Elżbieta Kawecka
W salonie i w kuchni
Państwowy Instytut Wydawniczy
W salonie i w kuchni
Państwowy Instytut Wydawniczy 1989
Elżbieta Kawecka
W salonie i w kuchni
Opowieść o kulturze materialnej pałaców i dworów polskich w XIX w.
Okładkę i strony tytułowe projektowała TERESA KAWIŃSKA
Indeks zestawiła ELŻBIETA KOWECKA
(c) Copyright by Elżbieta Kawecka Warszawa 1984
ISBN 83-06-00844-8
Czytelnikowi tej książki winna jestem parę wyjaśnień. Z zawodu jestem przede wszystkim nie historykiem, nie historykiem sztuki i nie historykiem obyczaju, lecz historykiem kultury materialnej. Jest to specjalność u nas, a i nie tylko u nas, stosunkowo młoda i mało jeszcze spopularyzowana. Nie miejsce tu na przytaczanie uczonych wywodów i dyskusji, toczących się w fachowych pismach od dwudziestu paru lat, na temat tej nowej dyscypliny. Warto natomiast sprecyzować, iż historyk kultury materialnej zajmuje się między innymi dziejami materialnego bytu ludzi, a więc historią użytkowania przez nich budynków, urządzeń, przedmiotów ich otaczających oraz organizacji pracy, której to użytkowanie wymagało. Oczywiście, takie traktowanie swojej dyscypliny wymaga koncentrowania uwagi badacza także na samych przedmiotach i urządzeniach oraz śledzeniu ich powstawania, wchodzenia w użycie, upowszechniania, przekształcania, a wreszcie zanikania w codziennym życiu.
Każdy dom rodzinny był dawniej (tak jak jest i dzisiaj) jakby swoistym przedsiębiorstwem wymagającym wyposażenia, zaopatrzenia, częstej modernizacji, jeszcze częstszej konserwacji, stałe-
3
Uwagi wstępne
go dostosowywania do zmiennych potrzeb użytkowników, którzy w nim żyli, pracowali, wypoczywali, bawili się.
Przez wieki "przedsiębiorstwo - dom" ulegało różnym przeobrażeniom, podlegało wymaganiom zmieniających się gustów i przyzwyczajeń, wprowadzaniu postępu technicznego, konsekwencjom rozwoju wiedzy o higienie, by wymienić zaledwie najważniejsze czynniki wpływające na zachodzące w nim zmiany. Proces tych przeobrażeń nie jest i nie może być zamknięty, trwa i na naszych oczach, w domu każdego z nas. Natomiast bardzo szybko ulega zapomnieniu, jak bytowało się dawniej, za życia ojców, dziadków i pradziadków, jakich czynności dziś już nie spełnianych wymagało prowadzenie domu, czemu służyły różne przedmioty, statki, naczynia dawniej pospolite, a dziś z trudem wynajdywane na różnorodnych "perskich jarmarkach". Do tych zagadnień starałam się ograniczyć ramy mojej książki, tylko takich wiadomości może w niej szukać czytelnik.
Z tej koncepcji wyłamuje się być może nieco rozdział poświęcony zabawie. Ale materialne elementy zabawy również należą do dziedziny dociekań historyków kultury materialnej. A więc w rozdziale tym skoncentrowałam uwagę przede wszystkim na przedstawieniu pracy i zabiegów związanych z organizowaniem różnego typu zabaw domowych.
Jednym słowem książka ta przedstawia w zasadzie wyłącznie materialny byt określonej klasy ludzi, zamknięty do tego w ścianach domu, poza które to ściany starałam się prawie nie wychodzić. Jeśliby więc czytelnik szukał na tych kartach informacji o życiu duchowym naddziadów, o ich mentalności, postawie wobec Boga, ojczyzny czy bliźnich, spotka go zawód; tu ich nie znajdzie. Kwestie te przekraczają bowiem dalece ramy stawiane sobie przez autorkę, która też nie mogłaby się kompetentnie na ich temat wypowiedzieć.
Przedstawione przeze mnie tutaj domy to przede wszystkim pałace magnackie lub dwory zamożniejszego ziemiaństwa. Takie ograniczenie tematyczne wynika ze stanu źródeł tak pisanych, jak i materialnych, które w przypadku dziejów mieszkańców tego ro-
6
Uwagi wstępne
dzaju domów są stosunkowo bogate. Bogate jednak to nie znaczy wystarczające. Daleko nie. Stąd w niniejszej książce widać wyraźne luki tak geograficzne, jak i chronologiczne czy rzeczowe, stąd wielu spraw nie udało się uściślić lub zsyntetyzować. Tak np. zdaję sobie sprawę, iż musiały istnieć odrębności regionalne w życiu domowym. Niestety, rzadko potrafię je ukazać. Wywodzi się to zapewne stąd, że różnice te polegały - jak sądzę - bardziej na stylu bycia niż na różnicach w materialnym wyposażeniu domu. Wyposażenie to podlegało bowiem silnie wpływom oficjalnej mody (a i rozwojowi techniki), obowiązującej w całym kraju i nie tylko, gdyż przychodziła ona do nas często z zagranicy (np. style w meblarstwie, dekoracji wnętrz, przemiany w gastronomii itp.).
Wielkie trudności nastręczyła próba precyzyjnego określenia czasu, w którym dany przedmiot lub zwyczaj występowały. Niejednokrotnie określenie takie jest wręcz niemożliwe. Dysponujemy bowiem przekazami bardzo ułamkowymi. A zresztą, o ile dość dokładnie wiemy np., kiedy wynaleziono lampę naftową albo kiedy wszedł w życie jako opał węgiel kamienny, albo kiedy pojawiły się pierwsze maszyny do szycia, to zupełnie nie można ustalić, kiedy zaczęto podawać tę czy inną nową potrawę, kto i gdzie po raz pierwszy "wynalazł" nową robótkę kobiecą, kiedy dokładnie zmienił się sposób zastawiania i przybierania stołu biesiadnego... Jeszcze trudniejsze jest określenie okresu upowszechnienia się nowości. Zmiany bowiem w wyposażeniu, domu, w pewnych domowych czynnościach nie występowały "od dziś" i "wszędzie". Można więc operować przykładami, często wręcz jednostkowymi, można też podkreślić, że nawet jeśli coś nowego wchodziło w życie, nie znaczy to, że było przyjmowane powszechnie, że wypierało stare, bo bardzo często występowało równolegle lub - w niektórych domach:- nie pojawiało się wcale.
Parafrazując bowiem powiedzenie: "co kraj to obyczaj", można stwierdzić, że: "co dom to obyczaj", nieraz jednostkowy, nieraz regionalny, a czasem transplantowany nieoczekiwanie w całkiem inny region, często bardzo uporczywy, podtrzymywany ponad miarę epoki.
7
Uwagi wstępne
Badania nad dziejami "życia domowego" dopiero są podejmowane, stąd za wcześnie na konkluzję i syntezę. Dlatego w podtytule mojej pracy znalazło się słowo "opowieść". Pragnę bowiem właśnie przede wszystkim opowiedzieć czytelnikowi o pewnych drobnych, często prawie zapomnianych realiach nie tak dawnego życia, ukazać mu pewien obraz czy raczej całą galerię obrazów i obrazków życie to przedstawiających. Chodzi mi nie o uczony wywód, lecz raczej w miarę możności o swobodną gawędę o czasie minionym, jego blaskach, cieniach, wielkości, śmiesznostkach. O tym, co umarło i zniknęło bezpowrotnie, i o tym, co przetrwało w okruchach, fragmentach, w tradycjach, by stać się "arką przymierza między dawnymi a nowymi laty".
"Dom mieszkalny jest nieodstępnym towarzyszem człowieka, z którym się rozdziela wszystkie chwile. W dzień, w nocy, w chorobie czy w zdrowiu, w smutku czy radości on zawsze jest z nami, a jeśli nigdy się nie przymili, tylko odpycha szpetnością i razi niewygodą, to jakby żona brzydka, zła i głupia, która zamiast osłodzenia życia, przypomina się samymi przykrościami i złą wolą, a rozstać się z nią nie można, bo ślub wiąże do śmierci."
Ewa Felińska, Pamiętnik z życia, Seria II, t. II, Wilno 1859-1860, s. 230.
I. Posłuchajmy plotek i nieplotek
"Każdy z nas miał kraj młodości szczęśliwy,
Kraj, co się nigdy w myślach nie odmienia."
Juliusz Słowacki, Beniowski
Życie codzienne. Najtrudniejsze do odtworzenia dni powszednie, dni bez wielkich wydarzeń, dni zwykłej domowej krzątaniny. Tak mało pozostawiły po sobie śladów! Albo wciąż jeszcze nie potrafimy dotrzeć do wszystkich zachowanych śladów, odczytać ich, w pełni zrozumieć. Dawny sposób życia rodziny, domu, dawne zwyczaje, przyzwyczajenia, cała owa ceremonia codziennych czynności powtarzanych niemal rytualnie - jak niewiele naprawdę o tym wiemy! Współczesnym wydawały się one tak oczywiste, że aż niewarte zanotowania, tak trwałe, niezmienne, zrozumiałe, że i nie było. co objaśniać.
.A przecież powolny, leniwy nurt życia dawnych stuleci w XIX w. zaczął się toczyć córa/ bardziej wartko. Upadek państwa, wojny napoleońskie, kolejne powstania, rozdarcie kraju, w końcu szybki rozwój gospodarczy, wciąż nowe osiągnięcia techniczne, przemiany społeczne sprawiły, iż to, co było normalne i zwykłe dla ludzi rozpoczynających dojrzałe życie na początku minionego stulecia, dla ich wnuków stawało się nieraz śmieszną bajką o żelaznym wilku, dla nas zaś jest prawie tak odległe, jak historia starożytna.
11
I. Posłuchajmy plotek i nieplotek
Tropienie śladów minionej codzienności nie jest łatwe. Źródeł pisanych zostawiła po sobie niewiele. Są to raczej fragmenty wiadomości, marginesowe nieraz notatki, wtrącone w tok innej narracji wzmianki, które niekiedy mamy ochotę opuścić śledząc przede wszystkim bieg ważniejszych wydarzeń. Trzeba je jednak zebrać w całość, układać z nich mozaikę, w której i tak zostaną miejsca nie wypełnione. Trzeba też sięgać do źródeł bardzo nietypowych, po które historyk rzadko wyciąga rękę, takich jak np. książki kucharskie, poradniki domowe itp. A przy tym jest to zajęcie jakby trochę wstydliwe i śmieszne. Zajmować się historią gospodarstwa domowego? Badać, jak wyglądał dzień pracy pani domu czy dworskiej służby? Pisać dzieje sprzątania, prania, kuchni? Jest przecież tyle ważniejszych tematów! Jeśli jednak dawne czynności, przyzwyczajenia, gusta, obyczaje nie mają pójść w całkowite zapomnienie, trzeba się zająć i drobiazgami. One przecież wypełniały większość czasu naszym poprzednikom.
Nim przejdziemy do omówienia tego. co o codzienności swego życia mają nam do powiedzenia ówcześni ludzie, zatrzymajmy się jeszcze na chwilę przy przedmiotach, które zostały po dniach minionych, a które zapełniały niegdyś salony (tych zachowało się najwięcej), boczne pokoje, kuchnię, spiżarnię. Są to meble, sprzęt oświetleniowy, zastawa stołowa, przybory kuchenne, ozdoby, stroje. Nie jest ich zbyt wiele w kraju, przez który przetoczyły się dwie wojny światowe. Zebrane w muzeach, trafiające się jeszcze niekiedy w domach prywatnych, potrafią czasem lepiej niż słowo pisane przybliżyć nam przeszłość, chociaż dzisiaj nie zawsze umiemy odgadnąć ich przeznaczenie, a także się nimi posłużyć. Trzeba oglądać je dokładnie i to nie jak eksponat muzealny, ale jak przedmiot użytkowy, który przed stu pięćdziesięciu czy więcej laty stał w czyimś domu, służył wygodzie, ozdobie, dawał światło, chronił od zimna, musiał być obsługiwany, czyszczony, reperowany, przerabiany itp. Przedmioty - jeśli tylko potrafimy stawiać im pytania - powiedzą nam, jak trzeba było się z nimi obchodzić, ile czasu i wysiłku należało włożyć, by dobrze służyły, do jakich potrzeb były dopasowane. Np. po kształcie kociołka poznamy, czy
12
I. Posłuchajmy plotek i nieplotek
służył do gotowania na otwartym, czy zamkniętym palenisku, stary serwis opowie nam, jak zastawiano stół biesiadny i jakie znajdowały się na nim potrawy. A taka choćby lampa mosiężna, pierwotnie olejna, następnie przerobiona na naftową, a w końcu na elektryczną, czy nie jest to cały rozdział z dziejów oświetlenia?
Dzięki przedmiotom możemy przypomnieć sobie czynności już dziś nie wykonywane, odtworzyć codzienne gesty naszych przodków, które dla nich były proste i łatwe, a nas wprawiłyby w niemałe zakłopotanie, tak dokładnie zostały .zapomniane. Bo czy potrafilibyśmy np. skrzesać ogień, gdyby dano nam w rękę krzesiwo? A jeszcze na początku XIX w. każdy to potrafił.
Tak więc słuchajmy uważnie tego, co mają nam do powiedzenia materialne zabytki przeszłości. Zobaczmy też, co o tej przeszłości mówią nam jej współcześni. A mówią na różne sposoby. Nie zawsze wprost, jak np. ci, którzy spisując pamiętniki zakładali z góry, iż może im się uda "zatrzymać tymi wspomnieniami kilka form, które całkiem znikły z naszej ziemi, a które jednak stanowią ogniwo łączące przeszłość z przyszłością". Inni czynią to pośrednio, dzięki pozostałym po nich listom, notatkom, rachunkom.
Niedocenionym i rzadko dotąd wykorzystywanym źródłem są np. akta podworskie. Ochmistrzyni, kredencerz, kucharz lub rachmistrz, spisując potrzeby i wydatki na prowadzenie dworu czy pałacu, pani domu notująca listę sprawunków do załatwienia, zapisująca skrzętnie przepisy kulinarne, matka przygotowująca wyprawę dla córki, goście wpisujący się i rysujący w sztambuchach - wszyscy ci ludzie nie myśleli wcale o utrwaleniu na papierze mijającego czasu, nie przypuszczali zgoła, że nad tymi szpargałami pochylać się kiedyś będą historycy, że będzie można z nich wyczytać dużo wiadomości o sprawach domu, rodziny, wiadomości, których próżno by szukać w jakichkolwiek innych źródłach. Jak wiele przynoszą nam te zapiski, przyjdzie niejednokrotnie pokazać w rozdziałach tej książki.
Teraz jednak otwórzmy przede wszystkim pamiętniki. Przerzućmy ich kartki. Dziś opuścimy opisy bitew, potyczek, przedpowstańczych konspiracji, opisy dalekich podróży czy sukcesów za-
13
I. Posłuchajmy plotek i nieplotek
wodowych. Poszukajmy natomiast opowieści o domach rodzinnych, o salonie, kuchni, przyjęciach, zabawach, drobnych zatrudnieniach, o małych kłopotach i troskach. Czytajmy uważnie. Z kart papieru przypłyną do nas obrazy domów od dawna już nie istniejących, kształty rzeczy, które znikły zmiecione przez upływający czas, zapłoną niegdysiejszym blaskiem spłowiale barwy, zapachną nie znane dziś wonie, będą rozbrzmiewać zapomniane dźwięki i hałasy, odżyją drobne fragmenty dawnego bytu, obyczaju już dziś porzuconego.
Rzecz oczywista, częściej przyjdzie nam sięgać do pamiętników kobiet. Mężczyźni, zajęci ważniejszymi sprawami, rzadko tylko byli dobrymi obserwatorami szarej codzienności (chyba że stawała się ona już zbyt dokuczliwa). Przecież i oni jednak - w dniach klęski i rozpaczy, wygnania i zsyłki, w dniach starości, choroby, niemocy - chętnie sięgali pamięcią zwłaszcza do lat dzieciństwa i młodości, "do rzeczy małych, dawnych, sercu bliskich" i notowali wspomnienia o drobnych realiach domów rodzinnych, o , owym życiu, które po latach miało dla nich słodycz miodu, tak z odległości wydawało się szczęśliwe, spokojne, bezpieczne.
Kobiety natomiast, dla których dom często był całym światem, pisały dużo i chętnie o swoich zatrudnieniach. A troskały się przede wszystkim o zaopatrzenie domowników we wszystko, co było im potrzebne, i w to, co mogło im być przyjemne, gromadziły zapasy, zastawiały spiżarnię różnymi pysznościami własnej roboty, dbały, by apteczka zawsze obfitowała w ingrediencje potrzebne na wypadek choroby, szyły, haftowały, dziergały, komenderowały służbą. I często prowadziły też rachunki, owe nieszczęsne , rachunki przychodów i rozchodów, które jakoś nigdy nie chciały się zbilansować mimo przemyślnego planowania. Tyle bowiem było rzeczy, które należało kupić "koniecznie", by dom stał na przyzwoitej stopie!
Nade wszystko jednak pani domu stawiała sobie za punkt honoru jak najgościnniejsze przyjęcie różnych krewnych, sąsiadów, przyjaciół, znajomych, czy w końcu ludzi zgoła nieznajomych, lecz zawsze zasługujących na przywitanie słowami: "Gość w dom,
14
I. Posłuchajmy plotek i nieplotek
Bóg w dom". Wiele z tych czynności znajduje swoje odbicie w niektórych wspomnieniach kobiet. Ponieważ zaś autorki pamiętników miały nieraz oko bystre, a pióro cięte, potrafiły niejedno podpatrzyć, a potem i opisać. Odnotowywały swoje relacje i spostrzeżenia i o własnym życiu i domu, i o życiu i domach, w których bywały.
By nie nudzić czytelnika szczegółowymi wyliczeniami pamiętników, do których często będziemy się odwoływać na kartach tej książki, zasygnalizujemy przykładowo parę tylko najciekawszych.
I tak nieocenioną skarbnicą wiadomości o życiu codziennym są np. wspomnienia znanej niegdyś powieściopisarki i działaczki społecznej Ewy Felińskiej 1, która z epicką rozlewnością kreśli obraz swego dzieciństwa i młodości przypadających na początek XIX w., spędzonych na Litwie w zamożnym domu krewnych. Ileż tu opisów zatrudnień pani domu i ochmistrzyni, zabiegów gospodarskich, by półgęski dobrze się uwędziły, powidła broń Boże nie spleśniały, a baby wielkanocne nie opadły. Opowiada nam Felińska o tym, jak kogo przyjmowano, co komu należało się z wygody, usługi, jedzenia, napitku. Przedstawia, ile rozważań i głębokich przemyśleń wymagało np. przygotowanie wyprawy młodej panny, którą trzeba było tak obmyślić, by starczyła na lata, nie wyszła z mody, nadawała się do przeróbki, no i świadczyła o zamożności i zapobiegliwości domu. Mówi o edukacji i pielęgnowaniu "talentów" tak koniecznych pannie na wydaniu. Przekazuje nam jakby mimochodem realia o drobiazgach i drobiażdżkach dnia codziennego.
Rówieśnica Felińskiej i jej przyjaciółka Henrieta z Działyńskich Błędowska 2, wychowana w zbytku rodzinnego domu, opisuje z humorem własne nieudolne początkowo zmagania z gospodarstwem w o ileż uboższym dworku swego męża, gdzie nie było nawet ochmistrzyni, która potrafiłaby choćby prawidłowo zadysponować obiad i wyliczyć, ile i jakich potrzeba do niego produktów. A lekkomyślny, wesoły mąż tak lubił dobrze zjeść, suto nakarmić i ugościć niespodziewanie dla pani domu przyprowadzonych przyjaciół.
15
I. Posłuchajmy plotek i nieplotek
Pamiętnik powieściopisarki Klementyny z Tańskich Hoffmanowej 3 obfituje w opisy życia jej rodziców uczepionych pańskiej klamki puławskiego dworu, a następnie przedstawia usiłowania autorki, by własnym piórem utrzymać matkę i siebie. Utrzymać - rzecz prosta - skromnie, bo z codziennego menu trzeba było skreślić takie zbytki, jak kawę, cukier czy wino, ale zarazem godnie, bo w domu musiał być lokaj, garderobiana, kucharka.
Także Gabriela Puzynina 4 prowadzi nas w zakamarki dworów, litewskich i nie tylko litewskich, opowiada o ówczesnych uciechach i zatrudnieniach.
Notowały wzmianki o życiu domowym, o kuchni, strojach, balach, zabawach i Wirydiana Fiszerowa 5, i Sabina Grzegorzewska 6, i Anetka Potocka 7, i Natalia Kicka 8, i wiele, wiele innych panien i dam owej epoki, które rządziły skromniejszymi dworami lub wspaniałymi pałacami, bywały w pierwszych salonach lub same salony takie prowadziły. Do ich relacji wesołych i smutnych, dziwnych i zwyczajnych przyjdzie nam nieraz się odwołać.
Niekiedy bardzo bystrymi obserwatorami codzienności bywali przecież i mężczyźni. I tak np. antykwariusz i bibliofil krakowski Ambroży Grabowski9 potrafił zanotować choćby to, kiedy w Krakowie wszedł w życie zwyczaj picia herbaty, kiedy zaczęto palić pod kuchnią węglem kamiennym (na którym gotowane potrawy były tak niesmaczne, nie to, co na drzewie!), a także kiedy po raz pierwszy zobaczył tak niesłychaną nowość, jak gumowe męskie szelki.
Kazimierz Girtler 10 opowiada o odmianach mody damskiej i męskiej, zmianach w sposobie urządzania domów, o balach i zabawach kostiumowych, przytacza menu proszonych obiadów. Franciszek Ksawery Prek 11, Leon Dembowski 12, Leon Potocki 13, Henryk Stecki 14, Józef Dunin-Karwicki 15 czy Marian Rosco^ Bogdanowicz16 to niedoścignieni kronikarze zatrudnień, zabaw, tańców, małych domowych wydarzeń, a także rozkoszy stołu.
Sprawy domowej codzienności przewijają się nierzadko na kartach literatury pięknej i tej najwyższego, i tej niższego lotu. Przewertujmy chociażby księgi Pana Tadeusza. Obok "ostatniego
16
/. Posłuchajmy plotek i nieplotek
zajazdu na Litwie", obok romantycznych zawikłań uczuciowych Telimeny, Zosi, Tadeusza, ileż tam wzmianek o sposobach nakrywania stołu, ileż sekretów kulinarnych wywodzących się jeszcze ze staropolskiej kuchni XVIII-wiecznej, nie skażonej żadną francuską "nowinką". Ba, wieszcz poważył się nawet pisać o rzeczy tak prozaicznej jak packa na muchy.
A w książkach Elizy Orzeszkowej ileż miejsca zajmują drobiazgowe opisy dworów i dworków, ich urządzenia, potraw podawanych na stół, zabiegów wokół zapasów spiżarnianych.
Bardzo wiele szczegółowych wiadomości możemy zaczerpnąć z utworów dawno już dziś zapomnianych, absolutnie już "nie do czytania", jeśli chodzi o wątek fabularny, a przecież obecnie odgrzebywanych i otrzepywanych z kurzu bibliotek przez historyków, bo dają obraz jakiegoś wycinka epoki.17
Jeśli zdołamy przebrnąć przez opasłe tomy Karoliny czy Pamiątki po dobrej matce Klementyny z Tańskich Hoffmanowej 18, jeśli sięgniemy po Zofią i Emilią Elżbiety Jaraczewskiej 19, Siostrzenicą i ciołka Felińskiej 20, Pamiętniki pana Kamertona Leona Potockiego 21 czy Annę Michała Czajkowskiego, po powieści Józefa Korzeniowskiego i wiele innych podobnych ramotek, z ich kart wyjrzą do nas dawni mieszkańcy dworów i pałaców, nie tylko gospodarze domu, ale i panny respektowe, rezydenci, klucznice, mamki, całe mrowie służby, wszyscy ogromnie zakrzątnięci wokół spraw codziennych. Pozytywne bohaterki tych romansów reprezentowały staropolskie cnoty, takie jak rządność, skrzętność, zapobiegliwość, umiejętność prowadzenia gospodarstwa. Czarny charakter to zwykle kobieta hołdująca obcym nowinkom, rozrzutna, myśląca tylko o strojach i zabawach, w której domu panuje nieład.
Niedocenionym źródłem dla odtwarzania "codzienności" są wszelkiego rodzaju poradniki, których obfitość przyniósł wiek XIX. Chociaż na pewno nie cała zawarta w nich wiedza wykorzystywana była przez współczesnych, chociaż wiele w nich było tylko postulatów, które nie zawsze realizowano na co dzień, to jednak autorzy tych książek dobrze znali otaczającą ich rzeczywis-
17
I. Posłuchajmy plotek i nieplotek
tość. Zostawmy na razie na boku książki kucharskie (a cóż to za pasjonująca lektura i ileż drobiazgowych, śmiesznych, a nieraz wręcz przerażających wiadomości o sposobach odżywiania!), o których powiemy osobno w rozdziale poświęconym kuchni. Przyjrzyjmy się natomiast owym Doświadczeniom w gospodarstwie 23 Radom pożytecznym 24, Skarbniczkom dla ziemianina i mieszczanina25 i innym podobnym zbiorom wszelkich wskazówek. Wyczytać z nich można całą historię domowego zaplecza. Główny, najważniejszy dział porad dotyczy sposobów przechowywania zapasów spożywczych, chronienia ich od zepsucia, a jeśli już nie udało się tego. niestety, uniknąć - "poprawiania" nieświeżych produktów. Dalej idą zalecenia odnośnie prania, a to już cała ogromna wiedza tajemna: poprzez sposoby wywabiania plam - domowymi środkami oczywiście, propozycje używania różnego rodzaju mydeł, pachnideł do bielizny, krochmalu itp., aż do drobiazgowych zaleceń, jak prać jedwab, brokat, irchowe rękawiczki czy tak powszechnie noszone wówczas sztuczne kwiaty. A ile porad farbiarskich! Suknie przecież nosiło się długo, a materiały płowiały.
Osobny rozdział to przepisy kosmetyczne opisujące sposób przyrządzania różnych mikstur do farbowania włosów, wybielania cery, czyszczenia zębów. Dalej idą zmyślne sposoby "wygubienia myszów", wytępienia robactwa - owej plagi ówczesnych domów wyklejonych tapetami, przygotowania wonnych trociczek, tak potrzebnych do odświeżania powietrza w pokojach, gdzie niemal nigdy nie otwierano okien. 26
Ciekawsze jeszcze od drukowanych poradników są przepisy pracowicie spisywane ręcznie, najczęściej w grubych, oprawnych zeszytach. 27 Jeśli przepis został starannie zanotowany, był widać dobry, przez kogoś już wypróbowany, mógł się przydać w przyszłości. Zachowało się ich jednak niezbyt wiele, w miarę lat bowiem cała zawarta w nich mądrość traciła na znaczeniu, wiele ingrediencji wyszło z użycia, wiele nazw stało się zupełnie niezrozumiałych, a rozwiązania ich należy szukać w uczonych słownikach dawnej polszczyzny.
O ile poradniki domowe istniały już i w poprzednich wiekach,
I. Posłuchajmy plotek i nieplotek
choć w mniejszej liczbie, bo i czytelnictwo, zwłaszcza wśród kobiet, nie było jeszcze tak rozwinięte, o tyle XIX wiek przyniósł nowy, nie znany dotąd u nas typ porady: jak urządzić mieszkanie. 28 Już bowiem w końcu XVIII w. sprawa "modnego" urządzenia domu spędzała sen z powiek niejednej kobiecie, a także i niejednemu mężczyźnie, gdyż to z jego kieszeni płynąć musiały wydatki na te zbytki i modernizacje.
Wczytajmy się chociażby w pracę pani Karoliny Nakwaskiej: Dwór wiejski, dzieło poświęcone gospodyniom polskim, przydatne i osobom w mieście mieszkającym 29, wzorowaną wprawdzie na wziętej książce francuskiej autorstwa Aglae Adanson, ale przerobionej i dostosowanej do potrzeb Polek. Znajdujemy tam zalecenia, jak urządzić dom od strychu do piwnic, a także wiele groźnych napomnień, jakich grzechów nie należy popełniać w dziedzinie higieny, utrzymywania porządku i tym podobnych sprawach (z czego wynika, że grzechy takie musiały być nagminne).
Przeczytajmy również uważnie nieco późniejsze Listy o urządzaniu domu słynnej przede wszystkim z autorstwa książek kucharskich Lucyny Ćwierciakiewiczowej, ówczesnej wyroczni także w innych sprawach gospodarstwa domowego. Śmieszne to dzisiaj? Na pewno. Ale przecież w swoim czasie te mocno tracące obecnie myszką zalecenia głosiły ostatnie słowo mody i komfortu.
Mimo nawoływań do zmian obyczaju, do pewnego wzorowania się na cudzoziemszczyźnie, do meblowania się sprzętami "na wzór paryski", najwyższą przecież pochwałą, jaką można było usłyszeć z ust współczesnych, było powiedzenie o czyimś domu, że jest to dom "staropolski", przy czym zasadnicza treść tego pojęcia nie zmieniła się przez całe sto lat.
Jakimi bowiem cechami zalecał się dom staropolski? Przede wszystkim nie zawsze był to magnacki pałac, bogaty, modnie urządzony, gdzie panowała pewna sztywność i etykieta. Był to najczęściej rozłożysty dwór szlachecki (choć czasem "staropolskość" wraz z mieszkańcami takiego dworu przenosiła się i do miejskiego mieszkania), zaludniony całym rojem mieszkańców, w miarę zamożny, zasobny w dobra z własnych pól i lasów, w miarę możno-
19
I. Posłuchajmy plotek i nieplotek
ści samowystarczalny, bo miano sobie za punkt honoru, by wszystko było "własne" (żywa gotówka należała do rzadkości), z dobrze zaopatrzoną piwniczką, ze stołem suto zastawionym od rana do wieczora, z liczną służbą, raczej familiarną i poufałą niż służbistą i dobrze wyszkoloną. Gospodarze takiego domu byli to na ogół ludzie nie przesadnie wykształceni, ale za to dość zaradni, pobożni, szczerzy, serdeczni, wierni w przyjaźni, a przede wszystkim gościnni ową gościnnością aż nieraz przesadną, podziwianą przez cudzoziemców, którą szeroko słynęły polskie domy.
"Dom [taki] był obszerny, ale nie strojny, sprzęty przeznaczone jedynie ku wygodzie. Porządek, zamożność, wzgląd na potrzeby domowych i przyjezdnych, uprzejmość bez przesady, gościnność szczera czyniły go miłym dla swoich i obcych" - charakteryzuje dom "staropolski" w jednej ze swych powieści Ewa Felińska.31 Jest to opinia pochlebiona. Zwłaszcza bowiem "porządek" nie był na ogół mocną stroną tych domów, wiele przekazów świadczy o tym, że lepiej było nie zapuszczać się poza salon i parę reprezentacyjnych pokoi, gdyż łatwo było natrafić na "nędzę, nieład, nieochędostwo". 32 Pojęcie "wygody" też było względne, ale nikomu wówczas nie przeszkadzało, że pokoje były zwykle przechodnie, że żyło się bez żadnej niemal intymności w ciągłym otoczeniu dzieci, rezydentów, służby, gości w końcu. Przyjmowano za normalne to, że w zimie pomieszczenia były zwykle niedogrzane, że wiało poprzez nieszczelne okna, że dymiły piece i kominki, że nie było zwykle nawet najprymitywniejszych urządzeń higienicznych. "Zresztą w tym czasie [pocz. XIX w.] mało się troszczono o to, aby mieszkać wygodnie i ozdabiać domy. To nastąpiło później" - pisze Wirydiana Fiszerowa i dodaje, iż na niewygodę nie skarżono się "z braku porównania z czymś lepszym". 33
Jednego przecież w domu "staropolskim" nie mogło zabraknąć: jedzenia, i tylko "nad tym głowę suszono, jak by najwięcej spożyć darów bożych", jak najlepiej ugościć spraszanych gości. "Za największą krzywdę dla domu [było], żeby się kto mógł poskarżyć, że go co [przy stole] nie doszło lub że o nim zapomniano." -34 W wielu dworach stoły zastawiano bez przerwy, tak że je-
20
den posiłek przechodził w drugi, przymuszano też niezmiernie do jedzenia i picia, za obrazę miano niepokosztowanie którejś potrawy, a już o niewychyleniu kolejnego toastu i mowy być nie mogło.
Obok owego domu "staropolskiego" coraz częściej pojawiać się zaczął dom "modny", tak wielokrotnie przedstawiany w krzywym zwierciadle, prześmiewany przez współczesnych.
"Magnat wystawił pałac, otóż i sąsiad jego musi mieć taki sam, magnat ma meble zagraniczne, nuż kupuje szlachcic meble w Berlinie czy gdzie indziej, aby tylko za granicą, magnat ma dobrego kucharza, już za nic u szlachcica barszcz, zrazy ii bigos, sprowadza Francuza, kupuje trufle, ostrygi i soje indyjskie" - relacjonował, przesadnie uogólniając, pamiętnikarz. 35
W domu modnym goniono za nowinkami, za modą, stare sprzęty trafiały na strych lub do bocznych pokoi, kupowano garnitury mebli "w najnowszym guście", "czepiano firanki" i zasłony, pani domu zaś, zamiast rządzić spiżarnią i kuchnią, brała w rękę książkę, tak że na kobiecych biureczkach coraz częściej obok robótki pojawiały się tomiki wierszy i romansów. "W eleganckim salonie nowo zamężnej warszawianki leży teraz na stoliku WaIIenrod, na fortepianie koncert Hummla 36. a na kantorku portret Lipińskiego" 37 - zauważał dziennikarz. 38 Zmieniał się też sposób podejmowania gości. W domu "znającym świat" podawano tylko herbatę, a rozmowa była o literaturze. Gospodarze zaś naprawdę "modnego domu" niczym nie częstowali gościa przybyłego z wizytą, konwersacja zaś dotyczyła "machin i fabryk przysparzających majątku" - pisała z prześmiechem Henrieta Błędowska. 39
Zaczęto przywiązywać więcej wagi do intymności i wygody życia, a nawet do higieny, choć ta ostatnia i pod koniec XIX w. pozostawiała wiele do życzenia. Zmieniono przyzwyczajenia kulinarne, porzucono przesadną obfitość i ozdobność potraw na rzecz kuchni wprawdzie bardziej umiarkowanej, ale finezyjnej. Z radością witano wszelkie ułatwienia cywilizacyjne, choć budziły one każdorazowo niechęć u ludzi starego autoramentu, Uważających, że więcej z nich szkody niż pożytku, bo prowadzą do zniewieściałości i wygodnictwa, podczas gdy należało cenić sobie: najbardziej
21
I. Posłuchajmy plotek i nieplotek
dawną prostotę. "Bo cóż warte życie bez kocza, fortepianu, stearynów, mebli miękko wypchanych, kapeluszów, mantyl, zwierciadeł na ścianach, draperii u okien" - zauważała z ironią Ewa Felińska. 40
A jednak przemiany gustów i obyczajów następowały dość szybko. Niosły je ze sobą rozwijająca się cywilizacja techniczna, konieczność nowego gospodarowania, gdy niemożliwe już się stało, tak częste jeszcze na początku XIX wieku, "przejadanie" niemal wszystkich płodów rolnych uzyskiwanych z majątków ziemskich. Słowem, pojawiła się konieczność obrachowania się z wydatkami.
Autorka tej książki starała się wsłuchać uważnie w relacje szeptane przez przedmioty, wyczytane z rachunków domowych, opowiadane przez ówczesnych ludzi. Starała się złożyć z nich pewną całość, odtworzyć możliwie wiernie niektóre fragmenty dawnego życia z drobnymi nawet i na pozór nieważnymi jego szczegółami, przedstawić obraz domu staropolskiego i tego, co zmieniał w nim czas i moda.
A teraz otwórzmy drzwi owych XIX-wiecznych domów, powędrujmy przez ich zakamarki, poznajmy ich mieszkańców, podzielmy ich zatrudnienia, zabawy i smutki.
II. Rodzinny dom
..Kochasz ty dom, ten stary dach.
Co prawi baśń o dawnych dniach.
Omszałych wrót rodzinny próg.
Co wita cię z cierniowych dróg."
(Maria Konopnicka. Pieśń o domu
Przy dziedzińcu dom chędogi.
Półtoraczne ławy w ganku.
Sień obszerna, a przy wianku
Wiszą strzelby, smycze, rogi, .
Kordy, rzędy, drożne burki
I wyprawne pękiem skórki.
Drzwi na oścież - i w pokoju
Stół dębowy, woskowany.
Pod nim niedźwiedź rozesłany.
Dzban cynowy do napoju.
A na ścianach antenaty.
A na półkach srebrne blaty
- pisał Wincenty Pol 1 przekraczając gościnne progi wiejskiego dworu. Dwór, często obrośnięty licznymi przybudówkami, czy też okazalszy od niego pałac z oficynami, bocznymi pawilonami - dawały zwykle schronienie niemałej liczbie mieszkańców.
Przyjrzyjmy się tym domownikom, wejrzyjmy w skomplikowaną, zawiłą ich hierarchię, zobaczmy, jak się przedstawiał podział ich obowiązków i czynności.
Głową domu był oczywiście gospodarz i to niezależnie od wieku. Jemu przy jadalnym stole przypadało pierwsze miejsce, a w bawialnym pokoju wygodny fotel, na którym nikt inny nie zasiadał. Rytm dnia wyznaczały jego zajęcia i upodobania, stosowano się do jego gustów, uprzedzano zachcianki. W sprawy ściśle domowe mieszał się mało, lubił wszakże, by kuchnia była smaczna, a obsługa jego osoby akuratna.
Drugie miejsce w rodzinie zajmowała pani domu, do której roli należało prowadzenie lub - jeśli dom był bardzo zamożny -
23
II. Rodzinny dom
czuwanie tylko nad całym tak zwanym gospodarstwem kobiecym. Ona zarządzała domem, czego widomym symbolem był pęk kluczy i kluczyków noszony w woreczku przy pasku - otwierały one nie tylko spiżarnię, apteczkę, przepastne szafy i komody z zapasami bielizny, biureczko, ale jeszcze często i cukiernicę! Pani domu też rozdzielała pracę między służbę, prowadziła narady z kucharzem, dysponowała całodzienne menu, trudziła się przez cały rok nad gromadzeniem zapasów (tak, tak, w zimie również, trzeba było przecież zwieźć lód do lodowni i zebrać ostatni przedwiosenny śnieg na "marcową wodę" tak potrzebną do wyrobu wszelkich kosmetyków), zajmowała się domową apteczką, doglądała pielęgnacji i wychowania dzieci, szyła i dziergała drobne robótki, no i oczywiście musiała zawsze być gotowa do przyjęcia gości czy do udania się z wizytą.
Dalsze miejsce w hierarchii domowników zajmowali - jeśli zamieszkiwali z dziećmi - rodzice państwa domu. Należał się im szacunek i pewna pobłażliwość w stosunku do ewentualnych grymasów czy dziwactw. Co rano domownicy mieli obowiązek pójść "oddać im dzień dobry", a po południu towarzyszyć przy partii mariasza lub wista albo zabawiać głośną lekturą. Przygotowywano dla nich specjalne potrawy, parzono ziółka, troskano się o ich "wygódki", czyli miękki fotel, gruby pled na nogi, jak i o to, by w chłodny wieczór służba nie zapomniała wygrzać ich łóżek szkandelą, czyli płaskim naczyniem mosiężnym o długiej rączce, napełnionym rozpalonymi węglami drzewnymi. Słuchano też uważnie ich rad. Oczywiście, nie zawsze obraz wzajemnych stosunków wyglądał tak idyIIicznie, ale przecież na ogół poszanowanie dla starych rodziców było duże, a okazywanie im niechęci czy zniecierpliwienia było zachowaniem nagannym i gorszącym.
Ważne miejsce w społeczności domowej zajmowały, rzecz jasna, dzieci. Zwykle liczne, a więc i w różnym wieku, wymagały różnorakich starań, a także całego legionu osób starania te wykonujących. Niemowlętami zajmowały się mamki, do wielkiej bowiem rzadkości należało, by kobieta zamożna i z "towarzystwa" karmiła sama. Mamki rekrutowano spośród młodych i zdrowych kobiet
II. Rodzinny dom
wiejskich, najczęściej mężatek, rzadziej panien z dzieckiem, do których miano mniejsze zaufanie. W miastach były specjalne kantory stręczące mamki wywodzące się bądź to ze wsi, bądź to z niezamożnych kręgów drobnomieszczaństwa. Często odpowiednią mamkę dobierał lekarz czy akuszerka. Mamka, chociaż należała do sług, była w domu na specjalnych prawach, od jej bowiem zabiegów zależało zdrowie, a nieraz i życie dziecka. Dbano więc, by mamki niczym nie zirytować, bo pokarm "mógł się wzburzyć", nie urazić, bo z zemsty mogła dziecko "przełamać", starano się, by miała obfite i zdrowe pożywienie. Trzeba przyznać, że niejednokrotnie mamki wykorzystywały to swoje uprzywilejowane położenie i licznymi fochami i grymasami zatruwały życie domowników. Jednakże dla tych mamek, które sumiennie spełniały swoje obowiązki, a zwłaszcza szczęśliwie i zdrowo wykarmiły dziecko, zachowywano duży szacunek i wdzięczność, zaopatrywano je na starość. Również "rodzeństwo mleczne" pańskich dzieci bywało wyposażane przez dwory.
Mamkę na co dzień ubierano najczęściej w biały namarszczony i wykrochmalony fartuch i takiż czepek. Od święta zaś, a zwłaszcza wtedy, gdy dziecko miało być zaprezentowane gościom, mamka występowała często w paradnym stroju chłopskim. Najlepiej na takie okazje pasował ubiór krakowski lub łowicki.
O ile mamki siłą rzeczy musiały być młode, o tyle na piastunki i niańki wybierano kobiety starsze, którym całkowicie można było zaufać. Mamkę, oczywiście, trzeba było dobierać nową przy każdym następnym dziecku, niańka natomiast często wychowywała je kolejno, stawała się domownikiem, piastowała i następne pokolenia. Czasem, jeśli miała "szczęśliwą rękę" i potrafiła zdrowo wychować dzieci, wypożyczano ją tym krewnym czy sąsiadom, u których potomstwo źle się chowało. Niańki zachowały się najczęściej w jak najlepszej pamięci swych wychowanków jako osoby czułe, kochające, opiekuńcze, znające nieskończoną ilość piosneczek i bajek.
Kilkuletnie dzieci powierzano bonom. Te musiały już mieć pewne kwalifikacje zawodowe, wywodziły się nieraz z drobnych
25
II. Rodzinny dom
rodzin szlacheckich czy z uboższych domów mieszczańskich. Bona nie tylko czuwała nad dzieckiem, lecz uczyła je pacierza, zachowania, pierwszych drobnych czynności domowych.
Gdy dzieci dochodziły do wieku, kiedy była pora pomyśleć o ich edukacji, dom zapełniał się metrami i guwernantkami. Natalia Kicka tak pisała o swojej i rodzeństwa nauce domowej w początkach XIX w.: "Ksiądz Kołżyg, kapelan hołowczycki, uczył nas katechizmu, pani Rozyna Ciarek, paryżanka, literatury i mowy francuskiej, Laffin stary po angielsku, Bystry, Czech rodem, muzyki, Nagrodzki, koniuszy i rezydent u mojego ojca, rachunków i historii Polski, a stara bona przezwana przez nas Maciosią, jak honorować ludzi." 2
Metrzy wywodzili się często spośród młodzieży akademickiej, która w ten sposób dorabiała sobie na dalsze studia, lub spośród ludzi, którzy już ukończyli jakiś fakultet i rozpoczynali dopiero karierę życiową. Wielu wybitnych potem polskich uczonych rozpoczynało swoją karierę od kształcenia synów magnackich czy zamożnej szlachty. Oczywiście, byli również ludzie, którzy całe życie pozostawali metrami, przechodzili z domu do domu i kształcili - lepiej czy gorzej - całe pokolenia młodzieży. Angażowano też chętnie metrów cudzoziemców. Zwłaszcza dużo ich pojawiło się u nas pod koniec XVIII i na początku XIX w., gdy Rewolucja Francuska wygnała z ojczyzny zwolenników ancien-regime'u, często księży lub kleryków szukających teraz chleba w zawodzie pedagoga. Mogli się oni niejednokrotnie wykazać prawdziwą wiedzą, ale często tylko z przypadku trudnili się nauczycielstwem, a niekiedy nawet nie posiadali innych umiejętności niż znajomość języka. Pamiętnikarz przytacza zabawną anegdotę o pewnym cudzoziemcu zatrudnionym jako nauczyciel francuskiego w wielkopolskim dworze. Był on Niemcem i francuskiego nie znał, ponieważ jednak chciał zarobić na chleb, nauczył swoich uczniów wymyślonego przez siebie języka, który podawał za francuski. 3
Ceniono sobie, gdy metr odznaczał się pewną ogładą towarzyską, gdy potrafił wymyślić i zorganizować jakąś rozrywkę. Publicysta i poeta, Gerard Maurycy Witowski, kryjący się pod pseu-
II. Rodzinny dom
donimem "Pustelnik z Krakowskiego Przedmieścia", wyszydzając różne przywary "modnych" domów, ułożył następujące żartobliwe ogłoszenie określające cechy, jakimi powinien się wykazać naprawdę dobry metr: "Jest potrzebny guwerner do dzieci, który by umiał czytać gazety i zgadywać szarady; przy tym śpiewał i grał na gitarze albo na fortepianie, urządzał gry komersowe, zastąpił czwartego do wista lub stanął do mazurka, gdyby tego była potrzeba; wreszcie potrafił zdać sprawę z romansów, bądź czytanych, bądź słyszanych." 4
Metrzy w zasadzie zajmowali się młodzieżą męską, i to tylko młodszą, w XIX wieku bowiem edukacja młodzieńca nie mogła już być tylko "domowa" i gdy dochodził lat kilkunastu, oddawany był do szkół. Rzadziej uczyli także i dziewczęta, i to przeważnie jedynie jakiejś specjalnej umiejętności, np. matematyki, rysunków, tańca.
Pieczę nad dziewczętami powierzano guwernantkom, do których zadań należało nadanie młodej pannie stosownej ogłady, wyuczenie jej przynajmniej jednego języka obcego (najczęściej francuskiego), muzyki, robót ręcznych, salonowego obejścia. Mimo rozpowszechnienia się u nas. zwłaszcza w drugiej połowie XIX w., pensji dla panien, wiele dziewcząt odbierało tylko edukację domową. Szczególnie w początku wieku, gdy matki mało jeszcze osobiście zajmowały się niedorosłymi córkami, guwernantki sprawowały całkowitą władzę nad dziewczętami nieraz jej nadużywając. Toteż były niejednokrotnie serdecznie nienawidzone przez swoje pupilki, które jak mogły, utrudniały im życie. Ówczesne pamiętniki obfitują w opisy różnych psikusów płatanych nauczycielom. Np. na początku wieku dziedzic ogromnej fortuny, młody książę Dominik Radziwiłł, stawiał swoim metrom "konewki z wodą pode drzwiami, tak że kiedy drzwi otwierali, cały pokój zalewał się wodą i kiedy po niej brodzili, przynosił im wędkę". Prawie wiek później Maria Kossakówna. przyszła poetka Jasnorzews-ka-Pawlikowska, zamawiała w wyspecjalizowanej firmie wiedeńskiej różne atrapy i skrzeczące piszczałki, by podkładać je nielubianej nauczycielce.5
27
II. Rodzinny dom
Odmieniano guwernantki często narzekając na ich kaprysy i wymagania, a również na brak kompetencji. Zdarzało się jednak i tak, że guwernantka - zwłaszcza gdy była starą panną pozbawioną rodziny - raz wszedłszy w dom swoich chlebodawców zostawała w nim na zawsze. Po ukończeniu edukacji panienki, gdy ta zaczynała bywać w świecie, stawała się jej szapronem, czyli towarzyszącą opiekunką, a po jej zamążpójściu awansowała na damę de compagnie pani domu lub kogoś ze starszych domowników, kto wymagał stałej opieki i towarzystwa.
Domy magnackie i szlacheckie zamieszkiwała zwykle spora liczba rezydentów i rezydentek. Zwłaszcza dużo samotnych kobiet znajdowało tu schronienie. Rekrutowały się one spośród rodziny, np. niezamężne lub owdowiałe siostry pani lub pana domu albo ubogie krewne czy powinowate. W zamian za wieczną gościnę pomagały nieco w gospodarstwie, trudniły się robótkami, czasem opieką nad apteczką i spiżarnią. "Rezydentka - pisał Leon Potocki - z jejmością konfitury smażyła, zaprawiała lukrem, doskonale umiała suszyć śliwki na rożenkach, a babkę migdałową piekła nec plus ultra. Z jejmością podczas długich wieczorów zimowych kładła pasjansa, podczas wielkiego postu śpiewała gorzkie żale. Haftowała na kanwie, robiła siatkę dla dobrodzieja, a gdy w sąsiedztwo pojechała, przywoziła z sobą na powrót cały zapas ploteczek." fi
Rezydenci to często starzy przyjaciele rodziny lub koledzy ze szkoły czy wojska pana domu, ludzie, którzy z tych czy innych powodów stracili majątek lub po prostu w życiu się im nie powiodło, a którzy raz przyjechawszy odwiedzić dawnego kompana zostawali w domu na lat kilka czy kilkanaście, czasem zaś i na zawsze, bo miejsca było dosyć, jedzenia w bród, więc jedna osoba więcej nie czyniła różnicy. Niekiedy rezydent pełnił rolę kogoś w rodzaju totumfackiego czy wręcz trefnisia. "Bawić pana, pozwalać z sobą robić, co się tylko panu i gościom podobać będzie, znosić cierpliwie najprzykrzejsze nawet żarty było ich obowiązkiem, znaleźli się tacy, co z tego rzemiosło uczynili." 7 Inni rezydenci cieszyli się pewnym szacunkiem domowników, chociaż większość ich opowieści
28
II. Rodzinny dom
traktowano z przymrużeniem oka. "Rezydent tytułował się przed 1812 rokiem porucznikiem [pułku] imienia Działyńskich, albo przedniej straży litewskiej, albo towarzyszem kawalerii narodowej; po 1812 kapitanem lub majorem pułku Konopki, Bispinga lub Chodkiewicza, chociaż patentu swego nikomu nie pokazywał [..,]. Asystował gospodarzowi domu na jarmarku, dopomagając w kupnie koni, polowania nie opuścił, podczas festów w parafii pod nieobecność kolatora prowadził celebrującego księdza pod ramię. Gdy nie stało pary do tańca, zastępował, gdy brakło kompletu do partii, jego sadzano." 8 Do obowiązków rezydenta należała zwykle głośna wieczorna lektura dla dam, przyrządzanie specjalnych nalewek lub "przyprawianie" sobie tylko wiadomym sposobem nadzwyczajnej tabaki.
W XIX w. nie było już wprawdzie przy magnackich dworach owej młodzieży męskiej, która uczepiona pańskiej klamki przysposabiała się do wejścia w życie obywatelskie, ale było wciąż jeszcze wiele dziewcząt wywodzących się z ubogich domów szlacheckich, które przyuczano do zajęć kobiecych i którym dawano pewną ogładę towarzyską, a następnie wydawano za mąż za wyższych oficjalistów czy okolicznych dzierżawców albo protegowano jako nauczycielki lub ochmistrzynie. Rzadko już nazywano je jak dawniej "pannami respektowymi", chociaż jeszcze na początku wieku istniały domy, które tym mianem określały swoje pupilki. Np. Klementyna Tańska, przyszła znana pisarka, jako młodziutka panienka pozostawała "na respekcie" w warszawskim domu kasztelanowej połanieckiej słynącym wówczas ze staropolskich cnót. Raczej mówiono teraz o wychowankach. Liczne grono panienek wychowywała np. Izabela Czartoryska w Puławach, która założyła tam nawet rodzaj szkółki dla ubogich dziewcząt. Wychowanek takich bywało nieraz po kilka we dworze, młodsze pobierały nauki wraz z córkami domu i brały udział w ich zabawach, starsze towarzyszyły pani domu czy ochmistrzyni w jej codziennych zajęciach ucząc się sekretów kobiecego gospodarstwa.
W dużych dworach i w pałacach do domowników należał kapelan, który - tam gdzie nie było domowej kaplicy - odprawiał
29
II. Rodzinny dom
mszę w salonie, w specjalnie do tego celu przystosowanej niszy lub przy przenośnym ołtarzu. Innym częstym domownikiem był lekarz, którego wiedza tak bardzo stawała się przydatna wobec licznego tłumu mieszkańców domu i wobec tego, że do miejskiego lekarza bywało nieraz wcale daleko. Niektórzy dworscy lekarze zasłynęli jako doświadczeni fachowcy i mieli liczną klientelę rekrutującą się z okolicznych dworów. Dobrą sławą u współczesnych cieszyli się np. nadworni lekarze z Puław ojciec i syn Goltzowie. "Teoria lekarska [starszego Goltza] polegała na tym, że chcąc w Polsce być zdrowym, nie należy używać aptek i doktorów, ale dwa razy w roku porządnie się upić. Raz w maju zamiast kuracji wodami mineralnymi, a drugi raz w październiku dla uniknięcia katarów, pleurów 9 i chorób zapalnych 10. Wydaje się, że ten sposób leczenia miał bardzo licznych zwolenników, którzy w obawie o zdrowie nie ograniczali się tylko do dwóch kuracji rocznie.
Prawie wszyscy wymienieni wyżej domownicy (z wyjątkiem mamek, nianiek i bon), chociaż ich pozycja społeczna była bardzo zróżnicowana, zaliczali się przecież do tak zwanego pierwszego stołu, to jest mieli prawo nie zawsze wprawdzie do najlepszych potraw i trunków, ale do zasiadania w jadalni z państwem domu. Pierwszy stół miał swój "szary koniec", które to określenie wzięło się stąd, że koniec stołu, przeznaczony dla skromniejszych domowników, przykrywano nie białym, paradnym obrusem, lecz szarawym płótnem domowego wyrobu. 11 Stawiano tam również kopiasto naładowane półmiski, ale nie z tak wybornym jadłem, jak u góry. "Szary koniec zapijał miodek, kiedy wyższym miejscom nalewano węgrzyna" - pisał w swoich wspomnieniach dotyczących początku wieku Henryk Cieszkowski.12 Inny pamiętnikarz wspominał, iż w staropolskim domu Młodeckich w Warkowicach na Wołyniu jeszcze na początku lat pięćdziesiątych XIX w. stół pański zastawiano ściśle wedle hierarchii biesiadników. Najpiękniejszą zastawę, najlepsze potrawy stawiano przed gospodarzami, a potem stopniowo co pośledniejsze. U góry stołu pito wino, w końcu już tylko piwo. '' W drugiej połowie stulecia odstępowano powoli przy stole od takiego dzielenia domowników na lepszych i gor-
30
II Rodzinny dom
szych. Kto miał prawo do pańskiego stołu, dostawał takie samo nakrycie i jedzenie. Z trunkami natomiast różnie bywało.
Rzecz oczywista, małe dzieci do lat siedmiu-dziesięciu jadały osobno i ich menu było zgoła odrębne od tego, jakie podawano starszym. Dopuszczenie dziecka do niektórych posiłków przy wspólnym stole było pierwszym krokiem w dorosłość.
Tak zwany drugi i trzeci stół obejmował służbę dworską, która dzieliła się na liczne kasty. Ubogi oficjalista galicyjski, bystry obserwator swego otoczenia, tak oto pisał o podziałach służby w latach czterdziestych XIX w.: "Garderoba była wyższa od pralni. Panny garderobiane nie wdawały się z pannami z pralni. Taki sam stosunek był pomiędzy lokajami i furmanami [...] Przeto lokaje nie wdawali się z furmanami w żadnym razie [...] Dzieliły się tam jeszcze dziewki z pralni i piekarni i dziewczęta z garderoby i mnóstwo było tak zwanych kółek stopniowanych. Ogrodniczek żył z kuchcikiem, broń Boże ze stróżem lub parobkiem, choć byli z jednej wsi i z jednej matki, każdy bronił swego honoru i stanowiska v hierarchii dworskiej i majątkowej." u
Istniały więc np. stoły "marszałkowskie", "lokajskie", "kucharskie" itp. Określenie "stół" było zresztą często tylko przenośnią i oznaczało, iż dana osoba miała prawo do pewnej kategorii pożywienia, niekoniecznie zaś zasiadała przy jakimś określonym stole, nieraz bowiem zwłaszcza niższa służba jadała, gdzie popadło.
Najwyższy krąg stanowili: marszałek dworu, ochmistrzyni, kamerdyner, panna służąca, kuchmistrz, cukiernik, kredencerz. Marszałek dworu w zasadzie występował tylko w dużych i zamożnych dworach, w drugiej połowie wieku stanowisko to spotykamy już coraz rzadziej. Do jego obowiązków należało czuwanie nad całością domowego mechanizmu, on to prowadził regestr ekspensy planował zakupy, szczególnie dbał o piwnicę. "Haushofmaiter u stołu państwa zawsze znajdować się powinien - brzmiał jeleń z punktów "Urządzenia usługi" w pałacu ordynata Stanisława Zamoyskiego - on zastawia i zdejmuje dania i całą usługą dyryguje", co dzień też powinien był "JW Pani" podawać do spraw
31
II. Rodzinny dom
dzenia i zaakceptowania spis potraw "do wszystkich stołów" oraz raporty z rozchodu w cukierni, kawiarni i piwnicy. 15 Dodać tu warto, że dom Stanisława Zamoyskiego i Zofii z Czartoryskich Zamoyskiej uchodził przez pierwsze trzydzieści lat XIX w. za wzór pod względem prowadzenia, elegancji stołu i usługi "o niejakich znamionach angielskich" 16.
Ochmistrzyni - nazywana też klucznicą lub po prostu gospodynią - była odpowiedzialna za kobiece gospodarstwo domowe, którym zajmowała się bądź jako prawa ręka pani domu, bądź - tam gdzie dama koncentrowała się wyłącznie na obowiązkach towarzyskich - samodzielnie. Ochmistrzyni musiała się cieszyć całkowitym zaufaniem, miała bowiem dostęp do wszystkich zapasów, wyprawiała się po domowe zakupy do pobliskiego miasteczka czy miasta, dbała o to, by niczego nie zabrakło, a też o to, by nic się nie zepsuło lub zmarnowało tak z pożywienia, jak i z bielizny, pościeli, przędzy itp.
Regulaminy dworskie nie przewidywały specjalnego stroju dla ochmistrzyni, zwyczajowo przyjęło się jednak, że chodziła ona przeważnie w sukni czarnej, a w każdym razie ciemnej, zapiętej pod szyją; w dużym czepcu i ogromnym fartuchu o przepastnych kieszeniach mieszczących niesłychaną ilość podręcznych drobiazgów od pęku kluczy poczynając, a kończąc na małej poduszeczce do szpilek.
Na początku wieku w niektórych dużych dworach obok ochmistrzyni zatrudniano jeszcze tzw. pannę apteczkowną, której opiece powierzano domową apteczkę i tę z lekarstwami, i tę ze specjałami.
Kamerdyner w zasadzie przydzielany był do usług pana domu, chociaż w pałacach prowadzonych na wysokiej stopie własnego kamerdynera miała i pani domu. Często, szczególnie na początku wieku, był on wtedy w jednej osobie i fryzjerem. l7 Kamerdyner towarzyszył swemu panu w wyjazdach i podróżach, sprawował pieczę nad jego garderobą, miał obowiązek przygotować odpowiednią do danej okoliczności, zadbać, by frak zawsze był wy-
32
II. Rodzinny dom
czyszczony, a lakierki lśniące. On też pomagał swemu panu w czasie ubierania i rozbierania, przynosił mu do pokoju posiłki i trunki, podawał fajki itp., a także załatwiał jego drobne polecenia Podczas zaś uroczystych przyjęć anonsował gości i obsługiwał naj ważniejszych z nich. Kamerdyner musiał cechować się dobrą prezencją, odróżniał się ubiorem od pozostałej służby męskiej: podczas gdy lokaje występowali w liberii i cięższych butach, on zawsze we fraku i lekkich trzewikach. Tylko "na wsi, gdy gości nie ma lub w czasie słotnym, dozwala się kamerdynerowi usługi na pokojach w butach odbywać" - głosił jeden z punktów wyżej cytowanego "Urządzenia usługi". 18
Jak kamerdyner przydzielony był do obsługi pana domu, tak panna służąca, czasem nazywana garderobianą, służyła pani domu. Musiała to być osoba zręczna, szybka i obeznana z igłą. Ona to bowiem w razie potrzeby dokonywała nie tylko wszelkich napraw garderoby, ale też przedłużała czy skracała suknie, przyszywała dodatkowe falbany, na nowo "garnirowała" staniki, przybierała kapelusze itp. Musiała też umieć prać delikatne tkaniny, szale i koronki, prasować i rurkować specjalnymi żelazkami czepki, kołnierzyki i żaboty. Do jej zadań należało również ubieranie pani. Dodać tu trzeba, że ówczesny strój damski był dość skomplikowany, często suknie, zwłaszcza strojne, drapowano i upinano wprost na figurze, zaś ściągnięcie i zasznurowanie gorsetu wymagało pomocy drugiej osoby. Panna służąca musiała mieć pewne umiejętności fryzjerskie, zaś ułożenie np. skomplikowanej fryzury balowej wymagało nie lada jakiego kunsztu. W mieście przed balem zamawiało się zawodowego fryzjera, lecz na wsi trzeba było radzić sobie domowymi siłami. Panna służąca czesała zresztą swoją panią nie tylko od święta, ale też w dni powszednie. Większość bowiem zamożnych kobiet owej epoki nie umiała się w ogóle uczesać samodzielnie i gdy z jakichś powodów zostały pozbawione pomocy garderobianej, nie wiedziały, co począć ze swymi długimi włosami, gdyż zaplecenie warkocza czy upięcie najprostszego bodaj koka przekraczało ich umiejętności.
33
II. Rodziny dom
Panna służąca towarzyszyła też pani w podróżach, a podczas balu lub większego przyjęcia czekała zawsze w pogotowiu, by poprawić jakiś szczegół garderoby czy fryzury.
Panny służące, zwłaszcza gdy były młode, ubierały się z pewnym wyszukaniem i elegancją. Czepeczek ich i fartuszek musiały być śnieżnobiałe. Szykowna, ładna służąca była niejako dopełnieniem stroju damy, tak jak koronkowa parasolka czy noszony na ręku malutki puchaty piesek.
Czasem miast panny służącej występowała tzw. panna wyprawna. Była to osoba często już nieco starsza i doświadczona, której powierzano szykowanie wyprawy dla młodej panny. Gdy zaś ta ostatnia wychodziła za mąż, "pannę wyprawną" dodawano jej niejako w posagu, by w nieznanym domu męża miała zaufaną i życzliwą duszę, która umiałaby wspomóc ją w pierwszych samodzielnych gospodarskich poczynaniach. ..Panna wyprawną" stawała się często powiernicą i prawą ręką swej pani, pełniła zaś jednocześnie funkcje i ochmistrzyni, i panny służącej.
Kuchmistrz to postać niezmiernie ważna w każdym dworze, bez dobrej kuchni nie wyobrażano sobie na ogól życia. Domy hołdujące nowej zachodnioeuropejskiej gastronomii angażowały chętnie cudzoziemców, zwłaszcza Francuzów, gdyż przede wszystkim Francja była Mekką wszystkich smakoszy. Zatrudnianie cudzoziemskiej służby wywoływało zresztą sprzeciwy ówczesnych moralistów, którzy uważali je za przesadny zbytek, do samych zaś cudzoziemców odnosili się niechętnie. O niecnościach kucharzy Francuzów tak pisała Klementyna Hoffmanowa: "nic sobie wydzielić nie dali broń Boże, zaraz wyjeżdżali z krzywdą honoru swego, z dzikością Polaków, masło brali faskami, a jak drwa były mokre, to go niemało w ogień wrzucali dla podsycenia; cukier nigdy inaczej tylko głowami, korzenie, konfitury, arak, wino bez miary, wagi i liczby... Na wszystko, co polskie i najlepsze: ogórki, barszcz, chłodnik, pierogi, mówią: koszonat [świństwo]." l9
Dobrego kucharza opłacano sowicie, kilkakrotnie więcej niż inną służbę. Np. kuchmistrz w pałacu w Wilanowie - Gąsiorowski, otrzymywał na początku XIX w. 180 złp pensji miesięcznie
II. Rodzinny dom
(nie licząc utrzymania, stancji, opału, świec, ubrania), cukiernik 90 złp, lokaj 40 złp. 2"
Kazimierz Girtler notuje, że w Krakowskiem w latach dwudziestych XIX w. dworskim kucharzom płacono po 600 złp rocznie, czyli po 50 złp miesięcznie, podczas gdy "doskonale gotujące" kucharki dostawały tylko po 80-100 złp rocznie - ok. 6-8 złp miesięcznie. 2I Oczywiście, przeciętny dwór nie mógł sobie pozwolić na zaangażowanie renomowanego fachowca, toteż i płaca takiego kucharza była znacznie niższa niż jego kolegi z magnackiego pałacu. Uważano, iż "praktyka kuchenna połączona jest z tyła niesmakami, nieprzyjemnościami, a nawet niebezpieczeństwem, że trzeba poważać tych, co się jej oddają, wynagradzać ich opieką, szacunkiem i sławą nawet, bo same pieniądze nie są dostatecznym na zapłacenie wielkiego kuchmistrza" 22. Zazdrośnie też chroniono kucharzy przed ewentualnym podkupieniem przez sąsiadów. Henrieta Błędowska wspomina o kucharzu Włochu Degaz (Tegazzo), zapisanym w testamencie przez Kazimierza Lubomirskiego Józefowi Lubomirskiemu, "z tym..., aby corocznie mu płacił po 1000 dukatów i co trzy lata do Paryża i Londynu wysyłał swoim kosztem, aby nowych się uczył przysmaków i potraw" 23. Istotnie, co lepsi kucharze udawali się od czasu do czasu za granicę doskonalić swój kunszt. 24 Do wybitnych kuchmistrzów cieszących się dużą renomą okoliczne dwory przysyłały na naukę swoich kuchcików. Jak w XVIII w. uczył tego kunsztu kuchmistrz Stanisława Augusta Tremo, tak na początku XIX w. przekazywali swoją wiedzę dalej jego uczniowie. Np. w pierwszych latach stulecia słynął w Łucku kucharz biskupa Cieciszowskiego Wojciech Sta-szewski, "pod nim to urosła wielka, nieograniczona liczba kuchtów, kuchcików, chłopaków, kandydatów. Były to indywidua, których dostarczali panowie na naukę, skąd wychodzili uczeni kucharze." 25 A oto jak pewien anonimowy autor chwalił swego kucharza:
Dopóki z wszystkich świata zakątków, Dymy z kominów będą się kurzyły.
35
II. Rodzinny dom
Dopóki będzie brzuch każdemu miły,
Dopóki stanie żołądków,
Dopóki ludzie jeść się nie oduczą,
Dopóty niech trwa sława twoja, Janie,
I tak, bądź pewny, nigdy nie ustanie. 26
Kucharz co rano stawiał się przed panią domu z cetlą w ręku. Cetla była to kartka z proponowanym jadłospisem na cały dzień i na wszystkie stoły. Pani domu albo jadłospis ten zatwierdzała, albo dysponowała jakieś w nim odmiany. Przed większymi przyjęciami poranne narady przemieniały się w całe konferencje, w których brali udział i inni domownicy, a czasem nawet i pan domu. Trzeba bowiem było pamiętać o specjalnych gustach co bardziej szanowanych gości lub popisać się jakąś nową potrawą. Podczas obiadów i kolacji kucharz, przybrany w biały fartuch i specjalną wysoką czapkę z wyrzuconą główką, często przychodził do stołowego pokoju, by pokroić pieczyste, a także odebrać komplementy od zaproszonych gości.
Oprócz samego gotowania, które było zajęciem niesłychanie pracochłonnym ze względu na ówczesny system przyrządzania potraw składających się z wielu ingrediencji, kucharz "urządzał" też wędliny i przetwory na zimę, pilnował zapasów spiżarnianych, dyrygował kuchcikami i dziewkami kuchennymi oraz prowadził rachunki kuchennej ekspensy. Musiał być także gotów w każdej chwili siadać na brykę upchaną wiktuałami, rondlami i naczyniami, by towarzyszyć państwu nieraz i w dalekiej podróży, na którą wyruszano całym taborem, jako że wszystko trzeba było mieć własne, bo nie stawało po drodze przyzwoitych karczem czy zajazdów. 27
Warto dodać nawiasem, iż kobiet-kucharek wielkie dwory nie zatrudniały, uważano bowiem powszechnie, iż prawdziwie wytworną kuchnię umie poprowadzić tylko mężczyzna. Fakt, iż ma się tylko kucharkę, przynajmniej do połowy wieku uważany był za rzecz niemal wstydliwą, deprecjonował rangę domu.
Anonimowy felietonista z czasopisma "Motyl" w traktacie O kucharzach i kucharkach przyznawał z niechęcią, że gotować
II. Rodzinny dom
muszą niestety i kobiety, i pisał: "kucharki najlepsze (co z żalem wyznać musimy) okazały się Niemki, po nich Ukrainki, dalej Wołynianki, a z porządku krakowianki, Litewki, Podolanki i warszawianki" 28. Istotnie, dość chętnie zatrudniano jako kucharki Niemki, słynęły one z czystości i biegłości w przyrządzaniu różnego rodzaju przetworów, kuchnia jednak przez nie prowadzona nigdy nie miała owej finezji smakowej tak cenionej przez znawców.
Obok kucharza duże dwory zatrudniały cukiernika. Cukiernik - wbrew nazwie - trudnił się nie tylko wyrobem wszelkich "słodkości", ale także pasztetów, pierożków i tym podobnych przystawek. Do najważniejszych jednak jego czynności należało przygotowywanie wetów. Oprócz znajomości fachu musiał też mieć zdolności dekoratorskie, gdyż ówczesne ciasta i cukry przybierały często kształt budowli i rzeźb o bardzo skomplikowanych formach. Cukiernik wyrabiał również karmelki, przygotowywał słodkie napoje, jak orszady, poncze itp.
Innym królestwem władał kredencerz wspomagany przez chłopców kredensowych. Pod jego opieką pozostawała zastawa, srebra, które pracowicie czyścił, by zawsze należycie lśniły, i przeliczał po każdym posiłku sprawdzając, czy nic nie zginęło, a także bielizna stołowa. On również szykował i podawał śniadanie, prowadził jakby dodatkową kuchnię, kucharz bowiem w zasadzie zajmował się jedynie przygotowywaniem obiadu i kolacji. Do obowiązków kredencerza - pisze Gołębiowski - należało robienie musztardy, ćwikły, korniszonów, przyprawianie śledzi, kawioru i sałaty. 29 W rachunkach pałacu wilanowskiego z 1808 r. zachowała się wzmianka o "fruktach marynowanych w occie" przez kredencerza Szmigielskiego. Tenże kredencerz robił w dwa lata później marynaty z orzechów włoskich, brokułów, cebulki, nasturcji i inne "na sposób angielski" 30.
Kredencerz nakrywał do stołu, ustawiał dekoracje i półmiski (o skomplikowanych sposobach nakrywania stołu będzie jeszcze mowa dalej), a także składał i ozdobnie "karbował" serwetki.
Kuchnie dworskie zatrudniały też osobne kawiarki. O zajęciach kawiarki tak pisał Mickiewicz:
37
II. Rodzinny dom
W Polszcze. w domu porządnym, z dawnego zwyczaju.
Jest do rohieni;i kawy osobna niewiasta.
Nazywa się kawiarka: ta sprowadza z miasta
Lub z wicin bierze ziarna w najlepszym gatunku.
I zna tajne sposoby gotowania trunku.
Który ma czarność węgla, przejrzystość bursztynu.
Zapach moki i gęstość miodowego płynu.
Wiadomo, czym dla kawy jest dobra śmietana:
Na wsi nietrudno o nie. bo kawiarka z rana.
Przystawiwszy imbryki. odwiedza mleczarnie
I sama lekko świeży nabiału kwiat garnie
Do każdej filiżanki w osobny garnuszek.
Aby każdy z nich ubrać w osobny kożuszek. 31
Niższy krąg w hierarchii służby .stanowili lokaje, kozacy, froterzy, stróż, stangreci, chłopcy stajenni, praczki, dziewki służebne, kuchciki i chłopcy kredensowi. Lokai w zamożnych domach bywało po kilku. Przydzielano ich do obsługiwania pani i pana domu, często również dorosły syn miał już własnego lokaja. Funkcje ich były nieco podobne do funkcji kamerdynera, zajmowali się jednak i podawaniem do stołu, sprzątaniem pokoi, paleniem w piecach, woskowaniem i froterowaniem podłogi (w dużych pałacach wiejskich byli osobni froterzy 'l2, w miastach wynajmowano froterów zwłaszcza przed i na czas balu. gdy trzeba było w przerwach między tańcami sprzątać i dofroterowywać posadzkę sali balowej). Lokajami posługiwano się też przy załatwianiu wszelkich poleceń, wysyłano ich z listami, oni rozwozili zaproszenia, a w czasie przejażdżek stali za pudłem karety, by być na każde skinienie. Chodzili ubrani w liberię, która szczególnie od święta bywała kolorowa i nieraz bardzo strojnie przybrana galonami i wyłogami. W dni powszednie nosili przeważnie jednakowe, szaraczkowe surduty z sukna często wyrabianego we dworze.
Podobną rolę, jak lokaje, pełnili hajducy ..ubrani po węgiersku" lub kozacy, którzy najczęściej z autentycznymi Kozakami mieli tyle wspólnego, iż byli ..w kozackie suknie przebrani" x\ Stanowili oni świtę pana w podróżach, wysyłani byli konno z wszelkimi poleceniami, w czasie zaś uczt ustawiani za krzesłami
38
II. Rodzinny dom
gości, by podsuwać im potrawy i nalewać napitki. Często też przygodny gość oprócz służby przywożonej ze sobą miał przydzielonego do osobistej usługi na cały czas pobytu lokaja lub hajduka.
Do wyglądu służących mężczyzn przykładano dużą wagę, nie tylko musieli oni być odpowiednio ubrani, ale również przystojni i rośli, by imponować samą swą postawą.
Cała ta czereda służby nieustannie przebywała "na pokojach", co nikomu z domowników nie zdawało się przeszkadzać. Dopiero w drugiej połowie wieku, -gdy zaczęto przywiązywać większą wagę do intymności życia rodzinnege, służbę oddalono do kredensu, kuchni czy izby czeladnej. Wtedy też pojawiły się dzwonki, którymi z odleglejszych pomieszczeń przywoływano służącego, dotychczas wystarczało klaskanie w ręce. 34 Karolina Nakwaska tak pisała na temat dzwonków: "Zalecam mieć dzwonki w każdym pokoju przy łóżkach, przy kanapach..., stąd też ułatwienie dla służących, czynniejsze dla nich zajęcie, bo nie mają obowiązku czekania na rozkazy w przedpokoju. Trzeba się tylko do dzwonka przyzwyczaić, a stanie się koniecznym. Jednak dzwonić na służącego z dziewiątego pokoju, aby pani upadłą chusteczkę podał albo panu nałożył wygasłą fajkę, jest nadużyciem, bo pomnijmy, żeśmy przecież nie Turki ani niedołęgi." 35
W skład służby domowej wchodzili również wspomniani już kuchcikowie przyuczający się do zawodu i pomagający w kuchni, dziewki kuchenne i służebne zajęte dzień cały to obieraniem kartofli, to skubaniem drobiu, to zmywaniem naczyń, a w "wolnych chwilach" przędzeniem i tkaniem lub w końcu służeniem samej służbie, np. ochmistrzyni miała zwykle przydzieloną jedną dziewkę do osobistej posługi, ta zajmowała się sprzątaniem jej pokoju, utrzymywaniem w należytym porządku jej garderoby itp. Podobnie lokajczyki i chłopcy kredensowi posługiwali również swoim bezpośrednim pryncypałom.
Praczki zatrudniano zwykle na stałe, bo chociaż wielkie pranie urządzano nie częściej niż parę razy do roku, to jednak stale było coś do przeprania naprędce, a zwłaszcza do uprasowania.
Do służby domowej zaliczali się także stróż i odźwierny; tego
39
II. Rodzinny dom
ostatniego zwano niekiedy godnie szwajcarem i przybierano w szczególnie paradną, szamerowaną liberię. Szwajcarów zatrudniano przede wszystkim w rezydencjach miejskich, gdzie czuwali dzień cały przy drzwiach, bacząc, by nikt niepowołany nie przekroczył progów domu, odbierając przesyłki i zlecenia, anonsując gości i przywołując ich pojazdy, gdy mieli już odjeżdżać, strzegąc, by w sieni i na schodach paliła się latarnia.
We dworze wiejskim nikt nie stróżował u drzwi, gdyż stały one zawsze otworem nie zamykane i na noc. Stróż tylko obchodził nocą domostwo w towarzystwie psów, w dzień zaś dawał baczenie, czy ktoś przed dwór nie zajeżdża, kierując kupców, domokrążców i ludzi po prośbie do drzwi kuchennych. Ubrany był przystojnie, chociaż niekoniecznie bogato, na początku wieku nosił jeszcze żupan, potem raczej czamarę z szamerunkami.
Bardzo wielkie dwory magnackie zatrudniały czasem "na etatach" służby domowej i rzemieślników. I tak np. na początku wieku w Łańcucie pracowali stale tapicer, krawiec, zegarmistrz 36, zwykle jednak do usług tego rodzaju specjalistów uciekano się tylko okazjonalnie wynajmując ich na czas określony.
Istniała też cała rzesza służby zajmująca się cugowymi końmi i wierzchowcami, ci jednak rzadko tylko stołowali się we dworze i nie włączali w codzienny tok życia domu. W pierwszej połowie wieku zatrudniano jeszcze często laufrów. Byli to ludzie umiejący bardzo szybko biegać. Laufrzy "przystrojeni bogato i w kapeluszach z piórami biegli przed karetami pańskimi" dzierżąc w ręku laseczkę - samym swoim wyglądem podnosili niejako rangę jadącego. Kazimierz Girtler wspomina laufra, który dwa razy w tygodniu z majątku Szembeków Poręby biegał kilkanaście kilometrów do Krakowa po listy i gazety, "a biegł szybciej niż koń, bo był to prawdziwy szybkobieg" 37.
Dla dostarczenia rozrywki utrzymywano też niejednokrotnie dworskie kapele składające się z kilku lub kilkunastu muzyków, jednakowo ubranych, grających na instrumentach smyczkowych lub dętych. 38 Muzykowali oni nie tylko podczas balów i przyjęć, ale często i przy codziennych posiłkach, fałszując tylko wtedy, gdy
II. Rodzinny dom
"dawano im kaszę bez dostatecznej omasty", jak pisze pamiętnikarz. 39
Warto tu jeszcze wspomnieć, że często we dworze żył na łaskawym chlebie jakiś kaleka, "dla błogosławieństwa bożego utrzymywany", który po prostu był jakby stałym "dobrym uczynkiem mającym procentować łaską Opatrzności nad domem. Np. o kim kalece-niewidomym, niejakim Krzeskim, dożywającym spokoju swoich dni w Kórniku u Działyńskich, wspomina A: Stanisławowa Potocka. Zaś jakiś "niemowa" zasiadał przy stole "lokajskim" u Ostrowskich w Tomaszowie Mazowieckim. 40
Z innych zgoła powodów trzymano na dworze karzełka. był on traktowany jak kaleka, raczej jako osobliwość, jak ktoś, kim można się było pochwalić, kto wywoływał ciekawość i pod gości. Ulubioną rozrywkę stanowiło np. ukrycie karzełka w olbrzymim pasztecie, torcie czy w wazie do zupy ustawionej na biesiadnym stole, by w stosownym momencie ukazać go zaskoczonym gościom. Owo zamiłowanie do otaczania się karłami mi odległe korzenie, sięgające czasów odrodzenia i baroku. 41 Karzełek nie był sługą, jego status społeczny raczej już można było równać ze statusem dworskiego błazna. Często zabierał głos w dysputach, wolno mu też było wypowiadać się śmielej niż niejedneu domownikowi.
Postacie zwłaszcza dwóch karzełków uwiecznione zostały bogaciej we wspomnieniach ówczesnych pamiętnikarzy. Pierwszym z nich był "pan Jakubcio" nazwiskiem Deszpan, karzeł ks. Eustachego Sanguszki ze Sławuty. Książę lubił go bardzo a wszyscy domownicy ogromnie szanowali. Pan Jakubcio miał swoje mieszkanie w oficynie zastawione miniaturowymi sprzętami, dwa kare kucyki i maleńką kariolkę, służącą mu do przejażdżek.42 Dbał ogromnie o swą powierzchowność, miał piękne fraczki i kolorowe kamizelki, a także niezliczoną ilość kosztownych tabakiereczek, które przywoziły mu w prezencie damy odwied jące Sławutę. U pańskiego stołu zasiadał na krześle wymoszczonym dwiema ogromnymi poduchami. Wieczorami, przy kom ku, wypijał z księciem szklankę "aromatycznego ananasowego
41
II. Rodzinny dom
ponczyku". Wody nie pijał nigdy, uważając ją za zbyt mocny trunek, "bo groble rwie".
W czasie przyjęć wydawanych na cześć kogoś z rodziny pan Jakubcio stał na środku biesiadnego stołu z ogromnym kielichem w ręku. a następnie podchodził, "zręcznie wymijając potrawy", do nakrycia solenizanta i po wygłoszeniu stosownych powinszo-wań wychylał kielich wina za jego zdrowie. Książę Eustachy lubił żartować ze swych gości przestrzegając ich często przed rzekomą ogromną siłą fizyczną Jakubcia. który "łatwo potrafił powalić na ziemię co roślejszych hajduków" 43.
Drugi słynny ówcześnie karzełek, Krzysztof, należał do Marii Alfredowej Potockiej z Łańcuta. (Maria Potocka była wnuczką Eustachego Sanguszki, ulubionym towarzyszem jej zabaw w dzieciństwie był właśnie pan Jakubcio. Po jego śmierci wystawiła mu nagrobek z napisem: "Przyjacielowi pięciu pokoleń".) Liczni goście bywający w rezydencji Potockich zapamiętali, iż Krzysztof był nieodłącznym towarzyszem swojej pani, a podczas przyjęć - ubrany w czamarę - siadywał na maleńkim krzesełku u drzwi salonu. Słynne też były jego odezwania wypowiadane cienkim i nieco skrzekliwym głosem. Oto np. gdy-w 1892 r. Matejko namalował portret Alfredowej Potockiej, Krzysztof wypowiedział następującą krytykę dzieła mistrza: "A bo to ekscelencja pani? To piernik spod św. Jura." 44 (Pod katedrą św. Jura we Lwowie sprzedawano bardzo jaskrawo lukrowane pierniki.)
O tym, że na XIX-wiecznych dworach trzymano jeszcze i wręcz błaznów, świadczy tylko jedna znana nam wzmianka. Mianowicie słynna z oryginalnych pomysłów wielka posesjonatka, prezesowa Trypolska z Polesia, miała w swym pałacu "rodzaj bu-fona, trefnisia, jowialistę" 45
W domach o tradycjach patriarchalnych służba, zwłaszcza ta zatrudniana od lat, wchodziła niejako w skład rodziny. Częste były wypadki, że ochmistrzyni, marszałek dworu, a czasem i zaufany lokaj trzymali do chrztu w drugą parę dziecko dziedzica. 46 Podczas wesel zaś witali młodą parę chlebem, solą i cukrem, a nawet wraz z rodzicami udzielali błogosławieństwa przed ślubem. 47
42
II Rodzinny dom
Zarazem dwór był obowiązany - nie prawem wprawdzie, lecz zwyczajem - do opieki nie tylko materialnej, ale i moralnej nad swoją służbą. Opieka moralna zasadzała się przede wszystkim na tym, by dbać o stałe zatrudnienie ludzi, z próżniactwa bowiem lęgły się nieobyczajność, złe myśli, nieuczciwość, pijaństwo i tym podobne przywary. Toteż pomysłowość pań domu pod tym względem była nieograniczona; a to przesuwały wskazówki zegara, byle dłużej w noc zatrzymać służące przy haftowaniu, a to znów wtykały w ręce nieszczęsnym chłopcom kredensowym czy lokajczykom druty, by dziali pończochy. 48
Na początku wieku bywały jeszcze pałace i dwory zatrudniające ogromną czeredę służby. "We dworach na Białej Rusi na początku XIX w. była jeszcze bardzo liczna służba domowa, nieraz i 200 osób, lecz niesprawna i obdarta" - pisał Leon Potocki.49 Zaś Leon Sapieha wspomina, jak to u jego babki, ks. Teofili Sapieżyny, w Teofilopolu na Wołyniu w 1813 roku pracowało 150 służących.50 W Tomaszowie Mazowieckim, a więc w Królestwie, gdzie fortuny nie były tak wielkie jak na kresach, w pałacu Ostrowskich w 1830 r. były 62 osoby służby "na koszcie dworu".51 Taka ilość służby zaczynała jednak być powoli uważana za niepotrzebne obciążenie, za luksus przerastający nieraz możliwości majątkowe. I rzeczywiście tak było.
"Lokaj, stangret itp. są to konie, które pana swego z pośpiechem ciągną, aby ten prędzej do biedy i golizny podążył" - pisał Ambroży Grabowski, bystry obserwator towarzystwa krakowskiego w pierwszej połowie XIX w 52 W połowie wieku, a już zwłaszcza po uwłaszczeniu chłopów, liczba służby we dworach znacznie zmalała, tak jak kurczyła się liczba rezydentów, wychowanek itp.
Poznaliśmy domowników. Zobaczmy teraz, jak oni mieszkali. Oto zawsze gościnnie rozwarta brama wjazdowa, drzewa parku, podjazd z zielonym okrągłym gazonem pośrodku i szeroko rozsiadły biały dwór lub wspanialszy od niego piętrowy pałac. Na tympanonie nad kolumnowym najczęściej portykiem tarcza herbowa właścicieli lub jakaś dewiza witająca gości np. słowami:
43
II. Rodzinny dom
Mądrym radom,
Wiejskim biesiadom,
Cnocie z honorem
Stoję otworem,
lub: "Jam dwór polski, co walczy i strzeże wiernie" czy: "Sobie, swoim, przyjaźni, czasowi". 53
Duże okna błyszczą szybami z paru większych szklanych tafli. Luksusową tę nowość wprowadzono w początkach XIX wieku, dotąd bowiem w futryny okienne wprawiano po kilkanaście małych szybek. Jeszcze pod koniec XVIII w. za krzyczące marnotrawstwo - ze względu na wysoki koszt szyb - uważano podwójne okna. 54 Dwuskrzydłowe drzwi wejściowe, często zaopatrzone w ozdobną kołatkę, otwierały się na obszerną sień. Mieściła ona trofea myśliwskie w postaci rogów i skór zwierzęcych, a także dożynkowe wieńce - symbol dostatku i urodzaju, przechowywane od żniw do żniw. Stał tu też zazwyczaj duży stół, na którym domownicy i goście składali wierzchnie ubrania, a nieraz i miedziana wanna pełna wody przeznaczonej na codzienne domowe potrzeby. Posadzkę w sieni, często kamienną lub ceglaną, wysypywano "dla zapachu" drobno pociętym tatarakiem lub "jedlinką", czyli szpilkami świerkowymi, zwyczaj ten utrzymał się w niektórych dworach do połowy XIX w. Sień dzieliła zwykle dom na dwie części: reprezentacyjną i mieszkalną oraz gospodarczą obejmującą kuchnię, spiżarnię, izbę czeladną itp. W większych dworach, gdzie dawnym zwyczajem dla kuchni przeznaczano osobny budynek, główny korpus domu dzielił się na pokoje do przyjęć oraz apartamenty pana i pani domu. Większość pomieszczeń była w amfiladzie, co nikomu zdawało się nie przeszkadzać, chociaż podczas zagranicznych wojaży zachwycano się niejednokrotnie wygodą domów o systemie korytarzowym.
Gdy pod koniec XVIII w. "żona modna" po raz pierwszy przekroczyła progi mężowskiego domu, między małżonkami wywiązał się następujący dialog:
,.Tu pokój sypialny."
"A pokój do bawienia?" "Tam gdzie i jadalny."
44
II. Rodzinny dom
..To być nigdy nie może. A gabinet?"
"Dalej. Ten będzie dla waćpani, a tu będziem spali." .
Spali? Proszę mospanie do swoich pokojów.
Ja muszę mieć osobne od spania, od strojów,
Od książek, od muzyki, od zabaw prywatnych,
Dla panien pokojowych, dla służebnic płatnych." 55
Dla szlachcica starego autoramentu były to gorszące zachcianki rozgrymaszonej kobiety. Wystarczyło przecie, gdy w domu był obszerny "pokój kompanii", w którym jadano i pito, podejmowano gości, bawiono się, a nieraz i sprano, co zaś do reszty pokoi, któż by się o nie zbytnio troszczył!
W XIX w. było już to nie do pomyślenia, teraz każda czynność, każda niemal rozrywka wymagała osobnego pomieszczenia. Przy czym przykładano wagę nie tylko do sal reprezentacyjnych, ale i wyłącznie mieszkalnych, o których urządzenie i wygodę coraz bardziej dbano. Sebastian Sierakowski w swej Architekturze obejmującej wszelki gatunek murowania i budowania 56 pouczał, iż "w pałacach takie winny być apartamenta: dla wygody, zabawy, parady".
"Majętnych teraźniejsze pomieszkanie - pisał Łukasz Gołębiowski o pierwszej połowie XIX w. - ma przedpokój, pokój bilardowy, pokój kompanii większy i mniejszy, gabinet do gry, pokój jadalny, przy nim kredens i salę do tańca. Zwykle one środek [domu] zajmują, z jednej strony przytykają do nich pokoje właścicielki, z drugiej właściciela, obojga jednostajny prawie rozkład, większa tylko wyszukaność w pierwszym, cokolwiek więcej prostoty w drugim. Składają go zwykle: pokój do przyjęcia, do pracy, sypialny, do ubierania się, biblioteka podręczna, pokój do kąpieli, dla sług." 57
Karolina Nakwaska zaś "pisząca szczególnie dla średniej klasy właścicielek", przestrzegała swoje czytelniczki przed zbytkiem i pałacami, gdyż "rzadko w nich się szczęście mieści". Doradzała przeto mieć "dom złożony z sieni opalanej, czyli przedpokoju, jadalni, chowalni, bawialni, sypialni, pokoju dla dzieci, garderoby, pokoju męskiego, mieszkań dla gości. Dodać można kaplicę, pokój dla panien, synów starszych, pokój bilardowy itp." 58
45
II. Rodzinny dom
Mnożyły się teraz we dworach buduary (nie przyzwyczajona do cudzoziemskiego słowa służba spolszczała je na swojskie "budy" dodając: "pewnie to te budy nie na psy" 59), w których pani domu spędzała wolny czas, pokoje muzyczne, w których słuchano domowych koncertów, pokoje dla gier karcianych, przeznaczone dla panów, i również męskie palarnie, zwane też z cudzoziemska fumoir, w których mężczyźni w swoim gronie ("palić tytoń przy kobiecie było dowodem najwyższego grubiaństwa, ostatniego szczebla złego wychowania" (r)) mogli spokojnie kurzyć ulubioną fajkę, cygara lub w końcu papierosa. Pan domu miał teraz gabinet do pracy, kancelarię, gdzie przyjmował rządcę czy faktora, kantorek, a często i pokój myśliwski na przechowywanie broni palnej i trofeów z polowania.
Mnożyły się przeróżne nazwy pomieszczeń określanych też kolorami, np. pokój "błękitny", "malinowy" itp. Na początku wieku bowiem - pisał pamiętnikarz - "każdy pokój miał swoje właściwe barwy. Salon białą, bawialny niebieską, sypialny zieloną, jadalny żółtą. Gabinety tylko wolno było srokacić z chińska lub w arabeski..." 61
Boczne pokoje przeznaczano dla dzieci, bon, guwernantek, rezydentów, chociaż ci ostatni, podobnie jak i służba, mieszkali często w oficynach.
Dwór - rzecz oczywista - musiał jeszcze mieć całe duże zaplecze pomieszczeń gospodarczych, owych pokoi szafiastych, gdzie przechowywano garderobę, alkierzyków, także spiżarnię i apteczkę, a przede wszystkim ogromną kuchnię. Tę ostatnią sytuowano w wysokich suterenach albo w jednym ze skrzydeł domu, albo w osobnym budynku, który cały był wtedy we wła'daniu kucharza. Opodal kuchni stała często "szubienica", na której dla skruszenia zawieszano upolowaną zwierzynę 62, i "sernik", wyglądem przypominający gołębnik, a służący do przechowywania suszonych białych serów.
W piwnicach trzymano jarzyny na zimę przemyślnie wetknięte w biały piasek rzeczny, ale przede wszystkim wina w starych dę-
II. Rodzinny dom
bowych beczkach, a także butelkowane, których duże zapasy musiały być w każdym dworze.
Strych, przepastny i ciemny, krył nieprzebraną ilość zbędnych przedmiotów i różnych szpargałów. Tu wynoszono połamane lub wyszłe z mody meble, tu odkładano rzeczy w danej chwili nieużyteczne, lecz które "mogły się jeszcze kiedyś przydać". Na strychu - prawda - przechowywano też i niektóre zapasy, w specjalnych siatkach rozwieszano bochny chleba pieczone raz na tydzień, trzymano mąkę, kaszę, a także jabłka zsypywane w skrzynie, bo umiejętność przetrzymywania świeżych owoców nie stała jeszcze wówczas wysoko. Czasem, obok zapachu jabłek, pachniało na strychu miodem, gdy jakiś zabłąkany rój pszczeli znalazł tu sobie schronienie. "Pszczoły w domu - to szczęście, to dobytek, więc nikt ich nie rusza", pisał Kazimierz Chłędowski, który odwiedzając pewien gościnny dwór w okolicach Kutna zauważył na suficie ogromną plamę, gdyż "miód do salonu przeciekał".63
Na strychu - obok zapasów żywności i gratów, stał czasem jeszcze jeden przedmiot: trumna. Ówcześni ludzie bowiem w swą ostatnią podróż lubili się szykować zawczasu i godnie. Tak jak w biurku czy kantorku spoczywał spisany testament uzupełniany od czasu do czasu dodatkowymi kodycylami, jak w szufladzie komody leżała porządnie przygotowana bielizna, pończochy, trzewiki, w szafie zaś wisiał specjalnie w tym celu odłożony surdut czy czarna suknia, a na stoliku nocnym obok gromnicy spoczywał szkaplerz, różaniec, krzyżyk czy święty obrazek, tak na strychu trzymano trumnę, dębową, z suchego drewna, przygotowaną na miarę, by później nie było w domu zbytniego zamieszania.
Odpowiednie urządzenie domu nastręczało niemało problemów. Mniejsza już, gdy pałac znajdował się w mieście czy chociaż w jego pobliżu, gorzej, gdy gdzieś na dalekiej prowincji, dokąd trzeba było sprowadzać nie tylko architekta, ale i sztukatorów, malarzy, kotlarzy, szklarzy, stolarzy itp. Rzadko się zdarzało, by całe wyposażenie wnętrz było projektowane i wykonywane wraz z budową nowego pałacu czy dworu i przeznaczone od razu nie tyl-
47
II. Rodzinny dom
ko dla samej rezydencji, lecz i dla określonych pokoi, by powstawały wnętrza jednolite stylistycznie.
Częściej przenoszono sprzęty z jednej rezydencji do drugiej, przesuwano je z pokoju do pokoju, zamawiano i dokupywano w miarę rozrastania się i przekształcania rodziny. Szczególną okazję do "przemeblowywania" domu dawało małżeństwo, wtedy to bowiem wypadało odnowić i umodnić przynajmniej część pomieszczeń, zrobić miejsce dla mebli wnoszonych w posagu przez młodą żonę. Uświęcony tradycją zwyczaj nakazywał, by panna młoda dostawała w wyprawie - obok ubrania i biżuterii - także niektóre sprzęty i statki domowe, a w tym umeblowanie do sypialni: na początku wieku sprowadzało się ono jeszcze tylko do podwójnego ogromnego łoża i toalety ze srebrnymi przyborami. Pan młody zaś żeniąc się sprawiał nowe meble do bawialni. W drugiej połowie wieku panna zaczęła otrzymywać także komplet mebli do salonu wraz z nieodzownym fortepianem, natomiast mąż ofiarowywał często młodej żonie mebelki do buduaru lub gdy był mniej zamożny - przynajmniej jakiś sprzęcik tylko dla niej przeznaczony, jak stoliczek do robótek czy biureczko z ozdobnymi przyborami do pisania.
O ile boczne pokoje mogły być urządzane sprzętami albo pochodzącymi z ubiegłych wieków, już wysłużonymi i takimi, co wyszły z mody, albo wprost robionymi przez dworskiego stolarza (który zresztą niekiedy okazywał się zręcznym rzemieślnikiem i niejednokrotnie z powodzeniem dorabiał poszczególne sztuki do kupnych kompletów), o tyle meble przeznaczone do pokoi reprezentacyjnych były zamawiane najczęściej u fachowca z miasta, niekoniecznie zresztą z metropolii. Słynęła nadal swymi wyrobami Kolbuszowa, słynął i Sokołów Podlaski, do Dubna okoliczni ziemianie wysyłali na naukę swoich stolarzy do sławnej w początkach wieku "fabryki" mebli Testorego, który meblował wołyńskie pałace. M Na dorocznych jarmarkach w Brodach, Krośnie, Lublinie i wielu innych miastach polskich wystawiali piękne meble miejscowi i przyjezdni rzemieślnicy. W większych miastach, takich jak Kraków, Lwów, Poznań, Toruń, a przede wszystkim w Warszawie je-
48
II. Rodzinny dom
szcze pod koniec XVIII w. pojawiły się składy meblowe, gdzie można było wybrać odpowiedni garnitur przeznaczony do określonego pokoju. Sklepy te zachwalały swój towar w prasie, donosząc, co właśnie mają na składzie, łatwo więc było kupić "nowe meble z Wiednia w guście gotyckim" czy też sprzęty "najnowszej mody a l'antique", "lustra w ramach rococo" itd. itp. Dużo takich ogłoszeń zamieszczała codzienna lokalna prasa, a także tygodniki, jak np. "Bluszcz" czy "Dziennik Mód Paryskich".
Oprócz standardowych garniturów do poszczególnych pokoi- w ich skład wchodził zawsze podobny z "grubsza zestaw mebli- zamawiano też wiele sprzętów dostosowywanych do indywidualnych gustów i zapotrzebowań, których dokładne przeznaczenie czasem trudno jest dziś odgadnąć.
Wiele sprzętów przechodziło z rąk do rąk drogą aukcji, podczas których licytowano meble i drobiazgi pozostałe po zmarłych. Licytowano zaś nie tylko ruchomości ludzi ubogich, ale i zgoła zamożnych i utytułowanych, w ten więc sposób nierzadko meble przechodziły z jednego pałacu do drugiego. Np. w rachunkach wilanowskich znajdujemy zapiski dotyczące zwierciadeł zakupionych w 1819 r. na licytacji pozostałości po zmarłym arcybiskupie. 65
Odsprzedawano też sobie meble nawzajem. Zabawną własną przygodę opisuje Henrieta Błędowska. Kupiwszy w 1816 r. od rosyjskiego pułkownika komplet mebli do bawialni, spostrzegła poniewczasie, że są one obite perkalem "wyobrażającym Francuzów w rozmaitych pokornych postaciach, których Kozaki z tęgą miną nahajkami bili" 66, co zapewne niekoniecznie przypadło jej do gustu.
Dwory magnackie dokonywały sporych zakupów bezpośrednio za granicą, przede wszystkim we Francji, nieco w Anglii, Niemczech i Austrii, a także w Rosji, chociaż ciężkie, bogato złocone i rzeźbione meble rosyjskie mniej u nas znajdowały zwolenników. Nieraz wyposażenie jednego i tego samego domu było zupełnie międzynarodowe i bardzo przemieszane stylistycznie: piece stawiano berlińskie, posadzki kładziono wiedeńskie, obicia były
49
II. Rodzinny dom
sprowadzane z Drezna, meble z Wrocławia i Hamburga 67, nie mówiąc już o drobnych bibelotach, zastawie stołowej, bieliźnie pościelowej czy zgoła nawet... ścierkach zamawianych w dalekich krajach. 68
Np. do rezydencji Potockich w Czarnej Strudze w jednym tylko 1856 r. sprowadzono meble z Paryża, Berlina, Petersburga i Florencji. 69 Nawiasem warto dodać, że nieraz transport tych wszystkich sprzętów i ozdób nastręczał niemało trudności. Toteż w księgach rachunkowych dworów spotykamy czasem oryginalne zapiski, iż "najemnikowi jadącemu przy bryce do trzymania od przewrotu szafów hińskich [sic]" zapłacono w Wilanowie 2 złp. 70 A - jak głosiła tradycja rodzinna - wielkie zwierciadło z jednej tafli, podarowane przez Pawła I Henrykowi Ilińskiemu ku ozdobie jego pałacu na Wołyniu, musiało być przyniesione z Petersburga "na rękach", gdyż inaczej nie było sposobu, aby ustrzec je przed stłuczeniem. 71
Oczywiście, oprócz odpowiedniego umeblowania domu, był cały szereg innych problemów związanych z jego funkcjonowaniem, które trzeba było rozwiązywać na co dzień. Najważniejsze z nich to zapewnienie ogrzewania i oświetlenia. O doprowadzaniu wody i kanalizacji nie było jeszcze mowy. Czasem wprawdzie istniały we dworach czy pałacach zbiorniki wody, do których tłoczono ją za pomocą pompy, była ona jednak doprowadzana tylko do jednego lub dwóch pomieszczeń, np. łazienki. Przeważnie wodę na codzienne potrzeby domu noszono ze studni i przechowywano w kilku zbiornikach lub beczkach. Często, jak wspomnieliśmy, duża miedziana wanna napełniona wodą stała w sieni i z niej czerpano. Kanalizacji nie znano, nieczystości musiano wynosić.
Na początku wieku w wielu domach piece były tylko w niektórych pokojach, przeważały natomiast kominki. Kominki - ten w reprezentacyjnym pomieszczeniu obramowany marmurem czy piaskowcem i te w bocznych murowane z cegły lub wylepiane z gliny, spełniały nie tylko funkcje ogrzewcze. Stanowiły również swoiste wentylatory, co w ówczesnych domach o wiecznie zamkniętych oknach odgrywało niemałą rolę. Dawały również
II. Rodzinny dom
światło; przy ogniu płonących bierwion nie tylko wykonywano drobne czynności dnia codziennego, ale nawet czytano. Blask płomieni, trzask palących się polan, bijące ciepło były magnesem skupiającym wokół kominka domowników. Starano się miąć zawsze drewno dobrze wysuszone, o przyjemnym zapachu, niezbyt smoliste, by nie wydzielało zbyt wiele dymu. Czasem do ognia dorzucano garść pachnącego suchego ziela. Pod koniec XVIII w. w słynących z bogactwa domach warszawskich bankierów palono na kominku drewnem cynamonowym o silnym, słodkim zapachu. 72
W bocznych pokojach nad ogniem kominka w zawieszonych na łańcuchach kotłach gotowano wódę, w razie zaś potrzeby łatwo było i coś szybko przygrzać dostawiając garnek do ognia. Poważna natomiast wada kominka tkwiła w tym, iż dawał on ciepło tylko w niewielkim od siebie promieniu, a wygaszony szybko stygł. Przy kominku wprawdzie nie można było zaczadzieć, gdyż miał luft stale otwarty, lecz w słotne i mgliste dni, gdy nie było "cugu", kominek mógł wyrzucać na pokój kłęby czarnego dymu. Niekiedy też stawał się przyczyną nieszczęścia, bowiem od płonącego ognia zajmowała się łatwo odzież tych, którzy przybliżali się zbytnio (a lubiano bardzo grzać się stojąc tyłem do kominka). Szczególnie narażone były na to długie, falbaniaste suknie kobiece, stąd wiele było wypadków ciężkich poparzeń, a nawet śmierci przez spalenie.
Do kominka przynależały liczne akcesoria, nieraz bardzo o-zdobne. Dwie ruchome zastawki, zwane wilkami, często przystrojone figurami, wazami itp., zapobiegały wypadaniu płonących polan na pokój. Przed kominkiem leżała metalowa blacha, z boku stała "wanienka" na drewno i komplet przyborów do utrzymywania ognia: mieszki, pogrzebacze, szczypce, łopatka do wybierania popiołu. W miesiącach letnich, gdy kominka nie używano, otwór jego zastawiano ekranem wykonanym najczęściej ze szlachetnego gatunku drewna. Przód ekranu pokrywał haft "kanwową robotą" lub jakieś malowidło. Osłaniano też kominek niskim, kilkuskrzydłowym parawanikiem, a w bocznych pokojach - perkalowymi firaneczkami.
51
II. Rodzinny dom
Piece - oprócz spełniania funkcji ogrzewczych, zwłaszcza w pierwszej połowie XIX w., służyły też za element dekoracyjny pokoju. Najpiękniejsze były piece empirowe, białe, na nóżkach, zwieńczone u góry wazą czy figurą. Sprowadzano je nieraz z daleka, z Rygi, Berlina, a także z Gdańska. Nie dawały dużo ciepła. W późniejszym okresie piece straciły swój dekoracyjny charakter, stały się bardziej użytkowe, chociaż nadal do ich wyrobu używano kafli, a zwłaszcza gzymsów bogato profilowanych lub białych, "porcelanowych", o lśniącej polewie. W drugiej połowie wieku ulepszono system zamykania i zakręcania drzwiczek pieca, co pozwalało na dłuższe utrzymywanie ciepła. Również wprowadzenie węgla kamiennego jako opału sprawiło, że rozpalony żar długo nie wygasał. Ale węgla używano niechętnie. Trzeba wszak było za niego płacić, sprowadzać go z daleka, podczas gdy drewna z własnych lasów prawie wszędzie jeszcze było pod dostatkiem. Budził też węgiel u współczesnych niczym racjonalnym nie uzasadnioną awersję, jego bryły przypominały im "trupy drzew dawnych", wzdychano, że jego płomień "nigdy nie dorówna płomieniowi, który dawało drewno". 73 Obawiano się też zaczadzenia.
Palenie w kominku, palenie w piecu! Codzienny rytuał powtarzający się od wczesnej jesieni do późnej wiosny. Przynoszenie i układanie drewna, wybieranie i wynoszenie popiołu, stałe "poprawianie" ognia, ciągłe sprawdzanie, czy piec już można zakręcić.
Mimo wszystkich tych zabiegów pokoje, zwłaszcza te duże i wysokie, były stale niedogrzane. "Ciągnęło" od nieszczelnych okien i od podłogi, wiało od drzwi. "Póki mrozy nie ustaną, ruszyć się nie mogę nigdzie - pisała do męża w 1803 r. z Nieborowa Helena Radziwiłłowa - marznę w moim pokoju parawanami się obstawiwszy." 74 Toteż na zimę zamykano większość pokoi reprezentacyjnych, ogrzewając często - jeśli nie było jakichś przyjęć - tylko mniejszy salonik czy buduarek, gdzie gromadzili się domownicy. Domy dobrze opalone, o ogrzewanych sieniach, przedpokojach i klatkach schodowych wywoływały podziw u współczesnych. Pani stolnikowa Janowiczowa, która miała własny dom w
52
II. Rodzinny dom
Wilnie, "umiała urządzić go już wtedy [1819 r.] podług wszystkich prawideł dzisiejszego komfortu, sieni tedy dolne, sieni górne były opalane, ledwo że nie jedynym wówczas przykładem" - wspominał Stanisław Morawski. 75
Broniono się przed zimnem na różne sposoby: w pokojach umieszczano małe piecyki z żarem, dla osób starszych dużo czasu spędzających w fotelu szyto specjalne pokrowce na nogi, w pokrowcach tych umieszczano kamionkę z gorącą wodą, łóżka przed spaniem wygrzewano szkandelą. Kobiety - ku swemu żalowi - musiały chodzić w watowanych sukniach, chociaż strój taki nie układał się korzystnie na figurze, nosiły też mnóstwo mantylek, szali, pelerynek, domowych płaszczyków, na rękach zaś mitenki, czyli rękawiczki do połowy palców dające swobodę ruchów, a przecież chroniące dłonie przed marznięciem.
Drugim wielkim problemem - obok ogrzewania - było oświetlenie domu. W XIX w. łuczywo w zasadzie nie było już używane w dworach szlacheckich, czasem posługiwano się nim jeszcze w kuchni, czasem w izbie czeladnej świecak z rękawem do odprowadzania dymu dawał światło prządkom siedzącym przy kołowrotku.
Na pokojach natomiast palono świece i lampy. W opisach dworów, w inwentarzach sprzętów wyliczana jest zazwyczaj ogromna ilość różnych utensylii służących oświetleniu. W paradnych salach wisiały jeszcze nieraz pamiętające ubiegłe stulecia meluzyny, czyli świeczniki składające sią z rogów jeleni lub łosi, często ozdobione postacią półkobiety-półzwierzęcia, lub modniejsze wieloramienne pająki mosiężne czy szklane żyrandole obwieszone kryształowymi łezkami i soplami, w których załamywało się migotliwe światło świec.
Na ścianach wieszano liczne kinkiety z odblaskowym lustrem, było też wiele przenośnych świeczników i lichtarzy: srebrnych, brązowych, fajansowych, porcelanowych, szklanych.
Mnożyły się również liczne lampy: mosiężne olejne o kilku rozgałęźnikach i niewielkie kaganki, lampy astralne specjalnej konstrukcji, dające mocniejsze światło niż zwykłe, lampy alaba-
53
II. Rodzinny dom
strowe świecące łagodnym, ciepłym światłem i wiele, wiele innych.
Można by więc sądzić, że w ciemne wieczory dwory i pałace jarzyły się wprost od świateł. Było tak istotnie, lecz tylko w dniach przyjęć czy zabaw. Wtedy rzeczywiście nie żałowano wydatków na światło. Często już drogę wiodącą do rezydencji oświetlała płonąca w beczkach smoła lub zatknięte w stojaki głownie, zaś w parku paliły się misternie wyklejone lampiony. W żyrandolach zapalano wszystkie świece, na gzymsach kominków, na sprzętach ustawiano małe szklane lampki napełnione woskiem lub olejem, które tworzyły jakby sznury świetlne. Płonęły kinkiety i lampy. Podczas balu wydanego w styczniu 1805 r. w pałacu Potockich w Warszawie, wydatki "na światło" przewyższyły wydatki na wina, chociaż zakupiono 90 butelek i to przednich gatunków. Samych tylko świec zużyto wówczas ponad 400, nie licząc znacznych ilości oleju do lamp. 76 Ten blask, ta jasność cieszyły oczy obecnych, dodawały uroku salonom.
Na co dzień jednak domy musiały być mroczne, by nie powiedzieć ciemne. Skrupulatnie notowane ówcześnie wydatki "na światło" dostarczają informacji, iż np. w Wilanowie w latach dwudziestych XIX w. zużywano tygodniowo około 120 świec, 8 funtów oleju i kilka łojówek. 77 A zważyć trzeba, że należało przecież oświetlić nie tylko pokoje reprezentacyjne, lecz i mieszkalne oraz całe zaplecze gospodarcze. Dobry kuchmistrz np. wymawiał sobie w kontrakcie 2 świece dziennie, jedną do własnego mieszkania, drugą zaś "do kuchni, gdy kolację robi". 78 W pałacu Zamoyskich w Warszawie w latach trzydziestych na światło do apartamentów/ ordynata i jego żony wydawano 2 złp dziennie, za co kupowano 2 funty świec (na funt wchodziło 6 świec) i olej do jednej lampy. Młodzi zaś synowie ordynata, uczący się w domu, mieli prawo do dwóch świec dziennie w zimie i jednej w lecie: 79
W wielu wspomnieniach szczególnie z pierwszej połowy wieku spotykamy wzmianki, że wieczorami rodzina gromadziła się przy płonącym kominku, który był jedynym źródłem światła, jed-
54
II. Rodzinny dom
na zaś świecę woskową zapalano, gdy ktoś z obecnych zabawiał towarzystwo głośną lekturą. 80 Nawet podczas mniejszych przyjęć oświetlenie bywało czasem zgoła niewystarczające. Np. w 1835 r. w domu jednej z zamożnych rodzin ziemiańskich na zimę osiadłej w Wilnie paniom, które schodziły się wieczorami na pogwarki i ręczne roboty, przyświecały zaledwie cztery świece. 81Świece, zwłaszcza na początku wieku, wyrabiano jeszcze najczęściej w domu z produktów pochodzących z własnego gospodarstwa: z baraniego lub wołowego łoju i pszczelego wosku. Istniały dwa rodzaje świec: rurkowe, czyli odlewane w specjalnych metalowych formach, lub ciągnione, zwane też maczanymi, czyli obtaczane w gorącym wosku lub łoju. Każda gospodyni musiała mieć swój niezawodny sposób na wyrób świec, a w razie gdy ten zawodził, sięgała do-jakiegoś poradnika. 82 Musiała również umieć "uzdatniać" knoty, które pierwotnie skręcano z przędzy lnianej, następnie zaś z lepiej się palącej bawełnianej lub kupowano gotowe. Łojówki płonęły ciemnożółtym ogniem, trzeszczały, gdy w
pozostała jakaś skwarka, wydawały niemiły swąd, dlatego też posługiwano się nimi raczej na co dzień, a w zamożniejszych domach nie dopuszczano ich wcale do paradnych pokoi, gdzie oświetlenia dostarczały świece woskowe.
Knoty w ówczesnych świecach spalały się nierównomiernie, stąd trzeba było co pewien czas je przycinać, do czego służyły specjalne nożyce z niewielkim pojemnikiem na obcięty knot. "Obcieranie nosów świecom" czy też, jak to nazywano, "objaśnianie" było cowieczornym stałym rytuałem zlecanym komuś z domowników. Prawdziwą rewelacją stały się - wynalezione we Francji na początku XIX w. - świece stearynowe, które dawały białe, mocne światło, tak mocne, że pierwsi użytkownicy obawiali się szkodliwości tego blasku dla oczu, zaczęto więc osłaniać płomień od góry umbrelką, czyli maleńkim abażurem, lub z boku ekranikiem. Umbrelki bywały nieraz bardzo zmyślnie zawieszane nad lichta-
55
II. Rodzinny dom
rzem, tak że pod wpływem ciepła obracały się powoli odsłaniając coraz to nowy obrazek.
Na świece stearynowe mimo ich niewątpliwych zalet - były znacznie tańsze i wydajniejsze od woskowych - krzywiły się przede wszystkim kobiety, uważając ich białe światło za znacznie mniej korzystne dla urody niż ciepłe, żółte światło świec woskowych. Jeszcze w latach pięćdziesiątych w niektórych salonach krakowskich "o stearynie słyszeć nie chciano"83.
Oprócz dużych świec używano też małych, cienkich świeczek, tzw. stoczków, które sprzedawano zwinięte w kłębek odwijany w miarę potrzeby, i jakichś "knocików", za zakup których w Warszawie dziękowała Helena Radziwiłłowa mężowi, donosząc, że "knociki się palo, ale mi motyle co noc ich gaszo" 84. Używano też różnych małych wiecznych lampek, które płonęły przez całą noc i od których - w razie nagłej potrzeby - można było szybko zapalić świecę lub lampę. Były to między innymi lampki nocne z suszonych kasztanów nasycanych oliwą, w których umieszczano knoty. 85
Lampy na początku wieku napełniano jeszcze łojem, bardzo dymiącym w czasie spalania się knotów, stąd zaczęto zastępować go olejem albo oliwą. Lampy oliwne były to niewielkie kaganki, wzorowane często na podobnych wyrobach antycznych, lub większe, mosiężne, o kilku ramionach i zbiorniku na olej, wiszące lub stojące. Przynależały też do nich specjalne przybory: oprócz nożyc i gasidła do gaszenia płomienia także szczypce, którymi co pewien czas trzeba było "podciągać" spalający się knot.
Wygodną nowością stały się "lampy argandzkie" lub "astralne" o ulepszonej budowie: knot umieszczano w nich w palniku i "podkręcano" go za pomocą zębatego kółka. Do lamp tych po raz pierwszy zaczęto używać kloszy - początkowo z mosiądzu czy miedzi, a nawet srebra, następnie z mlecznego szkła. Światło lampy olejnej o jednym płomieniu wedle ówczesnych obliczeń równało się blaskowi czterech świec stearynowych.
Prawdziwy przewrót w oświetleniu wprowadziły jednak wynalezione w drugiej połowie wieku lampy napełniane "kanfiną",
II. Rodzinny dom
czyli naftą. "Lampa ta świeci jak słońce - notowała w 1860 r. pamiętnikarka z Krzemieńca - cóż to za porównanie z tymi świecami łojowymi, których się u nas zwykle dwie paliło na stoliku i które trzeba było co kilka minut objaśniać, a nawet ze stearynowymi świecami." 86
Początkowo do nafty dostosowywano dawne lampy olejne specjalnie w tym celu przerabiane. Rychło jednak zaczęto nabywać coraz to piękniejsze i bogatsze lampy naftowe o metalowych, fajansowych czy porcelanowych podstawach, stojące, a także wiszące. Te ostatnie miały specjalny mechanizm, który pozwalał je podnosić lub spuszczać nad stołem. I jak kiedyś blask kominka, tak w drugiej połowie XIX w. blask rzucany przez wiszącą lampę naftową zbierał domowników wokół świetlnego kręgu.
Do codziennych domowych czynności przybył jeszcze jeden rytuał: oczyszczanie i "oprawianie" lamp, co powierzano najczęściej lokajowi, jako że mężczyźni łatwiej pojmowali tak skomplikowaną maszynerię. Wszyscy domownicy natomiast musieli pilnować, by lampa nie zaczęła "filować", czyli wydzielać czarną, smolistą sadzę, która lepką mazią pokrywała pokój.
Na początku wieku ogień rozpalano jeszcze za pomocą krzesiwa, co wymagało pewnego zachodu - rychło jednak, bo już w latach dwudziestych weszły w użycie pierwsze zapałki, tzw. siarniki, które zapalano pocierając o jakiś twardy przedmiot.
Dom również wymagał stałych zabiegów higienicznych: mycia, sprzątania, zamiatania, odkurzania, zwalczania pluskiew, korników, myszy czy zgoła kawek, które z uporem zakładały gniazda w kominie. Do wszystkich zaś tych czynności potrzebne były nie tylko specjalne narzędzia, ale i pasty, pomady, eliksiry, zaprawy i inne wymyślne ingrediencje sporządzane najczęściej w domu.
Ponieważ ogromnie bano się przeciągów, uważając je za źródło wszelkich chorób, rzadko tylko otwierano okna. By "odświeżyć" powietrze w dusznych pokojach, używano wielkiej ilości różnych ziół preparowanych na rozmaite sposoby. Na początku wieku, jak o tym już wspominaliśmy, najczęściej wysypywano podłogi drobniutko pociętym tatarakiem, który wydzielał przyjemną
57
II. Rodzinny dom
woń. Lub - dla leśnego zapachu - ustawiano w rogach pokoi świeżo ścięte świerczki. Choinki takie stały np. w Sławucie w pokojach użytkowanych przez ks. Klementynę Sanguszkową. 87 Wykadzano też pokoje dymem jałowcowym, a w razie choroby w
domu - zwłaszcza uważanej za zaraźliwa - parującym octem, w który wrzucano rozpaloną duszę od żelazka. W bardziej modnych salonach używano tzw. pot pourrie. Były to specjalne fajansowe lub porcelanowe naczynia w formie waży z dziurkowaną przykrywką, a nieraz i figurki wyobrażające jakieś zwierzę (np. słonia ze zdejmowanym ażurowym palankinem), do których wnętrza wkładano zmieszane z prażoną solą różne rośliny, jak kwiat pomarańczowy, lawendy, różę, goździki, tymianek, a wszystko to doprawione szczyptą piżma. 88 Mieszanina ta wydawała silną woń zabijającą inne mniej przyjemne zapachy. Do szaf, do komód z bielizną wkładano malutkie woreczki płócienne napełnione płatkami kwiatów z dodatkiem "korzeni" takich jak goździki.
Kupowano też "kadzidła suche i w cieczy, papier do kadzenia, trociczki bardzo przyjemnego zapachu" 89, a także "westalki, czyli kadzielnice wieczne" do-salonów "w kolorowych flakonach" o woni fiołków, jaśminu, rezedy, róży, heliotropu itp. 90 Do ulubionych kadzideł należał bursztyn spalany na rozżarzonych węgielkach drzewnych.
Meble, tapety, kotary nasiąkały tymi ciężkimi woniami, może nie zawsze zresztą przyjemnymi. Domy miały swój własny zapach stanowiący dziwny konglomerat woni wilgoci, stęchlizny, kurzu i perfum. Wspomnienie tego charakterystycznego zapachu - nieco .innego dla każdego domu - szło nieraz za ludźmi przez całe życie i podobna woń. wyczuta gdzieś, czasem aż na antypodach, stawiała im nagle przed oczy - silniej niż inne skojarzenia - wizerunek domu ich dzieciństwa.
III. Salon
..Salon... zajaśniał tysiącem świateł, w nim wszystko było zebrane: rozkosz, wykwintność, wypieszczona światowość, nauka, dowcip, duma, próżność, przesada, miłość, młodość, zgrzybiałość, wdzięki."
("Magazyn Mód-Dziennik Przyjemnych Wiadomości" 1836 r.)
Przeszliśmy się oto po domu, zaznajomiliśmy się z jego domownikami, poznaliśmy ich codzienne czynności. Rankiem każdy był u siebie lub krążył po pokojach oddając się różnym zatrudnieniom. Po południu jednak lub wieczorem, w zależności od zwyczajów domu, rodzina, rezydenci, goście gromadzili się razem, by spędzić kilka godzin na rozmowie, muzykowaniu, drobnych zatrudnieniach czy zabawie. Jako miejsce spotkań służył najczęściej salon. Pojawił się on w rezydencjach magnackich już w okresie baroku, zajmując centralne miejsce w pałacu. We dworze szlacheckim w XVIII w. trafiał się jeszcze jednak rzadko, bywał tam wprawdzie "pokój kompanii", ale miał inny charakter. Zbierano się w nim przede wszystkim dla wesołej, nieraz tylko wyłącznie męskiej hulanki, nie dbano więc za bardzo o jego strojne przybranie, gdyż niezbyt uważni i nie zawsze trzeźwi goście mogli je łatwo zniszczyć.
W momencie jednak zmiany obyczaju, z chwilą gdy życie towarzyskie domu zaczęło się skupiać raczej wokół kobiety niż mężczyzny, gdy to pani domu poczęła nadawać ton rozmowie i rozrywkom, musiał się przekształcić i pokój kompanii. A przekształcił się w salę balową, salon, bawialnię, buduar.
59
III. Salon
Przyjrzyjmy się teraz kolejno tym pomieszczeniom. W pałacu, a nawet w większych dworach nieodzowna była sala balowa. Konieczność ta wynikała z częstych zjazdów licznych gości. Szczególnie piękne sale balowe znajdowały się w rezydencjach wznoszonych pod koniec XVIII w. i na początku XIX w., których projekty rysowali najlepsi ówcześni architekci polskiego klasycyzmu, jak Dominik Merlini, Piotr Aigner, Jan Chrystian Kamsetzer czy Jakub Kubicki.
W pałacach tych sala balowa stanowiła na ogół centralny punkt domu, była ona okrągła lub - rzadziej - owalna, zajmowała całą wysokość piętrowego budynku, a wieńczyła ją kopuła zdobiona kasetonami lub malowana w niebieskie niebo pokryte białymi chmurkami, jakby jaśniejące blaskiem pogodnego, letniego dnia. Ściany ozdabiano półkolumnami albo pilastrami z kolorowego marmuru doskonale kontrastującego z bielą pomieszczenia. Często obiegał salę sztukatorski gzyms, na którym splatały się liście akantu, palmety, gryfy, sfinksy, maski.
Wielką wagę przywiązywano do wystroju kominków umieszczanych w płytkich niszach. Robiono je z białego albo kolorowego marmuru, wieńczono profilowanymi gzymsami. Ponad kominkiem znajdowała się nieraz sztukatorska płaskorzeźba lub duże zwierciadło. Niekiedy oprócz kominka dodawano też biały empirowy piec na nóżkach. Ozdobę stanowiły również posadzki układane misternie z różnokolorowych klepek, czasem zaś z kolorowego marmuru. Z sufitu zwieszał się najczęściej ogromny, wielo-świecowy pająk, na ścianach umieszczano kinkiety z lustrzanymi odblaśnikami.
Natomiast nadzwyczaj skąpo przedstawiało się wyposażenie w meble. Składało się zwykle z kanapek ustawionych półkoliście pod ścianami i kilku konsolek. Środek sali pozostawał pusty, by tańczący mieli jak najwięcej miejsca, a wodzirej mógł swobodnie komponować figury mazura, kotyliona czy walca.
Klasycystyczne, empirowe sale balowe, nadzwyczaj piękne, czarowały doskonałością proporcji, urokiem plastycznej dekoracji. Niestety jednak, były też ogromnie niepraktyczne - samo np.
60
III. Salon
usunięcie pajęczyn spod kopuły wymagało ustawiania przemyślnych rusztowań. Dogrzanie zaś takiej sali przed karnawałowym balem było niemal nieosiągalne mimo wcześniejszego kilkakrotnego opalania. Gdy w powszednie zimowe dni lodowata sala balowa stała zamknięta, działała na pozostałe pomieszczenia domu jak ogromna chłodziarka. Toteż już w latach trzydziestych XIX w. zaprzestano wznoszenia tak wysokich pomieszczeń. Sale balowe były teraz jednopiętrowe o planie kwadratu lub prostokąta, a ich architektoniczna dekoracja stała się znacznie skromniejsza.
Tak czy inaczej sala balowa ze względu"na swój ogrom nie nadawała się do popołudniowych czy wieczornych codziennych spotkań. Nie zawsze zresztą i nie o każdej porze roku również największy, najbardziej reprezentacyjny salon skupiał życie całej rodziny, A miało się tak z przyczyn bardzo prozaicznych: wysokie, duże pomieszczenie, podobnie jak salę balową, trudno było dobrze ogrzać w zimie i robiło się to tylko wtedy, gdy zjazd gości miał być szczególnie tłumny. W wielu najzamożniejszych nawet pałacach zamykano największe reprezentacyjne pokoje już w jesieni, przykrywano meble, osłaniano gazą żyrandole, zwijano dywany, a żardiniery z ozdobnymi roślinami wynoszono do cieplejszych pomieszczeń. Salon taki, wyziębiony i pachnący wilgocią, woskiem świec i zaprawy podłogowej, straszył w mroczne wieczory zabłąkane tam przypadkiem domowe dzieci meblami spowitymi w białe pokrowce, co nadawało im wygląd duchów.
Rodzina schodziła się do mniejszej, przytulniejszej bawialni albo w saloniku, by do większego salonu powrócić w lecie, gdy miły jego chłód chronił przed skwarnym upałem. Czasem w letnie piękne popołudnia rolę salonu pełniła zacieniona weranda lub osłonięty daszkiem taras, gdzie pito poobiednią kawę. Tarasy takie ubierano wówczas w najpiękniejsze rośliny ozdobne wyniesione z oranżerii, obsadzano gęsto pnączami. Ale używano ich tylko w dni naprawdę ciepłe, jak ognia bano się bowiem wszelkiego przewiewu czy przeciągu.
Dodać należy, że na początku XIX wieku, wzorem ubiegłego stulecia, miejscem, w którym schodzili się wieczorem domownicy i
61
III. Salon
przyjmowano mniej oficjalnych gości, była sypialnia pani domu. Wirydiana Fiszerowa, wspominając sypialnię swojej babki w jednym z zamożnych dworów Wielkopolski, pisze, że służyła ona zarazem jako "pokój przyjęć", a uchodziła wśród sąsiadów "za ostatnie słowo luksusu": obita -czerwonym adamaszkiem, ż łożem o czterech rzeźbionych słupach przybranym w zasłony z tej samej tkaniny co obicia, o fornirowanych meblach i z dużym malowidłem jałowy Meduzy oplecionej wężami na suficie. Ciekawe, że właścicielka tego pięknego pokoju nie wolała wybrać bardziej sielskiego wizerunku niż taki, który łatwo mógł jej sprowadzać koszmarne sny.
Z kolei sypialnia matki pamiętnikarki "uchodziła za cudo", bo była obita białym satynowym płótnem "zdobnym w naszyte na nim wycięte kolorowe ozdoby" '.
Panie domu nie przywiązywały wagi do intymności swojej sypialni, przeciwnie, pyszniły się przed gośćmi otrzymywanymi w wyprawie kosztownymi firankami z liońskiego jedwabiu do łóżek, kapą z turecczyzny, srebrną zastawą toalety, drogocennymi nieraz bibelotami. Dopiero druga ćwierć XIX wieku zatrzasnęła drzwi sypialni przed gośćmi tak definitywnie, że za nieprzyzwoitość poczęto uważać, by ktoś do niej bodaj zaglądał.
Gdy w latach siedemdziesiątych niespodziewany gość zawitał do dworu, pani domu "z pośpiechem zamykała drzwi, przez które widać było sypialny pokój. [...] Łóżka były czyste i nawet ozdobnie usłane, a staroświecka wyprawna jej toaleta stanowiła sprzęt dość osobliwy i kosztowny. Ale Kirłowa pamiętała dobrze o tym. że sypialnia, nawet najozdobniejsza, nie powinna ukazywać się oczom gościa." 2
Salon! Ta duma każdej pani domu. Jak go przyozdobić, zastawić, by był najpiękniejszy, najmodniejszy, by tworzył odpowiednie tło dla kobiety?
Moda na różnego stylu meble, zasłony, firanki, na sposób urządzania wnętrz ewoluowała wprawdzie nie tak szybko jak moda ubraniowa, ale przecież i tak zmieniła się kilka razy w ciągu wieku.
62
III. Salon
Gdy na początku XIX stulecia przyszedł do nas z Francji styl empirowy, wkroczył on przede wszystkim do pokoi reprezentacyjnych. Wtedy to widzimy "salon paliowym gładkim obiciem wyklejony, zawieszony wokoło draperiami z białego muślinu, ze sutą frędzlą z sukna pąsowego, bramowanego szerokim szlakiem w guście starożytnym, podtrzymywanymi brązowymi kołami przez lwie paszcze przechodzącymi. Pomiędzy trzema parapetami wychodzącymi na ogród dwa od gzymsu do posadzki sięgające zwierciadła i obok nisza także zwierciadlana z posągiem Wenery medycejskiej, obstawionym kwiatami, dopełniały ozdoby tego pokoju. Sofy stopniowe i krzesła na wzór greckich, bogatymi haftami pokryte, gustownie rozstawione, wygodne i malownicze siedzenia dla dam stanowiły." 3
Patrzono z zachwytem na owe meble "w nowym francuskim guście", zgoła odmienne od dawniej używanych sprzęcików rokokowych, ciężkie, nieraz wręcz monumentalne, ozdabiane brązami (zwłaszcza te importowane, gdyż wyrabiane u nas miały na ogół brązy bardzo skromne), wsparte na lwich łapach, zwieńczone głową orła.
Drewnem najbardziej cenionym stał się wówczas mahoń o ciepłej ciemnoczerwonej barwie "połyskliwy, bo pięknie wypolerowany. Mniemano o nim, "że się nie pauzy i krzywi jak inne znane drzewa polskie" 4. Ludzie bardzo zamożni zamawiali garnitury mebli mahoniowych "massiw", to jest zrobionych całkowicie z tego drewna, a nie tylko fornirowanych. Zastawiano nimi nie tylko rezydencje warszawskie, ale ńp. i wiele pałaców bogatego Wołynia. Nazywano je w skrócie Jacob - od nazwiska słynnego ebe-nisty francuskiego George Jacoba, który celował w wyrobie mebli empirowych z drewna mahoniowego lub cytrynowego. 5 Wiele jednak z tych sprzętów nie pochodziło bynajmniej z paryskich warsztatów, lecz z prowincjonalnego Berdyczowa czy Dubna. Projekty ich rysowali domorośli artyści posługując się najczęściej francuskimi wzornikami albo naśladując kształty co piękniejszych sprzętów widzianych u zamożniejszych sąsiadów lub za granicą. Podczas podróży zwłaszcza kobiety zachłannie podpatrywały wszelkie
63
III.. Salon
nowości w sposobie urządzania się. Np. Helena Radziwiłłowa w liście z 5 kwietnia 1814 r. pisanym z Berlina do męża nie mogła się dość nachwalić tamtejszych pałaców: "piece prześliczne i całe wanny fajansowe do kąpieli, kanapy nowomodne mahoniowe okrągłe [tu w liście własnoręczny rysunek księżnej obrazujący kształt sprzętu], a na tej czworograniastości przy ścianie stoją brązy, porcelanowe wazy, kandelabry, co bardzo stroi pokój, a temu wszystkiemu wytrzymać trzeba, to ja bardzo grzeczna" 6. No i na ogół księżna nie wytrzymywała i ku rozpaczy niepospolicie skąpego małżonka paki zakupów szły do Nieborowa, a zwłaszcza do ukochanej Arkadii.
Nowy styl wygnał na strychy i do bocznych pokoi niegdysiejsze biało-złote mebelki w guście Ludwika XVI lub "dawniejsze wygodne, puchowe kanapy i krzesła". Ówcześni ludzie małą wagę przykładali do starych, nawet najpiękniejszych, ale już wyszłych z mody mebli i ozdób. Wiele z nich trafiało na licytacje, inne po prostu niszczono, przeznaczając je do różnych czynności gospodarskich. Np. w pałacu w Łańcucie stoliczki i komody zakupywane przez księżnę marszałkową Lubomirską na przełomie XVIII i XIX w. u najlepszych ebenistów francuskich i angielskich służyły następnie w pokojach garderobianych jako sprzęty, na których czyszczono .lampy naftowe. 7
Zwijano wschodnie kobierce, w których tak lubowali się i których zniknięcia tak żałowali starzy Polonusowie. Pisał o nich anonimowy poeta:
To są dywany, co się podścieliły
Pod krok zwycięski bułanego konia "
[...]
To są dywany, które naród męski
Zdobył w rozciętym pohańców obozie. 8
Dumą salonów stały się teraz wywoskowane jak lustro posadzki, misternie układane we wzory z różnokolorowego drewna najczęściej pochodzenia krajowego. Ale układano też posadzki z hebanu czy mahoniu. Deseń ich stanowiły gwiazdy, kwadraty, koła,
64
III.. Salon
czasem jakieś przedstawienia figuralne. W Lubostroniu należącym do Skórzewskich w okrągłej sali balowej w środkowym tondzie umieszczono Orła i Pogoń, a w Szpanowie tafle posadzki intarsjowano w herby na przemian Radziwiłłów i Steckich. Jedne z najpiękniejszych i najoryginalniejszych w Polsce posadzek, naśladujących fale wodne, kazał ułożyć w kórnickim zamku zamiłowany "drzewiarz" Tytus Działyński, który kochał się nie tylko w drewnianych wyrobach, ale i w żywych drzewach, czemu dał dowód zakładając wokół swej siedziby wspaniały park z unikalnym drzewostanem.
Niekiedy, choć należało to raczej do rzadkości w naszych pałacach, pojawiały się posadzki marmurowe czy kamienne układane w mozaikę. O salonach z czerwoną i zieloną posadzką kamienną w Romanowie na Wołyniu wspomina Henryk Stecki. W pałacu Paca w Warszawie w sali balowej była posadzka z "kamyków" wykonana "według weneckich wzorów" 9.
Na ścianach malowano iluzjonistyczne pejzaże mające sugerować, że okna polskich domów otwierają się na jakiś port włoski czy greckie ruiny. Malowano też emblematy wojenne: strzały, hełmy, tarcze, rózgi liktorskie. W braku malarza, który mógłby przyozdabiać ściany, kupowano papierowe szlaki, supraporty malowane, np. "na dnie błękitnym z lanszaftami" albo z motywami owoców lub kwiatów 10, obijano też ściany pokoju tkaniną, wykle-jano wreszcie tak modną w XIX w. tapetą. Od koloru tego obicia nazywano salon białym, żółtym, zielonym, niebieskim... Na suficie umieszczano jakieś malowidło figuralne o tematyce antycznej, np. "na środku bogini Ceres, a po rogach postacie niewieście wyobrażające cztery pory roku. Zima siedziała w rogu, nad ogromnym piecem, w postaci starej niewiasty i grzała sobie ręce przy ogniu". Kiedy indziej - o tematyce patriotycznej, np. "orła polskiego z rozpostartymi skrzydłami" ". Czasem - podobnie jak w sali balowej - sufit malowano w tzw. niebo. Zdarzały się też pomysły nader oryginalne. W pałacu Morskich w Zarzeczu, obok pokoi, które miały sufity malowane w pogodne niebo, znajdował się salonik nazywany "pokojem, w którym pada deszcz". Sufit jego po-
65
III.. Salon
krywało malowidło wyobrażające zachmurzone niebo, festony zaś szarego jedwabiu udrapowane wysoko na ścianach naszyto sztucznymi perłami imitującymi krople" wody. 12
Najczęściej jednak stosowano na sufitach sztukaterie: rozety, girlandy, maski. Podobne sztukaterie tworzyły zwieńczenia drzwi. W większych salonach bywały marmurowe kolumny wspierające strop lub dzielące salon na dwie części, gdy był on w formie litery L czy T. Stroiły paradne pokoje białe porcelanowe piece, okrągłe, czasem na nóżkach, nieraz zwieńczone wazą czy rzeźbą. Również kominek był elementem koniecznym w każdym salonie nawet jeszcze wtedy, gdy w innych pokojach ustąpił miejsca bardziej nowoczesnemu i dającemu więcej ciepła piecowi kaflowemu. Blask ognia kominkowego miał bowiem szczególny czar bliski sercu ówczesnych ludzi. "Kominek w bawialni jest wielką przyjemnością - pisała Karolina Nakwaska - gość przeziębły wnet do niego się garnie, oświeca wesoło pokój, w dżdżystych dniach jesieni jest prawdziwą pociechą i poniekąd towarzystwem." 13
Przyjaciel domu księstwa Czartoryskich, piewca puławskich ogrodów, francuski poeta Jakub Delille tak pisał o kominku:
Ale komin nas skupia, jak wiosna rozprasza.
Złączona u ogniska spotem dusza nasza.
Poi się wdzięcznym związkiem, co go tak lubimy;
Tak, instynkt towarzyski jest dziecięciem zimy.
W tejże myśli przy ogniu zasiada do kota
I zgrzybiałość gwarząca, i młodość wesoła.
Tu krążą i uciesznie wymówione fraszki,
I piosnka staroświecka, i lekkie igraszki. l4
A sentymentalne, melancholijne damy szukały u kominka ukojenia swych nieokreślonych tęsknot:
Lubię ja, lubię szarą godziną ,
W ogień kominka zatopić wzrok:
Drżące płomyki migoczą, giną,
W koło dziwaczny szarzeje mrok.
66
III.. Salon
I myśl jak ptaszę leci zbudzone,
Snuje się wspomnień pajęcza nić,
Dźwięki przebrzmiałe, chwile minione,
Wstają, by śpiewać, płakać i żyć. "
Na ścianach salonu umieszczano wiele luster. Jedno zawieszano nad kominkowym gzymsem, drugie często naprzeciw, co dawało wrażenie głębi pokoju. Zawieszano też lustra na ścianach między oknami. W niszach lub na specjalnych postumentach umieszczano rzeźby marmurowe "w guście antycznym" albo znacznie od nich tańsze gipsowe odlewy dzieł greckich czy rzymskich rzeźbiarzy. Na kominki trafiały przede wszystkim popiersia sławnych ludzi, ozdoba niezmiernie popularna i modna w owych czasach, bez której nie mógł się obejść żaden salon. "Pustelnik z Krakowskiego Przedmieścia" prześmiewając tę "biustomanię" pisał w 1828 r., że obecnie sprzedaje się na aukcjach "dwóch Wolterów z gipsu i jeden Rousseau z brązu, trzech Napoleonów, z których dwa gipsowe, a jeden malowany, KarakaIIa z marmuru z brodą przyprawianą, Wellington na koniu z porcelany" l6.
Podobizny wciąż nowych bohaterów czy sławnych ludzi pojawiały się i znikały z salonów. W pierwszej ćwierci XIX w. najpopularniejsze były popiersia: Napoleona, ks. Józefa Poniatowskiego, Kościuszki i... Aleksandra I, z którego osobą polska arystokracja (a i nie tylko) wiązała tak wiele nadziei. Podobizna cara znikła z honorowych miejsc w dniach powstania listopadowego, wyrzucono ją gdzieś do lamusa wraz z pierścionkami z napisem "Notre ange est aux cieux", które w 1825 r. po śmierci cara nosiły na palcach opłakujące go damy warszawskie siedząc w salonach "całkiem kirem okrytych", jak nakazywała narzucona także Polakom przez władze dworska żałoba. 17
Natomiast podobizna Napoleona i Kościuszki w postaci popiersia, figurki, elementu dzwonka czy zegara przetrwała w salonach przez cały XIX w. Szczególnie popularne stały się różne ryciny wyobrażające śmierć księcia Józefa. O tej powszechnej apoteozie z szyderstwem pisał Juliusz Słowacki:
67
III. Salon
Szczęśliwy Józef Poniatowski - (czyli
Szczęśliwy, gdyby nie umarł,..), że widzi
Siebie samego w najciekawszej chwili
Na każdej ścianie. l8
Obok scen bitewnych zawieszano pejzaże lub obrazy o tematyce antycznej, a "portrety familijne wyniesiono do oficyny gościnnej, ich miejsce zajęły włoskiego pędzla malatury" 19. Sarmackie podobizny szlachciców z podgolonymi łbami i szlachcianek w rurkowanych czepkach nie mogły przecież dobrze harmonizować z "francuską modą".
Na gzymsach kominka i konsolach ustawiano porcelanowe wazy i figurki, ozdobne zegary, a czasem jakiś egzotyczny przedmiot przywieziony z dalekiej podróży: kolorowe szkło weneckie, odłamki półszlachetnych kamieni, wielką, szumiącą oceanem muszlę, "koszyk z kokosowego fruktu".
Dopełnienie "ubrania" pokoju stanowiły firanki, najczęściej białe, bramowane "frędzlami ciętymi z kazimirku pąsowego" lub ze złotymi galonami. Misternie je drapowano przerzucając fantazyjnie .przez brązowe pręty zakończone grotem strzały, przeciągano przez kółka. Łukasz Gołębiowski wspomina szczególnie piękny sposób ozdabiania niewielkich saloników "młodych dam" na początku wieku "w muślin biały na dnie kolorowym, od środka sufitu spadający draperią na ściany na kształt namiotu" 20. O buduarku "wybitym kształtem namiotu z materii zielonej", widzianym na początku wieku w Żytomierzu, wspomina Henrieta Błędowska. 21 W jednym z salonów w Zarzeczu od sufitu do ścian zwieszał się luźno upięty biały tiul, a "drewniana konstrukcja ustawiona wzdłuż ścian pokryta była usztywnionym, białym płótnem malowanym przez M. Morską i jej fraucymer w motywy orientalne uchodzące za imitacje szali kaszmirowych" 22.
W tym pastelowym, zwiewnym, przesyconym światłem wnętrzu królowała młoda pani domu, wdzięcznie upozowana na nowomodnym szezlongu, zwanym recamiera. Efektowność takiego saloniku trudno kwestionować. Ale, -niestety, muślin łatwo się przykurzał, draperie brudziły i blakło kolorowe "dno"... Jednym
68
III. Salon
słowem, była to dekoracja piękna, zarazem jednak bardzo droga i wyjątkowo niepraktyczna. Na dodatek jeszcze muślin łatwo mógł się zająć od płomienia nieostrożnie postawionej świecy czy zbyt wysoko zawieszonego żyrandola. Namioty owe miały więc na ogół krótki żywot i raz zdjętych nie zastępowano innymi.
Często do salonu przylegała pomarańczarnia. "Tafla szklana miejsce drzwi do niej zastępująca zasuwa się na ścianę odsuwa, wnijścia tam dozwala, wonność i piękny widok udziela." 23
W początku lat dwudziestych XIX w. w wielu domach znudzono się statecznym meblem wzorowanym na antyku. W modnych salonach, gdzie królowała "gotycka" proza Waltera Scotta i jego naśladowców, pojawiły się pseudogotyckie meble z ciemnego drewna, całkiem inne od tych, jakimi dotąd urządzano dwory i dworki. Dobrze dopasowane tylko do wnętrz wznoszonych wówczas neogotyckich pałaców, gdzie indziej nie przetrwały długo, były zbyt duże, ciężkie, niewygodne, no i dość ponure.
Wzorując się na modzie z końca XVIII w., na początku XIX stulecia lubiano też ogromnie urządzić jakiś mniejszy salonik na sposób orientalny. Obok znanych już dawniej pokoi "chińskich" przybyły teraz japońskie, tureckie, perskie czy mauretańskie, niekoniecznie zresztą ściśle wierne stylowi, który miały naśladować. Ustawiano w nich niewielkie mebelki z laki lub drewniane, nabijane metalem czy inkrustowane kością słoniową, rozkładano wschodnie kobierce i dywaniki, skórzane pufy, poduszki itp. Wiele w nich było parawanów o skrzydłach kunsztownie malowanych w smoki albo w stylizowane kwiaty, wiele kosztownych cacek z porcelany, kości słoniowej, nefrytu. Pokoje takie były miniaturowymi muzeami i chyba służyły głównie do pokazywania gościom, przesiadywano w nich rzadko; chociaż piękne - to jednak były zbyt sztuczne, zbyt delikatne, by używać ich na co dzień. Toteż spotykamy je raczej w pałacach niż w dworach.
Natomiast w połowie lat dwudziestych pojawiły się u nas pierwsze meble biedermeierowskie, nieduże, jasne, wygodne, tworzące przytulne wnętrza. Zabawne, że ów styl zapoczątkowany przez stolarzy i dekoratorów niemieckich, uważany w Europie Za
69
III. Salon
chodniej za przede wszystkim mieszczański, przyjął się niemal natychmiast w naszych pałacach i dworach. Biedermeierowskie sprzęty tak nieodrodnie zrosły się z polskimi wnętrzami z XIX w., że jesteśmy skłonni uważać je za coś jak najbardziej rodzimego, za styl wyrosły z polskiej gleby.
Meble były teraz mniej monumentalne, mniej sztywne, zachęcały raczej swą wygodą i przytulnością. Mahoń wprawdzie nadal pozostał w modzie, ale zaczęto również wyrabiać sprzęty z drewna krajowego: lipy, jesionu, brzostu, topoli, orzecha, a nawet z pospolitej olchy - byle politurowanego. Fornirowano je chętnie drewnem z drzew owocowych: gruszą, czereśnią, ale także i czeczotką (rodzaj narośli występującej na brzozie karelskiej o oryginalnym układzie słoi). Stosowano mniej brązów, za to więcej intarsji. Ulubionym obiciem, obok tańszej włosiennicy, wełnianego adamaszku i mory, stał się pasiasty jedwab o stonowanych, łagodnych kolorach.
Do umeblowania salonu bardziej jeszcze niż dawniej stał się nieodzowny tak zwany garnitur, w skład którego wchodziły: kanapa, 4 lub 6 foteli, owalny lub okrągły stół "przed kanapę" wsparty na jednej toczonej nodze lub prostokątny, z podnoszonymi bocznymi klapami, oparty na lirach, kilka krzesełek, zwanych również stołkami, serwantka, drewniane postumenty pod popiersia i wazy, żardinierka, nieodzowny podnóżek. Kominek osłaniano ekranem, który pokrywało często obicie wykonane "kanwową robotą" - dzieło rąk pani lub panny domu. Dobierano starannie metalowe narzędzia do kominka, ozdobny pogrzebacz, szczypce, łopatkę, a także specjalną "drwalniczkę", w której leżały przygotowane bierwiona.
Gdzieś w kątach pokoju rozmieszczano drewniane spluwaczki napełnione piaskiem, zwane wytworniej z francuskiego kraszuar-kami. Choć wydaje się nam to dzisiaj dziwne, był to sprzęt nieodzowny (aż po lata siedemdziesiąte XIX stulecia) w każdym salonie, który chciano utrzymać w czystości. 24
Salon nie mógł się również obejść bez instrumentu muzycznego. Na początku wieku był to klawikord, później ozdobna "Żyra-
70 ;
III. Salon
fa" - rodzaj fortepianu z ustawionym pionowo pudłem rezonansowym w kształcie harfy, wreszcie fortepian. Przed instrumentem ustawiano obrotowy taborecik dla pianistki, obok niewielką półeczkę na nuty. Często dopełniał umeblowania stolik do gry w karty, kwadratowy, wyklejony pośrodku zielonym suknem lub mniejszy z intarsjowaną w drewnie lub marmurową szachownicą. Okna strojono w białe, zwiewne firanki z muślinu misternie upinane, pojawiły się też pasiaste rolety spuszczane na noc.
Sporo miejsca w salonie zajmowały różne ozdobne rośliny. Ustawiano je w żardinierkach lub ogromnych okrągłych koszach. Tworzyły coś na kształt klombów. "Kwiatów doniczkowych w pokojach utrzymywanych [niegdyś] mało znano gatunków, nie tak jak dziś, co nimi obstawiają meble, zapychają okna, stawiają, wieszają, istne czynią z mieszkań ogródki" - pisał o latach czterdziestych Kazimierz Girtler. 25
Obok salonu coraz częściej pojawiał się mniejszy salonik nazywany buduarkiem - królestwo pani domu. Łączył on jakby funkcję bawialni i gabinetu do pracy. Urządzony wytworniej, przytulniej, barwniej, jednym słowem bardziej kobieco niż sztywniejszy salon, gromadził w swoim wnętrzu niewielkie mebelki i ogromną zazwyczaj ilość drobnych bibelotów, które pani domu dostawała przy różnych okazjach od rodziny i znajomych. Do siedzenia służyły małe kanapki i foteliki,, etażerka albo oszklona szafka zawierała modne powieści oprawne w półskórek o złoconych brzegach lub w pąsowy safian. Do pracy służył niewielki sekretarzyk lub małe biureczko z licznymi szufladkami (często ślubny podarek narzeczonego). Na biureczku ustawiano lampę lub lichtarze, miniaturki i portreciki bliskich, kosztowne, najczęściej porcelanowe przybory do pisania.
Przy biureczku tym pani domu zasiadała nie tylko dla prowadzenia rachunków, lecz przede wszystkim dla pisania korespondencji. A było to wówczas niebłahe zajęcie, bowiem kobiety XIX w. miały zwyczaj, a właściwie niemal obowiązek dzielić się wydarzeniami dni codziennych i świątecznych nie tylko z najbliższą rodziną, ale i z dalszymi powinowatymi, przyjaciółmi, sąsiadami itp.
71
III. Salon
Trzeba było pamiętać o imieninach, urodzinach, rocznicach, wszelkich "innych wydarzeniach familijnych, które wymagały stosownego listu i powinszowania.
W buduarku, jeśli dama lubiła się oddawać artystycznym zajęciom, był specjalny stolik lub pulpit, a nawet i sztalugi do rysowania. Tu również stał stoliczek do robótek kobiecych kryjący \\ swoim wnętrzu niezliczoną ilość przegródek i szufladeczek napełnionych nićmi, jedwabną lasetą, pasmanterią itp.
W buduarku wiele miejsca zajmowały zwykle żywe rośliny ustawiane w okrągłych żardinierkach o cynowych pojemnikach, w dużych donicach lub porcelanowych czy fajansowych cache-po-tach. Pani domu układała też chętnie bukiety z ciętych kwiatów. Oranżeria, ogród dostarczały różnych ich odmian.. Od inwencji i artystycznego gustu zależało, jaką utworzyć z nich kompozycję, jeśli zaś nie starczało pomysłu, można było zajrzeć do jakiegoś poradnika, a wreszcie sięgnąć po dzieło zacnej pani Magdaleny Morskiej, które między innymi zawierało "Spis bukietów ułożonych na każdy miesiąc podług czasu kwitnienia kwiatów" z dodatkiem 10 barwnych plansz kompozycje te obrazujących. 26
Biedermeierowski salonik czy buduarek przetrwał w wielu domach w nie zmienionym układzie aż po wiek XX, wzbogacany tylko jakimś nowym bibelotem, ozdobą albo świeżym obiciem mebli. Wszedł głęboko w polską tradycję i różni piewcy szlacheckiego obyczaju chętnie właśnie taki salonik o białych ścianach, poli-turowanych meblach krytych wzorzystym perkalem, z fortepiani-kiem, staroświeckim zegarem na kominku i białymi muślinowymi firankami27 przeciwstawiali luksusowej cudzoziemskiej modzie, która deprecjonowała stare wnętrza narzucając wciąż nowe sprzęty i pomysły.
Bowiem w latach czterdziestych XIX w. panie domu, lubują ce się w paryskich nowinkach, sprzykrzyły sobie spokojne, skromne biedermeierowskie sprzęty i zapragnęły mieć salony umeblowane w nowym stylu nazywanym Ludwik-Filip, który przyszedł do nas z Francji.
"Papa i Maurycy - wspomina Gabriela Puzynina - pospra-
72
III. Salon
wiali sobie essy 28, krzesełka, sofki itp., a wszystko na sprężynach miękko wypikowane, obite pąsem; ustawiono te nowalie ukosem, bokiem, w rogu i na środku salonu." Ten nowy, bardziej fantazyjny sposób "aranżowania" tak dalece odbiegał od dotychczasowego sposobu ustawiania mebli statecznie, symetrycznie, zawsze pod ścianami, że "jedna z sąsiadek na widok stolika stojącego-na środku pokoju i firanek wiszących u drzwi przepraszał a m oj ą siostrę z;1 przybycie nie w porę, myśląc, że to przenosiny".
Fama jednak o nowym sposobie meblowania salonu rozeszła się szybko po okolicy budząc zaciekawienie, krytykę,, ale też i chęć naśladowania. Jak pisze dalej Puzynina, "dwóch zaś panów, nie bywających dotąd w Bolkowie, przybyło tam z daleka, a po kwadransie rozmowy o pogodnie, spojrzawszy na siebie, jeden z nich zaczął od chwalenia apartamentu i poprosił wreszcie mojej siostry o plan salonu, bo pani M., oczekująca u siebie gubernatora, chciałaby podobnie ułożyć salon, a nie wie, jak do tego wziąć się. Siostra moja, pochlebiona tą ufnością w jej dobry gust, ale zakłopotana propozycją, nie wiedziała, co radzić. Gdy atoli poseł, oglądając się po salonie, zabierał się wiernie go odrysować, wytłumaczyła mu jako tako, jak ustawiają meble "od fantazji" należy jednak w największym nieładzie zachować wolne przejście od drzwi do drzwi i do głównego etablissement, za co serdecznie dziękując ambasador pani M. pożegnał się i odjechał." 29 Jakaż szkoda, że w pożodze ostatniej wojny przepadło archiwum Przeździeckich, gdzie wśród innych materiałów po Gabrieli Puzyninie przechowywano też liczne albumy z jej i jej siostry rysunkami przedstawiającymi również wnętrza bolkowskiego dworu! Ciekawe byłoby zobaczyć, jak wyglądał ów salonik, który tak bulwersował całą okolicę.
Tak zwane ludwiki, które u nas nazywano popularnie simmlerami (od nazwiska znanego warszawskiego przedsiębiorcy meblowego Jakuba Simmlera, dostarczającego swoje wyroby nie tylko na rynek Kongresówki, ale też i do innych zaborów), nie były to sprzęty jednolite stylowo. W meblarstwie tego okresu zaczęto odwoływać się do renesansu, baroku, a nawet i gotyku
73
III. Salon
Robiono sprzęty dość ciężkie w proporcjach, solidne, o bogatej snycerce. Częstym motywem były łabędzie szyje, paszczęki lwa, muszle, palmety itp. Ulubionym drewnem - obok wciąż używanego mahoniu - stał się droższy palisander i orzech brazylijski o ciemnych, głębokich barwach słojów. W miejsce brązów zaczęto używać ozdób "miedziano-złoconych". Udoskonalano wciąż tapicerkę, coraz powszechniej wprowadzano wynalezione już w 1825 r. we Francji stalowe sprężyny dające możliwość znacznego podniesienia wysokości wyściełania mebli. Ulubione stały się mebelki miękkie o pikowanych oparciach, obficie dekorowane frędzlami, taśmą, sznurami i inną pasmanterią. Nóżki ich opatrywano kółeczkami, by łatwiej je było przesuwać. Robiono wiele niskich sofek, kozetek i niewielkich fotelików bez bocznych poręczy, tak by kobieta ubrana w modną wówczas krynolinę mogła na nich siadać bez obawy pogniecenia licznych falban. Wzrosło zamiłowanie do wszelkiego rodzaju tkanin dekoracyjnych. Leon Potocki, opisując bogaty salon warszawski (z ok. 1850 r.), "który nosił na sobie piętno owego modnego smaku odrodzenia przeszłości", unosił się nad dywanem, którym była wybita cała podłoga, nad "ciężkim adamaszkiem niebieskim" okrywającym ściany, nad bogatymi firankami u okien i kotarami u drzwi. 3()
Istotnie w ówczesnych salonach królować zaczęły wszelkiego rodzaju tkaniny. Wróciły do łask dywany, ale nie te stare o motywach kwiatowych, uznawane teraz za niemodne, lecz "w arabeski lub w desenie ciągłe" 31. Na ścianach rozpinano wspaniałe, cieniutkie kaszmirowe szale, pamiątkę z początku XIX w., nieodrodny element stroju ówczesnej elegantki. 32 U okien prócz firanek z glansowanego perkalu, tiulu lub ozdobniejszej gipiury (rodzaj koronki) pojawiły się zasłony i draperie z ciężkiego pluszu, aksamitu czy rypsu, ozdobione bogato naszywaną pasmanterią, frędzlami itp. Spinano je po obu bokach okien specjalnymi klamrami ozdabianymi np. liściem z brązu lub porcelanowym kwiatem. 33 Odrzwia ozdabiano zasłonami z lambrekinem, na niskich otomanach kładziono narzuty "z gobelinu lub kaszmiru", na stołach i stolikach rozkładano szydełkiem wydziergane serwety i serwetki,
III. Salon
pod każde zaś cacko, lampę, świecznik podkładano tzw. patarafki, czyli rodzaj serwetek plecionych z rafii, nizanych z drobnych paciorków, czasem zaś pracowicie haftowanych na różnego rodzaju tkaninach.
Przyszła też wielka moda na poduszki. Robiono je różnych kształtów: kwadratowe, podłużne, okrągłe, w kształcie wałka lub serca czy trójkąta. Wyszywano je w kwiaty, motyle, arabeski, obszywano gęsto pasmanterią.
Wnętrze salonu, nawet bardzo dużego, dawało efekt przeładowania, zagracenia, tyle w nim było - "prócz mebli - różnych przedmiotów. Na stołach i stolikach królowały lampy: początkowo jeszcze olejne, następnie zaś kilkupłomienne spirytusowe, mosiężne lub z brązu, a w końcu naftowe, najczęściej porcelanowe o szklanych kloszach, nieraz w kształcie tulipana. Ponieważ ówczesna moda nakazywała, by każdy niemal przedmiot był "ubrany", szyto na abażury specjalne pokrowce z koralików, barwnych szkiełek, w których odbijało się światło.
Świece w lichtarzach osadzano teraz nie białe, lecz w pastelowych kolorach, zwłaszcza żółte lub różowe. Lichtarze osłaniano niewielkim ekranikiem, oczywiście też bogato przyozdobionym. Na konsolkach ustawiano kadzielniczki nazywane obecnie westal-kami napełnione mieszankami z wonnych ziół.
Na największym stole w salonie, przykrytym bogatym dywanem, moda nakazywała ułożyć luksusowo wydane albumy, pudła z rycinami, roczniki "Bluszczu" lub "Tygodnika Ilustrowanego" albo jakieś zagraniczne, najchętniej francuskie czasopisma. Na tymże stole widziano też mile modną właśnie powieść, uczoną a głośną książkę z nieodzowną wyszywaną na kanwie zakładką w środku, co miało świadczyć, że pani domu oddaje się w wolnych chwilach i poważniejszej lekturze.
W latach sześćdziesiątych, gdy zaczęły się rozpowszechniać pierwsze fotografie, kładziono ponadto na stołach salonów duże, oprawne albumy pełne fotografii rodzinnych. Goście mieli obowiązek podziwiać wystudiowane, sztywnie upozowane podobizny par narzeczeńskich i małżeńskich, piękne panie w balowych toale-
75
III. Salon
tach, mamki w paranych chłopskich strojach trzymające na ręku pańskie dzieci w długich, koronkowych sukienkach. Nastała też moda gromadzenia fotografii podobizn słynnych osobistości, znanych aktorów i innych popularnych ludzi. W 1863 r., w wielu salonach pojawiły się Odjęcia powstańców, którzy przed udaniem się do "partii" dawali się "zdejmować" w sukiennej świtce czy czamarze oraz z bronią u pasa i w dłoni.
Na etażerkach, na konsolkach i w serwantkach rozstawiani., różne cacka, rozpinano malowane, puchem łabędzim obszyte wachlarze itd. itp. W kątach nadal tkwiły kraszuarki, tyle że przybrały teraz dziwaczne j bardzo ozdobne kształty. Nie wygnano też z salonu żywych roślin przeciwnie, pojawiało się ich coraz więcej, a potężnych rozmiary nieco przykurzony fikus lub palma stały się nieodrodnymi atrybutami tych wnętrz.
Przed tym zalewem przedmiotów, przed zbyt dużym stłoczeniem i pstrokacizną przestrzegały ówczesne pisma kobiece, próbując kształtować dobry smak swych czytelniczek. I tak np. "Bazar" zamieszczał specjalną rubrykę "Porady Warszawianki dla osoby mieszkającej na prowincji". "Warszawianka" przykazywała: "Wszystkie przedmioty, które dopełniają umeblowania, jako to: obrazy, zegary, kandelabry, żyrandole, wazony, dywany etc. powinny tworzyć całość świadczącą o dobrym smaku i wytworności pani domu." 34
Przepych, bogactwo barwność tych wnętrz zgasły nagle w dniach żałoby narodowej na początku lat sześćdziesiątych XIX w. Obcy przybysz wchodzący wówczas do salonu w patriotycznie nastawionym polskim domu mógł mieć wrażenie, że trafił na pogrzeb. Wiele mebli przemalowano bowiem na czarno lub obito czarnym rypsem z białymi sznureczkami 35, zakładano czarno białe zasłony i portiery oszyte srebrną pasmanterią. Oczywiście, przebywanie w takiej, grobowej kaplicy przez długi czas stawało się nieznośne, toteż rychło przywrócono salonom ich kolorową świetność, chociaż sporo mebli pozostało polakierowanych na czarno.
Obok salonów mnożyły się też w zamożnych siedzibach budu-
76
arki. Buduarek bowiem miała teraz nie tylko pani domu, ale i dorastająca córka. Opis takiego idealnego panieńskiego buduarku znajdujemy np. w modnej niegdyś powieści Michała Czajkowskiego pt. Anna. Obicie pokoju było z bladoróżowego papieru "narzucone srebrnymi mirtami i bluszczami", firanki z różowego muślinu, a dwa ogromne zwierciadła zawieszone naprzeciw siebie dawały wrażenie głębi. Na umeblowanie tego pokoju składały się: niska, wygodna otomanka, "krzesło z poręczami jedwabnym złotogłowiem wybite" nazywane une penseuse (na nim to młoda osoba spędzała słodkie chwile zadumy), otwór kominka zakrywała psyche, czyli lustrzany ekran. Obite "malowanym aksamitem" różnego kształtu taborety i krzesełka otaczały "hebanowy gerydon" 36 wykładany w "złociste floresy". Był tam też palisandrowy kantorek i malowana szafka zawierająca "modne francuskie romanse" 37. Już z tego opisu widać, że w buduarku nie przestrzegano jakiegoś jednego stylu, nie ustawiano mebli z jednakowego drewna, lecz beztrosko, wbrew radom statecznych gospodyń pouczających; iż "meble najlepiej jest mieć jednolite" 38, znoszono tu nie tylko najmodniejsze sprzęty, lecz także odkryty nieraz na strychu lub w innym zakamarku niewielki mebelek kobiecy z okresu rococa czy empirowy. Jak się zdaje, takie pomieszanie stylów i barw nie odejmowało owym wnętrzom uroku, przeciwnie, nadawało im charakter pewnej intymności, odejmowało etykietalną sztywność, jaką wprowadzał uroczysty garnitur jednakowych mebli.
Młode dziewczęta pielęgnowały w swoich buduarkach różne ozdobne rośliny, a przede wszystkim bluszcze, którymi oplatały ścianki etażerek i ramki z podobiznami przyjaciółek.
Współcześni unosili się nad przepychem nowego sposobu urządzania reprezentacyjnych wnętrz. Znany dziennikarz warszawski tak pisał w połowie lat siedemdziesiątych XIX w..
"Już to Warszawa może się poszczycić wspaniałymi apartamentami i nasi tapicerowie i dekoratorowie na brak roboty uskarżać się nie powinni [...] Dawnych szablonowych salonów, w których pod ścianą stała poczciwa rozłożysta kanapa, przed nią stół
77
III. Salon
okrągły, a dookoła jak żołnierze w szeregach fotele i krzesła, znajdziesz tu już niewiele. Wszędzie wpływ Paryża, a może więcej jeszcze Wiednia, meble różnobarwne, imitacje starożytności, plusze, aksamity i hiszpańskie skóry, wszędzie okna zaciemnione, brązów i obrazów dużo, nic błyszczącego, jaskrawego, rzucającego się w oczy, a wszystko trzymane w tak modnych dziś półtonach, miękkie, ciepłe, szarawe. Choć nas starych posądzają zawsze o wieczną tęsknotę za tym, co było dawniej, i uparte obstawanie, że dziś nic już lepszego i piękniejszego być nie może, przyznaję chętnie, że teraźniejszy sposób urządzania mieszkań podoba mi się o wiele bardziej niż ten, do jakiego przywykłem z czasów mej młodości." 39
Co popołudnie, co wieczór pani domu zasiadała w salonie, a rodzina i domownicy gromadzili się wokół niej. Każdy miał tu swój fotel, krzesło (gdyż np. młodzieży nie przystawało siadać na fotelu, co było przywilejem zarezerwowanym dla starszych) albo podnóżek. Dla każdego też starczało miejsca do ulubionych zatrudnień czy to przy stoliku do gry, czy tym do robótek, czy przy sztalugach, czy wreszcie przy pianinie. Gdy zapadał mrok, na ogół nie od razu wnoszono zapalone lampy lub świece. O tej porze między dniem a nocą mówiło się - "uszanujmy szarą godzinę". Była to chwila przeznaczona do cichszych, poufalszych rozmów, dla napomnień i rad udzielanych córkom przez matkę, dla zadumy, a nieraz i dla odmówienia wspólnej modlitwy.
Późniejszym wieczorem, już przy świetle, każdy powracał do swych zajęć, umilanych niejednokrotnie głośnym czytaniem jakiejś zajmującej książki.
Oczywiście, cały ten codzienny porządek zmieniał się, gdy w dom zawitali goście. Wtedy wieczorem salon bywał suto oświetlony, pani domu zaś, całkiem pochłonięta swymi obowiązkami, sadowiła odwiedzających wedle "wieku i urzędu". "W domu staropolskim pilnowano, komu się kanapa, a komu tylko krzesło należy" - pisał pamiętnikarz. 40 Zawsze praktyczna Karolina Nakwaska przypominała zaś swoim czytelniczkom i takie szczegóły, jak np. kogo sadzać po prawej, a kogo po lewej stronie kanapy,
78
III. Salon
komu podstawić podnóżek, komu zaproponować miejsce przy kominku i komu podać ręczny "ekranik, by go ogień nie raził" 41.
Z chwilą przybycia gości nadchodziła pora rozlicznych rozrywek i zabaw, o których szczegółowo powiemy w innym rozdziale. Tu wspomnimy jeszcze, iż w pierwszej połowie XIX w. salon, zwłaszcza ten w wiejskim pałacu, był niekiedy miejscem udzielania ślubu. Należało bowiem do ówczesnych zwyczajów, by córki brały ślub nie w kościele, lecz w rodzinnym domu. Jeśli więc pałac nie miał kaplicy, improwizowano ją w salonie. Taki uroczysty ślub odbywał się późnym wieczorem, poprzedzony długim i ściśle przestrzeganym ceremoniałem. Panna młoda przez cały dzień nie ukazywała się ani gościom, ani narzeczonemu. Wkraczała do salonu dopiero w ostatniej chwili, kiedy wszyscy uczestnicy uroczystości już się zebrali, a druhny specjalnymi szpilkami, zdobnymi najczęściej w herby lub w monogramy młodej pary, przypinały do ubrań gości małe bukieciki kwiatów. Pannę młodą prowadziła matka i usadzała na ustawionym na środku pokoju fotelu. Dwie starsze druhny podawały na srebrnych tacach jedna welon, a druga wianek mirtowy, które najpoważniejsze z zebranego grona matrony upinały na głowie panny młodej, matka zaś wsuwała jej we włosy na szczęście i bogactwo złotą monetę (najczęściej dukat z Matką Boską) i kawałek cukru "na słodkie pożycie". Następnie państwo młodzi odbierali błogosławieństwo rodziców, a ksiądz udzielał im ślubu. Po ślubie zaś i złożonych życzeniach wszyscy zebrani mężczyźni stawali rzędem w salonie. Rozlegała się muzyka, panna młoda zaczynała tańczyć poloneza z ojcem i kolejno ją odbijano. Dopiero gdy przetańczyła tańce ze wszystkimi gośćmi, ojciec oddawał ją w ręce pana młodego. 42 Dalej bal szedł już zwykłym trybem.
Pierwsza ćwierć XIX w. wprowadziła do salonu nowość. To w nim właśnie zaczęto ustawiać na Boże Narodzenie choinkę. Zwyczaj ten, przybyły do nas z Niemiec, rychło wrósł w polską tradycję.
Duża, rozłożysta choinka, przystrojona orzechami, szyszkami, cukierkami, jabłuszkami, strzyżonymi z kolorowych papierów
79
III. Salon
kulami i łańcuchami najczęściej stała na środku salonu. W Krakowie jednak ubraną już choinkę wieszano u sufitu na haku od lampy, a spuszczano ją na sznurze dopiero po świętach, kiedy to odbywało się tzw. oberwanie choinki, to jest gdy domowym dzieciom wolno było zdjąć wszystkie wiszące na niej łakocie. 43 Inny zwyczaj panował na Wołyniu, Ukrainie. W tych bogatych stronach nie zadowalano się jedną choinką, lecz każde domowe dziecko miało własną, osobno zaś ubierano jeszcze parę drzewek "dla gości" 44. Jeśli w domu było dużo dzieci, salon przemieniał się w istny las cieszący oczy barwnymi ozdobami i mnóstwem świeczek. Ale pora już opuścić salony, by przejść do innych, dalszych części domu.
IV. Co kryją inne pokoje?
"Wybrnęłam wreszcie z sypialni. Robi furorę, ale co też pracy miałam stojąc sama na drabinie i tłumacząc tapicerowi, który nawet o nich nie słyszał, co to są fałdy klasyczne!"
(Z listu Heleny z Przeździeckich RadziwiHowej)
Zwiedziliśmy oto salon, przeszliśmy przez buduarek, wejdźmy teraz w głąb domu, zajrzyjmy do innych pokoi, i tych "od parady", i tych "od wygody", aż po ustronne zakamarki. Pamiętnikarz przestrzega wprawdzie, że poza salonem łatwo u nas zobaczyć "nędzę, nieład i nieochędostwo" ', gdyż gospodarze dbają jedynie o pomieszczenia służące reprezentacji, ale przecież sytuacja ta uległa znacznej poprawie w ciągu XIX w., gdy stale wzrastała potrzeba wygody, komfortu, intymności.
Żeby się nie zgubić w labiryncie dużego domu, trzeba najpierw zapoznać się z jego rozkładem, zaznajomić z nazwami pomieszczeń, które jeszcze na początku wieku nazywano często "pokój zielony", "niebieski", "w słupki", "w gałązki", "w drzewka" (co mówi nam tylko o kolorze lub wzorze obicia ścian), garderoba, garderóbka, pokój rogowy, sala itp. 2 Trudno więc odgadnąć, co w którym pokoju się odbywało, dla jakich celów był przeznaczony.
Ale w miarę mijania lat wykształcały się wyraźnie funkcje poszczególnych pokoi. Funkcjom tym służyło też specjalnie dobierane umeblowanie. Zarzucono zwyczaj spania, jedzenia i podejmo-
81
IV. Co kryją inne pokoje?
wania gości w jednym i tym samym pokoju. Zacierał się też dawny dość wyraźny podział domu na część męską i kobiecą, który obserwujemy jeszcze w pałacach z końca XVIII, a nawet i początków XIX w., gdy to środkowy korpus domu zajmowały reprezentacyjne sale, dwa zaś boczne skrzydła mieściły nieraz bliźniacze, choć oddalone od siebie apartamenty pana i pani. Oczywiście i później były pokoje typowo kobiece, jak buduarek czy garderoba, i typowo męskie, jak pokój do gry w karty czy fajczarnia, ale już przemieszane, jeden przy drugim.
We dworze, w pałacu obok sali balowej, salonu i buduaru mowa jest o bibliotece, jadalni, pokoju bilardowym, sypialni, o pokojach dla dzieci i gościnnych. Prawda, że w dużych domach były i nadal pokoje bez określonych funkcji, jakby zapasowe, wykorzystywane doraźnie do tego czy innego celu, od przypadku do przypadku lub przekształcane w razie potrzeby na pokój dla dorastającego syna, nauczyciela, guwernantki.
Przyjrzyjmy się teraz kolejno tym pomieszczeniom. W XIX w. nieodzowna stała się jadalnia nazywana również pokojem stołowym. Zaprzestano bowiem ostatecznie praktykowanego jeszcze w XVIII w. zwyczaju, iż posiłek podawano państwu i gościom w tym pokoju, w którym właśnie przebywali. Owszem, poranną kawę można było pić w sypialni, popołudniową zaś w salonie, ale główne posiłki rodzina i domownicy spożywali przy wspólnym stole w specjalnie do tego celu przeznaczonym pokoju. Czasem w większych pałacach bywały i dwie jadalnie: większa, służąca w czasie przyjęć, usytuowana na parterze, i mniejsza na piętrze. Tę ostatnią użytkowano od co dnia, a szczególnie w zimie, gdy łatwiej było dogrzać mniejsze pomieszczenia.
Ściany w pokoju jadalnym, które - zdaniem współczesnych - nieuważni biesiadnicy lub służba łatwo mogli splamić jakąś rozlaną zupą czy sosem, należało często odnawiać, nie nadawały się więc do wyklejenia tapetą. 3 Najchętniej wykładano je "meblaturą", czyli boazerią. Na początku wieku bywała ona najczęściej lakierowana na biało lub perłowo, później zaczęto dawać pierwszeństwo naturalnym kolorom drewna. Czasem, zamiast boazerią, ota-
82
IV. Co kryją inne pokoje?
czano ściany jadalni oszklonymi płytkimi szafami, w których dla ozdoby ustawiano co piękniejszą porcelanową lub srebrną zastawę.4 Praktyczna pani Nakwaska doradzała obijanie ścian jadalni łatwą do zmycia ceratą, podpowiadała też, by w tym pomieszczeniu nie układać "posadzki do woskowania", lecz zwykłe deski, które można było co parę dni do czysta wyszorować wodą. Radziła też, by w jadalni znajdował się specjalnie skonstruowany piec "z wklęsłością do wygrzewania talerzy" 5.
Na klasyczne urządzenie jadalni składał się ustawiony pośrodku rozsuwany stół, który w razie potrzeby można było powiększać dodatkowymi deskami, kilkanaście lub kilkadziesiąt (tuzin, dwa tuziny) jednakowych krzeseł o siedzeniach i zapieckach wyplatanych trzciną (wyściełanych mebli nie ustawiano w jadalni z obawy przed zabrudzeniem ich obicia), jeden lub dwa duże kredensy, wewnątrz których przechowywano srebra i porcelanowe serwisy, kilka pomocniczych konsolek lub stoliczków, na których ustawiano przynoszone z kuchni półmiski, przyprawy itp. Nieodzowny był również w jadalni duży szafkowy zegar stojący lub wiszący, który wybijał godziny albo rozbrzmiewał jakąś ulubioną melodią kuranta. Za konieczny sprzęt uważano również mebelek już dziś zgoła zapomniany, to jest prasę do serwet z dużą drewnianą śrubą, którą dokręcano tłocznię. W drugiej ćwierci wieku przybył też specjalny stolik z marmurowym blatem lub mosiężną tacą na wierzchu. Umieszczano na nim samowar, szybko rozpowszechniony w polskich domach i to nie tylko tych w Królestwie czy na kresach, ale też w Galicji. Natomiast na zachodzie kraju był raczej rzadko spotykany.
Nastawiania samowaru nie celebrowano u nas tak jak w ówczesnej Rosji i nie lubiano go chyba tak bardzo, skoro - zarekwirowany przez Niemców w czasie I wojny światowej (samowary robione były najczęściej z metali nieżelaznych przydatnych w przemyśle zbrojeniowym) nie powrócił już następnie na dawne miejsce, a funkcje jego przejął zwykły czajnik. 6
Nad stołem jadalnym zwieszała się umocowana u sufitu lampa, którą można było do woli opuszczać albo podnosić do góry. W
83
IV. Co kryją inne pokoje?
czasie paradniej szych kolacji ustawiano dodatkowo na stole duże, kilkuramienne świeczniki, najczęściej srebrne.
Firanki zawieszano jasne, gładkie, bez wzoru. Na ścianach wieszano martwe natury, sceny z polowań, ale najchętniej portrety przodków, z których szlachcice w kontuszach i szlachcianki w i czepkach dobrotliwie spoglądali na biesiadujących wnuków.
Bezpośrednio z jadalnią połączony był kredens. "Kredensy - pisał Łukasz Gołębiowski - były dawniej w końcach sal wielkich, za balaskami, stamtąd kredencerz tylko podawał naczynia potrzebne. Teraz kredens osobno jest przy jadalnym pokoju." 7 Kredensem bowiem zaczęto nazywać małe pomieszczenie, w którym znajdowały się "szafy wielkie z podwójnymi drzwiami kratowanymi, wybitymi płótnem, dwiema półkami na szkło, od spodu zamykane na farfury z podwójnymi drzwiami" 8. Pani Nakwaska podszeptywała, by jedną ze ścian kredensu przeznaczyć na półkę "bez nóg, zawieszaną, by myszy nie mogły się wdrapywać" 9, na niej miano przechowywać najsmakowitsze, najrzadsze przysmaki.
W szafach kryjących mnóstwo przegródek, półek i szuflad trzymano sztućce, zastawę porcelanową, fajansową, szkła, srebra oraz nieprzebraną zwykle ilość obrusów z mięsistego holenderskiego płótna, białych, tkanych w białe wzory: kratki, kropeczki, róże, gwiazdeczki, kwiaty, muszki, pasy, w karpia łuskę itp. Do każdego z tych obrusów należała odpowiednia liczba serwet, które misternie karbowane ustawiano w czasie przyjęć przed gośćmi, w dni zaś powszednie wkładano w srebrne lub kościane kółka. Kółko takie, oznaczone monogramem, posiadał każdy z domowników i do niego po posiłku wsuwał swą serwetę, by się nie pomyliła z innymi.
W kredensie znajdowały się też zwykle fajerki do rozgrzewania potraw, "maszynki do gotowania wody, jajek, kawy, do robienia czekolady" 10. Tu kredencerze wraz z chłopcami kredensowymi szykowali nakrycia stołowe, doprawiali sałatę, układali pokrojone pieczywo i ciasta itd. itp. Tu także stały zazwyczaj "tarczany ordynaryjne" (rodzaj drewnianego tapczanu) lub "szlabany roz-
IV. Co kryją mnę pokoje?
kładane z poręczą do spania ordynaryjne" (rodzaj ławy z wysuwaną na noc szufladą) przeznaczone jako posłania dla służby.
Do pokoi reprezentacyjnych należała sala bilardowa. Gra w bilard, bardzo popularna wśród arystokracji francuskiej pod koniec XVIII w., przywędrowała już wtedy i do naszych magnackich pałaców, ale naprawdę modna stała się dopiero w XIX w. Ponieważ stół służący do tej gry był sprzętem ogromnym, a gracze uderzający w bile długimi kijami potrzebowali sporo przestrzeni, pokoje przeznaczone do tej rozrywki musiały być duże i mieć spore okna dające odpowiednie światło. Prostokątny stół wybity zielonym suknem i otoczony bandami ustawiano pośrodku, pod ścianami zaś stały wysokie stojaki na kije. Bilardem w owych czasach zajmowali się niemal wyłącznie mężczyźni, toteż i pokoje bilardowe przystosowywano do męskich gustów. Często umieszczano w nich także niewielkie składane stoliki karciane, również wybite zielonym suknem, oraz stoliki do gry w warcaby czy szachy z blatem, jak już wspominałam, w szachownicę marmurową lub intarsjowaną z dwukolorowego drewna. Przed dużym kominkiem ustawiano wygodne fotele. Stały tu ponadto mosiężne przybory do podtrzymywania ognia, no i oczywiście nieodzowne spluwaczki. W oknach zawieszano ciężkie, ciemne zasłony.
Pokojem typowo męskim była palarnia. Pomieszczenie to na początku wieku urządzano prostymi sprzętami, zapewniającymi wygodę, ale nie wielki komfort. Pan domu lubił czuć się swobodnie w tym pokoju i swobodnie też podejmować swych przyjaciół. Palarnia niejednokrotnie spełniała zarazem rolę jakby pokoju myśliwskiego; tu zawieszano trofea łowieckie, tu trzymano broń do polowania. Na ścianach wisiały skóry zwierzęce, często futro niedźwiedzia czy wilka rozścielano nie opodal kominka, by mógł się na nim wylegiwać ulubiony pies wytresowany do polowania. Kilka wygodnych foteli, czasem i biurko, dopełniały umeblowania. Najważniejszy jednak sprzęt stanowiła tzw. fajczarnia, czyli specjalny sprzęcik służący do ustawiania fajek. Bowiem pod koniec pierwszej ćwierci XIX w. przyszła moda na tureckie fajki, stambułki, o niezmiernie długich cybuchach. Prawdziwe stambułki były ogrom-
85
IV. Co kryją inne pokoje?
mnie drogie, toteż na co dzień używano raczej fajek "staszówek", czyli pochodzących ze Staszowa, miasteczka w Sandomierskiem, szeroko wówczas słynącego z tych wyrobów. Fajki te miały również długie cybuchy zakończone ustnikiem z bursztynu.
W fajczarni mieściło się kilkanaście, a nawet kilkadziesiąt fajek: dobry obyczaj bowiem nakazywał, by częstować gości fajką już nabitą. Nabijaniem trudnił się zazwyczaj specjalnie do tego przeznaczony lokajczyk, który królował wśród różnych pudeł i puszek z tytoniem.
W drugiej połowie wieku palarnię zaczęto z francuska nazywać fumoirem, meblowano ją bardzo wykwintnie na wschodnią modę. Na ścianach pojawiały się tureckie tkaniny, nieraz fragmenty paradnych namiotów, zawieszano wspaniale zdobioną broń: szable, karabele, pistolety pojedynkowe o kolbach wykładanych perłową macicą. Jeśli pan domu szczególnie lubił zbytek, na podłodze kładziono miękkie dywany, chociaż skrzętne gospodynie odradzały takie marnotrawstwo, przewidując, iż nieuważni mężczyźni na pewno zasypią je popiołem z cygar, ulubione zaś ich psy naniosą błota. Stawiano pod ścianami wygodne otomany, a także - wymyślony już na początku wieku, lecz rozpowszechniony później, gdy szerzej weszły w użycie gięte meble - fotel na biegunach, który nazywano czasem jego dziwną francuską nazwą "inąuietudes" (niepokój).
W palarni pan domu chętnie przesiadywał po sutym obiedzie, ubrany w turecki szlafrok. Na głowie nosił fez z chwastem, a na nogach ranne pantofle, bez pięt, pracowicie wyhaftowane przez kogoś z domowników (pantofle takie należały do żelaznych prezentów dawanych mężczyźnie z okazji wszelkich uroczystości rodzinnych).
O ile fumoir to pokój służący odpoczynkowi i rozrywce, o tyle męskim pokojem pracy był gabinet, nazywany również kancelarią. Tu pan domu przyjmował administratora majątku i innych wyższych oficjalistów oraz interesantów, tu pisywał korespondencję, przechowywał akta majątkowe itp. W gabinecie obowiązkowo znajdował się sprzęt, przy którym można było pisać. Na począ-
86
IV. Co kryją inne pokoje?
tku wieku, gdy najczęściej pisywano jeszcze stojąc, był to kantorek, to jest rodzaj wysokiego stolika ze skośnie ustawionym pulpitem do pisania, wyposażony w małe szufladki lub skrytki. Później miejsce kantorka zajęło rozłożyste biurko z blatem z trzech stron obwiedzionym balustradką. Na biurku stały liczne przybory do pisania: kałamarz, piaseczniczka, wysokie naczynie lub płaska łódeczka, w której trzymano pióra, wycieraczka do piór, specjalny no/ do ich ostrzenia. Bowiem aż po lata sześćdziesiąte, chociaż już na początku XIX w. znana była stalówka, używano powszechnie do pisania piór gęsich. Ludzie przyzwyczajeni do nich za młodu nie chcieli ich porzucić dla nowego wynalazku. Uważali stalówkę za zbyt twardą i powodującą kurcz palców. Inny, większy nieraz kościany nóż służył do przecinania papieru. Znajdowały się tu też liczne pieczątki z monogramem, a częściej z herbem wyrytym \v półszlachetnym kamieniu, które służyły do pieczętowania korespondencji. Obok nich spoczywały laski laku przeważnie czerwonej barwy, ale też czarne, żółte, zielone, błękitne; leżały białe lub kolorowe opłatki, z których wycinano pieczęcie do zaklejania listów (stąd powiedzenie: "w braku laku dobry i opłatek"). Oprócz przenośnej lampy był tu i lichtarz z jedną świecą, nad którą rozgrzewano lak, przycisk do papierów i inne liczne graciki. Na ścianie wisiał termometr, a przede wszystkim duży barometr wskazujący odmiany pogody. Że zaś jednak nie wszyscy dowierzali temu nowomodnemu wynalazkowi, na wszelki wypadek na oknie stalą duża szklana bania napełniona piaskiem i wodą, w której trzymano piskorze. Z obserwacji, czy rybki te pływają bliżej powierzchni wody, czy też zakopują się w piasek, wnioskowano o nadchodzącej burzy i słocie.
Pod ścianami stały jesionowe lub olszowe szafy na rejestry i książki. Kasa na pieniądze, fotel przed biurko, kilka krzeseł dla interesantów, przybory kominkowe i nieodzowne spluwaczki dopełniały zwykle urządzenia tego pokoju.
W większych dworach i pałacach bywały osobne biblioteki zawierające często cenne księgozbiory, zakładane niejednokrotnie w poprzednich wiekach i starannie uzupełniane dziełami róż
87
IV. Co kryją inne pokoje?
nej treści od rozpraw filozoficznych poczynając, poprzez książki agronomiczne, ekonomiczne, fachowe czasopisma polskie i obce, a na najmodniejszych francuskich romansach kończąc. Do czuwania nad dużymi księgozbiorami angażowano specjalnych pracowników, często wybitnych uczonych, którzy umieli właściwie pokierować zakupami, wyszperać cenny starodruk itp. Książki zwykle oprawne w skórę lub półskórek stały w wysokich, jednakowych, oszklonych szafach otaczających salę. Szafy takie, zamawiane nieraz u najlepszych polskich stolarzy meblowych lub sprowadzane z zagranicy, robione z kosztownego drewna, stanowiły wielką ozdobę biblioteki. Specjalne przesuwane schodki pozwalały sięgać do najwyższych półek. W bibliotece znajdowało się zwykle kilka większych stołów, na których można było rozkładać potrzebne książki i oglądać albumy, mniejsze biureczka do pisania, pulpity do rysowania i inne umieszczane na ruchomych stojakach do stawiania książek. Można je było przysunąć sobie do fotela lub wygodnego szezlongu, na którym leżąc czytało się wybraną książkę bez konieczności trzymania jej w ręku. Na ścianach zawieszano stare mapy lub sztychy, czasem w bibliotece znajdowały się też ogromne globusy. Przed dużym kominkiem ustawiano fotele i kanapy zachęcające do wygodnego oddawania się lekturze. Tutaj też nieraz - a nie w salonie - schodziła się wieczorami rodzina, tu rankiem przesiadywała i pani domu, zagłębiając się w nowej powieści, niebaczna na przestrogi moralistek: "nie pozwalaj sobie czytania romansów, a zbędzie ci chwil dosyć do potrzebniejszych zatrudnień. W tym wieku osobliwie ten rodzaj literatury, szczególniej francuskiej, jest tak zgubnym, że jej nieznajomość jest prawdziwą zaletą." 11
Od paradnych pokoi przejdźmy teraz do pomieszczeń mieszkalnych. Do najważniejszych z nich należała sypialnia. W początku wieku w dużych dworach bywały zazwyczaj dwie sypialnie: pani i pana domu, oraz dwie przyległe do nich ubieralnie. Jak już powiedzieliśmy wyżej, sypialnia nie była wówczas jeszcze pokojem tak bardzo osobistym, jakim stała się później. Przeciwnie,
88
IV. Co kryją inne pokoje?
urządzona zbytkownie, służyła do szczycenia się jej przepychem przed domownikami i gośćmi, którzy rano asystowali - jeśli już nie przy wstawaniu z łóżka - to przynajmniej przy ostatnich zabiegach toaletowych pani czy pana domu. Na przykład na księcia Adama Kazimierza Czartoryskiego co rano w jego ubieralni w Puławach czekali domownicy i oficjaliści, którym książę wydawał bieżące rozporządzenia, podczas gdy lokaj pudrował mu perukę (książę bowiem nosił się jeszcze na początku XIX w. dawną modą "z francuska"). 12
Szczególnym przepychem odznaczały się sypialnie wielkich dam. I tak, gdy synowa Heleny Radziwiłłowej, księżna Ludwika Pruska, przybyła po raz pierwszy do Arkadii, olśniona została - ale też i lekko zgorszona, jak na oszczędną Prusaczkę przystało - bogactwem urządzenia sypialni swej teściowej. Ściany tego pomieszczenia zdobiły freski przedstawiające panoramę Powązek, pod koniec XVIII wieku jednego z najpiękniejszych polskich ogrodów romantycznych zaprojektowanego dla Izabeli Czartoryskiej przez architekta Szymona Zuga. 13 Malowidło przykrywała lekka, przezroczysta gaza, "jakby mgła". Od sufitu zaś zwieszał się "namiot z indyjskiego płótna tworzący baldachim nad łóżkiem" 14.
Wielka miłośniczka wspaniałych wnętrz, księżna Helena Radziwiłłowa otaczała się przepychem nie tylko w Arkadii i Nieborowie. Przystrajała też - mimo gniewów skąpego męża - i swój warszawski pałac. To w nim właśnie w 1809 r. kazała upinać zdziwionemu tapicerowi owe "fałdy klasyczne'' zapewne przy baldachimie nad łóżkiem, podpatrzone może w jakiejś zagranicznej rezydencji lub skopiowane z któregoś z francuskich wzorników meblarskich.15 Bowiem, tak jak do salonu, tak i do sypialni, przynajmniej tych pałacowych, wkroczyła wówczas moda empirowa. Oczywiście, nie wszędzie wyparła ona dawne meble. Np. oszczędna Anetka Potocka jeszcze w 1826 r. w jednej ze swych rezydencji w Horodle zachowała XVIII-wieczne wspaniałe łoże "drewniane, złocone, z materacem, dwoma wałkami, z pawilonem z adamaszku zielonego, z firankami zielonymi w białą kratkę, kitajkowymi,
89
IV. Co kryją inne pokoje?
na wierzchu których kosz okrągły złocony, w którym strusie pióra"16. Jakże bowiem można było lekką ręką zdemontować taką wspaniałość lub choćby przesunąć do dalszych pokoi!
W wielu dworach nie zrezygnowano również ze skromniejszych, ale przecież też paradnych tak zwanych łóżek saskich. Były to sprzęty żelazne, stawiane "na pokój", wezgłowiem do ściany, zwieńczone bogatym "pawilonem" przystrojonym "frędzlami i sznurami", o firankach z ciężkiego jedwabnego lampasu, czyli materii w dwukolorowe pasy, na których rozrzucono duże bukiety kwiatów.17 Boki łóżka, by osłonić nieładne, żelazne nogi, obstawiano "płotkami" zrobionymi z tej samej tkaniny co firanki.
Empir wprowadził do sypialni łoże w kształcie gondoli lub łodzi, wsparte na lwich łapach lub pazurach gryfa, mahoniowe, ozdobione brązami. Ustawiano je wzdłuż ściany na specjalnym drewnianym postumencie, którego stopnie obijano suknem. "Nad łóżkiem u sufitu był wbity kruk żelazny, a na nim zawieszana draperia zastępująca pawilon. Była ona z białego muślinu i floransu [lekkiego jedwabiu] cielistego. Długie brety od sufitu spadały ku ziemi, ale nie osłaniały łóżka, tylko ujęte spięciem przytwierdzone były do czterech jego rogów. U wierzchołka była główka w kształcie baldachimu ozdobiona materią jak na firankach ze sznurami, frędzlami i kokardami."18 Takaż tkanina służyła za kapę. Po bokach łóżka kładziono dwie duże poduszki w kształcie wałków. Nierzadko do podtrzymania pawilonu używano odlanego z brązu złoconego orła, lwiej paszczy lub pary gołąbków.
By w dzień można się było wygodnie wyciągnąć bez konieczności rozburzania pościeli, w sypialni znajdował się zwykle i szezlong. Meblem nieodzownym stała się również toaleta, zwana też gotowalnią. Najpiękniejsze toalety empirowe to rodzaj mahoniowego stołu o marmurowym blacie, bogato przystrojonym brązami, zwieńczonego ruchomym lustrem wspartym na brązowych podpórkach. Ten bardzo kosztowny sprzęt zastępowano niejednokrotnie... sosnowym prostym stolikiem suto przybranym muślinowym czy tiulowym przykryciem o licznych falbanach, draperiach itp. Te białe przykrycia kładziono chętnie na kolorowe "dno" -
90
IV. Co kryją inne pokoje?
w ten sposób łatwo było mieć toaletę "ubraną" raz na błękitno, to znów na różowo czy lila. Na toalecie ustawiano lustro w srebrnej oprawie. Po porannych zabiegach całość sprzętu przykrywano "welonem", czyli zasłoną z przezroczystego białego muślinu lub zgoła koronkową, istotnie przypominającą welon panny młodej. Ten sposób przybierania toalety przetrwał z różnymi odmianami do końca wieku.19
Na gotowalni ustawiano kosztowne przybory toaletowe, najczęściej srebrne, rzadziej porcelanowe lub kryształowe. Były to:
niewielka miedniczka, nalewki, pudła i pudełka do szpilek, pudru, różu itp., flasze na perfumy, ocet toaletowy, a w końcu oprawne w srebro szczotki do włosów. Leżała tu też nieodzowna poduszka do szpilek. Taki garnitur dostawała zwykle młoda panna w podarunku ślubnym. Przed toaletą stało niewielkie krzesełko bez oparcia w kształcie gondoli albo taborecik. Oświetlenia dostarczała alabastrowa lampa dająca łagodne, rozproszone światło. W oknach wisiały jasne firanki, na noc zaś zapuszczano rolety.
Ponieważ sypialnia - mimo wspaniałości łoża - rzadko już była pokojem tylko "na pokaz", a przede wszystkim spełniała rolę mieszkalną, obok sprzętów empirowych pojawiały się w niej i inne, w danej chwili potrzebne. Zresztą mało wówczas dbano o jednolitość stylową wnętrza, beztrosko ustawiając obok siebie sprzęty z różnego drewna i z różnych epok. Często jakiś mebelek przyniesiony do sypialni tymczasowo zostawał tam już na zawsze.
Pod koniec lat dwudziestych mijała moda na dawne paradne łoża, czy to ze schyłku XVIII w., czy to empirowe. Gdy w meblarstwie zapanował biedermeier, zaczęto produkować łóżka mniej monumentalne i nie tak ozdobne. Uprościły się też i firanki. Zawieszano je teraz najchętniej na metalowej strzale lub pręcie umieszczonym pod sufitem. Przez pręt ten przerzucano obszytą frędzlami lekką białą zasłonę w ten sposób, iż jedna jej część u wezgłowia łóżka spływała po ścianie, druga zaś zaczepiona była albo o poręcz łóżka w nogach, albo o drugi pręt wbity prostopadle w ścianę pokoju.
Pojawiły się wówczas dwa niewielkie stoliczki nocne często w
97
IV. Co kryją inne pokoje?
kształcie słupków. Były to małe szafeczki, nieraz o marmurowych blacikach, na których ustawiano lichtarz z uchwytem lub veiIIeuse, to jest niewielką porcelanową lampkę. Wewnątrz niej umieszczano świecę, której płomień podgrzewał ustawione na wierzchu lampki naczyńko z ziółkami. W zamykanej szafce stoliczka stał porcelanowy lub fajansowy nocnik zdobny w kolorowe kwiaty. Przed łóżkiem kładziono dwa bliźniacze niewielkie dywaniki. W jednym rogu pokoju stała toaleta, często obecnie wstydliwie osłaniana pięcioskrzydłowym dużym parawanem. W drugim - niewielka szafa na suknie, nieraz z lustrzanymi drzwiami.
W sypialni królowała zwykle także komoda, nader popularna w XłX w., w której tak wygodnie można było przechowywać bieliznę i różne drobiazgi. Na komodzie ustawiano niewielkie bibeloty, miniaturki z portrecikami ludzi bliskich, a gdy później rozpowszechniły się fotografie - tu je najczęściej ustawiano w różnorodnych ramkach, czasem w formie jakby małych, rozkładanych parawaników. W sypialni niejednokrotnie stało niewielkie biureczko czy stolik, często szezlong lub kanapa służąca do dziennego wypoczynku.
Nieodzowny był również klęcznik, przy którym odmawiano poranne i wieczorne pacierze. W sypialni bowiem zawieszano obraz święty lub krucyfiks, szczególnie czczony w rodzinie, taki, który miał chronić dom od wszelkiego zła. Na klęczniku leżały bogato oprawne książki do nabożeństwa, z mnóstwem kolorowych świętych obrazków włożonych pomiędzy kartki. Książki te były najczęściej w języku francuskim, co oburzało patriotów. Pewnego razu rozgniewany Niemcewicz, widząc takie książki w rękach puławskich dam, napisał na jednej z nich: "Pan Bóg nie rozumie po francusku." 2" Tu trzymano też różańce, szkaplerze, tu stał mały dzwoneczek nazywany loretańskim - od włoskiego miasta Loreto, w którym znajdował się Domek Matki Bożej według legendy cudownie tam przeniesiony z Nazaretu. Poświęcony w Loreto dzwoneczek miał mieć właściwości odpędzania swym dźwiękiem piorunów, toteż podczas burzy pani domu obchodziła pokoje potrząsając owym dzwoneczkiem.
92
IV. Co kryją inne pokoje?
Typowy zestaw mebli sypialnych coraz bardziej się ujednolicał, więc firmy meblowe zaczęły swym klientom proponować specjalne "garnitury" do sypialni. Gdy w 1846 r. wydawca warszawski Jan Glucksberg zapragnął w wydawanym przez siebie kalendarzu udzielić rad czytelnikom, jak "porządnie umeblować pokoje", zwrócił się z tym zapytaniem do "celującego zakładu stolarskiego" -'. Odpowiedziano mu, że sypialnię najlepiej urządzić garniturem mebli mahoniowych (chociaż modne były wówczas i meble orzechowe), w którego skład wchodziły dwa łóżka, toaleta, myjnik, dwa nocne stoliczki, szezlong, parawan o pięciu skrzydłach, dwa fotele, dwie spluwaczki i dwa podnóżki, które w tym wypadku zastępowały prawdopodobnie klęczniki. Łóżka już wówczas często były bez firanek, wtedy na ścianie zawieszano dywan, by chronić się od zimna, czasem zaś tylko u wezgłowia na wygiętym pręcie lub na baldachimie zawieszano niewielkie przezroczyste firanki przewiązane po bokach kolorowymi kokardami czy podpięte sztucznym kwiatem. Tego typu firanek używano jednak raczej w jasnych pokojach panieńskich. Sypialnie małżeńskie utrzymane były w ciemnych barwach. Ów wymieniony w zestawie myjnik to umywalnia, sprzęt, który pojawił się u nas dopiero koło połowy wieku. Była to niewielka niska szafeczka z marmurowym blatem z trzech stron obwiedziona balustradką. Na blacie stawiano porcelanową lub fajansową kwiecistą miednicę, takiż dzbanek i mydelniczki, wewnątrz szafki trzymano wiadro na brudną wodę. Umywalnię od reszty pokoju odgradzano parawanem.
Ludzie XIX wieku - i to nie tylko najzamożniejsi - przykładali ogromną wagę do wygodnej pościeli. Łóżka wyściełano tak grubo, jakby się bano, że gdzieś na ich dnie leży przysłowiowe ziarenko grochu z bajki Andersena. Aż do chwili wynalezienia tapicerskich stalowych sprężyn i wprowadzenia sprężynowych blejtramów lub metalowych sprężynowych siatek do łóżek (które to nowości pojawiły się u nas dopiero dobrze po połowie wieku) używano łóżek albo z dnem drewnianym, albo tzw. "na pasach", o dnie zrobionym z przeplecionych pasów lnianych lub konopnych, które uginały się lekko pod ciężarem śpiącego. Na pasy te kładziono
93
IV. Co kryją inne pokoje?
przynajmniej dwa materace: spodni, wypchany słomą, i wierzchni
- "wełną", czyli zgręplowanym runem owczym, na nie zaś - gruby puchowy piernat, rodzaj pierzyny. Uważano przy tym, że jest to posłanie niemal spartańskie. Gdy w latach dwudziestych i trzydziestych rozpowszechniły się materace wypchane włosiem końskim, używanie ich ludzie przywiązani do tradycji uznali "za grzech śmiertelny i miękkość nie do darowania szczepowi słowiańskiemu" ". Jak każda wygodna nowość przyjęły się jednak szybko, chociaż sienniki długo jeszcze kładziono jako podkład na dno łóżka.
Na początku wieku układano na łóżkach dużo poduszek (trzy- cztery), ale też były one mniejsze niż obecnie. Później, gdy poduszki się zwiększyły, używano zwykle jednej lub dwóch, przy czym pod nimi umieszczano włosiany wezgłówek. Jaśki pojawiły się dopiero w drugiej połowie XIX w. Do przykrycia służyły pikowane, puchowe, kryte atłasem kołdry lub lżejsze z bawełnianej piki. W nogach leżała jeszcze niewielka pierzynka, zwana niekiedy betem. Panie, cierpiące wówczas często na różne kobiece dolegliwości, podkładały sobie pod bolące krzyże specjalny włosiany wałek, w czasie zaś comiesięcznej słabości przykrywały prześcieradło gładko wyprawioną skórą zwierzęcą, by go nie splamić.
Bieliznę pościelową szyto z płótna, batystu, muślinu. Na początku wieku modne były karmazynowe nasypki na poduszki i tegoż koloru kołdry. Ciepła ich czerwień przebijała przez lekki batyst sprawiając wrażenie, że posłanie jest bladoróżowe. Poszwy i poszewki suto haftowano, mereżkowano, rozszywano koronkowymi wstawkami, oszywano falbanami itp. Trzeba tu dodać, iż do lat sześćdziesiątych nie znano poszew na kołdry, lecz je każdorazowo obszywano w rodzaj prześcieradła zakończonego szerokim obrębem. Dopiero potem weszła w życie praktyczna nowość: koperta na kołdrę, której otwór obrzeżony był "w duże owalne zęby" z dziurkami do zapinania. Kopertę bowiem przypinano do guzików naszytych na kołdrze. Zaczęto wówczas również używać kościanych spinek, którymi zastępowano guziki przy poszewkach, te bowiem pękały w czasie maglowania pościeli. 23
94
IV. Co kryją inne pokoje?
Łóżka na dzień przykrywano kapami robionymi z tej samej tkaniny co firanki. Później zaś, gdy firanki znacznie się uprościły lub całkiem zniknęły, weszły w modę kapy białe, koronkowe, czasem na jakimś kolorowym "dnie", muślinowe i perkalowe, haftowane lub kapy robione szydełkiem albo zszywane z kawałków dawnych bogatych sukien, pociętych w trójkąty lub kwadraty. Niekiedy przykrywano również łóżka "prawdziwymi szalami tureckimi", które niegdyś służyły damom za okrycia.
Do sypialni przylegała garderoba zwana również ubieralnią. Był to pokój obstawiony wkoło szafami. Tu trafiała niekiedy "szafa wielka, gdańska, snycerską robotą, z podwójnymi drzwiami, z zamkiem, kluczem, z półkami i z szufladą orzechową", stanowiąca jeszcze niedawno ozdobę pokoju kompanii, a teraz jako staroświecka i niemodna wygnana z niego "bezpowrotnie". Stały tu również komody z szufladami na bieliznę stołową, osobistą, pościelową, kufry na rzeczy zimowe, mały stolik do robótek i duży stół, na którym czyszczono suknie, rozkładano tkaniny przeznaczone do krojenia, prasowano. Tu bowiem znajdował się także niewielki kominek do rozgrzewania dusz do żelazka. Tu w końcu na "składanym szlabanie obitym płócienkiem w kwiaty" lub na "ordynaryjnym tarczanie" sypiała panna służąca, by być zawsze na zawołanie swej pani. Sypiały w garderobie niejednokrotnie i inne kobiety służące we dworze.
Czasem, gdy garderoba służyła do ubierania się dla pana czy pani domu, ustawiano w niej duże lustro zwane psyche, toaletę damską lub małą toaletkę męską - niewielki sprzęcik składający się jakby z pudła o dwóch szufladach i lusterka w ramach. Stawiano go na stole. Mężczyzna golił się siedząc lub golił go kamerdyner. W szufladach toaletki trzymano brzytwy, spinki do koszul itp. drobiazgi.
Zazwyczaj w większym domu była niejedna garderoba. Garderobą, garderóbką zwano i inne pomieszczenia, czasem i bez okien, przeznaczone wyłącznie na wielkie szafy i skrzynie, w których trzymano mnóstwo rzeczy "mogących się jeszcze kiedyś przydać". Garderoby służyły za miejsce pracy żeńskiej służby, miesz-
95
IV. Co kryją inne pokoje?
kały w nich bony, nianie, czasem ktoś z członków rodziny, goście. Czasem zaś. tak jak gabinetem, nazywano garderobą pokój zapasowy, bez wyraźnego przeznaczenia, umeblowany byle jak sprzętami już niemodnymi, a często i mocno zdezelowanymi.
Niewiele, niestety, wiemy o pokojach dziecinnych. W inwentarzach pomieszczeń pałacowych nie są- one zazwyczaj wymieniane nawet z nazwy. Z pamiętników wynika, iż dzieci umieszczano w głębi domu. z dala od paradnych pokoi, często na piętrze czy zgoła na poddaszu. Nie przestrzegano zasady, by pokój dziecinny był przestronny i słoneczny, rzadko też go wietrzono, gdyż lękano się przeciągów i wszelkiego zawiania.
Osobno mieszkały najmłodsze dzieci, osobno kilkuletnie, dla których prócz sypialni przeznaczano i pokój do nauki, osobno zaś kilkunastoletnie, kiedy to bardzo wyraźnie zaczynano przestrzegać podziału płci. Już kilkuletni chłopcy i dziewczynki nie sypiali w jednym pokoju, a kilkunastoletni, nawet gdy byli rodzeństwem, uczyli się osobno.
Zawsze pełna praktycznych pomysłów Karolina Nakwaska radziła, by w pokoju dziecinnym każde dziecko miało własne łóżeczko, a przy nim stołek na rzeczy. Miała tu stać szafa na ubranie, komoda na bieliznę, półki na książki i zabawki, a także duża miednica "do umywania", zapewne odgrodzona od reszty pokoju parawanem. Służyła ona tylko dzieciom, bona bowiem miała mieć osobne sprzęty do mycia i osobne ręczniki. 24
Dla niemowląt robiono kołyski drewniane, czasem ozdabiane rzeźbą, niekiedy z wiklinową budką z upiętą na niej tkaniną. Około połowy wieku weszły szerzej w modę kołyski zawieszane na stojaku, z wygiętym prętem u wezgłowia, przez który przewieszano wspaniale przybraną firankę. Również samą kołyskę bogato obszywano pasmanterią, a pościel dziecinną szyto z najcieńszego batystu.
Nieco starsze dzieci sypiały w niewielkich łóżeczkach "z drabinkami" chroniącymi od wypadnięcia. Niewiele mamy wiadomości o dziecinnych mebelkach. Zwykle dzieci otrzymywały małe stołeczki lub krzesełka, czasem stolik. Resztę sprzętów w pokoju
96
IV, Co kryją inne pokoje?
dziecinnym stanowiły normalne meble, a więc łóżka mamki i bony, komoda na bieliznę i jakiś zwykły. ..prosty" stół. na którym układano dziecko do przewijania. Na nim też zapewne stawiano drewniane niecki do kapania niemowląt. Na ścianach wisiał święty obraz, a nieraz i kilka takich obrazów przywożonych z cudami słynących kościołów, szkaplerz, różaniec itp. W pokoju dziecinnym, obok małych jego mieszkańców, obok piastunek, przebywał bowiem często jeszcze jeden gość, gość nieproszony i odganiany na wszelkie sposoby: śmierć. Maleńkie dzieci w XIX w. umierały nadal dość masowo, nierzadko z licznego potomstwa dożywało dorosłego wieku tylko jedno lub dwoje dzieci. Toteż nad pustą kolebką zrozpaczeni rodzice mówili często słowa podobne do tych, które Kochanowski ułożył w strofy nieśmiertelnego trenu:
Wielkieś mi uczyniła pustki w domu moim.
Moja droga Orszulo, tym zniknieniem swoim!
Pełno nas. a jakoby nikogo nie było...
Odgonić skutecznie śmierć mógł tylko Bóg, toteż wizerunki jego i jego świętych umieszczano nad kolebką, poświęcano dziecko Matce Boskiej albo któremuś świętemu, ubierając je stale na biało-niebiesko (kolory maryjne) lub w habit zakonny. Do pokoi dziecinnych zapraszano księdza, by je poświęcał, nie zapominano jednak i o innych sposobach odganiania złych mocy, jak np. wiązanie czerwonych kokardek u kolebki czy zakładanie na rękę niemowlęcia bransoletki z prawdziwych czerwonych korali, które miały je uchronić od uroku. Wciąż jednak tak mało wiedziano o higienie! Starano się przecież dzieci hartować i nie przyzwyczajać do zbytnich wygód, sypiały na siennikach, nie dawano im puchowej pościeli, gdy zaś w początku wieku ogromnie modne stało się wodolecznictwo propagowane przez niemieckiego lekarza naturalistę V. Priessnitza, dzieci co rano musiały brać prysznic, czyli polewano je garczkami zimnej wody.
Dbano też niezmiernie o regularny i pracowity tryb życia dzieci. "Regularność i porządek są to dwie rzeczy najpotrzebniej-
97
IV. Co kryją inne pokoje?
sze człeku, które od najmłodszych lat w nałóg obrócić trzeba" - mawiali ojcowie. Spójrzmy chociażby na taki "Porządek do zachowania względem dzieci" odnoszący się do małych synów ordynata Zamoyskiego. 2:i Dzieci dla zahartowania sypiały w pokoju zimą nie opalanym, budzono je \vpół do szóstej rano, po czym miały się same umyć wodą "wilią przyniesioną do pokoju, aby zbyt zimna nie była". Mycie to zapewne ograniczały tylko do twarzy i rąk, w niedzielę zaś "myć sobie będą zimną wodą nogi i ciało gąbką, a potem ich służący ręcznikiem dobrze wytrze". Również w niedzielę "chędożyły" sobie zęby "proszkiem czarnym z chleba palonego", a w czwartek powtarzały ten zabieg jakimś "proszkiem czerwonym".
Na mycie i ubranie przeznaczano tylko pół godziny,, o szóstej rano bowiem chłopcy przechodzili do "ciepłej izby", gdzie jeszcze przed śniadaniem rozpoczynali lekcje. Izba ta zapewne urządzona była tylko najpotrzebniejszymi sprzętami, jak stoły, stołki bez oparcia (przestrzegano bardzo, by dzieci siedziały prosto), półki na książki i zabawki. Kąty pokoju pozostawały puste, bo gdyby któryś z chłopców coś zbroił, tam miał klęczeć za pokutę. Na ścianach dziecinnego pokoju zawieszano często rózgę lub dyscyplinę. Lekcje, z przerwami na dwa posiłki, trwały do trzynastej, po czym do siedemnastej dzieci zażywały "rekreacji", następnie zaś uczyły się znowu aż do dwudziestej, po czym jadły kolację i szły spać - już bez mycia. Obok nauki różnych przedmiotów zalecano dzieciom, by - dla "formowania ręki", czylfwyrabiania pięknego kaligraficznego pisma - "przepisywały sobie w książkę wiersze lub inne kawałki". Niestety, owa książka nie zachowała się, zajrzyjmy jednak do zeszytu innej małej Zamoyskiej, Mimi, gdzie w 1849 r. starannym rondem zapisywane - obok przezabawnej dziś treści zadań arytmetycznych - znajdziemy takie oto sentencje:
"Człowiek grzeczny nic nie ma ani w twarzy, ani w mowie, ani w postępkach, czym by drugiego uraził, owszem, każdemu stara się przypodobać, przeto go wszyscy lubią." Albo: "Ochędóstwo zachować powinniśmy nie tylko dla naszego własnego dobra, ale i przez wzgląd na innych, żebyśmy oczu cudzych nie obrażali." 26
98
IV. Co kryją inne pokoje?
W czasie wolnym od lekcji dzieci bawiły się zabawkami. Miały ich zwykle wiele i rozmaite. Były to woskowe lub porcelanowe lalki, domki dla lalek z pełnym wyposażeniem wraz z "kuchenką angielską opalaną spirytusem", małe serwisy fajansowe lub porcelanowe 27. konie na biegunach, fuzyjki, szable, pałasze, ołowiani żołnierze, a także przybory do robótek ręcznych, malowania, rysowania, wycinanki, układanki, naklejanki oraz wiele przyrządów do gier ruchowych przeznaczonych do zabawy na dworze.
Postęp techniczny nie omijał też zabawek. I tak np. w 1862 r. prasa warszawska oprócz tradycyjnych przedmiotów dawanych dzieciom "na kolędę" zachwalała taką oto nowość: "lamposkop z 12 widokami fotograficznymi na szkle. Jest to pudło tekturowe z soczewką powiększającą, kładzie się ono na zwyczajną lampę i podkłada widoki, których odbicie otrzymujemy na ścianie." 2S
Z pokoju dziecinnego kilkunastolatki przenosiły się do pokoi "dorosłych", ustępując miejsca młodszemu rodzeństwu. Nie było żadnych reguł co do urządzania pokoju dla młodych chłopców, natomiast około połowy wieku ustalił się zwyczaj, iż młoda panienka, z chwilą gdy została uznana za dorosłą i zaczynała "bywać" w świecie, otrzymywała własny pokój.
Pomieszczenie to utrzymywane było w kolorach pastelowych: bladoróżowych lub bladoniebieskich. Ściany pokrywały jasne tapety w drobne kwiatki, mebelki ustawiano niewielkie i lekkie, często lakierowane na biało lub z jasnego drewna z jedwabnym obiciem. Panieńskie łóżko spowijano w firanki także z białego tiulu lub batystu i przykrywano falbaniastą, sztywno wykrochmaloną białą kapą. Również toaletę "ubierano" najczęściej na biało, białe były też kunsztownie udrapowane firanki u okien. Na małym biureczku stało mnóstwo uroczych "gracików" i rameczek z fotografiami. W żardinierce królowały pnącza i rośliny kwitnące. Na ścianach wisiały pastele lub akwarelki o sielskiej tematyce. Wszystko tu było wytworne, delikatne, filigranowe, ale broń Boże bez przepychu, ten bowiem przysługiwał dopiero buduarowi młodej mężatki.
W bocznych pokojach, w oficynach mieszkali rezydenci. Do pomieszczeń tych trafiały najczęściej meble dawniej paradne, dziś
99
IV. Co kryją inne pokoje?
Dziś już podniszczone i demode, a niekiedy i proste zupełnie sprzęty roboty miejscowego stolarza. Mieszkańcy tych pokoi przyozdabiali je wedle swoich potrzeb, możliwości i upodobań. Rezydenci mężczyźni lubili mieć jakaś sztukę broni na ścianie, obraz o treści patriotycznej przypominający im dawną ich wojaczkę, parę książek lub pism ilustrowanych, szafeczkę na ścianie, w której kryli ulubione nalewki i puszkę z tabaką, wygodny fotel przed kominkiem. stolik do układania pasjansa.
Pokój rezydentki tak odmalowuje autorka Zofii i Emilii: "W alkowie łóżko z karmazynowym pawilonem i garnirowanymi ] duszkami, krucyfiks, obraz Matki Boskiej, wianek poświęceń) Boże Ciało i gromnica, w poduszeczce zawieszony zegarek z dewizką [...] Pstry parawanik zsuwany na żelaznym drągu z mosiężną góry gałką, zza którego wyglądał kosmaty kufer, alembik do wódek i toczone na słupkach gdańskie krosienka [...]. Misternie w robiona komoda, na której stały cztery saskie filiżanki [...]. skrzyneczka szklana z Gdańska i karlsbadzki kubek [...]. Piękne tyrolskie jabłka i pomidory na przemian ułożone garnirowały brzeg komody [...]. Przy kominku kanapka ze stołeczkiem pod no okrągły stoliczek, na nim koszyk zieloną kitajką okryty z robotą, klapka na muchy, w skórę oprawna książka do nabożeństw; klamrą, okulary w czerwonym futerale i długa kokosowa ze srebrnym medalikiem koronka." :y
Szafy w pokoju rezydentki kryły zwykle różne słodycze przez nią fabrykowane, a także zioła i nalewki lecznicze. Na komodzie, szafie, piecu stało mnóstwo tak popularnych wówczas gipsowych figurek i różnych dziwnych nieraz drobiazgów, starannie gromadzonych przez całe życie. Na oknie, w licznych doniczkach, rosło ulubione wówczas geranium i mirt. Jeśli rezydentka była jeszcze pretensjach, na jej toaletce znajdowało się mnóstwo słoi z pachnidłami. pomadami, różami, były tu żelazka do karbowania włosów. różne kokardy, wstążki, świecidełka. Gdy rezydentka się starzała i ..czas swój miedzy pacierzami a mariaszem dzieliła". światowe te błyskotki ustępowały miejsca książkom do nabożeństw świętym obrazkom, a także kartom do gry.
100
Pokoje te chętnie odwiedzały domowe dzieci, które zawsze mogły tu liczyć na jakieś łakocie wciskane w maić rączki w Drew rodzicielskim zakazom, na zabawę staromodnymi gracikami, na słuchanie ćwierkania szczygła czy kanarka w klatce.
Przejdźmy w końcu do pokoi gościnnych. W pałacach magnackich do rozlokowania gości służyły zwykle oficyny lub boczne pawilony pozbawione zresztą zazwyczaj choćby prymitywnych wygód. "Pan domu gościnny po staropolski! duszę odda dla gości, zatrzymywać ich będzie, koła nawet z powozy pozdejmuje, ale o gościnnych pokojach nie myśli nigdy i gdy mu czubem o czym wspomną, odpowiada zwykle, że dobre serce wszystko dla nich zastąpi" - pisał z przekąsem Eustachy Tyszkiewicz. 30. Do chwalebnych wyjątków należał pałac w Puławach, gdzie umieszczano gości w oficynie specjalnie do tego celu zbudowanej, o systemie Korytarzowym, tak że każdy pokój miał własne wejście. Pomieszczenia te były wykwintnie umeblowane, zaopatrzone we wszelkie wygody, goście dysponowali w nich nawet najmodniejszymi powieściami. Na końcu korytarza znajdował się kominek ze stale utrzymywanym ogniem. Można tam było grzać dusze do żelazka czy rurki do karbowania włosów. Stanowiło to zapewne przejaw bezprzykładnego dbania o wygodę gości, bowiem aż dwie pamiętnikarki, z których pierwsza bawiła w Puławach w 1825 r., a druga w 1828 r., odnotowały radość swoich garderobianych na widok owego kominka, który im tak ułatwiał usługę. 31
We dworze szlacheckim, gdy zawitał w dom gość szczególnie szanowany, państwo domu odstępowali mu własną sypialnię lub jakiś z pokoi bawialnych. Gość taki otrzymywał wygodną pościel, przy czym "gościnną" kołdrę niejednokrotnie, jeszcze XVIII wiecznym zwyczajem pokrywała materia "ze starych sukien jejmościnych". Przeważnie jednak ludzie przezorni wybierający się w gościnę podróżowali z własnym "tłumokiem" zawierającym piernaty i poduszki, a także... nocnik. Mogli oni liczyć co najwyżej na to. iż w najlepszym razie we dworze wstawią dla nich w salonie proste drewniane łóżko, uprzednio starannie wyparzone wrzątkiem na podwórzu, by wygubić pluskwy, w gorszym zaś - nocowali w sie-
101
IV. Co kryją inne pokoje?
ni lub w którejś z dużych sal dworu na rozesłanym świeżym sianie, na którym rozkładali sobie własną pościel. Pomieszczenie przegradzano pawilonem na część damską i męską. Takie posłanie wszyscy uważali za rzecz normalną, tylko zgorszona guwernantka Francuzka wzdychała: "Trzeba przyjechać do Polski, aby widzieć leżącą na ziemi i słomie córkę ambasadora, synowicę generała i przyszłą księżną." 32
Gdy napływ gości był bardzo wielki i nie starczało domowych pomieszczeń, "młodzież męską rozkwaterowywano po chałupach, z których chłopów wypędzano" 33 lub zgoła:
Młodzież Tadeuszowi prowadzić kazano.
W zastępstwie gospodarza, w stodole na siano. 34
Zdarzało się też, że gościnni gospodarze przysposabiali nieraz na przyjęcie dużej liczby gości stajnie, "które przedtem myto i czyszczono, w każdym boksie było siano przykryte dywanem, a nad żłobem przybita deska. Pod oknami ustawiano kanapy, a na środku duży stół, który wszystkim służył za toaletę." 35
Niekiedy zaś w lecie, gdy już naprawdę w żadnym pomieszczeniu nie starczało miejsca i część gości musiała przed nocą odjechać, urządzano dla nich przynajmniej prowizoryczne "gabinety gotowalniane" w ogrodzie, gdzie lustra zawieszano na drzewach. 3fi
W połowie wieku obyczaj począł się odmieniać, wymagania co do wygody wzrastać. "Dziwną jest rzeczą - pisała pani Nakwaska - że u nas, gdzie tyle jest wrodzonej gościnności, właściciele domów tak mało w ogóle dbają o wygodę gości." Zalecała też urządzanie osobnych pokoi gościnnych wyposażonych w łóżka, szafki nocne z ukrytym w nich nocnikiem, szafę na ubranie, umywalnię itp. Dodawała również, iż każdemu gościowi należy dać pościel i czyste obleczenie, "żeby nie musiał z sobą wozić tłumoków" 37.
Polacy dawnego autoramentu z niechęcią patrzyli na to znie-wieścienie obyczajów, uważając, że niegdysiejsza prostota była
102
IV. Co kryją inne pokoje?
przyjemniejsza. "Dziś wymaga się łoża ze sprężynowym materacem i przyborów toaletowych na marmurowej umywalni" - gorszył się Józef Dunin-Karwicki -l8, a wtórowała mu Ewa Felińska: "Dziś mężczyźni nawet potrzebują tyle przyborów do swojej goto-walni, że te lada gdzie pomieścić się nie dadzą. Każdy elegant wozi ze sobą cały kramik złożony ze szczoteczek, grzebyków, szczypczyków, żelazek, fiksatorów 3y, pilniczków, nożyków, pachnideł. a to na jednorazowe ubranie. Możnaż z tylu gratami lada gdzie się pomieścić?" 40
Jeżeli tak mało dbano o pomieszczenia"gościnne, cóż dopiero mówić o mieszkaniach dla służby. Tę umieszczano byle gdzie, tak jednak, by zawsze była pod ręką. "Służba sypiała często na podłodze gdzie popadło" - wspomina Wirydiana Fiszerowa. 41 Tak więc lokaje czy hajducy nocowali na "tarczanach ordynaryjnych" i "szlabanach zasuwanych" w sieni lub w przedpokoju przylegającym do pokoju pana, kredencerz w kredensie, panna służąca lub garderobiana w garderobie pani, mamki i bony w pokojach dziecinnych, kuchcikowie w kuchni itp. Zgoła nie wiemy, gdzie wszyscy ci ludzie trzymali choćby swoje rzeczy, myli się, odpoczywali, chorowali w końcu. Zazwyczaj tylko kuchmistrz, kamerdyner, ochmistrzyni mieli własne "stancje" gdzieś w oficynie albo na poddaszu pałacu.
Rodzaj "salonu" dla służby stanowiła izba czeladna, czasem kredens lub garderoba. Tam schodzili się w ciągu dnia wszyscy ci, co właśnie mieli czas lub tu oddawali się codziennym zajęciom, jak prasowanie, przędzenie, szycie. "Gdy. wieczorem nastawała szara godzina, panny siadały na kuferku koło pieca i gryzły orzechy. Kawiarka paliła w żelaznym piecyku kawę [...], pod oknem na krosienkach wyszywała na kanwie rezydentka. za parawanem panna wyprawna prasowała czepki [...], na przypiecku siedziała zgrzybiała wieśniaczka, której do śmierci dano wygodę w pałacu." 42
Dopiero w połowie wieku przynajmniej w części dworów daje się obserwować nieco większą dbałość o pomieszczenia przeznaczone dla służby. Wydzielano jej osobne pokoje na tyłach
103
IV. Co kryją inne pokoje?
domu, w przybudówkach, na poddaszach. O ich wyposażeniu nie wiemy prawie nic prócz tego, że stały tam sosnowe lub żelazne łóżka i "kuferki" zawierające ubogi dobytek ich właścicieli.
Tak oto dobiegamy końca w przechadzce po "innych pokojach". Zajrzyjmy przecież jeszcze do miejsc ustronnych i łazienek. Jak też wyglądały one we dworach i pałacach? Czasem lepiej o tym i nie mówić, toteż pamiętnikarze omijali na ogół starannie ten drażliwy temat. "W całej Polsce - zanotował jeden z nich - zapomniano o wygodnym wychodku, zdaje się, że nasi ojcowie wcale nie dbali o to miejsce tak jednak potrzebne dla wygody codziennego życia." 4<
Niejednokrotnie we dworze znajdował się tylko jeden "kakuar" (od franc.: cacade-stolec), zwany też "kakatorium", czyli ustęp. Przylegał on najczęściej do sypialni państwa domu i dla nich tylko był dostępny. Stał tam "stolec taboretową robotą z naczyniem blaszanym" albo "stolec zasuwany z naczyniem glinianym". Był to rodzaj fotela nieraz z miękkim zapieckiem i z poręczami wybijanymi aksamitem lub safianem, który zamiast nóżek miał rodzaj postumentu, a w siedzeniu okrągły otwór. W otwór ten wstawiano naczynie ceramiczne zwane donicą, a w późniejszych czasach po prostu wiadro.
Niekiedy drugi "kakuar", przeznaczony dla pozostałych mieszkańców domu, umieszczano w niewielkiej komórce pod schodami lub wydzielonej z korytarza. Częściej jednak korzystano z nocników lub z ustępu ukrytego gdzieś w krzewach ogrodu.
Marian Bogdanowicz, wspominając swoją bytność pod koniec XIX w. w gościnnym a zamożnym dworze w Sądowej Wiszni pod Lwowem, pisze, iż nie było tam ani jednego miejsca ustronnego, rolę jego pełnił "wędrowny słupek", który co rano obnoszono po gościnnych pokojach. Stojący za drzwiami lokaj pośpieszał jego kolejnych użytkowników mówiąc, że już inni czekają bardzo pilnie na to tak nieodzowne naczynie. 44
Karolina Nakwaska pouczała swoje czytelniczki: "U nas także łatwiej zobaczyć srebrne lub przynajmniej malowane porcelanowe naczynie nocne niż wygodne krzesło, gdzie byś i rozwolnie-
104
nia się nie bala." Dalej nakazywała stanowczo urządzenie w domu osobnej wygódki. Dodawała też zaraz: "Nie zapomnij o dużym worku pełnym papieru [...]. Spodziewam się jednak, że do tych wkładać nie będziesz listów od przyjaciół ani żadnych innych. Jest to nie tylko niebezpieczna niedorzeczność, ale nawet i pewne uchybienie piszącemu do ciebie. Smutno mi jest, że ci takie przestrogi i opisy najbrudniejszych rzeczy dawać muszę. Ale ten przedmiot jest u nas tak zaniedbany, a zdrowiu, porządkowi i przystoj ności tak konieczny, że go pominąć niepodobna." 45
Druga połowa wieku przyniosła wynalazek "inodorów". to jest stolców zamykanych hermetycznie i "waterklozetów" podobnych do używanych obecnie. Do założenia jednak "waterkiozetu" potrzebna była chociażby lokalna kanalizacja, na tę zaś pałace i dwory musiały poczekać do XX wieku, a i wtedy nic wszędzie jeszcze ją zakładano.
Moda na pałacową łazienkę nastała już w XVIII w. Wznoszono wówczas specjalnie do tego celu przeznaczone pawilony, których wnętrza były zbytkownie.wykończone, a wanny robiono z najdroższych marmurów. Pamiętnikarz wspomina np. "dużą salę" przylegającą do apartamentów księżnej Izabeli Czartoryskiej w Puławach, w której znajdowały się "cztery na wzór rzymski stołki i ogromna wanna z porfiru" 46. Wydaje się jednak, że były to raczej pomieszczenia "na pokaz", użytkowane dość rzadko. W XIX w. w niektórych dworach i pałacach były już przecież łazienki, a przynajmniej jakieś pomieszczenie (często w suterenach), gdzie stała wanna, najczęściej drewniana, niekiedy zapewne ozdobna i wymyślna, jak ta np. we dworze Tyszkiewiczów w Horodle na Litwie: "olchowa, bejcowana, per modum komody z brązem, blachą w środku wybita" 4'. Częściej jednak używano wanien drewnianych, robionych "bednarską robotą" z klepek. I tak na przykład w 1823 r. płacono w Wilanowie "bednarzowi za wannę nową i stołeczek do tejże oraz pobicie beczki dwudziestoma trzema obręczami do kąpieli dla JW Wojewodziny Pani" 4's. Wanna taka musiała mieć zapewne kształt dużego szaflika czy balii i w razie potrzeby przenoszono ją do tego pokoju, gdzie miała się odbyć kąpiel.
105
IV Co kryją inne pokoje?
Wodę bowiem na kąpiel grzano w kotle w kuchni i wlewano do wanny, brudną zaś trzeba było wybierać i wynosić. Rzadko tylko zdarzało się, by w domu znajdował się duży zbiornik na wodę (na strychu), z którego rurami doprowadzano ją do łazienki, jeszcze rzadziej spotykało się "rurę miedzianą z kurkiem do wypuszczania wody na ulicę" 49.
W drugiej połowie wieku higieniści zaczęli propagować wygodniejszą w użyciu i trwalszą wannę cynową lub miedzianą. Były one jednak dość drogie. "Niejedna ze spółrodaczek moich raczej by szal turecki kupić sobie pozwoliła, a mąż jej prędzej by sto butelek szampana wypił, jak gdyby mieli sprawić do domu wannę miedzianą" - pisała Karolina Nakwaska. Namawiała więc chociaż na wannę blaszana zalecając, by kąpać się raz na dwa tygodnie, a przynajmniej raz w miesiącu. 50
Kąpiel wówczas odbywała się z całym ceremoniałem i wymagała wielu przygotowań. Najpierw więc ogrzewano dobrze pokój, w którym się kąpano, potem grzano wodę, a nieraz i zaparzano jakieś wonne zioła do niej dodawane. Ręczniki musiały być ogrzane, jak również przygotowana wcześniej czysta bielizna. Przy kąpieli pomagała druga osoba (kamerdyner asystował kąpieli pana, garderobiana - pani); podawała ona gąbki, mydło, a w końcu wycierała po kąpieli dużym ręcznikiem. Następnie osoba kąpiąca się wyciągała się ciepło przykryta na wygodnej sofce, by dobrze wypocząć i broń Boże nie zaziębić się.
Istniało mnóstwo przesądów, kiedy nie wolno się kąpać. Na przykład nie należało tego robić w ciąży, chyba że dopiero w dziewiątym miesiącu, ponieważ "wcześniej nadto dziecku [kąpiele] dają rosnąć rozszerzając tkankę komórkowatą [sic] skóry" ?l.
Tak więc wanny nieczęsto były używane i nikogo to zbytnio nie dziwiło. Gościnna łazienka np. była jeszcze pod koniec XIX w. uważana za dziwactwo, ekstrawagancję, niebezpieczny luksus. Gdy w latach dziewięćdziesiątych Roman Potocki postanowił wreszcie wprowadzić różne cywilizacyjne nowinki w pałacu w Łańcucie i z dumą pokazywał matce rezultat swoich wysiłków, "pani Alfredowa wobec ilości łazienek w apartamentach i pokojach gościn-
106
IV. Co kryją inne pokoje?
nych zdobyła się tylko na tę może trochę zjadliwą aprecjację: "Bardzo ładnie, bardzo ładnie. Całkiem mi Dianabad przypomina."" (Dianabad - była to w owym czasie największa łaźnia publiczna w Wiedniu.)
Na zakończenie naszej wędrówki wstąpmy jeszcze na chwilę do pralni. Ta mieściła się zwykle w osobnym pomieszczeniu, w budyneczku usytuowanym nad wodą. "Dobrze jest nad wodą wystawić szopę, w której praczki piorą, a w niej ławki pochylone w stronę wody, duży stół, na którym składa się upraną bieliznę. Do wożenia bielizny w dworach porządnych mają zwykle wózek. Lepiej to niż nosić bieliznę na plecach." 53
Prano jednak nie tylko w wodzie bieżącej. W pralni znajdowało się zwykle wielkie palenisko i kotły do grzania wody, stągwie i wiadra do jej noszenia, balie, cebrzyki, szafliki, małe ręczne maglownice i duży magiel, którego wałki obciążała szuflada napełniana kamieniami.
Wielkie pranie należało do stałych ceremonii domowych, odbywało się jednak dość rzadko, co było możliwe wobec dużych zasobów wszelkiej bielizny. Naprzód liczono i spisywano brudne rzeczy, potem sortowano je podług gatunków tkanin, bo każda wymagała innego postępowania. "Bieliznę czeladnią i ścierki należy prać osobno" - pouczała Rządna gospodyni. 54 Najwięcej pracy pochłaniało pranie białej lnianej bielizny i powleczenia. Układano ją w dużych drewnianych beczkach z otworem u dołu nazywanych warznicą lub zofnikiem. Na wierzchu kładziono lnianą płachtę, na którą nasypywano popiół drzewny i wszystko razem zalewano wrzątkiem. Czasem zamiast popiołu używano wody, w której rozgotowano mydło. Bielizna moczyła się tak przez kilka godzin, zaś brudna woda skąpy wała przez otwór w beczce do podstawionego naczynia. Operację tę powtarzano dwa-trzy razy, następnie bieliznę kilkakrotnie płukano, farbkowano, krochmalono wywarem z tartych surowych kartofli lub rozgotowanego ryżu, wyżymano i rozwieszano do wyschnięcia na sznurkach.
"Nowy wypróbowany sposób prania bielizny oszczędzający czasu", propagowany w latach sześćdziesiątych XIX w. przez pa-
107
IV. Co kryją inne pokoje?
nią Ćwierciakiewiczową, zawierał kolejne zabiegi, które wymagały aż trzech dni. ^ Inny podręcznik tej gospodyni nad gospodyniami wyliczał aż 44 przepisy na pranie bielizny, różnego gatunku tkanin, koronek, szali kaszmirowych, mankietów, kapeluszy, rękawiczek, strusich piór itd., itp. Podawał również 20 przepisów na wywabianie różnych plam. 56
Należało bowiem odróżniać plamy z atramentu, soku z owoców, ba, nawet plamy stearynowe od tych z wosku. Gdy bogata wiedza pani domu zupełnie już w tym względzie zawodziła, trzeba było splamione odzienie wieźć do miasta, by oddać je w fachowe ręce "plamiarza", czyli człowieka, który zajmował się wywabianiem plam. 57Słynni byli np. "plamiarze" warszawscy. 58
Upraną i wysuszoną odzież i bieliznę zależnie od rodzaju maglowano lub wkładano w specjalną "prasę z dwóch desek śrubami ściśniętych". Bardziej delikatne sztuki odzieży prasowano żelazkami z duszą. Do rozgrzewania dusz w pralniach stawiano kominki "z kapą" osłaniającą osoby prasujące od nadmiernego żaru. ^ Wielogodzinne prasowanie ciężkim, rozpalonym żelazkiem było pracą bardzo żmudną, szczególnie zaś pracochłonne było "rurkowanie" czepków, do czego służyły małe żelazka podobne do tych, jakich damy używały do karbowania włosów.
Wyjdźmy już jednak z pralni, by wreszcie podążyć do kuchni.
V. Kuchnia
..Pożyczmy od Francuzów ich ciasta, od Włochów ich makarony, od Węgrów ich wina. lecz porzućmy tyle dziwacznych preparatów, niezgodnych ani ze zdrowiem, ani klimatem polskim i jeśliby kuchenny jaki Mickiewicz próbował na naszych żołądkach niebezpiecznych jakich doświadczeń.
"Zrzeczmy się jadła, napoju.
Niech nas zostawią w pokoju.
Dajmy mu pański krzyż.
A kysz. a kysz, a kysz.""
(O klasycyzmie i romantyzmie w kucharstwie Motyl 1828. kwartał II. nr 24. s 85).
..Pamiętam, jak przed trzydziestu laty najważniejszym zajęciem obywatelskiego życia było jedzenie" - pisał Leon Potocki w drugiej połowie XIX w. ' T malował dalej "gastronomiczną codzienność" zamożnego dworu litewskiego: "Dzień rozpoczynano od kawy ze śmietanką [...]. Około godziny dziesiątej odwiedzić apteczkę, napić się po kieliszku anyżówki, kminkówki lub pomarańczówki i zakąsić pierniczkiem lub śliwką na rożen ku było rzeczą nieodzowną. O jedenastej gospodarz, przepiwszy do gości dużym kieliszkiem ajerówki 2 [...] dla zaostrzenia apetytu, z kolei każdego częstował, po czym na lekką zakąskę zapraszał, ale ta zakąska składała się i z kołdunów, bigosu, kiełbas, i zrazów, a dokoła półmiski z ruladą. rozmaitą wędliną i serem. Porter i piwo towiańskie gasiło pragnienie. O drugiej podawano do stołu. Obiad z kilkunastu potraw złożony poprzedzała wódka, a towarzyszyło wino [...]. Po obiedzie roznoszono kawę ze śmietanką, w parę godzin później frukta i konfitury, pomiędzy którymi w lecie ogórki z miodem, a w zimie orzechy i mak smażony w miodzie najgłówniejszą odgrywa! role. O szóstej następowała herbata z ciastem, a wnet potem ochoczy gospodarz woła): - Panowie [...j zawód ży-
109
l
V. Kuchnia
cia krótki, napijmy się wódki! O dziewiątej wieczerza złożona z pięciu lub więcej sutych potraw z bojaźni, aby się z głodu nie przyśnili Cyganie. Koło północy, chcąc nie na czczo pójść do spoczynku, dawano wereszczakę \ po czym po parę lampeczek krupniku lub ponczyku wypić wypadało i to się nazywało podkurkiem."
Obraz przerysowany? Na pewno, ale znów nie tak bardzo, nie bardzo... Przejadano (i przepijano) przecież całe fortuny, a jak pisał zgryźliwy Kazimierz Chłędowski (który sam z uciech stołu niewiele mógł korzystać chorując nieustannie na żołądek), "kucharz wychodził z dworu dopiero wtedy, kiedy już fornalki, woły. a nawet i krowy zostały sprzedane" 4.
Zaś anonimowy aforysta (Alojzy Żółkowski?) ostrzegał swych współrodaków przed osobnikami, którzy broniliby się przed obżarstwem: "Nie ufaj ludziom, którzy mało jedzą: w ogólności są to zazdrośni albo złośnicy. Wstrzemięźliwość jest cnotą nietowarzyską." 5
Kuchnia dworska, by sprostać swoim codziennym zadaniom, musiała być bardzo obszerna. Od rana do nocy buzujący ogień na kominie, zapachy, które się z niej rozchodziły, nie zawsze należały do przyjemnych. Toteż dla kuchni - przynajmniej do połowy XIX w. - wzorem dawnych wieków wznoszono najczęściej osobny budynek opodal dworu. 6 W rezydencjach magnackich dom kuchenny dopasowywano wystrojem i stylem do całości założeń pałacowych, we dworach był to często "budynek niski, wąski i długi, cokolwiek w ziemię zapadły; ktokolwiek zna Polskę, od pierwszego wejrzenia wiedział, że tam mieściły się kuchnia, mieszkanie sług niższego rzędu, a może w jakim uprzywilejowanym kątku pokoje gościnne" 7.
Sebastian Sierakowski 8 w swoim podręczniku budownictwa zalecał, by w budynku kuchennym umieszczać także piec piekarniczy, cukiernię i kawiarnię (czyli pomieszczenia, gdzie przygotowywano słodycze, parzono kawę i "zapiekano" do niej śmietankę), spiżarnię i schowanie na naczynia. Kredens natomiast zawsze był w domu mieszkalnym, tu bowiem przynoszono potrawy z kuchni, tu "zakrzepłe" rozgrzewano na specjalnych fajerkach, tu też
110
V. Kuchnia
nastawiano samowar, szykowano śniadania i wszelkie zimne potrawy nie wymagające gotowania (choć czasem i w kredensie bywało niewielkie palenisko).
Panie domu i służba zgodnie sądzili, że noszenie potraw przez dziedziniec do dworu jest rzeczą bardzo niewygodną, zwłaszcza w dni słotne i mroźne, ale rzadko tylko tej niewygodzie zaradzano. Ileż bowiem we dworach było i innych niewygód, do których wszyscy od dawien dawna przywykli! Czasem łączono budynek kuchenny z domem mieszkalnym oszkloną galerią, czasem "podziemnym tunelem" 9. Dopiero około połowy wieku, gdy zaczęła się zmniejszać liczba służby dworskiej, "gdy zapanowało nieco większe umiarkowanie w jedzeniu i piciu, gdy skrupulatniej zaczęto liczyć wydatki, kuchnie coraz częściej zaczęto umieszczać w suterenach dworu lub w bocznym jego skrzydle. Nadal jednak było to pomieszczenie bardzo duże, ale też bo i na co dzień przygotowywano w nim posiłki dla kilkudziesięciu osób.
Niekiedy wznoszono niewielki budynek przeznaczony na tzw. letnią kuchnię, gdzie nie tylko były gotowane codzienne posiłki, ale też preparowano liczne przetwory na zimę.
Wokół kuchni dzień cały wrzało życie: służba rąbała i nosiła drwa, ciągnęła wodę ze studni, trzeba było wejść po drabinie do sernika, by wyjąć ususzone sery, pobiec do sąsiedniej wędzarni po szynki czy kiełbasy, przynoszona z lasów zwierzyna zawieszana była na specjalnej "szubienicy", by skruszała, a już skruszałą patroszono; w pobliżu zarzynano i skubano drób, a także odbierano mleko dostarczane z obór jarzyny i owoce z ogrodów czy szklarni. Chłopi przynosili raki, ryby, ptactwo błotne. Targowano się z przejezdnymi kupcami sprzedającymi korzenie czy wino (choć tych zakupów częściej dokonywano w pobliskim mieście u stałych i pewnych dostawców). Oprócz ludzi wokół kuchni kręciły się i zwierzęta. Schodziły się dworskie psy zwabione zapachami i nadzieją zdobycia jakiejś kości. Tu też trzymano, przykute do kamiennych słupków, na wpół oswojone wilki, a na wschodzie kraju w pierwszej połowie XIX w. również jeszcze i niedźwiedzie. Leon Potocki np. opisuje, jak ojciec jego podczas balu w pewnym biało-
111
V. Kuchnia
ruskim dworze, gdy damy odmawiały mu tańca, gdyż był podpity, z zemsty odwiązał trzymana przy kuchni niedźwiedzicę i przyprowadził ją na salę halową jako swoją tancerkę. W XVIII w. niedźwiedzie wpuszczane jeszcze były "na pokoje". W Białej u Karola Radziwiłła ..Panie Kochanku" tresowane niedźwiedzie podawały do stołu. Przeraziło to tak młodziutką Izabelę Fleming (późniejszą Czartoryska). że odrzuciła konkury księcia. l()
Wewnątrz kuchni - rzecz jasna - najważniejszym miejscem było palenisko. Na początku wieku używano u nas jeszcze powszechnie palenisk otwartych, to jest trzonów kuchennych lepionych z gliny lub murowanych z kamienia czy cegły, opatrzonych okapem przechodzącym w komin wywiedziony na dach. Okap taki dawał dobry "cug", a zarazem wyciągał zapachy.
Ogień, z małych szczap drewna, rozpalano bezpośrednio na nalepie trzonu kuchennego. Nieraz na jednej dużej nalepie paliło się parę osobnych jakby małych ognisk, gotowano zaś albo przystawiając garnki jedną strona do ognia (co powodowało zresztą, że potrawa często z jednej strony się przypalała, a z drugiej strony garnka zostawała niedogotowana). albo umieszczając je na specjalnych metalowych podstawkach, tzn. denarkach albo dreifusach. albo wreszcie zawieszając kociołki na łańcuchu nad ogniem.
Posługiwano się też rusztami i rożnami. Ruszt stanowiła metalowa kratka z rączką: na tej kratce przypiekano np. mięso. Ale rusztem nazywano także kotlinę w trzonie kuchennym nakrytą taką kratką, pod którą palono ogień. Rożen natomiast to żelazny długi szpikulec, na który nabijano pieczyste, obracany za pomocą korby. Pod rożen podstawiano rodzaj płaskiej wanienki, do której skapywał tłuszcz wytapiający się w trakcie pieczenia i ten, którym polewano mięso. W większych kuchniach były specjalne paleniska przeznaczone do pieczenia na rożnie. W swym podręczniku architektury Sierakowski zalecał, by z jednej strony obudować je niewysokim murkiem, który osłaniałby przed gorącem człowieka obracającego rożen. " Przy tej żmudnej i pochłaniającej dużo czasu pracy zatrudniano często dzieci lub przyuczających się do zawodu młodszych kuchcików. Czasem próbowano wykorzystać
112
V. Kuchnia
do kręcenia rożna psy zamykając je w tym celu w niewielkich kołach dreptakowych (rodzaj kieratu). Psy jednak podobno bardzo nie lubiły tego zajęcia. W drugiej połowie wieku pojawiły się u nas - znane już wcześniej za granicą - rożny "mechaniczne" z nakręcaną sprężyną, która sama obracała pieczyste. 12 Polecane przez rządne gospodynie, gdyż "oszczędzają dziennie kilka godzin czasu jednemu ludzkiemu jestestwu", nie miały, jak się zdaje, większego powodzenia, gdyż nie bardzo umiano się z nimi obchodzić, a może też i z tego względu, że wówczas już coraz bardziej zaczęto odchodzić od pieczenia na rożnie.
Oprócz głównego trzonu kuchennego był jeszcze duży piec do pieczenia chleba, ciasta, a i większych sztuk mięsiwa. Warto tu może przypomnieć ówczesny sposób pieczenia w takim piecu. Mianowicie w tunelu pieca rozpalano ogień, rozgrzewano silnie jego ściany, po czym wygaszano ognisko i wymiatano do czysta popiół. Dopiero wtedy wkładano surowe produkty, które piekły się w trakcie powolnego stygnięcia pieca. Oczywiście, utrafienie w moment odpowiedniego nagrzania pieca wymagało dużego doświadczenia. "Próbowano" temperaturę wkładając do pieca - rzecz jasna po wygaszeniu żaru - arkusz papieru: jeśli ten zbru-natniał, znaczyło to, że piec jest za gorący, jeśli tylko pożółkł i zwinął się, wiedziano, iż piec jest "przyzwoicie ciepły"; wsypywano też do pieca garść otrąb, jeśli się spaliły, znaczyło to, że piec jest za gorący. l3 Należało dobrze znać swój piec i wszelkie jego kaprysy, by nie wyjmować później z niego "opadłych" bab lub zakalcowatych placków. Trzeba też było mieć dobre, suche, twarde drewno do jego opalania, co znamienitsi kucharze warowali to sobie specjalnie w kontraktach. Tak np. słynny w całej Galicji Kulimek, "pierwszy kuchmistrz, a ostatni szlachcic w tym zawodzie na całą Polskę", domagał się dostarczania dwóch gatunków drewna: twardego, by zwęglone długo trzymało żar, i miękkiego, które daje silny płomień konieczny przy pieczeniu na rożnie. 14
Bywały też w kuchniach niewielkie piecyki rozgrzewające się znacznie szybciej. Nazywano je szabaśnikami. Pieczono w nich mięso i ciasto, a także zapiekano wiele legumin.
113
V. Kuchnia
Już w latach trzydziestych XIX w. pojawiać się u nas zaczęły kuchnie tak zwane angielskie, murowane z cegły lub kafli, "kryte blachą z żelaza ulaną, z utajonym ogniem; kuchnie oszczędności, cały obiad w kilku naczyniach jedne na drugim umieściwszy, garstką węgla razem warzące" l3 (autor cytatu oczywiście miał jeszcze na myśli węgiel drzewny). Kuchnie te przypominały swoją konstrukcją do dziś używane kuchnie węglowe, z tym że blacha je przykrywająca nie miała fajerek, tylko jednolity blat. "Wydają one gorąco wielkie, dla gotujących nieznośne i niezdrowe" - pisała Karolina Nakwaska, dodając, że gdy się jaki tłuszcz na blachę rozleje, powstaje okropny swąd. Zalecała raczej kuchnie "kamienne, murowane z kilkoma dziurami, na których kratki" 16. Kuchnie angielskie stały się naprawdę wygodne dopiero wtedy, gdy zamiast jednolitej blachy zaczęto stosować fajerki. Pozwalały one nie rozgrzewać tak bardzo całej kuchni, lecz regulować gorąco przez zdejmowanie lub nakładanie kręgów fajerek.
Jak każda nowość, kuchnia angielska miała gorących przeciwników. "Owe przesławne kuchnie angielskie, pozbawione dawnych kap chłonących wyziewy z potraw i rozlanego tłuszczu, ileż ujmują zdrowia mieszkańcom" - gromił nowy wynalazek autor Kroniki Tygodniowej "Tygodnika Ilustrowanego" 17. Wielu starszych kucharzy nie umiało po prostu na nich gotować, potrawy się przypalały lub kipiały. Trzebajeż było używać nieco innych naczyń niż dawniej (o większej średnicy dna), a przede wszystkim zaprzestać gotowania w glinianych garnkach, które, stawiane na rozgrzaną blachę, pękały. Trzeba też było odłożyć do lamusa ulubione tygielki na nóżkach i zaprzestać pieczenia na rożnie, co wymagało otwartego paleniska. A pieczyste z rożna stanowiło dotąd podstawę każdego jadłospisu! Uważano również - trudno nam ocenić czy słusznie - że jadło gotowane na blasze ma gorszy smak niż gotowane na kuchni otwartej. Nawet Karolina Nakwaska, rzeczniczka wszelkiego postępu w gospodarstwie domowym, zauważała, że tylko rosół uwarzony w saganku zawieszonym nad ogniem jest naprawdę dobry. Stąd w wielu dworach obok kuchni angielskiej pozostawiano nieraz niewielką kuchnię "polską do
114
V. Kuchnia
płomienia", na której nadal przyrządzano przynajmniej pewne potrawy.
Ostateczny jednak cios kuchni z otwartym paleniskiem został zadany w momencie wprowadzenia jako opału węgla kamiennego. Początkowo także on spotkał się z dużą nieufnością użytkowników. Palić drewnem było łatwo, jeśli tylko było suche, rozpalenie zaś węgla wymagało już pewnego zachodu. Ze spalonego drewna zostawał popiół, który był niezmiernie użyteczny w gospodarstwie domowym, służył bowiem do prania bielizny (preparowano z niego ług), do czyszczenia naczyń i różnych metali. Popiół węglowy do niczego nie był przydatny. A jedzenie przyrządzane na ogniu węglowym? - lepiej nie mówić... "Żadna pieczeń ani ciasto nie zrumieni się w piecu opalanym węglami" - oświadczała jeszcze w 1860 r. z wyżyn swego autorytetu słynna Lucyna Ćwierciakiewiczowa. 18 Ale cóż - drewna było coraz mniej i nawet we dworach wiejskich, nie mówiąc już o mieście, w drugiej połowie stulecia częściej paliło się węglem.
W kuchniach przeważnie podłogi były kamienne lub ceglane, gdyż takie łatwiej było utrzymać w czystości. Stał tu długi stół, na którym przygotowywano potrawy i przystrajano je przed "wyda-v niem" do jadalni (a był to cały kunszt artystyczny), stały też szafy i półki - trzymano tam rondle i inne naczynia. Gdzieś w rogu umieszczano dużą beczkę na wodę, której zapas stale uzupełniano, stągwie i kwarty, a także ceberki i wanienki do zmywania naczyń, które pomywano "kwaczem", czyli kijkiem z uwiązaną doń szmatką. Drewniane statki służyły do przygotowywania ciasta chlebowego, wówczas wyrabianego jeszcze bez drożdży, jedynie na zakwasie. W tym celu za każdym razem zostawiano trochę ciasta z rozczynu, by go dodać do następnego. Nie myto też nigdy dzieży, jedynie ją wyskrobywano. W starej dzieży ciasto lepiej się zakwaszało niż w nowej i lepiej rosło. Uformowane bochenki układano w piecu na dębowych lub kapuścianych liściach, stąd na spodzie ówczesnego chleba odciskały się piękne, żyłkowane wzory.
Używano też kierzanki do ubijania masła. W wielkich dwo-
115
V. Kuchnia
rach masło ubijano codziennie, zwykle jednak robiło się to raz - dwa razy w tygodniu. Gdy świeże masło było potrzebne szybko, np. dla osoby chorej, ubijano gęstą śmietanę w butelce poruszając ją szybko w górę i w dół. Powstałe grudki masła wytrząsano i odciskano dalej drewnianą łyżką. Wyrobione już masło formowano w ozdobne kształty w specjalnych foremkach z drzewa bukszpanowego.
Na dużym pniu drzewa rąbano mięso za pomocą topora lub tasaka. Do samego gotowania służyły niezliczone rodzaje kotłów, kociołków, saganków, wanienek do ryb i rondli, z których większość była miedziana. Te ostatnie należało co pewien czas pobielać, by zapobiec tworzeniu się grynszpanu, toteż wędrownego kotlarza trudniącego się tym zajęciem zawsze mile widziano. Do ustawiania rożnów służyły wilki. Przy przygotowywaniu pieczystego używano "dusz do mięsa" podobnych do tych od żelazka. Taką rozpaloną duszę wkładano do wnętrza wypatroszonej gęsi czy indyka, by ptak się lepiej upiekł. Specjalnymi szpikulcami szpikowano mięso, cienkimi słupkami słoniny. Ponieważ nie znano jeszcze maszynki do mielenia, mięsiwa, które miały być rozdrabniane, .siekano, stąd w każdej kuchni znajdowało się wiele noży i tasaków. Stał tam również duży kamienny moździerz (obok miedzianego, służącego do ubijania przypraw), w którym rozcierano rozgotowane mięso, a także móżdżek czy wątróbkę.
Szczególnie dużo było naczyń służących do przygotowywania deserów, a przede wszystkim licznych maszynek do kręcenia lodów, a także form ołowianych do masy lodowej "w kształcie fruktów", "w kształcie kielicha" itp., blach metalowych i glinianych "bab" do pieczenia ciasta, form do kremów, galaret i blamanży (specjalna legumina z mleka migdałowego), rondelków do smażenia masy na karmelki, "szarlotek z pokrywami", "żelaz waflowych i andrutowych", szpateli, czyli łopatek żelaznych, "które upaliwszy w ogniu przeciągają po cieście, by je przyrumienić", a wreszcie "czekuladniczek blaszanych z frygą drewnianą".
Oczywiście, były też w "przyzwoitej" kuchni durszlaki, łyżki cedzakowe, warząchwie, sita i przetaki, puszki do przechowywa-
116
V. Kuchnia
nią korzeni, herbaty, kawy. Do ważnych przyborów należał piecyk do palenia kawy. Kupowane jednorazowo duże zapasy suszonego, zielonego ziarna kawowego przetrzymywano w płóciennych workach, odpowiednią zaś porcję przeznaczoną na bieżące potrzeby domu codziennie upalano, dzięki czemu zawsze pito kawę nie zwietrzałą i aromatyczną. Znawcy jednak uznawali tylko kawę paloną w rynienkach glinianych, które nie nadawały ziarnu metalicznego posmaku. Do mielenia kawy i pieprzu służyły specjalne młynki. Gdy w latach dwudziestych XIX w. rozpowszechniła się herbata, pojawiły się i samowary. Te jednak - nieraz srebrne i kosztownie wykonane - rychło przewędrowały" z kuchni do kredensu czy pokoi jadalnych. W początku wieku nieraz jeszcze trafiał się i niewielki alembik, czyli przyrząd do pędzenia wódki, z której robiono różne nalewki, często używane również jako lekarstwa.
W końcu leżały też w kuchni ryzy specjalnego, grubego papieru. Nasączony tłuszczem i wyłożony plastrami słoniny służył on do owijania niektórych mięsiw pieczonych na rożnie. Robiono też z niego foremki do pasztecików i ozdobnie wycinane "mankiety" zakładane na nóżki upieczonego drobiu.19
Wszystkimi tymi przyborami zawiadywał kucharz używając ich od co dnia i od święta. Uczył też posługiwać się nimi swoich pomocników. Nauka "kucharzenia" odbywała się bowiem drogą przyuczania do zawodu. Jak już powiedzieliśmy wyżej, jeśli gdzieś w okolicy jakiś kucharz zasłynął ze swoich umiejętności, pobliskie, a nawet i dalsze dwory wysyłały doń na praktykę swoich kuchcików, by posiedli arkana tego szczytnego zawodu. Kuchcikiem zaś nie mógł zostać lada jaki tuman, lecz człek rozumny, który był w stanie pojąć, iż: "Do pobudzenia apetytu [...], do rozwinięcia wreszcie całej kokieterii kuchennej potrzeba znać głęboki kunszt składu saporów [przypraw], trzeba wiedzieć, że w gębie organa smaku po rozmaitych będące stronach nie wszystkie są jednostajnie tymże materiałem dojęte. Tak np. pieprz angielski szczypie brzegi, pieprz zwyczajny - środek języka, cynamon zaś na koniec wywiera swoje działanie; gorczyca na głąb gęby, spirytus na poli-
117
V. Kuchnia
czki [...]. Zapewne, że głowa wiejskiej dziewczyny tych głębokich kombinacji sztuki kulinarnej nie ogarnie." 20
Pewną znajomość kuchni posiadały i panie domu, chociaż wiele było takich,- zwłaszcza w bardzo zamożnych dworach, które nigdy nie przekraczały kuchennego progu. "Oczyść, uszlachetnij kuchnię twą bytnością" - nawoływała swe czytelniczki Karolina Nakwaska. 21 Moraliści narzekali, że u nas młoda panna umie zaledwie zaparzyć i podać herbatę, zasady zaś prowadzenia domu są jej całkiem obce.
"Zakłopotaną bywałam w nowym zawodzie gospodarskim, w którym nie byłam obeznaną - wspomina Henrieta Błędowska - gdyż u mojej matki wszystko dostarczano bez jej wiedzy." Pamiętnikarka zaś nie miała pojęcia, jakie zapasy należy porobić, czego i ile potrzeba na codzienne używanie i dla gości. 22
Jednak w wielu szlacheckich domach wdrażano młodą dziewczynę do niektórych przynajmniej zajęć kuchennych, choć nie uczono jej w zasadzie gotować. Musiała natomiast przynajmniej z grubsza wiedzieć, co do czego jest potrzebne, jakie zrobić, czy zakupić zapasy, musiała również "wydawać" kucharzowi produkty przeznaczone na dany dzień, sprawdzać wydatki kuchenne itp. Zwykle też pani domu umiała robić, czy raczej pokierować przygotowywaniem przetworów, osobiście zajmowała się smażeniem konfitur lub kandyzowaniem owoców, nieraz jakaś wymyślna legumina lub mazurek były jej specjalnością. "Przysmaczek przez ciebie przyrządzony więcej ci daleko ukontentowania sprawi, jak gdybyś go kupić kazała" - pouczała młode dziewczęta Klementyna Tańska w swej straszliwie moralizatorskiej, lecz bardzo wówczas poczytnej Pamiątce po dobrej matce. 23
Paniom domu pomagały w kuchennych zajęciach ochmistrzynie, a także rezydentki, które niejednokrotnie gros swego czasu poświęcały pracom domowym. Zasługi kulinarne rezydentki podnosił Leon Potocki. 24
Były jednak potrawy, których kobiety zaliczające się do "towarzystwa" nie tykały się nigdy, np. nie gotowały zup, nie przyrzą-
118
V. Kuchnia
dzały mięsiwa, ryb, nie piekły chleba. Od tego była służba kuchenna.
Panie domu natomiast skrzętnie gromadziły przepisy kulinarne wpisując je w grube kajety niejednokrotnie tuż obok porad na "zgniłą gorączkę" czy na zarazę drobiu. One również kupowały coraz liczniej wydawane książki kucharskie, zagłębiały się w ich lekturę, wybierały nowe potrawy, udzielały konsultacji swoim kucharzom.
Na egzemplarzu Kucharza doskonałego... z francuskiego przetłumaczonego i wielą przydatkami pomnożonego przez Wojciecha Wielądka 25, pochodzącym z biblioteki pałacu w Nieborowie 26, widnieje następujący zapisek skreślony zapewne ręką Marty z Trębickich Radziwiłłowej: "R. 1783 die 4 X-bra w Warszawie u Grela kupiłam tę książkę, dałam za nią zł pol. 5. Uczyć kucharza Marcinka, bo niegodziwie jeść daje." Nie wiadomo, czy starania pani Marty odniosły pożądany skutek, sądząc jednak z wyglądu książki, musiała być często używana i służyła niejednemu pokoleniu kucharzy, którzy byli też coraz znamienitsi w swoim zawodzie. W liście z 27 maja 1820 r. pisanym z Nieborowa, Helena Radziwiłłowa tak relacjonuje mężowi rozkosze pałacowego stołu: "Obiady wyśmienite o samej drugiej: rosół przedni, kurczęta dobrze pieczone gorące, karmione, kotlety tak przednie bez żył i skorupy powierzchniej [...], szparagi świeże, nieprzegotowane [...], z kurcząt frykas z estragonem [z] tak przednim sosem, że palce lizać trzeba." 21 Nie poszła widać w las nauka.
A teraz przyjrzyjmy się, czego książki kucharskie uczyły, a także czego się można z nich dowiedzieć o gustach i preferencjach spółczesnych. Po pierwsze - z tych z końca XVIII i początku XIX w. bardzo trudno było się nauczyć gotować. Żeby nie być gołosłownym, przytoczymy taki np. przepis: "Potrawa w dobrej j usze albo po królewsku. Weź jarząbka albo kuropatwę, ptaszki albo gołąbki, kapłuna albo cielęcinę, albo co chcesz, wymocz, spuść w garniec, zasól, odwarz, odbierz, nacedź znowu tym rosołem i pietruszki włóż, a gdy dowiera, wlej gąszczu, octu, słodkości, szafranu, pieprzu, cynamonu, rodzynek obojga, limonii, przywarz, a daj
119
V. Kuchnia
na misę." 28 Rzecz oczywista, dzisiejszemu czytelnikowi trzeba wszystko tłumaczyć od początku, że jucha to sos, jarząbek to ptak z rzędu kuraków o wyjątkowo smacznym mięsie, kapłon to wykastrowany kogut, który dzięki temu zabiegowi doskonale się tuczył, "odwarz" znaczy: ugotuj, a "odbierz" - odcedź, "nacedź" znów - to zalej, a "gąszcz" w tym wypadku to zapewne bardzo gęsty sos z jarzyn (taką definicję przynajmniej znaleźliśmy w Kucharzu doskonałym z 1783 r., podczas gdy słownik Karłowicza, Kryńskiego, Niedźwiedzkiego mówi, że to "rzecz gęsta, fusy, ustoiny, drożdże"); "słodkość" to zapewne rodzaj melasy z rozgotowanych buraków cukrowych lub jeszcze cukier trzcinowy, "rodzynki obojga" to rodzynki jasne i ciemne, "limonia" zaś to cytryna. Ale nawet i teraz, gdy zrozumieliśmy znaczenie słowne przepisu, nie znamy żadnych proporcji. Ile tego wszystkiego mamy brać i w jakim stosunku? Na ile to osób danie? Jak długo trzeba je gotować?
Wydaje się, że dość długo potrawy przygotowywano "na oko", bez ważenia produktów (w inwentarzach sprzętów kuchennych z pierwszej połowy XIX w. prawie nigdy nie występuje waga, ani zresztą i zegar, który pozwalałby skontrolować czas gotowania potrawy). Oczywiście, niektóre produkty (przede wszystkim sypkie i ciekłe) można było odmierzać, ale przecież nie wszystkie. Powyższy przepis mógł więc służyć za pewną wskazówkę czy pomysł tylko dla osoby, która już i tak umiała gotować. Autorzy książek kucharskich zaczynali coraz bardziej zdawać sobie z tego sprawę. Ktoś kryjący się pod kryptonimem J. S. (zapewne Jan Szyttler, autor bardzo wielu książek kucharskich, popularnych w pierwszej połowie XIX w., a i później), mieniący się być "jednym ze sławniejszych kucharzów europejskich", tak twierdził w przedmowie do swego Kucharza doskonałego 29: "Wielu już w tej materii pisało, wykładając przysposobienie potraw do stołu, ale nikt prawie nie mógł z tych przepisów korzystać nie znalazłszy w nich dokładnego wyrażenia proporcji wchodzących artykułów do potraw, onych przysposobienia i stosownego uwarzenia, aby oczekiwanemu smakowi odpowiadały."
Wydawane w późniejszych latach książki kucharskie zawiera-
120
V. Kuchnia
ły już poradnictwo znacznie dokładniejsze, opisywały wstępną obróbkę surowca, podawały, na ile osób dana potrawa jest obliczona, proporcję składników, czas gotowania, sposoby przyprawiania, aż po zalecenia odpowiednich naczyń itp.
Słynna Lucyna Ćwierciakiewiczowa np. przestrzegała, że rosół należy gotować w garnku glinianym polewanym, a nie w garnku metalowym, w którym nigdy nie będzie miał właściwego smaku, a także wskazywała, jakiej wody do czego trzeba używać (woda bowiem dzieliła się wówczas na studzienną, rzeczną i deszczówkę). Toteż prace pani Lucyny cieszyły^ię szczególną estymą wśród pań domu, a najsłynniejsza z nich, 365 obiadów za 5 zł, wydana po raz pierwszy w 1860 r., doczekała się przeszło dwudziestu wydań.
Popatrzmy teraz, jakie potrawy książki kucharskie proponowały, jaki był ich układ. Każdą niemal z nich otwierał rozdział poświęcony zupom, zwanym też z francuska potażami. Obok polskiego barszczu i różnych tradycyjnych polewek pojawiły się nowo-modne buliony i lekkie zupy "rumiane", zaprawiane zasmażką, a nawet nie znana u nas dotąd zupełnie zupa z żółwia, którą niezbyt widać biegły we francuszczyźnie autor Kucharza doskonałego nazywał "zupa a la torture" (po francusku tortue - żółw, torture - tortura).
Z mięsiw w XIX-wiecznych książkach kucharskich na pierwszym miejscu znajdowała się wołowina, mięso wówczas najbardziej cenione, uważane za najpożywniejsze, najbardziej zdrowe. Na drugim miejscu wymieniano cielęcinę, na trzecim baraninę, powszechnie wówczas spożywaną i uznawaną za przysmak, na ostatnim w końcu - wieprzowinę, którą traktowano jako mięso pośledniego gatunku, godne raczej być podawane na stół czeladny niż pański. "Wieprzowiny nie daje się pieczonej na stołach wykwintnych" - przestrzegała panie domu jeszcze w 1838 r. Nowa kuchnia warszawska. 30 Dopiero w drugiej połowie lat osiemdziesiątych autorka Kuchni wzorowej dopuszczała ewentualną możliwość zastąpienia pieczeni z dzika - gdy o takowego trudno - pieczenia z "młodego wieprza" 31. Mięso i podroby wieprzowe ce-
121
V. Kuchnia
niono natomiat przy wyrobie wędlin i przetworów, nóżki wieprzowe zaś, jak zresztą i cielęce, służyły do wyrobu - domowym sposobem oczywiście - karuku, czyli żelatyny tak koniecznej do przygotowania galaret i innych deserów.
Bardzo lubiano wszelkie podroby mięsne, obficie uwzględniane w przepisach. Jadano nie tylko flaki czy ozory, ale też specjalnie przyrządzoną całą główkę cielęcą, a także oczy, uszy, "animale", czyli gruczoły spod mostku cielęcego, "mleczko cielęce", czyli podgardle, wymię krowie, ogony wołowe i wieprzowe. Wysoko ceniono też pieczone prosię czy jagniątko, przy czym zalecano zabijać zwierzęta bardzo młode, takie, które nie jadły jeszcze innego pokarmu poza mlekiem matki, co dawało szczególną delikatność ich mięsu.
Wiele przepisów dotyczyło potraw z drobiu: indyków, kurcząt, kapłonów i pulard (czyli wykastrowanych kogutów i kur), gęsi (choć."na żadnym obiedzie wystawnym gęś miejsca mieć nie może"), kaczek, gołębi. Autorzy książek kucharskich podawali szereg sposobów tuczenia drobiu, by był smaczniejszy, np. kurczęta karmione kaszą z utłuczonym ziarnem jałowcowym "będą mieć smak kwiczołów", czyli niewielkich ptaszków z rodziny drozdowatych, których mięso uchodziło wówczas za przysmak. Z przekazów współczesnych wiemy, iż wiele tych sposobów, nieraz zgoła barbarzyńskich, istotnie stosowano. I tak np. u pułkownika Obor-skiego w Opatowie w 1816 r. "indyki [...] wraz z końmi były przy osobnych żłobach wiązane i karmione orzechami włoskimi dla utuczenia". Indyk w ten sposób karmiony "był tak duży, że ledwie się na stół zmieścić mógł". "Podobnie się działo z kurczętami, które kładziono do garnuszków glinianych, robiąc w dnie dziurkę na łebek, któren wyściubiał do jadła obfitego w żłobie nasypanego [...] dopiero gdy z utuczenia garnuszek się rozpękał, dawano je do kuchni, na rożen i na stół." 32
Wiele miejsca w dawnych książkach kucharskich zajmowała dziczyzna, przy czym w wydawnictwach pochodzących z początku wieku trafiały się jeszcze przepisy na potrawy z niedźwiedzia (zwłaszcza na łapy niedźwiedzie). Późniejsze wydania ograniczały
122
V. Kuchnia
się już tylko - jeśli chodzi o grubą zwierzynę - do jeleni, danieli, saren, dzików, czasem łosia. Co zaś do dzikiego ptactwa, przepisy kulinarne obejmowały ogromną różnorodność jego gatunków, jak np. słonki, kwiczoły, bekasy, cietrzewie itp., obecnie bądź całkiem wytrzebionych, bądź będących pod ochroną. Jedzono też sporo drobnych ptaków polnych i leśnych od wróbli poczynając. Ale słowiki czy skowronki, tak często spotykane w jadłospisach Francuzów, u nas nie były przeznaczone na stoły, myśl zjadania tych wiosennych śpiewaków jakoś nikomu nie przypadała do smaku.
Spożywano dużo potraw z ryb słodkowodnych, dziś zgoła już prawie zapomnianych, jak sumy, minogi, jesiotry, piskorze. Wśród ryb morskich zdecydowanie królował śledź, ten bowiem przychodził w postaci solonej, inne zaś ryby morskie nie mogły docierać w głąb kraju ze względu na długi transport. Przez cały wiek XIX jadano też sporo raków pod różnymi postaciami. Do przysmaków należało zwłaszcza aromatyczne "masło rakowe", czyli masło przetopione, doprawione drobniutko utłuczonymi skorupkami ugotowanych raków, co dawało mu piękny czerwony kolor.
Książki kucharskie przynosiły również szereg przepisów na potrawy z warzyw, oprócz powszechnie spożywanych i obecnie: kapusty, ogórków, marchwi czy buraków - występowały także gatunki rzadko dziś używane: brokuły (rodzaj zielonego kalafiora), kardy (roślina, której ogonki liściowe gotowano jak szparagi), endywia (rodzaj sałaty o kędzierzawych liściach), salsefia i skorzo-nera (ó jadalnych, białych korzonkach), karczochy (o jadalnym kwiatostanie), jarmuż (odmiana kapusty), pasternak, rzepa. Natomiast w książkach z początku wieku nie ma jeszcze przepisów na gotowanie ziemniaków, chyba że za taki uznamy passus: "O bulwach. Bulwy nie są wyborne, kto chce jeść, ma kazać gotować w wodzie, obrawszy, podlać sosem białym lub musztardowym." 33 Ale być może mowa tu nie o ziemniakach, lecz o słoneczniku bulwiastym, którego bulwy o bardzo białym, włóknistym miąższu niekiedy podawano na stół.
123
V. Kuchnia
Jarzyny przyrządzano niemal wyłącznie gotowane, na surowo jadano właściwie tylko rzodkiewki lub ogórki w mizerii, nawet sałatę najczęściej podawano parzoną i polaną roztopioną słoninką. Sałata surowa przyprawiana oliwą na sposób francuski niewielu znajdowała zwolenników. Nie znano też sałatki z pomidorów, których nieco hodowano już wprawdzie po dworskich ogrodach (a nazywano je pięknie "jabłkami miłosnymi"), lecz nikomu nie przychodziło na myśl, by jeść je na surowo. Książki kucharskie polecały przecier z gotowanych pomidorów jako dodatek do zup i sosów, niedojrzałe zaś zielone pomidory na marynatę. Pomidory służyły też... do dekoracji, układano je, podobnie jak czerwone jabłuszka, na brzegu komody czy szafy.
Omawiane książki zawierały dużo przepisów na potrawy z jaj, a także na "garnitury do mięsa", czyli różnorakie pulpety, paszteciki zwane "figatele", "antypeciki", "róże w klarze" itp. przysmaki.
Dalej szły przepisy na ciasta i leguminy, owe baby barwione szafranem z tak ogromnych ilości mąki, jaj i masła, że już upieczone trzeba je było z kuchni do dworu przewozić na taczkach, owe słynne marcepany, raczej chyba dekoracyjne niż jadalne, podawane u nas jako ukoronowanie "cukrowej kolacji" po uczcie weselnej, owe desery wymyślne i bardzo skomplikowane o wspaniałych nazwach: "flam cytrynowy", "sago z różaną wodą", "biszkopciki z galaretką", "zefir z pianki zamrożonej" itp.
W książkach kucharskich z przełomu XVIII i XIX w. znajdujemy przepisy na różne "sekreta kucharskie", w których lubowano się jeszcze w początkach XIX w. Do dobrego tonu należało podczas uczty zaskoczyć czymś gości, a nie zawsze przecież miano pod ręką karzełka, by go wsadzić w środek wielkiego tortu czy pasztetu. Natomiast można było podać jakąś zagadkową potrawę. Nie cofano się nawet przed sposobami bardzo okrutnymi, jak ten np.: kurczaki pojono wódką, następnie zaś skubano na żywo i z lekka przypiekano nad ogniem, po czym układano na półmiskach i podawano na stół, a marszałek dworu, niby to chcąc je nałożyć na talerze biesiadników, kłuł je widelcem, "aż porywały się z wielkim
124
V. Kuchnia
podziwieniem gości". Wydaje się, że taki widok mógł na długo odebrać apetyt, jednak wówczas jakoś to nie przeszkadzało wielu biesiadnikom.
Oczywiście, były niespodzianki nie tak makabryczne. Np. podawano na stół całego, nie krojonego kapłona w dużej flaszy, a goście mieli odgadnąć, jak zdołano go tam włożyć. A robiono to następująco: bardzo ostrożnie, tak by jej nie pokaleczyć, zdejmowano skórę z ugotowanego kapłona, wkładano ją w butlę, a następnie wlewano w nią mieszaninę rozbitych z mlekiem i płynnym łojem jaj, po czym flaszę korkowano i gotowano w wodzie. Masa jajeczna tężała i wypełniała całą skórę. Była to, rzecz jasna, potrawa "do patrzenia", nie zaś do jedzenia.
Konsumpcyjną już "niespodziankę" stanowiły natomiast gotowane, siekane ryby, formowane na kształt ptaków, osmażane w tłuszczu, którym dla zwiększenia złudzenia dodawano skrzydła z prawdziwych piór. O święconym złożonym "z wszystkich mięsiw siekanych, ułożonych w naturalnych kształtach", wyprawianym przez panią Walentynowiczową w Wilnie w latach pięćdziesiątych wspomina pamiętnikarz. 34 Gwoli prawdy należy jednak dodać, że gospodyni nie miała zębów, chodziło jej więc może raczej o własną wygodę, niż o zadziwienie gości.
Znaleźć też można w książkach przepis na opisywany w Panu Tadeuszu "sekret kucharski: ryba nie krojona, u głowy przysmażona, w środku pieczona, a mająca potrawkę z sosem u ogona".
Większych i dłuższych przygotowań wymagało otrzymanie owoców "w herby, cyfry, napisy", trzeba bowiem było już w lecie nakleić na niedojrzałych jeszcze jabłkach lub gruszkach odpowiedni wzór wycięty z cienkiego papieru, przy czym wybierano te gatunki, które po dojrzeniu miały barwę czerwoną lub ciemnożółtą. Część owocu zaklejona papierem pozostawała jaśniejsza.
Wiele książek kucharskich nie ograniczało się tylko do samych przepisów kulinarnych, lecz zamieszczało zarazem rady co do sposobów przybierania półmisków podawanych na stół, jadło bowiem, zwłaszcza w pierwszej połowie wieku, podczas dużych przyjęć układano jeszcze w bardzo kunsztowne kompozycje. I tak
125
V. Kuchnia
np. Kucharka miejska i wiejska z 1811 r. zalecała następujący sposób "ułożenia" półmiska: na dno kładziono podkład z grzanek, na których układano jako pierwszą warstwę pieczone ptaszki, jako drugą - mleczka cielęce. Trzecią warstwę stanowiły "figatele drobno otresowane", czyli pulpety wykrawane w różne figury. Na szczycie tej piramidy sadzano większego upieczonego ptaszka i całość polewano "rumianą polewką", brzeg zaś półmiska "obsadzano pięknie limonią [cytryną] wykrawaną" 35 Często też pieczyste obstawiano na półmisku "wazonikami upieczonymi z ciasta", do których wkładano "wyborne rodzaje marynat" 36. Szczególnie kunsztownie zdobiono jednak wszelkiego rodzaju ciasta i desery. Z lukru, z różnego rodzaju roślinnego kleju formowano nieraz olbrzymie konstrukcje na kształt budynków, posągów, żaglowców, instrumentów muzycznych itd., itp. Lukry barwiono na różne kolory, to sokiem z buraków lub alkermesu 37 na czerwono, to znów szafranem na żółto lub płatkami chabru na niebiesko czy sokiem z liści szpinaku na zielono. Często też lepiono drobne ciasteczka na kształt kwiatów, postaci ludzkich i zwierzęcych albo w cyfry lub symbole w zależności od okoliczności, z jakich wydawane było dane przyjęcie. Drobiazgowe przepisy tych czynności, a zwłaszcza sposoby "wyciągania" i splatania w kompozycje nitek lukrowych były omawiane w książkach kucharskich. Najwięcej, jak się zdaje, rysunków takich ozdobnych deserów podawała popularna u nas - chociaż chyba nigdy nie przetłumaczona na język polski - książka słynnego kuchmistrza i cukiernika francuskiego Careme'a. 38 Gdy dziś patrzymy na jego kompozycje, zastanawiamy się, jak w ogóle można było te piramidy i rusztowania podzielić między biesiadników. Z przekazów pamiętnikarskich wiemy, że goście po prostu obłamywali fragmenty kompozycji, niekiedy zaś piękniejsze jej części (np. cyfry, figurki, cukrowe kwiaty) wkładali do kieszeni, by po powrocie z przyjęcia ofiarować je dzieciom, domownikom lub zachować na pamiątkę. Dopiero samą podstawę tortu czy ciasta krajano i nakładano na talerze.
Niekiedy autorzy książek kucharskich udzielali również rad, jakiej zastawy do czego należy używać, przy czym nie zawsze byli
126
V. Kuchnia
z sobą zgodni. I tak na przykład Wydoskonalona kucharka polecała - wzorem obyczaju rosyjskiego - nalewać herbatę do szklanek z białego kryształu, a przynajmniej "z pół ślifowanego szkła", tłumacząc, że kolor płynu powinien być widoczny. Natomiast w Kuchni wzorowej przestrzegano, że szklanki są naczyniem do herbaty niewłaściwym, gdyż należy ją zawsze pić w filiżankach. 39
Wiele było zaleceń co do stosownego zastawiania stołu, sprawy niezmiernie ważnej dla prestiżu domu. Wprawdzie autorka Nowej kuchni warszawskiej wzdychała, iż "ubrania stołu nauczyć się można tylko przez widzenie pięknych i wystawnych obiadów" 40, niemniej i ona, i inni autorzy podawali ogólne, a też i bardziej szczegółowe wskazówki tego "ubrania" (o czym będzie jeszcze mowa).
W książkach kucharskich można było znaleźć również informacje, jakie potrawy "pasują" do danej pory dnia; to jest, co np. wypada podać na proszone śniadanie, co zaś podczas tańcującej herbaty itp.
Od połowy wieku wydawnictwa te zaczęły przeważnie zamieszczać menu obiadowe na 365 dni w roku, a przynajmniej różne rodzaje takich menu na cztery sezony, z uwzględnieniem okazji specjalnych (nie tylko świąt i postów kościelnych, ale też przyjęć imieninowych czy weselnych). Zazwyczaj autorzy proponowali jakby dwa warianty tego rodzaju menu, t j., bardziej wystawne lub skromniejsze, wskazując, jaką potrawę gwoli oszczędności można opuścić lub zastąpić czymś tańszym (np. bażanta - kurą itp.).
Osobny, duży dział w książkach kucharskich stanowiły przepisy spiżarniane. "Uzapaszona", jak wówczas mówiono, spiżarnia była bowiem rzeczą nieodzowną. We dworach większość przetworów robiono samemu, nie spuszczając się na żadnych dostawców, bo po pierwsze, do miasta było na ogół daleko, po drugie, nigdy jakoś pod ręką nie było gotówki, po trzecie zaś poczytywano by sobie za dyshonor podać na stół coś kupnego.
Umiejętność konserwowania żywności, niedopuszczania do jej zepsucia, fermentacji, skwaśnienia, zwłaszcza wobec braku chłodni, a również wobec bardzo niskiej higieny, w jakiej utrzy-
127
V. Kuchnia
mywano statki, była sprawą niezmiernie ważną, wymagającą stałych zabiegów i krzątaniny, bo też i zapasów robiono bez liku.
W bród wszystkiego jest w komorze
Czy w krajance, czy w gomółce.
Jest w serniku ser na półce.
Wiszą kumpie i wędliny,
I półgęski, i świniny.
Obok w długich żerdziach ryby;
Z siatki pachną leśne grzyby.
A kwas czysty miasto wody,
W lochu stoją białe miody,
Wódki, starki i nalewki,
I rok cały lód przeleży.
- pisał o dostatkach dworskiej spiżarni Wincenty Pol. 41
Na początku XIX w. we dworach istniała jeszcze starannie zamykana apteczka, a właściwie dwie apteczki: pierwsza, zawiera jąca zioła, nalewki i preparaty lecznicze przeciw różnym chorobom i przypadłościom ludzi i zwierząt, oraz druga, "apteczka
przyjemna". Apteczką zwano najczęściej dużą szafę zaopatrzoną w zamek lub rodzaj wielkiej, drewnianej klatki ustawionej w spiżarni. Niezależnie od zamczystych drzwi spiżarnianych, zamykano ją na osobny kluczyk. Klatka taka - pod warunkiem, że miała drewniane kratki na tyle gęste, by nie można przez nie sięgnąć ręką dla zabrania jakichś łakoci - była praktyczniejsza od szafy, gdyż dzięki przepływowi powietrza zapasy w niej przechowywane nie tęchły i nie pleśniały. Apteczką władała bądź sama pani domu, bądź zaufana szafarka lub "panna apteczkowa". Ona to dbała, by nie zabrakło żadnej ingrediencji, ona też wydawała je codziennie na potrzeby kuchni i stołu. W apteczce bowiem przechowywano produkty najcenniejsze, bo kupne, a przede wszystkim te przyprawy, które skrótowo nazywano korzeniami, chociaż często nie miały nic wspólnego z jakimkolwiek korzeniem. Zapasy korzeni kupowano raz lub dwa razy do roku, bądź przy okazji sprzedaży zboża w Gdańsku, bądź w jakimś innym mieście w czasie kontraktów i jarmarków 42, i przechowywano w "korzennicach
szafiastych".
128
V. Kuchnia
W ..nowej edycji" z 1808 r. Kucharza doskonałego Wojciech Wielądko, wyliczając na kilku stronach "potrzeby domowe", zalecał zakup aż dwudziestu siedmiu rodzajów przypraw, gdzie obok pieprzu, gałki i kwiatu muszkatołowego, goździków, cynamonu, imbiru znalazło się wiele bardzo wymyślnych, których nazwy nic nam dziś nie mówią, a ich dokładnego wytłumaczenia trudno nawet doszukać się w uczonych słownikach. Przecież jednak musiały być jeszcze używane na początku wieku, skoro - częściowo przynajmniej - znał je Mickiewicz i wyliczał w XII księdze Pana Tadeusza pisząc o "cybetach, piżmach, dragentach, pinelach" 43. Pomysł dodawania do jedzenia takiego np. piżma - specyfiku o bardzo silnej woni, używanego obecnie przy produkcji perfum, wydaje się nam dziś dość szokujący i mało apetyczny. Wówczas jednak piżmo - a także i inne aromatyczne zaprawy - skutecznie zabijały woń nieświeżego mięsa, które nieumiejętnie przechowywane często się psuło.
Lubiano zresztą potrawy nie tylko o zdecydowanych, mocnych zapachach, ale też bardzo ostro przyprawione, tak korzenne, że nienawykli cudzoziemcy czuli się bardzo nieszczęśliwi, gdy ich nimi traktowano w polskich domach. Polacy jednak - nim przyszło zwycięstwo kuchni na modłę francuską - lubowali się w owych korzennych ingrediencjach. Wielcy smakosze - dla zaostrzenia apetytu - używali nawet do nacierania talerzy, na które następnie nakładano potrawy, szczególnie aromatycznej odmiany czosnku zwanego rokambuł lub zgoła asafetydy zwanej też popularnie smrodziefkem lub czartowskim łajnem. Był to zakrzepły sok rośliny azjatyckiej ferula asa fetida o tak mocnym zapachu, iż używano go również jako środka cucącego, który podsuwano do wąchania osobie mdlejącej.
Wróćmy jednak do zakupów robionych na potrzeby apteczki. Prócz korzeni kupowano cukier - na początku wieku jeszcze niezmiernie drogi, zamorski cukier trzcinowy zwany kanarem, gdyż pochodził z Wysp Kanaryjskich, następnie w latach czterdziestych wielkie głowy cukru buraczanego wyrabianego już w krajowych cukrowniach. Wobec wysokiej ceny cukru używano go
129
V. Kuchnia
niewiele, większość potraw słodzono miodem lub warzoną w domu melasą (słabo rafinowany cukier płynny otrzymywany z buraków cukrowych). We dworach,-gdzie na ogół bez miary i rachunku szafowano jadłem, cukier podawano do stołu w srebrnych zamykanych na kluczyk cukierniczkach, które po posiłkach znów starannie zatrzaskiwano. Kupowano też sporo kawy stanowiącej już od XVIII w. ulubiony napój Polaków, a także herbatę.
Jako napój wprowadził ją na swój dwór jeszcze Stanisław August, skąd pod koniec XVIII w. przeszła do łasych na nowinki salonów warszawskich. We dworach szanujących staropolską tradycję herbata jednak nie trafiała do "apteczki przyjemnej", lecz do tej drugiej, leczniczej, gdyż uważano ją za ziółko skuteczne na ból głowy, nie zaś za napar, który można by pić ze smakiem. Toteż nabywano ją w iście aptekarskich ilościach, nieraz nie więcej jak pół funta na rok. Jeszcze w 1811 r. słynny botanik Krzysztof Kluk przypisywał herbacie same szkodliwe właściwości: "Gdyby nam Chiny wszystkie swoje trucizny przysłały, nie mogłyby nam tyle zaszkodzić, ile swoją herbatą [...] częste używanie owej ciepłej wody osłabia nerwy i naczynia do strawności służące [...]. Dzieciom i młodym osobom zawsze jest szkodliwa." Z kolei Jędrzej Śniadecki przestrzegał, iż herbata "może wszakże w czulszych i delikatniejszych damach sprawić na moment skutki podobne do owych, jakie sprawiają wina na mężczyznach" 44.
Stopniowo jednak, gdy picie herbaty coraz bardziej zaczęło się upowszechniać w latach dwudziestych XIX w., wzrosły i te zakupy. Początkowo nabywano najchętniej herbatę tzw. karawańską. czyli sprowadzaną karawanami z Chin, gdy jednak rozwinęła się żegluga parowa, docierała do nas także herbata indyjska. Herbatę, której handlem w Królestwie zajmowali się przede wszystkim kupcy rosyjscy, sprzedawano w charakterystycznych, blaszanych pudełkach jaskrawo malowanych w smoki, kwiaty lub postacie Chińczyków z warkoczami. Pudełka takie jeszcze i dziś można czasem spotkać w naszych domach.
W apteczce znajdowały się również gorzkie i słodkie migdały, rodzynki w dwóch gatunkach: duże jasne i małe ciemne koryntki,
130
V. Kuchnia
tak chętnie dodawane nie tylko do ciast, ale też do mięsnych i rybnych farszy, oliwa z prawdziwych oliwek i włoskie makarony, które wówczas - znane u nas nieco szerzej od czasów wojen napoleońskich - uchodziły za rarytas i wykwintny przysmak. Do apteczki trafiały również cytryny i pomarańcze; ich skórkę pokrywano roztopionym woskiem, po stężeniu chronił on owoce przed wyschnięciem i sprawiał, że można je było długo przechowywać. Kupowano też cykatę, czyli smażone w cukrze skórki cytrynowe i pomarańczowe. W domach bardzo zamożnych, a przy tym znających paryski szyk, trafiały się i kasztany jadalne - "glace", czyli obtaczane w cukrze lub suszone, których używano do nadziewania pieczystego.
Do rarytasów w pierwszych dziesięcioleciach wieku zaliczano również żółte sery, a zwłaszcza włoski parmezan, używany do posypywania niektórych potraw, a także sery nazywane szwajcarskimi, podawane - francuską modą - na zakończenie obiadu.
W apteczce stały dalej butle rumu i araku - napoi bardzo popularnych na początku XIX stulecia. Przyrządzano z nich aromatyczne poncze i "kardynały", polewano nimi desery, które następnie podpalano przed podaniem na stół.
Mniej cenne zapasy przechowywano w spiżarni. Było to zazwyczaj duże pomieszczenie, często bez okna lub z oknem solidnie zakratowanym, nie ogrzewane, nieraz z kamienną posadzką. Wokół ścian stały szafy i półki, u sufitu zaś tkwiły umocowane drągi i haki, na których zawieszano wędzone mięsiwo, połcie słoniny, kiełbasy, wianki suszonych grzybów itp. W dużych skrzyniach, podzielonych na przegrody, przechowywano liczne gatunki kasz, mąki, suchego grochu.
Cykl robienia zapasów trwał niemal nieprzerwanie przez cały rok nie ustając nawet w zimie, kiedy to przetwarzano mięsiwa. W lecie starano się bić tyle drobiu czy bydła, ile zjadano w krótkim czasie; nadmiar mięsa przechowywano w otrębach lub mące, które, nie dopuszczając powietrza, miały zapobiegać jego gniciu.
Późną jesienią (na św. Marcina) zabijano tuczone gęsi. Wytapiano z nich bardzo ceniony tłuszcz lub "urządzano półgęski na
131
V. Kuchnia
cały rok", to jest oddzielano mięso od piersi ptaka, zawijano w ciasny rulon, osznurowywano i wędzono. Półgęsek służył następnie za doskonałą zakąskę do wódki. Mniej tłuste mięso kacze marynowano ubijając w niewielkich beczułkach. Wieprze bito przed Bożym Narodzeniem, słoninę i sadło solono, z mięsa zaś. którego nie zjadano na świeżo, robiono szynki i kiełbasy. Po raz drugi bito wieprze przed Wielkanocą, wtedy jednak zazwyczaj zjadano je w czasie świąt, mniej zaś robiono przetworów do dłuższego przechowywania. W marcu przychodziła kolej na bicie tucznych wołów. Z ogromnych ilości ich mięsa przyrządzano tzw. pekelfleisze, to jest mięso mocno solone i nacierane saletrą, po czym ubijane w dużych beczkach. Ozory wołowe wędzono. Niejednokrotnie całego wołu, z przydatkiem mięsa cielęcego, baraniego i dużej ilości korzeni, przeznaczano na wyrób bulionu. Wywar wygotowywano tak długo, aż stawał się ciągnącą, gęstą masą. którą po zastygnięciu krajano "w tabliczki" i przechowywano miesiącami.
W lecie i na jesieni, gdy krowy i owce dawały jeszcze wiele mleka, robiono duże zapasy nabiału: masło solono i ubijano w faskach, a biały, silnie odciśnięty z serwatki twaróg obtaczano w soli lub maku i suszono w słomianych czy lnianych siatkach. Przed spożyciem taki ser trzeba było namoczyć w wodzie, by zmiękł. Z mocno osolonego twarogu z dodatkiem kminku lub innych ziół toczono małe kulki zwane gomółkami, które suszono w letnich piecach chlebowych. "Kiedy się wkradnie do nich robactwo - radził autor jednego z poradników - weź popiołu dębowego i tym posyp sery, a wszystkie zginie." 45
Najwięcej przetworów robiono w lecie i wczesną jesienią, kiedy to ogrody i sady dostarczały obfitych plonów. W początku wieku, gdy mało jeszcze jadano kartofli, suszono na zimę spore ilości warzyw: brukiew, pasternak, rzepę, później jednak niemal zupełnie to zarzucono. Suszono natomiast nadal owoce, których nie umiano inaczej dobrze przechowywać do zimy, chyba że bardzo zmyślnym, a pracochłonnym sposobem, powlekając np. wiśnie czy śliwki roztopionym woskiem, co zapobiegało ich psuciu.
Kiszono dużo ogórków w beczkach, które zatapiano w stawie
V. Kuchnia
i przetrzymywano aż do wiosny. Kapustę kiszono przede wszystkim w całych głowach, a nie szatkowano. Szczególnie ceniono głąby kapuściane z tak ukiszonych główek. Wymienia je jako przysmak typowo polski autor Wędrówki geograficzno gastronomiczne po kraju, 46 Przyrządzano również wiele marynat, do których ocet winny był przygotowywany w domu. Marynowano nie tylko grzyby, ale też ..na sposób angielski" cebulki, młodą kukurydzę, kalafiory, brokuły, melony, orzechy włoskie (niedojrzałe, w zielonych łupinach), nasiona nasturcji zastępujące zagrantczne kapary, a także sporo "fruktów". W szczególny sposób nadawano żywą, zieloną barwę marynowanym korniszonom, mianowicie do kamiennego garnka, w którym je przechowywano, wrzucano miedzianą monetę, i ta pod wpływem kwasu octowego pokrywała się grynszpa-nem, zabarwiając marynatę. Szkodliwość dla zdrowia tego procederu została wykryta przez lekarzy dopiero w połowie wieku. Jeszcze w latach sześćdziesiątych prasa ostrzegała gospodynie przed używaniem monet miedzianych do barwienia korniszonów. 47
Od dawna starano się przechowywać do zimy takie jarzyny, jak na przykład bardzo lubiane szparagi i młody zielony groszek. Ugotowane wkładano do naczyń z osoloną wodą, po czym powierzchnię płynu zalewano roztopionym łojem baranim, który tężejąc nie dopuszczał dopływu powietrza. 48 Konserwy te jednak bardzo często się psuły. Prawdziwą pomoc gospodyniom przyniósł dopiero na początku XIX w. wynalazek Francuza N. F. Apperta, za który uzyskał on tytuł "Dobroczyńcy ludzkości". Zalecał on konserwować żywność w naczyniach szklanych zalepianych pęcherzem zwierzęcym lub korkowanych i lakowanych. Naczynia takie, wraz z zawartością, poddawano długotrwałemu gotowaniu, tak jak dziś postępujemy z weckami. Wówczas jednak nie znano jeszcze słoi i konserwy robiono w butelkach lub jakby karafkach, szerszych u dołu. a węższych u góry. Taki kształt naczyń bardzo komplikował pracę, trudno bowiem było coś do nich włożyć, a zwłaszcza trudno wyjąć. Jeszcze w 1884 r. autor Kuchni wzorowej doradzał paniom domu, by zamawiały potrzebne im butle wprost w
133
V. Kuchnia
hucie i domagały się wykonania w nich szerokich otworów. 49 Że przetworów tych robiono istotnie dużo, potwierdza to analiza menu obiadowych z ubiegłego wieku, zachowanych w niektórych archiwach podworskich. 50 Kompoty z letnich owoców oraz typowo letnie jarzyny pojawiają się w porach roku, gdy nie mogły ich dostarczać inspekty czy oranżerie. Prawda, że wiele nowalijek było już w marcu: sałata, rzodkiewki, rzeżucha, a nieco później i szparagi. Oranżerie natomiast dostarczały ananasów i owoców cytrusowych.
Osobną umiejętność stanowiło wyrabianie konfitur - ulubionych wówczas łakoci, podawanych na wzór rosyjski do herbaty, ale głównie na wety po obiadach i kolacjach. Słynne były zwłaszcza tak zwane konfitury kijowskie, istotnie sprowadzane z tego miasta 51 - rodzaj suchych, kandyzowanych owoców. Wyrobem takich konfitur na początku wieku trudniły się klasztory.Doprawiano je przede wszystkim miodem. Gdy cukier buraczany bardziej się rozpowszechnił, ogromne zapasy konfitur robiono też po dworach, a każda pani domu miała własne sposoby na to, by przetwory te, broń Boże, nie scukrzyły się lub nie sfermentowały. Lucyna Ćwierciakiewiczowa w swych Jedynych praktycznych przepisach wszelkich zapasów spiżarnianych... 42 przytacza aż 45 przepisów na różne konfitury, a w tym także z ananasa, cytryn, pomarańczy, berberysu, dereniu, pomidorów, zielonych orzechów włoskich itd., itp. Smażono też w cukrze płatki róż, całe fiołki, kwiat pomarańczowy. Te ostatnie smakołyki były nadzwyczaj aromatyczne. Niektóre frukta zalewano również jakąś "wódką francuską".
Do przyrządzania konfitur używano specjalnych miedzianych rondli w kształcie miednicy z długą rączką. Owoce pływały w nich w syropie. Prócz konfitur robiono jeszcze i powidła ze śliwek, te smażono najczęściej wprost w sadach w kotłach uwieszonych nad ogniskiem. Śliwki suszono również na różne sposoby: a to z migdałem zamiast pestki, a to znów "na rożenkach", czyli nabijane po kilka na słomki i posypywane obficie kminkiem. Susz taki uchodził za znakomitą przekąskę pod kieliszek wódki.
V. Kuchnia
Z jabłek natomiast smażono ulubione serki jabłeczne, odciskane w prasach i po wysuszeniu krajane w małe kwadraty i obtaczane w cukrze.
We dworach przygotowywano też liczne napoje. Wino, rzecz jasna, było przede wszystkim kupne - robiono wprawdzie nieco win owocowych, ale raczej dodawano je do deserów, niż pito. Wina węgierskie kupowano zwykle beczkami, francuskie, niemieckie, hiszpańskie, znacznie droższe - już raczej w butelkach. W materii win książki kucharskie mało się wypowiadały, jeśli nie liczyć paru przepisów na... oszustwa w rodzaju, "jak z młodego wina w krótkim czasie zrobić stare" (nalewając do beczek po dobrym tokaju) lub w jaki sposób zrobić ze zwykłego białego wina szampan (przez dodanie soku z cytryny i rodzynek dla wywołania fermentacji).
Robiono mnóstwo nalewek na owocach i ziołach, w tym też sporo uważanych za lecznicze. Sycono jeszcze również - zwłaszcza w pierwszej połowie wieku - wiele miodu (słynne były np. miody łączone z sokami owocowymi "maliniaki", "wiśniaki"), chociaż powoli stawał się on napojem uważanym za staroświecki i niemodny. W jego obronie stawali jedynie starzy Polonusowie, pisząc:
Lecz słuchaj, miód dalej powie.
Ja na tej ziemi zrodzony.
Niosłem jej szczęście i zdrowie.
Póki nie bytem wzgardzony... 54
lub:
Dajmy, bracia, wzór dla świata
Pijąc własne trunki.
Z miodem niech szczęście przylała.
Piwo na frasunki.
Jędrzej Śniadecki zauważał z przyganą: "Majętniejsi sprowadzają wina, mocne piwa, rum, arak i wszelkiego rodzaju ułagodzone
155
V. Kuchnia
ostre trunki dla zjednania sobie dobrego humoru. Jak gdyby wesołość była własnością krajów zagranicznych, którą my kupować od nich musimy." 55
Wyrabiano ogromne ilości piwa, które służyło za napitek codzienny, podawany do wszystkich posiłków (picie zwykłej wody uchodziło bowiem wśród ludzi z "towarzystwa" za przejaw dziwactwa). Z piwa przyrządzano również gorące polewki.
Istniało wiele przepisów na sposoby mające uchronić ten napój przed kwaśnieniem. W tym celu wrzucano do beczek różne zioła, a także suszone, obszyte w płócienny woreczek "korzenie ziela zwanego Benedykt" M\ którego nie udało się niestety zidentyfikować.
Spójrzmy teraz, jak te wszystkie zapasy zużywano, co z nich robiono, co i jak jedzono na co dzień i od święta, na czym podawano potrawy.
Na początku XIX w. dawna kuchnia staropolska traciła już popularność, chociaż bynajmniej nie ustąpiła całkowicie. Pewne potrawy przetrwały wszak do dziś. Zaczęto jednak odchodzić od jadła niezmiernie obfitego, ale też niezbyt starannie przygotowywanego, od smaku potraw korzennych, słodkich lub słodko kwaśnych, od wschodnich słodyczy i ciężkich szafranowych ciast.
Nasiliły się wpływy kuchni nazywanej przez współczesnych francuską, choć właściwie była to raczej kuchnia zachodnioeuropejska, bo widzimy w niej wyraźne elementy gustów angielskich, niemieckich, a nawet włoskich. Gotowano teraz potrawy lżejsze, bardziej finezyjne, staranniej "dosmaczane", gdyż korzeni dosypywano z większym umiarem niż dawniej, dania wymyślne i bardzo urozmaicone. Rozwinęła się sztuka cukiernicza, podawano lekkie ciasta, torty, mazurki i wspaniałe desery, często polanę rumem lub innym alkoholem i podpalone, co dawało dodatkowy efekt.
"Kuchnia francuska zastąpiła polską - pisał w początku wieku Leon Potocki - jakieś tam pot-au-feu zastąpiło nasz barszcz z rurą, angielski, krwią zbroczony beefstaek - nasze staropolskie zrazy; francuskie wina wygnały starego węgrzyna i obiadowa go-
136
V. Kuchnia
dzina przeniosła się do pory, w której ojcowie nasi do wieczerzy zasiadali" 57 Tradycyjna wieś szlachecka niezbyt lubiła te nowinki i przygadywała "żabojadom":
Indyk z sosem.
Zraz z bigosem
Dawniej jedli pany.
Dziś ślimaki i robaki
Jak gdyby bociany.
Kto żabami żyje. "
Tego we dwa kije...
W 1828 r. warszawski "Motyl" pisał żartobliwie: "Póki panowie romantycy ograniczali się tylko do nicowania literatury narodowej, można im było przepuszczać zuchwalstwa [...], ale gdy ręka ich świętokradzka sięgać zaczyna i kuchennych nawet progów, materia ta przybiera poważniejszą postać." Wyśmiewano też nowomodne potrawy, zupę a la fałszywy żółw zaprawianą rumem, plum pudding, ropuchy i ślimaki "w pasztecie, sosem z przegniłych serów zaprawione" "*
Starzy Polonusowie uważali nowy sposób przyrządzania i podawania potraw za przejaw skąpstwa i niegościnności. Duży sprzeciw budziły zwłaszcza wśród braci szlachty modne wina francuskie. Potraktowanie takim trunkiem bywało poczytywane za dyshonor, a obrażony gość mówił: "Kochany gospodarzu, ja do pałasza, nie do szpady urodzony." Wino węgierskie tylko uważano za "towarzyskie", francuskie zaś uchodziło za dobre dla ludzi o bardzo słabych głowach lub zgoła za niesmaczne lekarstwo na ból żołądka.5"
Podczas staropolskiej uczty wydanej z okazji zaręczyn Zosi z Tadeuszem, Wojski tak się skarżył generałowi Dąbrowskiemu w XII księdze Pana Tadeusza:
Niestety! już i do nas włazi moda nowa.
Niejeden panicz krzyczy, że nie cierpi zbytków,
137
V. Kuchnia
Je jak Żyd, skąpi gościom potraw i napitków.
Węgrzyna pożałuje, a pije szatańskie
Fałszywe wino modne, moskiewskie szampańskie...
Starzy kucharze utyskiwali, że nie mogą obecnie dogodzić swym panom, którzy na wszystko, co staromodne, grymasili:
Jakeś to zgotował?
U mnie brak pieprzu, u mnie sól odraża.
U mnie zbyt kwaśno, mnieś cukru żałował.
Zewsząd nań groźne głosy zahuczały.
Francuz z ukłonem przepraszałby niskim.
Lecz Piotr nieugięty Sarmata zuchwały,
A to nie jedzcie! - krzyknął im z przyciskiem.
Kto wam dogodzi, co w tym kucharz winny,
Że dzisiaj w Polsce co gęba, smak inny?
[...]
Nie uważajmy na tych panów krzyki.
Którym stół Franków smak polski zepsował.60
Sposób przygotowywania potraw stawał się jednak bardziej zbliżony do tego, jaki był stosowany w zamożnych domach jeszcze w okresie międzywojennym. Jadano obficie, zwłaszcza wtedy, gdy przyjmowano gości. A jak już powiedzieliśmy, w polskich dworach właściwie zawsze byli jacyś goście, stąd ogromnie trudno wyróżnić menu codzienne od bardziej wykwintnego. Atoli prawdziwy kunszt kulinarny rozwijany bywał w czasie wielkich przyjęć: obiadów czy kolacji imieninowych, balów, a zwłaszcza podczas wesel, o czym powiemy jeszcze dalej.
Wzrosła również znacznie dbałość o sam wygląd stołu. Po dworach miano znaczne zapasy bielizny stołowej, przede wszystkim obrusów, a także serwetek przeznaczonych dla każdego biesiadnika, które przed większym przyjęciem "karbowano kredencerską robotą" w kształt konchy, melona, koguta, dwóch królików, prosięcia, psa na obroży itp., co wymagało nie lada jakiego kunsztu. W drugiej połowie wieku serwetki ustawiano już tylko w stożek lub złożone kładziono przy nakryciach.
138
V. Kuchnia
Osobnych serwet używano do podawania kawy czy herbaty, którą zastawiano nie w sali jadalnej, lecz w salonie. Były one często koronkowe albo z barwnym szlakiem lub wymyślnie haftowane.
Znacznie też wzbogaciła się zastawa stołowa. Naczynia cynowe, tak popularne jeszcze pod koniec XVIII w., ustąpiły teraz z pańskich stołów dając miejsce serwisom fajansowym, a zwłaszcza porcelanowym.
"Miej na co dzień fajans, na dnie uroczyste porcelanę białą, gładką ze złoconymi brzegami, o którą nietrudno i zawsze zastąpić ją można, skoro się stłucze" - zalecała Karolina Nakwaska. 61
Na początku wieku nie uważano jeszcze za konieczne, by zastawa stołu była jednolita, przeciwnie, do dobrego tonu należało wyróżniać piękniejszym naczyniem nakrycie gospodarzy i co szanowniejszych gości, przy czym mieszano do woli srebro i porcelanę.
Sreber bowiem znajdowało się w domach polskich dużo, i tych z poprzednich wieków, które, gdy uznano je za niemodne, przetapiano i przerabiano według nowych wzorów 62, i tych wyrabianych ówcześnie przez krajowych i zagranicznych złotników. Były więc talerze, a zwłaszcza półmiski, ozdobne "fajerki" do podgrzewania potraw, przybory do herbaty, cukiernice i szczypce do cukru, tace, duże wazy, koszyki na słodycze i owoce, siteczka itd., itp. W inwentarzu ruchomości pozostałych po księciu Józefie Poniatowskim, obok bardzo licznej zastawy srebrnej, odnotowano np. "5 sztuk blaszek srebrnych z łańcuszkami do zawieszania ich z kartkami na butelkach do wskazania gatunków wina" i "2 srebrne szczypce do szparagów" 6-\
Wzrosła znacznie liczba sztućców. Nie uchodziło już przychodzić na proszony obiad z własnymi ani nakrywać do stołu dawnymi cynowymi sztućcami "sejmikowymi" 64. Używano teraz sztućców srebrnych, czasem o hebanowych rączkach, do wetów zaś - pozłacanych, nierzadko oprawnych w porcelanę. Po-
139
V. Kuchnia
jawiły się osobne sztućce półmiskowe, gdyż nie należało już nabierać z półmiska własną łyżką; chochle, chochelki, noże do masła i serów, łyżeczki do konfitur, lodów itp. Mirrio tej mnogości, podczas posiłków często tylko wybranym gościom podawano coraz to nowe, czyste sztućce. :,Proszę cię, każ odmieniać sztućce wszystkim - napominała Karolina Nakwaska. - Jest to coś nieprzyjemnego, a nawet obrzydliwego, jeść śmietankę łyżką po barszczu albo mącznik [deser z mąki. jak np. naleśniki, łazanki z makiem itp.] po rybim sosie." 65
Już pod koniec XVIII w. obok pojedynczych naczyń porcelanowych pojawiać się zaczęły serwisy: do kawy, herbaty, obiadowe, do wetów. Zwykle jeden duży serwis, uznawany za gorszy, był używany na co dzień, drugi zaś. jeszcze większy, bogaciej zdobiony - od święta.
Posiadano również osobne serwisy do wetów, inaczej zdobione niż serwis obiadowy; w ich skład wchodziły ogromne wazy na lody, duże talerze do układania ciast, małe talerzyki, czareczki i listki do konfitur, filiżaneczki do lodów.
Do porannej kawy każdy z domowników miał swoją ulubioną filiżankę - często podarek od kogoś bliskiego, robiony na specjalne zamówienie, z monogramem lub jakąś stosowną sentencją albo z wizerunkiem popularnego bohatera (Kościuszki, Poniatowskiego).
Pomnożyły się też znacznie zapasy naczyń szklanych, a przede wszystkim kieliszków. Dawne wielkie puchary ustąpiły miejsca mniejszym kieliszkom osobnym do każdego rodzaju trunku. Były też różne szklanki i szklaneczki do ponczu, porteru, piwa.
Na przyjęcia należało stół specjalnie ozdobić.
Serwis zwierciadlany Masz waćpan i figurki piękne z porcelany?
na
- pytała już pod koniec XVIII w. swego męża "żona mod-6ft. Pośrodku stołu kładziono bowiem tafle lustrzane, na
V. Kuchnia
nich zaś ustawiano figurki gipsowe lub porcelanowe, a także różne konstrukcje i budowle z cukru.
W inwentarzu z pałacu Walickich w Małej Wsi pod Warszawą znajdujemy takie wyliczenie ozdób serwisowych: "12 taflów stołowych z brzegami posrebrzanymi" większych i "pomniejszych" 12. 2 koszyki porcelanowe, 14 figur porcelanowych saskich na postumentach, 8 piramid różnej wielkości, 14 wazoników, 2 bramki drewniane wykonane "snycerską robotą" i 24 drewniane galeryjki. 67
Czasem zamiast zwierciadlanych używano tafli drewnianych wysypywanych różnokolorowym "piaskiem cukrowym", których brzegi otaczano kratką z cukru lub ozdobnie wycinanym złotym papierem. 68
"Prawdziwi pasibrzuchowie" oburzali się przeciwko takiemu zastawianiu środka stołu. Uważali, że "gmaszyste budynki", oddzielając jednych biesiadników od drugich, "tamują rozmowy", a także przeszkadzają całkowicie skupić się na jedzeniu, bowiem "prawdziwy gastronom nie umie wykonywać dwóch rzeczy razem: dzielić uwagę swoją między galerią rzeźb a obiadem" 69
Niekiedy pomiędzy zestawione stoły, w specjalnie wycięte otwory wstawiano drzewka pomarańczowe albo jakieś inne ozdobne krzewy. Dla zneutralizowania zbyt ostrych czasem kuchennych woni po rogach sali jadalnej umieszczano urny "z zapalonymi perfumami", a zapewne raczej z kadzidłem.
Około połowy wieku serwisy znikły ze środka stołów ustępując miejsca wazonom z kwiatami lub plecionym girlandom zieleni.
Pora wreszcie przedstawić codzienny rozkład posiłków we dworze.
Ranek zaczynał się od podśniadania, na które podawano kawę. Kawa bowiem "rozkwieca serqa. budzi koncepta, zapala wyobraźnię" 70. Stąd jest napojem właściwym na każdą porę dnia, ale szczególnie na jego początek. Na tę poranną kawę rodzina i goście rzadko tylko schodzili się w jadalni, zwykle służba
141
V. Kuchnia
roznosiła ją po pokojach, w miarę jak się domownicy budzili. Do kawy podawano śmietankę zapiekaną w piecu w specjalnych kamionkowych garnuszkach, "zaprawioną dla gęstości" żółtkiem lub tartymi migdałami, na garnuszek zaś "kładą na wierzch opłatek, żeby okazalszy był kożuszek" 71, ten najulubieńszy przysmak ówczesnych smakoszy. W dni postne dla umartwienia zastępowano śmietankę mlekiem migdałowym. Do przekąszenia zaś służyły "wyborne sucharki", biszkopty albo obwarzaneczki, które na wsi pieczono w domu, w większym zaś mieście, a zwłaszcza w Warszawie, od dawna słynącej z doskonałych wypieków, najchętniej kupowano od tu osiadłych cukierników, Szwajcarów czy też Włochów.
W początku wieku zamiast kawy, a często równolegle z nią, podawano też jakąś polewkę, zwłaszcza taką, jak ta zachwalana przez Mickiewicza w Panu Tadeuszu:
Z gorącego, śmietaną bielonego piwa,
W którym twaróg gruzłami posiekany pływa.
Wytworne damy nieraz jeszcze w łóżku pijały czekoladę doprawioną cynamonem lub wanilią; przysmak ten rozpowszechnił się u nas od końca XVIII stulecia. W latach dwudziestych XIX w. pojawiło się też kakao, traktowane jednak jako napój wzmacniający, jak się zdaje, podawany jedynie chorym.
Mężczyźni zaś - wcale nierzadko - zaczynali dzień od kieliszka wódki. Zwykle była to jakaś aromatyczna nalewka na ziołach lub owocach, nie słodka jednak, lecz wytrawna, tak, by zaostrzała apetyt na liczne posiłki i potrawy, które dzień każdy zapowiadał. "Prostą", czyli niczym nie zaprawioną wódkę uznawano za napój dobry jedynie dla czeladzi. Zwyczaj picia rano herbaty nastał późno, zapewne dopiero gdzieś w połowie wieku, wtedy gdy pod wpływem obyczaju rosyjskiego w domach polskich na dobre za-królował samowar. W początku stulecia herbata była napojem typowo popołudniowym, a i to w domach szanujących polską tradycję podawano ją bardzo rzadko. 72
142
V. Kuchnia
Gdy domownicy na dobre wstali, pora była pomyśleć o solidniejszym posiłku, który spożywano już wspólnie przy jadalnym stole. "Kawa bowiem nie była uważana za śniadanie, tylko za jakieś ust przemoczenie." 73 Śniadanie podawano stosunkowo późno, około godziny dziesiątej -jedenastej. Przygotowywali je kredencerze, oni też prowadzili rachunki kupowanych produktów. Niestety, zachowało się ich niewiele i to tylko z zakupów dokonywanych podczas pobytów w rezydencjach miejskich. Dość trudno więc odtworzyć menu śniadania, zwłaszcza zwyczajnego, codziennego.
"Ekspens kredensowa" obejmował najczęściej chleb, bułki, obwarzanki, sucharki, biszkopty, lukrowane grzanki, kawę, cukier, rum, arak, piwo i porter, oliwę i ocet do przyprawiania sałaty, musztardę, śledzie, kawior, wędzonego jesiotra, masło, śmietankę, sery szwajcarskie i holenderskie, szynkę i wędzone ozory, jajka, rzodkiewki, różnorodne owoce. 74
"Bigosy, zraziki, kotlety, naleśniki, lekkoduchy [rodzaj pasztecików], zawijanki, móżdżki, zwierzyna i owoce - to śniadanie lekkie i pożywne" - pisał anonimowy autor Traktatu o śniadaniu.
W domach, gdzie "sposób życia także modny, nie tak jak dawniej bywało", po wczesnym podśniadaniu podawano dwa śniadania: pierwsze składające się z kawy, herbaty, ciast i "fruktów" o godzinie dziesiątej, drugie zaś o dwunastej, jednak bez nakrywania stołu. A oto opis takiego śniadania skreślony piórem Mickiewicza:
Jakoż po wszystkich izbach panował ruch wielki. Roznoszono potrawy, sztućce i butelki; Mężczyźni, tak jak weszli, w swych zielonych strojach, Z talerzami, szklankami chodząc po pokojach. Jedli, pili lub wsparci na okien uszakach s Rozprawiali o flintach, chartach i szarakach; Podkomorstwo i Sędzia przy stole; a w kątku Panny szeptały z sobą; nie było porządku. Jaki się przy obiadach i wieczerzach chowa. Była to w staropolskim domie moda nowa;
143
V. Kuchnia
Przy śniadaniach pan Sędzia, choć nierad pozwalał
Na taki nieporządek, lecz go nie pochwalał.
Różne też były dla dam i mężczyzn potrawy:
Tu roznoszono tace z całą służbą kawy.
Tace ogromne, w kwiaty ślicznie malowane.
Na nich kurzące wonnie imbryki blaszane
I z porcelany saskiej złote filiżanki.
Przy każdej garnuszeczek mały do śmietanki.
[...]
Zaś dla mężczyzn wędliny leżą do wyboru:
Półgęski tłuste, kumpla, skrzydliki ozoru.
Wszystkie wyborne, wszystkie sposobem domowym
Uwędzone w kominie dymem jałowcowym;
W końcu wniesiono zrazy na ostatnie danie:
Takie bywało w domu Sędziego śniadanie.
Nie wszyscy jednak lubili taki tryb posiłków. W wielu domach zgodnie z dawną tradycją około południa podawano obiad i to bardzo obfity. Oburzała się na to Karolina Nakwaska pisząc: "My szczególnie lubiący dobrze jeść i skłonności mający, z klimatu naszego, do hemoroidalnych słabości, nigdy ze skutkiem pewnym umysłowymi pracami zajmować się nie będziemy mogli, póki, chcąc w środku dnia obiadować, skromniej jeść nie będziemy, jak Niemcy, albo godziny obiadowej nie spóźniemy, jak Anglicy." 76
Dowolność godzin podawania posiłków była ogromna. "Jeden z naszych kuzynów - relacjonował bywały warszawianin - przybyły z Podlasia tylko co w Warszawie nie umarł z głodu dlatego, że nie mógł nigdzie natrafić na właściwą godzinę jedzenia." 77
W każdym razie czy jadano obiad około południa, czy też koło godziny osiemnastej, czy jeszcze później, był to jakby kulminacyjny punkt dnia. O ile na śniadanie nie stawiali się czasem o jednej porze wszyscy domownicy, odwołani przez różnorakie zatrudnienia lub lubiący dłużej poleżeć w łóżku, o tyle obiad zobowiązywał do punktualnej obecności w jadalni. Do tego posiłku dopuszczane były zazwyczaj starsze dzieci, które pozostałe posiłki ja-
V. Kuchnia
dały w swoich pokojach, schodzili się też wyżsi oficjaliści. Podanie obiadu oznajmiał dzwonek lub gong i na ogół punktualność była bardzo przestrzegana, gdyż do stołu siadano jednocześnie i za gru-bianina miano tego. kto by przyszedł do sali, gdy wszyscy już siedzieli.
Stary książę Eustachy Sanguszko ze Sławuty. który często bywał głodny przed oznaczoną godziną obiadu, miał zwyczaj zachodzić cichcem do jadalni i posuwać naprzód wskazówki zegara. Po czym podnosił wielkie larum, że obiad się spóźnia. Kucharz więc codziennie na wszelki wypadek przygotowywał wcześniej potrawy, domownicy zaś znający tę słabostkę księcia znajdowali się zawsze w pogotowiu, by mu nie uchybić rzekomym spóźnieniem. /s
Do obiadu - nawet jeżeli nie było gości - domownicy przychodzili uroczyście ubrani, żadne poranne szlafroczki nie były dopuszczalne. Jeśli obiad podawano wieczorem, kobiety często występowały w wygorsowanych sukniach, a mężczyźni we frakach.
Gdy w domu był kapelan, przed posiłkiem błogosławił zebranych i zastawione dary boże. często też odmawiano krótką modlitwę lub żegnano się.
Obiad stanowił zawsze posiłek obfity, celebrowany długo i spokojnie, tak by i ci, co siedzieli u szarego końca stołu, zdążyli zjeść bez pośpiechu. Nie tolerowano wcześniejszego opuszczania stołu biesiadnego, zanim gospodarze czy gospodyni dali znak do powstania.
Podczas obiadów potrawy często ustawiano na stole już przed przyjściem domowników. Umieszczano je na specjalnych fajerkach opalanych spirytusem lub z włożoną w środek rozpaloną duszą. Bardzo często lepsze dania stawiano u góry stołu, pośledniejsze przy jego końcu. Nazywało się to obiadem na dwa półmiski, a w rzeczywistości oznaczało, że podawano dwa zestawy obiadowe; zupa zwykle była wspólna, różniło się natomiast pieczyste, wety itp.
Nierzadko jednak półmiski były roznoszone przez lokai.
145
V. Kuchnia
którzy trzymali je na ręce obwiniętej serwetą lub w białej rękawiczce i podawali z lewej strony osoby obiadującej. Kucharz zaś - w czystym fartuchu i wysokiej czapie na głowie - kroił własnoręcznie pieczyste na bocznym stole, nie było bowiem w zwyczaju podawać do stołu pieczeni lub drobiu już pokrojonego w kuchni.
Co podawano? Propozycje menu obiadowych zaczynają pojawiać się w książkach kucharskich dopiero koło połowy wieku, z okresu wcześniejszego zachowało się jednak nieco rachunków kuchennych pochodzących z dworów magnackich. Nieocenionym źródłem, istną kopalnią wiadomości jest cytowane już tu wielokrotnie Archiwum Gospodarcze Potockich z Wilanowa prowadzone prawie przez cały wiek XIX. Kolejni kuchmistrze prowadzący rachunki byli na szczęście na tyle skrupulatni, że odnotowywali, czy na obiedzie byli goście, wyodrębniali posiłki dzieci i służby.
Gdy państwo domu obiadowali sami (przez "sami" rozumie się - z kilkunastoma stałymi mieszkańcami pałacu), obiad składał się zazwyczaj z sześciu potraw (gdy z gośćmi - z dwunastu i więcej), w tym trzy potrawy byty mięsne. Porządek obiadu zawsze był taki sam: rozpoczynała go zupa, ewentualnie z jakimiś pasztecikami, dalej szła sztukamięs, pod którym to terminem nie rozumiano tylko mięsa ugotowanego w rosole 79 , lecz wszelkie mięsiwa smażone lub duszone w sosie (zresztą niekoniecznie było to mięso; pod pozycją "sztukamięs" zdarza się napotkać np. ... szczupaka po żydowsku); pieczyste; jakaś jarzyna lub potrawa mączna, a na zakończenie słodkie danie. Obiad bez pieczystego był nie do pomyślenia, nie jadali go tylko biedacy albo ludzie niesłychanie skąpi.
Spójrzmy teraz dla przykładu na dwa menu obiadowe. W jeden ze styczniowych dni 1811 r. w Wilanowie podano zupę z wermiszelem, befsztyki z kartoflami (a kartofle były u nas jeszcze wówczas raczej rarytasem), dwie kaczki duszone w winie, opiekane marchewki, pieczonego zająca szpikowanego słoniną i ciasto z konfiturami.
146
V. Kuchnia
W 47 lat później układ obiadu pozostał nie zmieniony i tak 11 marca 1858 r. Potoccy zjedli: barszcz z pasztecikami, cielęcinę duszoną z garniturem, na pieczyste indyka z sałatą, następnie kalafiory z sosem holenderskim i galaretkę pomarańczową. 80
Propozycje menu obiadowych wysuwane przez autorów książek kucharskich przedstawiały się nieco skromniej, ale też książki kucharskie przeznaczano dla znacznie szerszego odbiorcy niż domy magnackie. Ograniczano się tu do czterech - pięciu dań obiadowych, z tym że na niedzielę proponowano obiady znacznie obfitsze, w Wilanowie zaś nie było różnicy między daniem świątecznym a powszednim, po prostti zawsze jadano doskonale.
Na początku wieku nawet w dni powszednie kuchmistrze dworscy bardzo lubili urozmaicać posiłek jakąś niespodzianką czy sztuczką kulinarną. I tak np. po zdjęciu przykrywy z wazy okazywało się. że na powierzchni zupy pływają upieczone z ciasta kaczuszki i łódeczki, na półmisku zaś ze szpinakiem ustawiano ulepionych z ciasta myśliwych, psy i zwierzynę; z siekanych jajek układano tarczę zegara itp., itd. Sl Zebrani cieszyli się jak dzieci, a kucharz zbierał zasłużone komplementy. Nieco później jednak te figle kulinarne poczytywać poczęto za staroświecczyznę już niemodną, przestały się więc podobać i zniknęły ze stołów.
Po obiedzie przechodzono do salonu na kawę. którą pito czarną albo z dodatkiem śmietanki. Czasem podawano też herbatę. Na początku wieku uchodziła za napój tak niesmaczny, że wprost nie można jej było przełknąć samej, toteż parzono ją z goździkami lub podawano pół na pół z rumem, arakiem czy czerwonym winem. Znacznie później dopiero przyjęło się picie herbaty "na sposób angielski", tj. z cukrem i mlekiem. Nierzadko też podawano dwa gatunki herbaty naraz: zieloną i czarną, stąd w skład porcelanowych serwisów z pierwszej połowy XIX w. często wchodzą dwa czajniki: wysoki i płaski, by łatwo można było odgadnąć, że każdy z nich kryje inny rodzaj esencji.
147
V. Kuchnia
Jeśli obiad jadano w południe, około szesnastej na stole jadalnym pojawiał się podwieczorek składający się z ciasta, sucharków, konfitur.
Do wieczerzy zasiadano koło dziewiętnastej. Przypominała ona nieco swym składem obiad, z tym że nie podawano na nią zupy, lecz trzy-cztery potrawy mięsne i mączne. Potoccy z Wilanowa wieczorami wykazywali wyjątkową wstrzemięźliwość, często na kolację jadano tam tylko jedną potrawę i to niewykwintną: nóżki cielęce opiekane w bułce, kaszę lub ryż na mleku albo jakieś zimne mięso. Prawda jednak, że trafiła się i taka zachęcająco i zarazem tajemniczo brzmiąca nazwa potrawy, jak ..krokodyl z pulardy".
A oto przykład menu wieczerzy w domu szlacheckim w dzień postny: sztokfisz (to jest wędzony dorsz) po kapucyńsku. pierogi ruskie, karp z miodownikiem i grzanki postne do oliwy i piwa. 82
W domach, gdzie obiad jadano koło godziny osiemnastej, nie było już wieczerzy, jedynie wieczorna herbata, zwykle przypominająca nieco podwieczorek, choć często dorzucano do niej jakąś wędlinę lub inne zimne mięso. Późnym wieczorem domownicy lubili jeszcze nieraz coś przekąsić albo wypić na rozgrzewkę przed snem.
Gdy w domu bawili goście, ilość i rozmaitość potraw wzrastała, wyciągano ze spiżarni, co było najlepszego tak z trunków, jak i z zapasów. W domach hołdujących staropolskiej tradycji podawano przed samym obiadem przekąski składające się z marynat i konfitur, po czym dopiero następowały ulubione zupy: barszcz, rosół, kapuśniak, czernina. a dalej bigos hultajski, pieczeń huzarska, zrazy, moc dziczyzny, ryb. niewiele jarzyn, chyba że faszerowane głowy kapuściane, a na deser liczne przysmaczki: konfitury, owoce kandyzowane i suszone, makaroniki, drobne ciasteczka, karmelki domowej roboty itd., itp., a wszystko to nakładano do niewielkich czareczek, filiżanek lub na porcelanowe listki. Ulubionym przysmakiem były lody, robiono je w kilku gatunkach, najczęściej owocowe, układano w piramidy albo formowano w
148
V. Kuchnia
kształcie szynek, kiełbas, owoców itp. tak udatnie, iż "złudzeni goście próbowali brać je ręką" 83 Miód. tokaj i inne trunki lały się strumieniem.
Podczas takiej uczty gospodarz - starodawnym zwyczajem - nigdy sam nie zasiadał do stołu, lecz obchodził gości dolewając do kielichów, przepijając, doglądając służby i usługi, potrawy bowiem były obnoszone. Dla szczególnie szanowanych i godnych gości przyrządzano ich ulubione potrawy lub takie, które staropolski zwyczaj nakazywał podawać tylko najwybrańszym z wybranych. I tak, gdy Roman Sanguszko ze Sławuty wydał ucztę na cześć ogólnie poważanego pułkownika Marcelego Tarnowskiego, honorowy gość znalazł na swym miejscu na stole głowę źrebięcia na półmisku. "Wiadomo, że w dawnych czasach u nas tylko przed hetmanem taki półmisek stawiano." 84 Tarnowski rozpłakał się podobno ze wzruszenia. Trudno dociec, czy istotnie owa głowa źrebięcia została następnie zjedzona, nie udało się też odszukać przepisu na tego rodzaju potrawę, która zapewne musiała być specjalnie przybierana.
Wielkie obiady - czy to podawane w południe, czy też częściej wieczorem - w domach, w których przyjęto obyczaj francuski, nie były obnoszone przez służbę, lecz zastawiane. "Obiad dzielił się na trzy główne części lub oddziały: wstęp, rozwinięcie i zawiązanie. Pierwszy oddział składał się z zupy i pasztecików, sztuki mięsa, kotletów i ryby, drugi z jarzyn, potrawek, legumin, czyli melszpejzów, pieczeni, trzeci, czyli wety, z ciasta, kremów, galaret, owoców, serów i kawy." Sr' Podczas każdego z tych trzech etapów półmiski, sosjerki, salaterki itp. ustawiano na stole w pewnym porządku według prawideł panującej mody. Ten sposób podawania jadła wymagał bardzo dużej liczebnie zastawy, zwłaszcza zaś półmisków, które najczęściej umieszczano na specjalnych fajerkach, by potrawy nie stygły (służyły do tego półmiski cynowe lub srebrne, porcelanowe bowiem łatwo pękały pod wpływem podgrzewania). Stół nakrywano dwoma obrusami, a na jego środku umieszczano dekoracyjny serwis, o którym już była mowa wyżej, zaś w jego braku układano dekorację kwiatową. Księżna He-
149
V. Kuchnia
lena Radziwiłłowa. gdy niespodzianie wypadło jej wydać obiad dla cara Aleksandra I podczas jego pobytu w Warszawie w 1816 r., nie zdążyła sprowadzić podobnego serwisu z Nieborowa, zaś ze względu na ogromne skąpstwo męża nie chciała opłacić wynajęcia naczyń od któregoś ze złotników warszawskich (co było wówczas szeroko praktykowane). Że jednak stół koniecznie trzeba było czymś ubrać, "zamiast zastawy umieściłam wysokie japońskie wazony o bardzo jaskrawych barwach, a w nich moje nakrapiane sałaty" (księżna zamiast roślin ozdobnych hodowała jakieś "cętkowane kapustki", z których była ogromnie dumna). "Koncept admirowano powszechnie, bo się wyróżniał od zawsze jednostajnego sposobu ubierania stołu w brązy i srebra." 86
Obiad tak podawany wymagał wstępnego szczegółowego opracowania planu stołu, tak by wszystkie półmiski znalazły się na swoich miejscach i były w zasięgu ręki biesiadników. Stół dzielono jakby na dwie połowy, na których symetrycznie naprzeciw siebie ustawiano te same rodzaje potraw, chociaż niejednakowe. Np. w jednej wazie była zupa szparagowa, w drugiej zaś jarzynowa zwana Julienne, na jednym półmisku łosoś, a na drugim szczupak, z jednego końca pieczony indyk, z drugiego pieczeń z sarny itp. Goście nie wymieniali między sobą półmisków, kto gdzie został usadzony, ten jadł to, co było na jego połowie stołu. W ten sposób łatwo było u góry stołu postawić co najlepsze, najpiękniej przybrane potrawy.
Po skończeniu pierwszego etapu obiadu służba zbierała talerze i sztućce, które zmieniała na czyste, na miejsce zaś opróżnionych półmisków, w tym samym mniej więcej porządku, ustawiała następną partię potraw. Tak więc była to jakby przerwa w obiedzie na zmianę dekoracji, po czym zaczynał się akt drugi.
Po dwóch etapach obiadu zdejmowano stojący na środku serwis czy inną jakąś dekorację, a także wierzchni obrus, i przygotowywano stół do podania wetów. Pośrodku stołu stawiano wówczas najczęściej albo duży bukiet, albo jakieś cukrowe budowle. Naczynia do wetów, jak i sztućce w co zamożniejszych domach były inaczej zdobione niż naczynia służące do podawania głów-
150
V. Kuchnia
nych dań; obok porcelanowych pojawiały się szklane lub srebrne ..piramidy", na których układano słodycze, koszyki "na frukta" itp.
Taki porządek obiadu, jeśli posiłek miał przebiegać sprawnie, wymagał dużej liczby doskonale wyszkolonej służby, która nie czyniłaby zbyt dużego zamieszania. Nie zawsze widocznie można było zaufać służbie domowej. Tomasz Ostrowski np. wydając w Warszawie w 1816 r. galowy obiad dla cara Aleksandra I, nie tylko zamówił wszystkie potrawy w najsilniejszej wówczas restauracji Chovota, ale też wynajął jego służących dla obsługiwania gości. Dla "obrządzenia ostrzyg" [sic], których podano trzysta na przekąskę, użyto kilku "ludzi sklepowych", nie wiadomo, niestety, z którego z warszawskich magazynów. 87
Ten skomplikowany ceremoniał obiadowy starano się uprościć, to znaczy, stół zaczęto zastawiać tylko potrawami zimnymi, gorące zaś obnoszono. Autor Kucharza doskonałego, podając zalecenia "o ustawieniu stołu w sposób wytworny", doradzał, by pośrodku ustawić piramidę z ciast, zaś po dwóch jego końcach drobne ciastka, słodkie galarety, blamanże, kremy, kompoty, zimne pasztety i ryby, 24 małe talerzyki z drobnymi fruktami i 4 półmiski fruktów dużych, takich jak melony, arbuzy, ananasy 99, a wszelkie ciepłe potrawy obnosić.
Wydaje się, że w drugiej połowie wieku zrezygnowano z takiego sposobu zastawiania stołu na rzecz obiadów całkowicie obnoszonych, wygnano też - jako niemodne - wszelkie serwisy ze środka stołu.
Zapanował również nieco większy umiar, jeśli chodzi o ilość podawanych potraw. I tak np. w 1811 r. na wielkim przyjęciu w Wilanowie podano 27 różnych dań, ale w 1858 r., gdy w tymże pałacu Potoccy podejmowali cara Aleksandra II, obiad - niezmiernie przecież wytworny - liczył tych dań już "tylko" 17. 89 Książki kucharskie z drugiej połowy XIX w., dające propozycje menu wystawnych obiadów, sprowadzały je zwykle do około 10 potraw. 90
Oprócz ceremonialnych obiadów przyjęły się w większych miastach, a zwłaszcza w Warszawie, popołudniowe lub wieczorne
151
V. Kuchnia
proszone herbaty. Na wsi ten rodzaj przyjęć mało był praktykowany, jeśli się bowiem wybierano z wizytą w sąsiedztwo, to na kilka godzin, a wtedy gość musiał być przyjęty jakimś solidniejszym posiłkiem. Wyjątek stanowiły - w domach bardzo przestrzegających zasad dobrego tonu - wizyty etykietalne oddawane po raz pierwszy, np. gdy młoda para po ślubie wizytowała sąsiadów. Henrieta Błędowska opisuje z humorem, że gdy raz jako młoda mężatka wybrała się z pierwszą wizytą w dalekie sąsiedztwo na Ukrainie i trafiła akurat na porę obiadu - domownicy kolejno wysuwali się do jadalnego pokoju, ją zaś poczęstowano tylko herbatą i ciastkami. "To przyjęcie nie było przez skąpstwo, tego bowiem na Ukrainie nie znali, lecz dla pokazania znajomości świata, że się nigdy z pierwszą wizytą na obiad nie przyjeżdża, nie chcieli nas zawstydzić tym brakiem etykiety." 91 W mieście natomiast "herbata" nawet tańcująca była mniej zobowiązująca od wielkiego przyjęcia czy balu. Można było zaprosić na nią mnóstwo osób, a poczęstunek nie był zbyt kosztowny, przygotowania zaś robione w domu nie tak wielkie, gdyż gros ciast kupowano u warszawskich cukierników. I tak np. gdy w 1806 r. Potoccy wydawali herbatę w swym warszawskim pałacu, napoje i lody kupiono od "Carluczego". schodon. ciasta, biszkopty i grzanki od Trombego, strucelki od Gebla. w domu zaś przygotowywano tylko herbatę i kawę. 92
Gdy 13 czerwca 1830 r. Zamoyscy w Pałacu Błękitnym wydali herbatę na 160 osób, koszt tego przyjęcia wyniósł 740 złp i 2 gr, podczas gdy wydany w parę dni później obiad dla 35 osób kosztował aż 1002 złp 27gr. 93
Trzeba jednak dodać, że "herbaty" - wprawdzie licznie uczęszczane, dawały bowiem okazję pokazania się w towarzystwie, zawarcia nowych znajomości itp. - nie cieszyły się dobrą sławą u ludzi o znacznym apetycie, którzy ten rodzaj przyjęcia prawie bez poczęstunku uważali za przejaw wyjątkowego skąpstwa.
Natomiast okazję do dużego obżarstwa dawało święcone. Każdy dwór, każdy miejski pałac miał sobie za punkt honoru, by stoły aż się uginały od jadła, a że w mieście zwyczaj nakazywał -
152
V. Kuchnia
zwłaszcza młodym mężczyznom - odwiedzać w świąteczny dzień domy. w których zwykle bywali, pod wieczór przeważnie chorowali z przejedzenia.
Rachunki pozostałe po dworskich kuchniach mówią nam o podawaniu pieczonych prosiąt i baranków nadziewanych słodkim nadzieniem (baranka takiego pieczono w całości obwijając jego głowę, z której nie zdejmowano runa. papierem nasiąkniętym tłuszczem tak. by sierść się nie osmaliła), cietrzewi, saren, jeleni, dzików, wielkich ilości drobiu, szynek, kiełbas itp. Pieczono też ogromne baby, których ciasto barwiono na żółto szafranem, placki i mazurki. 94 W wielu domach stoły pozostawały zastawione przez cały tydzień, w innych uważano, że mazurków powinno starczyć aż do Zielonych Świątek. 95:"
By skończyć wreszcie z menu różnych przyjęć, wypada powiedzieć jeszcze parę słów o tak zwanej cukrowej kolacji. Staropolski zwyczaj nakazywał już po oczepinach panny młodej, gdy przyjęcie weselne dobiegało końca, podać taką kolację w sypialni państwa młodych. W XIX w. cukrową kolację przeniesiono z pokoju sypialnego do mniejszego salonu czy buduaru (nie podawano jej w jadalni, miała bowiem charakter przyjęcia bardzo intymnego). Często stół, na którym zastawiano tę kolację, przybierano rozkwitłymi drzewkami pomarańczowymi, ponieważ kwiat pomarańczy był uważany za symbol szczęścia małżeńskiego, wplatano go również, obok mirtu, w wianuszek panny młodej. W niektórych regionach kraju fundatorem cukrowej kolacji był zwyczajowo pan młody i wtedy "dedykował" ją swoim teściom. Przeważnie jednak o cukrową kolację, jak i o całe przyjęcie, troszczyli się rodzice narzeczonej. Główne danie tej wieczerzy stanowił marcepan, przysmak robiony z cukru i masy migdałowej. Pieczono go najczęściej w kręgi różnej wielkości, zdobiono lukrem i układano w rodzaj piramidy, przy czym na brzegach kolejnych kręgów układano cukierki i drobne ciasteczka. W zwieńczeniu piramidy umieszczano serce przeszyte strzałą, cukrowego kupidynka lub herby dwóch łączących się rodzin. Zwykle zwieńczenie to młoda para chowała na pamiątkę, samym zaś marcepanem obdzielano gości, którzy za-
153
r
V. Kuchnia
bierali jego kawałki jako weselny gościniec dla swych domowników.
Cukiernicy dworscy czy też - jeśli dwór nie posiadał dość biegłego "artysty" - sprowadzani z pobliskich miast silili się na specjalnie piękne przybranie nie tylko samego marcepanu. lecz i innych ciast i wyrobów podawanych w czasie tej wieczerzy. Robiono więc cukrowe wieże, altany i świątynie, amorki, gołąbki z niezapominajkami w dzióbkach itd., itp. Z lodów formowano różne "frukta" bardzo nieraz zmyślne (np. arbuz z dwóch gatunków lodów - czerwonych imitujących miąższ owocu i zielonych - skórkę; pestki robiono z czekolady). Wino podawano tylko słodkie węgierskie, w początku wieku przyjęło się częstować gości szampanem, którym spełniano toast na szczęście państwa młodych lub zdrowie ich rodziców. 96 Pito również wino z pantofelka panny młodej. "Myliłby się jednak, kto by myślał, że wino nalewano w trzewik; sztuka na tym zależała, ażeby kielich nalany postawiwszy w trzewiku, nie trzymając ręką kielicha, wypić co do kropli nie zmoczywszy winem trzewika." Kazimierz Chłędowski, któremu nigdy się nic nie podobało, pisze, że należałoby już wreszcie zerwać z tą dawną tradycją, gdyż "zwyczaj to wszakże już nie na nasze nerwowe czasy" 97.
Podochoceni goście zachowywali się prawdopodobnie dość swobodnie, gdyż Karolina Nakwaska podkreślała z naciskiem, iż w czasie tego posiłku "u nas tylko znanego" należy stanowczo "zaniechać żartów i słów dwuznacznych, które mogą zgorszyć młodzież". 98
Rano po nocy poślubnej "starodawnym zwyczajem" uroczyście ubrany kucharz przynosił do sypialni państwa młodych dwie filiżanki winnej polewki. "
Od uroczystości gastronomicznych powracając do dni codziennych warto jeszcze wspomnieć o sposobie, w jaki karmiono dzieci, a także służbę domową.
Dzieci do lat siedmiu, a nieraz i dziesięciu nie tylko, że nie
154
V. Kuchnia
były dopuszczane do wspólnego stołu z rodzicami, ale też otrzymywały inne potrawy niż dorośli. Panowało wówczas powszechne przekonanie, że przeznaczone dla nich pożywienie powinno być jak najbardziej jednostajne, wszelka bowiem odmiana, a już broń Boże podanie dzieciom jakichś owoców, może doprowadzić tylko do zgubnych skutków.
Henrieta Błędowska podkreśla z dumą, że siostrzeniec jej aż do siedmiu lat niezmiennie dostawał na śniadanie kaszkę, na obiad rosół, skrzydełko pieczonej kury i szpinak, na kolację zaś kleik lub naleśniki. Nigdy nie kosztował cukierków lub konfitur, nie mówiąc już o takich używkach jak herbata i kawa. "100
Włodzimierz Czetwertyński wspominając swoją młodość pisze: "w latach pierwszego dzieciństwa nie dostawaliśmy wcale mięsa. Babka moja, zawsze się o nasze zdrowie obawiając, dozwalała nam tylko kaszki, zacierki i innych podobnych potraw." 101 We dworze w Mizoczy na Wołyniu w latach czterdziestych starannie wypisane na papierze i przybite na ścianie w dziecinnym pokoju menu posiłków dzieci ustalone było raz na zawsze, na wszystkie dni tygodnia, niezależnie od pory roku. Szczególnie niepopularna wśród dzieci była "obrzydliwa semulinka" - drobna kaszka pszenna lub kukurydziana podawana z masłem zawsze w piątki. Oczywiście i tu nie dawano dzieciom prawdziwej kawy ani herbaty, dostawały natomiast polewkę z grzanego piwa ze śmietaną, kawę upaloną z żołędzi, napar bratków z mlekiem "dla oczyszczenia krwi". Z jarzyn karmiono je gotowaną marchwią, uważaną za pożywienie specjalnie zdrowe. W drodze łaski jednak pozwalano dzieciom, gdy były bardzo grzeczne, zgłosić się pod koniec obiadu dorosłych - po deser. 102
Nieocenione Archiwum Gospodarcze z Wilanowa przynosi wiadomości o pożywieniu kolejnych pokoleń małych Potockich w latach 1811-1854. Dzieci na obiad karmiono niezmiennie rosołem z wermiszelem. kaszą lub "aux clusquit", czyli z kluskami, jak pięknie z francuska pisała ten wyraz osoba prowadząca rachunki. Dostawały jedną lub dwie potrawy mięsne (drób, cielęcinę), z jarzyn jedynie szpinak lub marchewkę, na deser zaś nic lub najwyżej
155
V. Kuchnia
kompot ze śliwek i gruszek, których to owoców (suszonych?) musiało być w wilanowskiej spiżarni bez liku, gdyż kompot z nich serwowano niezależnie od pory roku. W drugiej połowie wieku czasem jako deser pojawiają się też "jabłka naturalne", a więc zapewne surowe. Na kolację podawano również rosół, przeważnie z chlebem, kaszę z masłem lub jakąś potrawę z jajek, a czasem i piwną polewkę. 103
Od tego surowego i monotonnego reżimu czyniono odstępstwa - jak się zdaje - tylko w czasie okazjonalnych balików, kiedy to dzieci raczono ogromna ilością słodyczy. I tak w styczniu 1806 r. w pałacu Potockich w Warszawie podano zimne napoje, lody, "biszkopty glansowane", grzanki, 20 sztuk "jabłek włoskich", cukierki, babkę i konfitury. "104
O bardziej racjonalnym żywieniu dzieci zaczęła być mowa dopiero pod koniec XIX w.
We dworach - obok stołu państwa i stołu dzieci - był jeszcze tak zwany drugi, a czasem i trzeci stół, to znaczy osobne jadło przygotowywane dla służby, bowiem służba domowa i część czeladzi (przeważnie bezżenna), która nie otrzymywała ordynarii, pozostawała na wikcie dworskim.
Wśród służby przestrzegano ścisłej hierarchii i w obrębie domu każdy dobrze wiedział, jaki stół mu przysługuje, strzegł zazdrośnie swoich praw i baczył, czy ktoś nieodpowiedni nie dosiadał się do jego kompanii. "Wszystkie te stopnie dworskie były osobno od siebie nawet stołowane, nawet karmione - broń Boże razem. Osobny stół lokajski, osobny furmański. osobny garderoby, osobny pralni, osobny każdy" - pisał pamiętnikarz. l05 Panna służąca, garderobiana czy kamerdyner domagali się na śniadanie kawy, co wyróżniało ich od innej służby, która dostawała na ten pierwszy posiłek zupę. Oni też na obiad otrzymywali pieczyste, podczas gdy pozostała służba tylko sztukamięs.
Dziewiętnastowieczne poradniki domowe zgodnie zalecały dawać służbie dużo jadła, co powstrzyma ja od kradzieży i zachęci do lepszej obsługi. "Każ w ogólności dobrze karmić służących
156
V. Kuchnia
pisała Karolina Nakwaska - choć bez zbytku, czysto i smacznie [...]. Nie dziw się. że ludzie zmysłowi, bez wychowania i w ciągłym ruchu, dbają o lepsze jadło i potrzebują zaspokojenia apetytu. Wszak i osobom lepiej ukształconym nie jest obojętnym zjeść dobrze albo źle." 106
Lucyna Ćwierciakiewiczowa w jednym ze swych licznych poradników podaje propozycje całotygodniowego wyżywienia dla służby, rozdzielając stół drugi i trzeci. Na stole drugim mięso miało się pojawiać 5 razy w tygodniu, na stole trzecim tylko trzy razy, przy czym raz proponowała zastąpić mięso "skórkami", zapewne od słoniny. A oto projekt Ćwierciakiewiczowej całodziennego menu dla drugiego i trzeciego stołu:
"Śniadanie: stół 2 zacierka ze słoniną,
stół 3 krupnik jęczmienny z kartoflami.
Obiad: stół 2 barszcz z mięsem i groch,
stół 3 barszcz z wędliną lub skórkami, groch.
Kolacja:
stół 2 kasza jaglana lub jęczmienna,
stół 3 kartofle." 107
Różnice w jakości jadła pomiędzy stołami nie były więc wielkie. Wydaje się, że na początku wieku karmiono służbę mniej skąpo niż później, gdyż większa była wówczas obfitość wszelkich dóbr rolnych, które - trudne do zbycia - w większości przejadano. Ludwik Jabłonowski wspomina, że w latach trzydziestych XIX w. w jego rodzinnym domu - bynajmniej nie magnackim - służba miała dostęp do wszystkich zapasów: "Mięso leżało w otwartej komorze, kto był głodny, krajał sobie kawał, przypiekał na węglach i pożywał." '"'s
W Wilanowie, gdzie starannie spisywano nie tylko to. co gotowano dla "państwa hrabstwa", ale i to, co przeznaczano "dla ludzi", karmiono służbę doskonale: na obiad dzień w dzień podawa-
157
V. Kuchnia
no cztery potrawy, w tym dwa rodzaje mięsiwa, od czasu do czasu dodawano też deser. Na kolację z kolei - zazwyczaj dwie potrawy, w tym jedna mięsną.
I tak oto dobiegliśmy końca ..gastronomicznej codzienności".
VI. "W co się bawić..."
..... w Polsce gościnność nic tyle była poczytywana za obowiązek, za cnotę, jak za przyjemność, rozkosz, potrzebę, życia".
(Andrzej Edward Koźmian, Wspomnienia)
Henryk Stecki, opisując dom swych lat dziecinnych w Międzyrzeczu na Wołyniu, wspomina, jak to dziadek jego co rano zasiadał na ganku i przez szkła specjalnie w tym celu sprawionej lunety wypatrywał, kto jedzie przez rynek miasteczka. Jeśli zobaczył znajomy ekwipaż. wysyłał służebnych kozaków, by doprowadzili podróżnego na obiad do dworu nie zważając na jego ewentualne protesty. 1 Myliłby się ten, kto by sądził, że gospodarz był człowiekiem nielubianym i że bez użycia siły nie mógł sobie zapewnić towarzystwa. Przeciwnie, obszerny jego dwór pękał niemal w szwach z nadmiaru gości. Jemu wciąż jednak było mało i mało, on jak wielu innych ludzi pierwszej połowy XIX w. uważał gościnność za "rozkosz, potrzebę życia", lubił wokół siebie ruch, gwar, ciągłą odmianę, kochał starych przyjaciół i z ochotą zawierał nowe znajomości, nie rozumiał potrzeby samotności, a jeśli już przyszła chwila smutnej zadumy, to i ja chciał dzielić z innymi.
..Polak sam jeść nie lubi - pisał Łukasz Gołębiowski - czyli u codziennego stołu, czyli ma co lepszego, stąd rad niezmiernie gościowi. Gdy nie ma rodziny, musi mieć domownika, rezydenta, wezwie proboszcza, z nimi pożywać i bawić się rozmową jest mu
159
VI. "W co się bawić..."
przyjemnie. Cudzoziemszczyzna tylko, skąpstwo miejskie [...] sprawić mogło, że wrota domu zawierano wtenczas, gdy gospodarz i goście zamówieni zasiadali do stołu." 2
We dworze, w pałacu zawsze było dość miejsca, by pomieścić odwiedzającego, dość jedzenia, by go nakarmić, dość służby, by go obsłużyć. Im dalej od miasta, im dalej od świata, tym gość był pożądańszy, przywoził bowiem ciekawe nowiny o sprawach błahych i wielkich, spełniał rolę gazety, kroniki towarzyskiej, poradnika mody itp. "Szlachta polska - zauważał Leon Dembowski - dla której życie towarzyskie jest koniecznym istnienia warunkiem, siedziała ciągle na wózku, w odwiedzinach krewnych i przyjaciół przejeżdżając z jednego końca kraju na drugi." 3 Często znajdowali się ludzie, zwykle samotni mężczyźni, zalecający się jakimś towarzyskim talentem, których jedynym zajęciem stawało się przebywanie w gościnie, jak np. ów Konstanty Plater, który przez 26 lat jeździł od jednego dworu litewskiego do drugiego, a za przyjęcie odwdzięczał się pięknym głośnym czytaniem. Czytał zaś nie byle co, lecz kolejno wydawane dzieła Mickiewicza. 4 Zazwyczaj jednak wystarczał po prostu dar konwersacji, od gościa bowiem bezwzględnie wymagano jednego: by był rozmowny. Milczka nikt nie pożądał, gdyż, jak mówiono: "gość bez rozmowy za beczkę stoi", albo dosadniej: "gość z brzuchem tylko i zębami godzien siedzieć jest z osłami".
Odjazd zaś gości przyrównać można do dramatu, do nieszczęścia nawiedzającego dom. Toteż zatrzymywano ich choćby i przemocą, uciekano się wciąż jeszcze, jak w dawniejszych czasach, do zdejmowania kół od pojazdów lub - co prostsze - tak upijano stangretów, że nie mogli powozić. Gdy i to zawodziło, zdarzało się. że pani domu wraz z córkami klękała przed odjeżdżającym, by go uprosić o pozostanie. 5 I jak tu było nie ustąpić? Prawda, że nieraz i gościom niezbyt się śpieszyło z odjazdem, zwłaszcza gdy dwór słynął z dobrej kuchni. Wtedy sceny rozstania były długie: najpierw podawano pożegnalne śniadanie, które przemieniało się po paru godzinach w obiad, pod wieczór zaś nie warto już było wybierać się w drogę. Nazajutrz scena powtarzała się od począt-
160
VI. "W co się bawić... "
ku. W wyjątkowo gościnnym i powszechnie lubianym domu Aleksandra i Henriety Błędowskich pewnego razu energiczniejszy gość postanowił wreszcie sam siebie zmusić do wyjazdu. Wysłał więc o świcie w drogę cały swój tabor podróżny z pościelą, kuframi i służbą w przekonaniu, że to przecież zmobilizuje go do dalszej podróży, a i tak żegnał się jeszcze przez parę dni, mimo że musiał sypiać na sianie i obywać się bez kamerdynera. 6
Zresztą, w niedostatku przyzwoitych karczem czy zajazdów, gościnny dwór stanowił dla podróżnych opatrzność. "Ojcowie nasi - wspominał Stanisław Morawski - w całym kraju mieli wszędzie po wszystkich drogach znajomych albo przyjaciół, do których na noclegi i popasy zajeżdżali zawsze." 7 Toteż podróż, zwłaszcza dalsza, trwała nieraz i kilka miesięcy, a i w bliższe odwiedziny, jeśli miało się przybyć na określony termin, wybierano się zawczasu, by spokojnie odwiedzić po drodze krewnych i powinowatych (a tych, z którymi potrafiło się wywieść parantelę nieraz sięgającą zamierzchłych pokoleń - dobrze jeszcze, jeśli tylko piastowskich, bo czasem sięgano aż do rzymskich bohaterów - miało się wówczas mnóstwo)., Tak więc w sąsiedztwo oddalone zaledwie o kilkadziesiąt kilometrów jechało się nieraz 10-14 dni. bo wszędzie po drodze czekały gościnne domy.
Pojawienie się gości dawało doskonały pretekst do jeszcze obfitszego niż co dzień jedzenia i picia, a przede wszystkim do wymyślania wciąż nowych rozrywek. A bawić się wówczas lubiano nad wszystko. Nigdy nie brakło inwencji, ochoty i czasu, by coś nowego wymyślić.
Miasta większe, ale i mniejsze, dostarczały oczywiście wielu rozrywek i możliwości towarzyskich. Osoby prowadzące dom otwarty witały w określone dni tygodnia gości w swym salonie, oddawano wizyty i rewizyty. Można było wybrać się na przejażdżkę po miejskiej promenadzie, gdzie zazwyczaj spotykało się licznych znajomych, pojechać na koncert, iść na występy stałego teatru czy ^przyjezdnej .trupy, oglądnąć wystawę obrazów lub próbę wzlotu balonem. A także można było brać udział w uciechach bardziej "gminnych": wprawdzie krzywili się na nie ludzie chcący uchodzić
767
VI. ..W co się bawić..."
za elegantów, wszakże nie przeszkadzało im to oglądać wypchanego wieloryba, człowieka-psa czy teatru glist.
Wszystkich tych rozrywek nie dostawało na wsi, a przecież bawiono się tam równie hucznie i wesoło. Przyjęcia, bale, żywe obrazy goniły jedne za drugimi. Amator rozrywek towarzyskich i drobiazgowy ich kronikarz Ksawery Prek odnotowuje w czasie swego pobytu w Puławach w 1820 r. co dzień niemal bal zwykły lub kostiumowy, wystawianie sztuk teatralnych i operetek, pantomimy, inscenizowanie szarad itd., itp. Gdy w parę lat później pa-miętnikarz mieszkał w Krakowie i bywał stałym gościem Artura Potockiego w jego krzysztoforskim pałacu, początkowo odnotowywał w swym dzienniku każde wydane tam przyjęcie, później jednak napisał: "Spostrzegam, że gdybym chciał opisywać wszystkie obiady i wieczory, które bywają u państwa Arturów, tym samym napełniłbym książkę, [...] odtąd więc nie będę notował, tylko znaczniejsze."8
Prekowi wtórują i inni pamiętnikarze, którzy także brali udział w rozrywkach puławskich. I tak Gabriela Puzynina zauważyła, że gdy zabrakło innych pomysłów, to zmieniano przynajmniej miejsce spożywania posiłków (to na ganku, to w ogrodzie), wieczorem zaś pogawędki odbywały się w coraz innym kącie salonu, byle tylko była jakaś odmiana. y A piekielnie złośliwa Rozalia Rzewuska wspomina między innymi, jak to pewnego dnia, gdy niespodziewany deszcz uniemożliwił jakąś wesołą wycieczkę, księżna Izabela Czartoryska wraz z córkami i wychowanicami wzdychały: "Cóż dziś będziemy robić? Jak się zabawiać? Ależ nie widzę powodu, by się bawić" - odpowiedział zięć księżny, Stanisław Zamoyski, co poczytane mu zostało za grubiaństwo i długo nie było wybaczone. '"
A przecież wszystkie te rozrywki wymagały obmyślenia, zaprojektowania i szycia ciągle nowych strojów i kostiumów, przygotowania dekoracji, ubrania sali, specjalnego oświetlenia, jednym słowem przewrócenia domu do góry nogami. A nauczenie się roli, kroku modnego tańca, melodii nowej piosenki... A w końcu też kiedyś trzeba było to wszystko odespać.
162
VI. "W co się bawić..."
Można powiedzieć: no cóż. to wielki dwór magnacki słynący z gościnności i dążenia do wciąż nowych rozrywek, z ogromnym zapleczem środków materialnych, służby, rzemieślników, artystów gotowych do spełniania wszelkich zachcianek. Na pewno. Ale zajrzyjmy do o 28 lat późniejszego dzienniczka skromnej mieszczaneczki krakowskiej Anieli Louis: podczas dwóch miesięcy karnawału była ona 26 razy na różnego rodzaju przyjęciach i zabawach, nie licząc wieczorków towarzyskich we własnym domu. " I nie stanowiła wcale wyjątku.
Trudno się nawet dziwić, że moralizatorzy krzywili się na ten istny szał zabaw. Już w 1813 r. pisał-Kajetan Koźmian:
Nie masz. płci piękna, żadnych do smutków powodów,
Taniec ma swoją wziętość u wszystkich narodów
I czy Moskal, czy Niemiec tę ziemię posiędzie.
Zniszczy język i prawa, lecz walcować będzie.
Ja nie mogę nie westchnąć, że wśród Polek grona
Widzę dzieci skaczące, kiedy matka kona. l2
W wiele lat później Kazimierz Chłędowski zauważał kąśliwie:
"Polacy będą tańczyć jeszcze na własnym grobie." 13
Któż jednak by słuchał tych zgorzknialców, którzy sami - co tu ukrywać - również nie unikali towarzyskich uciech. Przecież właśnie pora na nową rozrywkę.
Zobaczmy teraz, w co się bawiono. Ulubioną formą zabawy była tzw. siurpryza albo feta wyprawiana na cześć kogoś z domowników lub bardziej szanowanego gościa, zwykle z okazji imienin. Na wiele dni wcześniej, w głębokiej tajemnicy przed solenizantem, zabierano się do przygotowań wymagających niekiedy niesłychanych starań i trudów. Feta obchodzona w kółku rodzinnym to jeszcze impreza dość skromna: fotel solenizanta ubierano girlandą z kwiatów, dzieci, wnuki, domownicy przychodzili ze stosownymi powinszowaniami. W chwilach szczególnych dla kraju (a tych w XIX w. nie brakło) zamiast laurkowatych pochwał z dziecinnych ust brzmiały strofy patriotycznych poezji, mali deklamatorzy powtarzali z przejęciem Niemcewicza:
163
VI. "W co się bawić..."
Spod Obertyna wracał Jan z Tarnowa,
A sztandar triumfu nad nim wiał...
lub zgoła Mickiewicza:
O matko Polko! gdy u syna twego
W źrenicach błyszczy genijuszu świetność,
Jeśli mu patrzy z czoła dziecinnego
Dziwnych Polaków duma i szlachetność:
[...]
O matko Polko! źle się twój syn bawi!
Klęknij przed Matki Bolesnej obrazem
I na miecz patrzaj co jej serce krwawi:
Takim wróg piersi twe przeszyje razem!
Czasem inscenizowano jakiś alegoryczny obrazek lub kogoś przebierano. Henryk Stecki opisuje, jak to podczas imienin dziadka przebrany za aniołka zost-ał zawieszony pod sufitem salonu i spuszczał po drucie wypchanego gołąbka z powinszowaniem w dziobie. u Jeśli zaś na przykład solenizant był namiętnym graczem, członkowie rodziny przebierali się za karty, a on tą żywą talia rozgrywał partie, mariasza. b
Gdy siurpryza miała mieć miejsce podczas liczniejszego zgromadzenia, wymagała już większych przygotowań. Ewa Felińska opowiada, że pewnego razu postanowiono ufetować imieniny powszechnie szanowanego sąsiada. Cóż jednak wymyślić? Nikt nie czul się na siłach do napisania jakiejś stosownej sztuki, postanowiono tedy odtańczyć krakowiaka. Pomysł jakże banalny. Ale nie na zapadłej Litwie, gdzie rzecz się działa. Jak się bowiem okazało, nikt z obecnych nie tylko nie znał żadnej krakowskiej przyśpiewki, ale też i nie widział nigdy krakowskiego stroju. Trzeba było wszystko samemu wymyślić (a swoją drogą co za szkoda, że nic wiemy, jak owe wymyślone stroje krakowskie wyglądały). Największa jednak niespodziankę zgotował zebranym solenizant, tak się bowiem upił. że nie sposób go było dobudzić. Konsternacja.
164
Szczęściem jednak jeden z gości, wcale wprawdzie mc tak znów szanowany, nosił to samo imię. Trudno, przygotowania nie mogły pójść na marne. Krakowiaka odtańczono przed nim. "'
Ale co tam krakowiak! Imieniny Józefy Woroniczowej obchodzone w 1810 r. w Rzyszczewie pod Żytomierzem wymagaly naprawdę nie lada jakiego zachodu. Podczas gdy solenizantka i goście obiadowali, na dziedzińcu przed pałacem zasadzono sosnowy lasek i wzniesiono drewnianą "antyczną" świątynię. Na drzewkach zawieszono lampiony, na dachu świątyni ustawiono jeden obok drugiego płonące kaganki, kolumny ominięto girlandami ze świeżych kwiatów (w marcu!), ołtarz ubrano w kolorowe szkiełka i paciorki i rozniecono na nim "ogień chemiczny w różne kolory". Wstającą od. stołu solenizantkę powitał arcykapłan i 12 westalek (byli to stosownie przebrani goście wcześniej wtajemniczeni w siurpryzę). Odtańczono balet i śpiewano pieśni sławiące przymioty bohaterki dnia. Wieczór zakończył się puszczaniem fajerwerków. '"
Inaczej poradziła sobie twórczyni Arkadii Helena Radziwiłłowa. gdy w 1810 r. wypadło jej wyprawić imieniny swemu zięciowi. Konstantemu Czartoryskiemu. Postanowiła tedy urządzić "wiejskie śniadanie". Cóż prostszego jak przemienić salon warszawskiego pałacu w wioskę? Środek sali zajął lasek świerkowy, w czterech jej rogach stanęły chatki z ryżowej słomy, obstawione egzotycznymi roślinami w doniczkach (zapewne księżna wynajęła je u któregoś z warszawskich ogrodników, bo chyba nie wiózł u zimie z nieborowskich cieplarni).W każdej z chatek rozstawiono inne przysmaki pochodzące ze znanych i najulubieńszych. lokali warszawskich, takich jak słynna Wiejska Kawa. Lessel czy Marco Bini. Wśród lasku stal stół z różnymi potrawami mięsnymi, a nad nim widniał napis: "Tu Gąsiorowski kuchmistrz doskonały." '18 Sproszeni goście bawili się - zdaniem gospodyni - znakomicie. 19 Jednak księżna Wirtemberska w liście do matki, Izabeli Czartoryskiej. donosiła, że na tym przyjęciu "Wesołości brakowało", bowiem "ile razy ktoś sięgnął po rzodkiewkę, albo po śledzia, musiał trącić nosem o jakiś krzak róży lub zaczepić niechcący ga-
165
VI. "W co się bawić..."
łązkę boule de neżu [sic], a wtedy księżna Radziwiłłowa wydawała krzyki nieludzkie", bojąc się, że przewrócenie doniczki "nadweręży harmonię i piękno układu". 20
Nieprześcigniona w pomysłach Izabela Czartoryska (zresztą wielka rywalka Heleny Radziwiłłowej, obie bowiem namiętnie kochały się w ogrodach, a każda miała ambicję, by jej park był uznawany za najpiękniejszy w kraju) skrzywiłaby się zapewne na taką meskinerię. Ona, gdy chciała godnie podjąć księżniczkę pruską Luizę, zamężną za Antonim Radziwiłłem, nie ograniczała się bynajmniej do spektaklu odgrywanego w ciasnych ramach salonu, lecz potrafiła zaaranżować odpowiednią scenerię w plenerze. Przedstawienie miało obrazować wjazd baszy tureckiego do Mekki. "Jeszcze znajdowały się wielbłądy i piękne konie na stajni książęcej - pisał Niemcewicz - skarbiec zawierał wiele bogatych starożytnych kulbak, rzędów i dyftyków, czapraków, ubiorów nawet tureckich. Użyto tych wszystkich bogactw, by wystawę jak najwspanialszą uczynić. Księżna pruska była cała w zachwyceniu, a wróciwszy do Berlina modę podobnych wystaw zaprowadziła do niego." Ludwika Radziwiłłowa po tej wizycie zanotowała: "W Puławach zabawom rozmaitego rodzaju nie było końca, a wszystko to obmyślone i wykonane doskonale. Dobór kostiumów bardzo eleganckich i wykwintnych był bez zarzutu. Już to trzeba przyznać, że księżna miała do tego dar szczególny." 2I
Izabela Czartoryska lubowała się w tego rodzaju inscenizacjach na wolnym powietrzu. Pewnego razu np. zabrała swoich gości na trakt prowadzący ze Lwowa, a przechodzący blisko Puław. Zastali tam obok drogi rozbite namioty tureckie, zarzucone poduszkami i dywanami, pełne rozkwitłych róż w wazach i drzewek pomarańczowych w wielkich donicach. Służba w tureckich ubiorach podawała na chińskiej i japońskiej porcelanie kawę, wschodnie przysmaki, sorbety, lody. W pewnym momencie zaskoczeni goście ujrzeli podążającą drogą karawanę. "Trzysta przepysznych baranów otwierało pochód z dzwonkami na szyjach, pędzonych przez ogorzałych Arabów w ciemnych turbanach, brodatych i dzikiego wejrzenia. Sto krów z większymi dzwonkami z wolna postępowało
166
VI. ..W co się bawić..."
za nimi, a przy nich szło dwunastu młodych hajduków ubranych z turecka, w papuciach na gołych nogach, w szarawarach żółtych, w czerwonych fezach i krótkich katankach [...] Następnie przepyszne czystej krwi wschodnie rumaki, w bogatych rzędach prowadzili Arabowie [...] Za nimi szło dwanaście wielbłądów objuczonych [...] Na koniec pokazały się karawany przykryte, gdzie znajdowały się kobiety." 22 Spektakl tak się spodobał, iż przemarsz karawany powtórzono kilkakrotnie.
Szczególnie jednak dwie fety weszły do wspomnień współczesnych. Pierwsza z nich wydana została 6 maja 1808 r. w Warszawie. Urządziła ją Teresa Tyszkiewiczowa dla uczczenia 43 rocznicy urodzin swego brata, księcia Józefa Poniatowskiego. Odbyła się na Zamku w dawnej bibliotece królewskiej, a udział w niej wzięła - tak w charakterze aktorów, jak i widzów - najwyższa warszawska socjeta. Salę, za pomocą drzewek i krzewów wypożyczonych z podwarszawskich pomarańczami, przemieniono w "woniejący ogród". Wchodzącego księcia powitały dzieci przebrane za amorki i wręczyły mu rycerski szyszak. Dwanaście nimf odtańczyło taniec, a panowie w mundurach polskich i francuskich grenadierów odśpiewali pieśni na cześć księcia. W pomarańczowym lasku piękna Hiszpanka nuciła romanse. Pod wspaniałym "arabskim" namiotem (który pewno raczej był turecki, a zdobycznej turecczyzny nie brakowało jeszcze wówczas po magnackich dworach polskich) rozłożyli obóz Arabowie ubrani w bogate wschodnie szaty. Zakwefiona dziewica rzuciła księciu chusteczkę. Księżna Maria Wirtemberska przebrana za Katalonkę przyprowadziła z sobą cały orszak "rodaków", którzy na tambuirynach i kastanie-tach wtórowali jej gitarze. Anetka Potocka w roli Cyganki wróżyła księciu świetną przyszłość nie zasnutą żadną troską. Na ołtarzu świątyni 12 kapłanek "składało ofiary za szczęście i pomyślność bohatyra świata", a wszystkie ubrane były w białe suknie i takież welony haftowane złotem. Książę i zaproszeni goście byli zachwyceni, nawet "Francuzi przyznali, iż we Pranej i i w Paryżu nic piękniejszego nie widzieli" 23.
Obraz owej fety - na zamówienie Teresy Tyszkiewiczowej
167
VI. "W co się bawić..."
- namalował Zygmunt Vogel. Tyszkiewiczowa kazała go wprawić w wieko szkatułki na listy i podarowała swemu staremu przyjacielowi, ministrowi spraw zagranicznych Francji, Talleyrandowi. 24
Fetę podziwiano powszechnie, tylko trzeźwy Niemcewicz zanotował: "do 4000 dukatów kosztować musiała. Same świece do 400 dukatów wyniosły. Dawczyni tych okazałości i swego, i obcych worka skąpą nie była [...] Bal trwał do dnia. Mnóstwo widzów, widok sam pełen gustu, lecz ra^em gorszącego - w dzisiejszych czasach - zbytku i przepychu. Nie zastanawiająca się nad niczym, płochość i letkość niewieścia nie wchodziła w to wszystko." 25
Moralista Niemcewicz nie miał wszakże nic przeciwko temu, gdy w 21 lat później stał się sam bohaterem równie świetnej fety. Odegrana ona została w "pięknych i dostojnych wnętrzach" pałacu Potockich w Warszawie (przy Krakowskim Przedmieściu, dziś siedziba Ministerstwa Kultury i Sztuki). 26 Inicjatorką była wieloletnia protektorka Niemcewicza Aleksandra Potocka, wdowa po Stanisławie Kostce Potockim z Wilanowa.
Inspiracji tematycznej dostarczył niedawno wydany (w 1825 r.) bardzo popularny utwór Niemcewicza Jan z Tęczy na. W dniu imienin Niemcewicza 13 lutego 1828 r. poetę zaproszono na obiad. Zastał salon pusty. Bardzo się zniecierpliwił, raz, że był gwałtownego charakteru i drażliwy, po wtóre, bo nie lubił wyczekiwać posiłku. Zły humor prysnął jednak natychmiast, gdy marszałek dworu otworzywszy drzwi salonu zaanonsował: "Król Jegomość", i w progi sali wkroczył... Zygmunt August wraz ze swoją świtą, dostojniejszą nawet, niż mogłaby być w historycznej rzeczywistości, gdyż postępowało w niej między innymi trzech naraz pisarzy: Klemens Janicki, Mikołaj Rej z Nagłowic i Jan Kochanowski. Zygmunt August - którego grał Jan Rudzki, dawny sekretarz Potockiego, łudząco podobny do portretów króla - ubrany był w strój hiszpański, miał suknię ze srebrnej lamy w karmazynowe pasy, naszywaną perłami, krótki czarny aksamitny płaszczyk i takiż kapelusz z trzema strusimi piórami. Na szyi nosił order Złotego Runa.
168
VI. "W co się bawić..."
Marszałek dworu - w bogatym polskim stroju - zaprezentował królowi Niemcewicza, mianując go narodowym wieszczem i piewcą historii ojczystej. Niemcewicz, który natychmiast podchwycił, ton zabawy, odpowiedział stosownym przemówieniem.
Następnie do salonu wszedł orszak królowych, damy dworu ubrane były tak, jak to opisał Niemcewicz w Janie z Tęczyna . Bonę w czarnych kosztownych szatach wdowich grała Rozalia Rzewusia, siostrę Zygmunta Augusta, wdowę po Janie z Zapola, Anetka, niegdyś Potocka. a wówczas już Wąsowiczowa (zresztą zacięta nieprzyjaciółka Niemcewicza), ubrana w strój węgierski. Rolę Barbary powierzono młodziutkiej Natalii Potockiej, wnuczce gospodyni. Słynna z urody Natalia, chociaż reprezentowała inny typ piękności niż Barbara Radziwiłłówna, zachwyciła obecnych. Nosiła białą, jedwabną suknię naszywaną srebrnymi półksiężycami, na szyi miała trzy sznury "niezmiernych" pereł (wiadomo, że Barbara kochała się w perłach), jasne włosy splotła w warkocze spięte diamentowym orłem. Rola ta była dla Natalii jak zły omen. Zmarła bowiem w dwa lata później, niedługo po ślubie z Romanem Sanguszką. Mąż jej nigdy nie pocieszył się po stracie ukochanej żony.
Po dalszych prezentacjach chwilę jeszcze rozmawiano w salonie, przy czym między Boną a Niemcewiczem wywiązała się dysputa. Bona obstawała, że poezje można pisać tylko po łacinie, Niemcewicz bronił języka polskiego. Wkrótce cały orszak przeszedł do sali jadalnej, gdzie czekały przygotowane dwa stoły: jeden dla rodziny królewskiej i Niemcewicza, drugi dla dworzan. Postarano się o bogatą zastawę składającą się ze złotych naczyń i "chińskiej farfury". Środek stołu zajmowała cukrowa piramida z wielkim białym orłem na czubku, misternie ukształtowana przez cukiernika. Liczną służbę ubrano "z węgierska lub z tatarska" albo w kontusze o barwach królewskich.
Kuchmistrz Potockich musiał zajrzeć do starych zapisków swoich poprzedników, gdyż uszykował ucztę staropolską. Potrawy były korzenne i ostre, wniesiono pieczyste z jelenia i łosia, a także pieczonego pawia. Paw, podawany istotnie niegdyś na ucztach
169
VI. "W co się bawić..."
królewskich, w XIX w. nie był już jadany, ponieważ miał podobno niesmaczne i twarde mięso. Natomiast pieczeń taka była niezmiernie dekoracyjna. Przed upieczeniem go bowiem zdejmowano ostrożnie z ptaka całą skórę wraz z piórami, po czym "wdziewano" ją ponownie na upieczonego już pawia. Na wety przygotowano marcepan i "cukry" różnych wymyślnych kształtów.
W czasie całej biesiady nikt nie wypadł z roli. Rej z Nagłowić, popisując się dobrym apetytem i przytaczając stosowne fraszki, spisał się doskonale. Poważniejsze wiersze recytował Kochanowski. "Muzyka" grała Dumę o hetmanie Żółkiewskim. Licznie zaproszeni na resztę wieczoru goście, którzy już czekali w salonie, mogli się następnie do syta napatrzyć strojom przebranych bohaterów spektaklu. 27
"Fety" były zwykle wstępem do całonocnego balu. "W domu, gdzie były panny na wydaniu, dawano jeden bal [rocznie] dla piętnastoletniej, trzy dla dwudziestoletniej, sześć dla dwudziestopięcioletniej" - mówiono w Warszawie lat trzydziestych XIX w. 28 Prawda, iż istotnie bale wydawane były najczęściej przez rodziny mające dorosłe córki. Ale nie tylko. Urządzano bal na czyjąś cześć, w związku z jakimś świętem rodzinnym. Np. były domy wydające rokrocznie bale w dniu imienin gospodarza czy gospodyni. Na bal taki nie rozsyłano nawet zaproszeń, wszyscy sąsiedzi z bliższej i dalszej okolicy doskonale wiedzieli, że mają się stawić w domu solenizanta, a także, że mogą z sobą zabrać bawiących u nich krewnych i znajomych. Na Litwie w pierwszej ćwierci XIX w. nie było zwyczaju zapraszać na imieniny - notuje w swoich wspomnieniach Zygmunt Szczęsny Feliński - "ale wszyscy tak dobrze wiedzieli, kto i kiedy oczekuje sąsiadów z obiadem lub balem, że stół zawsze był nakryty na tyle osób. ile się spodziewano, a gospodarze nie mieli ambarasu ukazywać swym gościom miejsca u stołu, każdy bowiem śpieszył zająć swoje tradycyjne krzesło" 29.
Bywało więc, że na bal zjeżdżało 300-400 osób i dla nikogo nie było to zaskoczeniem. 30 Bale wydawano zresztą także "tak sobie", by tylko mieć okazję do zabawy.
A przecież przygotowanie dużego balu wymagało nie lada ja-
VI. "W co się bawić..."
kich starań i zabiegów, by zacząć od samego pomieszczenia. Nawet w tych pałacach, które miały pyszne sale balowe, projektowane przez najlepszych w kraju architektów, ozdabiane przez cieszących się renomą malarzy i sztukatorów, przed balem przygotowywano specjalne dekoracje z kwietnych girland i festonów. W pierwszej ćwierci wieku lubowano się zwłaszcza w przybieraniu sal w draperie z białego perkalu czy muślinu, bardzo ozdobnie upinane pod sufitem, a często spływające i wzdłuż ścian. Podtrzymywano je włóczniami, strzałami i tarczami, na których malowano emblematy lub umieszczano stosowne sentencje. 31
Gdy bal odbywał się w lecie, a sala balowa wydawała się za mała na pomieszczenie gości, wznoszono naprędce drewniany pawilon, którego wewnętrzne ściany ubierano możliwie bogato tkaninami, by ukryć nie heblowane deski. Na zgoła szczególny pomysł wpadła bogata dziedziczka poleska, znana ekscentryczka, pani Trypolska. Uznała, że zaimprowizowaną w parku salę balową musi ozdobić dodatkowo posągami. A pod ręką nie miała ani posągów, ani żadnego rzeźbiarza. Kazała przeto stawić się przed sobą młodym pańszczyźnianym chłopkom. Wybrała 12 najpiękniejszych i najlepiej zbudowanych dziewcząt, udrapowała je w dość skąpo pomyślane antyczne szaty, uczesała na sposób grecki, a przed samym balem... posmarowała wapnem i kredą i upozowa-ła na niskich postumentach. Niczego nie domyślający się goście chwalili piękność rzeźb, po pewnym jednak czasie zauważyli ze zdumieniem, że nie są one zupełnie nieruchome. Ktoś bardziej ciekawy przyjrzał się dokładniej, ktoś inny wyciągnął rękę i dotknął statuy, wykrzyknął, a wtedy wszystkie dziewczęta zeskoczyły z piedestałów i uciekły z sali. Historia milczy, czy były zadowolone z roli, którą przyszło im odegrać (wiadomo tylko, że wapno za nic nie dawało się zmyć z włosów), ale goście zachwycili się pomysłem pani Trypolskiej, który długo jeszcze był komentowany w okolicy. 32
Rzućmy teraz okiem na rachunki balu wydanego w 1823 roku przez Potockich w ich warszawskiej rezydencji. Rachunki te, rzecz jasna, obejmują tylko pozycje "nadzwyczajne", a więc tylko to, co
171
trzeba było dokupić, a nie to. co dostarczały własne dobra: drób. dziczyznę, inne mięsiwa, ryby. jarzyny, owoce itd.. itp.. a nawet nie trunki, gdyż te zakupywano zwykle w dużych ilościach kilka razy do roku, a następnie w miarę potrzeby czerpano z pałacowej piwnicy.
Pierwszą rzecz, o która musiano zadbać w czasie urządzania dużych przyjęć, stanowiło odpowiednie oświetlenie. O ile w dni powszednie, gdy nie było gości, nawet w zamożnych domach jedynym źródłem światła bywał często ogień płonący na kominku, o tyle sala balowa musiała aż jarzyć się od świateł. Zakupiono więc 25 funtów świec woskowych i 3 paczki łojowych (te ostatnie zapewne do oświetlenia schodów, gdyż w salonach ich nie używano) i 20 lampionów. Prawdopodobnie posługiwano się też małymi szklanymi kagankami napełnionymi olejem lub łojem z knotami nasyconymi terpentyna, które ustawiano rzędem na gzymsie kominka, parapetach, konsolkach itp. 33, a także dużymi lampami olejnymi. By rozmieścić wszystkie te świece, nie starczało pałacowego sprzętu, toteż wypożyczano za opłatą w warszawskich magazynach kinkiety i świeczniki.
Bal miał zgromadzić masę osób. Rozesłano kilkaset zaproszeń. By je rozwieźć, trzeba było wynająć kilka kabrioletów i fiakrów oraz specjalnego pieszego posłańca. Należało również zadbać o odpowiednią ilość krzeseł potrzebnych dla pań odpoczywających między tańcami i dla tych starszych osób. które już nie tańczyły, a tylko przypatrywały się zabawie. Krzeseł takich dostarczył (tylko na ten wieczór) któryś z warszawskich tapicerów. 34 Wypożyczył także parawany, te z kolei były niezbędne do urządzenia "buduaru dla dam", a więc miejsca, gdzie panie mogły poprawić uczesanie i toaletę, co nieraz było konieczne, gdyż podczas tańców często obrywały się falbany i "garnirowania" sukien. W buduarze całą noc czuwało kilka zręcznych garderobianych i panien służących, czekały przygotowane igły, nici i szpilki. Henryk Stecki wspomina, że w czasie balu wydanego przez młodych ludzi, którzy w ten sposób rewanżowali się damom za liczne przyjęcia w ich domach, urządzono specjalny "gabinet". Pomieszczenie to zo-
772
VI. "W co się bawić... "
stało ubrane kwiatami, ustawiono toaletę ze srebrnymi przyborami, wynajęto dwie garderobiane. Nie zapomniano też o przygotowaniu na wszelki wypadek 12 tuzinów białych rękawiczek i tyluż trzewiczków "różnej miary" 35
Na bal u Potockich "fajansarz" wypożyczał naczynia stołowe, a także formy i "maszynki" do lodów, wynajmowano również sztućce i inne srebra, a nawet obrusy. Płacono też za kwiaty do ubrania sali: te doniczkowe ustawiano w skrzyniach oklejonych zielonym papierem, cięte zaś biegła kwiaciarka ułożyła w bukiety.
Mimo że służba pałacowa była bardzo liczna, nie wystarczała przecież do obsłużenia wszystkich zaproszonych. Wynajęto zatem 12 dodatkowych lokai oraz kilku pomocników, którzy wykonywali prace przygotowawcze, a w tym frotera, do którego obowiązków należało odpowiednie wyglansowanie posadzki sali balowej. Po balu zaś specjalnie najęta na cztery dni kobieta zmywała naczynia, a była to praca nie lada, gdy zważymy, że trzeba było nosić ze studni czystą wodę i grzać ją na kuchni, brudną zaś wynosić na dziedziniec czy ulicę i wylewać do rynsztoka.
Z rachunków opiewających na zakup żywności niewiele niestety można wywnioskować, czym częstowano gości. Kupowano bowiem niemal tylko produkty na potrzeby cukiernika (jeśli nie liczyć musztardy i paru butelek ziołowego octu), a więc rodzynki, migdały, pistację, wanilię, różnego gatunku czekoladę i kawę, aromatyczne likiery i esencję z kwiatu pomarańczowego, którymi nasycano ciasta i kremy, egzotyczne łakocie, jak "zaczarowany chleb" do wyrobu nugatów, czy "brukselskie biszkopty", ozdobny, różnokolorowy papier do zawijania cukierków domowej roboty, obficie wówczas rozdawanych na każdym balu (był zwyczaj, iż goście zabierali takie cukierki do domu i obdarowywali nimi rodzinę i znajomych) 36, a także aż 100 funtów szarej soli. Ten ostatni zakup można sobie wytłumaczyć zajrzawszy do książki kucharskiej: duże ilości soli potrzebne są bowiem przy wyrobie lodów - by uzyskać niższą temperaturę, posypuje się solą lód, którym obkłada się puszkę ze słodką masą w czasie "kręcenia" jej w maszynce.
773
VI. "W co się bawić..."
Kupiono też dwa worki węgli drzewnych potrzebnych zapewne do samowarów. Podczas balu podawano już wówczas nie tylko wina i chłodniki, ale i gorącą herbatę. W sumie wydatki "extra" na bal pochłonęły 1664 złp i 25 gr, a więc kwotę bardzo pokaźną, zważywszy że przeciętne wydatki Potockich na kuchnię, a także na utrzymanie licznego przecież dworu, wynosiły około 1000 złp miesięcznie. 37 A nie jest to wcale cała "ekspensa" związana z balem, nie ma tu bowiem wyszczególnionych pozycji "kolacyjnych". A przecież kolacja była jednym z ważniejszych punktów balowego programu.
W początku wieku w przerwie balu zasiadały do stołu tylko damy, natomiast mężczyźni przede wszystkim usługiwali swym tancerkom, sami zaś pożywiali się na stojąco (czasem tylko paru starszych i bardziej szanowanych panów siadało razem z kobietami). Albo bywało też inaczej: panie zasiadały przy głównym stole, gdzie usługiwała im służba, a panowie umieszczali się osobno przy prostych stołach zbitych na poczekaniu z desek i przykrytych obrusami, gdzie już i zastawa była nie tak wykwintna, lecz gdzie bez skrępowania można było prowadzić rozmowy nie przeznaczone dla niewieścich uszu, no i spijać liczne kielichy. 38 Stopniowo jednak zwyczaje te poczęto uważać za przestarzałe, niemodne i niewygodne. Gdy więc gości było niedużo, "zasiadaną" kolację podawano dla wszystkich przy jednym stole, a jeśli zgromadzenie było liczniejsze, urządzano bufet, a goście posilali się kolejno przy rozstawionych gęsto małych stolikach. Podczas wielkiego balu wydanego w 1829 r. w Krakowie przez Artura Potockiego zimny bufet przygotował kuchmistrz z Łańcuta. Wzbudził on podziw zaproszonych gości zarówno nie znaną tu dotąd obfitością i różnorodnością potraw, jak i sposobem ich podania. Podziwiano zwłaszcza galarety różnych kolorów i kształtów: "kaplic, świątyń, altan, figur, drzew." 39
Oprócz kolacji w przerwach między tańcami roznoszono napoje, słodycze, a przede wszystkim lody. Rano, gdy bal się już kończył, podawano jeszcze często bigos, barszcz lub jakąś inną gorącą potrawę, albo wręcz obfite śniadanie.
774
VI. ,.W co się bawić..."
Podczas gdy gospodarze przyjęcia troszczyli się, by gościom było jak najweselej, ci z kolei przemyśliwali, w co się ubrać. Mniejsza już o mężczyzn, którym wystarczał jeden odświętny frak, chociaż i oni lubili mieć modną koszulę i wciąż inne kamizelki. Zamiłowanie do barwnych kamizelek było żywe, zwłaszcza w pierwszej połowie XIX w. Prasa warszawska w 1830 r. pisała, iż modny kawaler wkłada w niedzielę kamizelkę białą, w poniedziałek błękitną, we wtorek ciemnozieloną, w środę popielatą, w czwartek pąsową, w piątek czarną, w sobotę żółtą, do tańca zaś czarną z pąsową wypustką. 4()
Prawdziwy ambaras miały jednak kobiety. Ileż problemów stawało przed młodą panną, która chciała zdobyć tancerzy i konkurentów! Konwenans - sztywnie przestrzegany przez cały XIX w. - nakazywał jej ubranie skromne, utrzymane w pastelowych kolorach. "Zostaw młodym mężatkom bogate i nakładu wymagające stroje" - przestrzegały ówczesne wyrocznie mody. 41 Młode panny starały się więc wymyślić skromną sukienkę, która by jednak zarazem rzucała się w oczy. Młode zaś mężatki, wreszcie do tego upoważnione, pragnęły błysnąć wspaniałą, nową toaletą, otrzymaną w wyprawie, znacznie bogatszą i w żywszych kolorach od tych, jakie wolno im było nosić dotychczas. Ewa Felińska notowała: "miałam wyznanie od niektórych mężatek, że wyszły za mąż jedynie w celu dostania niektórych strojów, do których głowa im się paliła, a o których wiedziały, że nie dostaną inaczej, chyba z wyprawą" 42.
Mieć nową balową suknię! Oto problem spędzający sen z powiek niejednych kobiecych oczu. Ileż na przykład zamieszania wprowadziła na początku wieku choćby taka moda empirowa. Dawniej, w ostatnich latach XVIII stulecia, kosztowna wprawdzie, ale jedna odświętna suknia z ciężkiej, wzorzystej tkaniny starczała na lata, można ją było łatwo przerobić, a nade wszystko "nie brudziła się" prawie wcale. Teraz zaś zwiewne, jasne, cieniutkie, muślinowe czy batystowe sukienki, piękne, to prawda, starczały na jeden zaledwie wieczór. A kosztowały krocie. I nie nadawały się prawie do przeróbki. Nie wszyscy wszak byli bogaci (a na-
775
VI. "W co się bawić... "
wet i ci bogaci zwykle nie mieli gotówki), nie każdy mógł mieć suknię paryską, najświeższej mody, taką, co swą elegancją i krojem wzbudzała sensację na sali, a jeśli bal odbywał się w mieście, opis jej trafiał do kronik towarzyskich w gazecie, gdzie sprawozdawca rozpisywał się długo nad każdym jej szczegółem. 43
Nie każdej kobiecie mogły służyć warszawskie modniarki. Co było robić, gdy mieszkało się z dala od miasta, gdy rolę domu mody spełnić musiał małomiasteczkowy żydowski krawiec lub skromna szwaczka? Jak odmienić strój, gdy bal goni za balem, gdy wprost nie sposób już włożyć na piąty z kolei wieczór tej samej, dawno opatrzonej sukienki? Inwencja młodych kobiet była tu ogromna, szyły, marszczyły, karbowały, farbowały, dziergały, przypinały falbany, plotły sztuczne girlandy.
U progu wieku piętnastoletnia Ewa Felińska, uboga wychowanica bogatych krewnych, których zabawy dzieliła, miała tylko jedną białą, strojniejszą sukienkę, wciąż dorabiała więc do niej nowe "garnirowanie", kładła inną szarfę, innego koloru spód lub kaftaniczek.
W prawie sto lat później inna młoda dziewczyna zaproszona na bal do zamożnego dworu łamała sobie głowę nad tym, jak "odnowić" jedyną wieczorową sukienkę. "Tiul, który przykrywa suknię, jest już nieświeży, ale niebieski, satynowy spód wcale jeszcze dobry. Trzeba pojechać do miasteczka i jak najtaniej dokupić błękitnego tarlatanu, który zastąpi zniszczony tiul. Trzeba go udrapować na niezniszczalnym spodzie. A potem dodać tu kokardę, tam węzeł... zerwać w ogrodzie kwiaty na bukiet do gorsu i różę do wpięcia we włosy." Dziewczyna ta nazywała się Maria Skłodowska. 44
Suknia, rzecz jasna, nie wyczerpywała wszystkich problemów stroju. Trzeba było mieć jeszcze jedwabne pończoszki i atłasowe trzewiczki na miękkiej cieniutkiej podeszwie. Trzewiczki te zdzierały się bardzo szybko, zdarzało się, że młoda osoba mająca duże powodzenie potrafiła "zatańczyć" 2-3 pary pantofelków w ciągu jednej balowej nocy. Konieczny był wachlarz, który bynajmniej nie służył do chłodzenia się po tańcu. Był ważnym sprzymierzeń-
VI. "W co się bawić..."
cem damskiej kokieterii; nie darmo w ówczesnych powieściach tyle razy wspomina się o "spojrzeniu zza wachlarza". "Salonowym telegrafem" nazywał wachlarz warszawski kronikarz życia towarzyskiego z pierwszej ćwierci XIX w., podając szereg sposobów porozumiewania się z ukochanym za jego pomocą. 45 Trzeba też było mieć karnecik, w którym notowano poszczególne tańce i zapisywano zgłaszających się danserów, a także girlandę na głowę, białe rękawiczki, strojny woreczek na drobiazgi, by nie wspomnieć już o sztucznych lokach, tak nieraz koniecznych do podreperowania fryzury.
Nie zawsze wszystko było jak trzeba i młode osoby narzekały, że suknie ich nie wydawały się dość świeże 46, a bywali w świecie panowie podśmiewali się z prowincjonalnych elegantek. Narzekali też ojcowie... na wydatki. Strapiony ojciec rodziny - który na wystrojenie dwóch córek i żony na nie tak znów paradny bal w Miechowie w 1855 r. musiał wydać aż 100 rubli, by panny prócz odpowiednich sukienek miały jeszcze i "białe atłasowe odziewajki puchem oszyte", i "cache-peigne [sztuczne kwiaty wpinane we włosy], wynalazek mody paryskiej", i inne drobiazgi - sarkał, "iż wymagania co do balowych strojów znacznie wzrosły". 47 Nie był w swoich żalach odosobniony, tyle że utyskiwania takie słychać było już na początku wieku, a zapewne i jeszcze dużo wcześniej .
Jeśli już strój na zwykły bal nastręczał poważne kłopoty, to co mówić o takich zabawach, na których wszystkie kobiety miały wystąpić np. w sukniach określonego koloru 48, lub o tak modnych wówczas balach kostiumowych. 49 Dobrze jeszcze, gdy bal taki odbywał się w większym mieście, gdzie można było coś wypożyczyć z teatralnej garderoby i perukami, gorzej, gdy egzotyczny strój, o którym nikt z otoczenia na ogół dokładnie nie wiedział, jak powinien wyglądać, musiała uszyć skromna szwaczka. Moda na takie zabawy nastała na początku XIX w. i trwała długo. Dobierano zwykle kilka lub kilkanaście par najbardziej zawołanych tancerzy, którzy przebierali się w stroje staropolskie, krakowskie, szkockie, hiszpańskie itp. i tańczyli odpowiednie tańce. Natalia Kicka opisu-
177
VI. "W co się bawić..."
je, jak w 1830 r. brała udział w takim kadrylu przebrana za Greczynkę. "lecz tancerze nasi mieli jak len blond włosy. Grek prawdziwy Maurocordato, przypadkiem przejeżdżający przez Warszawę i przytomny na tym balu. odezwał się głośno, że Greków tak impertynencko blond wyglądających nie przyjąłby za współbraci, lecz Greczynki za siostry przyznać się zgadza." 50
Czasem przebierano się za bohaterów jakiejś modnej powieści. Np. w 1829 r. na balu wydanym przez Potockich w Krakowie pojawiły się "wszystkie figury z powieści Wężyka Władysław Łokietek", a także średniowieczny "dwór kasztelanki francuskiej. 51 Często tworzono jednakowo ubrane pary. Dowolność przetwarzania dawnego stroju była ogromna. Pewno niejeden ówczesny kostium przyprawiłby o palpitację serca dzisiejszego historyka ubiorów. Np. Kazimierz Girtler. występujący w 1829 r. na balu w Krakowie w stroju "rycerza z czasów Chrobrego", przypiął sobie dla . lepszej ozdoby husarskie skrzydła. Gdy zaś w 20 lat później tancerka Henryka Steckiego na jednym z balów miała wystąpić jako Rachela, heroina romansu rozgrywającego się w Toledo, i żądała od partnera, by przybrał strój "średniowiecznego Żyda", ten nie mając pojęcia, jak taki kostium ma wyglądać, posłużył się opisem zawartym w powieści Waltera Scotta Ivanhoe, że zaś strój tam opisany wydał mu się za skromny i za ciemny, naszyto go dodatkowo drogimi kamieniami. 52
Ulubionym urozmaiceniem balu było tzw. chłopskie wesele. Panna uznawana w danym towarzystwie za najpiękniejszą i najprzystojniejszy kawaler składali młodą parę, pozostali zaś goście formowali orszak weselny i mniej lub bardziej udatnie imitowali chłopski ceremoniał ślubny z jakiegoś regionu kraju. Zabawę taka łączono czasem z kuligiem.
Oprócz bali często urządzano bardziej już improwizowane wieczorki taneczne nie wymagające tak wielu przygotowań ani tak wspaniałych strojów. Obywano się wtedy bez orkiestry i sali balowej, ktoś biegły w grze zasiadał do fortepianu, zwijano dywan w salonie i sala taneczna była gotowa.
Bardzo popularną formę spotkań towarzyskich stanowiły
178
VI. "W co się bawić..."
wprowadzone u nas pod koniec pierwszej ćwierci XIX w. tzw. herbaty, czyli rodzaj rautów wydawanych po południu lub wieczorem, lecz nie przeciągających się długo w noc, z symbolicznym tylko poczęstunkiem. Gospodarze - oszczędzając na kuchni - starali się w zamian o jakąś strawę dla ducha. Zapraszano na taki wieczór wybitną śpiewaczkę czy muzyka lub też jakąś głośną osobistość, którą wszyscy chcieli zobaczyć. "Muzykowaniem" popisywały się też niekiedy osoby z towarzystwa, dobrze jeśli uzdolnione. Prawdziwym jednak nieszczęściem dla słuchaczy były "panny na wydaniu", często pozbawione głosu i słuchu, które jednak musiały się przed gośćmi popisywać swymi ..talentami".
Wieczory muzyczne, zwykle w szczuplejszym kółku, gromadziły często doskonałych wykonawców-amatorów. zwłaszcza że znajomość gry na instrumencie muzycznym, umiejętność śpiewu należały wówczas do podstaw wymaganego wychowania. Śpiewano chętnie solo i w duecie włoskie i francuskie romanse i modne piosenki, a także - zawsze z jednakowym zapałem - pieśni patriotyczne, czasem w dniach nadziei i zwycięskich bitew wesołe i buńczuczne, jak taka choćby przyśpiewka:
Aniołeczku, dziewczę, moje,
Na rozstanie rączkę daj.
Grają trąbki, czas na boje
Za rodzinny kraj.
Częściej jednak w dniach klęski lub w gorszych jeszcze dniach powszednich już po przegranej śpiewano pieśni smutne i rzewne:
Gdy na wybrzeżu twojej ojczyzny
Obliczysz okręt burza, strzaskany.
[..-]
Poświęć mu. -poświęć łezkę choć jedną,
On tobie Polskę, przypomni biedną.
179
VI. "W co się bawić..."
Lub:
Schowaj, matko, suknie moje,
Perły, wieńce z róż:
Jasne szaty, świetne stroje -
To nie dla rrinie już.
Narodowe nucąc śpiewki,
Widząc szczęścia świt,
Kiedym szyła chorągiewki
Do ułańskich dzid -
Wtenczas mnie kryła szata godowa,
Lecz gdy śród bitwy brat zginął mój,
Kulą przeszyty w polach Grochowa -
Jeden mi tylko pozostał strój:
Czarna sukienka.
Ogromnie popularną formą rozrywki towarzyskiej były amatorskie przedstawienia teatralne. Złośliwi przypisywali wprowadzenie tej zabawy pani Vauban, która musiała się starać o wciąż nowe rozrywki dla księcia Józefa Poniatowskiego, by zatrzymać go "Pod Blachą" i odciągnąć od awanturek miłosnych na mieście. 54 A że karnawał 1806 r. właśnie się skończył, trzeba było pilnie wymyślić coś interesującego, co można było - bez zgorszenia ludzi pobożnych - uprawiać w poście. 55 Rzecz jasna, teatr amatorski nie był żadną nowością, pani Vauban zręcznie go jednak wylansowała od nowa, nadając mu rangę nie tyle wydarzenia artystycznego, co wielkiej atrakcji towarzyskiej, którą każdy, kto chciał się liczyć, musiał po prostu zobaczyć. Jakże tu bowiem nie podziwiać np. hrabiny Tyszkiewiczowej w roli Rozyny w Cyruliku sewilskim, jednookiej wprawdzie i niezbyt młodej, lecz wybornie grającej. Cała Warszawa biła się wprost o bilety.
W kilka lat później, po utworzeniu Towarzystwa Dobroczynności, teatr amatorski, złożony z arystokratycznych aktorów amatorów, wykorzystując snobizm warszawskiej socjety, dawał płatne przedstawienia "na rzecz ubogich".
Ale w teatr-bawiono się przede wszystkim poza Warszawą i większymi miastami, tam gdzie nie docierał teatr zawodowy, tam gdzie nieraz uczestnicy tych zabaw nigdy nawet nie widzieli "praw-
180
dziwego" przedstawienia. Wiele pałaców magnackich miało - nieraz bardzo piękne, projektowane przez doskonałych architektów - sale teatralne, w których okazjonalnie występowały wędrowne trupy. Różnorakie dekoracje przedstawiały salony, izby chłopskie czy pejzaże; manewrowano nimi odpowiednio do treści sztuki. 56 W braku sali teatralnej improwizowane sceny wznoszono najczęściej w salonach, budując z desek specjalny pomost, a kulisy tworząc z licznych parawanów lub drapując z dywanów, szali, kawałków tkanin (szczególnie przydatna okazywała się tu tzw. turecczyzna, czyli fragmenty wschodnich namiotów pochodzące jeszcze z wojennej zdobyczy). 57 Niewiele, niestety, wiemy o strojach, w jakich występowali aktorzy. W pamiętnikach określane są zwykle jako "piękne", "cudowne", "prześliczne". Zachowany inwentarz (z 1805 r.) wyposażenia teatru w Łańcucie wymienia (obok spisu dekoracji) aż 146 kostiumów lub ich elementów. Były tam między innymi "suknie" szlacheckie, chłopskie, hiszpańskie, francuskie, zbroje lepione z papieru i ogromnie dużo strojów tureckich. 58 O wierność historyczną kostiumów nie dbano zresztą zbyt skrupulatnie: amatorskie przedstawienie niezależnie od chronologii wystawianej sztuki było przede wszystkim okazją do pokazania najmodniejszych, najnowszych sukien 59 lub po prostu jakiegoś pięknego a rzekomo historycznego stroju. Bardzo też lubiano pokazywać się w szlacheckim stroju staropolskim lub w polskim mundurze wojskowym. Repertuar, po jaki sięgano, był bardzo różnorodny, często grano sztuczki układane ad hoc przez kogoś z domowników lub utwory "prawdziwych" pisarzy przerabiane i dostosowywane do okoliczności. Często też jednak sięgano po jakieś modne sztuki współczesne, a nawet do klasycznego repertuaru.
Szczególne widowisko dawał raz do roku Henryk Iliński w swoich dobrach w Romanowie. Mianowicie w Wielki Piątek na górce usypanej w parku, a nazywanej Kalwarią, krzyżowano "na niby" z całym ceremoniałem trzech najętych w tym celu Żydów, po czym w czasie zdjęcia z krzyża podmieniano aktora grającego Chrystusa "mechaniczną figurą", ktqrą uroczyście przenoszono do grobu mieszczącego się w niszy salonu. Dalsza część "przedstawie-
181
VI. "W co się bawić..."
nią" odbywała się w czasie rezurekcji odprawianej w tymże salonie, gdzie odgrywano scenę zmartwychwstania i gdzie, w kulminacyjnym momencie, ..mechaniczna figura" sama wstawała z grobu. Przedstawienie to - tłumnie oglądane przez ciekawych widzów - wywoływało jednak takie zgorszenie miejscowej ludności, dopatrującej się w nim świętokradztwa, że po kilku latach trzeba go było zaprzestać. 60
Obok amatorskiego teatru rozwijały się i inne podobne imprezy. Na przykład niezmiernie popularną rozrywką, jaką na początku wieku bawiła się zachodnia Europa i która, być może za pośrednictwem armii francuskiej, trafiła w 1807 r. i do Warszawy, okazały się tzw. szarady.
"Obrazowe szarady pierwsze miejsce wtedy po tańcu zajmowały - pisała wojewodzina Nakwaska - i najulubieńszą zabawą były, mimo klątwy, którą każda jakikolwiek porządek lubiąca gospodyni na nie rzucała. Skoro się tylko ochocze do nich towarzystwo zebrało i na dwie części podzieliło, zaraz garderoba pani domu, biuro do pisania gospodarza, meble, sprzęty, a czasem nawet i kucharza naczynia w rekwizycję zajęte były dla wyobrażenia sylab szarady przedstawiających. Przedziwne tu były szalonych dawnych zapust wyobrażenia: tu syn królewski obwinięty w salopę niósł garnek lub łopatkę. Tam dama przepysznie ustrojona z miotłą się uwijała, młode panienki za stare niewiasty przebrane, szanowne matrony w różanych uplotach, wojownicy przy kądzieli, uczeni ze szpadą w ręku, wszystko to w układzie sylab dla obrazowych szarad odgadnięcia znaleźć mogłeś." 6I
Grę w szarady organizowano zwykle ad hoc, przedstawiane obrazy nie były wystudiowane, przebierano się też w byle co. Czasem jednak szarady przemieniały się w przygotowane z góry widowisko. Na przykład w marcu 1853 r. towarzystwo warszawskie zebrało się na wieczorze w salonie hrabiostwa Uruskich, gdzie zainscenizowano kilka szarad. Jedna z nich miała obrazować słowo "Pierścień" i składała się z trzech odsłon. Pierwsza z nich to scena pojedynku dwóch rycerzy, "gdzie męstwo wzywało do nastawiania piersi". Podczas drugiej odsłony odtworzono znany obraz francus-
VI. "W co się bawić..."
kiego malarza J. A. Watteau zatytułowany La sillwuette, co na polski miało się w tym wypadku tłumaczyć jako Cień. "Młoda dziewica z czasów Ludwika XIV usypia przy kołowrotku, a gwardzista-woltyżer rysuje na ścianie jej sylwetkę, co widząc brat dziewicy budzi ją. aby temu przeszkodzić."
Obraz rozwiązujący znaczenie całego słowa został skomponowany według pomysłu obdarzonej talentem malarskim Marii Przeździeckiej i przedstawiał "osobę dotkniętą niedolą i sprzedającą jubilerowi swój ostatni pierścień" 6".
Wśród powszechnych głosów zachwytu jeden tylko Andrzej Edward Koźmian w liście do rodziny opisującym ów wieczór napisał: "było to bardzo ładne i bardzo nudne i "męczące" h\
Podobną do zabaw w szarady była inna rozrywka ówczesnych salonów: wystawianie żywych obrazów. Dwie wielkie damy początków XIX w. przypisywały sobie pierwszeństwo wprowadzenia jej do Polski: Elżbieta Grabowska i Izabela Czartoryska.
Elżbieta Grabowska - długoletnia przyjaciółka i domniemana morganatyczna żona Stanisława Augusta Poniatowskiego - powracając pod koniec XVIII w. po śmierci króla do Warszawy miała tę zabawę rzekomo przywieźć z Petersburga. Istotnie bardzo lubiła wszelkie przedstawienia, urządzała je często nie tylko w swym warszawskim salonie, ale i na otwartym powietrzu na Bielanach i Młocinach, a także - co było wówczas dużym ewenementem - na wiślanych statkach. 64
Natomiast Niemcewicz zdecydowanie oddawał palmę pierwszeństwa w wymyślaniu żywych obrazów Izabeli Czartoryskiej. pomysł jej następnie "naśladowano w Berlinie i w Wiedniu". "W Puławach [...] zaczęto wystawiać obrazy z osób żyjących, reprezentujących lub pierwszych malarzy malowania, lub z dziejów polskich znakomitsze zdarzenia, wszystko w celu odświeżenia w umysłach młodzieży zeszłych jej czasów świetniejszej, szczęśliwszej, chlubniejszej nad dzisiejszą przeszłości." ^ Nie dziwmy się tym pochwałom zgryźliwego zwykle Niemcewicza, za temat do żywych obrazów służyły księżnie często motywy z jego poematów '*, a bliskie i dawne związki poety z domem Czartoryskich
183
782
VI. "W co się bawić..."
są powszechnie znane. Księżna komponowała też chętnie żywe obrazy wedle malowideł znanych malarzy, a gdy i to jej nie wystarczało, układała w plenerze wielką kompozycję przedstawiającą nie jeden obraz, ale cały kraj. Np. na imieniny córki, księżny Marii Wirtemberskiej, odegrano "obraz żywy "Szwajcar"", w którym brali udział nie tylko ludzie przebrani za Szwajcarów, ale też pięknie poczyszczone krowy, przybrane w dzwoneczki, i świeżo umyte baranki. 6/
Zamiłowanie do wystawiania żywych obrazów nie wygasło przez cały XIX w.; okazały się one doskonałym zajęciem na czas postu, dawały okazję do częstych spotkań towarzyskich, a już przygotowania, wybieranie tematu, układ kompozycji, szycie kostiumów, liczne próby przynosiły same w sobie świetną zabawę, znacznie nieraz lepszą od kulminacyjnego wieczoru, gdzie za to bohaterowie spektaklu zbierali liczne pochwały od widzów.
Jeśli kompozycja była wyjątkowo udana, gospodarze domu powtarzali spektakl kilka razy, by wszyscy znajomi i sąsiedzi mogli go obejrzeć. Za temat wybierano często obrazy znanych polskich malarzy będących właśnie w modzie. Pod koniec wieku chętnie sięgano do dzieł bardzo popularnego Henryka Siemiradzkiego, oczywiście, tych "przyzwoitych", trudno bowiem sobie wyobrazić, by jakaś dama zgodziła się wystąpić np. w przedstawieniu kompozycji tego malarza zatytułowanej "Wazon czy dziewczyna?". Obrazy Siemiradzkiego o nasyconej gamie kolorystycznej, pełne bogatych strojów i szczegółów dekoracyjnych, doskonale wychodziły na scenie.
Gdy zaś w latach 1883-1884 na łamach "Słowa" zaczęły się ukazywać odcinki Ogniem i mieczem Henryka Sienkiewicza, zyskując od razu olbrzymią poczytność, tematem do żywych obrazów stały się poszczególne sceny z tej powieści, przy czym tym razem bardzo dbano o szczegół historyczny stroju i oręża. Żywe obrazy inscenizowano też często na cele dobroczynne; rzecz jasna, bilety na przedstawienia były płatne.
Innego rodzaju rozrywkę, z której dochód przeznaczano "na ubogich", stanowiły loterie fantowe, organizowane w stolicy na
184
VI. "W co się bawić..."
szerszą skalę w okresie Księstwa Warszawskiego. Zamożniejsza część społeczeństwa dawała na fanty różne "graciki", po czym cią-gniono losy. Ta publiczna zabawa przeniosła się rychło do prywatnych salonów, gdzie drobnych fantów dostarczali sami gospodarze albo też przynosili je także zaproszeni panowie, organizując loterię tylko dla dam. Czasem, gdy bawiono się wyłącznie w domowym kółku, jako fanty służyły po prostu cukierki. 68
Jedna z takich loterii urządzonych przez Anetkę Potocką- Wąsowiczową w jej warszawskim salonie skończyła się nawet wielkim skandalem. Przedsiębiorcza gospodyni zażądała, by panowie przynieśli nie tylko po fancie, ale jeszcze dołączyli do niego
odpowiedni aforyzm lub wierszyk. Posłuchano gospodyni. W rezultacie pewna młoda panna wygrała... porcelanowy nocnik wraz z dwuwierszem:
Tę urnę niosę ci w dani,
Napełń ją, pani.
Autorem tego mało wybrednego konceptu okazał się Niemcewicz, od dawna niechętny pani Wąsowiczowej, z którą od czasu do czasu płatali sobie złośliwe figle. Tym razem jednak miarka się przebrała, oburzona pani Wąsowiczowa odesłała poecie nocnik napełniony atramentem, dodając, że taki właśnie kałamarz godzien jest jego pióra. 69
Wiele innych salonowych zabaw wymagało też pewnej inwencji intelektualnej. Np. w salonie wojewodziny Nakwaskiej, która od 1806 r. przez lat kilkadziesiąt prowadziła dom otwarty w Warszawie, gospodyni proponowała gościom zabawę literacką.
Pytania wypisane na karteczkach rozsyłano osobom zaproszonym na parę dni naprzód, by mieli czas wymyślić możliwie dowcipną odpowiedź. W oznaczonym dniu zbierali się wszyscy w domu Nakwaskich, odczytywano głośno odpowiedzi i wybierano najlepszą.
"Do czego lub kogo porównano by w zeszłym stuleciu kobietę palącą cygaro?" - pytała na przykład wojewodzina.
Ignacy Badeni, radca stanu i literat, odpowiedział z galanterią:
185
VI. "W co się bawić"
Gdyby w zeszłym stuleciu jakaś młoda Liona,
W gronie swych towarzyszy cygaro paliła. S
karciłaby ją każda poważna matrona.
Tak wielka to przesadów była wtedy sita.
A ówczesnej opinii sad w zasadach twardy
Salon Lionki by zrównał z izba kordegardy.
Dzisiaj nas już podobny przesad nic zagłuszy.
Widzim cygaro w ustach, boski ogień w duszy.
"Jakie zalety najmilsze w domowym pożyciu - chciała wiedzieć wojewodzina - czy dowcip żywy. lecz trochę ostry, czy łagodność, słodycz aż nadto tkliwa?"
"Domowe pożycie można porównać do melona, który najsmaczniejszy jest wówczas, kiedy w miarę osłodzony i opieprzony razem" - odpowiedział jakiś anonimowy łakotniś. 70
Prostszą odmianą zabawy literackiej były tzw. bureau d'es-prit, nazywane później "sekretarzem". Zapoczątkowała tę zabawę "Pod Blachą" podobno pani Yauban, niezmordowana w wymyślaniu wciąż nowych rozrywek dla księcia Józefa. Z jej salonu ta zabawa przeszła "i do innych towarzystw wyższych w Warszawie, boć to znana nasza choroba, naśladownictwa chętnego Francuzów" - pisał z przyganą Kazimierz Władysław Wójcicki. 7I
Każda z osób zebranych w salonie pisała na kartce jakieś pytanie, po czym karteczkę oznaczoną swoim inicjałem lub numerem wrzucała do urny, z której wyciągano je kolejno. Wyciągający musiał natychmiast ułożyć odpowiedź. Zakochani, flirtujące pary, starali się trafić na karteczkę partnera i w obojętnej na pozór treści odpowiedzi przekazać zakamuflowane wyrazy swych uczuć czy zamiarów. Reszta towarzystwa siliła się na dowcipną lub złośliwą odpowiedź.
W 1826 r. młodziutka córka wodza Legionów Bogusława Dą-, browska, wielka wielbicielka romantycznej poezji, na pytanie postawione w "sekretarzu": "Co po słońcu najjaśniej świeci?", odpowiedziała bez namysłu "Sława Mickiewicza", nie bacząc na kwaśne miny zebranych w salonie zwolenników klasycyzmu w literaturze. 72
186
VI. ..W co się bawić..."
Leon Potocki przytacza różne pytania i odpowiedzi z "sekretarza", w którego bawiono się w Warszawie jeszcze w drugiej połowie wieku. A oto niektóre z nich:
"- Dlaczego tak rzadko oddają pożyczone książki?
- Bo daleko łatwiej zatrzymać książkę, jak to, co się w niej znajduje.
- Czym jest trudność?
- Możebnością z przeszkodą.
- Czym życie bez kobiety?
- Początek bez opieki, środek bez rozkoszy, koniec bez pociechy.
- Dlaczego czarna odzież jest dzisiaj zwyczajnym ubraniem mężczyzny?
- Skoro lśniąca zbroja stała się bezużyteczną, a bogata barwa z ramion spadła, skoro rzeczywistość odebrała marzenie, ze snu przebudziła, człowiek przybrał czarną szatę za tobą, przeszłości." "
Bawiono się też w "dwuznaczne wyrazy". Zebrane towarzystwo wybierało jakieś słowo oznaczające osobę, rzecz lub pojęcie, zaś osoba odgadująca miała - za pomocą pytań - dojść do jego znaczenia. Łukasz Gołębiowski przytacza następujący przykład takiej zabawy:
"Jakiego rodzaju? Żeńskiego. Z jakiego królestwa? Z żadnego, bo to rzecz umysłowa. Na co się przyda? Łzom i cnocie pomóc może. Jak dawna? Jak człowiek, smutek i poezja. Polacy, czy w nią bogaci? Może więcej od wszystkich narodów." Obrane słowo brzmiało: duma. 74
Uprawiano również wiele zabaw, które dziś wydają się nam dość infantylne. Młodzież, a i zgoła ludzie dorośli grali do upadłego w ciuciubabkę, w lisa i gąski, w złotą kulę, czy nawet w tzw. mączkę, która to zabawa polegała na tym, by zębami podnieść pierścionek położony na górce usypanej z mąki. Ubielone twarze delikwentów wywoływały powszechną wesołość. 75
Nie gardzono też grą w karty. Gier karcianych było wiele odmian, najbardziej jednak popularnym i ulubionym w XIX w. stał
187
VI. "W co się bawić..."
się wist, o zasadach nieco podobnych do dzisiejszego brydża. Sumienny świadek swej epoki, księgarz i bibliofil, Ambroży Grabowski, odnotował, iż pod koniec XVIII w. w Krakowie zaledwie cztery osoby umiały grać w tę grę. "Dziś natomiast [około 1840 r.] ktokolwiek tylko w surducie chodzi, każdy zna grę w wista, bo być lepiej ubranym, a nie umieć grać w wista, byłoby toż samo, co nie umieć czytać.'' I z westchnieniem dodawał: "upowszechnienie jej [gry] jest szczególnie teraz w Polsce wielce dogodne, gdzie nie wolno o polityce mówić, a zresztą są takie czasy, w których nie ma mówić o czym" 76.
Natomiast Karol Kucz, kronikarz warszawskiego życia towarzyskiego w połowie XIX w., uważał, że gra w karty istotnie zabija bardziej intelektualne kontakty towarzyskie, ale nie dlatego bynajmniej, by nie było o czym mówić, lecz z tej prostej przyczyny, iż "ażeby utrzymać rozmowę, trzeba cokolwiek więcej umieć nad pas mazurowe lub też siedem w pik" 77.
Gra w karty stanowiła rozrywkę salonową dostępną nie tylko dla mężczyzn, oddawały się jej też i kobiety, zwłaszcza starsze, które nie mogły już uczestniczyć w bardziej ruchliwych zabawach i rzadko opuszczały dom. Na partyjkę wista, mariasza, pikiety schodzili się wieczorami domownicy, przychodził i ksiądz proboszcz, a w mieście zjeżdżali się przyjaciele. Gra takowa nie przeciągała się zwykle bardzo długo w noc, dawała okazję do wymieniania codziennych nowinek i pozwalała miło spędzić czas. Inaczej zgoła wyglądała sprawa z grami hazardowymi, czy nawet z owym wistem, ale granym o wysokie stawki pieniężne. Była to już rozrywka czysto męska, w zaciekłej walce o wygraną nie brały zazwyczaj udziału kobiety, przynajmniej te "dobrze wychowane", którym nie wypadało przesiadywać długo w noc "u stolika gry" (a cóż dopiero zgrywać się) w męskich pokojach, w oparach tytoniowego dymu i narażając się na niewybredne nieraz "odżywki" zdenerwowanych partnerów
Wszystkie wyżej opisane zabawy pozostawiały przecież - zwłaszcza kobietom - sporo wolnego czasu. Ach, ów czas, którego wówczas zawsze jakoś było pod dostatkiem, a nieraz i w nad-
188
VI. ..W co się bawić..."
miarze. W samotności sięgano po książkę, najchętniej po romans. 78 Bo to romans właśnie - początkowo francuski i angielski, a następnie nasz własny, polski, wkroczył do buduarków, a co gorzej, i do panieńskich pokoi. Przeciwko romansom powstawali poważni uczeni, oczywiście księża, pedagodzy, wychowawcy, rodzice i... mężowie. Uważano, iż romans niepotrzebnie odrywa kobietę od obowiązków, "nabija jej głowę nierealnymi marzeniami, zohydza szarą codzienność".
"Patrzałem nieraz w mym życiu na okropne skutki lekcji romansowych: na choroby nerwowe, na stępioną "ustawicznym drażnieniem tkliwość serca, na wygórowaną w imaginacji czułość, na niestateczność i dziwactwo humoru, na nudy życia w świecie realnym, gdzie trudno spotkać romansowych bohaterów; zgoła na ruinę zdrowia, rozsądku i pokoju duszy" - pisał Jan Śniadecki. 79
Wyszydzali egzaltację dam i dziennikarze: oto dwóch panów widzi zapłakaną kobietę. "Bez wątpienia dotknęło ją ciężkie jakieś nieszczęście. Może straciła dziecię? - Nie. Może opłakuje oddalonego małżonka? - Nie. Może niegdyś była majętną, a teraz w potrzebie? - Nie. Cóż się jej tedy stało? - Czytała. Co takiego? - Romans." 80
Zwłaszcza panienkom nie wolno było czytać romansów, a jeśli już jakiś dostawały do ręki, to przezorne matki spinały szpilkami kartki zawierające co nieprzyzwoitsze passusy. Częste było też, iż mąż zakazywał żonie czytania tej lub owej książki. Stateczny ojciec rodziny z poczytnej w drugiej połowie XIX w. powieści Anna tak perorował: "Są ludzie rozumni, całą gębą przyzwoici, co nie wiedzą, czy żyje jakiś de Balzac na świecie, albo kto on taki, czy kareciarz, czy pisarz paryski." Zaś powieści George Sand "to trucizna cukrem zaprawiona i podana w diamentowym kielichu. Kto usta do niej przytknie, to od niej ust oderwać nie może, kto jej zakosztuje, musi wypić do końca. Wtenczas rozbrat ze szczęściem." 81
Kobiety, które - wydawane za mąż dla interesu czy koligacji - nie znalazły szczęścia w małżeństwie, szukały w powieściach odbicia własnych zawodów, a także opisów niezwykłej, płomien-
189
VI. ..W co się. bawić... "
nej miłości, często zresztą tragicznej. Książki dawały ucieczkę: od nie spełnionych nadziei, nie rozumiejącego niczego męża. od całej tej nieznośnej przyziemności. Skrajny przykład takiej ucieczki od realności w świat fikcyjnych bohaterów romansów maluje mistrzowsko Eliza Orzeszkowa w Nad Niemnem tworząc postać Emilii Korczyńskiej na zawsze skłóconej z dniem codziennym swego życia.
W zabitych deskami dworach (na tyle przecież bogatych, że ich właścicieli stać było na książki i pani domu nie musiała od świtu do nocy krzątać się koło gospodarstwa) wiele kobiet czytało, czytało, czytało.
Wiersze ukochanych poetów, co piękniejsze ustępy z ulubionych książek panie przepisywały okrągłym, kaligraficznym pismem (jakże bowiem wówczas na ogół starannie pisano!) do oprawnych w safian lub aksamit sztambuchów. Inne sztambuchy służyły do "wpisywania się" gościom i różnym znajomym, a znamienitym osobom. "Dwa pokolenia przetrwał ten obyczaj książek pisanych - zauważał znawca owych czasów, Stanisław Wasylewski - których pełna jest epoka romantyzmu, tak jakby to było średniowiecze przed wynalezieniem druku." 82
Innej natomiast rozrywki dostarczały oswojone zwierzęta. Przy dworach często trzymano niewielką menażerię: oswojonego niedźwiadka, którego jednak w miarę dorastania trzeba było więzić na łańcuchu, gdyż rychło stawał się niebezpieczny dla otoczenia, sarny, daniele, oczywiście pawie. "Zamorskie kury" mieszkały w szwajcarskich domkach, w specjalnych zaś ptaszarniach trzymano kanarki i inne małe ptaszki. 83 Ze zwierząt pokojowych preferowano papugi, zwłaszcza takie, które można było nauczyć mówić i które śmiesznie naśladowały domowników 84, a przede wszystkim kanarki, ptaszki tak bardzo "kobiece". Każda ówczesna panienka winna była mieć kanarka, i czule się nim zajmować.
Najbardziej kochano jednak psy, o których rozumie i przywiązaniu zanotowano wiele anegdot. (Rzecz dziwna: jakoś pamięć żadnego nadzwyczajnego kota nie przechowała się w pamiętnikach.) Wspominane są najliczniej pieski pięknych pań: wykąpane,
190
VI. ..W co się bawić..."
uczesane, ubrane w kokardy i czapraczki, sypiające w wyściełanych koszyczkach, opiewane przez poetów. Któż bowiem nie pamięta choćby opowieści o Bończyku. "rozumnym, żywym jak wiewiórka" piesku pani Telimeny opisanym przez Mickiewicza? Na początku XIX w. słynny był w Warszawie ulubieniec starościny małagoskiej Magdaleny Szaniawskiej: "Bufcio sierści białej, z płowymi długimi uszami". Miseczkę jego stawiano nie wprost na podłodze, lecz na rozesłanej serwecie, smaczne kąski podawano mu na srebrnych "grabkach", zaś uszki pieska, by się nie powalały, podwiązywano do góry wstążką. Bywalcy domu poświęcali mu wierszyki i "poemata" 8?.
Wysoko urodzone pieski podejmowane były na przyjęciach i balach. Np. w pierwszych latach XIX w. mops księżnej Wirtemberskiej wydał "un the dansant" na cześć suczki ordynata Zamoyskiego. Impreza ta zgromadziła czternastu przedstawicieli psiej rasy, wszystkich w kostiumach. H6
Na zakończenie jeszcze jedna anegdota. Wiadomo, że dorośli panowie lubią się nieraz bawić zmyślną zabawką dziecinną; w XX wieku stała się nią przysłowiowa kolejka elektryczna. W poprzednim stuleciu też chodziło zazwyczaj o zabawkę mechaniczną. W 1805 r. car Aleksander I w czasie pobytu w Puławach spostrzegł, że wnuki Adama Kazimierza Czartoryskiego bawią się nową zabawką przywiezioną z Berdyczowa. "Była to bańka szklana pełna wody, a na dole której diabełek skakał za poruszeniem jakiejś sprężyny." Car odebrał kulę dzieciom i bawił się nią tak długo i z takim zapałem, że ją w końcu stłukł oblewając przy okazji wodą podłogę i dywan. Czartoryski, widząc jego "okrutne zmieszanie", powiedział: "To dobra wróżba. Pokonałeś, panie, małego diabła, pokonasz i dużego" (miał na myśli Napoleona). x7 Historia milczy o tym, co powiedziały dzieci, których zabawkę zniszczono.
190
VII. Ręczne roboty
"Lepiej, abyś nie umiała pisać, niż abyś nie umiała lub nie lubiła cerować."
(Nina Łuszczewska do córki Jadwigi, przyszłej poetki Deotymy)
Wprawdzie gdy tylko pani Łuszczewska odkryła u swej młodziutkiej córki dar improwizowania, natychmiast zrezygnowała z wdrażania jej w przyszłe obowiązki pani domu 1 i zdecydowała życie Jadwigi złożyć na ołtarzu Sztuki (przez bardzo duże S). Jednak zacytowana jako motto tego rozdziału maksyma stanowiła obowiązującą regułę dla ówczesnych młodych panien nie obdarzonych żadnym wielkim talentem.
Do różnorakich bowiem obowiązków kobiety należała w przedstawianych czasach troska o garderobę własną, domowników, a także o zaopatrzenie domu w odpowiednią ilość bielizny pościelowej, stołowej, kuchennej, w firanki, zasłony, kapy, serwety itp.
Oprócz tych zatrudnień - niejako obligatoryjnych - pozostawało jeszcze przecież wiele wolnego czasu, który można było, a właściwie trzeba było wypełnić ręcznymi robótkami, nie wypadało bowiem kobiecie - choćby przez chwilę - siedzieć z założonymi rękami. Jeśli dama nie była zmuszona warunkami materialnymi do szycia własnej odzieży, szyła coś dla przyjemności czy na cele dobroczynne, czy też w wyniku jakiegoś wotum: często panie robiły ornaty i inne paramenty kościelne.
192
VII. Ręczne roboty
"Niewiasta bowiem, która domowymi zatrudnieniami i igłą nigdy się nie zabawia, choćby wiele światła posiadała, nie dopełni przeznaczenia swego i często nudną sobie i drugim będzie" -podkreślała Klementyna Hoffmanowa 2, a Karolina Nakwaska dodawała: "powołaniem płci naszej jest ręczna praca", i taki dawała "przepis dla panien, które chcą dostać mężów": "Mieć więcej rozsądku niż dowcipu, mniej się trudzić muzyką, a więcej użytecznymi przedmiotami, badać raczej tajemnice urządzenia domowego niż Tajemnice Paryża 3, naprawiać bieliznę i cerować pończochy zamiast trefienia włosów, czytać Kucharkę wiejską, a nie dzienniki mód." 4
"Zajęcie się ręczną igłą dla kobiet koniecznie potrzebne - pisała Henrieta Błędowska - dawniej na to nie zważano wcale. Damy wyższego urodzenia nie umiały trzymać igły w ręku. Pamiętam, gdy moja matka zrobiła wotum uszycia swoją ręką koszuli dla ubogich, nie umiała, jak się do tego wziąć, i na odwrót igłę kładła." 5
Nim jednak pani domu wzięła w rękę ową igłę, musiała pomyśleć o tkaninie, z której chciała coś uszyć. W XIX w. przynajmniej część tkanin używanych na potrzeby domu robiono jeszcze we własnym zakresie. Surowca dostarczały dworskie uprawy lnu i konopi oraz hodowla owiec. Wyrób tkanin należał do tak zwanego gospodarstwa kobiecego. To pani domu albo ochmistrzyni odbierała z folwarków wyczesaną z paździerzy kądziel i rozdzielała ją dworskim kobietom do przędzenia w izbie czeladnej w długie wieczory jesieni i zimy.
Przyjazny półmrok pomieszczenia oświetlonego często tylko ogniem płonącym na kominie lub chwiejnym płomyczkiem samotnej łojówki, miarowy turkot szybko obracających się kół kołowrotków sprzyjał bajaniu i śpiewom. Toteż wokół prządek gromadziła się chętnie cała służba dworska, przemykały się i rezydentki, a przede wszystkim - mimo zakazów - dzieci, dla których nastrój godzin tam spędzonych i zasłyszanych opowiadań miał nieprzeparty czar baśni, wspominanej często jeszcze w dorosłych latach jako coś najbardziej miłego i swojskiego.
193
VII. Ręczne roboty
Niekiedy kołowrotek furkotał nie tylko w czeladnej, ale i w pokoju bawialnym. Radził bowiem poeta:
Nie wstydź się czasem usiąść przy kądzieli,
Szczęśliwe twoje babki tak myślały,
Szczęśliwym zięciom cne żony dawały. 6
Jednak już w początkach XIX w. panie domu zaczęły uważać, że przędzenie nie przystoi kobiecie z towarzystwa i kołowrotek bezapelacyjnie wygnano z paradnych pokoi.
Z lnianej przędzy tkano na krosnach płótna przeznaczone na odzież i bieliznę pościelową, ścierki, ręczniki itp. Najlepsze, najbielsze sztuki odkładano zawczasu na wyprawę dla córek, chociaż szyto z nich raczej tylko codzienne sztuki pościeli czy bielizny. Bardziej wytworne powleczenia sporządzano przede wszystkim z cieniutkich płócien kupnych pochodzących z warsztatów rzemieślniczych, z manufaktur i fabryk, często zagranicznych. "Chociaż w domu było doskonałe własne białe płótno, na wyprawę kupowano tylko holenderskie" - pisała Ewa Felińska, relacjonując przedślubne przygotowania we dworze w Hołyńcu w 1804 r. 7
Oprócz lnu przędzono w domu niejednokrotnie i wełnę, którą po strzyży starannie myto i pięknie ręcznie rozskubywano na biały miękki puch. Uprzedzoną włóczkę często dawano do utkania w pobliskim miasteczku, gdzie robili to umiejętni sukiennicy, a czasem tkano i w domu na niewielkich krosnach. Z włóczki domowej robiono na drutach przede wszystkim nieskończoną ilość ciepłych pończoch (swetrów bowiem nikt jeszcze wówczas nie nosił).
Obok umiejętnego pokierowania wyrobem przędzy i tkanin, pani domu winna była czuwać nad jeszcze jedną czynnością, a mianowicie nad ich barwieniem. Płótna wprawdzie prawie nie farbowano, bowiem włókno lniane opornie przyjmowało barwniki wówczas stosowane. Bielono je więc tylko rozkładając w dni słoneczne mokre zwoje tkaniny na trawie i zraszając je co pewien czas obficie wodą. Natomiast farbowano przędzę wełnianą, odzież, która wyblakła lub splamiła się, albo taką, której chciano nadać odmienny kolor. Dlatego też na strychach suszyły się różne
194
VII. Ręczne roboty
farbiarskie zioła i inne ingrediencje zbierane po okolicznych łąkach i lasach: kora olchy, brzozy czy berberysu, jagody szakłaku lub kruszyny, liście janowca, wiązki rezedy itp.
Bardziej zapobiegliwe gospodynie wydzielały nawet w swych warzywnych ogrodach niewielkie kwatery przeznaczone pod uprawę roślin farbiarskich. Nawet Izabela Czartoryska, wielka miłośniczka parków romantycznych, w swych Myślach różnych o sposobie zakładania ogrodów (Wrocław 1805) dawała praktyczną radę, by zasadzić 7 różnych gatunków roślin farbiarskich, tak następnie przydatnych w gospodarstwie domowym. "
Oprócz owych rodzimych surowców barwierskich, stosowanych od lat w farbiarstwie ludowym, coraz częściej zaczęto kupować barwniki pochodzenia zagranicznego, którymi posługiwali się i zawodowi farbiarze. Zwłaszcza popularne były łatwe w użyciu tzw. drzewa amerykańskie, czyli szczapy lub trociny otrzymywane z pni różnego gatunku tropikalnych drzew rosnących w Ameryce Południowej. Wywar z takich trocin - w zależności od gatunku drewna - dawał barwę błękitną, czerwoną lub żółtą. Barwniki te można było łatwo nabyć w lada jakim sklepiku małomiasteczkowym, roznosili je też po wsiach wędrowni kramarze, raz po raz pojawiający się u kuchennych drzwi dworu.
Jednak sposób przygotowania właściwego roztworu barwiers-kiego wymagał pewnej wiedzy, a przede wszystkim praktyki. Toteż w kajetach, zawierających porady gospodarskie starannie notowane przez pokolenia kobiet, obok przepisów kulinarnych, obok porad lekarskich czy weterynaryjnych - bardzo często trafiają się i przepisy farbiarskie. Przyjrzyjmy się więc i my, jak barwiono.
"Orzechowa farba tak się robi: zebrać skorupek z orzechów włoskich [mowa tu o zielonej łupinie otaczającej właściwy orzech], ugniutszy [sic] je suszyć, potem ługiem polać i dobrze gotować, będzie farba orzechowa." 8 Można powiedzieć, że to przepis zgoła niedbale zanotowany i pewno na niewiele się przydał, gdyż nie podano w nim żadnych proporcji. Naprawdę dobra gospodyni tak formułowała przepis:
195
VII. Ręczne roboty
"Pąs. Nastaw wody w naczyniu sporym, niepobielanym i wsypawszy do woreczka z płótna cienkiego fernambuku 91/2 łuta, zawiąż woreczek i wrzuciwszy do wody na wolnym ogniu gotuj. Potem włóczkę hałunowaną 10 wymyj w czystej wodzie, a gdy się woda z fernambukiem tak rozgrzeje, że ledwo palec można utrzymać, włóż do niej włóczki hałunowanej. Odebrawszy, wiele chcesz, gdy stanie różową, wyjmij, ognia podłóż, aby woda zawrzała; gdy się nieco tak pogotuje, znowu włóż włóczkę i tak co raz wyjmuj, patrząc, aż się pokaże dobry pąs." u
Uzyskiwanie różnych kolorów i odcieni wymagało mieszania składników barwierskich lub dwukrotnego farbowania motków. Trzeba było wiedzieć, co i kiedy dosypać, jak długo przędzę czy tkaninę trzymać w roztworze, jak ją umiejętnie wysuszyć, by nie potworzyły się brzydkie zacieki. 12
We dworach stale coś farbowano: a to przędzę, a to tkaniny czy sztuki odzieży, a to drobne skrawki materiałów, koronki, pióra potrzebne do jakiejś robótki, a to znowu - gdy nieszczęście zapukało do drzwi - suknie żałobne.
W domu - obok tkanin wyrabianych we własnym zakresie - trzeba było mieć zapasy i różnorakich kupnych materiałów, tak by nigdy nie być zaskoczonym brakiem czegoś akurat potrzebnego. Im dwór leżał dalej od miasta, tym dokładniej należało przewidywać, co może się okazać potrzebne czy to do stroju, czy to do domu, by w czas dorocznych kontraktów lub targów nabyć wszystko to, co przez kilka następnych miesięcy mogło być użyteczne.
Wróćmy jednak do samego szycia. Mimo że wzmianek o szyciu w pamiętnikach znajdujemy bardzo dużo, niezbyt dobrze przecież wiemy, co i jak szyto.
Na początku XIX w. niewiele tylko kobiet "z towarzystwa" znało podstawy kroju, sposoby brania miary. Centymetr krawiecki, wynaleziony przez jednego z krawców paryskich w 1810 r., u nas rozpowszechnił się dopiero w latach czterdziestych i pięćdziesiątych XIX w. Przedtem zdejmowano miarę w sposób dość żmudny, a mianowicie za pomocą sznurka, na którym zawiązywano węzełki oznaczające poszczególne odcinki długości, obwód talii itp.
196
VII. Ręczne roboty
W tej gmatwaninie węzełków łatwo było stracić orientację, co do czego się odnosi, toteż odzieży miarowej nawet zawodowi krawcy nie szyli jeszcze dużo. Warto tu dodać, że w 1844 r. znany i ceniony krawiec lwowski, Tomasz Kulczycki, autor podręcznika o teorii kroju, anonsował jako wielką nowość, że szyje koszule męskie na miarę i dostosowane do figury. 13
Na ogół damy posługiwały się tzw. patronem. Był to przyrząd złożony z kawałków tektury odpowiednio przykrojonych i rozsuwalnych, który układano na tkaninie i odrysowywano. W braku gotowego patronu rozpruwano na poszczególne części starą jakąś sztukę odzieży i krojono nową podług tych kawałków. Henrieta Błędowska pisała: "Matce mojej nie dogadzali krawcy Żydzi, których obszywano w prześcieradła, brody im i pejsy zawiązując dla czystości. Jak maski wyglądali. [Matka pamiętnikarki. Szczęsna Działyńska, chorobliwie bała się wszelkiego brudu i wszędzie się go doszukiwała.] Lecz ja, wypruwszy suknie paryskie mojej matki, formę wycięłam i doskonale udało mi się jej dogodzić [...]. Toż samo mi się i z gorsetem udało, jako i długimi rękawiczkami z batystu na lato." 14 Wszelkie niedokładności kroju poprawiało się już wprost na figurze. Dopiero koło połowy wieku żurnale i czasopisma kobiece, oprócz samych modeli odzieży, zaczęły zamieszczać tablice wykrojów dość przejrzyście opracowane, tak że łatwo mogła się nimi posłużyć i osoba nie ucząca się nigdy krawiecczyzny. W tychże czasopismach udzielano również drobiazgowych pouczeń na temat wszywania rękawów, robienia zaszewek, zmarszczek, plisek, obrzucania dziurek itp.
Różnorakich przyborów do szycia musiało być zawsze w domu pod dostatkiem. Wybierano je w doskonale zaopatrzonych sklepikach najbliższego miasteczka, o czym świadczą licznie zachowane rachunki, mówiące o nabywaniu "atłasku w ton", nici do haftu, kanwy, osnowy do krosienek itp. W skład przyborów do szycia wchodziły różnej grubości igły i szpilki, duże i małe nożyczki, haftki, guziki (nie znano jeszcze zatrzasek). Nieodzowny był również - dzisiaj już niemal zapomniany - grzybek do cerowania, a także kilka naparstków od zwykłych blaszanych poczynając
197
VII. Ręczne roboty
aż po ozdobne, a nieraz wręcz kosztowne, z porcelany, srebra czy nawet złota, często z denkiem z półszlachetnego kamienia. Srebrny naparstek był upominkiem, który otrzymywała od rodziców lub kogoś z bliskiej rodziny młoda panienka, w momencie gdy palce jej przestawały już rosnąć, a więc gdy zaczynała wchodzić w dorosłość i gdy miała prawo odłożyć używany dotąd dziecinny naparstek blaszany. 15
O ile naparstek wkładało się na wskazujący palec prawej ręki, o tyle na takiż palec lewej ręki (w której trzymało się robotę) nakładano "ochraniacz" mający zapobiegać ukłuciom. Często był to po prostu obcięty palec starej skórzanej rękawiczki.
Do robótek ręcznych służyły tamborki, czyli niewielkie kółka, na które naciągano tkaninę przeznaczoną do haftowania. Posługiwano się również różnej wielkości szydełkami z metalu albo kości, drutami, a także specjalnymi klockami do wiązania koronek, która to czynność wymagała już jednak dużej zręczności.
W domu należało mieć nieprzebrane zapasy różnych nici: mocnych, kręconych ręcznie, lnianych i konopnych, przeznaczonych do "ordynaryjnej odzieży", cienkich, białych do szycia bielizny, różnych odcieni jedwabiu do sukien, używano też często przędzy bawełnianej do cerowania, peli, atłasków, kordonków, lasety do haftów, a także wielu, wielu lamówek, ząbków, wstawek, koroneczek, wstążek i innej pasmanterii tak koniecznej do prędkiego "odnowienia" jakiejś opatrzonej sukni.
Przybory do szycia przechowywano w specjalnych szkatułkach lub w niewielkich stoliczkach do robótek, których podnoszony blacik ukrywał mnóstwo przegródek i szufladeczek. Podczas gdy stoliczek taki, a nawet i krosienka stały nie tylko w buduarku pani domu, ale często wręcz w salonie, to maszyna do szycia - ten wielki wynalazek drugiej połowy XIX w. - nigdy nie miała wstępu do paradnych pokoi i od razu trafiła do garderoby.
Jak wiele innych nowości, maszyna do szycia była początkowo gwałtownie zwalczana przede wszystkim przez lekarzy, którzy stawiali jej zarzut, "że wstrząsa systemem nerwowym i źle oddziaływa na cały organizm szyjącej". Oburzali się na ten wynalazek i pu-
198
VII. Ręczne roboty
blicyści zajmujący się problemami społecznymi uważając, iż odbierze ona chleb licznej rzeszy kobiet zarabiających na życie igłą. Krzywiły się w końcu na maszynę i dobre gospodynie mówiąc, że przydatność jej jest ograniczona, gdyż za jej pomocą nie można cerować ani reperować odzieży. 16 Szycie na maszynie od początku uznano za pracę ciężką i niezdrową, stąd zamożna pani domu nie zasiadała przy niej nigdy. Natomiast w ówczesnych domach, zwłaszcza miejskich, pojawiać się zaczęła charakterystyczna postać: szwaczka, która kilka razy w roku przychodziła przez parę tygodni, by poszyć bieliznę pościelową i osobistą, a także przerabiać garderobę.
Naukę szycia ręcznego dobrze urodzona panienka rozpoczynała wcześnie. Już kilkuletnim dziewczynkom wkładano igłę w rękę, wtajemniczano je w zawiłości różnego rodzaju ściegów jak: "przed igłą", "za igłą", stębnówka, fastryga, okrętka, ścieg obrąbkowy itp. Uczono je też prostych krzyżykowych haftów, jakimi pracowicie wyszywały "na wiązanie", czyli na imieniny członków rodziny, chusteczki, pantofle nocne, pojedyncze malutkie trzewiczki, do których na noc wsuwano zegarek-cebulę, rozliczne wycieraczki do piór, patarafki - czyli serwetki podkładane pod wazony, lampy, figurki, i tym podobne przedmioty, przyjmowane przez rodzinę ze słowami zachwytu.
Pierwszą robotą na drutach, którą każda panienka musiała wykonać, była pończocha, przy czym właściwe "wyrobienie pięty" stawało się ciężką próbą cierpliwości. Cierpliwość - cnotę uznawaną za nieodzowny atrybut kobiety - starano się wyrabiać od maleńkości. Dlatego też już małym dziewczynkom podsuwano na przykład splątane zwoje nici, by je całymi godzinami rozsupływały. Jeśli potrafiły to dobrze zrobić (oczywiście bez użycia nożyczek), jeśli nawinęły równy kłębek, stanowiło to dobrą prognozę na przyszłość i oznaczało, że będą cierpliwe i w małżeńskim stadle.
Dziewczynka musiała również umieć wiązać prostą siatkę, splatać ozdobne sznureczki, dziergać wstawki i ząbki. W miarę dorastania młoda panienka uczyła się cerować pończochy i repero-
199
VII. Ręczne roboty
wać odzież (reperowanie zajmować mnóstwo czasu, w ówczesnej bowiem garderobie pełnej tasiem, zapięć, falban, rozszyć i naszyć stale się coś obrywało lub odpruwało)> kroić i szyć bieliznę osobistą i pościelową, robić mereżkę- itp. Przede wszystkim jednak była wtajemniczana w różne techniki hafciarskie. Wszystkiego tego musiała się nauczyć dostatecznie wcześnie, tak by w momencie, gdy zamążpójście jej zostało już postanowione, mogła brać czynny udział - wraz z całą żeńską połową domu - w szyciu wyprawy.
"Kochana Klemunia dopomaga mi szczerze w szyciu mojej wyprawy - pisała o siostrze; znanej pisarce Hoffmanowej, Aleksandra z Tańskich Tarczewska - takeśmy się nią zajęły, że w końcu sądziłam, że z tego ciągłego szycia przemienimy się w igiełki."17 Wszystkie sztuki bielizny i pościeli musiały być poznaczone monogramem, często zwieńczonym koroną, czasem nawet wyszywano jakąś sentencję, jak tę np., którą miała wyhaftowaną na chusteczkach panna Maria Karolina Małałchowska wydawana ze generała Ludwika Paca: "Obyś nigdy łez nie obcierała."
Wiele, zwłaszcza uboższych, także bieglejszych w kroju panien szyło dla siebie prostsze sukienki, a szczególnie wszelkie do nich garnirowania.- Natomiast niedopuszczalne było, by dziewczyna uszyła sobie sama suknię ślubną, miało to bowiem źle wróżyć przyszłemu małżeńskiemu szczęściu .
Po ślubie pani domu dużo czasu poświęcała na ręczne roboty, poczynając przede wszystkim od obszywania własnych dzieci. Było w zwyczaju, że przyszła matka chociaż częściowo przygotowywała własnoręcznie wyprawkę dla niemowlęcia, zużywając na nią niejednokrotnie swoją wypraw^ bieliznę. Czyniła tak bynajmniej nie ze skąpstwa czy braku pieniędzy, lecz dlatego, że ówczesny przesąd głosił, iż dziecko dobrze siS chowa w kaftanikach czy koszulkach uszytych z matczynej bielizny-. Zapobiegliwsze matki rychło też zaczynały szyć przyszłe wyprawy dla córek. Na starość zaś... Posłuchajmy na ten ten opinii Tytusa Działyńskiego, który szczerze nie znosił, gdy jego żona brała igłę- do ręki: "robi jak wszystkie: kiedy małe, stroją lalki, gdy dorosną, stroją siebie,
200
VII. Ręczne roboty
później stroją córki, a na starość stroją księży" 20. Starsze panie bowiem szyły najczęściej stuły i ornaty.
Warto tu dodać, że różne rodzaje szycia, różne robótki miały swoje pory i miejsca. Reperacją odzieży, cerowaniem, wyrobem pończoch, szyciem bielizny pani domu zajmowała się rano lub wczesnym popołudniem, czyniła to zaś w pokoju sypialnym, w garderobie, czasem w buduarku, nigdy w salonie. Do salonu lub tego pokoju, w którym gromadziła się wieczorem rodzina, pani, córki, rezydentki przychodziły z jakąś delikatną robótką: haftowaniem, mereżkowaniem czy wyszywaniem na kanwie. Trzeba też było dobrać taki rodzaj robótki, by nie wymagała ona większej uwagi, liczenia ściegów czy oczek, aby można było bez przeszkód brać udział w konwersacji czy słuchać głośnego czytania kogoś z domowników. 21
W początkach XIX w. dobre wychowanie nakazywało gospodyni domu - szanującej starą tradycję - natychmiastowe odłożenie robótki, gdy w progi zawitał gość z wizytą. Zajęcie się bowiem czymkolwiek innym niż podejmowaniem odwiedzającego było poczytywane za brak uszanowania. 22 Rychło jednak zaczęło się przyjmować, że właśnie przy gościach robiono najpiękniejsze, wytworne robótki, takie, jakimi można się było pochwalić. Czasem - gdy pani domu niezbyt była pilna i w ferworze rozmowy odkładała igłę - haft na laufrze lub serwecie, zaczęty przez nią zaraz po zamążpójściu, nie był jeszcze ukończony w kilkanaście lat później. Bywalcy domu przyzwyczajali się do takiej robótki jak do nieodzownego akcesorium w salonie, znah doskonale jej wzór i podług liczby wyszywanych stopniowo kwiatów czy motyli potrafili powiedzieć, od jak dawna odwiedzają już dany dom.
Bardziej przedsiębiorcze panie domu domagały się nieraz od wizytujących je kobiet, by dopomagały im w pracy. Pisze Jadwiga Zamoyska: "Księżna Wiirtemberska cały dzień przy krosnach przepędzała, a każdy, co do niej przyszedł z wizytą, musiał jej kilkanaście igieł nawlec czy wełną, czy jedwabiem i w krosna wpiąć." 23
Anetka Potocka w warszawskim salpnie swego teścia Stani-
201
VII. Ręczne roboty
sława Kostki Potockiego kazała ustawić wielkie krosno "z zaczętą tkaniną dywanową" z tym zamiarem, że będzie do niego zasadzać odwiedzające ją damy. Panie jednak (w przeciwieństwie do panów) nie lubiły Anetki i dywanu tkać nie chciały. 24 Rychło zresztą przyjął się zwyczaj, że na wizytę przychodziło się z własną robótką.
Osoby starsze i ogólnie szanowane wprawdzie niekiedy i w salonie dziergały pończochę czy szyły koszule z prostego płótna, wszyscy jednak wiedzieli, że rzeczy te przeznaczone są dla jakiejś ochronki czy szpitala i że pani domu wyrabia je tylko przez pobożność, a nie dla przyjemności.
Jeszcze jedna okoliczność otwierała drzwi salonów przed grubym płótnem czy suknem: gdy w dniach patriotycznych zrywów trzeba było szyć mundury dla narodowego wojska. Odkładano wówczas wszystkie hafty i koronki, by kroić powstańcze świtki czy konfederatki.
Eliza Orzeszkowa w jednej z piękniejszych swoich nowel pod tytułem Bóg wie kto opisuje taki seans szycia konfederatek w 1863 r. w jednym z litewskich dworów. Okazało się, że zebranym tam paniom w pewnym momencie zabrakło baraniego futerka, którym obszywano czapki. Wtedy to - powodowane patriotycznym zapałem - bez namysłu obcięły poły kożucha nieznajomemu prawie sąsiadowi, który właśnie przyjechał za interesem.
W dniach napoleońskich bitew, a potem powstań, jeszcze jedna czynność wkraczała do salonów. Wnoszono tam kosze ze starą, czysto upraną bielizną, którą damy kroiły w drobne kawałki, a następnie rozskubywały na poszczególne nitki. Było to sporządzanie szarpi używanych wówczas do opatrywania ran. 25
W większych miastach, gdzie rozwijały działalność Towarzystwa Dobroczynności, kobiety z towarzystwa schodziły się w określone dni w jakimś domu i szyły bieliznę i ubranka dla biednych dzieci. Zajęciom tym oddawano się zwłaszcza w czasie Wielkiego Postu.
Na początku wieku w zimowe wieczory domownicy gromadzili się w salonie na tzw. drezlowanie lub profilarowanie.26 Ta zupeł-
202
VII. Ręczne roboty
nie już dziś niezrozumiała nazwa czynności oznaczała wykręcanie srebrnych lub złotych nici ze starych galonów lub złotogłowiu. Osiemnastowieczne, a i starsze bogate tkaniny były bowiem niejednokrotnie przetykane jakby cieniutkimi drucikami z prawdziwego srebra czy złota. Druciki te pracowicie powyciągane i oczyszczone z nitek tkaniny oddawano następnie złotnikom do przetopienia. To "zatrudnienie możnych dam" przynosiło spore korzyści w postaci surowca na nowe srebrne i złote wyroby. Natalia Kicka pisała: "Szczęsny Potocki sprowadził z Paryża po sto łokci złotolitych materii, żeby damy odwiedzające Tulczyn miały przyjemność ciąć je na strzępki i skubać [...] Wyskubane nitki zabierała każda z tych dam i przetapiać kazała na srebro." 27 "Księżna Jabłonowska, starościna kowelska - wspomina Łukasz Gołębiowski - dla każdego z synów z tego srebra stołowe sprawiła." 28 W połowie wieku - jak się zdaje - wszystkie dostępne galony i złotogłowia zostały już doszczętnie "wydrezlowane" i zajęcie to poszło całkowicie w zapomnienie, jak i to uprawiane pod koniec XVIII i na początku XIX w., gdy "damy bawiły się tylko cierpliwym skubaniem kawałków, czyli zrzynków od bławatów [dla] robienia z nich pończoszek" 29.
Panie trudniły się także wiązaniem siatek "pokrzywkowych", czyli z bardzo cienkich nici, które następnie pracowicie "poszywały", to jest przeplatały we wzory innymi nićmi, co miało naśladować "angielskie koronki" 30. Chętnie też haftowały na kanwie. Była to specjalna tkanina, rzadko tkana, z mocno nakrochmalonych nici, które tworzyły ażurowy wzór na kształt kratek. Na takiej kanwie rysowano dowolny deseń i haftowano go włóczką. Można też było dla ułatwienia sobie pracy przy wykonywaniu bardziej skomplikowanego haftu przyfastrygować kanwę na jakiejś tkaninie i haftować cieńszymi nićmi. Po ukończeniu roboty kanwę wyskubywano, haft zaś pozostawał na tkaninie. W ten sposób np. znacznie łatwiej było wykonać wszelkie monogramy o bardzo nieraz zawiłych splotach.
Istny szał robótek ręcznych zapanował jednak naprawdę w drugiej połowie XIX w., gdy przyszła moda na "ubieranie" i przy-
203
VII. Ręczne roboty
krywanie wszystkiego w domu, co się tylko dało. Haftowano wówczas i naszywano koralikami taśmy do pociągania dzwonków pokojowych, abażury na lampy, ekraniki osłaniające świece, futera-liki na szczotki itp. Wyrabiano również nieskończoną liczbę "pata-rafek". Robiono też całe sterty sprzęcików i gracików tak dziwacznych w kształcie, że trudno by nam było dziś odgadnąć ich przeznaczenie. Były to wszelkiego rodzaju "schowanka do igieł", "kominki na lampy", "postumenty do biletów" itp. Dziewczynki robiły obowiązkowo - przeznaczone na prezenty dla domowników - poduszeczki do szpilek, specjalne sukienne "zeszyciki" do wpinania igieł, wycieraczki do piór do pisania, woreczki na przybory toaletowe lub na nocne pantofle i wiele innych rzeczy.
Wychodzące coraz liczniej pisma kobiece przynosiły teraz, obok "rycin mód paryskich" i wykrojów odzieży, mnóstwo deseni do robótek ręcznych, uczyły nowych ściegów, pokazywały, co i jak przyozdobić w garderobie czy w wyposażeniu domowym, np. jak uszyć i upiąć firanki, story, portiery itp. Ukazywały się też wzorniki do haftów.
W wyspecjalizowanych w tym towarze sklepach damy nabywały teraz nie tylko igły, nici lub kanwę, ale także rafię do wyplatania koszyczków, paciorki do naszywania, małe listewki do klejenia ramek na rozpowszechniające się wówczas właśnie pierwsze fotografie, szybki i tekturki służące do wyrobu pudełeczek, płatki i listki do sztucznych kwiatów i tysiące innych drobiazgów. Prócz bowiem "bawienia się igłą" panie zajmowały się również wyrobem różnych przedziwnych gracików nie grzeszących, niestety, zwykle dobrym smakiem.
Osobnym zajęciem było rysowanie i malowanie. Młoda osoba bowiem - tak jak grać na fortepianie - uczyła się również niemal obowiązkowo rysunku, niezależnie od tego, czy miała w tym kierunku jakieś zdolności, czy nie. Trzeba bowiem było koniecznie umieć coś wyrysować w sztambuchu przyjaciółki, naszkicować jakiś pejzaż albo starożytne ruiny w czasie zagranicznego wojażu, uwiecznić czyjąś podobiznę lub w końcu ozdobić wymalowanym kwiatem czy motylem ekranik, abażur, wachlarz.
204
VII. Ręczne roboty
Niejednokrotnie w buduarku stały niewielkie sztalugi i pulpit do rysowania. Były też palety, akwarele, pastele, tusz do rysowania, węgiel do szkiców i mnóstwo ołówków. Rysowano na pojedynczych kartkach, które następnie wkładano w specjalne teki, w szkicownikach lub w końcu w ozdobnie oprawnych w aksamit albo atłas albumach i albumikach. Co celniejsze prace rozkładano na stole w salonie, by wszyscy mogli je podziwiać i chwalić, a szkicowniki i albumy pokazywało się gościom, którzy niejednokrotnie i sami coś w nich rysowali. Czasem powstawały całe rysunkowe kroniki różnych drobnych wydarzeń domowych lub - co częściej - odbytych podróży. Obok prac czysto szkolarskich trafiały się i dzieła nie pozbawione talentu malarskiego, a nieraz i satyrycznego spojrzenia. Całe mnóstwo sztambuchów tkwi dziś w naszych muzeach i archiwach. Warto przejrzeć ich pożółkłe karty, na których zaklęta jest jakaś maleńka cząstka naszej przeszłości.
Do ulubionych zajęć należało również malowanie na porcelanie. W tym celu kupowano naczynia białe, pozbawione ornamentu i specjalnymi farbami malowano na nich kwiaty, pejzaże, scenki rodzajowe, miniatury itp. Można dodać, że czasem jakieś naczynie tak ozdobione potrafi dziś doprowadzić do rozpaczy kolekcjonera porcelany, tak trudno bowiem ja sklasyfikować i ustalić, gdzie i przez kogo było wykonane i ozdobione.
Bawiono się również w wycinanki. Pisał kronikarz życia polskiego w XIX w.: "z bibułki białej lub białoróżowej wystrzyga się różne arabeski, wzory, figury, kwiatki. Wysiadujący w domu człowiek biedermeierowski produkował całe teki takich zabawek." 31
Tak, trzeba było przecież koniecznie wypełniać czymś czas płynący leniwą strugą spokojnych dni.
204
VIII. Rachunki, rachunki...
..W tym roku zaprzestałem notowania wydatków, bo to daje mi utrudzenie, a żadnej stąd korzyści. Skoro wydatek jest konieczny, zatem musi być uczyniony, a gdy pieniądze wymknęły się. z domu, trudno je przywołać i z nich próżno zdawać samemu sobie sprawę."
(Notatka Ambrożego Grabowskicgo z 1845 r. uczyniona po 25 latach systematycznego prowadzenia rachunków domowych.)
Niestety, podobny pogląd jak wyżej zacytowane słowa znanego antykwariusza i księgarza krakowskiego ' wyznawali liczni jego współcześni, często więc nie próbowali nawet prowadzić codziennych rachunków domowej ekspensy. bo o tych tu mowa. Rachunki majątkowe to rzecz inna, te prowadzono na ogół w miarę starannie i przechowywano długo.
Natomiast codzienny rozchód pieniężny kwitowano nieraz tylko jakąś zbiorczą sumą za miesiąc czy rok wpisaną w rubrykę zatytułowaną najczęściej: "Wydatki potoczne". A jeśli już nawet notowano te wydatki szczegółowo, to po pewnym czasie przestawano przywiązywać wagę do porubrykowanych grubych kajetów, rejestrujących pieniądze, które "wysunęły się z domu". Toteż kajety te prędzej trafiały do pieca czy na śmietnik niż do archiwum. A szkoda. Te bowiem, które się zachowały, ileż odsłaniają nam ciekawych szczegółów dnia codziennego i nie tylko, jak bardzo przybliżają nam przeszłość dzięki zarejestrowaniu nieraz faktów tak drobnych, że nie sposób ich wprost znaleźć w żadnych innych źródłach.
Zobaczmy teraz, co i jak rachowano i kto to robił. Zdaniem ówczesnych autorek poradników domowych prowadzenie rachun-
206
VIII. Rachunki, rachunki...
kowości należało do podstawowych obowiązków żony i matki. "Każda powinna posiadać dobrze rachunki" - pouczała Klementyna Tańska, późniejsza Hoffmanowa, stawiając tę umiejętność na równi ze znajomością gotowania, szycia i wszystkich tajemnic prowadzenia gospodarstwa domowego. 2 "Rachować" bowiem znaczyło nie tylko potrafić posługiwać się czterema działaniami, ale też "obrachować się", czyli umieć dostosować wydatki do możliwości i potrzeb, umieć zaplanować, czego i ile potrzeba, na czym można zaoszczędzić, a czego nie zmarnować. Umiejętność taka - jak się zdaje - nie była specjalnie^ mocną stroną naszych pań domu, ponieważ współczesne moralizatorki, powołując się na przykłady skrzętności francuskiego czy niemieckiego mieszczaństwa, ze zgrozą im to wytykały. Życie ponad stan i marnotrawstwo uznawano za grzech ciężki, prędzej jednak odpuścić go było można mężczyźnie niż kobiecie.
Zacna pani Nakwaska, która stanowczo przestrzegała swoje czytelniczki przed wszelkim zbytkiem, godząc się tylko na "angielski komfort, nigdy na rzymski luksus", upominała: "nie ścierp, aby się co u ciebie zmarnowało i przez niedbalstwo psuło lub niszczyło. Ani zapałki stracić dobrowolnie nie powinnaś." 3
Ówczesne wydawnictwa starały się przychodzić z pomocą paniom domu podsuwając im gotowe wzory "prowadzenia ścisłej rachunkowości". Taki np. Pamiętnik domowy, kalendarz i rachmistrz dla wszystkich stanów, wydawany w Warszawie w latach czterdziestych XIX w., dołączał do swoich tomów dodatek w postaci "Tygodnika Gospodarskiego" zawierającego rubryki wydatków zatytułowane po polsku i po francusku (zawszeć to było bardziej elegancko liczyć w obcym języku!), podzielone na cztery działy: żywność, oświetlenie, drobne wydatki i pranie. Dokładne przestudiowanie tych rubryk przynosi nam wiadomości, jakie produkty spożywcze uważano wówczas za niezbędne w kuchni zamożniejszego domu (uwzględniono ich 36: znajdowały się tu m.in. kawa, herbata, czekolada, cytryny i inne owoce, ciastka i aż 5 różnych rodzajów alkoholi: wino, piwo, wódka, likier, arak). Rubryka "pranie" została rozbita aż na 52 pozycje obejmujące bieliznę da-
207
VIII. Rachunki, rachunki...
mską, męską, dziecinną, pościelową, stołową, kuchenną i pokojową (czyli firanki, rolety, pokrowce na meble).
Oprócz prowadzenia ścisłej rachunkowości do obowiązków pani domu należało też planowanie wydatków i zakupów, których niejednokrotnie trzeba było dokonywać na kilka miesięcy, a nawet na rok naprzód. Zwłaszcza w pierwszej połowie wieku większe zakupy, czy to żywnościowe, czy to ubraniowe, robiono w odległym mieście raz albo dwa razy do roku podczas kontraktów lub wielkich jarmarków. Planowanie takie wymagało zastanowienia, przemyślenia, obliczenia na wyrost, co będzie potrzebne, by dom był dobrze zaopatrzony, by nie występowały jakieś kłopotliwe i zawstydzające braki.
Młode gospodynie rzadko dawały sobie z tym radę. Henrieta Błędowska wspomina, że często bywała "cała w płomieniach od ambarasu", gdy zabrakło jej konfitur lub sera szwajcarskiego dla podjęcia gości. 4 Były to kompromitacje raczej zabawne, choć stawiające pod znakiem zapytania honor dobrej gospodyni. Gorzej jednak, gdy zabrakło niezbędnych naczyń, rondli, przyborów do szycia, tkanin na ubrania czy w końcu podstawowych lekarstw. Dobre planowanie wymagało nie tylko znajomości potrzeb rodziny i domu, ale też własnych możliwości majątkowych. Karolina Nakwaska pouczała swoje czytelniczki: "Idąc za radą światłego bardzo duchownego, zalecę ci też, ażebyś każdego roku dzień jeden odłożyła na rozbiór wszelkich interesów. Tak jak przygotowanie do śmierci jest powinnością chrześcijanina, tak rzut oka na położenie majątkowe jest obowiązkiem ojca i matki." 5
Prowadzenie domu wymagało bowiem ułożenia bardziej lub mniej szczegółowego budżetu, który musiał się jakoś zbilansować. Pani domu, nawet ta bardzo zamożna, winna była rządzić się zasadą "wedle stawu grobla" czy "tak krawiec kraje, jak materii staje". Im owa "materia" była większa, tym oczywiście łatwiej było nią rozrządzać. Na ogół jednak, nawet w domach bardzo zamożnych, "materii", czyli żywej gotówki, było zawsze przykuso, stąd podejmowano różne próby oszczędności.
Lucyna Ćwierciakiewiczowa, owa ówczesna wyrocznia we
208
VIII. Rachunki, rachunki...
wszystkich sprawach dotyczących prowadzenia domu, pouczała, jak dzielić roczny dochód rodziny, by postępować racjonalnie i uniknąć rozrzutności i zadłużenia.
Tak więc przy niewielkim budżecie, wynoszącym około 2 tyś. rubli rocznie, należało go dzielić na 4 części: 1/4 przeznaczano na mieszkanie, 2/4, czyli połowę - na życie, opał i światło oraz służbę (bez tej ostatniej nie sposób było się obejść), 1/4 zaś na ubranie, przyjemności i nadzwyczajne wydatki, których nigdy nie brakło. Niestety, nic nie pozostawało na oszczędzanie, w razie więc jakiegoś nieszczęścia lub absolutnej konieczności musiano sięgać do odłożonego kapitału lub, co gorzej jeszcze - sprzedawać jakieś trwałe walory albo zaciągać długi.
Przy dochodach przekraczających 3 tyś. rubli rocznie dzielono wydatki na 6 części: 1/6 pochłaniało mieszkanie, 2/6 życie, 1/6 ubranie, 1/6 przyjemności, 1/6 nieprzewidziane wydatki i oszczędności (nareszcie!). 6
W tych skromnych przecież budżetach zwraca uwagę stosunkowo duża suma przeznaczana na przyjemności: 1/6, a więc tyle, ile wydawano na mieszkanie lub na ubranie. Niestety, niezupełnie dokładnie wiemy, co pod terminem "przyjemność" rozumieli współcześni. Mogły to być wydatki na rozrywki sensu stricto, ale też na tytoń czy cygara, jakiś luksusowy przysmak, wykwintne ubranie, przybory do ręcznych robótek, książki, czasopisma, nuty itp.
Przytoczone powyżej przykłady dzielenia budżetu dotyczyły, rzecz jasna, dochodów ludzi o skromnych możliwościach finansowych, żyjących z pensji lub honorariów otrzymywanych za uprawianie jakiegoś wolnego zawodu. Ludzie ci, by związać koniec z końcem, musieli często postępować według zasady, którą kierował się Ambroży Grabowski: "1) miarkować wydatki do dochodów; 2) nigdy nikomu pieniędzy nie pożyczać, ani nie borgować; 3) nigdy tego nie pragnąć, czego posiadać nie można". 7
Próby usystematyzowania i wyliczenia przyszłych koniecznych wydatków na najbliższy miesiąc lub rok podejmowali zarówno ludzie niewiele zarabiający, jak i bardzo bogaci.
209
VIII. Rachunki, rachunki...
Spójrzmy chociażby na żmudne kalkulacje z 1826 r. młodej wówczas, lecz już nieźle zarabiającej piórem autorki Klementyny Tańskiej, późniejszej Hoffmanowej. Postanawiała ona zamknąć swój roczny budżet sumą 5000 zip, którą tak podzieliła:
"Wydatki stale
stancja 800 złp
mój ubiór
Anusia [wychowanka autorki]
podarki
potoczny wydatek Razem złp 2160"
drzewo [opałowe] 300 złp
służący 972 złp
mój stół [czyli wydatki
na jedzenie] 480 złp
pranie 288 złp
Razem złp 2840
Niestety, kalkulacja ta całkowicie zawiodła, bowiem w ciągu roku Klementyna wydała aż 6766 złp, czyli o blisko 2 tyś. więcej, niż pierwotnie przewidywała i, co gorzej, nie bardzo wiedziała na co. 8
Jeśli młoda, skromnie żyjąca, kobieta biedziła się corocznie nad próbą wyliczenia swoich przyszłych wydatków, cóż mówić o dużych, licznych i zamożnych domach?
Przyjrzyjmy się więc choćby niesłychanie dokładnemu "Etatowi rocznemu wydatków pieniędzy na utrzymanie dworu" Antoniego Ostrowskiego na rok 1830. 9 Antoni Ostrowski nie był magnatem, lecz człowiekiem bogatym, łączącym z powodzeniem status ziemianina i profesję przemysłowca, on to bowiem założył wcześniej jeszcze, nim powstał ośrodek łódzki, miasto przemysłowe Tomaszów Mazowiecki, gdzie osadził sprowadzonych z zagranicy włókienników. Uchodził za niezmiernie gospodarnego, co zachwycało współczesnych. Niemcewicz, chwaląc jego rządność, tak pisał: "dodaj do tego ładną, przyjemną i grzeczną żonę, obiecujące dzieci, wystarczające dochody, a wątpić nie będziesz o właściciela szczęściu" 10
W Tomaszowie Mazowieckim w nowo wzniesionym pałacyku oraz w jbgo oficynach czy czworakach żyły "na koszt dworu" 62
210
VIII. Rachunki, rachunki...
osoby, z czego 12 stanowiło rodzinę pana domu, reszta zaś to wyżsi oficjaliści, guwernerzy i guwernantki, służba domowa i ta część służby folwarcznej, która nie brała ordynarii, lecz otrzymywała posiłki we dworze, a także parę osób żyjących z łaski pańskiej. "Etat roczny" uwzględniał ponadto wydatki na podejmowanie gości oraz "komisji", a więc zapewne zjeżdżających w różnych interesach do Tomaszowa urzędników.
"Etat" został niesłychanie drobiazgowo opracowany, podzielono go na potrzeby dzienne, tygodniowe i roczne, uwzględniono ceny poszczególnych produktów, nawet tych, które były własne, pochodzące z majątku ziemskiego, za które przecież nie trzeba było płacić brzęczącą monetą.
Warto się bliżej przyjrzeć tym wyliczeniom, które najprawdopodobniej robione na podstawie doświadczeń z lat poprzednich - musiały odzwierciedlać realne potrzeby tego dworu prowadzonego godnie i dostatnio, jednak - zdaniem współczesnych - bez zbytniej rozrzutności. Zobaczmy więc, na co wydawano.
Na początku szły pozycje dotyczące wyżywienia, świadczące, że na jedzenie raczej sobie nie żałowano. Nie wiemy, niestety, ilu gości i urzędników przewijało się rocznie przez dom Ostrowskich, ile więc osób - prócz domowników - trzeba było jeszcze dodatkowo wyżywić. Znając ówczesną gościnność, zamiłowanie do zabaw i dużych przyjęć, znając też rozległość i różnorodność interesów Ostrowskiego, można przypuszczać, że osób tych było sporo. Oszacujmy skromnie tych obcych przybyszy na trzech dziennie, a otrzymamy rocznie z górą 1000 osób. Wydaje się to dużo, ale pamiętajmy, że każdy ówczesny gość miał ze sobą co najmniej furmana czy stangreta, a często także kamerdynera, lokaja, pannę służącą, a jeśli podróżował z rodziną, to nieraz towarzyszyło mu i kilkanaście osób służby, która w czasie trwania wizyty pozostawała na utrzymaniu gospodarza domu, bo nie do pomyślenia było, aby we dworze miało nie starczyć dla nich jadła. Tylko domy prowadzone "z francuska" skąpiły przyjezdnej służbie pożywienia, a koniom gości obroku. "
Jeśli więc przyjmiemy, że ów "Etat" był obliczony na około
211
VIII. Rachunki, rachunki...
65 osób dziennie, zadziwi nas przede wszystkim ogromna ilość przejadanego mięsiwa. Samego tylko mięsa wolowego i wieprzowego zjadano ponad 5 tyś. kilogramów rocznie, co dawało na jedna osobę około 80 kg (przeciętna roczna w Królestwie wynosiła wówczas od 10 do kilkunastu kg na głowę, w dużych zaś miastach, 'gdzie spożycie było najwyższe - około 60 kg).
Prócz tego na potrzeby dworu szło rocznie: 52 cielęta i 52 barany, 104 prosięta, 312 kapłonów, 520 kurcząt. 156 gęsi i tyleż kaczek, 104 indyki. Planowano też spożyć niemało dziczyzny, bo rocznie 52 zające, 6 saren, 2 jelenie, 4 dziki i 400 sztuk "ptactwa różnego". Chociaż wszystkie te mięsiwa były własne, wyliczano koszt każdego prosięcia czy kaczki. Zwierzyna była już prawie darmo, należało bowiem wydać tylko po 10 gr za nabój do jej upolowania, przy czym zakładano optymistycznie, że wszystkie wystrzały będą celne, nie przewidziano bowiem ani jednego zapasowego naboju ponad liczbę mającej być ubitą zwierzyny.
Z części owych mięsiw wygotowywano bulion, którego zużycie miało wynosić około 20 kg na rok. Do smażenia i kraszenia potraw służyła słonina, przeszło 450 kg rocznie.
Prócz mięsa jadano również ryby ,,niestety, nie wiemy jakie, gdyż podzielono je tylko na "większe" i "małe". Odławiano ich rocznie nieco ponad 600 kg, kupowano też 28 kg śledzi holender-'' skich, a więc ilość, jak na cały rok, znikomą. 50 złp rocznie przeznaczano na zapłatę dla ludzj łapiących raki, nie wiemy jednak, ile sztuk tego tak wówczas ulubionego przysmaku zjadano.
Niewiele natomiast spożywano jaj, bo 10 950 sztuk rocznie, co czyni 30 dziennie, a więc nawet nie po pół jajka na osobę. A trzeba zważyć, że duże ilości jajek - znacznie większe, niż nakazują dzisiejsze książki kucharskie - wchodziły wówczas w skład klusek, pierogów, sosów, deserów, że nie wspomnimy już o słodkich wypiekach, ponieważ te, jak się wydaje, Ostrowscy kupowali u jakiegoś tomaszowskiego cukiernika, gdyż w "Etacie" znajdujemy i taką pozycję: "z cukierni na karmelki, ciasta, torty, orszady [napój z tartych migdałów gotowanych z wodą i cukrem], poncz itd. za złp 150 rocznie".
212
VIII. Rachunki, rachunki...
Nie tak wiele też spożywano nabiału: wprawdzie masła 768 litrów rocznie, czyli ok. 14 litrów tygodniowo, a jadano przecież masło nie tylko do chleba, służyło ono do kraszenia potraw i do wypieków. Śmietanki zużywano litr dziennie, z czego można wnosić, że niewiele tylko osób dostawało poranną kawę z ulubionym zapieczonym kożuszkiem; jak zobaczymy dalej, kawy też nie kupowano dużo. Pito dziennie 10 litrów mleka słodkiego i 8 kwaśnego, co daje nieco ponad szklankę na osobę, a przecież mleko było również potrzebne do przygotowywania różnych potraw. Zużywano też niewiele kwaśnej śmietany, bo 186 litrów rocznie. Nieco więcej jedzono sera z mleka krowiego: 3 sztuki dziennie (nie wiadomo, niestety, jakiej wagi). Zjadano też rocznie 60 sztuk serków owczych i zaledwie niecałe 5 kg sera holenderskiego, choć cena jego nie była znów tak wygórowana: rocznie wydawano nań 14 złp i 12 gr, ale też trzeba było za niego płacić gotówką, a tej zawsze skąpiono. Zresztą twarde żółte sery dopiero się u nas wówczas powoli rozpowszechniały.
Ziemniaków zjadano rocznie 35 040 litrów, co trudno przeliczyć dokładnie na kilogramy, wydaje się jednak, że spożycie ich było duże, wynoszące zapewne około l kg dziennie na osobę. Zjadano rocznie 1670 litrów różnych kasz: "drobnej", perłowej, tatarczanej, jęczmiennej i jaglanej, a także manny. Tę ostatnią dawano zapewne tylko dzieciom lub osobom chorym, rocznie bowiem zużywano jej zaledwie 6 litrów. Po przeliczeniu wypada, iż we dworze Ostrowskich gotowano dziennie 4,5 litra kaszy, co nie wydaje się znów ilością tak dużą na 65 osób. Jadano również ryż. Kupowano go rocznie około 146 kg, a więc sporo. Ryż był u nas popularną potrawą już pod koniec XVIII w. i - chociaż importowany - nie należał do drogich delikatesów. Zapewne jednak podawano go tylko na pierwszy stół, dalsze zaś "stoły" zadowalać się musiały grochem polnym (4992 litry rocznie) i fasolą (256 litrów).
Zużywano również duże ilości mąki w różnych gatunkach w zależności od tego, czy przeznaczano ją na wypieki "dla państwa", czy "dla ludzi". Na pieczywo "dla państwa" używano 1024 litry rocznie "mąki pszennej pięknej na bułki" oraz 3328 litrów mąki
273
VIII. Rachunki, rachunki...
lepszej na chleb, prócz tego zaś kupowano jeszcze dziennie "od piekarza 6 bułek". Na chleb "dla ludzi" wychodziło rocznie 62 400 litrów mąki nie określanej już jako piękna. Pieczywa nie wypiekano na zakwasie, lecz na drożdżach, których zużywano rocznie 312 litrów (być może jednak stosowano je również przy wyrobie jakichś napoi). Żytnią i tatarczaną grubszą "mąkę kluskową" przeznaczano nie tylko do wyrobu klusek, ale też pierogów, zacierek itp., łącznie 4160 litrów na rok.
Na potrzeby dworu kupowano około 625 kg soli, co dawało przeszło 9 kg soli rocznie na osobę, a więc o około 3 kg mniej, niż wynosiła ówczesna przeciętna norma przypadająca na mieszkańca Królestwa Polskiego. Nawet jednak 9 kg wydaje się nam obecnie ilością ogromną, lecz trzeba pamiętać, że prawdopodobnie solono wówczas potrawy obficiej niż dziś, a także znaczne ilości soli zużywano do konserwacji przede wszystkim mięsa, ale także nabiału, solono np. na zimę twaróg i masło.
Do słodzenia natomiast używano miodu, w minimalnych zresztą ilościach, bo zaledwie 8 litrów rocznie, co zdaje się świadczyć, iż w majątku Ostrowskich nie było większej pasieki, oblicza się bowiem, iż ówcześnie wydajność jednego ula rocznie wynosiła około 4-4,5 kg miodu (litr miodu waży nieco więcej niż kilogram). Najprawdopodobniej ów miód pochodził po prostu z podbierania leśnych barci lub z zakupu.
Kupowano również drogi jeszcze cukier, toteż zużywano go niewiele, bo zaledwie ok. 255 kg rocznie (niecałe 4 kg na osobę). Przekraczało to i tak ogromnie ówczesną przeciętną spożycia dla ludności Królestwa Polskiego, która jeszcze w latach czterdziestych XIX w. wynosiła nieco poniżej pół kg na mieszkańca.
Ogród i sad dostarczały warzyw, owoców, ziół na przyprawy. Studiując te pozycje widzimy, jż najwięcej spożywano kapusty kiszonej - 3328 litrów rocznie. Stanowiła ona wówczas nieodłączny składnik pożywienia czeladzi, była też nieraz dla niej jedynym - obok ziemniaków - źródłem witamin. Zużywano również 6 kop świeżych główek kapusty, 1095 korcy buraków (korzec - 98 kg), 15 korcy brukwi, 30 marchwi, 16 kalarepy, 15 rzepy, 4 pasternaku,
214
VIII. Rachunki, rachunki...
12 pietruszki, 6 porów i selerów, 8 cebuli. Zjadano 200 kop ogórków, które zapewne kiszono, mizeria bowiem w pierwszej połowie XIX w. nie była jeszcze często podawana na stół, 15 kop kalafiorów i aż 120 kop szparagów, ulubionego wówczas przysmaku, uprawianego w specjalnych szparagarniach. Spożywano też jakąś ilość sałaty, niestety, nie wyliczonej w sztukach. Do kuchni potrzebnych było 20 wianków czosnku rocznie i 256 litrów korzeni chrzanu. Używano również niewielkich ilości maku "siwego i białego" (łącznie 40 litrów), a także 40 litrów kminku i 8 litrów kopru potrzebnego zapewne przede wszystkim do kiszenia ogórków.
W wydatkach na żywność figuruje również 96 litrów siemienia konopnego i 8 litrów siemienia lnianego. Rozgotowane siemię lniane było popularnym lekiem stosowanym przy chorobach jelit i żołądka, okłady, zaś z gorącego siemienia uważano za bardzo skuteczne przy potłuczeniu. Z roztartego zaś siemienia konopnego otrzymywano tak zwane mleko konopne, które - w domach ściśle obserwujących posty - zastępowało śmietankę do kawy. 12 Siemię służyło również za pokarm dla ptaków, a zwłaszcza kanarków, tak ulubionych przez ówczesne damy. Może Ostrowscy, podobnie jak to bywało w wielu dworach, mieli w parku "ptaszar-nię", w której trzymali różne egzotyczne gatunki ptactwa, ale jest to tylko domysł.
Nie gardzono i grzybami: suszonymi (20 wianków), świeżymi w nieznanej ilości i osobno jeszcze wymienionymi rydzami, które najprawdopodobniej przeznaczano do marynowania, gdyż właśnie ten gatunek grzybów, a nie borowiki, marynowano najczęściej w pierwszej połowie XIX w., co można wyczytać z przepisów zawartych w ówczesnych książkach kucharskich.
Owoce wyliczano tylko z gatunków nie podając ilości, jaką przewidywano zjeść. I tak jadano jagody i poziomki, jabłka, gruszki, śliwki, wiśnie, maliny, agrest i porzeczki. Spożywano więc owoce najczęściej u nas spotykane, z czego można wnosić, że Ostrowscy mieli tradycyjne sady, w których nie hodowali jeszcze ani czereśni, ani moreli czy brzoskwiń (uprawa truskawek w początku XIX w. nie była w ogóle znana). Zbierano również orzechy
275
VIII. Rachunki, rachunki...
włoskie i laskowe. Nie ma natomiast śladu, by w przypałacowej oranżerii, której resztki zachowały się do dziś, hodowano tak ulubione wówczas przysmaki, jak ananasy czy figi. Służyła ona widocznie tylko jako tak zwany ogród zimowy.
Na zakup konfitur przewidywano rocznie 100 złp, najwyraźniej nie robiono ich w domu, o czym świadczą również niewielkie zapasy cukru.
W paragrafie: "Z korzennych rzeczy", pomieszczono 25 pozycji, które nie wszystkie zresztą dotyczyły przypraw. Tych ostatnich było 11: cynamon (1,20 kg), imbir (ponad 7 kg), pieprz (ponad 8,50 kg), tyleż ziela angielskiego, 40 dkg liści bobkowych, 40 dkg goździków, niewielką ilość rozmarynu, majeranku, kwiatu muszkatołowego, kolendru do marynat, szafranu do ciast. Z używek kupowano rocznie 52 kg kawy, co daje l kg tygodniowo. Doprawiano ją cykorią zakupywaną w ilości 208 litrów rocznie. Kawę podawano zapewne tylko na "pierwszy stół" i dla gości, może niekiedy częstowano nią i wyższe kręgi służby, co wówczas poczyty-wano sobie za wyróżnienie. Kupowano również herbatę. "Etat" nie wymieniał jednak jej wagi, jedynie określał konieczny na nią wydatek roczny na 365 złp (podczas gdy wydatek na kawę wynosił 312 złp).
Nabywano 365 sztuk cytryn zaznaczając zarazem, że codzień nie będzie się zużywać l cytrynę. Wystarczyć więc ona mogła żale dwie dla 4-5 domowników - zapewne do herbaty lub raczej ponczu. Warto tu może też dodać, że plasterek cytryny noszony pod opaską na czole był uważany za bardzo skuteczne lekarstwo przeciwko migrenie, na którą ówcześnie uskarżało się ,ardzo wiele kobiet.
Pomarańczy kupowano tylko 10 sztuk rocznie - wątpliwe, był dla dzieci, bo z zasady nie dawano im wówczas surowych owoców; trudno wytłumaczyć dlaczego tak niewiele, sądząc bowiem z rachunków innych dworów w początkach XIX w. nabywano je już na ogół wręcz na kopy, a nie na sztuki. Różnica cen między pomarańczami a cytrynami była zresztą znaczna: podczas gdy l cytryn* kosztowała 15 groszy, czyli pół złotego (ówczesny złoty dzielił się
276
VIII. Rachunki, rachunki...
na 30 groszy), pomarańcza - l złp i 6 gr. Zużywano również trochę ponad kilo smażonych skórek pomarańczowych i poniżej kilograma takichże skórek cytrynowych. Oba te artykuły stanowiły towar często spotykany w sklepach specjalizujących się w handlu korzennym.
Zakup bakalii miał być niewielki: migdałów 20 dkg rocznie, rodzynków - niecałe 10 kg, a przecież zarówno migdały, jak i rodzynki stanowiły wówczas nie tylko dodatek do ciast, ale przede wszystkim do sosów, mięsiw, ryb itp. Z ziół używanych na napary kupowano rumianek, a 15 złp rocznie przeznaczano "na uzbieranie" kwiatu bzowego i lipowego oraz tataraku, który miał wówczas trojakie zastosowanie: robiono na nim nalewki chroniące jakoby przed zaraźliwymi chorobami, smażono w cukrze i podawano jako zakąskę do wódki lub w końcu drobno pociętymi łodygami wysypywano sień dworu "dla zapachu".
W dziale: "Na uzbieranie", obok ziół figurują m.in. pijawki stosowane wówczas powszechnie do odciągania krwi; puszczanie krwi bowiem wciąż jeszcze było uważane za jeden z najbardziej skutecznych zabiegów leczniczych na różne schorzenia. Zapasy żywych pijawek trzymanych "od wypadku" w szklanych słojach znajdowały się w bardzo wielu domach. l3
Poważną pozycję w budżecie stanowił zakup trunków. Wprawdzie część z nich była niewątpliwie własnej roboty, np. okowita pędzona ze* zboża lub kartofli w miejscowej gorzelni, której zresztą zużywano nie tak znów dużo, bo 200 litrów rocznie, co daje zaledwie 4 litry na osobę, podczas gdy ówczesna przeciętna krajowa wynosiła około 10 litrów czystego spirytusu rocznie na mieszkańca (okowita była słabsza od spirytusu). Z pewnością jednak dawano ją tylko czeladzi. W domu warzono także piwo: ordynaryjne, którego wypijano 48 litrów dziennie, zapewne przy czeladnym stole, oraz dubeltowe, które w ilości 16 litrów dziennie trafiało chyba przede wszystkim na stół pański, a może i lokajski, gdzie obowiązywało lepsze jedzenie. Częstowano również piwem mamki, przybywało bowiem od niego pokarmu. Porteru zużywano 54 butelki rocznie.
277
VIII. Rachunki, rachunki...
Wina pijano we dworze Ostrowskich dwojakiego gatunku: pośledniejsze, po 12 zip za garniec (czyli 4 litry), którego kupowano 730 litrów rocznie, i droższe, po 24 zip za garniec - 104 litry rocznie. Na większe uroczystości podawano szampan; nabywano go 24 butelki na rok. Kupowano także 52 butelki likieru i 48 litrów araku - napoju alkoholowego bardzo popularnego na początku wieku, dodawanego do herbaty, służącego jako podstawowy składnik przy przyrządzaniu ponczu. Polewano nim też niejednokrotnie słodkie potrawy, by je podpalić przed podaniem na stół.
Zapewne z domowego wyrobu pochodził ocet winny w 2 gatunkach (120 litrów rocznie).
Do rozlewania i przechowywania tych wszystkich napojów (które prawdopodobnie trzymano również w beczkach) potrzeba było 6 kop litrowych butelek (360 sztuk) i 720 korków.
Ważną pozycję w budżecie dworu stanowiły wydatki na oświetlenie. Dziennie zużywano w pałacu l świecę woskową, której światło uważano wówczas za najzdrowsze dla oczu. Najprawdopodobniej korzystał z niej pan domu, znany z zamiłowania do licznych lektur, a także sporo piszący. Oprócz 365 świec woskowych zakupywano rocznie 1872 świece łojowe, co daje njeco ponad 5 świec dziennie, a więc niezmiernie mało, jak na potrzeby licznych przecież mieszkańców dworu.
Wydatki "do lamp" obejmowały 4 pozycje. Olej nabywano w ilości 172 litrów rocznie, a więc zaledwie pół litra na dzień. Przeznaczenie niewielkiego zakupu witriolu, czyli kwasu siarkowego, nie jest jasne. Może używano go do mycia lamp. Prawdopodobniej jednak nalany do niewielkich naczynek witriol wstawiano na zimę między podwójne okna, by chronił je od zamarzania. Nabywano również knoty i stoczki woskowe, czyli cieniutkie, długie świeczki zwinięte w kłębek, które odwijano po kawałku i od ich płomienia rozpalano lampy. Siarka i krzesiwo służyły do rozniecania ognia.
Choć "Etat" sporządzano na 1830 r., nie widać w nim jeszcze śladu dwóch najnowszych wynalazków z dziedziny oświetlenia, a mianowicie świec stearynowych i zapałek, tzw. siarników. Wido-
218
VIII. Rachunki, rachunki...
cznie obie te nowości, używane już, jak się zdaje, w tym czasie w większych miastach, nie trafiły jeszcze do Tomaszowa Mazowieckiego.
Przyjrzawszy się bliżej rocznemu zapotrzebowaniu na "światło", dochodzimy do wniosku, że pałac Ostrowskich musiał być wyjątkowo mroczny, tak mroczny, że aż to się wydaje nieprawdopodobne. Może w wyliczeniach zaszło jakieś przeoczenie? Może całe gospodarcze zaplecze oświetlano jeszcze łuczywem?
Dziś, kiedy jedna żarówka daje światło równające się blaskowi kilkudziesięciu i więcej świec, trudno nam sobie nawet wyobrazić, jak można było żyć i pracować w domach tak słabo oświetlonych. Ówczesnym jednak ludziom nie zdawało się to przeszkadzać. Co więcej, chodzono spać wcześnie i oszczędzano na świetle z powodów niejako zasadniczych, mówiąc, iż "Bóg stworzył słońce, a dopiero człowiek wymyślił lampę" 14.
Wróćmy jednak do dalszych pozycji z "Etatu" Ostrowskich. 50 złp rocznie pochłaniało "zakupienie różnych sprawunków do gospodarstwa". Tak je wyliczono: "garnki, miski, talerze, łyżki, noże z widelcami, [zapłata] druciarzom, przetaki, sita, szklanki, miotły itp." Osobno przeznaczono 18 złp "na kupienie szkła do kredensu potrzebnego".
Warto tu dodać, iż wymieniony wyżej druciarz, najczęściej wędrowny góral, był wówczas jednym z wielu domokrążnych rzemieślników ofiarowujących swe usługi zarówno na wsi, jak i w mieście. Reperował on bowiem - misternie oplatając drutem - popękane naczynia gliniane, a garnki przystawiane bokiem do ognia często trzaskały. Druciarze zniknęli z naszych osiedli dopiero dobrze po latach pięćdziesiątych XIX w. Innym rzemieślnikiem mile widzianym przez każdą gospodynię był kotlarz trudniący się pobielaniem miedzianych rondli. W pałacu tomaszowskim płacono mu za tę usługę po l złp od rondla, "za 40 rondli razy 3 [rocznie]" - 120 złp. 15
Zatrudniano również bednarza, który "pobijał" kłody do kapusty, czyli ogromne beczki do jej kiszenia, zakładał obręcze na szafliki i konewki oraz wykonywał "robotę nową", a więc zapew-
279
VIII. Rachunki, rachunki...
ne wyrabiał drewniane statki stale potrzebne w gospodarstwie domowym.
Wydatki na higienę obejmowały na pierwszym miejscu potrzeby pralni, gdzie zużywano rocznie około 187 kg mydła, 104 litry "krochmaliku" - mocno wykrochmalona bielizna pościelowa i stołowa mniej się brudziła, krochmalono też bardzo sztywno męskie koszule i damskie czepki - i 5 kg farbki do bielizny. Nie widzimy natomiast żadnych wydatków na higienę osobistą: mydło toaletowe, proszek do zębów czy jakieś kosmetyki. Bądź było to niedopatrzenie układającego "Etat", bądź też pokrywano je z jakichś innych funduszy.
By utrzymać porządek i czystość w domu, przewidywano konieczność sprawienia "do kredensu" 18 ścierek, na co trzeba było zużyć 31 i pół łokcia, czyli ok. 18 metrów płótna. Należało też zakupić różnego rodzaju szczotki: do sukien, do butów, do omiatania kurzu i zamiatania pokoi, szuwaks, czyli rodzaj pasty do butów. By utrzymać czystość podłóg, te w pomieszczeniach gospodarczych szorowano mydłem i potażem, parkiety zaś w paradniej-szych pomieszczeniach miano zaprawiać farbą i woskiem. Potrzebne również były nowe wanienki i szafliki do zmywania statków. W końcu należało zaopatrzyć się i w "kadzidło do zakadzania" w pokojach. W pałacu do wszelkich gospodarskich czynności zużywano wiele wody, toteż przez 5 dni w tygodniu w ramach "pańszczyzny ciągłej", jedna osoba była na stałe oddelegowana do jej noszenia.
W "Etacie" nie zostały uwzględnione wydatki osobiste państwa domu i domowników, z wyjątkiem jednej pozycji, a mianowicie "dla W. Pana" kupowano rocznie 52 paczki tytoniu tureckiego za 78 złp i jakąś ilość tabaki za 4 złp.
Dokładnie natomiast wyliczono kwotę przeznaczoną na czynienie miłosierdzia: 150 złp rocznie miano rozdać jako jałmużnę.
Całoroczny koszt utrzymania dworu miał pochłonąć 29 362 złp i 14 gr, faktycznie jednak po odliczeniu produktów własnych gotówką trzeba było wydać mniej więcej połowę tej sumy, bo 14 999 złp.
Czy "Etat" został dobrze wyliczony? Czy planowane kwoty
220
VIII. Rachunki, rachunki...
mogły pokryć konieczne wydatki? Niestety, na te pytania nie znajdujemy już odpowiedzi. Rok bowiem był "nietypowy", w listopadzie wybuchło powstanie, w którym Ostrowski brał bardzo czynny udział, w rezultacie czego musiał udać się na emigrację, a jego majątek uległ konfiskacie.
Trafność planowania budżetu i jego stosunek do rzeczywistych wydatków możemy natomiast prześledzić dzięki innemu "Etatowi" - ułożonemu w 5 lat później dla warszawskiej rezydencji Konstantego Zamoyskiego. 16 Nie wiemy, niestety, ilu dokładnie liczyła ona mieszkańców, gdyż zachowane wykazy uwzględniają jedynie 24 osoby służby pałacowej. Nieznana zaś jest liczba osób z rodziny właściciela, guwernerów i guwernantek jego dzieci, ewentualnych oficjalistów i rezydentów.
Jak wynika ze źródeł archiwalnych, projekt "Etatu" był szczegółowo rozpatrywany i dyskutowany przez Zamoyskiego i jego wyższych oficjalistów. Wiemy ponadto, jakie założenie przyświecało autorom tego planu. "Ponieważ pierwszy dopiero "Etat" dworu JW. Hrabiego układa się i do ułożenia jego mało jest z przeszłości materiałów, na wszystkie przeto tytuły projektowane są sumy, jak się zdaje, bardzo dostateczne, uważając, że lepszy będzie "Etat", z którego pozostanie oszczędność, jak taki, do którego dodawać by trzeba i który przeto byłby więcej zawodnym" - napisał ktoś nam nie znany na marginesie wyliczeń.
Ten sposób planowania, przy którym można było swobodnie szacować przyszłe wydatki., był oczywiście niezmiernie wygodny, a z osób układających budżet zdejmował też sporo odpowiedzialności za ewentualne przekroczenie sumy wydatków. Możliwe to jednak było tylko wtedy, gdy projektodawca mógł szafować taką fortuną, której dochody i tak zawsze przewyższały ekspensę.
"Etat" ten, mniej szczegółowy niż u Ostrowskich, nie wymieniał zapotrzebowania na poszczególne produkty, a tylko sumy pieniężne rozbite na 12 tytułów. Figurowały więc tu wydatki osobiste pani i pana domu, pensje służby, koszty wyżywienia (rozbite na trzy tytuły: "kuchnia", "kawiarnia", "piwnica"), pranie, utrzymanie stajni i powozów, ogrodu i oranżerii przypałacowej, opał,
227
VIII. Rachunki, rachunki...
światło, reprezentację oraz "ekspens potoczną", pod którą to nazwą rozumiano wydatki na sprzątanie i konserwację pomieszczeń pałacowych, "przykupno na potrzeby lokalu", a także utrzymanie... krów, saren, zajęcy i ptactwa. Krowy trzymane w jakiejś obórce przy pałacu dostarczały domownikom mleka (widocznie nie miano zaufania do kupnego), sarny zaś i zające żyły zapewne w parku otaczającym pałac. Co do "ptactwa", nie wiemy, czy był to drób przeznaczony na pański stół, czy też jakieś egzotyczne ptaki żyjące w ptaszarni.
Jak powiedzieliśmy wyżej, projekt "Etatu" został przedyskutowany i poprawiony. Warto zobaczyć, jakie pozycje budziły wątpliwości. Oczywiście, nie wydatki na reprezentację, kuchnię czy piwnicę. Natomiast dyskutowano zawzięcie, czy nie dałoby się zmniejszyć zużycia opału i w ten sposób wygospodarować jakieś oszczędności (a przecież wielkie salony Pałacu Błękitnego i tak musiały być mocno niedogrzane!), a zwłaszcza, czy nie można by pokoi mniej oświetlać. "Wypadałoby przynajmniej zmniejszyć liczbę tych świateł niepotrzebnych i bez których dawniej się obeszło" - zanotował ktoś na marginesie "Etatu". Można by mniemać, że chodziło o jakieś ogromne iluminacje, tymczasem "Etat" przewidywał wydatek nieco ponad 2 złp dziennie na światło, za co można było nabyć mniej.więcej 2 funty świec, czyli 12 sztuk. Uwagę o konieczności oszczędzania światła wzięto sobie najwidoczniej do serca: z przewidzianej "Etatem" sumy 892 złp rocznie wydano zaledwie 438 złp i 29 gr, co daje nieco tylko ponad złotówkę dziennie, a co za tym idzie możność zakupienia ledwie 6 świec. Zastanawiające jest, jak łatwo rezygnowano z tak podstawowej wygody, jaką jest dobre oświetlenie, podczas gdy beztrosko przekraczano wydatki np. w paragrafie na reprezentację, w którym zresztą, przyznajmy, mieściły się też zapewne koszty oświetlenia w czasie wielkich obiadów i balów, niemożliwe bowiem wydaje się, by z owych 6 świec dziennie zdołano jeszcze coś zaoszczędzić na dni przyjęć.
Warto tu dodać, że w innej rezydencji Zamoyskich - w Klemensowie, miesięczne wydatki na światło w 1833 r. obejmowały
VIII. Rachunki, rachunki...
zakup 300 świec łojowych i 20 litrów oleju do lamp, co daje dziennie po 10 świec i mniej niż litr oleju. 17
Chociaż, jak pamiętamy, "Etat" był liczony "na wyrost" i zamykał się ogromną sumą 64 767 złp i 29 gr na rok, został i tak przekroczony o przeszło 5000 złp, mimo oszczędności porobionych w niektórych paragrafach.
Największych przekroczeń dokonał zresztą sam Konstanty Zamoyski przewyższając sumę przeznaczoną mu na osobiste wydatki (4000 złp rocznie) o przeszło 4500 złp. Został bowiem udekorowany orderem św. Anny i kapitule tego odznaczenia trzeba było wpłacić blisko 200 złp. Zamoyski brał też lekcje angielskiego, czego nikt uprzednio nie przewidział, a także nabył dla pałacowej biblioteki "rękopism z XVI i XVII w. zawierający pamiątki domu Zamoyskich", wyszperany gdzieś przez antykwariusza krakowskiego Ambrożego Grabowskiego.
Niemniej jednak uznano, że chociaż "Etatu" nie da się nigdy dopracować z niezawodną precyzją, to jednak warto go układać również w przyszłości, daje bowiem ramową orientację w przyszłych wydatkach.
Zatrzymaliśmy się nieco dłużej przy "Etatach" i sprawach budżetowych wielkich domów, które niestety, z braku źródeł można pokazać tylko na niewielu przykładach. Wydaje się jednak, że warte są one oglądnięcia, zwłaszcza, gdy dysponujemy opracowaniem tak szczegółowym, jak "Etat" domu Ostrowskich. Im więcej bowiem mamy szczegółów, tym jaśniejszy staje się dla nas obraz dawnego życia, a przynajmniej niektóre jego strony.
Dysponujemy jeszcze innym rodzajem rachunkowości domowej, a mianowicie rozmaitymi spisami dobytku. Pomijamy tu inwentarze pośmiertne, czyli drobiazgowe spisy wszelkich ruchomości (i nieruchomości) pozostałych po zmarłych właścicielach. Są one niezmiernie cennym materiałem przede wszystkim dla historyka kultury materialnej. Powstawały jednak głównie dla celów prawnych (postępowanie spadkowe) i przekraczają ramy naszego tematu.
Natomiast w wielu domach istniał zwyczaj spisywania różne-
223
VIII. Rachunki, rachunki...
go rodzaju przedmiotów - od słoików konfitur poczynając, a na biżuterii kończąc - celem ich zewidencjonowania i łatwego sprawdzania, czy nie ulegają kradzieży.
I tak np. gdy młoda dziewczyna wychodziła za mąż, otrzymywała - oprócz błogosławieństwa rodziców i licznych przestróg na nową drogę życia - spis swojej wyprawy. Spis taki, nieraz z dokładną ceną każdej sukienki, pantofelków czy pończoch, był konieczny, by przedłożyć go mężowi jako dowód poniesionych przez teściów wydatków (koszt wyprawy często odliczano od sumy posagu). Jeśli małżeństwo żyło w rozdzielności majątkowej, a żona, .broń Boże, umierała nie zostawiwszy potomstwa - mąż winien był zwrócić jej rodzicom nie tylko posag, ale i wyprawę. Jednak młoda panna rejestr swej wyprawy dostawała przede wszystkim po to, by dokładnie wiedzieć, czego stała się właścicielką i nad czym ma powierzyć pieczę zaufanej osobie, nie darmo jeszcze na początku XIX w. dodawano do strzeżenia wyprawy "pannę wy-prawną".
Tradycja bogatego wywianowania córki w ubranie i inne ruchomości była w Polsce głęboko zakorzeniona. Dziwili się temu cudzoziemcy, sarkali rodzimi moraliści, uważając lokowanie dużego nieraz kapitału w stroje za przejaw nierozwagi i marnotrawstwa. Matki jednak były nieustępliwe: zięć mógł nigdy nie oglądać grosza przyrzeczonego posagu, ale córka wyprawę mieć musiała. Prawda jednak, że wyprawa taka, zwłaszcza jeśli chodzi o bieliznę pościelową, stołową, a nawet osobistą, służyła kobiecie niejednokrotnie przez całe długie życie, a nawet i suknie sztukowane, przerabiane, farbowane starczały na dobrych lat kilkanaście, jeśli nie kilkadziesiąt.
Spis wyprawny odsłania nam przede wszystkim tajniki ówczesnej kobiecej garderoby, jej skład, jej zasobność. Pierwszą pozycję w spisie zajmowała ślubna suknia. W początku XIX wieku nie zawsze jeszcze była ona biała, chociaż taki właśnie ubiór coraz bardziej się rozpowszechniał. Pod koniec XVIII wieku panna młoda brała ślub w sukni kolorowej. Często oboje państwo młodzi ubierali się w takie same barwy i jakby w bliźniacze stroje: np. ona w
224
VIII. Rachunki, rachunki...
sukni błękitnej, haftowanej srebrną nicią, on w takimże fraku. 18
Inne suknie z wyprawy, szyte na lata, miały zakładki nie tylko "wszerz", gdyby ich właścicielka utyła, ale i "wzdłuż", gdyby urosła. Musiano się liczyć i z taką ewentualnością, skoro jeszcze w początkach XIX w. wcale nierzadko wydawano za mąż czterna-sto- czy piętnastoletnie dziewczynki. 19 Stroje należało tak obmyślić, by były dobre na różne okazje, wesołe i smutne, toteż w skład każdej wyprawy obowiązkowo wchodziła jedna przynajmniej czarna suknia na wypadek, gdyby do drzwi domu zapukało nieszczęście.
Tu trzeba dodać, że raz tylko zapobiegliwe matki zawiodła intuicja. W dniach żałoby narodowej przed powstaniem styczniowym w patriotycznym uniesieniu zaczęto szyć wyprawy czarne. Czarne były nie tylko suknie i okrycia, szale, wachlarze czy biżuteria, ale nawet bielizna dzienna i nocna. Gdy w 1863 r. władze carskie zabroniły nosić żałobę narodową (osoby, które utraciły swoich bliskich musiały starać się o specjalne pozwolenie, by chodzić w czerni), kobiety ukazywały się na ulicach w sukniach czarnych wprawdzie, lecz z naszytym jakimś jaskrawym, barwnym szlakiem. Następnie jednak, gdy wzniosłe uczucia patriotyczne opadły, a życie mniej więcej wróciło do normy, cóż było począć z ową grobową garderobą, z ową bielizną przywodzącą na myśl cmentarz? Młode kobiety były w nie lada kłopocie, bowiem czerń nie dała się przecież przefarbować na żaden inny kolor. Trzeba było więc ponieść zgoła nieprzewidziane wydatki na sprawienie nowych strojów. -
Oczywiście, pewne potknięcia zdarzały się zawsze. I tak np. Ewa Felińska wspomina, że jej kuzynka wychodząc za mąż w początku XIX w. dostała w wyprawie kilkadziesiąt par płaskich satynowych pantofelków, które były wówczas ostatnim krzykiem mody. Niestety, rychło nim być przestały i cały ich stos leżał następnie bezużytecznie w jakimś kącie. 20
Czasem ktoś okazywał się przezorniejszy, nie dowierzał trwałości danej mody. Oto np. Tomasz Ostrowski, który w 1805 r. wydawał za mąż jedną ze swych córek, Ludwikę, oprócz 225
VIII. Rachunki, rachunki...
sukien dodał jej jeszcze cztery tkaniny "w sztuce" (w tym 2 muśliny, z których jeden został określony jako "angielski, bardzo przedni", perkal w pasy i "bogatą materię turecką"), by mogła sobie w przyszłości uszyć odpowiednie stroje. 21
Druga córka Ostrowskiego wychodziła za mąż w 1815 r. Do trzynastu jej wyprawnych sukien nie dodano już sztuk tkanin, natomiast jej ślubna suknia "petinetowa w kwiatki atłasowe" została zaopatrzona w dodatkowy "dworski ogon", czyli przypinany tren będący koniecznym elementem stroju kobiety bywającej u dworu lub przedstawianej monarsze. Widocznie przewidywano z góry, że Maria z Ostrowskich Morsztynowa będzie brała udział w przyjęciach wydawanych właśnie w Warszawie na cześć Aleksandra I. Wiele wyprawnych sukien zaopatrywanych było w dwa staniki: jeden bardzo "wygorsowany", czyli wycięty i z krótkimi rękawkami - pozwalał użytkować suknię na wieczór, drugi - zapięty pod szyję i z długimi rękawami - na przyjęcia czy zebrania popołudniowe. Zwykle też do wyprawy dołączano pióra, koronki, lamów-ki i inną pasmanterię pozwalającą domowym sposobem odświeżyć i odmienić wygląd jakiejś sukni.
Bielizny-osobistej bogata młoda panna dostawała niezmiernie dużo, często dobrze ponad 100 sztuk, nie wliczając w to chusteczek do nosa i pończoch. Bielizna dzieliła się na zwykłą i bardziej kosztowną, ozdabianą wstawkami, koronkami, haftem. Także bielizna pościelowa i stołowa dawana w wyprawie liczyła po kilkanaście, a nawet kilkadziesiąt sztuk z każdego rodzaju (prześcieradła, poszwy, poszeweczki, obrusy, serwety, serwetki). W przebogatej wyprawie księżniczki Elżbiety Radziwiłłówny, sprawianej zresztą w znacznej części w Paryżu, samych tylko ścierek znalazło się 480, a fartuchów przeznaczonych dla służby kuchennej - 156. Może zresztą nie była to ilość tak przesadna, jeśli zważymy, że Elżbieta wychodząc za Romana Potockiego stawała się panią tak ogromnego domu jak zamek w Łańcucie. 22
Wielkie zapasy bielizny pozwalały nie tylko zaspokoić potrzeby domu, ale też ograniczać częstotliwość tzw. dużego prania do kilku w roku. Było to istotne zwłaszcza w zimie, gdy pranie i su-
226
VIII. Rachunki, rachunki...
szenie bielizny stawało się bardzo kłopotliwe. Całą wyprawną bieliznę starannie znaczono monogramem, a czasem i koroną szlachecką czy hrabiowską lub mitrą książęcą.
Młoda osoba dostawała również łoże małżeńskie z przynależnym do niego wyposażeniem (w drugiej połowie XTX w. garnitur mebli do sypialni), a także srebrne i kryształowe przybory na toaletę. Często w skład wyprawy wchodziły sztućce, rondle i inne utensylia kuchenne.
Oprócz starannie przechowywanego spisu wyprawy, który bywał co parę lat kontrolowany w celu odnotowania zniszczenia lub zawieruszenia się jakiejś sztuki garderoby czy srebra, w wielu domach od czasu do czasu przeprowadzano coś w rodzaju inwentaryzacji. Obejmowała ona przede wszystkim srebra, naczynia stołowe i kuchenne, a więc przedmioty powierzane opiece kuchmistrza, kredencerza i ochmistrzyni, którzy winni byli ich strzec i z nich się rozliczać. W poprzednich rozdziałach wielokrotnie odwoływaliśmy się do takich spisów. Pozwoliły one odtworzyć wiele drobnych czynności i zwyczajów codziennych.
W domach zasobniej szych niejednokrotnie spisywano także meble, zwłaszcza lepsze, obrazy i inne dzieła sztuki. Dzięki nim udaje się niekiedy prześledzić dzieje jakiegoś przedmiotu: portretu, zegara, porcelanowej wazy, dowiedzieć się, skąd pochodzą, ile za nie zapłacono itp. 23
Zatrzymajmy się jeszcze chwilę, już tylko gwoli rozrywki (a może i zadumy), nad zapiskami z zeszycików do notowania "eks-pensy potocznej". Zobaczmy, co z nich można wyczytać. Przeplatają się tu bowiem sprawy ważne i drobne, śmieszne i smutne, jedne z drugimi, bez żadnego porządku i hierarchii. Obok wydatku na "psa kupionego" (który zresztą okazał się mocno złośliwy, bo zaraz dalej widnieje wydatek na odszkodowanie "dla ludzi od psa pokąsanych"), obok zakupu pokarmu dla papugi, widnieją nazwiska pisarzy i artystów, którzy byli dostarczycielami płodów swego pędzla czy pióra, a czasem... przepisu na marynowanie pikli, jak Julian Ursyn Niemcewicz. 24
Przewija się przed naszymi oczyma ogromny legion rzemieśl-
227
VIII. Rachunki, rachunki...
ników, którzy stale coś w domu reperowali, majstrowali, przerabiali: posadzkarze układali "tafle" kolorowego drewna w kunsztowne wzory, stolarze i stelmachowie przerabiali, bejcowali i dorabiali brakujące meble, a także zamocowywali okucia w kształcie "główek i nosków pozłacanych", tapicerzy obijali sprzęty np. "morą żółtą" i przyczepiali frędzle i "kutasiki", krawcy reperowali i na nowo podszywali uszkodzone szpalery okrywające ściany, zduni przestawiali wiecznie dymiące piece i rok w rok "poprawiali" kuchnie, kotlarze bielili i lutowali garnki, złotnicy wyzłacali ramy, sztukatorzy misternie przyozdabiali płaskorzeźbami sufity i odrzwia, stroiciele naciągali struny najpierw klawikordów i harf, a potem fortepianów. Kominiarze zgłaszali się po bożonarodzeniową kolędę, a przy okazji zrzucali śnieg z dachu itd., itp. Słynny pan Jakub Pik z Warszawy, wytwórca precyzyjnych przyrządów, produkujący "dowcipne urządzenia dozwalające widzieć, co się dzieje w rozrzuconych częściach jednego zakładu", regulował wilanowskie barometry, a fabrykant Lilpop, którego zakład wyrabiał maszyny parowe, wagony i kratownice do mostów kolejowych, dostarczył do Wilanowa "maszynkę do robienia masła z mleka od krów pałacowych zebranego" 2S. Wynajmowano też specjalistów mężczyzn, którzy w sezonie trudnili się smażeniem konfitur. Celował w tym zwłaszcza niejaki Romański, rok w rok zatrudniany w wilanowskiej kuchni, robił on nie lada specjały, takie np. jak smażony lub "suchy", czyli kandyzowany, kwiat pomarańczy lub "fiołki w cukrze" itp.
Inny legion rzemieślników ubierał mieszkańców domu: państwa i służbę, dla której rokrocznie sprawiano liberię, fartuchy itp. Płacono krawcom i szwaczkom, a także klasztorom żeńskim, które trudniły się szyciem bielizny i mereżką. Mamy rachunki rękawi-czników, szewców, kuśnierzy, jubilerów, farbiarzy, którzy barwili tkaniny i gotowe sztuki odzieży, a także pióra nieodzowne do ozdoby kapeluszy czy wachlarzy. Znamy też sumy wypłacane "haf-tarzom", którzy nie tylko dostarczali pięknie wyszywanych chusteczek czy szlaków do ozdabiania sukien, ale też haftowali "gwiazdę Orła Białego i orzełki do mundurów". Czasem wśród imion ów-
VIII. Rachunki, rachunki...
czesnych mistrzów igły, dziś nic nam nie mówiącychv przewinie się i znane nazwisko, choćby najsłynniejszej na przełomie XVIII i XIX w. warszawskiej modniarki Urszuli Łazarewiczowej (Lazarewiczowej), która brała "tysiące dukatów za suknie" 26 i tak świetnie naśladowała modele paryskich kapeluszy, że były nie do odróżnienia od oryginałów. Toteż wielkie panie powierzały jej robotę "kapelusza niebieskiego", "kapelusza watowanego", "ubrania kapelusza włoskiego" lub zgoła "douillety piusowej", czyli damskiego płaszczyka zapewne w kolorze fioletowym. Z kolei Paschalis Jakubowicz, kupiec stołeczny oraz fabrykant pasów i innej "turecczyzny" w Lipkowie pod Warszawą, nie tylko dostarczał "szlaczka tureckiego do chustki niebieskiej", ale także "oszywał" nim ową chustkę. 27
Ogromna liczba zapisków dotyczy również sprawiania gotowych strojów, dodatków, a także różnorakich tkanin. Same ich nazwy brzmią już zachęcająco: muślin, tyftyk, pika, lawentyna, kitajka, florans, fular, gros de naple. A jakież cudowne kolory, by wymienić tylko niektóre barwy: oranż, pąs, lila, karmazyn, "wysoki różowy", cynamonowy, orzechowy, majowy, papuzi, paliowy, tabaczkowy, pierniczkowy.
Inny blok rachunków, jaki można wyodrębnić z zapisków, dotyczy wydatków na higienę i porządki domowe. Ileż tu "bursztynu do zakadzania", wonnych trociczek, "pigułek na myszy", a nawet "pieprzu do futer przesypania", zapewne w celu uchronienia ich od moli, ileż opłat za "śmiecie-wywożone na taczkach", "wódkę i kredę do chędożenia zwierciadeł", "cyrulikowi za golenie", za "kąpiel w łazienkach", za "wodę grzaną na kąpiel" nie tylko dla państwa, ale i dla służby (w większych miastach specjalni przedsiębiorcy trudnili się rozwożeniem gorącej wody po domach), za "wody wiślanej beczkę", za perfumy, pachnidła, pomady, żelazka do papilotów, a nawet... "za róg do skrobania języka". To tajemnicze narzędzie widać w początku XIX w. nie należało do rzadkości, gdyż znajdujemy też rachunek za "skrobaczkę srebrną do języka". Trzeba dodać, że już wówczas nabywano też szczoteczki do zębów. A chociażby taki spory zakup uczyniony w
229
VIII. Rachunki, rachunki...
czerwcu 1810 r. dla pałacu wilanowskiego: "3 dzbanki gliniane do noszenia wody, 3 miski do umywania rąk, 3 urynały, l wazon do stolca na przyjazd JO Ks. Czartoryskiego" 28, czyż nie świadczy dobrze o gościnności gospodarzy domu?
A wsparcia i jałmużny! Jakże skrupulatnie były zapisywane te nieraz kilkugroszowe wydatki. Możemy tu wyróżnić dobroczynność niejako przyjemnościową, gdy zakupywało się "lożę na koncert ubogich" lub "3 bilety na loterię ubogich", ponieważ na tych imprezach spotykał się cały wielki świat i były one okazją do rozrywki, przyjemnej rozmowy, pokazania nowych toalet.
Była też dobroczynność niejako stała, świadczona wciąż tej samej osobie. Np. jakiś "ubogi przy kościele wilanowskim" miał coś w rodzaju miesięcznego abonamentu na 4 złp wsparcia. Jest też i dobroczynność okazjonalna, zapisuje się więc grosze dawane "ubogiemu żołnierzowi", "ubogiej Żydówce", "ubogiemu Niemcowi", "niewolnikowi francuskiemu" (to w 1813 r.), "ubogiemu pod kościołem", w końcu zaś "ubogiemu człowiekowi".
Przewijają się wydatki "Na Wiejską Kawę", na oranżadę pitą w kawiarni Lessla w Warszawie, na teatr, koncert, marionetki, zapłaty dla wędrownych kataryniarzy i sztukmistrzów. Kupuje się książki i nuty, a w Warszawie także "najmuje się książki" w jakiejś wypożyczalni, abonuje gazety i płaci za Dodatki Nadzwyczajne do nich.
Historia zresztą raz po raz wygląda z książeczek rachunkowych, choć często w skarlały i dziwny sposób. Oto bowiem czytamy np., że Stanisław Kostka Potocki, prezes Rady Stanu w Księstwie Warszawskim, w sierpniu 1809 r. w czasie sesji rady ministrów uczęstował swoich kolegów 7 filiżankami lodów "a f. l zł 15 gr" za jedną; to, że za "obiad dany w rocznicę imienin cesarza Napoleona" zapłacił 1768 złp i 14 gr nie licząc wina; a to, że w grudniu tegoż roku, "dowiadując się o paradzie wojska ze świecami w dzień rocznicy koronacji cesarza", najął za 3 złp dorożkę, aby w czas na tę paradę przybyć. 29
Tomasz Ostrowski natomiast notuje wśród swoich prywatnych wydatków w 1814 r. 100 złp "składki na pogrzeb JO Ks. Po-
230
VIII. Rachunki, rachunki...
niatowskiego" 30, niedługo zaś potem większy jeszcze wydatek: zapłacił bowiem 114 złp za "4 ananasy do stoł"^pod bytność N. Cesarza" 31, czyli Aleksandra I, gorliwie podejmowanego przez polską magnaterię w 1815 r. w Warszawie.
Niekiedy jednak bywało i tak, że historia wymiatała z książek rachunkowych codzienne banalne wydatki. Spójrzmy chociażby na taką "Ekspensę potoczną na miesiąc grudzień 1830" Stanisławowej Potockiej z Wilanowa 32:
"Za pisma różne patriotyczne jako to: "Patriota", "Orzeł Biały", Mowa Walickiego z Cesarzewiczem, Bard oswobodzonej Polski, Szekanada szpiegów, Sybilla, Marsz Gwardii Honorowej, Rozmowa Rożnieckiego z Żydem, Rozmowa dwóch Polaków, Wielki Tydzień Polaków - 8 złp 2 gr 33; za 4 koszyki piwa dla straży przez obywateli w dni 4 trzymanej - 9 złp 10 gr; za kaszy jaglanej pół korca dla żołnierzy, co straż w ulicy trzymali - 20 złp; rachunek kupca Arona za merynos na chorągiewki karmazy-nowy i granatowy, merynos biały - 28 złp 24 gr; na mundur podchorążego nazwiskiem Wiktor Krajewski - 350 złp; na mundur akademikowi Tomaszowi Bentkowskiemu - 200 złp; od loży do teatru na koncert w dn. 29 na korzyść umundurowanych żołnierzy nowo zaciągnionych - 24 złp."
By skończyć wreszcie z rachunkami, powiedzmy jeszcze, że czasem z kart zapisanych cyframi, jak choćby z tego zeszyciku prowadzonego przez Józefę z Morskich Ostrowską 34, wyjrzy i ludzki dramat. I tak pod datą l VII 1809 r. znajdujemy zapis, iż zapłacono stolarzowi za zrobienie kolebki, przez cały lipiec dawano mam-ce pieniądze na piwo i wódkę, a raz nawet ofiarowano jej l złp "na widzenie zwierząt" (zapewne bawiła wówczas w Warszawie jakaś przejezdna menażeria, zaś o dobry humor mamki zawsze bardzo dbano, trzeba jej było więc dostarczać i rozrywki). Pod datą 7 VIII widzimy pozycje: "kawa dla doktora", "Msza święta", a 11 VIII jest już po wszystkim - trzeba jeszcze zapłacić "aptekarzowi podług obrachunku", "stolarzowi za trumienkę", "księdzu od pogrzebu" i "dziadowi", co wyciągał rękę u cmentarnej bramy. Te zapiski to zapewne jedyny ślad po ludzkim istnieniu, po dziecku,
237
VIII. Rachunki, rachunki...
które żyło tak krótko, że nawet nie warto było jego imienia odnotować w żadnym herbarzu, w żadnej rodzinnej kronice.
Tak, tak, spisujmy jednak rachunki, przechowujmy je, by w przyszłości inne pokolenia mogły wyczytać z nich historię naszych dni codziennych, która i dla nich zapewne zabrzmi jak bajka o żelaznym wilku.
Wykaz skrótów
AGAD - Archiwum Główne Akt Dawnych w Warszawie
AAW Archiwum Anny Wąsowiczowej
AGW Archiwum Gospodarcze Wilanowskie
AOzU Archiwum Ostrowskich z Ujazdu
APzJ Archiwum Potockich z Jabłonny
ApzŁ Archiwum Potockich z Łańcuta
ApzO Archiwum Potulickich z Obór
ApzT Archiwum Popielów z Turny
ZRzN Archiwum Radziwiłłów z Nieświeża
ArzNieb Archiwum Radziwiłłów z Nieborowa
AwzMW Archiwum Walickich z Małej Wsi
AZ Archiwum Zamoyskich
Przypisy
I. POSŁUCHAJMY PLOTEK I NIEPLOTEK
1 E. Felińska, Pamiętniki z życia, Seria I, t. I-III, Wilno 1856, Seria II t. I-II, Wilno 1859-1860.
2 H. Błędowska, Pamiątka przeszłości, wspomnienia z lat 1794 - 1832. Oprać, i wstępem poprzedziły K. Kostenicz i Z. Makowiecka, Warszawa 1960.
3 K. Hoffmanowa, Pisma pośmiertne, t. I, Berlin 1849.
4 G. z Giintherów Puzynina, W Wilnie i w dworach litewskich (1815-1843) Wilno 1928.
" W. Fiszerowa, Dzieje moje własne i osób postronnych. Wiązanka spraw poważnych, ciekawych i błahych, Londyn 1975.
6 S. Grzegorzewska, Pamiętniki, Warszawa 1880; taż, Dziesięć dni w Puławach w roku 1828, Kraków 1898.
7 A. z Tyszkiewiczów Potocka-Wąsowiczowa, Wspomnienia naocznego świadka. Oprać, i wstępem opatrzyła B. Grochulska, Warszawa 1965.
8 N. Kicka, Pamiętniki. Wstęp i przypisy J. Dutkiewicz. Tekst oprać. T. Szaf-rański, Warszawa 1972.
9 A. Grabowski, Wspomnienia. Wydał S. Estreicher, Kraków 1909.
10 K. Girtler, Opowiadania. Pamiętniki z 1. 1803-1831. Przedmowa i wybór tekstu Z. Jabłoński. Oprać, tekstu i przypisy Z. Jabłoński i J. Staszel, 1.1-II, Kraków 1971.
11 F. K. Prek, Czasy i ludzie, Wrocław 1959.
12 L. Dembowski, Moje wspomnienia, t. I, Petersburg 1898.
13 L. Potocki, Urywek ze wspomnień pierwszej mojej młodości, Poznań 1876; tenże, Szkice towarzyskiego życia Warszawy, Poznań 1854.
14 H. Stecki-Olechnowicz, Wspomnienia mojej młodości, Lwów 1895.
15 J. Giżycki [J. Dunin-Karwicki], Wspomnienia Wofyniaka, Lwów 1897; tenże, Z moich wspomnień. Warszawa 1901.
16 M. Rosco-Bogdanowicz. Wspomnienia, t. I-II. Kraków 1959.
17 Na temat przydatności dawnych utworów literackich do badań historycznych pisata ostatnio bardzo interesująco Ryszarda Czepulis-Rastenis, Znaczenie prozv obyczajowej XIX wieku dla badań ówczesnej świadomości i stosunków społecznych, "Historyka" 1978, t. VIII, s. 111-123.
18 K. Tańska. Pamiątka po dobrej matce. Warszawa 1819; K. Hoffmanowa, Karolina, Lipsk 1839.
19 E. Jaraczewska, Zofia i Emilia, Lipsk 1845.
20 E. Felińska, Siostrzenica i ciotka, Wilno 1853.
21 L. Potocki, Pamiętniki pana Kamertona, Poznań 1869.
22 M. Czajkowski, Anna, Lipsk 1867.
23 Doświadczenia w gospodarstwie, ogrodnictwie, rękodziełach, w lekarstwach wiejskich, t. I-II, Kraków 1804, wyd. IV poprawione.
24 Rada pożyteczna, to jest: wybór doświadczonych wynalazków dla miejskiego i wiejskiego gospodarstwa, Wrocław 1817.
25 Skarbniczka dla ziemianina i mieszczanina, Poznań 1829.
26 Ł. F. Szczyciński, Poradnik domowy obejmujący sekreta gospodarskie, Warszawa 1843.
27 Zob. np. Biblioteka Uniwersytetu Warszawskiego, Ręka-pis, czyli zbiór rozmaitych pism, sygn. TNW/29/11/47; Silva rerum zebrane przez Strawińskich z Nakryszek, sygn. TNW/31/II/54; Zbiór wiadomości ekonomicznych i domowych, sygn. TNW/56/II/50; Archiwum Państwowe m. Krakowa i woj. krakowskiego. Akta Skórzewskich, sygn. IT 302; Biblioteka PAN w Krakowie, Praktyka - przepisy gospodarskie, sygn. 10; Wojewódzkie Archiwum Państwowe w Lublinie, Archiwum Brezów, Zbiory przepisów gospodarskich i ogrodniczych, sygn. VI-1/5; Biblioteka im. H. Łopacińskiego w Lublinie, Księga przepisów z biblioteki A. Ja-kubowskiego, sygn. 601.
28 Zob. na ten temat obszerniej E. Kowecka, Poradnictwo mieszkaniowe w XIX wieku, w: Dom i mieszkanie w Polsce, "Studia i Materiaty z Historii Kultury Materialnej", t. L, Wrocław, Warszawa, Kraków, Gdańsk 1975, s. 239-248.
29 K. Nakwaska, Dwór wiejski, t. I-III, wyd. I. Poznań 1843, wyd. II. Lipsk 1857.
30 "Bluszcz" 1866, nr 29. Dodatek, s. 115-116; nr 31, s. 123-124, nr 40, s. 130-131, nr 52, s. 51-52.
31 E. Felińska, Siostrzenica i ciotka, s. 42.
32 Np. F. Gajewski (Pamiętniki... pułkownika wojsk polskich (1802 - I83'l). Do druku przysposobione przez S. Karwowskiego, t. I, Poznań 1915, s. 190 i następne) opisuje drobiazgowo nieporządki panujące w zamożnych nawet dworach w
235
. Posłuchajmy plotek nie nieplotek
Poznańskiem i Sieradzkiem na początku XIX w., a nie były to rejony zacofane w stosunku do reszty ziem dawnej Rzeczypospolitej.
33 W. Fiszerowa, Dzieje moje wtasne..., s. 27-28.
34 E. Felińska, Pamiętniki z życia, Seria I, t. I, s. 252.
35 F. Gajewski, Pamiętniki, t. I, s. 66.
36 Johann Hummel (1778*-1837), austriacki pianista i kompozytor, którego koncerty w Warszawie w 1828 r. cieszyły się wielkim powodzeniem.
37 Karol Lipiński (1790-1861), skrzypek i kompozytor, który z wielkim powodzeniem koncertował w Warszawie w 1827 i 1828 r.
38 Warszawa, "Motyl" 1828, nr 3, s. 11. -
39 H. Błędowska, Pamiątka przeszłości.... s. 214-215.
40 E. Felińska, Pamiętniki z życia, Seria I, t. I, s. 25.
II. RODZINNY DOM
1 W. Poi, Pieśń o ziemi, Warszawa 1859, s. 59.
2 N. Kicka. Pamiętniki. Wstęp i przypisy J. Dutkiewicz. Tekst oprać. T. Szaf-rański, Warszawa 1972, s. 33.
3 F. Gajewski, Pamiętniki... pułkownika wojsk polskich (1802 - 1831). Do druku przysposobione przez S. Karwowskiego, t. I, Poznań 1915. s. 68.
4 G. M. Witowski, Pustelnik z Krakowskiego Przedmieścia, czyli charaktery ludzi i obyczajów, t. I, Warszawa 1828, s. 183.
5 L. Dembowski, Moje wspomnienia, t. I, Petersburg 1898, s. 163; M. Samozwaniec, Maria i Magdalena, Kraków 1956, s. 51-54.
6 L. Potocki, Pamiętniki pana Kamertona, t. I, Poznań 1869, s. 46.
7 E. T[yszkiewicz], Obrazy domowego pożycia na Litwie, Warszawa 1865, s. 21.
s L. Potocki, Pamiętniki pana Kamertona, t. I, s. 46.
9 Pleura - dawna nazwa zapalenia opłucnej.
'" L. Dembowski, Moje wspomnienia, t. I, s. 51.
" Pamiętniki domowe, zebrane i wydane przez Michała Grabowskiego, Warszawa 1845, s. 55.
12 H. Cieszkowski, Notatki z mojego życia, Poznań 1873, s. 9.
13 J. Dunin-Karwicki, Z moich wspomnień, t. I, Warszawa 1901, s. 67.
14 S. Łusakowski, Pamiętnik, Wstępem poprzedziła N. Assorodobraj, Warszawa 1953, s. 140.
15 AGAD, AŻ, sygn. 2742, Dyspozycje odnoszące się do organizacji dworu Zamoyskich (XVII-XIX w.), k. 29-30.
16 F. Gajewski, Pamiętniki, t. I, s. 203; K. Koźmian, Pamiętniki, t. II, Poznań 1858, s. 193; F. Skarbek, Pamiętniki, Poznań 1878, s. 126.
17 H. Błędowska, Pamiątka przeszłości, wspomnienia z lat 1794-1832.
236
Przypisy
Oprać, i wstępem poprzedziły K. Kostenicz i Z. Makowiecka, Warszawa 1960, s 39; F. Skarbek, Pamiętniki Seglasa. Oprać, i posłowiem opatrzył K. Bartoszyńs-ki. Warszawa 1959, s. 28^
18 AGAD, AŻ, sygn. 2742, Dyspozycje odnoszące się do organizacji dworu
Zamoyskich..., k. 30.
19 K. Hoffmanowa, Karolina. Lipsk 1839, s. 176-177.
20 AGAD, AGW, Księgi kasowe, sygn. 400, Rachunek domowy JWW Wojewodów od l lipca 1800 do tegoż 1805, nlb.
21 K. Girtler, Opowiadania. Pamiętniki z 1. 1803-1831. Przedmowa i wybór tekstów Z. Jabłoński. Oprać, tekstu i przypisy Z. Jabłoński i J. Staszel, t. I, Kraków 1971, s. 231.
22 O kucharzach i kucharkach, "Motyl" 1828, Kwartał II, nr 28, s. 150. ..
23 H. Błędowska, Pamiątka przeszłości, s. 317. "
24 Ł. Gołębiowski, Domy i dwory, s. 69.
2:1 P. Lelewel, Pamiętniki i diariusz domu naszego. Przygotowała do druku i opatrzyła przypisami I. Lelewel-Friemannowa, Wrocław 1966, s. 27.
26 Pochwala kucharza, "Motyl" 1829, Kwartał I, nr 11, s. 171.
27 O podróżach z kucharzem i kuchnią pisze barwnie A. Jełowicki, Moje wspomnienia, Warszawa 1979, s. 74, 102, 132.
28 "Motyl" 1828, Kwartał I, nr 23, s. 147-149.
29 Ł. Gołębiowski, Domy i dwory, s. 69.
30 AGAD, AGW, Księgi kasowe, sygn. 438. Rejestr różnych rachunków domowych, głównie kuchennych i ogrodowych, w Wilanowie i w pałacu warszawskim (1804-1815).
31 Pan Tadeusz, Księga II, w: A. Mickiewicz, Dzielą, t. IV, Warszawa 1955, s. 58-59.
321 tak np. na zamku w Łańcucie w 1810 r. utrzymywano - obok legionu innej służby męskiej - aż 12 froterów. I. Rychlikowa, Szkice o gospodarce panów na Łańcucie, Łańcut 1971, s. 121.
33 F. Skarbek, Pamiętniki Seglasa, s. 30.
34 K. Chłędowski, Pamiętniki, t. I: Galicja (1843-1880). Do druku przygotował A. Knot, Kraków 1957, wyd. II uzupełnione, s. 211.
" K. Nakwaska, Dwór wiejski, t. III: Rady i przepisy, Lipsk 1857, s. 56.
36 I. Rychlikowa, Szkice o gospodarce panów na Łańcucie, s. 121.
37 K. W. Wójcicki, Pamiętniki dziecka Warszawy i inne wspomnienia warszawskie. Wybrał J. W. Gomulicki, oprać. Z. Lewinówna, wstęp M. Grabowskiej, t. I, Warszawa 1974, s. 210; K. Girtler, Opowiadania, t. I, s. 316. O laufrach pisze też F. Skarbek, Pamiętniki Seglasa, s. 36.
38 Np. na początku wieku w Puławach było 12 stałych muzykantów (L. Dembowski, Moje wspomnienia, t. I, s. 103), zaś w Łańcucie "kompozytor" i "musicus" (I. Rychlikowa, Szkice o gospodarce panów na Łańcucie, s. 121). Do ubioru "kapelistów" we dworze Walickich w Małej Wsi kupowano np. specjalne sycowe pasy.
237
. Rodzinny dom
AGAD, AWzMW, sygn. IA/11, Rachunki i rejestra pieniężne... 1803-1815, nlbj
39 L. Sapieha, Wspomnienia (z lat od 1803 do 1863 r.), Lwów 1912, s. 19. j
40 A. S. Potocka, Mój pamiętnik, Kraków 1927, s. 13;AGAD, AOzU, sygn. 418, Etat roczny wydatku pieniędzy na utrzymanie dworu... dnia l lipca 1830 sporządzony, nlb.
41 W haśle "karzeł" Z. Gloger (Encyklopedia staropolska ilustrowana, t. II, Warszawa 1958, s. 21-22) wymienia wielu słynnych karłów utrzymywanych na polskim dworze królewskim i na dworach magnackich w XVI-XVIII w. O co słynniejszych karzełkach pisze też Ł. Gołębiowski (Domy i dwory, s. 241). Otaczanie się karłami nie było zresztą wcale specjalnością polską; wspaniałe portrety karłów i karliczek żyjących na dworze królów hiszpańskich malował Velazquez.
42 H. Stecki-Olechnowicz (Wspomnienia mojej mlodości, Lwów 1895, s. 123) - w odróżnieniu od innych pamiętnikarzy - pisze, że Jakubcio jeździł powozi-kiem zaprzężonym w 2 capy. Chyba jednak zawiodła go pamięć, trudno bowiem przypuszczać, by w domu, gdzie wszyscy od pokoleń rozmiłowani byli w koniach, zabrakło ich do wożenia faworyta. Zapewne też i sam pan Jakubcio, bardzo dumny ze swego szlacheckiego pochodzenia, nie chciałby powozić kozami.
43 J. Giżycki [J. Dunin-Karwicki], Wspomnienia Wofyniaka, Lwów 1897, s. 20-23; tenże, Wspomnienia o Slawutie, "Kfosy" 1881, nr 828, s. 300. W Sławu-cie był jeszcze drugi karzeł, "ale większy", pełniący funkcje piwniczego. O "brzydkim karle w kontuszu", należącym do świty generałowej z Malachowskich Ponia-towskiej, pisze L. Jabłonowski, Pamiętniki. Oprać, oraz wstępem opatrzył K. Le-wicki, Kraków 1963, s. 60.
44 M. Rosco-Bogdanowicz, Wspomnienia. Przedmowa A. Knot. Przygotowanie do druku, przypisy, przekłady obcych tekstów J. Gintel, t. I, Kraków 1959, s. 389.
45 H. Cieszkowski, Notatki z mojego życia, s. 29.
46 Pan Jakubcio był tu swojego rodzaju rekordzistą, trzymał bowiem do chrztu trzy pokolenia z rodziny swych chlebodawców: księcia Romana Sanguszkę, jego córkę Marię i jego wnuczkę Julię. Roman Sanguszko zesłaniec na Sybir z r. 1831, Warszawa 1927, s. 199.
47 H. Stecki-Olechnowicz, Wspomnienia mojej mlodości, s. 120.
48 H. Cieszkowski, Notatki z mojego życia, s. 7-8; K. Nakwaska, Cecylia z Platerów Ożarowska. Obrazek z życia rzeczywistego, Lwów 1876, s. 5; E. Ffcliń-ska, Pamiętniki z życia. Seria I, t. I, Wilno 1856, s. 414.
49 L. Potocki, Urywek ze wspomnień pierwszej mojej mlodości, Poznań 1876,
s. 77.
50 L. Sapieha, Wspomnienia, s. 19.
51 AGAD, AOzU, sygn. 418, Etat roczny..., nlb.
52 A. Grabowski, Wspomnienia, t. I, Kraków 1909, s. 28.
53 Pierwszy napis pochodzi z pałacu Tyzenhauzów w Postawach w Oszmiań-
238
Przypisy
skiem, drugi - z pałacu Sapiehów w Pęcicach na Mazowszu, trzeci - z dworu Szułdrzyńskich w Wielkopolsce.
54 L. Gołębiowski, Domy i dwory, s. 25; M. Grabowski, Pamiętniki domowe,
Warszawa 1845, s. 201.
551. Krasicki, Satyry i listy. Oprać. Z. Goliński, Wrocław 1958, s. 60.
56 T. I, Kraków 1812, s. 157.
57 Ł. Gołębiowski, Domy i dwory, s. 24.
58 K. Nakwaska, Dwór wiejski, t. I, Poznań 1843, s. 13.
59 M. Czajkowski, Anna, Lipsk 1867, s. 9.
61 S. Morawski, Kilka lat mlodości mojej w Wilnie (1818-1825). Oprać, i wstępem poprzedzili A. Czartkowski i H. Mościcki, Warszawa 1959, s. 203.
61 L. Jabłonowski, Pamiętniki, s. 37. w
62 Ł. Gołębiowski, Domy i dwory, s. 51.
63 K. Chlędowski, Pamiętniki, t. I, s. 370.
64 H. Cieszkowski, Notatki z mojego życia, s. 73.
65 AGAD, AGW, Księgi kasowe, sygn. 412; Rachunki domowe JW Pana,
nlb.
66 H. Błędowska, Pamiątka przeszlości..., s. 112.
67 AGAD, AAW, sygn. 150, Książka rachunkowa, k. 7-8.
68 AGAD, APzŁ, sygn. 1431, Rachunki wyprawy ślubnej ks. Elżbiety Radziwiłłówny, późniejszej Romanowej hr. Potockiej (1885 r.), nlb.
69 AGAD, AGW, Księgi kasowe, sygn. 276, Conto Dworu 1856/7, k. 100.
70 Tamże, sygn. 392, Dowody kasy domowej 1810, nlb.
71 H. Stecki-Olechnowicz, Wspomnienia mojej mlodości, s. 110.
72 A. Kraushar, Salony i zebrania literackie warszawskie u schylku w. XVIII i w ubieglym stuleciu, Warszawa 1916, s. 9.
73 Kronika tygodniowa, "Tygodnik Ilustrowany" 1864, nr 227, s. 39.
74 AGAD, ARzN, sygn. 113, Kopie listów Heleny Radziwiłłowej, nlb.
75 S. Morawski, Kilka lat mlodości mojej w Wilnie, s. 60.
76 AGAD, AGW, Księgi kasowe, sygn, 1138. Rejestr różnych rachunków domowych, głównie kuchennych i ogrodowych, w Wilanowie i w pałacu warszawskim (1804-1815), nlb.
77 Tamże, Księgi kasowe, księgi domowe, sygn. 392a, Regestr rachunków miesięcznych..., 1822-1824, nlb.
78 Tamże, Księgi kasowe, sygn. 400, Rachunek domowy JWW Wojewodów od l lipca 1800 do tegoż 1805, nlb.
79 AGAD, AŻ, sygn. 2743, Interesa JW Stanisława hrabi ordynata Zamoys-kiego, Pałac Warszawski 1835/47, k. 27.
80 E. Felińska, Pamiętniki z życia. Seria I, t. II, Wilno 1856, s. 27.
81 G. Puzynina, W Wilnie i w dworach litewskich. Pamiętnik z lat 1815-1843. Wyd. A. Czartkowski i H. Mościcki, Wilno 1856,.s. 27.
82 Obszerne przepisy dotyczące wyrobu świec zamieścił np. P. E. Leśniewski,
239
. Rodzinny dom
Poradnik dla gospodyń wiejskich i miejskich, t. II, Warszawa 1838, s. 256 i nast., Rządna gospodyni we względzie kuchni i spiżarni, t. II, Wilno 1844, wyd. II poprawione, s. 124 i nast.
83 A. J. ks. Jakubowski, Myśl o podniesieniu przemysłu i fabryk w Galicji, Kraków 1853. s. 21.
84 AGAD, ARzN. Korespondencja. Teka 11, sygn. 95. List pisany z Nieborowa 25 maja 1816 r.
'85T. Bartmański. Ekonomia domowa. Warszawa 1856, s. 233.
86 Dziennik malejpatriotki. Zebrała M. Świderska, Tarnów 1921, s. 15.
87 J. Dunin-Karwicki, Szkice i obyczaje historyczne. Warszawa 1882, s. 123.
88 Rządna gospodyni..., t. II, s. 151.
89 Ogłoszenie sklepu Raschke w Warszawie. "Gazeta Codzienna" 1833, nr 432. Szereg przepisów na wyrób trociczek, "wódek pachnących do kadzenia" itp. zamieściło np. "Kółko Domowe"' 1868, nr 3, s. 23-24.
90 Przybór ten oferowały sklepy warszawskie; zob. ogłoszenia w różnych numerach "Kuriera Warszawskiego" z 1859 r.
III. SALON
1 W. Fiszerowa, Dzieje moje wlasne i osób postronnych. Wiązanka spraw poważnych, ciekawych i blahych. Londyn 1975, s. 27, 30.
2 E. Orzeszkowa, Nad Niemnem, t. II, Warszawa 1949. s. 12.
' A. Andrzejowski. Ramoty starego Detiuka o Wołyniu. Wydał i przedmową opatrzył F. Rawita-Gawroński, t. I, Wilno 1914, s. 259. Opis dotyczy dworu Teodora Urbanowskiego w Cepcewiczach, który został umeblowany "na wzór pałacu Chodkiewiczów w Młynowie".
4 A. Magier, Estetyka miasta stołecznego Warszawy. Wstęp J. Morawiński. Oprać. H. i E. Szwankowscy oraz J. W. Gomulicki, Wrocław 1963, s. 122.
J. Dunin-Karwicki, Ze starego autoramentu. Typy i obrazki wołyńskie. Warszawa 1898, s. 72.
6 AGAD, ARzNieb, Korespondencja, Teka 11, sygn. 95.
7 I. Rychlikowa, Szkice o gospodarce panów na Łańcucie, Łańcut 1971, s. 113-114. Zresztą podobny stosunek do starego sprzętu zdarzał się i w l pół. XX w. W jednej z najpiękniejszych swych nowel, poświęconej autentycznej postaci żydowskiego antykwariusza Lazara Gitmana z Suwałk, K. Pruszyński (Karabela z Meschedu. Warszawa 1948, s. 14-15) pisze, jak to w pewnym dworze na Biało-stocczyźnie empirowa gotowalnia służyła... za stolik pod maszynę do szycia i o mało co nie została przehandlowana za sosnowy stołek.
8A. G., Dywany, "Dziennik Mód Paryskich" 1848, nr 19, s. 151.
9 H. Stecki-Olechowicz, Wspomnienia mojej młodości, Lwów 1895, s. 110; S. Siennicki, Wnętrza mieszkalne, rys historyczny. Warszawa 1962, s. 407.
Przypisy
10 AGAD, AŻ, sygn. 2758, Wyliczenia się oficjalistów z wydatków czynionych na potrzeby dworu i osobiste Zamoyskich (XVII-XIX w.), nlb.
11 F. S. Dmochowski, Wspomnienia od 1806 do 1830 roku. Oprać, i wstępem poprzedził Z. Libera, Warszawa 1959, s. 32. Opis dotyczy dworu w Świeszu na Kujawach; J. Prendowska, Moje wspomnienia. Przygotowanie do druku, przedmowa, przypisy E. Kozłowski i K. Olszański, Kraków 1962, s. 19. Opis dotyczy dworu w Łomnic w Górach Świętokrzyskich.
12 T.S. Jaroszewski, Christian Piotr Aigner, architekt warszawskiego klasy-cyzmu. Warszawa 1970, s. 275-276.
13 K. Nakwaska, Dwór wiejski, t. II, Lipsk 1857, s. 25.
14 J. Delille, Kominek, "Dziennik Wileński" 1816, t. III, s. 17-18.
15 Maria Jadwiga, Wieczór i ranek, "Bluszcz" 186J, nr 5, s. 17.
16 G. M. Witowski, Pustelnik z Krakowskiego Przedmieścia, t. I, Warszawa 1828, s. 183.
17 L. Sapieha, Wspomnienia (z lat od 1803 do 1863 r.), Lwów 1912, s. 64.
18 J. Słowacki, Podróż do Ziemi Świętej z Neapolu, w: Dzielą wszystkie, pod red. J. Kleinera, t. IX, Wrocław 1956, s. 52.
19 L. Potocki, Urywek ze wspomnień pierwszej mojej młodości, Poznań 1876,
s. 25.
20 Ł. Gołębiowski, Domy i dwory, Lwów 1884, s. 24.
21 H. Błędowska, Pamiątka przeszłości, wspomnienia z lat 1794 - 1832. Oprać, i wstępem poprzedziły K. Kostenicz i Z. Makowiecka, Warszawa 1960, s. 80.
22 T. S. Jaroszewski, Christian Piotr Aigner..., s. 275. 2:1 Ł. Gołębiowski, Domy i dwory, s. 23.
24 W "Wykazie mebli potrzebnych do porządnego umeblowania pokoi" (Pamiętnik domowy, kalendarz i rachmistrz dla wszystkich stanów..., Warszawa 1846, s. 335-336) anonimowy autor zalecał ustawienie przynajmniej po 2 spluwaczki w każdym pokoju. Wizerunki "eleganckich spluwaczek" zamieszczały pisma kobiece jeszcze w 1. sześćdziesiątych XIX w.
25 K. Girtler, Opowiadania. Pamiętniki z 1. 1803-1831. Przedmowa i wybór tekstów Z. Jabłoński. Oprać, tekstu i przypisy Z. Jabłoński i J. Staszel, t. I, Kraków 1971, s. 260.
26 M. M[orska], Zbiór rysunków wyobrażających celniejsze budynki wsi Zarzecza..., Wiedeń 1836, s. 46, i plansze I-IX.
27 L. Kunicki, Poczciwa szlachta, "Biblioteka Warszawska" 1854, nr 3, s. 91.
28 Ess - mała kanapka w kształcie litery S.
29 Cyt. za: C. Jankowski, Powiat oszmiański. Materiały do dziejów ziemi i ludzi, cz. II, Petersburg 1897, s. 56.
30 L. Potocki, Szkice towarzyskiego życia Warszawy, Poznań 1854, s. 5.
31 L. Ćwierciakiewiczowa, Przegląd mód. Meble, "Bluszcz" 1866, nr 44, Dodatek, s. 19.
241
. Salon
32 Kaszmirowy szal - ten prawdziwy pochodzący z Indii lub tańsza jego europejska imitacja - byt na początku XIX w. obowiązkowym podarunkiem ślubnym dawanym przez pana młodego przyszłej żonie. Niekiedy ubożsi kawalerowie wypożyczali tylko taki szal w "persjarskich magazynach", by tradycji stało się zadość, i zwracali w parę dni po ślubie. F. Skarbek, Pamiętniki Seglasa. Oprać, i posłowiem opatrzył ,K. Bartoszyński, .Warszawa 1959, s. 98.
33 L. Ć[wierciakiewiczowa], Listy o urządzeniu domu, "Bluszcz" 1866, nr 29, Dodatek, s. 116.
34 Korespondencja "Bazaru", "Bazar" 1865, nr 11, Dodatek, s. I.
35 K. Chłędowski, pamiętniki, t. I: Galicja (1843-1880). Do druku przygotował A. Knot, Kraków 1957, wyd. II uzupełnione, s. 173.
36 Gerydon - w 2 pół. XIX w. nazywano tak niewielki, lekki stoliczek na jednej nóżce, służący do podawania kawy, ustawiania kwiatów itp.
37M. Czajkowski, Anna, Lipsk 1867, s. 9-10.
38 K. Nakwaska, Dwór wiejski, t. I, Lipsk 1857, s. 24.
39 A. Zaleski, Towarzystwo warszawskie. Listy do przyjaciółki przez Baronową XYZ. Oprać. R. Kołodziejczyk, Warszawa 1971, s. 238.
40 T. Bobrowski, Pamiętniki. Z przedmową W. Spasowicza, t. I, Lwów 1900, s. 56.
41 K. Nakwaska, Dwór wiejski, t. III, s. 164.
42 Opisy takich ślubów "według starodawnego obyczaju" zob. np. AGAD, AŻ, sygn. 109. Akta synów i córek Stanisława Zamoyskiego XII ordynata, k. 4-5: H. Stecki-Olechnowicz. Wspomnienia mojej młodości, Lwów 1895, s. 119-122.
43 K. Estreicher, Nie od razu Kraków zbudowano, Warszawa 1956, s. 121- 122.
44 J. Umiastowska, Szmat ziemi i życia, Wilno 1928, s. 80.
IV. CO KRYJĄ INNE POKOJE?
1 F. Gajewski. Pamiętniki... pułkownika wojsk polskich (1802 - 1831). Do druku przysposobione przez S. Karwowskiego, t. I, Poznań 1915, s. 190.
2 Zob. np. Wojewódzkie Archiwum Państwowe m. st. Warszawy i woj. warszawskiego, Notariat Warszawski, Kancelaria J. W. Bandtkie, vol. 5, 1810, nr aktu 447; AGAD, APzO, sygn. 242, Opis meblów w pałacu regowskim ułożony l kwietnia 1827; APzJ. sygn. 119, Opisanie pałacu w Horodle, 1826, i inne podobne inwentarze pałacowe i dworskie.
3 P. Wilkońska, Gabriela, "Biblioteka Warszawska" 1849, t. IV. s. 341.
4 S. Grzegorzewska, Pamiętniki, Warszawa 1888. s. 11. " K. Nakwaska, Dwór wiejski, t. I, Poznań 1843. s. 14.
6 J. Waydel-Dmochowska, Jeszcze o dawnej Warszawie, Warszawa 1960, s. 226.
242
Przypisy
7 Ł. Gołębiowski, Domy i dwory, Warszawa 1830, s. 69.
8 AGAD, APzO, sygn. 156, Inwentarz wszelkich meblów znajdujących się w pokojach w domu JW hr. Potulickiej w Krakowie..., nlb.
9 K. Nakwaska, Dwór wiejski, t. I, s. 18-19.
10 AGAD. ARzN. Dz. XI, sygn. 282, Majątek po Michale Radziwille. Inwentarz ruchomości w Warszawie i Królikami.
11 K. Nakwaska, Dwór wiejski, t. I, s. 32.
12 L. Dembowski, Moje wspomnienia, t. I, Petersburg 1898, s. 105-106.
13 Na temat autorstwa projektu Powązek zob. M. Kwiatkowski, Niechaj twych ulic wiatr mnie owionie... Architektura warszawskich dzielnic. Warszawa 1973, s. 212 i nast.
14 L. Radziwiłłowa, Pamiętniki (1770-1815), Warszawa [br.] s. 115-116.
15 Ks. M. R[adziwiłł], Ostatnia wojewodzina litewska, Lwów 1892, s. 157.
16 AGAD, APzJ, sygn. 119, Opisanie pałacu w Horodle, 1826., nlb.
17 Na początku XIX wieku młoda panna dostawała - oprócz takich paradnych firanek od święta - i codzienne z perkalu w deseń oraz kolorowe "podróżne", które zabierała z sobą na każdą wyprawę, by rozpięte w pozbawionej wszelkich wygód izbie karczemnej chroniły ją od ciekawych oczu, a także od pluskiew spadających nocą z sufitu.
18 E. Felińska, Pamiętniki z życia, Seria I, t. I, Wilno 1856, s. 137.
19 AGAD, AGW, Księgi kasowe, sygn. 548, Regestr rozchodu bielizny dworu Augustów Potockich 1840-1880, nlb.
20 G. Puzynina, W Wilnie i w dworach litewskich. Pamiętnik z lat 1815-1843. Wyd. A. Czartkowski i H. Mościcki, Wilno 1928, s. 85.
21 "Wykaz mebli potrzebnych do porządnego umeblowania pokoi", Pamiętnik domowy, kalendarz i rachmistrz dla wszystkich stanów, Warszawa 1846, s. 336.
22 B. Mańkowska z Dąbrowskich, Pamiętniki, cz. 2, Poznań 1880 s. 212.
23 Dokładne zalecenia co do rodzaju i ilości koniecznej pościeli zawarte są m.in. w Poradniku gospodyń miejskich zamieszczonym w Nowym kalendarzu domowym na rok przestępny 1828, s. 22, a także w pracy K. Nakwaskiej, Dwór wiejski, t. I, s. 31, zob. też O bieliźnie, "Bluszcz" 1866, nr 22, Dodatek, s. 89-92.
24 K. Nakwaska, Dwór wiejski, t. I, s. 29,33.
11 AGAD, AŻ, sygn. 108, Akta tyczące się wychowania i nauki synów Stanisława Zamoyskiego, 1807-1821, k. 14-23.
26 AGAD, AWzMW, sygn. II B/62, Papiery osobiste Zamoyskich.
27 Serwisy takie wyrabiała u nas np. już w 1827 r. fabryka w Ćmielowie. E. Kowecka, Wytwórnie i produkcja ceramiki szlachetnej w regionie sandomiersko--kieleckim w XIX wieku, Wrocław 1968, s. 182.
28 Zabawki dla dzieci na kolędę, "Tygodnik Mód i Nowości" 1862, nr 5, 3. 8.
29 E. Jaraczewska, Zofia i Emilia, t. l, Lipsk 1845, s. 100-103. 311 E. Tyszkiewicz, Obrazy domowego pożycia na Litwie, Warszawa 1865, s. 13.
243
IV. Co kryją inne pokoje?
31 G. Puzynina, W Wilnie i w dworach litewskich, s. 86; S. Grzegorzewska Dziesięć dni w Puławach w roku 1828, Kraków 1898, s. 25.
12 B. Mańkowska z Dąbrowskich, Pamiętniki, cz. 2, s. 212.
33 F. Gajewski, Pamiętniki..., t. I, s. 188.
14 A. Mickiewicz, Pan Tadeusz, Księga I, w: Dzielą, t. IV, Warszawa 1955,
s. 35.
35 H. Stecki-Olechnowicz, Wspomnienia mojej młodości, Lwów 1895, s. 102.
36 G. Puzynina, W Wilnie i w dworach litewskich, s. 41. '7 K. Ńakwaska, Dwór wiejski, t. I, s. 38.
38 J. Dunin-Karwicki, Z moich wspomnień, t. I, Warszawa 1901, s. 94.
39 Fiksator, wtaśc. fiksatuar - rodzaj pomady do pielęgnacji wijsów.
40 E. Felińska, Pamiętniki z życia, t. III, s. 198-199.
41 W. Fiszerowa, Dzieje moje wlasne i osób postronnych, Londyn 1975,
S. 28.
42 E. Tyszkiewicz, Obrazy domowego pożycia na Litwie, s. 56.
43 F. Gajewski, Pamiętniki..., t. I, s. 190.
44 M. Rosco-Bogdanowicz, Wspomnienia, Przedmowa A. Knot. Przygotowanie do druku, przypisy, przekłady obcych tekstów J. Gintel, t. I, Kraków 1959, s. 101.
45 K. Ńakwaska, Dwór wiejski, t. I, s. 32-33.
46 L. Dembowski, Moje wspomnienia, t. I, Petersburg 1898, s. 123.
47 T. S. Jaroszewski, Dwór w Horodnie, "Biuletyn Historii Sztuki" 1966, nr 2, s. 174.
48 AGAD, AOzU, sygn. 124, Raporty i rachunki okresowe 1811-1816, nlb.
49 AGAD, APzO, sygn. 156, Inwentarz wszystkich meblów znajdujących się w pokojach w domu JW hr. Potulickiej w Krakowie, nlb.
50 K. Ńakwaska, Dwór wiejski, t. I, s. 73.
511 Tamże, t. III: Rady i przepisy, s. 36.
52 M. Rosco-Bogdanowicz, Wspomnienia, t. I, s. 262.
53 K. Ńakwaska, Dwór wiejski, t. III: Rady i przepisy, s. 202.
54 Rządna gospodyni we względzie kuchni i spiżarni, t. II, Wilno 1844, s. 111.
55 L. Ćwierciakiewiczowa, O bieliźnie, "Bluszcz" 1866, nr 22, Dodatek, s. 89-92.
56 L. Ć[wierciakiewiczowa], Cokolwiek bądź chcesz wyczyścić, czyli porządki domowe. Warszawa 1887.
57 AGAD, AGW, Księgi kasowe, sygn. 439, Rachunek ekspensy garderoby i wypłaty ludziom zaczęty od dnia 6-go sierpnia 1813 do stycznia 1817 r. M.in. w 1814 r. płacono plamiarzowi w Warszawie za "chędożenie fraka czarnego".
58 Ł. Gołębiowski (Opisanie historyczno-statystyczne miasta Warszawy, Warszawa 1827, wyd. II, s. 205) wspomina zwłaszcza umiejętności niejakiego Karona, "który z jedwabnych materii i sukien najdoskonalej wywabiał plamy i sukno od molów popsute naprawiał".
Przypisy
59 T. Bartmański, Ekonomia domowa, czyli przepisy tyczące się gospodarstwa wiejskiego i domowego..., Warszawa 1856, s. 10-16.
V. KUCHNIA
1 L. Potocki, Pamiętniki pana Kamertona, Poznań 1869, s. 29-30.
2 Ajerówka - wódka z dodatkiem korzeni tataraku.
3 Wereszczaka - zupa z kiełbasą, półgęskiem i kaszą jęczmienną, przysmak kuchni litewskiej.
4 K. Chtędowski, Pamiętniki, t. I: Galicja (1843-1880). Do druku przygotował A. Knot, Kraków 1957, wyd. II uzupełnione, s. 305."
5 "Motyl" 1829, Kwartał I, nr 11, s. 174.
6 Już w połowie XVII w. anonimowy autor Krótkiej nauki budowniczej dworów, pałaców, zamków podług nieba i zwyczaju polskiego (oprać. A. Miłobędzki, Wrocław 1957, s. 13) zaleca umieszczanie kuchni "pod innym dachem", tak to tłumacząc: "w Polszcze kuchnia nie może być ochędożna, dlatego że w niej siła warzą, siła pieką, siła smażą kur, gęsi, prosiąt, carnificina sroga".
7 H. Kamieński, Pan Józef Bajalski, dziedzic dóbr Osin z przyleglościami. Z nieznanego pierwodruku wydal, wstępem i przypisami opatrzył B. Zakrzewski, Warszawa 1955, s. 54.
8 Architektura obejmująca wszelki gatunek murowania i budowania, t. I, Kraków 1812, s. 153.
9 Tunel taki istniał między pałacem a oficyną kuchenną w Szpanowie Radziwiłłów na Wołyniu. H. Stecki-Olechnowicz, Wspomnienia mojej mlodości, Lwów 1895, s. 42.
111 L. Potocki, Urywek ze wspomnień pierwszej mojej mlodości, Poznań 1876, s. 75. L. Dembowski, Moje wspomnienia, t. I, Petersburg 1898, s. 110.
" S. Sierakowski, Architektura..., s. 153.
12 Rożny mechaniczne albo samopieki, "Magazyn Mód i Nowości" 1865, nr 28, s. 11.
13 Ł. F. Szczyciński, Poradnik domowy obejmujący sekretu gospodarskie, Warszawa 1843, s. 131; Wydoskonalona kucharka zawierająca w sobie opisanie potraw.... Warszawa 1847, s. 124.
14 L. Jabłonowski, Pamiętniki. Oprać, oraz wstępem i przypisami opatrzył K. Lewicki, Kraków 1963, s. 348.
15 Ł. Gołębiowski, Domy i dwory, Warszawa 1830, s. 65.
16 K. Nakwaska, Dwór wiejski, t. I, Lipsk 1857, s. 56-58.
17 R. 1861, nr 94, s. 11.
18 L.Ćwierciakiewiczowa, Pieczeń cielęca, "Bluszcz" 1860, nr 20, Dodatek,
19 AGAD, AŻ, sygn. 2749, Naczynia stołowe i bielizna stołowa..., k. 11.
s. 83.
245
. V. Kuchnia
20 O kucharzach i kucharkach, "Motyl" 1828, Kwartał II, nr 28, s. 148.
21 K. Nakwaska. Dwór wiejski, t. I, s. 28.
22 H. Błędowska. Pamiątka przeszłości, wspomnienia z lat 1794 - 1832. Oprać, i wstępem poprzedziły K. Kostenicz i Z. Makowiecka, Warszawa 1960, s. 268.
23 Warszawa 1819, s. 63.
24 L. Potocki, Pamiętniki pana Kamertona, s. 46.
25 Wojciech Wielądko (1749-1822) zajmował się przede wszystkim heraldyką, ale napisał też parę książek kucharskich, które doczekały się licznych wydań i cieszyły się dużą pokupnością jeszcze w l pół. XIX w.
26 W bibliotece tej znajduje się jeszcze parę innych książek kucharskich polskich i obcojęzycznych, a wśród nich i taka ciekawostka, jak La Cuisiniere poetiquc par Charles Monselet, Leipzig [b. r.].
27 AGAD, ARzNieb, Korespondencja, Teka 11, sygn. 95.
28 Kucharka miejska i wiejska drugi raz wydana i poprawiona. Warszawa 1804, s. 6.
29 T. I, Przemyśl 1834, przedmowa, strony nieliczbowane.
30 Nowa kuchnia warszawska. Warszawa 1838, s. 22.
31 Kuchnia wzorowa'. Warszawa 1884, s. 3.
32 F. S. Gawroński, Pamiętnik r. 1830/31 i kronika pamiętnikowa (1787- 1831). Wyd. J. Czubek, Kraków 1916, s. 421.
33 Nowo doskonały kucharz. Warszawa 1805, s. 276.
34 W. Czetwertyński, Na wozie i pod wozem (1837-1917). Poznań 1939, s. 100.
35 Kucharka miejska..., s. 42.
36 Kucharz doskonały... z francuskiego przetłumaczony i wielą przydatkami pomnożony przez Wojciecha Wielądka, Warszawa 1783, s. 50.
37 Alkermes - sok z jagód rośliny fitolakka (Phytolacca) używany niegdyś do .barwienia środków spożywczych.
38 M. A. Careme, Le patissier royalparisien, Paris 1828.
39 Wydoskonalona kucharka..., s. 242; Kuchnia wzorowa, s. 38. 4(1 Nowa kuchnia warszawska,^. 16.
41 W. Poi, Pieśń o ziemi. Warszawa 1859. s. 21.
42 Ciekawe rachunki takich zakupów są przechowywane w WAP w Krakowie, Oddział na Wawelu, Archiwum Sanguszków ze Sławuty, teka 68, plik 23, Sprawunki do Gdańska 1797-1806. Tytuł fascykułu nie jest zupełnie ścisły, począwszy bowiem od 1802 r. zaprzestano zakupów w Gdańsku i kupowano korzenie w Brodach.
43 Cybet - aromatyczna wydzielina gruczołu łaszy, gatunku łasicy żyjącej w Azji; piżmo - wydzielina gruczołu piżmowca; dragent - stężały sok jednej-z odmian traganku (Astragalus), rośliny występującej w Azji, miał on właściwości kle-
Przypisv
jące i był używany przy wyrobie ozdób cukrowych; pinele - ziarenka z szyszki pinii-
44 K. Kluk. Dykcjonarz roślinny, t. III, Warszawa 1811, s. 116. J. Śniadecki, Wybór pism naukowych i publicystycznych. Oprać, i komentarzem opatrzył B. Skarżyński, Warszawa 1952, s. 306.
4? Doświadczenia w gospodarstwie, ogrodnictwie, rękodziełach, w lekarstwach wiejskich, t. I, Kraków 1804, wyd. IV poprawione, s. 33.
46..Motyl" 1828, nr 29, s. 169.
47 Słówko o naczyniach w gospodarstwie domowym, "Bluszcz" 1867, nr 41. Dodatek, s. 161.
4S Rada pożyteczna, to jest wybór doświadczonych wynalazków d/a miejskiego i wiejskiego gospodarstwu, Wrocław 1817. s. 171. .
49 Krótkie zebranie przepisów podanych Apperta do długiego zachowania rozmaitego jadła, "Izys Polska" 1822, t. I, s. 385-402; Kuchnia wzorowa.... s. 322.
50 Zob. np. w zbiorach AGAD, AŻ, sygn. 2751, Rejestr ekspensy kuchennej 1809-1811; APzŁ, sygn. 115, Regestr ekspensy kuchennej w zamku łańcuckim (1807) czy też niesłychanie pod tym względem zasobne AGW, Księgi kasowe, sygn. 392a. 435, 437 i in.
51 Np. w 1806 r. na potrzeby pałacu wilanowskiego przywieziono z Kijowa 27 funtów konfitur: ananasowych, brzoskwiniowych, mprelowych, śliwkowych, berberysowych, różanych, porzeczkowych. AGAD, AGW, Księgi kasowe, sygn. 438, Rejestr różnych rachunków domowych...
52 Warszawa 1873. passim.
53 Skarbniczka dla ziemianina i mieszczanina..., Poznań 1829, wyd II, s. 12.
54 A. Plater. Porter i miód. Bajka, "Dziennik Wileński" 1816, t. III, s. 407. " Do trunków krajowych, "Motyl" 1829. Kwartał I. nr 11, s. 174;
55 J. Śniadecki, Wybór pism naukowych i publicystycznych, s. 303.
56 Doświadczenie w gospodarstwie.... t. I, s. 29-30.
57 L. Potocki, Urywek Ze wspomnień pierwsze] mojej młodości, s. 213.
58 O klasyczności i romantvczności w kucharstwie, "Motyl" 1828, Kwartał II. nr 24, s. 83.
59 M. Grabowski, Pamiętniki domowe, Warszawa 1845. s. 56, 202; M. Motty. Przechadzki po mieście, t. I, Warszawa 1857, s. 12.
60 Piotr Kucharz. Powieść, "Motyl" 1829, Kwartał I, nr 10, s. 151-152.
61 K. Nakwaska, Dwót- wiejski, t. I, s. 65.
62 Nieoceniona Karolina Nakwaska pisała: "Zmieniać dawne srebra na nowe nie zdaje mi się dobrym. Wprawdzie starsze są mniej eleganckie, ale dają wyobrażenie szacunku, który mtod?j dla naddziadów mieć winni, oznaczają dobry byt. da-vvno w rodzinie miany" (Dwór wiejski, t. I, s. 65).
63 J. Kazimierski, Inwentarz pozostałości .po księciu Józefie Poniatowskim, z 1814 r., "Teki Archiwalne" 1963, s. 208.
64 Noże i widelce "sejmikowe", czyli używane podczas uczt wydawanych
247
V. Kuchnia
przez magnatów dla skaptowania szlachty w XVIII w., wymieniane bywają jeszcze niekiedy i w XIX-wiecznych regestrach. Zob. np. AGAD, AWzMW, sygn. I A/5, Rejestr kredensu i piwnicy dóbr Mata Wieś 1791-1865, nlb.
65 K. Nakwaska, Dwór wiejski, t. I, s. 226.
66 J. Krasicki, Satyry i listy. Oprać. Z. Goliński, Wrocław 1958, s. 60. " AGAD, AWzMW, sygn. I A/5, Rejestr kredensu..., nlb.
68 Ł. Gołębiowski, Domy i dwory, s. 61.
69 Traktat o obiedzie, "Motyl" 1828, Kwartał II, nr 23, s. 72. .
70 O kawie, "Motyl" 1828, Kwartał II, nr 23, s. 77. ' ,
71 Ł. Gołębiowski, Domy i dwory, s. 125.
72 A. E. Koźmian, Pamiątki z dziewiętnastego wieku, 1.1, Poznań 1867, s. 71.
73 E. Felińska, Pamiętniki z życia, Seria II, 1.1, s. 259.
74 AGAD, AGW, Kwity kasowe, sygn. 437, Książka dla zapisywania percep-ty i ekspensy pieniędzy, tudzież codziennej kredensowej ekspensy... od dnia l lipca 1821 r., nlb; AWzMW, sygn. IA/19, Rachunki kuchni, kredensu i domu (1842 r.), nlb.
75 "Motyl" 1828. Kwartał II, nr 25, s. 66.
76 K. Nakwaska, Dwór wiejski, t. I, s. 204.
77 Pustelnik z Krakowskiego Przedmieścia (Gerard Maurycy Witowski) (1787-1837), Godziny, w: J. J. Lipski, Warszawscy "Pustelnicy" i "Bywalscy", t. I: Felietoniści i kronikarze 1818-1899, Warszawa 1973, s. 30.
78 H. Stecki-Olechnowicz, Wspomnienia mojej młodości..., s. 57; J. M. Giżycki [J. Dunin-Karwicki], Wspomnienia Wolyniaka, Lwów 1897, s. 26.
79 Takie mięso uważane było za niegodne pierwszego stołu, "Sztuki mięsa nie podawano nigdy u państwa Greckich: uważano ją za mięso niepożywne, jako już wygotowane i nie podawano wcale do stołu" - podkreśla z niechęcią ten przejaw marnotrawstwa Zofia Urbanowska w swej nieznośnie moralizatorskiej powieści dla dorastających panienek, napisanej w 1882 r. (Księżniczka, Warszawa 1928, s. 96).
80 AGAD, AGW, Księgi kasowe, sygn. 435, Livre de depance [sic] pour la couissine [sic], nlb.; tamże, sygn. 565, Ksiąrzka [sic] kuchenna JWPH A[ugusta] P[otockiego], nlb.
81 E. Tfyszkiewicz], Obrazy domowego pożycia na Litwie, Warszawa 1865, s. 62; H. Błędowska, Pamiątka przeszłości, s. 67.
82 E. Jaraczewska, Zofia i Emilia, t. I, Lipsk 1845, s. 67.
83 Ł. Gołębiowski, Domy i dwory, s. 35, 49, 59, 126; E. Felińska, Pamiętniki z życia, Seria I, t. I, s. 338.
84 H. Stecki-Olechnowicz, Wspomnienia mojej mlodości, s. 64; J. Dunin-Karwicki (Szkice i obyczaje historyczne. Warszawa 1882, s. 127) pisze, że na wielkich przyjęciach w Sławucie podawano pieczeń z "łoszęcia", czyli ze źrebaka.
85 Traktat o obiedzie, "Motyl" 1828, Kwartał II, nr 23, s. 70.
86 Ks. M. Rfadziwiłł], Ostatnia wojewodzina litewska, Lwów 1892, s. 257.
Przypisy
87 AGAD, AOzU, sygn. 2123, Rachunki okresowe magazynu warszawskiego i sołeckiego oraz kasy warszawskiej (domowej) Tomasza Ostrowskiego, 1805, 1812-1816, nlb.
88 Ananasy - zwłaszcza w l pół. wieku - były niemal koniecznym atrybutem wielkiego obiadu. Przy wielu pałacach i dworach były specjalne ananasiarnie i oranżerie, gdzie z powodzeniem je hodowano.
89 AGAD, AGW, Księgi kasowe, sygn. 435, Livre de depance [sic] pour la couissine [sic], nlb; sygn. 565, Ksiąrzka [sic] kuchenna JWPH Afugusta] P[otockiego], nlb.
90 Np. L. Ćwierciakiewiczowa, 365 obiadów za 5 złotych.... Warszawa 1871, wyd VIII poprawione i powiększone, s. XLVI; Kuchnia wzorowa, s. 35, 36.
91 H. Błędowska, Pamiątka przeszłości, s. 214.
92 AGAD, AGW, Księgi kasowe, sygn. 438, Rejestr różnych rachunków domowych..., nlb. Carluccio był cukiernikiem włoskim naltżącym niegdyś do dworu ostatniego nuncjusza papieskiego w Warszawie, później zaś w swym zakładzie cukierniczym w pałacu Prymasowskim "szczególny miewał gatunek lodów". Dwóch następnych nazwisk nie udało się ustalić. Być może Gebel był owym "podupadłym cukiernikiem", który "odróżniał się od innych robieniem doskonałych biszkopci-ków, ósemkami zwanych, które zamówione roznosił po wielu pierwszych domach". A. Magier, Estetyka miasta stołecznego Warszawy. Wstęp J. Morawiński. Oprać. H. i E. Szwankowscy oraz J. W. Gomulicki, Wrocław 1963, s. 161-163.
93 AGAD, AŻ, sygn. 2750, Kuchnia, rachunki, pokwitowania (XVII-XIX w.), k. 532.
94 AGAD, AŻ, sygn. 2751, Regestr ekspensy kuchennej 1809-1811, nlb.; AGW, Księgi kasowe, sygn. 561, Regestra wydatków kuchennych od dnia l kwietnia zaprowadzone, nlb.
95 E. Felińska, Pamiętniki z życia, Seria I, t. I, s. 252.
96 O cukrowych kolacjach piszą m.in. E. Felińska, Pamiętniki z życia. Seria I, t. I, s. 462; L. Potocki, Urywek ze wspomnień pierwszej mojej młodości, s. 49; A. Andrzejowski, Ramoty starego Detiuka o Wołyniu. Wyd. i przedmową opatrzył F. Rawita-Gawroński, t. I, Wilno 1914, s. 108, 151; H. Stecki-Olechnowicz, Wspomnienia mojej mlodości, s. 120.
97 A. Andrzejowski, Ramoty starego Detiuka o Wolyniu, t. I, s. 108; K. Chłę-dowski, Pamiętniki, t. I, s. 338.
98 K. Nakwaska, Dwór wiejski, t. III: Rady i przepisy, s. 241.
99 H. Stecki-Olechnowicz, Wspomnienia mojej mlodości, s. 121.
100 H. Błędowska, Pamiątka przeszłości, s. 153.
111 W. Czetwertyński, Na wozie i pod wozem (1837-1917), s. 85.
102 J. M. Giżycki [J. Dunin-Karwicki], Wspomnienia Wolyniaka..., s. 15.
103 AGAD, AGW, Księgi kasowe, sygn. 435, Livre de depance [sic] nlb.; tamże, sygn. 564, Rachunek szczegółowy..., nlb.
104 AGAD, AGW, Księgi kasowe, sygn, 138, Rejestr różnych rachunków domowych..., nlb.
249
V. Kuchnia
105 S. Łusakowski, Pamiętnik. Wstępem poprzedziła N. Assorodobraj, Warszawa 1953, s. 141.
106 K. Nakwaska, Dwór wiejski, t. I, s. 205.
107 L. Ćwierciakiewiczowa, Podarunek ślubny. Kurs gospodarstwa miejskiego i wiejskiego dla kobiet, Warszawa 1885, s. 44.
108 L. Jablonowski, Pamiętniki, s. 78.
VI. "W CO SIĘ BAWIĆ..."
1 H. Stecki-Olechnowicz, Wspomnienia mojej młodości, Lwów 1895, s. 20-21.
2 Ł. Gotębiowski, Domy i dwory, Lwów 1884, s. 78.
3 L. Dembowski, Moje wspomnienia, t. I, Petersburg 1898, s. 69.
4 G. Puzynina, W Wilnie i w dworach litewskich. Pamiętnik z lat 1815-1843. Wyd. A. Czartkowski i H. Mościcki, Wilno 1928, s. 60.
5 A. E. Koźmian, Wspomnienia, t. I, Poznań 1867, s. 351.
6 H. Błędowska, Pamiątka przeszłości, wspomnienia z lat 1794 - 1832. Oprać, i wstępem poprzedziły K. Kostenicz i Z. Makowiecka, Warszawa 1960,
s. 267.
7 S. Morawski, Kilka lat młodości mojej w Wilnie (1818-1825). Oprać, i wstępem opatrzyli A. Czartkowski i H. Mościcki, Warszawa 1959, s. 104.
8 F. K. Prek, Czasy i ludzie. Przygotował do druku, przedmową, wstępem i przypisami opatrzył H. Barycz. Wrocław 1959, s. 21 i nast. i s. 55.
9 G. Puzynina, W Wilnie i w dworach litewskich, s. 85.
10 R. Rzewuska, Memoires. Publiees par... G. C. Grenier, t. l, Rome 1939,
s. 469.
11 Pamiętniki krakowskiej rodziny Louisów (1831-1869). Oprać., wstępem i przypisami opatrzył J. Zathey, Kraków 1962, s. 161 i nast.
12 A. E. Koźmian, Wspomnienia, t. I, s. 104.
13 K. Chłędowski, Pamiętniki, t. I: Galicja (1843-1880), Kraków 1957, s. 93.
14 H. Stecki-Olechnowicz, Wspomnienia mojej młodości, s. 18.
15 Ks. M. R[adziwiłł], Ostatnia wojewodzina wileńska, Lwów 1892, s. 178. O podobnym przebraniu "panien dworskich" za 4 kolory karciane wspomina również J. M. Giżycki [J. Dunin-Karwicki], Wspomnienia Wofyniaka, Lwów 1897, s. 16.
16 E. Felińska. Pamiętniki z życia. Seria I, t. I, Wilno 1856, s. 344-345.
17 H. Błędowska, Pamiątka przeszłości, s. 40-41. "Antyczna świątynia" nie została rozebrana. Nieco przerobiona służyła następnie za kaplicę.
18 Już na pocz. XIX w. w Warszawie niektóre domy magnackie na swoje przyjęcia zakupywały część potraw u znanych restauratorów i cukierników. "Wiejska Kawa", podobnie jak cukiernia Lessla, należała przez lat kilkadziesiąt do najmodniejszych lokali warszawskich. Włoch Marco Bini "utrzymywał fabrykę czeku-
Przypisy
lady, którą do tego stopnia dobroci doprowadził, iż znawcy poprzestawali na niej, ci nawet, którzy zwykli byli zapisywać ją sobie z Rzymu". Lokal jego słynął jednak z innego przysmaku, a mianowicie ponczu zaprawianego jakimś tajemniczym gazem, przechowywanym w pęcherzach, a mającym właściwości rozweselające. Gąsiorowski prowadził dom zajezdny i restaurację w pałacu Kossowskich w Warszawie. Uchodził za mistrza w swoim zawodzie, chętnie wynajmowany bywał do urządzania prywatnych przyjęć. A. Magier, Estetyka miasta stołecznego Warszawy. Wstęp J. Morawiąski. Oprać. H. i E. Szwankowscy oraz J. W. Gomulicki, Wrocław 1963, s. 142, 364; F. M. Sobieszczański, Rys historyczno-statystyczny wzrostu i stanu miasta Warszawy. Tekst oprać., wstępem i komentarzem opatrzył K. Zawadzki. Warszawa 1974, s. 146.
19 Ks. M.' R[adziwiłł], Ostatnia wojewodzina wińska, s. 159.
20 S. Duchińska, Wspomnienia z życia Maryi z ks. Czartoryskich ks. Wirtem-berskiej. Warszawa 1886, s. 182-183.
21 J. U. Niemcewicz, Pamiętniki czasów moich. Tekst oprać, i wstępem opatrzył J. Dihm, t. II, Warszawa 1957, s. 246; L. Radziwiłłowa, Pamiętniki, t. II, Warszawa [b.r.], s. 165.
22 L. Siemieński, Ogrody w historii i poezji, w: Dzieła, t. I, Warszawa 1881, s. 142.
23 E. Rastawiecki. Obrazy towarzystwa z roku 1808, w dwóch wówczas listach przechowane, w: "Niezapominajki". Noworocznik na rok 1845. wyd. przez K. Korwella, Warszawa 1844, s. 282-283; A. Nakwaska, Ze wspomnień, "Kronika Rodzinna" 1891, nr 10, s. 294.
24 Scenę przedstawioną na sepii Yogla zidentyfikowała K. Sroczyńska (Zygmunt Vogel, rysownik gabinetowy Stanislawa Augusta, Wrocław 1969. s. 186 i ii. 268). Dotąd bowiem uchodziła ona za przedstawienie widowiska teatralnego urządzonego w Warszawie w 1807 r. na cześć armii francuskiej.
25 J. U. Niemcewicz. Pamiętnik o czasach Księstwa Warszawskiego (1807- 1809). Wyd. A. Kraushar, Warszawa 1902, s. 105-106. Inna feta wydana na cześć . księcia Józefa i jego siostry Tyszkiewiczowej uwielbiającej epokę Króla-Słońce została opisana w powieści Klementyny z Tańskich Hoffmanowej, Karolina, t. II, Lipsk 1839, s. 216-218. Nie wiadomo, czy była ona tylko wytworem fantazji autorki. Raczej nie, Hoffmanowa chętnie bowiem opisywała wypadki znane ze słyszenia. Miała to być inscenizacja - w wiernie oddanej scenerii pałacu francuskiego z XVII w. -wieczoru odbywającego się w salonie Henriety Angielskiej, bratowej Ludwika XIV, gdzie obok pani domu główną rolę odegrała piękność przebrana za jej damę dworu, "Walierę", czyli Ludwikę de La Vailiere, przyszłą faworytę królewską. Książę Józef, uprzedzony przez jednego z niedyskretnych aktorów fety o oczekującej go niespodziance, postanowił sam też urządzić ..surprizę" i przybył przebrany za Ludwika XIV, co wywołało powszechną radość. Wieczór zakończył się loterią fantową dla dam, które wylosowały różne kosztowne cacka. Zabawne, że w 9 lat po ukazaniu się Karoliny Aleksander Dumas, który na pewno nie czyty-
251
VI. "W co się bawić... "
wal Hoffmanowej, w swojej powieści Yicehrabia de Bragelonne opisywał takiż wieczór z loterią fantową w salonie Henriety, podczas którego nawiązał się romans króla z Ludwiką.
26 O historii pałacu i jego kolejnych właścicielach zob. M. I. Kwiatkowska, I. Malinowska, Paląc Potockich, Warszawa 1976.
27 Opis tej "fety1' podaje Bonawentura z Kochanowa [L. Potocki], Święcone, [b. r. i m.] s. 96-108. R. Rzewuska (Memoires, s. 532, 533), która w swoich pamiętnikach nie mogła oprzeć się pokusie, by nie poczynić paru złośliwych uwag o przyjęciach wydawanych przez Potockich, nie wspomina nic o sobie w roli Bony. Dodaje natomiast, że ktoś (niewątpliwie ma tu na myśli właśnie Leona Potockiego) opublikował "dowcipną broszurę" o wydarzeniach, które rozegrały się w tym warszawskim salonie.
28 H. Eile, Rok 1830, Warszawa 1930, s. 83.
29 Z. S. Feliński, Pamiętniki, cz. II, Kraków 1897, s. 7.
30 Np. słynny w Krakowie bal wydany przez Artura Potockiego w 1829 r. zgromadził 550 osób. F. K. Prek, Czasy i ludzie, s. 99. Potoccy z Wilanowa na bal wydany w 1857 r. rozesłali aż 800 zaproszeń. AGAD, AGW, Księgi kasowe, sygn. 276, Conto Dworu 1856/7, nlb.
31 Por. np. E. Iwanowski-Heleniusz, Wspomnienia z lat minionych, t. I, Kraków 1876, s. 288; F. K. Prek, Czasy i ludzie, s. 26.
32 H. Błędowska, Pamiątka przeszłości, s. 301.
33 O takich kagankach jest w każdym razie mowa w rachunkach z innego balu, wydanego 23 listopada 1815 r. AGAD, AGW, Księgi kasowe, sygn. 438. Rejestr różnych rachunków domowych, nlb. Kaganki były też szczególnie przydatne podczas obowiązkowych iluminacji domów z okazji uroczystości państwowych, przyjazdu bądź oficjalnego przejazdu któregoś z członków rodziny cesarskiej, a także, gdy ktoś z domowników umierał, a ciało jego w otwartej trumnie było wystawione w salonie. Że używano ich wówczas bardzo wiele, świadczą o tym liczne rachunki. Np. w 1856 r. na potrzeby warszawskiego pałacu Potockich zakupiono aż 1080 kaganków. Dostarczała ich renomowana huta "Czechy", która wyrabiała je w trzech rodzajach: białe, rubinowe, różnokolorowe, AGAD, AGW, Księgi kasowe, sygn. 275, Conto Dworu, t. III, 1855/6, nlb.
34 We dworach oddalonych od miasta, gdzie nie można było skorzystać z takiej "wypożyczalni", zbijano po prostu ławki z desek i przykrywano je dywanami i kilimami lub obijano aksamitem. E. Iwanowski-Heleniusz, Wspomnienia z lat minionych, s. 288.
35 H. Stecki-Olechnowicz, Wspomnienia mojej młodości, s. 84. K. Kucz, relacjonując przebieg wielkiego balu wydanego w 1853 r. w Resursie Kupieckiej w Warszawie, pisał, że sala balowa była wspaniale przybrana przez pierwsze firmy kupieckie miasta, lecz "najpiękniejszy był buduar dla dam w kształcie namiotu tureckiego w kolorze różowobiałym zrobiony przez tapicera Olszewskiego". Pamiętnik miasta Warszawy za rok 1853, t. I, Warszawa 1854, s. 27.
252
Przypisy
36 Cukierki zawijano w szczególnie ozdobny papier, kolorowy, często z obrazkami albo ze stosownymi napisami. Papierki te były chętnie przechowywane jako pamiątki po udanym wieczorze. "Nie mam czasu, dziękuję za listy, całuję Mamy rączki, mam piętnaście rozrywek na godzinę" - pisała z wileńskiego karnawału w 1840 r. Matylda Buczyńska do matki i na dowód swego powodzenia dodała do tego bileciku "inwitacje" na bale i "dewizy" od cukierków. G. Puzynina, W Wilnie i w dworach litewskich, s. 283.
37 AGAD, AGW, Księgi kasowe, Księgi domowe, sygn. 392 a, Regestr rachunków miesięcznych Stanisława Potockiego, nlb.
38 E. Iwanowski-Heleniusz, Wspomnienia z lat minionych, s. 288; H. Błędowska, Pamiątka przeszłości, s. 139.
39 K. Girtler, Opowiadania. Pamiętniki z 1. 1803-1831. Przedmowa i wybór tekstu Z. Jabłoński. Oprać, tekstu i przypisy Z. Jabłoński i J. Staszel, t. I, Kraków 1971. s. 398. Opis tego balu zamieszcza też F. K. Prek, Czasy i ludzie, s. 98-99.
40 H. Eile, Rok 1830, s. 83. Nie było w tym wiele przesady. Noszono też chętnie wzorzyste kamizelki kaszmirowe lub białe, haftowane.
41 Pierwszy występ młodej panienki w świat, "Kurier dla Płci Pięknej" 1823, nr l, s. 5.
42 E. Felińska, Pamiętniki z życia, t. I, s. 388.
43 Np. wiele opisów pięknych toalet pochodzących z ówczesnych relacji prasowych można znaleźć w pracy K. Kucza, Pamiętnik miasta Warszawy..., passim. Dużo o sukniach balowych swoich i cudzych piszą pamiętnikarki. Czasem zapamiętał coś i mężczyzna. I tak np. H. Stecki-Olechnowicz (Wspomnienia mojej młodoś- , ci, s. 61) przypominał sobie po latach słynną z piękności Pelagię z Potockich Jabło-nowską, która na jednym z wołyńskich bali olśniła najpierw zebranych wspaniałą różową suknią, takimiż pantofelkami i girlandą na głowie, a po północy przebrała się w drugi identyczny strój, tyle że w niebieskiej barwie.
44 E. Felińska, Pamiętniki z życia, t. II, s. 363; E. Curie, Madame Curie, Pa-ris 1938, s. 42.
45 Karnawał, "Kurier dla Płci Pięknej" 1823, nr 2, s. 10.
46 Henrieta Błędowska wyznaje, iż gdy przyszły jej mąż poznał ją na balu w Kijowie, "znalazł, żem brudno ubrana, zmięta [...], nie podobałam mu się zupełnie" (Pamiątka przeszłości, s. 167). Bibianna Moraczewska pisała: "Byłam na tym balu nie całkiem dobrze ubraną [...]. To było w moim stroju niedobre, że suknia nie była całkiem świeża" (Dziennik. Wyd. przez Dobrzyńską-Rybicką, Poznań 1911, s. 13). Inna młoda panna, Aniela Louis, wzdychała po pewnym wieczorze, na który ubrała się w starą sukienkę: "ale mnie żenowało, bom z sukni wyrosła, a zatem była trochę krótka" (Pamiętnik..., s. 162).
47 K. Girtler, Opowiadania, t. II, s. 357.
48 W annałach warszawskich zapisał się zwłaszcza jeden z takich bali: wydany w 1818 r. na cześć Aleksandra I - nazwany balem srebrnym, gdyż wszystkie damy wystąpiły w sukniach haftowanych srebrną nicią. Henrieta Błędowska (Pamiątka
253
VI. "W co się bawić... "
przeszłości, s. 177) miała suknię "w srebrne listeczki", matka jej "w srebrne pszczoły". Wątpliwe, czy ta ostatnia toaleta przypadła do smaku carowi. Pszczoła bowiem należała do emblematów napoleońskich.
49 W XIX w. ogromnie się lubiano przebierać. Obok balów kostiumowych nastała również moda na publiczne maskarady (były to zabawy organizowane najczęściej w salach redutowych teatru). Goście przychodzili na nie zamaskowani, a więc jakby incognito, co pozwalało na znacznie śmielsze zachowanie. Stroje - obok banalnych - były nieraz i bardzo pomysłowe. Widywano osoby w ubiorach zrobionych z afiszy teatralnych albo posklejanych ze złośliwych rysunków, a także osoby przebrane za... łóżko lub za piec, na którego drzwiczkach widniał napis: "nie otwierać". Ciekawscy, którzy mimo to drzwiczki otwierali, oglądali goły pośladek dowcipnisia. F. Galiński, Gawędy o Warszawie, Warszawa 1937, s. 124. W 2 pół. wieku na maskaradach zaczęły przeważać ciemne domina, czyli rodzaj dużej pele/yny, kryjącej całą postać.
50 N. Kicka. Pamiętniki. Wstęp i przypisy J. Dutkiewicz, Warszawa 1972, s. 183.
51 K. Girtler. Opowiadania, t. I, s. 399; J. Louis, Życie światowe i towarzyskie w Rzeczypospolitej Krakowskiej 1816-1846, Kraków 1888, s. 38; F. K. Prek, Czasy i ludzie, s. 98-99.
52 H. Stecki-Olechnowicz, Wspomnienia mojej młodości, s. 131.
53 Zabawę taką zorganizowaną przez Izabelę Czartoryską opisuje A. Nakwa-ska, Ze wspomnień, "Kronika Rodzinna" 1891, nr 5, s. 138.
54 Tamże s. 199-200.
55 A propos postu - tego utrapienia rozbawionego towarzystwa - może warto tu przypomnieć pewną anegdotę. Aleksander I w czasie pobytu w Warszawie w okresie wielkiego postu stronił od rozrywek, a nawet nie chodził do teatru, w czym - chcąc nie chcąc - imitowało go towarzystwo warszawskie. Sprawiało to wiele ambarasu dyrekcji teatru. "A przecież cesarz poszedł zobaczyć fokę" - zauważył któryś z niezadowolonych aktorów. "Tak, ale to jest widowisko postne" - odpowiedział Alojzy Żółkowski znany z dowcipnych ripost. R. Rzewuska, Memoires..., t. I. s. 517. Trudno się zresztą dziwić cesarzowi, gdyż owa "Phoca", "tak piękna i co do zręczności rzadka ryba", wystawiona w Pałacu Blanka w 1818 r., nie tylko pokazywała różne sztuczki, ale nawet grała "na gitarze angielskiej". M. Kwiatkowski, Pałac Blanka, Warszawa 1974, s. 50-51.
56 Np. sala teatralna na zamku w Łańcucie zaprojektowana w 1800 r. przez Aignera miała 4 wymienne dekoracje. W zamku był też "teatrzyk pokojowy składany". Dla teatru puławskiego dekoracje malował Norblin. B. Król-Kaczorow-ska, Teatr dawnej Polski. Budynki. Dekoracje. Kostiumy. Warszawa 1971, s. 60, 67.
57 W uboższych domach, które gwałtem chciały naśladować zabawy bogatych, nieraz rolę dekoracji teatralnej pełnił stary pawilon znad łóżka. A Wieniarski (Warszawa i warszawianie, t. I, Warszawa 1857. s. 105-107) daje zabawny, kary-
Przypisy
katuralny opis przedstawienia teatralnego w domu mieszczańskim, silącym się na dorównanie rozrywkom ..wyższego towarzystwa".
58 B. Majewska-Maszkowska. Teatr w Łańcucie. ..Pamiętnik Teatralny" ]962. nr 3 - 4. s. 464 - 474.
59 Zresztą i w teatrze zawodowym mało dbano o historyczny kostium. Np. w okresie, gdy ustaliła się moda na krynoliny i gdy suknia innego kroju wydawała się dziwaczna i śmieszna, aktorki - ku oburzeniu krytyków - nieodmiennie ubrane w krynoliny grały zarówno role w sztukach antycznych, szekspirowskich, jak i współ-czesnych.
60 H. Stecki-Olechnowicz. Wspomnienia mojej młodości
61 A. Nakwaska, Ze wspomnień. ..Kronika Rodzinna"1891. nr 8. s. 233. 95. 164. s.94-95
62- K. Kucz. Pamiętnik miasta Warszawy... t.1. . /, s. 110.- 120
63 . Koźmian. Listy. t. I: 1829-1864. Lwów 1894. s. 164
64 E. Kowecka. Bogaty dom warszawski z początków XIX w. (Inwentarz ruchomości jakie pozostały po Elżbiecie Grabowskiej), "Kwartalnik Historii Kultury Materialnej" 1972, nr 1. s. 133, 138. Grabowska miała w domu dużą ilość parawanów, wykorzystywanych prawdopodobnie przy inscenizacjach, w garderobie zaś - ogromne zapasy szali służących do drapowania kostiumów.
65 J. U. Niemcewicz, Pamiętniki czasów moich, s. 246.
66 Np. F. K. Prek (Czasy i ludzie, s. 16) opisuje wystawienie w Sieniawie w 1819 r. żywego obrazu, któremu za temat posłużył: "Śpiew o księciu Ostrogskim".
ń7 Tamże, s. 45.
6S I tak np. w rachunkach domowych Potockich z Wilanowa znajdujemy rachunki za "1/2 funta cukierków do gry w pokojach wieczorowej". AGAD. AGW. Księgi kasowe, sygn. 406. Dziennik kasowy X 1823 - VI 1827. nlb.
69 A. E. Koźmian. Wspomnienia, s. 270.
70 A. Nakwaska. Ze wspomnień, "Kronika Rodzinna" 1891. nr l, s. 6, 8.
71 K. W. Wójcicki, Pamiętniki dziecka Warszawy i inne wspomnienia warszawskie. Wybrał J. W. Gomulicki, oprać. Z. Lewinówna. wstęp M. Grabowskiej, Warszawa 1974, s. 278.
72 B. Marikowska z Dąbrowskich. Pamiętniki, Poznań 1880. cz. II, s. 42.
73 L. Potocki. Szkice towarzvskiego żvcia miasta Warszawy z drugiej połow\ XIX stulecia. Poznań 1854. s. 31-32.
74 Ł. Gotębiowski, Gry i zabawy różnych stanów, Warszawa 1831. s. 92.
75 H. Błędowska. Pamiątka przeszłości, s. 75. 170.
76 A. Grabowski, Wspomnienia. Wyd. S. Estreicher, t. I, Kraków 1909. s. 303.
77 K. Kucz, Pamiętnik miasta Warszawy..., t. I, s. 25.
78 O modzie, jaka zapanowała w Warszawie w pocz. XIX w. na francuskie powieści i wiersze, pisze obszernie m.in. F. S. Dmochowski. Wspomnienia od 1806 do 1830 r. Oprać, i wstępem poprzedził Z. Libera. Warszawa 1959. s. 206 i nast.
255
VI. "W co się bawić..."
79 J. Śniadecki, Malwina. List stryja do synowicy pisany w Warszawie 1816 r. n.s. z przesianiem, nowego pod tym tytulem romansu, [b.m. i r.], s. 2. 8(1 Warszawa, "Warszawianin - Tygodnik Mód" 1822. nr 8.
81 M. Czajkowski, Anna, Lipsk'1867, s. 1.
82 S. Wasylewski, Życie polskie w XIX wieku, Kraków 1962, s. 222.
83 J. Dunin-Karwicki, Z moich wspomnień, t. I, Warszawa 1901. s. 78; Rosco-Bogdanowicz, Wspomnienia, t. I, Kraków 1959, s. 59.
84 L. Sapieha (Wspomnienia z lat od 1803 do 1863, Lwów 1912, s. 20) pisze o uczonej papudze swojej babki naśladującej doskonale głos jednego z dworskich rezydentów. Również ks. Izabela Czartoryska "wielkie miała upodobania w papudze, która od dawnych hodowała u siebie czasów". F. K. Prek, Czasy i ludzie, s. 431. Wydatki na "żywe papugi", na "miseczki dla papugi" oraz na "żywność dla papugi" powtarzają się często w rachunkach Potockich z Wilanowa. AGAD, AGW, Księgi kasowe, sygn. 406, 412, nlb.
85 A. Magier, Estetyka miasta statecznego Warszawy, s. 268.
86 Ks. M. R[adziwiłł], Ostatnia wojewodzina wileńska, s. 179.
87 W. T. Archiwum Wróblewieckie, zesz. l, Poznań 1869, s. 115 (wspomnienia Urszuli Tarnowskiej).
VII. RĘCZNE ROBOTY
1 J. Deotyma Łuszczewska, Pamiętnik 1834-1897. Wstępem i przypisami opatrzył J. W. Gomulicki, Warszawa 1968, s. 71.
2 K. Tańska, Pamiątka po dobrej matce, czyli ostatnie jej rady dla córki, Warszawa 1819, s. 61.
3 Aluzja do ogromnie wówczas poczytnej powieści Eugeniusza Sue pod tym tytułem.
4 K. Nakwaska, Dwór wiejski, t. III: Rady i przepisy, Lipsk 1860, s. 210- 211,245.
5 H. Błędowska, Pamiątka przeszłości, wspomnienia z lat 1794 - 1832. Oprać, i wstępem poprzedziły K. Kostenicz i Z. Makowiecka, Warszawa 1960, s. 161.
6 F. Karpiński, Zabawki wierszem i prozą, t. VII, Warszawa 1787, s. 58.
7 E. Felińska. Pamiętniki z życia. Seria I, t. I, Wilno 1856, s. 384.
8 Biblioteka Uniwersytetu Warszawskiego, Dział Rękopisów. Ze zbioru TNW, sygn. (29)11/47, Ręką-pis, czyli zbiór rozmaitych pism... Miscellanea zebrane przez Strawińskich z Nakryszek, k. 938.
9 Fernambuco - amerykańskie drzewo z gatunku Caesalpina crista dostarczające czerwonego barwnika.
10 Czyli namoczoną w wodzie z rozpuszczonym ałunem. Ałun - gatunek soli naturalnej używany jako tzw. zaprawa, czyli czynnik utrwalający barwnik na tkaninie.
Przypisy
11 Biblioteka Uniwersytetu Warszawskiego, Dział Rękopisów, Ze zbioru TNW, sygn. (56)II/50/, Zbiór wiadomości ekonomicznych i domowych przepisanych i doświadczonych R-o 1809... do r. 1855 w Mierowszczyźnie. t. II, s. 11.
12 Bardzo dokładne tego rodzaju przepisy znajdujemy w wielu archiwach podworskich. Wymieńmy tu przykładowo 2 najciekawsze chyba zbiory: WAP Lublin, Archiwum Brezów, sygn. ABS VI-195. Dla W. Malinowskiej. Zbiór różnych sposobów farbowania na różne kolory z wynalazku i doświadczenia JW Tadeuszowej Ilińskiej; WAP Kraków, Akta Skórzewskich, sygn. 302. Zbiór przepisów... z pierwszej ćwierci XIX w.
13 Ogłoszenie z "Dziennika Mód Paryskich" 1844, nr 2, s. 16.
14 H. Błędowska, Pamiątkaprzeszlości, s. 161.
15 J. Waydel-Dmochowska, Dawna Warszawa, Wwszawa 1958, s. 284.
16 A. Wiślicki, Kwestia machin do szycia, "Kółko Domowe" 1866, nr XIX, s. 302-304; O przyszłości maszyn do szycia, "Bluszcz" 1870. Dodatek do nr 41, s. 156-160.
17 A. z Tańskich Tarczewska, Historia mego życia. Wspomnienia warszawianki. Oprać, i wstępem opatrzyła I. Kaniowska-Lewańska, Wrocław 1967, s. 196.
18 R. Rzewuska, Memoires. Publiees par... G. C. Grenier. t. I, Rome 1939. s. 519.
19 K. Nakwaska, Dwór wiejski, t. I, s. 243.
20 M. Motty, Przechadzki po mieście. Oprać, i posłowiem opatrzył Z. Grot, t. l, Warszawa 1957, s. 33.
21 M. Dubiecki, Teresa z Wierzbickich Bulhakowa, Kraków 1895. s. 17.
22 E. Felińska, Pamiętniki z życia. Seria I, t. I, s. 414.
21 J. Zamoyska, Wspomnienia, Londyn 1961, s. 27.
24 A. Nakwaska, Ze wspomnień, "Kronika Rodzinna" 1891, nr 10, s. 296.
25 F. M. Sobieszczański. Rys historyczno-statystyczny wzrostu i stanu miasta Warszawy od najdawniejszych czasów aż do 1848 roku, "Biblioteka Warszawska" 1848, t. III, s. 235.
26 Henryk Stecki opisuje wieczory poświęcone "drezlowaniu" w Slawucie u ks. Sanguszków (Wspomnienia mojej mlodości, Lwów 1895, s. 57); L. Dembowski pisze o podobnych wieczorach w Puławach (Moje wspomnienia, t. I, Petersburg 1898, s. 107).
27 N. Kicka, Pamiętniki, Warszawa 1972, s. 85.
28 Ł. Gołębiowski, Domy i dwory, Lwów 1884, s. 247.
29 A. Magier, Estetyka miasta stołecznego Warszawy, Wstęp J. Morawiński. Oprać. H. i E. Szwankowscy oraz J. W. Gomulicki, Wrocław 1963, s. 134.
30 E. Felińska, Pamiętniki z życia. Seria I, s. I, s. 414.
31 S. Wasylewski, Życie polskie w XIX wieku. Oprać., przedmową i przypisami opatrzył Z. Jabłoński, Kraków 1962, s. 223.
257
VIII. Rachunki, rachunki... VIII. RACHUNKI, RACHUNKI...
1 O wydatkach domowych A. Grabowskiego zob. bardzo interesujący artykuł Zofii Sołtysowej, Rachunki Grabowskiego, "Rocznik Krakowski" 1970, t. XL, s. 51-60.
2 K. Tańska, Pamiątka po dobrej matce, czyli ostatnie jej rady dla córki, Warszawa 1819, s. 62.
3 K. Nakwaska, Dwór wiejski, t. I, Poznań 1843, s. 236.
4 H. Błędowska, Pamiątka przeszłości, wspomnienia z lat 1794 - 1832. Oprać, i wstępem poprzedziły K. Kostenicz i Z. Makowiecka, Warszawa 1960, s. 268.
5 K. Nakwaska, Dwór wiejski, t. I, s. 219.
6 L. Ćwierciakiewiczowa, Podarunek ślubny. Kurs gospodarstwa miejskiego i wiejskiego dla kobiet, Warszawa 1885, s. 13.
7 A. Grabowski, Wspomnienia, t. I, Kraków 1909, s. 24.
8 K. Hoffmanowa, Pisma pośmiertne, t. I, Berlin 1849, s. 128, 132.
9 AGAD, AOzU, sygn. 418, nlb.
10 J. U. Niemcewicz, Podróże historyczne po ziemiach polskich między rokiem 1811 a 1828 odbyte, Paryż 1858, s. 470.
11 T. Bobrowski (Pamiętniki. Z przedmową W. Spasowicza, t. I, Lwów 1900, s. 211) tak pisał o pewnym dworze, gdzie przebywał w gościnie: "a panowały w nim z nowożytnych pomysłów: zła kuchnia, zła piwnica i niedawanie obroku koniom i jedzenia sługom".
12 A. z Działyńskich Potocka, Przepisy praktyczne na czas wojny i niedostatku, Warszawa 1916, s. 28.
13 L. Ćwierciakiewiczowa, Podarunek ślubny, s. 251.
14 T. Szułdrzyński, Wspomnienia wielkopolskie, Londyn 1977, s. 24.
15 W kuchni w pałacu w Łańcucie kotlarz był częstym gościem, pobielał bowiem garnki mniej więcej raz na miesiąc. AGAD, APzŁ, sygn. 115, Regestr eks-pensy kuchennej w zamku łańcuckim (1807 r.), nlb.
16 AGAD, AŻ, sygn. 2743, Interesa JWP Stanisława [...] Zamoyskiego. Pałac Warszawski 1835/47.
17 AGAD, AŻ, sygn. 2764, Rejestr wydatków osobistych i domowych prowadzony przez Anielę Zamoyską, 1833, k. 25 i nast.
18 Ks. M. R[adziwiłł], Ostatnia wojewodzina wileńska, Lwów 1892, s. 82.
19 Np. H. Błędowska (Pamiątkaprzeszłości, s. 47) pisze, iż matkę jej wydano za mąż, gdy miała 12 lat.
20 E. Felińska, Pamiętnik z życia, t. I, Wilno 1856, s. 385.
21 AGAD, AOzU, sygn. 2123, Rachunki okresowe, nlb.
22 AGAD. APzŁ, sygn. 1431, Rachunki wyprawy ślubnej ks. Elżbiety Radziwiłłówny, późniejszej Romanowej hr. Potockiej - 1885 r., nlb.
23 Rejestrów takich zachowało się w archiwach stosunkowo dużo. Przykłado-
Przypisy
wo można tu przytoczyć bardzo ciekawy, bo prowadzony przez lat kilkadziesiąt Regestr kredensu i piwnicy dóbr Mała Wieś 1791-1856 (AGAD, AWzMW, sygn. I A/5), gdzie obok okresowych inwentaryzacji zasobności spiżarni spisywano też srebra, cynę, porcelanę, fajans, szkło itp. Drobiazgowy spis naczynia kuchennego z 1858 r. znajduje się w AŻ, sygn. 2749, Naczynia stołowe i bielizna stołowa...; bogate w takie spisy jest również AOzU, sygn. 409, Rachunki [...] dotyczące wydatków osobistych i domowych Antoniego i Antoniny Ostrowskich, nlb; sygn. 1648, Regestr sreber stołowych spisany w roku 1811 w Warszawie, nlb; sygn. 154, Inwentarz naczyń i sprzętów wszelkich w oficynach ujazdowskich znajdujących się..., nlb. Ciekawe również są pochodzące z 1884 r. regestry wyposażenia dworu w Turnie, Archiwum Popielów z Turny, sygn. 151, nlb, i wiele, wiele innych.
24 AGAD, AGW, Księgi kasowe, sygn. 438, Rejestry różnych rachunków domowych... (1804-1815), nlb.
25 AGAD, AGW, Księgi kasowe, sygn. 272, Conto dworu J W hrabstwa państwa od l lipca 1854 r., nlb.
26 A. Magier, Estetyka miasta stolecznego Warszawy. Wstęp J. Morawiński. Oprać. H. i E. Szwankowscy oraz J. W. Gomulicki, Wrocław 1963, s. 385.
27 AGAD, AOzU, sygn. 1896, Książeczka do zapisywania wszelkiej ekspensy, 1812 r. nlb; AWzMW, sygn. IA/11, Książeczka do zapisywania wydanych pieniędzy tak w gotowiźnie, jako też na różne sprawunki samej JW Starościny dnia l stycznia 1814 r. uporządzona, nlb.
28 AGAD, AGW, sygn 392. Dowody kasy domowej 1810 (czerwiec), nr l, nlb.
29 AGAD, AGW, Księgi kasowe, sygn. 393, Dziennik kasy domowej... Potockiego od l sierpnia 1802 do l lipca 1810 r., nlb.
30 Ściśle biorąc nie był to właściwie pogrzeb ks. Józefa, ten bowiem odbył się w katedrze na Wawelu. Tu zapewne chodzi o uroczyste nabożeństwo żałobne po sprowadzeniu prochów księcia do kraju, które miało miejsce 10 IX 1814 r. w kościele Św. Krzyża w Warszawie. Dekorację wspaniałego katafalku zaprojektował H. Szpilowski, "Budowniczy Departamentalny", przybraniem zaś katafalku w trofea zajął się Z. Vogel, K. Sroczyńska, Zygmunt Vogel, Wrocław 1969, s. 205.
31 AGAD, AOzU, sygn. 2123, Rachunki okresowe magazynu warszawskiego i sołeckiego oraz kasy warszawskiej (domowej) Tomasza Ostrowskiego 1805, 1812-1816, nlb.
32 AGAD, AGW, Księgi kasowe, sygn. 423, Rachunki ekspensy pieniężnej z kasy domowej JW Pani od l lipca 1829 r., nlb.
33 Nie wszystkie z cytowanych wyżej pozycji odnotował Estreicher. Podajemy tu te tytuły, które udało się rozwiązać: "Patriota. Pismo codzienne". Warszawa 1830-1831; "Orzeł Biały. Dziennik polityczny", Warszawa 1830; J. N. Woliuki, Relation d'une entrevue qui eu lieu entre S. A. le Grand Duć Czarewitsch et M. Wo-licki le 5 eto Decembre 1830, Paris 1832 (widocznie istniało też wcześniejsze wydanie tej pozycji, może po polsku); Sybilla sarmacka wskrzeszona, Warszawa 1830;
259
III. Rachunki, rachunki...
F. Moszczeński, Rozmowa Rożnieckiego z Żydem..., Warszawa 1830; Rozmowa między dwoma obywatelami o rewolucji warszawskiej, Warszawa 1830: K. B. Hoffman, Wielki Tydzień Polaków, czyli opis pamiętnych wypadków w Warszawie od dnia 29 listopada do 5 grudnia 1830 r. (pozycja ta kosztowała 3 złp).
34 AGAD, AOzU, sygn. 413, Rejestr wydatków domowych, nlb.
Indeks osób
Adanson Algiie 19
Aigncr Christian Piotr 60, 241.254
Aleksander l, cesarz rosyjski 67. 150,
151, 191. 226. 231. 253, 254 Aleksander II. cesarz rosyjski 151
Andersen Hans Christian 93
Andrzejowski Antoni 240. 246
Appert Nieolas Francois 133, 247
Aron. kupiec 231
Assorodobraj Nina 236. 250
Badeni Ignacy 1S5, 186
Balzac Honore 189
Bandtkie Jan Wiccnty 242
Barbantanc Henriette /nh.
Vauhan Henriette. ur. Barbantane Bartmański Tomasz 240. 245
Bartoszyński Kazimierz 237. 242
Barycz Henryk 250
Bcntkowski Tomasz 231
Bini Marco 165. 250
Bisping Adam 29
Bisping Natalia zob. Kicka Natalia, z Bispingów
Błędowska Henrieta z Dzialyńskich 15.21.35.49.68. 118. 152, 155. 161. 193. 197. 208. 234. 236. 237.239, 241. 246. 248-250. 252. 253.255_258
Błędowski Aleksander 161
Bobrowski Tadeusz 242. 258
Bogdanowicz-Rosco Marian 16. 104.235. 238. 244.255
Bonawentura z Kochanowa zob.Potocki Leon
Branicka Zofia zob. Potocka Zofia
z Branickich Brezowie 235, 257
Buczyńska Matylda 253
Bułhakowa Teresa z Wierzbickieh
257 Bystry, nauczyciel domowy 26
Careme Marie Antoine 126. 246
Carlueeio. cukiernik 152. 249
Chłędowski Kazimierz 47. 110. 154.163. 237. 239. 242. 245. 249,250
Chodkiewicz Aleksander 29
Chodkiewiczowie 240
Indeks osób
Chóvot Szymon 151
Cieciszewski Kazimierz Kacper 35
Cieszkowski Henryk 30. 236. 238, 239
Clark Rozyna 26
Curie Ewa 253
Curie Maria zob. Skłodowska Maria,
zam. Curie Czajkowski Michał 17. 77. 235. 239, 242,255
Czartkowski Adam 239, 243, 250
Czartoryscy 66, 184
Czartoryska Izabela z Flemingów 29.89. 105, 112, 162, 165. 166. 183.195.254,255 Czartoryska Klementyna zob. Sanguszkowa Klementyna z Czartoryskich
Czartoryska Maria zob. Wirtemberska Maria z Czartoryskich
Czartoryska Zofia zob. Zamoyska Zofia z Czartoryskich
Czartoryski Adam Kazimierz 89, 191,230
Czartoryski Konstanty 165
Czepulis-Rastenis Ryszarda 235
Czetwertyński Włodzimierz 155. 246,249
Czubek Jan 246
Cwierciakiewiczowa Lucyna 19, 108. 115. 121, 134. 157, 208. 241, 242, 244. 245, 249. 250. 258
Dąbrowska Bogusława zob. Mańkowska Bogusława z Dąbrowskich
Dąbrowski Jan Henryk 137
Degazzob. Tegazzo
Delille Jacąues 66, 241
Dembowski Leon 16, 160. 234. 236, 237.243-245.250.257
Deotyma zob. Łuszczewska Jadwiga
Deszpan Jakub41.42.238
Dihm Jan 251
Dmochowska-Waydel Jadwiga zob.
Waydel-Dmochowska Jadwiga Dmochowski Franciszek Salezy 241, 255
Dobrzyńska-Rybicka Ludwika Izabela 253
Dubiecki Marian 257
Duchińska Seweryna 251
Dumas Aleksander 251
Dunin-Karwicki Józef (pseud. Józef Giżycki) 16, 103. 235. 236. 238,
240! 244. 248-250. 255
Dutkiewicz Józef 234, 236, 254
Działyńscy 29. 41
Działyńska Anna zob. Potocka Annaz Działyńskich
Działyńska Henrieta zob. Błędowska Henrieta z Działyńskich
Działyńska Szczęsna 197
Działyński Tytus 65. 200
Eile Henryk 252. 253
Estreicher Karol 234
Estreicher Stanisław 242. 255. 259Felińska Ewa 9, 15. 17. 20. 21. 23,103, 164, 175, 176, 194, 225.234-236, 238, 239, 243, 244, 248-250, 253. 256-258
Feliński Zygmunt Szczęsny 170, 252
Fiszerowa Wirydiana 16, 20, 62, 103,234, 236. 240, 244
Fleming Izabela zob. Czartoryska
Izabela z Flemingów Friemannowa-Lelewel Irena zob. Lelewel-Friemannowa Irena
Gajewski Franciszek 235. 236, 242,244
Galiński Franciszek 236. 254
Gawroński Franciszek Salezy 246
Gawroński-Rawita Franciszek zob.Rawita-Gawroński Franciszek
Gąsiorowski, kuchmistrz 34, 165. 251
Gebel. cukiernik 152. 249
Gintel Jan 238, 244
Girtler Kazimierz 16, 35, 40, 71, 178,
234. 237. 242. 253. 254
Gitman Lazar 240
Giżycki Józef zob. Dunin-Karwięki Józef
Gloger Zygmunt 238
Glucksberg Jan 93
Goliński Zygmunt 239. 248
Goltzowie 30
Gołębiowski Łukasz 37. 45, 68, 84. 159, 197.203,237-239,241. 243,244,248,250,255,257 Gomulicki Juliusz Wiktor 237, 240,249, 251, 255-257, 259
Grabowska Elżbieta.183. 255
Grabowska Maria 237, 255
Grabowski Ambroży 16, 43, 188, 206, 209,223,234,238,255,258
Grabowski Michał 236, 239, 247
Grcl zob. Gróll Michał Grcnier
Giovannella Caetani 250. 257
Grochulska Barbara 234
Gróll Michał 119
Grot Zdzisław 257
Grzegorzewska Sabina 16, 234, 242,244
Guntherówna Gabriela zob. Puzynina Gabriela z Guntherów
Heleniusz-Iwanowski Eugeniusz zob. Iwanowski-Heleniusz Eugeniusz Henrieta Angielska (Henrieta Maria
Stuart) 251, 252
Hoffman Karol Boromeusz 259, 260 Hoffmanowa Klementyna z Tańskich . 16,17.29,34,118,193,200,207.
210. 234. 235, 237, 251, 252, 256,
257 Hummel Johann 21, 236
Ilińska Karolina 257
Iliński Henryk 50. 181
Iwanowski-Heleniusz Eugeniusz 252, 253
Jabłonowska Józefa 203 .
Jabłonowska Pelagia zob. Potocka
Pelagia z Jabtonowskich Jabłonowska Teofila zob. Sapieżyna Teofila z Jabłonowskich
Jabłonowski Ludwik 155, 238. 239.245.250 -
Jabłoński Zbigniew 234, 237, 241.253.257
Jacob Georg 63
Jakubowicz Paschalis 229
Jakubcio zob. Deszpan
Jakub Jakubowski A. 235
Jakubowski Adam Kacper 240
Jakubowski A. J. ks. zob. Jakubowski Adam Kacper
Jankowski Czesław 241
Janowiczowa Brygida 52
Jaraczewska Elżbieta 17. 235. 243.248
Jaroszewski Tadeusz Stefan
241. 244 Jasnorzewska-Pawlikowska Maria zob, Kossakówna Maria
Jełowicki Aleksander 237
Kaczorowska-Król Barbara zob. Król-Kaczorowska Barbara
Kamieński Henryk 245
Kamsetzer Jan Chrystian 60
Kaniowska-Lewańska Izabela 257
Karakalla Marcus Aurelius Antonius 67
Karłowicz Jan 120
Karon. "plamiarz" 244
Karpiński Franciszek 256
Karwicki-Dunin Józef zob. Dunin--Karwicki Józef
Karwowski Stanisław 235, 236, 242 263
265
Indeks osób
Kazimierski Józef 247
Kicka Natalia z Bispingów 16. 26. 177. 178. 203. 234. 236. 254. 257
Kleiner Juliusz 241
Kluk Krzysztof 130. 247
Knot Antoni 237. 238, 242. 244. 245
Kochanowski Jan 97
Kolodziejczyk Ryszard 242
Kołżyg. ksiądz 26
Konopka Kazimierz 29
Konopnicka Maria 23
KorwellKarol251
Korzeniowski Józef 17
Kossakówna Magdalena zob. Samozwaniec Magdalena
Kossakówna Maria 27
Kossowscy 251
Kostenicz~Ksenia 234. 237. 241. 246. 250. 256. 258
Kościuszko Tadeusz 67. 140
Kowecka Elżbieta 235, 243. 255
Kozlowski Eligiusz 241
Koźmian Andrzej Edward 159. 183. 248. 250.255
Koźmian Kajetan 163. 183, 236
Krajewski Wiktor 231
Krasicki Ignacy 239. 248
Kraushar Aleksander 239, 251
Król-Kaczorowska Barbara 254
Kryński Adam 120
Krzeski. domownik Dzialyńskich w Kórniku 41
Krzysztof, karzełek 42
Kubicki Jakub 188, 252. 253, 255
Kulczycki Tomasz 197
Kulimek. kucharz 1T3
Kunicki Leon 241
Kwiatkowska Maria Irena 252
Kwiatkowski Marek 243. 254
Laffin. nauczyciel domowy 26 La Yalliere de Louise 251. 252
Lazarewiczowa Urszula zob. Łazarewiczowa Urszula
Lelewel Prot 237 Lelewel-Friemannowa Irena 237
Lessel. cukiernik 166, 230. 250
Leśniewski Pawet Eustachy 239
Lewicki Karol 238, 245
Lewinówna Zofia 237. 255
Lewińska-Kaniowska Izabela zob. Kaniowska-Lewińska Izabela
Libera Zdzisław 241. 255
Lilpop Stanisław 228
Lipiński Karol 21.236
Lipski Jan Józef 248
Louis Aniela 163, 253
Louis Józef 254
Lubomirska Elżbieta (Izabela) 64 Lubomirska Rozalia zob. Rzewuska
Rozalia z Lubomirskich Lubomirski Józef 35
Lubomirski Kazimierz 35
Ludwik XIV, król francuski 183. 251
Ludwik XVI. król francuski 64
Ludwik Filip, król francuski 72
Ludwika (Luiza) Pruska zob. Radziwiłłowa Ludwika
Lazarewiczowa (Lazarewiczowa) Urszula 229
Łusakowski Seweryn 236, 250 Łuszczewska Jadwiga 192. 256 Łuszczewska Nina (Magdalena) 192
Maciosia (przezwisko), bona 26
Magier Antoni 240. 249, 251. 256, 257.259
Majewska-Maszkowska Bożena 255
Makowiecka Zofia 234. 237, 241, 246. 250. 256. 258
Malinowska Irena 252
Malinowska W. 257
Małachowska Anna zob: Poniatowska Anna z Małachowskich
Małachowska Maria Karolina 200
Mańkowska Bogusława z Dabrskich 186. 243. 244. 255
Marcinek. kucharz 119
Matejko Jan 42
Maurocordatos Aleksander 178
Merlini Dominik 60
Mickiewicz Adam 17. 37. 109. 142. 144. 160. 164. 186. 191,24-
Milobcjdzki Adam 245
Młodeccy 30
Monselet Charles 246
Moraczewska Bibianna 253
Morawiński Jan 240. 251. 259
Morawski Stanisław 53. 161. 239. 250, 257,258
Morscy 65
Morska Józefa zob. Ostrowska z Morskich
Morska Magdalena 68. 72. 241-
Moszczeński A. F. 259
Mościcki Henryk 239. 243, 250
Motty Marceli 247. 257
Nagrodzki. rezydent 26
Nakwascy 185
Nakwaska Anna 182. 185. 254. 25 257
Nakwaska Karolina 19. 39. 45. 66. 83.84.96. 102. 104, 106, 114, 118, 139. 140. 144. 154. 156, 15 185. 193, 207. 208. 235. 237-240 147-251. 256-258
Napoleon Bonaparte, cesarz Francuzów 67. 191,230
Niedźwiedzki Władysław 120
Niemcewicz Julian Ursyn 92. 163, 166, 168. 170. 183, 1,85. 227. 251. 255. 258
Niewidowska Magdalena zob.. Samozwaniec Magdalena
Norblin Jan Piotr 254
Oborski Aleksander 122
Olechnowicz-Stecki Henryk zob. Stecki-Olechnowicz
Henryk Olszański Kazimierz 241
Olszewski. tapicer 252
Orzeszkowa Eliza 17. 190. 202. 240
Ostrowscy 41. 43, 211-215. 218. 219.223, 233
Ostrowska Antonina 259
Ostrowska Józefa z Morskich 231
Ostrowska Ludwika 225
Ostrowska Maria zob. Morsztynowa Maria z Ostrowskich
Ostrowski Antoni 210.211. 221. 259
Ostrowski Tomasz 151. 225. 226, 232, 249, 259
Ożarowska Cecylia z Platerów 238
Pac Michał Ludwik 65. 200
Paweł I, cesarz rosyjski 50
Pawlikowska-.Iasnorzewska Maria zob. Kossakówna Maria
Pik Jakub 228
Plater Adam 247
Plater Cecylia zob. Ożarowska Cecylia z Platerów
Plater Konstanty 160
Poi Wincenty 23. 128, 236, 246
Poniatowska Anna z Małachowskich 238
Poniatowska Teresa zob. Tyszkiewiczowa Teresa z Poniatowskich
Poniatowski Józef'67, 68, 139. 140. 167. 180, 186. 231. 247. 251. 259
Popielowie 233. 259152, 155, 156, 169, 172-174. 178. 233. 252. 255, 256
264
Indeks osób
Potocka Aleksandra z Lubomirskich 168.231
Potocka Aleksandra z Potockich 243
Potocka Anna (Stanisławowa) z Działyńskich41,238, 258
Potocka Anna z Tyszkiewiczów, s.v. Wąsowiczowa 16. 89. 167. 169. 185. 201.233.234
Potocka Elżbieta (Romanowa) z Radziwiłłów zob. Radziwiłłówna Elżbieta, zam. Potocka Potocka Julia. zam. von I.ichtenstein
238 Potocka Maria (Altrcdowa) z Sanguszków42. 107.238
Potocka Natalia, zam. Sanguszkowa 169
Potocka Pelagia z Jabłonowskich 253
Potocka Zofia z Branickich 162
Potocki Artur 162. 174. 252
Potocki August 243. 248. 249
Potockiego Artura żona zob. Potocka
Zofia z Branickich
Potockiego Augusta żona zob. Potocka Aleksandra z Potockich
Potocki Leon 16. 17. 28, 43, 74. 109, 111.118, 136, 187,234-236,238. 241. 245-247, 249. 252. 255
Potocki Roman 106, 226
Potocki Stanisław Kostka 168, 202,230. 253, 259
Potocki Szczęsny 203
Potuliccy 233
Potulicka Elżbieta 243, 244 Prek Franciszek 16. 162, 234, 250, 252-256
Prendowska Jadwiga 241
Priessnitz Vincenz 97
Pruszyński Ksawery 240
Przeździeccy 73
Przeździecka Helena zob. Radziwilłowa z Przeździeckich Helena
Przeździecka Maria z Tyzenhauzów 183
Pustelnik z Krakowskiego Przedmieścia zob. Witowski Gerard Maurycy
Puzynina Gabriela z Guntherów 16, 72. 73, 162. 234. 239. 243, 244, 250. 253
Radziwiłł Antoni 166
Radziwiłł Dominik 27 :
Radziwiłł Karol 112
Radziwiłł Michał 243. 248, 250, 251, 256.258
Radziwiłłowa Helena z Przeździeckich 52. 56. 64. 81, 89, 119, 149. 150, 165. 166. 239 Radziwiłłowa Ludwika (Luiza), ur. księżniczka pruska 89, 166, 243, 251
Radziwiłłowa Marta z Trębickich 119
Radziwiłłowie 65. 233. 245
Radziwiłłówna Elżbieta, zam. Potocka 226. 239. 258
Rastawiecki Edward 251
Rastenis-Czepulis Ryszarda zob. CzepuIis-Rastenis Ryszarda Rawita-Gawroński Franciszek 240.
249
Reschke, sklepikarz 240
Romański, kucharz 228
Rosco-Bogdanowicz Marian zob.Bogdanowicz-Rosco Marian Rousseau Jean Jacques 67 RudzkiJanl68
Rybicka-Dobrzyńska Ludwika Izabela zob. Dobrzyńska-Rybicka Izabela
Rychlikowa Irena 237. 240
Rzewuska Rozalia z Lubomirskich 162. 169. 250. 252, 254, 257
Samozwaniec Magdalena, wlaśc. Niewidowska Magdalena i Kossaków 236
Sand George. wlaśc. Dudevant Aurore 189
Sanguszko Eustachy 41, 42. 145
Sanguszko Roman 149, 169, 238 .
Sanguszkowa Klementyna z Czartoryskich 58
Sanguszkowje 246. 257 Sanguszkówna Maria zob. Potocka
Maria z Sanguszków ',
Sapieha Leon 43. 238. 241. 255 .
Sapiehowie 239
Sapieżyna Teofila z Jabłonowskich 43
Scott Walter 69, 178
Scypionówna Anna (Magdalena) zob. Szaniawska Anna (Magdalena) ze Scypionów
Siemieński Lucjan 251
Siemiradzki Henryk 184
Sienkiewicz Henryk 184
Siennicki Stefan 240 .
Sierakowski Sebastian 45, 110, 113, 245
Simmler Jakub 73
Skarbek Fryderyk 236, 237, 242
Skarżyński Bolesław 247
Skłodowska Maria. zam. Curie 176
Skórzewscy 65, 235, 257
Słowacki Juliusz 11,67,241
Sobieszczański Franciszek Maksymilian 251.257
Sołtysowa Zofia 258
Spasowicz Włodzimierz 242, 258
Sroczyńska Krystyna 251, 259
Stanisław August Poniatowski, król polski 35. 130, 183
Staszel Jan 234, 237. 241. 253
Staszewski Wojciech 35
Steccy 65
Stecki-Olechnowicz Henryk 16, 65, 159, 164, 172, 178, 235, 238-240. 242, 244, 245, 248-250, 252_255, 257
Strawińscy 235. 256
Sue Eugene 256
Szafrański Tadeusz 234. 236
Szaniawska Anna (Magdalena) ze Scypionów 191
Szczyciński Łukasz Felicjan 235, 245
Szembekowie 40
Szmigielski, kredencarz 37
Szpilowski Hilary 259
Szuldrzyńscy 239
Szuldrzyński Tadeusz 258
Szwankowscy Hanna i Eugeniusz 240. 249. 251.257, 259
Szyttler Jan 120
Śniadecki Jan 189, 255
Śniadecki Jędrzej 130, 135, 247
Świderska Maria 240
Talleyrand-Perigord Charles Maurice de 168
Tańska Aleksandra zob. Tarczewska Aleksandra z Tańskich
Tańska Klementyna zob. Hoffmanowa Klementyna z Tańskich
Tarczewska Aleksandra z Tańskich 200, 257
Tarnowska Urszula z Ustrzyckich 256
Tarnowski Marceli 149
Tegazzo, kucharz 35
Testery, "fabrykant" mebli 48
Tremo, kucharz 35
Trębicka Marta zob. Radziwiłłowa Marta z Trębickich Trombe, cukiernik 152
Trypolska, właścicielka dóbr na Polesiu 42, 171
Tyszkiewicz Eustachy 101, 236, 243, '244, 248
267
Indeks osób
Tyszkiewiczowa Teresa z Poniatowskich 167, 168, 180, 251
Tyszkiewiczowie 1(15
Tyszkiewiczówna Anna zob. Potocka Anna z Tyszkiewiczów
Tyzenhauzowie 238
Tyzenhauzówna Maria zob. Przeździecka Maria z Tyzenhauzów
Umiastowska Jadwiga 242
Urbanowska Zofia 248
Urbanowski Teodor 240
Uruscy 182
Yaubam Henriette de, ur. Barbantane
180, 186
Velasquez Diego 238
Vogel Zygmunt 168, 251, 259
Voltaire, właśc. Frangois Marie Arpuet 67
Walentynowiczowa z Wileńszczyzny 125
Waliccy 141.233,237
Wasylewski Stanisław 190, 255, 257
Watteaux Jean Antoine 183 Waydel-Dmochowska Jadwiga 242.
257 Wąsowiczowa Anna zob. Potocka
Anna z Tyszkiewiczów Wellington Arthur 67
Wężyk Franciszek 178 Wielądko Wojciech 119, 129, 246
Wieniarski Antoni 254
Wierzbicka Teresa zob. Bułhakowa Teresa z Wierzbickich
Wilkońska Paulina 242
Wiślicki Adam 257
Witowski Gerard Maurycy 26, 67, 236.241,248
Wolicki Jan Nepomucen 259
Wolter zob. Voltaire Woroniczowa Józefa z Drohojowskich 165
Wójcicki Kazimierz Władysław 186, 237,255
Wirtemberska Maria z Czartoryskich 165, 167, !84, 191,201,251
Zakrzewski Bogdan 245
Zalewski Antoni 242
Zamoyscy 54, 152. 222, 223, 233, 236,237,241,243
Zamoyska Aniela z Sapiehów 258
Zamoyska Jadwiga z Dziatyńskich 201,257
Zamoyska Maria (Mimi), zam. Lubomirska 98
Zamoyska Zofia z Czartoryskich 31
Zamoyski Konstanty 221, 223 Zamoyski Stanisław 31, 98, 162, 191,
239, 242. 243. 258
Zathey Jerzy 250
Zawadzki Konrad 251
Zug Szymon 89
Żółkowski Alojzy 110,254
Spis ilustracji
1. Karta tytułowa poradnika K. Nakwaskiej, Dwór wiejski, dzieło poświęcone gospodyniom polskim..., t. II, Lipsk 1858. Fot. H. Balcerzak,
2. Domownicy w pałacu w Sieniawie podczas mszy odprawianej w salonie. Rys. K. Prek, 1821 r. Bibl. Jagiellońska w Krakowie, Gabinet Rycin, sygn. I. 131. Fot. z neg. Archiwum Działu Dokumentacji Instytutu Historii Kultury Materialnej PAN (dalej IHKM).
3. Bonifacy Kobyliński, guwerner synów Józefa Krasińskiego. Ry$. J. Sokolows-ki, 1822 r. Muz. Nar. w Warszawie. Rys. Poi. 161676. Fot. z neg. Muz. Nar. w Warszawie.
4. Adam Pęgowski, rezydent w domu Wincentego Krasińskiego. Rys. J. Sokoło-wski, 1822 r. Muz. Nar. w Warszawie, Rys. Poi. 161681. Fot. jw.
5. Franciszka Sulińska, gospodyni w pałacu Walickich w Małej Wsi, pocz. XIX w. Muz. Nar. w Warszawie. Portret polski, nr inw. 129699. Fot. jw.
6. Służący przynoszący podwieczorek. Rys. K. Prek. 1831 r. Bibl. Jagiellońska, Gabinet Rycin, sygn. I, 130. Fot. z neg. Archiwum Działu Dokumentacji IHKM PAN.
7. Karbowy, furman, służący. Rys. K. Prek, 1832 r. Bibl. Jagiellońska w Krakowie, Gabinet Rycin, sygn. IB 129. Fot. z mikrofilmu Zbiorów Graficznych Bibl. Jagiellońskiej w Krakowie.
8. "Pan Jakubcio", karzełek ze Sławuty, w zabawie z Marynią Sanguszkówną. Mai. P. Pizzala, ok. 1835 r. Reprod. wg wyd.: Roman Sanguszko, Warszawa 1927, barwna plansza po s. 80. Fot. H. Balcerzak.
9. Przybory kominkowe z pałacu w Łańcucie: stojak, łopatka, szczypce, mieszek, XIX w. Muzeum-Zamek w Łańcucie, komplet (bez sygnatury). Reprod. w:
269
Spis ilustracji
A. Czajkowska-Ważny, Przybory kominkowe. Katalog wystawy, Łańcut
10.
1976, ii. 16. Fot. Z. Lis. Ekran kominkowy z pałacu w Łańcucie, pocz. XIX w. Instytut Sztuki PAN, nr 11 kliszy 52191. Fot. E. Kozłowska-Tomczyk. Nożyczki do "objaśniania świec", pół. XIX w. Muz. Hist. m. st. Warszawy, nr inw. 4720. Fot. A. Skarżyńska. .
12. Ekranik do osłaniania świecy, 1870 r. "Bluszcz" 1870, nr 14, Dodatek, s. 56. Fot. z neg. Archiwum Działu Dokumentacji IHKM PAN.
13. Świecznik z abażurem, l pół. XIX w. Muz. Hist. m. st. Warszawy, nr inw. 5200. Fot. A. Skarżyńska.
14. Świecznik ze złoconego drewna, ok. 1815 r. Muz. Nar. w Warszawie, Dział Dokumentacji Naukowej, Teka nr 194, Meble Księstwa Warszawskiego, sygn. 6364. Fot. z neg. Muz. Nar. w Warszawie.
15. Lampa olejna mosiężna, l pół. XIX w. Muz. Hist. m. st. Warszawy, nr inw. 5229. Fot. A. Skarżyńska.
16. Lampa naftowa wisząca, 2 pół. XIX w. Fot. z neg. Muz. Hist. m. st. Warszawy, nr inw. klisz 11357.
17. Pot-pourri, porcelana rosyjska, ok. poi. XIX w. Muz. Nar. w Warszawie, Dział Ceramiki, nr inw. 180914. Fot. z neg. Muz. Nar. w Warszawie.
18. Figurka szlachcica służąca jako kominek do palenia trociczek, porcelana ćmie-lowska, II poi. XIX w. Muz. Nar. w Warszawie, Dział Ceramiki, sygn. MNW 1700. Fot. Z. Tomaszewska.
19. Kasetonowy sufit w salonie pałacu w Zarzeczu. Reprod. wg wyd.: A. Morska, Zbiór rysunków... wsi Zarzecze w Galicji, Wiedeń 1836, tabl. 9. Fot. H. Bal-cerzak.
20. Fragment listu Heleny Radziwilłowej do męża z rysunkiem kanapy, 5 IV 1814. Archiwum Główne Akt Dawnych.(dalej AGAD), Arch. Radziwiłłów z Nieborowa. Korespondencja, Teka 11, sygn. 95, List z 5 aprila 1814 r. Fot. z neg. AGAD.
21. Posadzka z motywem Orla i Pogoni w rotundzie pałacu w Lubostroniu, pocz. XIX w. Fot. z neg. Instytutu Sztuki PAN, nr kliszy 45668.
22. Iluzjonistyczne malarstwo ścienne pędzla A. Smuglewicza w pałacu w Dobrzy-cach, ok. 1800 r. Negatyw w Instytucie Sztuki PAN. nr kliszy 44799. Fot. M. Moraczewska.
23. Tapeta ścienna z pawilonu pałacu w Walewicach, l pot. XIX w. Negatyw w Instytucie Sztuki PAN, nr kliszy 48216. Fot. E. Koztowska-Tomczyk,
24. Salonik z widokiem na pomarańczarnię w pałacu w Zarzeczu. Reprod. wg wyd.: M. Morska, Zbiór rysunków... wsi Zarzecze w Galicji. Wiedeń 1836. ryć. 7. Fot. H. Balcerzak.
25. Wnętrze salonu z ok. 1830 r. Muz. Nar. w Warszawie, Dział Dokumentacji Naukowej, Teka nr 48. Wnętrza. AI 10405. Fot. z neg. Muz. Nar. w Warsza-
Spis ilustracji
26. Wnętrze saloniku z dekoracją roślinną w pałacu w Szpanowie (projekt?), ok. 1835 r. Mai. A. Radziwillowa, Muz. Nar. w Warszawie, Rysunek Polski, sygn. Nieb. 237/21. Fot. jw.
27. Wnętrze saloniku z biureczkiem damskim w pałacu w Szpanowie (projekt?), ok. 1835 r. Mai. A. Radziwiłlowa, Muz. Nar. w Warszawie, Rysunek Polski, sygn. Nieb. 237/23. Fot. jw.
28. Wnętrze saloniku ze szpinetem w pałacu w Szpanowie (projekt?) ok. 1835 r. Mai. A. Radziwiłłowa, Muz. Nar. w Warszawie, Rysunek Polski, sygn. Nieb. 237/25. Fot. jw.
29. "Żyrafa" wykonana przez Fryderyka Bucholtza w Warszawie w 1830 r. Muz. Nar. w Warszawie, Dział Dokumentacji Naukowej, Teka nr 196-197, Meble neogotyk..., nr 22234. Fot. jw.
30. Wnętrze buduaru w pałacu w Aleksandrii, 1827. Ry?. W. Richter, Bibl. Jagiellońska w Krakowie, Gabinet Rycin, sygn. IR 2142. Fot. z neg. IHKM PAN.
31. Wnętrze buduaru w pałacu w Szpanowie (projekt?), ok. 1835 r. Mai. A. Radziwiłłowa, Muz. Nar. w Warszawie, Rysunek Polski, sygn. Nieb. 237/22. Fot. z neg. Muz. Nar. w Warszawie.
32. Bukiet kwiatów wrześniowych w pałacu w Zarzeczu. Reprod. wg wyd.: M. Morska, Zbiór rysunków... wsi Zarzecze w Galicji, Wiedeń 1836, tabl. IX. Negatyw w IHKM PAN. Fot. A. Skarżyńska.
33. Salon Czerwony w Pałacu Błękitnym Zamoyskich w Warszawie, pół. XIX w. Rys. C. Zamoyska. Muzeum w Kórniku. Fot. z neg. Muzeum w Kórniku.
34. Fragment saloniku we dworze w Nowofastowie, ok. 1884 r. Rys. C. Tański, Muz. Nar. w Warszawie, Album: Szkice z natury, Rysunek Polski 14153/ 4665. Fot. z neg. Muz. Nar. w Warszawie.
35. Inny fragment saloniku we dworze w Nowofastowie, ok. 1884 r. Rys. C. Tański. Muz. Nar. w Warszawie, Album: Szkice z natury. Rysunek Polski 14153/ 4671. Fot. jw.
36. Wzór modnego upięcia firanek, 1869 r. "Bluszcz" 1869. nr 16, s. 63. Fot. Bibl. Narodowa w Warszawie, Zakład Reprografii.
37. Ozdobna "kraszuarka" salonowa, 1870 r., "Tygodnik Mód i Nowości" 1870, nr l, Dodatek, s. 2. Fot. z neg. Archiwum Zakładu Dokumentacji IHKM PAN.
38. Pokój ks. Marii Wurtemberskiej na Lesznie w Warszawie, pocz. XIX w., Muz. Nar. w Warszawie, Album Luizy Radziwitłowej, Rysunek Polski 1770/53. Fot. jw.
39. Pokój ks. Józefa Poniatowskiego w Pałacu pod Blachą, pocz. XIX wieku, Muz. Nar. w Warszawie, Rysunek Polski 3222. Fot. z neg. Muz. Nar. w Warszawie.
40. Sala biblioteczna w pałacu w Wilanowie, ok. 1838 r. Mai. W. Kasprzycki. Instytut Sztuki PAN, nr kliszy 24694. Fot. H. Poddębski.
41. "Wzór najnowszy na łóżko paryskie" w stylu cesarstwa, 1820 r. "Izys Polska" 1820. t. I. tabl. VI. Fot. J. Nowicki.
271
Spis ilustracji
42. Sypialnia w pałacu w Łańcucie. Baldachim nad łóżkiem wzorowany na baldachimie z sypialni Józefiny de Beauharnais w pałacu Malmaison pod Paryżem.
Lata -20-te XIX w. Rys. W. Richter. Bibl. Jagiellońska w Krakowie. Gabinet
Rycin, sygn. IR 2148. Fot. z neg. Archiwum Zakładu Dokumentacji IHKM
PAN.
43. Pokój sypialny Arturowej Potockiej w pałacu ..Pod Baranami" w Krakowie, 1827 r. Rys. W. Richter. Bibl. Jagiellońska w Krakowie, Gabinet Rycin, sygn. IR 2147. Fot. jw.
44. Pokój sypialny Artura Potockiego w pałacu w Aleksandrii, 1828 r. Rys. W. Richter, Bibl. Jagiellońska w Krakowie. Gabinet Rycin, sygn. 2145. Fot. jw.
45. Pokój sypialny Arturowej Potockiej w pałacu w Aleksandrii, 1835 rok. Rys. W. Richter. Bibl. Jagiellońska w Krakowie, Gabinet Rycin, sygn. 2140. Fot. jw.
46. Łóżko z baldachimem, poszewki na poduszki, kołdry, 1869 r. "Tygodnik Mód" 1869, nr 44, Dodatek, s. 2. Fot. H. Balcerzak.
47. Gotowalnia pokryta perkalowym przykryciem w rzucik, 1869 r. "Bluszcz" 1869, nr 15, Dodatek, s. 60, ryć. 31 . Fot. Biblioteka Narodowa w Warszawie, Zaktad Reprografii.
48. Umywalnia z garniturem naczyń do mycia, 1870 r. "Bluszcz" 1870, nr 31, Dodatek, s. 122. Fot. H. Balcerzak.
49. Porcelanowy serwis toaletowy z pałacu w Łańcucie, ok. pół. XIX w. Reprod. w: I. Radomska, Serwisy toaletowe... Katalog wystawy. Łańcut 1976, ryć. 2, póz. kat. 28. Fot. z neg. Muzeum Zamku w Łańcucie.
50. Ubieralnia w pałacu "Pod Baranami" w Krakowie, 1829 r. Rys. W. Richter. Bibl. Jagiellońska w Krakowie, Gabinet Rycin, sygn. IR 2144. Fot. z neg. Archiwum Zakładu Dokumentacji IHKM PAN.
51. Pokój dziecinny w pałacu w Łańcucie, 1827 r. Rys. W. Richter, Bibl. Jagiellońska w Krakowie, Gabinet Rycin, sygn. IR 2143. Fot. jw.
52. Dziecko na bujającym fotelu. Lata 80-te XIX w. Ryć. C. Tański, Muz. Nar. w Warszawie, Album: Szkice z natury, Rysunek Polski 14153/4811. Fot. z neg. Muz. Nar. w Warszawie.
53. Wnętrze gabinetu do pracy w pałacu w Szpanowie, 1836 r. Muz. Nar. w Warszawie, Rysunek Polski, sygn. Nieb. 237/20. Fot. jw.
54. Gabinecik Ewy Sulkowskiej w pałacu w Rydzynie, 1828 r. Muz. Nar. w Warszawie, Album Luizy Radziwiłłowej, Rysunek Polski 1770. Fot. jw.
55. Boczny pokój (rezydenta?) w pałacu w Szpanowie. Łóżko osłonięte parawanem, ok. 1835 r. Mai. A. Radziwiłłowa. Muz. Nar. w Warszawie. Rysunek Polski, sygn. Nieb. 237/19. Fot. jw.
56. Kuchnia pałacowa, ok. pot. XIX w. Mai. F. L. Pohlmann. Bibl. Ossolineum we Wrocławiu, Zbiory Pawlikowskich, sygn. inw. g. 5428. Fot. z neg. Bibl. Ossolineum we Wrocławiu.
57. Kuchnia z otwartym paleniskiem i jednym rusztem: garnki przystawione do og-
272
Spis ilustracji
nią, w głębi rożen, 1822 r. Kucharka doskonała wiedeńska, Wrocław 1822, strona tyt. Reprod. wg: A. Banach, Polska książka ilustrowana 1800-1900, Kraków 1959, s. 19. Fot. H. Balcerzak.
58. Miedziana forma do deserów z ornamentem ananasa, XIX w. Muz. Hist. m. st. Warszawy, nr inw. MHW 4524. Fot. A. Skarżyńska.
59. Naczynie do przechowywania herbaty, musztardniczka, miecznik, fajans, wyrób ćmielowski, pół. XIX w. Muz. Nar. w Warszawie, Dział Ceramiki, nr inw. 20848, 20862, 20863. Fot. z neg. Muz. Nar. w Warszawie.
60. Karta przedtytułowa Nowej kuchni warszawskiej, Warszawa 1838. Fot. z neg. Archiwum Zakładu Dokumentacji IHKM PAN.
61. Nauka wydawania potraw i rozbierania mięsa, Nowa kuchnia warszawska, Warszawa 1838, s. 18-19. Fot. A. Skarżyńska.
62. Wzory różnych deserów z książki M. A. Careme, Le pdtissier royal parisien, t. II, Paris 1828, pl. 37. Reprod. wg egzemplarza Biblioteki Uniwersyteckiej w Warszawie, sygn. 3.4.12.19. Fot. H. Balcerzak.
63. Siteczko do herbaty w formie liścia, srebro, l pół. XIX w. Muz. Hist. m. st. Warszawy, Zbiór Negatywów, nr inw. 35323.
64. Śniadanie na werandzie, ok. 1828 r. Muz. Nar.vw Warszawie, Rysunek Polski, sygn. Nieb. 21/1. Fot. z neg. Muz. Nar. w Warszawie.
65. Fragment serwisu obiadowego malowanego w kwiaty, porcelana, wyrób korecki, ok. 1815-1832. Muz. Nar. w Warszawie, Archiwum Klisz, nr neg. 87857.
66. Fragment serwisu do kawy, porcelana, wyrób wałbrzyski, 2 pół. XIX w. Muz. Nar. w Warszawie, Dział Ceramiki, nr inw. 76807 a, b, 76808. Fot. E. Gre-lik.
67. Menu obiadu podanego na I i II stół w pałacu Potockich w Wilanowie 24 VI 1846 r. AGAD, Arch. Gosp. Wilanowskie, Księgi kasowe, sygn. 561. Re-gestr wyd. kuchennych, nlb. Fot. A. Skarżyńska.
68. Plan nakrycia stołu, karta z książki Nowa kuchnia warszawska, Warszawa 1838, s. 11. Fot. A. Skarżyńska.
69. Uroczystość "nimf i satyrów" urządzona u wejścia do grot puławskich w 1803 r. na cześć ks. Luizy Radziwiłłowej. Rys. J. P. Norblin. Muz. Nar. w Warszawie. Rysunek Polski, nr inw. 1162. Fot. z neg. Muz. Nar. w Warszawie.
70. Zabawa towarzyska na Kępie Puławskiej w czasie sianożęcia, pocz. XIX w. Rys. J. P. Norblin. Muz. Nar. w Warszawie, Rysunek Polski, nr inw. 1048. Fot. jw.
71. "Feta" na cześć ks. Józefa Poniatowskiego wydana 6 V 1808 r. w Warszawie. Rys. Z. Yogel. Muz. Nar. w Warszawie, Archiwum Klisz, nr neg. 84519.
72. Bal w salonie okrągłym w pałacu w Zarzeczu, lata 30-te XIX w. M. Morska, Zbiór rysunków... wsi Zarzecze w Galicji, Wiedeń 1836, tabl. 5. Fot. H. Balcerzak.
73. Trzy młode panny w strojach balowych, 1843 r. Rys. K. Prek, Bibl. Jagiellon-
273
Spis ilustracji
ska w Krakowie. Gabinet Rycin. I 128. Fot. z neg. Archiwum Zakładu Dokumentacji IHKM PAN.
74. Wierszopis i deklamator Antoni Jaxa Marcinkowski popisujący się lekturą ok. 1830 r. Rys. J. Sokołowski. Reprod. wg wyd.: A. Kraushar, Typy i oryginały warszawskie. Warszawa 1913, ryć. II. Fot. H. Balcerzak.
75. Kazimierz Girtler w stroju "rycerza z czasów Bolesława Chrobrego" na balu w Krakowie w 1829 r. Reprod. wg wyd.: K. Girtler, Opowiadania, t. I, Kraków 1971, ii. 56 po s. 416. Fot. H. Balcerzak.
76. Otrucie królowej Bony, żywy obraz wg malowidła Jana Matejki odegrany ok. 1868 r. w Krakowie. Fot. ówczesna W. Rzewuskiego, Bibl. Jagiellońska w-Krakowie, Dział Grafiki, bez sygn. Negatyw w Instytucie Sztuki PAN.
77. Bohaterowie powieści H. Sienkiewicza Ogniem i mieczem: Skrzetuski, Rzę-dzian, Podbipięta, Wołodyjowski, Zagłoba w żywym obrazie odegranym w Krakowie w 1884 r. Fot. ówczesna W. Rzewuskiego. Własność prywatna.
78. Dama zajęta szyciem, I pół. XIX w. Rys. P. Michałowski. Muz. Nar. w Warszawie, Arch. Klisz, nr neg. 78690.
79. Marianna Lanckorońska, kasztelanowa połaniecka, robiąca na drutach, lata 20-te XIX w. Arch. Państwowe m. Krakowa i woj. krak. Teki Grabowskiego, E. 56, ryć. 114, s. 63. Fot. Wojewódzkie Archiwum Państwowe w Krakowie.
80. Kufereczek na robótki ręczne 1867 r. "Bluszcz" 1867, nr 12, Dodatek, s. 48. Fot. H. Balcerzak.
81. Wycieraczka do wycierania stalówek i piór, 1866 r. "Bluszcz" 1865/1866, nr 13, Dodatek, s. 54. Fot. jw.
82. Wzór na prowadzenie tygodniowych wydatków na żywność. 1846 rok. Reprod. wg wyd.: Pamiętnik domowy, kalendarz i rachmistrz dla wszystkich stanów, Warszawa 1846, dział: Tygodnik Gospodarski. Fot. jw.
83. Rachunki wyprawy Elżbiety Radziwiłłówny, późniejszej Romanowej Potoc-kiej, 1885 r. AGAD, Arch. Potockich z Łańcuta, sygn. 1431, Rachunki wyprawy ślubnej... Rachunek z Grands Magasins du Louvre z wizerunkiem lwa. Fot. z neg. AGAD.
84. "Inwentarz kredensowy znajdujący się pod dozorem Macieja Tarnowskiego spisany 9 junii 1800" w pałacu w Małej Wsi. AGAD, Arch. Walickich z Małej Wsi, sygn. IA/5, Rejestr kredensu i piwnicy dóbr Mała Wieś 1791 - 1865. Fot. z neg. AGAD.
Na I stronie okładki: Pokój sypialny Artura Potockiego w pałacu w Aleksandrii, 1828 r. Rys. W. Richter. Bibl. Jagiellońska w Krakowie, Gabinet Rycin, sygn.2145. Fot. z neg. Archiwum Zakładu Dokumentacji IHKM PAN. Por. też ii. Nr 44.
Na stronie tytułowej: Lampka nocna veilleuse z imbryczkiem do podgrzewania ziółek, porcelana francuska (?), ok. 1840 r. Muz. Nar. w Warszawie, Dział Ceramiki, nr inw. 654 TC/71. Fot. z neg. Muz. Nar. w Warszawie.
Spis treści
Wstęp....5
Rozdzial 1. Posłuchajmy plotek i nieplotek ...11
Rozdział II. Rodzinny dom .....23
Rozdzial III. Salon ........59
Rozdział IV. Co kryją inne pokoje? ...81
Rozdzial V. Kuchnia .......109
Rozdzial VI. "W co się bawić..." ...159
Rozdział VII. Ręczne roboty ...192
Rozdział,VIII. Rachunki, rachunki...206
Wykaz skrótów ...233
Przypisy . . 234
Indeks osób...261
Spis ilustracji... 269
Wyszukiwarka
Podobne podstrony:
Kuchnia francuska po prostu (odc 03) Kolorowe budynieNALEWKA WILENSKA Domowy wyrob wodek Wirtualna Kuchnia PolKuchnia słowiańskaKuchnia francuska po prostu (odc 25) Tarta cytrynowaKuchnia turecka i greckaZ tobą w kuchni (2)więcej podobnych podstron