Moja ukraińska niania - reportaż
Rzeczpospolita - 11.08.2006
MAJA NARBUTT, ANNA MARSZAŁEK
Moja ukraińska niania
Jest ich w Polsce może nawet sto tysięcy. Sprzątają w domach i zajmują
się dziećmi biznesmenów, urzędników, prawników, policjantów, dziennikarzy
i polityków. Niekiedy są niezastąpione. Robią to, czego niemal żadna Polka
nie chce się podjąć - na przykład opiekują się przez dwadzieścia cztery
godziny na dobę ciężko chorymi na alzheimera.
Za każdym razem Nadia zastanawia się, czy znów będzie musiała skłamać.
To znaczy wie, że na pewno skłamie, jeśli będą ją pytać. Może jednak
wszystko odbędzie się w milczeniu? Takie sytuacje Nadia lubi najbardziej.
Pogranicznik spojrzy tylko w jej paszport, wbije pieczątkę. Nie popatrzy na nią,
nie spyta: "A po co jedziecie?" w tym bezosobowym stylu, w jakim
polscy funkcjonariusze zwracają się do Ukrainek, gdy chcą być uprzejmi. Nie
mówią wówczas starszej kobiecie "ty", a słowo "pani"
przecież nie przechodzi im przez gardło
- Co mam powiedzieć? Mówię, że jadę do rodziny. Byłam u niej trzy miesiące,
wróciłam do domu na kilka dni, i znowu jadę w odwiedziny. Kłamię i ten pan
na granicy wie, że ja kłamię. Kiedyś mnie spytał: "To gdzie w końcu
mieszkacie? Na Ukrainie czy w Polsce?". Nawet go rozumiem, że się
denerwuje. Bo tak naprawdę to wszyscy mu kłamią.
- Gdy celnik ma dobry humor, to się śmieje i mówi: "Jak powiesz prawdę,
że do pracy, to cię puszczę". I puszcza - mówi Luda. - Innym razem od
początku krzyczy. Na moją koleżankę z autobusu nakrzyczał, że go okłamała,
a ona dopiero drugi raz jechała do Polski i nie rozumiała, o co mu chodzi.
Ludzie celnik myli się z pogranicznikiem, a prawie wszystko, co dzieje się
na granicy, wydaje się zagadkowe. Dlaczego na przejściu w Dorohusku jej nie puścili,
a strażnik krzyczał, że to "nie Czerwony Krzyż" i żeby wracała
do domu, a z tą samą wizą przejechała w Hrebennem? Dlaczego raz chcą, żeby
miała 150 dolarów, a innym razem aż tysiąc? Za każdym razem widzi jednak,
że coraz trudniej jest wjechać do Polski.
- Na granicy czuję się jak nieczłowiek - mówi Olga. - Zaczynam się bać
już wtedy, kiedy mam wsiąść do autobusu. I nawet gdy udaje mi się wjechać
do Polski, to odchorowuję każdy przejazd.
Polscy turyści, którzy jechali autobusem rejsowym ze Lwowa do Warszawy,
potwierdzają te relacje. Polscy pogranicznicy, z uśmiechem oddający paszporty
rodakom i uprzejmie witający ich w kraju, przy Ukraińcach zmieniają się
diametralnie.
- Byłem zszokowany. Traktowali ich jak bydło. Rozlegały się ich wrzaski i
płacz kobiet. Rozumiem, że kogoś można nie wpuścić albo przejąć
przemycane papierosy. Ale po co to chamstwo? - opowiada Polak, który wrócił
ze Lwowa. - Popychali ich. Do starszej kobiety krzyczeli: "Kłamiesz.
Pokazuj, które jeszcze torby są twoje". Kiedy zapytałem polskich celników,
dlaczego tak ich traktują, usłyszałem: "Nie są tu pierwszy raz. Inaczej
by nie zrozumieli".
Dobra reputacja
Pani Danuta jeździ po swoją gosposię aż do Hrebennego. - To koszmar, stoję
w tych spalinach nawet cztery godziny. Ale mam pewność, że Wiera przekroczy
granicę. Czasem bowiem nie wystarcza, że ma i wizę, i moje zaproszenie. Kiedy
jestem osobiście na granicy, mogę przekonać pograniczników, że na Wierę w
Polsce ktoś naprawdę czeka.
Wiera trafiła do pani Danuty z polecenia znajomych. - Potrzebowałam kogoś
zaufanego. Ukrainki jako gosposie mają dobrą opinię i ja też się nie zawiodłam.
Jako pracodawczyni, która zatrudniała już kilka Ukrainek, pani Danuta
przekonała się, że mają cechy wspólne. - Po pierwsze starają się. Zależy
im na pracy i chcą ją wykonać naprawdę dobrze. Po drugie są uczciwe. Mam
wrażenie, że gdyby jedna z nich zaczęła kraść, inne by ją po prostu
zadziobały. Znają się i chyba pilnują, by któraś nie zepsuła im
reputacji.
O tym, że ukraińskim gosposiom i sprzątaczkom można zaufać, zgodnie mówią
wszystkie ich pracodawczynie. Wypadki nieuczciwości są incydentalne.
Większość Polek zatrudniających Ukrainki przyznaje też, że bardzo się
starają. - Szczerze mówiąc, czasem aż za bardzo. Jedna z nich umyła mi ściany
w salonie, i to tak gorliwie, że zdrapała je do tynku - mówi dziennikarka
jednej z warszawskich gazet. - Myślę, że chciała posprzątać najlepiej jak
umiała, z pewnością przykładała się do tego bardziej niż u siebie w domu.
Ukrainki mają jeszcze jedną cechę, która uderza polskich pracodawców. -
Nie spoufalają się. Kiedy przychodzi do mnie polska sprzątaczka, oczekuje, że
najpierw razem wypijemy kawkę i pogawędzimy towarzysko, co szczerze mówiąc
bardzo mnie irytuje - mówi Polka pracująca w jednej z instytucji finansowych.
- Z ukraińskimi sprzątaczkami nie mam tego problemu. Niezależnie od tego, co
robiły u siebie w kraju, chowają dumę do kieszeni, biorą ścierę i zasuwają.
Wiele Polek dostrzega analogię między Ukrainkami a naszymi rodakami, którzy
kiedyś masowo wyjeżdżali do pracy na Zachód. Na ogół Ukrainki są
traktowane w polskich domach przyzwoicie. Wiele z nich przyjeżdża stale do
tego samego pracodawcy, za każdym razem ceremonialnie przywożąc
"podarki", szczególnie dla dzieci.
- Wiera to już nasz domownik. Kiedy siadamy do stołu, je razem z nami.
Kiedy pijemy wino, pije i ona - mówi pani Danuta. - Jest sympatyczna i jesteśmy
zadowoleni z jej pracy. A poza tym Ukrainki są tańsze od Polek. I jako
gosposie, i jako sprzątaczki. Ukrainka za godzinę bierze najwyżej dziesięć
złotych, Polka potrafi zażądać piętnaście.
Kobieta trzyma trzy kąty
Po raz pierwszy Nadia postanowiła pojechać do Polski, gdy zrozumiała, że
z pensji pielęgniarki nigdy nie wykształci dzieci. - Zarabiałam trochę
hrywien, a trzeba było dużo dolarów. Musiałabym pracować u nas dwa lata i
nic nie jeść, by opłacić im studia.
Nauka na uniwersytecie we Lwowie jest bezpłatna. - Ale czy jakieś dziecko,
choćby geniusz, dostało się na studia tak za nic? - pyta Nadia. - A potem też
są egzaminy i każdy profesor chce coś dostać...
Ci, którzy znają realia ukraińskie, wiedzą, że to prawda. Z anonimowej
ankiety opublikowanej we Lwowie wynika, że ponad 90 procent studentów dostało
się na studia po zapłaceniu łapówki.
Początkowo Nadia myślała, że trochę zarobi i wróci do domu. Nie rzucała
pracy w Iwano-Frankiwsku. Kupowała zwolnienia lekarskie, dogadywała się z
kierownikiem. Ale kiedy dzieci skończyły studia i dostały posady, okazało się,
że nadal trzeba im pomagać. - A poza tym nie chce się już żyć na samych
ziemniakach i maślance - mówi.
Luda za pieniądze z Polski wyremontowała dom - zrobiła łazienkę, podciągnęła
gaz, wodę, założyła telefon i centralne ogrzewanie.
Oksana właśnie wymienia okna i kończy remont domu. Dzieci mają 12 i 14
lat, więc za kilka lat trzeba będzie zarobić na ich studia. - Żeby nie musiały
tak jak ja jeździć do pracy - mówi Oksana, która na czarno pracuje od 20
lat, chociaż ma ich dopiero trzydzieści pięć. Pierwszy raz pojechała na
wykopki na wschodnią Ukrainę, gdy była jeszcze w szkole. A potem już poleciało
- Rosja, Czechy, Polska.
Kobieta trzyma trzy kąty w domu, a mężczyzna tylko jeden - twierdzą
Ukrainki. O ukraińskich mężczyznach mówią niekiedy: "zagubiony w
akcji". To znaczy, że nie wytrzymał realiów życia po transformacji, opuścił
ręce, zrezygnował. I rzeczywiście - pracujący w Polsce Ukraińcy potrafią
niekiedy przepić cały zarobek.
Kobiety nie pozwalają sobie na "zagubienie w akcji". Oszczędzają
każdy grosz. Mieszkają w przeludnionych pokojach w podwarszawskim Legionowie
lub Piasecznie, gdzie za rozstawienie polowego łóżka płacą dwieście złotych
miesięcznie. Jedzą chleb z margaryną.
W niedzielę pójdą do greckokatolickiej cerkwi przy ulicy Miodowej.
Przespacerują się z koleżanką po Starówce. Pójdą do supermarketu i, jeśli
jest promocja, kupią mięso i wędliny. Zamrożone na kość zawiozą potem do
domu.
- Kiedy wracam do Zbaraża, przychodzą do mnie sąsiedzi - opowiada Olga. -
Mówię im, jakie są w Warszawie supermarkety, że można się w nich zgubić.
Słuchają wszyscy, bo co oni wiedzą, jak się żyje w wielkim mieście?
Zderzenia cywilizacji
Pierwsze tygodnie, a nawet miesiące w Polsce są ciężkie. - Wszystko było
zupełnie inne. U nas nie było takich środków czystości, płynów, past. Ja
jeszcze miałam dobrze: znałam wasz alfabet, mogłam coś na opakowaniu
przeczytać - mówi Nadia. - Dziewczyny płakały i dzwoniły do siebie. Jeśli
któraś coś wiedziała, to poradziła.
Najgorszą wpadką Nadii było popsucie okien w domu pracodawcy. - Byłam
sama w domu, zaczęła się burza. Nigdy wcześniej nie widziałam plastikowych
okien. Skąd miałam wiedzieć, że trzeba przekręcić uchwyt? Wcisnęłam okna
z całej siły, jakoś się zamknęły. Kiedy państwo wrócili z Cypru, musieli
wezwać fachowca.
W rodzinnych domach Ukrainek, które zaczęły przyjeżdżać do Polski, często
nie było bieżącej wody, gorąca była luksusem. Jeśli komuś lepiej się
powodziło, miał pralkę typu Frania. Do tej pory pralki automatyczne są tam
rzadkością.
W polskich domach, do których trafiały, w kuchniach stały zmywarki, w
pokojach niekiedy lśniły parkiety z egzotycznego drewna. W łazienkach trafiało
się jacuzzi, a przecież i zwykła kabina prysznicowa wydawała się im czymś
niespotykanym.
Pierwsza Polka, u której pracowała Nadia, często się denerwowała. -
Strasznie krzyczała: "Co ty jesteś taka honorowa, dlaczego, gdy nie
wiesz, jak coś zrobić, nie zapytasz?" - wspomina Nadia. Nawet nie warto
pytać Nadii, dlaczego nie chciała o nic pytać. Tak jak jej koleżanki
starannie ukrywała zaskoczenie. Poczucie godności, a być może nawet dumy
narodowej nie pozwalało jej się przyznać, że nie ma pojęcia o wielu
rzeczach, bo na Ukrainie ich po prostu nie ma.
Pierwsze Ukrainki trafiły do warszawskich domów po ukraińskiej eskapadzie
jednego z Czartoryskich, który odwiedził dawne rodzinne posiadłości. Potem
zaczęły ściągać swoich krewnych i znajomych, rekomendować je dalszym
pracodawcom.
- Kiedy teraz patrzę na kobiety, które przyjeżdżają do was, myślę, że
im łatwiej - mówi Nadia. - Bo i u nas jest już trochę inaczej, lepiej, nie
ma tak wielkiej różnicy. A dzięki temu, że wielu Polaków przekonało się,
iż można nam zaufać, te nowe, które przyjeżdżają, łatwiej znajdują pracę.
A z początku niektórzy trochę bali się wpuścić nas do domów.
Niektóre koleżanki Nadii mają całe pęki kluczy - od kilku mieszkań, bo
zazwyczaj każdego dnia chodzą do innego, by posprzątać. Wszystkie mają też
komórki - jeśli wyjeżdżają z Polski, zostawiają je siostrom, córkom,
synowym, a te przejmują ich pracę.
- Kiedy Lubie, która sprząta u mnie co tydzień, skończyła się trzymiesięczna
wiza, wróciła do domu - opowiada jedna z polskich pracodawczyń. - Za parę
dni otrzymałam z jej komórki SMS "pszepraszam, jestem Olija, bede teraz
za Lube". Sprzątające Ukrainki to szara strefa, ale fantastycznie
zorganizowana.
Mama czy dżinsy
"Co mam zrobić, żebyś już nie jechała do Polski? Czemu do mnie nie
przyszłaś do szkoły, żeby koleżanki widziały, że ja mam mamę, a nie
tylko babcię?" - 11-letnia córka powtarza to Ludzie za każdym razem. I
przez telefon, i w domu. - Mówię jej: "Dziecko. Ja ci kupiła dżinsy i
dużo podarków", a ona: "Ja nic nie chcę, tylko obiecaj, że już
nie pojedziesz". Mówię sobie - to już ostatni raz. Nie chcę, żeby córka
powiedziała mi kiedyś, że pilnowałam pieniędzy, a nie jej. Ale mija kilka
miesięcy. Pieniądze się kończą i... znowu jadę.
Luda pochodzi ze wsi w obwodzie lwowskim. Nie ma jeszcze 40 lat. Od pięciu
lat przyjeżdża do pracy w Polsce. Córką najpierw opiekowała się młodsza
siostra Ludy, a kiedy wyszła za mąż, dziecko zostało z babcią i dziadkiem.
Mąż - jak twierdzi - zginął w wypadku. Dziecko chorowało, musiała zdobyć
pieniądze.
- U nas nie ma roboty. Po szkole pracowałam w fabryce silników. Potem
fabryka padła, kołchoz też. U nas to prawie z każdego domu ktoś wyjeżdża
za granicę. Jedni do Polski, inni do Włoch czy Hiszpanii i Portugalii.
Sprząta mieszkania od ośmiu do dwunastu godzin dziennie. - Czasem nawet w
niedzielę. Ale tak wolę, bo kiedy mam dużo czasu i siedzę sama w mieszkaniu,
to płakać mi się chce. Takie myśli o domu przychodzą do głowy... - mówi.
Wiele ukraińskich kobiet zostawia swoje dzieci z dziadkami lub pod opieką mężów.
- Znajomy dyrektor szkoły w Iwano-Frankiwsku powiedział mi, że w obwodzie
70 procent dzieci wychowują dziadkowie - mówi Igor, Ukrainiec od lat przyjeżdżający
do Polski. Na Ukrainie jest to jednak temat tabu. Badań socjologicznych w tym
zakresie nikt nie prowadzi, nikt nie ocenia też skutków wychowania dzieci bez
matek.
Póki są małe, po prostu tęsknią. Ale te starsze już cenią dżinsy i
inne rzeczy przywożone z Polski czy Hiszpanii.
- Na dyskotekach to właśnie takie panienki szpanowały ciuchami z Polski i
bez żadnych skrupułów wydawały pieniądze zarobione przez matki za granicą
- wspomina studentka polskiego pochodzenia ze Lwowa, od czterech lat mieszkająca
w Polsce.
Uważaj, zajczik
Kiedy na plac zabaw dla dzieci popatrzy się z boku, sytuacja rysuje się
przejrzyście. Kobiety, które siedzą na ławkach, palą papierosy i rozmawiają,
to polskie zawodowe opiekunki. Porównują, ile im się płaci. A kobieta, która
czujnie śledzi każdy ruch dziecka, stoi przy drabinkach i woła: "Uważaj,
zajczik!", to oczywiście ukraińska niania.
- Może my zbyt pilnujemy tych dzieci, nie dajemy im swobody? - zastanawia się
Nadia. - Ale przecież strach, że dziecku coś się stanie. Nie umiemy inaczej,
bardzo się przejmujemy.
Nadia nie chciałaby już wychowywać dziecka. Nie chciałaby jeszcze raz
przeżywać rozstania, jak to było z małą Zosią, wychowaną od niemowlęcia.
Bliską kiedyś jak własna, a teraz już daleką, bo widywaną tylko przy
okazji sprzątania. Zosia zapomina ją coraz bardziej i dla Nadii to powód do
smutku.
Luda w Polsce zajmuje się głównie sprzątaniem. Ale i tak z rozrzewnieniem
wspomina dzieci pracodawców, zwłaszcza pewne bliźnięta. - Kiedy odkurzam, a
takie małe rączki oplatają moją nogę i dziecko się do mnie przytula, to coś
mi się w sercu robi i myślę o mojej córce. Zresztą zawsze gdy dzwonię, żeby
się umówić do pracy, to dają mi malutką do telefonu, bo "chce mi coś
powiedzieć" - opowiada Luda.
- Ukrainki są uczuciowe, przywiązują się do dziecka - podkreśla jedna z
polskich pracodawczyń. - Są też po prostu ciepłe, co odczuwają zwłaszcza
dzieci i starsze, chore osoby.
Tylko jedna z matek, z którymi rozmawiałyśmy, źle oceniała ukraińską
nianię. - Musiałam ją zwolnić. Nie była człowiekiem moralnym. Co przez to
rozumiem? Że uczyła dziecka kłamstwa, na przykład gdy coś się stłukło,
przekonywała: "Nie powiemy mamusi, by jej nie zmartwić". To kręcenie,
unikanie powiedzenia prawdy w obawie przed konsekwencjami uważam zresztą za
charakterystyczne dla Ukrainek. Tkwi w nich homo sovieticus - mówi jedna z
mieszkanek podwarszawskiej Falenicy.
Jednak matki, które zatrudniały ukraińskie i polskie nianie, na ogół wolą
Ukrainki. Nie tylko dlatego, że większość Polek stara się wykonywać dokładnie
to, co do nich należy, i nic więcej, a Ukrainka w czasie gdy dziecko śpi,
zabierze się do lepienia pielmieni lub prasowania.
- Za każdym razem, gdy widziałam dwie córeczki moich znajomych, były po
prostu przyklejone do ukraińskiej niani - opowiada Polka, która sama zatrudnia
Ukrainki do sprzątania. - Ukrainkę znajomi wzięli w desperacji wprost z
ulicy. Zamieszkała w ich domu i była po prostu wspaniała.
Kiedy wygasła jej wiza, zwrócili się do renomowanej warszawskiej agencji
pośrednictwa i zatrudnili Polkę. - Wytrzymywali z nią z zaciśniętymi zębami.
Szybko okazało się, że niania dzieci nie lubi, a toleruje je dlatego, że
musi zarabiać pieniądze. Kiedyś jedna z dziewczynek zachorowała i była
akurat w szkole. Znajoma poprosiła, bym ją zawiozła do domu. Dziecko było
rozpalone, przelewało się przez ręce, dostało torsji. Niania otworzyła nam
drzwi, spojrzała z obrzydzeniem i stwierdziła: "O Jezu, jeszcze
zarzygana!".
Opiekunka z bazaru
- To może się zdarzyć każdemu. Zaczyna się na przykład tak: ma pani 40
lat, a matka 72. I nagle widzi pani, że dzieje się z nią coś złego.
Zapomina najprostsze rzeczy - opowiada Alicja Sadowska z Polskiego
Stowarzyszenia Pomocy Osobom z Chorobą Alzheimera. - Na początku myśli pani,
że jakoś sobie poradzi. Mama mieszka na Mokotowie, pani na drugim końcu
Warszawy na Żoliborzu. Umawia się więc pani z sąsiadką matki. Sąsiadka
wpadnie zrobić śniadanie, poda lekarstwa. Pani siedzi w pracy i umiera z
niepokoju - co dzieje się z mamą, gdy nikogo nie ma? Po pracy pędzi do matki,
potem zmęczona wraca do siebie. Ale w pewnym momencie to nie wystarcza. Bo w
nocy mama też już nie może zostać sama.
Alicja Sadowska kreśli apokaliptyczny obraz sytuacji, która dla wielu ludzi
jest codziennością. Kiedy przerażeni krewni chorych trafiają do niej z
pytaniem, co robić, odpowiada zawsze: "Proszę popytać znajomych. Czy któryś
nie zna Ukrainki, która sprząta? Bo jeśli tak, to może ona albo jej koleżanka
zajmie się chorym".
- Zwykle słyszę wtedy: "Ale przecież taka kobieta nie ma
kwalifikacji". I niezmiennie wtedy mówię: "Z pewnością sobie świetnie
poradzi" - opowiada Alicja Sadowska. - Ja pierwszą opiekunkę dla znajomej
rodziny znalazłam... na bazarku przy Wałbrzyskiej. Stała tam: mała, chuda, w
dresach, trzymając napis po polsku "szukam pracy". Zajęła się chorą
wspaniale, jej podopieczna była codziennie kąpana, zadbana, a cała rodzina
miała ugotowany obiad.
Ukrainka może być księgową albo prostą kobietą, która całe życie
pracowała w kołchozie, póki się nie rozpadł. To nie ma znaczenia, bo przy
chorym odnajdzie właściwe gesty.
- Są po prostu genialne. Mają dar. Tak należy to nazwać - podkreśla
Alicja Sadowska. - Przez piętnaście lat pracy w stowarzyszeniu nie słyszałam,
by ktoś się na nich zawiódł. A z polskimi opiekunkami bywa różnie.
Tak naprawdę trudno sobie wyobrazić, by znalazła się Polka chętna do
opieki na stałe. Musiałaby zostawić swoje mieszkanie, rodzinę, by przez 24
godziny na dobę przebywać z chorym. Za tysiąc - tysiąc sto złotych miesięcznie,
bo tyle zwykle w Warszawie się płaci. Dlatego Polki zgłaszają się do opieki
w dzień. Trzeba im zapłacić osiem złotych za godzinę. Bardzo szybko rodziny
chorych zaczynają szukać Ukrainki.
- Ile osób ma taki problem? W Warszawie jest około sześciu tysięcy
chorych na alzheimera, jeszcze więcej cierpi na otępienie starcze - mówi
Alicja Sadowska. - Dla ich rodzin nie ma alternatywy. Ukrainka albo nikt. I
oczywiście na czarno, zawsze na czarno.
Wyszukiwarka
Podobne podstrony:
Kiełbasa ukraińska parzona podsuszanajezyk ukrainski lekcja 03Moja Cyganko Cyganie Tip TopPierwsza ofiara ukraińskiego faszyzmuNiania w Nowym Jorku ( Nanny Diaries, The ) 2007 Dramat , Komedia romnarbutt dobra milosc zly dotykDGP 14) moja firma24 Moja służba (Dla Kuby)Kasprowicz Moja pieśń wieczornaWspółpraca gospodarcza Polski z krajami WNP, w tym szczególnie z Rosją, Ukrainą i Białorusiąwięcej podobnych podstron