisnął do Gage’a tak, że nie mogła się ruszyć. Jej
pochwęwypełniał
całkowicietwardyczłonekGage’a,aKalebdrażniłjejodbytpalcem
posmarowanymżelem.
–Och,jakmidobrze.Jeszcze.–Zoeyniebyłapewna,czypotym
wszystkimbędziejeszczewstaniespojrzećimwoczy.W
ciąguostatniejgodzinyzrobilizniejlubieżną,wdodatkunienasyconądziwkę.
KiedyKalebwsunąłpalecdośrodka,Zoeyinstynktownienapięła
mięśnie,bypozbyćsięintruza.
–Odprężsię,kochanie–mruknąłKalebprostowuchoZoey.
–Pozwólmiwypieprzyćtwojąpięknądupkę”.
Mattodchrząkuje,odkładatabletipatrzynamnie.
–Kręcąciętakierzeczy?
–Tojestbardzopodniecające–mówię.–Jasne,żemnietokręci.
–Byłabyśzainteresowanatrójkącikiem?–Patrzynamniepożądliwie,
ajamarszczęczołownamyśle.
–Myślę,żewielekobietwyobrażasobie,jakbytobyło.
Dwóchfacetównarazdowyłącznejdyspozycji.–Wzruszam
ramionamiirumienięsię.–Alejajestemnatozbytnieśmiała.
Kładzietabletnastolikuobokłóżkaiprzysuwasiędomnie,nie
próbującmniejednakdotknąć.
–Sąinnesposoby,żebyzaspokoićtakiepragnienia.
Patrzęnaniegozezmarszczonymibrwiami.Nierozumiem,comana
myśli.
–Pozwól,żecościwyjaśnię,maleńka.–Ujmujemój
policzekwdłońiwbijawemniewzrok.–Nigdysiętobąniepodzielę.
Niechcę,żebyktokolwiekpozamnąciędotykał,niemógłbym
patrzeć,jakuprawiaszsekszinnymmężczyzną.Toniemojabajkai
napewnosięnatoniepiszę.
Przesuwapalcempomoimpoliczku,szyi,ujmujepierśwdłoń,aja
przebieramnogami,gdyżzaczynamodczuwaćmiędzynimitępyból.
–Mogęjednaksprawićcitakąsamąprzyjemnośćpalcamialbo
gadżetami.Doznaniebędzieidentyczne.
Otwieramszerokooczy.
Czyonmówipoważnie?
–Uprawiałaśkiedyśseksanalny,Nicole?
–Nie.
–Achciałabyś?
–Dzisiaj?–pytamnienaturalniewysokimgłosem.
–Nie–śmiejesięicałujemniewczoło.–Dzisiajniebędzieseksu.
Cieszęsię,żemogępoprostuleżećztobąwłóżku.Alemożemyi
tegospróbować,jeślichcesz.Chciałbymprzesunąćjaknajdalej
granice,któresamasobiewytyczyłaś,pomóccidowiedziećsięosobiejaknajwięcej.
Przeżuwamjegosłowaikuswemuzdziwieniuodkrywam,żewcalesię
niebojęperwersyjnegoseksu.Przeciwnie,myślotakiejzabawienawetmniepodnieca,zwłaszcza,żeto
Mattbyłbymoimpartneremna
nowejdrodzedoświadczeńerotycznych.
–Chciałabym–odpowiadamcicho.
–Pamiętasz,żejestemczłonkiempewnegoklubu?Mówiłemciotym.
Przytakujęzlekkimniepokojem,niewiem,wjakimkierunkuzdążata
rozmowa.
–Pojedziemytamwtenweekend.
Ztrudemprzełykamślinę,wpatrujęsięwjegotwarz.Czekacierpliwie,głaszczemnieuspokajającopo
głowie.
–Dlaczego?–pytam.
–Bochcędzielićztobąrównieżitęczęśćżycia,Nicole.–
Marszczybrwiipatrzynamnietak,jakbyusiłowałzebraćmyśli.–
Chciałbymcipokazaćróżnepodniecającerzeczy.Niektóremogącię
przestraszyć.Innepodniecić.Niemusiszrobićwszystkiego.
Właściwie–dodajezwilczymuśmiechem–tojestemprawiepewien,
żeniespodobacisięwiększośćznich.Aleniektóretaki
postanowiłemcijepokazać.
–Czytojestcośtakiegojaktetargierotyczne,naktórychsię
poznaliśmy?
–Nie.Łatwiejmibędziecitowszystkozademonstrować,zamiast
tłumaczyć.Alegwarantujęjedno–przerywa,przytulamniemocnoi
pocieranosemomójnos.–Jeślipoczujeszcięniekomfortowo,
wystarczyjednotwojesłowo,aodrazusięstamtądzabiorę.Nie
zostawięcięsamejaninachwilę.Obiecuję,będzieszabsolutnie
bezpieczna.
–Przytobiezawszeczujęsiębezpieczna–odpowiadam
szczerze.–Jakmamsięubrać?
–Naprzykładtak,jakwtedynatetargi.Byłoidealnie.Czyto
oznacza,żejedziesz?
–Tak,jadęztobą.
Całujemnienamiętnie,alechoćchcęsiędoniegoprzytulić,
wypuszczamnieszybkozobjęćiczytadalej.
„Niemogławydobyćzsiebiesłowa,gdyżzabrakłojej
tchu…”.
Rozdział9
Cojaturobię?
Mattparkujesamochód,gasisilnik,bierzemniezarękę,splatając
naszepalce,poczymgłębokowciągapowietrzeiprzypatrujemisię
uważnie.
–Spójrznamnie.
Przygryzamwargę,napotykamspojrzeniejego
jasnobłękitnychoczu.
–Jaksięczujesz?
–Jakbymmiałazanurkowaćdoakwariumpełnegorekinów.
Śmiejesię,zaskoczony,poczymuśmiechasięciepło.
–Przynajmniejjesteśszczera.–Czulecałujemojedłonie.–
Czegosięboisz?
Wzruszamramionamiiwyglądamprzezokno,spoglądając
napozornieniewinnydompomojejprawejstronie.
Towielkibudynek,alepozatymnicgoniewyróżnia.Wokół
rosnądrzewa,jestniecooddalonyodsąsiednichdomów.Polewej
stronienamałymparkingustoiokołotuzinasamochodów,oddrogich
mercedesówpozwykłetoyoty.Sądzącpopozorach,możnabyło
uznać,żewśrodkuodbywasięprzyjęciepołączonezesprzedażą
bezpośredniąpraktycznychpojemniczkównajedzenie.
Gdybytylkoludziewiedzieli.
–Więcejcięniezapytam.–Jegogłoszabrzmiałbardziejstanowczo,
ostrzegawczo,nacozareagowałamciepłymskurczemżołądka.
–Niejestempewna–odpowiadamcicho.–Możepoprostudenerwuję
się,boniewiem,comniespotka.
–Zobaczyszludziuprawiającychseks.Będąfetyszyścizróżnymi
mocnymiupodobaniami.Itacy,którzylubiątylkosobiepopatrzeć.
Spójrznamnie–powtarza,ajanatychmiastspełniamrozkaz.–W
tymmiejscuznajdujeszsięautomatyczniepodmojąopieką.Nie
opuszczęcięnawetnaminutę.Twojesłowo-hasłoto
„czerwony”.Musiszmniesłuchać.Niedlatego,żekręcimniewładza,
aledlawłasnegobezpieczeństwa.
Przełykamślinę.Kiwamgłową,patrzącnajegosurową,
stanowczątwarz.
Jezu,alemniekręci,kiedywchodziwrolędominatora.
–Jakbędzieszmiałapytanie,pytaszmnie.Dziśniekażęciklęczeć.
Mówmi„Matt”,anie„panie”czy„mistrzu”.
–Aleprzecieżopowiadałeś…
–Pieprzto.Tuchodzionasdwoje.Każdyzwiązekjestinny,nie
pamiętasz?
Przytakujęiodprężamsię,bouświadamiamsobie,żeniemuszę
odgrywaćroli,któraminieleży.Kiedywejdziemydośrodka,między
naminicsięniezmieni.
–Abędzieszchciał,żebym…robiłaterzeczy?–pytam.
– Będę chciał, żebyś robiła to, z czym dobrze się czujesz. I ze mną. Ja się nie dzielę. I nie jestem
specjalnymekshibicjonistą.–
Odpinanaszepasy,odsuwasiedzenie,poczymsadzamniesobiena
kolanachiprzytula.–Niechcęcięwystraszyć,malutka.
Jesteśmytupoto,żebysiędobrzebawić,ajeślicośniebędzieciębawiłoalbointeresowało,poprostu
powiedztylkosłowoiidziemydodomu.
–Chcęcisprawićprzyjemność–przyznaję,poczymwtulamtwarzw
jegoszyję,zaciągamsięnim.
Jestubranywczarnystrójiobcisłespodnie,prawietaksamojaktegowieczora,kiedysiępoznaliśmy.
Pachnieczystością,sobą,codziałanamnieuspokajająco.
–Sprawiaszmiprzyjemność,skarbie.Jeślidziścisięniespodobaalbojeśliniebędzieszchciaławtym
uczestniczyć,jużnigdytunie
wrócimy.
Alemyślotym,żeonwróciłbytusam,cholerniewytrącamniez
równowagi!
–Przestań–rozkazuje,poczympodnosimitwarz,tak,żebymnie
mogłauciecprzedjegowzrokiem.–Jateżniemuszętuwracać.
–Ale…
–Starczygadania.Wchodźmy.–Uśmiechasięszeroko,poczym
całujemniewczoło.–Zaufajmi.
–Gdybymcinieufała,niebyłobymnietutaj.
Cichnienamoment,poczymcałujemniedelikatnieiz
tęsknotą.Czujęskurczwudach,gdywplatapalcewmojewłosyi
mocnomniechwyta.Wkońcuwycofujedłoń,poczymopierasięo
mnieczołem.
–Dziękujęcizato.
Prowadzimniedodrzwi,dzwoniiniemalnatychmiastktośsię
pojawia.Tochybanajwiększymężczyzna,jakiego
kiedykolwiekwidziałam.Ponaddwumetrowy,wbarachledwomieści
sięwdrzwiach,ajegoskóramabarwęciemnej,gęstejmokki.W
uszachbłyszcząmudiamenty,awokółszyizwisapojedynczyzłoty
łańcuchzgrubymkrzyżem.Wpatrujesięwemnieprzezchwilę,po
czymnaglezaczynasięuśmiechać.
–Ej,dobrzewyglądaszzkobietą,Montgomery.
–Dobrzewyglądamztąkobietą–zgadzasięMatt.–Nicole,to
Reggie.
–Tynasbędzieszchronił?–pytamzuśmiechem,poczym
wymieniamznimuściskdłoniidajęsięwprowadzićdośrodka.
– Ja tu jestem piękny i bestia – odpowiada, chichocze i łypie na mnie, dzięki czemu natychmiast się
rozluźniam.–WitajwPokusie.Bawsię
dobrze.
–Dzięki,Reg.
Mattbierzemniezarękęiwprowadzadoprzedsionka
wielkiegopomieszczenia.Tomusiałbyćkiedyśrodzinnysalon.
Muzykabrutalniewdzieramisięwuszy–Rihannaśpiewacośo
diamentachnaniebie.Jestgłośno,aleniezbytgłośno,dajesięusłyszećrozmowęprowadzonątużobok.
Podłogizdębowychdesektojedyny
tradycyjniewyglądającyelementwystroju.
Wzdłużjednejześcianbiegniebar,przyktórymobsługujewysoki
mężczyzna.
Wokółsłabooświetlonegopomieszczeniastojągrupki
czerwonychibrązowychkrzesełorazgłębokichkanapzmiękkimi
poduszkami.Pozatymjednaknakrawędziachpokoju
porozstawianesąstacje.Podsufitempodwieszonajestnagakobieta,
którąktośsmagaskórzanymbiczykiem.Niemampojęcia,jak
nazywają się poszczególne akcesoria, ale niewątpliwie wszystkie służą do tego, żeby kogoś związać i
porządnieobićjakimśnarzędziem.
Przebiegamniedreszcz.
–Niejesteśmasochistką,mała–szepczedomnieMatt.
Gwałtowniepodnoszęwzrok;uśmiechasiędelikatnie,i
obwodzipalcemlinięmojejszczęki.
–Maszoczyjakspodki.Patrz–wskazujemikilkumężczyznw
zwykłychczarnychpodkoszulkach,którzystojąwróżnychpunktach
sali–cifacecitoochrona.Nazywamyichstrażnikamilochów.
Pilnują,żebyniedoszłodoprzekroczenianiczyichgranic.
Wszystko,cotusiędzieje,dziejesięzaobopólnązgodą,Nicole.
Biorę głęboki oddech, po czym znów się rozglądam. Ludzie śmieją się, rozmawiają. Niektóre kobiety
klęcząustóppartnerów,na
poduszkach,zrękamiopartyminakolanachipochylonymigłowami.
Jedenzmistrzówkarmisubaowocamizeswojegotalerza,
jednocześnierozmawiajączmężczyznąsiedzącymnaprzeciwko,
któremuktośrobilaskę.
Cholera.
–Chodź,kupimycidrinka,apotemoprowadzęciępo
wszystkim.–Mattprowadzimniedobaru,mocnotrzymającmoją
dłoń.
–Montgomery!–ryczybarman,poczympodchodzi,żeby
przyjąćodnaszamówienie.
–Cześć,Sal.Sporoludzidziś.
–Toprawda–przytakujeSalzuśmiechem.Sprawia
wrażeniezadowolonegofaceta,maśmiejącesięorzechoweoczyi
lekkoprzekrzywionyuśmiechnatwarzy.Jegowargisąpełne,ma
bardzojasnewłosy,atakżebrwiicerę,jestteżumięśniony.Biała
koszulkaopinajegotors,aczarnedżinsyuwypuklająkształt
szczupłychbioderiud.
Saljestatrakcyjnyitonaepickąskalę.
–Kimjesttauroczaślicznotka?–pytaSalMatta.
–ToNicole,mojadziewczyna.Nicole,poznajSala.Jesttumistrzem,atakżeutalentowanymbarmanem.
–Cześć–szepczę.Sercemocnomibije,„mojadziewczyna”
taknaturalniezabrzmiałowustachMatta.
–Miłomiciępoznać,skarbie.–SalzerkanaMatta.–
Jeszczetuniebyła.
–Toprawda–potwierdzaMatt.
–MożeszmimówićpoprostuSal.Mamytulimitdwóch
drinkównaosobę.Cocipodać?
–Samamamtakilimit,więcdobrzesięskłada–
odpowiadam,uśmiechającsięszeroko.–Poproszęwytrawnemartini.
Przezchwilęunosibrew,poczymśmiejesięisięgapoodpowiednią
szklankę.
–Atyczegosięnapijesz,Matt?
–Tylkowody.
–Maszpokaz?
–Nieplanowałem–odpowiadaMatt,marszczącbrwi.–
Przyszedłemtylkopoto,żebypokazaćwszystkoNicole.
Salprzytakuje,poczympodajemidrinkaiwręczaMattowiwodę.
–Myślę,żeDesowiprzydałbysięmałypokazshibari,jeślijesteś
zainteresowany.
Mattkręcigłową,poczymopiekuńczootaczamnie
ramieniem.
–Niedziś.
– Bawcie się dobrze. Witamy u nas, Nicole, skarbie. – Sal puszcza do mnie oczko, po czym odchodzi,
żebyzająćsiękolejnymklientem.
Pociągamłykmartini,poczymwzdychamzzadowoleniem.
–Salrobipysznedrinki.
–Owszem.–Mattśmiejesię,poczymprowadzimniewgłąb
pomieszczenia,anastępniewgóręszerokichschodównadrugie
piętro,którewyglądapodobnie,aleniematambaru,światłasą
mocniejprzygaszone,muzykagłośniejsza,azamiastkanapikrzeseł
sąłóżkapokryteczerwonymaksamitem.Naśrodkusaliznajdujesię
kilkaplatformijeszczewięcejróżnegosprzętu,któregonazwnie
znam.Niektóreurządzeniasąpodwieszanedosufitu,innesą
zamontowanenałóżkach.
Wszystkotonapełniamniejednocześniestrachemi
fascynacją.
Aleto,conaprawdębudzimojąuwagę,toludzie.W
pomieszczeniuznajdujesiękilkadziesiątosób,wszyscyprawiecałkiemnadzy.Niektórzysiępieprzą,inni
tylkopatrzą.
Tużpomojejprawejdwóchmocnoumięśnionychfacetów
uwodzipulchnąkobietę,pieścijejciało,szepczejejdouchaicałujesutki.Wokółpełnojestdłoni,usti
jęków.
Ściskamniewśrodku.
–Ach,tozupełniejakwnaszejhistoryjcezpoprzedniegowieczoru–
szepczedomnieMatt.Stanąłzamną,oplótłmniewpasieiwsunął
dłoniewyżej,byobjąćmojepiersi.–Czytociępodnieca,malutka?
Przestałampłynnieoddychać,asercezarazwyskoczymiwpiersi.
Gdybymmiałamajteczki,byłybyjużmokre.
Przytakuję,nieodrywającwzrokuodtrójkąta.
–Ktotojest?
–ToKeviniGray.Sąstrażakamiizawszedzieląsiękobietą.
Rozszerzająmisięoczy.
–Zawsze?
–Tak.
–Czyonisągejami?–pytamcicho.
–Nie,poprostulubiąsiędzielić.Sądobrymiprzyjaciółmi.–
Kobietawłaśniewydałazsiebiejękrozkoszy;Graywsunąłgłowę
międzyjejnogiidotknąłjejcentrum,aKevinmocnochwyciłjąza
włosyinakierowałjejustanaswójwielki,sztywnypenis.
Matt prowadzi mnie w głąb sali; mijamy parę, która całuje się i pieści na materacu, stopniowo
pozbawiającsięnawzajemubrań.
–Niektórzylubiączućsięobserwowani.–Mattszepczemidoucha,
coprzyprawiamnieodreszcze.Oddłuższegoczasudrażnimójsutek
przezkoszulkębezramiączek.Z
niedowierzaniem zdaję sobie sprawę, że chętnie ściągnęłabym ją w dół, żeby uwolnić biust i zaznać
pieszczotywpełni.
Jezus,zamieniamsięwekshibicjonistkę.
–Ainni–wskazujemigłowądwieosobysiedzące
nieopodal,któreprzytulająsięwygodnieizzadowoleniemobserwują
otoczenie–lubiąpatrzeć.
–Czytutajtrzebapublicznieuprawiaćseks?
–Nie.Tapara,którąwłaśnieminęliśmy,pewnienasyciwzrok,po
czympójdziedojednegozprywatnychpomieszczeńitambędąsię
cieszyćsobąnawzajem.
Achtak.
–Apytałaś,czywolnocizwrócićsiędomistrzaEthana?–
krzyczyzezłościąjakiśmężczyznaniedalekonas.Przednimleży
poduszka,naktórejklęczykobieta.
–Nie,panie.–Pochylagłowęwgeściepokoryiwstydu,trzęsąjejsięramiona.
Sztywniejęzwściekłości.
Mattmocnościskamniewnadgarstku.
–Patrz–szepczemidoucha.
–Czyniekazałemciwprostbyćcicho?
–Tak,panie.
–Acosiędzieje,kiedyniesłuchaszmoichrozkazów?–pyta
natarczywiemężczyzna.
–Otrzymujękarę,panie.
Mężczyznamrużyoczy,spoglądającnakobietę.
–Karęotrzymuję,nojapieprzę–mamroczęzoburzeniem.
–Ciii–szemrzeMatt.
Mężczyznabezsłowaprzerzucasobiekobietęprzezkolanoi
wymierzajejgłośnegoklapsawpupę.
–Matt,onjąuderzył!
–Zaczekaj–mówiostrzegawczoMatt.
–Dostanieszsześćklapsów,pojednymzakażdesłowo,które
wypowiedziałaś.Zrozumiano?
–Tak,panie–odpowiadakobieta,poczymjęczyzrozkoszy,
uderzonaporazkolejny.
Tojejsiępodoba!
–Suka!–Wymierzajejtrzecieuderzenie,dbającoto,żebyzakażdymrazemtrafićwinnemiejsce.
–Trzy–jęczy.
Itakażdoszóstegorazu.Przesuwają,kołyszewramionachiszepczecośdoucha,poczymzabierajej
poduszkęzpodłogiikażeklęczećnadeskach.
–Będziesztuklęczałaprzezdziesięćminutbezpoduszkipod
kolanami,żebymbyłpewien,żetosięjużnigdyniepowtórzy.
–Tak,panie.–Uśmiechasięsłodko,poczymklękaujegostóp,
wyraźniezachwycona.
–Wkażdejchwilimogławypowiedziećsłowo
bezpieczeństwa–szepczeMatt,odciągającmnie.
–Dałasiępobić.
–Skarbie,tobyłyklapsy.
–Widziałamodciskidłoni–protestuję.
Mattuśmiechasięszelmowsko.
–Jateż.
Cholera.
–Panie?–pytakobieta,pochylajączszacunkiemgłowę.
Trzymaręcenabrzuchu.
Nazupełnienagimbrzuchu.
–Tak,Anno?–mówiMatt.
–Mójpanijachcielibyśmyzapytać,czyzechciałbyśmożemnie
związać–odpowiadacicho.Manabrzmiałesutkiibardzowyraźnie
podniecajątenpomysł.
Pieprzyćto.
Mattzerkajejzaramię,żebyzobaczyćmężczyznę,któryopierasięościanęzrękamiskrzyżowanymina
muskularnejklatcepiersioweji
obserwujenaswmilczeniu.
–CzemupanAlexciętuprzysłał?
–Botobyłmójpomysł,panie.
Niewątpię,żejej.
–Rozumiem.Muszęodmówić,Anno.Dziśjestemz
dziewczyną.–Mattuśmiechasiędomnie.–PoznajNicole.
Annaprzezchwilęmarszczybrwi,alepotemuśmiechasięsztucznie,
kiwagłowąiodchodzizezłością.
–Widzę,żebawiłeśsięjużztąpanią–mamroczę.Cała
zesztywniałamzgniewuizłości,cotymbardziejmniewkurza.
Przecieżto,corobił,zanimmniepoznał,toniejestmojasprawa.
–Nicole…–zaczyna,alekręcęgłowąistaramsięodejść.
Chwytamniezaramię,poczymprzyciągadosiebie,żebymspojrzała
muwoczy.–Niezamierzamkazaćciklęczećimówićmi„panie”,ale
niebędzieszrządzićwtensposób.Przeszłośćtoprzeszłość,ajedynakobieta,którąchcęterazdotykać,to
ta,którastoiprzedemną.
Mazaciśniętąszczękę,ajegooczypociemniałyiprzybrałylodowaty
wyraz.Trzymamniemocno,choćstarasięniezrobićmikrzywdy.
Boże,jakbardzogopragnę.
–Tak,sir–szepczę,akcentującsłowo„sir”.
Mattkręcigłową,poczymśmiejącsię,pocierapalcemustai
przypatrujemisięuważnie.
–Niedotwarzycizzazdrością.Obawiamsię,żemuszęprzypomnieć
ci,ktoturządzi,mała.
Bierzemniezarękęiprowadzidowolnejplatformyz
wiązaniamizwisającymizsufitu.Podchodzidojednegozestrażników,szepczemucośdoucha,poczym
odwracasiędomniezelśniącym
wzrokiem.
–Terazcięrozbiorę.
Otwieram usta z zaskoczenia, ale gdy jego wzrok powoli rozbiera mnie od stóp do głów, przygryzam
wargęichciałabymsamazerwaćzsiebie
ubranie.Zaczynamsięrozglądać,aleMattchwytamniepalcamiza
podbródekistanowczozaglądamiwoczy.
–Będzieszpatrzećnamnieitylkonamnie,zrozumiano?
Przytakuję,aleMatttylkoprzyciągamojątwarzbliżejswojej.
–Odpowiedzsłowami,Nicole.
–Zrozumiano.
–Jakbrzmitwojesłowobezpieczeństwa?
–Czerwony.–Przełykamślinęipatrzę,jakoblizujeusta.
Mattzataczakciukiemkołapomoichpoliczkach,żebymnie
uspokoić.
–Zaufajmi.
–Ufam–odpowiadamitojestprawda,któraprzenikamniedoszpiku
kości.Onniezrobimikrzywdy,niedopuścidotego,żebymmusiała
się wstydzić. Czuję na sobie wzrok wielu osób z sali, ale ja skupiam się na jednym głosie i jednym
błękitnymspojrzeniu.
Tylkonanim.
JakiśmężczyznaupuszczaworekustópMatta,poczym
dyskretnieodwracawzrok.Mattchwytamniepalcemzaczerwony
topbezramiączekiprzyciągabliżej.Jegopocałunekjestgłębokii
stanowczy.Wsuwamijęzykmiędzywargi,poczymzaczyna
dokładniebadaćwnętrzemoichust,ajegoręcewędrująnamojeplecy,rozpinająbluzkęizrzucająjąna
ziemię.
Niemamnasobiestanika,więcsutkijużdawnostwardniałymiod
chłodnegopowietrza,pocałunkówMattaiwszystkichemocjitego
zwariowanegowieczora.Mattzsuwadłonieniżej,żebychwycićmoje
piersi,drażniwrażliweczubki.Wijęsięwmiejscu,ściskającmocno
uda,żebyprzynieśćsobieodrobinęulgi.
Mattwędrujeustamipomoimpodbródku,akiedydocieradoucha,
szepcze:
–Nieruszajsię.
Zamieram,comójpannagradzauśmiechem.
Delikatniesięgaczubkamipalcówpodtaliękrótkiej
dżinsowejspódniczki,rozpinają,poczympozwalajejspaśćdo
kostek.Stojęprzednimcałkiemnaga.
Zsykiemwciągapowietrze,pożerającwzrokiemmojeciało.
Wydajezsiebieprzekleństwo,poczymwzdychazżalem.
–Jestemwściekłynasiebie,żepozwoliłemtymwszystkim
mężczyznomwidziećto,cojesttylkomoje.Namyślotym,coroisięwichzboczonychumysłach,mam
ochotęichuderzyć.
Tesłowamnierozgrzewają,czujęsięsilnaiseksowna.
UśmiechamsiędoMatta.
–Podobacisięto,prawda?–Całujemniewczoło,nos,apotemw
wargi.–Możejednakjestwtobiecośzekshibicjonistki.
Przełykamślinęiwpatrujęsięwniego.Wemnie?Nigdywżyciu.
–Chcę,żebyśusiadłazezgiętyminogamiizłączonymi
kostkami.–Pomagamiwstać,poczymklękaprzedemną.Moje
palceustópsąwtulonewjegokolana.Otwieraworek,poczym
powoliwyciągazniegodługieczerwonesznury.
–Lubięcięwczerwonym–szepcze,poczymoplatamojekostkii
stopysznurami.–Możeszmniedotykać,kiedypracuję.
Uśmiechamsię,wkręcampalcewjasnewłosy,aMatt
pochylagłowędomoichstóp.Pracujewskupieniu.
–Czywolnomisięodzywać?–pytamtakcicho,żetylkoonmnie
słyszy.Muzykajestzbytgłośna.
–Oczywiście–odpowiada.
–Tomniekręci.
–Niebędęsiękłócił.Odczasudoczasuzapytamcię,czyjestci
wygodnie,dobrze?
–Rozumiem.Uwielbiamtwojemiękkiewłosy.
Prychaśmiechemikontynuujepracę.Przeplatasznurmiędzymoimi
palcamiustópiwracadokostek.Potemokręcagowokół
nógażdopołowyłydki.Nakoniecchwytamojedłonieipomagami
wstać.
–Ugnijkolana.
Wykonujępolecenie.Mattprzesuwadłońpownętrzumojegouda,po
czymzaciskająnamojejcipce.
–Dobrze,niejestzaciasno.
Mojeręcespoczywająnajegoramionach.Mattchwytadwiemałe
pętlezwisającewzsufituiściągajedlamnie.
–Złapsię,żebyśnieupadła.
Chwytamkółka,wpatrującsięwniegozuwagą.Troszkęsięspocił,
więcrozpiąłkoszulęibeznamysłuzrzuciłjązsiebie,dziękiczemumogębezprzeszkódpodziwiaćjego
zachwycającąklatkępiersiowąi
brzuch.
Żałuję,żeniemożesięodwrócić,bochciałabymzobaczyćjegotwardytyłekwtychspodniach.
Wiemjednak,żetegoniezrobi.
Nieoderwieodemniewzroku,nieteraz,kiedyjużschwytał
mniewswojesznury.
Krzyżujelinę,wiążącjąwskomplikowanysposóbwokół
mojegobrzuchaipleców.
Gdyzachodzimnieodtyłu,przymykamoczy,chłonącdotykjego
palcównaskórze,brzmienieoddechów–oczyobserwującychmnie
ludziprzestajądlamnieistnieć.
Jesteśmytylkomy,onija.
Mattskładapocałunekmiędzymoimiłopatkami,poczym
wędrujeustamiwdółażdopupy.Całujepokoleiobapółdupki,
przyprawiającmnieodreszczrozkoszy.
Boże,jakstraszniegopragnę.
Pragnę,żebydałmiorgazm,tuiteraz,przedtymi
wszystkimiludźmi.
PragnęMatta.
Sznuryoplatająmojepiersiiramiona,alenieszyję.
–Jaksięczujesz?–szepczemidoucha,napierającnamniecałym
ciałem.
–Jestempodniecona–odpowiadamszczerze.
–Todobrze.
Okrążamniedwukrotnie,sprawdzającwszystkiewiązania,upewniasię,żenicmnienieuwiera,awzór
gosatysfakcjonuje,poczymzbliżasięznówidotykamnienagimtorsem.
–Terazzwiążęciręce–szepczemiprostowusta.–Jeślizaczniesztracićrównowagę,odrazupowiedz.
Poprawię.Nieupadniesz.
Uśmiechamsiędelikatnie,poczymcałujęgowusta.
–Nieupadnę.
–Boże,uwielbiamtowtobie–szepcze,wodzącopuszkamipalcówpo
krępującychmnielinach.–Cholera,jakatyjesteśpiękna.
Podnosi mi ręce nad głowę. Pętle, których się trzymam, zaczynają się zaciskać, jak gdyby były
podłączonedodźwigni.
Dłoniepodjeżdżająmizagłowę,alestopywciążstojąwygodniena
ziemi,niejestemwięcpodwieszona,tylkoniecorozciągnięta.
Gdymojenadgarstkistykająsięwgórze,Mattzdejmujejednązpętliizłączamidłonie,splatającpalce.
Terazpodtrzymujejejużtylkojednapętla,aonzaczynaprzewlekaćsznurywokółramion,dłonii
nadgarstków.Wpatrujesięwemnie,wiążąckolejnesupły.
NiespuszczamwzrokuztwarzyMatta,cieszymniejego
przyspieszonyoddech,delikatnyblaskpotunagórnejwardze,tojak
przygryzadolną,pracującnadszczególnieskomplikowanymwęzłem.
Czujęsiętak,jakgdybymunosiłasięwprzestworzach,obserwujęgo,rozkoszujęsięjegorozkoszą.Moje
ciałodrgawoczekiwaniu,ale
jestemspokojnawduchu.Mocnobijemiserce,krewgęstniejew
żyłach,acipkazrobiłasięcałkiemwilgotna–ajednocześnieumysł
ogarnąłzachwyt,asercemiłość,miłośćdotegomężczyznyprzede
mną.
Kochamgo.
Gdyostatniwęzełjestjużgotowy,dłonieMattapowoliwspinająsię
pomoichrękach,bokach,brzuchu,ażdopiersi.
Odchodziokrok,poczymklękaicałujemniewzakolczykowany
pępek,któryzostałwyeksponowanyprzezszczególnie
wyrafinowanekolisteipiękneczerwonesupły.
Mattuśmiechasię,całujegojeszczeraz,poczymskładarząd
pocałunkówschodzącwdółwstronęnagiegołona,ażwkońcusięga
językiemłechtaczki.
Bioręgłębokioddech.Bezradniepatrzę,jakMattliżemnieponownie,awjegooczachlśnipożądaniei
duma.
–Ugnijkolana–rozkazuje,poczympodnosimniebez
wysiłku.Chwytamocnozapośladkiiprzyciągadosiebiemoje
centrum.Zaciskamdłońnapętli,żebyutrzymaćrównowagę,gdy
Matt nachyla mnie, opiera sobie moje łydki na ramionach i zagrzebuje twarz w moim wnętrzu, a ja
odlatujędotakiegostopnia,żejeszcze
nigdywżyciuczegośtakiegonieprzeżyłam.
Krzyczę,gdyMattnazmianęsmagaizasysamojewargi
sromowe,naciskanosemnałechtaczkęizagrzebujejęzykgłębokow
moimwnętrzu,dającminajbardziejniesamowityorgazmwżyciu.
Ocholera!
Dyszę,wijęsię.Mattstawiamojestopyzpowrotemna
podłodze,poczympodnosisię,żebystanąćprzedemną.Chwytamnie
zawłosy,odchylamigłowę,poczympożeramojeustapocałunkiem.
Czujęwnimmójwłasnysmak,atojeszczebardziejmniepodnieca.
–Czywiesz,jakajesteśboska?–pytanatarczywie.–Czyzdajesz
sobiesprawę?
Niejestemwstanieodpowiedzieć.Nieodzyskałamoddechu,drżę,
spływampotem.
Mattszepczącprzekleństwa,grzebiewworku,poczym
wyciąganożyczkiizaczynamnierozcinać,zaczynającoddłoni.
–Niechceszmnierozwiązać?–pytamztrudem.
–Niemaczasu–odpowiada.Mamroczny,surowywyraz
twarzy,wydajesięwręcz…zły.
–Cosięstało?–pytam.–Cozrobiłamźle?
Spoglądanamniezzaskoczeniemiażwidzę,jakgłębokooddycha.Po
chwiliobejmujemniewpasieimocnoprzytula.
–Nicole,skarbie.Jesteśniesamowita.Niemamczasucię
rozwiązywać,bojeślizarazcięstądniezabioręiwciągudziesięciuminutnieznajdziemysięwdomu,
nieodpowiadamzaswojeczyny.
Muszęznaleźćsięwtobie,muszęsięztobąkochać,agodzinaw
prywatnympokojuminiewystarczy.Muszęzabraćciędodomui
wykorzystaćtęnocnato,żebypokazaćci,iledlamnieznaczysz.
Jestemoszołomiona.Mogętylkopatrzeć–zotwartymi
ustami–jakprzecinakolejnesznuryiniecierpliwieodrzucajenabok.
Pouwolnieniumnieprzyjmujekocykodktóregośzestrażników,
którychwcześniejwidzieliśmy,okrywamnie,bierzewramiona,i
wynosi,najpierwzsali,potemnadółposchodach.Zezdziwieniem
odkrywam,żewiększośćosóbgoszczącychwdomuweszłanagórę,by
podziwiaćpracęMatta.Przysparzamitoteżdumy.
To,coMattpotrafizrobićzesznurami,jestpiękne.Jaczujęsię
pięknadziękiniemu.
Zaplatamręcewokółjegoszyiicałujęgowbrodę,poczymskładam
mugłowęnaklatcepiersiowejidajęsięzanieśćdosamochodu.
–Dziękuję.
–Zaco?
–Zadzisiaj.
–Dopierozaczęliśmy,malutka.
Rozdział10
Matt
Niemogędoczekaćsię,kiedydojedziemydodomu.Drogazajmujedziesięćminut,alewydajemisię,że
trwaw
nieskończoność.Mojeciałotężeje,każdymięsieńkurczysięz
pożądania.
Cholera,pragnęjejtak,żezębymniebolą.
Gdyjązobaczyłem,wmoimklubie,oplecionąmoimi
sznurami,tęmiłośćizaufaniebłyszczącewzielonychoczach,gdy
porwałemjąnakrawędźszaleństwaiocaliłem–tobyłowięcejniż
cokolwiek,coprzeżyłemwżyciuzkobietą.
Onaprzyciągamojeciało.Jamuszępoczućjąznówblisko.
Toniejestpragnienie,topotrzeba.
Stałamisiętakniezbędnadożyciajakoddychanie.
Wciążsiedziowiniętawkoc,obokmnie,jejubrania
cisnąłemnatylnesiedzenie.
–Zapomniałamsandałów–mówinagle,prostującsięi
patrzącnamnie.
–Wrócęponiejakośwtymtygodniu–zapewniamją,
wjeżdżającnaparking.Podchodzędojejdrzwi,złatwościąwyciągam
jązsamochoduiniosęwstronęwindy.
–Czywtejwindziesąkamery?–pytamimochodem.
–Nie–odpowiadam.
–Aczymógłbyśmniepostawić?
Mrużęoczy,aleNicoletylkozerkanamnieniewinnie.Wiem
dokładnie,coplanuje.
–Pragnępoczućtwojeustanamoimkutasiebardziejniż
czegokolwieknaświecie,skarbie,ale…–Rozlegasiędzwoneki
otwierająsiędrzwinamoimpiętrze.–Jużjesteśmy.
–Szkoda–uśmiechasię,poczymwplatamipalcewewłosy;robiła
takprzezcaływieczór.
–Możejakościępocieszę–szepczę,poczymniosęjądosypialni.
–Nigdytunienocowaliśmy–mówi,rozglądającsię.
–Lubiętwojemieszkanie–odpowiadamzuśmiechem.
–Jalubięciebie.–Maszczęśliweoczy.
–Miłomitosłyszeć.–Śmiejęsię,poczymkładęjąnamoimwielkimłóżku.Sięgampowiązania,ale
zatrzymujemnie,kładącmirękęna
klatcepiersiowej.
–Zaczekaj.–Przygryzawargę,jakgdybydługozastanawiałasię,
jakichużyćsłów.–Niechcę,żebyświązałmnietymrazem.
Chcęciędotykać,kiedybędzieszsięzemnąkochał.
Mówicicho,czule,ajaniepotrafiłbymjejodmówić,nawetgdybym
chciał.Puszczamsznuryiodstępujęodłóżka,żebybłyskawicznie
zrzucićubranieidołączyćdoniej.
Rozkładaramiona,jakgdybymniezapraszała–chętnie
korzystam, wspinam się na jej szczupłe ciało, opieram na niej ociężały penis, schodzę na łokcie, które
ułożyłempoobustronachjejgłowy.
–Czegocitrzeba,kochanie?–szepczę.
–Ciebie.Tylkociebie–odpowiadasłodko.
Zarzucamitekurewskoseksownenoginabiodraiotwierasięprzede
mną.
Mójpenisprześlizgujesięprzezmokrąigorącącipkę,uderzając
czubkiemołechtaczkę;ocieramsięoniąbiodrami.
Sięgampoprezerwatywę,aleznówmniezatrzymuje.
–Niezajdęwciążę,Matt.
ZerkamnajejpoważnątwarziczujęściskwżołądkuJeszczenigdyw
życiuniekochałemsiębezmundurka.
–Bierzeszpigułki?–pytam.
Nicolenamomentpochmurnieje,aleprzytakujez
uśmiechem.
–Tak,jestemnahormonach.
–Napewnocitoodpowiada?Mniegumkinieprzeszkadzają.
–Chcęciępoczućwsobie–szepcze,przygryzającwargę.
Całujęjąwczołoiuśmiechamsię,patrzącnajej
zachwycającątwarz.
–Wtobiejestmitakcholerniedobrze,Nicole–jęczęzustamituż
przyjejwargach,poczymzatapiamsięwniejicałuję,jaktylko
potrafię.Ściskamdłońmijejgłowęipochłaniamustamiusta.Płonę.
Leniwiegładzimniepoplecach,ajejdłoniepozostawiajązasobą
iskry biegnące aż do mojego tyłka. T am właśnie sięga, ugniatając moje mięśnie, aż spomiędzy tych
pięknych,mięsistychwargwyrywasię
niskijęk.
–Kochamtwójtyłek–mamrocze,poczymprzygryzami
dolnąwargę.
Chryste,kiedyostatniojakaśkobietadotykałamnie,kiedyją
pieprzyłem?
Akiedyostatniraznaprawdęsięzkimśkochałem?Nie
pamiętam.Dotykanieminieprzeszkadza,alepieszczeniekobiety
niezdolnej do stawiania oporu, doprowadzanie jej na takie szczyty, że sama nie czułaby się zdolna ich
osiągnąć–towłaśniekręciłomnie
najbardziejnaświecie.
DopókiniepoznałemNicole.Każdysekszniąpowalamniena
kolana.Kochamkrępowaćjąsznurami,aleteraz,gdytecudowne
dłoniegładząmojeciało,jestemgotówprzysiąc,żenigdynie
przeżyłemczegośrówniewspaniałego.
Iwklubie,iwczasiejazdybyłemwstaniemyślećwyłącznieotym,
żebyjaknajszybciejsprowadzićjątutajiwbićsięwniązcałejsiły,doprowadzićnasobojedokrzyku.
Ateraz,gdyjużjąmam,pragnę,bytrwałotojaknajdłużej,chcęjąbadaćbezkońca.
Chcę,żebyjęczała,wiłasię,zatraciławtym,copotrafięzrobićzjejciałem.
Muskamjejnos,poczympowoliprzybliżamustadoucha.
–Będęsięztobąkochałprzezcałąnoc,Nicole.
–Obiecujesz?–szepczezuśmiechem.
– Owszem – odpowiadam, całując delikatnie jej kark aż po łopatkę, na której widnieją piękne różowe
kwiaty.Odrywamsięodjejciałai
szykujędotego,żebyporwaćnasobojenaskrajobłędu.
Nachylamsięnadjejpiersiami,ssęłakomiestwardniałesutki,na
zmianędrażnięjezębamiigładzęjęzykiem.Nicoleobracabiodra,
zmieniającpozycję,napieranamójbrzuch.
Przemykamustamipotympięknym,twardymbrzuchu,po
kurewskoseksownymkolczykuidalej,niżej,ażsięgamsamego
rdzenia.
Nieminęłanawetgodzina,odkądjąwylizałeminiemogęsię
doczekać,byzrobićtoponownie.
Gdyzaciskamwargiwokółjejłechtaczki,gwałtownie
wierzgabiodrami.Mocnoprzytrzymujęjąwmiejscu.Zanurzami
palcewewłosy,trzymasięmocno.
Wciągampoliczkiizasysamwargijejcipkigłębokodoust,pulsując
językiem.Wbijamipiętywramiona,agdywsuwamwniąjeszczedwa
palce,zgłośnymkrzykiempoddajesię
rozdzierającemuorgazmowi.Jejsokispływająmipopalcach,zbieram
jejakmiód.
Cholera,onajestniewiarygodna.
Wspinamsięnajejciało,aleniedajemiwejśćwsiebie,tylkomocnoodpychamniedłońmi.
–Naplecy,panieoficerze–rozkazujezuśmiechem.
Uśmiechamsiędoniej,całujęjąwpoliczekiwykonujępolecenie,
pociągającjązasobą.Opierasięnakolanach,poczymzsuwaręce,
drapiącmniedelikatniepaznokciamiażdomojegopenisa.Zaciska
dłoniewokółniegoizaczynapompowaćgorytmicznie,wpatrującsię
wmojątwarz.Doprowadzamniedoszaleństwa.
–Cholera,Nicole–mamroczę.–Skarbie,zarazdo…
Niedajemidokończyć;uśmiechasiębezczelnieischylagłowę,żeby
uchwycićwargamiczubekmojegopenisa.Schodzitaknisko,że
wypełniamjąażpotylnączęśćgardła.
–Kurwa!–krzyczę.
Jeździustamipomoimkutasie,agdywychodziwgórę,
zaciskawargimocniejissie.Jednadłońpodążazaustami,drugaściskaipieścimojejaja.
Opadamnałóżkoicośczuję,żezrobiłmisięzez.Iskrzymisięprzedoczami,pokójwiruje,aunasady
kręgosłupaogarniamnie
ostrzegawczeciepło.
Kurwa!
–Nicole,jeślinieprzestaniesz–och,Boże,dobrajesteś–
zarazdojdę.
Onajęczy,alenawetniezwalnia,więcchwytamjąza
ramiona,iprzyciągambliżej,żebyzmiażdżyćjejusta
pocałunkiem.Rozsuwamjejkolanatak,byznalazłysiępoobu
stronachmoichbioder.
–Wykończyszmnie–szepczęprostowjejciało.
Podnosisię,zaciskadłońwokółnasadymojegopenisa,poczymnagle
osuwasię,wbijającgowsiebie,centymetrpocentymetrze,aż,w
rozkoszy,niewiemjuż,gdziekończęsięja,agdziezaczynaona.
Odchylagłowę,przymykaoczyizaczynapowolipodnosićsięi
opadać.Ujeżdżamnie,zaciskająctęcudownącipkęwokół
mojegokutasa.
OBoże,jestdoskonała.Podkażdymwzględem.
Otwieralśniące,zieloneoczyipatrzynamniezuśmiechem,mrucząc
zeszczęścia,ajawsuwamdłonienajejbiodra,żebyprowadzićich
ruchy.
Wkońcuniemogęjużznieśćtego,żedzielinastaka
odległość,podnoszęsię,oplatamjąwpasieizasysamjejpierś,
omiatającjęzykiemspęczniałysutek.Odnajdujędłońmijejpupę,
podnoszęjąiopuszczam,aNicoleobejmujemnietakmocno,jak
gdybyodtegozależałojejżycie.
–Tojestwspaniałe–szepcze,kołyszącbiodrami.
Odnajdujemywspólnyrytm,odwiecznyrytmprzyrody.
T y jesteś wspaniała, myślę. Kocham cię. I zamiast panikować i rzucić się do ucieczki, moje serce
dziwniesięuspokaja.Teraznagle
rozumiem,cokierujemoimibraćmi,kiedyznajdująsobiekobiety.
Naprawdętoczuję.
–Jesteśmoja–szepczę.
–Twoja–odpowiada,tulącpoliczekdomojego.
Sięgamdłoniąmiędzynasidrażniękciukiemjejłechtaczkę.
Jejcipkazaciskasię,drżąc,namoimpenisie.
–Niewalcz,skarbie.Odleć.Jeszczeraz,dlamnie–mówięsłodko,
patrząc,jakotwierasięprzedemną.
Wbijawemniewzrok,schodzizcałąmocą,ociera
łechtaczkęomójkciukirozpadasię,wykrzykującmojeimięi
wbijającmipaznokciewramiona.
Słodkiepulsowanieposyłaimniewprzepaść,szczytujędługoimocno,ściskającjejbiodrazcałejsiły.
Zostanąjejpotymśladydłoni,alejakośniepotrafięsiętymprzejąć.
Jestmoja.
–Niewierzę,żedałamcisięrozebraćwsalipełnejludzi–
mamroczeNicoledomojejklatkipiersiowej.
Leżymynałóżku,mojedłoniebłądząleniwiepojejplecach,apalec
Nicolemuskamimięśnieiżebra,naktórychmamtatuaż.
Twierdzi,żegustujewpośladkach,alecośmimówi,żebrzuchteż
całkiemjejsiępodoba.
–Raczejniebędziemytegowięcejrobić–odpowiadam
pogodnie,usiłującukryćniepokójnarastającygdzieśtam,gdzie
właśniemniegłaszcze.
–Dobrze.–Patrzynamnielśniącymioczami,marumieńce.
–Boże,jesteśtakapiękna–szepczę,poczymmuskam
palcamijejpoliczki.
–Mówdomnie.
Unoszębrwi.
–Oczymchciałabyś,żebymmówił?
–Otym,cosięstałodzisiaj.Czemuniebędziemytegopowtarzać?
–Boniepodobamisię,kiedyktokolwiekinnywidzitwojeciało.
–Aletobyłtwójpomysł,żebymnierozebrać–przypominamize
zniecierpliwieniem.
–Wiem.Aleteraz,kiedysięnadtymzastanowiłem,niechcęjuż,
żebyoglądalicięinnimężczyźni.
–Czylikonieczklubem?–pyta,marszczącbrwi.
Uśmiechamsiędosiebie.Toznaczy,żejejsięspodobało.
–Możemypójść,jeślimaszochotę,aleniebędziewięcej
demonstracji.
–Ajeśliktośinnyciępoprosi?–pyta,sztywniejączniepokoju.
Czekanamojąodpowiedź.
Odchylamjejgłowę,żebydobrzewidziećoczy.
–Jużcimówiłem:jesteśjedynąkobietą,którejchcędotykać.
–Czyjakomistrznieuczyszczaseminnych?
–Owszem,aletoniejestniezbędne.
–Możemógłbyśrobićpokazy,nierozbierającmnie?–
proponuje,wzruszającramionami,jakgdybyniestanowiłotodlaniejproblemu.
–Zgodziłabyśsięnato,dlamnie?–pytam,ujmującjejtwarzw
dłonie.
–Tytokochasz,Matt.Namyślotym,żemiałbyśtorobićzkimś
innym,budzisięwemniezołza,więcowszem,zgodziłabymsię.
Niewiem,copowiedzieć.Czykiedykolwiekktoś,kto
znaczyłdlamnietakwiele,potrafiłtakcałkowiciemnie
zaakceptować?
TylkoCaleb,alenawetonnierozumiemniedokońca,bonigdynie
mieściłosiętowjegostylużycia.
Jednymzgrabnymruchemzamieniamnaszepozycje.Nicoleleży
utulona pode mną. Podnoszę biodra, wślizguję się w nią, i staram się pokazać, co znaczy dla mnie jej
zaufanieitakwidocznamiłość.
–Cieszęsię,żejesteśwdomu.–ŚciskamdłońCaleba,poczym
nachylamsiędomęskiegouścisku.Dobrzewidziećbrata.
–Minęłytylkodwatygodnie,stary.CzySeattlerozpadłosiępod
nasząnieobecność?
–Nie,alebezciebieidziewczynjestznacznienudniej.
–Wujku!Mamaitatawrócili–informujemnieradośnieJosie,która
przywarładomatkiztakądeterminacją,jakgdybybałasię,żetaznówgdzieśucieknie.
–Widzę,kochanie.Teżsiębardzocieszę.
–Cześć,Matt.
–Cześć,ślicznotko.–PochylamsięicmokamBrynw
policzek.Wydajesięszczęśliwa.Zadowolona.–Jaktam
najpiękniejszadziewczynkawSeattle?
–Zróbsobiewłasną–prychaCaleb,porywającMaddienaręce.–
Tęskniłemzatobą,maluchu.
–Jateżtęskniłam,tatusiu.–Maddieśmiejącsię,całujegowpoliczek.
–Dziewczyny,pomóżciemisięrozpakować.Cośczuję,żewtych
torbachzaplątałysięjakieśpamiątkizWłochdlawas.
–Takjest!–krzycządziewczynki,poczymbiegnązamamąpo
schodach.
–Jaksięmasz?–pytampoważnieCaleba.
–Dawnonieczułemsięlepiej–odpowiadaiczuję,żemówiszczerze.
Kilka miesięcy temu przechodził trudne chwile, bo bał się pokochać tę uroczą kobietę i jej córki.
Wreszcie,zpomocąpsychologaimojej
perswazji,ogarnąłsięipoślubiłBrynnę.
–Obojewyglądaciewspaniale.ChybapolubiliścieWłochy.
–Dominicmaniezłąchatę–przytakujeCaleb.–Jest
spokojnieipięknie.Doskonałemiejscenaromantycznywypad.
–Cieszęsię,żewamsiępodobało.–Przypatrujęsiębratuz
uśmiechem.Rumienisię.Przechylamgłowę,mrużącoczy.–Cosię
dzieje?
–Ococichodzi?
–Cośjestgrane.Tynigdysięnierumienisz.
–Spieprzaj,wcalesięnierumienię.
–Nopowiedz.
Wzdychaizerkawstronęgóryschodów.
–Niechcieliśmyjeszczenicmówić,żebyniewygadaćzawcześnie,aleBrynjestwciąży.
– T o fantastycznie, stary! – Obejmuję go i ściskam. T ak się cieszę szczęściem mojego brata. – Który
miesiąc?
–Dopierokilkatygodni,alenateściesądwiekreski,więcw
przyszłymtygodniuidziemydolekarza.Niemówjeszczereszcie
rodziny.
–Samsiępochwalisz–odpowiadam,poczymklepięgoporamieniu.
–Gratulacje.
–Dzięki.–Wyciągadwapiwazlodówki,zdejmujekapsleipodajemi
jedno.–Acouciebie?
Wzruszamramionamiipociągamgłębokiłyk.
–Praca,praca.WczorajjadłemuWilla.
Isypiamzkobietą,wktórejsięzakochałem.
–Tak,słyszałem.Willtwierdzi,żeprzyprowadziłeśtępiekareczkę.
–CholernyWillnigdynieumieutrzymaćjęzykazazębami–
burczę.
–Wstydziszsięjej?
–Nocośty,oszalałeś!–Stanowczokręcęgłową.–Poprostu
chciałem,żebyśdowiedziałsięodemnie.
–Topowiedzmi,cotamsięmiędzywamidzieje?
Wzdycham,opierającsięoblat.Staramsięubraćtowewłaściwe
słowa.
– Sypiamy ze sobą. – T o jakoś nie brzmi dobrze. Przecież nie chodzi tylko o seks. Zakochałem się,
całkiemprzepadłem.
–Czyniemanicprzeciwkotwoimróżnymupodobaniom?–
pytacicho.
–Nie.Nieznatego,więcwprowadzamjąpowoli,ale
niczegonieukrywam.Wweekendzabrałemjądoklubu.–Z
uśmiechemwspominam,jakwyglądaławmoichczerwonych
sznurach,podciągnięta,zadyszana,podniecona.–Dobrzesiębawiła.
–Toświetnie.Sprawiawrażeniebardzomiłej.
–Jestcudowna,Caleb.–Patrzębratuwoczy.–Inteligentna,zabawna,lojalna.Ikurewskoseksowna.
–Tysięchybazakochałeś.
–Tak–odpowiadambezwahania.
–Szybkoposzło–zauważaCaleb,pocierającdłonią
delikatnyzarost.
– Wiem – mówię szczerze. – Ale czuję, że to jest dobre. Chcę być jej przyjacielem i kochankiem.
Rozśmieszamnie.Jestemzniejdumny.
Wieleosiągnęła,zupełniesamodzielnieijesttakcholerniedobraw
tym,corobi.–Wzruszamramionami,widząc,żeCalebpatrzyna
mniezoszołomieniem.–Czegochciećwięcej?
–Tynaprawdęsię,kurwa,zakochałeś!
–Nozdajesię,żewłaśniecitopowiedziałem.
–Jatylko…cholera.Nodobra.Tofantastycznie.Chcęjąlepiej
poznać.
–Będzieszmiałokazję.JutrozabieramjąnaurodzinyNat.–
Zuśmiechemupijamkolejnyłykpiwa.–Nicolewymyśliłajakiśnowy
przepisnababeczki,specjalnienajejcześć.
–Super.–Calebuśmiechasię,alepochwilispoglądanamniez
powagą.–Tylkouważajnasiebie,stary.Jesteśnajfajniejszym
facetem,jakiegoznaminaprawdęniechciałbym,żebyktośzrobiłci
krzywdę.
–Samniebardzootymmarzę–śmiejęsię,kręcącgłową.–
Nierzucamyjeszczesłowemna„m”.Narazieuczymysięsiebiei
cieszymywspólnymczasem.
–Znakomicie.
–Wujku!Patrz,jakiemamykoszulki!
Dziewczynkizeskakująposchodach,potrząsającciemnymi
kucykami.Pędzą,żebypochwalićsięprezentami,któreprzywieźliim
rodzice.
–Iplecaki!Naksiążkidokolorowania!
–Spokosą–odpowiadam.–Agdziemój?
–Tyniepotrzebujeszplecaka–odpowiadaJosie,marszczącnos.
–Nibydlaczego?
–Bojesteśjużduży–wyjaśniaMaddie.–Alepodzielęsięztobą.
–Tylkosiędroczę,skarbie.–Podnoszęją,głośnocmokamw
policzek,poczymzanurzamtwarzwsłodkopachnącychwłosachi
cmokamjąwkark.Dziewczynkapiszczyzradości.
–Kochamcię,wujku.
–Jaciebieteż,malutka.
Rozdział11
Nicole
Dziś jest idealny dzień na przyjęcie nad basenem. Niebo nad Seattle jest bezchmurne i błękitne, słońce
ciepłogrzeje.DomLuke’a
Williamsa–tegoLuke’aWilliamsaodseriiNightwalker–ijegożonyNataliezapieradechwpiersiach.
Towielka,dwupiętrowawillastojącawpobliżuposzarpanegowybrzeża,nieconapółnocodSeattle.
Jesteśmywogrodzie,obokwielkiegobasenu.Napatio
mieścisięogromnakrytakuchnia,aprzybaseniestojąluksusowe
leżaki–każdyzwłasnymparasolem,którychronidelikatneskóry
przedsłońcem.
Japostanowiłamzłożyćswójparasol,żebymojebiałeciałozażyło
trochękąpieliwpromieniach,alenaglepadanamniecień.
Otwieramoczy–nademnąstoiMatt,ubranytylkowczarneslipki.
–Hej!Zasłaniaszmisłońce.
–Opalaszsięjużzadługo,maleńka.Niechcę,żebyśsięoparzyła.
Podnosimnie,siadanamoimleżaku,poczymsadowimniesobiena
kolanach.
–Jużlepiej–szepcze,zsuwającdłońpomoimnagimbokuażdo
wewnętrznejstronyud.
–Czywidziałaśtęnowąinstruktorkętańcawczorajpo
południu,przedzajęciamidziewczyn?–Stacy,szwagierkaMatta,
zwracasiędoBrynny,którasiedziobokniej.
–Nie,dotarłamzapóźno.Dobrajest?–Brynnasiedzinakolanach
Caleba,obejmującgozaszyję.
MattijasiedzimyrazemzBrynną,Stacy,Meg,MarkiemiCalebem.
Natalie,JulesiSamanthasiedząnakamiennymbrzegubasenu,
majtającnogamiwwodzie.Will,Leo,Luke,Isaac,NateiDominic
grająwsiatkówkęwodną.
Jestemstraszniedumna,żechociażzapamiętałamimionaich
wszystkich.RodzinaMattajestogromnaibardzożyczliwa.
ZwyjątkiemJules.Zachowujesiębezzarzutu,alecałyczasnamnie
łypieiwiem,żetylkomarzy,żebymnieporządniewypytać.
Możepowinnamsamapodejść.
–Och,rany,dobra,tozamałopowiedziane!–odpowiadaStacy,
wyrywającmniezzamyślenia.–Jestfenomenalna.Ekstra.
Kiedyśjeździławtrasyznajwiększymigwiazdami,tańczyładlanich.
–Toprawda–przytakujeBrynna.–Słyszałam,żepracowałanawetz
Beyoncé.
–Podobnotak–potwierdzaStacy.
–Czekajcie.Jakonasięnazywa?–pytaSamantha,siedzącanad
basenem.PatrzynaswojegobrataMarka,aonzkoleimrużyoczy.
–Meredith–odpowiadaBrynna.
Samunosibrwi.
– Wiedziałeś, że ta suka wróciła do Seattle? – Samantha zwraca się do Marka, ten jednak wstaje, po
czymwskakujedobasenuidołączado
grających.
Wszyscyspoglądająposobiezmieszani.Marktylkowzrusza
ramionami,poczymwyrzucapiłkęwysokowpowietrze.
–Dajjużtemuspokój,Sam.–Serwuje,apozostali
mężczyźnirzucająsięwstronępiłki,rozchlapującwodę.
OBoże,otaczająmnienajseksowniejsifacecinaświecie.
LukeWilliamsjestpoprostuciachem.Wiemtozresztąnieoddziś.
Kiedyśotrzymałtytułnajseksowniejszegożyjącegofacetanadawany
przeznajpopularniejszeczasopismowkraju.Aleinnimężczyźni
zupełniemudorównują.
NateMcKennajestjakmroczneodbicieLuke’a.Madługieczarne
włosyzwiązanerzemieniemunasadyszyi.Pojegoramieniuwijąsię
tatuażetribale,którezachodząteżnapółklatkipiersiowej.Ma
przenikliweszareoczy,alegdypatrzynaJules,widniejewnich
najczystszamiłość.
MarkWilliamstozkoleikopiastarszegobrata,choćmożejeszcze
przystojniejsza,chociażniesądziłam,żetowogólemożliwe.Jest
wysoki,jasnowłosyimalśniącebłękitneoczy.
Sprawiawrażeniebeztroskiegoilubiącegozabawę.
BraciaMontgomerytosamkwiatmęskiegorodu.Różniichkolor
włosów,uniektórychwpadającywbrąz,uinnychwjasnyblond,ale
wszyscymajątesamecharakterystyczneniebieskieoczy.Nawet
Dominic,wpołowieWłoch,któregozpozostałymifacetamiłączy
tylkowspólnyojciec,obdarzonyjesttymsamymlodowatobłękitnym
spojrzeniemcojegoprzyrodnibracia.
ALeoNash,oczywiście,togwiazdorrockazmoich
najskrytszychfantazji.
Iwszyscysąbezkoszulek,takumięśnieni,żemogliby
pozowaćdozdjęćwkalendarzu.
Alekobietysąrówniepiękneisympatyczne.
–Podobająmisiętwojetatuaże–mówidomnieNatalie,wskazującnamojeramięibok.Przysiadasię
donas,zajmującmiejscena
ocienionymparasolemleżaku.Marszczącbrwi,pociągazaswoje
czarnetankini.
–Myślałam,żetocholerstwozakryjemójbrzuszek.
–Jaksięczujesz,młodamamo?–pytacichoMatt,kładącdłońna
wypiętymbrzuchuNat.
–Dobrze–uspokaja.–Trochębolałymnieplecy,aletochybatylkodlatego,żemałyrośnie.
–Jestuparta–krzyczyzbasenuLuke,którywłaśnieposłał
piłkęnadsiatką.–Ciąglemówięjej,żebyposzładoszpitala,ale
odmawia.Zamierzamjątampoprostuzabrać,czybędziechciała,czy
nie.
–Możepowinnaśjechać–przyznajeMatt,patrzącnaniąze
zmarszczonymibrwiami.Jegodłońwciążspoczywanaciężarnym
brzuchu,maczuływyrazoczu.
Byłbywspaniałymtatą.
Mojeserceogarniapanika,odktórejzasychamiwgardle.
Niemogęmutegodać.
Brawo,zakochałamsięwtymfacecie,iniemogęmudaćtego,co
powiniendostaćodswojejkobiety.
–Nicminiejest–przekonujeNat.–Tozwykłebóle,bodziecko
rośnie.Zaufajmi,jużtoprzerabiałam.
–Hej,asie,możejatamwskoczęipokażęwam,jaktosięrobi?–
krzyczyJulesdoNate’a,którynietrafiłwpiłkę.
–Tyniegrasz,Julianne,itojestmojeostatniesłowo–
odpowiada.
–Przecieżmogępływaćwciąży–przypominamu,
wykrzywiającbuzięjakniezadowolonedziecko.–Mamyprzedsobą
długądrogę.Niezaczynajmnieograniczaćjużteraz.
–Możeszpływać–zgadzasięIssac.–Aleniebraćudziałw
kontaktowychsportach.
–Ktośmógłbycięuderzyćłokciem–dodajeMatt.–Niechcemy,
żebystałacisiękrzywda.
–Acotozaspisekprzeciwkomnie?–pytaz
niedowierzaniemJules.–Dziewczyny,możemipomożecie?
–Przykromi–odpowiadaMegzuśmiechem–alezgadzamsięz
nimi.
–Jesteściebeznadziejni.
WszyscyśmiejemysiędoJulesiczuję,żepanikapowoliustępuje.
Muszętylkoskupićwzroknapiłce.Totylkogra,nicwięcej.
Tak,jasne.
–Wracającdotwoichdziar–zagajaNat,poczymupijałykwody–
podobająmisię.
–Dzięki–uśmiechamsię.
–Maszpiercingitatuaże.Pasujeszdotegotowarzystwa–
mówiMegzuśmiechem.–Mamwrażenie,żetojakiśwarunek
wstępny,żebydostaćsiędonaszejgrupy.
–Oczymtymówisz?–pytamześmiechem.
–Nowiesz,prawiewszyscymamytatuaże–odpowiada
Jules.–Megmaprzekłutąłechtaczkę…
–Ej!–krzyczyLeozbasenu.–Mieliśmynierozmawiaćwięcejo
intymnychczęściachciałamojejsiostry!
–Och,porozmawiajmyointymnychczęściachwszystkich
dziewczyn–przerywamuMarkzszelmowskimuśmiechem.–
PozaSam.
–ANatemaniezwykleinteresującypiercing–dodajeSam,ignorując
brata,poczymwskazujenaprzyrodzenieNate’a.
–Naprawdęmoglibyścieprzestaćrozmawiaćokolczykach–
mówiNate,łypiącnaniągniewnie.
–O,stary…–DominicwbijawNate’azszokowanywzrok.–
Aleserio?
Natekręcigłową,poczymwzdycha.
–Możebyśwkońcupodałtępiłkę,stary.
–Nocóż,naraziekolczykwpępkutoszczytmojejodwagi.
–ZerkamciekawienaMeg.–Czyprzekłutałechtaczkacościfajnego
daje?
–Och,totaknaprawdękaptureknadłechtaczkąi,owszem,tak–
uśmiechasięszeroko.
–Jestzajebiście–przyznajeWill,zacoobrywawtyłgłowyodLeo.–
Ej,ocochodzi?
–Toniejesttematdopublicznychrozmów–stanowczo
stwierdzaLeo.
–Tynieprzekłujeszsobiełechtaczki–szepczedomnieMatt.
–Czemu?–pytam,podnoszącwzrok.
–Bojaktozrobisz,niebędęmógłjejdotykać,abeztegonieprzeżyjęnawetdnia–szepczetakcicho,że
tylkojatosłyszę,coprzyprawiamnieorumieniec.–Askoromowaodotykaniu…–
jeszczebardziejściszagłos–czywiesz,cochciałbymzrobićztym
sznurkowymbikini,któremasznasobie?Mógłbymcięzwiązaći
znaleźćsięwtobiewciąguokołopółminuty.
Och,kurwa,jaktenfacetmniepodnieca.
–Ludzie,znajdźciesobiejakiśprywatnypokój.–Julesuśmiechasięzłośliwie,popijającwodę.
–Chcęjeszczejednąbabeczkę–obwieszczaStacy,
zeskakujączleżaka.–Czykomuśprzynieść?
–Wszystkieciężarnelaskipotrzebująbabeczek–stwierdzaJules,poczymprzysiadasiędoNatalie.
–Tomożewezmęcałepudełko–postanawiaStacyiruszabiegiem,
żebyjeprzynieść.
–Czychciałabyśzaprojektowaćiupiectortnamojewesele?
–pytamnieMegzszerokimuśmiechem.
Otwieramoczyzezdziwienia.
–Wybraliściedatę?
–Nie–odpowiadaześmiechem.–Alebezwzględunato,kiedyto
będzie,chcemy,żebyśtyzrobiłatort.Poważnie,jesteśnajlepsza.
Stacyrobirundkęzpudełkiemiprawiekażdyczęstujesię
przysmakiemzsolonymkarmelemimalutkąkamerąnawierzchu.
–Tonajpiękniejszyprezent,jakimogłamdostać–mówiNataliez
uśmiechem.–Jeszczerazdziękuję.
–Całaprzyjemnośćpomojejstronie.
–Jasne.Wiesz,tebabeczkisąnaprawdęwspaniałe,alemążkupiłcinaurodzinysamochód.Cholera,nie
samochódtylkoporsche.
Natśmiejesię,poczympatrzyzmiłościąnaswojego
przystojnegomęża.
–Rozpieszczamnie.
–Bardzochętniezrobiędlaciebietort,Meg.Możemypotemomówić
szczegóły.
–Otak!–wykrzykuje.–Skarbie,Nicolezrobidlanastortweselny!–
krzyczydoWillawbasenie.
–Toświetnie!Czyniemusimyprzypadkiemzrobićjakiejśdegustacji?
–Niezwracajnaniegouwagi,żarłokmażołądekbezdna.–
Megkręcigłową,poczymwgryzasięwciastko.
–Jaktytorobisz,żejesteśtakaszczupła?–pytamnieJules.
–Gdybymjamiałacośtakiegopodrękąnacodzień,byłabymjuż
wielkajakstodoła.
–Nie,niebyłabyś.–Brynnawznosioczydonieba.–Masznajlepsze
genywkosmosie.
–Jaichniejem–odpowiadam,wzruszającramionami.
Wszyscyzamierająnachwilęiwpatrująsięwemniew
zdumieniu.
–Czemu?–pytaDominic,wychylającsięzbasenu.
–Botomnóstwocukru–odpowiadam.
Megprzekrzywiagłowę,przypatrującmisięuważnie,alewzruszam
ramionami.
–Poprostupróbujętych,którerobiępierwszyraz,żebysprawdzić,
czywyszływporządku.
Mattprzywieraustamidomojejskroni.Nabierawielkihaust
powietrza,poczymcałujemniewpoliczek,apotemwramię.
Boże,uwielbiamczućnasobiejegousta.
–Maszrewelacyjnąsiłęwoli–szepczeIsaaciwychodzizbasenu,bydołączyćdożony.
–Robimysobieprzerwę–ogłaszaLeo,siadającobokSam.
NatebierzeJuleswramionaicałujejączule.
–Lepiejbędęciętrzymałblisko–szepczedoniej.–Zdalaod
kłopotów.
–Jesteścałymokry.
–Icoztego?
–To,żemamnowykostium.–Uroczowydymawargi.
–Ee…przecieżkostiumysłużądotego,żebyjemoczyć,Julianne.–
Nateśmiejesię,poczymcałujejąwramię.
–Skoromówimyosilewoli…–MegśmiejesięzłośliwiedoWilla.–
Powinniściepoznaćmojąwspółpracowniczkę,Marlę.
–Megpracujewszpitaludziecięcym–informujemnieMatt.
– T ak, a Marla jest naszą nową pielęgniarką – dodaje Meg, na co Will robi ponurą minę i gryzie
babeczkę,cojeszczebardziejrozśmiesza
Meg.–Matko,alejąciągniedonaszegoWilla…
–Kogonieciągnie–odpowiadaStacy,poklepującwłasnegomężapo
plecach.–TotakaklątwaroduMontgomerych.
–Cóż,powiedzmytylko,żeMarlasięztymspecjalnieniekryje.
–Cojestcholerniekrępujące–dodajeWill.
–Chybajeszczenigdyniewidziałem,żebyWillbył
skrępowany–mówiLuke,siadajączaswojążoną.Przyciągajądo
siebieikładziedłonienajejbrzuchu.–Corazlepszatahistoria.
–Podrywagonaoczachwszystkich–ciągnieMeg.–I
gdybyniebyła…–Marszczynos,szukającwłaściwegosłowa.
–…takzdeterminowana?–podpowiadaJules.
– Hm, ujmę to tak. Nie chcę powiedzieć, że dziewczyna jest zdzirą, ale jej ulubiony kolor szminki jest
chujowy.
–Omatko!–krzyczyBrynnaiwszyscywybuchamy
śmiechem.
Ciludziesąprzezabawni.
–Daszminumerdoniej?–pytaMarkzszerokim,
czarującymuśmiechem.–Możeulżęciwtymproblemie.
–Uwierzmi,onajestwalnięta–mówiMeg,kręcącgłową.–
Jakjużwczepisięwkogośpazurami,toniedasięjejpozbyć.
–Awiesz,możejednakjązatrzymaj.–Markześmiechempopija
piwo.–Jaitakniechcęnikogonastałe.
–Jesteśobrzydliwy.–Sammierzybratawściekłym
wzrokiem.
–Nie,poprostumówięszczerze.
–Notocozrobiszztąlaską?–pytaCaleb.CałyczastrzymadłońnabrzuchuBrynny.
ZerkamnaMatta,któryspoglądananiegozradością.
Czyżbyonateż…?
–Zamierzamniezwracaćnaniąuwagi–mamroczeWill.–Inie
chodzićdoszpitalabezochrony.
–Dobrzesięczujesz?–pytaCalebBrynnę.
–Nicminiejest,żeglarzu.Niemartwsiętak.
–Acozwami?–pytaDominic.
–Właśnie,całydzieńjejnadskakujesz–dodajeNatalie.
Lukenachylasię,szepczecośdouchaNat,poczympodgryzająw
szyję.Natotwieraszerokooczy.–Noniegadaj.
–Ej,stary,Brynnajestwciąży,czycoś?–Markdomagasię
odpowiedzi.
Brynnagwałtownieczerwienieje,aCalebwzdychagłęboko.
–Nojest!–krzyczyJules.
–Inicminiepowiedziałaś!–Stacypatrzynanią
oskarżycielsko.–Och,Boże,będzieciemielidziecko!
–Niezamierzaliśmynicmówić–zaczynaBrynna,alemałzyw
oczach.–Tosampoczątek.Nawetniebyłamjeszczeulekarza.
–Akiedysiędowiedziałaś?–pytaNatalie.
–OstatniegodniawToskanii–odpowiadaCaleb.–Jeślikreskinie
kłamią,tomoizawodnicysięspisali.
–Och,jaktypotrafiszwszystkoeleganckoująć.–Juleswznosioczydonieba,poczympatrzynaMatta.–
Atyprzecieżwiedziałeś!
–Przysiągłemdotrzymaćtajemnicy–odpowiadaspokojnie.
Bioręgłębokioddechinagleuzmysławiamsobie,żemamdziwne
dreszcze.Niejadłamzbytwielerano,aprzylunchuprawienicnie
przełknęłam,bozabardzostresowałamsiępierwszymspotkaniemz
rodzinąMatta.
Idiotka!
Dobrzewiem,coterazbędzie.Wokółwciążtrwająrozmowy,alejuż
nierozumiem,comówią.
Jakjatoprzetrwam,niezwracającnasiebieuwagi?
Przyspieszazarównomójoddech,jakipuls.Robimisiętrochęsłabo.
Todziejesięwyjątkowoszybko.
–Ej,wszystkowporządku,skarbie?–pytaMattipodnosimitwarz,
żebyzobaczyćmojeoczy.Marszczybrwi.–Niewyglądasznajlepiej.
–Muszętylkocośzjeść–odpowiadamiwyplątujęsięzobjęć,ale
zarazpowstaniumuszęsięchwycićoparciależaka,żebynieupaść.
Kręcimisięwgłowie.
Gwałtowniespadłmipoziomcukru.
Cholera.
–Hej,skarbie,skarbie!–Mattzrywasię,bypomócmiusiąść.
Wsuwamgłowęmiędzykolanaiskupiamsięnaoddychaniu.
–Cosiędzieje?Nicole,zaczynamsiębać.
–Cholera,czyonateżjestwciąży?–pytastanowczoMark.
–Cosiędziejewtejrodzinie?
–Nie,tochybanieto–odpowiadaMeg,klękającprzymnie.
–Nicole,maszcukrzycę?
–Tak–szepczę.–Chybazamałodziśzjadłam.
–Niechktośskoczydośrodkaiprzyniesiejejkanapkęijeszcze
szklankęsokupomarańczowego–rozkazujesurowoMeg.
–Jużsięrobi!–Dominicruszabiegiemwstronędomu.
–Kiedyostatnirazsprawdzałaścukier?–pytaMeg,wolnogłaszcząc
mniepoplecach.
–Rano.Codziennieranorobiępomiar–odpowiadam,po
czymskupiamsięnaoddychaniu.Corazbardziejsiętrzęsę.
–Chybapowinienemzabraćjądoszpitala–stwierdzaMatt.
Jegogłosbrzmitwardojakstal.
Jestwściekły.
–Zarazjejprzejdzie–zapewniagoMeg.Wtejsamejchwiliwraca
Dominicipodajemisok.–Pijpowoli.Niemożeciskoczyćza
gwałtownie.
Najpierwzjadamkęskanapki,apotemostrożniepopijamsokiem.
Czujęsięjakkretynka.
–Jużnicminiejest–uspokajamwszystkich.–Naprawdę.
–Omalniezemdlałaś,mała–odpowiadaWill.–Wszyscy
wolelibyśmy,żebyśspokojniesobiecośzjadła.
–Czemuniejadłaśwcześniej?–pytaJules,patrzączezmartwieniem
namnieiMatta.
–Znerwów.–Wzruszamramionami.–Nowiludzie.Jestem
nieśmiała.
–Chryste–szepczeMatt,odchodząckilkakroków.
–Bierzeszjakieśleki?–pytaMeg,sprawdzającmipuls.
–Nie.–Kręcęgłową.–Wystarczymidietaićwiczenia.
–Todlategoniejadaszswoichciastek–mówiLeo,którytakże
patrzynamniezezmartwieniem.
Przerywampicieirozglądamsięwokół.Wszyscycipiękniludzie
zebralisięprzymnie,zatroskani,ipatrząnamnietakimwzrokiem,
jakgdybywkażdejchwilimoglisięrzucić,żebyratowaćmiżycie.
Chybaimnamniezależy.
–No,mówiłamwam,mająmnóstwocukru–odpowiadam,
poczymzjadamjeszczejedenkęskanapkizindykiem,którą
przyniósłDominic.–Takazapaśćniezdarzyłamisięodlat.
Przysięgam.–PatrzęnaMatta,alemasurowywyraztwarzyi
gniewnywzrok.–Bardzoosiebiedbam.
Przestałamsiętrząść,atętnowróciłodonormy.Kończękanapkę.
–Przepraszamzatozamieszanie.
–Możechceszsiępołożyć?–pytaLuke.
–Nie.–Znówkręcęgłową,poczymuśmiechamsiędo
przystojnegobyłegoaktora.–Naprawdęwszystkowporządku.
–Niejestwporządku–mówichłodnoMatt.
–Matt…–zaczynaIsaac,aleMattuciszagolodowatym
spojrzeniem.
–Powinnaśbyłamipowiedzieć.
Znówrozglądamsięwokół.Unoszępodbródek,zaciskam
szczękiiprostujęłopatki.Niedamsięzawstydzićprzedtymiludźmi.
–Niepytałeś–odpowiadamrówniechłodno.–Nicminiejest,Matt.
–Chybapowinnazjeśćjeszczejednąkanapkę–proponujeMeg,
patrzącporozumiewawczonaMatta.
–Teżtaksądzę.Chodźzemną.
Podnosimniezleżaka,bierzewramionainiesiewkierunkudomu.
–Musimyporozmawiać.
Rozdział12
Matt
Spioręjąpotyłku.
IdęwściekleprzezogródekLuke’awstronędomu.Jezu,skróciłami
życieopięćlat.Niebałemsiętakodbardzodawna,ajestem,kurwa,gliną.
–Mogęiśćsama–mamrocze,krzywiącsięzpretensją,aleignoruję
protest.–Czytymniesłyszysz?
–Słyszałem.
–Odstawmnienaziemię–próbujejeszczeraz,aletylkomocniejją
ściskam.Odsuwamszklanedrzwi,poczymwnoszęjądojadalni,która
mieścisięobokkuchni,zdalaodwścibskichoczu.Sadzamjąnastoleikładędłoniepoobustronachjej
bioder.
–Myślałem,żemiufasz–zaczynamcicho,alestanowczo.
Otwieraszerzejoczy,poczymmarszczybrwi.
–Ufam.
–Skorotak,dlaczegootym,żechorujesznacukrzycę,dowiedziałam
siędopierowtedy,kiedyomalniezemdlałaś?
–Botonicwielkiego!–krzyczyzezniecierpliwieniem.
–Tojestważneizarazwytłumaczęcidlaczego.–Nachylamsiębliżej,żebymusiałaspojrzećmiwoczy.
–Chcęcięchronić.
Jakmamtorobić,skoroniewiem,czegopotrzebujesz?
–Mojacukrzycajestcałkowiciepodkontrolą,Matt.–
Kładziemirękęnaramieniu.–Bardzopilnuję,czegojem.Dlatego
nigdyniepijęwięcejniżdwadrinki.Niejadambabeczekaniinnych
słodyczy.Jużnigdyniechcębraćleków.
–Abrałaś?–pytam.
Kiwagłową.
–Jakmiałamdwadzieścialat.Miałamjakieśdwadzieściapięćkilo
nadwagiiniedbałamoto,cojem.Nieliczyłamcukru.
Brałamlekarstwa,ażwkońcuzdecydowałam,żeniechcęprzeżyć
kolejnychpięćdziesięciulatwtakisposób.Mójbyły,Ben,był
treneremosobistym.Pomógłmitozmienić.
Sztywnieję,słyszącoinnymmężczyźniewjejżyciu,chociażminęło
wielelat.Nicmnienieobchodzi,żeniezachowujęsięracjonalnie.
Mojeemocjesąwrozsypce.
Bioręgłębokioddech,odchylamsięipatrzęuważnienajejtwarz.
–Wtedyzrobiłaśsobiekolczykwpępku.
Znówkiwagłową.
–Tobyłanagroda,przecieżcimówiłam.
–Czemunicmiotymnieopowiadałaś,Nicole?Wielokrotnie
jedliśmycośrazem.Iwielokrotniepytałemcię,dlaczegoniejadasz
własnychwyrobów.
–Niemaocorobićszumu.–Wzruszaramionami,co
doprowadzamniedofurii.
–Otwojezdrowie?–Zanurzampalcewewłosyiodchodzęokilka
kroków,zostawiającjąsamąnastole.–Cholera,Nicole,zrobiłemz
tobąpokazwklubie.Aco,gdybyzdarzyłcisiękryzys,kiedybyłaś
związana?–Nasamąmyślkolanauginająsiępodemną.Ocieramusta
wierzchemdłoni,poczymwracamwjejstronę.
–Tomaogromnywpływnanaszeżycieerotyczne.
–Nie!–krzyczyzestrachemwoczach.–Matt,tocosięstałodzisiaj,toniejestnormalne.Naogółnie
jestemkrucha.
–Jesteśwszystkim!–wrzeszczę.Nachylamsięnadnią,maodchyloną
głowęiwpatrujesięwemnieszerokootwartymiszmaragdowymi
oczami.–Czyjeszczesięniezorientowałaś?
Jesteśwszystkim.Kochamcię.Gdybycokolwiekcisięstało,nie
potrafiłbymtegoznieść.
Ujmujęjejtwarzwdrżącedłonie.
–Takpotworniesięwystraszyłem,Nicole.Niewiedziałem,cosię
dzieje.Gdybyśpoinformowałamnieocukrzycy,mógłbymcośzrobić,
ale metaforycznie związałaś mi ręce. T ak, jesteś silna, i tak, panujesz nad swoim życiem, ale kto do
choleryzaopiekujesiętobą?
Przełykaślinęinadalpatrzynamnie.
–Tomojawina–ciągnę.–Niezapytałem,czynacoś
chorujesz,apowinienembył.Poprostuodkądciępoznałem,
całkowiciestraciłemgłowę.Myślętylkootobie.
–Przepraszam…
–Nieskarżęsię,maleńka.–Przełykamślinę.Dotykam
czołemjejczoła.–Dokładnietegopragnę;byćprzytobie.Alemoim
zadaniemjestzaspokajaćwszystkietwojepotrzeby.Aniemamszans
gowykonać,jeślinieotworzyszsięprzedemną.
–Matt–wzdycha,poczymgłaszczemojątwarz,kojąco
gładzijąpalcami.–Nierobiłamztegotajemnicy.Poprostużyjęztąchorobąodlatizwykleniemam
żadnychproblemów.Niezataiłam
niczegoprzedtobązbrakuzaufania,niechciałamtylko,żebyś
traktowałmnieinaczejztegopowodu.Dziśniepomyślałami
zachowałamsięgłupio.Takmiprzykro,żecięprzestraszyłam.
–To,codotyczyciebie,skarbie,jestważne.Zmieniłaśmojeżycie.
Czegopotrzebujesz?Jakmogęcipomóc?
–Niczegominietrzeba.–Kręcigłowąiuśmiechasię
delikatnie.–Naprawdę.Możezjadłabymjeszczekanapkę.
–Todasięzałatwić.–Obejmujęjąimocnoprzytulam.–Czyjestcośjeszcze,copowinienemwiedzieć
otwoimzdrowiu?
Zamiera.Odsuwamsię,żebypopatrzećjejwtwarz.
–Powiedz.
–Mamzespółpolicystycznychjajników–odpowiadacicho.
–Dlategobiorętabletki.
Niemampojęcia,cotoznaczy.
–Tabletkicinatopomagają?
Poważniekiwagłową.
–Cośjeszcze?
–Pozatymjużnic.
–Nicole.
–Wszystkojużwiesz–powtarzastanowczo.–Niejestemkrucha,
Matt.Alejeślikiedykolwiekźlesiępoczuję,napewnocipowiem.
–Czytodlategowostatniweekendbolałacięgłowa?
–Nie,wtedypoprostubolałamniegłowa.
Wzdycham,przytykającwargidojejczoła.Wdychamjej
zapach.Jestmitakdroga.
–Jaksięczujeszteraz?
–Lepiej,alezjemjeszczekanapkęimożewypijęjeszczejedensok.
Towystarczy.
–Wporządku.–Odstępujęokrok,pomagamjejzeskoczyćzestołu,
poczymprowadzędokuchnipokanapkęisok.–Chceszwracaćdo
domu?
–Askąd,tamjestprzyjęcie.–Uśmiechasiędomnie.–Fajne
przyjęciezseksownymifacetami.
–Czyżby?
Chichoczezłośliwie,ajazachowujępoważnywyraztwarzy,żebydać
jejodrobinęsatysfakcji.
–Nocóż,mamygwiazdęrockaiprzystojnegofutbolistę.
Przekrzywiamgłowę,uśmiechamsiękącikiemwarg,po
czympodchodzębliżej.
–Cotypowiesz?
–Mhm.
–Czytyusiłujeszwzbudzićwemniezazdrość?
Przygryzawargę.WidzęposzyiNicole,żetrochę
przyspieszyłjejpuls.
–Poprostumówięci,ktojest.
–Rozumiem.–Nachylamsięizbliżamwargidojejucha.–
Jeśliktórykolwiekznich,czytobrat,czyniebrat,chociażcię
dotknie,połamięmupalce.Jesteśmoja.
Zezdziwieniemwciągapowietrzeiwstrzymujeoddech,
czekającnato,coterazpowiem.
–Moja–powtarzam.–Ajasięniedzielę,pamiętasz?
–Straszniejesteśzaborczy–mówibeztchu.
–Żebyświedziałajak.Byłobydobrze,gdybyśotym
pamiętała.–Uśmiechamsię,poczymbioręjązarękęiwyprowadzam
nadwór,zpowrotemdotowarzystwa,które
przycichananaszwidok.
–Wszystkowporządku?–pytaJules.
–Czujęsięznacznielepiej.Indykdziałacuda–odpowiadaNicole,
puszczającdoniejoczko.Sadzamjąsobienakolanachiobejmujęw
pasie.
–Toznakomicie.–Natalieuśmiechasięciepłoizerkanamnie.–Aty,detektywie?
–Nigdynieczułemsięlepiej–odpowiadam.
–RozmawiamyoprzyjęciuzaręczynowymMegiWilla.–
Juleswprowadzanaswrozmowę.
–Przyjęciuzaręczynowym?–pytamzezdziwieniem.–Nie
wiedziałam,żecośtakiegoplanujecie.
–Bonieplanowaliśmy.–Megwzruszaramionamiiwznosioczydo
nieba.–AleJulesuważa,żetoniezbędne.
–Juleschcemiećwymówkę,żebykupićnowąparębutów–
dodajeNate,zacożonakarzegokuksańcempodżebra.Delikatnie
kładziedłońnajejbrzuszkuiskubiejąwargamiwucho.–Kupięci
wszystkiebuty,jakichtylkozapragniesz,skarbie.
–Możemywyprawićjetutajwwinnicy,dziękitemubędziebardziej
intymnie–proponujeDom.
–Aleciamogłabytobłyskawiczniezorganizować–dodajeJules,
klaszczącwdłonie.
Widzę,żeDomjestniezadowolony,alezachowujętodlasiebie.
–Musimytozrobićprzedsezonemtreningowym–zgadza
sięWill.
–IzanimLeoznowupojedziewtrasę–dodajeMeg.
–Ej,alejeślitomabyćtylkodlarodziny,toniemawielezachodu–
zauważaIsaac.–SkoroDommawyprawićprzyjęcieizamówimy
catering,tomożemyspokojnieurządzićjezatydzień.
–Sprawdzęwkalendarzu,alenarazieniewidzęprzeszkód–
przyznajeDominic.
–Super!–mówiStacyicałujemężawpoliczek.
–Czymusimysiębardzostroić?–pytaMark,marszczącbrwi.
–Przyjdź,wczymchcesz–odpowiadaMeg.–Willijanielubimy
sztywnychstrojów.
–DziękiBogu–wzdychaMark.–Abędąjakieśwolnelaski?
–Nie!–krzycząwszyscynaraz,poczymwybuchamy
śmiechem.
Gdywieczoremdocieramydoniejdomieszkania,wciąż
jestemtrochęwytrąconyzrównowagitymcukrzycowym
wstrząsem.Tobyłdzieńpełengwałtownychwrażeń.Odranabyłem
jużlekkotwardypoprostuodpatrzeniananiąwsznurkowymbikini,
oddotykujejskórytużprzymojej,wciepłymświetlesłońca.Gdyby
nierodzinawokół,zerwałbymzniejkostiumimiałbymjąwciągu
jakichśtrzechsekund.
Alepotemzdarzyłsięwstrząsitamtenstrach,tenmomentniewiedzy,cosięzniądzieje,ciążyłmiprzez
resztępopołudnia.
–Ucichłeś–szepcze.Zamknąłemdrzwizanami.–Oczymmyślisz?
–Myślęotym,jakcięukaraćzato,żezataiłaśprzedemnącośtak
ważnegoiskróciłaśmiżycieodziesięćlat.
Otwieraszerokooczy,sztywniejewniejkażdymięsień.
– Jeśli sądzisz, że dasz mi klapsa jak tej biednej dziewczynie w klubie, to lepiej pomyśl jeszcze raz –
odpowiada.Zaróżowiłasię,szybciej
oddycha.
Zdejmujęjejtop,poczymjednymszarpnięciemodpinam
bikini,którespadaminadłoń.
–Niebędzieklapsów–mówię,poczymcałujęjąwpoliczek.
–Acomizrobisz?–pytabeztchu.
–Zobaczysz.Usiądźnakrześleprzyoknie.
Bezprotestówspełniapolecenie,poczympatrzy,jakklękamprzed
nią,chwytamrąbekjejszortów,zsuwamjeprzezbiodra,apotemdo
samejziemi,potemsięgampomajteczki.Jednymruchemwyszarpuję
jespodtyłeczkaNicole.
Pojednejstroniekrzesłastoijejtoaletka,podrugiejjestramałóżka.
PodnoszęnogiNicole,rozsuwamje,poczymzawieszamjezakolana
naoparciuwyściełanegokrzesła.Potemchwytamgórnączęśćbikini,
przeplatamjąpodkolanemiwiążęsupełprzytoaletce.Drugąnogę
przywiązujędoramyłóżka.Całkowicieotworzyłasięprzedemnąiniemożesięruszyć.
Jestkurewskopiękna.
–Zrobiłaśsięjużmokra–szepczę,muskającczubkiempalcajejśliskiewnętrze.
–Lubię,kiedymniewiążesz–przypominami,ztrudem
chwytającoddech.–Jeślitomabyćmojakara,tosłabociidzie,
skarbie.
Uśmiechamsiępoważnie.Zamierzamjejudowodnić,jak
bardzosięmyli.
Pokrywamjejbiodramokrymipocałunkami,poczym
wylizujęzałamaniemiędzyudemacipką.Nicolejęczy,wplatami
dłoniewewłosy,takjakuwielbiam.Maniesamowiciemiękkąskórę,
pachniekokosemisłońcem,pocałymdniuopalaniasięnadwodą.
Liżęjejcipkę,wpychamjęzykmiędzywargisromowe,
szukającłechtaczki,poczymwycofujęsię,aNicolewydajezsiebie
długijęk.
–Podobacisięto,prawda?
–Przecieżwiesz.–Jejbiodrazaczynająlekkopulsować,aleniemożeruszaćnimizbytmocnozuwagina
węzły.
–Lubiszteżukrywaćprzedemnątajemnice?–pytam,poczym
stanowczozasysamjejłechtaczkę.
–Nie–szepczeztrudem,kołyszącgłowąnakrześle.Gdywsuwamw
niądwapalce,znówszarpiemniezawłosy.
Idokładniewchwili,gdyczujępierwszyskurczwokół
palców,wyciągamjeiodsuwamsięokrok.
–Coty…?
–Troszkęsobiepoczekasz,zanimpozwolęcidojść.
Mrużywściekleoczyipatrzynamnie,dysząc.Odciągłego
przygryzaniamaspuchniętewargi.Wśrodkuażocieka,własnymi
sokami,śladamipomoichpieszczotach.
Jesttakapyszna.
Próbujedotknąćsięsama,alechwytamjązanadgarstek,całujęwtył
dłoni,poczympodnoszęjejrękęzagłowę.
–Jeszczerazspróbujeszsamasięzadowolić,tojednakdostaniesz
klapsa.
Pochylamsię,składampocałuneknajejświeżoogolonymłonie,po
czympodskubując,całujęjącorazwyżejiwyżej,ażdocieramdotegokurewskoseksownegokolczyka.
Przezcałyczasledwomuskam
czubkamipalcówjejmokrącipkę.
–Wykończyszmnie–szepcze.
–Jeszczenie–odpowiadamcicho,poczymwędruję
pocałunkamijeszczewyżej,ażdocieramdojejpiersi.Delikatnie
pociągamsutekzębami.
Wijesiępodemną.Tociągniemniezawłosy,tochwytazaramiona.
Jeszczerazzanurzamwniejdwapalceiprzezchwilęostrojąpieprzę
–alegdytylkonogiNicolezaczynajądrżeć,przestajęiwycofujęsię.
–Matt!
–Widzisz,Nicole,jaczujęsiętaksamozawiedziony,kiedyzemną
nierozmawiasziniemówiszmiwszystkiego,co
powinienemwiedzieć.–Zataczamkciukiemkółeczkowokółjej
twardejłechtaczki.Niedotykamjejwtejchwiliwżadnyminnym
miejscu.–Jużmyślę,żewiemwszystko,kiedynagleodkrywamcoś
nowego,copowinnaśmibyłapowiedzieć.
–Każdaparapotrzebujeczasu,żebysiędobrzepoznać–
przypominami,chociażledwomówi.
Schodzępocałunkamicorazniżej,poczympodnoszęgłowę,żeby
spojrzećjejwoczy.
– Masz rację. W końcu dowiem się, jaka jest twoja ulubiona piosenka, jak wyglądała twoja suknia na
balumaturalnymiilemiałaślat,kiedydostałaśprawojazdy.–Znówzatapiamwniejpalceizaczynam
lizać
łechtaczkę.–Aletobyłocośważnego,maleńka.Icholerniemnie
wystraszyłaś.
Jejoczylśniązpożądania.Znówprzygryzawargę,patrząc,jak
pieprzęjąpalcamiijęzykiem.SutkiNicolestojąnabaczność,są
jeszczewilgotneodmoichpocałunków.
Boże,nigdywżyciuniewidziałemniczegopiękniejszego.
Inicniebyłodlamnierówniecenne.
–Musiszzrozumieć,żemiędzynaminiematajemnic.–
Chwytammocnojejpośladki,podnoszęzkrzesła,poczymzatapiam
twarzwjejwnętrzu.Chlastamjęzykiem,ssęicałuję,ażzaczyna
krzyczećibłagać,żebympozwoliłjejdojść.Alejaprzestajęi
odkładamjąnakrzesło.
–Proszęcię!Niemogęjużtegoznieść!
Łzyspływająjejpotwarzy.Ściskadłońmioparciekrzesło.
Normalnie jeszcze bym ją podręczył, dał się błagać, ale te łzy to dla mnie zbyt wiele. Wystarczająco
jasnowytłumaczyłem,ocomi
chodzi,terazmuszętylkodaćjejto,czegopragnie,aczegoja
potrzebujębardziejniżpowietrza.
Zsuwamszorty,zadzieramkoszulkęnadgłowę,poczym
zrzucamjąnabokijużjestemwniej,mocno,głębokoażpojaja.
Zakrywamjącałą,chwytamsiękrzesłaipowoli,rytmicznie
zaczynamjąpieprzyć.
–Byłemtakstrasznierozczarowany–szepczę,poczym
całujęjąwpoliczek.–Zasłużyłaśsobienato,żebypoczućmoją
frustrację. Jeśli jeszcze kiedykolwiek dowiem się, że ukryłaś przede mną coś podobnego, spotka cię ta
samakara.
Oplatamnieramionami,przyciągamniebliskoiwtulamitwarzw
szyję.
–Proszę–szepcze.–Och,Matt.
Podnoszętors,żebywidziećnasrazem,mójpenis
zagłębiający się w jej mokre wnętrze, nabrzmiałą cipkę czerwieniejącą wokół prącia, pot na naszych
ciałach.
Ściska mnie jak imadło, czuję, jak gdzieś nisko w moim brzuchu buduje się napięcie i wiem, że zaraz
wybuchnę.
Zakrywamjejłechtaczkękciukiemipatrzę,jakrozpadasięna
kawałki,zdrżącyminogami,targanaskurczami.Zcałejsiłyzdusza
mniewobjęciach.
Wykrzykujęjejimięidochodzęwtejsamejchwili,
wciskającsięwniąnajgłębiej,jaksięda,ocieramsięnasadąpenisaojejłono.Dajęzsiebiewszystko.
Długoleżębezruchunaniej,skupiającsiętylkonatym,żeby
odzyskaćoddech.Jejpalceprzypominająmi,żewciążjestzwiązana.
Uwalniamjązesznurków,masujękolanaiuda,poczymbioręjąw
ramionairazemsiadamynamiękkimłóżku.
–Przepraszamzato,cosięstało,izato,żeniepowiedziałamci
wcześniej–szepczewkońcugdzieśwmojąklatkępiersiową.
Gładzęjąpalcamipoplecach,wzamyśleniu.Takbardzojąkocham.
Gdybycokolwiekjejsięstało,nieprzeżyłbymtego.
–Tokoniectajemnic–szepczę.
–Koniectajemnic.
–Niemusisziśćzemnądopracy.–Nicolezapewniamnieporaz
trzeci,wyciągającświeżoupieczonebabeczkizpiekarnika.
–Uważaj,bopomyślę,żechceszsięmniepozbyć.
– Wiesz, że to nieprawda. – Kręci głową, stawiając gorące ciasteczka na podstawkę, żeby wystygły. –
Aledziśmaszostatnidzieńurlopui
powinieneśgodobrzewykorzystać.Japracujętylkodopierwszej.Jestniedziela.
–Sama.
–Uwierz,przepracowałamwieleniedziel,zanimpojawiłeśsięwmoim
życiu,detektywieMontgomery.
–Owszem,alejużniemusiszbyćsama–przypominamjejcicho,po
czymbioręjąwramiona,żebycałowaćbezkońca.
Topnieje.Obejmujemniezaszyjęiprzytulasięmocno,całującmniechętnymiustami.
–Czypowinnamzatrudnićcięjakoasystenta?–pyta
szeptem,gdytylkonachwilęuwalniamjejwargi
–Hmm.–Przekrzywiamgłowę,jakgdybymintensywniesięnadtym
zastanawiał.–Chybamożeszmipłacićwnaturze.
–Czyżby.–Śmiejesię,poczymzaczynalukrowaćkolejnąblachę
ciastek.
–MożeszteżpójśćzemnąnaprzyjęcieMegiWilla.
–Niemusiszrobićnicdlamnie,żebymchciałaspotykaćsięztobąitwojąrodziną.
–Nodobrze.Wtakimraziejednakpoproszęoseks.
Śmiejesię,szczerzeigłośno,ajaczujęściskaniewżołądku.
Kochamjejśmiechikocham,kiedymatakieszczęśliwe,błyszczące
oczy.
–Jesteśprzepiękna–szepczę.
Jejuśmiechstopniowogaśnie,przesłoniętyprzezpożądanie.
–Cieszęsię,żetaksądzisz–mówicicho,leciutkodrgajejgłos.
Uwielbiam,gdytaksięodsłania,tracirównowagę.
–Czymogęcijakośpomóc?
–Proszę,polukrujje.–Pokazujemi,jakwirowymruchemnakładać
lukiernaczubekbabeczki,poczympowierzamizadanie.
–Piękniepachną–szepczę.–Zczymsą?
–Zbiałączekoladąimalinami.
–Czymogęzamówićtuzinnajutro?–pytam,nacozerkanamnieze
zdziwieniem.–Zabioręjedopracy.
–Pewnie–uśmiechasięszeroko,poczymwracadopracy.
–Czytoznaczy,żedobrzesięwczorajbawiłaś?
–Otak.Maszświetnąrodzinę.
–Trudnosięzniminudzić–przyznajęzdumą.–Trzymamysię
blisko.
–Widać.Bardzosiętroszczycieosiebie.
–Owszem–mówię.
–Świetniesiębawiłam.Toprzemililudzie.
–Dobrzedonichpasowałaś–zauważammimochodem.
Namomentzamiera,poczymwracadopracy,jakgdyby
codzienniesłyszałaodjakiegośmężczyzny,żelubijąwidziećw
towarzystwietych,którychkochanajbardziej.
–Cieszęsię,żetaksądzisz.
–Wszystkowporządku?–pytam.
–Pewnie–odpowiada,uśmiechającsięsztucznie.–Jaktylko
skończysz,otwieramy.
–Mówszczerze.
–Naprawdęnicminiejest–podkreśla.–Idęotworzyć.
Wychodziwpośpiechu,jajestemkompletnie
zdezorientowany.Powiedziałemcośnietak?
Ech,kobietyiichhormony.
–Kilkagodzin–iwieleklientówiklientekpóźniej
dzwoneczeknaddrzwiamirozbrzmiewaporazkolejny.Wcukierni
zjawiasięCaleb,trzymajakąśpapierowątorebkę.
–Caleb!–Nicoleuśmiechasięszeroko,cieszysięzwizytymojego
brata.
–Dzieńdobry,ślicznotko.–Opierasięłokciemoladę,poczym
mrugadoniej.–Cosłychać?
Nicoleśmiejesię,poczymkręcigłową.
–Wszystkowporządku.Czywszyscymężczyźniwwaszej
rodziniesątacyczarujący?
–Nie,tylkoja.–Calebznówpuszczadoniejoczko,poczymstawia
torebkęprzedNicole.–Todlaciebie.
–Coto?
–Zamówiłemcilunch–wyjaśniam.
–Przecieżpracuję.
–Mogęcięnachwilęzastąpić.Musiszjeść.
Patrzynamniezezdumieniem,potemzerkanaCaleba,wkońcu
cmokamniewpoliczekizabieratorbęnazaplecze.
–Zarazwracam!–krzyczy.
–Nieśpieszsię–odpowiadam.–Dzięki,stary.
–Niemazaco.Jaksiędziśczuje?
–Wporządku.
–Trochęnaswystraszyła.–Calebprzyglądasięwystawiepyszności.–
Dajmiciastkomarchewkowe.
Podajęmuciastko,poczymwyciągamrękępopieniądze.
–Nicoleniepracujezadarmo,baranie.
–Jezu,przecieżprzyniosłemjedzenie.Czyczłowiekniemaprawy
oczekiwaćzapłatywbabeczkach?
–Nie.
Wręczamipięciodolarówkę,aleniewydajęmureszty.
–Drań–śmiejesięCaleb.
Rozdział13
Nicole
Wielesięzdarzyłowciąguostatnichdwudziestuczterechgodzin.
Nodobra,tojestniedopowiedzenieroku.
Skupiamsięnajedzeniukanapki,którąprzyniósłmiCalebiszybko
wypijamsok,któregosobienalałam.Chcęzarazwrócićdopracy.
Wczorajtaksięświetniebawiłam.Mattmaogromnąrodzinę,która
trochęmniemożeprzytłacza.Wszyscysątacyurodziwi,odnoszątyle
sukcesów,potrafiąsięświetniebawić.Ijateżsięświetniebawięznimi.
Potrafiąteżkochać.
Niewiem,jaktojest,miećtakąrodzinę.Cośwemniebardzopragniewejśćdotejrodzinyinależećdo
niejprzezdługi,długiczas.
Chryste,jesteśżałosna.
Przełykamostatnikęs,poczymwracamdokuchni.
–Chcielibyśmyzaprosićwasoboje–mówiwłaśnieCaleb.–
O,dobrze,żejesteś.
–CalebiBrynzapraszająnasnakolację.
–O–odpowiadam,unoszącbrwi.
–Tonieobowiązek,aletwojareakcjanierobiminajlepiejnaego,skarbie.
Śmiejęsięikręcęgłową.
–Dziękujęzazaproszenie.–OdwracamsiędoMatta.–
Tylkowiesz,coniedzielęregularniespotykamsięzBailey.
Idziemynawinoijakieśprzekąski.
–Towporządku.–Mattwzruszaramionami,jakgdyby
zupełniemutonieprzeszkadzało.–Wtakimrazieidźsięspotkaćz
Bailey.
–Poważnie?–pytamsceptycznie.
–Skarbie,niemuszęzagrabiaćcałegotwojegoczasu.
Najwyżejwiększość.–Uśmiechasiędrapieżnie,poczymcałujemnie
prostowusta.–MożedołączyszdomnieiCalebapóźniej?
– T o dobry plan. Matt da ci adres. – Caleb podpiera się na ladzie, żeby dosięgnąć do mnie i mocno
ucałowaćwpoliczek.
Mattwydajezsiebiewarkot,aletotylkorozśmieszaCaleba.–Do
zobaczenia,trzymajciesię.
Macha,poczymwychodzi–imijasięwdrzwiachzBailey,którapo
drodzezdążajeszczeprzyjrzećsięjegotyłkowi.
–Ocholera,widziałaśto?
–Tomójbrat–potwierdzaMattzuśmiechem.
–AtymusiszbyćMatt–zgadujeBaileyzzalotnym
uśmiechem, po czym podaje mu rękę. – Mijaliśmy się tu i tam, ale nie mieliśmy okazji się porządnie
poznać.JestemBailey.Jejnajlepsza
przyjaciółka.
–Miłomi–odpowiadaMatt,uśmiechającsięczarująco.–
Owszem,kojarzęcię.
–Ijakojejnajlepszaprzyjaciółka…–zaczynaBailey.
–Bailey–mówięostrzegawczo,alenawetniezwracanamnieuwagi.
–…oświadczam,żejeślizrobiszjejkrzywdę,zamieniętwojeżyciew
piekło.Nieobchodzimnie,żejesteśglinąimistrzem.
Mnieniewystraszysz.
Mattunosibrwi,poczymobchodziladęi,kuzdumieniuBailey,
mocnojąobejmuje.
–Powinieneśsięmniebać,anieprzytulać.Właśniecigroziłam.
–Dziękujęci,żetakjąkochasz–szepczejejdoucha.Całujejąw
policzek,poczymwypuszczazramioniwracanamojąstronę.–Czy
terazjużprzejmieszstery,maleńka?
–Eee…–Muszęodchrząknąć,żebyodzyskaćgłos,który
uwiązłmigdzieśwkrtani.Baileytakżeniemożesięchybaotrząsnąć.
–Tak,oczywiście.
Chwytamniepalcamizabrodęidelikatnieprzechylamojątwarz,
żebynaszeustamogłysięspotkać.Skubiemniedelikatniewwargi,
potemmuskamiękkimiustami,wreszciewsuwajęzykiodbierami
oddechgłębokimpocałunkiem.Gdysięodsuwa,musimnie
podtrzymać,żebymniestraciłarównowagi.
–Orany–szepczeBaileyześmiechem.
–Dozobaczeniawieczorem.–Głaszczemniepalcamipo
policzku,poczymodwracasięiwychodzizkuchni.–Cześć,Bailey.
–Cześć!–odprowadzagozachwyconymwzrokiem.
Podchodzędodrzwifrontowych,zamykamjeodśrodka,poczym
bioręsięzasprzątanie,żebyzamknąćcukiernię.
–Będęgotowazajakieśdwadzieściaminut–mówię,jakgdybymwcale
omalwłaśnieniestraciłazmysłówpocałowaniusięz
najseksowniejszymfacetemnaświecie.
–Niezłeciacho–stwierdzarzeczowoBailey.
–Przecieżjużwiedziałaś.
–Jegobratteżniczegosobie.
–Jegobratmażonę.
–Jakwszyscyprzystojniacy.–Baileywydymawargiz
pretensją.–Tocorobiciedziświeczorem?
–Czymożemypogadaćotymjużprzywinie?–pytam,
wzdychając.–Todługaopowieść.
–Boże,notośpieszmysię.Napięciemniezabija.
Baileypomagamiprzysprzątaniuiszykowaniumateriałównajutro.
Całyczasażpodryguje,jakgdybymusiałabiecdotoalety,co
przyprawiamnieochichot.
–Alezciebiewariatka–mówię.
–Poprostusięniecierpliwię–poprawiamnie.–Chodźmyjuż.Czeka
nanassexykelnerDan.
Zawieszamfartuch,chwytamportfelizamykamzanami
drzwi.Baileybierzemniepodramię,poczymruszamywstronę
Vintage.
–Ależdziśpięknie.–Bioręgłębokiłykletniegopowietrza.
Czujęsłonąwońdochodzącąznadzatoki.NauliceSeattlewyległycałerodziny,prowadzącewózeczkii
niosącemałedzieci.Wszyscycieszą
sięsłonecznąniedzielą.
–Wspaniałelato–zgadzasięBailey,zuśmiechem.
Wprowadzamniedobaru,poczymuśmiechasiękuszącodoCholernie
SeksownegoDana.–Cześć,piękny.
–Witajcie.–Odprawiahostessęgestemgłowy,poczymsamznajduje
nammiejsca.–Tocozwykle?
–Tak,proszę–odpowiadamyjednocześnie.
–Jużsięrobi.–MrugadoBailey,poczympodchodzidobaru.
–Podobaszmusię.
–Jesturoczy–wzdychaBailey.–Iboleśniemłody.
–Coty,przecieżtengośćmożemiećspokojniedwadzieściaparę.
–Itakzamłody.Potrzebujękogośzwiększym
doświadczeniemżyciowym.–Macharęką,poczymsiada
wygodniej.
Danprzynosinaszewinoiprzyjmujezamówieniena
przystawki,Baileymierzymniewzrokiemznadkrawędzi
kieliszka.
–Nomówwreszcie.
–Naprawdęciępotrzebuję,żebyśpomogłamiodzyskać
rozum.Pomóżmijakośotrzeźwieć.
–Dobra.
–Niemogęsięwnimzakochać.
–Jasne.–Marszczyczołownagłymzdumieniu.–Czekaj.
Czemunie?
–Bomytylkomiłorazemspędzamyczas,pamiętasz,oczym
rozmawiałyśmy?
Powoliprzytakuje,alepochwilikręcigłową.
–Właściwiekiedycośtakiegomówiłyśmy?
–Zabrałmnienaspotkaniezrodziną–zaczynam.–Ionisąświetni.
Wiedziałaś,żejegoszwagremjestLukeWilliams?TenLuke
Williams?Ten,któregoplakatwisiałnamojejścianie,kiedybyłam
nastolatką.
–Ocholera.
–AsiostraLuke’achodzizLeoNashem,docholery.Nie
wspominającjużofakcie,żebratMattatoWillMontgomery,ten
słynnyfutbolista.Nowięczabrałmnienaprzyjęcienadbasenemdla
gwiazdioniwszyscybylisupermili.Istraszniezabawni.
–Notoświetnie.Czymożeciemniezabraćnastępnym
razem?
–Toniejestśmieszne.Natymprzyjęciuzaliczyłam
gwałtownyspadekcukru,bojakostatniaidiotkazamałowczoraj
zjadłam,itakMattdowiedziałsięocukrzycy…
–Niemówiłaśmu?–pyta,marszczącmocnobrwi.
–…ioczywiściesięwściekł,bomuniemówiłam.
–Onjestdominatorem,Nicole.Nojasne,żesięwściekł.–
Upijałykwina,poczymnapoczynawłaśnieprzyniesioneprzezDana
jedzenie.
–Apotemwyrwałomusię,żesięwemniezakochał.
Powoliodkładafrytkęnatalerziwbijawemniezdumionywzrok.
–Cotypowiedziałaś?–pyta,niemalpiszcząc.
–Nic.
–Nic?
–Jemusiętowymknęłopodwpływemchwili.Niejestem
nawetpewna,czyzdajesobiesprawęztego,copowiedział.Był
wtedyjeszczezdenerwowanyzpowodutejcukrzycy.–Odsuwamod
siebietowspomnienie,bonasamąmyślkompletniesięrozsypuję.–
Alejazamocnosiędoniegoprzywiązuję.
–Czemu?
–Onpowinienmiećdzieci–szepczę.–Obiewiemy,żeniemogęmu
tegodać.
–Niebądźniemądra–jęczyBailey.–Przecieżniemożesztego
wiedzieć.
–Toiowowiem.Niemogęsięwnimterazzakochać.Niejestem
dziewczynądlaniego.
–Jasne,czylimawspaniałąrodzinę,świetnąpracę…–
Odliczazaletynapalcach.–Niejestnaciągaczemani
nieudacznikiem,potrafibyćlojalny,dobrzeradzisobiezdziećmii
jeszczelepiejwsypialni.Cozakoszmar!
–Bardzośmieszne.
–Czylinajpierwniechciałaśgo,bojestdominujący,ateraz,bomożekiedyśchciećdzieci?
–Oj,wtwoichustachtobrzmitakgłupio–śmiejęsię.–Alejasięstaramgochronić.Niechcęzrobićmu
krzywdy.Isobieteżnie.
–Ależtysięmartwisznazapas.Poprosturóbdalejto,cowam
wychodziodpoczątku.Cieszsięnim,akwestiędziecizałatwisz,kiedycisięoświadczy,jeślitonastąpi.
Dławięsięwinem,ażoczyzachodząmiłzami,muszę
odkaszlnąć.
–Nodobrze,czylinasamąmyślomałżeństwiewpadaszwpanikę–
mówicichoBailey.–Jaraczejżartowałam,Nicole.
–Nawetniemówtakichrzeczy!
–Kochanie,jawłaśniewidziałamwasrazem.Tenfacetjest
nieprzytomniezakochany.
Chcęcośpowiedzieć,alepowstrzymujemniegestemdłoni.
–Itytaksamo.Wiem,żeledwocosiępoznaliście,aleMattnigdziesięniewybiera.Poprostucieszsię
tym.
–Toprawda,żejestgenialnywłóżku–przyznaję.
– Och, znakomicie, podkreśl to jeszcze kilka razy. Jesteś okrutna. Ja tu stanęłam w twojej obronie i
zagroziłam
przedstawicielowiprawa,awnagrodęprzypominaszmi,żety
uprawiaszseks,ajanie?
Chichoczę,poczymłapczywiechwytamfrytkę.
–Tojestserioświetnyseks.
–Nienawidzęcię.
–O,trafiłaś!–cieszysięBrynna,otwierającmidrzwi.
–Prawiesięzgubiłam–przyznajęzewstydem.–Jesteścietudobrze
schowani.
Topewneniedopowiedzenie.CalebiBrynnamieszkająw
pięknymdomuwdzielnicyAlkiBeach.Tojednazmoich
ulubionychczęścimiasta,szczególniewlecie–sątusklepy,po
którychmożnabuszować,znakomiterestauracje,wtymmójulubiony
bar, T he Celtic Swell, a także wiele kilometrów tras spacerowych, na których można podziwiać
panoramęSeattle.
–Cieszęsię,żejednakdotarłaś.–Obejmujemnie.
Muszęwspiąćsięnapalce,żebymogładosięgnąć.Brynnajestwysoką
kobietą,madługie,ciemnewłosyiprzepięknepiwneoczy.
–Chłopakisąwogródkuzdziewczynkami,którewłaśnieusiłują
wyprosić,żebymogłypóźniejiśćspać.
–Notak,lato.–Wzruszamramionami.–Jaksięmają
dziewczynki?
–Świetnie.Chodźmydonich.
Prowadzimnieprzezdomwstronętylnychdrzwi.W
ogródkuszczekaszczęśliwyjednookipies,aCalebiMattpodciągają
sięnametalowymdrążku.
–Ocholera–mamroczę,zatrzymującsięwpółkroku.
Patrzę,jakmężczyźnimiarowymiruchamiunosząsięiopadają
uczepienidrążka.Obajzdjęlikoszulki,odsłaniającplecyiramiona
–czystezwojemięśni.Calebmatatuażnaramieniu,jednakztej
odległościniemogęgoodczytać.Obajlśniąodpotuicochwilasię
przekomarzają.
–WujekMattzrobiłjużdwadzieścia!–krzyczyJosie.
–Tatuśdziewiętnaście–dodajeMaddie.
–Będęlepszy,braciszku.
–Walsię–odpowiadaCaleb.
–Tatuśmusiwrzucićpieniążkadoskarbonkizaprzeklinanie!
–zauważaJosie.
–Zdajesię,żenamówiłypanównapompki,żebyniemusiećiśćspać
–mówiBrynnaipatrzynaswojegomęża,krzyżującręcenapiersiach.
–Niezływidok,prawda?
–Matko,topowinnobyćnielegalne–zgadzamsię.–Jakty
zachowujeszspokójnaspotkaniachrodzinnych?Jawczorajmyślałam,
żedostanęatakuserca.
Śmiejesię,poczymobejmujemnieramieniemiprzytula.
–Zpoczątkutowszystkojesttrochęprzytłaczające,aletozwykli
ludzie,Nicole.WillpuszczabąkiizwalatonaMeg.Julesmatakiszał
hormonalny,żeciąglenakogośwarczy,apotempłaczeibłagao
wybaczenie.Jaktowrodzeństwie.
–Mhm.–Przekrzywiamgłowę,przypatrującsię,jakMattiCaleb
zeskakująnaziemię.
–Atymaszsiostręalbobrata?–pytaBrynnę.
–Mam,siostrę,nazywasięSavannah.Aleniejesteśmyzbytblisko.
–Jajestemjedynaczką.Stacytomojakuzynka,chociaż
wychowywałyśmysięraczejjaksiostry.
UśmiechasiędoCaleba,któryporywaJosiewramionaitańczyznią
popodwórku.MattiMaddiedrapiąigłaszcząpsa,którywywalił
brzuchdogóryiwyraźnieznajdujesięwpsimniebie.
–Nodobrze,dziewczynki,poraspać!
–Alemamo,Nicoledopieroprzyszła!–Maddiepodbiegaiobejmuje
mniezanogi.–Tęskniłam.
Przyklękam,śmiejącsię,przytejuroczejdziewczynce.
–Przecieżwidziałyśmysiętylkoraz,wcukierni,kiedyprzyszłaśz
mamązałatwićciastka.Jakmożeszzamnątęsknić?
–Podobamisiętwojacukiernia–odpowiada,wzruszającramionami,
jakgdybytowszystkowyjaśniało.
–Miłomi!
–JesteśdziewczynąwujkaMatta?–pytaJosie.Trzyma
Mattazarękęiobserwujemnieostrożnie.
Aleopiekuńczezniejstworzenie.
–Owszem–odpowiadam,przynajmniejnarazie,poczym
uśmiechamsiędoJosie.–Jaksięmasz,Josie?
–Świetnie.–WtulatwarzwnogęMatta,którywłaśnie
wkładakoszulkę,poczymześmiechemporywadziewczynkęw
ramiona.Odgarniajejztwarzydługieciemnewłosy.
–Czemujesteśtakanieśmiała?–pyta.
Wzruszaramionamiikładziemugłowęnaramieniu.
–Onajestgłupia–informujemnieMaddie.–Atonaszpies,Bix.Jestbardzoodważny.
–Iśliczny–przyznaję.
Piespodnosiłapę,jakgdybychciałsięprzywitać,więcnachylamsię,żebyjąuścisnąć.
–Dziewczynki,musicieiśćdołóżka.Waszaporaspaniaminęłajuż
dawno–stwierdzaBrynna.
CalebbierzeprotestującąMaddiezarękę,poczymdajeBiksowiznak,żebyposzedłzanimi.
–Poczytasznam?–pytaJosieMatta.
–Pewnie.–Odwracasiędomnie,poczymcałujemniewpoliczek.–
Cześć,skarbie,cieszęsię,żejesteś.Czymogęjeszczeiśćpoczytaćdziewczynkom?
–Oczywiście–odpowiadamzuśmiechem,poczym
zanurzampalcewjegomiękkie,ciemnozłotewłosy.–Jasiętuczymś
zajmę.
–Rozpalęgrill–mówiCaleb,poczymprzekazujerączkęMaddie
Mattowi,któryzabieraobiedziewczynkiiichpsadodomu.
–Jakmogępomóc?–pytamBrynnę.
–Możeszposiedziećzemnąnatarasie.Calebupiecze
burgery, a cała reszta jest zrobiona. – Przysiada na niebieskim fotelu, a ja zajmuję miejsce obok, na
pasującejdwuosobowejkanapie.
–JakspotkaniezBailey,dobrzesiębawiłaś?–pytaCaleb,rozpalającgrilla.
–ZBaileyniedasiębawićźle–odpowiadamześmiechem.
–Calebmówił,żechodziciedoVintage.–Brynnanalewanampo
szklancemrożonejherbatyzoszronionegodzbana.–Tofajne
miejsce.
–Uwielbiamje–przyznaję.–Jużodparulatbywamytamwkażdą
niedzielę.
Caleb kładzie cztery uformowane surowe burgery na grilla, a powietrze wypełnia skwierczenie i woń
mięsa.
–Maszpięknydom–zauważam,poczymupijamłyk
herbaty.
–Dziękuję.TotaknaprawdędomNatalie.Alepozwoliłamisię
wprowadzić,boJuleszamieszkałazNate’em.–Brynnabierzesobie
kawałekseleraztacyidelikatniegonadgryza.
–Tobardzomiłozjejstrony.
–Natjestkochana.Uroczakobietailojalnaażdoprzesady–
mówiBrynna.–AlechybazaczniemysięzCalebemrozglądaćza
czymświększym,skoromamyteraznowegoczłonkarodzinyw
drodze.Przydasięwięcejmiejsca.
–Mówięci,żeIsaacpowiniennamcośwybudować–
przypominaCaleb.
–Och,będziemysięterazkłócićorozkładłazienekiplanpięter.–
Brynnawznosioczydonieba.
–Coprzegapiłem?–pytaMatt,którywłaśniedonas
dołączył.Siadaobok,obejmujemnieiprzytula.
–Nicwielkiego.Dziewczynkizasnęły?
–Przeczytałemimdwiebajki.Alezałożęsię,żektóraśbędziechciałasiękoniecznienapićwodywciągu
najbliższejgodziny.–Całujemniewskroń,poczymmuskaczubkamipalcówmojąrękę.Gdysięga
tatuażunaramieniu,przyprawiamnieogęsiąskórkę.
–Napewnobardzożałują,żenamnietowarzyszą–
przyznajecierpkoBrynna.
–Czydziśjestjakaśszczególnaokazja?–pytam,poczymkładę
głowęnaramieniuMatta.
–Wpewnymsensie,aleniechcemyztegorobićwielkiejsprawy.–
Calebprzewracaburgery,zamykapokrywęidołączadonas.–Odbyła
sięjużceremoniaadopcyjna,aledopierodziśotrzymaliśmy
dokumenty,żesprawajestostateczniezakończona.
–Tocudownie!–wykrzykuję.–Miałyszczęście,żetowyje
wzięliście.
–Gratulacje,stary.–Mattprzybijapiątkębratu.–Chociażtak
naprawdęsąwaszejużoddawna.
–Toprawda.–Calebkiwagłową.–Jakciwysmażyć
burgera?
–Prawiedokońca–mówię.–Napewnoniemogępomóc?
–Pracowałaścałydzień.Odprężsię–szepczemidouchaMatt.–
Mamywszystkopodkontrolą.
– Nie pracowałam cały dzień – śmieje się, ale opieram się wygodniej i sączę herbatę. – Ale pozwolę
wamuporaćsięzgotowaniem.
–Piękniewyglądasz–szepczeMatt.
Marszczęnos,cogorozśmiesza.
–Straszniepodobamisiętwójtatuaż–twierdzaBrynna,
przekrzywiającgłowęwzamyśleniu.–Możeteżsobiezrobięcoś
takiego.
–Niemożeszsiętatuować,kiedyjesteśwciąży,kochanie–
przypominajejCaleb.
–Wiem,potem.
–Polecęcisalon,myślęokolejnym.
DłońMatta,któradotejporygładziłamojeramię,terazzamieraw
bezruchu.
–Cochciałaśzrobićtymrazem?–pytamnie.
–Jeszczeniezdecydowałam.Poprostukorcimnie,żebymiećcoś
nowego–odpowiadam,wzruszającramionami.
Rozbłyskująmuoczy,tenpomysłwyraźniegopodnieca.
Lubitatuaże.
–Burgerygotowe–obwieszczaCaleb.
–Nototerazchciałabymposłuchaćjakichśnaprawdę
dobrychhistoriiotym,jakimMattbyłdzieckiem–stwierdzam,po
czymdoprawiamkeczupemmojegoburgera.
–Jaznamichchybamilion.Cochceszwiedzieć?–pytaCaleb,
ignorującwściekłespojrzenieMatta.
–Wszystko–śmiejęsię.–Alezacznijodtychnajbardziej
kompromitujących.
–Spałzukochanymkocykiemdodziewiątegorokużycia–
zaczynaCaleb.
–Proponuję,żebyśsięzamknął–warczyMatt,
przyprawiającmnieochichot.
–Zawszebyłnajwrażliwszyznaswszystkich–ciągnie
Caleb.
–Wiesz,jateżznamkilkahistorii.Otobie–przypominamuMatt.
–Och,chętnieposłucham!–Brynnaklaszczewdłonieipodskakuje
nafotelu.–Dobrzesięzapowiada.
–MattzawszebyłfanemBatmana.Wkładałręcznikina
głowęjakpelerynyibiegałpodomu,ratującGothamprzedzłem.
–ToCalebbyłzłem–dodajeMatt,mrużącoczy.–Przestańmówić.
Ostrzegamcię.
–MamachybamajakieśzdjęciaMattazpiątejklasy.Julesmiała
chybawtedyzpięćlat,pozwoliłjejobciąćsobiewłosy.
–Calebmoczyłsięwnocydoszóstegorokużycia–szepczeMatt
zwodniczołagodnymgłosem,poczympatrzynabrata,unoszącbrwi.
–TyteżnigdyniepotrafiłeśodmówićJulesniczego,więcterazmituniewciskaj.
–CzyMattbyłspokojnymdzieckiem?–pytam,bostraszniemisię
podobatobraterskieprzekomarzanie.
–Otak–przytakujeCaleb.–Zawsze.Wręczponurym.
–Musiałemwyrobićśrednią,boWillzachowywałsięjakwariat.
–ACaleb?–pytaMattaBrynna.–Czyzawszebyłtaką
chodzącąsiłąspokoju?
–Nie–odpowiadaMatt,patrzącnabratawzamyśleniu.–
Takizrobiłsiępojakimśpierwszymrokusłużbywkomandosach.
–Byłeśkomandosem?–pytam,otwierającszerokooczy.O
cholera,towyjaśnia,skądmatakiegenialneciało.
–Owszem.–Calebskupiawzroknapiwie.
–Dziękujęcizasłużbę–mówięcicho,agdynapotykamjegowzrok,
odpowiadamuśmiechem.–Mójojciecbyłżołnierzem,walczyłw
Wietnamie.
Calebkiwagłową,poczymspoglądanaMatta.Czegośnie
wypowiadająnagłos.PochwilirozbrzmiewatelefonMatta.
–Cholera,toAsh.–Odbiera.–Słucham?
–Mamnadzieję,żeniebędziemusiałwyjść–mamrocze
Brynna.
–Itoniemożezaczekaćdojutra?Onraczejsięnigdzienieruszy–
narzekaMatt,poczymprzeklinaiodgarniawłosyzczoła,cojest
wyraźnymznakiem,żesięzdenerwował.–Nodobra,będęzachwilę.
Rozłączasię,poczymwsuwatelefondokieszeniipatrzynamnie
przepraszająco.
–Chybadobrze,żeprzyjechaliśmydwomasamochodami.
Muszęjechaćdopracy.
–Wporządku.–Unoszęlekkoramiona,chcącpowiedzieć,żetonic
takiegoiwcaleniejestemzawiedziona.Takąmapracę.
–Przepraszam.
–Matt,przecieżtotwojapraca.Nicsięniedzieje.
–Dajcienamchwilkę–mamroczeMattdoCaleba,cmoka
Brynwpoliczek,poczymbierzemniezarękęiprowadzidodomu.–
Dziękizakolację,zadzwonięjutro,stary.
Jużwkuchnibierzemniewramionaicałujedoutraty
zmysłów.Zanurzapalcewmoichwłosachiprzytulaztąsamą
desperacją,zktórąrozgniatamiwargipocałunkami.Jakgdybychciał
mnienaznaczyćjakoswojąwłasność.
Wkońcuodsuwasię,beztchu.Jegobłękitneoczyjaśniejąz
pożądania.
–Nietakplanowałemspędzićtenwieczór–mówi.–Bardzochciałem
zabraćciędodomuizatracićsięnakilkagodzin.
Przełykamślinę,poczymdzielniesięuśmiecham.
–Tobędzietylkonieoczekiwanaprzerwatechniczna.
–Przepraszam–powtarza.
–Matt,takpoprostubywa.Pracujeszwpolicjiijestemztegodumna.
Idź.
Wzdycha,przytulamniemocno,kołyszeprzezchwilęw
ramionach,poczymskładamocnypocałuneknamoimczoleibierze
głębokioddech.
–Zadzwoniępóźniej–mamrocze.
–Brzmidobrze.
Całujemniejeszczeraz,poczymruszawstronęsamochodu.
–Chybatakżepowinnamiść–stwierdzam,wracającna
taras.
–Czymożemychwilęporozmawiać,zanimpójdziesz?
–Oczywiście–odpowiadam,poczymsiadamznówna
swoimmiejscu.
–Czymogęzostać?–pytaCaleb.
Spoglądamnaichpoważne,skupionetwarze,inagle
zaczynamsiędenerwować.Topewnietenmoment,kiedy
poinformująmnie,żeniejestemdośćdobradlaMatta.
–Zostań–mówięcicho.
–Chciałamcitylkocośdoradzić–zaczynaBrynna.–Byłamkiedyś
żonągliniarza.Biologicznegoojcamoichbliźniaczek–
dodaje,widzącmojezdumionespojrzenie.–Nicole,toniejestłatwe.
Niekażmuwybieraćmiędzytobąapracą.Cokolwiekwybierze,nie
będzieszczęśliwy.
–Nigdybymtegoniezrobiła–odpowiadamgniewnie.–
Skoromitomówisz,toznaczy,żeniemaszomniezbytdobrej
opinii.
–Nieprawda–protestujeBrynna,kręcącgłową.–Poprostu
ostrzegamcię,żezwiązkizpolicjantamisątrudne.Inaprawdęnie
chcębrzmiećjakwrednasuka,chociażwłaśniezdałamsobiesprawę,żetakdokładniebrzmię.Mattto
jedenznajwspanialszychfacetów,
jakich kiedykolwiek poznałam. Zrobił bardzo wiele dla mojej rodziny, a w szczególności wbił trochę
rozumudotejopornejgłowy.–Tu
wskazujekciukiemCalebaiuśmiechasięlekko.–Kochamgo.Nie
chcę,żebycierpiał.
–Nigdyniedopuścidotego,żebyśczułasięnadrugimplanie,mniejważnaniżpraca–dodajeCaleb.
–NiemamżadnegoproblemuzpracąMatta–odpowiadam
szczerze.–Jestemzniegodumna.Toświetnypolicjant.Wiem,że
taka praca wiele wymaga, wiem, że nie raz będę to przeklinać, ale tak już musi być. – Wzruszam
ramionami,nacoBrynnaiCalebwidocznie
sięodprężają.
–Lubięcię–stwierdzaCaleb.–Myślę,żejesteśidealnąkobietądlamojegobrata.
–Dziękuję–szepczę.–Obyśmiałrację.
Niemogęprzestaćonimmyśleć.Odkładamczytniknastoliki
pocieramoczyopuszkamipalców.
Niemampojęcia,odjakdawnawpatrujęsięciąglewtensamakapit,
myślącoMatcie.Niedostałamżadnychwiadomości,aletomnienie
dziwi.Skorogowezwali,toznaczy,żejestzajęty.
Jesteśmyrazemtakkrótko,jaktosięstało,żejużtęsknięzanim,gdynieleżyobok?Możepoczytałbymi
alboobejrzelibyśmyfilm.
Albokochalibyśmysię.
Nasamąmyślmojeciałoogarniaogień.Przesuwambiodra,ściskając
mocnouda,żebyjakośulżyćnapięciurodzącemusięmiędzynimi.
Pragnęgo.
Wkońcusięgampotelefoniwysyłamwiadomość.
„Proszę,wyjdźzmojejgłowy.Usiłujęzasnąć”.
Długowpatrujęsięwtelefon,ażwkońcunadchodzi
odpowiedź.
„Tyzawszesiedziszwmojej.Wszystkowporządku?”.
Uśmiechamsięizaczynamnaciskaćklawisze.
„Tak,czujęsięświetnie.Tęsknię.Chciałabym,żebyśtubył.
Jestemnaga”.
Chichocząc,przekręcamsięnabrzuchiczekamniecierpliwiena
odpowiedź.
„Zadręczyszmnie.Jesteświlgotna?”.
„Myślęotobie,więcraczejtak!”.
Przygryzamwargę,wpatrującsięwtelefon.Pokilku
minutachdzwoni.
–Halo?
–Skarbie,zabijaszmnie.
–Amyślałam,żesiępobawimywpikantnewiadomości–
odpowiadam,chichocząc.
–Musiałemcięusłyszeć.–Mazmęczonygłos.Pobrzmiewawnim
frustracja.
–Ciężkanoc?
–Otak,ijeszczepotrwa.BędziemyzAshempracowaćteżjutrocały
dzień.
–Achceszjeszczetebabeczki,októrychwspominałeśrano?
–pytam,poczymprzekręcamsięnaplecy.
–Oczywiście.Niewiem,czybędęmiałjutroinnąokazję,żebycię
zobaczyć.
–Przygotujęjedlaciebie–obiecuję.
–Awracającdotematu.
Słyszę,żesięuśmiechainiepotrafięnieodpowiedziećtymsamym.
Opieramsięwygodnieizaciskampalcemocniejnatelefonie.
–Wspominałaś,żejesteświlgotna?
–Ipodnieconajakcholera–odpowiadam.
–Icozamierzaszzrobićwtejsprawie?–Jegogłosstałsięaksamitny,alepobrzmiewawnimteżtaostra
nuta,któraoznaczawejściewrolępana.Mojeciałostajewpłomieniach.
–Jeszczenicnieplanowałam–mówięchrapliwie.
–Chcę,żebyśrozchyliłatemiękkieudaiwsadziładwapalcedocipki.
Teraz.
Wypełniamjegopolecenie.Jęczę,podwójniepodniecona
głosemMattawsłuchawceiwłasnympalcemwślizgującymsięwmoje
wnętrze.
–Matt–szepczę.
–Aterazpotrzyjcałądłoniąłechtaczkę.Mocno,skarbie.
Jęczę,energiczniepocierającłechtaczkęitowsuwam,towysuwam
palce.Och,cholera,samtengłosdoprowadzamniedoutraty
zmysłów.
–Matt,jazarazdojdę–zawodzę.
–Skarbie,musiszszybkodaćmitenorgazm,ajutrosamociebie
zadbam.Możesznatoliczyć.
–Och,Boże.
–Zwiążęcięiwyliżęodstópdogłów,Nicole.Chcesz?
–Jezu–jęczęicaławybucham,miotamsię,tręudemoudo,usiłuję
wycisnąćzmojejłechtaczkikażdąkropelkęrozkoszy.
–Mojadziewczynka–mówimisłodkodoucha.–Bardzo
ładnie.
–Tęsknięzatobą–udajemisięwydyszeć.–Kochamcię!
–Będęjutro,przyrzekam.
–Dobrze.–Bioręgłębokioddech,poczymwybucham
śmiechem.–Tobyłodobre.
–Dlaciebie.Japotrzebujęodpocząćkilkaminut,zanimwrócędo
pokoju,żebyAshniezobaczył,jakterazwyglądam.
Chichoczęiprzewracamsięnabrzuch.
–Gdybymtambyła,mogłabymcipomóc.
–Przestańtakmówić,błagam.
–Jesteśsam?
–Tak.
–Drzwimajązamek?
–Proponujeszmi,żebymzwaliłkoniawskładziku?–pytazdziwiony.
–Chciałabymusłyszeć,jakdochodzisz.
–Jutro,skarbie,usłyszysznieraz.
–Niemogęsiędoczekać–uśmiechamsię.
–Dobranoc,kochanie.
–Dobranoc.Kochamcię.
Rozdział14
Ktośprzyszedł–mówiAnastasia,wchodzącdokuchni.–
Mamyjeszczedwadzieściaminutdootwarcia,aletwierdzi,żecięznaiżebyśspojrzałanatelefon.
Wyciągamtelefonzkieszeni,mamdwiewiadomości.
„BędziemyzAshemzapółgodziny”.
„Jesteśmyprzedwejściem.Twojawiernapracownicanie
wierzy,żecięznam”.
BiegnęotworzyćdrzwiiuśmiechamsięnawidokMatta,
któryoparłsiętyłkiemoszklanykontuar.Błękitnakoszula
wyjątkowopasujedojegooczu.
Adżinsydotyłka.
Odwracasięiuśmiecha.Otwieramdrzwi,odchodzęokrok,żeby
wpuścićpanówdośrodka,poczymponowniezamykamzasuwkę.
–Przepraszam,żejesteśmyzawcześnie–mówiAsh,
ruszającwstronęlady,żebyłakomymwzrokiempożerać
wystawioneprzysmaki.
–Nicsięniedzieje–odpowiadam.–Anastasio,tosąMattiAsh.
–Przepraszam–rumienisię.–Poprostunieczujęsiępewnie,
otwierającdrzwitakwcześniekomuś,kogoniepoznaję.
–Dobrzerobisz–zapewniająAsh.
–Jakcimijadzień?–pytacichoMatt,obejmującdłoniąmój
policzek.
–Lepiej,odkądcięwidzę–odpowiadam,poczym
przekręcamgłowę,żebyucałowaćjegociepłąrękę.Omatko,zupełnie
sięrozklejam.
OczyMattarozbłyskująszczęściem,poczymciemnieją,gdyskubię
zębaminasadęjegokciuka.
– Rób tak dalej, a w ciągu minuty będziesz związana tym fartuszkiem i przyszpilona do ściany własnej
kuchni–szepczemidoucha,poczym
całujemniewpoliczekiodsuwasięzdrapieżnymuśmiechem.
–Obiecankicacanki–prowokuję.–Zapakowałamjużwaszeciastka.
–Prowadzęgozarękędokuchni,gdzieczekająpudełka.–
Mamnadzieję,żebędąwszystkimsmakowały.
–Napewno.Chłopakizaczynająsięodnichuzależniać.
Jeszczetrochę,awykończyszsprzedawcówpączków.–Puszczado
mnieoczko,ajarozpromieniamsię,słyszącpochwały.
–Obytaksięstało–kiwamgłową.–ArtykułLeoteżpewnie
przyciągniewięcejludzi.
–ArtykułLeo?–pyta,unoszącbrwi.
–Owszem,podobnowspominałomojejcukierniwjakimś
wywiadzie.Byłamwszoku.
–Aha.–Mattprzytakujezaprobatą.–Super.
–Wydajeszsięzmęczony.–Przeczesujęmuwłosydłoniąimasuję
mięśnienakarku.–Spałeśtrochę?
–Praktyczniewcale–wzdycha,pocieratwarzdłońmi,poczym
przypatrujemisięprzezchwilę.–Przepraszamzawczoraj.
–Och,przestań,naprawdę,skarbie,nicsięniestało.
Żałowałam,żeposzedłeś,alemaszfantastycznąpracę,walczyszz
przestępcamiijesteśstrażnikiemamerykańskiegosnu.–
Uśmiechamsię,nawidokjegocierpkiejminy.
–No,cośwtymrodzaju.–Bierzemniewramionaimocnoprzytula.
Niemawtymnicerotycznego,możepozaiskierkami,którebudziwe
mniekażdyjegodotyk.Mattraczejpocieszanasoboje.
Zsuwadłoniepomoichplecachiopierajenatalii,poczymprzyciągamniemocnodosiebie.Wtulanos
wmojąszyję,bierzegłębokioddech.
–Chciałbymdziśprzyjechaćdociebiepopracy.
–Podobamisiętenplan–zgadzamsiębezwahania.–
Zrobięcikolacjęiwogóle.
Całujemniewczubekgłowyześmiechem.
–Odwielumiesięcyniesłyszałembardziejatrakcyjnejpropozycji.
Dziękuję.
– Nie dziękuj, zanim nie spróbujesz – ostrzegam. – Świetnie piekę, ale w gotowaniu jestem
przeciętniakiem.
–Jamogęcośugotować.–Mattwzruszaramionami,ale
stanowczokręcęgłową.
–Niemamowy,detektywie.Będzieszpo
dwudziesto-czterogodzinnejzmianie.Nakarmięcię.
Podajęmupudełka,poczymwyprowadzamgozkuchni.Ashwłaśnie
zprzekleństwemkończyjakąśrozmowę.
–Abbynagleodwołała.Icojaterazzrobię,docholery.
–KimjestAbby?–pytam,patrzącnierozumiejącym
wzrokiemnaMattaiAsha.
–Tomojaniania–odpowiadaAsh,poczymznówprzeklinaigrzebie
wtelefonie.–CośjejwypadłoiniemożezająćsięCasey.
SpoglądampytająconaMatta,aleondyskretniekręcigłową,naznak,żewyjaśnimiwszystkopóźniej.
–Niemasznikogodosynka?–pytam.
–Córki–poprawiamnieodruchowoAsh.–Caseyjest
dziewczynką.Inie,niemamnikogoinnego.
–Tomożejasięniązajmę–proponuję.
–Przecieżpracujesz–odpowiadaAsh,podnoszącgłowęznadzieją.
–Podobnojestemwłaścicielkątegolokaluiwolnomituzapraszać
kogotylkomamochotę.–Uśmiechamsięszerokoizerkamna
Anastasię,któraprzytakuje.–IlelatmaCasey?
–Dziewięć.Togrzecznedziecko,pewniewsadzinosw
iPodainiebędziecizawracałagłowy.
–Zprzyjemnościąsięniązajmiemy.CzyAbbymożejątupodrzucić?
Mattuśmiechasię,opierabiodremoladęiobserwujenasze
skrzyżowanymirękami.
–Napiszęizapytam–odpowiadaAshzulgą.–Jesteś
pewna?
–Jasne.–Machamrękąipodchodzędodrzwi,żeby
odemknąćzasuwkę.Czasotwierać.–Caseybędziepoddobrąopieką.
–Abbyodpisała,żemożejąprzywieźćzadziesięćminut.
Dziękuję,Nicole.Naprawdęjestemwdzięczny.
–Całaprzyjemnośćpomojejstronie.Przydamisię
dodatkowypomocnik–śmiejęsię,poczymkuswojemu
zaskoczeniuzostajęzmiażdżonawpotężnymuściskuprzystojnego
Asha.–Oj!
–Nietakśmiało,partnerze–mówiostrzegawczoMatt.
–Jesteśfantastyczna.–Asherodstawiamnienaziemię,poczym
cmokawpoliczek.–Rzućtegopalantaiwyjdźzamnie.
OczyMattaciemniejągroźnie.Zaciskawargi,alenieruszasię.Patrzynanas.
–Przykromi,przystojniaku.–KlepięAshawpoliczek,poczym
wyplątujęsięzuścisku.–Jestemzadowolonazobecnegoukładu.
–Kurczę–uśmiechasięzżalem.
–Truskawkowesąnaprawdępyszne.–Caseyzapewnia
klienta, po czym ostrożnie wkłada cztery babeczki do białego pudełka, w skupieniu wyciąga język
spomiędzyróżowychwarg.
Jesturocza.Chociażjejtatamaciemneoczyiwłosy,Caseyjest
małymkędzierzawymrudzielcemozielonychoczachi
piegowatym,małymnosku.Maśliczną,miękką,różowąskórę.
Wyglądajakporcelanowalaleczka–kiedyśnapewno
przysporzychłopcomwielecierpień.
–Dziękuję,młodadamo–odpowiadazuśmiechemstarszypan,po
czymzabieraciastkadoAnastasii,żebyzaniezapłacić.
–Proszęuprzejmie–mówigrzecznieCasey.
–Masztalent,dziewczyno–stwierdzam.–Szukaszpracy?
Chichocze,poczymklepiesiępobiałymfartuszku,któryjestjakieśczteryrozmiaryzaduży.
–Jestemzamała,żebyiśćdopracy.
–Niestety,chybamaszrację–przyznaję,wzdychając
teatralnie.–Alemożeszpewnegodniabyćnaprawdęwspaniałą
sprzedawczynią.
Uśmiechasięszeroko,eksponującszparępozębie
mlecznym.
–Cieszęsię,żetudziśprzyszłam,zamiastsiedziećzAbby.
–NielubiszAbby?–pytam,rozstawiającskromnąresztkęciastekpodladą.
–Kochamją,aleczasemrobisięnudna.–Wykrzywiasię,poczym
podbiega,żebymipomóc.
Uśmiechamsiędosiebie,poczymrobięjejmiejsce.
–Poprostusiedzimyuniejicałydzieńoglądamytelewizję.
Wleciejestnuda.
–Aztatąrobiciecośfajnego,kiedymawolne?–pytam.
Zastanawiamsię,gdziejestmatkatejdziewczynki!
–Otak,ztatąjestnajlepiej!Aleondużopracuje.–Wzrusza
ramionami,poczymmierzywzrokiemtruskawkowebabeczki.
Zjadłajużdwie.
–Wszystkietruskawkoweciastka,którezostaną,będądlaciebie–
mówię,nacoCaseyodpowiadaszerokimuśmiechem.–
Niechtobędzietwojazapłatazapomoc.
–Orany!Dzięki!–Obejmujemniemocnowtalii.–Tomoje
ulubione.
–Zamknędrzwi,Nicole–mówiAnastasia.
–O,dobra.Dzięki.
–Jużzamykamy?–Caseymarszczybrwi.
–Tak,jużpora.Alemuszęzrobićlukiernajutrorano.
Pomożeszmi?
–Tak!–Biegniedokuchni,chętnadodziałania.
–Chybamasznowąprzyjaciółkę–śmiejesięAnastasia.–
Posprzątamtutaj,żebyśmogłasobiespokojniewszystko
przygotować.
–Dzięki.Dajznać,gdybyśczegośpotrzebowała.
Wchodzędokuchni.Caseyjużnamnieczekaprzystalowymblaciedo
pracy.
Tymsamym,naktórymkochałamsięzMattemledwiekilkatygodni
temu.
–Dobrze,zabieramysiędoroboty.
Podajęjejskładnikiimiski.Razemmieszamy,odmierzamyi
miksujemy.Caseymapoczuciehumoruibłyskawiczniewszystko
łapie.
–JustinBiebertojużprzeszłość–mówi,ironicznie
wznoszącoczydonieba.–AustinMahonejestsexy.
–Sexy?–pytamześmiechem.–Niejesteśzamała,żebymyślećtak
ofacetach?
–Zdecydowanie–mówiAsh.OniMattwłaśniewchodządokuchni.
–Tatuś!–Caseywciskamiwręcemiskę,którąwłaśnietrzymałai
biegniedoojca,poczymrzucamusięwramiona.–
Jestemterazpszczołąrobotnicą!
–Czyżby?–śmiejesię.
–Nicoletakpowiedziała.Prawda?
–Jesteśznakomitąrobotnicą–przyznaję,kiwającgłową.
–Byłaśgrzeczna?–pytaAsh.
–Pomagałamcałydzień!Nicolepozwoliłamiobsługiwaćklientówi
robiłamlukier,ipoznałamLeoNasha!
–Leowpadłrano–dodaję,śmiejącsię.–Caseybyła
zachwycona.
Dziewczynkauśmiechasię,przytakuje,ściskatatę,poczym
wyślizgujemusięzramioniobejmujeMattawpasie.
–Cześć,wujku!
–Cześć,cukiereczku.–Przysiadaprzyniejitrącająwnos.–
Cieszęsię,żemiłospędziłaśdzień.
–Czymogęprzyjśćteżjutro?–pyta,zarzucającMattowiręcena
szyję.
–Nie,jutrojesteśzAbby–odpowiadaAsh.
–Aha.–CaseypuszczaMattaipatrzynamnieprosząco.
Jestemmięczakiem.
–Może,jeślitatasięzgodzi,mogłabyśtubyćrazw
tygodniu,wnagrodę.
–Mogę,tatusiu?–Składadłonienapiersiachikołyszesięnapiętach.
–Proszę?
–Nicole,niemusisz…
–Nieproponowałabymtego,gdybymniechciała,żeby
Caseytubyła–odpowiadamszczerze.–Jesturocza,bardzochętnie
spędzęzniąjedendzieńwtygodniu,przynajmniejdokońcalata.
AshzerkanaMatta,którytylkowzruszaramionamii
uśmiechającsię,pozostawiatęsprawęnam.
–Tatusiu,proszę.
–Jeślinaprawdęcitonieprzeszkadza,toCaseybyłabyzachwycona–
zaczynaAshzwahaniem.–Aleniechciałbymcirobićkłopotu…
–Cośty.–Nachylamsięnadlukrem,pakujęgoiwkładamdo
lodówki.–Bardzomipomaga.Kliencisązachwyceni.Apozatym–
tuwręczamCaseypudełkopełnetruskawkowychbabeczekzwystawy
–pracujewzamianzaciastka.Zyskdlawszystkich.
–Nocóż,wtakimraziechybajesteścieumówione.
–Dziękuję!–Caseywręczaojcupudełko.Rzucamisięwobjęciaz
takimimpetem,żeztrudemjąłapię.Jestszczuplutkaitakamiła.
Pachniewaniliąiszamponem.Ściskamjąmocnoprzezjedną
króciutkąchwilę.
–Niemazaco,skarbie.Dozobaczeniazatydzień,dobrze?
–Dobrze!
–Chodźmy,maluchu.–AshbierzeCaseyzarękęimachanamna
pożegnanie.–Dozobaczeniawczwartek,Matt.
–Prześpijsię–wołazanimMatt,niespuszczajączemniewzroku.
Jegooczysąrozpaloneipełnepożądania,awspojrzeniukryjesięcośjeszcze,coś,coprzeszywamnie
jakprądisprawia,żemójżołądek
zamieniasięwsiedliskorozszalałychmotyli.
–Jaksięmasz?–pytam.
–Jestemgłodny–odpowiada,poczympowoliruszawmojąstronę.
–Nicole,jateżjużidę!Dozobaczeniajutro!–żegnasięAnastasia.
–Dzięki!–Zdejmujęfartuszekirzucamgodokosza.–Nagórzemam
przyszykowanąkolację.
–Tak?–pytacicho,wyciągającrękę,żebypogłaskaćmniepo
policzku.–Toniewystarczy,żebyzaspokoićmójgłód.
–Odczegośtrzebazacząć–odpowiadamdrżącymgłosem.–
Potemmożemyprzejśćdoinnychdań.
–Maszplan,co?–śmiejesię.
–Tylkoproponuję.–Lekkowzruszamramionami,patrząc,jakMatt
oblizujedolnąwargę.
–Skończyłaśtuwszystko?–pyta.
–Tak.
–Todobrze.Chodźmydodomu.–Ujmujemojądłońicałujepokolei
każdypalec.–Chcęspędzićztobątrochęczasu.Cieszyćsiętobą.–
Nachylasię,składapocałuneknamoimpoliczku,wędrujeustamiw
stronęucha.–Apotemzatracićdo
nieprzytomności.
Przytakuję,bioręgłębokioddech,cieszącsięjegozapachem.
Topiżmowa,dzikawońsamca,którabudziwemniewszystkie
kobieceinstynkty.
–Któraczęśćplanupodobacisięnajbardziej?–pyta,muskając
nosemmojąszczękę.
–Wszystkie–szepczę.
Uśmiechasię,całujeenergicznie,poczymodsuwagłowę.
Zostajęsama,stęsknionazajegociepłem,pragnętylkoiśćznimna
górę.
–Chodźmy.
–Nieźlegotujesz–stwierdzaMattzuśmiechem,wstawiająctalerzedozmywarki.–Ajużsięmartwiłem.
–Tenwolnowarułatwiasprawę–śmiejęsię.–Trudnocośsknocić.
Włączasięklimatyzacja,walczącazupalnympowietrzemSeattle.
–Inienagrzewakuchnijakpiekarnik–zauważa.–
Zdziwiłemsię,żemasztuklimatyzację,tostarybudynek.
–Samajązainstalowałam.Piekarnikinadoledajątyleciepła,że
trzebajakośochładzaćresztębudynku,zwłaszczawlecie.
Kiwagłową,zamykazmywarkę,poczymustawiaprogram.
–Niepowinieneśtegorobić–nalegamporaztrzeci.–
Ciężkodziśpracowałeś.
–Tyteż.
–Alenieprzezprawiedwadzieściaczterygodziny–
przypominam.
–Mojapracaniejestważniejszaniżtwoja,maleńka.Obojejesteśmy
zmęczeni,razemposprzątamypokolacji.
–Tobardzougodowapostawajaknamistrza.–Krzyżujęręcena
piersiachiopieramsiębiodremoblat.
–Mówiłemciodpoczątku.Nieinteresująmnieniewolnice.
Toniejestemja.
–Dobrzesięskłada,bogdybycięinteresowały,nie
wpuściłabymciętu.
–Wiem.–Wypuszczapowietrze,poczympodchodzido
mniezpoważnąminą.–Cosięterazdziejewtejtwojejpięknej
główce?–Przemykapalcamipomoichwłosachiujmujemniedłonią
zaszyję.
–Comasznamyśli?
–Cięglejeszczenieczujeszsięswobodniewtymświeciedomówi
subów,prawda?
–Czasem–potwierdzam.–Aleprzyzwyczajamsiępowoli.
Marszczybrwi,przytakując.Oczyciemniejąmuze
zmartwienia.
–Tylkomówmizawsze,kiedycościnieodpowiada.
–Przecieżtakrobię–zapewniamgo,poczymkładęmu
dłonienaklatcepiersiowej,żebypogładzićmięśnie.–Lubięcię
dotykać.
–Czyżby?–Unosibrwiiuśmiechasiękącikiemwarg.–
Mampewienpomysł.
Prowadzimniedosypialni,agdydocieramydołóżka,znówcałuje
mniewdłońiuśmiechasię.
–Ufaszmi?
–Oczywiście–mówięnatychmiast,nacoMattgwałtownienabiera
powietrza.
–Straszniemisiępodoba,żeodpowiadaszbezwahania–
szepcze,zdejmującmikoszulkęprzezgłowę.Rozwiązujeczerwoną
wstążkę,którąmiałamwewłosach,ciskająnastoliczekprzyłóżku.
Rozpinamistanik,obnażającpiersi.
–Zaufaniejestnajważniejsze,Nicole.
–Wiem–odpowiadamszeptem.Niemogęoderwaćwzroku
odjegotwarzy.Mattspoglądanawłasnedłonie,którymibadamoje
ciało.–Chcęciędotykać.
–Jestemtu,skarbie.
Rozpinammukoszulę,zsuwamjązramioniczekam,aż
opadnienaziemię,aMattrozpinamojerybaczki,wpychamirękę
międzyudaizsuwajądokostek,porywającpodrodzemajteczki.
Stajeprzedemnąubranytylkowwyblakłedżinsy.Widzębłękitną
gumkęodslipekwystającąznadpasa.Wsuwampodniąpaleci
przyciągamMattabliżej.
–Chcę,żebyśbyłnagi–mamroczę.
–Tak,takbędzielepiej–zgadzasię.
–Kochamtwojeciało–ciągnę,wodzącpalcamipo
mięśniach,liniiklatkipiersiowej,dochodzędoramioniwracamdo
pasa.–Masztakągładkąskórę,aletwardemięśnie.Najbardziej
podobamisięto–głaszczęlinięVpoobustronachjegouda.
–Cojeszczecisiępodoba?–pyta,nachylającczołobliżejmojego.
Lekkodyszy,azlewejstronydżinsówpojawiłosięmocne
wybrzuszenie.
–Naprzykładto.–UjmujęręceMatta,podnoszędoust,całujęobie
dłonie,poczymzarzucamjesobienakarkizsuwammudżinsyz
bioder.Opadająażdojegostóp.
Znówwkładamdłońpodgumkęodbieliznyitymrazem
ściągamją,mocnościskającgozapośladek.
–Atonaprawdęuwielbiam–szepczęiuśmiechamsię,
niemaldotykającustamijegowarg.
Mattteżuśmiechasięwodpowiedzi,poczymodnajduje
dłoniąmójtyłek.
–Odwzajemniamtepozytywneuczucia,skarbie.
Gwałtowniewciągapowietrze,bowłaśniezacisnęłampięśćnajego
nabrzmiałympenisie.Przesuwamjądosamegoczubka,apotem
wracamdonasady.
–Todajemiwielerozkoszy–mówię.
–Jesteśfantastyczna–odpowiada.–Boże,Nicole,nawetnie
pamiętam,jakwyglądałomojeżycie,zanimciępoznałem.
Nachwilęzamieramiserceizarazzaczynabićznowu,wzdwojonym
tempie.Przygryzamwargę,marszczębrwi,poprostuniewiem,co
powiedzieć.
Corobić,jeślisamanigdywżyciujeszczetaksięnieczułam,isamtenfaktmnieprzeraża?
Całujemniewczoło,poczympodnosiikładzienałóżku.
–Czytojesttenwęzłowymomentwieczoru?–pytamz
uśmiechem.
Robizłośliwąminę,poczymwyciągasznuryzzaramyłóżkaizaczyna
jeprzeplataćwokółmoichnadgarstków.
–Jaksiędomyśliłaś?
–Miałamjakieśprzeczucie–odpowiadam,podnosząc
głowę,żebyucałowaćgowramię.Mattpracujedalej,
przewlekającsznurywokółmoichdłoni.
Kończy,delikatniezadzieramiręcezagłowęipowolicałujewusta.
–Wygodnieci?–pyta.
–Tak.
Sięgadotorby,którąprzywiózłzesobą,poczymwyciągazniej
lubrykantirzucagonałóżko,obokmojegobiodra.
Unoszępytającobrew.
–Zobaczysz.Bądźcierpliwa.
–Naogółniemamproblemuznawilżeniem–przypominammu.
Całujemniewramię,tużponadwytatuowanymikwiatkami,wędruje
wargamiwstronępiersi.
–Poprostumizaufaj.Samasięprzekonasz.Najpierwchcęcałować
twojepiękneciało.–Odnajdujeustamilewysutek,podskubujego,
pociąga.Potemwędrujepodpiersidoliniistanika,przemykaod
jednejpiersidodrugiej.
Boże,totakiewrażliwemiejsce.
–Czytojestdlaciebieczulszemiejsceniżsutek?–pytazdziwiony.
–Chybatak–mamroczę,delikatnieporuszając
niecierpliwymibiodrami.–Ktobypomyślał?
–No,terazjużwiemy–odpowiadaizataczanosemkrągwokółmojej
piersi.Gdydrażnimiejscaukrytepodwzgórkami,jęczęzrozkoszy.–
O,tomisiębędziepodobało.
Uśmiechasię,poczymzjeżdżaniżej,wstronękolczykawpępku,i
jeszczeniżej,bywtulićtwarzwmojącipkę.Rozsuwaminogi,wodzi
wargamipowewnętrznejstronieuda,sięgającażdokolana.Oblizuje
rzepkę,poczymskładaserięmokrych
pocałunkównamojejnodzeażdostopy.
Klęczymiędzymoiminogami,podnosimistopęicałuje
samosklepienie.
–OBoże–dyszę.
–Znalazłemkolejnemiejsce,co?
–Otak.
– Zapamiętam. – Delikatnie podgryza stopę, całuje ją, po czym bierze drugą i obdarza ja podobnymi
czułościami.
Poruszambiodrami,wijęsiępodnim.Wbrzuchuzbieramisię
rozżarzonadobiałościlawa,pożądamgo,pragnęmiećgowsobie.
–Matt–jęczę.
–Tak,kochanie–odpowiada.
Zamieram,spoglądamnaniegoszerokootwartymioczami.
Przekrzywiagłowę,obserwującmojąreakcję,poczymcałujemniepo
nodze,udzieiboku.Chociażgórujenademnącałymciałem,starasiętrzymaćbiodrawysokowgórze,
niedotykamnieswojąmęskością.
–Cochciałaśpowiedzieć?
–Potrzebujęcię–dyszę.
Uśmiechasię,oblizującmidolnąwargę.
–Dostanieszmnie,maleńka.Terazcięprzewrócę,oprzeszsięna
łokciach.
–Alejachcę…
–Toniebyłaprośba,Nicole–przerywami,cokosztujemniekilka
uderzeńserca.Skupiawzroknamojejszyi.–Podobacisię,kiedy
dominuję,prawda,skarbie?
Kiwamgłowąbezsłowa,dyszę,jestemdrżącymbezwolnymciałem.
Ocholera,ijanawetniewiedziałam,żetobymisięmogłospodobać!
Uśmiechasię,poczymnaglesiadaibezwysiłkuprzewracamniena
brzuch,zakładamijednąrękępodbiodra,ipomagauklęknąćna
łokciachikolanach.
Wciążmamzwiązanedłonie.Jeśliwcześniejwydawałomisię,że
jestembezbronna,tocomampowiedziećteraz.
Niemogęzrobićnic.
Nawetgoniewidzę.Tylkoczuję,corobi,isłyszęjegogłos.
Mocnościskamiplecy,zsuwadłoniedotyłka,ugniatamięśnie,aż
zaczynammruczećzzadowolenia.
–Jateżkochamtwojeciało,Nicole.Jestszczupłei
umięśnione,alepośladkisąkrągłe,doskonalepasujądomoichrąk.
–Obejmujedłońmimojepośladki,poczymrozchylaje,
odsłaniającwejściadomojegownętrza.
–Maszprzepiękną,różowącipkę.
Właśnietamczujęjegooddech,poprostuwiem,żezarazmniepoliże,zassiemojewargisromowetak
mocno,żeniebędęmogłategoznieść.
Nierozczarowujemnie.
Przesuwajęzykiemwjednymdługim,płynnymruchuod
łechtaczkipoodbytizpowrotem,apotemzaczynapopisywaćsię
zdolnościamiwokolicachwargsromowych.Czuję,jak
nabrzmiewająpodjegodotykiem.Mocnozaciskamdłoniena
prześcieradleijeszczebardziejprzybliżamsiędojegotwarzy–niewstydzęsięprosićowięcej.
–Wiesz,jakwieleotobiewczorajmyślałem,skarbie?–pyta,
wsadzając dwa palce w moją cipkę. Zatacza leniwie krąg i tylko muska przy tym moje najczulsze
miejsce.–Wyobrażałemsobie,jaktorobię,aty,związana,błagaszowięcej.
Boże,kochamjegoniegrzeczneteksty.
–Uwielbiam,jaktwojacipkazaciskamisięnapalcach.–
Całujemniewprawypośladek.–Inajęzyku.–Całujelewy.–Ina
penisie.
Przezułameksekundyssiełechtaczkę,alegdyzaczynamkrzyczeć,
prosząc o więcej, natychmiast się wycofuje i tylko delikatnie zatacza kręgi palcami we wnętrzu mojej
cipki.
–Niechcę,żebyśodrazudoszła.Maminneplany.
Chybazamierzamnie,kurwa,wykończyć.
Znówprzytykaustadomojejłechtaczki,doprowadzado
szaleństwa,apotem,gdyjużniemaldochodzę,zarazucieka.
–Matt!
–Cierpliwości–szczebiocze.
–Pragnęcię!
–Wiemibardzomisiętopodoba.–Znówcałujemniewtyłek,
potemwdółpleców,izaczynawspinaćsięwgórękręgosłupa,między
ramiona,potemnaszyję.Awtedyzakrywamnieciałem,wciążnie
wyjmującpalcówzmojejcipki,iprzybliżamiwargidoucha.–
Pamiętasz,jakczytaliśmyksiążkęotym,jakdwóchfacetówpieprzy
sięzjednąkobietą?
–Tak.
–Ipowiedziałaś,żechciałabyśpoczuć,jaktojest.
Przytakuję,aleprzygryzapłatekmojegouchaiwarczy,
zniecierpliwiony.
–Słowami.
–Tak,pamiętam.
–Jesteśmoja.To–poruszapalcamiwewnątrzmnie,aż
przygryzam wargi – jest moje. Ale chcę ci pokazać, jak to jest, kiedy ktoś pieprzy cię w obie dziurki
naraz.Gotowa?
–OBoże,tak–odpowiadamnatychmiast.
Śmiejesięiokrywapocałunkamimojeplecy.Słyszę,żeotwiera
lubrykantichwilępóźniejczujęzimnąstrużkępłynuwodbycie.
–Zimne–chichoczę,alenawettodziwniemnierozpala.
–Zarazcięrozgrzeję–odpowiada,przekładającpalcezcipkido
śliskiegotyłkaizaczynabawićsięokolicamiodbytu.–Jakcisiętopodoba?
–Todziwne,aleprzyjemne–odpowiadam.Pochylamsię,opieram
twarznałóżku,wypinampupęwyżej,gotowana
wszystko,comożemniespotkać.
Wchodziwmojącipkę,wślizgujesiętambeztrudu,ażposamejaja.
Wydajezsiebieniskipomruk.
–Boże,Nicole,jesteśtakaciasna.
Zaciskammięśnienanim,mocno,niepotrafiępowstrzymaćmięśni,
niepotrafięsiępowstrzymać,żebyniewciągaćgogłębiejzawszelkącenę.Nadalobmacujepalcamimój
odbyt,ażwkońcuwsuwajedendo
środka.Zatrzymujesięwpołowie.
–Totylkojeden,skarbie.
–Boże,Matt!Czujęsiętaka…pełna,toniesamowite.
Zaczynasięporuszać,powoli,intensywnie,dźgamnie
stalowotwardympenisem,przeciągagłówkępomoim
najwrażliwszymmiejscu,wspinamsięcorazwyżejiwyżej.
–Powiedz,kiedybędzieszblisko.Niechcę,żebyśdoszłaodrazu.
–Matt!–krzyczęznów.
–Powiedz.
–Jazaraz…
Zamiera.Dyszyciężko.
Całajestemspocona,ztrudemchwytamoddech,alenicmnietowtej
chwilinieobchodzi.Jeślionzarazniezaczniesięznówporuszać,
chybagookaleczę.
Wychodzizemniedopołowy,poczymdokładadrugipalecdoodbytu
–izplaskiempowraca,rozciągającmniedogranic.
–Kurwa!–krzyczę.
– Fantastycznie ci idzie, skarbie. – Nachyla się, całuje mnie w kark, a potem znów odnajduje rytm.
Pieprzymniedługimi,miarowymi
ruchami.
Jestfenomenalnie.
Apotemzaczynaporuszaćdłoniąwprzeciwnymkierunkudoczłonka,
razporazjednocześniewypełniamnieiporzuca,ażzaczynam
krzyczećibłagać,choćniewiemjużnawetoco.
Niewiem,czymówięjeszczewludzkimjęzyku.
–Teraz,kochanie.Terazmożeszdojść.
Kołyszębiodrami,agdyMattwolnąrękąmuskamnie
wzdłużtalii,dotykającpalcamiłechtaczki,jestemstracona.Zalewa
mniebiałyżar,krzycząc,uwalniamsięzokowówiwypowiadamjego
imię.
Obiemadłońmigładzimniepoplecach.Jestwemniepo
samejaja,alenieporuszasię,pozwalaminacieszyćsiędokońca
orgazmem.Wkońcuwycofujesię,obracamnienaplecyiszybko
rozwiązujemiręce.
–Musiszmniedotknąć,potrzebujęcię–dyszy,rozplątującwęzły,
najszybciejjakpotrafi.
–Muszęciędotknąć–powtarzam,i,uwolniona,głaszczęgopo
twarzyicałuję.
Zanurzasięwemnie,podpartynałokciach,obejmujemnietak
mocno,jakgdybyniepotrafiłsięmnąnasycić.
–Kochamcię,maleńka–szepczemiprostodoust.
Zamieram,gwałtownieotwierającoczy,napotykamjego
błękitnespojrzenie.Mojesercebijemocnotużprzyjegociele.
Cofasięniemaldokońca,poczymznówwraca.Zagryzamwargę,w
kącikachoczumamłzy.
–Poddajsiętemu,Nicole.Pozwólmiudowodnić,żejestemtwoim
najlepszymwyboremwcałymżyciu.
Muska ustami moje policzki, ścierając łzy, które ronię na widok tego wspaniałego mężczyzny tuż nade
mną.
Ajeślijaniemogędaćmuwszystkiego,nacozasługuje?
–Jaciebieteżkocham–szepczę,poczymobejmujęgozaszyjęi
przywieramdoniegocałymciałem.
Wtulatwarzwemnie,przyspiesza,skandującmojeimięiwyznania
miłości,ażwkońcuzatracasięwewłasnymspełnieniu.
Wychodzizemnie,całujeporazostatniiidziedołazienki.
Słychaćodgłospuszczanejwody.Chwilępóźniejwracazciepłą
ściereczką.Obmywamnieiprzytula.Spoczywamnajegoklatce
piersiowej,przeczesujemiwłosypalcami,całujewpoliczek.
–Jaksięczujesz?–szepcze.
Rozdarta.Wyżętaemocjonalnie.Wyczerpanafizycznie.
–Niewiem,czypotrafięznaleźćwłaściwesłowa–
odpowiadam.
–Spróbuj.
Wtulam nos w jego klatkę piersiową, jednocześnie zerkając w górę, na jego twarz. Podpieram głowę
dłońmi,wpatrujęsięwMatta.
–Dobrzemi.
Przytakujeześmiechem.
–Niewiem,czynatakąreakcjęliczyłem,aleniechbędzieito.
Podnoszęsię,ujmujęwdłoniejegotwarz,patrzęmuwoczy.
Muszędaćmutesłowa,ontegopotrzebuje.
–Czujęsięspełniona,Matt.Fizycznieimentalnie.Czuję,że
przekroczyliśmyjakąśgranicęijużnigdyniebędziemymogliwrócić,atojestjednocześnieprzerażające
ipodniecające.Staramsięterazuporaćztymwszystkim,alechcę,żebyświedziałjedno.
Maszmnie.
Jegotwarzłagodnieje,łaskoczemnienosem.
–Atymaszmnie,skarbie.
Rozdział15
Matt
Natychmiastzdejmijtozpowrotem.Teraz.–Wbijamwzrokwjejlustrzaneodbicie.
Ztrudemmuszęsiępowstrzymywać,żebyniepodejść,nieściągnąćz
niejtejsukienkiiniezacząćpieprzyćjejpodtymlustrem.
Och…pieprzyćsięzniąpodlustrem…
–Zagodzinęmamybyćnamiejscu.–Kręcigłową,śmiejącsię.–Ajamusiałamwodróżnieniuodciebie
trochępopracować,żebywyglądać
bosko,więcniepozwolęcizniszczyćefektów,dopókiniewrócimydo
domu.
Przekrzywiamgłowę.
Jeszczezobaczymy.
JaktylkospotkamznowuBailey,zamierzamsolidnieją
wycałować.WczorajdziewczynybyłynazakupachitoBailey
namówiłaNicolenazakuptegoarcydzieła.
DziękiBogu.
Sukniajestszarozielona,bezramiączek,eksponujecudownie
seksownytatuażNicole.Spódniczkakończysięsznurkamikoralików,
jakwlatachczterdziestych,aleitakjestkompletnienieprzyzwoita,adługośćzdecydowanieniedajemi
spokoju.
Będęsięzniąpieprzyłwtejsukience.
AlenajpierwzwiążęNicolenadgarstkizaplecami,przyużyciujej
własnychmajteczek.
Sadowięsięwygodnie,poczymniedbajączupełnieo
dyskrecję,obserwuję,jakNicolemalujesobieustaiwkładasrebrne
koławuszy.Nakoniecodwracasię,byzapytaćmnieozdanie.
OBoże,onajestzachwycająca.
–Możebyć?–pytazuśmiechem.
–Tonieuprzejmewyglądaćlepiejniżprzyszłapannamłoda–
mówięzpoważnąminą.
–Notojestoryginalnykomplement–kpizemnie,poczymze
śmiechemsięgapomałątorebeczkęiwrzucadoniejtelefon,portfeliszminkę.–Jestemgotowa.
–Toniebyłkomplement,tylkostwierdzeniefaktu.
Wyglądaszoszałamiająco.Ibędęmusiałzamordowaćbracipoprostu
zato,żecięzobacząwtymstroju.
–Możeszmiwierzyć,twoibraciasąjużdoskonale
szczęśliwizeswoimikobietami–mówiześmiechem.
Nachylamsię,żebydelikatnieucałowaćjąwkark.
Przeszywajądreszczyk,podobamisięto.
–Uwielbiamcięwniebieskim–mamrocze,zsuwającdłońpomojej
koszuli.
–Tak?
–Twojeoczywydająsięwtedyjeszczebardziejbłękitne.O
iletomożliwe.
–Chodźmyszybko,zanim…–Przerywamitelefon.
–Mamnadzieję,żetoniepraca.Niedziś.
–Nie.ToJules.Cześć,cotam?–mówiędosłuchawki.
–Jesteśmywszpitalu.–Mazałzawionygłos.
–Jesteśranna?–pytam,zaciskającpowieki.Żołądekkurczymisięzestrachu.
–Nie,niechodziomnie…–Pociąganosem.Wtlesłyszępłaczące
dziecko.–PrzyjechaliśmyzNat.
–Cosięstało?–Nicolemarszczybrwiiobejmujemniewpasie.
Nasłuchujezezmartwieniem,ajaprzytulamsiędoniej,czujęjej
wsparcieimiłość.
–Zaczęłakrwawić.Możestracićdziecko.
–Cholera.
–Wszyscytujadą,odwołaliprzyjęcie.
–Będziemyzakwadrans.JesteściewHarborview?
–Tak.–Juleszaczynaszlochać.–OchMatty,ajeśliNatporoni?
–JesttamNate?
Słychaćzamieszanie,wkońcuwsłuchawcerozbrzmiewa
głosNate’a.
–Jestem.JasięzajmęJulianne.RodziceStacyiBrynzabralidosiebiewszystkiedzieciopróczLivie.T
woiiLuke’awłaśnietujadą.
–Jateżjadę,zNicole.Będziemyzachwilkę.
–Jedźciebezpiecznie.
Rozłączasię.Wsuwamtelefondokieszeni,poczym
przytulammocnoNicole.
–CośsięstałoNat.
–Słyszałam.Musiszjechać.
Marszczębrwiiujmujęjejtwarzwdłonie.
–Jedźzemną.
–Matt,tokryzyswrodzinie…
–Jedzieszzemną–mówię.–Potrzebujęcię.
Kiwagłową,więcbioręjązarękęiwyprowadzamz
mieszkania.Drogadoszpitalatrwatylkopięćminut,aletonajdłuższepięćminutwmoimżyciu–ostatni
razczułemsiętakwielemiesięcy
temu,gdyBrynnaidziewczynkimiaływypadek.
Nicolebierzemniezarękę,splatanaszepalceiściskamocno.
Cholera,straszniejąkocham.
–Cieszęsię,żetujesteś–szepczę,poczymcałujęjąwwierzchdłoni.
–Wszystkobędziedobrze–oświadczastanowczo.–IzNat,iz
dzieckiem.
Uśmiechamsię,kiwamgłowąipocichumodlęsię,żeby
miałarację.
Zajeżdżamypodszpital–parkujęprzywejściunaostrydyżuri
wyprowadzamNicolezsamochodu.
–Niemożemytustać.
–Owszem,możemy.Regularnietuprzyjeżdżam,niekażą
mnieodholować.
–Dobra.–Wzruszaramionami.
Zerkamnaniązuśmiechem.Jejnogiwyglądająrewelacyjniewtych
szpilkach.
–SzukamNatalieWilliams–mówiędodyżurnej,którawitanasprzy
zatoczcedlakaretek.
–Chybaniemamynikogotakiegounas–odpowiada.–
Możejeszczejedziekaretką?
–Pewniezabralijąnapiętro,naoddział–mówię.–Czymogłabyją
paniznaleźć?
–Jasne,juższukam.–Wystukujecośnaklawiaturze,poczym
przygryzawargiiuśmiechasię.–A,proszę.Pokój402.Czywiepan,jaksiętamdostać?
–Wiem,wiem.Dzięki–odpowiadamiprzechodzęprzez
ostrydyżurwstronęwindy.
–Rany,zachowujeszsięswobodniejakusiebie–zauważaNicolez
uśmiechem.
–Ashijaczęstotubywamy,kiedyprowadzimysprawy.–
Uśmiechamsiędoniej,gdyczekamynawindę.
–AcozżonąAsha?–pytacicho.
–Umarłajakieśtrzylatatemu.–Ściskamniewżołądkunasamąmyślotymmrocznymokresiewżyciu
mojegopartnera.–Tobył
wypadek.
–Takmiprzykro.–Przymykaszybkooczy.Widzę,że
naprawdęprzejęłasiętąinformacją.–BiednaCasey.
–Obojeciężkotoprzeżyli.Terazradząsobielepiej,aletoniebyłałatwadroga.
–CzyAshmaturodzinę?
Windawreszciesięotwiera,wsiadamy.
–Nie,jegorodzinamieszkawNowymJorku.Wspominał,żeplanuje
wrócićdodomu,żebymiećjakąśpomocprzydziecku.
–Tobyłabybardzotrudnadecyzja.
–Stracićpartneratobyłobydlamniejakstracićprawąrękę.
Wysiadajączwindy,słyszymyzawodzenieLivie.Jules
przytulaawanturującesiędziecko,bujajeimówiczule,aleLivieniedajesięuspokoić.
Wpokojujestmnóstwoosóbzrodziny,wystrojonychjakna
przyjęcie.Niektórzysiedzą,innistoją,małoktojednaksięodzywa.
WjednymkącieWilliMegrozmawiajązMarkiem,
Samanthą i Leo. Isaac i Stacy stoją razem z Calebem i Brynną, a Nate i Dominic pomagają Jules przy
Livie.
–Matty!–krzyczyJules,poczympodchodzidomnie
szybko,tulącdziecko.–Boże,taksięprzestraszyliśmy!
–Jużdobrze,niedenerwujsię,maleństwo.–OdbieramjejOlivię.
Dzieckoprzywieradomojejklatkipiersiowej,opieramigłówkęna
ramieniu,oddychazeszlochem,poczymwzdycha.
–Czemuniedałamisięuspokoić?Przecieżmniekocha!–
szlochaJules.
–Czuje,żejesteśzmartwionaizdenerwowana.Tojejsięudziela.
Terazodetchnijspokojnieipowiedz,cosięstało.
–Jechaliśmydowinnicy–zaczyna.–Byliśmymożepięćminutza
miastem,kiedyNatnaglepowiedziała,żemusiiśćdołazienki,a
wszyscywiemy,jaktojestwciąży.Jakprzychodzipotrzeba,to
przychodzi.–Przełykaślinę,poczymocierałzyzpoliczków.
NicolebierzeJuleszarękę,igdybynieto,żejestemjużstracony,tozakochałbymsięwniejwłaśniew
tejchwili.
–Zatrzymaliśmysię,żebymogłaiśćdotoalety–mówiNate.
–Wyszłaipowiedziała,żekrwawi.Więczawróciliśmyipojechaliśmy
prosto do szpitala. Na ostrym dyżurze zrobili kilka badań, ale potem wysłali ją tu na oddział, bo bez
względunawynikiitakchcąją
zatrzymaćconajmniejnajednąnoc.
–Wiecie,cosięmogłostać?–pytam,poklepującLivpoplecach.
Usnęłanamnieiprzezsendelikatniezasysapowietrzemałymi,
pulchnymiusteczkami.
Tochybanajpiękniejszedziecko,jakiewidziałemwżyciu.
–CzekamynaLuke’a,conampowie–odpowiadaDominic.
–Jesttamznią.
–Gdziemojacóreczka?–pytanaszamama,którawłaśnierazemz
tatąwychodzizwindy.
Julesściskająicałujewpoliczek.
–Właśniejestuniejlekarz.
–Czemuniemożemywejść?Czyjestgorzej,niżmówią?–
pytanatarczywieSamantha.–Jeślitotylkoniewielkiekrwawienie,
któremusząpoobserwować,powinninaswpuścić,żebyśmynazmianę
zniąposiedzieli.
–Chybaniepokojącejestpołączeniefaktu,żeodkilkutygodnicośjąboli,itegokrwawienia–wyjaśnia
Meg.–Jeślizacznierodzić,nie
mogąpozwolićnamtambyć.Właśniekwalifikująjądoleczenia.
–Neil–mówimójtata,ściskającdłońLuke’a.–GdziejestLucy?
–Tamznimi.Lekarzmówi,żemogązabraćjednąosobę,aLucybyła
pierwsza.
–Jachcęiśćnastępna–nalegaJules.
–WeźmieszLivie?–pytamNicole.–Muszęporozmawiaćz
pielęgniarką.
Mawystraszonywzrok,alebierzeodemniedziecko,opierasobiena
ramieniuizaczynabujać,całującjąwgłówkę.
Boże,jakonaśliczniewyglądazdzieckiem.
Otrząsamsięztejmyśliiidędopokojupielęgniarek.
–JestemdetektywMontgomery–zaczynam.–BratNatalie
Williams.Czymożemipanicośpowiedzieć?
–Przykromi,aleniemamdlapanażadnychinformacji.
Doktorwłaśniejąbada.Napewnojejmążalboteściowaszybkocoś
wamprzekażą.–Nachylasięiściszagłos.–CzytojestWill
Montgomery,tenfutbolista?ILeoNash?
Wbijamwniąsurowywzrokizaciskamszczękę,ażwkońcuz
zażenowaniemopuszczagłowę.
–Mamnadzieję,żemojarodzinaniemusisięobawiać,czyten
wypadekniezainteresujeprasy.–Mojagroźbajestzawoalowana,ale
zupełniezrozumiała:nieważsiętknąćmojejrodziny.
–Oczywiście,żenie.Przepraszam.Napewnoniedługo
państwosięczegośdowiedzą.
Kiwamgłową,poczymwracamdoNicole,JulesiNate’a.
–WziąćLivieodciebie?–pytam,wskazującnaśpiącą
dziewczynkę.
–Nie,trzymamją–odpowiadaNicolezdelikatnym
uśmiechem.–Zasnęła,nieruszajmyjej.
–Mojamamaponiąwróci–mówiStacy.–Niemielidośćmiejscana
wszystkiefotelikidladzieci.
Przytakuję,poczymwsuwamręcedokieszeninaznak
zniecierpliwienia.Czekaniejestnajgorsze.Niemożemyzupełnienic
zrobić,asądzącpominachmoichbraci,wszystkichnasdoprowadza
toobłędu.ZerkamnaNicole,któranerwowospoglądanamojąmamę.
Uświadamiamsobie,żezachowujęsięjakostatnidupek.
–Oj,bardzoprzepraszam.Mamo,tato,przecieżnie
poznaliściejeszczeNicole.–Przyciągamjądosiebieilekko
sztywnieję.–TojestNicoleDalton.Nicole,poznajmoichrodziców,GailiStevenMontgomery.
–Bardzomiłomipaństwapoznać–mówiNicole,pokoleiściskając
imdłonie.
–Całaprzyjemnośćponaszejstronie.–Mamazerkanamnieze
zdziwieniem,poczymuśmiechasięszerokodoNicole.Znówpatrzy
namnie,tymrazemzmilionempytańukrytymw
spojrzeniu.Wiem,żepotemczekamnieporządneprzesłuchanie.
–Tojestniedowytrzymania–wzdychaWill,poczym
zanurzatwarzwdłoniach.
–Chcęzobaczyćmojącóreczkę–szepczemama,ocierającłzę.
Masujęmamieplecy,usiłującjąuspokoić,alekątemokapatrzęna
Nicole,zustaminagłówceLivie.Szepczedodziewczynkiikołyszejądelikatnie,ajanagleczujęsię,jak
gdybyktośdałmipięściąwtwarz.
Wtejkobieciewidzęwszystko,całeżycie.Małżeństwo,dzieci,domyirachunki.Kłótnieiśmiech.
Wszystko.
GodzinępóźniejzwindywybiegamamaStacy.
–Wiadomocoś?–pyta,poczymprzytulamocnomoją
mamę.
–Jeszczenic–odpowiadam.
–Dawajcieznać.ZabioręLiv.Muszęszybkowracać,żebydzieciaki
niezdążyłypozabijaćopiekunówiprzejąćwładzynadświatem.
–Dziękuję–odpowiadam.–Oliviapewnieteraztrochę
pośpi,wymęczyłasiętympłaczem.
Nicoleostrożnieprzekazujedzieckokobiecie,głaszczeciemneloki
Liv,poczymżegnająuśmiechem.
–TotyupiekłaśtortdlaBrynnyiCaleba–zagajamama,zwracając
siędoNicole.
–Tak,toja.Mamcukiernięwmieście.
–Jakmiło–odpowiadamama,poczymbierzeNicolepodramię,
żebyzabraćjąnapogawędkę.
Nicolezerkanamnieznadramieniamamy,alejatylko
wzruszamramionamizuśmiechem.
–Niemartwsię,mamabędziedelikatna–zapewniamnietata,po
czymklepiemnieporamieniu.–Ładnajest.
–Owszem–przyznaję.
–Imafirmę,czyliteżinteligentna.
–Bardzo.
–Musibyćnaprawdęwyjątkowa.Zwyklenie
przyprowadzaszdziewczyn.
Przytakuję,poczympatrzętaciewoczy.
–Toona,tajedyna.
Zaciskawargi,poczymobserwujemnieprzezchwilę.ZerkanaNicole
imamę,którewłaśnierozmawiajązJules,MegiSam.
Wkońcuspoglądaznównamnieikiwagłową.
–Bardzochcęjąpoznać.
–Pokochaszją.
Znówprzytakuje,poczymwszyscyskupiamyuwagęna
Luke’u,którywłaśnieidziewnasząstronę.
Mabladątwarz,wystraszonywzrokijeszczebardziejniżzwykle
rozczochranewłosy.
–Cosiędzieje?–pytamama,biegnącdoniego.
Lukeobejmujemamęicałujejąwczoło.
–Nicjejniebędzie.Zdzieckiemteżwporządku.
Wszyscyoddychamyzwielkąulgą.
–Alezatrzymująjąnatrochę.
–Czemu?–pytaznaciskiemMeg.
–Makamienienerkowe.Stądtokrwawienie,kiedyposzładołazienki
–wyjaśniaLuke.–Tebólewzrostowe,októrychopowiadała,tow
rzeczywistościbyływłaśnienerki.–Kręcigłowąiprzeklinapod
nosem.–Oczywiściepowinienembyłjązmusić,żebyposzłado
lekarza.
–Skądmogłeświedzieć–pocieszagomamaiklepiepo
klatcepiersiowej.
–Skorototylkokamienie,toczemuniemożeiśćdodomu?–
pytaMark,marszczącbrwi.
–Chcą,żebywydaliłajetuwszpitalu,będąmonitorowaćdziecko,
dopókinieminienajgorsze.
–Jateżzostanę–zgłaszasięJules.
–Tyzajrzyszdoniej,alepotemwróciszdodomu–poprawiająNate.
–Niezapominaj,żeteżjesteśwciąży.
–Tomojanajlepszaprzyjaciółka.
NatebierzeJuleswramionaiszepczejejcośdoucha.W
końcuuśmiechasięikiwagłową.
–Dobrze,maszrację.
–Wszyscymogąsięzniązobaczyć–ciągnieLuke–tylkonienaraz.
Pokójjestmalutki.
Mama,tata,tataLuke’a,NeiliJulesidąwpierwszej
kolejności,asamLukezostajeznami.
–Wystraszyłemsięnaśmierć–szepcze,tulącMeg.–Kiedy
powiedziała,żekrwawi,wpadłemwpanikę.Mojeżycieniebardzoma
sens,kiedyjejwnimniema.–Przełykaślinęikręcigłową,poczymprzeczesujewłosypalcami.
–Wszyscysięwystraszyliśmy–mówię.
–Widziałeśdziecko?–pytaMeg.
–Tak,zrobiliUSG–odpowiadaLukezuśmiechem.–
Serduchobijemocnoikopiejakwściekłe.Lekarztwierdzi,żejest
zdrowy,alewciążistniejeryzykoprzedwczesnegoporodu,więcNat
musitrochęzwolnić.
–Przedwczesnyporódtoniekoniecświata–przypominaBrynna,
ściskającgomocno.–Jaurodziłamwcześniakiipopatrz,jakie
wyrosły.Alenaszadziewczynadobrzesiętrzyma,nicjejniebędzie,idzieckuteżnie.
–Dziękuję–odpowiadaLukechrapliwymgłosem.–
Dziękujęwszystkim.Towtakichmomentachnaszarodzinanaprawdę
mniezadziwia.
–Tylkosięnierozklejaj,bracie–uśmiechasięzłośliwieMark.–Jawchodzęnastępny,muszęucałować
szwagierkę.
–Animisięważdotykaćmojążonę–warczyLukei
wszyscysięśmiejemy.
–No,tylkocmoknę–ciągnieMarkzszelmowskaminą.
–Zarazciętrzasnę,docholery.
–Etam.–MarkruszawstronępokojuNat,kołysząc
biodrami.
SpoglądamnaNicole.Zezdziwieniemzauważam,że
pobladłaimazmarszczonebrwi.
–Cosiędzieje?–szepczęjejdoucha.
Kręcigłowąiuśmiechasiędomnie,cholera,jeszczeniewidziałemtaksztucznegouśmiechu.
–Nie,nic,martwięsiętylkooNatijejdziecko.Cieszęsię,że
wszystkobędziedobrze.
–Alejaktysięczujesz?–pytam.
–Wporządku–zbywamnie.
Dowiemsię,ocotuchodzi,itoszybko.
–Przepraszam,żezepsuliśmywaszeprzyjęcie–mówiLukedoMeg
zesmutnymuśmiechem.
–Nocośty.Jaitakniechciałamgourządzać,aJulesdostałaswojewymarzonebuty…
–Isukienkę–dodajeNate.
–Notowszyscywyszliśmynaplus–kończyMeg,naco
wszyscywybuchamyśmiechem.
Rozglądamsiępopokojuiwzdychamzulgą.Wszyscysą
bezpieczniizdrowi.LeotrzymaSamnakolanachiszepczejejcoś
uspokajającodoucha.Will,Meg,IsaaciStacyidądopokojuNat,
chcąkonieczniezobaczyćjąnawłasneoczy.NateiDominicgawędzą
zLukiem,ajamamubokukobietęmoichsnów.
Askorojużotymmowa,chętniesamzajrzałbymdoNat,żebymóc
wrócićdodomuinasycićsięNicolewtejseksownejsukience.
–Amożezanimwrócimydodomu,wybierzemysięna
kolację?–proponujeWill.
CzylitylezmoichplanówwobecNicole.
Zerkamnanią–przytakujezlekkimuśmiechem.
–Wchodzimywto–potwierdzam.
Wkońcuprzychodzikolejnanas.IdziemydoNatalie.
Ostrożnieobejmujęsiostręiściskamjąmocnoprzezdłuższąchwilę.
Natbierzegłębokioddech,przywieradomojejkoszuli,poczymmnie
wypuszcza.
–Wystraszyłaśmnie–mamroczęcicho.
–Samasięwystraszyłam–odpowiadazuśmiechem.–
Przepraszam.
Kręcęgłową,poczymwycofujęsię,żebyNicolemogła
podejśćbliżej.
–Mattmiałrację.Wwaszejrodzinienigdyniejestnudno–
mówiNicole,mrugającdoNat.–Alemożenaraziewystarczytych
emocji.
–Popieram–zgadzasięNatalie.Głaszczeciężarnybrzuszek,poczymzerkanamęża,którywłaśniedo
nasdołączył.
–Chybawybierzemysięnakolację.Możeprzywieźćwam
coś?–pytaNicole.Dziękujęjejuśmiechem.
– Nie, dzięki – odpowiada Luke. – Natalie musi jeść to, co jej dają, a ja kupię coś w bufecie. Nawet
znośnejesttojedzenie.
–Błe–mówiNicole,wystawiającjęzyk.
–Przywieźciemuburgera–dodajeNat,poczymspoglądanaLuke’ai
kręcigłową.–Niebędzieszjadłtegopaskudztwa,skarbie.
–Dasięzrobić–odpowiadam.–Zadzwońcie,gdybyście
czegośpotrzebowali.
–Dobrze.
–Kochamcię,siostrzyczko.–Całujęjąwpoliczek,poczym
zakładamjejwłosyzaucho.–Opiekujsięnimi–mówiędoLuke’a.
Machamynapożegnanie,poczymwychodzimyidołączamy
doresztyrodziny.Możemyruszaćnakolację.
Rozdział16
Nicole
Przezcaływieczórniemogłemsięskupićnaniczym,comówili–
informujemnieMatt,otwierającmieszkanie.–Myślałemtylkoo
tym,żebywreszciezabraćciędodomu.
–Irozebrać?–pytam,unoszącbrwi.
–Niezupełnie–odpowiadazszelmowskimuśmiechem.
Wrzucakluczedoszklanejmisyprzydrzwiach,poczym
podchodzibliżej.Cofającsię,lądujęwsalonie.Spychamniena
kanapę,akiedyprzysiadam,sadzamniesobieprzodemnakolanach.
Muszępodciągnąćsukienkę,żebymócrozłożyćnogidostatecznie
szeroko,bywygodnienanimusiąść.OczyMattanazmianęciemnieją
irozbłyskują.Przesuwawielkądłońpomoimnagimudzie,sięgaażdopośladka.
–Fenomenalniedziśwyglądałaś.
–Dziękuję–uśmiechamsiędelikatnie.Niedammupoznać,żecały
mójświatprzewróciłsiędogórynogamiwciąguzaledwiekilku
godzin.
Naszzwiązeksięnieuda.Wiedziałamtoodpoczątku,aledzisiejsze
popołudniepotwierdziłomojeobawy.
Poprostujestemzbytwielkąegoistką,żebyodejść,nieżegnającsięchociażwsercu.
–Samnieprezentowałeśsięnajgorzej–mamroczę.–
Oczywiścietywyglądaszwspanialepraktyczniewewszystkim.
–Tochybaniejestprawda–protestujezuśmiechem.
–Owszem,jest.–Nachylamsięimuskamnosemjegonos.
Całujęgowpoliczek,schodzęażdokarku,napawamsięjego
zapachem.
Będziemibrakowałotegozapachu.
–Tazielonasukienkapiękniepodkreślatwojeoczy–
szepcze,poczymliżemnietużpowyżejliniidekoltu.–Aporuszasz
sięwniejtak,żekażdymężczyznamógłbyotymśnić.
–Każdy?–pytamsceptycznie.
–Wkażdymrazienapewnoten–odpowiadaicałujemniedelikatnie
wpodbródek,poczymbierzemojeustawposiadanie.
Zanurzadłoniepodsukienkę,ściskaczarnestringi,którekupiłam
specjalniedotegostroju,poczymrozdzierajeizsuwa.
–Byłynowe–szepczębeztchu.
–Kupięcijeszczejedne–odpowiada.–Załóżręcezaplecy.
Patrzęnaniegozpretensją.Niechcę,żebymniezwiązał.Niedziś.Tonaszostatniraz,chcęgodotykać,
czućkażdywspaniałymięsień,
czuć,jakporuszasięwemnie.AleMattjeszczeoniczymniewie,
więcniemogęsiękłócić.
Zakładamręcezaplecy.Szybkowiążemniemojąwłasną
bielizną,poczymodchylalekko,żebyprzyjrzećsięefektomswojej
pracy.
–Piękna–szepcze.Rozpinaspodnie,zsuwajenatyle,żebyuwolnić
penisa.
–Proszę,zdejmijteżkoszulę–szepczę,niespuszczającwzrokuzjegooczu.
Przekrzywiagłowę,alespełniaprośbę.Rozpinatylkodwaguziki,po
czymzdejmujekoszulęprzezgłowęiodrzucająnabok.
Chwytamniezabiodra–podnoszęsiędoklęku,żebyMattmógł
mnieprzyciągnąćbliżej,poczymsadzamsięnanim,przyjmuję
idealnąpozycję.
–Cholera,jużterazjesteśtakamokra–mruczy,całującmniemocno
wszyję.
Zaczynampodnosićsięiopadać,zakażdymrazem
zaciskającmięśniewokółjegomęskości.
Przygryza wargę, patrzy na miejsce, w którym nasze ciała się stykają, obserwuje je rozpalonym
wzrokiem.
Obejmujemnieichwytamojedłonie.Stajęsięjego
więźniem.BiodraMattazaczynajągwałtowniesięporuszać.
–Och–stęka,pożerającwzrokiemmojeciało,krągłościukrytepod
sukienką,nagiełono,wreszcieznówpatrzymiwoczy.
–Kochambyćwtobie,maleńka.
Przygryzamwargi.Bojęsię,żezarazzacznępłakać.Jateżto
kocham!
–Proszę,rozwiążmidłonie.
–Cościęboli?–Zatrzymujesięwpółruchu,mapoważnąminę.
Ujmujemojątwarzwdłonieiprzypatrujemisięuważnie.
–Nie.–Tak!Jeszczenigdynicmnietakniebolało.–Ręcemnieniebolą,alenaprawdęchciałabymcię
dotknąć.Proszę.
Marszczybrwi,alespełniamojąprośbę.
Natychmiastobejmujęgozaszyjęiwtulammutwarzw
klatkępiersiową.Zaczynamporuszaćbiodrami,ujeżdżamgoszybkoi
mocno.
–Och,Nicole–jęczy,poczymznówchwytamniezaudaiprowadzi
mojeciało.
Przywieramtwarządojegokarku,żebyniewidziałłez,którespływająmibezgłośniezpoliczków,gdy
ciałemstaramsięmuokazać,jak
bardzogokocham.
–Skarbie,zarazdojdę.Jeśliniezwolnisz,zarazdojdę.
Przyspieszam.Łzyustają.Skupiamcałaenergię,wszystko,cotylko
mam,natym,bysprawićmurozkosz.
Naglepodnosisięizmieniapozycjęaninachwilęnie
wychodzączemnie.
–Muszę…–mamroczeizaczynapieprzyćmniedługimi,
mocnymipchnięciami,jakjeszczenigdy,ażwkońcusięgadłonią
międzynaszeciała,dotykakciukiemmojejłechtaczkiiposyłamnie
nasamąkrawędźzapomnienia,spadatamzemną.
Nawetnieodzyskaliśmyjeszczeoddechu,alejużbierzemniew
ramionainiesiedosypialni.Oplatamgonogamiwokółpasai
trzymamrękamizaszyję.Kładziemniedelikatnienałóżku,zakrywa
całymciałem,przemykapalcamipotwarzy.
–Matt…–zaczynam,imuszęodchrząknąć,żebyznówniezacząć
płakać.
–Tak,maleńka?
Otwieramusta,żebyodpowiedzieć,alemuszęznówje
zamknąćizebraćmyśli.
–Hej.–Marszczybrwi,nadalpieszczącmojątwarziwłosy.
–Porozmawiajzemną.Zachowujeszsięjakośdziwnie,odkąd
pojechaliśmydoszpitala.
–Jatylko…–Staramsięodwrócićwzrok,aleujmujemniedłoniąza
podbródekizmuszadospojrzeniamuwoczy.–Kochamcię–mówię
poprostu.
Itojestprawda.
Ale nie jestem odpowiednią kobietą dla ciebie. Nie potrafię się zmusić do tego, by wypowiedzieć te
słowa.Jestemtakcholerniesłaba.Znam
go,napewnopostarasiętonaprawić,powie,żewszystkobędzie
dobrze…ajaniesądzę,żebędzie.
Gdyzobaczyłamgozrodziną,jakmartwisięonienarodzonedziecko,
jakuspokajaOlivięipozwalajejspaćnaswoimramieniu,
zrozumiałam,żenigdyniebędępasowaćdotejrodziny.
Bojarodzinyniestworzę.
Ajeśliktokolwiek,kogospotkałamwżyciu,naprawdęnato
zasługiwał,towłaśnieMatt.Zabardzogokocham,żebyodebraćmutęszansę.
Jego twarz łagodnieje. Całuje mnie z czułością, po czym odsuwa się i kładzie obok. Przyciąga mnie
bliżej,muskanosnosem.
–Jateżciękocham.
Maociężałepowieki,wkrótcezasypia,zaczynaoddychaćgłęboko.
Zostajęiwpatrujęsięwjegotwarz.Niemampojęcia,jakwieleczasumija,gdyjawsłuchujęsięwjego
oddech,ilerazyprzeczesujępalcamimiękkiewłosyioddychamzapachem,każdymcentymetremtwarzyi
ciałaMatta.Staramsięwszystkozapamiętać.
Wkońcu,gdyświtzaczynadopierowkradaćsięprzezokno,zalewając
pokójszarąpoświatą,podnoszęsięostrożnie,zsuwamsukienkę,biorębutyitorebkęzsalonu,poczym
wychodzęzmieszkaniaMatta.
Izjegożycia.
Rozdział17
Matt
Budzę się. Ze zdziwieniem stwierdzam, że Nicole nie leży przytulona do mnie, jak zwykle o poranku.
Otwieramoczy,rozglądamsię,aleniemajejwłóżku.Tam,gdziepowinnależeć,jesttylkopuste,zimne
miejsce.
Przezchwilęleżęinasłuchuję,wnadziei,żezkuchnidobiegnąjakieśodgłosy.Możepostanowiławstaći
zrobićśniadanie?
Alenicniesłychać.Anizkuchni,anizłazienki.
Wmieszkaniujestcicho.
Cosięzniąstało?
Wstaję,rozglądamsiępomieszkaniu,sprawdzam,czypoprostunie
zwinęłasięnajakiejśkanapiezksiążką.Alenie,jesttak,jaksięobawiałem.Zniknęła.Niemogęwto
uwierzyć.
Cojest,docholery?
Wyciągamtelefonzdżinsów,któreleżąnapodłodzei
dzwoniędoNicole,alenieodpowiada.
Wystukujęszybkowiadomość.
„Cześć,skarbie.Gdziezniknęłaś?Proszę,powiedz,żezarazwróciszześniadaniem”.
Idędołazienki,żebyopłukaćtwarziwłożyćcośnasiebie.
Nicolenieodpowiada,więcdzwonięjeszczeraz,alewłączasiępocztagłosowa.
Czycośjejsięstało?Możedostałatelefon,jakiśwypadekwjej
rodzinie,wcukierni?
Możezostawiłagdzieśkartkędlamnie?
Przeszukujęmieszkanie,alenictuniema.Żadnejkartki.
Żadnejwiadomości.
Poprostuzniknęła.
Ściskamniezimnyskurczstrachu.Sięgampokluczei
wybiegamzmieszkania,muszęjejszukać.Przecieżwszystkomogło
sięstać.Aco,jeśliwyszłapokawę,aktośjąnapadł?
Zgwałcił?
Boże,możepowinienemobdzwonićszpitale?
Parkujępodcukiernią.Pukamdodrzwi,modlącsię,żeby
odpowiedziała.
Jestjeszczezamknięte.
OtwieramiTess,zezdziwionąminą.
–Cześć,Matt.
–JestNicole?
–Nie,dziśmawolne.Nieodzywałasię.
–Dzięki.–Kiwamgłową,poczymwycofujęsię.
Biegnęnagórędojejmieszkania,walędodrzwi,aleniktnie
odpowiada.Niesłychaćżadnegoruchu.
Gdyjużzaczynampanikowaćisięgampotelefon,żeby
wzywaćAshaiCaleba,słyszęzasobąkroki.Odwracamsię
błyskawicznie.ToNicole,spocona,wstrojutreningowym,ma
słuchawkizgłośnąmuzykąwuszach.Patrzywdół,więcjeszczemnie
niezauważyła.
Wypuszczamgłośnopowietrze.DziękiBogunicjejniejest.
Podnosigłowę,jestzdziwionanamójwidok.Ma
zaczerwienioneipodpuchnięteoczy.
–Boże,skarbie,cosięstało?–pytam.Nicolewyciągasłuchawkiz
uszu.–Cojest?
Kręcigłowąiwspinasięnagórę,poczymotwieradrzwi.
Wpuszczamniedośrodka.
–Cosiędzieje,maleńka?–ściszamgłos,wchodzączaniądo
mieszkania.–Czemuniepowiedziałaś,żewychodzisz?
–Bopróbowałbyśmnieskłonić,żebymzostała–odpowiada,poczym
idziedosypialni.
Podążamtużzanią.Zatrzymujęsięwkorytarzu.Patrzę,jakrzuca
słuchawkiitelefonnałóżko,poczymzdejmujebuty.
–Oczywiście,żechciałbym,żebyśzostała.Uwielbiam,kiedyjesteś
blisko.
–Niemogłam.–Kręcigłową,poczymidziedosalonu.Jateż.
Zacholeręnierozumiem,ocochodzi.
–Nicole,zatrzymajsię.
Zamieraiwpatrujesięwemnietymiwielkimizielonymioczami.
Mamgęsiąskórkę,jakzawszewtedy,gdyczuję,żezarazsprawa
potoczysięwfatalnymkierunku.
–Ztegonicniebędzie,Matt.–Przełykaślinęibierzegłębokioddech.
–Dlaczego?–Składamręcenapiersiachiopieramsięościanę.
Patrzęnanią.Jeślizamierzamnierzucić,tojaniebędęjejtego
ułatwiał.
–Powinieneśmiećdzieci.
Mrugam.Chybacośźleusłyszałem.
–Notak.
–Maszpiękną,wielkąrodzinęipowinieneśteżmiećwłasnedzieci.
Zdrowedzieci.Mnóstwodzieci.
–Czemuodnoszęwrażenie,żecośmnieominęłowtej
rozmowie?–pytamrozdrażniony.–Nicztegonierozumiem.
–Chceszmiećdzieci?–pytarozpaczliwie.
–Jasne.Zajakiśczas.
–Rozumiesz?–Rozkładaręceizaczynaznówkrążyćpo
pokoju.–Jasne,wiem,żewiększośćfacetówuciekłabyzkrzykiemna
myślodzieciachnatymetapie,alerozumiesz,ocomichodzi?
–Nie.Szczerze,nierozumiemzupełnienic.Niemam
pojęcia,oczymtymówisz,dojasnejcholery.
Wzdycha,pocieratwarzdłońmi,poczympatrzymiwoczy.
Zpoliczkaspływajejłza.Nogiuginająsiępodemną.
–Skarbie…–zaczynam,aleonauciekaizasłaniasięrękami.
–Nie,nieróbtego.
–Musiszzemnąporozmawiać,Nicole.
–Wiem,żejapoprostu…–Przeczesujepalcamimokreodpotu
włosy,poczymrobikilkakrokówposalonie.Wkońcuzatrzymuje
się,opierającręcenabiodrach.–Niemogęjużztobąbyć.
–Dlaczego?
–Boniemogę.
–Staćcięnawięcej–warczę,mrużącoczy.
–Niejestemtym,czegopragniesziczegopotrzebujesz.
Unoszębrwi,zdziwiony,poczymśmiejęsiękrótko.
–Widziałaśsięzemnąjakośostatnio?Bośmiemzaprzeczyć.
–Muszępanowaćnadswoimżyciem.Niemambogatej
rodziny,któramipomoże,jeślitacukiernianiewypali.Niemam
ludziwokół,którzypozbierająmniedokupy,jeślistracęzdrowie.
–Alemogłabyśmieć.
Zatrzymujesięnagle,wbijawemniewzrok.Otwierausta,znówje
zamyka,ażwkońcuwpadawjeszczewiększązłość.
–Ach,czyliterazbędzieszmisięoświadczał?Coty,docholery?
–Nicole,musiszwyrażaćsięprecyzyjnie.Czychcesz
powiedzieć,żenicdomnienieczujesz?–Jeślitak,tochybakłamie,docholery.
–Czujęażzadużo!–wybucha.–Czujęwszystko!Iniechodzimi
tylkooto,coczuję,kiedyściskaszmniezatyłek!
–Więcniechceszperwersyjnegoseksu?Otocichodzi?
Wczorajwyczułem,żeniepodobacisięwiązanierąk.
–Nie!–Opadanakrzesłoizwieszabezsilniegłowę.–Nietochcę
powiedzieć.
–Jestemtakizagubiony.Niewiem,cosię,docholery,dzieje,Nicole.
Współpracujzemną.
–Niemogędaćcirodziny,Matt.Nigdy.
Marszczębrwi.Nicolepodnosinamnieumęczonywzrok.
–Nierozumiem.
–Mówiłamciomoichproblemachzezdrowiem.
Kiwamgłową,wciążniepotrafiępołączyćkropekwżadenwzór.
–Niemogęmiećdzieci.
–Kobietycierpiącenacukrzycęrodzązdrowedziecibezżadnego
problemu,Nicole.
Kręcigłowąiśmiejesięsmutno.
–Alejamamzespółpolicystycznychjajnikówdokompletu.
–A,dlategobierzesztabletki–przypominamsobie.
–Niepotrzebujętabletek,żebyniezajśćwciążę,Matt.
Chorobajajnikówtojestmojaantykoncepcja.Ciążatoniejestdla
mniedobrypomysł.Gdybymjakimścudemzaszła,ciążabyłaby
obciążonabardzowysokimryzykiemitrudna.
–Nodobrze.–Wzruszamramionami.–Alecotoma
wspólnegoznami?
–Czytymniesłuchasz?–Patrzynamniejaknaidiotę.
Odpowiadamwściekłymspojrzeniem.
–Niemożeszmiećdzieci.Chociażmyślę,żemedycyna
oferujeróżnemożliwości,żebyjakośominąćtenproblem,to
załóżmy,żetoprawda.Czemuniemożemybyćrazem?
–Boniemogęcidaćtego,nacozasługujesz?
–Nacozasługuję?–Krewmisięgotuje.–Naco,twoimzdaniem,
zasługuję,Nicole?
–Namiłą,submisywnąpartnerkę,któramożecidać
mnóstwodzieciiżyćdługoiszczęśliwie–szepcze,niepatrzącmiwoczy.
Siadamnakrześlenaprzeciwkoiprzyglądamjejsięprzezdłuższą
chwilę.
–Czytojestjakiścholernyżart?
–Nie.–Kręcigłowąiskładadłonie.–Kochamcięnatyle,żeby
pozwolićciodejść,znaleźćtękobietęizaznaćtychwszystkich
rzeczy.
–Wieszco,Nicole?Nikt,kurwa,nielubimęczennic.
Patrzynamniewszoku.
–Słucham?
–Słyszałaś.Kimtyjesteś,docholery,żebydecydować,czego
potrzebujęiczegopragnę?
Wstaje,żebyspojrzećmiprostowoczy.
–Tojestchyba,cholera,szczythipokryzji.
Równieżwstaję,zaciskamdłoniewpięści,patrzęnaniąwścieklei
ignorujęranęziejącątam,gdziekiedyśbyłomojeserce.
–Zawszebyłemztobąstuprocentowoszczery,Nicole.Tyukrywałaś
niewygodnefakty.Wszystkomusiałemzciebiewydzierać.A
mówiłemciodpoczątku,żewtejrelacji
najważniejszejestzaufanie.
Ruszamwjejstronę.NiedotykamNicole,alezatrzymujęsięztwarząocentymetryodjejtwarzy.
–Tojestmojarola,dojasnejcholery.Żebycięchronić,żeby
wiedzieć, czego potrzebujesz. Kocham cię. Potrzebujesz czasu, musisz uporządkować sobie coś w
głowie?Dobrze.Zostawięcięwspokoju.
Alemówięciodrazu:jesteśmoja.Nictegonigdyniezmieni.
–Jamówię:czerwony–szepcze.
Długowpatrujęsięwniąwzdumieniu,niejestemwstanienawet
mrugnąć.
–Wklubiepowiedziałeś,żemuszętylkopowiedzieć
„czerwony”iwszystkosięskończy.
Użyłapieprzonegosłowabezpieczeństwa?
Przyciągamjądosiebieicałuję,ażbrakniejejtchu,wkładamwtenpocałunekcałygniewifrustrację.A
potemodsuwamsięiścieram
kciukamiłzyzjejpoliczków.
–Niewiem,jakwbiłaśsobiedogłowy,żeniemożeszmidaćtego,nacozasługuję.Patrzęnakobietę,
któraspełniawszystkiemoje
marzenia.Tociebiepragnęiciebiepotrzebuję,Nicole.Kiedy
zrozumiesz,żetwojeproblemymedycznetotylkowymówka,żeby
mnieodepchnąć,będęczekał.Anarazie,maszrację.„Czerwony”
miwystarczy.Rozumiemdoskonale.
Odwracamsięiwychodzęzjejmieszkania.Nieoglądamsię.
Jadęprostodoszpitala.ChcęsięzobaczyćzNatalieinachwilę
zapomniećowłasnychzmartwieniach.
Wszystko,coNicolepowiedziałamiwswoimmieszkaniu,huczymiw
głowiejakjednachaotycznazbitkasłów.
Jezus,jaktosięstało?
WchodzędopokojuNataliezbukietemkwiatów,naktórywydałem
jakąśfortunęwszpitalnymsklepiku.
–Cześć–uśmiechasięiotwieraramiona.Zchęciąpoddajęsię
uściskowi.
–Cześć,kochana.Jaksięczujesz?
–Jużlepiej–odpowiada.
–Wnocywydaliłakamień–mówiLuke,ściskającmidłoń.
–Jutrowychodzimydodomu.
–Naszczęście–wzdychaNatalie.–Tęsknięzamoją
córeczką.
–NiemartwsięoLivie,myślteraztylkoosobie–pouczająLuke,
poczymwybuchaśmiechem,boNataliepokazujemujęzyk.
–Zawszebyłyzniąkłopoty–zauważam,uśmiechającsięwrednie.–
Cieszęsię,żenicsięniezmieniło.
–Czemuprzyszedłeś?Tylkopoto,żebysięwyzłośliwiać?–
pyta,patrzącnamniespodprzymrużonychpowiek.
–Wpadłemsprawdzić,jaksięczujesz.
–Coztobą?
–Nic.
–Maszjakąśkwaśnąminę–uśmiechasiępodejrzliwie.
–Nieprawda.–Patrzęnaniąspodokaiwyciągamrękę,żebydotknąć
kosmykajejdługichciemnychwłosów.–Nierobięmin.
–Oczywiście,żerobisz.CzyżbyNicolenatarłaciuszu?
Żebyświedziała.
–Niemamkwaśnejminy.
–Dobra,dobra–uśmiechasię.–ZadzwoniędoJulesirazemcię
dopadniemy.
–Poproszęlekarza,żebyzatrzymałciętudłużej.
–Podlec!–wykrzykuje.
Śmiejęsięinachylam,żebypocałowaćjąwpoliczek.
–Niezapominajotym.
Głaszczemniepotwarzy.
–Kochamcię–mówicicho.–Ipotrafięsłuchać,gdybyśpotrzebował
sięwygadać.
Uśmiechamsięłagodnie,całujęjąjeszczeraz,poczymwstaję.
– T eż cię kocham. Dziękuję. T y skup się tylko na własnym zdrowiu i na tym małym koledze tam w
brzuchu.
–Tenmałykolegamasięznakomicie–odpowiada,
głaszczącsiępobrzuszku.
–Jaksięczujesz,stary?–pytamLuke’a,którywydajesięzmęczony.
Siedzizlaptopemnakolanachizerkanaswojążonę.
–Znacznielepiej,odkądmijąnaprawili,iwiem,żezdzieckiem
wszystkowporządku–odpowiada.–Chybaobojechcemyjużtylko
wrócićdodomu.
–Zmusimniedoodpoczywania.–Natwykrzywiasięz
pretensją.–Ikonieczezdjęciamiażdoporodu.
–Tyfaszysto–wykrzykujęzoburzeniem,corozśmieszaNatalie.–
Jakśmieszdbaćoswojążonę?
–Nowiem,jestemokropny.
Śmiejącsię,ruszamwstronędrzwi.
–Kochamcię,odpoczywaj–dodaję,patrzącnanią
wymownie.–Zajrzędociebiezakilkadni.
–Takjest,detektywie.–Machadomnienapożegnanie,chichocząc.
Wychodząc,omalniewpadamnanasząmamę.
–Cześć,mamo.–Przytulamjąmocno.
–Cześć,skarbie.–Puszczamnie,uśmiechasię,aleszybko
poważnieje.–O,chybamusimyporozmawiać.–Odwracasięi
prowadzimniekorytarzemwstronępoczekalni.
–Myślałem,żeprzyszłaśtudoNatalie.
–Jużdoniejidę,alenajpierwmuszępogadaćztobą.
–Oczymbędziemyrozmawiać?
–Niewydurniajsię–strofujemnie,poczymsiadaw
plastikowymfoteluiwskazujemimiejscenaprzeciwko.–Poprostu
powiedzmi,cosięstało.
Marszczębrwi,potemwznoszęoczydosufituiwybuchamśmiechem.
–Czynaprawdęmuszęodbyćpoważnąrozmowęzeswoją
mamą?
–Owszem–potwierdza.–Noprzestańjuż,wiem,żecośsięstało.
Zawszebyłeśnajbardziejnieprzeniknionyzewszystkichmoichdzieci.
–Podpierapodbródekdłoniąiprzyglądamisięprzezchwilę.–Takispokojny,takipoważny.Alekiedy
masztakiesmutneoczy,nicjuż
niemożeszukryć.Taksamowyglądałeś,kiedyumarłażonaAsha.
KiedyBrynnaidziewczynkimiaływypadek.Pozwólmipomóc.
Chrząkam.Jestemzaskoczony,jakgładkoudajemisię
opowiedziećcałątęhistorię,oczywiściepomijającpewneszczegóły.
–Nowięcuznała,żeskoroniemożemiećdzieci,ajajejzdaniem
zasługujęnadzieci,toniejestdlamnieodpowiedniąkobietą.
–Alewspomniałeśjej,żeistniejewieleróżnychsposobów,żeby
powiększyćrodzinęodzieci?–pytamama,wzamyśleniustukającsię
palcemwpodbródek.
–Nie,byłemzbytzdziwionyi,przyznaję,wściekły,żebyotymgadać.
Mamaprzytakujeiwzdychając,opierasięwygodniejo
krzesło.
–Przykromi,żemakłopotyzdrowotne.
–Świetniesobieznimiradzi.–Wzruszamramionami.–Niemusibraćlekówibardzoosiebiedba.Jest
zupełniezdrowa.
–Todobrze.–Mamauśmiechasię,błyszcząjejoczy.–Ikochaszją.
–Owszem,choćdzisiajniewydajemisiętorozsądne.–
Znówsięśmiejęipocieramdłonie.–Onastawiamiwyzwania.
Jestzabawnaiinteligentna,dobrzemiznią.Wieomnierzeczy,
którychniewieniktnaświeciei…
–Iwciążciękocha–kończyłagodniemama.
–Tak.
–Wydajemisię,żeonatrochęsięboi.Waszzwiązekjestjeszcze
bardzomłody,wszystkopotoczyłosięszybko.Gdyczłowiekdajesię
pochłonąćtakmocnoitakgwałtownie,przynositowielkąradość,aleiwielkistrach.
Znówprzytakuję.
–Myślisz,żeNicolesamachcedzieci?–wypalanagle
mama.Kompletniemniezaskakuje.
Wracampamięciądochwil,kiedytakpiękniezajmowałasięCasey,
jakradziłasobiezMaddieiJosie.JaknaturalnieutuliłaOlivięw
ramionachikołysałajądosnu.
–Byłabycudownąmamą–odpowiadamcicho.
–Wiesz,kobiecie,którasądzi,żeniemożemiećdzieci,niejestłatwociągleprzebywaćpośródkobietz
ciążowymibrzuszkamiimłodych
mam.Nietwierdzę,żenielubitejrodziny,aletomogłojąrozstroićemocjonalnie.Zakażdymrazem,gdy
widziNatalie,JulesiBrynnę,i
ichszczęśliwychmężów,przypominasobie,żesamamożenigdytego
niezazna.–Nachylasię,żebywziąćmniezarękę.–Atakżeotym,
żebyćmożeniebędziemogłategodaćtobie.
–Cholera–szepczę.
–Owszem.–Mamacałujemniewpoliczekiwstaje.–Alewkońcuto
sobiepoukłada.
–Obyśmiałarację.Namyślotym,żemamżyćbezniej,czuję
kompletnąpustkę.
–Och,skarbie,towspaniale.–Śmiejesięnawidokmojejgniewnie
zmarszczonejtwarzy.–Toznaczy,żemiędzywamijestcoś
prawdziwego.
–Jeszczejakprawdziwego.
–Dajjejtrochęczasu.Niechpogadazprzyjaciółmi,zatęsknizatobą.
–Dzięki,mamo.
–Odtegotujestem,skarbie.–Puszczadomnieoko,poczymidzie
doNatalie,córki,którejnieurodziłasama,alektóraniemogłabybyćbardziejjejwłasna.
Rozdział18
Nicole
Dwatygodniepóźniej
Dziękizapomoc–uśmiechamsiędoTess,którawłaśniesięgapotorebkęizbierasiędowyjścia.
–Całaprzyjemnośćpomojejstronie,szefowo–odpowiadaradośnie.
–NieidziesznawinozBailey?
Wzruszamramionamiikręcęgłową,jakgdybyniebyłooczym
mówić.Poprostuniejestemwstaniezniąrozmawiać.
Nikogoniechcęwidzieć.
–Przezostatniedwatygodnieciągletylkochowaszsiętuwcukiernialbosiedziszwdomu–zauważaT
ess,marszczącbrwi.–
Zaczynaszmniemartwić.
–Nicminiejest–odpowiadamzirytacją.–Miłego
wieczoru.
–Nawzajem–wzdychazżalem.
Odprowadzamjądodrzwi,żebyzamknąćodwewnątrz,ależegnając
Tess,zauważam,żezbliżasięGailMontgomery.
Uśmiechasięciepło,jestubranawzwykłedżinsowerybaczkii
pomarańczowąkoszulkę.
–Dzieńdobry,paniMontgomery.
Namiłośćboską,coonaturobi.
–Dzieńdobry,wiem,żezarazzamykasz.Chciałabymtylkochwilę
porozmawiać,jeślizechcesz.
–Oczywiście.–Unoszębrwiizapraszamjądośrodka,poczym
zamykamdrzwi.–Niechpaniusiądzie.
–Dziękuję.–Siadaprzyjednymzmoichmałychokrągłych
stoliczkówiuśmiechasię,gdyzajmujęmiejscenaprzeciwko.–Jaksięmasz,Nicole?
–Wporządku.
Patrzynamnie,mrużącoczy.Takdobrzeznamtęminę,tylerazy
widziałamjąujejsyna.
–Cieszęsię.
–Możenapijesiępanikawy?–pytam.–Czymogępanią
poczęstowaćbabeczką?
–Dziękuję,niewtejchwili,chociażchętniewezmękilkadodomudlaStevena.–Opierasięnałokciui
rozglądapomojejcukierni.–
Prześlicznietu.
–Dziękuję.
–Rozmawiałaśzmoimsynem?–pytabezogródek.
–Ostatnirazkilkatygodnitemu–odpowiadamcicho,czując
przeszywającybólwsercu.Boże,tęsknięzanimtakstrasznie,żeniemogętegoznieść.
–Rozumiem.–Splatadłonieiskładajenakolanach.–Amogę
zapytaćdlaczego?
Marszczębrwi.Rany,ilepowinnampowiedziećjegomamie?
–Szczerzemówiąc,czułabymsiętrochęnielojalna,
rozmawiajączpaniąonaszymzwiązkuzajegoplecami.
Uśmiechasięszerokoiwyciągarękę,żebypoklepaćmniepo
ramieniu.
–Lubięcię,Nicole.Gdybymcięnielubiła,nieprzyszłabymtu.
RozmawiałamzMattemtegoranka,kiedysiępokłóciliście.
Oczyotwierająmisięszeroko.
–Jesteśzdziwiona–zgadujetrafnie.
–Mattraczejniejestosobą,któraszukasobiepowiernikówdo
zwierzeń–odpowiadamszczerze.
–Nieszukałmnie.Spotkaliśmysięprzypadkiem,wszpitalu.
–O,właśnie,jaksięczujeNatalie?–pytamznieudawanątroską.
Jednązbolesnychrzeczyzwiązanychzzerwaniembyłautrataledwo
cozawiązanychrelacjizrodzinąMatta.
–Znakomicie,dziękuję,żepytasz.–Gailsadowisię
wygodniejiprzezchwilęważykolejnesłowa.–Nicole,Matt
opowiedziałmiotwoichkłopotachzdrowotnych.
Cochwilaprzyprawiamnieonowezdumienie.
–Jajestemnaprawdęcałkiemzdrowa–odpowiadam.
–Torównieżmimówił.Alewyjaśniłmi,dlaczegonie
widziszprzyszłościdlawaszegozwiązku.Żebyćmożeniebędziesz
mogładaćmudzieci.
Łzystająmiwoczach.Wbijamwzrokwblatstolika.Mogętylko
przytaknąć.
–Auważasz,żeMattpowinienmiećdużąrodzinę.
–Widziałam,jakzachowujesięprzydzieciach,przy
ciężarnychsiostrach…Byłbycudownymojcemipowinientego
zaznać.
–Zgadzamsię,aleNicole,czemusądzisz,żeniemogłabyśznim
kiedyś tego dzielić? Dopiero co się poznaliście, małżeństwo i dzieci to jeszcze odległa przyszłość, ale
dlaczegozakładasz,żeniebędziesztąkobietą,którazbudujeznimrodzinę?Przecieżewidentniebardzo
siękochacie.
–Boniemogęmiećdzieci,proszępani.Pewniebyłabymwstanie
zajśćwciążę,zpomocącudówwspółczesnejmedycyny,aleodradzano
mito.Mojejajnikisąwtakzłymstanie,żeniepowinnamryzykować.
–Adlaczegotedziecimusząkonieczniebyćbiologicznietwoje?
Milczę,oszołomionaipatrzęnatędojrzałąkobietę.
–Przecieżtopowinnotakdziałać,prawda?–pytam,unoszącbrwi.–
Mattpowinienmiećbiologicznedzieci.
WoczachGailbłyszczyirytacja.Krzyżujeręcenapiersiach.
Mamfatalneprzeczucie,żewłaśnierozdrażniłammamę
niedźwiedzicę.
Cholera.
–Jesteśnowawśródnas,więcpozwól,żecościwytłumaczę.
Powiedzenie,żekrewniewodatobzdura.MojaNatalieprzybyłado
naszejrodziny,kiedywszkolepoznałasięzJules.Szybkosię
zaprzyjaźniły i Nat przyjeżdżała do nas na wakacje i inne takie. A gdy umarli jej rodzice, to my
pomogliśmyjejprzetrwaćtrudnyczasi
wciążdawaliśmyjejmiłość.Nataliejestmojącórkątaksamojak
Jules,chociażniebyłamoimbiologicznymdzieckiem.–
Gailuśmiechasięłagodnie.–CalebwłaśnieadoptowałMaddieiJosie–
ciągnie.–Ikochajeniemniejniżdziecko,którepocząłzBrynną.Tedziewczynkisąjegocórkami.Pod
każdymwzględem,Nicole.
Przypominamsobie,jakCalebzachowywałsięwobec
dziewczynek,gdybyłamunichnakolacji.Uśmiechamsięikiwam
głową.
–KolejnyprzykładtoMegiLeo.Obojemielibardzotrudne
dzieciństwo, ale odnaleźli się i traktują się jak rodzeństwo, odkąd Meg skończyła dziesięć lat. Ale nie
mająwspólnychrodziców,Nicole.Po
prostukochająsiętakmocno,żestalisięrodziną.–
RodzinaWilliamsów,wszyscymoizięciowieisynowestalisięmoimi
bliskimitaksamojakdzieci,któreurodziłam.
Boże,jestemtakąkretynką.Całyczaszadręczałamsię,żeMatt
powinienmiećwłasnedzieci,alenigdynieprzyszłomidogłowy,że
chciałbymiećtakie,któreprzybyłybydonaszejrodzinyinnądrogą.
–ADominic…–ciągnieGailkumojemuzdziwieniu.–CzyMattci
opowiadał?
–Mówiłtylko,żeDominicjestjegoprzyrodnimbratem.
– Dziwię się, że tak to ujął – szepcze Gail. – Po narodzinach Caleba mieliśmy z mężem kryzys.
Rozstaliśmysięnakilkamiesięcyiwtym
czasieStevenspałzinnąkobietąpodczasjakiejśdelegacji.SkutkiembyłDominic.
Otwieramustazezdumienia.
–Niewiedzieliśmyodzieckuażdotegoroku.Dominic
wynająłprywatnegodetektywa,żebyznalazłjegobiologicznegoojca.
Stevenbyłwszoku,alemiędzynamimówiącimnieświatprzewrócił
siędogórynogami.–Nachylasiędomnieikładziedłonienastole.–
Widzisz,Nicole,mójmążmadzieckozinnąkobietą.Oseksie
dowiedziałamsięponadtrzydzieścilattemu,tużpotym,jaksię
zdarzył.Aleterazstanąłprzedemnąmężczyzna,twierdząc,żejest
synemmojegomęża.Jegomatkazmarławzeszłymroku,byłciekawy.
Comiałamzrobić?Wyrzucićgo,udać,żenieistnieje?
–Icopanizrobiła?–zapytałamzafascynowana.
–Przyjęłamtegomężczyznędorodziny.Stevenowi
wybaczyłamkilkadziesiątlattemu,aDomjestjegodzieckiem.
Świetniedonaspasuje,resztamoichdzieciteżgopokochała.
–Panirodzinajestniezwykła.Aleteżjedynawswoim
rodzaju.
– Wiesz, skarbie, nie jesteśmy doskonali. Ale rodzina to rodzina, czy to połączona krwią, czy samą
miłością.Spróbujmitylkopowiedzieć,
żebliźniaczki,Oliviaitomałedziecko,któremasięurodzić,toniesąmojewnuki.
–Oczywiście,żesą–odpowiadamnatychmiast.
– I gdybyście ty i Matt kiedyś mieli dzieci, czy to z twojego łona, czy z adopcji albo urodzone przez
surogatkę,pokochałabymjetaksamo,
Nicole.Natymwłaśniepolegarodzina.
Łzyspływająmizpoliczków.
Gailprzysuwasiędomnieikojącogłaszczemniepo
plecach.
–Zachowujęsięjakidiotka–szlocham.
–Poprostugokochasz,dziewczyno.Myślałaś,że
postępujesznajlepiejdlaniego.
–Kochamgotakstrasznie,żeniemogęoddychać.
WoczachmatkiMattarównieżpojawiająsięłzy.Kiwa
głową.
–Tylkozakochanakobietamogłabybyćtakgłupia.Na
pewnoniepomogłyciciągłespotkaniazkobietamiwciążyidziećmi.
Wzruszamramionami,potemprzytakuję,śmiejącsięprzezłzy.
–Jestmistraszniegłupio.BonaprawdęlubięNatalieiJules,iBrynnę,bardzosięcieszęichszczęściem.
Niepotrafiłabymimzazdrościć
dzieci.
–Przecieżniejesteśpotworem,Nicole.Alepewnietrudnocipatrzećnatychmężczyzntulącychciężarne
brzuszki.
–Ja…–zaczynam,poczymtylkowzdychamiwtulamtwarzw
dłonie.–Tak.Jesttrudno.
–Alejestłatwiej,jeślimaszwokółludzi,którzyciękochająi
rozumieją.
–Niepotrzebujęniczyjejlitości.Spotkałomnietylerzeczy,zaktórejestemwdzięcznalosowi,niechcę,
żebykomuśbyłomnieżal.
–Międzywsparciemalitościąjestogromnaróżnica,Nicole,i
doskonaleotymwiesz.
Przygryzamwargęiniechętnieprzytakuję.
–Alenamieszałam.
–Możesztowszystkowyprostować.
–Takpanimyśli?–pytamznadzieją.–Naszzwiązektrwał
takkrótko,samfakt,żewspomniałamodzieciach,tobyło
samobójstwo.
Gailśmiejesięiklepiemnieporamieniu.
–Możetrochęwcześnienatakąrozmowę,aleniesądzę,żebyMatt
niemiałpodobnychmyśli.Musiszonimwiedziećjednąrzecz:
najważniejszajestdlaniegouczciwość.Możetodlatego,żejest
policjantem.Alenapewnodoceniłto,żebyłaśznimszczera.
Macienaczymbudować.
–Czemuprzyszłapaniakuratdziś?–pytamzciekawością.
–BoMattjestnadąsanymmrukiem,apodwóchtygodniach
potrzebowałaśjakiegoślekkiegopchnięcia.
Chichoczę,kiwającgłową.
–Muszęsobiekilkarzeczyprzemyśleć,alewkrótceznim
porozmawiam.
–Dobrze.Wtakimraziewróćmydotychbabeczek.
–Proszę,zapakowałamdlapanipudełko.
–Dziękuję,skarbie.Powodzenia.
Gailprzytakujeiznikazarogiem,niosącpudełkociastek.
Oddychamgłęboko,zamykamdrzwi,poczymzabieramsię
zasprzątanie,pozwalającmyślombłądzićswobodnie.
Gailmarację.Niemuszęprzecieżsamaurodzićdzieci,żebybyły
moje.Czemunawetotymniepomyślałamwcześniej?
Iwtedysobieprzypominamczemu.
Boprzezcałeżycierodziceilekarzetłuklimidogłowyjednąrzecz:nigdyniebędzieszmiaładzieci.
Alemoże,możejednakpewnegodniabędęjemiała.
Uśmiechamsię.Naglepodskakuję–telefonwkieszeni
zacząłwibrować.
–Halo?
–Cześć,piękna!
–Ben!–uśmiechamsięszeroko,ruszającnagórędo
mieszkania.Cieszęsię,słyszącstaregoprzyjaciela.–Jaksięmasz?
–Znakomicie.JestemwSeattleprzeztydzień.Copowiesznakolację
dziświeczorem?–Jegogłosbrzmiciepłoiznajomo.Rany,jak
strasznietęskniłam.
–Pewnie.Októrej?
–Mogęjechaćpociebieodrazu.
–Notosięszykuję.
Benbyłmoimchłopakiem,kiedymiałamdwadzieściakilkalati
mieszkałamjeszczewdomu.Ważyłamzadużo,niedbałamosiebie,a
przystojnytrenerosobistyitakmniepokochałipomógł
miwrócićdozdrowia.
Niedlatego,żeniepodobałammusiętaka,jakabyłam.
Chciał,żebymcieszyłasięzdrowiemisamasobą,pokochałamgoza
to.
Byłmojąpierwsząmiłością,astałsięjednymznajlepszych
przyjaciół.
Poprawiamfryzuręimakijaż,poczymprzebieramsięw
koronkowyróżowytop,powłóczystąbiałąspódniczkęisandały.
Gdyotwierammudrzwi,porywamniewramionaitańczypomoim
salonie.
–Cudowniewyglądasz!–Całujęgowpoliczek.Wkońcu
odstawiamnienaziemię.
–Atywyglądasz,jakbyśbyłagłodna–śmiejesię.–Aleoczywiścieteżpiękniejakzawsze.
–Jestemgłodna.Nakarmmnie,proszę.
–Zprzyjemnością.Możebyćmeksykańskie?
–Mmmm,tak.–Zbiegamyzeschodówiidziemyprzecznicędalej,do
jednejznaszychulubionychmeksykańskichknajpwSeattle.–Poco
przyjechałeśdomiasta?
–Mamrozmowęopracę.
–Przeprowadzaszsiętu?–pytampodekscytowana.
–Mamtakąnadzieję.Wnaszymmieścieniewidzęjuższansnadalszą
karierę,zresztąsamawiesz.
–Czemumnienieostrzegłeś,żeprzyjeżdżasz?–Trącamgo
żartobliwiewramię.Kelnerkaprowadzinasdomiejscaprzyścianie.
Ktośpodrzucafrytki,salsęiwodę.Rzucamsięłapczywienajedzenie.
–Nietraciszapetytu–zauważaBensucho.
–Nigdy–przytakujęzuśmiechem.–Aleserio,dlaczegonie
zadzwoniłeśwcześniej?
–Pomyślałem,żezrobięciniespodziankę.–Orzechoweoczy
błyszcząmuradośnie.–Couciebiesłychać?
–Różniebywa–odpowiadam,wzruszającramionami.Czujęsięjuż
znacznielepiej,odkądodbyłamrozmowęzGail,aterazjemkolacjęzdrogimprzyjacielem.
–Rozwińto„różnie”.
–Oj,totakadługahistoria,pełnaróżnychdramatów.
–Takiesąnajlepsze.–Benpuszczadomnieoczko,gryzącfrytkę.
Przekrzywiamgłowęiprzyglądammusię.Niejesttylkoprzystojny,
chociażztakimimięśniami,jasnymi,orzechowymioczamiimęską
szczękąniewątpliwieprzyciągawzrok.Bentopięknyczłowiek,z
zewnątrziwśrodku.
–Jesteśdobrymfacetem,Benjaminie.
–Niemówtak,Nicole.Potymzawszepojawiasięjakieś
„ale”,amyprzecieżzerwaliśmylatatemu.
Odrzucamgłowędotyłuiśmiejęsięgłośno,poczymrzucamwniego
frytką.
–Cozałajza,tomiałbyćkomplement.
–Widzę,żeniezrezygnowałaśztreningów.Wyglądasz
wspaniale.–Przechylagłowęiprzypatrujemisięzuwagą.–Aleznamcię,iwidzę,żemaszpodkrążone
oczy.Nojuż,gadaj.
Wzdycham,poczympodpierambrodędłonią.
–Jestemkretynką.
–Fakt.
–Cozadupek.
–Przyznaję.
Znówwybuchamśmiechemikręcęgłową.
–Przestań.Wcaleniejesteśdupkiem.Poznałamfaceta.
–Czyjachcętowiedzieć?–krzywisię.–Wiem,żejesteśmytylko
przyjaciółmi,alechybaniepowinnosięwiedzieć,zkimsypiabyła
dziewczyna.Tojakieśdziwne.
–Skądwiesz,żeznimsypiam?
–Asypiasz?
–No.
–Tojużwiem.
–Zazdrosny?–pytam,unoszącbrwi.
Opiera się wygodniej i przez chwilę poważnie się nad tym zastanawia, co trochę mnie dziwi.
Spodziewałamsięjakiejśzłośliwejriposty,aleBenodpowiadaszczerze.
–Niewtakimsensie,wjakimbyłemzazdrosnypięćlattemu,ale
martwięsię,bowieledlamnieznaczysz.Niechciałbym,żebysię
okazało,żemuszękogośzamordować,bocięskrzywdził.
–Tojaskrzywdziłamjego–wzdycham,przeczesując
palcamikrótkiewłosy.
–Podobamisiętafryzura,taknamarginesie.
–Dzięki.Byłajużporanazmiany.–Zjadamkolejnąfrytkę.
–Wkażdymrazie,wpadłampouszy.Tofantastycznyfacet.
Policjant.–OpowiadamBenowioMatcieijegorodzinie.Otym,jak
siępoznaliśmy,wszystko.Itojeststrasznieprzyjemne,bojeszcze
nikomuniemogłamnicopowiedziećozwiązkuzMattem.
Awiem,żeBenniebędziemnieosądzał.
–Czyli,abstrahującodperwersyjnegoseksu,którybrzminaprawdę
atrakcyjnie, ale nie czuję się zręcznie słuchając o tym, jeśli chodzi o ciebie… – znów się krzywi – to
naprawdęprzyzwoityfacet.
–Owszem.
–Czylinaczympolegaproblem?
–Zerwałamznim.
–Czemu?
Przygryzamwargęispoglądamnaniedojedzonykoszykz
frytkami.
–Nicole…–Benschylasię,żebyspojrzećmiwoczy.–
Czemu?
–Bouznałam,żezasługujenakogoślepszego–szepczę.–Jamamte
wszystkiechorobyiwogóle.
Benunosibrwi.
–Nicole,poznałemkilkakobietwżyciuimogęci
powiedziećodrazu:trudnoznaleźćkogoślepszegoodciebie.
Otwieramustazdumiona.
–Jeśliterazzamierzaszsięoświadczyć,wylejęcimargaritęnagłowę.
Śmiejesięikręciprzecząco.
–Tochybaniespodobałobysięmojejdziewczynie.
–Twojejdziewczynie!–piszczę.–Nicniemówiłeś!JesttutajczywWyoming?
–MieszkawWyoming,alejeślidostanętupracę,tomamnadzieję,żesięprzeprowadzi.
–Kimonajest?Znamją?
–Zarazdoniejwrócimy.–Macharęką,poczymsięgaprzezstół,
żebyująćmojądłoń.–Kochasztegofaceta?
–Tak.Ale,szczerzemówiąc,tajegorodzina…Onisą
fantastyczni,alecholerniesięichboję.Połowaznichtoróżnesławy,Ben.Mająmnóstwokasy,wszyscy
wyglądająidealnieipoprostu…o
takichludziachtojaczytam.
–Zachowująsięjakdupki?
–Nie.–Kręcęgłowąznaciskiem.–Sąnaprawdęmili.
T roszczą się o siebie nawzajem i były różne ciekawskie spojrzenia czy pytania, ale robili wszystko,
żebymczułasięmilewidziana.
–Dobrze–przytakuje.–Niewszystkierodzinysąjaktwoja.
–Mojaniejesttakanajgorsza–odpowiadamłagodnie.–Poprostu
nietrzymasięrazem.
– Czyli przebywanie w rodzinie, która lubi trzymać się razem jest dla ciebie nowe. – Ben śmieje się i
kręcigłową.–Zawszezastanawiałem
się, czemu nie jesteś jedną z tych dziewczyn, które ciągle dzwonią i wysyłają wiadomości. Przez jakiś
czassądziłem,żeniejesteś
zainteresowana.
–Nie,poprostuniemampotrzebyciągletrzymaćkogośnasmyczy–
śmiejęsięibioręgozarękę.–Przecieżwiesz,żebyłam
zainteresowana.
–Tak,apotempostanowiłaśpójśćdoszkołygastronomiczneji
złamaćmiserce.
–Przepraszam–mamroczę.–Niechciałamcięskrzywdzić.
–Mamytojużprzepracowane–odpowiadaBen,wzruszając
ramionami.–Notojużwiesz,żemusiszprzeprosićtegofacetaza
wygłupianiesię.
–Tak–śmiejęsię.–Obawiamsię,żezostanęstanowczopouczonao
moichbłędach.
–Ee,niedajsięcałkiemzdominować.–Puszczadomnieoko,po
czympopijawodę.–Tocozamierzaszzrobić?
–Zamierzamznimporozmawiać.Pewniejutro.
Benprzytakuje,poczymzerkawgórę,nakogoś,ktowłaśnie
podszedłdostolika.
Podążamzajegowzrokiem.Spodziewamsięzobaczyć
kelnera,alewidzęwściekłebłękitneoczy.
–Matt.–Ocholera.BłyskawiczniepuszczamBena,ale
spojrzenieMattaśledzimojądłoń.
Zpewnościąwszystkozauważył.
–Nicole–mówilodowatym,aleopanowanymtonem.–
Chciałbymztobąpomówić.Naosobności,jeślimogę.–Zerkazgóry
naBena,którywyciągadoniegoprawądłoń.
–Cześć,jestemBen.
Niedodaje,kimdokładniedlamniejest,cozupełniemniedobija,aleBenwyraźnieznakomiciesiębawi.
–Matt.–GailmusiałanaprawdęporządniewbićMattowidogłowy
odpowiedniemaniery,bochybatylkotomogłogoskłonićdo
uściśnięciadłoniBena.–Teraz.–Przeszywamniesurowym
wzrokiem.
Rozdział19
Mattprowadzimnieprzezrestauracjęikrótkikorytarzdotoalet.
Otwieradrzwidomęskiej,wciągazasobądośrodkaizamykazasuwkę.
–Matt…
–Dwatygodnie.
Stojęopartaplecamiodrzwi,Mattosaczamnie,opierającdłonie
stanowczopoobustronachmojejgłowy.
–Nierozmawialiśmyoddwóchtygodni,atyjużumawiaszsięzjakimśnowymfacetem?
–Toniejesttak,jakmyślisz…
–Chceszwiedzieć,comyślę?–Nachylasię,przybliżadomnietwarz.
Wjegooczachpłoniewściekłość,jeszczenigdygotakiegonie
widziałam.Dyszy.–Myślę,żemiłośćmojegożyciatrzymasięza
rączkęzinnymfacetemiflirtujeznimprzykolacji.
Cojest,docholery?
– T o tylko przyjaciel – mówię z naciskiem i patrzę na niego z furią, ale gdy Matt jest tak blisko, cała
kurczęsięwśrodku.–Mójbliskiprzyjaciel.
Zpomrukiemgniewuzakrywamiustapocałunkiem.Nie
ostrożnie,niedelikatnie.Zżądząigłodem,jakgdybybłąkałsiębezwodypopustyni,jakgdybymjabyła
mirażemspragnionegoumysłu.
Ujmuje moją twarz w dłonie i zatapia się w moje usta, szuka językiem mojego języka. Przygryza mi
wargę,poczymznówwnikawemnie,
zsuwadłoniewzdłużmoichbokówdobioderiud.Zaciskapięścina
delikatnymmaterialespódniczki,zadzierająwysoko,poczym
rozrywamimajteczkiiciskajezaplecy.
–Jesteśmoja.Trzymałemsięzdaleka,takjakobiecywałem.
Alemamdość,Nicole.–Głosmuzłagodniał,chociażnadalbrzmi
natarczywie.Przesuwadłoniepowewnętrznejstronieud.Przytyka
czołodomojegoczoła,zaciskamocnopowieki.Wędrujerękami
wyżej,ażsięgapalcamimoichwargsromowych.Delikatnieokrąża
łechtaczkę.
–Czuję,żejesteścholerniemokra,maleńka,alewyraźniemuszęci
przypomnieć,dokogonależysz.
Przyciskamniedościany,napieranamniespęczniałe
wybrzuszeniewdżinsachizaczynasiękołysać.Jęczęistękam.
Cholera,tak,jestemjego!Inaglechcętylko,żebyjaknajszybciejwemniewszedł.Nieobchodzimnie,że
jesteśmywtoalecierestauracji.
Potrzebujęgo.Teraz.
Pochylasię,żebyrozpiąćdżinsy,uwolnićpenisa.Bardzodelikatnie
ocieragłówkąstwardniałegopenisaomojąłechtaczkę,poczym
przebijasięprzezwargiiwsuwadośrodka,takgłęboko,jaktylkojestwstanie.Zakładamiobieręce
nadgłowęiprzytrzymujejednądłonią.
Drugąpodtrzymujemityłekizaczynamniepieprzyć,mocnoi
szybko,dyszącipomrukując.Podgryzamniewszyję,jestempewna,
żezostanieślad,poczymcałujemnieznów,długo,ażobojetracimy
oddech.
–Jużcimówiłem,żeniezamierzamsiętobądzielić.–
Uwalniamidłonie,żebychwycićmniezapodbródekipogłaskać
kciukiempoliczek.
Boże,pożeramnie.Czuję,jaktargająnimfalefrustracji.
Chociaższarpienimtakażądza,jestdelikatny,starasięniesprawićmibólu.
Mattnigdyniesprawimibólu.
Dotykaczołemmojegoczoła.
–Teraz–rozkazujecicho.
Iniemogęniespełnićtegorozkazu.Eksploduję.Jegodotyk,onwe
mnie,towystarczy.Dochodzęgwałtownie,wypychambiodrai
zaciskammięśniemocnowokółjegopenisa.
–Twójorgazmtonajseksowniejszywidoknaświecie–stękaMatt,poczymsameksplodujewemnie.
Obojedyszymy,wciążwstrząsająmnąechanaszych
orgazmów.Mattnawetjeszczezemnieniewyszedł,nawetnie
pozwoliłmistanąć.Chwyciłmniedłoniązapodbródekiwbiłwemnie
wzrok.
–Maszpięćminut,żebypozbyćsiętegodupkaiznaleźćsięwmoim
samochodzie.Naraziezostanieszuwiązanananocdomojegołóżka.
Alespóźnijsięchociażsekundę,abędzieszjeszczemiałaprzepaskęnaoczy.
Wpatrujęsięwniegozrozdziawionymiustami.Matt
wychodzizemnie,zapinasięizerkanazegarek.Potemidziepo
papierowy ręcznik, zwilża go i klęka mi u stóp, żeby wytrzeć moje uda ze spermy. Prostuje mi
spódniczkę,odrzucaręcznik,poczymcałuje
mniedogłębnieistanowczo.Bierzemniezarękę,poczymprowadzi
mniedostolika.
NanaszwidokBenuśmiechasięszerzejniżkiedykolwiek.
Mattpochylasięicałujemniewpoliczek.
–Czasucieka–szepczemidoucha.–Dozobaczeniaw
samochodzie.
Oddalasię.
–Czylico,pogodziliściesię?–pytaBen,patrząc,jakMattodchodzi.
–Mm…chybakaraczekamniewcześniej,niżsię
spodziewałam–odpowiadamzzażenowaniem.–Przepraszamcię,
Ben,ale…
–Nieprzepraszaj.Będętucałytydzień.Jeszczeznajdziemyczas.
Pochylamsięicmokamgowpoliczek.
–Dzięki.
Sięgampotorebkę,poczymwybiegamzrestauracji.
SamochódMattastoiprzedwejściemdobudynku,silnikpracuje.
ZajmujęmiejscenasiedzeniupasażeraizerkamczujnienaMatta.
–Jestem.
–Dobrypoczątek–odpowiada,poczymruszaspod
restauracjiwstronęwłasnegomieszkania.
–Dokądjedziemy?
–Dodomu.
–Czemu?
Posyłamispojrzenie,którejesttakpełnebóluigniewu,żewtulamsięwsiedzenie.
–Musimyprzepracowaćpewnerzeczy.Pierwszasprawajesttaka,że
niechodzisznarandkizinnymifacetami.
–Zerwaliśmy,Matt.Mogęwidywaćsię,zkimchcę.
–Bzdura–mówitwardym,cichymgłosem.Naglepowróciłataaura
spokoju,którazwyklegootacza.
–Słucham?
–Słyszałaś.
Parkujenaswoimmiejscu,poczymwysiada,podchodzidomoich
drzwiiotwierajedlamnie.
Podaję mu dłoń. Podnosi ją sobie do ust i czule całuje palce, po czym prowadzi mnie do windy. W
drodzenagóręmilczy.
Przechodzimykorytarzemdojegomieszkania.
Gdyjesteśmyjużwśrodku,czujęsięnaglezagubiona.Niejestem
pewna,coterazzrobić.
Mampoprostuwykrzyknąć„przepraszamcię”?
–Zacznijmyodtego,kimjesttenfacet–zaczynaMatt,poczym
przysiadanakrześlewsalonie.Wskazujemimiejscenakanapie.
Siadając,przypominamsobienasząostatniąnoc,którąnaniej
spędziliśmy.
–ToBen.–Odchrząkuję.–Mójprzyjaciel.
Mattunosibrwi,oczekującbardziejszczegółowych
wyjaśnień.
–Benijapochodzimyztegosamegomiasta.Byłmoim
chłopakiem,dopókinieprzyjechałamtutaj,doszkoły.
OczyMattaciemnieją,dłoniezaciskająmusięwpięści.
–Międzynaminiemanicseksualnegoodlat.Szczerze
mówiąc,zanimnamprzerwałeś,rozmawialiśmywłaśnieotobie.–
Unoszębrwi,alemówięśmiałodalej.–Iotym,jakzamierzam
naprawićtegłupoty,którychnarobiłam.
–Randkizinnymifacetamiraczejniepomogą–mamroczeMatt.
–Przyjechałdomiastanatydzień,zaprosiłmnienakolacjęichciał
wiedzieć, dlaczego wydaję się smutna. – Ostatnie kilka słów zamienia się w szept. Wbijam wzrok w
podłogę.
–Czemujesteśsmutna,maleńka?
Czuję,jakłzyzbierająmisięwkącikachoczu.Zasłaniamtwarz
dłońmi,bioręgłębokioddech.
–Botęsknięzatobą–mamroczę.–Matt,muszęciębardzo
przeprosić.
–Opuśćdłonieispójrzmiwoczy.
Robię,jakmikaże.Zezdumieniemspostrzegam,żepłacze.
–Takbardzomiprzykro,żeniebyłambardziejotwarta.Że
zakładałamróżnerzeczy,zamiastztobąrozmawiać.Cholera,po
prostuzato,żebyłamkretynką.
–Niebyłaś,aleprzyjmujęprzeprosinyzacałąresztę.–
Ocieraustadłonią,przyglądamisię.Boże,wyglądafenomenalnie.
Marozczochranewłosyizmęczoneoczy,alekoszulkaopinamu
ciało,eksponująckażdymięsień,adżinsysącudownieapetyczne.
Niemogęprzestaćnaniegopatrzeć,upajamsięjego
widokiem.
Jakstrasznietęskniłam.
–Niemogętegoznieść.–Mattwstaje,podrywamniez
kanapyisadzasobienakolanach.–Taklepiej.
Oplatamgorękamizaszyjęiprzywierammocno,przytulającsiędo
niego.Wdychamjegozapach.
–Mówdomnie,skarbie.
Odchylamsię,żebyspojrzećmuwtwarz,muskampalcamijego
policzki.
–Bojęsię.
–Czego?
Przełykamślinę.Czuję,żełzaspływamizpoliczka.
–Kochanie,niepłacz.Tomniewykończy.
–Przepraszam–szepczę.–Bojęsię,żepewnegodnia
uznasz,żepotrzebujeszinnejkobiety.
–Czemumiałbymcośtakiegopomyśleć?–Marszczybrwi,
zdezorientowany.
–Wiem,żenaszzwiązekdopierosięzaczyna,żemamy
mnóstwoczasu,alekiedyzobaczyłamcięwtowarzystwieciężarnych
sióstr,ztymiwszystkimidziećmi…Pomyślałam,żejeślidalej
będziemypodążaćtądrogą,będęmusiałaciwkońcupowiedzieć.Nie
damcitychrzeczy.Niechcę,żebyśpodejmował
decyzjęozwiązkuteraz,apotemzakilkalatżałował,bobędziesz
chciałzałożyćrodzinę.
–Niezamierzamkłamać,skarbie.Zamierzamwprzyszłościmieć
dzieci.Alesąnatoinnesposoby.Nigdyniechciałbym,żebyś
zmuszałaciałodoczegoś,doczegoniejestzdolne.Przecieżtak
naprawdęchodzituonas,naszzwiązektotyija.To–wskazuje
palcemmnieisiebie–niedziałabeztwojegoudziału.Kiedydojdziemydotakiegoetapu,żezapragniemy
miećwnaszymżyciuwięcejosób,
razemwymyślimy,jaktozrobić.
–Terazteżtozrozumiałam–przyznajęnieśmiało.
–Czemuzmieniłaśzdanie?–pyta.
–Wczorajodwiedziłamnietwojamama.
–OBoże–jęczy.–Icomówiła?
–Przypomniałami,żewrodziniechodziomiłość.Resztatodetale.
Twojamamajestmądrąkobietą.
–Owszem,jest.
–Niechcęcięstracić–szepczę.–Uwielbiamto,jakmniewspierasz,jakpotrafiszbyćzemniedumny.
Przytobiestaramsiębyćlepsza,niepróbujeszkontrolowaćwszystkichszczegółówmojegożycia.Ale
kochamtakże,jakwsypialnirobiszsięwładczyistanowczy.Mogę
poddaćcisiępodtymwzględemiufać,żebędzieszwiedział,czego
potrzebujęicosprawimiprzyjemność.
Miłojestniemartwićsięopewnerzeczy.
–Och,skarbie.–Pochylasięizczułościącałujemniewczoło.–
Wreszcietosobiepoukładałaś.
–Owszem–przytakujęiwzruszamramionami.Przygryzamwargę.
Bojęsięzadaćnastępnepytanie.
–Cochceszpowiedzieć?
–Czymożemyspróbowaćjeszczeraz?
–Janigdysięniepoddałem–przypomina.–Czekałemnaciebie.A
potemprzyszedłemdotejrestauracjiodebraćjedzenieizobaczyłem
ciebiezjakimśinnymfacetem.Porazpierwszywżyciupoczułemsię
zdolnydomorderstwa.
–ZabicieBenaniczegobynierozwiązało.
–Aktomówi,żechciałemzabićBena?–pyta,unoszącbrwi.
–Gdybyśzabiłmnie,teżbytoniepomogło.
–Jużnigdyniechcętaksięczuć–szepczeiprzytulamniemocniej.–
Zwykleniejestemzazdrosny,Nicole,alejakzobaczyłem,żetrzyma
cięzarękę,omalniestraciłemgłowy.
–Rozumiem–zapewniamgo.–Gdybysytuacjabyła
odwrotna,chybarzuciłabymsięnasukęznożem.
Śmiejesię,wstaje,niewypuszczającmniezrąk,poczymidziew
stronęsypialni.
–Naprawdęzamierzaszprzywiązaćmniedołóżka?
–Atyzamierzaszuciecodemnieprzedświtem?
–Nie–odpowiadam,gdystawiamnienaziemi.Wyciągamdłońw
stronęjegokoszulki,pomagamMattowisięrozebrać.–
Boże.Wyglądaszfantastycznie.
–Kontaktyztobąznakomiciewpływająnamojeego,
maleńka–uśmiechasięzgryźliwie.–Chybazwiążęciępotem.
Najpierwchcępoczućnasobietwojeręce.
–DziękiBogu–mamroczę,poczymrozpinammudżinsyi
podziwiamwynurzającysiępenis.–Powinniśmywziąćprysznic.
–Weźmiemy.
–Powinniśmywziąćgonapoczątku.
– Pamiętasz, jak kilka minut temu powiedziałaś, że lubisz, jak możesz puścić lejce i pozwolić komuś
innemuprzejąćkontrolęnad
wypadkami?–Wjegooczachbłyszczyuśmiech.Rozbieramnie,
ściągamibluzeczkęprzezgłowęizsuwaspódniczkępobiodrach.
Zostałmitylkostanik.
–Pamiętam.
–Więcprzestańpodważaćmojąwładzęicieszsięchwilą.
Chichoczę,gdyprzenosimnienałóżkoikładziesięnamnie.
Jegobiodraopierająsięnamojejmiednicy,peniswciskasięw
miękkie,wilgotnecentrum.
Zagrzebujepalcewmoichwłosach,trącamnienosem,w
końcuzaczynamniecałować,wsuwajęzykdoust,skubiekącikiwarg,
konturyszczęki,szyję.
–Masztakcholerniemiękkąskórę.
Unoszęuda,żebyspotkaćsięzjegobiodramiisięgam
dłońmidojegotyłka.
–Matt–szepczę.Czuję,jakmiędzynogamirodzimisięgorąca
potrzeba.Delikatnydotykgłówkijegopenisaprzestajewystarczać.
–Tak,skarbie.
–Boże,proszęcię–stękam,gdyzaczynakrążyćbiodramiiwsuwa
peniswmojąmokrącipkę.
–Zawszejesteśdlamniegotowa,maleńka.–Odsuwasię,poczym
wykonujepowolnepchnięcie.–Boże,itakaciasna.
Łzyzbierająmisięnarzęsach.
Mattpatrzynamniespodoka,delikatniecałujewusta,gładzącwłosyipoliczki.
–Niesądziłam,żejeszczekiedykolwiektoprzeżyję–
szepczę.–Takbardzociękocham.
Przymykaoczy,przywieraczołemdomojegoczołai
wchodziwemniegłęboko.Zostajetaknadługo.
–Wiem–odpowiada.–Niechcęcięstracić,Nicole.Nigdy.
Wtwoichramionachznalazłemdom.Ijestemwtobiezakochany.
Nazawsze.Nigdyotymniezapominaj.
Epilog
Matt
Dwamiesiącepóźniej
Niewierzę,żepozwoliłemciprowadzićmójsamochód–
uśmiechamsięzgryźliwieikręcęgłową,widząc,żeprzekracza
ograniczenieprędkościoconajmniejdziesięćmilnagodzinę.–
Zwolnij,Nicole.
–Uwielbiamjeździćsamochodem,aniemamwogóle
okazji.
–Kupięcisamochód–przypominamjej,alezarazmuszęwstrzymać
oddech,bowchodziwzakrętzdecydowaniezaszybko.
–Inamiłośćboską,zwolnij!
–Och,niepsujzabawy.–Wznosioczydonieba,poczymnagle
krzyczy,boprzednamirozbłyskujączerwoneiniebieskieświatła.
Wyjesyrena.–Cholera.
–Usiłowałemcięostrzec–mamroczę.
–Nicsięniedzieje,panujęnadsytuacją.
Unoszębrwi,poczymzwielkimrozbawieniemobserwuję,jak
opuszczaoknoienergiczniewycieranos.
–Bardzoprzepraszam!
–Dzieńdobry.Czywiepani,żeprzekroczyłapaniprędkośćo
dziewięćmil?
–Nie!Niezdawałamsobiesprawy.Bardzoprzepraszam,
akuratmiałamnapadkichania.
Odchylamsię,krzyżujęręcenapiersiachipodziwiam,
zauroczony,jakmojaniesamowitadziewczynausiłujewykpićsięz
mandatu.
–Kichania?–pytapolicjant.
–Tak,wiepan,jaknaglecośzaczynakręcićwnosieikichasięosiemczydziewięćrazy?
–Otak,zdarzałomisię.
–Niemogłamtegoopanować,musiałamniechcący
przyspieszyć.–Znówpociąganosem,apolicjant,kumojemu
absolutnemuzdumieniuwzruszaramionamiiprzytakuje.
Przytakuje!
–Nocóż,proszęmitylkopokazaćprawojazdy,żebym
sprawdził,czywszystkowporządku,imożepanijechać.
–Bardzodziękuję–gruchaNicole,poczympodajemu
dokumentiuśmiechasiędomniewymownie.Policjantodchodzido
radiowozu.
–Tychybasobiekpisz?
–Noco?–pytaniewinnie,otwierającszerokooczy,poczym
zaczynarechotać.Pochwilipolicjantwracazjejprawemjazdy.
–Chybamapanidziśszczęśliwydzień,paniDalton.Padłmi
komputer,więcniemogęnawetwystawićpaniupomnienia.
–Och!
–Napadkichania?–Kręcigłową,śmiejesięistukawmaskę
samochodu.–Tegojeszczenieprzerabiałem.Proszęjechaćostrożnie.
–Poczymidziedoradiowozuiodjeżdża.
–Mówiłamci,żemamsytuacjępodkontrolą–mówiNicolez
uśmiechem.–Todziałaowielelepiejniżpłakanie.
–Aczęstomaszokazjęćwiczyć?–Rany,chybapowinienemzajrzeć
wjejakta.
–Nie.–Kręcigłową,poczymwybuchaśmiechem.–No,
możeczasem.
–Zwolnijdocholery,toniebędącięzatrzymywać.
Parkujeprzedwejściemdoparku,wktórymmamyurządzićpiknik.
Wyciągamdłoń,kładzienaniejkluczyki.
–Dobrzesiębawiłam–mówizuśmiechem.
–Japrowadzęwdrodzepowrotnej–odpowiadam.
Wysiadamzsamochodu,wyciągamkoszykzbagażnika,poczym
prowadzęNicolewstronędrzewazdalaodwydeptanejścieżki.
Układanaziemiczerwono-niebieskikoc,poczymzrzucazestóp
klapkiisiada.
–Umieramzgłodu.
–Wszystkowporządku?–pytam.Wciążmartwięsięjej
cukrzycą,aleNicolezawszepanujenadsytuacją.
–Och,tak.Jazawszejestemgłodna.
–Zanimzaczniemyjeść…–Ocieramnaglespotniałedłonieodżinsy.
–Chciałbymcicośdać.
–Dać?
–Tak.
–OBoże.–Blednie,nacowybuchamśmiechemikręcę
głową.
–Nieto.Awidzępotobie,żeniebyłabyśjeszczegotowa.
–Och.–Marszczybrwi,możenawetrozczarowana,nacoznówsię
uśmiecham.Chybabędziegotowaszybciejniżmyślałem.
Alejeszczeniedziś.
–Idziemywieczoremdoklubu–przypominam.
Uśmiechasię,kiwagłowąiśliczniesięrumieni.
–Niechodzimytamzbytczęsto.Niemogęsiędoczekać.
Przytakuję,poczymwyciągamzkoszykamałekwadratowepudełkoz
białąwstążką.Nicoleotwieraszerokooczy.
–Maszświetnygust–szepcze.
–Tak,wybrałemciebie.–Przeczesujęwłosypalcami,
zastanawiającsięnadtym,coterazpowiedzieć.–Czyzauważyłaśw
klubieosobyzobrożaminaszyi?
–Tak–odpowiada,marszczącbrwi.
–Czasemtakieobrożeznacząconajmniejtylesamo,ileobrączka
ślubna.Tonietylkosymbolprzynależnościsubmisywnejosobydojejpana,aleteżsamegozwiązku.Ja
niechciałbym,żebyśnosiła
prawdziwąobrożę,ale…
Podajęjejpudełko,patrzęjakjeotwieraiwzdychaz
zachwytuwidzącplatynowynaszyjnik.Wyciągago,podnosiipatrzy
naprostązawieszkęwkształciedwóchzłączonychserc.
– Pragnę, żebyś to nosiła, jako symbol przynależności do mnie. Chcę, żebyś była ze mną związana w
każdymsensietegosłowa.Taksamo
jakjajestemzwiązanyztobą.–Wyjmujęjejnaszyjnikzdłonii
zapinamgonaszyi.Muskampalcemdwakrucheserca.–Iniech
wszyscywiedzą,żejesteśmoja,maleńka.
–Jestemtwoja,skarbie.–Zerkanaserca,potemznówpatrzymiw
oczyiuśmiechasięzzadowoleniem.–Będęgonosićzdumą.
Dziękuję.
Przewracamnienaplecy,wciskawtwardąziemięicałujezcałychsił.
–Jestpiękny.
–Tyjesteśpiękna–odpowiadam,kładąckciuknajejdolnejwardze.
–Jestemgłodna–przypomina,poczymprzewracasięnaplecy,nadal
patrzączzachwytemnanaszyjnik.
Takmiulżyło,żejejsiępodoba.Siadam,wyciągamjedzeniez
koszyka,agdyspoglądamnanią,widzęwjejoczachtylemiłościi
zaufania,żeztrudemoddycham.
–Jakbędziesztaknamniedalejpatrzeć,tonalunchjeszczesobie
poczekasz.Aidziecimogąsięzdarzyć.
Uśmiechasię,siadaobok,całujemniewramię,apotemwpoliczek.
–Kochamcię.
–Jaciebieteż.....
OdAutorki
TaksiążkaróżnisięniecoodinnychzseriioSeattle.
Wszystkietozmysłowe,seksownehistorieprzedstawiającezwiązek
samcaalfazsilnąkobietąipodtymwzględemtapowieśćniestanowiwyjątku.JednakMattMontgomery
niejest
zwyczajnymsamcemalfa,żyjebowiemwświecieBDSM.Sceny
przedstawiająceobraztegoświatasąpełneposzanowaniadla
bohaterów,którzyuprawiająwybranyrodzajseksuzaobopólnązgodą,
takjakpowinnosiętoodbywaćwprawdziwymżyciu.
Głównymtematemtejopowieści,takjakipoprzednichzserii,są
jednakemocje,jakichdoświadczają.Najważniejszejestodkrywanie
miłościiinnychgłębokichuczućdladrugiejosoby.
Mamnadzieję,żezprzyjemnościąudaciesięzMattemiNicolewich
wspólnąpodróż.
Znajlepszymiżyczeniami
Kristen
DocumentOutline
@kasiul
TableofContents
Prolog