DEBBIE MACOMBER
Najpierw ślub
Tytuł oryginału: First Comes Marriage
ROZDZIAŁ PIERWSZY
- Ty jesteś na pewno Zachary Thomas - wykrzyknęła Janine,
wpadając bez tchu do biura. - Przepraszam za spóźnienie, ale ugrzęzłam w
korku na Czwartej Alei. Nie wiedziałam, że przekopują całą ulicę.
Rozpięła płaszcz i przerzuciła go przez poręcz czarnego, skórzanego
fotela, stojącego na wprost dyrektorskiego biurka.
Siedzący po jego drugiej stronie mężczyzna wyglądał na
zmieszanego, jakby nie był pewien, co ma powiedzieć.
-
Jestem Janine Hartman - wyjaśniła, wciąż jeszcze zadyszana.
Oddychała powoli usiłując się uspokoić. - Dziadek mówił, że jeśli go nie
będzie, mam się przedstawić sama.
-
No tak - odezwał się Zachary po chwili niezręcznej ciszy - ale
nie powiedział, że będziesz miała na sobie...
-
Och, sukienka z chusteczek - Janine oparła jedną rękę na
kolanie. Sukienka zrobiona była z niebieskich i czerwonych chust, sięgała
ledwie do kolan i opinała mocno biodra. - To prezent. A ponieważ później
idę odwiedzić dziewczynę, która mi ją uszyła, pomyślałam, że powinnam to
założyć.
-
Rozumiem. A naszyjnik?
Janine dotknęła jednej z lampek choinkowych, dyndającej między
innymi paciorkami, zawieszonej na sznurowadle.
- Trochę dziwaczny, prawda? Także prezent. Ale myślę, że to
ciekawy pomysł artystyczny. Pamela jest bardzo zdolna.
-
Pamela?
-
Nastolatka z Klubu Przyjaciół.
-
Rozumiem - powiedział Zach marszcząc czoło.
-
Zgłosiłam się tam do pracy i od pierwszej chwili
przypadłyśmy sobie do gustu. Matka Pameli mieszka daleko stąd, a ona
jest w trudnym wieku i potrzebuje przyjaciółki.
- Rozumiem- powtórzył.
Janine poważnie w to wątpiła.
- Naszyjnik na pewno różni się bardzo od tych, jakie widziałem -
dodał Zach. Nie wiadomo, czy miał to być komplement.
Janine już w pięć minut po poznaniu Zacha wiedziała, dlaczego
zrobił tak wielkie wrażenie na jej dziadku. W świetnie skrojonym
garniturze był wprost modelowym dyrektorem. Pełen powagi, zachowujący
dystans, zrównoważony. Nieco młodszy, niż przypuszczała,
prawdopodobnie tuż po trzydziestce. W miarę przystojny, ale nie w stylu
amanta filmowego. Ciemne włosy krótko obcięte, jak u wojskowego. Silna
szczęka, wydatne kości policzkowe i pełne usta. Tyle można było
powiedzieć o jego wyglądzie, a wygląd na pewno nie był u tego mężczyzny
najważniejszy. O tym przynajmniej był przekonany jej dziadek.
Kilka miesięcy wcześniej Anton Hartman połączył powszechnie
szanowaną firmę dostawczą, z nowym i szybko zdobywającym klientów
przedsiębiorstwem Zachary'ego Thomasa. Wspólnymi siłami
błyskawicznie opanowali rynek.
Już od kilku tygodni dziadek chciał, żeby poznała Zachary'ego. Jego
imię pojawiało się przy każdej okazji, niezależnie od tematu ich rozmów.
- Dziadek ... bardzo cię ceni - powiedziała.
Cień uśmiechu, a właściwie jego zapowiedź, pojawił się w kącikach
ust Zacha. Pomyślała, że na pewno bardzo rzadko się uśmiecha.
-
Twój dziadek to jeden z najmądrzejszych ludzi w tym kraju.
-
Jest wspaniały, prawda?
Zachary skinął potakująco, bez wahania.
Rozległo się ciche pukanie do drzwi i w pokoju pojawiła się wysoka
kobieta w średnim wieku, ubrana w granatowy, obcisły kostium.
- Dzwonił pan Hartman - oznajmiła. - Zapowiedział, że się spóźni, i
zaproponował, żeby państwo zaczekali na niego w restauracji.
Szczupłą twarz Zacha wykrzywił grymas, Janine spojrzała na niego
speszona. - Czy powiedział, kiedy przyjdzie?
- Niestety, nie.
Janine zerknęła na zegarek. O trzeciej umówiona była z Pamelą i nie
chciała się spóźnić. Nie podobało jej się również, że Zach nie usiłuje nawet
ukryć swego niezadowolenia.
- Najlepiej będzie, jeżeli przełożymy lunch na inny dzień -
zaproponowała pogodnie.
Zapanowało krępujące milczenie.
-
Czy często nie zjawiasz się na umówione spotkanie? - zapytał
uszczypliwie.
-
Oczywiście, że nie - obruszyła się Janine. Już miała
powiedzieć coś na swoją obronę, ale powstrzymała się.
-
Sądzę, że najlepiej będzie, jeśli pójdziemy do restauracji i
poczekamy tam na twego dziadka, zgodnie z jego prośbą - dokończył
sztywno.
Ależ doskonale - odpowiedziała, zmuszając się do uśmiechu. Wstała,
sięgnęła po płaszcz, przyglądając się Zachowi kątem oka. Nie lubił jej.
Uświadomienie sobie tego wywołało u Janine dziwną reakcję. Poczuła się
zawiedziona i trochę smutna. Uważał ją za rozpuszczoną i niepoważną,
prawdopodobnie dlatego, że nie miała żadnej odpowiedzialnej pracy. Przez
chwilę miała ochotę wytłumaczyć, dlaczego wybrała taki styl życia, ale
widząc spojrzenie, jakim ją obrzucił, stwierdziła, że nie warto strzępić języka
we własnej obronie.
Nie miała nic przeciw Zachowi, początkowo myślała nawet, że
mogliby zostać przyjaciółmi, ale teraz już się na to nie zanosiło. Naprawdę
szkoda.
Dziadek, zanim wyszedł rano z domu, cieszył się perspektywą
wspólnego lunchu jak mały chłopiec. Przez dobre piętnaście minut
tłumaczył jej szczegółowo, gdzie ma pojechać, tak jakby nigdy wcześniej
nie była w centrum Seattle. Potem jakby mimochodem wspomniał, że rano
ma spotkanie z ważnym klientem. Jeżeli nie zdąży wrócić na czas, Janine
ma pójść do biura Zacha, przedstawić się i poczekać tam na niego.
Na szczęście restauracja, którą wybrał dziadek, była niedaleko.
Milcząco zgodzili się przejść te kilka przecznic na piechotę, chociaż Janine
z trudem dostosowywała się do dużo dłuższych kroków Zacha.
Starając się nie zostawać w tyle, przyglądała się Zachary'emu
Thomasowi i zastanawiała się, co irytowało ją w tym mężczyźnie. Na
przykład wzrost. Nie był nadmiernie wysoki - oceniła go na jakieś sto
osiemdziesiąt centymetrów - a ponieważ ona miała prawie metr
siedemdziesiąt pięć - pomiędzy nimi nie było więcej niż parę centymetrów
różnicy. Dlaczego więc czuła się przy nim taka mała?
Musiał wyczuć, że mu się przygląda, bo się obejrzał. Janine
odpowiedziała słabym uśmiechem i poczuła na twarzy rumieniec. To, co
dostrzegła w jego spojrzeniu, nie podniosło jej na duchu. Janine nie była
próżna, ale wiedziała, że może się podobać. Kilku mężczyzn zdążyło już jej
to powiedzieć, w tym Brian, człowiek, który złamał jej serce. Ale Zachary
Thomas najwyraźniej w ogóle się nie interesował, jak wygląda.
Skoro nie podobała mu się sukienka, prawdopodobnie tym bardziej
raziło go uczesanie Janine. Miała włosy krótko obcięte, wystrzyżone z tyłu,
z paroma długimi pasemkami spadającymi na czoło. Przez całe lata nosiła
włosy do ramion, z przedziałkiem pośrodku. Niedawno, bez szczególnego
powodu, zdecydowała się je ściąć. Miała ochotę na radykalną zmianę. Pam
zachwyciła się fryzurą i stwierdziła, że Janine wygląda fenomenalnie. Ona
sama nie była o tym przekonana. Pocieszało ją jedynie, że wkrótce jej
gęste, ciemne włosy odrosną.
Zach na pewno uznał ją za osobę bez gustu, ślepo podążającą za
modą. Ona z kolei uważała go za człowieka chłodnego i nie lubiącego
ludzi.
-
Pan Hartman oczekuje państwa - poinformował ich kierownik
sali, kiedy wkroczyli do wybitego miękkimi pluszami lokalu. Ruszyli za
nim, w kierunku owalnego gabineciku wybitego granatowym welwetem. Ich
stopy zapadały się w grubym dywanie.
-
Witajcie - Anton Hartman uśmiechnął się szeroko na ich
widok. Nie znać było na nim lat. Nadal emanował siłą i pewnością siebie,
chociaż włosy miał całkiem białe. Oczy o intensywnym odcieniu błękitu,
który z wiekiem tylko nieco przygasł, nadal były pełne ciepła i mądrości.
-
Przepraszam, że musieliście sobie dawać radę beze mnie.
-
Wszystko w porządku - odpowiedział natychmiast Zach, nie
czekając na reakcję Janine, tak jakby się bał, że ona powie coś
nieodpowiedniego.
Nie zwracając na to uwagi Janine ściągnęła płaszcz i pocałowała
dziadka serdecznie w kłujący nieco policzek.
-
Janine... - zaczął i w tym momencie zauważył jej sukienkę -
Co ty masz na sobie?
- Podoba ci się? - rozłożyła na bok ramiona i okręciła się wokół,
pokazując efekt bananowego kroju w całej okazałości. - Wiem, że
wyglądam w niej trochę ekscentrycznie, ale sądziłam, że ci się spodoba.
Dziadek rzucił okiem na Zacha, a potem spojrzał znowu na nią.
-
Na innej dziewczynie wyglądałaby po prostu skandalicznie,
ale na tobie to dzieło sztuki.
-
Oj, dziadku - roześmiała się - nigdy nie byłeś dobrym
łgarzem. - Wsunęła się na siedzenie obok niego, tak żeby musiał znaleźć
się w środku, między nią a Zachem.
Umierała z głodu. Na śniadanie wypiła tylko kawę i zjadła jedną
grzankę, teraz miała zamiar to nadrobić.
Kiedy kelner przyszedł odebrać od nich zamówienie, poprosiła o
przystawkę, zupę i sałatę. Dodała też, że potem jeszcze poprosi o jakiś
deser. Dziadek nachylił się w stronę Zacha.
-
Janine nigdy nie będzie musiała martwić się o figurę -
powiedział, jakby sprawa była wielkiej wagi dla nich obojga. - Ma to po
babce. Anna mogła jeść, ile chciała, i nigdy nie przybyło jej ani grama.
Janine jest taka sama.
-
Dziadku - szepnęła Janine. - Zacha zupełnie nie obchodzi, ile
ja ważę.
-
A skąd to możesz wiedzieć - odpowiedział, delikatnie
poklepując wnuczkę po ramieniu. - Mam nadzieję, że zdążyliście się już
poznać.
-
Och, tak - wyrwało się Janine natychmiast.
-
Twoja wnuczka jest dokładnie taka, jak opowiadałeś - dodał
Zachary. Dla Antona zabrzmiało to na pewno jak największy komplement.
Ale ona wiedziała, że Zach spodziewał się zepsutej i rozpieszczonej
panienki, a ona nie zawiodła tych oczekiwań. Nie okazywał otwarcie, że jej
nie lubi, ale nic nie wskazywało, że zrobiła na nim wrażenie.
I nie tylko z powodu sukienki i naszyjnika z choinkowych
świecidełek.
Janine spojrzała na dziadka, by sprawdzić, jak zareagował na słowa
Zacha. Zobaczyła, że jego spojrzenie łagodnieje i że przytakuje,
najwyraźniej zadowolony z uwagi swego partnera. Zachary Thomas był
sprytny, to musiała przyznać.
- Jak wypadło spotkanie z Andersonem? - zapytał Zach.
Anton przez chwilę patrzył na niego bezmyślnie.
- Och, Anderson... Dobrze, w porządku. Zgodnie z planami -
odchrząknął i starannie rozłożył serwetkę na kolanach. - Oboje wiecie, że
już od pewnego czasu planowałem to spotkanie. Janine jest radością
mojego życia. Dzięki niej czuję się młody i szczęśliwy.
Jego spojrzenie było pełne ciepła. Janine musiała spuścić wzrok, by
ukryć łzy wzruszenia. Dla niej również dziadek był wybawieniem. Wziął ją
do siebie po śmierci rodziców i roztoczył nad nią czułą i ojcowską opiekę.
Pojawienie się w życiu sześćdziesięciolatka małego intruza musiało być
dość trudne, ale nigdy się nie uskarżał.
- Mój jedyny syn umarł tak młodo - dodał z trudem Anton, nie
umiejąc ukryć bólu.
- Przykro mi - powiedział cicho Zachary.
Janine zdumiało prawdziwe współczucie, jakie zabrzmiało w jego
głosie. Po raz pierwszy poczuła sympatię do Zacha.
- Przez wiele lat rozpaczałem nad utratą mego jedynego dziecka -
ciągnął Anton już mocniejszym głosem. - Ale przez cały czas pracowałem,
zbudowałem prawdziwe imperium.
Janine przyglądała mu się z uwagą. Rzadko bywał tak poważny.
Również nie w jego stylu było wyliczanie własnych osiągnięć.
- Kiedy Zach rozpoczął swą działalność na tym terytorium,
rozpoznałem w nim rzadki dar. Mówi się, że ludzi można podzielić na
takich, którzy powodują, że coś się dzieje, takich, co przyglądają się, gdy
coś się dzieje, i takich, którzy nie wiedzą, co się dzieje. Zachary należy do
tej pierwszej kategorii. Pod wieloma względami jesteśmy bardzo podobni do
siebie. Dlatego zaproponowałem mu połączenie naszych sił i spółek.
-
To był dla mnie zaszczyt, proszę pana.
-
Proszę pana - powtórzył Anton i parsknął śmiechem. Podniósł
rękę, przywołując kelnera. - Nie zwracałeś się do mnie tak od pół roku, nie
ma więc powodu, by teraz zaczynać znowu.
Kelner wrócił, niosąc butelkę drogiego, francuskiego szampana. Po
chwili stały przed nimi napełnione kieliszki.
-
Teraz - ciągnął dalej Anton - po raz pierwszy siedzę razem z
dwojgiem ludzi, których - jak już powiedziałem wcześniej - kocham
najbardziej. Chcę wam powiedzieć, że jestem szczęśliwy. - Podniósł swój
kieliszek. - Za przyszłość.
-
Za przyszłość - odpowiedziała jak echo Janine. Jej wzrok
spotkał się na moment nad kryształowym brzegiem kieliszka ze
spojrzeniem Zacha i zobaczyła w nim błysk uznania. Gdyby miała się nim
pożywić, umarłaby z głodu - ulubione powiedzonko dziadka pasowało jak
ulał do sytuacji - ale cieszyło ją, że zauważył i docenił jej miłość do
dziadka.
- A teraz - powiedział dziadek odstawiając kieliszek -
chciałbym
ogłosić coś ważnego.
Spojrzał na Janine i na jego twarzy pojawił się wyraz głębokiego
uczucia.
- Uważam, że prowadzenie mojego przedsiębiorstwa byłoby zbyt
dużym ciężarem dla ciebie, dziecko - powiedział w zamyśleniu. - W
najśmielszych marzeniach nie przypuszczałem, że tak bardzo się ono
rozrośnie. Ale zdałem sobie sprawę, że już zbyt długo zajmuję się
interesami. Nadszedł czas emerytury, mam zamiar teraz trochę pojeździć po
świecie.
Janine od lat namawiała dziadka, żeby przestał tak ciężko pracować.
Często mówił o odwiedzeniu swego miejsca urodzenia i w ogóle Europy.
Potrafił bez końca wspominać kuzynów i przyjaciół, którzy pozostali w
małym, niemieckim osiedlu, wchodzącym teraz w skład Związku
Radzieckiego.
- Dzięki Zachary'emu stanie się to możliwe - tłumaczył Anton. -
Zbyt dobrze znam samego siebie.
Ostateczne odejście na emeryturę byłoby dla mnie niemożliwe.
Gdybym przestał pracować, to pozostałoby mi tylko wyspowiadać się i
umrzeć. Taki już jestem.
Janine i Zach siedzieli zgodnie milcząc.
-
Nie chcę odrywać się zupełnie od interesów, a jednak mam
ochotę podróżować. - Przerwał, jakby oczekując, że któreś z nich się
wtrąci. - Chyba znalazłem rozwiązanie. Od dzisiaj oddaję berło tobie,
Zach. Ja pozostanę tylko prezesem rady nadzorczej. Wiem, że stało się to
szybciej, niż przypuszczałeś, ale nie wątpię, że się zgodzisz.
-
Ale Anton...
-
Dziadku...
Uciszył ich ruchem ręki.
- Długo nad tym myślałem - przyznał się. - Uznałem, że uczciwość
Zacha jest najwyższej próby, że mogę liczyć na jego lojalność, a jego
inteligencję trudno przecenić. Jest bystry, spostrzegawczy i ma intuicję.
Nie znam nikogo lepszego, kto by mógł zająć moje miejsce, a chwila jest
także odpowiednia.
Janine przyglądała się Zachowi, świadoma jego skrępowania.
Jedyne, co zdołał wykrztusić, to „dziękuję".
- Pewnego dnia część tego imperium będzie należała do ciebie, Janine
- dodał Anton. - Czy masz jakieś zastrzeżenia co do mojej decyzji?
Otworzyła usta, ale nic nie powiedziała. Oczywiście, że zgadzała się z
jego decyzją. Co innego mogła zrobić? Antony odwrócił się do Zacha.
- A ty się zgadzasz?
Zachary patrzył na niego, jakby nadal nie mógł uwierzyć w to, co
właśnie usłyszał. Ale kiedy wreszcie przemówił, jego głos był już zupełnie
spokojny, ledwie tylko zdradzający emocje, jakie musiał odczuwać.
-
Jestem zaszczycony.
-
Przez kilka najbliższych miesięcy będziemy pracowali razem,
ale nie tak jak dotąd. Nie będę cię już uczył, oddam ci do ręki wszystkie
nitki.
Na stole przed nimi pojawiło się pierwsze danie i dalej rozmowa
potoczyła się już gładko. Było to głównie zasługą jej dziadka. Tryskał
radością, był uroczy i zabawny. Trudno było nie poddać się jego dobremu
nastrojowi.
Kiedy skończyli jeść, Zach ze zmartwioną miną zerknął na zegarek.
- Przepraszam, ale muszę już iść, jestem umówiony.
W tej samej chwili Janine uświadomiła sobie, jak jest późno. Dopiła
jednym haustem kawę.
-
Ja także muszę uciekać - chwyciła torebkę i płaszcz,
wyślizgnęła się zza stołu, czekając chwilę na dziadka.
-
Jeżeli nie macie nic przeciwko temu, ja jeszcze zostanę chwilę
i spokojnie skończę kawę - powiedział Anto, wskazując filiżankę.
-
Oczywiście - Janine pochyliła się i pocałowała go na
pożegnanie.
Zachary wyszedł z nią na ulicę. Zanim odszedł, uścisnął mocno jej
dłoń.
-
Miło mi było panią poznać, panno Hartman.
-
Jest pan pewien? - nie mogła się powstrzymać od tej
złośliwości.
Jestem - wytrzymał jej spojrzenie. Odchodząc czuła dziwne
podniecenie. Zach na pewno nie był osobą, którą się lubi od pierwszego
wejrzenia, ale wiedziała, że dziadek nie mylił się co do niego.
Anton był nadal w fantastycznym humorze, kiedy zjawił się
wieczorem w domu. Janine siedziała w bibliotece, popijając ziołową
herbatę. Zwinęta jak kot w fotelu oglądała lokalne wiadomości.
Siadając obok na szerokiej, skórzanej kanapie, dziadek skrzyżował
przed sobą nogi i sięgnął po jedno ze swych hawańskich cygar. Janine
bardzo kochała dziadka i chciała, by rzucił palenie, ale już dawno
zaprzestała czynić mu wymówki. Był człowiekiem, który robi dokładnie to,
na co ma ochotę i zdobywa to, czego pragnie.
- No, dobrze - odezwał się po chwili. - I co myślisz o Zacharym
Thomasie? - czekając na jej odpowiedź, dmuchał pod sufit kłębami dymu.
Janine przez całe popołudnie przygotowywała się na to pytanie.
Wymyśliła parę skomplikowanych odpowiedzi, sprytnych wywodów, które
ukryłyby jej prawdziwe uczucia, ale zrezygnowała z nich. Dziadek
oczekiwał od niej uczciwej odpowiedzi i jej obowiązkiem było powiedzieć,
co naprawdę czuje.
- Nie jestem pewna. To trudny człowiek, prawda?
Anton zgodził się z nią pogodnie.
- Tak. Myślałem, że odbierzesz to jak wyzwanie.
Chłopak jest nieco szorstki po wierzchu, ale w środku - samo złoto.
Janine nie przyszło do głowy, żeby potraktować Zacha jako...
wyzwanie. Uczciwie mówiąc, w ogóle nie pomyślała, że mogłaby się z nim
w przyszłości w ogóle widywać. Dziadek i Zach współpracowali ze sobą
blisko, ale ona nie mieszała się do interesów.
- Zdobyłem jego zaufanie, ale zabrało mi to trochę czasu - dodał
dziadek.
-
Cieszę się, że postanowiłeś wycofać się z interesów -
powiedziała, przysłuchując się prognozie pogody.
-
Zachary zmieni się - mówił Anton.
-
Dziadku - powiedziała, powstrzymując śmiech. - Dlaczego
miałby się zmienić? Jest człowiekiem sukcesu. Przyszłość rysuje się przed
nim lepiej niż dobrze.
Anton wstał, zaczął nalewać sobie solidną porcję brandy, powoli
rozlewając ją po ściankach kieliszka, wreszcie powiedział z
zastanowieniem.
-
Ty go zmienisz.
-
Ja? - Janine roześmiała się niepewnie. - Ja zmienię
Zachary'ego Thomasa? To by było dopiero wydarzenie!
-
Zanim się zaczniesz ze mną sprzeczać, a widzę, że masz na to
ogromną ochotę, chciałbym ci opowiedzieć pewną historię. Smutną
historię.
Janine uzbroiła się w cierpliwość i wyłączyła telewizor. Była
przyzwyczajona do wysłuchiwania opowieści dziadka.
-
Słucham.
-
Jest to historia chłopca, który urodził się w nieszczęśliwej
rodzinie, ojca miał alkoholika, a matka nie umiała sobie poradzić z
nałogiem męża. Życie dało mu kiepski start. Ojciec był w tak złym stanie,
że władze zabrały chłopca i jego młodszą siostrę z domu. Miał wtedy
zaledwie osiem lat i przeszedł przez szereg sierocińców, ale nie pozwalał
na rozdzielenie z siostrą. Obiecał jej, że zawsze będzie się nią opiekował.
Ale pewnego razu nie było wyboru i umieszczono ich w różnych
domach. Chłopak, bojąc się o siostrę, uciekł. Trzy dni później znaleziono
go niedaleko miejsca, w którym umieszczono Beth Ann.
- Prawdopodobnie czuł się za nią odpowiedzialny.
-
Tak. A co gorsza ona utonęła w wieku lat dwunastu.
-
Och, nie - Janine poczuła, jak żal ściska jej serce. -
Oczywiście winił siebie - dodał cicho Anton.
-
Biedne dziecko.
-
Potem do nikogo już się nie przywiązał - mówił dalej dziadek,
wpatrując się uporczywie w złocisty płyn. - Nigdy nie odnalazł swojego
miejsca, ale trudno go o to winić. - Zaciągnął się cygarem. - Jego matka
umarła miesiąc po siostrze. To były jedyne dwie osoby, jakie kiedykolwiek
kochał. Z ojcem zerwał kontakt, co prawdopodobnie wyszło mu na dobre.
Stracił więc rodzinę i nie było nikogo, kto chciałby się zająć tym trudnym,
zranionym chłopcem.
-
Czy stał się przestępcą? - wydawało się to Janine logiczne. W
swojej działalności społecznej niejednokrotnie miała do czynienia z
młodzieżą trudną.
-
Nie - dziadek zbył jej pytanie krótko. - Przeszedł przez
dzieciństwo bez kotwicy, nie mając możliwości nacieszyć się okresem tak
ważnym dla rozwoju człowieka.
-
Dziadku...
Uciszył ją uniesieniem dłoni.
- W wieku osiemnastu lat zaciągnął się do wojska.
Był to dobry wybór i dość naturalny przy jego inteligencji i
przejawiającej się skłonności do braku poszanowania własnego życia. Nie
miał nikogo, kto by po nim płakał. Szybko awansował, zgłaszając się do
niebezpiecznych zadań. Podróżował po całym świecie, z jednego
zapalnego miejsca w drugie. Miał zadania często ściśle tajne. Mógł zajść
bardzo wysoko, ale z niewiadomych powodów zrezygnował. Nikt nie
rozumiał, dlaczego. Podejrzewam, że chciał rozpocząć życie od nowa.
Wtedy właśnie otworzył firmę dostawczą. W ciągu jednego roku zwrócił
na siebie moją uwagę. Działał agresywnie i twórczo. W ciągu pięciu lat stał
się jednym z najpoważniejszych moich konkurentów. Widziałem w nim
siłę, którą odebrał mi wiek. Spotkaliśmy się. Porozmawialiśmy. I ostatecznie
połączyliśmy siły.
- Najwyraźniej opowiedziałeś mi historię życia Zachary'ego.
Anton z uśmiechem wypił łyk brandy.
- Zauważyłaś, że niełatwo mu dogadać się z ludźmi.
Pomyślałem, że dobrze będzie, jeżeli dowiesz się dlaczego. Zach
nigdy nie czuł się bezpieczny. To zapewnia tylko dom. Nigdy tak naprawdę
nie doświadczył miłości, poza uczuciem do swej siostry. Jego życie było
długim pasmem bolesnych przeżyć. Dzięki sile woli udało mu się pokonać
wszystkie przeciwności, które znalazły się na jego drodze. Wiem, że
Zachary Thomas ma małe szanse, by wygrać w konkursie na mężczyznę
roku, ale zasłużył na mój szacunek.
Janine rzadko słyszała dziadka mówiącego o kimś z równym
przejęciem.
-
Zach ci to wszystko o sobie opowiedział?
-
Chyba żartujesz! Zach nigdy nie mówił ze mną o swojej
przeszłości. Wątpię, czy mówił o niej komukolwiek.
-
Sprawdziłeś go?
-
Musiałem. Ale już wcześniej podejrzewałem, że jego droga nie
była usłana różami.
-
To bardzo smutna historia?
-
Musisz być dla niego bardzo dobra, moja droga.
-
Ja? - zdziwiła się Janine.
-
Tak, ty. Nauczysz go śmiać się i cieszyć życiem. A co
najważniejsze, nauczysz go miłości.
-
Chyba cię nie rozumiem. Najprawdopodobniej będę się
widywać z Zachem od czasu do czasu, ponieważ przejmuje twoje
stanowisko w przedsiębiorstwie, ale naprawdę nie wiem, jak mogłabym
wpłynąć na jego życie.
Leniwy uśmiech powoli pojawił się na ustach dziadka.
- I tu się mylisz, moja droga. Odegrasz bardzo ważną rolę w życiu
Zacha, a on w twoim.
Janine słuchała speszona.
- Jeszcze nie rozumiesz? - zapytał cicho. - Widzisz, Janine, wybrałem
Zachary'ego, żeby został twoim mężem.
ROZDZIAŁ DRUGI
Przez chwilę panowała cisza, a potem Janine odezwała się
niepewnie:
-
Żartujesz, prawda, dziadku?
-
Nie - odpowiedział, zapalając drugie cygaro. Kiedy przyglądał
się rozżarzonemu ognikowi, jego oczy zabłysły złośliwie, ale czaiło się w
nich coś jeszcze, co nie tak łatwo było zdefiniować. - Jestem śmiertelnie
poważny.
-
Ale... - Janine była tak zmieszana, że nie wiedziała, co ma mu
odpowiedzieć.
-
Zastanawiałem się nad tym poważnie już od dłuższego czasu.
Zach jest dla ciebie po prostu wymarzony, a ty będziesz dopełniać go
idealnie. I będziecie mieć cudowne, złotowłose dzieci.
-
Ale... - Janine nie mogła nic wykrztusić. W jednej chwili
wysłuchiwała wzruszającej przypowieści, a w następnej dziadek informował
ją o mężu, którego dla niej wybrał i o kolorze włosów jej przyszłych dzieci.
-
Kiedy się nad tym zastanowisz - mówił dalej - na pewno się ze
mną zgodzisz. Zach jest wspaniałym, młodym mężczyzną i będzie
znakomitym mężem.
-
Ty... z nim rozmawiałeś... zgodził się? - wykrztusiła wreszcie.
Pytasz, czy podsunąłem Zachowi takie rozwiązanie? - zapytał
dziadek. - Na niebiosa, oczywiście, że nie. A w każdym razie jeszcze nie. -
Parsknął, jakby pomysł wydał mu się bardzo zabawny. - Zach nie jest z
tych, którzy z wdzięcznością przyjmują mieszanie się w ich prywatne
sprawy. Z nim muszę postępować w rękawiczkach. Uczciwie mówiąc,
rozważałem połączenie sprawy małżeństwa z zaoferowaniem mu pozycji
przewodniczącego, ale po namyśle zmieniłem zdanie. Zach nigdy by się na
to nie zgodził. Ale są inne, lepsze sposoby. Ty się o nic nie musisz
martwić.
- Ja... rozumiem - Janine rozumiała tylko to, że dziadek najwyraźniej
nie wiedział, na jakim świecie żyje. Widocznie wciąż wierzył w dawne
obyczaje, chociaż pozornie był bardzo nowoczesny.
Zaciągnął się mocno cygarem.
-
Widzę, że pomysł zaaranżowanego małżeństwa wydaje ci się
nieco staroświecki, ale przyzwyczaisz się do tej myśli. Wybrałem dla ciebie
dobrego męża i na pewno jesteś na tyle inteligentna, by to docenić.
-
Dziadku, chyba nie bardzo rozumiesz, co mi proponujesz -
powiedziała, starając się zebrać rozbiegane myśli. Miała nadzieję, że potrafi
wytłumaczyć śmieszność całego pomysłu, nie urażając go.
-
Ależ wiem doskonale, moje dziecko.
-
W tym kraju i w tych czasach - mówiła dalej powoli -
mężczyźni i kobiety sami wybierają partnerów. Najpierw zakochują się, a
potem pobierają.
-
Niestety, ten system nie sprawdza się - wymruczał dziadek
marszcząc brwi.
-
Co to znaczy „nie sprawdza się"? - krzyknęła tracąc
cierpliwość. - Tak dzieje się już od dawna.
-
Spójrz, ile jest rozwodów. Czytałem ostatnio, że blisko
pięćdziesiąt procent małżeństw w tym kraju nie wytrzymuje próby czasu.
Kiedyś nie było rozwodów. Rodzice decydowali, kogo ma poślubić ich syn
czy córka, a oni przyjmowali to postanowienie bez szemrania. Najpierw był
ślub, a potem przychodziła miłość.
- Dziadku - łagodnie odezwała się Janine. Jej dziadek był
człowiekiem logicznym i jeżeli wytłumaczy mu wszystko porządnie, na
pewno zrozumie. - Teraz to się odbywa inaczej. Najpierw zjawia się
miłość, dopiero później małżeństwo.
-
A co wy, młodzi ludzie, wiecie o miłości?
-
Kiedy nadchodzi, dostatecznie dużo - skłamała gładko. Jej
pierwsze spotkanie z wielkim uczuciem skończyło się złamanym sercem,
ale dziadek nie wiedział nic o Brianie.
-
Też coś - prychnął. - A cóż ty możesz wiedzieć o miłości?
-
Wiem - odpowiedziała nerwowo - że twoje małżeństwo z
babcią przygotowały rodziny, ale to było wieki temu i w innym kraju. W
Ameryce taki zwyczaj nie istnieje. A ja i ty mieszkamy właśnie tutaj.
Dziadek zapatrzył się w swoją brandy zatopiony w myślach. Janine
nie wiedziała, czy w ogóle ją słyszał.
-
Nigdy nie zapomnę pierwszego spotkania z Anną - powiedział
łagodnie, jego głos zdawał się dochodzić z bardzo daleka. - Miała
szesnaście lat i takie długie, jasne włosy. Warkocze sięgały jej do pasa.
Mój ojciec rozmawiał z jej ojcem, a kiedy oni omawiali interesy, Anna i ja
siedzieliśmy w dwóch przeciwległych kątach pokoju. Byliśmy zbyt
nieśmiali, żeby choć na siebie spojrzeć. Zastanawiałem się, czyjej się
podobam. Dla mnie była najpiękniejszą dziewczyną na całym świecie.
Nawet teraz, po tylu latach pamiętam jak serce mi biło, kiedy po raz
pierwszy ją zobaczyłem. Wiedziałem...
-
Ależ dziadku, to było prawie sześćdziesiąt lat temu! Teraz o
małżeństwach już nie decydują rodziny. Może dawne zwyczaje kiedyś były
dobre, ale teraz to się już po prostu przeżyło. - Dziadek nadal wpatrywał się
w kieliszek, zatopiony we wspomnieniach.
Następnego dnia rodzice Anny odwiedzili nasze gospodarstwo i
ojcowie znowu rozmawiali. Udawałem, że nic mnie to nie obchodzi. Ale
kiedy zobaczyłem, że wymieniają uścisk dłoni, a potem poklepują się po
plecach, wiedziałem, że wkrótce Anna będzie moja.
-
Pokochałeś ją, zanim jeszcze pobraliście się, prawda? -
zapytała Janine łagodnie, mając nadzieję, że będzie musiał przyznać jej
rację.
-
Nie - odpowiedział bez wahania. - Jak mogłem ją kochać,
kiedy widziałem ją tylko dwa razy przed ceremonią zaślubin. Prawie w
ogóle nie rozmawialiśmy. Miłość nie była nam potrzebna do szczęścia.
Miłość przyszła później, kiedy przybyliśmy do Ameryki.
-
Chyba i w tamtych czasach aranżowanie małżeństw było już
anachronizmem - Janine szukała desperacko jakichś argumentów.
-
Rozumiem, że wtedy takie zaplanowane małżeństwa mogły
być dla wszystkich najlepsze. Ale dzisiaj ten pomysł nie może się
sprawdzić. Przykro mi, że cię zawiodłam, dziadku, ale nie zamierzam
zaakceptować Zachary'ego Thomasa jako męża i jestem przekonana, że on
również nie zgodziłby się na małżeństwo ze mną.
Na moment jego twarz stężała w grymasie niezadowolenia, ale po
chwili była znów całkiem spokojna. Janine rzadko kwestionowała jego
autorytet i prawie nigdy otwarcie mu się nie sprzeciwiała.
-
Przypuszczam, że to musiał być dla ciebie szok - powiedział. -
Proszę cię tylko, byś rozważyła mój pomysł, Janine. Przynajmniej tyle
możesz mi obiecać. Czy odrzucasz małżeństwo z Zachem po prostu
dlatego, że ten sposób wydaje ci się staroświecki?
-
Och, dziadku... - Janine nie znosiła odmawiać mu
czegokolwiek. - Tu nie chodzi tylko o mnie. A co z Zachem? Jakie on ma
plany? Co, jeśli on...
Dziadek przerwał jej wątpliwości gwałtownym wzruszeniem ramion.
- Powiedz mi, kiedy ostatnio prosiłem cię, żebyś zrobiła coś dla
mnie? - nie ustępował.
-
Dawno - przyznała, krzywiąc się z niesmakiem. Zastosować
taką metodę!
-
Weź więc pod uwagę Zacha jako kandydata na męża! - jego
oczy błysnęły. - Będziecie mieć takie piękne dzieci. - Obiecuję, że pomyślę
o tym. - Ale to i tak nic nie zmieni - dodała w myślach.
Dziadek nie wspominał Zacha Thomasa, nawet kiedy mówił o
interesach, aż do następnego popołudnia. Dopiero gdy usiedli do kolacji,
spojrzał wyczekująco na Janine i zapytał:
-
No i co?
Przez całe popołudnie był w pogodnym nastroju. Teraz też z
uśmiechem nakładał jej na talerz cienki płatek mięsa. Była to wołowina
najpierw marynowana, a potem smażona, ulubione danie Janine.
- No i co? - powtórzył, wciąż się uśmiechając.
- Co zdecydowałaś?
Janine sięgnęła po bułkę, powoli i starannie smarowała ją masłem,
starając się zyskać na czasie i zastanawiając się w popłochu, co ma
powiedzieć.
- Nic - wykrztusiła wreszcie.
Uśmiech na twarzy dziadka zamienił się w grymas niezadowolenia.
-
Obiecałaś mi, że rozważysz projekt małżeństwa z Zachem.
Dałem ci więcej czasu, niż Annie dał jej ojciec.
-
Chcesz wiedzieć teraz?
-
Teraz!
Ależ dziadku, zwykłe tak lub nie to nie może być odpowiedź na tak
skomplikowane pytanie. Chcesz, żebym w dwadzieścia cztery godziny
zadecydowała o całym moim przyszłym życiu. - Nadal usiłowała zyskać na
czasie i dziadek zaczynał się już tego domyślać. Prawdę mówiąc, nie
wiedziała, co ma mu odpowiedzieć. Nie mogła poślubić - zakładając nawet,
że on zgodziłby się na to - ale tak bardzo nie chciała zawieść dziadka.
-
Co w tym takiego skomplikowanego, albo wychodzisz za
niego, albo nie.
-
Nie rozumiem, dlaczego postanowiłeś, że mam wyjść właśnie
za Zacha Thomasa - krzyknęła. - Dlaczego nie za Petera?
Z Peterem umawiała się od pewnego czasu. Ale nie traktowała go
poważnie, jej serce było zbyt obolałe po przejściach z Brianem.
- Kochasz się w tym bezbarwnym słabeuszu, który...
Janine westchnęła głośno, żałując, że włączyła osobę Petera do
rozmowy.
- Jest bardzo dobry.
-
Jak mus czekoladowy! - mruknął dziadek. - Peter Donahue w
ogóle nie nadaje się na męża. Co ci przyszło do głowy?
-
Wcale nie myślałam o nim jako o mężu - wyjaśniła. Peter był
zabawny, ale dziadek miał rację, na męża nie nadawał się zupełnie.
- Dzięki Bogu, zostało ci trochę rozumu.
Janine wzięła głęboki oddech i wreszcie zadała pytanie, które
dręczyło ją przez całe popołudnie.
-
Czy... czy... ty zorganizowałeś małżeństwo mojego ojca?
Dziadek spuścił oczy, ale zdążyła jeszcze zobaczyć, jak nagle
posmutniały.
-
Nie. Zakochał się w Patrice na studiach. Od razu wiedziałem,
że to nie będzie dobre małżeństwo, ale Anna powiedziała mi, że jesteśmy
w Ameryce i tutaj młodzi ludzie sami decydują, w kim chcą się zakochać.
-
Czy myślisz, że posłuchałby ciebie, gdybyś narzucił mu
małżeństwo?
Dziadek zawahał się, złapał ręką za karafkę z wodą.
-
Nie wiem, ale chcę wierzyć, że tak.
-
A on ożenił się z moją matką.
Oboje przez chwilę milczeli. Janine miała niewiele wspomnień
związanych z rodzicami, jakieś skrawki, zazwyczaj nie powiązane ze sobą.
Dobrze pamiętała za to okropne kłótnie i oskarżenia, jakimi się obrzucali.
Pamiętała, że kiedy zaczynali krzyczeć, chowała się pod łóżko, zasłaniając
uszy dłońmi. To ojciec odnajdywał ją potem i uspokajał. Zawsze ojciec.
Matki nie pamiętała prawie wcale. Nawet zdjęcia nie wywoływały
wspomnień, choć Janine spędzała długie godziny, przyglądając się
fotografiom. Ale kobieta, która dała jej życie, pozostała kompletnie obca.
-
Ty jesteś jedynym pozytywem wynikłym z małżeństwa
Stevena - powiedział Anton szorstko. - I przynajmniej Steven i Patrice
oddali mi ciebie, jeszcze przed swą śmiercią.
-
Och, dziadku, tak bardzo cię kocham i tak strasznie mi
przykro, kiedy nie podoba ci się to, co robię, ale naprawdę nie mogę wyjść
za Zacha i nie wierzę, żeby on chciał się ożenić ze mną.
Dziadek w milczeniu skończył kolację, rozważając jej słowa.
-
Chyba zachowuję się jak pryk, który chciałby, żeby wszystko
było po staremu.
-
Dziadku, nie, wcale tak nie myślę.
Oparł się łokciami na stole, złożył dłonie i przyjrzał się uważnie
wnuczce.
-
Może łatwiej byłoby mi to wszystko zrozumieć, gdybym
wiedział, czego oczekujesz od męża.
Zawahała się i odwróciła wzrok, unikając jego spojrzenia. Jeszcze
tak niedawno wiedziała bardzo dobrze, czego chce.
-
Jeśli mam być uczciwa, to muszę przyznać, że nie jestem
pewna. Chyba miłości.
-
Miłość - dziadek smakował to słowo jak dobre wino.
-
Tak - powiedziała już pewniej, przytakując energicznie głową.
-
Co to jest miłość?
-
No... - Janine nie była pewna, czy potrafi to cudowne uczucie
opisać zwykłymi słowami. - To świadomość, że coś się dzieje z sercem.
-
Serce - powtórzył dziadek, przykładając dłoń do piersi.
-
Prawdziwa miłość jest wtedy, gdy mężczyzna woli umrzeć niż
żyć bez ciebie - dodała ognia swej definicji.
-
Chciałabyś, żeby umarł?
-
Nie, tylko żeby chciał umrzeć. Dziadek zmarszczył brwi.
-
Nie rozumiem.
-
Miłość to tajemne schadzki na szkockich wrzosowiskach -
dodała, przypominając sobie historyczny romans, który czytała jako
nastolatka.
-
W pobliżu Seattle nie ma wrzosowisk.
-
Nie przerywaj mi - powiedziała z uśmiechem, starając się nie
wypaść z nastroju. - Miłość to namiętność.
-
Wydaje mi się, że namiętność to hormony.
-
Dziadku, proszę!
-
Jak mogę cokolwiek zrozumieć, jeśli opowiadasz takie
śmieszne rzeczy. Chcesz miłości. I najpierw twierdzisz, że to jest uczucie
płynące z serca, a potem mówisz o namiętności.
-
To jeszcze więcej. To spacer ręka w rękę plażą o zmierzchu,
patrzenie sobie w oczy. To wyznawanie uczucia bez słów - zamilkła
zawstydzona, że tak się zapędziła. - Nie umiem tego opisać. Chyba nikt nie
umie.
-
Nie umiesz, bo nigdy jej nie doświadczyłaś.
-
Może - zgodziła się opornie. - Ale pewnego dnia zakocham
się.
- W Zachu - stwierdził z absolutną pewnością.
Janine nie próbowała dalej się z nim spierać. Dziadek potrafił być
okropnie uparty. Wierzyła, że tylko czas może tu pomóc. Już wkrótce
zrozumie, że ani ona, ani Zach nie mają najmniejszej ochoty dostosowywać
się do przygotowanego przez niego scenariusza. Wtedy i tylko wtedy
zrezygnuje.
Minął tydzień i dziadek nie wspomniał ani słowem o małżeństwie.
Był zimny, wietrzny marcowy wieczór, w okna zacinały strugi deszczu.
Janine uwielbiała takie wieczory. Siedziała skulona na swym ulubionym
fotelu z kryminałem w ręce, kiedy zadzwonił dzwonek u drzwi. Dziadka nie
było w domu, a ona nie oczekiwała nikogo.
Zapaliła światło na ganku i wyjrzała przez wizjer. Zobaczyła Zacha,
ściskającego pod pachą jakąś teczkę. Wcisnął głowę w ramiona, zasłaniając
się przed deszczem.
-
To ty, Zach? - zawołała zdziwiona, otwierając szeroko drzwi.
-
Witaj, Janine - przywitał się grzecznie, wchodząc do środka. -
Czy zastałem dziadka?
-
Nie - przycisnęła książkę do piersi, żeby uspokoić bicie serca. -
Wyszedł gdzieś.
Zach zawahał się, wyraźnie zmieszany.
-
Prosił mnie, bym wpadł do niego. Chciał o czymś ze mną
porozmawiać. Czy powiedział, kiedy wróci?
-
Nie, ale jestem pewna, że jeśli umawiał się z tobą, wkrótce
powinien się pojawić. Chcesz poczekać na niego?
-
Chyba tak.
Wzięła od Zacha deszczowiec i poprowadziła go do blioteki. Na
kominku płonął niewielki ogień ogrzewając swym ciepłem pokój.
Dwupiętrowy dom był typowym budynkiem z przełomu wieków, z
wysokimi, obszernymi pomieszczeniami. Kiedyś całe drugie piętro
zajmowała służba. Teraz na stałe mieszkał z nimi tylko Charles, ale on miał
pokoje nad garażem. Pracował dla dziadka, był jego kierowcą. Pani
McCormick zjawiała się codziennie rano. Na jej głowie był cały dom.
-
Napijesz się czegoś? - zapytała Janine.
-
Napiłbym się kawy, jeśli to nie sprawi kłopotu.
Właśnie zapatrzyłam świeżą, jest w dzbanku. Janine przyniosła z
kuchni filiżankę, po czym usiadła na wprost Zacha, zastanawiając się, czy
ma mu coś powiedzieć o pomyśle dziadka.
Spodziewała się, że dziadek nie rozmawiał na ten temat z Zachem.
Nie siedziałby chyba tak spokojnie, popijając kawę. Przypuszczała, że jeśli
tylko dziadek zahaczy o ten temat, Zach natychmiast straci swój spokój.
Będzie urażony i wściekły. Już miała go ostrzec, ale zrezygnowała. Niech
dowie się o planach dziadka w taki sam sposób jak ona.
Splatając palce, uśmiechnęła się. Czuła się trochę niezręcznie.
- Miło cię znowu widzieć.
-
Mnie też. Choć przyznam, że jestem nieco zawiedziony.
-
Dlaczego?
-
Jadąc tu starałem się odgadnąć, co tym razem będziesz miała
na sobie. Sukienkę z papierowych torebek? Bluzkę z męskich skarpet?
Żachnęła się na niego. Zachowywał się tak, że czuła się przy nim jak
piętnastoletnia dziewczynka. Już to przekreślało możliwość jakichkolwiek
bliższych kontaktów między nimi.
- Muszę przyznać, że wełniane spodnie i ten piękny sweter są miłą
niespodzianką - dodał.
W jego ciemnych oczach po raz pierwszy dostrzegła uznanie.
I w tym momencie Janine zrozumiała.
Siedziała jak skamieniała, trochę się jej nawet kręciło w głowie.
Dziadek nie tylko rozmawiał już z Zachem, ale nawet doszli do
porozumienia. I dlatego Zach zachowywał się tak przyjacielsko. Nic
dziwnego, że zjawił się nie zapowiedziany właśnie tego wieczoru, kiedy
dziadka nie było w domu.
Wspólnie chcą ją w to wciągnąć. No cóż, ale ona nie ma
najmniejszego zamiaru dać się wrobić. Jeżeli dziadek i Zach myślą, że uda
im się namówić ją na małżeństwo, czeka ich niemiła niespodzianka.
Usiadła prosto na skraju fotela.
-
Zgodziłeś się - mruknęła, rzucając mu złe spojrzenie. Nie
mogła dłużej wytrzymać. Zerwała się z fotela i zaczęła chodzić po pokoju,
splatając palce i starając się zebrać myśli. - Dziadek powiedział ci, prawda?
-
Nie rozumiem, o co chodzi? - Zach wpatrywał się w nią
zdumiony.
-
Nie mogę uwierzyć - jęknęła - po prostu nie mogę uwierzyć.
Miałam o tobie lepsze zdanie.
-
W co nie wierzysz?
-
Przysięgłabym, że ty właśnie jesteś mężczyzną, którego nie da
się kupić. Zawiodłam się na tobie, Zach.
Nadal był spokojny, co rozzłościło ją jeszcze bardziej.
-
Nie mam pojęcia, o czym mówisz - to było wszystko, co
powiedział.
-
Pewnie, udawaj niewiniątko - żachnęła się. Była tak
wzburzona, że nadal krążyła po bibliotece.
Zach zerknął na zegarek i dopił kawę.
-
Czy twój dziadek wie o tych atakach histerii?.
-
To śmieszne, Zach, bardzo śmieszne.
Westchnął głęboko.
-
No dobrze, złapałem przynętę. Dlaczegóż to twierdzisz, że
dałem się kupić. I jeszcze nim zapomnę, chciałbym się dowiedzieć, jaka
była zapłata.
-
Na dobrą sprawę można by powiedzieć, że nie dostałeś nic. I
zapewniam cię, że nic nie dostaniesz, bo ja nie jestem na sprzedaż. - Oparła
ręce na biodrach i obrzuciła go spojrzeniem pełnym niesmaku.
-
Co ci ofiarował w zamian? Całe przedsiębiorstwo?
Pieniądze?
Zach wzruszył ramionami.
-
Nic mi nie proponował.
-
Nic - powtórzyła powoli. Poczuła się urażona.
- Po prostu chciał ci mnie oddać. - Oszołomiona usiadła znowu w
fotelu. - Myślałam, że rodzina panny młodej powinna wnieść jakiś posag.
Dziadek nie zaproponował ci nawet pieniędzy?
-
Posag? - Zach powtórzył to słowo, jakby je słyszał po raz
pierwszy w życiu.
-
Rodzina dziadka otrzymała krowę i dziesięć kurczaków za
moją babcię - powiedziała, jakby to wyjaśniało wszystko. - Ale
najwyraźniej ja nie jestem nawet warta jednej kury.
Zach odstawił filiżankę na bok i wyprostował się w fotelu.
- Myślę, że powinniśmy zacząć tę rozmowę od początku. Zgubiłem
się. Może łaskawie oświecisz mnie, cóż ja takiego koszmarnego zrobiłem.
Janine zerknęła w jego stronę.
- No dobrze, jeśli nalegasz - dodała po chwili.
- Oczywiste jest, że dziadek rozmawiał z tobą o małżeństwie.
-
Małżeństwie? - powtórzył kompletnie zaskoczony. Jego twarz
nie wyrażała nic. - Z kim?
-
Ze mną, oczywiście.
Zach zerwał się z fotela na równe nogi.
-
Z tobą?
- Nie musisz być taki przerażony. Ostatecznie nie jestem babą-jagą.
Są mężczyźni, którzy byliby uszczęśliwieni, stając ze mną na ślubnym
kobiercu. - Co prawda, nie Brian i na pewno nie Peter, ale uważała, że Zach
powinien myśleć, że ma stada adoratorów.
-
My mielibyśmy się pobrać... to niemożliwe. To zupełnie
wykluczone. Ja w ogóle nie mam zamiaru się żenić... nie potrzebuję ani
żony, ani rodziny.
-
Powiedz to dziadkowi.
-
Właśnie to zamierzam zrobić.
Janine nie miała wątpliwości, że rozmowa, jaka odbędzie się po
powrocie dziadka, nie zapowiada się przyjemnie.
-
Skąd temu zwariowanemu staruchowi przyszło do głowy, że
może dyktować innym, jak ma wyglądać ich życie? - zapytał gniewnie.
-
Jego małżeństwo zostało tak ułożone, a wcześniej małżeństwo
jego ojca. Wierz mi, Zach, tłumaczyłam mu i tłumaczyłam, ale dziadek ufa
zwyczajom starego kraju i uważa, że my dwoje - chociaż jest to naprawdę
śmieszne - pasujemy do siebie jak ulał.
-
Gdybyś nie była taka poważna, uważałbym to za świetny
dowcip.
Janine zauważyła, że bardzo pobladł.
-
Zdaje się, że oskarżyłam cię przedwcześnie. Przepraszam za
to, ale... no cóż... myślałam, że dziadek rozmawiał już z tobą, a ty się
zgodziłeś.
-
Czy to wtedy zaczęłaś coś pleść o krowie i kurczakach?
-
Przez chwilę pomyślałam, że dziadek ofiarował ci mnie za
darmo. Wiem, że to głupie, ale poczułam się urażona, jakby uznał, że nie
jestem nic warta.
Po raz pierwszy od początku rozmowy twarz Zacha złagodniała i
nawet uśmiechnął się słabo.
-
Nie wątpisz chyba, że dziadek cię kocha.
- Nie - pogrążona w myślach przeczesywała palcami włosy. - Użyłam
wszystkich argumentów, jakie mi przyszły do głowy, żeby
wyperswadować mu ten pomysł. Tłumaczyłam, jak ważna jest miłość, że
kobieta i mężczyzna mają prawo do własnych wyborów. Ale najwyraźniej
nie potrafi zgodzić się z tym, że zmieniły się czasy.
-
Nie słuchał cię?
- Słuchał - odpowiedziała, biorąc dziadka w obronę -
ale nie
zgadzał się z ani jednym moim słowem. Dziadek twierdzi, że nowoczesne
podejście do miłości i małżeństwa okazało się kompletnym fiaskiem. A
wobec faktu stale rosnącej liczby rozwodów, trudno mi było nawet z nim
dyskutować.
-
To prawda - zgodził się Zach. Wyglądał na zakłopotanego.
-
Wyjaśniłam mu, że kobieta i mężczyzna najpierw zakochują
się w sobie, a potem decydują na małżeństwo, ale dziadek upiera się, że
lepsza jest odwrotna kolejność.
-
Dobry Boże - Zach potarł dłonią podbródek.
- Teraz, kiedy już wiem, o co chodzi, widzę że i mnie w każdej
rozmowie przygotowywał do tego, co się miało stać. Nigdy nie omieszkał
wspomnieć, jaka jesteś cudowna.
Janine westchnęła cicho.
- To samo opowiadał o tobie, na długo zanim się spotkaliśmy.
Zaciskając usta Zach oznajmił:
-
Teraz wiele spraw się wyjaśnia.
-
Co zrobimy? - zastanawiała się głośno Janine.
- Uważam, że musimy opracować jakiś plan. Nie chcę zawieść
dziadka, ale nie mam zamiaru dać się wydać jak... jak... - nie potrafiła
dokończyć.
- Szczególnie za mnie.
Choć jego głos wydawał się całkowicie pozbawiony emocji, Janine
usłyszała w nim ból. Poczuła, jak ściska jej się serce ze współczucia. Znała
przecież jego przeszłość, wiedziała, że otrzymał jedynie okruchy miłości.
- Nie o to mi chodziło - powiedziała stanowczo.
- Dziadek nie wybrałby ciebie, gdybyś nie był kimś naprawdę
nadzwyczajnym. Znakomicie ocenia ludzi, a ty od pierwszej chwili zrobiłeś
na nim ogromne wrażenie.
- Nie oszukujmy się, Janine - sprzeciwił się Zach.
- Ty jesteś światową dziewczyną. Pasujemy do siebie jak kwiatek do
kożucha.
-
Zgadzam się, że nie pasujemy do siebie, ale z zupełnie innych
powodów. Od chwili, kiedy weszłam do twojego biura, dajesz mi jasno do
zrozumienia, że uważasz mnie za snobkę. Nie jestem nią, ale obawiam się,
że przekonywanie cię o tym będzie stratą czasu.
-
W porządku.
-
Czy zamiast obrzucać się zniewagami - zapytała, wyraźnie
zniecierpliwiona - nie moglibyśmy postanowić, co odpowiemy dziadkowi?
-
Nic nie musimy postanawiać - odpowiedział.
- Nie mam zamiaru się żenić.
- A myślisz, że ja mam zamiar wyjść za mąż?
Zach milczał.
Janine westchnęła głęboko.
-
Wydaje mi się, że najlepiej byłoby, gdyby któreś z nas
związało się z kimś innym. To byłoby najprostsze zakończenie sprawy.
-
Mówiłem ci już, że nie mam zamiaru się żenić z kimkolwiek -
powiedział dobitnie. - To koło ciebie podobno kręci się cała masa facetów,
którzy czekają tylko, byś powiedziała „tak".
Ależ na litość boską, o żadnym z nich nie pomyślałabym poważnie
jako o przyszłym mężu - jęknęła. - Poza tym obecnie nie jestem w żadnym
z nich zakochana.
Zach wybuchnął śmiechem, jeśli to co wydobyło się z jego gardła,
można było określić tym słowem.
- To znajdź faceta, w którym będziesz się mogła zakochać. Jeśli
zakochanie i odkochanie przychodzi ci z taką łatwością, można mieć
uzasadnioną nadzieję, że wkrótce ktoś się nada.
-
Nie można. To ty musisz wytrzasnąć sobie kogoś! Jeśli
uważasz, że jesteś taki wspaniały, pstryknij tylko palcami, a zaraz zjawi się
jakaś lalka, chętna popędzić z tobą do ołtarza - skrzywiła się ironicznie.
-
Nie mam zamiaru marnować sobie życia tylko po to, żebyś ty
mogła sobie bujać na wolności - w jego głosie brzmiała wściekłość.
-
Ale uważasz za oczywiste, że ja mogłabym poświęcić moje.
To wiele wyjaśnia.
-
Dobrze - odezwał się po chwili grobowej ciszy. Przerwał i
przygładził włosy. - Najwyraźniej to nie jest najlepszy pomysł. Musimy
wymyślić coś lepszego.
Janine spojrzała na niego.
- Teraz twoja kolej, bystry chłopczyku.
Po jego minie widać było, że coraz bardziej jej nie lubi. Janine
uczciwie musiała przyznać, że jej też nie zachwycało własne zachowanie.
Była złośliwa i zupełnie niepotrzebnie niegrzeczna, ale to była jego wina.
W chwili, kiedy postanowiła powiedzieć coś pojednawczego,
usłyszała odgłos otwieranych drzwi. Spojrzała na Zacha, który skinął
głową, upewniając ją, że poradzi sobie z sytuacją.
Zanim dziadek pojawił się w drzwiach biblioteki, zdążyli oboje
wrócić na swoje fotele.
-
Zach, przepraszam za spóźnienie. Cieszę się, że Janine
dotrzymała ci towarzystwa - spojrzał na nią, uśmiechając się jakby z
nadzieją, że dobrze wykorzystała sam na sam z Zachem.
-
Udało nam się interesująco porozmawiać - powiedział Zach,
też przelotnie spoglądając na Janine.
-
To dobrze, dobrze.
Zach wstał i sięgnął po swoje papiery.
- Tu są wykazy, które chciałeś ze mną przejrzeć.
- Tak - dziadek, bardzo z siebie zadowolony, zabierał się do wyjścia.
Zach podążył za nim, rzucając Janine spojrzenie, które wyraźnie mówiło,
że skontaktuje się z nią wkrótce.
Jego wkrótce trwało ponad tydzień. Pracowała właśnie w ogrodzie,
przycinając róże i zastanawiając się, gdzie posadzić tego roku pelargonie,
kiedy pani McCormick zawołała ją do telefonu.
-
Słucham - odezwała się Janine pogodnie.
-
Musimy porozmawiać - padło z drugiej strony, bez żadnych
wstępów. - Twój dziadek dziś po południu wyłożył karty na stół.
Pomyślałem, że może cię zainteresować, co zaproponował mi jako posag.
ROZDZIAŁ TRZECI
- No dobrze - powiedziała Janine, starając się zachować spokój. Co ci
zaproponował? Wysoką premię?
-
Nie - odpowiedział szybko Zach.
-
Gotówkę? Ile?
-
Nie proponował mi żadnych pieniędzy.
-
Więc co? - Janine zmarszczyła brwi.
-
Myślę, że powinniśmy się spotkać i porozmawiać o tym.
Jeśli jej dziadek otwarcie postawił kwestię małżeństwa, propozycja
musiała być warta chwili zastanowienie. Tego Janine była pewna. Mimo
gorących zapewnień Zacha o nieprzekupności nie byłaby wcale zdumiona,
gdyby nowo mianowany szef Przedsiębiorstwa Dostawczego Hartman-
Thomas jednak złapał haczyk.
-
Chcesz, żebyśmy się spotkali? - zapytała drżącym głosem.
-
Koło uniwersytetu jest dobra włoska restauracja. Italian 642.
Słyszałaś o niej?
-
Nie, ale znajdę.
-
Dobrze, spotkajmy się tam o siódmej - Zach przez chwilę
milczał, a potem dodał. - I posłuchaj, lepiej, by twój dziadek nie wiedział,
że się spotykamy. Mógłby to źle zrozumieć.
-
Dobrze - zgodziła się Janine. Zach znowu zawahał się.
-
Mamy sporo do przedyskutowania.
Serce Janine zaczęło mocniej bić, poczuła, jak na jej czole zbierają
się kropelki potu.
-
Zach - powiedziała. Musiała to wiedzieć. - Nie zmieniłeś
zdania, prawda? Nie zacząłeś poważnie rozważać tej śmiesznej propozycji.
Nie możesz... Zgodziliśmy się, prawda? - otarła czoło ręką, czekając na
odpowiedź.
-
Nie musisz się o nic martwić - odpowiedział wreszcie.
Odkładając słuchawkę, Janine poczuła się tak, jakby była na łasce
swego dziadka. To było koszmarne wrażenie. Był potwornie upartym
człowiekiem, który prawie zawsze zdobywał to, co chciał. Stając twarzą w
twarz z górą Anton Hartman wdrapywał się na nią, przebijał przez nią tunel
albo obchodził ją wokół. Jeśli wszystkie te drogi zawiodły, siadał u stóp
góry i czekał, aż zniszczy ją czas. Twierdził, że większość swych życiowych
zwycięstw odniósł dzięki cierpliwości. Janine zarzucała mu, że po prostu
nigdy nie wie, kiedy powinien zrezygnować.
Znała metody dziadka i Zach znał je również. Ale miała nadzieję, że
wybrany przez Antona kandydat na jej męża ma dość siły, by przynajmniej
oprzeć się przekupstwu. I chyba tak rzeczywiście było, jeśli powiedział jej,
że nie ma się czym martwić. Ale z drugiej strony, dlaczego namawiał ją,
żeby się z nim spotkała.
-
Mówił, że w ogóle nie chce się ożenić - powiedziała głośno,
jakby upewniając samą siebie, że nie ma powodu do zmartwienia. Zachary
Thomas był naprawdę ostatnim mężczyzną podśpiewującym marska
weselnego, jakiego Janine mogła sobie wyobrazić... szczególnie, gdy kto
inny dyrygowałby orkiestrą.
Janine czekała na dziadka w bibliotece z płaszczem przewieszonym
przez ramię. Zjawił się o szóstej. Cmoknął ją w policzek i sięgnął po
popołudniową gazetę, przelatując wzrokiem po nagłówkach. Wygodnie
usadowił się w skórzanym fotelu.
- Dzwonił Zach - powiedziała bez zastanowienia.
A przecież wcale nie chciała mówić o tym dziadkowi.
Anton skinął głową.
-
Przypuszczałem, że zadzwoni. Wybierasz się z nim na kolację?
-
Kolacja? Zach i ja? - głos jej się załamał. - Nie, oczywiście, że
nie! Skąd ci przyszło do głowy, że mogłabym zgodzić się na spotkanie z...
nim? - A niech to, o mały włos zapomniałaby, że postanowili swe
spotkanie trzymać w tajemnicy. Nie znosiła okłamywać dziadka, ale co
mogła na to poradzić.
-
Ale wychodzisz na kolację.
-
Tak. - Nie bardzo mogła zaprzeczyć. Jej strój i trzymany w
rękach płaszcz były wystarczającym dowodem.
-
Znowu zaczęłaś spotykać się z Peterem Donahue?
-
Nie. Niezupełnie - odpowiedziała czując się okropnie. - Idę
spotkać się z... przyjacielem.
-
Rozumiem. - Kąciki jego ust drgnęły w ledwie skrywanym
uśmiechu.
Janine poczuła, jak zdradziecki rumieniec wypełza jej na twarz. Była
beznadziejną kłamczucha, nigdy jej to dobrze nie wychodziło. Mogła
równie dobrze powiedzieć dziadkowi, że spotka się z Zachem. I tak to
wiedział.
-
Czego chciał Zach?
-
A dlaczego miał czegoś chcieć? - odpowiedziała gorączkowo.
Serce jej waliło, kiedy szła w kierunku drzwi. Im wcześniej uda jej się
umknąć przed pytaniami, tym lepiej.
-
Przecież dopiero co powiedziałaś, że dzwonił.
-
Ach tak, ale to nie było nic ważnego. Chciał... czegoś tam. -
Wybiegła z domu, zanim zdążył coś jeszcze powiedzieć. Ależ głupio się
zachowała. Wypaplała wszystko, co miała utrzymać w tajemnicy.
Trochę czasu zajęło jej znalezienie restauracji, a potem miejsca do
zaparkowania. Spóźniła się jakieś dziesięć minut.
Zach siedział przy stoliku w odległym rogu lokalu. Kiedy ją
zobaczył, zmarszczył brwi i spojrzał przelotnie na zegarek, aby pokazać, że
musiał na nią czekać.
Nie zwracając uwagi na jego pełne dezaprobaty spojrzenie, Janine
usiadła na lśniącej, drewnianej ławie, ściągając z siebie płaszcz i informując
go obojętnym tonem.
- Dziadek wie.
Zmarszczka na czole Zacha pogłębiła się.
-
O czym ty mówisz?
-
Dziadek wie, że jemy dziś razem kolację - wytłumaczyła. - Nie
wiem, co się ze mną stało. Kiedy przyszedł do domu, powiedziałam mu, że
dzwoniłeś... no po prostu wyrwało mi się... Ale jestem pewna, że
wymyślisz jakieś usprawiedliwienie.
-
Chyba umówiliśmy się, że nie powiemy nic o naszym
spotkaniu.
-
Wiem - odpowiedziała, czując się coraz bardziej winna. - Ale
dziadek zapytał, czy umówiłam się z Peterem i wyglądał na zadowolonego,
kiedy zaprzeczyłam. - Zach obruszył się i Janine wreszcie nie wytrzymała.
- Co niby miałam zrobić?
Odchrząknął, co nie było żadną odpowiedzią.
-
Skoro nie wychodziłam z Peterem, to widocznie umówiłam się
z kimś innym, a nie umiałam wymyślić nic na poczekanie. - czuła się
zniechęcona.
-
Kto to jest Peter?
-
Taki facet, z którym się spotykam od czasu do czasu.
-
Kochasz go?
-
Nie - najwyraźniej Zach miał zamiar niezwłocznie
zaproponować jej, żeby wyszła za Petera. To by rozwiązało cały ich
problem. Wspaniały pomysł.
-
Zamówmy coś - Zach sięgnął po menu.
-
Dobrze - zgodziła się Janine, wdzięczna, że rozmowa o jej
wpadce urywa się. Poza tym zazwyczaj jadała znacznie wcześniej i po
prostu umierała z głodu.
W tym momencie pojawiła się kelnerka. Nawet kiedy nalewała
Janine wodę do szklanki, nie odrywała pełnego uznania spojrzenia od
Zacha. To kolejny raz uświadomiło Janine, że - w pojęciu tradycyjnym -
jest on bardzo przystojny. Wydawało się jej, że przyciąga spojrzenia
wszystkich kobiet siedzących w pobliżu.
-
Poproszę spaghetti - odezwała się głośno Janine, zerkając na
ładną kelnerkę, która najwyraźniej zapomniała, po co stoi przy ich stoliku.
-
Ja też - powiedział Zach i z lekkim uśmiechem oddał kelnerce
kartę. - O czym to mówiliśmy? - zapytał, zwracając się znowu do Janine.
- O ile pamiętam, chciałeś się ze mną spotkać, by opowiedzieć, co
zaproponował ci mój dziadek. Miejmy to wreszcie za sobą.
Oferta musiała być dość korzystna. Inaczej Zach nie zapraszałby jej
na obiad.
-
Anton poprosił mnie dziś do swego gabinetu i najpierw zadał
serię pytań naprowadzających.
-
Jakich?
Zach wzruszył ramionami.
-
Co myślę o tobie...
-
I co odpowiedziałeś?
Zach wciągnął głęboko powietrze.
-
Powiedziałem, że uważam cię za kobietę atrakcyjną,
energiczną, z poczuciem humory, może trochę ekscentryczną...
-
Sukienka z chusteczek i sznurek świecidełek choinkowych nie
świadczą od razu o ekscentryczności.
-
Jeśli świecidełka choinkowe zawieszone są na szyi - to tak.
Siedzący w pobliżu zaczęli rzucać w ich stronę zaciekawione
spojrzenia, Zach nachylił się więc bliżej i powiedział.
-
Jeżeli masz zamiar sprzeczać się o wszystko, co powiem,
spędzimy tu całą noc.
-
Jestem pewna, że kelnerka byłaby tym zachwycona - odpaliła
Janine i natychmiast tego pożałowała. To zabrzmiało, jakby była
zazdrosna... co, oczywiście, było po prostu śmieszne.
-
O czym ty mówisz?
-
Nieważne.
-
Czy moglibyśmy wrócić do rozmowy z twoim dziadkiem?
-
Ależ tak - powiedziała, czując się zbesztana.
-
Anton najpierw dość długo opowiadał mi o twojej pracy
społecznej w Klubie Przyjaciół i o innych twoich zajęciach.
-
Sprawozdanie musiało być tak olśniewające, że postawiło
mnie w jednym rzędzie z Joanną d'Arc i Florence Nightingale.
Zach uśmiechnął się.
- Coś w tym rodzaju, ale wtedy właśnie stwierdził, że choć życie
masz wypełnione, czegoś w nim brak.
Może celu.
Janine wiedziała, co za chwilę usłyszy.
-
Pozwól mi zgadnąć. Powiedział, że lukę w moim życiu
wypełniłby mąż i dzieci.
-
Właśnie - Zach przytaknął, uśmiechając się jeszcze szerzej. -
Jego zdaniem, tylko w małżeństwie kobieta może się w pełni sprawdzić.
Janine jęknęła i opadła na siedzenie. To brzmiało jeszcze gorzej, niż
myślała. Smutne było i to, że Zach wydawał się naprawdę rozbawiony.
- Nie byłbyś taki zadowolony, gdyby twierdził, że to mężczyzna
może się naprawdę sprawdzić tylko w małżeństwie - wymruczała. -
Powiedz prawdę, Zach, czy ja wyglądam na kogoś, komu brak celu? -
Wykonała dramatyczny gest rękami. - Jestem szczęśliwa, jestem zajęta...
życie, jakie prowadzę, w zupełności mi odpowiada.
-
Nie bierz tego tak do siebie. Jeśli jeszcze tego nie zauważyłaś,
zapewniam cię, że twój dziadek jest okropnym mizoginistą - dodał, nadal
się uśmiechając.
-
Oczywiście, wiem o tym. Ale jest przy tym taki uroczy, że
łatwo mu to wybaczam.
Zach sięgnął po kieliszek i zapatrzył się w wino.
-
Nie bardzo mogę zrozumieć, dlaczego się uparł, że masz
wychodzić za mąż właśnie teraz. Dlaczego nie w zeszłym roku? Albo w
przyszłym?
-
Na Boga, nie wiem. Przypuszczam, że doszedł do wniosku, że
już czas na to. Mój biologiczny zegar cyka, a on nasłuchuje i nie może w
nocy zasnąć. W czasach jego młodości dwudziestopięcioletnia kobieta
miała już czwórkę albo piątkę dzieci.
-
Anton powiedział także, że masz dobre serce i jesteś
łatwowierna, dlatego boi się, by jakiś czaruś nie zawrócił ci pewnego
pięknego dnia w głowie.
-
Naprawdę? - zapytała słabym głosem. Jej serce na chwilę
przestało bić. To, co powiedział Anton, pasowało jak ulał do jej romansu z
Brianem. Westchnęła głęboko. - I wtedy stwierdził, że powinnam wyjść za
kogoś, kogo on szanuje i kocha jak syna. Za mężczyznę z rozumem i
sercem. Mężczyznę, któremu ufa na tyle, że w jego ręce złożył swe
przedsiębiorstwo.
Zach uniósł wysoko brwi.
-
Dobrze znasz swego dziadka.
Janine czuła, jak jej żołądek skręca się na myśl o zdradzieckim
sprycie dziadka. Zacha nie można było kupić, przynajmniej nie w taki
prosty sposób, jakim byłoby zaproponowanie mu pieniędzy lub stanowiska.
Dziadek użył więc znacznie subtelniejszego chwytu. Umiejętnie zastosował
pochlebstwo sugerując, że uważa Zacha za jedynego mężczyznę zdolnego
podołać zadaniu zostania mężem Janine.
-
I co mu odpowiedziałeś? - zapytała tak cichym głosem, że
właściwie Zach nie powinien był jej usłyszeć.
-
Nie.
-
Po prostu? Nie mogłeś jakoś osłodzić mu tej pigułki? - Zach
popatrzył na nią, jakby nagle zaczęła bredzić w gorączce. - Nieważne -
mruknęła, bawiąc się swoją serwetką i unikając jego spojrzenia.
-
Nie chciałem mu dawać żadnej nadziei.
-
Słusznie - podniosła szklankę z wodą i wypiła połowę.
-
Trzeba przyznać, że twój dziadek przyjął to zupełnie dobrze.
-
Nie liczyłabym na to - ostrzegła go Janine.
-
Nie martw się, ja również znam go dobrze. On tak łatwo nie
rezygnuje. Dlatego właśnie chciałem, żebyśmy się spotkali. Jeżeli
będziemy w kontakcie, możemy wspólnie przeciwdziałać jego działaniom.
-
Dobry pomysł.
Kelnerka przyniosła sałatę i stawiając ją na stole, obrzuciła Zacha
zachęcającym spojrzeniem.
-
Dziadek jest za sprytny, żeby ci nie oferować czegoś
intratnego w nagrodę za posłuszeństwo.
-
Nie powiedziałbym.
-
Nie spodziewałam się tego po nim - zraniona wpatrywała się
w talerz. - W takim razie jak usiłował cię przekonać?
-
Nie przekonywał mnie specjalnie.
-
Ach tak - wykrztusiła.
-
Wspomniał coś, że członkowie rodziny mogą korzystać z
limuzyny.
Widelec Janine zadźwięczał, uderzając o miskę z sałatą.
-
Powiedział ci, że jeśli się ze mną ożenisz, dostaniesz limuzynę? I
to wszystko?
-
Nawet nie tyle - tłumaczył Zach, nie starając się ukryć swego
rozbawienia - po prostu będę mógł jej używać.
-
Ależ... ależ... to potwornie poniżające - wepchnęła porcję sałaty
do ust i zaczęła przeżuwać liść, jakby to był kawałek skóry.
-
Myślę, że to jednak więcej warte niż krowa i dziesięć
kurczaków, o których wspomniałaś poprzednim razem.
-
Pięćdziesiąt pięć lat temu krowa i kurczaki to był majątek -
wykrzyknęła Janine i w tym samym momencie pożałowała tego, ponieważ
połowa gości wlepiła w nią wzrok. Uśmiechnęła się przepraszająco do
siedzących najbliżej i pochyliła się znowu nad sałatą.
-
Nie przejmuj się tak. Mogłem się przecież zgodzić.
-
Na taką ofertę?
Kelnerka przyniosła spaghetti, ale już po pierwszym kęsie Janine
stwierdziła, że nawet nie ma ochoty udawać, że jedzenie sprawia jej
przyjemność. Czuła się okropnie. Łzy napływały jej do oczu, przez co była
jeszcze bardziej zakłopotana.
-
Co się stało? - pytanie Zacha zaskoczyło ją kompletnie.
Janine potrząsnęła głową i spuściła oczy.
-
Dziadek uważa, że nie umiem oceniać ludzi. - I tak właśnie
było. Udowodniła to historia z Brianem. - Czuję się mało warta.
-
On nic takiego nie miał na myśli - sprzeciwił się łagodnie
Zach. Musi być jakiś powód, dla którego chce cię wydać za mąż - Zach
zawahał się. - Kiedy się nad tym głębiej zastanowić, wszystko to jest dość
dziwnie. Skąd mógł przyjść mu do głowy pomysł, że nas dwoje powinno
się pobrać. W każdym razie nie przejmuj się tym. Przecież nie chcesz
wyjść za mnie.
- Co do tego nie ma wątpliwości. Jesteś ostatnią osobą, która by
wchodziła w grę - odpaliła i natychmiast pożałowała swojej impulsywnej
reakcji widząc, jak twarz mu tężeje.
-
Właśnie tak myślałem - zaatakował gniewnie spaghetti.
Napięcie między nimi trwało. Kiedy kelnerka zjawiła się, żeby zabrać
talerze, porcja Janine była prawie nie tknięta. Zach także zjadł niewiele.
Zapłacił za kolację i odprowadził Janine do samochodu. Ich
spotkanie okazało się kompletnym fiaskiem. Zach na pewno miał wszystkie
zalety, za które cenił go dziadek. Był bystry, inteligentny, miał intuicję. Ale
to były cechy potrzebne w pracy. Jako potencjalni mąż i żona w ogóle do
siebie nie pasowali.
-
Czy uważasz, że nadal powinniśmy być w kontakcie? -
zapytała, otwierając drzwiczki samochodu. Czuli się niezręcznie i nie
bardzo wiedzieli, o czym jeszcze mogliby mówić.
-
Chyba tak, jeśli chcemy uniknąć zastawionych przez niego
pułapek - wykrztusił wreszcie Zach.
-
Możemy przynajmniej odrzucić nasze uprzedzenia i
współdziałać, by nieświadomie mu nie pomagać.
-
Nie jestem pewna, czy w ogóle lubię chłopców - zastanawiała
się trzynastoletnia Pam Hudson, siedząc nad cheeseburgerem i frytkami. -
To takie głuptasy.
Od ostatniego spotkania Janine z Zachem minął tydzień i zdziwiło ją,
że jej odczucia na temat przeciwnej płci są dziwnie zbieżne z wyrażonymi
przez nastolatkę.
-
Nie jestem nawet pewna, czy lubię jeszcze Charliego -
zwierzyła się Pam, polewając frytki ketchupem. Zamyślona kreśliła
czerwonym sosem jakiś dziwny wzór na talerzu. - Pamiętasz, jak szalałam
na jego punkcie?
Janine uśmiechnęła się pobłażliwie i przypomniała jej:
-
Co drugie słowo było Charlie to i Charlie tamto.
-
On potrafi być zupełnie w porządku. Pamiętasz jak kupił mi
kiedyś różę na niesamowicie długiej łodyżce i zostawił przed drzwiami.
-
Pamiętam - powiedziała Janine, myśląc w tym samym
momencie o swoim pierwszym spotkaniu z Zachem. Kiedy wychodzili z
restauracji, uśmiechnął się do niej. Nie wiadomo dlaczego nie mogła tego
zapomnieć.
-
Ale w zeszłym tygodniu - mówiła dalej Pam - Charlie grał w
koszykówkę z chłopakami, a kiedy przechodziłam, udał, że mnie w ogóle
nie zna.
-
Naprawdę?
-
Tak - zwierzała się Pam. - A ja w dodatku uszyłam mu
koszulę.
-
Nosi ją?
Dziewczyna uśmiechnęła się z dumą.
-
Bez przerwy.
-
A, miałam ci powiedzieć, bardzo mi się podoba to, co zrobiłaś
z włosami Chciałam być podobna do ciebie - twarz Pam rozjaśniła się.
Janine pomyślała, że Pam znacznie lepiej wygląda w tej fryzurze niż
ona. Po bokach włosy były krótko obcięte, ale grzywka spadała aż do brwi.
Janine nie potrafiła jej ujarzmić. Ostatnio zaczęła zaczesywać ją do góry.
-
Jak tam w domu? - zapytała Janine, przyglądając się
przyjaciółce z uwagą. Jerry Hudson był rozwiedziony i sam zajmował się
córką. Jej matka pracowała na Wschodnim Wybrzeżu. Jerry martwił się, że
Pam brakuje kobiecej ręki, zwłaszcza że w pobliżu nie mieszkał nikt z ich
rodziny. Zwrócił się o pomoc do Klubu Przyjaciół mniej więcej w tym
samym czasie, kiedy Janine zgłosiła się do pracy.
Ponieważ Jerry pracował w dziwnych godzinach, jako kucharz w
restauracji dostarczającej dania na zamówienie, spotkała go tylko raz. Był
porządnym facetem i pracował ciężko, żeby zapewnić przyzwoite życie
sobie i swojej córce.
Janine uważała, że Pam jest wspaniałą dziewczynką i bardzo
utalentowaną. Jeszcze zanim jej ojcu udało się zebrać pieniądze na
maszynę do szycia, Pam projektowała i szyła ubranka dla swoich lalek
Barbie. Sukienka z chusteczek była jednym z pierwszych projektów, jakie
zrealizowała, gdy miała już maszynę. Z dumą ofiarowała ją Janine. Od tego
czasu wyprodukowała już kilka innych. Były bardzo modne w jej
środowisku. Pam upajała się sukcesem.
-
Chyba będę musiała wybaczyć Charliemu - mówiła dalej z
namysłem. - Wiesz, był z chłopakami.
-
Sądzisz, że zgrywa twardego faceta, którego nie interesują
dziewczyny.
-
Coś w tym rodzaju.
Janine nie miała w sobie tyle wyrozumiałości, jeśli chodziło o Zacha.
Najpierw mówił o konieczności wzajemnego informowania się, a potem
nawet do niej nie zadzwonił. Nie uwierzyła ani na moment, że dziadek
zrezygnował ze swych planów, ale najwyraźniej chciał, by sprawy się
odleżały. Zach mógł przynajmniej zatelefonować, myślała zirytowana, nie
zastanawiając się, dlaczego czuje się tak zawiedziona.
-
Może Charlie nie jest taki najgorszy - myślała głośno Pam, po
czym dodała rozsądnie. - To taki trudny wiek dla chłopców.
-
Zaraz, zaraz - zaśmiała się Janine - zdaje się, że weszłaś w
moją rolę. Kto tu u licha jest dorosły? - Janine z uśmiechem zwędziła
frytkę z talerza Pam i wsadziła ją do ust.
-
Kiedy wyjeżdżasz do Szkocji? - chciała wiedzieć Pam.
-
W przyszłym tygodniu.
-
I jak długo cię nie będzie?
-
Dziesięć dni. - Wycieczka była zupełnie niespodziewanym
prezentem od dziadka. Kilka dni po spotkaniu z Zachem na kolacji dziadek
wręczył jej bilet na samolot. Kiedy zapytała się o powód tej niespodzianki,
odpowiedział tajemniczo, że powinna wyjechać na jakiś czas. Ponieważ
Janine zawsze marzyła o Szkocji, uszczęśliwiona nie zadawała więcej
pytań.
Dopiero teraz pomyślała, że powinna zawiadomić Zacha o wyjeździe
na kilka dni z kraju.
Janine zaplanowała swoją wizytę w biurze Zacha bardzo starannie.
Przede wszystkim upewniła się, że tego dnia nie będzie tam dziadka.
Obładowana była całą masą toreb i torebek, ponieważ robiła zakupy przed
wyjazdem. Celowo zresztą. Chciała, żeby jej wizyta wyglądała na
przypadkową, jakby w czasie pełnego zajęć dnia przypomniała sobie o
nim, a że właśnie była w pobliżu...
-
Dzień dobry - zwróciła się do sekretarki Zacha z pogodnym
uśmiechem. - Czy zastałam pana Thomasa?
Starsza kobieta najwyraźniej nie była zachwycona pojawieniem się
Janine. Zacisnęła z niechęcią usta, ale nic nie powiedziała, tylko nacisnęła
dzwonek intercomu. Janine przeszedł nieoczekiwany dreszcz na dźwięk
silnego, męskiego głosu.
-
Co za miła niespodzianka - odezwał się Zach, wstając, gdy
Janine weszła do jego gabinetu z gracją, której pozazdrościć by mogły
paryskie modelki.
Postawiła torby na podłodze z głośnym westchnieniem ulgi i opadła
na krzesło, wyciągając przed siebie długie nogi. - Przepraszam, że wpadłam
bez zapowiedzi, ale mam ci coś do zakomunikowania.
-
Nic nie szkodzi - jego wzrok spoczął na torbach.
- Chyba się trochę napracowałaś.
-
Robiłam zakupy.
-
To widzę. Jakiś specjalny powód?
-
Moja wyprawa - melodramatycznym gestem przyłożyła
wierzch dłoni do czoła. - Nie mogę już dłużej znieść tego napięcia.
Przyszłam, by ci powiedzieć, że zgodziłam się posłuchać dziadka. Pewnego
dnia nauczymy się kochać siebie nawzajem. Niech się więc stanie.
-
To przedstawienie wcale nie jest zabawne. Może byś mi
jednak powiedziała...
-
Panie Thomas - rozległ się szorstki głos sekretarki - Jest tutaj
pan Hartman i chce się z panem zobaczyć.
Oczy Janine zrobiły się okrągłe z przerażenia. Spojrzała na równie
przerażonego Zacha. Nie mogli pozwolić, by dziadek odkrył ich tu razem.
-
Chwileczkę - powiedział Zach. Podziwiała jego opanowanie.
Gestem wskazał zamknięte drzwi i wepchnął ją do małego pomieszczenia,
albo raczej wielkiej szafy. Ogarnęła ją całkowita ciemność. Prawie
natychmiast drzwi otworzyły się znowu, wpuszczając smugę światła, i koło
jej nóg wylądowały trzy duże torby pełne zakupów.
Janine czuła się idiotycznie. Stała bez ruchu, prawie nie oddychając
ze strachu, że zostanie odkryta.
Przyciskając ucho do drzwi, próbowała podsłuchać rozmowę i
wywnioskować z niej, jak długo dziadek zamierzał siedzieć w biurze
Zacha.
Niestety, prawie nic nie mogła usłyszeć. Zaryzykowała i lekko
uchyliła drzwi. Obrzuciła szybkim spojrzeniem pokój. Obaj mężczyźni
stali odwróceni do niej plecami. To wyjaśniało, dlaczego nic nie słyszała.
I w tym momencie Janine dostrzegła swoją torebkę. Zrobiła krok w
tył. Wtedy dopiero wzięła głęboki wdech, żeby się uspokoić. Dziadkowi
wystarczyło spojrzeć pod nogi, żeby zobaczyć nieszczęsny przedmiot.
Dobry Boże, jeżeli przesunie nogę, zaczepi o pasek i pociągnie ją
przez pokój.
Zach odwrócił się od okna i Janine usłyszała go zupełnie wyraźnie.
-
Zaraz się tym zajmę - mówił spokojnie. Był tak naturalny,
jakby trzymanie kobiet w szafie należało do jego codziennych zwyczajów.
On także musiał dostrzec torebkę, bo na chwilę zatrzymał na niej wzrok, a
potem bezwiednie przeniósł go na szafę.
Na litość boską, przecież nie zostawiła jej specjalnie. Dziadka miało
nie być dzisiaj w biurze. Rano mówił jej, że w czasie lunchu pójdzie do
klubu spotkać się ze swym długoletnim przyjacielem Burtem Colemanem. A
zawsze kiedy spotykał się w czasie dnia z którymś ze swych kumpli, całe
popołudnie grali potem w bezika. Najwidoczniej zmienił swe obyczaje tylko
dlatego, żeby ją wpędzić do grobu.
Minęło jeszcze kilka koszmarnych minut, zanim Zach odprowadził
go wreszcie do drzwi. Kiedy je zamknął, Janine wypadła z szafy, krzycząc
zdławionym głosem.
-
Moja torebka? Czy myślisz, że ją widział?
-
Jeśli nie, to znaczy, że oślepł. Nie mogłaś zrobić nic
głupszego.
-
Przecież nie zostawiłam jej specjalnie!
-
Nie mówię o tym. Po co tu w ogóle przychodziłaś - powiedział
wściekłym tonem. - Oszalałaś?
-
Ja... mówiłam ci, że byłam w pobliżu. - Na tyle zdała się jej
sprytna historyjka. Zach oczywiście miał rację, mogła przecież po prostu
do niego zadzwonić. Ale z jakiegoś dziwacznego powodu chciała mu
opowiedzieć o swojej wycieczce osobiście.
Zach był najwyraźniej wściekły.
-
Naprawdę nie wiem, jak długo trzeba myśleć, żeby wymyślić
coś równie głupiego. Gdyby twój dziadek zobaczył nas tu razem,
natychmiast wyciągnąłby z tego fałszywe wnioski. Do tego popołudnia
wszystko toczyło się idealnie. Ani razu nie wspomniał o tobie, co uczciwie
mówiąc, bardzo mnie cieszyło - grzmiał dalej.
-
Masz rację. Wiem, że to był błąd. Ja... ja już nigdy więcej tu
nie przyjdę - przyrzekła, starając się zachować resztki godności. Szybko
zgarnęła swoje rzeczy i prawie biegnąc ruszyła w stronę drzwi, nie dbając o
to, czy ktoś ją zobaczy.
-
Nie powiedziałaś mi, po co tu przyszłaś - Zach ruszył za nią w
stronę wind.
Janine wpatrywała się w świetlne cyferki jakby informacja, na
którym piętrze znajduje się winda, była dla niej niezwykle ważna.
-
Bardzo mi przykro, że zabrałam tak dużo twego bezcennego
czasu. Teraz wiem, że takim drobiazgiem nie powinnam zawracać ci
głowy.
-
Janine - odezwał się łagodnie, żałując chyba wcześniejszego
wybuchu - wiem, że nie powinienem był krzyczeć.
-
Tak, nie powinieneś - zgodziła się. W tym momencie
otworzyły się drzwi windy i w jednej chwili była w środku.
ROZDZIAŁ CZWARTY
- Zamek Cawdor został zbudowany w piętnastym wieku i po dziś
dzień pozostaje siedzibą książąt Cawdor - deklamował przewodnik,
oprowadzając Janine wraz z siedemnastoma innymi zwiedzającymi po
słynnej posiadłości. - William Szekspir opisał ten zamek w „Makbecie".
Było to miejsce śmierci króla Duncana I, który w 1040 był właścicielem
Cawdor...
Przez parę pierwszych dni swego pobytu w Szkocji Janine
zadawalała się zwiedzaniem na własną rękę. Zorganizowane wycieczki
pozwalały jednak poskładać wszystkie kawałki jej wiedzy historycznej w
całość, jednocześnie ją uzupełniając.
Zamek Cawdor leżał w północno-wschodniej Szkocji. Następnego
dnia miała zamiar wynająć samochód i wybrać się do Edynburga, stolicy
prowincji. Z tego, co zdążyła przeczytać, zamek w Edynburgu był
starożytną fortecą, zbudowaną na olbrzymiej skale, górującą nad miastem.
Dziadek zarezerwował dla niej miejsce w podmiejskim zajeździe.
Gospoda wyglądała dokładnie tak, jak wymarzyła sobie Janine. Miała
białe ściany, wzmocnione ciemnymi belkami i kryty czerwoną dachówką
dach. Przydzielony jej pokój może nie był bardzo wygodny, ale za to miał
klimat i czuła się w nim, jakby wróciła do znajomego miejsca. Na stole
stały świeże kwiaty, a w łazience pachniały sole do kąpieli.
Ponieważ nie była wcale zmęczona, zbiegła na dół, żeby obejrzeć
rozciągający się wokół zajazdu ogromny ogród. W kwietniowym powietrzu
czaił się jeszcze chłód zimy, wepchnęła więc ręce głęboko do kieszeni i z
rozbawieniem przyglądała się przepiórkom spacerującym po wspaniałym,
zielonym trawniku.
-
Janine?!
Odwróciła się na dźwięk swego imienia i ogromnie zdziwiona
zobaczyła stojącego zaledwie o kilka kroków od niej Zacha.
-
Co ty tu robisz? - zapytała.
-
Ja? Właśnie miałem ci zadać to samo pytanie.
-
Zrobiłam sobie wakacje. Dziadek zafundował mi wycieczkę.
-
A ja przyjechałem w interesach - tłumaczył się Zach,
marszcząc brwi, jakby nasuwało mu się jakieś podejrzenie.
-
Czy to nie dziwny zbieg okoliczności? - zapytała Janine.
Zach natychmiast przyjął postawę obronną.
-
Chyba nie sądzisz, że to zaplanowałem?
-
Nie - zgodziła się opornie.
Zach nie ruszył się z miejsca, stał sztywny i napuszony.
-
Nie mam z tym absolutnie nic wspólnego - podkreślił.
-
Gdybyś nie był tak grubiański, kiedy widzieliśmy się ostatnim
razem - poinformowała go z satysfakcją - wiedziałbyś, że dziadek mnie
tutaj wysyła i moglibyśmy uniknąć tej niemiłej niespodzianki.
-
Gdybyś nie wyskoczyła jak oparzona z mojego biura, też
dowiedziałabyś się, że jadę tutaj.
-
A to dobre! Jeszcze mi powiedz, że to wszystko moja wina -
krzyknęła piskliwie, wpatrując się w niego wściekłym wzrokiem. - O ile
dobrze pamiętam, miałeś mi za złe, że w ogóle pojawiłam się w twoim
ukochanym biurze.
- To prawda, zachowałem się nieodpowiednio - przyznał Zach,
zaciskając mocno szczęki. - Ale, o ile pamiętam, powiedziałem
przepraszam.
-
Powiedziałeś - przytaknęła - ale trochę za późno. Nigdy w
życiu nie byłam w równie niezręcznej sytuacji.
-
Ty? - wykrzyknął Zach. - Może to cię zdziwi, ale nie mam
zwyczaju ukrywać kobiet w szafie.
-
A myślisz, że było mi miło znaleźć się nagle w tej... szafie jak
w koszu z brudną bielizną?
-
A co niby miałem zrobić? Wepchnąć cię pod biurko?
-
Wszystko byłoby lepsze.
-
Jeśli tak bardzo zależy ci na ustaleniu, które z nas jest winne,
pozwolę sobie przypomnieć, że to nie ja zostawiłem torbę, o którą twój
dziadek o mało się nie potknął - powiedział Zach. - Robiłem wszystko, no,
może poza karcianymi sztuczkami, żeby odciągnąć jego uwagę.
-
Zaraz okaże się, że cała ta historia to jeden wielki błąd, mój
oczywiście - mruknęła Janine.
-
Na pewno nie ja wpadłem niespodziewanie do biura. Gdybyś
pracowała, jak wszyscy normalni ludzie...
-
Pracuję - wtrąciła, głęboko urażona. - Uważasz, że praca
społeczna to nie praca? To znaczy, że te trzydzieści godzin tygodniowo
spędzam po prostu na niczym? Skończyłam studia i na pewno nie
miałabym kłopotu z dostaniem etatu, ale dlaczego zajmować miejsce tym,
którzy naprawdę jej potrzebują, podczas gdy cała masa organizacji
odwalających kawał naprawdę dobrej roboty cierpi ciągle na brak ludzi?
Miała dość obraźliwych insynuacji Zacha. Od pierwszego spotkania
dawał jej jasno do zrozumienia, że uważa ją za rozpieszczoną pannicę o
ptasim móżdżku.
-
Posłuchaj, nie chciałem...
Jasno widać - ucięła krótko - że ty i ja nigdy w niczym się nie
zgodzimy. - Była wyjątkowo wściekła. - Wobec tego spróbujmy się nie
zauważać. Ty nie chcesz mieć nic wspólnego ze mną i, prawdę mówiąc, ja
mam identyczne odczucia w stosunku do ciebie. Do widzenia więc, panie
Thomas. - Tym razem jej odejście godne było wielkiej sceny.
Po raz pierwszy udało jej się pokonać tego mężczyznę. Powinna
czuć się wspaniale. Ale tak nie było.
Kiedy w godzinę później wsiadała do turystycznego autobusu,
zabierającego wycieczkę do Edynburga, nadal nie mogła pozbyć się
wspomnienia ostatniego spotkania z Zacharym Thompsonem. Jeżeli w
całej tej sytuacji było coś zabawnego, to tylko, że dziadek uznał ich za
pasujących do siebie.
Zdecydowana wyrzucić tego mężczyznę ze swych myśli, Janine
spacerowała bez celu po Princess Street. Sklepy pełne były kupujących,
trupy aktorów organizowały happeningi na jezdni, a muzykanci grali na
chodnikach. Panował nastrój festiwalu i trudno tu było pogrążać się w
ponurych myślach. Po pewnym czasie zapomniała o nieprzyjemnym
spotkaniu i szła pogodnie uśmiechnięta.
Mijało ją wielu mężczyzn ubranych w szkockie spódniczki i
tradycyjne wełniane czapy. Janine wydawało się, że jest w innym czasie
lub świecie. Samo miasto wyglądało szaro i ponuro, jak bezbarwne tło
kolorowych obrazów, zgiełku i hałasu, wspomnień minionych wieków.
Wszędzie rozbrzmiewały dźwięki kobzy.
Po raz drugi Janine wpadła na Zacha, gdy przechodziła koło sklepu z
ubraniami. Zatrzymał się, na jego twarzy dostrzegła przelotny wyraz
zdziwienia, a potem smutku - jakby spotkanie jej dwukrotnie tego samego
dnia mogło wyczerpać cierpliwość każdego.
- Wiem, o czym myślisz - powiedział, wbijając w nią wzrok.- Nie
śledziłem cię, po prostu chciałem kupić kilka rzeczy.
Przesunęła się bliżej witryny, żeby nie przeszkadzać przechodniom.
-
Możesz być równie pewny, że i ja nie szłam twoim śladem.
-
W porządku - powiedział.
-
W porządku - powtórzyła.
Żadne z nich nie poruszyło się przez kilka denerwujących sekund.
Janine sądziła, że Zach ma zamiar coś jeszcze powiedzieć. Może po cichu
nawet miała taką nadzieję. Jeżeli nie mogli zostać przyjaciółmi, powinni
zawrzeć przynajmniej sojusz. Połączyć swe siły, zamiast walczyć ze sobą.
Nagle Zach bez słowa odwrócił się i włączył w strumień ludzi śpieszących
chodnikiem.
Pół godziny później, objuczona jeszcze większą masą pakunków,
Janine szła w kierunku sklepu z materiałami. Potrzebny był jej kawałek
szkockiej wełny na prezent dla Pam. Przejechała dłonią po rzędzie grubych
bel materiału, zachwycona doborem kolorów. Wełna wydawała się taka
miękka, ale kiedy uniosła brzeg sukna zadziwił ją ciężar.
-
Każdy klan ma swoją własną kratę - odezwała się do niej
siwowłosa sprzedawczyni. Janine z zachwytem słuchała jej głosu, z
pobrzmiewającym szkockim rrr. - Najznaczniejsze rodziny używają trzech
rodzaje wzorów, w zależności od okazji. Na codzień, od święta i do walki.
Janine patrzyła z zainteresowaniem, jak właścicielka sklepu
przechodzi wzdłuż stołu rozwijając błękitnozielony pled. Widziała ten
wzór już poprzednio. Kobieta wyjaśniała dalej, że turystów najczęściej
interesuje właśnie ten, ponieważ nie jest on przywiązany do żadnego
szczególnego klanu. Nazywa się Psia Wachta. Jeśli ktoś wybierał ten
materiał, łączył się z całą Szkocją.
Janine kupiła spory kawałek. Szła wąską uliczką, utrzymując jakoś
swe paczki w rękach, kiedy ponownie zauważyła Zacha. Stał przysłuchując
się grupie muzyków. Już miała odwrócić się i ruszyć w przeciwną stronę,
kiedy - właściwie bez powodu - przystanęła. Jej opinia o Zachu nie
zmieniła się od ich pierwszego spotkania. Nadal uważała go za
nierozsądnego uparciucha, choć... no dobrze, przyzna to, atrakcyjnego
mężczyzną. Nawet bardzo atrakcyjnego, jeśli lubi się ten nieco kanciasty
typ urody. Brakowało mu poloru, światowości, którą mieli mężczyźni typu
Briana, ale było w nim coś bardzo męskiego. I potrafił jednym spojrzeniem
doprowadzić ją do gniewu. Nie udało się to jeszcze nigdy żadnemu
mężczyźnie.
Muzycy zaczęli jakąś pogodną piosenkę i Zach roześmiał się sam do
siebie. Usłyszała jego bogaty, ciepły tenor i pomyślała, że powinna
natychmiast odejść. Ale nie potrafiła.
Zach musiał wyczuć jej spojrzenie, bo nagle się odwrócił. Czuła, jak
policzki jej robią się purpurowe. Przez długą chwilę żadne nie ruszyło się
ani nie uśmiechnęło.
Janine pomyślała, że już najwyższy czas przerwać tę głupią wrogość.
Postanowiła schować dumę do kieszeni. Ale w tej właśnie chwili
przejechał autobus, zasłaniając Zacha. Kiedy Janine zobaczyła go znowu,
odwrócony był w stronę muzyków.
Zrezygnowała więc z pojednawczego gestu i ruszyła w przeciwnym
kierunku. Nie zdążyła nawet minąć jednej przecznicy, kiedy usłyszała
swoje imię.
Stanęła i pozwoliła, by ją dogonił. Na widok licznych paczek podniósł
w geście zdziwienia jedną brew, ale wziął kilka. Oddała mu je z ulgą.
Ruszyli bez słowa.
-
Musimy porozmawiać - odezwał się po chwili.
-
To nic nie da. Za każdym razem, kiedy coś mówisz, ranisz
mnie albo obrażasz.
Jeszcze chwilę wcześniej Janine miała nadzieję, że uda im się
skończyć te dziecinne sprzeczki, a oto sama prowokowała następną, robiąc
dokładnie to, o co go oskarżała. Zatrzymała się w pół kroku.
-
Nie powinnam była tego mówić. Nie wiem, co się z nami
dzieje, ale chyba nie potrafimy być dla siebie mili.
-
Może to z powodu szoku wywołanego spotkaniem.
-
Myślałam o tym i doszłam do wniosku, że to dziadek je
zaaranżował. Ale nie wiem, po co wysyłał nas na drugi koniec świata?
-
Wydawało mi się, że go już trochę znam - wymruczał Zach. -
Ale ostatnio nie jestem tego taki pewien. Nie mam pojęcia, czemu wybrał
właśnie Szkocję.
-
Przyniósł mi bilet na samolot i powiedział, że od roku nigdzie
nie byłam - mówiła Janine. - Że najwyższy czas, abym zrobiła sobie
wakacje i że powinnam na chwilę oderwać się od wszystkiego. Połknęłam
haczyk.
-
Ty?! - wykrzyknął Zach potrząsając głową. - Mnie ustrzelił
jak zająca. Co prawda, trzeba było tu podpisać parę kontraktów, ale każdy
urzędnik by sobie z tym poradził. Zorientowałem się dopiero wtedy, kiedy
po przyjeździe do zajazdu zauważyłem rezerwację dla ciebie.
-
Gdyby nie kłótnia w biurze, jakoś moglibyśmy temu zapobiec.
A przynajmniej wiedzielibyśmy, co dziadek knuje.
-
Właśnie - powiedział Zach. - Informacja jest siłą. W tym nasza
jedyna szansa.
-
Tak - zgodziła się Janine, kiwając energicznie głową.
-
Ale wpadanie na siebie przy byle sposobności też prowadzi do
kłopotów.
-
Masz rację.
Im mniej czasu spędzamy ze sobą, tym lepiej. Bez pytania wziął od
niej resztę pakunków, dodając je do torebek i paczek, które już niósł.
-
Wynająłem samochód. Może pojechałabyś ze mną do hotelu,
ale pewnie nie będziesz chciała!
-
Ależ z przyjemnością - Janine poczuła wzbierającą falę
wdzięczności. Chociaż ich spotkanie było okropne, teraz przynajmniej
przestali już oskarżać się wzajemnie i mogli normalnie rozmawiać. Wolała
widzieć w Zachu przyjaciela, nie wroga.
Podczas powrotnej drogi do gospody rozmawiali niewiele. Po kilku
uwagach na temat krajobrazu nie bardzo wiedzieli, o czym mają mówić
dalej. Oboje czuli się nieco skrępowani. A Janine była aż nazbyt świadoma
fizycznej bliskości Zacha spowodowanej ciasnotą w samochodzie. Jej
ramię i udo znajdowało się tuż obok niego, z całych sił starała się nie
zwracać na to uwagi.
Kiedy przypadkowo spojrzała na niego, zauważyła, że na jego
twarzy maluje się takie skupienie, jakby prowadził samochód po torze
wyścigowym, a nie po łagodnej, pustej drodze. Miał zaciśnięte usta, wokół
których pojawiły się głębokie bruzdy. Na moment oderwał wzrok od szosy
i ich oczy spotkały się. Janine odwróciła oczy, zmieszana, że przyłapał ją
na przyglądaniu mu się z bliska. Chciała uporządkować swe uczucia,
przeanalizować na zimno miotające nią sprzeczne emocje. Zach się jej
podobał, ale mniej niż Brian. I chociaż wyprowadzał ją często z
równowagi, jednocześnie podziwiała go. I szanowała. Ale nie działał na nią
tak jak Brian. A mimo to nie potrafiła o nim myśleć niczym o bracie.
Ostatecznie doszła do wniosku, że jej uczucia do Zacha są bardziej
skomplikowane, niż przypuszczała.
Podziękowała mu za odwiezienie do hotelu, zebrała paczki i z
trudem wdrapała się po schodach do pokoju. Zanurzyła się w gorącej,
pachnącej kąpieli, a potem założyła spódnicę w błękitnozłotą kratę, którą
kupiła tego popołudnia. Do tego cienki, biały sweterek i granatowy blezer.
Na szyi zawiązała granatową apaszkę. Obejrzała się w lustrze, zadowolona
z efektu. Potem podmalowała trochę policzki i powieki. Uznała, że
najwyższy czas na kolację.
Kiedy schodziła na dół, Zach stał w drzwiach jadalni, czekając, by
kelner zaprowadził go do stolika. Miał na sobie gruby, ręcznie robiony
sweter i luźne, dresowe spodnie. Wyglądał naprawdę nieźle.
Właścicielka zajazdu powitała ich ciepłym uśmiechem.
-
Stolik dla dwojga?
Janine zareagowała pierwsza, cała czerwona ze zmieszania.
-
Nie jesteśmy razem - powiedziała szybko. - Ten pan był tu
przede mną.
Zach zmarszczony ruszył za gospodynią prowadzącą go w kierunku
stolika pod ścianą, blisko masywnego, kamiennego paleniska. Po chwilki
właścicielka wróciła i poprowadziła Janine w stronę tej samej ściany.
Posadziła ją przy sąsiednim stoliku, tak że mogli sobie na dobrą sprawę
czytać kartę przez ramię.
-
Nie sądzisz, że zachowujemy się trochę śmiesznie? - zapytał.
-
Chyba tak - przyznała. - Ale umówiliśmy się dzisiaj, że
będziemy starali się trzymać jak najdalej od siebie.
-
Naprawdę nie sądzę, żeby wspólne zjedzenie kolacji mogło
nam czymś grozić.
-
Tak... chyba masz rację.
Zach podniósł się i zapytał z szerokim uśmiechem:
-
Czy mogę się przysiąść?
-
Proszę - Janine też nie potrafiła powstrzymać uśmiechu.
Usiadł naprzeciwko, przyglądając się Janine z aprobatą.
-
Dobrze ci w tych kolorach.
-
Dzięki. - Musiała przyznać, że on też wyglądał znakomicie i
bardzo męsko. Już miała oddać mu komplement, kiedy uświadomiła sobie,
jak igrają z losem.
-
To już się dzieje - szepnęła, pochylając się ku niemu, żeby
nikt jej nie słyszał.
-
Co? - Zach rozejrzał się wokół, jakby oczekując, że spoza
ciężkich zasłon wyłonią się szkockie duchy.
-
Ty mówisz, jak ładnie mi w niebieskim, a ja już mam zamiar
odpowiedzieć, że wyglądasz świetnie, uśmiechamy się do siebie i tworzy
się nastrój wzajemnego zauroczenia. I zanim się obejrzymy, będziemy brali
ślub.
-
To śmieszne.
-
Pewnie. Teraz tak mówisz.
-
Czy to znaczy, że mam wrócić na swoje miejsce i jeść sam?
-
Oczywiście, że nie. Ale myślę, że lepiej będzie ograniczyć
komplementy. Zgoda?
-
Nie powiem ci już nic miłego. Janine zadowolona skinęła
głową.
-
Dziękuję.
-
Z tym też trzeba uważać - ostrzegł ją z łobuzerskim
uśmiechem. - Jeżeli będziemy dla siebie zbyt grzeczni, zaprowadzi nas to
wprost do jubilera.
-
O tym nie pomyślałam.
Spojrzeli na siebie i oboje wybuchneli niepowstrzymanym śmiechem,
zwracając uwagę wszystkich w jadani. Natychmiast przestali.
Kiedy już zamówili potrawy, Janine podzieliła się z Zachem teorią,
która przyszła jej do głowy podczas drogi do zajazdu.
-
Chyba wiem, dlaczego dziadek wysłał nas właśnie tutaj.
-
Umieram z ciekawości.
-
Boję się, że to moja wina - oparła się o wysokie krzesło.
Westchnęła. - Kiedy dziadek po raz pierwszy wspomniał o zaaranżowanym
małżeństwie, starałam się wytłumaczyć mu, że miłość to nie jest coś, co
zamawia się jak... kolację. Udawał, że nie rozumie, o co mi chodzi, i chciał
dowiedzieć się, czego potrzeba kobiecie, by się zakochała.
-
A ty mu odpowiedziałaś, że podróż do Szkocji może sprawić
ten cud? - Zach spojrzał zaciekawiony.
-
Oczywiście, że nie. Powiedziałam, że potrzebny jest
odpowiedni nastrój.
Zach pochylił się do przodu.
-
Chyba nie bardzo rozumiem.
Janine udając nieco zagniewaną tłumaczyła mu dalej.
-
No, dziadek chciał wiedzieć, co to jest miłość.
-
Sam chętnie bym usłyszał definicję - Zach otarł usta serwetką.
Janine podejrzewała, że przy okazji ukrył uśmiech.
-
To naprawdę nie takie łatwe - odpowiedziała. - I pamiętaj, że
musiałam to wymyślić naprędce. Powiedziałam dziadkowi, że romans to
tajemne schadzki na szkockich wrzosowiskach.
-
Z wodzem wrogiego klanu?
-
Nie, z wymarzonym mężczyzną.
-
Co jeszcze mu powiedziałaś?
-
Nie pamiętam dokładnie. Coś o spacerach po plaży w świetle
księżyca i o szalonej namiętności.
-
Ciekawe, jak uda mu się to zaaranżować?
-
Prawdę mówiąc, wcale nie mam ochoty się dowiedzieć -
wyszeptała Janine. Widząc, jak poważnie dziadek potraktował jej
wymyśloną naprędce definicję, prawie bała się jego dalszych pomysłów.
Wyszli z jadalni i Zach odprowadził ją do schodów.
-
Dziękuję za poniesienie ryzyka wspólnej kolacji - powiedział
śmiertelnie poważnym głosem. - Było mi bardzo miło, choć...
niebezpiecznie.
-
Mnie też - odpowiedziała Janine cicho. Bardziej, niż chciałaby
przyznać. Wiedziała, że powinni się rozstać jak najszybciej, gdyż i tak
nazbyt kusili los. Chciała mu powiedzieć, że dobrze się z nim rozmawia i
śmieje, ale zupełnie nie wiedziała, jakich użyć słów, by nie zabrzmiały jak
wypowiadane przez zakochaną kobietę.
Zach najwyraźniej miał ten sam problem. Podniósł rękę, chcąc
dotknąć jej policzka, ale nagle rozmyślił się. Poczuła dziwny zawód.
-
Dobranoc - powiedział krótko i zrobił krok w tył.
-
Dobranoc - powtórzyła. Odwróciła się i weszła do pokoju.
Zamknęła drzwi i oparła się o nie, czując, że ma miękkie kolana.
Przez dziesięć minut kręciła się bez celu po pokoju i wreszcie
postanowiła wyjść. Ścieżki w ogrodzie prowadziły aż do opadającego
pionowo w dół urwiska. Z miejsca, gdzie stała, Janine słyszała w dole huk
morza. W powietrzu zapach soli mieszał się ze słodką wonią purpurowych
kwiatów w pełnym rozkwicie. Janine ruszyła wąską ścieżką w głąb ogrodu.
Nocne powietrze było zimne, ale nie zamierzała spacerować długo. Może
wróci tu rano, kiedy będzie można coś więcej zobaczyć. Wtedy dojdzie na
sam brzeg.
Księżyc w pełni wydawał się ogromny. Srebrne smugi oświetlały
niebo aż po horyzont. Czuła ogarniający ją ogromny spokój. Zamknęła
oczy, rozkoszując się tą chwilą ciszy.
-
Znowu się spotykamy - usłyszała nagle głos Zacha.
-
To naprawdę zaczyna się robić zabawne - Janine odwróciła się
w jego stronę z uśmiechem. Serce biło jej mocno. Spotkanie na
wrzosowisku...
-
Wprawdzie nie jest to schadzka... - powiedział Zach.
-
No, niezupełnie.
Stali obok siebie patrząc na nocne niebo. Oboje milczeli. Podczas
kolacji gadali bez przerwy, ale teraz Janine czuła, że język ma jak
związany. Czyż mogło być coś groźniejszego niż takie spotkanie nocą?
Janine wiedziała o tym. Zach również. Ale żadne nie zaproponowało
powrotu.
-
Jaka piękna noc - odezwał się wreszcie Zach.
-
Piękna, prawda? - powtórzyła Janine, jakby zrobiła niezwykle
interesujące odkrycie.
-
Myślę, że nie powinniśmy brać tego zbyt dosłownie -
powiedział nagle.
-
Nie rozumiem.
-
Naszego spotkania. Ktoś mógłby uznać, że to ukartowaliśmy.
Jesteś kobietą i trudno, żeby mężczyzna... normalny mężczyzna tego nie
zauważył. Nie można wszystkiego zrzucać na księżyc.
-
Och, oczywiście. Chodzi mi o to, że spotkaliśmy się i to jest
jak najbardziej naturalne, że... przez chwilę... To zupełnie naturalne i nic
nie oznacza.
-
Tak, oczywiście masz rację - zawahał się i dodał cicho. -
Powinnaś mieć jakąś cieplejszą kurtkę. - Zanim zdążyła powiedzieć mu, że
jest jej zupełnie ciepło, poczuła jego dłonie na ramionach. Westchnęła
bezwiednie i oparła się o niego.
-
To już jest problem, prawda? - wyszeptał jej do ucha. - Zdaje
się, że światło księżyca może mieć dziwny wpływ na ludzi.
-
Myślałam, że tylko na... wilkołaki.
Parsknął śmiechem, poczuła na karku jego oddech. A potem
policzkiem dotknął jej twarzy i westchnęła jeszcze raz.
Odwrócił jej twarz w swoją stronę, ale Janine za nic w świecie nie
spojrzałaby na niego w tej chwili.
Nic nie mówił.
Ona również milczała.
Janine bała się tylu różnych rzeczy naraz, a najbardziej bała się, że
mogłaby wypowiedzieć swe lęki. Być może Zach czuł podobnie.
Po chwili ujął jej twarz w dłonie. Leniwie gładził ją po policzkach.
Widziała jego ciemne oczy, których wyrazu nie potrafiła odczytać. Czuła,
jak wali jej serce.
Chciała powiedzieć, że plan dziadka zaczyna się udawać. Rozchyliła
usta i w tym momencie poczuła jego ramiona przyciągają ją jeszcze bliżej.
Przywarła mocno do niego. Czuła błogie ciepło, czuła delikatny zapach
jego skóry. Nie przypominało to niczego, co kiedykolwiek wcześniej
doświadczyła. A potem poczuła jego usta.
Przeszył ją nagły dreszcz rozkoszy, tak silny, że aż przerażający. Nie
mogła powstrzymać się od drżenia.
Odsunął ją delikatnie.
-
Jest ci zimno.
-
Nie, to nie z zimna - nawet głos się jej trząsł.
-
A z czego?
W odpowiedzi oddała mu pocałunek. Wcale nie miała zamiaru tego
robić, ale zanim zdążyła pomyśleć, zarzuciła mu ramiona na szyję i
całowała jego usta.
Kiedy wreszcie wtuliła twarz w jego ramiona, Zach wyszeptał:
-
Dobry Boże - i gwałtownie odsunął się od niej, jakby dopiero
w tej chwili zdał sobie sprawę z tego, co robią.
Janine była zbyt oszołomiona, żeby zareagować. Próbując ukryć, jak
wielką przykrość jej zrobił, tarła rękami twarz, jak człowiek, którego
wyrwano z głębokiego snu.
-
To nie powinno się wydarzyć - odezwał się Zach sztywno.
-
Oczywiście - zgodziła się z nim pospiesznie.
- Nie zachowaliśmy się najrozsądniej.
Zach przygładził dłonią włosy i zmarszczył czoło.
-
Nie wiem, co mnie naszło. Nas. Oboje powinniśmy mieć więcej
rozumu.
-
To wina księżyca i zmęczenia - Janine podsunęła pośpiesznie
wygodne wytłumaczenie. - Dziadek zaaranżował nasze spotkanie, mając
nadzieję, że coś się tu wydarzy. Najwidoczniej siła sugestii działa bardziej,
niż byśmy chcieli przyznać.
-
Najwyraźniej - ale zmarszczka na jego czole nie znikła.
-
Ojej - wykrzyknęła Janine patrząc na zegarek. W ciemności
nie widziała cyfr, ale jej głos był pełen zdumienia. - Czy wiesz, która
godzina? Zrobiło się strasznie późno.
-
Posłuchaj Janine, chyba musimy o tym porozmawiać.
-
Oczywiście, ale nie teraz - jedyne czego chciała, to uciec.
Zaczęło się niewinnie, jak zabawa, a szybko zamieniło w coś znacznie
poważniejszego.
-
Niech będzie, porozmawiamy o tym rano - Zach nie był
przekonany. Szedł obok niej przez ogród, mrucząc coś pod nosem. - A
niech to! - wykrzyknął wreszcie, znowu przeczesując palcami włosy. -
Niech to, wiedziałem, że nie powinienem był tu w ogóle przyjeżdżać.
-
Niepotrzebnie się złościsz. Zrzuć winę na to krystalicznie
czyste powietrze. Zdaje się, że wpływa w jakiś sposób na mózg czy coś w
tym rodzaju.
-
Tak, tak - zgodził się ponuro Zach.
-
No cóż, dobrej nocy - udało jej się powiedzieć pogodnie,
kiedy doszli do schodów.
-
Dobranoc - odpowiedział Zach, tonem równie nonszalanckim.
Kiedy Janine znalazła się w pokoju, rzuciła się na łóżko i ukryła
twarz w dłoniach. O nie, lamentowała cicho. Przekroczyli granicę. Igrali z
przeznaczeniem.
Pocałowali się.
Kilka minut później, nadal dygocząc, Janine wstała i rozebrała się.
Wsunęła się pod koc i starała znaleźć jakąś wygodną pozycję. Ale czuła się
kompletnie rozbudzona. Rano czeka ją rozmowa z Zachem. Musi się
zachowywać, jakby nic się nie stało. Nie wiedziała, czy potrafi to znieść.
Bez wątpienia on również nie będzie się czuł swobodnie. Zauważyła
przecież, że po wejściu do zajazdu nawet już na nią nie spojrzał.
Janine doszła do wniosku, że nie pozostaje jej nic innego jak
wyjechać. Odrzuciła koce i gwałtownie wstała. Im szybciej opuści Szkocję,
tym lepiej. Sięgnęła po telefon, zadzwoniła na lotnisko, zarezerwowała bilet
na pierwszy ranny lot do domu i natychmiast zaczęła się pakować.
Nie próbowała już usnąć. Tuż przed północą po cichu zeszła do
recepcji i zapłaciła rachunek.
-
Wyjeżdża pani wcześniej, panno Hartman? - zapytał nocny
recepcjonista, którego poprosiła o wezwanie taksówki.
-
Tak - powiedziała.
-
Mam nadzieję, że była pani zadowolona z pobytu.
-
Jest po prostu cudownie - wyciągnęła z torebki złożony
kawałek papieru i położyła go na kontuarze. - Czy mógłby pan oddać to
rano panu Thomasowi?
-
Oczywiście - młody człowiek włożył list w odpowiednią
przegródkę.
Zadowolona, że Zach dowie się o jej wyjeździe, usiadła na krześle w
małym holu czekając na taksówkę.
Jakieś piętnaście minut później Janine przyglądała się w milczeniu,
jak portier wkłada jej torby do bagażnika. Spojrzała jeszcze raz na
odmieniony księżycem krajobraz, czując żal, że nie zobaczy stromych
urwisk Szkocji. Potem wsunęła się na tylne siedzenie samochodu.
Wydawało się jej, że podróż na lotnisko trwa wieki. Smutno jej było
opuszczać Szkocję. Miała nadzieję, że wróci tu kiedyś. Chociaż myśl o
wieczornym spacerze trochę mąciła wspomnienia, nie żałowała czasu
spędzonego z Zachem. Wiedziała, że na zawsze zapamięta chwile spędzone
w jego ramionach. Nie była jednak na tyle głupia, żeby przywiązywać do
tego jakiekolwiek znaczenie.
Na lotnisku była na kilka godzin przed odlotem samolotu. Zabijała
czas pijąc kawę i przeglądając pisma dla kobiet, które kupiła z myślą o
Pam.
Niosąc w jednej ręce filiżankę z kawą, w drugiej trzymając bilet,
podeszła do okienka. Ale torba przypadkiem zsunęła się jej z ramienia,
potrącając stojącego obok mężczyznę. Już miała wymamrotać
automatyczne przeprosiny, kiedy odwrócił się do niej.
- Zach! - krzyknęła o mały włos nie wylewając kawy. - Co ty tu
robisz?
ROZDZIAŁ PIĄTY
Wiedziałaś, że wyjechałem celowo - stwierdził Zach - i pojechałaś za
mną. Zobaczyłaś, jak wsuwam ci list pod drzwi i...
-
Wymeldowałam się przed samą północą, więc nie mogłam
przeczytać listu od ciebie - odpowiedziała sztywno. O jej liście nie
wspomniał ani słowem. -1 co więcej zostawiłam dla ciebie wiadomość.
-
Nie otrzymałem jej.
-
Musiało zajść jakieś nieporozumienie.
-
Co najmniej - mruknął Zach - nieporozumienie.
-
Jego ton wskazywał, że nadal nie jest pewien, czy nie ułożyła
tego wszystkiego, żeby lecieć razem z nim do domu. Poczuła się głęboko
urażona i już miała mu odpowiedzieć ostro, kiedy przeszkodziła jej
pracownica linii lotniczych, kiwająca w jej stronę zza kontuaru.
-
Poproszę o bilet - powiedziała do Janine.
-
Wstrzymuje pani kolejkę.
-
Przepraszam bardzo - uznała, że jedyne co może zrobić, to
całkowicie zignorować Zacha. Przez czysty przypadek wylądowali w
jednym samolocie, a to nie oznacza, że mają ze sobą coś wspólnego.
Najwyraźniej oboje przestraszyli się tego, co wydarzyło się w ogrodzie. I
Zach, tak samo jak ona, postanowił uciec.
W porządku, ona powróci do swojego życia, on do swojego. I od tej
pory nie będą się już widywać. Ku obopólnemu zadowoleniu.
Urzędniczka wzięła od niej bilet i wystukała jakieś cyfry na
komputerze.
Janine stanęła na palcach, pochyliła się w jej stronę i zniżając głos
do szeptu powiedziała:
-
Czy mogłabym dostać miejsce jak najdalej od pana
Thompsona?
-
Proszę pani - odpowiedziała urzędniczka zniecierpliwionym
tonem - na ten lot mieliśmy już komplet od kilku tygodni. Pani i pański...
przyjaciel tylko dlatego dostaliście miejsca, że w ostatniej chwili
zrezygnowały dwie osoby. Nie mogę tuż przed lotem zmieniać
wystawionych wcześniej biletów.
-
Rozumiem - powiedziała Janine, czując się głupio i śmiesznie.
Jeżeli dopisze jej przysłowiowe szczęście, znajdzie się w samolocie z
Zachem u boku.
Na pokład wsiedli osobno. Zach pojawił się w drzwiach kabiny
dosłownie w ostatniej chwili.
Janine siedziała w drugim rzędzie pierwszej klasy, przeglądając
nieuważnie pismo reklamowe linii lotniczych. Zach minął ją, ściskając
mocno bilet w ręku.
Postanowiła udawać, że go w ogóle nie dostrzega. Odwróciła się w
stronę okna.
-
Zdaje się, że to jest moje miejsce - powiedział szorstko,
wkładają podręczny bagaż do schowka nad głowami.
Janine już chciała się usprawiedliwiać, że to nie jej wina, że nawet
próbowała temu zapobiec, ale zdążyła ugryźć się w język. I tak by jej nie
uwierzył. W tym momencie odezwał się Zach.
-
Zanim zdążysz mieć do mnie pretensje, chcę żebyś wiedziała,
że nie miałem z tym nic wspólnego.
-
Wiem.
-
Wiesz?
-
Tak - potwierdziła Janine. - Nawet przeznaczenie jest
przeciwko nam. Nie mam pojęcia, jak mój dziadek to zrobił, że spotkaliśmy
się na lotnisku i że mamy miejsca obok siebie. Nie wiem również, dlaczego
spotkaliśmy się w zajeździe już pierwszego dnia.
Przecież mogliśmy nigdy nie wpaść na siebie. Wiem jedno,
wszystkiemu winien jest dziadek. - Pomyślała, że lepiej nie przypominać
już o ich spacerze w świetle księżyca. Za to bowiem dziadka trudno było
winić. Janine ziewnęła szeroko, zakrywając dłonią usta.
-
Och, przepraszam. Nie spałam w nocy i teraz senność mnie
dopadła.
Jej ziewanie najwidoczniej było zaraźliwe. Stewardessa przyszła z
kawą, ale oboje podziękowali.
-
Wolałabym, żeby ktoś zaproponował mi poduszkę -
stwierdziła Janine ziewając znowu. Po chwili stewardessa wróciła z
poduszką, grubym kocem i parą jaśków. Taki sam zestaw zaproponowała
Zachowi. Nie wziął jednak, tłumacząc, że chce trochę popracować.
Wyciągnął z teczki jakieś papiery. Janine oparła się wygodnie i zamknęła
oczy. Prawie w tej samej chwili zapadła w spokojną drzemkę.
Podczas następnych kilku godzin dwa razy poruszyła się
niespokojnie, ale jakiś głos ukołysał ją znowu. Z westchnieniem zapadała
w sen. Dawno nie czuła się tak wspaniale.
Śniło jej się, że idzie przez wrzosowisko, ubrana w szkocką
spódniczkę. Z oddali dochodziła muzyka kobzy.
Nagle na szczycie wzgórza zobaczyła Zacha ubranego w tradycyjny
szkocki strój i z kobzą na ramieniu. Wyglądał wspaniale. Ich spojrzenia
spotkały się, a muzyka ucichła. Potem jakby znikąd pojawił się między
nimi dziadek. Wyglądał na bardzo zadowolonego. Złożył ręce w trąbkę i
krzyknął w stronę Janine:
-
Czy to jest romans?
-
Tak - odkrzyknęła mu.
-
Czego jeszcze chcesz?
-
Miłości.
-
Miłość - powtórzył dziadek i zmarszczył brwi.
Potem odwrócił się do Zacha, jakby u niego szukając pomocy.
Zach zaczął znowu w skupieniu grać na kobzie, unikając
odpowiedzi.
-
Spójrzcie na siebie - krzyknął dziadek. - Jesteście dla siebie
stworzeni. Zach, kiedy wreszcie obudzisz się i zobaczysz, jaka piękna jest
moja Janine?
-
Sam chcę wybrać swoją żonę - odkrzyknął gniewnie Zach.
-
Mnie też nikt nie zmusi, żebym wyszła za niego - krzyknęła
Janine.
-
Jesteś zakochana w Zachu! - zawołał prowokująco dziadek.
-
Ja... ja... - Janine nie mogła zebrać myśli. Dziadek przyglądał
się jej z wyraźnym zadowoleniem.
-
Spójrz na nią, chłopcze - zwrócił się znów w stronę Zacha. -
Zobacz, jaka jest cudowna. I pomyśl o tym, jakie piękne będą wasze dzieci.
-
Dziadku. Nie chcę już więcej słyszeć o pięknych dzieciach!
Nie wyjdę za Zacha.
-
Janine - usłyszała nagle jego glos tuż przy swoim uchu.
-
Trzymaj się od tego z daleka - krzyknęła. Po co się w to
wtrącał?
-
To tylko sen.
Otworzyła oczy i zobaczyła jego twarz tuż nad swoją.
-
Och... - krzyknęła cicho, natychmiast prostując się. - Och...
przepraszam.
-
Nie chciałem cię budzić, ale chyba śniłaś jakiś koszmar.
W ostrym świetle zaczęły jej łzawić oczy. Otarła twarz rękawem,
wyciągnęła poduszki spod pleców i złożyła koc, starając się ukryć, jak
bardzo trzęsą się jej ręce.
-
Myślisz o tym, co stało się wczoraj po kolacji, prawda?
Janine wciągnęła powietrze i uśmiechnęła się do niego pogodnie.
-
Właściwie to nic się nie stało - skłamała.
-
Wtedy w ogrodzie, kiedy się pocałowaliśmy. Posłuchaj - Zach
ściszył głos i rozejrzał się, sprawdzając, czy nikt ich nie słyszy. - Myślę, że
jednak powinniśmy o tym porozmawiać.
-
Ja... Tak, masz rację. - Nie bardzo czuła się na siłach, ale
wolała mieć to za sobą przed spotkaniem z dziadkiem. Nie bardzo
wiedziała, czego powinna oczekiwać. Zach powiedział, co myśli na temat
aranżowania małżeństwa już na samym początku tej historii. Ona zresztą
również. Romans z Brianem był dobrą lekcją, bolesną i trudną do
zapomnienia. Oddała mu serce, zaufała, a on ją zawiódł. Zakochanie się
było najbardziej wstrząsającym doświadczeniem w jej życiu i nie miała
zamiaru go szybko powtarzać.
-
Byłbym zwykłym kłamcą, gdybym twierdził, że nasz
pocałunek nie sprawił mi przyjemności - powiedział Zach - ale wolałbym,
żeby się nie zdarzył. To nic nie rozwiązało, wręcz przeciwnie,
skomplikowało.
Janine nie czuła się specjalnie pochlebiona jego słowami. Musiało
się to odbić wyraźnie na jej twarzy, ponieważ Zach natychmiast pospieszył
z tłumaczeniem.
-
Prawie w ogóle się nie znamy. Spotkaliśmy się wtedy na
lunchu z Antonem, potem rozmawialiśmy kilka razy, ale w zasadzie
jesteśmy obcymi ludźmi.
-
Zjedliśmy raz kolację - przypomniała mu Janine zirytowana,
że tak łatwo wymazał z pamięci wspólny wieczór.
-
To prawda - potwierdził. - A potem spotkaliśmy się w Szkocji,
zjedliśmy razem kolację, spacerowaliśmy w księżycową noc i - zanim
zdaliśmy sobie sprawę, co robimy - pocałowaliśmy się.
Janine przytaknęła w milczeniu.
-
Parę rzeczy mnie usprawiedliwia, ale przyznaję, że to była
tylko moja wina - dodał.
-
Twoja?
-
Tak - potwierdził. - Ja ponoszę całkowitą odpowiedzialność.
Bardzo wątpię, czy ty w ogóle wiedziałaś, co się dzieje. Przecież to jasne
jak słońce, że jesteś zupełnie zielona...
-
Zaraz, zaraz - wtrąciła Janine. To, co usłyszała, wcale się jej
nie podobało. - Co chciałeś przez to powiedzieć?
-
Nie masz żadnego doświadczenia w tych sprawach i ...
-
Inaczej mówiąc, jestem tak beznadziejnie naiwna, że nie stać
mnie nawet na romantyczny pocałunek.
-
Coś w tym rodzaju.
-
To niesamowite - mruknęła.
-
Nie obrażaj się.
-
Wyobraź sobie, że nie byłam dotąd trzymana w klasztorze. I
pragnę cię poinformować, że całowałam się już parę razy w życiu.
-
No dobrze. Ale nie o tym mówiliśmy...
-
Bardzo mi przykro, że uznałeś mnie za gąskę. Mężczyzna z
twoim doświadczeniem musi przeżyć ogromne rozczarowanie, jeżeli trafi
na kogoś tak niedoświadczonego...
-
Janine - przerwał jej stanowczo - ja nic takiego nie
powiedziałem. Chodziło mi tylko o to, że nam... to znaczy mnie... sprawy
wymknęły się z rąk.
-
Jestem gotowa wziąć na siebie swoją część winy. Poza tym
jasno widzę, w jakim kierunku zmierza ta rozmowa.
-
To dobrze - zgodził się Zach. Z trudem chyba nad sobą
panował. - Mów.
-
Chciałeś mi właśnie powiedzieć, że skoro było nam miło i
spędziliśmy razem średnio romantyczny wieczór...
-
Średnio romantyczny?
-
Właśnie! Nie ma się co obrażać. Po prostu stawiam sprawę
jasno.
-
W porządku - syknął, sznurując usta.
-
Ponieważ uważasz się za znacznie bardziej doświadczonego,
obawiasz się z mojej strony kłopotów. Nie daj Boże, upojona pocałunkiem,
oddałabym ci na przykład serce - wykrzyknęła z wściekłością.
-
Janine... zachowujesz się jak dziecko - upomniał ją chłodno.
-
Oczywiście. Dokładnie tego przecież ode mnie oczekujesz.
-
Celowo przekręcasz wszystko, co mówię - Zach zacisnął dłoń
na oparciu fotela.
-
To, co mówisz, nikomu w ogóle nie jest potrzebne. Myślisz, że
przekroczyliśmy pewną granicę w naszych stosunkach, tak? No cóż, możesz
się tym w ogóle nie przejmować - zrobiła głęboki wdech i spojrzała mu
prosto w oczy. - O to ci chodziło?
-
Mniej więcej.
-
Czy ty czasem trochę siebie nie przeceniasz, Zach? - zapytała
z sarkazmem.
-
Nie ja mamrotałem o pięknych dzieciach. Pocałowaliśmy się,
a ty od razu zaczynasz myśleć o pieluszkach.
-
To był tylko sen! I nie miał nic wspólnego z tym, o czym teraz
rozmawiamy.
-
Niech ci będzie - wyciągnął to samo pismo, które przed chwilą
odłożył i zaczął bezmyślnie przerzucać kartki. - Ta cała rozmowa do
niczego nie prowadzi.
-
Dobrze. Obiecuję, że zrobię wszystko, żeby się trzymać z
daleka od ciebie, ale jeżeli od czasu do czasu nie uda mi się nie ulec
twojemu czarowi, z góry błagam o wybaczenie.
-
Janine, przestań.
Spoglądał na nią z taką wściekłością, że nie mogła się powstrzymać
od śmiechu.
Zach zapadł głęboko w fotel i zamknął oczy dając do zrozumienia,
że uważa rozmowę za skończoną. Janine przyglądała się przez okno, jak
wstaje słońce. Starała się myśleć o wszystkim innym, byle nie o uczuciach,
jakie wywoływał siedzący obok niej mężczyzna.
Wydawało się jej, że minęły całe wieki, zanim pilot ogłosił, że za
chwilę wylądują na lotnisku w Seattle. Marzyła, żeby znaleźć się w domu,
chociaż miała zamiar wygarnąć od serca dziadkowi.
Po wylądowaniu szybko przeszła przez odprawę celną. Mordowała
się z dwiema ciężkimi torbami. Kiedy wychodziła na słoneczny poranek,
Zach stał wciąż przy biurku celnika. Zaczęła machać ręką, próbując
zatrzymać jakąś taksówkę.
-
Poczekaj - usłyszała obok siebie głos Zacha. - Wezmę jedną
od ciebie.
-
Dziękuję - powiedziała zadyszana.
-
Zdaje się, że mieliśmy ograniczać wszystkie słowa wyrażające
wdzięczność - mruknął.
-
Przepraszam, wyrwało mi się.
-
Co ty tu nosisz? Cegły? - zapytał posępnie. Jemu udało się
podróżować z jedną lekką torbą.
-
Mogę ją nieść sama.
-
Złapię dla nas taksówkę.
-
Dla nas?
-
Jedziemy porozmawiać z twoim dziadkiem.
-
Razem? Teraz? - była wykończona, zarówno fizycznie, jak i
psychicznie. Chyba oboje tak się czuli.
-
Nie sądzisz, że im szybciej, tym lepiej?
Problem tkwił w tym, że Janine nie bardzo wiedziała, co zamierza
powiedzieć dziadkowi. Była zdecydowana, że stanie z nim do walki, ale
chciała poczekać na bardziej stosowną chwilę.
-
Może go nawet nie być w domu - sprzeciwiła się - a jeśli jest,
to nie sądzę, żeby był to najlepszy moment.
-
Chcę załatwić to raz i do końca.
-
Ja też - powiedziała z pełnym przekonaniem.
-
Ale myślę, że powinniśmy na taką rozmowę wybrać miejsce i
czas bardzo starannie.
-
Może - Zach zaczynał się wahać. - Dobrze, możemy zrobić,
jak chcesz.
-
Nie jak chcę, tylko po prostu rozsądnie. Zaufaj mi, Zach. Tak
samo jak ty pragnę wyjaśnić tę sprawę raz na zawsze. Co więcej - dodała -
musimy przestać bez przerwy siebie nawzajem podejrzewać. Nikt nikogo nie
śledzi i nikt się w nikim nie zakochał z powodu głupiego pocałunku.
-
W porządku - powiedział Zach, stawiając torbę na chodniku.
Poniósł rękę, żeby zatrzymać taksówkę. Janine poczuła jednocześnie
rozdrażnienie i ulgę, widząc podjeżdżającego w tej samej chwili
taksówkarza.
-
Jak to się dzieje, że zawsze i we wszystkim się ze sobą
zgadzamy, a mimo to bez przerwy się kłócimy?
-
Sam chciałbym to wiedzieć. - Taksówkarz wyskoczył z
samochodu i załadował szybko ich walizki. Zach na wierzch położył swoją
torbę. - Równie dobrze możemy pojechać jedną - powiedział, otwierając
przed nią drzwi. - I tak muszę porozmawiać z twoim dziadkiem.
-
Czy to naprawdę nie może poczekać do jutra? Zach, jesteś
przecież wykończony. Jeden dzień nie zrobi żadnej różnicy.
Zach potarł oczy, rzucając jej poirytowane spojrzenie.
-
Daj spokój, Janine, już teraz mówisz jak żona.
Powstrzymała się od cierpkiej uwagi, odwracając się w stronę okna.
Tym razem naprawdę jej dopiekł. Nie mogła się doczekać, kiedy ten
okropny człowiek zniknie jej z oczu.
Najwyraźniej Zach nie wiedział zupełnie, kiedy powinien przestać,
bo po chwili dodał:
-
A teraz w dodatku jeszcze tak wyglądasz.
Odwróciła się do niego ze słodziutkim uśmiechem i jeszcze
słodszym głosem zapytała:
-
O co ci chodzi?
-
Gdybyś mogła siebie zobaczyć. Najpierw zachowujesz się jak
jędza, a teraz jeszcze...
-
Jak jędza! - wybuchnęła. - Postawmy jedną sprawę jasno.
Nigdy nie zachowuję się jak jędza.
Zach zrobił minę męczennika i z kolei on odwrócił się do okna.
-
Proszę pana, proszę pana - zawołała Janine, pochylając się do
przodu. Dotknęła ramienia taksówkarza - Proszę powiedzieć, czy ja
wyglądam na jędzę?
-
Eeee... Proszę pani, ja tylko jeżdżę na taksówce. Niech mnie
pani zapyta o jakąś ulicę, na pewno powiem, gdzie jest. Jeżeli chce pani
pojechać za miasto, proszę bardzo, mnie tam wszystko jedno. Ale jeśli
chodzi o takie tam sprawy, to wolę pilnować własnego nosa.
-
Jesteś zadowolona? - mruknął Zach.
-
Nie, nie jestem - odpowiedziała siadając sztywno i patrząc
prosto przed siebie.
Napotkała wzrok taksówkarza w lusterku i spróbowała się
uśmiechnąć, ale zobaczyła, że bardziej przypomina to grymas.
-
Ja jestem żonaty ponad dwadzieścia lat - odezwał się nagle
taksówkarz, zatrzymując się na światłach przy James Street. -1 udało nam
się z żoną przetrzymać razem dobre czasy i złe. Trudno to powiedzieć o
większości ludzi.
-
Pewien jestem, że pańska żona nie jest jędzą - odezwał się z
przekonaniem Zach.
-
E tam, zawsze powie, co ma na wątrobie. Moim zdaniem,
każda kobieta musi sobie pogadać, taka już jej natura.
-
Śmieszne - stwierdziła Janine. Nie powinna była w ogóle
wciągać obcego człowieka do ich sprzeczki, a szczególnie mężczyzny,
który musiał wziąć stronę Zacha.
-
Powiem wam, dlaczego my z żoną jesteśmy razem po tych
wszystkich latach - taksiarz ciągnął dalej swe zwierzenia. - Do łóżka nigdy
nie szliśmy w gniewie. Wiem, że wyglądam na łagodnego faceta, ale i mnie
czasami cholera weźmie. Nieraz przez te wszystkie lata kłóciliśmy się z
Betsy, ale zawsze na koniec pocałowaliśmy się i było po wszystkim.
Janine uśmiechnęła się i kiwnęła głową, wściekła, że w ogóle
zaczynała tę rozmowę.
-
No dalej - powiedział taksiarz.
Janine i Zach spojrzeli na siebie zaskoczeni.
-
Co, no dalej? - zapytał Zach.
-
Pocałujcie się - kierowca odwrócił się do nich z szerokim
uśmiechem i mrugnął do Janine. - Jakby moja żona była taka ładna, ani
chwilę bym się nie zastanawiał.
-
My nie jesteśmy małżeństwem - wykrztusiła Janine.
-
Ani nie zamierzamy być - dodał szybko Zach.
Kierowca parsknął śmiechem.
-
Zawsze tak mówią. Im bardziej się zapierają, tym bardziej
zakochani.
Zjechał z Broadwayu i w parę minut później skręcił w owalny
podjazd przed domem Janine. Kiedy wyjmował walizki z bagażnika, Janine
wysiadła z taksówki.
Zdaje się, że Zach nie zamierzał jej posłuchać, bo również wysiadł.
Kiedy tarmosili się jeszcze z bagażami, w drzwiach domu pojawiła się pani
McCormick.
-
Janine - krzyknęła - dlaczego wróciłaś tak wcześnie?
Spodziewaliśmy się ciebie dopiero za dwa dni.
Za bardzo brakowało mi twojej kuchni - powiedziała Janine,
ściskając serdecznie starszą kobietę.
-
Czy dziadek był okropnie nieznośny?
-
Wcale.
Zach zapłacił taksówkarzowi, który przed odjazdem zdążył jeszcze
puścić oko w stronę Janine.
-
Proszę zapamiętać to, co powiedziałem.
-
Ile jestem ci winna?- zapytała Janine, automatycznie
otwierając portmonetkę.
-
Nic - odparł Zach, sięgając po swój bagaż i cięższą torbę
Janine. Powiedział to tak, jakby spodziewał się sprzeciwu. Janine nie miała
zamiaru dla jego przyjemności zaczynać kolejnej kłótni.
-
Czy dziadek jest w domu? - zapytała, przytulając się z
czułością do gospodyni.
-
Wyszedł dzisiaj bardzo wcześnie, przypuszczam, że powinien
niedługo wrócić.
-
To dobrze - stwierdził Zach, ruszając za nimi w stronę domu.
-
Pewnie oboje umieracie z głodu - powiedziała pani
McCormick, kierując się od razu w stronę kuchni. - Poczekajcie chwilę,
zaraz coś przygotuję. Nie pożałujecie, że wróciliście.
Kiedy Janine znalazła się znowu sam na sam z Zachem, nie bardzo
wiedziała, co ma mu powiedzieć. Spędzili razem ze sobą prawie
dwadzieścia cztery godziny. Kłócili się. Rozmawiali. Śmiali się. Całowali.
-
Janine..., Zach... - odezwali się równocześnie.
-
Ty pierwsza.
Ja... ja tylko chciałam za wszystko podziękować. Będziemy w
kontakcie - powiedziała. - Telefonicznym - szybko dodała. - Nie musisz
się obawiać, że niespodziewanie wpadnę do twojego biura.
Uśmiechnął się głupawo.
-
Pamiętaj, najważniejsza jest wymiana informacji.
-
Zgadzam się w stu procentach.
Stali patrząc przez chwilę na siebie.
-
Chciałeś coś powiedzieć - odezwała się po chwili.
-
Tak - Zach podrapał się po brodzie. - Ten taksówkarz miał
rację, nawet jeśli chodzi o nas. Nie chciałbym, żebyśmy się rozstawali w
gniewie. To, co mówiłem wcześniej... no wiesz, nie jesteś jędzą... Trochę
przesadziłem.
Ostatnią rzeczą, jakiej się spodziewała po Zachu, były przeprosiny.
Patrzył na nią czule. Nie zdając sobie zupełnie sprawy z tego, co robi,
Janine zbliżyła się o krok w jego stronę. Zach też ruszył do niej i już miała
przytulić się do niego, kiedy usłyszeli odgłos otwieranych drzwi.
Odskoczyli nagle od siebie.
-
Janine! - wykrzyknął uradowany Anton. - Zach!
No, no, co za miła niespodzianka. Powiedzcie, czy przechadzki po
wrzosowiskach okazały się rzeczywiście takie romantyczne?
ROZDZIAŁ SZÓSTY
Musimy trzymać wspólny front - mówiła Janine do Zacha cztery dni
później. Spotkali się u niej w domu wczesnym popołudniem, żeby ustalić
strategię. Dziadek wyjechał na cały dzień, a Zach z Janine chcieli - zaraz
po jego powrocie - wyperswadować mu pomysł małżeństwa. Im wcześniej
Anton zda sobie sprawę, że jego intryga nie udała się, tym lepiej. Oboje
będą wtedy mogli spokojnie zająć się swoimi sprawami i zapomnieć o tym
przykrym incydencie.
-
Najważniejsze jest, żebyśmy wystąpili przeciwko niemu
wspólnie - tłumaczyła Janine. Zach nic nie odpowiedział. Właściwie odkąd
przyszedł, w ogóle się nie odezwał. No cóż, jej też knucie przeciwko
dziadkowi nie sprawiało szalonej przyjemności, ale przecież nie mieli
innego wyjścia. - W przeciwnym razie będzie nadal grać nami jak
pionkami na szachownicy.
-
Nie musisz mi tego po raz setny tłumaczyć, przecież
przyszedłem - mruknął Zach, ale wciąż nie wyglądał na zadowolonego.
Bez wątpienia nie był w najlepszym humorze.
-
Posłuchaj, jeżeli masz zamiar tak się zachowywać...
-
Jak? - zapytał wstając powoli. Podszedł do srebrnej tacy, na
której stały filiżanki i nalał sobie kawy. Potem zbliżył się do kominka i
oparł się o niego plecami.
-
Jakbyś robił mi wielką łaskę - wyjaśniła Janine.
-
Trzymałaś mnie w niepewności przez trzy dni.
Czy masz w ogóle pojęcie, co ja przeżyłem. Anton bez przerwy
rzucał mi te swoje uśmieszki i wyglądał na tak zadowolonego, jakby nasze
spotkanie w Szkocji przebiegło zgodnie z jego planem. A wczoraj posunął
się do tego, że podał mi nazwisko dobrego jubilera. Janine zerwała się jak
oparzona i ogarniając Zacha płonącym wzrokiem odparowała.
-
Myślałam, że ty do mnie zadzwonisz. Przecież to twoje słowa,
że najważniejszy jest przepływ informacji. A potem nagle chowasz głowę w
piasek. Jeśli już mowa o informacjach, to zapewniam cię, że tu także nie
było sielankowo.
-
Być może będzie to dla ciebie zaskoczeniem, ale mam jeszcze
inne sprawy na głowie, nie tylko ciebie i twojego dziadka.
-
Czy to ma znaczyć, że ja nie wiem, co robić z czasem?
-
Oczywiście nie - powiedział wolno i już spokojnie.
-
No i widzisz, znowu się kłócimy.
-
Wiem - westchnęła zrezygnowana. - I nic z tego nie wynika.
-
Najbardziej mnie martwi, że twój dziadek przyłapał nas wtedy
- powiedział Zach marszcząc czoło.
-
Staliśmy tak blisko siebie, a ty patrzyłaś na mnie tymi swoimi
niebieskimi oczami dziecka, milcząco prosząc o pocałunek.
-
Wcale nie - zaperzyła się, wiedząc, że Zach ma rację. Policzki
jej poczerwieniały. Pragnęła wtedy, żeby ją pocałował, ale nie chciała
przyznać się do tego nawet przed sobą.
Zach potrząsnął głową i odstawił filiżankę na kominek. Wepchnął
ręce w kieszenie, nadal opierając się o gzyms kominka.
-
A najgorsze jest to, że ja byłem gotów cię pocałować. Gdyby
twój dziadek nie wszedł wtedy, zrobiłbym to.
-
Naprawdę? - zapytała cicho czując, że kręci jej się w głowie.
Zach wyprostował się nagle, zaciskając zęby. Nie po raz pierwszy
zauważyła, jak mocny jest zarys jego podbródka.
-
Jestem tylko człowiekiem - skwitował sucho.
-
Jestem podatny na wdzięki pięknych kobiet tak samo, jak
każdy inny mężczyzna. A szczególnie wtedy, gdy taka kobieta chce, by ją
wziąć w ramiona.
Tego było już naprawdę za wiele. Janine zacisnęła usta, żeby nie
krzyknąć z gniewu. Ale zamknęła tylko oczy i odetchnęła głębiej, żeby się
opanować.
-
Zamiast oskarżać się o to, co się nie wydarzyło, może lepiej
byłoby porozmawiać o dziadku. Zdaje się, że on miał być głównym
tematem naszego spotkania.
-
Dobrze - chętnie zgodził się Zach. - Przepraszam. Nie
powinienem do tamtego wracać. - Podszedł do skórzanego fotela i zasiadł
wygodnie. - Co więc zamierzasz mu powiedzieć?
-
Ja? Myślałam.... miałam nadzieję... że ty mu wszystko
powiesz.
Ostatnio nie odznaczam się specjalnym taktem -
Zach potrząsnął
głową.
-
No dobrze, jeśli tego naprawdę chcesz, ja mogę mówić -
wpatrzona w bogaty wzór dywanu, starała się zebrać myśli. - Powinniśmy
mu chyba powiedzieć, że oboje kochamy go i podziwiamy. Wiemy, że miał
na względzie tylko nasze szczęście. Może nawet podziękujmy mu... -
urwała nagle, słysząc parsknięcie śmiechem. - Dobrze, jeżeli uważasz, że
zrobisz to lepiej, mów ty.
-
Gdyby to naprawdę miało zależeć ode mnie, powiedziałbym
mu po prostu: odczep się od naszego życia, ty stary głupcze.
- Twoja delikatność jest wzruszająca - skomentowała. - Zdaje się, że
dla ciebie ta cała sprawa jest jednym wielkiem żartem i naprawdę bawi cię
dręczenie mnie.
-
Przesadzasz.
Nagle drzwi biblioteki otworzyły się. Do pokoju weszli dziadek i
jego długoletni przyjaciel, weterynarz Burt Coleman.
-
O! Zach, Janine - powitał ich dziadek.
-
Dziadku - wykrzyknęła Janine, zrywając się na równe nogi.
Nie była na to przygotowana, a Zach zachowywał się przez cały czas tak
okropnie, że nie zastanawiając się, co robi, wypaliła: - Naprawdę nie wiem,
dlaczego chcesz, żebym wyszła akurat za tego faceta. Jest uparty i
nieznośny, i w ogóle nie jesteśmy w stanie się dogadać - kiedy skończyła,
dygotała cała i opadła bezwładnie na najbliższe krzesło.
-
Jeśli sama tego nie zauważyłaś, to pragnę cię poinformować,
że także nie jesteś aniołem - warknął Zach.
-
Dzieci, przestańcie. Powiedzcie, o co wam chodzi?
-
Chciałbym tę sprawę raz na zawsze wyjaśnić - powiedział
Zach z wyraźnym trudem. - Nie mam zamiaru dać się złapać na męża dla
Janine.
-
A ty myślisz, że ja może chcę być twoją żoną! Niech ci się to
nawet nie śni, Zachary Thomas!
-
Wiemy, że chciałeś dobrze! - dodał Zachary. Na Janine w
ogóle nie zwracał uwagi. - Ale nam to nie odpowiada.
Dziadek podszedł do skórzanego fotela, w którym wcześniej siedział
Zach. Uśmiechnął się do nich słabo, nagle wydał im się bardzo stary i
zmęczony.
-
Myślałem... miałem nadzieję, że poczujecie do siebie
sympatię.
-
Jeżeli się wcześniej nie pomordujemy - warknął Zach.
- Przepraszam cię, dziadku, wiem, że to dla ciebie zawód. Naprawdę
mi przykro - powiedziała Janine. Czuła się okropnie. - Ale Zach i ja nawet
się nie lubimy. Nawet nie potrafimy rozmawiać ze sobą jak cywilizowani
ludzie. On jest kłótliwy i nierozsądny...
-
A ona jest nielogiczna i uparta.
-
Myślę, że nie ma potrzeby, byśmy się dalej obrażali - Janine
ucięła krótko. Była purpurowa.
-
Nie ma więc żadnej nadziei? - zapytał Anton z bólem w
głosie.
-
Żadnej - odparł Zach zaskakująco spokojnym głosem. - Jestem
pewien, że Janine spotka pewnego dnia jakiegoś wspaniałego mężczyznę,
ale niestety, to nie będę ja.
Dziadek osunął się w głąb fotela.
-
Jesteś pewien?
-
Jestem - odparł Zach tak głośno, że mogła go usłyszeć nawet
pani McCormick przygotowująca coś w kuchni.
Dziadku, kocham cię - powiedziała Janine - i zrobię dla ciebie
wszystko, ale nie chcę i nie mogę poślubić Zacha. Wiemy, że chciałeś jak
najlepiej, ale my nie czujemy do siebie kompletnie nic.
Burt Coleman stojący w drzwiach biblioteki wyglądał, jakby wolał
znaleźć się w jakimkolwiek innym miejscu. Najwyraźniej czuł się okropnie
jako świadek prywatnych problemów innych ludzi.
-
Najlepiej będzie, jeżeli przyjdę innym razem -
mruknął,
odwracając się do wyjścia.
-
Nie - sprzeciwił się Anton, przywołując gestem przyjaciela. -
Wejdź. Poznałeś już Zachary'ego Thomasa, prawda?
Mężczyźni wymienili ukłon. Janine zauważyła, że Zach był
niezwykle sztywny. Ich spotkanie z dziadkiem nie przebiegło zgodnie z jej
planami. Chciała, żeby odbyło się spokojnie, bez emocji. A skończyło się
kolejną kłótnią i co gorsza, to ona zaczęła .
Podeszła do stołu i bez pytania nalała dziadkowi i jego przyjacielowi
kawy. Burt usiadł naprzeciw Antona, nadal wyraźnie skrępowany zaistniałą
sytuacją.
-
Pójdę już - oznajmił Zach sztywno. - Miło było pana spotkać,
doktorze Coleman.
-
Mnie również - odparł przyjaciel dziadka, rzucając nerwowe
spojrzenie na Zacha.
-
Odprowadzę cię do drzwi - powiedziała Janine, szczęśliwa, że
ma powód do wyjścia z pokoju. Zamknęła starannie za sobą drzwi do
biblioteki.
Oboje stanęli w przejściu. Janine usiłowała się uśmiechnąć, ale Zach
patrzył na nią nieruchomym wzrokiem i poczuła, że serce jej bije jak
oszalałe. Zrobili to, co mieli zrobić. Powinna czuć ulgę, że rozmowa, która
wisiała nad nią od paru dni, była już poza nią. Zamiast tego czuła smutek,
którego nie umiała w pełni zrozumieć ani wytłumaczyć.
-
Czy myślisz, że przekonaliśmy go?
-
Nie wiem - odpowiedział Zach prawie szeptem. - Twojego
dziadka trudno rozgryźć. Może nigdy nie wspomni już o tym małżeństwie i
będziemy to mieli z głowy. Chciałbym, żeby tak właśnie było. Ale równie
dobrze może dać nam parę dni spokoju tylko po to, żeby zebrać siły. Nie
sądzę, żeby zrezygnował tak łatwo.
-
Nie, chyba nie.
Zach spojrzał na zegarek.
-
Pójdę już - powiedział.
Janine nie chciała, żeby już wychodził, ale nie było żadnego
powodu, by go zatrzymywać. Położyła dłoń na klamce. Nagle zawahała się
i odwróciła.
-
To, co powiedziałam tam, to nieprawda. Wcale tak nie myślę -
wyrzuciła z siebie.
-
Chcesz, żebyśmy się pobrali?
- Ależ nie - krzyknęła.- Że nazwalam cię upartym i nieznośnym. Nie
jesteś taki zły, ale musiałam jakoś rozsądnie umotywować swoją niechęć.
-
Ja zachowałem się identycznie. Naprawdę wcale nie uważam,
że jesteś nie do zniesienia. Sądziłem, że rozumiesz, po co to mówię.
-
Ależ oczywiście, że rozumiałam - zapewniła go.
-
Te ostatnie cztery dni były, delikatnie mówiąc, trudne -
ciągnął Zach. - Nie tylko dlatego, że Anton przez całe czas napomykał o
Szkocji, ale w dodatku bez przerwy rzucał mi porozumiewawcze
uśmieszki.
-
Tu zachowywał się tak samo. Bez przerwy mruczał coś o
dzieciach.
Dzieciach? - powtórzył Zach, patrząc na nią ze zdziwieniem.
-
Naszych dzieciach.
-
O Boże!
-
Dobrze, że powiedzieliśmy mu wreszcie prosto w oczy, co o
tym myślimy. - Dlaczego więc czuła się tak okropnie. - Jeżeli uwierzy nam
- a może tak się stać - oznacza to pożegnanie.
-
Chyba tak - powiedział Zach, ale wcale nie ruszył się do
wyjścia.
Janine cieszyła się z tego, chciała dobrze zapamiętać jego twarz na
przyszłość, kiedy będą się spotykali tylko przypadkiem.
-
Chyba że twój dziadek nie zrezygnuje z prób połączenia nas
węzłem małżeńskim.
-
To możliwe - zgodziła się Janine szybko, wściekła, że serce aż
jej podskoczyło na taką ewentualność. - Oczywiście, będziemy wtedy
zmuszeni znowu mu się sprzeciwić. Nie może nas traktować jak marionetki.
Zach miał właśnie coś powiedzieć, kiedy nagle otworzyły się drzwi
biblioteki i wypadł przez nie Burty Coleman ze ściągniętą przestrachem
twarzą.
-
Janine, musimy wezwać lekarza do twojego dziadka.
-
Co się stało?
-
Nie jestem pewien. Nagle pobladł i zaczął się dusić. Myślę, że
to serce.
Janine wpadła do biblioteki, myśląc, że i jej serce zaraz odmówi
posłuszeństwa. Zach biegł tuż za nią. Doktor Coleman miał rację. Nigdy
jeszcze nie widziała dziadka w takim złym stanie. Oddychał chrapliwie,
oczy miał zamknięte. Spoczywał w fotelu z odchyloną do tyłu głową.
Wyglądał staro, dużo starzej niż kiedykolwiek. Poczuła nagły lęk i
podbiegła do stolika, na którym stał telefon.
-
Nic mi nie jest - wycharczał dziadek. Otworzył oczy i usiadł
prosto. Z wyraźnym wysiłkiem podniósł rękę, wstrzymując Janine. - Nie
ma powodu, żeby robić zamieszanie tylko dlatego, że stary człowiek chciał
przez chwilę odpocząć. - uśmiechnął się słabo, a jego twarz nadal była
bardzo blada. - Nie dzwoń po żadnego lekarza. Byłem w zeszłym tygodniu
na badaniu kontrolnym i jestem zdrów jak ryba.
-
Nie wyglądasz tak zdrowo - sprzeciwił się Zach. Janine
zobaczyła, że jego twarz jest prawie równie blada jak twarz dziadka.
Klęcząc koło starego człowieka, Zach ujął jego rękę i zaczął sprawdzać puls.
-
Nic mi nie jest - upierał się dziadek.
-
Czy coś cię boli?
Dziadek przeniósł spojrzenie ze swego partnera na Janine.
-
Nic - odpowiedział, machając ze zniecierpliwieniem ręką.
-
Doktorze Coleman? - - Janine spojrzała na przyjaciela
dziadka. - Czy powinnam zadzwonić po lekarza?
-
A co niby Burt ma wiedzieć na temat mojego serca - wtrącił
się dziadek. - Niech zajmuje się swoimi końmi.
-
Zadzwoń. Nic się nie stanie, jeśli go zbadają.
-
Jestem całkowicie zdrowy - krzyknął dziadek.
-
To dobrze - Janine zgodziła się z uśmiechem. - Chciałabym
tylko, żeby doktor Madison mnie w tym upewnił. - Wykręciła numer
telefonu. Musiała mówić bardzo głośno, żeby przekrzyczeć protesty
dziadka. Po chwili odłożyła słuchawkę i zwróciła się do Zacha. - Doktor
Madison powiedział, że możemy go przywieźć zaraz.
-
Nie mam najmniejszego zamiaru tracić czas na wycieczki do
miasta. Właśnie mieliśmy zamiar rozegrać parę partyjek wista.
-
Możemy zagrać jutro - powiedział doktor Coleman. - Nie
zapominaj, że już nie musimy chodzić do pracy.
-
Mam parę spraw do załatwienia w biurze.
-
Nie masz - wtrącił się Zach. - Masz tylko spotkanie z
lekarzem. Zaraz cię tam zawieziemy, dość już tych kłótni.
Anton zmrużył oczy, jakby gotując się do gwałtownego sprzeciwu.
Ale nagle najwyraźniej zmienił zdanie, bo kiwnął, choć z wyraźną
niechęcią, głową.
-
Dobrze, jeżeli to ma wam poprawić humor. Ale już teraz
ostrzegam was, że będziecie się czuć głupio.
Następne dwie godziny wydawały się Janine latami. Doktor Madison
badał dziadka, a ona z Zachem siedzieli w poczekalni.
-
Dlaczego to tak długo trwa? - zapytała Janine, załamując
nerwowo ręce. - Nie wiem, czy zrobiliśmy dobrze przywożąc go tutaj.
Może trzeba było od razu jechać do szpitala.
-
Nie przypuszczam, żeby na to się zgodził - odparł Zach.
-
A ty sądzisz, że ja posłuchałabym go w takim przypadku?- -
siedziała na skraju krzesła, ściskając tak mocno ręce, że aż bielały jej
kostki. - To śmieszne, nigdy o nim nie myślałam jak o starym człowieku.
Zawsze był taki zdrowy i pełen życia. Nigdy nawet nie pomyślałam,
że może mu się coś stać.
-
Wszystko będzie dobrze, Janine.
-
Widziałeś go - krzyknęła. Znowu zaczęła w niej narastać
panika. Zach ujął ją za rękę. Poczuła ulgę, tak jakby przelał w nią swoją siłę
i wiarę. Potrzebowała jednej i drugiej.
Kiedy otworzyły się drzwi do gabinetu, zerwali się na równe nogi.
Dłoń Zacha zacisnęła się mocniej na jej dłoni.
-
Doktor Madison chce z państwem porozmawiać - zwróciła
się do nich pielęgniarka. Zaprowadziła ich do niewielkiego gabinetu i
powiedziała, że lekarz zaraz przyjdzie. Janine przysiadła na jednym z
foteli, wodząc nieprzytomnym wzrokim po ścianach.
Doktor Madison wszedł w chwilę później. Zatrzymał się, żeby
uścisnąć dłoń Zachowi, i ukłonił się Janine.
-
Wyniki badań nie wskazują na nic groźnego -
powiedział,
przesuwając na biurku jakieś papiery.
-
Co się więc stało? Dlaczego był taki blady?
Dlaczego nie mógł oddychać?
Lekarz zmarszczył brwi i przyjrzał się uważnie swoim dłoniom.
-
Naprawdę nie wiem. Twierdzi, że w tym czasie nie
wykonywał żadnej ciężkiej pracy.
-
Nie, pił kawę i rozmawiał z przyjacielem. Doktor Madison
skinął głową.
-
Może jakieś kłopoty w pracy?
-
Nie - odpowiedziała Janine. - Interesy idą lepiej niż
kiedykolwiek. Dziadek postanowił odejść na emeryturę. Tak boję się, żeby
teraz nic mu się nie stało.
-
Naprawdę nie wiem, co państwu powiedzieć. Musi teraz dbać
o siebie przez kilka dni, ale proszę się nie martwić. To na pewno nic
poważnego.
-
Dzięki Bogu - westchnęła Janine, zamykając oczy.
-
Teraz się ubiera - powiedział doktor Madison.
Wstał, dając do zrozumienia, że uważa wizytę za skończoną. - Za
kilka minut przyjdzie do poczekalni.
-
Dziękujemy, doktorze - powiedział Zach.
Janine poczuła ogromną ulgę. Wstała i uśmiechnęła się do Zacha. W
uśmiechu tym była wdzięczność. Był to uśmiech, jakim obdarza się
dobrego przyjaciela, kiedy zdarza się coś niespodziewanie fortunnego.
Uśmiech kobiety do męża. Ta myśl uderzyła ją nagle, szybko spuściła
wzrok, żeby ukryć rumieniec, który zalał jej twarz.
Kiedy dziadek przyszedł do poczekalni, widać było, że czuje się
znacznie lepiej. Jego oczy lśniły tryumfalnie, a skóra miała zdrowy, różowy
odcień.
-
Mam nadzieję, że jesteście zadowoleni - zrzędził zapinając
płaszcz. - Straciłem przez was prawie całe popołudnie.
-
Miałeś całkowitą rację, dziadku — powiedziała Janine
radośnie. - Jesteś zdrowy i zmarnowaliśmy ci partyjkę wista, ciągnąc cię tu
zupełnie niepotrzebnie.
-
A ja już od dawna powinienem być w biurze - dodał Zach
równie pogodnie.
Znowu uśmiechnęli się do siebie porozumiewawczo. W tym samym
momencie uświadomili sobie, że zachowują się jak bliscy sobie ludzie i
odwrócili nagle wzrok.
Zach odwiózł Janine i dziadkia, który przez całą drogę do domu
narzekał, że zepsuli mu popołudnie. Tak jakby partyjka wista była
najważniejszym wydarzeniem na świecie.
Janine wysiadła z samochodu i podeszła do Zacha. Udało jej się
zwalczyć nagłą ochotę uściskania go.
-
Dziękuję za wszystko - powiedziała.
-
Gdyby coś się działo, dzwoń do mnie - powiedział, otwierając
drzwi samochodu. Zawahał się przez moment, potem pochylił głowę i
spojrzał jej prosto w oczy. - Do widzenia, Janine.
Podniosła rękę w geście pożegnania i poczuła, że robi jej się bardzo
smutno.
-
Do widzenia, Zach - powiedziała, zmuszając się do pogodnego
tonu. - Jeszcze raz dziękuję.
Przez chwilę nie odpowiadał, chociaż wciąż patrzył na nią. Wreszcie
powtórzył:
-
Jeżeli będziesz czegoś potrzebowała, zadzwoń do mnie,
dobrze?
-
Zadzwonię.
Ale oboje wiedzieli, że ona tego nie zrobi. Najlepiej było wszystko
skończyć właśnie w taki sposób. Czyste cięcie.
Janine stała na podjeździe, póki samochód Zacha nie zniknął jej z
oczu. Dopiero wtedy wróciła do domu.
-
Jesteś kochana - szepnęła Patty St. John, podając śpiące
niemowlę Janine. - Naprawdę nie wiem, co bym zrobiła, gdybym musiała
wziąć Michaela na to spotkanie. Bardzo zależy mi na tej pracy.
-
Chętnie ci pomogę - Janine spojrzała na słodką twarzyczkę
sześciomiesięcznego niemowlaka. - Przepraszam, że poprosiłam cię o
przyniesienie Michaela tutaj, ale od kilku dni nie ruszam się z domu.
Dziadek nie czuje się najlepiej.
-
To żaden problem - szepnęła Patty stawiając na podłodze
torbę z pieluchami. Rozejrzała się wokół. - To dopiero dom. Nie miałam
pojęcia, że ty... no wiesz, że tak dobrze ci się powodzi.
- To dom mojego dziadka - wyjaśniła Janine, kołysząc delikatnie
małego Michaela w ramionach. Dziecko wyzwalało w niej ogromne
pokłady czułości i ciepła. Nie było w tym zresztą nic dziwnego. Dziadek
przez cały poprzedni tydzień bez przerwy robił uwagi na temat cudownych
dzieci, jakie ona mogłaby mieć z Zachem. Instynkt macierzyński, z którego
istnienia nawet nie zdawała sobie sprawy, zaczął dawać o sobie znać.
-
Wrócę za godzinę - powiedziała Patty. Pochyliła się i
pocałowała Michaela w gładkie czoło.
Janine z dzieckiem na ręku odprowadziła przyjaciółkę do drzwi.
-
Powodzenia.
-
Dzięki. Właśnie tego mi potrzeba.
Janine poszła do salonu i usiadła z dzieckiem w starym, bujanym
fotelu. Chwilę potem w drzwiach pojawił się Anton. Na widok Janine
łagodnie kołyszącej się na ulubionym fotelu jego żony zamarł z wyrazem
zachwytu na twarzy.
-
Czyżbyś miała tam dziecko?
-
Niczego nie przeoczysz, co, dziadku?
-
Czyje ono jest?
-
Patty St. John. Może pamiętasz, wspominałam ci o niej.
Pracowała społecznie w Klubie Przyjaciół. Rzuciła to, kiedy uradził się
Michael, ale teraz chciałaby znaleźć coś na pół etatu.
-
A ty w tym czasie będziesz opiekować się jej dzieckiem?
-
Tylko dzisiaj - tłumaczyła Janine. - Zwykle pomaga jej siostra,
ale dostała strasznego kataru.
-
Dlaczego nigdzie nie wychodzisz? - zapytał dziadek marszcząc
lekko czoło. - Już od tygodnia siedzisz kamieniem w domu. Zachowujesz
się jak pustelnica.
-
Mam co robić - odpowiedziała cicho. Nie chciała obudzić
dziecka.
-
Oczywiście. Pilnujesz swego dziadka - skrzywił się. - Myślisz,
że nie zauważyłem. I jak długo zamierzasz być moim cieniem? Powinnaś
robić to, co zwykle, zamiast zamartwiać się o mnie. Czuję się zupełnie
dobrze, naprawdę.
-
Doktor Madison powiedział, że powinnam cię mieć na oku
przez parę dni.
-
Ale to już tydzień.
Dziadek wcale nie musiał jej o tym przypominać. Zaczynała mieć
objawy klaustrofobii. Przez cały ten czas nawet z nikim nie rozmawiała.
Od Zacha także nie miała żadnych wieści. Zresztą wcale się ich nie
spodziewała.
Michael poruszył się i Janine, ułożywszy go wygodnie, zaczęła
delikatnie kołysać.
-
Jutro jadę do biura - poinformował dziadek, patrząc na nią tak,
jakby oczekiwał sprzeciwu.
-
Zobaczymy - stwierdziła spokojnie. Dziecko podniosło głowę
i ziewając rozejrzało się po pokoju. Na pomarszczonej twarzy dziadka
pojawił się czuły uśmiech.
-
Dobrze - zgodził się - zobaczymy. - Wyciągnął w stronę
dziecka palec, który malec mocno chwycił i zaczął łapczywie ssać.
Janine roześmiała się, przyglądając się zabawie dziadka z dzieckiem.
Po kilku minutach Michael znudził się i ziewnął znowu. Janine uznała, że
czas sprawdzić pieluchę. Podniosła się i sięgnęła po torbę pozostawioną
przez Patty.
-
Zaraz wracam - powiedziała.
Była w połowie drogi, kiedy Anton ją zatrzymał.
-
Wyglądasz bardzo ładnie z dzieckiem w ramionach. Tak
naturalnie.
Janine uśmiechnęła się. Nie miała zamiaru mówić mu, że również
czuła się wspaniale trzymając dziecko w ramionach.
Kiedy zmieniała pieluchę, usłyszała dzwonek do drzwi. Michael
pogodnie oglądał własne paluszki i gruchał radośnie, podczas gdy Janine
wciągała mu ceratkowe majtki.
-
Musisz być dla mnie bardzo wyrozumiały, dzieciaku -
powiedziała, ostrożnie wsadzając nogi w śpioszki. Kiedy skończyła,
podniosła go wysoko ponad głowę i roześmiała się na widok
uszczęśliwionej twarzyczki malca. Roześmiani wrócili do salonu.
Dziadek siedział na taborecie koło fortepianu, a po drugiej stronie na
fotelu Zach.
Janine poczuła, jak podskoczyło jej serce. Natychmiast spoważniała.
-
Cześć, Zach - powiedziała możliwie najbardziej obojętnym
tonem, kołysząc Michaela na biodrze. Rzuciła podejrzliwe spojrzenie na
dziadka, który uśmiechnął się do niej, udając niewiniątko.
- Zach przyniósł mi trochę papierów do podpisania - wyjaśnił.
-
Nie chciałam wam przeszkadzać - przeprosiła. Nie mogła
oderwać wzroku od Zacha. Uśmiechał się lekko. Ten pół uśmiech zawsze
ją pociągał.
-
Janine wcale nam nie przeszkadza, prawda? - zapytał dziadek.
-
Nie - odpowiedział sztywno Zach.
-
Przepraszam was na moment - odchrząknął dziadek. - Muszę
przynieść pióro. - Dźwignął się z taboretu i wyszedł.
-
Co słychać? - zapytał Zach, spoglądając na nią.
-
Dobrze, wszystko w porządku.
-
Widzę, że bez kłopotu znalazłaś sobie nowego kawalera -
powiedział wskazując na Michaela.
-
Michaelu St. John - powiedziała Janine, dostosowując się do
jego lekkiego tonu - przedstawiam ci pana Thomasa.
-
Miło mi pana poznać - Zach wyciągnął rękę.
- Pomagasz koleżance?
- Tak. Szuka pracy na pół etatu, ale trudno jej znaleźć coś
odpowiedniego. Jest właśnie na spotkaniu w tej sprawie.
Janine usiadła na kanapie naprzeciwko Zacha i usadziła sobie
Michaela na kolanie.
-
Teraz, kiedy twoje życie jest znowu uporządkowane - zapytała
figlarnie - czy czasem nie tęsknisz troszeczkę za mną? Roześmiał się cicho.
-
Kiedy ostatni raz rozmawialiśmy? Siedem dni temu. Nie
wiem, czy mi uwierzysz, Janine, ale z nikim się przez cały ten czas nie
pokłóciłem.
-
Powinieneś więc być szczęśliwy.
-
Masz rację. Powinienem. - Potrząsnął głową. - Ale nie jestem.
A niech to, Janine, nudziłem się śmiertelnie. Chcesz znać odpowiedź? Tak,
tęskniłem za tobą.
ROZDZIAŁ SIÓDMY
Zanim Janine miała okazję odpowiedzieć, do pokoju wrócił dziadek z
piórem w ręku.
-
Mówiłeś, że masz dla mnie jakieś papiery do podpisania -
przypomniał Zachowi, który z wyraźną niechęcią oderwał wzrok od Janine,
otworzył teczkę i wyjął z niej dokumenty.
-
Masz, przejrzyj je.
-
Chcesz, żebym je podpisał, czy nie? - zapytał zdziwiony
dziadek.
-
Tak, oczywiście, podpisuj - Zach kolejny raz oderwał
spojrzenie od Janine.
Mrucząc coś do siebie, dziadek zaniósł papiery na mały stolik,
rozłożył je i szybko podpisał.
Janine wiedziała, że powinna wyjść. Obaj mężczyźni mieli
prawdopodobnie jakieś sprawy do przedyskutowania. Ale nie mogła
zmusić się do odejścia. Nie teraz, kiedy Zach przyznał tak po prostu, że za
nią tęsknił.
-
Janine, ja...- przerwał jej myśli dziadek.
-
Już wychodzę - wtrąciła szybko. Zerwała się pospiesznie,
przytrzymując mocniej Michaela.
-
Chciałbym, żebyś została - zaskoczył ją dziadek. - Pragnę
porozmawiać z tobą i Zachem. Obojgu wam, mówiąc szczerze, jestem
winien przeprosiny, zwierzyłem się Burtowi, opowiedziałem mu, jak
chciałem ułożyć wasze małżeństwo. Wyśmiał mnie i nazwał starym
głupcem.
- Dziadku - powiedziała Janine z niepokojem, nie chcąc wcale
poruszać sprawy, która doprowadziła do takiego zamieszania. - Ustaliliśmy
już wszystko z Zachem. Rozumiemy, dlaczego to zrobiłeś i... uporaliśmy
się z tym, nie ma więc potrzeby, byś nas przepraszał.
-
Obawiam się, że jednak tak - upierał się dziadek.
-
Burt wytknął mi wszystkie moje winy. Nie musicie się
obawiać, że zaskoczę was jakimiś sztuczkami.
-
Wstał, żeby przynieść Zachowi podpisane papiery, potem
usiadł w fotelu naprzeciwko nich. Wydawał się zmęczony. Nigdy dotąd nie
wyglądał tak krucho. Jak bardzo stary człowiek, którego pokonało życie.
-
Janine jest cudowną kobietą - odezwał się zupełnie
niespodziewanie Zach. - Chciałbym, żebyś wiedział, że zrozumiałem to.
-
Ma swoje wady - odpowiedział dziadek, sięgając po cygaro -
ale jest taka ładna, że mężczyźni wiele jej wybaczą.
-
Dziękuję ci bardzo - wyszeptała Janine sarkastycznie i została
nagrodzona lekkim uśmiechem Zacha, który tak lubiła. Dziadek zdawał się
jej nie słyszeć, a jeśli nawet, to zignorował ją w tym momencie.
-
Chcę dla niej wszystkiego, co najlepsze, ale kiedy
zaproponowałem ciebie na męża, narobiła tyle szumu. Chyba spokojniej
zachowałby się kurczak oskubywany żywcem. Kiedy zapytałem, o co jej
właściwie chodzi, okazało się, że o romans - dziadek wymówił to słowo
tak, jakby było niezwykle śmieszne.
-
Czy istnieje kobieta, która nie pragnie romansu? - jęknęła,
broniąc się.
-
Ja należę do innej epoki - mówił dalej dziadek.
-
Z własnego doświadczenia nie wiem, co to jest romans, a
kiedy poprosiłem Janine, żeby mi wytłumaczyła, też miała duże kłopoty.
Mówiła o schadzkach na wrzosowisku i tego typu bzdurach. Dlatego
wysłałem was do Szkocji.
-
Domyśliliśmy się tego - sucho powiedział Zach.
-
Jak pewnie wiedziałeś od początku - dodała Janine -
wymyśliłam to na poczekaniu. Romans to nie jest pojęcie, które łatwo
wytłumaczyć.
Anton parsknął śmiechem przesuwając cygaro w wargach.
-
Szkoda, że tak szybko mnie nakryliście. Miałem zamiar
zafundować wam również namiętności.
-
Namiętności? - powtórzył jak echo Zach.
-
Tak. Janine mówiła, że romans jest również związany z
namiętnością. To prawda, Anna i ja dowiedzieliśmy się o tym także. - Jego
niebieskie oczy zapatrzyły się gdzieś daleko, a na ustach pojawił czuły
uśmiech. Spojrzał na Janine i ten uśmiech stał się jeszcze bardziej czuły.
-
Cieszę cię, że to wszystko tak cię bawi - żachnęła się Janine.
Dziadek zareagował na jej gniewną uwagę machnięciem ręki i
spojrzał na Zacha.
-
Przypuszczam, że odkryłeś, jaki Janine ma charakterek?
-
Wiedziałem to od pierwszej chwili! - przyznał Zach.
-
Być może będzie to dla ciebie duże zaskoczenie, Zachary
Thomas - powiedziała Janine - ale i ty nie jesteś ideałem mężczyzny.
-
Nie jestem - zgodził się Zach spokojnie. - Myślę, że dziadek
bardziej pragnął mężczyzny odpowiedniego dla ciebie.
-
No, nie!
-
Dzieci, ta kłótnia do niczego nie prowadzi. Przyznaję się do
porażki.
W tej chwili zadzwonił dzwonek do drzwi. Janine, zadowolona, że
ma wymówkę, żeby wyjść z pokoju, pobiegła, by je otworzyć. W drzwiach
stała Patty St. John, przygnębiona i załamana.
- Nie sądziłam, że wrócisz tak prędko.
-
Miejsce już było obsadzone - wyjaśniła Patty, wchodząc do
przedpokoju i odruchowo zabierając swego syna z rąk Janine. Przytuliła
mocno niemowlę, jakby kontakt z jego małym, ciepłym ciałem dodawał jej
sił. - Przez cały dzień przygotowywałam się do tego spotkania i wszystko
na nic. A zresztą, kto by tam chciał być recepcjonistką u dentysty?
-
Tak mi przykro - szepnęła Janine.
-
Czy Michael był bardzo kłopotliwy?
-
Ani trochę - zapewniła ją Janine, starając się wymyślić coś, co
pocieszyłoby jej koleżankę. - Poczekaj, dam ci jego rzeczy.
Zebranie rzeczy Michaela zabrało Janine niecałą minutę, ale kiedy
wróciła do hallu, zobaczyła, że Patty rozmawia z Zachem. Janine
zauważyła w ręce przyjaciółki jego kartę wizytową i usłyszała, jak Zach
zachęca ją, żeby przyszła do biura personalnego na początku następnego
tygodnia.
-
Wielkie dzięki - Patty gorąco podziękowała obojgu. Ujęła
Michaela za rączkę i pomachała nią.
-
Powiedz pa pa - poprosiła małego.
Janine nie zatrzymywała jej. Dziadek siedział w bibliotece. Zach,
spoglądając niespokojnie w tamtym kierunku, zapytał szeptem Janine:
-
Spotkasz się ze mną później?
-
Kiedy?
-
Za godzinę - zerknął na zegarek - na molo.
W tej właśnie chwili dziadek wyszedł z biblioteki. Wkrótce Zach
pożegnał się, a pół godziny później Janine udało się wymyślić jakiś
pretekst do wyjścia. Dziadek czytał powieść kryminalną, od której nie
oderwał nawet wzroku, nie spojrzał nawet na nią, ale Janine wydawało się,
że uśmiechnął się lekko, jakby znał jej plany. Nie zamierzała tego
sprawdzać.
Zach czekał już na nią. Stał z ponurą twarzą przy balustradzie, wiatr
szarpał połami jego płaszcza.
-
Mam nadzieję, że istnieje jakiś poważny powód naszego
spotkania, bo dziadek nie dał się chyba nabrać - powiedziała Janine,
podchodząc do niego.
-
Jeżeli nie wrócę szybko, domyśli się, że jestem z tobą. -
Wsadziła głęboko ręce w kieszenie i odwróciła się tyłem do wiatru.
Popołudnie było chłodne, zbierało się na deszcz.
-
Czy przeszkodziłem ci w czymś ważnym?
-
Niezupełnie - Janine najchętniej wymieniłaby kilka bardzo
ważnych spotkań, które miała zaplanowane, ale odwołała wszystko na
najbliższe dwa tygodnie, wolała zostać w domu, na wypadek gdyby
dziadek czegoś potrzebował.
-
Martwię się o Antona - powiedział Zach, ruszając wzdłuż
mola. Janine podążyła za nim.
-
Dlaczego? - może było coś, o czym nie wiedziała, coś, czego
doktor Madison jej nie powiedział.
-
Nie wygląda dobrze.
Wiedziała, że to prawda. Ta myśl męczyła ją od kilku dni. Dziadek
starzał się w oczach.
-
O ciebie też się martwię.
-
O mnie? - zapytała podnosząc głos. - Dlaczego?
- Jeśli, nie daj Boże, coś się stanie z Antonem - powiedział Zach - co
będzie z tobą? Nie masz żadnej rodziny, prawda?
-
Nie - powiedziała. Czuła, jak ściska ją w gardle na samą myśl,
że coś takiego mogłoby się stać. - Ale tym się nie przejmuję. Mam trochę
przyjaciół, są mi bliscy jak rodzina. Na przykład Burt Coleman. Nie będę
się błąkać po ulicach jak biedna sierotka.
-
Wiem - Zach zapatrzył się w odległe szczyty gór pokryte
czapami śniegu.
Janine przyspieszyła kroku, żeby się z nim zrównać.
-
Dlaczego o tym mówisz? - zapytała.
Zawsze przejmował się tym, że nie masz rodziny. I dopiero ostatnio
zrozumiałem naprawdę niektóre powody, dla których usiłował
zaaranżować nasze małżeństwo.
-
Jeśli tak, to wyjaśnij je również mnie, bo prawdę mówiąc
czuję się trochę zagubiona. Przyznał, że się pomylił, ale nie sądzę, żeby
porzucił całkowicie sam pomysł. Zrobi wszystko, żeby nas połączyć.
-
Ja wiem, że nie zrezygnował. Powiedział mi ostatnio, że czuje
się bardzo stary i boi się, że zostaniesz zupełnie sama po jego śmierci.
-
Dam sobie radę. Nie jestem dzieckiem - powtórzyła
zdecydowanym tonem, chociaż sama myśl o życiu bez ukochanego
człowieka przerażała ją.
-
Wątpię - Zach zawahał się. Ruszył z powrotem, przewidując
zapewne, że ona pójdzie za nim.
-
Mam wielu przyjaciół - powtórzyła.
Zach kiwnął głową, chociaż Janine wcale nie była pewna, czy ją
słyszał. Nagle stanął i odwrócił się w jej stronę.
-
To, co teraz powiem, zdziwi cię.
Janine patrzyła na niego zupełnie nie wiedząc, czego ma oczekiwać.
-
Kiedy się nad tym poważnie zastanowić, cały ten pomysł z
małżeństwem jest zupełnie rozsądny.
-
Co? - Janine nie wierzyła własnym uszom.
-
Z praktycznego punktu widzenia - pospieszył z wyjaśnieniem.
- Jesteśmy współwłaścicielami przedsiębiorstwa, a do tego oboje samotni.
Wiem, że nie jestem księciem z bajki... - Zach zawahał się, jakby
spodziewając się, że ona zaprzeczy. Ponieważ milczała, skrzywił się i
mówił dalej. - Problem leży raczej w tym, czy uda nam się być razem.
Wątpię, czy jesteśmy w stanie przeżyć choć jeden dzień bez kłótni.
-
Co proponujesz? - zapytała Janine, niepewna, czy nie wyciąga
z jego przemowy zbyt pochopnych wniosków.
-
Jeszcze nic. Chcę po prosto postawić sprawę jasno i uczciwie,
a to jest bardzo trudne. - Złapał się mocno rękami za balustradkę jakby w
strachu, że zmiecie go nagły poryw wiatru.
-
Uważasz, że pomysł nie jest wcale taki zły? - zaryzykowała
Janine.
-
Ja... nie wiem jeszcze. Czuję się zagubiony i, przyznaję, nieco
bezradny.
-
Podobnie ja.
-
Czy ty również zastanawiałaś się nad taką możliwością?
-
Nie wiem - Janine przypomniała sobie swoją pierwszą miłość.
Brian uwodził ją tak romantycznie. Przysyłał jej kwiaty, mówił te
wszystkie rzeczy, które kobieta chciałaby słyszeć, a potem, zupełnie
niespodziewanie, złamał jej serce. Teraz kiedy o tym myślała, nie potrafiła
sobie wyobrazić, że mogłaby poślubić Briana. A Zach, który nigdy nie
wykonał żadnego romantycznego gestu, zdawał się pasować do jej życia w
dziwnie naturalny sposób. A jednak...
Kiedy zastanawiała się nad tym, Zach znowu ruszył przed siebie.
-
Zdaję sobie sprawę, że nie byłbym takim mężem, jakiego
chciałaś - mówił - ani tak dobrym, na jakiego zasługujesz. Chciałbym być
mężczyzną twoich marzeń, ale nie jestem. I nie sądzę, żebym mógł się już
zmienić. - Zatrzymał się, rzucając spojrzenie w jej stronę. - O czym
myślisz?
Janine westchnęła, starając się skoncentrować, ale jej umysł
wypełniała gmatwanina pytań i wątpliwości.
-
Nie masz ochoty mnie pocałować?
Spojrzał na nią zaskoczony. Rozejrzał się i bardziej jęknął, niż
powiedział:
-
Teraz? Tutaj?
-
Tak.
- Ależ tu jest pełno ludzi. Czy to naprawdę konieczne?
- Czy w innym przypadku prosiłabym o to?
Powoli, opornie Zach przyciągnął ją bliżej. Jej serce zareagowało
natychmiast, rozpoczynając szalony taniec. Poczuła, że brak jej tchu. Jedną
ręką ujął jej twarz i powoli pochylił się nad nią.
Kiedy musnął ją ustami, Janine poczuła, że ogarnia ją fizyczna
słabość. Tak jakby znalazła się na wrzosowiskach Szkocji, z księżycem w
pełni nad głową, którego magiczne światło zalewało ten mały zakątek
ziemi. Wszystko wokół zbladło. Nie słyszała już fal uderzających o
drewniane belki mola. Dzień stał się nagle pogodny.
Kiedy oderwał wargi od jej ust, oparła dłonie na jego piersiach,
oddychając nierówno. Nic nie mówili. Janine chciała coś powiedzieć, nie
znajdowała jednak odpowiednich słów. Otworzyła usta, ale Zach nachylił
się znowu, by ją pocałować. Tym razem jednak był to prawdziwy
pocałunek. Mocny i głęboki. Poczuła, jak obejmuje ją i przytula coraz
mocniej.
Trwało to kilka cudownych chwil, potem Zach podniósł głowę,
cofnął się odrobinę, ale nadal obejmował ją.
- Czy to jest odpowiedź na twoje pytanie?
-
Nie - jej głos drżał - obawiam się, że to rodzi tylko kolejne
pytania.
-
Rozumiem cię - przyznał Zach. - Ten ostatni tydzień, kiedy nie
widywaliśmy się, otworzył mi oczy na wiele rzeczy. Myślałem, że
wyjaśnienie sprawy między twoim dziadkiem i nami przyniesie mi ulgę.
Jeśli chcesz poznać prawdę, to myślałem, że będę szczęśliwy, kiedy
odczepię się od ciebie. I byłem przekonany, że ty myślisz dokładnie tak
samo.
- Te dni były takie puste - szepnęła.
Spojrzał na nią, potakując głową.
-
Bez przerwy myślałem o tobie, chciałem się z tobą widzieć -
szepnął. - Naprawdę zasługujesz na zupełnie innego męża, nigdy nie
spełnię twoich marzeń.
-
A co z tobą? Setki razy mi powtarzałeś, że sam sobie
wybierzesz żonę.
Spojrzał na nią ze zdziwieniem, jakby nie bardzo rozumiał, co mówi.
Potem wzruszył ramionami.
-
Kiedy cię lepiej poznałem, stwierdziłem, że nie jesteś taka zła.
-
Dzięki - tyle więc otrzymała zamiast róż i słodkich słówek
szeptanych do ucha. Ale coś jej mówiło, że tamto wcale nie przyniosłoby
jej szczęścia.
-
Choć niechętnie, muszę przyznać, że pomysł naszego
małżeństwa jest całkiem rozsądny. Lubimy się chyba wystarczająco, a
nawet jesteśmy dla siebie... atrakcyjni - Zach mówił to z pewnym trudem. -
Jeśli chodzi o finanse, to będzie dla nas obojga korzystna decyzja. -
Zacisnął rękę na jej ramieniu i spojrzał w oczy. - Jest tylko jedna
wątpliwość, Janine, czy potrafię uczynić cię szczęśliwą?
Poczuła, jak mięknie jej serce na te słowa. Naprawdę mu na tym
zależało.
-
A co z tobą? Czy będziesz zadowolony, jeśli mnie poślubisz?
Twarz natychmiast mu się wygładziła.
-
Myślę, że tak. Nie łączy nas wielka namiętność. Ale lubię cię,
a ty lubisz mnie.
-
Lubisz? - powtórzyła Janine, wyrywając się z jego objęć.
-
A co w tym złego?
Nienawidzę tego słowa - Janine wycedziła przez zaciśnięte zęby. -
Lubić jest takie letnie... rozwodnione. Nie szukam wielkiej namiętności, jak
to nazwałeś, ale na pewno czegoś znacznie silniejszego niż sympatia -
podkreśliła słowa zamaszystym ruchem ręki. - Lubi się swojego psa, albo
restaurację, ale nie swoją żonę - mówiła z takim wzburzeniem, że kilku
spacerowiczów zaczęło się jej przyglądać. - Naprawdę tak trudno ci było
użyć innego słowa?
-
Przestań patrzeć na mnie, jakby to była sprawa życia i śmierci
- powiedział.
-
To jest ważne - upierała się.
Zach miał bardzo nieszczęśliwą minę.
-
Jestem człowiekiem interesu. Mam ponad sto biur w
pięćdziesięciu stanach. Znam się na obrocie handlowym, ale nie bardzo
umiem gładko się wyrażać. Jeśli nie podoba ci się słowo „lubić", znajdź
jakieś lepsze.
-
Dobrze - powiedziała z zastanowieniem, zagryzając dolną
wargę. Nagle jej oczy pojaśniały. - Co byś powiedział na słowo „cenić?"
-
Cenić - powtórzył, jakby nigdy wcześniej go nie słyszał. -
Dobrze, niech będzie. Cenię cię.
-
Ja również cię cenię - powiedziała, kiwając głową z
zadowoleniem.
Wrócili molem nad brzeg morza, gdzie Zach kupił dwa kubki
gorącej zupy rybnej. Usiedli przy stoliku.
Od czasu do czasu przerywali jedzenie i uśmiechali się do siebie. Za
każdym razem Janine czuła w żołądku dziwną sensację. Kiedy skończyła
jeść, oblizała starannie plastykową łyżkę. Nie podnosząc oczu powiedziała:
-
Chciałabym mieć pewność, że cię dobrze zrozumiałam. Czy
myśmy właśnie postanowili, że się pobieramy, czy też nie?
Zach zastygł z łyżką w połowie drogi między kubkiem a ustami.
-
Postanowiliśmy tak zrobić, wiedząc, że nie jest to zwyczajne
małżeństwo z miłości, ale związek oparty na praktycznych i finansowych
korzyściach.
Janine wrzuciła łyżeczkę do kubka.
- Jaśli tak, ślub nie wchodzi w grę.
-
Co ja znowu powiedziałem takiego strasznego? - Zach
spojrzał zaskoczony.
-
Praktyczne i finansowe korzyści! Dzięki tobie zaczynam
myśleć o małżeństwie jak o wizycie u lekarza. Musimy znaleźć jakiś lepszy
powód, żeby się pobrać.
Zach, wzruszając ramionami, przyglądał się bezradnie swoim
dłoniom.
- Już ci powiedziałem, że nie jestem w tym dobry. Może lepiej
byłoby, gdybyś ty zechciała powiedzieć, dlaczego wychodzisz za mnie.
Zawahała się i zanim zdołała się powstrzymać, na jej ustach pojawił
się lekki uśmiech.
-
Tobie moje powody nie będą się podobały tak samo, jak mnie
twoje - upewniła się, czy nikt ich nie słyszy. - Kiedy pocałowaliśmy się
parę minut temu, poruszyła się ziemia. Wiem, że to sentymentalne, ale
właśnie tak to czułam.
-
Ziemia się poruszyła? - powtórzył w oszołomieniu Zach.
-
Kiedy byliśmy w Szkocji, to zdarzyło się również. Nie wiem,
co się dzieje między nami, ani nawet czy to prowadzi do czegoś dobrego,
ale na pewno jest to coś... coś szczególnego!
Nie była wcale zdumiona, gdy Zach wykrzyknął:
-
Chcesz mi powiedzie, że wyjdziesz za mnie, ponieważ dobrze
całuję?
-
Wydaje mi się to znacznie rozsądniejsze niż cała ta bzdura o
korzyściach finansowych.
-
Miałaś rację - powiedział spokojnie. - Nie podoba mi się twój
powód. Czy potrafisz wymyślić jakiś inny?
Janine roześmiała się.
- Wiesz co - stwierdziła - dziadek nie pomylił się. Potrzebujemy
siebie nawzajem.
Spojrzał na nią ciepło i wziął ją za rękę.
- Potrzebujemy.
Ślub został zaplanowany tak szybko, że Janine ledwie miała czas
zastanowić się, co robi. Jeszcze tego samego popołudnia zgłosili się do
urzędu. Kiedy wrócili do domu, dziadek pokrzykiwał z radości,
poklepywał Zacha po plecach i ściskał raz po raz Janine, powtarzając, że
uszczęśliwiła starego człowieka.
Janine była tak zajęta, że dni i noce zmieszały się w ciąg
błyskawicznie przepływających wydarzeń. Tyle było do zrobienia -
zorganizowanie przyjęcia i zaproszenie gości - że w czasie następnych
pięciu dni nie miała nawet kiedy porozmawiać choć raz z Zachem.
Na dzień przed ceremonią ogród aż roił się od ludzi
przygotowujących wesele. Pani McCormick kierowała armią mężczyzn
budujących podium dla nowożeńców i ustawiających stoły i krzesła.
Janine, wykończona, wyszła przed dom i spojrzała na jasne,
bezchmurne niebo, modląc się w duszy, żeby pogoda utrzymała się do
następnego dnia. Trawa była gęsta i zielona, niedawno przystrzyżona. Róże
w pełnym rozkwicie napełniały powietrze swym delikatnym zapachem.
- Janine.
Rozpoznała ten głos w jednej chwili. Odwróciła się i zobaczyła
Zacha idącego w jej stronę. Poczuła, jak serce jej zaczyna bić mocniej.
Wydało jej się, że nie widzieli się rok, a nie kilka zaledwie dni. Miała na
sobie dżinsy i podkoszulkę, żałowała, że nie była lepiej ubrana. Natomiast
Zach wyglądał bardzo elegancko, w świetnie leżącym garniturze z
ciemnym krawatem. Była skłonna przyznać, że nie zna go tak dobrze, jak
powinna... jako kobieta wychodząca za niego za mąż. Jego zwyczaje, to co
lubił, a czego nie, stanowiły dla niej tajemnicę, ale nie wydawało się to
takie ważne. Pragnęła poznać tego prawdziwego Zacha.
- Cześć - zawołała, idąc w jego stronę. Patrząc na niego pomyślała,
że musi być równie zmęczony jak ona. Najwyraźniej też był bardzo zajęty,
choć to na nią spadły wszystkie przygotowania weselne.
Spotkali się w połowie drogi i stanęli nagle. Zach nie przytulił jej, w
ogóle nie dotknął jej nawet.
-
Co u ciebie? - zapytał.
-
Dobrze - odpowiedziała. - A u ciebie?
-
Żyję - rozejrzał się po ogrodzie i westchnął.
- Czy jest tu jakieś miejsce, gdzie moglibyśmy porozmawiać na
osobności?
- Oczywiście - Janine poczuła ściśnięcie w gardle, widząc, jak Zach
trzeźwo jej się przygląda. - Czy wszystko w porządku?
Uspokoił ją krótkim skinięciem głowy.
-
Oczywiście.
-
Myślę, że w kuchni nie ma nikogo.
-
Dobrze. - Ujął ją za łokieć i skierował w stronę domu. Dłonie
jej drżały, kiedy odsuwała krzesło. Usiadła przy dębowym stole. On
usadowił się naprzeciwko. Jego oczy wydawały się wyjątkowo ciemne.
- Jutro jest ten dzień - powiedział, jakby oczekując, że zaskoczy
Janine. Nie zaskoczył, choć zrozumiała, co chce jej powiedzieć. Czas
uciekał i jeśli któreś z nich chciało się wycofać, był to ostatni moment.
-
Wiem o tym - powiedziała, zaciskając palce na krawędzi stołu.
- Czy coś zmieniło się w twych uczuciach?
-
A w twoich?
-
Nie, ale wiesz, nie bardzo miałam czas, żeby się nad tym
wszystkim zastanowić.
-
Ja nie robiłem nic innego, tylko myślałem o naszym ślubie -
powiedział Zach, przeczesując ręką włosy.
- I? - zapytała, czekając na potwierdzenie decyzji.
Wzruszył ramionami.
-
Może jesteśmy głupcami, że zgodziliśmy się na to.
-
Wszystko stało się tak szybko - powiedziała Janine słabym
głosem. - W jednej chwili zgodziliśmy się na słowo „cenić", a w następnej
stwierdziliśmy, że potrzebujemy się nawzajem.
-
Nie zapominaj o pocałunku - dodał. - O ile dobrze pamiętam,
miał on poważny wpływ na twoją decyzję.
-
Jeżeli masz wątpliwości, to byłoby lepiej, gdybyś powiedział
to teraz, nie jutro po ślubie.
Spojrzał na nią zmrużonymi oczami, a potem zaprzeczył ruchem
głowy i powiedział:
-
Nie mam.
-
Jesteś pewien?
Odpowiedział jej pochylając się do przodu, ujmując jej twarz w
dłonie i całując ją mocno, czule. Kiedy oderwali się od siebie, nie mogli
wymówić słowa. Słowa nie były zresztą potrzebne.
Janine wpatrywała się w jego ciemne oczy i nagle poczuła, że brak
jej tchu.
-
To będzie prawdziwe małżeństwo - powiedział z mocą, jakby
oczekując sprzeciwu.
-
Mam nadzieję, że tak właśnie będzie, panie Thomas -
powiedziała silnym, spokojnym głosem, przytakując głową.
W niecałe dwadzieścia cztery godziny później Janine stała obok
Zacha, gotowa złożyć swe życie w jego ręce. Nigdy przedtem nie czuła się
tak nieswojo, a jednocześnie pełna była ufności.
Zach zachowywał się tak, jakby doskonale rozumiał jej uczucia. Nie
spuszczał z niej wzroku, kiedy powtarzała słowa przysięgi.
Kiedy skończyła, Zach objął ją ramieniem i przyciągnął bliżej do
siebie. Pastor uśmiechnął się, a potem przeniósł wzrok na grupę
pięćdziesięciu osób, rodziny i znajomych, zebranych na trawniku przed
domem Antona, i powiedział.
-
Przedstawiam wam panią i pana Thomas.
Zanim Janine zdała sobie sprawę, co się dzieje, stała w tłumie gości.
-
Janine, Janine - pierwsza ruszyła do niej Pam.
-
Wyglądasz przepięknie - powiedziała cicho, a w jej jasnych
oczach błyszczały łzy.
-
Dziękuję, najmilsza - Janine uściskała młodą przyjaciółkę.
Pam przyjrzała się Zachowi i powoli pokręciła głową.
-
Ależ on jest przystojny.
-
Mnie też tak się zdaje.
Zach uniósł brwi i nachylając się do jej ucha, szepnął:
-
Nigdy mi tego nie mówiłaś.
-
Nie ma powodu, by ci przewracać w głowie.
-
Moje dzieci - podszedł do nich dziadek. Uściskał serdecznie
Janine, jego oczy błyszczały tak jak u Pam.
-
Nigdy nie wyglądałaś piękniej. Przysięgam ci, że z roku na
rok robisz się coraz bardziej podobna do Anny.
Był to największy komplement, jaki mógł jej powiedzieć dziadek. Ze
zdjęć, jakie zachował, Janine wiedziała, że jej babka była wyjątkowo
piękną kobietą.
-
Dziękuję - pochyliła się i pocałowała go w policzek.
-
Mam coś dla ciebie - wtrąciła się Pam, wciskając w ręce
Janine starannie zapakowane pudełko. - Sama to zrobiłam - powiedziała z
dumą. - Myślę, że Zachowi też się będzie podobało.
-
Och, Pam, nie powinnaś - mruczała Janine. Usiadła na
stojącym obok ogrodowym krześle, rozwinęła papier i zdjęła pokrywę
pudełka. I oniemiała.
W pudelku leżały bielutkie, maleńkie śpioszki. Uśmiechnęła się
niepewnie widząc, że patrzą na nią zebrani wokół goście.
Poczuła przywracającą jej pewność siebie dłoń Zacha na ramieniu i
usłyszała jego ciepły, nieco rozbawiony głos.
- Masz rację, Pani. Bardzo mi się podoba.
ROZDZIAŁ ÓSMY
Janine siedziała obok Zacha na przednim siedzeniu samochodu.
Ubrana w różowy kostium i dobrze dobrany do niego kapelusz z szerokim
rondem, ściskała mały bukiecik kwiatów. Chociaż przygotowania do ślubu
zajęły tylko siedem dni, wszystko poszło wspaniale.
Zach zaplanował krótką podróżą poślubną. Mógł pozwolić sobie
jedynie na trzy dni urlopu, zamiast więc jechać w jakieś wymyślne miejsce,
zaproponował, żeby pojechali do jego letniego domku nad oceanem, dwie i
pół godziny jazdy samochodem od Seattle. Janine zgodziła się chętnie.
-
Uważasz więc, że jestem przystojny - powiedział Zach, nie
odrywając oczu od drogi. Dotąd wymienili zaledwie kilka uwag.
-
Wiedziałam, że jeżeli dowiesz się o tym, przewróci ci się w
głowie i najwyraźniej miałam rację - stwierdziła. Potem nie mogąc
powstrzymać się, szeroko ziewnęła, zakrywając usta ręką.
-
Jesteś wykończona.
. - Przenikliwy, jak zwykle.
-
A ty znowu zaczepna.
-
Nie chciałam - przeprosiła. Była na nogach od piątej rano, a
prawdę mówiąc nie spała wiele przez cały ten tydzień. Nie tak powinno się
zaczynać małżeństwo, a na pewno nie miodowy miesiąc. Z tym ostatnim
wiązały się jeszcze inne stresy. Zach dał jej wyraźnie do zrozumienia, że
chce, by ich małżeństwo było prawdziwe, ale nie oczekiwał chyba, że będą
tak od razu spali w tym samym łóżku. A może?
Od czasu do czasu zerkała na niego, zastanawiając się, co powinna
powiedzieć. Nawet gdyby zdecydowała się poruszyć ten delikatny temat, nie
bardzo wiedziała, jak zacząć.
-
Usiądź wygodnie i odpocznij - zaproponował Zach. - Obudzę
cię, kiedy będziemy na miejscu.
-
Ale to przecież już niedługo.
-
Jakieś piętnaście minut.
-
Nie warto więc zasypiać - nerwowo zacisnęła palce na
bukiecie. Prezent od Pam tylko dolał oliwy do ognia. Stwierdziła, że nie
może odwlekać rozmowy na ten temat.
-
Zach... czy my mamy... no wiesz... - poczuła się jak kompletna
idiotka.
-
Jeżeli mówisz o tym, o czym ja myślę, że mówisz, to
odpowiedź brzmi nie. Więc uspokój się.
-
Nie? - nie musiał mówić tego tak obojętnie, jakby w ogóle go
to nie interesowało.
-
Dlaczego pytasz? Zmieniłaś zdanie na... ten temat? Kiedy to
będzie miało się stać, stanie się. Ostatnia rzecz, jakiej potrzebujemy, to
wywieranie na siebie jakiegokolwiek nacisku.
-
Masz rację - powiedziała z ulgą.
-
Potrzebujemy trochę czasu, żeby poczuć się ze sobą
swobodnie. Nie ma żadnego powodu, żeby przyspieszać nasze zbliżenie.
-
Oczywiście, że nie - zgodziła się pospiesznie. Może nawet
zbyt szybko, bo kiedy zerknęła na niego znowu, Zach marszczył czoło. Ale
jednak godził się poczekać, jakby wspólne pójście do łóżka nie było takie
ważne. Jak sam powiedział, to małżeństwo nie było wynikiem wielkiej
namiętności. No cóż, trudno się było z tym nie zgodzić.
Minęło następne pięć minut, Zach zjechał z autostrady w stronę
niewielkiego kurortu nad oceanem. Nie zatrzymał się w dzielnicy
handlowej, jechał dalej nad sam brzeg morza. Kiedy wyłączył silnik, słońce
zaczęło właśnie zachodzić.
Janine była tak zachwycona domem, że nie mogła wykrztusić słowa.
Mocny podmuch wiatru szarpnął nimi, kiedy wysiadali z
samochodu. Janine przytrzymała kapelusz ręką, w której ściskała wciąż
bukiet kwiatów, drugą podała Zachowi. Zachodzące słońce rzucało różowy
i złoty blask na piaskowe wydmy.
-
Dom, słodki dom - powiedział Zach, prowadząc ją w stronę
budynku.
Frontowe drzwi otworzyły się, zanim zdążyli do nich podejść i na
ganku ukazał się schludny mężczyzna w średnim wieku, który wyszedł ich
przywitać. Uśmiechał się serdecznie.
-
Witaj, Zach. Dobrze się jechało?
-
Tak.
-
Wszystko gotowe. Jedzenia macie w bród. Drewno narąbane i
kolacja przygotowana.
-
Wspaniale, Harry, dziękuję - Zach położył rękę na ramieniu
Janine. - To jest moja żona - powiedział, a po chwili wahania dodał. -
Pobraliśmy się dzisiaj po południu.
-
Twoja żona? - powtórzył Harry najwyraźniej lekko
zaskoczony. - O, to wspaniale. Gratulacje.
-
Dziękujemy - odpowiedziała grzecznie Janine.
-
Harry Gleason opiekuje się domem, kiedy mnie tu nie ma.
-
Miło mi cię poznać, Harry.
-
Zach się ożenił - powiedział Harry, pocierając dłonią szczękę
w nieukrywanym zdziwieniu. - To naprawdę...
-
Wspaniale - dokończył za niego Zach. Najwyraźniej nie był
zachwycony reakcją Harry'ego i popchnął Janine w stronę drzwi.
-
Tak - powtórzył Harry. - Wspaniale.
Wciąż przytrzymując ręką kapelusz, Janine odwróciła się, żeby
spojrzeć na nowoczesny, jednopiętrowy domek.
-
Wejdź do środka - polecił Zach. - Ja przyniosę bagaże.
Janine chciała zaprotestować, gdy nagle zapragnęła, żeby zgodnie ze
zwyczajem przeniósł ją przez próg.
-
Coś nie tak? - zapytał.
-
Nie - właściwie nie miała powodu do niezadowolenia. Nie była
nawet pewna, czy to ma jakieś znaczenie. Weszła do środka i oniemiała na
widok ogromnego salonu pełnego wielkich kanap i foteli. Ceglany
kominek zajmował całą jedną ścianę, przeciwległa była przeszklona i widać
było ocean. Janine podeszła tam przyciągnięta widokiem wielkich fal, które
uderzały z przerażającą siłą o brzeg, jakby chcąc go za coś ukarać.
Zach wszedł za nią do środka, niosąc bagaże. Nie spojrzał nawet na
widok za oknem.
-
Harry odstawi samochód - powiedział.
-
To miejsce jest niesamowite - westchnęła Janine. Zdjęła
kapelusz i położyła go obok kwiatów na małym stoliku. Poszła za Zachem i
odkryła korytarz, z którego drzwi prowadziły do czterech sypialni, każda z
nich miała własną łazienkę. Na tyłach domu znajdowała się sala do ćwiczeń,
biuro i ultranowoczesna kuchnia, gdzie garnek z coą au vin kipiał w
piekarniku.
W jadalni na długim, wypoliturowanym, mahoniowym stole nakryto
dla dwóch osób. Na stoliku przy oknie z widokiem na ocean stała butelka
francuskiego szampana i lód.
Zach wrócił, kiedy zamierzała podejść do kuchenki. Zaległa dziwna
cisza. Wreszcie odezwał się pierwszy.
-
Położyłem twoje rzeczy w sypialni - stwierdził obcesowo,
wsadzając ręce do kieszeni. - Ja będę spał po drugiej stronie korytarza.
Skinęła głową, starając się nie myśleć, dlaczego czuje się tak
zawiedziona. Przecież zgodzili się, że przesuną na później swoją noc
poślubną.
-
Jesteś głodna? - zapytał, podchodząc do kuchenki. Podniósł,
podobnie jak ona wcześniej, pokrywkę i sprawdził, co jest w garnku.
-
Tylko trochę. Myślałam, że się teraz wykąpię, chyba że chcesz
najpierw zjeść.
-
Ależ nie.
Janine wyciągnęła z torby strój kąpielowy i szybko się przebrała.
Marzyła o ciepłej wodzie. Może uda jej się odprężyć. Zarzuciła na ramię
plażowy ręcznik i wróciła do kuchni, ale Zacha nie było nigdzie widać. Nie
czekając na niego, wyszła na taras, gdzie znajdował się mały basenik i
zanurzyła w gorącej wodzie. Poczuła się jak otulona w miękki, płynny koc,
zawinięty tuż pod biustem.
Zach pojawił się w minutę później, wciąż w garniturze. Stanął jakby
zaskoczony jej widokiem.
-
Nie... nie wiedziałem, że tak szybko wyjdziesz - powiedział,
wpatrując się w nią z nie ukrywanym podziwem. Odetchnął głęboko i zajął
się otwieraniem butelki szampana, potem nalał sobie pełen kieliszek.
Przełknął płyn jednym haustem, a następnie nalał szampana Janine.
-
Idziesz się kąpać? - zapytała, sięgając po kryształowy
kieliszek.
-
Nie - powiedział szorstko. - Nie będę teraz pływał. W tym
tygodniu nie zdążyłem zrobić kilku rzeczy, więc teraz przejrzę papiery.
Baw się dobrze.
Miał zamiar pracować w swoją noc poślubną! Czuła, że nie ma
żadnego prawa komentować tego ani się skarżyć. Postanowiła, że nie okaże
ogarniającego ją niezadowolenia.
-
Woda jest cudowna - powiedziała tak pogodnie, jak tylko
potrafiła, mając nadzieję, że go namówi.
Zach skinął głową, ale unikał wzroku Janine.
-
Wygląda... wspaniale - przeciągnął palcami po włosach i
popatrzył na nią, jakby chciał jej coś powiedzieć. Ale najwyraźniej zmienił
zdanie.
Speszona jego dziwnym zachowaniem, Janine odstawiła kieliszek z
szampanem i wstała tak gwałtownie, że woda przelała się przez krawędź
basenu.
-
Nie musisz tego mówić - mruknęła, wychodząc z wody i
sięgając po ręcznik.
-
Czego?
-
Ostrzegałeś mnie przed ślubem, że wiem, na co się decyduję.
Nie musisz się martwić. Zrozumiałam, o co chodziło w chwili, kiedy się tu
znaleźliśmy.
Zach wypił kolejny kieliszek szampana, jakby to była woda.
-
O czym ty do diabła mówisz?
-
Nieważne - energicznie wycierała ramiona.
-
Nie - warknął niecierpliwie - chcę, żebyś mi powiedziała.
Wiedząc, że nie powinna tego robić, wskazała palcem drzwi.
-
Powiedziałeś, że mnie tylko lubisz i że nie ma między nami
żadnego uczucia. Dobrze. Po prostu wspaniale. Zgadzam się na takie
warunki, ale...
-
Ale co? - dopytywał się.
Wzruszyła ramionami, przygotowana z góry na kłótnię.
-
Ale każda panna młoda powinna zostać przynajmniej
przeniesiona przez próg.
-
Próg? - wykrzyknął wpatrując się w nią jakby wymagała
poważnego leczenia. Zrobił dwa kroki w kierunku drzwi, potem odwrócił
się z powrotem. - Oczywiście żartujesz?
Podniosła wysoko głowę unikając spojrzenia jego ciemnych oczu.
Czuła w gardle gulę wielkości arbuza i bała się cokolwiek powiedzieć.
-
To niewiarygodne. Chyba naprawdę traktujesz to poważnie! -
najwidoczniej nie potrafił w to uwierzyć. - Jeżeli to dla ciebie takie ważne,
z radością zrobię ci tę przyjemność.
Miała ochotę wybuchnąć płaczem, ale udało jej się jakoś
powstrzymać.
-
Jesteś ostatnim mężczyzną, któremu pozwolę zanieść się
gdziekolwiek.
-
No wspaniale, już się kłócimy. Pewnie chcesz mnie poprosić o
rozwód i będzie to najkrótsze małżeństwo w całej historii Stanów
Zjednoczonych Ameryki.
Janine zbladła. Rozwód to takie brzydkie słowo, poczuła się tak,
jakby dostała policzek. Wstrzymywane łzy popłynęły jej po twarzy.
Starając się zachować pozory godności, odwróciła się i poszła w stronę
domu, zostawiając za sobą mokre ślady.
-
Janine - krzyknął Zach. Dogonił ją w kuchni.
Zabiegł jej drogę i zastawił sobą przejście. - A niech to, Janine,
naprawdę nie zamierzałem kłócić się z tobą.
Z wysoko uniesioną głową patrzyła ponad jego ramieniem malowane
na żółte kwiaty na ścianie jadalni. Dopiero kiedy łzy przesłoniły jej zupełnie
widok, wytarła oczy.
-
Przepraszam - szepnął, wyciągając do niej rękę, jakby chciał
ją przytrzymać. Ale w tej samej chwili jego ramię opadło. - Powinienem
zdawać sobie sprawę, że tradycja jest dla ciebie ważna. Uczciwie mówiąc,
zupełnie zapomniałem o zwyczaju przenoszenia przez próg.
- To nie tylko to. Postanowiłeś od razu zakopać się w pracy. Ilu
mężczyzn bierze ze sobą teczkę z dokumentami na swój miodowy miesiąc?
Już teraz czuję się jak niepotrzebny bagaż, a jesteśmy małżeństwem
dopiero od kilku godzin. - Nie chciała widzieć Zacha u swych stóp,
targanego namiętnością, ale też nie spodziewała się, że będzie mu tyle
potrzebna co zużyta bielizna. Zach wyglądał na zakłopotanego.
-
Co ma z tym wspólnego moja praca? Pytanie to rozzłościło ją
jeszcze bardziej.
Nawet nie widzisz, jak bardzo jesteś nieznośny. Nie odpowiedział jej
wprost, tylko patrzył na nią przez długą chwilę, jakby ważąc słowa.
-
Po prostu myślałem, że będę miał chwilę na przejrzenie tych
papierów - powiedział powoli. - Ale najwyraźniej to ci przeszkadza.
-
Tak, przeszkadza mi. - Janine oparła ręce na biodrach.
-
Przecież uzgodniliśmy, że przenosimy na później to, co
zazwyczaj się robi podczas miodowych dni.
-
A co byś powiedział na to, żeby potraktować ten czas jak
prawdziwe wakacje? Poznać się lepiej.
-
Czujesz się ze mną jak z obcym, tak? Nic dziwnego, że jesteś
taka nerwowa.
-
Nie jestem nerwowa. Jestem po prostu zmęczona i tak bardzo
staram się nie powiedzieć ani zrobić nic takiego, co pozwoliłoby ci nazwać
mnie... jędzą.
-
Jędzą? - powtórzył zaskoczony Zach. - Uważam, że jesteś
urocza. Muszę się przyznać, że trudno mi od ciebie oderwać wzrok.
-
Naprawdę? - ręcznik zsunął się niepostrzeżenie na ziemię. -
Myślałam, że nie umiesz mówić słodkich słówek.
-
Słodkie słówka?
-
Bardzo słodkie. Zaczynałam już myśleć, że ci się nie...
podobam.
Zach przyjrzał jej się ze zdziwieniem.
-
Chyba żartujesz.
-
Wcale nie.
-
Zdaje się, że czeka mnie parę trudnych dni - powiedział. -
Musisz być dla mnie wyrozumiała.
-
Dobrze - zgodziła się, już teraz czując się o niebo lepiej.
-
Proponuję, żebyś się przebrała, a ja w tym czasie przygotuję
kolację.
-
Wspaniale.
Kiedy wróciła do kuchni, ubrana w wełniane spodnie i jasnokremowy
sweter, Zach podawał już kolację. Kieliszki napełnione były winem.
-
Zanim usiądziemy, muszę coś zrobić.
Ku zdziwieniu Janine podniósł ją. Wyrwał jej się z ust okrzyk
zdumienia.
-
Co robisz?
-
Zdaje się, że chciałaś być przeniesiona przez próg.
-
Tak, ale robisz to odwrotnie. Powinieneś mnie wnieść z dworu
do środka.
Zach wzruszył ramionami, nie speszony jej słowami.
-
W naszym małżeństwie nic nie jest normalne, więc i ten rytuał
nie musi być taki. - Udał, że uginają mu się pod jej ciężarem kolana, kiedy
wnosił ją do salonu.
-
Powinieneś zachować powagę - pouczyła go, ale sama nie
mogła powstrzymać śmiechu.
Z udawanym wysiłkiem otworzył wreszcie drzwi i ceremonialnie
wyniósł ją na ganek. Powoli stawiał ją na ziemi, cały czas trzymając blisko
przy sobie. Już się nie śmiał.
-
Chyba zapomniałem o czymś ważnym - powiedział z
czułością w głosie.
Przecież nie umrę od tego pocałunku, pomyślała Janine.
-
Janine?
-
Wszystko jest doskonale. Naprawdę. I dziękuję.
Niezupełnie - mruknął. Odwrócił ją do ciebie i dotknął ustami jej ust.
Janine poddała się całkowicie pocałunkowi, objęła go ramionami za szyję.
Zadrżała od fali gorąca, która przepłynęła przez nią. To był
najcudowniejszy pocałunek w jej życiu, a tego się nie spodziewała. Nie
miała pojęcia, dlaczego tak się dzieje. Zach oderwał nagle od niej usta, ale
stał z zamkniętymi oczami. Prawie widać było, jak stara się otrząsnąć z
wrażenia i kiedy odsunął się od niej, panował już nad sobą zupełnie. Janine
westchnęła cichutko. Nie wiedziała, co o tym myśleć.
Minęły dwa dni. Chodzili na długie spacery i zbierali muszle.
Wynajęli mopedy i ścigali się wzdłuż plaży. Puszczali w niebo latawce,
podziwiając, jak nurkują i wzbijają się w górę. Dzień przed powrotem do
Seattle Zach zaproponował, że przygotuje kolację. W związku z tym musiał
pojechać do miasta i poczynić odpowiednie zakupy. Dotąd Janine robiła dla
nich proste posiłki. Harry miał wolne na czas ich pobytu.
-
Co przygotujesz? - chciała się dowiedzieć, kiedy wjeżdżali na
parking przed jedynym w mieście sklepem spożywczym. - Powiedz mi, to
kupię odpowiednie wino.
-
Wino - mruczał. - Zazwyczaj nie podaję do tego wina.
Ruszyła za nim, a kiedy zobaczył, że towarzyszy mu w pewnej
odległości, ujął ją zdecydowanie za ramię i odwrócił w przeciwnym
kierunku.
-
Jestem artystą i muszę pracować w samotności.
Janine ledwie powstrzymała się od śmiechu.
-
Żeby kolacja stała się arcydziełem, muszę się skoncentrować
nad doborem produktów. Ty, moja najdroższa, najsłodsza żono - dodał
dotykając końcem wskazującego palca jej nosa - za bardzo mnie
rozpraszasz. W miły sposób, ale jednak rozpraszasz.
Janine uśmiechnęła się, jej serce tańczyło ze szczęścia. Zach rzadko
mówił jej miłe słowa, nauczyła się więc cenić jego komplementy.
Podczas gdy wybierał produkty, Janine spacerowała po mieście.
Kupiła małą mewę z porcelany, którą nazwała od razu Chester i dużą torbę
soli. Potem wiedziona nagłym impulsem sięgnęła też po krem do opalania.
Kiedy wróciła do samochodu, Zach już na nią czekał. Lizała
podwójne lody czekoladowe i czuła się bardzo szczęśliwa.
-
Czy szef kuchni znalazł wszystko, co mu było potrzebne? -
zapytała. Powstrzymała się do zaglądania do dwóch brązowych,
papierowych toreb leżących na podłodze.
-
Naszą dzisiejszą kolację będziesz długo wspominać, obiecuję
ci.
-
Miło to słyszeć - wyciągnęła w jego stronę rożek z lodami i
zapytała - Chcesz spróbować?
-
Chętnie - pochylił się do przodu, ale odsunął rożek i dotknął
ustami jej ust. Widziała jego ciemne oczy zakryte ciężkimi powiekami i jej
serce zaczęło nagle bić bardzo mocno. Nie była pewna, co się wydarzyło
pomiędzy nimi, ale wiedziała z pewnością, że coś dobrego.
Kiedy pocałunek przedłużał się, poczuła, jak przebiega ją dreszcz.
Żadne z nich nie poruszyło się ani nie odezwało. Chciał, żeby pocałunek
był delikatny i żartobliwy, ale szybko jego natężenie zmieniło się. Na
krótką chwilę jego oczy spochmurniały. Trzymał ją w ramionach i
oddychał szybko.
Janine wydało się zabawne, że chociaż byli sami przez dwa dni, to
zdecydował się ją pocałować na parkingu pełnym ludzi.
-
Nie pamiętałem, że czekoladowe są takie smaczne -
powiedział cicho. Chciał, żeby jego głos zabrzmiał normalnie, ale Janine
nie dała się oszukać. Ten pocałunek podziałał na niego tak samo jak na nią.
Musiał bardzo się starać, żeby nie pokazać tego po sobie.
Podczas krótkiej drogi do domu oboje byli dziwnie cisi. Do tego
momentu spędzali czas razem i dobrze się czuli w swoim towarzystwie.
Teraz nagle wszystko się zmieniło.
-
Czy zostanę wygnana z kuchni? - zapytała beztrosko Janine,
kiedy byli już w domu.
-
Nie całkiem - zaskoczył ją. - Będę cię potrzebował potem do
zmywania naczyń.
Janine roześmiała się, wsunęła olejek do opalania do torby, włożyła
kostium i wyciągnęła leżak, żeby złapać ostatnie promienie
popołudniowego słońca.
Zach wkrótce dołączył do niej, niosąc w wysokiej szklance mrożoną
herbatę.
-
Myślałem, że będziesz miała na to ochotę.
-
Dzięki. Gdybym wiedziała, że tak dobrze poruszasz się w
kuchni, już dawno przydzieliłabym ci jakieś obowiązki.
Postawił szklankę koło niej i wrócił do domu.
-
Lista moich talentów zadziwiłaby cię - rzucił jej przez ramię.
Bez wątpienia należy do nich całowanie, pomyślała. Ostatnia próba
wywołała gwałtowną potrzebę następnych. Gdyby była doświadczoną,
wyrafinowaną kobietą, nie miałaby żadnych problemów, by znaleźć się z
powrotem w jego ramionach. Ale oni byli mężem i żoną.
Leżąc na plecach z zamkniętymi oczami, Janine wyobrażała sobie,
jak to by było cudownie, gdyby Zach wziął ją w ramiona i kochał ją...
Przebudziła się nagle i wbiegła do domu, żeby się przebrać. Kiedy
już była prawie gotowa, Zach zawołał, że kolacja gotowa. Wyciągnął stół
ogrodowy, ponieważ mieli jeść na werandzie.
-
Pomóc ci? - zapytała, starając się zerknąć do kuchni.
-
Nie. Usiądź, bo zaraz wszystko ostygnie - wskazał na krzesło i
poczekał, aż usadowi się wygodnie.
-
Mam tylko łyżkę - powiedziała, rozkładając serwetkę na
kolanach. Musiało mu się coś pomylić.
-
Bo potrzebna jest tylko łyżka - krzyknął z kuchni.
-
I całe to zamieszanie z powodu jednej zupy? - zapytała kpiąco.
-
Poczekaj, to zobaczysz. Zaraz wracam.
Zabrzmiało to tak poważnie, że Janine nie mogła się powstrzymać od
uśmiechu. Układała w myślach komplementy, którymi mogłaby go
obdarzyć - „wyjątkowo pyszna", „odświeżająco odmienna" - kiedy Zach
wszedł na taras, niosąc blaszaną puszkę i szczypce.
-
Na litość boską, a to co takiego? - wykrzyknęła z
obrzydzeniem.
-
Kolacja - odpowiedział. - Gotowałem taką tylko dla siebie,
kiedy należałem do skautów.
Postawił przed nią parującą puszkę, jakby był w niej homar na
porcelanowym półmisku. Janine pochyliła się do przodu, zaglądając z
obawą do środka.
-
Kiełbaski. I fasolka - poinformował ją z dumą.
-
I pomyśleć, że przez chwilę zwątpiłam w ciebie.
Cała jej ironia zniknęła jednak w chwili, gdy spróbowała jego
specjalności. Fasolka była znakomita. Zdziwił ją jeszcze raz, przynosząc
deser: małe grahamki posmarowane kremem czekoladowym i podgrzane w
piecyku.
Janine zjadła cztery ciasteczka, które Zach nazywał jeszczakami.
Wytłumaczył, że kiedy pierwszy raz je zaserwował, wszyscy prosili o
jeszcze.
-
Nie mam pojęcia, w jaki sposób udało ci się w ogóle pozostać
kawalerem - pokpiwała sobie z niego, zapominając na chwilę, że są
małżeństwem. - Gdyby rozeszła się wieść o twoich talentach kulinarnych,
kobiety pchałyby się drzwiami i oknami do twego domu.
Zach parsknął śmiechem, ale wyglądał na ogromnie z siebie
zadowolonego.
Nagle Janine uświadomiła sobie, że nigdy nie pytała Zacha o inne
kobiety w jego życiu. Okazałaby się okropnie naiwna, gdyby wierzyła, że
nie był nigdy związany z żadną kobietą. Ona przeżyła swoją historię z
Brianem. Na pewno i w przeszłości Zacha istniały jakieś kobiety.
Poczekała do wieczora, kiedy siedzieli przed kominkiem, popijając
wino i słuchając klasycznej muzyki. Zach był rozprężony, podciągnął jedną
nogę i oparł brodę na kolanie. Janine leżała na brzuchu, wpatrując się w
ogień.
-
Byłeś kiedyś zakochany? - zapytała, starając się, aby pytanie
zabrzmiało zupełnie obojętnie.
Zach nie odpowiedział wprost.
-
Czy byłabyś zazdrosna, gdybym powiedział: tak?
-
Nie - odpowiedziała z pewnością, której wcale nie czuła.
-
Chyba nie. A ty. Byłaś zakochana?
Nie odpowiedziała od razu. Kiedyś myślała, że jest zakochane w
Brianie. I dopiero niedawno zdała sobie sprawę, że raczej zakochała się
wtedy w samej idei miłości. Wraz z uświadomieniem sobie tego przeszłość
przestała być tak bolesna.
-
Nie - odpowiedziała przekonana, że mówi prawdę. Jej uczucie
do Zacha, którego dopiero przecież poznawała, było już po tysiąckroć
mocniejsze niż to, które kiedykolwiek czuła do jakiegokolwiek mężczyzny.
Nie wiedziała, jak to wytłumaczyć, wolała więc w ogóle o tym nie mówić.
- Ja zapytałam pierwsza.
-
Jestem żonatym mężczyzną. Oczywiście, że jestem zakochany.
-
Mnie lubisz. Tak powiedziałeś. Chyba pamiętasz?
-
Wydawało mi się, że to słowo ci nie odpowiada.
To prawda. A teraz przestań krążyć dookoła tematu. Czy byłeś
kiedyś naprawdę zakochany? Nie musisz mi zdradzać żadnych szczegółów
- tylko tak lub nie.
-
Chodzi ci o szaloną namiętność?
-
Tak - powiedziała niecierpliwie. - Nie baw się ze mną i nie
podawaj mi listy kobiet, które lubiłeś.
Stał się nagle tak skupiony, że odechciało się jej śmiać. Podciągnęła
nogi i usiadła, obejmując ramionami kolana.
Zach przyglądał jej się przez długą chwilę.
-
Tak - odpowiedział wreszcie chrapliwym szeptem - Byłem
zakochany.
ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY
-
Miała na imię Maria.
-
Maria - Janine powtórzyła, jakby nigdy nie słyszała takiego
imienia.
-
Spotkaliśmy się w Europie, dokąd zostałem wysłany podczas
służby wojskowej. Mówiła biegle pięcioma językami i gdy byliśmy razem,
nauczyła mnie dawać sobie radę z dwoma.
-
Pracowała razem z tobą?
-
Byłem w wojsku, a ona pracowała dla wywiadu.
Wykonywaliśmy razem pewne zadanie, miało to potrwać kilka dni, a
przeciągnęło się na całe tygodnie.
-
I wtedy się w niej zakochałeś - ból w piersi nie chciał minąć.
Czuła, że zaraz serce jej pęknie.
-
Oboje wiedzieliśmy, że nasze zadanie jest niebezpieczne,
współpracowaliśmy ze sobą - zamilkł i ciężko westchnął. - Zęby nie
przedłużać tej historii, tak, zakochałem się w niej. Ale ona mnie nie
kochała.
-
I co?
-
Chciałem, żeby zrezygnowała z pracy i wyszła za mnie. Ale to
jej nie interesowało. Chcesz usłyszeć szczegóły?
-
Nie.
Zach wypił łyk wina.
-
Niedługo potem opuściłem armię. Nie miałem już do tego
serca. Maria była inna - dla niej praca i ryzyko, jakie niosła, to było
prawdziwe życie. Była najbardziej oddaną, najodważniejszą kobietą, jaką
kiedykolwiek poznałem. I chociaż wtedy było to dla mnie bolesne,
wiedziałem, że postąpiła słusznie.
Małżeństwo i rodzina znudziłyby ją po roku. Nie zrozum mnie źle.
To było bolesne. Kochałem ją bardziej, niż sądziłem, że jest to możliwe.
Oboje milczeli przez chwilę. Potem Janine zapytała:
-
A co robiłeś po odejściu z wojska?
-
Przez te kilka lat udało mi się odłożyć trochę pieniędzy.
Nieźle je ulokowałem. Postanowiłem sam otworzyć przedsiębiorstwo.
Czytałem wszystko, co tylko wpadło mi w ręce na temat transportu i firm
dostawczych i zacząłem wzorować się na modelu, jaki stworzył twój
dziadek. Po pięciu latach byłem już jego głównym konkurentem. W
zeszłym roku spotkaliśmy się na konferencji i połączyliśmy nasze siły. I
jak to mówią, reszta jest milczeniem.
-
Czy była ładna? -już w chwili zadawania pytania Janine
wiedziała, że ośmiesza się. Co to za różnica, czy jego Maria była Miss
Ameryki czy też miała buzię małpki. Żadna. Zach kochał Marię. Kochał ją
tak, jak prawdopodobnie nie będzie kochał nikogo i nigdy. Bardziej, niż
myślał, że jest zdolny. W porównaniu z tym, co czuł do niej, można to było
rzeczywiście nazwać tylko sympatią.
-
Była blondynką i... tak, była piękna.
-
Byłam tego pewna. - Janine spróbowała się uśmiechnąć.
Zach otrząsnął się, jakby z wysiłkiem wracając do teraźniejszości.
-
Nie martw się. To było dawno.
-
Nie martwię się - mruknęła Janine. Wstała zabierając swój
kieliszek. - Jestem trochę zmęczona. Pójdę się chyba położyć.
Zach wciąż wpatrywał się w ogień i Janine wątpiła, czy w ogóle ją
słyszy. Nie potrzebowała kryształowej kuli, żeby wiedzieć , że przypomina
sobie piękną Marię.
Dziesięć minut później, kiedy była już w sypialni, usłyszała jego
kroki na korytarzu. Wydawało jej się, że przez chwilę zawahał się przed
drzwiami, ale powiedziała sobie, że to pewnie jest jej pobożne życzenie.
W chwili kiedy Zach opowiedział jej o swojej wielkiej miłości,
Janine czuła, że rośnie w niej jakaś bryła. Wielka gruda ulokowana między
sercem i żołądkiem. Z każdym oddechem robiła się coraz większa. Dobry
Boże, dlaczego miałaby się przejmować Marią? Zach nigdy nie twierdził,
że czuje coś do niej. Nie odebrał jej nic, do czego miałaby prawo.
Godzinę później leżała na boku, nadal w pełni rozbudzona,
przyciskając rękami żołądek. Nie miała nic przeciwko temu, że Zach
kochał głęboko inną kobietę, ale bolało ją, że nigdy nie pokocha już tak
mocno jak wtedy. Powiedział przecież, że żeni się z nią, ponieważ to jest
rozsądne z finansowego punktu widzenia. I lubił ją.
Jak jakaś romantyczna idiotka Janine uwierzyła, że pokochają się i
będą żyli długo i szczęśliwie, chowając piątkę dzieci w małym domku za
białym parkanem.
Zach kochał Marię, która postanowiła służyć swemu krajowi.
Najbardziej patriotyczna rzecz, jaką zrobiła Janine w cały swoim
życiu, to oddanie głosu w czasie wyborów. Pomyślała, że dwukrotne
wypicie kawy na spotkaniach Czerwonego Krzyża chyba się nie liczy.
Maria była poliglotką. Po dwóch latach nauki francuskiego na
studiach Janine mogła się poszczycić świetną znajomością gramatyki, ale
w prawdziwej rozmowie czuła się bezradna.
- Po co go w ogóle pytałam - jęczała. Była absolutnie pewna, że Zach
sam nigdy by nie wspomniał o Marii. Zmusiła go do tego. Jaka
błogosławiona była wcześniejsza ignorancja! Jaka wygodna!
Nigdy nie będzie wielką miłością jego życia.
Kiedy w kilka godzin później Janine usłyszała Zacha włóczącego się
po domu, przewróciła się na drugi bok i spojrzała na zegarek, pewna, że
jest środek nocy.
Był późny ranek, dawno powinni jechać do domu. Odrzuciła koce i
wyskoczyła z łóżka, nieprzytomnie sięgając po szlafrok. Potknęła się i
uderzyła się o ścianę. Aż krzyknęła z bólu. Złapała się rękami za nos i
zamknęła oczy. Łzy płynęły jej po policzkach.
-
Janine - Zach zastukał do jej drzwi. - Nic ci się nie stało?
-
Nie - krzyknęła, wciąż trzymając się za nos. Spojrzała w lustro
opuszczając rękę. Tak jak przypuszczała, z nosa sączyła się krew.
-
Czy mogę wejść? - zapytał znowu Zach.
-
Nie... idź sobie - ruszyła do sąsiadującej z pokojem łazienki,
wysoko trzymając głowę i zakrywając nos obiema rękami.
-
Masz jakiś dziwny głos. Wchodzę.
-
Nie - wrzasnęła. - Idź sobie. - Sięgnęła po ręcznik. Po twarzy
płynęły jej łzy, bardziej z upokorzenia niż z bólu.
-
Wchodzę - krzyknął Zach, najwyraźniej bardzo już
zdenerwowany.
Nim Janine zdążyła zaprotestować, drzwi sypialni otworzyły się i
Zach wkroczył do środka. Spojrzał przez otwarte drzwi łazienki.
- Co się stało?
Janine jedną ręką przyciskała mokry ręcznik do dolnej połowy
twarzy, a drugą pokazywała mu drzwi.
-
Daj mi to zobaczyć - powiedział, nie przejmując się tym
gestem. Wziął ją za ramiona, pochylił nad wanną i delikatnie odsunął
ręcznik.
-
Co ty robiłaś? Poranny sparing?
-
Jak możesz ze mnie żartować! - łzy spadały jak krople deszczu
na jedwabną koszulę.
Już po chwili krew przestała lecieć. Zach wiedział dokładnie, co
należy zrobić. Janine nie miała już ochoty się z nim szarpać.
-
Chcesz, to pocałuję i przestanie boleć.
Nie czekając na odpowiedź, Zach pocałował ją. Janine myślała, że
serce wyskoczy jej z piersi i nim zdała sobie sprawę z tego, co robi, objęła
go ramionami i przywarła do niego bezradnie. Zach całował jej czoło i
oczy. Palcami ścierał resztki łez na policzkach. Potem wtulił twarz w jej
szyję. Drżąca upajała się jego czułością. Nieważne, co się zdarzyło w
przeszłości. W tej chwili, tego dnia Zach należał do niej.
Zach podniósł Janine i zmierzał wyraźnie w stronę łóżka. Gdyby nie
dowiedziała się o jego miłości do Marie, może i skusiłoby ją to. Jednak
świadomość, że zawsze zajmować będzie odległe, drugie miejsce w jego
sercu była ciosem w jej dumę. I w serce. Musi minąć dużo czasu, nim
pogodzi się z myślą, że nie ona jest tą kobietą, która budzi w nim
namiętność i pasję.
Delikatnie odsunęła go, wiedząc, że nie będzie potrafiła go
powstrzymać, jeśli pozostanie tak blisko.
Nie sprzeciwiając się jej decyzji, Zach opuścił ramiona i oparł się o
framugę, jakby potrzebował podpory.
Janine nie była w stanie spojrzeć na niego ani się do niego odezwać.
Odwróciła się i zaczęła przekładać ubrania z miejsca na miejsce.
-
Daję ci pięć minut na spakowanie, a potem zaczynam wynosić
rzeczy do samochodu - powiedział chwilę później Zach nieswoim głosem.
Janine skinęła głową czując się bardzo nieszczęśliwa. Nie wiedziała,
co mogłaby powiedzieć. On chciał się z nią kochać, a ona go odtrąciła.
Kiedy pakował samochód, Janine ubierała się. Piętnaście minut
później wyszła z torbą w ręce. Postanowiła, że będzie chłodna. Ale nie
zimna.
Przyjacielska - postanowiła - ale nie narzucająca się ze swą
przyjaźnią.
-
Jestem gotowa - obwieściła, uśmiechając się najbardziej
czarująco jak potrafiła.
Zach zamknął dom i parę minut później już byli w drodze. Janine
postanowiła, że będzie się zachowywać, jakby nic nadzwyczajnego się nie
stało, paplała więc wesoło przez cały czas. Jeśli Zach nawet zauważył, że
coś jest nie w porządku, nie dał tego po sobie poznać. On też nie miał, zdaje
się, ochoty rozmawiać o tym, co się stało. Najlepiej było zapomnieć o całej
sprawie.
Tylko raz zwrócił się do niej. Zapytał, czy jeszcze boli ją nos, ale
szybko zapewniła go, że czuje się świetnie. Uśmiechnęła się przy tym
pogodnie i natychmiast zmieniła temat.
W Seattle niebo było szare i mżył drobny deszcz. Wjechali do garażu
przy mieszkaniu Zacha. W milczeniu pomogła mu rozładować samochód.
Jadąc windą na dziesiąte piętro oboje byli dziwnie milczący.
Zach zawahał się na moment przed drzwiami i spojrzał na nią
niepewnie.
-
Czy przez ten próg także powinienem cię przenieść, czy raz już
wystarczy?
-
Wystarczy.
-
Dobrze - uśmiechnął się i otworzył drzwi, odsuwając się, by ją
przepuścić. Energicznie weszła do środka. Salon był przytulnie urządzony,
ale jego największą zaletę stanowiło ogromne okno z zapierającym dech
widokiem na dachy Seattle.
-
Jak ślicznie.
Skinął głową, zadowolony z jej reakcji.
-
Gdyby ci się tu nie podobało, możemy się zawsze
przeprowadzić. Teraz, kiedy pobraliśmy się, powinniśmy pomyśleć o
kupieniu domu.
-
Dlaczego? - spytała niewinnym tonem.
-
Mam nadzieję, że kiedyś będziemy mieli dzieci.
To znaczy, kiedy ty będziesz na to gotowa, Janine, nie zmuszam cię
przecież.
-
W... wiem. - wyjrzała przez panoramiczne okno, przyciskając
do siebie ręce, jakby dla uspokojenia serca.
Zach podszedł do biurka i nacisnął guzik odtwarzania automatycznej
sekretarki. Natychmiast rozpoczął się nieskończony ciąg nagranych
informacji. Wszystkie dotyczyły interesów.
Janine za bardzo ciekawił wygląd mieszkania, by miała tracić czas
na wysłuchiwanie wiadomości, które zebrały się podczas trzech dni jego
nieobecności. Przechodziła od pokoju do pokoju, pragnąc poznać swój
nowy dom. Zauważyła, że Zach dyplomatycznie zostawił jej bagaż
pomiędzy drzwiami do dwóch sypialni. Jego torba wniesiona była do
jednej z nich. Jeżeliby chciała zostać żoną w całym tego słowa znaczeniu,
wystarczyło wnieść rzeczy do jego pokoju. Sprawa mogła zostać
załatwiona bez gadaniny.
Janine podjęła decyzję natychmiast. Podniosła torbę i zaniosła ją do
pokoju gościnnego. Obejrzała się i zobaczyła Zacha przyglądającego się jej
z bolesnym wyrazem twarzy.
-
Idę do biura, chyba że jestem ci do czegoś potrzebny -
powiedział ponuro.
-
Nie, dziękuję.
Jego spojrzenie powędrowało ponad nią w stronę łóżka w gościnnym
pokoju. Uniósł pytająco w górę jedną brew, jakby dając jej możliwość
zmiany decyzji.
-
Jesteś pewna, że chcesz spać tutaj? - zapytał.
-
Jestem pewna. Przeczesał palcami włosy.
-
Tego się właśnie obawiałem. Chwilę później już go nie było.
Zach nie przyszedł tego wieczoru na kolację do domu. Kiedy
zadzwonił telefon, Janine właśnie brała kąpiel, więc zostawił tylko
wiadomość, że wróci późno. Zjadła sama siedząc przed telewizorem. Czuła
się opuszczona i niekochana. Wkładała właśnie naczynia do zmywarki,
kiedy wrócił.
-
Przepraszam, że jestem tak późno.
-
Nic nie szkodzi - skłamała. Nigdy w życiu nie czuła się
bardziej samotna.
Zach przejrzał pocztę, chociaż Janine była pewna, że zrobił to już
rano.
-
Dostałaś wiadomość, że nie będę na kolacji?
-
Tak. Chcesz coś zjeść? Mogę ci coś przygotować.
-
Jadłem wcześniej.
Oglądali jeszcze przez dobrą godzinę telewizję, a potem
zdecydowali, że czas już pójść do łóżek.
Janine przebrała się w swoją piżamę - bardzo zwyczajną, przez cały
tydzień nosiła podobne, nie mogła się zmusić do włożenia eleganckiej
różowej koszulki, którą dostała od Pam. Wychodziła właśnie z łazienki,
trzymając szczoteczkę do zębów w ustach, kiedy wpadła prosto na Zacha.
Powiedzieli już sobie wcześniej dobranoc, sądziła więc, że zobaczy go
dopiero rano. Nie była przygotowana na to spotkanie i przestrzeń między
nimi wydawała się gęsta od tłumionych emocji.
Ledwo powstrzymała się, żeby nie wyciągnąć szczoteczki z ust i
powiedzieć mu, że chciałaby być kochana tak bardzo jak Maria.
Wyciągnął ręce, by ją podtrzymać i kiedy nie odskoczyła od razu,
prześliznął się ręką po jej gęstych, brązowych włosach, a potem ujął jej
twarz w dłonie i zajrzał głęboko w błękitne oczy.
Janine spuściła głowę i zamknęła oczy.
-
Szepram - wykrztusiła, chociaż mówić ze szczoteczką
sterczącą z ust było jej bardzo trudno.
-
Słucham?
Janine szybko wyciągnęła szczoteczkę.
-
Powiedziałam przepraszam za to, że wpadłam na ciebie.
-
Będzie ci wygodnie w pokoju gościnnym?
-
Tak, bardzo. Trzymał w ręce gruby koc.
-
Przyniosłem go dla ciebie.
-
Dziękuję - powiedziała, wychodząc z łazienki, żeby wziąć
koc. Pragnęła, by porwał ją na ręce.
Pragnęła miłości. Pragnęła namiętności.
A on dawał jej ciepły koc.
-
Ja... telefonowałam do dziadka - powiedziała, ociągając się z
odejściem i przeklinając samą siebie za tę słabość.
-
Też miałem to zrobić, ale było mnóstwo rzeczy do
załatwienia.
-
Głos miał bardzo raźny. Właśnie doktor Coleman i kilku
innych przyjaciół było u niego na wiście.
-
Cieszę się, że dobrze znosi emeryturę.
-
Ja też.
Przez chwilę panowała cisza.
-
Dobranoc, Janine - powiedział po chwili Zach.
I spojrzał z niechęcią w kierunku gościnnego pokoju.
-
Dobranoc - odpowiedziała zakłopotana.
Janine była pewna, że żadne z nich nie spało ani przez chwilę tej
nocy. Dzieliła ich ściana, ale równie dobrze mogli znajdować się w dwóch
różnych stanach, tak wielki był emocjonalny dystans między nimi.
Rano, kiedy w sypialni Zacha zadzwonił budzik, Janine od dawna
już nie spała. Odrzuciła przykrycia, ubrała się i zrobiła kawę, zanim wszedł
do kuchni.
Najwyraźniej był zaskoczony jej widokiem.
-
Dzięki - zamruczał, kiedy podała mu filiżankę. - Zrobiłaś to
bardzo... no, jak żona.
-
Co? Kawę?
-
Wstałaś, żeby zobaczyć się z mężem wychodzącym do pracy.
-
Tak się zdarzyło, że już nie spałam, więc równie dobrze
mogłam wstać.
Otworzył lodówkę, wyjął sok pomarańczowy i nalał sobie do
szklanki.
-
Aha - odłożył karton i oparł się o kuchenny blat. - Zgodziłaś
się, żeby nasze małżeństwo było prawdziwe.
-
Tak - przyznała. Ale wtedy nie wiedziała przecież jeszcze o
wielkiej miłości Zacha. Ostrzegał ją, że ich małżeństwo będzie korzystne z
wielu powodów, a ostatnim z nich będzie miłość. Wtedy Janine chętnie się
z nim zgodziła, ponieważ wierzyła, że wszystko potoczy się jak w książce,
aż do szczęśliwego zakończenia. Pewnego dnia spojrzą na siebie i
stwierdzą, że się kochają. Teraz wiedziała, że to się nigdy nie zdarzy.
Wiedziała też, że nie potrafi tego znieść.
-
Janine - powiedział Zach, wyrywając ją z zamyślenia. - Czy
coś jest nie tak?
-
A cóż może być nie tak?
-
Chyba coś cię męczy. Wyglądasz, jakbyś straciła kogoś
najbliższego.
-
Powinieneś mi był powiedzieć - wybuchnęła, uciekając z
kuchni.
-
Co ci powiedzieć? - krzyknął Zach, wychodząc za nią do holu.
Wpadła do swej sypialni, skuliła się na brzegu łóżka, zaciskając
mocno ręce w pięści.
-
O czym ty mówisz? - zapytał stając w drzwiach.
-
O... o kobiecie, którą kochałeś.
-
Maria? Co ona ma wspólnego z nami?
-
Powiedziałeś, że straciłeś dla niej serce, a ona cię odrzuciła.
Kochałeś ją... Była odważna i wspaniała, a ja taka nie jestem. Boję się bólu
i... Chciałabym być patriotką, ale jedyne, co robię, to uczestniczę w
wyborach i znam tylko odmianę francuskich czasowników.
-
Co to wszystko ma wspólnego z tobą i ze mną?
-
powtórzył szorstko Zach. Nagle wzniósł ręce do nieba. - Co to
ma w ogóle wspólnego z. czymkolwiek?
Janine pokręciła tylko głową, wiedząc, że i tak nie będzie umiała nic
wytłumaczyć.
-
A mnie tylko lubisz.
-
Poprawka - powiedział Zach, wchodząc do sypialni. - Cenię
cię.
-
To za mało - powiedziała, czując się okropnie.
-
Co znaczy za mało? Przecież podobno wyszłaś za mnie tylko
dlatego, że dobrze całuję, więc nie możesz zrzucać na mnie winy.
-
Nie zrzucam, tylko że ty... ty nigdy nie mówiłeś mi, że
kochasz kogoś innego, a ją nie tylko kochałeś, ale na dodatek ona była
bohaterką. A do mnie czujesz tylko sympatię. Nie chcę twojej przyjaźni,
Zachary Thomas - krzyknęła, zrywając się na równe nogi. Chciała zebrać
swe rozproszone myśli. - Gdyby ci na mnie choć trochę zależało,
opowiedziałbyś mi o Marii wcześniej. Zachowałeś się... nie fair.
Twarz Zacha pociemniała, wcisnął ręce do kieszeni.
-
A ty, moja droga, nie wspomniałaś mi ani słowem o Brianie.
Janine była tak zaskoczona, że opadła z powrotem na łóżko. Zach
patrzył na nią wyzywająco.
-
Kto powiedział ci o Brianie?
-
Twój dziadek.
-
Skąd wiedział? Nigdy nie powiedziałam mu o tym ani słowa.
-
Najwyraźniej wiedział.
-
Najwyraźniej - Janine miała ochotę się rozpłakać.
-
Pewnie powiedział ci, że Brian mnie okłamał.
Mówił, że mnie kocha, a cały czas spotykał się z inną dziewczyną. -
Nagle przyszła jej do głowy zupełnie nowa, jeszcze bardziej dręcząca myśl.
- Założę się, że dziadek użył tej historii, żeby zrobiło ci się mnie żal, na
tyle żal, byś się zgodził ze mną ożenić.
-
Nie Janine.
Ukryła twarz w dłoniach, wstyd palił jej policzki. To było jeszcze
gorsze, niż sobie wyobrażała.
-
Było ci mnie żal, tak?
Zach przeszedł przez pokój.
-
Nie mam zamiaru cię oszukiwać, choć odnoszę wrażenie, że
byłoby lepiej, gdybym kłamał. Twój dziadek opowiedział mi o o twojej
miłości do Briana dopiero tego dnia, kiedy zabraliśmy go do lekarza.
-
Chciał, żebyśmy poznali się trochę lepiej - szepnęła Janine,
wciąż nie mogąc się pogodzić z myślą, że dziadek przez cały czas wiedział
o Brianie.
-
Poczułem do ciebie sympatię już wcześniej.
-
Poczuć sympatię brzmi jeszcze gorzej niż lubić - mruknęła.
-
Posłuchaj mnie przez chwilę, dobrze?
-
Dobrze - westchnęła, nie wierząc, żeby to, co teraz powie,
mogło w czymkolwiek pomóc. Jej duma została głęboko zraniona. Wielką
miłością Zacha była wspaniała patriotka, podczas gdy ona oddała swe
uczucia babiarzowi o słabej woli.
-
Nie jest tak źle - Zach starał się ją podbudować.
-
Mogę sobie wyobrazić, co dziadek ci naopowiadał.
-
Powiedział tylko, że boi się, że zwątpiłaś w swoją umiejętność
oceny ludzi. Zauważył, jak unikasz kontaktów z mężczyznami. Tak jakbyś
uciekała, by lizać swoje rany.
-
To nieprawda. Spotykałam się całkiem często z Peterem
Donahue.
-
Niegroźne randki z niegroźnym mężczyzną. Nigdy nie było
nawet cienia nadziei na to, żebyś się zakochała w Peterze i dobrze o tym
wiedziałaś. Dlatego mogłaś się z nim spotykać.
-
Czy z powodu... Briana dziadek postanowił się zabawić w
swata.
-
Sądzę, że częściowo tak. Ale też dlatego, że twoja przyszłość
leży mu bardzo na sercu. Pragnie, żebyś była szczęśliwa i bezpieczna.
Anton wie, że nigdy świadomie cię nie zranię. A w jego oczach my dwoje
pasujemy do siebie - Zach usiadł koło niej i przykrył jej dłoń swoją dłonią.
- Czy to ma teraz takie znaczenie? Jesteśmy małżeństwem.
Uciekła od niego wzrokiem i przełknęła z trudem ślinę.
-
Może nie jestem blondynką, ani jakąś tam pięknością, może
nawet nie jestem dzielna, ale zasługuję na męża, który by mnie kochał. Ale
ani dziadek, ani ty nie wzięliście tego pod uwagę. Nie chcę twojej litości,
Zachu Thomas.
-
To dobrze, bo ja się wcale nad tobą nie lituję. Jesteś moją żoną
i mówiąc szczerze, jestem szczęśliwy z tego powodu. Możemy ułożyć
sobie dobrze życie, jeżeli przestaniemy wracać do tych bzdur.
-
Gdybyś sam wybierał sobie żonę, nigdy byś mnie nie wybrał.
Od pierwszej chwili, kiedy się spotkaliśmy, wiedziałam, co myślisz o mnie.
Myślałeś, założyłeś sobie, że jestem bogatą, zepsutą pannicą, która nigdy
nie miała w życiu żadnych zmartwień. Na pewno uważałeś, że
największym nieszczęściem, jakie mnie kiedykolwiek spotkało, był
złamany paznokieć.
-
Zgoda, przyznaję, że źle cię oceniłem, ale to było wcześniej -
upierał się Zach.
-
Wcześniej niż co?
-
To było, zanim cię poznałem.
-
To znaczy, że zgodziłeś się ze mną ożenić, bo okazałam się nie
taka zła. Powinnam chyba zemdleć ze wzruszenia.
- Mówiłem ci wcześniej, - Zach westchnął z rezygnacją - że nie mam
zamiaru mówić ci rzeczy, które kobiety tak lubią słuchać. Nie znam się za
grosz na romansach. Ale zależy mi na tobie, Janine, naprawdę zależy. Czy
to nie wystarczy?
-
Potrzebuję czegoś więcej - powiedziała ze smutkiem.
Zach zmarszczył brwi.
-
Powiedziałaś mi, zanim jeszcze pobraliśmy się, że nie
potrzebujesz romantycznych słówek. Byłaś zadowolona do chwili, kiedy
wspomniałem o Marii.
Dlaczego to właśnie zmieniło wszystko między nami.
Stwierdziła, że Zach zaczyna tracić cierpliwość. Spuściła wzrok na
puszysty dywan.
-
Naprawdę chciałabym ci to wytłumaczyć. Tak mi przykro,
Zach, naprawdę mi przykro.
Wydawało się, że upłynęła cała wieczność, zanim Zach odezwał się
znowu.
-
Mnie też - wyszeptał i odwrócił się. Po chwili usłyszała, jak
drzwi frontowe otwierają się i za moment zamykają. Zach ją zostawił.
-
A czego oczekiwałaś? - płakała, kryjąc twarz w dłoniach. -
Czy myślałaś, że padnie tu przed tobą na kolana i wyzna ci miłość? - obraz
dumnego, silnego Zacha grającego rolę łagodnego mężusia wydał jej się
wręcz komiczny. Jeżeli miałby to zrobić dla jakiejś kobiety, to tylko dla
odważnej i pięknej Marii. Nie dla Janine.
Po tym okropnym poranku stosunki między nimi stały się jeszcze
bardziej oziębłe. Zach wychodził do pracy wcześnie rano, a wracał późno,
zazwyczaj po kolacji. Janine nigdy nie pytała, gdzie był ani z kim, chociaż
nieraz miała ochotę.
Zach okazał się idealnym - jeśli nie mężem - to współlokatorem,
serdeczny, grzeczny, nie wchodzący w drogę. Ona z kolei poświęciła się
pracy w Klubie Przyjaciół. Robiła wszystko, by ukryć swój smutek przed
dziadkiem, ale było to trudne.
-
Wyglądasz blado - zauważył, kiedy przyszła do niego w parę
dni po powrocie znad oceanu.
-
Schudłaś?
-
Chciałabym - powiedziała, udając, że się z tego śmieje.
Siedzieli w jadalni, pani McCormick wchodziła i wychodziła, rzucając na
Janine zaniepokojone spojrzenia.
-
Nie możesz bardziej schudnąć - powiedział dziadek,
przyglądając się jej uważnie. Położył bułkę koło jej talerza i postawił przed
nią maselniczkę.
-
Nie chudnę - odburknęła, smarując bułkę grubo masłem, żeby
mu zrobić przyjemność.
-
Chciałbym wiedzieć, co się nie układa między wami -
wybuchnął nagle dziadek. Cisnął serwetkę na talerz. - Powinniście być
szczęśliwi! A oboje wyglądacie jak chorzy na ciężką grypę. Zach cały czas
siedzi w biurze.
Janine starannie przekroiła bułkę. Przez chwilę zastanawiała się, czy
poruszyć temat Briana, ale stwierdziła, że to nie ma sensu.
-
Mówisz więc, że wszystko jest w porządku między tobą a
Zachem - dziadek mruknął powątpiewająco.
-
Zabawne, on powiedział dokładnie to samo. Tylko dał mi
jeszcze do zrozumienia, żebym nie pchał nosa w nie swoje sprawy. Nie
tymi słowami, ale jednak.
- Problem w tym, że chłopak wygląda równie źle jak ty. Nie mogę
tego zrozumieć. Jesteście przecież stworzeni dla siebie!
Dziadek sięgnął do kieszeni po cygaro.
-
Będę się widział dzisiaj po południu z Zachem i mam zamiar
powiedzieć mu, co o tym myślę. Powinnaś być szczęśliwa - stuknął cygarem
o blat stołu.
-
Wszystko będzie dobrze, dziadku. Nie mieszaj się w to.
Przez długą chwilę nic nie mówił. Przyglądał się cygaru, które
trzymał między palcami.
- Jesteś pewna, że nie chcesz, żebym z nim porozmawiał? - zapytał
wreszcie.
Uśmiechnęła się na samą myśl o takiej rozmowie.
-
Jestem pewna - powiedziała i zerknęła na zegarek. Pam będzie
na nią czekać. - A skoro masz zamiar zobaczyć się z Zachem, powiedz mu,
że prawdopodobnie nie zdążę do domu na kolację? Niech... nie czeka i zje
sam.
-
Czy często to robisz? - pytanie było jednocześnie oskarżeniem.
-
Nie - odpowiedziała potrząsając głową. - Pierwszy raz. Mam
pomóc Pam i nie wiem, kiedy skończymy.
Dziadek zapalił cygaro i dopiero po chwili odpowiedział.
- Powiem mu.
Janine zasiedziała się u Pam dłużej, niż planowała. Lekcje, w
których jej pomagała, nie były trudne, ale Pam błagała, żeby Janine została
z nią. Ojciec miał wrócić późno z pracy i dziewczynce obecność Janine
była najwidoczniej bardzo potrzebna. Przygotowały razem kolację, którą
zjadły, siedząc przed telewizorem, Pam przez cały czas opowiadała o swoich
przyjaciołach i w ogóle o życiu.
Była prawie dziewiąta, kiedy Janine wjechała do garażu. Pierwszą
rzeczą, jaką zauważyła, był samochód Zacha. Atmosfera między nimi była
tak pełna sztucznej serdeczności, że robiło jej się słabo na myśl o spotkaniu
z nim, nawet na krótko. Od pamiętnego poranka Zach nie usiłował już z nią
rozmawiać na temat jej roli w jego życiu. Janine wcale nie chodziło o
kwieciste deklaracje miłości. Po prostu słowo czy dwa trochę serdeczniejsze
niż „lubić" czy „czuć sympatię" mogłyby pokazać, że jest dla niego ważna.
Wciągnęła głęboko powietrze, żeby się uspokoić, i ruszyła do domu.
Miała właśnie otworzyć drzwi, kiedy wypadł zza nich Zach jak
burza śnieżna.
- Gdzie ty u diabła byłaś? - wykrzyknął.
Janine była tak zaskoczona jego wybuchem, że nic nie
odpowiedziała.
- Jako twój mąż chcę wiedzieć dokładnie, gdzie byłaś - Zach zburzył
gwałtownie dłonią włosy.
Zdjęła sweter i powiesiła go na wieszaku razem z torebką. Jej
milczenie rozwścieczyło Zacha jeszcze bardziej. Z zaciśniętymi pięściami
krzyczał dalej.
- Czy ty masz pojęcie, która jest godzina? Czy przyszło ci do głowy,
że ja się mogę o ciebie bać?
Janine odwróciła się do niego.
-
Wiedziałeś, gdzie jestem - odpowiedziała spokojnie.
-
Anton powiedział mi tylko, że wrócisz późno. Nie mówił,
gdzie jesteś ani z kim. To chyba oczywiste, że się martwiłem.
-
Przepraszam, następnym razem zostawię ci numer telefonu
Pam, w razie gdybyś chciał się ze mną skontaktować - Janine ziewnęła,
zasłaniając usta obiema dłońmi. Dzień był męczący. - Teraz chciałabym
pójść do łóżka, jeśli nie masz nic przeciwko temu. Chyba że chciałbyś coś
jeszcze wiedzieć.
Spojrzał na nią i potrząsnął głową, potem gwałtownie odwrócił się i
odszedł.
Parę godzin później Janine obudziła się z lekkiego snu na dźwięk
przypominający zawodzenie, dochodzący z sąsiedniego pokoju.
Uświadomiła sobie natychmiast, że to Zach. Czyżby męczył go jakiś
koszmar nocny?
Odrzuciła koce i ruszyła pospiesznie do jego pokoju. Pełne udręki
krzyki stawały się coraz głośniejsze. W słabym świetle z korytarza
zobaczyła, jak zwija się na łóżku.
- Zach - krzyknęła podbiegając bliżej. Usiadła na skraju łóżka i
położyła łagodnie rękę na jego ramieniu.
- Obudź się. To sen. To tylko sen. Wszystko dobrze...
Zach otworzył oczy.
- Janine - wyjęczał jej imię jak w udręce i wziął ją w ramiona z taką
siłą, że przez moment nie mogła złapać tchu. - Dobry Boże - szepnął tak
cicho, że ledwie go usłyszała. - Myślałem, że cię straciłem.
ROZDZIAŁ DZIESIĄTY
-
Zach, nic mi nie jest - wyszeptała Janine. Wzruszenie dławiło
jej gardło, kiedy patrzył na nią takim zgłodniałym wzrokiem. Wydawało
się, że nawet teraz nie potrafi uwierzyć, że Janine jest zdrowa i cała.
-
To było takie realistyczne - mówił dalej oddychając głęboko.
Zakrył twarz, jakby odgradzając się od żywych wciąż obrazów własnej
wyobraźni, przyniesionych przez sen. Posunął się, robiąc dla niej miejsce
na wielkim łóżku. Dotykał nieświadomie jej włosów, muskając od czasu do
czasu policzki.
-
Byliśmy na oceanie - opowiadał jej - i chociaż przestrzegałem
cię, uparłaś się, żeby pływać. Wielka fala zakryła cię i zaczęłaś tonąć. Bóg
mi świadkiem, że próbowałem ze wszystkich sił do ciebie dopłynąć, ale nie
mogłem - na chwilę zamknął oczy. - Wzywałaś mnie, a ja nie mogłem cię
odnaleźć. Płynąłem za wolno.
-
Zach - szepnęła, z ustami tak blisko jego ust, że ich oddechy
mieszały się. - Jestem tutaj. To był tylko sen. To nie zdarzyło się naprawdę.
Przytaknął, ale jego oczy nadal były pochmurne, nie spuszczał z niej
wzroku. Potem bardzo wolno, jakby spodziewając się, że go odrzuci,
przysunął usta jeszcze bliżej do niej.
-
Nie mogę znieść myśli, że mógłbym cię utracić.
Wolałbym umrzeć.
W tej chwili Janine nie potrafiła odmówić mu niczego. Czekała na
pocałunek.
Poczuła jego ręce w swych włosach i usta na swoich wargach i nagle
wszystko przestało się liczyć poza tym pocałunkiem. Pokonana czułością,
jaka ją ogarnęła, poddała się jej.
-
Janine, o moja najsłodsza, najmilsza Janine. Nie mogę cię
stracić.
-
Jestem tutaj... jestem tutaj - Janine przytulona do niego
oddawała mu ciało i serce. Całował ją raz po raz. Objęła go mocno rękami.
Tego właśnie potrzebowała od pierwszej chwili. Pewności, że on ją
potrzebuje. Wypełniało ją szczęście.
Z jękiem oderwał swoje usta od jej warg. Trzymał ją blisko przy
piersi, oddychając szybko i gwałtownie. Szczęśliwa westchnęła głośno.
Słyszała mocne bicie jego serca, gdy przytulała policzek do jego
muskularnej piersi.
-
Czy cię przestraszyłem? - zapytał po chwili.
-
Nie - wyszeptała.
Uspokajająco głaskał ją po głowie, kiedy mościła sobie wygodne
miejsce w jego ramionach. Za każdym razem, kiedy ją całował, Janine
czuła się cudownie, a jego pieszczoty poruszały ją głębiej jeszcze niż
pocałunki. Czuła, że jest z nim połączona nie tylko ciałem, ale i duszą. Łzy
napłynęły jej do oczu, nie mogła ich powstrzymać.
Oboje długo milczeli. Ale Janine nie potrzebowała słów. Zamknęła
oczy, starając się zapamiętać na zawsze te bezcenne chwile.
Kiedy Zach odezwał się, jego głos zniżył się prawie do szeptu.
-
Moja siostra utopiła się. Nazywała się Beth Ann. Obiecałem,
że zawsze będę się nią opiekował i... zawiodłem ją. Nie mógłbym znieść,
gdybym i ciebie miał stracić.
Janine przytuliła się do niego mocniej. Wiedziała, jak trudno mu
było opowiadać o siostrze.
- Nigdy sobie tego nie wybaczę. - Poczuła, jak jego ciało tężeje, a
palce zaciskają się jej na ramionach. - Wspomnienie śmierci Beth Ann
nadal mnie nawiedza. Gdybym był przy niej, nie utonęłaby. Ona...
Janine uniosła głową i jej zamglone spojrzenie napotkało jego
wzrok.
-
To nie była twoja wina. Dlaczego się oskarżasz?
Ja byłem za nię odpowiedzialny - odburknął. Janine podejrzewała, że
Zach bardzo rzadko, jeśli w ogóle, zdradzał przed innymi swój ból i
poczucie winy z powodu śmierci siostry. Wydał jęk i zacisnął powieki.
-
Przez całe lata śniło mi się, jak tonie. Zawsze tak samo
wyraziście. A tym razem na jej miejscu byłaś... ty.
-
Widzisz, że nic mi nie jest - ujęła jego twarz w dłonie.
Westchnął i uśmiechnął się do niej trochę niepewnie.
-
Już jest dobrze. Nie powinienem cię tym obciążać.
-
To nie jest ciężar.
Przytulił ją mocno, wdychając jej zapach, napawając się jej
obecnością.
- Zostaniesz ze mną?
Skinęła głową, zadowolona, że on jej potrzebuje.
Po kilku minutach poczuła, jak zapada w sen. Po równym,
spokojnym oddechu Zacha poznała, że już zdążył zasnąć.
Kiedy obudziła się, obok niej leżał Zach. - Jak dwie łyżeczki w
pudełku - pomyślała. Jego ramię przerzucone było przez jej biodro. W
jakimś momencie w nocy musiała zagrzebać się pod kołdrę, ale w ogóle
tego nie pamiętała. Mały uśmieszek satysfakcji wypłynął na jej usta.
Przetoczyła się ostrożnie na plecy, by nie przeszkodzić Zachowi i zaczęła
się zastanawiać, co powinna teraz zrobić. Bała się, że kiedy Zach obudzi się
i zobaczy ją koło siebie, może pożałować tego, co się stało. W jasnym
świetle dnia może czuć się niezręcznie, że opowiedział jej o śmierci siostry
i o swoim poczuciu winy.
Janine zamknęła oczy i dyskutowała sama ze sobą. Jeżeli wyślizgnie
się z łóżka i wróci do własnego pokoju, on może pomyśleć, że odrzuciła
go.
-
Janine - usłyszała jego zaspany szept. Otworzyła szeroko
oczy.
-
Ja... my, zasnęliśmy. Która godzina?
- Wcześnie. Budzik zadzwoni dopiero za parę godzin.
Janine starała się ukryć nutę zawodu w głosie. Była pewna, że nie
chciał mieć jej tu przy sobie. Był zakłopotany jej obecnością w jego łóżku.
-
Jeśli chcesz, pójdę sobie.
-
Nie.
To jedno słowo było wypełnione tak głębokim uczuciem, że Janine
nie wierzyła własnym uszom. Udało jej się odwrócić głowę i spotkać jego
spojrzenie. W świetle poranka ujrzała, że jego ciemne oczy pełne są
pożądania.
- Przykro mi, że zachowywałam się tak okropnie po... rozmowie o
Marii - szepnęła, wpatrując się w niego z uczuciem. - Byłam zazdrosna i
wiedziałam, że zachowuję się śmiesznie, ale nie mogłam nic na to
poradzić.
Uśmiechnął się szeroko.
- Wybaczę ci, jeśli nigdy mi nie wypomnisz, jak się zachowywałem
wczoraj wieczorem, kiedy wróciłaś do domu.
Odpowiedziała mu delikatnym pocałunkiem, a on przyciągnął ją
mocno do siebie. Janine wypełniało szczęście. Była w jego ramionach.
- Nie wiem, jak ci powiedzieć to wszystko, co powinnaś usłyszeć,
Janine, ale wiem jedno. Kocham cię. Nie mam pojęcia, kiedy to się stało.
Po prostu pewnego dnia obudziłem się, wiedząc, jak bardzo jesteś dla mnie
ważna. Nie umiałem ci dać wielkiej namiętności, o jakiej marzyłaś, i było
mi smutno z tego powodu. Moja miłość jest stała i spokojna. Jest głęboko
w moim sercu, i zaufaj mi, ona tam naprawdę jest. Jesteś najważniejszą
osobą w moim życiu.
-
Och, Zach, tak bardzo cię kocham.
-
Ty mnie kochasz?
-
Pokochałam cię dawno. Myślę, że jeszcze przed naszym
ślubem. Dlatego tak bardzo przejęłam się Marią. Chciałam, żebyś pokochał
mnie równie mocno, jak kochałeś ją... równie mocno jak ja ciebie.
-
To nie jest tak. Nigdy. Marie była równie dzielna jak piękna,
ale to, co było między nami nie mogło trwać. I ona to wiedziała.
Zakochałem się w niej, ale ją za bardzo interesowała praca i nie chciała
angażować gdzie indziej swojego serca. Podniecało ją ryzyko. Dopiero
kiedy spotkałem ciebie, zrozumiałem, że jeślibym miał się kiedykolwiek
ożenić, to tylko z kobietą taką jak ty.
- Z kobietą taką jak ja?
Musnął ją wargami.
- Z kobietą, która ma w sobie ciepło, delikatność i czułość. Która nie
myśli tylko o sobie i jest godna - zawahał się - pożądania.
Poczuła, jak coś ściska ją w gardle. Zach uważał, że jest godna
pożądania. Chciał się z nią kochać. Nie musiał tego mówić. Widziała
pożądanie w jego oczach. Nie była to szaleńcza namiętność, której - jak jej
się zdawało - kiedyś pragnęła, ale ta miłość, którą jej okazywał, i
pragnienie, które czuła, były częścią niego i działającej na nią silniej niż
jakiekolwiek czyny i słowa.
Janine, pogrążając się w ogarniającej ją słabości, wyszeptała tylko.
- Kochaj mnie, Zach.
W tym momencie usta Zacha odnalazły jej wargi. Poczuła jak jego i
jej pożądanie zlewa się w jedno. Gdyby miała jeszcze jakiekolwiek
wątpliwości, znikłyby w tym momencie jak mgła w słońcu.
Zamknął ją w swym uścisku i przetoczył się na plecy, pociągając ją
za sobą. Całym ciałem leżała teraz na nim. Ujął w dłonie jej twarz jakby
wciąż w obawie, że go powstrzyma.
- Zrób mnie swoją żoną - szepnęła, sięgając ustami do jego ust.
Zach jęknął, a potem zrobił coś najdziwniejszego i najwspanialszego.
Roześmiał się. Dźwięk pełen radości przetoczył się przez cały pokój.
- Moja najsłodsza Janine - powiedział. - Jesteś radością mojego
życia.
I jeszcze długo ich radość rozbrzmiewała w westchnieniach i
szeptanych słowach miłości.
Dzwonek nie chciał umilknąć. Janine cicho coś wymruczała i
sięgnęła ręką, mając nadzieję, że natrafi na źródło hałasu. Ale zanim do
niego dotarła, dźwięk urwał się nagle.
- Dzień dobry, żono - wyszeptał Zach blisko jej ucha.
Nie otwierając oczu uśmiechnęła się leniwie.
- Dzień dobry, mężu. - przekręciła się na plecy, wyciągając do niego
ramiona. - Miałam przepiękny sen.
Zach zaśmiał się cicho.
-
To nie był sen.
-
Ależ musiał być - odpowiedziała obejmując go za szyję. - W
prawdziwym życiu tak wspaniałe rzeczy się nie zdarzają.
-
Ja też tak myślałem, ale udowodniłaś mi, że się myliłem -.
pocałował ją z uczuciem.
Powoli, jakby wbrew swojej woli, otworzyła oczy. Napotkała
ciemne spojrzenie pełne pożądania.
-
Spóźnisz się do pracy - ostrzegła go.
Jego uśmiech był pełen zmysłowego zadowolenia.
-
A kto by się tym przejmował?
-
Ja na pewno nie - mruknęła. I z radością oddała się swemu
mężowi.
Zach był już godzinę spóźniony, kiedy wreszcie wstał z łóżka i
ruszył w stronę prysznica. Janine ubrana w górę od piżamy swego męża
powędrowała do kuchni, żeby przygotować dzbanek kawy. Czynności
wykonywała automatycznie, myśląc zupełnie o czym innym i uśmiechając
się do siebie.
Zach wszedł do kuchni, objął ją w pasie i zaczął całować po karku.
-
Zach - zaprotestowała, ale nie zbyt zdecydowanie. Zamknęła
oczy i oparła się mocno o jego muskularne ciało. - Jesteś już spóźniony.
-
Wiem - wymamrotał. - Gdybym nie miał ważnego spotkania
dziś rano, wcale bym nie poszedł.
Janine odwróciła się do niego i zajrzała mu w oczy.
-
Przyjdziesz do domu na kolację?
-
Jeśli jeszcze przez chwilę tak na mnie popatrzysz, przyjdę do
domu na obiad.
-
To znaczy, że już powinieneś wracać - uśmiechnęła się Janine.
-
Wiem - powiedział odsuwając się od niej niechętnie. -
Pójdziemy dziś na kolację, żeby to uczcić - dodał całując ją znowu. Czuła,
że jego usta są gorące, pragnące i pożądające. Podniósł głowę, ale oczy
miał nadal zamknięte. - Potem wrócimy do domu i uczcimy to jeszcze raz.
Janine westchnęła. Życie w małżeństwie zaczynało jej się podobać.
Zach wrócił do domu dokładnie o piątej. Janine wyszła mu na
powitanie. Żadne z nich nie ruszyło się. Patrzyli na siebie, jakby rozłąka
trwała lata, a nie kilka krótkich godzin.
Janine poczuła, że kręci jej się lekko w głowie.
-
Cześć - udało jej się powiedzieć. Ze zdziwieniem zdała sobie
sprawę, że zamiast radosnego powitania zabrzmiało to jak ochrypły szept. -
Jak wypadło spotkanie?
-
Źle.
-
Źle?
Skinął głową i zrobił krok do przodu, odkładając teczkę na stolik.
-
Miałem wysłuchać bardzo ważnego raportu finansowego, ale
niestety mogłem myśleć jedynie o tym, kiedy wrócę do domu, do mojej
żony.
-
Och! - Okrzyk może nie wyrażał inteligencji, ale sam widok
Zacha zakłócał jej normalne procesy myślowe.
-
Cała sytuacja stawała się coraz bardziej kłopotliwa - mówił
dalej, podchodząc do niej bliżej - kiedy w trakcie spotkanie zacząłem się
uśmiechać, a potem roześmiałem się głośno.
-
Śmiałeś się? Co cię tak rozśmieszyło?
-
Przypomniałem sobie twoją definicję miłości. Schadzkę na
wrzosowiskach załatwił nam twój dziadek, spacery, ręka w rękę, po plaży
zorganizowałem ja już po ślubie. Ale szaloną namiętność, moja droga,
słodka żono, musieliśmy odkryć razem.
Jej oczy zaszkliły się.
-
Najdroższa, najsłodsza Janine, kocham cię.
Ruszyli ku sobie, ale gwałtownie się zatrzymali na dźwięk dzwonka
u drzwi. Pytające spojrzenie Zacha powędrowało na Janine. Wzruszyła
ramionami. Nie miała pojęcia, kto to może być.
W chwili gdy Zach otworzył drzwi, do ich mieszkania wpadł Anton.
Wyglądał jak człowiek, który powziął bardzo ważną decyzję.
- Wy dwoje, siadajcie tu - rozkazał wskazując na sofę.
-
Dziadku?
-
Anton?
Janine spojrzała na Zacha, ale ten był równie zaskoczony jak ona.
Wzruszyła więc ramionami i wypełniła polecenie. Zach usiadł tuż przy
niej.
Dziadek stanął przed nimi.
-
Jedliśmy niedawno lunch razem z Janine - zwrócił się do
Zacha. - Uświadomiłem wtedy sobie dwie rzeczy. Po pierwsze i
najważniejsze, że jest ona w tobie śmiertelnie zakochana, choć wątpię, by ci
się do tego przyznała.
-
Dziadku - zaczęła Janine, ale on uciszył ją jednym
spojrzeniem.- Po drugie, że jest nieszczęśliwa. Bardzo nieszczęśliwa.
Miłość nie jest sprawą łatwą...
- Anton - przerwał mu Zach - jeśli ty...
Jego również dziadek powstrzymał wzrokiem.
-
Nie przerywaj mi, chłopcze. Teraz ja mówię i nikt nie śmie mi
przerwać. Jak stwierdziłem, Janine jest smutna. Ale to jeszcze nic w
porównaniu z tobą. - Nagle przestał chodzić po pokoju i stanął na
przeciwko Zacha. - Przez cały tydzień wysłuchuję narzekań i skarg na
ciebie. Chłopcy w biurze utyskują, że jesteś tam od rana do wieczora, że
pracujesz jak oszalały. A ja znam cię, Zach, lepiej niż ktokolwiek inny.
Kochasz moją wnuczkę i to cię tak męczy.
-
Dziadku.
-
Szszsz - uciszył Janine niecierpliwym ruchem ręki.- Być może
jestem starym człowiekiem, ale nie jestem ślepy. Sposób, w jaki was
połączyłem, pewnie nie był najmądrzejszy, ale za to skuteczny. - Zawahał się
na chwilę i uśmiechnął z dumą. - Na początku miałem pewne wątpliwości.
Janine mi trochę namieszała.
-
Mówiłeś coś, że łatwiej jest oskubać żywego kurczaka -
wtrącił Zach, posyłając Janine porozumiewawczy uśmiech.
-
To prawda. Janine zapierała się jak osioł. Ale jak sam wiesz
dobrze, Zachary, ty również nie ułatwiałeś mi zadania. Oboje uważacie, że
skoro jestem w wieku emerytalnym, to już nic nie widzę. Ale tak nie jest.
Byliście oboje samotni, wypełnialiście życie związkami bez znaczenia,
unikając miłości, unikając życia. Kocham was. I nie będę siedział z
założonymi rękami.
-
Udało ci się - powiedziała Janine, chcąc mu dodać pewności.
-
Na początku tak myślałem. Zorganizowałem wam wyjazd do
Szkocji i widziałem, że wszystko zaczyna grać, jak w scenariuszu
filmowym. Kiedy powiedzieliście mi, że macie zamiar się pobrać, byłem
najszczęśliwszym człowiekiem. Stało się to wcześniej, niż zakładałem, ale
przyjąłem, że wszystko się dobrze ułożyło. Najwidoczniej myliłem się. A
teraz boję się o was.
-
Nie musisz.
-
Moim zdaniem jednak tak - dziadek spojrzał na nich twardo. -
Powiedz mu, że go kochasz, Janine. Spójrz mu w oczy i odrzuć tę swoją
idiotyczną dumę. On musi to wiedzieć. On musi to usłyszeć. Powiedziałem
ci na początku, że jest to człowiek, którego trudno rozgryźć i że musisz być
cierpliwa. Nie wziąłem tylko pod uwagę tej twojej cholernej dumy.
-
Chcesz, żebym powiedziała Zachowi, że go kocham. Tutaj?
Teraz?
-
Tak!
Janine odwróciła się w stronę swego męża i czując się trochę głupio,
spuściła wzrok.
-
Powiedz mu - warknął dziadek.
-
Kocham cię, Zach - zaczęła cicho. - Naprawdę cię kocham.
Dziadek wydał głębokie westchnienie pełne zadowolenia.
-
Dobrze, dobrze. No, Zach, teraz twoja kolej.
-
Moja kolej?
-
Powiedz Janine, co do niej czujesz, nie próbuj ze mnie zrobić
durnia.
Zach ujął Janine za rękę. Podniósł jej dłoń do ust i ucałował.
-
Kocham cię - szepnął.
- Dodaj coś jeszcze - poinstruował go dziadek - Coś takiego, że
będziesz bez niej zagubiony i samotny. Kobiety lubią takie rzeczy.
Kompletny idiotyzm, wiem, ale konieczny.
- Bez ciebie będę zgubioną, samotną duszą - powtórzył Zach i
odwrócił się w stronę dziadka Janine.
- Jak wyszło?
-
Zupełnie nieźle. Czy jest jeszcze coś, co chciałabyś mu
powiedzieć, Janine.
-
Nie sądzę.
-
Dobrze. Teraz chcę, żebyście się pocałowali.
-
Tutaj? Przy tobie?
-
Tak - upierał się dziadek.
Janine wślizgnęła się w ramiona Zacha. Spojrzeli na siebie z
uśmiechem i Janine poczuła, jak serce zaczyna jej mocno bić w
oczekiwaniu. Zacisnęła powieki i poczuła jego usta na swoich, usta, które
obiecywały lata wspaniałych przeżyć.
Zach skończył pocałunek o wiele za szybko. Janine wiedziała, że i
on chciałby przedłużyć tę przyjemność. Z żalem odsunęli się od siebie.
Zach spojrzał jej głęboko w oczy i Janine odpowiedziała uśmiechem.
- Doskonale, doskonale.
Zupełnie zapomniała o obecności dziadka. Oderwała wzrok od Zacha
i zobaczyła, że dziadek siedzi wygodnie rozparty w fotelu. Wyglądał na
bardzo zadowolonego z siebie.
- Dobrze! - stwierdził, podkreślając to skinieniem głowy.
Uśmiechnął się leniwie. - Wiedziałem, że potrzebujecie tylko trochę mojej
pomocy. A jeżeli idzie wam tak dobrze, to może czas, by pomyśleć o
dzieciach.
- Anton - powiedział Zach, powoli podnosząc się. Przeszedł przez
pokój i otworzył drzwi. - Jeśli pozwolisz, tym już sam się zajmę.
-
Wkrótce? - chciał wiedzieć dziadek. Zach spojrzał na Janine.
-
Wkrótce - obiecał.