5 10 Macomber Debbie Dobrana para(Najpierw ślub)


DEBBIE MACOMBER

Najpierw ślub

Tytuł oryginału: First Comes Marriage

ROZDZIAŁ PIERWSZY

- Ty jesteś na pewno Zachary Thomas - wykrzyknęła Janine, wpadając bez tchu do biura. - Przepraszam za spóźnienie, ale ugrzęzłam w korku na Czwartej Alei. Nie wiedziałam, że przekopują całą ulicę.

Rozpięła płaszcz i przerzuciła go przez poręcz czarnego, skórzanego fotela, stojącego na wprost dyrektorskiego biurka.

Siedzący po jego drugiej stronie mężczyzna wyglądał na zmieszanego, jakby nie był pewien, co ma powiedzieć.

Janine dotknęła jednej z lampek choinkowych, dyndającej między innymi paciorkami, zawieszonej na sznurowadle.

- Trochę dziwaczny, prawda? Także prezent. Ale myślę, że to ciekawy pomysł artystyczny. Pamela jest bardzo zdolna.

- Rozumiem- powtórzył.

Janine poważnie w to wątpiła.

- Naszyjnik na pewno różni się bardzo od tych, jakie widziałem - dodał Zach. Nie wiadomo, czy miał to być komplement.

Janine już w pięć minut po poznaniu Zacha wiedziała, dlaczego zrobił tak wielkie wrażenie na jej dziadku. W świetnie skrojonym garniturze był wprost modelowym dyrektorem. Pełen powagi, zachowujący dystans, zrównoważony. Nieco młodszy, niż przypuszczała, prawdopodobnie tuż po trzydziestce. W miarę przystojny, ale nie w stylu amanta filmowego. Ciemne włosy krótko obcięte, jak u wojskowego. Silna szczęka, wydatne kości policzkowe i pełne usta. Tyle można było powiedzieć o jego wyglądzie, a wygląd na pewno nie był u tego mężczyzny najważniejszy. O tym przynajmniej był przekonany jej dziadek.

Kilka miesięcy wcześniej Anton Hartman połączył powszechnie szanowaną firmę dostawczą, z nowym i szybko zdobywającym klientów przedsiębiorstwem Zachary'ego Thomasa. Wspólnymi siłami błyskawicznie opanowali rynek.

Już od kilku tygodni dziadek chciał, żeby poznała Zachary'ego. Jego imię pojawiało się przy każdej okazji, niezależnie od tematu ich rozmów.

- Dziadek ... bardzo cię ceni - powiedziała.

Cień uśmiechu, a właściwie jego zapowiedź, pojawił się w kącikach ust Zacha. Pomyślała, że na pewno bardzo rzadko się uśmiecha.

Zachary skinął potakująco, bez wahania.

Rozległo się ciche pukanie do drzwi i w pokoju pojawiła się wysoka kobieta w średnim wieku, ubrana w granatowy, obcisły kostium.

- Dzwonił pan Hartman - oznajmiła. - Zapowiedział, że się spóźni, i zaproponował, żeby państwo zaczekali na niego w restauracji.

Szczupłą twarz Zacha wykrzywił grymas, Janine spojrzała na niego speszona. - Czy powiedział, kiedy przyjdzie?

- Niestety, nie.

Janine zerknęła na zegarek. O trzeciej umówiona była z Pamelą i nie chciała się spóźnić. Nie podobało jej się również, że Zach nie usiłuje nawet ukryć swego niezadowolenia.

- Najlepiej będzie, jeżeli przełożymy lunch na inny dzień - zaproponowała pogodnie.

Zapanowało krępujące milczenie.

- Ależ doskonale - odpowiedziała, zmuszając się do uśmiechu.

Wstała, sięgnęła po płaszcz, przyglądając się Zachowi kątem oka. Nie lubił jej. Uświadomienie sobie tego wywołało u Janine dziwną reakcję. Poczuła się zawiedziona i trochę smutna. Uważał ją za rozpuszczoną i niepoważną, prawdopodobnie dlatego, że nie miała żadnej odpowiedzialnej pracy. Przez chwilę miała ochotę wytłumaczyć, dlaczego wybrała taki styl życia, ale widząc spojrzenie, jakim ją obrzucił, stwierdziła, że nie warto strzępić języka we własnej obronie.

Nie miała nic przeciw Zachowi, początkowo myślała nawet, że mogliby zostać przyjaciółmi, ale teraz już się na to nie zanosiło. Naprawdę szkoda.

Dziadek, zanim wyszedł rano z domu, cieszył się perspektywą wspólnego lunchu jak mały chłopiec. Przez dobre piętnaście minut tłumaczył jej szczegółowo, gdzie ma pojechać, tak jakby nigdy wcześniej nie była w centrum Seattle. Potem jakby mimochodem wspomniał, że rano ma spotkanie z ważnym klientem. Jeżeli nie zdąży wrócić na czas, Janine ma pójść do biura Zacha, przedstawić się i poczekać tam na niego.

Na szczęście restauracja, którą wybrał dziadek, była niedaleko. Milcząco zgodzili się przejść te kilka przecznic na piechotę, chociaż Janine z trudem dostosowywała się do dużo dłuższych kroków Zacha.

Starając się nie zostawać w tyle, przyglądała się Zachary'emu Thomasowi i zastanawiała się, co irytowało ją w tym mężczyźnie. Na przykład wzrost. Nie był nadmiernie wysoki - oceniła go na jakieś sto osiemdziesiąt centymetrów - a ponieważ ona miała prawie metr siedemdziesiąt pięć - pomiędzy nimi nie było więcej niż parę centymetrów różnicy. Dlaczego więc czuła się przy nim taka mała?

Musiał wyczuć, że mu się przygląda, bo się obejrzał. Janine odpowiedziała słabym uśmiechem i poczuła na twarzy rumieniec. To, co dostrzegła w jego spojrzeniu, nie podniosło jej na duchu. Janine nie była próżna, ale wiedziała, że może się podobać. Kilku mężczyzn zdążyło już jej to powiedzieć, w tym Brian, człowiek, który złamał jej serce. Ale Zachary Thomas najwyraźniej w ogóle się nie interesował, jak wygląda.

Skoro nie podobała mu się sukienka, prawdopodobnie tym bardziej raziło go uczesanie Janine. Miała włosy krótko obcięte, wystrzyżone z tyłu, z paroma długimi pasemkami spadającymi na czoło. Przez całe lata nosiła włosy do ramion, z przedziałkiem pośrodku. Niedawno, bez szczególnego powodu, zdecydowała się je ściąć. Miała ochotę na radykalną zmianę. Pam zachwyciła się fryzurą i stwierdziła, że Janine wygląda fenomenalnie. Ona sama nie była o tym przekonana. Pocieszało ją jedynie, że wkrótce jej gęste, ciemne włosy odrosną.

Zach na pewno uznał ją za osobę bez gustu, ślepo podążającą za modą. Ona z kolei uważała go za człowieka chłodnego i nie lubiącego ludzi.

Nie zwracając na to uwagi Janine ściągnęła płaszcz i pocałowała dziadka serdecznie w kłujący nieco policzek.

- Podoba ci się? - rozłożyła na bok ramiona i okręciła się wokół, pokazując efekt bananowego kroju w całej okazałości. - Wiem, że wyglądam w niej trochę ekscentrycznie, ale sądziłam, że ci się spodoba.

Dziadek rzucił okiem na Zacha, a potem spojrzał znowu na nią.

Umierała z głodu. Na śniadanie wypiła tylko kawę i zjadła jedną grzankę, teraz miała zamiar to nadrobić.

Kiedy kelner przyszedł odebrać od nich zamówienie, poprosiła o przystawkę, zupę i sałatę. Dodała też, że potem jeszcze poprosi o jakiś deser. Dziadek nachylił się w stronę Zacha.

I nie tylko z powodu sukienki i naszyjnika z choinkowych świecidełek.

Janine spojrzała na dziadka, by sprawdzić, jak zareagował na słowa Zacha. Zobaczyła, że jego spojrzenie łagodnieje i że przytakuje, najwyraźniej zadowolony z uwagi swego partnera. Zachary Thomas był sprytny, to musiała przyznać.

- Jak wypadło spotkanie z Andersonem? - zapytał Zach.

Anton przez chwilę patrzył na niego bezmyślnie.

- Och, Anderson... Dobrze, w porządku. Zgodnie z planami - odchrząknął i starannie rozłożył serwetkę na kolanach. - Oboje wiecie, że już od pewnego czasu planowałem to spotkanie. Janine jest radością mojego życia. Dzięki niej czuję się młody i szczęśliwy.

Jego spojrzenie było pełne ciepła. Janine musiała spuścić wzrok, by ukryć łzy wzruszenia. Dla niej również dziadek był wybawieniem. Wziął ją do siebie po śmierci rodziców i roztoczył nad nią czułą i ojcowską opiekę. Pojawienie się w życiu sześćdziesięciolatka małego intruza musiało być dość trudne, ale nigdy się nie uskarżał.

- Mój jedyny syn umarł tak młodo - dodał z trudem Anton, nie umiejąc ukryć bólu.

- Przykro mi - powiedział cicho Zachary.

Janine zdumiało prawdziwe współczucie, jakie zabrzmiało w jego głosie. Po raz pierwszy poczuła sympatię do Zacha.

- Przez wiele lat rozpaczałem nad utratą mego jedynego dziecka - ciągnął Anton już mocniejszym głosem. - Ale przez cały czas pracowałem, zbudowałem prawdziwe imperium.

Janine przyglądała mu się z uwagą. Rzadko bywał tak poważny. Również nie w jego stylu było wyliczanie własnych osiągnięć.

- Kiedy Zach rozpoczął swą działalność na tym terytorium, rozpoznałem w nim rzadki dar. Mówi się, że ludzi można podzielić na takich, którzy powodują, że coś się dzieje, takich, co przyglądają się, gdy coś się dzieje, i takich, którzy nie wiedzą, co się dzieje. Zachary należy do tej pierwszej kategorii. Pod wieloma względami jesteśmy bardzo podobni do siebie. Dlatego zaproponowałem mu połączenie naszych sił i spółek.

Kelner wrócił, niosąc butelkę drogiego, francuskiego szampana. Po chwili stały przed nimi napełnione kieliszki.

- A teraz - powiedział dziadek odstawiając kieliszek - chciałbym ogłosić coś ważnego.

Spojrzał na Janine i na jego twarzy pojawił się wyraz głębokiego uczucia.

- Uważam, że prowadzenie mojego przedsiębiorstwa byłoby zbyt dużym ciężarem dla ciebie, dziecko - powiedział w zamyśleniu. - W najśmielszych marzeniach nie przypuszczałem, że tak bardzo się ono rozrośnie. Ale zdałem sobie sprawę, że już zbyt długo zajmuję się interesami. Nadszedł czas emerytury, mam zamiar teraz trochę pojeździć po świecie.

Janine od lat namawiała dziadka, żeby przestał tak ciężko pracować. Często mówił o odwiedzeniu swego miejsca urodzenia i w ogóle Europy. Potrafił bez końca wspominać kuzynów i przyjaciół, którzy pozostali w małym, niemieckim osiedlu, wchodzącym teraz w skład Związku Radzieckiego.

- Dzięki Zachary'emu stanie się to możliwe - tłumaczył Anton. - Zbyt dobrze znam samego siebie.

Ostateczne odejście na emeryturę byłoby dla mnie niemożliwe. Gdybym przestał pracować, to pozostałoby mi tylko wyspowiadać się i umrzeć. Taki już jestem.

Janine i Zach siedzieli zgodnie milcząc.

Uciszył ich ruchem ręki.

- Długo nad tym myślałem - przyznał się. - Uznałem, że uczciwość Zacha jest najwyższej próby, że mogę liczyć na jego lojalność, a jego inteligencję trudno przecenić. Jest bystry, spostrzegawczy i ma intuicję. Nie znam nikogo lepszego, kto by mógł zająć moje miejsce, a chwila jest także odpowiednia.

Janine przyglądała się Zachowi, świadoma jego skrępowania. Jedyne, co zdołał wykrztusić, to „dziękuję".

- Pewnego dnia część tego imperium będzie należała do ciebie, Janine - dodał Anton. - Czy masz jakieś zastrzeżenia co do mojej decyzji?

Otworzyła usta, ale nic nie powiedziała. Oczywiście, że zgadzała się z jego decyzją. Co innego mogła zrobić? Antony odwrócił się do Zacha.

- A ty się zgadzasz?

Zachary patrzył na niego, jakby nadal nie mógł uwierzyć w to, co właśnie usłyszał. Ale kiedy wreszcie przemówił, jego głos był już zupełnie spokojny, ledwie tylko zdradzający emocje, jakie musiał odczuwać.

Na stole przed nimi pojawiło się pierwsze danie i dalej rozmowa potoczyła się już gładko. Było to głównie zasługą jej dziadka. Tryskał radością, był uroczy i zabawny. Trudno było nie poddać się jego dobremu nastrojowi.

Kiedy skończyli jeść, Zach ze zmartwioną miną zerknął na zegarek.

- Przepraszam, ale muszę już iść, jestem umówiony.

W tej samej chwili Janine uświadomiła sobie, jak jest późno. Dopiła jednym haustem kawę.

Zachary wyszedł z nią na ulicę. Zanim odszedł, uścisnął mocno jej dłoń.

Jestem - wytrzymał jej spojrzenie. Odchodząc czuła dziwne podniecenie. Zach na pewno nie był osobą, którą się lubi od pierwszego wejrzenia, ale wiedziała, że dziadek nie mylił się co do niego.

Anton był nadal w fantastycznym humorze, kiedy zjawił się wieczorem w domu. Janine siedziała w bibliotece, popijając ziołową herbatę. Zwinęta jak kot w fotelu oglądała lokalne wiadomości.

Siadając obok na szerokiej, skórzanej kanapie, dziadek skrzyżował przed sobą nogi i sięgnął po jedno ze swych hawańskich cygar. Janine bardzo kochała dziadka i chciała, by rzucił palenie, ale już dawno zaprzestała czynić mu wymówki. Był człowiekiem, który robi dokładnie to, na co ma ochotę i zdobywa to, czego pragnie.

- No, dobrze - odezwał się po chwili. - I co myślisz o Zacharym Thomasie? - czekając na jej odpowiedź, dmuchał pod sufit kłębami dymu.

Janine przez całe popołudnie przygotowywała się na to pytanie. Wymyśliła parę skomplikowanych odpowiedzi, sprytnych wywodów, które ukryłyby jej prawdziwe uczucia, ale zrezygnowała z nich. Dziadek oczekiwał od niej uczciwej odpowiedzi i jej obowiązkiem było powiedzieć, co naprawdę czuje.

- Nie jestem pewna. To trudny człowiek, prawda?

Anton zgodził się z nią pogodnie.

- Tak. Myślałem, że odbierzesz to jak wyzwanie.

Chłopak jest nieco szorstki po wierzchu, ale w środku - samo złoto.

Janine nie przyszło do głowy, żeby potraktować Zacha jako... wyzwanie. Uczciwie mówiąc, w ogóle nie pomyślała, że mogłaby się z nim w przyszłości w ogóle widywać. Dziadek i Zach współpracowali ze sobą blisko, ale ona nie mieszała się do interesów.

- Zdobyłem jego zaufanie, ale zabrało mi to trochę czasu - dodał dziadek.

Anton wstał, zaczął nalewać sobie solidną porcję brandy, powoli rozlewając ją po ściankach kieliszka, wreszcie powiedział z zastanowieniem.

Janine uzbroiła się w cierpliwość i wyłączyła telewizor. Była przyzwyczajona do wysłuchiwania opowieści dziadka.

Ale pewnego razu nie było wyboru i umieszczono ich w różnych domach. Chłopak, bojąc się o siostrę, uciekł. Trzy dni później znaleziono go niedaleko miejsca, w którym umieszczono Beth Ann.

- Prawdopodobnie czuł się za nią odpowiedzialny.

Uciszył ją uniesieniem dłoni.

- W wieku osiemnastu lat zaciągnął się do wojska.

Był to dobry wybór i dość naturalny przy jego inteligencji i przejawiającej się skłonności do braku poszanowania własnego życia. Nie miał nikogo, kto by po nim płakał. Szybko awansował, zgłaszając się do niebezpiecznych zadań. Podróżował po całym świecie, z jednego zapalnego miejsca w drugie. Miał zadania często ściśle tajne. Mógł zajść bardzo wysoko, ale z niewiadomych powodów zrezygnował. Nikt nie rozumiał, dlaczego. Podejrzewam, że chciał rozpocząć życie od nowa. Wtedy właśnie otworzył firmę dostawczą. W ciągu jednego roku zwrócił na siebie moją uwagę. Działał agresywnie i twórczo. W ciągu pięciu lat stał się jednym z najpoważniejszych moich konkurentów. Widziałem w nim siłę, którą odebrał mi wiek. Spotkaliśmy się. Porozmawialiśmy. I ostatecznie połączyliśmy siły.

- Najwyraźniej opowiedziałeś mi historię życia Zachary'ego.

Anton z uśmiechem wypił łyk brandy.

- Zauważyłaś, że niełatwo mu dogadać się z ludźmi.

Pomyślałem, że dobrze będzie, jeżeli dowiesz się dlaczego. Zach nigdy nie czuł się bezpieczny. To zapewnia tylko dom. Nigdy tak naprawdę nie doświadczył miłości, poza uczuciem do swej siostry. Jego życie było długim pasmem bolesnych przeżyć. Dzięki sile woli udało mu się pokonać wszystkie przeciwności, które znalazły się na jego drodze. Wiem, że Zachary Thomas ma małe szanse, by wygrać w konkursie na mężczyznę roku, ale zasłużył na mój szacunek.

Janine rzadko słyszała dziadka mówiącego o kimś z równym przejęciem.

Leniwy uśmiech powoli pojawił się na ustach dziadka.

- I tu się mylisz, moja droga. Odegrasz bardzo ważną rolę w życiu Zacha, a on w twoim.

Janine słuchała speszona.

- Jeszcze nie rozumiesz? - zapytał cicho. - Widzisz, Janine, wybrałem Zachary'ego, żeby został twoim mężem.

ROZDZIAŁ DRUGI

Przez chwilę panowała cisza, a potem Janine odezwała się niepewnie:

- Pytasz, czy podsunąłem Zachowi takie rozwiązanie? - zapytał dziadek. - Na niebiosa, oczywiście, że nie. A w każdym razie jeszcze nie. - Parsknął, jakby pomysł wydał mu się bardzo zabawny. - Zach nie jest z tych, którzy z wdzięcznością przyjmują mieszanie się w ich prywatne sprawy. Z nim muszę postępować w rękawiczkach. Uczciwie mówiąc, rozważałem połączenie sprawy małżeństwa z zaoferowaniem mu pozycji przewodniczącego, ale po namyśle zmieniłem zdanie. Zach nigdy by się na to nie zgodził. Ale są inne, lepsze sposoby. Ty się o nic nie musisz martwić.

- Ja... rozumiem - Janine rozumiała tylko to, że dziadek najwyraźniej nie wiedział, na jakim świecie żyje. Widocznie wciąż wierzył w dawne obyczaje, chociaż pozornie był bardzo nowoczesny.

Zaciągnął się mocno cygarem.

- Dziadku - łagodnie odezwała się Janine. Jej dziadek był człowiekiem logicznym i jeżeli wytłumaczy mu wszystko porządnie, na pewno zrozumie. - Teraz to się odbywa inaczej. Najpierw zjawia się miłość, dopiero później małżeństwo.

Dziadek zapatrzył się w swoją brandy zatopiony w myślach. Janine nie wiedziała, czy w ogóle ją słyszał.

Następnego dnia rodzice Anny odwiedzili nasze gospodarstwo i ojcowie znowu rozmawiali. Udawałem, że nic mnie to nie obchodzi. Ale kiedy zobaczyłem, że wymieniają uścisk dłoni, a potem poklepują się po plecach, wiedziałem, że wkrótce Anna będzie moja.

Na moment jego twarz stężała w grymasie niezadowolenia, ale po chwili była znów całkiem spokojna. Janine rzadko kwestionowała jego autorytet i prawie nigdy otwarcie mu się nie sprzeciwiała.

Dziadek przerwał jej wątpliwości gwałtownym wzruszeniem ramion.

- Powiedz mi, kiedy ostatnio prosiłem cię, żebyś zrobiła coś dla mnie? - nie ustępował.

Dziadek nie wspominał Zacha Thomasa, nawet kiedy mówił o interesach, aż do następnego popołudnia. Dopiero gdy usiedli do kolacji, spojrzał wyczekująco na Janine i zapytał:

- No i co?

Przez całe popołudnie był w pogodnym nastroju. Teraz też z uśmiechem nakładał jej na talerz cienki płatek mięsa. Była to wołowina najpierw marynowana, a potem smażona, ulubione danie Janine.

- No i co? - powtórzył, wciąż się uśmiechając.

- Co zdecydowałaś?

Janine sięgnęła po bułkę, powoli i starannie smarowała ją masłem, starając się zyskać na czasie i zastanawiając się w popłochu, co ma powiedzieć.

- Nic - wykrztusiła wreszcie.

Uśmiech na twarzy dziadka zamienił się w grymas niezadowolenia.

Ależ dziadku, zwykłe tak lub nie to nie może być odpowiedź na tak skomplikowane pytanie. Chcesz, żebym w dwadzieścia cztery godziny zadecydowała o całym moim przyszłym życiu. - Nadal usiłowała zyskać na czasie i dziadek zaczynał się już tego domyślać. Prawdę mówiąc, nie wiedziała, co ma mu odpowiedzieć. Nie mogła poślubić - zakładając nawet, że on zgodziłby się na to - ale tak bardzo nie chciała zawieść dziadka.

Z Peterem umawiała się od pewnego czasu. Ale nie traktowała go poważnie, jej serce było zbyt obolałe po przejściach z Brianem.

- Kochasz się w tym bezbarwnym słabeuszu, który...

Janine westchnęła głośno, żałując, że włączyła osobę Petera do rozmowy.

- Jest bardzo dobry.

- Dzięki Bogu, zostało ci trochę rozumu.

Janine wzięła głęboki oddech i wreszcie zadała pytanie, które dręczyło ją przez całe popołudnie.

- Czy... czy... ty zorganizowałeś małżeństwo mojego ojca?

Dziadek spuścił oczy, ale zdążyła jeszcze zobaczyć, jak nagle posmutniały.

Dziadek zawahał się, złapał ręką za karafkę z wodą.

Oboje przez chwilę milczeli. Janine miała niewiele wspomnień związanych z rodzicami, jakieś skrawki, zazwyczaj nie powiązane ze sobą. Dobrze pamiętała za to okropne kłótnie i oskarżenia, jakimi się obrzucali. Pamiętała, że kiedy zaczynali krzyczeć, chowała się pod łóżko, zasłaniając uszy dłońmi. To ojciec odnajdywał ją potem i uspokajał. Zawsze ojciec. Matki nie pamiętała prawie wcale. Nawet zdjęcia nie wywoływały wspomnień, choć Janine spędzała długie godziny, przyglądając się fotografiom. Ale kobieta, która dała jej życie, pozostała kompletnie obca.

Dziadek w milczeniu skończył kolację, rozważając jej słowa.

Oparł się łokciami na stole, złożył dłonie i przyjrzał się uważnie wnuczce.

- Może łatwiej byłoby mi to wszystko zrozumieć, gdybym wiedział, czego oczekujesz od męża.

Zawahała się i odwróciła wzrok, unikając jego spojrzenia. Jeszcze tak niedawno wiedziała bardzo dobrze, czego chce.

- W Zachu - stwierdził z absolutną pewnością.

Janine nie próbowała dalej się z nim spierać. Dziadek potrafił być okropnie uparty. Wierzyła, że tylko czas może tu pomóc. Już wkrótce zrozumie, że ani ona, ani Zach nie mają najmniejszej ochoty dostosowywać się do przygotowanego przez niego scenariusza. Wtedy i tylko wtedy zrezygnuje.

Minął tydzień i dziadek nie wspomniał ani słowem o małżeństwie. Był zimny, wietrzny marcowy wieczór, w okna zacinały strugi deszczu. Janine uwielbiała takie wieczory. Siedziała skulona na swym ulubionym fotelu z kryminałem w ręce, kiedy zadzwonił dzwonek u drzwi. Dziadka nie było w domu, a ona nie oczekiwała nikogo.

Zapaliła światło na ganku i wyjrzała przez wizjer. Zobaczyła Zacha, ściskającego pod pachą jakąś teczkę. Wcisnął głowę w ramiona, zasłaniając się przed deszczem.

Zach zawahał się, wyraźnie zmieszany.

Wzięła od Zacha deszczowiec i poprowadziła go do blioteki. Na kominku płonął niewielki ogień ogrzewając swym ciepłem pokój. Dwupiętrowy dom był typowym budynkiem z przełomu wieków, z wysokimi, obszernymi pomieszczeniami. Kiedyś całe drugie piętro zajmowała służba. Teraz na stałe mieszkał z nimi tylko Charles, ale on miał pokoje nad garażem. Pracował dla dziadka, był jego kierowcą. Pani McCormick zjawiała się codziennie rano. Na jej głowie był cały dom.

Właśnie zapatrzyłam świeżą, jest w dzbanku. Janine przyniosła z kuchni filiżankę, po czym usiadła na wprost Zacha, zastanawiając się, czy ma mu coś powiedzieć o pomyśle dziadka.

Spodziewała się, że dziadek nie rozmawiał na ten temat z Zachem. Nie siedziałby chyba tak spokojnie, popijając kawę. Przypuszczała, że jeśli tylko dziadek zahaczy o ten temat, Zach natychmiast straci swój spokój. Będzie urażony i wściekły. Już miała go ostrzec, ale zrezygnowała. Niech dowie się o planach dziadka w taki sam sposób jak ona.

Splatając palce, uśmiechnęła się. Czuła się trochę niezręcznie.

- Miło cię znowu widzieć.

Żachnęła się na niego. Zachowywał się tak, że czuła się przy nim jak piętnastoletnia dziewczynka. Już to przekreślało możliwość jakichkolwiek bliższych kontaktów między nimi.

- Muszę przyznać, że wełniane spodnie i ten piękny sweter są miłą niespodzianką - dodał.

W jego ciemnych oczach po raz pierwszy dostrzegła uznanie.

I w tym momencie Janine zrozumiała.

Siedziała jak skamieniała, trochę się jej nawet kręciło w głowie. Dziadek nie tylko rozmawiał już z Zachem, ale nawet doszli do porozumienia. I dlatego Zach zachowywał się tak przyjacielsko. Nic dziwnego, że zjawił się nie zapowiedziany właśnie tego wieczoru, kiedy dziadka nie było w domu.

Wspólnie chcą ją w to wciągnąć. No cóż, ale ona nie ma najmniejszego zamiaru dać się wrobić. Jeżeli dziadek i Zach myślą, że uda im się namówić ją na małżeństwo, czeka ich niemiła niespodzianka.

Usiadła prosto na skraju fotela.

Nadal był spokojny, co rozzłościło ją jeszcze bardziej.

Zach zerknął na zegarek i dopił kawę.

- Czy twój dziadek wie o tych atakach histerii?.

- To śmieszne, Zach, bardzo śmieszne.

Westchnął głęboko.

- No dobrze, złapałem przynętę. Dlaczegóż to twierdzisz, że dałem się kupić. I jeszcze nim zapomnę, chciałbym się dowiedzieć, jaka była zapłata.

- Na dobrą sprawę można by powiedzieć, że nie dostałeś nic. I zapewniam cię, że nic nie dostaniesz, bo ja nie jestem na sprzedaż. - Oparła ręce na biodrach i obrzuciła go spojrzeniem pełnym niesmaku.

- Co ci ofiarował w zamian? Całe przedsiębiorstwo?

Pieniądze?

Zach wzruszył ramionami.

- Po prostu chciał ci mnie oddać. - Oszołomiona usiadła znowu w fotelu. - Myślałam, że rodzina panny młodej powinna wnieść jakiś posag. Dziadek nie zaproponował ci nawet pieniędzy?

Zach odstawił filiżankę na bok i wyprostował się w fotelu.

- Myślę, że powinniśmy zacząć tę rozmowę od początku. Zgubiłem się. Może łaskawie oświecisz mnie, cóż ja takiego koszmarnego zrobiłem.

Janine zerknęła w jego stronę.

- No dobrze, jeśli nalegasz - dodała po chwili.

- Oczywiste jest, że dziadek rozmawiał z tobą o małżeństwie.

Zach zerwał się z fotela na równe nogi.

- Nie musisz być taki przerażony. Ostatecznie nie jestem babą-jagą. Są mężczyźni, którzy byliby uszczęśliwieni, stając ze mną na ślubnym kobiercu. - Co prawda, nie Brian i na pewno nie Peter, ale uważała, że Zach powinien myśleć, że ma stada adoratorów.

Janine nie miała wątpliwości, że rozmowa, jaka odbędzie się po powrocie dziadka, nie zapowiada się przyjemnie.

Janine zauważyła, że bardzo pobladł.

Po raz pierwszy od początku rozmowy twarz Zacha złagodniała i nawet uśmiechnął się słabo.

- Nie - pogrążona w myślach przeczesywała palcami włosy. - Użyłam wszystkich argumentów, jakie mi przyszły do głowy, żeby wyperswadować mu ten pomysł. Tłumaczyłam, jak ważna jest miłość, że kobieta i mężczyzna mają prawo do własnych wyborów. Ale najwyraźniej nie potrafi zgodzić się z tym, że zmieniły się czasy.

- Słuchał - odpowiedziała, biorąc dziadka w obronę - ale nie zgadzał się z ani jednym moim słowem. Dziadek twierdzi, że nowoczesne podejście do miłości i małżeństwa okazało się kompletnym fiaskiem. A wobec faktu stale rosnącej liczby rozwodów, trudno mi było nawet z nim dyskutować.

- Teraz, kiedy już wiem, o co chodzi, widzę że i mnie w każdej rozmowie przygotowywał do tego, co się miało stać. Nigdy nie omieszkał wspomnieć, jaka jesteś cudowna.

Janine westchnęła cicho.

- To samo opowiadał o tobie, na długo zanim się spotkaliśmy.

Zaciskając usta Zach oznajmił:

- Uważam, że musimy opracować jakiś plan. Nie chcę zawieść dziadka, ale nie mam zamiaru dać się wydać jak... jak... - nie potrafiła dokończyć.

- Szczególnie za mnie.

Choć jego głos wydawał się całkowicie pozbawiony emocji, Janine usłyszała w nim ból. Poczuła, jak ściska jej się serce ze współczucia. Znała przecież jego przeszłość, wiedziała, że otrzymał jedynie okruchy miłości.

- Nie o to mi chodziło - powiedziała stanowczo.

- Dziadek nie wybrałby ciebie, gdybyś nie był kimś naprawdę nadzwyczajnym. Znakomicie ocenia ludzi, a ty od pierwszej chwili zrobiłeś na nim ogromne wrażenie.

- Nie oszukujmy się, Janine - sprzeciwił się Zach.

- Ty jesteś światową dziewczyną. Pasujemy do siebie jak kwiatek do kożucha.

- Nie mam zamiaru się żenić.

- A myślisz, że ja mam zamiar wyjść za mąż?

Zach milczał.

Janine westchnęła głęboko.

Ależ na litość boską, o żadnym z nich nie pomyślałabym poważnie jako o przyszłym mężu - jęknęła. - Poza tym obecnie nie jestem w żadnym z nich zakochana.

Zach wybuchnął śmiechem, jeśli to co wydobyło się z jego gardła, można było określić tym słowem.

- To znajdź faceta, w którym będziesz się mogła zakochać. Jeśli zakochanie i odkochanie przychodzi ci z taką łatwością, można mieć uzasadnioną nadzieję, że wkrótce ktoś się nada.

Janine spojrzała na niego.

- Teraz twoja kolej, bystry chłopczyku.

Po jego minie widać było, że coraz bardziej jej nie lubi. Janine uczciwie musiała przyznać, że jej też nie zachwycało własne zachowanie. Była złośliwa i zupełnie niepotrzebnie niegrzeczna, ale to była jego wina.

W chwili, kiedy postanowiła powiedzieć coś pojednawczego, usłyszała odgłos otwieranych drzwi. Spojrzała na Zacha, który skinął głową, upewniając ją, że poradzi sobie z sytuacją.

Zanim dziadek pojawił się w drzwiach biblioteki, zdążyli oboje wrócić na swoje fotele.

Zach wstał i sięgnął po swoje papiery.

- Tu są wykazy, które chciałeś ze mną przejrzeć.

- Tak - dziadek, bardzo z siebie zadowolony, zabierał się do wyjścia. Zach podążył za nim, rzucając Janine spojrzenie, które wyraźnie mówiło, że skontaktuje się z nią wkrótce.

Jego wkrótce trwało ponad tydzień. Pracowała właśnie w ogrodzie, przycinając róże i zastanawiając się, gdzie posadzić tego roku pelargonie, kiedy pani McCormick zawołała ją do telefonu.

ROZDZIAŁ TRZECI

- No dobrze - powiedziała Janine, starając się zachować spokój. Co ci zaproponował? Wysoką premię?

Jeśli jej dziadek otwarcie postawił kwestię małżeństwa, propozycja musiała być warta chwili zastanowienie. Tego Janine była pewna. Mimo gorących zapewnień Zacha o nieprzekupności nie byłaby wcale zdumiona, gdyby nowo mianowany szef Przedsiębiorstwa Dostawczego Hartman-Thomas jednak złapał haczyk.

Serce Janine zaczęło mocniej bić, poczuła, jak na jej czole zbierają się kropelki potu.

Odkładając słuchawkę, Janine poczuła się tak, jakby była na łasce swego dziadka. To było koszmarne wrażenie. Był potwornie upartym człowiekiem, który prawie zawsze zdobywał to, co chciał. Stając twarzą w twarz z górą Anton Hartman wdrapywał się na nią, przebijał przez nią tunel albo obchodził ją wokół. Jeśli wszystkie te drogi zawiodły, siadał u stóp góry i czekał, aż zniszczy ją czas. Twierdził, że większość swych życiowych zwycięstw odniósł dzięki cierpliwości. Janine zarzucała mu, że po prostu nigdy nie wie, kiedy powinien zrezygnować.

Znała metody dziadka i Zach znał je również. Ale miała nadzieję, że wybrany przez Antona kandydat na jej męża ma dość siły, by przynajmniej oprzeć się przekupstwu. I chyba tak rzeczywiście było, jeśli powiedział jej, że nie ma się czym martwić. Ale z drugiej strony, dlaczego namawiał ją, żeby się z nim spotkała.

- Mówił, że w ogóle nie chce się ożenić - powiedziała głośno, jakby upewniając samą siebie, że nie ma powodu do zmartwienia. Zachary Thomas był naprawdę ostatnim mężczyzną podśpiewującym marska weselnego, jakiego Janine mogła sobie wyobrazić... szczególnie, gdy kto inny dyrygowałby orkiestrą.

Janine czekała na dziadka w bibliotece z płaszczem przewieszonym przez ramię. Zjawił się o szóstej. Cmoknął ją w policzek i sięgnął po popołudniową gazetę, przelatując wzrokiem po nagłówkach. Wygodnie usadowił się w skórzanym fotelu.

- Dzwonił Zach - powiedziała bez zastanowienia.

A przecież wcale nie chciała mówić o tym dziadkowi.

Anton skinął głową.

Janine poczuła, jak zdradziecki rumieniec wypełza jej na twarz. Była beznadziejną kłamczucha, nigdy jej to dobrze nie wychodziło. Mogła równie dobrze powiedzieć dziadkowi, że spotka się z Zachem. I tak to wiedział.

Trochę czasu zajęło jej znalezienie restauracji, a potem miejsca do zaparkowania. Spóźniła się jakieś dziesięć minut.

Zach siedział przy stoliku w odległym rogu lokalu. Kiedy ją zobaczył, zmarszczył brwi i spojrzał przelotnie na zegarek, aby pokazać, że musiał na nią czekać.

Nie zwracając uwagi na jego pełne dezaprobaty spojrzenie, Janine usiadła na lśniącej, drewnianej ławie, ściągając z siebie płaszcz i informując go obojętnym tonem.

- Dziadek wie.

Zmarszczka na czole Zacha pogłębiła się.

Odchrząknął, co nie było żadną odpowiedzią.

W tym momencie pojawiła się kelnerka. Nawet kiedy nalewała Janine wodę do szklanki, nie odrywała pełnego uznania spojrzenia od Zacha. To kolejny raz uświadomiło Janine, że - w pojęciu tradycyjnym - jest on bardzo przystojny. Wydawało się jej, że przyciąga spojrzenia wszystkich kobiet siedzących w pobliżu.

- O ile pamiętam, chciałeś się ze mną spotkać, by opowiedzieć, co zaproponował ci mój dziadek. Miejmy to wreszcie za sobą.

Oferta musiała być dość korzystna. Inaczej Zach nie zapraszałby jej na obiad.

Zach wzruszył ramionami.

Zach wciągnął głęboko powietrze.

Siedzący w pobliżu zaczęli rzucać w ich stronę zaciekawione spojrzenia, Zach nachylił się więc bliżej i powiedział.

Zach uśmiechnął się.

- Coś w tym rodzaju, ale wtedy właśnie stwierdził, że choć życie masz wypełnione, czegoś w nim brak.

Może celu.

Janine wiedziała, co za chwilę usłyszy.

Janine jęknęła i opadła na siedzenie. To brzmiało jeszcze gorzej, niż myślała. Smutne było i to, że Zach wydawał się naprawdę rozbawiony.

- Nie byłbyś taki zadowolony, gdyby twierdził, że to mężczyzna może się naprawdę sprawdzić tylko w małżeństwie - wymruczała. - Powiedz prawdę, Zach, czy ja wyglądam na kogoś, komu brak celu? - Wykonała dramatyczny gest rękami. - Jestem szczęśliwa, jestem zajęta... życie, jakie prowadzę, w zupełności mi odpowiada.

Zach sięgnął po kieliszek i zapatrzył się w wino.

Zach uniósł wysoko brwi.

- Dobrze znasz swego dziadka.

Janine czuła, jak jej żołądek skręca się na myśl o zdradzieckim sprycie dziadka. Zacha nie można było kupić, przynajmniej nie w taki prosty sposób, jakim byłoby zaproponowanie mu pieniędzy lub stanowiska. Dziadek użył więc znacznie subtelniejszego chwytu. Umiejętnie zastosował pochlebstwo sugerując, że uważa Zacha za jedynego mężczyznę zdolnego podołać zadaniu zostania mężem Janine.

Kelnerka przyniosła sałatę i stawiając ją na stole, obrzuciła Zacha zachęcającym spojrzeniem.

Widelec Janine zadźwięczał, uderzając o miskę z sałatą.

- Powiedział ci, że jeśli się ze mną ożenisz, dostaniesz limuzynę? I to wszystko?

Kelnerka przyniosła spaghetti, ale już po pierwszym kęsie Janine stwierdziła, że nawet nie ma ochoty udawać, że jedzenie sprawia jej przyjemność. Czuła się okropnie. Łzy napływały jej do oczu, przez co była jeszcze bardziej zakłopotana.

- Co się stało? - pytanie Zacha zaskoczyło ją kompletnie.

Janine potrząsnęła głową i spuściła oczy.

- Co do tego nie ma wątpliwości. Jesteś ostatnią osobą, która by wchodziła w grę - odpaliła i natychmiast pożałowała swojej impulsywnej reakcji widząc, jak twarz mu tężeje.

- Właśnie tak myślałem - zaatakował gniewnie spaghetti.

Napięcie między nimi trwało. Kiedy kelnerka zjawiła się, żeby zabrać talerze, porcja Janine była prawie nie tknięta. Zach także zjadł niewiele.

Zapłacił za kolację i odprowadził Janine do samochodu. Ich spotkanie okazało się kompletnym fiaskiem. Zach na pewno miał wszystkie zalety, za które cenił go dziadek. Był bystry, inteligentny, miał intuicję. Ale to były cechy potrzebne w pracy. Jako potencjalni mąż i żona w ogóle do siebie nie pasowali.

- Możemy przynajmniej odrzucić nasze uprzedzenia i współdziałać, by nieświadomie mu nie pomagać.

- Nie jestem pewna, czy w ogóle lubię chłopców - zastanawiała się trzynastoletnia Pam Hudson, siedząc nad cheeseburgerem i frytkami. - To takie głuptasy.

Od ostatniego spotkania Janine z Zachem minął tydzień i zdziwiło ją, że jej odczucia na temat przeciwnej płci są dziwnie zbieżne z wyrażonymi przez nastolatkę.

- Nie jestem nawet pewna, czy lubię jeszcze Charliego - zwierzyła się Pam, polewając frytki ketchupem. Zamyślona kreśliła czerwonym sosem jakiś dziwny wzór na talerzu. - Pamiętasz, jak szalałam na jego punkcie?

Janine uśmiechnęła się pobłażliwie i przypomniała jej:

- Co drugie słowo było Charlie to i Charlie tamto.

Dziewczyna uśmiechnęła się z dumą.

Janine pomyślała, że Pam znacznie lepiej wygląda w tej fryzurze niż ona. Po bokach włosy były krótko obcięte, ale grzywka spadała aż do brwi. Janine nie potrafiła jej ujarzmić. Ostatnio zaczęła zaczesywać ją do góry.

- Jak tam w domu? - zapytała Janine, przyglądając się przyjaciółce z uwagą. Jerry Hudson był rozwiedziony i sam zajmował się córką. Jej matka pracowała na Wschodnim Wybrzeżu. Jerry martwił się, że Pam brakuje kobiecej ręki, zwłaszcza że w pobliżu nie mieszkał nikt z ich rodziny. Zwrócił się o pomoc do Klubu Przyjaciół mniej więcej w tym samym czasie, kiedy Janine zgłosiła się do pracy.

Ponieważ Jerry pracował w dziwnych godzinach, jako kucharz w restauracji dostarczającej dania na zamówienie, spotkała go tylko raz. Był porządnym facetem i pracował ciężko, żeby zapewnić przyzwoite życie sobie i swojej córce.

Janine uważała, że Pam jest wspaniałą dziewczynką i bardzo utalentowaną. Jeszcze zanim jej ojcu udało się zebrać pieniądze na maszynę do szycia, Pam projektowała i szyła ubranka dla swoich lalek Barbie. Sukienka z chusteczek była jednym z pierwszych projektów, jakie zrealizowała, gdy miała już maszynę. Z dumą ofiarowała ją Janine. Od tego czasu wyprodukowała już kilka innych. Były bardzo modne w jej środowisku. Pam upajała się sukcesem.

Janine nie miała w sobie tyle wyrozumiałości, jeśli chodziło o Zacha. Najpierw mówił o konieczności wzajemnego informowania się, a potem nawet do niej nie zadzwonił. Nie uwierzyła ani na moment, że dziadek zrezygnował ze swych planów, ale najwyraźniej chciał, by sprawy się odleżały. Zach mógł przynajmniej zatelefonować, myślała zirytowana, nie zastanawiając się, dlaczego czuje się tak zawiedziona.

- Dziesięć dni. - Wycieczka była zupełnie niespodziewanym prezentem od dziadka. Kilka dni po spotkaniu z Zachem na kolacji dziadek wręczył jej bilet na samolot. Kiedy zapytała się o powód tej niespodzianki, odpowiedział tajemniczo, że powinna wyjechać na jakiś czas. Ponieważ Janine zawsze marzyła o Szkocji, uszczęśliwiona nie zadawała więcej pytań.

Dopiero teraz pomyślała, że powinna zawiadomić Zacha o wyjeździe na kilka dni z kraju.

Janine zaplanowała swoją wizytę w biurze Zacha bardzo starannie. Przede wszystkim upewniła się, że tego dnia nie będzie tam dziadka. Obładowana była całą masą toreb i torebek, ponieważ robiła zakupy przed wyjazdem. Celowo zresztą. Chciała, żeby jej wizyta wyglądała na przypadkową, jakby w czasie pełnego zajęć dnia przypomniała sobie o nim, a że właśnie była w pobliżu...

- Dzień dobry - zwróciła się do sekretarki Zacha z pogodnym uśmiechem. - Czy zastałam pana Thomasa?

Starsza kobieta najwyraźniej nie była zachwycona pojawieniem się Janine. Zacisnęła z niechęcią usta, ale nic nie powiedziała, tylko nacisnęła dzwonek intercomu. Janine przeszedł nieoczekiwany dreszcz na dźwięk silnego, męskiego głosu.

- Co za miła niespodzianka - odezwał się Zach, wstając, gdy Janine weszła do jego gabinetu z gracją, której pozazdrościć by mogły paryskie modelki.

Postawiła torby na podłodze z głośnym westchnieniem ulgi i opadła na krzesło, wyciągając przed siebie długie nogi. - Przepraszam, że wpadłam bez zapowiedzi, ale mam ci coś do zakomunikowania.

- Nic nie szkodzi - jego wzrok spoczął na torbach.

- Chyba się trochę napracowałaś.

Oczy Janine zrobiły się okrągłe z przerażenia. Spojrzała na równie przerażonego Zacha. Nie mogli pozwolić, by dziadek odkrył ich tu razem.

- Chwileczkę - powiedział Zach. Podziwiała jego opanowanie. Gestem wskazał zamknięte drzwi i wepchnął ją do małego pomieszczenia, albo raczej wielkiej szafy. Ogarnęła ją całkowita ciemność. Prawie natychmiast drzwi otworzyły się znowu, wpuszczając smugę światła, i koło jej nóg wylądowały trzy duże torby pełne zakupów.

Janine czuła się idiotycznie. Stała bez ruchu, prawie nie oddychając ze strachu, że zostanie odkryta.

Przyciskając ucho do drzwi, próbowała podsłuchać rozmowę i wywnioskować z niej, jak długo dziadek zamierzał siedzieć w biurze Zacha.

Niestety, prawie nic nie mogła usłyszeć. Zaryzykowała i lekko uchyliła drzwi. Obrzuciła szybkim spojrzeniem pokój. Obaj mężczyźni stali odwróceni do niej plecami. To wyjaśniało, dlaczego nic nie słyszała.

I w tym momencie Janine dostrzegła swoją torebkę. Zrobiła krok w tył. Wtedy dopiero wzięła głęboki wdech, żeby się uspokoić. Dziadkowi wystarczyło spojrzeć pod nogi, żeby zobaczyć nieszczęsny przedmiot.

Dobry Boże, jeżeli przesunie nogę, zaczepi o pasek i pociągnie ją przez pokój.

Zach odwrócił się od okna i Janine usłyszała go zupełnie wyraźnie.

- Zaraz się tym zajmę - mówił spokojnie. Był tak naturalny, jakby trzymanie kobiet w szafie należało do jego codziennych zwyczajów. On także musiał dostrzec torebkę, bo na chwilę zatrzymał na niej wzrok, a potem bezwiednie przeniósł go na szafę.

Na litość boską, przecież nie zostawiła jej specjalnie. Dziadka miało nie być dzisiaj w biurze. Rano mówił jej, że w czasie lunchu pójdzie do klubu spotkać się ze swym długoletnim przyjacielem Burtem Colemanem. A zawsze kiedy spotykał się w czasie dnia z którymś ze swych kumpli, całe popołudnie grali potem w bezika. Najwidoczniej zmienił swe obyczaje tylko dlatego, żeby ją wpędzić do grobu.

Minęło jeszcze kilka koszmarnych minut, zanim Zach odprowadził go wreszcie do drzwi. Kiedy je zamknął, Janine wypadła z szafy, krzycząc zdławionym głosem.

Zach był najwyraźniej wściekły.

- Naprawdę nie wiem, jak długo trzeba myśleć, żeby wymyślić coś równie głupiego. Gdyby twój dziadek zobaczył nas tu razem, natychmiast wyciągnąłby z tego fałszywe wnioski. Do tego popołudnia wszystko toczyło się idealnie. Ani razu nie wspomniał o tobie, co uczciwie mówiąc, bardzo mnie cieszyło - grzmiał dalej.

Janine wpatrywała się w świetlne cyferki jakby informacja, na którym piętrze znajduje się winda, była dla niej niezwykle ważna.

ROZDZIAŁ CZWARTY

- Zamek Cawdor został zbudowany w piętnastym wieku i po dziś dzień pozostaje siedzibą książąt Cawdor - deklamował przewodnik, oprowadzając Janine wraz z siedemnastoma innymi zwiedzającymi po słynnej posiadłości. - William Szekspir opisał ten zamek w „Makbecie". Było to miejsce śmierci króla Duncana I, który w 1040 był właścicielem Cawdor...

Przez parę pierwszych dni swego pobytu w Szkocji Janine zadawalała się zwiedzaniem na własną rękę. Zorganizowane wycieczki pozwalały jednak poskładać wszystkie kawałki jej wiedzy historycznej w całość, jednocześnie ją uzupełniając.

Zamek Cawdor leżał w północno-wschodniej Szkocji. Następnego dnia miała zamiar wynająć samochód i wybrać się do Edynburga, stolicy prowincji. Z tego, co zdążyła przeczytać, zamek w Edynburgu był starożytną fortecą, zbudowaną na olbrzymiej skale, górującą nad miastem. Dziadek zarezerwował dla niej miejsce w podmiejskim zajeździe.

Gospoda wyglądała dokładnie tak, jak wymarzyła sobie Janine. Miała białe ściany, wzmocnione ciemnymi belkami i kryty czerwoną dachówką dach. Przydzielony jej pokój może nie był bardzo wygodny, ale za to miał klimat i czuła się w nim, jakby wróciła do znajomego miejsca. Na stole stały świeże kwiaty, a w łazience pachniały sole do kąpieli.

Ponieważ nie była wcale zmęczona, zbiegła na dół, żeby obejrzeć rozciągający się wokół zajazdu ogromny ogród. W kwietniowym powietrzu czaił się jeszcze chłód zimy, wepchnęła więc ręce głęboko do kieszeni i z rozbawieniem przyglądała się przepiórkom spacerującym po wspaniałym, zielonym trawniku.

- Janine?!

Odwróciła się na dźwięk swego imienia i ogromnie zdziwiona zobaczyła stojącego zaledwie o kilka kroków od niej Zacha.

Zach natychmiast przyjął postawę obronną.

Zach nie ruszył się z miejsca, stał sztywny i napuszony.

- To prawda, zachowałem się nieodpowiednio - przyznał Zach, zaciskając mocno szczęki. - Ale, o ile pamiętam, powiedziałem przepraszam.

Miała dość obraźliwych insynuacji Zacha. Od pierwszego spotkania dawał jej jasno do zrozumienia, że uważa ją za rozpieszczoną pannicę o ptasim móżdżku.

Jasno widać - ucięła krótko - że ty i ja nigdy w niczym się nie zgodzimy. - Była wyjątkowo wściekła. - Wobec tego spróbujmy się nie zauważać. Ty nie chcesz mieć nic wspólnego ze mną i, prawdę mówiąc, ja mam identyczne odczucia w stosunku do ciebie. Do widzenia więc, panie Thomas. - Tym razem jej odejście godne było wielkiej sceny.

Po raz pierwszy udało jej się pokonać tego mężczyznę. Powinna czuć się wspaniale. Ale tak nie było.

Kiedy w godzinę później wsiadała do turystycznego autobusu, zabierającego wycieczkę do Edynburga, nadal nie mogła pozbyć się wspomnienia ostatniego spotkania z Zacharym Thompsonem. Jeżeli w całej tej sytuacji było coś zabawnego, to tylko, że dziadek uznał ich za pasujących do siebie.

Zdecydowana wyrzucić tego mężczyznę ze swych myśli, Janine spacerowała bez celu po Princess Street. Sklepy pełne były kupujących, trupy aktorów organizowały happeningi na jezdni, a muzykanci grali na chodnikach. Panował nastrój festiwalu i trudno tu było pogrążać się w ponurych myślach. Po pewnym czasie zapomniała o nieprzyjemnym spotkaniu i szła pogodnie uśmiechnięta.

Mijało ją wielu mężczyzn ubranych w szkockie spódniczki i tradycyjne wełniane czapy. Janine wydawało się, że jest w innym czasie lub świecie. Samo miasto wyglądało szaro i ponuro, jak bezbarwne tło kolorowych obrazów, zgiełku i hałasu, wspomnień minionych wieków. Wszędzie rozbrzmiewały dźwięki kobzy.

Po raz drugi Janine wpadła na Zacha, gdy przechodziła koło sklepu z ubraniami. Zatrzymał się, na jego twarzy dostrzegła przelotny wyraz zdziwienia, a potem smutku - jakby spotkanie jej dwukrotnie tego samego dnia mogło wyczerpać cierpliwość każdego.

- Wiem, o czym myślisz - powiedział, wbijając w nią wzrok.- Nie śledziłem cię, po prostu chciałem kupić kilka rzeczy.

Przesunęła się bliżej witryny, żeby nie przeszkadzać przechodniom.

Żadne z nich nie poruszyło się przez kilka denerwujących sekund. Janine sądziła, że Zach ma zamiar coś jeszcze powiedzieć. Może po cichu nawet miała taką nadzieję. Jeżeli nie mogli zostać przyjaciółmi, powinni zawrzeć przynajmniej sojusz. Połączyć swe siły, zamiast walczyć ze sobą. Nagle Zach bez słowa odwrócił się i włączył w strumień ludzi śpieszących chodnikiem.

Pół godziny później, objuczona jeszcze większą masą pakunków, Janine szła w kierunku sklepu z materiałami. Potrzebny był jej kawałek szkockiej wełny na prezent dla Pam. Przejechała dłonią po rzędzie grubych bel materiału, zachwycona doborem kolorów. Wełna wydawała się taka miękka, ale kiedy uniosła brzeg sukna zadziwił ją ciężar.

- Każdy klan ma swoją własną kratę - odezwała się do niej siwowłosa sprzedawczyni. Janine z zachwytem słuchała jej głosu, z pobrzmiewającym szkockim rrr. - Najznaczniejsze rodziny używają trzech rodzaje wzorów, w zależności od okazji. Na codzień, od święta i do walki.

Janine patrzyła z zainteresowaniem, jak właścicielka sklepu przechodzi wzdłuż stołu rozwijając błękitnozielony pled. Widziała ten wzór już poprzednio. Kobieta wyjaśniała dalej, że turystów najczęściej interesuje właśnie ten, ponieważ nie jest on przywiązany do żadnego szczególnego klanu. Nazywa się Psia Wachta. Jeśli ktoś wybierał ten materiał, łączył się z całą Szkocją.

Janine kupiła spory kawałek. Szła wąską uliczką, utrzymując jakoś swe paczki w rękach, kiedy ponownie zauważyła Zacha. Stał przysłuchując się grupie muzyków. Już miała odwrócić się i ruszyć w przeciwną stronę, kiedy - właściwie bez powodu - przystanęła. Jej opinia o Zachu nie zmieniła się od ich pierwszego spotkania. Nadal uważała go za nierozsądnego uparciucha, choć... no dobrze, przyzna to, atrakcyjnego mężczyzną. Nawet bardzo atrakcyjnego, jeśli lubi się ten nieco kanciasty typ urody. Brakowało mu poloru, światowości, którą mieli mężczyźni typu Briana, ale było w nim coś bardzo męskiego. I potrafił jednym spojrzeniem doprowadzić ją do gniewu. Nie udało się to jeszcze nigdy żadnemu mężczyźnie.

Muzycy zaczęli jakąś pogodną piosenkę i Zach roześmiał się sam do siebie. Usłyszała jego bogaty, ciepły tenor i pomyślała, że powinna natychmiast odejść. Ale nie potrafiła.

Zach musiał wyczuć jej spojrzenie, bo nagle się odwrócił. Czuła, jak policzki jej robią się purpurowe. Przez długą chwilę żadne nie ruszyło się ani nie uśmiechnęło.

Janine pomyślała, że już najwyższy czas przerwać tę głupią wrogość. Postanowiła schować dumę do kieszeni. Ale w tej właśnie chwili przejechał autobus, zasłaniając Zacha. Kiedy Janine zobaczyła go znowu, odwrócony był w stronę muzyków.

Zrezygnowała więc z pojednawczego gestu i ruszyła w przeciwnym kierunku. Nie zdążyła nawet minąć jednej przecznicy, kiedy usłyszała swoje imię. Stanęła i pozwoliła, by ją dogonił. Na widok licznych paczek podniósł w geście zdziwienia jedną brew, ale wziął kilka. Oddała mu je z ulgą. Ruszyli bez słowa.

Jeszcze chwilę wcześniej Janine miała nadzieję, że uda im się skończyć te dziecinne sprzeczki, a oto sama prowokowała następną, robiąc dokładnie to, o co go oskarżała. Zatrzymała się w pół kroku.

Im mniej czasu spędzamy ze sobą, tym lepiej. Bez pytania wziął od niej resztę pakunków, dodając je do torebek i paczek, które już niósł.

Podczas powrotnej drogi do gospody rozmawiali niewiele. Po kilku uwagach na temat krajobrazu nie bardzo wiedzieli, o czym mają mówić dalej. Oboje czuli się nieco skrępowani. A Janine była aż nazbyt świadoma fizycznej bliskości Zacha spowodowanej ciasnotą w samochodzie. Jej ramię i udo znajdowało się tuż obok niego, z całych sił starała się nie zwracać na to uwagi.

Kiedy przypadkowo spojrzała na niego, zauważyła, że na jego twarzy maluje się takie skupienie, jakby prowadził samochód po torze wyścigowym, a nie po łagodnej, pustej drodze. Miał zaciśnięte usta, wokół których pojawiły się głębokie bruzdy. Na moment oderwał wzrok od szosy i ich oczy spotkały się. Janine odwróciła oczy, zmieszana, że przyłapał ją na przyglądaniu mu się z bliska.

Chciała uporządkować swe uczucia, przeanalizować na zimno miotające nią sprzeczne emocje. Zach się jej podobał, ale mniej niż Brian. I chociaż wyprowadzał ją często z równowagi, jednocześnie podziwiała go. I szanowała. Ale nie działał na nią tak jak Brian. A mimo to nie potrafiła o nim myśleć niczym o bracie. Ostatecznie doszła do wniosku, że jej uczucia do Zacha są bardziej skomplikowane, niż przypuszczała.

Podziękowała mu za odwiezienie do hotelu, zebrała paczki i z trudem wdrapała się po schodach do pokoju. Zanurzyła się w gorącej, pachnącej kąpieli, a potem założyła spódnicę w błękitnozłotą kratę, którą kupiła tego popołudnia. Do tego cienki, biały sweterek i granatowy blezer. Na szyi zawiązała granatową apaszkę. Obejrzała się w lustrze, zadowolona z efektu. Potem podmalowała trochę policzki i powieki. Uznała, że najwyższy czas na kolację.

Kiedy schodziła na dół, Zach stał w drzwiach jadalni, czekając, by kelner zaprowadził go do stolika. Miał na sobie gruby, ręcznie robiony sweter i luźne, dresowe spodnie. Wyglądał naprawdę nieźle.

Właścicielka zajazdu powitała ich ciepłym uśmiechem.

- Stolik dla dwojga?

Janine zareagowała pierwsza, cała czerwona ze zmieszania.

- Nie jesteśmy razem - powiedziała szybko. - Ten pan był tu przede mną.

Zach zmarszczony ruszył za gospodynią prowadzącą go w kierunku stolika pod ścianą, blisko masywnego, kamiennego paleniska. Po chwilki właścicielka wróciła i poprowadziła Janine w stronę tej samej ściany. Posadziła ją przy sąsiednim stoliku, tak że mogli sobie na dobrą sprawę czytać kartę przez ramię.

Zach podniósł się i zapytał z szerokim uśmiechem:

- Czy mogę się przysiąść?

- Proszę - Janine też nie potrafiła powstrzymać uśmiechu.

Usiadł naprzeciwko, przyglądając się Janine z aprobatą.

Spojrzeli na siebie i oboje wybuchnęli niepowstrzymanym śmiechem, zwracając uwagę wszystkich w jadani. Natychmiast przestali.

Kiedy już zamówili potrawy, Janine podzieliła się z Zachem teorią, która przyszła jej do głowy podczas drogi do zajazdu.

Zach pochylił się do przodu.

- Chyba nie bardzo rozumiem.

Janine udając nieco zagniewaną tłumaczyła mu dalej.

Wyszli z jadalni i Zach odprowadził ją do schodów.

Zach najwyraźniej miał ten sam problem. Podniósł rękę, chcąc dotknąć jej policzka, ale nagle rozmyślił się. Poczuła dziwny zawód.

Przez dziesięć minut kręciła się bez celu po pokoju i wreszcie postanowiła wyjść. Ścieżki w ogrodzie prowadziły aż do opadającego pionowo w dół urwiska. Z miejsca, gdzie stała, Janine słyszała w dole huk morza. W powietrzu zapach soli mieszał się ze słodką wonią purpurowych kwiatów w pełnym rozkwicie. Janine ruszyła wąską ścieżką w głąb ogrodu. Nocne powietrze było zimne, ale nie zamierzała spacerować długo. Może wróci tu rano, kiedy będzie można coś więcej zobaczyć. Wtedy dojdzie na sam brzeg.

Księżyc w pełni wydawał się ogromny. Srebrne smugi oświetlały niebo aż po horyzont. Czuła ogarniający ją ogromny spokój. Zamknęła oczy, rozkoszując się tą chwilą ciszy.

Stali obok siebie patrząc na nocne niebo. Oboje milczeli. Podczas kolacji gadali bez przerwy, ale teraz Janine czuła, że język ma jak związany. Czyż mogło być coś groźniejszego niż takie spotkanie nocą?

Janine wiedziała o tym. Zach również. Ale żadne nie zaproponowało powrotu.

Parsknął śmiechem, poczuła na karku jego oddech. A potem policzkiem dotknął jej twarzy i westchnęła jeszcze raz.

Odwrócił jej twarz w swoją stronę, ale Janine za nic w świecie nie spojrzałaby na niego w tej chwili.

Nic nie mówił.

Ona również milczała.

Janine bała się tylu różnych rzeczy naraz, a najbardziej bała się, że mogłaby wypowiedzieć swe lęki. Być może Zach czuł podobnie.

Po chwili ujął jej twarz w dłonie. Leniwie gładził ją po policzkach. Widziała jego ciemne oczy, których wyrazu nie potrafiła odczytać. Czuła, jak wali jej serce.

Chciała powiedzieć, że plan dziadka zaczyna się udawać. Rozchyliła usta i w tym momencie poczuła jego ramiona przyciągają ją jeszcze bliżej. Przywarła mocno do niego. Czuła błogie ciepło, czuła delikatny zapach jego skóry. Nie przypominało to niczego, co kiedykolwiek wcześniej doświadczyła. A potem poczuła jego usta.

Przeszył ją nagły dreszcz rozkoszy, tak silny, że aż przerażający. Nie mogła powstrzymać się od drżenia.

Odsunął ją delikatnie.

W odpowiedzi oddała mu pocałunek. Wcale nie miała zamiaru tego robić, ale zanim zdążyła pomyśleć, zarzuciła mu ramiona na szyję i całowała jego usta.

Kiedy wreszcie wtuliła twarz w jego ramiona, Zach wyszeptał:

- Dobry Boże - i gwałtownie odsunął się od niej, jakby dopiero w tej chwili zdał sobie sprawę z tego, co robią.

Janine była zbyt oszołomiona, żeby zareagować. Próbując ukryć, jak wielką przykrość jej zrobił, tarła rękami twarz, jak człowiek, którego wyrwano z głębokiego snu.

- To nie powinno się wydarzyć - odezwał się Zach sztywno.

- Oczywiście - zgodziła się z nim pospiesznie.

- Nie zachowaliśmy się najrozsądniej.

Zach przygładził dłonią włosy i zmarszczył czoło.

Kiedy Janine znalazła się w pokoju, rzuciła się na łóżko i ukryła twarz w dłoniach. O nie, lamentowała cicho. Przekroczyli granicę. Igrali z przeznaczeniem.

Pocałowali się.

Kilka minut później, nadal dygocząc, Janine wstała i rozebrała się. Wsunęła się pod koc i starała znaleźć jakąś wygodną pozycję. Ale czuła się kompletnie rozbudzona. Rano czeka ją rozmowa z Zachem. Musi się zachowywać, jakby nic się nie stało. Nie wiedziała, czy potrafi to znieść. Bez wątpienia on również nie będzie się czuł swobodnie. Zauważyła przecież, że po wejściu do zajazdu nawet już na nią nie spojrzał.

Janine doszła do wniosku, że nie pozostaje jej nic innego jak wyjechać. Odrzuciła koce i gwałtownie wstała. Im szybciej opuści Szkocję, tym lepiej. Sięgnęła po telefon, zadzwoniła na lotnisko, zarezerwowała bilet na pierwszy ranny lot do domu i natychmiast zaczęła się pakować.

Nie próbowała już usnąć. Tuż przed północą po cichu zeszła do recepcji i zapłaciła rachunek.

Zadowolona, że Zach dowie się o jej wyjeździe, usiadła na krześle w małym holu czekając na taksówkę.

Jakieś piętnaście minut później Janine przyglądała się w milczeniu, jak portier wkłada jej torby do bagażnika. Spojrzała jeszcze raz na odmieniony księżycem krajobraz, czując żal, że nie zobaczy stromych urwisk Szkocji. Potem wsunęła się na tylne siedzenie samochodu.

Wydawało się jej, że podróż na lotnisko trwa wieki. Smutno jej było opuszczać Szkocję. Miała nadzieję, że wróci tu kiedyś. Chociaż myśl o wieczornym spacerze trochę mąciła wspomnienia, nie żałowała czasu spędzonego z Zachem. Wiedziała, że na zawsze zapamięta chwile spędzone w jego ramionach. Nie była jednak na tyle głupia, żeby przywiązywać do tego jakiekolwiek znaczenie.

Na lotnisku była na kilka godzin przed odlotem samolotu. Zabijała czas pijąc kawę i przeglądając pisma dla kobiet, które kupiła z myślą o Pam.

Niosąc w jednej ręce filiżankę z kawą, w drugiej trzymając bilet, podeszła do okienka. Ale torba przypadkiem zsunęła się jej z ramienia, potrącając stojącego obok mężczyznę. Już miała wymamrotać automatyczne przeprosiny, kiedy odwrócił się do niej.

- Zach! - krzyknęła o mały włos nie wylewając kawy. - Co ty tu robisz?

ROZDZIAŁ PIĄTY

- Wiedziałaś, że wyjechałem celowo - stwierdził Zach - i pojechałaś za mną. Zobaczyłaś, jak wsuwam ci list pod drzwi i...

- Jego ton wskazywał, że nadal nie jest pewien, czy nie ułożyła tego wszystkiego, żeby lecieć razem z nim do domu. Poczuła się głęboko urażona i już miała mu odpowiedzieć ostro, kiedy przeszkodziła jej pracownica linii lotniczych, kiwająca w jej stronę zza kontuaru.

- Poproszę o bilet - powiedziała do Janine.

- Wstrzymuje pani kolejkę.

- Przepraszam bardzo - uznała, że jedyne co może zrobić, to całkowicie zignorować Zacha. Przez czysty przypadek wylądowali w jednym samolocie, a to nie oznacza, że mają ze sobą coś wspólnego. Najwyraźniej oboje przestraszyli się tego, co wydarzyło się w ogrodzie. I Zach, tak samo jak ona, postanowił uciec.

W porządku, ona powróci do swojego życia, on do swojego. I od tej pory nie będą się już widywać. Ku obopólnemu zadowoleniu.

Urzędniczka wzięła od niej bilet i wystukała jakieś cyfry na komputerze.

Janine stanęła na palcach, pochyliła się w jej stronę i zniżając głos do szeptu powiedziała:

Na pokład wsiedli osobno. Zach pojawił się w drzwiach kabiny dosłownie w ostatniej chwili.

Janine siedziała w drugim rzędzie pierwszej klasy, przeglądając nieuważnie pismo reklamowe linii lotniczych. Zach minął ją, ściskając mocno bilet w ręku.

Postanowiła udawać, że go w ogóle nie dostrzega. Odwróciła się w stronę okna.

- Zdaje się, że to jest moje miejsce - powiedział szorstko, wkładają podręczny bagaż do schowka nad głowami.

Janine już chciała się usprawiedliwiać, że to nie jej wina, że nawet próbowała temu zapobiec, ale zdążyła ugryźć się w język. I tak by jej nie uwierzył. W tym momencie odezwał się Zach.

Przecież mogliśmy nigdy nie wpaść na siebie. Wiem jedno, wszystkiemu winien jest dziadek. - Pomyślała, że lepiej nie przypominać już o ich spacerze w świetle księżyca. Za to bowiem dziadka trudno było winić. Janine ziewnęła szeroko, zakrywając dłonią usta.

- Och, przepraszam. Nie spałam w nocy i teraz senność mnie dopadła.

Jej ziewanie najwidoczniej było zaraźliwe. Stewardessa przyszła z kawą, ale oboje podziękowali.

- Wolałabym, żeby ktoś zaproponował mi poduszkę - stwierdziła Janine ziewając znowu. Po chwili stewardessa wróciła z poduszką, grubym kocem i parą jaśków. Taki sam zestaw zaproponowała Zachowi. Nie wziął jednak, tłumacząc, że chce trochę popracować. Wyciągnął z teczki jakieś papiery. Janine oparła się wygodnie i zamknęła oczy. Prawie w tej samej chwili zapadła w spokojną drzemkę.

Podczas następnych kilku godzin dwa razy poruszyła się niespokojnie, ale jakiś głos ukołysał ją znowu. Z westchnieniem zapadała w sen. Dawno nie czuła się tak wspaniale.

Śniło jej się, że idzie przez wrzosowisko, ubrana w szkocką spódniczkę. Z oddali dochodziła muzyka kobzy.

Nagle na szczycie wzgórza zobaczyła Zacha ubranego w tradycyjny szkocki strój i z kobzą na ramieniu. Wyglądał wspaniale. Ich spojrzenia spotkały się, a muzyka ucichła. Potem jakby znikąd pojawił się między nimi dziadek. Wyglądał na bardzo zadowolonego. Złożył ręce w trąbkę i krzyknął w stronę Janine:

Potem odwrócił się do Zacha, jakby u niego szukając pomocy.

Zach zaczął znowu w skupieniu grać na kobzie, unikając odpowiedzi.

Otworzyła oczy i zobaczyła jego twarz tuż nad swoją.

W ostrym świetle zaczęły jej łzawić oczy. Otarła twarz rękawem, wyciągnęła poduszki spod pleców i złożyła koc, starając się ukryć, jak bardzo trzęsą się jej ręce.

- Myślisz o tym, co stało się wczoraj po kolacji, prawda?

Janine wciągnęła powietrze i uśmiechnęła się do niego pogodnie.

Janine nie czuła się specjalnie pochlebiona jego słowami. Musiało się to odbić wyraźnie na jej twarzy, ponieważ Zach natychmiast pospieszył z tłumaczeniem.

Janine przytaknęła w milczeniu.

Spoglądał na nią z taką wściekłością, że nie mogła się powstrzymać od śmiechu.

Zach zapadł głęboko w fotel i zamknął oczy dając do zrozumienia, że uważa rozmowę za skończoną. Janine przyglądała się przez okno, jak wstaje słońce. Starała się myśleć o wszystkim innym, byle nie o uczuciach, jakie wywoływał siedzący obok niej mężczyzna.

Wydawało się jej, że minęły całe wieki, zanim pilot ogłosił, że za chwilę wylądują na lotnisku w Seattle. Marzyła, żeby znaleźć się w domu, chociaż miała zamiar wygarnąć od serca dziadkowi.

Po wylądowaniu szybko przeszła przez odprawę celną. Mordowała się z dwiema ciężkimi torbami. Kiedy wychodziła na słoneczny poranek, Zach stał wciąż przy biurku celnika. Zaczęła machać ręką, próbując zatrzymać jakąś taksówkę.

- Nie sądzisz, że im szybciej, tym lepiej?

Problem tkwił w tym, że Janine nie bardzo wiedziała, co zamierza powiedzieć dziadkowi. Była zdecydowana, że stanie z nim do walki, ale chciała poczekać na bardziej stosowną chwilę.

- Może go nawet nie być w domu - sprzeciwiła się - a jeśli jest, to nie sądzę, żeby był to najlepszy moment.

- Ale myślę, że powinniśmy na taką rozmowę wybrać miejsce i czas bardzo starannie.

Zach potarł oczy, rzucając jej poirytowane spojrzenie.

- Daj spokój, Janine, już teraz mówisz jak żona.

Powstrzymała się od cierpkiej uwagi, odwracając się w stronę okna. Tym razem naprawdę jej dopiekł. Nie mogła się doczekać, kiedy ten okropny człowiek zniknie jej z oczu.

Najwyraźniej Zach nie wiedział zupełnie, kiedy powinien przestać, bo po chwili dodał:

- A teraz w dodatku jeszcze tak wyglądasz.

Odwróciła się do niego ze słodziutkim uśmiechem i jeszcze słodszym głosem zapytała:

Zach zrobił minę męczennika i z kolei on odwrócił się do okna.

Napotkała wzrok taksówkarza w lusterku i spróbowała się uśmiechnąć, ale zobaczyła, że bardziej przypomina to grymas.

Janine uśmiechnęła się i kiwnęła głową, wściekła, że w ogóle zaczynała tę rozmowę.

- No dalej - powiedział taksiarz.

Janine i Zach spojrzeli na siebie zaskoczeni.

- Ani nie zamierzamy być - dodał szybko Zach.

Kierowca parsknął śmiechem.

- Zawsze tak mówią. Im bardziej się zapierają, tym bardziej zakochani.

Zjechał z Broadwayu i w parę minut później skręcił w owalny podjazd przed domem Janine. Kiedy wyjmował walizki z bagażnika, Janine wysiadła z taksówki.

Zdaje się, że Zach nie zamierzał jej posłuchać, bo również wysiadł. Kiedy tarmosili się jeszcze z bagażami, w drzwiach domu pojawiła się pani McCormick.

Za bardzo brakowało mi twojej kuchni - powiedziała Janine, ściskając serdecznie starszą kobietę.

- Czy dziadek był okropnie nieznośny?

- Wcale.

Zach zapłacił taksówkarzowi, który przed odjazdem zdążył jeszcze puścić oko w stronę Janine.

Kiedy Janine znalazła się znowu sam na sam z Zachem, nie bardzo wiedziała, co ma mu powiedzieć. Spędzili razem ze sobą prawie dwadzieścia cztery godziny. Kłócili się. Rozmawiali. Śmiali się. Całowali.

Ja... ja tylko chciałam za wszystko podziękować. Będziemy w kontakcie - powiedziała. - Telefonicznym - szybko dodała. - Nie musisz się obawiać, że niespodziewanie wpadnę do twojego biura.

Uśmiechnął się głupawo.

- Pamiętaj, najważniejsza jest wymiana informacji.

- Zgadzam się w stu procentach.

Stali patrząc przez chwilę na siebie.

Ostatnią rzeczą, jakiej się spodziewała po Zachu, były przeprosiny. Patrzył na nią czule. Nie zdając sobie zupełnie sprawy z tego, co robi, Janine zbliżyła się o krok w jego stronę. Zach też ruszył do niej i już miała przytulić się do niego, kiedy usłyszeli odgłos otwieranych drzwi. Odskoczyli nagle od siebie.

- Janine! - wykrzyknął uradowany Anton. - Zach!

No, no, co za miła niespodzianka. Powiedzcie, czy przechadzki po wrzosowiskach okazały się rzeczywiście takie romantyczne?

0x08 graphic
ROZDZIAŁ SZÓSTY

- Musimy trzymać wspólny front - mówiła Janine do Zacha cztery dni później.

Spotkali się u niej w domu wczesnym popołudniem, żeby ustalić strategię. Dziadek wyjechał na cały dzień, a Zach z Janine chcieli - zaraz po jego powrocie - wyperswadować mu pomysł małżeństwa. Im wcześniej Anton zda sobie sprawę, że jego intryga nie udała się, tym lepiej. Oboje będą wtedy mogli spokojnie zająć się swoimi sprawami i zapomnieć o tym przykrym incydencie.

Czy masz w ogóle pojęcie, co ja przeżyłem. Anton bez przerwy rzucał mi te swoje uśmieszki i wyglądał na tak zadowolonego, jakby nasze spotkanie w Szkocji przebiegło zgodnie z jego planem. A wczoraj posunął się do tego, że podał mi nazwisko dobrego jubilera. Janine zerwała się jak oparzona i ogarniając Zacha płonącym wzrokiem odparowała.

- No i widzisz, znowu się kłócimy.

- Staliśmy tak blisko siebie, a ty patrzyłaś na mnie tymi swoimi niebieskimi oczami dziecka, milcząco prosząc o pocałunek.

- Wcale nie - zaperzyła się, wiedząc, że Zach ma rację. Policzki jej poczerwieniały. Pragnęła wtedy, żeby ją pocałował, ale nie chciała przyznać się do tego nawet przed sobą.

Zach potrząsnął głową i odstawił filiżankę na kominek. Wepchnął ręce w kieszenie, nadal opierając się o gzyms kominka.

- A najgorsze jest to, że ja byłem gotów cię pocałować. Gdyby twój dziadek nie wszedł wtedy, zrobiłbym to.

- Naprawdę? - zapytała cicho czując, że kręci jej się w głowie.

Zach wyprostował się nagle, zaciskając zęby. Nie po raz pierwszy zauważyła, jak mocny jest zarys jego podbródka.

- Jestem tylko człowiekiem - skwitował sucho.

- Jestem podatny na wdzięki pięknych kobiet tak samo, jak każdy inny mężczyzna. A szczególnie wtedy, gdy taka kobieta chce, by ją wziąć w ramiona.

Tego było już naprawdę za wiele. Janine zacisnęła usta, żeby nie krzyknąć z gniewu. Ale zamknęła tylko oczy i odetchnęła głębiej, żeby się opanować.

- Ostatnio nie odznaczam się specjalnym taktem - Zach potrząsnął głową.

- Twoja delikatność jest wzruszająca - skomentowała. - Zdaje się, że dla ciebie ta cała sprawa jest jednym wielkim żartem i naprawdę bawi cię dręczenie mnie.

- Przesadzasz.

Nagle drzwi biblioteki otworzyły się. Do pokoju weszli dziadek i jego długoletni przyjaciel, weterynarz Burt Coleman.

Dziadek podszedł do skórzanego fotela, w którym wcześniej siedział Zach. Uśmiechnął się do nich słabo, nagle wydał im się bardzo stary i zmęczony.

- Przepraszam cię, dziadku, wiem, że to dla ciebie zawód. Naprawdę mi przykro - powiedziała Janine. Czuła się okropnie. - Ale Zach i ja nawet się nie lubimy. Nawet nie potrafimy rozmawiać ze sobą jak cywilizowani ludzie. On jest kłótliwy i nierozsądny...

Dziadek osunął się w głąb fotela.

Dziadku, kocham cię - powiedziała Janine - i zrobię dla ciebie wszystko, ale nie chcę i nie mogę poślubić Zacha. Wiemy, że chciałeś jak najlepiej, ale my nie czujemy do siebie kompletnie nic.

Burt Coleman stojący w drzwiach biblioteki wyglądał, jakby wolał znaleźć się w jakimkolwiek innym miejscu. Najwyraźniej czuł się okropnie jako świadek prywatnych problemów innych ludzi.

- Najlepiej będzie, jeżeli przyjdę innym razem - mruknął, odwracając się do wyjścia.

- Nie - sprzeciwił się Anton, przywołując gestem przyjaciela. - Wejdź. Poznałeś już Zachary'ego Thomasa, prawda?

Mężczyźni wymienili ukłon. Janine zauważyła, że Zach był niezwykle sztywny. Ich spotkanie z dziadkiem nie przebiegło zgodnie z jej planami. Chciała, żeby odbyło się spokojnie, bez emocji. A skończyło się kolejną kłótnią i co gorsza, to ona zaczęła.

Podeszła do stołu i bez pytania nalała dziadkowi i jego przyjacielowi kawy. Burt usiadł naprzeciw Antona, nadal wyraźnie skrępowany zaistniałą sytuacją.

Oboje stanęli w przejściu. Janine usiłowała się uśmiechnąć, ale Zach patrzył na nią nieruchomym wzrokiem i poczuła, że serce jej bije jak oszalałe. Zrobili to, co mieli zrobić. Powinna czuć ulgę, że rozmowa, która wisiała nad nią od paru dni, była już poza nią. Zamiast tego czuła smutek, którego nie umiała w pełni zrozumieć ani wytłumaczyć.

Zach spojrzał na zegarek.

- Pójdę już - powiedział.

Janine nie chciała, żeby już wychodził, ale nie było żadnego powodu, by go zatrzymywać. Położyła dłoń na klamce. Nagle zawahała się i odwróciła.

- Ależ nie - krzyknęła. - Że nazwalam cię upartym i nieznośnym. Nie jesteś taki zły, ale musiałam jakoś rozsądnie umotywować swoją niechęć.

- Dzieciach? - powtórzył Zach, patrząc na nią ze zdziwieniem.

Janine cieszyła się z tego, chciała dobrze zapamiętać jego twarz na przyszłość, kiedy będą się spotykali tylko przypadkiem.

Zach miał właśnie coś powiedzieć, kiedy nagle otworzyły się drzwi biblioteki i wypadł przez nie Burty Coleman ze ściągniętą przestrachem twarzą.

- Janine, musimy wezwać lekarza do twojego dziadka.

Janine wpadła do biblioteki, myśląc, że i jej serce zaraz odmówi posłuszeństwa. Zach biegł tuż za nią. Doktor Coleman miał rację. Nigdy jeszcze nie widziała dziadka w takim złym stanie. Oddychał chrapliwie, oczy miał zamknięte. Spoczywał w fotelu z odchyloną do tyłu głową. Wyglądał staro, dużo starzej niż kiedykolwiek. Poczuła nagły lęk i podbiegła do stolika, na którym stał telefon.

Dziadek przeniósł spojrzenie ze swego partnera na Janine.

Anton zmrużył oczy, jakby gotując się do gwałtownego sprzeciwu. Ale nagle najwyraźniej zmienił zdanie, bo kiwnął, choć z wyraźną niechęcią, głową.

- Dobrze, jeżeli to ma wam poprawić humor. Ale już teraz ostrzegam was, że będziecie się czuć głupio.

Następne dwie godziny wydawały się Janine latami. Doktor Madison badał dziadka, a ona z Zachem siedzieli w poczekalni.

Zawsze był taki zdrowy i pełen życia. Nigdy nawet nie pomyślałam, że może mu się coś stać.

Kiedy otworzyły się drzwi do gabinetu, zerwali się na równe nogi. Dłoń Zacha zacisnęła się mocniej na jej dłoni.

- Doktor Madison chce z państwem porozmawiać - zwróciła się do nich pielęgniarka. Zaprowadziła ich do niewielkiego gabinetu i powiedziała, że lekarz zaraz przyjdzie. Janine przysiadła na jednym z foteli, wodząc nieprzytomnym wzrokim po ścianach.

Doktor Madison wszedł w chwilę później. Zatrzymał się, żeby uścisnąć dłoń Zachowi, i ukłonił się Janine.

- Wyniki badań nie wskazują na nic groźnego - powiedział, przesuwając na biurku jakieś papiery.

- Co się więc stało? Dlaczego był taki blady?

Dlaczego nie mógł oddychać?

Lekarz zmarszczył brwi i przyjrzał się uważnie swoim dłoniom.

- Naprawdę nie wiem. Twierdzi, że w tym czasie nie wykonywał żadnej ciężkiej pracy.

Doktor Madison skinął głową.

Wstał, dając do zrozumienia, że uważa wizytę za skończoną. - Za kilka minut przyjdzie do poczekalni.

- Dziękujemy, doktorze - powiedział Zach.

Janine poczuła ogromną ulgę. Wstała i uśmiechnęła się do Zacha. W uśmiechu tym była wdzięczność. Był to uśmiech, jakim obdarza się dobrego przyjaciela, kiedy zdarza się coś niespodziewanie fortunnego. Uśmiech kobiety do męża. Ta myśl uderzyła ją nagle, szybko spuściła wzrok, żeby ukryć rumieniec, który zalał jej twarz.

Kiedy dziadek przyszedł do poczekalni, widać było, że czuje się znacznie lepiej. Jego oczy lśniły tryumfalnie, a skóra miała zdrowy, różowy odcień.

Znowu uśmiechnęli się do siebie porozumiewawczo. W tym samym momencie uświadomili sobie, że zachowują się jak bliscy sobie ludzie i odwrócili nagle wzrok.

Zach odwiózł Janine i dziadkia, który przez całą drogę do domu narzekał, że zepsuli mu popołudnie. Tak jakby partyjka wista była najważniejszym wydarzeniem na świecie.

Janine wysiadła z samochodu i podeszła do Zacha. Udało jej się zwalczyć nagłą ochotę uściskania go.

Podniosła rękę w geście pożegnania i poczuła, że robi jej się bardzo smutno.

- Do widzenia, Zach - powiedziała, zmuszając się do pogodnego tonu. - Jeszcze raz dziękuję.

Przez chwilę nie odpowiadał, chociaż wciąż patrzył na nią. Wreszcie powtórzył:

Ale oboje wiedzieli, że ona tego nie zrobi. Najlepiej było wszystko skończyć właśnie w taki sposób. Czyste cięcie.

Janine stała na podjeździe, póki samochód Zacha nie zniknął jej z oczu. Dopiero wtedy wróciła do domu.

- To dom mojego dziadka - wyjaśniła Janine, kołysząc delikatnie małego Michaela w ramionach. Dziecko wyzwalało w niej ogromne pokłady czułości i ciepła. Nie było w tym zresztą nic dziwnego. Dziadek przez cały poprzedni tydzień bez przerwy robił uwagi na temat cudownych dzieci, jakie ona mogłaby mieć z Zachem. Instynkt macierzyński, z którego istnienia nawet nie zdawała sobie sprawy, zaczął dawać o sobie znać.

- Wrócę za godzinę - powiedziała Patty. Pochyliła się i pocałowała Michaela w gładkie czoło.

Janine z dzieckiem na ręku odprowadziła przyjaciółkę do drzwi.

Janine poszła do salonu i usiadła z dzieckiem w starym, bujanym fotelu. Chwilę potem w drzwiach pojawił się Anton. Na widok Janine łagodnie kołyszącej się na ulubionym fotelu jego żony zamarł z wyrazem zachwytu na twarzy.

- Ale to już tydzień.

Dziadek wcale nie musiał jej o tym przypominać. Zaczynała mieć objawy klaustrofobii. Przez cały ten czas nawet z nikim nie rozmawiała. Od Zacha także nie miała żadnych wieści. Zresztą wcale się ich nie spodziewała.

Michael poruszył się i Janine, ułożywszy go wygodnie, zaczęła delikatnie kołysać.

Janine roześmiała się, przyglądając się zabawie dziadka z dzieckiem. Po kilku minutach Michael znudził się i ziewnął znowu. Janine uznała, że czas sprawdzić pieluchę. Podniosła się i sięgnęła po torbę pozostawioną przez Patty.

- Zaraz wracam - powiedziała.

Była w połowie drogi, kiedy Anton ją zatrzymał.

- Wyglądasz bardzo ładnie z dzieckiem w ramionach. Tak naturalnie.

Janine uśmiechnęła się. Nie miała zamiaru mówić mu, że również czuła się wspaniale trzymając dziecko w ramionach.

Kiedy zmieniała pieluchę, usłyszała dzwonek do drzwi. Michael pogodnie oglądał własne paluszki i gruchał radośnie, podczas gdy Janine wciągała mu ceratkowe majtki.

- Musisz być dla mnie bardzo wyrozumiały, dzieciaku - powiedziała, ostrożnie wsadzając nogi w śpioszki. Kiedy skończyła, podniosła go wysoko ponad głowę i roześmiała się na widok uszczęśliwionej twarzyczki malca. Roześmiani wrócili do salonu.

Dziadek siedział na taborecie koło fortepianu, a po drugiej stronie na fotelu Zach.

Janine poczuła, jak podskoczyło jej serce. Natychmiast spoważniała.

- Zach przyniósł mi trochę papierów do podpisania - wyjaśnił.

- Pomagasz koleżance?

- Tak. Szuka pracy na pół etatu, ale trudno jej znaleźć coś odpowiedniego. Jest właśnie na spotkaniu w tej sprawie.

Janine usiadła na kanapie naprzeciwko Zacha i usadziła sobie Michaela na kolanie.

- Teraz, kiedy twoje życie jest znowu uporządkowane - zapytała figlarnie - czy czasem nie tęsknisz troszeczkę za mną? Roześmiał się cicho.

ROZDZIAŁ SIÓDMY

Zanim Janine miała okazję odpowiedzieć, do pokoju wrócił dziadek z piórem w ręku.

Mrucząc coś do siebie, dziadek zaniósł papiery na mały stolik, rozłożył je i szybko podpisał.

Janine wiedziała, że powinna wyjść. Obaj mężczyźni mieli prawdopodobnie jakieś sprawy do przedyskutowania. Ale nie mogła zmusić się do odejścia. Nie teraz, kiedy Zach przyznał tak po prostu, że za nią tęsknił.

- Dziadku - powiedziała Janine z niepokojem, nie chcąc wcale poruszać sprawy, która doprowadziła do takiego zamieszania. - Ustaliliśmy już wszystko z Zachem. Rozumiemy, dlaczego to zrobiłeś i... uporaliśmy się z tym, nie ma więc potrzeby, byś nas przepraszał.

- Obawiam się, że jednak tak - upierał się dziadek.

- Ja należę do innej epoki - mówił dalej dziadek.

- Z własnego doświadczenia nie wiem, co to jest romans, a kiedy poprosiłem Janine, żeby mi wytłumaczyła, też miała duże kłopoty. Mówiła o schadzkach na wrzosowisku i tego typu bzdurach. Dlatego wysłałem was do Szkocji.

- Domyśliliśmy się tego - sucho powiedział Zach.

- Jak pewnie wiedziałeś od początku - dodała Janine - wymyśliłam to na poczekaniu. Romans to nie jest pojęcie, które łatwo wytłumaczyć.

Anton parsknął śmiechem przesuwając cygaro w wargach.

- Szkoda, że tak szybko mnie nakryliście. Miałem zamiar zafundować wam również namiętności.

- Namiętności? - powtórzył jak echo Zach.

Dziadek zareagował na jej gniewną uwagę machnięciem ręki i spojrzał na Zacha.

W tej chwili zadzwonił dzwonek do drzwi. Janine, zadowolona, że ma wymówkę, żeby wyjść z pokoju, pobiegła, by je otworzyć. W drzwiach stała Patty St. John, przygnębiona i załamana.

- Nie sądziłam, że wrócisz tak prędko.

Zebranie rzeczy Michaela zabrało Janine niecałą minutę, ale kiedy wróciła do hallu, zobaczyła, że Patty rozmawia z Zachem. Janine zauważyła w ręce przyjaciółki jego kartę wizytową i usłyszała, jak Zach zachęca ją, żeby przyszła do biura personalnego na początku następnego tygodnia.

Janine nie zatrzymywała jej. Dziadek siedział w bibliotece. Zach, spoglądając niespokojnie w tamtym kierunku, zapytał szeptem Janine:

W tej właśnie chwili dziadek wyszedł z biblioteki. Wkrótce Zach pożegnał się, a pół godziny później Janine udało się wymyślić jakiś pretekst do wyjścia. Dziadek czytał powieść kryminalną, od której nie oderwał nawet wzroku, nie spojrzał nawet na nią, ale Janine wydawało się, że uśmiechnął się lekko, jakby znał jej plany. Nie zamierzała tego sprawdzać.

Zach czekał już na nią. Stał z ponurą twarzą przy balustradzie, wiatr szarpał połami jego płaszcza.

- Mam nadzieję, że istnieje jakiś poważny powód naszego spotkania, bo dziadek nie dał się chyba nabrać - powiedziała Janine, podchodząc do niego.

- Jeżeli nie wrócę szybko, domyśli się, że jestem z tobą. - Wsadziła głęboko ręce w kieszenie i odwróciła się tyłem do wiatru. Popołudnie było chłodne, zbierało się na deszcz.

Wiedziała, że to prawda. Ta myśl męczyła ją od kilku dni. Dziadek starzał się w oczach.

- Jeśli, nie daj Boże, coś się stanie z Antonem - powiedział Zach - co będzie z tobą? Nie masz żadnej rodziny, prawda?

Janine przyspieszyła kroku, żeby się z nim zrównać.

Zawsze przejmował się tym, że nie masz rodziny. I dopiero ostatnio zrozumiałem naprawdę niektóre powody, dla których usiłował zaaranżować nasze małżeństwo.

Zach kiwnął głową, chociaż Janine wcale nie była pewna, czy ją słyszał. Nagle stanął i odwrócił się w jej stronę.

- To, co teraz powiem, zdziwi cię.

Janine patrzyła na niego zupełnie nie wiedząc, czego ma oczekiwać.

Kiedy zastanawiała się nad tym, Zach znowu ruszył przed siebie.

- Zdaję sobie sprawę, że nie byłbym takim mężem, jakiego chciałaś - mówił - ani tak dobrym, na jakiego zasługujesz. Chciałbym być mężczyzną twoich marzeń, ale nie jestem. I nie sądzę, żebym mógł się już zmienić. - Zatrzymał się, rzucając spojrzenie w jej stronę. - O czym myślisz?

Janine westchnęła, starając się skoncentrować, ale jej umysł wypełniała gmatwanina pytań i wątpliwości.

- Nie masz ochoty mnie pocałować?

Spojrzał na nią zaskoczony. Rozejrzał się i bardziej jęknął, niż powiedział:

- Ależ tu jest pełno ludzi. Czy to naprawdę konieczne?

- Czy w innym przypadku prosiłabym o to?

Powoli, opornie Zach przyciągnął ją bliżej. Jej serce zareagowało natychmiast, rozpoczynając szalony taniec. Poczuła, że brak jej tchu. Jedną ręką ujął jej twarz i powoli pochylił się nad nią.

Kiedy musnął ją ustami, Janine poczuła, że ogarnia ją fizyczna słabość. Tak jakby znalazła się na wrzosowiskach Szkocji, z księżycem w pełni nad głową, którego magiczne światło zalewało ten mały zakątek ziemi. Wszystko wokół zbladło. Nie słyszała już fal uderzających o drewniane belki mola. Dzień stał się nagle pogodny.

Kiedy oderwał wargi od jej ust, oparła dłonie na jego piersiach, oddychając nierówno. Nic nie mówili. Janine chciała coś powiedzieć, nie znajdowała jednak odpowiednich słów. Otworzyła usta, ale Zach nachylił się znowu, by ją pocałować. Tym razem jednak był to prawdziwy pocałunek. Mocny i głęboki. Poczuła, jak obejmuje ją i przytula coraz mocniej.

Trwało to kilka cudownych chwil, potem Zach podniósł głowę, cofnął się odrobinę, ale nadal obejmował ją.

- Czy to jest odpowiedź na twoje pytanie?

- Te dni były takie puste - szepnęła.

Spojrzał na nią, potakując głową.

Spojrzał na nią ze zdziwieniem, jakby nie bardzo rozumiał, co mówi. Potem wzruszył ramionami.

Poczuła, jak mięknie jej serce na te słowa. Naprawdę mu na tym zależało.

- A co z tobą? Czy będziesz zadowolony, jeśli mnie poślubisz?

Twarz natychmiast mu się wygładziła.

Nienawidzę tego słowa - Janine wycedziła przez zaciśnięte zęby. - Lubić jest takie letnie... rozwodnione. Nie szukam wielkiej namiętności, jak to nazwałeś, ale na pewno czegoś znacznie silniejszego niż sympatia - podkreśliła słowa zamaszystym ruchem ręki. - Lubi się swojego psa, albo restaurację, ale nie swoją żonę - mówiła z takim wzburzeniem, że kilku spacerowiczów zaczęło się jej przyglądać. - Naprawdę tak trudno ci było użyć innego słowa?

- Przestań patrzeć na mnie, jakby to była sprawa życia i śmierci - powiedział.

- To jest ważne - upierała się.

Zach miał bardzo nieszczęśliwą minę.

Wrócili molem nad brzeg morza, gdzie Zach kupił dwa kubki gorącej zupy rybnej. Usiedli przy stoliku.

Od czasu do czasu przerywali jedzenie i uśmiechali się do siebie. Za każdym razem Janine czuła w żołądku dziwną sensację. Kiedy skończyła jeść, oblizała starannie plastykową łyżkę. Nie podnosząc oczu powiedziała:

- Chciałabym mieć pewność, że cię dobrze zrozumiałam. Czy myśmy właśnie postanowili, że się pobieramy, czy też nie?

Zach zastygł z łyżką w połowie drogi między kubkiem a ustami.

- Postanowiliśmy tak zrobić, wiedząc, że nie jest to zwyczajne małżeństwo z miłości, ale związek oparty na praktycznych i finansowych korzyściach.

Janine wrzuciła łyżeczkę do kubka.

- Jeśli tak, ślub nie wchodzi w grę.

Zach, wzruszając ramionami, przyglądał się bezradnie swoim dłoniom.

- Już ci powiedziałem, że nie jestem w tym dobry. Może lepiej byłoby, gdybyś ty zechciała powiedzieć, dlaczego wychodzisz za mnie.

Zawahała się i zanim zdołała się powstrzymać, na jej ustach pojawił się lekki uśmiech.

Nie była wcale zdumiona, gdy Zach wykrzyknął:

Janine roześmiała się.

- Wiesz co - stwierdziła - dziadek nie pomylił się. Potrzebujemy siebie nawzajem.

Spojrzał na nią ciepło i wziął ją za rękę.

- Potrzebujemy.

Ślub został zaplanowany tak szybko, że Janine ledwie miała czas zastanowić się, co robi. Jeszcze tego samego popołudnia zgłosili się do urzędu. Kiedy wrócili do domu, dziadek pokrzykiwał z radości, poklepywał Zacha po plecach i ściskał raz po raz Janine, powtarzając, że uszczęśliwiła starego człowieka.

Janine była tak zajęta, że dni i noce zmieszały się w ciąg błyskawicznie przepływających wydarzeń. Tyle było do zrobienia - zorganizowanie przyjęcia i zaproszenie gości - że w czasie następnych pięciu dni nie miała nawet kiedy porozmawiać choć raz z Zachem.

Na dzień przed ceremonią ogród aż roił się od ludzi przygotowujących wesele. Pani McCormick kierowała armią mężczyzn budujących podium dla nowożeńców i ustawiających stoły i krzesła.

Janine, wykończona, wyszła przed dom i spojrzała na jasne, bezchmurne niebo, modląc się w duszy, żeby pogoda utrzymała się do następnego dnia. Trawa była gęsta i zielona, niedawno przystrzyżona. Róże w pełnym rozkwicie napełniały powietrze swym delikatnym zapachem.

- Janine.

Rozpoznała ten głos w jednej chwili. Odwróciła się i zobaczyła Zacha idącego w jej stronę. Poczuła, jak serce jej zaczyna bić mocniej. Wydało jej się, że nie widzieli się rok, a nie kilka zaledwie dni. Miała na sobie dżinsy i podkoszulkę, żałowała, że nie była lepiej ubrana. Natomiast Zach wyglądał bardzo elegancko, w świetnie leżącym garniturze z ciemnym krawatem. Była skłonna przyznać, że nie zna go tak dobrze, jak powinna... jako kobieta wychodząca za niego za mąż. Jego zwyczaje, to co lubił, a czego nie, stanowiły dla niej tajemnicę, ale nie wydawało się to takie ważne. Pragnęła poznać tego prawdziwego Zacha.

- Cześć - zawołała, idąc w jego stronę. Patrząc na niego pomyślała, że musi być równie zmęczony jak ona. Najwyraźniej też był bardzo zajęty, choć to na nią spadły wszystkie przygotowania weselne.

Spotkali się w połowie drogi i stanęli nagle. Zach nie przytulił jej, w ogóle nie dotknął jej nawet.

- Czy jest tu jakieś miejsce, gdzie moglibyśmy porozmawiać na osobności?

- Oczywiście - Janine poczuła ściśnięcie w gardle, widząc, jak Zach trzeźwo jej się przygląda. - Czy wszystko w porządku?

Uspokoił ją krótkim skinięciem głowy.

- Jutro jest ten dzień - powiedział, jakby oczekując, że zaskoczy Janine. Nie zaskoczył, choć zrozumiała, co chce jej powiedzieć. Czas uciekał i jeśli któreś z nich chciało się wycofać, był to ostatni moment.

- I? - zapytała, czekając na potwierdzenie decyzji.

Wzruszył ramionami.

Spojrzał na nią zmrużonymi oczami, a potem zaprzeczył ruchem głowy i powiedział:

Odpowiedział jej pochylając się do przodu, ujmując jej twarz w dłonie i całując ją mocno, czule. Kiedy oderwali się od siebie, nie mogli wymówić słowa. Słowa nie były zresztą potrzebne.

Janine wpatrywała się w jego ciemne oczy i nagle poczuła, że brak jej tchu.

W niecałe dwadzieścia cztery godziny później Janine stała obok Zacha, gotowa złożyć swe życie w jego ręce. Nigdy przedtem nie czuła się tak nieswojo, a jednocześnie pełna była ufności.

Zach zachowywał się tak, jakby doskonale rozumiał jej uczucia. Nie spuszczał z niej wzroku, kiedy powtarzała słowa przysięgi.

Kiedy skończyła, Zach objął ją ramieniem i przyciągnął bliżej do siebie. Pastor uśmiechnął się, a potem przeniósł wzrok na grupę pięćdziesięciu osób, rodziny i znajomych, zebranych na trawniku przed domem Antona, i powiedział.

- Przedstawiam wam panią i pana Thomas.

Zanim Janine zdała sobie sprawę, co się dzieje, stała w tłumie gości.

- Janine, Janine - pierwsza ruszyła do niej Pam.

- Wyglądasz przepięknie - powiedziała cicho, a w jej jasnych oczach błyszczały łzy.

- Dziękuję, najmilsza - Janine uściskała młodą przyjaciółkę.

Pam przyjrzała się Zachowi i powoli pokręciła głową.

Zach uniósł brwi i nachylając się do jej ucha, szepnął:

- Nigdy nie wyglądałaś piękniej. Przysięgam ci, że z roku na rok robisz się coraz bardziej podobna do Anny.

Był to największy komplement, jaki mógł jej powiedzieć dziadek. Ze zdjęć, jakie zachował, Janine wiedziała, że jej babka była wyjątkowo piękną kobietą.

W pudelku leżały bielutkie, maleńkie śpioszki. Uśmiechnęła się niepewnie widząc, że patrzą na nią zebrani wokół goście.

Poczuła przywracającą jej pewność siebie dłoń Zacha na ramieniu i usłyszała jego ciepły, nieco rozbawiony głos.

- Masz rację, Pani. Bardzo mi się podoba.

ROZDZIAŁ ÓSMY

Janine siedziała obok Zacha na przednim siedzeniu samochodu. Ubrana w różowy kostium i dobrze dobrany do niego kapelusz z szerokim rondem, ściskała mały bukiecik kwiatów. Chociaż przygotowania do ślubu zajęły tylko siedem dni, wszystko poszło wspaniale.

Zach zaplanował krótką podróżą poślubną. Mógł pozwolić sobie jedynie na trzy dni urlopu, zamiast więc jechać w jakieś wymyślne miejsce, zaproponował, żeby pojechali do jego letniego domku nad oceanem, dwie i pół godziny jazdy samochodem od Seattle. Janine zgodziła się chętnie.

- Przenikliwy, jak zwykle.

Od czasu do czasu zerkała na niego, zastanawiając się, co powinna powiedzieć. Nawet gdyby zdecydowała się poruszyć ten delikatny temat, nie bardzo wiedziała, jak zacząć.

Minęło następne pięć minut, Zach zjechał z autostrady w stronę niewielkiego kurortu nad oceanem. Nie zatrzymał się w dzielnicy handlowej, jechał dalej nad sam brzeg morza. Kiedy wyłączył silnik, słońce zaczęło właśnie zachodzić.

Janine była tak zachwycona domem, że nie mogła wykrztusić słowa.

Mocny podmuch wiatru szarpnął nimi, kiedy wysiadali z samochodu. Janine przytrzymała kapelusz ręką, w której ściskała wciąż bukiet kwiatów, drugą podała Zachowi. Zachodzące słońce rzucało różowy i złoty blask na piaskowe wydmy.

- Dom, słodki dom - powiedział Zach, prowadząc ją w stronę budynku.

Frontowe drzwi otworzyły się, zanim zdążyli do nich podejść i na ganku ukazał się schludny mężczyzna w średnim wieku, który wyszedł ich przywitać. Uśmiechał się serdecznie.

Wciąż przytrzymując ręką kapelusz, Janine odwróciła się, żeby spojrzeć na nowoczesny, jednopiętrowy domek.

- Wejdź do środka - polecił Zach. - Ja przyniosę bagaże.

Janine chciała zaprotestować, gdy nagle zapragnęła, żeby zgodnie ze zwyczajem przeniósł ją przez próg.

Zach wszedł za nią do środka, niosąc bagaże. Nie spojrzał nawet na widok za oknem.

W jadalni na długim, wypoliturowanym, mahoniowym stole nakryto dla dwóch osób. Na stoliku przy oknie z widokiem na ocean stała butelka francuskiego szampana i lód.

Zach wrócił, kiedy zamierzała podejść do kuchenki. Zaległa dziwna cisza. Wreszcie odezwał się pierwszy.

- Położyłem twoje rzeczy w sypialni - stwierdził obcesowo, wsadzając ręce do kieszeni. - Ja będę spał po drugiej stronie korytarza.

Skinęła głową, starając się nie myśleć, dlaczego czuje się tak zawiedziona. Przecież zgodzili się, że przesuną na później swoją noc poślubną.

Janine wyciągnęła z torby strój kąpielowy i szybko się przebrała. Marzyła o ciepłej wodzie. Może uda jej się odprężyć. Zarzuciła na ramię plażowy ręcznik i wróciła do kuchni, ale Zacha nie było nigdzie widać. Nie czekając na niego, wyszła na taras, gdzie znajdował się mały basenik i zanurzyła w gorącej wodzie. Poczuła się jak otulona w miękki, płynny koc, zawinięty tuż pod biustem.

Zach pojawił się w minutę później, wciąż w garniturze. Stanął jakby zaskoczony jej widokiem.

Miał zamiar pracować w swoją noc poślubną! Czuła, że nie ma żadnego prawa komentować tego ani się skarżyć. Postanowiła, że nie okaże ogarniającego ją niezadowolenia.

- Woda jest cudowna - powiedziała tak pogodnie, jak tylko potrafiła, mając nadzieję, że go namówi.

Zach skinął głową, ale unikał wzroku Janine.

- Wygląda... wspaniale - przeciągnął palcami po włosach i popatrzył na nią, jakby chciał jej coś powiedzieć. Ale najwyraźniej zmienił zdanie.

Speszona jego dziwnym zachowaniem, Janine odstawiła kieliszek z szampanem i wstała tak gwałtownie, że woda przelała się przez krawędź basenu.

Zach wypił kolejny kieliszek szampana, jakby to była woda.

Wiedząc, że nie powinna tego robić, wskazała palcem drzwi.

Wzruszyła ramionami, przygotowana z góry na kłótnię.

Podniosła wysoko głowę unikając spojrzenia jego ciemnych oczu. Czuła w gardle gulę wielkości arbuza i bała się cokolwiek powiedzieć.

- To niewiarygodne. Chyba naprawdę traktujesz to poważnie! - najwidoczniej nie potrafił w to uwierzyć. - Jeżeli to dla ciebie takie ważne, z radością zrobię ci tę przyjemność.

Miała ochotę wybuchnąć płaczem, ale udało jej się jakoś powstrzymać.

Janine zbladła. Rozwód to takie brzydkie słowo, poczuła się tak, jakby dostała policzek. Wstrzymywane łzy popłynęły jej po twarzy. Starając się zachować pozory godności, odwróciła się i poszła w stronę domu, zostawiając za sobą mokre ślady.

- Janine - krzyknął Zach. Dogonił ją w kuchni.

Zabiegł jej drogę i zastawił sobą przejście.

- A niech to, Janine, naprawdę nie zamierzałem kłócić się z tobą.

Z wysoko uniesioną głową patrzyła ponad jego ramieniem malowane na żółte kwiaty na ścianie jadalni. Dopiero kiedy łzy przesłoniły jej zupełnie widok, wytarła oczy.

- To nie tylko to. Postanowiłeś od razu zakopać się w pracy. Ilu mężczyzn bierze ze sobą teczkę z dokumentami na swój miodowy miesiąc? Już teraz czuję się jak niepotrzebny bagaż, a jesteśmy małżeństwem dopiero od kilku godzin. - Nie chciała widzieć Zacha u swych stóp, targanego namiętnością, ale też nie spodziewała się, że będzie mu tyle potrzebna co zużyta bielizna. Zach wyglądał na zakłopotanego.

- Nawet nie widzisz, jak bardzo jesteś nieznośny.

Nie odpowiedział jej wprost, tylko patrzył na nią przez długą chwilę, jakby ważąc słowa.

Zach przyjrzał jej się ze zdziwieniem.

Kiedy wróciła do kuchni, ubrana w wełniane spodnie i jasnokremowy sweter, Zach podawał już kolację. Kieliszki napełnione były winem.

- Zanim usiądziemy, muszę coś zrobić.

Ku zdziwieniu Janine podniósł ją. Wyrwał jej się z ust okrzyk zdumienia.

Zach wzruszył ramionami, nie speszony jej słowami.

Z udawanym wysiłkiem otworzył wreszcie drzwi i ceremonialnie wyniósł ją na ganek. Powoli stawiał ją na ziemi, cały czas trzymając blisko przy sobie. Już się nie śmiał.

- Chyba zapomniałem o czymś ważnym - powiedział z czułością w głosie.

Przecież nie umrę od tego pocałunku, pomyślała Janine.

Niezupełnie - mruknął. Odwrócił ją do ciebie i dotknął ustami jej ust. Janine poddała się całkowicie pocałunkowi, objęła go ramionami za szyję. Zadrżała od fali gorąca, która przepłynęła przez nią. To był najcudowniejszy pocałunek w jej życiu, a tego się nie spodziewała. Nie miała pojęcia, dlaczego tak się dzieje. Zach oderwał nagle od niej usta, ale stał z zamkniętymi oczami. Prawie widać było, jak stara się otrząsnąć z wrażenia i kiedy odsunął się od niej, panował już nad sobą zupełnie. Janine westchnęła cichutko. Nie wiedziała, co o tym myśleć.

Minęły dwa dni. Chodzili na długie spacery i zbierali muszle. Wynajęli mopedy i ścigali się wzdłuż plaży. Puszczali w niebo latawce, podziwiając, jak nurkują i wzbijają się w górę. Dzień przed powrotem do Seattle Zach zaproponował, że przygotuje kolację. W związku z tym musiał pojechać do miasta i poczynić odpowiednie zakupy. Dotąd Janine robiła dla nich proste posiłki. Harry miał wolne na czas ich pobytu.

Ruszyła za nim, a kiedy zobaczył, że towarzyszy mu w pewnej odległości, ujął ją zdecydowanie za ramię i odwrócił w przeciwnym kierunku.

- Jestem artystą i muszę pracować w samotności.

Janine ledwie powstrzymała się od śmiechu.

- Żeby kolacja stała się arcydziełem, muszę się skoncentrować nad doborem produktów. Ty, moja najdroższa, najsłodsza żono - dodał dotykając końcem wskazującego palca jej nosa - za bardzo mnie rozpraszasz. W miły sposób, ale jednak rozpraszasz.

Janine uśmiechnęła się, jej serce tańczyło ze szczęścia. Zach rzadko mówił jej miłe słowa, nauczyła się więc cenić jego komplementy.

Podczas gdy wybierał produkty, Janine spacerowała po mieście. Kupiła małą mewę z porcelany, którą nazwała od razu Chester i dużą torbę soli. Potem wiedziona nagłym impulsem sięgnęła też po krem do opalania.

Kiedy wróciła do samochodu, Zach już na nią czekał. Lizała podwójne lody czekoladowe i czuła się bardzo szczęśliwa.

Kiedy pocałunek przedłużał się, poczuła, jak przebiega ją dreszcz. Żadne z nich nie poruszyło się ani nie odezwało. Chciał, żeby pocałunek był delikatny i żartobliwy, ale szybko jego natężenie zmieniło się. Na krótką chwilę jego oczy spochmurniały. Trzymał ją w ramionach i oddychał szybko.

Janine wydało się zabawne, że chociaż byli sami przez dwa dni, to zdecydował się ją pocałować na parkingu pełnym ludzi.

- Nie pamiętałem, że czekoladowe są takie smaczne - powiedział cicho.

Chciał, żeby jego głos zabrzmiał normalnie, ale Janine nie dała się oszukać. Ten pocałunek podziałał na niego tak samo jak na nią. Musiał bardzo się starać, żeby nie pokazać tego po sobie.

Podczas krótkiej drogi do domu oboje byli dziwnie cisi. Do tego momentu spędzali czas razem i dobrze się czuli w swoim towarzystwie. Teraz nagle wszystko się zmieniło.

Janine roześmiała się, wsunęła olejek do opalania do torby, włożyła kostium i wyciągnęła leżak, żeby złapać ostatnie promienie popołudniowego słońca.

Zach wkrótce dołączył do niej, niosąc w wysokiej szklance mrożoną herbatę.

Postawił szklankę koło niej i wrócił do domu.

- Lista moich talentów zadziwiłaby cię - rzucił jej przez ramię.

Bez wątpienia należy do nich całowanie, pomyślała. Ostatnia próba wywołała gwałtowną potrzebę następnych. Gdyby była doświadczoną, wyrafinowaną kobietą, nie miałaby żadnych problemów, by znaleźć się z powrotem w jego ramionach. Ale oni byli mężem i żoną.

Leżąc na plecach z zamkniętymi oczami, Janine wyobrażała sobie, jak to by było cudownie, gdyby Zach wziął ją w ramiona i kochał ją...

Przebudziła się nagle i wbiegła do domu, żeby się przebrać. Kiedy już była prawie gotowa, Zach zawołał, że kolacja gotowa. Wyciągnął stół ogrodowy, ponieważ mieli jeść na werandzie.

- Poczekaj, to zobaczysz. Zaraz wracam.

Zabrzmiało to tak poważnie, że Janine nie mogła się powstrzymać od uśmiechu. Układała w myślach komplementy, którymi mogłaby go obdarzyć - „wyjątkowo pyszna", „odświeżająco odmienna" - kiedy Zach wszedł na taras, niosąc blaszaną puszkę i szczypce.

Postawił przed nią parującą puszkę, jakby był w niej homar na porcelanowym półmisku. Janine pochyliła się do przodu, zaglądając z obawą do środka.

- Kiełbaski. I fasolka - poinformował ją z dumą.

- I pomyśleć, że przez chwilę zwątpiłam w ciebie.

Cała jej ironia zniknęła jednak w chwili, gdy spróbowała jego specjalności. Fasolka była znakomita. Zdziwił ją jeszcze raz, przynosząc deser: małe grahamki posmarowane kremem czekoladowym i podgrzane w piecyku.

Janine zjadła cztery ciasteczka, które Zach nazywał jeszczakami. Wytłumaczył, że kiedy pierwszy raz je zaserwował, wszyscy prosili o jeszcze.

- Nie mam pojęcia, w jaki sposób udało ci się w ogóle pozostać kawalerem - pokpiwała sobie z niego, zapominając na chwilę, że są małżeństwem. - Gdyby rozeszła się wieść o twoich talentach kulinarnych, kobiety pchałyby się drzwiami i oknami do twego domu.

Zach parsknął śmiechem, ale wyglądał na ogromnie z siebie zadowolonego.

Nagle Janine uświadomiła sobie, że nigdy nie pytała Zacha o inne kobiety w jego życiu. Okazałaby się okropnie naiwna, gdyby wierzyła, że nie był nigdy związany z żadną kobietą. Ona przeżyła swoją historię z Brianem. Na pewno i w przeszłości Zacha istniały jakieś kobiety.

Poczekała do wieczora, kiedy siedzieli przed kominkiem, popijając wino i słuchając klasycznej muzyki. Zach był rozprężony, podciągnął jedną nogę i oparł brodę na kolanie. Janine leżała na brzuchu, wpatrując się w ogień.

- Byłeś kiedyś zakochany? - zapytała, starając się, aby pytanie zabrzmiało zupełnie obojętnie.

Zach nie odpowiedział wprost.

Nie odpowiedziała od razu. Kiedyś myślała, że jest zakochana w Brianie. I dopiero niedawno zdała sobie sprawę, że raczej zakochała się wtedy w samej idei miłości. Wraz z uświadomieniem sobie tego przeszłość przestała być tak bolesna.

To prawda. A teraz przestań krążyć dookoła tematu. Czy byłeś kiedyś naprawdę zakochany? Nie musisz mi zdradzać żadnych szczegółów - tylko tak lub nie.

Stał się nagle tak skupiony, że odechciało się jej śmiać. Podciągnęła nogi i usiadła, obejmując ramionami kolana.

Zach przyglądał jej się przez długą chwilę.

- Tak - odpowiedział wreszcie chrapliwym szeptem - Byłem zakochany.

ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY

Zach wypił łyk wina.

- Niedługo potem opuściłem armię. Nie miałem już do tego serca. Maria była inna - dla niej praca i ryzyko, jakie niosła, to było prawdziwe życie. Była najbardziej oddaną, najodważniejszą kobietą, jaką kiedykolwiek poznałem. I chociaż wtedy było to dla mnie bolesne, wiedziałem, że postąpiła słusznie.

Małżeństwo i rodzina znudziłyby ją po roku. Nie zrozum mnie źle. To było bolesne. Kochałem ją bardziej, niż sądziłem, że jest to możliwe. Oboje milczeli przez chwilę. Potem Janine zapytała:

Zach otrząsnął się, jakby z wysiłkiem wracając do teraźniejszości.

Zach wciąż wpatrywał się w ogień i Janine wątpiła, czy w ogóle ją słyszy. Nie potrzebowała kryształowej kuli, żeby wiedzieć , że przypomina sobie piękną Marię.

Dziesięć minut później, kiedy była już w sypialni, usłyszała jego kroki na korytarzu. Wydawało jej się, że przez chwilę zawahał się przed drzwiami, ale powiedziała sobie, że to pewnie jest jej pobożne życzenie.

W chwili kiedy Zach opowiedział jej o swojej wielkiej miłości, Janine czuła, że rośnie w niej jakaś bryła. Wielka gruda ulokowana między sercem i żołądkiem. Z każdym oddechem robiła się coraz większa. Dobry Boże, dlaczego miałaby się przejmować Marią? Zach nigdy nie twierdził, że czuje coś do niej. Nie odebrał jej nic, do czego miałaby prawo.

Godzinę później leżała na boku, nadal w pełni rozbudzona, przyciskając rękami żołądek. Nie miała nic przeciwko temu, że Zach kochał głęboko inną kobietę, ale bolało ją, że nigdy nie pokocha już tak mocno jak wtedy. Powiedział przecież, że żeni się z nią, ponieważ to jest rozsądne z finansowego punktu widzenia. I lubił ją.

Jak jakaś romantyczna idiotka Janine uwierzyła, że pokochają się i będą żyli długo i szczęśliwie, chowając piątkę dzieci w małym domku za białym parkanem.

Zach kochał Marię, która postanowiła służyć swemu krajowi.

Najbardziej patriotyczna rzecz, jaką zrobiła Janine w cały swoim życiu, to oddanie głosu w czasie wyborów. Pomyślała, że dwukrotne wypicie kawy na spotkaniach Czerwonego Krzyża chyba się nie liczy.

Maria była poliglotką. Po dwóch latach nauki francuskiego na studiach Janine mogła się poszczycić świetną znajomością gramatyki, ale w prawdziwej rozmowie czuła się bezradna.

- Po co go w ogóle pytałam - jęczała.

Była absolutnie pewna, że Zach sam nigdy by nie wspomniał o Marii. Zmusiła go do tego. Jaka błogosławiona była wcześniejsza ignorancja! Jaka wygodna! Nigdy nie będzie wielką miłością jego życia.

Kiedy w kilka godzin później Janine usłyszała Zacha włóczącego się po domu, przewróciła się na drugi bok i spojrzała na zegarek, pewna, że jest środek nocy.

Był późny ranek, dawno powinni jechać do domu. Odrzuciła koce i wyskoczyła z łóżka, nieprzytomnie sięgając po szlafrok. Potknęła się i uderzyła się o ścianę. Aż krzyknęła z bólu. Złapała się rękami za nos i zamknęła oczy. Łzy płynęły jej po policzkach.

Nim Janine zdążyła zaprotestować, drzwi sypialni otworzyły się i Zach wkroczył do środka. Spojrzał przez otwarte drzwi łazienki.

- Co się stało?

Janine jedną ręką przyciskała mokry ręcznik do dolnej połowy twarzy, a drugą pokazywała mu drzwi.

Już po chwili krew przestała lecieć. Zach wiedział dokładnie, co należy zrobić. Janine nie miała już ochoty się z nim szarpać.

- Chcesz, to pocałuję i przestanie boleć.

Nie czekając na odpowiedź, Zach pocałował ją. Janine myślała, że serce wyskoczy jej z piersi i nim zdała sobie sprawę z tego, co robi, objęła go ramionami i przywarła do niego bezradnie. Zach całował jej czoło i oczy. Palcami ścierał resztki łez na policzkach. Potem wtulił twarz w jej szyję. Drżąca upajała się jego czułością. Nieważne, co się zdarzyło w przeszłości. W tej chwili, tego dnia Zach należał do niej.

Zach podniósł Janine i zmierzał wyraźnie w stronę łóżka. Gdyby nie dowiedziała się o jego miłości do Marie, może i skusiłoby ją to. Jednak świadomość, że zawsze zajmować będzie odległe, drugie miejsce w jego sercu była ciosem w jej dumę. I w serce. Musi minąć dużo czasu, nim pogodzi się z myślą, że nie ona jest tą kobietą, która budzi w nim namiętność i pasję.

Delikatnie odsunęła go, wiedząc, że nie będzie potrafiła go powstrzymać, jeśli pozostanie tak blisko.

Nie sprzeciwiając się jej decyzji, Zach opuścił ramiona i oparł się o framugę, jakby potrzebował podpory.

Janine nie była w stanie spojrzeć na niego ani się do niego odezwać. Odwróciła się i zaczęła przekładać ubrania z miejsca na miejsce.

- Daję ci pięć minut na spakowanie, a potem zaczynam wynosić rzeczy do samochodu - powiedział chwilę później Zach nieswoim głosem.

Janine skinęła głową czując się bardzo nieszczęśliwa. Nie wiedziała, co mogłaby powiedzieć. On chciał się z nią kochać, a ona go odtrąciła.

Kiedy pakował samochód, Janine ubierała się. Piętnaście minut później wyszła z torbą w ręce. Postanowiła, że będzie chłodna. Ale nie zimna. Przyjacielska - postanowiła - ale nie narzucająca się ze swą przyjaźnią.

- Jestem gotowa - obwieściła, uśmiechając się najbardziej czarująco jak potrafiła.

Zach zamknął dom i parę minut później już byli w drodze. Janine postanowiła, że będzie się zachowywać, jakby nic nadzwyczajnego się nie stało, paplała więc wesoło przez cały czas. Jeśli Zach nawet zauważył, że coś jest nie w porządku, nie dał tego po sobie poznać. On też nie miał, zdaje się, ochoty rozmawiać o tym, co się stało. Najlepiej było zapomnieć o całej sprawie.

Tylko raz zwrócił się do niej. Zapytał, czy jeszcze boli ją nos, ale szybko zapewniła go, że czuje się świetnie. Uśmiechnęła się przy tym pogodnie i natychmiast zmieniła temat.

W Seattle niebo było szare i mżył drobny deszcz. Wjechali do garażu przy mieszkaniu Zacha. W milczeniu pomogła mu rozładować samochód. Jadąc windą na dziesiąte piętro oboje byli dziwnie milczący.

Zach zawahał się na moment przed drzwiami i spojrzał na nią niepewnie.

Skinął głową, zadowolony z jej reakcji.

- To znaczy, kiedy ty będziesz na to gotowa, Janine, nie zmuszam cię przecież.

- W... wiem. - wyjrzała przez panoramiczne okno, przyciskając do siebie ręce, jakby dla uspokojenia serca.

Zach podszedł do biurka i nacisnął guzik odtwarzania automatycznej sekretarki. Natychmiast rozpoczął się nieskończony ciąg nagranych informacji. Wszystkie dotyczyły interesów.

Janine za bardzo ciekawił wygląd mieszkania, by miała tracić czas na wysłuchiwanie wiadomości, które zebrały się podczas trzech dni jego nieobecności. Przechodziła od pokoju do pokoju, pragnąc poznać swój nowy dom. Zauważyła, że Zach dyplomatycznie zostawił jej bagaż pomiędzy drzwiami do dwóch sypialni. Jego torba wniesiona była do jednej z nich. Jeżeliby chciała zostać żoną w całym tego słowa znaczeniu, wystarczyło wnieść rzeczy do jego pokoju. Sprawa mogła zostać załatwiona bez gadaniny.

Janine podjęła decyzję natychmiast. Podniosła torbę i zaniosła ją do pokoju gościnnego. Obejrzała się i zobaczyła Zacha przyglądającego się jej z bolesnym wyrazem twarzy.

Jego spojrzenie powędrowało ponad nią w stronę łóżka w gościnnym pokoju. Uniósł pytająco w górę jedną brew, jakby dając jej możliwość zmiany decyzji.

- Jesteś pewna, że chcesz spać tutaj? - zapytał.

Zach nie przyszedł tego wieczoru na kolację do domu. Kiedy zadzwonił telefon, Janine właśnie brała kąpiel, więc zostawił tylko wiadomość, że wróci późno. Zjadła sama siedząc przed telewizorem. Czuła się opuszczona i niekochana. Wkładała właśnie naczynia do zmywarki, kiedy wrócił.

Zach przejrzał pocztę, chociaż Janine była pewna, że zrobił to już rano.

Oglądali jeszcze przez dobrą godzinę telewizję, a potem zdecydowali, że czas już pójść do łóżek.

Janine przebrała się w swoją piżamę - bardzo zwyczajną, przez cały tydzień nosiła podobne, nie mogła się zmusić do włożenia eleganckiej różowej koszulki, którą dostała od Pam. Wychodziła właśnie z łazienki, trzymając szczoteczkę do zębów w ustach, kiedy wpadła prosto na Zacha. Powiedzieli już sobie wcześniej dobranoc, sądziła więc, że zobaczy go dopiero rano. Nie była przygotowana na to spotkanie i przestrzeń między nimi wydawała się gęsta od tłumionych emocji.

Ledwo powstrzymała się, żeby nie wyciągnąć szczoteczki z ust i powiedzieć mu, że chciałaby być kochana tak bardzo jak Maria.

Wyciągnął ręce, by ją podtrzymać i kiedy nie odskoczyła od razu, prześliznął się ręką po jej gęstych, brązowych włosach, a potem ujął jej twarz w dłonie i zajrzał głęboko w błękitne oczy.

Janine spuściła głowę i zamknęła oczy.

Janine szybko wyciągnęła szczoteczkę.

Trzymał w ręce gruby koc.

- Dziękuję - powiedziała, wychodząc z łazienki, żeby wziąć koc.

Pragnęła, by porwał ją na ręce. Pragnęła miłości. Pragnęła namiętności. A on dawał jej ciepły koc.

Przez chwilę panowała cisza.

- Dobranoc, Janine - powiedział po chwili Zach.

I spojrzał z niechęcią w kierunku gościnnego pokoju.

- Dobranoc - odpowiedziała zakłopotana.

Janine była pewna, że żadne z nich nie spało ani przez chwilę tej nocy. Dzieliła ich ściana, ale równie dobrze mogli znajdować się w dwóch różnych stanach, tak wielki był emocjonalny dystans między nimi.

Rano, kiedy w sypialni Zacha zadzwonił budzik, Janine od dawna już nie spała. Odrzuciła przykrycia, ubrała się i zrobiła kawę, zanim wszedł do kuchni.

Najwyraźniej był zaskoczony jej widokiem.

- Tak się zdarzyło, że już nie spałam, więc równie dobrze mogłam wstać.

Otworzył lodówkę, wyjął sok pomarańczowy i nalał sobie do szklanki.

Wpadła do swej sypialni, skuliła się na brzegu łóżka, zaciskając mocno ręce w pięści.

- Co to wszystko ma wspólnego z tobą i ze mną? - powtórzył szorstko Zach. Nagle wzniósł ręce do nieba. - Co to ma w ogóle wspólnego z. czymkolwiek?

Janine pokręciła tylko głową, wiedząc, że i tak nie będzie umiała nic wytłumaczyć.

Twarz Zacha pociemniała, wcisnął ręce do kieszeni.

- A ty, moja droga, nie wspomniałaś mi ani słowem o Brianie.

Janine była tak zaskoczona, że opadła z powrotem na łóżko. Zach patrzył na nią wyzywająco.

- Pewnie powiedział ci, że Brian mnie okłamał.

Mówił, że mnie kocha, a cały czas spotykał się z inną dziewczyną. - Nagle przyszła jej do głowy zupełnie nowa, jeszcze bardziej dręcząca myśl. - Założę się, że dziadek użył tej historii, żeby zrobiło ci się mnie żal, na tyle żal, byś się zgodził ze mną ożenić.

- Nie Janine.

Ukryła twarz w dłoniach, wstyd palił jej policzki. To było jeszcze gorsze, niż sobie wyobrażała.

- Było ci mnie żal, tak?

Zach przeszedł przez pokój.

Uciekła od niego wzrokiem i przełknęła z trudem ślinę.

- Mówiłem ci wcześniej, - Zach westchnął z rezygnacją - że nie mam zamiaru mówić ci rzeczy, które kobiety tak lubią słuchać. Nie znam się za grosz na romansach. Ale zależy mi na tobie, Janine, naprawdę zależy. Czy to nie wystarczy?

- Potrzebuję czegoś więcej - powiedziała ze smutkiem.

Zach zmarszczył brwi.

- Powiedziałaś mi, zanim jeszcze pobraliśmy się, że nie potrzebujesz romantycznych słówek. Byłaś zadowolona do chwili, kiedy wspomniałem o Marii.

Dlaczego to właśnie zmieniło wszystko między nami.

Stwierdziła, że Zach zaczyna tracić cierpliwość. Spuściła wzrok na puszysty dywan.

- Naprawdę chciałabym ci to wytłumaczyć. Tak mi przykro, Zach, naprawdę mi przykro.

Wydawało się, że upłynęła cała wieczność, zanim Zach odezwał się znowu.

Po tym okropnym poranku stosunki między nimi stały się jeszcze bardziej oziębłe. Zach wychodził do pracy wcześnie rano, a wracał późno, zazwyczaj po kolacji. Janine nigdy nie pytała, gdzie był ani z kim, chociaż nieraz miała ochotę.

Zach okazał się idealnym - jeśli nie mężem - to współlokatorem, serdeczny, grzeczny, nie wchodzący w drogę. Ona z kolei poświęciła się pracy w Klubie Przyjaciół. Robiła wszystko, by ukryć swój smutek przed dziadkiem, ale było to trudne.

- Wyglądasz blado - zauważył, kiedy przyszła do niego w parę dni po powrocie znad oceanu.

- Schudłaś?

Janine starannie przekroiła bułkę. Przez chwilę zastanawiała się, czy poruszyć temat Briana, ale stwierdziła, że to nie ma sensu.

- Mówisz więc, że wszystko jest w porządku między tobą a Zachem - dziadek mruknął powątpiewająco.

- Zabawne, on powiedział dokładnie to samo. Tylko dał mi jeszcze do zrozumienia, żebym nie pchał nosa w nie swoje sprawy. Nie tymi słowami, ale jednak.

- Problem w tym, że chłopak wygląda równie źle jak ty. Nie mogę tego zrozumieć. Jesteście przecież stworzeni dla siebie!

Dziadek sięgnął do kieszeni po cygaro.

Przez długą chwilę nic nie mówił. Przyglądał się cygaru, które trzymał między palcami.

- Jesteś pewna, że nie chcesz, żebym z nim porozmawiał? - zapytał wreszcie.

Uśmiechnęła się na samą myśl o takiej rozmowie.

Dziadek zapalił cygaro i dopiero po chwili odpowiedział.

- Powiem mu.

Janine zasiedziała się u Pam dłużej, niż planowała. Lekcje, w których jej pomagała, nie były trudne, ale Pam błagała, żeby Janine została z nią. Ojciec miał wrócić późno z pracy i dziewczynce obecność Janine była najwidoczniej bardzo potrzebna. Przygotowały razem kolację, którą zjadły, siedząc przed telewizorem, Pam przez cały czas opowiadała o swoich przyjaciołach i w ogóle o życiu.

Była prawie dziewiąta, kiedy Janine wjechała do garażu. Pierwszą rzeczą, jaką zauważyła, był samochód Zacha. Atmosfera między nimi była tak pełna sztucznej serdeczności, że robiło jej się słabo na myśl o spotkaniu z nim, nawet na krótko. Od pamiętnego poranka Zach nie usiłował już z nią rozmawiać na temat jej roli w jego życiu. Janine wcale nie chodziło o kwieciste deklaracje miłości. Po prostu słowo czy dwa trochę serdeczniejsze niż „lubić" czy „czuć sympatię" mogłyby pokazać, że jest dla niego ważna.

Wciągnęła głęboko powietrze, żeby się uspokoić, i ruszyła do domu.

Miała właśnie otworzyć drzwi, kiedy wypadł zza nich Zach jak burza śnieżna.

- Gdzie ty u diabła byłaś? - wykrzyknął.

Janine była tak zaskoczona jego wybuchem, że nic nie odpowiedziała.

- Jako twój mąż chcę wiedzieć dokładnie, gdzie byłaś - Zach zburzył gwałtownie dłonią włosy.

Zdjęła sweter i powiesiła go na wieszaku razem z torebką. Jej milczenie rozwścieczyło Zacha jeszcze bardziej. Z zaciśniętymi pięściami krzyczał dalej.

- Czy ty masz pojęcie, która jest godzina? Czy przyszło ci do głowy, że ja się mogę o ciebie bać?

Janine odwróciła się do niego.

Spojrzał na nią i potrząsnął głową, potem gwałtownie odwrócił się i odszedł.

Parę godzin później Janine obudziła się z lekkiego snu na dźwięk przypominający zawodzenie, dochodzący z sąsiedniego pokoju. Uświadomiła sobie natychmiast, że to Zach. Czyżby męczył go jakiś koszmar nocny?

Odrzuciła koce i ruszyła pospiesznie do jego pokoju. Pełne udręki krzyki stawały się coraz głośniejsze. W słabym świetle z korytarza zobaczyła, jak zwija się na łóżku.

- Zach - krzyknęła podbiegając bliżej.

Usiadła na skraju łóżka i położyła łagodnie rękę na jego ramieniu.

- Obudź się. To sen. To tylko sen. Wszystko dobrze...

Zach otworzył oczy.

- Janine - wyjęczał jej imię jak w udręce i wziął ją w ramiona z taką siłą, że przez moment nie mogła złapać tchu. - Dobry Boże - szepnął tak cicho, że ledwie go usłyszała. - Myślałem, że cię straciłem.

ROZDZIAŁ DZIESIĄTY

Zakrył twarz, jakby odgradzając się od żywych wciąż obrazów własnej wyobraźni, przyniesionych przez sen. Posunął się, robiąc dla niej miejsce na wielkim łóżku. Dotykał nieświadomie jej włosów, muskając od czasu do czasu policzki.

Przytaknął, ale jego oczy nadal były pochmurne, nie spuszczał z niej wzroku. Potem bardzo wolno, jakby spodziewając się, że go odrzuci, przysunął usta jeszcze bliżej do niej.

- Nie mogę znieść myśli, że mógłbym cię utracić. Wolałbym umrzeć.

W tej chwili Janine nie potrafiła odmówić mu niczego. Czekała na pocałunek. Poczuła jego ręce w swych włosach i usta na swoich wargach i nagle wszystko przestało się liczyć poza tym pocałunkiem. Pokonana czułością, jaka ją ogarnęła, poddała się jej.

Z jękiem oderwał swoje usta od jej warg. Trzymał ją blisko przy piersi, oddychając szybko i gwałtownie. Szczęśliwa westchnęła głośno. Słyszała mocne bicie jego serca, gdy przytulała policzek do jego muskularnej piersi.

Uspokajająco głaskał ją po głowie, kiedy mościła sobie wygodne miejsce w jego ramionach. Za każdym razem, kiedy ją całował, Janine czuła się cudownie, a jego pieszczoty poruszały ją głębiej jeszcze niż pocałunki. Czuła, że jest z nim połączona nie tylko ciałem, ale i duszą. Łzy napłynęły jej do oczu, nie mogła ich powstrzymać.

Oboje długo milczeli. Ale Janine nie potrzebowała słów. Zamknęła oczy, starając się zapamiętać na zawsze te bezcenne chwile.

Kiedy Zach odezwał się, jego głos zniżył się prawie do szeptu.

- Moja siostra utopiła się. Nazywała się Beth Ann. Obiecałem, że zawsze będę się nią opiekował i... zawiodłem ją. Nie mógłbym znieść, gdybym i ciebie miał stracić.

Janine przytuliła się do niego mocniej. Wiedziała, jak trudno mu było opowiadać o siostrze.

- Nigdy sobie tego nie wybaczę. - Poczuła, jak jego ciało tężeje, a palce zaciskają się jej na ramionach. - Wspomnienie śmierci Beth Ann nadal mnie nawiedza. Gdybym był przy niej, nie utonęłaby. Ona...

Janine uniosła głową i jej zamglone spojrzenie napotkało jego wzrok.

- Ja byłem za nią odpowiedzialny - odburknął.

Janine podejrzewała, że Zach bardzo rzadko, jeśli w ogóle, zdradzał przed innymi swój ból i poczucie winy z powodu śmierci siostry. Wydał jęk i zacisnął powieki.

Westchnął i uśmiechnął się do niej trochę niepewnie.

Przytulił ją mocno, wdychając jej zapach, napawając się jej obecnością.

- Zostaniesz ze mną?

Skinęła głową, zadowolona, że on jej potrzebuje. Po kilku minutach poczuła, jak zapada w sen. Po równym, spokojnym oddechu Zacha poznała, że już zdążył zasnąć.

Kiedy obudziła się, obok niej leżał Zach. - Jak dwie łyżeczki w pudełku - pomyślała. Jego ramię przerzucone było przez jej biodro. W jakimś momencie w nocy musiała zagrzebać się pod kołdrę, ale w ogóle tego nie pamiętała.

Mały uśmieszek satysfakcji wypłynął na jej usta. Przetoczyła się ostrożnie na plecy, by nie przeszkodzić Zachowi i zaczęła się zastanawiać, co powinna teraz zrobić. Bała się, że kiedy Zach obudzi się i zobaczy ją koło siebie, może pożałować tego, co się stało. W jasnym świetle dnia może czuć się niezręcznie, że opowiedział jej o śmierci siostry i o swoim poczuciu winy.

Janine zamknęła oczy i dyskutowała sama ze sobą. Jeżeli wyślizgnie się z łóżka i wróci do własnego pokoju, on może pomyśleć, że odrzuciła go.

Otworzyła szeroko oczy.

- Wcześnie. Budzik zadzwoni dopiero za parę godzin.

Janine starała się ukryć nutę zawodu w głosie. Była pewna, że nie chciał mieć jej tu przy sobie. Był zakłopotany jej obecnością w jego łóżku.

To jedno słowo było wypełnione tak głębokim uczuciem, że Janine nie wierzyła własnym uszom. Udało jej się odwrócić głowę i spotkać jego spojrzenie. W świetle poranka ujrzała, że jego ciemne oczy pełne są pożądania.

- Przykro mi, że zachowywałam się tak okropnie po... rozmowie o Marii - szepnęła, wpatrując się w niego z uczuciem. - Byłam zazdrosna i wiedziałam, że zachowuję się śmiesznie, ale nie mogłam nic na to poradzić.

Uśmiechnął się szeroko.

- Wybaczę ci, jeśli nigdy mi nie wypomnisz, jak się zachowywałem wczoraj wieczorem, kiedy wróciłaś do domu.

Odpowiedziała mu delikatnym pocałunkiem, a on przyciągnął ją mocno do siebie. Janine wypełniało szczęście. Była w jego ramionach.

- Nie wiem, jak ci powiedzieć to wszystko, co powinnaś usłyszeć, Janine, ale wiem jedno. Kocham cię. Nie mam pojęcia, kiedy to się stało. Po prostu pewnego dnia obudziłem się, wiedząc, jak bardzo jesteś dla mnie ważna. Nie umiałem ci dać wielkiej namiętności, o jakiej marzyłaś, i było mi smutno z tego powodu. Moja miłość jest stała i spokojna. Jest głęboko w moim sercu, i zaufaj mi, ona tam naprawdę jest. Jesteś najważniejszą osobą w moim życiu.

- Z kobietą taką jak ja?

Musnął ją wargami.

- Z kobietą, która ma w sobie ciepło, delikatność i czułość. Która nie myśli tylko o sobie i jest godna - zawahał się - pożądania.

Poczuła, jak coś ściska ją w gardle. Zach uważał, że jest godna pożądania. Chciał się z nią kochać. Nie musiał tego mówić. Widziała pożądanie w jego oczach. Nie była to szaleńcza namiętność, której - jak jej się zdawało - kiedyś pragnęła, ale ta miłość, którą jej okazywał, i pragnienie, które czuła, były częścią niego i działającej na nią silniej niż jakiekolwiek czyny i słowa.

Janine, pogrążając się w ogarniającej ją słabości, wyszeptała tylko.

- Kochaj mnie, Zach.

W tym momencie usta Zacha odnalazły jej wargi. Poczuła jak jego i jej pożądanie zlewa się w jedno. Gdyby miała jeszcze jakiekolwiek wątpliwości, znikłyby w tym momencie jak mgła w słońcu.

Zamknął ją w swym uścisku i przetoczył się na plecy, pociągając ją za sobą. Całym ciałem leżała teraz na nim. Ujął w dłonie jej twarz jakby wciąż w obawie, że go powstrzyma.

- Zrób mnie swoją żoną - szepnęła, sięgając ustami do jego ust.

Zach jęknął, a potem zrobił coś najdziwniejszego i najwspanialszego. Roześmiał się. Dźwięk pełen radości przetoczył się przez cały pokój.

- Moja najsłodsza Janine - powiedział. - Jesteś radością mojego życia.

I jeszcze długo ich radość rozbrzmiewała w westchnieniach i szeptanych słowach miłości.

Dzwonek nie chciał umilknąć. Janine cicho coś wymruczała i sięgnęła ręką, mając nadzieję, że natrafi na źródło hałasu. Ale zanim do niego dotarła, dźwięk urwał się nagle.

- Dzień dobry, żono - wyszeptał Zach blisko jej ucha.

Nie otwierając oczu uśmiechnęła się leniwie.

- Dzień dobry, mężu. - przekręciła się na plecy, wyciągając do niego ramiona. - Miałam przepiękny sen.

Zach zaśmiał się cicho.

Powoli, jakby wbrew swojej woli, otworzyła oczy. Napotkała ciemne spojrzenie pełne pożądania.

- Spóźnisz się do pracy - ostrzegła go.

Jego uśmiech był pełen zmysłowego zadowolenia.

Zach był już godzinę spóźniony, kiedy wreszcie wstał z łóżka i ruszył w stronę prysznica. Janine ubrana w górę od piżamy swego męża powędrowała do kuchni, żeby przygotować dzbanek kawy. Czynności wykonywała automatycznie, myśląc zupełnie o czym innym i uśmiechając się do siebie.

Zach wszedł do kuchni, objął ją w pasie i zaczął całować po karku.

Janine odwróciła się do niego i zajrzała mu w oczy.

Janine westchnęła. Życie w małżeństwie zaczynało jej się podobać.

Zach wrócił do domu dokładnie o piątej. Janine wyszła mu na powitanie. Żadne z nich nie ruszyło się. Patrzyli na siebie, jakby rozłąka trwała lata, a nie kilka krótkich godzin.

Janine poczuła, że kręci jej się lekko w głowie.

Skinął głową i zrobił krok do przodu, odkładając teczkę na stolik.

Jej oczy zaszkliły się.

- Najdroższa, najsłodsza Janine, kocham cię.

Ruszyli ku sobie, ale gwałtownie się zatrzymali na dźwięk dzwonka u drzwi. Pytające spojrzenie Zacha powędrowało na Janine. Wzruszyła ramionami. Nie miała pojęcia, kto to może być.

W chwili gdy Zach otworzył drzwi, do ich mieszkania wpadł Anton. Wyglądał jak człowiek, który powziął bardzo ważną decyzję.

- Wy dwoje, siadajcie tu - rozkazał wskazując na sofę.

Janine spojrzała na Zacha, ale ten był równie zaskoczony jak ona. Wzruszyła więc ramionami i wypełniła polecenie. Zach usiadł tuż przy niej.

Dziadek stanął przed nimi.

- Anton - przerwał mu Zach - jeśli ty...

Jego również dziadek powstrzymał wzrokiem.

Janine odwróciła się w stronę swego męża i czując się trochę głupio, spuściła wzrok.

Dziadek wydał głębokie westchnienie pełne zadowolenia.

Zach ujął Janine za rękę. Podniósł jej dłoń do ust i ucałował.

- Dodaj coś jeszcze - poinstruował go dziadek - Coś takiego, że będziesz bez niej zagubiony i samotny. Kobiety lubią takie rzeczy. Kompletny idiotyzm, wiem, ale konieczny.

- Bez ciebie będę zgubioną, samotną duszą - powtórzył Zach i odwrócił się w stronę dziadka Janine.

- Jak wyszło?

Janine wślizgnęła się w ramiona Zacha. Spojrzeli na siebie z uśmiechem i Janine poczuła, jak serce zaczyna jej mocno bić w oczekiwaniu. Zacisnęła powieki i poczuła jego usta na swoich, usta, które obiecywały lata wspaniałych przeżyć.

Zach skończył pocałunek o wiele za szybko. Janine wiedziała, że i on chciałby przedłużyć tę przyjemność. Z żalem odsunęli się od siebie. Zach spojrzał jej głęboko w oczy i Janine odpowiedziała uśmiechem.

- Doskonale, doskonale.

Zupełnie zapomniała o obecności dziadka. Oderwała wzrok od Zacha i zobaczyła, że dziadek siedzi wygodnie rozparty w fotelu. Wyglądał na bardzo zadowolonego z siebie.

- Dobrze! - stwierdził, podkreślając to skinieniem głowy. Uśmiechnął się leniwie. - Wiedziałem, że potrzebujecie tylko trochę mojej pomocy. A jeżeli idzie wam tak dobrze, to może czas, by pomyśleć o dzieciach.

- Anton - powiedział Zach, powoli podnosząc się. Przeszedł przez pokój i otworzył drzwi. - Jeśli pozwolisz, tym już sam się zajmę.

Zach spojrzał na Janine.



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Macomber Debbie Dobrana para(1)
Macomber Debbie Najpierw ślub
Macomber Debbie Najpierw ślub
Debbie Macomber Najpierw ślub
005 Macomber Debbie Najpierw ślub
Macomber?bbie Najpierw ślub
Macomber Debbie Jedna noc
AR dobrana para
Macomber Debbie Srebrzyste dzwonki
Macomber Debbie Niespodzianki
Macomber Debbie Deszczowe pocałunki
Macomber Debbie Zapominalska panna młoda
158 Macomber Debbie Nadchodza klopoty
Ferrarella Marie Dobrana para
383 Roberts Alison Dobrana para
Balogh Mary Huxtoble Quintet 01 Najpierw ślub

więcej podobnych podstron