Chocia mą Robin zginął przed wielu laty, ona wcią nie mo e pogodzić
się z bolesną stratą. Na szczę cie udaje jej się zrealizować jedno wa ne
marzenie – przeprowadza się do domu z ogrodem. Jej nowy sąsiad, Cole,
okazuje się wyjątkowo nieuprzejmy i ponury, ale z czasem ich stosunki
znacznie się poprawiają. dawna wrogo ć ustępuje miejsca prawdziwej
przyja ni. Robin coraz czę ciej rozmy la o wspólnym yciu z Cole’em,
a jej syn traktuje go jak ojca. Jednak Cole, który tak e zmaga się
z tragicznymi wspomnieniami, unika rozmów o przyszło ci…
debbie Macomber
jest jedną z najpopularniejszych autorek romansów i powie ci obyczajowych w ameryce.
Napisała ponad 150 powie ci, które sprzedały się w 60 mln egzemplarzy na całym wiecie. Jej
popularno ć potwierdzają liczne nagrody m.in. RiTa award i nagroda czytelników Quill award.
debbie
MaCoMbeR
kWiecień W San FranciSco
M
aC
o
M
b
eR
MaCoMbeR
PeNNy
JoRdaN
TYlko mY dWoje
W lipcu uka e się:
uznane autorki literatury kobiecej
z listy bestsellerów new York Times!
debbie
debbie
k
W
ie
c
ie
ń
W S
a
n F
r
a
n
c
iSc
o
Rodzina Lucy nale
ała do miejscowej arystokr
acji, o ich majątku krą
yły
legendy. Jednak po
mierci rodziców Lucy odziedziczyła jedynie
zrujnowaną posiadło
ć z kłopotliwym lokatorem… Kiedy w miaste
czku
pojawia się bogaty
Niall Cameron, Lucy instynktownie czuje do niego
antypatię. Szybko zysku
je dowód,
e intuicja je
j nie zawiodła.
Niall publicznie zarzu
ca jej liczne zaniedbania i dręczenie lokatora,
z którym, jak się okazu
je, jest spokrewniony.
ąda, by natychmiast
wyremontowała dom. Jednak by spełnić to
ądanie, Lucy musi szybko
zdobyć pieniądze…
Penny Jordan
pisze rom
anse od w
ielu lat, a j
ej ksią ki c
ieszą się o
gromną p
opularno
cią. Ma n
a swoim
koncie p
onad 2
00 powie
ci, z któryc
h wiele s
tało się b
estsellera
mi. Jej k
sią ki prz
etłumacz
ono
na wiele j
ęzyków i s
przedano w p
onad 70 m
ln egzem
plarzy.
JoRdaN
Jo
R
da
N
JoRdaN
diaNa
PaLMeR
Słodko
-gorzk
ie
pocału
nki
W lipcu uka
e się:
uznane autorki lit
eratury kobiecej
z listy bestsellerów
new York Times!
Rodzina Lucy nale
ała do
miejscow
ej ary
stokracji
, o ich m
ajątku kr
ą yły
legendy.
Jednak po
mie
rci rodziców L
ucy odziedziczyła jedynie
zrujnowaną posiadło
ć z
kłopotliwy
m lokatorem… Ki
edy w miastecz
ku
pojawia się bogaty Niall Camer
on, Lucy insty
nktownie czuje do niego
antypatię. Szy
bko zyskuje dowód,
e intuicja jej n
ie zawiodła.
Niall publicznie zarzuca
jej liczne zanied
bania i dręczenie lokatora,
z którym, jak si
ę okazuje, jest sp
okrewniony.
ąda, by natychmiast
wyremo
ntowała dom. Jednak b
y spełnić to
ądanie, Lu
cy musi szybko
zdobyć pieniądze…
Penny Jordan
pisze
rom
anse
od
wie
lu lat
, a je
j ksią
ki c
ieszą
się o
gromn
ą po
pular
no c
ią. M
a na
swo
im
konc
ie po
nad 2
00 po
wie c
i, z k
tórych
wie
le stał
o się
be
stse
llera
mi. Je
j ksią
ki p
rzetłum
aczo
no
na w
iele ję
zykó
w i s
przed
ano w
po
nad 7
0 m
ln eg
zem
plar
zy.
JoRdaN
Jo
Rd
aN
PaLM
eR
diaNa
PaL
MeR
Sło
dk
o-g
orz
kie
poc
ałun
ki
W lipcu uka
e się:
uznane autorki literatury
kobiecej
z listy
bestse
llerów ne
w York Times!
Niniejsza darmowa publikacja zawiera jedynie fragment
pełnej wersji całej publikacji.
Aby przeczytać ten tytuł w pełnej wersji
.
Niniejsza publikacja może być kopiowana, oraz dowolnie
rozprowadzana tylko i wyłącznie w formie dostarczonej przez
NetPress Digital Sp. z o.o., operatora
nabyć niniejszy tytuł w pełnej wersji
jakiekolwiek zmiany w zawartości publikacji bez pisemnej zgody
NetPress oraz wydawcy niniejszej publikacji. Zabrania się jej
od-sprzedaży, zgodnie z
.
Pełna wersja niniejszej publikacji jest do nabycia w sklepie
Debbie
MACOMBER
KWIECIEŃ
W SAN FRANCISCO
Tłumaczyła
Zuzanna Pytlińska
Tytuł oryginału: Father’s Day
Pierwsze wydanie: Harlequin Mills & Boon Limited, 1991
Redaktor serii: Graz˙yna Ordęga
Opracowanie redakcyjne: Joanna Rodziewicz-Cygan
Korekta: Sylwia Kozak-Śmiech, Joanna Rodziewicz-Cygan
ã
1991 by Debbie Macomber
ã
for the Polish edition by Arlekin – Wydawnictwo Harlequin
Enterprises sp. z o.o., Warszawa 2011
Wszystkie prawa zastrzez˙one, łącznie z prawem reprodukcji
części lub całości dzieła w jakiejkolwiek formie.
Wydanie niniejsze zostało opublikowane
w porozumieniu z Harlequin Enterprises II B.V.
Wszystkie postacie w tej ksiąz˙ce są fikcyjne.
Jakiekolwiek podobieństwo do osób rzeczywistych
– z˙ywych lub umarłych – jest całkowicie przypadkowe.
Znak firmowy Wydawnictwa Harlequin
i serii Harlequin Gwiazdy Romansu są zastrzez˙one.
Wydawnictwo Arlekin – Harlequin Enterprises sp. z o.o.
00-975 Warszawa, ul. Starościńska 1B lokal 24-25
Skład i łamanie: COMPTEXTÒ, Warszawa
ISBN 978-83-238-8208-4
Gwiazdy Romansu
ROZDZIAŁ PIERWSZY
– Nie mogę wprost uwierzyć, z˙e robię coś takie-
go – szepnęła do siebie Robin Masterson, zaglądając
do prowizorycznego namiotu podwieszonego na
sznurze do suszenia bielizny w ogrodzie przylegają-
cym do jej nowego domu.
– Wejdź, mamo – zachęcił ją dziesięcioletni syn,
Jeff, i przesunął się, z˙eby zrobić dla niej miejsce.
– Tu jest naprawdę miło i ciepło.
Na czworakach, z latarką w ręce, Robin wczołga-
ła się do środka.
Do konstrukcji swojego namiotu Jeff uz˙ył spina-
czy do bielizny, którymi przypiął prześcieradła do
sznura, oraz kamieni, z˙eby przycisnąć prześcieradła
u dołu. W środku nie było zbyt duz˙o miejsca, jednak
jakimś cudem udało się jej wśliznąć do swojego
śpiwora.
– Ale niesamowicie – powiedział Jeff, wysu-
wając głowę przez niewielki otwór wejściowy na-
miotu i spoglądając z zachwytem na rozgwiez˙dz˙one
niebo.
Kiedy Robin szła ściez˙ką przez ogród, miała
wraz˙enie, z˙e gwiazdy uśmiechają się do niej z prze-
kąsem. Ciekawe, jaki tez˙ mogły mieć powód. No
cóz˙, zapewne w całej Kalifornii ze świecą by szukać
drugiej takiej matki, która zgodziłaby się na podob-
ne szaleństwo. To była pierwsza noc w nowym
domu i Robin ledwo z˙yła ze zmęczenia. Wstała dziś
rano przed piątą i od razu zaczęła upychać do
samochodu pakunki i meble. Dopiero przed chwilą
zakończyła rozpakowywanie najpotrzebniejszych
kartonów. Łóz˙ka tez˙ juz˙ były pościelone, ale Jeff
nawet nie chciał słyszeć o czymś tak banalnym, jak
spanie na wygodnym materacu w swoim pokoju.
Od dłuz˙szego czasu nie mógł się doczekać tego
dnia, kiedy wreszcie przenocuje w namiocie we
własnym ogrodzie. Nie była w stanie mu wytłuma-
czyć, z˙eby zaczekał z tą przygodą choć dzień lub
dwa, a przeciez˙ nie mogła pozwolić, by spał sam,
tym bardziej z˙e nie znała jeszcze ani sąsiadów, ani
okolicy. Zostało jej więc tylko jedno wyjście i była
święcie przekonana, z˙e gdzieś, choć nie miała poję-
cia gdzie, musi na nią czekać medal dla najlepszej
matki roku.
– Opowiedzieć ci kawał? – zapytał Jeff, trącając
ją lekko łokciem.
– Jasne – odparła, tłumiąc ziewanie, w nadziei,
z˙e nie zaśnie, nim padnie pointa dowcipu. Musiała
6
Kwiecień w San Francisco
się przeciez˙ w odpowiednim momencie roześmiać,
z˙eby nie sprawić synowi przykrości.
Jej obawy były jednak całkowicie nieuzasadnio-
ne, bo jeszcze przez kolejne pół godziny pozwoliła
się zabawiać całą serią zagadek, rymowanek i ulu-
bionych piosenek z obozu.
– Puk, puk – powiedziała wreszcie, gdy umilkł
na chwilę.
– Kto tam? – zapytał rozbawiony Jeff.
– Zdrowy rozsądek – uśmiechnęła się. – Pora juz˙
zakończyć na dziś te igraszki.
Mały wybuchnął takim śmiechem, jakby powie-
działa coś bardzo zabawnego. Ten entuzjazm zupeł-
nie ją rozbroił i uznała, z˙e taka przygoda to całkiem
dobra zabawa, choć juz˙ od lat nie spała na ziemi
i zapomniała, jakie to niewygodne.
– Myślisz, z˙e nie zmarzniemy? – zagadnęła rze-
czowo, chcąc przywołać syna do porządku.
Wyciągnął wszystkie koce, jakie były w domu,
z˙eby skonstruować i wymościć sobie to gniazdko.
Na ich śpiworach lez˙ały dwa ostatnie, na wszelki
wypadek, gdyby miał ich dopaść w nocy arktyczny
chłód. Co prawda był juz˙ kwiecień, ale w San
Francisco wiosna potrafiła być czasem naprawdę
wyjątkowo chłodna.
– Jasne, z˙e nie, ale w razie czego weźmiesz mój
koc – powiedział Jeff, wczuwając się w rolę doros-
łego męz˙czyzny. – Nie jesteś głodna?
Teraz, kiedy o tym wspomniał, poczuła głód.
– Właściwie tak, a co masz?
7
Debbie MACOMBER
Jeff zanurkował w śpiworze i po chwili wyłonił
się z małą plastikową torebką pełną sprasowanych
łakoci.
– O, nie, dziękuję, coś takiego niekoniecznie.
– A kiedy kupimy mi psa? – zapytał niespodzie-
wanie, z˙ując z wyraźną przyjemnością swoje spłasz-
czone z˙elki.
Zamknęła oczy i milczała, wsłuchując się w mla-
skanie Jeffa.
– Mamo, no kiedy kupimy pieska!? – powtórzył.
Przez ostatnie dni niemal bez przerwy przez˙uwa-
ła tę myśl, a dziś szczególnie, bo mu obiecała, z˙e gdy
się juz˙ zadomowią w nowym miejscu, przedys-
kutują ten pomysł.
– Przejrzymy jutro ogłoszenia w gazecie? – Jeff
nie dawał za wygraną.
– Naprawdę nie wiem, kiedy się tym zajmiemy.
Jest tyle spraw do załatwienia... – Nie chciała za-
wieść synka, bo wiedziała, z˙e bardzo pragnie mieć
psa. Zresztą kochał wszystkie zwierzęta, podobnie
jak jego ojciec.
– Ale ja chcę duz˙ego, wiesz, nie jakiegoś małego
pudelka...
– Golden retriever byłby fajny, co? – zasugero-
wała.
– Owczarek niemiecki – odparł stanowczo Jeff.
– Twój tata tez˙ bardzo kochał psy...
Przez wiele lat, kiedy zostali sami, mówiła mu to
setki razy. Lenny, jej mąz˙, odszedł juz˙ tak dawno
temu, z˙e nawet nie pamiętała, jak wyglądało ich
8
Kwiecień w San Francisco
z˙ycie razem. Zakochali się w sobie po uszy i zaraz
po skończeniu szkoły średniej wzięli ślub. W rok
później zaszła w ciąz˙ę, a gdy Jeff miał zaledwie
sześć miesięcy, jego ojciec zginął w wypadku samo-
chodowym w drodze z pracy do domu. W jednej
chwili cały jej świat legł w gruzach i nawet jeszcze
dziś, choć minęło dziesięć lat od tamtego dnia,
trudno się jej było otrząsnąć po tej tragedii. Z pomo-
cą rodziny zdobyła zawód dyplomowanej księgowej
i pracowała w San Francisco dla duz˙ej firmy ubez-
pieczeniowej. Umawiała się w tym czasie z róz˙nymi
facetami, ale nie mogła jakoś sobie wyobrazić, z˙e
związ˙e się z którymś z nich na stałe i weźmie ślub.
Jej z˙ycie było teraz znacznie bardziej skomplikowa-
ne niz˙ wtedy, kiedy miała dwadzieścia lat i wszystko
wydawało się takie proste. Poza tym sama myśl, z˙e
miałaby się ponownie zakochać, napawała ją praw-
dziwym przeraz˙eniem.
– A jakiego pieska miał tatuś, jak był małym
chłopcem?
– Dobrze wiesz, jakiego, opowiadałam ci tyle
razy. Nazywał się Rover, ale chyba nie był rasowy
– powiedziała. Zamyśliła się, z˙eby sobie przypo-
mnieć, jak wyglądał pies Lenny’ego z dzieciństwa.
– Chyba najbardziej przypominał labradora – dodała
po chwili.
– A był czarny?
– Nie, brązowy.
– A tata miał jakieś inne zwierzęta?
Robin uśmiechnęła się do siebie. Lubiła, gdy Jeff
9
Debbie MACOMBER
dopytywał o swojego tatę. I co ciekawe, ani dla niej,
ani dla niego zupełnie nie miało znaczenia, ile razy
juz˙ opowiadała mu te historie.
– W pierwszym roku naszego małz˙eństwa dołą-
czyły do nas trzy kolejne zwierzaki. Wciąz˙ ściągał
do domu jakieś zagubione koty czy głodne psy.
Oczywiście nie mógł ich zatrzymać, bo nie wolno
nam było trzymać w domu zwierząt, i przez pierw-
sze dni, zanim zdołaliśmy je oddać w dobre ręce,
wychodziliśmy z siebie, z˙eby je jakoś ukryć. A na
naszą pierwszą rocznicę ślubu tata kupił mi złotą
rybkę. Naprawdę lubił wszystkie zwierzęta i wspól-
nie marzyliśmy, z˙e któregoś dnia kupimy małą
farmę, będziemy hodować kury i kozy, moz˙ne na-
wet jakąś krowę albo dwie, a tata zawsze powtarzał,
z˙e jak podrośniesz, kupi ci kucyka. – Jak trudno było
jej ukryć cierpienie... Nawet po tych wszystkich
latach wspomnienie śmierci Lenny’ego sprawiało
jej ogromny ból. A teraz, gdy patrzyła na swojego
syna, który tak bardzo pragnął mieć psa, jeszcze
mocniej tęskniła za męz˙em.
– Chcieliście kupić farmę? Serio? – zawołał
podekscytowany. – Nigdy mi o tym nie mówiłaś.
I tata chciał mi kupić kucyka? Tylko dla mnie?
Naprawdę? I było nas na to stać? – dodał po chwili
namysłu. – Tyle czasu musieliśmy oszczędzać na
dom, to co dopiero farma...
Robin uśmiechnęła się smutno.
– Chyba będziemy musieli zrezygnować z po-
mysłu posiadania farmy, przynajmniej w najbliz˙szej
10
Kwiecień w San Francisco
przyszłości. Sami nie damy sobie rady, bo na farmie
jest mnóstwo pracy.
Robin i Lenny, gdy się pobrali, przegadali wiele
godzin, snując najpiękniejsze marzenia i wspólne
plany na przyszłość, pewni, z˙e nic ich nigdy nie
rozdzieli. Tak silna była ich miłość. Rzeczywiście
nic nigdy nie mówiła Jeffowi o farmie, ani o tym, z˙e
chcieli ją nazwać Raj. Wybrali taką właśnie nazwę,
bo to miejsce miało być ich rajem na ziemi. Ich,
i tylko ich. Nie chciała o tym wcześniej opowiadać
Jeffowi, bo czuła, z˙e musi go chronić. A dzisiaj tak
się jej jakoś wyrwało... Tak wiele juz˙ w z˙yciu stracił!
Nie tylko opiekę i miłość ojca, lecz takz˙e wszystko
to, czego nie miał, a co miałby, gdyby z˙ył Lenny.
Nigdy wcześniej nie wspominała o kucyku ani
o tym, z˙e Lenny chciał sobie kupić konia. Obawiała
się jeszcze bardziej pogłębiać u syna i tak juz˙
dojmujące poczucie przegranej.
Jeff ziewnął słodko. Zdumiewała ją jego wy-
trzymałość. Dzielnie jej pomagał przy przeprowadz-
ce, biegając po schodach z energią, której mogła
mu pozazdrościć. Rozpakował rzeczy w łazience
na piętrze i cały swój pokój, a do tego pomógł jej
w kuchni.
– Juz˙ się nie mogę doczekać mojego psa – wy-
mamrotał jeszcze, a po chwili juz˙ smacznie spał.
– Piesek... – szepnęła Robin łagodnie, zamyka-
jąc oczy. Naprawdę nie wiedziała, jak ma przekazać
synowi tę złą nowinę, ale nie mogli mieć teraz psa.
Nie od razu. Nie mogła zostawiać duz˙ego psa
11
Debbie MACOMBER
zamkniętego na wiele godzin w domu ani uwiązać
go na łańcuchu na podwórku. Nie mieli teraz pienię-
dzy ani na zrobienie ogrodzenia, ani na zakup psa,
ani na weterynarza, a więc siłą rzeczy sprawa musia-
ła się odwlec w czasie. Po tej przeprowadzce była
doszczętnie spłukana.
Robin zbudziło poranne rześkie powietrze. Była
szósta trzydzieści. Stary śpiwór, pamiętający jesz-
cze czasy szkolne, musiał się jej rozpiąć w nocy i do
środka wdarł się poranny chłód. Ręce i nos miała
lodowate. Szybko zapięła śpiwór, naciągając go az˙
pod brodę, i przekręciła się na bok, chcąc zasnąć
jeszcze choć na pół godziny. Wyciągnęła rękę po
koc, z˙eby się dodatkowo okryć, ale napotkała dziw-
ny opór. Szarpnęła raz i drugi, ale bez skutku. I nagle
dotarło do niej ciche posapywanie i poczuła na szyi
ciepły oddech. Otworzyła szeroko oczy i odwróciła
głowę. Ku jej przeraz˙eniu spoglądała wprost w śle-
pia wielkiego czarnego psa. Az˙ zaparło jej dech
w piersiach. Usiadła raptownie, próbując wyplątać
się ze śpiwora.
– A ty skąd się tu wziąłeś?
Labrador wcisnął się pomiędzy nią i Jeffa i ułoz˙ył
wygodnie. Łeb oparł na przednich łapach i wyglądał
na bardzo zadowolonego, choć moz˙e odrobinę nie-
pocieszonego, z˙e przerwano mu poranną drzemkę.
Jeff zaczął się kręcić i po chwili otworzył oczy.
Widząc czarnego futrzaka, natychmiast oprzytom-
niał.
12
Kwiecień w San Francisco
– Mamo! – wykrzyknął, siadając – kupiłaś
mi psa!
– Nie, on nie jest nasz. Nie mam pojęcia, czyj to
pies.
– Mój! – zawołał tryumfalnie Jeff. – Jest mój!
– powiedział i objął go za szyję. – Naprawdę kupiłaś
mi psa... To miała być niespodzianka, prawda?
– Jeff – powiedziała Robin stanowczo – nie
wiem, skąd tutaj wziął się ten pies, ale nie nalez˙y
do nas.
– Nie, naprawdę? – Był wyraźnie zawiedziony.
– Ale to czyj on jest? I jak tu wszedł do nas, do
namiotu?
– Nie mam zielonego pojęcia. – Robin przetarła
oczy, starając się uporządkować myśli. – Za dobrze
wygląda jak na przybłędę. Pewnie nalez˙y do które-
goś z sąsiadów. Musimy popytać w okolicy...
– Blackie! – Nieopodal namiotu rozległ się męski
głos. – Blackie, gdzieś ty polazł? Do nogi!
Labrador uniósł głowę, ale pozostał na swoim
miejscu. Nie moz˙na było mu się dziwić. Jeff głaskał
go jedną ręką po grzbiecie, a drugą tarmosił za
uchem i czule do niego przemawiał.
Robin wygramoliła się ze swojego śpiwora, wło-
z˙yła tenisówki i wyczołgała się z namiotu. Na-
tychmiast
dostrzegła
wysokiego,
szczupłego
męz˙czyznę, który stał dosłownie kilka metrów od
niej, koło z˙ywopłotu wytyczającego granicę dział-
ki, i bezradnie rozglądał się dokoła. Uśmiechnęła
się do niego, ale on nie odwzajemnił uśmiechu.
13
Debbie MACOMBER
Szczerze mówiąc, nie wyglądał na kogoś specjalnie
uprzejmego. Był naprawdę imponującego wzrostu,
bo gdy podeszła bliz˙ej, górował nad nią niczym
jakaś potęz˙na budowla.
– Dzień dobry – powiedziała najbardziej bez-
troskim głosem, na jaki było ją stać.
Ledwo omiótł ją wzrokiem i tylko nieznacznie
kiwnął głową. No cóz˙, pewnie po tak spędzonej nocy
nie wyglądała oszałamiająco, jednak nie usprawied-
liwiało to jego kompletnego braku zainteresowania.
Nie oceniała zwykle ludzi, których nie znała, ale ten
typ wydał się jej wyjątkowo antypatyczny.
– Dzień dobry – powtórzyła więc mocniejszym
i bardziej stanowczym głosem, prostując się przy
tym i unosząc głowę. – Jeśli szuka pan psa, to jest on
z moim synem w namiocie.
Na tę wiadomość męz˙czyzna jakby się ocknął,
a jego rysy twarzy złagodniały i Robin odniosła
wraz˙enie, z˙e taki odpręz˙ony, moz˙e być nawet cał-
kiem atrakcyjny. Zwykle nie bardzo ją to intereso-
wało, czy facet jest przystojny, czy tez˙ nie, ale tym
razem ta przemiana wzbudziła jej ciekawość.
– Nie szukam go, bo on nie ucieka – wyjaśnił, po
czym gwizdnął głośno i przeciągle, az˙ zaświdrowało
jej w uszach.
Blackie wyszedł z namiotu i podszedł do z˙ywo-
płotu, merdając ogonem.
– To pana pies? – zapytał Jeff, który równiez˙
wyskoczył z namiotu. – Jest super. Od dawna
pan go ma?
14
Kwiecień w San Francisco
– Zapewniam, z˙e więcej nie będzie państwu
zakłócał spokoju – powiedział męz˙czyzna, ignoru-
jąc pytanie Jeffa.
Robin domyśliła się, z˙e miały to być przeprosiny.
– Jest dobrze wychowany, nigdy dotąd nie uciekł
z ogrodu i dopilnuję, z˙eby się to nie powtórzyło.
– Ale on nam wcale nie przeszkadza – pospiesz-
nie wyjaśnił chłopiec, po czym podszedł do psa
i pogłaskał go po głowie. – Wszedł do naszego
namiotu i chyba było mu tam dobrze – dodał po
chwili z zadowoleniem. – Nie przeszkadzał nam,
prawda, mamo?
– Oczywiście, z˙e nie. – Robin odruchowo po-
prawiła włosy. Musiały być strasznie zmierzwione
po tak szalonej nocy.
– Zaprzyjaźniliśmy się, co nie, Blackie? – Jeff
przyklęknął obok psa i potarmosił go za uchem,
a pies polizał chłopca po twarzy.
W oczach nieznajomego malowało się teraz zdzi-
wienie. Ściągnął brwi i spojrzał surowo na psa.
– Blackie, chodź tu – rzucił komendę, a pies,
ociągając się, podszedł do niego. Najwyraźniej
przychylność jego pupila dla Jeffa nie była mu na
rękę.
– Mój syn bardzo lubi zwierzęta – wyjaśniła
Robin.
– Pan tu mieszka? – zapytał Jeff, jakby zupełnie
nieświadomy nieuprzejmości sąsiada.
– Tak – odparł krótko męz˙czyzna.
– To świetnie! – ucieszył się chłopiec. – Nazywam
15
Debbie MACOMBER
się Jeff Masterson, a to jest moja mama, Robin.
Wczoraj wprowadziliśmy się do tego domu.
– Miło mi, Cole Camden.
Moz˙e jego słowa były uprzejme, ale ton na
pewno nie, i Robin poczuła się mniej więcej tak
mile widziana, jak zespół punkowy na pikniku
dla emerytów.
– Ja tez˙ będę miał niedługo psa – pochwalił się
Jeff. – Właściwie dlatego wyprowadziliśmy się
z naszego starego mieszkania. Tam mogłem mieć
tylko złotą rybkę.
Cole kiwnął głową bez słowa.
No to świetnie, pomyślała posępnie Robin, po
latach odmawiania sobie wszystkiego i oszczędza-
nia na dom, przyszło jej mieć kogoś tak nieprzy-
stępnego jako sąsiada. Co za wspaniały zbieg
okoliczności. Niechętnie rzuciła wzrokiem na są-
siednie zabudowania. Dom był starszy niz˙ pozo-
stałe w okolicy, ale i znacznie większy. Pomyś-
lała, z˙e musiał być wzniesiony we wczesnych
latach trzydziestych. Pewnie inne w tej okolicy tez˙
kiedyś wyglądały podobnie, ale potem zostały
wyburzone, a na ich miejscu powstały nowoczes-
ne dwupoziomowe zabudowania. Jego trzypięt-
rowiec był więc tu ostatnim reliktem dawno mi-
nionej epoki.
– Ma pan dzieci? – zapytał wciąz˙ entuzjastycz-
nie Jeff. – Tam, gdzie mieszkaliśmy do tej pory, było
mnóstwo dzieci do zabawy. – Lubił te wspólne
zabawy i nowe znajomości, a teraz, kiedy miał
16
Kwiecień w San Francisco
Niniejsza darmowa publikacja zawiera jedynie fragment
pełnej wersji całej publikacji.
Aby przeczytać ten tytuł w pełnej wersji
.
Niniejsza publikacja może być kopiowana, oraz dowolnie
rozprowadzana tylko i wyłącznie w formie dostarczonej przez
NetPress Digital Sp. z o.o., operatora
nabyć niniejszy tytuł w pełnej wersji
jakiekolwiek zmiany w zawartości publikacji bez pisemnej zgody
NetPress oraz wydawcy niniejszej publikacji. Zabrania się jej
od-sprzedaży, zgodnie z
.
Pełna wersja niniejszej publikacji jest do nabycia w sklepie