ANDRZEJ RODAN
OSTATNIE DNI SODOMY
Oficyna wydawnicza RW2010 Poznań 2012
Korekta i redakcja techniczna zespół RW2010
Copyright © Andrzej Rodan 2012
Okładka Copyright © Wojciech Fularski Studio
Copyright © for the Polish edition by RW2010, 2012
e-Wydanie I
ISBN 978-83-63111-68-7
Wszelkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie całości albo fragmentu – z wyjątkiem
cytatów w artykułach i recenzjach – możliwe jest tylko za zgodą wydawcy.
Aby powstała ta książka, nie wycięto ani jednego drzewa.
RW2010, os. Orła Białego 4 lok. 75, 61-251 Poznań
Andrzej Rodan: Ostatnie dni Sodomy
R W 2 0 1 0
Część pierwsza
Nigdy nie było lepszych niewolników,
nigdy gorszych panów.
(Tacyt)
4
Andrzej Rodan: Ostatnie dni Sodomy
R W 2 0 1 0
Prolog
Do Partii wstąpiłem późno. Z wielu powodów.
. . . . . . . . . .
– Mamy tutaj cztery dziewczyny. Wszystkie ładne, zgrabne i wszystkie świetnie
piszą na maszynie.
– Nam potrzebna jest tylko jedna.
– Właśnie. Którą więc zostawić?
– Zostaw tę z największymi cyckami!
. . . . . . . . . .
Członków Partii uważałem za rozkrzyczaną bandę karierowiczów uzurpujących
sobie prawo do nazywania się przewodnią siłą Herrenvolku. Wszechwładni
manipulatorzy partyjni uwijali sobie gniazdka, bazując na głupocie, tchórzostwie,
nikczemnej chciwości i niepohamowanej służalczości szeregowych członków.
Jakie to wszystko było żałosne! Te wiece, zebrania, głosowania, zjazdy,
konferencje, partyjny entuzjazm nawet w chwili, gdy wszystko waliło się w gruzy, te
przebieranki-maska-rady.
. . . . . . . . . .
– Znasz go?
– Dokładnie. Zwłaszcza dolne partie.
– Czy mówił ci coś?
– Ja jestem kurwą i on przychodził robić ze mną miłość, a nie do spowiedzi.
A tak naprawdę, to namówiła mnie Olga.
– Ty, z twoim nazwiskiem i dorobkiem twórczym – szeptała mi czule do ucha,
bo tylko łóżko i noc wybierała na wsączanie mi sugestywnej paranoi – musisz
wstąpić do Partii, ale przedtem kup sobie parasol-ochronę przed deszczem pieniędzy,
nagród i odznaczeń.
5
Andrzej Rodan: Ostatnie dni Sodomy
R W 2 0 1 0
Po nocy z Olgą byłem zdolny jedynie do starań o rentę inwalidzką. Kiedy ta
mieszanina wielkiej urody, i jeszcze większego tupetu, ponownie rozwiązywała usta,
uruchomiała śmigło języka, dopomagając sobie dłonią pracującą z prędkością ręcznej
wiertarki – stawałem się Supermanem godnym naszej ideologii i Partii.
Olga była słodka jak barwiony różem miód, jej pizda-biedulka nasączona
wilgocią jak mokra żaba sprawiała, że czułem się, jakbym płynął gondolą, a księżyc,
świecąc blaskiem słońca, wiernopoddańczo śpiewał: o sole mio...
– Co ci się stało? – zaniepokoiła się Olga.
– Jestem częściowo nieżywy.
– Zrobić ci kołowrotek?
Boże! Gdyby ta jej cipa-biedulka... gdyby ona umiała mówić!
. . . . . . . . . .
Elitę Partii, a tym samym Narodu, tworzył motłoch wyniesiony w górę ze
sfermentowanej rynsztokowej zawiesiny.
W życiu nie spotkałem się z taką rozbieżnością oficjalnych haseł, słów
rzucanych ze zjazdowych trybun, z rzeczywistością.
. . . . . . . . . .
– Powiedzcie mi, czy istniało coś brudnego, czy istniał jakikolwiek bezwstyd,
zwłaszcza w życiu kulturalnym, gdzie nie spotkalibyśmy choć jednego Żyda?!
. . . . . . . . . .
Albert położył się koło niej, czując kwaśny zapach jej spoconego, niedomytego
ciała. Rozpinała mu gorączkowo mundur, pomagała zdejmować spodnie, całowała po
piersiach, brzuchu, wilgotnymi wargami chwyciła penisa, mamrotała coś
półprzytomnie, siadła na nim i nabiła się na pal. Jej tyłek unosił się w górę, w dół,
odpływał, przypływał, tonął, rżnęła go cudownie, pipa wydawała czasem odgłosy –
echa zastępczych miłosnych rozmów, wypuszczała powietrze... Wsysała go do
środka, wiercąc chudym tyłeczkiem jak dentystycznym świdrem...
6
Andrzej Rodan: Ostatnie dni Sodomy
R W 2 0 1 0
Jak pęk granatów wybuchł długo oczekiwany orgazm... Kwiczeli... Straszliwa
erekcja wilgotniała i miękła...
Wylecieli w powietrze na polu minowym i wolno lądowali na otwartych
spadochronach znużenia i odprężenia...
. . . . . . . . . .
– Czy jest jakaś nadzieja?
– Oczywiście. Dostaniemy Ostatnie Namaszczenie!
. . . . . . . . . .
I kiedy sperma trysnęła jak woda z gumowego strażackiego węża
przyspawanego do ust łopoczących niczym czerwone flagi na manifestacji jedności
narodowej, kipiał mózg, z młodzieńczym entuzjazmem uszło powietrze z pizdy-
bidulki, mokrej żabki wysmarowanej miodem, syk powietrza jak z przedziurawionej
gwoździem opony... i wtedy właśnie ZDECYDOWAŁEM SIĘ...
. . . . . . . . . .
– Jak ją zdobyłeś?
– Wygrałem konkurs, a ona była nagrodą pocieszenia.
– Ona cię kocha. Powinieneś ją odszukać. Spotkać się.
– Nigdy nie spotkam się z nią. To dla niej zbyt niebezpieczne.
– Dlaczego?
– Bo gdyby mi jeszcze raz zrobiła minetę, chciałaby robić to do końca życia.
. . . . . . . . . .
– Powinienem ci rozwalić ten głupi łeb. Nie wiem, dlaczego jeszcze tego nie
zrobiłem.
– Bo jesteś za bardzo pijany.
– Za godzinę będę trzeźwy i zrobię to. Wierzę w to.
– Wiara przenosi góry, ale nie wystarczy, abyś wytrzeźwiał za godzinę.
7
Andrzej Rodan: Ostatnie dni Sodomy
R W 2 0 1 0
. . . . . . . . . .
Ja, Oskar, zdecydowałem się opuścić Paryż i powrócić do kraju.
. . . . . . . . . .
– Jesteś samicą. Prowokujesz ich.
– Kogo?
– Mężczyzn. Oni wszyscy chcą cię pieprzyć. Wystarczy, abyś spojrzała na
nich... Ty to pieprzenie masz w oczach i oni już chcą cię pieprzyć.
– To nie twoja sprawa, kto mnie będzie pieprzył.
– Jasne. Nie jestem twoim mężem.
– Zdziwiłabym się, gdybyś nim był.
– Ja też bym się zdziwił.
. . . . . . . . . .
– Więc to jest miłość od pierwszego spojrzenia?
– A czy jest jeszcze jakaś inna miłość?
. . . . . . . . . .
– Olgo, proszę cię, nie jedz tak łapczywie.
– Przecież jesteśmy sami. Poza tym lubię drób: kury, kaczki, indyki, gęsi... Za
udka i skrzydełka kurcząt oddam wszystko. Mniam, mniam...
– Zjesz wszystko, co ma skrzydła.
– Z wyjątkiem samolotu.
– Podać ci jaja? Maleńka, czy słyszysz, o co pytam?
– Jaj nie lubię.
– Dlaczego? Są bardzo pożywne... no i to ważna część twojego ulubionego
drobiu.
– Nie lubię tego, co inni mieli w dupie!
. . . . . . . . . .
– Za co?
8
Andrzej Rodan: Ostatnie dni Sodomy
R W 2 0 1 0
– Za niewinność.
– A serio?
– Za całokształt.
– Wyciągnęli ci przeszłość w wojnie domowej?
– Tak. Jednak nie to, co masz na myśli. Na początku lat dwudziestych
walczyłem razem z Michaiłem Mikołajewiczem Tuchaczewskim... Tuchaczewski
doszedł wysoko, aż do stopnia marszałka, procesu i śmierci.
– Ale dlaczego ty zostałeś aresztowany?
. . . . . . . . . .
A teraz... poderżną wam gardziołka!
. . . . . . . . . .
– Oskar, patrz Brodowsky, von.
Do NSDAP wstąpiłem w dzień urodzin Hitlera. Dwudziestego kwietnia.
Potomek rodu Brodowskych został członkiem Partii, tak jak książę Auwi, książę
Schaumburg-Lippe, hrabia Helldorf, książę Waldeck-Pyrmont, książę Meklemburgii,
Hesji, książę Brunszwiku, którego córka była jedną z najwyżej notowanych
działaczek Bund Deutscher Mädel, a syn torturowany był w kazamatach Gestapo.
. . . . . . . . . .
Ochrona niemieckiej krwi i niemieckiego honoru wymagała procesu totalnej
aryzacji: usuwania Żydów i Mischlingen – mieszańców – z izb lekarskich,
adwokackich, uniwersytetów i szkół, urzędów i sądów, przedsiębiorstw i sklepów.
Zaczęto plewić chwasty z niemieckiej gleby, począwszy od intelektualistów: pisarzy,
uniwersyteckich profesorów...
– Panie profesorze Hilbert! Czy pański uniwersytet... bardzo ucierpiał wskutek
wyrzucenia Żydów i ich popleczników?
– Ucierpiał?! Nie, panie ministrze, nie ucierpiał, on po prostu przestał istnieć!
9
Andrzej Rodan: Ostatnie dni Sodomy
R W 2 0 1 0
. . . . . . . . . .
Brodowsky obejrzał więc bramę kutą w metalu, z rzeźbami z brązu, zajrzał do
piwnicy zamku z salą kinową na sto osób, obejrzał stylową piwiarnię, dwie wielkie
kuchnie na specjalne przyjęcia i przede wszystkim gabinet Göringa, olbrzymi,
olbrzymi, olbrzymi... po sam dach. Podziwiał mahoniowe biurko długości dwunastu
metrów, srebra, bogatą wystawę klejnotów, setki posągów, obrazów – dzieł dawnych
mistrzów, gobelinów. Pod pałac zajeżdżały już samochody i autobusy z orkiestrą, bo
na godzinę piątą zapowiedziany był wielki bankiet dla świata filmowego i
teatralnego. Göring z buławą marszałkowską w ręku, otoczony świtą oficerów-
lotników w białych lakierkach i białych mundurach, przekonany, że zrobił
oszałamiające wrażenie na Brodowskym, zapytał go:
– No i co? Rewelacja, prawda?! Mam tutaj wszystko.
– Niestety, Reichsmarschall! – powiedział Brodowsky. – Nie ma tu lodowiska.
. . . . . . . . . .
Von Brodowsky (Oskar), pisarz niemiecki, początkowo na emigracji w Paryżu,
wrócił do Niemiec w 1938 roku za namową swej kochanki, Olgi Schulenberg.
. . . . . . . . . .
Tak więc przyczyną wszystkich moich późniejszych nieszczęść był ten syk
powietrza z biedulki ściskanej udami ugniatającymi czerwony języczek żabki,
łechtaczkę rozdmuchującą ciepły, romantyczny powiew miłości...
– Zgoda – powiedziałem wtedy. – Wracam!
I z tej wielkiej radości Olga zrobiła mi kołowrotek. To była największa nagroda,
rzadko przyznawana... Jej władcze usta, gorący oddech i język wykonały kołowrotek,
wielkie zadanie godne naszego Herrera, tysiącletniej Trzeciej Rzeszy i głębokiego
humanizmu narodowosocjalistycznego.
. . . . . . . . . .
Pif-Paf, Misia, Bella,
10
Andrzej Rodan: Ostatnie dni Sodomy
R W 2 0 1 0
Misia, Pisia, Konfocella,
Misia A, Misia B,
Misia, Bella, Konfoce.
Na wysokiej górze
rosło drzewo duże
– nazywało się:
apli-papli, bitte-blau,
a kto tego nie wypowie
ten nie będzie grał.
Anc, glanc, puter, was
ty, zajączku, biegnij w las!...
11
Andrzej Rodan: Ostatnie dni Sodomy
R W 2 0 1 0
Rozdział 1
– Wygramy tę wojnę, Albert? – zapytał młodziutki Obergefreiter.
– Zaczynasz dzień od prostych pytań.
– Chłopaki mówili, że w dniu urodzin Hitlera mamy po raz pierwszy użyć
Wunderwaffe, jakiej świat do tej pory nie widział. Przebieg wojny całkowicie się
zmieni.
– Na naszą korzyść? – zdziwił się Oberleutnant Albert Heuss.
– Na naszą.
– I kiedy to?
– To prezent dla Hitlera... W rocznicę jego urodzin.
– Powiedz chłopakom, że jeśli dożyjemy, to rocznicę urodzin Hitlera uczcimy
minutą ciszy!
– No, dobrze, ale wiesz, gdyby ta broń... to byłoby pięknie, naprawdę pięknie.
– Pięknie, pięknie, mało dupa nie pęknie.
Ulicą przemknął samochód pancerny ze znerwicowaną wieżyczką obracającą na
wszystkie strony lufy sprzężonych karabinów maszynowych. Tuż za nim ze zgrzytem
przyczepy i piskiem opon wypadł na rynek motocykl, wykonał niewiarygodnie
szybki piruet i prawie w miejscu, na najwyższych obrotach silnika, zmienił kierunek
jazdy, znikając w bocznej uliczce.
– Nie wierzysz, że Wunderwaffe jest gotowa do boju?
– Wunderwaffe będzie gotowa do boju wtedy – Albert przekrzykiwał jakiś
opóźniony transport kłapiący blaszanym brzuchem – gdy w całych Niemczech, na
wszystkich domach starców będą napisy: „zamknięte z powodu poboru”.
Po drugiej stronie rynku przemykali się chyłkiem jacyś ludzie, robotnicy,
porzucając po drodze kilofy, łopaty, łomy. Na widok obu żołnierzy odegrali
12
Andrzej Rodan: Ostatnie dni Sodomy
R W 2 0 1 0
wystraszoną pantomimę rąk, dłoni, urozmaiconą panoramę wszystko tłumaczących
min, co miało oznaczać, że blokada głównej drogi wjazdowej do miasta została
zakończona.
Oberleutnantowi Albertowi Heussowi zrobiło się żal młodziutkiego
Obergefreitera. Poklepał go po ramieniu, a oczy jego straciły na chwilę szklany
wyraz rozczarowania, cynizmu i znudzenia.
– No, już dobrze, Kurt. Nie wierzę w Wunderwaffe, a więc co... mam załamać
się nerwowo? Czasem myślę, Kurt, że gdybyś miał więcej rozumu, byłbyś
wspaniałym okazem idioty.
Miasteczko było już opuszczone przez ludność cywilną. Na ulicach leżały
papiery, części rozrzuconej garderoby, wózki z uszkodzonymi kołami. Okna sklepów
pozabijane deskami, okratowane...
Weszli do jedynego sklepu z otwartymi na oścież drzwiami. Był to sklep z
portretami Adolfa Hitlera i różnymi edycjami „Mein Kampf”, począwszy od
najstarszych, broszurowych wydań, aż do oprawionych w skórę z tytułem tłoczonym
złotymi literami.
– On ma u mnie wszystko przesrane. – Albert dotknął lufą automatu wąsików
Führera.
– Mogłeś mu to wcześniej powiedzieć. A ty spokojnie siedziałeś za kratami,
jakimi nas otoczył.
– Lepiej w pierdlu niż na cmentarzu.
Albert odskoczył dwa kroki do tyłu, przykucnął i po kowbojsku, z biodra puścił
serię z automatu w ścianę z portretami Führera. Tłuczone szkło rozpryskiwało się na
wszystkie strony, łupki z drewnianych ramek mieszały się ze strzępami kredowanego
papieru fotografii, ulatywały w górę i opadały jak biało-czarny grad na podłogę.
– Chcesz go zabić? – Kurt podniósł z zaśmieconej podłogi podziurawiony
portret Hitlera z dziurami od pocisków w oczach i ustach. – Chcesz go zabić?
13
Andrzej Rodan: Ostatnie dni Sodomy
R W 2 0 1 0
– Muszę. To moja praca. On mnie nauczył tego zawodu. – Albert odłożył
automat, rozpiął rozporek i rozkraczył się nad stertą pociętych w drobny mak
Hitlerów. – Przede wszystkim chcę na niego naszczać!
– Jesteś bohaterem! – powiedział Kurt, rozpiął rozporek i rozkraczył się obok
Alberta.
– Jestem ofiarą! Już dawno chciałem, aby piękny Adolf wyłączył mnie z tej
zabawy, ale dopiero dzisiaj udało mi się powiedzieć mu to.
Albert włożył nowy magazynek i wypuścił nową serię zniszczenia w regał z
ułożonymi w karne rzędy „Mein Kampf”. Strzępy papieru tym razem wirowały w
powietrzu jak wesołe płatki śniegu.
– Po co to robisz? – zapytał Kurt.
– Ja już w tym sklepie nie będę kupował.
Albert, podniecony, blady, podszedł do sklepowej lady, gdzie stał elegancki,
nowoczesny patefon. Nakręcił korbkę do oporu i położył na talerzu czarną błyszczącą
płytę. Z głośnika patefonu rozległ się krzykliwy głos Führera: Przez dwa bite dni
siedziałem wraz z moim rządem i czekałem, aby się przekonać, czy rządowi
polskiemu będzie odpowiadało przysłanie nowego pełnomocnika... Moje umiłowanie
pokoju i cierpliwość brano jednak za słabość, a nawet tchórzostwo... Postanowiłem
więc zwrócić się do Polski tym samym językiem, którego Polacy od dłuższego czasu
używali w stosunku do nas. Dzisiaj w nocy polskie oddziały wojsk regularnych weszły
na nasze terytorium i otworzyły ogień. Od 5.45 rano odpowiadamy na ten ogień.
Bombami odpłacimy za bomby.
– Czy ożenisz się z Emmą?
– Dzisiaj?
– W ogóle.
14
Andrzej Rodan: Ostatnie dni Sodomy
R W 2 0 1 0
– Ty świńska dupo! – żachnął się Albert. – Daj mi posłuchać Adolfa. To od tego
przemówienia wszystko się zaczęło... A z Emmą się nie ożenię. Co ci, szczeniaku,
wpadło do głowy?
– Jak ją zdobyłeś?
– Wygrałem konkurs, a ona była nagrodą pocieszenia.
– Ona cię kocha. Powinieneś ją odszukać. Spotkać się.
– Nigdy nie spotkam się z nią. To dla niej zbyt niebezpieczne.
– Dlaczego?
– Bo gdyby mi jeszcze raz zrobiła minetę, chciałaby robić to do końca życia.
Albert przełożył płytę na drugą stronę. Było to nagranie mowy Hitlera do
Reichstagu, którą wygłosił w dniu rozpoczęcia wojny z Polską, pierwszego września
1939 roku, o godzinie dziesiątej rano, w berlińskiej Operze Krolla: ...Od żadnego
Niemca nie wymagam nic więcej, niż sam byłem gotów dać z siebie przez te wszystkie
cztery lata. Doznam tych samych wyrzeczeń, co każdy Niemiec. Bardziej niż
kiedykolwiek moje życie należy teraz do narodu. Od tej chwili jestem pierwszym
żołnierzem Rzeszy Niemieckiej. Raz jeszcze włożyłem ten mundur, który był dla mnie
najdroższy i najświętszy. I nie zdejmę go... I nie zdejmę go... I nie zdejmę go... I nie
zdejmę go...
– Ja ci go zdejmę! – ryknął oszalały ponownie Albert. – Zabiję cię,
skurwysynie! Już nie żyjesz! Odnajdę cię, skurwysynie! Idę do ciebie, ty pierwszy
żołnierzu Niemieckiej Rzeszy, Adolfie Hitlerze, ty żydowski bękarcie...
Krzycząc to, Albert walił karabinem w patefon, pryskały sprężyny, metalowe
części, ulatywały w górę drobiny czarnej płytowej masy... Z pianą na ustach,
roztrzęsionymi rękoma próbował zapalić papierosa. Kurt podał mu ognia. Albert
zaciągnął się głęboko, targany jeszcze jakimś wewnętrznym spazmem rozejrzał się
po sklepie. Znienawidzony przeciwnik leżał w strzępach papieru, ram ozdobnych,
płytowej masy i szkła. Bezmiar niekontrolowanego zniszczenia.
15
Andrzej Rodan: Ostatnie dni Sodomy
R W 2 0 1 0
– Kurwa! – powiedział Kurt. – Czuję się jak po skrobance.
16
Andrzej Rodan: Ostatnie dni Sodomy
R W 2 0 1 0
Rozdział 2
Toczyli się po wyboistej drodze, pod górę, w kolumnie przeładowanych
pojazdów, pieszych uformowanych w długi, pełznący poboczem wąż, wymijając
wypalone wraki czołgów, samochodów, dział. Na łąkach, tuż obok drogi, leżała
gnijąca padlina, głównie konie, a pod drzewami dziesiątki trupów spokojnie
oczekiwało pochówku, lub promieni słonecznych przemieszanych z wiatrem,
deszczem, chłodem nocy, ciepłem południa, promieni przyspieszających rozkład ciał
i czyszczących, aż do kości.
Ot, pogoda wczesnego przedwiośnia – przygruntowym przymrozkiem nocy
zabijała trupi odór i zwielokrotniała go w dzień powiewem zbliżającej się wiosny.
Zapach ostatnich tygodni wojny. Drażniący, wsączający się w trzewia słodki
zapach. Słodki zapach wszechobecnie przelanej krwi i rozkładających się ciał
ludzkich. A na ziemi to, co było, prześcigało się w ucieczce, panice, bojaźni, bo
wszystko było w rozprężeniu, rozbite, chore ze strachu.
Rozwalony wóz wybebeszył swą zawartość. Książki. Góra książek. Ilse usiadła
na książkach. Mały Paul brał książki do ręki i podrzucał je do góry, usiłując złapać w
locie. Ilse zauważyła ze wzruszeniem, że wymęczone ucieczką, wygłodniałe dziecko
uśmiecha się pogodnie. Wzięła więc jedną z książek, zamierzając przyłączyć się do
zabawy. Oprawiona w płótno „Der Angriff”, tom drugi, otworzyła się, a Ilse
odruchowo zaczęła czytać: ...niechaj Führer jeszcze żyje nam długie lata w pełni sił i
zdrowia, pierwszy wśród milionowych rzesz robotników, żołnierzy, chłopów i
mieszczan, jako przyjaciel i opiekun młodzieży, opiekun sztuk pięknych, mecenas
kultury i nauki, budowniczy zjednoczonego nowego narodu...
Łagodne wiosenne słoneczko oświetlało swymi błogosławionymi promieniami
exodus wyznawców światopoglądu narodowosocjalistycznego i pieściło srebrzyste
17
Andrzej Rodan: Ostatnie dni Sodomy
R W 2 0 1 0
ptaki, bolszewickie samoloty, które niepodzielnie panowały na niebie, tak jak na
ziemi panowały i spustoszenie przynosiły ich bomby i broń pokładowa...
Ilse ruszyła dalej i dopiero pod wieczór, widząc zmęczenie i senność małego
Paula, zatrzymała się na wypełnionej uciekinierami małej stacji, z której na pewno
nie odjedzie w najbliższym czasie żaden pociąg.
Przed stacją stało kilka wozów bojowych SS i pociąg sanitarny z rozwaloną
lokomotywą. Bomba wbiła szczątki lokomotywy i węglarki w murowaną
przybudówkę wiejskiej stacyjki. Kilkanaście metrów dalej powyginane tory wznosiły
się do góry i opadały splątanymi łukami w lej po bombie.
– Jestem zmęczony, mamusiu!
Ilse nakarmiła głodne dziecko i ułożyła je do snu na ławce w dworcowej
poczekalni. Sala wypełniona była po brzegi ludźmi śpiącymi na ławkach, blatach kas
kolejowych, podłodze. Miejsce na ławce ustąpił Paulowi starszy mężczyzna.
– Skąd wędrujecie? – zapytał.
Ilse machnęła ręką. To nie ma żadnego znaczenia, skąd wypłynęły te masy
ludzkie przetaczające się po drogach Niemiec. Ważne dokąd dotrą i czy przeżyją.
Mężczyzna zrozumiał jej gest i gładząc śpiącego Paula po główce, powiedział:
– Tylko takie niewinne dzieci nie zdają sobie sprawy, że gdyby Niemcy myśleli,
nie zaczęliby wcale tej wojny.
Ilse odsunęła się od staruszka. Szerzenie defetyzmu było karane. Ten stary,
myślała, robi to celowo, aby osłabić ducha, to tacy jak on pomagali żydowskim U-
bootom. Ten dziad się niczego nie boi, a przecież obok jest pełno chłopców z SS,
wystarczy dojść i powiedzieć – co ta świnia wygaduje. Jest przyzwoitą Niemką i
powinna szczerze dbać o narodowe interesy. Od dawna już powszechnie królowało
tak zwane „niemieckie spojrzenie”, a więc konspiracyjne ruchy głowy na lewo i na
prawo, upewnienie się, czy w pobliżu nie ma szpicla i... nadawanie najnowszych plot
politycznych, o sytuacji na frontach, szerzenie defetyzmu. Niemieckie spojrzenie
18
Andrzej Rodan: Ostatnie dni Sodomy
R W 2 0 1 0
stało się szczególnie wszechobecne od czasu, gdy wojska niemieckie zaczęły szybko
skracać linie frontu i wycofywać się na z góry zaplanowane pozycje... No tak,
zakończyła rozmyślania, ale skąd to przebrzydłe dziadzisko może wiedzieć, kim jest
ona, kim jest Paul, jakie więzy krwi łączą ich z tymi chłopcami z SS...
Dzielni chłopcy z SS, jak to było – próbowała przypomnieć sobie Ilse – to
wszystko takie pogmatwane, niedawno, prawie przy dźwięku fanfar rodził się Paul,
teraz uderzenia werbli zwiastują czającą się wokół śmierć.
Paul poczęty został w obozie szkoleniowym SS w Sonthofen, a urodzony w
domu opieki macierzyńskiej organizacji Lebensborn. Ilse była rasowo odpowiednia,
Lebensborn gwarantował cenne dziedzictwo biologiczne. Ilse wiedziała, że trafi na
najlepszego dawcę, bo SS miał stać się Narodowosocjalistycznym Żołnierskim
Zakonem Nordyków, stąd też dziecko od takiego zakonnika będzie bardziej
wartościowe, rasowe, jego krew wyzwoli w nim większą inwencję, potencję,
inteligencję, wolę walki...
I tak się stało. A teraz Paul miał już pięć lat.
Paul, jako wybitny reprezentant rasy nordyckiej, stanie się nosicielem kultury
ludzkości i zaporą, tarczą, bastionem, żołnierzem, który nie dopuści (i on, Paul, i
jemu podobni), aby w Niemczech, w sercu Europy została rozniecona żydowsko-
bolszewicka rewolucja podludzi... nigdy... ani wewnątrz kraju, ani przez
wysłanników z zewnątrz... Niech no Paul tylko dorośnie.
Ach, a ten ojciec Paula, moje ty cudo, jak nam było wspaniale...
– Spuściłeś się już? Odpocznij chwilę i zacznij od początku. Musimy mieć sto
procent pewności, że zajdę w ciążę i że to będzie chłopak. Chcę dać Führerowi
chłopaka!
– Słusznie. Führer chce, żebym cię zapłodnił, a to, co mówi Führer, jest zawsze
słuszne.
19
Andrzej Rodan: Ostatnie dni Sodomy
R W 2 0 1 0
– Jasne. Führer ma zawsze rację, w każdym miejscu i czasie. Chcesz, to
podniecę cię tak, że będziesz wył z rozkoszy i chodził po ścianie.
Ojciec Paula walczył o istnienie ludzkości mieczem, kulą, szubienicą, będąc
ideowym członkiem SS i partii, miał swoje autorytety, swój styl, swoją wiarę, swoją
nadzieję, swoich Führerów. Ojciec Paula, pierdoląc matkę Paula, niejako przenosił w
spermie swoje ideowe powiązania, wiarę w autorytety, swoich Führerów.
Daj dziecko Führerowi!
I on dawał. Lał do środka bez żadnych zahamowań. Tworzył Nowego Niemca,
przed którym zadrży świat – zaborczego i okrutnego, a w oczach błysk spojrzenia
dzikiego zwierzęcia.
Więcej spermy!
– Ależ mnie napompowałeś, Hauptsturmführer! Muszę teraz poleżeć spokojnie,
żeby nasz dzidziuś nie wypłynął na prześcieradło. Możemy teraz, jeśli chcesz,
pogawędzić troszeczkę.
– Czy znasz historię? – zapytał ojciec Paula.
– To jasne. Znam. Trochę.
– Jeździsz konno?
– Jasne. Zdarza się.
– Pływasz?
– Naturalnie. Czasem mi się to nawet udaje.
– Prowadzisz samochód?
– Ho, ho, ho... nawet pancerny.
– Znasz obce języki?
– Włoski... trochę słabiej... i... lubię po francusku.
– Znakomicie. Włosi to nasi przyjaciele. Cudownie. A czy strzelasz z pistoletu?
– Zawsze lubiłam bawić się z chłopakami w wojsko.
20
Andrzej Rodan: Ostatnie dni Sodomy
R W 2 0 1 0
Ilse czuła się wspaniale, wypełniała dekret o Lebensborn najlepiej jak umiała,
zgodnie ze słowami Troskliwego Opiekuna Niemieckich Kobiet, Heinricha
Himmlera, który rzekł: obecnie najważniejszym zadaniem niemieckich kobiet i
dziewcząt dobrej krwi, bez względu na stan cywilny i nie oglądając się na prawa i
burżuazyjne zwyczaje, jest dążenie, nie lekkomyślne, lecz wynikające z głęboko
moralnych pobudek, do urodzenia dzieci żołnierzom idącym na wojnę.
Himmler, nawołując do płodzenia nieślubnych dzieci, kilka lat później sam
sobie przyznał historyczną rację, mówiąc, że już po kampanii w Polsce, w końcu
1939 roku, zorientował się, że wojna na Zachodzie jest nie do uniknięcia i wówczas
wydał ów rozkaz o prokreacji, rozkaz, który wywołał tyle szumu, fali oszczerstw i
nieporozumień.
Rozkaz był jednoznaczny, prosty i niewymagający komentarza: każdy SS-mann
przed pójściem na front powinien spłodzić dziecko. Rozkaz słuszny i przyzwoity, ale
jego sens potrafili docenić ci, którzy wcześniej próbowali go wyśmiać, dopiero pod
koniec wojny, kiedy lata straszliwych strat ponoszonych przez naród niemiecki
ukazały, jak ważną sprawą jest nowe, młode pokolenie. Jeśli naród ma przetrwać, nie
może pozwolić sobie na taką stratę krwi. Najbardziej wartościowa dla narodu krew
idzie na marne, jeżeli się nie rozmnaża...
– Masz wszystkie cechy dobrej żony i niemieckiej kobiety – kontynuował SS-
Hauptsturmführer. – Strzelasz, pływasz, znasz historię, języki obce, dobrze gotujesz,
jesteś szerokobiodra, nie malujesz ust, nie lakierujesz pazurów, nie palisz
papierosów, nie nosisz wysokich obcasów... Nie jesteś lekkomyślną laleczką, której
tylko w głowie powierzchowna zabawa, która obwiesza się świecidełkami, podobną
do bombki na choinkę z pustym, wypalonym wnętrzem. Znasz chyba „Abecadło
narodowego socjalizmu”?
– Jasne.
Niemiecka kobieta niech pozostanie dalej czcigodna.
21
Andrzej Rodan: Ostatnie dni Sodomy
R W 2 0 1 0
Ona nie będzie zabawką obcych ras.
Naród musi pozostać czysty – bo taki jest wielki cel Führera.
– Widzisz, przepytałem cię, odpowiedziałaś i wiem, czego mogę się po tobie
spodziewać. Przepytałem cię i stwierdzam, że masz wszystkie zalety.
– A teraz ja cię przepytam – powiedziała filuternie Ilse i końcem języka
popieściła mu Dawcę Życia.
– Jesteś piękna – jęknął Dawca Życia, bo właśnie został połknięty przez Ilse. –
Ooouuu... piękna...
– A, ttty dzdziellnyy... pli-plu-pli-plu-pli-pla-pli – odłączyła od Dawcy Życia
Ustne Urządzenie Samosterujące i powiedziała pieszczotliwie: – Ty mój
najdzielniejszy wojowniku!
– Mam Krzyż Rycerski. Teraz popieść mnie ręką... o tak... Jakie masz zręczne
palce... Hitler mawiał: najdzielniejszemu wojownikowi należy się najpiękniejsza
kobieta. O cudownie, jaka jesteś opiekuńcza...
– Czy zrobić ci kołowrotek?
Określenie „kołowrotek” zrobiło karierę, a wzięło się z powieści Oskara von
Brodowsky’ego pod tytułem „Dschyngis Khan”.
– Wiesz, Ilse, tak sobie myślę, że naród, który ma na przykład czterech synów w
rodzinie, może rozpocząć wojnę, bo jeśli dwóch polegnie, to pozostali odziedziczą
nazwisko... Uuu... nie gryź, delikatniej... Jestem gotowy. Czy już mogę wejść w
ciebie?
– Musisz. Po to tu jesteśmy. Och... jaki on twardy... uważaj, bo ci się
wymsknie... o tak, teraz dobrze... Uprzedź mnie, kiedy będziesz się spuszczał, zrobię
ci wtedy kołowrotek... Masz rację, Hauptsturmführer, kierownictwo narodu i partii...
Czy podnieść wyżej tyłek? Naród, który ma w rodzinie tylko jednego, lub dwóch
synów, to kierownictwo będzie musiało wahać się przy podjęciu każdej decyzji...
22
Andrzej Rodan: Ostatnie dni Sodomy
R W 2 0 1 0
Pytałam się, czy podnieść wyżej tyłek? Taka sytuacja nie jest dobra dla kierownictwa
narodu i partii... Ouu...
– Możesz trochę wyżej podnieść... daj, podsunę ci poduszkę... W takiej sytuacji
kierownictwo będzie musiało sobie powiedzieć: niestety, na to nie możemy sobie
pozwolić... Uważaj... chyba zaraz będę miał... nie... jeszcze nie...
– Może zrobić ci kołowrotek?
– A może ja zrobię ci miotacz ognia?
SS-mann przewrócił ją na brzuch, całował plecy, gryzł jej tyłek, uda, lizał
fragmenty większej całości.
– Szczuuu... – zaszeleścił w okolicach jej odbytu. – Pachniesz wodą i świeżym
mydłem. To dobrze, że nie używasz perfum... Nordycka Najado.
Chciało mu się sikać i przeraził się, że pęknie mu pęcherz, tak więc, kiedy Ilse
ujęła piersi w dłonie, wydęła je w jego stronę, odpalił z rozpylacza, sikając lekko na
sutki.
– Lej, leju, lej! – jęknęła. – Zrób mi miotacz ognia, mój wojowniku, zrób mi to...
mój starogermański Leju-Poleju, Dawco Życia...
Lądował z moczem w dole, w środku jej kobiecości, na małych obrotach, szczał,
rozplątywał kobiece nogi zaciśnięte wokół jego szyi, a ona drżała pod gorącym
uderzeniem strugi wylatującej z miotacza.
– Jesteś... – wtulił twarz w jej gęstą mufkę, przeżuwał mokre futerko zębami.
– ...wypróżniłem się do końca. Zeszczałem się.
– To prawda. Wypróżniłeś się do końca, ale teraz panuj nad sobą,
Hauptsturmführer, bo inaczej zesrasz mi się na brzuch.
– Ależ mokro! Ach... ty moja Nordycko Najado.
A Nordycka Najada, narodowa topielica w stylu gwiazdy filmowej Kristiny
Söderbaum, która w finale każdego filmu, bez względu na jego temat, dryfowała w
odmętach Lety, również tonęła, dryfując po prześcieradle nasączonym moczem.
23
Andrzej Rodan: Ostatnie dni Sodomy
R W 2 0 1 0
– Ja już więcej nie dam rady – wystękał.
– Dasz radę, jeśli wierzysz w Boga i w posłannictwo naszej niemieckiej krwi,
która wiecznie młoda wyrasta z niemieckiej ziemi, Heinrich.
Pierwszy raz powiedziała mu po imieniu. Heinrich... Miał na imię tak, jak
Himmler i król Henryk I, którego grobowiec znajduje się w katedrze Quedlinburg w
rejonie Magdeburga; król Henryk I, który kochał ptaki i dlatego miał przydomek
Heinrich der Vögeler (Ptasznik).
– Ja też jestem członkiem Towarzystwa Ochrony Ptaków – powiedział Heinrich,
jakby czytał jej w myślach. – Jak jakieś ptaki pozostaną jesienią... na przykład chore,
ranne, lub zagubione, wsadzamy je do wagonów kolejowych i odwozimy na
południe...
– Czy ożenisz się ze mną? – zapytała Ilse, drapiąc mu jaja i pieszcząc rowek w
tyłku.
– Jasne. Jesteś nordyckim ideałem piękna.
– Mam też bardzo pozytywne badania u lekarza służby sanitarnej SS, jestem nie
tylko czysta rasowo... Daj, wezmę ci twego ptaka, ptaszka, ptaszeczka... – Przytuliła
ptaka do policzka, a potem jego dziób wsadziła w usta, między dziąsła i wargi, i
odtąd mówiła wprawdzie nadal, ale już niewyraźnie. – Jestem nie tylko czysta
rasowo pod względem wzrostu, barwy skóry, oczu, włosów, kształtu nosa i budowy
ciała, ale nawet pod względem potu. Czy zwróciłeś uwagę na mój pot?
– Jasne. Pieść mnie dalej... jest mi tak przyjemnie... Masz wspaniały pot... od
razu to zauważyłem... uuuu... tttaak... Wiesz, w tym naszym Towarzystwie Ochrony
Ptaków, to działa sam Reichsführer...
– Bllapppmmm Blip... Bllappp... Blip... Niemożliwe?
– Naturalnie... Och... usteczka moje pracowite... Słowo oficerskie!
Na chwilę zaniemówił, wyprężył się i kontynuował dalej.
24
Andrzej Rodan: Ostatnie dni Sodomy
R W 2 0 1 0
– Sam Himmler jest naszym protektorem. On kocha ptaki i zwierzęta.
Nienawidzi polowań... oouuu...
– A więc ożenisz się ze mną?
– Jasne. Tylko wiesz... ja mam żonę... oouu... jeszcze, jeszcze. Nie przerywaj!...
Ale to właśnie Himmler wydaje nowe prawo małżeńskie; mogę opuścić moją żonę,
bo nie spełnia warunków... och, Ilse, ty masz w tych ustach chyba palce... oouu...
patrz jak mi stanął, a myślałem, że ja już kaputt... Moja żona nie umie pływać,
strzelać z pistoletu, nie zna języków i historii, nie prowadzi auta... mogę więc się z
nią rozwieść... Himmler mówi, że te nasze żony były dobre w okresie naszej walki,
kiedy zdobywaliśmy władzę, ale teraz już nie pasują do nas. My musimy mieć takie,
jakby to powiedzieć, hohe Frau...
– Czy twoja żona robi ci kołowrotek? – Ilse uniosła się w górę łóżka, wsadziła
ptaka do gniazdka i zręcznymi ruchami ciała przygotowała się do zrobienia
kołowrotka.
I Ilse, być może, zostałaby hohe Frau, chociaż nie znała zasad dyplomatycznej
służby (a to też było wymogiem), gdyby Heinrich nie zginął nad Moskwą przy próbie
taranowania sowieckiego samolotu. Prawdopodobnie był to protest przeciwko
wyzwiskom Göringa, który taranowanie samolotu wroga uważał za najłagodniejszy i
bohaterski sposób walki.
– Przecież wy wszyscy jesteście tchórzami!!! – ryczał Göring. – Historia
ludzkości to historia wojen. Ludzkość wyrosła w wiecznej walce, od wiecznego
pokoju zginęłaby.
Maleńki Paul w rejestrze metrykalnym w rubryce „nazwisko ojca” miał
wpisane: „ojciec wojenny”. Ojcem chrzestnym Paula było kierownictwo SS.
Ilse bardzo chciała jeszcze mieć synów. Nie została jednak pobłogosławiona
dziećmi. Cierpiała z tego powodu. Żaden lekarz nie mógł jej pomóc. W ciążę już nie
zaszła. W związku z tym nie otrzymała większych przydziałów kartkowych i
25
Andrzej Rodan: Ostatnie dni Sodomy
R W 2 0 1 0
bezpieczniejszego miejsca w schronie przeciwlotniczym. No cóż, dziecko
uszlachetnia matkę.
...A taki Jan Sebastian Bach miał dwanaścioro dzieci...
26
Andrzej Rodan: Ostatnie dni Sodomy
R W 2 0 1 0
Rozdział 3
– Jesteśmy narodem panów – powiedział młodziutki Obergefreiter – i wygramy
tę wojnę.
Obergefreiter był pijany w dupę. Krasnuschkin udał, że tego nie widzi i nie
słyszy. Wyciągnął z torby mapę i rozłożył ją na wysoko ściętym pniu drzewa.
– Deutschland erwache! Jude verrecke! – rozwrzeszczał się młodziutki
Obergefreiter. – Niemcy, zbudźcie się! Niech zdychają Żydzi! Jesteś niczym – twój
naród wszystkim!
– Wsadźcie mu łeb do studni – zaproponował Stabsarzt Franz Schaller.
– I zróbcie to! – powiedział SS Sturmbannführer Mikolaj Krasnuschkin. – Albo
wsadźcie mu w łeb kulkę!
Oberleutnant Albert Heuss objął troskliwym ramieniem młodego żołnierza i
doprowadził go do zrujnowanego domu. Ułożył go na trawie wymieszanej z
kawałkami cegieł, rozbitych okiennych futryn, a żołnierz zatoczył ręką koło i cicho
powiedział:
– Albert! Der Führer und sein Werk.
– Dobrze, już dobrze... Odpocznij, Kurt. Za chwilę ruszamy dalej.
– Nie bądź taki troskliwy, Albert.
– Nie jestem.
– Powinienem ci rozwalić ten głupi łeb. Nie wiem, dlaczego jeszcze tego nie
zrobiłem.
– Bo jesteś za bardzo pijany.
– Za godzinę będę trzeźwy i zrobię to. Wierzę w to.
– Wiara przenosi góry, ale nie wystarczy, abyś wytrzeźwiał za godzinę.
27
Andrzej Rodan: Ostatnie dni Sodomy
R W 2 0 1 0
Albert Heuss odszedł w kierunku uczestników odprawy, a Kurt wbił wzrok we
fragmenty wyszczerbionego muru i cicho recytował:
– ...Wir, trommeln, wir trommeln landauf und – ab: Schaffende aller Klassen
und Stände, trennen euch künstliche Schranken noch? Reicht euch im Herr Adolf
Hitlers die Hände...
Wiersz Anackera pasował tak do obecnej sytuacji, jak dramatyczne tony
wagnerowskiego „Zmierzchu bogów”.
– Będziemy się tutaj bronić, Her Oberleutnant! – powiedział Krasnuschkin. – To
skrzyżowanie dróg jest bardzo ważne. Za nim jest już tylko przedmieście Berlina.
– Bardzo ważne przedmieście – powiedział Albert Heuss. – W ostatnim
głosowaniu miało dziewięćdziesiąt dziewięć koma dziewięć za Hitlerem.
– Albert... – Stabsarzt Franz Schaller skarcił go wzrokiem. – Czy widzisz inne
wyjście? Russen są pod bramami Berlina.
Powiedział to głosem grobowym i zabrzmiało to jak: LUCIFER ANTE
PORTAS.
– Das erste Bataillon hat Befehl – rozśpiewał się z daleka pijany Obergefreiter.
– Ich działa rozniosą nas – powiedział Albert Heuss, ale na wszelki wypadek
przesunął o jedno oczko rzemień przytrzymujący hełm. – Trzeba wymyślić coś
innego.
– Jak mam to rozumieć?
– Normalnie. Pańscy współbratymcy rozwalą nas z katiusz, kulomiotów,
moździerzy, granatników, a jeśli zdarzy się, w co wątpię, że pan ocaleje, powieszą
pana za jaja na tym drzewie, Sturmbannführer.
Z daleka dobiegał coraz bardziej zmęczony głos, ni to śpiew, ni to recytacja,
młodego, pijanego żołnierza:
– Erste Batterie, feuerbereit? Feuerbereit! Zwote? Feuerbereit! Abteilung
feuerbereit, Herr Oberleutnant! Dobrze. Czekajcie spokojnie na wojska Shukowa i
28
Andrzej Rodan: Ostatnie dni Sodomy
R W 2 0 1 0
Konewa, one was wyślą do raju. A znacie to, jak Stalinowi melduje Shukow? Der
Gegner ist demoralisiert und ausserstande, jetzt...
– Zamknij się, skurwysynu! – ryknął Albert i cisnął cegłą w stronę uciekającego
żołnierza.
– Macie zdyscyplinowanych żołnierzy – z przekąsem zauważył Krasnuschkin.
– Wy również – powiedział Albert, bo właśnie zbliżał się do nich, trzymając w
ręku spodnie i pasek, Untersturmführer Darzycki. – Ten wasz bohater co pięć minut
leci srać. Ze strachu obesra nam całe okolice Berlina.
– Chyba ma początki dyzenterii.
– Ze strachu obesra nam cały Berlin.
– I ruskie czołgi nie wjadą, bo im się gąsienice będą ślizgać. Właśnie! Dobrze
doktor mówi – ryczał śmiertelnie przerażony Darzycki. – Zostaniemy rozjebani przez
gąsienice ich czołgów... Oni nas zabiją, Krasnuschkin.
– Tej wojny już nie ma – przerwał mu Oberleutnant Albert Heuss, który był
utajnionym demokratą w narodowosocjalistycznym stylu, a więc wiedział, że on,
rodowity Niemiec, jest wartościowszy rasowo od tego cyrkowego Rosjanina w
mundurze SS.
– Musimy walczyć – powiedział bez przekonanie Krasnuschkin. – Ile macie
amunicji?
– Dwa naboje. Jeden dla ciebie, a drugi dla Untersturmführera, jeśli będzie
popierał swojego szefa.
Darzycki jęknął, powiesił na szyi pasek od spodni i pobiegł w stronę ruin
domostwa. Za chwilę kucnął za stertą gruzu.
– Ta wojna sparszywiała – ciągnął dalej Albert – i powinniśmy ją zakończyć.
Moi żołnierze nie chcą już walczyć o Wielkie Niemcy i germańskie panowanie nad
światem... Was też Führer w chuj zrobił. Obiecywał wam Petersburg zamiast
Leningradu, Carycyn zamiast Stalingradu, i co? Zapamiętaj, jak nas Ruscy złapią, ja
29
Andrzej Rodan: Ostatnie dni Sodomy
R W 2 0 1 0
pójdę do obozu jenieckiego, przynajmniej mam taką szansę... A ty? Jaką masz
szansę? Dla nich jesteś renegatem.
Krasnuschkin zamyślił się. Przyglądał się wymęczonym żołnierzom wbijającym
wzrok w ziemię. Kilku z nich miało jednak wycelowane lufy automatów w stronę
brzucha Krasnuschkina. Oberleutnant miał rację. To już nie była wojna
Krasnuschkina. Od początku było to wszystko poplątane, niepotrzebne. Ten paryski
flirt z ambasadą niemiecką. Obóz. Tworzenie „Schutzmann-Bataillone” w 29 dywizji
SS, która później została wcielona do armii generała Własowa. Bałkany. Austria. SS-
Kosaken-Kavallierkorps. A teraz Berlin, gdzie wezwali go z Urzędu IV RSHA-
Gegenererforschung und Bekämpfung, ale nie doczekał się spotkania z Heinrichem
Müllerem. Front doszedł do Berlina.
Odwołał na bok Untersturmführera Darzyckiego i tłumaczył mu, jaką ma zamiar
podjąć decyzję.
– Rozpuszczamy Abteilung.
– A my?
– Przedzieramy się do Amerykanów i im oddamy się do niewoli.
– Za długa droga. To się nie uda. Lepiej wycofywać się pod osłoną niemieckich
luf.
– Wycofywać, Darzycki? Tyś się chyba z chujem łbem zamienił. Za nami
Berlin.
– Musimy walczyć. Możemy przetrwać tylko wmieszani w niemieckie oddziały.
– I wpaść w ręce Czerwonej Armii? Człowieku! Powiedzieć ci, co z nami
zrobią?! Co zrobią z tobą, Ukraińcem?!
I Krasnuschkin opowiedział, co Russen zrobią z Darzyckim. Unterstrurmführer
zbladł, potem zzieleniał i szybkim krokiem, ściągając po drodze spodnie, jęcząc
„Chryste, pomiłujsia!”, wsunął się za osłonę zbawczej kupy gruzów.
30
Andrzej Rodan: Ostatnie dni Sodomy
R W 2 0 1 0
Darzycki był w pewnym czasie, razem z Krasnuschkinem, szefem biura
tłumaczy przy Zarządzie Wojskowym SS-Galizien i obaj uczestniczyli w
przesłuchaniach radzieckich jeńców wojennych, partyzantów, mężczyzn, kobiet,
dzieci, tłumaczyli w czasie towarzyskich rozmów i w czasie masowych egzekucji...
Zabijali również... Zwycięzcy tego im nie wybaczą. Krasnuschkin był coraz bardziej
przekonany do pomysłów Oberleutnanta – ta wojna sparszywiała i trzeba myśleć o
sobie. Należy spakować manatki i wypisać się z wojska.
– Chcecie spakować manatki i wypisać się z wojska? – zapytał dla pewności.
– Właśnie tak! – powiedział Stabsarzt Franz Schaller.
– Wydam moim dzieciakom dokumenty, że są zwolnieni z Wehrmachtu, resztę
papierów spalimy, rozwalimy sprzęt i każdy idzie w swoją stronę – powiedział Albert
Heuss.
– Zgadzacie się ze swoim przełożonym? – Mikołaj Krasnuschkin zwrócił się z
pytaniem do żołnierzy.
Żołnierze milczeli.
– Soldaten... – z nutą ponaglenia w głosie odezwał się Heuss.
– Jawohl, Herr Oberleutnant! – ryknęli.
Rzucili się po chrust, zaczęli rozpalać ognisko, pakować rzeczy, demontować
sprzęt, dzielić żywność, palić dokumenty. Wiedzieli, że za chwilę zostanie wydany
rozkaz, na który czekali od dłuższego czasu. Rozkaz likwidacji pododdziału.
Los, höchste Eile...
– Nie! – wrzasnął Untersturmführer Darzycki, wyłaniając się zza ruin
spełniających zastępczą rolę bohaterskiej, wojennej latryny. – Ja się nie zgadzam!
– Za późno! – powiedział po rosyjsku Krasnuschkin. – Szanuj ich wolę, kurwa
twoja mać!
– Heil Hitler! – ryknął Untersturmführer Darzycki. – Heil Hitler!
– Pierdol się – powiedział spokojnie Oberleutnant Heuss.
31
Andrzej Rodan: Ostatnie dni Sodomy
R W 2 0 1 0
– Należy pan do partii? – zapytał go Krasnuschkin.
– Nie należę – rzekł Albert Heuss i nagle pacnął się dłonią w czoło.
Był to gest olśnienia, przypomnienia, mobilizacji do załatwienia jeszcze jednej,
niecierpiącej zwłoki, sprawy. Wyjął legitymację partyjną i wrzucił ją do ognia.
Odznakę partyjną wdeptał obcasem w rozmiękłą ziemię. Mrugnął porozumiewawczo
do Krasnuschkina i powiedział z najświętszym przekonaniem w głosie:
– Nie należę, nie należałem i nigdy nie będę należał do partii.
– Heil Hitler! – ryknął ponownie w histerycznym amoku Darzycki.
– Pierdol się! – powiedział Stabsarzt Schaller. – Jak chcesz tu zostać, damy ci
panzerfaust.
– I niech sobie lufę w usta włoży, a palcem u nogi naciśnie spust. Jego pancerny
łeb rozleci się w ostatniej minucie walki za Führera, świętą Matuszkę Rossiję i cara –
powiedział młodziutki Obergefreiter, który w międzyczasie stawał się coraz bardziej
dowcipnym i trzeźwym. – Żołnierzu, bądź zawsze twardy! Posiadasz moc tworzenia
faktów i historii. W zamian, o blasku poranka, uzyskasz najpiękniejszy, dziękczynny,
najszczęśliwszy uśmiech naszego Führera...
Untersturmführer Darzycki już biegł. Rozpinał spodnie, pierdział i z ulgą wbił
dupę w zbawczą kupę gruzów.
Obergefreiter zaśmiał się i ku ogólnemu zadowoleniu rozładował atmosferę
żartując, recytując, śpiewając:
– Sdrawstwujtje, Genosse Darzycki. Ich bin Sergeant der Roten Armee.
Sinotschka, Liebste! Du bist das Schönste, was mir... liebste Sinotschka... patamusch,
patamusch schto my piloty... njebo nam, njebo nam rodinnyj dom... Ja ljublju dich...
32