Znak siedmiu 03 Kamien Pogan Nora Roberts

background image
background image

NORA ROBERTS

KAMIEŃ POGAN

Tytuł oryginału THE PAGAN STONE BOOK THREE OF THE SIGN OF SEVEN TRILOGY

Dla starych przyjaciół

Gdy nie ma widzenia, naród się psuje

Księga Przysłów 29.18

Nie mam nic do zaoferowania, tylko krew, trud, łzy i pot

Winston Churchill

Mazatlan, Meksyk

Kwiecień 2001

Perłowe promienie słońca różowiły niebo, rozlewały się na błękitnej wodzie i pełzały po białym
piasku, kiedy Gage Turner szedł po plaży. Związał postrzępione sznurówki starych nike'ów i
powiesił sobie buty na ramieniu. Nogawki spodni miał poprzecierane, a same dżinsy już dawno
wyblakły do bieli na szwach. Tropikalny wietrzyk rozwiewał mu włosy, których nie tknęła ręka
fryzjera od ponad trzech miesięcy.

Gage przypuszczał, że w tej chwili nie wyglądał dużo lepiej od bezdomnych, którzy wciąż chrapali
na piasku. Sam raz czy dwa spał na plaży, kiedy szczęście go opuściło, i wiedział, że wkrótce ktoś
ich stąd przepędzi, zanim wypłacalni turyści obudzą się na przynoszoną do pokojów kawę.

Obecnie, mimo potrzeby prysznica i golenia, czuł, że szczęście mu sprzyja. I to bardzo. Z jeszcze
gorącą nocną wygraną w kieszeni mógłby zamienić pokój z widokiem na ocean na apartament.

Korzystaj z okazji, póki możesz, pomyślał, bo jutro może cię oskubać do zera.

Miał coraz mniej czasu, który przesypywał się między palcami zaciśniętej pięści jak ten biały piasek,
całowany przez słońce. Dwudzieste czwarte urodziny Gage'a były odległe o niecałe trzy miesiące, a
już zaczęły powracać sny. Krew i śmierć, ogień i szaleństwo. Wszystko to i Hawkins Hollow
wydawało się odległe o całe światy od dzisiejszego łagodnego, tropikalnego świtu. Ale żyło w nim.

Otworzył szklane drzwi pokoju, wszedł do środka i rzucił buty. Zapalił światło, zasunął zasłony,
wyjął z kieszeni wygraną i niedbale przerzucił plik banknotów. Przy obecnym kursie był do przodu o
jakieś sześć tysięcy dolarów. Niezła noc, całkiem niezła. W łazience zdjął denko puszki z pianką do
golenia i wepchnął banknoty do środka.

background image

Chronił to, co do niego należało. Nauczył się tego już w dzieciństwie, kiedy ukrywał małe skarby,
żeby ojciec nie mógł ich znaleźć i zniszczyć w pijackim widzie. Może i Gage nie miał bladego
pojęcia o edukacji w college'u, ale sądził, że przez te prawie dwadzieścia cztery lata życia nauczył
się całkiem sporo.

Wyjechał z Hawkins Hollow zaraz po skończeniu liceum. Spakował swój dobytek, wystawił kciuk i
zniknął.

Uciekł, pomyślał teraz, zdejmując ubranie. Nie miał kłopotów ze znalezieniem pracy - był młody,
silny, zdrowy i nie wybrzydzał. Ale kiedy kopał rowy, przerzucał drewno, a zwłaszcza podczas
tamtych miesięcy, gdy zalewał go pot na przybrzeżnej platformie, nauczył się ważnej lekcji: więcej
pieniędzy mógł zarobić na kartach niż na swoich plecach.

Hazardzista nie potrzebował domu. Potrzebował jedynie gry.

Gage wszedł pod prysznic i odkręcił gorącą wodę. Spłynęła po opalonej skórze, twardych mięśniach
i gęstych, czarnych włosach

wymagających strzyżenia. Zastanawiał się, czy by nie zamówić do pokoju kawy i czegoś do jedzenia,
ale postanowił najpierw przespać się kilka godzin. Zdaniem Gage'a była to kolejna zaleta jego
zawodu.

Chodził, dokąd chciał, jadł, kiedy był głodny, spał, gdy był zmęczony. Ustanawiał swoje własne
zasady i łamał je, jeśli mu tak pasowało.

Nikt nie miał nad nim władzy.

Nieprawda, musiał przyznać, oglądając białą bliznę biegnącą w poprzek nadgarstka. Absolutnie
nieprawda. Przyjaciele mężczyzny, prawdziwi przyjaciele, zawsze mieli nad nim władzę. A nie było
prawdziwszych przyjaciół niż Caleb Hawkins i Fox O'Dell.

Bracia krwi.

Urodzili się tego samego dnia, tego samego roku, nawet - o ile mu było wiadomo - w tym samym
momencie. Gage nie pamiętał czasów, kiedy ich trójka nie stanowiła... jedności, chyba tak mógł to
określić. Chłopiec z klasy średniej, dziecko hipisów i syn agresywnego pijaka. Pewnie nic nie
powinno ich łączyć, pomyślał Gage z uśmiechem, który ocieplił wyraz jego zielonych oczu. Jednak
byli rodziną, braćmi, na długo przed tym, zanim Cal przeciął ich nadgarstki scyzorykiem, żeby
umocnić przyjaźń rytuałem.

I to zmieniło wszystko. Czy na pewno?, zastanawiał się Gage. A może po prostu otworzyły się drzwi,
które zawsze tam były, czekały?

Pamiętał wszystko tak dokładnie, każdy krok, każdy szczegół. Zaczęło się jak przygoda: trzech
chłopców wyruszyło na tajemną wyprawę do lasu w dniu poprzedzającym ich dziesiąte urodziny.
Obładowani magazynem z panienkami, piwem i fajkami - wkład Gage'a - śmieciowym

background image

jedzeniem i colą od Foxa oraz koszem piknikowym pełnym kanapek i lemoniady, który przygotowała
matka Cala. Oczywiście Frannie Hawkins nie spakowałaby prowiantu, gdyby wiedziała, że jej syn
planował spędzić noc przy Kamieniu Pogan w Hawkins Wood.

Cały ten wilgotny upał, wspominał Gage, muzyka z magnetofonu i absolutna niewinność, którą nieśli
razem z ciastkami z czekoladą i piankami, a którą mieli utracić, zanim wyszli z lasu rano.

Wyszedł spod prysznica i wytarł ręcznikiem mokre włosy. Wtedy bolały go plecy po laniu, które
ojciec sprawił mu poprzedniego wieczoru. Rany pulsowały, gdy siedzieli wokół ogniska na polanie.
Pamiętał to tak samo, jak światło, które migotało i obmywało szary kształt Kamienia Pogan.

Pamiętał słowa, które zapisali i które wypowiedzieli na głos, kiedy Cal czynił z nich braci krwi.
Pamiętał ostry ból spowodowany przez ostrze przecinające skórę oraz dotknięcie nadgarstków Cala i
Foxa, gdy połączyli swoją krew.

I wybuch, żar i lód, siłę i strach, kiedy ich zmieszana krew upadła na spaloną ziemię polany.

Pamiętał, co wyszło spod ziemi, czarną masę, i późniejszy oślepiający błysk. Czyste zło czerni,
oszałamiający blask bieli.

Kiedy wszystko się uspokoiło, na plecach nie miał ani śladu skaleczenia, nie czuł żadnego bólu, a w
dłoni ściskał jedną trzecią heliotropu. Zawsze ją miał przy sobie - tak samo, był tego pewny, jak Cal
i Fox nosili swoje kawałki kamienia. Trzy części całości. Gage przypuszczał, że były identyczne.

W tamtym tygodniu Hollow ogarnęło szaleństwo, które przeszło przez miasto niczym plaga, zarażając
dobrych i normalnych ludzi i zmuszając ich do potwornych czynów. To opętanie powracało na
siedem dni co siedem lat.

Tak, jak on sam, pomyślał Gage. A jaki miał wybór?

Nagi, wciąż wilgotny po prysznicu, wyciągnął się na łóżku. Miał jeszcze czas, wciąż jeszcze mógł
rozegrać kilka partyjek, popatrzeć na gorące plaże i kołyszące się palmy. Zielone lasy i błękitne góry
Hawkins Hollow były tysiące kilometrów od niego - aż do lipca.

Gage zamknął oczy i zasnął niemal natychmiast.

We śnie usłyszał wrzaski i płacz, zobaczył ogień, który z radością pożerał drzewa, domy i ludzkie
ciała. Czuł ciepłą krew na rękach, kiedy ciągnął rannych w bezpieczne miejsce. Na jak długo?,
myślał. Gdzie było bezpiecznie? I kto wiedział kiedy - i czy w ogóle - ofiara nie zamieni się w
napastnika?

Szaleństwo objęło we władanie ulice Hollow.

We śnie stał z przyjaciółmi na południowym krańcu Main Street naprzeciwko stacji benzynowej
Qwik Mart z czterema dystrybutorami. Trener Moser, który poprowadził drużynę Hawkins Hollow
Bucks do zwycięstwa w mistrzostwach piłki nożnej, kiedy Gage był w ostatniej klasie, bełkotał coś
ze śmiechem, oblewając siebie, ziemię i budynki strumieniem benzyny z dystrybutorów.

background image

Biegli do niego we trzech nawet wtedy, gdy Moser uniósł zapalniczkę niczym trofeum, kiedy taplał
się w kałużach benzyny jak chłopiec w kałużach deszczu. Biegli nawet wtedy, gdy z zapalniczki
wystrzelił płomień.

Nastąpił błysk i wybuch, który parzył im oczy i rozrywał uszy. Siła żaru i powietrza odrzuciła Gage'a
w tył tak, że wylądował na jakiejś stercie śmieci, omal nie łamiąc sobie wszystkich kości. Ogień i
oślepiające chmury dymu wystrzeliły pod niebo, a wokoło fruwały kawałki desek, asfaltu, odłamki
szkła i płonące zwoje metalu.

Gage poczuł, jak zrasta się jego złamana ręka i kolano, powodując ból sto razy gorszy niż przy
samym złamaniu. Zacisnął zęby, przetoczył się na brzuch i to, co zobaczył, sprawiło, że serce stanęło
mu w piersi.

Cal leżał na ulicy i płonął jak pochodnia.

- Nie! Nie! Nie!

Gage czołgał się krzycząc, chwytając tlen w skażonym powietrzu. Nieopodal leżał Fox, twarzą do
dołu, w powi ększającej się kałuży krwi.

Wtedy nadszedł on, czarna chmura w płonącym powietrzu, która zamieniła się w mężczyznę.

- Nie potraficie wyleczyć się ze śmierci, prawda, chłopcze?

Gage obudził się zlany potem i roztrzęsiony. Obudził się, czując w

gardle palący smród płonącej benzyny. Już czas, pomyślał.

Wstał, ubrał się i zaczął pakować w powrotną podróż do Hawkins Hollow.

Hawkins Hollow, Maryland

Maj 2008 roku

Sen obudził go o świcie i Gage się wkurzył. Wiedział z doświadczenia, że mając przed oczami
widok płonącej krwi, już nie zaśnie. Im bliżej lipca, im bliżej siódemki, tym bardziej realne i
potworne miewał sny. Wolał już nie dosypiać i działać, niż zmagać się z koszmarami.

Albo wizjami.

Tamtego lipca owego ranka, dawno temu Gage wyszedł z lasu z ciałem, na którym rany same się
goiły, i z darem widzenia przyszłości. Nie sądził, że może w pełni polegać na tych wizjach. Różne
wybory, różne działania, odmienne skutki.

Siedem lat temu wyłączył dystrybutory na stacji Qwik Mart i w ramach dodatkowych środków
ostrożności zamknął trenera Mosera w piwnicy. Nigdy się nie dowiedział, czy w ten sposób ocalił
życie swoich przyjaciół, czy tamten sen był tylko snem.

background image

Ale nie chciał ryzykować.

I nadal nie zamierzał podejmować ryzyka, pomyślał wkładając bokserki, na wypadek gdyby się
okazało, że nie jest w domu sam. Wrócił, tak jak każdego siódmego roku. Tym razem przyszło mu
grać pospołu z

trzema kobietami, które zmieniły trio jego, Foxa i Cala w drużynę sześciorga.

Narzeczona Cala, blond seksbomba Quinn Black, pisarka zainteresowana zjawiskami
paranormalnymi, często spędzała noc w domu swojego chłopaka, dlatego Gage wolał nie schodzić
nago do kuchni po kawę. Jednak dziś rano atrakcyjny dom Cala w lesie wydawał się pusty, bez ludzi,
duchów i wielkiego, leniwego psa Cala, Kluska. I bardzo dobrze, Gage wolał samotność,
przynajmniej dopóki nie wypił porannej kawy.

Domyślał się, że Cal spędził noc w domu, który trzy przyjaciółki wynajmowały w mieście. Fox
wykonał skok na główkę w miłosne życie z seksowną brunetką Laylą Darnell, wi ęc pewnie też
gruchali w sypialni Layli lub w mieszkaniu Foxa nad kancelarią. Tak czy inaczej byli niedaleko, a z
talentem Foxa do czytania w cudzych myślach mogli porozumiewać się bez telefonu.

Gage nastawił kawę i wyszedł na taras.

To w stylu Cala, pomyślał, zbudować dom na skraju lasu, w którym ich życie wywróciło się do góry
nogami. Ale taki był Cal: podejmował określoną decyzję i nigdy się nie poddawał. Zresztą Gage
musiał przyznać, że miejsce było idealne, jeśli na kogoś działał czar natury. Zielone lasy, z ostatnimi
wiosennymi dzikimi dereniami i górskim wawrzynem lśniącym w promieniach słońca, wydawały się
oazą spokoju - jeżeli nie wiedziałeś, co się czai wśród drzew. Tarasowate zbocze przed domem
mieniło się kolorami krzewów i drzew ozdobnych, a u jego stóp szumiał kręty strumień.

To okolica pasowała do Cala jak ulał, tak jak i dama jego serca. Gage doszedł do wniosku, że jego
samego ta wiejska cisza doprowadziłaby do szału w ciągu miesiąca.

Wrócił do kuchni po kawę; wypił mocną i czarną. Drugi kubek zabrał ze sobą na górę. Zanim wziął
prysznic i ubrał się, zaczął go dręczyć niepokój. Spróbował uciszyć go kilkoma pasjansami, ale dom
był zbyt... stabilny. Złapał kluczyki i wyszedł. Poszuka kumpli i jeśli nic się nie dzieje, to może
wyskoczy do Atlantic City na cały dzień, znajdzie sobie jakieś zajęcie.

To była spokojna przejażdżka, ale w końcu Hollow było spokojnym miasteczkiem, kropką na mapie
pośród pofalowanego krajobrazu Marylandu, którego mieszkańcy ożywali jedynie podczas corocznej
parady w Dniu Pamięci, pokazu fajerwerków w parku na czwartego lipca i okazjonalnych
rekonstrukcji bitew z wojny secesyjnej. Oraz, oczywiście, podczas szaleństwa, które ogarniało
miasto co siedem lat.

Nad drogą sklepiały się łuki drzew, obok płynął strumyk. Nagle oczom Gage'a ukazał się widok na
falujące, pełne skalnych jaskiń wzgórza, odległe góry i niebo w kolorze delikatnego, wiosennego
błękitu. To nie było jego miejsce, ani ten sielski krajobraz, ani ukryte pośród niego miasteczko.
Istniały spore szanse, że tu umrze, ale nawet wtedy nie będzie jego. Mimo to Gage postawiłby na

background image

niepewną kartę, że on, jego przyjaciele i trzy kobiety nie tylko przeżyją, ale i pokonają demona, który
nękał Hollow. Że tym razem go unicestwią.

Minął stację Qwik Mart, na której wygrał dzięki przeczuciu lub szczęściu, a potem pierwszy ze
schludnych domów i sklepów stojących wzdłuż Main. Zauważył furgonetkę Foxa przed budynkiem,
gdzie

przyjaciel miał mieszkanie i kancelarię. Kawiarnia i Spiżarnia Ma były otwarte, właśnie serwowano
licznym klientom śniadanie. Kobieta w zaawansowanej ciąży wyszła z piekarni, niosąc dużą białą
torbę i ciągnąc za sobą dziecko. Brzdąc gadał jak najęty, kiedy jego mama kolebała się wzdłuż ulicy.

Dalej stał pusty sklep z upominkami, który wynajęła Layla z myślą o założeniu modnego butiku. Na
samą myśl o tym Gage potrząsnął głową, skręcając na główny plac. Nadzieja żyła, pomyślał, a miłość
dawała jej niezłego kopa.

Zerknął na kręgielnię, niemal lokalną instytucję i spadek Cala. I natychmiast odwrócił wzrok. Dawno,
dawno temu mieszkał nad kręgielnią z ojcem, w smrodzie starego piwa i papierosów, mając
nieustannie poczucie zagrożenia pięściami lub pasem.

Bill Turner wciąż tam mieszkał, nadal pracował w kręgielni i podobno od pięciu lat był trzeźwy.
Gage miał to głęboko w dupie, tak długo, jak staruszek trzymał się od niego z daleka. Myśli o ojcu
paliły go w żołądku, więc je odpędził, odsunął na bok.

Zaparkował przy krawężniku za karmannem ghia - własnością niejakiej Cybil Kinsky, szóstej z
drużyny. Zmysłowa Cyganka miała ten sam dar przewidywania, co on - tak, jak Quinn dzieliła z
Calem zdolność patrzenia w przeszłość, a Layla z Foxem umiejętność czytania tego, co ukryte w
teraźniejszości. Gage przypuszczał, że owa wspólnota czyniła z nich pewnego rodzaju partnerów i to
przypuszczenie kazało mu się mieć na baczności.

Była niezła, musiał to przyznać, rozmyślał ruszając w stronę domu. Mądra, bystra i ostra jak brzytwa.
W innym czasie i w innym miejscu

mógłby się zabawić, rozgrywając z nią kilka partyjek, żeby zobaczyć, kto zwycięży. Ale myśl, że
jakaś zewnętrzna siła, prastare moce i magiczny spisek mogły odegrać rolę w ich spotkaniu,
sprawiła, że Gage bardzo wcześnie powiedział „pas".

Cal i Fox ze swoimi kobietami to zupełnie inna sprawa. Gage po prostu nie był stworzony do
długotrwałych związków, a instynkt podpowiadał mu, że nawet krótkotrwały romans z kobietą taką
jak Cybil byłby zbyt skomplikowany jak na jego gust i styl.

Nie zapukał. Używali wynajętego domu i domu Cala jako pewnego rodzaju baz, więc nie widział
potrzeby.

W środku grała muzyka - coś z New Age, same flety i gongi. Gage odwrócił się, szukając źródła
dźwięku i zobaczył Cybil. Miała na sobie luźne, czarne spodnie i koszulkę, która odsłaniała gładki,
twardy brzuch i szczupłe, umięśnione ramiona. Jej nieposkromione czarne loki spływały kaskadą

background image

spod elastycznej opaski.

Paznokcie u stóp pomalowała jaksraworóżowym lakierem.

Gage patrzył, jak Cybil oparła głowę o podłogę i uniosła całe ciało w górę. Rozsunęła lekko nogi,
trzymając je prosto nad podłogą, po czym skręciła tors, jakby był jakimś zawiasem. Płynnie opuściła
jedną nogę, aż postawiła stopę płasko na podłodze, tworząc z tułowia coś w rodzaju erotycznego
mostu. Zupełnie bez wysiłku zmieniła pozycję, podwijając jedną nogę pod biodro, podczas gdy drugą
uniosła za siebie. Sięgnęła do tyłu i przyciągnęła stopę do głowy.

Gage uznał, że nie ślini się tylko dzięki ogromnej sile woli.

Cybil zginała się i płynęła, układając swoje ciało w -wydawałoby się

- niemożliwe pozycje. Gage nie miał aż tak ogromnej siły woli, żeby nie

wyobrażać sobie, że każda tak giętka kobieta musiała być zadziwiająca w łóżku.

Wygięła się w łuk ze stopą za głową, a błysk w tych głębokich, ciemnych oczach powiedział mu, że
Cybil zdała sobie sprawę z jego obecności.

- Nie przeszkadzaj sobie.

- Nie będę. Już prawie skończyłam. Odejdź.

Z żalem, że nie może zobaczyć finału sesji, Gage poszedł do kuchni i nalał sobie kubek kawy.
Opierając się o blat, zauważył, że poranna gazeta leżała nietknięta na małym stole, psia miska, którą
Cal zostawił tu dla Kluska, była pusta, a miska z wodą obok wypełniona tylko do połowy. Może i
pies już zjadł swoje śniadanie, ale jeśli jadł je ktokolwiek inny, to pozmywał po sobie naczynia.
Ponieważ wiadomości nie interesowały go w tej chwili, usiadł i rozłożył pasjansa. Był w trakcie
czwartego rozdania, kiedy weszła Cybil.

- Ależ z ciebie dziś poranny wesoły ptaszek.

Gage położył czerwoną ósemkę na czarnej dziewiątce.

- Cal jeszcze śpi?

- Wszyscy już ruszyli do akcji. Quinn wyciągnęła go do siłowni. -Nalała sobie kawy i sięgnęła do
pojemnika na chleb. - Bajgla?

- Pewnie.

Przekroiła jeden zgrabnie na pół i włożyła do tostera.

- Zły sen? - Gdy Gage na nią spojrzał, przekrzywiła głowę. - Mnie obudził koszmar o pierwszym
brzasku. Tak samo Cala i Quinn. Nie rozmawiałam z Foxem i Laylą, są u niego, ale myślę, że oni

background image

mieli taką

samą pobudkę. Lekarstwo Quinn to ciężary i maszyny, moje - joga, twoje... - Wskazała na karty.

- Każdy coś ma.

- Skopaliśmy jaja Wielkiemu Złemu Sukinsynowi kilka dni temu. Musimy się spodziewać rewanżu.

- Przy okazji niemal spłonęliśmy - przypomniał jej Gage.

- „Niemal" mi wystarczy. Złożyliśmy z powrotem w całość trzy fragmenty heliotropu, przy użyciu
magii. Odprawiliśmy rytuał krwi. -Popatrzyła na gojącą się ranę biegnącą przez środek dłoni. -1
przeżyliśmy. Mamy broń.

- Której nie potrafimy użyć.

- A on umie? - Cybil wyjęła talerze i topiony ser do bajgli. - Czy nasz demon wie o niej więcej niż
my? Giles Dent nadał kamieniowi moc ponad trzysta lat temu i, jak sądzimy, użył go, żeby uwięzić
demona w postaci Lazarusa Twisse'a w trwającej przez wieki śpiączce.

Mówiąc, kroiła jabłko w zgrabne plasterki. - Twisse nie znał albo nie doceniał mocy kamienia ani
wtedy, ani,najwidoczniej, setki lat później, kiedy go uwolniliście swoim chłopięcym rytuałem i
kamień rozpadł się na trzy równe części. Jeśli będziemy się trzymać tej logiki, musimy uznać, że teraz
też nie ma o tym pojęcia, co daje nam przewagę. Możemy jeszcze nie wiedzieć, jak działa kamień,
ale przynajmniej w ogóle wiemy, że posiada moc. - Odwróciła się i podała Gage'owi talerz z
połową bajgla. -Złożyliśmy z powrotem trzy kawałki heliotropu w całość. Nie tylko Zły Wielki
Sukinsyn włada mocą.

Lekko zafascynowany Gage obserwował, jak Cybil kroi swoją połówkę bajgla jeszcze na pół i
rozsmarowuje na obu ćwiartkach coś, co

mógłby określić jedynie jako cień sera. Obficie posmarował swój kawałek, a ona ugryzła kęs, który
według jego oceny mógł składać się z jakichś sześciu okruszków.

- Może powinnaś po prostu patrzeć na zdjęcie jedzenia zamiast zawracać sobie głowę jego
przygotowywaniem. - Kiedy tylko się uśmiechnęła i wzięła do ust kolejny miniaturowy kęs,
powiedział: -Widziałem, jak Twisse zabijał moich przyjaciół. Widziałem to niezliczoną ilość razy na
niezliczoną ilość sposobów.

Cybil popatrzyła mu w oczy ze zrozumieniem.

- To minus naszych przeczuć, oglądanie wszystkich możliwych scenariuszy w brutalnym
technikolorze. Bałam się, kiedy szliśmy na polanę odprawić rytuał. Nie śmierci, chociaż nie chcę
umierać. Tak naprawdę jestem stanowczo temu przeciwna. Bałam się tego, że przeżyję i będę
patrzeć, jak umierają najbliżsi mi ludzie, a co gorsza, że stanę się za to w jakiś sposób
odpowiedzialna.

background image

- Ale poszłaś.

- Wszyscy poszliśmy. - Wzięła plasterek jabłka i skubnęła. -I nie umarliśmy. Nie wszystkie nasze
sny czy wizje są... wyryte w kamieniu. Ty wracasz na każdą siódemkę.

- Złożyliśmy przysięgę.

- Tak, jak mieliście dziesięć lat. Nie kwestionuję znaczenia dziecięcej przysięgi - ciągnęła - ale
wracałbyś i bez niej. Wracasz dla nich, dla Cala i Foxa. Ja przyjechałam tu dla Quinn, więc
rozumiem potęgę przyjaźni. Nie jesteśmy tacy jak oni, ty i ja.

-Nie?

- Nie. - Cybil wzięła kubek i upiła mały łyk kawy. -To miasto i jego mieszkańcy nie są nasi. Dla
Cala i Foxa, a teraz także dla Quinn i Layli, tu jest dom. Ludzie potrafią posunąć się bardzo daleko,
żeby chronić swój dom. Dla mnie Hawkins Hollow to tylko miejsce, w którym przypadkiem się
znalazłam. Quinn jest moim domem, a teraz także Layla, więc przez związek z nimi także Cal i Fox.
No i chyba ty także. Nie zostawię swojego domu, dopóki nie będę pewna, że jest bezpieczny. Inaczej,
chociaż uznaję całą tę sprawę za intrygującą i fascynującą, nie przelałabym za nią krwi.

Promienie słońca wpadały przez kuchenne okno, otaczając włosy Cybil aureolą i odbijając się od
małych, srebrnych kółek w jej uszach.

- A ja myślę, że jednak tak.

- Naprawdę?

- Tak, bo to wszystko strasznie cię wkurza. Chcesz skopać mu tyłek i między innymi dlatego tu
jesteś i chcesz zostać do końca.

Ugryzła kolejny mikroskopijny kęs bajgla i uśmiechnęła się.

- Masz mnie. Oto my, Turner, dwa niespokojne duchy, które utknęły tu przez miłość i ogólne
wkurzenie. No dobrze, idę pod prysznic -powiedziała. - Czy mógłbyś zostać, przynajmniej zanim nie
wrócą Quinn i Cal? Od przygody Layli z wężami pod prysznicem czuję się nieswojo, kiedy się kąpię,
jak nikogo nie ma w domu.

- Nie ma sprawy. Zamierzasz to dokończyć?

Cybil popchnęła w jego stronę talerz z nietkniętą ćwiartką bajgla. Kiedy wstała, żeby umyć kubek po
kawie, Gage popatrzył na czarnoniebieski siniak na jej ramieniu. To mu przypomniało lanie, jakie
oberwali podczas pełni przy Kamieniu Pogan i że rany Cybil - odwrotnie niż Cała, Foxa i jego
samego - nie goiły się w kilka sekund.

- Masz brzydki siniak na ramieniu.

Wzruszyła ramionami.

background image

- Powinieneś zobaczyć mój tyłek.

- Z wielką chęcią.

Cybil ze śmiechem spojrzała przez ramię.

- Mówiłam retorycznie. Miałam nianię, która uważała, że dobry klaps kształtuje charakter. Myślę o
niej za każdym razem, kiedy siadam.

- Miałaś nianię?

- Tak. Ale pomijając klapsy, lubię myśleć, że sama wykształtowałam swój charakter. Cal i Quinn
powinni zaraz wrócić. Może zrobisz drugi dzbanek kawy?

Gdy wychodziła, Gage uważnie obejrzał jej wspomniany wcześniej tyłek. Pierwsza klasa, uznał.
Cybil była interesującą i jego zdaniem, skomplikowaną mieszaniną cech w bardzo atrakcyjnym
opakowaniu. Miał słabość do atrakcyjnych opakowań, ale wolał prostszą zawartość, jeśli chodzi o
partnerki do gier i zabaw. Jednak jako towarzyszka podczas walki na życie i śmierć Cybil Kinsky
była dokładnie tym, co spełniało zalecenia lekarza.

Na wycieczkę do Kamienia Pogan zabrała ze sobą broń. Małą dwudziestkędwójkę z perłową kolbą i
użyła jej z zimnym spokojem zawodowego strzelca. To ona znalazła opis rytuału krwi i
przeprowadziła dochodzenie genealogiczne, które udowodniło, że Cybil, Quinn i Layla pochodzą od
demona znanego jako Lazarus Twisse i Hester Deale, dziewczyny, którą zgwałcił ponad trzysta lat
temu.

I ta kobieta potrafiła gotować. Zrzędziła przy garnkach, myślał Gage wstając, żeby zrobić drugi
dzbanek kawy, ale potrafiła radzić sobie w

kuchni. Szanował Cybil za to, że zwykle mówiła to, co myślała, a w kryzysowych sytuacjach
zachowywała zimną krew. To nie była słaba kobietka, którą trzeba chronić.

Pachniała jak tajemnica i smakowała jak ciepły miód.

Pocałował ją tamtej nocy na polanie. Oczywiście wtedy sądził, że wszyscy zaraz umrą w wielkim
wybuchu i pomyślał, a co mi tam, do diabła. Ale i tak pamiętał, jak smakowały jej usta.

Chyba rozmyślanie na ten temat nie było zbyt mądre - tak jak zastanawianie się nad faktem, że ona
właśnie teraz jest na górze, naga i mokra. Ale facet musiał mieć jakieś rozrywki podczas przerwy w
walce z prastarym złem. I, co dziwne, Gage nie miał już nastroju na wycieczkę do Atlantic City.

Usłyszał odgłos otwieranych drzwi frontowych i krótki wybuch seksownego śmiechu Quinn. Zdaniem
Gage'a Cal trafił z nią w dziesiątkę, choćby przez sam ten śmiech. Jeśli dodać do tego ponętne ciało,
wielkie, niebieskie oczy, rozum, poczucie humoru i odwagę, to jego przyjaciel miał oczko i pokera z
ręki na raz.

Gage dolał sobie kawy i słysząc kroki Cala, wyjął drugi kubek.

background image

Cal wziął kubek z wyciągniętej ręki Gage'a, powiedział „cześć" i otworzył lodówkę w poszukiwaniu
mleka.

Gage zauważył, że przyjaciel wyglądał cholernie rześko jak na faceta, który był na nogach od świtu.
Wysiłek fizyczny może i uwalniał endorfiny, ale jeśli miałby się zakładać -a uwielbiał zakłady -
postawiłby duże pieniądze, że to dzięki kobiecie jego przyjaciel ma tak sprężysty krok.

Szare oczy Cala były jasne, twarz i ciało zrelaksowane. Ciemnoblond włosy miał wilgotne i pachniał
mydłem, musiał wziąć prysznic w siłowni. Dolał sobie mleka do kawy i wyjął z szafki pudełko
płatków.

- Chcesz?

-Nie.

Cal z mruknięciem nasypał płatków do miski i polał mlekiem.

- Zespołowy sen?

- Na to wygląda.

- Gadałem z Foxem. - Cal, jedząc płatki, oparł się o blat. - On i Layla też mieli sen. A ty?

- Miasto krwawiło - zaczął Gage. - Domy, ulice i każdy, kto miał pecha i był na zewnątrz. Krew
bulgotała na chodnikach, spływała z budynków. I paliła wszystko, po czym płynęła.

- Tak, to samo. O ile mi wiadomo, to pierwszy raz, kiedy cała nasza szóstka miała wspólny
koszmar. To musi coś znaczyć.

- Dzięki naszej szóstce heliotrop jest znowu cały. Cybil pokłada duże nadzieje w tym kamieniu jako
źródle mocy.

-A ty?

- Chyba muszę się z nią zgodzić, o ile moje zdanie ma jakieś znaczenie. Wiem za to na pewno, że
mamy niecałe dwa miesiące na rozgryzienie tajemnicy kamienia. Albo i mniej.

Cal skinął głową.

- On nadchodzi szybciej i jest silniejszy. Ale zraniliśmy go, Gage, już dwa razy wyrządziliśmy mu
sporą krzywdę.

- Lepiej, żeby trzecie koty były za płoty.

Gage nie został długo. Jeśli zachowają dotychczasową rutynę, kobiety spędzą lwią część dnia na
poszukiwaniach odpowiedzi w książkach i internecie. Będą przeglądały swoje katalogi, wykresy i
mapy, próbując spojrzeć na wszystko pod nowym kątem. I będą gadały, gadały i gadały. Cal pójdzie

background image

do kręgielni, a Fox otworzy kancelarię. A on, Gage, był hazardzistą, a nie mógł grać.

Miał cały dzień dla siebie.

Mógłby wrócić do Cala, załatwić kilka telefonów, napisać parę mejli. Miał własny zakres badań. Od
lat interesował się demonologią i legendami, zgłębiał je w przeróżnych zakątkach świata. Kiedy
zestawili jego dane z tym, co znalazły Cybil, Quinn i Layla, okazało się, że wszystko do siebie
pasuje.

Bogowie i demony walczyli ze sobą na długo przed powstaniem człowieka. Stopniowo się wybijali,
więc kiedy na scenę wpełzł ludzki ród, szybko zaczął przewyższać ich liczebnie. Nastał „czas
człowieka", jak to określił Giles Dent według pamiętnika jego kochanki, Ann Hawkins. Wtedy
pozostali tylko jeden demon i jeden strażnik - Gage tego nie kupował, ale w sumie on sam był
zainteresowany tylko jednym demonem. Śmiertelnie ranny strażnik przekazał swą moc i misję
młodemu chłopcu, którego spadkobiercy przekazywali ją sobie przez wieki aż do czasów Gilesa
Denta.

Gage myślał nad tym, prowadząc samochód. Akceptował istnienie Denta, godził się na to, że on i
jego przyjaciele byli spadkobiercami jego i Ann Hawkins. Wierzył, tak jak pozostali, że Dent znalazł
sposób, żeby -naginając lekko zasady i składając ofiarę z ludzi - uwięzić demona i

samego siebie aż do chwili, gdy wieki później trzech chłopców uwolniło złe moce.

Gage mógł nawet zaakceptować, że takie było ich przeznaczenie. Nie musiało mu się to podobać, ale
zdołałby to przełknąć. Ich przeznaczeniem było stanąć z demonem twarzą w twarz, walczyć z nim i go
zniszczyć albo umrzeć. Ostatnio kilka razy składał im wizytę duch Ann Hawkins, sugerując
enigmatycznymi uwagami, że podczas tej siódemki będzie wóz albo przewóz.

Wszystko albo nic. Życie lub śmierć.

Ponieważ większość z jego wizji przedstawiała śmierć, na przeróżne nieprzyjemne sposoby, Gage
nie obstawiał, że to ich drużyna wykona taniec zwycięstwa.

Doszedł do wniosku, że pojechał na cmentarz, ponieważ myślał o śmierci. Wysiadł z samochodu i
wcisnął ręce w kieszenie. Przyjście tu było głupotą. I nie miało sensu, mimo to ruszył przez trawnik
otaczający kamienie i pomniki.

Powinien był przynieść kwiaty, pomyślał, po czym natychmiast potrząsnął głową. Kwiaty także nie
miały sensu. Jaki z nich pożytek dla zmarłych?

Jego matka i dziecko, które usiłowała wydać na świat, nie żyją już od bardzo dawna.

Maj zazielenił trawę i drzewa poruszane lekkim wietrzykiem. Ziemia falowała delikatnymi
wzniesieniami i wgłębieniami; wyrastały z nich surowe szare płyty i wierne białe pomniki rzucające
długie cienie. Matka i dziecko, które z nią umarło, miały białą płytę. Pomimo że minęło wiele, wiele
lat, odkąd był tu ostatnio, Gage pamiętał, jak ją znaleźć.

background image

Pojedynczy kamień był bardzo prosty, mały, zaokrąglony, z wyrytymi jedynie nazwiskami i datami.

CATHERINE MARY TURNER 1954-1982 ROSE ELIZABETH TURNER 1982

Gage ledwo ją pamiętał. Czas zatarł obrazy, dźwi ęki, poczucie jej obecności. Miał tylko bardzo
mgliste wspomnienie, jak matka kładzie jego dłoń na swoim wielkim brzuchu, żeby poczuł kopiące
dziecko. Nosił jej zdjęcie, więc wiedział, że przypomina matkę kolorem włosów, kształtem oczu i
ust. Nigdy nie widział siostry i nikt mu nie powiedział, jak wyglądała. Ale pamiętał, że był
szczęśliwy, bawił się małymi ciężarówkami w plamie słońca wpadającego przez okno. I, tak, nawet
biegł do drzwi, kiedy ojciec wracał z pracy, i krzyczał z radości, gdy ojcowskie ręce unosiły go
wysoko w górę.

Był czas, bardzo krótki, kiedy ręce ojca go podnosiły, zamiast bić. Czas plamy słońca. Potem ona
umarła i dziecko razem z nią, a wszystko stało się ciemne i zimne.

Czy matka kiedykolwiek na niego nakrzyczała, ukarała go, nie miała do niego cierpliwości? Na
pewno czasami. Jednak Gage tego nie pamiętał albo nie chciał pamiętać. Może ją idealizował, ale
komu to szkodziło? Skoro chłopiec tak krótko miał matkę, mężczyzna miał prawo uważać ją za
idealną.

- Nie przyniosłem kwiatów - wyszeptał. - A powinienem był.

- Ale przyszedłeś.

Odwrócił się błyskawicznie i popatrzył w oczy o tym samym kolorze, tym samym kształcie co jego
własne. Matka uśmiechnęła się do niego i Gage poczuł ucisk w sercu.

Ona jest taka młoda - to była jego pierwsza myśl. Młodsza niż on teraz, zdał sobie sprawę, kiedy tak
stali, patrząc na siebie nad jej grobem. Odznaczała się spokojną, klasyczną urodą, pełną prostoty,
dzięki której pozostałaby piękna aż do starości. Ale nie dożyła nawet trzydziestki.

I jeszcze teraz, jako dorosły mężczyzna, poczuł ból na myśl o tej stracie.

- Dlaczego tu jesteś? - zapytał, a na jej ustach znowu rozkwitł uśmiech.

- Nie chcesz, żebym tu była?

- Nigdy wcześniej nie przychodziłaś.

- Może nigdy wcześniej nie patrzyłeś. - Potrząsnęła ciemnymi włosami i odetchnęła głęboko. - Taki
piękny dzień, cały skąpany w majowym słońcu. A ty wyglądasz na tak zagubionego, wściekłego.
Smutnego. Nie wierzysz, że istnieje lepsze miejsce, Gage? Że śmierć jest początkiem nowego życia?

- Dla mnie była końcem. - Wreszcie to powiedział, wyartykułował na głos. - Z tobą umarło to, co
najlepsze.

- Biedny mały chłopiec. Nienawidzisz mnie za to, że cię zostawiłam?

background image

- Nie zostawiłaś mnie. Umarłaś.

- Wychodzi na to samo. - W jej oczach malował się smutek, a może litość. - Nie było mnie przy
tobie i zrobiłam coś gorszego niż zostawienie cię samego. Zostawiłam cię z nim. Pozwoliłam, żeby
zasiał we mnie

ziarno śmierci. Zostałeś sam, bezbronny, z człowiekiem, który bił cię i przeklinał.

- Dlaczego za niego wyszłaś?

- Kobiety są słabe, w twoim wieku musisz już to wiedzieć. Gdybym nie była słaba, zostawiłabym
go, zabrała ciebie i opuściła jego i to miejsce.

- Obróciła się lekko, żeby popatrzeć na Hollow. W jej oczach było coś jeszcze - teraz Gage dostrzegł
ten błysk - coś ostrzejszego niż litość. -Powinnam była chronić i ciebie, i siebie. Mogliśmy żyć razem
daleko stąd. Ale mogę chronić cię teraz.

Gage obserwował jej ruchy, sposób, w jaki opadały jej włosy, jak trawa falowała wokół jej stóp.

- W jaki sposób umarli mogą chronić żywych?

- Widzimy więcej. Więcej wiemy. - Odwróciła się do niego i wyciągnęła ręce. - Pytałeś, po co tu
jestem. Właśnie po to. Żeby cię chronić, czego nie robiłam za życia. Żeby cię ocalić. By ci
powiedzieć, żebyś odszedł, wyjechał stąd. Zostaw to miejsce. Tu nie ma nic oprócz śmierci i
nieszczęścia, bólu i straty. Odejdź stąd i żyj. Zostań, a umrzesz, będziesz gnić w ziemi tak samo jak
ja.

- No widzisz, aż do tej chwili szło ci całkiem nieźle. - Gage czuł lodowatą, ognistą wściekłość, ale
głos miał opanowany. - Może i bym to kupił, gdybyś dalej ciągnął tę rolę mamusi syneczka. Ale za
bardzo się pośpieszyłeś.

- Chcę tylko, żebyś był bezpieczny.

- Chcesz, żebym umarł albo przynajmniej stąd wyjechał. Nigdzie się nie wybieram, a ty nie jesteś
moją matką. Więc wyskakuj z tej kiecki, dupku.

- Mamusia będzie musiała dać ci za to klapsa. - Demon skinął ręką i powietrze eksplodowało. Siła
podmuchu zwaliła Gage'a z nóg. Kiedy próbował się podnieść, demon zaczął zmieniać postać.

Z jego oczu, które stały się czerwone, zaczęły płynąć krwawe łzy, wył ze śmiechu.

- Niegrzeczny chłopiec! Ukarzę cię najsurowiej ze wszystkich złych chłopców! Obedrę cię ze
skóry, wypiję twoją krew, obgryzę kości.

- Tak, tak, jasne. - Gage nonszalancko wsunął kciuki w przednie kieszenie.

Twarz jego matki przemieniła się w coś potwornego, nieludzkiego. Ciało zgięło się, z tyłu wyskoczył

background image

garb, dłonie i stopy zamieniły się w pazury, a potem w kopyta. Nagle wszystko skręciło się w
falującą bezkształtną masę, która zatruła powietrze odorem śmierci.

Wiatr dmuchnął smrodem prosto w twarz Gage'a, ale on zaparł się mocno obiema nogami i stał dalej.
Nie miał żadnej broni i po krótkiej kalkulacji postanowił zaryzykować. Zwinął dłoń w pięść i rąbnął
w cuchnącą czerń.

Żar był obezwładniający. Gage wyrwał dłoń i uderzył znowu. Ból zaparł mu dech w piersi, więc
nabrał więcej powietrza i walnął po raz trzeci. Demon wrzasnął. Z wściekłości, pomyślał Gage.
Słyszał tę czystą wściekłość, nawet kiedy przeleciał nad grobem matki i rąbnął ciężko o ziemię.

Teraz demon stał nad nim na szczycie nagrobka, w postaci chłopca, którą często przybierał.

- Będziesz błagał o śmierć - wysyczał. - Będziesz mnie błagał jeszcze długo po tym, jak rozedrę
pozostałych na strzępy. Będę się tobą żywił przez lata.

Gage otarł krew z ust i uśmiechnął się mimo napływających mdłości.

- Chcesz się założyć?

Demon w postaci chłopca zanurzył dłonie we własnej piersi i rozerwał ją na pół, po czym zniknął,
śmiejąc się jak szaleniec.

- Pieprzony wariat. Ten sukinsyn jest pieprzonym wariatem. - Gage siedział przez chwilę, próbując
złapać oddech i oglądając dłoń. Była poharatana, pokryta pęcherzami, z których sączyła się ropa, i
płytkimi rankami, które zdaniem Gage'a pochodziły od kłów. Czuł, jak rany się goją, sprawiając mu
obezwładniający ból. Przytrzymując ramię drugą ręką, wstał i zachwiał się, kiedy wskutek zawrotów
głowy ziemia zakołysała mu się pod stopami.

Musiał znowu usiąść, oprzeć się plecami o grób matki i siostry, dopóki nie przeszły mu mdłości, a
świat nie przestał wirować. W pięknym majowym słońcu, w miejscu, gdzie tylko umarli
dotrzymywali mu towarzystwa, Gage oddychał miarowo pokonując ból, koncentrował myśli na
gojeniu ran. W miarę jak ustępowało pieczenie, odzyskiwał równowagę.

Wstał, obrzucił grób ostatnim spojrzeniem, odwrócił się i odszedł.

* * *

Gage wstąpił do kwiaciarni i kupił kolorowy wiosenny bukiet, na widok którego pracująca tam Amy
zachodziła w głowę, kim może być szczęśliwa wybranka. Gage zostawił ją z tym pytaniem. Trudno
byłoby

wytłumaczyć -i to nie jej cholerny interes - że jego myśli krążyły wokół kwiatów i matek.

To jeden z problemów - a zdaniem Gage'a znalazłoby się ich mnóstwo - z małymi miejscowościami.
Wszyscy chcieli wiedzieć wszystko o innych albo udawali, że chcą. A kiedy nie wiedzieli
wystarczająco dużo, zmyślali i przysięgali, że to święta prawda.

background image

Mnóstwo ludzi w Hollow szeptało i plotkowało na jego temat.

Biedny dzieciak, zły chłopak, same kłopoty, chwała Bogu, że zniknął. Może to go raniło od czasu do
czasu i może ostrze wchodziło głębiej, kiedy był młodszy. Ale miał coś, co mógł chyba nazwać
balsamem. Miał Cala i Foxa. Miał rodzinę.

Jego matka odeszła bardzo dawno temu, dzisiaj ostatecznie zdał sobie z tego sprawę, rozmyślał,
wyjeżdżając z miasta. Dlatego wykona gest, który powinien był zrobić już dawno.

Oczywiście może jej nie być w domu. Frannie Hawkins nie pracowała poza domem - w dokładnym
tego słowa znaczeniu. Jej pracą był dom i przeróżne komitety, którym przewodziła lub do których
należała. Jeśli w Hollow działał jakiś komitet, stowarzyszenie albo organizacja, było prawie pewne,
że matka Cala maczała w tym palce.

Zaparkował za czystym samochodem, który rozpoznał jako jej własność, na podjeździe schludnego
domu, gdzie mieszkała rodzina Hawkinsów, odkąd tylko Gage sięgał pamięcią. Energiczna kobieta,
która prowadziła ten dom, klęczała na kwadracie jaskraworóżowej pianki i sadziła - chyba petunie -
na skraju już i tak imponującego klombu.

Lśniące blond włosy przykryła słomkowym kapeluszem z szerokim rondem, na rękach miała grube,
brązowe rękawice. Gage uznał, że uważała

granatowe spodnie i różową koszulkę za strój roboczy. Słysząc samochód, odwróciła głowę, a na
widok Gage'a uśmiech rozświetlił jej ładną twarz.

To zawsze mu się wydawało małym cudem. To, że się uśmiechała szczerze na jego widok. Wstała,
zdejmując rękawice.

- Jaka miła niespodzianka. I spójrz tylko na te kwiaty! Są prawie tak wspaniałe jak ty.

- Przywiozłem drewno do lasu.

Frannie dotknęła jego policzka, po czym wzięła bukiet.

- Nigdy nie mam dosyć kwiatów. Chodźmy do domu, wstawię je do wody.

- Przeszkodziłem ci.

- Praca w ogrodzie nie ma końca. Nie mogę przestać się z tym bawić.

Gage wiedział, że w domu było tak samo. Frannie zmieniała obicia

mebli, szyła, malowała, robiła małe artystyczne ozdoby. A jej dom był zawsze ciepły, gościnny, bez
śladu sztywności czy zadęcia.

Zaprowadziła go przez kuchnię do pralni, gdzie, będąc Frannie Hawkins, miała specjalny zlew do
układania kwiatów.

background image

- Wstawię je tylko do wody i zrobię nam coś zimnego do picia.

- Nie chcę zabierać ci czasu.

- Gage. - Machnęła ręką, żeby uciszyć jego protesty, po czym wyjęła wazon i napełniła go wodą. -
Usiądź sobie z tyłu na patio, jest zbyt ładnie, żeby siedzieć w domu. Przyniosę nam mrożonej herbaty.

Zrobił, jak powiedziała, głównie dlatego że musiał pomyśleć, co dokładnie chciał jej powiedzieć i w
jaki sposób to zrobić. Ogrodem z tyłu domu też już się zajęła. Wszystkie kolory, kształty i faktury
wydawały się

magicznie idealne i zupełnie naturalne. Gage wiedział, że Frannie co roku szkicowała plany rabat i
gazonów.

Odwrotnie niż matka Foxa, Frannie Hawkins nigdy nie pozwalała nikomu pielić. Nie ufała nikomu, że
zamiast zielska nie wyrwie petunii czy innych kwiatów. Ale Gage przez lata przerzucił u niej dobrą
stertę ściółki i kamieni. Chyba dzięki temu jej ogród jak z okładki magazynu należał trochę do niego,
w bardzo ograniczonym sensie.

Frannie wyszła na patio, niosąc pękaty zielony dzbanek mrożonej herbaty z kilkoma listkami mięty,
szklanki do kompletu i talerz ciasteczek. Usiedli przy zacienionym stole z widokiem na przyciętą
trawę i powódź kwiatów.

- Zawsze będę pamiętał ten ogród - powiedział Gage. - Farma rodziców Foxa była jak świat
przygód, a to jak...

Frannie roześmiała się.

- Co? Obsesja mamy Cala?

- Nie. Coś pomiędzy krainą czarów a sanktuarium. Jej uśmiech nabrał ciepła.

- Jak ślicznie to nazwałaś.

Nagle Gage zdał sobie sprawę, że wie, co chce powiedzieć.

- Twoje drzwi zawsze były dla mnie otwarte. Rozmyślałem dziś o różnych sprawach. Ty i matka
Foxa zawsze witałyście mnie z otwartymi ramionami. Nigdy, przenigdy, nie zamknęłyście mi drzwi
przed nosem.

- A dlaczego, u Boga Ojca, miałabym to zrobić? Gage popatrzył prosto w jej ładne, niebieskie
oczy. -Mój ojciec był pijakiem, a ja wiecznie sprawiałem problemy.

- Gage!

- Jeśli Cal i Fox mieli kłopoty, to prawdopodobnie ja ich w nie wpakowałem.

background image

- Myślę, że oni sami też nieźle sobie radzili.

- Ty i Jim zadbaliście, żebym miał dach nad głową, daliście mi jasno do zrozumienia, że to może
być wasz dach, że przyjmiecie mnie zawsze, gdy będę tego potrzebował. Trzymaliście mojego ojca
na posadzie w kręgielni nawet wtedy, kiedy powinniście byli go wyrzucić, i robiliście to dla mnie. I
nigdy nie daliście mi odczuć, że to jałmużna. Wy i rodzice Foxa dbaliście, żebym miał czyste ubranie,
buty i pracę, bym mógł zarobić na drobne wydatki. I nigdy nie daliście mi odczuć, że robicie to z
litości nad tym biednym dzieciakiem Turnera.

- Nigdy nie myślałam o tobie, a Jo Barry też na pewno nie, jako o „biednym dzieciaku Turnera".
Byłeś i jesteś synem mojej przyjaciółki. Twoja matka była moją przyjaciółką, Gage.

- Wiem. Ale i tak mogliście zabronić Calowi przyjaźnienia się ze mną. Wielu ludzi tak by
postąpiło. To był mój pomysł, żeby tamtego wieczoru pójść do lasu.

Frannie posłała mu czysto matczyne spojrzenie. -I żaden z nich nie miał z tym nic wspólnego?

- Oczywiście, że tak, ale to był mój pomysł i pewnie wiedzieliście o tym dwadzieścia lat temu. I
nadal wasze drzwi stały dla mnie otworem.

- Nic z tego, co się wydarzyło, nie jest twoją winą. Niewiele wiem o tym, co teraz robicie, cała
wasza szóstka, co odkryliście, co planujecie dalej. Cal trzyma przede mną wszystko w tajemnicy, a ja
mu na to pozwalam. Ale wiem wystarczająco dużo, by mieć pewność, że to, co się stało przy
Kamieniu Pogan, kiedy byliście dziećmi, nie było twoją winą. I

wiem, że gdyby nie wy trzej i to wszystko, co zrobiliście, co zaryzykowaliście, nie siedziałabym tu
na swoim patio w ten piękny majowy dzień. Bez was nie byłoby Hawkins Hollow, Gage. Bez ciebie,
Cala i Foxa to miasto stałoby się martwe.

Położyła mu dłoń na ręku i uścisnęła.

- Jestem z ciebie taka dumna.

Z nią, zwłaszcza z nią, Gage musiał być absolutnie szczery.

- Nie przyjechałem tu dla miasta.

-Wiem. Iz jakiegoś niewytłumaczalnego powodu jestem z ciebie jeszcze bardziej dumna. Jesteś
dobrym człowiekiem, Gage. Jesteś -powtórzyła z mocą, widząc protest na jego twarzy. - I nigdy mnie
nie przekonasz, że może być inaczej. Jesteś dla mojego syna najlepszym przyjacielem. Najlepszym
bratem. Moje drzwi nie tylko stoją przed tobą otworem. To jest twój dom, kiedykolwiek będziesz go
potrzebował.

Gage potrzebował chwili, żeby się uspokoić.

- Kocham cię. - Popatrzył jej w oczy. - Chyba przyszedłem właśnie po to, żeby ci to powiedzieć.
Nie pamiętam dobrze swojej matki, ale pamiętam ciebie i Jo Barry. Zmieniłyście moje życie.

background image

- Och. No i masz babo placek. - Z jej oczu popłynęły łzy, więc wstała i objęła go mocno.

Żeby dokończyć dzieła, Gage pojechał do sklepu ogrodniczego zaraz za miastem. Doszedł do
wniosku, że Joanne Barry wolałaby roślinę niż kwiaty, więc wybrał kwitnącą orchideę. Pojechał na
farmę i kiedy nie zastał nikogo w domu, zostawił kwiat na dużej werandzie z liścikiem pod doniczką.

To i rozmowa z Frannie uspokoiły jego nerwy skołatane wizytą na cmentarzu. Pomyślał, żeby wrócić
do domu i poszukać trochę na własną rękę, ale upomniał siebie, że - czy tego chce czy nie - jest
członkiem zespołu. Jego pierwszy wybór padł na Foxa, ale kiedy przejeżdżał obok kancelarii,
podjazd był pusty. Zapewne jest w sądzie, uznał Gage, albo na spotkaniu z klientem. Nie było mowy,
żeby odwiedził Cala w kręgielni, gdzie wciąż pracował jego stary.

Zawrócił więc i pojechał w stronę domu dziewczyn. Wyglądało na to, że ten dzień miał spędzić w
towarzystwie dam.

Przed domem stały samochody Cybil i Quinn. Gage wszedł do domu tak samo jak rano, bez pukania.
Myśląc o kawie ruszył do kuchni, kiedy na szczycie schodów pojawiła się Cybil.

- Dwa razy w ciągu jednego dnia - powiedziała. - Tylko mi nie mów, że stałeś się towarzyski.

- Chcę kawy. Jesteście z Quinn w gabinecie?

- Takie z nas dwie pracowite pszczółki uwijające się przy demonach.

- Zaraz dojdę.

Zanim się odwrócił, zobaczył, jak seksownie uniosła brew. Zaopatrzony w kubek kawy poszedł na
górę. Quinn siedziała przed komputerem, stukając szybko w klawiaturę. Nie przerwała, nawet kiedy
podniosła wzrok i posłała mu promienny uśmiech.

- Cześć, siadaj.

- Nie, dzięki. - Gage podszedł do rozwieszonej na ścianie mapy miasta i przyjrzał się kolorowym
szpilkom, z których każda oznaczała incydent związany z działaniem sił zła.

Zauważył, że cmentarz nie był ulubionym miejscem demona i przeniósł wzrok na wykresy i słupki,
które zrobiła Layla. W nich także cmentarz nie występował jako ulubione miejsce „nawiedzania" - z
braku lepszego określenia. Może był zbyt banalny i ograny jak na standardy Wielkiego Złego
Sukinsyna.

Za plecami Gage'a Cybil wpatrywała się w ekran laptopa.

- Znalazłam źródło, według którego heliotrop był pierwotnie częścią wielkiej Alfy - albo Kamienia
Życia. To interesujące.

- Czy piszą tam, jak zabić skurwysyna?

background image

Cybil podniosła na chwilę wzrok i przemówiła do pleców Gage'a.

- Nie. Jednak jest tu opisana wojna między ciemnością i światłem, Alfą i Omegą, bogami i
demonami, zależy od wersji mitologii. Podczas tych wojen wielki kamień eksplodował i rozpadł się
na mnóstwo kawałków nasączonych krwią i mocą bogów. A te fragmenty zostały podarowane
strażnikom.

- Poczekaj. - Quinn przestała pisać i odwróciła się twarzą do Cybil. -To pasuje. Jeśli tak było,
Dent dostał krwawnik, bo był strażnikiem. A sam z kolei przekazał kamień podzielony na trzy równe
części naszym chłopcom.

- Inne źródła podają, że heliotrop jest stosowany w magicznych rytuałach jako kamień, który dodaje
siły fizycznej i przyśpiesza gojenie ran.

- Znowu bingo - powiedziała Quinn.

- Znany jest też z tego, że reguluje kobiecy cykl menstruacji.

Gage odwrócił się na te słowa.

- Czy mogłabyś?

- Oczywiście - odpowiedziała Cybil ze spokojem. -Ale, co dla nas ważniejsze, według wszystkich
źródeł heliotrop jest kamieniem, który leczy.

- To już wiemy. Cal, Gage i ja odrobiliśmy pracę domową na temat kamienia całe lata temu.

- Wszystko sprowadza się do krwi - ciągnęła Cybil. -To także wiemy. Krwawa ofiara, więzy krwi,
krwawnik. I do ognia. Ogień występował w wielu incydentach i był głównym czynnikiem tej nocy,
kiedy starli się Dent i Twisse oraz tego wieczoru, gdy ty, Cal i Fox urządziliście sobie piknik pod
Kamieniem Pogan. I na pewno wtedy, kiedy nasza szóstka połączyła kamień z powrotem w jedną
całość. Pomyśl o tym, co się dzieje, kiedy potrzesz jeden kamień o drugi? Powstaje iskra, a z iskry
płomień. Rozpalenie ognia było prawdopodobnie pierwszym magicznym działaniem człowieka.
Heliotrop - kamień i krew. Ogień nie tylko pali, ale też oczyszcza. Może to ogień go zabije.

- Co, chcesz stać i pocierać o siebie dwa kamienie w nadziei, że magiczna iskra padnie na
Twisse'a?

- Czyż nie jesteś dziś w doskonałym nastroju?

- Gdyby ogień mógł go zabić, już by nie żył. Widziałem, jak jeździ na płomieniach jak na cholernej
desce surfingowej.

- To był jego ogień, nie nasz - wytknęła Cybil. - Nasz to ogień wykrzesany z kamienia Alfa, z
fragmentu, który bogowie przekazali wam przez Denta. Stopienie go w całość tamtej nocy
spowodowało cholerną eksplozję.

background image

- Jak proponujesz rozpalić magiczny ogień jednym kamieniem?

- Pracuję nad tym. A ty? - spytała zaczepnie Cybil. -Masz jakiś lepszy pomysł?

Nie po to tu przyszedł, upomniał samego siebie Gage. Nie przyszedł, żeby debatować o magicznych
kamieniach i wyczarowaniu boskiego ognia. Nie był nawet do końca pewien, dlaczego prowokował
Cybil. W końcu to ona przeprowadziła całą operację scalenia trzech części kamienia w jedną.

- Nasz lokalny demon złożył mi dzisiaj wizytę.

- Dlaczego od razu nie powiedziałeś? - Ouinn natychmiast sięgnęła po dyktafon. - Gdzie, kiedy,
jak?

- Na cmentarzu, niedługo po tym, jak stąd wyszedłem.

- Która to mogła być godzina? - Quinn popatrzyła na Cybil. - Około dziesiątej. A zatem między
dziesiątą a dziesiątą trzydzieści? - zapytała Gage'a.

- Jakoś tak. Nie patrzyłem na zegarek.

- W jakiej postaci przyszedł?

- Mojej matki.

Ouinn popatrzyła na niego ze współczuciem.

- Och, Gage, tak mi przykro.

- Czy robił to już wcześniej? - chciała wiedzieć Cybil. - Pojawiał się pod postacią kogoś, kogo
znałeś?

- Nowa sztuczka. Dlatego przez chwilę dałem się nabrać. W każdym razie wyglądał jak ona, tak,
jak ją pamiętam. Chociaż właściwie nie pamiętam jej zbyt dobrze. Wyglądał jak ona na zdjęciach,
które widziałem.

Jak na zdjęciu, które ojciec trzymał na stoliku przy łóżku.

- Była... był... młoda - ciągnął. - Młodsza niż ja i miała na sobie letnią sukienkę.

Teraz usiadł i popijając chłodną kawę, opowiedział o wszystkim, referując rozmowę niemal słowo
po słowie.

- Uderzyłeś go? - zawołała Quinn.

- Wtedy mi się wydawało, że to dobry pomysł. Cybil wstała bez słowa, podeszła do Gage'a i
wzięła go za rękę. Obejrzała grzbiet dłoni, wnętrze, palce.

background image

- Ani śladu. Ciekawa byłam, czy rany kompletnie się zagoją, jeśli zada ci je sam demon.

- Nie powiedziałem, że mnie zranił.

- Oczywiście, że cię zranił. Wbiłeś pięść w brzuch bestii, w dokładnym tego słowa znaczeniu.
Jakie to były rany?

- Oparzenia, ślady zębów. Skurczysyn mnie ugryzł. Bije się jak baba.

Cybil przekrzywiła głowę, doceniając poczucie humoru Gage'a.

- Ja jestem babą i nie gryzę... nie w walce. Jak długo się goiły?

- Trochę. Może godzinę.

- Znacznie dłużej niż gdybyś się poparzył zwykłym ogniem. Jakieś efekty uboczne?

Gage już miał wzruszyć ramionami, ale przypomniał sobie, że każdy szczegół ma znaczenie.

- Lekkie mdłości, zawroty głowy. Ale bolało jak wszyscy diabli, więc to zrozumiałe.

Cybil przekrzywiła głowę i popatrzyła na niego z namysłem.

- Co robiłeś potem? Od incydentu minęło kilka godzin.

- Miałem kilka spraw do załatwienia. Teraz podbijamy karty zegarowe?

- Po prostu jestem ciekawa. Zapiszemy to i zaznaczymy na wykresie. Zaparzę herbatę. Masz ochotę,
Quinn?

-Napiłabym się piwa korzennego, ale... - Quinn uniosła butelkę wody. - Zostanę przy tym.

Cybil wyszła, a Gage przez chwilę bębnił palcami po udzie, po czym

wstał.

- Idę dolać sobie kawy.

- Idź. - Quinn patrzyła na niego z namysłem, dopóki nie wyszedł. Nie tylko kamienie krzesały iskry
przy zderzeniu, pomyślała.

Cybil wstawiła wodę, wyj ęła imbryk i odmierzyła porcję herbaty. Kiedy Gage wszedł. do kuchni,
wyjęła jabłko z miski, przekroiła je na zgrabne ćwiartki i podała mu jedną.

-I znowu tu jesteśmy. - Wyj ęła talerz, pokroiła drugie jabłko i dodała kilka gałązek winogron. -
Kiedy Quinn mówi o piwie korzennym, to oznacza, że potrzebuje przekąski. Jeśli masz ochotę na coś
bardziej treściwego, to w lodówce jest coś na kanapki i zimna sałatka z makaronem.

background image

- Nie, dziękuję. - Patrzył, jak Cybil dodaje kilka krakersów i ser w kostkach. - Nie musisz się
złościć.

Cybil uniosła brew.

- A dlaczego miałabym się złościć?

- No właśnie.

Wzięła plasterek jabłka i opierając się o blat, ugryzła miniaturowy

kęs.

- Źle mnie zrozumiałeś. Zeszłam do kuchni, bo chciałam zrobić sobie herbatę, a nie dlatego, że
byłam na ciebie zła. Nie czułam irytacji. Prawdopodobnie nie spodoba ci się to, co czułam, co nadal
czuję.

- Co takiego?

- Jest mi przykro, że użył przeciwko tobie twojej żałoby.

- Nie noszę żadnej żałoby.

- Och, zamknij się. - Tym razem ugryzła jabłko ze złością. - To wkurzające. Byłeś na cmentarzu.
Szczerze wątpię, że poszedłeś tam podziwiać przyrodę, więc wnioskuję, że wybrałeś się na grób
matki. A Twisse zbezcześcił -albo próbował - twoje wspomnienia. Nie mów mi, że nie odczuwasz
żalu po stracie matki. Ja wiele lat temu straciłam ojca. Sam zdecydował, że chce mnie opuścić,
strzelił sobie w głowę, a ja wciąż czuję żal. Nie chciałeś o tym mówić, więc nie nalegałam, a ty
przyszedłeś tu za mną i wmawiasz mi, że się wkurzam.

- Co najwidoczniej jest już nieaktualne - powiedział sucho - bo nie jesteś ani odrobinę wściekła.

- Nie byłam - warknęła Cybil. Wypuściła powietrze i ugryzła jabłko. Woda zaczęła się gotować. -
Powiedziałeś, że wyglądała bardzo młodo.

Jak młodo?

- Mogła mieć niewiele więcej niż dwadzieścia lat. Większość moich wspomnień o niej pochodzi z
fotografii. Ja... cholera, cholera. - Wyciągnął portfel i wyjął spod prawa jazdy małe zdjęcie. - Tak,
tak wyglądała, była nawet w tej samej cholernej sukience!

Cybil wyłączyła gaz i podeszła do Gage'a, żeby obejrzeć fotografię. Na zdjęciu była szczupła kobieta
z ciemnymi, rozpuszczonymi włosami, ubrana w żółtą, letnią sukienkę. Chłopiec mógł mieć około
roku, może

półtora, uznała Cybil. Siedział na biodrze matki i oboje śmiali się do aparatu.

background image

- Była śliczna. Przypominasz ją.

- Wziął ją z mojej głowy. Co do tego miałaś rację. Nie patrzyłem na to zdjęcie... nie wiem, od kilku
lat. Ale to moje najwyraźniejsze wspomnienie o niej, bo...

- Nosisz je przy sobie. - Cybil położyła mu rękę na ramieniu. -Wściekaj się, jeśli w ten sposób
sobie z tym radzisz, ale tak strasznie mi przykro.

- Wiedziałem, że to nie ona. Już po minucie poznałem, że to nie ona.

A przez tę minutę, pomyślała, musiał czuć niewyobrażalny smutek i

radość. Odwróciła się, żeby nalać wody do imbryka.

- Mam nadzieję, że uszkodziłeś mu kilka organów wewnętrznych, o ile takie posiada, kiedy go
rąbnąłeś.

-I to właśnie w tobie lubię, zdrowe zamiłowanie do przemocy. -Schował zdjęcie z powrotem do
portfela.

- Jestem fanką fizycznej strony życia pod wieloma względami. To ciekawe, że pierwsze, co
usiłował osiągnąć w tym przebraniu, to namówić cię, żebyś wyjechał. Nie zaatakował cię ani nawet
nie zelżył, jak to robił wcześniej, ale wykorzystał znaną ci postać, żeby kazać ci wyjechać, ratować
siebie. Myślę, że daliśmy mu powody do zmartwienia.

- Tak, wyglądał na naprawdę zatroskanego, kiedy pchnął mnie na

dupę.

- Ale wstałeś, prawda? - Ustawiła talerz, imbryk i filiżanki na tacy. -Cal powinien wrócić za
godzinę, Fox i Layla niedługo po nim. Jeśli nie masz lepszych propozycji, to może zostaniesz na
kolacji?

- Ty gotujesz?

- Najwidoczniej to moja działka w dziwnym życiu, które teraz prowadzimy.

- Przyjmuję zaproszenie.

- Dobrze. Zanieś to na górę i znajdziemy ci coś do roboty.

- Ja nie robię wykresów.

Wychodząc z kuchni, Cybil posłała mu pełne satysfakcji spojrzenie.

- Dzisiaj robisz, jeśli chcesz jeść.

background image

Później Gage siedział na frontowych schodach, rozkoszując się z Foxem i Calem pierwszym piwem
tego wieczoru. Fox przebrał się z garnituru w dżinsy i koszulkę z krótkim rękawem i wyglądał, jak to
zwykle Fox, swobodnie we własnej skórze.

Ile razy tak siedzieli, zastanawiał się Gage, popijając razem piwo? Niezliczoną ilość razy. I często,
będąc w innej części świata, popijał piwo i myślał o nich tutaj, w Hollow.

Czasami wracał pomiędzy siódemkami, bo brakowało mu przyjaciół tak, jakby mu brakowało
własnych nóg. Wtedy siadywali tak, jak teraz, wśród wydłużających się wieczornych cieni, nie
czując ciężaru świata, a przynajmniej tego zakątka, na swoich barkach.

Jednak czuli ów ciężar teraz, kiedy zostało mniej niż dwa miesiące do chwili, w której, z czym już
się wszyscy pogodzili, zwyciężą albo zginą.

- Moglibyśmy wrócić na cmentarz we trzech - zaproponował Fox. -Sprawdzić, czy drań nie ma
ochoty na drugą rundę.

- Nie sądzę. Już się zabawił.

- Następnym razem, jak będziesz szedł na przechadzkę, to nie idź bez broni. I nie mówię o tej
cholernej pukawce - dodał Cal. - W sklepie Mullendore'a możesz kupić przyzwoity i legalny nóż
składany. Nie ma sensu, żebyś dawał mu okazję do obgryzania twojej ręki.

Gage bezmyślnie rozprostował prawą dłoń.

- Poczułem się lepiej, kiedy rąbnąłem sukinsyna, ale masz rację. Nie miałem przy sobie nawet
cholernego scyzoryka. Po raz drugi nie popełnię tego błędu.

- Czyli on może się pojawiać pod postacią umarłych... przepraszam -dodał Fox, kładąc rękę na
ramieniu Gage'a.

- Nie szkodzi. Quinn już o tym mówiła. Przyjmowanie postaci żywych wymaga wielkich
umiejętności, ale z umarłymi też nie jest łatwo. Cybil uważa inaczej. Ma jakąś skomplikowaną,
naukową teorię, której przestałem słuchać, kiedy zaczęły się spierać. Ale ja się skłaniam do zdania
Cybil. On wydawał się materialny, ale jego postać i kształt były jak skorupa, którą... pożyczył. Takie
jest sedno długiego, zawiłego wykładu Cybil na temat zmiany ciała i postaci. Nie może pożyczać jej
od żywych, bo oni wciąż noszą swoją skorupę, że tak powiem.

- Tak czy inaczej - powiedział Fox po chwili - wiemy, że Twisse ma nowy trik w zanadrzu. Jeśli
zechce jeszcze raz go wykorzystać, będziemy gotowi.

Może, pomyślał Gage, ale mieli małe szanse. I coraz mniejsze z każdym dniem.

W luźnych, bawełnianych spodniach i koszulce, które jej zdaniem nadawały się tylko do spania,
Cybil wiedziona życiodajnym zapachem kawy, ruszyła do kuchni. Jak cudownie, że ktoś wstał przed
nią i włączył ekspres. Na ogół to było jej zadanie, bo wstawała na długo przed innymi domownikami.

background image

Oczywiście cała reszta nie spała sama, więc dostawali kawę i seks. To nie fair, uznała, ale tak już
działał świat. Zresztą dzięki takiemu działaniu świata nie musiała prowadzić rozmów przed poranną
dawką kofeiny i mogła spokojnie poczytać gazetę, zanim zakochane kundle powstają z łóżek.

W połowie drogi między schodami a kuchnią przystanęła i pociągnęła nosem. To nie tylko kawa
pachniała. W powietrzu unosił się zapach bekonu, co oznaczało, że powinna zaznaczyć ten dzień na
czerwono w kalendarzu. Ktoś poza nią gotował.

Stanęła w drzwiach kuchni i zobaczyła Laylę, która krzątała się przy kuchence, nucąc pod nosem, z
ciemnymi włosami spiętymi w krótki ogonek na karku. Wyglądała na taką szczęśliwą, pomyślała
Cybil i zastanowiła się, dlaczego traktuje Laylę jak młodszą siostrę.

W końcu były w tym samym wieku i chociaż może Layla nie podróżowała tak wiele jak Cybil, to
mieszkała przez kilka lat w Nowym Jorku i nawet w obciętych spodniach i koszulce prezentowała
miejski

szyk. Cybil poczuła z Quinn natychmiastową bliskość, kiedy poznały się w college'u, i teraz tak samo
było z Laylą.

Ze swoją siostrą nigdy nie czuła takiej bliskości. Ale w sumie ona i Rissa nigdy się do końca nie
rozumiały; młodsza siostra kontaktowała się z Cybil głównie wtedy, kiedy czegoś potrzebowała albo
wpakowała się w kolejne kłopoty.

Cybil doszła do wniosku, że powinna się uważać za szczęściarę. Spotkała Quinn, która była jak
brakujący element jej samej, a teraz Layla gładko dopasowała się do nich obu, czyniąc z wszystkich
trzech spójną drużynę.

Layla odłożyła na bok bekon, żeby odsączyć go z tłuszczu, sięgnęła po karton jajek i podskoczyła na
widok Cybil.

- Boże! - Ze śmiechem chwyciła się za serce. -Przestraszyłaś mnie.

- Przepraszam. Wcześnie wstałaś.

-I z apetytem na jajka na bekonie. - Zanim Cybil zdążyła się ruszyć, Layla wyjęła kubek i nalała jej
kawy. -Usmażyłam mnóstwo bekonu. Pomyślałam, że wstaniesz, zanim skończę, a Fox jest wiecznie
głodny.

- Hmm - mruknęła Cybil, dolewając mleka do kawy.

- Mam nadzieję, że ty też jesteś głodna, bo usmażyłam z połowę świni. A jajka są prosto z farmy
O'Dellów. Przyniosłam gazetę. - Layla wskazała na stół. - Może usiądziesz sobie i wypijesz kawę, a
ja tu dokończę?

Cybil wypiła pierwszy, ożywczy łyk.

- Muszę zadać to pytanie. Czego chcesz, Darnell?

background image

- Przezroczysta jak tiul. - Layla krzywiąc się, wbiła pierwsze jajko do miski. - Chciałabym cię
prosić o małą przysługę i przekupywałabym też

śniadaniem Quinn,gdyby nie była u Cala. Mam wolny poranek i mnóstwo próbek farb. Myślałam, że
namówię ciebie i Quinn, żebyście pojechały dziś ze mną do sklepu i pomogły mi wybrać kolorystykę.

Cybil odgarnęła włosy, wypiła więcej kawy.

- Mam pytanie. Dlaczego sądziłaś, że którakolwiek z nas pozwoli ci samej wybrać kolory do
twojego własnego sklepu, bez naszych nieomylnych opinii?

- Naprawdę?

- Nikt nie może się obyć bez mojej opinii, ale chętnie zjem bekon i

jajka.

- Dobrze. Dobrze. To takie szalone, martwić się o kolor ścian, kiedy mamy na głowie sprawy życia
i śmierci.

- Kolor ścian to też jest sprawa życia i śmierci. Layla roześmiała się, ale potrząsnęła głową.

- Mamy na głowie demona, który pragnie naszej śmierci i mniej więcej za sześć tygodni osiągnie
szczyt swojej mocy, a ja uwijam się jak w ukropie, chcąc otworzyć własny butik w mieście, które ten
drań wybrał sobie na plac zabaw. W tym czasie Fox musi przeprowadzać rozmowy kwalifikacyjne i
wyszkolić - a raczej ja muszę wyszkolić - kogoś, kto zastąpi mnie na stanowisku kierownika biura w
jego kancelarii, a wszystko to w przerwach w wymyślaniu sposobów, jak mamy przeżyć i zniszczyć
starodawne zło. I zamierzam poprosić Foxa, żeby się ze mną ożenił!

- Nie możemy przestać żyć tylko dlatego, że... O rany. - Cybil uniosła dłoń i odczekała chwilę, żeby
jej umysł się dobudził. - Na zajęciach z dziennikarstwa nazywaliśmy to przemycaniem informacji.
Nieźle ci wyszło.

- Czy to szaleństwo?

- Oczywiście ty nigdy nie przemycasz informacji. -Skoro już tam był, Cybil sięgnęła po plasterek
bekonu. -I tak, oczywiście, małżeństwo jest szaleństwem. Dlatego jest ludzkie.

- Nie mówię o małżeństwie, tylko o tym, że to ja go poproszę. To zupełnie nie w moim stylu.

- Mam nadzieję. Nie chciałabym myśleć, że chodzisz po świecie i od niechcenia oświadczasz się
mężczyznom.

- Zawsze sądziłam, że kiedy wszystko będzie na swoim miejscu, kiedy nadejdzie odpowiednia
chwila, poczekam, aż mężczyzna, którego kocham, wszystko zaaranżuje, padnie na kolana. - Layla
westchnęła i wbiła do miski kolejne jajko. - Właśnie to jest w moim stylu - a raczej było. Ale teraz
nie obchodzi mnie, czy wszystko jest na swoim miejscu i kto może, do diabła, wiedzieć, zwłaszcza

background image

my, czy to odpowiednia chwila? Nie chcę czekać.

- Dopadnij go, siostro.

- A czy ty byś... w zaistniałej sytuacji?

- Na sto cholernych procent.

- Czuję się... idzie - wyszeptała Layla. - Nic nie mów.

- Cholera, właśnie miałam wszystko wypaplać i rzucić kilka garści konfetti.

- Dzień dobry. - Fox posłał Cybil rozespany uśmiech, po czym rozpromienił się na widok Layli. -
Gotujesz.

- Mój szef dał mi wolny ranek, więc mam trochę czasu.

- Twój szef powinien zawsze dawać ci to, czego potrzebujesz. -Sięgnął do lodówki po colę i
otwierając puszkę, przeniósł wzrok z jednej kobiety na drugą. - Co? Co się dzieje?

- Nic. - I myśląc o jego umiejętności czytania w myślach i uczuciach, wycelowała w niego
trzepaczką. -I nie podglądaj. Rozmawiałyśmy o butiku, próbkach kolorów i tym podobnych. Ile
chcesz jajek?

- Kilka. Trzy.

Layla uśmiechnęła się do Cybil z satysfakcją, kiedy Fox pochylił się, żeby ją pocałować i zwędził za
jej plecami plasterek bekonu.

Budynek, w którym Layla zamierzała otworzyć butik, był przestronny, jasny i miał dobrą lokalizację.
Zdaniem Cybil to ważne zalety. Layla miała za sobą lata doświadczenia w handlu odzieżą i
doskonałe oko do mody - kolejne wielkie plusy. Do tego umiejętność czytania w myślach,
wyczuwanie, czego klientka naprawdę chce, tak więc butik był skazany na sukces.

Cybil przechadzała się po sklepie. Podobały się jej stare, drewniane podłogi, ich ciepły kolor i
szerokie deski.

- Czarująco czy grzecznie?

- Czarująco z leciutkim ugrzecznieniem. - Stojąc przy frontowym oknie z Quinn, Layla uniosła jedną
z próbek do światła. - Chcę zachować wrażenie przestronności i podrasować je małymi smaczkami.
Ma być kobieco, wygodnie, ale nie słodziutko. Przystępnie, ale zaskakująco.

- Żadnego różu, różyczek i lilii.

- Absolutnie nie - powiedziała Layla zdecydowanie.

background image

- Parę wygodnych krzeseł dla klientek - zasugerowała Quinn - żeby mogły mierzyć buty albo
poczekać na przyjaciółkę, która poszła do przebieralni, ale żadnych materiałów w kwiatki, żadnego
perkalu.

- Gdyby to była galeria, powiedziałybyśmy, że twoim wystrojem będzie sztuka.

- No właśnie. - Layla uśmiechnęła się promiennie do Cybil. - Dlatego myślałam o ścianach w
naturalnych, ciepłych kolorach, żeby pasowały do drewna. I zamiast lady - machnęła ułożoną płasko
dłonią na wysokości uda

- chcę postawić staroświeckie stylowe biurko albo ładny stolik. A tam -wcisnęła Quinn próbki w
rękę i przeszła po gołej podłodze - ustawię niesymetrycznie przezroczyste regały na buty, mniejsze
torebki. Za to tutaj...

Cybil szła za Laylą, która przechodziła od pomieszczenia do pomieszczenia, opisując rozkład butiku.
Z jej słów wyłaniał się wyraźny obraz: otwarte stojaki, półki, śliczne oszklone gabloty na dodatki.

- Chciałbym, żeby ojciec Foxa zrobił z tyłu dwie przebieralnie.

- Trzy - powiedziała Cybil. - Trzy są bardziej praktyczne, bardziej interesujące dla oka i to
magiczna liczba.

- W takim razie trzy, z dobrym, łaskawym oświetleniem i trzyskrzydłowymi lustrami.

- Nie cierpię tego draństwa - mruknęła Quinn.

- Jak my wszystkie, ale to zło konieczne. A tu, widzicie, jest mała kuchnia. - Machając, żeby poszły
za nią, Layla ruszyła w głąb sklepu. -Cały czas tu była, przeżyła wszystkie reinkarnacje budynku.
Pomyślałam, że mogłabym tu robić raz w miesiącu małe scenografie. Na przykład postawić na stole
świece i wino, jakieś kwiaty, rzucić na oparcie krzesła

haleczkę albo suknię koktajlową. Albo postawić na blacie pudełko płatków, w zlewie jakieś talerze
po śniadaniu, na stole aktówkę, a pod nim parę butów. Wiecie, o czym mówię?

- Zabawne. Sprytne. Tak, wiem, co masz na myśli. Pokaż mi te próbki. - Cybil wzięła je od Quinn i
podeszła do okna.

- Mam więcej - powiedziała Layla. - To są te, które wstępnie wybrałam.

-I masz już swoją ulubioną - dokończyła Quinn.

- Tak, ale wolałabym usłyszeć wasze zdanie. Poważne opinie, bo jestem przerażona tak samo, jak
podekscytowana i nie chcę wszystkiego schrzanić przez...

- To. Bąbelki szampana. Najbledsze złoto, właściwie tylko impresja koloru. Subtelny, neutralny,
ale z tym smaczkiem, z tym czymś frywolnym. I na tym tle będzie się wyróżniał każdy kolor.

background image

Quinn z wydętymi wargami studiowała próbkę nad ramieniem Cybil.

- Ona ma rację. Jest fantastyczny. Kobiecy, elegancki, ciepły.

- To był mój wybór. - Layla zamknęła oczy. - Przysięgam, wybrałam to samo.

- Co dowodzi, że wszystkie trzy mamy doskonały gust -podsumowała Cybil. - W tym tygodniu
idziesz złożyć wniosek o pożyczkę?

- Tak. - Layla wypuściła powietrze z płuc, aż zatańczyła jej grzywka.

- Fox mówi, że to bułka z masłem. Mam referencje od niego, od Jima Hawkinsa i mojej byłej
szefowej z butiku w Nowym Jorku. Moje finanse są, hm, skromne, ale uporządkowane. A miasto
potrzebuje sklepów.

Wspomagaj lokalną przedsiębiorczość, zamiast chodzić do centrum handlowego i tak dalej.

- To dobra inwestycja. Masz świetną lokalizację, na Main Street, kilka kroków od rynku.
Wychowałaś się w tym biznesie, skoro twoi rodzice mieli sklep z odzieżą. Masz doświadczenie w
branży i doskonałe wyczucie stylu. Bardzo dobra inwestycja. Chciałabym w niej uczestniczyć.

Layla zamrugała.

- Słucham?

- Moje finanse są w dobrej kondycji. Nie jestem krezusem, ale mam na tyle dużo, żeby móc coś
zainwestować w dobre przedsiębiorstwo. Jaki wyliczyłaś koszt rozruchu?

- Cóż... - Layla wymieniła kwotę i Cybil skinęła głową. -Stać by mnie było na pokrycie jednej
trzeciej. Quinn?

- Tak, dałabym radę.

- Żartujecie? - Layla tylko tyle mogła wykrztusić. -Nie żartujecie?

- Co by oznaczało, że musiałabyś pokryć pozostałą jedną trzecią albo z twoich skromnych
oszczędności, albo z pożyczki. Na twoim miejscu skorzystałabym z pożyczki, nie tylko dla
bezpieczeństwa, ale i ze względów podatkowych. - Cybil odgarnęła włosy. - Chyba że nie chcesz
mieć inwestorów.

- Chcę, jeżeli to wy macie nimi zostać. Och Boże,to jest... poczekajcie. Powinnyście pomyśleć
przez chwilę. Naprawdę. Poczekajmy trochę, zastanówcie się. Nie chcę, żebyście...

- Myślałyśmy o tym.

-I rozmawiałyśmy - dodała Quinn. - Odkąd się na to zdecydowałaś. Chryste, Layla, popatrz, ile już
zainwestowałyśmy w siebie nawzajem, w

background image

to miasto. W twoim biznesie chodzi tylko o pieniądze i, jak pewnie powiedziałby Gage, chcemy
podnieść stawkę.

- Uda mi się. Naprawdę. - Layla otarła łzę. - Uda mi się. Wiem, ile dla siebie znaczymy, ale jeśli to
zrobicie, to chcę, żeby wszystko było zgodnie z prawem i tak, jak powinno. Fox się tym zajmie.
Wiem, że mi się uda. Zwłaszcza teraz jestem tego pewna.

Objęła Quinn, po czym wyciągnęła rękę, żeby uścisnąć także Cybil.

- Dziękuję, dziękuję, dziękuję.

- Nie musisz. Pamiętaj, co jeszcze mógłby powiedzieć Gage -przypomniała jej Cybil.

-Co?

- Żadne z nas może nie dożyć do sierpnia. - Cybil ze śmiechem klepnęła Laylę w pośladek, po czym
się odsunęła. - Myślałaś już o jakiejś nazwie?

-Żartujesz? Hej, to ja. Mam listę. Tak naprawdę to mam trzy listy. Ale wszystkie je wyrzucę, bo
właśnie wymyśliłam idealną nazwę. - Layla uniosła dłonie wnętrzem do góry. - „U Sióstr".

Rozstały się. Layla pojechała do kancelarii, Quinn na lunch z matką Cala, żeby przedyskutować plany
ślubne, a Cybil wróciła do domu. Chciała dalej śledzić wątek heliotropu jako broni i zbadać teorię,
według której kamień mógł być częścią większego źródła mocy.

Lubiła ciszę i samotność. Wtedy dobrze jej się myślało, analizowało. Przekładała refleksje jak
puzzle, aż poszczególne elementy zaczynały do siebie pasować. Potrzebowała zmiany otoczenia,
więc zniosła laptop i wydruki na temat heliotropu do kuchni. Otworzyła tylne drzwi i okno,

żeby wpuścić do środka wiosenne powietrze, przygotowała sobie mrożoną herbatę i małą miskę
sałatki. Przy lunchu przejrzała notatki.

Siódmy lipca tysiąc sześćset pięćdziesiątego drugiego roku. Giles Dent (strażnik) miał na szyi amulet
z heliotropem tej nocy, kiedy Lazarus Twisse (demon) poprowadził zainfekowany przez siebie tłum
do Kamienia Pogan w Hawkins Wood, gdzie w małej chacie mieszkał Giles. Przed tą nocą Dent
mówił o heliotropie i pokazywał go Ann Hawkins, swojej kochance i matce jego trzech synów
(trojaczków, które urodziły się właśnie w nocy siódmego lipca tysiąc sześćset pięćdziesiątego
drugiego roku). Ann wspominała o tym, krótko i tajemniczo, w pamiętnikach, które pisała po tym, jak
Dent ją odesłał (do domu, obecnie należącego do O'Dellów), żeby urodziła synów w bezpiecznym
miejscu.

Następne dane o heliotropie pochodziły z nocy, kiedy kamień został podzielony na trzy części i
znalazł się w zaciśniętych dłoniach Cala Hawkinsa, Foxa O'Della i Gage'a Turnera, którzy odprawili
rytuał Braci Krwi o północy wspólnych urodzin (siódmego lipca tysiąc dziewięćset osiemdziesiątego
siódmego roku). Rytuał krwi uwolnił demona, który przez siedem dni, co siedem lat, zarażał
szaleństwem mieszkańców Hawkins Hollow, zmuszając ich do aktów przemocy, a nawet morderstw.

background image

Jednak wraz z uwolnieniem demona chłopcy zyskali dar samoleczenia i zdolności parapsychiczne.
Broń.

Cybil skinęła głową na widok słowa, które podkreśliła.

- Tak, to jest broń, narzędzia, dzięki którym wciąż są żywi, wciąż walczą. I ta broń pochodzi od
heliotropu, albo jest w jakiś sposób z nim powiązana.

Przejrzała notatki ze wstępu pamiętnika Ann Hawkins, gdzie Ann pisała o połączeniu trzech części w
jedność i z rozmów prowadzonych z Calem i Laylą. Jedność w trzy, trzy w jedność, rozmyślała Cybil
i poczuła lekką irytację, że Ann nie chciała się jej ukazać.

Chętnie przeprowadziłaby wywiad z duchem.

Zaczęła zapisywać myśli w formie strumienia świadomości, który później przeanalizuje i sprecyzuje.
Przerywała od czasu do czasu, żeby zrobić odręczną notatkę na temat czegoś, czemu chciała przyjrzeć
się uważniej.

Nie przerwała pracy na dźwięk otwieranych drzwi frontowych, pomyślała tylko, że Quinn wcześnie
wróciła. Nie przestała pisać, nawet kiedy chwilę później drzwi zatrzasnęły się z hukiem. Napięcie
przedślubne, uznała.

Jej uwagę odwrócił dopiero trzask drzwi kuchennych za plecami i szczęk zasuwy. Zapisała dokument
- to był odruch, który umysł Cybil ledwo zarejestrował. Okno nad zlewem zaczęło się zamykać
powolnym ruchem, który wydał jej się dużo groźniejszy niż trzaśniecie drzwi.

Mogę go skrzywdzić, mówiła do siebie, wstając i podchodząc do stojaka na noże, znajdującego się
na blacie. Zranili go już wcześniej. On czuje ból. Wyciągając nóż, Cybil obiecała sobie, że jeśli to
demon złożył jej wizytę, to już ona zadba, żeby poczuł cholernie dotkliwy ból. Mimo to instynkt
podpowiadał jej, że będzie bezpieczniejsza na zewnątrz niż zamknięta w domu. Sięgnęła do zasuwy.

Prąd przeszył jej ramię, aż wrzasnęła, zataczając się do tyłu. Z kranu w kuchennym zlewie trysnęła
gwałtowna fontanna krwi. Cybil ruszyła w stronę telefonu - pomoc, gdyby jej potrzebowała,
znajdowała się tylko

dwie minuty od domu. Ale kiedy sięgnęła po aparat, poczuła drugi, jeszcze silniejszy wstrząs.

Chce cię przestraszyć, tłumaczyła sobie wycofując się z kuchni. Uwięzić kobietę samą w domu.
Narobić mnóstwo hałasu, dodała, kiedy ściany, podłoga i sufit zadrżały od potężnego grzmotu.

Przez okno w salonie zobaczyła chłopca. Przyciskał twarz do szyby i szczerzył zęby w uśmiechu.

Ja nie mogę wyjść, ale on nie może dostać się do środka, zanotowała w myślach. Czyż to nie
interesujące? Patrzyła, jak chłopiec pełznie po szybie w górę, w dół i w poprzek jak jakiś ohydny
robal.

Szyba zaczęła krwawić, aż cała pokryła się czerwienią i brzęczącymi, czarnymi muchami, które

background image

zleciały się, żeby pić.

Zasłoniły światło w salonie, w całym domu, aż zapadły egipskie ciemności. Jakbym oślepła,
pomyślała Cybil i serce zaczęło jej walić jak oszalałe. Właśnie tego chciał, żeby tak się czuła. Chciał
obudzić w niej dawny, głęboko zakorzeniony lęk. Wśród huku, brzęczenia much, Cybil przycisnęła
dłoń do ściany, żeby się nie zgubić. Poczuła ciepłą ciecz, która spływała jej po palcach i wiedziała,
że ściany krwawią.

Wyjdzie stąd, obiecała sobie. Na światło dzienne. Przetrwa szok, poradzi sobie i wydostanie się
stąd. Zamiast ściany poczuła pod palcami barierkę schodów i zadrżała z ulgi. Już prawie u celu.

Coś wyleciało z ciemności, zwalając ją z nóg. Nóż potoczył się z brzękiem po podłodze. Jednak
Cybil czołgała się dalej, na łokciach i kolanach. Nagle drzwi stanęły otworem i światło kompletnie
ją oślepiło. Wystrzeliła z miejsca niczym biegacz na starcie.

I wpadła wprost w ramiona Gage'a. Później pomyślała, że gdyby mogła, przebiłaby się prosto przez
niego. Złapał ją, spodziewając się, że w ramionach wyląduje mu kopiąca, wrzeszcząca i
rozhisteryzowana kobieta. Zamiast tego napotkał zimny, wściekły wzrok Cybil.

- Widzisz go? - zapytała.

- Tak. Twoja sąsiadka, która zamiata przed domem, nic nie zauważyła. Macha do nas.

Cybil odwróciła się i ściskając jedną ręką ramię Gage'a jak w imadle, drugą pomachała kobiecie.
Chłopiec wspinał się po szybie frontowego okna jak pająk.

- No dalej! - spokojnie cedziła słowa. - Zmarnuj na to przedstawienie tyle energii, ile chcesz. - Z
rozmysłem puściła Gage'a i usiadła na schodach. - A zatem - zwróciła się do niego - wybrałeś się na
przejażdżkę?

Gage wpatrywał się w nią przez chwilę, po czym potrząsnął głową i usiadł obok. Chłopiec zeskoczył
z okna i zaczął ganiać w kółko po trawniku, a tam, gdzie przebiegł, wytryskiwały fontanny krwi.

- Właściwie pojechałem zobaczyć się z Foxem. Kiedy byłem u niego, usłyszał dzwonek w głowie.
Zakłócenia, powiedział, jakby sygnał spoza kanału. Layla powiedziała, że tylko ty jesteś sama, więc
przyjechałem sprawdzić.

- Bardzo się cieszę, że cię widzę. - Z krwawej rzeki wystrzelił ogień.

- Nie byłam pewna, czy udało mi się wysłać nasz parapsychiczny znak Batmana. - Żeby się uspokoić,
wzięła Gage'a za rękę.

Na trawniku chłopiec wrzasnął z wściekłości, po czym zanurkował w rzekę płonącej krwi.

- Imponujące wyjście.

- Masz jaja z pieprzonej stali - wyszeptał Gage.

background image

- Taki profesjonalny hazardzista jak ty powinien lepiej rozpoznawać

blef.

Zaczęła drżeć na całym ciele. Gage ujął ją pod brodę i obrócił jej twarz w swoją stronę.

- Trzeba mieć jaja z pieprzonej stali, żeby tak blefować.

- On karmi się strachem. Szybciej by mnie piekło pochłonęło, niż miałabym mu zaserwować lunch.
Ale niech mnie teraz pochłonie, jeśli mam wrócić do środka sama.

- Chcesz iść do domu czy pojechać gdzieś indziej? Ton Gage'a był zwyczajny, niemal beztroski, bez
cienia ,już dobrze, kotku". Ucisk w żołądku Cybil zelżał i zdała sobie sprawę, że ten ostatni to nie był
strach, lecz duma.

- Chcę jechać na Bimini i popijać na plaży bellini*.

- No to jedziemy.

Kiedy się roześmiała, Gage, kierując się raczej instynktem niż rozsądkiem, pocałował ją w usta.

Głupota, wiedział, że to głupota, ale rozsądne postępowanie nie przyniosłoby mu nawet połowy tej
satysfakcji. Smakowała tak, jak wyglądała - egzotycznie i tajemniczo. Nie udawała zaskoczenia ani
oporu, lecz brała to, co zaoferował. Kiedy ją puścił, odchyliła się, nie spuszczając wzroku z jego
twarzy.

* Włoski koktajl o łososiowej barwie, aperitif, który powstaje dzięki połączeniu wytrawnego wina
musującego produkowanego ze szczepu

Prosecco, miąższu z białych brzoskwiń Maria Bianca oraz soku malinowego (wszystkie przypisy od
tłumaczki

- Cóż, to nie było bellini na Bimini, ale też bardzo miłe.

- Stać mnie na więcej niż „miłe".

- Och, nie wątpię. Ale... - Poklepała go po przyjacielsku po ramieniu.

- Lepiej chodźmy do środka, sprawdźmy, czy wszystko w porządku. -Popatrzyła na soczyście zielony
trawnik i okna, które teraz lśniły w popołudniowym słońcu. - Pewnie tak, jednak powinniśmy się
upewnić.

- Masz rację. - Wstał, żeby wejść z nią do domu. -Powinnaś zadzwonić do kancelarii Foxa, dać im
znać, że nic ci nie jest.

- Tak. W kuchni. Tam się wszystko zaczęło. - Wskazała na przewrócone krzesło na podłodze w
salonie. -Przeleciało przez pokój i zwaliło mnie z nóg. Ten mały sukinsyn rzucił we mnie krzesłem.

background image

Gage postawił je na miejsce i podniósł nóż. -Twój?

- Tak, szkoda, że nie miałam okazji go użyć. - Poszła za nim do kuchni, powoli wypuszczając
oddech. - Tylne drzwi są zamknięte na zasuwę, okno też. On je zamknął. To było prawdziwe. Dobrze
wiedzieć, co jest prawdziwe, a co nie. - Opłukała nóż, włożyła go na miejsce i wzięła telefon, żeby
zadzwonić do Layli.

Sądząc, że Cybil sobie tego życzy, Gage otworzył kuchenne drzwi i

okno.

- Będę gotować - ogłosiła, kiedy skończyła rozmowę.

- Świetnie.

- To mnie uspokoi i pomoże się skupić. Potrzebuję kilku rzeczy, więc możesz zawieźć mnie do
sklepu.

- Mogę?

- Tak, możesz. Wezmę torebkę. I skoro chodzi mi po głowie bellini, zatrzymamy się w sklepie z
alkoholem i kupimy szampana.

- Chcesz szampana - powiedział po chwili.

- A kto by nie chciał?

- Coś jeszcze na twojej liście zakupów? Cybil tylko się uśmiechnęła.

- Możesz obstawić, że kupię parę gumowych rękawiczek. Wytłumaczę ci po drodze - dodała.

Przekładała, oglądała, zastanawiała się nad produktami z oferty. Pomidory wybierała z troską i
uwagą, z jaką kobieta mogłaby wybierać drogą biżuterię. W jasno oświetlonym sklepie, wśród
ogłupiającej muzyki i krzyczących na czerwono promocji wyglądała jak królowa z bajki. Może
Tytania, pomyślał. Tytania też nie pozwalała sobą pomiatać.

Spodziewał się, że będzie poirytowany albo co najmniej zniecierpliwiony podczas zakupów, ale
obserwowanie Cybil okazało się fascynujące. Poruszała się w ten charakterystyczny, płynny sposób,
a wyraz jej oczu mówił, że nic nie mogło umknąć jej uwagi. Gage zastanawiał się, ile kobiet mogłoby
zostać sterroryzowanych przez demona, a potem spokojnie spacerować z wózkiem po supermarkecie.

Nie mógł jej nie podziwiać.

Spędziła pełny kwadrans nad drobiem, odkładając po kolei kurczaki, aż znalazła takiego, który
spełniał jej wymagania.

- Będziemy jedli kurczaka? To wszystko dla kurczęcia?

background image

- Nie dla zwykłego kurczaka. - Odrzuciła włosy i posłała mu ten swój uśmiech. - Kurczak pieczony
z winem, szałwią, czosnkiem, octem

balsamicznym i tak dalej. Będziesz szlochał z rozkoszy przy każdym kęsie.

- Nie sądzę.

-Twoje kubki smakowe będą. Pewnie podczas tych wszystkich podróży zajrzałeś raz czy dwa do
Nowego Jorku.

- Pewnie tak.

- Byłeś kiedykolwiek w Piquant?

- Frymuśna francuska restauracja, Upper West.

- Tak, w Nowym Jorku to instytucja. Tamtejszy kucharz był moim pierwszym poważnym
kochankiem. Był starszy, był Francuzem i absolutnie idealnym pierwszym poważnym kochankiem dla
dwudziestolatki. - Uśmiechnęła się porozumiewawczo i odrobinę zmysłowo. - Dużo mnie nauczył... o
gotowaniu.

- O ile był od ciebie starszy?

- Sporo. Miał córkę w moim wieku. Oczywiście gardziła mną. -Cybil szturchnęła palcem bagietkę.
- Nie, nie kupię tu pieczywa, nie o tej porze. Zajrzymy do piekarni, a jeśli tam nic nie będzie, to sama
upiekę chleb.

- Po prostu upieczesz chleb!

- Jeśli będzie trzeba. Jak mam nastrój, to działa na mnie terapeutycznie i daje satysfakcję.

- Jak seks.

Uśmiechnęła się swobodnie.

- No właśnie. - Ustawiła się z koszykiem w kolejce i oparła na rączce. - A kim była twoja
pierwsza poważna kochanka?

Nie zauważyła albo jej to nie obeszło, że kobieta przed nimi popatrzyła przez ramię szeroko
otwartymi oczami.

- Jeszcze takiej nie miałem.

- Cóż, żałuj. Ominęła cię dzika namiętność, kłótnie na śmierć i życie, szalona tęsknota. Seks bez
tego jest przyjemny, ale cala reszta dodaje mu smaku. - Cybil uśmiechnęła się do kobiety. - Nie sądzi
pani?

background image

Kobieta oblała się rumieńcem i wzruszyła ramionami.

- No tak, chyba tak. Pewnie. - I wykazała gwałtowne, zdaniem Gage'a fałszywe, zainteresowanie
gazetami na stojaku przed kasą.

- Zresztą kobiety przejawiają większą skłonność do szukania uczuć. To genetyczne, mamy to w
hormonach -ciągnęła Cybil konwersacyjnym tonem. - Łatwiej nam, jako płci, uzyskać seksualną
satysfakcję, jeśli zaangażujemy emocje i wierzymy, nawet jeśli to fałszywa wiara, że kochanek też się
angażuje.

Na taśmie zrobiło się miejsce i Cybil zaczęła wypakowywać zakupy.

- Ja gotuję - powiedziała - ty płacisz.

- Nie wspomniałaś o tym wcześniej. Poklepała kurczaka, kładąc go na taśmie.

- Jeżeli kurczak nie będzie ci smakował, dostaniesz refundację.

Gage patrzył, jak Cybil wykłada po kolei produkty. Na długich

palcach, z paznokciami pomalowanymi na blady kolor, miała kilka błyszczących pierścionków.

- Mógłbym skłamać.

- Nie skłamiesz. Lubisz wygrywać, ale tak jak w wypadku kobiet, uczuć i seksu, zwycięstwo nie
przynosi ci satysfakcji, jeśli jest oszukane.

Gage patrzył, jak kasjerka sumuje należność.

- Lepiej, żeby to był naprawdę dobry kurczak - powiedział, wyciągając portfel.

Cybil miała rację co do kurczaka, Gage nigdy nie jadł lepszego. Uznał też, że miała rację, nie
dopuszczając przy posiłku do rozmowy na temat jej dzisiejszych przeżyć ani na żadne tematy
związane z demonami.

Fascynujące, jak wiele znaleźli innych tematów do dyskusji, pomimo że znali się dopiero od kilku
miesięcy. Plany ślubne, rozwój nowej firmy, książki, filmy, skandale w świecie gwiazd i ploteczki z
małego miasta przelatywały nad stołem jak piłeczki tenisowe. W każdym innym czasie i w każdym
innym miejscu byliby dokładnie tym, czym się wydawali -grupą przyjaciół cieszących się swoim
towarzystwem i doskonale przyrządzonym posiłkiem.

A jak Gage pasował do tej grupy? Jego relacje z Foxem i Calem zmieniały się, ewoluowały przez
lata, kiedy z chłopców stawali się mężczyznami, a już na pewno w chwili, gdy wyrwał swoje
korzenie z Hollow i wyjechał. Ale podstawa była zawsze taka sama: przyjaźń na całe życie.

Lubił kobiety, które wybrali, ze względu na nie same i na to, jakie stworzyły związki z jego
przyjaciółmi. Tylko wyjątkowe kobiety potrafiły stawić czoło temu, co ich czekało, i nie uciec. To

background image

mu mówiło, że jeśli ta czwórka przeżyje, to pokona trudności i nada sens przedziwnej instytucji
małżeństwa.

Właściwie to wierzył, że rozkwitną.

A jeśli przeżyją, on pojedzie dalej. To on wyjechał -i wrócił. Na takie życie się zdecydował. Zawsze
gdzieś czekała następna gra, kolejne ryzyko, które chciał podjąć. Chyba taka była jego rola. Karta nie
do pary, wyskakująca po przetasowaniu i rozdaniu.

Pozostała jeszcze Cybil, z umysłem jak encyklopedia, geniusz kulinarny z nerwami ze stali. Odkąd się
poznali, Gage widział tylko raz, jak się załamała. Twisse grał na ich najgłębiej skrywanych lękach, a
dla Cybil to była ślepota. Szlochała wtedy w jego ramionach. Ale nie uciekła.

Nie, nie uciekła. Wytrwa do końca, tak, jak oni wszyscy. A jeśli przeżyją, ona też wyjedzie. W tym
jej atrakcyjnym ciele nie było ani jednej komórki małomiasteczkowej dziewczyny. Potrafiła się
dopasować. Bez trudu przystosowała się do Hollow, małego domu, ale to było... jak wazon Frannie
Hawkins. Krótki przystanek, zanim pojedzie do miejsca, które bardziej pasuje do jej stylu.

Dokąd pojedzie i co będzie robić?, zastanawiał się Gage. Myślał o niej częściej, niż nakazywał
rozsądek. Cybil pochwyciła jego wzrok i uniosła brew.

- Chcesz refundację? -Nie.

- To dobrze. Idę na spacer.

- Och, ale Cyb... - zaczęła Quinn.

- Gage może pójść ze mną, a wy pozmywacie naczynia.

- Dlaczego ominie go robota w kuchni? - chciał wiedzieć Fox.

- Ponieważ robił zakupy i za nie zapłacił. Chciałabym się przewietrzyć, zanim zaprosimy do stołu
Wielkiego Złego Sukinsyna. A ty, atleto? Chcesz zostać moim obrońcą?

- Weź telefon. - Quinn złapała Cybil za rękę. - Tak na wszelki wypadek.

- Wezmę telefon i włożę kurtkę. I nie będę brała cukierków od nieznajomych. Wyluzuj, mamuśka.

Gdy Cybil wyszła, Quinn zwróciła się do Gage'a:

- Tylko nie idźcie daleko, dobrze?

- To Hawkins Hollow, tu nigdzie nie jest daleko. Cybil włożyła cienki sweter i wsunęła czarne
buty na zwykle bose stopy. Wyszła na ganek i wzięła głęboki oddech.

- Lubię wiosenne wieczory. Letnie są jeszcze lepsze. Uwielbiam upał, ale w obecnych
okolicznościach wolę cieszyć się wiosną.

background image

- Dokąd chcesz iść?

- Oczywiście na Main Street, a dokąd by indziej? Lubię znać swój teren - ciągnęła, gdy ruszyli. -
Dlatego spaceruję po mieście, jeżdżę po okolicy.

-I pewnie możesz już narysować szczegółowe mapy jednego i drugiego.

- Nie tylko mogę, ale już to zrobiłam. Mam oko do szczegółów. -Wzięła kolejny głęboki oddech,
tym razem napełniając płuca zapachem różowych peonii kwitnących w czyimś ogrodzie. - Quinn
będzie tu szczęśliwa. To miejsce jest dla niej idealne.

- Dlaczego?

Gage zauważył, że pytanie wyraźnie ją zaskoczyło. A może raczej fakt, że w ogóle je zadał.

- Sąsiedzi. Idealni dla Quinn. Tereny podmiejskie, przedmieścia są dla niej zbyt... bezosobowe.
Ale miejsce, w którym zna po imieniu

kasjerów w banku i sprzedawczynie w sklepie? Cała Q. Jest stadnym stworzeniem, które tylko
czasami potrzebuje chwili samotności. Ma więc miasto, a w nim sąsiadów, i dom poza miastem, w
którym znajdzie samotność. Będzie miała wszystko - podsumowała Cybil. -I faceta też.

- Dobrze, że Cal do tego pasuje.

- Bardzo dobrze. Przyznaję, że kiedy pierwszy raz powiedziała mi o Calu, pomyślałam: Facet z
kręgielni? Q. skoczyła na głęboką wodę. -Cybil ze śmiechem odgarnęła włosy. - Powinnam się
wstydzić, bo myślałam stereotypowo. Oczywiście gdy tylko go poznałam, stwierdziłam, że to
naprawdę słodki facet z kręgielni! A kiedy zobaczyłam ich razem, wszystko stało się jasne. Moim
zdaniem oboje wygrali los na loterii. Z radością będę tu przyjeżdżać, żeby ich odwiedzić, Laylę i
Foxa też.

Przecięli plac i weszli na Main Street. Na światłach zatrzymał się samochód z uchylonymi szybami,
ze środka dudniła muzyka Green Day. Spiżarnia Ma i Gino's były jeszcze otwarte, kilkoro
nastolatków marudziło pod pizzerią, ale sklepy już pozamykano. O dziewiątej w Spiżarni zgasną
światła, Gino zamknie swój bar zaraz po jedenastej. W Hollow zwijają na noc chodniki, pomyślał
Gage.

- A zatem nie chciałabyś wybudować sobie chatki w Hawkins Wood? - zapytał.

- Chatka w lesie przydaje się, żeby od czasu do czasu spędzić w niej weekend. A urok małego
miasteczka -dodała - docenia się najbardziej podczas krótkich wizyt. Uwielbiam odwiedzać. To
jedno z moich ulubionych zajęć. Ale w głębi serca jestem z miasta i lubię podróże. Potrzebuję bazy,
żeby mieć skąd wyruszać i dokąd wracać. Mam bardzo

przyjemną przystań w Nowym Jorku, odziedziczyłam dom po babci. A ty? Gdzie ty masz swoją bazę
wypadową?

background image

Gage potrząsnął głową.

- Lubię pokoje hotelowe.

- Ja też, a dokładniej lubię mieszkać w sprawnie prowadzonych hotelach. Uwielbiam obsługę,
komfort dobrze zaopatrzonego pokoju, gdzie w każdej chwili mogę wywiesić tabliczkę „nie
przeszkadzać" albo zamówić jedzenie do łóżka.

- Przez dwadzieścia cztery godziny na dobę - uzupełnił Gage. -I zawsze ktoś przychodzi i sprząta,
kiedy ty zajmujesz się o wiele bardziej interesującymi sprawami.

- Tego nie można przecenić. Lubię też patrzeć przez okno na widok, który nie należy do mnie.
Jednak są różni ludzie na świecie, tak, jak w tym mieście, które Twisse tak bardzo chce zniszczyć.
Ludzie, którzy lubią oglądać przez okno znajomy widok, czują się dobrze w znajomym otoczeniu i
mają do tego prawo.

I wracamy do punktu wyjścia, pomyślał Gage. -I przelejesz za to krew?

- Och, mam nadzieję, że nie, przynajmniej nie dosłownie. Ale teraz to jest miasto Quinn i Layli. Dla
nich przeleję krew. I dla Cala, i Foxa. -Odwróciła się, żeby spojrzeć mu w oczy. -I dla ciebie.

Słysząc te słowa i absolutną szczerość, z jaką je wypowiedziała,

Gage poczuł, jak przeszył go prąd. Zanim zdążył zareagować, rozległ się dźwięk dzwonka.

- Uratowana przez telefon - mruknęła Cybil, po czym wyjęła aparat i zerknęła na wyświetlacz. -
Cholera. Do diabła. Kurde. Przepraszam, muszę odebrać. - Podniosła klapkę. - Cześć, Rissa.

Odeszła o kilka kroków, ale Gage nie miał żadnych wyrzutów sumienia, podsłuchując jej rozmowę.
Słyszał wiele „nie" między długimi przerwami ciszy. Kilka chłodnych ,już ci mówiłam" i „nie tym
razem", ukoronowanych przez „przykro mi, Marissa" rzucane raczej z niecierpliwością niż z żalem.
Cybil, wyraźnie poirytowana, zatrzasnęła klapkę komórki.

- Przepraszam. Moja siostra nigdy tak zupełnie nie przyjęła do wiadomości, że świat nie kręci się
wokół niej. Mam nadzieję, że obraziła się na tyle, żeby dać mi spokój przez kilka tygodni.

- To ta siostra od przebitej opony?

- Słucham? Och. - Roześmiała się i Gage zobaczył, jak przypomina sobie wieczór, kiedy niemal
doszło do kraksy na pustej, wiejskiej drodze, gdy oboje jechali do Hawkins Hollow. - Tak, ta sama
siostra, która pożyczyła mój samochód i zostawiła w bagażniku przebitą oponę. Ta sama, która stale
„pożycza" ode mnie, co chce, i jeśli pamięta, żeby to zwrócić, to zwykle oddaje zepsute albo już nie
do użytku.

- To dlaczego pożyczyłaś jej samochód?

- Doskonałe pytanie. Chwila słabości. Mam ich coraz mniej, przynajmniej teraz. - Jej oczy

background image

pociemniały ze złości.

- Nie wątpię.

- Jest w Nowym Jorku, sfrunęła z miejsca, do którego podfrunęła tym razem, i nie potrafi
zrozumieć, dlaczego razem z pijawkami, które obecnie się do niej przyssały, nie może pomieszkać u
mnie przez kilka

tygodni. Ale rety, zamki i kody alarmu zostały zmienione! Musiałam to zrobić, bo ostatnim razem,
kiedy mieszkała u mnie z kilkorgiem przyjaciół, obrócili mój dom w ruinę, zbili zabytkową wazę,
która należała do naszej prababci, pożyczyli kilka rzeczy z mojej garderoby, w tym kaszmirowy
płaszcz, więc nigdy go już nie zobaczę, a także kilka razy na życzenie sąsiadów przyjęli odwiedziny
policji.

- Rozrywkowa dziewczyna - zauważył Gage, kiedy Cybil zabrakło

tchu.

- Och, bez wątpienia. No dobrze, zamierzam się wygadać. Możesz słuchać albo zawrócić. Była
ulubienicą całej rodziny i wszyscy psuli ją i rozpuszczali, jak to zwykle najmłodsze dzieci.
Zwłaszcza kiedy są śliczne i czarujące. Marrisa wciąż jest piękna i czarująca. Pierwsza część
naszego życia była usłana różami. Nasza rodzina posiadała spory majątek. Mieliśmy ogromny
przepiękny dom w Connecticut, kilka willi w różnych ciekawych miejscach. Chodziłyśmy do
najlepszych szkół, regularnie podróżowałyśmy do Europy, bawiłyśmy się z dziećmi bogatych i
wpływowych ludzi i tak dalej. Potem ojciec miał wypadek i stracił wzrok.

Przez chwilę szła w milczeniu, z rękami w kieszeniach i wzrokiem wbitym przed siebie.

- Nie potrafił sobie z tym poradzić. Nie mógł widzieć, więc nie chciał patrzeć. Pewnego dnia
zamknął się w bibliotece w naszym pięknym domu w Connecticut. Kiedy usłyszeliśmy strzał, służący
próbowali wyważyć drzwi - wtedy wciąż jeszcze mieliśmy służbę. Wyskoczyłam na zewnątrz i
obiegłam dom. Przez okno zobaczyłam, co zrobił. Wybiłam szybę, dostałam się do środka. Nie
pamiętam tego zbyt dobrze.

Oczywiście było za późno. Nic nie można już było zrobić. Matka wpadła w histerię, Marissa
oszalała, ale nic nie można było zrobić.

Gage nic nie powiedział, ale Cybil, przyzwyczajona do jego milczenia, ciągnęła swoją opowieść.

- Dopiero wtedy dowiedziałyśmy się, że po wypadku ojca nastąpiło coś, co nazwano „znacznym
odwróceniem prądów finansowych".

Ponieważ jego przedwczesna śmierć nie pozwoliła mu zawrócić odwrócenia, musiałyśmy zacząć
oszczędzać. Sposobem mojej matki na radzenie sobie z szokiem i żalem było zabranie nas do Europy
i trwonienie wielkich sum. W przeciągu roku wyszła za oszusta, który wydawał jeszcze więcej i
namówił matkę, by większość tego, co zostało, przepisała na niego, po czym oddalił się w
poszukiwaniu bardziej zielonych pastwisk.

background image

W jej głosie było tyle goryczy, że musiała czuć ją na języku.

- Mogło być gorzej, o wiele gorzej. Mogłyśmy zostać całkiem bez środków do życia, a tak
musiałyśmy tylko nauczyć się żyć z bardziej ograniczonych funduszy i zacząć zarabiać na siebie.
Moja matka wyszła za mąż po raz trzeci, za bardzo dobrego człowieka. Solidnego i miłego. Mam się
zamknąć?

-Nie.

- Dobrze. Marissa, tak jak ja, dostała swój skromny, jak na nasze wcześniejsze standardy, spadek w
wieku dwudziestu jeden lat. Była już wtedy po pochopnym ślubie i gorzkim rozwodzie.
Przepuszczała pieniądze z prędkością huraganu. Kiedy jej się zachce, bawi się w modelkę, miewa
całkiem przyzwoite zdjęcia w magazynach i na billbordach. Ale najbardziej pragnie być sławna,
nieważne, z jakiego powodu, i stara się prowadzić życie gwiazdy, a przynajmniej takie, jakie w jej
mniemaniu

wiodą gwiazdy. W wyniku tego często jest spłukana i może używać jako środka płatniczego jedynie
urody i czaru. Ponieważ ani jedno, ani drugie nie działa na mnie zbyt długo, zwykle jesteśmy w stanie
wojny.

- Czy ona wie, gdzie jesteś?

- Nie, dzięki Bogu. Nie powiedziałam jej i nie powiem, po pierwsze dlatego, że bez względu na to,
ile mam przez nią kłopotów, wciąż jest moją siostrą i nie chcę, by ktoś ją skrzywdził. Po drugie, to
bardziej egoistyczny powód, nie chcę mieć jej na głowie. Ona jest bardzo podobna do matki, takiej,
jaka była, zanim znalazła szczęście i spokój w trzecim małżeństwie. Ludzie zawsze mówili, że ja
jestem podobna do ojca.

- Był bystry i seksowny? Cybil uśmiechnęła się lekko.

- Miło, że tak mówisz po tym, jak wylałam przed tobą swoje żale. Zastanawiałam się, czy moje
podobieństwo do ojca oznacza, że nie będę w stanie stawić czoła temu, co przyniesie mi życie.

- Już to zrobiłaś. Wybiłaś szybę.

Cybil wypuściła drżący oddech, który ostrzegł Gage'a, że jest bliska płaczu. Ale powstrzymała łzy -
ogromny plus dla niej - odwróciła się i popatrzyła na niego tymi głębokimi, ciemnymi oczami.

- No dobrze, zasłużyłeś na to za wysłuchanie mnie, a ja za rozsądny wybór mężczyzny, który mnie
wysłucha.

Schwyciła przód jego koszuli, uniosła się na palce, po czym objęła go za szyję i złączyła dłonie na
jego karku.

Jej usta były jedwabiem, żarem i obietnicą. Przesuwały się powoli po jego wargach, muskały
zapraszając go, żeby spróbował, wziął więcej. Jej smak kusił, mocny i słodki, niczym zalotne

background image

skinienie palca.

„No chodź, weź trochę więcej".

Kiedy chciała się odsunąć, Gage złapał ją za biodra i uniósł z powrotem na palce. I wziął wi ęcej.

Cybil nie żałowała. Jak mogła? Ona ofiarowała, on odpowiedział. Jak mogła żałować pocałunku w
cichy, wiosenny wieczór z mężczyzną, który wiedział dokładnie, jak chciała być całowana?

Mocno i głęboko, z lekkim kąsaniem.

Jeśli jej tętno przyśpieszyło, poczuła łaskotanie w brzuchu, jeśli ta próbka wzbudziła w niej
pragnienie, postanowiła poddać się pożądaniu i nie żałować. Dlatego, kiedy się odsunęła, nie zrobiła
tego z powodu wyrzutów sumienia czy ostrożności, ale świadoma, że mężczyzna taki jak Gage Turner
potrzebuje wyzwań. I oboje będą mieli dużo więcej satysfakcji, jeżeli ona mu ich dostarczy.

- To mogła być lekka nadpłata - powiedziała - ale zatrzymaj resztę.

Gage wyszczerzył zęby w uśmiechu.

- To była twoja reszta.

Cybil roześmiała się i wiedziona impulsem wzięła go za rękę.

- Powiedziałabym, że spacer po kolacji dobrze nam zrobił. Lepiej wracajmy.

Cybil siedziała w salonie z podwiniętymi nogami i kubkiem herbaty w ręku i relacjonowała
popołudniowy incydent.

Nie pomijała szczegółów i nie okazywała emocji.

- W domu była krew - uściśliła Quinn.

- Iluzja krwi.

- Muchy i hałas. Ciemność. Ty też to wszystko widziałeś i słyszałeś?

- zapytała Gage'a.

-Tak.

- Drzwi i okna były zamknięte od wewnątrz - dodała Cybil.

- Drzwi wejściowe otworzyły się, kiedy nacisnąłem klamkę -przypomniał jej Gage. - Ale gdy
weszliśmy do środka, drzwi kuchenne wciąż były zamknięte, tak samo jak okno nad zlewem.

- Ale on... chłopiec - powiedziała Layla powoli - był na zewnątrz, na szybie. Nie wszedł do domu.

background image

- Myślę, że nie mógł. - Zamyślona Cybil wypiła łyk herbaty. - O ile bardziej czułabym się
zagrożona, gdyby był ze mną! Myślę, że gdyby mógł się tu dostać, toby wszedł. Potrafił sprawić, że
widziałam i słyszałam, nawet czułam to, co nieprawdziwe. Umiał zamknąć drzwi i okno w
pomieszczeniu, w którym wszystko się zaczęło. Ale nie drzwi frontowe - dodała. - Zapewne
wykorzystał ten rodzaj mocy w kuchni.

Mógł tylko sprawić, żebym wierzyła, że drzwi wejściowe są zamknięte. Głupio, że wtedy o tym nie
pomyślałam.

- Tak. - Cal pokiwał głową. - To wyjątkowo idiotyczne z twojej strony, że nie wpadłaś na to, kiedy
dom krwawił i trząsł się w posadach, ty byłaś uwięziona w ciemności,

A demon w postaci chłopca łaził po szybie.

- Skoro już ustaliliśmy, że Cybil kompletnie traci głowę w sytuacjach kryzysowych, powinniśmy
zadać sobie pytanie, dlaczego on nie mógł wejść do środka. - Fox siedział na podłodze i drapał
Kluska po wielkim łbie. - Może to jak z wampirem. Trzeba go zaprosić.

- Albo, jeśli włożymy opowieści o Drakuli między bajki, czyli tam, gdzie ich miejsce, może po
prostu nie miał wystarczająco dużo mocy. I nie będzie jej miał -dodał Gage - jeszcze przez kilka
tygodni.

- Właściwie... - Cybil zmarszczyła brwi. - Jeśli weźmiemy pod uwagę legendy o wampirach,
całkiem możliwe, że nasz demon pochodzi od niemartwych, krwiopijców czy jak ich tam nazwać.
Niektóre legendy mówią, że wampiry potrafią hipnotyzować swoje ofiary lub wrogów, przejmować
kontrolę nad ich umysłami. One karmią się ludzką krwią. To bardziej twoja działka, Quinn, niż moja.

- Dobrze ci idzie.

- W porządku, idąc tym tokiem rozumowania, wampiry podobno potrafią zamieniać się w
nietoperza lub wilka. Ten demon na pewno może zmieniać postać, a to umiejętność, w której mieści
się likantropia*, wspominana w wielu legendach. Może opowiadają o różnych odmianach naszego
demona.

* Wiara w zdolność przekształcania się niektórych ludzi w zwierzęta, zwłaszcza w wilki.

Cybil wzięła zeszyt i mówiąc, robiła notatki.

- Niemartwi. Teraz wiemy, że potrafi przybrać postać kogoś, kto zmarł. A może to nie jest nowa
sztuczka, jak myśleliśmy, ale posiadał tę umiejętność już wcześniej, zanim Dent go uwięził i dopiero
teraz, w obliczu ostatecznej siódemki, może znowu wyciągnąć ten trik z kapelusza?

- Więc zabija wujka Harry'ego - uzupełnił Fox -a potem dla zabawy wraca jako wujek Harry, żeby
sterroryzować i zabić resztę rodziny.

- Jest w tym jakieś chore poczucie humoru. - Quinn skinęła głową. -Czy powinniśmy zacząć ostrzyć
kołki?

background image

-Nie. Ale lepiej zastanówmy się, jak działa broń, którą mamy. Jednak to ciekawe... - Zamyślona
Cybil postukała ołówkiem w notes. - Jeśli on nie

mógł wejść, to możemy być trochę spokojniejsi, bardziej bezpieczni. Czy ktoś kiedykolwiek widział
go w domu?

- On tylko zmusza ludzi będących w środku, żeby popełniali samobójstwa albo zabijali się
nawzajem czy podkładali ogień. - Gage wzruszył ramionami. - Często wszystko naraz.

- Może jest jakiś sposób, żeby go powstrzymać, albo przynajmniej osłabić. - Layla zsunęła się z
krzesła i usiadła na podłodze obok Foxa. -Chodzi o energię, prawda? On karmi się energią i chyba
preferuje negatywne emocje. Złość, strach, nienawiść. W każdą siódemkę albo zaraz przed najpierw
infekuje ptaki i zwierzęta - mają mniejsze mózgi, mniej inteligencji niż ludzie. W ten sposób ładuje
baterie i atakuje dalej, zwykle ludzi, którzy są w jakiś sposób osłabieni. Pod wpływem alkoholu,
narkotyków lub silnych emocji. I staje się coraz silniejszy.

- Tym razem i tak ma więcej siły - przypomniał Cal. - Już przeszedł przez etap zwierząt i
zainfekował Blocka Kohlera do tego stopnia, że ten o mało nie zatłukł Foxa na śmierć.

Layla wzięła Foxa za rękę, a Cybil zamyśliła się nad tym.

- Block był konkretnym celem, ale demon nie mógł zainfekować szeryfa, który pojawił się tam i
odciągnął Blocka. Określony cel też może działać na naszą korzyść.

- Chyba że to ty jesteś celem - zauważył Fox. - Wtedy będzie naprawdę kiepsko.

Cybil uśmiechnęła się do niego.

- To prawda. On nie tylko karmi się nienawiścią, sam też nienawidzi. Zwłaszcza nas. Z tego, co
wiemy, wszystko, co zrobił od lutego, było wymierzone przeciwko jednemu z nas albo przeciw całej
grupie.

Położyła notatnik na oparciu kanapy i podwinęła pod siebie nogi.

- Żeby nas przestraszyć czy skrzywdzić, musi zużyć dużo energii. Przyszło mi to do głowy dzisiaj,
kiedy mnie tu uwięził, zanim zrobiło się ciemno. Potem już nie byłam taka pewna, że on zużywa
energię. Może dałoby się go sprowokować, żeby zużył jej więcej. Tak, jest silniejszy i cały czas
nabiera sił, ale po każdym przedstawieniu zapada w śpiączkę. Regeneruje się. I chociaż nie możemy
go powstrzymać ani osłabić, to może potrafimy zmienić kierunek jego ataku. Jeśli skieruje działania
przeciw nam, to może będzie miał mniej siły na miasto.

- Jestem stuprocentowo pewny, że cały czas w nas celował, a mimo to udało mu się rozpętać piekło
w Hollow.

Cybil skinęła Foxowi głową.

- Ponieważ zawsze byliście w Hollow, walcząc z nim, ratując ludziom życie.

background image

- A jaki mieliśmy wybór? - zapytał Cal. - Nie mogliśmy zostawić ludzi bez ochrony.

- Wydaje mi się, że może nie potrzebowaliby aż takiej ochrony, gdybyśmy mogli go odciągnąć.

- Jak? I dokąd?

- Jak - to może być wyzwanie - zaczęła Cybil.

- A dokąd - do Kamienia Pogan. Już tego próbowaliśmy - dokończył Gage. - Czternaście lat temu.

- Tak, czytałam w notatkach Quinn, ale...

- Pamiętasz naszą ostatnią wycieczkę na polanę? - zapytał Gage. - To był spacer po plaży w
porównaniu z przejściem przez Hawkins Wood zaraz przed siódemką.

- Wtedy nam się udało, dwie siódemki temu. Ledwo - dodał Fox. -Myśleliśmy, że może go
powstrzymamy, jeżeli powtórzymy rytuał w tym samym miejscu i o tej samej porze. O północy w
nasze urodziny, o świcie siódemki, że tak powiem. Jak widać, nie zadziałało. Kiedy wróciliśmy, w
mieście było pandemonium. Jedna z najgorszych nocy ze wszystkich.

- Bo nie było nas tu, żeby pomóc - podsumował Cal.

- Zostawiliśmy miasto bez opieki. Czy możemy jeszcze raz podjąć takie ryzyko?

Cybil już miała coś powiedzieć, ale postanowiła odłożyć tę kwestię na później.

- W takim razie wróćmy do heliotropu. To kolejny punkt dla nas. Badam kilka możliwości z nim
związanych. Udało mi się dzisiaj poszperać trochę głębiej, zanim przeszkodzono mi w tak
niegrzeczny sposób. Wrócę do tego jutro. Chciałabym też zaproponować żebyśmy, jeśli zgodzisz się,
Gage, spróbowali tego, co Cal i Quinn oraz Fox i Layla.

- Masz na myśli seks? Zawsze do usług.

- To słodkie, ale miałam na myśli połączenie naszych zdolności. Mamy przeszłość. - Wskazała na
Cala i Quinn. - Dzięki Foxowi i Layli mamy teraźniejszość. Ty i ja widzimy to, co przed nami. Może
czas sprawdzić, czy razem nie zobaczymy tego wyraźniej, dalej.

- Wchodzę do gry, jeśli ty też.

- W takim razie może jutro? Przyjadę do Cala około pierwszej.

- Ach, no właśnie. - Cal odchrząknął. - Wydaje mi się, że po tym, co wydarzyło się dzisiaj,
powinniśmy jak najbardziej ograniczyć czas, który spędzamy w samotności. Po pierwsze, nikt nie
powinien być sam w nocy, ani tutaj ani w moim domu. Możemy się podzielić tak, żeby co najmniej

dwie, a najlepiej trzy osoby, były razem. A w ciągu dnia powinniśmy jak najczęściej się
komunikować. Nie powinnaś jechać do mnie sama, Cybil.

background image

- Nie będę kłóciła się o zasady bezpieczeństwa i potęgę tłumu. Tylko kto będzie jeździł z Foxem do
sądu do Hagerstown? Albo z Gagiem, który gna, gdzie go oczy poniosą?

Fox popatrzył na Cala i potrząsnął smutno głową.

- Uprzedzałem cię.

- Dla porządku, absolutnie nie czuję się urażona, że chcecie chronić mnie i moje przyjaciółki. -
Cybil uśmiechnęła się do Cala. - I zgadzam się, że powinniśmy trzymać się razem tak często, jak to
możliwe. Ale to niepraktyczne i niewykonalne, żebyśmy zrezygnowali z każdej chwili i zajęcia w
samotności. Mamy jeszcze sześć tygodni, myślę, że wszyscy będziemy ostrożni i rozsądni. Ja, na
przykład, nie będę się skradała ze świeczką o północy do piwnicy, żeby sprawdzić, co to za hałas.

- Ja przyjadę tutaj - zaproponował Gage.

- Nie, bo teraz to kwestia zasad. I myślę, że u Cala mamy wi ększe szanse powodzenia. Ten dom
wciąż wydaje się...

- Skażony - dokończyła Quinn i pogłaskała Cybil po kolanie. - To zniknie.

- Tak, wiem. No dobrze, dogadajcie się, kto gdzie dziś śpi, ja idę do łóżka. - Wstając popatrzyła na
Gage'a. -Do zobaczenia jutro.

Cybil miała ochotę na długą, gorącą kąpiel, ale doszła do wniosku, że to za bardzo przypomina
wyprawę do ciemnej piwnicy. W sumie z jakiegoś powodu obie sceny były jak wzięte z horroru,
więc poprzestała na wieczornym rytuale z mleczkiem, tonikiem, kremem nawilżającym. Zaczęła
ścielić łóżko, kiedy do pokoju weszła Quinn.

- Cal i ja śpimy dzisiaj tutaj.

- Dobrze, ale czy nie lepiej, żebyście pojechali z Gagiem?

- Fox i Layla pojadą z nim do Cala. Ja chcę zostać tutaj.

Cybil rozumiała dlaczego i poczuła, że pieką ją oczy. Usiadła na brzegu łóżka, wzięła Quinn za rękę i
przycisnęła ją sobie do policzka. Quinn usiadła obok niej.

- Nic mi nie było, dopóki nie zgasło światło. Byłam bardziej ciekawa, nawet zaintrygowana, niż
przerażona. Ale potem zrobiło się ciemno i nic nie widziałam. Nic nie było takie straszne, jak to.

- Wiem. Mogę spać tu dzisiaj z tobą.

Cybil potrząsnęła głową, oparła ją o ramię Quinn.

- Wystarczy mi świadomość, że jesteś po drugiej stronie korytarza. Wszyscy to czuliśmy, prawda?
To skażenie,brud, jaki pozostawił po sobie. Bałam się, że to tylko ja, że popadam w paranoję.

background image

- Wszyscy to czuliśmy. To zniknie, Cyb. Nie damy mu lej satysfakcji.

- On nigdy nie zrozumie tego, co nas łączy, czym razem jesteśmy. Nigdy nie zrozumie, skąd
wiedziałaś, że będę spała lepiej, jeżeli zostaniesz dziś w domu i będę mogła z tobą porozmawiać
chwilę w cztery oczy.

- Między innymi dzięki temu go pokonamy.

- Wierzę w to. - Cybil westchnęła. - Marissa dzwoniła.

- Cholera.

- Tak, i gadała te same bzdury, co zawsze. „Czy możesz to zrobić, czy mogę dostać tamto?
Dlaczego jesteś taka podła?". Jeszcze mi dołożyła do tego fatalnego dnia. Zrzuciłam na głowę Gage'a
sporą część mojej nieszczęśliwej historii rodzinnej.

- Naprawdę?

- Tak, wiem, że to nie w moim stylu. Miałam chwilę słabości, on dzielnie to zniósł. Nie mówił
wiele, ale powiedział dokładnie to, co potrzeba. Potem go pocałowałam.

- Cóż. - Quinn dała jej przyjacielskiego kuksańca w ramię. -Najwyższy czas.

- Może tak. Nie wiem. Nie wiem, czy to uprości sprawy czy je skomplikuje, czy może nic nie
zmieni. I chociaż jestem pewna, że seks z nim byłby dobry, a właściwie fantastyczny, to nie mam
cienia wątpliwości, że byłoby to równie niebezpieczne jak zejście do piwnicy, aby zobaczyć, co tam
hałasuje.

- Tak, ale skoro oboje bralibyście w tym udział, nie schodziłabyś do piwnicy sama.

- Prawda. - Cybil wydęła wargi i wbiła wzrok w sto
Rozmowa za jej plecami umilkła i Cybil odwróciła s
Bolało go gardło, gdy próbował w nim utrzymać drżą
- Zgadzam się z Cybil. Znajdziemy inny sposób. -
- Wszyscy mieliśmy.

background image

- Prawda. - Cybil wydęła wargi i wbiła wzrok w stopy. -To na pewno byłoby jakieś pocieszenie,
kiedy oboje razem zostalibyśmy poćwiartowani przez mordercę z siekierą.

- Przynajmniej najpierw uprawialibyście seks.

- Fantastyczny seks. Prześpię się z tym. - Uścisnęła Quinn. - Idź, przytul się do swojego cudownego
chłopaka. Poćwiczę chwilę jogę, żeby zrelaksować się przed snem.

- Zawołaj, jeżeli będziesz mnie potrzebowała. Cybil skinęła głową. O to właśnie chodziło,
pomyślała,kiedy Quinn wyszła. To był niezmienny element w jej życiu. Jeśli potrzebowała Quinn,
musiała tylko zawołać.

Była w jego śnie; we śnie przyszła do jego łóżka. Jej usta, miękkie i spragnione, szukały jego warg.
Jej ciało, smukłe i gładkie, wygięło się w łuk, długie ramiona i nogi otoczyły go ciepłem, zapachem.
Kobietą.

Dzika korona włosów, czarna na tle białej pościeli, otaczała jej twarz, z której spoglądały nań
głębokie, uwodzicielskie oczy.

Uniosła się. Otworzyła. Przyjęła go w siebie.

We śnie krew pulsowała mu gwałtownie, a serce waliło o żebra niczym pięść. Radość i namiętność
splotły się w plątaninę pożądania. Zagubiony, zatracony, znów całował jej usta. Poczuł smak, który
palił go jak gorączka, kiedy ich ciała poruszały się razem. Szybciej. Szybciej.

A wokół nich pokój zaczął krwawić i płonąć.

Krzyknęła, zatapiając mu w plecach paznokcie jak zęby, kiedy otoczyły ich krwawe płomienie.
Pożerały ich, a ona krzyczała jedno słowo: bestia!

Gage znowu obudził się o brzasku. I to, pomyślał, musi się skończyć. Nie przepadał za porankami, a
teraz był na nie skazany. Nie było mowy, żeby zasnął po małym teledysku, który odegrała jego
podświadomość. Cholerna szkoda, że tak obiecujący sen przybrał tak nieprzyjemny obrót w

- ha - momencie eksplozji.

Nietrudno zrozumieć ten sen, rozmyślał, wpatrując się w sufit pokoju gościnnego Cala. Ani domyślić
się, co jest główną sprężyną nocnego przedstawienia.

Był mężczyzną. Był napalony.

Poza tym bardziej pasował do jego fantazji scenariusz, że to ona przyszła do niego, niż gdyby on
przyszedł do niej. Nie tak dawno zawarli pakt. Jak ona to ujęła? „Nie będziesz próbował mnie
uwieść, a ja nie będę udawała, że ci się udało".

Uśmiechnął się na to wspomnienie w bladym świetle poranka.

background image

Jednak jeśli o niego chodziło, wszystko było możliwe, jeżeli Cybil wykona ruch. Wyzwanie polegało
na tym, żeby sprowokować ją do wykonania tego ruchu tak, by była przekonana, że od początku był to
jej pomysł.

Jednak sen zakończył się źle. Gage mógł przypisać to własnej cynicznej i pesymistycznej naturze albo
uznać za znak. Lub, trzecia opcja, za ostrzeżenie. Jeżeli zaangażuje się w związek z nią - bo we śnie
nie chodziło tylko O seks, był zaangażowany - to oboje zapłacą najwyższą cenę. Krew i ogień,
pomyślał, jak zwykle. I to nie imię kochanka wykrzyczała, kiedy pochłaniały ją płomienie i
pożądanie, ale krzyknęła coś.

Łacińskie słowo oznaczające dzikie zwierzę. Martwy język używany przez martwych bogów i
strażników.

Mówiąc wprost, seks odwróciłby ich uwagę i Wielki Zły Sukinsyn zaatakowałby w chwili, gdy
byliby najbardziej bezbronni. Wszystkie trzy opcje sugerowały, że powinien trzymać go w spodniach,
a każdym razie jak najdalej od Cybil Kinsky.

Gage wstał. Spłucze pod prysznicem sen i pragnienia, które w nim obudził. Był cholernie dobry w
kontrolowaniu własnych potrzeb. Skoro jest taki niespokojny i napalony, oznacza to, że potrzebuje
gry i seksu. A zatem postara się znaleźć i jedno, i drugie. Szybka wycieczka do Atlantic City powinna
zaspokoić obie potrzeby i wyeliminować wszelkie komplikacje oraz konsekwencje.

Razem z Cybil wykorzystają napięcie seksualne jako źródło energii dla większego dobra.
Oczywiście jeśli wygrają, jeżeli przeżyją, już on się postara, żeby zaciągnąć ją do łóżka. Wtedy się
dowie, czy jej skóra jest tak miękka, jak wygląda jej ciało, tak giętkie, jej...

Takie myślenie nie pomagało w kontrolowaniu potrzeb.

Wytarł się, zrezygnował z golenia (a po cholerę?), po czym włożył dżinsy i czarną koszulkę, bo były
pod ręką. Kierując się w stronę schodów, usłyszał zza zamkniętych drzwi sypialni szmer głosów i
seksowny chichot. A zatem gołąbeczki już się obudziły i gruchają, pomyślał. Istniały szanse, że będą
tym zajęte na tyle długo, by zdążył wypić kawę w samotności i spokoju.

W kuchni wstawił pierwszy dzbanek kawy i wyszedł z domu do skrzynki z gazetami. Opadający
trawnik przed domem Cala rozkwitał feerią barw. Azalie, jedne z niewielu kwiatów, jakie Gage
rozpoznawał, kwitły w całej okazałości. Nad nimi skłaniały się jakieś delikatne, różowe pnącza.
Wszystkie te kolory i kształty pochylały się ku żwirowanej ścieżce, wesołe jak dzieci, a w tle stał las
z gęstniejącą zielenią, skrywającą jego sekrety. Radosne i straszne.

Ptaki ćwierkały, kręty strumyk szeptał, buty Gage'a chrzęściły na ścieżce. Kwiaty Cala pachniały,
wypełniając powietrze słodkim aromatem, a plamy słońca tańczyły na wstążce wody.

Kojące, pomyślał Gage, dźwięki, zapachy, cała scena. I bez wątpienia wystarczające dla takiego
mężczyzny jak Cal. Gage musiał przyznać, otwierając niebieską skrzynkę i wyjmując poranną gazetę,
że sam czuł się tu dobrze przez krótki czas. I bez wątpienia potrzebował obecności Cala i Foxa. Ale
jeśli przebywał tu zbyt długo, zaczynał tęsknić za neonami, zielonym suknem, tłumem i trąbieniem

background image

klaksonów. Za akcją, energią, anonimowością kasyna czy dużego miasta.

Jeśli zabiją sukinsyna i przeżyją, wyjedzie gdzieś na kilka tygodni, pomyślał. Będzie musiał wrócić
na ślub Cala we wrześniu, ale do tego czasu czekały na niego wielki świat i wiele talii kart do
rozdania. Może Amsterdam albo Luksemburg - dla zmiany tempa.

Albo, jeżeli będzie w nastroju na zwabienie Cybil do łóżka, może wybiorą się do Paryża. Romans,
seks, hazard i moda, wszystko za jednym zamachem. W końcu ona też lubiła podróże i potrafiła
docenić dobry hotel. Sprawdzenie, jak im się podróżuje razem, mogłoby być dobrym sposobem na
świętowanie faktu, że przeżył swoje trzydzieste pierwsze urodziny.

Ona musiała odmienić jego los, na lepsze czy na gorsze, to się jeszcze okaże, ale takie kobiety
przechylały skalę. Gage był gotów postawić duże pieniądze, że tym razem przechyli się na jego
korzyść.

Kilka tygodni, czysta zabawa, żadnych zobowiązań, a potem wrócą, zobaczą, jak ich przyjaciele się
pobierają, i odejdą każde w swoją stronę. To był dobry plan, uznał, który będą mogli łatwo zmienić
wedle kaprysu i okoliczności.

Z gazetą pod pachą ruszył z powrotem do domu.

Kobieta stała po drugiej stronie drewnianego mostka, który spinał brzegi strumienia. Rozpuszczone
włosy lśniły bladym złotem w delikatnych promieniach słońca. Miała na sobie długą, jasnobłękitną
suknię z wysokim kołnierzem. Serce Gage'a zabiło mocniej, kiedy rozpoznał Ann Hawkins, martwą
od wieków.

I przez chwilę, przez jeden ulotny moment, gdy się uśmiechnęła, zobaczył w niej swoją matkę.

- Jesteś ostatnim z synów synów moich synów. Pochodzisz ze mnie i mojej miłości, namiętności,
zimnej krwi i gorzkiej ofiary. Przed tobą była wiara i nadzieja, które muszą pozostać niezłomne.
Jesteś wizją. Ty i ta, która pochodzi z ciemności. Twoja krew, jego krew, nasza krew. Dzięki niej
kamień znowu stanowi całość. Dzięki niej jesteś błogosławiony.

- Bla bla bla - odpowiedział Gage, zastanawiając się, czy bogowie mają w zwyczaju zabijać
piorunem, śmiałka, który urąga duchowi. - Może powiesz mi, jak mamy go użyć, żebyśmy mogli
skończyć tę zabawę i zająć się własnym życiem?

Ann Hawkins przekrzywiła głowę i niech go szlag, jeśli nie zobaczył na jej twarzy tego matczynego
wyrazu.

- Złość także jest bronią, jeżeli używa się jej z rozwagą. Nie jesteś sam. Nigdy nie byłeś. Z krwi i
ognia powstały światło i ciemność. Krwią i ogniem można zwyciężyć zło. Trzymasz w dłoni klucz do
swoich wizji, do odpowiedzi. Obróć go i zobacz.

Zniknęła, a Gage nie ruszył się z miejsca. Typowe, pomyślał, takie typowe dla kobiet. One po prostu
nie mogły stawiać spraw jasno. Zły przeszedł przez most i ruszył pod górę do domu.

background image

Gołąbeczki były już w kuchni, więc stracił szansę na spokojną filiżankę kawy. Oczywiście stali
wtuleni w siebie i całowali się przed ekspresem.

- Przestańcie. - Gage popchnął Foxa ramieniem, żeby dostać się do kawy.

- Jeszcze nie wypił pierwszej filiżanki. - Fox uścisnął Laylę po raz ostatni i wziął otwartą colę. -
Dlatego jest taki wściekły.

- Zrobić ci śniadanie? - zaoferowała się Layla. - Mamy jeszcze chwilę czasu przed wyjściem do
biura.

- Jesteś Panną Słoneczko? - mruknął zrzędliwie Gage, wyciągnął z szafki pudełko płatków i
zanurzył w nich dłoń. - Dzięki. - Zmrużył oczy, widząc, że Fox otwiera gazetę. - Poszedłem po nią,
czytam pierwszy.

- Sprawdzam tylko wyniki, Panie Radosny. Są jakieś markizy?

- Boże, jesteś żałosny.

- Człowieku, jesz owocowe płatki prosto z pudełka. Przyganiał kocioł garnkowi.

Gage zmarszczył brwi i spojrzał na pudełko. Rzeczywiście. A ponieważ kawa spłukała irytację,
uśmiechnął się łagodnie do Layli.

- Hej, dzień dobry, Layla. Mówiłaś coś o śniadaniu?

Roześmiała się.

- Dzień dobry, Gage. Chyba wspomniałam coś o tym w chwili słabości. Ale ponieważ czuję się jak
Panna Słoneczko, spełnię obietnicę.

- Świetnie, dzięki. A ja opowiem wam o kimś, kogo spotkałem podczas porannego spaceru.

Layla zamarła z ręką na klamce lodówki.

- On wrócił?

- Nie. To ona. Chociaż może z technicznego punktu widzenia każdy duch jest rodzaju męskiego. Nie
zastanawiałem się nad tym.

- Ann Hawkins. - Fox odłożył gazetę na bok. - Co mówi ła?

Gage opowiedział im, dolewając sobie kawy.

- Wszyscy ją widzieli oprócz Cybil. - Layla postawiła na barze talerz francuskich tostów.

- Tak, założę się, że ją to wkurza. Cybil, znaczy się -odparł Gage, biorąc dwa tosty.

background image

- Krew i ogień. Mieliśmy tego pod dostatkiem, we śnie i na jawie. I to dzięki nim scaliliśmy
heliotrop. To był pomysł Cybil - przypomniał Fox.

- Może ona coś z tego zrozumie.

- Opowiem jej, jak przyjedzie.

- Im szybciej, tym lepiej. - Fox oblał swoje tosty hojną porcją syropu.

- Layla, podjedziemy do waszego domu po drodze do biura.

-I tak będę musiał opowiedzieć jej wszystko od początku, jak przyjedzie.

- Trudno. - Fox ugryzł kęs i wyszczerzył do Layli zęby w uśmiechu. -To jest przepyszne.

- Cóż, to nie markizy.

- Lepsze. Naprawdę nie chcesz, żebym poszedł dziś z tobą do banku? Wiem, że na pewno wszystkie
papiery w porządku, ale...

- Nie, dziękuję. Masz dzisiaj napięty plan. Poza tym dzięki moim dwóm inwestorkom nie ubiegam
się o wielką pożyczkę, tylko o małą, lecz efektywną.

Z łatwością zmienili temat z duchów na interesy, pomyślał Gage. Przestał słuchać i zaczął przeglądać
nagłówki w gazecie, którą zabrał Foxowi, kiedy nagle usłyszał oderwane zdanie.

- Cybil i Quinn inwestują w twój sklep?

- Tak. - Layla uśmiechnęła się promiennie. - To wspaniale. Mam nadzieję, że dla nich też. Zrobię
wszystko, żeby ich nie rozczarować. To takie cudowne i zdumiewające, że mają we mnie tyle wiary.
Ty wiesz, jak to jest. Ciebie, Foxa i Cala zawsze łączyło takie uczucie.

Gage uznał, że to zapewne jeden z najbardziej namacalnych więzów, jakie łączyły ich szóstkę. Ann
powiedziała, że nie jest sam. Żadne z nich nie było. Może właśnie to przeważy szalę na ich korzyść.

Gdy wreszcie miał cały dom dla siebie, spędził godzinę, odbierając i pisząc mejle. Utrzymywał
kontakt z profesorem Linzem z Europy, ekspertem w dziedzinie demonologii i legend. Profesor miał
mnóstwo teorii, lubił pytania retoryczne i dywagacje, ale dostarczył Gage'owi bardzo istotnych
informacji.

A im więcej losów wrzucisz do kapelusza, tym większa szansa, że wyłowisz ten szczęśliwy. Nie
zaszkodziłoby, gdyby Linz przyjrzał się najnowszej hipotezie Cybil. Czy heliotrop - ich heliotrop -
rzeczywiście był częścią większej całości, jakiegoś mitycznego, magicznego źródła mocy?

Nawet pisząc ten mejl, Gage kręcił głową. Gdyby ktokolwiek spoza najbliższych przyjaciół wiedział,
że większą część wolnego czasu spędza na poszukiwaniu informacji o demonach, skonałby ze
śmiechu. Ale ludzie spoza kręgu tych pięciorga widzieli tylko to, co pozwalał im zobaczyć.

background image

Nikt inny nie doszedł do etapu, na którym Gage nazwałby go przyjacielem.

Znajomi, gracze, dziewczyny do łóżka. Czasami wygrywali jego pieniądze, czasem to on zgarniał ich
forsę. Mógł kupić im drinka, a oni mogli zagrać z nim partyjkę lub dwie. Co do kobiet, z dala od
stołów mogli poświęcić sobie kilka godzin, może nawet dni, jeśli było im po drodze.

Łatwo przyszło, łatwo poszło.

Tylko dlaczego nagle wydało mu się to bardziej żałosne niż dorosły mężczyzna jedzący na śniadanie
markizy?

Zły sam na siebie przeczesał palcami włosy i odchylił się z krzesłem. Robił to, na co miał ochotę i
żył tak, jak chciał. Nawet przyjazd tutaj i stawienie czoła obecnej siódemce były jego wyborem.
Cholerna szkoda, jeśli nie przeżyje pierwszego tygodnia lipca, ale nie mógł narzekać. Miał
trzydzieści jeden lat i poznawał świat na własnych zasadach. Od czasu do czas żył na piekielnie
wysokiej stopie. Wolałaby żyć dalej i wrócić na ten poziom jeszcze kilka razy. Jeszcze parę razy
rzucić kostką, rozdać jeszcze kilka talii kart. Ale jeśli nie, pogodzi się z przegraną.

Gage już osiągnął najważniejszy cel swojego życia. Uciekł z Hollow. I przez piętnaście lat z
okładem, kiedy ktoś podniósł na niego rękę, oddawał, i to z nawiązką.

Pamiętał, że tamtej nocy stary był pijany. Pijany w sztok, jako że znowu zawarł czułą przyjaźń z
butelką, której przez kilka miesięcy udawało mu się unikać. Stary zawsze był gorszy, kiedy do niej
wracał, niż gdy wcale nie zrywał dozgonnej przyjaźni.

Lato, pomyślał Gage. W sierpniową noc nawet powietrze się poci. Mieszkanie było czyste, tak jak
ojciec już od kwietnia. Ale w trzypiętrowym budynku kręgielni gorące powietrze unosiło się i
unosiło, aż wypełniło mieszkanie na górze, drwiąc z nieustającego warkotu klimatyzacji. Nawet po
północy cały dom wydawał się wilgotny i Gage, kiedy tylko wszedł, pożałował, że nie został na noc
u Cala albo Foxa.

Ale planował coś w rodzaju randki, spotkania, na które facet musiał iść bez kumpli, jeżeli miał
nadzieję, że coś mu się uda zaliczyć.

Uznał, że ojciec jest w łóżku, śpi albo próbuje zasnąć, więc zdjął buty i poszedł do kuchni. Na blacie
stał dzbanek wypełniony do połowy mrożoną herbatą, gównem z torebki, które zawsze było zbyt
gorzkie lub za słodkie, bez względu na to, jak je przyprawiać. Jednak Gage wypił dwie szklanki i
zaczął szukać czegoś, żeby zabić okropny smak.

Żałował, że nie wziął sobie pizzy. Kręgielnia i grill były już zamknięte, więc tam nic nie dostanie.
Znalazł kilka klopsów w słoiku, który niewątpliwie stał otwarty już od kilku dni. Ale nastoletnim
chłopcom nie przeszkadzają takie drobiazgi.

Stojąc nad zlewem, zjadł klopsy na zimno.

Posprzątał po sobie. Zbyt dobrze pamiętał smród w mieszkaniu, kiedy ojciec pił na umór. Kiepskie
żarcie, stare śmieci, pot, whisky i dym papierosowy. Miło, że teraz, mimo upału, mieszkanie

background image

pachniało normalnie. Nie tak ładnie jak dom Cala czy Foxa. Tam zawsze stały świece albo kwiaty
lub te dziewczyńskie talerzyki pełne płatków i aromatycznych kulek. A kobieca woń pochodziła
zapewne ze skóry nawilżanej balsamami i spryskiwanej perfumami.

W porównaniu z domami przyjaciół to nora, na pewno nie chciałby tu przyprowadzić dziewczyny,
pomyślał rozglądając się dookoła. Ale na razie mu wystarczało. Meble były stare i zniszczone, a
ścianom przydałaby się świeża warstwa farby. Może jak się ochłodzi jesienią, złapią ze staruszkiem
za pędzle.

Może kupią nowy telewizor, taki, który został wyprodukowany w ostatniej dekadzie. Całkiem dobrze
im się teraz powodziło, kiedy obaj pracowali na pełny etat. Gage chomikował trochę kasy na nowe
słuchawki, ale mógł oddać połowę. Popracuje jeszcze kilka tygodni, zanim zacznie się szkoła,
dostanie parę czeków. Dobrze by było kupić nowy telewizor.

Odstawił szklankę i zamknął szafkę. Wtem usłyszał kroki ojca na schodach. I wiedział.

Optymizm wyciekł z niego jak woda z sita. To, co zostało, stwardniało niczym kamień. Idiota,
pomyślał, kretyn, żeby uwierzyć, że stary pozostanie trzeźwy. Był idiotą wierząc, że kiedykolwiek w
tym mieszkaniu-pułapce znajdzie się jakiś przyzwoity sprzęt.

Ruszył w stronę swojego pokoju, chciał zamknąć się w środku, ale nagle pomyślał: do diabła z tym.
Zobaczy, co ten pijany sukinsyn miał do powiedzenia na swoje usprawiedliwienie.

Stanął z rękami na biodrach, z kciukami wsuniętymi w kieszenie dżinsów - czerwona płachta na byka.
Stary pchnął drzwi i chwiejąc się, chwycił za klamkę. Twarz miał zarumienioną od upału, od
wdrapywania się po schodach, od alkoholu. Gage czuł smród przesiąkniętego whisky potu sączącego
się ze skóry ojca. Na koszulce Billa Turnera, z przodu i pod pachami widniały plamy potu, a oczy,
którymi popatrzył na syna, były zamglone i pełne złości.

-I na co się, kurwa, gapisz?

- Na pijaka.

- Kilka piw z kumplami nie robi ze mnie pijaka.

- Chyba nie miałem racji. Patrzę na zapitego kłamcę.

Oczy Billa zapłonęły wściekłością. Przypominał rozwijającego się

węża.

- Uważaj, co mówisz, gówniarzu.

- Powinienem był wiedzieć, że cię na to nie stać. Ale udawało mu się, przez prawie pięć miesięcy.
Był trzeźwy nawet w jego urodziny i Gage wtedy zaczął mu wierzyć. Po raz pierwszy, odkąd ojciec
zaczął chwiać się na ścieżce pijaństwa, utrzymał pion w urodziny syna.

background image

To rozczarowanie, ta zdrada były bardziej bolesne niż jakikolwiek cios pasem, który oberwał. Zabiły
w nim ostatnią iskrę nadziei.

- Nie twój pieprzony interes - odwarknął Bill. - To jest mój dom. Nie będziesz mi mówił, co mam
robić pod własnym dachem.

- To jest dach Jima Hawkinsa i płacę za niego czynsz tak samo jak ty. Znowu przepiłeś wypłatę?

- Nie będę z tobą gadał. Stul pysk albo...

- Albo co? - rzucił wyzwanie Gage. - Jesteś tak pijany, że ledwo stoisz. Co, do diabła, zrobisz? I
co mnie to, do diabła, obchodzi? - dodał ze wstrętem, odwrócił się i ruszył do swojego pokoju. -
Chciałbym, żebyś zapił się na śmierć i dał mi wreszcie święty spokój.

Bill był pijany, ale szybki. Skoczył przez pokój i rzucił Gage'a plecami o ścianę.

- Jesteś do niczego, nigdy do niczego się nie nadawałeś. W ogóle nie powinieneś był się urodzić.

- To już jest nas dwóch. A teraz zabierz ręce.

Po dwóch szybkich ciosach, w przód i w tył głowy, Gage'owi zaczęło dzwonić w uszach i poczuł
krew z rozciętej wargi.

- Pora, żebyś nauczył się trochę cholernego szacunku. Gage pamiętał pierwszy cios, pamiętał, jak
wbił pięść w twarz ojca i szok, jaki zapłonął w jego oczach. Coś się roztrzaskało - stara stojąca
lampa - i ktoś klął siarczyście raz za razem. Czy to on?

Następnym wyraźnym wspomnieniem Gage'a było, jak stoi nad ojcem rozciągniętym na podłodze, z
zakrwawioną i posiniaczoną twarzą. Pięści bolą go od ciosów i gojenia się poranionych,
spuchniętych kłykci.

Ze świstem wypuszcza powietrze z płuc, cały ocieka potem jak wodą.

Jak długo bił starego pięściami? Wszystko pokrywała czerwona mgła, która rozwiała się teraz,
pozostawiając lodowaty chłód.

- Jeżeli jeszcze kiedyś mnie tkniesz, jeżeli chociaż raz w życiu położysz na mnie tę swoją
pierdoloną łapę, zabiję cię. - Przykucnął, żeby stary dobrze go usłyszał. - Przysięgam ci. Za trzy lata
zniknę. Nie obchodzi mnie, czy przez ten czas zapijesz się na śmierć. Już nie. Przez następne trzy lata
muszę tu mieszkać, przynajmniej przez większość czasu. Będę dawał swoją część czynszu
bezpośrednio panu Hawkinsowi. Ty nie dostaniesz ani centa. Będę kupował sobie jedzenie i ubrania.
Od ciebie nie chcę nic. Ale bez względu na to, jak będziesz pijany, lepiej, żebyś o czymś pamiętał:
uderz mnie jeszcze raz, skurwysynu, a jesteś martwy.

Wstał, poszedł do swojego pokoju i zamknął drzwi. Jutro kupię zamek, pomyślał. Zamknie się przed
tym sukinsynem.

background image

Teraz mógł się rozluźnić. Wyczerpany usiadł na łóżku i schował twarz w dłoniach. Mógłby spakować
rzeczy i wyjść; gdyby pojawił się na progu Cala czy Foxa, rodzice każdego z nich by go przyj ęli.

Takimi byli ludźmi.

Ale musiał to przetrzymać, musiał pokazać staremu - a jeszcze bardziej sobie - że potrafi to
przetrwać. Trzy lata do osiemnastych urodzin, pomyślał, a potem całkowita wolność.

To nie do końca była prawda, przyznał teraz Gage. Przetrzymał, a stary już nigdy nie podniósł na
niego ręki. Po tych trzech latach wyjechał. Ale wolność? To zupełnie inna historia.

Nosisz przeszłość w sobie, ciągniesz ją za sobą na grubym, niezniszczalnym łańcuchu bez względu na
to, jak daleko w przyszłość patrzysz. Przez długi czas możesz ją ignorować, ale nie możesz od niej
uciec. Mógł wlec ten łańcuch przez setki kilometrów, ale Hollow, ludzie, których tu kochał, i jego
cholerne przeznaczenie - to wszystko razem zawsze ciągnęło go z powrotem.

Wstał od komputera i zszedł na dół po dolewkę kawy. Usiadł przy stole i rozłożył pasjansa. To go
uspokajało, dotknięcie kart, ich szelest, kolory i kształty. Usłyszał pukanie do drzwi i zerknął na
zegarek. Najwidoczniej Cybil przyszła wcześniej. Zostawił karty na blacie zadowolony, że prosta gra
odciągnęła jego myśli od przeszłości I od tej kobiety.

Otworzył drzwi i zobaczył na werandzie Joanne Harry.

- Och, cześć.

Przez chwilę tylko na niego patrzyła. Ciemne włosy uplotła w warkocz, jasne oczy błyszczały w
ładnej twarzy; wyglądała szczupło i

zgrabnie, w dżinsach i bawełnianej koszuli. Dotknęła jego twarzy, po czym pocałowała go w czoło,
oba policzki i w usta. Zawsze witała się w ten sposób z tymi, których kochała.

- Dziękuję za orchideę.

- Proszę bardzo. Szkoda, że cię nie było. Wejdziesz? Masz trochę czasu?

- Tak, chciałabym wejść na kilka minut.

- Pewnie jest tu coś do picia. - Gage zaprowadził Ją do kuchni.

- Cal ma naprawdę ładny dom. To mnie zawsze zaskakuje.

- Co takiego?

- To, że on, wy wszyscy, jesteście już dorośli. Że Cal jest dorosłym mężczyzną z własnym domem i
pięknym ogrodem. Czasami budzę się rano i myślę: muszę ściągnąć z łóżek dzieciaki i wyprawić je
do szkoły. A potem sobie przypominam, że dzieciaki są już dorosłe i dawno się wyprowadziły. Czuję
wtedy jednocześnie ulgę i ból w sercu. Tęsknię za swoimi chłopcami.

background image

- Nigdy się nas nie pozbędziesz. - Znając Jo, pominął napoje gazowane i ograniczył wybór do
soków i wody. -Mogę zaproponować ci wodę i coś, co wygląda na sok grejpfrutowy.

- Dziękuję, Gage, nie rób sobie kłopotu.

- Mógłbym zrobić herbatę... albo sama mogłabyś zrobić. Ja chyba... -Przerwał, gdy odwrócił się i
ujrzał łzę spływającą po jej policzku.

- Co się stało? Coś złego?

- Ta kartka, którą mi zostawiłeś pod doniczką.

- Miałem nadzieję, że uda mi się z tobą porozmawiać. Byłem u mamy Cala, ale...

- Wiem, Frannie mi powiedziała. Napisałeś: „Ponieważ zawsze mnie wspierałaś. Ponieważ wiem,
że zawsze będziesz mnie wspierać".

- Bo wspierałaś. I wiem, że jest tak nadal.

Objęła go z westchnieniem, położyła mu głowę na ramieniu.

- Matka przez całe życie martwi się i zastanawia. Czy dobrze to zrobiłam? Czy powinnam było
postąpić inaczej, powiedzieć coś innego? Potem nagle, w mgnieniu oka, dzieci stają się dorosłe. A ty
wciąż martwisz się i zastanawiasz. Czy mogłam zrobić to, czy powinnam była powiedzieć tamto?
Jeśli masz dużo szczęścia, pewnego dnia jedno z twoich dzieci... - Odchyliła się, żeby popatrzeć mu
w oczy. - Bo jesteś jednym z moich dzieci, i dzieci Frannie też. Jedno z twoich dzieci pisze
wiadomość, która trafia cię prosto w serce. I cała niepewność znika. -Uśmiechnęła się przez łzy. -
Dziękuję za tę chwilę. Dziękuję ci, kochany.

- Nie przetrwałbym bez ciebie i Frannie.

- Myślę, że się mylisz. Ale na pewno trochę ci pomogłyśmy. -Roześmiała się, przytuliła go mocno.
- Muszę IŚĆ. Odwiedź mnie wkrótce.

- Odwiedzę. Odprowadzę cię do drzwi.

- Nie trzeba, znam drogę. - Ruszyła do wyjścia, ale Jeszcze odwróciła się. - Modlę się za was. Jak
to ja, zabezpieczam się na wszystkich frontach. Bóg, Bogini, Budda, Allach i i tak dalej. Pukam do
każdych drzwi. Chcę, żebyś wiedział, że nie ma dnia, żebym nie modliła się za waszą szóstkę.
Zawracam głowę każdej wyższej sile, jaka istnieje. Przetrwacie to, wszyscy. I nie przyjmuję do
wiadomości żadnej innej możliwości.

Powinien był wiedzieć, że Cybil przyjedzie punktualnie. Ani wcześniej, ani później, tylko dokładnie
o czasie. Miała w sobie tę akuratność. Przyjechała ubrana w bluzkę w kolorze dojrzałych, soczystych
brzoskwiń, brązowe spodnie sięgające kilka centymetrów nad kostkę, i sandały zrobione z kilku
cienkich pasków, które odsłaniały te intrygujące, wąskie stopy z paznokciami pomalowanymi na
kolor dopasowany do barwy bluzki.

background image

Niosła brązową torbę rozmiarów bulteriera.

- Słyszałam, że miałeś gościa. Musisz mi wszystko opowiedzieć, żebyśmy byli pewni, że nic nie
przepadło w tłumaczeniu.

I prosto do interesów, pomyślał.

- Dobrze. - Ruszył z powrotem do kuchni. Potrzebował kawy, jeśli znowu miał opowiadać
wszystko od początku.

- Mogę wziąć sobie coś zimnego do picia?

- Obsłuż się.

Tak zrobiła. Gage patrzył, jak wyjęła sok grejpfrutowy i dietetyczne piwo imbirowe.

- Czuję się trochę pominięta, bo tylko ze mną Ann jeszcze nie rozmawiała - poskarżyła się,
napełniając szklankę lodem i mieszając w

niej oba napoje. - Ale próbuję podejść do tego jak dorosła. - Popatrzyła na niego i biorąc szklankę,
uniosła brew. - Chcesz trochę?

- Absolutnie nie.

- Gdybym przez cały dzień piła kawę tak jak ty, kręciłabym młynki pod sufitem. - Popatrzyła na
rozłożone na stole karty. - Przeszkodziłam ci w grze.

- Zabijałem czas.

- Hmm. - Przyjrzała się pasjansowi. - We Francji, czyli tam, skąd ten pasjans pochodzi według
niektórych historyków, nazywa się go często Réussite, czyli sukces. W Wielkiej Brytanii mówią na
niego „cierpliwość"; zapewne jest niezbędna, żeby go ułożyć. Najciekawsza teoria, jaką znalazłam,
mówi, że w dawnych czasach wynik pasjansa był formą przepowiedni. Mogę? - zapytała, pukając w
talię, a Gage wzruszył ramionami.

Odwróciła kartę, położyła na właściwym miejscu.

- Dzięki komputerom ten pasjans stał się bardzo popularny. Grywasz w sieci?

- Rzadko.

- A w pokera?

- Nigdy. Lubię siedzieć w tym samym pokoju, co moi przeciwnicy. Anonimowa wygrana to żadna
frajda.

- Ja raz spróbowałam. Niemal wszystkiego lubię raz spróbować.

background image

Myśli Gage'a analizowały na chwilę szerokie możliwości „niemal

wszystkiego". -I jak ci poszło?

- Nieźle. Ale podobnie jak ty uznałam, że to nie to samo, co gra na żywo. No dobrze, gdzie
usiądziemy? - Odstawiła szklankę, żeby

wyciągnąć z przepastnej torby notatnik. - Zacznijmy od szczegółów twojej porannej wizyty, a
potem...

- Śniłaś mi się.

Cybil przekrzywiła lekko głowę.

-Och?

- To był sen tylko dla dorosłych, możesz więc zachować go dla siebie albo opowiedzieć
pozostałym.

- Najpierw muszę go usłyszeć. - Uśmiechnęła się. -Ze wszystkimi szczegółami.

- Przyszłaś do mojej sypialni na piętrze. Naga.

Cybil otworzyła notatnik, zaczęła pisać.

- To bezwstydne z mojej strony.

- Pokój był skąpany w niebieskiej poświacie księżyca. Bardzo seksownie, jak w biało-czarnym
filmie. Czułem, że to nie był pierwszy raz, że dotykałem cię już wcześniej. Wiedziałem, że może
wykonywaliśmy trochę inne ruchy, w innym rytmie, ale tańczyliśmy już razem.

- Rozmawialiśmy?

- Wtedy nie. - W jej oczach dostrzegł zainteresowanie i rozbawienie, ale ani śladu zakłopotania. -
Wiedziałem, jak będziesz smakowała, jak westchniesz, kiedy cię dotknę. Wiedziałem, jak i gdzie
lubisz być dotykana. Kiedy byłem w tobie, gdy byliśmy... połączeni, pokój zaczął krwawić i płonąć. -
Rozbawienie zniknęło z jej oczu. - Otoczył nas ogień i krew. Wtedy przemówiłaś. Kiedy ogień nas
pochłaniał, gdy dochodziłaś, wykrzyknęłaś: „bestia".

- Seks i śmierć. Wygląda bardziej na erotyczny sen niż na przepowiednię..

- Prawdopodobnie. Ale pomyślałem, że powinienem ci o nim powiedzieć. - Postukał palcem w
notatnik. - Żebyś mogła wszystko zapisać.

- W zaistniałych okolicznościach trudno nie myśleć o seksie i śmierci, ale...

- Czy masz tatuaż? - Zobaczył, że jej oczy się zwęziły i już wiedział.

background image

- Mniej więcej taki - ciągnął rozstawiając kciuk i palec wskazujący na kilka centymetrów. - U dołu
pleców. Wygląda jak trójka z cienkim okręgiem wychodzącym z dolnego brzuszka, a nad nią
oddzielny symbol, wygięta linia z kropką na górze.

- To najważniejsza mantra hinduizmu, om. Cztery elementy oznaczają cztery stany koncentracji:
przebudzenie, sen, śnienie i stan transcendentny.

- A ja myślałem, że jest po prostu seksowny.

- Bo jest. - Cybil odwróciła się i uniosła trochę koszulę, odsłaniając tatuaż u dołu pleców. - Ale ma
też swoje znaczenie. I skoro go widziałeś, to musimy uznać, że twój sen miał jednak jakieś znaczenie.

Opuściła koszulę i odwróciła się twarzą do niego.

- Oboje wiemy, że to co widzimy, to nie przyszłość, lecz potencjalny rozwój wypadków. I ż e nasze
wizje często są pełne symboli. A zatem według twojego snu możemy potencjalnie zostać kochankami.

- Nie musiałem śnić, żeby o tym wiedzieć.

-I jako kochankowie możemy zapłacić za tę przyjemność wysoką cenę. - Mówiąc, nie spuszczała z
niego wzroku. - Możemy dalej

spekulować, że chociaż pragniesz mnie na poziomie fizycznym, na emocjonalnym i psychicznym już
nie. Pomysł, że możemy stać się parą, za bardzo przypomina wzór stworzony przez twoich przyjaciół,
a ty nie lubisz stawać w szeregu. Nie winię cię, bo ja też nie. Poza tym to irytujące, także dla mnie, że
nasz związek mógłby być częścią większego planu ułożonego setki lat temu. Jak mi idzie?

- Trafiłaś w sedno.

- A zatem, biorąc pod uwagę twoją pesymistyczną naturę - której ja nie mam - można wnioskować,
że twoja podświadomość albo dar wybrałaby dla ciebie scenariusz: wsiadam, wysiadam, ginę.

Gage roześmiał się krótko.

-Okej.

- Jeżeli chodzi o mnie, nie wybieram kochanków, kierując się perspektywą, że orgazm może
oznaczać zostanie skonsumowaną przez złe moce. To odbiera sytuacji cały romantyzm.

- Szukasz romantyzmu, Cybil?

- Każdy szuka, różnią się tylko jego definicje. Może porozmawiamy na zewnątrz, na werandzie?
Lubię wiosnę, a ona nie trwa długo. Równie dobrze możemy ją poczuć, skoro już przyszła.

- Dobrze. - Gage wziął kawę i otworzył drzwi na werandę. - Boisz się? - zapytał, kiedy go mijała.

- Każdego dnia, odkąd tu przyjechałam. A ty?

background image

Zostawił drzwi otwarte.

- Kiedyś się bałem. Kiedyś spędzałem mnóstwo czasu, bojąc się i udając, że tak nie jest. Potem, z
biegiem lat, doszedłem do etapu „pieprzyć

to". Po prostu pieprzyć to. Teraz cały ten kram mnie głównie wkurza. Ciebie nie.

- Fascynuje. - Wyjęła z torebki ciemne okulary i włożyła je na nos. -Myślę, że to dobrze, że każdy z
nas reaguje inaczej. W ten sposób jesteśmy kryci na każdym froncie. - Usiadła przy jednym ze
stolików, twarzą do ogrodu i otaczającego go zielonego lasu. - Opowiedz mi o Ann Hawkins.

Opowiedział, a ona notowała.

- Trójka - odezwała się, gdy skończył mówić. - Trzech chłopców, potomków Ann i Denta. Wiara to
domena Cala. Wierzy nie tylko w siebie, w was i w miasto, ale ma też dosyć wiary, by zaakceptować
to, czego tak naprawdę nie widzi. Przeszłość, to, co było przed nim. Nadzieja to działka Foxa, tak jak
optymizm, przekonanie, że może coś zmienić. Rozumie i ufa temu, co jest. Tobie zostają wizje, to, co
może się wydarzyć. Pasuje do tego druga trójka. Q, Layla i ja tworzymy podzbiór. Cal i Q, Fox i
Layla, a teraz ty i ja. Trzy w jednym: trzech mężczyzn, trzy kobiety, trzy połączone w jedną całość. To
bardzo prawdziwe, namacalne osiągnięcie. Tak, jak scalenie z powrotem trzech części heliotropu.

- Którego wciąż nie potrafimy wykorzystać.

- Jednak Ann powiedziała jasno, przynajmniej ja to tak rozumiem, że mamy wszystko, czego nam
potrzeba. Nie brakuje nam żadnego materialnego elementu. - Cybil zmarszczyła brwi i zaczęła bębnić
palcami po notatniku. -Płakała nad tobą i, jeśli dobrze ją rozumiem, ja też będę. Z radością uronię
kilka łez, jeśli dzięki nim Wielki Zły Sukinsyn wróci do piekła. Łzy - powtórzyła i zamknęła oczy. -
Często są używane w magicznych rytuałach. Myślę, że zwykle chodzi o łzy kobiece. Łzy

dziewicy, ciężarnej, matki, babki i tak dalej. Nie wiem zbyt wiele na ten temat.

- Jest coś, o czym nie wiesz zbyt wiele?

Uśmiechnęła się krzywo w odpowiedzi, zsunęła lekko okulary i popatrzyła na Gage'a znad oprawki.

- Są całe światy, o których nie wiem zbyt wiele, ale nie istnieje chyba nic, o czym nie mogłabym
wyszukać wszystkich informacji. Musimy to sprawdzić. Ann chyba chciała powiedzieć, że chociaż
inne podzbiory mogą jeszcze coś zdziałać w swoich dziedzinach, oni już odwalili większość roboty.
Pora spojrzeć w przyszłość, a to nasza działka, partnerze.

- Nie mogę tego przywołać na gwizd jak owczarka.

- Oczywiście, że możesz. To wymaga praktyki, koncentracji i uwagi. Wszystko to potrafisz, inaczej
nie mógłbyś zarabiać na życie, grając w karty. Większy problem może stanowić kwestia, że musimy
przywołać tę wizję razem i skupić się na jednym potencjalnym wydarzeniu z przyszłości.

Znowu sięgnęła do ogromnej torby i wyłowiła talię kart tarota.

background image

- Żartujesz?

- Narzędzia - powiedziała i zaczęła z wprawą tasować duże karty. -Mam też runy, kilka rodzajów
kryształowych kul, lustro do wróżb. Kiedyś bardzo poważnie studiowałam czarną magię, szukając
odpowiedzi na pytanie, dlaczego potrafię przewidzieć przyszłość. Ale jak w każdej religii czy
organizacji czarna magia ma mnóstwo zasad i zaczęły mnie one przytłaczać, więc po pewnym czasie
po prostu zaakceptowałam swój dar i rozszerzyłam krąg zainteresowań.

- Kiedy zorientowałaś się po raz pierwszy?

- Że widzę przyszłość? Nie jestem do końca pewna. Nie w oślepiającym błysku jak ty. Zawsze
miałam bardzo realne sny. Kiedy byłam mała, opowiadałam je rodzicom. Albo płakałam w środku
nocy, jeśli sny mnie przerażały, a często tak było. Czasem przeżywałam coś, co nazwałabym déjà vu,
gdybym jako dziecko znała takie określenie. Babcia ze strony ojca, która miała domieszkę cygańskiej
krwi, powiedziała mi, że mam dar widzenia. Zrobiłam, co w mojej mocy, żeby nauczyć się go
doskonalić, kontrolować. Wciąż miałam sny, jedne dobre, inne złe. Często śniłam o ogniu, że kroczę
przez płomienie, ginę w nich, powoduję pożar..

Rozłożyła karty. Kolorowe ilustracje przyciągnęły Gage'a bliżej do

stołu.

- Myślę, że śniłam o tobie - powiedziała. - Na długo zanim cię spotkałam.

- Myślisz?

- Nigdy nie widziałam twojej twarzy. Albo jeśli widziałam, to nie pamiętałam jej po przebudzeniu.
Ale w snach albo wizjach wiedziałam, że ktoś na mnie czeka. Kochanek, tak mi się wydawało. W
wieku czternastu lat miałam podczas jednego z tych snów pierwszy orgazm. Budziłam się z nich
podniecona lub zaspokojona. Albo drżąc z przerażenia. Bo czasami czekał na mnie kochanek nie-
człowiek. Jego twarzy też nigdy nie widziałam, nawet wtedy, gdy spalał mnie żywcem. - Popatrzyła
na Gage'a.

- Dlatego dowiedziałam się wszystkiego, czego mogłam, nauczyłam się uspokajać ciało i umysł jogą,
medytacją, ziołami, transem, korzystałam ze wszystkiego, żeby trzymać bestię z dala od swoich snów.
Przez wi ększość czasu to działa. Albo przynajmniej działało.

- Trudniej odnaleźć równowagę tutaj, w Hollow?

-Tak.

Gage usiadł i wskazał palcem w stronę kart. -I co nas czeka w przyszłości?

- To? Tylko mała rundka pytań i odpowiedzi. Co do reszty... - Zebrała karty i przetasowała. -
Dowiedzmy się.

Położyła talię i powiedziała:

background image

- Przełóż. - A gdy Gage to zrobił, rozłożyła karty na stole zakrytą stroną do góry. - Zacznijmy od
prostego wyboru kart. Ty pierwszy.

Zawsze chętny do gry, Gage wziął jedną kartę i gdy Cybil skinęła głową, odwrócił. Na rysunku
widniała spleciona w uścisku para, ciemne włosy kobiety otaczały nagie ciała obojga.

- Karta Kochanków - obwieściła Cybil. - Pokazuje, o czym myślisz.

- To twoje karty, kotku.

- Mhm mhm. - Sama wzięła kartę. - Koło Fortuny, bardziej twoja działka, jeśli potraktować rzecz
dosłownie. Symbolizuje zmianę, na dobre lub złe. Weź następną.

Gage odwrócił kartę Maga.

- Wielkie Arkana, trzy na trzy. - Leciutko zmarszczyła brwi. - To jedna z moich ulubionych kart,
oznacza sztukę, wyobraźnię, kreatywność i, oczywiście, magię. W tym wypadku możemy uznać, że
oznacza Gilesa Denta, twojego przodka. - Wzięła kolejną kartę i powoli ją odwróciła. -I mamy
mojego. Diabeł. Chciwość, destrukcja, obsesja, tyrania. Teraz ty.

Gage wybrał Arcykapłankę. Cybil bez wahania sięgnęła po Wisielca.

- Nasze prapraprababcie, pomimo męskiej postaci na mojej karcie. Zrozumienie i mądrość na
twojej, poświęcenie na mojej. I cały czas Wielkie Arkana, co do jednej. Twoja kolej.

Gage odwrócił Wieżę, Cybil Śmierć.

- Zmiana, potencjalna katastrofa, ale z innymi kartami, które wybrałeś, możliwa zmiana na lepsze,
potencjalna odbudowa. Moja, jak widać, koniec, i to niezbyt szczęśliwy, jeśli wziąć pod uwagę
pozostałe. Ta karta rzadko oznacza rzeczywistą śmierć, ale symbolizuje absolutny koniec. - Uniosła
szklankę. - Muszę sobie dolać.

Gage wstał, zanim zdążyła się podnieść.

- Przyniosę ci. Widziałem, jak to robiłaś.

Da jej chwilę na uspokojenie, pomyślał wchodząc do domu. Bez względu na to, jak fascynujący
wydawał jej się proces, wyniki tego eksperymentu nią wstrząsnęły. Wiedział co nieco o tarocie, nie
było sfery okultyzmu, której nie zgłębił, szukając przez te wszystkie lata odpowiedzi. I gdyby miał
stawiać jakieś pieniądze, nigdy nie obstawiłby, że dwoje ludzi wyciągnie z jednej talii, jedną po
drugiej, osiem kart należących do Wielkich Arkanów.

Przygotował napój dla Cybil i zamiast kawy wziął dla siebie wodę. Gdy wyszedł na zewnątrz, stała
przy barierce i patrzyła na las.

- Przetasowałam karty, przełożyłam. I na chybił trafił wybrałam osiem kart. Tylko dwie należały do
Wielkich Arkanów, ale to znowu były Diabeł i Śmierć. - Odwróciła się i Gage zauważył, że już się

background image

uspokoiła. -To interesujące, prawda? Ty i ja razem wyciągnęliśmy najbardziej znaczące i potężne
karty. Tak miało być albo chcąc nie chcąc wiedzieliśmy, gdzie te karty leżały i wybraliśmy je
instynktownie.

- Może spróbujemy innego narzędzia? Masz w tej swojej walizie kryształową kulę?

- Nie, i tak się składa, że to torebka od Prady. Chcesz spróbować spojrzeć w przyszłość, połączyć
nasze siły i zobaczyć, co się stanie?

- Co masz na myśli?

- Akceptację i wykorzystanie, mam nadzieję, tego,co nas łączy. Łatwiej mi się skupić podczas albo
po medytacji, ale...

- Potrafię medytować.

- Z całą tą kofeiną w żyłach? Gage tylko napił się wody.

- Lepiej zróbmy to w domu.

- Właściwie myślałam, że lepiej byłoby tutaj, na trawie. Ogród, las, powietrze. - Zdjęła okulary,
położyła je na barierce i zeszła po schodach. -Co robisz, żeby się zrelaksować, uspokoić ciało i
umysł?

- Gram w karty. Uprawiam seks. Możemy zagrać w rozbieranego pokera, a jak przegrasz, zadbam,
żebyśmy oboje się zrelaksowali.

- Interesujące, ale myślałam raczej o jodze. - Zsunęła buty i przyj ęła pozycję modlitwy, z której z
gracją przeszła do podstawowego znaku słońca.

- Ja tego nie zrobię - powiedział Gage, schodząc za nią do ogrodu. -Ale będę na ciebie patrzył.

- To mi zajmie tylko minutę. A co do twojej sugestii, to zawarliśmy umowę, że nie będziemy
uprawiać seksu.

- Umówiliśmy się, że nie będę próbował cię uwieść, a nie, że nie będziemy się kochać.

- Semantyka.

- Szczegóły.

Odwróciła się w pozycji psa i popatrzyła na niego.

- Pewnie masz rację. W obu kwestiach. - Skończyła i usiadła na trawie w pozycji kwiatu lotosu.

- Tego też nie zrobię. - Ale usiadł naprzeciwko niej. Normalnie położyłaby dłonie grzbietami na
kolanach,

background image

jednak teraz wzięła za ręce Gage'a.

- Możesz w ten sposób oczyścić umysł?

- Mogę, jeśli ty potrafisz. Uśmiechnęła się.

- No dobrze. Rób cokolwiek co ci pomaga oprócz kart i seksu.

Gage nie miał nic przeciwko siedzeniu w majowe popołudnie na

trawie, w towarzystwie pięknej kobiety. Nie oczekiwał, że cokolwiek się wydarzy. Spodziewał się,
że Cybil zamknie oczy i odpłynie przy jakiejś swojej mantrze (symbol „om" u dołu kręgosłupa,
intrygujący znak na skórze barwy złotego pyłu, dokładnie na subtelnym połączeniu gładkich pleców z
jędrnym tyłkiem).

Nie myśl o tym, upomniał sam siebie. W ten sposób się nie zrelaksujesz.

W każdym razie Cybil nie opuściła powiek i patrzył jej prosto w oczy. Mężczyzna nie mógł prosić o
bardziej czarujący punkt koncentracji niż ten głęboki, aksamitny brąz. Dopasował oddech do jej
oddechu - albo odwrotnie, nie był pewien. Ale w przeciągu kilku sekund byli zgrani -idealnie w tym
samym rytmie.

Gage widział tylko jej oczy. Bezdenne jeziora. Dotyk czubków jej palców był tak delikatny, a mimo
to czuł się tak, jakby jego ciało nic nie ważyło, jakby odpływał, niczego nie dotykając.

I przez chwilę czuł się absolutnie dobrze i kompletnie z nią połączony.

Obrazy uderzyły w niego niczym pięść, przelatywały mu przez głowę jeden po drugim z siłą i
łoskotem huraganu. Fox leżący w deszczu na poboczu. Cal w przesiąkniętej krwią koszuli
rozciągnięty na podłodze w swoim biurze. Quinn, wrzeszcząc z przerażenia, wali rękami w zamknięte
drzwi, zanim nóż przetnie jej gardło. Layla, związana i zakneblowana, patrzy szeroko otwartymi
oczami, jak po podłodze pełzną ku niej płomienie.

Zobaczył siebie przy Kamieniu Pogan. Obok Cybil leżała bez życia na płonącym ołtarzu. I usłyszał
swój wrzask wściekłości na sekundę przed tym, zanim wyskoczył z lasu demon i porwał go w
ciemność.

Potem wszystko zlało się w jedno, obrazy i dźwięki zaczęły zacierać się, zmieniać. Heliotrop
zapłonął mu w dłoni i Gage usłyszał głosy wypowiadające słowa, których nie rozumiał. I został sam,
sam, podczas gdy płomienie strzelały mu z dłoni ku gorącemu, letniemu księżycowi. Sam, kiedy
uśmiechnięty demon wyszedł z lasu.

Nie wiedział, które z nich pierwsze zerwało kontakt, ale wizje zmieniły się w czerwoną mgłę bólu.
Usłyszał Cybil powtarzającą jego imię, raz, drugi, trzeci, z napastliwością, która kazała mu warknąć:

-Co?

background image

- Skup się. Skoncentruj się na punktach, które uciskam. Jak skończę, będziesz musiał mi zrobić tak
samo. Słyszysz mnie?

- Tak, tak, tak. - Słyszał jej zrzędzenie, a głowa mało mu nie eksplodowała. Jakby drążąc palcami
dziury w jego karku mogła...

Ból zelżał; z gorących, dźgających noży zmalał do tępego piłowania. A kiedy Cybil wzięła Gage'a za
rękę i zaczęła uciskać bez końca punkt między kciukiem a palcem wskazującym, piłowanie zamieniło
się w irytujące kłucie.

Zaryzykował otwarcie oczu i popatrzył prosto w oczy Cybil, dostrzegając, że ten bogaty aksamit
zasnuły chmury. Twarz miała białą jak płótno, oddychała powoli i z trudem.

- Już dobrze, dobrze.

Uwolnił rękę i położył na jej karku. -Tak?

- Trochę na... Tak. Tak. Mocniej, nie zrobisz mi krzywdy.

Nie mógł zrobić jej większej niż wizje, które mieli, więc naciskał mocno na supły, związane pod jej
skórą, przez ból i napięcie, podczas gdy Cybil sama masowała sobie dłoń.

Gage zdał sobie sprawę, że najpierw zajęła się nim, i nie był pewien, czy czuje się zakłopotany czy
wdzięczny.

Patrzył, jak chmury bólu znikają, aż zamknęła oczy z ulgą, którą świetnie rozumiał.

- Dobrze, tak lepiej. Wystarczy. Muszę tylko... - Nie otwierając oczu, położyła się na trawie,
twarzą do słońca.

- Dobry pomysł. - Gage poszedł w jej ślady.

- Nie kontrolowaliśmy tego - powiedziała po chwili. - Przeciągnął nas jak psy na smyczy. Nie
mogłam go powstrzymać ani zwolnić. Nie potrafiłam zablokować strachu.

- Co dowodzi, że jesteś kompletnie do niczego. Usłyszał jej stłumiony śmiech i zobaczył w myślach
wygięcie jej ust.

- To jest nas dwoje, twardzielu. Następnym razem pójdzie nam lepiej. Musi. Co zobaczyłeś?

- Ty pierwsza.

- Wszyscy byliśmy martwi albo umieraliśmy. Fox krwawił na poboczu, w ciemności i deszczu.
Światła, myślę, że to były światła jego furgonetki. - Opowiedziała wszystko po kolei lekko drżącym
głosem.

- Widziałem to samo. Potem scena się zmieniła.

background image

- Wszystko działo się tak szybko, a potem jeszcze przyśpieszyło, obrazy zaczęły się zacierać,
zlewać. Zwykłe sytuacje przemieniały się w koszmary w takim tempie, że trudno było odróżnić jedno
od drugiego. Ale na końcu ty miałeś kamień.

- Tak, wszyscy martwi, a ja mam kamień. I sukinsyn zabił mnie, podczas gdy heliotrop płonął w
mojej dłoni.

- Zabił cię czy tak to interpretujesz? Wiem tylko, że kamień tam był do samego końca, że ty go
trzymałeś i że miał moc. - Obróciła się na bok, by popatrzeć na Gage'a. - I wiem, że to, co
widzieliśmy, to możliwy rozwój sytuacji. Widzenie przyszłości daje nam szansę, by zawczasu się
przygotować. Opowiemy reszcie o tej ewentualności i się uzbroimy.

- W jaki sposób?

- W jaki będzie trzeba. Co? - zapytała, kiedy Gage przycisnął palce do oczu i potrząsnął głową.

- Właśnie wyobraziłem sobie, jak przywiązujesz do uda tę małą dwudziestkędwójkę z perłową
kolbą. Chyba już mi lepiej.

- Hmm. W co byłam ubrana?

Opuścił ręce i wyszczerzył zęby w uśmiechu.

- Chyba oboje czujemy się lepiej. A może... - Przetoczył się na nią.

- Poczekaj, kowboju. Umowa to umowa.

- Nie mam zamiaru cię uwodzić.

Uśmiechnęła się uprzejmie.

- Nie wątpię.

- Trudny z ciebie przypadek, Cybil. - Złapał ją za ręce i przycisnął nad jej głową. Pozytywna
energia - lubił pozytywną energię. I Bóg jeden wiedział, jak bardzo jej teraz potrzebował.

Nie opierała się, tylko patrzyła na niego z tym swoim półuśmiechem.

- Pomyślałem, że oboje zasługujemy na małą rekompensatę -powiedział.

- W postaci tarzania się nago po trawie w ogrodzie Cala?

- Czytasz w moich myślach.

- Nic z tego.

- No dobrze. Powiedz kiedy.

background image

Pocałował ją w usta, ale nie łagodnie ani prowokująco, tylko z żarem. Jej palce zacisnęły się na jego,
gdy rozsunęła wargi bardziej z żądaniem niż zaproszeniem, nie poddając się, lecz rzucając
wyzwanie. Jej ciało pod nim wydawało się falować, unosić na falach energii.

Bardzo pozytywnej.

Żadnego uwodzenia, pomyślała, żadnego przekonywania, a jej ciało odpowiedziało, połączyło się z
jego ciałem.

Uczciwość czystego pożądania oznaczała równe warunki. Pożądanie uwięzione w niej od miesięcy
wydostało się na wolność. Weźmie więcej, jeszcze tylko odrobinę więcej, zanim znowu zapędzi je
do zagrody.

Objęła go nogą, wygięła biodra, celowo przyciskając się do niego, zanim go pchnęła, żeby zmienić
pozycję. Teraz jej usta przejęły władzę, a

Gage zacisnął dłonie w pięści na jej włosach. Usłyszała warkot i roześmiała się z ustami przy jego
wargach. Ale gdy usłyszała warczenie po raz drugi, poczuła lodowaty dreszcz wzdłuż kręgosłupa.

Powoli odsunęła usta od warg Gage'a.

- Słyszałeś?

-Tak.

Uniosła głowę o kolejny centymetr i lodowaty dreszcz objął cale jej

ciało.

- Mamy publiczność.

Pies był ogromny, miał matowe, brudne brązowe futro. Chwiejnie wyłonił się z lasu; z pyska ciekła
mu spieniona ślina.

- To nie jest Twisse - wyszeptała Cybil.

-Nie.

- Co oznacza, że jest prawdziwy.

- Prawdziwy i wściekły. Jak szybko potrafisz biegać?

- Tak szybko, jak trzeba.

- Biegnij do domu. Mój pistolet leży na górze w sypialni, na szafce przy łóżku. Weź go, wróć i
zastrzel tego cholernego psa. Ja odwrócę jego uwagę.

background image

Cybil zignorowała mdłości, które poczuła na myśl o zabiciu zwierzęcia.

- Moja dwudziestkadwójka jest w torbie na werandzie. Możemy uciec razem.

- Biegnij do środka. Nie zatrzymuj się.

Podniósł ją na nogi i pchnął w stronę domu. Pies zebrał się w sobie i zaatakował.

Gage nie pobiegł za nią, a Cybil nie pozwoliła sobie o tym myśleć, nawet gdy usłyszała za sobą
potworne dźwięki. Z sercem walącym jak młot wpadła na werandę, wsunęła rękę do torby i
zacisnęła palce na rękojeści rewolweru.

Odwracając się wrzasnęła, po części ze strachu, u po części żeby zwrócić uwagę psa. Ale zwierzę
nie przestawało atakować, kłapać zębami ani wbijać ich w ciało Gage'a, kiedy toczyli potworną
walkę na ślicznym trawniku Cala.

Cybil rzuciła się do biegu, odbezpieczając broń.

- Strzelaj! Zastrzel skurwysyna!

- Nie mogę wycelować!

Jego ramiona i dłonie, krwawiły.

- Do cholery, zastrzel go! - Krzycząc, podniósł łeb psa do góry i popatrzył prosto w szaleńczo
kłapiące szczęki. Ciało psa podskoczyło raz, dwa razy, gdy kule przeszyły mu bok, a mimo to zwierzę
wciąż usiłowało schwycić Gage'a za gardło. Po kolejnym strzale pies zaskowyczał z bólu, a szalone
oczy zasnuła mgła. Z trudem łapiąc oddech, Gage odrzucił go na bok i upadł na przesiąkniętą krwią
trawę.

Przez obłok bólu usłyszał szloch, zobaczył, jak Cybil podchodzi do konającego psa i strzela mu w
głowę. Coup de grace.

- Nie zdechł. Cierpiał. Zabiorę cię do domu. Boże, jesteś cały poszarpany.

- Zagoi się. - Ale otoczył ją ramieniem i pozwolił, by go poprowadziła. Doszedł do schodów,
zanim nogi odmówiły mu posłuszeństwa.

- Daj mi chwilę. Minutę.

Zostawiła go bezwładnego na schodach i pobiegła do domu. Po kilku minutach wróciła ze świeżą
butelką wody, miską z wodą i kilkoma ścierkami.

- Mam zadzwonić do Cala i Foxa? Wasza obecność pomogła Foxowi, kiedy był ranny.

- Nie, nie jest aż tak źle.

background image

-Pozwól mi zobaczyć. Muszę zobaczyć. - Szybko i sprawnie ściągnęła z niego strzępy koszuli.
Zadrżała na widok ran i siniaków, ale przemyła je pewną ręką. -Ramię wygląda źle.

- Zbędna informacja, zważywszy że to moje ramię. -Syknął, kiedy przyłożyła do rany chłodną,
mokrą ścierkę. - W każdym razie niezły strzał, kowboju.

Zmoczyła świeżą ścierkę wodą z butelki i delikatnie wytarła mu twarz.

- Wiem, że to boli. Wiem, że gojenie boli niemal tak bardzo jak rany.

- Nie przypomina to wiosennego pikniku. Zrobisz coś dla mnie? Przyniesiesz mi whisky?

- Dobrze.

W kuchni Cybil stała przez chwilę wsparta rękami O blat. Było jej strasznie niedobrze, bardzo
chciało jej się zwymiotować. Ale zwalczyła mdłości, wyjęła butelkę jamesona i nalała do szklanki
na grube trzy palce.

Kiedy wróciła na werandę, zobaczyła, że większość powierzchownych ran Gage'a już się zagoiła, a
poważniejsze zaczęły się powoli zamykać. Wypił jednym haustem dwie trzecie whisky, którą mu
podała, popatrzył na nią i podał jej szklankę.

- Wypij resztę, kotku. Wyglądasz, jakbyś jej potrzebowała.

Cybil skinęła głową i wypiła. Potem zrobiła to, czego cały czas unikała. Odwróciła się i popatrzyła
na to, co leżało na zakrwawionej trawie.

-Nigdy wcześniej niczego nie zabiłam. Strzelałam do glinianych gołębi, tarcz, misiów w wesołym
miasteczku. Ale nigdy nie wpakowałam kuli w nic żywego.

- Gdybyś tego nie zrobiła, mógłbym już nie żyć. Ten pies waży dobre czterdzieści kilogramów,
same mięśnie, i był wściekły jak cholera.

- Ma obrożę z imiennikiem. - Zebrała się w sobie, przecięła trawnik i przykucnęła. - I datą
aktualnego szczepienia przeciw wściekliźnie. On nie był chory, Gage, nie w zwykłym tego słowa
znaczeniu. Ale chyba oboje to wiemy.

Wyprostowała się, kiedy Gage, kulejąc, podszedł do niej.

- Co teraz zrobimy? - zapytała.

- Zakopiemy go.

- Ale... Gage, to był czyjś pies. Nie był bezdomny, należał do kogoś. Muszą go szukać.

- Oddanie go martwego nikomu nie pomoże. Tak samo, jak próba wytłumaczenia, dlaczego
zastrzeliłaś ukochanego psiaka, który w żadnych testach nie wykazałby śladu wścieklizny. - Gage

background image

schwycił Cybil za ramiona, boleśnie wbijając palce w jej ciało dla podkreślenia swoich słów.

- To cholerna wojna, rozumiesz? Którą toczymy od długiego czasu. Umrze znacznie więcej stworzeń
niż tylko ten pies, Cybil, więc musisz wziąć się w garść. Powiedzenie jakiemuś dzieciakowi, że jego
przyjaciel nie wróci do domu na obiad, bo zainfekował go demon, nie wchodzi w rachubę.
Zakopiemy go i będziemy walczyć dalej.

- Musi ci być łatwiej bez żadnych emocji, poczucia winy czy żalu.

- To prawda, jest mi łatwiej. Idź do domu. Na dzisiaj skończyliśmy.

- A ty dokąd idziesz? - zapytała, kiedy się odwrócił.

- Po cholerną łopatę.

Cybil zacisnęła szczęki, wyminęła go, pomaszerowała do ogrodowej szopy i szarpnęła drzwi.

- Powiedziałem, żebyś poszła do domu.

-A ja mówię: idź do diabła. Zobaczymy, kto dotrze pierwszy do celu. Ja zastrzeliłam tego psa,
prawda? Więc pomogę ci go zakopać. -Złapała łopatę, niemal rzuciła nią w Gage'a i sięgnęła po
drugą. - I jeszcze coś, ważniaku, nie skończyliśmy na dzisiaj. Musimy opowiedzieć pozostałym o tym,
co tu się wydarzyło. Czy to ci się podoba czy nie, jesteś członkiem zespołu. Całe to brzydkie zajście
musi zostać opowiedziane, zapisane i umieszczone na wykresach. Nie wystarczy zakopać psa.
Absolutnie nie wystarczy. Nie.

Przycisnęła dłoń grzbietem do ust i stłumiła szloch. Już miała się przepchnąć obok niego, ale Gage
złapał ją i mocno przytulił do siebie.

- Zostaw mnie.

- Zamknij się. Po prostu się zamknij. - Przytrzymał ją, ignorując protesty, aż się poddała i
przywarła do niego całym ciałem. - Zrobiłaś to, co musiałaś - wyszeptał. -Dobrze ci poszło. Dałaś
radę. Idź do domu, a ja tu skończę. Możesz zadzwonić do reszty.

Cybil tuliła się do niego jeszcze przez chwilę.

- Razem to dokończymy. Zakopiemy go razem. A potem razem zadzwonimy do pozostałych.

Cybil poprosiła Quinn, żeby przywiozła jej ubranie na zmianę. Po potwornym kopaniu grobu dla psa
była spocona i brudna. Zamiast rozmyślać o pochodzeniu plam, które pokrywały jej koszulę i
spodnie, po prostu wepchnęła je do plastikowej torby, którą zamierzała potem wyrzucić do śmieci.

Załamała się, przyznała, wchodząc pod prysznic. Zrobiła to, co musiała, to prawda, ale potem jej
drżąca samokontrola rozpadła się na stertę emocjonalnego gruzu.

To by było na tyle, jeżeli chodziło o spokojną, trzeźwo myślącą Cybil Kinsky.

background image

Teraz, skoro nie potrafiła zdobyć się na spokój, mogła przynajmniej postarać się trzeźwo myśleć.

Czy to lepiej czy gorzej, że się rozkleiła przy Gage'u? I tak, i tak, uznała. Gorzej - o wiele - dla jej
dumy, ale w sumie dobrze, żeby znali nawzajem swoje reakcje. Żeby z powodzeniem wykonać swoją
część zadania, musieli znać swoje słabości, mocne strony i granice.

Wkurzało ją, że załamała się pierwsza, ale pogodzi się z tym. Kiedyś.

Trudno jej było to przełknąć, bo zawsze uważała się za tę silną. Za tę, która dokonuje wyborów,
nawet trudnych, jeśli tak trzeba - i godzi się z nimi. Inni ludzie się załamywali - jej matka, siostra -
ale Cybil zawsze się trzymała. Zawsze cholernie dbała o to, żeby się trzymać.

Ciężko też jej było zaakceptować fakt, że Gage miał rację. Martwy pies nie jest najgorszym, co
mogło ich spotkać. Jeżeli sobie z tym nie poradzi, będzie bezużyteczna dla innych. Więc musi sobie
poradzić.

Pochować go, jak powiedział, i ruszyć dalej.

Kiedy drzwi się otworzyły, poczuła razem z chłodnym powietrzem napływ złości.

- Po prostu się odwróć, ważniaku, i wracaj tam, skąd przyszedłeś.

- To ja, Q. Jak się czujesz?

Na dźwięk głosu przyjaciółki Cybil znowu poczuła napływające do oczu łzy, ale je powstrzymała.

- Lepiej. Szybko przyjechaliście.

- Ruszyliśmy zaraz po twoim telefonie. Cal i ja. Fox z Laylą przyjadą, jak tylko będą mogli. Jak
mogę ci pomóc?

Cybil zakręciła kurek.

-Podaj mi ręcznik. - Odsunęła zasłonę prysznica i wzięła ręcznik od przyjaciółki.

- Boże, Cybil, wyglądasz na wyczerpaną.

- To był mój pierwszy występ w roli grabarza. Jestem w cholernie dobrym nastroju, ale Jezu, Q, to
była straszna robota. Pod każdym względem.

Kiedy Cybil owijała się jednym ręcznikiem, Quinn podała jej drugi do wytarcia włosów.

- Dzięki Bogu, że nic ci się nie stało. Uratowałaś Gage'owi życie.

- Nawzajem uratowaliśmy sobie życie. - Popatrzyła w zaparowane lustro. Fizyczne i psychiczne
zmęczenie zmiękło pod krytycznym

background image

spojrzeniem próżności. Kim jest ta blada, zdyszana kobieta z pustymi, podkrążonymi oczami?

- O mój Boże. Proszę, powiedz mi, że miałaś tyle rozsądku, żeby oprócz ubrania przywieźć mi
kosmetyki do makijażu.

Ucieszona jej reakcją Quinn oparła się biodrem o drzwi.

- Od ilu lat jesteśmy przyjaciółkami?

- Nigdy nie powinnam była w ciebie wątpić.

- Wszystko leży na łóżku. Zejdę na dół i naleję ci kieliszek wina, kiedy będziesz się ubierała.
Chcesz coś jeszcze?

- Chyba właśnie zajęłaś się wszystkim, co niezbędne.

Cybil została sama i pokremowała, rozjaśniła i przypudrowała oznaki znużenia. Włożyła świeże
ciuchy, rzuciła ostatnie spojrzenie w lustro i wzięła torbę z brudnym ubraniem. Na dole wrzuciła ją
do śmieci i poszła na frontową werandę, gdzie czekała Quinn z Calem i Gagiem.

Pewnie w tym momencie nikt nie miał ochoty na siedzenie na werandzie z tyłu.

Cybil wzięła kieliszek wina, usiadła i uśmiechnęła się do Cala.

- A zatem. Jak ci minął dzień?

Cal uśmiechnął się spokojnie i łagodnie, chociaż jego szare oczy oglądały badawczo jej twarz.

- Nie był tak burzliwy, jak twój. Rano uczestniczyłem W spotkaniu komitetu Dnia Pamięci, na
którym mieliśmy omówić ostatnie szczegóły. Wendy Krauss wypiła kilka kieliszków wina na
urodzinach koleżanki z drużyny i upuściła sobie na stopę kulę do kręgli. Złamała duży palec, A kilku
nastolatków zaczęło się przepychać podczas partii foosballu w salonie gier wideo.

- Ani dnia bez dramatów w Hawkins Hollow.

- O tak.

Sącząc wino, Cybil popatrzyła na łagodny stok, kwiaty i wijący się strumyk.

- To ł adne miejsce, żeby posiedzieć po tak wypełnionym dniu. Masz piękny ogród, Cal.

- Jestem tu szczęśliwy.

- Odosobnione miejsce, a jednocześnie niedaleko do sąsiadów. Znasz tu prawie wszystkich.

- Prawie.

- Wiesz, do kogo należał ten pies. Cal wahał się tylko przez chwilę.

background image

- Do Mullendorów z Foxwood Road. Ich pies zaginął przedwczoraj. -Pochylił się i pogłaskał
Kluska chrapiącego u jego stóp. - Mieszkają już w mieście. To daleka! droga dla psa, ale z opisu
Gage'a powiedziałbym, że to był Pistolet Mullendorów.

- Pistolet. - Odpoczywaj w pokoju, pomyślała, -Infekowanie zwierząt to stały wzór. I mamy listę
udokumentowanych ataków zwierząt domowych i dzikich, ale, tak jak mówisz, to daleka droga do
pokonania na piechotę, nawet na czterech łapach. Żadnych danych o pojawieniu się lub atakach
wściekłego psa?

- Żadnych.

- W takim razie, logicznie myśląc, to znowu musiało być celowe. Wielki Zły Sukinsyn nie tylko
zainfekował tego biednego psa, ale też skierował go tutaj. Często jesteś tu sam w ciągu dnia -
powiedziała do Gage'a. - Twisse na pewno nie mógł wiedzieć, że przyjadę, zanim go zainfekował,
skoro pies zaginął dwa dni temu. Wychodzisz na dwór, może

ucinasz] sobie drzemkę w tym zachęcającym hamaku, który Cal powiesił między klonami, albo to Cal
wychodzi, żeby przystrzyc trawnik. Lub Quinn idzie na przechadzkę po ogrodzie.

- Każdy z nas mógł być tu sam - zgodził się Cal. -I to nie psa mogliście dzisiaj chować.

- Bardzo sprytnie - myślała na głos Cybil. - Kosztowało go to niewiele wysiłku i energii.

- Dobrze, że miałem pod bokiem kobietę z bronią. -Gage napił się

wina.

- I taką - dodała Cybil - która w końcu zrozumiała tę prostą prawdę, że to nie ona zabiła tego psa.
Twisse to zrobił. Kolejna pozycja na liście uczynków, za które musimy mu odpłacić. - Zerknęła na
drogę. - Fox i Layla jadą.

-I obiad. - Quinn dotknęła dłoni Cybil. - Zamówiłam U Gina wielką sałatkę i pizzę, bo uznałam, że
dziś zjemy COŚ prostego.

- Dobra myśl. Mamy mnóstwo spraw do obgadania.

Tym razem przy posiłku nie rozmawiali o zwykłych i przyjemnych sprawach. Dzień obfitował w
ważne wydarzenia, których omówienie nie mogło czekać.

- Musisz to nagrywać, Q - zaczęła Cybil, po czym odwróciła się do Gage'a. - Gage miał sen.

Przytrzymał jej spojrzenie przez kilka sekund i opowiedział o śnie pełnym namiętności i śmierci.

- Symbol - zdecydowała szybko Quinn. - Nie możemy go zapisać w kolumnie przepowiedni. To
jasne, że bez względu na to, jak dobry byłby

seks, żadne z was by go nie kontynuowało, jeśli pokój wokół was stanąłby w płomieniach.

background image

- Celna uwaga - mruknęła Cybil.

- Może seks był tak gorący, że sami wzniecili ogień. - Fox wzruszył ramionami. - Próbuję tylko
trochę was rozweselić.

- Naprawdę trochę. - Layla dźgnęła go w żebra. -Wszyscy jesteśmy zestresowani, więc sny pełne
przemocy albo, och, seksu, nie są niczym zaskakującym. I jeśli weźmiecie pod uwagę fakt, że... cóż,
że ty, Gage, możesz czuć się w pewien sposób...

- Seksualnie sfrustrowany-weszła jej w słowo Quinn. -I że Cybil cię pociąga. Jesteśmy dużymi
chłopcami i dziewczynkami i to nie pora na subtelność. Wybaczcie. Ale prawda jest taka, że oboje z
Cybil jesteście zdrowymi, dorosłymi ludźmi, nie wspominając o tym, że naprawdę atrakcyjnymi, i w
okresie wzmożonego stresu łączy was wspólny dar. To byłby cud, gdybyście nie odczuwali
seksualnych wibracji.

- Zaspokój pragnienie i spłoń w ogniu piekielnym?

- Cal obracał tę myśl tak samo jak kawałek pizzy w dłoni.

- Nie sądzę, aby to było aż tak proste, nawet ujmując rzecz symbolicznie. Połączcie się na poziomie
intymnym, a konsekwencje was nie miną. Związek tworzący odrębne ogniwo w łańcuchu, który już
stworzyła nasza szóstka, wzmaga ryzyko konsekwencji i dodaje nam mocy.

- W pełni się z tobą zgadzam. - Kiwając z aprobatą głową, Cybil uśmiechnęła się do Cala. -
Szkoda, że Quinn weszła do gry, bo moglibyśmy się dogadać.

- I wciąż tu jestem, siostro.

- Jesteś taka samolubna. W każdym razie z mojego doświadczenia wynika, że prorocze sny są pełne
symboli. Myślę, że nasz możemy wpisać w tę kolumnę, przynajmniej ołówkiem.

- Możemy zaraz pójść na górę - zasugerował Gage.

- Sprawdzić tę teorię.

-To cudowna propozycja. Naprawdę heroiczna.

- Cybil zamilkła i napiła się wina. - Ja pasuję. Z chęcią. poświęciłabym swoje ciało dla dobra
sprawy, ale myślę, że w tej chwili nie będzie to koniecznie.

- Po prostu daj mi znać, kiedy ta chwila nadejdzie.

- Pierwszy się o tym dowiesz. Co? - zapytała, bo Quinn zaczęła machać ręką w powietrzu.

- Tylko rozwiewam te cholerne wibracje.

- Bardzo śmieszne. Id ąc dalej - ciągnęła Cybil - jak teoretyzował bystry i przystojny Caleb, chodzi

background image

o relacje, ogniwa. Istnieją powiązania tak samo intymne jak seks.

- Który wciąż pozostaje na szczycie mojej listy - zauważył Fox. Uśmiechnął się szeroko w
odpowiedzi na lodowate spojrzenie Cybil i sięgnął po kolejny kawałek pizzy. - Ale przerwałem ci.

- Gage i ja poczuliśmy tę więź, kiedy połączyliśmy nasz dar. Moc i konsekwencje. Przed tym
wspólnym doświadczeniem Gage miał własne. Ann Hawkins.

Cybil znowu przerwała, tym razem żeby popatrzeć na opalizującego kolibra za oknem, który
zanurkował w jaskrawoczerwony kwiat.

- Zanim tu przyjechałam, razem z Quinn opisałyśmy to spotkanie, zrobiłyśmy fiszkę i umieściłyśmy
na mapie. Gage opowiedział mi

wszystko jeszcze raz, żebym mogła porobić notatki, na wypadek gdyby w przekazie zaginęły jakieś
szczegóły. Nie zaginęły.

- Myślałam o tym dzisiaj - wtrąciła Layla. - Ann powiedziała, że będzie płakała, nad Gagiem i że ty
też będziesz, Cybil. W każdym razie tak ja to interpretuję.

To musi być ważne.

- Łzy powinny mieć znaczenie. - Cybil patrzyła, jak lśniący niczym klejnot ptaszek wystrzelił w
stronę drugiego kwiatu.

- Zastanawiam się, czy mówiła o łzach w sensie dosłownym, jako składniku, którego będziemy
potrzebować do magicznych rytuałów, czy znowu mówiła symbolicznie. Smutek, radość - emocje.
Może to związek emocjonalny jest istotny.

-I znowu w pełni się z tobą zgadzam - dodała Cybil.

- Wiemy, że emocje odgrywają w tym wszystkim ważną rolę -ciągnęła Quinn. - Twisse karmi się
negatywnymi: strachem, nienawiścią, złością. I wygląda na to, że dzięki tym pozytywnym nie
usmażyliśmy się podczas ostatniej wycieczki do Kamienia Pogan.

Jednym słowem nie powiedziała niczego, czego byśmy już nie wiedzieli. Optymistyczne
podsumowanie - powiedziała Quinn do Gage'a. -I oznajmiła jasno, że mamy wszystko, czego nam
potrzeba, żeby wygrać. Wykombinowanie, czym jest to „wszystko" i jak tego użyć - oto szkopuł.

- Słabości kontra silne strony. - Fox wypił łyk piwa. -Twisse zna nasze słabe strony i je
wykorzystuje. Musimy się temu przeciwstawić i, tak naprawdę, wykorzystać nasze silne strony. To
podstawowa strategia.

- Celna uwaga. - Layla skinęła głową. - Musimy zrobić listę.

- Moja dziewczyna ma głowę do list.

background image

- Poważnie. Nasze silne i słabe strony, jako grupy i indywidualne. Mamy wojnę, prawda? Silne
strony to nasza broń, a słabe to luki w naszej linii obrony. Uszczelnijmy obronę, a przynajmniej
rozpoznajmy, gdzie są te luki, i zbudujmy strategię ofensywy.

- Uczyłem ją grać w szachy - wyjaśnił Fox. - Szybko chwyta.

- Trochę już za późno na robienie list - zauważył Gage.

Niezrażona Layla potrząsnęła głową.

- Nigdy nie jest za późno na robienie list.

Cybil wzięła kieliszek z winem, a koliber wystrzelił znowu niczym lśniąca kula.

- Następnym punktem na mojej liście są karty.

- Chcesz grać w karty? - zapytał ją Cal. - Nie jesteśmy trochę zbyt zajęci, żeby się bawić?

- Nigdy nie można być zbyt zajętym, żeby grać - poprawił go Gage. -Ale myślę, że Cybil mówi o
swojej talii tarota.

- Przyniosłam ją dzisiaj ze sobą i razem z Gagiem przeprowadziliśmy mały eksperyment.

Pomimo że Cybil ufała swojej pamięci, sięgnęła po notatki, by opowiedzieć o wynikach.

- Wszystkie karty należały do Wielkich Arkanów, każda miała dla nas specjalne znaczenie -
zakończyła. -Jak przyznał nasz domowy hazardzista, szanse, że to był przypadek, są bardziej niż nikłe.
Karty są otwarte na różne interpretacje, w zależności od czytającego, zadanego pytania,
sąsiadujących kart i tak dalej. Ale czuję, że w tym wypadku mówiły o powiązaniu, fizycznym,
emocjonalnym, parapsychicznym. Do tego symbol naszych przodków, potencjalna dramatyczna
zmiana i jej

konsekwencje. Chciałabym powtórzyć ten eksperyment. Z Calem i Quinn, Foxem i Laylą, potem z
trzema mężczyznami, trzema kobietami, a na końcu z całą szóstką razem.

- Zawsze miałaś rękę do tarota - powiedziała Quinn.

- Moi cygańscy przodkowie. Jednak dzisiaj to było coś więcej.

- Zrobiłaś sztuczkę z kartami, zanim na scenie pojawił się pies -zauważył Fox. - Przed atakiem.

- Tak. - Ponieważ to wspomnienie wciąż wytrącało ją z równowagi, sięgnęła po kieliszek wina. -
Przed.

- Może to było jak naciśnięcie spustu. Moment -ciągnął Fox - w którym ty i Gage się
porozumieliście. Musicie opowiedzieć nam szczegóły, ale jeśli karty nie były zbiegiem okoliczności,
a łączenie wytwarza energię i moc, to nie wydaje się przypadkowe, że atak nastąpił zaraz potem.

background image

- Nie - powiedziała Cybil powoli. - Rzeczywiście, nie wydaje się.

- Byliście na zewnątrz - wtrąciła Quinn. - W ogrodzie z tyłu domu.

- Tak. - Cybil zerknęła na Gage'a. - Może ty opowiesz dalej?

Gage nie przepadał za składaniem zeznań, ale uznał, że pewnie Cybil wciąż ciężko o tym mówić.
Opowiedział wszystko po kolei, od chwili, gdy siedzieli na trawie, trzymając się za ręce, aż do
zabójczego strzału Cybil.

- Och, kotku. - Zatroskana Layla wzięła Cybil za rękę.

- Przepraszam? - Gage uniósł palec. - Zęby, szczęki,poszarpana skóra, przelana krew. Szalony
Pistolet wygryzł mi z ramienia kawał mięsa wielkości...

- Och, kotku. - Layla wstała i zaskoczyła, a także rozbawiła Gage'a, obchodząc pozostałych i
całując go w policzek.

- Tak lepiej. W każdym razie to cała historia.

- Gage nie wspomniał, że się załamałam. Jeśli mamy robić listę, musimy to wpisać po stronie
moich słabych stron. Po wszystkim naprawdę się rozkleiłam. Nie mogę zagwarantować, że to się nie
powtórzy, ale nie sądzę.

- Wspomniane rozklejenie było kompletne, ale krótkie -uściślił Gage. -I doszło do niego po
wykonanej robocie. Osobiście mam głęboko w nosie, jak głośno ktoś zgrzyta zębami czy szlocha,
jeżeli najpierw zrobił to, co do niego należało.

- Zrozumiałam, co chciałeś powiedzieć - odrzekła Cybil.

- On popełnił błąd - powiedziała Quinn cicho, ale jej błękitne oczy płonęły. - Popełnił cholerny
błąd.

- Jaki? - zapytał Cal.

- Dla nas trzech kluczowy element tego wszystkiego występował do dziś jedynie w teorii.
Rozmawialiśmy o tym, co się dzieje z ludźmi podczas siódemki, do czego są zdolni po
zainfekowaniu. Ale tylko ty, Fox i Gage stanęliście z tym twarzą w twarz. Tylko wy trzej musieliście
bronić siebie albo kogoś innego przed atakiem innego żywego stworzenia. Zwykłego stworzenia,
które nagle stało się groźne. Skąd mogłyśmy wiedzieć, jak zareagujemy, czy naprawdę będziemy w
stanie zrobić to, co trzeba, kiedy nas coś takiego spotka? Teraz już wiemy. Ten pies dzisiaj nie był
jednym z paskudnych obrazów Twisse'a. Miał ciało i krew. Załamanie, akurat, Cyb! Nie
spanikowałaś, nie uciekłaś, nie stanęłaś w bezruchu, tylko złapałaś broń i zastrzeliłaś go. Ocaliłaś
życie wam obojgu. Dlatego sukinsyn popełnił duży błąd, pokazując nam zapowiedź przyszłych
atrakcji. Teraz już czworo z nas walczyło z nim twarzą w twarz i niech

mnie szlag trafi, jeśli Layla i ja nie zdołamy stanąć na wysokości zadania tak jak Cybil. Moje zdanie?

background image

To wielki, czerwony znak w kolumnie „na plus".

- Nieźle to powiedziałaś, Blondi. - Cal nachylił się, żeby ją pocałować.

- Masz rację - Fox uniósł piwo w toaście. - Chciał urządzić przedstawienie, a zarobił kulkę.
Psychol.

Cybil patrzyła na Quinn jeszcze przez chwilę, czując, jak opuszczają ją resztki szoku i żalu.

- Zawsze umiałaś trafić w samo sedno, prawda? W takim razie dobrze. - Wzięła pierwszy,
naprawdę swobodny oddech od wielu godzin. -Poświ ęćmy chwilę na gratulacje... Chwila minęła.
Niech ktoś sprzątnie ze stołu, a ja przyniosę karty.

Gdy wyszła z pokoju, Gage wstał od stołu i ruszył za nią.

- Słuchaj, już dosyć dzisiaj udowodniłaś.

Cybil zaczęła szukać w torbie kart.

- Nie musisz dziś rozkładać swojej magicznej talii. Jesteś zmęczona.

- Masz rację, jestem. - Ale zirytowały ją jego słowa, skoro zadała sobie tyle trudu, żeby to ukryć. -
Wyobrażam sobie, że na kilka dni przed siódemką i podczas tego tygodnia ty, Cal i Fox
funkcjonujecie w stanie dużo gorszym niż zmęczenie.

- Wtedy nie ma innego wyboru. Teraz jeszcze nie jest to konieczne.

- Ale będzie. I choć nieobca mi jest potrzeba czy chęć udowodnienia czegoś, nie o to teraz chodzi.
Doceniam twoją troskę, ale...

Przerwała, bo Gage złapał ją za ramię.

- Nie lubię się troszczyć.

Na jego twarzy malowało się z trudem tłumione rozdrażnienie.

- Nie, założę się, że nie lubisz. Nie mogę ci pomóc, Gage.

- Słuchaj. Posłuchaj. - Rozdrażnienie stawało się coraz bardziej widoczne. - Wyjaśnijmy coś sobie,
prosto z mostu.

- Z wielką chęcią.

- Tego, jak inni połączyli się w pary, nie ma w kartach. Ani w tych -wskazał na talię tarota - ani w
moich, ani w żadnych. Ja nie chcę śpiewać piosenek o miłości ani bawić się w dom.

Cybil przekrzywiła głowę i popatrzyła na niego ze spokojnym, łagodnym uśmiechem.

background image

- Czy odniosłeś wrażenie, że chciałabym, abyś dla mnie śpiewał i bawił się ze mną w dom?

- Daruj sobie, Cybil.

- Nie, to ty sobie daruj, ty arogancki dupku. Jeżeli boisz się, że zamierzam omotać cię swoją siecią,
żebyś śpiewał serenady pod moim oknem i wybierał ze mną porcelanę, to twój problem. -
Wycelowała w niego palec, a jej uśmiech już nie był ani łagodny, ani miły. - Jeśli rzeczywiście w
twoim maleńkim móżdżku zrodziła się myśl, że tego właśnie pragnę, to jesteś po prostu głupi. Co
rozumie się samo przez się, skoro masz maleńki mózg, a ja nienawidzę tego, że jestem na tyle zła,
żeby mówić to, co oczywiste.

- Stoisz tu i chcesz mi powiedzieć, że podczas gdy pozostali spadają ze skały jak lemingi, nawet nie
przemknęło ci przez myśl, żeby mnie złapać i pociągnąć za sobą?

- Jaki śliczny obrazek i niezłe świadectwo twoich poglądów na łączącą nas przyjaźń.

- Dosyć trafny - mruknął. - Dodaj do tego te wibracje Quinn i wydaje mi się, że całkiem rozsądnie
byłoby to wyjaśnić.

- W takim razie pozwól, że ja też ci coś wyjaśnię. Jeżeli i kiedy zdecyduję, że chcę jakiegoś
mężczyzny na dłużej,to na pewno nie dlatego, że los wpycha mi go w objęcia. Jeżeli i kiedy -
powtórzyła. - I wbrew temu, co podpowiada ci twoja seksistowska głupota, nie każda kobieta szuka
mężczyzny na dłużej, a jeślibym nawet szukała, nie musiałabym nikogo łapać ani wlec na siłę. Nie
chciałabym mieć sukinsyna. Nie grożą ci moje podstępy ani kaprysy, ty narcystyczny kretynie. Jeśli to
zapewnienie ci nie wystarczy, to możesz pocałować mnie w dupę.

Wyminęła go, pomaszerowała do jadalni i rzuciła karty na stół.

- Muszę najpierw oczyścić umysł - powiedziała do nikogo w szczególności, po czym skierowała
się do kuchni I wyszła tylnymi drzwiami.

Ouinn zerknęła na Cala i ruszyła za przyjaciółką.

- Jest piekielnie wkurzona - szepnęła do Layli, która pospieszyła za

nią.

- Zauważyłam.

Cybil szybko przemierzyła kilka razy werandę, po czym gwałtownie odwróciła się do przyjaciółek.

- Nawet w obecnym stanie ślepej furii nie zamierzam mówić, że wszyscy mężczyźni to aroganckie,
niedouczone świnie, które zasługują na silnego kopa w te ich cenne jaja!

- Zwłaszcza jeden konkretny mężczyzna - przetłumaczyła Quinn.

- Ten konkretny, który właśnie miał czelność ostrzec mnie, że moje potajemne, romantyczne

background image

marzenia dotyczące jego osoby nie mają szans na spełnienie.

- Och Boże! - Quinn zakryła twarz dłońmi, tłumiąc dźwięk między jękiem a chichotem.

- Jego zdaniem nie powinnam wierzyć, że wasza czwórka, która w dodatku rzuciła się ze skały
niczym lemingi, zapowiada moje przyszłe szczęście w jego objęciach.

- Ponieważ nie jestem pewna, czy jego dar gojenia się ran poradzi sobie ze Straszliwym Gniewem
Cyb, czy powinnyśmy wezwać karetkę?

- Jeśli nawet - uznała Layla - najpierw powinien trochę pocierpieć. Lemingi?

- Żeby oddać mu sprawiedliwość, chociaż Bóg jeden wie, dlaczego miałabym to robić, sądzę, że ta
uwaga była spowodowana raczej troską o jego własną sytuację niż, opinią o was - oświadczyła
Cybil.

Quinn odchrząknęła.

- Ach, tak, żeby dolać oliwy do ognia, istnieje możliwość, że zachował się jak dupek, bo zrobił na
ciebie projekcję swoich skomplikowanych uczuć względem twojej osoby.

Cybil wzruszyła ramionami.

- To byłby jego problem.

- W zupełności, ale na twoim miejscu czerpałabym z tego pewną satysfakcję. Może bardziej martwi
się, że to on zakocha się w tobie, niż że ty zakochasz się w nim.

Cybil wydęła wargi. Rozsądek powoli łagodził złość.

- Hmm. Byłam zbyt wściekła, żeby spojrzeć na sytuację pod tym kątem. Powinnam zaaplikować mu
Kurację.

- Dobry Boże, Cybil. - Quinn z udawanym przerażeniem chwyciła przyjaciółkę za ramię. - Tylko
nie kurację!

- Co to za kuracja? - chciała wiedzieć Layla. - Czy to boli?

- Kuracja wynaleziona i przeprowadzana przez Cybil Kinsky to rzecz bardzo złożona i
wielopoziomowa - odpowiedziała Quinn. - Żaden mężczyzna nie jest na nią odporny.

- Chodzi o podejście, zachowanie, reakcję. - Cybil bezwiednie odgarnęła włosy. - Poznajesz ofiarę
i do jej specyficznych cech dostosowujesz podejście, zachowanie reakcję. Możesz dodać uwodzenie
i seks, jeśli masz ochotę, ale tak naprawdę chodzi o to, żeby zwabić delikwenta dokładnie tam, gdzie
chcesz. Kontakt wzrokowy, język ciała, konwersacja, ubiór - wszystko to opracowane specjalnie na
użytek danego mężczyzny. - Wypuściła ze świstem powietrze. - Jednak nie czas na takie zagrywki,
bez względu na to, jak bardzo zasłużył. Ale jak się to wszystko skończy...

background image

- No dobrze, muszę wiedzieć - przerwała jej stanowczo Layla. - Jak opracowałabyś Kurację dla
Gage'a?

- Nic trudnego, naprawdę. On lubi wyrafinowane partnerki z własnym stylem. Chociaż sam pewnie
uważa Inaczej, pociągają go silne kobiety, ponieważ je szanuje. Nie powinna być nieśmiała w
sprawach seksu, bo jeśli jest, pewnie, koleś, idziemy dalej, ale potem nawet o niej nie pomyśli. Lubi
inteligencję przyprawioną humorem.

- Och, nie bij mnie - powiedziała Layla - ale to brzmi tak, jakbyś opisywała siebie.

To spostrzeżenie lekko zbiło z tropu Cybil, jednak mówiła dalej:

- Inaczej niż Fox, nie ma skłonności do analizowania. Odmiennie niż Cal, nie dba o swoje korzenie
ani nie chce Ich zapuszczać. Jest hazardzistą i jego uwagę przyciągnie kobieta, która potrafi dobrze
grać. Która umie wygrywać i przegrywać. Kobieta może pociągać go fizycznie - a którego mężczyzny
nie może - ale tylko do pewnego stopnia. Jako że Gage w większości sytuacji zachowuje doskonałą
kontrolę nad sobą, dlatego to kontrola byłaby kluczem do uwiedzenia go.

- Miałaby to wszystko zanotowane, gdyby chciała to zrobić. - Quinn uśmiechnęła się promiennie do
Cybil Jak dumna mama. - A potem rozpisałaby szczegółowy plan.

- Oczywiście, ale skoro to tylko hipotetyczne rozważania... - Cybil wzruszyła ramionami. - On
potrzebuje wyzwań, więc kobieta musiałaby kroczyć po cienkiej linii między zainteresowaniem i
ignorowaniem go, dając mu nie za dużo tak jednego, jak i drugiego. Nie „raz zimna, raz gorąca",
czemu - co dziwne - niektórzy mężczyźni nie potrafią się oprzeć -tylko w dokładnie odpowiedniej
temperaturze, która zmieniałaby się w nieoczekiwanych sytuacjach, żeby wytrącić go odrobinę z
równowagi. I...

- Przerwała i potrząsnęła głową. - Nieważne, i tak nie zamierzam tego robić. Stawka jest zbyt
wysoka na takie zabawy.

- Kiedy byłyśmy w college'u, zastosowała tę technikę wobec gościa, który mnie zdradził, a potem
zaproponował mi trójkącik z dziewczyną, z którą to zrobił. Fuj. - Quinn objęła Cybil ramieniem i
uścisnęła. - Cyb nakręciła tego dupka jak zegarek, a potem, gdy już myślał, że może włączyć budzik,
zrzuciła go z nocnej szafki. To było piękne. Ale w obecnej sytuacji chyba nie wypada tak zrobić.

- Och, cóż. - Cybil potrząsnęła włosami. - To była dobra zabawa. I zupełnie mnie uspokoiła. Lepiej
wracajmy i zabierzmy się do roboty.

Weszła do domu, a Layla pociągnęła Quinn za rękaw.

- Czy naprawdę tylko ja widzę, że mówiąc o kobiecie, w której mógłby zakochać się Gage, przez
cały czas opisywała siebie?

- Nie. Ale czyż to nie interesujące, że Cybil wydaje się tego nie zauważać? - Quinn otoczyła Laylę
ramieniem. - Pomimo że moim zdaniem trafiła bez pudła. Jest dokładnie taką kobietą, w której
mógłby się zakochać Gage. Szykuje się fantastyczne przedstawienie.

background image

- Czy to los, Quinn, czy wybór? W wypadku nas wszystkich?

- Ja głosuję za wyborem, ale wiesz co? - Poklepała Laylę po ramieniu. - Jest mi wszystko jedno,
jeśli tylko wszyscy będziemy żyć długo i szczęśliwie.

Myśląc o tym, Layla weszła do kuchni i popatrzyła na Foxa.

Otwierał puszkę coli, śmiejąc się z czegoś, co powiedział Cal. Na jej widok jego złotobrązowe oczy
zajaśniały ciepłym blaskiem.

- Gotowa na małe przepowiednie? - Wyciągnął do niej rękę.

- Najpierw chciałabym ci zadać jedno pytanie. - Zdała sobie sprawę, że musi zapytać teraz, zanim
odwrócą swoje karty.

- Oczywiście, co chcesz wiedzieć?

- Chciałabym wiedzieć, czy się ze mną ożenisz. Rozmowy wokół nich ucichły. Przez kilka długich
sekund Fox patrzył na Laylę, a w kuchni panowała absolutna cisza.

- Okej. Teraz?

- Fox.

- Bo myślałem raczej o lutym. Wiesz, jakim parszywym miesiącem jest luty. Fajnie by było czekać
na coś naprawdę fantastycznego w najbardziej parszywym miesiącu roku. - Napił się coli i odstawił
puszkę, podczas gdy Layla nie spuszczała niego wzroku. - Poza tym to w lutym zobaczyłem cię po raz
pierwszy. Tylko nie w walentynki, bo to takie oklepane i tradycyjne.

- Myślałeś?

- Tak, myślałem, skoro najwidoczniej zakochałem się w tobie po uszy. Ale cieszę się, że spytałaś
pierwsza. Mniejszy stres. - Ze śmiechem złapał ją na ręce. - Luty ci odpowiada?

- Luty jest idealny. - Położyła mu dłonie na policzkach i pocałowała. Potem uniosła głowę i
uśmiechnęła się szeroko. - Fox i ja bierzemy w lutym ślub.

Pośród gratulacji i uścisków Cybil schwyciła spojrzenie Gage'a.

- Nie martw się - powiedziała cicho. - Nie zamierzam ci się oświadczać.

Wstawiła wodę na herbatę, która miała ją uspokoić i pomóc skupić się na pracy.

Gage spał kiepsko, a jego bezsenność nie miała nic wspólnego z wizjami ani snami. Nie był
przyzwyczajony do popełniania poważnych błędów albo co gorsza -i co było na pewno bardziej
przerażające - do stawiania aż tak nieudolnych kroków. Zwłaszcza z kobietami. Zarabiał na życie nie

background image

tylko czytając w kartach, ale i w ludziach, odgadując to, co kryło się za ich oczami, słowami,
gestami.

Nie przyniosło mu pocieszenia nawet odkrycie, którego dokonał o trzeciej nad ranem, że nie odczytał
źle zachowania Cybil. Była tak samo zaintrygowana jak on i tak samo zainteresowana - i pewnie
równie ostrożna - własną reakcją na wpływ tych słynnych seksualnych wibracji.

Nie, nie mylił się co do łączącej ich seksualnej energii.

Popełnił piramidalny błąd, kiedy wygarnął wszystko Cybil zamiast zatrzymać to dla siebie. Poza tym
- o Chryste, to takie dołujące - Gage wiedział, że szukał zapewnienia. Chciał, żeby się z nim
zgodziła, powiedziała, że absolutnie nie ma się czym martwić. Bo tak samo jak on nie chciała, aby
los wodził ją za nos.

I z tym wszystkim będą razem pracować, spać, walczyć, do diabła, może razem umrą, i nie ma
sprawy.

Całe to gadanie o uczuciach i relacjach emocjonalnych jeszcze podsyciło ogień, który w nim
buzował. Czy nie patrzył, jak zakochują się

jego dwaj najlepsi przyjaciele, jego bracia? I czy obaj nie maszerowali prosto do ołtarza? Każdy
mężczyzna przy zdrowych zmysłach przyjrzałby się uważnie temu rozdaniu i zawczasu powiedział
„pas".

Wiedząc to, co wiedział teraz, musiał przyznać, że powinien był zatrzymać swoją opinię dla siebie.
Zamiast tego wypaplał wszystko i znalazł się na pozycji defensywnej. Dosłownie oskarżył Cybil, że
go wrabia. Miała rację, że skopała mu tyłek. Bez wątpienia. Teraz problem polegał na tym, jak
przywrócić stan równowagi bez uprzedniego brnięcia przez mętne wody przeprosin. Mógłby uciec
się do wybiegu „wspólnego dobra", ale - pomimo że to prawda - byłaby to żałosna sztuczka.

W końcu postanowił zaufać instynktowi i zaszedł do ich domu.

Quinn była w połowie schodów i zatrzymała się na jego widok. Po ułamku sekundy wahania zbiegła
na dół.

- Cześć. Nie przyszedłeś pracować, prawda?

- Właściwie...

Quinn zalała go potokiem słów.

- Bo brakuje nam rąk do pracy. Fox i Cal są na spotkaniach, a tata Foxa miał kilka wolnych godzin,
więc przeglądają z Laylą plany w butiku. Zostałyśmy tylko we dwie z Cybil, a ja akurat muszę wyjść
po coś do jednego miejsca. Zeszłam po kawę dla Cybil, jest świeża w kuchni. Wyręczysz mnie?
Wrócę za kwadrans.

Wypadła przez drzwi, zanim Gage zdążył powiedzieć słowo. Przynajmniej połowa z tego, co

background image

mówiła, to były bzdury, wymyślone na poczekaniu. Facet, który naopowiadał w życiu tyle kłamstw,
potrafił je rozpoznać. Ale ponieważ było mu to na rękę, poszedł do kuchni, nalał dwa kubki kawy i
zaniósł je na górę.

Masa loków wymykała się ze wszystkich stron spod spinek, którymi Cybil upięła włosy na czubku
głowy. Nowa fryzura, pomyślał, w każdym razie on jej jeszcze nie widział - i to cholernie seksowna.
Cybil, zwrócona plecami do niego, pisała na dużej, białej tablicy. Następny wykres, zauważył, i
rozpoznał nazwy kart, które wybrali w kolejnych rundach wczorajszego wieczoru. Uznał, że muzyka
pochodzi z jednego z laptopów. W powietrzu wibrował głos Melissy Etheridge.

- Czy nie byłoby szybciej wpisać to wszystko do komputera?

Zauważył, że podskoczyła, ale zanim się odwróciła, odzyskała

równowagę. Posłała mu spojrzenie, które określiłby jako beżowe. Absolutnie neutralne.

- Zapisałam wyniki w komputerze, ale tak są bardziej czytelne i lepiej dostępne dla całej grupy.
Jedna z tych kaw jest moja czy planujesz wypić obie?

Gage podszedł do niej i wyciągnął kubek.

- Quinn powiedziała, że musi wyjść po coś do jednego miejsca i wróci za kwadrans.

Po twarzy Cybil przemknął błysk irytacji, zanim dziewczyna odwróciła się z powrotem do tablicy.

- W takim razie powinieneś zejść na dół albo w ogóle wyjść, chyba że masz przyzwoitkę, która
obroni cię przed moimi zakusami.

- Poradzę sobie.

Zerknęła na niego przez ramię. Już nie beżowe, pomyślał Gage. To spojrzenie było jak dym, z
delikatnym obramowaniem gorącego błękitu.

- Inni też tak myśleli. Ich błąd.

Do diabła z tym, pomyślał, kiedy Cybil wróciła do wypisywania swoich idealnie równych liter. Jeśli
facet źle rozegrał partię, to musiał się przyznać do porażki.

- Moje zachowanie było nie do przyj ęcia.

- To już ustaliliśmy.

- W takim razie nie ma problemu.

- Nigdy nie sądziłam, że istnieje jakiś problem.

Napił się kawy i popatrzył na Cybil, próbując zrozumieć, dlaczego jej chłodny brak zainteresowania

background image

tak go wkurzał. Odstawił kubek i złapał ją za ramię, żeby zwrócić na siebie uwagę.

-Słuchaj...

- Ostrożnie. - Głos Cybil był słodki jak miód. - Ostatnim razem, kiedy tak zacząłeś, niemal
skończyłeś z podbitym okiem. Domyślam się, że podobnie jak ja popełnienie dwa razy tego samego
błędu uważasz za nudne.

- Nigdy nie powiedziałem, że popełniłem błąd.

Cybil milczała, patrząc na niego wzrokiem kompletnie pozbawionym wyrazu i Gage doszedł do
wniosku, że byłaby zabójcza przy stole do pokera.

- No dobrze. W porządku. Cały wczorajszy dzień był koszmarny. Ale to chyba jasne, że nie uważam
cię za kokietkę, ale i tak w końcu wylądujemy razem w łóżku.

Dźwięk, który wydała Cybil, nie przypominał śmiechu i był bardzo obraźliwy.

- Nie obstawiałabym jeszcze tego konia.

- Lubię ryzyko. Wczoraj uznałem, że oboje musimy najpierw jasno ustalić zasady. Nie powinienem
był sugerować, że ty pragniesz czegoś więcej.

- I to wtedy twoje zachowanie stało się nie do przyjęcia?

- Mogłabyś okazać trochę litości, Cybil.

- Właściwie już ci okazałam. - Pomyślała o Kuracji i uśmiechnęła się. - Tylko ty o tym nie wiesz.
Pozwól, że zadam ci pytanie. Naprawdę sądzisz, że jesteś tak pociągający, tak intrygujący, że
mogłabym zakochać się w tobie i zacząć marzyć o zamknięciu cię w złotej klatce?

- Nie. Z tym też przesadziłem. Mam być szczery?

- Och, tak, proszę.

- Wszystkie te relacje, połączenia, podzbiory, jak je nazwałaś -wskazał na tablicę - mnie
zaniepokoiły. W dodatku im dłużej siedzimy w tym wszystkim, tym bardziej cię pragnę - co, jak
wiem, odwzajemniasz - i zareagowałem zbyt przesadnie.

I to, uznała Cybil, najlepsze przeprosiny, na jakie go stać, chyba, żeby go pobiła. W sumie nie były
takie najgorsze.

- No dobrze - powiedziała, naśladując go-w porządku. Okażę ci jeszcze więcej litości. Dodam, że
sądzę, iż oboje jesteśmy wystarczająco dorośli i mądrzy, aby oprzeć się naszym pragnieniom, jeżeli
pojawi się groźba, że ich spełnienie doprowadzi drugą stronę do szalonej i beznadziejnej miłości.
Czy to ci odpowiada?

background image

- Tak, odpowiada.

- W takim razie możesz albo wrócić do swoich zajęć, albo zostać i się na coś przydać.

- Zdefiniuj określenie „przydać się".

- Możesz popatrzeć świeżym okiem na fiszki, wykresy, mapy. Może zauważysz coś, co nam
umknęło. Ja muszę to skończyć, a potem zrobić analizę. - Wróciła do pisania. - Potem, jeżeli jeszcze
tu będziesz, możemy spróbować innego połączenia, parapsychicznego, w obecności osoby trzeciej.
Zdałam sobie sprawę, że gdyby wczoraj ten pies pojawił się wcześniej...

- Tak, też o tym pomyślałem.

- Dlatego uznałam, że dopóki nie nabierzemy wprawy, nie powinniśmy próbować tego sami ani na
zewnątrz.

Gage nie mógł się z nią nie zgodzić.

- Opowiedz mi najpierw o kartach.

- Dobrze, zacznijmy ode mnie. Spisałam swoje karty, w kolejności, w jakiej je wybierałam i z kim.
Nasze są tutaj, potem z Q i Laylą, a na końcu z całą grupą. W talii tarota znajdują się dwadzieścia
dwa Wielkie Arkana. Ty i ja wybraliśmy po pięć kart, wszystkie Wielkie Arkana.

Gage popatrzył na tablicę, skinął głową.

- Rozumiem.

- W zespole kobiecym każda z nas wybrała po pięć kart i wszystkie należały do Wielkich Arkanów.
Kiedy wybierałam karty z całą grupą, znowu trzy pierwsze były z Wielkich Arkanów, trzy ostatnie
zaś, które zostały -ja wybierałam ostatnia - to Królowa Mieczy, Dziesiątka Buław i Czwórka
Kielichów. Jeżeli popatrzysz na moje trzy rundy, zobaczysz, że zarówno w pierwszej, jak i w
ostatniej wyciągnęłam Śmierć i Diabła. Za pierwszym i drugim razem powtórzył się Wisielec, a we
wszystkich trzech Koło Fortuny. W drugiej i trzeciej Siła.

- Wszystkim nam powtarzały się karty.

- To prawda i te powtórzenia są istotne. I, co znaczące, każda kobieta wyciągnęła królową, każdy
mężczyzna króla. Moja Królowa Mieczy symbolizuje osobę ostrożną; inteligentną kobietę, która
wykorzystuje intelekt do postawienia na swoim, do czego mam skłonność. Zwykle ta królowa
oznacza kobietę ciemnowłosą i ciemnooką. Dziesiątka Buław, ciężar, determinacja, żeby wygrać.
Czwórka Kielichów, pomoc z pozytywnego źródła, nowe możliwości i/lub związki. - Cybil odstąpiła
krok w tył i studiowała tablicę ze zmarszczonym czołem. - Ja bym obstawiała, że karty z Małych
Arkanów symbolizują nie tylko to, kim jesteśmy, ale też co musimy zrobić indywidualnie, żeby
dopomóc wszystkim. Powtarzające się karty symbolizują to, co było przed nami -też indywidualnie -
co nas czeka, i jaki może być ewentualny wynik przyszłych wydarzeń.

background image

- A co z moim królem?

- Znowu Miecze. Symbolizuje mężczyznę czynu z analitycznym umysłem. I chociaż ta karta mogłaby
oznaczać raczej Foxa, bo często symbolizuje kogoś związanego z prawem, oznacza też, że mężczyzna
ten jest sprawiedliwy, ma dobry osąd sytuacji i nikomu nie pozwoli sobą pomiatać. Potem wybrałeś
Szóstkę Buław, zwycięstwo po ciężkiej walce.

I na koniec Dziewiątkę Kielichów. Symbolizuje kogoś, kto czerpie przyjemność z wygodnego życia i
odniósł sukces finansowy. A zatem... -Wypuściła oddech. - Quinn i ja najlepiej znamy tarota i
znaczenie kart, więc my się tym zajmiemy. Poprzestawiamy, przeanalizujemy, zgłębimy znaczenie
kart wyciągniętych przez podzespoły, jak się mają do kart wybranych indywidualnie, powtórek i tak
dalej. -I to nam powie... ?

- Jakie mamy silne i słabe punkty - to klucz, prawda? Pozytywy i słabe strony każdego z nas
indywidualnie, podzespołów i całej grupy. A skoro mówimy o Q - ciągnęła Cybil, kiedy Quinn
stanęła w drzwiach. -Czy przyniosłaś tę rzecz z tego miejsca? - zapytała słodko.

- Słucham? Och, tę rzecz z tego miejsca. Skończyły się. To co robimy?

- Ty i ja zajmiemy się kartami. Gage zaangażuje swój analityczny umysł i zdolność do właściwego
osądu do pracy nad mapami i wykresami.

- Super. Czyż to nie słodkie, że Cal i ja wybraliśmy Króla i Królową Buław? - Uśmiechnęła się
promiennie do Gage'a. - Oboje wolimy życie na wsi, jesteśmy lojalni i mocno związani z rodziną.

- Fantastycznie - mruknął Gage, uznając, że mapy wymagają jego natychmiastowej uwagi.

Zastanawiał się, ile godzin im to zajęło - te wszystkie kolorowe pinezki i wydruki. Rozumiał i
doceniał potrzebę analiz i prac przygotowawczych, ale naprawdę nie pojmował, jak różnokolorowe
fiszki miałyby im pomóc w walce z siłami zła.

Studiował mapę Hollow, a jego umysł automatycznie ustawiał budynki, domy, ogrody. Ile razy
przemierzał te ulice, najpierw na rowerze, potem samochodem? W tym miejscu utonął pies na
początku drugiej siódemki. A pewnej gorącej, letniej nocy rok wcześniej wymknęli się z Calem i
Foxem, żeby popływać nago w tamtym jeziorze.

Tu był bank, na rogu Main i Antietam. Gage otworzył w nim konto, kiedy miał trzynaście lat, żeby
ukryć swoje pieniądze w miejscu, gdzie stary nie mógł ich znaleźć. I ten dupek, Derrick Napper,
zaatakował tam kiedyś Foxa, zupełnie bez powodu, kiedy ten szedł z treningu do kręgielni.

A to dom Fosterów na Parkside, z salonem w piwnicy, w którym stracił dziewictwo i odebrał je
ślicznej Jenny Foster pewnej pamiętnej nocy, kiedy jej rodzice wyszli świętować rocznicę ślubu.

Mniej niż osiemnaście miesięcy później, długo po tym, jak rozeszły się drogi Gage'a i ślicznej Jenny,
jej matka podpaliła łóżko, na którym spał pan Foster. Tamtej siódemki wybuchło wiele pożarów, a
ojciec Jenny był jednym z niewielu szczęśliwców. Obudził się, zgasił ogień i obezwładnił żonę,
zanim udało jej się podpalić łóżka dzieci.

background image

A oto i bar, w którym upili się niedorzecznie we trzech z Calem i Foxem, gdy wrócił na ich
dwudzieste pierwsze urodziny. Przypomniał sobie teraz, że kilka lat wcześniej Lisa Hodges wyszła
chwiejnie z tego samego baru i zaczęła strzelać do wszystkiego, co się ruszało - i do tego, co się nie
ruszało też. Przestrzeliła wtedy Gage'owi ramię, po czym zaproponowała, że zrobi mu laskę.

Dziwne czasy.

Studiował uważnie wykresy, ale z tego, co widział, żadna dzielnica Hollow nie wyróżniała się pod
względem liczby aktów przemocy czy zjawisk paranormalnych. Main Street, oczywiście, ale trzeba
pamiętać, że tam był największy ruch ze wszystkich ulic i dróg w mieście i okolicy. I przychodziło
najwięcej ludzi. To była główna ulica z placem na środku.

Gage spróbował wyobrazić sobie miasto jako koło, a potem jako sieć z centralnie położonym
rynkiem, ale nie dostrzegł żadnego wzorca. Mogli bawić się w to tygodniami i nic nie znaleźć. Jedyny
wniosek, jaki się nasuwał,brzmiał, że wcześniej czy później niemal każde miejsce w obrębie Hollow
zostało zainfekowane.

Park, boisko, szkoła, stara biblioteka, kręgielnia, bary, sklepy, prywatne domy. Cała ta dokumentacja
nie uchroni ich przed następnym atakiem, kiedy...

Gage cofnął się o krok, by użyć zarówno wzroku, jak i pamięci do analizowania mapy Hawkins
Hollow. Może to nic nie znaczyło, ale, cholera, te głupie pinezki były dokładnie w tych miejscach.
Wziął pudełko i zaczął wbijać w mapę niebieskie punkty.

- Co ty robisz? - zapytała Cybil. - Dlaczego...

Uciszył ją, podnosząc palec, i szukając głębiej w pamięci wbijał kolejne pinezki. Musiało być ich
więcej. Jak, do diabła, człowiek miał spamiętać każdy incydent, który mógł mieć znaczenie dla
jakiejś szalonej teorii? A Gage nie uczestniczył we wszystkich, z Calem i Foxem łączyły go mocne
więzi, ale nie byli zrośnięci biodrami.

- Te miejsca już zostały zaznaczone - zauważyła Cybil, kiedy skończył.

- Tak, i o to chodzi. Te konkretne miejsca zostały zaatakowane więcej niż jeden raz, niektóre
podczas każdej siódemki. A w niektórych już teraz coś się dzieje.

- Wielokrotne ataki wydają się logiczne. - Quinn podeszła bliżej, żeby przyjrzeć się mapie. -
Hollow ma raczej ograniczoną powierzchnię. Duże skupienie incydentów widać na Main, ale to także
zrozumiałe, bo tam jest najwięcej ludzi, najwięcej aktywności na metr kwadratowy.

- Tak, tak. Interesujące, prawda?

- Byłoby, gdybyśmy wiedziały, co oznaczają niebieskie pinezki -powiedziała Cybil.

- Miejsca i wspomnienia, dobre i złe. Kręgielnia. Jako chłopcy spędzaliśmy tam mnóstwo czasu. Ja
mieszkałem na trzecim piętrze i pracowałem w niej, tak jak Cal i Fox, na kieszonkowe. Pierwszy akt

background image

przemocy, w każdym razie pierwszy, o jakim wiemy, nastąpił właśnie w kręgielni,w wieczór naszych
dziesiątych urodzin. Zdarza się tam przynajmniej jeden incydent podczas każdej siódemki. Tym razem
byłyście już świadkami zamieszania w walentynki, a mnie Twisse zabrał z powrotem do mieszkania;
czy to była iluzja, czy nie, mnie się wydała cholernie realna. Mnóstwo razy dostałem tam porządne
lanie.

- Przemoc przyciąga przemoc - szepnęła Cybil. - On wraca do miejsc, w których jeden z was
doświadczył przemocy.

- Nie tylko. Popatrz tutaj. - Gage postukał w punkt na mapie. - W tym domu tutaj przeżyłem swój
pierwszy raz. Miałem piętnaście lat.

- Wcześnie zacząłeś - zauważyła Quinn.

- Okazja sama się nadarzyła. Podczas następnej siódemki pani domu próbowała spalić w nocy całą
rodzinę. Na szczęście jej się nie udało.

Zanim nadeszła kolejna siódemka, moja pierwsza zdobycz wyszła za mąż za chłopaka z college'u i
się wyprowadziła, a reszta rodziny przeniosła się do większego domu daleko za miastem. Jednak
facet, który wprowadził się po nich, w lipcu dwa tysiące jeden potłukł wszystkie lustra i według jego
żony, którą zaatakował, wrzeszczał coś o diabłach, które w nich widział.

W szkole też wdaliśmy się w niemało bójek, a w liceum wymieniliśmy sporą ilość długich, mokrych
pocałunków.

- Energia seksualna albo pochodząca z przemocy. Wasza - dodała Cybil. - Twoja, Cala i Foxa.
Tak, to interesujące.

- Musi być tego więcej. Jeszcze bardziej interesujący jest fakt, że do zeszłego miesiąca nigdy nic
się nie działo na farmie Foxa. Ani w domu rodziców Cala. Jednak powinniśmy się przyjrzeć tym
miejscom.

- Zaraz zadzwonię do Cala. - Quinn wybiegła z pokoju.

- Cóż, Królu Mieczy, wygląda na to, że twój spostrzegawczy i analityczny umysł na coś się przydał.
- Cybil popukała palcem w mapę. -Tutaj jest nasz dom. Nie było tu żadnych incydentów, zanim się
wprowadziłyśmy.

- Mogło wydarzyć się coś, o czym nie wiemy.

- Niewielkiego, inaczej coś byście słyszeli. Ale zaczęło się po naszym przyjeździe. Uderzył w nas,
najprawdopodobniej wykorzystując naszą własną energię jako paliwo. Pierwszy incydent, o którym
wiecie, wydarzył się w kręgielni, kiedy byliście tam wszyscy trzej. W tym roku wasza czwórka była
tam świadkiem pierwszej iluzji. Quinn widziała demona, jadąc na pierwsze spotkanie z Calem, co
oznacza, że czworo z sześciorga było w okolicy, gdy to się znowu zaczęło.

- Czego szukasz?

background image

- Wzoru we wzorcu. Podczas drugiej siódemki jeden z poważniejszych incydentów dotyczył
kobiety, która wyszła z tego baru i zaczęła strzelać. Trafiła cię.

- A potem złożyła mi niemoralną propozycję.

- Byliście tam wszyscy trzej, a alkohol uczynił tę kobietę bardziej podatną. Jednak mieliście
siedemnaście lat, więc wątpię, żeby którykolwiek z was spędzał dużo czasu przy barze, miał tam
jakieś doświadczenia, które mogłyby...

- Mój stary spędzał tam mnóstwo czasu. - Rozumiejąc, do czego zmierza Cybil, Gage oparł się
chęci pozostawienia tych informacji dla siebie. - Wykopał mnie z baru, dosłownie, kiedy poszedłem
go szukać. Miałem wówczas około siedmiu lat. Wtedy po raz pierwszy naprawdę mnie pobił. Czy
tego szukasz?

-Tak.

Rozluźnił się, kiedy nie okazała współczucia ani nie próbowała go pocieszyć.

- Podczas ostatniej siódemki próbowaliśmy powtórzyć rytuał, więc poszliśmy o północy do
Kamienia Pogan. Nie wiem, gdzie wydarzył się pierwszy incydent, ale wtedy było najgorzej.

- No dobrze, cofnijmy się w czasie. Wiedzieliście, że on nadchodzi, byliście przygotowani. Różne
rzeczy zaczęły się dziać, tak, jak teraz, przed wybiciem północy siódmego lipca. Pamiętasz, co
wydarzyło się najpierw?

- Zawsze najpierw przychodzą sny. Tamtego roku wróciłem wczesną wiosną. Zadekowaliśmy się
w mieszkaniu, które Cal miał wtedy w mieście. Gdy tylko dojechałem, zobaczyłem tego małego
śmierdziela przykucniętego na tablicy „Witajcie w Hollow". I pierwszej nocy albo bardzo wcześnie
rano, kiedy wszyscy trzej spaliśmy u Cala, kruki i wrony zaatakowały ludzi.

- Gdzie?

- Na Main Street, to ich ulubiony punkt. Ale najbardziej budynek, w którym my byliśmy. W szkole
wybuchło mnóstwo bójek. Ludzie uznali, że to w wyniku stresu spowodowanego końcem roku, ale
naprawdę mnóstwo uczniów wtedy się pobiło.

- Myślę, że z tym już możemy pracować - uznała Cybil, wracając do komputera. - Mnóstwo
poszlak, hipotez i tak dalej, ale możemy nad tym pracować. - Zerknęła na Quinn, która weszła do
pokoju. - Przyjedzie?

- Jak tylko odwiedzi rodziców.

- Powiedz Layli i Foxowi, żeby też przyjechali.

- Znalazła coś? - Quinn zapytała Gage'a.

- Najwidoczniej.

background image

- Defensywa jest równie integralną częścią każdej wojny jak ofensywa.

- Integralną - powtórzył Gage.

- Wybierzemy najbardziej zagrożone miejsca, po czym podejmiemy niezbędne kroki obronne.

- Czyli?

- Ewakuacja, fortyfikacja. - Machnęła ręką, jakby odganiała natrętną muchę. - Wszystko po kolei.

Gage nie pokładał zbyt dużej wiary w ewakuację i fortyfikację, ale rozumiał sposób myślenia Cybil.
Widział wzór we wzorze. Zmienił zdanie, gdy zjawili się pozostali i cała szóstka usiadła w małym
gabinecie.

- Zgodziliśmy się, że jesteśmy katalizatorami - zaczęła Cybil. -Wiemy, że trzech chłopców,
odprawiając rytuał krwi, uwolniło istotę, która nazywamy Twisse, ponieważ pod tym imieniem był
ostatnio znany. Wiemy, że pierwsze widzenie Quinn, jakie zapisaliśmy, nastąpiło w lutym, kiedy
tylko przyjechała do Hollow. Layla i Quinn zatrzymały się w jednym hotelu i tam miały pierwszą
wspólną wizję. Od tamtej pory ataki zdarzają się coraz częściej i są bardziej niebezpieczne. W
kręgielni, na Balu Zakochanych, na którym było was czworo. Atak na Kluska u Cala,

gdy cała nasz szóstka była w domu. Wtedy spisaliśmy wizje indywidualne i wspólne. Potem znowu
kręgielnia, rynek, biuro i mieszkanie Foxa, ten dom. Jeżeli wrócimy do poprzednich siódemek,
dostrzeżemy wzór w wyborze lokalizacji.

- Jego ulubionym miejscem jest kręgielnia. - Quinn studiowała zaktualizowaną mapę. - Liceum, bar,
dawny dom Fosterów, okolice rynku. Ze zrozumiałych powodów. Ale to interesujące, że nigdy
wcześniej nie było żadnych incydentów ani tu, ani w domu Foxa. To musi być jakiś trop.

- Dlaczego nie widzieliśmy tego wcześniej? - zastanawiał się Cal. -Jak, do cholery, mogliśmy to
przeoczyć?

- Nigdy nie robiliśmy wykresów ani map - powiedział Fox. -Spisywaliśmy wszystko, ale nigdy nie
robiliśmy tak logicznych i przejrzystych zestawień.

-I patrzycie na to wszystko codziennie - dodała Cybil. - Ty i Cal mieszkacie tutaj. Oglądacie miasto
każdego dnia, ulice, budynki. Gage nie, dlatego kiedy patrzy na mapę, widzi ją w inny sposób. I
zarabiając na życie hazardem, instynktownie szuka wzorów.

- Co z tym zrobimy? - zapytała Layla.

- Dodamy wszystkie możliwe informacje ze wspomnień chłopców -odrzekła Cybil. - Będziemy
studiować i analizować uzyskany wzór, po czym...

- Wytypujemy miejsce pierwszego ataku - dokończył Gage, kiedy na niego spojrzała. - Za
pierwszym razem kręgielnia, za drugim bar. Nie wiemy, gdzie uderzył za trzecim razem, bo byliśmy
przy Kamieniu Pogan.

background image

- Ale możemy się dowiedzieć. - Cal zmarszczył brwi i wskazał miejsce na mapie. - Mój ojciec był
wtedy w mieście. Wiedział, że

wybieramy się na polanę, żeby spróbować położyć temu kres, więc został na wypadek gdyby... Nie
wiedziałem o tym. Powiedział mi dopiero po siódemce. Siedział na posterunku policji. Kilku
facetów na parkingu przed bankiem zaatakowało swoje samochody i siebie nawzajem żelaznymi
łyżkami do opon.

- Czy na tym parkingu wydarzyło się coś ważnego z waszym udziałem?

- Tak. - Fox wsunął kciuki w kieszenie spodni. - Napadł mnie tam kiedyś Napper i sprał na kwaśne
jabłko, zanim pozbierałem się na tyle, żeby mu oddać.

- Dokładnie tego szukamy - powiedziała Cybil. - Gdzie straciłeś dziewictwo, Cal?

- Cóż, o Jezu.

- Nie wstydź się. - Tłumiąc śmiech, Quinn dała mu kuksańca w ramię.

- Na tylnym siedzeniu swojego samochodu, jak każdy szanujący się maturzysta.

- Ten kwiat późno rozkwitł - wyjaśnił Gage.

Cal zgarbił się, po czym powoli wyprostował ramiona.

- Od tamtego czasu nadrobiłem zaległości.

- Tak słyszałam - powiedziała Cybil, a Quinn znowu się roześmiała. -Gdzie parkowałeś?

- Na Rock Mount Lane. Wtedy nie było tam wiele domów. Dopiero zaczęli sprzedawać te tereny,
więc... - Cal przekrzywił głowę i znowu położył palec na mapie.

- Tutaj, dokładnie w tym miejscu. Podczas ostatniej siódemki spłonęły tu do szczętu dwa domy.

-Fox?

- Nad strumieniem. Daleko za miastem. Jest tam teraz parę domów, ale nie należą do Hollow, więc
nie wiem, czy to się liczy.

-I tak powinniśmy to wziąć pod uwagę. Będziecie musieli, wszyscy, cofnąć się pamięcią, wysilić
szare komórki i przypomnieć sobie wszystko, każde miejsce, które może mieć znaczenie. Zróbcie
notatki. Przemoc, trauma, seks. Potem zestawimy je ze sobą. Ty jesteś mistrzynią zestawień.

- Dobrze. Mój sklep, a raczej miejsce, które będzie moim sklepem -poprawiła się Layla - było
dewastowane podczas każdej siódemki i w tym roku też już uległo zniszczeniu. Czy coś się tam
wydarzyło?

background image

- Kiedyś był tam sklep z używanymi rzeczami.

Ton Gage'a, milczenie Cala i Foxa powiedziały Cybil, że to miejsce było nie tylko ważne, ale miało
kolosalne znaczenie.

- Taki tani sklep z rupieciami. Moja matka pracowała w nim co jakiś czas na pół etatu. Byliśmy tam
wszyscy, chyba nasze matki umówiły się na lunch w mieście albo na zakupy, nie pamiętam. Ale
byliśmy tam wszyscy, kiedy... ona źle się poczuła, zaczęła krwawić. Była w ciąży, nie pamiętam, w
którym miesiącu. Ale byliśmy tam wszyscy, gdy zaczęło się to, co miało się źle skończyć.

- Przyjechała karetka - dokończył Cal, żeby Gage nie musiał o tym mówić. - Matka Foxa pojechała
z mamą Gage'a, a moja zabrała nas trzech do nas do domu. Nie udało się uratować ani jej, ani
dziecka.

- Ostatni raz widziałem ją, jak leżała na podłodze tego sklepu ze starociami i krwawiła. Myślę, że
to cholernie znaczące. Chcę jeszcze kawy.

Na dole minął ekspres i wyszedł prosto na werandę. Kilka chwil później Cybil wyszła za nim.

- Jest mi tak strasznie, strasznie przykro.

- Nic nie mogłem zrobić wtedy, nic nie mogę zrobić teraz.

Podeszła i położyła mu rękę na ramieniu.

-I tak jest mi przykro, że musisz przez to przechodzić. Wiem, jak to jest stracić rodzica, którego
kochałeś i który kochał ciebie. Wiem, jak to rozgranicza twoje życie na „przedtem" i „potem".
Nieważne, jak dawno temu to było, w jakich okolicznościach, wciąż pozostaje ci to miejsce, które
boli.

- Powiedziała mi, że wszystko będzie w porządku. Ostatnie słowa, które do mnie powiedziała,
brzmiały „Nie martw się, kochanie, nie bój się. Wszystko będzie dobrze". Nie było, ale mam
nadzieję, że ona w to wierzyła.

Gage już spokojniejszy odwrócił się do Cybil.

- Jeśli masz rację, a myślę, że masz, znajdę sposób, żeby go zniszczyć. Zabiję go za to, że karmił się
krwią mojej matki, jej bólem, jej strachem. Przysięgam ci to, tu i teraz.

- Dobrze. - Nie spuszczając wzroku z jego oczu, wyciągnęła rękę. -Złożę tę przysięgę z tobą.

- Nawet jej nie znałaś. Ja ledwo...

Przerwała mu, ujmując jego twarz w dłonie i składając na jego ustach krótki, gorący pocałunek, który
przyniósł więcej pociechy niż tysiąc słów.

- Przysięgam.

background image

Odsunęła się, ale nie cofnęła od jego twarzy. Po jej policzku spłynęła pojedyncza łza. Gage,
pokonany, pochylił głowę i wsparł czoło o czoło

Cybil.

Z wdzięcznością przyjął pociechę jej łzy.

W sklepie, który wkrótce miał nosić nazwę „U Sióstr", Cybil oglądała smugi farb na ścianach.
Świeży kolor, pomyślała, który zakryje stare rany i blizny. Layla, jak to Layla, powiesiła na ścianie
duży plan wnętrza, dzięki któremu nietrudno było sobie wyobrazić przyszły butik.

Tak, jak Cybil nie było trudno wyobrazić sobie to, co tu się wydarzyło. Mały chłopiec stał
przerażony i zdezorientowany, bo jego mama zaczęła krwawić, leżąc na podłodze sklepu ze
starociami. W tamtej chwili rozpadło się życie Gage'a, pomyślała. Próbował posklejać je z
powrotem, ale na zawsze pozostały rysy wyryte przez tamte chwile, przez stratę, której doświadczył.

Wiedziała, bo jej życie zmieniło się tak samo w chwili samobójstwa

ojca.

Kolejne pęknięcie w życiu Gage'a nastąpiło, gdy ojciec pierwszy raz podniósł na niego rękę.
Następny plaster, następna zmiana kierunku. I jeszcze jeden, w jego dziesiąte urodziny.

Dużo zniszczeń i naprawiania jak na jednego małego chłopca. Trzeba być bardzo silnym i
zdeterminowanym mężczyzną, żeby nie tylko zaakceptować te zniszczenia, ale zbudować na nich
życie.

background image

Rozmowa za jej plecami umilkła i Cybil odwróciła się do wpatrzonych w nią Layli i Quinn.

- Jest idealny, Layla.

- Myślisz o tym, co tu się wydarzyło, o matce Gage'a? Ja też o tym myślałam. - Oczy Layli
spochmurniały, gdy przesunęła wzrokiem po sklepie. - Wczoraj w nocy bardzo dużo o tym myślałam.
Kilka przecznic dalej jest inny sklep. Może byłoby lepiej, gdybym wynajęła tamten zamiast...

- Nie, nie, nie rób tego. Tu jest twoje miejsce. - Cybil dotknęła planu.

- On nigdy nic nie mówił. Gage nie powiedział ani słowa, a ja cały czas paplałam o swoich
planach. Fox nigdy... ani Cal. A kiedy zapytałam Foxa, powiedział, że chodzi o to, żeby uczynić
rzeczy takimi, jakie powinny być albo zachować to, czym miały być. Wiecie, jaki on bywa.

-I ma rację. - Świeża farba, pomyślała znowu Cybil. Kolory i światło.

- Jeżeli nie zachowamy tego, co do nas należy, jeśli mu tego nie odbierzemy, to już przegraliśmy. Nikt
z nas nie może zmienić tego, co stało się z matką Gage'a, ani cofnąć wszystkich krzywd, które potem
zostały wyrządzone. Ale ty możesz dać temu miejscu drugie życie, a według mnie to solidny kopniak
w tyłek Twisse'a. Gage powiedział, że jego matka lubiła tu przychodzić. Myślę, że doceni, jak
zrobisz z tego sklepu miejsce, które by jej się spodobało.

- Zgadzam się, i nie tylko dlatego, że ten sklep będzie tętnił życiem -dodała Quinn. - Wniesiesz tu
mnóstwo pozytywnej energii, jakbyś pokazywała tej negatywnej środkowy palec. To będzie symbol
pełen mocy. I do tego cholernie dobra matematyka. To, z czym walczymy, na wielu poziomach
sprowadza się do podstawowej matematyki.

- Natura nie znosi próżni - przypomniała Cybil i skinęła głową. -Więc wypełnij ją, Layla.

Layla westchnęła.

- Będę miała na to mnóstwo czasu, skoro zaraz znowu staną się bezrobotna. Ale na razie muszę
wracać do biura. To pierwszy samodzielny dzień mojej następczyni.

-I jak ona sobie radzi? - zapytała Quinn.

- Myślę, że będzie idealna. Jest bystra, sprawna, zorganizowana, atrakcyjna, szczęśliwa w
małżeństwie i ma dwoje nastoletnich dzieci. Lubię ją. Fox trochę jej się boi, więc wszystko powinno
być idealnie. -Ruszyły do wyjścia i Layla popatrzyła na Cybil. - Zapytasz Gage'a, jeżeli będziesz dziś
z nim rozmawiała? Matematyka i kopniaki w dupę swoją drogą, ale jeśli to dla niego zbyt trudne,
żeby ten sklep stał się częścią jego życia - a tak będzie, bo Fox też nią jest - to przyjrzę się bliżej
tamtemu drugiemu lokalowi.

- Jeśli będę z nim rozmawiała, to zapytam.

Kiedy Layla zamknęła drzwi i poszła w drugą stronę do biura, Quinn wzięła Cybil pod rękę.

background image

- Dlaczego tego nie zrobisz?

- Czego?

- Nie pojedziesz pogadać z Gagiem? Będzie ci się lepiej pracowało, jeżeli przestaniesz się
zastanawiać, jak on się czuje.

- Jest dużym chłopcem, może...

- Cyb, znamy się od lat. Po pierwsze, ciebie też to dotyczy. Nawet gdybyś myślała o tym facecie
tylko jako o członku zespołu, i tak by cię

dotyczyło. Ale to coś więcej. Jesteśmy tu tylko we dwie - dodała, gdy Cybil nic nie mówiła.

- No dobrze, jest coś więcej. Nie jestem pewna, jak mogłabym to zdefiniować, ale jest coś więcej.

- Okej, mamy mgliste „więcej". Bo ty wciąż myślisz o małym chłopcu, który stracił mamę, a
którego ojciec wziął w objęcia butelkę zamiast syna. O chłopcu, który otrzymał więcej ciosów, niż
powinien był, i o mężczyźnie,który nie odszedł wtedy, kiedy mógł. Więc do tego „wi ę-cej" dochodzi
jeszcze współczucie i szacunek.

- Masz rację.

- Jest bystry, lojalny, trochę uparty i na tyle nieoszlifowany na brzegach, żeby intrygować. I,
oczywiście, jest niewiarygodnie seksowny.

- O tak, znamy się od lat - przyznała Cybil.

- Więc jedź, porozmawiaj z nim. Uspokoisz Laylę, może zrozumiesz lepiej, o co chodzi w tym
„więcej", a potem będziesz mogła skoncentrować się na pracy. A mamy jej mnóstwo.

- Właśnie dlatego mogę i powinnam porozmawiać z nim później. Ledwo dotknęliśmy z wierzchu
tego, co uznaliśmy za najważniejsze. I chciałabym spojrzeć świeżym okiem na wyciągnięte karty. A
przede wszystkim nie zostawię cię samej w domu. Za nic w świecie.

-I właśnie dlatego wynaleziono laptopy. Ja zabieram swojego do kręgielni. - Quinn machnęła ręką w
stronę placu. - Kolejny dowód, że dokonałam właściwego wyboru mężczyzny i miejsca. Zainstaluję
się w biurze Cala lub gdzieś obok, a ty możesz wpaść po mnie po rozmowie z Gagiem.

- Może to nie jest taki zły pomysł.

- Moja kochana - powiedziała Quinn, wchodząc do domu - nie takie złe pomysły to moja specjalność.

Siedząc przy blacie w kuchni Cala, Gage szperał w pamięci i z kawą pod ręką zapisywał
wspomnienia na laptopie. Nieszczęścia chodzą po ludziach, pomyślał, a wiele z nich było naprawdę
katastrofami. Jednak zapisując je, zaczynał dostrzegać, że w niektórych miejscach zdarzały się
wyjątkowo regularnie.

background image

Pomimo wszystko to nie do końca miało sens. Najgorsze doświadczenia w życiu - ból, strach, żałoba
i wściekłość - spotkały go w tym cholernym mieszkaniu nad kręgielnią. I mimo że podczas każdej
siódemki dochodziło tam do jakichś incydentów, Gage nie mógł sobie przypomnieć żadnej większej
katastrofy. Nikt nie stracił życia, nie było pożaru, grabieży.

To bardzo dziwne, prawda? Miejska instytucja, dom, w którym spędził dzieciństwo. Centrum życia
rodzinnego Cala, w pełnym tego słowa znaczeniu, i ulubione miejsce Foxa. A mimo to, gdy
rozpętywało się piekło, kiedy ludzie wzniecali pożary, włamywali się, bili się na śmierć, kręgielnia
stała prawie nietknięta.

Ten fakt zasłużył na wielkie „dlaczego" w jego notatkach, razem z ogromnym ,jak możemy to
wykorzystać".

I jeszcze stara biblioteka, w której wszyscy trzej spędzili mnóstwo czasu. Kierowała nią prababcia
Cala. Tam mieszkała i umarła Ann Hawkins w pierwszych latach po założeniu osady Hawkins
Hollow, a Fox podczas ostatniej siódemki przeżył tragedię, kiedy jego narzeczona rzuciła się z
dachu.

Ale... ale, rozmyślał Gage, sącząc kawę, to była jedyna tragedia, jaką pamiętał, związana z
budynkiem. Tam także nie doszło do żadnego pożaru ani dewastacji. Przy tych wszystkich łatwo
palnych książkach.

Gimnazjum i liceum, atak za każdym razem, a podstawówka właściwie nietknięta. Interesujące.

Przesunął się, żeby przyjrzeć się własnemu szkicowi miasta i zaczął rozmyślać nie tylko nad
gorącymi, ale i nad zimnymi punktami.

Lekka irytacja na dźwięk pukania do drzwi zamieniła się w zgoła inne uczucie, kiedy zobaczył na
progu Cybil.

- Dlaczego po prostu nie wchodzisz? - zapytał. - Nikt inny nie puka.

- Jestem lepiej wychowana. - Zamknęła drzwi i przekrzywiając głowę, otaksowała go uważnym
spojrzeniem. - Ciężka noc?

- Włożyłbym krawat i garnitur, gdybym oczekiwał towarzystwa kogoś tak dobrze wychowanego.

- Nie zaszkodziłoby, gdybyś się ogolił. Otrzymałam polecenie, żeby coś z tobą przedyskutować.
Mamy rozmawiać tutaj?

- Czy to długo potrwa?

Spodobał mu się błysk rozbawienia w jej oczach.

- Czyż nie jesteś uroczym gospodarzem?

- To nie mój dom - przypomniał. - Pracuję w kuchni. Możesz pójść tam ze mną.

background image

- Och, dziękuję. Chyba właśnie tak zrobię. - Minęła go krokiem, który nazywał jej seksownym
ślizgiem królowej. - Mogę zaparzyć sobie herbatę?

Wzruszył ramionami.

- Wiesz, gdzie wszystko jest.

- Wiem. - Zdjęła czajnik z kuchenki i podeszła do zlewozmywaka.

Gage nie był bardzo zły, że przyszła. Tak naprawdę nie uważał za

uciążliwą sytuacji, w której piękna kobieta robiła w kuchni herbatę. I tu leżał pies pogrzebany. Nie
jakakolwiek piękna kobieta, ale Cybil. Nie w którejkolwiek kuchni, ale - praktycznie rzecz biorąc -
w tej chwili w jego kuchni.

Wczoraj wieczorem połączyło ich coś intensywnego, kiedy go pocałowała, kiedy nad nim płakała.
Nie seksualnego, w każdym razie nie w samej istocie. Z seksualnym przyciąganiem mógł sobie
poradzić, ale cokolwiek działo się między nimi, było cholernie bardziej niebezpieczne niż seks.

Zerknęła na niego przez ramię i Gage odczuł to błyskawiczne i łatwo rozpoznawalne ukłucie
fizycznego pożądania. Pomyślał, że odzyskuje grunt pod nogami.

- Nad czym pracujesz? - zapytała.

- Odrabiam pracę domową.

Podeszła do blatu i skinęła z aprobatą na widok mapy.

- Ładnie zrobione.

- Dostanę piątkę?

Cybil popatrzyła mu w oczy.

- Rozumiem zły humor. Mnie też się to często zdarza. Może daruję sobie herbatę, przejdę prosto do
rzeczy i zostawię cię, żebyś nurzał się w swojej chandrze?

- Dokończ robić herbatę, a przy okazji możesz dolać mi kawy. I o co chodzi?

Czyż to nie fascynujące, obserwować twarz Cybil, kiedy dziewczyna zastanawiała się, czy się
wkurzyć i sobie pójść, czy zachować się z wyższością i zrobić to, po co tu przyszła.

Odwróciła się, wyjęła filiżankę i spodek, zupełnie ignorując jego prośbę o dolewkę kawy. W
oczekiwaniu na wodę oparła się o przeciwległy blat.

- Layla zastanawia się nad wynajęciem innego lokalu na butik.

background image

Gage czekał na ciąg dalszy i kiedy ten nie nastąpił, uniósł ręce.

- A musisz to przedyskutować ze mną, ponieważ...

- Zastanawia się nad inną lokalizacją, ponieważ martwi się o twoje uczucia.

- Moje uczucia w kwestii damskich butików są bliskie zeru.

Dlaczego miałaby...

Cybil, kiwając głową, odwróciła się, żeby wyłączyć gaz pod czajnikiem.

- Widzę, że chandra przyćmiła ci nawet umysł. Martwi się, że otwarcie sklepu w tamtym miejscu
sprawi ci ból. Jak pokazały jej karty, silnymi stronami Layli są współczucie i empatia. Jesteś bratem
Foxa w najprawdziwszym tego słowa znaczeniu, więc Layla cię kocha. Zmieni swoje plany.

- Nie ma takiej potrzeby. Nie musi... Nie trzeba... - Nie mógł wypowiedzieć tych słów, po prostu
nie potrafił.

- Powiem jej to.

- Nie, sam z nią porozmawiam. - Chryste. - To tylko miejsce, w którym wydarzyło się coś złego.
Gdyby zabić deskami wszystkie budynki w Hollow, w których zdarzyło się coś złego, miasto
przestałoby istnieć.

Nic by mnie to nie obeszło, ale są ludzie, którzy mnie cholernie obchodzą, a im zależy na tej dziurze.

Lojalność, pomyślała Cybil, jedna z jego mocnych stron.

- Ona przywróci temu miejscu życie. Myślę, że to właśnie jest jej pisane. Widziałam ją tam. Dwa
różne obrazy, dwie możliwości. Na jednym budynek był wypalony, okna wybite, ściany osmalone.
Layla stała sama na środku sklepu. Przez stłuczone okno wystawowe wpadały promienie słońca, co
w jakiś sposób czyniło tę scenę jeszcze gorszą. To, jak lśniły i błyszczały na ruinach jej marzeń.

Cybil znowu się odwróciła, żeby nalać sobie herbaty.

- Na drugim obrazie jasne słońce wpadało przez lśniące szyby i zalewało promieniami
wypolerowane podłogi. Layla nie była sama. W środku krzątali się klienci, oglądali towary,
przesuwali wieszaki. Było tam tyle ruchu i kolorów. Nie wiem, która - i czy w ogóle - z tych wizji
się spełni, ale wiem, że Layla musi spróbować uczynić z tej drugiej rzeczywistość. Będzie mogła
spróbować, jeżeli jej powiesz, że nie masz nic przeciwko temu.

- Dobrze.

- Cóż, wypełniłam swoją misję, więc zostawię cię samego.

- Skończ tę cholerną herbatę.

background image

Podeszła do niego z filiżanką w dłoni i nachyliła się tak, żeby popatrzeć mu w twarz. Gage dostrzegł
w jej wielkich, brązowych oczach ślad współczucia.

- Miłość to ciężar, prawda? A ty dźwigasz na barkach miłość Cala i Foxa, Hawkinsów i O'Dellów.
Potem przychodzi Layla i dorzuca ci na stos swój wielki kamień. Dolicz jeszcze Quinn, bo ona
będzie swój ciężar

zabierała i rzucała na ciebie z powrotem. Nic dziwnego, że jesteś w takim podłym nastroju.

- To twoje zdanie. Mnie wydaje się normalny.

- Skoro tak mówisz. - Cybil obeszła blat, żeby popatrzeć przez ramię Gage'a na monitor. - Proszę,
proszę, naprawdę odrabiasz pracę domową.

Pachniała jak las, pomyślał. Las jesienią. Nie delikatnie i pastelowo jak wiosna, ale soczyście i
wyraźnie, z delikatną nutką jesiennego dymu.

- Opisałeś sporo miejsc-pochwaliła. - Myślę, że rozumiem, dlaczego je tak podzieliłeś, ale czy
mógłbyś mi wyjaśnić...

Gage nie zaplanował tego kroku, po prostu go zrobił. Wiedział, że zwykle to był błąd, ale tym razem
czuł inaczej. Smakował inaczej. Przycisnął ustami jej wargi, zaplątał palce w jej włosy, zanim
którekolwiek z nich zorientowało się, co się właściwie dzieje.

Cybil straciła równowagę - miał nadzieję, że nie tylko dosłownie - i złapała go za ramiona. Nie
odsunęła się ani nie wyrywała, tylko oddała pocałunek. Nie jak ktoś, kto się poddaje, lecz jak
kobieta, która postanowiła czerpać przyjemność z nadarzającej się okazji.

- Żadnego uwodzenia - powiedział z ustami przy jej ustach. - Nie zrywam umów, dlatego mówi ę
wprost. Możemy tańczyć wokół tematu albo pójść na górę.

- Masz rację, to na pewno nie ma nic wspólnego z uwodzeniem.

- To ty ustaliłaś zasady - przypomniał jej. - Jeżeli chcesz je zmienić...

- Nie, nie. Umowa to umowa. - Tym razem ona go pocałowała, równie gorąco i pożądliwie. -I
chociaż lubię tańczyć, to jest... - Zamilkła na dźwięk pukania do drzwi. - Może zobaczę, kto
przyszedł? Pewnie potrzebujesz minuty lub dwóch, żeby... ochłonąć.

Bo ona, pomyślała idąc do drzwi, potrzebowała. Nie miała nic przeciwko skokom na głęboką wodę,
w końcu była utalentowaną i rozsądną pływaczką. Jednak nie zaszkodzi najpierw wziąć kilku
głębokich oddechów, które pomogą oczyścić umysł, a potem dopiero zdecydować, czy chce skakać
akurat do tej wody i akurat w tej chwili.

Wzięła więc głęboki oddech i otworzyła drzwi. Minęła chwila, zanim rozpoznała mężczyznę, którego
widziała kilka razy w kręgielni. Po raz kolejny pomyślała, że Gage musiał przypominać matkę, bo
między ojcem i synem nie było żadnego widocznego podobieństwa.

background image

- Panie Turner, nazywam się Cybil Kinsky. - Wyglądał na zakłopotanego i trochę przestraszonego.
Włosy miał siwe i przerzedzone, był wzrostu Gage'a, ale dużo szczuplejszy. Lata picia wyryły
głębokie linie na jego twarzy pokrytej pajęczyną popękanych naczynek.

Wodnistobłękitne oczy uciekały przed spojrzeniem Cybil.

- Przepraszam. Pomyślałem, że gdyby był Gage, to może mógłbym...

- Jest. Proszę wejść. Gage jest w kuchni. Może pan usiądzie, a ja...

- On już wychodzi. - Głos Gage'a był brutalnie neutralny. - Wyjdź.

- Gdybyś dał mi tylko minutę...

- Pracuję, a ty nie jesteś tu mile widziany.

- Zaprosiłam pana Turnera do środka. - Słowa Cybil spadały jak kamienie w głęboką studnię ciszy.
- A teraz przeproszę was i zostawię samych. Proszę mi wybaczyć.

Gage nawet na nią nie spojrzał, kiedy ruszyła z powrotem do kuchni.

- Wyjdź - powtórzył.

- Muszę ci coś powiedzieć.

- To nie mój problem. Nie chcę tego słuchać. Teraz mieszkam tutaj i dopóki tak jest, nie masz
wstępu do tego domu.

Bill zacisnął zęby, twarz miał napiętą.

- Odkładałem to od chwili, kiedy wróciłeś do miasta.

Już dłużej nie mogę. Na litość boską, daj mi pięć minut. Pięć minut i nigdy więcej nie będę się
naprzykrzał. Wiem, że przychodzisz do kręgielni tylko wtedy, kiedy mnie nie ma. Wysłuchaj mnie, a
zrobię się niewidzialny za każdym razem, kiedy przyjdziesz zobaczyć się z Calem. Nie zbliżę się do
ciebie, daję ci słowo.

- Bo twoje słowo zawsze było tak wiele warte? Bill zaczerwienił się i zbladł.

- Tylko tyle mam. Pięć minut i pozbędziesz się mnie na zawsze.

- Już się ciebie pozbyłem. - Gage wzruszył ramionami. - Masz pięć minut.

- Dobrze. - Bill odchrząknął. - Jestem alkoholikiem. Jestem trzeźwy od pięciu lat, sześciu miesięcy
i dwunastu dni. Pozwoliłem, żeby alkohol przejął kontrolę nad moim życiem. Używałem go jako
wymówki, żeby cię krzywdzić. Powinienem był się tobą opiekować. Dbać O ciebie. Nie miałeś
nikogo... nikogo poza mną, a przeze mnie nie miałeś nikogo. - Jabłko Adama podskoczyło, kiedy

background image

przełknął z trudem. - Biłem cię pięściami i pasem i robiłbym to dalej, gdybyś nie urósł na tyle, żeby
mnie powstrzymać. Składałem ci obietnice, które łamałem. Wciąż i wciąż od nowa. Nie byłem dla
ciebie żadnym ojcem. Nie byłem mężczyzną.

Zamilkł i odwrócił wzrok. Kiedy Gage milczał, Bill odetchnął głośno kilka razy i znowu spojrzał w
twarz syna.

- Nie mogę cofnąć czasu i tego zmienić. Mogę powtarzać, że żałuję, od tej chwili aż do dnia swojej
śmierci, ale w ten sposób niczego ci nie wynagrodzę. Nie zamierzam ci obiecywał, że już nigdy nie
będę pił, ale nie zamierzam napić się dzisiaj. Nie zamierzam pić, kiedy obudzę się jutro.

Tak właśnie mam zamiar robić, dzień po dniu. I każdego dnia, w którym jestem trzeźwy, wiem, co ci
zrobiłem, jaki wstyd przyniosłem sobie jako mężczyzna i jako ojciec. Jak twoja mama musiała
patrzeć na mnie i płakać. Zawiodłem ją. Zawiodłem ciebie. Będę tego żałował do końca życia. Bill
wziął kolejny oddech.

- Chyba tyle chciałem ci powiedzieć. A ty wyrosłeś na porządnego człowieka. Zupełnie sam.

- Dlaczego? - Jeśli to miał być ostatni raz, kiedy patrzyli sobie w oczy, Gage chciał zadać to jedno,
jedyne pytanie, które prześladowało go przez większość życia. - Dlaczego traktowałeś mnie w ten
sposób? Picie było tylko wymówką, to prawda. Więc dlaczego?

- Nie potrafiłem się pogodzić z wolą Boga. - Oczy Billa rozbłysły pasją, głos drżał, ale mówił
dalej. - Nie mogłem zbić Go pięściami, ale miałem ciebie. Musiałem zwalić na kogoś winę, kogoś
ukarać. - Spuścił wzrok na swoje dłonie. - Nie byłem nikim wyjątkowym. Umiałem naprawiać rzeczy
i nie miałem nic przeciwko ciężkiej pracy, ale nie byłem nikim specjalnym. I wtedy ona spojrzała na
mnie. Twoja mama uczyniła mnie lepszym człowiekiem. Kochała mnie. Budziłem się każdego ranka,
każdego wieczoru szedłem spać oszołomiony, że ona tam jest i że mnie kocha. Ona... Zostało mi
jeszcze kilka minut z tych pięciu, prawda?

- Kończ.

- Musisz wiedzieć... Ona była, my byliśmy tacy szczęśliwi, kiedy zaszła w ciążę. Pewnie nie
pamiętasz, jak to było... kiedy żyła. Ale byliśmy szczęśliwi, kiedy miałeś się urodzić. Cathy... twoja
mama, źle się poczuła któregoś dnia i nagle to stało się tak szybko i ty byłeś na świecie. Nawet nie
zdążyliśmy do szpitala. Wyskoczyłeś z niej w karetce jak szczupak.

Bill znowu odwrócił wzrok, ale tym razem - czy Gage chciał to zobaczyć czy nie - wyblakłe
niebieskie oczy przepełniała rozpacz.

- Miała potem jakieś problemy i lekarz powiedział,że nie powinniśmy mieć więcej dzieci. Dla
mnie to było w porządku. Mieliśmy ciebie i, Jezu, wyglądałeś dokładnie tak jak ona. Wiem, że tego
nie pamiętasz, ale kochałem was oboje najbardziej na świecie.

- Nie - powiedział Gage, kiedy Bill zamilkł. - Nie pamiętam.

- Tak myślałem. Po pewnym czasie chciała mieć drugie dziecko. Tak bardzo go pragnęła. Mówiła:

background image

„Popatrz, Bill, spójrz na naszego Gage'a, zobacz, co razem zrobiliśmy. Czyż nie jest piękny?
Potrzebuje brata albo siostry". I cóż, postaraliśmy się o drugie. Ona była bardzo ostrożna, dbała

O siebie, robiła wszystko, co kazał lekarz, bez słowa protestu. Ale nie udało się. Przyjechali po mnie
do pracy i...

Wyjął bandankę i bez cienia wstydu otarł łzy.

- Straciłem ją i małą dziewczynkę, którą sprowadziliśmy na świat. Jim i Frannie, Jo i Brian,
pomagali, jak mogli. Zacząłem pić, trochę tu, trochę tam, tylko tyle, żeby to przetrzymać. Ale było za
mało, więc piłem więcej i jeszcze więcej.

Schował chustkę z powrotem do kieszeni.

-Zacząłem myśleć, że jej śmierć to moja wina. Powinienem był pójść, podwiązać się i nic jej nie
powiedzieć, to wszystko. Żyłaby, gdybym tak zrobił. Ból stawał się nie do zniesienia, więc piłem
jeszcze więcej. Aż doszedłem do wniosku, że żyłaby, gdybyśmy nie mieli ciebie. Gdyby cię nie
urodziła, nie stałoby się jej w środku to, co się stało, i wciąż byłaby przy mnie, kiedy budziłem się
rano. Obwinianie ciebie sprawiało, że nie czułem aż takiego bólu, więc wmówiłem to sobie, widząc
świętą prawdę zamiast cholernego kłamstwa. Wszystko było twoją winą. Byłem pijakiem, ale
odwróciłem kota ogonem, że straciłem pracę, bo musiałem się tobą opiekować. Cokolwiek działo się
źle, to była twoja wina, a wtedy mogłem pić jeszcze więcej, wyżywać się na tobie i nie musiałem
stawiać czoła prawdzie. Nikt nie ponosił winy,Gage. - Westchnął przeciągle. - To nie była niczyja
wina. Po prostu wszystko poszło nie tak i ona umarła. A kiedy umarła, ja przestałem być mężczyzną.
Przestałem być twoim ojcem. Twoja mama nigdy by nawet nie spojrzała na to, co ze mnie zostało. I
właśnie dlatego. To jest skomplikowana odpowiedź na twoje pytanie. Nie proszę cię, żebyś mi
wybaczył. Nie proszę, żebyś zapomniał. Proszę cię tylko, żebyś uwierzył, że wiem, co zrobiłem i
bardzo tego żałuję.

- Wierzę, że wiesz, co zrobiłeś i bardzo żałujesz. Przekroczyłeś swoje pięć minut.

Bill skinął głową, spuścił wzrok i odwrócił się do drzwi.

- Nie będę wchodził ci w drogę - powiedział zwrócony plecami do syna. - Jak przyjdziesz do
kręgielni zobaczyć się z Calem, albo wypić piwo w grill-barze, nie będę wchodził ci w drogę.

Bill zamknął za sobą drzwi, a Gage pozostał tam, gdzie stał. Jak miał się czuć? Czy to wszystko
mogło coś zmienić? Cały żal świata nie

wymazałby ani jednej minuty tych lat, które przeżył w strachu, lat gorzkiej złości. Nie zmieniłby
poczucia wstydu ani nieszczęścia.

No i stary zrzucił ciężar z serca, pomyślał Gage, idąc z powrotem do kuchni. W porządku. Między
nimi koniec.

Przez okno zobaczył Cybil, która siedziała na werandzie, popijając herbatę. Gage gwałtownie

background image

otworzył drzwi.

- Dlaczego, do diabła, go wpuściłaś? Przez te twoje dobre maniery?

- Tak przypuszczam. Już przeprosiłam.

- Mamy dzień cholernych przeprosin. - Złość, której nie pozwolił sobie odczuwać wobec ojca -
stary nie miał do niej prawa - wybuchła teraz z całą siłą. - Siedzisz sobie tutaj i myślisz, że
powinienem wybaczyć i zapomnieć. Biedny staruszek jest teraz trzeźwy i próbuje tylko pogodzić się
z jedynym synem, tym samym, którego regularnie tłukł na kwaśne jabłko. Ale to była wina alkoholu,
który pomagał mu znosić żałobę i poczucie winy. Poza tym alkoholizm to choroba, a on na nią zapadł
jak na raka. Teraz ma okres remisji, przeżywa trzeźwo jeden pieprzony dzień po drugim, więc
wszystko już minęło. Powinienem wybaczyć, wyciąć kij na wędkę i zapytać go, czy chce pójść ze
mną nad staw pomoczyć kije. Czy twój ojciec, zanim odstrzelił sobie łeb, kiedykolwiek uderzył cię
pięścią w twarz?

Usłyszał, jak Cybil wstrzymała oddech, a potem wypuściła. Ale kiedy się odezwała, jej głos był
mocny jak skała.

- Nie, nie uderzył.

- Czy kiedykolwiek bił cię pasem po plecach aż do krwi?

- Nie, nie bił.

- W takim razie muszę powiedzieć, że brakuje ci doświadczenia, żeby siedzieć tutaj i myśleć, że
powinienem otrząsnąć się z tego wszystkiego i zafundować sobie razem ze staruszkiem scenę żywcem
wziętą z „Rozmów w toku".

- Miałbyś absolutną rację, gdyby nie jeden szczegół. Wkładasz mi do głowy myśli, których tam nie
ma, a w usta słowa, których nie zamierzałam powiedzieć. A to mi się nie podoba. Rozumiem, że po
rozmowie z ojcem jesteś zły i rozżalony, więc zostawię cię samego. Dam ci święty spokój, żebyś
mógł się pieklić w samotności.

Pokonała całą odległość dzielącą ją od drzwi, zanim odwróciła się gwałtownie.

- Nie, właściwie nie. Niech mnie szlag trafi, jeśli dam ci spokój. Chcesz wiedzieć, co myślę?
Jesteś zainteresowany moim zdaniem czy wolisz wierzyć w to, co sam włożyłeś mi do głowy?

Machnął ręką z takim sarkazmem, że niemal czuć było jego zapach w powietrzu.

- Proszę bardzo.

- Absolutnie nie sądzę, żebyś był zobligowany do wybaczania czy zapominania czegokolwiek. Nikt
od ciebie nie wymaga, żebyś zapomniał

o latach pełnych przemocy tylko dlatego, że człowiek, który cię bił, postanowił żyć. w trzeźwości i

background image

żałuje swoich czynów. I może jestem małostkowa i nie umiem wybaczać, ale uważam, że ktoś, kto
wybacza na skinienie palcem, albo jest kłamcą, albo wymaga poważnej terapii. Przypuszczam, że go
wysłuchałeś, więc moim skromnym zdaniem w pełni spłaciłeś dług, jaki wobec niego miałeś za
sprowadzenie cię na ten świat. Może to i modna teoria, że straszne czyny są rzeczywiście straszne,
ale nie

jest za nie odpowiedzialna osoba, która popełnia je pod wpływem alkoholu, narkotyków,
nieszczęsnego układu DNA czy cholernego napięcia przedmiesiączkowego. On jest cholernie
odpowiedzialny za to, co robił, i nie mogę cię winić, jeżeli postanowisz nienawidzić go do końca
życia. I jak?

- Jestem zaskoczony - powiedział Gage po chwili.

- Uważam, że silniejsi mają obowiązek chronić słabszych. Dlatego są silniejsi. I sądzę, że rodzice
mają obowiązek opiekować się dziećmi. Po to są rodzicami. Co do mojego ojca...

- Przepraszam. - Naprawdę mieli dzień przeprosin, a te były chyba najszczersze, jakie
wypowiedział w życiu. -Cybil, bardzo cię przepraszam za to, co powiedziałem.

- W każdym razie nigdy nie podniósł na mnie ręki. Gdyby mógł stanąć teraz na twoim miejscu i
przeprosić mnie za to, że się zabił, nie wiem, czy bym mu wybaczyła. Tym jednym, egoistycznym
aktem użalania się nad sobą rozdarł moje życie na pół i nie sądzę, żeby przeprosiny wystarczyły. Ale
to i tak na nic, bo on nie zmartwychwstanie. Twój ojciec żyje i zrobił krok w twoją stronę. To dobrze
dla niego. Ale moim zdaniem nie można wybaczyć bez zaufania, a on na twoje nie zasłużył. Być może
nigdy na nie nie zasłuży, ale to nie twoja wina. Jego czyny i to on ponosi konsekwencje. Koniec
sprawy.

Powiedziała wszystko, co trzeba, pomyślał. Być może mówiła to w złości, ale każde jej słowo
przyniosło mu ulgę.

- Czy mogę zacząć od nowa?

- Z czym?

- Chciałbym ci podziękować za to, że nas zostawiłaś i pozwoliłaś, żebym sam się tym zajął.

- Proszę bardzo.

-I dziękuję, że zostałaś.

- Nie ma sprawy.

-I na koniec dziękuję ci za tego kopa w dupę. Cybil odetchnęła głośno i niemal się uśmiechnęła.

- To była czysta przyjemność.

- Nie wątpię.

background image

Gage podszedł do niej i wyciągnął rękę.

- Chodź na górę.

Spuściła wzrok na jego dłoń, po czym spojrzała mu w oczy.

- Dobrze - powiedziała i wsunęła rękę w jego wyciągniętą dłoń.

- Zaskoczyłaś mnie.

Uniosła głowę i posłała mu to długie, seksowne spojrzenie.

- Nie cierpię być przewidywalna. A czym teraz cię zaskoczyłam?

- Myślałem, że po tej nagłej zmianie nastroju powiesz: „nie, dzięki".

- To by było krótkowzroczne i wymierzone przeciwko mnie samej. Lubię seks. Jestem prawie
pewna, że seks z tobą sprawi mi przyjemność. -Wciąż z tym swoim półuśmiechem wzruszyła
beztrosko ramionami. -Dlaczego miałabym pozbawiać sama siebie czegoś, co lubię?

- Nie przychodzi mi do głowy ani jeden powód.

- Mnie też nie. Dlatego... - U szczytu schodów popchnęła go na ścianę i przycisnęła usta do jego
warg. Łagodne, przewidywalne podniecenie Gage'a uniosło się niczym fala i przeszyło go jak
błyskawica.

Ugryzła go lekko w dolną wargę, po czym powiedziała, powoli muskając go wargami przy każdym
słowie:

- Niech każde z nas dostanie coś, co lubi. - Odsunęła się i wskazała na drzwi sypialni. - Ta jest
twoja, prawda?

Posłała mu przez ramię spojrzenie, od którego Gage'owi dosłownie zaparło dech w piersi, i weszła
do środka.

To, pomyślał, odrywając się od ściany, będzie cholernie interesujące.

Kiedy wszedł, Cybil wygładzała jego zmiętą pościel.

- Nie planowałem korzystać z niej przed nocą.

Popatrzyła na niego z błyskiem w oku.

- Czyż to nie miłe, kiedy plany ulegają zmianie? Ja zawsze ścielę łóżko. Lubię, żeby wszystko
było... gładkie, kiedy wsuwam się do niego wieczorem. Albo... - Wygładziła ostatnie zmarszczki i
odwróciła się. - O jakiejkolwiek innej porze.

background image

- Nie mam nic przeciwko skotłowanej pościeli. -Podszedł i złapał ją za biodra, a potem uniósł tak,
że musiała stanąć na palcach.

- To dobrze, bo będzie bardziej niż skotłowana, kiedy skończymy, a ja nie zamierzam ścielić ci
łóżka. - Powoli objęła go za szyję i obdarowała długim, gorącym pocałunkiem.

Gage powolnym ruchem wsunął dłonie pod jej koszulę, przesunął po bokach prowokująco muskając
kciukami sutki. Koszula rozchyliła się, gdy podniósł ręce Cybil nad głowę.

- Zgrabny ruch - powiedziała, kiedy koszula opadła na podłogę.

- Znam ich więcej.

- Ja też. - Z uśmiechem odpięła guzik jego dżinsów i odsunęła zamek, zaledwie o kilka milimetrów.
Patrząc na Gage'a przesunęła palcami po jego brzuchu do góry, ku klatce piersiowej. - Niezły
kaloryfer jak na hazardzistę - dodała.

Ona jest zabójcza, pomyślał.

- Dzięki.

Wiedział, że oboje znali kroki tego tańca, ćwiczyli jego różne warianty i zmienny rytm, ale na tej
potańcówce, ich pierwszej razem, zamierzał prowadzić.

Znowu ją pocałował, figlarne spotkanie warg i języków, jednocześnie rozpinając jej spodnie. Nagle
uniósł ją nad podłogę w niespodziewanym i swobodnym pokazie siły, od którego Cybil zabrakło
tchu, a jej spodnie zsunęły się na podłogę. Mam cię, pomyślał i opuścił ją tylko na tyle, żeby móc
pocałować w usta. I kiedy usłyszał pomruk rozkoszy, gdy jej dłonie zacisnęły się na jego ramionach,
puścił ją tak, aby upadła na łóżko.

Leżała na plecach, ze splątanymi włosami. Śniada skóra i delikatna, czarna koronka.

- Nie dorobiłeś się tych mięśni, tasując karty.

- Byłabyś zaskoczona. - Pochylił się, opierając ręce po obu stronach jej głowy. - Wolno czy
szybko?

- Spróbujmy jednego i drugiego. - Wplątała palce w jego włosy i przyciągnęła go do siebie.

Pocałunek rozwinął się wstęgą białego atłasu, po czym ściemniał i zapłonął z pierwszymi głodnymi
ukąszeniami. Cybil zsunęła dłonie w dół jego pleców, pod dżinsy, ścisnęła twarde mięśnie. I niczym
błyskawica oplotła go nogami, przyciskając się doń gorączkowo, ruchem, który mocno nadszarpnął
jego łańcuch samokontroli.

Jest zabójcza, pomyślał znowu, smakując skórę na jej karku.

Miał fantastyczne, zadziwiające usta. Odchyliła głowę, żeby mógł smakować ją gdzie tylko chciał.

background image

Pod jego wargami zaczęła mruczeć; czuł, jak pod skórą tętniła jej krew. Jego ciało, mocne,
umięśnione, naciskało na jej w doskonale odpowiedni sposób, tak, że puls obojga przyśpieszył,
grając niczym werble.

Żar. Głód. Pośpiech.

Gage zsunął dżinsy z bioder, odrzucił je na bok, a Cybil przekręciła się i usiadła na nim. Uniósł się,
sięgnął do zapięcia jej stanika, nie odrywając warg od jej ust.

Chociaż jego pocałunek był pełen pożądania i pośpiechu, jego dłonie błądziły, głaskały ją w
powolnej torturze, od której Cybil zadrżała. Kiedy jego usta powędrowały niżej, żeby smakować,
posiąść to, co wyczuły dłonie, wygięła się, chcąc ofiarować mu więcej.

Płynęła, tylko tak mógł to ująć, zwinna i niecierpliwa. Piękne linie jej ciała, cudowne krągłości
wyrzeźbione w bladym złocie były jak egzotyczna rzeźba. I wzięła go, chwytając własną rozkosz,
ślizgając się na niej jak na fali. Nic nie mogło być dla niego bardziej prowokujące niż Cybil
zanurzona w nieuniknionej powodzi rozkoszy.

Czy aż tak bardzo jej pragnął? Czy to gwałtowne pożądanie tkwiło w nim przez cały czas, czekając,
tylko czekając, żeby się przebić przez powłokę ostrożności i kontroli? Pulsowało w nim teraz,
pokonując wszelki rozsądek, tak że chciał patrzeć, jak Cybil drży, jak wiruje. Usłyszeć, jak krzyczy.
Przyciskając ją swoim ciałem, użył dłoni, by zgłębić i uwolnić tę powolną falę w gorącą,
wszechogarniającą powódź.

Doszła, drżąc pod nim, jej skóra lśniła od żaru w promieniach słońca. Gdy popatrzyła mu prosto w
twarz, cały świat tajemnic wydawał się kryć w tych ciemnych, egipskich oczach.

- Ty cały - powiedziała i zacisnęła na nim dłoń. -Teraz chcę cię całego. - Otoczyła go nogami i
przyjęła w siebie.

Błysk, ogień pod skórą, we krwi. Pozwoliła, żeby zapłonął, krzyczała, kiedy przyniósł ulgę, jęczała,
gdy znowu wzbudził gwałtowne pożądanie. Nie protestowała, kiedy Gage uniósł jej nogi wyżej, żeby
wejść

głębiej, wbijała mu paznokcie w plecy niczym ostrogi, żeby go ponaglić. Nawet kiedy rozkosz,
ciemna i wszechogarniająca, pozbawiła ją tchu, wciąż pędziła ku następnej zalewającej fali.

Eksplodowała pod nim i pociągnęła go za sobą w ogień.

Leżeli płasko na plecach, ramię przy ramieniu. Gage czuł się, jakby ktoś zrzucił go ze skały prosto do
wrzącej rzeki. Ledwie znalazł siłę i rozum, żeby stoczyć się z Cybil, aby oboje mogli spróbować
odzyskać oddech.

To nie był seks, pomyślał. Seks to wesoła rozrywka dla zabicia czasu albo dobry, pełen potu
pojedynek. To była rewelacja na miarę kosmiczną.

- No dobrze - wysapał z trudem. - Same niespodzianki.

background image

- Chyba widziałam Boga. - Cybil wypuściła powietrze na wpół z westchnieniem, na wpół z jękiem.

Gage roześmiał się i zamknął oczy.

- Jesteś lepszą, kobiecą wersją człowieka z gumy. Dobrze, że masz inne ciało.

Cybil milczała przez chwilę.

- Uznaję to za komplement, więc dzięki.

- Proszę bardzo.

- I skoro już prawimy sobie komplementy, ty... -Umilkła i złapała go za rękę. - Gage.

Otworzył oczy. Ściany krwawiły. Rzeki czerwieni spływały po tapecie, rozlewały się kałużami po
podłodze.

- Cal byłby nieźle wkurzony, gdyby to było prawdziwe. Krew fatalnie się zmywa.

- Nie spodobało mu się to, co robiliśmy. - Cybil wzięła głęboki oddech i przetoczyła się na Gage'a,
który chciał wstać. Z twardym spojrzeniem i bladą twarzą powiedziała spokojnym głosem: -
Podglądacze są obrzydliwi, ale równie dobrze możemy coś mu pokazać, żeby miał o czym pisać do
domu. Powiedz, czy to prawda, co mówiły Quinn i Layla?

- A co mówiły?

- Że wasz dar samoleczenia obejmuje imponująco szybką regenerację?

Gage wyszczerzył zęby w uśmiechu.

- Jesteś gotowa, aby to sprawdzić?

- Ważniejsze, czy ty jesteś. - Przerzuciła przez niego nogę i usiadła na nim. Odchyliła głowę i
wzięła drżący oddech. - Dobrze wiedzieć, że moje przyjaciółki nie kłamią. Och Boże. Poczekaj. -
Chwyciła go mocno za ręce.

- Nie śpiesz się.

- Przygotuj się - ostrzegła. - To będzie dzika jazda. Później, pomimo że ściany i podłoga były bez
skazy,wziął ją jeszcze raz pod prysznicem. Cybil ubrała się; włosy miała wilgotne, oczy bez
makijażu.

- Cóż za interesujący dzień. Teraz muszę wracać do pracy, a po drodze zabrać Quinn z kręgielni.

- Może pojadę z tobą? -Och?

- Chciałaś, żebym pomógł, i może załapię się jeszcze na lunch.

background image

- Może coś da się zrobić.

Złapał ją za ramię, gdy go mijała, wychodząc z sypialni.

- Cybil. Jeszcze z tobą nie skończyłem.

- Słonko. - Poklepała go po policzku. - Wy nigdy nie macie dosyć.

Poszła dalej, a Gage potrząsnął głową. Sam się w to wpakował, upomniał siebie. Kiedy zszedł na
dół, Cybil wyjęła szminkę ze swojej przepastnej torby i nakładała ją bezbłędnie na usta.

- Jak ci się to udaje bez lusterka?

- To dziwne, ale moje usta pozostają w dokładnie tym samym miejscu dzień po dniu, roku po roku.
Będziesz potrzebował swojego laptopa?

- Tak. - Nigdy nie uważał, że kobieta nakładająca szminkę może wyglądać seksownie. Aż do teraz.
-Przeniosę się gdzieś, jeśli praca z tobą i Blondi okaże się zbyt irytująca.

- W takim razie idź po niego. Ten pociąg już odjeżdża.

Gage poszedł po komputer, a Cybil wyjęła róż i musnęła nim

policzki. W kilka sekund za pomocą maleńkiego lusterka i ołówka zrobiła coś bajecznego z oczami.
Kiedy szli do drzwi, spryskała szyję perfumami ze srebrnej buteleczki wielkości kciuka, a ten zapach,
zapach jesiennych lasów, znów zachwycił Gage'a.

Dlatego złapał ją i przycisnął wargi do jej ust.

- Moglibyśmy zrobić sobie dzisiaj wolne. - Poczuł satysfakcję, kiedy jej puls gwałtownie
przyśpieszył.

- Kusząca propozycja. Bardzo kusząca, ale nie. Musiałabym zadzwonić do Quinn i wyjaśnić, że nie
przyjadę po nią, ponieważ postanowiłam spędzić dzień z tobą w łóżku, co jest ważniejsze niż
znalezienie sposobu na zniszczenie demona, który chce nas wszystkich unicestwić. Na pewno by
zrozumiała, ale nie.

Otworzyła drzwi i wyszła na werandę.

Chłopiec przycupnął na dachu samochodu jak wykrzywiony gargulec. Wyszczerzył zęby, a Gage
pociągnął Cybil za siebie.

- Wracaj do domu.

- Nie ma mowy.

Chłopiec teatralnym gestem uniósł ręce, po czym przeciął nimi powietrze jak szalony dyrygent.

background image

Zapadła ciemność, zerwał się wiatr.

- To tylko przedstawienie! - krzyknęła Cybil. - Jak ściany na górze.

- Tym razem coś więcej. - Gage czul to w uderzeniach wiatru. Poddać się i wrócić do środka czy
zostać tutaj i rzucić wyzwanie wrogowi? Gdyby był sam, nie miałby wątpliwości. - Mój samochód
jest szybszy.

- Dobrze.

Ruszyli przed siebie, zginając się pod naporem wiatru. Gage nie spuszczał wzroku z chłopca, który w
dzikim pędzie wirował nad opadającym trawnikiem, nad zakrętem drogi. Dookoła nich fruwały
patyki i żwir ze ścieżki, gruz, ogrodowa ściółka. Gage starał się osłonić Cybil przed tym raniącym
deszczem. Wtedy chłopiec skoczył.

- Pieprz tę dziwkę, póki możesz. - Słowa wydały się jeszcze bardziej obrzydliwe, kiedy
wykrzyczał je dziecinny glos. - Niedługo zobaczysz, jak przeze mnie będzie krzyczała z rozkoszy i
bólu. Chcesz próbkę, suko?

Cybil pochyliła się z krzykiem i złapała za brzuch. Gage szybko podjął decyzję i pozwalając jej
upaść na kolana, wyciągnął nóż. Wyjąc ze śmiechu, chłopiec odskoczył zgrabnym saltem poza zasięg
ostrza. Gage złapał Cybil za ramię i postawił ją na nogi. Jedno spojrzenie na jej twarz sprawiło, że
jej przerażenie, bezradność przeszyły go niczym własny nóż.

- Do samochodu. Wsiadaj do tego pieprzonego auta! - Wepchnął ją do środka, próbując opanować
wściekłość, kiedy demon w postaci chłopca obscenicznie poruszał biodrami. Furia kazała Gage'awi
dopaść potwora,

rąbać i ciąć, ale Cybil trzęsła się zwinięta w kłębek na siedzeniu samochodu.

Gage, zmagając się z wiatrem, wsiadł do auta i zatrzasnął drzwi. Bezlitośnie popchnął Cybil na
siedzenie, zapiął jej pas. Twarz miała białą jak płótno od szoku i bólu.

- Trzymaj się. Wytrzymaj.

- On jest we mnie. - Chwytała gwałtownie powietrze, jej ciało podskakiwało. - Jest we mnie.

Gage włączył silnik, zawrócił i wcisnął z całej siły pedał gazu. Podmuchy wiatru bombardowały
przednią szybę, kiedy pędził przez most, w stronę drogi. Z nieba lała się krew, zalewała szyby,
syczała niczym kwas na dachu, na masce. Głowa chłopca pojawiła się na górze szyby. Mrużył oczy
jak wąż.

Roześmiał się, kiedy Gage włączył wycieraczki na najszybsze obroty i kilkakrotnie spryskał szybę.
Śmiał się tak, jakby to był naprawdę doskonały dowcip. Pisnął, czy to z radości czy z zaskoczenia,
kiedy Gage obrócił samochodem o trzysta sześćdziesiąt stopni. Przednia szyba eksplodowała wśród
płomieni.

background image

Gage wolał zwolnić niż ryzykować, że gdzieś się rozbije, zablokował wszystkie uczucia oprócz
utrzymania pewnej ręki na kierownicy. Powoli ciemność zaczęła się rozjaśniać, ogień przygasał.

Gdy znowu wyszło słońce i powiał lekki, wiosenny wietrzyk, Gage zaparkował na poboczu. Opadł
na siedzenie, patrząc, jak ramiona Cybil drżą przy każdym oddechu.

- Cybil.

Skuliła się jeszcze bardziej.

- Proszę, nie. Nie dotykaj mnie.

- Dobrze. - Nic nie mógł powiedzieć. Nie mógł nic zrobić poza odwiezieniem jej do domu. Została
zgwałcona na jego oczach, a on nie mógł nic powiedzieć ani nic zrobić.

Kiedy dojechali na miejsce, nie pomógł jej wysiąść z samochodu. Zabroniła mu się dotykać, więc
tylko przytrzymał drzwi, gdy wchodziła do domu i zamknął je za nią.

- Idź na górę, połóż się albo... Zadzwonię po Quinn.

- Tak, zadzwoń po Quinn. - Jednak nie poszła na górę, tylko do kuchni. Gdy Gage wszedł tam kilka
chwil później, trzymała w drżących rękach szklankę brandy.

- Już jedzie. Nie wiem, jak ci pomóc, Cybil.

- Ani ja. - Wypiła duży łyk, a potem wzięła głęboki oddech. - Boże, ja też nie wiem, ale to już jakiś
początek.

- Nie mogę zostawić cię samej. Tego nie mogę dla ciebie zrobić. Ale jeśli chcesz pójść na górę i
się położyć, poczekam pod drzwiami twojej sypialni. - Kiedy potrząsnęła głową, cała wydawała się
trząść. - Cholera, cholera, krzycz, płacz, rzuć czymś, uderz mnie.

Znowu potrząsnęła głową i dopiła brandy.

- To nie było prawdziwe, fizyczne. Ale czułam się tak, jakby było, i to pod każdym możliwym
względem. Nie będę krzyczeć, mogłabym już nigdy nie przestać. Chcę Quinn, to wszystko. Potrzebuję
Quinn.

Trzasnęły drzwi frontowe i Gage pomyślał, że Ouinn musiała całą drogę biec. Wciąż biegła, kiedy
wpadła do kuchni.

-Cyb.

Cybil wydała dźwięk, coś pomiędzy jękiem a kwileniem, który trafił Gage'a w samo serce. Padła w
objęcia Quinn, która zaczęła wyprowadzać ją z kuchni.

- Chodź, kochanie, pójdziemy na górę. Zabiorę cię na górę.

background image

Quinn posłała Gage'owi długie, posępne spojrzenie i obie wyszły.

Gage wziął szklankę i cisnął ją do zlewu. To nic nie zmieniło, pomyślał, patrząc na okruchy szkła. To
tylko potłuczone resztki, które niczego nie zmienią, nie naprawią, nic nie pomogą.

Cal zastał Gage'a przy oknie, wpatrzonego w słoneczne popołudnie.

- Co się stało? Po twoim telefonie Quinn kazała mi zadzwonić do Layli, żeby tu przyjechała, i
wybiegła. Czy Cybil jest ranna?

- Bóg jeden wie. - W gardle go paliło, jak gdyby połknął płomień. -On ją zgwałcił. Ten skurwysyn
ją zgwałcił, a ja go nie powstrzymałem.

Cal podszedł do przyjaciela i położył mu rękę na ramieniu.

- Opowiedz mi, co się stało.

Gage zaczął opowiadać z zimnym, klinicznym spokojem, zaczynając od krwi na ścianach. Nie
przerwał ani nie przywitał się z Foxem, ale wziął piwo, które ten otworzył i postawił na stole.

- Wszystko skończyło się około półtora, dwóch kilometrów od twojego domu. Wszystko zniknęło.
Poza bólem Cybil. Nie wiem, czy takie uczucie kiedykolwiek może zniknąć.

- Ty ją stamtąd zabrałeś - powiedział Cal. - Przywiozłeś tutaj.

- Dajcie mi medal i okrzyknijcie mnie bohaterem.

- Wiem, jak się czujesz. - Fox popatrzył spokojnie w płonące wściekłością oczy Gage'a. - Layla
przeżyła to samo, więc wiem, co czujesz. Layla jest teraz na górze. Pomoże Cybil. I Cybil przetrwa,
bo one

takie właśnie są. My przetrwamy, bo tylko tyle możemy zrobić. Wszyscy przez to przejdziemy, bo ten
sukinsyn musi zapłacić. I to właśnie, kurde, zrobimy.

Wyciągnął rękę. Po chwili Gage ją uścisnął, a Cal położył dłoń na ich dłoniach.

- Każemy skurwysynowi zapłacić - powtórzył Gage; - To właśnie, kurde, zrobimy. Przysięgam.

- Przysięgamy - powiedzieli Cal i Fox, po czym Cal odetchnął głośno i wstał.

- Zaparzę jej herbaty. Ona lubi herbatę.

- Dodaj trochę whisky - poradził Fox.

Razem przygotowali herbatę i po krótkiej dyskusji postawili obok szklaneczkę whisky. Gage zaniósł
tacę na górę, ale zawahał się pod zamkniętymi drzwiami. Zanim zdążył zapukać, na progu stanęła
Layla i podskoczyła.

background image

- Cal zrobił herbatę - zaczął Gage.

- Świetnie. Właśnie miałam zejść po nią na dół. Czy to whisky?

- Tak. Wkład Foxa.

- Dobrze. - Layla wzięła tacę, po czym przyjrzała się Gage'owi uważnie. - Ona wyzdrowieje, Gage.
Dzięki, że to przyniosłeś. - Zamknęła drzwi, zostawiając go wpatrującego się w gładko pomalowane
deski.

Cybil leżała w wannie w łazience, łączącej dwie sypialnie. Przeszła już załamanie, po którym czuła
się wyczerpana. Dziwne, ale zmęczenie jej pomagało. Nie tak bardzo, jak przyjaciółki, ale pomagało.

Tak jak gorąca woda, i pachnąca piana, którą przygotowała Layla. Gdy Layla weszła z tacą, Quinn
wstała ze stołeczka przy wannie.

- Szybko się uwinęłaś, naprawdę błyskawicznie.

- Gage przyniósł. Cal zaparzył herbatę, więc pewnie jest idealna. Kotku, tu jest whisky. Wlać ją do
herbaty?

- Och, tak. Dzięki. Boże. - Cybil uniosła się, zacisnęła piekące powieki i zaczęła głęboko
oddychać, żeby powstrzymać nadchodzącą powódź łez. - Nie, nie, z tym już koniec.

- A może nie. - Layla wlała whisky do herbaty. - Sama miewam takie chwile co jakiś czas. To w
porządku. Mamy do tego prawo.

Cybil skinęła głową i wzięła kubek.

- To nie chodzi o ból, chociaż, Jezu, nic mnie nigdy tak nie bolało. Czułam go w sobie, jak pchał i
pchał, i nie mogłam go powstrzymać ani z nim walczyć. To był chłopiec. Dlaczego przez to jest
gorzej? Że kazał mi patrzeć na chłopca, kiedy... - Przerwała i zmusiła się do łyknięcia herbaty.

- To rodzaj tortury, prawda? Fizyczna i psychiczna tortura, która ma nas złamać. - Quinn pogłaskała
Cybil po włosach. - Nie damy się złamać.

- Nie, nie damy. - Cybil wyciągnęła rękę identycznym ruchem, jak Fox na dole, Quinn ją uścisnęła,
a Layla zacisnęła palce na ich dłoniach. -Nie załamiemy się.

Cybil ubrała się i znalazła trochę pocieszenia w poprawianiu swojego wyglądu. Przysięgła sobie, że
się nie załamie ani nie będzie wyglądała jak ofiara. Kiedy wyszła z sypialni, usłyszała gwar głosów
dobiegający z gabinetu. Jeszcze nie, pomyślała. Jeszcze nie jest w pełni gotowa. Szybko i cicho
minęła drzwi biura i zeszła po schodach. Może po jeszcze jednym lub dwóch oceanach herbaty.

W kuchni wzięła czajnik, podeszła do zlewu i zobaczyła Gage'a stojącego samotnie na werandzie. W
pierwszym odruchu chciała się

background image

cofnąć, ukryć w jakimś ciemnym kącie. Ta potrzeba zaskoczyła ją i zawstydziła, więc obrała
dokładnie odwrotną taktykę i wyszła do niego.

Odwrócił się, popatrzył na nią oczami pełnymi wściekłości i niezgłębionego smutku.

- Absolutnie nic, co powiem, nie zabrzmi odpowiednio.

Myślałem, że może wolałabyś, żebym sobie poszedł, ale nie

chciałem cię zostawiać, dopóki się nie upewniłem, że ty... co? - powiedział z obrzydzeniem. - Nie
mam pojęcia co.

Cybil zastanawiała się przez chwilę.

- Masz trochę racji. Jakaś część mnie chciała, żebyś poszedł, wtedy nie musiałabym o tym teraz
mówić.

- Nie musisz.

- Nie podoba mi się ta część mnie - ciągnęła - więc po prostu miejmy to za sobą. Napadł na mnie,
dokonał ataku, który jest koszmarem każdej kobiety. Wielkim lękiem. Czułam, jak mnie gwałcił i
byłam bezradna. Horror, który doprowadził Hester Deale do szaleństwa.

- Powinienem był go dopaść.

-I mnie zostawić? Zrobiłbyś to, mógłbyś mnie zostawić, kiedy byłam kompletnie bezbronna,
przerażona? Nie mogłam go powstrzymać, to nie była twoja wina. Zabrałeś mnie stamtąd, a dzięki
temu on przestał. Obroniłeś mnie, kiedy sama nie mogłam się bronić. Dziękuję...

-Nie szukam...

- Wiem, że nie - przerwała mu. - Pewnie nie czułabym się tak wdzięczna, gdyby było inaczej. Gage,
jeśli którekolwiek z nas będzie czuło się winne z powodu tego, co się stało, on odniesie małe
zwycięstwo. Więc nie dajmy mu tej satysfakcji.

- Dobrze.

Jednak Cybil zdawała sobie sprawę, że on będzie czuł się winny, przynajmniej przez jakiś czas.
Każdy mężczyzna by się winił, a ten na pewno. Może udałoby jej się zrobić coś, co pomogłoby im
obojgu.

- Czy to by bardzo skomplikowało nasz jasny i dojrzały układ, gdybym cię poprosiła, żebyś mnie na
chwilę przytulił?

Objął ją bardzo ostrożnie, jak człowiek, który trzyma w rękach cienki, bezcenny kryształ. Ale gdy z
westchnieniem położyła mu głowę na ramieniu, to on złamał się pierwszy i zacieśnił uścisk.

background image

- Boże, Cybil. Dobry Boże.

- Kiedy go zniszczymy - jej glos był teraz spokojny i wyraźny - jeżeli pojawi się pod postacią istoty
z kutasem, osobiście go wykastruję.

Gage jeszcze bardziej wzmocnił uścisk i pocałował ją we włosy. Określenie „skomplikowane" nie
oddawało nawet w połowie uczuć, które teraz się w nim kłębiły. Ale akurat w tej chwili nic go to nie
obchodziło.

Żeby uniknąć sytuacji, w której wszyscy będą chodzili wokół niej na palcach, Cybil postanowiła
zająć się pracą. W małym gabinecie było tłoczno, kiedy w środku zgromadziło się sześcioro ludzi,
ale Cybil musiała przyznać, że czuła się tam bezpiecznie.

- Gage znalazł kolejny wzór dotyczący miejsc - zaczęła

- który pochodzi od tego, o którym mówiliśmy wcześniej. Możemy nazywać te miejsca strefami
zagrożenia i bezpieczeństwa. Kręgielnia. Pomimo że tam doszło do pierwszej rozpoznanej infekcji,
pierwszego aktu przemocy, a potem kilku innych incydentów, nigdy nie została zniszczona. Żadnych
pożarów ani wandalizmu. Mam rację?

Cal skinął głową.

- Nic poważnego. Kilka bójek, ale w większości na zewnątrz.

- Ten dom - kontynuowała Cybil. - Incydenty, odkąd się wprowadziłyśmy, być może też podczas
poprzednich siódemek, ale żadnych pożarów ani śmierci. Stara biblioteka.

- Przerwała i spojrzała na Foxa. - Wiem, że straciłeś tam bliską osobę, ale przed śmiercią Carly
nie zdarzyły się tam żadne poważniejsze incydenty. I znowu, sam budynek nigdy nie został
zaatakowany. Jest jeszcze kilka innych miejsc, w tym farma Foxa i dom rodzinny Cala, które możemy
uznać za strefy bezpieczeństwa. Fox, budynek, w którym masz kancelarię i mieszkanie także. On może
tam wejść, ale nie fizycznie, tworzy jedynie iluzje, więc nic, co zrobi w tym miejscach, nie będzie
realne. Ani, co moim zdaniem ważniejsze, żadne z tych miejsc nie zostało zaatakowane przez ludzi
zainfekowanych podczas siódemki.

- A zatem powstaje pytanie, dlaczego i jak to wykorzystamy. - Fox popatrzył na mapę. - Stara
biblioteka była domem Ann Hawkins, która przez krótki czas mieszkała i na naszej farmie. Tam
urodziła synów. Może w tych miejscach zostało na tyle dużo energii Ann, żeby je chronić jak tarcza.

- No widzisz. - Quinn oparła dłonie na biodrach. -Musimy się dowiedzieć, co łączy strefy
bezpieczeństwa, a nawet te miejsca, w których było najmniej przemocy.

- Już teraz mogę wam powiedzieć, że w miejscu, gdzie stoi kręgielnia, znajdował się dom
zbudowany przez siostrę Ann Hawkins i jej męża. - Cal wydął policzki. - Mogę sprawdzić w
książkach i zapytać prababcię, ale z tego, co pamiętam, był tam dom, który później zamieniono na
sklep. Budynek zmieniał się i rozrastał przez lata, aż mój

background image

dziadek otworzył pierwszą kręgielnię. Ale ta ziemia zawsze należała do Hawkinsów.

- Myślę, że to jest odpowiedź, której szukamy - powiedziała Layla. -Ale musimy pamiętać, że stara
biblioteka została, cóż, naruszona podczas ostatniej siódemki. Tym razem może się to zdarzyć także
w innych miejscach.

- Podczas ostatniej siódemki w bibliotece nie było żadnego Hawkinsa. - Gage studiował mapę. -
Essie odeszła już wtedy na emeryturę, prawda?

- Tak. Nadal chodziła tam prawie codziennie, ale... to miejsce nie należało już do niej. - Cal
podszedł bliżej do mapy. - Wtedy rozpoczęto już budowę nowej biblioteki i zaakceptowano plany
zamienienia starej w dom kultury. Budynek należał do miasta. Oficjalnie należał do miasta od lat.

- Ale nie emocjonalnie. - Cybil skinęła głową. - Był miejscem Essie. Od ilu lat ten dom należy do
twojej rodziny, Cal?

- Nie wiem. Dowiem się tego.

- Ja kupiłem dom od twojego taty - przypomniał Fox Calowi. - Tak, to nasza odpowiedź. Więc jak
to wykorzystamy?

- Sanktuaria - powiedziała Layla.

- Więzienia - poprawił ją Gage. - Pytanie brzmi, jak zamkniemy dwa tysiące zainfekowanych ludzi
o morderczych skłonnościach w kręgielni, na farmie i w kancelarii prawnej.

- Nie możemy. I nawet nie mówię o całym tym prawniczym gównie -dodał Cal.

- Hej, jeśli ktoś ma mówić o prawniczym gównie, to chyba powinienem to być ja. - Fox pociągnął
łyk piwa. -I nie będę zaprzeczał, że

naruszenie wolności osobistej podczas siódemki jest dla mnie sporym problemem, ale to się i tak nie
uda ze względów logistycznych.

- Jak dużo ludzi możemy przekonać, żeby rozbili namioty na twojej farmie, zanim zostaną
zainfekowani? - Cybil popatrzyła Foxowi w oczy. -Zdaję sobie sprawę z ogromnego ryzyka, ale
gdyby udało nam się przekonać kilkaset osób, żeby poszły tam przed siódemką i zostały przez tydzień
albo dopóki nie zabijemy sukinsyna, to może inni wyjadą na ten czas albo ukryją się w wyznaczonych
przez nas strefach bezpieczeństwa lub tak blisko nich, jak to możliwe.

- Niektórzy i tak wyjeżdżają - zauważył Cal. - Ale większość nic nie pamięta i nie rozumie, dopóki
nie jest za późno.

- Tym razem będzie inaczej - przypomniała Quinn. - On już się pokazywał, urządzał
przedstawienia. Tym razem wszystko albo nic, dla obu stron. Nawet jeżeli dziesięć procent
mieszkańców wyjedzie lub się ukryje, to już coś, prawda?

background image

- Liczy się każdy krok - powiedziała Cybil.

- Ale to go nie zabije.

Cybil odwróciła się do Gage'a.

- Nie, ale on próbuje nas osłabić i musimy zrobić wszystko, żeby osłabić jego. - Wskazała na
tablicę z nazwami kart tarota. - My też mamy mocne strony. Wiedza, kim i czym jesteśmy, to
pozytywny krok. Mamy broń w postaci heliotropu, kolejny plus. Wiemy więcej, jest nas więcej i
mamy wi ęcej materiałów niż wy trzej dotychczas.

- Jeśli chcemy wywieźć za miasto każdego, kto będzie chciał, to Fox musi porozmawiać z rodziną.
Jeżeli nie podoba ci się ten pomysł, to mów od razu - dodał Cal. - Nie musisz się tłumaczyć.

- Oczywiście, że mi się nie podoba, ale w uszach brzmi mi stara śpiewka o wolnej woli i
dokonywaniu wyborów, przy której zostałem wychowany. Niech moi rodzice sami zadecydują, czy
chcą założyć w ogródku obóz dla uchodźców. Który założą, bo tacy już są. Cholera.

- Ja też muszę porozmawiać z rodzicami. - Cal wypuścił głośno powietrze. - Po pierwsze, ludzie w
mieście słuchają mojego ojca, liczą się z jego słowami. Po drugie, musimy zdecydować, czy dom lub
kręgielnia ma być drugim obozem, czy raczej oboje powinni pojechać na farmę i pomóc rodzicom
Foxa. I naprawdę musimy się dowiedzieć, w jaki sposób wykorzystać kamień. Nie ma żadnego
pożytku z broni, której nie potrafimy użyć.

- Szukaliśmy w przeszłości - zaczęła Quinn - i w teraźniejszości.

- Musimy znowu popatrzeć w przyszłość - dokończyła Cybil. - Już zaczęliśmy, ale...

- Na pewno nie dziś wieczorem - powiedział Gage tonem nieznoszącym sprzeciwu. - Nawet nie
próbuj -dodał, zanim Cybil zdążyła coś powiedzieć. - Nie dzisiaj, jesteś wykończona. Zajmij się tą
swoją pozytywną energią, którą tak wychwalasz, bo chyba dzisiaj twoje zapasy zostały mocno
nadwątlone.

- Masz rację. Jesteś nieuprzejmy, co mnie nie zaskakuje, ale masz rację. Chyba dzisiaj wolałabym
popracować sama. Poszukam czegoś o kamieniu, bo Cal także ma rację.

Cybil nie śniła, co ją bardzo zaskoczyło. Spodziewała się, że będą ją nękały koszmary i zjawy,
jednak spała przez całą noc jak zabita.

Zawsze jakieś osiągnięcie, uznała, ponieważ wieczorne poszukiwania nie przyniosły żadnego efektu.
Miała nadzieję, że dziś pójdzie jej lepiej, skoro była wypoczęta i skupiona. Podeszła do lustra i
przyjrzała się uważnie swojej twarzy.

Wyglądała tak samo. Była taka sama. To, co się stało, nie było w jej życiu punktem zwrotnym.
Niczego nie straciła ani się nie załamała. Jeżeli już, to atak podziałał jak ostroga, Cybil stała się
bardziej zaangażowana i bardziej zdeterminowana, żeby wygrać.

background image

Może on karmi się ludźmi, pomyślała, ale ich nie rozumie. I to mogła być kolejna broń w ich
arsenale.

Teraz potrzebowała sesji w siłowni, żeby nabrać energii. Wypocenie toksyn jako rodzaj rytualnego
oczyszczenia. Quinn powinna mieć ochotę na trening. Cybil włożyła sportową koszulkę i spodnie z
lycry, wrzuciła kilka rzeczy do małej torby. Wyszła na korytarz i zobaczyła, że drzwi do pokoju
Quinn są otwarte, a w środku nie ma nikogo. W takim razie weźmie z kuchni butelkę wody i dołączy
do Quinn i Cala w siłowni w piwnicy starej biblioteki.

Weszła do kuchni i zatrzymała się gwałtownie na widok Gage'a, który siedział przy stole z kawą i
talią kart.

- Wcześnie przyszedłeś.

- W ogóle nie wychodziłem. - Przyjrzał się jej uważnie. - Spałem na kanapie.

- Och. - Poczuła łaskotanie w brzuchu. - Nie musiałeś.

- Czego nie musiałem? - Nie odrywał oczu od jej twarzy, a łaskotanie się wzmagało. - Zostawać
czy spać na kanapie?

Cybil otworzyła lodówkę i wyjęła butelkę wody.

- Ani jednego, ani drugiego. Ale dzięki. Idę do siłowni, potrzebuję wysiłku. Rozumiem, że Quinn
też tam poszła?

- Chyba tak. A nie możesz zostać przy swoich wygi-basach?

- Potrzeba mi czegoś innego. Joga mnie relaksuje, a ja potrzebuję energii.

- Cholera.

- Co? - zapytała, gdy wstał.

- Cal trzyma tu połowę swoich ciuchów. Coś znajdę. Poczekaj -rozkazał i wyszedł.

Jeśli miała czekać, to chciała kawy, wzięła więc kubek Gage'a i dopiła. Wrócił ubrany w szare
spodnie od dresu, które pamiętały dużo lepsze czasy, i koszulkę z napisem „Baltimore Orioles".

- Idziemy - zarządził.

- Czy dobrze przypuszczam, że idziesz ze mną?

- Tak, rusz się.

Otworzyła lodówkę, wzięła drugą butelkę wody i wrzuciła ją do torby. Nic, co mógłby zrobić lub
powiedzieć, nie znaczyłoby dla niej więcej.

background image

- Nie zamierzam się z tobą kłócić ani mówić ci, że mogę iść sama. Po pierwsze dlatego, że byłoby
to głupie w świetle wczorajszych wydarzeń, a po drugie, chcę zobaczyć, czym dysponujesz.

- Już widziałaś, czym dysponuję.

Roześmiała się i poczuła lepiej, niż uważała za możliwe.

- Celna uwaga.

Ćwiczyła przez dobrą godzinę z atrakcją w postaci widoku Gage'a podnoszącego ciężary. Nie
chodziło tylko O ponętny widok; patrząc, jak ćwiczył, poznawała go lepiej. Nieszczególnie chciał
tam być, ale skoro już przyszedł, nie marnował czasu. Był skupiony, dokładny i cierpliwy.

Raczej cierpliwością kota czyhającego na mysz niż altruistyczną, ale efekt okazał się ten sam.

Po treningu zrelaksowana i pełna energii Cybil ruszyła z Gagiem do domu.

- Dokąd pojedziesz, jak to wszystko się skończy? -zapytała i wzruszyła ramionami na widok
powątpiewania na jego twarzy. - To jest optymizm, czyli pozytywna energia. Masz na oku jakieś
konkretne miejsce?

- Zastanawiałem się nad kilkoma. Prawdopodobnie pojadę do Europy, chyba, że w Stanach będzie
się działo coś ciekawego. Wrócę na ślub... Jezu, na oba śluby. A ty?

- Chyba wrócę do Nowego Jorku, chociaż na trochę. Tęsknię za tym miastem i, daję słowo,
zaaplikuję sobie sporą dawkę tłumu, hałasu i pośpiechu. No i muszę wrócić do pracy, za którą płacą.
Ale myślę, że spędzę dużo czasu tutaj, bo dziewczynki mają więcej pracy przy ślubach niż chłopcy.
Jeśli uda mi się wyrwać, to po ślubie Quinn pojadę na kilka

dni na jakąś przyjemną wyspę, wiesz, palmy, margarity i balsamiczne, tropikalne noce.

- Dobry plan.

- Elastyczny, a takie lubię najbardziej. - Skręcili na plac i Cybil wskazała na kręgielnię. -
Podziwiam takich ludzi jak Cal i jego rodzina, którzy zapuszczają korzenie, budują, zostawiają trwały
ślad swojej obecności. Jestem im wdzięczna za istnienie i za to, że zapuszczając korzenie,budując i
zostawiając ślady, pozwalają mi robić elastyczne plany i oglądać rzeczy, które sami stworzyli.

- Nie czujesz palącej potrzeby pozostawienia śladu?

- Lubię myśleć, że zostawiam ślady na swój własny sposób. Wyszukuję informacje. Potrzebujesz
danych, żeby napisać książkę, nakręcić film, odnowić dom, wybudować centrum handlowe, a ja je
dla ciebie znajdę. Mogę zdobyć informacje, o których nawet nie wiedziałeś, że ich potrzebujesz. Być
może te wszystkie projekty mogłyby zostać zrealizowane beze mnie, ale zapewniam cię, że z moją
pomocą są lepsze. Taki ślad mi wystarcza. A ty?

- Ja po prostu lubię wygrywać. Czasem wystarcza mi sama gra, jeśli okaże się dobra, ale

background image

wygrywanie jest zawsze najlepsze.

- To prawda - zgodziła się Cybil.

- Ale jeśli zostawię ślad, dostarczę innym graczom zbyt wiele informacji, które mogliby
wykorzystać, kiedy następnym razem spotkamy się nad stosem żetonów. Lepiej być jak biała karta. Im
mniej cię znają, tym trudniej im w tobie czytać.

- Tak - powiedziała Cybil cicho. - Masz absolutną rację. A wracając do naszej sytuacji, rano
miałam bardzo podobną myśl. On nas nie rozumie.

Nie może nas tak naprawdę poznać, może tylko przewidywać, czym nas zrani. Pomyśl, co zrobił mnie
i co zrobił Foxowi lata temu, kiedy zabił Carly na jego oczach. Wie, jak nas zranić, jakiej broni użyć,
żeby nas skrzywdzić i osłabić, ale i tak do końca nas nie rozumie. Nie pojmuje, że drugą stroną
strachu jest odwaga. Za każdym razem kiedy wykorzystuje nasze lęki, popycha nas do szukania
odwagi. Nie potrafi w nas czytać.

- Nie rozpoznałby blefu.

- Blefu? Jakiego blefu?

- Jeszcze nie wiem, ale warto o tym pomyśleć, bo masz rację. Chcę wziąć prysznic i włożyć własne
ubranie - dodał, gdy tylko weszli do domu, i ruszył prosto na górę.

Cybil zastanowiła się. Słyszała dobiegające z kuchni głosy. Quinn i Cal wyszli z siłowni dobre
dwadzieścia minut przed nimi i pewnie kończyli przygotowywać śniadanie, rozmawiając z Foxem i
Laylą. Mogłaby pójść do nich, napić się kawy. Albo...

Ponieważ usłyszała, że już leci woda pod prysznicem, rozebrała się w sypialni i weszła do łazienki.
Gage, z mokrymi włosami, zmrużył oczy, kiedy odsunęła zasłonkę i weszła pod prysznic.

- Mogę?

Przesunął wzrokiem po jej ciele, po czym spojrzał jej w oczy.

- Chyba wystarczy wody dla nas obojga.

- Tak właśnie myślałam. - Swobodnie wzięła tubkę żelu i wycisnęła sporą porcję na rękę. - Poza
tym jaka oszczędność. No i - patrząc na niego, powolnymi ruchami namydlała piersi - mogę ci
odpłacić za noc spędzoną na kanapie i trud na siłowni.

- Nie widzę, żebyś miała przy sobie jakieś pieniądze.

- Wymiana barterowa. - Przycisnęła do niego śliskie i namydlone ciało. - Chyba że wolisz skrypt
dłużny.

Zanurzył palce w jej włosach i uniósł jej twarz.

background image

- Zapłać mi teraz - zażądał i zamknął usta na jej wargach.

Jest, pomyślała z głęboką wdzięcznością. Natychmiastowy dreszcz, odpowiedź, pożądanie. Demon
jej tego nie pozbawił. Ciało Gage'a było mokre i twarde, jego usta spragnione, a ona nie czuła nic,
absolutnie nic poza rozkoszą.

- Dotknij mnie - poleciła. Nie było w niej nic kruchego, zniszczonego, nic, co wymagałoby troski.
Dotknij mnie, pomyślała, weź mnie. Spraw, abym poczuła się kompletnie, absolutnie człowiekiem.

Gage chciał dać jej czas, był gotowy zostawić jej miejsce. I sobie chyba też. Ale jej pożądanie,
niecierpliwość i gwałtowność mówiły same za siebie. Więc zrobił to, czego chciała, przesuwając
dłońmi po jej śliskiej skórze w obłokach pary i strumieniach wody.

I wziął ją, przyciskając plecami do mokrych kafelków, nie spuszczając z niej wzroku, kiedy się w nią
wbijał. W jej oczach zobaczył tylko ciemną rozkosz. Schwycił ją za biodra, żeby doprowadzić oboje
na szczyt.

Zmęczona Cybil położyła mu głowę na ramieniu.

- Poczekaj chwilkę.

-I nawzajem.

- Dobrze. W porządku. Dzięki, że tak szybko wszedłeś w nastrój.

-I nawzajem.

Roześmiała się i nie ruszyła z miejsca.

- To może być dobry moment, żeby ci powiedzieć, że niezbyt cię polubiłam, kiedy spotkaliśmy się
po raz pierwszy.

Gage zamknął oczy i zatopił się w jej zapachu.

- Znowu się powtórzę. I nawzajem.

- Zwykle moje pierwsze wrażenie okazuje się trafne. Jednak nie tym razem. Lubię cię i to nie tylko
dlatego, że jesteś bardzo utalentowany w łóżku oraz pod prysznicem.

Bezwiednie przesunął palcem po tatuażu u dołu jej pleców.

- A ty nie jesteś tak irytująca, jak na początku myślałem.

-I oto my, cali mokrzy, nadzy i sentymentalni. -Westchnęła i odsunęła się, żeby przyjrzeć mu się przez
obłoki pary. - Ufam ci. To dla mnie bardzo ważne. Mogę pracować z kimś, komu nie ufam do końca,
wtedy to po prostu większe wyzwanie. Mogę sypiać z kimś, komu do końca nie ufam, ale to oznacza
bardzo krótką znajomość. Jednak praca jest bardziej efektywna, a seks satysfakcjonujący, kiedy ufam.

background image

- Chcesz uścisnąć mi dłoń? Znowu się roześmiała.

- Zbyteczny gest, wziąwszy pod uwagę okoliczności.

- Wycisnęła trochę żelu na dłoń Gage'a i odwróciła się.

- Ale możesz umyć mi plecy.

Godzinę później Cybil nalała sobie pierwszy tego dnia kubek kawy i musiała przyznać, że i bez niej
była nieźle nabuzowana. Poszła na górę do gabinetu, gdzie Quinn i Layla pochylały się nad swoimi
laptopami. Gwałt został już odnotowany na tablicy.

Dobrze, pomyślała Cybil. Dobrze było to tam zobaczyć jasno opisane i wiedzieć, że przeżyła bez
uszczerbku.

- Dziś rano będę dalej pracowała w swoim pokoju -powiedziała - ale poprosiłam Gage'a, żeby
wpadł po południu. Pora, żebyśmy znowu spróbowali połączyć siły. Mam nadzieję, że jedna z was -
albo obie -zostanie, by posłużyć za kotwicę.

- Zostaniemy - obiecała Quinn.

- Wiedziałyście, że Gage został tu na noc i spał na kanapie na dole?

- Chcieliśmy wrócić razem z nim do Cala. - Layla wyprostowała się nad klawiaturą. - Ale
powiedział, że zostaje. Właściwie nikt z nas nie chciał odejść na wypadek gdybyś miała ciężką noc.

- Może właśnie dlatego nie miałam, że wszyscy zostaliście. Dzięki.

- Znalazłam coś, co może jeszcze bardziej poprawić ci humor. Ten dom. - Quinn rozłożyła ręce. - A
raczej ziemia, na której stoi, należała do wnuka Ann Hawkins, Patricka, syna Fletchera. Fox
sprawdza też swój, ale sądzę, że jesteśmy na najlepszej drodze do zebrania dowodów na poparcie
kolejnej teorii.

- Jeśli to prawda, i nawet jeżeli określenie Gage'a, że to będą więzienia, jest trafniejsze niż moje
sanktuaria - ciągnęła Layla - to mamy realną szansę na ochronę ludzi. Przynajmniej niektórych.

- Im więcej osób zdołamy ochronić lub przynajmniej dać im szansę na walkę, tym bardziej
będziemy mogli skoncentrować się na ataku. -Cybil skinęła głową. - Zgadzam się. I będziemy
wiedzieli, jak zaatakować. To musi się odbyć przy Kamieniu Pogan. Wiem, że o tym nie
rozmawialiśmy, nie konkretnie, bo mężczyźni są oporni, ale cokolwiek mamy zrobić, żeby go zabić,
będziemy musieli zrobić to tam. Nie możemy zostać tutaj, w mieście, gasić pożarów i próbować
powstrzymać ludzi

przed krzywdzeniem innych i siebie samych. Wszyscy wiemy, gdzie i kiedy staniemy do walki.

- O północy - powiedziała Quinn, wzdychając. -Siódmego lipca. Wiem, że masz rację. Myślę, że
wszyscy to wiemy, ale czuję się, jakbyśmy oddawali pole.

background image

- A dla facetów to będzie jeszcze trudniejsze - dodała Layla. - Oni już próbowali i przegrali.

- Nie oddajemy pola. Przenosimy grę na nasze. Tym razem nie przegramy, bo nie możemy. - Cybil
popatrzyła na tablicę. - On nas nie zna. Myśli, że nas rozumie, wie, że jesteśmy słabi, delikatni i
łatwo nas zranić. Ma powody, żeby tak myśleć. Przychodzi i, w bardzo realnym tego słowa
znaczeniu, wygrywa. Za każdym razem. I za każdym razem nabiera siły.

- Dent go pokonał - przypomniała Layla. - Uwięził na wieki.

- Dent złamał zasady, poświęcił samego siebie. I był strażnikiem. -Quinn przechyliła głowę,
wpatrując się w twarz Cybil. - A i tak było to rozwiązanie tymczasowe. Obowiązek i pewna część
mocy osłabionej i popękanej musiały zostać przekazane dalej. Potrzeba było całej naszej szóstki do
odzyskania tej mocy, a i tak nie wiemy, jak jej użyć. Ale...

- Tak, ale. Teraz ją mamy i musimy się dowiedzieć. Znamy czas i miejsce - powtórzyła Cybil. -
Jesteśmy w komplecie. Te obrazy, kiedy widziałam, jak każdemu z nas przytrafia się coś złego,
myślę, że to były ostrzeżenia. On próbuje znowu osłabić moc, którą mamy. Nie możemy na to
pozwolić.

- Porozmawiam z Calem o ostatecznym zakończeniu przy Kamieniu Pogan. Tak naprawdę on już
wie, że to musi się stać właśnie tam.

- Fox tak samo - dodała Layla. - Porozmawiam z nim.

- W takim razie dla mnie zostaje Gage. - Cybil głośno wypuściła powietrze.

Gage chodził tam i z powrotem po biurze Cala.

- Ona znowu chce spróbować połączenia. Dzisiaj.

- Nie zostało nam wiele „dzisiaj", synu, przed wielkim dniem. Nie ma sensu marnować ani
jednego.

- Wiesz, jak to jest, nawet kiedy robisz to sam. To jak cholerny cios w brzuch. Ona przeszła
wczoraj coś strasznego. Najgorszą rzecz.

- Martwisz się o nią?

Gage stanął, zaskoczony i zły.

- Nie bardziej niż o kogokolwiek innego z naszej grupy. Poza tym martwię się o siebie. Jeśli ona
sobie nie poradzi...

- Za późno, już i tak wymieniłeś Cybil na pierwszym miejscu. Nie trać czasu na mydlenie mi oczu.
Coś was łączy. A dlaczego nie mogłoby was łączyć?

- To tylko seks - upierał się Gage. - I, rzecz jasna, w zaistniałych okolicznościach jesteśmy od

background image

siebie zależni. Siedzimy w tym razem, więc troszczymy się o siebie nawzajem. To wszystko.

- Jasne.

Gage odwrócił się z kamiennym wyrazem twarzy, na którego widok Cal nie przestał się uśmiechać.

- Słuchaj, z tobą jest inaczej.

- Seks jest dla mnie inny?

- To też. - Rozdrażniony Gage wbił ręce w kieszenie. - I pod wieloma innymi względami. Jesteś
morderczo normalny.

- W zaistniałych okolicznościach wolałbym, żebyś nie wspominał o morderstwach.

Pobrzękując monetami w kieszeni, Gage usiłował poukładać sobie wszystko w głowie.

- Jesteś chłopakiem z kręgielni, Cal. Chłopakiem z domem na wsi, mocno związanym z rodziną, z
wielkim, głupim psem. Bez urazy. -Popatrzył na Kluska chrapiącego ze wszystkimi czterema łapami
w powietrzu.

- On nie czuje się urażony.

- Jesteś Hawkinsem z Hollow i zawsze nim będziesz. Masz seksowną blondynkę, która z radością
zaparkuje swój wyjątkowo atrakcyjny tyłek razem z tobą i twoim wielkim, głupim psem w domu na
wsi, gdzie wychowacie gromadkę dzieci.

- Dobrze ci idzie.

- Co do Foxa, on jest tu tak zakotwiczony jak i ty. Dzieciak hipisów, z liczną i interesującą rodziną,
został małomiasteczkowym prawnikiem i złapał śliczną brunetkę, która - jak się okazuje - ma
kręgosłup ze stali i otwiera w mieście własny sklep, bo tego razem chcą. Tak jak domu z ogrodem i
gromadką dzieci. Cała wasza czwórka będzie zapewne szczęśliwa jak wariaci.

- Taki mamy plan.

- Oczywiście jeżeli przeżyjemy, a sam wiesz, ja wiem, wszyscy wiemy, że niektórym z nas może
się to nie udać.

- Racja. - Cal skinął głową. - Cóż, życie to hazard.

- Dla mnie hazard to życie. To mój następny punkt programu, jeżeli przetrwam, a nie dom na wsi,
praca od dziewiątej do piątej i: „cześć, kochanie, co dziś na obiad".

-I myślisz, że tego właśnie szuka Cybil?

- Nie wiem, czego ona szuka. O to właśnie chodzi, to nie moja sprawa - Niespokojnie przeczesał

background image

ciemne włosy palcami i opuścił rękę, zły na siebie, bo wiedział, że ten ruch go zdradził. -
Uprawiamy seks - ciągnął. -Mamy wspólny cel, żeby zabić sukinsyna i przeżyć, by móc o tym
pogadać. To wszystko.

- Doskonale. - Cal ugodowo rozłożył ręce. - Więc o co się tak ciskasz?

- Ja... Niech mnie szlag, jeśli wiem - przyznał Gage. - Może nie chcę czuć się odpowiedzialny, a po
tych eksperymentach zawsze tak się czuję. Mogą sobie mówić o równouprawnieniu, ile chcą, ale
wiesz, jak to jest, jak się czujesz.

- Tak, wiem.

- To, co się stało... co on jej zrobił... jak mam wyrzucić to z głowy, Cal? Jak mam odsunąć to na
bok?

- Nie możesz i nie zrobisz tego. Ale to nie oznacza, że możemy przestać. O tym także wszyscy
wiemy.

- Może i coś do niej czuję. - Odetchnął głośno. - No dobrze, czuję coś, bez „może". Nic dziwnego,
w tych okolicznościach. - Ręce aż go swędziały, żeby przegarnąć nimi włosy, więc przycisnął mocno
dłonie do boków. -To wszystko jest tak cholernie intensywne.

- Martwienie się o nią nie jest równoznaczne z domem na wsi i wielkim, głupim psem, synu.

- Nie. - Gage trochę się uspokoił. - Nie, nie jest. Mógłbym jej to powiedzieć. Dyplomatycznie, tym
razem.

- Pewnie, zrób to. A ja przyniosę tacę, żebyś mógł odłożyć głowę, kiedy ona ją ci odetnie i wręczy.

- Racja - mruknął Gage. - Więc niech się dzieje, co chce. Ale chciałbym, żebyście ty i Fox byli
obecni, kiedy połączymy siły.

- W takim razie będziemy.

Nadal mu się to nie podobało, ale był na tyle realistą, żeby wiedzieć, że przyjdzie mu zrobić jeszcze
wiele rzeczy, które mu się nie spodobają. Wynagrodził to sobie, wyznaczając czas i miejsce. Ta
ziemia - dom Cala był najbliższym mu miejscem w Hollow - i na tyle późno, by jego bracia mogli
być obecni.

Miał zapewnione wsparcie, gdyby cokolwiek poszło nie tak.

- Nawet pamiętając o szalonym Pistolecie, wolałabym zrobić to na zewnątrz. - Cybil przesunęła
wzrokiem po zebranych, po czym spojrzała na Gage'a. - Być może będziemy musieli to powtórzyć na
świeżym powietrzu, więc lepiej, żebyśmy umieli się bronić, jeżeli to okaże się konieczne.

- Dobrze. Poczekaj. - Gage wyszedł na chwilę i wrócił z lugerem.

background image

- Nawet nie myśl, że dasz go mnie - ostrzegł Fox.

- To złap jakąś łopatę, tak, jak ostatnio. - Gage odwrócił się do Cala.

- No dobrze. Cholera. - Cal bardzo ostrożnie wziął broń.

- Jest zablokowany.

Cybil otworzyła torbę, wyjęła swoją dwudziestkędwójkę i podała ją Quinn, która otworzyła
magazynek, sprawdziła komory i bez trudu zamknęła.

- W porządku - powiedziała, podczas gdy Cal wpatrywał się w nią szeroko otwartymi oczami.

- Proszę, proszę, czego to się możesz dowiedzieć o miłości swojego życia. Może ty powinnaś
wziąć ten duży!

- W porządku, słonko, zatrzymaj go.

- Quinn doskonale strzela - zapewniła ich Cybil. -To jak, jesteśmy gotowi?

Kiedy przechodzili przez kuchnię, Fox wyjął ze stojaka na blacie Cala dwa noże.

- Na wszelki wypadek - wyjaśnił, wręczając jeden Layli.

- Na wszelki wypadek.

Gage zauważył, że napływały chmury, ale wciąż jeszcze było wystarczająco jasno i wiał lekki
wiaterek. Id ąc w ślady Cybil, usiadł na trawie, a przyjaciele stanęli wokół nich.

- Może spróbujemy skupić się na konkretnym miejscu? -zaproponowała.

- Na przykład jakim?

- Na domu Cala. To dobry początek. Tym razem zacznijmy spokojnie, może uda nam się ograniczyć
skutki uboczne.

- Dobrze. - Wziął Cybil za ręce i popatrzył jej w oczy. To miejsce, pomyślał. Ta trawa, ten las,
ziemia.

Zobaczył okolicę oczami wyobraźni, rozkład terenu, spadki i wzniesienia, kontury domu. Kolory i
kształty. Pozwolił, żeby się skrystalizowały i wiosenna zieleń zbladła, zaczęła wysychać, brązowieć,
aż zniknęła pod płaszczem bieli, kiedy śnieg pokrył ziemię i gałęzie drzew.

Padał cicho wielkimi, gęstymi płatami. Gage czuł je na skórze, zimne i mokre. Dłonie Cybil stały się
chłodne w jego rękach.

Z komina sączył się spiralami dym, a kardynał, jaskrawa, czerwona plama, przeciął białe powietrze i

background image

wylądował w karmniku.

W środku, pomyślał. Kto jest w środku? Kto rozpalił ogień, napełnił karmnik? Wziął Cybil za rękę i
razem przeniknęli przez ścianę do kuchni. Na blacie stała miska pełna owoców, w której rozpoznał
rękę matki Foxa. W domu rozbrzmiewała muzyka klasyczna, na dźwięk której Gage poczuł pierwsze
ukłucie niepokoju. Cal nigdy nie lubił muzyki klasycznej, Quinn też nie zdradzała sympatii w tym
kierunku.

Kto słuchał tej muzyki? Kto kupił jabłka i pomarańcze leżące w misie? Myśl o obcych ludziach w
domu Cala popchnęła go naprzód, rozpaliła gniew. Poczuł, jak Cybil zaciska palce na jego dłoni,
ciągnie do tyłu, niemal ją usłyszał.

Żadnej złości. Żadnego lęku. Poczekaj i zobacz.

Tłumiąc emocje, ruszył za nią.

W kominku trzaskał ogień, nad nim, w przezroczystym wazonie stały tulipany. A na kanapie, pod
kolorowym kocem, spała Quinn. Gage patrzył, jak podchodzi do niej Cal, pochyla się i całuje ją w
policzek. Napięcie go opuściło, a Quinn się poruszyła.

Uśmiechnęła się, otwierając oczy.

- Cześć.

- Cześć, Blondie.

- Przepraszam. Może i Mozart jest dobry dla dziecka, ale za każdym razem mnie usypia.

Uniosła się; koc zsunął się na podłogę i Gage zobaczył, że Quinn jest w bardzo zaawansowanej
ciąży. Położyła ręce na brzuchu, a Cal przykrył jej dłonie swoimi.

Wszystko zniknęło, dźwięki, obrazy, zapachy i Gage znów siedział na trawie i patrzył Cybil w oczy.

- Miło na odmianę zobaczyć coś pozytywnego - powiedziała z trudem.

- Ból głowy? - zapytała natychmiast Quinn. -Mdłości?

- Niespecjalnie. Tym razem było łagodniej, wolniej. I mieliśmy spokojną wizję. Myślę, że to też
miało znaczenie. To był szczęśliwy obrazek. Ty i Cal w domu, zimą, siedzieliście przed kominkiem.

Ścisnęła Gage'a za rękę, posłała mu ostrzegawcze spojrzenie. Zrozumiał ostrzeżenie i wzruszył
ramionami. Nie chciała mówić o brzuchu, to w porządku.

- Taka wizja podoba mi się bardziej niż ta, którą miałaś o nas poprzednio - powiedziała Quinn. -
Jak wyglądałam? Miałam jakieś blizny po walce z demonem?

- Wyglądałaś fantastycznie. Cal też. Spróbujmy jeszcze raz, ale tym razem skoncentrujmy się nie na

background image

miejscu, tylko na ludziach. - Cybil popatrzyła na Foxa i Laylę. -Zgadzacie się?

- Tak. - Layla wzięła Foxa za rękę. - Oczywiście.

- W ten sam sposób. - Cybil popatrzyła Gage'owi w oczy i wyrównała oddech. - Powoli.

Gage przywołał na myśl Laylę i Foxa, tak jak przed chwilą dom Cala, kształty, kolory, strukturę.
Wyobraził sobie ich takich, jak wyglądali

teraz, kiedy siedzieli ze splecionymi dłońmi za jego plecami. Znowu to, co było, zamieniło się w to,
co mogłoby się stać.

Sklep, uznał Gage. Przyszły butik Layli, z ladami, półkami i wieszakami. Layla siedziała przy małym,
fikuśnym biureczku i pisała coś na laptopie. Podniosła wzrok na dźwi ęk otwieranych drzwi i do
sklepu wszedł Fox.

- Dobry dzień? - zapytał.

- Doskonały. Wrzesień wygląda świetnie, a po południu dostanę nową jesienną kolekcję.

- W takim razie gratuluję i wszystkiego najlepszego z okazji rocznicy. - Wyciągnął zza pleców
bukiet różowych róż.

- Są śliczne! Dziękuję.

- Minął miesiąc od twojego Wielkiego Otwarcia. Roześmiała się, biorąc kwiaty; na jej palcu
zabłysły diamenty.

- W takim razie chodźmy do domu świętować. Wypiję moją jedną dozwoloną lampkę wina w
tygodniu.

- Udało się. - Fox otoczył ją ramieniem. - Udało się nam.

- Tak, to prawda.

Gdy wrócili, Cybil znowu ścisnęła Gage'a za rękę.

- Ty opowiedz - zaproponowała.

- Twój sklep wyglądał całkiem nieźle i ty też - dodał, a Layla westchnęła z ulgą. - Ten tutaj
wyglądał mniej więcej tak samo jak zwykle, więc biorąc pod uwagę, że to tylko potencjalny rozwój
wypadków, wciąż jeszcze możesz go rzucić. - Popatrzył w niebo. - Niedługo nas zmoczy.

- Mamy czas na jeszcze jedną powtórkę - nalegała Cybil. - Sięgnijmy po złoto. Kamień Pogan.

Gage spodziewał się, że będzie chciała zobaczyć samą siebie albo ich dwoje, jednak jak zwykle
Cybil go zaskoczyła.

background image

- Zrobimy to i na dzisiaj koniec.

- Zgoda. Mam kilka pomysłów, ale to innym razem. Gotowy?

Obrazy pojawiły się zbyt szybko. Gage od razu to wiedział, kiedy

tylko otworzył się na nie, na Cybil. Żadnego dryfowania tym razem, tylko uczucie, jakby był
kamieniem wystrzelonym z procy. Pęd powietrza rzucił go w sam środek piekła, w deszcz krwi i
ognia, którego krople z błyskiem

i dymem padały na spaloną ziemię polany. Kamień płonął razem ze światem.

Zobaczył Cybil z twarzą białą jak płótno. Jej dłoń krwawiła, jego też. Płuca go bolały, kiedy walczył
o każdy oddech w powietrzu gęstym od dymu. Słyszał wokół siebie wrzaski i zebrał się w sobie.

Ale po co? Do czego? Co widział?

Demon nadszedł ze wszystkich stron naraz. Z ciemności, z dymu, z ziemi, z powietrza. Gage sięgnął
po broń, ale jej nie znalazł. Wyciągnął dłoń w stronę Cybil, a wtedy demon uderzył, przewracając ją
na ziemię, gdzie leżała nieruchoma niczym śmierć.

Gage został sam ze swoim strachem i wściekłością. Demon, który go otoczył, wydał przeciągły,
triumfalny ryk i wystrzelił weń czymś, co pozostawiło mu na piersi płonącą ranę. Gage niemal
zatonął w bólu.

Potykając się, próbował odciągnąć Cybil na bok. Uniosła powieki i popatrzyła mu prosto w oczy.

- Zrób to teraz. Musisz to teraz zrobić. Nie masz innego wyboru.

Gage skoczył na Kamień Pogan, upadł na niego boleśnie. I schwycił gołą dłonią płonący heliotrop.
Zaciskając go w pięści tak, że spomiędzy ściśniętych palców wypełzały płomienie, skoczył w
absolutną czerń.

Nie czuł nic, absolutnie nic oprócz bólu. Potem leżał na Kamieniu Pogan, pożerany przez ogień.

Z trudem wrócił do rzeczywistości, w głowie mu dzwoniło, żołądek skręcały mdłości. Wytarł krew z
nosa i popatrzył w szkliste oczy Cybil.

- To by było na tyle, jeśli chodzi o miłe i przyjemne wizje.

Nie było trudno przekonać Cybil, żeby przez kilka dni zajęła się tylko poszukiwaniami w sieci. Będą
musieli popatrzeć znowu, ona i Gage, ale nie mogła powiedzieć, żeby niecierpliwie wyczekiwała
tego doświadczenia.

Czy widziała śmierć Gage'a? Czy czuła swoją? Powtarzała w myślach to pytanie nieskończoną ilość
razy. Czy to była śmierć czy inny rodzaj końca, kiedy otoczyła ją czerń i odebrała jej wzrok? Czy
wrzaski, które słyszała, pochodziły od niej?

background image

Już wcześniej widziała siebie przy Kamieniu Pogan i za każdym razem czekała ją tam śmierć. Nie
widziała dla siebie życia ani radości, jak dla Quinn czy Layli. Tylko krew i czerń.

Wiedziała, że będzie musiała tam wrócić. W wizjach i w rzeczywistości. Nie tylko, żeby poszukać
odpowiedzi, ale też żeby je zaakceptować. A kiedy wróci, będzie musiała stać się silna. Ale nie
dzisiaj. Dziś mieli święto z czerwono-biało-niebieskimi chorągiewkami, orkiestrą dętą i małymi
dziewczynkami w lśniących kostiumach. Dzisiejsza parada z okazji Dnia Pamięci była, zdaniem
Cybil, małym kawałkiem ciastka o nazwie Hawkins Hollow, który przypomniał jej, dlaczego musi
wrócić w tamto miejsce.

A widok ze schodków wiodących do kancelarii Foxa był jednym z najlepszych w mieście.

- Uwielbiam parady - powiedziała Quinn stojąca obok Cybil.

- Main Street, USA. Trudno się temu oprzeć.

- Och, popatrz, tam są chłopcy z małej ligi! - Quinn wspięła się na palce, kiedy powoli mijała je
furgonetka z dziećmi. - Tam jest drużyna Blazers, której dumnym sponsorem jest kręgielnia. Trenuje
ich tata Cala. Są na trzecim miejscu.

- Naprawdę wciągnęło cię to wszystko. Mam na myśli tryby małego miasteczka.

- Kto by przypuszczał? - Quinn roześmiała się i objęła przyjaciółkę w pasie. - Myślę o
przystąpieniu do komitetu i mam zamiar urządzić wieczór autorski w księgarni. Mama Cala
zaproponowała, że nauczy mnie piec placek, ale się bronię, wszystko ma swoje granice.

- Kochasz to miejsce - zauważyła Cybil. - Nie tylko Cala, ale to miasto.

- Kocham. Pisanie tej książki odmieniło moje życie. Przyjechałam tutaj i zdałam sobie sprawę, że
jestem częścią legendy, o której piszę. Poznałam Cala. I samo pisanie naprawdę mnie wciągnęło,
poza tymi złymi, ohydnymi rzeczami, z którymi musimy się zmierzyć, Cyb. Ludzie, społeczność,
tradycje, duma. Dokładnie tego chcę. To nie w twoim stylu, wiem.

- Nie mam nic przeciwko. Tak naprawdę bardzo mi się to podoba.

Popatrzyła na tłumy zgromadzone na chodnikach, na ojców z

dziećmi na ramionach, długonogie nastolatki poruszające się w kolorowych grupach, rodziny i
przyjaciół usadowionych na składanych krzesłach. Powietrze było gęste od zapachu hot dogów i
cukierków, słodkie od heliotropów rosnących w donicach, które Fox ustawił na

stopniach. Wszystko było czyste i jasne - błękitne niebo,żółte słońce, patriotyczne flagi powiewające
nad ulicami, czerwone i białe petunie wylewające się z koszyków rozwieszonych na każdej latarni na
Main.

Młode dziewczyny w ozdobionych cekinami strojach rozrzucały balony z ruchomej platformy. Z dala
usłyszała dźwięk trąbek i werbli nadchodzącej orkiestry dętej.

background image

Przez większość czasu Cybil mogła woleć pośpiech Nowego Jorku, styl Paryża, romantyzm
Florencji, ale w to słoneczne, sobotnie popołudnie, gdy maj ustępował już miejsca czerwcowi,
chciała być właśnie w tym miejscu, w Hawkins Hollow.

Popatrzyła na Foxa, który wyciągnął szklankę w jej stronę.

- Mrożona herbata - powiedział. - W domu jest piwo, jeśli masz ochotę.

- Tu jest fantastycznie. - Popijając, ujrzała nad ramieniem Foxa Gage'a i uniosła brew. - Nie jesteś
fanem parad?

- Widziałem ich już dosyć w życiu.

- A oto gwóźdź programu - obwieścił Cal. - Orkiestra Dęta Liceum Hawkins Hollow.

Majoretki i gwardziści podrzucali srebrne batuty i lśniące, białe strzelby, wymachiwali nimi.
Drużyna cheerleaderek tańczyła, potrząsając pomponami. Ulubienice tłumu, pomyślała Cybil, gdy
rozległy się okrzyki i burza oklasków. Dwóch werblistów podało rytm i cała orkiestra płynnie
przeszła w „Twist and Shout".

- Jak na pocztówce - powiedział Cal zza jej pleców, a Cybil się roześmiała.

- Idealnie, prawda? Absolutnie perfekcyjnie. Obrazek był tak słodki, że zaczęły ją szczypać oczy.
Te wszystkie młode twarze, wyrazisty błękit i czysta biel mundurów, wysokie czapki, batuty wirujące
w rytm skocznej muzyki. Ludzie na chodnikach zaczęli tańczyć i śpiewać,a promienie słońca odbijały
się radośnie od lśniących powierzchni instrumentów.

Z trąbek trysnęła krew, plamiąc wyrazisty błękit i czystą biel, świeże, młode twarze, wysokie czapki.
Kapała z trąbek, z fletów, lała się z pałeczek werblistów.

- Och Boże - szepnęła Cybil.

Chłopiec przemknął nad ulicą, zeskoczył na ziemię i zaczął tańczyć. Cybil chciała się skulić,
wycofać, kiedy popatrzył jej prosto w oczy, ale stała nieruchomo w miejscu, walcząc z
obrzydzeniem. Poczuła na ramieniu silną dłoń Gage'a i spojrzała nań z wdzięcznością.

Nad ich głowami flagi stanęły w płomieniach. A zespól nadal grał wśród okrzyków tłumu.

- Poczekajcie. - Fox złapał Laylę za rękę. - Niektórzy widzą go albo czują. Popatrzcie.

Cybil oderwała wzrok od demona. Na niektórych twarzach dostrzegła szok i strach, na innych
bladość i zdezorientowanie. Tu i tam rodzice łapali małe dzieci na ręce i przepychali się z nimi przez
tłum do tyłu, podczas gdy inni stali i klaskali w rytm muzyki.

- Zły chłopiec! Zły chłopiec! - krzyczała mała dziewczynka siedząca wysoko na ramionach ojca.
Zaczęła histerycznie płakać. Pałeczki płonęły, wirując w powietrzu, ulica spływała krwią. Niektórzy
muzycy złamali szeregi i uciekli.

background image

Quinn stojąca obok Cybil ani na chwilę nie przestawała robić zdjęć.

Cybil wpatrywała się w chłopca, kiedy jego głowa nagle zaczęła się obracać, obracać i obracać pod
niemożliwym kątem na karku, aż spojrzał jej prosto w oczy. Rozciągnął wargi w szalonym uśmiechu
odsłaniając ostre, lśniące kły.

- Zostawię cię na koniec, zatrzymam jako zabawkę. Zasieję w tobie swoje nasienie. A kiedy
dojrzeje, kiedy rozkwitnie, wytnę je z ciebie, żeby mogło pić twoją krew jak mleko matki.

Skoczył, wybijając się wysoko w powietrze na języku ognia. Dosiadając płomienia niczym konia,
ruszył w stronę Cybil.

Może by uciekła, a może została. Nigdy się tego nie dowie. Gage pociągnął ją do tyłu z taką siłą, że
upadła. Zanim poderwała się na nogi, już stał, zasłaniając ją swoim ciałem. Zobaczyła, że demon
zamienia się w krwawą masę czerni i znika z potwornym echem chłopięcego śmiechu.

Ten śmiech dzwonił jej w uszach razem z dźwiękiem trąbek i werbli orkiestry, która dalej
maszerowała po Main Street. Odepchnęła Gage'a na bok i zobaczyła powiewające czerwono-biało-
niebieskie flagi, słońce odbijające się radośnie od lśniących instrumentów.

Weszła z powrotem do domu.

- Chyba mam dosyć parad jak na jeden dzień.

W biurze Foxa Quinn otworzyła zdjęcia w jego komputerze.

- Nie pokazują tego, co widzieliśmy. - Postukała palcem w monitor.

- Bo to nie było prawdziwe. Nie do końca - powiedziała Layla.

- Zamazane plamy i smugi - zauważyła Quinn. -I ta chmura tam, gdzie stał ten mały sukinsyn. Gdzie
był, ale go nie było.

- Są dwie szkoły, jeżeli chodzi o fotografowanie zjawisk paranormalnych. - Cybil, spokojniejsza w
obliczu realnego przedmiotu

badań, odgarnęła włosy, pochylając się nad monitorem. - Niektórzy głoszą wyższość aparatów
cyfrowych, uważając, że są one w stanie zarejestrować widmo niedostrzegalne ludzkim okiem. Inni
je dyskredytują, twierdząc że rejestrują załamania światła i refleksy, pyłki kurzu i tak dalej, które
zaciemniają obraz. Dlatego najbardziej polecany jest dobry trzydziestopięciomilimetrowy obiektyw.
Jednak...

- Ta chmura nie jest jasna, lecz ciemna - dokończyła Quinn. - Więc najlepszy byłby obiektyw na
podczerwień. Powinnam była wyjąć z torebki dyktafon - dodała, przeglądając powoli wszystkie
zdjęcia. - To wszystko zdarzyło się tak szybko, a ja myślałam tylko o obrazie, a nie o dźwięku,
zanim...

background image

- Słyszeliśmy, co on powiedział - weszła jej w słowo Cybil.

- Tak. - Quinn położyła dłoń na jej ręce. - Chciałabym sprawdzić, czy i jak nagrywa się jego głos.

- Nie jest ważniejsze, że nie tylko my go widzieliśmy?

Quinn podniosła wzrok na Gage'a.

- Masz rację. Absolutną. Czy to oznacza, że jest już na tyle silny, żeby przebić się do
rzeczywistości, czy ci, którzy coś dostrzegli albo chociaż poczuli, są bardziej wrażliwi? Bardziej
wyczuleni?

- Myślę, że jedno i drugie. - Fox pogłaskał Laylę po plecach, oglądając kolejne zdjęcia. - Layla
powiedziała, że on nie był do końca prawdziwy. Ja też tak czułem. A to oznacza, że też nie był do
końca nieprawdziwy. Nie widziałem wszystkich, którzy na niego zareagowali, ale ci, których
zauważyłem, należą do rodzin mieszkających w Hollow od pokoleń.

- Zgadza się - potwierdził Cal. - Ja też to zauważyłem.

- Jeśli mielibyśmy namawiać ludzi do wyjazdu, to właśnie od nich powinniśmy zacząć -
powiedział Fox.

- Mój tata rozmawiał już z kilkoma, próbował ich wybadać. - Cal skinął głową. - Zaraz
powinniśmy jechać do moich rodziców. Wielkie grillowanie w ogrodzie, pamiętacie? Wytłumaczę
rodzicom, jeśli ktoś nie czuje się na siłach, żeby tam teraz iść.

- Wszyscy powinniśmy pójść. - Cybil oderwała wzrok od zdjęć i wyprostowała się. - Powinniśmy
śmiać się, pić piwo, jeść hamburgery i sałatkę ziemniaczaną. Już o tym mówiliśmy. Kiedy żyjemy i
zachowujemy się normalnie, zwłaszcza po czymś takim, to tak, jakbyśmy pokazywali mu środkowy
palec.

- Zgadzam się z Cybil. Muszę wpaść do domu i wziąć drugą kartę pamięci. Potem pojedziemy z
Calem prosto do jego rodziców.

- Zamkniemy biuro i pojedziemy z wami. - Fox popatrzył na Gage'a.

- Dobrze?

- Tak, pewnie.

- A może pojedziecie pierwsi? - zaproponowała Cybil. - My pozamykamy.

Gage odczekał, aż zostali z Cybil sami.

- Co takiego chciałaś mi powiedzieć, czego oni nie mogą usłyszeć?

- Takie czytanie w myślach musi ci bardzo pomagać w pracy. Poza optymistycznym obrotem spraw

background image

widzieliśmy też drugą możliwość. Właściwie chodzi o dwie rzeczy. Zdaję sobie sprawę, że kiedy
ostatnim razem próbowaliście walczyć z nim przy Kamieniu Pogan, przegraliście. Umarło wielu
ludzi, ale...

- Musimy to zakończyć przy Kamieniu Pogan - przerwał jej. - Wiem. Nie mamy innego wyjścia.
Widzieliśmy to wystarczająco dużo razy, ty i ja, żeby to rozumieć. Cal i Fox także o tym wiedzą. Im
jest ciężej, bo to ich miasto i ich przyjaciele.

- Twoi także. Koniec końców, Gage - powiedziała, zanim zdążył zaprotestować - ty też stąd
pochodzisz. Bez względu na to, czy tu cię spotka koniec czy nie, tutaj jest twój początek. Dlatego to
miasto jest też twoje.

- Może. A ta druga sprawa?

- Muszę prosić cię o przysługę. - O jaką?

Uśmiechnęła się lekko.

- Wiedziałam, że odpowiedź „o cokolwiek poprosisz" nie jest w twoim stylu. Jeżeli sprawy
przyjmą inny obrót, niż mamy nadzieję i jeżeli będziesz pewien, że już nic nie da się zrobić, i -
jeszcze jedno jeżeli - ja sama nie będę w stanie tego zrobić, co najbardziej bym chciała...

- Zamierzasz teraz poprosić mnie, żebym cię zabił.

- Naprawdę jesteś w tym dobry. Miałam sny, wizję, w których dokładnie to robiłeś. Druga strona
medalu. Mówię ci, Gage, stojąc tu z jasnym umysłem i zimną krwią, że wolałabym umrzeć, niż
przeżyć to, co mi obiecał. Musisz to wiedzieć, zrozumieć i proszę cię, żebyś nie pozwolił mu mnie
zabrać, bez względu na to, co będziesz musiał zrobić.

- Nie pozwolę mu cię zabrać. Tylko tyle ode mnie usłyszysz, Cybil -dodał, gdy chciała coś
powiedzieć. - Nie pozwolę, żeby cię zabrał.

Patrzyła mu prosto w zielone, szczere oczy, dopóki nie zobaczyła tego, co chciała zobaczyć.

- No dobrze. Chodźmy teraz na tę sałatkę ziemniaczaną.

Gage potrzebował odmiany, więc znalazł sobie grę na obrzeżach Waszyngtonu. Stawki nie były tak
wysokie, jak lubił, ale sama gra dobrze mu zrobiła. Tak samo jak, musiał to przyznać, oddalenie się
od Hawkins Hollow i od Cybil. Nie mógł uciec od pierwszego, rozmyślał jadąc z powrotem w
łagodny, czerwcowy poranek. Ale za bardzo zaangażował się z tą kobietą.

Pora się wycofać.

Kiedy kobieta prosi cię, żebyś odebrał jej życie, by ocalić ją od czegoś gorszego, jest już za późno na
odwrót. Zbyt duża odpowiedzialność, myślał, jadąc dobrze znaną drogą. Zbyt intensywne uczucia, za
bardzo realne. I dlaczego, do diabła, obiecał jej, że się nią zaopiekuje - bo właśnie to zrobił. To
dlatego, że tak na niego patrzyła. Była spokojna i zdecydowana, gdy prosiła go, żeby odebrał jej

background image

życie. Naprawdę chciała tego, o co go prosiła. Co więcej, wierzyła, że Gage będzie wiedział, że ona
chce.

Pora na rozmowę, uznał. Czas upewnić się, że oboje dokładnie wiedzą, jakie jest rozdanie. Nie
chciał, żeby ktokolwiek na nim polegał.

Mógł zadać sobie pytanie, czemu nie został po skończonej grze i nie skorzystał z hotelowego pokoju,
który zarezerwował wcześniej. Dlaczego nie zareagował na sygnały wysyłane przez bardzo
atrakcyjną rudą pokerzystkę, dzięki której gra okazała się warta jego pieniędzy. Gdyby wszystko było
w porządku, powinien w tej chwili leżeć w pomiętej po seksie pościeli obok rudzielca i
rozkoszować się przyniesionym do łóżka śniadaniem. Zamiast tego wracał do Hollow.

Dlatego nie chciał pytać siebie, czemu tak postąpił. Nie było sensu, jeżeli nie chciał poznać
odpowiedzi.

Na dźwięk syren zerknął w tylne lusterko i na prędkościomierz. Nigdzie się nie śpieszył i przekroczył
dozwoloną prędkość o nie więcej niż osiem kilometrów. Zaparkował na poboczu. Nie był
zaskoczony, kiedy zobaczył w bocznym lusterku Derricka Nappera wysiadającego z radiowozu.

Pieprzony Napper, który od dzieciństwa nienawidził jego, Cala i Foxa. I wyglądało na to, że
wyznaczył sobie za życiowy cel życia sprawianie im kłopotów. Zwłaszcza Foxowi, ale Cala i Gage'a
też nie oszczędzał.

Dupki lubią kroczyć dumnie jak pawie, pomyślał Gage, kiedy Napper dokładnie w ten sposób
pokonał odległość dzielącą radiowóz od jego ferrari. Dlaczego, do diabła, pozwolili takiemu
skończonemu kretynowi nosić broń i odznakę?

Napper pochylił się, wysuwając biodro, i obdarzył Gage'a szerokim, złośliwym uśmiechem.

- Niektórzy ludzie myślą, że jak mają fikuśną maszynę, to mogą łamać prawo.

- Niektórzy tak sądzą.

- Przekroczyłeś dozwoloną prędkość, chłopcze.

- Być może. - Bez proszenia Gage podał mu prawo jazdy i dowód rejestracyjny.

- Ile cię to cacko kosztowało?

- Po prostu wypisz mandat, Napper. Oczy tamtego zwęziły się w szparki.

- Jechałeś slalomem.

- Nie - odpowiedział Gage z tym samym niezmąconym spokojem. -Jechałem prosto.

-Nieprawidłowa jazda, przekroczenie prędkości. Piłeś?

background image

Gage postukał palcem w kubek w stojaku.

- Kawę.

- Czuję od ciebie alkohol. My tutaj bardzo poważnie traktujemy jeżdżenie po pijaku, palancie. -
Uśmiechnął się przy tych słowach. -Wysiądź z samochodu, muszę zrobić ci badanie alkomatem.

-Nie.

Dłoń Nappera powędrowała do rękojeści broni przy boku.

- Powiedziałem, wysiądź z samochodu, palancie.

Zarzuca haczyk, pomyślał Gage. Fox często połykał przynętę, ale Gage zamierzał przeczekać, aż
szeryf Dupek odegra swoje przedstawienie. Powoli wyjął kluczyki ze stacyjki. Wysiadł i zamknął
pilotem samochód, nie spuszczając wzroku z twarzy Nappera.

- Nie poddam się testowi alkomatem. Mam prawo odmówić.

- Według mnie śmierdzisz alkoholem na kilometr. -Napper dźgnął Gage'a palcem w pierś. - Według
mnie jesteś żałosnym pijakiem, tak samo jak twój stary.

- Mów, co chcesz. Opinie palantów niewiele dla mnie znaczą.

Napper popchnął Gage'a na samochód. Pięści Gage'a same się

zacisnęły, ale trzymał ręce mocno przyciśnięte do boków.

- Moim zdaniem jesteś pijakiem. - Żeby podkreślić wagę swoich słów, Napper uderzył go w pierś.
- Moim zdaniem stawiasz opór przy zatrzymaniu. Zaatakowałeś funkcjonariusza. Zobaczymy, ile to
będzie dla ciebie znaczyło, jak się znajdziesz za kratkami. - Znowu popchnął Gage'a i wyszczerzył
zęby w uśmiechu. - Tchórzliwy gnojek. - Odwrócił go. -Rozstaw.

Gage spokojnie położył dłonie na dachu auta, kiedy Napper go przeszukiwał.

- Ujdzie ci to na sucho? W ramach premii? - Gage wciągnął ze świstem powietrze, ale nawet nie
drgnął, gdy Napper rąbnął go w kark.

- Zamknij się, kurwa. - Szarpnął mu ręce za plecy i skuł. - Może pojedziemy na małą przejażdżkę,
tylko ty i ja, zanim wsadzę cię do pierdla.

- Bardzo jestem ciekaw, jak to wyjaśnisz, kiedy wezwę sześciu świadków, którzy nas mijali, gdy
mnie przeszukiwałeś? Podniosłeś na mnie rękę, podczas gdy ja ani drgnąłem. Pamiętam numery
rejestracyjne. Mam dobrą pamięć do liczb. - Nie ruszył się, chociaż Napper znowu pchnął go mocno
na samochód. - O, popatrz, jedzie następny.

Nadjeżdżający samochód zwolnił. Gage rozpoznał małe auto Joanne Barry. Zatrzymała się i opuściła

background image

szybę.

- Och, och - powiedziała.

- Proszę jechać dalej, pani Barry. To sprawa policji. Pełne obrzydzenia spojrzenie, które posłała
Napperowi, mówiło samo za siebie.

- Właśnie widzę. Potrzebujesz prawnika, Gage?

- Na to wygląda. Możesz poprosić Foxa, żeby przyszedł po mnie na posterunek?

- Powiedziałem, żeby pani jechała! - Dłoń Nappera powędrowała znowu na kaburę. - Czy chce
pani, żebym panią aresztował za utrudnianie pracy policji?

- Zawsze byłeś paskudnym, małym sukinsynem. Zadzwonię do Foxa, Gage. - Zaparkowała na
poboczu i nie spuszczając wzroku z Nappera, wyjęła telefon.

Napper, przeklinając, wepchnął Gage'a na tylne siedzenie radiowozu. Kiedy ruszyli, Gage widział,
że tamten nie odrywa wzroku od wstecznego lusterka. W jego oczach płonęła wściekłość, bo Joanne
jechała za radiowozem do miasta, a potem przez całą drogę aż na posterunek.

Gage poczuł pierwsze ukłucie niepokoju, kiedy Joanne i Napper wysiedli ze swoich aut, a on został
zamknięty w środku. Nie, nie, pomyślał, tu też są świadkowie. Napper nie podniesie na nią ręki, a
gdyby nawet...

Ale zobaczył tylko krótką wymianę zdań, zanim Napper otworzył drzwi i wyciągnął go na zewnątrz.
Joanne maszerowała prosto do środka, wyminęła dyspozytorkę z krótkim: „hej, Carla" i poszła prosto
do gabinetu szeryfa Wayne'a Hawbakera.

- Chciałabym złożyć skargę na jednego z twoich funkcjonariuszy, Wayne. I proszę, żebyś wyszedł
na korytarz. Natychmiast.

Tylko popatrzcie na nią, pomyślał Gage. Co za kobieta.

Hawbaker wyszedł. Przeniósł wzrok z Joanne na Gage'a i Nappera.

- W czym kłopot?

- Aresztowałem to indywiduum za przekroczenie prędkości i niebezpieczną jazdę. Podejrzewałem,
że prowadził pod wpływem alkoholu. Odmówił zrobienia testu alkomatem, stawiał opór i zamachnął
się na mnie.

- Bzdury!

- Joanne - powiedział Hawbaker cicho. - Gage?

- Przyznaję się do przekroczenia prędkości. O około ośmiu kilometrów. Joanne powiedziała ci

background image

resztę. To bzdury.

Spokojna twarz Hawbakera nie zdradzała żadnych emocji.

- Piłeś?

- Jedno piwo około dziesiątej wczoraj wieczorem. Czyli ile, dwanaście godzin temu?

- Jechał slalomem. Miał w samochodzie otwarty napój.

- Jechałem prosto, a otwarty napój był cholerną kawą na wynos z Sheetza. Twój chłoptaś mnie
obrażał, traktował brutalnie, rąbnął w kark, skuł i zasugerował, żebyśmy pojechali na przejażdżkę,
zanim udamy się na posterunek.

Na policzki Nappera wypłynęły czerwone plamy furii.

- On łże jak pies.

- Mój samochód został na poboczu - ciągnął Gage tym samym spokojnym tonem. - Zaraz przed Blue
Mountain Lane, przed dwupiętrowym domem z czerwonej cegły, z białymi okiennicami i ogrodem.
Na podjeździe stoi biała toyota z klapą, tablica rejestracyjna z Marylandu z napisem Jenny4. W
ogrodzie pracowała ładna brunetka i wszystko widziała. Powinieneś to sprawdzić. - Spojrzał na
Nappera z przyjaznym uśmiechem. - Jak na glinę nie jesteś zbyt spostrzegawczy.

- To musiała być Jenny Mullendore. - Hawbaker wpatrywał się w Nappera, zaciskając szczęki.
Zanim zdążył coś powiedzieć, na posterunek wpadł Fox.

- Milcz - powiedział, wskazując palcem na Gage'a. -Dlaczego mój klient jest w kajdankach? -
zapytał.

- Derrick, rozkuj go.

- Aresztuję go pod wcześniej wymienionymi zarzutami...

- Powiedziałem, żebyś go rozkuł. Usiądziemy i spokojnie załatwimy sprawę.

Napper obrócił się z wściekłością do swojego szefa.

- Nie trzymasz mojej strony?

- Chcę porozmawiać ze swoim klientem - przerwał im Fox. - Na osobności.

- Fox. - Hawbaker przejechał dłońmi po krótkich, siwiejących włosach. - Daj mi chwilę. Derrick,
czy uderzyłeś Gage'a?

- Do diabła, nie. Musiałem go uspokoić, kiedy stawiał opór.

background image

- Czy to właśnie powie mi Jenny Mullendore, kiedy ją zapytam?

Oczy Nappera zwęziły się w dwie wściekłe szparki.

- Nie wiem, co ona ci powie. Z tego, co mi wiadomo, on ją pieprzy, więc ona powie wszystko, co
jej kazał.

- Niezły z ciebie Casanova, Gage - powiedziała Joanne z uśmiechem.

- Zdaniem zastępcy szeryfa Nappera mnie również pieprzysz.

Fox ruszył na Nappera i wciąż skuty Gage mógł tylko go odepchnąć.

- Coś ty powiedział do mojej matki?

- Nie przejmuj się. - Znając syna, Joanne zrobiła krok do przodu, złapała go mocno za ramię. -
Składam skargę. Powiedział mi, żebym się odpieprzyła, kiedy weszłam za nim na posterunek, a
poszłam za nim, ponieważ widziałam, jak popycha Gage'a, który już był w kajdankach. Zasugerował,
że daję Gage'owi i połowie mężczyzn w mieście.

- Jezu Chryste, Derrick!

- Ona kłamie.

- Wszyscy kłamią oprócz ciebie. - Gage potrząsnął głową. - Musi ci być ciężko w życiu. Jeśli te
kajdanki nie znikną z moich rąk w przeciągu pięciu sekund, upoważniam mojego prawnika do
złożenia pozwu z

powództwa cywilnego przeciwko zastępcy szeryfa i funkcjonariuszom posterunku policji w Hawkins
Hollow.

- Rozkuj go. Natychmiast, szeryfie Napper! Carla. - Hawbaker odwrócił się do dyspozytorki, która
patrzyła na nich szeroko otwartymi oczami. - Skontaktuj się z Jennifer Mullendore.

- Uch, właściwie, szeryfie, mam ją na linii. Dzwoni w sprawie tego, uch, incydentu przed swoim
domem.

Fox uśmiechnął się promiennie.

- Czyż to nie wspaniałe, kiedy zwykli mieszkańcy spełniają swój obywatelski obowiązek? Czy
wnosi pan oskarżenie przeciwko mojemu klientowi, szeryfie?

Teraz Hawbaker przesunął dłońmi po twarzy.

- Byłbym wdzięczny, gdybyś dał mi jeszcze kilka minut. Odbiorę telefon u siebie w biurze.
Szeryfie, proszę ze mną. Może usiądziecie?

background image

Fox usiadł i wyciągnął nogi przed siebie.

- Po prostu nie możesz nie pakować się w kłopoty, prawda? - zapytał Gage'a.

- Jak widać nie.

- Ani ty - zwrócił się do matki.

- Jesteśmy łobuzami, mój chłopak i ja.

- Tym razem przesadził - powiedział Fox cicho. - Hawbaker jest dobrym policjantem i dobrym
szeryfem i nie będzie tego tolerował. Jeśli Jenny potwierdzi twoje zeznania, będziesz miał podstawy
do złożenia pozwu i Wayne o tym wie. Co więcej, zdaje sobie sprawę, że Napper wymyka mu się
spod kontroli.

- Zrobiłby znacznie więcej, gdyby nie zjawiła się moja dziewczyna. Sam się nakręcał. - Gage
pochylił się, pocałował Joanne w policzek. -Dzięki, kotku.

- Przestańcie albo powiem ojcu. - Fox nachylił się do Gage'a. - Czy to był tylko Nap Kutas czy coś
więcej?

- Nie mam stuprocentowej pewności, ale wszyscy wiemy, że Napper nie potrzebuje pomocy
demona, żeby zachowywać się jak agresywny dupek. Myślę, że to tylko on. Zmartwił się, jak mu
powiedziałem, że zapamiętałem numery rejestracyjne sześciu samochodów, które nas mijały, kiedy
mnie popychał.

Gage zerknął na zamknięte drzwi, zza których dobiegał podniesiony głos Nappera.

- W takim razie pieprz się! Odchodzę. - Chwilę później Napper wypadł z biura, miotając wściekłe
spojrzenia.

Gage zauważył, że zastępca nie miał już broni.

- Nie zawsze będzie jakaś dziwka, za którą będziecie mogli się schować, sukinsyny. - Trzasnął
drzwiami wejściowymi.

- Miał na myśli mnie czy Jenny Mullendore? - zastanowiła się na głos Joanne. - Bo naprawdę nie
wiem, kiedy ona znalazłaby czas na prostytucję przy dwójce małych dzieci. Ja to co innego, mam
mnóstwo czasu.

- Wystarczy, mamo. - Fox poklepał ją po ramieniu i wstał na widok Hawbakera wychodzącego z
gabinetu.

- Chciałbym cię przeprosić, Joanne, za skandaliczne zachowanie mojego zastępcy. Oczywiście
uznaję zasadność twojej skargi. I w imieniu mojego posterunku chciałbym cię przeprosić, Gage, za
nękanie. Zeznanie

background image

pani Mullendore potwierdziło to, co powiedziałeś. Zdaję sobie sprawę, że masz pełne prawo do
wniesienia pozwu. W związku z zaistniałą sytuacją zawiesiłem zastępcę szeryfa Nappera w pełnieniu
obowiązków służbowych i mam zamiar przeprowadzić szczegółowe dochodzenie w tej sprawie. Sam
zdecydował, że woli zrezygnować z pracy.

- To mi wystarczy. - Gage wstał.

- Nieoficjalnie powiem ci coś, to znaczy wam wszystkim - i możecie przekazać to Calowi, bo
Derrick postrzega was trzech jako jedność. Uważajcie. On jest... emocjonalnie niestabilny. Mogę
kazać cię zawieźć do samochodu, Gage, jeśli chcesz.

- Ja się tym zajmę - powiedział Fox. - Ty też na siebie uważaj.

Napper nie wybacza łatwo.

Gage planował pojechać prosto do Cala, wykąpać się, coś przegryźć, może się zdrzemnąć. Ale jakiś
impuls popchnął go w stronę wynajmowanego domu. Cybil, w koszulce i szortach, które odsłaniały
długie nogi, podlewała kwiaty rozstawione w donicach i skrzynkach wokół drzwi frontowych.

Odstawiła wielką, cynkowaną konewkę i wyszła mu na spotkanie.

- Słyszałam, że miałeś pracowity poranek.

- Żadnych tajemnic w Hollow.

- Och, kilka. Wszystko w porządku.

- Nie siedzę w więzieniu, a Napper nie jest już policjantem.

- Dwie dobre wiadomości. - Przekrzywiła głowę. - Jak bardzo jesteś wściekły? Bo trudno
powiedzieć...

- Teraz już tylko trochę. A wtedy? Chciałem wykopać jego dupę na środek drogi i sprać go po
pysku. Trudno było odmówić sobie takiej przyjemności. Jednak...

- Człowiek, który potrafi się kontrolować, ma większe szanse na wygraną.

- Coś w tym stylu.

- Cóż, tę rundę wygrałeś. Wejdziesz czy tylko przejeżdżałeś obok?

Wycofaj się i jedź do domu, rozkazał sobie w myślach Gage.

- Jest szansa na coś do zjedzenia?

- Może. Chyba zasłużyłeś. Odwróciła się, a Gage złapał ją za ramię.

background image

- Nie miałem zamiaru tu przyjeżdżać. Nie wiem, dlaczego to zrobiłem.

- Żeby coś zjeść?

Przyciągnął ją do siebie i pocałował, czując głód, który nie miał nic wspólnego z jedzeniem.

- Nie. Nie wiem, co to jest, to między tobą a mną. I nie wiem, czy to mi się podoba.

- Przynajmniej w tej kwestii się zgadzamy, bo ja też nie wiem.

- Znikam stąd, jeśli przeżyjemy początek lipca.

- Ja też.

- W takim razie w porządku.

- W porządku. Żadnych zobowiązań ani z twojej ani z mojej strony. -Ale pogłaskała go po włosach
i ciepło pocałowała. - Gage, mamy naprawdę dużo większe zmartwienia niż to, co może być między
tobą a mną.

- Nie okłamuję kobiet ani nie lubię wprowadzać ich w błąd. To wszystko.

- Rozumiem. Nie lubię być okłamywana, ale sama decyduję, gdzie się wprowadzam. Chcesz wejść,
żeby coś zjeść?

- Tak. Tak, chcę.

Położył kwiaty na grobie matki, a ona po nie sięgnęła; szczupłą dłonią przebiła ziemię i trawę. Gage
stał na zalanym słońcem, cichym cmentarzu, wśród posępnych nagrobków i czuł, jak serce podchodzi
mu do gardła. Spowita w niewinną biel uniosła się, śliczna i blada, z czeluści ziemi, ściskając bukiet
jak panna młoda ślubne róże.

Czy pochowali ją w bieli? Gage nie wiedział.

- Kiedyś przynosiłeś mi mlecze, dzikie jaskry i fiołki, które kwitły latem na wzgórzu koło naszego
domu.

background image

Bolało go gardło, gdy próbował w nim utrzymać drżące serce.

- Pamiętam.

- Naprawdę? - Powąchała róże, czerwone niczym krew na tle białej sukni. - Trudno powiedzieć, co
pamiętają, a o czym zapominają mali chłopcy. Spacerowaliśmy po lesie, po polach. Pamiętasz?

-Tak.

- Teraz postawiono tam domy, ale możemy przejść się tutaj, przez chwilę.

Kiedy odwróciła się i z kwiatami ruszyła przed siebie, jej spódnica zawirowała.

- Zostało tak mało czasu - powiedziała. - Bałam się, że nie wrócisz, nie po tym, co spotkało cię
tutaj ostatnim razem. - Spojrzała mu w oczy. -

Nie mogłam go powstrzymać. Jest bardzo silny i nabiera coraz więcej mocy.

- O tym także wiem.

- Jestem dumna z ciebie, że zostałeś, że jesteś taki odważny. Bez względu na to, co się stanie, chcę,
żebyś wiedział, że jestem z ciebie dumna. Jeśli... jeżeli przegrasz, będę na ciebie czekała. Nie chcę,
żebyś się bał.

- On karmi się strachem.

Znowu na niego spojrzała. Spośród delikatnych płatków róży wypełzł lśniący, czarny szerszeń, ale
ona nie odrywała wzroku od Gage'a.

- Karmi się wieloma rzeczami. Miał całą wieczność na rozbudzenie apetytu. Gdybyście mogli go
powstrzymać...

- Powstrzymamy.

- Jak? Zostało tylko kilka tygodni, tak mało czasu. Co możecie zrobić, czego nie zrobiliście
wcześniej? Poza tym, że będziecie odważni. Co planujecie?

- Cokolwiek będzie trzeba.

- Wciąż szukacie odpowiedzi, a czas ucieka. - Kiwnęła głową ze słodkim uśmiechem, miękkim jak
drugi szerszeń, a potem trzeci, które odbijały się czernią na czerwieni. -Zawsze byłeś odważnym i
upartym chłopcem. Twój tata musiał cię karać przez te wszystkie lata.

- Musiał?

- A jaki miał wybór? Nie pamiętasz, co zrobiłeś?

background image

- A co zrobiłem?

- Zabiłeś mnie, mnie i swoją siostrę. Nie pamiętasz? Spacerowaliśmy po polach, tak jak teraz, a ty
zacząłeś biegać. Nawet kiedy ci zabroniłam,

biegałeś i biegałeś, aż upadłeś. Tak bardzo płakałeś, biedny mały chłopiec.

- Jej uśmiech był szeroki i świetlisty, kiedy z róż wylewały się szerszenie i zaczęły brzęczeć. -
Miałeś całe kolana podrapane i zdartą skórę. Więc musiałam wziąć cię na ręce i twój ciężar, ten
wysiłek, to było dla mnie za dużo. Rozumiesz?

Rozpostarła ramiona, a na białej sukni rozkwitły krwawe kwiaty. Szerszenie roiły się, brzęcząc
czarną chmurą, aż nawet róże zaczęły krwawić.

- Nie minęło kilka dni i poczułam ten ból, tę krew. Przez ciebie,

Gage.

- To kłamstwo - powiedziała Cybil, która nagle znalazła się u jego boku. - Jesteś fałszywa. Gage,
to nie jest twoja matka.

- Wiem.

- Mamusia już nie jest taka ładna jak kiedyś - powiedział demon. -Chcesz zobaczyć?

Biała suknia zwisała w ohydnych strzępach na resztkach rozkładających się tkanek. Demon śmiał się i
śmiał, a grube robaki wkręcały się w skrawki ciała, spod którego prześwitywały kości.

- A ty? - zapytał demon Cybil. - Chcesz zobaczyć tatusia?

Szkielet zamienił się w mężczyznę o niewidzących oczach i

czarującym uśmiechu.

- Moja księżniczka! Chodź, daj tatusiowi buzi!

- Kolejne kłamstwa.

- Och, nie widzę! Nic nie widzę! Nie widzę, jakim jestem bezwartościowym dupkiem! - Roześmiał
się donośnie. -Wolałem śmierć od ciebie. - Szerszenie zaczęły go żądlić w kąciki ust. - Śmierć była
lepsza,

niż twoje wieczne wymagania, twoja nieustająca, upierdliwa miłość. Nie musiałem myśleć dwa razy
zanim... - Udał, że strzela sobie z palców w głowę, a bok jego czaszki eksplodował krwią, kośćmi,
mózgiem.

- To akurat prawda. Pamiętasz, suko? - Pojedyncze ślepe oko wywróciło się w oczodole, po czym

background image

cała postać stanęła w płomieniach. -Czekam na was oboje. Będziecie płonąć. Wszyscy spłoną.

Gage ocknął się, ściskając za rękę Cybil, i popatrzył jej prosto w

oczy.

- Nic ci nie jest?

Skinęła głową, ale nie ruszyła się, kiedy usiadł. Oddychała z drżeniem. Pokój zalewało mleczne
światło świtu.

- To nie byli oni - powiedziała z trudem. - To nie byli oni, a to nie była prawda.

- Nie. - Uznał, że oboje tego potrzebują i znowu wziął ją za rękę. -Jak to zrobiłaś? W jaki sposób
dostałaś się do mojego snu?

- Nie wiem. Widziałam cię, słyszałam, ale na początku byłam jakby poza. Jakbym oglądała film
albo sztukę, ale przez zasłonę lub folię. Albo gazę. A potem nagle znalazłam się w środku.
Popchnęłam... -Niezadowolona potrząsnęła głową. - Nie, to nie do końca tak. To był taki moment,
jakbym odgarnęła ze złością zasłonę, która zagradzała mi drogę. Zrobiłam się wściekła, bo myślałam,
że wierzysz w jej słowa.

- Nie wierzyłem. Od początku wiedziałem, kim jest. Hazardzisty nie oszukasz - mruknął.

- Grałeś swoją rolę. - Cybil zamknęła na chwilę oczy. - Jesteś dobry.

- On szuka naszego asa w rękawie, chce wiedzieć, co mamy. I powiedział nam więcej niż my jemu.

- Że mamy jeszcze czas. - Teraz usiadła obok Gage'a.

- Bez względu na to, jakiej nabiera siły, ile jeszcze może zrobić, i tak musi czekać z prawdziwym
przedstawieniem do siódemki.

- Święte słowa. Pora na nasz blef. Czas, żeby ten sukinsyn uwierzył, że mamy więcej niż mamy.

-A zrobimy to... ?

Gage wstał, podszedł do komody i otworzył szufladę.

- Zakładając przynętę.

Cybil wpatrywała się w heliotrop w jego dłoni.

- To powinno leżeć w jakimś bezpiecznym miejscu, a nie przewalać się w... Poczekaj! Pokaż mi
go.

Gage podrzucił kamień niedbale w powietrze, po czym rzucił go Cybil.

background image

- To nie jest nasz heliotrop.

- Nie. Kupiłem go w sklepie z minerałami kilka dni temu. Ale przez chwilę dałaś się nabrać.

- Jest takiej samej wielkości, choć ma trochę inny kształt. On też może posiadać moc, Gage. Z tego,
co się dowiedziałam, heliotropy mogą być częścią Kamienia Alfa.

- Ale ten nie jest nasz, to nie tym kamykiem martwi się demon. Może warto by było sprawdzić, jak
bardzo się martwi i do czego może się posunąć, żeby zdobyć heliotrop, który uzna za własność Denta.

-I jak będzie wkurzony, kiedy zda sobie sprawę - o ile w ogóle - że to falsyfikat.

- Bezcenne. Wykorzystał przeciw nam nasz ból i tragedie. Odpłaćmy mu pięknym za nadobne.
Heliotrop pomógł Dentowi uwięzić demona na

ponad trzy wieki. Powstrzymał go na dłuższą chwilę i przygotował scenę do tego, co teraz robimy.
On musi to traktować jako jedną z większych porażek.

- No dobrze, a jak się wabi demona?

- Mam kilka pomysłów.

Cybil też miała kilka, ale znalazła je, chodząc drogami, których wolałaby nie widzieć. Dlatego
milczała i słuchała tego, co miał do powiedzenia Gage.

Kilka godzin później, wściekła jak osa, wypadła przez kuchenne drzwi domu Cala. Odwróciła się na
pięcie, kiedy Gage wybiegł za nią, trzaskając drzwiami.

- Do diabła, przestań! To moje życie.

- To ż ycie nas wszystkich! - odwarknęła. - Powinniśmy pracować w zespole. Takie jest nasze
przeznaczenie.

- Przeznaczenie? Mam po dziurki w nosie wszystkich tych bredni, które tak uwielbiasz! Sam
dokonuję swoich wyborów i ponoszę za nie konsekwencje. I nie pozwolę żadnemu dawnemu
strażnikowi dokonywać ich za mnie!

- Och, na litość boską! - Cybil była uosobieniem wściekłej frustracji.

- Wszyscy mamy wybór. Czy wszyscy nie ryzykujemy życia, bo Twisse nie pozostawił nam innego
wyboru? Ale to nie oznacza, że którekolwiek z nas może zapomnieć, dlaczego tu jesteśmy, i pójść
swoją drogą.

- Ja idę swoją drogą. Zawsze nią szedłem.

- Och, do diabła z tym! Masz dosyć gadania o przeznaczeniu? Świetnie, a ja mam dosyć twojej
śpiewki: jestem samotnikiem i nie pasuję tutaj. To nudne. Jesteśmy związani krwią, wszyscy.

background image

- Czy tak właśnie myślisz? - W odróżnieniu od pełnego żaru głosu Cybil jego ton był bezwzględny i
chłodny. - Myślisz, że cokolwiek mnie z tobą łączy? Czyż nie wyjaśniliśmy sobie tego przed chwilą?
Uprawiamy seks. Koniec kropka. Jeśli szukasz czegoś więcej...

- Ty zarozumiały dupku, ja mówię o życiu i śmierci, a ty się martwisz, że próbuję cię usidlić?
Uwierz mi, poza sypialnią nie postawiłabym na ciebie ani centa.

Coś błysnęło w jego oczach, uraza albo wyzwanie. A może ból.

- Przyjąłbym ten zakład, siostro. Znam twój typ.

- Nie masz pojęcia...

- Chcesz, żeby wszystko było po twojemu. Uważasz, że jesteś tak cholernie bystra, że możesz
rządzić całym przedstawieniem i wszystkimi aktorami. Nikt mną nie rządzi. I myślisz, że kiedyś
będziesz mogła przytrzymać mnie na smyczy albo puścić, wedle uznania. Masz urodę, rozum, styl,
więc jaki mężczyzna mógłby ci się oprzeć? Cóż, właśnie na takiego patrzysz.

- Czyżby? - zapytała lodowatym tonem. - Czy to, co robiłeś ze mną w łóżku zeszłej nocy, jest twoją
definicją oporu?

- Nie, to moja definicja bzykania chętnej laski, która jest pod ręką.

Wściekle rumieńce zastąpiła bladość, ale Cybil uniosła dumnie

głowę.

- W takim razie od tej chwili możesz mnie uznać za niechętną i nie pod ręką i oddawać swoje
niskiej jakości usługi w innym łóżku.

-I między innymi w tym rzecz. Zrobię, jak chcę, dlatego że to już trwa dla mnie za długo. Ta walka, to
miasto, ty. Wszystko.

Cybil zacisnęła dłonie w pięści i wzięła się pod boki.

- Nie obchodzi mnie, jakim jesteś egoistą, jak samolubnym, kiedy to wszystko się skończy. Ale
teraz nie zmarnujesz efektów całej naszej pracy i wszystkich postępów, które zrobiliśmy.

- Postępy, akurat. Odkąd przyjechałyście tutaj, ty i te twoje koleżaneczki, siedzimy po uszy w
wykresach i mapach, testując nasze emocjonalne progi i inne gówno.

- Zanim tu przyjechałyśmy, ty i twoi cholerni bracia chrzaniliście się z tym przez ostatnich
dwadzieścia lat.

Gage przycisnął ją do barierki.

- Nie przeżyłaś siódemki. Myślisz, że wiesz, o czym mówisz? To, co dotychczas widziałaś, to

background image

pestka. Kilka klapsów. Poczekaj, aż zobaczysz, jak jakiś facet wypruwa sobie flaki albo spróbuj
powstrzymać nastolatkę przed zapaleniem zapałki po tym, jak oblała benzyną siebie i małego brata.
Potem zaczniesz mi mówić, co mogę, a czego mi nie wolno. Myślisz, że widok twojego starego, jak
strzela sobie w głowę, czyni z ciebie eksperta? To było szybkie i czyste i wyszłaś z tego bez
szwanku.

- Ty sukinsynu.

- Daruj sobie. - Jego słowa były jak policzek, szybki i bezwzględny. -Jeśli nie wyeliminujemy
Twisse'a przed najbliższą siódemką, będziesz miała do czynienia z czymś znacznie gorszym niż obraz
ojca, który wolał się zabić niż zostać ze swoją rodziną!

Zamachnęła się i cios był na tyle silny, że Gage'owi odskoczyła głowa. Słysząc dzwonienie w
uszach, złapał Cybil za ręce, żeby zapobiec następnemu atakowi.

- Chcesz rozmawiać o ojcach, Gage? Naprawdę chcesz poruszyć ten temat, biorąc pod uwagę
twoją sytuację rodzinną?

Zanim zdążył odpowiedzieć, z domu wybiegła Quinn.

- Spokój, spokój, przestańcie!

- Wracaj do środka - rozkazała jej Cybil. - To ciebie nie dotyczy.

- Dotyczy jak cholera. Co się, do diabła, z wami dzieje? Z obojgiem?

- Odsuń się, Gage. - Podbiegł do nich Cal, a za nim Fox i Layla. - Po prostu się cofnij. Chodźmy do
środka i porozmawiajmy o tym.

- Odejdź.

- No już, to nie jest dobry sposób, żeby robić sobie przyjaciół i poznawać wpływowych ludzi. -
Fox podszedł do Gage'a i położył mu rękę na ramieniu. - Weźmy głęboki oddech i...

Gage odepchnął go mocno.

- Ciebie też to dotyczy, panie Miłość i Pokój.

- Masz ochotę na rundę ze mną? - rzucił wyzwanie Fox.

-Jezu! - Layla zacisnęła pięści w powietrzu. - Przestańcie! To, ż e Gage jest idiotą, nie oznacza, że
wy wszyscy też musicie się tak zachowywać.

- Teraz jestem idiotą? - warknął na Laylę Fox. - On popycha Cybil i każe mi się nie wtrącać, ale to
ja jestem idiotą.

- Nie powiedziałam, że jesteś idiotą, powiedziałam, że nie musisz się tak zachowywać.

background image

Najwidoczniej nie miałam racji.

- Nie zaczynaj ze mną. Nie ja rozpętałem tę kretyńską kłótnię.

- Nieważne, kto ją zaczął. - Cal uniósł ręce. - Bo właśnie się skończyła.

- A tobie kto dał złotą gwiazdę szeryfa i prawo dowodzenia? - chciał wiedzieć Gage. - Nie
będziesz mi mówił, co mam robić. W ogóle nie

byłoby całego tego bajzlu, gdyby nie twój absurdalny rytuał braci krwi z tym twoim śmiesznym
nożykiem.

Wtedy wybuchło piekło, zaczęły fruwać oskarżenia i żale, zlewając się w obrzydliwą kulę złości,
nienawiści i bólu. Słowa raniły niczym pięści, nikt nie zwracał uwagi na ciemniejące niebo ani
nadchodzący grzmot.

- Och, przestańcie! Przestańcie! Zamknijcie się, do diabła! - Cybil przekrzyczała hałas, powodując
wściekłą, nabuzowaną ciszę. - Nie widzicie, że on ma kompletnie w dupie, co reszta z was myśli
albo czuje? Jemu zależy tylko na sobie, może zawsze tak było. Jeśli chce pójść swoją drogą, to
pójdzie. Jeżeli chodzi o mnie, skończyłam. - Popatrzyła Gage'owi prosto w oczy. - Skończyłam z
tobą.

Bez jednego spojrzenia za siebie poszła do domu.

- Cyb. Cholera. - Quinn posłała mężczyznom długie, wściekłe spojrzenie. - Świetna robota. Chodź,
Layla.

Kiedy Quinn i Layla zatrzasnęły drzwi za Cybil, Cal znowu zaklął.

- Kim, do diabła, jesteś, żeby winić mnie za to wszystko? Nie tym, kim myślałem, to cholernie
pewne. Może Cybil ma rację. Może pora, żeby z tobą skończyć.

- Lepiej ochłoń - powiedział Fox z trudem, kiedy Cal odszedł. -Lepiej daj sobie trochę czasu i,
kurna, ochłoń, chyba że naprawdę lubisz samotność.

Gage został sam i pozwolił, żeby jego umysł wypełniła nienawiść, a myśli podążyły kamienistą drogą
oskarżeń i żalów. Napadli na niego, wszyscy, bo miał dosyć odwagi,żeby zrobić krok naprzód, bo nie
chciał

więcej siedzieć, drapiąc się po dupie i wpatrując w wykresy. Do diabła z nimi. Z nimi wszystkimi.

Wyjął z kieszeni heliotrop, obejrzał go dokładnie. Kamień nie miał absolutnie żadnego znaczenia.
Nic nie miało. Całe ryzyko, wysiłek, praca, wszystkie te lata. Ciągle wracał, raz za razem. Za każdym
razem poświęcał swoją krew. I w imię czego?

Położył kamień na barierce werandy i popatrzył z goryczą na kwitnący ogród Cala. W imię czego?
Dla kogo? Co Hollow mu dało? Martwą matkę, pijaka za ojca. Pełne współczucia lub podejrzeń

background image

spojrzenia rzucane przez przyzwoitych mieszkańców. I, o tak, całkiem niedawno został skuty i
popychany przez dupka, którego miasto uznało za wartego noszenia policyjnej odznaki.

Ona skończyła? Parsknął na myśl o Cybil. Nie, to on skończył. Hawkins Hollow i wszyscy w nim
zamieszkali ludzie mogą pójść prościutko do diabła.

Odwrócił się i wpadł do domu, żeby spakować swoje rzeczy.

Demon wyłonił się z lasów jak czarna chmura. Z domu znowu zaczęły dobiegać wściekłe głosy, na
których dźwięk zdawał się drżeć z rozkoszy. Płynąc nad trawnikiem, nad pięknym dywanem kwiatów,
zaczął nabierać kształtów. Z czarnej masy zaczęły wyłaniać się członki, tors, głowa. Pojawiły się
palce, stopy i oczy lśniące nieziemską zielenią, gdy podpełzał do ślicznego domu z szeroką werandą i
radosnymi kwiatami wypływającymi z lśniących donic.

Uszy i podbródek, i rozciągnięte w uśmiechu usta z błyszczącymi zębami. Demon odczuwał ogromne
podniecenie. Smarował krwią zieleń trawy i jaskrawe płatki kwiatów, tylko dlatego, że mógł.

Wkrótce to wszystko spłonie, a on zatańczy na krwawych popiołach. Chłopiec tańczył już teraz, pełen
chciwej rozkoszy, po czym skoczył na barierkę i przykucnął obok kamienia. Takie maleństwo,
pomyślał. Taka mała rzecz, a powodowała tyle kłopotów przez tak długi czas.

Przekrzywił głowę. Jakie tajemnice krył w sobie heliotrop? Jaką moc? I dlaczego te tajemnice i moc
zostały tak ukryte, że w żadnej formie nie mógł ich zobaczyć? Przed nimi także, pomyślał. Tak, tak,
strażnik dał im klucz, ale nie dał zamka.

Chciał dotknąć głębokiej zieleni i czerwonych żyłek. Ukraść to, co czekało w środku. Wyciągnął
rękę, ale cofnął dłoń. Nie, lepiej go zniszczyć. Zawsze lepiej niszczyć. Rozłożył ręce nad kamieniem.

- Hej - powiedział Gage, stając w drzwiach, i strzelił chłopcu w sam środek czoła.

Demon wrzasnął, a to, co wytrysnęło z rany, było gęste, czarne i śmierdziało jak sama śmierć.
Chłopiec skoczył, pomimo że Gage nie przestawał strzelać, a pozostali wybiegli z domu. Przykucnął
na dachu, warcząc jak wściekły pies.

Wiatr i deszcz eksplodowały mroczną fontanną. Gage zajął pozycję w ogrodzie i naładował broń,
przygotowując się do kolejnego strzału.

- Spróbuj nie trafić w mój dom - powiedział Cal.

Chłopiec znowu skoczył i machnął pięściami w powietrzu, a

heliotrop rozpadł się na setki kawałków, w chmurę kurzu. Zakrwawiony demon wrzasnął, teraz z
triumfem. Zawirował, zanurkował i błyskawicznie niczym wąż zatopił zęby w ramieniu Gage'a. I
natychmiast zniknął, gdy Gage bezwładnie opadł na kolana.

Gage słyszał niewyraźne głosy, ale wszystko ginęło w zalewającej go mgle bólu. Zobaczył, że niebo
znowu staje się błękitne, ale otaczające go twarze wydawały się niewyraźne i odległe.

background image

Czy demon go zabił? Jeśli tak, miał jedno gorące życzenie, żeby śmierć ruszyła swój cholerny tyłek i
zakończyła jego agonię. Czuł żar, od którego wrzała mu krew,płonęły kości, a głowę rozsadzał ból.
Ale brakowało mu oddechu, żeby wydać jakikolwiek dźwięk, nie miał nawet siły, aby zwinąć się z
bólu, który wbijał w jego ciało płonące szpony.

Dlatego zamknął oczy.

Wystarczy, pomyślał. Już wystarczy. Pora odejść.

Poddał się i zaczął odpływać od bólu.

Pierwszy siarczysty policzek go zirytował. Drugi naprawdę wkurzył. Czy nie mógłby umrzeć we
względnym spokoju?

- Wracaj, sukinsynu! Słyszysz mnie? Wracaj. Walcz, ty pieprzony tchórzu! Nie umrzesz i nie
pozwolisz temu skurczybykowi wygrać.

Ból - a niech to szlag - znowu zalał go ból. Gage otworzył oczy, żeby się bronić i jego wizję
wypełniła niewyraźna twarz Cybil. Jej słowa wciąż dudniły i atakowały. Ciemne oczy były
wypełnione po brzegi wściekłością i łzami.

- Tak bardzo bym chciał, żebyś się zamknęła - wycharczał z trudem.

- Cal! Fox!

- Mamy go. No dalej, Gage. - Głos Cala wydawał się dochodzić z dziwnej odległości, jakby wielu
kilometrów, i spod ziemi. - Skoncentruj się. Prawe ramię. Twoje prawe ramię. Jesteśmy z tobą. Skup
się na bólu.

-A jak, kurwa, miałbym się skupić na czymkolwiek innym?

- On coś mówi. - Pojawiła się przed nim twarz Foxa. - Słyszysz go? Próbuje nam coś powiedzieć.

- Mówię do ciebie, ty dupku.

- Ma słaby puls. Coraz słabszy.

Kto to powiedział? - zastanawiał się Gage. Layla? Kątem oka ujrzał jej słowa w formie
bladobłękitnych świateł.

- Przestał krwawić. Już przestał. Rany nie są już tak głębokie. To musi być coś innego, jakaś
trucizna.

Teraz Quinn się dołączyła, pomyślał Gage. Cały gang jest obecny. Po prostu pozwólcie mi odejść, na
litość boską. Po prostu zostawcie mnie w spokoju.

- Nie pozwolimy. Nie możemy. - Cybil pochyliła się niżej i dotknęła jego policzka kojąco

background image

chłodnymi wargami. - Proszę. Musisz zostać. Musisz wrócić. Nie mogę cię stracić.

Z jej oczu popłynęły łzy, kapnęły delikatnie na ranę. Przeniknęły przez krew do wewnątrz i stłumiły
płomień.

- Wiem, że to boli. - Głaskała go po policzkach, włosach, rwącym ramieniu i płakała. - Wiem, że to
boli, ale musisz zostać.

- Poruszył się. Ruszył ręką! - Fox zacisnął dłoń na prostujących się palcach Gage'a. - Cal?

- Tak. Tak. Prawe ramię, Gage. Tam zacznij. Mamy cię.

Gage znowu zamknął oczy, ale tym razem nie zamierzał się poddać. Zbierając wszystkie siły,
skoncentrował się na źródle bólu, podążał za nim od ramienia w dół, do ręki, w poprzek piersi. Czuł,
jak jego płuca znów się otwierają, jak gdyby dłonie, które je trzymały, zwolniły uścisk.

- Puls jest silniejszy - zawołała Layla.

- Wracają mu rumieńce. On wraca, Cyb - powiedziała Quinn.

Cybil, siedząc na ziemi, z głową Gage'a na kolanach, pochyliła się i

popatrzyła mu w oczy.

- Już prawie koniec - szeptała. - Jeszcze tylko trochę.

- Dobrze. Dobrze. - Teraz widział ją wyraźnie, czuł trawę pod sobą, a także uścisk dłoni
przyjaciół. - Poradzę sobie. Czy to ty nazwałaś mnie pieprzonym tchórzem?

Cybil roześmiała się, bliska łez.

- Udało się.

- Witaj z powrotem, chłopie - odezwał się Fox. - Rana się zamyka. Zabierzemy cię do domu.

- Poradzę sobie - powtórzył Gage, ale nie miał nawet siły unieść głowy. - No dobrze, może nie.

- Dajcie mu jeszcze chwilę - zaproponowała Ouinn.

- Rana już się zamknęła, ale... została blizna.

- Chodźmy do domu. - Cybil posłała Quinn i Layli spojrzenie, które mówiło wi ęcej niż słowa. -
Zrobimy Gage'owi herbaty, pościelimy łóżko.

- Nie chcę herbaty. I nie chcę iść do łóżka.

- Dostaniesz i jedno, i drugie. - Cybil uniosła jego głowę z kolan, poklepała go po policzku i
wstała. Jeśli w ogóle rozumiała mężczyzn - a Gage'a w szczególności - to wiedziała, że wolałby, aby

background image

kobiety nie patrzyły, jak przyjaciele pomagają mu wejść do domu.

- Chcę kawy - powiedział, ale one już poszły w stronę domu.

- Nie wątpię, że chcesz. Quinn ma rację co do tej blizny - dodał Fox.

- Od rytuału braci krwi nie mieliśmy ani jednej.

- Ale nigdy demon nie próbował zrobić przekąski z żadnego z nas -wtrącił Cal. - Nigdy wcześniej
nie mógł zrobić nic takiego, nawet podczas siódemki.

- Czasy się zmieniają. Pomóżcie mi, co? Zacznijmy od siedzenia. -Mając przyjaciół po obu
stronach, Gage zdołał usiąść, ale natychmiast poczuł potworne zawroty głowy. - Jezu. - Pochylił
głowę między zgięte kolana. -Nigdy nie czułem takiego bólu, a odczułem go w życiu mnóstwo. Czy ja
krzyczałem?

- Nie. Zrobiłeś się biały i padłeś jak długi. - Cal otarł pot z twarzy.

- W środku wrzeszczałem jak mała dziewczynka. Gdzie moja koszula? - zapytał, gdy uniósł głowę i
zobaczył, że jest nagi od pasa w górę.

- Musieliśmy ją z ciebie zedrzeć, żeby dostać się do rany - wyjaśnił Fox. - Ty nawet nie drgnąłeś,
Gage. Ledwo oddychałeś. Przysięgam na Boga, myślałem, że już po tobie.

- Bo było po mnie. Prawie. - Gage ostrożnie odwrócił głowę i przycisnął palce do blizny na
ramieniu. - Już mnie nawet nie boli. Czuję się jeszcze słaby i roztrzęsiony, ale ból zniknął.

- Musisz się przespać. Wiesz, jak to jest - dodał Cal. - Intensywne samoleczenie wyciska z ciebie
wszystkie soki.

- Tak, może. Pomóżcie mi wstać, dobra?

Gage zarzucił ręce na plecy przyjaciół i stanął czując, że nogi ma jak z waty. Kiedy po sześciu
krokach w stronę domu poczuł się słaby jak niemowlę, zgodził się, że potrzebuje snu. Ale z
satysfakcją popatrzył na pustą barierkę.

- Sukinsyn zamienił kamień w pył.

- Tak, to prawda. Dasz radę wejść po schodach?

- Dam radę. - Gage uśmiechał się przez zaciśnięte zęby, kiedy Cal i Fox niemal wnieśli go do
domu.

Był zbyt wyczerpany, żeby walczyć z kobietami, wypił więc herbatę, którą postawiła przed nim
Cybil, po czym opadł na łóżko ze świeżo wygładzoną kołdrą i spulchnionymi poduszkami.

- A może położysz się obok mnie, skarbie?

background image

- To słodkie, kotku.

- Nie ty. - Gage machnął na Foxa i wskazał Cybil. -Te wielkie brązowe oczy, tam. Właściwie może
wszystkie piękne kobiety powinny się ze mną położyć. Jest tu mnóstwo miejsca.

- Co wyście, do diabła, dodały do tej herbaty? - chciał wiedzieć Cal.

- Sekretny składnik. Idźcie. - Cybil usiadła na skraju łóżka. -Posiedzę z nim, dopóki nie zaśnie.

- Chodź tutaj i to powtórz.

Cybil dała pozostałym znak ręką, żeby wyszli, po czym pochyliła głowę i popatrzyła Gage'owi w
oczy.

- Hej, śliczna - wymamrotał.

- Hej, przystojniaku. Miałeś ciężki poranek. Zaśnij.

- Wkurzyłem cię.

- Sam się też wkurzyłeś. Taki był plan.

- Cholernie dobry plan.

- Ryzykowny, potencjalnie głupi plan.

Gage uśmiechnął się krzywo,

- Zadziałał.

-I tu mnie masz.

- Tak naprawdę nie myślę tych bzdur, które powiedziałem o twoim

ojcu.

- Wiem. Cii. - Pochyliła się i pocałowała go w policzek.

- Może mówiłem prawdę w innych kwestiach, nie pamiętam. A ty?

- Porozmawiamy o tym później.

- Ann Hawkins powiedziała, że będziesz nade mną płakać. Że twoje łzy będą ważne. Płakałaś i to
zadziałało. Przywołałaś mnie z powrotem, Cybil.

- Dałam ci iskrę zapłonową, sam zrobiłeś resztę, Gage. - Zadrżała i przytuliła swój policzek do
jego. - Myślałam, że umrzesz. Nigdy nic tak mnie nie przeraziło ani nie sprawiło takiego bólu.
Myślałam, że umrzesz. Że cię stracimy. Że ja cię stracę. Umierałeś w moich ramionach i aż do tamtej

background image

chwili nie zdawałam sobie sprawy, że...

Uniosła głowę i zamilkła, bo zobaczyła, że Gage zasnął.

- No cóż. - Wzięła głęboki oddech, potem jeszcze jeden.

- Cóż, to chyba doskonały moment, dla nas obojga. Nie ma sensu, żebym się poniżała ani stawiała
cię w niezręcznej sytuacji, mówiąc ci w naszej wspólnej chwili słabości, że byłam na tyle głupia,
żeby się w tobie zakochać.

Wzięła go za rękę i siedziała jeszcze chwilę patrząc, jak spał. I zastanawiała się, czy znajdzie
sposób, aby być na tyle mądrą i przezwyciężyć to uczucie.

- Myślisz, że musisz?

Cybil powoli przeniosła wzrok z Gage'a na Ann Hawkins.

- No w końcu. - Nie zaskoczył jej własny spokój. Czekała na tę wizytę i widziała już znacznie
bardziej szokujące rzeczy niż duch stojący przy łóżku w czerwcowy poranek.

- Myślisz, że musisz? - powtórzyła Ann.

- Co muszę?

- Zamknąć serce przed tym, co do niego czujesz. Odmówić sobie związanego z tym bólu i radości.

- Nie jestem miłośniczką bólu.

- Ale takie jest życie. Tylko martwi nic nie czują. - A ty?

Ann uśmiechnęła się.

- To nie jest śmierć. Mój ukochany mi to powiedział. Istnieje coś więcej niż tylko ciemność i
światło. Między nimi jest tak wiele cieni. Ja czuję, bo to jeszcze nie koniec. A kiedy nastąpi, jedna
rzecz się skończy, a inna rozpocznie. Jesteś młoda i możesz mieć przed sobą jeszcze wiele lat w tym
życiu, w tym ciele i czasie. Dlaczego miałabyś je przeżyć z zamkniętym sercem?

- Łatwo ci mówić. Twoja miłość była odwzajemniona. Wiem, jak to jest kochać kogoś, kto nie
może albo nie chce odwzajemnić twojej miłości, albo robi to w niewystarczającym stopniu.

- Twojego ojca przytłoczyła depresja. Stracił wzrok i nie mógł zobaczyć miłości.

Co za różnica? - pomyślała Cybil, ale potrząsnęła głową.

- To fascynująca konwersacja, którą mogłybyśmy odbyć kiedyś przy kieliszku wina, ale w tej
chwili bardziej nas interesuje temat życia i śmierci. Może to zauważyłaś.

background image

- Jesteś zła.

- Oczywiście, że jestem zła. On niemal dzisiaj zginął, prawie umarł w moich ramionach, próbując
powstrzymać coś, przeciwko czemu został posłany do walki, tak, jak my wszyscy. Jeszcze może
umrzeć, my też. Widziałam, jak to się może stać.

- Nie powiedziałaś im wszystkiego, czego się dowiedziałaś, co widziałaś.

Cybil znowu popatrzyła na Gage'a.

- Nie, nie powiedziałam.

- Zobaczysz więcej, zanim to dobiegnie końca. Dziecko...

- Nie jestem twoim dzieckiem.

- Nie, ale jego też nie. Powiedziałaś: życie albo śmierć, i tak jest. Siódemka położy kres albo
światłu, albo ciemności. Mój ukochany zostanie albo uwolniony, albo potępiony.

- A mój? - zapytała Cybil.

- Dokona wyboru, tak jak wy wszyscy. Nie mam nikogo oprócz was, jesteście moją nadzieją, wiarą
i odwagą. Nawet dzisiaj wykorzystaliście wszystkie trzy. A on śpi - szepnęła Ann, spoglądając na
Gage'a. - Żywy. Nawet więcej, z otchłani śmierci przyniósł kolejną odpowiedź. Kolejną broń.

Cybil zerwała się na równe nogi.

- Jaką odpowiedź? Jaką broń?

- Jesteś wykształconą kobietą, masz silną wolę i poszukujący umysł. Znajdź ją. Użyj jej. Wszystko
jest teraz w twoich rękach. W twoich, jego i pozostałych. A on się was boi. Jego krew - powiedziała
znikając powoli -nasza krew, wasza krew. I ich.

Cybil została sama i znów spojrzała na Gage'a.

- Jego krew - powiedziała cicho i wybiegła z pokoju.

Kiedy Gage się obudził, nie tylko chciał kawy, ale jej rozpaczliwie pragnął. Najpierw usiadł, na
próbę, a kiedy pokój się nie poruszył, wstał. Nie czuł się słaby, nie mdliło go, nie kręciło mu się w
głowie. Same dobre wiadomości. I żadnej dziwacznej euforii, pomyślał, przypominając sobie swój
stan przed zaśnięciem.

Czego ona dodała do tej herbaty, do diabła?

Chociaż bardzo chciał napić się kawy, to jeszcze bardziej potrzebował prysznica, więc poszedł do
łazienki i zdjął ubranie. Obejrzał swoje ramię w lustrze, dotknął palcem nierównego półksiężyca
szpecącego mu skórę. Dziwnie się czuł z pierwszą blizną po tych wszystkich latach, z namacalnym

background image

wspomnieniem ostrych, dzikich zębów rozrywających mu ciało. Miewał połamane kości, był dźgany
nożem, poparzony i nie zostało mu po wszystkim tym ani jednego śladu. Jednak Twisse, pod postacią
tego małego sukinsyna, zdołał go nieźle ukąsić i wyglądało na to, że Gage będzie nosił pamiątkę po
jego kłach do końca życia.

Bez względu na to, kiedy ów kres nastąpi.

Wziął prysznic, ubrał się i wyruszył na poszukiwanie kawy. Zajrzał do gabinetu Cala, gdzie Layla i
Quinn pracowały pochylone nad klawiaturami. Obie podniosły wzrok i zmierzyły go spojrzeniem od
stóp do głów.

- Jak się czujesz? - spytała Layla.

- Chcę kawy.

- W takim razie dobrze. - Quinn uśmiechnęła się promiennie. -Powinna być jeszcze na dole. Cybil
jest w kuchni, może namówisz ją słodkimi słówkami, żeby zrobiła ci coś do jedzenia, jeśli jesteś
głodny.

- Gdzie są wszyscy?

- Pojechali do miasta. Różne sprawy. - Quinn spojrzała na zegar w dolnym rogu monitora. -
Powinni wrócić lada chwila. Może zadzwonić do Cala i powiedzieć, żeby przywieźli coś do
jedzenia? Cyb siedzi w robocie po uszy i może nie być tak łatwo namówić ją na gotowanie.

- Chcę kawy - powtórzył Gage i wyszedł.

Nie wygląda na specjalnie zajętą, pomyślał, widząc Cybil siedzącą przy kuchennym blacie. Miała
laptopa, notes i butelkę wody, ale zajmowała się czymś zupełnie innym. I cokolwiek to było,
przerwała, kiedy wszedł.

- Lepiej wyglądasz.

- Lepiej się czuję. Ale nie mógłbym czuć się gorzej. -Nalał sobie ostatni kubek kawy, mając
nadzieję, że ktoś inny zaparzy następny dzbanek. Z tą myślą odwrócił się do Cybil. - Może zrobisz
jeszcze kawy, skoro ja niemal umarłem?

- Wykonywanie zwykłych codziennych obowiązków, takich jak parzenie kawy, pozwoli ci lepiej
docenić życie.

To tyle, jeśli chodzi o słodkie słówka, pomyślał. Na stole leżała torebka czipsów, wi ęc wziął pełną
garść.

- Co było w tej herbacie? Cybil tylko się uśmiechnęła.

- Najwidoczniej cztery godziny snu. Ktoś wpadł z wizytą, kiedy zasnąłeś.

background image

-Kto?

- Ann Hawkins.

Gage zastanowił się nad tym, popijając kawę.

- Naprawdę? Szkoda, że ominęła mnie jej wizyta.

- Ucięłyśmy sobie uroczą pogawędkę, kiedy ty spałeś jak niemowlę.

- Słodkie. Na jaki temat?

- O życiu, miłości, poszukiwaniu szczęścia. - Wzięła butelkę wody. -

O śmierci, demonach. No wiesz, jak zwykle.

- Jeszcze słodsze. Pracujesz. -I jesteś zdenerwowana, uznał. Bez względu na to, jak dobrze się
maskowała, wyczuwał jej niepokój.

- Tak, sprawdzam coś, co wpadło mi do głowy podczas rozmowy z Ann. Opowiem wam, jak
znajdę jakieś konkrety. Ona cię kocha.

- Słucham?

- Ona cię kocha. Widziałam, jak na ciebie patrzyła, kiedy spałeś. A z twojego wyrazu twarzy
wnioskuję, że to kłopotliwy temat dla takiego twardziela. Ale właśnie to widziałam na jej twarzy,
słyszałam w jej głosie.

O ile to ma jakieś znaczenie. A teraz idź, znajdź sobie coś innego do roboty w jakimś innym miejscu.
Pracuję.

Jednak Gage zamiast odejść, podszedł do niej, złapał ją za włosy i pociągnął tak, żeby móc
przycisnąć usta do jej warg. Świat rozbłysł, zawirował i zatrzymał się nagłe. Gage poczuł inny rodzaj
zawrotów głowy, inny smak euforii, zanim puścił Cybil.

Powoli otworzyła zamglone oczy.

- O co w tym chodziło?

- Kolejna zwykła codzienna rzecz, która pomoże mi docenić życie.

Roześmiała się radośnie.

- Ty też jesteś słodki. Och, do diabła z tym - powiedziała i przytuliła się do niego. Położyła mu
głowę na ramieniu tam, gdzie demon pozostawił swój ślad. - Przeraził mnie. Naprawdę, naprawdę
mnie przeraził.

background image

- Mnie też. Wymiękałem. W sumie to nie wydawało się aż takie złe.

- Znowu odchylił jej głowę. Ta twarz, pomyślał,te oczy. Wypełniły jego wizje, jego głowę.
Przywołały go z powrotem. - Potem usłyszałem, jak na mnie wrzeszczysz. I uderzyłaś mnie.

- Klepnęłam, tym razem. Uderzyłam cię wcześniej, podczas naszego wspaniałego przedstawienia
na ganku.

- Tak. A skoro już o tym mówimy, nie przypominam sobie, żebyśmy mówili coś o biciu.

- Cóż mogę powiedzieć, jestem geniuszem improwizacji. W ten sposób naprawdę cię wkurzyłam, a
potrzebowaliśmy mnóstwo złości, żeby przywołać Wielkiego Złego Sukinsyna. To był twój plan,
pamiętasz? Sam powiedziałeś, że wszyscy musimy być twardzi i wiarygodni, żeby się powiódł.

- Tak. - Ujął jej dłoń i przyjrzał się jej. - Masz niezły prawy sierpowy.

- Być może, ale uwierz, że bardziej bolała mnie ręka niż ciebie policzek.

Gage zamknął jej dłoń w luźną pięść i uniósł do ust. Ponad jej palcami widział, jak te cudowne oczy
rozszerzają się ze zdziwienia.

- Co? Nie wolno mi robić romantycznych gestów?

- Nie. Tak. Tak - powtórzyła. - Po prostu się nie spodziewałam.

- Mam ich więcej w zanadrzu, ale zawarliśmy umowę. -Zaintrygowany reakcją Cybil przesunął
kciukiem po jej palcach, które

przed chwilą pocałował. - Żadnego uwodzenia. Może chcesz zerwać tę umowę, uznać ją za
nieważną.

- Ach... może.

- Cóż, dlaczego w takim razie nie... - Zamilkł, słysząc trzaśniecie drzwi frontowych. - Pomówimy o
tym później?

- Dlaczego nie.

Fox wszedł pierwszy, niosąc kilka toreb.

- Patrzcie, kto powstał z martwych. Kupiliśmy żarcie i piwo. W samochodzie zostało kilka
dwunastopaków. Możesz iść i pomóc Calowi wnieść resztę.

- Masz kawę? - chciał wiedzieć Gage.

- Dwa kilogramy ziaren.

background image

- Zmiel i zaparz - rozkazał i wyszedł pomóc Calowi.

Cybil popatrzyła na Foxa, który już wyjmował colę z lodówki.

- Pewnie nie moglibyście tego zabrać i pójść sobie gdzieś na jakąś godzinkę?

- Nie możemy. To się łatwo psuje. - Wyjął mleko. -Poza tym umieram z głodu.

- Och, cóż. - Cybil odsunęła laptopa. - Pomogę ci to pochować. A potem pewnie zjemy i
porozmawiamy.

Cybil nie musiała dziś gotować, do czego niekiedy czuła się zmuszana. Najwidoczniej Cal i Fox
postanowili, że nadszedł czas na grilla w ich własnym ogródku. Były gorsze sposoby na spędzenie
czerwcowego popołudnia niż oglądanie trzech przystojnych mężczyzn pochylonych nad dymiącym
grillem.

Popatrzcie na nich, pomyślała Cybil, kiedy z razem z przyjaciółkami rozstawiały na piknikowym
stole miski sałatki ziemniaczanej, sałatki z białej kapusty, pikle i przyprawy. Tak zjednoczeni nad
hamburgerami jak w wojnie. Tylko popatrzcie na nas wszystkich. Zatrzymała się na chwilę, żeby
właśnie to zrobić. Właśnie mieli rozpocząć piknik w tym samym ogrodzie, w którym kilka godzin
temu jedno z nich krwawi ło i cierpiało. Gage o mało nie umarł. Teraz muzyka dudniła z ogrodowych
głośników Cala, mięso dymiło na ruszcie, a piwo czekało w chłodziarce.

Twisse myślał, że może ich zwyciężyć, że może pokonać tę więź? Nie. Nawet przez wiek siódemek.
Nigdy nie pokona czegoś, czego nie rozumie i wciąż nie docenia.

- Wszystko w porządku? - Quinn pogłaskała ją po plecach.

- Tak. - Ciężar nerwów i wątpliwości opadł. Być może Cybil będzie musiała znowu go unieść, ale
na razie był piękny czerwcowy dzień. - Tak, w porządku.

- Niezły widok - zauważyła Quinn, kiwając głową w stronę trzech mężczyzn przy grillu.

- Szkoda, że nie mamy aparatu.

- Świetny pomysł. Zaraz wrócę.

- Dokąd ona poszła? - zapytała Layla.

- Nie mam pojęcia. Tak, jak nie mam pojęcia, dlaczego do usmażenia hamburgerów potrzeba trzech
dorosłych mężczyzn.

- Jeden smaży, drugi doradza, a trzeci krytykuje dwóch pozostałych.

- Ach, kolejna tajemnica rozwiązana. - Cybil uniosła brew, kiedy Quinn wybiegła z domu z
aparatem w ręku.

background image

- Mięso jeszcze niegotowe? - zawołała Quinn, stawiając aparat na barierce i patrząc przez
obiektyw, żeby ustawić odpowiedni kąt. -Pośpieszcie się. Pora na fotografie.

- Mogłaś nas uprzedzić, żebyśmy się trochę poprawiły -zaprotestowała Cybil.

- Wyglądasz świetnie, Panno Zrzędo. Stań bardziej z prawej. Cal! No chodź!

- Wstrzymaj swoje piksele, Blondie.

- Fox, ty mu nie jesteś potrzebny. Stań między Laylą i Cyb.

- Mogę mieć obie? - Fox objął dziewczyny w pasie. Przez następnych pięć minut Quinn
reżyserowała,rozkazywała i poprawiała, dopóki wszyscy pięcioro nie stanęli tak, jak to sobie
wymyśliła.

- Idealnie! Ustawione. Zrobię kilka zdjęć z samowyzwalaczem. -Popędziła do reszty i ulokowała
się między Calem i Gagiem.

- Jedzenie wystygnie - narzekał Cal.

- Uśmiech! - Błysnął flesz. - Nie ruszajcie się, nie ruszajcie. Chcę jeszcze jedno.

- Umieram z głodu - zaśpiewał Fox, po czym roześmiał się, kiedy Layla wbiła mu palce w żebra. -
Mamo! Layla mi dokucza!

- Nie każcie mi do was przychodzić - ostrzegła go Quinn. - Na trzy. Raz, dwa, trzy. A teraz
zostańcie na swoich miejscach, a ja sprawdzę, czy dobrze wyszło.

Narzekania i jęki nie robiły na niej żadnego wrażenia, kiedy podbiegła do werandy i pochyliła się,
żeby zrobić jeszcze dwa zdjęcia.

- Są super! Do boju, Załogo Ludzi!

- Jedzenie - ogłosił Cal.

Usiedli i zaczęli nakładać sobie jedzenie, wymieniali uwagi, otwierali piwo, Cybil była pewna
jednego. Nazywali siebie zespołem i nim byli. A właściwie nawet więcej, byli rodziną.

I to rodzina zabije bestię.

Jedli, a czerwcowe popołudnie przeszło w czerwcowy wieczór. Kwiaty kwitły wokół nich, a leniwy
pies - przejedzony, bo mu każdy coś dawał ukradkiem pod stołem - chrapał na miękkiej, zielonej
trawie. Za tą miękką, zieloną trawą stał las, cichy i nieruchomy. Cybil przez cały posiłek sączyła
jedno piwo. Po tej błogiej przerwie chciała mieć jasny umysł, być gotowa na dyskusję, która musiała
nadejść.

- Mamy tort - obwieścił Fox.

background image

- Co? Tort? Co? - Quinn odstawiła piwo. - Nie mogę zjeść tortu po hamburgerze i sałatce
ziemniaczanej. To wbrew mojemu nowemu stylowi życia. To po prostu nie... Do diabła z tym, co to
za tort?

- Taki z cukierni, z lukrem i malutkimi kwiatkami.

- Ty łotrze. - Wsparła brodę na pięści i popatrzyła żałośnie na Foxa. -Dlaczego kupiliście tort?

- Dla Gage'a.

- Kupiliście mi tort?

- Tak. - Cal poważnie skinął głową. - Kupiliśmy ci tort z napisem „Dobrze, że nie umarłeś". Betts z
cukierni to wypisała. Była trochę zdziwiona, ale napisała. Miała placek z wiśniami, który chciałem
wziąć, ale O'Dell powiedział, że musi być tort.

- Mogliśmy kupić oba - wytknął Fox.

- Ten, kto przyniesie do tego domu tort i placek z wiśniami -powiedziała groźnie Quinn - na pewno
umrze. Z mojej ręki.

- Przewidzieliśmy to - powiedział Cal - i dlatego wybraliśmy tylko

tort.

Gage zastanowił się nad tym przez chwilę.

- Koledzy, jesteście idiotami. Nagrodą pod tytułem „Dobrze, że nie umarłeś" jest dziwka i butelka
whisky.

- Nie mogliśmy znaleźć dziwki. - Fox wzruszył ramionami. -Mieliśmy mało czasu.

- Mogliście mu dać talon do późniejszej realizacji -zasugerowała Layla.

Gage wyszczerzył zęby w uśmiechu.

- Ten pomysł da się jeszcze wykorzystać.

- A na razie może lepiej posprzątajmy i porozmawiajmy, zanim zaczniemy napychać się tortem, z
którego zjem tylko kilka okruszków -powiedziała Quinn.

Cybil wstała pierwsza.

- Pracowałam nad czymś, o czym chciałabym wam opowiedzieć. Jak posprzątamy, wolicie
wysłuchać mnie i odbyć nieuniknioną dyskusję tutaj czy w domu?

Zapadła cisza, którą w końcu przerwał Gage.

background image

- Jest ładny wieczór.

- W takim razie tutaj. Cóż, skoro mężczyźni polowali, ćwiartowali i smażyli, my musimy
posprzątać, dziewczyny.

Kiedy sprzątały ze stołu, Gage poszedł z przyjaciółmi na skraj lasu, gdzie razem patrzyli, jak Klusek
wącha i podnosi łapę, wącha i podnosi.

- Tan pies ma nieziemską kontrolę nad pęcherzem - zauważył Fox.

- To prawda. I doskonały instynkt. Już nie zapuszcza się głębiej w las, w każdym razie nie beze
mnie. Ciekawe, gdzie teraz jest Wielki Zły Sukinsyn - zastanawiał się na głos Cal.

- Po laniu, które dzisiaj dostał? - Fox uśmiechnął się z satysfakcją. -Dam sobie rękę uciąć, że
potrzebuje trochę czasu w samotności. Jezu, Gage, myślałem, że go zabiłeś. Trafiłeś go prosto między
oczy, a potem podziurawiłeś jak sito. Pomyślałem, że go wykończymy, tu i teraz. Gdybym nie był taki
pewny siebie, nie wyminąłby nas i cię nie ugryzł.

- Nie umarłem, pamiętasz? Tak jest napisane na torcie. To nie twoja wina - odparł Gage. - Ani
twoja - odwrócił się do Cala. - Ani nikogo. Zmylił naszą czujność i mnie znokautował. Na krótko.
Ale pokazał nam coś, o czym nie wiedzieliśmy. Tym razem nie wszystko jest iluzją lub infekcją. On
może przyjąć materialną formę, w każdym razie na tyle, żeby ranić. Ewoluował. Myślę, że w grze
„kto -skrzywdził-kogo" mieliśmy remis, ale w kwestii strategii skopaliśmy mu dupę.

-I fajnie było tak wrzeszczeć na siebie. - Fox wbił ręce w kieszenie. -To rodzaj terapii. Obawiałem
się trochę, że Layla pójdzie w ślady Cybil i też mi przyłoży. Człowieku, ona naprawdę się wkurzyła.

- Cybil bije się jak baba.

Fox parsknął.

- Inaczej wyglądało to z miejsca, w którym ja stałem. Przez kilka sekund miałeś małe iksy w
oczach.

- Bzdura.

- A nad głową kołowały ci małe ptaszki - dodał Cal.

- To było żenujące dla ciebie i całego męskiego rodu.

- Chcesz zobaczyć ptaszki?

Cal wyszczerzył zęby w uśmiechu, po czym spoważniał.

- Cybil była bardzo cicha podczas kolacji. - Popatrzył przez ramię. -Lepiej dowiedzmy się, co ją
gryzie.

background image

Cybil przerzuciła się na mrożoną herbatę i zauważyła, że Gage wybrał kawę. Żałowała, że musi
zepsuć beztroski nastrój, ale sama wyłączyła muzykę. Pora, żeby Załoga Ludzi - jak ich nazwała
Quinn -wróciła do interesów.

- Uważam, że nie zaszkodziłoby nam krótkie podsumowanie dzisiejszych wydarzeń - zaczęła. -
Pomysł Gage'a, żeby użyć fałszywego heliotropu i zwabić Twisse'a naszymi własnymi negatywnymi i
agresywnymi emocjami, zadziałał.

- Punkt dla nas - wtrąciła Quinn.

- Punkt dla nas. A właściwie więcej niż jeden, ponieważ demon zapewne sądzi, że zniszczył
prawdziwy heliotrop, naszą główną broń. Mimo to zasadzka przyniosła mieszane rezultaty.
Zraniliśmy go. Nikt tak nie wrzeszczy, jeśli nie czuje bólu. On zranił nas. Był w stanie przybrać na
tyle materialną postać, przynajmniej na jakiś czas, żeby zatopić zęby w ramieniu Gage'a. Wszyscy
widzieliśmy tę ranę, wyglądała ohydnie, ale na pewno nie zagrażała życiu. A wszyscy wiemy, że
Gage omalże od niej nie umarł. Mówiliśmy o jakimś jadzie, truciźnie. Gage, nie wiem czy pamiętasz,
co wtedy czułeś.

- Płonąłem - powiedział. - Bywałem już poparzony, wszyscy trzej byliśmy, ale nigdy nie czułem
czegoś takiego. Jakby topiły się we mnie kości. Czułem, że to się rozprzestrzenia, odbiera mi siły.
Mogłem myśleć i odczuwać, ale nie byłem w stanie się poruszyć ani mówić. Dlatego,
powiedziałbym, że tak, to był jakiś jad, środek paraliżujący.

Cybil kiwnęła bezwiednie głową, nie przerywając notowania.

- Jest wiele stworzeń, zarówno w naturze, jak i w legendach, które zatruwają i paraliżują ofiarę.
Kilka rodzajów stworzeń morskich i ryb, pajęczaków, gadów. Istnieje legenda mówiąca o Dinie,
magicznej bestii podobnej do kota, która miała dodatkowy pazur pełen paraliżującej trucizny.
Wampiry i tak dalej.

- Zawsze wiedzieliśmy, że on potrafi zainfekować umysł - wtrącił Cal. - Teraz wiemy, że może też
zatruć ciało.

- I być może właśnie w ten sposób zabijał ludzi i strażników -dokończyła Cybil. - Wiemy na
pewno, że demon pozostawił ostatniego strażnika na pewną śmierć, strażnik jednak żył na tyle długo,
żeby przekazać swoją moc i misję ludzkiemu chłopcu. Bardzo możliwe, że strażnik został zatruty,
odniósł poważniejsze rany, a trucizna była bardziej skoncentrowana i silniejsza niż ta, którą dostał
dzisiaj Gage. On straszył, że nas pożre, pochłonie, zje. To mogą nie być jedynie barwne eufemizmy.

Quinn się skrzywiła.

- Powiem tylko: blee.

- Podwoję twoje „blee" i dodam jeszcze „o mój Boże" - powiedziała Layla.

- Zaginieni - ciągnęła Cybil. - Z dokumentów i opowieści wiemy, że po każdym przejściu demona
giną ludzie. Przypuszczaliśmy, że tracą rozum albo zabijają się nawzajem - i to zapewne w niektórych

background image

przypadkach prawda, ale zapewne inni mogli się stać...

- Przekąskami - dokończył Fox.

- Nie wiem dlaczego, ale ta rozmowa wcale nie napawa mnie optymizmem.

- Wybacz. - Cybil uśmiechnęła się do Cala. - Mam nadzieję, że to się zmieni. Ann Hawkins w
końcu zdecydowała się złożyć mi wizytę, w pokoju Gage'a, kiedy on spał. Mówiłam wam z grubsza o
naszej rozmowie

- o jej przemowie zagrzewającej do walki, że tak powiem. Ale nie powiedziałam wam wszystkiego,
bo najpierw chciałam coś sprawdzić. Powiedziała, że Gage żyje, a nawet więcej. Że przyniósł coś
cennego. Następną broń.

- Nie byłem do końca przytomny, ale jestem pewien, że wróciłem z pustymi rękami.

- Nie chodziło o twoje ręce - odpowiedziała Cybil. -Jego krew, nasza krew, ich krew. A teraz,
Gage, twoja.

- Co z moją krwią?

- Och! Och, tak, cholera! - Quinn uśmiechnęła się szeroko.

- Nic dziwnego, że od tak dawna jesteśmy przyjaciółkami. - Quinn skinęła głową. - Przeżyłeś -
zwróciła się do Gage'a. - Twoje ciało zwalczyło truciznę, infekcję. Antyciała, immunoglobuliny.

Layla uniosła dłoń.

- Przepraszam, medycyna nie jest moją mocną stroną.

- Antyciała są produkowane przez system immunologiczny w odpowiedzi na antygeny - bakterie,
toksyny, wirusy. Zasadniczo mamy setki tysięcy krwinek, które mogą wyprodukować pojedynczy
rodzaj antyciała; jego zadaniem jest połączenie się z atakującym antygenem, przez co wysyła do
organizmu sygnał do produkcji większej ilości tego antyciała. Neutralizuje skutki toksyny.

- Krew Gage'a kopnęła tę truciznę w dupę - wyjaśnił Fox. - On ma przewagę, tak samo jak ja i Cal.
Dzięki naszemu darowi samoleczenia.

- Tak. To pomogło mu przeżyć, a ponieważ przetrwał, jego organizm wyprodukował antyciała,
które zniszczyły toksynę, wytwarzając w nim odporność. On ugryzł cię wcześniej - przypomniała
Cybil Gage'owi. - Na cmentarzu.

- Wtedy nie zareagowałem tak, jak dzisiaj.

- Ledwie drasnął cię w rękę. Wtedy też rana paliła?

- Tak, trochę. Nawet bardzo, ale...

background image

- Miałeś mdłości, zawroty głowy?

Już miał zaprzeczyć, ale zastanowił się chwilę.

- Może trochę. I chyba rana goiła się dłużej, niż tego oczekiwałem.

- Przeżyłeś dwa ugryzienia - jedno lżejsze i jedno poważne, bliżej serca. To tylko spekulacje -
zapewniła pospiesznie - nie jestem pewna na sto procent. Ale antyciała potrafią rozpoznać i
zneutralizować toksyny. To, co mówię, łączy naukę ze słowami Ann Hawkins niestety, nie mamy
czasu, środków ani możliwości, żeby zbadać krew Gage'a. Nie mamy próbki trucizny.

-I nie sądzę, żeby ktokolwiek zgłosił się na ochotnika, by ją zdobyć -dodał Fox.

- Możesz być odporny - powiedziała Cybil do Gage'a. - W taki sam sposób, w jaki niektórzy ludzie
po ugryzieniu są odporni na konkretny rodzaj jadu lub chorobę, którą przeszli. A twoja krew może
być rodzajem antidotum.

- Chyba nie proponujesz, żebyśmy posłali próbkę mojej krwi do laboratorium i zrobili z niej serum.

- Nie, po pierwsze dlatego, że serologia jest skomplikowana, a po drugie, jak już mówiłam, nie
mamy środków ani wiedzy. Ale tu nie chodzi tylko o naukę. Chodzi też o paranaukę. O magię.

Cybil położyła dłonie na notatniku, a księżyc powoli przesuwał się między drzewami.

- Ty, Cal i Fox zmieszaliście krew dwadzieścia jeden lat temu i otworzyliście Twisse'owi drzwi,
co - jak sądzimy - planował od dawna Dent. Nasza szóstka połączyła rytualnie krew i scaliła w
jedność trzy części heliotropu, które otrzymaliście.

- Uważasz, że kolejny rytuał krwi, złączenie mojej z waszą, przeniesie tę odporność - jeśli ją mam -
na was wszystkich?

- Tak, tak właśnie sądzę.

- W takim razie zróbmy to.

Tak po prostu, pomyślała z ulgą. Po prostu to zróbmy.

- Chciałabym poszukać czegoś wi ęcej na temat samego rytuału -kiedy, jak i gdzie powinien się
odbyć.

- Nie bądź taka ostrożna, kotku. To stało się tutaj, więc rytuał też powinien się tu odbyć. Stało się
dzisiaj, więc powinniśmy to zrobić dzisiaj.

Layla odezwała się, zanim Cybil zdążyła coś powiedzieć.

- Zgadzam się z Gagiem, i nie tylko przez „blee, o Boże". Chociaż to też ma jakieś znaczenie.
Twisse jest ranny, ale to minie. Nie wiemy, ile mamy czasu, zanim wróci. Jeśli sądzisz, że to sposób

background image

obrony, przygotujmy nasze tarcze teraz.

- Cyb, przebadałaś rytuały krwi w tę z i powrotem przed naszą ostatnią wycieczką do Kamienia
Pogan. Wiesz, że możemy to zrobić. -

Quinn potoczyła wzrokiem po zebranych. - My wiemy, że potrafimy to zrobić.

- Potrzebujemy zaklęcia i...

- Ja się tym zajmę. - Quinn wstała. - Pisanie pod presją czasu idzie mi najlepiej. Przygotujcie
wszystko i dajcie mi pięć minut - dodała, po czym weszła do domu.

- No cóż. - Cybil wypuściła powietrze. - W takim razie chyba tu i

teraz.

Przeczesywała ogród Cala w poszukiwaniu odpowiednich kwiatów i ziół i nie przerwała, kiedy
Gage przeciął trawnik i podszedł do niej. Stali razem skąpani światłem księżyca.

- Robisz bukiet?

- Świece, zioła, kwiaty, słowa, gesty. - Wzruszyła ramionami. -Może to tylko otoczka, może
głównie symbole, ale ja wierzę w symbole. Są oznaką szacunku, jeżeli nie czymś więcej. Za każdym
razem, gdy upuszcza się krew, kiedy się prosi wyższe moce o pomoc, powinno się to robić z
szacunkiem.

- Jesteś mądrą kobietą, Cybil.

- Wiem.

Złapał ją za ramię i przytrzymał, dopóki nie odwróciła się twarzą do niego.

- Jeśli ta magia zadziała, to dlatego, że byłaś na tyle mądra, aby wpaść na ten pomysł.

- A jeśli nie zadziała?

- To na pewno nie przez twój brak rozumu.

- Uwodzisz mnie, komplementując mój rozum?

- Nie. - Uśmiechnął się, przesunął palcem po jej policzku. - Uwiodę cię, odbierając ci rozum. Ale
mówię ci, że to, co wymyśliłaś, zadziała.

- Optymizm? W twoim wykonaniu?

- Nie tylko ty zgłębiałaś obrządki i rytuały. Kiedy stąd wyjeżdżam, spędzam wiele czasu, badając te
dziedziny. Niektóre z tych rzeczy to przedstawienia. Ale inne? To wiara, szacunek i prawda. Nasz

background image

rytuał zadziała, ponieważ w szóstkę to wszystko mamy. Zadziała, ponieważ nie chodzi tylko o moją
krew, O antyciała i naukę. Teraz są we mnie także twoje łzy. Czułem je. Więc cokolwiek przyniosłem
z powrotem, ty też w tym jesteś. Zbieraj swoje symbole i do dzieła.

Odszedł, a Cybil pozostała tam, gdzie stała, w świetle księżyca, z bukietem kwiatów w dłoni.
Zamknęła oczy. Zamknąć serce? Zapomnieć o nim? Nie, nie, nawet gdyby miała przeżyć tuzin żyć.

„Takie jest życie", powiedziała Ann Hawkins. Radość i ból. Pora zaakceptować, że będzie czuła
jedno i drugie.

Zapalili świece, rozsypali kwiaty i zioła w miejscu, w którym wcześniej upadł Gage. Na nich, w
środku kręgu, Quinn położyła zdjęcie, które im zrobiła. Cała szóstka połączona ze sobą - dłońmi lub
ramionami -

i wielki pies leżący z oddaniem u stóp Cala.

- Miły akcent - powiedziała Cybil i Quinn się uśmiechnęła.

- Tak pomyślałam. Użyłam prostych słów. Podaj dalej.

Cybil pierwsza wzięła kartkę i przeczytała.

- Dobra robota. - Podała ją Gage'owi i tak słowa przechodziły z ręki do ręki. - Wszyscy mają?

Gage wziął scyzoryk Cala i przesunął ostrzem po wnętrzu dłoni. Cal przejął od niego nóż, zrobił to
samo. Tak, jak poprzednio słowa i scyzoryk obiegły cały krąg.

Gdy ich dłonie się zacisnęły, a krew zmieszała, razem wypowiadali słowa zaklęcia.

- Brat do brata, brat do siostry, kochanek do kochanki. Życie do życia na wtedy, na teraz, na to, co
nastąpi. Przez wiarę, przez nadzieję, w prawdzie. Z krwią i łzami, by osłonić światło przed czernią.
Brat do brata, brat do siostry, kochanek do kochanki.

Pomimo że nie było wiatru, płomienie świec zadrżały i wystrzeliły w górę. Cal ukucnął.

- Przyjaciel do przyjaciela - powiedział, wziął łapę Kluska i zrobił płytkie nacięcie. Pies patrzył na
niego ciemnymi, ufnymi oczami, kiedy jego pan zacisnął swoją dłoń na ranie. - Wybacz, kolego. -
Wyprostował się, wzruszył ramionami. - Nie mogłem go wykluczyć.

- On jest członkiem zespołu. - Quinn pochyliła się i podniosła fotografię. - Nie czuję się inaczej,
ale myślę, że rytuał zadziałał.

- Ja też. - Layla ukucnęła, żeby pozbierać zioła i kwiaty.

- Wstawię je do wody. Po prostu... wydaje mi się, że tak trzeba.

- To był dobry dzień. - Fox ujął dłoń Layli i pocałował.

background image

- Mam jeszcze jedno pytanie. Kto chce tortu?

Ponieważ to było jedno z niewielu spokojnych miejsc, gdzie mogli się spotkać bez świadków, Gage i
Fox odwiedzili Cala w jego biurze w kręgielni. Czas uciekał. Gage niemal czuł, jak dni przepływają
im przez palce. Żadne z nich nie widziało Twisse'a, pod żadną postacią, od dnia, w którym Gage go
postrzelił, ale widzieli coraz więcej znaków.

Było coraz więcej ataków agresywnych zwierząt, a ich wzdęte ciała leżały na poboczach dróg.
Następowały niespodziewane przerwy w dostawie prądu i wybuchy elektryczności. Wydawało się,
że z każdym dniem ludzie stają się coraz bardziej drażliwi, wzrastała liczba wypadków.

A sny stały się conocną plagą.

- Prababcia z kuzynką przeprowadzają się dziś do moich rodziców -powiedział Cal. - Wczoraj ktoś
rzucił kamieniem w okno sąsiadki babci. Próbuję ich wszystkich przekonać, żeby pojechali na farmę,
Fox. Im więcej, tym lepiej. Tak naprawdę, przy tym, co się obecnie dzieje, powinniśmy wkrótce
zacząć przeprowadzać chętnych na farmę. Wiem, że to wcześniej, niż myśleliśmy, ale...

- Są gotowi. Moja mama i tata, brat z rodziną, siostra i jej facet. - Fox potarł kark. - Wczoraj
wieczorem pokłóciłem się przez telefon z Sage -dodał, mówiąc o starszej siostrze. - Zaczęła mówić,
że chce tu wrócić, żeby pomóc. Zostanie jednak w Seattle. Wściekła się na mnie, ale zostanie. Jako
koronny argument wykorzystałem fakt, że Paula jest w ciąży.

- Bardzo dobrze. Już wystarczająco dużo osób z twojej rodziny jest zaangażowanych w tę sprawę.
Moje siostry też nie przyjadą. Ludzie codziennie wyjeżdżają z miasta, kilka osób tu, kilka tam.

- Wpadłem wczoraj do kwiaciarni - powiedział Fox. - Amy powiedziała mi, że zamyka pod koniec
tygodnia i jedzie na kilka tygodni na wakacje do Maine. W kancelarii trzech klientów odwołało
spotkania zaplanowane na przyszły tydzień. Chyba po prostu zamknę biuro, dopóki to wszystko się
nie skończy.

- Dowiedz się, czy twoja rodzina potrzebuje czegokolwiek na farmie. Prowiantu, namiotów, nie
wiem.

- Pojadę tam później, to trochę im pomogę.

- Pojechać z tobą? - zapytał Gage.

- Nie, dzięki, poradzę sobie. Ale mogę późno wrócić do Cala, jeśli tam dzisiaj śpimy, więc
chciałbym, żeby któryś z was upewnił się, że Layla nie będzie sama i że tam dotrze bezpiecznie.

- Nie ma problemu. Ktoś w ogóle sypia? - zapytał Cal, a Gage tylko się roześmiał. - Tak, ja też. -
Cal szturchnął heliotrop leżący na biurku. -Wyjąłem go z sejfu dziś rano. Myślałem, że może jeżeli
usiądę i będę się w niego wpatrywał, to coś się wydarzy.

- Tak wiele się dzieje. - Fox wstał i zaczął krążyć po pokoju. - Czuję to, a wy? Jesteśmy na samym
skraju, a nie możemy ruszyć dalej. Wygląda na to, że mamy wszystkie części układanki, poza tym

background image

jednym. - Wziął do ręki kamień. - Poza tym jednym. Mamy go, ale nie wiemy, jak, do cholery, go
użyć.

- Może bardziej nam potrzebna haubica niż kawałek skały.

Fox posłał Gage'owi półuśmiech.

- Doszedłem do etapu, na którym haubica wcale nie brzmi tak źle. Ale to ten kawałek wykończy
sukinsyna. Dziewczyny od świtu do nocy szukają odpowiedzi na temat tego kamienia. Ale...

- Nie możemy ruszyć dalej - dokończył Cal.

- Cybil i ja próbowaliśmy połączenia, ale albo mamy jakieś bzdurne wizje, albo nic nie widzimy.
Ten sukinsyn pracuje dwadzieścia cztery godziny na dobę, żeby nas zablokować.

- Tak, a Quinn pracuje dwadzieścia cztery na dobę, żeby tę blokadę obejść. Paranormalne kwestie
to jej działka - powiedział Cal, wzruszając ramionami. - A na razie musimy robić, co w naszej mocy,
żeby chronić siebie i miasto i wykombinować, w jaki sposób mamy użyć broni, którą posiadamy.

- Jeśli nie uda się nam tego odkryć... - zaczął Gage. Fox przewrócił oczami.

- A oto nasza Polyanna z penisem.

- Jeśli nie uda się nam tego odkryć - powtórzył Gage -jeżeli będziemy wiedzieli, że przegrywamy,
czy jest jakiś sposób, żeby pozbyć się kobiet? Wywieźć je dokądś? Wiem, że obaj o tym myśleliście.

Fox opadł na krzesło.

-Tak.

- Zastanawiałem się nad tym - przyznał Cal. - Nawet, gdyby udało się nam je przekonać - a nie
sądzę, żeby to było możliwe - nie wiem, jak mogłyby wyjechać, skoro wszyscy musimy się stawić
pod Kamieniem Pogan.

- Nie podoba mi się to. - Fox zacisnął szczęki. - Ale tak musi być. W środku Hawkins Wood, w
ciemności. Wolałbym nie mieć tej pewności, że

to musi się stać właśnie tam i że one muszą pójść z nami. Ale ją mam. Dlatego nie możemy zacząć
przegrywać, to wszystko.

Gage musiał przyznać, że było mu łatwiej, kiedy walczyli tylko we trzech. Kochał swoich przyjaciół
i gdyby któryś z nich zginął, część jego samego odeszłaby razem z nim. Ale byli w tym od samego
początku razem. Od pierwszej minuty, pomyślał schodząc po schodach.

Było też łatwiej, gdy kobiety dopiero co się pojawiły. Kiedy tak naprawdę niewiele dla niego
znaczyły, zanim zobaczył, jak bardzo Quinn pasuje do Cała i jak rozświetla się twarz Foxa na widok
Layli.

background image

Było łatwiej, zanim pozwolił sobie na uczucia wobec Cybil, bo, do cholery, one istniały. Poplątane,
irytujące, nieprawdopodobne uczucia wobec Cybil. Uczucia, które kazały mu się zastanawiać, które
wywoływały poplątane, irytujące, nieprawdopodobne myśli.

Gage nie chciał żadnego związku. Był pewny jak diabli, że nie potrzebuje długotrwałego związku. I,
na Boga, na pewno nie chciał długotrwałego związku wymagającego planów i obietnic. Chciał
przychodzić i odchodzić, kiedy mu się podobało, zawsze tak robił. Poza każdą siódemką. No i
dobrze.

Nie zadziera się z demonem.

Dlatego wspomniane uczucia i myśli będą musiały znaleźć innego kretyna, którego... zainfekują,
postanowił.

- Gage.

Zatrzymał się na widok ojca, który stał na dole przy schodach. Wspaniale, pomyślał, kolejne urocze
spotkanie rozjaśni mu dzień.

- Wiem, powiedziałem, że nie będę wchodził ci w drogę, kiedy przyjdziesz do Cala. I nie będę.

- Właśnie na niej stoisz.

Bill cofnął się o krok, otarł dłonie o nogawki roboczych spodni.

- Chciałem tylko cię zapytać... Nie chciałem wchodzić ci w drogę, ale chciałem zapytać...

-O co?

- Jim Hawkins powiedział mi, że niektórzy mieszkańcy przeprowadzają się na farmę O'Dellów.
Pomyślałem,że może mógłbym pomóc. Przewozić ludzi, jedzenie czy coś takiego.

Gage pamiętał, że ojciec spędzał każdą siódemkę pijany w sztok w mieszkaniu na górze.

- To zależy od Briana i Joanne.

- Tak. Dobrze.

- Dlaczego? - chciał wiedzieć Gage, kiedy Bill zaczął się wycofywać.

- Dlaczego po prostu nie wyjedziesz?

- To także moje miasto. Nigdy wcześniej nie zrobiłem nic, żeby pomóc. Nigdy nie zastanawiałem
się nad tym, co robicie. Ale wiedziałem. Nikt nie mógłby być aż tak pijany, żeby nie wiedzieć.

- Na pewno przyda im się pomoc na farmie.

background image

- Dobrze. Gage. - Bill skrzywił się i przesunął dłońmi po twarzy. -Powinienem ci powiedzieć, mam
sny. Przez ostatnich kilka nocy. Jakbym nie spał, ale śpię, jakbym się budził, bo słyszę twoją mamę w
kuchni. Ona tam jest, taka prawdziwa. Stoi przy kuchence i gotuje kolację. Kotlety wieprzowe, puree
z ziemniaków i ten mały groszek, który zawsze lubiłem, tak jak ona go robiła. A ona...

- Mów dalej.

- Mówi do mnie, uśmiecha się. Ona to miała uśmiech, moja Cathy. Mówi: „Hej, Bill, kolacja już
prawie gotowa". Podchodzę do niej, jak zawsze robiłem, obejmuję ją od tyłu i całuję, a ona się
śmieje i próbuje wyrwać. Czuję jej zapach, we śnie, czuję smak...

Wyciągnął bandankę i otarł oczy.

- Ona mówi mi, jak zawsze, żebym natychmiast przestał albo dostanę spaloną kolację. Potem pyta:
„A może byś się napił, Bill? Może zrobisz sobie dobrego drinka przed kolacją?". I widzę, że na
blacie stoi butelka, a Cathy nalewa mi whisky do szklanki i wyciąga ją w moją stronę. Ona nigdy tego
nie robiła, twoja mama, nigdy w życiu. I nigdy nie patrzyła na mnie w ten sposób, jak w tym śnie,
takimi zimnymi, złymi oczami. Muszę usiąść na chwilę.

Bill opadł na stopień i otarł pot, który perlił mu się na czole.

- Budzę się cały mokry i czuję zapach whisky, którą mi podawała. Nie czuję już zapachu Cathy,
tylko whisky. Wczoraj w nocy, kiedy się obudziłem, poszedłem do kuchni, żeby napić się czegoś
zimnego, bo gardło miałem suche jak wiór. A na blacie stała butelka. Na samym środku. Przysięgam
na Boga, stała tam, a ja nie kupowałem alkoholu. -Teraz drżały mu ręce, pot perlił się także nad górną
wargą. - Chciałem ją wziąć, żeby wylać whisky do zlewu. Modliłem się do Boga, żebym ją wylał,
ale blat był pusty. Chyba wariuję. Wiem, że zwariuję, jeśli jeszcze raz wezmę w rękę butelkę whisky
i na pewno nie wyleję jej do zlewu.

- Nie wariujesz. - Kolejny rodzaj tortury, pomyślał Gage. Sukinsyn niczego nie przeoczył. - Czy
kiedykolwiek wcześniej miewałeś takie sny?

- Może, kilka razy w przeciągu wielu lat. Trudno powiedzieć, bo wtedy nie wylewałem zawartości
butelek do zlewu. - Bill westchnął. - Ale

może kilka razy, mniej więcej o tej porze roku. Blisko czasu, który, jak mówił Jim, nazywacie
siódemką.

- On się z nami bawi. Bawi się z tobą. Jedź na farmę, pomóż tamtym.

- Tak zrobię. - Bill wstał. - Cokolwiek to jest, nie ma prawa wykorzystywać twojej mamy w ten
sposób.

- Nie, nie ma.

Bill ruszył przed siebie, a Gage zaklął pod nosem.

background image

- Poczekaj. Nie mogę zapomnieć i nie wiem, czy kiedykolwiek będę umiał ci wybaczyć. Ale wiem,
że ją kochałeś. Wiem, że taka jest prawda i przykro mi, że ją straciłeś.

Coś zabłysło w oczach Billa, coś, co Gage niechętnie rozpoznał jako wdzięczność.

- Ty też ją straciłeś. Nigdy przez te wszystkie lata nie pozwoliłem sobie o tym myśleć. Ty także ją
straciłeś i mnie razem z nią. Będę dźwigał ten ciężar do końca życia. Ale dzisiaj się nie napiję.

Gage ruszył prosto do domu dziewczyn, wszedł do środka i po schodach na górę. Kiedy tam dotarł,
Quinn wyszła ze swojej sypialni, owinięta tylko w ręcznik.

- Och. Cóż. Cześć, Gage.

- Gdzie jest Cybil?

Quinn podciągnęła ręcznik trochę wyżej.

- Pewnie bierze prysznic albo się ubiera. Byłyśmy w siłowni. Ja właśnie miałam... nieważne.

Gage przyjrzał się jej uważnie. Miała zarumienione policzki, a jej oczy błyszczały mocniej niż
zwykle.

- Coś się stało?

- Stało? Nie. Wszystko w porządku. Świetnie. Kciuki do góry. Ja, ach, lepiej pójdę się ubrać.

-I spakować.

- Słucham?

- Spakuj to, co ci potrzebne - powtórzył, gdy Quinn nadal stała, marszcząc brwi; z włosów kapała
jej woda. - Przy trzech kobietach będziemy musieli obrócić kilka razy. Cal i Fox mogą przyjechać
później po resztę rzeczy. Nie ma sensu, żebyście tu siedziały. A tak przy okazji, czy którakolwiek z
was kiedykolwiek pomyślała o zamykaniu drzwi na klucz? W mieście robi się niebezpiecznie.
Możemy wszyscy mieszkać u Cala, zanim to się skończy.

- Teraz ty podejmujesz decyzje za wszystkich zainteresowanych? -zapytała Cybil zza jego pleców.

Gage odwrócił się. Cybil, już w pełni ubrana, opierała się o drzwi. -

Tak.

- To dosyć aroganckie, łagodnie mówiąc. Ale wyjątkowo się z tobą zgadzam. - Popatrzyła na
Quinn. -W tej chwili posiadanie trzech baz jest niepraktyczne. Musimy się zjednoczyć. Jesteśmy zbyt
rozproszeni,nawet przy założeniu, że ten dom stanowi strefę bezpieczeństwa.

- A czy ja coś mówię? - Quinn znowu poprawiła ręcznik. - Layla jest w butiku z ojcem Foxa, ale

background image

Cyb i ja możemy spakować jej kilka rzeczy.

Cybil nie odrywała wzroku od Quinn.

- Byłoby dobrze, gdybyś mógł tam teraz pojechać, Gage, powiedzieć jej. I tak pakowanie
wszystkich papierów zajmie nam chwilę. Potem mógłbyś pożyczyć furgonetkę Cala i
przewieźlibyśmy pierwszą partię.

Gage wiedział, kiedy ktoś chciał go spławić. Cybil chciała, żeby zniknął, przynajmniej na chwilę.

- W takim razie zbierajcie się. A u Cala spróbujemy jeszcze raz połączenia.

- Dobrze.

- Wracam za dwadzieścia minut, więc lepiej się pośpieszcie.

Cybil go zignorowała. Stała w swoich drzwiach, a Quinn w swoich i patrzyły na siebie, dopóki nie
usłyszały trzaśnięcia drzwi frontowych.

- Co się dzieje, Q?

- Jestem w ciąży. Cholera, Cyb, jestem w ciąży. - Łzy lśniły w jej oczach, nawet kiedy zaczęła
poruszać rękami i nogami w tańcu radości. -Wpadłam, zaliczyłam gola, jestem przy nadziei. Cholera!

Cybil przecięła korytarz i wzięła przyjaciółkę w objęcia.

- Nie spodziewałam się, że będę się spodziewała. To znaczy, nie staraliśmy się o dziecko. Przy tym
wszystkim, co się dzieje, przy planowaniu ślubu. Oboje uznaliśmy, że potem.

- Kiedy to się stało?

- Niedawno. - Quinn odsunęła się, otarła ręcznikiem twarz i naga odwróciła się, żeby poszukać
ubrania. - Nawet jeszcze nie spóźnia mi się okres, ale przez ostatnich kilka dni czułam się... inaczej.
Miałam jakieś przeczucie i pomyślałam: nie, to niemożliwe, ale nie mogłam się go pozbyć. Dlatego
kupiłam... no dobra, pięć, kupiłam pięć testów ciążowych, bo zaczęłam trochę wariować. W aptece
w sąsiednim miasteczku -roześmiała się - Wiesz, jak to jest w małych miejscowościach.

- Tak, wiem.

- Zużyłam tylko trzy, przeszłam od szaleństwa do obsesji. Właśnie przed chwilą zrobiłam trzy testy.
Za każdym razem wynik był ten sam. Pewnie to dopiero kilka tygodni albo nawet mniej, ale... -
Spuściła wzrok na swój brzuch. - Kurczę, ono tam jest.

- Nie powiedziałaś Calowi.

- Nie chciałam mu mówić, dopóki się nie upewniłam. Będzie szczęśliwy, ale też zacznie się
martwić. -Wciągnęła rybaczki. - Będzie się martwił z powodu tego, co nadchodzi, co będziemy

background image

musieli zrobić, a ja jestem, cóż, przy nadziei.

- A jak ty się z tym czujesz?

- Przerażona, opiekuńcza. I wiem, że nic nigdy nie będzie tak, jak być powinno, ani dla nas, ani dla
tego dziecka, jeśli nie położymy kres temu wszystkiemu. Jeśli nie doprowadzimy sprawy do końca, w
czym i ja muszę wziąć udział. Sądzę, że musimy wierzyć, że to - położyła rękę na brzuchu - jest
znakiem nadziei.

- Kocham cię, Q.

- Och Boże, Cyb. - Quinn znowu padła przyjaciółce w ramiona. -Tak się cieszę, że tu jesteś. Wiem,
że najpierw powinnam powiedzieć Calowi, ale...

- On zrozumie. Sam ma braci. - Cybil delikatnie odgarnęła wilgotne włosy Quinn. - Przejdziemy
przez to, Q, a ty i Cal będziecie cudownymi rodzicami.

- Przejdziemy. Jedno i drugie. - Quinn odetchnęła głośno. - Kurczę. Wiesz co, może załatwię
Wielkiego Złego Sukinsyna hormonalną huśtawką nastrojów. To może go wykończyć.

Cybil roześmiała się.

- To może.

Po powrocie Gage'a razem zapakowali furgonetkę Cala.

- Będę potrzebowała mojego samochodu - powiedziała Ouinn - więc wezmę trochę rzeczy do
siebie i pojadę po Laylę. Tylko najpierw muszę wpaść do Cala - zerknęła na Cybil - więc to może
chwilę potrwać.

- Nie śpiesz się. Rozpakujemy samochód, porozkładamy sprzęt. Cóż... do zobaczenia.

Quinn uściskała mocno Cybil, po czym zaskoczyła Gage'a, gdy jego także chwyciła w objęcia.

- Na razie.

Gage wsiadł do furgonetki, włączył silnik, po czym siedział, bębniąc palcami o kierownicę.

- Co się dzieje z Quinn?

-Nic.

- Wydaje się trochę zdenerwowana.

- Wszyscy jesteśmy trochę nerwowi, dlatego zgodziłam się z tobą, że od teraz powinniśmy
mieszkać w jednym miejscu.

background image

- Nie w taki sposób zdenerwowana. - Gage odwrócił się i popatrzył Cybil w oczy. - Czy ona jest w
ciąży?

- Czyż nie jesteś zbyt przenikliwy? Tak, jest w ciąży i mówi ę ci to tylko dlatego, że właśnie
pojechała powiedzieć Calowi.

Gage przetarł rękami twarz.

- Chryste.

- Możesz patrzeć na to jak na szklankę, która jest do połowy pusta -jak najwidoczniej patrzysz.
Albo do połowy pełna: Ja osobiście widzę

szklankę, z której się przelewa. To dobra, silna, pełna mocy, pozytywna wiadomość, Gage.

- Może dla zwykłych ludzi i w normalnych okolicznościach. Ale spróbuj spojrzeć na to z punktu
widzenia Cala. Chciałabyś, żeby kobieta, którą kochasz, która nosi twoje dziecko, ryzykowała życie
swoje i malucha? Czy nie wolałabyś, żeby była tysiące kilometrów stąd?

- Tysiące kilometrów stąd. Myślisz, że nie wiem, jak on będzie się czuł? Kocham ją bezgranicznie.
Ale wiem, że nie może się znaleźć tysiące kilometrów stąd. Dlatego zamierzam widzieć w tym - tak
samo jak Quinn

- znak nadziei. Wiedzieliśmy, że to się stanie albo że może się wydarzyć. Widzieliśmy to.
Widzieliśmy ją i Cala razem, żywych, a Quinn była w ciąży. Wierzę, że tak właśnie będzie. Muszę
wierzyć.

- Widzieliśmy też jej śmierć.

- Proszę, nie. - Cybil, czując mdłości, zamknęła oczy. - Wiem, że musimy przygotować się na
najgorsze, ale proszę, nie. Nie dzisiaj.

Gage ruszył i pozwolił Cybil milczeć przez kilka następnych minut.

- Fox i tak za kilka dni zamyka biuro. Jeśli Layla chce dalej odnawiać...

- Będzie chciała. To też pozytywne działanie.

- Będzie mógł z nią jeździć, popracować trochę ze swoim ojcem.

Oni, Cal z ojcem i ja będziemy mieli oko na miasto. Nie ma powodu, żeby Quinn - ani ty, skoro już o
tym mówimy - żebyście wracały do Hollow, zanim to wszystko się skończy.

- Może masz rację. - Rozsądny kompromis, pomyślała. A to niespodzianka.

- Mój stary ma sny... - zaczął Gage i opowiedział jej o wszystkim.

background image

- Demon karmi się strachem, słabością. - Cybil zacisnęła na chwilę dłoń na jego ręce. - Dobrze, że
ci o tym powiedział. Kolejne pozytywne wydarzenie, Gage, bez względu na to, co o nim myślisz.
Czujesz to już w mieście, prawda? Powietrze jest jakby naładowane elektrycznością.

-Będzie gorzej. Ludzie, którzy mieli przyjechać do Hollow w interesach lub z jakiegokolwiek innego
powodu, nagle zmienią zdanie. Inni, którzy planowali przejechać tędy w drodze dokądś indziej,
wybiorą inną trasę. Niektórzy mieszkańcy spakują się i wyjadą na kilka tygodni. Inni, którzy zostaną,
zabunkrują się jak ludzie oczekujący huraganu.

Jadąc, Gage obserwował uważnie obie strony drogi w poszukiwaniu jakiegokolwiek śladu. Czarnego
psa, chłopca.

- Ludzie, którzy będę chcieli uciec po siódmym lipca, nie będą mogli znaleźć drogi wyjazdowej z
miasta. Zaczną jeździć w kółko, przerażeni i zdezorientowani. Jeśli będą próbowali zadzwonić po
pomoc, nie uzyskają połączenia.

Skręcił w podjazd Cala.

- W powietrzu czuje się spaleniznę, jeszcze zanim wybuchł pożar. A gdy już wybuchnie, nikt nie
będzie bezpieczny.

- Tym razem będą. Niektórzy na farmie Foxa. A kiedy już położymy temu kres, w powietrzu nie
będzie się czuło spalenizny. I nie wybuchnie pożar.

Gage otworzył drzwiczki, po czym popatrzył na Cybil.

- Zaniesiemy te rzeczy do środka. Potem... - Złapał ją za rękę i szarpnął, kiedy otwierała drzwi po
swojej stronie. - Zostań w samochodzie.

- Słucham? Co się stało? O mój Boże.

Podążyła za jego spojrzeniem i zobaczyła to, co wiło się i pełzało po werandzie Cala.

- Żmije - powiedział Gage. - Z tuzin albo więcej.

- Jadowite. Ile ich jest! Tak, wolę zostać w aucie. - Wyciągnęła swoją dwudziestkędwójkę i
potrząsnęła głową. - Nie sądzę, żebyśmy trafili je z tej odległości, zwłaszcza z tego.

Gage sięgnął pod siedzenie i wyjął lugera.

- Tym by się udało, ale nie stąd. I cholera, Cal skopałby mi tyłek, gdybym przestrzelił mu dom.
Mam lepszy pomysł. Zostań tutaj. Jeśli mnie ukąszą, tylko się wkurzę. Jak ugryzą ciebie, padniesz jak
kawka - w najlepszym wypadku.

- Celny argument. Co to za lepszy pomysł?

- Najpierw wymiana. - Wręczył jej lugera, a wziął jej pistolet. - Użyj go, jeśli zobaczysz jeszcze

background image

jakieś atrakcje.

Cybil zważyła broń w dłoni, próbując ją wyczuć, a Gage wysiadł z samochodu. Nie miała innego
wyboru, niż mu zaufać, więc patrzyła na żmije i próbowała sobie przypomnieć, co wiedziała o tym
konkretnym gatunku.

Żmije miedzianki. Jadowite, tak, ale ich ukąszenia rzadko bywały śmiertelne. Jednak kilka tuzinów
ugryzień mogło zabić. Zazwyczaj wolały kamieniste wzgórza i nie były specjalnie agresywne.
Oczywiście o ile nie zainfekował ich demon.

Te zaatakują. Cybil nie miała co do tego wątpliwości.

Jakby na sygnał kilka żmij uniosło trójkątne głowy, kiedy Gage wyszedł zza domu z łopatą w dłoni.

Łopata? - pomyślała Cybil. Facet miał pistolet i postanowił użyć łopaty, żeby zniszczyć pieprzone
gniazdo żmij. Cybil zaczęła opuszczać szybę, żeby wykrzyczeć mu swoją opinię o takim szarżowaniu,
ale Gage już wbiegł po schodach prosto w pełzające kłębowisko.

To było ohydne. Cybil zawsze uważała, że ma mocny żołądek, ale teraz wszystko się w nim
przewracało, kiedy Gage rąbał, uderzał i ciął. Nie potrafiła zliczyć, ile razy żmije go zaatakowały i
wiedziała, że pomimo daru samoleczenia czuł przeszywający ból, gdy kły wbijały mu się w ciało.

Kiedy skończył, Cybil przełknęła z trudem i wysiadła z auta. Gage popatrzył na nią; jego twarz lśniła
od potu.

- Już po wszystkim. Posprzątam tu i je zakopię.

- Pomogę ci.

- Poradzę sobie. Jesteś lekko zielona.

Cybil przetarła dłonią czoło.

- Muszę przyznać z zakłopotaniem, że tak się czuję. To było... Nic ci nie jest?

- Ukąsiły mnie kilka razy, ale to nic poważnego.

- Dzięki Bogu, że dotarliśmy tu przed Laylą. Mogę ci pomóc. Przyniosę drugą łopatę.

- Cybil, naprawdę to przydałaby mi się kawa. Cybil wahała się przez chwilę, po czym przyjęła
jego ofertę.

- Dobrze.

Nie uważała, że powinna się wstydzić, dlatego że odwróciła wzrok, wchodząc do domu. Po co
miałaby patrzeć, skoro nie musiała? W kuchni napiła się zimnej wody i spryskała twarz, żeby się
trochę uspokoić.

background image

Zaparzyła kawę i przyniosła kubek Gage'owi, który kopał na skraju lasu dół.

- Ten trawnik zamienia się w cmentarzysko szalonych zwierząt -zauważyła. - Najpierw Pistolet, a
teraz oddział żmij. Zrób sobie przerwę. Mogę kopać. Naprawdę.

Gage podał jej łopatę i wziął kubek.

- To raczej psikus.

-Co?

- To. Raczej skromne przedstawienie. Bardziej kuksaniec w żebra.

- Nie mogę przestać się śmiać. Ale tak, rozumiem, co masz na myśli. Mały parapsychologiczny
figiel.

- Podczas siódemki wypełza dużo węży. Ludzie znajdują je w domach, piwnicach, szafach. Nawet
w samochodach, jeśli są na tyle głupi, żeby nie zamykać okien. Szczury też.

- Cudownie. Wiem, mam notatki. - Skóra Cybil lśniła od wysiłku i letniego słońca. - Wystarczająco
głęboki?

- Tak, wystarczy. Wracaj do domu.

Zerknęła w stronę dwóch wiader i pomyślała o tym, co Gage wrzucił do środka.

- Zobaczę gorsze rzeczy niż to. Żadnej taryfy ulgowej dla delikatnej kobietki.

- Twój wybór.

Kiedy Gage rzucił do dołu zawartość wiader - a Cybil czuła, jak wszystko jej podchodzi do gardła -
mogła mieć tylko nadzieję, że nie będzie musiała oglądać dużo gorszych widoków.

- Wymyję je. - Wzięła puste wiadra. - I wyszoruję werandę, zanim ty tu skończysz.

- Cybil - rzucił, kiedy odchodziła - nie uważam cię za delikatną kobietkę.

Za silną, dodał w myślach, rzucając pierwszą łopatę ziemi. Zrównoważoną. Taką kobietę, której
mężczyzna może być pewny, że będzie przy nim trwała, na dobre i złe.

Kiedy skończył, obszedł dom dookoła i stanął jak wryty na widok Cybil szorującej na kolanach
podłogę ganku.

- Okej, tak też o tobie nie myślałem.

Cybil zdmuchnęła włosy z oczu i popatrzyła na niego.

- Czyli jak?

background image

- Jako o kobiecie ze szczotką ryżową w dłoni.

- Wolę płacić komuś innemu za tę robotę, ale szorowałam już podłogi. Jednak muszę przyznać, że
pierwszy raz sprzątam wężowe flaki. To nie jest przyjemne żonine zadanie.

Gage wszedł po schodach, oparł się o barierkę poza zasięgiem wody i mydła.

- A jakie są przyjemne, żonine zadania?

- Gotowanie dobrego obiadu, kiedy najdzie cię na to ochota, układanie kwiatów, artystyczne
nakrywanie stołu. Nie mam więcej pomysłów, to krótka lista. - Czując pot spływający po plecach,
przysiadła na piętach. - Och, i dokonywanie rezerwacji.

- Na kolację?

- Na cokolwiek. - Wstała i złapała za wiadro, ale Gage przykrył jej dłoń swoją. - Muszę to wylać,
a potem zmyć tu szlauchem.

- Ja się tym zajmę.

Cybil z uśmiechem przekrzywiła głowę.

- Nieprzyjemne męskie zadanie?

- Można tak powiedzieć.

- W takim razie proszę bardzo. Umyję się i rozpakujemy samochód.

Pracowali szybko, ramię w ramię. Kolejna nowość, pomyślał Gage.

Nie pamiętał, żeby kiedykolwiek pracował razem z kobietą. Nie przychodził mu do głowy ani jeden
rozsądny powód, dla którego wspólne sprzątanie po kłębowisku żmij miałoby wywoływać w nim te
poplątane uczucia i myśli.

- Co chcesz robić, kiedy to się skończy? - zapytał, myjąc ręce w zlewozmywaku.

- Co chcę robić, kiedy to się skończy? - powtórzyła z namysłem, nalewając mu drugi kubek kawy. -
Spać przez jakichś dwanaście godzin, na cudownym łóżku, w pościeli z jedwabiu, a potem dostać
śniadanie do łóżka, razem z wazonem mimozy.

- Doskonały wybór, ale miałem na myśli, czego naprawdę chcesz?

- Ach, takie bardziej filozoficzne, wszechogarniające „chcę". - Nalała soku grejpfrutowego i piwa
imbirowego do szklanki z lodem, potrząsnęła nią, po czym wypiła długi łyk. - Zrobić sobie w końcu
przerwę. Od pracy, od stresu, od tego miasta - nie żebym miała coś przeciwko niemu. Po prostu
świąteczna przerwa od wszystkiego. Potem chcę tu wrócić i pomóc Quinn i Layli przy urządzaniu ich
ślubów, a teraz także Q przy dziecku. Chcę znowu zobaczyć Hawkins Hollow. Chcę poczuć

background image

satysfakcję na widok tego miasta bez groźby, która nad nim wisiała i wiedzieć, że mam w tym swój
udział. Chcę wrócić na trochę do Nowego Jorku, a potem do

pracy, dokądkolwiek mnie zawiedzie. Chcę zobaczyć znowu ciebie. Zaskoczony?

Gage zdał sobie sprawę, że wszystko w niej go zaskakiwało.

- Pomyślałem, że może razem prześpimy te dwanaście godzin i zjemy śniadanie w łóżku. Gdzieś
indziej niż tutaj.

- Czy to propozycja?

- Na to wygląda.

- Przyjmuję.

- Tak po prostu?

- Życie jest krótkie albo długie, Gage. Kto to, do diabła, wie. Dlatego tak, tak po prostu.

Gage wyciągnął rękę i dotknął policzka Cybil.

- Dokąd chcesz pojechać?

- Zaskocz mnie. - Przykryła jego dłoń swoją.

- A co byś powiedziała na... - Przerwał na dźwięk otwieranych drzwi wejściowych. - Nieważne -
powiedział. - Zaskoczę cię.

Layla weszła do jadalni, która właśnie podlegała procesowi zamiany w główną bazę dowodzenia.
Stół uginał się pod laptopami, stertami teczek, wykresów i map. W kącie stała biała tablica, a Cal
klęczał na podłodze i podłączał drukarkę.

- Fox mówił, że zjadł na farmie, więc chyba zaczniemy bez niego, to znaczy Gage i Cybil powinni
zacząć bez niego. On może wrócić dopiero za kilka godzin. Nie przekazałam mu nowin. -
Uśmiechnęła się promiennie do Quinn. - Kilka razy musiałam ugryźć się w język, ale uznałam, że
będziecie chcieli osobiście powiedzieć mu o dziecku.

- Myślę, że ktoś powinien jeszcze kilka razy mnie to powtórzyć.

- A może po prostu zacznę cię nazywać tatuśkiem? - zaproponowała Quinn.

Cal zaśmiał się jak ktoś na wpół szczęśliwy, a na wpół przerażony sytuacją.

- Kurczę. - Podszedł do Quinn, która segregowała teczki. - Kurczę. -Wziął ją za rękę i oboje
wpatrzyli się w siebie bez słów, więc Layla dyskretnie wymknęła się z pokoju.

background image

- Pławią się w szczęściu - powiedziała Gage'owi i Cybil w kuchni.

- Mają do tego pełne prawo. - Cybil zamknęła szafkę, oparła ręce na biodrach i przesunęła
wzrokiem dookoła. - Chyba to będzie musiało

wystarczyć. Schowałam do lodówki wszystko, co mogłoby się popsuć, i jakoś będziemy musieli
przeżyć z tym, co wysypuje się z szafek.

- Jutro przywiozę resztę z mieszkania Foxa - powiedziała Layla. -Mogę zrobić coś jeszcze?

- Zagrać o pokój gościnny. - Gage wyjął monetę z kieszeni. -Przegrany dostaje połówkę w
gabinecie.

- Och. - Layla zmarszczyła brwi. - Powinnam zachować się jak dama i powiedzieć, że ty już tam
spałeś, ale spędziłam noc na tej połówce. Orzeł. Nie... reszka.

- Zdecyduj się, kotku.

Layla przycisnęła pięści do głowy i mocno zaciskając powieki, zakręciła biodrami. Gage widywał
ludzi wykonujących dziwniejsze rytuały na szczęście.

- Reszka.

Gage podrzucił monetę, złapał i położył odwróconą na grzbiecie

dłoni.

- Pierwszy wybór najlepszy. Layla westchnęła na widok orła.

- No trudno. Fox nie wróci prędko, więc...

- Spróbujemy połączenia, jak tylko da się wejść do jadalni. - Cybil wyjrzała przez okno. - Chyba
zostaniemy w domu. Zaczyna padać.

- Poza tym, węże. No dobrze, dosyć tych chwil rozkoszy. - Layla poszła do jadalni, żeby pomóc
sprzątać.

- Bierzecie duży ciężar na swoje barki. - Fox stał z ojcem na tylnej werandzie domu na farmie i
patrzył na równy, ulewny deszcz.

- Byłem w Woodstock, dzieciaku. Damy sobie radę. Na polu w oddali stało już kilka namiotów.
Fox z ojcem, bratem Ridge'em i Billem Turnerem ustawili drewnianą platformę, nad którą rozwiesili
na palach brezentową płachtę, żeby mogła służyć jako kuchnia polowa.

To nie wyglądało dziwacznie, pomyślał Fox, ale szereg jaskrawoniebieskich przenośnych toalet na
skraju pola stanowił dziwny widok.

background image

Fox wiedział, że rodzice poradzą sobie z tym wszystkim bez trudu. Zawsze tak było.

- Bill zamontuje kilka pryszniców - ciągnął Brian, poprawiając daszek bejsbolówki. Miał na sobie
stare buty robocze i przedpotopowe levisy. - Zręczny facet.

- Tak.

- To nie będzie nic specjalnego, ale wystarczą na tydzień lub dwa i odciążą grafik korzystania z
łazienek w domu, który zamierzamy ułożyć razem z twoją mamą i Sparrow.

- Nie pozwólcie, żeby ludzie chodzili po domu gdzie im się żywnie podoba. - Fox popatrzył w
łagodne oczy ojca. - Proszę cię, tato, znam was. Nie wszyscy są uczciwi i godni zaufania.

- Chcesz powiedzieć, że bywają nieuczciwi ludzie, którzy nie zajmują się polityką? - Brian uniósł
wysoko brwi.

- Zaraz mi powiesz, że Święty Mikołaj nie istnieje.

- Chociaż zamykajcie na noc drzwi na klucz. Przynajmniej na razie.

Brian chrząknął niezobowiązująco.

- Jim spodziewa się, że pierwsi ludzie zaczną się zjeżdżać w ciągu kilku następnych dni.

Fox się poddał. Rodzice zrobią to, co będą chcieli.

- Był w stanie podać ci chociaż przybliżoną liczbę?

- Kilka setek. Ludzie go słuchają. Może więcej.

- Pomogę, na ile tylko będę mógł.

- Nie martw się tym. My się nimi zajmiemy. Ty rób to, co musisz i, do diabła, uważaj na siebie.
Jesteś moim jedynym najstarszym synem.

- To prawda. - Fox odwrócił się, żeby uściskać ojca.

- Do zobaczenia.

W miękkim, letnim deszczu pobiegł do furgonetki. Gorący prysznic, suche ubranie, piwo, pomyślał.
W takiej kolejności. A jeszcze lepiej, może uda mu się namówić Laylę, żeby wzięła prysznic razem z
nim. Zapalił silnik i objechał samochód brata, żeby wydostać się na drogę.

Miał nadzieję, że Gage i Cybil mieli trochę szczęścia albo teraz mają, jeśli właśnie dokonują
połączenia. Miasto zaczęło... pulsować. Czuł to. Na ulicach pojawiły się cienie, które nie miały nic
wspólnego z letnim deszczem ani wilgotnymi, przygnębiającymi wieczorami. Jeszcze tylko kilka
odpowiedzi, pomyślał, parę elementów układanki, tylko tyle było im potrzebne.

background image

We wstecznym lusterku zobaczył daleko za sobą światła samochodu i skręcił w następną przecznicę.
Wycieraczki szumiały, w radiu grali Stone Sour. Fox wybijał rytm na kierownicy i myśląc o gorącym
prysznicu, przejechał następny kilometr, gdy nagle silnik zaczął się krztusić.

- Och, proszę cię! Przecież dopiero co robiłem przegląd! - Nie skończył nawet mówić, kiedy
furgonetka zadrżała i zwolniła. Fox, zirytowany, zjechał na pobocze i zaklął, bo silnik po prostu zgasł
jak zdmuchnięta świeczka.

-I jeszcze ten deszcz, po prostu cudownie. - Już miał wysiąść, ale się zawahał. Spojrzał we wsteczne
lusterko i sięgnął po telefon. I zaklął, zobaczywszy na ekranie napis: „ograniczone usługi sieci".

- Tak, tak, a teraz mnie słyszysz?

Droga za nim była ciemna i zamglona od deszczu, kiedy zacisnął palce na klamce drzwi.

Gage i Cybil siedzieli twarzami do siebie na podłodze w salonie. Patrząc sobie w oczy, złapali się
za ręce.

- Może spróbujmy skoncentrować się na waszej trójce -zaproponowała Cybil - i na heliotropie. Wy
go dostaliście, więc od was powinniśmy zacząć. Was trzech, a potem kamień.

- Warto spróbować. Gotowa?

Cybil skinęła głową i idąc w jego ślady, wyrównała oddech. Najpierw oczami wyobraźni zobaczyła
Gage'a. Człowieka, potencjał. Skupiła się na tym, co w nim widziała i jednocześnie na jego twarzy,
oczach, dłoniach. Potem skoncentrowała się na Calu, stawiając go w głowie obok przyjaciela. Cala
fizycznego i, jak to określała, duchowego, potem sięgnęła po Foxa.

Bracia, pomyślała. Bracia krwi. Mężczyźni, którzy trwają przy sobie, wierzą jeden w drugiego,
kochają.

Bębnienie deszczu przybrało na sile, aż niemal huczało jej w uszach. Ciemna droga, strugi deszczu.
Snopy świateł zamieniające mokry asfalt w czarne szkło, na którym stało dwóch mężczyzn. Przez
sekundę widziała wyraźnie twarz Foxa, tak samo jak lśniącą, wycelowaną w niego broń.

Potem zaczęła spadać, tak szybko, że nie mogła złapać tchu i szukała oparcia, które ktoś usunął spod
jej stóp. Usłyszała dochodzący z daleka głos Gage'a.

- To Fox. Ma kłopoty. Jedziemy. Oszołomiona Cybil podniosła się na kolana, a Layla podbiegła do
Gage'a i złapała go za ramię.

- Gdzie? Co się dzieje? Jadę z wami.

- Nie, nie jedziesz. Szybciej!

- On ma rację. Niech jadą sami. Natychmiast. -Cybil złapała Laylę za rękę. - Nie wiem, ile czasu
mu zostało.

background image

- Mogę go znaleźć. Znajdę go. - Ściskając Cybil za rękę i łapiąc dłoń Quinn, Layla pchnęła
wszystko, co miała, w stronę Foxa. Jej oczy pociemniały, zaszkliły się. - Jest blisko. Tylko kilka
kilometrów... Zwraca się do domu, do nas. Pierwszy zakręt, pierwszy zakręt na White Rock Road,
jechał tu z farmy. Szybko. Pospieszcie się. To Napper. Ma broń.

Fox skulił się przed deszczem i uniósł maskę furgonetki. Umiał tworzyć różne rzeczy. Niech go ktoś
poprosi o zrobienie stołu czy postanowienie ściany, nie ma problemu. Ale naprawiać silnik? Nie
bardzo. Potrafił wykonać podstawowe czynności - zmienić olej, podłączyć akumulator, a nawet,
zaszalejmy, wymienić pasek klinowy.

Kiedy tak stał w deszczu i blasku świateł nadjeżdżającego samochodu, podstawowe umiejętności i
jego własny dar wystarczyły do właściwej oceny sytuacji. Wyjść z niej w jednym kawałku? To może
nie być takie proste.

Pewnie mógłby spróbować uciec, ale nie miał ochoty. Odwrócił się, wyprostował i patrzył, jak
Derrick Napper dumnie kroczy ku niemu przez deszcz.

- Mamy kłopoty, co?

- Na to wygląda. - Fox nie tyle zobaczył pistolet, który Napper trzymał w opuszczonej dłoni, ile go
wyczuł. - Ile cukru musiałeś wsypać?

- Nie jesteś taki głupi, na jakiego wyglądasz. - Napper uniósł broń. -Zrobimy sobie mały spacerek
po lesie, O'Dell. Musimy pogawędzić o tym, jak mnie wywalili przez ciebie z pracy.

Fox nie spuścił wzroku na broń, tylko patrzył tamtemu prosto w

oczy.

- Wywalili cię przez mnie? Myślałem, że sam się o to postarałeś.

- Nie ma tu twojej matki-dziwki ani twoich pedałowatych chłoptasiów, żeby cię bronić, co? Teraz
się dowiesz, co spotyka ludzi, którzy ze mną zadzierają, tak jak ty to robiłeś przez całe życie.

- Naprawdę tak to widzisz? - zapytał Fox niemal konwersacyjnym tonem. Ledwo zauważalnie
zmienił pozycję, mocniej zapierając się nogami w ziemię. - Zadzierałem z tobą za każdym razem,
kiedy atakowałeś mnie na placu zabaw, jak byliśmy dzieciakami? Kiedy czatowałeś na mnie na
parkingu przed bankiem? Zabawne, że tak to widzisz.

Ale chyba możesz spokojnie uznać, że zadzierałem z tobą za każdym razem, gdy próbowałeś skopać
mi tyłek, i ci się nie udało.

- Jak z tobą skończę, będziesz żałował, że tego nie zrobiłem.

- Schowaj broń i odejdź, Napper. Powiedziałbym, że nie chcę cię skrzywdzić, ale po co miałbym
kłamać? Odłóż broń i odejdź, póki jeszcze możesz.

background image

- Póki ja mogę? - Przycisnął lufę do piersi Foxa i pchnął go o krok do tyłu. - Ty naprawdę jesteś
głupi. Myślisz, że zrobisz mi krzywdę, tak? -Zaczął wrzeszczeć. - A kto ma broń, dupku?

Patrząc Napperowi prosto w oczy, Fox zamachnął się kijem bejsbolowym, który chował za plecami.
Poczuł, jak drewno miażdży kość, a w tym samym momencie pocisk trafił go w ramię. Pistolet
poleciał gdzieś w wilgotną ciemność.

- Nikt, dupku. - Fox zamachnął się jeszcze raz, dla pewności, tym razem wbijając kij w brzuch
Nappera. I trzymając swą broń jak pałkarz gotowy do odbicia piłki, popatrzył na mężczyznę
rozciągniętego przed sobą.

- Jestem prawie pewny, że złamałem ci rękę. Założę się, że to boli.

Zerknął na kolejną parę świateł przecinającą kurtynę deszczu.

- Powiedziałem ci, żebyś odszedł. - Ukucnął, podniósł głowę Nappera za włosy i popatrzył w białą
jak płótno twarz napastnika. - Było warto? - zapytał. - Jezu, czy to kiedykolwiek było warte czegoś
takiego?

Puścił go i wstał, żeby poczekać na przyjaciół. Wyskoczyli z samochodu Gage'a, szybcy jak pociski,
pomyślał Fox, bo akurat kule zaprzątały mu myśli.

- Dzięki, że przyjechaliście. Któryś z was musi zadzwonić po Hawbakera, ja nie mam zasięgu.

Cal ocenił sytuację i odetchnął głośno.

- Zajmę się tym. - Wyciągnął komórkę i odszedł kilka metrów na

bok.

- Krwawisz - zauważył Gage.

- Tak. Pistolet wystrzelił, kiedy złamałem mu rękę. Kula przeszła mi przez ramię, boli jak diabli. -
Fox patrzył na Nappera, który siedział na mokrej drodze, dysząc ciężko. - Ale jego będzie bolała
ręka znacznie dłużej. Nie dotykaj tego - dodał, kiedy Gage pochylił się, żeby podnieść pistolet. - Nie
psujmy dowodów twoimi odciskami palców na broni. -Wyjął z kieszeni bandanę. - Zawiń ją w to,
dobra? I, na litość boską, bądź ostrożny.

- Idź do Cala.

Słysząc groźny, lodowaty ton Gage'a, Fox poderwał głowę i spojrzał przyjacielowi w oczy, po czym
potrząsnął głową.

- Nie. Nie warto, Gage.

- Postrzelił cię. I cholernie dobrze wiesz, że zamierzał cię zabić.

background image

- Zamierzał. Chciał. Wiesz, wożę ten kij w bagażniku, odkąd ty i Cybil mieliście tę wizję, w której
leżę na poboczu drogi. Jestem szczęściarzem. - Dotknął ramienia i skrzywił się na widok smugi krwi
na dłoni. - Na ogół. Zrobimy to tak, jak trzeba, zgodnie z prawem.

- On ma w dupie prawo.

- Nie jesteśmy tacy jak on. Podszedł do nich Cal.

- Szeryf już jedzie. Dzwoniłem też do domu, Layla już wie, że nic ci nie jest.

- Dzięki. - Fox przycisnął do boku zranioną rękę. -Oglądaliście mecz? Orioles grali w Nowym
Jorku.

Stali na deszczu, czekając na policję i rozmawiali o bejsbolu.

Layla wypadła z domu i rzuciła się Foxowi na szyj ę, kiedy tylko wysiadł z samochodu, do którego
wcisnęli się razem z Calem i Gagiem. Cybil i Quinn stały na ganku, więc Gage podszedł do nich.

- Nic mu nie jest.

- Ale co się stało? Co... jesteście przemoczeni do suchej nitki. -Quinn wzięła głęboki oddech. -
Chodźmy do domu, musicie się przebrać w suche ubranie. Przeżyjemy jeszcze tę chwilę w niewiedzy.

- Tylko muszę wiedzieć jedno - przerwała jej Cybil.

- Gdzie on jest? Gdzie jest ten skurczybyk?

- W areszcie. - Fox wszedł po schodach, obejmując Laylę. - Składają mu połamaną rękę i
przedstawiają cały wachlarz zarzutów. Chryste, marzę

o piwie.

Krótko potem, suchy, z puszką piwa w dłoni, opowiedział wszystko ze szczegółami.

- Na początku byłem tylko poirytowany, wysiadłem z samochodu i otworzyłem maskę. Potem
przypomniałem sobie, co widzieli Cybil z Gagiem, przecież dlatego woziłem pod siedzeniem mojego
wiernego Louisville Sluggera.

- Dzięki Bogu! - westchnęła Layla i przycisnęła usta do zagojonego ramienia Foxa.

- Miałem prawie pełny bak, a kilka tygodni temu byłem na przeglądzie, więc skupiłem się na
silniku.

- Przecież ty nic nie wiesz o silnikach - odezwał się Gage.

Fox pokazał mu środkowy palec.

background image

- Cukier w baku. Silnik pracuje przez kilka kilometrów, a potem kaszle i zdycha. Teraz moja
furgonetka jest do niczego.

- To wielkomiejski mit. - Cal machnął puszką piwa.

- Wydaje mi się, że cukier po prostu zatkał filtr benzyny albo wtryskiwacz i dlatego silnik zgasi.
Musisz pojechać do mechanika, żeby zmienił ci filtry i przeczyścił bak. Będzie cię to kosztować kilka
setek.

- Naprawdę? To wszystko? A już myślałem...

- Spierasz się z MacGyverem? - zapytał Gage.

- Na chwilę straciłem głowę. Ale wyczułem, że dzieje się coś niedobrego. Zdążyłem się
wyprostować z kijem za plecami, kiedy pojawił się Napper.

- Z pistoletem - dodała Layla. Fox ścisnął ją za rękę.

- Kule się mnie nie imają. Prawie. I myślę, że powinniśmy spojrzeć na sytuację w ten sposób:
Napper będzie za kratkami i już więcej nie wejdzie nam w drogę. Dzięki Cybil i Gage'owi byłem
przygotowany, więc zamiast leżeć na poboczu drogi, siedzę tu z wami. Wszystko dobrze się
skończyło.

- Pozytywy - powiedziała Cybil. - Pozytywny wynik i kolejny plus dla nas. To ważne. Poza tym, że
Fox siedzi tu z nami, udało mu się zmienić potencjalnie negatywny obrót sytuacji w pozytywny.
Przeznaczenie zna wiele dróg.

- W tej chwili bardzo się cieszę, że nie jestem na żadnej drodze. Z innych wiadomości... - Fox
opowiedział im o przygotowaniach na farmie, po czym uśmiechnął się do ziewającej Quinn. - Nudzę
cię?

- Nie, przepraszam. To chyba przez to dziecko.

- Jakie dziecko?

- O Boże, nie powiedzieliśmy ci. Zapomnieliśmy przez te wszystkie kule, co się ciebie nie imają, i
toj-tojki. Jestem w ciąży.

- Co? Naprawdę? To ja tracę czas na strzelaniny i kopanie latryn, a tu okazuje się, że będziemy
mieli dziecko!

- Wstał, pocałował Quinn i szturchnął Cala w ramię.

- Zabierz swoją kobietę do łóżka. Najwyraźniej wiesz, co tam robić.

- Wie, ale mogę pójść sama. I chyba pójdę. - Quinn wstała i położyła Foxowi dłonie na policzkach.
- Witaj w domu.

background image

- Zaraz przyjdę. - Cal też się podniósł. - Myślę,że wszystkim nam przyda się trochę snu. Nie
zaszliśmy daleko z połączeniem, bo brutalnie nam je przerwano. Jutro?

- Jutro - zgodził się Gage.

- Ja też już chyba pójdę. - Cybil podeszła do Foxa i pocałowała go. -Dobra robota, przystojniaku.

Mijając drzwi sypialni Cala, usłyszała chichot Quinn i uśmiechnęła się do siebie. I co tu mówić o
pozytywnej energii. Quinn zawsze miała jej mnóstwo. Teraz pewnie będzie emanowała z niej niczym
światło. A światło było im bardzo potrzebne.

Cybil musiała przyznać, że jest już trochę zmęczona. Pewnie jak wszyscy po nawiedzających ich
bezustannie koszmarach i bezsennych nocach. Może poćwiczy przez chwilę jogę albo weźmie ciepłą
kąpiel, zrobi coś, co pomoże jej się zrelaksować.

Gage podszedł do niej od tyłu i kiedy obejrzała się przez ramię, złapał ją za biodra i obrócił. Pchnął
ją lekko na drzwi, żeby je zamknąć.

- Och, witaj.

Puścił jej biodra i złapał Cybil za nadgarstki, unosząc jej ręce nad głowę. Ciało, które chciała
zrelaksować, natychmiast znalazło się w stanie pełnej gotowości. Przygotowując się na pożądanie,
które zobaczyła w jego

oczach, mogła tylko westchnąć, gdy nakrył ustami jej wargi. Potem mogła jedynie drżeć, kiedy
zamiast pragnienia otoczył ją czułością.

Miękki, ciepły pocałunek koił, choć nadal podniecał. Gage przyciskał jej ręce do drzwi, od czego
serce Cybil biło dwa razy szybciej, i niespiesznie muskał jej usta wargami, bawiąc się i odkrywając.
Cybil zanurzyła się w tej przyjemności mrucząc, gdy przytrzymał jej nadgarstki jedną ręką, a drugą
gładził jej piersi.

Delikatny, niemal nieodczuwalny dotyk wzbudził w niej nagłe pożądanie, aż poczuła, że uginają się
pod nią kolana.

A przez cały czas jego usta muskały jej wargi. Gage odpiął guzik od jej spódnicy, wsunął palce pod
pasek i delikatnie, bardzo delikatnie skubnął zębami jej podbródek.

Cybil wyobraziła sobie, że przelewa się przez jego dłonie niczym płynny jedwab.

Potem wsunął palce pod jej koszulę i rozdarł ją jednym ruchem.

Zobaczył w jej oczach zdumienie, usłyszał je w urywanym oddechu. Znowu jego palce zaczęły lekko
tańczyć po jej ciele.

- Uwodzenie powinno być nieprzewidywalne. Myślisz, że wiesz. -Znowu ją pocałował, tym razem
długo i mocno. - Ale nie wiesz. Nie masz pojęcia.

background image

Zacisnął palce na jej nadgarstkach w niemym ostrzeżeniu, podczas gdy pocałunek pieścił ją jak
jedwab. Czuł, jak Cybil się roztapia, krok po kroku to cudowne ciało się poddaje, ogarnia je
bezwład. Wtedy wsunął dłoń między jej nogi i doprowadził do szybkiego, niemal brutalnego finiszu,
tłumiąc jej zdziwione jęki pocałunkami.

- Chcę cię tak, że nie możesz sobie tego wyobrazić. Zadrżała, patrząc mu prosto w oczy.

- Owszem, mogę. Gage się uśmiechnął.

- Sprawdźmy to.

Obrócił ją tak gwałtownie, że musiała oprzeć się rękami o drzwi, a potem zacisnąć je w pięści, kiedy
robił z jej ciałem, jej umysłem rzeczy, które pchnęły ją od pożądania do uległości i z powrotem.
Potem zwolnił, znowu łagodził i koił, po czym wziął ją na ręce. Na łóżku chciała przytulić się do
niego, zwinąć w poczuciu absolutnego spełnienia, ale przycisnął ją swoim ciałem.

- Jeszcze nie skończyliśmy.

- Och. - Zadrżała, kiedy pochylił głowę i przesunął językiem po sutku. - Czy mamy zestaw
pierwszej pomocy?

Otoczył wargami jej pierś.

- Ja cię zreanimuję.

Drżała pod nim i dawała. Ustępowała i poddawała się. Jej ciało unosiło się drżąc i znów opadało. A
przez cały czas on wiedział, że była z nim, połączona, pożądanie zjednoczone z pożądaniem. Była
siłą i pięknem, których nigdy nie miał nadziei posiadać, i była z nim.

Gdy znowu w nią wszedł, twardość do miękkości, wiedział, że jej krew płynie w tym samym rytmie,
co jego. Wiedział, że gdy wymówiła jego imię, byli straceni. Oboje.

Cybil płynęła, co innego mogła robić, niż unosić się na ciepłej fali rozkoszy? Żadnego stresu,
zmęczenia, lęku o jutro. Wyczerpanie jest błogosławieństwem, pomyślała. Ślizgając się na tej fali,
otworzyła oczy i zobaczyła, że Gage się w nią wpatruje.

Miała tylko tyle siły, żeby się uśmiechnąć.

- Jeśli choćby myślisz o następnym razie, to w ostatniej rundzie musiałeś uszkodzić sobie mózg.

- To było zabójcze. - Jak mógł wyjaśnić to, co się z nim stało, kiedy doszli razem? Brakowało mu
słów. Pocałował ją w usta. - Myślałem, że śpisz.

- To lepsze niż sen. Cudowny, cudowny stan pomiędzy.

Wziął ją za rękę i Cybil zobaczyła wyraz jego oczu. -Och. Ale...

background image

- A kiedy będzie lepszy moment? - zapytał. - Co może być bardziej relaksujące niż seks? Co
uwalnia więcej pozytywnej energii, jeśli uprawiasz go jak trzeba? A my, kotku, zrobiliśmy to jak
trzeba. Ale oboje musimy tego chcieć.

Cybil westchnęła. Miał rację. Połączenie teraz, kiedy nie mogli być już bliżej siebie ciałem i
umysłem, może przełamać barierę, którą napotykali przy ostatnich kilku próbach.

- No dobrze. - Przekręciła się na bok, tak że leżeli teraz twarzami do siebie, serce przy sercu. - W
ten sam sposób, w jaki próbowaliśmy wcześniej. Skupmy się na tobie, Calu i Foksie, a potem na
kamieniu.

Jej oczy. Gage widział w nich swoje odbicie. Czuł w nich siebie. Pozwolił sobie zatonąć, a potem
wynurzył się na polanie przy Kamieniu Pogan. Sam.

Pomyślał, że powietrze pachniało jak Cybil - tajemniczo i uwodzicielsko. W złotych promieniach
słońca grzały się obsypane liśćmi korony drzew. Po chwili stanął obok niego Cal, szare oczy miał
poważne i pełne spokoju, a w ręku trzymał topór. Z drugiej strony podszedł Fox z zawziętą miną.
Trzymał w dłoni lśniącą kosę.

Przez chwilę stali we trzech, patrząc na heliotrop leżący na kamieniu.

A potem rozpętało się piekło.

Ciemność, wiatr, krwawy deszcz zaatakowały jak dzikie bestie. Wicher ryczał huczącymi falami,
otaczając kamienie niczym płonąca zasłona. Gage wiedział w tym momencie, że wojna, którą-jak
sądzili -prowadzą od dwudziestu jeden lat, była tylko potyczką, manewrem mylącym przeciwnika.

To była prawdziwa wojna.

Kobiety walczyły obok nich, mokre od krwi i potu. Ostrza, pięści i kule przecinały morze wrzasków.
Lodowate powietrze dusił dym. Upadali

i walczyli dalej. Coś przecięło pierś Gage'a, rozrywając mu ciało niczym pazury, rozlewając jeszcze
więcej krwi, która spłynęła na ziemię, gdzie zaczęła skwierczeć.

Północ. Usłyszał, jak o tym myśli. Już prawie północ. Przesunął dłonie po ranie i sięgnął po rękę
Cybil, która ze łzami w oczach wzięła za rękę Cala.

Chwytali się za ręce po kolei, jedno po drugim, aż ich dłonie, krew, umysły, wola także się
zjednoczyły. Aż sześcioro stało się jednym. Ziemia się otworzyła, huczący ogień podszedł bliżej. A
masa czerni przybrała postać demona. Gage znów popatrzył w oczy Cybil i biorąc to, co tam znalazł,
przerwał krąg.

Sięgnął w sam środek ognia i gołą ręką wyciągnął parzący kamień. Zacisnął na nim pięść i skoczył,
sam, wprost w czarny kształt.

W trzewia bestii.

background image

- Przestań, przestań, stop! - Cybil klęczała obok niego na łóżku i waliła go pięściami w pierś. -
Wracaj, wracaj, och, Boże, Gage, wróć!

A mógł? Czy ktokolwiek może stamtąd wrócić? Z tego zimna, żaru, bólu, przerażenia? Kiedy
otworzył oczy, to wszystko przetoczyło się przez niego, skupiając się w głowie niczym rój os.

- Krew ci leci z nosa - wyszeptał z trudem.

Cybil wydała jakiś dźwięk między szlochem a przekleństwem, zsunęła się z łóżka i potykając się
poszła do łazienki. Wróciła z ręcznikami dla obojga; swój już przycisnęła do białej jak płótno
twarzy.

- Gdzie... gdzie ten punkt? - Szukał punktów do akupresury na jej dłoni, karku.

- Nieważne.

- Ważne, jeśli boli cię głowa tak jak mnie. Mogę wymiotować. -Położył się bez ruchu i zamknął
oczy. -Nienawidzę wymiotować, odpocznijmy chwilę.

Drżąc i trzęsąc się, leżała obok niego mocno przytulona.

-Myślałam... Myślałam, że nie oddychasz. Co widziałeś?

- To będzie gorsze niż wszystko, co nas dotychczas spotkało, co mogliśmy sobie wyobrazić.
Widziałaś. Czułem cię tuż obok mnie.

-Widziałam cię martwego. A ty widziałeś swoją śmierć?

Gorycz w jej głosie sprawiła, że Gage zaryzykował i usiadł.

- Nie. Wziąłem kamień, tak jak widziałem to wcześniej. Krew, ogień, kamień. Wziąłem go i
skoczyłem w sam środek sukinsyna. Potem... - Nie potrafił opisać, co zobaczył, co poczuł. Nie
chciał. - To tyle. Biłaś mnie i kazałaś wracać.

- Widziałam cię martwego - powtórzyła. - Skoczyłeś w niego i zniknąłeś. Wokół rozpętało się
szaleństwo. Tam panowało piekło, ale zrobiło się gorzej. I demon, kształt za kształtem, postać za
postacią,

wrzeszczał, skręcał się, płonął. Nie wiem jak długo. Potem rozbłysło oślepiające światło. Nic nie
widziałam. Światło, żar i hałas. A potem cisza. On zniknął, a ty leżałeś na ziemi cały we krwi.
Martwy.

- Jak to, zniknął?

- Czy słyszałeś, co powiedziałam? Byłeś martwy. Nie umierałeś, nie byłeś nieprzytomny ani w
żadnej śpiączce. Kiedy do ciebie dobiegliśmy, nie żyłeś.

background image

- My? Wszyscy?

- Tak, tak, tak. - Zakryła twarz dłońmi.

- Przestań. - Oderwał jej dłonie od twarzy. - Zabiliśmy go?

Popatrzyła na niego oczami pełnymi łez.

- Zabiliśmy ciebie.

- Bzdury. Czy my go zniszczyliśmy, Cybil? Czy włożenie w niego heliotropu go zabiło?

- Nie jestem pewna... - Ale gdy złapał ją za ramiona, zamknęła oczy i zebrała siły. - Tak. Nic z
niego nie zostało. Wysłałeś go z powrotem do piekła.

Twarz Gage'a rozjaśniła się niczym słońce.

- Teraz już wiemy, jak to z robić.

- Nie mówisz poważnie. On cię zabił.

- Widzieliśmy śmierć Foxa na poboczu drogi, a on właśnie w tej chwili śpi jak niemowlę na starej
połówce albo bzyka Laylę. Potencjalny rozwój sytuacji, pamiętaj. To twoje ulubione powiedzenie.

- Nikt z nas nie pozwoli ci na to.

- Nikt z was nie podejmuje za mnie decyzji.

- Dlaczego to musisz być ty?

- To hazard. - Wzruszył ramionami. - A ja jestem hazardzistą. Wyluzuj, słonko. - Bezwiednie
pogłaskał ją po ramieniu. - Jeszcze żyjemy. Porozmawiamy o tym później, popatrzymy na sytuację
pod różnymi kątami, a teraz prześpijmy się trochę.

- Gage.

- Prześpimy się z tym i pogadamy jutro.

Ale leżąc w ciemności ze świadomością, że obok niego Cybil też nie śpi, Gage już podjął decyzję.

Powiedział im rano, prosto z mostu. Potem pił kawę, a argumenty i protesty brzęczały wokół jego
głowy niczym rój pszczół. Gage zachowywałby się tak samo, gdyby to któreś z nich chciało skoczyć
w czeluść piekła bez spadochronu. Ale to nie było żadne z nich i istniał bardzo dobry powód, by to
zrobić.

- Będziemy ciągnąć słomki. - Fox stał zły jak osa, z rękami wbitymi w kieszenie. - Nas trzech.
Najkrótsza przegrywa.

background image

- Przepraszam bardzo. - Quinn wycelowała w niego palec. - Jest nas tu sześcioro. Wszyscy
będziemy ciągnęli słomki.

- Sześcioro i pół. - Cal potrząsnął głową. - Jesteś w ciąży i nie będziesz ciągnęła żadnych słomek.

- Skoro ojciec dziecka może, to matka też.

- Ojciec dziecka nie nosi go w sobie - odparował Cal.

- Zanim zaczniemy mówić o głupich słomkach, musimy pomyśleć. -Cybil, tracąc cierpliwość,
odwróciła się od okna. - Nie będziemy tu siedzieć i dyskutować, które z nas umrze. Kurczę, kogo by
tu wybrać? Nikt z nas nie chce poświęcić się dla wszystkich.

background image

- Zgadzam się z Cybil. Znajdziemy inny sposób. -

Layla pogłaskała Foxa po ramieniu, żeby go uspokoić.

- Heliotrop jest bronią i najwidoczniej tą właściwą. Musi się znaleźć w środku Twisse'a. Jak to
zrobimy?

- Pocisk - myślał na głos Cal. - Moglibyśmy coś zmontować.

- Co, procę? Katapultę? - zapytał Gage. - Cholerną armatę? To jedyny sposób. Nie chodzi tylko o
umieszczenie go w ciele Twisse'a, ale też, jak to zrobimy. Musimy wbić temu sukinsynowi kamień do
gardła. I krew - nasza krew.

- Jeśli to prawda, a tego nie możemy być pewni, to wracamy do słomek. - Cal odsunął kubek z
kawą i pochylił się do Gage'a. - Od samego początku siedzimy w tym we trzech. Nie ty będziesz
podejmował takie decyzje.

- Nie muszę. Tak już się stało.

- W takim razie dlaczego ty? Podaj mi powód.

- Bo to moja kolej. Ty zeszłej zimy wbiłeś nóż w demona, pokazałeś nam, że możemy go zranić.
Kilka miesięcy później Fox pokazał nam, że można skopać mu tyłek i przeżyć. Nie siedzielibyśmy
tutaj, bliscy zamknięcia całej sprawy, gdyby nie wy dwaj. Gdyby one trzy nie przyjechały tu i nie
zostały, ryzykując wszystko. A zatem teraz moja kolej.

-I co dalej? - warknęła Cybil. - Ogłosisz przerwę w meczu?

Gage popatrzył na nią spokojnie.

- Oboje wiemy, co widzieliśmy, co czuliśmy. A jeśli popatrzymy wstecz, krok po kroku,
zobaczymy, że to musiało tak się skończyć. Nie bez powodu otrzymałem dar widzenia przyszłości.

- Po to, żeby jej nie mieć?

- Po to, żebyście wy ją mieli. Bez względu na to, czy ja ją będę miał, czy nie. - Gage przeniósł
wzrok na Cala.

- Żeby miało ją miasto. Żeby jakiekolwiek miejsce, do którego zamierzał się udać Twisse po tym,
jak skończy tutaj,miało przyszłość. Gram kartami, które zostały mi dane. Nie wycofam się. Cal potarł
kark.

- Nie mówię, że się zgadzam, ale przypuśćmy, że tak, że wszyscy się zgodzimy. Mamy jeszcze czas,
by pomyśleć, jak to zrobić, żebyś nie umarł.

- Jestem absolutnie za.

background image

- Wyciągniemy cię - zaproponował Fox. - Może będzie można jakoś cię wyciągnąć. Przywiązać ci
linę, albo uprząż? - Popatrzył na Cala. -Wtedy moglibyśmy wyrwać go z powrotem.

- Możemy popracować nad czymś takim.

- Gdybyśmy sprowokowali Twisse'a do przyj ęcia konkretnej postaci

- wtrąciła Layla. - Chłopca albo psa.

-I kazać mu w niej pozostać na tyle długo, żeby wepchnąć mu kamień w tyłek?

- Mówiłeś, że w gardło.

Gage uśmiechnął się szeroko do Layli znad kubka z kawą.

- Mówię w przenośni. Zapytam mojego przyjaciela -demonologa, doktora Linza. Uwierzcie mi, nie
pójdę na rzeź nieprzygotowany. Chciałbym wyjść z tego żywy. - Popatrzył na Cybil. - Mam plany na
potem.

- W takim razie będziemy myśleć, pracować. Muszę jechać do biura

- powiedział Fox - ale zamierzam odwołać albo poprzesuwać wszystkie spotkania i rozprawy.

- Podwiozę cię.

- Dlaczego? Cholera, prawda. Napper, furgonetka! Co oznacza, że będę musiał zajrzeć do
Hawbakera i do mechanika.

- Chcę iść z tobą na posterunek - powiedział Gage. -A potem mogę podjechać do mechanika, jeśli
się śpieszysz.

Cal wstał.

- Wymyślimy coś - zapewnił wszystkich. - Znajdziemy jakiś sposób.

Mężczyźni wyszli, a kobiety usiadły w kuchni.

- To było tak potwornie głupie. - Quinn bębniła palcami o blat. -Słomki? Na litość boską.
Jakbyśmy mówili: pewnie, niech jedno z nas wejdzie na minę, a my popatrzymy, kręcąc palcami
młynka.

- Nie kręciliśmy młynka - powiedziała Cybil cicho. -Uwierz mi, to było potworne, Q. Ten hałas,
dym, smród. I zimno. On był w tym wszystkim. Był gigantyczny. Nie jakiś tam podły mały chłopiec
ani wielki niegrzeczny pies.

- Ale walczyliśmy z nim. Zraniliśmy go. - Layla zacisnęła dłoń na ramieniu Cybil. - Jeśli zranimy
go odpowiednio głęboko, osłabimy go na tyle, żeby nie mógł zabić Gage'a.

background image

- Nie wiem. - Cybil pomyślała o tym, co widziała i co znalazła podczas swoich badań. - Tak
bardzo chciałabym wiedzieć.

- Możliwy obrót sytuacji, Cyb. Pamiętaj o tym. To, co widzisz, można zmienić i już raz zmieniliśmy
dlatego, że to zobaczyłaś.

- Czasami. Musimy iść na górę. Będzie nam potrzebny test ciążowy.

- Och, ale ja zrobiłam już trzy. - Zmartwiona Quinn przycisnęła dłoń do brzucha. -I rano było mi
niedobrze i...

- Nie dla ciebie. Dla Layli.

- Dla mnie? Co? Dlaczego? Ja nie jestem w ciąży! Okres mam dopiero mieć...

- Wiem, kiedy będziesz mieć okres - przerwała jej Cybil. -Mieszkamy razem od miesięcy, nasze
cykle są zgrane jak w zegarku.

- Biorę pigułki.

- Ja też brałam - powiedziała Quinn z namysłem.

- Ale to nie tłumaczy, dlaczego uważasz, że Layla jest w ciąży.

- Więc niech nasiusia na patyk. - Cybil wstała i gestem kazała im pójść za sobą. - To proste.

- Dobrze, dobrze, jeśli to poprawi twoje samopoczucie. Ale nie jestem w ciąży. Wiedziałabym.
Czułabym, prawda?

- Zawsze trudniej nam zobaczyć samych siebie. - Cybil poszła pierwsza na górę, weszła do pokoju
Quinn i usiadła na łóżku, a Quinn otworzyła szufladę.

- Wybierz sobie. - Wyjęła dwa pudełka.

- Wszystko jedno, bo i tak nic nie pokaże. - Layla wzięła jedno na chybił trafił.

- Idź - poleciła Cybil. - My poczekamy.

Layla poszła do łazienki, a Quinn odwróciła się do Cybil.

- Może mi powiesz, dlaczego ona robi ten test?

- Po prostu poczekajmy.

Chwilę później Layla wyszła z łazienki z testem w ręku.

- Już, zrobione. I żadnego plusa.

background image

- Spuściłaś wodę jakieś trzydzieści sekund temu -wytknęła jej Quinn.

- Trzydzieści sekund, trzydzieści minut. Nie mogę być w ciąży. W lutym wychodzę za mąż. Jeszcze
nawet nie mam pierścionka. Potem, jeżeli

kupimy ten dom, który mamy na oku, urządzę go, a jeśli mój sklep będzie dobrze prosperował, wtedy
mogę zajść w ciążę. Luty przyszłego roku, nasza pierwsza rocznica, będzie idealny do poczęcia
dziecka.

- Naprawdę jesteś metodyczną i zorganizowaną osobowością -uznała Cybil.

- Oczywiście. I znam swoje ciało, mój cykl, mój... -Zamilkła, kiedy popatrzyła na test. - Och.

- Pokaż mi. - Quinn wyrwała jej patyczek z ręki. -To naprawdę wielki, bardzo wyraźny plus, Panno
Nie Mogę Być W Ciąży.

- Och. Och. Kurczę.

- Ale numer. - Quinn podała test Cybil. - Daj sobie minutę. Zobaczysz, jak się poczujesz, jak ci
minie szok.

-To może zająć dłużej niż minutę... Ja... miałam pewien plan, kiedy to powinno nastąpić. Chcemy
mieć dzieci. Rozmawialiśmy o tym. Tylko myślałam... Pokażcie mi to jeszcze raz. - Wzięła test od
Cybil i wpatrywała się w niego jak zahipnotyzowana. - Ale numer.

- Dobry czy zły? - zapytała Quinn.

- Jeszcze minutka, tym razem na siedząco. - Layla opadła na łóżko i oddychała głęboko. Potem
roześmiała się głośno. - Dobry, naprawdę, naprawdę dobry. Jakieś półtora roku przed czasem, ale
mogę się dostosować. Fox będzie w siódmym niebie! Jestem w ciąży. Skąd wiedziałaś? - Odwróciła
się gwałtownie do Cybil. - Skąd?

- Widziałam cię. - Wzruszona promiennym uśmiechem Layli Cybil pogłaskała ją po włosach. - Was
obie. Spodziewałam się tego.

Widzieliśmy was, Quinn, razem z Gagiem. W następną zimę. Cal wszedł, a ty drzemałaś na kanapie.
Obróciłaś się i byłaś, cóż, niewątpliwie w ciąży.

- Jak wyglądałam?

- Byłaś ogromna. I piękna, i cudownie szczęśliwa. Oboje byliście. I ciebie, Layla, też widziałam.
W twoim butiku, który notabene wyglądał fantastycznie. Fox przyniósł ci kwiaty z okazji twojego
pierwszego miesiąca w sklepie. To było gdzieś we wrześniu.

- Myśleliśmy, że mogłabym otworzyć w połowie sierpnia, jeżeli... Zamierzam otworzyć w połowie
sierpnia - poprawiła się.

background image

- Nie było po tobie widać ciąży, ale coś, co powiedziałaś... Nie sądzę, żeby Gage to zauważył,
facet pewnie nie zwróciłby uwagi. Byliście wszyscy tacy szczęśliwi. -Pamiętając, co jeszcze
widziała, chociażby poprzedniej nocy, Cybil zacisnęła usta. - I tak powinno być. Teraz wierzę, że tak
właśnie będzie.

- Kotku. - Quinn usiadła obok i objęła ją ramieniem.

- Myślisz, że Gage musi umrzeć, żeby reszta z nas była szczęśliwa?

- Widziałam to. Wszystko. On też. Ile w tym przeznaczenia, a ile naszego wyboru? Teraz już sama
nie wiem.

- Wzięła Laylę za rękę i położyła głowę na ramieniu Quinn. -Niektóre źródła mówią o potrzebie
poświęcenia, równowagi: żeby zniszczyć ciemność, musi umrzeć światło. Kamień, źródło mocy, musi
zostać przeniesiony w ciemność przez światło. Nie mówiłam wam o tym. -Cybil zakryła rękami
twarz, po czym pozwoliła, by jej dłonie opadły. - Nie mówiłam nikomu, bo nie chciałam w to
wierzyć. Nie chciałam przyjąć tego do wiadomości. Nie wiem, dlaczego musiałam się w nim
zakochać, żeby go zaraz stracić. Nie w ten sposób.

Quinn uściskała ją mocno.

- Znajdziemy inny sposób.

- Próbowałam.

- Teraz wszyscy spróbujemy - przypomniała jej Layla. -I znajdziemy.

- Nie poddamy się - zapewniła Quinn. - Tego nie zrobimy na pewno.

- Macie rację. Macie rację. - Nie wolno tracić nadziei, upomniała samą siebie Cybil. - I to nie pora
na czarne myśli. Chodźmy stąd. Po prostu wyrwijmy się na kilka godzin z tego domu.

- Chcę powiedzieć Foxowi. Możemy pojechać do miasta i powiem mu teraz. Poprawię mu humor.

- Idealnie.

Kiedy dowiedziały się od nowej, energicznej asystentki, że Fox ma klienta, Layla postanowiła upiec
dwie pieczenie przy jednym ogniu.

-Skoczę na górę, wezmę trochę ubrań i jedzenie z kuchni. Jeśli przez ten czas Fox jeszcze nie
skończy, to po prostu poczekamy.

- Jak tylko będzie wolny, powiem mu, że przyszłyście! - zawołała asystentka, kiedy we trzy weszły
na schody.

- Zacznę od kuchni - powiedziała Cybil.

background image

- Pomogę ci, ale muszę zrobić siusiu. - Quinn przestąpiła z nogi na nogę. - Wiem, że jestem w
ciąży, więc to pewnie psychologiczne siusiu, ale mój pęcherz uważa inaczej. Kurczę! - zawołała,
kiedy Layla otworzyła drzwi do mieszkania. - To mieszkanie jest...

- Można w nim mieszkać. - Layla ze śmiechem zamknęła za nimi drzwi. - To niesamowite, czego
potrafi dokonać regularnie przychodząca sprzątaczka.

Rozdzieliły się, Cybil poszła do kuchni, a Quinn do łazienki. Layla weszła do sypialni i zamarła,
kiedy poczuła na szyi ostrze noża.

- Nie krzycz, bo wbiję ci go prosto w gardło.

- Nie będę. - Jej wzrok padł na łóżko - i leżącą na nim linę i rolkę taśmy samoprzylepnej. Na
kanister z benzyną. Wizja Cybil, pomyślała. Cybil i Gage widzieli ją związaną i zakneblowaną na
podłodze, otoczoną płomieniami.

- Nie chcesz tego robić. Tak naprawdę nie chcesz. To nie ty. Zatrzasnął drzwi.

- Musisz spłonąć. Wszystko musi spłonąć. Żeby się oczyścić.

Layla popatrzyła mu w twarz. Znała go. Kaz miał tylko siedemnaście

lat, rozwoził pizzę ale teraz w jego oczach lśniło pradawne szaleństwo. Uśmiechał się dziko,
popychając Laylę w stronę łóżka.

- Rozbieraj się - powiedział.

W kuchni Cybil wyjęła z lodówki na blat mleko, jajka i owoce. Odwróciła się do szafki w
poszukiwaniu pudełka lub torby i zobaczyła zbitą szybę w tylnych drzwiach. Natychmiast wyciągnęła
z torebki dwudziestkędwójkę i sięgnęła po nóż.

Jednego brakuje, zauważyła, walcząc z uczuciem paniki. Ktoś już wyjął stąd nóż. Schwyciła drugi i
wyszła z kuchni, akurat w chwili gdy Quinn otworzyła drzwi łazienki. Cybil przyłożyła palec do ust i
wepchnęła przyjaciółce nóż do ręki. Wskazała na drzwi sypialni.

- Idź po pomoc - wyszeptała.

- Nie zostawię cię tutaj. Żadnej z was nie zostawię. -Zamiast tego wyciągnęła telefon.

W sypialni Layla wpatrywała się w chłopca, który przywoził im pizzę i lubił rozmawiać z Foxem o
sporcie. Patrz mu prosto w oczy, rozkazała sobie, gdy jej serce uderzało gwałtownie.

- Kaz, coś ci się stało. To nie twoja wina.

- Krew i ogień - powiedział, wciąż szczerząc zęby w uśmiechu.

Cofnęła się o kolejny krok, kiedy machnął nożem i drasnął ją w

background image

ramię. Dłoń, którą trzymała w torebce za plecami, wreszcie zacisnęła się na tym, czego szukała.
Layla wrzasnęła, chłopak też, kiedy prysnęła mu w oczy gazem pieprzowym.

Słysząc krzyki, Quinn i Cybil wpadły do sypialni. Zobaczyły Laylę szukającą na czworakach noża, i
wyjącego nastolatka, którego obie znały. Przyciskał dłonie do twarzy. Wiedziona instynktem, paniką
czy zwykłą wściekłością Cybil kopnęła chłopca w krocze, a kiedy zgiął się wpół, wepchnęła go do
szafy.

- Szybko, szybko, pomóżcie mi zatarasować drzwi komodą -rozkazała, zatrzaskując drzwi szafy.

Chłopak wrzeszczał, szlochał i walił w nie pięściami. Quinn wyj ęła telefon drżącą dłonią. Po
kwadransie szeryf Hawbaker wyciągnął szlochającego chłopca z szafy.

- Co się dzieje? - zapytał Kaz. - Moje oczy! Nic nie widzę. Gdzie ja jestem? Co się dzieje?

- On nic nie wie - powiedziała Cybil, ściskając Quinn za rękę. Teraz Kaz był tylko skrzywdzonym i
przestraszonym nastolatkiem. - Demon go opuścił.

Hawbaker zakuł chłopca w kajdanki i wskazał głową na puszkę leżącą na podłodze.

- Tym go załatwiłaś?

- Gaz pieprzowy. - Layla siedziała na łóżku wczepiona rękami w Foxa. Cybil nie była pewna, czy
dlatego,że chciała powstrzymać go przed

rzuceniem się na budzącego współczucie napastnika, czy żeby się uspokoić. - Mieszkałam przecież w
Nowym Jorku.

- Zabiorę go na posterunek, opatrzymy mu oczy. Musicie przyjść i złożyć zeznania.

- Przyjdziemy. - Fox popatrzył na Kaza. - Chcę, żebyś go zamknął, dopóki nie przyjedziemy.

Szeryf popatrzył na linę, noże, kanister z benzyną.

- Zamknę.

- Oczy mnie pieką. Nie rozumiem. - Kaz szlochał, kiedy Hawbaker go wyprowadzał. - Fox, hej,
Fox, co się dzieje?

- To nie był on. - Layla przycisnęła twarz do ramienia Foxa. - Tak naprawdę to nie był on.

- Przyniosę ci wody. - Cybil chciała wyjść, ale zatrzymała się, bo do mieszkania wpadli Cal i
Gage. - Wszystko w porządku. Nikomu nic się nie stało.

- Nie dotykajcie niczego - ostrzegł Fox. - Chodź, Layla, wyjdźmy

stąd.

background image

- To nie był on - powtórzyła i ujęła jego twarz w dłonie. - Wiesz, że to nie była jego wina.

- Tak. Wiem. Ale to nie zmienia faktu, że w tej chwili mam ochotę stłuc go na kwaśne jabłko.

- On chciał zabić Laylę - powiedział Gage cicho. -Ten dzieciak. Tak, jak widzieliśmy z Cybil.
Rozebrać ją, związać i podpalić dom.

-Ale go powstrzymaliśmy. Tak, jak Fox powstrzymał Nappera. Nic się nie stało. Już drugi raz. -
Layla wzięła głęboki oddech. - Już dwa razy zmieniliśmy bieg wydarzeń.

- Trzy. - Cybil wskazała na frontowe drzwi Foxa. - To te drzwi, prawda? - Odwróciła się do
Gage'a. - To przez nie usiłowała uciec Quinn, kiedy ktoś zadźgał ją nożem. Tym samym, który Kaz
wziął ze stojaka w kuchni. Żadna z tych rzeczy się nie wydarzyła, bo byliśmy przygotowani.
Zmieniliśmy potencjalny rozwój wydarzeń.

- Kolejne punkty dla nas. - Cal przytulił Quinn.

- Musimy jechać na posterunek, by wnieść oskarżenie.

- Fox.

- Chyba, że - kontynuował Fox - chłopak wyjedzie z miasta. Na farmę albo dokądkolwiek, aż do
końca siódemki. Porozmawiamy z nim i jego rodzicami. On nie może zostać w Hollow. Nie możemy
podjąć takiego ryzyka.

Layla znów odetchnęła głęboko.

- Możecie pójść pierwsi? Chciałabym porozmawiać z Foxem.

Później Cybil zaciągnęła Gage'a z powrotem do mieszkania nad

kancelarią.

- Po co takie zamieszanie o karton mleka i kilka jajek?

- Chodzi o coś więcej, a poza tym nie lubię marnować jedzenia. I Layla nie będzie musiała nawet
myśleć o powrocie tutaj, dopóki się nie uspokoi. A dlaczego ty jesteś taki rozdrażniony?

- Och, nie wiem, może ma to coś wspólnego z faktem, że kobiecie, którą bardzo lubię, groził nożem
dostarczyciel pizzy.

- Mógłbyś się z tym pogodzić i cieszyć, że Layla nosi przy sobie gaz pieprzowy, a nasz
błyskawiczny refleks pozwolił opanować sytuację. -Czując, jak ból głowy zamienia jej ramiona w
pulsujące, sztywne supły, Cybil schowała mleko do torby. - A dostarczyciel pizzy, którego

wykorzystał demon, pojedzie razem z rodziną do dziadków w Wirginii. Jednak pięcioro ludzi, którym
nie grozi już niebezpieczeństwo.

background image

- Mógłbym spojrzeć na to w ten sposób. Wargi Cybil zadrżały na dźwięk jego tonu.

- Ale wolisz się wkurzać.

- Może. Poza tym teraz mamy dwie kobiety w ciąży, o które musimy się martwić.

-I obie udowodniły, że są w pełni sprawne, zwłaszcza dzisiaj. Ciężarna Layla nie straciła głowy,
sięgnęła do swojej niezwykle stylowej torebki i wyciągnęła puszkę gazu pieprzowego, po czym
prysnęła temu biednemu dzieciakowi w oczy. Uratowała siebie oraz potencjalnie mnie i Quinn, a na
pewno tego chłopca. Zastrzeliłabym go, Gage.

Westchnęła, pakując jedzenie. Zdała sobie sprawę, że napięcie, które czuła, nie było spowodowane
tylko tym, co się wydarzyło, ale także tym, co mogło się stać.

- Zastrzeliłabym tego chłopca bez chwili wahania. Wiedziałam to. Ona mnie uchroniła przed
życiem ze świadomością, że zabiłam człowieka.

- Z tą twoją zabawką mogłabyś go tylko wkurzyć. Znowu uśmiechnęła się lekko i powoli odwróciła
do Gage'a.

- Jeśli próbujesz poprawić mi samopoczucie, to nieźle ci idzie. Ale, Jezu, przydałaby mi się
aspiryna.

Gage wyszedł, a Cybil dalej pakowała jedzenie. Wrócił z buteleczką pigułek i nalał jej szklankę
wody.

- Szafka z lekami w łazience - powiedział. Cybil połknęła tabletki.

- A co do naszej ostatniej przygody, Layla i Quinn wyszły z niej bez najmniejszego zadrapania.
Odwrotnie niż widzieliśmy. To bardzo ważne.

- Bezdyskusyjnie. - Gage stanął za nią i zaczął masować jej ramiona.

- Och Boże. - Cybil zamknęła z wdzięcznością oczy. - Dzięki.

- A zatem nie wszystko, co widzimy, musi się wydarzyć, a może stać się coś, czego nie widzimy.
Nie widzieliśmy Layli w ciąży.

- Ależ widzieliśmy. - Pewnie bardziej dzięki jego dłoniom niż aspirynie ból zaczął powoli
przechodzić. - Nie rozpoznałeś tego, co zobaczyłeś. Widzieliśmy ją i Foxa w butiku, we wrześniu.
Ona wtedy była w ciąży.

- Skąd ty... nieważne. Kobieca intuicja - uznał Gage.

- Dlaczego mi nic nie powiedziałaś?

- Nie byłam do końca pewna. Ale coś mi mówi, że pewne rzeczy muszą się wydarzyć, a inne mogą

background image

ulec zmianie. - Odwróciła się teraz i popatrzyli sobie w oczy.

- Nie musisz umierać, Gage.

- W sumie wolałbym nie. Ale się nie wycofam.

- Rozumiem. Ale to, co widzieliśmy, pomogło naszym przyjaciołom ocalić życie. Muszę wierzyć,
że tobie też pomoże. Nie chcę cię stracić. - W obawie, że może się rozkleić, wepchnęła mu w ręce
jedną z toreb i powiedziała lekko: - Bywasz przydatny.

- Jako juczne zwierzę. Podała mu drugą torbę.

- Między innymi.

Ponieważ miał pełne ręce, wspięła się na palce i pocałowała go lekko w usta.

- Lepiej już chodźmy. Musimy jeszcze wpaść do cukierni.

- Po co?

- Po następny tort „Dobrze, że nie umarłaś". To urocza tradycja. -Otworzyła drzwi i puściła go
przodem. - Coś ci powiem, na urodziny, o ile będziesz jeszcze żywy, sama upiekę ci tort.

- Upieczesz mi tort, jeśli przeżyj ę?!

-I to jeszcze jaki. - Zamknęła starannie drzwi mieszkania Foxa i popatrzyła na dyktę, którą Gage
zasłonił stłuczoną szybę. - Z sześcioma warstwami, po jednej dla każdego z nas. - Z niewiadomego
powodu nagle poczuła w oczach łzy, wyjęła więc z torebki ciemne okulary i je włożyła.

- Z siedmioma - poprawił ją Gage. - Siedem to magiczna liczba, prawda? Powinno być siedem
warstw.

- Siedmiowarstwowy tort na siódmego lipca. - Poczekała, aż schował torby do bagażnika. -
Umowa stoi.

- Kiedy są twoje urodziny?

- W listopadzie. - Wsiadła do samochodu. - Drugiego listopada.

- To teraz ja ci coś powiem. Jeśli załapię się na kawałek twojego słynnego siedmiowarstwowego
tortu, to w twoje urodziny zabiorę cię, dokądkolwiek zachcesz.

Pomimo bólu, jaki ścisnął jej serce, posłała Gage'owi radosny uśmiech.

- Ostrożnie. Jest mnóstwo miejsc, do których chciałabym pojechać.

- Dobrze. Ja też.

background image

To była właśnie jedna z jej cech, które nie dawały mu spokoju. Chcieli pojechać w tyle miejsc.
Kiedy przestał istnieć on i ona, a zaczęli oni? Nie potrafił wskazać konkretnego momentu, ale
wiedział, że chce wszędzie tam pojechać z Cybil.

Chciał pokazać jej swoje ulubione miejsce, zobaczyć jej. I chciał, żeby pojechali razem gdzieś, gdzie
żadne z nich nigdy nie było, by razem oglądać to coś po raz pierwszy.

Już nie miał ochoty szwendać się po kasynach, jeździć sam, dokąd tylko i kiedy chciał. Chciał
jeździć, żeby oglądać lub robić coś innego, i choć Bóg jeden wie, jak bardzo pragnął grać, słowo
„sam" nie miało już takiego czaru jak kiedyś.

Zauważyła, że jest rozdrażniony. Może między innymi z tego powodu. Jego zdaniem to był doskonały
powód do irytacji. To absurdalne, pomyślał i zaczął się przechadzać po pokoju gościnnym zamiast
sprawdzić pocztę, co miał zamiar zrobić. Absolutnie szalone, myśleć o długotrwałym związku,
zobowiązaniach, o zostaniu połówką pary zamiast występów solo.

Ale myślał o tym. I tu tkwił haczyk. Potrafił sobie wyobrazić, jak to mogłoby być z Cybil. Mógł sobie
wyobrazić, jak poznają razem świat bez żadnego ciężaru na barkach. Potrafił sobie nawet wyobrazić,
że mają gdzieś wspólną bazę. W Nowym Jorku, Vegas, Paryżu - gdziekolwiek.

Dom, do którego mógłby wracać razem z nią.

Jedynym miejscem, do którego mógł kiedykolwiek wracać, było Hawkins Hollow. I to nie z jego
wyboru.

Ale teraz mógłby sam dokonać wyboru, jeśli dobrze rozegra to rozdanie.

Namówienie Cybil może być niezłą zabawą.

Miał jeszcze czas, wystarczająco dużo, żeby zaplanować strategię tej gry. Trzeba być ostrożnym,
pomyślał, siadając przed laptopem. Będzie musiał znaleźć odpowiedni sposób, żeby związać ją tymi
więzami, których

oboje - jak twierdzili - nie chcą. A jak już to zrobi, to zawiąże supełek tu, węzełek tam. Cybil jest
bystra, ale on też. Mógłby się założyć, że będzie miał ją w garści, zanim Cybil w ogóle się zorientuje,
że zmienił zasady

g

r

y.

Zadowolony z pomysłu otworzył e-mail od profesora Linza. I czytając, poczuł ucisk w żołądku i ból
za oczami.

To by było na tyle w kwestii planowania przyszłości. Jego została już przesądzona - i miała trwać
mniej niż dwa tygodnie.

Gage ponownie zwołał zebranie w gabinecie Cala. Tylko z braćmi. Rano postarał się, aby wstać i
wyjść z domu, zanim Cybil choćby drgnęła. Potrzebował czasu, żeby pomyśleć w samotności, tak

background image

samo jak teraz chciał się naradzić z przyjaciółmi.

W prostych słowach, spokojnym, wypranym z emocji głosem, przekazał im to, czego dowiedział się
od Linza.

- Pieprzyć to - powiedział Fox. - Pieprzyć to, Gage.

- Tak to się skończy.

- Bo powiedział ci jakiś profesorek od demonów, którego nie znamy, który nigdy tu nie był, nigdy
nie miał do czynienia z tym, z czym my musimy się zmagać?

- Bo tak to się skończy - powtórzył Gage. - Wszystko, co wiemy, wszystko, co się wydarzyło,
prowadzi prosto do tego.

- Będę musiał podzielić fachową opinię pana mecenasa - powiedział Cal po chwili. - Pieprzyć to.

Zielone oczy Gage'a były lodowate i spokojne. Pogodził się z tym, co musiało się stać.

- Doceniam waszą radę, ale wszyscy wiemy, że to niemożliwe. Nikt z nas nie powinien zajść tak
daleko. Udało nam się tylko dlatego, że Dent złamał zasady, dał nam moc i możliwości. Pora spłacić
dług. I nie pytaj: „dlaczego ty". - Gage wymierzył palec w Foxa - Masz to wypisane na

twarzy, a już przerabialiśmy tę kwestię. To moja kolej i moje cholerne przeznaczenie. Tym razem
zakończymy sprawę i kropka. Plus jest taki, że nie będę musiał się tu tłuc co siedem lat, żeby ratować
wam tyłki.

- To też pieprzyć - powiedział Fox wstając, ale bez poprzedniego zapału. - Musi być inny sposób.
Patrzysz na to tylko z jednej strony, nie szukasz innych możliwości.

- Bracie, możliwości to moja praca. Tym razem albo go zniszczymy, albo on tu przyjdzie. W pełni
materialny, w całej swojej pradawnej mocy. Już widzieliśmy, jak to się zaczyna.

- Nie będziemy siedzieć z założonymi rękami i patrzeć, jak poświęcasz się za nas wszystkich -
powiedział Cal. - Poszukamy innego sposobu.

- A jeżeli nie znajdziemy? Bez ściemniania, Cal -dodał Gage. -Przeszliśmy razem zbyt wiele, żeby
sobie ściemniać.

- Jeżeli nie znajdziemy, to czy będę mógł wziąć twój samochód?

Gage spojrzał na Foxa i poczuł, jak z jego barków opada ogromny

ciężar. Zrobią to, co muszą zrobić. Staną za nim murem, jak zawsze.

- Przy tym jak prowadzisz? Nie ma mowy, Cybil go dostanie. Ta kobieta umie sobie radzić za
kółkiem. Chciałbym, żebyś załatwił dla mnie te prawne historie, miałbym to z głowy.

background image

- Dobrze, nie ma problemu. - Fox wzruszył ramionami, słysząc przekleństwo Cala. - I założymy się
o moje wynagrodzenie; stawiam tysiąc, że nie tylko załatwimy Wielkiego Złego Sukinsyna, ale że
wrócisz z nami spod Kamienia Pogan do domu.

- Ja też chcę się założyć.

- W takim razie zakład stoi.

Cal potrząsnął głową i bezwiednie pogłaskał Kluska leżącego pod biurkiem, kiedy pies poruszył się
przez sen.

- Tylko chory idiota może zakładać się o tysiąc, że umrze.

Gage tylko się uśmiechnął.

- Żywy czy martwy, lubię wygrywać.

- Musimy powiedzieć dziewczynom - przypomniał im Fox i popatrzył na Gage'a zwężonymi
oczami. - Jakiś problem?

- Zależy. Jeśli powiemy kobietom...

- Nie ma żadnego jeśli" - przerwał mu Cal. - Siedzimy w tym wszyscy razem.

- Kiedy powiemy o tym kobietom - poprawił się Gage - nas trzech musi trzymać jeden front. Nie
zamierzam kłócić się z wami i z nimi. Umówmy się, że będziemy szukać innego wyjścia, ale jeżeli
nie znajdziemy, to zrobimy to na mój sposób.

Cal wstał, żeby przypieczętować umowę uściskiem dłoni, gdy drzwi biura otworzyły się z impetem.
Cy Hudson, jeden z filarów ligowej drużyny kręgielni, wpadł do środka z wyszczerzonymi zębami,
strzelając na oślep z trzydziestkiósemki. Jedna z kul wbiła się w mostek Calowi, powalając go na
ziemię. Gage i Fox skoczyli na szaleńca.

Teraz wielki brzuch mu nie przeszkodził, a czysty obłęd dał siłę, by odepchnąć ich jak natrętne
muchy. Cy znowu wycelował w Cala, w ostatniej chwili unosząc broń, kiedy Gage wrzasnął, a
Klusek ruszył do ataku. Gage przygotował się na kulę, kątem oka widząc, jak Fox rzuca się naprzód
niczym biegacz na starcie.

Bill Turner wpadł przez drzwi jak uosobienie czystej furii. Skoczył Hudsonowi na plecy waląc go na
oślep pięściami, Fox złapał napastnika za

nogi, pies skoczył, wściekle kłapiąc zębami. Cała czwórka upadła na podłogę w plątaninie rąk i nóg.
Broń znowu wypaliła, a Gage zerwał się na równe nogi i złapał krzesło. Mocno i brutalnie walnął
nim dwa razy w odsłoniętą głowę szaleńca.

- W porządku? - zapytał Foxa, gdy Cy stracił przytomność.

background image

- Tak, tak. Hej, dobry pies. - Fox objął ramieniem gruby kark Kluska.

- Cal?

Gage ukląkł obok Cala, który był biały jak płótno, miał szkliste spojrzenie i łykał powietrze krótkimi,
nierównymi haustami. Gage rozerwał mu koszulę i zobaczył, jak kula powoli wysuwa się z rany.

Klusek przysiadł koło swojego pana, polizał go po twarzy i zaskomlał.

- Wszystko dobrze, nic ci nie będzie. Wypychasz kulę. - Gage złapał Cala za rękę i popchnął w
jego stronę wszystko, co mógł. - Daj mi coś.

- Złamane żebro, chyba - wydyszał Cal. - Cholernie mnie boli. -Usiłował wyrównać oddech, a
Klusek trącał go nosem w ramię. - Nie wiem dokładnie.

- Mam to. Fox, na litość boską, pomóż mi.

- Gage.

- Co? Nie widzisz, że on... - Wściekły Gage odwrócił głowę. Zobaczył Foxa klęczącego na
podłodze i przyciskającego własną, przesiąkniętą krwią koszulę do piersi Bilia.

- Dzwoń po karetkę. Muszę tu uciskać.

- Idź. Boże. - Cal wypuścił powietrze i znów je wciągnął. - Mam to, poradzę sobie. Idź.

Gage wyjął telefon, wciąż ściskając mocno Cala za rękę. I nie spuszczając wzroku z białej twarzy
ojca, zadzwonił po pomoc.

Cybil obudziła się zmęczona i z bólem głowy. To, ż e była nie w sosie, jej nie zdziwiło. Poranki nie
były jej ulubioną porą dnia, zwłaszcza po nieprzespanej nocy, a teraz sny prześladowały ją bez
przerwy. Poza tym Gage był wczoraj taki zamknięty w sobie. Prawie się nie odzywał, pomyślała,
biorąc szlafrok na wypadek gdyby w domu byli mężczyźni.

Cóż, jego humory to nie jej sprawa, uznała i poczuła, że też nie ma ochoty na żadne rozmowy. Wypije
kawę na tylnej werandzie, sama. I poużala się nad sobą.

Ten pomysł trochę poprawił jej nastrój, albo poprawiłby, gdyby nie zobaczyła Layli i Quinn
szepczących w kuchni.

- Idźcie sobie. Z nikim nie rozmawiam, dopóki nie przyjmę dwóch solidnych dawek kofeiny.

- Przykro mi. - Quinn zagrodziła jej drogę do kuchenki. - Będziesz musiała z tym poczekać.

Cybil posiała jej ostrzegawcze spojrzenie.

- Nikt nie każe mi czekać na poranną kawę. Rusz się, Q.

background image

- Żadnej kawy, dopóki nie zrobisz tego. - Ouinn wzięła z blatu test ciążowy i zamachała Cybil
pudełkiem przed oczami. - Twoja kolej, Cyb.

- Moja kolej na co? Odsuń się!

- Na siusianie na patyk.

Szok stłumił jej pragnienie kawy.

- Co? Oszalałaś? Tylko dlatego, że u was dwóch sperma spotkała jajeczko, ja nie muszę...

- Czyż to nie zabawne? Kupiłam akurat tyle testów, żeby wystarczyło dla nas wszystkich.

- Cha, cha.

-I interesujące - dodała Layla - że nie dalej jak wczoraj zauważyłaś, że mamy ten sam cykl.

- Ja nie jestem w ciąży. Layla popatrzyła na Quinn.

- Czyż ja nie mówiłam tak samo?

Cybil, rozpaczliwie marząc o kawie, przewróciła oczami.

- Ja widziałam was w ciąży. Obie. Siebie nie.

- Zawsze trudniej nam zobaczyć samych siebie - odpaliła Quinn. -Powtarzałaś mi to kilka razy.
Powiem wprost: chcesz kawy? To idź i nasiusiaj na patyk. Nie pokonasz nas obu, Cyb.

Zirytowana Cybil wzięła pudełko.

- Przez te ciąże obie zrobiłyście się apodyktyczne i nieznośne. -Ruszyła do łazienki na pierwszym
piętrze.

- To musi coś oznaczać. - Layla, niedorzecznie zdenerwowana, potarła ramiona. - Czy mamy rację,
czy jej nie mamy, to musi mieć jakieś znaczenie. Tylko chciałabym wiedzieć, jakie.

- Mam kilka pomysłów, ale... - Zmartwiona Quinn podeszła do drzwi. - Pomyślimy o tym później.
Tak czy inaczej, musimy ją wspierać.

- Oczywiście. Dlaczego miałybyśmy nie... Och. Masz na myśli, jeżeli ona jest, a nie chce być. -
Layla skinęła głową i stanęła obok Quinn. - To nie podlega dyskusji. Cokolwiek zdecyduje,
czegokolwiek będzie potrzebowała.

Odczekały jeszcze kilka minut, aż w końcu Quinn przesunęła rękami po włosach.

- Koniec. Nie wytrzymam tego. Pomaszerowała do drzwi łazienki, zapukała dla formalności i
zajrzała do środka.

background image

- Cybil, jak długo można... Och. Cyb. - Natychmiast uklękła i objęła siedzącą na podłodze
przyjaciółkę.

- Co ja zrobię? - wyszeptała Cybil. - Co ja teraz zrobię?

- Na początek wstań z podłogi. - Layla energicznie pochyliła się, żeby ją podnieść. - Zrobię ci
herbaty. Coś wymyślimy.

- Jestem taka głupia. Taka głupia. - Cybil przycisnęła ręce do oczu, kiedy Quinn prowadziła ją do
krzesła w kuchni. - Powinnam się była tego spodziewać. Wszystkie trzy! To cholernie idealnie
pasuje. Powinnam była się domyślić.

- Ja też na to nie wpadłam - powiedziała Quinn. - Dopiero dziś, w środku nocy. Wszystko będzie
dobrze, Cybil. Czegokolwiek będziesz chciała lub potrzebowała, jakąkolwiek podejmiesz decyzję,
my z Laylą będziemy przy tobie i zadbamy, żeby wszystko było w porządku.

- Ze mną nie jest tak samo jak z wami. Gage i ja... nie mamy żadnych planów. Nie jesteśmy... -
Zdobyła się na słaby uśmiech. - Tak związani jak wy z Calem i Foxem.

- Kochasz go.

- Tak, to prawda. - Cybil popatrzyła Quinn w oczy. -Ale to nie oznacza, że jesteśmy parą. On nie
chce...

- Zapomnij o tym, czego on chce. - Ton Layli był tak gwałtowny, że Cybil zamrugała. - Czego ty
chcesz?

- Cóż, na pewno nie tego. Chciałam skończyć to, co tu zaczęliśmy i spędzić z nim potem trochę
czasu w jakimś innym miejscu. Jeśli patrzyłam dalej, a nie jestem aż tak silna i opanowana, żeby nie
patrzeć, miałam nadzieję, że może coś razem stworzymy. Ale też nie jestem tak naiwna i
optymistyczna, żeby tego oczekiwać.

- Wiesz, że nie musisz od razu podejmować decyzji. -Quinn pogłaskała Cybil po włosach. - To
zostanie między nami tak długo, jak będziesz chciała.

- Wiesz, że nie możemy tego zrobić - odpowiedziała Cybil. - To ma jakiś cel, a ten cel może
oznaczać różnicę między życiem a śmiercią.

-Bogowie, demony, przeznaczenie... - warknęła Layla. - Nikt nie ma prawa podejmować za ciebie
takich decyzji.

Layla postawiła na stole kubek, a Cybil wzięła ją za rękę i mocno ścisnęła.

- Dzięki. Boże. Dziękuję. Nas trzy, ich trzech. Ann Hawkins miała trzech synów, którzy byli jej
nadzieją, wiarą i odwagą. Teraz my nosimy w sobie trzy następne możliwości. To symetria, której
nie możemy zignorować.

background image

W wielu kulturach i legendach kobieta w ciąży ma wyjątkową siłę. Wykorzystamy tę moc.

Wzięła głęboki oddech i sięgnęła po herbatę.

- Mogłabym, kiedy to się skończy, zrezygnować z tej możliwości. Mój wybór i tak dalej, pieprzyć
bogów i demony. To mój wybór. I to ja postanawiam nie rezygnować z tej możliwości. Nie jestem
dzieckiem i mam pewne środki. Kocham jego ojca. Cokolwiek wydarzy się między mną a Gagiem,
jestem święcie przekonana, że było mi to przeznaczone.

Wzięła kolejny głęboki oddech.

- Wiem, że tak powinnam postąpić. I oficjalnie ogłaszam, że jestem śmiertelnie przerażona.

- Przejdziemy przez to razem. - Quinn wzięła Cybil za rękę i mocno uścisnęła. - To pomoże.

- Tak, wiem. Nic jeszcze nie mówcie. Muszę pomyśleć, jak powiedzieć Gage'owi. Wybrać
najlepszy czas i sposób. Na razie musimy pomyśleć, jak możemy wykorzystać ten zaskakujący
przypływ płodności. Mogłabym skontaktować się...

- Poczekaj - powiedziała Quinn, bo zadzwonił telefon. Zerknęła na wyświetlacz i uśmiechnęła się.
- Cześć, kochanie. Ty... - Uśmiech zniknął, Quinn zbladła. - Już jedziemy. Ja... - Posłała Cybil i Layli
przestraszone spojrzenie. - Dobrze. Tak, dobrze. Jak źle? Spotkamy się na miejscu.

Rozłączyła się.

- Bill Turner, ojciec Gage'a, został postrzelony.

Po jego matkę także przyjechała karetka, pomyślał Gage. Wszystkie te światła, syreny, pośpiech.
Oczywiście nie pojechał z nią. Frannie Hawkins zabrała go do domu, dała mu mleko i ciasteczka.
Przytulała go i obejmowała.

A teraz jego ojciec - światła, syreny, pośpiech. Gage nie był do końca pewny, jak to się stało, że
pędził za karetką wciśnięty między Foxa i Cala w kabinie furgonetki Foxa. Czul zapach krwi. Cala,
staruszka. Tam było mnóstwo krwi.

Cal wciąż był blady, jego rana jeszcze nie do końca się zagoiła. Gage czuł, jak przyjaciel drży -
szybkie, lekkie dreszcze, kiedy jego ciało kontynuowało bolesny wysiłek samoleczenia. Jednak Cal
nie był martwy, nie leżał w kałuży własnej krwi, tak, jak w wizji Gage'a. Zmienili tę... potencjalną
sytuację, jak powiedziałaby Cybil.

Kolejny punkt dla drużyny gospodarzy.

Ale staruszka nie widzieli. Nie mieli żadnej wizji dotyczącej jego ojca - żywego lub martwego. Nie
widzieli, jak wpada przez drzwi i skacze

oszalałemu Cy Hudsonowi na plecy, nie widzieli tego gorącego, zdeterminowanego wyrazu jego
oczu. A już na pewno nie podejrzeli przez dziurkę od klucza, jak leży na podłodze i wykrwawia się

background image

w zwiniętą koszulę Foxa.

Wyglądał na złamanego, pomyślał Gage. Złamanego, słabego i starego, kiedy wnosili go do karetki.
To nie był właściwy obraz. Nie pasował do obrazu Bilia Turnera, który Gage nosił w głowie tak
samo, jak zdjęcie matki w portfelu.

Na którym pozostała na zawsze młoda, na zawsze uśmiechnięta.

W głowie Gage'a Bill Turner był postawnym mężczyzną z piwnym brzuchem. Miał surowe oczy,
groźne usta i ciężką rękę. Taki był Bill Turner.

Kim, do diabła, był ten złamany, krwawiący mężczyzna w karetce jadącej przed nimi? I dlaczego, do
cholery, Gage jechał za nim?

Wszystko było zamazane. Droga, samochody, budynki, które mijali, kiedy Fox skręcił na drogę do
szpitala. Gage nie mógł tego do końca pojąć, zobaczyć wyraźnie. Jego ciało poruszało się - wysiadł z
samochodu, kiedy Fox zaparkował przy wejściu do pogotowia, poszedł szybko na ostry dyżur. Jakaś
część jego mózgu rejestrowała dziwaczne szczegóły. Zmianę temperatury z czerwcowego ciepła na
chłód klimatyzacji, inne dźwięki, głosy, pośpiech personelu medycznego, który wybiegł do starego,
krwawiącego mężczyzny. Słyszał dzwonki telefonu - metaliczny, irytująco natarczywy dźwięk.

Odbierzcie telefon, pomyślał. Odbierzcie ten cholerny telefon.

Ktoś coś mówił, zasypując go pytaniami. „Panie Turner", „panie Turner" i Gage zastanawiał się,
dlaczego, u diabła, oczekiwali, że

staruszek odpowie, skoro już go odwieźli. Potem przypomniał sobie, że pan Turner to on.

- Co?

Jaką grupę krwi miał ojciec? Czy był na coś uczulony? Ile miał lat? Czy brał jakieś leki?

- Nie wiem. -Tylko tyle mógł odpowiedzieć. - Nie wiem.

- Ja się tym zajmę. - Cal wziął Gage'a za ramię i lekko nim potrząsnął. - Usiądź, napij się kawy.
Fox!

- Już.

Trzymał w dłoni kubek kawy. Jak to się stało? Zaskakująco dobrej kawy. Siedział z Calem i Foxem
w poczekalni. Szaroniebieskie kanapy, krzesła. Jakiś poranny program w telewizorze, roześmiani
kobieta i mężczyzna za biurkiem.

Poczekalnia na oddziale chirurgicznym, przypomniał sobie, jakby budząc się ze snu. Ojciec został
zabrany na operację. Miał ranę postrzałową - tak to nazywali. Stary znalazł się na chirurgii, bo ktoś
wpakował w niego kulkę. Która powinna trafić we mnie, pomyślał, przypominając sobie
wycelowaną w siebie lufę. Ta kulka z trzydziestki ósemki była przeznaczona dla mnie.

background image

- Muszę się przejść. - Fox chciał wstać, ale Gage potrząsnął głową. -Nie, potrzebuję tylko
powietrza. Ja tylko... muszę oczyścić umysł.

Zjechał windą z kobietą o smutnych oczach i siwiejących odrostach i mężczyzną w swetrze
opinającym się na podobnym do piłki brzuchu.

Zastanawiał się, czy oni też zostawili na górze kogoś rannego i krwawiącego.

Na parterze minął sklep z upominkami i gąszczem lśniących balonów („Wracaj do zdrowia!" „To
chłopiec!") i szklaną gablotę z bukietami o mocno zawyżonych cenach. Wyszedł przez frontowe
drzwi, skręcił w lewo i ruszył przed siebie, w ogóle nie myśląc, dokąd idzie.

Ale tu ruch, zauważył bezwiednie. Samochody, ciężarówki i furgonetki tłoczyły się na parkingu, a
nadjeżdżający kierowcy krążyli w poszukiwaniu miejsca do zaparkowania. Niektórzy z nich wstąpią
do sklepu z upominkami po błyszczące magazyny i balony. Mnóstwo chorych ludzi, pomyślał Gage,
zastanawiając się, ilu z nich miało rany postrzałowe. Czy był odpowiedni napis na balonie z okazji
rany postrzałowej?

Usłyszał, że Cybil woła jego imię. Chociaż wydało się to absurdalnie nie na miejscu, odwrócił się.
Biegła do niego po chodniku. Słońce połyskiwało na masie czarnych włosów fruwających wokół
pięknej twarzy.

Gage'a naszła dziwna myśl, że jeśli mężczyzna musi umrzeć, to odejdzie szczęśliwszy wiedząc, że
taka kobieta jak Cybil Kinsky kiedyś do niego biegła.

Schwyciła go za obie ręce.

- Jak twój ojciec?

- Ma operację. Skąd się tu wzięłaś?

- Cal zadzwonił. Quinn i Layla weszły do środka. Zobaczyłam ciebie, więc... Możesz mi
opowiedzieć, co się stało?

- Cy wparował do biura Cala z trzydziestkąósemką i zaczął strzelać na oślep. Między innymi do
Cala.

-Cal...

- Nic mu nie będzie. Wiesz, jak to z nami jest.

Na parking wpadła karetka z wyjącą syreną i mrugającymi światłami. Ktoś jeszcze ma kłopoty,
pomyślał Gage. Kolejny balon na sznurku.

- Gage, usiądźmy gdzieś.

Powrócił myślami do niej, do Cyb z egipskimi oczami.

background image

- Nie, ja... spaceruję. To stało się tak szybko. W mgnieniu oka. Bang, bang, Cal leży. Cy znowu w
niego wycelował, więc wrzasnąłem. Nie... -Nie do końca tak było, pomyślał.

- To nie ma znaczenia. - Objęła go w talii. Gdyby mogła zdjąć mu ciężar z barków, zrobiłaby to.
Ale ciężar, który dźwigał, nie był fizyczny.

- Ma. Wszystko ma znaczenie.

- Racja. - Delikatnie pokierowała nim tak, że szli z powrotem w kierunku szpitala. - Opowiedz mi,
co się stało.

- My skoczyliśmy na niego pierwsi, ale Cy jest potężnie zbudowany, a do tego był zainfekowany.
Po prostu nas strząsnął. Potem wrzasnąłem. Wycelował we mnie.

W głowie oglądał całą tę scenę w zwolnionym tempie, każdy szczegół, każdy ruch.

- Pies spał pod biurkiem, jak zwykle. Ruszył do ataku jak czysta furia. Nigdy bym w to nie
uwierzył, gdybym nie zobaczył na własne oczy. Fox miał zamiar znowu skoczyć na Cya, może by
zdążył. Nigdy się nie dowiemy. Stary wpada przez drzwi jak rozpędzony pociąg, rzuca się na tego
szaleńca i wszyscy trzej padają na podłogę, pies też. Broń wystrzeliła. Foxowi nic się nie stało, więc
podszedłem do Cala. Nawet nie pomyślałem

o staruszku. Foxowi nic nie było, Cal krwawił i wypychał tę cholerną kulę. Ja nawet nie pomyślałem
o starym.

Cybil stanęła i odwróciła się do niego. Nic nie mówiła, tylko patrzyła mu w oczy i trzymała go za
ręce.

- Odwróciłem się. Fox musiał ściągnąć koszulę, bo przyciskał ją do rany. Rany w piersi. Rany
postrzałowej. Staruszek, on nie może wypchnąć cholernej kuli tak jak my.

Puściła jego dłonie, żeby go objąć.

- Nie wiem, jak powinienem się czuć.

- Nie musisz teraz o tym myśleć.

- Mogłem dostać tę kulę. Mnie by pewnie nie zabiła.

- Cal też mógłby przyjąć drugą. Ale próbowaliście go powstrzymać. To właśnie ludzie robią,
Gage. Próbują go powstrzymać.

- Nie widzieliśmy tego, Cybil.

- Nie, nie widzieliśmy.

- Ja to zmieniłem. Zwołałem spotkanie z Calem i Foxem, tak że wszyscy tam byliśmy. Cal nie

background image

siedział sam w biurze, kiedy Cy wpadł z bronią.

- Gage, posłuchaj mnie. - Wzięła go za ręce i popatrzyła mu prosto w oczy. - Zadajesz sobie
pytanie, czy przez to, że tam byłeś, ponosisz winę za to, co się stało. Ale w głębi serca wiesz, po
dwudziestu jeden latach walki, że to wyłącznie on jest winien.

- Cal żyje. Wiem, że to znaczy dla mnie więcej...

- Tu nie chodzi o więcej czy mniej.

- On, staruszek, to był pierwszy raz w życiu, kiedy się o mnie zatroszczył. Ciężko mi myśleć, że
może ostatni.

Cybil stała w czerwcowym słońcu, wśród ryku następnej karetki, a jej serce płakało.

- Możemy teraz iść i popatrzeć na twojego ojca, jeśli to ci pomoże.

- Nie. - Przytulił policzek do czubka jej głowy. -Zaczekamy.

Myślał, że to potrwa całe godziny. Czekanie, zastanawianie się,

roztrząsanie. Jednak kiedy wszedł do poczekalni, pojawił się lekarz w chirurgicznym fartuchu. Gage
wiedział, gdy tylko spojrzał mu w oczy. Zobaczył w nich śmierć. Coś skręciło mu się potwornie w
żołądku, niczym zaciśnięta pięść, po czym puściło, zostawiając go kompletnie otępiałego.

- Panie Turner.

Gage wstał i machnął do przyjaciół, żeby zostali. Wyszedł, żeby wysłuchać lekarza, który powiedział
mu, że ojciec nie żyje.

Pochowa staruszka koło jego żony i córki. Tyle mógł zrobić. Nie zamierzał organizować żadnego
cholernego wystawienia ani, jak to nazywał, imprezy pogrobnej. Pozwolił Calowi zająć się
pogrzebem, o ile będzie krótki. Bóg wiedział, że Cal znał Billa Turnera lepiej niż Gage. Oczywiście
tego Billa Turnera, który zmarł na stole operacyjnym.

Gage wziął z mieszkania ojca jedyny przyzwoity garnitur i zawiózł do domu pogrzebowego. Zamówił
nagrobek, zapłacił za niego i inne wydatki gotówką.

W końcu pewnie będzie musiał posprzątać mieszkanie, oddać wszystko samarytanom czy Armii
Zbawienia. Komukolwiek. Albo, skoro istniały spore szanse, że niedługo Cal będzie organizował
pogrzeb jego samego, może zostawi tę małą przyjemność Calowi i Foxowi.

Okłamali policję, co nie spędzało Gage'owi snu z powiek. Z pomocą Jima Hawkinsa sfałszowali
materiał dowodowy. Cy nic nie pamiętał i Gage doszedł do wniosku, że skoro staruszek musiał
umrzeć, to przynajmniej niech jego śmierć nie będzie daremna.

Wyszedł z domu pogrzebowego, powtarzając sobie, że zrobił wszystko, co mógł. I zobaczył Frannie

background image

Hawkins stojącą obok jego samochodu.

- Cybil nie powiedziała, że tu jesteś. Nie chciałam wchodzić, żeby nie przeszkadzać.

- Ty nigdy nie przeszkadzasz. Objęła go - jeden, mocny uścisk.

- Przykro mi. Wiem, jak było między tobą a Billem, ale mi przykro.

- Mnie też. Tylko nie jestem pewien dlaczego.

- Jakkolwiek było w przeszłości, koniec końców zrobił wszystko, co mógł, żeby cię ochronić - i
mojego syna, i Foxa. A wy przecież robiliście dokładnie to, co powinniście, dla nich, dla Hollow i
Billa.

- Oficjalnie on sam ponosi winę za własną śmierć.

- Ratujecie dobrego, niewinnego człowieka przed oskarżeniem o morderstwo i więzieniem. -
Twarz Frannie była pełna współczucia. - To nie Cy strzelał do Cala i Billa, oboje o tym wiemy. To
nie Cy powinien spędzić resztę życia za kratkami, zostawiając żonę, dzieci i wnuki.

- Nie. Rozmawialiśmy o tym. Staruszek nie może wtrącić swoich trzech groszy, więc...

- Powinieneś zrozumieć, że Bill uważał Cya za przyjaciela i vice versa. Kiedy Bill przestał pić to,
Cy, jako jeden z niewielu, siadywał z nim, popijając kawę lub colę. Chcę, żebyś wiedział, że jestem
absolutnie przekonana, że właśnie tego chciałby Bill. Wszyscy myślą, że Bill przyszedł do biura z
bronią, Bóg jeden wie dlaczego - bo żadne z nas tego nie wie - a kiedy razem z Cyem próbowaliście
go powstrzymać, zdarzył się wypadek. Bill nie chciałby, żeby Cy został ukarany za coś, nad czym

nie miał kontroli. A teraz już nic nie może skrzywdzić Billa. Ty wiesz, co się wydarzyło i co zrobił
Bill. Nie ma znaczenia, co myślą inni.

Jej słowa pomogły, stępiły poczucie winy.

- Nie potrafię czuć... żalu, złości. Nie potrafię tego czuć.

- Poczujesz, kiedy i jeżeli będzie ci to potrzebne. Musisz tylko wiedzieć, że zrobiłeś wszystko, co
powinieneś był zrobić. To wystarczy.

- Czy mogłabyś coś dla mnie zrobić?

- Niemal wszystko.

- Kiedy wyjadę, czy mogłabyś od czasu do czasu kłaść na ich grobie kwiaty? Dla całej trójki.

- Tak. Oczywiście.

Podszedł do samochodu, otworzył przed nią drzwi.

background image

- Teraz chciałbym cię o coś zapytać. -Pytaj.

- Co byś zrobiła, gdybyś wiedziała, że został ci tydzień lub dwa życia?

Frannie zaczęła coś mówić, przerwała i Gage wiedział, że stłumiła naturalną reakcję - dla jego
dobra. Zamiast tego uśmiechnęła się.

-A jak się czuję?

- Dobrze.

- W takim razie zrobiłabym wszystko to, na co miałabym ochotę, zwłaszcza jeśli byłoby to coś,
czego normalnie bym sobie odmówiła albo nad czym bym się wahała. Spróbowałbym wszystkiego,
czego bym chciała, o czym marzyłam. Upewniłabym się, że ludzie, którzy mnie irytują, dowiedzieliby
się dokładnie, co o nich myślę. A co ważniejsze, że każdy, kogo kocham, dowiedział się, jak wiele
dla mnie znaczy.

- Nie spowiadałabyś się z grzechów, nie naprawiała błędów?

- Jeśli do tej chwili czegoś nie wyznałam albo nie naprawiłam, to pieprzyć to. Teraz liczę się tylko
ja.

Gage pochylił się ze śmiechem i pocałował ją.

- Naprawdę cię kocham.

- Wiem.

Zdaniem Gage'a Frannie jak zwykle dotknęła swym wrażliwym palcem sedna sprawy. Ale najpierw
obowiązek. Wiedział aż za dobrze, że śmierć - czyjakolwiek -nie powstrzyma nadejścia siódemki. W
spotkaniu, które zaczęli w gabinecie Cala, musiała teraz wziąć udział cała szóstka.

- Rzecz jest bardzo prosta - zaczął. Siedzieli wszyscy w salonie Cala w wieczór poprzedzający
pogrzeb Billa Turnera. - Niektóre z książek, z których korzystał Linz, są napisane skomplikowanym i
dziwacznym językiem, ale sprawa sprowadza się do tego: heliotrop - nasz heliotrop -jest kluczem.
Częścią Kamienia Alfa, tak jak przypuszczała Cybil. Źródłem mocy. I, co zastanawiające, w
niektórych źródłach Linza nasz kawałek jest nazywany Kamieniem Pogan. Nie sądzę, żeby to był
zbieg okoliczności.

- A co jest zamkiem? - zapytała Quinn.

- Serce demona. Czarne, ropiejące serce naszego miłego Wielkiego Złego Sukinsyna. Wkładasz
klucz, obracasz, zamek się otwiera i Wielki Zły Sukinsyn wraca do piekła. Proste jak drut.

- Nie - powiedziała powoli Cybil - to wcale nie jest proste.

- Ależ jest, tylko musimy wyłożyć gotówkę na stół.

background image

- Jak dla mnie stawka jest trochę za wysoka - zauważyła Layla. -Dlaczego mamy grać w jego grę?
Znajdziemy własną, na naszych zasadach.

- To nie jest jego gra - poprawił ją Gage. - To jedyna gra, jaką znamy. Taka, którą usiłował
opóźnić i udaremnić przez wieczność. Heliotrop go zniszczy i właśnie dlatego dostaliśmy kamień w
trzech częściach, dlatego aż do teraz nie mogliśmy złożyć go w całość. Dopiero teraz jesteśmy
wystarczająco dojrzali i jest nas sześcioro. Ale tylko jedno z nas może przekręcić klucz. I to będę ja.

- Jak? - chciała wiedzieć Cybil. - Wchodząc w niego? Umierając i idąc razem z nim do piekła?

- W ciemność. Przecież już o tym wiesz - powiedział, patrząc na nią.

- Sama dowiedziałaś się tego, co Linz.

- Niektóre źródła podają teorię, że heliotrop, czasem nazywany Kamieniem Pogan, jako część
Kamienia Alfa zniszczy ciemność, czerń, demona, jeśli przeszyje mu serce. Może - dodała szybko -
być może jeżeli jest przesiąknięty krwią wybranego, jeżeli znajdzie się w demonie w dokładnie
określonej chwili. Jeżeli, może.

- Nie podzieliłaś się tym z nami?

- Wciąż to weryfikuję. Sprawdzam źródła. Nie - dodała po chwili ciszy. - Nie podzieliłam się tym.

- W ciemność - powtórzył Gage. - W każdej legendzie występuje ta lub podobna fraza. Ciemność,
czerń. Serce bestii, ale tylko wtedy, kiedy demon jest pod swoją prawdziwą postacią. Bestia. A
kiedy on umrze, zginie każde żywe, pozbawione ochrony stworzenie w pobliżu. Jego śmierć wymaga
czyjegoś poświ ęcenia. Ofiary z krwi. Światło zniszczy ciemność. Tego także się dowiedziałaś -
zwrócił się do Cybil.

- Natrafiłam na kilka źródeł, które mówią o poświęceniu, równowadze. - Chciała uściślić,
dyskutować, mówić cokolwiek, ale

zrezygnowała. Wszyscy mieli prawo to usłyszeć. - Większość źródeł twierdzi, że aby udało się
przebić mu serce, demon musi występować w swojej prawdziwej postaci, a kamień musi zostać
wbity przez strażnika, czyli światło. Ten musi uderzyć demona z pełną świadomością, że niszcząc go,
jednocześnie unicestwia siebie. Poświęca się z własnej, nieprzymuszonej woli.

Gage skinął głową.

- Linz pisał to samo.

- Czyż to nie wspaniale? Możemy już wszystko zawiązać na kokardkę?

Przez chwilę Gage i Cybil mierzyli się wzrokiem, a wszyscy pozostali milczeli. W końcu Quinn
chrząknęła.

- No dobrze, pytanie. - Uniosła palec. - Jeżeli heliotrop i poświęcenie wystarczą, to dlaczego Dent

background image

go nie zabił?

Nie odrywając wzroku od Cybil, Gage odpowiedział:

- Po pierwsze, demon pojawił się jako Twisse, nie w swojej prawdziwej postaci.

- Myślę, że chodzi o coś więcej - włączył się Cal. -Myślałem o tym, odkąd Gage nam powiedział o
swojej decyzji. Dent złamał zasady i zamierzał łamać następne. Nie mógł zniszczyć demona, bo ten
nie miał zginąć z jego ręki. Dlatego przygotował ścieżkę dla nas. Osłabił go, upewnił się, że nie
będzie mógł „zaistnieć", jak to określił Linz. Nie do końca w cielesnej postaci, nie w pełni sił.
Zyskał na czasie i przekazał wszystko, co mógł, swoim spadkobiercom - nam - żebyśmy unicestwili
bestię.

- Zgadzam się z tym. Ale nie sądzę, żeby to była cała historia. -Quinn posłała Cybil przepraszające,
pełne smutku spojrzenie. -Zniszczenie demona było - jest -misją Denta. Powodem, dla którego istniał.
Jego poświęcenie, jego życie nie wystarczyło. Prawdziwe poświęcenie wymaga wyboru. My
wszyscy mamy wybór. Dent nie był jedynie człowiekiem, a my jesteśmy prawdziwymi ludźmi,
pomimo naszej spuścizny. Taka jest cena, poświęcenie życia za wszystko. Cyb...

Cybil uniosła dłoń.

- Wszystko ma swoją cenę - powiedziała spokojnie. - W historii bogowie zawsze wymagają
zapłaty. Albo, mówiąc bardziej przyziemnie, nie ma nic za darmo. Co nie oznacza, że musimy
przyjąć, iż tą ceną będzie śmierć. Nie, dopóki nie spróbujemy znaleźć innego sposobu zapłaty za
unicestwienie demona.

- Jestem absolutnie za wypracowaniem alternatywnej metody płatności. Ale - dodał Gage -
wszyscy musimy się zgodzić, tu i teraz, żebyśmy mieli to już za sobą, że jeżeli nic nie znajdziemy,
zrobimy to po mojemu. Zrobię to bez względu na to, czy się zgodzicie, czy nie, jednak z waszą zgodą
będzie mi łatwiej.

Nikt nic nie powiedział, wszyscy rozumieli, że pierwsza powinna odezwać się Cybil.

- Stanowimy zespół - zaczęła. - Żadne z nas nie mogłoby zakwestionować faktu, że staliśmy się
jednością. W obrębie tego zespołu stworzyliśmy różne jednostki. Trzech mężczyzn, trzy kobiety, pary.
Wszystkie te jednostki składają się na dynamikę zespołu. Jednak w tych podgrupach jesteśmy
pojedynczymi indywidualnościami. Wszyscy jesteśmy tym, kim jesteśmy i dzięki temu stworzyliśmy
to, czym jesteśmy

razem. Żadne z nas nie może dokonać wyboru za drugą osobę. Jeżeli taki jest twój wybór, nie chcę ci
go utrudniać, dokładać ci zmartwień, rozpraszać cię, czy któregokolwiek z nas, żebyśmy nie popełnili
żadnego błędu. Zgadzam się wierząc, że znajdziemy inne rozwiązanie, dzięki któremu nasza drużyna
wyjdzie z tego bez uszczerbku. Ale, co ważniejsze, zgadzam się, bo w ciebie wierzę. Wierzę w
ciebie, Gage. To wszystko, co mam do powiedzenia. Jestem zmęczona. Idę na górę.

Dał jej trochę czasu. Sam też go potrzebował. Kiedy podszedł do drzwi ich wspólnej sypialni, był

background image

przekonany, że dokładnie wie, co i w jaki sposób chciał powiedzieć.

Potem otworzył drzwi, zobaczył ją i już niczego nie był pewien.

Stała przy oknie w krótkiej, białej koszulce, z rozpuszczonymi włosami i bosymi stopami. Zgasiła
światło i zapaliła świece. Ich blask i drżące cienie, jakie rzucały, idealnie do niej pasowały. Jej
wygląd i to, co do niej czuł, wbiły się w jego serce niczym dwie bliźniacze strzały.

Gage zamknął cicho drzwi. Cybil się nie odwróciła.

- Źle postąpiłam, nie przekazując wam tego, czego się dowiedziałam.

- To prawda.

- Mogę się tłumaczyć. Mogę powiedzieć ci, że chciałam pokopać głębiej, zebrać więcej informacji,
przemyśleć je, uściślić i tak dalej. To nie byłoby kłamstwo, ale też nie do końca prawda.

- Wiesz, że to jedyny sposób. W głębi serca o tym wiesz, Cybil, tak samo jak ja. Jeśli tego nie
zrobię, i to tak, jak trzeba, on zniszczy nas wszystkich - i Hollow razem z nami.

Cybil przez chwilę nic nie mówiła, stała w blasku świec, wpatrując się w odległe wzgórza.

- Na samych wierzchołkach gór widać jeszcze smugę słońca -powiedziała. - Tylko wspomnienie
tego, co umiera. Jest piękne. Stałam tu i

patrzyłam myśląc, że my właśnie tacy jesteśmy. Wciąż mamy tę odrobinę światła, jego piękno.
Jeszcze parę dni. Dlatego to takie ważne, żebyśmy je wykorzystali, docenili.

- Śledziłem uważnie to, co powiedziałaś na dole. I doceniam to.

- W takim razie możesz równie dobrze usłyszeć to, czego nie powiedziałam. Jeśli skończysz jako
bohater i umrzesz tam, w lesie, upłynie dużo czasu, zanim przestanę się na ciebie złościć. Przestanę,
w końcu, ale to potrwa. A kiedy już przestanę być na ciebie zła... potem... -Wzięła głęboki oddech. -
Jeszcze więcej czasu zajmie mi, żeby O tobie zapomnieć.

- Czy mogłabyś na mnie spojrzeć? Westchnęła.

- Zniknęło - wyszeptała, kiedy smuga światła zamieniła się w ciemność. I odwróciła się. Oczy
miała przejrzyste i tak głębokie, że -pomyślał Gage - mogłaby w nich ukryć całe światy.

- Muszę ci coś powiedzieć... - zaczął.

- Nie wątpię. Ale ja też muszę ci coś powiedzieć. Zadawałam sobie pytanie, czy byłoby lepiej dla
ciebie, gdybym ci nie powiedziała, ale...

- Możesz podjąć decyzję, kiedy ci powiem, co mam do powiedzenia. Na moje pytanie
odpowiedział dziś ktoś, czyje zdanie szanuję. Dlatego... -Wbił ręce w kieszenie. Jeśli facet miał na

background image

tyle jaj, żeby umrzeć, to powinien umieć powiedzieć kobiecie, co do niej czuje.

- Nie mówię ci dlatego - albo nie tylko dlatego - że być może nie wyjdę z tego. Ale to jest jakiś
bodziec, żeby powiedzieć ci teraz. Doszedłbym do tego wcześniej czy później. Nie
przezwyciężyłbym tego.

- Nie przezwyciężyłbyś czego?

- Umowa to umowa, ale... do diabła z tym. -Rozdrażnienie nadało jego oczom barwę płonącej
zieleni. - Wszystkie umowy odwołane. Lubię moje życie. Dobrze mi w nim. Więc po co zmieniać
coś, co dobrze idzie? To jedna sprawa.

Zaintrygowana Cybil przekrzywiła głowę.

- Przypuszczam, że masz rację.

- Nie przerywaj. Uniosła brwi.

- Proszę o wybaczenie. Założyłam, że to konwersacja, a nie monolog. Czy powinnam usiąść?

- Po prostu się zamknij na dwie cholerne minuty. -Tylko jeszcze bardziej go rozdrażniła. - Mam
problem z tym całym przeznaczeniem. Nie przeczę, że mnie pociąga, inaczej byłbym kilka tysięcy
kilometrów stąd. Ale niech mnie szlag trafi, jeśli popchnie mnie gdzieś, dokąd nie chcę iść.

-Poza tym, że jesteś tutaj, a nie gdzie indziej. Przepraszam. -Pomachała ręką, kiedy jego oczy
zmrużyły się ostrzegawczo. - Wybacz.

- Sam podejmuję decyzje i tego samego oczekuję od innych. To właśnie chcę powiedzieć.

I nagłe wiedział dokładnie, co chce jej powiedzieć.

- Nie jestem tu z tobą z powodu jakiegoś wielkiego planu ułożonego, zanim którekolwiek z nas się
urodziło. Nie czuję do ciebie tego, co czuję, bo ktoś lub coś zadecydowało, że tak będzie dla mnie
lepiej. To, co jest we mnie, zależy ode mnie, Cybil, i jest tam z powodu tego, jaka jesteś, jak brzmi
twój głos, jak pachniesz, wyglądasz i myślisz. Nie tego chciałem i nie tego szukałem, ale stało się.

Słuchała kompletnie bez ruchu, a blask świec odbijał się złotem w ciemnym aksamicie jej oczu.

- Próbujesz mi powiedzieć, że się we mnie zakochałeś?

- A mogłabyś być cicho i pozwolić mi poradzić sobie z tym samemu?

Podeszła do niego.

- Pozwól mi ująć to w ten sposób: może wyłożysz swoje karty na

stół?

background image

Gage uznał, że miewał gorsze rozdania i wychodził z gry zwycięsko.

- Kocham cię i już prawie mnie nie wkurzasz. Na twarzy Cybil rozkwitł przepiękny uśmiech. -To
interesujące. Bo ja też cię kocham i już prawie nie jestem tym faktem zaskoczona.

- To ciekawe. - Ujął jej twarz w dłonie i wypowiedział jej imię. Delikatnie musnął ustami jej
wargi, najpierw miękko, jak życzenie.

Potem pocałował ją mocniej, głębiej. I kiedy Cybil otoczyła go ramionami, Gage poczuł ciepło i
słuszność. Jej, ich obojga. Dom, pomyślał, nie zawsze jest miejscem. Czasami bywa nim kobieta.

- Gdyby sytuacja była inna - zaczął, po czym zacieśnił uścisk, kiedy potrząsnęła głową. - Wysłuchaj
mnie. Gdyby sprawy potoczyły się inaczej, albo gdybym miał naprawdę wielkie szczęście, zostałabyś
ze mną?

- Czy zostałabym z tobą? - Odchyliła głowę, żeby na niego popatrzeć. - Masz dziś naprawdę
kłopoty z doborem słów. Pytasz mnie, czy bym za ciebie wyszła?

Gage, najwidoczniej zbity z tropu, trochę się odsunął.

- Nie. Myślałem o czymś mniej... formalnym. O byciu razem. Podróżach, bo tym oboje się
zajmujemy. Może o założeniu bazy. Ty masz już jedną w Nowym Jorku, która mogłaby stać się i
moją. Albo gdzieś indziej. Nie sądzę, żebyśmy potrzebowali...

Chciał być z nią, chciał mieć nie tylko ją w swoim życiu, ale i mieć życie z nią. Czyż małżeństwo nie
było jak położenie żetonu w ruletce, który pozwoli im się bawić?

- Z drugiej strony - myślał na głos - co tam, do licha,to pewnie i tak się nie wydarzy. Jeśli będę
miał naprawdę wielkie szczęście, czy wyjdziesz za mnie?

- Tak. I jestem chyba tak samo zaskoczona tą odpowiedzią jak ty.

Ale tak, wyjdę. I chciałabym z tobą podróżować - i żebyś ty podróżował ze mną. Chcę, żebyśmy
mieli wspólną bazę, może kilka. Myślę, że bylibyśmy w tym dobrzy. Myślę, że razem byłoby nam
dobrze. Naprawdę dobrze.

- W takim razie umowa stoi.

- Jeszcze nie. - Cybil zamknęła oczy. - Najpierw musisz coś wiedzieć. I nie będę trzymać cię za
słowo w kwestii twoich hipotetycznych oświadczyn, jeśli zmienisz zdanie. - Odsunęła się tak, że już
się nie dotykali. - Gage, jestem w ciąży. - Nie powiedział nic, absolutnie nic. -Czasami
przeznaczenie odpycha, a czasem przyciąga. Czasami kopie cię w tyłek. Miałam kilka dni, żeby o tym
pomyśleć i...

Myśli kłębiły mu się w głowie, w sercu szalały nieokiełznane uczucia.

- Kilka dni.

background image

- Dowiedziałam się rano tego dnia, kiedy twój ojciec został postrzelony. To po prostu... Nie
mogłam ci powiedzieć. - Odsunęła się jeszcze o krok. - Postanowiłam ci nie mówić, kiedy musiałeś
sobie poradzić z tak wieloma sprawami.

- No dobrze. - Wciągnął powietrze, podszedł do okna i stanął tak, jak wcześniej Cybil. - Miałaś
kilka dni, żeby to przemyśleć. I co wymyśliłaś?

- Zacznijmy ogólnie, bo to wydaje się łatwiejsze. Istnieje powód, dla którego wszystkie trzy zaszły
śmy w ciążę niemal jednocześnie, prawdopodobnie tej samej nocy. Ty, Cal i Fox urodziliście się w
tym samym czasie. Ann Hawkins miała trojaczki.

Mówiła to mentorskim tonem i Gage wyobraził sobie Cybil, jak stoi na podium i z werwą prowadzi
wykład. Co to miało, do cholery, być?

- Q, Layla i ja mamy w naszych drzewach genealogicznych wspólne gałęzie. Wierzę, że to
wydarzyło się w konkretnym celu i doda nam mocy, której potrzebujemy, żeby zniszczyć Twisse'a.

Kiedy nic nie powiedział, ciągnęła wywód.

- Wasza krew, nasza krew. To, co rośnie we mnie, Q i Layli, łączy obie linie. Cząstka nas, cząstka
was trzech. Jestem przekonana, że to było nam pisane.

Odwrócił się z nieodgadnionym wyrazem twarzy.

- Mówisz bardzo mądrze, logicznie i z zimną krwią.

- Tak jak ty - odparowała - kiedy mówiłeś o swojej śmierci.

Wzruszył ramionami.

- Zostawmy ujęcie ogólne, pani profesor. Co planujesz robić za mniej więcej dwa tygodnie, za
miesiąc? Kiedy to się skończy?

- Nie oczekuję...

- Nie mów mi, czego oczekujesz. - W jego oczach zabłysły iskierki złości. - Powiedz mi, czego
chcesz. Do cholery, Cybil, daruj sobie te wykłady i powiedz mi, czego, u diabła, pragniesz.

Cybil ani drgnęła na dźwięk jego słów, na jego ton - nie zewnętrznie. Ale Gage poczuł, jak
wzdrygnęła się w środku, wewnętrznie odsunęła od niego.

A niech się dzieje, co chce, pomyślał. Zobaczmy, gdzie się zatrzyma ruletka.

- Dobrze, powiem ci, czego, u diabla, chcę. - Fakt, że się odsunęła, nie osłabił siły jej ciosu. - Po
pierwsze, czego nie chciałam. Nie chciałam zachodzić w ciążę, musieć uporać się z czymś tak
osobistym, tak ważnym, kiedy cała reszta stoi na głowie. Jednak to już się stało. A zatem. -
Przechyliła głowę, żeby ich oczy znalazły się na równym poziomie.

background image

- Chcę tej ciąży. Chcę urodzić to dziecko. Dać mu najlepsze życie, jakie będę mogła. Chce być
dobrą matką, mam nadzieję, że interesującą i kreatywną. Chcę pokazać temu dziecku świat. Chcę
wreszcie przywieźć tutaj mojego syna lub córkę, żeby poznał dzieci Quinn i Layli i żeby zobaczył
kawałek świata, który pomogliśmy ocalić. W jej oczach lśniły łzy złości.

- Chcę, żebyś żył, idioto i żebyś mógł w tym wszystkim uczestniczyć. A jeżeli jesteś zbyt głupi lub
samolubny, żeby chcieć brać w tym udział, to nie tylko oczekuję, ale żądam, comiesięcznej części
twoich wygranych, żebyś pomógł utrzymać to, co pomogłeś stworzyć. Ponieważ noszę w sobie część
ciebie i jesteś za to tak samo odpowiedzialny, jak ja.

Ja nie tylko chcę stworzyć rodzinę. Ja ją stworzę. Z tobą albo bez ciebie.

- Urodzisz to dziecko bez względu na to, czy przeżyję czy umrę.

- Właśnie tak.

- Urodzisz je, jeśli jakimś cudem przeżyję i nie będę chciał mieć z nim nic wspólnego poza
wysyłaniem co miesiąc czeku.

-Tak.

Skinął głową.

- Miałaś kilka dni, żeby to przemyśleć. To dużo myślenia jak na tak krótki czas.

- Wiem, czego chcę w życiu.

- Nie musisz mi mówić. A chciałabyś się dowiedzieć, czego ja chcę?

- Zamieniam się w słuch.

Gage wykrzywił usta. Gdyby słowa biły jak pięści, leżałby jak długi.

- Chciałbym odesłać cię stąd dziś wieczorem. Natychmiast. Chciałbym, żebyś wraz z tym, co razem
stworzyliśmy, znalazła się tak daleko stąd, jak to tylko możliwe. Nigdy nie myślałem o dzieciach.
Miałem dobre powody, żeby tego nie robić. Poza tym jeszcze nie przestałem się wkurzać, że się w
tobie zakochałem i złożyłem ci hipotetyczną propozycję małżeństwa.

- Tantpis. - Wzruszyła ramionami, gdy posłał jej nie-rozumiejące spojrzenie. - Jaka szkoda.

- Dobrze. Ale ja także potrafię wiele przemyśleć w bardzo krótkim czasie. To jeden z moich
talentów. A teraz? W tym momencie? Mam głęboko w dupie myślenie ogólne, wi ększe dobro i
przeznaczenie. Absolutnie mnie to nie obchodzi. Bo tu chodzi o ciebie i o mnie, Cybil, więc słuchaj
pilnie.

- Było mi łatwiej słuchać, kiedy nie mówi łeś tak cholernie dużo.

background image

- Najwidoczniej mam ci teraz więcej do powiedzenia niż przedtem. Ten dzieciak, czy jakkolwiek
to nazywają na tym etapie, jest tak samo mój, jak twój. Jeżeli uda mi się przeżyć północ siódmego
lipca, oboje będziecie musieli się z tym pogodzić. To nie będziesz ty, ale my. To my pokażemy mu
świat, my przywieziemy go tu z powrotem. My damy mu

najlepsze życie, jakie będziemy mogli. Stworzymy rodzinę. Tak to będzie wyglądało.

- Czyżby? - Jej głos drżał lekko, ale wciąż patrzyła mu w oczy. -Jeżeli takie jest twoje stanowisko,
to będziesz musiał zdobyć się na coś więcej niż hipotetyczne oświadczyny.

- Pomówimy o tym po północy siódmego lipca. - Podszedł do niej, dotknął jej policzka po czym
delikatnie położył dłoń na jej brzuchu. - Tego chyba nie widzieliśmy.

- Najwidoczniej nie patrzyliśmy tam, gdzie należało. Teraz przycisnął dłoń trochę mocniej.

- Kocham cię całą.

Rozumiejąc, że miał na myśli ją i życie, które razem stworzyli, przykryła jego dłoń swoją.

- A ja kocham całego ciebie.

Gdy wziął ją na ręce, roześmiała się przez łzy. Usiadł na brzegu łóżka, tuląc ją do siebie, a Cybil
przytuliła się mocno do niego. I siedzieli tak razem, tuląc się do siebie najmocniej, jak mogli.

Rankiem Gage stał nad grobem ojca. Był zaskoczony, widząc tak wielu żałobników. Przyszli nie
tylko jego najbliżsi, ale i ludzie z miasta -jednych znał z twarzy lub z nazwiska, innych w ogóle nie
kojarzył. Wielu podeszło, żeby z nim porozmawiać, więc im odpowiadał, działając na autopilocie.

Cy Hudson sięgnął po jego dłoń i mocno nią potrząsnął, klepiąc go jednocześnie po ramieniu w
męskiej wersji uścisku.

- Nie wiem, co ci powiedzieć. - Gage patrzył na jego pokiereszowaną twarz. - Rozmawiałem z
Billem zaledwie kilka dni temu... Nie wiem, co się stało. Nie pamiętam dokładnie.

- To nie ma znaczenia, Cy.

- Lekarz mówi, że to pewnie to uderzenie i szok pomieszały mi w głowie czy coś. Może Bill miał
jakiegoś guza mózgu czy coś w tym stylu, rozumiesz? No wiesz, czasami ludzie robią rzeczy, których
normalnie by nie zrobili, albo...

- Rozumiem.

- Tak czy siak, Jim powiedział, że powinienem zabrać rodzinę na farmę O'Dellów. Dziwaczna
propozycja, ale wszystko jest popieprzone. Chyba tak zrobię. Jeżeli, no wiesz, będziesz czegoś
potrzebował...

- Doceniam to. - Stojąc nad grobem ojca, Gage patrzył, jak zabójca odchodzi wolny.

background image

Jim Hawkins podszedł i objął go za ramiona.

- Wiem, że było ci ciężko przez długi czas. Ciężej i dłużej niż powinno. Powiem tylko, że teraz
zrobiłeś, co trzeba. Co dobre dla wszystkich.

- Byłeś dla mnie ojcem bardziej niż on.

- Bill o tym wiedział.

Obcy rozeszli się, ludzie z miasta i ci, których znał z nazwiska lub twarzy, a także ci, których w ogóle
nie kojarzył. Mieli interesy do załatwienia, własne życie, umówione spotkania. Brian i Joanne stali
przy Gage'u chwilę dłużej.

- Bill pomagał na farmie przez ostatni tydzień lub dwa - powiedział Brian. - Mam jego narzędzia i
trochę innych rzeczy, jeśli chcesz je wziąć.

- Nie. Powinieneś to zatrzymać.

- On bardzo nam pomógł w tym, co robimy - dodała Joanne. - W tym, co wy robicie. Koniec
końców zrobił, co mógł. To się liczy. -Pocałowała Gage'a. - Uważaj na siebie.

Wreszcie została tylko ich szóstka i pies, który siedział cierpliwie u stóp Cala.

- Nie znałem go. Pamiętam trochę, jaki był, zanim ona umarła. Zbyt dobrze znałem mężczyznę,
jakim stał się potem. Ale nic nie wiedziałem o człowieku, którego właśnie pochowałem. I nie wiem,
czy chciałbym wiedzieć, nawet gdybym miał taką szansę. On umarł dla mnie... dla nas. To chyba
powinno zadośćuczynić wszystkiemu.

Wtedy coś poczuł. Może to był cień żalu, a może akceptacja. Ale wystarczyło. Wziął garść ziemi i
pozwolił, żeby wysypała się z jego dłoni na trumnę.

- To by było na tyle.

Cybil poczekała, aż wrócą do domu Cala.

- Chciałabym o czymś z wami porozmawiać.

- Wszystkie będziecie miały trojaczki. - Fox opadł na krzesło. - To by była wisienka na torcie.

- Nic mi o tym nie wiadomo. Badam tę kwestię już od dawna, ale wahałam się, czy wam
powiedzieć. Jednak mamy zbyt mało czasu na wahanie. Potrzebna nam krew Gage'a.

- Akurat w tej chwili jej używam.

- Będziesz musiał trochę oddać. Musimy zrobić dla rodzin Cala i Foxa to samo, co zrobiliśmy po
ataku dla siebie. W pewien sposób oni także znajdą się na linii frontu. Twoje antyciała - wyjaśniła. -
Przeżyłeś

background image

ukąszenie demona i istnieje spora szansa, że jesteś odporny na jego truciznę.

- Dlatego zamierzasz uwarzyć w kuchni porcję anty-demonicznej szczepionki?

- Jestem dobra, ale nie aż tak. Wykorzystamy rytuał, którego użyliśmy wcześniej - rytuał braci krwi.
Ochrona - przypomniała Gage'owi.

- Twój profesor Linz mówił O ochronie. Jeśli Twisse nas pokona, jeżeli zaatakuje miasto, ochrona
może być jedyną formą obrony, jaką będziemy mieli do zaoferowania.

- Oprócz naszych rodzin jest mnóstwo ludzi - zauważył Cal. -I nie bardzo widzę, jak zbierają się w
krąg i łączą zakrwawionymi dłońmi z Gagiem.

- Nie. Ale jest inny sposób. Przyjmą ją doustnie. Gage usiadł i pochylił się do przodu.

- Chcesz, żeby cała cholerna populacja Hollow piła moją krew? O tak, założę się, że burmistrz i
rada miasta podpiszą się pod tym planem obiema rękami!

- Nie będą o niczym wiedzieli. Miałam powód, żeby od razu wam o tym planie nie mówić i oto on.
- Usiadła na oparciu kanapy. -Wysłuchajcie mnie. Ludzie piją wodę. Na farmie jest studnia.
Kręgielnia wciąż działa i sprzedaje piwo z beczki. Nie dotrzemy do wszystkich, ale to najlepszy
sposób na powszechne uodpornienie. Myślę, że warto spróbować.

- Zostało nam już tylko kilka dni - rozmyślał na głos Fox. - Kiedy pójdziemy do lasu, zostawimy
Hollow, farmę, wszystkich, samym sobie. Ostatnim razem, gdy tak zrobiliśmy, niemal nastąpiła
masakra. Czułbym

się lepiej, gdybym wiedział, że moja rodzina coś ma, jakąś szansę. Jeżeli tym czymś jest krew
Gage'a, to zabierajmy się do pompowania.

- Łatwo ci mówić. - Gage potarł kark. - Ta cała odporność to tylko teoria.

- Solidna - powiedziała Cybil. - Oparta na nauce i magii. Sprawdzałam je obie, analizowałam
wszystkie aspekty. To może się udać. A jeżeli nie, to nic nie tracimy.

- Poza mną - mruknął Gage. - Ile tej krwi? Cybil uśmiechnęła się.

- Trzymając się magicznych liczb myślę, że trzy szklanki wystarczą.

- Trzy? I niby jak zamierzacie to ze mnie wyssać?

- Pomyślałam o tym. Zaraz wrócę.

- Mój tata kilka razy w roku oddaje krew dla Czerwonego Krzyża -pochwalił się Fox. - Mówi, że
to niewielkiego, a potem dostaje sok pomarańczowy i ciastka.

- Jakie ciastka? - chciał wiedzieć Gage, po czym popatrzył z powątpiewaniem na Cybil, która

background image

wróciła z tekturowym pudełkiem w opakowaniu przesyłki kurierskiej.

- Co to jest?

- Wszystko, czego nam potrzeba. Sterylne igły, rurki, torebki ze środkiem przeciwzakrzepowym i
tak dalej.

- Co? - Żołądek Gage'a zrobił jeden długi przewrót.

- Weszłaś na jakąś stronę wampirów?

- Mam swoje źródła. Proszę. - Wręczyła Gage'owi butelkę wody, którą przyniosła na pudełku. -
Dobrze, żebyś wypił mnóstwo wody, zanim pobierzemy krew, zwłaszcza że potrzebujemy mniej
więcej trzy razy tyle, ile zwykle bierze się od dawców.

Gage wziął wodę, zerknął do pudełka i skrzywił się.

- Jeżeli i tak znowu mam się ciąć podczas rytuału, to może upieczemy dwie pieczenie przy jednym
ogniu.

- Tak będzie bardziej efektywnie i higienicznie. - Cybil uśmiechnęła się do niego. - Jesteś gotowy
wybić dziurę w brzuchu demona, a boisz się malutkiej igły?

- „Boję się" to mocne słowo. Pewnie jeszcze nigdy nikomu ich nie wbijałaś?

- Nie, ale mi wbijano i przestudiowałam całą procedurę.

- Och, och! Pozwólcie mi to zrobić. - Fox pomachał ręką.

- Po moim trupie. Ona to zrobi. - Gage wskazał na Laylę, która otworzyła usta ze zdziwienia.

- Ja? Dlaczego? Dlaczego ja?

- Ponieważ ze wszystkich zebranych ty najbardziej się martwisz, że mogłabyś mnie zranić. -
Uśmiechnął się cierpko do Cybil. - Znam cię, kotku. Ty lubisz ostrą jazdę.

-Ale... ja nie chcę.

- No właśnie. - Gage skinął Layli głową. - Ja też nie. Dlatego stworzymy idealny duet.

- Powiem ci, co masz robić - zapewniła ją Cybil i wzięła parę lateksowych rękawiczek.

- Och, cóż. Cholera. Najpierw umyję ręce.

To było zaskakująco proste, pomimo że Layla - którą Gage widział dosłownie czołgającą się wśród
płomieni -pisnęła cicho, wbijając mu igłę w żyłę. Gage żuł orzeszki makadamii i pił sok
pomarańczowy, chociaż prosił o piwo, a Cybil sprawnie napełniła trzy torebki.

background image

- Dzięki twojej mocy regeneracji mogliśmy pobrać wszystko za jednym zamachem. Odpocznij
chwilę i przejdziemy do rytuałów.

- Powinniśmy zacząć od farmy. Moglibyśmy tam zaraz podjechać -zaproponował Fox.

- To dobry pomysł. Chciałbym zostawić tam Kluska.

- Cal popatrzył na psa rozciągniętego pod stolikiem do kawy. - Tym razem z nami nie pójdzie.

- Odwieziemy go, a potem pojedziemy do Hawkinsów - powiedział Fox - i na końcu do miasta, do
ujęć wody. -Sięgnął po ciastko, ale Gage trzepnął go po ręku.

- Nie widzę w torebce twojej krwi, brachu.

- Odzyskał siły! - zawołał Fox. - Kto prowadzi?

To mogła być strata czasu, wysiłku i krwi Gage'a. Cybil rozmyślała nad tym przez następne dni - i
noce.

Wszystko, co logiczne, co była w stanie udokumentować, sprawdzić, zgłębić, teraz wydawało się
bezużyteczne. To, co zaczęło się kilka miesięcy temu jako fascynujący projekt, okazało się sumą
wszystkiego, co było dla niej ważne. Na co komu intelekt, pomyślała, przecierając zmęczone oczy,
skoro los zamieniał to, co powinno się stać, w to co niemożliwe?

Jakim cudem ich czas już się kończył? Jak to się stało? Godziny, dosłownie, zostało im zaledwie
kilka godzin. Wszystko, czego się dowiedziała, co widziała, mówiło jej, że po upływie tego
krótkiego czasu straci mężczyznę, którego kocha, ojca jej dziecka. Utraci życie, które mogliby razem
rozpocząć.

Gdzie są odpowiedzi; przecież zawsze znajdowała je z taką łatwością? Dlaczego widziała tylko te
złe?

Podniosła wzrok, kiedy Gage wszedł do jadalni, po czym znowu położyła palce na klawiaturze,
chociaż nie miała pojęcia, co chce napisać.

- Jest trzecia nad ranem - powiedział.

- Tak, wiem. W dolnym rogu ekranu mam taki przydatny zegareczek.

- Potrzebujesz snu.

- Doskonale wiem, czego potrzebuję. - Posłała mu jedno spojrzenie, gdy usiadł i wyciągnął nogi. -
Ale na pewno nie potrzebuję, żebyś tu siedział i gapił się na mnie, kiedy usiłuję pracować.

- Od kilku dni pracujesz niemal bez przerwy. Mamy to, co mamy, Cybil. Nic więcej nie będzie.

- Zawsze może być więcej.

background image

- Jedną z rzeczy, które mnie w tobie zafascynowały, był twój umysł. Masz mózg pierwsza klasa.
Reszta pakietu też zasługuje na oklaski, ale dla mnie wszystko zaczęło się od twojego umysłu.
Zabawne, nigdy przedtem nie obchodziło mnie, czy kobieta, z którą się zadaję, ma IQ Marii Curie czy
ziemniaka.

- Skala IQ jest przez wielu uznawana za kontrowersyjną i faworyzującą białych z klasy średniej.

- No widzisz. - Pomachał palcem w powietrzu. -

O to chodzi. Fakty i teorie na zawołanie. To mnie powala. Bez względu na skalę, jesteś mądrą
kobietą, Cybil, i wiesz, że mamy to, co mamy.

- Wiem też, że film trwa aż do napisu „koniec". Próbuję znaleźć więcej informacji o tym plemieniu
w Ameryce Południowej, które być może pochodzi od...

- Cybil. - Przykrył jej dłoń swoją. - Przestań.

- Jak mogę przestać? Jak możesz mnie o to prosić? Jest czwarty lipca, na litość boską. Minęły trzy
godziny i dwanaście minut dnia czwartego lipca. Mamy tylko „teraz". Dziś do wieczora i jutro, a
pojutrze wieczorem wrócimy do tego zapomnianego przez Boga i ludzi miejsca, a ty...

- Kocham cię.

Zakryła twarz wolną ręką i zaczęła szlochać, ale on mówił dalej, spokojnie i bez emocji.

- To dla mnie cholernie ważna sprawa. Nigdy tego nie szukałem i nigdy nie oczekiwałem, że trafi
mnie jak grom z jasnego nieba. Ale cię kocham. Staruszek powiedział mi, że moja matka uczyniła go
lepszym człowiekiem. Rozumiem go, bo ty też uczyniłaś mnie lepszym. Nie idę do Kamienia Pogan
dla miasta. Nie robię tego tylko dla Cala, Foxa, Quinn czy Layli. Nie robię tego tylko dla ciebie.
Robię to także dla siebie. I bardzo potrzebuję, żebyś to zrozumiała. Żebyś o tym wiedziała.

- Wiem. To z akceptacją mam problem. Mogę pójść z tobą na tę polanę. Tylko nie wiem, jak mam z
niej wrócić bez ciebie.

- Mógłbym powiedzieć coś banalnego o tym, że zawsze będę przy tobie, ale żadne z nas by tego nie
kupiło. Musimy zobaczyć, jakie dostaniemy karty i zagrać nimi. To wszystko.

- Byłam taka pewna, że znajdę inny sposób, że coś odkryję. -Wpatrywała się niewidzącym
wzrokiem w ekran komputera. - Zmienię tę sytuację.

- Wygląda na to, że to będzie jednak moje zadanie. Chodź, pójdziemy do łóżka.

Cybil wstała, przytuliła się do niego.

- Tak cicho - wyszeptała. - Jest czwarty lipca, a nie słychać żadnych fajerwerków.

- No to chodźmy na górę i wystrzelmy parę, a potem pójdziemy spać.

background image

Spali i śnili. W ich snach Kamień Pogan płonął niczym piec

hutniczy, a niebo pluło gorącą krwią. Czarna, wirująca masa wysuszała ziemię, podpalała drzewa.

W snach on umarł. Pomimo że trzymała go w ramionach, płakała nad nim, nie wrócił do niej. I nawet
we śnie rozpacz wypaliła jej serce na popiół.

Cybil nie płakała już więcej. Nie uroniła ani jednej łzy, kiedy pakowali się i przygotowywali przez
cały dzień piątego lipca. Słuchała z suchymi oczami, gdy Cal opowiadał, że w mieście już wybuchło
kilka pożarów, doszło do kilku kradzieży i aktów przemocy, a jego ojciec, szeryf Hawbaker i kilku
innych robili co mogli, żeby zaprowadzić porządek.

Zrobiła wszystko, co mogła zrobić. Powiedziała wszystko, co mogła powiedzieć.

Rankiem szóstego lipca wzięła broń i założyła plecak tak, jak pozostali. I razem z nimi wyszła ze
ślicznego domu na skraju Hawkins Wood, żeby wyruszyć do Kamienia Pogan.

Wszystko było już teraz znajome, dźwięki, zapachy, droga. Oczywiście więcej cienia niż kilka
tygodni wcześniej, pomyślała. Więcej dzikich kwiatów, głośniejszy śpiew ptaków, ale wszystko
wyglądało mniej więcej tak samo.

Pewnie okolica nie różniła się znacznie od tej za czasów Ann. I w sercu Ann szalała burza uczuć,
kiedy musiała opuścić ten las i mężczyznę, którego kochała - zapewne jej uczucia niewiele różniły się
od tych, które teraz kłębiły się w sercu Cybil.

Ale przynajmniej ona tam będzie, przy swoim mężczyźnie, do samego końca.

- Mój nóż jest większy od twojego. - Quinn poklepała pochwę przytroczoną do paska Cybil.

- Ty nie masz noża, tylko maczetę.

- Ja zostaję przy moim przecinaku, tak jak ostatnim razem. To mój szczęśliwy przecinak. Ilu ludzi
może tak powiedzieć?

Cybil wiedziała, że próbowały odwrócić jej uwagę.

- Cybil. - Jej imię, wyszeptane konspiracyjnym szeptem, dobiegło z lewej strony, z głębokiego,
zielonego cienia.

Kiedy podniosła wzrok, serce jej omal nie pękło.

- Tatusiu.

- To nie on. - Gage podszedł do niej i złapał ją za ramię. - Wiesz, że to nie on.

Sięgnął po broń, lecz Cybil przytrzymała jego rękę.

background image

- Wiem, wiem, że to nie mój ojciec, ale nie rób tego.

- Nie chcesz uściskać tatusia? - Demon rozłożył szeroko ramiona. -Chodź, księżniczko! Chodź i daj
tatusiowi wspaniałego, wielkiego

buziaka! - Obnażył rekinie kły i roześmiał się. Potem rozorał własnymi pazurami twarz i piersi, aż
zniknął w kaskadzie czarnej krwi.

- A to ci przedstawienie - mruknął Fox pod nosem.

- Kiepski scenariusz i fatalna obsada. - Cybil wzruszyła ramionami i wzięła Gage'a za rękę. Nic,
przysięgła sobie, nie zburzy jej spokoju. -Przez chwilę my będziemy prowadzić - powiedziała i
razem z Gagiem stanęli na czele grupy.

Mieli zamiar odpocząć przy Stawie Hester, w którym młoda, szalona Hester Deale utopiła się kilka
tygodni po urodzeniu dziecka, które zasiał w niej Twisse, ale woda bulgotała czerwienią. Na wrzącej
powierzchni unosiły się wzdęte ciała ptaków i małych mieszkańców lasu.

- To nie najlepsza atmosfera na szybki piknik - uznał Cal. Trzymając dłoń na ramieniu Quinn,
pochylił się i pocałował ją w skroń. - Dasz radę iść jeszcze przez jakichś dziesięć minut?

- Hej, jestem dziewczyną, która robi dziesięć kilometrów dziennie.

- Jesteś dziewczyną w ciąży. I to nie jedyną tutaj.

- Nic nam nie jest - powiedziała Layla, po czym wbiła palce w ramię Foxa. - Fox.

Coś zaczęło się wynurzać z wirującej wody. Głowa, szyja i ramiona, spływające brudną czerwienią
szlamu ze stawu. Tors, biodra, nogi - aż cała zjawa stanęła na wrzącej powierzchni niczym na
podeście z kamienia.

Hester Deale, która nosiła w sobie nasienie demona, dotknięta szaleństwem rzuciła się do jeziorka
wieki temu, a teraz patrzyła na nich dzikimi, udręczonymi cierpieniem oczami.

- Urodzicie je, wrzeszcząc, same demony! Zostałyście przeklęte, a jego nasienie jest zimne. Takie
zimne. Moje córki. - Rozłożyła ramiona. -Chodźcie, przyłączcie się do mnie. Czekałam na was.
Weźcie mnie za rękę.

Wyciągnęła ku nim kruchą, białą kość poplamioną czerwienią.

- Chodźmy. - Fox objął mocno Laylę w talii i pociągnął za sobą. -Szaleństwo nie mija nawet po
śmierci.

- Nie zostawiajcie mnie tutaj! Nie zostawiajcie mnie samej!

Quinn obejrzała się ze współczuciem.

background image

- Czy to była ona czy kolejna maska Twisse'a?

- Ona. To Hester. - Layla się nie obejrzała. Nie mogła.

- Nie sądzę, żeby Twisse mógł przyjąć jej postać - albo Ann. One wciąż istnieją, więc nie może się
pod nie podszyć. Myślicie, że jak skończymy, Hester odnajdzie spokój?

- Ja w to wierzę. - Cybil patrzyła, jak płacząca Hester zanurza się z powrotem w stawie. - Ona jest
częścią nas. Robimy to także dla niej.

Nie zatrzymali się ani na chwilę. Czy to ze zdenerwowania, adrenaliny czy dzięki ciastkom z
czekoladą i piankom, którymi częstował wszystkich Fox, szli aż do samej polany. Kamień Pogan stał
w ciszy. Czekał.

- Nie próbował nas powstrzymać - zauważył Cal. -Prawie nas nie zaczepiał.

- Nie chciał marnować energii. - Cybil zdjęła plecak.

- Oszczędza ją na później. Poza tym sądzi, że zniszczył naszą jedyną broń. Sukinsyn jest pewny
siebie.

- Albo, jak ostatnim razem kiedy przyszliśmy tu w wigilię siódemki, zaatakował miasto. - Cal
wyjął komórkę i wybrał numer ojca. Twarz i oczy miał ponure, kiedy zatrzasnął klapkę aparatu. -
Tylko zakłócenia.

- Jim Hawkins skopie demonowi tyłek. - Quinn objęła Cala. - Jaki ojciec, taki syn.

- Fox i ja moglibyśmy spróbować zobaczyć - zaczęła Layla, ale Cal potrząsnął głową.

- Nie, i tak nic nie możemy zrobić. Ani tam, ani na farmie. I też powinniśmy oszczędzać energię.
Przygotujmy się na tę bitwę.

Na wyraźne polecenie Gage rzucił naręcze drewna niedaleko Cybil, która rozpakowywała prowiant.

- Wydaje mi się, że jest go za dużo. Jak poczekamy kilka godzin, dookoła będzie mnóstwo ognia.

- Ale to nasz ogień. Ważne rozróżnienie. - Cybil uniosła termos. -Kawy?

- Na odmianę, nie. Napiję się piwa. - Otwierając puszkę, rozejrzał się dookoła. - Zabawne, ale
czułbym się o wiele lepiej, gdyby nas prześladował, tak jak ostatnim razem. Krwawy deszcz, siekący
wiatr, lodowate zimno. Ten epizod z twoim ojcem...

- Tak, wiem. To było jak uchylenie kapelusza. Przyjemnego spaceru, zobaczymy się później.
Arogancja jest słabością i zadbamy, żeby jej pożałował.

Gage wziął ją za rękę.

background image

- Chodź ze mną na chwilę.

- Musimy rozpalić ogień - protestowała, gdy ciągnął ją na brzeg polany.

- Cal jest naszym harcerzem, on się tym zajmie. Nie zostało nam wiele czasu. - Położył jej ręce na
ramionach. - Chciałbym cię o coś prosić.

- To dobry moment na proszenie o przysługę. Ale będziesz musiał przeżyć, żeby się upewnić, czy
dotrzymałam słowa.

- Będę wiedział. Jeśli to dziewczynka... - Zobaczył, że oczy Cybil napełniają się łzami, i patrzył,
jak walczyła, żeby je powstrzymać. -Chciałbym, żeby na drugie imię miała Catherine, po mojej
matce. Zawsze uważałem, że pierwsze imię powinno należeć do dzieciaka, ale drugie...

- Catherine, po twojej matce. To bardzo prosta przysługa.

- Jeżeli to chłopiec, to nie chcę, żebyś nazywała go moim imieniem. Żadnych juniorów" ani nic
takiego. Wybierz sama, a jako drugie daj mu imię swojego ojca. To wszystko. I zadbaj, żeby wiedział
- albo wiedziała -że nie wolno być frajerem. Nie dobiera się karty do streeta, nie stawia tego, na
czego utratę cię nie stać...

- Czy powinnam to zapisać? Pociągnął ją lekko za włosy.

- Zapamiętasz. Daj mu to. - Gage wyj ął z kieszeni talię kart. - W ostatnim rozdaniu, które
rozegrałem tymi kartami, dostałem cztery asy. To szczęśliwa talia.

- Przechowam je dla ciebie. Muszę wierzyć, musisz pozwolić mi wierzyć, że sam mu je dasz.

- Dobrze. - Ujął twarz Cybil w dłonie, zanurzył palce w jej włosy i pocałował ją w usta. - Jesteś
najlepszym, co mnie w życiu spotkało. -Ucałował jej obie dłonie i popatrzył w oczy. - Do roboty.

Krok po kroku, powiedziała do siebie Cybil. Ogień, kamień, świece, słowa. Krąg z soli. Fox włączył
odtwarzacz, więc towarzyszyła im muzyka. To, zdaniem Cybil, także był krok do przodu. My
gwiżdżemy przy pracy, sukinsynu.

- Powiedz mi, jak mogę ci pomóc - odezwała się cicho Quinn, ustawiając z Cybil świece na
kamieniu.

- Wierz, że to zakończymy, że on go zabije. I przeżyje.

- Będę wierzyła. Spójrz na mnie, Cybil. Nikt, nawet Cal, nie zna mnie tak, jak ty. Wierzę.

- Ja też. - Podeszła do nich Layla i położyła rękę na dłoni Cybil. - Ja też wierzę.

- Widzicie. - Quinn zamknęła dłoń na dłoniach przyjaciółek. - Trzy ciężarne kobiety nie mogą...
Ooo, a co to było?

background image

- On... się poruszył. - Layla popatrzyła na przyjaciółki. - Prawda?

- Cii, poczekajcie. - Cybil rozcapierzyła palce na kamieniu, starając się poczuć. - Nagrzewa się i
wibruje. Jak gdyby oddychał.

- Kiedy za pierwszym razem dotknęliśmy go razem z Calem, też się nagrzał - powiedziała Quinn. -
A potem cofnęliśmy się o kilka setek lat. Może coś byśmy zobaczyły, gdybyśmy się skupiły.

Nagle, bez ostrzeżenia, dmuchnął wiatr, niczym twarde, zimne dłonie, i powalił wszystkie trzy na
ziemię.

- Przedstawienie czas zacząć! - zawołał Fox, kiedy czarne, pulsujące chmury zasłoniły niebo aż po
zachodzące na horyzoncie słońce.

W mieście Jim Hawkins pomagał szeryfowi Hawbakerowi zaciągnąć wrzeszczącego mężczyznę do
kręgielni. Jim miał zakrwawioną twarz, rozdartą koszulę, a w przepychance na Main Street zgubił
but. Ulice rozbrzmiewały echem krzyków, wycia i bełkotliwym śmiechem ponad tuzina już
zatrzymanych i związanych szaleńców.

- Kończy nam się lina. - Tuląc do siebie pulsującą rękę, w której zatopił zęby mężczyzna niegdyś
uczący jego syna historii Stanów Zjednoczonych, Hawbaker przywiązał chichoczącego nauczyciela
do dystrybutora kul. - Jezu Chryste, Jim!

- Jeszcze tylko kilka godzin. - Jim, wdychając i wydychając ze świstem powietrze, opadł na
podłogę i otarł spoconą twarz. Zamknęli sześcioro ludzi w starej bibliotece, kilkoro w innych
miejscach, które Cal oznaczył jako strefy bezpieczeństwa. - Musimy wytrzymać jeszcze kilka godzin.

- W mieście zostały setki ludzi. I tylko garstka nas, wciąż przy zdrowych zmysłach, którzy się
gdzieś nie ukryli. Pożar w szkole, w kwiaciarni, w dwóch domach.

- Nikt nie ucierpiał.

- Tym razem. - Na ulicy coś huknęło. Hawbaker wstał i wyciągnął służbowy rewolwer.

W piersi Jima przyśpieszyło już rozkołatane serce. Wtedy Hawbaker obrócił pistolet i wyciągnął,
trzymając kolbą w jego stronę.

- Musisz to wziąć.

- To gówno strzela, Wayne. Dlaczego?

- W głowie mi łupie. Jakby coś dobijało się do środka, próbowało wejść. - Hawbaker otarł lśniącą
od potu twarz.

- Jeżeli wejdzie, chcę, żebyś to ty miał broń. Chcę, żebyś się tym zajął. Zajął mną, jeśli będzie
trzeba.

background image

Jim wstał powoli i bardzo ostrożnie wziął broń.

- Chcesz wiedzieć, co ja o tym myślę? Każdego, kto robi to, co my przez ostatnich kilka godzin,
musi boleć głowa jak cholera. Mam za barem trochę ekstramocnego tylenolu.

Hawbaker popatrzył na Jima, po czym wybuchnął śmiechem; śmiał się tak, że aż rozbolały go boki.

-Pewnie, do diabła. Tylenol! - Śmiał się, aż z oczu popłynęły mu łzy. Aż poczuł się znowu
człowiekiem.

- To załatwi sprawę. - Przy następnym huku popatrzył na drzwi i westchnął. - Lepiej przynieś całą
butelkę.

- Sprowadził noc! - zawołał Cal, gdy wiatr szarpał ich ciała lodowatymi dłońmi. Na zewnątrz
kręgu wiły się węże, gryzły, pożerały się nawzajem i obracały w popiół.

- Między innymi. - Quinn uniosła maczetę, gotowa pokroić w plasterki wszystko, co dostanie się do
kręgu.

- Jeszcze nie możemy go zaatakować. - Gage patrzył na trzygłowego psa, który chodził po polanie,
kłapiąc pyskiem i warcząc. - Próbuje wyciągnąć nas na zewnątrz, wessać.

- Jego tu tak naprawdę nie ma. - Fox przesunął się, próbując ochronić Laylę przed najgorszymi
podmuchami, ale wiatr uderzał z każdej strony. -To tylko... echo.

- Naprawdę głośne echo. - Layla zacisnęła dłoń na rękojeści przecinaka.

- W ciemności jest silniejszy. Zawsze. - Gage nadal przyglądał się wielkiemu, czarnemu psu i
zastanawiał się, czy wart był kulki. - I silniejszy podczas siódemki. Już prawie się zaczęła.

- A teraz ma więcej mocy niż kiedykolwiek. Ale nie będziemy grali według reguł tego dupka. -
Cybil uśmiechnęła się złowieszczo. - Ustalimy własne.

- Jeżeli jest teraz w mieście, jeśli jest tak silny i w mieście...

- Powstrzymają go. - Cybil patrzyła, jak szczur, tłusty niczym kociak, skacze na grzbiet warczącego
psa. - A my go tu ściągniemy jak rybę na wędce.

Zadzwonił telefon Foxa.

- Nie mogę odczytać, kto dzwoni, ekran jest czarny. - Zanim zdążył otworzyć telefon, z aparatu
dobiegły głosy. Wrzaski, szloch, wołanie go po imieniu. Jego matka, ojciec, inni.

- To kłamstwo! - krzyknęła Layla. - Fox, to nie jest prawda.

- Nie jestem pewny. - Popatrzył na nią, zdesperowany. - Nie mogę rozróżnić.

background image

- To kłamstwo - Zanim zdążył ją powstrzymać, wyrwała mu telefon i rzuciła w ciemność.

Z przeciągłym, pełnym podziwu gwizdem z lasu wyszedł Bill Turner.

- Zapisz ją do drużyny! Suka ma dobry rzut. Hej, ty bezużyteczna kupo gówna, mam coś dla ciebie! -
Strzelił pasem, który trzymał w dłoniach. - Wyjdź i przyjmij to jak mężczyzna.

- Hej, ty dupku! - Cybil odepchnęła Gage'a łokciem na bok. - On umarł jak mężczyzna. Ty nie
będziesz miał tej przyjemności. Zginiesz, kwicząc.

- Nie prowokuj demona, kotku - ostrzegł ją Gage. -Pozytywne ludzkie emocje, pamiętaj.

- Cholera. Masz rację. Już ja ci dam pozytywną ludzką emocję. -Obróciła się i w dzikich
podmuchach wiatru przyciągnęła Gage'a na długi, mocny pocałunek.

- Zostawię cię na deser! - Demon w postaci Billa uniósł się, zmienił. Teraz Cybil usłyszała głos
swojego ojca. - To, co w tobie zasieję, będzie zębami i pazurami wydzierało się na świat.

Cybil zamknęła umysł przed jego słowami i przelała w Gage'a całą miłość, którą czuła - tak silną, tak
nową.

- On nie wie - wyszeptała z ustami przy jego wargach.

Wicher ustał, świat zamilkł. Cybil pomyślała: oko cyklonu i wzięła głęboki oddech.

- On nie wie - powtórzyła i dotknęła lekko palcami brzucha. - To jedna z odpowiedzi, której nie
mogliśmy znaleźć. Znajdziemy inny sposób, jeśli zrozumiemy, jak ją wykorzystać.

- Do jedenastej trzydzieści została ponad godzina. Ostatnia godzina światła przed północą. - Cal
popatrzył w czyste, czarne niebo. - Musimy zaczynać.

- Masz rację. Zapalmy świece, póki jeszcze możemy. -I modliła się, żeby odpowiedź nadeszła na
czas.

Znowu zapłonęły świece. Znów nóż, który połączył trzech chłopców więzami braterstwa, utoczył
krew i mocno zacisnęły się zranione dłonie. Jednak tym razem, pomyślała Cybil, nie było ich trzech
ani sześcioro, ale potencjalnie dziewięcioro.

Na Kamieniu Pogan płonęły świece, po jednej dla każdego z nich i siódma, która symbolizowała ich
wspólny cel. W kręgu ognia migotały trzy małe, białe świeczki oznaczające życie, któremu dali
początek.

- Nadchodzi. - Gage popatrzył Cybil w oczy.

- Skąd wiesz?

- On ma rację. - Cal spojrzał na Foxa, który kiwnął głową, po czym pochylił się, żeby pocałować

background image

Quinn. -Nieważne, co się będzie działo, nie wychodź poza krąg.

- Nie wyjdę, jeśli ty też zostaniesz.

- Nie kłóćmy się, dzieciaki - powiedział Fox, zanim Cal zdążył zaprotestować. - Czas ucieka.

Pochylił się i mocno pocałował Laylę.

- Layla, jesteś moim światem. Quinn, Cybil, zaliczacie się do małego i ekskluzywnego klubu
najlepszych kobiet, jakie znam. A wy, chłopcy? W ostatnich trzydziestu jeden latach nie zmieniłbym
ani minuty. Dlatego jak wyjdziemy po drugiej stronie, wymienimy męski uścisk dłoni. Od dziewczyn
oczekuję wielkiego, mokrego całusa, plus małe ekstra od mojego świata.

- To twoja mowa końcowa? - zapytał Gage. Heliotrop ciążył mu w kiszeni niczym młyński kamień.
- Ja przyjmę wielkie, mokre buziaki od wszystkich. Jeden jako zaliczkę. - Przyciągnął Cybil do
siebie. Jeśli zostało mu kilka minut życia, to zabierze w ciemność jej smak. Poczuł, jak Cybil zaciska
dłoń na jego koszuli - mocny, władczy uścisk. Potem go puściła.

- To tylko zadatek - powiedziała. Z bladą, poważną twarzą wyciągnęła broń. - Teraz ja też go
czuję. Jest blisko.

Gdzieś z czeluści czarnego lasu rozległ się ryk. Drzewa zadrżały, po czym zaczęły chłostać się
gałęziami niczym najgorsi wrogowie. Na skraju polany zamigotał płomień, zalśnił, po czym
wystrzelił w powietrze.

- „Wal, wal w drzwi, kochanie"* - zanuciła Quinn, a Cal popatrzył na nią osłupiały.

* Piosenka zespołu B52 „Love Shack

- Love Shack?

- Nie wiem, skąd mi się to przyplątało - powiedziała, ale Fox zaczął śmiać się jak szalony.

- Idealne! Wal trochę głośniej, kotku! - zaśpiewał głośno.

- Och, Boże. Wal, wal w drzwi, kochanie - powtórzyła Layla i wyjęła przecinak.

- No dalej! - zawołał Fox - przyłóżcie się. Nie słyszę was.

Ogień szalał, powietrze przenikał smród nadchodzącego demona, a oni śpiewali. Może to było
głupie, pomyślał Gage, ale jednocześnie tak bezczelne, tak kompletnie i po ludzku bezczelne. Mogli
wybrać gorzej, uznał, mogliby wybrać dużo gorszy okrzyk bojowy.

Z nieba lunął krwawy deszcz, który skwierczał na ziemi, roztaczając chmury cuchnącego dymu.
Spowiły tym dymem nadszedł on, ich wróg, kiedy w lesie padały drzewa, a wiatr wył niczym głosem
tysięcy torturowanych istot.

background image

Na polanie stanął chłopiec.

To powinno być niedorzeczne. To powinno, pomyślał Gage, wzbudzać śmiech, ale było potworne. A
gdy uśmiechnięte dziecko otworzyło usta, jego głos wypełnił świat.

A oni śpiewali dalej.

Gage wystrzelił i patrzył, jak kula przebija ciało, widział wypływający czarny śluz. Wrzaski demona
żłobiły koleiny w ziemi.

Potem chłopiec skoczył, obracając się w zamazanych kręgach, od których dym i ziemia uniosły się
duszącą chmurą. Zmienił postać. Z dziecka w

psa, z psa w węża, z węża w mężczyznę - a wszystkie wiły się, skręcały, wrzeszczały. Ale wciąż nie
przybierał prawdziwej postaci. Dopóki jej nie przyjął, kamień był bezużyteczny.

- Wal, wal, wal! - wrzasnął Cal, wyskoczył z kręgu i ciął, ciął, ciął na oślep nożem.

Teraz demon zaskrzeczał, i choć był to dźwięk absolutnie nieludzki, usłyszeli w nim wściekłość i
ból. Gage skinął głową, wysunął heliotrop z kieszeni i położył go wśród płonących świec.

Jak jeden mąż cała szóstka wybiegła z kręgu prosto w czeluście piekła.

Krew i ogień. Jedno z nieba, drugie z ziemi. Lodowate zimno kąsało niczym kły, a cuchnący dym
palił im gardła.

Za nimi, w środku kręgu, Kamień Pogan rozbłysł, po czym stanął w płomieniach.

Gage zobaczył, jak coś wystrzeliło z dymu i rozdarło klatkę Cala. Przyjaciel zachwiał się, ale Fox już
biegł ku napastnikowi, ciął coś, czego tam nie było. Fox krzyknął ostrzeżenie do Layli i popchnął ją
na ziemię. Teraz Gage widział pazury wystrzelające z dymu, które ominęły twarz dziewczyny o
milimetry.

- Bawi się z nami - zawołał Gage. Coś skoczyło mu na plecy i zatopiło zęby w jego ciele.
Próbował to zrzucić, przewrócić się na ziemię. Nagle ciężar zniknął, a Cybil stała za nim z nożem
czarnym od krwi.

- Niech się pobawi - powiedziała zimno. - Pamiętasz, lubię ostrą

jazdę.

Gage potrząsnął głową.

- Wracaj. Wszyscy z powrotem do środka! Podniósł się i niemal siłą zaciągnął ją do kręgu, w
którym Kamień Pogan spływał ogniem.

- Zraniliśmy go. - Layla opadła na kolana, żeby złapać oddech. -Czuję jego ból.

background image

- Za słaby. - Gage zobaczył, że wszyscy byli brudni, poplamieni krwią demona i własną. A czas
uciekał. - Nie możemy walczyć w ten sposób. Jest tylko jedno wyjście: czekać - Położył dłoń na ręku
Cybil, aż opuściła broń. -Niech przyjmie prawdziwą postać.

- Zabije cię, zanim będziesz miał szansę sam to zrobić! Przynajmniej kiedy z nim walczymy,
sprawiamy mu ból, osłabiamy go.

- Nie, nieprawda. - Fox potarł piekące oczy. -Dostarczamy mu tylko rozrywki. Może go trochę
rozpraszamy. Przykro mi.

- Ale... - „Rozpraszamy go". Cybil popatrzyła na Kamień Pogan. Należał do nich, wierzyła w to.
Musiała wierzyć. Kamień odpowiedział, kiedy razem z Quinn i Laylą położyły na nim ręce.

Upuściła nóż - a jaki był z niego teraz pożytek - i podeszła do kamienia. Wstrzymując oddech,
włożyła rękę w ogień i oparła na płonącym ołtarzu.

- Quinn! Layla!

- Co ty, do diabła, robisz? - zawołał Gage.

- Rozpraszam go. I mam szczerą nadzieję, że go wkurzę. - Czuła żar ognia, który nie parzył. To,
pomyślała z dziką nadzieją, była odpowiedź. -On nie wie. -Położyła wolną dłoń na brzuchu, a
szalejące płomienie rozświetlały jej twarz. - To jest moc. To światło. To my. Q, proszę.

Bez chwili wahania Quinn wsunęła rękę w ogień i położyła na dłoni Cybil.

- Porusza się! - zawołała Quinn. - Layla!

Ale Layla już była przy nich, już zamykała swoją dłoń na ich dłoniach.

Kamień śpiewał, pomyślała Cybil. W głowie słyszała jego pieśń śpiewaną tysiącami czystych
głosów. Płomień, który wystrzelił ze środka ołtarza, był oślepiająco biały. Pod ich stopami ziemia
zaczęła drżeć; trzęsła się z nagłą, wściekłą siłą.

- Nie puszczajcie! - krzyknęła Cybil. Co ona zrobiła? - pomyślała, kiedy oczy zaszły jej łzami. Och
Boże, co ona najlepszego zrobiła?

Patrząc przez biały słup ognia, napotkała spojrzenie Gage'a.

- Mądra z ciebie dziewczyna - powiedział.

Na polanie, w zasłonie z dymu czerń przybierała kształt - a jego nienawiść ku światłu, jego
wściekłość biła w powietrze. Ramiona, nogi, głowa - przedtem niemożliwe do rozróżnienia -
pęczniały. Oczy, nieziemsko zielone, w czerwonej obwódce, otworzyły się w niezliczonej ilości.
Rósł, rozszerzając się i powstając, aż pochłonął ziemię i niebo. Aż pozostały tylko ciemność i
czerwona ściana płomieni. I jego nienasycona furia.

background image

Cybil słyszała w głowie wrzaski nienawiści, wiedziała, że inni też je słyszą.

Wyrwę go wrzeszczącego z twojego łona i wypiję jak wino.

Teraz, pomyślała, teraz już wiedział.

- Już czas. Nie puszczajcie. - Kamień trząsł się pod jej dłonią, ale nie odrywała wzroku od Gage'a.
- Nie puszczaj nas.

- Nie mam zamiaru. - Wbił rękę w ogień i chwycił płonący heliotrop.

I wtedy się odwrócił, ale ona nie przestała widzieć w głowie jego twarzy. Przez jedną ostatnią
chwilę stał połączony z Foxem i Calem. Bracia, pomyślał, od początku do końca.

- Teraz albo nigdy - powiedział. - Zajmijcie się tym, co moje.

I z heliotropem mocno zaciśniętym w pięści skoczył w czerń.

- Nie. Nie, nie, nie! - Łzy Cybil spadały przez płomienie i zbierały się w kałużę na kamieniu.

- Trzymaj się. - Quinn mocniej zacisnęła dłoń i mocno objęła przyjaciółkę ramieniem, żeby ją
wesprzeć. Z drugiej strony Layla zrobiła to samo.

- Nie widzę go! - zawołała. - Nie widzę go. Fox! Fox podbiegł do nich i nie mając już nic prócz
instynktu i rozpaczy, razem z Calem położył dłonie na kamieniu. Czerń ryczała, przewracając z
rozkoszą oczami.

- On go nie zabierze, nie w ten sposób! - zawołał Cal, przekrzykując kakofonię dźwięków. - Idę za
nim.

- Nie możesz. - Cybil stłumiła szloch. - W ten sposób trzeba to zakończyć. To jest odpowiedź. Nie
puszczajcie kamienia i siebie nawzajem. Nie zostawiajcie Gage'a. Nie puszczajcie!

Ścianę deszczu przecięła błyskawica. A świat zatrząsł się w posadach.

W Hollow Jim Hawkins upadł na ulicy. Obok niego Hawbaker osłonił oczy przed nagłą eksplozją
światła.

- Słyszałeś to? - zapytał Jim, ale jego głos utonął w ogłuszającym huku. - Słyszałeś?

Klęczeli na środku Main Street skąpani w blasku i podtrzymywali się nawzaj em jak pij ani.

Na farmie Brian trzymał żonę za rękę, a setki ludzi wpatrywały się w niebo.

- Jezu, Jo, Jezu. Lasy płoną. Pali się Hawkins Wood.

- To nie ogień. Nie tylko ogień - powiedziała, czując drapanie w gardle. - To... coś innego.

background image

Przy Kamieniu Pogan deszcz przemienił się w ogień, a ogień w światło, którego iskry padały w
ciemność, gdzie skwierczały i dymiły. Oczy demona wywracały się nadal, ale już nie z rozkoszy ani z
głodu, lecz z bólu, z wściekłości.

- On to robi - szepnęła Cybil. - Zabija go. - Nawet mimo rozpaczy czuła, jak rozpiera ją duma. -
Nie puszczajcie go. Musimy go utrzymać. Możemy go sprowadzić z powrotem.

Gage mógł jedynie czuć ból; coś tak przekraczającego granice agonii, że nie potrafił tego nazwać.
Potworne zimno splecione z nieznośnym żarem. Tysiące pazurów, tysiące kłów wbijały się i rwały
jego ciało - każda rana była osobnym, palącym cierpieniem. Jego własna krew parzyła pod poranioną
skórą, a krew demona oblepiała go niczym olej.

Wokół niego zamykała się ciemność, miażdżyła go w tak potwornym uścisku, że czekał, kiedy
potrzaskają mu żebra. W uszach kłębiły się dźwięki - piski, wrzaski, śmiechy, błagania.

Czy demon pożera go żywcem? - zastanawiał się Gage.

Mimo to czołgał się i przepychał przez drżącą, wilgotną masę, niemal wymiotując od smrodu, z
trudem wciągając w płuca resztkę brudnego powietrza. Strzępy jego koszuli dymiły od żaru. Palce
lodowaciały z zimna.

Tak, pomyślał, wygląda piekło.

A tam, przed nim, pulsująca czarna masa z płonącym na czerwono okiem była sercem piekła.

Czując, jak traci siły, jak wyciekają z niego niczym woda z sita, pokonywał kolejny centymetr, i
jeszcze jeden. Przez głowę przelatywały mu setki obrazów. Matka trzyma go za rękę, gdy idą razem
po zielonym, letnim polu. Cal i Fox ryją samochodami piasek w piaskownicy, którą Brian zrobił dla
nich na farmie. We trzech jadą na rowerach po Main Street. Przy ognisku przyciskają razem
zakrwawione nadgarstki. Cybil rzuca mu przez ramię zmysłowe spojrzenie. Podchodzi do niego.
Porusza się pod nim. Płacze nad nim.

Już prawie koniec, pomyślał. Życie przebiega mi przed oczami. Jestem taki kurewsko zmęczony. Nic
nie czuję. Tracę przytomność. Już prawie koniec. I światło, pomyślał półprzytomnie. Tunel światła.
Pieprzony banał.

Pora wyłożyć karty na stół. Poczuł - myślał, że poczuł -jak heliotrop wibruje mu w dłoni. Wyciągnął
rękę, a spomiędzy jego zaciśniętych palców z kamienia wystrzelił snop światła.

Biały płomień oślepił go. W głowie zobaczył jakąś postać. Mężczyzna zamknął rękę na jego dłoni i
popatrzył mu w twarz szarymi, spokojnymi oczami.

To nie jest śmierć. Moja krew, jej krew, nasza krew. On zginie w ogniu.

Ich połączone dłonie cisnęły kamień w serce bestii.

Na polanie wybuch zbił Cybil z nóg. Przelała się po niej fala żaru, odrzucając ją w dal niczym

background image

kamyk. Światło płonęło jak słońce, oślepiając ją, aż przyniosło niewypowiedzianą ulgę. Przez
ułamek sekundy las,

kamień i niebo stanowiły jeden płomień, a po chwili zamarły kompletnie nieruchomo jak negatyw
fotografii.

Na skraju polany zamigotały dwie postacie - mężczyzna i kobieta połączeni w pełnym desperacji
uścisku. Po sekundzie zniknęli i świat znowu się poruszył.

Podmuch wiatru; ostatni gasnący płomień; dym, który rozsnuł się po polanie, po czym zniknął
połknięty przez ziemię. Kiedy wicher przeszedł w lekki powiew, Cybil zobaczyła Gage'a leżącego
nieruchomo na zrytej ziemi.

Zerwała się i podbiegła do niego, opadła na kolana, przyciskając drżące palce do jego szyi.

- Nie czuję pulsu! - Tyle krwi. Jego twarz i całe ciało wyglądały, jakby zostały rozszarpane na
strzępy.

- No dalej, do cholery. - Cal ukląkł i uniósł jedną z rąk Gage'a, a Fox schwycił za drugą. - Wracaj!

- Sztuczne oddychanie i masaż serca - rozkazała Layla, a Quinn już siedziała okrakiem na torsie
Gage'a gotowa uciskać mu klatkę piersiową skrzyżowanymi rękami.

Cybil odchyliła mu głowę, żeby zacząć oddychanie usta-usta. I dostrzegła, że Kamień Pogan wciąż
otaczał ogień, czysty i biały. Tam. To tam go widziała.

- Połóżcie go tam. Na ołtarzu. Szybko.

Cal i Fox zanieśli go - zakrwawionego i bez życia -i położyli na lśniących, białych płomieniach.

- Krew i ogień-powtórzyła Cybil, całując Gage'a w rękę, a potem w usta. - Miałam sen, tylko źle
go zrozumiałam. Wy wszyscy leżeliście na

kamieniu, jakbym was zabiła, a Gage wyszedł z ciemności, żeby zabić mnie. Proszę, Gage, proszę.
To było jedynie moje ego. Nie byłam sama, nie tylko ja. My wszyscy stoimy wokół kamienia, a Gage
wychodzi z ciemności, po tym jak zabił demona. Proszę, wróć. Błagam.

Znowu przycisnęła usta do jego warg, siłą woli każąc mu oddychać. Jej łzy kapały mu na twarz.

- Śmierć nie jest odpowiedzią. Jest nią życie.

Jeszcze raz pocałowała go w usta i poczuła ruch jego warg.

- Gage! On oddycha. On...

- Mamy go. - Cal ścisnął Gage'a za rękę. - Mamy cię! Powieki Gage'a zatrzepotały. Popatrzył w
oczy

background image

Cybil.

- Ja... miałem naprawdę wielkie szczęście.

Drżąc na całym ciele, położyła mu głowę na piersi i słuchała bicia jego serca.

background image

- Wszyscy mieliśmy.

- Hej, Turner. - Uśmiechnięty od ucha do ucha Fox pochylił się tak, żeby Gage mógł widzieć jego
twarz. -Jesteś mi krewny tysiąc dolców. Najlepszego z okazji cholernych urodzin!

Gage obudził się sam w łóżku i jak uznał, była to cholerna szkoda, bo czuł się już prawie normalnie.
Promienie słońca wpadały przez okno. Pewnie spał długie godziny. Cóż, trudno się dziwić, umieranie
kosztowało człowieka sporo energii.

Niewiele pamiętał z powrotnej drogi, gdy wlókł jedną nogę za drugą, opierając się co jakiś czas na
ramionach Foxa i Cala. Ale chciał jak najszybciej stamtąd odejść -wszyscy chcieli.

Był slaby jak niemowlę, tyle tylko pamiętał. Tak słaby, że kiedy wrócili do domu, Cal i Fox musieli
mu pomóc zmyć pod prysznicem krew, brud i Bóg jeden wie, co tam jeszcze przyniósł na sobie z
piekła.

Jednak oddychanie już nie sprawiało mu bólu - dobry znak. A kiedy usiadł, świat nie zawirował.
Wstał, a ziemia się nie poruszyła, nic mu w środku nie zawyło z bólu. Stojąc poczekał chwilę, żeby
się upewnić. Spojrzał na ślad na nadgarstku, po czym dotknął czubkami palców blizny na ramieniu.

Światło i ciemność. Nosił na sobie znaki ich obu.

Wciągnął dżinsy i koszulę i zszedł na dół.

Frontowe drzwi stały otworem, wpuszczając do środka jeszcze więcej słońca i miły, letni wietrzyk.
Na ganku zobaczył Cala i Foxa, Klusek leżał rozciągnięty między ich krzesłami. Kiedy Gage wyszedł,
obaj

obdarzyli go szerokimi uśmiechami - a Fox otworzył lodówkę turystyczną, która stała obok niego, i
podał mu piwo.

- Czytasz w moich myślach.

- Mógłbym. - Fox wstał, Cal też. Stuknęli się butelkami i wypili.

- Skopaliśmy mu tyłek - powiedział Fox.

- To prawda.

- Dobrze, że nie umarłeś - dodał Cal.

- Mówiłeś to już kilka razy w drodze powrotnej.

- Nie byłem pewien, czy pamiętasz. Co chwila traciłeś przytomność.

- Teraz jestem przytomny. Jak tam w Hollow?

background image

- Mój tata, Hawbaker i kilku innych pomogli miastu przetrwać najgorsze. Było źle - dodał Cal,
patrząc na ogród. - Pożary, włamania...

- Zwykły zestaw aktów przemocy - podsumował Fox. - Kilkoro ludzi wylądowało w szpitalu, inni
muszą zdecydować, czy chcą odbudować swoje domy. Ale Jim Hawkins to prawdziwy bohater dnia.

- Ma złamaną rękę, sporo ran i siniaków, ale wyszedł z tego cało. Ludzie na farmie też - powiedział
Cal. -Pojechaliśmy sprawdzić, zabraliśmy Kluska i przejechaliśmy przez miasto, kiedy ty zażywałeś
snu piękności. Mogło być dużo gorzej. Do diabła, bywało gorzej. Żadnych ofiar w ludziach. Ani
jednego trupa! Hollow ma wobec ciebie dług, bracie.

- Cholera, ma dług wobec nas wszystkich. - Gage podniósł do ust pełną butelkę. - Ale owszem,
zwłaszcza wobec mnie.

- Skoro mówimy o długach - przypomniał mu Fox. -To będzie tysiąc

- dla każdego z nas.

Gage opuścił butelkę i uśmiechnął się szeroko.

- To jedyny zakład, który przegrałem z radością. - I cofnął się, kiedy Fox objął go i pocałował
prosto w usta.

- Zmieniłem zdanie co do męskiego uścisku dłoni.

- Jezu, O'Dell. - Wyciągnął rękę, ale Cal przysunął się do niego i powtórzył gest Foxa. Roześmiany
Gage wytarł ręką usta. - Dobrze, że nikt tego nie widział, bo musiałbym z wami obydwoma zrobić
porządek.

- Dwadzieścia jeden lat na to czekałem i naprawdę tak myślę. - Cal uniósł piwo. - Wszystkiego
najlepszego z okazji naszych urodzin.

- Pieprzonego najlepszego. - Fox uniósł swoje piwo.

Gage stuknął się z nimi butelką akurat w chwili, kiedy na werandę wyszły Quinn i Layla.

- Tutaj jest. Dawaj pyska, przystojniaku.

Quinn przyciągnęła go do siebie i pocałowała, a Gage skinął głową.

- Tak to możemy rozmawiać.

- Moja kolej. - Layla odepchnęła Quinn łokciem i pocałowała Gage'a w usta. - Masz ochotę na
przyjęcie?

- Może.

background image

- Rodziny Cala i Foxa czekają na sygnał. Zadzwonimy, jeżeli czujesz się na siłach.

Przyjęcie urodzinowe, pomyślał. Tak, upłynęło cholernie dużo czasu.

- Byłoby super.

- A na razie ktoś czeka w kuchni, żeby się z tobą zobaczyć.

Nie była w kuchni, ale na tylnej werandzie, sama. Kiedy wyszedł, odwróciła się, a na jej twarzy
zajaśniało wszystko, o czym marzył. I już była w jego ramionach, obejmowała go mocno, gdy okręcił
ją w kółko.

- Dobrze nam poszło - powiedział.

- Całkiem nieźle.

Postawił Cybil na ziemi i pocałował siniaka na jej skroni.

- Jak bardzo jesteś potłuczona?

- Nie bardzo, co stanowi kolejny mały cud. Znowu stałam się fanką

losu.

- Dent. Dent był tam ze mną.

Odgarnęła mu włosy i przesunęła palcami po jego twarzy, ramionach.

- Trochę nam opowiedziałeś. Byłeś bardzo słaby, majaczyłeś.

- Właśnie chciałem to zrobić, to znaczy zabić go. Czułem to, wiedziałem. Ale zaraz miał nastąpić
koniec, tylko to mi zostało. I nagle zobaczyłem światło, płomień jak strzała, a potem, Jezu, eksplozję.
Gwiazdę.

- My też to widzieliśmy.

- Zobaczyłem Denta, w głowie. Albo myślę, że w głowie. W ręku ściskałem kamień. Heliotrop
płonął, płomienie wystrzeliły mi spomiędzy palców. Zaczął... to brzmi jak szaleństwo.

- Śpiewać - dokończyła. - Śpiewał. Oba kamienie śpiewały.

- Tak, śpiewał. Tysiącem głosów. Czułem, jak dłoń Denta zamyka się na mojej. Moja na kamieniu,
jego na mojej. Czułem się... połączony. Wiesz, co chcę powiedzieć.

- Tak, wiem.

- „To nie jest śmierć" powiedział do mnie i razem wcisnęliśmy kamień prosto w serce demona.
Słyszałem, jak on wrzeszczał, Cybil. Słyszałem, jak krzyczy, i czułem, że... eksploduje. Od serca na

background image

zewnątrz. I nic więcej nie pamiętam do chwili, aż wróciłem. Nie tak, jak ostatnim

razem, kiedy sukinsyn mnie ugryzł. To było jak odlot na naprawdę dobrym towarze.

- Światło go przeszyło na wylot - wyjaśniła Cybil. - Jakby zamieniło w parę. Chyba tak najlepiej
mogę to opisać. Gage, widziałam ich, tylko przez chwilę, nawet krócej. Widziałam Gilesa Denta i
Ann Hawkins w uścisku. Widziałam ich razem, czułam ich razem. I zrozumiałam.

-Co?

- Przez cały czas chodziło o poświęcenie. Dent potrzebował nas i twojej dobrowolnej ofiary. To ty
musiałeś wejść z kamieniem w ciało demona, wiedząc, że może cię to kosztować życie. Ponieważ
zrobiliśmy to, co zrobiliśmy, ponieważ ty byłeś gotów poświęcić życie, on mógł oddać swoje w
zamian. „To nie jest śmierć", powiedział do Ann, a także nam i tobie. Przez te wszystkie lata Dent
wciąż istniał. A wczoraj w nocy, przez nas, przez ciebie, mógł dokonać ofiary, która zabiła demona.
W końcu mógł odejść. Teraz jest z Ann i razem osiągnęli - pora na banał -spokój. Tak jak my
wszyscy.

- Zajmie mi chwilę, żeby się do tego przyzwyczaić. Ale będę próbował z całych sił. - Wziął ją za
rękę. - Myślę sobie tak. Zostaniemy tu jeszcze kilka dni, dopóki wszystko się nie uspokoi. Potem
wyjedziemy na kilka tygodni. Skoro mam takie szczęście, to chyba uda mi się wygrać wystarczająco
dużo, żeby kupić ci pierścionek wielkości gałki u drzwi, jeżeli podoba ci się ten pomysł.

- Bardzo, o ile to prawdziwe oświadczyny, a nie hipotetyczne.

- Co do prawdziwości oświadczyn, to pobierzmy się w Vegas. Możemy namówić wszystkich,
którzy są dla nas ważni, żeby tam przyjechali.

- W Vegas. - Cybil przekrzywiła głowę, po czym się roześmiała. -Nie wiem dlaczego, ale Vegas
wydaje się idealne. Jesteśmy umówieni. -Ujęła twarz Gage'a w dłonie i pocałowała go w usta. -
Wszystkiego najlepszego z okazji urodzin.

- Ciągle to słyszę.

-I spodziewaj się, że jeszcze posłuchasz. Upiekłam ci tort.

- Serio?

- Z siedmioma warstwami, jak obiecałam. Kocham cię, Gage. -Wsunęła się w jego objęcia. -
Kocham w tobie wszystko.

- Ja też cię kocham. Mam kobietę, która jest gotowa wziąć ślub w Vegas, piecze torty i jest mądra.
Szczęściarz ze mnie.

Przytulił policzek do czubka głowy Cybil, obejmując ją i patrząc na las, przez który wydeptana
ścieżka prowadziła do Kamienia Pogan.

background image

A na końcu tej ścieżki, za Stawem Hester, pełnym chłodnej i czystej wody, spalona ziemia polany
znowu zabłysła zielenią. Na świeżej ziemi Kamień Pogan stał milczący w promieniach słońca.


Document Outline


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Znak siedmiu 01 Bracia krwi Nora Roberts
Znak siedmiu 02 Magia i krew Nora Roberts
Nora Roberts Dziedzictwo Donovanów 03 W zaklętym kręgu
Nora Roberts Night Tales 03 Nightshade
Nora Roberts Concannon Sisters Trilogy 03 Born In Shame
Nora Roberts Bracia z klanu MacGregor 03 Jan
Nora Roberts 03 Spokojna przystań
Nora Roberts Calhoun Women 03 For The Love Of Lilah
Nora Roberts Stars Of Mithra 03 Secret Star
Beztroski książę Ksiestwo Cordiny 03 Nora Roberts
Nora Roberts Rodzina O Hurleyów 03 Opętanie (Oczarowani)
Nora Roberts 03 Smak chwili
Wykład 2 - Znak - 15.03.2011 r, studia
Nora Roberts Pasja życia
Nora Roberts Portret anioła

więcej podobnych podstron