Patricia Briggs
POCAŁUNEK
Z ŻELAZA
Rozdział 1
- Kowboj, prawnik i mechanik oglądają Królową Potępionych – zamruczałam.
Warren, który kiedyś, dawno temu, był kowbojem – parsknął śmiechem i zamachał gołymi stopami.
– To może być zarówno początek marnego dowcipu jak i horroru.
- Nie – odparł Kyle, prawnik, którego głowa spoczywała obecnie na moich udach.
- Gdybyś chciał zrobić horror musiałbyś zacząć od wilkołaka, jego boskiego kochanka i
zmiennokształtnego...
Warren - wilkołak, zaśmiał się i pokręcił głową – Zbyt zagmatwane. Niewiele ludzi pamięta co to
jest zmiennokształtny.
Zazwyczaj mylą ich ze skórokształtnymi. Skoro zmiennokształtni i skórokształtni są rodowitymi
amerykańskimi zmieniaczami, potrafię to mniej więcej zrozumieć. Zwłaszcza, że jestem pewna, iż
metka zmiennokształtnych pochodzi od jakiegoś białego idioty, który nie potrafił poznać różnicy.
Ale nie jestem skórokształtna. Po pierwsze jestem z niewłaściwego plemienia. Mój ojciec pochodził
z Czarnych Stóp w północnej Montanie. Skórokształtni pochodzą z plemion południowo-
zachodnich, Hopi i Nawaho.
Po drugie skórokształtni muszą ubierać skórę zwierzęcia, którego formę chcą przyjąć, zazwyczaj
kojota lub wilka, ale nie mogą zmienić swoich oczu. Są złymi magami przynoszącymi choroby i
śmierć gdziekolwiek się pojawiają.
Gdy zmieniam się w kojota nie potrzebuję skóry ani – moje spojrzenie powędrowało w dół na
Warrena, niegdyś kowboja obecnie wilkołaka – księżyca. Jako kojot wyglądam dokładnie tak jak
inne kojoty. Całkiem niegroźnie, serio, jestem tak nisko na magicznej skali istot zamieszkujących
stan Waszyngton jak to tylko możliwe. A to między innymi zapewniało mi bezpieczeństwo, po
prostu nie byłam warta zachodu. Zmieniło się to niestety podczas ostatniego roku. Nie żebym
wyhodowała sobie większe moce magiczne raczej zaczęłam robić rzeczy, które przyciągają uwagę.
Kiedy wampiry rozgryzą, że zabiłam nie jednego ale dwóch z ich rodzaju...
Jakby na zawołanie moich myśli wampir przeszedł przez ekran telewizora, tak dużego, że nie
zmieściłby się nawet w salonie mojej przyczepy. Miał nagi tors, a spodnie zaczynały się mu dopiero
kilka cali poniżej seksownie wyeksponowanych kości miednicy.
Stłumiłam dreszcz strachu, który wzbierał w moim ciele zamiast pożądania. Zabawne jak zabicie
jednego z nich sprawia, że reszta staje się jeszcze bardziej przerażająca. Śniłam o wampirach
wypełzających z dziur w podłodze, szepczących do mnie z mrocznych zakamarków. Śniłam o tym,
co się czuje, gdy kołek przebija się przez ciało, a kły zatapiają w moim ramieniu.
Gdyby to Warren trzymał głowę na moich kolanach, zamiast Kyle'a, zauważyłby moją reakcję. Ale
Warren był rozciągnięty na podłodze i mocno skoncentrowany na ekranie.
- Wiesz, co – zatopiłam się głębiej w nieprzyzwoicie miękką skórzaną kanapę w pokoju filmowym
wielkiego domu Kyle'a i próbowałam brzmieć zwyczajnie – Zastanawiałam się, czemu Kyle wybrał
ten film. Jakoś nie przypuszczałam, że będzie tyle nagich męskich torsów w czymś, co nosi tytuł
Królowa Potępionych.
Warren parsknął, zjadł garść popcornu z miski umieszczonej na swoim płaskim brzuchu i oznajmił
z więcej niż sugestią teksańskiego akcentu w swym szorstkim głosie – A tyś oczekiwała więcej
nagich kobiet i mniej półnagich mężczyzn, Mercy? Powinna żeś lepiej znać Kyle'a – zaśmiał się cicho
ponownie i wskazał na ekran – Hej nie wiedziałem, że wampiry nie podlegają prawom grawitacji.
Widzieliście, żeby któryś tak dyndał z sufitu?
Potrząsnęłam przecząco głową i obserwowałam jak wampir opadł na głowy swych dwóch ofiar. –
Cóż, powiedziałabym, że mogą to zrobić. Nie widziałam jeszcze jak jedzą ludzi. Błe.
- Zamknijcie się. Lubię ten film- Kyle, prawnik, bronił swojego wyboru – Dużo ślicznych facetów
wijących się w prześcieradłach i biegających dookoła w samych biodrówkach bez koszuli.
Myślałem, że tobie też się to może spodobać, Mercy.
Spojrzałam na niego – na każdy cudowny wysportowany i opalony kawałek jego ciała – i
pomyślałam, że jest dużo bardziej interesujący niż którykolwiek z tych telewizyjnych pięknisiów na
ekranie, bardziej realny.
Z wyglądu był prawie stereotypem geja, począwszy od nażelowanych, podcinanych co tydzień
ciemnobrązowych włosów po wysmakowane drogie ciuchy, które nosił. Jeśli ludzie nie byli ostrożni
przegapiali bystrą inteligencję, którą ukrywał pod elegancką powierzchownością, która była,
ponieważ był to Kyle, częścią fasady.
- Ten film nie jest dostatecznie zły jak na wieczór kiepskich filmów- kontynuował Kyle,
niezmartwiony zakłócaniem filmu: nikt z nas nie oglądał go dla błyskotliwych dialogów. –
Wypożyczyłbym Blade III, ale dziwnym trafem już go nie było.
- Każdy film, w którym gra Wesley Snipes jest wart oglądnięcia, nawet, jeśli musisz wyłączyć głos –
przekręciłam się i zgięłam by móc poprowadzić garść popcornu z miski Warrena. Wciąż był bardzo
chudy; to oraz utykanie było jedynym przypomnieniem, że miesiąc temu był tak poważnie ranny, iż
myślałam, że umrze. Wilkołaki są twarde i chwała im za to, bo inaczej stracilibyśmy Warrena przez
opętanego demonem wampira. To był pierwszy wampir, jakiego zabiłam z pełną wiedzą i
przyzwoleniem tutejszej władczyni. Może niekoniecznie kazała mi go zabijać, ale to nie zaprzeczało
temu, że zrobiłam to z jej błogosławieństwem. Nie mogła mnie więc ukarać za jego śmierć – a nie
wiedziała, że byłam także odpowiedzialna za inne.
- Dopóki nie przebiera się w damskie ciuszki – zaciągnął Warren.
Kyle zamruczał na zgodę – Wesley Snipes może i jest pięknym mężczyzną, ale jest z niego
potwornie brzydka kobieta.
- Hej – sprzeciwiłam się powracając myślami do rozmowy – Ślicznotki to był dobry film –
Oglądaliśmy go w zeszłym tygodniu u mnie w domu.
Słabe brzęczenie dzwonka dotarło po schodach na piętro, Kyle przetoczył się z kanapy na nogi,
pełnym wdzięku wręcz tanecznym ruchem, zmarnowanym przez Warrena nadal skupionego na
filmie. Choć grymas na jego twarzy chyba nie był zamierzoną przez filmowców reakcją, jaką miała
wywoływać scena krwawej uczty. Moje odczucia były podobne jak wcześniej, przy scenie
pożądania. Po prostu było zbyt łatwo wyobrazić to sobie ze mną jako ofiarą w roli głównej.
- Ciastka gotowe moi kochani – oznajmił Kyle – Ktoś chce jeszcze coś do picia?
- Nie dziękuję – to dopiero propozycja, pomyślałam oglądając ucztę wampira.
- Warren?
Słysząc swoje imię Warren nareszcie odwrócił wzrok od telewizora – Woda byłaby w sam raz.
Nie był tak śliczny jak Kyle, ale miał pociągający surowy wygląd. Głodnym wzrokiem odprowadził
schodzącego po schodach Kyle'a.
Uśmiechnęłam się do siebie. Dobrze było widzieć w końcu szczęśliwego Warrena, ale spojrzenie,
które na mnie zwrócił, gdy tylko Kyle wyszedł, było poważne. Za pomocą pilota podwyższył dźwięk
po czym usiadł na przeciwko mnie, wiedział że Kyle nas nie usłyszy.
- Musisz wybrać – oznajmił w skupieniu – Adam, Samuel albo żaden. Ale nie możesz ich trzymać w
niepewności.
Adam był Alfą lokalnego stada wilkołaków, moim sąsiadem a czasem partnerem na randki. Samuel
był moją pierwszą miłością, pierwszą przyczyną złamanego serca, a obecnie moim współlokatorem.
Ale tylko tym, choć chciałby być czymś więcej.
Nie ufałam żadnemu z nich. Samuel pod zewnętrzną maską bezproblemowego człowieka skrywał
cierpliwego i bezwzględnego drapieżnika. A Adam... no cóż, po prostu mnie przerażał. A w
szczególności bałam się tego, że mogę jednakowo kochać ich obu.
- Wiem
Warren opuścił wzrok, najlepszy znak, że czuł się niekomfortowo – Nie wyszorowałem dziś sobie
ust prochem Mercy więc mogę trzymać gębę na kłódkę, ale to jest poważna sprawa. Wiem, że jest to
trudne, ale dwa dominujące samce nie mogą się uganiać za ta samą kobietą bez rozlewu krwi. Nie
znam innych wilkołaków, które pozwoliłyby ci na tyle swobody jak oni. Jednak któryś z nich
niedługo pęknie.
Moja komórka zaczęła grać “The Baby Elephant Walk”. Wydobyłam ją z kieszeni na biodrze i
spojrzałam na identyfikację numeru.
- Wierzę ci – powiedziałam Warrenowi – Ale po prostu nie wiem co z tym wszystkim zrobić. – W
przypadku Samuela było to coś gorszego niż dozgonna miłość, ale to co było między mną a nim nie
było sprawą Warrena. A Adam... cóż po raz pierwszy zastanawiałam się czy nie byłoby prościej
dokręcić koła i przenieść się.
Komórka wciąż dzwoniła.
- To Zee – powiedziałam – Musze odebrać.
Zee był moim byłym szefem i mentorem. To on nauczył mnie jak odbudować silnik od podstaw – on
też dostarczył mi sprzęt, którym mogłam zabić wampiry odpowiedzialne za utykanie Warrena oraz
koszmary zostawiające cienkie linie pod jego oczami. Doszłam do wniosku, że to daje Zee prawo do
przeszkodzenia w Piątkowej Nocy Filmowej.
- Po prostu pomyśl o tym
Posłałam mu słaby uśmiech i pstryknięciem otworzyłam komórkę – Hej Zee.
Przez chwile na drugim końcu linii trwała cisza. – Mercedes – nawet jego ciężki Niemiecki akcent
nie mógł zamaskować wahania w jego głosie. Coś było nie tak.
- Czego potrzebujesz? – spytałam siadając prosto i kładąc stopy na podłodze. – Warren tu jest –
dodałam, żeby Zee wiedział, iż mamy publiczność. Wilkołaki sprawiały, że prywatna rozmowa
stawała się problemem.
- Czy pojechałabyś ze mną do rezerwatu?
Mogło chodzić o rezerwat Umatilla, który znajdował się kawałek drogo od Tri – Cities. Ale skoro był
to Zee mówił zatem o rezerwacie dla nieludzi Ronalda Wilsona Reagana po tej stronie Walla Walla,
lepiej znanemu w okolicy pod nazwą Fairyland .
- Teraz?- spytałam
No cóż... zerknęłam na wampira na wielkim ekranie telewizora. Filmowcy nie do końca zrobili to jak
trzeba, nie uchwycili prawdziwego zła - ale i tak było to zbyt bliskie temu bym czuła się
komfortowo. Jakoś nie mogłam wykrzesać z siebie zbyt wiele smutku na myśl, że nie zobaczę
końcówki – ani nie dokończę rozmowy o moim życiu miłosnym.
- Nie, - zaburczał zirytowany Zee – W przyszłym tygodniu. Jetzt. Oczywiście, że teraz. Gdzie jesteś?
Przyjadę po ciebie.
- Wiesz gdzie jest dom Kyle'a? - spytałam
- Kyle'a?
- Chłopaka Warrena – Zee znał Warrena; nie uświadamiałam sobie, że do tej pory nie spotkał
Kyle'a. – Jesteśmy poza wschodnim Richland.
- Podaj mi adres, znajdę.
Ciężarówka Zee, chociaż była starsza niż ja, mruczała cicho mknąc autostradą,. Szkoda tylko, że
tapicerka nie była w tak dobrym stanie jak silnik - przesunęłam zadek kilka cali w bok by
powstrzymać krnąbrną sprężynę przed dokopaniem się zbyt głęboko.
Odrobina światła ukazała wyrazista twarz, jaką Zee prezentował światu. Jego rzadkie siwe włosy
były zmierzwione, jakby pocierał o nie ręką.
Warren nie powiedział już nic więcej na temat Adama ani Samuela, gdy odłożyłam telefon,
ponieważ Kyle, chwała bogu, przyszedł z ciastkami. To nie tak, że byłam urażona wtrącaniem się
Warrena – Ja sama wystarczająco mieszałam się w jego życie miłosne, więc uważałam, że ma do
tego prawo. Po prostu nie chciałam już więcej o tym myśleć.
Większość drogi ze wschodniego Richland i dalej przez Pasco jechaliśmy w milczeniu. Wiedziałam,
że lepiej będzie nie wyciągać nic na siłę ze starego gremlina, póki nie będzie gotów do rozmowy.
Pozostawiłam go, więc samego dopóki nie zdecyduje się porozmawiać – przynajmniej po
pierwszych dziesięciu czy piętnastu pytaniach nadal się nie odzywał.
- Byłaś już kiedyś wcześniej w rezerwacie? – zapytał nagle gdy przekraczaliśmy rzekę tuż za Pasco
jadąc autostradą na Walla Walla.
- Nie – rezerwaty Nieludzi w Nevadzie zapraszały gości. Wybudowano tam nawet kasyno i mały
park rozrywki by przyciągnąć turystów. Jednakże rezerwat Walla Walla aktywnie zniechęcał
wszelkie osoby nie będące nieludźmi od odwiedzin. Nie było dokładnie wiadomo czy ta
nieprzyjazna reputacja to sprawka federalnych czy też samych mieszkańców.
Niezadowolony Zee stukał o kierownicę palcami. Spędziwszy całe życie na naprawianiu
samochodów miał ręce twarde i pobrużdżone z plamami oleju tak głęboko zakorzenionymi, że
nawet szorowanie pumeksem ich nie usunęło.
Były to idealne ręce dla człowieka, za jakiego Zee chciał uchodzić. Gdy Szarzy panowie, potężne i
bezwzględne istoty, które rządzą Nieludźmi, kilka lat temu zmusili go by ujawnił światu kim jest,
dekadę lub więcej po tym jak ujawnił się pierwszy nieczłowiek, Zee w ogóle nie zawracał sobie
głowy zmianą wizerunku.
Znałam go od ponad dziesięciu lat i ta skwaszona stara twarz była jedyną, jaką widziałam. Miał
także inną, wiedziałam to. Większość nieludzi żyje w społeczeństwie używając czaru, nawet, jeśli
przyznają, czym są. Pewnie, część z nich wygląda wystarczająco ludzko, ale się nie starzeją.
Rzednące włosy i zmarszczki oraz skóra poznaczona plamami jednoznacznie wskazywała, że Zee
nie pokazywał swojej prawdziwej twarzy. Chociaż kwaśny wyraz nie należał do przebrania.
- Niczego nie jedz i nie pij – powiedział oschle
- Czytałam wszystkie opowieści o Nieludziach – przypomniałam mu – Żadnego jedzenia, picia,
przysług i dziękowania komukolwiek.
Zee zaburczał – Opowieści. Przeklęte bajki dla dzieci.
- Czytałam także Katherine Briggs – zadeklarowałam – i oryginalnych braci Grimm – Czytałam je
głównie dla wzmianek o istotach, którymi mógłby być Zee. Nigdy o tym nie mówił tym jednak
uważałam, że był KIMŚ. Tak więc rozszyfrowanie tej zagadki stało się czymś w rodzaju mojego
hobby.
- Lepiej, lepiej ale niewiele. – Zee stukał palcami o kierownicę – Briggs była archiwistką. Jej książki
są na tyle poprawne na ile były jej źródła, a w większości są one niebezpiecznie niekompletne.
Historie braci Grimm są bardziej związane z rozrywką niż rzeczywistością. Oba te dzieła są nur
Schatten... cieniami rzeczywistości. – posłał mi krótkie badawcze spojrzenie – Wujek Mike
zasugerował, że możesz się przydać. Pomyślałem, że to może być najprostszy sposób spłaty długu,
nie wiadomo co może się trafić w przyszłości.
Abym mogła zabić wampira, który po trochu był przejmowany przez demona czyniącego z niego
czarownika, Zee, ryzykując gniew Szarych Panów, pożyczył mi kilka skarbów Nieludzi. Zabiłam tego
wampira, tak jest, ale później pozbawiłam życia również tego, który go stworzył. I jak w bajce, jeśli
użyjesz darów więcej razy niż masz na to pozwolenie pojawiają się konsekwencje.
Jeśli wiedziałabym, że za zaoferowaną pomoc trzeba będzie oddać przysługę, od początku byłabym
ostrożniejsza: ostatnim razem gdy musiałam się zrewanżować nie skończyło się to dobrze.
- Nic mi nie będzie – odparłam pomimo zimnego węzła strachu w moim żołądku.
Posłał mi cierpkie spojrzenie - Nie myślałem co może oznaczać przywiezienie cię do rezerwatu po
zmroku.
- Przecież ludzie przychodzą do rezerwatu – powiedziałam chociaż nie byłam tego całkiem pewna.
- Nie tacy jak ty i nie po zmroku – potrząsnął głowa – Ludzie wchodzą i widzą to co powinni,
szczególnie w dziennym świetle gdy ich oczy łatwo oszukać. Ale ty... Szarzy Panowie zakazali
polowań na ludzi, ale tkwi w nas części drapieżnika, a ciężko jest zaprzeczać naturze. Szczególnie,
gdy tych, którzy tworzą nasze prawa nie ma w pobliżu – wtedy zostajesz tylko ty. A jeżeli zobaczysz
coś czego nie powinnaś, znajdą się tacy, którzy stwierdzą, że bronili tylko tego co powinno zostać
tajemnicą...
Zdałam sobie sprawę, gdy przeszedł na Niemiecki, że tak właściwie drugą część mówił do siebie.
Dzięki Zee mój Niemiecki był dużo lepszy niż pozostałość po dwóch latach wymaganych zajęć w
College, ale nie na tyle dobry by nadążyć za nim.
Było nieco po ósmej wieczorem, ale słońce wciąż rzucało swoje ciepłe spojrzenie na czubki drzew
za nami. Większe drzewa wciąż były zielone jednak mniejsze krzaki zdradzały już ślady pięknych
kolorów jesieni.
Blisko Tri - Cities jedyne drzewa rosły w mieście gdzie ludzie podlewali je w trakcie skwarnego lata
lub wzdłuż rzeki. Jednak blisko Walla Walla Błękitne Góry pozwalały wycisnąć trochę więcej
wilgoci z powietrza i okolica powoli zieleniała.
- Najgorsze jest to, – powiedział Zee w końcu przechodząc na angielski – że nie wydaje mi się byś
powiedziała nam coś czego już nie wiemy.
- O czym?
Obdarzył mnie zmieszanym spojrzeniem, które pozostało na jego twarzy – Ja, wszystko mieszam.
Pozwól, że zacznę od początku. – nabrał powietrza w płuca i wypuścił je z westchnieniem –
Wewnątrz rezerwatu sami egzekwujemy przepisy – mamy do tego prawo. Robimy to po cichu,
ponieważ świat ludzi nie jest gotowy na to by dowiedzieć się w jaki sposób to robimy. Nie jest łatwo
uwięzić któregoś z nas, prawda?
- Wilkołaki maja ten sam problem - zauważyłam
- Ja, założę się – szybkim szarpnięciem skinął głową – więc, ostatnio w rezerwacie było kilka
morderstw. Sądzimy, że dokonała ich jedna osoba.
- Jesteś policjantem w rezerwacie?- spytałam
Pokręcił głową – Nie mamy czegoś takiego, nie dosłownie. Ale Wujek Mike jest w Radzie, pomyślał,
że twój precyzyjny nos może być użyteczny i wysłał mnie po ciebie.
Wujek Mike prowadził bar w Pasco, który obsługiwał Nieludzi i część innych magicznych istot
mieszkających w mieście. To, że był potężny wiedziałam zawsze – jak inaczej utrzymywałby
zamknięte drzwi przy tylu Nieludziach, ale nie wiedziałam, że był też członkiem Rady. Może
gdybym wiedziała, że jest coś takiego podejrzewałabym Wujka Mike'a o przynależność.
- Czy ktoś z was nie mógłby zrobić tego samego co ja? – podniosłam rękę by powstrzymać go od
natychmiastowej odpowiedzi – To nie tak, że mam coś przeciw. Potrafię sobie wyobrazić dużo
gorsze wersje spłaty długu. Ale dlaczego ja? Przecież wasi ludzie umieją wyczuć krew. A co z magią?
Czy jedno z was nie może znaleźć zabójcy za pomocą magii?
Nie wiedziałam zbyt wiele o magii, ale wydawało mi się logiczne, że w rezerwacie pełnym Nieludzi
znajdzie się ktoś, kogo zdolności będą bardziej użyteczne od mojego nosa.
- Może Szarzy Panowie są w stanie zmusić magię by spełniała ich żądania i wskazała winnego –
odparł Zee – ale my nie chcemy przyciągać ich uwagi, to zbyt ryzykowne. A poza Szarymi Panami... –
wzruszył ramionami – Morderca wydaje się być wyjątkowo ulotny. Jeśli chodzi o węch, większość z
nas nie jest utalentowana w ten sposób - to jest talent, którym najbardziej obdarzeni są ci o
umysłach bestii. Gdy zdecydowali, że będzie lepiej żyć w zgodzie z ludźmi niż osobno Szarzy
panowie zabili większość z bestii żyjących pomiędzy nami, które przetrwały nadejście Chrystusa
oraz żelaza. Jest może jedna lub dwie istoty w rezerwacie zdolne do wytropienia ludzi, ale są tak
słabe, że nie można im ufać.
- Co masz na myśli?
Posłał mi ponure spojrzenie – Nasze zwyczaje są inne niż wasze. U nas, jeśli ktoś nie ma siły by się
bronić nie może sobie pozwolić na to by obrazić kogokolwiek. Jeżeli morderca jest potężny albo ma
powiązania, nikt z Nieludzi, którzy mogliby go wytropić, nie będzie chciał go oskarżyć.
Uśmiechnął się słabo kątem ust – Może i nie jesteśmy w stanie kłamać... ale prawda i szczerość to
nie to samo.
Wychowałam się pomiędzy wilkołakami, które przeważnie mogą wywąchać kłamstwo na kilometr.
Znałam więc różnice między prawdą i szczerością.
Coś, co powiedział nie dawało mi spokoju... – Hmm. Nie jestem potężna, co będzie gdy powiem coś,
co kogoś obrazi?
Uśmiechnął się – Będziesz tu jako mój gość. To ci może nie zapewnić bezpieczeństwa jeśli
zobaczysz zbyt wiele – nasze prawa jednoznacznie określają jak sobie radzić ze śmiertelnikami,
którzy zabłądzą na wzgórza i zobaczą coś czego nie powinni, ale powinno ci to zapewnić pewną
nietykalność. Jednak każdy kto się poczuje obrażony wypowiedzianą przez ciebie prawdą musi,
prawem gościa, przyjść raczej do mnie zamiast do ciebie. A Ja potrafię się obronić.
Wierzyłam w to. Zee nazywał siebie gremlinem, co prawdopodobnie jest najbliższe temu czym jest
– tylko, że słowo gremlin jest dużo późniejsze niż Zee. Jest jednym z kilku rodzajów nieludzi, którzy
mogli dotykać żelaza, co dawało im pewnego rodzaju przewagę w stosunku do innych. Żelazo w
większości jest zabójcze dla Nieludzi.
Nie było żadnego znaku, który pokazywałby dobrze utrzymaną leśną drogę, w którą skręciliśmy z
autostrady. Droga wiodła pomiędzy niewielkimi wzniesieniami pokrytymi drzewami. Okolica
bardziej przypominała mi Montanę niż jałową pokrytą krzewami i skąpą trawą okolice Tri - Cities
Skręciliśmy za róg i wyjechaliśmy obok kępy dziko rosnących topoli, za którymi pojawiły się
bliźniacze mury cynamonowego koloru. Betonowe ściany wznosiły się po obu stronach auta na
osiem metrów wzwyż, by zakończyć się drutem kolczastym, zapewne po to by gość poczuł się
jeszcze milej widziany.
- To wygląda jak więzienie – powiedziałam. Kombinacja wąskich dróg i wysokich murów działała
na mnie klaustrofobicznie.
- Tak – zgodził się Zee odrobinę ponuro – Zapomniałem zapytać, zabrałaś ze sobą prawo jazdy?
- Tak
- Dobrze. Chcę, żebyś to zapamiętała Mercy. Jest sporo stworzeń w rezerwacie, które nie lubią ludzi
– a ty jesteś wystarczająco blisko tego, by nie wzbudzać w nich dobrej woli. Jeśli posuniesz się poza
ustalone granice zabiją cię najpierw, a dopiero później pozwolą mi szukać sprawiedliwości.
- Będę pilnowała swojego języka – zapewniłam go.
Zee parsknął niezwykle rozbawiony - Uwierzę jak zobaczę. Chciałbym, żeby Wujek Mike był tu
także. Nie ośmieliliby cię wtedy zaczepiać.
- Myślałam, że to był pomysł Wujka Mike'a
- Bo jest, ale pracuje i nie może dziś wieczór opuścić swojej tawerny.
Musieliśmy przejechać jeszcze pół mili zanim w końcu droga raptownie skręciła ukazując budkę
strażnika i bramę. Zee zatrzymał samochód i opuścił szybę.
Strażnik był ubrany w wojskowy mundur z dużą naszywką BSN na ramieniu. Nie byłam na tyle
obeznana z BSN (Biuro do Spraw Nieludzi) by wiedzieć jaka formacja wojska była z nimi związana –
jeśli w ogóle. Strażnik sprawiał raczej „wynajęte” wrażenie, jakby był trochę nie na miejscu nosząc
mundur, marnowało to autorytet, który dawał mu uniform. Plakietka na jego piersi głosiła
O’DONNELL.
Pochylił się do przodu i poczułam woń czosnku i czegoś słodkiego, chociaż nie był to zapach
niemytego ciała. Mój nos jest po prostu bardziej czuły niż większości ludzi.
- Dowód - zakomunikował
Pomimo swojego irlandzkiego nazwiska wyglądał raczej na Włocha, a może nawet francuza. Był
gładko ogolony, a włosy zaczynały mu się cofać.
Zee otworzył portfel i wyciągnął dokument. Strażnik robił wielką hecę z porównywania twarzy Zee
ze zdjęciem. Po chwili przytaknął i burknął – Jej też.
Już wcześniej wyciągnęłam portfel z torebki. Podałam Zee prawo jazdy by pokazał je strażnikowi.
- Brak określenia – powiedział O’Donnell pstrykając kciukiem w róg dokumentu.
- Ona nie jest Nieczłowiekiem, sir – odparł Zee pełnym szacunku tonem, którego nigdy wcześniej u
niego nie słyszałam.
- Naprawdę? A co za sprawę ma tu do załatwienia?
- Jest moim gościem – powiedział szybko Zee jakby przeczuwał, że zamierzałam powiedzieć temu
kretynowi, że to nie jego sprawa.
A był kretynem z cała pewnością, on i ten kto dowodził tu ochroną. Dokument ze zdjęciem dla
Nieczłowieka? Jedyną rzeczą jaką Nieludzie mieli wspólną był urok, zdolność do zmiany swojego
wyglądu. Iluzja ta była na tyle dobra, że oddziaływała nie tylko na ludzkie zmysły lecz także
fizyczną rzeczywistość. W ten o to sposób 250 – kilowy, dwu metrowy ogr mógł zmieścić się w
sukienkę rozmiar S i jeździć Miatą. To nie zmiennokształtność jak mi powiedziano. Ale jeśli o mnie
chodzi różnica była tak nieznaczna, że w gruncie rzeczy nie miało to znaczenia.
Nie wiem jakiego rodzaju dowodu kazałabym im używać, ale zdjęcie w nim byłoby najzupełniej
zbędne. Oczywiście Nieludzie bardzo mocno starali się udawać, że są w stanie przybrać jedynie
jedną ludzką formę, choć nigdy nie powiedzieli tego wprost. Może przekonali jakiegoś biurokratę,
który jednak im uwierzył.
- Czy można prosić by wysiadła Pani z ciężarówki – oznajmił kretyn wychodząc ze stróżówki.
Przeszedł przed maską samochodu by znaleźć się po mojej stronie.
Zee przytaknął. Wysiadłam z samochodu.
Strażnik ominął mnie wolno, musiałam stłumić rosnący mi w gardle warkot. Nie lubię gdy ludzie,
których nie znam, chodzą za moimi plecami. Może nie był takim kretynem, na jakiego początkowo
wyglądał, bo chyba domyślił się, że nie powinien tego robić i wrócił przede mnie.
- Brass nie lubi cywilnych gości, szczególnie po zmroku – powiedział do Zee, który wysiadł by
stanąć obok mnie.
- Mam pozwolenie, sir- odpowiedział Zee wciąż tym samym pełnym szacunku tonem.
Strażnik prychnął i przerzucił parę stron w swoich papierach, choć nie wydaje mi się aby cokolwiek
czytał. - Siebold Adelbertsmiter – źle to wymówił, imię Zee brzmiało w jego ustach jak Siebold
zamiast Zeebolt - Michael McNellis i Olwen Jones - Michael McNellis to mógł być Wujek Mike albo i
nie. Nie znałam natomiast żadnego Nieczłowieka imieniem Olwen, z drugiej strony znanych mi
Nieludzi mogłam policzyć na palcach jednej reki i zostałoby jeszcze parę wolnych. Większość
Nieludzi trzyma ze swoimi.
- Zgadza się – odpowiedział Zee z fałszywą cierpliwością, która brzmiała jak prawdziwa;
wiedziałam, że jest fałszywa jedynie, dlatego, że znałam Zee i wiedziałam, że nie miał cierpliwości
dla idiotów – ani dla wszystkich innych, jeśli już o tym wspominać. – Jestem Siebold – powiedział w
taki sam sposób jak zrobił to O’Donnell
Małostkowy tyran wciąż trzymając moje prawo jazdy wszedł do swojego biura. Zostałam tam gdzie
stałam, więc nie widziałam dokładnie co robił, jednak słyszałam odgłos naciskanych klawiszy
komputerowych. Wrócił po kilku minutach i oddał mi dokumenty.
- Trzymaj się z dala od kłopotów, Mercedes Thompson. Fairyland to nie miejsce dla grzecznych
małych dziewczynek.
Najwyraźniej O’Donnell był chory w dniu, gdy rozdawali wrażliwość. Zazwyczaj nie mam obsesji na
tym punkcie, ale coś w sposobie, w jaki powiedział „małych dziewczynek” obrażało mnie. Mając na
względzie nieufne spojrzenie Zee, odebrałam swoje prawo jazdy, schowałam do kieszeni i starałam
się to, co myślę zachować dla siebie.
Chyba jednak moja fizjonomia nie była dostatecznie obojętna, bo O’Donnell przysunął bliżej swoją
twarz – Słyszałaś mnie, dziewczyno?
Mogłam wyczuć miód, szynkę i musztardę, które zjadł na obiad w kanapce, a także czosnek, który
jadł prawdopodobnie zeszłej nocy. Może zamówił pizzę albo lasagne.
- Słyszałam – odparłam tonem tak neutralnym jak tylko mogłam z siebie wykrzesać, który trzeba to
przyznać, nie był zbyt dobry.
Dotknął palcami broni zawieszonej na biodrze. Spojrzał na Zee – Może zostać dwie godziny. Jeśli nie
wróci do tego czasu, pójdziemy jej poszukać.
Zee ukłonił się w sposób, w jaki robią to zawodnicy karate, nie spuszczając oczu z twarzy strażnika.
Czekał, dopóki wartownik nie wszedł z powrotem do swego biura, dopiero wtedy wsiadł do
samochodu, nie zwlekając podążyłam za nim.
Metalowa brama otworzyła się z niechęcią, jakby odzwierciedlając nastawienie O’Donnella. Stal, z
której była zbudowana, była pierwszym przejawem kompetencji jaki widziałam. Jeżeli nie było
wzmocnienia w ogrodzeniu to beton mógł zatrzymać takich jak ja przed wejściem do rezerwatu, ale
nie powstrzymałby Nieczłowieka od wyjścia z niego. Drut kolczasty był zbyt błyszczący by być
czymś innym niż aluminium, a aluminium nie sprawiało Nieludziom najmniejszego problemu.
Oczywiście rezerwat, rzekomo, powstał by zapewnić im własne, chronione miejsce więc chyba nie
miało znaczenia, że mogli wchodzić i wychodzić jak chcieli, nie tylko przez bramę.
Zee przejechał przez bramę wwożąc nas do Fairylandu.
Nie wiem czego oczekiwałam po rezerwacie; jakichś baraków wojskowych może, albo wiejskich
zagród. Zamiast tego moim oczom ukazały się rzędy gustownych, dobrze utrzymanych domków
jednorodzinnych z garażami na jeden samochód. Wszystkie położone były na identycznych
rozmiarów parcelach z identycznym płotem, z przodu stylizowanym na łańcuch z tyłu wysokim
drewnianym.
Jedynymi różnicami były kolor farby elewacji i zielenina w ogródkach. Wiedziałam, że rezerwat był
tu już w latach osiemdziesiątych, ale wyglądał jakby zbudowano go zupełnie niedawno.
Było kilka samochodów rozmieszczonych tu i tam, w większości SUV-y i półciężarówki, ale nie
widziałam w ogóle żadnych ludzi. Jedynym śladem życia poza mną i Zee był obserwujący nas z
ogródka inteligentnymi oczami wielki czarny pies.
Pies wynosił na wyżyny efekt miasteczka Stepford.
Odwróciłam się do Zee by to skomentować gdy nagle uświadomiłam sobie, że mój nos mówi mi
dziwne rzeczy.
- Gdzie jest woda? - spytałam
- Jaka woda? – brew Zee poszybowała w górę
- Czuję bagno: wodę oraz rosnące i gnijące rzeczy.
Posłał mi spojrzenie, którego nie mogłam rozszyfrować. – To jest właśnie to o czym mówiłem
Wujkowi Mikowi. Nasz urok działa najlepiej na wzrok i dotyk, bardzo dobrze na słuch i smak, ale
już nie najlepiej na woń. Większość ludzi nie ma na tyle dobrego węchu, żeby to był problem. Ty
potrafiłaś wyczuć za pierwszym razem, że jestem nieczłowiekiem.
Właściwie to był w błędzie. Nigdy nie spotkałam dwóch osób pachnących tak samo – początkowo
myślałam, że ten pierwotny zapach jaki mieli Tad i jego ojciec był częścią ich indywidualnej woni.
Dopiero dużo później nauczyłam się odróżniać ludzi i Nieludzi. Jeśli nie mieszka się w odległości
godziny od jednego z czterech rezerwatów dla Nieludzi szanse wpadnięcia na jednego z ich
mieszkańców nie są takie duże. Zanim nie sprowadziłam się do Tri - Cities i nie zaczęłam pracować
dla Zee nigdy nie byłam świadoma spotkań z Nieludźmi.
- Wiec gdzie jest to bagno? - spytałam
Potrząsnął głową – Mam nadzieje, że będziesz w stanie spojrzeć przez cokolwiek, czego nasz
morderca użył, aby się ukryć. Ale dla twojego własnego dobra, Liebling, mam nadzieje, że zostawisz
rezerwatowi jego sekrety, jeśli potrafisz.
Skręcił w ulice, która wyglądała dokładnie jak cztery, które już minęliśmy – za wyjątkiem tego, iż na
tej w ogródku stała ośmio lub dziewięcioletnia dziewczynka bawiąca się yo-yo. Przyglądała się
wirującej zabawce z wielką uwagą, która nie osłabła nawet wtedy gdy Zee zaparkował naprzeciwko
jej domu. Gdy Zee otworzył bramę do ogrodu, złapała yo-yo jedną ręką i spojrzała na nas
zaskakująco dorosłymi oczami.
- Nikt nie wchodził – oznajmiła.
Zee pokiwał głowa – To ostatnie miejsce zbrodni – zakomunikował – odkryliśmy je dziś rano. Jest
jeszcze sześć innych, ale tam przebywało już mnóstwo ludzi, Jednak tu poza – skinieniem wskazał
dziewczynę – członkinią Rady i Wujkiem Mike'm nie było innych osób od jego śmierci.
Spojrzałam na dziecko, które było jednym z członków Rady. Dziewczyna posłała mi uśmiech i
strzeliła balona z gumy.
Stwierdziłam, że najbezpieczniej będzie ją zignorować – Chcesz żebym sprawdziła, czy potrafię
wyczuć kogoś kto był w tym domu?
- Jeśli dasz radę.
- To nie całkiem działa tak jak baza danych, gdzie można przechować zapachy jak odciski palców.
Nawet, jeśli wpadnę na trop nie będę miała pojęcia kto to jest – no chyba, że to będziesz ty, Wujek
Mike albo obecna tu członkini Rady – kiwnęłam głową w kierunku dziewczyny z yo-yo.
Zee uśmiechnął się bez wesołości – Jeśli znajdziesz jeden zapach, który jest we wszystkich domach,
to osobiście będę cię eskortował po rezerwatach całego stanu Washington aż nie znajdziesz tego
morderczego sukinsyna.
Od tego momentu wiedziałam już, że to coś osobistego. Zee nigdy nie przeklinał dużo i nigdy nie
robił tego w naszym języku. W mojej obecności szczególnie zaś unikał użycia słowa suka.
- Będzie lepiej, jeśli pójdę tam sama – powiedziałam – żeby zapachy, które masz na sobie nie
zanieczyściły tych w środku. Czy miałbyś coś przeciwko gdybym użyła samochodu do przemiany?
- Nein, nein – powiedział – Idź się zmienić.
Zawróciłam w stronę ciężarówki i przez całą drogę czułam spojrzenie dziewczyny na swoim karku.
Wyglądała zanadto niewinnie i bezradnie, co ni mniej ni więcej oznaczało, że była czymś naprawdę
paskudnym.
Weszłam do auta od strony pasażera by mieć tyle miejsca ile to tylko możliwe i zaczęłam ściągać
ciuchy. Dla wilkołaków przemiana jest bardzo bolesna, szczególnie, gdy zwlekają zbyt długo przy
pełni i to księżyc ją wymusza.
Moja przemiana w ogóle nie boli – właściwie to jest nawet przyjemna, coś jak solidne przeciągniecie
się po wysiłku. Chociaż robię się po tym głodna, a jeśli zbyt często skaczę z jednej do drugiej formy,
także zmęczona.
Zamknęłam oczy i płynnie przeszłam do formy kojota. Podrapałam się tylną łapą po uchu w
ostatnie swędzące miejsce, po czym wyskoczyłam przez okno, które zostawiłam otwarte.
Jak na człowieka mam bardzo czułe zmysły. Gdy zmieniam formę, odrobinę się jeszcze polepszają,
ale to coś więcej. Będąc kojotem informacje, które przekazuje mój nos oraz uszy są bardziej
skoncentrowane.
Zaczęłam poszukiwania na chodniku tuż za bramą, starając się wczuć w zapachy domu. Zanim
dotarłam do ganku znałam już zapach samca, (bo z pewnością nie był to człowiek, choć nie
potrafiłam dokładnie określić czym był), który uważał to terytorium za swój dom. Mogłam także
wychwycić woń osób, które odwiedzały go najczęściej. Miedzy innymi takich jak dziewczyna, która
wróciła do zabawy swoim wirującym szpanerskim yo-yo – choć wzrok skupiony miała raczej na
mnie niż na zabawce.
Poza pierwszym oświadczeniem nie słyszałam, aby ona i Zee zamienili ze sobą choć słowo. To
mogło znaczyć, że się nie lubili, ale z drugiej strony postawa ich ciała nie była napięta lub wroga.
Możliwe po prostu, że nie mieli sobie nic więcej do powiedzenia.
Zee otworzył drzwi, gdy zatrzymałam się na progu. Z pomiędzy nich buchnął falą zapach śmierci.
Nie mogłam nic na to poradzić, że cofnęłam się w tył. Najwyraźniej nawet nieludzie, jak się zdaje nie
są odporni na niedogodności śmierci. Nie było potrzeby skradać się przechodząc przez próg, ale
pewne rzeczy, szczególnie pod postacią kojota są instynktowne.
Rozdział 1
- Kowboj, prawnik i mechanik oglądają Królową Potępionych – zamruczałam.
Warren, który kiedyś, dawno temu, był kowbojem – parsknął śmiechem i zamachał gołymi stopami.
– To może być zarówno początek marnego dowcipu jak i horroru.
- Nie – odparł Kyle, prawnik, którego głowa spoczywała obecnie na moich udach.
- Gdybyś chciał zrobić horror musiałbyś zacząć od wilkołaka, jego boskiego kochanka i
zmiennokształtnego...
Warren - wilkołak, zaśmiał się i pokręcił głową – Zbyt zagmatwane. Niewiele ludzi pamięta co to
jest zmiennokształtny.
Zazwyczaj mylą ich ze skórokształtnymi. Skoro zmiennokształtni i skórokształtni są rodowitymi
amerykańskimi zmieniaczami, potrafię to mniej więcej zrozumieć. Zwłaszcza, że jestem pewna, iż
metka zmiennokształtnych pochodzi od jakiegoś białego idioty, który nie potrafił poznać różnicy.
Ale nie jestem skórokształtna. Po pierwsze jestem z niewłaściwego plemienia. Mój ojciec pochodził
z Czarnych Stóp w północnej Montanie. Skórokształtni pochodzą z plemion południowo-
zachodnich, Hopi i Nawaho.
Po drugie skórokształtni muszą ubierać skórę zwierzęcia, którego formę chcą przyjąć, zazwyczaj
kojota lub wilka, ale nie mogą zmienić swoich oczu. Są złymi magami przynoszącymi choroby i
śmierć gdziekolwiek się pojawiają.
Gdy zmieniam się w kojota nie potrzebuję skóry ani – moje spojrzenie powędrowało w dół na
Warrena, niegdyś kowboja obecnie wilkołaka – księżyca. Jako kojot wyglądam dokładnie tak jak
inne kojoty. Całkiem niegroźnie, serio, jestem tak nisko na magicznej skali istot zamieszkujących
stan Waszyngton jak to tylko możliwe. A to między innymi zapewniało mi bezpieczeństwo, po
prostu nie byłam warta zachodu. Zmieniło się to niestety podczas ostatniego roku. Nie żebym
wyhodowała sobie większe moce magiczne raczej zaczęłam robić rzeczy, które przyciągają uwagę.
Kiedy wampiry rozgryzą, że zabiłam nie jednego ale dwóch z ich rodzaju...
Jakby na zawołanie moich myśli wampir przeszedł przez ekran telewizora, tak dużego, że nie
zmieściłby się nawet w salonie mojej przyczepy. Miał nagi tors, a spodnie zaczynały się mu dopiero
kilka cali poniżej seksownie wyeksponowanych kości miednicy.
Stłumiłam dreszcz strachu, który wzbierał w moim ciele zamiast pożądania. Zabawne jak zabicie
jednego z nich sprawia, że reszta staje się jeszcze bardziej przerażająca. Śniłam o wampirach
wypełzających z dziur w podłodze, szepczących do mnie z mrocznych zakamarków. Śniłam o tym,
co się czuje, gdy kołek przebija się przez ciało, a kły zatapiają w moim ramieniu.
Gdyby to Warren trzymał głowę na moich kolanach, zamiast Kyle'a, zauważyłby moją reakcję. Ale
Warren był rozciągnięty na podłodze i mocno skoncentrowany na ekranie.
- Wiesz, co – zatopiłam się głębiej w nieprzyzwoicie miękką skórzaną kanapę w pokoju filmowym
wielkiego domu Kyle'a i próbowałam brzmieć zwyczajnie – Zastanawiałam się, czemu Kyle wybrał
ten film. Jakoś nie przypuszczałam, że będzie tyle nagich męskich torsów w czymś, co nosi tytuł
Królowa Potępionych.
Warren parsknął, zjadł garść popcornu z miski umieszczonej na swoim płaskim brzuchu i oznajmił
z więcej niż sugestią teksańskiego akcentu w swym szorstkim głosie – A tyś oczekiwała więcej
nagich kobiet i mniej półnagich mężczyzn, Mercy? Powinna żeś lepiej znać Kyle'a – zaśmiał się cicho
ponownie i wskazał na ekran – Hej nie wiedziałem, że wampiry nie podlegają prawom grawitacji.
Widzieliście, żeby któryś tak dyndał z sufitu?
Potrząsnęłam przecząco głową i obserwowałam jak wampir opadł na głowy swych dwóch ofiar. –
Cóż, powiedziałabym, że mogą to zrobić. Nie widziałam jeszcze jak jedzą ludzi. Błe.
- Zamknijcie się. Lubię ten film- Kyle, prawnik, bronił swojego wyboru – Dużo ślicznych facetów
wijących się w prześcieradłach i biegających dookoła w samych biodrówkach bez koszuli.
Myślałem, że tobie też się to może spodobać, Mercy.
Spojrzałam na niego – na każdy cudowny wysportowany i opalony kawałek jego ciała – i
pomyślałam, że jest dużo bardziej interesujący niż którykolwiek z tych telewizyjnych pięknisiów na
ekranie, bardziej realny.
Z wyglądu był prawie stereotypem geja, począwszy od nażelowanych, podcinanych co tydzień
ciemnobrązowych włosów po wysmakowane drogie ciuchy, które nosił. Jeśli ludzie nie byli ostrożni
przegapiali bystrą inteligencję, którą ukrywał pod elegancką powierzchownością, która była,
ponieważ był to Kyle, częścią fasady.
- Ten film nie jest dostatecznie zły jak na wieczór kiepskich filmów- kontynuował Kyle,
niezmartwiony zakłócaniem filmu: nikt z nas nie oglądał go dla błyskotliwych dialogów. –
Wypożyczyłbym Blade III, ale dziwnym trafem już go nie było.
- Każdy film, w którym gra Wesley Snipes jest wart oglądnięcia, nawet, jeśli musisz wyłączyć głos –
przekręciłam się i zgięłam by móc poprowadzić garść popcornu z miski Warrena. Wciąż był bardzo
chudy; to oraz utykanie było jedynym przypomnieniem, że miesiąc temu był tak poważnie ranny, iż
myślałam, że umrze. Wilkołaki są twarde i chwała im za to, bo inaczej stracilibyśmy Warrena przez
opętanego demonem wampira. To był pierwszy wampir, jakiego zabiłam z pełną wiedzą i
przyzwoleniem tutejszej władczyni. Może niekoniecznie kazała mi go zabijać, ale to nie zaprzeczało
temu, że zrobiłam to z jej błogosławieństwem. Nie mogła mnie więc ukarać za jego śmierć – a nie
wiedziała, że byłam także odpowiedzialna za inne.
- Dopóki nie przebiera się w damskie ciuszki – zaciągnął Warren.
Kyle zamruczał na zgodę – Wesley Snipes może i jest pięknym mężczyzną, ale jest z niego
potwornie brzydka kobieta.
- Hej – sprzeciwiłam się powracając myślami do rozmowy – Ślicznotki to był dobry film –
Oglądaliśmy go w zeszłym tygodniu u mnie w domu.
Słabe brzęczenie dzwonka dotarło po schodach na piętro, Kyle przetoczył się z kanapy na nogi,
pełnym wdzięku wręcz tanecznym ruchem, zmarnowanym przez Warrena nadal skupionego na
filmie. Choć grymas na jego twarzy chyba nie był zamierzoną przez filmowców reakcją, jaką miała
wywoływać scena krwawej uczty. Moje odczucia były podobne jak wcześniej, przy scenie
pożądania. Po prostu było zbyt łatwo wyobrazić to sobie ze mną jako ofiarą w roli głównej.
- Ciastka gotowe moi kochani – oznajmił Kyle – Ktoś chce jeszcze coś do picia?
- Nie dziękuję – to dopiero propozycja, pomyślałam oglądając ucztę wampira.
- Warren?
Słysząc swoje imię Warren nareszcie odwrócił wzrok od telewizora – Woda byłaby w sam raz.
Nie był tak śliczny jak Kyle, ale miał pociągający surowy wygląd. Głodnym wzrokiem odprowadził
schodzącego po schodach Kyle'a.
Uśmiechnęłam się do siebie. Dobrze było widzieć w końcu szczęśliwego Warrena, ale spojrzenie,
które na mnie zwrócił, gdy tylko Kyle wyszedł, było poważne. Za pomocą pilota podwyższył dźwięk
po czym usiadł na przeciwko mnie, wiedział że Kyle nas nie usłyszy.
- Musisz wybrać – oznajmił w skupieniu – Adam, Samuel albo żaden. Ale nie możesz ich trzymać w
niepewności.
Adam był Alfą lokalnego stada wilkołaków, moim sąsiadem a czasem partnerem na randki. Samuel
był moją pierwszą miłością, pierwszą przyczyną złamanego serca, a obecnie moim współlokatorem.
Ale tylko tym, choć chciałby być czymś więcej.
Nie ufałam żadnemu z nich. Samuel pod zewnętrzną maską bezproblemowego człowieka skrywał
cierpliwego i bezwzględnego drapieżnika. A Adam... no cóż, po prostu mnie przerażał. A w
szczególności bałam się tego, że mogę jednakowo kochać ich obu.
- Wiem
Warren opuścił wzrok, najlepszy znak, że czuł się niekomfortowo – Nie wyszorowałem dziś sobie
ust prochem Mercy więc mogę trzymać gębę na kłódkę, ale to jest poważna sprawa. Wiem, że jest to
trudne, ale dwa dominujące samce nie mogą się uganiać za ta samą kobietą bez rozlewu krwi. Nie
znam innych wilkołaków, które pozwoliłyby ci na tyle swobody jak oni. Jednak któryś z nich
niedługo pęknie.
Moja komórka zaczęła grać “The Baby Elephant Walk”. Wydobyłam ją z kieszeni na biodrze i
spojrzałam na identyfikację numeru.
- Wierzę ci – powiedziałam Warrenowi – Ale po prostu nie wiem co z tym wszystkim zrobić. – W
przypadku Samuela było to coś gorszego niż dozgonna miłość, ale to co było między mną a nim nie
było sprawą Warrena. A Adam... cóż po raz pierwszy zastanawiałam się czy nie byłoby prościej
dokręcić koła i przenieść się.
Komórka wciąż dzwoniła.
- To Zee – powiedziałam – Musze odebrać.
Zee był moim byłym szefem i mentorem. To on nauczył mnie jak odbudować silnik od podstaw – on
też dostarczył mi sprzęt, którym mogłam zabić wampiry odpowiedzialne za utykanie Warrena oraz
koszmary zostawiające cienkie linie pod jego oczami. Doszłam do wniosku, że to daje Zee prawo do
przeszkodzenia w Piątkowej Nocy Filmowej.
- Po prostu pomyśl o tym
Posłałam mu słaby uśmiech i pstryknięciem otworzyłam komórkę – Hej Zee.
Przez chwile na drugim końcu linii trwała cisza. – Mercedes – nawet jego ciężki Niemiecki akcent
nie mógł zamaskować wahania w jego głosie. Coś było nie tak.
- Czego potrzebujesz? – spytałam siadając prosto i kładąc stopy na podłodze. – Warren tu jest –
dodałam, żeby Zee wiedział, iż mamy publiczność. Wilkołaki sprawiały, że prywatna rozmowa
stawała się problemem.
- Czy pojechałabyś ze mną do rezerwatu?
Mogło chodzić o rezerwat Umatilla, który znajdował się kawałek drogo od Tri – Cities. Ale skoro był
to Zee mówił zatem o rezerwacie dla nieludzi Ronalda Wilsona Reagana po tej stronie Walla Walla,
lepiej znanemu w okolicy pod nazwą Fairyland .
- Teraz?- spytałam
No cóż... zerknęłam na wampira na wielkim ekranie telewizora. Filmowcy nie do końca zrobili to jak
trzeba, nie uchwycili prawdziwego zła - ale i tak było to zbyt bliskie temu bym czuła się
komfortowo. Jakoś nie mogłam wykrzesać z siebie zbyt wiele smutku na myśl, że nie zobaczę
końcówki – ani nie dokończę rozmowy o moim życiu miłosnym.
- Nie, - zaburczał zirytowany Zee – W przyszłym tygodniu. Jetzt. Oczywiście, że teraz. Gdzie jesteś?
Przyjadę po ciebie.
- Wiesz gdzie jest dom Kyle'a? - spytałam
- Kyle'a?
- Chłopaka Warrena – Zee znał Warrena; nie uświadamiałam sobie, że do tej pory nie spotkał
Kyle'a. – Jesteśmy poza wschodnim Richland.
- Podaj mi adres, znajdę.
Ciężarówka Zee, chociaż była starsza niż ja, mruczała cicho mknąc autostradą,. Szkoda tylko, że
tapicerka nie była w tak dobrym stanie jak silnik - przesunęłam zadek kilka cali w bok by
powstrzymać krnąbrną sprężynę przed dokopaniem się zbyt głęboko.
Odrobina światła ukazała wyrazista twarz, jaką Zee prezentował światu. Jego rzadkie siwe włosy
były zmierzwione, jakby pocierał o nie ręką.
Warren nie powiedział już nic więcej na temat Adama ani Samuela, gdy odłożyłam telefon,
ponieważ Kyle, chwała bogu, przyszedł z ciastkami. To nie tak, że byłam urażona wtrącaniem się
Warrena – Ja sama wystarczająco mieszałam się w jego życie miłosne, więc uważałam, że ma do
tego prawo. Po prostu nie chciałam już więcej o tym myśleć.
Większość drogi ze wschodniego Richland i dalej przez Pasco jechaliśmy w milczeniu. Wiedziałam,
że lepiej będzie nie wyciągać nic na siłę ze starego gremlina, póki nie będzie gotów do rozmowy.
Pozostawiłam go, więc samego dopóki nie zdecyduje się porozmawiać – przynajmniej po
pierwszych dziesięciu czy piętnastu pytaniach nadal się nie odzywał.
- Byłaś już kiedyś wcześniej w rezerwacie? – zapytał nagle gdy przekraczaliśmy rzekę tuż za Pasco
jadąc autostradą na Walla Walla.
- Nie – rezerwaty Nieludzi w Nevadzie zapraszały gości. Wybudowano tam nawet kasyno i mały
park rozrywki by przyciągnąć turystów. Jednakże rezerwat Walla Walla aktywnie zniechęcał
wszelkie osoby nie będące nieludźmi od odwiedzin. Nie było dokładnie wiadomo czy ta
nieprzyjazna reputacja to sprawka federalnych czy też samych mieszkańców.
Niezadowolony Zee stukał o kierownicę palcami. Spędziwszy całe życie na naprawianiu
samochodów miał ręce twarde i pobrużdżone z plamami oleju tak głęboko zakorzenionymi, że
nawet szorowanie pumeksem ich nie usunęło.
Były to idealne ręce dla człowieka, za jakiego Zee chciał uchodzić. Gdy Szarzy panowie, potężne i
bezwzględne istoty, które rządzą Nieludźmi, kilka lat temu zmusili go by ujawnił światu kim jest,
dekadę lub więcej po tym jak ujawnił się pierwszy nieczłowiek, Zee w ogóle nie zawracał sobie
głowy zmianą wizerunku.
Znałam go od ponad dziesięciu lat i ta skwaszona stara twarz była jedyną, jaką widziałam. Miał
także inną, wiedziałam to. Większość nieludzi żyje w społeczeństwie używając czaru, nawet, jeśli
przyznają, czym są. Pewnie, część z nich wygląda wystarczająco ludzko, ale się nie starzeją.
Rzednące włosy i zmarszczki oraz skóra poznaczona plamami jednoznacznie wskazywała, że Zee
nie pokazywał swojej prawdziwej twarzy. Chociaż kwaśny wyraz nie należał do przebrania.
- Niczego nie jedz i nie pij – powiedział oschle
- Czytałam wszystkie opowieści o Nieludziach – przypomniałam mu – Żadnego jedzenia, picia,
przysług i dziękowania komukolwiek.
Zee zaburczał – Opowieści. Przeklęte bajki dla dzieci.
- Czytałam także Katherine Briggs – zadeklarowałam – i oryginalnych braci Grimm – Czytałam je
głównie dla wzmianek o istotach, którymi mógłby być Zee. Nigdy o tym nie mówił tym jednak
uważałam, że był KIMŚ. Tak więc rozszyfrowanie tej zagadki stało się czymś w rodzaju mojego
hobby.
- Lepiej, lepiej ale niewiele. – Zee stukał palcami o kierownicę – Briggs była archiwistką. Jej książki
są na tyle poprawne na ile były jej źródła, a w większości są one niebezpiecznie niekompletne.
Historie braci Grimm są bardziej związane z rozrywką niż rzeczywistością. Oba te dzieła są nur
Schatten... cieniami rzeczywistości. – posłał mi krótkie badawcze spojrzenie – Wujek Mike
zasugerował, że możesz się przydać. Pomyślałem, że to może być najprostszy sposób spłaty długu,
nie wiadomo co może się trafić w przyszłości.
Abym mogła zabić wampira, który po trochu był przejmowany przez demona czyniącego z niego
czarownika, Zee, ryzykując gniew Szarych Panów, pożyczył mi kilka skarbów Nieludzi. Zabiłam tego
wampira, tak jest, ale później pozbawiłam życia również tego, który go stworzył. I jak w bajce, jeśli
użyjesz darów więcej razy niż masz na to pozwolenie pojawiają się konsekwencje.
Jeśli wiedziałabym, że za zaoferowaną pomoc trzeba będzie oddać przysługę, od początku byłabym
ostrożniejsza: ostatnim razem gdy musiałam się zrewanżować nie skończyło się to dobrze.
- Nic mi nie będzie – odparłam pomimo zimnego węzła strachu w moim żołądku.
Posłał mi cierpkie spojrzenie - Nie myślałem co może oznaczać przywiezienie cię do rezerwatu po
zmroku.
- Przecież ludzie przychodzą do rezerwatu – powiedziałam chociaż nie byłam tego całkiem pewna.
- Nie tacy jak ty i nie po zmroku – potrząsnął głowa – Ludzie wchodzą i widzą to co powinni,
szczególnie w dziennym świetle gdy ich oczy łatwo oszukać. Ale ty... Szarzy Panowie zakazali
polowań na ludzi, ale tkwi w nas części drapieżnika, a ciężko jest zaprzeczać naturze. Szczególnie,
gdy tych, którzy tworzą nasze prawa nie ma w pobliżu – wtedy zostajesz tylko ty. A jeżeli zobaczysz
coś czego nie powinnaś, znajdą się tacy, którzy stwierdzą, że bronili tylko tego co powinno zostać
tajemnicą...
Zdałam sobie sprawę, gdy przeszedł na Niemiecki, że tak właściwie drugą część mówił do siebie.
Dzięki Zee mój Niemiecki był dużo lepszy niż pozostałość po dwóch latach wymaganych zajęć w
College, ale nie na tyle dobry by nadążyć za nim.
Było nieco po ósmej wieczorem, ale słońce wciąż rzucało swoje ciepłe spojrzenie na czubki drzew
za nami. Większe drzewa wciąż były zielone jednak mniejsze krzaki zdradzały już ślady pięknych
kolorów jesieni.
Blisko Tri - Cities jedyne drzewa rosły w mieście gdzie ludzie podlewali je w trakcie skwarnego lata
lub wzdłuż rzeki. Jednak blisko Walla Walla Błękitne Góry pozwalały wycisnąć trochę więcej
wilgoci z powietrza i okolica powoli zieleniała.
- Najgorsze jest to, – powiedział Zee w końcu przechodząc na angielski – że nie wydaje mi się byś
powiedziała nam coś czego już nie wiemy.
- O czym?
Obdarzył mnie zmieszanym spojrzeniem, które pozostało na jego twarzy – Ja, wszystko mieszam.
Pozwól, że zacznę od początku. – nabrał powietrza w płuca i wypuścił je z westchnieniem –
Wewnątrz rezerwatu sami egzekwujemy przepisy – mamy do tego prawo. Robimy to po cichu,
ponieważ świat ludzi nie jest gotowy na to by dowiedzieć się w jaki sposób to robimy. Nie jest łatwo
uwięzić któregoś z nas, prawda?
- Wilkołaki maja ten sam problem - zauważyłam
- Ja, założę się – szybkim szarpnięciem skinął głową – więc, ostatnio w rezerwacie było kilka
morderstw. Sądzimy, że dokonała ich jedna osoba.
- Jesteś policjantem w rezerwacie?- spytałam
Pokręcił głową – Nie mamy czegoś takiego, nie dosłownie. Ale Wujek Mike jest w Radzie, pomyślał,
że twój precyzyjny nos może być użyteczny i wysłał mnie po ciebie.
Wujek Mike prowadził bar w Pasco, który obsługiwał Nieludzi i część innych magicznych istot
mieszkających w mieście. To, że był potężny wiedziałam zawsze – jak inaczej utrzymywałby
zamknięte drzwi przy tylu Nieludziach, ale nie wiedziałam, że był też członkiem Rady. Może
gdybym wiedziała, że jest coś takiego podejrzewałabym Wujka Mike'a o przynależność.
- Czy ktoś z was nie mógłby zrobić tego samego co ja? – podniosłam rękę by powstrzymać go od
natychmiastowej odpowiedzi – To nie tak, że mam coś przeciw. Potrafię sobie wyobrazić dużo
gorsze wersje spłaty długu. Ale dlaczego ja? Przecież wasi ludzie umieją wyczuć krew. A co z magią?
Czy jedno z was nie może znaleźć zabójcy za pomocą magii?
Nie wiedziałam zbyt wiele o magii, ale wydawało mi się logiczne, że w rezerwacie pełnym Nieludzi
znajdzie się ktoś, kogo zdolności będą bardziej użyteczne od mojego nosa.
- Może Szarzy Panowie są w stanie zmusić magię by spełniała ich żądania i wskazała winnego –
odparł Zee – ale my nie chcemy przyciągać ich uwagi, to zbyt ryzykowne. A poza Szarymi Panami... –
wzruszył ramionami – Morderca wydaje się być wyjątkowo ulotny. Jeśli chodzi o węch, większość z
nas nie jest utalentowana w ten sposób - to jest talent, którym najbardziej obdarzeni są ci o
umysłach bestii. Gdy zdecydowali, że będzie lepiej żyć w zgodzie z ludźmi niż osobno Szarzy
panowie zabili większość z bestii żyjących pomiędzy nami, które przetrwały nadejście Chrystusa
oraz żelaza. Jest może jedna lub dwie istoty w rezerwacie zdolne do wytropienia ludzi, ale są tak
słabe, że nie można im ufać.
- Co masz na myśli?
Posłał mi ponure spojrzenie – Nasze zwyczaje są inne niż wasze. U nas, jeśli ktoś nie ma siły by się
bronić nie może sobie pozwolić na to by obrazić kogokolwiek. Jeżeli morderca jest potężny albo ma
powiązania, nikt z Nieludzi, którzy mogliby go wytropić, nie będzie chciał go oskarżyć.
Uśmiechnął się słabo kątem ust – Może i nie jesteśmy w stanie kłamać... ale prawda i szczerość to
nie to samo.
Wychowałam się pomiędzy wilkołakami, które przeważnie mogą wywąchać kłamstwo na kilometr.
Znałam więc różnice między prawdą i szczerością.
Coś, co powiedział nie dawało mi spokoju... – Hmm. Nie jestem potężna, co będzie gdy powiem coś,
co kogoś obrazi?
Uśmiechnął się – Będziesz tu jako mój gość. To ci może nie zapewnić bezpieczeństwa jeśli
zobaczysz zbyt wiele – nasze prawa jednoznacznie określają jak sobie radzić ze śmiertelnikami,
którzy zabłądzą na wzgórza i zobaczą coś czego nie powinni, ale powinno ci to zapewnić pewną
nietykalność. Jednak każdy kto się poczuje obrażony wypowiedzianą przez ciebie prawdą musi,
prawem gościa, przyjść raczej do mnie zamiast do ciebie. A Ja potrafię się obronić.
Wierzyłam w to. Zee nazywał siebie gremlinem, co prawdopodobnie jest najbliższe temu czym jest
– tylko, że słowo gremlin jest dużo późniejsze niż Zee. Jest jednym z kilku rodzajów nieludzi, którzy
mogli dotykać żelaza, co dawało im pewnego rodzaju przewagę w stosunku do innych. Żelazo w
większości jest zabójcze dla Nieludzi.
Nie było żadnego znaku, który pokazywałby dobrze utrzymaną leśną drogę, w którą skręciliśmy z
autostrady. Droga wiodła pomiędzy niewielkimi wzniesieniami pokrytymi drzewami. Okolica
bardziej przypominała mi Montanę niż jałową pokrytą krzewami i skąpą trawą okolice Tri - Cities
Skręciliśmy za róg i wyjechaliśmy obok kępy dziko rosnących topoli, za którymi pojawiły się
bliźniacze mury cynamonowego koloru. Betonowe ściany wznosiły się po obu stronach auta na
osiem metrów wzwyż, by zakończyć się drutem kolczastym, zapewne po to by gość poczuł się
jeszcze milej widziany.
- To wygląda jak więzienie – powiedziałam. Kombinacja wąskich dróg i wysokich murów działała
na mnie klaustrofobicznie.
- Tak – zgodził się Zee odrobinę ponuro – Zapomniałem zapytać, zabrałaś ze sobą prawo jazdy?
- Tak
- Dobrze. Chcę, żebyś to zapamiętała Mercy. Jest sporo stworzeń w rezerwacie, które nie lubią ludzi
– a ty jesteś wystarczająco blisko tego, by nie wzbudzać w nich dobrej woli. Jeśli posuniesz się poza
ustalone granice zabiją cię najpierw, a dopiero później pozwolą mi szukać sprawiedliwości.
- Będę pilnowała swojego języka – zapewniłam go.
Zee parsknął niezwykle rozbawiony - Uwierzę jak zobaczę. Chciałbym, żeby Wujek Mike był tu
także. Nie ośmieliliby cię wtedy zaczepiać.
- Myślałam, że to był pomysł Wujka Mike'a
- Bo jest, ale pracuje i nie może dziś wieczór opuścić swojej tawerny.
Musieliśmy przejechać jeszcze pół mili zanim w końcu droga raptownie skręciła ukazując budkę
strażnika i bramę. Zee zatrzymał samochód i opuścił szybę.
Strażnik był ubrany w wojskowy mundur z dużą naszywką BSN na ramieniu. Nie byłam na tyle
obeznana z BSN (Biuro do Spraw Nieludzi) by wiedzieć jaka formacja wojska była z nimi związana –
jeśli w ogóle. Strażnik sprawiał raczej „wynajęte” wrażenie, jakby był trochę nie na miejscu nosząc
mundur, marnowało to autorytet, który dawał mu uniform. Plakietka na jego piersi głosiła
O’DONNELL.
Pochylił się do przodu i poczułam woń czosnku i czegoś słodkiego, chociaż nie był to zapach
niemytego ciała. Mój nos jest po prostu bardziej czuły niż większości ludzi.
- Dowód - zakomunikował
Pomimo swojego irlandzkiego nazwiska wyglądał raczej na Włocha, a może nawet francuza. Był
gładko ogolony, a włosy zaczynały mu się cofać.
Zee otworzył portfel i wyciągnął dokument. Strażnik robił wielką hecę z porównywania twarzy Zee
ze zdjęciem. Po chwili przytaknął i burknął – Jej też.
Już wcześniej wyciągnęłam portfel z torebki. Podałam Zee prawo jazdy by pokazał je strażnikowi.
- Brak określenia – powiedział O’Donnell pstrykając kciukiem w róg dokumentu.
- Ona nie jest Nieczłowiekiem, sir – odparł Zee pełnym szacunku tonem, którego nigdy wcześniej u
niego nie słyszałam.
- Naprawdę? A co za sprawę ma tu do załatwienia?
- Jest moim gościem – powiedział szybko Zee jakby przeczuwał, że zamierzałam powiedzieć temu
kretynowi, że to nie jego sprawa.
A był kretynem z cała pewnością, on i ten kto dowodził tu ochroną. Dokument ze zdjęciem dla
Nieczłowieka? Jedyną rzeczą jaką Nieludzie mieli wspólną był urok, zdolność do zmiany swojego
wyglądu. Iluzja ta była na tyle dobra, że oddziaływała nie tylko na ludzkie zmysły lecz także
fizyczną rzeczywistość. W ten o to sposób 250 – kilowy, dwu metrowy ogr mógł zmieścić się w
sukienkę rozmiar S i jeździć Miatą. To nie zmiennokształtność jak mi powiedziano. Ale jeśli o mnie
chodzi różnica była tak nieznaczna, że w gruncie rzeczy nie miało to znaczenia.
Nie wiem jakiego rodzaju dowodu kazałabym im używać, ale zdjęcie w nim byłoby najzupełniej
zbędne. Oczywiście Nieludzie bardzo mocno starali się udawać, że są w stanie przybrać jedynie
jedną ludzką formę, choć nigdy nie powiedzieli tego wprost. Może przekonali jakiegoś biurokratę,
który jednak im uwierzył.
- Czy można prosić by wysiadła Pani z ciężarówki – oznajmił kretyn wychodząc ze stróżówki.
Przeszedł przed maską samochodu by znaleźć się po mojej stronie.
Zee przytaknął. Wysiadłam z samochodu.
Strażnik ominął mnie wolno, musiałam stłumić rosnący mi w gardle warkot. Nie lubię gdy ludzie,
których nie znam, chodzą za moimi plecami. Może nie był takim kretynem, na jakiego początkowo
wyglądał, bo chyba domyślił się, że nie powinien tego robić i wrócił przede mnie.
- Brass nie lubi cywilnych gości, szczególnie po zmroku – powiedział do Zee, który wysiadł by
stanąć obok mnie.
- Mam pozwolenie, sir- odpowiedział Zee wciąż tym samym pełnym szacunku tonem.
Strażnik prychnął i przerzucił parę stron w swoich papierach, choć nie wydaje mi się aby cokolwiek
czytał. - Siebold Adelbertsmiter – źle to wymówił, imię Zee brzmiało w jego ustach jak Siebold
zamiast Zeebolt - Michael McNellis i Olwen Jones - Michael McNellis to mógł być Wujek Mike albo i
nie. Nie znałam natomiast żadnego Nieczłowieka imieniem Olwen, z drugiej strony znanych mi
Nieludzi mogłam policzyć na palcach jednej reki i zostałoby jeszcze parę wolnych. Większość
Nieludzi trzyma ze swoimi.
- Zgadza się – odpowiedział Zee z fałszywą cierpliwością, która brzmiała jak prawdziwa;
wiedziałam, że jest fałszywa jedynie, dlatego, że znałam Zee i wiedziałam, że nie miał cierpliwości
dla idiotów – ani dla wszystkich innych, jeśli już o tym wspominać. – Jestem Siebold – powiedział w
taki sam sposób jak zrobił to O’Donnell
Małostkowy tyran wciąż trzymając moje prawo jazdy wszedł do swojego biura. Zostałam tam gdzie
stałam, więc nie widziałam dokładnie co robił, jednak słyszałam odgłos naciskanych klawiszy
komputerowych. Wrócił po kilku minutach i oddał mi dokumenty.
- Trzymaj się z dala od kłopotów, Mercedes Thompson. Fairyland to nie miejsce dla grzecznych
małych dziewczynek.
Najwyraźniej O’Donnell był chory w dniu, gdy rozdawali wrażliwość. Zazwyczaj nie mam obsesji na
tym punkcie, ale coś w sposobie, w jaki powiedział „małych dziewczynek” obrażało mnie. Mając na
względzie nieufne spojrzenie Zee, odebrałam swoje prawo jazdy, schowałam do kieszeni i starałam
się to, co myślę zachować dla siebie.
Chyba jednak moja fizjonomia nie była dostatecznie obojętna, bo O’Donnell przysunął bliżej swoją
twarz – Słyszałaś mnie, dziewczyno?
Mogłam wyczuć miód, szynkę i musztardę, które zjadł na obiad w kanapce, a także czosnek, który
jadł prawdopodobnie zeszłej nocy. Może zamówił pizzę albo lasagne.
- Słyszałam – odparłam tonem tak neutralnym jak tylko mogłam z siebie wykrzesać, który trzeba to
przyznać, nie był zbyt dobry.
Dotknął palcami broni zawieszonej na biodrze. Spojrzał na Zee – Może zostać dwie godziny. Jeśli nie
wróci do tego czasu, pójdziemy jej poszukać.
Zee ukłonił się w sposób, w jaki robią to zawodnicy karate, nie spuszczając oczu z twarzy strażnika.
Czekał, dopóki wartownik nie wszedł z powrotem do swego biura, dopiero wtedy wsiadł do
samochodu, nie zwlekając podążyłam za nim.
Metalowa brama otworzyła się z niechęcią, jakby odzwierciedlając nastawienie O’Donnella. Stal, z
której była zbudowana, była pierwszym przejawem kompetencji jaki widziałam. Jeżeli nie było
wzmocnienia w ogrodzeniu to beton mógł zatrzymać takich jak ja przed wejściem do rezerwatu, ale
nie powstrzymałby Nieczłowieka od wyjścia z niego. Drut kolczasty był zbyt błyszczący by być
czymś innym niż aluminium, a aluminium nie sprawiało Nieludziom najmniejszego problemu.
Oczywiście rezerwat, rzekomo, powstał by zapewnić im własne, chronione miejsce więc chyba nie
miało znaczenia, że mogli wchodzić i wychodzić jak chcieli, nie tylko przez bramę.
Zee przejechał przez bramę wwożąc nas do Fairylandu.
Nie wiem czego oczekiwałam po rezerwacie; jakichś baraków wojskowych może, albo wiejskich
zagród. Zamiast tego moim oczom ukazały się rzędy gustownych, dobrze utrzymanych domków
jednorodzinnych z garażami na jeden samochód. Wszystkie położone były na identycznych
rozmiarów parcelach z identycznym płotem, z przodu stylizowanym na łańcuch z tyłu wysokim
drewnianym.
Jedynymi różnicami były kolor farby elewacji i zielenina w ogródkach. Wiedziałam, że rezerwat był
tu już w latach osiemdziesiątych, ale wyglądał jakby zbudowano go zupełnie niedawno.
Było kilka samochodów rozmieszczonych tu i tam, w większości SUV-y i półciężarówki, ale nie
widziałam w ogóle żadnych ludzi. Jedynym śladem życia poza mną i Zee był obserwujący nas z
ogródka inteligentnymi oczami wielki czarny pies.
Pies wynosił na wyżyny efekt miasteczka Stepford.
Odwróciłam się do Zee by to skomentować gdy nagle uświadomiłam sobie, że mój nos mówi mi
dziwne rzeczy.
- Gdzie jest woda? - spytałam
- Jaka woda? – brew Zee poszybowała w górę
- Czuję bagno: wodę oraz rosnące i gnijące rzeczy.
Posłał mi spojrzenie, którego nie mogłam rozszyfrować. – To jest właśnie to o czym mówiłem
Wujkowi Mikowi. Nasz urok działa najlepiej na wzrok i dotyk, bardzo dobrze na słuch i smak, ale
już nie najlepiej na woń. Większość ludzi nie ma na tyle dobrego węchu, żeby to był problem. Ty
potrafiłaś wyczuć za pierwszym razem, że jestem nieczłowiekiem.
Właściwie to był w błędzie. Nigdy nie spotkałam dwóch osób pachnących tak samo – początkowo
myślałam, że ten pierwotny zapach jaki mieli Tad i jego ojciec był częścią ich indywidualnej woni.
Dopiero dużo później nauczyłam się odróżniać ludzi i Nieludzi. Jeśli nie mieszka się w odległości
godziny od jednego z czterech rezerwatów dla Nieludzi szanse wpadnięcia na jednego z ich
mieszkańców nie są takie duże. Zanim nie sprowadziłam się do Tri - Cities i nie zaczęłam pracować
dla Zee nigdy nie byłam świadoma spotkań z Nieludźmi.
- Wiec gdzie jest to bagno? - spytałam
Potrząsnął głową – Mam nadzieje, że będziesz w stanie spojrzeć przez cokolwiek, czego nasz
morderca użył, aby się ukryć. Ale dla twojego własnego dobra, Liebling, mam nadzieje, że zostawisz
rezerwatowi jego sekrety, jeśli potrafisz.
Skręcił w ulice, która wyglądała dokładnie jak cztery, które już minęliśmy – za wyjątkiem tego, iż na
tej w ogródku stała ośmio lub dziewięcioletnia dziewczynka bawiąca się yo-yo. Przyglądała się
wirującej zabawce z wielką uwagą, która nie osłabła nawet wtedy gdy Zee zaparkował naprzeciwko
jej domu. Gdy Zee otworzył bramę do ogrodu, złapała yo-yo jedną ręką i spojrzała na nas
zaskakująco dorosłymi oczami.
- Nikt nie wchodził – oznajmiła.
Zee pokiwał głowa – To ostatnie miejsce zbrodni – zakomunikował – odkryliśmy je dziś rano. Jest
jeszcze sześć innych, ale tam przebywało już mnóstwo ludzi, Jednak tu poza – skinieniem wskazał
dziewczynę – członkinią Rady i Wujkiem Mike'm nie było innych osób od jego śmierci.
Spojrzałam na dziecko, które było jednym z członków Rady. Dziewczyna posłała mi uśmiech i
strzeliła balona z gumy.
Stwierdziłam, że najbezpieczniej będzie ją zignorować – Chcesz żebym sprawdziła, czy potrafię
wyczuć kogoś kto był w tym domu?
- Jeśli dasz radę.
- To nie całkiem działa tak jak baza danych, gdzie można przechować zapachy jak odciski palców.
Nawet, jeśli wpadnę na trop nie będę miała pojęcia kto to jest – no chyba, że to będziesz ty, Wujek
Mike albo obecna tu członkini Rady – kiwnęłam głową w kierunku dziewczyny z yo-yo.
Zee uśmiechnął się bez wesołości – Jeśli znajdziesz jeden zapach, który jest we wszystkich domach,
to osobiście będę cię eskortował po rezerwatach całego stanu Washington aż nie znajdziesz tego
morderczego sukinsyna.
Od tego momentu wiedziałam już, że to coś osobistego. Zee nigdy nie przeklinał dużo i nigdy nie
robił tego w naszym języku. W mojej obecności szczególnie zaś unikał użycia słowa suka.
- Będzie lepiej, jeśli pójdę tam sama – powiedziałam – żeby zapachy, które masz na sobie nie
zanieczyściły tych w środku. Czy miałbyś coś przeciwko gdybym użyła samochodu do przemiany?
- Nein, nein – powiedział – Idź się zmienić.
Zawróciłam w stronę ciężarówki i przez całą drogę czułam spojrzenie dziewczyny na swoim karku.
Wyglądała zanadto niewinnie i bezradnie, co ni mniej ni więcej oznaczało, że była czymś naprawdę
paskudnym.
Weszłam do auta od strony pasażera by mieć tyle miejsca ile to tylko możliwe i zaczęłam ściągać
ciuchy. Dla wilkołaków przemiana jest bardzo bolesna, szczególnie, gdy zwlekają zbyt długo przy
pełni i to księżyc ją wymusza.
Moja przemiana w ogóle nie boli – właściwie to jest nawet przyjemna, coś jak solidne przeciągniecie
się po wysiłku. Chociaż robię się po tym głodna, a jeśli zbyt często skaczę z jednej do drugiej formy,
także zmęczona.
Zamknęłam oczy i płynnie przeszłam do formy kojota. Podrapałam się tylną łapą po uchu w
ostatnie swędzące miejsce, po czym wyskoczyłam przez okno, które zostawiłam otwarte.
Jak na człowieka mam bardzo czułe zmysły. Gdy zmieniam formę, odrobinę się jeszcze polepszają,
ale to coś więcej. Będąc kojotem informacje, które przekazuje mój nos oraz uszy są bardziej
skoncentrowane.
Zaczęłam poszukiwania na chodniku tuż za bramą, starając się wczuć w zapachy domu. Zanim
dotarłam do ganku znałam już zapach samca, (bo z pewnością nie był to człowiek, choć nie
potrafiłam dokładnie określić czym był), który uważał to terytorium za swój dom. Mogłam także
wychwycić woń osób, które odwiedzały go najczęściej. Miedzy innymi takich jak dziewczyna, która
wróciła do zabawy swoim wirującym szpanerskim yo-yo – choć wzrok skupiony miała raczej na
mnie niż na zabawce.
Poza pierwszym oświadczeniem nie słyszałam, aby ona i Zee zamienili ze sobą choć słowo. To
mogło znaczyć, że się nie lubili, ale z drugiej strony postawa ich ciała nie była napięta lub wroga.
Możliwe po prostu, że nie mieli sobie nic więcej do powiedzenia.
Zee otworzył drzwi, gdy zatrzymałam się na progu. Z pomiędzy nich buchnął falą zapach śmierci.
Nie mogłam nic na to poradzić, że cofnęłam się w tył. Najwyraźniej nawet nieludzie, jak się zdaje nie
są odporni na niedogodności śmierci. Nie było potrzeby skradać się przechodząc przez próg, ale
pewne rzeczy, szczególnie pod postacią kojota są instynktowne.
Rozdział 2
Bez trudu podążałam za zapachem krwi do salonu, gdzie jeden z nieludzi został
zabity. Krew obficie zbryzgała poszczególne elementy mebli i dywanu, zebrała się większa
plama, gdzie ciało w końcu spoczęło. Jego szczątki zostały usunięte, ale nie zrobiono nic
więcej by posprzątać resztę.
Dla moich nie eksperckich oczu, nie wyglądało to tak jakby walczył - nic nie
zostało zniszczone ani przewrócone. Wyglądało to mniej więcej tak, jakby ktoś cieszył się
z rozrywania go na części.
To była gwałtowna śmierć, doskonała do tworzenia duchów.
Nie byłam pewna czy Zee albo Wujek Mike wiedzieli o duchach. Chociaż, przez
długi czas nie starałam się tego ukrywać - nie rozumiałam, że nie wszyscy to potrafią.
To tak zabiłam swojego drugiego wampira. Potrafią one ukryć miejsce swojego
dziennego odpoczynku, nawet przed nosem wilkołaka – czy też kojota. Nawet dobrzy
czarodzieje, nie potrafią złamać ich zaklęć ochronnych.
Ale ja potrafię ich znaleźć. Ponieważ ofiary traumatycznych zgonów mają
tendencję do pozostawania jako duchy – a wampiry tworzą mnóstwo traumatycznych ofiar.
Dlatego nie ma zbyt wielu Zmiennokształtnych (nigdy nie spotkałam innego) –
wampiry zabiły ich wszystkich.
Jeżeli ten nieczłowiek, którego krew zdobiła ściany i podłogi, opuścił ciało jako
duch, to nie miał chęci by mnie zobaczyć – jeszcze nie.
Przykucnęłam w drzwiach przy wejściu do salonu i zamknęłam oczy by
skoncentrować się na tym co czułam. Zapach trupa odłożyłam na bok. Każdy dom, jak
każdy człowiek, ma swój zapach. Zaczęłam od szukania i wypracowania zapachów, które
tu nie należą. Znalazłam podstawowy zapach pokoju, w tym przypadku głównie fajki,
palonego drewna i wełny. Woń dymu była dziwna.
Otworzyłam oczy I rozejrzałam się tak na wszelki wypadek, ale nigdzie nie było
śladu kominka. Jeśli zapach byłby słabszy musiałabym założyć, że ktoś po prostu
przyniósł go na ubraniu – ale ten zapach przeważał. Być może powstał przez jakieś
kadzidło albo coś co pachniało jak dym z ogniska.
Po odkryciu tajemniczej przyczyny zapachu spalonego drewna – raczej mało
przydatnej informacji – położyłam brodę na przednich łapach i znowu zamknęłam oczy.
Teraz gdy wiedziałam jak pachnie dom, mogłam lepiej wyodrębnić zapachy istot,
które tu przychodziły. W ten sposób wiedziałam że Wujek Mike tu był, jak również
wyczułam ostry zapach dziewczyny od yo-yo, zarówno stary jak i nowy. Bywała tu często.
Wchłonęłam wszystkie zapachy, aż poczułam, że mogę przywoływać je na
zawołanie. Moja pamięć do zapachów jest nieco lepsza niż wzrok. Mogę zapomnieć
czyjąś twarz, ale rzadko zapach – albo głos, jeśli o to chodzi.
Otworzyłam oczy aby dalej przeszukiwać dom i…… wszystko się zmieniło
Salon był mniejszy, schludny I tak samo mdły jak ogródek. Pokój w którym stałam
był prawie dwukrotnie większy. Zamiast suchej zabudowy (pustych), ściany były wyłożone
polerowanymi dębowymi panelami i obładowane zawiłymi małymi gobelinami
przedstawiającymi sceny z lasu. Krew ofiary którą przed chwilą widziałam rozchlapaną na
dywanie w kolorze owsianki, zamiast na dywaniku rozprzestrzeniła się na drewnianą
błyszczącą podłogę.
Kominek ułożony z kamieni stanął naprzeciwko frontowej ściany, gdzie przez okno
widziało się ulice. Nie było okien po tej stronie teraz, ale było mnóstwo po drugiej, gdzie
przez szybę widziałam las, który nigdy nie mógłby wyrosnąć w suchym klimacie
wschodniego Waszyngtonu. Był o wiele za duży, aby mógł się zmieścić w małym,
przydomowym podwórku, które zostało otoczone cedrowym ogrodzeniem o wysokości
sześciu stóp.
Położyłam łapy na parapecie i spojrzałam w las. Zastanawiałam się nad
wcześniejszym dziecinnym rozczarowaniem z odkrycia faktu że rezerwat jest tylko
szczególnym bez wyobraźni przedmieściem.
Kojot znajdujący się we mnie chciał pójść poodkrywać tajemnice, które leżały
wewnątrz głębokiego, zielonego lasu. Ale mieliśmy robotę do zrobienia, więc odciągnęłam
swój nos od szyby i podskakiwałam na suchych miejscach na podłodze aż nie dotarłam do
korytarza – wyglądającego jak zawsze.
Były tam dwie sypialnie, dwie łazienki I kuchnia. Moja praca była łatwiejsza
ponieważ byłam teraz zainteresowana tylko świeżymi zapachami, dlatego takie
poszukiwania nie zabrały mi dużo czasu,
Kiedy spojrzałam na salon w drodze powrotnej z domu, okna wciąż wychodziły na
las na podwórzu. Moje oczy zatrzymały się na moment na fotelu, który był tak postawiony
aby można było oglądać drzewa. Prawie widziałam go jak siedział ciesząc się widokiem,
popalającego fajkę, w oparach bogato pachnącego dymu.
Ale nie widziałam go, nie na prawdę. Nie był duchem tylko wytworem mojej
wyobraźni i zapachu dymu z fajki i lasu. Nadal nie wiem czym był poza tym, że musiał być
potężny. Jego dom będzie go pamiętać przez długi czas, chociaż nie zatrzymał
niespokojnych duchów.
Wyszłam przez frontowe drzwi z powrotem w obojętny mały światek, który ludzie
zbudowali by trzymać nieludzi z dala od swoich miast. Zastanawiałam się jak wiele lasów
– czy bagien rozciąga się za nieprzeźroczystym, cedrowym płotem– i byłam wdzięczna, że
moja forma kojota, chroni mnie od zadawania pytań. Miałam wątpliwości, czy inaczej
wystarczyłoby mi siły woli, aby trzymać usta zamknięte. Wiedziałam, że las był jedną z
tych rzeczy, o których nie powinnam nic wiedzieć.
Zee otworzył mi drzwi ciężarówki, do której wskoczyłam, by mógł mnie zawieść do
następnego miejsca. Dziewczynka obserwowała nas jak odjeżdżaliśmy, wciąż nie
odzywając się ani słowem. Nic nie mogłam wyczytać z wyrazu jej twarzy
Dom, do którego podjechaliśmy był klonem pierwszego, nawet kolor wykończenia
okien się zgadzał. Jedyną różnicą było to że przed podwórzem stało niewielkie drzewko
bzu i grządka kwiatowa po jednej stronie chodnika. Był to jeden z nielicznych kwietników
jakie widziałam, odkąd tu przyjechałam. Wszystkie kwiaty były martwe, a trawa pożółkła i
desperacko potrzebowała kosiarki.
Nikt nie czekał na nas na werandzie. Zee położył swoje dłonie na drzwiach i
zatrzymał się bez otwierania ich.
- W domu, w którym byłaś, została zabita ostatnia ofiara. Tu została zabita
pierwsza, i sądzę, że było w nim dużo ludzi od tego czasu.
Usiadłam I wpatrzyłam się w jego twarz: zależało mu na tym domu.
Była moją przyjaciółką – powiedział powoli, a jego dłoń na drzwiach zacisnęła się w
pięść. – Nazywała się Connora. Miała ludzką krew jak Tad. W dalszym pokoleniu, ale to i
tak pozostawiło ją słabą. Ted był jego synem, pół człowiekiem, aktualnie chodzącym na
studia. Jego ludzka krew nie miała, jak sądzę, wpływu na talent do metali, który
odziedziczył po ojcu. Nie wiem czy stał się również nieśmiertelny – miał dziewiętnaście lat
– i wyglądał na tyle.
- Była naszą bibliotekarką, dozorcą dokumentów i kolekcjonerką historii. Znała
każdą opowieść, miała wiedzę, z której chrześcijaństwo i zimna stal nas obrabowywało.
Nienawidziła bycia słabym lecz bardziej nienawidziła i pogardzała ludźmi. Ale była
uprzejma dla Tada.
Zee odwrócił się więc nie widziałam wyrazu jego twarzy i nagle gwałtownym
ruchem otworzył drwi.
Jeszcze raz weszłam do domu samotnie. Jeśli Zee nie powiedziałby mi że
Connora była bibliotekarką to mogłam się tego sama domyśleć. Książki były ułożone
dosłownie wszędzie. Na półkach, podłodze, krzesłach i stołach. Większość z nich nie była
rodzajem książek, które zostały wyprodukowane w ostatnim wieku – i żaden z tytułów,
które widziałam nie został napisany w języku angielskim.
Podobnie jak w ostatnim domu czuć było zapach śmierci, chociaż jak Zee
zapewniał, tutaj był stary. Dom głównie pachniał stęchlizną ze słabą nutą zepsutego
jedzenia i środków do czyszczenia.
Nie powiedział mi kiedy zmarła, ale mogłam domyśleć się że nie było tu nikogo
przez miesiąc lub dłużej.
Mniej więcej miesiąc temu, demon był przyczyną wszelkiego rodzaju przemocy
przez samą tylko jego obecność. Byłam prawie pewna, że nieludzie założyli, że rezerwat
był wystarczająco daleko by uniknąć jego wpływu. Mimo to, kiedy powrócę do swojej
ludzkiej formy, pomyślałam że mogłabym spytać o to Zee.
Sypialnia Connory była miękka i kobieca. Udekorowana w stylu angielskim.
Podłoga była sosnowa, albo z jakiegoś innego drzewa iglastego, na której były
porozrzucane ręcznie tkane dywaniki. Narzuta była z cienkiego, białego materiału z
frędzelkami, która zawsze kojarzyła mi się ze śniadaniem w łóżku lub z babciami. Chociaż
nigdy nie spotkałam żadnego z moich dziadków – ani nie jadałam śniadania w łóżku.
Martwa róża znajdowała się w wazonie na małym stoliku obok łóżka, na którym nie
było ani jednej książki. W drugiej sypialni miała biuro. Gdy Zee powiedział, że była
kolekcjonerką historii, spodziewałam się zastać w jej biurze pełno papierzysk; był tam
tylko
mały regał z nie otwartą paczką niewypalonych płyt. Reszta półek była pusta. Ktoś wziął
jej komputer, ale zostawił drukarkę i monitor, może zabrali także wszystko co znajdowało
się na półkach.
Zostawiłam biuro w spokoju i poszłam kontynuować badania.
Chociaż Kuchnia została wyszorowana amoniakiem, nadal coś gniło w lodówce.
Może to dlatego, na ladzie leżał jeden z tych okropnych odświeżaczy powietrza.
Kichnęłam i wycofałam się. Nie zamierzałam pozyskiwać żadnych zapachów z tego
pomieszczenia – jedyne co bym zyskała, to przytępienie mojego nosa przez odświeżacz.
Zwiedziłam resztę domu i dzięki procesowi eliminacji wydedukowałam że zmarła w
kuchni. Ponieważ kuchnia miała osobne drzwi i dwa okna, zabójca mógł z pewnością
wejść i wyjść nie pozostawiając zapachu nigdzie więcej. Zapamiętałam to sobie, ale i tak
zrobiłam drugą rundę po domu. Wyczułam zapach Zee i bardziej ulotny zapach Tada. Trzy
lub cztery osoby przychodziły tu często oraz kilkoro, którzy byli mniej częstymi gośćmi.
Jeżeli ten dom posiadał sekrety tak jak ostatni, to nie byłam w stanie ich przywołać.
Kiedy wyszłam przez drzwi, ostatnie promienie słoneczne znikały za horyzontem.
Zee czekał na werandzie z zamkniętymi oczami, z lekko zwróconą twarzą w stronę
zachodzącego światła. Musiałam zaskowyczeć, aby zwrócić jego uwagę.
- Gotowe? – spytał głosem trochę mrocznym, trochę bardziej niż zwykle. Odkąd
zabicie Connory było pierwszym morderstwem może resztę odwiedzimy po kolei? -
zasugerował.
Miejsce drugiego morderstwa wcale nie pachniało śmiercią. Jeżeli ktoś tu umarł, to
zostało to tak dobrze posprzątane, że mój nos nic nie wyczuwał – chyba że, nieczłowiek,
który tu mieszkał, był tak daleki od człowieczeństwa, że jego śmierć nie pozostawiła
żadnego, ze znanych mi zapachów.
Jednakże, była pewna liczba osób, wspólna dla tego domu i dwóch pierwszych
oraz kilka tylko dla pierwszego i trzeciego domu. Trzymałam ich na liście podejrzanych,
ponieważ nie byłam w stanie zebrać wystarczająco dobrych zapachów z kuchni Connory.
Dodatkowo pracy nie ułatwiał mi fakt, że dom był czysty i nie mogłam całkowicie
wyeliminować nikogo kto był tylko w pierwszym domu. Było by to przydatne móc śledzić
drogę czyjegoś zapachu, ale nigdy nie znalazłam sposobu, aby zarejestrować zapach za
pomocą kartki i długopisu. Po prostu musiałam się postarać najlepiej jak umiałam
Czwarty dom, do którego wziął mnie Zee wyglądem nie zwracał większej uwagi niż
inne. Beżowy z dodatkami w kolorze białym z niczym więcej jak z martwą, obumierającą
trawą na podwórku.
- Ten nie został wysprzątany – powiedział kwaśno kiedy otwierał drzwi. – Kiedy
mieliśmy trzecią ofiarę, skupienie wysiłku od ukrywania zbrodni przed ludźmi, zmieniło
się
na próbę zrozumienia kto jest mordercą.
Nie żartował kiedy powiedział, iż nie było tu sprzątane. Przeskoczyłam przez stertę
starych gazet i porozrzucanych ubrań pozostawionych w przejściu.
Ten nieczłowiek nie został zabity w salonie czy kuchni ani też nie w głównej
sypialni, gdzie rodzina myszy zrobiła sobie mieszkanko. Uciekły z piskiem, gdy weszłam
do środka.
Główna łazienka, bez powodu jak zauważyłam, pachniała jak ocean, nie jak mysz,
jak pozostała część domu. Impulsywnie zamknęłam oczy jak za pierwszym razem i
skoncentrowałam się na tym co moje zmysły miały mi do powiedzenia.
Usłyszałam to najpierw, dźwięk fal przybrzeżnych i wiatru. Wtedy wietrzyk chłodu
zmierzwił moje futro. Wzięłam dwa kroki naprzód i chłodne płytki zmiękły do piasku.
Kiedy
otworzyłam oczy, stałam na szczycie piaszczystej wydmy na krawędzi morza.
Wiatr rozdmuchiwał piasek, który kuł w nos i oczy, przywierając do mojego futra
patrzyłam oniemiała na wodę, podczas gdy moja skóra brzęczała z magią tego miejsca.
Tu też był zachód słońca, a światło mieniło morze tysiącem odcieni pomarańczy, czerwieni
i różu.
Ześlizgnęłam się w dół po ostrych krawędziach słonej trawy, aż stanęłam na
płaskiej plaży. Nie widać było końca wody, której fale wznosiły się łagodnie i podmywały
brzeg. Patrzyłam na fale wystarczająco długo, aby pozwolić by przypływ obmył mi palce.
Lodowata woda przypomniała mi, że byłam tutaj by pracować, i jakby tu nie było
pięknie to i tak niemożliwe aby znaleźć tu mordercę. Nic nie mogłam wyczuć oprócz
piasku i morza. Obróciłam się w stronę, z której przyszłam aby wrócić z powrotem zanim
noc zapadnie, ale wszystko co zobaczyłam to niekończące się piaszczyste wydmy z
łagodnymi wzgórzami rozciągającymi się za nimi.
Dodatkowo wiatr usunął ślady moich łap z piasku – kiedy patrzyłam na morze, albo
może ich wcale tam nie było. Nie mogłam nawet mieć pewności z którego pagórka
schodziłam.
Zamarłam jakoś przekonana, że jeżeli ruszę się o krok to nigdy nie odnajdę drogi
powrotnej. Pokojowy klimat oceanu został całkowicie rozwiany i krajobraz, wciąż piękny,
pokryły cienie i zapowiedź groźby.
Powoli usiadłam, drżąc na wietrze. Jedyne co mogłam zrobić to mieć nadzieję, że
Zee mnie znajdzie, albo że ten krajobraz zniknie tak szybko jak się pojawił. W tym celu
zniżyłam się dopóki mój brzuch nie położył się na piasku z oceanem za plecami.
Położyłam brodę na łapach, zamknęłam oczy i pomyślałam o łazience, która
powinna pachnieć myszami, starałam się zignorować sól morską i wiatr, który targał moje
futro, lecz nic się nie zmieniło.
- Cóż – powiedział męski głos – Co my tutaj mamy? Nigdy nie słyszałem o
niezdarnym kojocie docierającym do
Underhill
.
Otworzyłam oczy I obróciłam się w około kucając w przygotowaniu do ucieczki lub
ataku, co wydawało się właściwe. W odległości dziesięciu metrów pomiędzy mną a
oceanem, stał człowiek i przyglądał mi się. Przynajmniej wyglądał jak człowiek. Jego głos
dźwięczał tak normalnie jakby był profesorem na Harvardzie, że zajęło mi chwilę aby
uświadomić sobie jak daleki on jest od normalności.
Jego oczy były bardziej zielone niż zieleń uniformów obsługi baru Wujka Mik’a, tak
zielone, że nawet rosnący mrok nocy nie przyciemnił ich koloru. Długie, białe włosy,
wilgotne od słonej wody z wplątanymi kawałkami glonów sięgały mu do kolan.
Zachowywał się swobodnie, pomimo tego że był całkowicie golusieńki.
Nie widziałam żadnej broni. Nie było agresji w jego postawie czy głosie, ale moje
instynkty wrzeszczały. Obniżyłam głowę, trzymając kontakt wzrokowy i nawet udało mi się
nie warknąć.
Pozostawanie w formie kojota wydawało mi się najbezpieczniejszą możliwością.
Mógł wziąć mnie po prostu za kojota… który powędrował do łazienki martwego
nieczłowieka, a stamtąd gdziekolwiek tutaj. Mało prawdopodobne, musiałam przyznać.
Być może istniały inne ścieżki, aby dostać się tutaj. Nie widziałam żadnego śladu innej
żywej istoty, ale może on uwierzył, że byłam dokładnie tym na co wyglądałam.
Gapiliśmy się na siebie bez ruchu przez długi czas. Jego skóra była kilka odcieni
jaśniejsza niż jego włosy. Mogłam zobaczyć niebieskawą siatkę żył tuż pod skórą.
Jego nozdrza poruszały się, jakby wciągał mój zapach, ale wiedziałam, że pachnę
jak kojot.
Czemu Zee go nie wykorzystał? Ten nieczłowiek wyraźne używał swojego nosa, i
nie wyglądał wcale nieudolnie.
Może dlatego, że ich zdaniem mógłby być mordercą.
Kiedy na mnie patrzył, myślałam o tych wszystkich nieludziach, którzy mieszkali na
około morza, lub w jego wnętrzu. Było ich sporo, ale tylko o kilku wiedziałam.
Jedynymi których mogłam sobie przypomnieć byli Selkie (tłum. ludzie foki) – nawet
dość neutralne stworzenia. Jednak nie myślałam żeby on był jednym z nich – po prostu nie
mogłam mieć tyle szczęścia – a poza tym nie pachniał jak ktoś kto zamienia się w ssaka.
Pachniał zimnem i wilgocią. Życzliwe istoty żyły w zatokach i jeziorach, a o tych żyjących
w morzach słyszało się tylko przerażające historie i wcale nie o tych łagodnych
krasnoludkach sprzątających dom.
- Pachniesz jak kojot – powiedział w końcu – wyglądasz jak kojot, ale nigdy żaden
kojot nie przywędrował Underhill do Sfery Morskiego Królestwa. Czym jesteś?
- Mości Panie – powiedział ostrożnie Zee gdzieś tuż za mną. – Ten pracuje dla nas
i zabłądził.
Czasami kocham tego starego człowieka bardziej niż kogokolwiek, jednak nigdy nie
byłam szczęśliwsza niż teraz mogąc słyszeć jego głos.
Morski nieczłowiek nawet nie drgnął jedynie podniósł oczy, aż byłam całkiem
pewna, że patrzy Zee w twarz. Nie chciałam się rozglądać, ale zrobiłam krok w tył, aż moje
biodro dotknęło nogi Zee, aby upewnić się, że nie był on wytworem tylko mojej wyobraźni.
- Ona nie jest nieczłowiekiem – powiedział
- Nie jest też człowiekiem – Było coś w głosie Zee, coś strasznie bliskiego
szacunkowi, i wiedziałam, że miałam rację się bać.
Obcy zaczął nagle kroczyć na przód i uklęknął przede mną na jednym kolanie.
Chwycił mój pysk bez zastanowienia i przesuwał swoją wolną ręką po moich oczach i
uszach. Jego lodowate dłonie nie były niedelikatne, ale pomimo tego, gdyby Zee nie trącił
mnie łokciem, mogłabym się sprzeciwić. Wypuścił moją głowę i nagle znów stanął.
- Ona nie ma na sobie żadnej elfickiej maści, ani nie śmierdzi lekami, które czasami
zrzucają zagubionych tutaj, aby wędrowali i umarli. Chociaż to zdarza się rzadko, ale i tak
twoja magia nie potrafiła by tego zrobić. Więc jak ona się tu dostała?
Jak to mówił, zrozumiałam, że to nie Harvard, słyszałam w jego głosie tylko staro
angielski akcent.
- Nie wiem , mein Herr. Podejrzewam, że ona też nie wie. Ty ze wszystkich ludzi
wiesz najlepiej, że wzgórza są odludne i samotne. Jeżeli moja przyjaciółka złamała
zaklęcie, które strzeże dostępu, to nic nie powstrzymało by jej z dala.
Morska kreatura stała bardzo spokojnie – a fale oceanu stały się jak kot szykujący
się do skoku. Wstęgi chmur na niebie ściemniały.
- I jak – powiedział bardzo cicho – rozbiłaby nasz czar?.
- Przyprowadziłem ją, bo ma bardzo dobry nos i mogłaby pomóc nam odkryć
mordercę – powiedział Zee – Jeżeli czar tego miejsca posiada jakąś słabość, to jest nim
zapach. Jak raz złamała część iluzji, reszta poszła za. Nie jest potężna ani groźna.
Ocean uderzył bez ostrzeżenia. Gigantyczna fala uderzyła we mnie pozbawiając
mnie oparcia I wzroku. W jednym momencie pozbawiając mnie ciepła więc nie myślę że
mogłabym oddychać nawet jeśli mój nos nie byłby zatopiony w wodzie.
Silną ręką chwycił mnie za ogon I szarpnęła mocno. To bolało, ale nie
protestowałam bo woda się cofała, a bez jego uścisku zabrała by mnie ze sobą. Jak tylko
woda opadła mi do kolan, Zee poluźnił uchwyt.
Jak ja, był cały przemoczony, ale nie drżał. Zakaszlałam, próbując wypluć słoną
wodę, którą połknęłam i otrzepałam się, by pozbyć się jej nadmiaru z mojego futra, potem
rozglądnęłam się wokoło ale morski nieczłowiek zniknął.
Zee dotknął moich pleców – Będę musiał przenieść cię z powrotem – nie czekał na
odpowiedz, po prostu mnie podniósł. W momencie dostałam mdłości kiedy wszystkie moje
zmysły pływały naokoło mnie i po chwili postawił mnie na płytkach w łazience. W
pomieszczeniu było ciemno jak w studni.
Zee włączył światło, które wyglądało żółto i sztucznie przy wcześniejszych kolorach
zachodzącego słońca.
- Możesz kontynuować? – spytał.
Spojrzałam na niego, ale on ostro potrząsnął głową. Nie chciał rozmawiać o tym, co
się stało. Drażniło mnie to , ale przeczytałam wystarczającą ilość bajek, by wiedzieć, że
jeżeli rozmawiasz o nieludziach zbyt bezpośrednio, możesz być podsłuchany. Nie ulegało
wątpliwości, że w końcu wydobędę od niego informację nawet jeśli będę musiała na nim
usiąść. Do tego czasu, odłożyłam swoją ciekawość, by rozważyć jego pytanie. Kichnęłam
dwa razy by oczyścić nos dopiero wtedy położyłam go na podłodze, by zebrać więcej
zapachów ludzi z tego domu.
Tym razem Zee poszedł ze mną, trochę z tyłu by mi nie przeszkadzać, jednak
prawie deptał mi po piętach. Nie powiedział nic więcej, więc go zignorowałam sama
zastanawiając się nad tym co się stało. Czy ten dom był prawdziwy? Zee powiedział temu
nieczłowiekowi, że złamałam czar, czy nie oznacza to, że istnieją inne poziomy? Ale
oznaczałoby to, że był tutaj cały ocean, co brzmiało nieprawdopodobnie- choć mogłam
wciąż poczuć go, jeśli bym się postarała. Wiedziałam, że Underhill było czarodziejskim
królestwem, ale historie o nim były dość ogólnikowe, wręcz sprzeczne.
Słońce całkowicie zaszło i Zee włączył światło. Chociaż widzę całkiem dobrze w
ciemności, byłam za to wdzięczna. Moje serce było jeszcze pewne, że zostaniemy
zjedzeni i waliło dwa razy szybciej niż zwykle.
Zapach śmierci przykuł moją uwagę na zamknięte drzwi. Jeśli byłabym w swojej
ludzkiej postaci, mogłabym je otworzyć wystarczająco łatwo. Ale wierzę w
wykorzystywanie innych. Zawyłam (kojoty nie potrafią szczekać, nie tak jak psy) Zee
posłusznie otworzył drzwi i ujawnił schodki schodzące do piwnicy. Był to pierwszy dom,
który posiadał piwnicę – chyba, że były dobrze ukryte w jakiś sposób.
Popędziłam w dół po schodach. Zee włączył światła i poszedł za mną. Większa
część piwnicy, wyglądała jak piwnica: śmieci składowane bez ładu i składu,
niedokończone ściany i cementowe podłogi. Wędrowałam przez podłogę, podążając za
śmiercią do drzwi, szczelnie zamkniętych. Nie musiałam prosić, Zee otworzył je dla mnie
bez słowa i znalazłam w końcu miejsce gdzie nieczłowiek, żyjący w tym domu został
zabity.
W przeciwieństwie do reszty domu, ten pokój zanim nieczłowiek został zabity był
nieskazitelny. Z pod rdzawych plam krwi nieczłowieka, widać było błyszczące posadzki.
Popękane, oprawne w skórę tomiska stały na półkach pokrywających ściany pomieszane
z notatkami, oraz tekstami z matematyki i biologii.
Ten pokój był najkrwawszy, to wiele mówiło, biorąc pod uwagę pierwsze
morderstwo. Nawet wyschnięta i stara, krew była przytłaczająca. Złożyło się na to
zabrudzenie i spryskanie wszystkiego, kiedy nieczłowiek walczył z atakującym. Najniższe
półki trzech regałów na książki były w niej skąpane. Stoły były połamane i lampa była
rozbita na podłodze.
Może nie uświadomiłam bym sobie tego, gdybym wcześniej o nich nie myślała, ale
nieczłowiek mieszkający tutaj był człowiekiem foką. Nigdy nie spotkałem żadnego, ale
kiedyś byłam w zoo i wiem jak pachną foki.
Nie chciałam wchodzić do pokoju. Nie byłam zwykle tak delikatna, ale ostatnio
widziałam wystarczającą ilość krwi. Krew zebrała się w fudze pomiędzy płytkami, na
leżącej otwartej książce, również u podnóża jednej z biblioteczek, gdzie podłoga nie była
do końca równa – gnił zamiast wysychać. Pokój pachniał krwią, foką i zgniłą rybą.
Omijałam najgorszy bałagan I starałam się nie myśleć za dużo o tym, którego nie
mogłam uniknąć. To co mój nos mi mówił, stopniowo odwracało moją uwagę od
nieprzyjemności zadania. Podczas gdy Zee czekał na zewnątrz, dokładnie przeszukałam
pokój.
Kiedy ruszyłam z powrotem w stronę drzwi, Coś uchwyciłam. Większość krwi
należała do zabitego, ale na podłodze, przed drzwiami, było parę kropel, które do niego
nie należały.
Jeśli Zee byłby policjantem, musiałabym wtedy przedstawić mu co znalazłam. Ale
jeżeli wskazałabym palcem na podejrzanego, wiedziałam co by się z nim stało.
Wilkołaki zajmowały się przestępcami w ten sam sposób. Nie sprzeciwiam się
zabijaniu morderców, ale jeśli to ja rzucam oskarżenie, chcę być pewna, ze względu na
konsekwencje. A osoba, którą bym oskarżała była trochę mało prawdopodobna jako
zabójca. Zee poszedł za mną w górę po schodach, po drodze gasząc światło I zamykając
drzwi. Nie przeszkadzało mi to w dalszej analizie. W piwnicy były tylko dwa zapachy
oprócz Wujka Mike. Albo człowiek foka nie sprowadzał ludzi do biblioteki, albo sprzątał od
ostatniego razu. Najbardziej obciążająca w całym domu ze wszystkiego zapachu była
krew.
Zee otworzył drzwi wejściowe I weszłam w noc, gdzie srebrny księżyc był już
wysoko. Jak długo siedziałam i gapiłam się na to niesamowite morze?
Cień poruszył się na werandzie I pokazał się Wujek Mike. Pachniał słodem i
gorącymi skrzydełkami i mogłam zobaczyć, że był nadal ubrany w strój z karczmy:
swobodny w kolorze kości słoniowej i zieleni, podkoszulek ze swoim imieniem w zaborczy
sposób przecinających jego klatkę piersiową iskrzącymi białymi literami. Nie był
egocentrykiem: po prostu Wujek Mike to była nazwa jego karczmy.
- Ona jest mokra – powiedział, jego irlandzki był twardszy niż niemiecki Zee.
- Woda morska – Zee odpowiedział – Nic jej nie będzie
Przystojna twarz Wujka Mike stężała – Woda morska.
- Myślałem, że pracowałeś dziś wieczór – dało się wyczuć ostrzeżenie w głosie
Zee, kiedy zmienił temat. Nie byłam pewna czy po prostu nie chce rozmawiać o moim
spotkaniu z morskim nieczłowiekiem, czy też mnie ochraniał – lub nas oboje.
- BFA patrolowało okolice szukając was. Pajęczyna zadzwoniła do mnie bo
martwiła się, że będą się wtrącać. Odesłałem BFA z niczym, nie mają prawa by mówić ci
jak długo możesz trzymać gości – ale obawiam się, że zwróciliśmy na ciebie uwagę,
Mercy. Mogą wpakować cię w kłopoty.
Jego słowa nie były niczym niezwykłym, ale było coś mrocznego w jego głosie,
co nie miało nic wspólnego z otaczającą nas nocą, ale czuć było moc.
Spojrzał na Zee
– Mieliście szczęście?
Zee wzruszył ramionami
– Będziemy musieli poczekać dopóki nie zmieni się z powrotem – spojrzał na mnie
– Myślę, że nadszedł czas, by doprowadzić to do końca. Widzisz zbyt dużo, a to nie jest
bezpieczne.
Włosy na karku powiedziały mi, że coś oglądało nas z cieni. Wciągnęłam zapach w
nozdrza i wiedziałam, że było ich dwóch lub trzech. Rozglądnęłam się w około i
warknęłam, pozwalając by mój nos zmarszczył się ukazując kły.
Wujek Mike podniósł brew i popatrzy na mnie, a potem rozglądnął się w około.
Przechylił do góry podbródek i powiedział, patrząc na mnie. – Teraz wszyscy pójdziecie do
domu – Czekał, a potem powiedział coś ostrego w irlandzkim. Usłyszałam trzask i ktoś
wystartował w dół chodnika z głośnym stukotem.
- Już jesteśmy sami – powiedział – możesz iść się zmienić
Rzuciłam na niego okiem, a potem spojrzałam na Zee. Zadowolona, że zwróciłam
ich uwagę, zeskoczyłam z werandy i pośpieszyłam w kierunku ciężarówki.
Obecność Wujka Mike podwyższyła stawkę. Mogłabym być w stanie, namówić Zee
na czekanie, na inne dowody by potwierdzić moje podejrzenia – ale Wujka Mike nie
znałam tak dobrze.
W drodze do ciężarówki myślałam gorączkowo, byłam przekonana, tak jak mogłam
być bez patrzenia jak zabija, że krew, którą znalazłam należała do mordercy. Miałam
podejrzenia w stosunku do niego, zanim nawet wykryłam krew. Jego zapach był we
wszystkich innych domach, nawet w tym, który był w większości wyczyszczony – tak jakby
przeszukiwał domy szukając czegoś.
Zee poszedł za mną do ciężarówki. Otworzył mi drzwi i zamknął je za mną, po
czym dołączył do Wujka Mike na werandzie. Przemieniłam się w swoją ludzką formę i
wskoczyłam w ciepłe ubrania. Nocne powietrze było ciepłe, ale moje mokre włosy były
nadal zimne w przeciwieństwie do mojej skóry. Nie martwiłam się wkładaniem tenisówek i
wyszłam z ciężarówki boso.
Czekali cierpliwie na werandzie, przypominając mi o moim kocie, który mógł
oglądać norę myszy przez godziny, nie wykonując żadnego ruchu.
- Czy jest jakiś powód dla BFA, by wysyłać kogoś do wszystkich miejsc
morderstwa? - spytałam
- BFA może robić przypadkowe poszukiwania – odpowiedział Zee – ale tutaj nie
byli wzywani
To znaczy, że BFA był w każdym domu? – spytał Wujek Mike – Jak i gdzie go
poznałeś?
Zee nagle zmrużył oczy
– Poznała tylko jednego agenta BFA, O’Donnel był przy bramie jak ją tu
przywoziłem.
Przytaknęłam.
– Jego zapach był w każdym z domów, a jego krew była na podłodze w bibliotece
tutaj. – Przechyliłam głowę w stronę domu – jego zapach był jedynym, oprócz zapachu
człowieka foki i twojego Wujku Mike.
Uśmiechnął się do mnie – To nie byłem ja – i wciąż z tym czarującym uśmiechem
spojrzał na Zee – chciałbym z tobą porozmawiać na osobności.
- Mercy, weź moją ciężarówkę. Po prostu zostaw ją potem w domu twojego
przyjaciela, a ja wpadnę po nią jutro.
Zrobiłam krok poza werandę zanim odwróciłam się
– Ten, którego poznałam tam... – przechyliłam moją głowę w kierunku domu
człowieka foki.
Zee westchnął
– Nie przywoziłem cię tutaj, by ryzykować twoje życie. Dług, który jesteś nam
winna, nie jest tak duży.
- Będzie miała kłopoty? – spytał Wujek Mike
- Przyprowadzenie zmiennokształtnego do rezerwatu, może nie było tak dobrym
pomysłem jak myślałeś – Zee powiedział sucho – Choć myślę, że sprawy są ustalone,
chyba, że mówimy o tym dalej.
Twarz Wujka Mike przybrała ten pusty wyraz kiedy chciał ukryć swoje myśli.
Zee popatrzył na mnie.
– To by było na tyle Mercy. Tym razem bądź zadowolona z niewiedzy.
Nie byłam oczywiście. Ale Zee nie miał żadnego zamiaru mówić mi nic więcej.
Zaczęłam z powrotem iść do ciężarówki, gdy Zee chrząknął cicho. Popatrzyłam na
niego, ale patrzył gdzie indziej. Tak samo jak wtedy, gdy uczył mnie jak złożyć samochód
do kupy, a ja zapominałam następnego kroku. Zapominałam następnego kroku ... jasne.
Spotkałam spojrzenie Wujka Mike.
– To wyrównuje mój dług do ciebie za zabicie drugiego wampira waszymi
artefaktami. Spłacony w całości.
Posłał mi powolny, chytry uśmieszek, który spowodował, że byłam wdzięczna Zee
za przypomnienie.
- Oczywiście
Według mojego zegarka, spędziłam sześć godzin w rezerwacie, zakładając
oczywiście, że nie minął cały dzień. Albo sto lat. Przypuszczalnie, jeśli byłabym tam cały
dzień – albo dłużej Wujek Mike lub Zee powiedzieli by mi o tym. Myślałam, że spędziłam
dużo więcej czasu gapiąc się na ocean.
W każdym razie, było bardzo późno. W domu Kyle'a, nie paliły się żadne światła,
więc zdecydowałam się nie pukać. Było puste miejsce na podjeździe, ale ciężarówka Zee
była bardzo stara i martwiłam się o pozostawienie plam oleju na nieskazitelnym betonie (i
dlatego mój Królik był zaparkowany na chodniku). Zaparkowałam na ulicy, tuż za swoim
samochodem. Musiałam być zmęczona, bo dopiero po tym jak wyłączyłam silnik i
wysiadłam, uświadomiłam sobie, że z samochodu Zee nic nie może się wylać.
Zatrzymałam się, by delikatnie poklepać w przeprosinach maskę ciężarówki, kiedy
ktoś położył rękę na moim ramieniu.
Złapałam rękę i jednym ruchem ustawiłam ją tak by można było założyć na nią
dźwignię. Używając do tego wygodnego uchwytu. Obróciłam nim o kilka stopni na
zewnątrz, i zablokowałam jego łokieć drugą ręką. Trochę więcej rotacji, a jego ramię stało
by się moim. Był gotowy do sproszkowania.
- Do diabła Mercy, dość!
Albo przeprosin.
Puściłam Warren’a i wzięłam głęboki oddech.
- Następnym razem, coś powiedz. - Powinnam przeprosić, naprawdę. Ale nie
chciałam. To była jego wina, zaskoczył mnie.
Pocierał ramię ze zbolałym wyrazem twarzy i powiedział:
- Powiem – posłałam mu wredne spojrzenie. Nie mogłam go zranić – nawet jeśli
byłby człowiekiem, nie zrobiłabym mu krzywdy.
Przestał udawać i uśmiechnął się.
- Dobra, dobra. Usłyszałem jak przyjechałaś i chciałem sprawdzić, czy wszystko w
porządku.
- I nie mogłeś się oprzeć by się do mnie zakradać.
Potrząsnął głową.
- Nie zakradałem się. Musisz być bardziej czujna. Co się stało?
- Żaden opętany wampir tym razem – powiedziałam – tylko zabawa w detektywa – i
wycieczka na brzeg morza.
Okno na drugim piętrze otworzyło się i Kyle wetknął swoją głowę i ramiona na
zewnątrz, tak, że mógł popatrzeć na nas z góry.
- Jeśli skończyliście zabawę w Indian i kowboi, niektórzy z nas chcieli by trochę
pospać.
Spojrzałam na Warren’a.
– Słyszałeś Kemo Sabe. Ja iść do mojego wigwamu i wziąć drzemka.
Jak to się dzieje, że zawsze grasz Indianina? – śmiertelnie poważnie jęknął
Warren.
- Ponieważ ona jest Indianką, biały chłopcze. Otworzył okno na oścież i usiadł na
jego framudze. Miał na sobie trochę więcej ubrań niż większość mężczyzn na filmie, który
oglądaliśmy i wyglądało to lepiej w jego wydaniu.
Warren parsknął i zmierzwił mi włosy.
- Ona jest tylko w połowie, a poza tym, znam więcej Indian niż ona.
Kyle uśmiechnął się przewrotnie i powiedział głosem Mae West
- Jak wielu Indian poznałeś, duży chłopcze?
- Zatrzymaj się w tym miejscu – zatkałam sobie uszy – Lalalala. Poczekaj aż
wskoczę do mojego wiernego Królika i pojadę daleko w stronę świtu – Stanęłam na
palcach i pocałowałam Warrena gdzieś w okolicach brody
- Jest dość późno – powiedział Warren – Czy nadal chcesz się z nami jutro spotkać
w Tumbleweed?
Tumbleweed był corocznym festiwalem muzyki ludowej, organizowanym w
weekend amerykańskiego święta pracy. Miasta były wystarczająco blisko do wybrzeża, że
śmietanka Seattle i scena muzyki Portland zwykle ukazała się obowiązkowo: piosenkarze
blues’a, jazzu, celtyckiego i wszystkiego pośrodku. Tania, dobra rozrywka.
- Nie przegapiłabym tego. Samuel wciąż nie potrafił wykręcić się od występów, a ja
musiałam tam być by ponękać go.
- W takim razie 10 rano przy Rzecznej Scenie – powiedział Warren
- Będę tam
Rozdział 3
Tumbleweed odbywało się w Howard Amon Park, tuż przy rzece Columbia w
Richland. Sceny były rozproszone daleko od siebie, by zminimalizować ewentualne
zakłócenia między występami. Rzeczna Scena, gdzie Samuel miał zagrać, była tak daleko
od dostępnego parkingu jak to było możliwe. Normalnie by mi to nie przeszkadzało, ale
trening karate dziś rano nie poszedł tak dobrze. Gderając do siebie, kuśtykałam powoli
przez trawę.
Park, był jeszcze w większości pusty nie wliczając muzyków, którzy wlekli się przez
ogromne zielone pola zmierzając do swoich scen, niosących przeróżne pudła pełne
instrumentów. No dobra Park wcale nie był tak ogromny, ale kiedy bolą cię nogi – albo,
kiedy ciągniesz gitarę basową, z jednego końca na drugi – to wystarczająco ogromny.
Razem z jakimś basistą, kiedy się mijaliśmy, wymieniliśmy zmęczone kiwnięcia
głowy jak towarzysze niedoli.
Kiedy w końcu tam dotarłam, Warren i Kyle siedzieli już na trawie z przodu sceny, a
Samuel rozmieszczał swoje instrumenty na różnych stojakach.
- Coś nie tak? - spytał Kyle ze zmarszczonymi brwiami, kiedy siadłam obok niego. -
Nie utykałaś ubiegłej nocy.
Kręciłam się na grudkowatej, mokrej trawie, dopóki nie było mi wygodnie. – Nic
poważnego. Ktoś trafił mnie w udo podczas dzisiejszego treningu karate. Posiedzę sobie
przez chwilkę. Widzę, że ludzie od znaczków już cię znaleźli.
Tumbleweed był normalnie bezpłatny, ale mogłeś pokazać swoje poparcie, poprzez
zakup znaczku za dwa dolary … a ludzie roznoszący je byli nieugięci.
- Dla ciebie też mamy - Warren sięgnął przez Kyle i wręczył mi znaczek.
Przypięłam go do buta, gdzie nie był od razu widoczny
- Założę się, że zwrócę na siebie uwagę czterech facetów od znaczków przed
lunchem – powiedziałam do Kyle’a
Zaśmiał się. - Czy wyglądam jak żółtodziób? Czterech przed lunchem to zbyt łatwe.
Więcej ludzi zebrało się z przodu sceny Samuela niż oczekiwałam, biorąc pod
uwagę, że jego występ był jednym z pierwszych.
Rozpoznałam część personelu izby przyjęć, z którymi pracował Samuel, zbili się w
większą grupę, w pobliżu centrum sceny. Siedzieli na ustawionych na trawniku krzesłach i
paplali w taki sposób, że byłam całkiem pewna, że wszyscy pracowali w szpitalu Samuela.
Potem były wilkołaki.
W przeciwieństwie do personelu medycznego, nie siedzieli razem, ale byli
rozproszeni tu i ówdzie po obrzeżach. Wszystkie wilkołaki Tri-Cities, z wyjątkiem Adama,
miejscowego Alfy, nadal udawali bycie ludźmi, – dlatego unikali publicznego spędzania
razem czasu. Oni za pewnie słyszeli, jak Samuel śpiewa, ale prawdopodobnie nie na
prawdziwym występie, bo nie robił tego często.
Chłodna bryza przeszła od Rzeki Kolumbia, podskakując przez wąską ścieżkę, –
dlatego ta scena nazywała się Rzeczną Sceną. Poranek był ciepły, tak jak zwykle rano w
Tri-Cities, dlatego lekki podmuch wiatru był mile widziany.
Jeden z festiwalowych ochotników, ubrany w fartuch malarza pokryty znaczkami z
Tumbleweed’u, z tego i poprzedniego roku, przywitał nas na tegorocznym festiwalu i
podziękował wszystkim za przybycie. Spędził kilka minut, mówiąc o sponsorach i loteriach,
podczas, gdy widownia poruszała się niespokojnie, zanim nie wprowadził Samuela jako
śpiewającego lekarza.
Klaskaliśmy i gwizdaliśmy, kiedy spiker schodził w dół, po schodach by wrócić do
stacji nagłaśniającej, gdzie będzie stanowił pieczę nad dźwiękiem. Ktoś stanął za mną, ale
nie rozejrzałam się, bo Samuel właśnie wszedł na środek sceny ze swoimi skrzypcami,
zwisającymi beztrosko, w jednej ręce.
Miał na sobie kobaltową koszulę, która stanowiła komplet z jego oczami,
przechylając równowagę z szarego w błękit. Wsunął koszulę w nowe czarne jeansy, które
były napięte wystarczająco mocno, by ukazywać mięśnie na jego nogach.
Widziałam go dzisiaj rano jak pił kawę, i uciekłam na zewnątrz. Nie było powodu,
żeby nadal tak na mnie oddziaływał.
Wilkołaki w większości są atrakcyjne: chodzi tu o wiecznie młode i umięśnione
ciało. Chociaż Samuel miał coś więcej. I to nie było tylko to, co mają dominujące wilki.
Samuel wyglądał jak osoba, której możesz zaufać, ze szczyptą humoru, czającą
się w głęboko osadzonych oczach i w kąciku jego ust. To była tylko część tego, która
robiła go takim dobrym doktorem. Kiedy mówił rodzicom, że wszystko będzie dobrze, oni
po prostu mu wierzyli.
Jego oczy zatrzymały się na mnie na moment, a jego usta rozciągnęły się w
uśmiechu
To ogrzało mnie aż po palce u stóp: i przypomniało mi czasy, gdy Samuel był
całym moim światem, kiedy wierzyłam w rycerza w lśniącej zbroi, który sprawi, że będę
szczęśliwa i bezpieczna.
Samuel też to wiedział, bo jego uśmiech zmienił się na większy – dopóki nie
spojrzał za mnie. Przyjemność ochłodziła się w jego oczach, ale nadal szeroko się
uśmiechał, kierując grymas do reszty widowni. To, dlatego wiedziałam na pewno, że
człowiek, który usiadł za mną to był Adam.
Nie żebym miała wątpliwości. Wiatr pochodził z niewłaściwego kierunku by dać mi
dobry zapach, ale dominujące wilki wydzielają moc i Adam – wszystko na około niego było
Alfą –To było jak posiadanie akumulatora siedzącego za mną i podłączonego parą
przewodów.
Patrzyłam ciągle w przód, bo wiedziałam, że tak długo jak będę skupiona na
Samuelu, to nie będzie zbytnio zdenerwowany. Żałowałam, że Adam nie wybrał sobie
innego miejsca. Ale jeżeli byłby tak miłą osobą – nie byłby Alfą – najbardziej dominującym
wilkiem w jego sforze. Prawie tak dominującą jak Samuel.
Powód, dla którego Samuel nie był w sforze Alfy był skomplikowany. Po pierwsze,
Adam był Alfą tak długo jak istniała sfora w Tri-Cities, (co było przed moimi czasami).
Nawet, jeśli wilk jest bardziej dominujący, to nie jest łatwe wyrzucić Alfę – i w północnej
Ameryce nigdy się to nie zdarzyło bez zgody Marrok’a, wilka, który tutaj rządzi. Odkąd,
Marrok był ojcem Samuela, przypuszczalnie mógłby zyskać pozwolenie, – ale Samuel nie
pragnął być Alfą. Powiedział, że bycie doktorem daje mu wystarczającą liczbę osób, o
które się musi troszczyć. Więc był samotnym wilkiem, wilkiem pozostającym poza ochroną
stada. Mieszkał w mojej przyczepie, nie dalej niż sto jardów od domu Adama. Nie wiem,
dlaczego wybrał to miejsce, ale wiem, dlaczego ja mu na to pozwoliłam: ponieważ w
innym przypadku spałby mi na werandzie.
Samuel miał sposób na to, aby ludzie robili to, czego sobie życzył.
Testując temperament skrzypiec, smyczek Samuela tańczył przez struny, z
delikatną precyzją wyćwiczoną przez lata … prawdopodobnie wieki praktyki. Znałam go
całe moje życie, ale dopiero mniej niż rok temu, dowiedziałam się o tych "wiekach.”
On po prostu nie działał jak stary wilkołak. Stare wilkołaki były spięte, skore do
gniewu, a szczególnie przez ostatnie sto lat gwałtownych zmian, bardziej mogli być
pustelnikami, a nie lekarzami, w tych ciągle przepełnionych oddziałach z całą tą nową
technologią. On był jednym z tych nielicznych wilkołaków, których znałam, którzy
naprawdę lubili ludzi, tych ludzkich i wilkołaków. Nawet podobały mu się tłumy.
Ale nie tak, by zejść ze swojej drogi i grać ma muzycznym festiwalu. Stało się to za
sprawą małego, twórczego szantażu.
To nie byłam ja. Nie tym razem.
Stres związany z pracą w izbie przyjęć – zwłaszcza, że był wilkołakiem i jego
reakcja na krew i śmierć mogła być trochę nieprzewidywalna – powodował, że brał swoją
gitarę czy też skrzypce i grał, kiedy miał możliwość.
Jedna z jego pielęgniarek, usłyszała go ja grał i zgłosiła na festiwal, zanim zdążył
pomyśleć jak się z tego wywinąć. Nie żeby próbował zbyt mocno. Och, zrobił dużo hałasu,
ale znam Samuela. Jeśli rzeczywiście nie chciałby tego robić, nawet buldożerem nie
wciągnąłbyś go na scenę.
Nastrajał jedną ręką skrzypce, które trzymał pod brodą i uderzał drugą ręką w
struny. Kilka taktów piosenki i tłum usiadł w oczekiwaniu, ale ja wiedziałam lepiej. Wciąż
się rozgrzewał. Kiedy naprawdę by zaczął grać, każdy by o tym wiedział.
Czasami jego gra była bardziej odgrywaniem komedii niż koncertem. Wszystko
zależało od tego, jaki miał nastrój w danym momencie.
W końcu to się stało, magiczny moment, kiedy Samuel zassał swoją widownię.
Stare skrzypce zrobiły drżący dźwięk, jak stara sowa w nocy i wiedziałam, że zdecydował
się być dzisiaj muzykiem. Wszystkie ciche szepty ustały i wszystkie oczy podniosły się na
człowieka na scenie. Wieki praktyki i bycie wilkołakiem mogłyby mu dać szybkość i
sprawność, ale muzyka pochodziła z jego walijskiej duszy. Posłał widowni nieśmiały
uśmiech i żałobny dźwięk stał się piosenką.
Kiedy dostałam dyplom historii, straciłam romantyczny pogląd na Bonnie Prince
Charlie (ang. Śliczny Książę Karolek), który próbując odzyskać tron Anglii, sprowadził
Szkocję na kolana. “Over the Sea to Skye” w wykonaniu Samuela i tak wycisnęło mi łzy z
oczu. Były słowa do tej piosenki, i Samuel mógł je zaśpiewać, ale teraz pozwolił, by
skrzypce śpiewały za niego.
Gdy grał miękko ostatnie nuty, płynnie zaczął śpiewać „Barbara Allen” podobnie do
powszechnie znanego utworu wśród piosenkarzy „Stairway to Heaven był dla gitarzystów.
Po pierwszych kilku taktach, zaśpiewał resztę pierwszego wersu a capella. Kiedy dotarł do
refrenu, wydobył ze skrzypiec niesamowitą melodię. Ale drugi werset, zaproszona przez
jego uśmiech, razem z nim zaśpiewała chórem widownia. Śpiew był propozycją dla jednej
z innych profesjonalnych grup, która szła przez ścieżkę między siedzącymi, do
zatrzymania się i zaśpiewania.
Kiwnął im głową przy ostatnim wersie i przestał śpiewać, pozwalając innej grupie
uwydatnić ich harmonię, która była ich znakiem firmowym. Kiedy piosenka się skończyła,
wiwatowaliśmy i klaskaliśmy, kiedy dziękował „gościnnym wykonawcom”. Widownia
wypełniała się jak śpiewał i musieliśmy zbić się trochę bliżej do siebie.
Położył skrzypce i podniósł gitarę, by zagrać kawałek Simon and Garfunkel. Nawet
głupi Jet Ski (motorówka), który przejeżdżał wzdłuż rzeki, jakieś sto metrów dalej, nie
zepsuł jego występu. Rozpoczął jedną z tych głupich pirackich piosenek, następnie odłożył
gitarę by wziąć bodhran – szeroki płaski bęben grający za pomocą podwójnie
zakończonego kijka – zaczął grać szanty.
Zauważyłam Cathers’ów, starszą parę, która mieszkała blisko mnie, siedzieli na
obozowych krzesłach po drugiej stronie tłumu.
- Mam nadzieję, że nie będzie padać. Nie chcielibyśmy stracić występu Samuela. –
powiedziała mi wczoraj rano, kiedy spotkałam ją pielęgnującą kwiaty– On jest takim miłym
człowiekiem.
Oczywiście ona nie musiała z nim mieszkać, pomyślałam trzymając podbródek na
kolanach, kiedy patrzyłam jak gra. Nie żeby Samuel nie był „miłym człowiekiem”, ale był
też uparty, kontrolujący i nadęty. Jednak byłam bardziej uparta i złośliwa niż on.
Ktoś szepnął grzecznie " przepraszam” i usiadł w małym kwadracie trawy przede
mną. Było to trochę za blisko dla kogoś, kogo nie znałam, więc przesunęłam się kilka cali,
aż moje plecy nie oparły się o nogę Adama.
- Cieszę się, że namówiłaś go na występ – wyszeptał wilkołak Alfa – Jest naprawdę
w swoim żywiole, prawda?
- Ja go nie namówiłam – powiedziałam – zrobiła to jedna z pielęgniarek, z którymi
pracuje.
- Kiedyś usłyszałem Marrok’a i obu jego synów, Samuela i Charles’a, jak razem
śpiewali - mruknął Warren, tak cicho, że miałam wątpliwości, czy ktoś inny go usłyszał - To
było...- Obrócił się od sceny i ponad głową Kyle’a uchwycił spojrzenie Adama, i wzruszył
ramionami, ponieważ nie mógł znaleźć słów.
- Słyszałem ich – powiedział Adam - To nie było coś, co można zapomnieć.
Samuel podniósł swoją starą walijską harfę, kiedy rozmawialiśmy. Zagrał kilka nut,
by dać czas, na dostosowanie systemów dźwiękowych do bardziej miękkich tonów
nowego instrumentu. Lustrował wzrokiem tłum, i jego spojrzenie zatrzymało na mnie. Jeśli
mogłabym uciec od Adama bez siadania na nieznajomym, zrobiłabym to. Adam także
zobaczył spojrzenie Samuela i położył rękę na moim ramieniu gestem posiadacza.
- Przestań - warknęłam
Kyle widział, co się dzieje i dlatego otoczył mnie swoimi ramionami, zamykając
mnie w uścisku, i zrzucając rękę Adama tym manewrem. Adam warknął miękko, ale cofnął
się kilka cali. Lubił Kyle’a – i jeszcze lepiej, Kyle był gejem i człowiekiem i nie stanowił dla
niego zagrożenia.
Samuel wziął głęboki oddech i trochę sztywno, ale uśmiechnął się, ponieważ
przedstawiał swój ostatni kawałek. Odprężyłam się przy Kyle’u, kiedy harfa obudziła starą
walijską melodię do życia. Walijski był pierwszym językiem Samuela, – kiedy był
zdenerwowany, można było wciąż go usłyszeć w jego głosie. To był język stworzony dla
muzyki: miękki, melodyjny i magiczny.
Wiatr podniósł się trochę, powodując szelest zielonych liści, które stanowiły
doskonały akompaniament do muzyki Samuela. Kiedy skończył, szelest liści był jedynym
dźwiękiem przez kilka uderzeń serca. Wtedy jakiś palant na tym głupim jet sky, zbliżył się
bucząc, i złamał czar chwili. Tłum podniósł się na nogi i nagrodził muzyka gromkimi
brawami.
Moja komórka wibrowała w kieszeni przez większą część piosenki, więc
wymknęłam się, podczas gdy Samuel pakował swoje instrumenty by zwolnić miejsce dla
następnego wykonawcy.
Kiedy znalazłam stosunkowo spokojne miejsce, wyciągnęłam telefon, by zobaczyć,
że miałam pięć nieodebranych połączeń – wszystkie od nieznanego mi numeru.
Wykręciłam go w każdym razie. Każdy, kto dzwonił pięć razy w tak krótkim czasie, musiał
być zdenerwowany.
Odebrał po pierwszym dzwonku.
- Mercy, mamy problem
- Wujek Mike? – to był jego głos, i nie znałam nikogo innego, kto mówiłby z tak
grubym irlandzkim akcentem. Ale nigdy nie słyszałam go tak brzmiącego.
- Ludzka policja złapała Zee - powiedział
-"Co?- Ale wiedziałam. Wiedziałam, co stałoby się z kimś, kto zabija nieludzi. Stare
stworzenia wracają do starych praw, kiedy inicjatywa pcha do przodu. Wiedziałam, że
podpisuję na O,Donell’a wyrok śmierci, kiedy mówiłam im, kto jest zabójcą - ale byłam
całkiem pewna, że zrobią to w taki sposób, że wina nie spadnie na kogokolwiek. Coś, co
wyglądałoby jak przypadek lub samobójstwo.
Nie sądziłam, że byli tak niezdarni, by przyciągnąć uwagę policji.
Mój telefon zabrzęczał, mówiąc mi, że była inna rozmowa przychodząca, ale
zignorowałam to. Zee zamordował człowieka i został złapany.
- Jak to się stało?
- Zostaliśmy zaskoczeni, - powiedział Wujek Mike. - razem poszłyśmy, by
porozmawiać z O'Donnell’em
- Porozmawiać? - Niewiara była ostra w moim głosie. Wcale nie pojechali do jego
domu, by porozmawiać.
Zaśmiał się krótko.
- Chcieliśmy z nim pierwsze porozmawiać, cokolwiek o nas myślisz. Pojechaliśmy
do domu O’Donnell’a, po twoim wyjeździe. Zadzwoniliśmy do drzwi, ale nikt nie otworzył,
chociaż w środku paliły się światła. Po tym jak zadzwoniliśmy trzeci raz, Zee otworzył
drzwi i weszliśmy. Znaleźliśmy O’Donnell’a w salonie. Ktoś go załatwił przed nami,
odrywając jego głowę od ciała, takiego okaleczenia nie widziałem odkąd olbrzymy
wędrowały po ziemi, Mercedes.
- Nie zabiliście go – mogłam z powrotem oddychać. Jeśli Zee, nie zabił
O’Donnell’a, istnieje jeszcze szansa dla niego.
- Nie. I kiedy tak staliśmy zgłupiali w ciszy, policja przyjechała na kogucie. – Zrobił
pauzę i usłyszałam hałas. Rozpoznałam dźwięk, słyszany nieraz podczas treningu w
karate. Uderzył i rozwalił coś drewnianego.
- Powiedział mi, żebym się ukrył. Jego talenty nie pozwalają na ukrycie się przed
policją. I dlatego patrzyłem jak wkładają go do samochodu i odjeżdżają.
Zrobił przerwę.
- Mogłem ich zatrzymać - powiedział gardłowym głosem - Mógłbym zatrzymać ich
wszystkich, ale pozwoliłem ludziom wziąć Adelbertskrieger Siebold ( niemiecka wersja
imienia, Adelbertsmiter, którą używał Zee), uwięzili Ciemnego Kowala - Oburzenie
zupełnie nie zamaskowało lęku w jego głosie.
- Nie, nie, - powiedziałam do niego - Zabijanie policjantów jest zawsze złym
pomysłem.
Myślę, że mnie nie słyszał: po prostu mówił dalej.
- Zrobiłem, co mi kazał i teraz, nie ważne jak na to popatrzę, wiem, że moja pomoc
sprawiłaby, że byłby w gorszej sytuacji. To nie jest dobry moment, by być nieczłowiekiem,
Mercy. Jeżeli zabierzemy się do obrony Zee, to mogłoby to się zamienić w krwawą
rzeźnię.
Miał rację. Wysyp śmierci i przemocy, który niecały miesiąc temu opuścił Tri-Cities,
pozostawił je świeże i krwawiące. Przypływ nasilającej się fali zbrodni, zatrzymał się razem
z falą upałów, które zamęczała nas w tym samym czasie. Chłodniejsza pogoda była
pięknym powodem dla przerwania obłoku gniewu, który wisiał w powietrzu. Prowadzenie
demona, który był przyczyną przemocy, na powrót do zewnętrznych granic, poprzez
zabicie jego wampira gospodarza był jeszcze lepszy, choć nie do konsumpcji publicznej.
Oni wiedzieli tylko o kilku wilkołakach i milszej części nieludzi. Wszyscy byli bardziej
bezpieczni tak długo, jak opinia publiczna, nie wiedziała o takich rzeczach, jak wampiry i
demony – zwłaszcza opinia publiczna.
Jednakże, była silna mniejszość, która szeptała, że było zbyt dużo przemocy, by
móc ją tłumaczyć falą upałów. Pomimo wszystkiego, gorąco przychodziło każdego lata i
nigdy nie mieliśmy tylu morderstw i ataków. Niektórzy z tych ludzi, szukało dość mocno by
winić nieludzi. Tylko w zeszłym tygodniu była grupa demonstrantów na zewnątrz Budynku
sądu Richland.
A to, że wilkołaki, w tym roku, odkryły światu swoje istnienie, w cale nie pomagało
sprawie. Cała sprawa poszła tak gładko, jak nikt nie mógł się spodziewać, ale nic nie jest
doskonałe. Cała ta paskudna anty-nieczłowiecza rzecz, która uciszyła się, gdy nieludzie
dobrowolnie odsunęli się do rezerwatu, stała się znowu silniejsza w obrębie całego kraju.
Grupy nienawiści były chętne, by poszerzyć swoje cele, na wilkołaki i jakieś inne
"bezbożne” stworzenia, ludzkie albo nie.
W Oklahomie, była wiedźma spalona w ubiegłym miesiącu. Ironiczną rzeczą było
to, że kobieta, którą spalili jak się okazało nie była czarownicą, praktykantką czy nawet
wikanką, – chociaż są to trzy różne kierunki, jedna osoba mogłaby być wszystkimi trzema.
Była dobrą katoliczką, która lubiła tatuaże, piercing i nosiła czarne ubrania.
W Tri-Cities nie zanotowano politycznego aktywizmu czy grup nienawiści, chociaż
lokalne grupy przeciwko nieludziom i wilkołakom stawały się coraz silniejsze.
To nie oznaczało malowania ścian sprayem czy rozbijania szyb lub zamieszek. W
końcu to było Tri-Cities a nie Eugene czy Seattle. W zeszłym tygodniu na festiwalu sztuki,
mieli stoisko informacyjne i widziałam, co najmniej dwie różne ulotki, którą wysłali mailem
w przeciągu ostatnich miesięcy. Grup nienawiści z Tri-City są cywilizowane – jak
dotychczas.
O’Donnell mógł to zmienić. Jeśli jego śmierć była tak drastyczna jak opowiadał
Wujek Mike, morderstwo O’Donnell’a zdobiłoby każdy papier w tym kraju. Starałam się
stłumić panikę.
Nie martwiłam się prawem – to było pewne, że Zee potrafił wyjść z każdej celi
więziennej, kiedy tylko by chciał. Czarem mógł zmienić swój wygląd, tak, że nawet ja bym
go nie poznała. Ale to nie wystarczyłoby do jego ocalenia. Nie byłam pewna czy jego
niewinność będzie wystarczająca by go ocalić.
- Macie prawnika? - Miejscowa sfora wilkołaków nie miała oficjalnie, chociaż
myślę, że Adam miał prawnika, którego trzymał na liście płac dla swojego ochroniarskiego
biznesu. Ale nie było tak wielu wilkołaków jak nieludzi.
- Nie. Szarzy Panowie posiadają kilka firm na Wschodnim Wybrzeżu, ale uważają,
że my z rezerwatu, nie potrzebujemy takiego. Jesteśmy mało ważni. Zawahał się. –
Nieczłowiek, który jest podejrzewany o zbrodnie, nie ma tendencji do przetrwania by
potrzebować prawników.
- Wiem – odpowiedziałam, przełykając gulę w moim gardle.
Szarzy Panowie, jak wilkołak Marrok, zmierzają do zachowania gatunku. Bran
Marrok był uczciwy, chociaż brutalny. Metody Szarych Panów mają zwykle silniejszą
tendencję do brutalności, niż uczciwości. Nawet z krzywdą mocną i donośną, chcieliby to
uciszyć jak najszybciej.
- W jak wielkim niebezpieczeństwie jest Zee - spytałam
Wujek Mike westchnął
- Nie wiem. Ta zbrodnia jest łatwa do stania się bardzo publiczną. Nie widzę,
jakoby jego śmierć miałaby być bardziej korzystna niż jego przetrwanie – zwłaszcza, kiedy
jest niewinny. Zadzwoniłem i powiedziałem Im, że to nie jego sprawka. – „Im” znaczy
Szarym Panom. – Jeśli moglibyśmy udowodnić jego niewinność..... nie wiem Mercy. To
zależy od tego, kto zabił O’Donnell’a. Nie był człowiekiem – może troll mógłby to zrobić –
albo wilkołak. Wampir też by mógł, ale O’Donnell nie został zabity dla jedzenia. Ktoś był
bardzo, ale to bardzo rozgniewany na niego. Jeśliby to był nieczłowiek, Szarzy Panowie
nie przejmowali by się, kim był, tylko rozwiązaliby sprawę szybko i ostatecznie.
Szybko, żeby rozprawa nie przykuła dodatkowej uwagi. Szybko, jak na przykład
samobójstwo z listem przyznającym się do winy.
Mój telefon pisnął, mówiąc mi, że miałam drugą rozmowę.
- Zakładam, że myślisz, że mogę być pomocna – spytałam, w innym przypadku
nigdy by do mnie nie zadzwonił.
- My nie możemy przyjść mu z pomocą. On potrzebuje dobrego prawnika, i kogoś,
kto odkryje, kto zabił O’Donnell’a. Ktoś musi porozmawiać z policją i powiedzieć im, że
Zee nie zabił tej szumowiny. Ktoś, komu uwierzą. Masz znajomych w policji Kennewick.
- O’Donnell zmarł w Kennewick?
- Tak
- Znajdę prawnika – powiedziałam. Kyle był adwokatem, specjalizującym się w
rozwodach, ale będzie znał dobrego obrońcę. - Być może policja będzie trzymała
najgorsze szczegóły przed wyciekiem do prasy. Nie wydają się zainteresowani, aby prasa
całego świata zaczęła się na nich schodzić. Nawet, jeśli właśnie mówili ludziom, że został
pozbawiony głowy, to, to nie brzmi jeszcze najgorzej, prawda?. Być może, jesteśmy w
stanie kupić więcej czasu u Szarych Panów, jeżeli pozostanie to z dala od głównych gazet.
Będę rozmawiać z policjantem, którego znam, ale może nie chcieć mnie słuchać.
- Jeżeli potrzebujesz pieniędzy – powiedział – Daj mi znać. Zee nie ma dużo. Nie
sądzę, że ma, chociaż nic z nim nie wiadomo. Ja mam, i mogę dostać więcej, jeżeli
będziemy potrzebować. Ale to będzie musiało przejść przez ciebie. Nieczłowiek nie może
być bardziej wmieszany w tą sprawę niż my już jesteśmy. Dlatego wynajmij adwokata, a
my ci zapłacimy tyle ile będzie trzeba.
- Dobrze - powiedziałam
Rozłączyłam się, ze ściśniętym żołądkiem. Popatrzyłam na telefon, miałam dwa
nieodebrane połączenia. Oba były od mojego przyjaciela Tony’ego z jego policyjnej
służbowej komórki. Siadłam na korzeniu drzewa i oddzwoniłam do niego.
- Montenegro, słucham - powiedział
- Wiem o Zee – powiedziałam – ni zabił nikogo
Nastała mała przerwa
- To, dlatego, że nie myślisz by był zdolny zrobić coś takiego, czy wiesz coś może
konkretnego o tej zbrodni?
- Zee jest jak najbardziej zdolny do zabójstwa. – powiedziałam - Jednakże, zmam
to z bardzo dobrego źródła, że on nie zabił tej osoby. – Nie powiedziałam mu, że jeżeli
Zee znalazłby O’Donnell’a żywego, to z pewnością by go zabił. Jakoś nie wydawało się to
być pomocne.
- Kto jest twoim dobrym źródłem – i czy zdążyli ci wspomnieć, kto zabił naszą
ofiarę?
Ucisnęłam wierzchołek swojego nosa.
- Nie mogę ci powiedzieć – i oni nie wiedzą – tylko tyle, że zabójcą nie jest Zee. On
znalazł O’Donnell’a martwego.
- Czy możesz dać mi coś bardziej konkretnego? Znaleziono go klęczącego nad
ciałem z krwią na rękach i krew była jeszcze ciepła. Pan Adelbertsmiter jest
nieczłowiekiem, zarejestrowanym w BFA w ciągu ostatnich siedmiu lat. Żaden człowiek
tego nie zrobił, Mercy. Nie mogę mówić o szczegółach, ale żaden człowiek tego nie zrobił
Chrząknęłam
- Nie przypuszczam, że mógłbyś przemilczeć ten ostatni kawałek w policyjnym
raporcie, hm? Do czasu jak znajdziesz prawdziwego zabójcę, to byłby dobry pomysł nie
wzburzać ludzi przeciwko nieludziom.
Tony był subtelną osobą i załapał, o co mi chodziło.
- To jest tak jak wtedy, gdy powiedziałaś, że było by dobrze, gdyby policja nie
szukała tego nieczłowieka, w związku ze sprawą gwałtownych zbrodni zeszłego lata?
- Dokładnie tak – No niezupełnie, uczciwość zmusiła mnie do powiedzenia – tym
razem policja nie byłaby w niebezpieczeństwie. Ale Zee będzie i prawdziwy zabójca
będzie na wolności zabijać gdzie indziej.
- Potrzebuję czegoś więcej niż słowa - rzekł wreszcie. - Nasz konsultant jest
przekonany, że Zee jest naszym sprawcą, a jego słowo jest bardzo obciążające.
- Wasz konsultant? – spytałam. O ile wiedziałam, JA byłam najbliżej bycia
konsultantem od nieludzi, jakiego miała policja w Tri-Cities
- Dr. Stacy Altman, specjalistka z University of Oregon, przyleciała dziś rano. Jest
mocno opłacana, co oznacza, że moi szefowie myślą, że powinniśmy słuchać jej rad.
- Może powinnam więcej naliczać, kiedy konsultuję dla ciebie - powiedziałam
- Podwoję twój czek następnym razem - obiecał
Nic nie dostawałam za swoje rady, co było dla mnie w porządku. Byłam narażona
na wystarczające problemy, bez lokalnej nadprzyrodzonej społeczności myślącej, że
jestem szpiclem dla policji.
- OK – powiedziałam – to jest nieoficjalne – Zee nie powiedział mi, żebym nie
mówiła nic o zgonach w rezerwacie, – ponieważ nie pomyślał, że musiał. To było coś, co
już wiedziałam.
Jednakże, gdybym mówiła szybko, być może mógłbym to wszystko powiedzieć,
przed pomyśleniem o tym, jak niezadowoleni mogą być ze mnie, że poinformowałam
policje.
– Były jakieś zgony pomiędzy nieludźmi – i dobry dowód na to, że O’Donnell był
zabójcą. To, dlatego Zee pojechał do domu O’Donnell’a. Jeżeli oni dowiedzieli się przed
Zee, mogli zabić O’Donnell’a.
Jeśli to była prawda, to może to uratować Zee (przynajmniej przed lokalnym
wymiarem sprawiedliwości), ale polityczne konsekwencje mogłyby być przerażające.
Byłam jeszcze dzieciakiem, kiedy nieludzie pierwszy raz wyszli z ukrycia. Ale pamiętam,
kiedy KKK spalił dom z nieludźmi przebywającymi wciąż w środku i zamieszki na ulicach
Houston i Baltimore, które dostarczyło impetu by pozamykać nieludzi w rezerwatach.
Ale to był Zee, który miał znaczenie. Reszta nieludzi mogłaby zgnić, o ile Zee był
byłby bezpieczny.
- Nie usłyszałem niczego o ludziach umierających w Fairylandzie.
- Dlaczego miałbyś? – spytałam – Oni nie wpuszczają obcych.
- To, dlaczego ty o tym wiesz?
Powiedziałam mu, że nie jestem nieczłowiekiem ani wilkołakiem, – ale niektóre
rzeczy musisz w kółko powtarzać aż ci uwierzą. To teoria mojej pracy.
- Mówiłam ci, nie jestem nieczłowiekiem – powiedziałam – Nie jestem. Ale wiem
pewne rzeczy i pomyśleli, że mogłabym być pomocna. To brzmiało naprawdę głupio.
- To głupie, Mercy.
- Któregoś dnia – powiedziałam – powiem ci o tym wszystko. Ale teraz, nie mogę.
Nie sądzę, że powinnam również ci o tym mówić, ale to jest ważne. Wierzę, że O'Donnell
zabił. – musiałam to sobie poukładać w głowie – siedmiu nieludzi w zeszłym miesiącu.-
Zee nie wziął mnie do innych miejsc zbrodni. – Nie szukasz przedstawiciela organów
ścigania, który został zabity przez złych facetów. Ty szukasz złego faceta, który został
zabity, przez – Kogo? Dobrych facetów? Jeszcze więcej złych facetów? – kogoś.
- Kogoś silnego wystarczająco by urwać komuś głowę, Mercy. Oba, z jego
obojczyków zostały zniszczone przez siłę kogoś, kto to zrobił. Nasz wysoko-płatny
doradca wydaje się myśleć, że Zee mógłby to zrobić.
Oh? Zmarszczyłam się na mój telefon komórkowy.
- Ona mówi, że Zee należy, do jakiego rodzaju nieludzi? Jak dużo ona o nich wie?
– Wyobraziłam sobie, że Zee nie powiedziałby mi żadnej historii o jego przeszłości i
musiałabym tego szukać sama, to konsultant nie mógłby wiedzieć więcej niż ja.
- Powiedziała, że jest gremlinem – jest, jeśli o to chodzi. Przynajmniej w jego
papierach rejestracyjnych. Nie powiedział ani słowa, odkąd go przywieźliśmy.
Musiałam pomyśleć przez minutę jak najlepiej pomóc Zee. W końcu
zdecydowałam, że, ponieważ był rzeczywiście niewinny, im więcej prawdy wyjdzie na
światło dzienne, tym lepiej dla niego.
- Wasz doradca jest nic nie wart. – powiedziałam Tony’emu – albo nie wie tak dużo
jak mówi albo ma swój własny plan
- Dlaczego to mówisz?
- Nie ma czegoś takiego jak gremliny. – powiedziałam – Jest to termin wymyślony
przez pilotów brytyjskich podczas pierwszej Wojny światowej, jako wyjaśnienie dla tych
dziwnych istot, które utrzymywały ich samoloty na chodzie. Zee jest gremlinem, tylko,
dlatego, że tak twierdzi.
- W takim razie, czym jest?
- Mettalzauber, jednym z obrabiającym metale nieludzi. Co jest bardzo obszerną
kategorią, która zawiera bardzo mało członków. Odkąd go poznałam, zrobiłam wiele
poszukiwań na temat niemieckich nieludzi, z czystej ciekawości, ale nigdy nie znalazłam
nikogo takiego jak on. Wiem, że pracuje z metalem, ponieważ widziałam jak to robił. Nie
wiem, czy miałby siłę, by oderwać komuś głowę, ale wiem, że nie ma takiej możliwości, że
wasz konsultant w taki czy inny sposób o tym wie. Zwłaszcza, jeśli nazywa go gremlinem i
działa jakby to była prawdziwa nazwa.
- Pierwsza wojna światowa? – Spytał Tony w zamyśleniu
- Możesz sprawdzić to w Internecie – zapewniłam go – W drugiej wojnie światowej
Disney używał ich w bajkach.
- Być może właśnie tam się urodził. Być może on pochodzi stąd, skąd pochodzą
legendy. Mógłbym zobaczyć niemieckiego nieczłowieka majstrującego przy samolotach
wroga.
- Zee jest dużo starszy niż pierwsza wojna światowa
- Skąd wiesz?
To było dobre pytanie, i nie miałam na to właściwej odpowiedzi. Tak naprawdę
nigdy mi nie powiedział ile ma lat
- Kiedy jest rozgniewany – powiedziałam powoli – przeklina w niemieckim. Nie w
współczesnym, którego mogę w większości zrozumieć. Miałam pewnego Angielskiego
profesora, który czytał nam „Beowulf”’a w oryginale – Zee właśnie tak brzmi.
- Myślałem, że Beowolf był napisany w starej wersji angielskiego, a nie w
niemieckim.
Tutaj stąpałam po twardej powierzchni. Stopień historii, nie jest całkowicie
bezużyteczny.
- Anglicy i Niemcy pochodzą z tych samych korzeni. Różnice między
średniowiecznym angielskim i niemieckim są dużo mniejsze niż w języku nowożytnym.
Tony wydał niezadowolony dźwięk.
- Do diabła Mercy, mam tutaj brutalne morderstwo i chcą mieć to rozwiązane na
wczoraj. Zwłaszcza, że mamy podejrzanego, złapanego na gorącym uczynku. Nagle ty mi
mówisz, że on tego nie zrobił, i że nasz wysoko-płatny specjalista okłamuje nas, albo nie
wie tyle ile mówi, że wie. Że O’Donnell jest mordercą – jednak nieludzie
najprawdopodobniej zaprzeczą, że jakiekolwiek morderstwa miały miejsce – ale jeżeli
będę dociekliwy w tej sprawie, to będziemy mieć na głowie FBI, ponieważ teraz tę
zbrodnię wiąże się z Fairyland’em. Wszystko, to bez jednego twardego, zimnego kawałka
dowodu.
- Tak
Zaklął nieprzyjemnie – Najgorsze jest to, że ci wierzę, ale będę przeklęty, jeżeli nie
wymyślę jak mam to powiedzieć moim szefom – zwłaszcza jak nie jestem odpowiedzialny
za tą sprawę.
Nastało długie milczenie po obu stronach.
- Musisz załatwić mu adwokata – powiedział – Nic nie mówi, co jest z jego strony
roztropne. Ale potrzebuje adwokata. Nawet, jeśli jesteś pewna, że jest niewinny,
zwłaszcza, jeśli jest niewinny, potrzebuje bardzo dobrego adwokata.
- W porządku - zgodziłam się. - Nie przypuszczam, że mógłbym wejść, by rzucić
okiem – a dokładniej, powąchać miejsce zbrodni? - Może będę w stanie znaleźć coś, co
współczesna nauka nie może - jak ktoś, kto był w jednym z innych miejsc zbrodni.
Westchnął
- Zdobądź prawnika i spytaj go. Myślę, że nie będę w stanie ci w tym pomóc.
Nawet, jeśli cię wprowadzi, będziesz musiała poczekać dopóki nasi ludzie nie skończą na
miejscu zbrodni. Chociaż zrobiłabyś lepiej, by wynająć prywatnego detektywa, kogoś, kto
wie jak badać miejsce zbrodni.
- Dobrze – powiedziałam – Znajdę prawnika. Wynajęcie prywatnego detektywa,
będzie tylko stratą pieniędzy – albo wyrokiem śmierci, jeśli wykryje jakiś sekret, którego
Szarzy Panowie nie chcą upubliczniać. Tony nie musi o tym wiedzieć.
- Tony, miej pewność, że szukasz zabójcy dalej niż tylko na długość twojego nosa.
To nie był Zee.
Westchnął.
- Dobra, dobra. Nie jestem przydzielony do tej sprawy, ale pogadam z gośćmi,
którzy są.
Pożegnaliśmy się i zaczęłam rozglądać się za Kyle’em
Znalazłam go, stojącego w małej grupie ludzi, na tyle daleko od sceny, że ich
rozmowa nie kolidowała z następnym wykonawcą muzyki. Samuel z futerałami, stał w
samym środku grupy.
Włożyłam swoją komórkę do tylnej kieszeni (zwyczaj, który dotychczas zniszczył mi
dwa telefony) i starałam się zachować obojętny wyraz twarzy. Nie pomoże to z
wilkołakami, którzy są zdolni wyczuć moje zmartwienie, ale przynajmniej kompletnie obcy
ludzie nie będą się mnie pytali, czy coś się stało.
Był tam, poważnie wyglądający młody człowiek ubrany w barwiony shirt, mówił do
Samuela, który patrzył na niego z rozbawieniem widocznym tylko dla ludzi, którzy znali go
bardzo dobrze.
- Nigdy nie słyszałem tej wersji twojej ostatniej piosenki – mówił młody człowiek –
To nie była zwykła melodia. Chciałbym odkryć gdzie to usłyszałeś. Doskonale się spisałeś
- z wyjątkiem wymowy trzeciego słowa w pierwszym wierszu. To – powiedział coś, co
brzmiało trochę jak walijski – to jest jak ty powiedziałeś, a powinno być – następne
niemożliwe do powtórzenia słowo, które brzmiało dokładnie tak jak pierwsze, które
wymówił. Mogłam dorastać w sforze wilkołaka prowadzonym przez Walijczyka, ale
angielski był wspólnym językiem i ani Marrok ani Samuel jego syn nie używali walijskiego
wystarczającego często, by dać mi pojęcie, co do niego. – powinieneś wiedzieć, że
wszystko w pozostałej części było w porządku.
Samuel ukłonił się mu i powiedział około piętnastu albo dwudziestu słów
brzmiących po walijsku.
Facet od barwionego podkoszulka skrzywił się - Jeżeli właśnie tam szukałeś
wymowy, to nic dziwnego, że miałeś problem. Tolkien opierał swój Elficki na walijskim i
fińskim.
- Zrozumiałeś co powiedział? – spytał Adam
- Oh, proszę. To był napis na pierścieniu, no wiesz One Ring to Rule Them All…
każdy to zna.
Zatrzymałam się gdzie stałam, oszołomiona pomimo mojej potrzeby. Maniak pieśni
ludowych, kto by pomyślał?
Samuel uśmiechnął się. "Bardzo dobrze. Nie mówię nic więcej po Elficku niż to, ale
nie mogłem oprzeć się zabawie trochę z tobą. Stary Walijczyk nauczył mnie piosenki.
Jestem Samuelem Cornick, a propos. A ty jesteś?
- Tim Milanovich.
- Miło mi cię poznać, Tim. Występujesz później?
- Robię warsztaty z przyjacielem - uśmiechnął się nieśmiało. – Może mógłbyś wziąć
udział w tym: Celtycka muzyka ludowa. Druga godzina w niedzielę w Centrum
Społeczności. Grasz bardzo dobrze, ale jeśli chcesz zrobić z tego biznes, musisz lepiej
organizować swoje piosenki, znaleźć temat – na przykład, Celtyckie ludowe piosenki.
Przyjdź do mojej klasy, a dam ci kilka pomysłów.
Samuel posłał mu poważny uśmiech, chociaż ja wiedziałam, że szansa na to, iż
Samuel „zorganizuje” swoją muzykę, była jak szansa na lód w piekle. Ale kłamał
wystarczająco grzecznie. Spróbuję to uchwycić. Dziękuję
Tim Milanovich potrząsnął rękę Samuela i wtedy odszedł, zostawiając tylko
wilkołaki i Kyle’a.
Jak tylko przestał być w zasięgu słuchu, oczy Samuela skupiły się na mnie.
- Co się stało Mercy?
Rozdział 4
Kyle znalazł dla mnie prawnika. Ostrzegł mnie, że jest droga, jest wrzodem na tyłku
i najlepszym karnym obrońcą po tej stronie Seattle. Nie była szczęśliwa, że ma bronić
nieczłowieka, ale Kyle powiedział mi, że to akurat nie wpłynie na jej wydajność - tylko
cena. Mieszkała w Spokane, ale uzgodniła, że czas nie był istoty. O trzeciej tego
popołudnia była w Kennewick.
Raz upewniona, że Zee nie rozmawiał z policją, chciała najpierw spotkać się ze
mną w biurze Kyle’a, zanim pojedzie do komisariatu. Chce usłyszeć historię od mnie,
powiedziała Kyle’owi, zanim porozmawia z Zee czy policją.
Ponieważ to była sobota, pracownica Kyle’a i inni dwaj prawnicy, którzy z nim
pracowali poszli i mieliśmy jego luksusowe biuro tylko dla siebie.
Jean Ryan była pięćdziesięcio - coś kobietą, która utrzymywała figurę twardą
pracą, która zostawiła napięte mięśnie widoczne pod lekkim lnianym garniturem, który
nosiła. Jej blade, blade blond włosy mogłyby tylko pochodzić z salonu, ale zaskakująco
łagodne niebieskie oczy nie zawdzięczała szkłom kontaktowym.
Nie wiem, co zobaczyła, kiedy spojrzała na mnie, chociaż widziałam jej oczy
wpatrujące się w moje połamane paznokcie i wrośnięty brud w moich kłykciach.
Rachunek, który podpisałam za jej usługi spowodował, że ciężko przełknęłam i
miałam nadzieję, że Wujek Mike będzie tak dobry jak jego słowa i pokryje kwotę – a było
to tylko za wstępne konsultacje. Być może moja matka miała rację i powinnam była być
prawnikiem. Ona zawsze utrzymała, że przynajmniej jako prawnik moja sprzeczna natura
byłaby zaletą.
Pani Ryan schowała mój czek do portfela, wtedy złożyła ręce na szczycie stołu,
znajdowaliśmy się w mniejszym z dwóch pokojów konferencyjnych Kyle’a.
- Powiedz mi, co się stało - powiedziała.
Tylko zaczęłam, kiedy Kyle chrząknął. Przerwałam, by popatrzeć na niego.
- Zee nie może pozwolić sobie by Jeana, znała tylko najbezpieczniejszą część -
powiedział. - Musisz powiedzieć jej wszystko. Wie jak każdy obrońca karny jak wywęszyć
kłamstwo.
- Wszystko? – spytałam z szeroko otwartymi oczami.
Poklepał moje ramię.
- Jean potrafi trzymać sekrety. Jeżeli nie zna wszystkiego, wtedy nie może z
łatwością bronić twojego przyjaciela.
Złożyłam ręce na piersiach i posłałam jej długie, oceniające spojrzenie. Nie było w
niej nic, co natchnęłoby mnie by jej zaufać i obdarzyć swoimi sekretami. Najmniej
„matczynie” wyglądająca kobieta, jaką spotkałam – z wyjątkiem tych oczu.
Jej postawa była chłodna i trochę nieszczęśliwa – czy to zostało spowodowane
przez, przejechanie stu pięćdziesięciu mil w sobotę, występowanie w obronie
nieczłowieka, występowanie w obronie mordercy, albo wszystko jednocześnie nie mogłam
powiedzieć
Wzięłam głęboki oddech i westchnęłam
- Dobrze
- Rozpocznij od powodu, dlaczego Pan Adelbertsmiter odczuwałby potrzebę
wezwać mechanika, by zbadać miejsce zbrodni - powiedziała bez podróżowania na
imieniu Zee. Zastanawiałam się nie charytatywnie czy ćwiczyła to podczas dojazdu tutaj. -
Należałoby zacząć: ponieważ nie jestem tylko mechanikiem, jestem …
Zmrużyłam oczy patrząc na nią; niewyraźna niechęć, którą jej pojawienie się
wkropliło w mnie zakwitła w jej protekcjonalnym tonie. Przebywanie wśród wilkołaków
pozostawiło mnie z serdeczną niechęcią do protekcjonalnych tonów. Nie lubiłam jej i nie
ufałam jej obronie Zee - a tylko wystąpienie w obronie Zee byłoby warte wyjawienia moich
sekretów.
Kyle wyczytał to z mojej twarzy
- Ona jest suką, Mercy. Dlatego jest tak dobra. Wyciągnie twojego przyjaciela,
jeżeli będzie mogła.
Jedna z jej eleganckich brwi podniosła się.
- Dziękuję bardzo za ocenę mojego charakteru, Kyle.
Kyle uśmiechnął się do niej, w pełnym, odprężonym uśmiechu na całą twarz.
Cokolwiek o niej myślałam Kyle ją lubił. Ponieważ to nie mogłoby być przez jej ciepły
sposób bycia, to musiało znaczyć, że była dobrym człowiekiem.
Czułabym się lepiej gdyby miała jakieś zwierzątko. Pies a nawet kot dodałby jej
tego ciepła, którego w niej nie widziałam, ale pachniała tylko Chanel No. 5 i płynem do
prania chemicznego
- Mercy, - przymilał się Kyle w tonie, który musiał doskonalić z kobietami, którym
prowadził rozwody. - Musisz jej powiedzieć.
Nie chodzę dookoła mówiąc ludziom, że jestem zmiennokształtna. Na zewnątrz
mojej rodziny tylko Kyle jest jedynym człowiekiem, który wie.
- Uwalnianie twojego przyjaciela mogłoby znaczyć, że musisz stanąć i powiedzieć
całej sali sądowej, czym jesteś - powiedziała Pani Ryan. - Jak bardzo troszczysz się o to,
co stanie się Panu Adelbertsmiter?”
Myślała, że jestem jednym z nieludzi.
- Świetnie.- Wyszłam z poza grzesznie wygodnego krzesła i podeszłam do okna by
na chwilę popatrzyć w dół na ruch na Alei Clearwater. Widzę tylko jeden sposób, by
skończyć to z szybko.
- Nie jestem tylko mechanikiem, - powiedziałam, używając jej słów, - Jestem
przyjacielem Zee.- Obróciłem się nagle na pięcie tak, że stanęłam do niej przodem i
przeciągnęłam koszulkę przez głowę, używając równocześnie palców, by zdjąć tenisówki i
skarpety.
- Czy próbujesz mi powiedzieć, że jesteś także striptizerką? - spytała jak zdjęłam
biustonosz i upuściłam go na koszulkę leżącą na podłodze. Od tonu jej głosu mogłabym
usiąść - podnosił się w miarę rozbierania.
Rozpięłam dżinsy i przepchnęłam je przez biodra wraz z bielizną. Kiedy stałam
ubrana tylko w moje tatuaże, przywołałam kojota do mnie i zatonęłam w jego kształcie. To
była tylko chwila.
- Wilkołak? - Pani Ryan wygramoliła się z krzesła i przesuwała się powoli w stronę
drzwi.
Jak mogła pomylić kojota z wilkołakiem? To było jak patrzenie na Geo Metro i
nazywanie go Hum-Vee (tłum. Samochód osobowy i wojskowy wehikuł)
Mogłam poczuć lęk przebijający się przez jej chłodną postawę i to zaspokajało to
coś wewnątrz mnie tkwiące głęboko. Zmarszczyłam górną wargę, więc miała dobry widok
na moje zęby. Mogłam ważyć zaledwie trzydzieści kilogramów w formie kojota, ale byłam
drapieżnikiem i mogłabym zabić człowieka, jeśli bym chciała: Kiedyś zabiłam wilkołaka
samymi tylko kłami.
Kyle był przy niej na nogach wcześniej niż mogłaby wybiec przez drzwi. Złapał jej
rękę i trzymał w mocnym uścisku.
- Jeśli byłaby wilkołakiem miałabyś kłopoty – powiedział jej – Nigdy nie uciekaj
przed drapieżnikiem. Nawet najlepiej zachowujący się wilkołak miałby problem z
powstrzymaniem się od ścigania zdobyczy.
Usiadłam i ziewnęłam. To też dało jej możliwość patrzenia na moje zęby, które
wydawały się jej przeszkadzać. Kyle posłał mi karcące spojrzenie, ale kontynuował
uspokajanie innego prawnika.
- Nie jest wilkołakiem: są o wiele większe i bardziej przerażające możesz mi
wierzyć. Nie jest też nieczłowiekiem. Jest czymś innym, czymś z naszej ziemi, nie
przybyszem jak nieludzie czy wilkołaki. Jedyne, co potrafi zrobić to zmieniać się w kojota i
na odwrót.
Niezupełnie. Potrafię zabijać wampiry – tak długo jak byli bezradni, uwięzieni za
dnia.
Przełknęłam ślinę, aby zwilżyć gardło. Nienawidziłam tego nagłego, skręcającego
uczucia lęku, który zaatakował mnie bez ostrzeżenia. Zawsze, kiedy widziałam lekkie
szarpnięcie w ruchach Warren’a wiedziałam, że będę nadal niszczyć wampiry – tylko, że
kosztem ich eliminacji były te ataki paniki...
Spokojne tłumaczenia Kyla dały czas pani Ryan by przywrócić jej równowagę. Kyle
prawdopodobnie nie mógłby powiedzieć jak bardzo była rozgniewana, ale moje ostrzejsze
zmysły nie zostały oszukane przez chłodną kontrolę, którą odzyskała. Była nadal
przestraszona, ale jej lęk nie był tak silny jak wściekłość.
Strach zwykle mnie też sprawiał, że byłam rozgniewana. Rozgniewana i
nieostrożna. Zastanawiałam się czy pokazanie jej, kim jestem było takim dobrym
pomysłem.
Zmieniłam się z powrotem do mojej ludzkiej formy i zignorowałam warczenie głodu,
z jakim pozostawiły mnie dwie szybkie przemiany. Założyłam ciuchy, poświęciłam czas na
zawiązanie tenisówek przed powrotem na miejsce by dać pani Ryan chwilę na dojście do
siebie.
Siedziała, kiedy spojrzałam na nią, ale zmieniła krzesło na to znajdujące się po
drugiej stronie stołu blisko Kyle’a
- Zee jest moim przyjacielem – powiedziałam rozważnym tonem – Nauczył mnie
wszystkiego, co wiem na temat naprawy samochodów i sprzedał mi swój sklep, gdy był
zmuszony przyznać, że był nieczłowiekiem.
Zmarszczyła brwi
– Jesteś starsza niż wyglądasz? Musiałabyś być dzieckiem, kiedy nieludzie wyszli z
ukrycia.
- Nie wychodzili na raz – powiedziałam. Jej pytanie uspokoiło moje nerwy. To był
Zee, którego życie było zagrożone, nie moje. Jeszcze nie teraz. Mówiłam dalej, więc nie
spytała, dlaczego Zee wyszedł z ukrycia. Była jedna rzecz, którą absolutnie nie mogłam
powiedzieć osobie postronnej było to istnienie Szarych Panów. – Zee przyznał się, kim jest
parę lat temu, może siedem czy osiem. Wiedział, że bycie nieczłowiekiem będzie trzymało
klientów z dala od sklepu. Pracowałam dla niego przez parę lat i lubił mnie, więc mi go
sprzedał.
Zebrałam myśli, starając się powiedzieć wszystko, co powinna wiedzieć bez
ciągłego powtarzania – Jak ci powiedziałam, zadzwonił do mnie wczoraj z prośbą o
pomoc, ponieważ ktoś zabijał nieludzi w rezerwacie. Zee myślał, że mój nos byłby w stanie
wykryć mordercę. Kiedy dostaliśmy się do rezerwatu, O'Donnell stał w bramie i kiedy
przez
nią przejeżdżaliśmy zapisał moje imię - jest to na zapisie. Wyobrażam sobie, że policja to
znajdzie, jeżeli pomyślą by szukać. Zee zabrał mnie do miejsc zbrodni i odkryłam, że
jeden człowiek był w każdym z tych domów – O’Donnell
Robiła notatki w notesie, ale przestała odłożyła ołówek i zmarszczyła brwi
– O’Donnell był obecny we wszystkich miejscach, a ty zweryfikowałaś to tylko przez
wyczucie go?
Podniosłam brwi
– Kojot ma wyczulony zmysł zapachu, pani Ryan. Mam bardzo dobrą pamięć do
zapachów. Załapałam O’Donnell’a kiedy zatrzymał nas jak wjeżdżaliśmy – i jego zapach
był w każdym miejscu zbrodni, które odwiedziłam.
Gapiła się na mnie - tylko, że ona nie była żadnym wilkołakiem, który mógłby
rozpruć moje gardło za rzucenie jej wyzwania, – dlatego spotkałam jej spojrzenie z moim
własnym.
Pierwsza opuściła oczy, dla pozoru patrząc w notatki. Ludzie, ludzcy ludzie potrafią
być dość głusi na język ciała. Być może ona sama nawet nie zauważyła, że przegrała w
konkursie o dominację, ale jej podświadomość nie.
- Rozumiem, że O’Donnell został zatrudniony w ramach bezpieczeństwa przez BFA
– powiedziała przesuwając parę kartek – Nie mógłby badać tych zbrodni?
- BFA nie ma bladego pojęcia, że były tam jakiekolwiek morderstwa –
powiedziałam – nieludzie sami utrzymują porządek, gdyby poszli do federalnych po pomoc
jestem dość pewna, że było by to FBI a nie BFA. Poza tym O’Donnell był ochroniarzem a
nie śledczym. Powiedziano mi, że nie było powodu, aby O’Donnell był w domach, w
których dokonano morderstwa i nie mam podstaw by w to wątpić.
Znów zaczęła pisać w notatniku, nigdy właściwie nie widziałam nikogo piszącego w
notatniku.
- Więc powiedziałaś Panu Adelbertsmiter, że O’Donnell był mordercą?
- Powiedziałam mu, że był on jedyną osobą, której zapach wyczułam w każdym z
miejsc zbrodni.
- W ilu miejscach zbrodni?
- Cztery – zdecydowałam się nie mówić jej o trzech pozostałych; nie chciałam
mówić jej, dlaczego nie byłam we wszystkich. Jeśli Zee nie chciał mówić ze mną o
podróży do Underhill, pomyślałam, że to nie było coś, o czym by chciał żebym
dyskutowała z prawnikiem.
Znowu przerwała
– Było czterech martwych ludzi w rezerwacie i nie poprosili o pomoc?
Posłałam jej nikły uśmiech
– Nieludzie nie są tak naiwni by przyciągać uwagę z zewnątrz. To może być
niebezpieczne dla każdego. Są całkiem świadomi, co większość ludzi, wliczając w to
federalnych, o nich sądzi „Jedyny dobry nieczłowiek, to martwy nieczłowiek”, mentalność
jest dość powszechna wśród konserwatystów, którzy stanowią większość szeregowych w
rządzie, kimkolwiek by byli czy są z Bezpieczeństwa Wewnętrznego, FBI, BFA, lub
którejkolwiek z pozostałych agencji z alfabetycznej zupy.
- Masz problemy z rządem federalnym? - spytała
- O ile mi wiadomo, żaden z nich nie jest negatywnie nastawiony do w połowie
indiańskiego mechanika. – powiedziałam dopasowując jej zobojętnienie do mojego, – więc
dlaczego mam mieć z nimi problem? Jednakże na pewno widzę, dlaczego nieludzie nie
byliby skłonni do ujawnienia serii morderstw rządowi, który zakłada, że nieludzie nie są do
końca nieskazitelni. Wzruszyłam ramionami. - Być może, jeżeli by sobie wkrótce
uświadomili, że ich zabójca nie był nieczłowiekiem, mogliby tak zrobić. Nie wiem.
Popatrzyła w dół, na notes – Więc powiedziałaś Zee, że O’Donnell był mordercą
Pokiwałam głową,
- Wtedy wzięłam ciężarówkę należącą do Zee i pojechałam do domu. To było
wcześnie rano może była czwarta. To było dla mnie zrozumiałe, że pojedzie do
O’Donnell’a porozmawiać.
- Tylko porozmawiać?
Wzruszyłam ramionami, spojrzałam na Kyle’a i starałam się zdecydować jak dalece
zaufałam jego osądowi. Całą prawdę, westchnęłam
– Tak powiedział, ale to było całkiem pewne, że jeżeli O’Donnell nie miałby
dobrego wytłumaczenia to nie obudziłby się dziś rano.
Jej ołówek uderzył o stół z trzaśnięciem
- Mówisz mi, że Zee poszedł do domu O’Donnell’a z zamiarem zabicia go?
Wzięłam głęboki oddech
– Nie zrozumiesz tego. Nie znasz nieludzi, nie tak na prawdę. Uwięzienie
nieczłowieka jest.... niepraktyczne. Po pierwsze jest to cholernie trudne. Przetrzymywanie
człowieka jest wystarczająco trudne. Przetrzymywanie nieczłowieka w jakimkolwiek
momencie, jeżeli nie chce być trzymany jest prawie niemożliwe. Oprócz tego dożywocie
jest bardzo niepraktyczne, kiedy nieludzie potrafią żyć setki lat. -- Albo o wiele dłużej, ale
społeczeństwo o tym nie wie. –- A kiedy pozwolisz im odejść, prawdopodobnie nie
wzruszą tylko ramionami. Nieludzie są głodni zemsty. Jeżeli uwięzisz nieczłowieka, z
jakiegokolwiek powodu, lepiej żebyś był martwy, kiedy wyjdzie albo będziesz żałował, że
nie jesteś. Ludzka sprawiedliwość po prostu nie jest przystosowana do radzenia sobie z
nieludźmi, więc oni się tym zajmują. Nieczłowiek, który popełnia poważną zbrodnię – jak
morderstwo – po prostu jest stracony na miejscu - Wilkołaki robią tak samo.
Przycisnęła podstawę swojego nosa, tak jakbym spowodowała u niej ból głowy.
- O’Donnell nie był nieczłowiekiem, był człowiekiem.
Myślałam próbując wyjaśnić sobie, dlaczego ludzie, którzy byli przyzwyczajeni do
radzenia sobie we własnym zakresie wymiaru sprawiedliwości, przejmują się mniej, jeżeli
sprawcą był człowiek, ale zdecydowałam, że to bezcelowe. - Faktem jest, że Zee nie zabił
O'Donnell’a. Ktoś dostał się tam pierwszy.
Jej uprzejma twarz nie wskazywała wiary, więc spytałam, - Czy znasz historię
Thomasa Rhymer’a?
Prawdziwy Thomas? To jest bajka - powiedziała. - Prototyp Irving’s ‘Rip Van
Winkle.
- Hmm - powiedziałam - Obecnie jestem przekonana, że to przede wszystkim
prawdziwa historia, Thomas’a mam na myśli. Thomas był w każdym bądź razie prawdziwą
osobą historyczną, znaną polityczną jednostką trzynastego wieku. Twierdził, że był
przetrzymywany przez siedem lat przez królową wróżek, wtedy pozwolono mu odejść.
Poprosił także królową wróżek o znak, który mógłby pokazać rodzinie żeby uwierzyli mu
gdzie był, albo ukradnie pocałunek królowej. Jakikolwiek był powód został obdarowany
prezentem i jak większość czarodziejskich prezentów, było to bardziej przekleństwo niż
błogosławieństwo. Królowa uczyniła go niezdolnym do kłamstwa. Dla dyplomaty, czy
kochanka, czy biznesmena było to okrutną rzeczą, ale nieludzie są często okrutni.
- Do czego zmierzasz?
Nie brzmiała szczęśliwie. Domyśliłam się, że nie lubiła myśleć, że jakakolwiek z
bajek była prawdziwa. To było wspólne stanowisko.
Ludzie mogli wierzyć w nieludzi, ale bajki to bajki. Tylko dzieci na prawdę w nie
wierzyły. To było stanowisko, do którego sami nieludzie się przyczynili. W większości
ludowych opowiadań, nieludzie nie byli do końca przyjaźni. Weź na przykład Hansel;a i
Gretel’a. Zee raz powiedział, że w rezerwacie jest wielu nieludzi z własną preferowaną
dietą, chętnie jedliby ludzi... zwłaszcza dzieci
- Został przeklęty by stać się tak jak niektórzy – powiedziałam – większość nieludzi,
nie wyłączając Zee, nie mogą kłamać. Są bardzo, bardzo dobrzy w mawianiu tobie, że
mówią jedno, kiedy myślą inaczej, ale nie mogą kłamać.
- Każdy może kłamać
Uśmiechnęłam się do niej mocno
– Nieludzie nie mogą. Nie wiem, dlaczego. Mogą robić różne rzeczy z prawdą, ale
nie mogą kłamać – westchnęłam nieszczęśliwie. Starałam się znaleźć sposób na
opuszczenie udziału Wujka Mike’a, ale niestety nie było innego sposobu na opowiedzenie
tej części. Zee i ja nie rozmawialiśmy odkąd został umieszczony w areszcie; to była
kwestia ogólnodostępna. Musiałam przekonać ją, że Zee jest niewinny – Nie rozmawiałam
jeszcze z Zee, więc nie znam jego historii.
- Nikt nie rozmawiał – powiedziała – mój kontakt w policyjnym wydziale upewnił
mnie, że z nikim nie rozmawiał od czasu aresztowania – mądrym posunięciem było
porozmawianie z tobą przed rozmową z nim.
- Był jeszcze jeden nieczłowiek, który był z Zee – to on jest tym, który powiedział
mi, że Zee nie zabił O’Donnell’a. On i Zee weszli do środka i znaleźli trupa a w tym samym
czasie pokazała się policja. Inny nieczłowiek schował się przed policją, ale Zee nie.
- Czy on także mógłby się schować?
Wzruszyłam ramionami
– Wszyscy nieludzie mają urok, który pozwala zmieniać ich wygląd. Niektórzy z
nich potrafią schować się całkowicie. Będziesz musiała go spytać – chociaż
prawdopodobni ci nie powie. Myślę, że Zee zrobił to by policja nie szukała zbyt mocno i nie
znalazła jego przyjaciela.
- Poświęcił się? – Może ktoś, kto nie został przerobiony przez wilkołaki, nie
zobaczyłby lekceważenia, jakiego odczuwała do mojej teorii. Nieludzie, widocznie myślała,
nie byli zdolni do poświęcenia.
- Zee jest jednym z tych rzadkich nieludzi, którzy tolerowali metal – jego przyjaciel
nie. Przebywanie w więzieniu byłoby bardzo bolesne dla większości nieludzi.
Stukała końcem swojego notatnika w stół.
– Więc punktem wszystkiego jest to, że mówisz, że ten nieczłowiek, który nie może
kłamać powiedział ci, że Zee nie zabił O’Donnell’a. To nie przekona sądu.
- Miałam nadzieję przekonać ciebie
Podniosła brwi
– To nie ma znaczenia, co myślę pani Thompson.
Nie wiem, co miałam wypisane na twarzy, ale zaśmiała się – Prawnik musi bronić
niewinnego lub winnego, pani Thompson. Tak działa nasz system sprawiedliwości.
- On nie jest winny
Wzruszyła ramionami
– Albo tak mówisz. Nawet, jeśli przyjaciel Zee nie może skłamać – ty nie jesteś
nieczłowiekiem, prawda? W każdym razie nikt nie jest winny dopóki mu się tego nie
udowodni w sądzie. Jeżeli to wszystko, co chciałaś mi powiedzieć, to idę porozmawiać z
panem Adelbertsmiter
- Możesz mi załatwić wejście do domu O’Donnell’a ?– spytałam – może będę
mogła znaleźć coś związanego z prawdziwym mordercą – popukałam w mój nos
Rozważyła to a potem potrząsnęła głową. - Wynajęłaś mnie bym była adwokatem
Pana Adelbertsmiter, ale czuję również jakieś zobowiązanie w stosunku do ciebie. Nie
byłoby w twoim interesie – ani w interesie pana Adelbertsmiter – w tym momencie ukazać
siebie jako... coś innego niż człowiek. Płacisz mi za usługi, więc policja będzie cię
obserwować. Ufam, że nic nie odkryją.
- Nic interesującego.
- Nikt nie wie, że potrafisz.... się zmieniać.
- Nikt kto by powiedział policji.
Podniosła notes, i położyła go z powrotem
– Jeśli czytałabyś gazety albo podążałabyś za krajowymi wiadomościami,
wiedziałabyś, że są pewne kwestie prawne dotyczące wilkołaków.
Kwestie prawne. Przypuszczam, że to był jeden ze sposobów powiedzenia tego.
Nieludzie przez zaakceptowanie systemu rezerwatów otworzyli ścieżkę dla projektu
ustawy przeprowadzanej w kongresie by zabrać wilkołakom pełne obywatelstwo i
wszystkie prawa konstytucyjne z tym związane. Ironicznie to była poprawka do ustawy o
Zagrożonych Gatunkach.
Pani Ryan pokiwała ostro głową
– Jeżeli wyjdzie, że możesz zmieniać się w kojota sąd mógłby odkryć, że twoje
zeznanie jest niedopuszczalne, co mogłoby mieć dalsze konsekwencje prawne dla ciebie
–Mogliby zdecydować, że jestem zwierzęciem a nie człowiekiem, pomyślałam – cokolwiek
byś znalazła byłby to lichy dowód nawet jeśli zostałby uznany. Sąd nie będzie miał tej
samej opinii, jak widocznie ma Zee, na temat twojej wiarygodności. Zwłaszcza jeślibyś
musiała oświadczyć, że należysz do odrębnego gatunku – w tym czasie mogłoby to być
bardzo niebezpieczne dla ciebie. - Projekt ustawy wilkołaków nie przeszedłby – Bran miał
zbyt wielkie wpływy w kongresie, – ale ja nie byłam ani wilkołakiem ani nieczłowiekiem i
ta
sama ochrona mogłaby mnie nie objąć.
Zmarszczyła brwi i poruszyła niespokojnie notesem – Powinnaś wiedzieć, że
należę do John Lauren Society.
Spojrzałam na Kyle’a. John Lauren Society było największą z grup przeciwko
nieludziom. Chociaż byli poważani to były zarzuty w zeszłym roku, że sfinansowali małą
grupę dzieci z college’u, którzy próbowali wysadzić w powietrze dobrze znany bar nieludzi
w Los Angeles. Na szczęście ich kompetencje nie dorównują ich przekonaniom i tylko
udało się im zrobić parę drobnych uszkodzeń i wysłać parę turystów do szpitala z powodu
nawdychania się dymu. Władze złapały ich raczej szybko i znalazły apartament pełny
drogich materiałów wybuchowych. Dzieci zostały skazane, ale władze nie zdołały zebrać
dowodów przeciw większej, bogatszej organizacji.
Miałam dostęp do informacji nieposiadanych przez władze i wiedziałam, że
John Lauren Society było bardziej brudne niż nawet podejrzewało FBI.
Kyle znalazł mi prawnika, który nie tylko nie lubił nieludzi – ona chciała widzieć ich
wyeliminowanych.
Kyle poklepał moją rękę
– Jean nie pozwoli, aby jej osobiste przekonania przeszkodziły jej w pracy. – potem
uśmiechnął się do mnie – To nam da dodatkowy atut mając kogoś tak aktywnego w
społeczności przeciwko nieludziom, kto będzie bronił twojego przyjaciela.
- Nie robię tego, ponieważ wierzę, że jest niewinny - powiedziała
Kyle zwrócił swój uśmiech do niej, który zaczął wyglądać jak uśmiech rekina.
Rzadko pokazywał komuś tę część siebie
– I możesz powiedzieć to gazetom i ławie przysięgłych i sędziemu – i to nie sprawi,
że przestaną wierzyć, że musi być niewinny albo nie wzięłabyś tej sprawy.
Wyglądała na przerażoną, ale nie zaprzeczyła
Starałam się wyobrazić sobie pracę gdzie twoje przekonania były niedogodnością,
którą nauczyłeś się ignorować – i zdecydowałam, że raczej zmieniłabym pracę bez
względu na to o ile większą miała wypłatę ode mnie.
- W takim razie będę się trzymała z daleka od miejsca zbrodni – skłamałam, nie
byłam nieczłowiekiem. O czym policja i pani Ryan nie będą wiedzieć to ich nie zaboli.
Kojot jest przebiegłym małym zwierzęciem i nie obcy mu podstęp – a ja nie zamierzałam
pozwolić, aby los Zee zależał wyłącznie od tej kobiety.
Muszę odkryć, kto zabił O’Donnell’a i znaleźć sposób na udowodnienie mu winy, a
to nie obejmowało mnie mówiącej ławie przysięgłych, że go wyczułam.
------------------------------------
Wzięłam kilka opakowań frytek i hamburgerów z fast – food’a i pojechałam do
domu. Przyczepa wyglądała tak fajnie jak pokaźny siedemdziesięcioletni kawaler. Nowy
bok ganku uczynił go tandetnym, więc przemalowałam go na szaro. Samuel zasugerował
postawienie skrzynek z kwiatami by to udekorować, ale ja nie lubię żywych rzeczy,
cierpiących niepotrzebnie – i mam czarny kciuk. (tłum. Definicja kogoś, kto zabija rośliny)
Mercedesa Samuela nie było na jego zwykłym miejscu, więc musiał być wciąż w
Tumbleweed. Zaoferował mi pójście ze mną do prawnika – Adam też. To, dlatego poszłam
z Kyle’em, którego żaden z wilkołaków nie uważał za rywala.
Otworzyłam drzwi frontowe i zapach gulaszu spowodował, że mój żołądek zaczął
huczeć w aprobacie.
Obok garnka na ladzie w kuchni była zostawiona kartka. Samuel uczył się pisać
jeszcze przed maszynami do pisania i komputerami, które oddały zdolność pisarską
sztuce praktykowanej w szkole podstawowej. Jego notatki zawsze wyglądały jak formalne
zaproszenia ślubne. Trudno uwierzyć, że doktor pisał w ten sposób.
Mercy, jego litery ozdobione były pięknymi wywijasami, które sprawiały, że jego
alfabet wyglądał jak ręcznie robione arcydzieło.
Przepraszam, że mnie tu nie ma. Obiecałem być wolontariuszem na festiwalu po
dzisiejszym koncercie. Zjedz coś.
Poszłam za jego radą i wyjęłam miskę. Byłam głodna, Samuel był dobrym
kucharzem – i było jeszcze kilka godzin do zmroku.
Adres O’Donnella był w książce telefonicznej. Mieszkał w Kennewick poza
Olimpią w skromnych rozmiarów domu ze schludnym podwórkiem z przodu i białym
ogrodzeniem otaczającym ogródek. To był jeden z tych blokowych domów dość
powszechnych na tym terenie. Niedawno ktoś miał błędne wrażenie, że pomalowanie na
niebiesko i wstawienie okiennic w oknach sprawi, że będzie to wyglądało mniej
przemysłowo.
Przejechałam obok, widziałam żółtą policyjną taśmę na drzwiach – i ciemne domy
obok.
Zajęło mi chwilę znalezienie dobrego miejsca do parkowania. W sąsiedztwie jak to
ludzie zauważyliby dziwny samochód zaparkowany z przodu ich domów. W końcu
zaparkowałam na miejscu przy kościele, który nie był zbyt daleko.
Założyłam obrożę z etykietą z telefonem Adama i adresem mojego domu. Jedna
podróż do schroniska dla psów pozostawiła mnie wdzięczną dla tej małej ochrony. Nie
wyglądałam wcale jak pies, ale w końcu w mieście nie będzie złych farmerów, gotowych
zastrzelić mnie zanim zobaczą moją obrożę.
Znalezienie miejsca do przemiany, było trochę większym wyzwaniem. Ze
schroniskiem dla zwierząt mogłam sobie poradzić, ale nie chciałam dostać mandatu za
nieprzyzwoite zachowanie. W końcu znalazłam pusty dom ze znakiem handlarza
nieruchomości z przodu i otwartą szopę ogrodową.
Stamtąd musiałam już tylko przekłusować obok kilku domów, do domu O’Donnell’a.
Szczęśliwie ogrodzenie podwórka zapewniało prywatność, ponieważ musiałam zmienić
się z powrotem i wyjąć wytrych, który przykleiłam do wewnętrznej strony obroży.
Było blisko lata, więc nocne powietrze było miłe – dobra rzecz odkąd musiałam
otworzyć ten cholerny zamek stojąc golusieńka gdyż zajmowało mi to trochę czasu.
Samuel nauczył mnie otwierać zamki wytrychem, kiedy miałam czternaście lat. Nie robiłam
tego często od tego czasu – tylko parę razy, kiedy zamknęłam kluczyki w samochodzie.
Jak tylko otworzyłam drzwi, umieściłam z powrotem wytrych pod obrożą.
Błogosławiłam taśmę klejącą, która była nadal wystarczająco klejąca by go utrzymać
Wewnątrz znajdowała się pralka i suszarka z brudnym ręcznikiem walającym się na
tej ostatniej. Podniosłam go i wytarłam drzwi, klamkę, zamek i cokolwiek jeszcze, co
mogłoby posiadać moje odciski palców. Nie wiedziałam czy mieli coś do sprawdzania
nagich odcisków stóp, ale wytarłam podłogę gdzie postawiłam stopę by sięgnąć po ręcznik
wtedy cisnęłam go z powrotem na suszarkę.
Zamknęłam drzwi, ale bez przekręcania zamku wtedy zmieniłam się z powrotem w
kojota, kuląc się przed spojrzeniem oczu, których tam nie było. Wiedziałam, wiedziałam,
że nikt mnie nie widział jak wchodziłam do środka. Miły, porywisty wiatr przyniósłby mi
zapach kogoś gdyby czaił się w około. Mimo to czułam kogoś wpatrującego się we mnie
prawie tak jak gdyby dom był świadomy mojej osoby. Przyprawiło mnie to o gęsią skórkę.
Z moim niewygodnie podwiniętym ogonem, odwróciłam swoją uwagę z powrotem
do zadania, które miałam, by prędzej wyjść – w przeciwieństwie do domów nieludzi ten
ostatnio widział dużo osób. Policje, myślałam, zespół sądowy, ale nawet wcześniej było
dużo ludzi w tylnym korytarzu.
Nie oczekiwałam, że wstrętny cham, jakim był O’Donnell, miał przyjaciół.
Zanurkowałam w pierwsze wejście i znalazłam się w kuchni gdzie ciężki ruch
ludzi trochę zanikł. Trzy albo cztery lekkie zapachy, O'Donnell był tutaj z kimś, kto nosił
szczególnie złą męską wodę kolońską.
Drzwi kredensu były otwarte i szuflady wisiały trochę krzywo. Ściereczki do naczyń
zostały rozrzucone na ladzie.
Może Woda Kolońska był policjantem, który przeszukiwał kuchnię – albo O’Donnell
był takim typem człowieka, który trzymał wszystkie swoje naczynia po jednej stronie
kredensu i gromadził czyste rezerwy w jednym stosie na podłodze zamiast chować
starannie w przestrzeni pod zlewem za drzwiami, które wisiały otwarte ujawniając pustą
ciemną przestrzeń.
Słabe światło księżyca ujawniło delikatny czarny proszek rozprowadzony po całej
powierzchni lady i na drzwiczkach kredensu, który rozpoznałam jako substancję, którą
policja używa by wykrywać odciski palców – telewizja jest dobrym edukacyjnym
narzędziem i Samuel jest uzależniony od tych sądowych przesiąkniętych tajemnicą seriali.
Zerknęłam na podłogę, ale nie było na niej nic szczególnego. Może miałam lekką
paranoję, kiedy wytarłam miejsce, gdzie stałam gołymi ludzkimi stopami.
Pierwsza sypialnia była po drugiej stronie przedpokoju, na przeciwko kuchni i bez
wątpienia należała do O’Donnell’a. Każda z osób będących w kuchni tu była nie
wyłączając Wody Kolońskiej.
Znów wyglądało to tak jakby ktoś przeszukał każdą rysę. Był bałagan. Każda
szuflada została ustawiona pionowo na łóżku, a cały kredens został przewrócony.
Kieszenie wszystkich jego spodni, zostały wywrócone na drugą stronę.
Zastanawiałam się, czy policja zostawiła to w ten sposób.
Wycofałam się i weszłam do następnego pokoju. Była to mała sypialnia, w której
nie było łóżka. Zamiast tego były tam trzy stoły do kart, które zostały bezwładnie
rozrzucone. Okno sypialni zostało roztrzaskane i zostało przykryte policyjną taśmą. Ktoś
był rozgniewany, kiedy wszedł tutaj i zakładałam, że to nie była policja.
Unikałam szkła jak mogłam, gdy podchodziłam do okna by przez nie przejrzeć. To
było jedno z tych płyt winylowych, które zostało zaprojektowane tak by otwierać się ku
górze. Cokolwiek przeszło przez okno, wyrwało ramę okna wraz ze ścianą.
Ale ja wiedziałam, że zabójca był silny. Po wszystkim urwał człowiekowi głowę.
Zostawiłam okno by dokładniej przeszukać resztę pokoju. Wbrew oczywistemu
bałaganowi nie było, na co patrzeć; trzy stoliki do kart i jedenaście składanych krzeseł –
zerknęłam na okno i pomyślałam, że składane krzesło rzucone bardzo mocno mogłoby
zniszczyć w ten sposób okno.
Metalowa maszyna, która wyglądała dziwnie znajomo zostawiła wgniecenie w
ścianie przed lądowaniem na ziemi. Szturchnęłam to łapą i zrozumiałam, że to był
staromodny pocztowy licznik. Ktoś stąd wysyłał pocztę w wielkich ilościach.
Schyliłam nos w dół i skupiłam uwagę na tym, co to chce mi powiedzieć. Po
pierwsze, ten pokój był bardziej publiczny niż kuchnia albo pierwsza sypialna, bardziej niż
tylne drzwi i korytarz.
Większość domów ma swój zapach podstawowy, głównie połączenie
preferowanych środków do czyszczenia (albo ich brak) i zapach ciała osób z rodziny,
którzy tu mieszkają. Ten pokój pachniał inaczej niż reszta domu. Tam było – spojrzałam
jeszcze raz na porozrzucane krzesła – może dziesięciu albo dwunastu ludzi, którzy
przychodzili tu do pokoju i zostawili coś więcej niż tylko powierzchniowy zapach.
To było dobre, pomyślałam. Bez względu na sposób O’Donnell wprowadził mnie w
błąd – każdy, kto go znał mógł prawdopodobnie go zabić. Jednakże – rzuciłam jeszcze raz
okiem na okno – jednakże tyle mogłam powiedzieć, że w tym gronie nie było żadnego
nieczłowieka albo innej magicznej kreatury. Żaden człowiek nie wyłamałby okna w ten
sposób – i nie urwałby głowy O’Donnell’owi
Zapamiętałam ich zapachy, w każdym razie.
Zrobiłam, co mogłam w tym pokoju, – więc został mi tylko jeden. Zostawiłam salon
na koniec z dwóch powodów. Po pierwsze, jeśli ktoś chciałby mnie zobaczyć, to było by
tam gdzie duże okno wychodziło na ulicę przed domem. Po drugie, nawet ludzki nos
potrafiłby powiedzieć, że salon był miejscem gdzie zabito O’Donnell’a, a ja byłam coraz
bardziej zmęczona zapachem krwi i posoki.
Myślę, że to był bardziej strach o to, co znajdę w salonie niż jakiś instynkt, że
mógłbym coś przegapić, że spojrzałam z powrotem do sypialni.
Kojot, przynajmniej ten kojot, gdy stoi mierzy prawie dwie stopy. Myślę, że dlatego
nigdy nie pomyślałam, aby popatrzeć w górę na fotografie na ścianie. Wydawało mi się, że
to były plakaty; mające właściwe rozmiary i kształty z dopasowaną, tanią płytą akrylową i
czarnymi plastikowymi ramkami. W pokoju było ciemno, ciemniej niż w kuchni, ponieważ
księżyc był po drugiej stronie domu. Ale od wejścia miałam dobry widok na oprawione w
ramki zdjęcia.
Byli naprawdę plakatami, bardzo interesującymi plakatami jak dla strażnika, który
pracował dla BFA.
Pierwszy pokazywał dziecko wystrojone w puszystą wielkanocną sukienkę,
siedzącą na marmurowej ławce w parku. Jej włosy były blade i falujące. Patrzyła na kwiat,
który trzymała w dłoni. Jej twarz była zaokrąglona z malutkim noskiem i różanymi ustami.
Krzykliwe litery u góry plakatu mówiły: CHROŃ DZIECI. U dołu, mniejszymi literami plakat
ogłosił, że Obywatele Jasnej Przyszłości mieli spotkanie osiemnastego listopada dwa lata
temu
Tak jak John Lauren Society, Jasna Przyszłość była grupą przeciwko nieludziom.
To było dużo mniejsza organizacja niż JLS i pokrywana z różnych kategorii dochodów.
Członkowie JLS skłaniali się by być jak Pani Ryan, stosunkowo bogaci i wykształceni. JLS
urządzał bankiety i turnieje golfa, by ściągnąć pieniądze. Jasna Przyszłość urządzała
zjazdy, które głównie były podobne do staromodnych, ożywionych spotkań w namiotach,
na których wierni zażywali rozrywki i słuchali kazania, potem przekazywano kapelusz.
(tłum. Do zbierania pieniędzy)
Inne plakaty były podobne do pierwszego, chociaż daty były różne. Trzy z nich
odbywały się w Tri-Cities, a jedno w Spokane. Były gładkie i profesjonalnie określone.
Plakaty, pomyślałam, były w druku w centrali bez dat i miejsc, które mogły później
zostawać dodane czarnym markerem.
Muszą się tutaj spotykać i wysyłać stąd wiadomości. To dlatego przez dom
O’Donnell’a przewinęło się tak wiele osób.
W zamyśleniu, powędrowałam do salonu. Myślę, że dlatego, że widziałam tak wiele
krwi noc wcześniej to nie była to pierwsza rzecz, która rzuciła mi się w oczy, chociaż była
rozbryzgana w około z imponującym rozmachem.
Pierwszą rzecz, którą zauważyłam było to, że pod krwią i śmiercią schwyciłam
znajomy zapach, który nie pasował do tego pokoju. Coś pachniało tak jak leśny dom
nieczłowieka. Druga rzecz jaką zauważyłam, cokolwiek to było, było jednym ogromnym
magicznym ponczem.
Znalezienie tego było trochę bardziej problematyczne. To było jak granie w „znajdź
igłę w stogu siana” z moim nosem, siłą magii i mówieniem mi: ciepło lub zimno. W końcu
zatrzymałam się przed solidną szarą laską do chodzenia schowaną w kącie za frontowymi
drzwiami obok innego wyższego i zawile wyrzeźbiony kija, który pachniał niczym bardziej
interesujący niż poliuretanem.
Kiedy najpierw patrzałam na laskę, to ukazało się, że jest przeciętna i prosta,
chociaż wyraźnie stara. Wtedy zrozumiałam, że metalowa nasadka nie była stalowa:, lecz
zrobiona ze srebra i bardzo słabo widziałam, ale było coś w niej wyryte. Ale było ciemno w
pokoju i nawet moje oczy mają ograniczenia.
Laska mogła równie dobrze mieć “wskazówkę” pomalowaną fluorescencyjnym
pomarańczowym na spodzie strony.
Pachniała drzewnym dymem i fajką: O’Donnell ukradł ją z leśnego domu
nieczłowieka.
Zostawiłam ją w spokoju i zaczęłam uganiać się po salonie.
Pokój był obłożony szafkami wypełnionymi płytami DVD i kasetami VHS. Jedna z
nich była poświęcona jakimś męskim magazynom, które ludzie czytają „dla artykułów”
gdzie wystawiana jest pornografia jako sztuka. Magazyny na dolnej półce rezygnowały z
udawania sztuki – sądząc po zdjęciach na okładkach.
Inna szafka miała drzwiczki zamknięte w dolnej części. Górne półki były w
większości puste z wyjątkiem kilku kawałków... skał. Rozpoznałam znacznej wielkości
kawałek ametystu i szczególnie piękny kryształ kwarcu. O’Donnell zbierał skały.
Otwarte pudełko z Chitty Chitty Bang Bang leżało na wierzchu odtwarzacza DVD
pod telewizorem. Jak ktoś taki jak O’Donnell mógł być fanem Dick Van Dyke?
Zastanawiałam się czy miał szansę zakończyć oglądanie, zanim umarł.
Myślę, że to przez tą chwilę smutku, którą poczułam usłyszałam skrzypienie deski
podłogowej uginającej się pod ciężarem martwego pana domu.
Inni ludzie, którzy są zupełnie przyziemnymi ludźmi, także widzą duchy. Może nie
tak często – i nie w świetle dziennym, – ale ich widzą. Odkąd w miejscach zbrodni, w
rezerwacie nie było żadnych duchów, nieświadomie założyłam, że tu ich też nie będzie.
Myliłam się.
Cień O’Donnell’a wszedł do salonu z korytarza. Tak jak niektóre duchy, robił się
bardziej wyraźny w miarę jak się na nim skupiałam. Mogłam zobaczyć szwy na jego
jeansach, ale jego twarz była bladą plamą.
Zaskamlałam, ale przeszedł przeze mnie bez spojrzenia.
Jest bardzo mało duchów, które mogą oddziaływać wzajemnie z żywymi, nie
bardziej niż osoby, jakimi byli za życia. Kiedyś zostałam złapana jak rozmawiałam z
duchem bez uświadomienia sobie, czym jest dopóki moja matka nie spytała mnie, z kim
rozmawiam.
Inne duchy powtarzają nawyki z czasów życia. Czasami też reagują, choć zwykle
nie mogę z nimi rozmawiać. Jest takie miejsce w pobliżu tego gdzie zostałam wychowana,
gdzie duch farmera, który odszedł pół wieku temu przychodzi co rano do krów i zrzuca im
siano. Czasami mnie wdział i skinął głową jak gdyby odpowiadał komuś, kto przechodził
tamtędy za jego życia. Ale jakbym tylko chciała z nim porozmawiać to on zabrałby się z
powrotem za swoją robotę jakby mnie tam wcale nie było.
Trzeci rodzaj to te, które powstały w traumatycznym momencie. Przeżywają
ponownie swoją śmierć dopóki nie znikną. Niektóre ulatniają się w ciągu kilku dni, a inne
umierają każdego dnia nawet przez wieki.
O’Donnell nie widział mnie stojącej naprzeciwko niego, więc należał do pierwszego,
najbardziej przydatnego rodzaju duchów.
Jedyne, co mogłam zrobić to obserwować jak podszedł do półki z kamieniami i
dotknął coś na najwyższej półce. Stał tam przez chwilę, jego palce pieściły wszystko, co
dotknął. Jego całe ciało skupiło się na tej małej rzeczy.
Przez moment byłam rozczarowana. Jeśli powtarzał tylko to, co robił każdego dnia,
to nic się od niego nie dowiem.
Wtedy drgnął wyprostowany odpowiadając, jak pomyślałam, na dźwięk, którego nie
mogłam usłyszeć i szybko podszedł do frontowych drzwi. Usłyszałam jak drzwi się
otwierają, ale drzwi, bardziej prawdziwe niż duch, pozostały zamknięte.
To nie był zwyczajny duch. Znieruchomiałam w przygotowaniu na oglądanie jak
umierał. Znał osobę stojącą w drzwiach. Wydawał się zniecierpliwiony, ale po chwili
rozmowy zrobił krok w tył w niemym zaproszeniu. Nie mogłam zobaczyć osoby, która
weszła – nie była martwa - ani usłyszeć cokolwiek oprócz skrzypień i jęczeń desek
podłogowych, które przypominały sobie, co się tutaj zdarzyło.
Podążając z uwagą za O’Donnell’em, oglądałam ścieżkę mordercy, kiedy szedł
szybko do miejsca z przodu biblioteczki. Język ciała O'Donnell’a stał się coraz bardziej
wrogi. Widziałam, jak jego klatka piersiowa porusza się mocno i zrobił ostry ruch ręką
przed szturmem konfrontacji z jego gościem.
Coś chwycił go za szyję i ramię. Prawie mogłam rozpoznać kształt ręki mordercy w
stosunku do bladości formy O’Donnell’a. Wyglądała mi na ludzką. Ale przed tym jak
mogłam się lepiej przyjrzeć, ktokolwiek on był, udowodnił, że nie był wcale człowiekiem.
To stało się tak szybko. W jednym momencie O’Donnell był cały, a w drugim jego
ciało było na podłodze drgające i tańczące, a jego głowa toczyła się po podłodze, wirując
w kółko i zatrzymała się o niecałą stopę ode mnie. Po raz pierwszy zobaczyłam twarz
O’Donnell’a wyraźnie. Jego oczy stawały się nieskupione, ale jego usta poruszyły się
tworząc słowo, które on już nie miał oddechu by powiedzieć. Gniew, nie strach dominował
w nim, jakby nie miał czasu by zrozumieć, co się stało.
Nie umiem czytać z ruchu warg, ale mogłam powiedzieć, co starał się
wyartykułować.
Mój
Pozostałam gdzie byłam i trzęsłam się kilka minut, gdy widmo O’Donnell’a znikało.
To nie była pierwsza śmierć, której byłam świadkiem – morderstwo jest jedną z tych
rzeczy, która produkuje duchy. Nawet wcześniej obcięłam komuś głowę – jest to jeden ze
sposobów by być pewnym, że wampir pozostanie nieżywy. Ale to nie było tak gwałtowne
jak to choćby, dlatego, że nie jestem wystarczająco silna by oderwać komuś głowę.
W końcu, przypomniałam sobie, że mam parę rzeczy do zrobienia zanim ktoś
zorientuje się, że po miejscu zbrodni biega sobie kojot. Schyliłam nos w dół na dywan
żeby sprawdzić, co ma mi do powiedzenia.
Wyróżnić jakieś zapachy było trudno z uwagi na krew O’Donnell’a, przesiąkniętą do
poduszek tapczanu, ścian i dywanu. Złapałam domieszkę zapachu Wujka Mike’a w rogu
pokoju, ale wyblakł szybko, choć przeszukiwałam go przez chwilę nie złapałam go
ponownie. Woda Kolońska był w salonie z O’Donnell’em, Zee i Tony’ym. Nie wiedziałam,
że Tony był jednym z przeszukujących oficerów. Ktoś wymiotował blisko drzwi, ale zostało
to wytarte i pozostał tylko ślad.
Oprócz tego, było to tak jak próba wyłapania tropu w Kolumbijskim Centrum
Handlowym. Po prostu zbyt wielu ludzi było tutaj. Jeśli próbowałam wybrać zapach, to tak
– ale staranie się rozróżnić wszystkie zapachy... po prostu to nie miało szansy
powodzenia.
Rezygnując wróciłam do kąta, gdzie wywietrzyłam Wujka Mike’a, tylko po to by
zobaczyć czy znów go wyczuję - albo odkryję jak udało mu się pozostawić tylko taki ślad.
Nie wiem jak długo tam był wcześniej, gdy w końcu spojrzałam w górę i
zobaczyłam kruka.
Rozdział 5
Patrzył na mnie z wejścia do przedpokoju tak jakby znalazł tylnie drwi otwarte i
po prostu wleciał do środka. Ale kruki nie są nocnymi ptakami pomimo ich koloru i
reputacji. Jeśli nie byłoby niczego więcej, to i tak coś było nie w porządku z tym ptakiem.
Ale to nie była jedyna rzecz. Albo nawet nie pierwsza.
Jak tylko pochwyciłam blask światła księżyca w połysku jego piór poczułam to –
jakby nie było tego wcześniej.
Z powodu gustu żywieniowego kruki pachną padliną, na który nakłada się ostry
zapach stęchlizny, który dzielą z wronami i srokami. Ten pachniał deszczem, lasem i
dobrą, wiosenną czarną ogrodową ziemią. No i jeszcze jego rozmiar.
W Tri-Cities są bardzo duże kruki, ale nie takie jak ten ptak. Był wyższy niż kojot,
jakim byłam; tak duży jak złoty orzeł. (tłum. Golden eagle)
Każdy włos na moim ciele stanął na baczność, kiedy fala energii przemknęła przez
pokój.
Podskoczył nagle w przód, tym ruchem jego głowa znalazła się w słabym świetle,
które padało przez okna. Miał białą plamkę na czubku głowy, jakby płatek śniegu. Ale co
szczególnie zwróciło moją uwagę to jego oczy; krwisto czerwone jak u białego królika,
lśniły niesamowicie, kiedy wpatrywał się we mnie... i przeze mnie, tak jakby był ślepy.
Po raz pierwszy w życiu bałam się spuścić oczy. Wilkołaki zwracały dużą uwagę na
kontakt wzrokowy – i beztrosko stosowałam się do tego przez całe moje życie. Nie miałam
kłopotów z opuszczaniem oczu, uznawaniem wyższości kogoś a wtedy robiłam, co mi się
podobało. Wśród wilkołaków, gdy dominacja została uznana, wilkołak dominujący mógłby
zwyczajowo nie robić nic więcej jak przepchnąć mnie ze swojej drogi.. podczas gdy
później mogłabym go ignorować albo spiskować, kiedy się na nim odegrać.
Ale to nie był wilkołak i byłam trawiona przez przekonanie, że jeśli się poruszę, to
mnie zniszczy – chociaż nie dawał żadnych oznak agresji.
Cenię moje instynkty, więc pozostałam bez ruchu.
Otworzył dziób i wydał charczący skrzek, jak stare kości potrząsane gwałtownie w
drewnianym pudełku. Zaczął kroczyć w kierunku rogu pokoju i uderzył kijem o podłogę.
Potem wziął tę starą rzecz w dziób rzucił mi spojrzenie przez ramię i uciekł przez ścianę
Piętnaście minut później byłam w drodze powrotnej do domu, własnoręcznie
prowadząc samochód – już w ludzkiej postaci.
Będąc nie do końca człowiekiem i będąc wychowanym przez wilkołaki myślałam,
że widziałam już prawie wszystko: wiedźmy, wampiry, duchy i pół tuzina innych istot,
które
przypuszczalnie nie powinny istnieć. Ale ten ptak był prawdziwy, taki jak ja – widziałam
wznoszenie i opadanie jego żeber w oddechu i dotykałam tej laski własnoręcznie.
Nigdy nie widziałam obiektu stałego przechodzącego przez inny stały obiekt – nie
bez jakiejś imponującej grafiki CGI czy Davida Copperfield’a.
Magia, wbrew filmom Bewitched i I Dream of Jeannei, wcale tak nie działa. Jeżeli
ptak by znikł czy stałby się niewidzialny, albo coś w tym stylu zanim uderzyłby o ścianę, to
mogłabym przyjąć, że jest to magia.
Być może, tylko może, byłam jak reszta świata, przyjmując nieludzi według ich
wartości. Działając jakby byli czymś znajomym, ograniczeni przez reguły, które
rozumiałam i czułam się dobrze.
Jeżeli ktoś powinien był wiedzieć lepiej, to byłabym ja. Przecież dobrze
rozumiałam, że to, co społeczeństwo wiedziało o wilkołakach było tylko błyszczącym
koniuszkiem paskudnej góry lodowej. Wiedziałam, że nieludzie ze wszystkiego byli gorsi w
tajemnicach od wilkołaków. Chociaż Zee był moim przyjacielem od dziesięciu lat,
wiedziałam naprawdę mało o nieludzkiej stronie jego życia. Wiem, że był fanem Steelers,
że jego ludzka żona zmarła na raka krótko przed tym jak go poznałam, i że lubi sos
tatarski do frytek – ale nie wiem jak wygląda pod czarem.
Paliły się światła w moim domu, kiedy pociągnęłam Królika do podjazdu i
zaparkowałam koło Mercedesa Samuela i dziwnego Forda Explorer’a. Miałam nadzieję, że
Samuel będzie w domu i nie będzie spał, bo mogłabym go użyć jako pudła
rezonansowego – ale SUV zaprzepaścił mój pomysł.
Zmarszczyłam brwi. Była druga nad ranem, dziwny czas dla gości. Większości
gości.
Wzięłam głęboki wdech przez nos, ale nie mogłam schwycić zapachu wampira -
albo czegoś innego. Nawet nocne powietrze pachniało nudnej niż zwykle.
Prawdopodobnie to tylko pozostałość ze zmiany z kojota w człowieka. Mój ludzki nos był
lepszy niż większości ludzi, ale trochę mniej wrażliwy niż kojota, więc zmiana w człowieka
była trochę jak zdjęcie aparatu słuchowego. Mimo tego...
Wampiry mogły schować swój zapach przede mną, jeśli by chciały.
Zadrżałam w ciepłym nocnym powietrzu. Myślę, że pozostałbym poza domem całą
noc z wyjątkiem tego, że usłyszałem mruczenie gitary. Nie mogłam sobie wyobrazić
Samuela grającego dla Marsili pani wampirów, więc poszłam po schodkach i weszłam do
środka.
Wujek Mike siedział na wyścielanym krześle, którym Samuel zastąpił moje
wcześniejsze znalezione na pchlim targu. Samuel był na wpół wyciągnięty na tapczanie
jak lew górski. Grał niezidentyfikowane kawałki muzyki na gitarze. Mógł wyglądać
zrelaksowany, ale ja znałam go zbyt dobrze. Kot, który mruczał na z tyłu tapczanu, tuż za
głową Samuela był jedyną zrelaksowaną osobą w pokoju.
- Jest ciepła woda na kakao - powiedział Samuel, nie patrząc na Wujka Mike’a.
- Dlaczego nie weźmiesz sobie trochę a później przyjdziesz nam powiedzieć o Zee,
kto postawił cię na tropie ich mordercy, by mogli go zabić. A następnie powiesz mi, co
robiłaś dzisiaj w nocy, że został na tobie zapach krwi i magii?
Tak jest, Samuel postawił krzyżyk na Wujku Mike’u.
Przeszukałam cały kredens zanim znalazłam pudełko kakao. Nie tej mlecznej
czekolady z rodzaju cukierkowego, ale mocną ciemną czekoladę ze szczyptą jalapeño do
smaku. Nie byłam wystarczająco zdenerwowana by tego potrzebować, ale przynajmniej
byłam zajęta i jednocześnie mogłam myśleć jak mogę utrzymać pokojowe nastawienie.
Prawdziwe kakao potrzebuje mleka, więc wlałam trochę do rondla i zaczęłam podgrzewać.
Zostawiłam Samuela i inne wilkołaki dzisiaj rano z wiedzą tylko o tym, że Zee jest w
więzieniu i potrzebuje prawnika. Prawdopodobnie do tego czasu ktoś poinformował
Samuela. Raczej nie Wujek Mike.
Prawdopodobnie nie Warren, który mógł wiedzieć wszystko ze spotkania
prawników – powiedziałam Kyle’owi, żeby poszedł i opowiedział wszystko, co
powiedziałam prawnikowi. Warren potrafi dotrzymywać tajemnicy.
Ach. Warren nie ukryłby sekretów przed Alfą, Adam. Adam nie widziałby powodów
by nie opowiedzieć Samuelowi całej historii, jeśliby spytał.
I to by było na tyle o tajemnicach. Jedyne, co musisz zrobić to powiedzieć jednej
osobie – i nagle wszyscy wiedzą. Jednak jeślibym zniknęła chciałabym wiedzieć, że
wilkołaki będą mnie szukać. Mam nadzieję, że nieludzie (w osobie Wujka Mike’a)
rozumieją, że ja nie mogłam po prostu zniknąć:, Jeżeli Szarzy Panowie zaplanowaliby
samobójstwo dla Zee, jednego z nich, który miał jakąś wartość, na pewno nie zawahaliby
się zorganizować też czegoś dla mnie. Sfora może zrobić to trudniejszym do wykonania.
Filiżanka płynu nie zajmuje dużo czasu do podgrzania. Nalałam do kubka; wzięłam
pierwszy łyk słodko-gorzki i gryzący; a następnie dołączyłam do mężczyzn. Moje
rozważania w kuchni poprowadziły mnie do tapczanu, gdzie usiadłam z poduszką leżącą
pomiędzy mną i Samuelem, więc nie będę przyjmować (przez Samuela) żadnej strony w
antagonizmie, który mieszał się w moim salonie, jak powierzchnia jeziora Loch Ness przed
wynurzeniem się potwora. Nie chciałam żadnego wybuchu w moim salonie dziękuję
bardzo, wybuchy znaczyły rachunki i krew. Dorastanie z wilkołakami pozostawiło mi
świadomość walki o władzę i rzeczy niewypowiedzianych.
Z innym wilkołakiem, wyraz poparcia mógł spowodować zmniejszenie
prawdopodobieństwa wystąpienia przemocy, ponieważ czułby się pewniej. Samuel nie
potrzebuje więcej pewności. Musi wiedzieć, że czuję, że Wujek Mike zrobił dobrą rzecz
wprowadzając mnie, bez względu na opinię Samuela w tej sprawie.
- Znalazłam dobrego prawnika dla Zee – powiedziałam Wujkowi Mike’owi
- Jest członkiem John Lauren Society – Wujek Mike wydawał się bardziej sobą, niż
kiedy brzmiał przez telefon. Znaczyło to, że jego przebranie „wesoły oberżysta” było w
pełnym rozkwicie. Nie mogłam powiedzieć, czy był zadowolony z mojego wyboru
prawników, czy też nie.
- Kyle – zatrzymałam się zaczęłam jeszcze raz - mam przyjaciela, który znajduje
się między najlepszymi adwokatami od rozwodów w całym stanie. Kiedy do niego
zadzwoniłam, zasugerował mi Jean Ryan ze Spokane. Powiedział mi, że jest barakudą w
sądzie i jej przynależność do grupy działającej przeciwko nieludziom nam pomoże. Ludzie
będą myśleć, że musiała być absolutnie przekonana o niewinności Zee, że wzięła tę
sprawę.
- Czy to prawda? Ona wierzy, że jest niewinny?
Wzruszyłam ramionami.
- Nie wiem, ale zarówno Kyle jak i ona mówią, że to nie będzie miało znaczenia.
Zrobiłam wszystko żeby ją przekonać – wzięłam łyk kakao i opowiedziałam wszystko, co
pani Ryan mi powiedziała, włączając w to jej ostrzeżenie abym nie wtykała swojego nosa
w interesy policji.
Wargi Samuela wygięły się na moją ostatnią uwagę
– Wiec jak długo czekałaś zanim poszłaś do domu O’Donnell’a gdy powiedziała ci
żebyś tego nie robiła?
Rzuciłam mu oburzone spojrzenie
– Nie zrobiłabym tego przed nocą. Zbyt wielu ludzi dzwoniłoby do hycla, jeżeli
zobaczyliby kojota tak głęboko w mieście, z obrożą czy bez. Nie mogę zwracać na siebie
uwagi schroniska w szczególności, gdy już raz mnie złapali tego lata.
Spojrzałam na Wujka Mike’a i zastanawiałam się, jak mogę wyciągnąć od niego
wszystkie te rzeczy, które potrzebowałam wiedzieć.
– Czy wiedziałeś, że O’Donnel był związany z „Jasną Przyszłością”?
Wyprostował się
– Myślałem, że będzie na to za mądry. Jeśli BFA wiedziałoby, straciłby pracę.
Zauważyłam, że nie powiedział, że nie był o tym poinformowany.
- Nie wydawał się zaniepokojony, że ktoś to odkryje – powiedziałam – miał pełno
plakatów Jasnej przyszłości na całej ścianie w jednym z pokojów.
- BFA nie ma w zwyczaju przeszukiwania domów swoich pracowników. Znowu
ucięto im finansowanie a pieniądze skierowali do tego bałaganu na Środkowym
Wschodzie. – nie wyglądał na zaniepokojonego problemami BFA
Otarłam moją zmęczoną twarz
– Przeszukiwania nie były tak pomocne jak zakładałam. Nie znalazłam zapachu
nikogo, oprócz samego O’Donnell’a, kto byłby w miejscach zbrodni w rezerwacie. Nie
sądzę, że był z kimś, kiedy zabijał nieludzi – może z wyjątkiem Wody Kolońskiej,
pomyślałam, że nie miałam możliwości poczuć jak naprawdę pachniał, chociaż nie
przychodził mi do głowy żaden pomysł, dlaczego użył wody kolońskiej przy zabiciu
O’Donnell’a a nie użył jej przy zabiciu nieludzi. Pewnie nie oczekiwał, że wilkołak albo
kogoś takiego jak ja będzie starał się wyśledzić zabójcę O’Donnell’a.
- Więc twoja wizyta była nieciekawa – to był Samuel, jego głos był tylko trochę
bardziej intensywny niż miękki, przy akompaniamencie dźwięków, które wydobywał z
gitary. Jeśli będzie grał tak dalej, to zasnę zanim skończę. – więc dlaczego pachniesz
krwią i magią?
- Nie powiedziałam, że moja wizyta była nieciekawa. Pachnę krwią, dlatego że
salon O’Donnela był jej pełny.
Wujek Mike pokazał omdlały wyraz twarzy, w który wcale nie wierzyłam. Moje
doświadczenia z nieśmiertelnymi dotyczyły wilkołaków, ale nieludzie też nie byli łagodni i
delikatni. Mógłby zarzucić swoją grę, kiedy Zee został zatrzymany w areszcie, ale krew i
posoka nigdy nie przeszkadzają jednemu ze starszych.
- Magia… - wzruszyłam ramionami – To mogło być wiele rzeczy. Widziałam jak
dokonują się morderstwa.
- Magia? – Wujek Mike zmarszczył brwi – Nie wiedziałem, że jesteś
Dalekowidzącą.(tłum. Farseer) Myślałem, że magia nie działa w twoim otoczeniu.
- To byłoby wspaniałe – powiedziałam – ale nie, magia przeważnie przy mnie
działa. Tylko mam jakiś rodzaj częściowej odporności na nią. Zwykle tak to działa, że im
mniej szkodliwa magia, tym lepsza szansa, że nie zadziała. Zwykle na prawdę wredna
działa bez zarzutu.
- Ona widzi duchy – powiedział Samuel, zniecierpliwiony moim jęczeniem.
- Widzę zmarłych (tłum. „I see dead people” cytat z filmu „Szósty Zmysł”)–
zachowałam pusty wyraz twarzy. Dziwne, to Wujek Mike się zaśmiał a nie sądziłam, że
jest kinomanem.
- Więc, czy te duchy powiedziały ci coś?
Potrzasnęłam głową
– Nie, dostałam tylko powtórkę z morderstwa z O’Donnell’em w roli głównej.
Chociaż myślę, że zabójca przyszedł po coś. Czy O’Donnell kradł od nieludzi?
Twarz Wujka Mike’a stała się pusta i wiedziałam dwie rzeczy. Odpowiedź na moje
pytanie była tak, i Wujek Mike nie miał zamiaru powiedzieć mi, co O’Donnell zabrał.
- Tak tylko pytam – powiedziałam, nie czekając na próżno na jego odpowiedź – ilu
nieludzi potrafi tutaj przybierać postać kruka?
- Tutaj – Wujek Mike wzruszył ramionami – pięć albo sześć
- Spotkałam kruka w domu O’Donnell’a i to zalatywało magią.
Wujek Mike nagle zaśmiał się chrapliwie
– Jeśli pytasz mnie czy wysłałem kogoś do domu O’Donnell’a to odpowiedź brzmi
nie. Jeśli zastanawiasz się, czy jeden z nich zabił O’Donnell’a to odpowiedź jest wciąż nie.
Nikt z tych, którzy potrafią zamieniać się w kruka nie ma tyle fizycznej siły by oderwać
komuś głowę.
- Czy Zee mógłby? – Spytałam. Czasami, jeśli zadajesz niespodziewane pytania,
uzyskujesz odpowiedzi.
Jego brwi podjechały do góry i jego szkocki akcent stał się wyraźniejszy
– Jasne, a dlaczego o to pytasz? Czyż nie mówiłem, że nie miał z tym nic
wspólnego?
Potrząsnęłam głową
– Wiem, że Zee go nie zabił. Policja ma eksperta, który powiedział im, że mógłby to
zrobić. Mam powody by wątpić w jej umiejętności – i mogłabym pomóc Zee jeżeli będę
wiedziała jak bardzo ona się myli.
Wujek Mike wziął głęboki wdech i przechylił głowę na bok.
– Ciemny Kowal z Drontheim’u, byłby w stanie to zrobić, ale to było dawno temu.
Większość z nas straciła trochę tego, kim kiedyś byliśmy przez lata zimnego żelaza i
chrześcijaństwa. Choć Zee mniej niż więcej. Może mógł. Może nie.
Czarny Kowal z Drontheim,u. Powiedział coś podobnego już wcześniej.
Próbowanie zrozumieć, kim kiedyś był Zee było moim ulubionym zajęciem, ale obecna
sytuacja robiła z informacyjnej perełki kupkę popiołu. Jeżeli Zee straci swoje życie to, kim
kiedyś był będzie nieistotne.
- Jak wielu nieludzi w rezerwacie... – zastanowiłam się i przeformułowałam trochę –
albo w Tri-Cities potrafi to zrobić?
- Kilka – powiedział, bez zastanowienia – Zadręczam się cały dzień. Jeden z ogrów
mógłby, choć byłbym katolickim mnichem, jeśli wiedziałbym, dlaczego by tego chcieli.
Jeżeli raz by się do czegoś zabrali, to nie zadowoliliby się jednym czy dwoma
ugryzieniami. Żaden z ogrów nie był szczególnie zaprzyjaźniony z żadną z ofiar w
rezerwacie – albo z nikim innym, może z wyjątkiem Zee. Jest kilkoro innych, którzy
mogliby być zdolni do tego, ale większość z nich nie radziła sobie tak dobrze jak Zee we
współczesnym świecie.
Pamiętałam siłę człowieka z morza.
- A co z człowiekiem, którego spotkałam u Selkie (tłum. człowieka foki) – zerknęłam
na Samuela i ugryzłam się w język. Wiedziałam, że ocean był tajemnicą i mógł nie mieć
wpływu na los Zee. Nie mówiłabym o tym przy Samuelu, ale zostawiłam niedokończone
zdanie, które wisiało w powietrzu.
- Jaki człowiek? – pytanie Samuela było łagodne, jednak słowa Wujka Mike’a,
przychodzące z prawej strony Samuela, nie były.
Mogłam wyczuć strach Wujka Mike’a, nagły i ciężki, jak jego słowa. To nie były
emocje, które z nim kojarzyłam.
Po szybkim, ostrożnym spojrzeniu dookoła pokoju, kontynuował w palącym
szepcie,
- Nie wiem jak to sobie wyobraziłaś, ale nie zrobi nic dobrego mówienie o tym
spotkaniu. Ten, którego spotkałaś mógłby to zrobić, ale on nie ruszył się przez ostatnie sto
lat. – Wziął głęboki oddech i zmusił się do zrelaksowania – zaufaj mi Mercedes, ci, którzy
zabili O’Donnell’a to nie byli Szarzy Panowie. Jego morderstwo było zbyt niezdarne jak na
ich pracę. Powiedz mi coś więcej o tym nieczłowieku, kruku, na którego się natknęłaś.
Gapiłam się na niego przez moment. Człowiek z morza był jednym z Szarych
Panów?
- Kruk? – podpowiedział mi delikatnie.
Więc mu powiedziałam, wracając trochę do sytuacji z tajemniczą laską, a potem o
kruku, który przeleciał z nią przez ścianę.
- Jak mogłem ją przegapić – Wujek Mike spytał sam siebie, wyglądając na mocno
wstrząśniętego.
- Była schowana w koncie – powiedziałam – pochodzi z jednego z domów zabitych
nieludzi, nieprawdaż? Tego, który palił fajkę i jego tylnie okno wychodziło na las.
Wujek Mike wyglądał jakby wrócił do siebie i gapił się na mnie
– Znasz za dużo naszych sekretów Mercedes
Samuel położył gitarę i stanął pomiędzy nami, zanim zdążyłam zarejestrować
groźbę w głosie Wujka Mike’a.
- Uważaj – w jego głosie słychać było ostrzeżenie – Uważaj, Zielony człowieku, ona
nastawia swój kark by ci pomóc – Hańba ci i twojemu domowi, jeśli będzie za to cierpieć.
- Dwoje – powiedział Wujek Mike – Dwoje z Szarych Panów widziało twoją twarz
podczas naszej sprawy. Jeden może zapomnieć, ale dwóch nigdy. – pomachał
niecierpliwie dłonią w stronę Samuela – och, wycofaj się wilku, nie wyrządzę jej krzywdy.
Mówię jedynie prawdę. Są takie istoty nie bardzo życzliwe, które nie będą szczęśliwe
wiedząc, co ona wie – a dwóch z nich już wie.
- Dwóch – spytałam cieńszym głosem niż zamierzałam
- To nie kruka spotkałaś – powiedział ponuro – to była wielka Czarna Wrona we
własnej osobie – posłał mi spojrzenie – zastanawiam się, czemu cię nie zabiła.
- Może pomyślała, że jestem kojotem – powiedziałam cienkim głosem.
Wujek Mike potrząsnął głową
– Musiałaby być ślepa, ale wciąż widzi lepiej niż ja,
Nastała krótka cisza. Nie wiem o czy myśleli, ale ja zastanawiałam się jak bardzo
ostatnio było blisko. Jeżeli wampiry się nie pospieszą, nieludzie albo jeszcze inne potwory,
zabiją mnie wcześniej niż ona będzie miała swoją szansę. Co się stało z tymi wszystkimi
latami utrzymywania ostrożności i trzymania się z dala od kłopotów?
- Jesteś pewny, że żaden z Szarych Panów nie zabił O’Donnell’a? - spytałam
- Tak – powiedział mocno, potem zatrzymał się – Mam nadzieję, że nie, jeśli tak, to
aresztowanie Zee było zamierzone i zostanie skazany – i prawdopodobnie ja wraz z nim.
Przejechał ręką po brodzie, i coś w tym geście kazało mi się zastanowić czy kiedyś nie
nosił brody. – Nie, to nie byli oni. Mogliby zrobić taki bałagan, ale nie pozostawiliby laski,
żeby ją policja znalazła. Czarna Wrona przyszła, aby ją zabrać z dala od ludzkich rąk.
Chociaż zastanawiam się, dlaczego nie odzyskała jej wcześniej. Posłał mi badawcze
spojrzenie – Wraz z Zee nie byliśmy w tym pokoju przez długi czas, ale nigdy nie
przeoczylibyśmy laski. Zastanawiam się...
- Czym jest laska? – spytałam – mogę powiedzieć, że była magiczna, ale nic
więcej.
- Niczym, co powinno cię interesować – powiedział Wujek Mike, wstając na nogi –
Niczym, co powinno ci zaprzątać głowę, gdy Czarna Wrona jest blisko. Tu są pieniądze w
aktówce... – dopiero teraz zauważyłam skórzaną, brązową walizkę schowaną przy
ramieniu krzesła. – jeżeli to nie wystarczy by pokryć wydatki Zee, daj mi znać.
Przechylił wymyślony kapelusz w stronę Samuela, potem wziął moją rękę i
pocałował – Mercy nie zrobiłbym ci przysługi, jeśli nie powiedziałbym żebyś nie brnęła w
to
dalej. Doceniamy twoją pomoc, ale twoja przydatność kończy się tutaj. Są takie rzeczy, o
których nie mam upoważnienia mówić. Jeśli będziesz kontynuować, to nie będzie nic do
odkrycia – i jeśli ci Bezimienni odkryją, jak wiele wiesz, to będzie z tobą źle. I jest ich
dwóch, o dwóch za dużo.. – pokiwał mi krótko głową, potem Samuelowi – życzę wam obu
miłego poranka.
I był za drzwiami.
- Miej na niego oko, Mercy – powiedział Samuel wciąż stojąc do mnie plecami, gdy
patrzyliśmy jak przednie światła samochodu Wujka Mike’a włączają się, gdy wycofywał z
podjazdu. – On nie jest Zee. Jest lojalny tylko w stosunku do siebie.
Otarłam ramiona i wstałam. Nigdy nie dyskutuj z wilkołakiem, kiedy on stoi a ty
siedzisz; to kładzie cię na ujemnej pozycji i powoduje, że myślą, że mogą ci rozkazywać.
- Ufam mu na tyle ile mogę – odpowiedziałam. Wujek Mike by mnie nie skrzywdził,
ale... – Wiesz, jedną z rzeczy, którą nauczyłam się o twoich wilkach gdy dorastałam to, że
czasami najbardziej interesującą częścią rozmowy z kimś, kto nie może kłamać, jest
pytanie na które nie odpowiedzieli.
Samuel skinął głową
– Też to zauważyłem. Ta laska czymkolwiek jest została skradziona z jednego z
miejsc zbrodni – i on nie chciał o tym mówić.
Ziewnęłam dwa razy i usłyszałam jak moja szczęka strzela już drugi raz.
– Idę do łóżka. Muszę iść rano do kościoła – Zawahałam się – Co wiesz o
Czarnym Kowalu z Drontheim?.
Posłał mi mały uśmiech
– Spodziewam się, że nie tak dużo jak ty, jeśli pracowałaś z nim przez dziesięć lat.
- Samuelu Cornick - warknęłam
Zaśmiał się
- Znasz historię o tym Czarnym Kowalu z Drontheim? – Byłam zmęczona, i sterta
moich zmartwień była ciężarem, pod którym byłam skonana: Zee, Szarzy Panowie, Adam i
Samuel – i czekanie aż Marsilia odkryje, że Andre nie został zabity przez jego bezradne
ofiary. Jednakże, przez lata szukałam historii o Zee. Zbyt wielu nieludzi traktowało go z
podszytym strachem szacunkiem, by nie był w żadnej historii. Po prostu nie mogłam ich
znaleźć.
- Ciemny Kowal, Mercy, Ciemny Kowal
Stukałam palcem i Samuel się poddał
– Odkąd zobaczyłem jego nóż zastanawiałem się, czy to on był Ciemnym
Kowalem. Przypuszczalnie mógł podrobić przynajmniej jedno ostrze, które cięłoby
wszystko.
- Drontheim – mruczałam – Trondheim? Stara stolica Norwegii? Zee jest Niemcem.
Samuel wzruszył ramionami
– Albo udaje Niemca – albo historia się myli. W historii, którą słyszałem Ciemny
Kowal był genialnym i przebiegłym bękartem synem Króla Norwegii. Miecz, który zrobił
miał paskudny zwyczaj obracania się przeciwko człowiekowi, który nim władał
Myślałam o tym przez chwilę.
– Przypuszczam, że mogłabym uwierzyć w nikczemnika, zanim uwierzyłabym w
historię o nim jako bohaterze.
- Ludzie się zmieniają przez lata – powiedział Samuel
Popatrzyłam ostro w górę i spotkałam jego oczy. Nie mówił już nic więcej o Zee.
Było tylko parę stup między nami, ale przepaść historii była o wiele większa.
Kochałam go kiedyś bardzo. Ja miałam szesnaście, a on był wieki starszy. Widziałam w
nim delikatnego obrońcę, rycerza, który mnie uratuje i zbuduje swój świat na około mnie.
Kogoś, dla którego nie byłabym zobowiązaniem, ciężarem albo problemem. On widział we
mnie matkę, która rodziłaby mu żywe dzieci.
Wilkołaki z jednym wyjątkiem, są tworzone a nie rodzone. I to nie przez jedno czy
dwa ugryzienia – albo jak czytałam, w jednej z komicznych książek, przez drapnięcie
pazurem czy zadrapanie. Człowiek, który chce się zmienić musi być pokiereszowany tak
bardzo, że później umiera albo zamienia się w wilkołaka i jest ratowany przez szybkie
uzdrawianie, to jest potrzebne do przeżycia między innymi bestiami jako inny porywczy
potwór.
Z jakichś powodów kobiety nie przeżywają przemiany tak dobrze jak mężczyźni. A
kobiety, które przeżyją nie mogą donosić dzieci. Och, są wystarczająco urodzajni, ale
miesięczna przemiana przy pełni księżyca jest zbyt gwałtowna i usuwa ciążę podczas
zmiany z człowieka w wilkołaka.
Wilkołaki mogą kojarzyć się z ludźmi i często to robią. Ale mają strasznie wysoką
statystykę poronień i wyższą niż zwykle śmiertelność niemowląt. Adam ma córkę
urodzoną po jego przemianie, ale jego żona trzy razy poroniła, gdy ją poznałam. Jedyne
dzieci, które przeżywają są zupełnie ludzkie.
Ale Samuel miał brata, który urodził się wilkołakiem. Jedynym, jak wiedziałam,
ktokolwiek słyszał. Jego matka pochodziła z rodziny z talentem magicznym, pochodziła z
tej ziemi a nie z Europy jak większość używających magii ludzi. Była w stanie
powstrzymać przemianę każdego miesiąca aż do narodzin Charles’a. Osłabiona
wysiłkiem, umarła przy narodzinach – ale jej doświadczenie rozpoczęło myślenie
Samuela.
Kiedy ja, ani człowiek ani wilkołak, zostałam przyniesiona do jego ojca, do sfory,
Samuel zobaczył swoją szansę. Ja nie muszę się przemieniać – a nawet jak to robię to
przemiana nie jest gwałtowana. Chociaż prawdziwe wilki na wolności zabijają kojoty
znalezione na ich terytorium to mogą się kojarzyć i mieć zdolnego do życia potomka.
Samuel czekał jak będę mieć szesnaście lat zanim spowodował, że się w nim
zakochałam
- Wszyscy się zmieniamy – powiedziałam – idę do łóżka.
Tak jak zawsze wiedziałam, że żyją na świecie potwory i inne istoty nawet bardziej
złe, to wiedziałam też, że istnieje Bóg, który utrzymuje je z dala. Więc przywiązuję wagę
do regularnej modlitwy i chodzenia do Kościoła każdej niedzieli. Od zabicia Andre i jego
demona Kościół był jedynym miejscem, gdzie czułam się naprawdę bezpieczna.
- Wyglądasz na zmęczoną – ręce pastora Julio Arnez’a były duże i poobijane. Tak
jak ja pracował rękami na życie – był drwalem zanim stał się pastorem.
- Trochę – zgodziłam się
- Słyszałem o twoim przyjacielu – powiedział – bierze pod uwagę wizytę?
Zee polubiłby pastora – wszyscy go lubili. Potrafiłby nawet uczynić siedzenie w
więzieniu czymś bardziej znośnym, ale przebywanie w pobliżu Zee było zbyt
niebezpieczne.
Potrząsnęłam głową
– On jest nieczłowiekiem – powiedziałam przepraszająco – nie stawiają zbyt
wysoko wiary chrześcijańskiej. Ale dziękuję za ofertę.
- Jeśli jest coś, co mogę zrobić, daj mi znać – powiedział surowo. Pocałował moje
czoło i wysłał z błogosławieństwem
Mając Zee w głowie, tak szybko jak wróciłam do domu zadzwoniłam na komórkę do
Tony’ego, bo nie miałam żadnego pomysłu jak się dostać do Zee.
Odebrał nie brzmiąc chłodnym profesjonalizmem tylko wesoło i przyjaźnie, więc
musiał być w domu.
- Cześć Mercedes – powiedział – to nie było miłe nasłać na nas Panią Ryan.
Cwane, ale nie miłe.
- Tony – powiedziałam – przepraszam, ale Zee dużo dla mnie znaczy – i jest
niewinny, więc wzięłam najlepszego, jakiego mogłam znaleźć, ale jeśli ci to poprawi
humor, to ja też mam z nią do czynienia.
Zaśmiał się
– W porządku, co się dzieje?
- To jest głupie – powiedziałam – ale jeszcze nigdy nie odwiedzałam nikogo w
więzieniu. Więc jak go mogę zobaczyć? Czy są jakieś godziny odwiedzin czy co?
Powinnam poczekać do poniedziałku? I gdzie jest trzymany?
Nastała krótka cisza
– Myślę, że godziny odwiedzin są tylko w weekendy i wieczorami. Ale przed
pójściem zadzwoń do swojego prawnika. – powiedział ostrożnie – czy był z tym jakiś
problem żebym spotkała się z Zee?
- Zadzwoń do swojego prawnika – powiedział jeszcze raz, gdy go spytałam.
Tak też zrobiłam. Na wizytówce, która mi dała była komórka i telefon do biura.
- Pan Adelbertsmiter nie rozmawia z nikim – Jean Ryan powiedziała zimnym
głosem, jakby to była moja wina – Będzie trudno go bronić, jeśli nie będzie chciał ze mną
rozmawiać.
Zmarszczyłam brwi, Zee mógł być kłótliwy, ale nie był głupi. Jeśli nie rozmawiał,
musiał mieć powód.
- Muszę się z nim zobaczyć – powiedziałam – może potrafię go przekonać, żeby z
tobą porozmawiał.
- Myślę, że nie jesteś w stanie go do niczego przekonać – Słychać było
zadowolenie z siebie w jej głosie – kiedy nie odpowiadał na pytania, powiedziałam mu, co
wiem o śmierci O’Donnell’a – wszystko co ty mi powiedziałaś. To był jedyny moment,
kiedy przemówił. Powiedział, że to nie twój interes żeby mówić obcym o jego sekretach. –
zawahała się – następna część jest groźbą i normalnie bym jej nie przekazała, ponieważ
nie robi to nic dobrego w przypadku mojego klienta. Ale... myślę, że powinnaś zostać
ostrzeżona. Powiedział, że lepiej dla ciebie, jeżeli by nie wyszedł – i żąda natychmiastowej
spłaty pożyczki. Czy wiesz, co to oznacza?
Skinęłam głową zanim zrozumiałam, że ona mnie nie widzi
– Kupiłam od niego warsztat. Wciąż jestem mu winna za to pieniądze. - Płaciłam
mu, co miesiąc jak tylko uzbierałam. To nie przez pieniądze, których nie miałam wyschło
mi w gardle i ciśnienie rozsadzało mi gałki oczne.
Myślał, że go zdradziłam.
Zee był nieczłowiekiem. Nie mógł skłamać.
- A więc – powiedziała – postawił jasno, że nie ma ochoty z tobą rozmawiać zanim
znowu całkowicie zamilkł. Czy wciąż chcesz zachować moje usługi? – dźwięczała pełna
nadziei
- Tak – powiedziałam. To nie za moje pieniądze jej płaciłam – nawet wliczając w to
jej stawki, w walizce Wujka Mike’a była wystarczająca ilość pieniędzy na pokrycie kosztów
Zee.
- Będąc szczerą, Pani Thompson, jeśli on nie będzie rozmawiał, nie mogę wiele
zdziałać.
- Proszę robić, co Pani może – powiedziałam głucho – popracuję sama nad
kilkoma rzeczami.
Sekrety. Zadrżałam, chociaż zaraz jak przyszłam z kościoła podkręciłam
temperaturę z szesnastu stopni, jaką Samuel zostawił dziś rano zanim poszedł na ostatni
dzień w Tumbleweed. Wilkołaki wolały zimniejszą temperaturę niż ja. Była cieplutka
osiemdziesiątka (tłum. Balmy eighty) w domu i nie było żadnego powodu żeby mi było
zimno.
Zastanawiałam się, która część tego, co powiedziałam prawnikowi wywołała jego
sprzeciw – morderstwa w rezerwacie, czy powiedzenie Pani Ryan, że gdy znalazł ciało,
był z nim inny nieczłowiek
Cholera, nie powiedziałam Pani Ryan nic, co ktoś inny powiedziałby policji. Muszę
pomyśleć – Powiedziałam policji prawie wszystko, co powiedziałam Pani Ryan.
Jednakże, powinnam była zapytać się kogoś przed rozmową z policją czy
prawnikiem. Wiedziałam o tym. Była to pierwsza zasada sfory – trzymaj język za zębami
poza nią.
Mogłam zapytać Wujka Mike’a jak dużo mogę powiedzieć policji – I prawnikowi –
zanim wykonywałam swoje własne osądy. Nie zrobiłam tego, … bo wiedziałam, że jeśli
policja zaczęłaby szukać mordercy poza Zee, powinni wiedzieć więcej niż Wujek Mike czy
jakiś inny nieczłowiek by im powiedział.
Łatwiej jest prosić o przebaczenie niż pozwolenie – chyba, że masz doczynienia z
nieludźmi, którzy nie są skorzy do przebaczenia. Traktują to jako cnotę chrześcijańską – a
oni nie upodobali sobie szczególnie nic chrześcijańskiego
Nie okłamywałam się, że Zee przesadza. Mogłam nie wiedzieć wiele o jego życiu,
ale go znałam. Trzymał gniew przy sobie, jak ja tatuaże na brzuchu. Nigdy mi nie
wybaczy, że zdradziłam jego zaufanie.
Musiałam coś zrobić coś, co by zajęło moje ręce i umysł, aby odciągnąć mnie od
chorego odczucia, że zrobiłam coś strasznego. Niestety zostałam do późna w piątek i
skończyłam całą pracę, jaką miałam w warsztacie myśląc, że spędzę większość soboty na
festiwalu. Nie miałam nawet żadnego samochodu do przeróbki. Obecny projekt, stary
Karmann Ghia pojechał do tapicera.
Po chodzeniu nerwowo po domu i zrobieniu całej partii orzechowo – maślanych
ciastek, poszłam do trzeciej sypialni, która służyła mi za gabinet, włączyłam komputer i
połączyłam się z internetem zanim zaczęłam ciasteczka.
Odpowiedziałam na emaile od siostry i matki a następnie poserfowałam nieco.
Ciastka, które przyniosłam do pokoju nadal leżały na talerzu. Przez to, że zrobiłam
jedzenie, kiedy byłam zdenerwowana, nie oznaczało, że dam radę je zjeść.
Potrzebowałam czegoś do zrobienia. Przebiegłam jeszcze raz rozmowę z Wujkiem
Mike’em i zdecydowałam, że on naprawdę nie wie, kto zabił O’Donnell’a – chociaż był
całkowicie pewny, że nie była to sprawka ogrów albo znaczyłoby to, że ich wcale nie znał.
Wiedziałam, że to nie był Zee. Wujek Mike nie sądził, żeby to była sprawka Szarych
Panów – i zgadzałam się z nim. Z punktu widzenia nieludzi, morderstwo O’Donnell’a było
niezłym bałaganem, którego Szarzy Panowie mogli z łatwością uniknąć.
Ta stara rzecz, którą znalazłam w rogu pokoju O’Donnell’a miała coś wspólnego z
morderstwem, pomyślałam. To było na tyle istotne, że kruk … nie, Wujek Mike nazwał to –
Czarna Wrona – przyszła i to wzięła, a Wujek Mike nie chciał o tym rozmawiać.
Spojrzałam na ekran wyszukiwarki, którą używałam jako strony głównej, kiedy
serfowałam po necie. Impulsywnie wpisałam laski i czarodziejskie potem wcisnęłam
przycisk wyszukaj.
Wyskoczyły wyniki, których powinnam się spodziewać. Więc zamiast
czarodziejskie wpisałam folklor, ale to było dopiero jak już spróbowałam kijki do chodzenia
(po magicznych laskach i magicznych kijach) aż dotarłam na stronę z małą biblioteczką ze
skanowanych starych opowiadań i folklorystycznych książek.
Znalazłam swoją laskę, albo raczej laskę.
Została dana farmerowi, który miał w zwyczaju zostawiania na swoim tylnym
ganku, chleba i mleka dla wróżek. Podczas gdy miał w posiadaniu laskę, każda z jego
owiec, co roku dawała dwa zdrowe jagnięta, co dostarczało farmerowi skromny, choć
rosnący dobrobyt. Ale (zawsze jest jakieś „ale” w takich historiach) pewnego wieczoru, gdy
przechodził przez most stracił laskę, która wypadła mu do rzeki i popłynęła z prądem.
Kiedy wrócił do domu zobaczył, że jego pola są zalane, a woda zabiła większość z jego
owiec – w ten sposób wszelkie korzyści, jakie dostał od laski, odeszły wraz z nią. Nigdy jej
już nie znalazł.
Było mało prawdopodobne, że laska, która dawała wszystkim właścicielom owiec
dwa zdrowe jagnięta na rok była warta zabijania ludzi – zwłaszcza, że zabójca O’Donnell’a
jej nie wziął. Laska, którą znalazłam nie była tą, której szukałam, to mogło nie być tak
ważne jak myślałam, albo zabójca O’Donnell’a nie przyszedł po to. Jedyne, co byłam
pewna to, że O’Donnel zabrał ją z domu zamordowanego człowieka lasu.
Ofiary, mimo że były jedynie imionami, stawały się stopniowo bardziej dla mnie
realne: Connora, człowiek lasu, Selkie (tłum. Człowiek foka) … Jest zwyczajem ludzi
przypinanie etykiet na różne rzeczy, mówił mi zawsze Zee. Zwykle wtedy, kiedy pytałam
go, kim lub, czym jest.
Pod wpływem impulsu, wpisałam czarny kowal i Drontheim i znalazłam historię,
którą opowiedział mi Samuel. Przeczytałam ją dwa razy, następnie usiadłam z powrotem
na krześle.
W jakiś sposób to pasowało. Mogłam widzieć Zee jako wystarczająco
przewrotnego by zrobić miecz, który raz przekręcony mógłby przeciąć wszystko na jego
drodze – nie wyłączając osoby, która go używała.
Wciąż nie było Siebold’a albo Aldelbert’a w historii. Nazwisko Zee było
Adelbertsmiter—smiter of Adelbert. (tłum. Gra słów). Słyszałam kiedyś nieczłowieka, który
przedstawiał komuś Zee przyciszonym głosem jako „Adelbertsmiter”
Pod wpływem kaprysu poszukałam Adelbert i roześmiałam się mimo woli. Pierwszą
propozycją był Święty Adalbert z Nortumbri, będący misjonarzem, który dążył do
chrystianizacji Norwegii w VIII wieku. To, że umarł śmiercią męczeńską, było wszystkim,
co mogłam o nim znaleźć.
Czy Adelbert mógłby być Zee?
Telefon zadzwonił, przerywając moje spekulacje.
Zanim miałam szansę coś powiedzieć, bardzo brytyjski głos powiedział
- Mercy, byłoby lepiej dla ciebie gdybyś przyniosła tutaj swój tyłek.
Był jakiś hałas w tle – ryknięcie. Brzmiało to osobliwie i odstawiłam telefon od ucha
na wystarczająco długo by zauważyć, że słyszałam je równie dobrze od strony domu
Adama, co przez telefon.
- Czy to Adam? – spytałam
Ben mi nie odpowiedział, po prostu wyksztusił przekleństwo i odłożył słuchawkę.
To wystarczyło abym sprintem przebiegła przez dom i drzwi, z telefonem wciąż
leżącym w mojej dłoni. Rzuciłam go na ganek.
Skoczyłam przez ogrodzenie z drutu kolczastego, który oddzielał moje trzy akry od
większego obszaru Adama, zanim przyszło mi do głowy zastanawiać się, dlaczego Ben
zadzwonił po mnie – i nie spytał o Samuela, który miał tę zaletę, że był wilkołakiem,
jednym z nielicznych bardziej dominujących od Adama.
Rozdział 6
Nie kłopotałam się bieganiem na około domu Adama po to by wejść frontem, po
prostu otworzyłam kuchenne drzwi i wbiegłam do środka. Nikogo tu nie było.
Kuchnia Adama została wybudowana do przyrządzania specjałów cordon bleu –
córka Adama powiedziała mi kiedyś, że jej ojciec rzeczywiście potrafi gotować, ale
najczęściej się tym nie kłopotali.
Tak jak tutaj i w pozostałej części domu wystrój wybierała ex żona Adama. Zawsze
wydawało mi się dziwne, za wyjątkiem formalnego pokoju dziennego, który został
zrobiony
w odcieniach bieli, że kolory w domu były bardziej przyjazne i spokojne niż ona
kiedykolwiek. Mój własny dom był udekorowany w rzeczy z wyprzedaży połączone z na
tyle fajnymi rzeczami (dzięki uprzejmości Samuela), aby uczynić wszystko inne
wyglądające okropnie.
Dom Adama pachniał cytrynowym środkiem do czyszczenia, Windex’em (tłum.
Środek do czyszczenia szkła) i wilkołakami. Ale nie potrzebowałam nosa i uszu żeby
wiedzieć, że Adam był w domu – i nie był szczęśliwy. Energia jego gniewu przeszła przeze
mnie nawet, kiedy byłam na zewnątrz.
Usłyszałam jak Jesse szepcze
- Nie, tato – z pokoju dziennego.
To nie było pocieszające, że następnym dźwiękiem, jaki usłyszałam był niski
pomruk, ale Ben nie zadzwoniłby po mnie, jeśli wszystko byłoby dobrze. To była duża
niespodzianka, że w ogóle do mnie zadzwonił; nie byliśmy właściwie dobrymi przyjaciółmi.
Podążyłam za głosem Jesse do salonu. Wilkołaki były rozproszone po całym
dużym pokoju, ale na moment magia Alfy spłynęła po mnie tak, że zwróciłam swoją uwagę
na Adama mimo tego, że stał do mnie tyłem. Widok był na tyle przyjemny, że zabrało mi
chwilę by sobie przypomnieć, że to musi być kryzysowa sytuacja.
Jedynie dwoje ludzi w pokoju tłoczyło się pod intensywnym spojrzeniem Adama na
jego nowym zabytkowym tapczanie, który zastąpił rozbitą resztkę jego starego
zabytkowego tapczanu. Jeśli byłabym Adamem nie marnowałabym pieniędzy na antyki.
Delikatnym rzeczom nie wiodło się dobrze w domu Alfy – wilkołaka.
Jednym z ludzi była córka Adama, Jesse. Drugim był Gabriel, uczeń szkoły
średniej, który pracował dla mnie. Trzymał rękę na ramionach Jesse i jej drobna sylwetka
powodowała, że wyglądał na większego niż był w rzeczywistości. Kiedy ostatni raz ją
widziałam, Jesse zafarbowała włosy na kolor niebieskiej waty cukrowej, który był wesoły
nawet, jeśli trochę dziwny. Jej zwykły ciężki makijaż zjechał w dół twarzy tworząc smugi z
metalicznego srebrnego cienia do powiek, tuszu do rzęs i łez.
Przez chwilę myślałam, że wszystko jest oczywiste. Ostrzegałam Gabriela żeby był
ostrożny z Jesse i wyjaśniłam ujemną stronę chodzenia z córką Alfy. Słuchał mnie
uroczyście i obiecał mi, że będzie się zachowywał.
Wtedy zdałam sobie sprawę, że pod smugami makijażu były niewyraźne znaki
świeżych siniaków. I część tego, co myślałam, że było tylko tuszem do rzęs było właściwie
strużką zakrzepłej krwi, która biegła z jej nozdrza do górnej wargi. Jedno nagie ramię
miało otartą ranę, która nadal miała w sobie piach. Nie ma mowy, żeby Gabriel to zrobił –
bo jeśli tak, to już by nie żył.
Cholera, pomyślałam, czując narastający chłód. Ktoś dzisiaj zginie.
Uległa postawa Gabriel’a musiała być reakcją na coś, co zrobił Adam, ponieważ
gdy go obserwowałam, wyprostował ramiona i podniósł wzrok na twarz ojca Jesse. Nie za
mądre posunięcie ze wściekłym Alfą, ale odważne.
- Czy znasz ich Gabriel’u? – nie mogłam zobaczyć twarzy Adama, ale jego głos
powiedział mi, że jego oczy będą koloru jasnego złota.
Zrobiłam następny krok w głąb pokoju i fala mocy niemal posłała mnie na kolana –
tak jak zrobiła ze wszystkimi wilkołakami Adama, które padły na podłogę jak jeden mąż.
Ruch spowodował, że spojrzałam na nich i uświadomiłam sobie, że nie było ich tyle ile mi
się na początku wydawało. Wilkołaki mają tendencję do wypełniania przestrzeni w pokoju.
Było tylko cztery. Honey jedna z nielicznych kobiet w sforze Adama i jej towarzysz
mieli spuszczone głowy i trzymali się za ręce o zbielałych kłykciach.
Darryl trzymał swoją twarz bez wyrazu w górze, ale było kilka kropli potu na jego
mahoniowym czole. Chińska i afrykańska krew biegła w jego żyłach, co połączyło się w
dość niesamowitą mieszankę cech i koloru. W dzień był pracownikiem naukowym w
Pacific Northwest National Laboratory; resztę czasu był drugim Adama.
Obok Darryl’a, Ben wyglądał tak blado jak jego włosy i niemal krucho – jednak to
było zwodnicze, ponieważ był twardy jak paznokcie. Jak Honey gapił się w podłogę, ale
zaraz jak spadł na podłogę, spojrzał w górę i rzucił mi dość szalone spojrzenie, którego nie
miałam pojęcia jak zinterpretować.
Ben uciekł z Anglii do sfory Adama by uniknąć przesłuchania w sprawie brutalnych
wielokrotnych gwałtów. Byłam całkiem pewna, że był niewinny... ale to i tak mówi coś o
Benie, że był moim pierwszym podejrzanym.
- Tato zostaw Gabriel’a w spokoju – powiedziała Jesse z cieniem jej zwykłego
ducha.
Ale ani Adam ani Gabriel nie zwrócili uwagi na jej protest.
- Proszę pana jeślibym wiedział, kim byli i gdzie ich można znaleźć to nie byłoby
mnie tutaj – powiedział Gabriel ponurym głosem, który dźwięczał jakby miał trzydziestkę.
Zostawiłbym Jesse tutaj i poszedłbym za nimi.
Gabriel dorastał w domu jako najstarszy mężczyzna i był zaznajomiony z
ubóstwem. To sprawiło, że się dobrze prowadził, był pracowity i dojrzały jak na swój wiek.
Jeżeli myślałam, że jest zbyt lekkomyślny dla wychodzenia z Jesse, myślałam, że Jesse
jest bardzo mądra, że wybrała jego.
- Wszystko w porządku Jesse? – spytałam, mój głos był bardziej burknięciem niż
planowałam.
Popatrzyła w górę z sapnięciem. Wtedy zerwała się z miejsca, gdzie starała się nie
przechylić za blisko w stronę Gabriela i pozostawiła ojcu cel dla jego gniewu. Podbiegła do
mnie i ukryła twarz na moim ramieniu.
Adam obrócił się by na nas spojrzeć. Będąc bardziej biegłą w ostrożności niż
Gabriel (nawet, jeśli używałam jej tylko wtedy, gdy mi to pasowało) niemal natychmiast
rzuciłam okiem na włosy Jesse, ale zobaczyłam wystarczająco dużo. Jego oczy płonęły
tylko po tej stronie przemiany, zimno żółte, blade jak słońce w zimowy poranek. Białe i
czerwone linie pojawiały się na przemian na jego szerokich kościach policzkowych od siły,
którą używał do zaciskania szczęk.
Jeśli kamera wiadomości kiedykolwiek zdobyłaby jego ujęcie, gdy tak wyglądał,
zrujnowałoby to wszystko, co wilkołaki robiły przez cały ostatni rok. Nikt nie pomyliłby
określenia Adama w takiej furii jak tylko jako bardzo niebezpiecznego potwora.
On nie tylko był zły. Nie jestem pewna czy jest jakieś angielskie słowo, które
ukazałoby, jaka wielka wściekłość znajdowała się na jego twarzy.
- Musisz go powstrzymać – Jesse szepnęła mi do ucha tak cicho jak tylko mogła –
On ich zabije.
Mogłabym jej powiedzieć, że nie może szeptać wystarczająco cicho, żeby jej ojciec
nie usłyszał nie, gdy był z nami w tym samym pokoju.
- Ty ich ochraniasz! – ryknął oburzony i zobaczyłam jak resztka człowieczeństwa
znika pod gniewem bestii. Jeśli nie byłby tak dominujący, jeśli nie byłby Alfą, nie jestem
pewna czy już by się nie zmienił, ponieważ widziałam jak linie jego twarzy zaczynają gubić
swoją formę.
Jeszcze tego nam było trzeba
- Nie, nie, nie – Jesse skandowała na moim ramieniu, całe jej ciało się trzęsło – Oni
go zabiją, jeśli kogoś skrzywdzi. Nie może… nie może…
Nie wiem, co moja matka planowała, kiedy wysłała mnie żebym została
wychowana z wilkołakami za radą cenionego wujka, który był wilkołakiem. Nie wiem czy
potrafiłabym wydać moje dziecko obcym ludziom. Ale ja nie jestem nastoletnim samotnym
rodzicem pracującym za minimalne wynagrodzenie, który odkrył, że jej dziecko może się
zmieniać w szczenięcia kojota. To ułożyło się dla mnie pewnie jak większość dzieciństwa
innych ludzi. I to pozostawiło mnie z pewną umiejętnością kierowania wściekłymi
wilkołakami, co było dobrą rzeczą jak mówił wystarczająco często mój przybrany ojciec
odkąd odkrył mój talent do rozwścieczania ich.
Jednak było łatwiej dogadywać się z nimi, kiedy to nie ja ich wkurzyłam. Pierwszym
krokiem było zwrócić ich uwagę.
- Wystarczy – powiedziałam stanowczo, spokojnym tonem, który niósł się ponad
głosem Jesse. Nie potrzebowałam jej ostrzeżenie żeby wiedzieć, że miała rację. Adam
dopadłby i zabił każdego, kto zrobił to jego córce i mogłyby być z tego cholerne
konsekwencje. I te cholerne konsekwencje mogłyby być fatalne dla niego i może dla
każdego wilkołaka w dowolnym miejscu.
Podniosłam oczy by napotkać dziki wzrok Adama i kontynuowałam bardziej ostro
- Nie uważasz, że już zrobiłeś dla niej wystarczająco dużo? O czy ty myślisz? Jak
długo ona tu jest i nikt nie oczyścił jej ran? Wstydź się.
Poczucie winy jest wspaniałą i potężną rzeczą.
Wtedy się odwróciłam ciągnąc Jesse, która potknęła się w zdziwieniu na schodach.
Jeśli Darryl’a nie byłoby w pokoju nie mogłabym zostawić Gabriel’a. Ale Darryl był mądry,
był drugim Adama i wiedziałam, że będzie trzymał chłopaka z dala od linii ognia.
Poza tym, nie sądziłam, że Adam zostanie w salonie na bardzo długo.
Udało się nam zrobić tylko trzy kroki zanim poczułam gorący oddech Adama na
karku. Nic nie powiedział tylko skradał się za nami przez całą drogę do łazienki na piętrze.
Wydawało mi się, że było o jakieś sto stopni więcej niż ostatnim razem, kiedy tu
wchodziłam. Wszystko wydaje się dłuższe, kiedy masz za sobą wilkołaka.
Posadziłam Jesse na zamkniętej desce toalety i spojrzałam z powrotem na Adama
- Przynieś mi myjkę.
Stał chwilę w progu, potem obrócił się i walnął w framugę drzwi, które się ugięły.
Może powinnam powiedzieć “proszę”. Posłałam niespokojny rzut oka w górę, ale poza
odrobiną pyłu z tynku, sufit wyglądał bez zmian.
Adam patrzył uważnie na drzazgi, które były splamione krwią z jego pękniętych
kłykci, chociaż nie sądzę, aby naprawdę widział szkody, jakie zrobił.
Musiałam przegryźć wargi by powstrzymać się przed powiedzeniem czegoś
sarkastycznego w stylu “No, to było pomocne” albo “Starasz się zapewnić lokalnym
cieślom trochę pracy?”. Kiedy zaczynam się bać mój język staje się ostry – co nie jest
cennym nabytkiem wśród wilkołaków. Zwłaszcza wilkołaków, które są wystarczająco
wściekłe, aby rozwalić drzwi.
Czekałyśmy z Jesse, wstrząśnięte, wtedy on wrzasnął dźwięk, który wydobył się z
niego brzmiał bardziej jak wycie i uderzył znów we framugę i tym razem rozwalił całą
ścianę, jego pięść przepchnęła resztki framugi, następne dwa gwoździe, i całą płytę
gipsową pomiędzy.
Zaryzykowałam spojrzenie za siebie. Jesse była tak przerażona, że widziałam
białka naokoło oczu. Podejrzewam, że równie dobrze mogłaby zobaczyć moje, gdyby
patrzyła na mnie zamiast na ojca.
- Porozmawiajmy o nadopiekuńczości ojców – powiedziałam odpowiednio
rozbawionym tonem. Brak strachu w moim głosie zaskoczył mnie bardziej niż cokolwiek.
Kto by pomyślał, że jestem taką dobrą aktorką?.
Adam wyprostował się i gapił się na mnie. Wiedziałam, że nie był tak wielki jak
wyglądał – nie był aż tyle wyższy ode mnie – ale w tym korytarzu był całkiem duży.
Spotkałam jego spojrzenie
- Przyniesiesz mi myjkę proszę? – spytałam tak uprzejmie jak tylko potrafiłam.
Odwrócił się na pięcie i poszedł cicho w kierunku swojej sypialni. Kiedy zniknął z
pola widzenia zdałam sobie sprawę, że Darryl poszedł za nami po schodach. Oparł się o
ścianę i przymknął oczy, wypuszczając dwa długie oddechy. Schowałam zimne dłonie w
jeansy.
- Było cholernie blisko – powiedział może do mnie, może do siebie samego. Ale nie
spojrzał na mnie, kiedy stanął pionowo, wzruszył ramionami i udał się z powrotem na dół
schodów biorąc je po dwa, w sposób bardziej rozpowszechniony wśród chłopców szkół
średnich niż doktorów fizyki.
Kiedy odwróciłam się w stronę Jesse, trzymała szarą myjkę w wyciągniętej, drżącej
dłoni.
- Schowaj to – powiedziałam – albo pomyśli, że odesłałam go żeby się go pozbyć.
Zaśmiała się tak jak chciałam. Śmiech był niepewny i zatrzymał się nagle, kiedy
otworzyła się rana na jej wardze. Ale to był śmiech. Wszystko z nią będzie dobrze.
Ponieważ tak na prawdę wcale się nie przejmowałam, że się dowie, że wysłałam
go na próżno, więc wzięłam myjkę i użyłam jej do gruntownego oczyszczenia draśnięcia
na jej ramieniu. Miała jeszcze zdartą skórę na plecach tuż powyżej talii jeansów.
- Chcesz mi powiedzieć, co się stało? – spytałam płukając myjkę by pozbyć się
żwiru.
- To było głupie
Podniosłam brwi
- Co? Myślałaś, że dodasz trochę więcej kolorów do swojej karnacji, więc nabiłaś
się na swoją pięść parę razy a następnie wpadłaś w poślizg na chodniku?
Przewróciła oczami, więc zgadłam, że wcale nie byłam taka zabawna
- Nie. Byłam w Tumbleweed z przyjaciółmi. Tata przywiózł mnie na miejsce i
zostawił. Przypuszczalnie miałam jak wrócić, ale było zbyt wiele dzieciaków by zmieścić
się w samochodzie Kyle’a, kiedy dotarliśmy na parking. Zostawiłam komórkę w domu,
więc zaczęłam wracać z powrotem by znaleźć miejsce by zadzwonić.
Przestała mówić. Podałam jej myjkę żeby mogła zrobić sobie twarz.
- Przepłukałam ją zimną bieżącą wodą; złagodzi twoje potłuczenia. Myślę, że twój
tata poczuje się lepiej, jeśli się trochę oczyścisz. Będziesz jutro źle wyglądać, ale
większość siniaków nie pokarze się jeszcze przez kilka godzin.
Popatrzyła w lustro i sapnęła z przerażeniem, co dało mi pewność, że większość
szkód była powierzchniowa. Zeskoczyła z toalety, otworzyła szafkę i zabrała się do
zmywania makijażu.
- Nie mogę uwierzyć, że Gabriel mnie taką widział – mruknęła przerażona, kiedy
zmywała tusz do rzęs z policzków – Wyglądam jak dziwoląg.
- Tak – zgodziłam się
Spojrzała na mnie i zaczęła się śmiać, ale wtedy jej twarz ściągnęła się ponownie
- Wtorek, muszę iść z nimi do szkoły – powiedziała.
- To były dzieci z Finley’a - spytałam
Skinęła głową I wróciła do czyszczenia twarzy
- powiedzieli, że nie chcą mieć dziwolągów w swojej szkole. Znam …-
Chrząknęłam dość głośno przerywając jej – posłała mi mały uśmiech. Jej ojciec
mógł nas słyszeć, więc lepiej nie dawać mu wielu wskazówek na temat jej napastników.
Jeśliby zrobili jej coś więcej, to nie byłabym tak niespokojna o ich los. Ale incydent nie był
warty tego żeby ludzie za niego umierali. Co było potrzebne to szkolenie, nie zabójstwo.
Jednakże ci chłopcy potrzebowali zrozumieć jak głupie było atakowanie córki Alfy.
- Wcale się tego nie spodziewałam. Nie po nich. – powiedziała – Nie wiem, co by
zrobili gdyby Gabriel nie zobaczył, co się dzieje – posłała mi uśmiech, prawdziwy uśmiech,
który nie zniknął, kiedy przycisnęła tkaninę do wargi, która zaczynała puchnąć całkiem
ładnie – powinnaś była go widzieć. Byliśmy na tym małym parkingu, za galerią sztuki,
wiesz tej z gigantycznym pędzlem z przodu.
Skinęłam głową.
- Zgaduję, że Gabriel szedł tą małą dróżką poniżej nas i usłyszał jak krzyczę.
Przeskoczył przez płot tak szybko jak ojciec mógłby to zrobić
Wątpiłam w to – wilkołaki są szybkie. Ale, w co nie wątpiłam to, że skutek bycia
uratowanym przez kogoś takiego jak Gabriel z jego aksamitną brązową skórą, czarnymi
oczami i jego pięknym udziałem mięśni nie był wcale wiarygodny dla oczu w jakiejkolwiek
chwili.
- Wiesz – powiedziałam jej z konspiracyjnym uśmiechem – to chyba dobrze, że nie
wie, kim są.
- Dowiem się – powiedział Gabriel z za mojego prawego ramienia.
Słyszałam jak się zbliża. Może powinnam była ją ostrzec, ale zasłużył na
usłyszenie czci bohatera w jej głosie. Nie był jedynym w korytarzu, ale wilkołaki, które
poszły za nim na górę, nie były widoczne dla Jesse.
Gabriel podał mi okład z lodu i obserwował Jesse, która ukrywała się za myjką by
ukryć rumieniec. Jego twarz była skupiona
- Mógłbym ich dogonić, ale nie byłem pewny jak bardzo Jesse jest zraniona.
Tchórze – Splunął, wtedy zorientował się gdzie jest i pohamował się. – Kawał
prawdziwymi macho żeby znęcać się nad dziewczyną o połowę od nich mniejszą.
Popatrzył na mnie
- Podczas drogi do domu Jesse powiedziała, że została wystawiona. Jedna z
dziewczyn, z którymi była – dziewczyna z samochodem miała rzeczy dla jednego z
chłopców. I chłopcy wiedzieli gdzie na nią czekać. Nie ma wielu miejsc, gdzie mógłbyś
pobić kogoś tak, żeby nikt cię nie zauważył. Pociągnęli ją za jeden z tych dużych
śmietników. Ktoś poświęcił dużo czasu na zaplanowanie tego.
Szkoła Finley jest małą szkołą.
- Chcesz się przenieść do szkoły Kennewick? – spytałam ją, wiedząc, że jej ojciec
słuchał z sypialni. Nie mogłam go usłyszeć, ale mogłam poczuć jego skupienie i widzieć je
w sztywnych postawach wilków. Jeśli nie będziemy bardzo ostrożni cała sfora pójdzie po
tych głupich chłopców.
- Gabriel chodzi do Kennewick i wiem, że ma dużo przyjaciół, którzy będą uważać
na ciebie. Albo możesz pójść do Richland, gdzie uczy Aurielle – Aurielle była następną z
trójki kobiecych wilków Adama, partnerką Darryl’a i nauczycielką chemii.
Jesse smagała myjką twarz I posłała mi spojrzenie, które przypomniało mi, że jest
córką swego ojca.
- Nie dam im satysfakcji – powiedziała zimno – Ale nie wezmą mnie znowu przez
zaskoczenie. Walczyłam jak dziewczyna, ponieważ nie mogłam uwierzyć, że naprawdę
zamierzają mnie bić. Nie popełnię jeszcze raz tego błędu.
- Będziesz, zatem musiała znowu zacząć ćwiczyć aikido – powiedział Adam, jego
głos był tak cichy i spokojny tak jakby nie był wściekły parę minut temu – Nie ćwiczyłaś ze
trzy lata i jeśli jesteś od nich o połowę lżejsza, będziesz musiała się bardziej przyłożyć.
Wyszedł z sypialni z ciemno niebieską myjką w ręce. Jeśli jego oczy byłyby
ciemniejsze, kupiłabym sobie spokojniejszą fasadę. Potrafił jakoś wypchnąć cały ten gniew
i energię Alfy poza zasięg wzroku. Ale ja uwierzyłam w te zimne żółte oczy zanim
uwierzyłam w spokojny głos. Wręczył mi myjkę, ale patrzył na Jesse.
- Tak – powiedziała z ponurą determinacją.
- Zraniła ich – powiedział Gabriel – Jeden z nich miał zakrwawiony nos a inny
trzymał się za bok, kiedy biegł – posłał jej szacujące spojrzenie, którego byłam
zadowolona, że Adam nie widział – Założę się, że są bardziej ranni niż ona.
Darryl przeczyścił gardło i kiedy Adam na niego spojrzał, powiedział.
- Wyślij ją z eskortą do i ze szkoły. Jesse była ich ulubienicą. Jeśli Adam niebyły tak
rozwścieczony byłoby więcej warczenia od strony wilków. Oczy Darryl’a były też jaśniejsze
niż zwykle. Złoto było niesamowite w jego ciemnej twarzy.
- Poślij ją z wilkołakiem – zasugerowałam – w wilczej formie. Przez parę
pierwszych dni może czekać na nią przed szkołą, gdzieś na widoku.
- Nie – powiedziała Jesse – Nie będę dziwacznym pokazem.
Adam podniósł brwi
- Zrobisz tak jak ci powiedziano
- To jest terytorialna rzecz – powiedziałam Jesse – Nawet przyziemni ludzie grają w
te głupie gry. Spróbowali gry o władzę i twój ojciec nie może tak po prostu nic nie zrobić.
Jeśli tak zrobi, nękanie będzie jeszcze gorsze – aż ktoś umrze – To całe pozorowanie i
polityka wilkołaków, na którą się skarżyłam utrzymywała ludzi przy życiu.
- Powinieneś zadzwonić do szkoły, na policję i ostrzec ich. – powiedziała Honey –
Żeby nikt nie został ranny.
- Zrób pokaz i opowiedz – zasugerował Gabriel – Zadzwoń do nauczyciela biologii
Jesse - albo czy nie bierzesz czasem cyklu w Current Affairs? (tłum. aktualności). Tak
będzie lepiej. Możesz zebrać klasę i dać im bliskie i osobiste spotkanie z wilkołakiem. Ten
sam efekt, ale mniej krępujący dla Jesse.
Adam uśmiechnął się pokazując dużo zębów
- Podoba mi się.
Jesse rozjaśniła się trochę
- Może mogłabym dostać dodatkowe punkty.
- Szkoła nigdy na to nie pójdzie – powiedział Darryl – Odpowiedzialność jest zbyt
wielka jeśliby się coś zdarzyło
- Sprawdzę to – powiedział Adam.
Jessy była trochę blada, ale nie została poważnie zraniona. Gorący prysznic
powinien pomóc na ból – i ona potrzebowała prysznica zanim jej ojciec uspokoi się na,
tyle, że zrozumie, że w cale ona nie musi mu mówić, kto ją zaatakował. Jeśli ja mogłam
załapać ich zapach to on też.
Zrobiłam oddalający gest w stronę ich wszystkich, Gabriel’a, Adama i wilkołaków.
- Idźcie na dół i popracujcie nad tym – powiedziałam – Chcę lepiej się przyjrzeć
siniakom Jesse, aby się upewnić, że nie ma potrzeby wzywać Samuela żeby ją zbadał.
Wzięłam Jesse za rękę
- Użyjemy łazienki Adama... – Nie mogłam sobie przypomnieć, czy rzeczywiście
miał łazienkę, ale nie mogłam sobie wyobrazić, że ten dom nie ma głównej sypialni z
łazienką a poza tym wyszedł stamtąd z myjką – ponieważ Tę Adam zdecydował się
przebudować – pewnie mój ton był nieco obłudny – ale jeśli był na mnie zirytowany to nie
będzie myślał o znalezieniu napastników Jesse.
Jesse przeszła za mną przez zatłoczony korytarz do sypialni Adama. Były tam
otwarte drzwi po drugiej stronie, które mogły być tylko łazienką. Pociągnęłam ją do niej i
zatrzasnęłam drzwi.
Wtedy szepnęłam bardzo, bardzo cicho
- Musisz wsiąść prysznic i pozbyć się ich zapachu zanim twój ojciec o tym pomyśli
– jeśli już nie pomyślał.
Jej oczy rozszerzyły się
- Ubrania? – poruszyła bezdźwięcznie ustami.
- Wszystko - powiedziałąm
Posłała swoim tenisówkom smutne spojrzenie, ale włączyła prysznic i wkroczyła do
kabiny prysznicowej w butach, ubraniu we wszystkim.
- Pójdę po czyste ubrania - powiedziałam
Adam spotkał mnie na korytarzu. Szarpnął brodą w stronę łazienki, gdzie każdy
mógł z łatwością usłyszeć, że ktoś bierze prysznic – Zapach - powiedział
- Jej ubrania były bardzo brudne – powiedziałam zadowolona z siebie – Nawet jej
buty.
- Kur ... – Ugryzł się w język zanim zdążył dokończyć słowa. Adam był trochę
starszy niż wyglądał. Wychowywał się w latach pięćdziesiątych, kiedy mężczyzna nie
przeklinał przy kobiecie – Kurnik – powiedział, słowo oczywiście nie dało mu tej
satysfakcji, co wypowiedziane w bardziej prostacki sposób
- Cheeses crusty, got all musty, got damp on the stone of a peach (tłum. słowa bez
sensu) – zgodziłam się, spojrzał na mnie pusto, więc powtórzyłam z odpowiednim
naciskiem - ChEEZ-zes crusty. Got Al-musty. Got DAMp on the StoneofapeaCH. Mój
przybrany ojciec zwykł mówić to przy mnie przez cały czas. Był także staromodnym
wilkiem. Szczególnie lubił Stoneofapeach.
Adam zamknął oczy i oparł czoło o framugę drzwi.
- To będzie drogo kosztować, jeśli rozwalisz następną ścianę – powiedziałam
pomocnie
Otworzył oczy i spojrzał na mnie
Podniosłam ręce
- Świetnie. Chcesz wesprzeć Związek Stolarzy, to twój interes. Teraz się odsuń.
Powiedziałam Jesse, że wrócę z ubraniami.
Cofnął się z przesadną uprzejmością. Ale kiedy koło niego przechodziłam, pacnął
mnie w pośladek. Wystarczająco mocno bym poczuła piekący ból.
- Musisz być bardziej ostrożna – warknął – Wtrącaj się w moje sprawy a może stać
ci się krzywda.
Powiedziałam słodko, kiedy kontynuowałam spacer do pokoju Jesse
- Ostatni człowiek, który mnie tak pacnął gnije w swoim grobie.
- Nie mam, co do tego wątpliwości – Jego głos był bardziej zadowolony niż
skruszony.
Odwróciłam się by stawić mu czoło, żółtym oczom i temu wszystkiemu.
- Myślę o podniesieniu części samochodu dla mojej przyczepy. Mam mnóstwo
miejsca na terenie.
Ktoś słuchający mógłby pomyśleć, że mój ostatni komentarz był nie na temat, ale
Adam wiedział, o co chodzi. Karałam go częściami mojego samochodu Królika od kilku lat.
Był wyraźnie widoczny z okna jego sypialni, teraz stał na trzech oponach i brakowało mu
różnych kawałków. Graffiti było sugestią Jesse.
Jeśli Adam nie byłby tak spięty, to by nie zadziałało – ale on był jednym z tych
“wszystko na swoim miejscu i miejsce dla wszystkiego” rodzajem człowieka.
Przeszkadzało mu to – bardzo.
Adam uśmiechnął się krótko w uznaniu, potem jego twarz uspokoiła się.
- Powiedz mi czy przynajmniej twój mózg załapał ich zapach?
Podniosłam brwi
- Dlaczego miałabym to zrobić? Wtedy zamiast nękania Jesse, zamęczałbyś mnie.
Jeden z zapachów był mi obcy, ale ten drugi ... było coś w jego strukturze, co
wywoływało skojarzenia, ale poczekam jak stąd wyjdę zanim się za to zabiorę.
Wybuchł dzikim śmiechem
- Kłamca - powiedział
Podszedł dwa kroki do przodu, owinął rękę na około mojej szyi i przytrzymał mnie
do pocałunku. Nie spodziewałam się tego – nie, kiedy był wciąż tak bliski przemiany.
Jestem pewna, że to, dlatego nie wywinęłam się z jego uchwytu.
Pierwszy dotyk jego ust był delikatny, wstępny, pytający gdzie jego ręce mogą
zawędrować. Ten mężczyzna był diaboliczny. Mogłabym oprzeć się sile, ale pytanie
zawarte w jego pocałunku było zupełnie inną sprawą.
Pochyliłam się do niego, ponieważ zapytał mnie z wyczuciem i delikatnie wycofał
usta, które błagały mnie by pójść tam gdzie mnie prowadził. Gorąco jego ciała, było mile
widziane w chłodnym domu, nagrodziło mnie, gdy pochylił się bliżej, tak jak twarde
płaszczyzny jego ciała, więc zostałam skłoniona by nacisnąć nawet mocniej na niego.
Tak samo też tańczył. Prowadząc zamiast ciągnięcia. To musiało być
przemyślane, coś, nad czym pracował, ponieważ był tak dominujący jak inne Alfy. Ale
Adam był więcej niż dominujący: był też inteligentny. I nie grał fair.
I dlatego znalazł się pod ścianą ze mną oblepioną wokół niego, kiedy ktoś... Darryl
cicho chrząknął.
Wyszarpnęłam się i odskoczyłam na środek korytarza.
- Ja po prostu wezmę rzeczy dla Jesse – powiedziałam do dywanu na podłodze
i zabrałam swoją czerwoną twarz do pokoju Jesse i zamknęłam drzwi. Nie przejmowałam
się, że zostałam złapana na całowaniu, ale to było o wiele bardziej zmysłowe niż
pocałunek.
Czasami dobry słuch nie jest błogosławieństwem.
- Przepraszam – powiedział Darryl, chociaż w jego głosie przeważało więcej
wesołości niż przeprosin.
- Na pewno – warknął Adam – Cholera. To musi się skończyć.
Darryl wybuchnął śmiechem, który trwał dosyć długo. Nigdy nie słyszałam by się
tak śmiał. Darryl był zwykle bardzo spięty.
- Przepraszam – powiedział jeszcze raz, tym razem brzmiało to bardziej jak
przeprosiny – Wyglądało to dla mnie jakbyś nie chciał tego przerywać.
- Tak – Adam zabrzmiał nagle zmęczony. – Powinienem był biegać za nią już
dawno temu. Ale kiedy odeszła Christy nie byłem pewien czy będę chciał jeszcze
kiedykolwiek jakąś kobietę. I Mercy jest bardziej niespokojna niż ja kiedykolwiek – Christy
była jego ex żoną.
- Wtedy Samuel przyjechał walczyć o nagrodę – powiedział Darryl
- Nie jestem nagrodą - mruknęłam
Wiedziałam, że oboje mnie usłyszeli, ale powiedział tylko.
- Samuel zawsze był konkurencją. Wolę go tutaj gdzie mogę konkurować z jego
ciałem i krwią a nie pamięcią.
- Jeśli zamierzasz gadać o mnie za moimi plecami – powiedziałam Adamowi –
przynajmniej rób to tam gdzie nie usłyszę.
Musieli spełnić moją prośbę, ponieważ nie usłyszałam więcej rozmowy.
Prysznic nadal szedł, więc siadłam na środku pokoju Jesse – odsuwając butelkę lakieru do
paznokci z pod jednego biodra – i wtedy skorzystałam ze sposobności, żeby sobie
wszystko poukładać w głowie. Adam miał rację; To poszło za daleko
Samuel zachowywał się jak anioł, w większości – i Adam podobnie. Ale wydawało
mi się, że Adam był bardziej niespokojny niż zwykle i jego nastrój był bardziej niepewny.
To były niepokojące wiadomości, ponieważ Adam miał gorący temperament,
gorszy nawet niż większość wilkołaków. Poza tym, Samuel powiedział mi, że Marrok
używałby go ciężej jako jednego z przedstawicieli wilkołaków. Miał wygląd i umiejętności
do tego. Adam i tak przyciągał prasę, ponieważ robił jakieś konsultacje i negocjacje w
Washington, D.C. Jego kontrola była bardzo, bardzo dobra, ale kiedy to straci stanie się
szaleńcem i Marrok nie będzie ryzykował.
Byłam pewna, że Adam i tak wybuchnie z powodu siniaków Jesse – ale może lepiej
odzyskałby kontrolę, jeśli nie byłby już na krawędzi.
Drzwi do pokoju Jesse otwarły się i Honey weszła do środka, zamykając za sobą
drzwi. Honey była jednym z tych ludzi, którzy sprawiali, że czułam się niechlujna nawet,
kiedy miałam na sobie doskonale wyglądającą koszulkę. Onieśmielała mnie w całkowicie
inny sposób niż zwykle wilkołaki i zajęło mi dużo czasu żeby to przezwyciężyć.
Wkroczyła ostrożnie w normalny bałagan nastolatka, który Jesse rozproszyła po
podłodze. Pokój Jesse wyglądał nawet gorzej niż zwykle mój, co znaczyło, że jest bardzo
źle.
- Musisz coś zrobić Mercedes – powiedziała mi delikatnie. Tak długo jak reszta
sfory była na dole to nie mogą nas usłyszeć – cała sfora jest niespokojna i popędliwa – i
Adam prawie stracił to dzisiaj. Wybierz kogoś, Adam albo Samuel, to nie ma znaczenia.
Ale musisz to zrobić szybko – zawahała się – Kiedy Adam ogłosił cię swoją partnerką.
To dla mojego bezpieczeństwa powiedział i miał prawdopodobnie rację. Wilki
zabijają kojoty na swoim terytorium - i wilkołaki są równie terytorialne jak ich mniejsi
bracia.
- Nie spytał mnie o to – przerwałam jej gwałtownie – Nie było mnie tam i nie
dowiedziałam się o tym aż to się stało. To nie moja wina.
Potrząsnęła grzywą włosów w kolorze miodu i przykucnęła obok mnie. Jeśli mogła
zobaczyć podłogę myślę, że usiadłaby wygodnie podobnie do mnie, ponieważ była
technicznie niżej w sforze niż ja (dzięki Adamowi, który ogłosił mnie swoją partnerką), ale
była zbyt wybredna, by usiąść na stosie brudnego ubrania.
- Nie mówię, że to jest wina kogokolwiek – powiedziała – Wina nie zmienia
czegokolwiek. Wszyscy możemy to poczuć, słabość w sforze. Dozwolone jest dla ciebie
odmówić mu bezwarunkowo i wtedy wszystkie rzeczy wrócą do normy. Albo zaakceptuj
go, i rzeczy pójdą w inną drogę, lepszą drogę. Ale do tego czasu – wzruszyła ramionami.
To było łatwe nawet dla kogoś takiego jak ja, która żyła dookoła nich przez cały
czas, by zapomnieć, że było coś więcej w magii wilkołaków niż tylko przemiana. Myślę, że
to, dlatego zmiana była tak spektakularna – a reszta magii jest sprawą sfory i nie obchodzi
nikogo innego – i odkąd Adam ogłosił swoje prawo, również nikogo to nie obchodziło.
Mój przybrany ojciec powiedział mi kiedyś, że zawsze był świadomy, na pewnym
poziomie, wszystkich członków stada. Wiedzieli, kiedy jedno z nich było w
niebezpieczeństwie; wiedzieli, kiedy jedno zmarło. Kiedy mój przybrany ojciec popełnił
samobójstwo, zajęło im trochę czasu odnalezienie ciała, ale wszyscy wiedzieli gdzie
szukać. Widziałam jak Adam wzywał swoją sforę czymś więcej niż dźwiękiem jego głosu i
widziałam jak uzdrawiają szkody zrobione srebrem, które powinny go zabić.
Nie zdawałam sobie sprawy, że deklarowanie mnie swoją partnerką może być
czymś więcej dla Adama niż tylko prostym czynem, aż będę zdolna pomóc Warren’owi
zdobyć kontrolę nad jego wilkiem, kiedy był zbyt ranny żeby zrobić to samemu. Byłam
wdzięczna, ale nigdy się temu bliżej nie przyjrzałam.
Zaczynałam mieć ból głowy; strach czasami to powodował
- Powiedz mi to ponownie i mów jasno, proszę.
- Kiedy ogłosił cię swoją partnerką zaoferował ci dołączenie do nas. Otworzył ci
miejsce, którego nie wypełniłaś. To otwarcie jest słabością. Adam chroni to przed nami,
ale robi to tylko przez wchłanianie samemu wszystkich skutków. Jego wilk wie, że gdzieś
tam jest słabość, miejsce gdzie szkoda mogłaby przyjść i to pozostawia go czujnym i cały
czas na krawędzi. Możemy to wyczuć i reagować na to – posłała mi nikły uśmiech – To,
dlatego byłam tak nieprzyjemna dla ciebie, kiedy wysłał mnie abym była twoim
ochroniarzem przeciw wampirom. Myślałam, że pogrywałaś z nami i pozostawiłaś nas
byśmy zapłacili cenę.
Nie, żadna gra. Tylko dużo panikowania. Kogokolwiek wybiorę na końcu, Adama
czy Samuela, stracę tego drugiego – a to było więcej niż mogłam znieść.
- Wszystko zależy od naszego Alfy, który pomaga nam żyć wśród ludzi –
powiedziała – Niektórzy z wilków Adama mają ludzkie kobiety i partnerki. To jego siła woli
pozwala nam kontrolować siebie, w szczególności, gdy księżyc zbliża się do zenitu.
Położyłam bolącą głowę na kolanach
- Co on sobie myślał? Do diabła.
Poklepała mnie po ramieniu, w niezgrabnym ruchu, które zdołało przywrócić mi
komfort i sympatię.
- Mniemam, że on nie myślał o niczym innym oprócz ustalenia sobie prawa do
ciebie zanim inny wilk to zrobi albo cię zabije.
Posłałam jej niedowierzające spojrzenie.
- I co dalej? Czy wszyscy tracą rozum? Nie miałam tak wiele randek przez dziesięć
lat a teraz jest Adam i Samuel i - ugryzłam się w język zanim kontynuowałam i
wspomniałam Stefana. Nie widziałam wampira odkąd on i Wizard zabili dwóch niewinnych
ludzi żeby skierować winę na Andre w wyniku, czego Marsilis mnie nie zabiła. To było o
tyle w porządku, że on nie należał do moich ulubionych osób.
- Wiem, dlaczego Samuel mnie chce – powiedziałam.
- Myśli, że możecie mieć razem dzieci – a ty nie możesz przebaczyć jemu, że chce
cię dla tak praktycznych powodów – było coś w głosie Honey, co powiedziało mi, że lubi
Samuela - i może to nie była tylko moje “pogrywanie” z Adamem i jej sforą z powodu,
czego się obrażała. Ale wyraz jej twarzy powiedział mi więcej. Ona rozumiała punkt
widzenia Samuela ze swojego doświadczenia: też chciała mieć dzieci.
Nie wiem, dlaczego zaczęłam z nią rozmawiać. Nie znałam jej tak dobrze i
spędziłam większość tego czasu nie lubiąc jej. Może to, dlatego, że nie było nikogo
innego, kto miałby możliwość to zrozumieć.
- Nie winię Samuela za uświadamianie sobie, że zmiennokształtna, która zmienia
się w kojota i nie jest związana z księżycem, może być dobrym partnerem – powiedziałam
mówiąc bardzo cicho – Ale pozostawił mnie zakochaną bez powiedzenia, dlaczego był taki
zainteresowany. Jeśli Marrok nie zainterweniowałby prawdopodobnie byłabym jego
partnerką, kiedy miałam szesnaście lat.
- Szesnaście? - powiedziała
Skinęłam głową.
- Peter jest o wiele starszy ode mnie – powiedziała, mówiąc o swoim mężu – to
było trudne. Ale ja nie miałam szesnastu lat i... – Przerwała, myśląc w końcu potrząsnęła
głową – Nigdy tak na prawdę nie słyszałam jak bardzo stary jest Samuel, ale jest starszy
od Charles’a, a Charles’a jest pochodzi z czasów Lewis’a i Clark’a. (tłum. ok 1805 rok)
Oburzenie, które czuć było w jej głosie, nadal trzymanym poza zasięgiem innych
wilkołaków, było jak balsam. I dodało mi odwagi by powiedzieć trochę więcej.
- Jestem szczęśliwa z tego, kim jestem – powiedziałam – incydent z Samuelem
pozwolił mi zerwać ze sforą i pozwolił dołączyć do ludzkiego świata. Jestem niezależna i
dobra w swojej pracy. To nie jest czarujące, ale lubię naprawiać różne rzeczy.
- I nadal – powiedziała, wyrażając rzecz, którą nie powiedziałam.
Kiwnęłam głową. Dokładnie. I nadal... co, gdybym przyjęła jego ofertę? Mówię
sobie, że byłabym inną osobą (tłum. w gorszym znaczeniu), ale Samuel nie jest rodzajem
człowieka, który zakuwa w kajdany osobowość swojej żony. W połowę kłopotów, jakie
miałam, kiedy byłam nastolatką sam mnie wciągnął – i wyciągał mnie z drugiej połowy.
- Więc byłabyś żoną lekarza i robiłabyś, co byś tylko chciała – bo Samuel bardziej
panuje nad sobą niż większość samców
O to chodziło. Oj nie, nie Samuel. Jak większość ludzi ona też widziała go tak jak
chciał być widziany. Delikatny, ułożony Samuel. Fuj
Ale zawsze się zastanawiałam, dlaczego Honey wyszła za swojego męża, który był
tak nisko w strukturze sfory tak jak ona wysoko, prawie jak najwyższe dwa lub trzy wilki.
Ponieważ wzięła stanowisko wraz z mężem, była o wiele niżej niż zanim stała się
partnerką Petera. Nie było tam właściwie tak wiele uległych wilków. Rodzaj determinacji,
który pozwala przeżyć przemianę nie jest zwykle znajdowany w osobie, która nie jest,
choć trochę dominująca.
- Samuel panuje nad sobą tak jak oni wszyscy. Po prostu skrywa to lepiej
powiedziałam – W rzeczywistości trzymałby mnie w kokonie i ochraniał przed resztą
świata. Nigdy nie dorosłabym i stała się osobą, jaką jestem.
Podniosła brew
- Jak kim, mechanikiem? Pracujesz za mniej niż wynosi minimalny zarobek.
Widziałam jak Gabriel wypełnia czeki – robi to wyraźniej niż ty.
Myliłam się. Ona nigdy tego nie zrozumie.
- Jak posiadanie swojego własnego biznesu – powiedziałam jej, choć wiedziałam,
że to daremne oczekiwać by zrozumiała, o co mi chodzi. Odrzuciłam wszystko, czego ona
chciała od życia zarówno w świecie wilka i człowieka, pieniądze też. – Tak jak bycie w
stanie wsiąść coś, co nie działa i naprawić to. Jak bycie w stanie, by dzisiaj nie ustąpić
Adamowi zamiast spaść się na kolana i patrzeć w ziemię. Jak decydowanie, co zamierzam
robić każdego dnia – włączając w to pójście za demonem, który prawie zabił Warrena. Nie
jestem taka, zwłaszcza w porównaniu do wilkołaków, ale musisz przyznać, że byłam
wyjątkowo odpowiednia by go usunąć. Wilkołaki nie potrafiły. Wampiry i nieludzie nie
mogli. Co by się stało gdybym nie była zdolna go zabić. Samuel nigdy by nie pozwolił
swojej żonie ryzykować by zrobić coś takiego.
I wtedy coś zrozumiałam. Tak przerażające jak samo zdarzenie (miałam koszmary
senne i blizny by to udowodnić) Tak głupio niebezpieczne jak nadal było – i
prawdopodobnie śmiertelne – byłam dumna z zabicia tych dwóch wampirów. Nikt nie był
w
stanie tego zrobić. Tylko ja.
Samuel nigdy nie pozwoliłby mi zrobić czegoś takiego.
Mogłam nigdy nie mieć Samuela bez rezygnacji z czegoś, co ceniłam w sobie. To
był pierwszy raz, kiedy pozwoliłam sobie popatrzeć na to z tej strony, ponieważ wtedy
musiałabym się przyznać, że Samuel nigdy nie mógłby być dla mnie.
Pytanie było czy Adam był od niego lepszy? A jeśli wybiorę Adama, Samuel
odejdzie. Część mnie nadal kochała Samuela i nie byłam gotowa by z niego zrezygnować.
Byłam nieźle pokręcona.
- Myślisz, że Adam pozwoliłby ci pójść po tą rzecz, jeśli byłabyś jego partnerką? –
spytała głosem pełnym wątpliwości
Może.
- Nie zamierzałam na to nachodzić – powiedziała Jesse cienkim głosem
Zdałam sobie sprawę, że przez pewien czas nie słyszałam szumu wody z
prysznica. Również nie słyszałam jej nadejścia.
Owinęła się dookoła ręcznikiem, ale była wciąż szybka w zamykaniu drzwi za sobą.
Posłała Honey ostrożne spojrzenie, ale potem zlekceważyła ją.
- Podsłuchałam ostatnią część – powiedziała do mnie – Tata powiedział mi żebym
trzymała się z dala od jego spraw. Ale myślę, że powinnaś wiedzieć, że powiedział mi, nie
tak dawno temu, że jeśli nie wypadniesz z samolotu od czasu do czasu to nigdy nie
nauczysz się latać.
- Przydzielił mi ochroniarzy – powiedziałam jej sucho. Honey była jednym z nich.
Przewróciła oczami.
- On nie jest głupi. Ale jeśli jest coś, co musisz zrobić on będzie stał za tobą –
posłałam jej niedowierzające spojrzenie a ona znowu przewróciła oczami – Ok, ok będzie
wskazywał drogę. Ale nie pozwoli żebyś została w tyle. On nie marnuje środków w ten
sposób.
Kiedy Jesse zniknęła i Adam był zbyt ranny by cokolwiek zrobić, już prawie poprosił
mnie o pomoc w jej znalezieniu wiedząc, że ludzie, którzy ją przetrzymywali prawie go
zabili. Z jakiś powodów to wspomnienie pozwoliło mi znów odetchnąć.
Wiedza o tym, że mogłabym nie mieć Samuela bolała. Myślę, że zrezygnowanie z
Adama mogłoby mnie rozbić – co nie oznaczało tak czy siak, że mogę go mieć.
Skoczyłam na nogi
- Będę to miała na uwadze – powiedziałam jej i zmieniłam temat – Jak się czujesz?
Uśmiechnęła się i wyciągnęła do przodu rękę, która nie drżała.
- Czuję się w porządku; gorący prysznic na prawdę pomógł. Będę miała parę
siniaków, ale czuję się dobrze. Gabriel też pomógł. Ma rację. Obroniłam się, lepiej niż się
tego spodziewali. Teraz wiem, że muszę na nich uważać i... – jej uśmiech poszerzył się na
krótko bez ponownego pęknięcia wargi – Tata przydzielił mi ochroniarzy – powiedziała
tym
samym zirytowanym tonem, co ja.
Rozdział 7
Czasami wydaje mi się jakby zmieniała się odległość między moim domem a
Adama. Tylko mniej więcej godzinę temu zabrało mi chwilkę by dostać się z mojego domu
do jego. Teraz zabrało mi dużo czasu by wrócić do domu i lamentowałam przez całą
drogę.
Nie wybrałabym Samuela. Nie dlatego, że mu nie ufam, ale dlatego, że nie mogę
zaufać mu całkowicie. Kochałby i dbałby o mnie aż bym odgryzła sobie rękę by się uwolnić
– i nie byłabym jedyną osobą, którą bym skrzywdziła. Samuel został wystarczająco
zraniony beze mnie dokładającej do tego.
Kiedy powiem mu, co czuję, on odejdzie.
Spodziewałam się, że go jeszcze nie będzie, ale jego samochód stał zaparkowany
obok mojego pokrytego rdzą Królika. Zatrzymałam się na podjeździe, ale było już za
późno. On będzie wiedział, że jestem na zewnątrz.
Nie musiałam mu dzisiaj mówić, pomyślałam. Nie musiałabym go dzisiaj stracić.
Ale wkrótce. Bardzo wkrótce.
Warren i Honey mieli rację. Jeśli nie zrobię czegoś w najbliższym czasie to
popłynie krew. To było świadectwo kontroli ich obu Adama i Samuela, że do tej pory nie
było żadnej walki. Wiedziałam w głębi serca, że jeśli kiedykolwiek doszłoby do prawdziwej
walki między nimi zginąłby jeden z nich.
Mogłabym znieść ponowną stratę Samuela jeślibym musiała, ale nie zniosłabym
bycia przyczyną jego śmierci. I byłam pewna, że to Samuel będzie tym, który zginie w
walce z Adamem. Nie dlatego, że Adam jest lepszym wojownikiem. Widziałam Samuela w
jednej czy dziesięciu walkach i on wiedział, co robi. Ale Adam miał krawędź
bezwzględności, której brakowało Samuelowi. Adam był żołnierzem i zabójcą a Samuel
uzdrowicielem. Powstrzymywałby się, aż byłoby za późno.
Drzwi do domu skrzypnęły i spojrzałam w górę w szare oczy Samuela. Nie był
przystojnym mężczyzną, ale miał w sobie to piękno, które było głębokie wynikające z
rysów jego twarzy i z popielatych brązowych włosów,.
- Co spowodowało taki wyraz twojej twarzy? – spytał – Coś się stało w domu
Adama?
- Para sfanatyzowanych dzieci pobiła Jesse – powiedziałam. I nie kłamałam. Nie
mógł wiedzieć, że odpowiedziałam na jego drugie pytanie a nie na pierwsze.
Nagły gniew przeleciał mu przez twarz – też lubił Jesse. Wtedy jego kontrola
potwierdziła się i Dr Cornick był na miejscu i przygotowany do działania.
- Nic jej nie będzie – powiedziałam zanim cokolwiek powiedział – Tylko stłuczenia i
zranione uczucia. Martwiliśmy się przez kilka minut, że Adam popełni morderstwo, ale
myślę, że go uspokoiliśmy.
Zszedł z ganku i dotknął mojej twarzy.
- Tylko kilka niespokojnych minut, tak? W każdym razie lepiej sprawdzę, co z
Jesse.
Skinęłam głową.
- Przygotuję coś na kolację.
- Nie – powiedział – wyglądasz jakbyś potrzebowała pocieszenia. Wściekły Adam,
Zee w więzieniu, oboje w jednym dniu, to trochę za dużo. Może przygotujesz się i zabiorę
cię na pizze.
Miejsce, gdzie poszliśmy było pełne ludzi i pudeł z instrumentami muzycznymi.
Wzięłam swoją szklankę z napojem gazowanym i piwo Samuela i poszłam szukać dwóch
pustych miejsc, kiedy płacił za nasze jedzenie.
Kiedy zamknięto Tumbleweed w niedzielną ubiegłą noc, wszyscy wykonawcy i
wszyscy ludzie zebrali się na razem na ostatnie wiwatowanie – i to oni zaprosili Samuela,
który zaprosił mnie. Stworzyli bardzo imponujący tłum – i nie pozostawili zbyt wiele
pustych miejsc.
Musiałam zadowolić się już zajętym stołem z dwoma pustymi krzesłami. Pochyliłam
się na dół i położyłam swoje wargi blisko ucha człowieka, który siedział tyłem do mnie. To
było zbyt intymne dla obcego człowieka, ale nie było żadnego wyboru. W żadnym
wypadku ludzkie ucho nie wyłowiłoby mojego głosu w tym hałasie.
- Te miejsca są zajęte? - spytałam.
Człowiek spojrzał w górę i zrozumiałem, że wcale nie był tak obcy jak myślałam …
z dwóch powodów. Pierwszy to, że był tą osobą, która narzekała na walijski Samuela, Tim
Jakiśtam z nazwiskiem z Europy Środkowej. Po drugie był jednym z mężczyzn w domu
O’Donnell’a, a dokładnie Wodą Kolońską.
- Nie ma problemu - powiedział głośno.
To mógł być zbieg okoliczności. Mogło być z tysiąc ludzi w Tri-Cities, które używały
tej szczególnej wody kolońskiej; być może to nie pachniało tak źle dla kogoś, kto nie miał
mojego nosa.
To był mężczyzna, który znał Elficki Tolkiena i walijski (chociaż wcale nie tak
dobrze jak myślał, jeśli krytykował Samuela). Trudne kwalifikacje dla nienawidzącego
nieludzi bigota. Prawdopodobnie był bardziej jednym z miłośników nieludzi, który
zostawiali właścicielowi małego baru w Walla Walla dużo pieniędzy i przekształcali
rezerwat w Nevadzie w kolejny Las Vegas.
Podziękowałam mu i siadłam na miejscu najbliżej ściany pozostawiając skrajne dla
Samuela. Może nie był jednym ze zgrai O’Donnell’owiej Jasnej Przyszłości. Może był
mordercą – albo funkcjonariuszem policji.
Uśmiechnęłam się grzecznie i przyjrzałam mu się dobrze. Nie był w kiepskim
stanie, ale był z pewnością człowiekiem. Nie mógłby prawdopodobnie ściąć głowy
człowiekowi bez topora.
Więc, nie członek Jasnej Przyszłości, nie morderca. Był, albo tylko mężczyzną,
który podzielił zły gust w wodzie kolońskiej z człowiekiem, który był w domu O’Donnell’a,
albo był funkcjonariuszem policji.
- Jestem Tim Milanovich – powiedział prawie krzycząc by przeprowadzić swój głos
przez dźwięki rozmów innych ludzi, wtedy wyciągnął ostrożnie swoją rękę koło piwa i
przez pizzę – A to jest mój przyjaciel Austin. Austin Summers.
- Mercedes Thompson – potrzasnęłam jego ręką jak również ręką drugiego
człowieka. Austin Summers był bardziej interesujący niż Tim Milanovich.
Jeśli byłby wilkołakiem to jednym z tych bardziej dominujących. Miał subtelny urok
naprawdę dobrego polityka. Nie był tak przystojny, jak ludzie by oczekiwali, ale wyglądał
dobrze, w surowo piłkarski sposób. Jasno brązowe włosy kilka odcieni jaśniejsze niż moje
i oczy w kolorze piwa korzennego uzupełniały obraz. Był kilka lat młodszy od Tima,
pomyślałam, ale mogłam zobaczyć, dlaczego Tim kręcił się koło niego.
Było zbyt tłoczno dla mnie by uchwycić zapach Austina, kiedy siedział po drugiej
stronie stołu, ale impulsywnie ruszyłam ręką, którą się z nim przywitałam w stronę mojego
nosa tak jakby mnie nagle zaswędział – i nagle wieczór zmienił się w coś innego niż tylko
wycieczkę by utrzymać moją głowę z dala od zmartwień.
Ten człowiek był w domu O’Donnell’a – i teraz wiem, dlaczego jeden z napastników
Jesse pachniał znajomo.
Zapach jest skomplikowaną rzeczą. Jest zarówno pojedynczym identyfikacyjnym
znacznikiem i połączeniem wielu zapachów. Większość ludzi używa tego samego
szamponu, dezodorantu i pasty do zębów przez cały czas. Sprzątają swoje domy tymi
samymi środkami czystości; piorą swoje ubrania tym samym proszkiem i suszą je tymi
samymi środkami. Wszystkie te zapachy łączą się w ich osobisty zapach, który ich
wyróżnia.
Ten Austin nie był mężczyzną, który zaatakował Jesse. Był za stary i kilka lat po
szkole średniej i nie całkiem pachniał odpowiednio – ale na pewno mieszkał w tej samej
rodzinie. Kochanek albo brat pomyślałam i położyłam pieniądze na blacie.
Austin Summers. Zapamiętam to imię i zobaczę czy mogę dorwać jego adres. Czy
nie było czasem chłopca o nazwisku Summers, w którym Jesse się zakochała zeszłego
roku? Przed tym jak wilkołaki ujawniły swoje istnienie. Wtedy, kiedy Adam był tylko
umiarkowanie bogatym biznesmenem. John, Joseph … coś biblijnego … Jacob Summers.
To było to. Nie dziwię się, dlaczego Jesse była tak wstrząśnięta.
Popijałam mój napój gazowany i spojrzałem w górę na Tima, który jadł kawałek
pizzy. Założyłabym się o moją ostatnią monetę pięciocentową, że on nie był policjantem –
nie miał żadnego ze sposobów mówienia, które oznaczały policjanta i nie miał w zwyczaju
noszenia broni. Nawet, jeśli są nieuzbrojeni policjanci zawsze pachną prochem.
Szanse, że Tim był Wodą Kolońską zbliżały się do stu procent. Więc co człowiek,
który uwielbiał język celtycki i pieśni ludowe robił w domu człowieka, który w dużej
mierze
nienawidził celtyckich nieludzi?
Uśmiechnęłam się do Tima i powiedziałam szczerze
- Właściwie Panie Milanovich, mieliśmy coś w rodzaju spotkania w ten weekend.
Rozmawiałeś z Samuelem po jego występie.
Były miejsca, gdzie moja Rodzima amerykańska skóra i kolorystyka powodowała,
że byłam pamiętana, ale nie w Tri-Cities, gdzie ładnie się mieszałam z hiszpańską
ludnością.
- Mów mi Tim – powiedział, kiedy starał się gorączkowo wyznaczyć mi miejsce.
Samuel przez swoje nadejście uratował go od dalszego zawstydzenia.
- Tutaj jesteś – powiedział do mnie po wymruczeniu przeprosin do kogoś
próbującego przejść w przeciwnym kierunku przez wąskie przejście pomiędzy rzędami. –
Przepraszam, że zajęło mi to tak długo Mercy, ale porozmawiałem sobie przez minutkę –
Położył na stole, koło pizzy Tima, mały czerwony plastikowy znaczek z czarnym napisem
34 – Pan Milanovich – powiedział, kiedy usiadł przy mnie – Miło Pana widzieć.
Oczywiście Samuel zapamiętał jego imię; po prostu taki był. Tim był zaszczycony,
że został rozpoznany; to było widoczne na całej jego twarzy.
- A to jest Austin Summers – wrzasnęłam uprzejmie, głośniej niż potrzebowałam,
odkąd słuch Samuela był, co najmniej tak dobry jak mój.
– Austinie poznaj lekarza pieśniarza Dr Samuela Cornick – Odkąd usłyszałam ich
przedstawiających go jako ”lekarza pieśniarza” wiedziałam, że Samuel tego nienawidzi - i
wiedziałam, że muszę to wykorzystać
Samuel posłał mi zirytowane spojrzenie przed włączeniem słodkiego uśmiechu w
stronę mężczyzn siedzących z nami przy stole.
Utrzymywałam wesoły wyraz twarzy by ukryć triumf z powodu wywołania w nim
irytacji, podczas gdy Samuel i Tim wpadli w dyskusję na wspólny temat angielskich i
walijskich pieśni ludowych.
Zauważyłam, że Austin obserwował swojego przyjaciela i Samuela z tym samym
uprzejmym wyrazem twarzy, który ja przyjęłam i zastanawiałam się, o czym myślał, że
czuł, że musi się ukrywać.
Wysoki mężczyzna stanął na krześle i gwizdnął przeciągle tak, że przebiłby się
przez większy tłum niż ten tutaj. Kiedy wszyscy ucichli, przywitał nas i powiedział parę
słów podzięki dla różnych osób odpowiedzialnych za Tumbleweed.
- Teraz – powiedział – Wiem, że każdy z was zna Scallywags… - Pochylił się i
podniósł bodhran. Opryskał membranę bębna małą butelką wody i potem spryskał wodą
naokoło za pomocą ręki, kiedy mówił ze studiowaną niedbałością, która zwracała uwagę –
Scallywags śpiewają u nas od pierwszego Tumbleweed. I mam nadzieję, że wiem coś o
nich, o czym wy nie wiecie.
- Co to takiego? – ktoś krzyknął z tłumu.
- Że ich piękna piosenkarka Sandra Hennessy ma dzisiaj urodziny. I to nie są tylko
jakieś urodziny.
- Zemszczę się za to – rozległ się kobiecy głos – Zobaczysz Johnie Martin.
Sandra obchodzi dzisiaj czterdziestkę. Myślę, że potrzebuje ona lamentu
urodzinowego (tłum. Birthday dirge), jak myślicie?
Tłum wybuchł aplauzem, który szybko osiadł do wyczekującej ciszy.
- Sto lat – Śpiewał podrzędne nuty początku “Volga Boatmen” w świetnym basie,
który przeleciał przez tłum a następnie uderzył w bodhran małą dwustronną pałeczką.
THUMP
“To są twoje urodziny” THUMP
Mrok i fatum i czarna rozpacz
Ludzie umierają wszędzie
Sto lat dla ciebie” THUMP “To są twoje urodziny”
(tłum. mój przekład birthday dirge)
Wtedy cała reszta, włączając Samuela, zaczęta śpiewać żałobną melodię z wielkim
rozweseleniem.
Było zdrowo około stu ludzi w pomieszczeniu i większość z nich była
profesjonalnymi muzykami. Cała restauracja wibrowała jak kamerton, kiedy zdołali
przekształcić głupią piosenkę w chóralny kawałek.
Raz rozpoczęta muzyka nie skończyła się. Instrumenty pojawiały się by dołączyć
do bodhranu: gitary, kilka banjo, skrzypce i para flażoletów irlandzkich. Jak tylko skończyła
się jedna piosenka ktoś stanął i zaczął inną z tłumem wchodzącym w skład chóru.
Austin miał świetny tenor. Tim nie mógłby zaśpiewać w tonacji nawet, jeśli od tego
zależałoby jego życie, ale nie miało to znaczenia, gdy tak wielu ludzi śpiewało.
W końcu wstałam by uzupełnić napój i do czasu aż wróciłam, Samuel pożyczył
gitarę i znajdował się na końcu pomieszczenia prowadząc podniecony chór w sprośnej
pijackiej piosence.
Tim jako jedyny pozostał przy naszym stole.
- Zostaliśmy opuszczeni – powiedział – Twój Dr Cornick został wezwany do gry a
Austin poszedł na zewnątrz do samochodu po gitarę.
Pokiwałam głową
- Raz, gdy usłyszałeś go jak śpiewa – machnęłam ręką wskazując Samuela – To
czekasz na to przez jakiś czas.
- Chodzicie ze sobą? – spytał, obracając słoik parmezanu pomiędzy dłońmi zanim
go odłożył.
Obróciłam się, by popatrzeć na Samuela, który śpiewał samotnie werset. Jego
palce przelatywały po strunach pożyczonej gitary a szeroki uśmiech rozjaśniał jego twarz.
- Tak powiedziałam, chociaż tak naprawdę nie chodziliśmy. I nie będziemy. Było
mniej skomplikowane powiedzieć tak, niż tłumaczyć naszą sytuację.
- Jest bardzo dobrym muzykiem – powiedział. Powiedział takim cichym głosem, że
nie powinnam go słyszeć, potem szepnął – Niektórzy ludzie mają wielkie szczęście.
Odwróciłam się do niego i spytałam
- O co ci chodzi?
- Austin jest także dobrym gitarzystą – powiedział szybko – Próbował mnie
nauczyć, ale jestem do niczego. – Uśmiechnął się jakby to nic nie znaczyło, ale skóra
wokół jego oczu była napięta z goryczy i zazdrości.
Bardzo interesujące, pomyślałam. Ciekawe jak mogłabym wykorzystać tą
informację przeciwko niemu.
- Wiem, co czujesz – wyznałam mu popijając napój gazowany. – Zostałam
praktycznie wychowana z Samuelem – Tyle tylko, że Samuel był wielokrotnie dorosły. –
Mogę pobrzdąkać trochę na pianinie, jeśli mnie ktoś zmusi. Mogę nawet zaśpiewać – ale
nie ważne jak ciężko nad tym pracuję – nie bardzo – mogłabym nigdy nie brzmieć tak jak
Samuel. A on nawet nigdy nie musiał ćwiczyć. – Pozwoliłam, żeby ostatnia nuta
utrzymywała się w moim głosie, bliźniacza do zazdrości, którą on ujawnił. – Wszystko jest
tak proste dla tego człowieka.
Zee powiedział mi żebym mu nie pomagała
Wujek Mike powiedział mi żebym trzymała się z od tego daleka.
Ale i tak nigdy nie byłam dobra w słuchaniu rozkazów – spytaj kogokolwiek
Tim spojrzał na mnie – i zauważyłam, że pierwszy raz zarejestrował mnie jako
prawdziwą osobę
- Dokładnie – powiedział i teraz był już mój.
Spytałam go gdzie uczył się walijskiego i jak odpowiedział wyraźnie się rozruszał.
Jak większość ludzi, którzy nie mają wielu przyjaciół, brakowało mu ogłady, ale był
mądry – i pod tymi wszystkimi żarliwymi głupstwami, był zabawny. Ogromny urok i
wiedza
Samuela pomniejszała Tima i zamieniła go w palanta. Z małą zachęta i być może po
dwóch szklankach piwa, Tim zrelaksował się i próbował zrobić na mnie wrażenie. Zanim to
zrozumiałam, zapomniałam na chwilę o moich motywach i utknęłam w żarliwej debacie o
historii Króla Artura.
- Historie pochodzą z dworu Eleonory Akwitańskiej. Mieli nauczyć ludzi
zachowywać się w cywilizowany sposób – powiedział gorliwie
Wodzirej z większą głośnością niż dźwięki rozbrzmiewające po drugiej stronie
pokoju wykrzyknął
- Król Ludwik był Królem Francji przed Rewo-lu-cją!!!
- Pewnie – powiedziałam – Zdradź swojego męża i najlepszego przyjaciela. Jedyna
droga by znaleźć miłość to cudzołóstwo.
Tim uśmiechnął się na mój dowcip, ale musiał poczekać, kiedy cały pokój
odpowiedział
- Ciągnij daleko, ciągnij daleko Joe
- To nie tak – powiedział – ale ludzie powinni starać się być lepszym i robić
właściwe rzeczy.
- Wtedy odcięto mu głowę i to popsuło jego konsty-tu-cję!!!
Musiałam spieszyć się by zdążyć przed chórem
- Jak spać ze swoją siostrą i spowodować swój upadek.
- Ciągnij daleko, ciągnij daleko Joe
“
Posłał mi sfrustrowane i rozdrażnione spojrzenie.
Historia Artura nie jest jedną w Legendzie Arturiańskiej albo nawet nie
najważniejszą. Sir Parsiwal, Sir Gawain i pół tuzina innych byli nawet bardziej popularni.
- W porządku – powiedziałam. Zaczynaliśmy się dostosowywać i zaczęłam
zupełnie wyciszać muzykę. – Dam ci chęć do zrobienia bohaterskich czynów, ale obrazy
kobiet, które malowali były właściwe tylko ze stanowiskiem trzymanym przez Kościół.
Kobiety prowadzą mężczyzn na manowce i zdradzą cię, kiedy tylko im zaufasz – chciał
coś powiedzieć, ale byłam w środku myśli i nie zatrzymałam się – Ale to nie jest ich wina –
to, co robią kobiety jest wynikiem ich słabszej natury. – Aktualnie wiedziałam lepiej, ale
było zabawnie złorzeczyć.
- To jest uproszczenie – powiedział gorąco – Może popularne wersje, które zostały
ponownie opowiedziane w połowie dwudziestego wieku ignorują większość kobiet. Ale
przeczytaj sobie kogoś z oryginalnych autorów jak Hartmana von Aue czy Wolframa von
Eschenbach. Ich kobiety są prawdziwymi ludźmi a nie tylko odbiciem ideałów Kościoła.
- Odpuszczę ci Eschenbach’a – ustąpiłam – Ale nie von Aue’a. Jego Iweine jest o
rycerzu, który zrezygnował z przygód, ponieważ kochał swoją żonę - co musiał
odpokutować. Więc on pędzi i ratuje kobietę, by odzyskać jego należyty męski stan.
Ohyda. Nie zobaczysz żadnych z jego kobiet, które by się same ratowały – machnęłam
ręką – I nie można uciec od tego, że kluczowa historia Arturiańska toczy się wokół Artura,
który żeni się z najpiękniejszą kobietą na ziemi. Ona śpi z jego najlepszym przyjacielem,
tym samym niszcząc dwóch najlepszych rycerzy, jacy kiedykolwiek żyli i doprowadza do
upadku Camelot podobnie jak Ewa przyniosła upadek ludzkości. Robin Hood był o wiele
lepszy. Dziewczyna Marian ratuje się od Sir Guy z Gisbourne, potem ucieka i zabija jelenia
i robi głupka z Robina, kiedy przebiera się za mężczyznę.
Zaśmiał się, niski atrakcyjny dźwięk wydobył się z niego, który zaskoczył go tak
samo jak mnie.
- W porządku. Poddaję się. Ginewra była ofiarą losu. – jego uśmiech powoli gasnął,
kiedy patrzył za mnie.
Samuel położył rękę na moje ramię i pochylił się blisko.
- Wszystko w porządku?
Była jakaś sztywność w jego głosie, która spowodowała, że obróciłam się ostrożnie
by na niego popatrzeć.
- Przyszedłem wybawić się od nudy – powiedział, ale patrzył na Tima.
- Nie nudzę się – poklepałam go z zapewnieniem – Idź sobie pograć.
Potem popatrzył na mnie.
- Idź – powiedziałam pewnie – Tim mnie zabawia. Wiem, że nie masz zbyt wielu
możliwości by grać z innymi muzykami. Idź.
Samuel nigdy nie był takim rodzajem człowieka, który publicznie wyrażałby swoje
uczucia. Wziął mnie, więc przez zaskoczenie, kiedy nachylił się nade mną i pocałował
mnie z otwartymi ustami.
Jedną rzeczą w związku z życiem przez tak długi czas, powiedział mi kiedyś
Samuel, jest mnóstwo czasu na praktykę.
Pachniał jak Samuel. Czysto i świeżo i chociaż dawno nie był w Montanie, wciąż
pachniał domem. O wiele lepiej niż woda kolońska Tima.
I spokojniej... i spokojniej.
Tego popołudnia, rozmawiając z Honey w końcu przyznałam się, że związek
pomiędzy mną i Samuelem nie wyszedłby. To przyznanie się sprawiło, że kilka rzeczy
stało się oczywiste.
Kochałam Samuela. Kochałam go całym sercem. Ale nie miałam ochoty wiązać się
z nim do końca życia. Nawet, jeśli nie byłoby Adama, nie miałam takiego odczucia w
stosunku do niego.
Więc dlaczego zabrało mi tak długo by się do tego przyznać.
Ponieważ Samuel mnie potrzebował. Przed mniej więcej piętnastu laty pomiędzy
dniem, kiedy uciekłam od niego i ostatnią zimą, kiedy w końcu znowu go zobaczyłam, coś
się w Samuelu złamało.
Stare wilkołaki są dziwnie kruche. Dużo z nich staje się szaleńcami i muszą zostać
zabici. Inni marnieją i głodzą się na śmierć – a głodujący wilkołak jest bardzo
niebezpieczną rzeczą.
Samuel wciąż mówił i robił właściwe rzeczy, ale czasami wydawało mi się, że szedł
za scenariuszem. Jakby myślał, że to powinno mi przeszkadzać albo powinnam się tym
przejmować, i zareagowałby, ale to było zbyt późno. I kiedy byłam kojotem moje
ostrzejsze instynkty powiedziały mi, że nie był zdrowy.
Byłam śmiertelnie przerażona, że jeśli mu powiem, że nie wezmę go na partnera i
mi uwierzy to odejdzie gdzieś i umrze.
Rozpacz i desperacja spowodowały trochę niecywilizowaną odpowiedź na jego
pocałunek.
Nie mogłam stracić Samuela.
Oderwał się ode mnie ze śladem zaskoczenia w oczach. Pomimo wszystkiego był
wilkołakiem; niewątpliwie uchwycił smutek, który czułam. Sięgnęłam w górę i dotknęłam
jego policzka.
- Sam - powiedziałam
Miał dla mnie znaczenie a ja zamierzałam go stracić. Albo teraz albo, kiedy
zniszczę nas obu walcząc delikatnie sumienną troską, która mnie otoczy.
Wbrew zaskoczeniu jego postawa była triumfalna, ale to znikło pod czymś bardziej
kruchym, kiedy powiedziałam jego imię.
- Wiesz, jesteś jedyną osobą, która tak mnie nazywa i tylko wtedy, kiedy czujesz
się szczególnie ckliwa w stosunku do mnie. – wyszeptał – O czym myślisz?
Samuel jest czasem zbyt inteligentny.
- Idź pograć Sam – pchnęłam go lekko – Nic mi nie będzie – miałam nadzieję, że
mam rację.
- Dobrze – powiedział miękko, wtedy zrujnował to przez rzucenie Timowi
zadowolonego szerokiego uśmiechu - Możemy pogadać później – odszedł oznaczając
swój teren przed innym samcem.
Odwróciłam się do Tima z przepraszającym uśmiechem za zachowanie Samuela,
który zamarł, kiedy zobaczyłam zdradzone spojrzenie na jego twarzy. Ukrył je szybko, ale
wiedziałam, co znaczyło
Szlak by trafił to wszystko.
Rozpoczęłam z planem, ale dyskusja spowodowała, że zapomniałam całkowicie,
co robiłam. Inaczej byłabym bardziej ostrożna. Nie często mam możliwość wyciągnąć mój
stopień doktorski i strzepnąć z niego kurz. Ale wciąż powinnam zdawać sobie sprawę, że
ta dyskusja mogła znaczyć o wiele więcej dla niego niż dla mnie.
Myślał, że flirtuję, kiedy ja po prostu dobrze się bawiłam. A ludzie niezręczni i
niepodobni do większości standardów, tacy jak Tim nie biorą za dużo udziałów we flirtach.
Nie wiedzą jak powiedzieć, kiedy wziąć to na poważnie a kiedy nie.
Może gdybym była piękna zauważyłabym wcześniej - albo byłabym bardziej
ostrożna – albo Tim pilnowałby się bardziej. Ale moja mieszana krew nie dawała takich
ładnych rezultatów jak dla zastępcy Adama - Darryll’a, który był Afrykańczykiem (jego
ojciec był członkiem plemienia z Afryki) i chińczykiem, ja natomiast miałam mieszankę
anglosaską i rdzennych amerykanów. Miałam cechy matki, które wyglądały trochę źle w
brązowej i ciemnobrązowej kolorystyce mojego ojca.
Tim nie był głupi. Jak większość ludzi, którzy nigdzie nie pasują nauczył się tego
pewnie w szkole średniej, że jeśli piękna osoba zwraca zbyt dużo uwagi na ciebie to jest
jakiś inny powód jej zachowania.
Wcale źle nie wyglądam, ale nie jestem piękna. Mogę wyszykować się bardzo
ładnie, ale zazwyczaj się tym nie kłopoczę. Dziś wieczór moje ciuchy były czyste, ale nie
miałam makijażu i nie przyłożyłam szczególnej troski do splatania włosów tak by nie latały
mi naokoło twarzy.
I to musiało być oczywiste, że cieszę się rozmową do tego stopnia, że
zapomniałam zebrać informację o Jasnej Przyszłości.
Wszystko to przeszło mi przez głowę w czasie, kiedy on wyczyścił sobie twarz z
gniewu i zranienia, które zauważyłam wcześniej. Ale to nie miało znaczenia. Nie miałam
pojęcia jak wyjść z tego nie raniąc go – na co nie zasłużył.
Lubiłam go, do diabła. Kiedy w końcu się przezwyciężył (z małym wysiłkiem z mojej
strony) był zabawny, mądry i skłonny by przyznać mi punkt bez twardej argumentacji –
szczególnie, kiedy myślałam, że bardziej ma racje niż się myli. Co robiło go lepszym
człowiekiem niż ja byłam.
- Trochę zaborczy, prawda? – powiedział. Jego głos był lekki, ale jego oczy były
puste.
Na stole było rozsypane trochę suchego sera, którym się bawiłam.
- Zwykle nie jest taki zły, ale znamy się od dłuższego czasu. Wie, kiedy się dobrze
bawię – pomyślałam, że chociaż trochę połechtam jego ego, jeśli nic więcej z tego nie
będzie. Nie miałam takiej dyskusji od czasu wyjścia ze studiów – trudno mi było
wytłumaczyć, że nie flirtowałam celowo bez zakłopotania nas obojga, to było najprostsze,
co mogłam zrobić.
Uśmiechnął się delikatnie, chociaż uśmiech nie zawędrował do jego oczu.
- większość moich znajomych nie znałaby Chrétien’a de Troyes z Malory.
- Właściwie nigdy nie czytałam de Troyes – prawdopodobnie jednego z
najsławniejszych średniowiecznych autorów arturiańskich opowieści. – Wzięłam klasę
oświeconą w średniowiecznym niemieckim a de Troyes był francuzem.
Wzruszył ramionami... potem potrząsnął głową i wziął głęboki oddech.
- Przepraszam nie zamierzałem być kapryśny. To przez tego faceta, którego
znałem. Byliśmy blisko albo coś w tym stylu, ale został zamordowany wczoraj. Nie
spodziewasz się, że ktoś, kogo znasz zostanie zamordowany w ten sposób. Austin
przyprowadził mnie tutaj, ponieważ myślał, że oboje tego potrzebujemy.
- Znasz tego faceta tego, który był strażnikiem w rezerwacie? – spytałam. Teraz
musiałam być ostrożna. Nie myślałam, że moja znajomość z Zee będzie sensacją, ale
kłamać też nie chciałam. Nie chciałam zranić go bardziej niż już to zrobiłam.
Kiwnął głową.
- Nawet, jeśli był niezłym palantem, to nie zasłużył na śmierć.
- Słyszałam, że złapali jakiegoś nieczłowieka, który myślą, że to zrobił. –
powiedziałam – Dość przerażająca rzecz. Będzie niepokoić każdego.
Zbadał moją twarz a następnie kiwnął głową
- Posłuchaj – powiedział – prawdopodobnie powinienem zabrać Austina i wracać,
już prawie jedenasta a on musi jutro iść do roboty na szóstą. Ale jeśli jesteś
zainteresowana ja i paru znajomych mamy spotkanie we środę wieczór o szóstej. Dziwne
rzeczy działy się w ten weekend, zwykle spotykaliśmy się u O’Donnell’a. Ale prowadzimy
dużo dyskusji na temat historii i folkloru. Myślę, że ci się spodoba – zawahał się a wtedy
skończył z odrobiną pośpiechu – To lokalni obywatele dla rozdziału Jasnej Przyszłości.
Usiadłam z powrotem.
- No nie wiem...
- Nie wychodzimy i podkładamy bomb pod bary czy pod coś innego – powiedział –
Po prostu rozmawiamy i piszemy do naszych kongresmanów – uśmiechnął się nagle i to
rozjaśniło jego twarz – i naszych kongreswoman. Dużo z tego jest prowadzeniem badań.
- Nie jest to trochę dziwne dla ciebie? – spytałam – Mam na myśli, że znasz
przecież walijski i oczywiście wszystkie rodzaje folkloru. Większość ludzi, których znam
tacy są.
- Miłośnicy wróżek – powiedział rzeczowo – Jadą do Nevady na wakacje i spędzają
czas w barach dla nieludzi i płacą nieludzkim dziwką za pomoc w uwierzeniu, chociaż na
godzinę czy dwie, że też nie są ludźmi.
Podniosłam brwi
- To trochę przykre, nie uważasz?
- Oni są idiotami – powiedział – Czytałaś kiedykolwiek oryginał Braci Grimm?
Nieludzie nie są wielkookimi, łagodnymi ogrodnikami czy krasnoludkami, którzy
poświęcają się w trosce o dzieci. Żyją w lesie w domkach z piernika i omamiają dzieci,
które potem jedzą. Zwabiają statki na skały a potem topią marynarzy, którzy przeżyli.
Więc, pomyślałam tutaj była moja szansa. Czy zamierzałam zbadać tą grupę i
zobaczyć czy wiedzą coś, co może pomóc Zee?. Czy może zamierzałam wdzięcznie się
wycofać i uniknąć zranienia tego kruchego – i dobrze poinformowanego człowieka.
Zee był moim przyjacielem i miał umrzeć chyba, że ktoś coś zrobi. O ile mogłam
powiedzieć, byłam jedynym kimś, kto robił cokolwiek.
- To są tylko historie – powiedziałam z właściwą dozą niezdecydowania.
- Tak jak Biblia – powiedział poważnie – Tak jak każda książka historyczna, którą
przeczytałaś. Te opowieści zostały przekazane jako ostrzeżenie przez ludzi, którzy nie
umieli pisać ani czytać. Ludzi, którzy chcieli, aby ich dzieci zrozumiały, że nieludzie są
niebezpieczni.
- Nigdy nie było przypadku skazania nieczłowieka za zabicie jakiejkolwiek osoby –
powiedziałam powtarzając oficjalne stanowisko – Nie we wszystkich latach odkąd
oficjalnie wyszli z ukrycia.
- Dobrzy prawnicy – powiedział zgodnie z prawdą – I podejrzane samobójstwa
nieludzi, którzy nie mogli znieść dłuższego przetrzymywania tak blisko zimnych żelaznych
prętów.
Był przekonywujący – ponieważ miał rację.
- Spójrz – powiedział – Nieludzie nas nie kochają. Jesteśmy dla nich niczym. Do
czasu, kiedy chrześcijaństwo nadeszło byliśmy tylko krótkotrwałymi zabawkami z
tendencją do szybkiego rozmnażania. Oni mają moc Mercy magię, którą mogą robić
rzeczy, w które byś nie uwierzyła – ale to wszystko jest w opowiadaniach.
- Więc dlaczego nas nie zabili? – spytałam. To nie było bezwartościowe pytanie.
Zastanawiałam się nad tym przez długi czas. Szarzy Panowie, według Zee, byli
niewiarygodnie potężni. Jeśli chrześcijaństwo i żelazo było dla nich taką trucizną, dlaczego
wciąż wszyscy żyjemy?
- Potrzebują nas – powiedział – Czysty nieczłowiek nie rozmnaża się łatwo, jeśli w
ogóle. Potrzebują zawierać związki by utrzymać ich rasę przy życiu – położył obie ręce na
stole – Nienawidzą nas prawie za wszystko. Są dumni i aroganccy i nienawidzą nas, bo
nas potrzebują. I w minucie, w której nie będą nas potrzebować pozbędą się nas jak my
pozbywamy się karaluchów i myszy.
Gapiliśmy się na siebie i on mógł zobaczyć, że mu wierzę, ponieważ wyciągnął
mały notatnik i długopis z tylnej kieszeni i wyrwał kawałek kartki.
- Wyczekujemy spotkania w tym miejscu we środę. Tu jest adres. Myślę, że
powinnaś przyjechać – wziął moją rękę i włożył w nią kawałek papieru.
Jak tylko jego ręce objęły moją, poczułam nadejście Samuela. Jego ręka zamknęła
się na moim ramieniu.
Kiwnęłam głową Timowi.
- Dziękuję ci za dotrzymanie mi towarzystwa – powiedziałam – To był interesujący
wieczór. Dziękuję.
Ręka Samuela zacisnęła się na moim ramieniu zanim puścił mnie całkowicie.
Został za mną, kiedy wychodziłam z pizzerii. Otworzył dla mnie drzwi pasażera
samochodu potem sam usiadł na miejscu kierowcy
Jego milczenie było niepodobne do niego – i niepokoiło mnie.
Zaczęłam coś mówić, ale podniósł dłoń w niemej prośbie bym była cicho. Nie
wydawał się rozgniewany, co właściwie mnie zaskoczyło biorąc pod uwagę pokaz, który
dał Timowi. Ale nie zapalił samochodu i nie odjechał.
- Kocham cię – powiedział w końcu nieszczęśliwie.
- Wiem – mój brzuch skręcił się w supeł i zapomniałam wszystko o Timie i
Obywatelach Jasnej Przyszłości. Nie chciałam tego teraz robić. Nie chciałam tego robić
później. – Też cię kocham – mój głos nie brzmiał wcale bardziej szczęśliwie od jego.
Rozciągnął szyję i usłyszałam jak trzaskają mu kręgi
- Więc dlaczego teraz nie rozrywam na kawałki tego małego głupkowatego gnojka?
Przełknęłam. Czy to było podchwytliwe pytanie? Czy była dobra odpowiedź?
- Uhm, nie wydajesz się zbyt rozgniewany - zasugerowałam
Uderzył w swój bardzo drogi samochód tak szybko, że tak naprawdę nie widziałam
jak porusza się jego ręka. Jeżeli tapicerka nie byłaby skórą, rozwaliłaby się.
Myślałam o powiedzeniu czegoś zabawnego, ale zdecydowałam, że to nie był
odpowiedni moment. Nauczyłam się trochę czegoś odkąd miałam szesnaście lat.
- Domyślam się, że się pomyliłam – powiedziałam. Nie. Nie nauczyłam się niczego.
Obrócił głowę powoli w moją stronę, jego oczy były parą kostek lodu
- Czy ty się ze mnie śmiejesz?
Położyłam rękę na ustach, ale nie mogłam nic na to poradzić. Moje ramiona
zaczęły się trząść, ponieważ nagle znalazłam odpowiedź na jego pytanie. I to powiedziało
mi, dlaczego nie był w morderczej wściekłości. Tak jak ja Samuel miał rewelacyjny wieczór
– i nie był z tym szczęśliwy.
- Przepraszam – powiedziałam – Przekichane, prawda?
- Co?
- Miałeś ten wielki plan. Wślizgnąłeś się do mojego domu i ostrożnie mnie
uwodziłeś. Ale ty wcale nie chcesz mnie uwodzić. To, czego tak naprawdę chcesz to tulić
się, grać i dogadywać – Uśmiechnęłam się do niego a on musiał poczuć ulgę wylewającą
się ze mnie – Nie jestem miłością twojego życia; jestem częścią twojej sfory – I to
naprawdę cię wkurza
Powiedział coś bardzo ordynarnego, kiedy zapalał samochód – bardzo ładne staro
angielskie słowo
Zachichotałam a on przeklął znowu.
To, że naprawdę nie traktował mnie jak swoją partnerkę wyjaśniało wiele pytań. I to
powiedziało mi, że Bran, który był zarówno Marrok’iem i ojcem Samuela nie wiedział
wszystkiego, nawet, jeśli wszyscy myśleli, że wiedział. Bran był tym, który powiedział mi,
że wilk Samuela zdecydował, że jestem jego partnerką. Mylił się; zamierzałam utrzeć mu
nosa następnym razem, kiedy go zobaczę.
Teraz zrozumiałam, dlaczego Samuel był zdolny powstrzymać się i nie atakować
Adama przez te wszystkie miesiące. Przypisywałam kontrolę Samuela odrobiną magii,
która pochodziła od bycia bardziej dominującym niż większość wilków na całej planecie.
Prawdziwą odpowiedzią było to, że nie byłam partnerką Samuela. I odkąd był bardziej
dominujący od Adama, jeśli nie chciał walczyć to było to dużo łatwiejsze dla Adama by się
powstrzymać.
Samuel nie chciał mnie bardziej niż ja jego – nie w ten sposób. Oh, sprawy fizyczne
istniały, mnóstwo iskier i syczenia. Co dawało do myślenia.
- Hej, Sam – spytałam – Dlaczego jest tak, jeżeli nie chcesz mnie jako partnerkę,
że gdy mnie całujesz staję w płomieniach. - Dlaczego tak było, że gdy pierwszy przypływ
ulgi się skończył zaczęłam czuć się poirytowana, że on właściwie nie chciał mnie na
partnerkę?
- Jeśli byłbym człowiekiem gorąco między nami wystarczyłoby. – powiedział –
Cholerny wilk przeprasza cię i postanawia się wycofać.
Teraz to już nic nie miało sensu.
- Że co?
Popatrzył na mnie i zrozumiałam, że był nadal rozgniewany, jego oczy lśniły
lodowatą furią. Wilk Samuela miał śnieżnobiałe oczy, które były szalenie przerażające w
ludzkiej twarzy.
- Dlaczego wciąż jesteś zły?
Zjechał na zjazd z autostrady i gapił się na światła Home Deport.
- Słuchaj wiem, że mój ojciec spędza dużo czasu starając się przekonać nowe
wilki, że człowiek i wilk są dwiema połówkami całości – ale to nie do końca jest prawdziwe.
To jest tylko łatwiejsze by żyć przez większość czasu tak blisko prawdy, że to nie ma
znaczenia. Ale my jesteśmy różni człowiek i wilk. Myślimy inaczej.
- W porządku – powiedziałam. Poczułam coś w rodzaju zrozumienia. Mnóstwo razy
moje instynkty kojota walczyły z tym, co potrzebowałam zrobić.
Zamknął oczy.
- Kiedy miałaś około czternastu lat i zrozumiałem, jaki prezent został upuszczony
na moje kolana, pokazałem ciebie mojemu wilkowi i on to zaakceptował. Wszystko, co
musiałem zrobić to przekonać ciebie i siebie – Obrócił się by spojrzeć wprost w moje oczy,
wyciągnął rękę i dotknął mojej twarzy – Dla prawdziwego skojarzenia nie jest potrzebne
dla ludzkiej połowy nawet lubienie swojej partnerki. Popatrz na mojego ojca. Pogardza
swoją partnerką, ale jego wilk zdecydował, że już żył samotnie wystarczająco długo –
wzruszył ramionami – Może to była prawda, ponieważ kiedy zmarła matka Charle’ego
myślałem, że mój ojciec umrze wraz z nią.
Każdy wiedział jak bardzo Bran kochał swoją indiańską partnerkę. Myślę, że to było
częścią tego, co sprawiało, że Leah partnerka Brana, była trochę stuknięta.
- Więc to wilk kojarzy - powiedziałam – niosąc człowieka czy tego chce czy nie?
Uśmiechnął się
- Nie jest całkiem tak źle – z wyjątkiem może przypadku mojego ojca, chociaż on
nigdy nie powiedział niczego przeciwko Leah. Nigdy też nie pozwolił nikomu innemu
powiedzieć czegoś przeciwko niej w jego obecności. Ale nie rozmawiamy o nim.
- Więc nastawiłeś swojego wilka na mnie – powiedziałam – Kiedy miałam
czternaście lat.
- Zanim ktoś inny mógł ogłosić prawo do ciebie. Nie byłem jedynym starym wilkiem
w sforze mojego ojca. A czternaście lat nie było zwykłym wiekiem dla małżeństwa w
dawnych czasach. Nie mógłbym ryzykować wcześniejszego roszczenia – otworzył okno by
chłodniejsze nocny strumień powietrza wpadł do dusznego samochodu. Hałas ruchu
powiększył się dramatycznie. – Czekałem – szepnął – Wiem, że byłaś zbyt młoda, ale... –
potrząsnął głową – Kiedy odeszłaś to była zasłużona kara. Oboje to wiedzieliśmy mój wilk i
ja. Ale pewnego księżyca znalazłem się poza Portland, gdzie zaprowadził nas mój wilk.
Potrzeba... przejechaliśmy całą drogę do Teksasu by zyskać pewność, że nie ma szansy
na przypadkowe spotkanie. Bez zachowania dystansu... nie jestem pewien czy mógłbym
pozwolić ci odejść.
Więc Bran i tak miał rację w sprawie Samuela. Nie mogłam znieść tego
zamkniętego spojrzenia na jego twarzy, więc położyłam swoje ręce na jego.
Przepraszam – powiedziałam.
- Nie powinnaś być. To nie twoja wina. – Jego uśmiech zmienił się w krzywy
grymas, kiedy jego ręka chwyciła moją dotkliwie mocno. – Zwykle rzeczy układają się
lepiej. Wilk jest cierpliwy i przystosowuje się. Głównie czeka, aż twoja ludzka połowa
zakocha się i wtedy zatwierdza ją także. Czasami lata po ślubie. Zrobiłem to na opak
celowo i zostałem złapany w podmuch zwrotny. To nie twoja wina. Ja wiem lepiej.
Jest coś naprawdę niepokojącego w dowiadywaniu się jak mało tak naprawdę o
czymś wiesz, kiedy myślałeś, że jesteś ekspertem. Wychowałam się z wilkami a to były dla
mnie nowiny.
- Ale twój wilk nie chce mnie teraz? – Spytałam z dość żałosnym wydźwiękiem. Nie
potrzebowałam jego śmiechu by się o tym dowiedzieć.
- Palant – powiedziałam szturchając go
- Tutaj myślałem, że jesteś ponad tymi wszystkimi babskimi sprawami – powiedział
– Nie chcesz mnie jako swojego partnera Mercy, więc dlaczego jesteś zirytowana, że mój
wilk w końcu przyznał się do klęski?
Jeśli wiedziałby jak dużo jego ostatnie stwierdzenie powiedziało mi jak bardzo jest
zraniony myślę, że odgryzłby sobie język. Co jest lepsze rozmawiać o tym czy pozwolić
temu przeminąć?
Hej, mogłam być mechanikiem i mogłam nie używać makijażu, ale wciąż byłam
dziewczyną; to był czas by o tym mówić.
Szturchnęłam go
- Kocham cię.
Skrzyżował ręce na piersi i wychylił się bokiem, więc mógł widzieć mnie bez
skręcania szyi.
- Tak?
- Tak. I jesteś gorący – i wspaniale całujesz. I jeśli twój ojciec nie wtrąciłby się,
uciekłabym z tobą już te wszystkie lata temu.
Uśmiech prześlizgnął się przez jego twarz i nie mogłam powiedzieć, co myśli o tym
wszystkim. Nie moimi oczami czy nosem – który jest zwykle lepszym wskaźnikiem. Może
czuł się tak zmieszany jak ja.
- Ale teraz jestem inna Samuelu. Sama się sobą zajmowałam przez zbyt długo by
pozwolić by ktoś inny robił to za mnie. Dziewczyna, którą znałeś była pewna, że zrobisz
dla niej miejsce gdzie będzie należeć – i zrobiłbyś. – chciałam dobrze to powiedzieć. –
Zamiast tego zrobiłam sama miejsce dla siebie i ten proces zmienił mnie w tego, kim
jestem. Nie jestem tym rodzajem człowieka, z którym byłbyś szczęśliwy.
- Jestem z tobą szczęśliwy – powiedział uparcie.
- Jako współlokator – powiedziałam – jako członek stada. Ale jako ze partnerką
partnerką nie byłbyś szczęśliwy.
Wtedy się zaśmiał.
- Partnerką, partnerką?
Machnęłam ręką.
- Wiesz, o czym mówię.
- I jesteś zakochana w Adamie – powiedział cicho, wtedy cień humoru wkradł się
do jego głosu. – Lepiej żebyś nie flirtowała z tym palantem przy Adamie.
Podniosłam podbródek; nie zamierzałam czuć się winną. Nie rozumiałam
wystarczająco moich uczuć do Adama by o nich dzisiaj dyskutować.
- I nie jesteś we mnie zakochana – zrozumiałam coś więcej i uśmiechnęłam się
szeroko do Samuela – Wilk czy nie, ty nie jesteś we mnie zakochany – W innym
przypadku nie byłbyś skłonny wypuszczać przez cały czas Adama by go drażnić.
- Nie drażniłem Adama – powiedział obrażony – Zalecałem się do ciebie.
- Nie – powiedziałam siadając z powrotem na siedzeniu – Drażniłeś Adama.
- Wcale nie – zapalił samochód i włączył się agresywnie do ruchu.
- Zapędzasz się – powiedziałam zadowolona z siebie.
Obrócił twarz by powiedzieć coś, co pokazałoby mi moje miejsce, ale wtedy
policyjne światła zapaliły się za nami.
Byliśmy już prawie w domu, kiedy zdecydował się zrezygnować z bycia urażonym.
- W porządku – powiedział rozluźniając ręce na kierownicy. – W porządku.
- Nie wiem, z jakiego powodu byłeś taki zły – powiedziałam – Nawet nie dostałeś
mandatu. Dwadzieścia mil na godzinę więcej ponad ograniczenie prędkości i co tylko
dostałeś? „ostrzeżenie”. Musi być miło być doktorem.
Kiedy tylko policjanta go rozpoznała, stała się wszelkimi rodzajami grzeczności.
widocznie reperował jej brata po wypadku samochodowym.
- Jest kilkoro policjantów, o których samochody się troszczę – szepnęłam – Może
gdybym z nimi flirtowała to oni...
- Nie flirtowałem z nią – upierał się.
Nie był zwykle taki łatwy. Zabrałam się poważnie do prawdziwej zabawy
- Ona z pewnością flirtowała z tobą Dr Cornick. – powiedziałam nawet, jeśli tego
nie robiła. Spokojnie...
- Również ona nie flirtowała ze mną
- Znowu się zapędzasz
Warknął
Poklepałam go po nodze
- Widzisz, nie chciałbyś zostać uwięziony ze mną jako partnerką.
Zwolnił, kiedy autostrada wyrzuciłam nas w Kennewick i musieliśmy przez chwilę
podróżować przez miejskie ulice.
- Jesteś okropna - powiedział
Uśmiechnęłam się głupio
- Oskarżyłeś mnie o flirtowanie z Timem.
Parsknął.
- Ależ flirtowałaś. Tylko, dlatego, że nie rozerwałem go na części nie znaczy, że
nie pływasz w niebezpiecznych wodach, Mercy. Jeśli to Adam byłby z tobą dzisiaj, ten
chłopak byłby pokarmem dla rybek – albo wilków. I ja nie żartuję.
Poklepałam znów jego nogę i wzięłam głęboki oddech.
- Nie zamierzałam z nim flirtować. Tylko z nim rozmawiałam. Powinnam być
bardziej ostrożna z takim wrażliwym chłopcem jak on.
- On nie jest chłopcem. Jeśli jest pięć lat młodszy niż ty, to będę zaskoczony.
- Niektórzy ludzie są dłużej chłopcami niż inni – powiedziałam – I ten chłopiec i jego
przyjaciel byli w domu O’Donnell’a nie tak dawno, kiedy został zabity.
Opowiedziałam Samuelowi całą historię odkąd Zee przyjechał do mnie aż do
czasu, kiedy wzięłam kartkę od Tima. Jeśli coś opuściłam to tylko, dlatego, że myślałam,
że nie jest istotne. Wyłączając wiadomość, że Austin Summers był prawdopodobnie
bratem jednego z chłopców, którzy pobili Jesse. Temperament Samuela mógł być
łatwiejszy niż Adama – ale zabiłby chłopców bez jakichkolwiek wyrzutów sumienia. W jego
świecie nie bije się dziewczyn. Wymyśliłabym odpowiednią karę, ale nie myślałam, że ktoś
powinien za to ginąć. Nie, o ile zrezygnowali z dręczenia Jesse.
To była jedyna rzecz, którą opuściłam. Oboje Zee i Wujek Mike pozostawili mnie z
decydowaniem o sposobie śledztwa. W porządku, powiedzieli mi, żebym nic nie badała -
co znaczyło to samo. Postępowanie bez jakiejkolwiek pomocy w śledztwie ze strony
nieludzi było bardzo ryzykowne a Zee i tak już był na mnie wściekły za podzielenie się tym,
co wiedziałam. Więcej nie spowoduje, że będzie bardziej zły. Czas dla ścisłego trzymania
ich sekretów właśnie się dla mnie skończył.
Jeżeli była jedna rzecz, którą nauczyłam się przez ostatnie (w sensie starego
chińskiego przysłowia “Obyś żył w ciekawych czasach”) miesiące, to było to, że jeśli
sprawy stają się bardziej niebezpieczne jest bardzo ważne, aby mieć przyjaciół, którzy
wiedzą tak dużo jak ty. W ten sposób, kiedy głupio dam się zabić – ktoś będzie znał
wyjściowe miejsce, żeby szukać mojego mordercy.
Do czasu aż skończyłam mówić mu o wszystkim, siedzieliśmy w salonie popijając
czekoladę.
Pierwszą rzeczą, którą Samuel powiedział było
- Masz na prawdę prawdziwy dar do pakowania się w kłopoty, prawda? To była
jedna rzecz, którą zapomniałem, kiedy opuściłaś sforę.
- Czy to moja wina? – spytałam żarliwie.
Westchnął
- Nie wiem. Czy to ma znaczenie czyja to wina, kiedy siedzisz na smażącej się
patelni? – posłał mi zrozpaczone spojrzenie. - Mój ojciec zwrócił uwagę, że znajdujesz
drogę do tej patelni zbyt często by było to przypadkowe.
Odpuściłam pragnienie by się bronić. Przez ponad dekadę zdołałam się
utrzymać żyjąc jako człowiek na marginesie społeczeństwa wilkołaka (i tylko ze względu
na prośbę Marrok’a, Adam zdecydował się interweniować w moim życiu nawet zanim
zbudował swój dom koło mojego). To problemy Adama zaczęły wszystko. Potem byłam
dłużna wampirom za pomoc w kłopotach Adama. Wyrównując to stałam się zadłużona u
nieludzi.
Ale byłam zmęczona i musiałam wstać jutro do pracy – i jeśli zaczęłabym siebie
analizować to zajęłoby długie godziny zanim wrócilibyśmy do pożytecznej dyskusji.
- Więc odkrywając siebie siedzącą jeszcze raz na smażącej się patelni przychodzę
do ciebie po radę. – szturchnęłam go – Może mógłbyś mi powiedzieć, dlaczego ani Wujek
Mike ani Zee nie chcieli mówić o morskim człowieku i jak to się stało, że las i ocean – cały
ocean – starannie był schowany na podwórku i w łazience. I czy cokolwiek z tego może
mieć coś wspólnego ze śmiercią O’Donnell’a.
Popatrzył na mnie.
- Oh, daj spokój – powiedziałam – Widziałam twoją twarz, kiedy powiedziałam ci o
tych śmiesznych rzeczach, które wydarzyły się w rezerwacie. Jesteś Walijczykiem, na
Boga. Wiesz o nieludziach.
- Jesteś Indianką – powiedział falsetem, który pomyślałam miał mnie naśladować –
Wiesz jak wyśledzić zwierzęta i jak zbudować ognisko z samych patyków i gałązek.
Popatrzyłam na niego wyniośle
- Właściwie, to wiem. Charles – jeszcze jeden Indianin – nauczył mnie.
Machnął na mnie ręką; rozpoznałam ten gest jako jeden z moich. Potem się
zaśmiał.
- W porządku. W porządku. Ale nie jestem ekspertem od nieludzi tylko, dlatego, że
jestem Walijczykiem.
- Więc wyjaśnij ten wyraz twarzy ‘ach-ha’, kiedy powiedziałam ci o lesie.
Jeżeli poszłaś do Underhill, tylko potwierdziłeś teorie jednego z Da o tym, co
nieludzie robią ze swoimi rezerwatami.
- Co masz na myśli?
- Kiedy nieludzi pierwsi zaproponowali żeby rząd umieścił ich w rezerwatach, mój
ojciec powiedział mi, że może oni próbują ustalać terytorium,tak jak kiedyś w Wielkiej
Brytanii i części Europy, przed tym jak przyszło chrześcijaństwo rujnując ich miejsca mocy
przez budowanie Kościołów i katedr. Nieludzie nie cenili swoich kotwic w tym świecie,
ponieważ ich magia działała o wiele lepiej w Underhill. Nie bronili swoich miejsc aż było za
późno. Da wierzy, że ostatnie wrota do Underhill zniknęły w połowie szesnastego wieku,
odcinając ich od wielkiej władzy.
- Więc oni robią nowe kotwice - powiedziałam
- I znowu znajdują Underhill – wzruszył ramionami – Jeśli chodzi o mówienie o
morskim nieczłowieku... cóż, jeśli byłby niebezpieczny i potężny... nie powinnaś mówić o
takich rzeczach albo ich nazywać - to może zwrócić ich uwagę.
Pomyślałam przez chwilę
- Wiem, dlaczego chcą to utrzymać w sekrecie, jeśli znaleźli jakiś sposób by
odzyskać część swoich mocy. Więc czy to ma coś wspólnego z wyobrażeniem, kto zabił
O’Donnell’a? Czy on dowiedział się o tym? A jeśli tak to, co on ukradł?
Posłał mi rozważające spojrzenie
- Nadal się starasz znaleźć zabójcę nawet, jeśli Zee jest gnojkiem.?
- Co byś zrobił, jeżeli w celu ochrony przed oskarżeniem, powiedziałabym
prawnikowi, że jesteś synem Marrok’a?
Podniósł brwi
- Pewnie powiedziałbym jej bez porównywania, że były zabójstwa w rezerwacie
Nieszczęśliwie wzruszyłam ramionami
- Nie wiem. Powinnam była sprawdzić to z nim, albo z Wujkiem Mike’iem, zanim
cokolwiek komuś powiedziałam.
Zmarszczył brwi, ale nie sprzeczał się więcej.
- Hej – powiedziałam z westchnieniem – odkąd teraz jesteśmy przyjaciółmi,
zamiast potencjalnymi partnerami, sądzisz, że mógłbyś dać mi pożyczkę wystarczającą by
zapłacić Zee za warsztat? - Zee nie rzucał słów na wiatr. Jeśli powiedział prawnikowi, że
oczekuje spłaty, to mówił poważnie. – Mogę spłacać ci w ten sam sposób, co płaciłam
jemu. To pozwoli ci odzyskać pieniądze za powiedzmy dziesięć lat.
- Jestem pewny, że możemy coś wymyślić – powiedział uprzejmie jak gdyby
rozumiał, że moja zmiana tematu była, dlatego, że nie mogłam już więcej mówić o Zee i
mojej głupocie.- Masz ładną stałą linię kredytową u mnie – i u Da, jeśli o to chodzi, czyjego
kieszenie są o wiele głębsze. Wyglądasz na totalnie wyczerpaną. Dlaczego nie pójdziesz
spać?
- W porządku – powiedziałam. Spanie brzmiało dobrze. Wstałam i jęknęłam, kiedy
zaprotestował mięsień uda, który nadużyłam na wczorajszym karate.
- Wychodzę na minutę czy dwie – powiedział zbyt obojętnie – aż zatrzymałam się w
pół drogi do sypialni.
- O nie, nie zrobisz tego.
Jego brwi spotkały linię włosów
- Czego?
- Nie pójdziesz do Adama by mu powiedzieć, że jestem do wzięcia.
- Mercy – stanął, podszedł do mnie i pocałował mnie w czoło – Nie możesz zrobić
żadnej przeklętej rzeczy w sprawie tego, co zrobię a czego nie. To jest między mną i
Adamem.
Wyszedł delikatnie zamykając za sobą drzwi. Pozostawiając mnie z nagłą
przerażającą wiedzą, że właśnie straciłam najlepszą obronę przeciwko Adamowi.
Knurowska
Rozdział 8
Było ciemno w mojej sypialni, ale nie kłopotałam się włączaniem światła. Miałam
gorsze zmartwienia niż przejmowanie się ciemnością.
Weszłam do łazienki i wzięłam gorący prysznic. Do czasu, aż woda stała się zimna
i wyszłam z pod strumienia wody zrozumiałam dwie rzeczy. Po pierwsze będę miała
trochę czasu zanim stawię czoło Adamowi. W przeciwnym razie już by na mnie czekał, a
moja sypialnia była pusta. Po drugie do jutra nic nie mogłam zrobić w sprawie Adama i
Zee, więc równie dobrze mogę pójść spać.
Uczesałam i wysuszyłam włosy, do momentu gdy były tylko wilgotne. Potem
związałam, abym mogła je jutro rozczesać.
Odsunęłam nakrycie, uderzając laskę, która leżała na jego wierzchu zanim spadła
na podłogę. Przed wprowadzeniem się Samuela spałam bez przykrycia przez całe lato.
Ale tak przekręcał klimatyzację, że był prawdziwy lód w powietrzu, szczególnie w nocy.
Wdrapałam się na łóżko, podciągnęłam nakrycie aż po samą brodę i zamknęłam
oczy.
Dlaczego w moim łóżku była laska?
Usiadłam i spojrzałam na laskę leżącą na podłodze. Nawet w ciemności
wiedziałam, że była to ta sama, którą znalazłam u O’Donnell’a. Uważnie, żeby na nią nie
nadepnąć, wyszłam z łóżka i zapaliłam światło.
Szare wykrzywione drewno leżało nieszkodliwie na podłodze, na wierzchu szarej
skarpety i brudnej koszulki. Kucnęłam i dotknęłam jej ostrożnie. Leżące drewno było
twarde i chłodne pod moimi koniuszkami palców bez przepływu magii, którą poczułam w
domu O’Donnell’a. Przez moment wyglądała jak każda inna laska, ale wtedy słaby ślad
magii zapulsował i zniknął.
Wyciągnęłam telefon i zadzwoniłam pod numer, z którego dzwonił do mnie Wujek
Mike. Długo czekałam zanim ktoś w końcu odebrał.
- U Wujka Mike’a – odpowiedział nie za bardzo wesoły głos obcego człowieka
ledwie zrozumiały wśród kakofonii muzyki heavy metalowej, gwaru głosów i nagłego
głośnego trzasku jakby ktoś upuścił stos talerzy. – Merde. Posprzątaj to. Czego chcesz?
Założyłam, że tylko ostatnie zdanie było skierowane do mnie.
- Jest może Wujek Mike? – spytałam – Powiedz mu, że dzwoni Mercy i że ma coś,
co może go zainteresować.
- Poczekaj
Ktoś wyszczekał kilka ostrych słów w języku francuskim a potem wrzasnął
- Wujek Mike, telefon!!!
Ktoś krzyknął
-Weź stąd tego trola.
Następnie ktoś o bardzo głębokim głosie wymamrotał
- Chciałbym zobaczyć jak próbujesz wyprowadzić stąd tego trola. Zjem twoją twarz
i wypluję twoje zęby.
Wtedy radosny irlandzki głos Wujka Mike’a powiedział
- Wujek Mike. W czym mogę pomóc?
- Nie wiem – odpowiedziałam – Mam pewną laskę, którą koś zostawił dziś w nocy
na moim łóżku.
- Masz ją teraz? – powiedział bardzo cicho – Masz?
- Co powinnam z tym zrobić? - zapytałam
- Wszystko, co pozwoli ci zrobić – powiedział dziwnym tonem. Chrząknął
sprowadzając swój głos do zwykłego radosnego tonu. – Nie, wiem o co pytasz. Myślę, że
wykonam jakiś telefon i sprawdzę, co proponują. Prawdopodobnie przyjdą i znowu ją
wezmą. Jest za późno, żebyś na nich czekała. Dlaczego nie położysz jej na zewnątrz? Po
prostu oprzyj ją o dom. Nie będzie nieszczęścia jeśli nikt tego nie zabierze. A jeśli tak, cóż,
to przynajmniej nie będą przeszkadzać tobie czy twojemu wilkowi, hm?
- Jesteś pewny?
- Zawsze, dziewczyno. Teraz mam trola, którym muszę się zająć. Połóż to na
zewnątrz – odłożył słuchawkę.
Ubrałam się i wzięłam laskę na dwór. Samuel jeszcze nie wrócił a światła wciąż się
paliły w domu Adama. Gapiłam się na kij przez kilka minut zastanawiając się, kto mi go
położył na łóżku i czego chciał. W końcu oparłam go o bok mojego przenośnego domu i
wróciłam do łóżka.
Kij zniknął a Samuel wciąż spał, kiedy wstałam następnego ranka. Prawie go
obudziłam by się dowiedzieć, co powiedział Adamowi, albo czy nie zauważył, kto zabrał
laskę, ale jego godziny mogły być dość brutalne gdy pracował jako lekarz w pogotowiu.
Jeżeli moje gapienie się nie obudziło go oznaczało to, że potrzebował snu. Dowiem się
wystarczająco szybko, co się stało.
SUV Adama czekał obok frontowych drzwi mojego biura, kiedy przyjechałam.
Zaparkowałam tak daleko jak tylko mogłam w odległej części parkingu – gdzie było moje
stałe miejsce.
Wyszedł, kiedy przyjechałam i oparł się o drzwi kiedy do niego podchodziłam.
Nie widziałam nigdy wilkołaka, który byłby gruby czy nie miałby figury; wilk jest zbyt
niespokojny do tego. Mimo to Adam był o krok dalej chociaż nie był masywny. Jego
kolorystyka była nieco lżejsza niż moja – co i tak pozostawiało go z głęboką opalenizną i z
ciemno brązowymi włosami, które zostawiał trochę dłuższe niż wojskowe standardy. Jego
szerokie kości policzkowe powodowały, że jego usta wyglądały trochę wąsko, lecz to nie
umniejszało jego pięknu. Nie wyglądał jak Grecki bóg... ale jeśli byliby Słowiańscy bogowie
byłby silną konkurencją. W tym momencie jego wąskie usta spłaszczyły się do groźnej linii.
Zbliżałam się ostrożnie i żałowałam, że nie wiem, co Samuel mu powiedział.
Zaczęłam coś mówić, kiedy zauważyłam, że w drzwiach coś się zmieniło. Mój zamek
wciąż był na miejscu, ale koło niego znajdowała się nowa czarna klawiatura. Czekał w
ciszy, kiedy sprawdzałam lśniące srebrne przyciski.
Skrzyżowałam ręce i obróciłam się w jego stronę.
Po paru minutach Adam posłał mi pół uśmiechu uznania chociaż jego oczy były
zbyt skupione by uwidocznić prawdziwą wesołość.
- Narzekałaś na strażników - wyjaśnił
- Więc dlaczego założyłeś mi alarm bez pytania mnie o zdanie? – spytałam
sztywno
- To nie jest tylko alarm – powiedział, jego uśmiech zniknął tak jakby go tam wcale
nie było – Bezpieczeństwo jest moim chlebem i solą – Po całym warsztacie masz
zainstalowane pełno kamer.
Nie spytałam jak dostał się do środka. Tak jak powiedział, bezpieczeństwo jest jego
profesją.
- Czy ty zwykle nie pracujesz nad rządowymi kontraktami i rzeczami trochę bardziej
ważnymi niż warsztat Volkswagena? Przypuszczam, że ktoś mógłby się włamać do środka
i ukraść wszystkie pieniądze z sejfu. Być może pięć setek zielonych jeśli mieliby
szczęście. Albo może ukradliby przekładnię dla ich modelu '72 Beetle’? Jak myślisz?
Nie kłopotał się odpowiedzią na moje sarkastyczne pytanie.
- Jeśli otworzysz drzwi bez używania kodu, alarm będzie dźwięczał i jeden z moich
ludzi będzie wiedział, że rozbłysnął alarm - mówił gwałtownym, rzeczowym tonem, tak
jakbym nic nie powiedziała – Masz dwie minuty żeby to zresetować. Jeśli zrobisz to moi
ludzie zadzwonią do twojego warsztatu, że to ty, albo Gabriel zresetowaliście system. Jeśli
tego nie zresetujesz oni zawiadomią zarówno policję jak i mnie.
Zatrzymał się jakby czekał na odpowiedź. Więc podniosłam brwi. Wilkołaki są
natrętne. Miałam dużo czasu by przyzwyczaić się do tego, ale nie musiało mi się to
podobać.
- Kod składa się z czterech numerów – powiedział – Jeśli wbijesz datę urodzin
Jesse,
miesiąc-miesiąc-dzień-dzień to dezaktywujesz alarm. – Nie spytał się mnie czy
wiem kiedy są jej urodziny, co wiedziałam. – Jeśli wbijesz swoją datę urodzin to
zaalarmujesz moich ludzi i oni do mnie zadzwonią – i wtedy założę, że jesteś w takim
rodzaju niebezpieczeństwa, że nie będziesz chciała by policja zainterweniowała
Zgrzytnęłam zębami
- Nie potrzebuję systemu bezpieczeństwa.
- Tam są kamery – powiedział ignorując moje słowa – Pięć na całości, cztery w
warsztacie i dwie w biurze. Od szóstej wieczór do szóstej rano kamery są na sensorach
ruchu i będą tylko nagrywać, kiedy coś się poruszy. Od szóstej rano do szóstej wieczór
kamery są wyłączone – chociaż mogę zmienić to dla ciebie jeśli chcesz. Kamery
nagrywają na DVD. Powinnaś zmieniać je co tydzień. Wyślę kogoś tego popołudnia żeby
wyjaśnił tobie i Gabrielowi jak to działa.
- Możesz wysłać ich do pozdejmowania tego - powiedziałam
- Mercedes – powiedział – Nie jestem teraz z ciebie zadowolony– Nie naciskaj
mnie
Co on ma do tego by być ze mnie niezadowolonym?
- Cóż, czy to nie jest wygodne? – wpadłam w złość – Ja także nie jestem z ciebie
zadowolona – Machnęłam ręką na lamer i klawiatury.
Odepchnął się od SUVa i zaczął kroczyć w moją stronę. Wiedziałam, że nie jest
wystarczająco wściekły by mnie zranić, ale wciąż się wycofywałam, do momentu, gdy
uderzyłam o zewnętrzną ścianę garażu. Położył ręce po obu moich stronach i pochylił się
aż poczułam jego oddech na swojej twarzy.
Nikt nie mógłby kiedykolwiek powiedzieć, że Adam nie wie jak zastraszać ludzi.
- Może pomyliłem się – zaczął chłodno – Może Samuel został źle poinformowany i
ty nie wdałaś się w śledztwo nieludzi bez ich współpracy czy aprobaty ani Zee ani Wujka
Mike’a, który mógł w przeciwnym razie mieć na ciebie oko.
Gorąco jego ciała nie powinno być takie przyjemne. Był rozgniewany i każdy
mięsień miał napięty. To było jak bycie przyciśniętym przez bardzo ciężką, gorącą cegłę.
Seksowną cegłę.
- Być może Mercedes – wiercił głosem zimnym jak lód – nie wyszłaś wczoraj w
nocy by połączyć się z Jasną Przyszłością z grupą, która była łączona z wystarczająco
gwałtownymi wydarzeniami, że nieludzie, którzy cię obserwują, będą lekko zainteresowani
– zwłaszcza odkąd odkryłaś parę rzeczy, które raczej utrzymaliby w sekrecie. Jestem
pewny, że będą niezmiernie szczęśliwi, kiedy odkryją, że powiedziałaś synowi Marrok’a
wszystko, co wiesz o rezerwacie – co miałaś trzymać w sekrecie – chłód odszedł z jego
głosu do czasu jak skończył i prawie warczał w moją twarz.
- Uhm - powiedziałam
- Nieludzie nie są właściwie w większości pomocni. Ale nawet oni mogą się
zawahać przed zrobieniem ci czegoś jeśli Samuel i ja będziemy widoczni. Ufam, ze jesteś
w stanie przeżyć zanim któryś z nas tu dotrze. – Pochylił się i raz mnie pocałował, był to
szybki pocałunek, który skończył się zanim zaczął. Własnościowy i prawie karzący. Nic co
powinno przyspieszyć pracę mojego pulsu. – I nie myśl, że zapomniałem, że wampiry też
mają dobre powody by nie być z ciebie zadowolonymi. – wtedy pocałował mnie znowu.
Jak tylko jego wargi dotknęły moich za drugim razem, wiedziałam, że Samuel jako
dodatek powiedzenia Adamowi wszystkiego co powiedziałam mu zeszłej nocy, również
poinformował Adama, że nie jest już dłużej zainteresowany byciem moim partnerem.
Nie zrozumiałam jak dużo ograniczeń stosował Adam zanim nie znikły.
Kiedy odchylił się jego twarz była zarumieniona i oddychał tak mocno jak ja.
Pochylił się i wbił cztery cyfry lewą ręką.
- Jeśli chciałabyś przeczytać instrukcję obsługi to leży koło twojej księgi
rachunkowej. W przeciwnym wypadku mój człowiek jak przyjdzie odpowie na wszystkie
twoje pytania – Jego głos był zbyt głęboki i wiedziałam, że był o włos od utraty kontroli.
Kiedy odepchnął się i wsiadł z powrotem do SUVa; powinnam odetchnąć z ulgą.
Stałam w miejscu opierając się o budynek aż nie mogłam już usłyszeć głosu jego
silnika.
Jeśli chciałby mnie wziąć tu i teraz, pozwoliłabym mu na to. Zrobiłabym cokolwiek
dla
jego dotyku, cokolwiek co by sobie zażyczył.
Adam przerażał mnie bardziej niż wampiry, bardziej niż nieludzie. Ponieważ Adam
mógł mi ukraść coś więcej niż moje życie. Adam był jedynym Alfą, w pobliżu którego
byłam, włączając Marrok’a, który mógłby spowodować, że wypełniłabym jego rozkazy bez
swojej woli.
Zajęło mi trzy próby zanim byłam w stanie wsunąć klucz do zamka.
Poniedziałek był moim najbardziej pracowitym dniem i ten nie był wyjątkiem. To
mogłoby być amerykańskie święto pracy, ale moi klienci wiedzieli, że zwykle miałam
nieoficjalnie otwarte w większość sobót i w dniach wolnych od pracy. Człowiek Adama,
który nie był jednym z wilków przyszedł wkrótce po lunchu. Pokazał mi i Gabrielowi jak
wymieniać płyty DVD.
- Są lepsze niż kasety – powiedział z entuzjazmem bardziej dziecięcym niż
oczekiwałabym od pięćdziesięcioletniego mężczyzny z tatuażami marynarki wojennej. –
Ludzie zazwyczaj nie wymieniają kaset wystarczająco często więc uratowany materiał
filmowy jest zbyt ziarnisty by być pomocny, albo inaczej, nagrywają już na zapisanym
ważnym materiale nie zdając sobie z tego sprawy.. DVD są lepsze. Te nie mogą być
całkowicie zapisane. Gdy się wypełnią automatycznie przełączają się na drugi dysk.
Ponieważ aktywujesz je kiedy cię nie ma na miejscu, prawdopodobnie nie wypełnią
pierwszego dysku w tydzień. Więc powinnaś wymieniać je tylko raz w tygodniu –
większość ludzi robi to w poniedziałek albo w piątek. Potem gromadzisz je przez kilka
miesięcy zanim je wyrzucisz. Jeśli coś się stanie tutaj z twoim systemem szef wszystko i
tak zarejestruje na odległość. – on rzeczywiście kochał swoją pracę.
Po jakichś dodatkowych instrukcjach i wiadomościach o produkcie by uzyskać
pewność, że jesteśmy zadowoleni z tego, co mamy, człowiek Adama wyszedł z wesołą
miną.
- Nie martw się – powiedział Gabriel – Będę je zmieniać dla ciebie
Był bardzo szczęśliwy z dania mu możliwości bawienia się nowymi zabawkami.
- Dzięki – powiedziałam mu kwaśno niezadowolona, że szef i tak wszystko
zarejestruje na odległość.- Zrób tak. Idę zmienić mój nastrój usuwając problem ze skrzynią
biegów w Passacie.
Kiedy była już cisza po wyjściu dwóch klientów Gabriel wrócił do garażu. Uczyłam
go trochę tutaj i tam. Raczej pójdzie na studia niż stanie się mechanikiem, ale chciał się
uczyć.
- Więc jako osoba, która właśnie wyłuskała kupę pieniędzy na system
bezpieczeństwa, nie wydajesz się być szczęśliwa – powiedział – czy jest coś, o czym
powinienem wiedzieć?
Zepchnęłam pasmo włosów z oczu niewątpliwie pozostawiając ślad osadu, który
przykrywał każdy cal trzydziestoletniego silnika, nad którym pracowałam i uzyskałam
dobry początek na przykrycie także każdego cala mojego ciała.
- Nic, czym musiałbyś się przejmować. – powiedziałam po chwili – jeśli
myślałabym, że jest problem to bym cię ostrzegła. Głównie to Adam, po prostu przesadza.
A to było przesadzanie. Zdecydowałam po zastanawianiu się przez cały ranek.
Tylko głupek uwierzyłby, że dołączyłam do Jasnej Przyszłości żeby protestować przeciwko
nieludziom. Jeśli rozmawialiby z Wujkiem Mike’em – albo Zee (nawet jeśli wciąż był zły) –
wiedzieliby, że nadal próbuję go oczyścić.
Mogłam znać kilka rzeczy, które sprawiały że nieludzie stawali się nieprzyjemni, ale
jeśli chcieliby żebym za nie zginęła, to już bym nie żyła.
Gabriel zagwizdał
- Ojciec Jesse zainstalował cały ten system bezpieczeństwa nie pytając cię o
zgodę? Przypuszczam, że to dość napastliwe. – posłał mi zainteresowane spojrzenie –
Lubię go Mercy. Ale jeśli on cię podchodzi-
- Nie – Odszedłby jeślibym mu kazała – On myśli, że ma powody – westchnęłam.
Sprawy stawały się coraz bardziej skomplikowane. Nie mogłam włączać Gabriela w ten
bałagan.
- Coś co ma wspólnego z aresztowaniem Zee? – wyśmiał mój wzrok – Jesse
ostrzegła mnie wczoraj, że jesteś tym zaabsorbowana. Oczywiście Zee tego nie zrobił. –
pewność w jego głosie pokazała mi jak bardzo wciąż był niewinny: nigdy nie przyszłoby
mu do głowy, że Zee nie zabił O’Donnell’a tylko dlatego, że ktoś zrobił to przed nim.
Adam boi się, że poruszam gniazdo szerszenia – powiedziałam – I
prawdopodobnie ma rację – Tak na prawdę to nie byłam zła o ten cały system
bezpieczeństwa. To było więcej niż mogłam sobie pozwolić – i to był dobry pomysł.
Zawsze wpadam w złość kiedy jestem przestraszona – a Adam mnie przeraził.
Kiedy był w pobliżu, wszystko co mogłam zrobić to nie podążać za nim i nie czekać na
rozkazy jak dobry pies pasterski. Ale ja nie chciałam być psem pasterskim.
To było coś czego nie musiałam mówić Gabrielowi
- Przepraszam, że jestem taką zrzędą. Martwię się o Zee, a system
bezpieczeństwa sprawił, że mogłam się na czymś wyładować.
- W porządku - powiedział
- Wróciłeś żeby mi pomóc przy tym silniku czy chciałeś tylko pogadać?
Gabriel spojrzał na samochód nad którym pracowałam
- To w tym jest silnik?
- Gdzieś – westchnęłam – Idź zrobić jakąś papierkową robotę. Zawołam cię jeśli
będę potrzebowała drugiej ręki do pomocy, nie ma powodów żebyśmy oboje byli brudni
kiedy cię nie potrzebuję.
- Nie ma sprawy - powiedział
Nigdy nie skarżył się o pracę, nie ważne o co go poprosiłam.
- Wszystko w porządku. Poradzę sobie.
Moja komórka zadzwoniła piętnaście minut później, ale moje ręce były zbyt tłuste
by odebrać więc pozwoliłam żeby ten ktoś się nagrał podczas gdy pracowałam nad
wyczyszczeniem silnika wystarczająco dobrze żeby zorientować się skąd przeciekał olej.
Był już prawie czas by zamykać i już wysłałam Gabriela do domu kiedy Tony
wszedł przez otwarte drzwi warsztatu.
- Hej, Mercy - powiedział
Tony jest pół Włochem pół Wenezuelczykiem i kimkolwiek zdecyduje się być w
danej chwili. Robi większość tajnej roboty ponieważ jest kameleonem. Pracował w
Kennewick High School udając studenta dziesięć czy piętnaście lat młodszego i Gabriel,
który zna Tony’ego całkiem dobrze, ponieważ matka Gabriela pracowała w charakterze
dyżurnego w policji, nie rozpoznał go.
Dzisiaj Tony był cały gliną. Kontrolowany wyraz jego twarzy znaczył, że przyszedł
w interesach. I miał towarzystwo. Wysoka kobieta w jeansach i koszulce miała jedną rękę
schowaną pod jego łokciem a w drugiej trzymała mocno na skórzanej uprzęży golden
retriever’a. Psy stanowią czasami dla mnie pewien kłopot. Przypuszczam, że czują kojota -
ale retrievery są zbyt przyjazne i radosne by stanowić problem. Pomachał ogonem i
miękko szczeknął.
Włosy kobiety były brązowe i spadały w miękkich puklach tuż poniżej ramion. Jej
twarz była przeciętna z wyjątkiem nieprzeźroczystych okularów.
Była niewidoma i była nieczłowiekiem. Nie wyglądała jak ktoś kto może zamieniać
się we wronę, ale ja też nie wyglądałam wcale jak kojot.
Czekałam na poczucie mocy, które czułam od wrony, by przeleciało przeze mnie,
ale nic się nie stało. Dla wszystkich moich zmysłów była tylko tym kim przyszła.
Wytarłam pot z czoła rękawem mojego służbowego kombinezonu
- Hej o co chodzi Tony?
- Mercedes Thompson chciałbym żebyś poznała Dr. Altman z działu folkloru z
University of Oregon. Jest naszym konsultantem w tej sprawie. Dr. Altman to jest
Mercedes Thompson, która niewątpliwie potrząsnęłaby twoją ręką gdyby nie była cała w
smarze.
- Miło Panią poznać – Po raz kolejny.
- Panno Thompson – powiedziała – Poprosiłam Tony’ego żeby nas sobie
przedstawił – poklepała go po ręce, kiedy wypowiedziała jego imię – Rozumiem, że nie
sądzisz, że nieczłowiek, którego policja przetrzymuje jest winny: chociaż miał motyw,
środki i okazję – i został znaleziony obok świeżego trupa.
Zacisnęłam wargi. Nie byłam pewna jaką grę prowadziła, ale nie zamierzałam jej
pozwolić na szybkie załatwienie Zee.
- Zgadza się. Słyszałam to od nieczłowieka, który był z nim w tym czasie. Zee nie
jest niekompetentny. Jeśli zabiłby O’Donnell’a, nikt by o tym nie wiedział
- Policja go zaskoczyła - jej głos był chłodny i dokładny, bez śladu akcentu. -
Sąsiad usłyszał odgłosy walki i zadzwonił na policje
Podniosłam brew
- Jeśli byłabym Zee, nie usłyszeliby niczego, a jeśli tak, Zee znikłby dużo wcześniej
niż przyjechałaby policja. Zee nie popełnia głupich pomyłek.
- Właściwie – powiedział do mnie Tony z małym uśmiechem – sąsiad który
zadzwonił powiedział, że zauważył samochód Zee zatrzymujący się przy domu po tym jak
zadzwonił na policję gdy usłyszał jak ktoś krzyczy.
Pani Doktor, która była jednym z Szarych Panów nie wiedziała o sąsiedzie zanim
on nie powiedział nam obu. Zobaczyłam jak jej wargi zaciskają się w gniewie. Tony musiał
jej nie lubić. Nigdy nie stosował sztuczek z kimś kogo lubił.
- Więc dlaczego starasz się tak mocno by przypiąć to do Zee? – spytałam – Nie
jest robotą policji by znaleźć winnego?
- Dlaczego starasz się tak mocno go bronić – przeciwstawiła się – Ponieważ był
twoim przyjacielem? Nie wydaje się by wysoko cenił twoje wysiłki.
- Ponieważ tego nie zrobił – powiedziałam jakbym była zaskoczona, że zadaje takie
głupie pytanie.W sposobie w jakim zesztywniała była bardzo blisko, jak Adam zresztą,
żeby wyjść z siebie – Czym się martwisz? Nie powinno cię interesować jeżeli policja
wykona trochę więcej pracy. Czy myślisz, że nieczłowiek w garści jest lepszy niż
przeszukiwanie rezerwatu w celu złapania tego winnego?
Jej twarz zacisnęła się i magia wznosiła się w powietrzu. Myślę, że była tutaj by
zapobiec przeszukiwaniom rezerwatu. Chciała szybkiej egzekucji – może przypuszczalnie
Zee miał się powiesić i uratować wszystkich przed rozgłosem rozprawy i
niedogodnościami śledztwa, które włożyłoby nosy intruzów do rezerwatu. Była tutaj by
mieć pewność że nie będzie żadnej porażki
Jak mnie.
Przyglądałam się jej a wtedy odwróciłam się do Tonyego. Umieściłeś Zee pod
obserwacją? Nieludzie nie radzą sobie dobrze w kratach z żelaza.
Potrząsnął głową, kiedy Dr. Altman zacisnęła usta.
- Dr. Altman powiedziała, że jako gremlin Mr. Adelbertsmiter, będzie czuł się
dobrze z metalem. Ale jeśli myślisz, że powinienem to tak zrobię.
- Proszę – powiedziałam – To ważna sprawa – to nie będzie niezawodne, ale
sprawi, że trudniej będzie go zabić
Wzrok Tony’ego był ostry kiedy spojrzał ze mnie na Dr Altman. Był zbyt dobrym
policjantem by nie zauważyć prądów przepływających pomiędzy nami dwiema.
Prawdopodobnie nawet wiedział, że to nie o samobójstwo się martwiłam.
- Czy nie powiedziała mi pani Dr Altman, że ma jakieś pytania do Mercedes? –
zasugerował ze zwodniczą łagodnością.
- Oczywiście – powiedziała – Tutejsza policja wdaje się szanować twoją opinię o
nieludziach, ale nie wiedzą jakie masz referencje – inne niż fakt że pracowałaś kiedyś z
Panem Adelbertsmiter.
Ach, próba podważenia mnie. Jeśli oczekiwała, że mnie poddenerwuje, to nie znała
mnie dobrze. Każda kobieta mechanik wiedziała jak odpowiadać na taki rodzaj ataku.
Posłałam jej przyjazny uśmiech
- Mam dyplom historii Dr Altman i czytam. Na przykład wiem, że nie było czegoś
takiego jak gremlin zanim Zee nie zdecydował nazywać tak siebie. Jeśli mi Pani wybaczy,
lepiej wrócę do pracy. Obiecałam, że ten samochód będzie na dzisiaj gotowy –
odwróciłam się by to zrobić i potknęłam się na lasce, która leżała na ziemi.
Tony był blisko z ręką pod moim łokciem by pomóc mi wrócić z powrotem na nogi.
- Skręciłaś kostkę? - spytał
- Nie, nic mi nie jest – powiedziałam, patrząc krzywo na laskę nieludzi, która zjawiła
się na podłodze mojego garażu. – Lepiej mnie puść albo będziesz cały pokryty smarem.
- W porządku. Mały brud robi wrażenie tylko na nowicjuszach.
- Co się stało – spytała Dr Altman, tak jakby jej ślepota była czymś, co trzymało ją
przed wiedzą, co się naokoło niej dzieje. Byłam pewna, że nie. Zauważyłam, że jej pies
wpatrywał się uważnie w kij. Być może ona rzeczywiście używała go do pomocy by
widzieć.
- Potknęła się na lasce – Tony, który uwolnił się od Dr Altman by złapać mnie kiedy
się potknęłam, schylił się, podniósł ją i położył laskę na mojej ladzie.
- To jest bardzo fajnie wykonane Mercy. Co ty robisz z antyczną laską na podłodze
twojego garażu?
Cholera wie.
- To nie jest moje. Ktoś zostawił to w warsztacie. Próbuję oddać ją jej prawowitemu
właścicielowi.
Tony znów na to spojrzał
- Wygląda bardzo staro. Właściciel będzie szczęśliwy kiedy odzyska to z powrotem
– w jego głosie było zawarte pytanie, nie myślałam, że Dr Altman je usłyszała.
Nie wiem jak bardzo wrażliwy jest Tony na magię, ale był szybki i jego palce
zwlekały na srebrnych celtyckich wzorach.
Spotkałam jego wzrok i krótko kiwnęłam mu głową.
- Myślałbyś tak – powiedziałam ze smutkiem – Ale to jest tutaj
Uśmiechnął się w zamyśleniu
- Jeśli Dr Altman skończyła, to po protu zejdziemy ci z drogi – powiedział – Przykro
mi, że Zee nie jest zadowolony z drogi obrony, którą wybrałaś. Ale będę dopilnowywał
tego żeby jego sprawa nie została szybko załatwiona.
Albo żeby nie został zabity.
- Uważaj na siebie – powiedziałam poważnie. Nie rób niczego głupiego.
Podniósł brew
- Jestem tak ostrożny jak ty.
Uśmiechnęłam się do niego i wróciłam z powrotem do pracy. Nie ważne co
powiedziałam właścicielowi tego samochodu, ale nie będzie gotowy do jutra. Umyłam się a
potem sprawdziłam telefon. Miałam dwa nieodebrane połączenia. Drugie było od
Tony’ego, dzwonił zanim przyprowadził konsultanta. Pierwszego numeru nie znałam, ale
na pewno był międzymiastowy.
Kiedy wykręciłam numer odebrał syn Zee, Tad.
Tad był moim pierwszym pomocnikiem, ale opuścił mnie kiedy poszedł na studia –
tak jak Gabriel to zrobi za rok albo dwa. Właściwie to on był tym, który mnie wynajął.
Pracował sam kiedy przyszłam po pasek dla mojego Królika (mając za sobą spotkanie w
Pasco High; potrzebowali instruktora) i pomogłam mu z klientem. Myślę, że jest jakieś
dziewięć lat starszy. Jego matka właśnie umarła i Zee niezbyt dobrze się tym zajmował.
Tad musiał mnie zatrudniać ponownie ze trzy razy w następnym miesiącu zanim Zee nie
pogodził się, że jestem kobietą i człowiekiem
- Mercy gdzie ty byłaś? Próbuję złapać cię od soboty rana. – dał mi szansę na
odpowiedź – Wujek Mike powiedział mi, że tata został aresztowany za morderstwo.
Wszystko co mogłem z niego wyciągnąć to to, że jest powiązane ze śmierciami w
rezerwacie, i ja, w związku z poleceniem Szarych Panów, mam się trzymać od tego z
daleka
Tad i ja podzielaliśmy pewne lekceważenie i wstręt dla władzy. Prawdopodobnie
miał już bilet na samolot w ręce.
- Nie przyjeżdżaj – powiedziałam po chwili zamyślenia. Szarzy Panowie chcieli
widzieć kogoś winnego nieważne kim by on miał być. Chcieli szybko skończyć ten bałagan
i każdy kto stał pomiędzy nimi, a tym czego oni chcieli był w niebezpieczeństwie.
- Co się do cholery stało? Niczego nie mogę się dowiedzieć – usłyszałam w jego
głosie frustrację którą sama czułam.
Powiedziałam mu tyle ile sama wiedziałam, od kiedy Zee poprosił mnie żebym
wywęszyła mordercę do czasu spotkania z niewidomą kobietą, która właśnie
wyszła z Tony’m – włączając niezadowolenie Zee z faktu powiedzenia przeze mnie zbyt
dużo prawnikowi i policji. Moje spojrzenie padło na laskę więc dodałam ją do
opowieściowej mieszaniny.
- Więc to człowiek zabijał nieludzi? Zaczekaj minutę. Zaczekaj minutę. Ten
strażnik, który został zabity ten O’Donnell, był śniadym człowiekiem i miał na imię
Thomas?
- Tak wyglądał. Ale nie wiem jak się nazywał.
- Powiedziałem jej że bawi się ogniem – powiedział – Cholera by wzięła. Myślała że
to zabawne ponieważ on myślał, że robi jej wielką przysługę a ona po prostu go
oszukiwała. On ją rozbawiał.
- Kto ona?
- Connora... bibliotekarka z rezerwatu. Nie lubiła za bardzo ludzi a O’Donnell był
prawdziwym indykiem. Lubiła z nim pogrywać.
- Zabił ją ponieważ z niego pogrywała? – spytałam – Dlaczego zabił pozostałych?
- To dlatego nie podejrzewali go jako mordercę. Nie miał żadnych powiązań z
zabiciem tego drugiego faceta. Poza tym Connora nie posiadała dużo magii. Człowiek
mógłby ją zabić. Ale Hendrick-
- Hendrick?
- Facet z lasem na podwórku. On był jednym z Łowców. Jego śmierć mocno
wyeliminowała ludzkich podejrzanych. Był naprawdę twardy. – w tle zagrzmiał
roztrzaskujący dźwięk – Przepraszam. Głupi stacjonarny telefon – wyszarpnąłem go ze
stołu. Poczekaj minutę. Poczekaj minutę. Laska mówisz? Ona po prosu wciąż się
pokazuje?
- Dokładnie
- Możesz mi ją opisać?
- Ma jakieś cztery stopy długości, zrobiona jest z jakiegoś pokręconego drewna z
szarym końcem. W dolnej części ma pierścień ze srebra i srebrną nasadę z celtyckimi
znakami na szczycie. Nie mogę odgadnąć dlaczego ktoś wciąż przynosi ją do mnie.
- Nie sądzę żeby ktoś ci ją przynosił. Myślę, że ona sama podąża za tobą.
- Co?
- Niektóre ze starszych rzeczy nabawiają się różnych dziwactw. Moc powoduje moc
i tak dalej, mogą stać się trochę nieprzewidywalne. Robią rzeczy, których nie powinny.
- Jak na przykład podążanie za mną. Myślisz, że to poszło za O’Donnell’em do jego
domu?
- Nie o nie. Myślę, że to wcale tego nie zrobiło. Laska została stworzona by być
pomocną temu kto pomaga nieludziom. Prawdopodobnie podąża za tobą ponieważ
starasz się pomóc tacie, kiedy wszyscy inni mają to gdzieś.
- Więc O’Donnell ukradł ją?
- Mercy... – słychać było jakiś dławiący się dźwięk – Psiakrew. Mercy, nie mogę ci
powiedzieć. To geis (tłum. przysięga lub nałożony obowiązek) Wujek Mike powiedział, że
dla ochrony nieludzi, mnie i ciebie.
- Czy to ma coś wspólnego z sytuacją twojego ojca? – Zastanowiłam się – Z laską?
Zostały skradzione jeszcze jakieś inne rzeczy? Czy jest ktoś do kogo mogłabym
zadzwonić i spytać?
- Posłuchaj – powiedział powoli, jakby czekał czy geis nie zatrzyma go ponownie –
Jest antykwariat z książkami w centrum handlowym w Richland. Mogłabyś pójść pogadać
z człowiekiem, który to prowadzi. Mógłby być w stanie pomóc ci odkryć coś więcej o tej
lasce. Upewnij się, że powiedziałaś mu, że to ja cię do niego posłałem – ale poczekaj aż
będzie sam w sklepie.
- Dziękuję ci.
- Nie Mercy, to ja ci dziękuję – zatrzymał się a potem przez moment brzmiał trochę
jak dziewięciolatek, którego poznałam – Jestem przerażony Mercy. Oni chcą jego upadku
prawda?
- Chcieli – powiedziałam – ale myślę, że może być na to za późno. Policja nie
uznaje jego winy i znaleźliśmy Zee wspaniałego prawnika. Węszę trochę dookoła w innych
sprawach
O’Donnell’a.
- Mercy – powiedział cicho – Jezu, Mercy, stawiasz siebie przeciwko Szarym
Panom? Wiesz po co została wysłana ta niewidoma kobieta prawda? Wysłana by mieć
pewność, że dostaną rezultat, który chcą.
- Nieludzi nie obchodzi kto to zrobił – powiedziałam – Gdy już ustalono, że to był
nieczłowiek, który zabił O’Donnell’a, to nie troszczą się o to czy dostali mordercę.
Potrzebują kogoś kto szybko upadnie a wtedy oni mogą upolować prawdziwego sprawcę
poza zasięgiem wzroku świata.
- I chociaż mój ojciec zrobił wszystko co myślał, by cię od tego odwieźć ty nie
zamierzasz się wycofać - powiedział
Oczywiście. Oczywiście.
- Próbuję mnie trzymać od tego z daleka - wyszeptałam
Nastąpiła krótka pauza
- Nie mów mi, że myślałaś, że on na prawdę jest na ciebie zły?
- Wezwał mnie do spłaty pożyczki – powiedziałam mu kiedy węzeł bólu powoli się
rozwiązywał. Zee wiedział co nieludzie zrobią i starał się trzymać mnie z dala od
niebezpieczeństwa
Jak on to wyraził? Lepiej żeby miała nadzieję, że stąd nie wyjdę. Ponieważ jeśli go
wydostanę, Szarzy Panowie nie będą ze mnie zadowoleni.
- Oczywiście że tak. Mój ojciec jest genialny i starszy niż brud, ale czuje ten
bezsensowny lęk przed Szarymi Panami. Myśli, że nie mogą zostać zatrzymani. Raz, gdy
zdał sobie sprawę jak wieje wiatr, zrobi wszystko by trzymać wszystkich innych z daleka
od tego.
- Tad zostań w szkole – powiedziałam – Nic tutaj nie możesz zrobić z wyjątkiem
wpadnięcia w kłopoty. Nie jestem pod jurystykcją(przyp. jurystyczny - związany z
prawem.)
Szarych Panów.
Parsknął
- Chciałbym widzieć jak im to mówisz – oprócz tego, że lubię cię taką jaką jesteś:
żywą.
- Jeśli tu przyjedziesz, to cię zabiją – jak to pomoże twojemu ojcu? Podrzyj ten bilet
a ja zrobię co mogę. Nie jestem sama. Adam wie co się dzieje.
Tad naprawdę szanował Adama. Jak miałam nadzieję to było dobre posunięcie.
- W porządku zostanę tutaj. Na razie. Daj mi znać jeśli będziesz chciała pomocy – i
chcę wiedzieć jak daleko działa to cholerne geis, które Wujek Mike położył na mnie.
Nastała długa przerwa kiedy pracował nad paroma rzeczami.
- W porządku. Myślę, że mogę rozmawiać o Nemane.
- O kim?
- Wujek Mike powiedział Czarna Wrona prawda? I zakładam, że nie mówił o nieco
małej wronie żyjącej na Wyspach Brytyjskich, ale o Czarnej Wronie.
- Tak. Trzy białe plamki na jej głowie wydają się być istotne.
- To musi więc być Nemane – słychać było satysfakcję w jego głosie.
- Czy to jest dobra rzecz?
- Bardzo dobra – powiedział – Jest kilkoro z Szarych Panów, którzy szybko zabiliby
każdego aż problem nie zniknie. Nemane jest inna.
- Ona nie lubi zabijać
Tad westchnął
- Czasami jesteś taka naiwna. Nie znam żadnego z nieludzi, którzy nie czerpią na
pewnym poziomie przyjemności z rozlewającej się krwi - i Nemane była jedną z Morrigan,
bojowymi boginiami Celtów. Jedną z jej prac było wykonywać zabójcze uderzenie dla
bohaterów umierających w następstwie bitwy by skończyć ich cierpienie.
- To nie brzmi obiecująco - wymruczałam
Tad usłyszał.
- Rzecz w tym, że starzy wojownicy mają poczucie honoru, Mercy. Bezcelowa
śmierć, albo bezprawna śmierć jest dla nich klątwą.
- Ona nie będzie chciała zabić twojego ojca - powiedziałam
Poprawił mnie delikatnie.
- Ona nie będzie chciała zabić ciebie. Obawiam się, wyłączając ciebie, że mój
ojciec jest dopuszczalną stratą.
- Zobaczę, co mogę zrobić by to zmienić.
- Idź po tą książkę – powiedział, potem zakaszlał trochę – Głupi geis – czuć było
prawdziwą wściekłość w jego głosie. – Jeśli to będzie kosztować mojego ojca będę miał
rozmowę z Wujkiem Mike’iem. Dostań tę książkę, Mercy i zobacz czy nie możesz znaleźć
czegoś, co daje pewną swobodę negocjacji.
- Zostaniesz tam?
- Do piątku. Jeśli nic nie popsuje się do tego czasu, przyjadę do domu.
Prawie zaprotestowałam ale powiedziałam do widzenia. Zee był ojcem Tad’a –
miałam szczęście, że zgodził się poczekać do piątku.
-------------------------------------------------
Centrum handlowe Uptown jest zlepkiem brukowanych budynków tworzących
razem pas handlowy. Różne sklepy od piekarni pączków do sklepu z używanymi
artykułami, dodatkowo bary, restauracje i nawet sklep zoologiczny. Księgarnie nie trudno
było znaleźć.
Byłam tam raz czy dwa, ale odkąd mój gust w czytaniu stał się bardziej czytaniem
obskurnych broszurek niż dzieł kolekcjonerskich nie było to jedno z moich stałych miejsc
spotkań. Udało mi się zaparkować przed sklepem obok miejsca dla niepełnosprawnych.
Myślałam przez chwilę, że jest już zamknięte. Było po szóstej i sklep z zewnątrz
wyglądał na opuszczony. Ale drzwi otworzyły się łatwo w akompaniamencie dźwięku
krowich dzwoneczków.
- Minutkę, minutkę – ktoś zawołał z zaplecza
- Nie ma problemu – powiedziałam. Wzięłam głęboki wdech by sprawdzić co mój
nos ma mi do powiedzenia, ale było zbyt wiele zapachów by jakieś oddzielić: nic tak jak
papier nie przepuszcza zapachów. Mogłam wyczuć papierosy i różne rodzaje fajkowych
tytoniów i zwietrzałe perfumy.
Mężczyzna, który pojawił się z za stosu regałów był wyższy ode mnie i miał gdzieś
pomiędzy trzydzieści pięć a pięćdziesiąt lat. Miał piękne włosy, które z gracją przechodziły
ze złotego w szary. Jego wyraz twarzy był radosny i przesunął się łatwo w profesjonalny,
kiedy zauważył, że jestem obcym człowiekiem.
- W czym mogę pomóc? - spytał
- Tad Adelbertsmiter, mój przyjaciel powiedział mi, że mógłby pan pomóc mi
rozwiązać pewien problem. – powiedziałam mu i pokazałam laskę, którą trzymałam.
Przyjrzał się jej dobrze i zbladł gubiąc miły wyraz twarzy.
- Chwileczkę – powiedział. Zamknął na klucz drzwi frontowe zmieniając
staromodny papierowy znak na “zamknięte” i ściągnął w dół rolety w oknie.
- Kim jesteś? - spytał
- Mercedes Thompson
Posłał mi bystre spojrzenie.
- Nie jesteś nieczłowiekiem.
Potrząsnęłam głową
- Jestem mechanikiem Volkswagena
Zrozumienie rozjaśniło jego twarz
- Jesteś protegowaną Zee?
- Zgadza się
- Mogę to zobaczyć? – spytał, wyciągając rękę po laskę
Nie dałam mu jej.
- Jesteś nieczłowiekiem?
Jego twarz stała się pusta i zimna – co było odpowiedzią samą w sobie, prawda?
- Nieludzie nie uważają mnie za jednego z nich – powiedział nagle – Ale dziadek
mojej matki był. Mam tylko wystarczającą część nieczłowieka w sobie by robić małą magię
dotyku.
- Magię dotyku?
- Wiesz, mogę dotknąć czegoś i powiedzieć z dobrym rozeznaniem jak stare to
jest, i do kogo należało. Tego typu rzeczy.
Podałam mu ją.
Wziął ją i studiował przez długi czas. W końcu potrząsnął głową i mi ją oddał.
- Nigdy jej nie widziałem – chociaż o niej słyszałem. Jeden z czarodziejskich
skarbów.
- Jeśli jesteś farmerem hodującym owce – powiedziałam sucho.
Zaśmiał się.
- To ta, w porządku – chociaż czasami te stare rzeczy potrafią robić
niespodziewane rzeczy. W każdym razie, jest to magia, nad którą nie mogą już więcej
pracować i trzymają te rzeczy jako cenne.
- Co Tad myślał, że możesz mi o niej powiedzieć?
Potrząsnął głową
- Jeśli już znasz historię o tym przypuszczam, że wiesz tak dużo jak ja.
- Więc co ci powiedziało dotknięcie tego?
Zaśmiał się
- Nic, cholernie nic. Moja magia działa tylko na ziemskie rzeczy. Chciałem
potrzymać to trochę – zatrzymał się – Powiedział ci, że mogę znaleźć informację o tym? –
przyglądał mi się żywo – Teraz to nie będzie mieć żadnego wpływu na problemy, w
których jest jego ojciec, prawda? Nie oczywiście, że nie – jego oczy uśmiechnęły się
chytrze – Oh, sądzę, że wiem co dokładnie Tad chciał żebym dla ciebie znalazł, zdolny
chłopiec. Choć ze mną.
Zaprowadził mnie do małej alkowy, gdzie wszystkie książki były w zamkniętych
biblioteczkach.
- Tutaj trzymam bardziej wartościowe rzeczy – podpisane książki i niezwykłe
starocie – wyciągnął ławkę i wspiął się na nią by otworzyć najwyższą półkę która w
większości była pusta – prawdopodobnie dlatego, że trudno tam było dotrzeć.
Wyciągnął książkę oprawioną w zblakłą skórę i wytłoczoną w złocie
- Nie sądzę, że masz tysiąc czterysta dolarów by za nią zapłacić?
Przełknęłam
- Nie w tym momencie – Będę w stanie zebrać je z trudem w kilka dni
Potrząsną głową kiedy przekazał mi książkę
- Nie martw się. Po prostu troszcz się o nią i oddaj kiedy skończysz. Była tutaj od
pięciu czy sześciu lat. Nie spodziewam się, że będę miał kupca na nią w tym tygodniu.
Wzięłam ją ostrożnie, nie będąc przyzwyczajoną radzić sobie z książkami, które
były więcej warte niż mój samochód (nie mówiąc, że to bardzo dużo). Tytuł został
wytłoczony z przodu i z boku okładki: Magic Made
- Pożyczam to tobie – powiedział powoli, rozważnie cedząc słowa – Ponieważ
książka trochę opowiada o lasce... – zatrzymał się i dodał – Zwróć uwagę na tę część i
kilka innych interesujących rzeczy.
Jeśli laska została skradziona, może więcej rzeczy też zniknęło. Chwyciłam książkę
mocniej.
- Zee jest moim przyjacielem – zamknął regał z powrotem potem zszedł z ławki i
odniósł ją z powrotem na miejsce. Potem w ewidentny non sequitur (tłum. z łacińskiego
“nie wynika” tzw. Błąd formalny/logiczny) powiedział obojętnie. – Wiesz, oczywiście, że są
rzeczy o których nie wolno nam mówić. Ale wiem że historia tej laski tam jest. Możesz
zacząć od tej historii. Sądzę, że jest w piątym rozdziale.
- Rozumiem – dawał mi całą pomoc jaką mógł bez łamania zasad.
Prowadził z powrotem przez sklep
- Troszcz się o ten kij.
- Próbuję go zwrócić - powiedziałam
Odwrócił się i odszedł kilka kroków do tyłu, patrząc na laskę
- Wiesz? – potem uśmiechnął się lekko, potrząsnął głową i kontynuował w stronę
drzwi wejściowych – Te stare rzeczy czasami mają swój rozum.
Otworzył dla mnie drzwi i zawahałam się w progu. Jeśli nie powiedział by mi, że
jest po części nieczłowiekiem podziękowałabym mu. Ale uznałam, że dług u nieczłowieka
mógłby mieć niespodziewane konsekwencje. Zamiast tego wyciągnęłam jedną z
wizytówek, którą Gabriel wydrukował dla mnie i dałam mu ją.
- Jeśli kiedykolwiek by pan miał problemy z samochodem, proszę do mnie wpaść.
Pracuję głównie na niemieckich samochodach, ale mogę sprawić że inne też mruczą dość
dobrze.
Uśmiechnął się
- Może tak zrobię. Powodzenia.
Samuel wyszedł kiedy wróciłam, ale zostawił mi kartkę z wiadomością że poszedł
do pracy – i że jest jedzenie w lodówce.
Otworzyłam ją i znalazłam przykrytą folią szklaną miskę z enchiladą. (tłum. potrawa
meksykańska) Zjadłam obiad, nakarmiłam Maderę potem umyłam ręce i wzięłam książkę
do salonu z zamiarem poczytania.
Nie oczekiwałam strony która mówiła – To jest ten, który zabił O’Donnell’a – ale to
mogłoby być miłe, jeśli każda strona z sześciuset stronicowej książki nie zostałaby pokryta
malutkimi, pisanymi ręcznie słowami starym wyblakniętym atramentem. Przynajmniej był
to angielski.
Półtorej godziny później musiałam przerwać ponieważ moje oczy nie skupiły by się
więcej.
Wróciłam do rozdziału piątego i przedostałam się być może przez dziesięć stron
beznadziejnego tekstu i trzech historii. Pierwsza historia była o lasce, bardziej
skomplikowana niż historia którą czytałam w internecie. Również był zamieszczony
szczegółowy opis kija. Autor był oczywiście nieczłowiekiem, co sprawiło że to była
pierwsza książka, którą kiedykolwiek świadomie przeczytałam z punktu widzenia
nieczłowieka.
Wszystko w rozdziale piątym wydawało się być o rzeczach takich jak laska: darach
nieludzi. Jeśli O’Donnell ukradł laskę może także ukradł inne rzeczy. Może morderca
ukradł je w odwecie.
Wzięłam książkę do sejfu na broń do mojego pokoju i zamknęłam ją. Nie była to
najlepsza kryjówka ale było mało prawdopodobne żeby przypadkowy złodziej uciekł z tym.
Umyłam naczynia i dumałam o książce. Nie myślałam za bardzo o treści, ale o tym
co Tad starał się mi o niej powiedzieć.
Mężczyzna w księgarni powiedział mi, że nie ma znaczenia jak bezużyteczne w
naszym świecie skarby nieludzi takie jak laska.
Mogłam w to uwierzyć. Dla nieludzi posiadanie czegoś co zawierało resztkę magii
było władzą. A władza w świecie nieludzi znaczyła bezpieczeństwo. Jeśli mieliby spis
wszystkich magicznych rzeczy wtedy Szarzy Panowie mogliby je wyśledzić – i przydzielać
je wedle ich uznania. Ale nieludzie są tajemniczymi ludźmi. Tylko, że jakoś nie widzę ich
robiących spis magicznych rzeczy i przekazujących je dalej.
Dorastałam w Montanie, gdzie stary, niezarejestrowany karabin był wart o wiele
więcej niż nowy pistolet, którego posiadanie mogłoby zostać wytropione. Nie żeby
właściciele broni w Montanie planowali popełnić zbrodnię z użyciem ich
niezarejestrowanych broni – oni tylko nie lubią rządu federalnego znającego każdy ich
ruch.
Więc co jeśli... co jeśli O’Donnell ukradł kilka magicznych rzeczy i nikt nie wiedział
czym były, albo może czym one wszystkie były. Potem jakiś nieczłowiek zorientował się że
to był O’Donnell. Ktoś kto miał nos jak mój – albo ktoś kto go widział, albo może śledził go
do jego domu. Taki nieczłowiek mógł zabić O’Donnell’a by ukraść dla siebie rzeczy, które
zabrał O’Donnell.
Może morderca zaplanował wrobienie Zee, wiedząc że Szarzy Panowie będą
szczęśliwi mając podejrzanego.
Jeśli mogłabym znaleźć mordercę i rzeczy, które ukradł O’Donnell, mogłabym
przetrzymać je dla uniewinnienia Zee i bezpieczeństwa.
Mogę sobie wyobrazić dlaczego nieludzie chcą tej laski, ale O’Donnell? Może nie
wiedział dokładnie czym ona jest? Musiał coś o niej wiedzieć, albo inaczej, dlaczego by ją
wziął? Może zamierzał odsprzedać to nieludziom. Myślałby, że ktokolwiek kto żył w śród
nieludzi przez długi czas wiedziałby lepiej, że nie pożyjesz długo odsprzedając skradzione
rzeczy z powrotem nieludziom.
Oczywiście O’Donnell był martwy, był?
Ktoś zapukał do drzwi – a nie słyszałam jak nadjeżdżał. To mógł być jeden z
wilkołaków idących z domu Adama. Wzięłam głęboki oddech ale drzwi skutecznie
zablokowały cokolwiek co mogłam wyczuć.
Otworzyłam drzwi i Dr Altman stała na ganku. Pies pomocnik zniknął – i nie było
samochodu na podjeździe. Może przyleciała tutaj.
- Przyszłaś po laskę? – spytałam
- Mogę wejść?
Zawahałam się. Byłam całkiem pewna że ta istota w progu tylko pracowała przy
wampirach, ale jeśli nie...
Uśmiechnęła się mocno i wzięła krok naprzód aż nie stanęła na dywanie.
- W porządku – powiedziałam – Wejdź – wzięłam laskę i wręczyłam ją jej.
- Dlaczego to robisz? - spytała
Celowo źle ją zrozumiałam
- Ponieważ to nie jest moja laska – i ta owcza rzecz nie zrobi dla mnie nic dobrego.
Posłała mi zirytowane spojrzenie
- Nie mam na myśli laski. Mam na myśli dlaczego wtykasz swój nos w sprawy
nieludzi? Podkopujesz moją pozycję w policji – a to może być dla nich niebezpieczne w
dłuższej perspektywie. Moją pracą jest utrzymanie ludzi w bezpieczeństwie. Nie zdajesz
sobie sprawy co się dzieje i zmierzasz do wywołania większej ilości kłopotów niż jesteś w
stanie utrzymać.
Zaśmiałam się. Nie mogłam się powstrzymać
- Oboje wiemy, że Zee nie zabił O’Donnell’a. Upewniam się, że policja jest
świadoma, że ktoś więcej jest w to zamieszany. I nie opuszczam moich przyjaciół.
- Szarzy Panowie nie pozwolą by ktoś taki jak ty wiedział tak dużo o nas. -
Agresywne napięcie, które dźwigała w ramionach odprężyło się i kroczyła pewnie przez
mój pokój dzienny i usiadła w dużym, krześle Samuela.
Kiedy znowu się odezwała jej głos miał ślady celtyckich tonów.
- Zee jest kłótliwym gnojkiem i ja też go kocham. Ponadto nie pozostało zbyt wielu
całujących żelazo byśmy mogli lekko ich stracić. W innym czasie mogłabym swobodnie
zrobić wszystko co potrzebne żeby go uratować. Ale kiedy wilkołaki wyszły z ukrycia
wywołali przypływ lęku, który nie możemy sprawić by stał się silniejszy. Otwierając i
zamykając sprawę z policją skłonną zachować ciszę o ofierze zabójstwa nie spowoduje
zbyt dużo zamieszania. Jeśli wiesz tak dużo jak myślisz że wiesz, powinnaś wiedzieć, że
czasami poświęcenie jest konieczne dla większości by przeżyć.
Zee zaproponował siebie jako ofiarę. Chciał żebym była wściekła wystarczająco
żeby zostawić go by zgnił ponieważ wiedział, że w inaczej nigdy bym nie zrezygnowała,
nigdy nie zgodziłabym się zostawić go jako ofiary nieważne ilu nieludzi by to kosztowało.
- Przyszłam tutaj dzisiaj dla Zee – powiedziała mi gorliwie jej niewidome oczy
wpatrywały się we mnie – Nie rób tego trudniejszym dla niego niż już jest. Nie pozwól,
żeby to także kosztowało twoje życie.
- Wiem mniej więcej kim jesteś, Nemane - powiedziałam
- Więc powinnaś wiedzieć że niewielu dostaje ostrzeżenie zanim uderzę.
- Wiem, że preferujesz sprawiedliwość w dokonywaniu rzezi - powiedziałam
- Preferuję – powiedziała – dla przetrwania moich ludzi. Jeśli muszę wyeliminować
kilkoro niewinnych – albo głupich tępych ludzi – w międzyczasie, nie będzie to ciążyło
długo na moim sumieniu.
Nic nie powiedziałam. Nie poddam się, nie mogę się poddać. Jeśli jej to powiem to
zabije mnie właśnie teraz. Mogłam poczuć jej moc zbierającą się dookoła niej jak
wiosenną burzę. Warstwa po warstwie rosła kiedy gapiłam się na nią.
Nie skłamię a prawda sprawi że będę martwa – i nie zostanie nikogo by pomóc
Zee.
Wtedy właśnie samochód podjechał na żwirowy podjazd. Samochód Samuela.
Wtedy zrozumiałam co mogę zrobić, ale czy to wystarczy? Ile to będzie
kosztowało?
- Wiem kim jesteś Nemane – wyszeptałam – Ale ty nie wiesz kim ja jestem.
- Jesteś zmiennokształtna. Zee mi to wyjaśnił. Nie pozostało dużo rodzimych
nadprzyrodzonych gatunków – więc ty nigdzie nie należysz. Ani nieczłowiek, wilk ani
wampir albo cokolwiek jeszcze. Jesteś całkiem sama. – jej wyrażenie nie zmieniło się, ale
mogłam poczuć jej smutek, jej sympatię. Ona też była sama. Nie wiem czy chciała bym to
zrozumiała albo nie była świadoma jak dużo mogę zebrać z jej zapachu. – Nie chcę być
zmuszona cię zabić, ale zrobię to.
- Nie sądzę – dzięki Bogu, pomyślałam, dzięki Bogu, że powiedziałam wszystko
Samuelowi. Nie musiałaby tego nadganiać – Zee powiedział ci część tego kim jestem –
może ponieważ myślał, wiedza o tym, że jestem samotna spowoduje że się zawaha. –
Masz rację nie znam innych ludzi takich jak ja, ale nie jestem sama.
Samuel otworzył drzwi na sygnał. Jego oczy nabiegły krwią i wyglądał na
zmęczonego i zrzędliwego. Mogłam wyczuć na nim krew i środek dezynfekujący.
Zatrzymał się w otwartych drzwiach patrząc na pojawienie się Dr Altman.
- Dr Altman – powiedziałam uprzejmie – chciałabym przedstawić pani Dr Samuela
Cornicka, mojego współlokatora. Samuelu poznaj Dr Stacy Altman, policyjnego
konsultanta, Czarną Wronę. Nieczłowieka znanego jako Nemane.
Oczy Samuela zwęziły się.
- Jesteś wilkołakiem – powiedziała Nemane – Samuel Cornick – przerwała –
Marrok’iem jest Bran Cornick
Trzymałam spojrzenie na Samuelu
- Właśnie wyjaśniałam Dr Altman dlaczego to będzie dla nich niewskazane by
wyeliminować mnie chociaż wtykam nos w nie swoje sprawy.
Zrozumienie rozświetliło jego oczy, które zwęziły się na nieczłowieku.
- Zabicie Mercy będzie błędem – warknął – Mój ojciec wychował Mercy w naszej
sforze i nie kochałby jej bardziej nawet jeśli byłaby jego córką. Dla niej zadeklarowałby
otwartą wojnę z nieludźmi bez względu na konsekwencje. Możesz zadzwonić do niego i
zapytać, jeśli wątpisz w moje słowa.
Oczekiwałam obrony Samuela – i nieludzie nie mogliby pozwolić sobie skrzywdzić
syna Marrok’a, nie chyba, że stawka była by dużo większa. Liczyłam na to by utrzymać
Samuela w bezpieczeństwie albo znajdę inną drogę by trzymać go od tego z daleka. Ale
Marrok...
Zawsze myślałam, że byłam utrapieniem. Bran był opiekuńczy, nadal jest – ale jego
instynkt opiekuńczy był jedyną z rzeczy, które robiły go tak dominującym. Myślałam, że
byłam tylko jedną osobą więcej, o którą musiał się troszczyć. Ale to było tak niemożliwe by
wątpić w prawdę zawartą w głosie Samuela jak to, że myli się co do Brana.
Cieszyłam się, że Samuel skupił się na Nemane, która stanęła na nogi jak Samuel
zaczął mówić. Kiedy mrugnęłam by przegonić z powrotem głupie łzy oparła się na lasce i
powiedziała
- Czy tak?
- Adam Hauptman Alfa sfory z dorzecza Kolumbii nazwał Mercy swoją partnerką –
kontynuował Samuel ponuro.
Uśmiechnęła się nagle, wyrażenie przepłynęło przez jej twarz dając to delikatne
piękno, którego wcześniej nie zauważyłam.
- Lubię cię – powiedziała do mnie – grasz w skrytą i subtelną grę – i jak kojot
potrząsasz rozkazami świata. – zaśmiała się – Kojot zaprawdę. Dobrze dla ciebie. Dobrze
dla ciebie. Nie wiem w co jeszcze wbiegniesz, ale dam Innym znać z czym mają do
czynienia. – popukała laską dwa razy w podłogę. Wtedy prawie do siebie szepnęła –
Może... może to jednak nie będzie taka katastrofa.
Podniosła laskę ku górze i dotknęła wierzchołek czoła w salucie. Potem zrobiła
krok na przód i zniknęła z zasięgu moich zmysłów pomiędzy jednym momentem a drugim.
Rozdział 9
W środę zjadłam obiad w mojej ulubionej Chińskiej restauracji w Richland, potem
pojechałam do domu Tima. Odkąd zabójca O’Donnell’a był prawie na pewno
nieczłowiekiem nie wiedziałam ile dobrego zrobi dla mnie wzięcie udziału w spotkaniu
Jasnej Przyszłości – ale może ktoś będzie wiedział coś ważnego. Miałam czas tylko do
piątku by udowodnić niewinność Zee albo Tad złoży na szalę również swoje życie.
Im więcej o tym myślałam tym bardziej sensowne wydawało się być, aby Tad
wrócił. Ja z pewnością nie zbliżałam się do zrozumienia niczego. Tad, będąc
nieczłowiekiem, mógł pójść do rezerwatu i pozadawać pytania – pod warunkiem, że
Szarzy Panowie nie zabiliby go z powodu nieposłuszeństwa. Być może mogłabym
przekonać Nemane, że jest w najlepszym interesie nieludzi: aby syn Zee przyjechał
pomóc mi ocalić jego ojca. Być może.
Mieszkanie Tim'a znajdował się w Zachodnim Richland, kilka mil od Kyla.
Mieściło się w bloku tak nowym, że kilka domów nie miało jeszcze trawnika i widziałam
dwa budynki w budowie przy następnym bloku.
Połowa frontu była z beżowej cegły, a reszta była z niewypalonej koloru owsianki.
Wyglądało to drogo i wysokiej klasy, choć brakowało tego posmaku, które robił budynek
Kyla - bardziej rezydencją niż domem. Żadnego barwionego szkła, marmuru czy
dębowych garażowych drzwi.
Co i tak wyglądało kilka razy bardziej przyjemnie niż moja stara przyczepa nawet
z jej nowym skrzydłem.
Na podjeździe stały zaparkowane cztery samochody i czerwony Mustang 72 z
lemonowo zielonym zderzakiem, stał zaparkowany na ulicy od frontu. Zaparkowałam za
nim, ponieważ nie często spotykam samochody, które powodują, że mój Królik wygląda
naprawdę dobrze.
Kiedy wysiadłam z samochodu, popatrzyłam na kobietę, spoglądającą na mnie z
za przewiewnej zasłony domu naprzeciwko ulicy. Szybko szarpnęła materiał w dół.
Nacisnęłam dzwonek i czekałam na osobę, która zbiegała w dół po schodach
wyścielonych dywanem by otworzyć drzwi. Kiedy się otworzyły nie byłam zdziwiona
widząc dziewczynę, późną nastolatkę, albo bardzo wczesną dwudziestkę. Jej kroki
brzmiały na kobiece – mężczyźni mają tendencję do wspinania się, grzmienia, czy jak
Adam poruszają się tak cicho, że ledwie możesz ich usłyszeć.
Była ubrana w cienką koszulkę, która przedstawiała skrzyżowane kości, jak
piracka flaga, lecz zamiast ludzkiej czaszki miała wyblakniętą głowę pandy bez oczu.
Miała małą nadwyżkę wagi ale dodatkowe funty pasowały jej, zaokrąglając twarz i
zmiękczając silne rysy. Pod niewidzialną aurą Soczystych Owoców rozpoznałam jej
zapach z domu O’Donnella.
- Jestem Mercy Thompson – powiedziałam – Tim mnie zaprosił.
Spojrzała na mnie ostro a potem posłała mi serdeczny uśmiech
- Jestem Courtney. Powiedział mi, że możesz przyjść. Jeszcze nie zaczęliśmy –
wciąż czekamy na Tima i Austina żeby wrócili z przekąską. Wchodź.
Była jedną z tych kobiet przeklętych głosem małej dziewczynki. Kiedy będzie
mieć pięćdziesiątkę nadal będzie brzmiała jak trzynastolatka.
Kiedy szłam z nią po schodach na górę, zrobiłam kulturalny gest.
- Przepraszam, że przeszkadzam na tym spotkaniu. Tim powiedział mi, że jeden
z waszych członków został niedawno zabity.
- To nie mogłoby się zdarzyć miłemu człowiekowi – powiedziała beztrosko, ale
potem zatrzymała się na podeście schodów – W porządku, nie powinnam była tego
mówić, przepraszam. Nie chciałam żebyś poczuła się skrępowana.
Potrząsnęłam głową.
- Nie znałam go.
- Cóż, zaczął nasz rozdział Jasnej Przyszłości i był w porządku dla facetów, miał
tylko jedno przeznaczenie dla kobiet i stawałam się coraz bardziej zmęczona odpieraniem
jego ataków przez cały czas. – jej oczy po raz pierwszy skupiły się na mnie – Hej Tim
powiedział, że jesteś Hiszpanką, ale nie jesteś, prawda?
Potrząsnęłam głową.
- Mój ojciec był Indiańskim jeźdźcem rodeo.
- Tak? – jej głos łagodnie podpytywał. Chciała wiedzieć więcej, ale nie chciała
być wścibska.
Zaczynałam ją lubić. Gdzieś pod tymi wszystkimi pęcherzykami powietrza, byłam
całkiem pewna, że chowa się mózg.
- Tak.
- Jeździec rodeo? To całkiem odlotowe. Czy jest nim nadal?
Potrząsnęłam głową.
- Nie. Umarł zanim się urodziłam. Zostawił moją matkę nastolatkę samą w ciąży.
Zostałam wychowana przez w...- spędzałam zbyt dużo czasu ze sforą Adama a za mało z
prawdziwymi ludźmi pomyślałam, kiedy pośpiesznie zastąpiłam słowo wilkołaki na
wierzących Amerykaninów. Na szczęście nie była wilkołakiem więc nie mogła wyczuć
mojego kłamstwa.
- Chciałabym być rdzennym Amerykaninem – powiedziała tęsknie kiedy zaczęła
z powrotem iść po schodach – Wtedy wszyscy faceci przepadaliby za mną – to przez tą
tajemniczą Indiańską rzecz, wiesz?
Nie bardzo, jednak zaśmiałam się, ponieważ tego oczekiwała.
- Nie ma we mnie nic tajemniczego.
Potrząsnęła głową.
- Może nie, ale gdybym była Indianką, byłabym tajemnicza.
Zaprowadziła mnie do dużego pokoju, w którym było już pięcioro ludzi, byli
wciśnięci w kręgu krzeseł daleko w rogu pokoju. Byli najwyraźniej w środku zawiłej
rozmowy, ponieważ nawet nie spojrzeli w górę kiedy weszłyśmy. Czterech z nich było
młodych, nawet młodszych niż Tim i Austin. Piąty wyglądał jak uniwersytecki profesorek
ze
swoją bródką i brązową sportową marynarką.
Nawet z ludźmi w środku, w pokoju było pełno niewykorzystanego powietrza. Jak
gdyby wszystko właśnie przyszło świeżo ze sklepu meblowego. Ściany i dywan były w tej
samej kolorystyce co dom.
Pomyślałam o żywych kolorach domu Kyle i parze naturalnej wielkości
inspirowanych greckimi, kamiennych posągów w foyer. Kyle nazwał je Dick i Jane i
całkiem je lubił mimo, że zostali zamówieni przez byłego właściciela domu.
Jeden był mężczyzną, a drugi kobietą i obie ich twarze miały ten sam senny
romantyczny wyraz twarzy, kiedy patrzyli w górę na niebo – to wyrażenie jakoś nie szło z
dowodem, że męski posąg wcale nie sprawiał wrażenia, że ma niebiańskie myśli.
Kyle ubrał nagie ciało Jane w krótką kraciastą spódniczkę i pomarańczowy top.
Dick zazwyczaj nosił tylko kapelusz – i to nie na głowie. Początkowo był to cylinder ale
wtedy Warren poszedł do sklepu i znalazł dzierganą czapkę narciarską, która wisiała w dół
około dwie stopy i miała około sześć cali pompona na końcu.
W porównaniu do domu Tim'a to miejsce nie miało większej osobowości niż
mieszkanie, jak gdyby nie miał wystarczająco dużo zaufania do swojego smaku by zrobić
dom swoim własnym. Nawet przez tą krótką rozmowę którą z nim prowadziłam
wiedziałam, że było w nim coś więcej niż brązy i beże. Nie wiem, co ktoś inny by pomyślał,
lecz dla mnie, jego dom już prawie krzyczał z pragnienia dopasowania się.
To sprawiło, że polubiłam go bardziej; wiem jak to jest nie całkiem pasować.
Pokój mógł być banalny, ale nadal był przyjemny. Wszystko było dobrej jakości,
jednak bez przesady. Jeden kąt pokoju był zorganizowany jako biuro. Była tam lodówka
obok dobrze wykonanego, ale nie ekstrawaganckiego, dębowego biurka komputerowego.
Długa ściana na przeciwko drzwi została zdominowana przez telewizor wystarczająco
duży by spodobał się Samuelowi dodatkowo z dużymi głośnikami po obu stronach.
Wygodnie wyglądające krzesła i kanapa, wszystko obite lekko brązową mikrofibrą,
zaprojektowane by wyglądać na zamszowe zostały rozstawione w sposobie właściwym dla
domowego teatru.
- Sarah nie mogła przyjść dzisiaj wieczór – Courtney powiedziała mi tak jakbym
wiedziała kim jest Sarah – Cieszę się, że przyszłaś w innym przypadku byłabym jedyną
kobietą. Hej faceci słuchajcie to jest Mercy Thompson, kobietą o której mówił Tim, wiecie,
ta którą spotkał na festiwalu w zeszłym tygodniu.
Jej głos w przeciwieństwie do naszego wejścia przedostał się i mężczyźni
spojrzeli w górę. Courtney poprowadziła mnie do nich.
- To jest Pan Fideal – powiedziała wskazując starszego mężczyznę.
Z bliska jego twarz wyglądała młodziej niż jego szare włosy na to wskazywały.
Jego skóra była opalona i zdrowa, a jego oczy były jasno-błękitne o intensywności
sześcioletniego dziecka.
Nie pamiętałam jego zapachu z domu O’Donnella, ale było oczywiste że czuł się
swobodnie w tej grupie – więc musiał być regularnym uczestnikiem...
- Aiden – poprawił ją uprzejmie.
Zaśmiała się i powiedziała do niego.
- Po prostu nie mogę tego zrobić – i w ramach wyjaśnienia powiedziała mi – Był
moim nauczycielem ekonomi – i dlatego zawsze będzie umieszczony w moim sercu jako
Pan Fideal.
Jeśli nie potrząsnęłabym jego ręki to nie wiem czy zauważyłabym coś dziwnego
w jego zapachu. Chociaż solanka nie jest aromatem, który zwykle łączę z ludźmi to mógł
mieć po prostu słonowodne akwarium, albo coś w tym stylu.
Ale jego uścisk spowodował, że moja skóra zabrzęczała słabym dotknięciem
magii. Są istoty inne niż nieludzie, które posiadają uczucie magii; wiedźmy, wampiry i
kilkoro innych. Ale magia nieludzi miała pewną atmosferę – byłam skłonna założyć się że
Pan Fideal był takim nieczłowiekiem jak Zee... albo przynajmniej takim nieczłowiekiem jak
facet Tima z księgarni.
Zastanawiałam się co on robił na spotkaniu Jasnej Przyszłości. Może dlatego, że
chciał wyśledzić, co oni tu robili. Mógł też być w połowie nieczłowiekiem i nawet tego nie
wiedzieć. Kropla nieludzkiej krwi mogłaby wyjaśnić te młode oczy w starszej twarzy i tę
odrobinę magii, którą poczułam.
- Miło mi poznać – powiedziałam do niego.
- Teraz wiesz, co robię by zarobić na życie – powiedział szorstko przyjaznym
głosem – A ty, co robisz?
- Jestem mechanikiem - powiedziałam.
- Słusznie – oznajmiła Courtney – Mój Mustang wydaje dziwne dźwięki przez
ostatnie kilka dni. Myślisz, że mogłabyś na to spojrzeć? W tym momencie nie mam
żadnych pieniędzy – właśnie zapłaciłam za semestr w szkole
- Robię głównie Volkswageny – powiedziałam wyjmując wizytówkę z portfela i
wręczając ją. Zrobiłabyś lepiej zabierając go do mechaników Forda, ale możesz
przyprowadzić go do mojego warsztatu jeśli chcesz. Nie mogę zrobić tego za darmo. Moje
stawki godzinne są lepsze niż w większości miejsc, ale ponieważ nie pracuję dużo na
Fordach to prawdopodobnie zajmie mi więcej czasu jego naprawa.
Usłyszałam, że otwarły się drzwi frontowe. Po chwili Tim i Austin przyszli ze
skrzynką piwa i kilkoma białymi plastikowymi torbami ze sklepu spożywczego
napełnionymi chipsami. Zostali przywitani owacjami i otoczeni tłumnie dla jedzenia i piwa.
Tim położył swój ciężar na małym stoliku obok drzwi i uciekł przed pogrzebaniem
żywcem przez szukających pożywienia młodych ludzi. Patrzył na mnie przez chwilę bez
uśmiechu
- Myślałem że przyprowadzisz ze sobą swojego chłopaka.
- Nie jest już moim chłopakiem – powiedziałam i ulga z tego powodu
spowodowała, że się uśmiechnęłam.
Courtney ujrzała moją ulgę i źle ją zrozumiałą.
- Oh, kochanie – powiedziała – Jeden z tych co? Lepiej z dala od nich. Tutaj
masz piwko.
Potrząsnęłam głową zmiękczając moją odmowę uśmiechem.
- Nigdy nie nauczyłam się tego lubić. – I planowałam zachować umysł blisko by
chwycić jakiekolwiek wskazówki, które weszły by mi w drogę. Chociaż moja szansa w
związku z tym spadała co do minuty. Myślałam, że zamierzam infiltrować zorganizowaną
grupę nienawiści a nie grupę łapczywie pijących piwo dzieciaków ze studiów i ich
nauczyciela.
Byłam skłonna przysiąc, że nie było mordercy pomiędzy nimi.
- To może dietetyczną Colę – powiedział Tim przyjaznym tonem – Miałem sześć
opakowań imbirowego piwa i innego korzennego w lodówce, ale założę się, że te indyki
właśnie je skończyli.
Dostał falę zaprzeczających gwizdów, które wydawały się mu podobać. Dobrze
dla ciebie, pomyślałam i zrezygnowałam ze współczucia dla niego, że nie miał purpurowej
ściany, albo posągu noszącego kapelusz. Znajdź swoją własną grupę, by pasować.
- Dietetyczna Cola będzie w porządku – powiedziałam – Twój dom jest dość
imponujący.
To zadowoliło go bardziej niż gwizdy.
- Zbudowałem go po śmierci moich rodziców. Nie mógłbym pozostać sam w tym
starym pustym miejscu.
Odkąd Tim pozostał by porozmawiać, Cortney była tą osobą, która przyniosła mi
napój gazowany. Podała mi go i wtedy poklepała Tima po głowie.
- Czego Tim ci nie powiedział to to, że jego rodzice byli bogaci. Umarli w
wypadku samochodowym kilka lat temu i pozostawili Timowi posiadłość i ubezpieczenie
na życie dzięki którym jest ustawiony do końca życia.
Jego twarz ścisnęła się w zakłopotaniu na jej śmiałe ogłoszenie do obcego
człowieka.
- Wolałbym raczej mieć rodziców – powiedział sztywno chociaż musiał radzić
sobie ze smutkiem ponieważ pachniał tylko rozdrażnieniem.
Zaśmiała się
- Znałam twojego ojca kochany. Raczej wolałabym pieniądze. Chociaż twoja
matka była słodka.
Rozważał wpadnięcie we wściekłość, wtedy zbył to wzruszeniem ramion.
- Courtney i ja jesteśmy krewnymi – powiedział do mnie – to powoduje, że jest
natrętna, a ja nauczyłem się ją tolerować.
Uśmiechnęła się do mnie i wzięła długi łyk piwa.
Ponad jej ramieniem mogłam zobaczyć, że inni przyciągnęli krzesła do luźnego
półkola i zaczynali siadać z przekąską umieszczoną na paru małych strategicznie
umieszczonych stolikach.
Tim zajął miejsce które ktoś przysunął i skinął na mnie bym usiadła koło niego
podczas gdy Courtney poszła by wyłudzić krzesło dla siebie.
Ponieważ to był jego dom, miałam coś w rodzaju oczekiwania na to, że przyjmie
dowodzenie, ale to był Austin Summers, który stanął z przodu i wydał głośny gwizd.
Chciałabym żeby mnie ostrzegł. W uszach wciąż mi dzwoniło kiedy zaczął
mówić.
- Zacznijmy. Kto ma sprawę do omówienia?
Zabrało bardzo mało czasu by rozeznać się, że to Austin był liderem.
Zobaczyłam możliwości jego dominacji podczas imprezy w pizzeri, ale rozmawiałam z
Timem zamiast patrzeć na Austina. Tutaj jego rola była tak panująca jak Adama we sforze.
Aiden Fideal, nieludzki nauczyciel, był drugim w linii albo trzecim za Courtney.
Miałam trudności z podjęciem decyzji – ponieważ oni także. Z powodu niejasności ich
rozmieszczenia, byłam całkiem pewna, że O’Donnell zajmował to miejsce poprzednio.
Mało znaczący tyran jak O’Donnell nie przyjął by przywództwa Austina tak łatwo. Jeśli
Austin byłby nieczłowiekiem umieściłabym go na szczycie mojej listy podejrzanych – ale
był bardziej człowiekiem niż ja.
Tim zaniknął w tle kiedy spotkanie kontynuowano. Nie dlatego, że nic nie mówił,
ale dlatego, że nikt go nie słuchał chyba, że jego uwagi były powtórzone przez Courtney
czy Austina.
Po jakimś czasie zaczęłam układać sobie parę rzeczy do kupy.
O’Donnell mógł zacząć Jasną Przyszłość w Tri-Cities, ale nie miał za dużo
szczęścia do czasu aż znalazł Austina. Poznali się w collegu kilka lat wcześniej. O’Donnell
skorzystał z programu BFA, które zapłaciło za kontynuowanie edukacji w zamian za staż
jako strażnik w rezerwacie. Austin dzielił swój czas pomiędzy Uniwersytetem Stanowym
Washingtonu i CBC i był prawie ze skończonym dyplomem z informatyki.
Tim, który nie miał potrzeby by szukać pracy, był starszy niż większość z nich.
- Tim ma tytuł magistra informatyki w Washington State – wyszeptała do mnie
Courtney – Tak właśnie poznał Austina, w klasie informatycznej. Tim nadal zajmuje kilka
klas z CBC, albo WSU każdego semestru. Trzyma go to zajętego.
Austin, Tim i większość studentów należała do studenckiego klubu – co
wydawało się mieć coś wspólnego z pisaniem gier komputerowych. Pan Fideal był
doradcą wydziału tego klubu. Kiedy Austin zainteresował się Jasną Przyszłością
zawłaszczył klub. CBC odcięło się od grupy kiedy stało się oczywiste, że zmienił się
charakter ich działalności – ale Pan Fideal zachował przywilej uczęszczania czasami na
spotkania. Pierwszą sprawą dla Jasnej Przyszłości podczas tego spotkania było wysłanie
bukietu na pogrzeb O’Donnella tak szybko jak zostanie to zaplanowane przez jego
rodzinę. Tim przyjął założenie zapłaty za kwiaty bez komentarza.
Sprawa zakończona, jeden młody człowiek wstał i przedstawił pewne metody
ochrony przed nieludźmi między innymi sól, stal, paznokcie w butach i ubieranie swojej
bielizny na lewą stronę.
W sesji pytań i odpowiedzi która nastała, w końcu nie mogłam trzymać już dłużej
języka za zębami.
- Mówicie jakby wszyscy nieludzie byli tacy sami. Wiem, że są nieludzie, którzy
tolerują żelazo i wydaje mi się że morscy nieludzie, jak Selkie nie będą mieli problemu z
solą.
Prezenter, nieśmiały olbrzymi młody człowiek, posłał mi uśmiech i odpowiedział z
znacznie bardziej wyraziście niż podczas swojej prezentacji.
- Masz rację oczywiście. Częścią problemu jest to, że wiemy że niektóre historie
zostały ozdobione nie do poznania. I nieludzie nie rzucają się by powiedzieć nam jakie
rodzaje nieludzi zostały-proces rejestracyjny jest żartem. O’Donnell, który miał dostęp do
wszystkich dokumentów nieludzi w rezerwacie powiedział, że wie, że jeden na trzech
kłamie odpowiadając kim jest. Ale częścią tego co staramy się zrobić jest przesegregować
śmieci dla złota.
- Myślałam, że nieludzie nie mogą kłamać - powiedziałam
Wzruszył ramionami
- Właściwie nic mi nie wiadomo na ten temat
Tim odezwał się
- Wielu z nich wymyśla celtyckie albo niemiecko brzmiące słowo i używa je by
wypełnić formularz. Jeśli powiedziałbym że jestem Heeberskeeter nie kłamałbym
ponieważ tylko wymyśliłem to słowo. Traktaty, które tworzą system rezerwatów nie
zezwalają na żadne pytania, w jaki sposób formularze rejestracyjne zostały wypełnione.
W międzyczasie kiedy spotkanie się rozkręcało, byłam przekonana, że żadne z
tych dzieciaków nie miało nic wspólnego z zabiciem O’Donnella i kolejnym morderstwem.
Nigdy nie brałam udziału w spotkaniu żadnej z grup nienawiści – będąc pół Indianką i nie
całkiem człowiekiem byłam dość nie na miejscu. Ale nie spodziewałam się spotkania
prowadzonego z całą pasją i przemocą klubu szachowego. Ok, mniej pasji i przemocy niż
klub szachowy.
Nawet zgadzałam się z większością tego o czym mówili. Mogłam lubić kilku
nieludzi ale wiedziałam wystarczająco dużo by się bać. Trudno winić te dzieciaki za
przejrzenie polityki nieludzi. Tak jak powiedział mi Tim, wszystko co musieli robić to
czytać
historie.
Tim odprowadził mnie do samochodu po spotkaniu.
- Dzięki, że przyszłaś – powiedział otwierając mi drzwi – Co myślisz?
Uśmiechnęłam się wąsko by ukryć moją niechęć spowodowaną chwyceniem
moich drzwi zanim ja to zrobiłam. To było natrętne, chociaż Samuel i Adam, oboje jako
produkty wczesnej ery, otwierali je także dla mnie i mi nie przeszkadzali.
Nie chciałam jednak zranić jego uczuć więc wszystko co powiedziałam to:
- Lubię twoich przyjaciół i mam nadzieję, że nie masz racji o zagrożeniu
stawianym przez nieludzi.
- Nie myślisz, że jesteśmy grupą wykształconych, uspołecznionych palantów
biegających wokoło z krzykiem niebo spada?
- To brzmi jak cytat.
Uśmiechnął się delikatnie.
- Bezpośrednio od Herolda
- Ach, i nic nie myślę.
Zgięłam się by wsiąść do samochodu i zauważyłam, że laska wróciła leżąc przez
dwa przednie siedzenia. Musiałabym ją przesunąć żeby usiąść.
Zerknęłam na Tima po przesunięciu jej ale nie wydawał się rozpoznawać laski.
Może O’Donnell trzymał to poza zasięgiem wzroku podczas spotkań Jasnej Przyszłości;
być może to trzymało siebie poza zasięgiem wzroku. Tim wydawał się nie widzieć nic
dziwnego w osobie, która miała kij na przednim siedzeniu swojego samochodu. Ludzie
mają tendencję by oczekiwać od mechanika Volkswagena, że będzie trochę dziwny.
- Słuchaj – powiedział – Miałem trochę czasu by odświeżyć moją wiedzę na
temat Arturiańskich mitów, poczytałem trochę de Troya i Maloryego po naszej rozmowie.
Zastanawiam się czy nie chciałabyś ze mną zjeść obiad jutro?
Tim był miłym człowiekiem. I nie musiałam się martwić o niego stosującego
zbytnie wpływy jakiejś wilkołaczej magii, albo włączenie dziwacznej kontroli na mnie. On
nigdy nie wpadłby we wściekłość by rozpruć komuś gardło. Nie zabiłby dwóch niewinnych
ofiar by ochronić mnie czy kogokolwiek innego przed panią wampirów. Nie widziałam
Stefana od tego czasu, ale często spędzałam miesiące bez zobaczenia wampira.
Przez moment myślałam jak miło byłoby wyjść z jakąś normalną osobą jak Tim.
Oczywiście był mały problem w związku z powiedzeniem mu kim jestem. No i ten
mały fakt, że nie jestem wcale zainteresowana by wylądować w jego łóżku.
Głównie ponieważ byłam więcej niż w połowie zakochana w Adamie, bez
względu na to jak bardzo mnie przerażał
- Przepraszam, ale nie – powiedziałam potrząsając głową – Właśnie wyszłam z
jednego związku, nie jestem zainteresowana by zacząć kolejny.
Jego uśmiech poszerzył się trochę i stał się smutny.
- Zabawne, ja też nie. Miałem dziewczynę, chodziliśmy ze sobą przez trzy lata i
właśnie wyjechałem do Seattle by kupić pierścionek. Zabrałem ją do naszej ulubionej
restauracji, z pierścionkiem w kieszeni, a ona powiedziała mi że wychodzi za mąż za dwa
tygodnie za swojego szefa. Była przekonana, że zrozumiem.
Syknęłam we współczuciu
- Och...
- Wyszła za mąż w czerwcu więc to będzie już parę miesięcy ale nie czuję się na
siłach również wchodzić znowu w związek – Ewidentnie męcząc się ze schylaniem, kucnął
obok samochodu kładąc swoją głowę tuż poniżej mojej. Wyciągnął rękę i dotknął mnie w
ramię. Nosił prosty srebrny pierścionek o gładkiej powierzchni, na którym widoczne były
ślady używania. Zastanawiałam się co on dla niego znaczy ponieważ nie wydawał się
takim rodzajem mężczyzny, który nosi pierścionki.
- Więc dlaczego zaprosiłeś mnie na obiad?
- Ponieważ nie zamierzam zamienić się w pustelnika. W duchu ‘ nie pozwól
gnojkom cię zniszczyć’. Dlaczego nie możemy usiąść i zjeść mały posiłek podczas miłej
konwersacji? Bez związania i nie zamierzam skończyć razem w łóżku. Tylko
porozmawiać. Ty, ja i Le Morte d’Arthur Maloryego. – posłał mi krzywy uśmiech – Jako
dodatkową premię jaką wziąłem była lekcja gotowania.
Jeszcze jeden wieczór sprzeczania się o Arturiańskich pisarzy średniowiecza
dźwięczał jak dużo zabawy. Otworzyłam usta by się zgodzić, ale zatrzymałam się nie
wypowiadając ani słowa. Mogło być przyjemnie jednak to nie był dobry pomysł.
- Może o siódmej trzydzieści? – powiedział – Wiem, że to późno, lecz mam
zajęcia do szóstej i chciałbym mieć wszystko gotowe kiedy przyjdziesz.
Wstał i zamknął mi drzwi, poklepując je zanim poszedł z powrotem do domu.
Czy ja właśnie zaakceptowałam randkę z nim?
Oszołomiona zapaliłam Królika i zmierzałam autostradą do domu. Myślałam o
tych wszystkich rzeczach, które powinnam powiedzieć. Powinnam zadzwonić do niego tak
szybko jak tylko dotrę do domu i wyszukać jego numer. Muszę mu powiedzieć dziękuję ale
nie.
Moja odmowa zraniłaby jego uczucia – ale pójście może zranić go bardziej:
Anam nie będzie zadowolony z mojej randki z Timem. Ani trochę.
Właśnie minęłam wyjście z Kolumbijskiego Centrum Handlowego, kiedy zdałam
sobie sprawę że Aiden Fideal jest tuż za mną. Wyjechał z pod domu Tima w tym samym
czasie co ja – i trzech innych ludzi. Zauważyłam go tylko dlatego, że jechał Porsche 911,
szerokokadłubową jak taką, którą zawsze pożądałam – chociaż preferowałam czarny albo
czerwony (stereotypowe jak to) niż jasny żółty. Ktoś po mieście jeździł purpurowym co
było po prostu przepyszne.
Buick minął mnie i moje przednie światła chwyciły nalepkę zderzaka; Niektórzy
ludzie są zamaskowani. Nie są naprawdę dobrzy do niczego, ale wciąż wywołują uśmiech
na mojej twarzy, kiedy spycham ich w dół na lot ze schodów.
Spowodowało to że się uśmiechnęłam i rozbiło ten dziwny niepokój, który się
pojawił, kiedy zauważyłam za sobą Porsche. Fideal prawdopodobnie mieszkał w
Kennewick i jechał do domu.
Ale to nie trwało długo zanim poczułam dokuczliwe uczucie, że jestem tropiona
wróciło by usiąść na moich nerwach na karku. Fideal wciąż był za mną.
Fideal był nieczłowiekiem – ale Dr Altman była zawodową morderczynią i
wiedziała, że nie mogli mnie zaatakować bez odwetu. Nie było powodów bym była
zdenerwowana.
Dzwonienie do Adama po pomoc byłoby przesadą. Jeśli Zee nie byłby w
więzieniu i jeśli nie bylibyśmy pokłóceni to zadzwoniłabym jednak do niego. On nie
przereagowałby tak jak Adam mógłby.
Mogłam zadzwonić do Wujka Mikea – zakładam że nie dzielił uczuć do mnie z
Zee i dlatego mógłby odebrać ode mnie telefon.
Wujek Mike mógłby poznać czy jestem idiotką z powodu Fideala i czy reaguję
niepotrzebnie. Wyciągnęłam telefon i otworzyłam go, ale nie było powitalnego światła.
Ekran na telefonie był pusty. Musiałam zapomnieć go naładować.
Zaryzykowałam mandat za przekraczanie prędkości i wzięłam Królika na obroty.
Ograniczenie prędkości było do pięćdziesięciu pięciu i policja często patrolowała ten
odcinek autostrady, więc większość samochodów jeździła sześćdziesiąt, albo coś koło
tego. Zrobiłam ruch wymijający i wypuściłam westchnienie ulgi, kiedy wyróżniające się
przednie światła samochodu Fideala przesunęły się poza zasięg wzroku za minivana.
Autostrada wyrzuciła mnie na ulicę Canal i zwolniłam do prędkości obowiązującej
w mieście. To musi być moja noc głupstw, pomyślałam.
Po pierwsze zaakceptowałam zaproszenie Tima – albo przynajmniej nie
odmówiłam – a potem spanikowałam, kiedy zauważyłam samochód Fideala. Głupia.
Wiedziałam lepiej niż przyjąć ofertę obiadu od Tima. Nie ważne jak przyjemna
może być konwersacja nie była warta mieszania się Adama w tym. Powinnam po prostu
powiedzieć wtedy nie. Teraz będzie to trudniejsze.
Wystarczająco dziwna była myśl o nastroju Adama, która napełniła mnie
niepokojem- wiedząc, że będzie zły jeśli zrobię to co zwykle zachęcało mnie do tego.
Prowokowałam go regularnie jeśli tylko mogłam. Było coś w tym mężczyźnie, kiedy był zły
i niebezpieczny to wznosiło moją krew. Czasami moje instynkty przetrwania nie są tym
czym powinny być.
Jeśli poszłabym do Tima na kolację dla dwojga – i nie ważne co tam mówił Tim,
obiad sam na sam z mężczyzną był randką – Adam będzie zraniony. Złość była w
porządku ale nie chciałam nigdy skrzywdzić Adama.
Światła na ulicy Washington były czerwone. Zatrzymałam się obok semi. Jego
duży disel wibrował Królikiem, kiedy czekaliśmy na powódź nieistniejącego ruchu.
Minęłam go kiedy ruszyliśmy z powrotem i spojrzałam w moim wstecznym lusterku by
mieć pewność że jest wystarczająco daleko za mną zanim odbiłam do prawostronnego
pasa ruchu w przygotowaniu by skręcić w Chemical Drive. Był wystarczająco daleko za
mną – i zaraz obok niego było Porsche, które błyszczało jak maselniczka w świetle latarni
ulicznych.
Nagły, bezmyślny lęk ścisnął mój żołądek aż pożałowałam tej dietetycznej Coli.
To, że nie miałam żadnego prawdziwego powodu strachu nie zmniejszył jego wpływu.
Kojot we mnie zdecydował o zignorowaniu go i stwierdził, że stanowi zagrożenie.
Odetchnęłam przez zęby kiedy odczucie opadło i zmieniło się w czujną
gotowość.
Byłam skłonna uwierzyć, że mieliśmy tą samą drogę do domu. Ten mały odcinek
autostrady był najszybszą drogą do wschodniej połowy Kennewick – i mogłeś się dostać
do Pasco i Burbank także tą drogą chociaż droga między miastowa po drugiej stronie rzeki
była szybsza.
Ale kiedy skręciłam w Chemical Drive, która prowadziła tylko do Finley, on
pojechał za mną – a zauważyłabym jeśli w Finley byłoby jakieś żółte Porsche. On mnie
śledził.
Instynktownie sięgnęłam znowu po telefon komórkowy – i kiedy chwyciłam go z
siedzenia pasażera, kapnęła z niego woda mocząc całą moja rękę. Uświadomiłam sobie
wtedy że zapach solanki stawał się coraz bardziej silniejszy przez chwilę. Upuściłam
bezużyteczny telefon i przysunęłam rękę do ust. Smakowało jak błoto i sól bardziej jak sól
z bagna niż morska.
Chociaż dom Adama i mój dzieliło tylko tylne ogrodzenie, jego ulica skręca z
ćwierć mili zanim moja to robi. Nie mogłam sobie przypomnieć czy Samuel był dzisiaj
wieczór w pracy czy nie – ale nawet jeśli Adam nie był w domu to było pewne, że ktoś i tak
tam jest. Ktoś kto był wilkołakiem.
Oczywiście było prawdopodobne że Jesse również tam będzie a Jesse mogłaby
ochronić siebie jeszcze w mniejszym stopniu niż ja.
Wzięłam zwrot na Finley by dać sobie szansę by pomyśleć. To była długa droga
w około i musiałabym wrócić na Chemical Drive zanim wróciłabym do domu, ale dzisiaj
wykonałam już tak dużo głupich ruchów, musiałam wziąć czas by upewnić się czy
przyprowadzenie tego nieczłowieka, jakiekolwiek byłyby jego intencję do domu Adama,
było dobrym pomysłem.
Nie powinnam się była tym martwić. Kiedy tylko przejeżdżałam przez Two Rivers
Park gdzie droga była miła i bezludna a domy bardzo daleko, Królik zakaszlał, po bełkotał i
zadławił się zanim umarł.
Nie było żadnego zjazdu z drogi, więc skierowałam samochód poza asfalt i
miałam nadzieję na najlepsze. Jeśli zostawiłabym go na drodze, jakaś biedna osoba,
późno przychodzącą do domu, mogła uderzyć w niego i się zabić. Królik podskakiwał po
jakiś kamieniach, co nie robiło wiele dobrego dla mojego podwozia i w końcu spoczął w
stosunkowo płaskim miejscu.
Samochód była jak pułapka więc wysiadłam jak tylko koła przestały się obracać.
Porsche zatrzymało się na autostradzie i ściszyło warczenie do gardłowej piosenki.
Pełna ciemność nastała kiedy jechałam i światła były surowe dla moich czułych
oczu, jedna z ujemnych stron dobrego widzenia w nocy. Odwróciłam głowę od światła
więc kiedy Fideal wysiadł z samochodu to bardziej usłyszałam to niż widziałam.
- Dziwnie widzieć nieczłowieka prowadzącego Porsche – powiedziałam chłodno
– Mogą mieć aluminiową konstrukcję ale nadwozie było stalowe.
Samochód wydał pusty dźwięk jak gdyby został poklepany
- Porsche kładzie wiele warstw dobrej farby na ich samochodach. Mam
dodatkowe cztery warstwy wosku i odkryłem, że nie kłopocze mnie to zupełnie -
powiedział
Jak woda w moim telefonie on pachniał zgniłą roślinnością i solą. Niepokoiło
mnie, że nie jestem w stanie go zobaczyć; musiałam uciec od tych świateł.
Mogłam uciec, ale uciekanie przed czymś, co może być szybsze, jest czymś
więcej niż ostatecznym działaniem niż pierwszą reakcja. Może to czego chciał to była ta
głupia laska. Więc weszłam na drogę i zrobiłam duże półkole naokoło samochodu aż
stanęłam raczej z boku niż na przeciwko świateł.
Kiedy moje buty trafiły na asfalt poczułam ilość magii, która wydawała się
rozprzestrzeniać za pośrednictwem asfaltu. Silna magia jest zwykle prawie bolesna, jak
dotykanie obu stron języka dziewięcio-woltowym ogniwem. Dziś w nocy było coś więcej,
coś... drapieżnego w tym.
Fideal nie był tak słaby jak pokazywał na przyjęciu u Tima
Syknęłam między zębami, kiedy ostry ból przeszył moje nogi. Zatrzymałam się
na dalekiej stronie drogi. Moje oczy wciąż płonęły, ale w końcu byłam w stanie zobaczyć
go stojącego przy drzwiach od strony kierowcy. Wyglądał trochę inaczej niż u Tima. Nie
widziałam go na tyle dobrze by wykryć drobne szczegóły, ale wydawał mi się wyższy i
szerszy niż był wcześniej.
Grzecznie poczekał z mówieniem zanim się nie zatrzymałam. Generalnie jest to
zła rzecz, kiedy ktoś kto na ciebie poluje jest grzeczny. To znaczy, że jest pewny, że może
to zrobić kiedykolwiek zechce.
- Więc jesteś małym psem z ciekawskim nosem – powiedział – Powinnaś
trzymać swój nos dla swojego własnego rodzaju.
- Zee jest moim przyjacielem – powiedziałam. Z jakiegoś powodu część o “psie”
uraziła mnie. Brzmiało by to głupio gdybym powiedziała “nie jestem psem” pomyślałam –
Wy nieludzie pozwolicie mu umrzeć za zbrodnie kogoś innego. Byłam jedyną skłonną
poszukiwać gdzie indziej mordercy. Pomyślałam o powodzie dlaczego może być
zdenerwowany na mnie – Czy patrzę teraz na mordercę?
Odrzucił głowę do tyłu i zaśmiał się, pełny gardłowy z udziałem klatki piersiowej
śmiech. Kiedy odezwał się ponownie jego głos nabył szkodzki akcent i obniżył się o pół
oktawy
- Nie zabiłem O’Donnella – powiedział, co nie całkiem było odpowiedzią.
- Mam ochronę – powiedziałam ostrożnie by nie włożyć wyzwania do mojego
głosu – zabicie mnie rozpocznie wojnę z wilkołakami – powiedziałam – Nemane wie
wszystko.
Potrząsnął głową z jednej strony na drugą jak atleta wyciągający mięśnie szyi.
Jego włosy były dłuższe pomyślałam, i szeleściły mokro kiedy się poruszył.
- Nemane nie jest już tą, którą była kiedyś – powiedział – Jest słaba i ślepa i
niepokoi się nadmiernie ludźmi – zrobił wdech i urósł. Kiedy skończył wydech zarys jego
formy był większy o stopę niż jakikolwiek ludzki mężczyzna jakiego kiedykolwiek
widziałam
i był prawie tak szeroki jak wysoki. Moje oczy dostosowały się i mogłam zobaczyć, że
rozmiar nie był jedyną zmianą.
- Wezwanie o twoją śmierć zostało ustawione – powiedział – To nie dobrze, że
nikt nie powiedział mi że jest za późno, a rozkazy zostały wycofane.
Zaśmiał się ponownie i to strząsnęło pianę ciemnych pukli, które przykryły go jak
obdarty płaszcz. Jego wargi były szersze niż wcześniej jak długie blade kształty w ciemnej
pieczarze jego ust.
- To już tak długo – jego głos był mokry i niechlujny – Ludzkie ciało jest słodkie
dla mojego języka i nie spożywałem go tak długo, że moje wnętrzności krzyczą za
wyżywieniem. - Ryknął jak zimowy wiatr kiedy skoczył przez drogę w pojedynczym skoku.
Byłam w formie kojota i w najszybszym ruchu puściłam się w dół drogi zanim
wylądował. Kawałki odzieży rozproszyły się za mną kiedy biegłam. Potknęłam się kiedy
moja stopa zahaczyła się o mój stanik, lecz potoczyłam się i zrzuciłam biustonosz w
upadku.
Mógł mnie wtedy dopaść ale myślę że cieszył się pogonią. Musiał być jakiś
powód że po prostu nie wrócił z powrotem i nie dopadł swojego Porsche. Mogło by mu
zająć minutę by się skurczyć by wejść do środka ale samochód był o niebo szybszy niż ja i
mógł jechać przez wieczność.
Musiałam zostać na drodze aż przekroczyła kanał. Ponieważ to było zbyt daleko
dla mnie by przeskoczyć w poprzek i nie zamierzałam pływać mając za sobą wodnego
nieczłowieka albo kogoś w tym rodzaju.
Tak szybko jak przez to przeszłam pomknęłam w dół drogi, równoległej do
kanału, biegnąc w kierunku rzeki. Skoczyłam przez ogrodzenie za pierwszym domem i
pobiegłam przez pole. Do czasu aż jakiś pies zauważył mnie i zaczął szczekać na alarm
byłam już na następnym polu i przelatywałam przez trawę wyższą niż ja. Po pół mili biegu
zwolniłam do kłusa.
Ziemia była miękka i były konie i krowy na polu. Osioł ścigał mnie przez wybieg z
morderczym zamiarem, ale tylko zwiększyłam tępo aż mogłam wyskoczyć z jego padoku.
Konie ani też krowy zwykle nie przejmują się kojotami. Kurczaki uciekają, ale osły
nienawidzą nas, każdy z osobna.
Kiedy usłyszałam tętent za mną, pomyślałam, że może to osioł przeskoczył to
ogrodzenie – aż koń, którego właśnie minęłam wydał przerażony pisk.
Kelpies (tłu. Duchy wodne) mogły przyjąć formę konia pomyślałam, kiedy
powróciłam do najszybszego biegu.
Nauczyłam się że kimkolwiek Fideal był to nie lubił przeszkód. Chociaż mógł
przekroczyć je, to i tak zwalniały go i powodowały krzyk w oczywistym bólu. Finley
przeszedł wiele przeszkód i potem krzyżowałam je gdziekolwiek mogłam bez spowalniania
mojego porywczego biegu do domu Adama.
Na płaszczyźnie Fideal był szybszy niż choć nie mógł przedostawać się przez
przeszkody tak szybko jak ja. Wspięłam się ponad poziomym łańcuchem łączącym
ogrodzenie wysokim na dwanaście stóp, które otaczało jedno z dużych przemysłowych
terenów i zapragnęłam żeby było żelazne. Kolczasty drut na szczycie spowodował, że
moje zadanie stało się ciekawsze, ale udało mi się.
Ogrodzenie uchyliło się pod jego wagą i usłyszałam jak metal jęczy kiedy
ogrodzenie zawaliło się. To spowolniło go. Więc uniknęłam otwartej bramy i wspięłam się
na inne ogrodzenie po drugiej stronie terenu.
Chociaż ja nie skręciłam, to rzeka tak więc musiałam biegać tu i tam przez pół
mili wzdłuż brzegu obok kilku starych barek, które zostały związane wzdłuż linii
brzegowej.
Docierał już do mnie kiedy znalazłam duży żywopłot jeżyn.
To była część jednego z moich zwykłych szlaków i przez rok zbudowałam
ścieżkę pod krzakami więc mogłam biec prawie bez ograniczeń. Fideal będący o wiele
większy nie miał tego luksusu.
Kiedy dotarłam do ogrodzenia Adama nie mogłam usłyszeć Fideala za mną więc
zmieniłam się w biegu. Straciłam trochę czasu i potknęłam się boleśnie upadając na
kolana na żwirowym podjeździe Adama. Stało tam auto Darryla i Toyota Honey. Mały
czerwony Chevy należał do Bena.
- Adam! – wrzasnęłam – Kłopoty w drodze! – Moje nogi nie chciały pracować
właściwie jako pojedyncza para i potknęłam się kiedy próbowałam odzyskać swoje stopy i
biec równocześnie.
Do czasu aż byłam na ganku, Darryl otworzył drzwi frontowe. Potknęłam się
znowu i potoczyłam się aż uderzyłam o zewnętrzną ścianę domu, dokładnie pod dużym
oknem.
- Jakiś rodzaj wodnego nieczłowieka – powiedziałam do niego sapiąc mocno i
kaszląc z siłą mojego oddechu – Może wyglądać jak koń albo inne zwierze kopytne. Albo
może być bagnistą istotą tak dużą jak SUV Adama. Potwór z kłami.
Musiałam brzmieć jak głupek, jednak Darryl nie wyglądał na zakłopotanego.
- Niepokoisz potwory Mercy i któregoś dnia któryś cię zje – dźwięczał spokojnie i
chłodno, kiedy trzymał oczy na ogrodzeniu, przez które przeskoczyłam. Miał dużego
automatyka w jednej ręce – musiał ją trzymać ukrytą ponieważ nie zauważyłam jej kiedy
otworzył drzwi.
- Och mam nadzieję, że nie – powiedziałam między łapaniem powietrza – Nie
chcę zostać zjedzona. Liczę na wampiry, żeby zabiły mnie najpierw.
Zaśmiał się chociaż to nie było tak śmieszne.
- Wszyscy się przebierają – powiedział i nie miał na myśli ubrania. Ale mogłam
ich wyczuć, więc nie musiał mi mówić – Jak daleko za tobą jest ta istota?
Potrząsnęłam głową
- Nie daleko. Przyprowadziłam to do jeżyn, ale-Tam! Tam! Od rzeki.
Darryl zmienił swój cel i zaczął strzelać w kierunku istoty, która pojawiła się z
czarnej wody i wlokła się po wypielęgnowanym płaskim żwirowym brzegu Adama.
Pośpiesznie zatkałam uszy w próbie ratowania mojego słuchu. Nawet ze
światłami z ganku Adama i moją własną wizją nocną nie mogłam prawdziwie się skupić na
istocie jaką stał się Fideal. To było jak gdyby jego ciało połknęło światło i pozostawiło mnie
z wrażeniem bagiennych traw i wody.
Kule zwolniły go trochę, ale nie myślałam żeby go wystarczająco uszkadzały by
go zatrzymać. Złapałam oddech, nawet jeśli moje nogi zdawały się zrobione z gumy, nie
miałam zamiaru siedzieć tutaj jak przynęta.
Zaczęłam się podnosić kiedy Darryl chwycił moją rękę i szarpnął mnie w dół ,
kiedy duże okno nad moją głową roztrzaskało się i wilkołak skoczył ponad moją głową i
wylądował na balustradzie ganku jakieś dziesięć stóp dalej. Zatrzymał się tam i
obserwował Fideala.
- Uważaj Ben – powiedziałam – To jest tak szybkie jak ja i ma wielkie zęby.
Kościsty czerwony wilkołak spojrzał w tył, a ganek wydał ostrzegające
skrzypienie. Ben drwił ze mnie, wyrażenie nieskończenie bardziej imponujące z
błyszczącymi białymi kłami niż kiedy zrobiłby to jako człowiek. Zeskoczył z ganku i pruł
cicho do Fideala.
Czarny wilk przyprószony srebrem jak odwrotność kota syjamskiego skoczył za
nim. Zwrócił oczy Adama na mnie, kiedy siedziałam zakopana w kawałkach szkła, a potem
spojrzał na Darryla.
- Dobrze – powiedział Darryl chociaż wiedziałam, że Adam nie mógł rozmawiać
ze swoją sforą gdy był w wilczym kształcie w ten sam sposób w który mógł Marrok.
Darryl upuścił pistolet, którym strzelał ciągle i podniósł mnie ostrożnie
- Weźmy cię z tego szkła. Jeśli wykrwawisz się na śmierć, Adam zrobi mięso
siekane z Bena.
Spojrzałam w dół i zdałam sobie sprawę, że krwawiłam z małych cięć
rozmieszczonych po całej mojej nagiej skórze. Pozwoliłam żeby Darryl wyprowadził mnie
ze szkła i zaprowadził do domu.
Pozwolił mi przejść i zaczął odrywać swoje własne ubranie.
Inny wilkołak, ten śniady i piękny, przebiegł obok mnie uderzając mnie w bok.
Honey. Zanią poszła inna para wilkołaków jeden był cętkowany a inny szary. Należeli do
sfory Adama chociaż nie mogłabym nazwać któregokolwiek.
- Mercy czym jest ta istota? – mąż Honey Peter był wciąż w ludzkiej formie.
Zobaczył mój wzrok i powiedział – Adam powiedział mi żebym został w ludzkim kształcie.
Mam zabrać Jesse w bezpieczne miejsce, jeśli coś pójdzie źle.
Odwróciłam uwagę od niego, kiedy usłyszałam skowyt na zewnątrz. To musi być
piekielny ból by wydobyć taki dźwięk z wilka tak blisko nory sfory. Oni byli szkoleni by
walczyć cicho tak by nie przyciągać nadmiernej uwagi. Ten skowyt znaczył, że ktoś został
nieźle zraniony.
Przyprowadziłam to tutaj. Musiałam pomóc w walce.
- Zimne żelazo – mój głos był drżący od adrenaliny. – Sól w jego przypadku nie
pomoże, nie myślę i jestem trochę bez bielizny by móc odwrócić ją na lewą stronę. Nie
mam butów. Potrzebuję czegoś stalowego.
- Stalowego? – spytał Peter
Zignorowałam go i pobiegłam do kuchni i chwyciłam francuski nóż i tasak z
kompletu Henckels za które Adam wydał niezłą fortunę. Nie były ze stali nierdzewnej
ponieważ stal o wysokiej zawartości węgla posiada lepszą krawędź. To również działa
lepiej na nieludzi.
Kiedy wyszłam z kuchni mąż Honey wylądował na podnóżu schodów na prawo
ode mnie. Myślę że on po prostu przeskoczył wszystkie stopnie – wilkołaki potrafią robić
takie rzeczy. W ręku miał miecz.
- Mercy – powiedział. Jego głos dźwięczał inaczej niż kiedykolwiek. Jego miły
środkowo zachodni akcent zniknął i dźwięczał trochę z niemieckiego, nie dokładnie jak
Zee, ale podobnie. – Adam zobowiązał mnie do pilnowania Jesse i mam nie pomagać.
Coś bardzo mocno uderzyło w bok domu.
Miecz był lepszy niż dwa małe noże
- Umiesz tego używać?
- Ja
Jako ogłoszona partnerka Adama mogłam zmienić jego rozkazy – chociaż
musiałabym odpowiadać za to jeśli zostałby zbesztany.
- Idź pomóc. Ja będę się trzymała od tego z daleka i zabiorę stąd Jesse jeśli coś
pójdzie nie tak.
Już go nie było, kiedy ostatnie słowa wychodziły z moich ust.
Spróbowałam wyjrzeć przez okno pokoju dziennego, ale ganek przysłaniał zbyt
dużo. Pokój Jesse miał lepszy widok – i mogła mieć ubranie, które pasowałoby na mnie.
Zaczęłam biec w górę po schodach ale do czasu aż osiągnęłam szczyt byłam
szczęśliwa że mogę iść. W formie kojota mogę kłusować przez godziny, bieganie sprintem
to co innego. Po prostu nie miałam w sobie więcej siły.
Jesse musiała mnie usłyszeć ponieważ wystawiła głowę z sypialni i wtedy szybko
spytała:
- Mogę pomóc?
Popatrzyłam w dół żeby zobaczyć co spowodowało taką konsternację na jej
twarzy. To nie była moja nagość. Dorastała z wilkołakami i zmiennokształtni nie mogą
sobie pozwolić na dużo skromności. Dla wilków zmiana jest powolnym procesem i
bolesnym; kiedy targają ubranie podczas przemiany to sprawia dużo większy ból. To
powoduje że są bardziej zrzędliwi niż zwykle – więc głównie pierwsze ściągają ubrania.
Nie, to nie była nagość; to była krew. Byłam cała nią pokryta.
Przerażona spojrzałam za siebie na dywan, który był splamiony krwią przez cały
ślad mojej drogi w górę schodów
- Cholera – powiedziałam – To będzie drogo kosztowało wyczyszczenie tego
wszystkiego.
Usłyszałam ryk, który wstrząsnął domem i przestałam martwić się dywanem.
Puściłam poręcz, którą używałam do powstrzymania mnie i potknęłam się w drodze do
okna Jesse, które było otwarte szeroko. Ona wyciągnęła już siatkę wyłapującą owady na
zewnątrz okna. Z nożami nadal w każdej ręce dostałam się w dół na dach ganku gdzie
mogłam zobaczyć co się dzieje.
Wilkołaki były poważnie poobijane. Ben został zgnieciony o SUV Adama, w
którym było ogromne wgniecenie.w miejscu tablicy rozdzielczej tuż ponad nim.
Darryl okrążył nieczłowieka jego cętkowana sierść zanikała w cieniach. Jeśli by
się nie ruszał nie wiem czy bym go w ogóle widziała. Adam usadowił się na plecach
nieczłowieka, jego przednie łapy przegrzebywały liście jak wielki kot, ale nie mogłam
powiedzieć jakie duże uszkodzenia robił. Honey i jej mąż pracowali jak zespół. Ona zraniła
nieczłowieka szybkimi skaczącymi machnięciami do czasu gdy obrócił się przodem do niej
jej mąż korzystał z jego nieuwagi by ranić go za pomocą miecza.
Z mojego punktu widokowego mogłam usłyszeć jak Peter mruczy
- Nie mogę znaleźć ciała w tych wszystkich wodorostach.
- Nie mogę powiedzieć czy wygrywają czy przegrywają – powiedziała Jesse
kiedy wspięła się przez okno. Rzuciła na mnie szalik i klęknęła blisko krawędzi dachu.
- Ja też nie – zaczęłam mówić ale zatrzymałam się w połowie ostatniego słowa,
kiedy fala magii zmiotła mnie boleśnie i przewróciła na tyłek
- Ostrożnie – wrzasnęłam do wilków poniżej. Byłam na nogach i na krawędzi
dachu tak szybko jak potrafiłam – co stało się w samą porę by zobaczyć jak nieczłowiek
niewiarygodnie szybko się poruszył przez odcinek plaży i wskoczył do atramentowej rzeki.
Adam wciąż był na jego plecach.
Wilkołaki nie potrafią pływać. Jak szympansy mają zbyt mało tłuszczu; są zbyt
zwarci by płynąć. Mój przybrany ojciec popełnił samobójstwo przez wejście do rzeki.
Zaczęłam przygotowywać się do skoku na dół z dachu. Mogłam zmienić się w
powietrzu i za sekundę na czterech nogach byłabym w wodzie – ale obiecałam zająć się
Jesse. Tylko dlatego, że obietnica staje się rozpaczliwie niewygodna nie znaczy że miałam
jej nie dotrzymać.
Peter upuścił miecz i wskoczył do rzeki bez chwili namysłu. Światło ganku
pokazało mi jego głowę kiedy zniknęła pod wodą.
Ręka Jesse zamknęła się w okół mojej w zgniatającym uścisku.
- Dalej, dalej – mruczała, wtedy wypuściła jęk radości kiedy Peter ponownie się
wynurzył holując kaszlącego i plującego śliną wilkołaka.
Siadłam i przykryłam dłońmi twarz w uldze.
Rozdział 10
- Jesteś cała w krwi i szkle – Jesse rzuciła się na mnie, kiedy pomagała mi przeciągnąć
moje zmęczone kości przez parapet okienny - Cała ta krew nie pomoże wilkom w
uspokojeniu się.
- Muszę iść na dół i sprawdzić – nalegałam uparcie, nie po raz pierwszy – Niektórzy z nich
mogą być ranni i to jest moja wina.
- Cieszyli się każdą minutą tej walki i dobrze wiesz o tym. W każdym razie zajmie im
trochę czasu by się wystarczająco uspokoić, aby było bezpiecznie. Tata przyjdzie na górę,
kiedy
będzie gotowy do rozmowy. Idź pod prysznic zanim zrujnujesz dywan.
Popatrzyłam w dół i zauważyłam, że wciąż pozostawiam ślady krwi. Moje stopy zaczęły
drżeć jak tylko to zauważyłam.
Z czymś więcej niż tylko popędzaniem ze strony Jesse, poszłam pod prysznic ( w sypialni
Adama, ponieważ prysznic w holu był wciąż wyeksponowany dla świata). Jesse wepchała
mi ręce
parą starych spodni i koszulkę, która mówiła wszystkim, że kocham Nowy York i zamknęła
za mną
drzwi łazienki.
Gdy podekscytowanie opadło byłam tak zmęczona, że ledwo się mogłam poruszać.
Łazienka Adama była ozdobiona w gustownych brązach tak, że w jakiś sposób udało się
uniknąć
słodyczy widoku. Jego ex żona bez względu na inne usterki – a było ich wiele – miała
doskonały
gust.
Kiedy czekałam, aż prysznic się rozgrzeje, spojrzałam w lustro pełnej długości, które
przykryło ścianę pomiędzy prysznicem, a jego - i - jej umywalką – i pomimo poczuciu winy
za
przyprowadzenie nieczłowieka do niczego nie spodziewającej się sfory Adama – musiałam
się
uśmiechnąć.
Wyglądałam jak coś wyrzucone z okropnego horroru. Naga, byłam przykryta od koniuszka
palca do łokcia i od palca do kolana brudem z bagna; zawsze mnie zadziwia jak dużo bagien
jest w
Tri-Cities, które jest dość dużą pustynią. Reszta mnie iskrzyła się jak gdybym pokryta była
jakąś
lśniącą emulsją, potem i krwią. Tu i tam znajdowały się większe kawałki szkła, które
spadały ze
mnie, kiedy tylko się poruszyłam – moje włosy były nimi zaśmiecone.
I wszędzie byłam przykryta małymi nacięciami, z których ciągle sączyła się krew.
Podniosłam stopę i usunęłam spory kawałek, który był odpowiedzialny za mały basen
krwi, który
rósł dookoła mnie. Wszystkie cięcia będą naprawdę bolały dopiero jutro. Nie pierwszy raz
żałowałam, że nie uzdrawiałam się jak wilkołaki.
Para zaczęła podnosić się od prysznica i z trudem weszłam do środka i zamknęłam szklane
drzwi za sobą. Woda szczypała i syknęłam, kiedy uderzyła obolałe miejsca – potem
przeklęłam,
kiedy nadepnęłam na inny kawałek szkła, prawdopodobnie jeden z wielu, który spadł z
moich
włosów, jak tylko woda uderzyła we mnie.
Zbyt zmęczona by wyławiać szkło, oparłam się o ścianę i pozwoliłam wodzie lać się po
mojej głowie, aż ulga nastąpiła we mnie, okradając moje kolana z resztek sztywności. Tylko
strach,
że usiądę na szkle i potnę sobie coś bardziej kochanego niż moje stopy, ochronił mnie przed
zsunięciem się na kafelkową podłogę prysznica.
Zrobiłam wykaz.
Wciąż byłam żywa, i z prawdopodobnym wyjątkiem w postaci Bena, wilki również.
Zamknęłam oczy i starałam się nie myśleć o czerwonym wilku leżącym w trawie. Z Benem
prawdopodobnie będzie wszystko w porządku. Wilkołaki mogą znieść wiele szkód i byli
tam inni
by trzymać nieczłowieka z dala, kiedy był bezradny. Wszystko z nim będzie dobrze,
uspokajałam
się – ale to nie miało znaczenia. Jakoś będę musiała rozwinąć energię by wyjść spod
prysznica i
sprawdzić.
Drzwi do łazienki otworzyły się i poczułam przepływ mocy Adama.
- Porsche stoi na środku drogi Finley, na przeciwko Two Rivers Park – powiedziałam,
chociaż nie pamiętałam tego, aż do tego momentu - Ktoś uderzy w niego i zginie jeśli, nie
zostanie
przeniesione.
Drzwi otworzyły się ponownie i usłyszałam cichy szmer głosów.
Nawet przez zalewającą wodę usłyszałam kogoś mówiącego
- Zajmę się tym – Znowu mąż Honey, pomyślałam, ponieważ wilkołaki nie potrafią mówić
w wilczym kształcie, a on był jedynym, który pozostał człowiekiem. Niektórzy z wilków
mogliby
się zmienić teraz z powrotem – ale bez dobrego powodu by to zrobić, prawdopodobnie
pozostaną
wilkami przez noc. Z wyjątkiem Adama.
Zmiana tak szybka by móc walczyć z nieczłowiekiem, którego przyprowadziłam, potem
zmiana z powrotem w przeciągu godziny nie pozostawi go w radosnym nastroju. Miałam
nadzieję,
że zjadł coś przed wejściem na górę – zmiana kosztuje dużo energii i byłoby lepiej gdyby
nie był
głodny. Krwawiłam zbyt dużo, żeby to było dobre.
Powiedzenie Adamowi o zajęciu się samochodem Fideala, przypuszczalnie miało mi dać
wystarczającą ilość czasu by wyjść z pod prysznica i przykryć się ręcznikiem, ale nie
mogłam
wykrzesać energii by zrobić coś więcej oprócz stania w prysznicowej przegrodzie.
Wielkie szklane drzwi otworzyły się ale nie popatrzyłam w górę. Adam nic nie powiedział,
ale obrócił mnie z rękami na moich ramionach tak, że stałam przodem do prysznica.
Pochyliłam
niżej głowę i zrobiłam krok do przodu więc woda raczej uderzyła szczyt mojej głowy niż
twarz.
Musiał wziąć grzebień, ponieważ zaczął czesać moje włosy z odłamków szkła. Był bardzo
ostrożny, aby nie dotykać mnie gdziekolwiek indziej.
- Uważaj – powiedziałam – Po całej podłodze jest pełno szkła
Grzebień zawahał się i wtedy wznowił swoje zadanie.
- Mam na sobie buty – powiedział. Hałas jego burkliwej odpowiedzi, powiedział mi, że wilk
nie był daleko bez względu na postać człowieka i jego delikatne dłonie, które pracowały w
moich
włosach.
- Ze wszystkimi w porządku? – spytałam, chociaż wiedziałam, że teraz potrzebował ciszy.
- Ben jest ranny, ale nie tak żeby nie wygoiło się do rana – i nic na co nie zasłużył po skoku
przez okno. Szkło jest cięższe i ostrzejsze niż ostrze gilotyny. Ma szczęście, że nie podciął
sobie
gardła – i większe, że jesteś tylko pocięta.
Mogłam poczuć złość wibrującą z niego. Wilkołaki, w formie wilka nie są zawsze
rozgniewane – tak jak niedźwiedź grizzly nie jest zawsze zły; to znaczy tylko tyle. Jeśli to, co
powiedziała mi Honey było prawdą to nastrój Adama był bardziej niepewny niż zwykle.
Walka też
wcale w tym nie pomogła.
Wszystko to znaczyło, że nie mogę ukrywać mojego własnego niepewnego stanu przez
dogryzanie jego nastrojowi – to nie będzie w porządku. Psiakrew.
Byłam zbyt zmęczona by grać w rodzaj gry, która utrzymuje wilkołaki w spokoju – i w tym
samym czasie utrzymuje ich od wiedzy jak bardzo jestem przerażona,
- Nie jestem ranna – powiedziałam – Tylko zmęczona. Nieczłowiek potrafił biegać.
Warknął na wzmiankę o jego ostatnim oponencie i nie był to ludzki dźwięk.
Przeklęłam, chociaż zwykle starałam się tego nie robić przy Adamie, skoro miał wrażliwość
człowieka żyjącego w latach pięćdziesiątych dziewiętnastego wieku, kiedy miłe kobiety nie
przeklinały.
- Jestem na to zbyt zmęczona, teraz się zamknę.
Wznowił czesanie moich włosów i czekałam cierpliwie aż był usatysfakcjonowany, że wyjął
wszystkie odłamki szkła. Zamknął wodę i wyszedł poza prysznicową przegrodę by chwycić
ręcznik
z szafki obok drzwi. Wtedy spojrzałam na niego gdy jego twarz była odwrócona więc nie
było
możliwości aby złapał moje spojrzenie. Chociaż ściągnął koszulkę, był ubrany w bardzo
mokrą
parę jeansów i tenisówki.
Jak tylko przesunął ciężar ciała, opuściłam oczy. Wrócił do kabiny prysznicowej i wysuszył
mnie puszystym, słodko pachnącym ręcznikiem. Który spędził zbyt dużo czasu w suszarce
z
proszkiem zmiękczającym, więc nie był bardzo chłonny wbrew grubości tkaniny.
Przegryzłam
wargi, więc nie powiedziałam mu tego.
Tak blisko niego, mogłam poczuć jego gniew prawie na powierzchni, więc opuściłam wzrok
na nasze stopy i stałam pokornie, podczas gdy on pracował nad swoim temperamentem
przez
troszczenie się o mnie.
Mogę sfałszować uległość, wśród najlepszych z nich. To jest technika przetrwania wśród
wilkołaków.
Zatrzymał się, kiedy doszedł do mojego brzucha. Pozwolił ręcznikowi opaść i zsunął się na
jedno kolano, aż jego twarz była na poziomie mojego pępka. Zamknął swoje wspaniałe oczy
i
przycisnął czoło do wrażliwej miękkości pod moimi żebrami.
Ciało brzucha jest miękkie i rozkoszne, niechronione. Ale mój nos powiedział mi, że on
zdecydowanie nie myślał o jedzeniu. Przez moment oboje bez tchu czekaliśmy.
- Samuel powiedział mi o twoim tatuażu – powiedział, jego oddech ogrzewał moją skórę.
On nie widział go wcześniej? Bycie bardzo ostrożnym by go nie drażnić znaczyło, że
trzymałam swoje ubrania na stanowisku – więc może nie?
- Jest to odcisk łapy kojota – powiedziałam – Zrobiłam go kiedy byłam w collegu.
Podniósł twarz tak, że patrzył w górę na mnie
- Dla mnie to raczej wygląda jak odcisk łapy wilka.
- Tak ci powiedział Samuel? – spytałam. Nie byłam nieporuszona przez bliski kontakt - nie
mogłam pomóc, ale pozwoliłam palcom jednej dłoni wślizgnąć się w jego włosy. – Co
powiedział?
Że zaznaczyłam jego własność? – nie kłamałby, nie innemu wilkołakowi; to by nie miało
sensu. Ale
aluzja tu i tam była równie skuteczna.
Adam przycisnął swoją głowę do mnie, aż wszystko, co mogłam zobaczyć było czubkiem
jego głowy. Jego policzek i broda były kłujce, co powinno łaskotać albo drapać, ale to nie
były
uczucia, które czułam. Jego ręce ślizgały się w górę moich nóg do pośladków, gdzie się
zacisnęły,
przyciągając mnie mocniej do jego twarzy.
Jego usta były delikatne, ale nie tak delikatne jak jego język.
To miało przejść jeden krok dalej niż byłam gotowa – i rozważałam to przez długą chwilę.
Zamknęłam oczy. Może gdyby był to ktoś inny niż Adam, pozwoliłabym mu. Ale jedną z
rzeczy,
którą nauczył mnie Marrok, że z wilkołakami zajmujesz się zawsze dwoma kompletami
instynktów.
Pierwszy należy do bestii, ale drugi należy do człowieka. Adam nie był nowoczesnym
mężczyzną,
zadowalającym się skakaniem z łóżka do łóżka. W jego erze nie uprawia się seksu, chyba, że
jesteś
żonaty albo zamierzasz się żenić i wiedziałam, że on w to wierzy.
Będąc rezultatem przypadkowej nocy seksu i dorosnąć nie należąc do nikogo – też w to
wierzyłam. Oh, wygłupiałam się trochę, ale nie zrobiłam dużo więcej.
Czy to było by tak źle być partnerką Adama? Wszystko, co musiałam zrobić by pozwolić
temu związkowi pójść o krok dalej było niczym.
- Moja współlokatorka na studiach dorastała pomagając swoim rodzicom prowadzić salon
tatuażu i umieściła się na studiach robiąc tatuaże. Pomogłam jej w niektórych tematach a
ona
zaoferowała mi, że wykona mi tatuaż w podzięce. – powiedziałam mu próbując rozproszyć
jednego
z nas.
- Wciąż się mnie boisz? - spytał
Nie wiedziałam jak mam mu odpowiedzieć, ponieważ, to naprawdę nie chodziło o to.
Bałam się osoby, którą się przy nim stawałam.
Westchnął i odchylił się z powrotem, aż żadna cześć jego skóry mnie nie dotykała, i wstał z
powrotem na stopy. Porzucił wilgotny ręcznik na podłodze i wycofał się z kabiny.
Zaczęłam też z niej wychodzić.
- Zostań tam.
Chwycił inny ręcznik i owinął mnie nim. Potem podniósł mnie i posadził na ladzie
pomiędzy umywalkami.
- Idę zmienić te mokre rzeczy i znaleźć coś na twoje stopy. Szkło jest rozrzucone we
wszystkich miejscach na dole i tam gdzie przechodziłaś. Pozostaniesz na tej ladzie, aż
wrócę.
Nie poczekał na moją zgodę, co było prawdopodobnie najlepsze jako, że bym się tym
udławiła. To ostatnie zdanie zjeżyłoby mnie, nawet, jeśli ton jego głosu nie był żołnierskim
rozkazem. Dlaczego zawsze tak było, że próbowałam układać sobie dookoła wilkołaki
zamiast
poszukać innej drogi?
Może dlatego, że ta inna forma Adama miała duże pazury i wielkie duże zęby.
Mogłam dotrzeć do ubrania Jesse bez opuszczania lady, więc zrzuciłam ręcznik i sięgnęłam
po bawełniane spodnie a potem po koszulkę. Moje koszulki były staromodnego rodzaju z
grubej
bawełny ale Jesse nosiła modne, cienkie, które trzymały się każdej krzywizny ciała.
Ponieważ moja
skóra była nadal wilgotna a koszulka była napięta wyglądałam jak uchodźca z konkursu
mokrej
podkoszulki.
Chwyciłam ręcznik, by się przykryć, jak tylko Adam wkroczył z powrotem. Był ubrany w
suche jeansy i inną parę tenisówek. Nie kłopotał się zakładaniem podkoszulki; po dwóch
zmianach
w przeciągu godziny jego skóra musiała być jak świeża rana, jak po oparzeniu na słońcu.
Prysznic
na to wcale nie pomógł.
Skupiłam się na jego stopach i chwyciłam ręcznik trochę bliżej klatki piersiowej.
Ku mojemu zaskoczeniu przyjrzał mi się dobrze i zaśmiał się nagle.
- Wyglądasz tak łagodnie. Nie myślałem, że kiedykolwiek zobaczę cię wyglądającą
łagodnie.
- Wygląd jest mylący – powiedziałam – Jestem wyczerpana, przestraszona i głupia.
Przepraszam, że przyprowadziłam to tutaj i zagroziłam Jesse.
Oglądałam jego buty, kiedy zbliżył się do lady. Pochylił się blisko, otaczając mnie swoją
mocą i zapachem. Jego twarz otarła się o moje włosy a słały ślad zarostu chwycił moje
mokre
pasemka.
- Masz kilka cięć na skórze głowy - powiedział
- Przykro mi, że go tutaj przyprowadziłam – powiedziałam mu jeszcze raz – Myślałam, że
mogę zgubić go w pogoni, ale był za szybki. Miał inną formę, coś jakby koń, myślę, chociaż
byłam
zbyt zajęta biegiem by spojrzeć.
Jego głowa uspokoiła się i wziął głęboki oddech, oceniając mój nastrój.
- Wyczerpana, przestraszona i głupia, powiedziałaś – zatrzymał się jakby oceniał, co
powiedziałam – Wyczerpana, tak – Jeśli mógłby wyczuć wyczerpanie, jego nos był dużo
lepszy niż
mój, w co nie mogłam uwierzyć – I mogę uchwycić słaby ślad lęku, chociaż prysznic
zatroszczył
się o jego większość. Ale w głupotę nie uwierzę. Co jeszcze mogłabyś zrobić niż
przyprowadzić go
tutaj, gdzie mogliśmy sobie z nim poradzić?
- Mogłabym poprowadzić to gdzie indziej.
Podniósł mój podbródek i zmusił mnie bym spojrzała w jego jasno złote oczy
- Zginęłabyś.
- Jego głos był delikatny, ale jego wilcze oczy były rozpalone ogniem walki.
- Jesse mogła umrzeć... ty prawie to zrobiłeś. – Przez moment poczułam bolesny skręt
widząc go jak znika pod wodą.
Pozwolił mi schować twarz na jego ramieniu, więc nie mógł jej przeczytać – ale poczułam
moc buzująca pod moją skórą. Moja reakcja na jego bliskie utonięcia – spodobała mu się.
- Shhh – powiedział i jedna z jego dużych dłoni ślizgała się po moich włosach i po karku by
trzymać mnie blisko niego. – Nałykałem się galon lub dwa rzeki i czuję się jak nowy. Dużo
lepiej
niż byłbym jakbyś została zabita ponieważ nie zaufałabyś mi, że zajmę się jednym
samotnym
nieczłowiekiem
Pozostawianie mojej głowy schowanej w jego ramieniu było tak niebezpieczne jak
wszystko, co dzisiaj zrobiłam i wiedziałam to. Po prostu nie mogłam wyglądać jakby mi
zależało.
Pachniał tak dobrze i jego skóra była tak ciepła.
- W porządku – powiedział w końcu – Pozwól mi popatrzyć na twoje stopy.
Zrobił więcej niż to. Umył je w gorącej wodzie w umywalce i wyszorował je szczoteczką,
którą wyciągnął z szuflady, co było nieprzyjemne, nawet jeśli moje stopy nie byłyby całe
pocięte.
Z powodu mojego drgania mruczał trochę, ale nie spowolniło to czyszczącej szczoteczki.
Nie żebym miała szansę wyciągnąć stopę z jego ręki ponieważ trzymał mocny uścisk na
mojej
kostce, kiedy pracował. Oblał moje stopy nadtlenkiem wodoru(przyp. woda utleniona) i
wytarł
ciemnym ręcznikiem.
- Skończysz z wybielonymi miejscami na ręczniku – powiedziałam odciągając swoje stopy.
- Zamknij się Mercy – powiedział łapiąc moją kostkę i podciągając mnie, aż mógł trzymać
stopę w jednej ręce, a drugą wycierać ręcznikiem.
- Tato? – Jesse spojrzała ostrożnie przez drzwi. Kiedy nas zauważyła pośpieszyła przez
drzwi trzymając w ręku telefon bezprzewodowy
- Masz telefon od Wujka Mikea
- Dzięki – powiedział, wziął telefon i przyłożył go do ucha – Możesz to skończyć za mnie
Jesse? Ona tylko potrzebuje wysuszenia, bandażowania i czegoś na stopy zanim ją stąd
wypuścimy.
Poczekałam, aż weźmie telefon i wyjdzie z pomieszczenia na dół po schodach, kiedy
wzięłam ręcznik od Jesse, która chichotała.
- Jakbyś tylko mogła zobaczyć swoją twarz – powiedziała – Wyglądasz jak kot w wanience.
Wysuszyłam stopy i wtedy otworzyłam pudełko z bandażami, które Adam położył na ladzie
obok mnie.
- Mogę sama wytrzeć swoje przeklęte stopy – warknęłam – Sieć tutaj, zostań tutaj, zrób to.
Siedziałam pomiędzy umywalkami więc było miejsce na pozostałej stronie lady, blisko
drzwi dla Jesse, która oparła swoje biodro i usiadła w pół siadzie.
- Więc dlaczego słuchałaś jego rozkazów?
- Ponieważ właśnie uratował mi skórę i nie potrzebuję irytować go bardziej niż jest – Były
tylko dwie rany, które wymagały zabandażowania, wszystkie na mojej lewej stopie.
- Daj spokój – powiedziała – Przyznaj się, że cieszyłaś się troszeczkę kiedy się o ciebie
denerwował.
Posłałam jej spojrzenie. Kiedy się nie cofnęła, wróciłam do odklejania papieru z bandaża
żebym mogła przykleić go do stopy. Nie zamierzałam niczego przyznawać. Nie z Adamem
będącym na dole i mogącym usłyszeć o czym rozmawiamy.
- Dlaczego nosisz ręcznik? - spytała
Pokazałam jej a ona zachichotała.
- Wooops. Zapomniałam, że nie masz stanika, dam ci bluzę na wierzch.
Kiedy poszła, uśmiechnęłam się do siebie. Miała rację. Jest coś w tym, kiedy ktoś się o
ciebie troszczy, nawet jeśli tego nie potrzebujesz – może właśnie wtedy, kiedy tego nie
potrzebujesz.
Chociaż coś innego spowodowało, że byłam szczęśliwsza. Nawet chociaż Adam był na
krawędzi, nawet chociaż wydawał rozkazy na prawo i lewo nie czułam pragnienia by robić
cokolwiek, o co mnie poprosił, co było częścią jego magii jako Alfy. Jeśli on to potrafił w
tych
okolicznościach... Być może mogę być jego partnerką i zachować siebie, w tym samym
czasie.
Buty Jesse, które Adam mi przyniósł były za małe, ale oprócz bluzy zdołała wynaleźć parę
japonek, które pasowały.
Mąż Honey przeszedł przez drzwi, kiedy zeszłam w dół po schodach, Honey, tak cudowna
w formie wilka, jak była w formie człowieka stała u jego boku. Posłał mi przyjazny uśmiech,
kiedy
mnie zobaczył.
- Nie znalazłem Porsche, ale twój Królik był na poboczu z kluczykami w stacyjce. Nie
mogłem go zapalić, więc tylko zamknąłem go – podał mi kluczyki.
- Dzięki, Peter. Fideal musiał wrócić po swój samochód. To znaczy, że nie był mocno
zraniony. – Zmierzałam do swojego domu, ale z Fidealem biegającym w około nie było to
dobrym
pomysłem.
Peter oczywiście podzielił moje niezadowolenie o stanie zdrowia nieczłowieka.
- Przepraszam – powiedział – Myślę, że stal by podziałała, ale nie mogłem znaleźć jego
ciała pod tymi wszystkimi liśćmi.
- Jak to jest, że jesteś tak swobodny w posługiwaniu się mieczem? – spytałam – I poza tym
dlaczego Adam trzyma tu miecz?
- To mój miecz – powiedziała Jesse – Dostałam go w Renaissance Faire w zeszłym roku i
Peter uczył mnie jak go używać.
Uśmiechnął się.
- Byłem oficerem przed przemianą – wyjaśnił – Używaliśmy pistoletów, oczywiście, jednak
nie były tak precyzyjne. Miecz był wciąż naszą pierwszą bronią – Brzmiał jak zwykle, Jego
zachodni akcent był z powrotem na miejscu.
Został zmieniony w czasach wojny o niepodległość, albo trochę wcześniej, pomyślałam. To
robiło go, z wyjątkiem może Samuela i Marroka, najstarszym wilkołakiem jakiego
kiedykolwiek
spotkałam. Wilkołaki nie mogły umrzeć ze starości, ale przemoc była częścią i działką ich
sposobu
życia.
Zobaczył moje zaskoczenie
- Nie jestem dominujący, Mercy. Zbliżamy się do kresu trochę dłużej – Honey włożyła
twarz pod jego rękę a on podrapał ją delikatnie za uszami.
- Fajnie - powiedziałam
- Fideal jest w bezpiecznych rękach – powiedział Adam za mną.
Obróciłam się by zobaczyć go umieszczającego z powrotem telefon przenośny na
podstawce na ladzie kuchennej.
- Wujek Mike zapewnia mnie, że to była pomyłka – przereagowanie ze strony Fideala by
przeprowadzić rozkazy Szarych Panów.
Podniosłam brwi.
- Powiedział mi, że jest głodny ludzkiego ciała. Zgaduję, że to może być przereagowanie.
Popatrzył na mnie, a ja nie mogłam odczytać jego twarzy i zapachu.
- Rozmawiałem wcześniej z Samuelem. Jest mu przykro, że spóźnił się na imprezę, ale jest
teraz w domu. Jeśli Fideal pójdzie za tobą będzie miał Samuela do walki – machnął ręką w
około –
i jest nas tutaj mnóstwo by przyjść ci z pomocą
- Wysyłasz mnie do domu? – czy ja właśnie flirtowałam? Cholera, robiłam to.
Uśmiechnął się, pierwsze oczami, później ustami, tylko troszeczkę, wystarczająco by
zmienić jego twarz w coś, co przyspieszyło pracę mojego pulsu.
- Możesz zostać jeśli chcesz – powiedział, również flirtując. Potem grzeszne światło
błysnęło w jego oczach, kiedy podszedł o jeden krok za daleko – Ale myślę, że jest tu zbyt
wielu
ludzi w około do tego, dla czego chciałbym żebyś została.
Umknęłam koło męża Honey i przez drzwi na zewnątrz, sandały lekko klapały, ale nie
zakamuflowały końcowego komentarza Adama.
- Podoba mi się twój tatuaż, Mercy.
Uzyskałam pewność, że moje ramiona były sztywne, kiedy kroczyłam dumnie w stronę
domu. Nie mógł zobaczyć szerokiego uśmiechu na mojej twarzy... który zanikł wkrótce
zupełnie.
Z ganku mogłam zobaczyć uszkodzenia jakie walka zrobiła domowi i samochodowi Adama.
To wklęśnięcie na stronie czarnego, lśniącego podjazdu będzie drogo kosztowało. Część
domu
także miała uszkodzenia i nie wiedziałam ile naprawa będzie kosztować. Kiedy musiałam
naprawić
ścianę, wampiry zapłaciły rachunek.
Zaczęłam przeliczać koszty walki. Ne wiedziałam dokładnie, co Fideal zrobił mojemu autu,
ale naprawa zabierze wiele godzin nawet jeśli potrafię wycisnąć wszystkie części z
martwego
Królika by irytować Adama i ustawić je na posesji. I będę musiała wymyślić skąd wziąć
pieniądze
by spłacić Zee ( naprawdę nie chciałam pożyczać ich od Samuela) – chyba że Zee grał w
jakąś
złożoną grę by trzymać mnie z dala od badania morderstwa.
Otarłam twarz, nagle zmęczoną. Trzymałam się mocno odkąd opuściłam sforę Marroka,
kiedy miałam szesnaście lat. Jedyne problemy, w które wtykałam nos były moimi
problemami.
Trzymałam się z dala od spraw wilkołaków i Zee trzymał mnie z dala od tego. W jakiś
sposób przez
ostatni rok cała ta ostrożność poszła w diabły.
Nie byłam pewna czy jest jakaś droga z powrotem do mojego starego pokojowego istnienia,
albo czy w ogóle chciałam żeby była. Ale mój nowy styl życia zaczynał stawać się bardzo
kosztowny.
Kawałek żwiru ślizgał się pomiędzy moim sandałem a bolącą stopą aż zaskomlałam. To
także stawało się bardzo bolesne.
Samuel czekał na mnie na ganku z kubkiem gorącej czekolady i spojrzeniem eksperta, które
badało moje rany.
- Wszystko w porządku – powiedziałam, przeszłam szybko przez drzwi i zahaczyłam o
kubek z kakao. To była chwila, ale cukierkowatość kakao było tym czego potrzebowałam. –
Ben
jest tym, który został zraniony i myślę, że widziałam jak Darryl kuleje.
- Adam nie poprosił mnie żebym przyszedł, więc żaden z nich nie może być mocno
zraniony. – powiedział zamykając drzwi. Kiedy usiadłam na krześle w salonie on usiadł na
tapczanie na przeciwko mnie – Może mi opowiesz o dzisiejszym dniu. Jak to się stało, że
byłaś
ścigana przez tego Fideala.
- Tego Fideala?
- To żyje w bagnie i je błądzące dzieci – powiedział – Jesteś trochę starsza niż jego zwykła
dieta. Więc co zrobiłaś, że się wkurzył?
- Nic. Żadnej cholernej rzeczy.
Zrobił jeden z tych dźwięków, które używał, kiedy chciał żebym wiedziała, że nie kupuje
mojej historii.
Może inny punkt widzenia zauważyłby, co mi umknęło. Więc powiedziałam mu większość
z tego – opuszczając tylko część, co się stało pomiędzy mną a Adamem po tym jak poszłam
pod
prysznic.Kiedy mówiłam, zauważyłam, że Samuel wygląda na zmęczonego. Kochał pracę w
szpitalu,
ale to brało zapłatę. Nie tylko dziwne godziny, chociaż potrafiły być wystarczająco
kłopotliwe. W
większości był to stres związany z zachowaniem kontroli, gdy jesteś otoczony przez krew i
strach i
śmierć.
Do czasu, kiedy skończyłam opowiadać, wyglądał lepiej.
- Więc poszłaś na spotkanie Jasnej Przyszłości, mając nadzieję, że spotkasz kogoś kto mógł
zabić tego strażnika, a natrafiłaś na grupę dzieci z collegu – i nieczłowieka, który
zdecydował, że
zjedzenie ciebie będzie dobrą zabawą.
Pokiwałam głową
- Dokładnie tak.
- Czy nieczłowiek może być mordercą?
Zamknęłam oczy i wyobraziłam sobie Fideala walczącego z wilkołakami. Czy mógłby
oderwać człowiekowi głowę?
- Może, ale nie wydawał się zainteresowany śledztwem.
- Powiedziałaś, że był zły, że byłaś na spotkaniu. Czy mógł się martwić, że zbliżasz się do
niego.
- To może być to – powiedziałam – Zadzwonię do Wujka Mike i sprawdzę czy jest jakiś
powód, że Fideal mógł chcieć śmierci innego nieczłowieka. On na pewno znał O’Donnell’a –
i im
więcej się o nim dowiaduję tym bardziej dziwny wydaje się fakt, że nie zabił go ktoś już lata
temu.
Samuel uśmiechnął się delikatnie.
- Ale nie jesteś przekonana, że Fideal to zrobił.
Potrząsnęłam głową.
- Położył się na szczycie mojej listy, ale...
- Ale co?
- Był taki głodny. Nie dla wyżywienia, chociaż to była część tego, ale dla polowania.
Samuel wilkołak zrozumie, o co mi chodzi – Myślę, że jeżeli Fideal zabiłby tego strażnika,
śmierć
O’Donnella byłaby inna. Zostałby znaleziony zatopiony albo zjedzony, albo nie zostałby
znaleziony
w ogóle. – Ubranie tego w słowa zrobiło to czymś więcej niż tylko podejrzeniem. –
Zadzwonię do
Wujka Mike i zobaczę, co on o tym myśli, ale nie wierzę, że to był Fideal.
Przypomniałam sobie, że chciałam o coś jeszcze spytać Wujka Mika.
- I ta laska znowu pojawiła się znowu w moim samochodzie.
Zaczęłam wstawać by wziąć telefon, ale moje nogi miały już dość i usiadłam z powrotem.
- Psiakrew
- Co się stało? – znużone odprężenie opuściło Samuela pomiędzy jednym uderzeniem serca
a drugim – posłałam mu zirytowane spojrzenie.
- Powiedziałam ci, że ze mną wszystko w porządku. Nic z czym sobie nie poradzi Icy Hot
(tłum. rozgrzewający balsam przeciwbólowy) i dobra noc snu. - Pomyślałam o tych
wszystkich
ranach i zdecydowałam, że obejdę się bez Icy Hot. – Możesz mi podać telefon?
Wyrwał go z podstawki na stole obok kanapy i rzucił do mnie.
- Dzięki – dzwoniłam do niego tak często przez ostatnie kilka dni, że miałam numer Wujka
Mikea zapamiętany. Zabrało mi kilka minut brnięcia przez obsługę zanim Wujek Mike we
własnej
osobie chwycił telefon.
- Czy Fideal mógł zabić O’Donnella? – spytałam bez ceremonii.
- Mógł, ale tego nie zrobił – odpowiedział Wujek Mike – O’Donnel wciąż drgał kiedy
znaleźliśmy go z Zee. Ktokolwiek go zabił, zrobił to podczas gdy staliśmy pod drzwiami.
Czar
Fideala nie jest wystarczająco mocny by ukryć się przede mną, kiedy był tak blisko. I on
odgryzł by
głowę O’Donnellowi i zjadł ją a nie po prostu oderwał od ciała.
Przełknęłam.
- Więc co Fideal robił na spotkaniu Jasnej Przyszłości i co jego zapach robił u O’Donnella?
- Fideal był na kilku spotkaniach, więc mógł mieć na nich oko. Powiedział nam, że oni
więcej gadają niż robią i opuścił w większej części udział w spotkaniach. Kiedy O’Donnell
został
zabity, został poproszony by przyjrzeć się im jeszcze raz. I znalazł wścibskiego kojota z
wyrokiem
śmierci na jego głowie – miła wieczorowa przekąska. – Wujek Mike brzmiał na
zirytowanego, ale
nie Fidealem.
- I kiedy kojot skończył z wyrokiem śmierci i dlaczego mnie nie ostrzegłeś? – spytałam,
czując się oburzona.
- Powiedziałem ci, żebyś to zostawiła w spokoju – powiedział, jego głos stał się nagle
zimny od mocy – Wiesz za dużo i gadasz za dużo. Musisz robić to, co ci powiedziano.
Może gdyby był w pokoju, czułabym się zastraszona. Ale nie był, więc powiedziałam:
- A Zee zostanie skazany za morderstwo.
Nastała długa pauza, którą przerwałam.
- A potem będzie miał skróconą egzekucję przez tak zwane prawa nieludzi.
Samuel, którego czułe uszy nie miały problemów z usłyszeniem całej rozmowy warknął.
- Nie próbuj zrzucić tego na Mercy Wujku Mike. Wiesz, że nie zostawi tego w spokoju –
szczególnie, kiedy powiedziałeś żeby to zrobiła. Sprzeczność to jest jej środkowe imię i
nakierowałeś ją by spojrzała dalej niż ty. Co robią Szarzy Panowie? Czy oni rozkazali tobie i
reszcie nieludzi byście przestali szukać prawdziwego mordercy? Z wyjątkiem schwytania
Zee oni
nie sprzeczają się o osobę, która zabiła O’Donnella, nieprawdaż? On był tym, który zabijał
nieludzi
i został zabity w odpowiedzi. Sprawiedliwości stanie się zadość.
- Zee współpracował z Szarymi Panami – powiedział Wujek Mike. Przeprosiny, które
zastąpiły gniew powiedziały mi nie tylko, że Samuel miał rację – Wujek Mike chciał żebym
kontynuowała śledztwo – ale też uszy Wujka Mikea były tak czułe jak wilkołaków. – Nie
myślałem,
że wyślą kogoś innego by narzucić karę i mam pewną kontrolę nad nieludźmi. Jeśli
wiedziałbym,
że wyślą Nemane, ostrzegłbym cię. Ale ona wydała zawieszenie egzekucji.
- Ona jest zabójcą – warknął Samuel
- Wasze wilki mają swojego własnego zabójcę, prawda Samuelu, synu Marroka? –
wystrzelił Wujek Mike – Jak wielu wilków zabił twój brat by utrzymać ludzi w
bezpieczeństwie?
Czy żałujesz nam tej samej potrzeby?
- Kiedy przychodzą po Mercy, to tak. I Charles zabija tylko winnych a nie niewygodnych.
Przeczyściłam gardło,
- Nie schodźmy z tematu. Czy Nemane mogła zabić O’Donnella?
- Jest na to zbyt dobra – powiedział Wujek Mike – Jeśli zabiłaby O’Donnella nikt nie
wiedziałby, że to nie był wypadek.
Jeszcze raz pozostałam bez osoby podejrzanej.
Każdy z wilkołaków mógł to zrobić, pomyślałam, przypominając sobie z jaką szybkością
głowa O’Donnella oderwała się od reszty ciała. Ale oni nie mieli powodu do tego i nie
wyczułam
ich w domu O’Donnella. Wampiry? Nie wiedziałam o nich wystarczająco dużo – chociaż
wiedziałam więcej niż chciałam. Wiem, że mogą ukryć swój zapach przede mną jeśli by o
tym
pomyśleli. Nie, morderca O’Donnela był jednym z nieludzi.
Cóż, jeśli Wujek Mike chciał żebym badała, może odpowie mi na pytania.
- O’Donnell zabierał rzeczy od ludzi, których zabił, prawda? – spytałam – Laska – która jest
w moim Króliku, zaparkowanym na drodze Finley przy Two Rivers, Wujku Mike – była
jedną z
nich. Ale były inne, prawda? Pierwsza ofiara, Connora, była bibliotekarką, miała trochę
artefaktów,
prawda? Małe rzeczy, ponieważ nie była wystarczająco potężna by utrzymać coś, co inni
chcieli by
mieć. Laska pochodzi z domu nieczłowieka z lasem na podwórku. Mogę poczuj go na niej.
Co
jeszcze zostało skradzione?
Czytałam książkę przyjaciela Tada. Było wiele rzeczy, które nie chciałam, żeby wpadły w
kogokolwiek ręce. I takie , które nie chciałam aby wpadły w niczyje.
Nastała długa pauza, potem Wujek Mike powiedział.
- Będę za parę minut, zostań tam.
Cisnęłam Samuelowi telefon a on powiesił go. Wtedy wstałam na nogi i wyjęłam z sejfu na
broń w moim pokoju książkę, którą pożyczyłam.
Znajdowało się w niej właściwie kilka lasek – jedna, która przyprowadziłaby cię do domu
obojętnie gdzie zawędrowałeś, druga by widzieć ludzi takimi jakimi byli i trzecia, ta która
za mną
podąża, była laską, która pomnożyła owcę rolnika. Żadna z nich nie brzmiała groźnie
podczas
czytania historii. Nie ważne jak dobre się wydawały, artefakty nieludzi sprawiały, że ich
ludzcy
właściciele stawali się nieprzyjemni.
Znalazłam także nóż Zee. Książka nazywała go mieczem, ale ilustracja na pewno
przedstawiała broń, która pożyczałam dwa razy od Zee.
Samuel, który pozostawił kanapę by klęknąć obok mojego krzesła, kiedy kartkowałam
rozdział, który czytałam, syknął między zębami i dotknął ilustracji. Też zobaczył nóż Zee.
Wujek Mike wszedł bez pukania.
Wiedziałam, że to był on przez rozważny dźwięk jego kroków i przez jego zapach – ostre i
stare piwo – ale nie spojrzałam w górę, kiedy spytałam:
- Czy jest coś, co pozwala mordercy schować się od magii? To dlatego wezwałeś mnie by
zidentyfikować mordercę?
W książce było parę rzeczy, które chroniły od nieludzkiego gniewu albo sprawiały, że byłeś
niewidzialny.
Wujek Mike zamknął drzwi, ale stał przy nich.
- Odzyskaliśmy siedem artefaktów z domu O’Donnella. To dlatego Zee nie miał czasu by
ukryć się przed policją – i dlaczego musiałem zostawić go i pozwolić mu wziąć winę na
siebie.
Rzeczy, które znaleźliśmy były brońmi o małej mocy, nic ważnego z wyjątkiem, że istniały –
i
nieludzka moc w ludzkich rękach nie jest zwykle dobrą rzeczą.
- Przegapiliście laskę – powiedziałam, patrząc w górę. Wujek Mike wyglądał na bardziej
zmarszczonego i zmęczonego niż jego koszulka i jeansy.
Pokiwał głową.
- I nie znaleźliśmy nic, co mogłoby zapobiec przed znalezieniem przez nas O’Donnella –
więc musimy wierzyć, że morderca odszedł z przynajmniej jedną rzeczą.
Samuel, tak jak ja, powstrzymał się od patrzenia na Wujka Mikea, kiedy wszedł – mała gra
władzy, która położyła nas na pierwszej pozycji. Samuel wstał zanim odwrócił swoją
uwagę z
książki na nieczłowieka. Użył dodatkowych cali wzrostu by popatrzeć w dół na Wujka
Mikea.
- Nie wiesz, co O’Donnell wziął? – spytałam
- Nasza bibliotekarka starała się skończyć listę wszystkiego, co mamy w posiadaniu.
Ponieważ była pierwszą ofiarą... – wzruszył ramionami – Ukradł listę i o ile wiem nie ma
żadnych
kopii. Może Connora dała jedną Szarym Panom.
- Czy O’Donnell szukał artefaktów zanim zaczął się z nią umawiać? - spytałam
Zmarszczył brwi.
- Skąd wiedziałaś, że to były randki? – potrząsnął głową – Nie. Nic mi nie mów. Będzie
lepiej jeśli nie będę wiedział, że masz nieczłowieka, który z tobą rozmawia.
Starał się trzymać Tada z dala od tego, pomyślałam
Wujek Mike klepnął na kanapie, zamykając oczy i poddając się przemęczeniu, które w
oczywisty sposób czuł – i dając Samuelowi przewagę przez bycie niżej niż on, bez walki.
- Myślę, że on nie planował najpierw kradzieży. Rozmawialiśmy z jej przyjacielem.
Connora go wybrała. Myślał, że robi jej przysługę – ona myślała, że on zasługuje na to, co
zamierzała z nim zrobić – popatrzył na mnie – Nasza Connora potrafiła być miła, ale
pogardzała
ludźmi, szczególnie jeśli ktoś był powiązany Z BFA. Bawiła się nim przez chwilę, zanim
zmęczyła
się grą. W dzień przed śmiercią powiedziała jednemu ze swoich przyjaciół, że go opuszcza.
- Więc po co potrzebowałeś Mercy? – spytał Samuel – On był oczywistym podejrzanym.
Wujek Mike westchnął.
- Ustawiliśmy właśnie celowniki na nim, kiedy druga ofiara pojawiła się martwa. Minęło
trochę czasu zanim ktoś chciał rozmawiać z nami na temat jej romansu. Dla nieludzi
związki z
ludźmi są wspierane. Mieszańce są lepsi niż brak dzieci w ogóle. Ale O’Donnell – wszyscy
strażnicy naprawdę są wrogami. A nieludzie nie łączą się z wrogiem... szczególnie jeśli są
tacy jak
O’Donnell
- Więc popełniła mezalians- powiedziałam
Rozważył to.
Jeśli jeden z twoich przyjaciół połączył by się z psem czy to byłoby potraktowane jako
mezalians?
- Więc on myślał, że robi jej przysługę, a ona powiedziała mu co o nim naprawdę myśli – a
on ją zabił.
- Tak myślimy. Kiedy została znaleziona druga ofiara, myśleliśmy, że to było
nieprawdopodobne by człowiek mógł ją zabić, więc nie przyglądnęliśmy się O’Donnellowi.
Dopiero do czasu trzeciego morderstwa zdaliśmy sobie sprawę, że motywem była kradzież.
Connora posiadała kilka broni, ale nikt nie pomyślał, żeby sprawdzić, czy któraś nie zginęła.
Musiała mieć coś innego, coś co pozwalało mu ukrywać się przed naszą magią. Coś o
większej
mocy niż ktokolwiek taki jak ona powinien posiadać.
Popatrzył na mnie i posłał mi zmęczony uśmiech.
- Jesteśmy tajemniczymi ludźmi i nawet ryzyko sprzeciwiania się rozkazom Szarych Panów
nie jest warte rozdawania naszych sekretów. Jeśli to co posiadasz jest zbyt potężne oni to
skonfiskują. Jeśli wiedzieliby, że ona posiada coś potężnego byłaby zmuszona oddać to
komuś kto
potrafi się tym zaopiekować.
- Więc zamiast tego dostaje to O’Donnell.– Zamknęłam książkę i położyłam ją obok siebie.
- I lista, którą zestawiała dla Szarych Panów o broniach, które chcieli zarejestrować. –
rozciągnął ręce – Nie jesteśmy pewni czy miała kopię w domu. Jeden z jej przyjaciół widział
ją, ale
Connora mogła oddać ją Szarym Panom bez zostawiania kopi.
To nie pasowało do kobiety, której dom przeszukiwałam. Taka kobieta jak ona miałaby
kopię wszystkiego. Ona kochała przechowywanie wiedzy.
- Więc O’Donnell wziął tą listę – powiedziałam – Po pobawieniu się zabawkami, które
ukradł od Connory, zdecydował, że chce więcej. Popatrzył na listę i poszedł po rzeczy, które
chciał.
– Mój wymiar prób był ograniczony, ale – Wydaje mi się, że zabijał od najmniej potężnego,
Connory a skończył na nieczłowieku z lasu, który został zabity jako ostatni, prawda?
- Tak. Mogła mu powiedzieć, albo miała listę zorganizowaną w ten sposób. Nawiasem
mówiąc nie miał do końca racji, ale był wystarczająco blisko. Przypuszczam, że
jakiekolwiek
bronie ukradł, pozwoliły mu zabić ludzi, których w inny sposób nie był w stanie nawet
dotknąć.
- Masz może jakiś pomysł jakie rzeczy morderca O’Donnella może posiadać? – Samuel
warknął
Wujek Mike westchnął.
- Nie. Ale on też nie. Lista mówi o takich rzeczach jak ‘laska’ czy ‘srebrna bransoleta’ ale
nie wyjaśniała czym były. Mercy, laski nie było w samochodzie. Fideal twierdzi, że jej nie
dotykał.
Podejrzewam, że się znowu okaże – ona uporczywie cię śledzi.
- To jest ta laska która sprawia, że wszystkie moje owce mają bliźnięta, prawda? – spytałam
chociaż byłam prawie pewna. Historie o tych innych zaniepokoiły mnie by być wdzięczną,
że laska
była dla mnie bezużyteczna.
Zaśmiał się, to zaczęło się od jego brzucha i przez całą drogę do oczu aż migotały wesoło.
- Masz jakieś owce, które planujesz rozmnażać?
- Nie, ale chciałabym być zdolna by podróżować więcej niż pięć mil od domu bez
znajdowania siebie na własnym progu – albo gorzej być zdolną widzieć wszystkie błędy w
ludziach
naokoło mnie bez jakiejkolwiek dobroci – Nie żeby to się zdarzało, ale wszystko, co
wiedziałam, że
laska musiała być jakoś aktywowana do pracy.
- Nie martw się – powiedział nadal chichocząc – Jeśli zdecydujesz się być farmerem owiec,
wszystkie twoje owce będą mieć zdrowe bliźnięta do czasu aż kij zdecyduje się znowu
wędrować.
Wypuściłam westchnienie ulgi i wróciłam do tego co potrzebowałam wiedzieć.
- Kiedy O’Donnell został zabity, ty i Zee byliście jedynymi, którzy wiedzieli, że on jest
mordercą?
- Nie powiedzieliśmy nikomu innemu.
- Byliście jedynymi, którzy wiedzieli, że O’Donnell kradł artefakty? – Chwyciłam powiew
czegoś magicznego i próbowałam ochronić twarz przed pokazaniem mojej nagłej
żwawości.
- Nie. To nie było mówione, ale jak odkryliśmy, że lista Connory została skradziona,
zaczęliśmy pytać wokoło. Ktoś mógł odkryć oczywisty związek.
Za mną, Samuel pokiwał głową w zadowolonym porozumieniu. Nie żeby powinien się
sprzeciwiać wszystkiemu, co powiedział Wujek Mike ale...
- Porzuć to – powiedziałam Wujkowi Mikeowi. Zobaczyłam, że zmęczenie, które
zauważyłam, kiedy wszedł odeszło i jeszcze raz ukazał się, jako miły człowiek, który
sprawia, że
jego egzystencja powoduje, że ludzie są szczęśliwi.
- Co?
Zwęziłam spojrzenie na nim.
- Nie lubię cię teraz i żadna nieludzka magia tego nie zmieni. – Samuel szarpnął głowę w
górę na mnie. Może nie wychwycił, że Wujek Mike używał jakiejś charyzmatycznej magii –
albo
może wychwycił w moim zapachu, że kłamię. Lubiłam Wujka MIkea, ale on nie musiał o
tym
wiedzieć. Będzie łatwiejszy w wydawaniu informacji jak utrzymam go w poczuciu winy.
- Przyjmij moje przeprosiny dziewczyno – powiedział, brzmiąc na tak przerażonego jak
wyglądał – Jestem zmęczony a to jest odruch.
To mogła być prawda, to mógł być odruch, ale też nie powiedział, że nie robił to również
umyślnie.
- Też jestem zmęczona - powiedziałam
- W porządku – powiedział – Pozwól mi powiedzieć, co zamierzamy teraz robić. To jest
zgodne między nami, że Fideal pierwszy wypowiedział obrazę.To jest zgodne między nami,
że
twoja śmierć będzie kosztowała więcej niż nas na to stać – możesz podziękować Samuelowi
i
Nemane za to.
Pochylił się w przód.
- Więc to jest tym co możemy ci zaoferować. Ponieważ wydaje się to dla ciebie ważne, żeby
Zee został uznany niewiniątkiem, możemy nad tym popracować – więc nie spowodujesz
dla nas
większych problemów. Wolno nam pomagać policji – z wyjątkiem tego, że nie możemy im
powiedzieć o tych skradzionych rzeczach. Niektóre z nich są potężne, i byłoby lepiej gdyby
śmiertelnicy nie wiedzieli, że mogą istnieć.
Zimna ulga popłynęła w dół po moim kręgosłupie. Jeśli Szarzy Panowie byli skłonni
zaakceptować czas i rozgłos śledztwa, wtedy szanse Zee podniosły się zdecydowanie. Ale
Wujek
Mike nie skończył mówić.
- ... Więc możesz zostawić śledztwo nam i policji.
- Dobrze – powiedział Samuel.
Teraz to była prawda, że nie miałam żadnego pomysłu gdzie szukać zabójcy O’Donnella.
Być może to był Fideal, albo inny nieczłowiek, może ktoś, kto przejmował się jedną z ofiar,
kto w
jakiś sposób odkrył, że O’Donnell był zabójcą. Jeśli to był jeden z nieludzi, co było w tym
momencie prawdopodobne nie miałam szansy nic odkryć. Więc może gdyby Samuel nie
powiedział
‘Dobrze’ moja odpowiedź do Wujka Mike byłaby inna – ale prawdopodobnie nie.
- Upewnię się i będę was informowała jeśli odkryję coś interesującego – powiedziałam im
delikatnie.
- To jest zbyt niebezpieczne – powiedział Wujek Mike – nawet dla herosów Mercy. Nie
wiem jakie relikwie ma morderca, ale te które odzyskaliśmy były mniejszymi rzeczami i
wiem, że
Herrick – pan lasu – był stróżem jakiś większych rzeczy.
- Zee jest moim przyjacielem. Nie zostawię jego życia w rękach ludzi, którzy są skłonni
pozwolić mu umrzeć, ponieważ jest to dla nich dogodne.
Oczy Wujka Mikea zalśniły jakąś silną emocją, ale mogłam powiedzieć, co to było
- Zee rzadko wybacza wykroczenia Mercy. Słyszałem, że był tak zły na ciebie, że zdradziłaś
jego zaufanie, że się do ciebie nie odzywa.
Zwróciłam na to uwagę ‘słyszałem’ nie brzmiało tak samo jak ‘Zee jest zły na ciebie’
- Słyszałam to samo – powiedziałam mu – Ale i tak jestem przyjacielem Zee. Jeśli mi
wybaczysz, idę do łóżka. Praca zaczyna się jasno i wcześnie.
Podniosłam się sama z krzesła chowając książkę pod ramię i pomachałam do obu
dezaprobujących samców, kiedy utykałam na moich bolących stopach. Zamknęłam drzwi
sypialni i
wtedy zrobiłam najlepszą rzecz nie podsłuchując, o czym dyskutują za moimi plecami. Nie
byli
bardzo uprzejmi. I Samuel przynajmniej powinien znać mnie lepiej niż myśleć, że mogłam
zostać
przekonana by się odprężyć i pozostawić Zee w rękach nieludzi.
Rozdział 11
Zadzwoniłam do Tima następnego ranka zanim poszłam do pracy. Było wcześnie,
jednak chciałam go zastać w domu. Złapał mnie przez zaskoczenie ubiegłej nocy, chociaż
nie miałam interesu by ciągnąć człowieka w mój bałagan, albo w życie miłosne – nawet
jeśli lubiłabym go w ten sposób – a tego nie robiłam.
Może nie mogłabym żyć z Adamem – ale wyglądało na to, że spróbuję. Jeśli pójdę
do Tima, to skrzywdzę Adama i prześlę Timowi niewłaściwe sygnały. To było po prostu
głupie, że nie odmówiłam wczoraj...
- Hej, Mercy – powiedział, kiedy odebrał telefon – Słuchaj Fideal zadzwonił do mnie
wczoraj wieczór – co zrobiłaś, że go tak wkurzyłaś? W każdym razie, powiedział mi, że
przyszłaś na nasze spotkanie, by powęszyć w sprawie śmierci O’Donnella. Powiedział, że
znasz osobę podejrzaną umieszczoną w areszcie.
Nie było całkowicie żadnego gniewu w jego głosie, co musiało znaczyć, że mówił
prawdę, kiedy powiedział, że nie jet zainteresowany romantycznym związkiem. Jeśli byłby
mną zainteresowany, poczułby się wykorzystany.
Dobrze. Nie będzie się czuł źle, kiedy mu powiem, że nie przyjdę.
- Tak – powiedziałam ostrożnie – Jest starym przyjacielem. Wiem, że tego nie
zrobił, co jest czymś więcej niż ktokolwiek badający śledztwo może powiedzieć. – Imię Zee
wciąż było trzymane z dala od prasy tak jak to, że jest nieczłowiekiem – Ponieważ nikt z
tym nic nie robi, to zaczęłam szperać.
- Przypuszczam, że jesteśmy na szczycie listy podejrzanych – powiedział Tim
rzeczowo – O’Donnell nie otaczał się przyjaciółmi.
- Na szczycie mojej listy, aż wzięłam udział w jednym z waszych spotkań -
powiedziałam
Zaśmiał się.
- Tak, żadne z nas nie jest dokładnym materiałem na mordercę.
Nie zgadzałam się z nim – każdy może zostać popchnięty do zabójstwa gdy da się
mu właściwy powód. Z wyjątkiem Fideala żaden z nich nie był zdolny zabić w sposób w
jaki został zabity O’Donnell
- Nie myślałem o tym wtedy – powiedział – Ale po rozmowie z Fidealem, zacząłem
myśleć. Laska w twoim samochodzie była O’Donnella, prawda? On wykupił ją na eBayu
kilka dni przed śmiercią.
- Tak
- Myślisz, że to ma coś wspólnego z jego śmiercią? Wiem, że policja powiedziała,
że nie sądzą, aby motywem była kradzież, ale O’Donnell zaczął kolekcjonować celtyckie
rzeczy parę miesięcy temu. Twierdził, że były dość wartościowe.
- Powiedział skąd je wziął? - spytałam
- Powiedział, że odziedziczył trochę, a na resztę natknął się na eBayu – przerwał –
Wiesz, że wszystkie były magicznymi rzeczami nieludzi, jednak nie mógł sprawić żeby
robiły cokolwiek. Zakładam, że był tylko nabierany... sądzisz, że naprawdę miał coś, co
należało do nieludzi i ktoś postanowił odzyskać to z powrotem?
- Nie wiem. Przyjrzałeś się jego kolekcji?
- Rozpoznałem tą laskę – powiedział powoli – Ale nie wcześniej niż Fideal
powiedział mi, że miałaś związek z O’Donnellem. Był tam kamień z jakimiś napisami, kilka
kawałków wytartej biżuterii, która mogła być srebrna – albo posrebrzana... jeśli
spojrzałbym na jego kolekcję może byłbym w stanie powiedzieć czego brakuje.
- Myślę, że brakuje całej kolekcji. Z wyjątkiem laski – Nie widziałam potrzeby by mu
mówić, że nieludzie odzyskali część.
- Więc to była kradzież.
- Na to wygląda. Jeśli mogłabym to udowodnić, wtedy mój przyjaciel nie byłby
dłużej dobrym podejrzanym.
Szarzy Panowie nie chcieli, aby ktoś z nieśmiertelnych wiedział, że mają jakieś
magiczne artefakty i mogłam to zrozumieć. Problem w tym, że Szarzy Panowie mogli być
bezwzględni w upewnieniu się, że żadne słowo nie wyszło. Tim już wiedział za dużo.
- Fideal wiedział o kolekcji? - spytałam
Tim rozważył to.
- Nie. Myślę, że nie. O’Donnell go nie lubił i Fideal nigdy nie był w jego domu.
Myślę, że ja z Austinem byliśmy jedynymi, którym ją pokazał.
- Ok – wzięłam głęboki wdech – Posłuchaj, wiedza o tej kolekcji może być
niebezpieczna. Jeśli zdołał znaleźć coś, co należy do nieludzi, nie chcieliby żeby to było
wiadome. A ty ze wszystkich ludzi wiesz jacy są bezwzględni. Nie rozmawiaj teraz o tym z
policją ani z kimkolwiek innym.
- Myślisz, że to nieczłowiek go zabił. – powiedział Tim brzmiąc na lekko
zaskoczonego
- Kolekcja zniknęła – powiedziałam – Może jeden z nieludzi posłał kogoś po nią,
albo ktoś uwierzył w historyjki O’Donnella i zapragnął jej dla siebie. Mogłabym być w
stanie odkryć więcej jeśli wiedziałabym, co posiadał. Możesz zrobić listę tego, co
pamiętasz?
- Być może – powiedział – Widziałem ją tylko raz. `Co ty na to, że spróbuję ją
spisać i spojrzymy na nią dzisiaj wieczorem?
Przypomniałam sobie, że dzwoniłam do niego by odwołać naszą kolację.
Nie dał mi szansy powiedzieć czegokolwiek.
- Jeśli będę miał na to cały dzień myślę, że byłym w stanie złożyć razem większość
z nich. Będę widział Austina w szkole; zwykle jemy razem lunch. Także widział kolekcję
O’Donnella i jest naprawdę przyzwoitym artystą – zaśmiał się smutno – Tak, wiem. Dobry
wygląd, inteligencja i w dodatku talent. Może robić wszystko. Gdyby nie był taki miły, to
bym go nienawidził.
- Rysunki byłyby wspaniałe – powiedziałam. Mogłabym je porównać z rysunkami w
książce przyjaciela Tada. – Po prostu pamiętaj, że to niebezpieczne.
- Będę. Do zobaczenia wieczorem.
Rozłączyłam się.
Powinnam zadzwonić do Adama i powiedzieć mu, co zamierzam. Wykręciłam
numer... a potem się rozłączyłam. Łatwiej jest uzyskać przebaczenie niż pozwolenie – nie
żebym potrzebowała pozwolenia. Dostanie listy z przedmiotami, które posiadał O’Donnell
było wystarczającym powodem by Adam zrozumiał dlaczego poszłam do domu Tima.
Może się wściec, ale nie będzie zraniony.
A rozgniewany Adam to był naprawdę przerażający widok. Byłam złą osobą, że
mnie to cieszyło?
Śmiejąc się do siebie poszłam do pracy.
Tim tym razem we własnej osobie otworzył mi drzwi, a dom pachniał czosnkiem,
oregano, bazylią i świeżo upieczonym chlebem.
- Cześć – powiedziałam – Przepraszam za spóźnienie. Zabrało mi trochę czasu
wyjęcie smaru z pod paznokci – Zabrałam Gabriela i jakieś łańcuchy po Królika po pracy i
zaholowałam go do domu. Zajęło mi to trochę dłużej niż się spodziewałam – Zapomniałam
się spytać, co przynieść więc zatrzymałam się i przyniosłam trochę czekolady na deser.
Wziął papierową torbę i uśmiechnął się.
- Nie musiałaś niczego przynosić, ale czekolada jest-
Westchnęłam
- Babską rzeczą, wiem.
Jego uśmiech poszerzył się.
- Zamierzałem powiedzieć, że jest dobrym pomysłem. Wchodź.
Przeprowadził mnie przez dom i do kuchni, gdzie miał małą miskę sałatki Caeasar.
- Podoba mi się twoja kuchnia – Było to jedyne pomieszczenie, które wydawało się
mieć osobowość. Oczekiwałam dębowych szafek i granitowej lady i miałam rację w
sprawie blatu. Ale szafki były wiśniowe i ładnie kontrastowały z ciemno szarymi blatami.
Nic specjalnego, ale przynajmniej nie było łagodnie.
Popatrzył dookoła ze zmarszczonymi brwiami.
- Myślisz, że na prawdę jest w porządku? Moja narzeczona-była narzeczonapowiedziała
mi, że potrzebuję dekoratora do kuchni.
- Jest śliczna – upewniłam go
Dzwonek zadzwonił, więc otworzył drzwi piekarnika i wyciągnął pizzę. Mój własny
piekarnik brzęczał jak rozwścieczona pszczoła.
Zapach pizzy rozproszył mnie od własnej zazdrości
- Pachnie wspaniale – powiedziałam zamykając oczy by mocniej poczuć zapach.
Czerwony strumień zabarwił jego policzki na mój komplement, kiedy zsunął ją na
kamienną podstawkę i ciął z wprawą eksperta.
- Jeśli weźmiesz sałatkę i pójdziesz za mną będziemy mogli zacząć jeść.
Posłusznie wzięłam drewnianą miskę z sałaką i poszłam za nim.
- To jest jadalnia – powiedział niepotrzebnie, ponieważ duży stół mówił sam za
siebie. – Ale kiedy jem sam albo z parą przyjaciół, to jem tutaj.
“Tutaj” było małym okrągłym pokoikiem otoczonym przez okna. Kształt pokoju był
nowatorski ale został zepsuty przez beżowe płytki i obróbkę okna. Jego architekt byłby
smutny widząc, że jego wizja została połknięta przez mdły smak.
Tim położył pizze na małym dębowym stole i otworzył rzymskie rolety, więc
mieliśmy widok na jego podwórko.
- Zwykle trzymam zasłony zamknięte przez większość czasu, ponieważ robi się
tutaj jak w piekarniku – powiedział – Przypuszczam, że będzie miło, ale w zimie.
Już nakrył stół i jak kuchnia, zastawa była zaskoczeniem. Ręcznie robione talerze z
kamionki, które wcale nie pasowały ani wielkością ani kolorem, ale w jakiś sposób
stanowiły komplet a także ręczne ceramiczne puchary. Jego był niebieski z popękaną
powierzchnią a mój brązowy wyglądający na bardzo stary. Dzban także znajdował się na
stole lecz on już napełnił szkła.
Pomyślałam o domu Adama i zastanawiałam się czy wciąż używa zastawy żony w
ten sposób w jakim Tim wyraźnie używał rzeczy jego byłej narzeczonej, albo może rzeczy,
które wybrał dekorator.
- Siadaj, siadaj – idąc za swoją własną radą. Położył kawałek pizzy na moim talerzu
i dał mi moją własną sałatkę oraz hojnie jakiegoś rodzaju upieczonego dania z gruszki.
Wzięłam ostrożny łyk z zawartości mojego kieliszka
- Co to jest – spytałam, nie było to alkoholowe, co mnie zaskoczyło, ale było
zarówno słodkie i cierpkie.
Uśmiechnął się.
- To jest sekret być może pokarzę ci jak to przyrządzić po obiedzie.
Popiłam znów.
- Tak, poproszę.
- Zauważyłem, że kulejesz.
Uśmiechnęłam się.
- Nadepnęłam na kawałek szkła. Nic czym trzeba by się było martwić.
Oboje zrezygnowaliśmy z rozmowy kiedy z apetytem rzuciliśmy się na posiłek.
- Opowiedz mi o twoim przyjacielu – powiedział podczas jedzenia – O tym , którego
policja podejrzewa o morderstwo O’Donnella.
- Jest zrzędliwym, grymaśnym staruszkiem – powiedziałam – I kocham go. –
Gruszki miały jakiś rodzaj lukru z brązowego cukru. Spodziewałam się, że będą za słodkie,
były cierpkie i rozpływały się w moich ustach. – Mniam, to jest naprawdę dobre. W każdym
razie teraz jest wściekły na mnie za wtykanie nosa w to śledztwo. – wzięłam głęboki
oddech – Albo jeszcze on myśli, że to jest niebezpieczne i że odpuszczę udział w
śledztwie, jeśli uwierzę, że jest na mnie zły – Zee miał rację, gadam za dużo. Czas by
zmienić temat. – Wiesz, myślałam, że nie będziesz zadowolony, kiedy odkryjesz, że
miałam inny powód do brania udziału w waszym spotkaniu.
- Zawsze chciałem być prywatnym detektywem – Zwierzył się Tim. Skończył swoje
jedzenie i oglądał jak jem z zadowoloną miną – Może gdybym lubił O’Donnella byłbym
bardziej zły.
- Byłeś w stanie sporządzić listę? - spytałam
- O tak - skłamał
Zmarszczyłam brwi i odłożyłam widelec. Nie jestem tak dobra w wyczuwaniu
kłamstwa jak niektóre wilki. Być może źle odczytałam jego odpowiedź. To wydawało się
dziwne, żeby o tym kłamać.
- Upewniłeś się, że Austin nie będzie o tym z nikim rozmawiał?
Pokiwał głową i jego uśmiech poszerzył się.
- Austin nie powie nikomu. Dokończ swoje gruszki Mercy.
Ugryzłam dwa kęsy zanim zrozumiałam, że coś jest nie tak. Może jeśli nie
walczyłabym z tym rodzajem przymusu z Adamem, nie zauważyłabym niczego zupełnie.
Wzięłam głęboki oddech i skoncentrowałam się, ale nie wyczuwałam żadnej magii w
powietrzu.
- To jest wspaniałe – powiedziałam - Ale jestem całkowicie pełna.
- Weź jeszcze łyk - powiedział
Sok, albo cokolwiek to było, smakowało lepiej z każdym łykiem – ale... nie byłam
spragniona. Jednak przełknęłam dwa razy zanim pomyślałam. To nie było do mnie
podobne by robić coś, co ktoś mi rozkaże. Może to przez ten sok.
Jak tylko wątpliwość dotknęła mojego umysłu, poczułam to. Słodki płyn palił się
magią a kielich tętnił pod moją ręką – tak, że byłam zaskoczona, że dłoń mi się nie pali.
Położyłam tą starą rzecz na stole i żałowałam, że ta głupia książka nie zawierała
obrazku Zmory Orfina – kielicha, którego wróżka używała by obrabowywać rycerzy
Rolanda z ich zdolności oparcia się jej woli. Założyłam się, że obrazek pasowałby do
kielicha stojącego obok mojego talerza.
- To byłeś ty - wyszeptałam
- Tak, oczywiście – powiedział – Powiedz mi o twoim przyjacielu. Dlaczego policja
myśli, że zabił O’Donnella.
- Znaleźli go przy nim – powiedziałam – Zee mógł uciec, ale on i Wujek Mike
próbowali zebrać wszystkie artefakty nieludzi żeby policja ich nie znalazła.
- Myślałem, że zebrałem wszystkie artefakty – powiedział – Bękart musiał wziąć
więcej rzeczy niż te po które go wysłałem. Prawdopodobnie myślał, że weźmie za nie
więcej pieniędzy gdzieś indziej. Pierścień nie jest tak przydatny jak kielich.
- Pierścień?
Pokazał mi zniszczony srebrny pierścień, który zauważyłam ubiegłej nocy.
- To sprawia, że język człowieka, który go nosi jest słodszy niż miód. Jest to
pierścień polityków – albo będzie – powiedział – Ale kielich działa lepiej. Jeśli
spowodowałbym, że napiłby się zanim wyszedł, to nie byłby w stanie wziąć więcej.
Powiedziałem mu, że jeśli weźmiemy za dużo, nieludzie zaczną szukać mordercy poza
rezerwatem. Powinien był mnie słuchać. Przypuszczam, że twój przyjaciel jest
nieczłowiekiem i poszedł do O’Donnella porozmawiać w sprawie morderstw.
- Tak – musiałam mu odpowiedzieć, ale mogłam ukryć informacje jeśli się
postarałam – Wynająłeś O’Donnella żeby zdobył magiczne artefakty i zabił nieludzi?
Zaśmiał się.
- Zabicie nieludzi było jego pomysłem, Mercy. Dałem mu tylko sposobność do tego.
- Jak?
- Poszedłem do jego domu by porozmawiać z nim o następnym spotkaniu Jasnej
Przyszłości a on miał pierścień i parę bransoletek położonych na jego szafce. Zaoferował
mi, że sprzeda mi je za pięćdziesiąt zielonych. – Tim szydził – Głupi palant. Nie miał
pojęcia co posiadał, ale ja miałem. Nałożyłem pierścień i przekonałem go, by powiedział
mi co zrobił. To wtedy powiedział mi o prawdziwym skarbie- chociaż nie wiedział co miał.
- Lista - powiedziałam
Liznął palec i wskazał na mnie.
- Punkt dla błyskotliwej dziewczyny. Tak, lista. Z nazwiskami. O’Donnell wiedział
gdzie mieszkali, a ja wiedziałem czym byli i co mieli. Wiesz, bał się nieludzi. Nienawidził
ich. Więc pożyczyłem mu z powrotem bransoletki i parę innych rzeczy i powiedziałem mu
jak ich używać. Przyniósł mi artefakty – za co mu zapłaciłem – i zabił nieludzi. To było
łatwiejsze niż myślałem. Myślałabyś że takie gówno jak O’Donnell będzie miał trochę
więcej kłopotów z tysiąc letnim Opiekunem Polowań prawda? Nieludzie są za bardzo
beztroscy.
- Dlaczego go zabiłeś?
- Właściwie myślałem, że Łowca się tym zajmie. O’Donnell był słaby. Chciał
zatrzymać pierścień – i groził mi szantażem. Powiedziałem mu ‘pewnie’ i miał pokraść
jeszcze parę rzeczy. Kiedy miałem wystarczająco, mogłem sam kraść bez większego
niebezpieczeństwa i wysłałem O’Donnella do Łowcy. Kiedy to się nie udało... cóż –
wzruszył ramionami.
Spojrzałam na srebrny pierścień.
- Polityk nie może pozwolić sobie spędzać czas z głupimi ludźmi, którzy wiedzą za
dużo.
- Weź jeszcze łyk, Mercy.
Kielich był znowu pełny, chociaż był tylko w połowie pełny, kiedy go odłożyłam.
Napiłam się. Było trudniej myśleć czułam się prawie jakbym była pijana.
Tim nie mógł pozwolić sobie na to bym żyła.
- Jesteś nieczłowiekiem?
- O nie – potrząsnęłam głową.
- Zgadza się – powiedział – Jesteś rdzenną Amerykanką, prawda? A nie znajdziesz
żadnego nieczłowieczego rdzennego Amerykanina.
- Nie – nie szukałabym nieludzi wśród Indian; nieludzie wraz ze swoją magią byli
europejczykami. Indianie mieli swoją własną magię. Ale Tim nie zapytał, więc nie
musiałam mu mówić. Nie wydawało mi się, że to mnie uratuje, czy myślał o mnie jako o
bezbronnym nieczłowieku czy bezbronnym zmiennokształtnym.
Podniósł swój widelec i bawił się nim.
- Więc w jaki sposób skończyłaś z tą laską? Szukałem jej wszędzie i nie mogłem jej
znaleźć. Gdzie była?
- W salonie O’Donnella – powiedziałam – Zee i Wujek Mike także ją przeoczyli – To
musiał być ten ekstra łyk, ponieważ nie mogłam przestać zanim powiedziałam – Niektóre z
tych starych rzeczy mają swoją wolę.
- Jak ty się dostałaś do salonu O’Donnella? Masz przyjaciół w policji? Myślałem, że
jesteś tylko mechanikiem.
Rozważyłam, o co mnie pytał i odpowiedziałam z absolutną prawdą. W sposób
nieludzi. Podniosłam palec dla pierwszego pytania.
- Weszłam do środka – drugi palec – Tak, w zasadzie mam przyjaciela w policji –
trzy palce – Jestem cholernie dobrym mechanikiem – chociaż nie tak dobrym jak Zee.
- Myślałem, że Zee jest nieczłowiekiem; jak może być mechanikiem?
- Jest całującym żelazo – jeżeli chciał informacji, może mogłabym go zwodzić i po
prostu paplać. – Wolę ten termin bardziej niż gremlin, ponieważ nie może być gremlinem
jeśli powstali w ostatnim wieku, prawda? On jest o wiele starszy. Nareszcie znalazłam
historię...
- Stop - powiedział
Tak zrobiłam.
Zmarszczył brwi
- Napij się. Weź dwa łyki
Cholera. Kiedy położyłam kielich moje ręce dźwięczały magią nieludzi a moje usta
były zdrętwiałe.
- Gdzie jest laska? - spytał
Westchnęłam. Ten głupi kij łaził za mną nawet jeśli go nie było w pokoju.
- Gdziekolwiek chce być
- Co?
- Prawdopodobnie w moim biurze – powiedziałam. Lubiła pokazywać się
niespodziewanie tam gdzie poszłam. Ale potrzeba, by mu odpowiedzieć powodowała, że
kontynuowałam karmienie informacjami.
- Chociaż był w moim samochodzie, to nie jest teraz. Wujek Mike nie wziął jej.
- Mercy – powiedział – O czym najmniej chciałaś mi powiedzieć, kiedy tu
przyszłaś?
Pomyślałam nad tym. Byłam tak zmartwiona wczorajszym żeby nie zranić jego
uczuć, i stojąc przed drzwiami wciąż trochę się tym denerwowałam. Pochyliłam się
naprzód i powiedziałam półgłosem.
- Nie jestem tobą wcale zainteresowana. Nie znajduję w tobie nic seksownego czy
przystojnego. Wyglądasz jak wysokiej klasy palant bez inteligencji pracującej dla ciebie.
Skoczył na nogi a jego twarz zbladła, wtedy zarumienił się w gniewie.
Ale mnie spytał więc kontynuowałam
- Twój dom jest słodki i zupełnie nie ma w sobie żadnej osobowości. Może
spróbował byś jakieś nagie posągi -
- Przestań!, przestań!
Rozsiadłam się i spoglądałam na niego. On wciąż był chłopcem, który myślał, że
jest mądrzejszy niż w rzeczywistości. Jego gniew, ani mnie nie przestraszył, ani nie
onieśmielił. Zobaczył to i stał się jeszcze bardziej zły.
- Chciałaś wiedzieć co miał O’Donnell? Choć ze mną.
Chciałam, ale on chwycił moją rękę w uścisku i przekręcił ją w dół. Usłyszałam
pęknięcie, ale to był moment zanim ból wystrzelił.
Złamał mi nadgarstek.
Przeciągnął mnie przez wejście, jadalnię i do jego sypialni. Kiedy popchnął mnie na
swoje łóżko usłyszałam, że druga kość trzasnęła w moim ramieniu – tym razem ból trochę
przeczyścił moją głowę. Chociaż w większości to po prostu bolało.
Otworzył z rozmachem dużą, dębową szafkę, taką jak na telewizor, ale w szafce
nie było telewizora. Zamiast niego znajdowały się dwa pudełka po butach, które leżały na
grubym futrze jakiegoś rodzaju, wyglądało prawie jak z Jaka, z tym że było szare.
Tim postawił pudełka na ziemi i wyciągnął skórę potrząsając tym tak, że mogłam
zobaczyć, że to był płaszcz. Naciągnął go na siebie i kiedy płaszcz opadł na niego zniknął.
Tim'a wygląd niczym się nie różnił od czasu jak to włożył.
- Wiesz co to jest?
Wiedziałam, ponieważ czytałam moją pożyczoną książkę i ponieważ ta dziwnie
wyglądająca skóra pachniała koniem a nie Jakiem.
- To jest Kryjówka Druidów – powiedziałam mu, oddychając przez zęby więc nie
pisnęłam. Przynajmniej to nie była ta sama ręka, którą złamałam w zeszłą zimę. – Driud
został przeklęty by nosić formę konia, ale kiedy został obdarty ze skóry odzyskał ludzką
formę. Ale skóra konia robiła coś... – spróbowałam przypomnieć sobie sformułowanie,
ponieważ to było ważne. – To chroniło go przed odkryciem albo skrzywdzeniem przez
wrogów.
Spojrzałam w górę i zrozumiałam, że nie chciał abym mu odpowiedziała. Chciał
wiedzieć więcej, niż ja wiedziałam. Pomyślałam, że mój komentarz ‘nie wystarczająco
inteligentny’ wciąż mu przeszkadza. Ale część mnie chciała przypodobać mu się i kiedy ból
opadł, przymus stał się silniejszy.
- Jesteś silniejszy niż myślałam – powiedziałam by rozproszyć się od nowego
skutku kielicha. Albo może powiedziałam to by mu się przypodobać.
Gapił się na mnie. Nie byłam w stanie powiedzieć czy lubił gdy mu się tak mówi czy
nie. W końcu przesunął rękawy koszuli by pokazać mi, że nosił srebrne bransoletki
dookoła każdego przegubu.
- Naramienniki olbrzymiej siły - powiedział
Potrząsnęłam głową
- To nie są naramienniki. To są bransoletki, albo może bransolety. Naramienniki są
dłuższe. Były używane -
- Zamknij się – zgrzytnął. Zamknął szafę i stał odwrócony do mnie plecami przez
chwilę.
- Kochasz mnie – powiedział – Myślisz, że jestem najprzystojniejszym mężczyzną
jakiego widziałaś.
Walczyłam z tym. Naprawdę. Walczyłam z jego głosem tak mocno jak nigdy nie
walczyłam z czymkolwiek.
Ale trudno jest walczyć z własnym sercem, zwłaszcza kiedy on był taki przystojny.
Do tego momentu żaden człowiek nie rywalizował z Adamem dla czystego, zapierającego
dech męskiego piękna – ale jego twarz i forma znudziła się przy Timie.
Tim odwrócił się do mnie i gapił się w moje oczy
- Pragniesz mnie – powiedział – Bardziej niż tego brzydkiego doktora, z którym
chodziłaś.
Oczywiście, że tak. Pragnienie spowodowało, że moje ciało stało się ociężałe i
troszeczkę wygięłam w łuk plecy. Ból w mojej ręce był niczym do pragnienia, które czułam.
- Laska sprawi, że będziesz bogaty – powiedziałam, kiedy położył kolano na łóżku
– Nieludzie wiedzą, że ją mam i chcą ją z powrotem. Spróbowałam wspiąć się na moim
łokciu żebym mogła go pocałować, ale moja ręka nie działała właściwie. Moja druga ręka
tak, ale już docierała do góry by pieścić miękką skórę jego szyi. – Dostaną ją także. Mają
kogoś kto wie jak ją znaleźć.
Odciągnął moją rękę.
- Czy jest ona w twojej pracy?
- Powinna być – W końcu podążała za mną gdziekolwiek poszłam. A zamierzałam
iść do biura. Ten piękny mężczyzna mnie zabierze.
Ścisnął dłonią moją pierś, zgniatając zbyt mocno wtedy wypuścił ją i stanął na nogi.
- To może poczekać. Choć ze mną.
Moja miłość kazała mi się napić z kielicha zanim wzięliśmy jego samochód by
pojechać do mojego biura. Nie mogłam sobie przypomnieć czego jedziemy tam szukać,
ale on powie mi jak tam dojedziemy. Tak mi powiedział. Byliśmy na 395 i zmierzaliśmy do
wschodniego Kennewick, kiedy rozpiął jeansy.
Mijający nas kierowca ciężarówki zatrąbił na nas. Tak samo zrobił samochód na
innym pasie ruchu, kiedy Tim zboczył z drogi i prawie mieliśmy wypadek.
Przeklną i odepchnął mnie.
- Zrobimy to, kiedy nie będzie tyle samochodów – powiedział, wyglądając na
roztrzęsionego i bez tchu. Chciał żebym mu zapięła spodnie, ponieważ on nie potrafił.
Jedną ręką to było trudne, więc użyłam drugiej, ignorując ból, jaki się pojawił.
Kiedy skończyłam, spojrzałam przez okno i zastanawiałam się dlaczego ręka boli
mnie tak mocno i dlaczego niedobrze mi na żołądku. Wtedy podniósł kielich z podłogi,
gdzie upadł i podał mi go.
- Masz, napij się.
- Brud znajdował się na zewnątrz kielicha, ale środek był pełny – co nie miało
sensu. Leżał wywrócony na podłodze pod moimi stopami. W zupełności nie powinno być
w nim żadnego płynu.
Wtedy sobie przypomniałam, że to była czarodziejska rzecz.
- Pij – powiedział znowu
Odpuściłam zastanawianie się jak to się stało i wzięłam łyk.
- Nie tak – powiedział – Wypij całość. Austin wziął dwa łyki dzisiaj i robił to, co mu
powiedziałem. Jesteś pewna, że nie jesteś nieczłowiekiem?
Postawiłam pionowo kielich i wypiłam tak szybko jak mogłam, chociaż trochę
rozlało się i spłynęło w dół mojej szyi. Kiedy był już pusty, szukałam miejsca gdzie mam go
odstawić. Nie wydawało się właściwe aby go kłaść na podłodze. W końcu wsadziłam go
na podstawkę na kubki w drzwiach.
- Nie – powiedziałam – Nie jetem nieczłowiekiem.
Położyłam moje dłonie na kolanach i patrzyłam jak zaciskają się w pięści. Kiedy
autostrada wypuściła nas do wschodniego Kennewick, powiedziałam mu jak dojechać do
warsztatu.
- Możesz się zamknąć – powiedział – Ten hałas działa mi na nerwy. Napij się
jeszcze.Nie zdawałam sobie sprawy że hałasuję. Sięgnęłam ku górze i poczułam moje
struny głosowe, które naprawdę wibrowały. Warczenie, które słyszałam musiało
dochodzić
ode mnie. Zatrzymało się tak szybko jak tylko sobie uświadomiłam, że warczę. Kielich
znowu był pełny kiedy sięgnęłam po niego.
- Tak lepiej.
Zajechał na parking i zaparkował przed warsztatem.
Byłam taka roztrzęsiona, że miałam kłopot z otwarciem drzwi samochodu i nawet
kiedy wyszłam na zewnątrz trzęsłam się jak ćpun
- Jaki jest kod? – spytał, stojąc przed drzwiami
- Jeden, jeden, dwa, zero – powiedziałam mu przez szczękające zęby – To moje
urodziny.
Małe światełko na panelu zmieniło się z czerwonego na zielony; coś we mnie
odprężyło się i moje zdenerwowanie odeszło.
Wziął moje klucze i otworzył drzwi, potem zamknął je za nami. Patrzył na biuro
przez chwilę nawet przyciągnął drabinę, żeby mógł dostać się do górnych półek. Po paru
minutach zaczął wyciągać rzeczy z półek i rzucać je na podłogę. Termostat uderzył w
cementową podłogę i roztrzaskał się. Będę musiała pamiętać żeby to zamówić,
pomyślałam. Może Gabriel mógłby przejrzeć części i zobaczyć co możemy ocalić. Jeżeli
musiałam spłacić Zee, nie mogłam pozwolić sobie, by stracić zbyt dużo inwentarza.
- Mercy! – Nagle twarz Tima zasłoniła mi widok obudowy termostatu. Wyglądał na
złego, ale nie myślałam, że to z powodu obudowy.
Uderzył mnie więc to musiał być mój błąd, że się zdenerwował. Wyraźnie nie był
stworzony do walki. Nawet z jego wypożyczoną siłą, zdołał uderzyć mnie tak, że cofnęłam
się tylko kilka kroków. Zabolało jak potem próbowałam oddychać; rozpoznałam to
uczucie. Jedno z moich żeber było pęknięte albo złamane.
- Co? - spytał
Przeczyściłam gardło i powiedziałam jeszcze raz.
- Musisz trzymać kciuk na zewnątrz pięści zanim kogoś uderzysz inaczej go
złamiesz.
Przeklął i wypadł z biura a potem do samochodu. Kiedy wrócił miał kielich
- Wypij – powiedział – Wypij wszystko.
Tak zrobiłam i zdenerwowanie pogorszyło się.
- Chcę żebyś się skupiła – powiedział – Gdzie jest laska?
- Nie będzie jej tutaj – powiedziałam poważnie – Zatrzymuje się w miejscach gdzie
przebywam. Jak Królik czy moje łóżko
- Co?
- Będzie w warsztacie – poprowadziłam go do serca domu.
Wnęka najbliższa biurku była pusta i następna także – co mnie zaniepokoiło zanim
przypomniałam sobie, że Karmann Ghia, którego restaurowałam, był u tapicera.
- Cieszę się, że to słyszę – powiedział sucho – Kimkolwiek Carmine jest. Teraz
gdzie jest laska?
Leżała na wierzchu mojej drugiej największej skrzyni na narzędzia jak gdyby
położyłabym ją tam przypadkowo, kiedy dostałam jakieś inne narzędzie. Bystry kij. Nie
było go tam kiedy wchodziliśmy do warsztatu, ale wątpię, że Tim to zauważył.
Tim podniósł ją i przesuwał po niej ręce.
- Mam cię – powiedział.
Nie na długo. Nie wolno mi powiedzieć tego głośno – albo może jeszcze mnie nie
słyszał. Znowu paplałam więc może to splątało się z resztą słów, które zostawiały moje
usta. Wzięłam głęboki oddech i spróbowałam kontrolować to, co mówię.
- Było warto zabijać dla niej O’Donnella? – spytałam. Głupie pytanie, ale może
mogło trzymać moje myśli w skupieniu. Powiedział mi, że powinnam się skupić.
Jak tylko to stwierdzenie przyszło mi na myśl, moja głowa zrezygnowała z uczucia
pomieszania.
Pieścił kij.
- Zabiłem O'Donnella dla przyjemności – powiedział – Tak jak mojego ojca. Laska,
puchar były łatwym zyskiem – uśmiechnął się trochę – Bardzo ładnym, łatwym zyskiem.
Opierał się o skrzynię z narzędziami i wtedy odwrócił się do mnie.
- Myślę, że to jest odpowiednie miejsce - powiedział
Mógł być przystojny, ale jego wyraz twarzy nie był.
- Więc to wszystko było tylko grą? – powiedział – Cała ta rozmowa o Królu Arturze i
ten flirt. Czy ten facet jest chociaż twoim chłopakiem?
Mówił o Samuelu.
- Nie - powiedziałam
To była prawda. Ale mogłam powiedzieć to w sposób, który nie spowoduje, że się
wścieknie. Dlaczego chciałam żeby mój kochany był na mnie zły?
Ponieważ lubiłam, kiedy był zły. Ale obraz, który przebiegł przez moją głowę to był
Adam uderzający pięścią we framugę drzwi do łazienki. Taki zły. Wspaniały. A ja
wiedziałam w głębi mojej duszy, że nigdy nie użyłby tej siły przeciwko komuś kogo kocha.
- Więc tylko użyłaś doktorka by potrząsnąć sytuacją, huh? I najechałaś – lubił
dźwięk tego słowa, więc go powtórzył – najechałaś mój dom. Co ty sobie myślałaś?
Biedny palant nigdy mu się nic nie udaje. Ale debil. Powinien być wdzięczny za kilka
okruszyn, tak? – Złapał mnie za ramiona – Co ty sobie myślałaś? Poflirtuję sobie trochę z
frajerem a on straci dla mnie głowę?
Bałam się, że weźmie to zbyt poważnie – ponieważ zdałam sobie sprawę, że
flirtowałam.
- Tak - powiedziałam
Popchnął mnie z nieludzkim dźwiękiem, potknęłam się do tyłu potem spadłam
ciężko, uderzając o narzędzia, które potoczyły się dookoła na podłodze.
- Zrobisz to ze mną – powiedział oddychając mocno – Zrobisz to z biednym
żałosnym przegranym – i będzie ci się to podobało... nie, będziesz mi za to wdzięczna. –
patrzył szaleńczo wokoło wtedy zauważyłam że trzymałam kielich – Pij, wypij wszystko.
To było trudne. Mój żołądek był taki pełny. Nie byłam spragniona, ale z jego głosem
dźwięczącym mi w uszach, nie mogłam zrobić niczego innego. A magia w nim paliła.
Wziął ode mnie kielich i postawił na podłodze, obok laski.
- Będziesz mi taka wdzięczna i będziesz wiedziała, że nigdy nie poczujesz już
więcej czegoś takiego – Opadł na kolana obok mnie. Jego piękna skóra zarumieniła się
brzydką czerwienią – Kiedy skończę... kiedy wyjdę – nie będziesz zdolna wytrzymać tego
wszystkiego sama, ponieważ wiesz, że nikt nigdy cię nie pokocha, kiedy skończę. Nikt.
Pójdziesz nad rzekę i będziesz płynęła aż nie będziesz już mogła dłużej. Tak jak Austin.
Rozpiął jeansy i wiedziałam z ponurą pewnością, że miał rację. Nikt mnie po tym
nie będzie kochał. Adam mnie po tym nie będzie kochał. Mogłabym równie dobrze utonąć
kiedy stracę moją miłość, tak jak zrobił mój przybrany ojciec.
- Przestań płakać – powiedział – Po co masz płakać? Chcesz tego. Powiedz to.
Pragniesz mnie
- Pragnę cię - powiedziałam
- Nie w ten sposób. Nie w ten sposób – Sięgnął i chwycił koniec laski i użył jej by
przewrócić kielich by potoczył się do niego. Opuścił laskę i złapał kielich
- Pij - powiedział
Nie pamiętam dokładnie, co się zdarzyło od tego momentu. Następna daleka jasna
myśl, którą miałam była wtedy, kiedy moja dłoń dotknęła czegoś gładkiego i starego
czegoś, co rozciągnęło jego chłód w górę mojej ręki, kiedy zamknęłam na tym dłoń.
Gapiłam się na twarz Tima. Jego oczy były zamknięte kiedy chrząkał jak zwierzę,
ale kiedy poczuł intensywność mojego spojrzenia, otworzył je.
Kąt był zły, więc nie próbowałam niczego fantazyjnego. Po prostu popchnęłam
srebrny koniec laski do jego twarzy wyobrażając sobie, że przechodzi przez jego oko i
wychodzi z tyłu czaszki.
Tak się oczywiście nie stało. Nie miałam siły olbrzymów ani nawet wilkołaków. To
było tyle siły ile możesz zebrać leżąc płasko na plecach uderzając kogoś kto leży na tobie.
Ale go zabolało.
Podniósł się a ja odsunęłam się upuszczając laskę, kiedy się poruszyłam.
Wiedziałam gdzie jest lepsza broń. Podbiegłam do lady, gdzie leżał mój duży łom, którego
położyłam tam kiedy wyważałam silnik, który wymieniałam tego popołudnia.
Mogłam uciec. Mogłam zmienić się w kojota i uciec podczas gdy był ogłuszony. Ale
nie miałam gdzie uciec. Nikt mnie nie będzie kochał po dzisiejszej nocy. Byłam sama.
Nauczyłam się robić dziwne hałasy, które wydają się być zgodne dla wszystkich
sztuk wojennych – chociaż część mnie zawsze krzywiła się na te głupie dźwięki. Kiedy
podniosłam łom tak jak gdyby był włócznia, dźwięk który wydałam pochodził z głębokości
mojego gniewu i rozpaczy. W jakiś sposób w cale nie brzmiał głupio.
Był silny, ale ja byłam szybsza. Kiedy zetknęłam się z nim chwycił moją rękę, tę
którą już zranił, i ścisnął ją.
Wrzasnęłam, lecz nie z bólu. Zbyt daleko odeszłam by czuć coś takiego jak
fizyczny ból. Popchnęłam koniec drążka do jego brzucha lewą ręką.
Upadł na ziemię wymiotując i parskając. Nawet tylko przy pomocy mojej lewej ręki,
drążek był wystarczająco ciężki by rozbić jego czaszkę, kiedy sprowadziłam go na jego
głowę.
Część mnie chciała wbijać go w jego głowę aż nie zostanie nic tylko kawałeczki
kości. Część mnie wiedziała, że go kocham. Ale nie poddałam się miłości. Nie z
Samuelem tak dawno temu, nie z Adamem i nie z Timem.
Nie spuszczałam pręta dalej na jego głowę – miałam coś ważniejszego do
zrobienia.
Ale nie ważne jak mocno biłam w niego, żelazny pręt nic nie zrobił na powierzchni
kielicha. To nie miało sensu, ponieważ kielich wyraźnie został zrobiony z ceramiki a żelazo
przedzierało się przez większość magii nieludzi. Wyszczerbiłam cement, ale nie mogłam
zrobić nic więcej niż tylko brudną smugę na tym cholernym kielichu przy pomocy pręta.
Szukałam młota, znacząc śladem krwi i innych rzeczy po całym warsztacie, kiedy
usłyszałam silnik samochodu dobiegającego z za rogu.
Znałam ten silnik.
To był Adam, ale przybył za późno. Nie potrafił mnie kochać już nigdy więcej.
Będzie taki na mnie zły.
Musiałam się ukryć. Nie kochał mnie, więc mógł mnie zranić, kiedy był zły. Kiedy
się uspokoi to wtedy, to go zrani. Nie chciałam żeby był zraniony z mojego powodu.
Nie było nigdzie kryjówki dla człowieka. Więc nie będę człowiekiem. Moje oczy
opadły na półkę ustawioną daleko w kącie. Kojot mógł się tam ukryć.
Zmieniłam się i na trzech nogach wspięłam się na półkę i zepchnęłam parę dużych
pudeł taśm. Cienie były ciemne.
Był trzask od strony biura, kiedy Adam udowadniał, że nowy zamek nie jest
ochroną przeciwko wściekłemu wilkołakowi. Skuliłam się nieco bardziej.
- Mercy – Nie krzyczał. Nie musiał.
Głos przeleciał i zmiótł mnie w jego płynnej wściekłości. Nie brzmiał jak Adam, ale
nim był. Odsunęłam się trochę od pudeł tylko troszkę żeby przestały się trząść.
To, co przeszło przez drzwi do garażu nie przypominało niczego, co kiedykolwiek
widziałam. Najbliższe temu co widziałam było coś pomiędzy formą wilkołaka kiedy się
przemienia. Ale to było bardziej kompletne jakby z każdej postaci ktoś zabrał
najpotrzebniejsze cechy i je połączył. Był pokryty od głowy do ogona czarnym futrem, a
jego ręce wyglądały bardzo funkcjonalnie – tak jak jego obciążony zębami pysk. Stał
pionowo, ale nie jak człowiek. Jego nogi zostały złapane w połowie drogi pomiędzy
człowiekiem a wilkołakiem.
Adam.
Miałam tylko chwilę by to uchwycić, ponieważ Adam uchwycił wzrokiem ciało Tima.
Z rykiem, który ranił moje uszy był już na nim rozpruwając i szarpiąc tymi swoimi
ogromnymi pazurami. To było szokujące, przerażające... a część mnie żałowała, że to nie
ja rozrywam go na strzępy.
To by tylko zabolało przez moment, a potem byłby już koniec. Wysapałam z bólu i
lęku, ale pozostałam tam gdzie byłam ponieważ Tim powiedział mi, że zamiast tego mam
znaleźć rzekę. I nie chciałam zranić Adama.
Wilkołaki sączyły się ostrożnie od strony biura. Ben i Honey, oboje w ludzkiej formie
– zastanawiałam się jak to zrobi przy Adamie w ataku szału. Może to przez jego pośrednią
formę... ale wtedy wszedł Darryl. Miał grymas na twarzy i krople potu na jego czole lśniły
również pokazując się na koszulce w postaci zaciemnionych miejsc. Jego kontrola
pozwalała innym zachować formę przed ucieczką od wściekłości Adama.
Rozglądali się po garażu chociaż stali blisko drzwi i z dala od Adama.
- Widzicie ją? – spytał delikatnie Darryl.
- Nie – powiedział Ben – Nie jestem pewny czy wciąż tu jest – czujecie...
Jego głos zatrzymał się, ponieważ Adam upuścił rękę (nie swoją) i skupił się na
Benie
- Oczywiście – powiedział Darryl napiętym głosem – wszyscy czujemy jej
przerażenie – ukląkł na jedno kolano jak mężczyzna próbujący się oświadczyć.
Ben upadł na dwa kolana i przechylił głowę. Honey zrobiła to samo a cała ich
uwaga skierowana była na Adama.
- Gdzie ona jest? – Jego głos był gardłowy i miał dziwny akcent od mówienia przez
wargi przeznaczone bardziej do wycia niż mówienia.
- Rozejrzymy się – głos Darryla był bardzo cichy
- Jest tutaj – powiedział Ben w pośpiechu – Ukrywa się przed nami.
Wielkie usta Adama otworzyły się i ryknął, bardziej jak niedźwiedź w tym momencie
niż wilk. Upadł na czworaki – i oczekiwałam od niego że skończy przemianę, by stać się
cały wilkiem. Ale tego nie zrobił. Mogłam poczuć jak wyciąga moc sfory i daje im. Albo to
było łatwiejsze zmienić się z przejściowego stadium albo sfora to przyspieszyła, bo nie
minęło pięć minut zanim Adam stał nagi w świetle fluorescencyjnym.
Wziął głęboki wdech i rozciągnął szyję. Trzaski jego kręgów brzmiały głośno w
cichym garażu. Kiedy skończył, wszystko, co zostało z wilka to był zapach jego gniewu i
bursztyn oczu.
- Czy ona jest wciąż tutaj? – spytał – Możesz powiedzieć?
- Jej zapach jest wszędzie – odpowiedział Ben – Nie mogę jej wyśledzić. Ale
znalazła kąt i się ukryła. Nie uciekłaby. – Ostatnie zdanie powiedział z roztargnieniem,
kiedy jego oczy przeczesywały warsztat.
- Dlaczego nie? – spytał Darryl, jego głos był zaskakująco delikatny.
Ben zrobił wdech jakby pytanie go zaskoczyło.
- Ponieważ uciekasz, kiedy masz nadzieję. Widziałeś co on jej zrobił, słyszałeś co
jej powiedział. Ona jest tutaj.
Oni patrzyli, pomyślałam, przypominając sobie, co technik powiedział, że Adam
rejestrował to z kamer. Widzieli to; byłam tak zawstydzona, że chciałam umrzeć. Potem
przypomniałam sobie gdzie zamierzałam pójść i poczułam ulgę na myśl o rzece, takiej
chłodnej i zachęcającej.
- Mercy? – Adam obrócił się wolno w około. Schowałam nos w ogon i leżałam
nieruchomo, zamykając oczy i ufając moim uszom, kiedy by podeszli zbyt blisko –
Wszystko już dobrze. Możesz wyjść.
Mylił się. Nic nie było dobrze. On mnie nie kochał, nikt mnie nie kochał, i zawsze
będę sama.
- Możesz ją przywołać – zasugerował Darryl
Nastał głuchy odgłos i dławiący dźwięk. Niezdolna by się oprzeć, spojrzałam.
Adam trzymał Darryla przy ścianie z przedramieniem na jego gardle.
- Widziałeś – wyszeptał – Widziałeś, co jej zrobił. I teraz sugerujesz żebym zrobił to
samo? Przywołać ją za pomocą magii, której nie może się oprzeć?
Wiedziałam, że napój z kielicha wciąż na mnie oddziaływał; mój brzuch płonął,
moje ciało się trzęsło jak nałogowca amfetaminy. Ale coś mnie martwiło. Nadal powinnam
być w stanie rozumieć reakcje Adama, prawda? Był taki zatroskany... zły na mnie. Ale jeśli
widział...W iedziałby, że jestem niewierna.
Adam ogłosił mnie swoją partnerką przed całą sforą.I właśnie nauczyłam się, że są
jeszcze inne niż paranormalne rezultaty takiej sytuacji, rozumiałam powiązania polityczne.
Wilkołak, którego partnerka jest niewierna jest widziany jako słaby. Jeśli to jest
Alfa... cóż, wiedziałam, że był jeden Alfa, którego partnerka się puszczała, ale rozbiła to z
jego pozwoleniem. Ale nie mając akceptacji Adama już go osłabiłam. Jeśli jego sfora
wiedziała, że Tim... że pozwoliłam Timowi....
Adam upuścił ramię, uwalniając Darryla.
- Słyszeliście to?
Przerwałam jęczenie, jak tylko zrozumiałam, że powoduję hałas. Ale było za późno.
- To pochodzi z tej strony – powiedziała Honey. Przeszła parę kroków obok
szczątków Tima by znaleźć się po mojej stronie garażu, mając za sobą Darryla i Bena.
Adam został tam gdzie stał, plecami do mnie opierając ręce wysoko na ścianie.
Więc to jego zaatakował nieczłowiek, kiedy przeszła przez drzwi biura.
Nemane wcale nie wyglądała jak kobieta, która przyszła do mojego biura z
Tonyem. Jej czarne włosy błyszczały srebrnymi i czerwonymi rozświetleniami i pływały
naokoło niej jakby magia utrzymywała je z dala od jej ciała. Uderzyła w Adama falą magii,
który przeleciał przez pół garażu i wylądował płasko na plecach w kałuży ciemnej krwi.
Przetoczył się na stopy tak szybko jak uderzał i ruszył na nią.
Wojna pomyślałam. Jeśli on ją zabije albo ona jego, będzie wojna.
Byłam poza półką i biegłam sprintem i biegłam tak szybko jak moje trzy nogi
potrafiły, zanim skończyłam myśleć.
Chociaż nie było żadnej niepewności w jego ruchach, musiała go zranić ponieważ
dotarłam do niej zanim on to zrobił.
Zmieniłam się żebym mogła rozmawiać, ale nie miałam szansy ponieważ Adam
uderzył we mnie jak zawodnik footballu wbijając mi ramię w brzuch. Nie myślałam, że chce
mnie uderzyć, ponieważ potoczył się ze mną tak że nie dotknęłam podłogi.
Rozwaliłam się na nim w niezgrabnej pozycji, która postawiła jedno z moich kolan
do jego pachy a druga zdrowa ręką przywarła pod jego przeciwnym ramieniem. W
następnej chwili był już na stopach i tulił mnie do siebie, kiedy pozostałe trzy wilkołaki
były
pomiędzy nami a rozwścieczonym nieczłowiekiem.
Starałam się coś powiedzieć, ale wycisnął ze mnie powietrze.
- Ciiiii – powiedział Adam, nigdy nie spuszczając oczu z wroga – Ciiii, Mercy.
Wszystko teraz będzie dobrze. Przy mnie jesteś bezpieczna.
Przełknęłam przeciwko ponuremu smutkowi. Mylił się. Zawsze już będę sama. Tak
mi powiedział Tim. Miał mnie i teraz będę samotna na zawsze. Nie, nie na zawsze,
ponieważ była w pobliżu płynąca rzeka, prawie mile szeroka i tak głęboka, że mogła
wydawać się czarna. Mój warsztat był wystarczająco blisko, że czasami mogłam złapać
zapach wody.
Myśl o rzece uspokoiła mnie i mogłam pomyśleć trochę jaśniej.
Wilkołaki czekały na następny atak Nemane. Nie wiem czemu Nemane czekała,
ale przerwa dała mi szansę by mówić zanim ktoś zostanie zraniony.
- Poczekaj – powiedziałam, odzyskując oddech – Poczekaj Adamie to jest
Nemane, nieczłowiek, który został wysłany by zająć się śmiercią strażnika.
- Ten który był skłonny pozwolić żeby Zee umarł, zamiast znaleźć prawdziwego
mordercę? – podniósł górną wargę w pogardzie, kiedy mówił.
- Adam? – Nemane powiedziała chłodno – Jak Adam Hauptman? Co wilkołak Alfa
robi z naszą skradzioną własnością?
- Przyszli mi pomóc - powiedziałam
- A ty kim jesteś? – Podniosła głowę z jednej strony i zdałam sobie sprawę, że nie
brzmię wcale jak ja. Mój głos był zachrypnięty jak gdybym paliła dwanaście lat – albo
krzyczała przez całą noc. I Nemane była niewidoma.
- Mercedes Thompson - powiedziałam
- Kojot – powiedziała – Jaką psotę robiłaś dziś wieczorem? – Zrobiła krok do
przodu, do pomieszczenia a wszystkie wilkołaki zesztywniały – I czyja krew karmi noc?
- Znalazłam waszego mordercę – powiedziałam jej ciężko, pozwalając odpocząć
mojej twarzy na nagiej skórze Adama. Jego zapach przepłynął przeze mnie w fałszywie
pocieszającej fali; on mnie nie kochał. Byłam tak zmęczona, że akceptowałam pociechę,
kiedy mogłam. Będę sama już wkrótce. – I on przyniósł własną śmierć na siebie.
Napięcie w powietrzu zeszło zauważalnie, kiedy magia Nemane opuściła
powietrze. Ale wilki czekały na Adama aż im powie, że niebezpieczeństwo już przeszło.
- Darryl, zadzwoń po Samuela i sprawdź czy może przyjechać – powiedział Adam
cicho – Potem zadzwoń do policjanta Mercy. Honey w tyle ciężarówki jest koc i jakieś
zapasowe ubranie. Przynieś je.
- Czy powinniśmy zadzwonić także po Warrena? – spytał Ben, odwracając uwagę
od Nemane, tak że mógł widzieć Adama, ale jego oczy zatrzymały się na mojej ręce. –
Jasna cholera. Popatrzcie na jej nadgarstek.
Nie chciałam tego robić, więc patrzyłam na Nemane, ponieważ była tylko jedyną
osobą, która nie wyglądała na przerażoną.Trochę trzeba było by przerazić wilkołaka.
Oczywiście nigdy wcześniej nie zwracałam na to uwagi.
- Jest zmiażdżony – powiedziała Nemane, swoim chłodnym profesjonalnym głosem
– I jej ręka powyżej tego także jest złamana.
- Skąd możesz to wiedzieć – powiedziała Honey, wracając z rzeczami i kocami –
Jesteś ślepa
Nieczłowiek się niewesoło uśmiechnął.
- Są inne sposoby by widzieć
- Jak oni mogą to naprawić? – powiedział Ben, patrząc na moje ramię. Brzmiał na
dużo bardziej wstrząśniętego niż oczekiwałabym od Bena. Wilkołaki są przyzwyczajone do
przemocy i jej skutków.
Nemane podeszła do Adama jak wilk po zapachu. Zgięła się i podniosła skórę
druida. Musiała spaść z Tima kiedy Adam rozrywał go na kawałki.
Te kawałki mogły nawiedzać moje sny przez długi czas, ale byłam zbyt zdrętwiała
by się teraz o to martwić.
Nemane pieściła płaszcz i potrząsnęła głową
- Nie dziwię się, że nie mogliśmy go znaleźć. Tutaj jet to czego ona potrzebuje –
Znalazła kielich, który potoczył się pod moją skrzynię z narzędziami.
- Co to jest? – spytał Adam
- był kiedyś znany pod nazwą Zmora Orfina, czy też Pucharem Huona albo Ofiarą
Manannana. Ma kilka zastosowań i jednym z nich jest uzdrawianie.
- To nie to robił – powiedziałam Adamowi w przerażonym szepcie.
Nemane spojrzała na mnie.
- Kazał jej z tego pić – powiedział Adam – Myślałem, że to zawierało jakiś rodzaj
narkotyku – ale to jest magia nieludzi?
Pokiwała głową.
- W rękach ludzkiego złodzieja pozwala zniewolić innego, podarowany jako prezent
uzdrawia, a w rękach nieludzi poświadcza prawdę.
- Nie będę tego piła – powiedziałam do ramienia Adama, przesuwając się w jego
rękach tak daleko od kielicha jak tylko mogłam
- To ją uzdrowi? - spytał
Wszyscy usłyszeliśmy parkujący samochód.
- To jeden z moich – powiedział Adam – Zdałam sobie sprawę, że mówił do
nieczłowieka, ponieważ reszta z nas mogła rozpoznać dźwięk samochodu Samuela. By
dostać się tu tak szybko musiał jechać prosto z pracy. Szpital był tylko kilka przecznic
dalej. – On jest lekarzem. Chciałbym otrzymać jego opinię.
Kiedy Samuel wszedł, zobaczył wzbudzający strach widok w całym warsztacie;
kawałki Tima rozproszone przez Adama, krew w każdym miejscu, parę nagich ludzi (Adam
i ja) i Nemane w jej pełnej nieczłowieczej glori.
- Potrzebuję żebyś sprawdził rękę Mercy – powiedział Adam
Nie chciałam żeby jej dotykał. Teraz była zdrętwiała, ale wiedziałam, że to się może
zmienić w każdym czasie. Wyglądała bardziej jak precel niż ręka, zginając się w
miejscach, w których nie powinna. Działała, kiedy poszliśmy do warsztatu. Częściowo. Tim
musiał uszkodzić ją bardziej kiedy go zabijałam.
Nikt nie przejmował się tym, co chciałam.
Pierwsze Samuel po prostu klęknął więc mógł patrzeć na nią leżącą na moich
udach. Pogwizdał między zębami.
- Musisz znaleźć sobie nowych przyjaciół Mercy. Zgrają z którą spędzasz czas jest
strasznie szkodliwa dla ciebie. Jeśli tak dalej pójdzie, umrzesz zanim skończy się rok.
Był niemiłosiernie radosny, wiedziałam, że było źle. Jego ręce były delikatne na
mojej ręce, ale piekący ból sprawił, że przed moimi oczami pojawiły się nieparzyste błyski
światła. Jeśli Adam by mnie nie trzymał, wyszarpnęłabym się daleko, jednak trzymał mnie
mocno, szepcząc miękko, pocieszające rzeczy, których nie słyszałam przez brzęczenie w
moich uszach.
- Samuel? – to był Ben, który spytał, jego głos był ostry i czysty.
Samuel przerwał dotykanie mojej ręki i wstał.
- Jej ręka jest jak tubka pasty do zębów, napełniona kulkami. Myślę, że tego nie
można pozlepiać z powrotem nawet stoma kołkami albo śrubami.
Nie jestem z tych mdlejących ludzi, ale obraz, którego użył Samuel był zbyt
okropny i czarne plamy pływały mi przed oczami. Poczułam jakbym mrugnęła dwa razy i
ktoś przesunął wydarzenia na przód z minutę czy dwie. Pamiętałam o rzece, wkrótce,
prognoza Samuela nie spowodowałaby, że zemdlałam.
Wiedziałam, że odleciałam, ponieważ zebranie takiej ilości mocy, którą Adam
zgromadził nie mogło zdarzyć się nagle. Nie zdawałam sobie sprawy dlaczego to robił, aż
było za późno.
- Nie musisz się już martwić Mercy – Adam szepnął, jego głowa pochyliła się więc
wyszeptał to do mojego ucha.
Zesztywniałam. Próbowałam. Ale próbowanie bolało i przerażało, nie miałam
najdrobniejszej szansy by zwalczyć jego głos. Tak na prawdę to nie chciałam. Adam nie
był zły. Nie skrzywdzi mnie.
Pozwoliłam, żeby moc sfory otuliła mnie jak koc i zrelaksowałam się przy nim. Moja
ręka nadal bolała, ale uczucie spokoju które utkał przy mnie oddzieliło mnie od bólu tak jak
od terroru. Byłam taka zmęczona uczuciem strachu.
- Właśnie tak – powiedział – Weź głęboki oddech, Mercy. Nie pozwolę zrobić ci
czegoś, co cię skrzywdzi, dobrze?. Możesz zaufać mi.
To nie było pytanie ale i tak powiedziałam ’tak’.
Bardzo cichym głosem, nie wiem nawet czy inne wilkołaki mogły go słyszeć,
powiedział
- Proszę nie znienawidź mnie za bardzo kiedy to się skończy – Nie było nacisku w
jego głosie kiedy to mówił
- Nie podoba mi się to - powiedziałam
Przesunął podbródek i policzek przez moją twarz w szybkiej pieszczocie
- Wiem. Zamierzamy dać ci coś, co cię uzdrowi
Ta informacja przedarła się przez spokój, który mi oferował. Zamierzał zmusić mnie
bym znowu wypiła z kielicha.
- Nie – powiedziałam – Nie chcę, nie chcę
- Ciii – jego moc owiała mnie i zdusiła mój upór
- Znam nieludzi – powiedział Samuel szorstko – Dlaczego jesteś taka chętna do
pomocy?
- Cokolwiek możesz myśleć wilku – głos Nemane był zimny – nieludzie nie
zapominają o swoich przyjaciołach i długach. To się stało, ponieważ chciała pomóc
jednemu z nas. Mogę uleczyć tylko jej ciało, ale wygląda na to jakby ono najmniej dzisiaj
ucierpiało. Dług nadal jest winien.
Kielich został przystawiony do moich ust i tak szybko jak tylko rozpoznałam jego
zapach mój żołądek zbuntował się i zwymiotowałam bezradnie, kiedy Adam próbował
przesunąć mnie w swoich ramionach, żebym nie zwymiotowała na nas obu. Kiedy
skończyłam pochylił mnie z powrotem tam gdzie byłam
- Zatkaj jej nos – zasugerował Darryl i Samuel szczypnął moje nozdrza razem
- Przełknij szybko – powiedział Adam – Niech to będzie szybko
Tak zrobiłam
- Wystarczy – powiedziała Nemane – To zajmie godzinę albo coś koło tego, ale
przysięgam że to ją uleczy.
- Mam nadzieję że nie zniszczyliśmy jej zmuszając ją do tego – głos Adama
zahuczał pod moim uchem i westchnęłam w zadowoleniu. Jeszcze nie byłam sama. Jego
ręce trzęsły się i martwiłam się, że trzymanie mnie musi go męczyć.
- Nie – powiedział mi, musiałam coś powiedzieć – Nie jesteś ciężka.
Samuel przyzwyczajony do nagłych wypadków wziął kontrolę
- Honey podaj mi koc i ubrania. Przynieś też krzesło z biura – coś z oparciem.
Darryl weź Mercy żeby- - ramię Adama ścisnęło się wokół moich nóg i warknął, powodując
że Samuel zmienił zdanie – W porządku, w porządku, poczekamy, aż Honey wróci z
krzesłem. Już jest. Opatulimy Mercy kocem, poślij ją do spania, a potem umyj się i
przebież zanim policja przyjedzie
Adam się nie ruszył
- Adam... – ton Samuela był ostrożny, jego postawa naturalna. Ciężarówka
nadjechała i napięcie w garażu niespodziewanie opadło. Nikt nic nie powiedział aż Warren
wszedł do garażu. Wyglądał blado i na napiętego i zwolnił, kiedy mógł dobrze zobaczyć
wszystko dookoła.
Podszedł na środek garażu i szturchnął kawałek mięsa szczytem buta. Potem
spojrzał na Adama
- Dobra robota szefie
Jego oczy spoczęły na Samuelu i kocu, który trzymał. Potem spojrzał na krzesło
stojące na podłodze przed Honey.
Język ciała Samuela powiedział Warrenowi, co się dzieje i czego chciał bez
wypowiedzenia ani jednego słowa.
Warren podszedł do nas i wziął koc od Samuela, rozkładając go
- Ogrzejmy ją i przykryjmy
Adam pozwolił wziąć mnie Warrenowi bez słowa. Zamiast posadzić mnie na
krześle sam usiadł na nim umieszczając mnie na jego kolanach. Adam patrzy na nas
przez chwilę – nie mogłam w ogóle odczytać wyrazu jego twarzy. Wtedy pochylił się do
przodu i pocałował mnie w czubek głowy.
- Jeśli zadzwoniliście na policję, to już niedługo powinni przyjechać – powiedziała
Nemane jak tylko Adam poszedł do łazienki się umyć – Muszę zniknąć z tymi rzeczami
zanim policja przyjedzie.
- Jest jeszcze pierścień – powiedziałam jej nadal rozgrzewając się w spokoju, w
którym mnie zostawił Adam.
- Co?
- Srebrny pierścień na jego palcu – ziewnęłam – Myślę, że będzie jeszcze więcej
rzeczy w domu Tim. Trzymał je w szafce w sypialni.
- Pierścień Mac Owena. – powiedziała Nemane – Pomożecie mi go szukać?
- Może Adam go połknął – zasugerowałam i Warren się zaśmiał
- Nie będziesz oglądała już więcej horrorów – szepnął – Ale Adam nie zjadł żadnej
jego części.
- Tutaj jest – powiedziała Honey, schylając się by coś podnieść. Zamiast dać go
Nemane zamknęła na nim rękę – Jeśli wyjdziesz i weźmiesz kielich to oskarżą Mercy za
morderstwo.
- Daj mi to – temperatura w pomieszczeniu spadła z uznaniem lodu w głosi
Nemane.
- Mamy nagranie – powiedział Darryl – To powinno wystarczyć
Honey zaśmiała się i odwrócił w jego stronę
- Dlaczego? To pokarze tylko, że Mercy była pijana. Piła więcej za każdym razem,
kiedy ją o to poprosił. Mogła powiedzieć nie, ale on nigdy nie ukazał że ją zmusza do picia.
Z nagrania prokurator może argumentować że jej osąd został osłabiony przez alkohol - a
to nie jest wystarczające by uwolnić się z oskarżenia o morderstwo. Miała go słabego i
umyślnie wstała i wzięła łom i uderzyła go nim.
- Więc tak się może stać – powiedziała Nemane – Wiedza, że posiadamy takie
rzeczy jest zbyt niebezpieczna dla ludzi.
- Nie wszystko – powiedziała Honey – tylko kielich
- Sam w sobie odpowie na wiele pytań policji – powiedział Samuel – Chociaż
będziesz musiała wyjaśnić jak człowiek zdołał zedrzeć mężczyźnie głowę.
- Miał bransolety – powiedziałam mu – Nazywał je naramiennikami olbrzymiej siły –
ale to nie były naramienniki. Znajdują się też gdzieś tutaj.
- Ben – powiedział Adam, brzmiąc chłodno i spokojnie, kiedy wrócił do garażu –
Przynieś mój komputer – Miał na sobie jeansy i szarą koszulkę z długimi rękawami. Jego
włosy były wilgotne – Nemane, zawrzyjmy umowę. Jeśli obejrzysz co się dzisiaj stało,
pozwolę ci zabrać swoje zabawki i pójść stąd – jeśli wciąż będziesz tego chciała.
- Jestem Czarną Wroną – powiedziała Nemane – Widziałam więcej śmierci i
gwałtów niż możesz sobie wyobrazić.
Wstyd prześlizgnął się przez ciepły spokój, którym mnie obdarował Adam. Nie
chciałam żeby ktokolwiek to oglądał
- Ona jest ślepa – powiedziałam – Nic nie zobaczy
- Może użyć moich oczu – powiedział Samuel
Zobaczyłam jak Nemane sztywnieje.
- Mój ojciec jest zarówno walijskim bardem jak i Marrokiem – powiedział Samuel –
On zna pewne rzeczy. Możesz użyć moich oczu, jeśli Adam twierdzi, że to ważne żebyś to
zobaczyła.
Ben przyniósł laptop Adama i wręczył mu go. Adam położył go na ladzie.
Zakopałam swoją głowę w Warrenie i próbowałam zignorować dźwięki wychodzące
z laptopa Adama. Głośniki nie były zbyt dobre, więc udawałam, że nie słyszę bezradnych
hałasów, które wydawałam, albo tych mokrych dźwięków...
Puścił film do momentu wejścia Nemane a potem wyłączył go.
- Powinna już nie żyć – powiedziała Nemane stanowczo, kiedy kończył – Jeśli
zobaczyłabym to pierwsze to nigdy nie dałabym jej następnego łyka
- Będzie z nią wszystko w porządku? – spytał Warren ostro
- Jeśli nie ma konwulsji i nie umarła jeszcze, to sądzę, że tak – Nemane głaskała
płaszcz który trzymała w ręce, brzmiąc na zmartwioną – Nie wiem jak ona zdołała zabić go
kiedy on to nosił. To powinno powstrzymać ją przed dotykaniem go.
- To tylko chroni przed wrogami – powiedziałam do koszulki Warrena – Nie byłam
wrogiem ponieważ powiedział mi, żebym nim nie była.
Burza policyjnych syren zabrzmiała na zewnątrz
- W porządku – powiedziała Nemane – Możesz wziąć bransolety żeby wyjaśnić jak
zabił O’Donnella. I kielich. Adamie Hauptman, Alfo sfory z dorzecza Kolumbii wejdziesz w
ich posiadanie na swój honor i oddasz je Wujkowi Mikeowi, kiedy już nie będą potrzebne.
- Samuel – powiedział Warren, i zauważyłam, że zaczęłam trząść się bezradnie
- Potrzebuje snu – powiedziała im Nemane
Adam ukląkł na przeciwko mnie i spojrzał mi w oczy.
- Mercedes idź spać.
Byłam zbyt zmęczona by walczyć z przymusem, nawet jeśli bym chciała.
Rozdział 12
Obudziłam się z zapachem Adama w nosie i ze skurczem żołądka. Nie miałam
czasu by zastanowić się nad moim otoczeniem. Ześlizgnęłam się z łóżka i dostałam do
łazienki w samą porę by zwymiotować do muszli.
Czarodziejski napar smakował w tą stronę znacznie gorzej.
Delikatne ręce odsunęły mi włosy z drogi – chociaż było na to za późno – i wytarły
mi twarz wilgotną ścierką. Ktoś założył mi bieliznę i koszulkę Adama.
- Przynajmniej tym razem zrobiłaś to do kibla – powiedział Ben przyziemnie. A
potem, właśnie żebym mogła być absolutnie pewna, że to na prawdę on a nie życzliwszy,
sympatyczny klon, powiedział bez uczucia – Dobra rzecz. Jesteśmy już prawie bez
prześcieradeł.
- Żyję by sprawiać ci przyjemność - potrafiłam powiedzieć zanim powróciły
nudności – tak mocne, że wychodziły nosem równie dobrze jak ustami. Do czasu aż
skończyłam, chciałam płakać na podłodze, gdyby pomysł robienia tego przy Benie nie
byłby taki odrażający.
Czekał, do momentu, gdy stało się oczywiste, że dostanie się do łazienki było
wszystkim co potrafiłam, westchnął i podniósł mnie w górę z dużo większym wysiłkiem niż
wiedziałam, że czuł. Był wilkołakiem, prawdopodobnie mógł podnieść fortepian. Moja
waga nie była wystarczająca by się spocił.
Schował mnie z powrotem w prześcieradłach z zadziwiającą sprawnością.
- Nieczłowiek powiedział nam, że będziesz dużo spała. Wymioty jednak ją
zaskoczyły. Prawdopodobnie to ma coś wspólnego z twoją odpornością na magię i ilością
tego co wypiłaś. Najlepszą rzeczą dla ciebie jest sen – przerwał – Chyba, że jesteś
głodna.
Wysunęłam głowę z pod poduszki wystarczająco daleko, żeby mógł zobaczyć
moją twarz.
Uśmiechnął się głupio.
- Tak, cóż, też nie jestem podekscytowany sprzątaniem bałaganu.
Wciąż było ciemno, kiedy się znowu obudziłam, więc to nie mogło być dużo
później. Leżałam tak nieruchomo jak tylko mogłam. Wiedziałam, że Ben był nadal w
pokoju i nie chciałam przyciągać jego uwagi. Nie chciałam żeby ktokolwiek na mnie
patrzył.
Bez rozpraszających mnie nudności, wydarzenia wieczora, te, które
zapamiętałam, w każdym razie przetoczyły się przez moją głowę jak filmy Edwarda
Wooda; tak okropne, że nie możesz się zmusić by przestać patrzeć. Gorzej, mogłam to na
sobie poczuć. Czarodziejski trunek, krew... i Tim. Najgorsza była świadomość tego co
zrobiłam... i tego czego nie zrobiłam.
W końcu wypełzłam z łóżka i skradałam się na rękach i kolanach do drzwi łazienki.
Trzymałam oczy spuszczone, więc Ben wiedziałby, że rozumiem, co zrobiłam.
Podszedł do drzwi przede mną i trzymał je otwarte. Zawahałam się. Protokół
nakazywał mi przewrócić się i odsłonić gardło i podbrzusze... ale nie mogłabym znów
znieść bezbronności. Nie teraz. Może jeśli byłby to Adam.
- Biedna mała suczka – powiedział miękko – Idź się umyć. Będę trzymał łajdaków
z dala przez ten czas.
Zamknął za mną drzwi.
Stałam na trzęsących się nogach i przekręciłam wodę na gorący strumień.
Rozebrałam się i szorowałam i szorowałam, ale nie mogłam pozbyć się zapachów. W
końcu wyszłam by przeszukać szafkę Adama. Znalazłam trzy butelki wody kolońskiej, ale
żadne nie pachniały tak jak on.
W końcu zamiast tego ochlapałam się jego płynem po goleniu. Paliło jak diabli na
zdrowiejących zadrapaniach i otarciach, których nabawiłam się przez cementową podłogę
garażu. Ale w końcu przykryło zapach Tima.
Nie mogłam założyć ubrania, które właśnie zdjęłam, ponieważ one wciąż
pachniały... wszystkim. Nawet chociaż koszulka pachniała tylko Adamem a bielizna była
czysta i była moją własnością i byłam pewna, że ktoś mnie wyszorował zanim mnie w nie
ubrał, ponieważ pamiętałam, że byłam cała pokryta krwią...
Tak szybko jak ta myśl się pojawiła, przypomniałam sobie, że stałam w prysznicu
Adama i słyszałam głos Honey w moim uchu. Wszystko będzie dobrze. Pozwól mi tylko z
ciągnąć z ciebie te rzeczy-
Zaczęłam hiperwentylować, więc chwyciłam ręcznik i zaczęłam w niego oddychać
aż uczucie paniki odeszło.
Więc, brak ubrań, a nie mogłam stać tu dużo dłużej ponieważ ktoś w końcu
przyjdzie sprawdzić.
Nikt nie będzie zadawał pytań kojotowi, na które nie może odpowiedzieć.
Przez jeden przerażający moment nie byłam pewna czy potrafię się zmienić,
chociaż zmiana była zawsze moją drugą naturą.
Musisz pozostać człowiekiem, Mercy. Jesteśmy w szpitalu i musisz pozostać z
nami jeszcze przez chwilę. Głos Samuela.
Nie obchodziła mnie policja a to nie był szpital. Futro w końcu wślizgnęło się na
moją skórę a paznokcie przeszły do pazurów. Zabrało to więcej czasu niż kiedykolwiek,
ale w końcu stałam na czterech łapach. Jęknęłam do siebie ponieważ nadal nie chciałam
wyjść.
Drzwi otworzyły się zanim zdołałam znaleźć jakąś alternatywę co było i tak w
porządku jako, że w łazience nie było miejsca do ukrycia – nawet dla kojota.
Ben pociągnął nosem.
- Płyn po goleniu? Wystarczająco dobry. Ktoś miał czas by wrzucić do pralki
prześcieradła i rozłożyłem je na łóżku. Więc pościel jest czysta.
Zdałam sobie sprawę, że patrzyłam w górę na jego twarz więc spuściłam wzrok i
schowałam ogon.
- W ten sposób, tak? – powiedział – Mercy... – westchnął – Mniejsza o to. Choć w
takim razie. Wracaj do łóżka.
Nie potrzebowałam snu, ale zwinęłam się w czystych prześcieradłach i czekałam
żeby Ben poszedł żeby mogła pójść... gdzieś. Nie mogłam pójść do domu, ponieważ
Samuel tam był i wiedział.
Wszyscy wiedzieli i Tim miał rację. Będę samotna.
Powinnam iść popływać... ale to nie było w porządku. Mój przybrany ojciec to
zrobił. Nie, nigdy bym się nie zabiła, nigdy nie zrobiłabym komuś innemu tego, co on zrobił
mnie.
Po chwili drzwi otworzyły się i wszedł Adam. Musiał nie mieć czasu by się
dokładnie umyć, ponieważ wciąż słabo pachniał krwią Tima i tym czymś, co Tim kazał mi
pić. Zwymiotowałam na niego, przypomniałam sobie z godną pożałowania jasnością.
- Zee zostanie wypuszczony jak tylko poradzą sobie z papierkową robotą –
powiedział Adam. Musiał mówić do Bena, ponieważ udawałam bardzo mocno, że śpię. Nie
powiedział nic więcej przez minutę jak gdyby czekał na jakąś odpowiedź. Wtedy westchnął
– Idę pod prysznic. Kiedy wyjdę możesz sobie wziąć przerwę.
Ben poczekał aż prysznic zacznie się lać zanim powiedział
- Nie wiem jak dużo pamiętasz. Ten nieczłowiek, Nemane, zamierzała wziąć te
swoje czarodziejskie rzeczy i odejść zanim policja dotarłaby na miejsce, lecz Adam
uważał, że ta część historii była konieczna by udowodnić bez cienia wątpliwości, że
gremlin był niewinny. I że miałaś powód by zabić Tima. Więc pokazał jej nagranie z kamer
bezpieczeństwa w związku z czym zmieniła zdanie i dała nam kilka rzeczy by udowodnić
twoją niewinność. Była pod wrażeniem, że walczyłaś nawet pod wpływem kielicha.
Podciągnęłam ogon blisko do mojej twarzy. Nie walczyłam, aż do ostatniej chwili.
Pozwoliłam Timowi... pragnęłam go. Przez moment poczułam wpływ jego piękna, tak jak
wtedy.
- Ciii – powiedział Ben z nerwowym spojrzeniem na łazienkę – Musisz być cicho.
On jest właśnie teraz na krawędzi i nie chcemy wysłać go jeszcze wyżej.
Nie chciałam słyszeć nic więcej. Zee był wolny. Jutro będę z tego powodu bardzo
szczęśliwa. Mógłby wziąć warsztat w miejsce mojej płatności. Znajdę jakieś inne miejsce
by pójść. Może Meksyk. Mają dużo Volkswagenów w Meksyku. Także dużo kojotów. Może
po prostu pozostanę kojotem.
Nieporuszony przez moje nastawienie Ben kontynuował.
- Okazuje się, że twój Tim zabił swojego najlepszego kumpla zanim poszłaś do
jego domu. Przynajmniej tak myślimy – Nawet w moim aktualnym stanie zdałam sobie
sprawę, iż w jego mowie brakowało jego zwykłego brzydkiego języka. Może niepokoił się
Adamem, który potępiał przeklinanie przy kobietach. Chociaż zgubiłam swoją ciekawość
kiedy zrozumiałam o czym mówił. – Austin Summers poszedł do rzeki i utopił się. Jakiś
starszy mężczyzna widział jak to robił i powiedział, że ten się uśmiechał. Starał się go
uratować, jednak Austin tylko płynął dalej, a potem zanurkował. I już nie wypłynął. Znaleźli
jego ciało kilka mil w dół strumienia. Nikt nie wiedział dlaczego, do czasu, aż nieczłowiek
powiedział im jak działał kielich i gdy obejrzeli kasetę wideo. To było miło ze strony
Timmiego, że się przyznał.
Austin wiedział za dużo, pomyślałam. Musiał coś wiedzieć o artefaktach, i kiedy
Tim dowiedział się, że i ja o nich wiem i mogłabym powiedzieć innym ludziom, Austin był
za dużym ciężarem. Chociaż to nie wszystko było moją winą.
Tim był zazdrosny o Austina i nienawidził go, bo jest taki dobry we wszystkim.
Zabiłby Austina wcześniej czy później. To nie była moja wina. Nie całkowicie.
Ben podciągnął na mnie krawędź koca i usiadł na rogu materaca.
- Pokazaliśmy także nagranie policji. Nie martw się, twoja przemiana była poza
kamerami. Nikt nie wie, że jesteś kojotem. Adam też wybrał ujęcia i dlatego nagranie nie
pokazało żadnego z nas wilkołaków z wyjątkiem jego. Jest dość szybki ze swoim
komputerem – usłyszałam profesjonalną aprobatę w jego głosie: Ben został zatrudniony
jako maniak komputerowy i widocznie był dobry w swojej pracy.
Adam i tak pójdzie na policję – kontynuował – Musi, ponieważ Nemane umieściła
go jako odpowiedzialnego za artefakty – ale policja jest tak jakby zbzikowana w związku
ze stanem ciała starego Timiego. Nie ma żadnego niebezpieczeństwa, że go zatrzymają –
nie z czystym dowodem, że go zabiłaś. Ale Adam się nie zdenerwował. Po prawdzie,
myślę, że Adam też zbzikował. Oni, ah – nagły zadowolony uśmiech zagościł na jego
twarzy – został poproszony bardzo uprzejmie, żeby poszedł z nimi na posterunek z
nagraniem. Worren także poszedł na wypadek gdyby policja chciała pozostawić na
Adamie przykre wrażenie. Ogólnie rzecz biorąc dobrą rzeczą jest to, że Tim już nie żył,
kiedy pojawiliśmy się na scenie, inaczej Adam byłby trzymany więcej niż kilka godzin.
- Bynajmniej – powiedział Adam z łazienki. Wyłączył prysznic. – Wolałbym być tam
dużo wcześniej nawet kosztem konsekwencji na policji.
Ben uciszył się na łóżku, ale kiedy Adam nie powiedział już nic więcej, zrelaksował
się trochę.
Nie powinnam była brać Tima do mojego warsztatu. Pewnie mogłam wymyślić inny
sposób. Pobiegłabym do Adama znowu po pomoc jak gdybym nie przyprowadziła wczoraj
Fideala pod jego drzwi i gdybym nie naraziła na niebezpieczeństwo jego domu, jego sfory i
jego córki. Gdyby nie było tam władającego mieczem Petera, męża Honey może nie byliby
w stanie go odpędzić. Adam mógłby zostać zabity.
Jeśli Adam byłby bliżej mojego warsztatu, kiedy użyłam mojej daty urodzin do
rozkodowania drzwi by wezwać pomoc, jeśli zabiłby Tima... nawet nie brałam pod uwagę
ryzyka. Po prostu wiedziałam, że Adam przyjdzie mnie uratować od mojej własnej głupoty.
Znowu.
Adam wyszedł z łazienki ubrany w czyste jeansy i nic więcej, wycierając swoje
krótko obcięte włosy ręcznikiem. Upuścił go na podłodze i klęknął obok łóżka. Ben
ześlizgnął się i podszedł by stanąć przy oknie.
Twarz Adama była ściągnięta z niepokoju i zmęczenia.
- Przepraszam – powiedział ciężko – Przepraszam, że cię zmusiłem.
Powiedziałem ci, że tego nie zrobię i złamałem słowo.
Wychylił się by mnie dotknąć,ale ja nie mogłam tego znieść. Nie mogłam znieść
tego, że mnie przeprasza, kiedy ja go naraziłam. Kiedy go zdradziłam.
Wyślizgnęłam się z pod jego ręki zanim mógł mnie dotknąć i skuliłam się na
dalekiej stronie łóżka. Jego twarz była bardzo spokojna, kiedy opuścił rękę do swojego
boku.
- Rozumiem – powiedział – Przepraszam, Ben będziesz musiał zostać tutaj
jeszcze parę minut. Znajdę Warrena i przyślę go tutaj.
- Nie bądź głupi Adamie.
Adam stanął na nogi i zrobił dwa długie kroki do drzwi.
- Ona się mnie boi. Wyślę tu kogoś innego.
Zamknął za sobą bardzo cicho drzwi.
Ben stał na środku pokoju i użył wszystkich słów, które pominął podczas
wcześniejszej rozmowy ze mną. Gwałtownym ruchem wyciągnął telefon komórkowy z
przedniej kieszeni jeansów i uderzył w przycisk.
- Warren – powiedział głośnym głosem – Możesz powiedzieć naszemu panu i
władcy żeby zabrał swoją dupę z powrotem na górę.
Zamknął telefon bez czekania na odpowiedź i zaczął kroczyć w tą i z powrotem
mamrocząc pod nosem przekleństwa. Zaczął się pocić co pachniało niepokojem i
gniewem.
Drzwi otworzyły się z hukiem i Adam pojawił się w wejściu. Był tak wściekły, że aż
stanęłam na łapy.
- Wejdź i zamknij drzwi – powiedział Ben szorstko, głosem, którego na prawdę nie
powinien używać w stosunku do swojego Alfy.
Bez spoglądania w moim kierunku Adam wszedł i zamknął drzwi ze straszną
precyzją, która była mocną wskazówką tego jak blisko był utraty kontroli – jeśli sposób w
jaki zniekształcił gałkę w drzwiach nie był wystarczającą wskazówką.
Kiedy Adam wszedł na środek pokoju zatonęłam w łóżku nie bardzo leżąc jak
podwijając stopy pod siebie w przygotowaniu do ucieczki.
Ben wydawał się nie zauważać w jakich był kłopotach. Albo go to nie obchodziło.
- Jak bardzo jej pragniesz? – niezdolny by spotkać piorunujące spojrzenie Adama,
odwrócił się i gapił w okno. – Czy pragniesz ją wystarczająco by odłożyć na bok twoje
zmartwienia i rany?
Było coś w głosie Bena... Adam też to usłyszał. Właściwie nie ochłonął, ale zwrócił
swoją uwagę na niego. Inny Alfa, ten mniej pewny siebie już pokazałby Benowi, gdzie jest
jego miejsce.
Ben nie zatrzymał się tylko kontynuował szybkim, nerwowym głosem
- Jeżeli rozegrasz to dobrze, to jutro, w przyszłym tygodniu... ona prawdopodobnie
wówczas będzie wściekła, że zmusiłeś ją do wypicia tego czarodziejskiego gówna. Z
ciągnie drzwi z tego tam auta – tego starego auta by mieć pewność, że myślisz o niej
nawet kiedy klniesz na nią za zepsucie ci widoku - Popatrzył na mnie a ja opuściłam uszy.
Nie tylko oczy Adama stały się wilcze. Zanim się odwróciłam, Ben zwrócił swoją uwagę na
Adama.
Jak gdyby byli sobie równi Ben podszedł dwa kroki do przodu i zauważyłam, że
właściwie był wyższy od Adama.
- Jeszcze półtorej godziny temu ona nadal wymiotowała to czarodziejskie gówno,
które ty i pan Cudowny wlewaliście jej do gardła. Słyszałeś co powiedziała Nemane.
Powiedziała, że zajmie trochę czasu zanim skutki zupełnie znikną. A ty nadal oczekujesz,
że będzie odpowiedzialna za to co robi.
Adam warknął, lecz mogłam powiedzieć: starał się utrzymać kontrolę i słuchać. Po
chwili spytał
- Co masz na myśli? – w dość cywilizowany sposób.
- Traktujesz ją jako racjonalną istotę a ona jest wciąż w Czarodziejskim Świecie. –
Ben oddychał mocno i smród strachu zaczął rosnąć – sprawiając, że samo kontrola
Adama stawała się trudniejsza do utrzymania. Ale to nie spowolniło Bena – Kochasz ją?
- Tak – nie było żadnego niezdecydowania w jego głosie. Ani trochę. A jednak on
widział... musiał nie widzieć, musiał nie zdawać sobie sprawy...
- Więc odłóż na bok swoje pieprzone samoobrzydzenie i popatrz na nią.
Złote oczy spojrzały na mnie a ja niezdolna by spotkać jego wzrok odwróciłam
oczy na ścianę podczas gdy mój żołądek wił się niespokojnie.
- Ona się mnie boi.
- Ta głupia suka nie miała wystarczającej ilości mózgu by obawiać się ciebie, mnie
albo kogokolwiek innego – Ben warknął z większą siłą niż sama prawda – Zapomnij o
sobie i rzuć na nią jeszcze jedno pieprzone spojrzenie. Rzekomo jesteś zdolny czytać
język ciała.
Nie widziałam tego ale usłyszałam jak Adam wypuścił powoli powietrze.
- Cholera – powiedział
- Ona się czołgała– Powiedział Ben. Słychać było łzy w jego głosie. To coś było nie
tak. W najlepszych dniach Ben zaledwie mnie tolerował. – Ona czołgała się do łazienki by
się znowu umyć. Gdyby w sforze nie było młodszych rangą, byłbym na samym dnie. I nie
chciała wstać w mojej obecności z powodu poczucia winy.
Niezdolna by znieść więcej badań nad swoją osobą ześlizgnęłam się całkowicie z
łóżka i ukryłam pomiędzy ścianą a materacem.
- Nie, poczekaj. Zostaw ją na minutę w spokoju i posłuchaj mnie. Tam jest
wystarczająco bezpieczna.
- Słucham – Cały jego gniew gdzieś wyparował aż jedyną emocją którą mogłam
wyczuć w pokoju pochodziła od Bena.
- Ofiara gwałtu... ofiara gwałtu, która walczy... są naruszone, bezradne i
przestraszone. To rozbija zaufanie w ich bezpiecznym małym świecie. To sprawia, że się
boją. – Terror i złość i coś innego popchnęło Bena aż zaczął kroczyć w stronę drzwi do
łazienki i z powrotem do łóżka w szybkich gorączkowych krokach.
- W porządku – zgodził się Adam łagodnym głosem, tak jakby zrozumiał coś, co mi
umknęło. Nic w tym dziwnego. Po słowach Bena, zdałam sobie sprawę, że nie działałam
jeszcze na wszystkich czterech cylindrach.
- Jeśli – jeśli nie walczysz. Jeśli gwałcicielem jest ktoś komu masz być posłuszny
więc nie możesz walczyć, albo myślisz, że nie możesz, albo oni podawali ci narkotyki więc
ty... – Ben jąkał się potem zatrzymał i przeklął – Strasznie to wszystko gmatwam.
- Rozumiem – powiedział Adam głosem brzmiącym jak pieszczota.
- W porządku – Ben przestał spacerować – W porządku. Jeśli nie walczysz to nie
jest całkiem tak samo. Jeśli sprawią, że im pomagasz, że współpracujesz wtedy nie jest
dla ciebie już jasne. Czy to był gwałt? Czujesz się brudny, naruszony i winny. Najbardziej
ze wszystkiego winny, ponieważ powinieneś walczyć. Zwłaszcza jeśli jesteś Mercy i
walczysz ze wszystkim – Oddech Bena był niespokojny a jego głos błagalny – Musisz to
zobaczyć z jej punktu widzenia.
Przepełzłam całą drogę pod łóżkiem aż wciąż ukryta, za opadającymi kocami,
mogłam widzieć ich twarze.
- Powiedz mi.
- Samuel powiedział ci... powiedział nam, że ona z tym czymś flirtowała. Nie
zamierzała, ale nie zawsze widzisz coś zanim się nie zdarzy. Prawda?
- Prawda – zgodził się Adam
- Samuel powiedział, że on powiedział jej żeby lepiej nie robiła tego przy tobie.
Czekał na kiwnięcie głowy Adama by kontynuować.
- Ale ona potrzebowała pomóc swojemu przyjacielowi a to znaczyło pójście do
domu tego faceta. To będzie w porządku, pomyślała ponieważ tam będzie dużo innych
ludzi i ona nie będzie flirtowała ponieważ wie, że to jest niebezpieczne. I nie flirtuje.
Zachowuje się jak zainteresowany gość – co go wkurza.
- Skąd wiesz, że nie flirtowała? – spytał Adam, wtedy w odpowiedzi na coś czego
nie wyłapałam on poruszył ręką w zaprzeczającym geście – Nie. Ja nie wątpię w ciebie.
Ale skąd wiesz?
- To jest Mercy – Powiedział po prostu Ben – Nie wiedziałaby jak zdradzić kogoś o
kogo się troszczy. Kiedy raz to zauważy to przestanie i nie będzie znowu zaczynała.
Zatrzymał spojrzenie na twarzy Adama, ale jego głowa była przechylona więc
patrzył w górę bardziej spoglądając w oczy Adamowi niż wyzywając go.
- Ale ona wie, że balansuje na krawędzi. Wie, że nie spodoba ci się to, że poszła
do jego domu... nie żeby zrobiła coś złego... ale to można odczuć w ten sposób. – Zaczął
znowu kroczyć, aczkolwiek się uspokoił. – Nie wiem dlaczego znowu tam wróciła. Może
powiedział jej, że wie kto zabił Zee, albo że wie coś o O’Donnelu albo o tych skradzionych
rzeczach. Wiedziałby, prawda?. Zwabił ją do swojego domu bo myślał, że stanowi dla
niego niebezpieczeństwo – albo może dlatego, że wiedział, że ona ma ten przeklęty kij,
który za nią podąża i chciał go dla siebie. Albo może po prostu chciał ją mieć, za to że go
odrzuciła.
- Prawda.
- Prawda. Więc ona wie, że nie spodoba ci się jeśli wróci. Wie, że będziesz bardzo
terytorialny w związku z jej pójściem do domu mężczyzny nawet jeśli stara się tylko
zapewnić Zee bezpieczeństwo. Wiedziałeś że jeszcze kilka dni temu myślała, że
zadeklarowałeś ją swoją partnerką tylko ze względów politycznych? Po prostu by była
bezpieczna ze sforą?
Nastała krótka chwila ciszy.
- Honey powiedziała mi o tym zeszłej nocy. Wyjaśniała Mercy, że chodzi o coś
więcej. Więc Mercy dowiedziała się więcej niż planowałeś.
- Nacisk powoduje, że ucieka w innym kierunku. – powiedział Adam sucho. –
Myślałem że poczekam z wyjaśnieniami aż sprawy staną się krytyczne.
- Więc ona wie, że to coś więcej niż słowa. Wie, że twoja deklaracja sprawiła, że
jesteś odsłonięty.
- Przejdź do rzeczy.
- Więc wiedziała, że powinna do ciebie zadzwonić i powiedzieć ci, że zamierza
pójść do domu tego gnojka. Ale wiedziała także, że powiesz jej nie, a ona czuła, że musi
pójść ze względu na bezpieczeństwo Zee – albo ze względu na jakikolwiek inny powód
którym przekonał ją Tim.
- W porządku.
- I może nie lubi meldować ci o każdym ruchu, który robi. W każdym razie wie, że
powinna była do ciebie zadzwonić a tego nie zrobiła. Wybrała pójście do domu Tima,
chociaż czuła w tym samym czasie, że to jest zły pomysł. Jej wybór. Jej wina. Jej wina bo
wypiła z tego przeklętego czarodziejskiego kielicha. Jej wina że -
Tak Adam szybko znalazł się na ziemi przyciskając do niej Bena i warknął.
- To nie jej wina, ona została zgwałcona - warknął
Ben leżał bezwładnie i pokazywał Adamowi swoje gardło, ale nie przestał mówić
chociaż łza ściekała w dół jego policzka
- Ale ona tak myśli.
Adam uspokoił się.
- Co więcej – kontynuował ochrypłym głosem – Założę się, że w ogóle zastanawia
się czy została zgwałcona.
Adam usiadł wypuszczając Bena całkowicie.
– Wyjaśnij to – Jego głos był bardzo miękki
Ben potrząsnął głową i położył rękę przez oczy.
- Widziałeś to. Słyszałeś go. Ten napój zabrał jej zdolność sprzeciwu, on nie
spowodował że tylko zdjęła ubrania. Sprawił, że czuła, że chciała.
Adam potrząsnął głową
- I słyszałeś ją... widziałeś ją. Ona powiedziała mu “nie”. On sprawił, że jego
przyjaciel utopił się z uśmiechem na ustach – a nie mógł utrzymać Mercy pod kontrolą.
Musiał wlewać jej tą pieprzoną rzecz do gardła. – Czy to duma dźwięczała w jego głosie?
- Ale zdjęła ubrania i dotykała go.
- Walczyła z tym – Adam warknął – Widziałeś to. Słyszałeś ją. Widziałeś w jakim
szoku była Nemane, kiedy widziała opór Mercy. Nie mogła uwierzyć, że Mercy była w
stanie uderzyć go tą laską.
Ben wyszeptał.
- Kiedy powiedział jej, że ona go pragnie, że go kocha – ona to na prawdę czuła.
Widziałeś jej twarz? Dla niej to była prawda. To dlatego mogła go zabić podczas gdy był
ubrany w tą pieprzoną czarodziejską skórę konia. Czy nie tak powiedziała? W tym
momencie Mercy go kochała więc nie mogła być jego wrogiem – w innym przypadku nie
byłaby w stanie zabić go gdy to nosił.
Adam uwierzył w to. Widziałam jak jego twarz się zmienia i usłyszałam warczenie,
które zahuczało w jego klatce piersiowej. Teraz, on zrozumiał. Teraz on mnie będzie
nienawidził za zdradzenie go.
Podłoga zaskrzypiała, kiedy Ben potoczył się nagle na nogi. Otrzepał nogawki
nerwowym gestem ponieważ podłoga była czysta. Adam przykrył twarz ręką.
- Więc czy to był gwałt? – spytał Ben kiedy otarł szybko twarz czyszcząc ją z
jakichkolwiek dowodów łez. To był dobry występ. Jeśli pozostała dwójka w pokoju byłaby
ludźmi, mogłaby uwierzyć w tego nonszalanckiego Bena a nie w tego zadręczonego
osobnika, któremu pozwolił wyjrzeć. – Będziesz musiał zdecydować za siebie. Jeśli winisz
ją za to jak on spowodował, że się czuła to wtedy wracaj na dół i wyślij Warrena na górę.
On się nią zajmie, a kiedy będzie mogła to wyjedzie i nigdy już nie będziesz musiał się o
nią martwić. Nie będzie cię winić ponieważ ona wie, że to jej wina. Wszystko było jej winą.
Będzie jej przykro, że cię zraniła i opuści nas wszystkich żebyśmy mogli o niej zapomnieć.
Zaskoczona gapiłam się na Bena. Skąd wiedział, że planowałam wyjechać?
Adam wstał z wolną rozwagą.
- Żyjesz – zachrypiał – Żyjesz ponieważ wiem jak się na prawdę czujesz.
Oczywiście, że to był gwałt – gapił się na pochyloną głowę Bena i mogłam poczuć nagły
wzrost mocy który powiedział mi, że używał mocy Alfy. Czekał aż inny wilkołak podniósł
swoje oczy i nawet ja poczułam nagłe skwierczenie tego połączenia. Wtedy powiedział
bardzo wolno – Tak jak gwałtem jest kiedy dorosły przymusza, albo nakłania dziecko.
Obojętnie czy dziecko współpracuje czy nie. Nie ważne czy czuje się dobrze czy źle.
Ponieważ dziecko nie jest zdolne by zrobić nic więcej.
Coś zmieniło się w twarzy Bena, subtelna zmiana, którą także zobaczył Adam,
ponieważ obniżył magię.
- A teraz wiesz, że rozumiem i w to wierzę.
Ben był wykorzystywany jako dziecko. Nie było to takie zaskakujące biorąc pod
uwagę jego ciepłą i wesołą osobowość. Rzeczywiście. Nigdy nie poświęciłam dużo czasu
na myślenie dlaczego był taki jaki był.
- Dziękuję ci za udział w moim zrozumieniu – powiedział Adam formalnie.
Ben opadł na kolana jakby jego nogi wsunęły się w wodę. To był pełen wdzięku
ruch.
- Przepraszam, że nie zrobiłem tego... lepiej. Z większym szacunkiem.
Adam szturchnął go delikatnie.
- Nie posłuchałbym. Wstawaj i idź odpocząć. – Ale kiedy Ben wstał Adam
przyciągnął go i przytulił, co udowadniało, że wilkołaki nie są ludźmi. Dwóch mężczyzn,
heteroseksualnych, nigdy nie dotknęli by się po takich rewelacjach jak te.
- Bycie wilkołakiem daje ci czas by przezwyciężyć swoje dzieciństwo – Adam
wyszeptał do ucha Bena – Albo daje ci czas by ono cię zniszczyło. Raczej chciałbym
żebyś był jednym z ocalałych, słyszysz mnie? – cofnął się – Teraz idź na dół.
Poczekał aż drzwi zamkną się za Benem a potem potrząsnął głową
- Jestem twoim dłużnikiem – powiedział do drzwi – Nie zapomnę tego.
Upadł obok łóżka jak gdyby był zbyt zmęczony by stać. Z tą samą szybkością
chociaż myślałam, że byłam bardziej niż właściwie schowana, trafił i chwycił mnie przez
kark i wyciągnął mnie z pod łózka na jego kolana.
Zadrżałam pomiędzy wiedzą, że nie zasłużyłam na jego dotyk i wstępnym
zrozumieniem, że mnie nie winił obojętnie jak bardzo myślałam, że powinien.
- Mój ojciec zawsze powtarzał mi, że kiedy usłyszę dobrą radę to powinienem jej
słuchać - powiedział.
Kontynuował trzymając mnie za kark jedną ręką, ale drugą pieścił moją twarz
- Poczekamy na rozmowę aż sprawy nie wyjaśnią się całkowicie. - Przerwał
pieszczotę – Nie zrozum mnie źle Mercedes Thompson. Jestem na ciebie wkurzony.
Ugryzł mnie raz w nos bardzo mocno. Wilki robią tak by zdyscyplinować swoich
młodszych – albo źle zachowujących się członków stada. Potem pochylił głowę tak że
spoczęła na mojej i westchnął.
- To nie twoja wina – powiedział – Ale jestem nadal wściekły... wściekły jak cholera,
że tak mnie przestraszyłaś.
- Cholera, Mercy, kto by pomyślał, że para ludzi może spowodować takie
nieszczęście? Nawet jeślibyś do mnie zadzwoniła, nie sprzeciwiłbym się żebyś poszła...
przynajmniej nie dlatego, że myślałem, że to jest niebezpieczne. Nie wysłałbym z tobą
ochroniarza tylko po to byś porozmawiała z jakimś człowiekiem – położył twarz na mojej
szyi i wtedy się zaśmiał – Pachniesz jak mój płyn po goleniu.
Twarde ręce przyciągnęły mnie ciasno do niego kiedy powiedział cichym głosem.
- Sprawiedliwe będzie ostrzeżenie cię, że przypieczętowałaś dzisiaj swój los. Kiedy
wiesz, że masz kłopoty, przychodzisz do mnie. Tak się stało dwa razy, Mercedes, a dwa
razy są równie dobre jak deklaracja. Teraz jesteś moja.
Jego ręce, które poruszały się po moim futrze zatrzymały się i chwyciły mnie
mocno.
- Ben powiedział, że możesz uciec. Jeśli to zrobisz to ja cię znajdę i przyprowadzę
z powrotem. Za każdym razem, gdy uciekniesz Mercy. Nie będę cię zmuszał... ale nie
odejdę i nie pozwolę tobie także odejść. Jeśli możesz zwalczyć ten przeklęty napój to jeśli
naprawdę chcesz to będziesz mogła przezwyciężyć jakąś korzyść, którą daje mi, bycie
Alfą. Żadnych więcej usprawiedliwień Mercy. Jesteś moja i zatrzymam cię.
Moja niezależna natura, która wkrótce niewątpliwie zaznaczyłaby się ponownie,
byłaby obrażona przez to zaborcze, aroganckie i średniowieczne pojęcie. Ale …
Życzeniem Tima było żebym zawsze była sama i to uderzyło mnie szczególnie
mocno... ponieważ to było coś co już wiedziałam. Nic tak jak bycie kojotem dorastającym
wśród wilkołaków nie powoduje, że rozumiesz różne znaczenia słowa nie należeć. Nie
należałam także do mojej ludzkiej rodziny chociaż kochałam ją a oni mnie.
Pod wagą nieupiększonego zaborczego zamiaru, który zaczął się w jego słowach i
przeleciał w dół jego ciała mój cały świat zatrząsł się.
Na koniec końców zasnął zwinięty dookoła mnie jak gdyby był w formie wilka, ale
linie napięcia pozostały powodując, że wyglądał na starszego – powiedzmy jakby miał
trzydziestkę. Z Adamem dookoła mnie patrzyłam jak niebo się przejaśnia i zaczyna się
nowy dzień.
Gdzieś w domu zadzwonił telefon.
Adam też go usłyszał. Drzwi do pokoju Jesse otwarły się i pobiegła w dół po
schodach i odebrała telefon.
Nie słyszałam co dokładnie powiedziała, kiedy była na dole w kuchni, ale ton jej
głosu przeszedł od grzecznego do pełnego szacunku.
Adam trzymał mnie w ramionach, potem położył na łóżku.
- Zostań tam.
- Tato?, Bran na linii.
Otworzył drzwi.
- Dzięki Jesse
Wręczyła telefon i spojrzała przez drzwi na mnie. Jej oczy były popuchnięte. Czy
ona płakała?
- Szykuj się do szkoły – powiedział jej Adam – Wszystko z Mercy będzie dobrze.
Dzisiaj był wtorek rano. Ta myśl wstrząsnęła mnie – muszę iść do pracy... Wtedy
usiadłam z powrotem na łóżku. Nie zamierzałam wracać do warsztatu, nie z kawałkami
Tima walającymi się w około. Powinnam zadzwonić do Gabriela i powiedzieć mu żeby nie
pokazywał się po szkole. Powinnam...
- ... Ktoś wysłał im nagranie jak rozrywasz gwałciciela Mercy na części. Podczas
gdy doceniam odczucie i niewątpliwie zrobiłbym tak samo to pozostawia nas w niezręcznej
pozycji. Ten projekt ustawy nie może przejść – Głos Brana przeszedł przeze mnie jak
chłodny wietrzyk spokoju, który nie miał nic wspólnego z tym co mówił a z tym, że był po
prostu Branem.
- Jak dużą część nagrania dostali? – Adam warknął.
- Nie wystarczającą widocznie. Ktokolwiek to wysłał to przedstawia jak wilkołak
Alfa atakuje bez powodu człowieka. Chciałbym żebyś zabrał ze sobą całe nagranie – ufam
że nie pokazuje ono jak nasza Mercy zmienia kształt?
- Nie. Ale pokazuje ją bez ubrania.
- Mercy nie będzie to obchodziło, ale może było by możliwe żeby dodać te czarne
prostokąty, które używają reporterzy wiadomości.
- Tak. Jestem pewny, że Ben może to zrobić – Adam brzmiał na zmęczonego –
Chcesz żebym przyjechał z tym prawda?
- Wysyłam Charlesa z tobą. Jestem pewny, że kiedy zobaczą całe nagranie,
większość ludzi w komitecie, będzie gotowa by ci kibicować. Inni będą trzymali usta
zamknięte.
- Nie chcę żeby nagranie dostało się do internetu – warknął Adam – Nie Mercy -
- Myślę, że jesteśmy w stanie do tego nie dopuścić. Kongresmen wyrażał się
bardzo jasno kto wysłał mu kasetę. Sprawdzę czy się tym zajęto.
Adam nie patrzył na mnie. Zeskoczyłam z łóżka i przemknęłam przez nadal
otwarte drzwi.
Nie chciałam słyszeć już nic więcej. Nie chciałam myśleć o ludziach oglądających
nagranie z zeszłej nocy. Chciałam pójść do domu.
Warren stał u stóp schodów rozmawiając z Benem, więc wskoczyłam do pokoju
Jesse zanim spojrzał w górę.
- Mercy? – Jesse siedziała na łóżku z rozrzuconą pracą domową przed nią.
Wskoczyłam na parapet jej wciąż otwartego okna, które było wciąż zasłonięte, ale
coś w jej głosie kazało mi się zatrzymać. Wskoczyłam na jej łóżko i powąchałam jej szyję.
Uścisnęła mnie szybko zanim wywinęłam się z uścisku i wyskoczyłam przez okno.
Zapomniałam że Tim rozszarpał moje ramię – przednią nogę w formie kojota – ale
utrzymała się dobrze, kiedy skoczyłam z niskiego dachu na ziemię. Nemane była tak
dobra jak jej słowa o innych właściwościach kielicha.
Biegłam przez całą drogę do domu i zatrzymałam się na przednim ganku. Nie
mogłam otworzyć drzwi w moim stanie, ale nie chciałam zmieniać się w człowieka przez
następną dekadę.
Zanim miałam czas by zbyt dużo się martwić, Samuel otworzył dla mnie drzwi.
Zamknął drzwi i poszedł za mną do pokoju, te drzwi również otwierając.
Wskoczyłam na łózko i zwinęłam się z moim podbródkiem na poduszce. Samuel
usiadł w nogach, dając mi dużo miejsca.
- Mam całkowicie nielegalnie, dostęp do medycznych rejestrów Timothiego
Milanovicha – powiedział mi. – jego doktor jest moim przyjacielem i zgodził się zostawić
mnie samego w swoim biurze na kilka minut. Kiedy narzeczona Milanovicha zostawiła go,
on przetestował się i miał negatywne wyniki na wszystkie choroby, o które mogłabyś się
martwić.
I także nie musiałam się martwić o ciążę. Jak tylko zdałam sobie sprawę, że
istnieje możliwość skończenia w łóżku albo Adama albo Samuela, zaczęłam brać pigułki.
Bycie pozamałżeńskim dzieckiem robi cię wrażliwym na takie rzeczy.
Westchnęłam i zamknęłam oczy a Samuel zszedł z łóżka. Zamknął drzwi za sobą.
Otworzyły się znowu po paru minutach, ale to nie był Samuel. Warren w jego
wilczej formie czaił się uroczyście za Alfą.
- Myślę to, co powiedziałem, Mercy – Adam powiedział do mnie – Nie uciekasz.
Muszę jechać do Washingtonu i lepiej żebyś tu była kiedy wrócę. Do tego czasu, zostanie
z tobą jeden z mojej sfory.
Łóżko ugięło się ciężko pod wagą Warrena, kiedy wielki wilk położył się obok mnie.
Polizał moją twarz szorstkim językiem.
Podniosłam głowę i spotkałam spojrzenie Adama.
On wiedział. On wiedział to wszystko i wciąż mnie chciał. Może zmieni zdanie, ale
znałam go już przez długi czas i wiedziałam że był tak zmienny jak głaz. Mogłeś
przesunąć go buldożerem, ale to by było na tyle.
Kiwnął raz głową i odszedł.
Rozdział 13
Pobłażałam sobie przez cały dzień. Spałam w łóżku z jakimkolwiek wilkiem, który został
wysłany by ze mną zostać. Kiedy tylko zaczynałam mieć koszmary ktoś zawsze tam był.
Samuel, Warren, Honey i partnerka Darryla Auriell. Samuel przyciągnął jedno z krzeseł z
kuchni
do mojego pokoju i grał na swojej gitarze przez długie godziny.
Następnego ranka obudziłam się i wiedziałam, że muszę coś zrobić inaczej to użalanie się
i poczucie winy spowoduje, że zwariuję. Jeśli pozwolę im wszystkim traktować się jakbym była
rozbita, to jak miałam przekonać sama siebie, że to nie jest prawda?
Był piątek. Powinnam być w pracy... Moje płuca zamarzły na myśl o powrocie do
warsztatu. Zrobiłam głęboki wdech z powodu ataku paniki.
Więc nie pojadę do pracy. Przynajmniej nie dzisiaj.
Co robić...
Podniosłam głowę na stos wilków, które zagrażały mojemu podwójnemu łóżku
zawalenie się pod ich wagą i zaczęłam rozważać moich ulubieńców. Darryl nie będzie
współpracował. Nie drgnąłby bez nakazu Adama – a Auriell nie będzie działać przeciwko
swojemu partnerowi. Otworzyła oczy by popatrzyć na mnie. Tak jak ja, oni oboje powinni być
w
pacy; Auriell w jej szkole średniej a Darryl w swojej wysokopłatnej myślowej robocie. Żadne z
nich nie poprze mojego projektu, ale teraz to nie miało znaczenia. Dzisiaj zrobię tylko
rekonesans.
To Waren był tym, który poszedł ze mną, zmieniając się w ludzką formę, by mógł grać w
“spacerek z kojotem’ podczas gdy Darryl i Auriel zostali w domu Adama by grać ochraniarzy
dla Jesse.
- To jak daleko będziemy szli? – spytał Warren
Zrobiłam parę niepewnych kroków, padłam na jedną stronę a następnie podciągnęłam się
słabo do przodu zanim podniosłam się z powrotem i kontynuowałam spacer szybkim krokiem
w
dół autostrady.
- Jeśli sprawy przybiorą tak zły obrót, zadzwonię do Kyla żeby nas odebrał – powiedział
Warren sucho.
Posłałam mu szeroki psi uśmiech i skręciłam z głównej drogi do pobocznej. Dom
Summersów był miłym, dwupiętrowym domem zbudowanym w poprzedniej dekadzie na dwu
akrowej działce. Mieli psa, który popatrzył na mnie i zbliżył się do nas w cichym pośpiechu by
zatrzymać się gwałtownie, gdy Warren warknął – a może po prostu wczuł w nim wilkołaka.
Położyłam nos przy ziemi i szukałam śladów, które miałam nadzieję, że znajdę. Było lato
i tylko ćwierć mili dalej była rzeka. Większość szanujących się chłopców chciałaby... tak. Jest
tutaj.
Pomyślałam, że znajdę Jacoba Summersa w domu, ale byłoby trudno wyjaśnić, dlaczego
chcę z nim rozmawiać sam na sam. Nie byłam nawet całkiem pewna, co zamierzałam mu
powiedzieć – albo czy w ogóle.
Droga prowadziła do rzeki. Znalazłam ulubione miejsce Jacoba podążając za jego
śladami. Znajdował się tam bardzo ładnych rozmiarów głaz zaraz nad brzegiem rzeki.
Wskoczyłam na niego i zagapiłam się na rzekę, tak jak nieraz musiał robić Jacob.
- Nie myślisz żeby do niej wskoczyć, prawda Mercy? – spytał Warren – Nie byłem za
dobrym pływakiem, kiedy byłem człowiekiem i nie poprawiłem się przez ostatnie lata.
Posłałam mu pogardliwe spojrzenie, wtedy przypomniałam sobie, że Tim kazał mi się
utopić z miłości do niego.
- Cieszę się, że to słyszę – powiedział i usiadł obok mnie na skalistym brzegu.
Pochylił się i podniósł plątaninę linek wędkarskich skompletowanych z haczykiem i
ciężarkiem wędkarskim i parą starych puszek piwa. Włożył haczyk do puszki. Nagle
wyprostował się i spojrzał w około.
- Poczułaś to? – spytał – Temperatura spadła około dziesięciu stopni. Sądzisz, że twój
przyjaciel Fideal jest blisko?
Wiedziałam, dlaczego zrobiło się zimniej. Austin Summers stał obok i pieścił mnie jego
zimną, martwą ręką. Kiedy spojrzałam w górę na niego, on tylko gapił się tak jak ja na rzekę.
Warren kroczył w tę i z powrotem wzdłuż linii brzegowej, szukając Fideala,
nieświadomy, że dołączył do nas ktoś jeszcze.
- Powiedz mojemu bratu – Austin nie odwrócił wzroku od głębokiej niebieskiej wody –
Nie moim rodzicom, oni nie zrozumieją. Woleliby wierzyć, że popełniłem samobójstwo niż, że
uległem magicznemu napojowi Tima. Powiązaliby to z satanizmem – Uśmiechnął się ze śladem
pogardy w jego głosie. – Ale mój brat musi wiedzieć, że nie opuściłem go, dobrze?. I masz rację.
To jest dobre miejsce. To jest jego miejsce do przemyśleń.
Wychyliłam się trochę w stronę jego ręki.
- W porządku - powiedział
Siedzieliśmy tam przez długi czas zanim znikł. Zgubiłam jego zapach wkrótce potem, ale
czułam jego palce w moim futrze aż zeskoczyłam ze skały i skierowałam się w stronę domu z
Warrenem idącym obok mnie z dwiema zgniecionymi puszkami w jego ręce.
- Więc zrobiłaś to, co chciałaś? – spytał Warren – Czy chciałaś po prostu gapić się na
rzekę – co mogłabyś zrobić bez tego spaceru przez całą drogę.
Pomachałam ogonem, ale nie zrobiłam żadnego wysiłku by odpowiedzieć mu w inny
sposób.
Następnym krokiem była zmiana w człowieka. Zabrało mi to dwadzieścia minut w
łazience z zamkniętymi drzwiami, zanim mi się udało. To było głupie, ale z jakiegoś powodu
czułam się bardziej bezbronna jako człowiek niż kojot.
Warren zapukał w drzwi by mi powiedzieć, że idzie do domu przymknąć oczy i że
Samuel będzie w domu na noc.
- Ok - powiedziałam
Mogłam usłyszeć uśmiech w jego głosie
- Wszystko będzie dobrze dziewczyno – Szturchnął jeszcze raz pięścią w drzwi i odszedł.
Gapiłam się w lustrze na moją ludzką twarz i miałam nadzieję, że ma rację. Życie jako
kojot byłoby o wiele łatwiejsze.
- Ty mięczaku – Powiedziałam do siebie i weszłam pod prysznic bez rozgrzania wody.
Myłam się, aż woda znowu nie stała się zimna, co zajęło dobrą chwilę. Jednym z
ulepszeń, które założył Samuel było zainstalowanie ogromnego zbiornika na gorącą wodę,
chociaż stary miał się na prawdę dobrze.
Z gęsią skórką na całej skórze, splotłam włosy bez spoglądania w lustro. Zapomniałam
przynieść sobie ubrania, więc owinęłam się ręcznikiem. Ale sypialnia była pusta i mogłam
ubrać
się w spokoju.
Bezpiecznie ubrana w bluzę z rysunkiem dwumasztowego statku żaglowego Lady
Washington i w czarne jeansy poszłam do kuchni poszukać gazety żeby sprawdzić, kiedy
odbędzie się pogrzeb Austina – chyba, że już się odbył. Pomyślałam, że po pogrzebie będzie
najlepszy czas dla Jacoba Summersa by pójść nad rzekę.
Znalazłam wczorajszą gazetę na ladzie w kuchni i zrobiłam sobie filiżankę czekolady z
wody ze dzbanka, która była jeszcze gorąca. To była czekolada z proszku, ale nie miałam chęci
do pracy by zrobić sobie lepszą. Zamiast tego wrzuciłam sobie na wierzch trochę nieświeżej
pianki.
Wzięłam gazetę i kubek i usiadłam obok Samuela. Rozwijając papier zaczęłam czytać.
- Czujesz się lepiej? - spytał
- Tak, dziękuję – powiedziałam grzecznie i wróciłam do czytania ignorując go, kiedy
pociągnął mnie za warkocz.
Byłam na pierwszej stronie. Nie spodziewałam się tego. Kiedy biegasz z wilkołakami i
innymi istotami, o których ludzie nie wiedzą zbyt dużo, przyzwyczajasz się do fałszywych
wiadomości.
MĘŻCZYZNA UMIERA W TAJEMNICZYM POŻARZE, POSZUKIWANY PODPALACZ,
albo
KOBIETA ZNALAZŁA ZASZTYLETOWANEGO NA ŚMIERĆ
. Coś w tym rodzaju.
LOKALNY MECHANIK ZABIJA GWAŁCICIELA
było tuż powyżej
STUDENT UTOPIONY W
COLUMBI.
Moją historię przeczytałam jako pierwszą. Kiedy skończyłam położyłam gazetę i
zamyślona wzięłam łyk kakao, w którym pianki zmiękły do żucia.
- Teraz, kiedy potrafisz mówić, powiedz mi jak się czujesz – powiedział Samuel.
Popatrzyłam na niego. Sprawiał wrażenie opanowanego, ale to nie było to, co od niego
czułam.
- Myślę o tym, że Tim Milanovich nie żyje. Zabiłam go a Adam rozerwał go na kawałki
wystarczająco małe żeby nawet Elizaveta Arkadyevna nie jest wystarczająco potężna by wrócić
go do życia, jeśli kiedyś zdecyduje robić zombie zamiast pieniędzy – Wzięłam następny łyk
kakao, przeżułam piankę i powiedziałam w zamyśleniu – Zastanawiam się czy zabijanie
swojego
gwałciciela stanie się kiedykolwiek uznaną praktyką terapeutyczna. Na mnie działa.
- Na prawdę?
- Jak cholera – powiedziałam, trzaskając zawzięcie filiżanką o stół – Na prawdę. Tak
będzie, jeśli wszyscy przestaną latać w kółko jakby ich najlepszy przyjaciel umarł i to byłaby
ich
wina.
Uśmiechnął się, tylko troszeczkę samymi wargami.
- Wiadomość otrzymana. Żadnych ofiar w tym domu?
- Cholernie jasne – podniosłam gazetę
Wtorek. Dzisiaj był piątek. Tad zamierza przylecieć w piątek, jeśli jego ojciec byłby
wciąż w niebezpieczeństwie.
- Zadzwonił ktoś do Tada? - spytałam
Kiwnął głową
- Poprosiłaś nas o to. Adam zadzwonił do niego, kiedy wrócił z komisariatu. Ale
widocznie Wujek Mike zadzwonił do niego pierwszy.
Nie pamiętałam tego żebym ich prosiła. Miałam kilka zamglonych momentów od środy,
tylko, że nie lubiłam robić czegoś, czego nie pamiętam. To powoduje, że czuję się bezradna.
Więc zmieniłam temat.
- Więc zamierzamy oskarżyć Tima za zabójstwo O’Donnella?
- Jutro – powiedział – Policja i nieludzie chcą powiązać trochę niejasnych wątków i mieć
pewność, że ich historia jest prosta. Ponieważ Milanovich nie żyje to nie będzie rozprawy.
Przedmioty znalezione w jego domu będą połączone z O’Donnellem i kilkoma włamaniami w
rezerwacie. Urzędnicy będą udowadniali, że O’Donnell i Milanovich pracowali razem i
Milanovich stał się chciwy i usunął O’Donnella. Zee połączył O’Donnella z włamaniami i
poszedł do jego domu porozmawiać, znajdując go już martwego. Został zabrany na
przesłuchanie, ale został uwolniony, kiedy dowody wskazały, że tego nie zrobił. Milanovich
zdecydował wypróbować jedną z rzeczy, które ukradł z O’Donnellem na tobie, ale zabiłaś go w
obronie własnej.
Uśmiechnął się słabo
- Myślę, że będziesz zadowolona, że gazety ukażą, że magiczne przedmioty, które ukradli
były oczywiście nie tak potężne jak złodzieje myśleli i dlatego byłaś w stanie zabić Milanovicha.
- Słabe magiczne przedmioty znacznie mniej przerażają niż potężne – zauważyłam – A
Austin Summers?
- Będą się starali go z tym nie wiązać – ale jego związek zarówno z Milanovichem i
O’Donnellem jest zbyt bliski by po prostu pozostawić rodzinę w niepewności. Policja delikatnie
powie im, że jest jakiś dowód, że był w to włączony, ale nikt nie wie dokładnie, w jakim stopniu
– i nikt się nie dowie, ponieważ wszyscy nie żyją.
- Masz jakieś wieści od Adama?
- Nie, ale Bran dzwonił. Policjant, który wysłał skróconą wersję video dostał naganę, a
kopia, którą zrobił została skonfiskowana. Bran wydaje się myśleć, że Adam i Charles robią
wrażenie. Adam powinien być w domu w poniedziałek.
Nie chciałam myśleć, co się stanie, kiedy Adam wróci do domu. Dzisiaj zamierzałam być
w dobrym nastroju i myśleć tylko o tym, co chcę.
Podniosłam gazetę do góry i zaczęłam czytać artykuł o Austinie
- Pogrzeb jest jutro rano. Myślę, że potem pójdę odwiedzić brata Austina. Chcesz ze mną
pójść?
- Muszę iść jutro do pracy – miałem zeszły weekend wyłączony – Czy chcę wiedzieć, po
co chcesz odwiedzić brata Austina?
Uśmiechnęłam się do niego
- Myślę, że wezmę Bena.
Brwi Samuela podjechały do góry
- Bena? Adamowi się to nie spodoba.
Odprawiłam go machnięciem ręki
- Adama to nie będzie obchodzić a Ben jest jedynym, któremu ufam, że nie pozwoli by sprawy
zaszły za daleko. Warren może zachowywać się jak kicia, ale niektóre rzeczy rozgrzewają go do
czerwoności. Poza tym Ben będzie się dobrze bawił.
Samuel zamknął oczy
- Ty się będziesz dobrze bawić. Świetnie, bądź tajemnicza. Ben mógłby być lizusem, ale
jest lizusem Adama. – Mógł brzmieć na rozdrażnionego, ale widziałam ulgę w jego ciele. Był
skłonny grać, że wszystko jest w porządku, jeśli tego właśnie chciałam. Nawet zaczynał w to
wierzyć. Mogłam to zobaczyć w sposobie, w jakim jego rozluźniły się jego mięśnie ramion i w
zanikającym zapachu jego opiekuńczego gniewu.
Musiałam wyjść zanim to zniszczę. Poza tym potrzebowałam się umyć.
- Myślę, że pójdę wsiąść prysznic - powiedziałam
Samuel zesztywniał i przypomniałam sobie, że właśnie wyszłam spod prysznica. I to by
było na tyle z grania, że wszystko jest w porządku.
W sobotę wzięłam Bena na spacer. Był dość nieufny, kiedy poszłam do domu Adama i
powiedziałam mu, że będzie dzisiaj moją eskortą.
Aurielle, która była dzisiaj rano wyznaczona jako moja straż, próbowała się wprosić, ale
znałam ją zbyt dobrze. Nie miała żadnych słabości do ludzi, którzy ranili kogoś, o kogo się
troszczyła. Jeśli by wiedziała, że Jacob Summers był jednym z chłopców, którzy napadli na Jesse
skróciłaby ich o głowę. Dosłownie.
Ja, wierzę w zemstę – ale również wierzę w odkupienie.
Więc powiedziałam Auriell, że nie może z nami pójść – a odkąd sfora zdecydowała
traktować mnie jakbym się zgodziła być partnerką Adama to nic nie mogła zrobić.
Po mojej prośbie, Ben zmienił się, więc szłam u boku z wilkołakiem.
Myślałbyś, że przyciągnęlibyśmy więcej uwagi. Dopiero niedawno, zaczęłam zauważać,
że większość ludzi nie widzi wilkołaków. Myślałam, że to było po prostu, dlatego, że ludzie nie
wiedzieli o wilkach, ale teraz wiedzą – i wciąż ich nie widzą. To prawdopodobnie jakiś rodzaj
magii sfory, który sprawia, że są niewidoczni. Właściwie nie do końca niewidoczni raczej łatwi
do przeoczenia.
Nie było nikogo na skale Jacoba i poszłam szukać z Benem miejsca, z którego
widzielibyśmy wszystko, sami będąc poza zasięgiem wzroku. Znaleźliśmy miłe miejsce w jakiś
krzakach obok kanału i zaczailiśmy się by poczekać. Przynajmniej Ben tak zrobił. Ja zasnęłam.
Spałam dużo więcej niż zazwyczaj. Samuel powiedział mi, że to może być skutek wysiłku
włożonego w zdrowienie, ale widziałam niepokój w jego oczach.
Tak, miałam momenty depresji – ale traktowałam je w ten sam sposób, w jaki
traktowałam rzeczy, które mnie martwiły. Moja zamrażarka była pełna ciasteczek a lodówka
Adama była wypełniona herbatnikami. Moja lodówka lśniła a główna łazienka też by się
mieniła
gdyby lata używania nie zniszczyłyby lśniącej nawierzchni linoleum.
Pewnego dnia zamierzałam zrobić remont łazienki, jeśli Samuel mnie nie wyprzedzi.
Byłam naprawdę zmęczona zielonym awokado. Moja łazienka, kiedy się wprowadziłam była
zrobiona w kolorze żółtej musztardy. Kto włożyłby musztardowo żółty sedes do łazienki?
Teraz
łazienka miała nudny biały zlew, prysznic i szafkę – ale nudny jest lepszy niż żółty.
Nad moją głową Ben się poruszyłby mnie obudzić.
Przekręciłam się i popatrzyłam w górę. Rzeczywiście młody człowiek, który wyglądał
podobnie do Austina szedł w dół drogą. Kulał trochę. Domyślałam się, że to Jesse go uszkodziła.
Satysfakcja, jaką poczułam znaczyła, iż nie byłam taką miłą osobą, za którą chciałam uchodzić.
Pozostałam w miejscu, aż nie pokonał całej drogi do skały i nie usiadł. Wtedy wstałam i
oczepałam się aż wyglądałam stosunkowo normalnie.
- Zostań tutaj aż cię nie zawołam – powiedziałam Benowi
- Witaj Jacob - powiedziałam, kiedy miałam jeszcze kawałek drogi do niego.
Otarł szybko twarz zanim się obrócił. Jego początkowa panika w byciu znalezionym
podczas płaczu zmieniła się, kiedy mnie rozpoznał.
- Jesteś dziewczyną, która została zgwałcona. Tą, która zabiła przyjaciela mojego brata.
Zmieniłam moje przyjazne podejście między jednym oddechem a drugim.
- Mercedes Thompson. Ta, która została zgwałcona i ta, która zabiła Tima Milanovicha.
A ty jesteś Jacob Summers, który zdecydował się dowiedzieć wraz z przyjacielem jak łatwo
byłoby bić moją dobrą przyjaciółkę Jesse.
Jego twarz zbladła i poczułam od niego poczucie winy. Poczucie winy było dobre.
- Nie powiedziała nikomu, kim byliście, ponieważ wiedziała, że jej ojciec zabiłby was
obu – czekałam na lęk, ale musiałam się zadowolić poczuciem winy. Przypuszczam, że myślał,
że mówię w przenośni.
- Jednak nie jest to powód, dla którego przyszłam – powiedziałam – Albo przynajmniej
nie jest to jedynym powodem. Myślę, że powinieneś wiedzieć prawdę o śmierci twojego brata.
To jest historia, która nie dostanie się do gazet – i powiedziałam mu, co Tim zrobił jego bratu i
w
jaki sposób.
-, Więc ta czarodziejska rzecz spowodowała, że mój brat się zabił? Myślałem, że te
rzeczy powinny być zabawkami.
- Nawet zabawki potrafią być niebezpieczne w niewłaściwych rękach – powiedziałam –
Al nie. Tim zamordował twojego brata tak jak O’Donnella. Jeśli nie miałby pucharu użyłby
pistoletu.
- Dlaczego mi to mówisz? Nie boisz się, że powiem ludziom, że te artefakty są
niebezpieczne?
To było dobre pytanie i wymagało trochę płynnego mówienia poprzetykanego prawdą.
- Policja zna prawdziwą historię. Gazety nie będą brały ciebie na poważnie. Jak się
dowiedziałeś? Mercedes Thompson mi powiedziała. Wtedy ja mogę powiedzieć, cóż nie proszę
pana. Nigdy go nie spotkałam. Całkiem podobnie, ale nie tak to się stało. Twoi rodzice... –
westchnęłam – Myślę, że twoi rodzice byliby szczęśliwsi myśląc, że popełnił samobójstwo,
nieprawdaż?
Zobaczyłam w jego twarzy, że zgadzał się z tym z jego bratem. Nie rozumiałam pewnych
ludzi. Jeśli zetknąłeś się ze złem nie pomylisz tego z niczym innym z wilkołakami, z
nastolatkami ubranymi na czarno z kolczykami na kolczykach, z magią nieludzi jakkolwiek
mocną.
- Prawdziwym powodem, którego ci nie powiedziałam to, że ludzie, którzy by ci
uwierzyli to byliby nieludzie. I jeśli pomyśleliby, że będzie dla nich stwarzał kłopoty to możesz
mieć dogodny wypadek jakiejś ciemnej nocy. Punkt dla nich, że nie chcą tego robić. Żadne z
nas, nieludzie, ja i ty nie chcemy tego. Będzie lepiej, jeśli zatrzymasz to w tajemnicy.
- Więc dlaczego mi to mówisz?
Popatrzyłam na niego a potem na Austina, który stał obok niego. Jacob miał gęsią skórkę,
ale nie zwracał na to uwagi
- Ponieważ kiedyś, kiedy byłam dzieckiem ktoś, kto miał dla mnie znaczenie popełnił
samobójstwo. – powiedziałam – Myślałam, że to jest ważne żebyś wiedział, że twój brat nie był
tak samolubny, że cię opuścił. – odwróciłam twarz w stronę rzeki – Jeśli to pomoże, Tim
otrzymał karę.
Jego odpowiedz powiedziała mi, że miałam rację by wierzyć, że ktoś, kogo Jesse raz
polubiła nie był nie do odratowania.
- Czy to ci pomaga, że wiesz, że on nie żyje? - spytał
Pokazałam mu odpowiedź w mojej twarzy
- Czasami. W większości czasu. A czasami w cale.
- Myślę... myślę, że ci wierzę. Austin miał wiele powodów by żyć – a ty nie masz
powodów by mi kłamać – pociągnął nosem, potem wytarł załzawiony nos w ramię próbując
udawać, że nie płakał – To pomaga. Dziękuję ci.
Potrząsnęłam głową
- Nie dziękuj mi jeszcze. To nie był jedyny powód mojego przyjścia. Musisz wiedzieć,
dlaczego nie chcesz skrzywdzić Jesse. Ben? Możesz tu przyjść na chwilę?
Rzuciłam kij a Ben pognał za nim. Miałam rację. On bawił się świetnie. Straszenie
nastoletnich brutali mieściło się w jego ulubionych rozrywkach.
Byliśmy delikatni z Jacobem. Ben rozegrał to bardzo dobrze. Wystarczająco przerażający
by przekonać Jacoba, że Jesse miała powód by się martwić, że jej ojciec zabiłby kogoś, kto ją
skrzywdzi, ale też wystarczająco delikatny, że Jacob zapytał czy może go dotknąć.
Ben, jak Honey był piękny – i był wystarczająco próżny by ucieszyć się
zainteresowaniem. Jacob, pomyślałam był zawstydzony, że zranił Jesse. Nie zrobiłby tego
ponownie.
Dostałam imię jego przyjaciela... i dziewczyny jego przyjaciela, która to wszystko
wymyśliła. Także ich odwiedziliśmy. Ben odstawił naprawdę, naprawdę przerażającego
potwora
z koszmarów – nie żeby jakiś wilkołak nie był straszny. Nie wiem czy oni kiedykolwiek byliby
ludźmi, których chciałabym znać, ale przynajmniej żaden z nich już nie zbliży się do Jesse.
Czasami nie jestem miłą osobą. Ani też Ben.
W niedzielę poszłam do kościoła i próbowałam udawać, że wszystkie spojrzenia były
skierowane na Warrena i Kylea, którzy poszli ze mną. Ale pastor Julio zatrzymał mnie przy
drzwiach.
- Wszystko w porządku? - spytał
Lubiłam go, więc nie warknęłam ani nie kłapnęłam zębami ani nie zrobiłam żadnej innej
rzeczy, którą chciałam zrobić.
- Jeśli jeszcze jedna osoba mnie o to spyta to rzucę się na podłogę i będę toczyć pianę z
ust – powiedziałam mu.
Uśmiechnął się
- Zadzwoń do mnie, jeśli będziesz czegoś potrzebować. Znam jednego czy dwóch
dobrych doradców.
- Dziękuję, tak zrobię.
Byliśmy w samochodzie, kiedy Kyle zaczął się śmiać
- Piana z ust?
- Pamiętasz – powiedziałam – Oglądaliśmy Egzorcystę parę miesięcy temu.
- Ja też znam paru dobrych doradców – powiedział i będąc mądrym kontynuował bez
dania mi możliwości odpowiedzi – Więc co robimy po południu?
- Nie wiem, co robimy – powiedziałam – Ja sprawdzę czy dam radę uruchomić mojego
Królika.
Drewniana stodoła, która służyła mi jako mój domowy warsztat była dwadzieścia stopni
chłodniejsza niż przypieczone słońcem zewnętrzne powietrze. Stałam przez chwilę w
ciemności
zajmując się chwilowym uczuciem paniki, którą przyniósł zapach oleju i smaru. To był
pierwszy
atak paniki w tym dniu, który był dokładnie jedną trzecią z ataków paniki, jaką miałam wczoraj.
Warren nic nie powiedział; nic, kiedy walczyłam o oddech i nic, kiedy go odzyskiwałam
– co jest jednym z powodów, dlaczego go kocham.
Zapaliłam światła jak tylko pot zaczął schnąć na mojej koszulce.
- Nie jestem zbyt optymistyczna w sprawie szans Królika – powiedziałam do Warrena –
Kiedy wraz z Gabrielem przytaszczyliśmy go do domu sprawdziłam go trochę. Wygląda jakby
Fideal zamienił mojego diesla na słonowodną maszynę – i to siedzi w moim zbiorniku i
przewodach od wtorku.
- A to źle – Warren wiedział tak dużo o samochodach jak ja o krowach. Co oznacza, że
nic. Kyle był lepszy, ale mając wybór zdecydował się na klimatyzowany dom i czekoladowe
ciasteczka.
Oderwałam z hukiem maskę i zapatrzyłam się w stary silnik diesla
- Prawdopodobnie byłoby taniej znaleźć inny w rupieciarni i użyć go jako części niż
próbowanie go naprawić.
Problem w tym, że miałam dużo więcej innych możliwości na włożenie pieniędzy niż w
to. Byłam winna Adamowi za uszkodzenie jego domu i samochodu. Nic nie powiedział, ale
byłam mu winna. A nie byłam w pracy od środy.
Jutro był poniedziałek.
- Może chcesz spróbować później? – przejmujące spojrzenie Warrena zatrzymało się na
mojej twarzy.
- Nie, wszystko w porządku.
- Smakujesz strachem – To nie był głos Warrena.
Wyszarpnęłam głowę spod maski wystarczająco mocno by skręcić szyję
- Słyszałeś to? – spytałam. Nigdy nie wpadłam na ducha w moim domu, ale zawsze był
ten pierwszy raz.
Ale zanim cokolwiek powiedział, zobaczyłam odpowiedź w postawie ciała Warrena. On
też to usłyszał.
- Czujesz coś niezwykłego? - spytałam
Coś się zaśmiało, ale Warren to zignorował
- Nie.
Zobaczmy. Byliśmy w jasno oświetlonym pomieszczeniu z żadnym miejscem do ukrycia
i ani Warren ani ja nie mogliśmy wyczuć ani zobaczyć czegokolwiek. To oznaczało dwie rzeczy
a odkąd wciąż na zewnątrz świeciło światło dzienne to nie były wampiry.
- Nieczłowiek - powiedziałam
Warren musiał mieć tą samą myśl, ponieważ podniósł łom, który trzymałam przy
drzwiach. Był pięć stóp długi i ważył osiemnaście funtów a on podniósł go jedną ręką jakby
chwycił nóż.
Podniosłam laskę, która leżała przy moich stopach gdzie chwilę temu nie było niczego
oprócz cementu. To nie było zimne żelazo, ale już raz uratowała mi życie. Potem czekaliśmy,
zmysły mieliśmy czujne... i nic się nie wydarzyło.
- Zadzwoń do domu Adama – powiedział Warren
- Nie mogę. Moja komórka wciąż nie działa.
Warren odrzucił w tył głowę i zawył.
- To nie zadziała – wyszeptał intruz. Podniosłam głowę. Głos był inny, poważny i miał
wyraźny szkocki akcent. To był Fideal, ale nie mogłam powiedzieć gdzie się znajdował – Nikt
nie może cię usłyszeć wilku. Ona jest moją zdobyczą tak jak ty.
Warren potrząsnął głową patrząc na mnie; on także nie mógł powiedzieć skąd nadbiegał
głos.
Usłyszałam hałas i zobaczyłam przebłysk kątem oka chwilę przed tym zanim zgasły
światła.
- Psiakrew – warknęłam – Nie mogę sobie pozwolić na elektryka.
Nie miałam okien w tym warsztacie, ale wciąż było jasne popołudnie i światło
przeciekało wokół automatycznych drzwi garażowych. Wciąż mogłam widzieć całkiem dobrze,
ale teraz było o wiele więcej cieni, w których Fideal mógł się chować.
- Dlaczego tu jesteś? – Warren warknął – Ona jest teraz bezpieczna od twojego rodzaju.
Spytaj swoich szlachetnych Szarych Panów.
Fideal wyłonił się z ukrycia by go uderzyć. Przez moment go widziałam, ciemniejszą,
niewyraźną formę o kształcie konia o rozmiarze dużego osła. Jego przednie kopyta spotkały się
z
klatką piersiową Warrena, co zrzuciło go z nóg.
Uderzyłam nieczłowieka laską, która zadrgała w moich rękach jak elektryczny pręt do
kontroli bydła. Fideal zatrąbił jak ogier, skręcając się od dotyku kija i znowu zniknął w cieniach.
Warren wykorzystał zamieszanie by powrócić na nogi
- Ze mną wszystko w porządku Mercy. Zejdź z drogi.
Nie mogłam zobaczyć Fideala, ale Warren trzymał łom jak kij do baseballu, zrobił dwa
kroki w prawo wtedy zamachnął się i spotkał się z czymś.
Warren mógł dostrzec Fideala ale ja wciąż nie. Miał rację – muszę zejść z drogi zanim
popełnię błąd i Warren zostanie ranny.
Ustawiłam się tak, aby mieć Królika pomiędzy sobą a walką i zaczęłam szukać czegoś,
co byłoby lepszą bronią przeciwko nieczłowiekowi.
Było dużo zapasów aluminiowego ogrodzenia i starych miedzianych rur do instalacji.
Wszystkie moje łomy i dobre stalowe narzędzia były po drugiej stronie garażu.
Fideal wrzasnął, paskudny, ogłuszający dźwięk, który zabrzmiał dziko. To pociągnęło za
sobą donośny brzdęk jak gdyby odgłos rzucanego łomu na cementową podłogę.
Potem nie było żadnego dźwięki a Warren leżał na podłodze.
- Warren?
Nie było nawet dźwięku oddychania. Przebiegłam przez garaż by stanąć przy jego ciele,
nadal uzbrojona w laskę. Nigdzie nie było znaku Fideala.
Coś rozcięło mi twarz. Uderzyłam z rozmachem na oślep i tym razem laska wibrowała
jak ogon grzechotnika, kiedy spotkała się z jego ciałem. Fideal syknął i pobiegł, potykając się o
mój stojak do lewarka i wpadł na moją małą skrzynkę z narzędziami. Wciąż nie mogłam go
zobaczyć, ale zrobił bałagan w garażu.
Skoczyłam przez przewrócony stojak lewarka rozpoznając, że Fideal nie mógł być
daleko. Kiedy okrążyłam skrzynkę z narzędziami coś dużego uderzyło we mnie.
Wylądowałam na cemencie najpierw policzkiem, łokciem i kolanem. Bezradnie. Zabrało
mi pełną sekundę by zrozumieć, że brzęczenie w mojej głowie było kimś warczącym paskudne
frazy w języku niemieckim.
Nawet oszołomiona i z twarzą przyciśniętą do podłogi, wiedziałam, kto mi przyszedł na
ratunek. Znałam tylko jednego człowieka, który tak warczał w języku niemieckim.
Cokolwiek powiedział spowodowało, że Fideal tracił kontrolę nad magią, którą
stosowałby zablokować mój nos. Całe pomieszczenie nagle zalatywało bagnem. Ale śmierdziało
wyraźniej w jednym miejscu.
Pobiegłam do miejsca gdzie cienie były najciemniejsze.
- Mercy, halt – powiedział Zee
Wymachiwałam laską tak mocno jak potrafiłam. Trafiłam w coś i laska utknęło na
moment, potem zabłysła tak jasno jak słońce.
Fideal znowu wrzasnął i wykonał jeden z tych niemożliwych skoków skacząc przez
Królika i w górę odbił się od wysokiej ściany wytrącając laskę z mojej ręki, kiedy skoczył do
mnie. Nie był ogłuszony ani nawet zraniony. On tylko kucnął w pozycji, jakiej żaden koń nie
mógłby przyjąć i gapił się na Zee.
Zee nie wyglądał jak ktoś warty by się nim przejmował potwór. Wyglądał tak jak zwykle,
człowiek po średnim wieku, patykowaty i kościsty, z wyjątkiem jego małego okrągłego
brzuszka. Nachylił się nad Warrenem, który zaczął kaszleć jak tylko Zee go dotknął. Nie patrzył
na mnie, kiedy powiedział
- Wszystko z nim w porządku. Pozwól mi się tym zająć, proszę Mercy. Jestem ci
przynajmniej to winny.
- W porządku – ale podniosłam laskę.
- Fideal – powiedział Zee – Ten jest pod moją ochroną.
Fideal coś syknął w celtyckim
- Starzejesz się Fideal. Zapominasz, kim jestem.
- Moja zdobycz. Ona jest moja. Powiedzieli, że mogę ją zjeść i tak zrobię. Dawali mi
zwierzęta z gospodarstwa domowego. Że Fideal powinien zostać zredukowany do jedzenia
krowy albo świni jak pies. – Fideal splunął na ziemię pokazując kły czarniejsze niż szarawy
szlam, który okrył jego ciało – Fideal przyjmuje daniny od ludzi, którzy wchodzą na jego teren
by zbierać żniwo bogate w torf by ogrzać ich domy lub dzieci, które zapuściły się za daleko.
Świnie, ohyda!!
Zee podniósł się. Obszar dookoła niego pojaśniał dziwnie jak gdyby ktoś podkręcał na
nim światła reflektorów. I zmienił się opuszczając swój urok. Ten Zee był dobre dziesięć cali
wyższy niż mój a jego skóra była wygładzona i brązowa w przeciwieństwie do jego plamistej,
wiekowej niemieckiej bladości. Błyszczące włosy, które w lepszym świetle mogły być złote albo
szare były splecione w ogon, który wisiał przez jego jedno ramię i sięgał aż do tali. Uszy Zee
były szpiczaste i udekorowane małymi białymi skrawkami kości, które zajmowały całe ucho. W
jednej ręce trzymał ostrze, które było identyczne do tego, które mi pożyczył oprócz tego, że
było
przynajmniej dwa razy dłuższe.
Cienie także odpadły od Fideala. Przez moment widziałam potwora, z którym Adam i
jego sfora walczyli, ale to ustąpiło stworzeniu, które wyglądało jak mały kucyk z wyjątkiem
tego, że kucyki nie mają skrzeli na szyi – albo kłów. W końcu stał się człowiekiem, którego
poznałam na spotkaniu Jasnej Przyszłości. Płakał.
- Idź do domu Fideal – powiedział Zee – I zostaw ją. Zostaw moje dziecko w spokoju a
twoja krew nie nakarmi mojego miecza. – machnął ręką i silnik wrócił do życia podnosząc
drzwi
garażowe obok Fideala.
Nieczłowiek wygramolił się z garażu i zniknął za rogiem.
- Nie będzie cię już więcej niepokoił. – powiedział Zee, który znowu wyglądał jak on
sam. Nóż także zniknął – Porozmawiam z Wujkiem Mikeym i upewnimy się, co do tego. –
wyciągnął rękę i Warren użył jej by podciągnąć się na nogi.
Warren był blady a jego ubrania były mokre jak gdyby został zanurzony w wodzie, w
morskiej wodzie sądząc po zapachu. Wyprostował się powoli jak gdyby był ranny.
- Wszystko w porządku?
Warren pokiwał głową, ale nadal opierał się na Zee.
Laska znajdowała się przy stopach Zee – z poczerniałej srebrnej gałki unosił się
delikatnie dym.
Podniosłam ją ostrożnie, ale była bezwładna na mój dotyk jak patyk, który w sobotę
rzuciłam Benowi.
- Myślałam, że to się tyko nadaje do robienia bliźniąt u owiec.
- Jest bardzo stara – powiedział Zee – Stare rzeczy mogą mieć swój własny rozum.
- Więc – powiedziałam wciąż patrząc na dymiącą laskę – Wciąż jesteś na mnie zły?
Szczęka Zee zesztywniała.
- Chciałbym żebyś to wiedziała. Wolałbym umrzeć w tej celi niż żebyś cierpiała atak
tego obłąkańca.
Zacisnęłam wargi i dałam mu prawdę w zamian za jego
- Ja żyję. Ty żyjesz. Warren żyje. Nasi wrogowie nie żyją albo są pokonani. To sprawia,
że dzień jest dobry.
Poszłam do pracy w poniedziałek i dowiedziałam się, że Elizaveta, bardzo droga
wiedźma sfory, wpadła i wyczyściła wszystko. Jedynym śladem mojego spotkania z Timem były
blizny, które pozostawiłam na cemencie próbując zniszczyć ten puchar. Nawet drzwi, które
Adam rozwalił były zastąpione innymi.
Zee przyszedł w piątek i w sobotę, więc cała moja praca została zrobiona. Miałam parę
złych momentów, które musiałam ukryć przed Honey, która była poniedziałkowym
strażnikiem,
ale w porze lunchu odzyskałam warsztat na własność. Nawet wiercący się Gabriel i Honey
obozujący w moim biurze nie przeszkadzali mi tak jak oczekiwałam. Skończyłam punktualnie o
piątej i wysłałam Gabriela do domu. Honey odprowadziła mnie do mojego podjazdu zanim
poszła do siebie.
Wraz z Samuelem zamówiliśmy chińskie jedzenie na wynos i oglądaliśmy stare kino
akcji z lat osiemdziesiątych. W połowie, Samuel dostał wezwanie do szpitala i musiał wyjść.
Wyłączyłam telewizor jak tylko wyszedł i wzięłam długi gorący prysznic. Ogoliłam nogi
w umywalce i nie spieszyłam się susząc suszarką włosy. Splotłam je, rozważyłam ponownie, i
pozostawiłam je luźno rozpuszczone.
- Jeśli będziesz się dalej tak grzebać, to spowodujesz, że wejdę tam i cię wyciągnę –
powiedział Adam.
Oczywiście wiedziałam, że tam jest. Nawet, jeśli nie usłyszałam, kiedy przyjechał albo
wszedł, wiedziałabym, że tam jest. Był tylko jeden powód, dlaczego Samuel nie wezwał
zastępcy za siebie. Wiedział, że Adam wkrótce przyjdzie..
Gapiłam się na moje odbicie w lustrze. Moja skóra od słońca była ciemniejsza na
ramionach i twarzy niż na reszcie ciała, ale przynajmniej nigdy nie byłam ziemiście blada. Z
boku podbródka Samuel założył mi dwa szwy i miałam niezłego siniaka na ramieniu, którego
nie
pamiętam jak powstał, ale w pozostałej części nie było niczego niewłaściwego z moim ciałem.
Karate i moja praca utrzymywały mnie w dobrej formie.
Moja twarz nie była piękna, ale moje włosy były grube i sięgały mi do ramion.
Adam by mnie nie zmusił. Nie zrobiłby niczego, czego bym nie chciała – a pragnęłam go
już od dłuższego czasu.
Mogłam poprosić go by odszedł. By dał mi więcej czasu. Gapiłam się na kobietę w
lustrze, ale ona tylko patrzyła się na mnie.
Czy pozwolę Timowi na jego ostatnie zwycięstwo?
- Mercy
- Uważaj – powiedziałam wkładając czystą bieliznę i starą koszulkę – Mam starożytną
laskę i wiem jak ją użyć.
- Laska leży w poprzek twojego łóżka - powiedział
Kiedy wyszłam z łazienki, Adam także leżał w poprzek mojego łóżka.
- Kiedy Samuel wróci ze szpitala spędzi resztę nocy w moim domu. – powiedział Adam –
Mamy czas na rozmowę.
Jego oczy były zamknięte i miał ciemne kręgi pod nimi. Nie miał zbyt dużo snu.
- Wyglądasz strasznie. Nie mieli łóżek w DC? (tłum. District of Columbia – Waszyngton)
Popatrzył na mnie jego oczy były tak ciemne, że prawie czarne w tym świetle, ale
wiedziałam, że były o ton jaśniejsze niż moje.
- Więc czy się już zdecydowałaś? - spytał
Myślałam o jego wściekłości, kiedy rozwalił drzwi do mojego garażu, o jego rozpaczy,
kiedy przekonywał mnie do napicia się po raz kolejny z pucharu, o sposobie, w jakim wyciągnął
mnie z pod łóżka i ugryzł mnie w nos – a potem trzymał mnie przez całą noc.
Tim nie żyje. I zawsze był przegranym.
- Mercy?
W odpowiedzi ściągnęłam koszulkę przez głowę i upuściłam ją na podłogę.