Cruz Melissa de la
Klika z San Francisco 02
Jesteś zazdrosna?
Pieni
ą
dze, uroda, a przede wszystkim popularno
ść
–
za to mog
ł
aby zabi
ć
ka
ż
da dziewczyna w szkole. Od
lat na topie s
ą
niezmiennie panny Ashley, teraz w towarzystwie przebojowej Lauren, kt
ó
ra ma zamiar na
sta
ł
e wej
ść
do
ś
cis
ł
ej elity. Czy supermodne ksi
ęż
niczki opr
ą
si
ę
pokusie wyst
ą
pienia w nowym reality
show? Za nic! Co zrobi
ą
, by utrzyma
ć
si
ę
na szczycie? Wszystko! Nawet najbardziej paskudne rzeczy...
Gdy w sieci rusza nowa strona z rankingiem popularno
ś
ci dziewczyn, okazuje si
ę
,
ż
e w walce o s
ł
aw
ę
nie
ma miejsca na sentymenty. Kto stoi za powstaniem nowego portalu? I jak daleko posunie si
ę
Ashley
Spencer by udowodni
ć
,
ż
e tylko ona zas
ł
uguje na miano numeru 1?
1
MODELOWY POWRÓT DO DOMU
Skarbie, tak bardzo się za tobą stęskniłam!
- Ja za tobą też, mamo - uśmiechnęła się Ashley Alioto - znana także jako A. A., jedna z
członkiń Kliki, stanowiącej popularną i powszechnie lubianą elitę społeczności szkoły
panny Gamble.
Jeanine Alioto wyglądała równie szałowo jak zawsze. Wysoka i smukła, o długich,
idealnie przystrzyżonych i wymodelowanych włosach, z nieskazitelnie wyrównanymi
brwiami i z ustami, w które wstrzyknięto dokładnie tyle wyciągu z wenezuelskiego
miodu, by nabrały uwodzicielskiej jędr-
ności i nie wydawały się przy tym zbyt grube. Panny z klasy - rzecz jasna te spoza Kliki -
pytały czasem A. A., czy bycie córką byłej supermodelki nie jest przypadkiem dołujące,
zupełnie jakby posiadanie wspaniałego zestawu genów (oraz dostępu do nieskończonej
ilości dżinsów) mogło się komukolwiek sprzykrzyć.
W zasadzie za jedyną wadę tego stanu rzeczy mogła uznać okresy, gdy matka znikała na
całe tygodnie, ponieważ jakiś bogaty facet zażyczył sobie akurat, by towarzyszyła mu na
jachcie podczas rejsu po Karaibach, lub pokazała się z nim na festiwalu filmowym w
Cannes. Wówczas A. A. zostawała w luksusowym apartamencie hotelu Fairmont sama,
za towarzystwo mając jedynie przyrodniego brata - Neda. Oboje dawali sobie świetnie
radę - no co? w końcu w hotelach mają obsługę! - ale zawsze lepiej było, kiedy mama
wracała do domu. Między innymi dlatego, że z każdej wyprawy przywoziła całe tony
prezentów.
- A to dla ciebie, Lili - powiedziała matka i wyciągnęła z jednej ze swoich
wypakowanych po brzegi walizek od Goyarda parę szałowych, czarnych butów.
Wcisnęła je w niecierpliwe dłonie Ashley Li.
Podarowane buciki miały siedmiocentymetrowe, łukowato wygięte obcasy i paski
zawiązywane wokół kostki wąziutką wstążeczką. Otrzymywanie dizajnerskich ciuchów i
akcesoriów stanowiło oczywiście jeden z licznych przy-
wilejów wiążących się z przynależnością do Kliki, lecz Lili, przycupnięta na skraju
kremowego szezlonga, przyjrzała się szpilkom z dziwnie niepewnym, zaskoczonym
uśmiechem.
- Dziękuję bardzo, Jeanine - odpowiedziała swym najbardziej rozradowanym tonem, ale
A. A. dobrze wiedziała, co naprawdę myśli przyjaciółka. Lili miała totalnego świra na
punkcie marek i skoro teraz na pierwszy rzut oka nie rozpoznała wytłoczonej na
wykonanych z cielęcej skórki podeszwach nazwy, automatycznie uznała podarek za rów-
nie atrakcyjny jak znoszone trampki. - Czy to może jakaś argentyńska... hmm...
specjalność?
- Kochanie, to są buty do tanga! - Jeanine zerwała się na równe nogi. W swoich
sięgających łydek botkach z kolekcji Fiorentini & Baker, w których znikały obcisłe
dżinsy Ksubi, mierzyła ponad sto osiemdziesiąt centymetrów i górowała nie tylko nad
drobniutką Lili, ale także nad A. A., która co prawda odziedziczyła po matce wzrost i
figurę, lecz w tej chwili leżała wyciągnięta na białym dywaniku z owczego runa. -
Kupiłam je dla A. A., ale potem przypomniałam sobie, że ona woli ganiać za piłką po
boisku, niż założyć cokolwiek kobiecego, a wiem, że nosicie ten sam rozmiar. W Buenos
Aires spędziłam kilka dni na festiwalu tanga i kupiłam je w najważniejszym z
tamtejszych sklepów branżowych. Ręczna robota, a na dodatek przeraźliwie drogie.
- Tak bardzo bym chciała nauczyć się tańczyć tango -westchnęła rozmarzona Lili i
zarzuciła swymi lśniącymi, kruczoczarnymi włosami. Musnęłyjej ładną, owalną buzię. A.
A. parsknęła krótkim śmiechem. Tak jakby Liii potrzebowała jeszcze dodatkowych zajęć
pozalekcyjnych! Jeśli nie brała akurat lekcji skrzypiec czy tenisa, szlifowała francuski
bądź chiński, uczęszczała na kurs fotografii albo asystowała jednemu z profesorów z
Uniwersytetu Stanforda w badaniach nad genami. Gdyby A. A. miała tak napięty rozkład,
na pewno by oszalała.
- Wydawało mi się, że miałaś jechać do Brazylii - A. A. dotknęła tkanego błękitnego
hamaka, który matka wydobyła z walizki numer jeden jakieś dwadzieścia minut temu.
Ich apartament miał przestronny taras, na którym można go było rozwiesić. Będzie
idealnie pasować.
- Nie lubię Rio poza sezonem - westchnęła Jeanine, gładząc swe pyszne, ciemne loki. -
Copacabana w deszczu wcale nie jest zabawna i miałam już dość oglądania tych
niedokarmionych dziewczyn z Ipanemy kręcących się dokoła w nadziei, że odkryje je
łowca talentów z Victoria's Secret.
A. A. przekręciła się na brzuch i oparła brodę na dłoniach. Uwielbiała, gdy mama
zaczynała nadawać na świat modelingu. Jeanine często nazywała się Ostatnią Prawdziwą
Supermodelką i wspominała stare, dobre czasy, gdy to-
powe modelki znane były wyłącznie pod swymi imionami, wszystkie miały charakter i
piersi, a romanse z najważniejszymi celebrytami stanowiły towarzyski obowiązek - jej
pierwszy mąż, ojciec Neda, był angielską gwiazdą rocka. Wtedy, powiadała, dziewczyny
z branży miały ledwie tyle lat, by móc legalnie chodzić na randki, a okładki czasopism
okupowały wyłącznie rozwiązłe, hollywoodzkie aktoreczki.
- Poza tym - ciągnęła Jeanine, znów na kolanach przetrząsając walizkę - Gil zastanawia
się nad kupnem jakiegoś rancza w Argentynie, więc właśnie dlatego tam polecieliśmy.
Gil to Richard Gilbert, informatyczny magnat, z którym Jeanine spotykała się - dość
nieregularnie - przez ostatnie pół roku. A. A. i Ned już dawno zdecydowali, że nie chcą
go za ojczyma, ale nie mieli jeszcze powodu do większego niepokoju - związki Jeanine z
reguły ulegały samozniszczeniu zanim pojawiały się w nich zbyt poważne zobowiązania.
- Nauczyliście się z panem Gilbertem tańczyć tango? - Lili zdążyła już ściągnąć swoje
balerinki od Tory Burch i ostrożnie wiązała na swych szczupłych kostkach delikatne
wstążki nowych butów.
- Nie mam pojęcia, czego się uczył pan Gilbert - odparła Jeanine ociekającym ironią
tonem. - Po trzech dniach galopowania w błocie w starym ponczo miałam serdecznie
dosyć. Poza tym, powiedzmy, że on w Argentynie nie interesował się wyłącznie końmi.
Wyciągnęła z walizki jedwabny szal w fioletowe wzory i zarzuciła go na ramiona A. A.,
po czym wyjęła kolejny, tym razem z mieniącymi się jak w kalejdoskopie zielonymi i
różowymi paskami.
- Też dla ciebie - stwierdziła, machając szalem w kierunku Lili. - To niestety tylko Pucci.
Oba kupiłam już na lotnisku. Miałam chwilę, bo opóźnił się mój lot. Wzięłam też
niebieski dla Ashley. Wiem, jak bardzo lubicie nosić takie same ciuchy.
- Czyli zerwałaś z Gilem? - A. A. starała się ukryć zadowolenie. Usiadła, poprawiła
swoje legendarne kucyki i otuliła się szalem.
- Umówmy się, że potrzebuję kogoś na tyle męskiego, by tańczył tango ze mną i tylko ze
mną - odpowiedziała Jeanine, balansując na piętach. Rzuciła dziewczynom swój firmowy
uśmiech rodem z okładki „Cosmo". - Zresztą na pewno pamiętacie, co wam zawsze
powtarzam - dodała.
- Zostaw faceta, póki jeszcze dobrze wyglądasz! - wyrecytowały wesołym chórem A. A. i
Lili. Po raz milionowy w swym dwunastoletnim życiu A. A. poczuła się szczęśiwa, że jej
matka jest taka fajna, że jest bardziej przyjaciółką niz rodzicem. Tak łatwo się z nią
rozmawiało. Kiedy Jeanine była w domu, wszystko szło lepiej - nawet mimo tego, że
nieco zbyt często nalegała na zmianę wystroju ich luksusowego apartamentu. Póki jednak
nie pozwalała swemu przemądrzałemu dekoratorowi pozbyć się pokaźnej kolekcji gier
wideo ani zmienić wiszącej w gigantycznym salonie plazmy na mniejszą, póty ani Ned,
ani ona nie narzekali.
- No dobra, mówcie, co tam słychać w Hogwarcie? -spytała matka, po czym zabrała
szalik A. A. i kilkoma ruchami zawiązała go sobie na głowie, zupełnie bez wysiłku,
tworząc supermodną opaskę.
- Klub Towarzyski zarządził pierwszą imprezę z chłopakami z Gregory Hall -
odpowiedziała Lili. - Prawie wszystko zorganizowałam sama...
- I prawie udało ci się przy tym zabić Ashley - wtrąciła A. A., po czym na wyścigi
zaczęły opowiadać Jeanine szalone wydarzenia ubiegłego tygodnia. Waniliowe babeczki,
które zamówiła Lili, spowodowały poważny atak alergii u Ashley Spencer, która wieczór
zakończyła padając nieprzytomna na parkiet.
Poza A. A. nikt nie miał pojęcia ojej chorobie, a i A. A. przypomniała sobie tajemnicę
przyjaciółki, dopiero gdy próbująca wkupić się w łaski Kliki kujonica Lauren Page
spytała, czy Ashley nie jest przypadkiem na coś uczulona. Gdyby Lauren tak szybko nie
ogarnęła sytuacji, Lili większą część swego przyszłego życia zamiast w elitarnym liceum
w Groton spędziłaby w poprawczaku.
-Wygląda na to, że macie wobec tej Lauren dług - stwierdziła Jeanine.
Na zewnątrz deszcz zaczął bębnić o terakotę tarasu i matka sięgnęła po pilota, którym
wyczarowała ogień w granitowym kominku.
A. A. i Lili wymieniły się spojrzeniami: Ta cała nuworyszka Lauren wciąż przebywała na
zesłaniu na towarzyskiej Syberii - oczywiście jej ewentualne ułaskawienie zależało
wyłącznie od decyzji Kliki. Lili i A. A. były w tej kwestii neutralne, a Ashley od czasu
imprezy miała zupełnie inne rzeczy na głowie.
Ściślej mówiąc, jedną rzecz: Tri Fitzpatricka. Chłopaka, którego A. A. znała od zawsze
jako kolegę od gier wideo. Tri był najładniejszym (i zarazem najniższym)
siódmokla-sistą w Gregory Hall. Chłopcem, który powinien się bujać w niej, a nie w
Ashley. Oczywiście sama nie była nim zainteresowana, nie rozumiała tylko, dlaczego tak
niefajnie się czuje od chwili, gdy znalazł sobie laskę odwzajemniającą jego uczucia.
- W sumie nieważne. Sprawa Lauren i tak już dawno przebrzmiała. Teraz wszyscy
mówią o czym innym - zapewniła mamę A. A. - Na początku tygodnia stało się coś
dziwnego.
- Pojawił się taki nowy blog... - podjęła dźwięcznie Lili, tonem wyrażającym podobnie
wysoki poziom ekscyta-
cji, jaka malowała się na jej twarzy. - I nikt nie ma pojęcia, kto go pisze!
- Ale to musi być ktoś z naszej szkoły. Bez dwóch zdań -A. A. zdjęła swoje kaszmirowe
skarpetki i zamachała palcami u nóg.
- Ta stronka jest trochę podobna do Facebooka - ciągnęła Lili, niemal tracąc dech. -
Trzeba ją sprawdzać codziennie albo co godzinę, a najlepiej co pięć minut!
-Wszyscy uważają, że to nasza sprawka, ale to nieprawda - dodała A. A. i spojrzała na
Lili, która zawzięcie pokręciła głową.
- Zaraz, o czym wy mówicie? - spytała Jeanine, wysypując na lśniący parkiet zawartość
swej gigantycznej kosmetyczki. Uciekającą buteleczkę lakieru Chanel chwyciła w
ostatniej chwili.
- Blog nazywa się „Okiem Kliki" - wyjaśniła A. A. -Dlatego panny myślą, że jest nasz.
- Wszystkie siódmoklasistki są tam umieszczone w rankingu, według wyglądu i
popularności. Wciąga jak nie wiem co... No wiadomo... - uśmiechnęła się Lili. - To jak
oglądanie jakiegoś reality show, w którym okazuje się, kto rządzi siódmą klasą - sięgnęła
do swojej beżowej torebki Fendi Spy i wyjęła z niej smartfona. Zmrużyła oczy i
wystukała coś na małym ekraniku. - O, proszę. „Okiem Kliki". Ranking od pozycji
pierwszej do trzydziestej szóstej.
- Ostatnia jest Cass Franklin - powiedziała ze współczuciem i pewną dozą wyższości. Nie
musiała nawet odświeżać strony błoga, ponieważ znała jego zawartość na pamięć.
- To ta dziewczyna, o której ci opowiadałam - zwróciła się do mamy A. A. - To ta, co
powinna mieszkać w plastikowym kokonie jak Michael Jackson. Musi bez przerwy nosić
w torebce buteleczkę z tlenem, na wszelki wypadek.
- To okropne! - zmartwiła się Jeanine.
- Tak, towarzyski zgon - pokiwała głową Lili.
A. A. wybuchnęła śmiechem i zaraz zrobiło się jej trochę głupio.
- Ale co ważniejsze - podjęła nieco zniecierpliwiona Lili - trzy pierwsze miejsca
przypadły Klice. Stąd ten pomysł, że same to piszemy.
- A jesteście pewne, że to nie wy? - Jeanine wyglądała na szczerze ubawioną.
- Na pewno nie ja! - rzuciła A. A.
- Ani ja! - Lili była oburzona, i A. A. wiedziała dlaczego. Lili zajmowała ledwie trzecią
lokatę, za A. A. i numerem jeden, powszechnie czczoną Królową Matką szkoły panny
Gamble, Ashley Spencer.
Zadzwonił interkom i recepcjonista zaanonsował kolejnego gościa. A. A. poprosiła go na
górę. Ashley przybyła po swoją część południowoamerykańskiego ciuchowego łupu. Na
powrót mamy A. A. zareagowała tak szybko, jakby
miała wbudowany modowy system namierzający. Jeanine otworzyła właśnie kolejną
walizkę i wyjęła resztę wspaniałych fatałaszków dla córki. Wszystko, czego nie chciała
A. A., mogły wziąć Lili i Ashley, a ich walki o te resztki z pańskiego stołu zawsze
sprawiały A. A. wiele radości.
Prywatna, wjeżdżająca prosto do ich apartamentu winda, zadzwoniła i otworzyła się
automatycznie.
- Hej, Ash, jak zwykle rychło w czas - zawołała A. A., podnosząc wzrok z uśmiechem,
który zaraz zniknął z jej ślicznej twarzy.
A to dlatego, że kiedy Ashley wkroczyła do salonu -szałowa, jak zwykle stylowo ubrana
blondynka - okazało się, iż nie jest sama. Jej dłoń ściskał - w najbardziej żałosny i głupi
sposób, wpatrzony w dziewczynę cielęcymi oczyma - Tri Fitzpatrick.
2
W MODZIE I MIŁOŚCI WSZYSTKIE
CHWYTY DOZWOLONE
To dla niej takie typowe, że się spóźniła - pomyślała Lili, gdy mama A. A. wyciągnęła z
bagażu splecione z muszelek bikini i podała je córce.
Po chwili roześmiała się, widząc, jak przyjaciółka czerwieni się, przykładając do swoich
rosnących piersi maleńkie trójkąciki. Wciąż jednak myślała o blogowym rankingu.
W ogóle jej się to nie podobało. Nic, a nic. Bardzo nie lubiła czuć się gorsza od innych.
Ciężko pracowała, by mieć same piątki i należeć do tylu zaawansowanych grup, jak to
tylko możliwe. Poza tym, była przewodniczącą szkolnego
Komitetu Honorowego. Okej, jasne, może w małym bajorku życia towarzyskiego
siódmoklasistek musiała uznać wyższość Ashley Spencer. Ale od dnia, w którym pojawił
się - zupełnie zresztą znikąd - ten tajemniczy blog, została nieoczekiwanie zepchnięta na
trzecią pozycję. Brązowy medal. A Lili zawsze dotąd uważała, że jest o wiele fajniejsza
od A. A. Przynajmniej od niej.
Nie liczyło się to, że poniżej jej nazwiska widniały jeszcze trzydzieści trzy inne, ani to, że
cała szkoła nie mówiła o niczym innym, jako tym, że to Klika opanowała czołowe miej-
sca toplisty. Lili wiedziała, że nie zazna pełni szczęścia póki nie znajdzie się na
samiuśkim czubku klasowej piramidy.
Zresztą, dlaczego to Ashley musiała być non stop na szczycie rankingu? Gdyby
którakolwiek inna dziewczyna zakochała się na potańcówce z chłopakami, zostałaby
przez resztę totalnie upokorzona. Na domiar złego, Lauren „Nie mam przyjaciół" Page
zachowała się jak jakaś dr Grey. Dźgnęła Ashley tą dziwną strzykawką i przywróciła ją z
powrotem do świata żywych. (Oczywiście fakt, że koleżanka przeżyła, wcale Lili nie
smucił - w każdym razie nie bardzo.) Ashley jednak zdołała całą sytuację przekuć w
towarzyski triumf, dzięki czemu wyrwała największe ciacho spośród siódmoklasistów z
Gregory Hall. Dlaczego to ona musiała być pierwszą z Kliki, która zdobyła prawdziwego
chłopaka? To po prostu nieuczciwe!
Lili westchnęła. Spojrzała na drugą stronę salonu ku siedzącym na długiej sofie,
wtulonym w siebie, Ashley i Tri. Wyglądali razem rzeczywiście ślicznie, musiała to
przyznać. Dotąd zawsze się jej wydawało, że Tri leci na A. A. - oboje spotykali się dość
często - ale, jak widać, grubo się myliła. Zresztą chłopak i tak bardziej pasował do
Ashley. Z jakiegoś tajemniczego powodu przy niej wcale nie wydawał się tak niski. Tri
miał ciemne włosy, ona była złocistą blondynką i para prezentowała się znakomicie.
Tri wciąż miał na sobie szkolny mundurek — białą koszulę, spodnie z szarej flaneli i
luźno zawiązany, granatowo--złoty krawat. Ashley z kolei - co dość oczywiste - wpadła
po lekcjach do domu i przebrała się. Założyła swoje nowe dżinsy ze Stitch, wykończony
koronką top i kraciastą bluzkę z głębokim dekoltem z Limited Too. Dziś w szkole Lili
oświadczyła, że chłopcom nie podobają się laski, które bez przerwy chodzą odstawione
jak na wybiegu. Kiedy, na litość boską, stała się w tych sprawach ekspertką?
- Tri, strasznie się z nami wynudzisz - ostrzegła chłopca Jeanine. - Mamy do
przymierzenia całe naręcza ciuchów!
-Jemu to nie przeszkadza - oświadczyła Ashley władczym tonem. Lili spojrzała
ukradkiem na Tri ciekawa, w jaki sposób zareaguje na to, że Ashley - o, przepraszam,
Jego dziewczyna" - wypowiada się za niego. Jemu jednak najwyraźniej naprawdę to nie
przeszkadzało.
- Pocierpię sobie w milczeniu, pani A. - odparł, nie odrywając wzroku od Ashley. A. A.
mierzyła go wrogim spojrzeniem zza sporego stolika do kawy. Lili już jakiś czas temu
zauważyła, że ilekroć Ashley i Tri pojawiali się razem, A. A. znajdowała jakąś wymówkę
i uciekała. Tym razem nie miała jednak dokąd.
Lili też wolałaby, żeby Ashley go tu nie sprowadzała. Nie chciała przymierzać nowych
strojów przy chłopaku. Jak właściwie miała się w takich warunkach przebierać?
- Wiem, co zrobimy - powiedziała mama A. A., jakby czytając w myślach Lili. - A. A.
przynieś proszę ten japoński parawan. Będziecie mogły się za nim chować, żeby Tri nie
musiał przez cały czas zamykać oczu.
- Świetny pomysł - poparła Lili, która dobrze wiedziała, że nie będzie w stanie rozebrać
się w obecności chłopca. Nie miała nawet braci - była średnim dzieckiem w rodzinie z
pięcioma siostrami i ojcem, który większość czasu spędzał w swym wielkim, pełnym
książek gabinecie. O ile oczywiście nie przesiadywał w pracy.
- Pomogę ci - zaproponował Tri, ale A. A. wzruszyła tylko ramionami i prychnęła.
- Dzięki - prawie warknęła. - Poradzę sobie bez ciebie.
Lili zauważyła, że policzki A. A. zalewają się krwistoczerwonym rumieńcem, choć
przecież nie siedziała w pobliżu kominka.
A. A. przeszła przez pokój do stojącego pod ścianą parawanu. Wykonany był ze
złocistego jedwabiu, na którym wyszyto trzy eleganckie żurawie w locie. Trzy lata temu
Jeanine kręciła w Kraju Kwitnącej Wiśni reklamę nowego telefonu komórkowego i
parawan przywiozła ze sobą w charakterze zdobyczy wojennej. Twierdziła, że jest
zabytkowy i pochodzi z prawdziwego domu gejsz w Kio to.
Parawan był wyższy od A. A., więc dziewczyna miała spory kłopot z jego złożeniem i
uniesieniem. W każdym jej ruchu widać było jednak straszliwą determinację, by obyć się
bez pomocy Tri.
- No przestań, daj mi to - chłopak wstał z sofy, podszedł i chwycił drugi koniec.
- Och, skoro nalegasz - wydyszała wyczerpana A. A.
- O co ci chodzi? - spytał Tri nieco zdenerwowanym tonem.
-O nic! — syknęła A. A. i nadęła policzki. Wciąż zawzięcie szarpała się z parawanem.
- Na pewno? - nie rezygnował. Patrzył prosto na nią, zupełnie jakby tego wieczora ujrzał
ją po raz pierwszy w życiu. Rozmarzone, senne spojrzenie - to, które biło z jego oczu od
pamiętnej imprezy, kiedy najwyraźniej zahipnotyzowała go Ashley - zniknęło bez śladu.
- Na bardzo pewno. Po prostu... wolałabym, żebyś nie... -zaczęła A. A.
- Żebym nie co? -Nic!
Tri dzielnie trzymał swój kraniec jedwabnego parawanu. Wyglądał na poirytowanego.
Lili pomyślała, że być może koleżanka zmieniła co do niego zdanie. A. A. od wieków
utrzymywała, że się w nim nie kocha, lecz teraz zapewne ujrzała go w nowym świetle.
Czy to możliwe, by była zazdrosna o Ashley? Przecież przez cały dzień, do momentu,
kiedy otworzyły się drzwi windy i wyszła z niej Ashley, taszcząc uwieszonego na sobie
Tri, A. A. zachowywała się normalnie.
- Tu będzie dobrze? - spytał chłopak, gdy przeciągnęli już parawan po dywanie i ustawili
przy szklanych drzwiach na taras. Na czole Tri lśniła cienka warstewka potu, jako że to
on nadźwigał się najbardziej.
A. A. burknęła coś niewyraźnie, jakby wcale jej to nie interesowało, po czym nie starając
się nawet ukryć złości, opadła na niski puf obok Lili. Na sofę nawet nie spojrzała.
- Mi osobiście rozbieranie się zupełnie nie przeszkadza - oświadczyła Jeanine,
przyglądając się trzymanej w dłoniach jedwabnej bluzeczce. - W trakcie pokazu, na
backstage'u, biega się nago przez osiemdziesiąt procent czasu. Nie można nawet założyć
majteczek, bo mogą się odciskać na sukience.
- Mamo! - zawołała A. A. i spojrzała znacząco na Tri.
-Aż tak dokładnych informacji nie potrzebuję - zażartował chłopak i lekko ścisnął ramię
Ashley.
- Może Tri powinien jednak iść. To w końcu babskie spotkanie - wymamrotała A. A., ale
usłyszała ją tylko Lili - Ashley z piskiem próbowała uwolnić się od chłopaka, a Jeanine
śmiała się, ponieważ udało się jej go zawstydzić.
Nadeszła pora przymierzania. A. A. ruszyła za parawan, a mama zaczęła przerzucać jej
ciuch za ciuchem. Wszystko, co nie spodobało się dziewczynie, wracało malowniczym
łukiem na środek salonu.
Ashley szybko zapomniała o tuleniu się do Tri. Porzuciła go na pastwę losu i stanęła przy
parawanie, wyraźnie próbując zablokować dostęp Lili do lecących ubrań. Gdy obie
zebrały już po kilka strojów, weszły za parawan i zaczęły mierzyć topy i spódnice,
wciskać się w doskonałe, krótkie sukienki, zderzając się przy tym bez przerwy łokciami i
biodrami.
- Może to ja powinienem się schować? - zawołał Tri. Nie otrzymał jednak odpowiedzi.
To nie była najlepsza pora na żarty.
Za każdym razem, gdy Ashley zakładała coś nowego, stawała przed chłopakiem w
kusicielskiej pozie.
- I co myślisz? - spytała, wychodząc w czerwonej sukience do flamenco.
- Świetnie wyglądasz - odpowiedział. Mówił to za każdym razem, kiedy mu się
pokazywała, niemal automatycznie.
Ukryta za parawanem A. A. wsunęła dwa palce do ust i udała, że wymiotuje.
Lili zachichotała, lecz A. A. wcale nie było do śmiechu. Naprawdę się wściekła i prawie
nie zwracała uwagi na nowe fatałaszki. Lili miała skrytą nadzieję, że przyjaciółka lada
chwila wybuchnie. W końcu tutaj przyszła, żeby się rozerwać.
-Jestem zmęczona - ogłosiła A. A., zdjęła jedwabną halkę i cisnęła ją na ziemię. Założyła
swój rozciągnięty T-shirt i wyszła zza parawanu. - Skończyłam, mamo. Jeśli przywiozłaś
coś jeszcze, możesz to dać Ashley lub Lili.
Lili ruszyła za nią, zatrzymując się tylko na moment, by zgarnąć ładny top. Usiadła na
skraju kanapy i postanowiła raz jeszcze założyć swoje buty do tanga, żeby sprawdzić, jak
wyglądają z małą czarną od Philipa Lima, którą minutę temu wyrwała z chciwych rąk
Ashley. Ashley tymczasem wirowała przy sofie, prezentując zalety spódniczki od
Temperley - A. A. zdyskwalifikowała ją jako zbyt dziecinną.
- No dobra, ostatnie łupy popołudnia - powiedziała Jeanine, kołysząc się na piętach. - To
jest od Chloe, ale chyba nie muszę wam tego tłumaczyć.
Lili zamarła z palcami na wstążeczkach szpilek. Mama A. A. trzymała najdoskonalszą na
świecie, fabrycznie postarzaną, krótką skórzaną kurtkę. Karmelową o śmietan-
kowym odcieniu. Rękawy trzy czwarte, oldskulowy wełniany kołnierz, masa suwaków i
przylegająca talia. Spod niej wyzierała pufiasta sukienka bombka. Przepiękne. Lili po
prostu musiała je dostać.
- Przymie... - zaczęła, zrywając się na równe nogi, ale Ashley niczym akrobatka
wyskoczyła w powietrze, sięgając po kurtkę. Lili chwyciła lewą połę, Ashley objęła w
posiadanie prawy rękaw.
- Może obie przymierzycie? - zaproponowała Jeanine i ku zaskoczeniu Lili Ashley się
wycofała.
- Ty pierwsza, Lili - powiedziała z krokodylim uśmiechem.
Lili wśliznęła się za azjatycki parawan, gdzie zdjęła bluzeczkę od Luelli i krótkie
spodenki Da Nang. Wbiła się w sukienkę, która oplotła jej ciało i zapięła kurtkę. Paso-
wało świetnie, choć może rękawy były nieco za długie -w końcu Jeanine kupowała to z
myślą o smukłej i wysokiej A. A. Sukienka kończyła się dokładnie w kolanach. Tkanina
delikatnie muskała nogi. Dziewczyna wyszła do salonu i z wolna zakręciła się przed
widzami.
- Czy zbliżamy się już może do końca? -jęknął Tri i natychmiast skulił się na siedzeniu.
- Nikt cię tu nie trzyma! - syknęła A. A.
Nadal promieniejąca Ashley podeszła i pogładziła miękki rękaw kurtki.
- Mniamuśna! - zachwyciła się i pstryknęła palcami. -Moja kolej.
Pięć minut potem wyszła z prowizorycznej przebieralni ze zwycięsko gorejącymi
oczyma.
- Nie czuję się świetnie, mówiąc to - zaczęła, zarzucając długimi, jasnymi włosami - bo
wiem, jak to brzmi. Ale, Lili, musisz przyznać, że na mnie leży o wiele lepiej.
Lili otworzyła usta, by zaprotestować, ale nie wydała z siebie ani słowa. Ashley miała
rację. Strój faktycznie prezentował się na niej o wiele lepiej. Proporcje kurtki były dla
niej wręcz wymarzone, a sukienka sięgała o trzy centymetry wyżej. Perfekcyjnie.
- To będzie świetny zestaw z moimi nowymi botkami z krokodylowej skóry - zwróciła
się do Jeanine. - Nie myśli pani, że leży na mnie jak ulał?
Mama A. A. pokręciła głową i roześmiała się.
- Same musicie to rozstrzygnąć, dziewczyny - odparła. - To o wiele bardziej męczące od
dwunastogodzinnego lotu. A. A., skarbie, zamówisz mi ziołową herbatę?
- No, Lili, jak myślisz? - spytała Ashley.
- Chyba masz rację - odpowiedziała Lili niepewnie i opadła pokonana na szezlong.
Właśnie tak się działo za każdym razem. Ashley zawsze dostawała to, czego chciała.
Ciuchy, torebki, biżuterię, chłopaków. Lili nie miała pojęcia, jak długo to jeszcze
wytrzyma.
3
UŚCISKI TO STANOWCZO ZA MAŁO
Ashley Spencer zaczęła z uśmiechem zbierać swoje lupy. Jej życie było najlepszym z
możliwych.
Miała rodziców, którzy totalnie szaleli na jej punkcie; piękny, pełen obrazów dom z
widokiem na zatokę San Francisco, służbę, która znała ją od małego i zrobiłaby dla niej
wszystko. Dostawała każdy ciuch i gadżet, o jakim zamarzyła - nawet jeśli marzyła o nim
przez marne pięć minut. A poza tym, była Ashley Spencer - najważniejszą dziewczyną z
najpopularniejszej Kliki w najbardziej ekskluzywnej szkole w mieście. A teraz
dodatkowo została pierwszą z Kliki,
która wyrwała prawdziwego chłopaka i to niewiarygodnie ślicznego. I bezgranicznie ją
uwielbiającego.
Cóż, dlaczego miałby jej nie wielbić? Nic dziwnego, że to ona została królową błoga
„Okiem Kliki". Czyż życie może być piękniejsze?
Okej - w sumie kilka spraw mogłoby się jeszcze polepszyć. Mogła zostać odlotową
modelką, jak matka A. A., która większość czasu spędzała, latając do najmodniejszych
miast i wracała do domu tylko po to, by opróżnić walizki z Najbardziej Wyczesanych
Ciuchów Świata. Dziś zresztą udało się jej dostać totalnie najlepsze sztuki. Od początku
wiedziała, że Lili jej ustąpi. Ona zawsze ustępowała. Wszystko było dokładnie tak, jak
być powinno. Mogła się cieszyć towarzystwem swoich kumpelek i co więcej, spędzać
czas z własnym chłopakiem.
Jej chłopak! Kto by przypuszczał, że Tri może być taki zabawny. Popatrzyła na niego
czule, głaszcząc jednocześnie szczególnie szałowy sweterek z Pringle, który dostała,
ponieważ A. A. wyglądała w nim nieco tłustawe
Tri przez całe popołudnie wygłaszał prześmieszne komentarze na temat przymierzanych
przez nią ciuchów. Gdy pokazała mu się w leginsach i kloszowej sukience, spytał, czy
zamierza udawać abażur. Nie miał pojęcia, do czego służą plisowane, ciepłe opaski na
przeguby.
- Mnie tam nadgarstki nigdy nie marzną - powiedział,
kręcąc swym uroczym nosem - a odczepiany kołnierz ze swetra Burberry zdumiał go
wręcz niepomiernie. Biedny chłopiec.
- To ma być golf czy koszula? - spytał rozbawiony. -Skąd wy wiecie, co się z tym
wszystkim robi?
- Czyż nie jest wspaniały? - Ashley spytała A. A., tarmosząc włosy chłopaka. Owszem,
był nieco niski, ale z niskimi siódmoklasistami sprawa miała się identycznie jak z małymi
biustami ich rówieśniczek - w swoim czasie urosną. Tata powiedział jej kiedyś, że w
szkole aż do dziewiątej klasy był najmniejszym chłopakiem, a teraz mierzył prawie dwa
metry. Ashley miała nadzieję, że Tri nie zostanie miniaturką ciacha zbyt długo, ale z
drugiej strony mógł sobie jeszcze przez jakiś czas pozostać na poziomie Elijaha Wooda.
A. A. tylko prychnęła w odpowiedzi. Co z nią? Dzisiaj nawet niespecjalnie fascynowała
się strojami; nie śmiała się też z walczących o ciuchy Ashley i Lili.
Postanowiła zignorować to oburzające ponuractwo. Nie chciała, by cokolwiek popsuło jej
dobry nastrój. Odkąd powstał ten tajemniczy blog, ten, o którym wszyscy mówili, czuła
się taka szczęśliwa i wspaniałomyślna.
Zdawała sobie sprawę, iż krążą plotki, że za nową stroną stoi Klika. Phi! Przecież one nie
potrzebowały, by jakiś anonimowy, pryszczaty komputerowiec tłumaczył im to, co i tak
już wiedziały - że są miłościwie panującą rodziną królewską
siódmej klasy. „Okiem Kliki" prowadziła na pewno jedna z ich fanek - albo ktoś, kto
rozpaczliwie chciał wkupić się w ich łaski.
Ktoś w rodzaju Lauren Page. Ta dziewczyna ostatnie tygodnie spędziła na podlizywaniu
się Klice przy każdej możliwej okazji i to na pewno był kolejny z jej sposobów na
wejście do grupy. To musiała być jej robota. Po pierwsze, ojciec Lauren dorobił się
niedawno fortuny, kiedy jego serwis internetowy z filmami - YourTV - wszedł latem na
giełdę. Wychodzi więc na to, że Page'owie mają internet we krwi. Po drugie, Dex Bond -
ten, w którym przez jakąś minutę kochała się A. A. - uroczy, siedemnastoletni geniusz
informatyczny i stażysta ojca zarazem, miał wiele czasu pomiędzy wożeniem Lauren do
szkoły a chronieniem jej przed wyimaginowanymi porywaczami. (Ciekawe zresztą, kto
chciałby porywać tak nudną laskę?) To zapewne on uruchomił błoga i pracował nad nim
w wolnym czasie, w ramach przysługi dla ciapowatej córki szefa.
Tak czy inaczej, „Okiem Kliki" to genialna strona! Ashley uwielbiała wszystkie rankingi,
w których zajmowała pierwsze miejsce. A szczególnie takie, o których plotkowała cała
szkoła panny Gamble. O blogu słyszeli nawet w Gregory Hall, a ponoć i w reszcie
prywatnych szkół w mieście. Tak! Dziś korytarze panny Gamble, jutro szósta strona
„New
York Post". Inne panny planowały dalszą edukację, Ashley planowała zaś towarzyskie
sukcesy.
Ostrożnie włożyła swoje nowe ubrania do jednej z tych wielkich siatek od Chanel, które
matka A. A. przechowywała w szafie wnękowej w korytarzu. Tri zaoferował, że od-
prowadzi ją do domu, więc pomachała reszcie na pożegnanie i wymaszerowała z
Fairmont w towarzystwie chłopaka po dżentelmeńsku niosącego jej torbę. Nie mieli
daleko, więc szła najwolniej, jak to możliwe, mimo iż znowu się rozpadało. Chciała
dobrze zapamiętać wszystkie szczegóły tego popołudnia. To była jej wielka chwila.
I odpowiedni moment na ich pierwszy pocałunek.
Tri chodził z nią już od tygodnia, jeśli policzyć prawie śmiertelną potańcówkę jako dzień
pierwszy, aczkolwiek przez większość czasu była wówczas nieprzytomna. Po imprezie
spotkali się jeszcze dwa razy i wysłali sobie około dwustu wiadomości komunikatorem.
Był idealny. Był słodki, uprzejmy i zabawny. Kiedy spoglądał jej w oczy, czuła się taka
krucha i rozkołatana w środku. Trudno, już na zawsze zostanie ostatnią z Kliki, która
zaczęła miesiączkować, ale będzie za to pierwszą z prawdziwym związkiem na koncie.
Związkiem z chłopakiem z krwi i kości, a nie jakimiś literkami na czacie, z czego nigdy
nic nie wychodziło - patrz tak zwany romans A. A. z anonimowym „laxjockiem".
Niepokoiło ją tylko jedno.
Tri ani razu nie spróbował jej pocałować. Okej, może to dlatego, że widywali się dopiero
od tygodnia. Może był po prostu nieśmiały. Może to wszystko wina tej jego
dżentelmenerii - może w Gregory Hall uczą przede wszystkim dobrych manier?
Niemniej klasyczne wychowanie i etykieta były dobre, ale wiecie, dla staruchów, a teraz
chciała, żeby zabrał się do rzeczy i ją pocałował. Jeśli tego nie zrobi, a pozostałe
dziewczyny z Kliki zaczną zadawać podchwytliwe pytania, będzie musiała kłamać - a
kłamstw nie znosiła. Zresztą kłamanie na temat pocałunków to po prostu żal. Czułaby się,
jakby tylko udawała, że ma chłopaka, jak Lauren Page, która pojawiła się na potańcówce
z Billym Reddym. Udawane związki są fajne, ale chyba tylko dla szóstoklasistów!
Ashley ukradkiem, kątem oka spojrzała na chłopca. Skoro jest zbyt nieśmiały, to
inicjatywę musi przejąć ona - w końcu należy się upewnić, że wszystko działa jak należy.
Słyszała już, że niekiedy to laska powinna wykonać pierwszy krok. Faceci bywają takimi
ciemniakami. Deszcz zelżał do leciutkiej mżawki, ulica była zamglona i romantyczna,
zupełnie jak na filmach. Nie mogłaby sobie wymarzyć lepszej pogody.
Gdy stanęli przed wysoką, ozdobną bramą jej domu, wybrała na małej klawiaturze kod
bezpieczeństwa i czekała, aż żelazne skrzydła staną otworem.
-Ja się już chyba pożegnam - oznajmił Tri, wręczając jej siatkę Chanel.
- Może wejdziesz - odparła, starając się brzmieć uwodzicielsko i nastrojowo. -
Odprowadź mnie chociaż do drzwi.
Nie istniała możliwość, by dała się mu całować na ulicy -przy tych wszystkich
taksówkach, ciężarówkach i na oczach cudzych ogrodników. Nie, nie. Chociaż czekała
na to już od tygodnia.
Już raz myślała, że ją pocałuje, wtedy gdy przytulił się do niej w kinie, ale okazało się, że
jest bardziej zainteresowany ich wspólnym popcornem. Na następną randkę wybrali się
po szkole do Starbucksa, ale zatłoczona kawiarnia też nie sprzyjała czułym
namiętnościom. To był pierwszy raz, gdy odprowadzał ją do domu i Ashley wszystko do-
kładnie zaplanowała.
- No chodź - rzuciła.
Tri zawahał się i wbił wzrok w czubki butów.
- Okej - powiedział po chwili i ruszył za nią po szerokiej, brukowanej alejce,
prowadzącej do podwójnych, rzeźbionych drzwi wejściowych w hiszpańskim stylu.
Ashley szła przodem, po to by chłopak mógł podziwiać, jak ślicznie wygląda w swoich
dżinsach i bluzie, tak nonszalancko wymachując siatką od Chanel. Odstawiła ją na wyło-
żonych terakotą stopniach i zwróciła się ku niemu, pamięta-
jąc, by zostać na dróżce. Nie było sensu wchodzić na schodki, gdyż wtedy dzieląca ich
różnica byłaby jeszcze większa.
- Na pewno nie chcesz zajrzeć? - miała ochotę pokazać mu wspaniały, marmurowy hol i
chciała, żeby dowiedział się, iż jej rodzina jest tak samo fantastyczna jak jego. A pewnie
nawet bardziej, ponieważ oboje jej rodzice byli dziedzicami pokaźnych funduszy
powierniczych, więc nikt z rodu Spencerów nawet nie pamiętał, jak to jest pracować.
- Nie mogę. Muszę wracać do domu. Zobaczymy się niedługo. Może jakiś brunch jutro?
- Pewnie, ale zostań jeszcze - szepnęła, nie ruszając przy tym nawet jednym mięśniem.
Zatrzepotała rzęsami. Albo ją pocałuje, albo zostawi tutaj przed drzwiami. Sama na pew-
no się nie odwróci.
-Podejdź bliżej.
- Po co? - w ciemnych oczach Tri pojawił się niepokój.
- Po to - wydyszała Ashley, pochyliła się ku niemu i zamknęła ospale oczy. Wiedziała,
jak świetnie w tej chwili wygląda - zdawała sobie sprawę, że deszcz sprawił, iż jej cera
zaróżowiła się jakby od rumieńca, że jej nieznacznie rozchylone wargi są niebywale
apetyczne. (Ćwiczyła tę pozę przed lustrem około tysiąca razy.) Tri nie ma prawa się
oprzeć.
To ta chwila!
Nachylił się ku niej i myśli Ashley zwycięsko zawirowały. Tak! To się stanie właśnie
teraz! Już nie mogła się doczekać, jak opowie Klice, w jaki sposób się to odby.
Coo?
Tri jej nie całował. Przytulił ją. Na dodatek tak po przyjacielsku, ściskając za ramiona.
Przez nędzne pięć sekund. Tak to się ludzie żegnają z niewidzianymi od wieków ku-
zynami. Gdzie ta namiętność?
- Na razie! - zawołał i pospieszył z powrotem ku bramie. Ashley wiodła za nim
spojrzeniem, walcząc z ochotą, by tupnąć z wściekłości. Co to za chłopak, co nawet nie
całuje?
Westchnęła i wspięła się na schodki. W głowie Tri działo się coś dziwnego i rozumiała
już, że będzie musiała to rozgryźć sama. Z pannami z Kliki na pewno nie będzie o tym
rozmawiać. Za wszelką cenę musiała zachować swoją reputację - reputację dziewczyny
numero uno w rankingu „Okiem Kliki". Może nie miała najlepszego faceta pod słońcem,
ale przynajmniej miała najwięcej punktów.
4
JAK CUKRZYĆ SNOBOM
Lauren Page zaczerpnęła głęboko powietrza i podeszła do stolika Kliki. W myśl reguł
szkoły, mógł tam usiąść każdy. Stoliki w sali jadalnej (nazwa „stołówka" zanadto koja-
rzyłaby się ze szkołą publiczną) u panny Gamble były długie, drewniane i mogły
pomieścić co najmniej piętnaście osób. Gdy tylko jednak laski z Kliki usadowiły się w
najlepszym miejscu przy oknie, żadna z dziewczyn nie śmiała się do nich zbliżyć i nikt
nie siadał nawet u drugiego końca. Nikt nie miał ochoty paść ofiarą ich bezlitosnych
analiz modowych ani ryzykować rozdrażnienia którejkolwiek z klasowych gwiazd.
Lauren sama była bliska popełnienia towarzyskiego samobójstwa na tydzień przed
potańcówką. Wygarnęła wtedy Klice dokładnie to, co o niej myślała. A nie było to nic
przyjemnego. Prawda jest zwykle bolesna i szczerze mówiąc, to posunięcie okazało się
poważnym błędem.
Dawno, dawno temu (czyli w zeszłym roku) Lauren była zupełnie nieznającym się na
ciuchach brzydkim kaczątkiem, a na dodatek przywarła do niej łatka kujonicy. W tym
semestrze jednak, odkąd jej ojciec dorobił się niewiarygodnych pieniędzy, przeobraziła
się w smukłego, świetnie ubranego łabędzia z prywatnej szkoły. I to łabędzia z sekretnym
planem. Planem zniszczenia Kliki.
Chciała położyć kres jej rządom terroru i poprawić życie wszystkich uczennic siódmej
klasy. A dopiąć tego celu mogła jedynie, działając od wewnątrz. Musiała stać się częścią
grupy i dopiero potem zmienić reguły gry. A zasada numer jeden brzmiała: grać na jej
próżności.
Podeszła więc do stolika, niosąc tacę z jogurtem i kromką chleba orkiszowego -
codziennym lunchem Kliki, który stał się z tego powodu najpopularniejszym posiłkiem w
sali jadalnej.
Kilku rodziców zgłaszało swoje wątpliwości z powodu niskiej zawartości tłuszczu w tym
nowym przysmaku (nikt nie był pewien, czy taki posiłek ma jakiekolwiek wartości
odżywcze), ale Lauren podsłuchała Ashley, która mówiła Lili,
że jej zdaniem, ta spartańska dieta stanie się błogosławieństwem dla całej klasy. Dzięki
niej wszystkie stracą po kilka kilogramów, przy absolutnie zerowym wysiłku!
Gdy stanęła przy blacie, poczuła, jak jej uszy oblewa gorący rumieniec. Nie musiała się
nawet odwracać, by wiedzieć, że patrzy na nią w tej chwili cała siódma klasa. Nikt i
nigdy nie podchodził tak bezpośrednio do stolika Kliki. A już na pewno nie w trakcie
lunchu.
Kilka tygodni temu Ashley sama zaprosiła Lauren. To był dzień wielkiego triumfu, cud,
jakiego nie dokonała dotąd żadna z dziewczyn ze szkoły panny Gamble. Sheridan Riley,
szeroko znana ze swego uwielbienia dla Kliki, uzyskała kiedyś co prawda pozwolenie na
oparcie się o ścianę w pobliżu stolika, ale nikt nie zaszedł wyżej.
Jeśli Lauren miała mieć nadzieję na powrót do głównego stolika, musiała teraz dowieść
swej wartości. Gdyby zdecydowała się wycofać, mogła być pewna, że przez cały rok
będzie w porze obiadu siedzieć jak trusia w bibliotece. I nie zmieni się nic.
Spojrzała na grupkę wyrzutków społecznych, tłoczącą się za stolikami przy drzwiach.
Czy Ashley naprawdę by ucierpiała, gdyby przestała udawać Dartha Vadera za każdym
razem, gdy w pobliżu pojawiała się Cass Franklin? Albo czy Liii spadłaby korona z
głowy, gdyby informowała Darię Hart o spotkaniach Komitetu Honorowego, które-
go Daria była przecież członkiem? A czy A. A. nagle by zbrzydła, gdyby pozwoliła
Candace Yen zagrać w którymś z meczów piłki nożnej, i nie kazała jej wiecznie grzać ła-
wy? Lauren dobrze wiedziała, jak to jest być niewidzialną i nikomu takiego losu nie
życzyła.
Na szczęście, miała asa w rękawie. Niezawodny plan, dzięki któremu odzyska przyjaźń
Kliki. Wiadomość, którą zamierzała dziewczynom przekazać, musiała zapewnić jej stałe
miejsce przy ich stoliku, i to już od dzisiaj. A kiedy już zdobędzie swoje miejsce, może
zyska też wpływ na ogólny stan rzeczy w siódmej klasie.
Odchrząknęła.
Ashley Spencer uniosła brew, obdarzyła Lauren przelotnym spojrzeniem i zwróciła się na
powrót do Lili, zupełnie jakby nikogo nie zauważyła. Lauren zebrała całą swoją odwagę,
mimo iż pozostałe dwie dziewczyny też nie miały zbyt przyjaznych min.
- Ja... Muszę z wami o czymś porozmawiać - zaczęła. Poczuła, jak jej ściskające tacę
dłonie się pocą. Popatrzyła na A. A., licząc na niezbyt wrogi uśmiech. W powszechnej
opinii A. A. była najmilszą laską z Kliki, ale dziś wydawała się szczególnie nadęta -
gapiła się przed siebie, jakby bardzo chciała znaleźć się gdzie indziej.
Na czole Lauren pojawiły się kropelki potu. Ucieszyła się, że do zwykłego mundurka
szkolnego dodała kusy,
aksamitny blezerek, czarne rajstopy i trzewiki na obcasie. Wciąż była co prawda poza
Kliką, ale z zewnątrz wyglądała jak jedna z jej członkiń. Zauważyła, że wszystkie trzy
dziewczyny mają na szyjach szaliki Emilio Pucci.
- Ty chcesz z nami o czymś rozmawiać? - spytała Ashley, marszcząc z niesmakiem swój
zadarty, wolny od piegów nos. - Może o zebraniu rady jakiegoś nudnego klubu, do
którego nigdy nie wstąpimy?
Lili spojrzała na nią ze złośliwym uśmieszkiem.
- Chodzi o program telewizyjny - spiesznie wyjaśniła Lauren. - Program, w którym
możemy wszystkie wziąć udział.
- My? - spytała Lili podejrzliwie, lecz z wyraźnym zainteresowaniem.
Lauren przytaknęła skinieniem. Haczyk został połknięty...
A. A. wciąż jednak patrzyła przed siebie, bezmyślnie bawiąc się kucykiem. Niechęć z
twarzy Ashley nie zniknęła, jakby nie była w stanie uwierzyć, że ten nieoczekiwany in-
truz może zaproponować jakikolwiek ciekawy temat.
- Słyszałyście na pewno plotkę, że mam zostać gwiazdą reality show? Cóż, to prawda.
Mniej więcej. Mój ojciec poznał takich kolesi, którzy są producentami w Sugar -nowym
kanale telewizyjnym dla nastolatków. Może obiło się wam o uszy? - Lauren starała się
mówić jak najszyb-
ciej. Stanie zaczynało ją męczyć, a półlitrowa butelka z wodą ciążyła na tacy coraz
bardziej.
- A tak - wtrąciła Lili, podnosząc nieco wzrok. - To u nich lecą „Sekrety szkół z
internatem", prawda? Moja siostra marzy, by odwiedzili jej akademię.
- No więc, rozmawiali ze mną na temat takiego programu - podjęła Lauren. Teraz
musiała wyjątkowo ostrożnie pociągnąć za wędkę...
- Z tobą? - spytała zdenerwowana Ashley. Lauren spróbowała nie pokazać po sobie
urazy.
- Tak, ale chodzi o to, że nie chcą tylko mnie.
- Mów dalej - wycedziła przez zęby Ashley, wpatrując się niebieskimi oczyma w Lauren.
Lili kiwnęła głową. Teraz słuchała już nawet A. A. - Więc, to ma być reality show?
Laurem przytaknęła.
- Właśnie. Wiecie, taki z ustalonym scenariuszem. Jak „Wzgórza Hollywood" czy
„Laguna Beach MTV".
- Uwielbiam takie programy - jęknęła Lili. - Zwłaszcza ten o modelkach w Miami.
- Albo ten o obozie piłkarskim, z którego wszystkich porywają - dodała A. A., odsuwając
od siebie tacę z niedojedzonym lunchem. - Znalezienie ich zajęło aż trzy miesiące.
- No więc...? - nacisnęła Ashley.
Lauren zarzuciła włosami i zanim odpowiedziała, napiła się wody z butelki.
- Producentom potrzebna jest grupka dziewczyn. Właśnie o tym chciałam z wami
porozmawiać. Chciałybyście może zagrać moje przyjaciółki? - To był czas na wyłowie-
nie zdobyczy z wody. Wstrzymała oddech. Czy Klika zerwie się z haczyka?
Przez dłuższą chwilę wydawało się, że Lauren zagrała złą kartą, ale wtedy odezwała się
Ashley.
- W telewizji?
- My? - dodała Lili.
- Co znaczy „zagrać"? - chciała wiedzieć A. A. Dziewczyny z Kliki wymieniły się
spojrzeniami. Lauren wypuściła powietrze i przestąpiła z nogi na nogę.
-Jeśli nie chcecie, poproszę Melody i OHvię. A może Sheridan i jej paczkę...
-Ani mi się waż - powiedziała Lili. Wszystkie spojrzały na Ashley, która wpatrywała się
w Lauren, jakby rozważając za i przeciw.
- Siadaj - rozkazała.
A. A. odsunęła się, robiąc miejsce dla Lauren.
Lauren klapnęła przy oknie. Sukces! Punkt pierwszy planu został zrealizowany
pomyślnie. Złowiła je. Chwyciły przynętę i teraz musiała już tylko trzymać je na wędce,
póki nie stanie się jedną z nich.
- Opowiedz więcej - zażądała Ashley. Jej widelec zawisł w powietrzu. - Chcemy znać
wszystkie szczegóły.
Lauren z radością powiedziała tyle, ile mogła. Program nosił tytuł „Królowa nastolatek" i
miał zostać wyemitowany w drugim półroczu, w miejscu nieudanego show z karaoke.
Zdjęcia planowano rozpocząć już w przyszłym tygodniu, o ile uda się znaleźć
odpowiednie dziewczęta. Te, które wytypowano początkowo, zostały zwolnione, gdy
producenci dowiedzieli się, że dwie z nich przyłapano w wakacje na sklepowej
kradzieży.
- Dobrze im tak! - zaśmiała się Lauren, wzięła do ust kęs sałatki i skrzywiła się z
obrzydzenia. Postanowiła, że zamiast jeść te stołówkowe śmieci, jutro przyniesie ze sobą
kanapkę. - Tak czy inaczej, rozpaczliwie poszukują odpowiednich kandydatek i tata
zgłosił mnie. Ale tam ma występować cała grupa, więc potrzebuję towarzystwa.
- I już znalazłaś - skinęła głową Ashley, rozpromieniona jak kot z Cheshire. - „Królowa
nastolatek". Wypisz wymaluj Klika, prawda?
- Gdzie musimy podpisać? - zażartowała A. A., bębniąc o podłogę obcasami od
Louboutina.
Lili trzymała już w dłoni swój Blackberry.
- Lo? Kiedy możemy umówić się na spotkanie z tymi facetami? - spytała.
Wtedy Lauren zrozumiała, że udało się jej wsunąć stopę w zamykające się drzwi. Miała
nadzieję, że nie potknie się zaraz po wejściu.
5
JAK JEST „CIACHO" PO FRANCUSKU?
Wnastępnym tygodniu w poniedziałek po szkole kierowca czekał na Lili w należącym do
jej matki czarnym, hybrydowym SUV-ie. Lili nie lubiła poniedziałkowych popołudni,
ponieważ zaraz po lekcjach musiała jechać do Alliance Franęaise na spotkanie z
prywatną nauczycielką. Raz w tygodniu „rozkoszowała się" konwersacjami po francusku,
na poziomie zaawansowanym. A francuskiego nie cierpiała od zawsze. Próbowała
przemówić mamie do rozsądku, twierdząc, że o wiele bardziej przydałby się jej
hiszpański. W końcu tym właśnie językiem posługiwali
się ich ogrodnik, pokojówka i obie opiekunki jej młodszej siostry.
Jak można się było spodziewać, że Lili - gdy już dorośnie - będzie umiała zarządzać
domowym personelem bez znajomości ich języka? Francuski to język starożytności. Nie
zamierzała zapowiadać zawodów podczas olimpiady ani udawać Mulan w paryskim
Disneylandzie i zupełnie nie rozumiała, dlaczego musi co tydzień tak bardzo cierpieć.
Nie pomagało jej też, że jedynym uczniem poza nią był jakiś surfer o szklanym
spojrzeniu, który zapisał się tylko po to, by podłapać kilka zdań przed wakacjami na Ta-
hiti, dokąd mieli go zabrać rodzice. Prawie wcale się nie odzywał, a jeśli już, to pytał, jak
po francusku jest „wielki kahuna" lub „rafa koralowa".
Gdy Lili próbowała negocjować, matka przypominała jej, że musi się skupić na tym, by
pewnego dnia podjąć pracę w ONZ albo w departamencie stanu. Oczywiście dziewczyna
nie przyznała się nigdy, iż jej prawdziwym marzeniem jest prowadzić nocny klub w
Nowym Jorku. Cóż, może wtedy francuski rzeczywiście na coś się przyda. Mogłaby
nazwać swój lokal „Moulin Rouge".
Wyjrzała przez przyciemnianą szybę samochodu, który mijał szereg wdzięcznych
rezydencji w wiktoriańskim stylu.
Rodzice Lili wbili sobie do głowy, że ich córka będzie pierwszą amerykanką
azjatyckiego pochodzenia, która osią-
gnie wysoką pozycję w sądzie najwyższym, zostanie sekretarzem stanu albo
gubernatorką Kalifornii. Oczekiwali również, iż pójdzie w ich ślady i skończy Harvard. I
to w sumie dwa razy, bo magistrami są wszyscy i zadowolić ich mógł dopiero stopień
doktora.
Może na Harvardzie trzeba pisać egzamin wstępny z francuskiego? - pomyślała ponuro,
gdy ujrzała śmietankowy budynek Alliance Franęaise, z błękitnymi okiennicami i nieska-
zitelnie czystymi oknami. Zawieszona nad wejściem flaga Francji powiewała na słabym
wietrze.
Dziś jednak nie mogła się smucić zbyt długo, a to z powodu rozmowy z Lauren Page. Ich
własny reality show! Takie zajęcia pozalekcyjne bardzo Lili odpowiadały. Znalazła już
kilka wolnych terminów w swoim napiętym rozkładzie tygodnia, a Lauren miała
zadzwonić do producentów programu i umówić pierwsze spotkanie. Podobno chcieli jak
najszybciej rozpocząć zdjęcia - pilotażowe odcinki miały zostać wyemitowane jeszcze
przed nakręceniem całości.
Martwiła ją jedynie Ashley, która mogła próbować skupić całą uwagę widzów na sobie.
To byłoby totalnie w jej stylu. Nie zadowalało jej nic, ani pierwsza pozycja w blogowym
rankingu, ani wyrwanie chłopaka, ani sprzątnięcie sprzed nosa Lili najlepszych ciuchów
od mamy A. A., ani żaden inny z jej - bądźmy szczerzy, nie do końca zasłużonych -
zaszczytów i sukcesów.
Lili ani przez chwilę nie wątpiła, że Ashley już teraz przed lustrem wciska na swoją
blond główkę koronę Królowej nastolatek. Dlatego musiała temu zapobiec i swój plan
miała zamiar zacząć od Lauren. Im bardziej się do niej zbliży, tym więcej czasu spędzi
przed kamerą. Postanowiła zająć się tą sprawą natychmiast, gdy tylko dotrze do domu,
wykorzystując swoje wolne pół godziny.
Trzasnęła ciężkimi drzwiczkami SUV-a i wspięła się na schody Alliance Franęaise.
Przedstawiła się po francusku ładnej, siedzącej za kontuarem recepcjonistce i ruszyła wi-
jącymi się schodami do prywatnej biblioteki na pierwszym piętrze. Nauczycielka,
madame LeBrun, czekała na nią w eleganckiej, wyłożonej boazerią salce, siedząc w
głębokim fotelu. Wyglądała na jeszcze chudszą i bardziej bladą niż w zeszłym tygodniu.
-Bonjour, madame - przywitała się Lili, skromnie usiadła na krześle i ustawiła sobie w
nogach swoją torebkę Fendi Spy.
Francuzka uniosła cieniutką chusteczkę do spiczastego nosa i dmuchnęła. Najwyraźniej
alergia męczyła ją przez okrągły rok. Miała na sobie szarobury pulower i dżersejo-wą
spódnicę tego samego koloru. Kołnierzyk bluzki wystawał krzywo spod swetra.
Lili zadrżała. Co z tą słynną francuską klasą? Dlaczego madame LeBrun nie nosi
szaliczków od Hermesa ani
kostiumów od Chanel? Mogłaby przynajmniej zaopatrzyć się w szykowną torebkę - ale
nie, madame zawsze nosiła ze sobą płócienną torbę, z której wysypywały się sterty
książek i papierów. I to nie była nawet taka śliczna płócienna torba z haftowanymi
inicjałami, w rodzaju tej od L. L. Bean, którą ojciec Lili często zabierał na jacht. Dziew-
czyna była pewna, że gdyby jej matka kiedykolwiek zobaczyła nauczycielkę na własne
oczy, natychmiast zażądałaby zwrotu pieniędzy.
Lili rozejrzała się w poszukiwaniu drugiego z uczniów kursu.
- Dziś jesteśmy same?
- Enfranęais, s'il vous plait - napomniała madame LeBrun.
Lili powtórzyła pytanie w języku żabojadów.
- Greg est alle a Tahiti - zaczęła madame, ale nim zdążyła dokończyć, potężne kichnięcie
wstrząsnęło jej kościstymi członkami. Wykrzywiła twarz, wymierzyła swoją białą
chusteczką w uczennicę, po czym wybiegła z sali, szarpana falą minikichnięć.
Lili westchnęła. Skoro Greg surfował już do utraty tchu, nie zapowiadało się, iż
kiedykolwiek wróci na zajęcia. No chyba że jego rodzice zaplanują świąteczny wypad na
narty do Val dlsére. Jeśli jednak nie, jego dni francuskich konwersacji dobiegły końca.
Drzwi stanęły otworem i Lili po raz kolejny przeciągle westchnęła. Miała nadzieję, że
czyszczenie nosa, osuszenie oczu i odzyskanie właściwego, galijskiego opanowania
zajmie madame nieco więcej czasu. Szybko jednak okazało się, iż to wcale nie
nauczycielka. Przybysz był chłopakiem. Szczupłym chłopakiem w wypłowiałych
sztruksach i znoszonej flanelowej koszuli, z niedbale zarzuconym na ramię plecakiem i
porysowaną deskorolką w ręku. Chłopakiem
o jasnych włosach, ciemnych oczach i kusząco sennym uśmiechu. Serce Lili zaczęło
podskakiwać w miejscu.
- Hej - przywitał się, opadając na krzesło obok niej. -Tutaj są te konwersacje? - miał
niski, lekko zachrypnięty głos, jakby dopiero co się obudził.
Przytaknęła skinieniem - coś znienacka odebrało jej mowę. Obrzuciła go nieśmiałym
spojrzeniem znad swojego zeszytu.
- Max Costa - przedstawił się zwięźle i wyciągnął rękę.
- Ashley Li - pisnęła Lili, rozpaczliwie próbując zachować spokój. Odchrząknęła,
przywitała się z nim uściskiem
i natychmiast poczuła, jak w miejscu dotyku jej skórę przebiega dziwne mrowienie. -
Wszyscy nazywają mnie Lili.
- Spoko.
Uśmiechnęła się do niego promiennie. Max bez dwóch zdań należał do typu niechlujnych
przystojniaków i wyglądał na niegrzecznego, wyluzowanego chłopca. Właśnie
przed takimi od zawsze przestrzegała ją mama, co tym bardziej zwiększyło
zainteresowanie dziewczyny. Była już znużona tym ciągłym posłuszeństwem.
- Masz francuski w szkole? - spytała.
- Oui, niestety - odparł. - Kiepsko mi poszedł w zeszłym semestrze, więc moi rodzice
wychodzą z siebie, żebym tylko poprawił średnią. Zacząłbym tu przychodzić już
wcześniej, ale musiałem się wykręcić z piłki nożnej - westchnął. -Ale nie jest źle. Nadal
gram w lacrosse.
Lili dowiedziała się, że Max chodził do siódmej klasy w Reed Prep, koedukacyjnej
prywatnej szkole na drugim końcu miasta, znanej z „alternatywnego" podejścia do
edukacji - uczniowie nie byli tam dzieleni na klasy, tylko na „grupy postępów", do
nauczycieli mówiło się po imieniu i każdy mógł nosić takie ubrania, na jakie miał ochotę.
Co prawda dziewczęta od panny Gamble nie powinny się umawiać z chłopakami z Reed
Prep - lojalność wobec siostrzanej szkoły Gregory Hall zobowiązywała - ale Lili uznała,
że dla Maksa może uczynić wyjątek. Był ciachem przez duże C.
- Chodzisz do panny Gamble? - zapytał, przyglądając się jej mundurkowi.
-Aha.
- Ktoś u was umarł na imprezie w zeszłym tygodniu, dobrze słyszałem?
Hmm. To takie denerwujące, że niedoszły zgon Ashley nabrał takiego rozgłosu, że
słyszały o nim nawet dzieciaki z innych szkół.
- No prawie umarł, ale już czuje się lepiej - Lili chciała zmienić temat rozmowy z Ashley
na siebie. Przyjaciółki padną z wrażenia, kiedy się dowiedzą, że co poniedziałek chodzi
na korepetycje z totalnie apetycznym chłopcem. Poza tym, od zawsze „żetemowała"
francuski! Jak mogła kiedykolwiek pomyśleć inaczej?
- To dobrze - Max pokiwał głową. Uśmiechnął się do niej i spojrzał tak, jakby chciał
powiedzieć coś jeszcze, ale umilkł. Milczenie sprawiło, że Lili poczuła się nieco nie-
zręcznie. Oparła brodę na dłoni i dla uspokojenia nerwów zaczęła bawić się piórem.
Nagle rozdzwoniła się jej komórka. Dziewczyna drgnęła i niezdarnie poruszyła piórem,
rozmazując atrament na policzku.
- Ups! - zalała się rumieńcem i zaczęła ścierać plamę dłonią, jednocześnie próbując
odebrać. Max pomyśli, że jest skończoną fajtłapą! A tak chciała wydać się fajna.
- Co jest? - rzuciła do telefonu. Dzwoniła Lauren. -Zwolnij trochę. Za szybko mówisz. O,
tak teraz lepiej. Wpadłaś właśnie na Billy'ego Reddy'ego? Okej i co?
Billy Reddy był boskim drugoklasistą z liceum, gwiazdą lacrosse'owej drużyny Gregory
Hall i należał do najbogat-
szej i najpopularniejszej rodziny w San Francisco. W Billym kochała się połowa
dziewczyn ze szkoły panny Gamble, a Klika swego czasu nękała chłopaka,
odprowadzając go codziennie do domu. Mimo iż Lauren przyprowadziła go na imprezę,
było oczywiste, że nie jest jego dziewczyną. Lili także była wierną fanką Billy'ego,
aczkolwiek gdy rzuciła jeszcze jedno ukradkowe spojrzenie na Maksa, próbując
jednocześnie zasłonić plamę na twarzy, pomyślała, że to zadurzenie może nie przetrwać.
Poza tym, Billy chodził do liceum, czyli był zdecydowanie za stary.
Okazało się, iż Lauren obiecała wcześniej Billy'emu, że przyprowadzi na ostatni półfinał
tłum dziewczyn od panny Gamble, co w jakiś sposób przerodziło się w obietnicę
załatwienia na mecz występu cheerleaderek - do Gregory Hall uczęszczali przecież tylko
chłopcy.
- Pomocy! -jęknęła Lauren. - Wydaje mi się, że jemu się wydaje, że zorganizuję jakiś
pokaz na przerwę czy coś...
- Występ na meczu lacrosse? - spytała Lili z nadzieją, że nie ma pod nosem
atramentowych wąsików a la Hitler.
- Mówicie o półfinale w przyszły weekend? - spytał Max. - Przepraszam, przypadkiem
podsłuchałem. Moja drużyna będzie grać przeciwko Gregory Hall. Wybierasz się? -
uśmiechnął się do niej najbardziej czarownym z uśmiechów.
Lili zaczęła szybko myśleć.
- Nic się nie martw - pocieszyła Lauren. - Zrobimy coś specjalnego. Klika dotarła rok
temu do krajowego finału w tańcach. - Zanim Lauren zdążyła odpowiedzieć, Lili się
rozłączyła.
Spojrzała na Maksa.
- Nie śmiałabym tego przeoczyć.
- Świetnie! - ucieszył się chłopak i wyraźnie rozpromienił.
Co z tego, że nie miała ani jednej wolnej chwili, by przećwiczyć układ? Znajdzie czas.
Zwłaszcza że oznacza to, iż będzie mógł zobaczyć ją w ślicznym, skąpym stroju i
przekona się, jaka potrafi być zręczna.
Zanim madame wróciła do sali, pomysł zdążył się już uformować. Musiała tylko spotkać
się z producentami i sprawdzić, czy to kupią. Była jednak pewna, że uda się jej ich
przekonać. Uśmiechnęła się. Jeśli plan wypali, Ashley raz na zawsze spadnie z
piedestału.
6
CZTERY PRZYJACIÓŁKI CZY GNIAZDO ŻMIJ?
TAK WYGLĄDA (WIELKI) ŚWIAT
Lobby hotelu Clift w centrum San Francisco było oszałamiającym pomieszczeniem, o
wysokim suficie, dekoracyjnych lustrach weneckich, falujących zasłonach z białego
aksamitu i pełnym zuchwałych interpretacji klasycznych mebli - wokół stały plastikowe
wersje krzeseł Louisa Quinzego, a światło dawał kandelabr z gałązek zamiast kryształu.
Ashley była tu już wiele razy przedtem, zazwyczaj po to, by zjeść obiad z rodzicami czy
dziadkami w klubowym, eleganckim wnętrzu Sali Sekwojowej. Pewnego razu, gdy
remontowano front ich domu i rodzice postanowili uciec od chaosu i hałasów, spędzili tu
całą rodziną trzy noce. Normalnie zabraliby Ashley ze szkoły i zawieźli na wybrzeże,
gdzieś w okolice Big Sur, do któregoś z modnych pensjonatów, a może nawet do
„Auberge du Soleil" w Napa Valley, ale akurat w tamtym tygodniu miała egzaminy i nie
mogła się oddalać od szkoły. Zycie w hotelu jej nie przeszkadzało -A. A. je nawet lubiła,
choć trzeba pamiętać, że nie zaznała dotąd żadnego innego. Ashley jednak cieszyła się,
wróciwszy do przestronnej rezydencji z widokiem na most Golden Gate. Hotele
wydawały się jej takie... publiczne. Każdy mógł wejść i wyjść, albo po prostu zasiąść w
lobby w białych skarpetach i czytać „USA Today" i nikt nie mógł nic na to poradzić.
Nawet obsługa w Clifcie.
Producenci „Królowej nastolatek" już na nie czekali i Ashley dopilnowała, by trzymać
się blisko Trudy Page - matki Lauren. Chciała, żeby to ją przedstawiono jako pierwszą.
Cóż, drugą po Lauren, ale to uczciwe rozwiązanie. W końcu to był program Lauren.
Ashley miała zamiar upewnić się, by kamery kierowały się w jej stronę tak często, jak to
tylko możliwe.
Ku zaskoczeniu dziewczyny producenci nie okazali się starymi nudziarzami. Prawdę
powiedziawszy, strojem przypominali raczej studentów, a nie ważne szychy z telewizji,
Byli też młodsi od jej rodziców. Przynajmniej na oko. Ko-
bieta miała na imię Tiffany i była sympatyczną Azjatką w dopasowanych czarnych
spodniach i obcisłej bluzce. W dłoni trzymała wielki, luksusowy organizer marki Filofax.
Jej dwaj koledzy nazywali się Matt i Jasper. Obaj w T-shirtach i dżinsach. Byli bardzo
podobni do siebie - włosy w nieładzie i cień zarostu na twarzach. Matt odłożył swojego
laptopa na marmurowy blat stolika i wstał z miejsca, by się przywitać. Jasper mówił z
przecudnym, brytyjskim akcentem, co dodawało spotkaniu dodatkowego smaku. Pani
Page zachowywała się wobec niego, jakby był Orlando Bloomem, rozpływała się nad
nim niczym zadurzona fanka.
Rodzice Ashley potrafili czasem przynieść masę wstydu. Na przykład całując się
publicznie albo wtedy, gdy ojciec włączał swoje płyty, kiedy akurat odwiedzały ją
przyjaciółki. To wszystko jednak nic w porównaniu z matką Lauren, ich samozwańczym
szoferem i przyzwoitką w jednym. Ubrała się jak statystka z „Piratów z Karaibów".
Włosy przewiązała krzykliwą bandaną, wbiła się w zbyt ciasne białe spodnie, a złote
sandałki wyraźnie uciskały pulchne kostki.
Rodzina Page'ów dorobiła się pieniędzy dopiero niemal pięć minut temu i pani Page nie
nauczyła się jeszcze, iż nie należy kupować wszystkiego, co zobaczy się w „Vo-gue'u" i
wkładać tego naraz.
- Zamówić herbatę? - Trudy spytała Jaspera, naśladując przy tym angielski sposób
wymowy. Ashley uniosła brwi i spojrzała na A. A. siedzącą po drugiej stronie stolika,
obok Tiffany. Lauren musiała to zauważyć: zalała się różowym rumieńcem. Ashley
mogłaby poczuć do niej cień współczucia, ale po co się kłopotać? Lauren powinna się
cieszyć, że Klika w ogóle tu przyszła, że zechciały udawać jej przyjaciółki. Bez nich
program skończyłby się na pierwszym odcinku.
- Poprosiłam już o mrożoną herbatę dla wszystkich, może być? - uśmiechnęła się Tiffany,
otwierając swój gigantyczny organizer. - Wiem, że wszyscy żyjemy w pośpiechu, więc
powinniśmy od razu przejść do rzeczy.
- Oczywiście - odezwała się Ashley i rozpromieniona popatrzyła na Tiffany.
Kobieta przedstawiła im koncepcję programu: planowano udział pięciu grup przyjaciółek
z pięciu dużych miast. Dziewczyny miały ze sobą rywalizować o tytuł „Królowej
nastolatek" rodzinnej metropolii.
-Jak to, rywalizować? - spytała Lauren. - Tata nic nie wspominał, że w tym show ma być
konkurencja.
-Właśnie. Czy to będzie jak w „Mam talent"? - wtrąciła A. A., której taka perspektywa
też się zbytnio nie uśmiechała. - Wydawało mi się, że planujecie raczej coś w rodzaju
„Wzgórz Hollywood".
- I tak właśnie jest - uspokoił je Jasper. - Dlatego potrzebujemy paczki przyjaciółek.
Zamierzamy pokazać prawdziwe życie nastolatek. Wszystkie wzloty i upadki, śmiech i
płacz.
- Znaczy zależy wam na babskich kłótniach - rzuciła mądrze Lili.
- Lubimy to nazywać „wytwarzaniem napięcia" - dodał Matt i wyszczerzył się w
uśmiechu.
-A kto wybierze zwyciężczynię? - zaciekawiła się Ashley, usilnie już zastanawiająca się,
jak pokonać rywalki... to znaczy, przyjaciółki.
- Oczywiście widzowie - odpowiedziała Tiffany. - Pięć pierwszych odcinków przedstawi
pięć grup dziewcząt z różnych miast. Po każdym odbędzie się głosowanie. Do następnej
rundy przejdzie tylko jedna dziewczyna z każdej paczki.
- Pięć wytypowanych zamieszka w Nowym Jorku, w superekskluzywnym apartamencie i
przez dwa tygodnie będzie konkurować o ogólnokrajowy tytuł. Zwyciężczyni dostanie
kontrakt z agencją młodych talentów, osobistego specjalistę od wizerunku, szansę na
jedyne w swoim rodzaju zakupowe szaleństwo i zdjęcie na okładce edycji „Vogu-e'a" dla
nastolatek.
Nowy Jork! Ashley marzyła o zamieszkaniu w tym mieście, zwłaszcza wśród ludzi,
którzy mogli zabrać ją na niebotyczne szczyty towarzyskiej i gwiazdorskiej stratosfery.
- Czyli przejść może tylko jedna z nas? - myśli Ashley pędziły jedna za drugą.
- Niestety - roześmiał się Jasper. - Mam nadzieję, że nie zaszkodzi to waszej znajomości.
W końcu to tylko zabawa.
- Prawda - wymamrotała A. A., podczas gdy Lili przybrała najpoważniejszą w swym
życiu minę, a Lauren zaczęła nawet obgryzać paznokcie.
Lauren nie przesadzała. Producenci chcieli zacząć zdjęcia jak najszybciej i poprosili
nawet pannę Gamble o pozwolenie na sfilmowanie przyszłotygodniowego zebrania
Komitetu Honorowego.
- Ale jedyną z nas, która zasiada w komitecie, jest Lili - zauważyła Ashley, a Lili
uśmiechnęła się do niej jak kocica, która właśnie dostała spodek słodkiej śmietanki. Na-
gle spojrzała pewniej i Ashley zdała sobie sprawę, że Lili prawdopodobnie zdołała ją
uprzedzić i dotarła do producentów jeszcze przed spotkaniem. Ashley nie mogła tego
odpuścić. Musiała mieć pewność, że Lili nie zostanie sfilmowana na własnym terenie. No
bo niby czemu?
- Mam lepszy pomysł - powiedziała, wbijając w Jaspera spojrzenie swych wielkich oczu,
takie samo, jakim obdarzała ojca, kiedy chciała, by kupił jej coś super drogiego lub nie
do końca przyzwoitego. - Planuję dla całej klasy coś specjalnego i wszystkie cztery
spotykamy się, by to omówić już w czwartek. Moglibyście to nakręcić.
-Wszystkie cztery? - zainteresował się Matt. - To świetnie. A o co dokładnie chodzi?
Ashley zignorowała zdumione spojrzenia A. A. i Lili.
- Chodzi o... hmm... Ceremonię Przyjaźni - zawahała się. Szybko, Ashley - myśl! -
Rozmawiałam już o tym z panną Charm, której pomysł bardzo przypadł do gustu -
skłamała.
- To nasza nauczycielka etyki i dobrych manier - wyjaśniła Lili i widząc zagubione
spojrzenia producentów, podjęła. - Uczy nas etykiety. To nasze pierwsze lekcje w ponie-
działki i czwartki.
- Przepraszam za niemądre pytanie, ale na czym w zasadzie polega Ceremonia Przyjaźni?
- spytał Jasper.
- To po prostu celebracja przyjaźni - Ashley zatrzepotała w jego kierunku swymi długimi
rzęsami. Miała ochotę poklepać się po ramieniu. Chcieli przecież dramatycznych
wydarzeń z życia przyjaciółek, prawda? Cóż, ona im je dostarczy. Wiadrami.
- Panna Charm prosiła, byśmy wymyśliły jakieś nowe szkolne tradycje i to właśnie mój
pomysł - zaczęła nakreślać szczegóły.
- Nie przypominam sobie... - odezwała się Lauren i nagle zrezygnowała. Ashley
uśmiechnęła się z zadowoleniem: Lauren szybko się uczy. Nigdy nie wolno przyznawać
się do niewiedzy, ponieważ mówi to wszystkim, że jest się nie
wtajemniczonym outsiderem. A. A. i Lili też nic o tym nie wiedziały - głównie z tego
powodu, że Ashley improwizowała - ale przynajmniej nie dawały tego po sobie poznać.
Dobrze już rozumiały, że trzeba tańczyć tak, jak zagra im przyjaciółka.
- Ale czy regulamin panny Gamble nie zabrania tworzenia nieformalnych towarzystw? -
rzuciła nieco zbyt ostro Lauren, kiedy Ashley skończyła opisywać swój fantastyczny
pomysł. Ashley natychmiast się zjeżyła. Ta panna najwyraźniej zapomina, że grają do
jednej bramki. Może jednak wcale nie uczy się tak szybko.
- Tak - przyznała Lili i na jej ładnej buzi pojawiło się zmartwienie. Odstawiła ostrożnie
szklankę na podstawkę z papieru w kolorze kości słoniowej. - Nie jestem pewna, czy to
się spodoba pannie Charm.
Lili potrafiła niekiedy zamieniać się w taką nudną świętoszkę.
- Na pewno się jej spodoba. Lubi wszystkie moje pomysły - rzuciła Ashley. - Mogłabym
w sekundę obrócić przeciwko niej całą klasę.
- Szkoda, że nie filmujemy już w tej chwili. Od razu widać, że jesteście czołowymi
postaciami w szkole - zauważył z chytrym uśmieszkiem Jasper.
- Dokładnie - Ashley strąciła z policzka kosmyk jasnych włosów. - Od czasu do czasu
miewamy przez to lekkie
kłopoty. Przede wszystkim dlatego, że inne dziewczyny są o nas zazdrosne. Niestety,
takie rzeczy to cena sławy.
- Cóż, dziewczyny - Jasper pokręcił głową i rzucił Lauren szeroki uśmiech - już wiem,
dlaczego jesteście wymarzonymi kandydatkami do tego programu.
Lauren milczała i zawstydzona odpowiedziała lekkim uśmieszkiem. Nie podobało się jej,
że to Klika zaczyna rządzić jej show. Trudno, będzie musiała się z tym po prostu
pogodzić. W zeszłym semestrze jedyna osoba, z jaką się zadawała, zamiast torebki Fendi
nosiła zbiornik z tlenem.
- Dlatego właśnie Ceremonia Przyjaźni to genialny pomysł. Uzmysłowimy klasie, jak
ważna jest jedność - podjęła Ashley, nie spoglądając nawet na Liii. Co z nią? Przecież
Ashley tak sprytnie opanowała sytuację, a Lili wyraźnie próbowała ten pomysł
sabotować!
- Brzmi nieźle - potaknęła Tiffany. - Jesteście wszystkie przyjaciółkami, prawda?
Ashley pokiwała głową. Po chwili, jedna po drugiej, zrobiła to samo. Także Lauren.
Ashley stwierdziła, że na razie można tak to nazywać. W końcu zgodziły się odgrywać
najlepsze przyjaciółki na potrzeby telewizji.
-Więc musimy jeszcze tylko otrzymać zgodę szkoły na filmowanie - przypomniał Jasper.
- Och, o to nie musicie się martwić - zapewniła go Ashley.
Już ona tego dopilnuje. Nawet jeśli jej ojciec miałby w zamian opłacić budowę nowego
skrzydła szkolnej biblioteki. W czwartek w klasie pojawią się kamery. Według Ashley,
„Królowa nastolatek" mogła już zmieniać nazwę na „Ashley show".
7
PIĘKNE DAMY TAŃCZĄ SAME
AA. dotarła na próbę grupy tanecznej o czasie o czwartej w środę, tak jak prosiła Lili,
choć poinformowała o tym w ostatniej chwili. To było zupełnie zresztą do niej
niepodobne. Obie, Ashley i Lili, doprowadzały ją do szału swoimi tajnymi planami.
Najpierw Ashley wypaliła ze swoją „ceremonią przyjaźni", a teraz na dokładkę Lili ubz-
durała sobie, że musi opracować specjalny układ na te super ważne półfinały ligi
lacrosse.
A. A. nie miała pojęcia, dlaczego ten sport stał się nagle tak ważny. Szczerze mówiąc,
była już trochę znudzona
chłopakami i miała ich serdecznie dosyć. Pomiędzy rozpływającą się nad Tri Ashley a
Lili wzdychającą do jakiegoś ogiera z Reed Prep, którego poznała na francuskim, trzecia
przyjaciółka czuła się totalnie jak stara panna.
Wjej życiu nie zanosiło się na żadne romantyczne podboje, zupełnie żadne. Zanim
zdążyła się domyślić, że jej potajemny, internetowy wielbiciel - laxjock - to prawdo-
podobnie Tri, chłopak zadurzył się już po uszy w Ashley. Najpierw poprosił ją do tańca,
potem nakarmił (okej, niechcący) śmiercionośnymi ciastkami z orzechami, aż w końcu
trzymając się za ręce, odeszli prosto w słońce.
Oczywiście wcale jej to nie przeszkadzało. W końcu to tylko Tri. Zawsze byli jedynie
kumplami i nigdy nie myślała o nim w inny sposób. Po prostu nie mogła uwierzyć, że
Ashley naprawdę mu się podoba. Jasne, A. A. też lubiła Ashley - dziewczyna była
zabawna i pod grubą warstwą snobizmu zaskakująco słodka - ale za nic nie mieściło się
jej w głowie, by Tri zakochał się w kimś tak... płytkim.
Dzisiejsza próba miała się odbyć w Małym Audytorium - wielofunkcyjnej przestrzeni,
czasem służącej jako widownia, czasem jako sala gimnastyczna. A. A. zajęła się
rozciągającymi ćwiczeniami jogi. Gdy zawodziło wszystko inne, ruch za każdym razem
pozwalał jej oczyścić głowę.
Kilka minut później do sali wparowała Lili z całą swoją świtą - Tiffany, poznaną wczoraj
producentką, kilkoma
kamerzystami, technikiem, dźwiękowcem, dwoma uzbrojonymi w notesy asystentami i
kimś jeszcze, kto najwyraźniej zajmował się głównie trzymaniem kabli. Lili była cała w
skowronkach. Za nią, tak samo rzutkim krokiem, wmaszerowała Lauren.
Obie pozbyły się już swoich szkolnych mundurków. Lili ubrała się od stóp do głów w
ciuchy Adidasa z serii Y3, a Lauren miała na sobie rozpiętą, welurową bluzę z Juicy,
odsłaniającą lycrowy, obcisły top i niebieskie spodnie do pilatesu z Title Nine.
- Co się dzieje? - spytała A. A.
- Filmują nas! - odparła Lili.
- Tak, widzę. Ale dlaczego?
- Powiedziałam im, że zajęcia pozalekcyjne to normalna część życia każdej nastolatki i
chcieli mieć to na taśmie - wyjaśniła Lili, jakby tłumaczyła coś zupełnie oczywistego.
- Ale mieli zacząć kręcić dopiero podczas spotkania w sprawie Ceremonii Przyjaźni -
przypomniała A. A. nadal zmieszana. - A gdzie Ashley?
Lili beztrosko zignorowała pytania A. A. i zaczęła rozciągać stawy kolanowe. A. A.
wolałaby otrzymać nieco więcej wyjaśnień, ale dźwiękowiec już czekał, by przypiąć jej
mikrofon i nie chciała wyjść na oporną i zdezorientowaną.
- Trener właśnie parkuje - zawołała Lili i wrzuciła komórkę do torebki. - Tiffany,
zobaczysz, jak ci się spodoba. Z nim to dopiero będzie się działo!
A. A. przytaknęła skinieniem, mocując jednocześnie mikrofon na swoim treningowym
staniku.
- Trent jest zupełnie jak Carson. - wyglądało na to, że Lili chce poprowadzić show i A. A.
nie zamierzała wchodzić jej w paradę.
Zaskrzypiały ciężkie drzwi i A. A. podniosła wzrok, spodziewając się zobaczyć Ashley w
jej zwykłych ciuchach do ćwiczeń - bladoniebieskim kombinezonie z kaszmirowymi
wstawkami na ramionach. Zamiast tego do sali wkroczył bardzo wysoki i bardzo
zniewieściały mężczyzna około trzydziestki, z ogoloną głową, w szarych spodniach od
dresu i białej koszulce.
-Witam drogie panie i miłe panienki! - zawołał, klaszcząc w dłonie. - Panno Lili, gdzie
muzyka na moje wejście! Proszę mi tu zapodać jakąś nutę!
-Już szykuję! - Lili pochyliła się nad odtwarzaczem CD, nastawiając dyskotekowy remiks
„I'm coming out" Diany Ross.
- Tiffany, Lauren, wszyscy, poznajcie się. To jest Trent, nasz trener. Pracuje w Crunch i
tańczył kiedyś z Paulą Abdul. Jest też pięciokrotnym mistrzem kraju w układach
tanecznych...
- ... i byłą królową konkursów piękności, ale póki co pomińmy szczegóły - dodał Trent, z
radością przejmując mikrofon, który natychmiast przystawił sobie do krocza. -1 jak
wyglądam? - zamruczał i posłał kamerze buziaka.
Po chwili przestał się wygłupiać na dość długo, by zauważyć Lauren. -A ty kim jesteś?
- Nowa członkini naszej grupy - wyjaśniła pospiesznie Lili.
- Mam na imię Lauren. Bardzo mi się podobało to, co pan zrobił w „Cold Hearted" -
dziewczyna z uśmiechem podała mu rękę. - Paula przy panu to taneczna miernota.
Oczarowany Trent spojrzał na nią z zachwytem.
- Och, mów mi tak dalej - zalał się rumieńcem, po czym wydął usta. - Ale, ale, gdzież jest
panna Ashley?
Tego nie wiedział nikt.
- Powinnyśmy może wysłać jej wiadomość? - spytała Lauren, lecz Lili uciszyła ją, bo
Trent przywoływał je już do porządku, klaszcząc głośno w dłonie.
- No dobrze, panienki! Stajemy w linii, tout de suite. Zobaczymy, jak się ruszacie.
- Nie czekamy na Ashley? - A. A. zwróciła się do Lili. Z jednej strony nie cierpiała
wiecznych spóźnień przyjaciółki, ale dziwnie też było zaczynać próbę bez niej. I jak
miały wpasować Lauren w nowy układ?
- Nie ma chyba większego sensu - rzuciła Lili pogodnie. -Jest zajęta przygotowaniem
prezentacji na jutro. Nie wiadomo, czy się w ogóle pokaże. Naprawdę nie wiem.
Lili kłamała. A. A. widziała to wyraźnie. Może nawet nie poinformowała Ashley o tej
próbie: A. A. wcale by się tym nie zdziwiła. Od wczorajszego spotkania z producentami
pomiędzy Lili i Ashley zapanowało dziwne napięcie. Wyglądało na to, że wizja udziału
w reality show wzmogła temperaturę zwykłej rywalizacji obu dziewczyn co najmniej
dziesięciokrotnie. A. A. nie miała pojęcia, w jaki sposób Liii zamierza utrzymać trening
w tajemnicy przed koleżanką. Przecież wszystko pokażą w telewizji. Oczywiście, to nie
był jej problem. Kiedy Ashley dowie się, że ćwiczyły za jej plecami, jej złość i tak skupi
się na Lili. A. A. chciała tylko tańczyć.
Spojrzała na długie okna Małego Audytorium. Wydało się jej, że dostrzega przy zasłonie
czyjąś sylwetkę. Ashley? Ale skoro tak, to czemu nie dołączyła?
- Dość już tych pogaduśzek, panno Thang! - Trent odwrócił się do nich plecami i
pstryknął palcami. - Pokażę wam kolejne kroki, a potem spróbujemy z muzyką.
Zanim Trent uznał - zajęło to kilka minut - że są gotowe, by zatańczyć przy muzyce (była
to fajna, oldskulowa piosenka techno, wybrana specjalnie przez instruktora, by
„pobudzić" graczy) - wydarzyły się dwie rzeczy.
Po pierwsze, A. A. zupełnie zapomniała o wstydzie przed kamerami. Tak bardzo cieszyła
się, poznając nowy układ i podśpiewując słowa piosenki „Tańczy ze mną, tańczy całą
noc... ". Z jakiegoś powodu w jej myślach pojawił się Tri. Rozpaczliwie spróbowała
skupić się na czymś innym.
Po drugie, Lili oświadczyła swoim jedwabistym i pewnym siebie głosem, że z Lauren
wychodzi brak doświadczenia i lepiej będzie, jeśli to ona sama zatańczy pośrodku.
Innymi słowy, Lili zajęła tradycyjną pozycję Ashley.
Zapowiada się ciekawie - pomyślała A. A.
8
LAUREN ODKRYWA, ŻE KAMERA DODAJE
KILKA KILOGRAMÓW... DRAMATU
Następnego ranka, kiedy Dex przywiózł Lauren do szkoły srebrnym bentleyem jej ojca,
na od-chodne poczęstował ją przestrogą.
- Tylko spokojnie - wskazał na zaparkowany przed budynkiem wóz satelitarny z logo
sieci Sugar. - Nie pozwól, żeby ci te bzdury uderzyły do głowy. Pamiętaj, opinie innych
nie są aż tak ważne. Jesteś wspaniała taka, jaka jesteś.
- Dex, do kogo ta mowa? - zażartowała Lauren z szerokim uśmiechem. - Wiesz przecież,
że uważam te wszystkie reality show za totalny badziew. Nie martw się.
To już nie była ta sama Lauren, co miesiąc temu. Nie ta, która tak bardzo denerwowała
się powrotem do szkoły, że prawie zwymiotowała w samochodzie. O nie, nowa Lauren
była gotowa do walki.
Owszem, rano poświęciła swojemu wyglądowi więcej uwagi niż zwykle. Starannie
wyprostowała długie do ramion, kasztanowe włosy, nałożyła na usta warstwę ciem-
niejszego niż zazwyczaj błyszczyku (czytała, że makijaż do telewizji powinien być nieco
ostrzejszy) i zamiast standardowej marynarki założyła do spódnicy mundurka wspaniałą,
marszczoną jedwabną bluzeczkę. Zrobiła to wszystko jednak wyłącznie dlatego, że
wczoraj po południu, kiedy Lili napuściła na nie kamery, nie miała czasu się odstawić,
więc dziś chciała wyglądać ekstra-dobrze.
I po raz pierwszy w tym semestrze nie wbiła się w swoje czarno-białe trzewiki na
obcasie. Wieczorem zadzwoniła do Ashley i poinformowała ją, że na czas kręcenia
„Królowej nastolatek" uznała, iż powinna nosić szpilki od Louboutina z czerwonymi
podeszwami, jak wszystkie laski z Kliki. Kupiła sobie nawet szalik od Pucciego, by tym
bardziej pasować do reszty. Oczywiście tylko na dni zdjęciowe. Ashley zgodziła się, że
to świetny pomysł.
Dziewczyna czuła się usatysfakcjonowana. Może, jeśli się bardzo postara, dziewczyny
zapomną, że tylko grają jej przyjaciółki.
Zamiast udać się prosto do klasy, Lauren skręciła ku ławce przy placu zabaw, na której
codziennie przed lekcjami debatowała Klika. Na miejscu, jak zwykle, byłyjuż wszystkie:
w środku Ashley, A. A. po jej prawicy, Lili z lewej. Tradycyjnie omawiały stroje i
fryzury - swoje i całej klasy.
Jeśli nawet Lauren martwiła się, co Lili i A. A. powiedzą na temat kopiowania ich
pomysłu na buty i szalik, to zupełnie niepotrzebnie. Nie podniosły nawet brwi.
- O mój Boże - odezwała się Ashley - widziałyście dziś Guinevere Parker? W tych
nausznikach wydaje się jeszcze większa. Do zimy jeszcze daleko, a ona już wygląda jak
yeti!
- Wiesz, jest jednak trochę chłodnawo - wtrąciła cicho Lauren.
-E tam. Jest piętnaście stopni. Przecież w San Francisco zawsze jest piętnaście stopni -
burknęła Ashley. Upiła niewielki łyk swojego chai latte i trąciła Lili łokciem. - Patrz!
Cass Franklin znowu odstawia Michaela Jacksona!
Miała rację, biedna dziewczyna po raz kolejny miała twarz przesłoniętą białą szpitalną
maską. Cała Klika buchnęła histerycznym rechotem. Lauren spróbowała pójść w ich
ślady, ale zupełnie nie było jej do śmiechu.
- Na przerwie będą nas tu filmować - przypomniała, zmieniając temat.
- Hej, Lauren, dostałaś wczoraj materiały? - pochyliła się ku niej A. A. Wszystkie
dziewczęta otrzymały „kwestie dialo-
gowe , by rozmowa przebiegała gładko. Producenci chcieli, żeby przedyskutowały
planowaną Ceremonię Przyjaźni.
- Tak, to łatwizna. Chyba wszystko zapamiętałam - Lauren skinęła głową. Prawdę
mówiąc, nie otrzymała zbyt wiele do powiedzenia. Dobrze już rozumiała, w jakim
kierunku zmierza show, i że decydenci zaszufladkowali jąjako tę „nudną, ale
sympatyczną". W sumie za bardzo jej to nie przeszkadzało - ten cały program był jej
potrzebny tylko po to, by wkraść się w łaski Kliki i pewnego dnia rozbić ją od środka.
- Pamiętajcie - Ashley uśmiechnęła się niczym rekin ostrzący sobie zęby na złotą rybkę. -
To ja przedstawię klasie zasady. W końcu sama wymyśliłam tę ceremonię.
Lili spokojnie pokiwała głową. Lauren domyśliła się, że Ashley wciąż nie ma pojęcia o
potajemnym treningu, który został sfilmowany bez jej udziału. Koleżankę czekała nie-
mała niespodzianka. Lauren wiele by dała, żeby zobaczyć jej minę, kiedy się dowie.
Cały ten pomysł układu tanecznego na mecz lacrosse był jakiś pokręcony. Billy Reddy
wspomniał Deksowi, że Lauren obiecała mu kiedyś przyprowadzić na półfinał kilka
dziewczyn, które dopingowałyby, wołając z trybun, a tymczasem rzecz rozrosła się do
specjalnego występu cheerleaderek. Lauren strasznie bawiło, że Lili tak bardzo wzięła to
sobie do serca, choć w głębi ducha też czuła ekscytację na myśl o tańczeniu na oczach
tylu chłopaków naraz.
Ashley właśnie roznosiła na strzępy nowe futro Ołivii DeBartolo, gdy dzwonek
zadzwonił po raz drugi i trzeba było pędzić schodami na górę i zająć miejsca przed lekcją
etykiety. Gdy weszły do znajdującej się nieopodal wejścia do budynku klasy, Lauren
zauważyła, że ekipa, która filmowała je na treningu, przygotowała się już do pracy w
nowym miejscu. Tym razem pojawiło się nawet więcej osób z telewizji - Jasper i Matt
kręcili się dokoła, wydając polecenia przez krótkofalówki, a Tiffany rozmawiała z
jednym z oświetleniowców na temat tego, jak wpadające przez witraże światło wpłynie
na ostateczny efekt.
Panna Charm wyglądała na zupełnie wytrąconą z równowagi. Ponadto była też
nadmiernie wystrojona - miała na sobie brzoskwiniowy kostium, podróbkę Chanel, do
którego przypięła kryształową broszkę rozmiarów sporego jabłka. Na twarz nałożyła o
wiele grubszą niż zazwyczaj warstwę makijażu. Lauren uśmiechnęła się, widząc, że za
każdym razem, gdy nauczycielka porusza głową, z jej policzków sypią się lawiny pudru.
Ashley wpadła w panikę podczas mocowania mikrofonu i Lauren musiała zdusić w sobie
kolejny uśmieszek, ponieważ ona i reszta Kliki miały to już opanowane. Samo fil-
mowanie przebiegło w o wiele nudniejszy i mniej płynny sposób niż wczoraj. Matt i
Jasper okazali się bardziej upierdliwi od Tiffany. Matt trzykrotnie poprosił pannę Charm
o powtórzenie wstępnej kwestii, zanim był zadowolony ze światła i dźwięku. Gdy Ashley
wstała w końcu z miejsca i zapowiedziała Ceremonię Przyjaźni, upłynęło już pół lekcji.
Dziewczyna wyłuszczała szczegóły takim tonem, jakby prowadziła co najmniej
konferencję prasową Białego Domu.
-Wszystkie podzielimy się na grupy i każda z nich przygotuje krótką prezentację. Każdy
zespół przygotuje swój transparent z symbolami swych członków, po czym będziemy
wstawać i opowiadać, dlaczego lubimy nasze koleżanki.
- Dodatkowo - wtrąciła siedząca w pierwszym rzędzie Lili - każda grupa zaśpiewa
piosenkę, swój hymn.
Filmowy uśmiech Ashley na moment przygasł i po jej twarzy przemknął nieznaczny
wyraz irytacji.
-Właśnie do tego zmierzałam - rzuciła lodowatym głosem. - Musimy wybrać piosenki o
przyjaźni i zaśpiewać je przed całą klasą.
- Czy możemy śpiewać z muzyką? - spytała Sheridan Riley.
- Nie - odparła zdecydowanie Ashley. Lauren wiedziała dlaczego: Ashley miała mocny i
czysty głos i bez problemu śpiewała a cappella, zupełnie przy tym nie fałszując.
Większość innych dziewczyn bez podkładu musiała wypaść gorzej.
Niemniej pomysł ceremonii przyjęto całkiem dobrze. Niektóre laski narzekały, że na
stworzenie prezentacji dostały tylko tydzień, inne - te mniej popularne - rozpaczliwie
rozglądały się po sali, zastanawiając się, do której grupy będą mogły dołączyć. Nikt
jednak nie wystąpił otwarcie przeciwko planowi Kliki. Poza tym, kto chciałby wyjść na
samotną, pozbawioną przyjaciółek płaksę, zwłaszcza że każde słowo rejestrowały
kamery?
Na przerwie, po fizyce dla grupy zaawansowanych, Lauren wróciła na ławkę, gdzie
zastała już Matta i jego kamery, oraz całą Klikę. Dziewczyny szczotkowały włosy i
nakładały na usta błyszczyki. Nawet A. A. sprawdziła swoje kucyki i makijaż,
przeglądając się w iPhonie.
Matt polecił, by zaczęły rozmawiać o swoim transparencie, po czym Ashley - oczywiście
że Ashley - odezwała się jako pierwsza.
- Naturalnie zamiast papieru powinnyśmy posłużyć się płótnem - stwierdziła. - Dzięki
temu będziemy mogły przyczepić do niego nićmi czy zszywaczem różne rzeczy i
sprawić, że będzie trójwymia...
-Już o tym pomyślałam - przerwała jej Lili i wyciągnęła spod ławki teczkę. - Tu mam
kilka projektów.
- Genialnie, Lili - pochwaliła Lauren, mimo iż nie była to jej kolej. Wiedziała, że
komplementując Lili, rozzłości Ashley.
- Tak - przyznała oschle Ashley, po zdawkowym przejrzeniu zawartości teczki. - Myślę
jednak, że powinniśmy pójść w innym kierunku. Według mnie należy poradzić się
profesjonalisty.
- Co masz na myśli? - spytała z urażoną miną Lili.
- Przecież nie strzyżesz się sama, prawda? - zauważyła Ashley. - Zostawiasz to
Fredericowi Fekkai. Z tego samego powodu nie powinnyśmy same brać się za
projektowanie transparentu.
Lili wyglądała, jakby właśnie usłyszała najbardziej okropną rzecz w życiu. Lauren
musiała się z nią zgodzić. Poza tym, to nie było chyba uczciwe wobec innych grup? Choć
może i było... W końcu sam projekt nie miał być oceniany.
- A jaki przedmiot chciałabyś, żeby reprezentował na transparencie ciebie? - zapytała A.
A., która ściśle trzymała się otrzymanych od producentów wytycznych.
Nie było jasne, do kogo się zwróciła, więc Lili i Ashley zaczęły odpowiadać
jednocześnie. Wygrała Ashley, gdyż miała mocniejszy głos.
- Dla Lili wymyśliłam skrzypce. Mogłyby być takie miniaturowe, wyrzeźbione z
palisandru. Mnie symbolizowałaby kryształowa tiara. Wiecie dlaczego - uśmiechnęła się
prosto do kamery.
- Nie, nie wiemy - Lauren udała naiwną. - Dlaczego akurat tiara?
Zamierzała pokazać widzom, jak próżna i nadęta potrafi być Ashley.
Ale ona tylko się uśmiechnęła.
- Ej! Nie chcę skrzypiec - zaprotestowała Liii, zmagając się ze swoją teczką. - To głupie!
- zmarszczyła brwi. - Planowałam dla siebie Blackberry. Mogłabym załatwić skórzaną
podróbkę. Fajnie by wyglądało. A może na przykład coś w rodzaju... wagi z
odważnikami, co symbolizowałoby że jestem członkinią Komitetu Honorowego.
Ashley spojrzała na nią z kpiącym uśmieszkiem.
- Dlaczego zawsze nabijasz się z mojego komitetu? -spytała Lili niewiarygodnie
płaczliwym tonem.
- Nie nabijam się - odparła Ashley i nieoczekiwanie przytuliła koleżankę. - Tak się tylko
droczę, geniuszu.
-A ty, A. A.? - zaciekawiła się Lauren, nieco rozczarowana tym, że Ashley uniknęła jej
„zasadzki na primadonnę".
- Nie wiem - mruknęła A. A., wiercąc butem w trawie. Ashley zmarszczyła nos.
- A może na przykład dwie długie nogi? To twój największy atut - podsunęła Lili.
- Albo dwie rozchylone, różowe wargi - zaproponowała Ashley.
- Dlaczego? - speszyła się A. A.
- No wiesz, bo całowałaś się z tymi wszystkimi chłopakami. .. - rzuciła Ashley z chytrym
uśmieszkiem.
Oho! - pomyślała Lauren.
- Nie! Wcale się nie całowałam! - zaprotestowała A. A.
- A tak serio, z iloma się całowałaś? - spytała Lili. Brzmiało to niewinnie, ale dziewczyna
w oczywisty sposób dostrzegła okazję, by dopiec również A. A. Tu chodziło o głosy
widzów, choć Lauren nie była pewna, czy właśnie ta metoda ich zdobywania jest
rzeczywiście najlepsza.
- Nie wiem... - odparła A. A. z nieszczęśliwą miną, próbując uniknąć oka kamery. -
Wcale nie było ich tak wielu...
- Sprawdzimy, dobrze? - Ashley uniosła rękę i zaczęła odliczać na palcach. - Na tej
licealnej imprezie, na którą kiedyś poszłaś, miziałaś się z tym kolesiem z Saint Aloysius,
prawda? W zasadzie było ich tam dwóch, racja? Świrowałaś z oboma, a jeden potem cię
nawet nachodził, pamiętasz?
- Totalnie to pamiętamy! - rzuciła Lili i trąciła Lauren łokciem. A. A. zalała się
niesamowicie intensywnym rumieńcem. Lauren zrobiło się jej żal. Ashely dogryzała jej
wyłącznie na potrzeby programu.
- Nie zapominaj też o tym swoim internetowym Romeo - laxjocku. I co? Okazał się
pryszczatym informatykiem, czy może z nim też się całowałaś? - spytała Lili.
- Przecież wiecie, dziewczyny, że z nikim się nie spotkałam. Kiedy zemdlałaś, byłam na
tej szkolnej potańcówce - szepnęła A. A.
- Ach, prawda - westchnęła Ashley. - Kiedy zemdlałam i niemal umarłam, ponieważ Lili
obiecała, że przyniesie babeczki bez orzechów, ale potem zmieniła zdanie.
- Nie zrobiłam tego celowo! - oburzyła się Lili. - Nie miałam nawet pojęcia, że jesteś
uczulona na orzechy. Dlaczego ciągle do tego wracasz?
- Nie wiem. Może dlatego, że prawie wyzionęłam ducha?
Zadzwonił dzwonek wzywający na trzecią lekcję i Matt klasnął w dłonie.
- Świetnie poszło, dziewczyny - pochwalił. Lauren nie mogła się z nim nie zgodzić. -
Wszystkie macie naturalny talent. Chcemy, żebyście w przyszłym tygodniu, podczas
Ceremonii Przyjaźni, wystąpiły na samym końcu.
Lauren dotarła na zajęcia, czując rosnącą ekscytację. Wyglądało na to, że nie musiała się
wcale wysilać, by ośmieszyć Klikę. Wystarczyło, że usiądzie sobie wygodnie i tylko
popatrzy na rozwój sytuacji.
9
LILI DOSTAJE DRUGĄ SZANSĘ
NA ZROBIENIE PIERWSZEGO WRAŻENIA
Powiedz proszę, jak się teraz czujesz? - stażysta z ekipy filmowej trzymał mikrofon tuż
za kadrem i Lili starała się mówić powoli, by wszyscy ją zrozumieli. Trwała właśnie
przerwa w meczu lacrosse pomiędzy szkolnymi drużynami Gregory Hall i Saint
Aloysius. Dziewczyna za kilka minut miała zatańczyć na oczach całej widowni. W tej
chwili nagrywali „scenę osobistych wyznań" na potrzeby reality show. Jasper wyjaśnił,
że skoro nie będą mogli rozmawiać z nimi w trakcie występu, a tylko nakręcą całość z
oddali, powinna podzielić się z widzami swoimi emocjami właśnie teraz.
-Jestem strasznie nabuzowana. Lubię, kiedy ciężka praca przynosi efekty - odparła.
Dzień był deszczowy i szary. Po pierwszej połowie był remis cztery cztery. Drużyna z
Saint Aloysius sprowadziła dziesiątki głośno dopingujących kibiców obu płci, natomiast
ze szkoły panny Gamble przybyła zaledwie połowa dziewczyn.
Oglądanie boiska nikomu nie wydawało się szczególnie atrakcyjnym sposobem na
spędzenie sobotniego popołudnia, nawet jeśli mieli się tam pojawić chłopcy. By wzmóc
zainteresowanie koleżanek, Lili rozpuściła plotkę, że osoba stojąca za blogiem „Okiem
Kliki" wyjawi podczas meczu swą tożsamość. Jednak nawet to specjalnie nie pomogło.
Pojawiła się paczka młodszych dziewczynek, które wyglądały na szóstoklasistki i
zapewne oklaskiwały wyczyny starszego brata jednej z nich. No cóż. I tak nic nie mogło
popsuć chwili triumfu Lili. Trener opracował genialny układ -jak zwykle - i cheerleaderki
zamierzały oczarować nim wszystkich obecnych.
Lili spojrzała w kamerę z nadzieją, że pokazuje swój lepszy półprofil.
- Szczerze mówiąc, jestem też trochę zdenerwowana. -Jak to? Nie jesteś przyzwyczajona
do publicznych występów? - spytał stażysta.
-Jestem, ale dziś to zupełnie co innego.
Tak naprawdę, Lili chciała oczarować w szczególności jednego z zawodników. Mecz
drużyn młodzików dobiegł już końca, ale gracze wciąż kręcili się w pobliżu, a większość
zasiadła wzdłuż boiska ze zdjętymi hełmami. Odpoczywali i jedli pomarańcze. Maksa
wypatrzyła już chwilę temu. Siedział po drugiej stronie, nieco z prawej, w swym
czerwono-czarnym stroju z Reed Prep. Jeśli chodzi o Lili, cały układ mógłby nosić tytuł
,Wszystko dla Maksa". Nigdy jeszcze nie durzyła się tak w żadnym chłopcu, no chyba że
w Zacu Efronie. Ale wtedy chodziła do piątej klasy.
Zaczęła się zastanawiać, czy powinna wyjawić tajemnicę swego uczucia w
ogólnokrajowej telewizji. Dlaczego nie? To mogło zpewnić jej więcej głosów. Przecież
zakochana dziewczyna to zawsze miła i sympatyczna postać.
- Denerwuję się, ponieważ jest tu chłopak, który mi się podoba - dodała po chwili.
Obejrzała się przez ramię.
Max w swym sportowym stroju wyglądał dziś niewiarygodnie słodko. Miał wielkie
rękawice i szkarłatny kask. Podobał się jej zwłaszcza wtedy, gdy jak błyskawica prze-
biegał naraz całą długość boiska. Udało mu się zdobyć dwa gole i zaliczył cztery asysty.
„Lwy Reed Prep" dosłownie zmiażdżyły drużynę „Rosomaków z Gregory Hall". Na
dodatek on zna francuski! (No, może jeszcze nie superpłynnie, ale zawsze). Ogólnie jest
powalający. Ucieszyła się, widząc, że został na drugą część imprezy.
Lili załatwiła dla swojego zespołu tanecznego specjalne stroje, w barwach szkoły
Gregory Hall - granacie i złocie - zaprojektowane przez jej kuzynkę, która pracowała
dawniej dla Isaaca Mizrahiego. Najfajniejsza w tym wszystkim była jednak łatwość, z
jaką udało się utrzymać całość w tajemnicy przed Ashley. Ashley była bez reszty
pochłonięta kwestiami transparentu, piosenki i prezentacji, które szykowała na
Ceremonię Przyjaźni. A kiedy nie doglądała osobiście tych spraw, prowadzała się ze
swoim chłopakiem Tri. Sekret był więc łatwy do zachowania - najtrudniej było Lili
wykroić czas na treningi we własnym, napiętym po brzegi terminarzu.
- Zaczynajmy! - podekscytowana A. A. skakała w miejscu, choć może tylko dlatego, że
chciała się rozgrzać. Ich stroje były zdecydowanie skąpe. Lauren wydawała się zdjęta
tremą, zwłaszcza od chwili, gdy zobaczyła, jak wielu jest widzów. Lili zdawała sobie
sprawę, że trzeba podjąć radykalne działania. Zdenerwowana Lauren mogła pomylić
kroki, a Lili za nic nie mogła dopuścić, by z jej zespołu ktokolwiek się dziś naśmiewał.
W końcu stanowiły Klikę, nawet jeśli jednej z dziewczyn brakowało.
- Lauren, fantastycznie dziś wyglądasz. Prawda, A. A.? -Jasne - A. A. wykonała skłon i
dotknęła palców u nóg.
- Sliczniusio.
- Wow! - zachłysnęła się Lauren. - Przyszło tylu ludzi.
Nie sądziłam, że pojawi się ktokolwiek. Mam nadzieję, że się nie wygłupię.
- Nie wygłupisz. Spokojnie - zapewniła ją Lili. - A nawet jeśli któraś z nas popełni jakiś
mały błąd, kto to zauważy? Uśmiechaj się i wszystko będzie dobrze. Koniec końców, to
ma być zabawa!
A. A. popatrzyła na Lili z miną wyraźnie sugerującą, iż powątpiewa w zdrowe zmysły
przyjaciółki. Lili wiedziała, co chodzi jej po głowie - zeszłej nocy sama bez końca
opowiadała A. A. o tym, że bardzo się martwi, żeby któraś z nich nie zawaliła. Lili
wzruszyła ramionami. Kłamstwa są konieczne, jeśli chce się wycisnąć z kogoś sto
procent zaangażowania. Nauczyła się tego w ciągu siedmiu lat występów na recitalach
skrzypcowych.
- Dobra - rzuciła Lauren, wyskoczyła w powietrze i wdzięcznie wylądowała. - Okej,
pokażmy, na co nas stać!
- Tak, wychodzimy - dodała pospiesznie A. A. - Trener już kiwa na nas ręką. Widocznie
muzyka jest już gotowa.
Obie członkinie Kliki i Lauren wyszły powoli na środek boiska. Z zawieszonych wysoko
głośników popłynął dudniący bas z piosenki Missy Eliott „Lose Control".
- I razem, krok! - zawołała Liii i dziewczyny skoczyły w lewo, w doskonale zgranym
rytmie. Wszystko szło zgodnie z planem. A. A. wymachiwała nogami wysoko, jak
zawodowa akrobatka. Także tańcząca z jej lewej strony
Lauren nie miała najmniejszych problemów z układem. Wydawało się nawet, że świetnie
się bawi. Lili nie skłamała do końca - Lauren naprawdę wyglądała fantastycznie,
niebiesko-złota minispódniczka leżała na niej świetnie. Z pewnością była jedyną
uczennicą szkoły panny Gamble, która mogła klasą i stylem dorównać Klice. Lili naj-
bardziej podobało się poczucie, iż przykuły uwagę całej widowni. Minęło ledwie pół
minuty występu, a chłopcy z trybun podnieśli się z miejsc i zaczęli klaskać, wtórując
sobie okrzykami. Stojący na dole przy linii bocznej Trent promieniał niczym dumny
ojciec.
Jeszcze tylko jeden wyskok z wymachem i występ dobiegł końca.
Lili uśmiechnęła się do wiwatującego tłumu i do kamer, po czym ukradkiem rzuciła
spojrzenie na stronę... Gdzie są zawodnicy z Reed Prep? A ściślej, gdzie jest Max? Kilku
z nich stało wokół trenera i byli pogrążeni w rozmowie. Jeśli Max nie oglądał
cheerleaderek, cała ciężka praca nad układem poszła na marne.
- Brawo Klika! - wołały niektóre szóstoklasistki. - Świetna robota, Lauren!
Lauren pomachała im ręką. Zachowywała się, jakby od lat była przyzwyczajona do
odbierania wyrazów uwielbienia. Lili dobrze rozumiała, dlaczego akurat ją wymieniły z
imienia - w końcu od bardzo dawna nikt nie został
dopuszczony do wewnętrznego kręgu Kliki, a Lauren dowiodła, że przy pewnej dozie
szczęścia może tego dokonać każda. Oczywiście te młode laski nie zdawały sobie spra-
wy, że trzy przyjaciółki wykorzystują Lauren jedynie po to, by dostać się przed kamery.
- Chodźcie - ponagliła je A. A., chwyciła Liii za rękę i pokazała na wyjście do szatni. -
Zaraz druga połowa.
Miała rację: zawodnicy już się szykowali, kaski powędrowały na głowy, większość
graczy wojowniczo wymachiwała kijami do lacrosse. Gdy dziewczyny potruchtały po
swoje rzeczy, jeden z chłopców z drużyny Gregory Hall pomachał im wielką rękawicą.
- Hej, Lauren! - zawołał zza kratki ochronnej hełmu Billy Reddy. Wyglądał jak
rozjuszony, niebiesko-złoty tygrys. - Dziękuję!
Stojąca nieopodal Liii zauważyła, iż Lauren zalała się
ślicznym rumieńcem.
Ale gdzie jest jej chłopak? Czyżby Max poszedł już
do domu?
- Hej, patrz, ktoś chce zwrócić na siebie twoją uwagę -A. A. szepnęła Lili do ucha.
Dziewczyna obejrzała się we wskazanym kierunku. Większość zawodników z Reed Prep
stała razem z boku, ale Maxa nadal ani widu, ani słychu... choć, momencik. A. A. miała
rację. Jest! Stoi z uniesionym do góry kciukiem.
- Świetny występ! - zawołał.
- Świetny mecz, Max! - odpowiedziała, odwzajemniając uśmiech. Upewniła się, czy
kamera uchwyciła ich rozmowę i gest chłopaka. Tak! Rozpromieniła się jeszcze bardziej.
Udało się. Zrealizowała swój plan. Już teraz nie mogła się doczekać poniedziałkowej
lekcji francuskiego.
- Oho! - Lauren zamarła z torebką w dłoni. Wpatrywała się w trybuny.
- Co? - Lili spojrzała tam, gdzie koleżanka. Może jednak nie wszystko przebiegło tak
doskonale? Z tyłu widowni, uwieszona na ramieniu Tri, stała Ashley. Stała i wyglądała
na porządnie wku-rzo-ną!
- Mam nadzieję, że nie jest na mnie zła za to, że zajęłam jej miejsce - szepnęła Lauren z
niepokojem, choć Liii usłyszała w jej głosie fałszywą nutę. Bez wątpienia wciąż pławiła
się w aurze sukcesu po występie.
- Nie przejmuj się - Lili ścisnęła ramię koleżanki. - Nie obrazi się na ciebie.
- Może wejdziecie na górę i się przywitacie? - zasugerował Jasper.
Lili skinęła głową. Wiedziała, że tego nie da się uniknąć.
Przyrzekła sobie, że jakkolwiek Ashley będzie się ciskać, ona absolutnie nie weźmie tego
sobie do serca. Ashley żyła w przekonaniu, że tytuł Królowej Nastolatek ma już za-
klepany, ale dziś pozwoliła się przechytrzyć i nie mogła już nic na to poradzić.
Wchodząc jednak po schodach na trybuny, Lili poczuła, że cała ta jej odwaga nagle
gdzieś ulatuje.
10
ASHLEY ROBI DOBRĄ MINĘ...
Ashley opadła na siedzenie i spróbowała się skupić na meczu. A przynajmniej sprawnie
udawać zainteresowanie. Była bardzo zadowolona, że Tri nie widział rozwścieczonego
rumieńca, który wystąpił jej na policzki, gdy oglądała ten bezwstydny występ. Akurat
wtedy poszedł kupić dla nich napoje i popcorn, a kiedy wrócił z prowiantem, jej tak
zwane przyjaciółki zdążyły już zejść z boiska.
Tri grał w poprzednim meczu i Ashley krzyczała niemal do utraty tchu. Niezbyt to jednak
pomogło, ponieważ jego
drużyna i tak haniebnie przegrała. Podobnie jak reszta młodszych graczy wciąż był w
swoim stroju i został, by obejrzeć rozgrywki licealistów. Nie przejął się zanadto porażką,
twierdził, że to wina lepszej obrony drużyny Reed Prep.
Ashley nie sądziła, by kiedykolwiek mogła do własnej porażki podejść w równie
honorowy sposób. Zwłaszcza że jej grupa cheerleaderek została praktycznie przejęta
przez wroga! Co to za zespół, który występuje bez kapitana? Dosłownie gotowała się w
środku.
Dzięki Bogu, że miała chociaż chłopaka. Sama nie byłaby w stanie przeżyć tak
koszmarnego upokorzenia. Namiętnie ścisnęła ramię Tri, który w roztargnieniu poklepał
ją po kolanie. Znajdował się w innym świecie, siedział na skraju fotelika, dopingując
drużynę Gregory Hall, szalejąc za każdym razem, gdy zawodnicy w niebiesko-zło-tych
barwach przedostawali się w pobliże bramki przeciwnika. Na szczęście tym razem jego
szkoła prowadziła pięć do czterech. Chyba. Ashley za nic nie mogła skoncentrować się
na meczu.
Na zewnątrz się uśmiechała, ale to, co działo się w jej duszy, to już zupełnie inna historia.
Jej najlepsze przyjaciółki zaplanowały i wykonały układ taneczny. Przed kamerami i za
jej plecami. Bez niej. Za. Jej. Plecami. Miała ochotę krzyczeć albo mocno w coś kopnąć.
Niestety, obserwowała ją telewizja.
Nie była pewna, jak powinna teraz postąpić. I to nie było do niej podobne. Zwykle
odpowiedni plan działania przychodził do niej natychmiast. W końcu - heloł! - była w
tym najlepsza.
Najlepsze w Klice było, iż stanowiły ją we trzy. Kiedy A. A. nie kręciła się w pobliżu,
mogła ją obgadywać z Lili. Gdy znikała Lili, Ashley mogła skumać się z A. A. i to z nią
tworzyć prawdziwą elitę. Jak to się mówi, trzy osoby to już tłum, ale Ashley uwielbiała
tłumy takich rozmiarów. Dzięki temu miała nad wszystkim kontrolę.
Teraz jednak, kiedy na scenę wkroczyła Lauren, cała subtelna równowaga nieco się
zachwiała. Lili znalazła w niej sprzymierzeńca. I dziś Lauren zatańczyła na pozycji zare-
zerwowanej zawsze dla Lili. A sama Lili? Kwitła w centrum, w miejscu zaklepanym od
dawna przez Ashley. To niefajne. Bardzo niefajne. Jeśli Lili chciała w ten sposób dać jej
coś do zrozumienia - przekazać, że jest zbędna i że ktoś może zająć jej pozycję - to
doskonale się jej to udało. Wiadomość odebrana. Jasno i wyraźnie.
Taka sytuacja była Ashley zupełnie nie na rękę. I tak miała w tej chwili wiele na głowie.
Na przykład problem Tri, który nadal jej nie pocałował. Nawet nie spróbował. Po jej
chłodnej reakcji na ten niechlubny uścisk przy drzwiach, zaczął się żegnać uściskiem
dłoni. Co to za facet, który na pożegnanie podaje rękę? Może onieśmiela go jej uroda?
Tak zapewne powiedziałaby jej mama. Gdyby mama tylko wiedziała. Ale Ashley nie
zamierzała dzielić się akurat tą informacją. Z nikim.
W odróżnieniu od A. A. Ashley nie chciała mieć w chłopaku przyjaciela. Potrzebowała
mężczyzny - takiego, który ją ubóstwia, obsypuje kwiatami, trzymają za rękę i całuje. Tri
był kochany, przystojny i słodki, ale bez pocałunków nijak nie pasował do roli
prawdziwego faceta. Co z nim nie tak? Bo przecież problem nie może tkwić w niej?
- Ashley! - doleciał ją głos A. A. i niemal zapadła się pod ziemię, widząc zmierzające ku
niej po schodach A. A., Lili i Lauren. Za nimi wspinał się ten kretyn Jasper i jeden z
kamerzystów.
Zdawała sobie sprawę, że przyjaciółki zapewne czują się winne i zechcą załagodzić
sytuację. Musiała szybko wszystko przeanalizować. Jak się zachować? Być gniewną i
oziębłą? Smutną i porzuconą? Tak zakochaną w Tri, że nie zauważyła nawet ich
nędznego występu?
Rzuciła spojrzenie na kamerę i zrozumiała, jak powinna postąpić.
- Hej ślicznotki! - zawołała wesoło. - Świetnie wam poszło!
- Nie jesteś zła? - spytała Liii, wciskając się na miejsce obok i muskając jej policzek w
udawanym pocałunku. Lauren przysiadła obok Lili, a A. A. schowała się tuż za nią, uni-
kając wzroku Ashley. Przynajmniej ona jedna miała dość przyzwoitości, by się wstydzić!
- Co? O czym ty mówisz? Jestem z was dumna! - zachwyciła się Ashley.
Lili nie próbowała nawet ukryć swego zmieszania. To było przyjemne.
- Hej, A. A. - Tri pochylił się do powitania. - Kiepsko nam dziś poszło, co?
- Mieliście po prostu pecha.-AA wzruszyła ramionami.
- Tak, cóż, nasz pierwszy bramkarz skręcił nogę. Hunter Mason. Poprzednio występował
w Bellingham i jest naprawdę świetny. Gdyby dziś mógł zagrać, zwycięstwo byłoby
nasze - uśmiechnął się chłopak.
- Na pewno - przytaknęła nieco zbyt zdawkowo A. A. Ashley obrzuciła przyjaciółkę
wymownym spojrzeniem. Przecież A. A. nie mogła być nadal zła za to, że Tri wybrał
ją...? Co za nędza! A. A. miała wcześniej milion szans, żeby go wyrwać - w końcu przez
jakiś czas byli irytująco nierozłączni. I to nie wina Ashley, że chłopak w efekcie
zainteresował się bardziej wyrafinowaną dziewczyną.
- Na pewno nie jesteś zła? - spytała Lili chyba po raz setny. Czyżby chciała się pokłócić
przed kamerami? Ashley nie miała jednak zamiaru jej na to pozwolić.
- Dlaczego miałabym się złościć? - odpowiedziała tak, jakby był to największy absurd
świata.
- No wiesz - ciągnęła Lili, wygładzając niebiesko-złotą spódniczkę. Tylko ona nie
przebrała się po występie. - Gdybyśmy wiedziały, że się tu dziś pojawisz, oczywiście
wzięłybyśmy cię ze sobą. Ale tak ciężko cię ostatnio złapać. To pewnie wina Tri.
Zajmuje ci cały wolny czas.
A więc w ten sposób chciały to rozegrać. Ashley zaczerpnęła głęboko powietrza i przez
jedną szaloną chwilę zaczęła się zastanawiać, czy nie pozwolić Lili na doprowadzenie do
scysji. Tyle mogła w tej chwili powiedzieć. O przyjaźni, zdradzie, kłamstwach i ciosach
w plecy... ale nie. Kamery. Głosy widzów. Na jęczącą pannę nikt przecież nie zagłosuje.
Musiała zachować spokój. Nie mogła spoliczkować tych trzech zdrajczyń, które
zapomniały, że Klika bez Ashley jest jak hotdog bez parówki.
- Mam po prostu sporo na głowie - powiedziała, westchnęła i wzięła Tri za rękę. Chłopak
nieco się spłoszył, ale przynajmniej uśmiechnął się do niej, zanim z powrotem skupił się
na meczu. - Bardzo dużo czasu spędzamy razem.
Podniosła wzrok na Lili i uśmiechnęła się znacząco.
- Chyba - dodała - muszę od ciebie pożyczyć błyszczyk. Poprzedni się trochę... starł -
puściła oko do kamery.
No co? Całowanie się z własnym chłopakiem to nic złego!
- Niegrzeczna dziewczynka - zachichotała Lili.
A. A. poruszyła się niespokojnie na siedzeniu.
- Nie rozumiem, dlaczego usiedliście tak daleko - jęknęła. - Nic stąd nie widać.
- Chcesz się przesiąść? - spytał Tri, patrząc na koleżankę, ale Ashley mocno ścisnęła jego
dłoń. Nigdzie nie pójdą, a już na pewno nie z powodu A. A. Poza tym, nie spodobało się
jej to, że wtrącił się do rozmowy dopiero, kiedy odezwała się koleżanka.
- Teraz już nie ma sensu - rzuciła ostro A. A., po czym zwróciła się do Lauren i pokazała
jej coś w zachowaniu bramkarza przeciwnej drużyny.
- Czyli w ogóle nie jesteś na nas zła? - nacisnęła Lili, nieco nerwowym tonem. To właśnie
cała Lili. Nie miała tego tupetu co Ashley. Jeśli chciała zachowywać się jakby nigdy nic,
powinna być konsekwentna. Powinna była się wcześniej tego nauczyć. Od lepszych.
- Lili, uspokoisz się wreszcie? - Ashley roześmiała się srebrzyście. - Sama powiedziałaś,
że byłam w tym tygodniu bardzo zajęta. A uczyć się nowego układu tylko po to, żeby
potańczyć w przerwie... cóż, to trochę kiepskie, nie?
- No raczej - Lili sprawiała wrażenie zdruzgotanej. Świetnie! - Choć jeśli dziś wygrają,
dostaną się do finału.
- To fajnie - Ashley postanowiła, iż nie pozbawi Lili złudzenia, że taniec w trakcie
przerwy ma jakikolwiek wpływ na wynik meczu. - Naprawdę świetnie wypadłyście.
- Słyszałaś, jak nas oklaskiwali? - wtrąciła Lauren z uśmiechem. Paskuda.
- Najwyraźniej wszyscy dobrze się bawili. Zresztą ja też. Hej, co dobre dla Kliki, to
dobre i dla mnie - Ashley rzuciła okiem na swoje paznokcie - dziś rano, kiedy madame
Kim ze swoją ekipą odwiedziła jej dom, kazała je sobie pomalować niebieskim i złotym
lakierem. Jej mama urządzała wieczorem przyjęcie dobroczynne w de Young i Ashley
przekonała ją, że przed tak ważnym wydarzeniem należy zrobić sobie porządny pedicure
i manicure. Oczywiście, sama też na tym skorzystała.
- Cóż, mamy chyba wszystko, co trzeba - odezwał się stojący na boku Jasper. Na jego
twarzy malował się wyraz małego rozczarowania. Kamerzyści wyłączyli sprzęt i zeszli
po schodach. Ashley przyjęła to z radością.
- Masz cudne pazurki - pochwaliła Lili. A więc znów się przymila? Cóż, tak powinno
być.
- Chciałam, żeby dziś wyglądały szczególnie dobrze -przyznała Ashley. - Dzięki temu
jestem przygotowana na tę gorącą pomeczową imprezę koedukacyjną. To pierwsza w tym
roku. Idziecie? - W jej głowie zaczęła kiełkować pewna myśl. Skoro Lili była zdolna do
zorganizowania tego występu bez niej, mogła, mała kłamczucha, wymyślić coś jeszcze.
Jeśli więc Ashley chciała zdobyć tytuł Królowej nastolatek, musiała być gotowa na
wszystko.
- Naprawdę? - A. A. zainteresowała się na tyle, iż wreszcie oderwała oczy od boiska.
- Impreza? - spytała Lauren, która zapewne nigdy w życiu nie została na żadną
zaproszona, nie mówiąc już o takiej, na której pojawiali się chłopcy.
- Tak. Miała uświetnić zwycięstwo drużyny z Gregory Hall, choć teraz zapewne będzie
to raczej stypa. W końcu przegrali.
Wszystkie dziewczyny wydawały się ucieszone tym zaproszeniem, nawet markotna A.
A. Ashley poczuła przypływ zadowolenia. Rezygnacja z okazywania złości okazała się
słuszną decyzją. Uwaga, uwaga, przerywamy wiadomości: Ashley znów wyszła ze
wszystkiego obronną ręką!
Wyjęła z kieszeni komórkę i po kryjomu wysłała Jasperowi SMS-a. Skoro ci z telewizji
chcą konfliktów, dramatów i napięcia, zamierzała im ich dostarczyć.
11
KŁAMSTWA, KONTAKTY I STARA SZAFA
AA. bywała już na koedukacyjnych imprezach. Ashley nie przesadziła jednak, nazywając
tę dzisiejszą „gorącą". Po pierwsze, samo miejsce było oszałamiające. O wiele bardziej
wyczesane niż zwykły dom. Bawili się w trójpoziomowym lofcie w modnej okolicy w
centrum. Dawniej budynek ten służył jako magazyn, więc piętra były wysokie, ściany
miał z nieotynkowanej cegły, a wszystkie piętra połączone były krętymi, żelaznymi
schodami. Mieszkanie należało do jednego z chłopaków z drużyny Gregory Hall, którego
rodzice wybyli na sześciotygodniowy rejs
po Morzu Egejskim, zostawiając lokal pod opieką syna i ich praktycznie głuchego,
oldskulowego kamerdynera, który ukrył się w zaciszu swego pokoju i oglądał BBC
America.
Szalenie spodobała się jej także urządzona w stylu industrialnym kuchnia, z której
schodziło się do położonego niżej olbrzymiego salonu. Blat kuchenny zastawiony był
dziesiątkami pustych lub napoczętych puszek po napojach (w tym energetycznych) i
otwartymi paczkami czipsów i herbatników. Jedynym meblem w całym salonie był
ogromny, niski narożnik, którego jeden bok miał rozmiary normalnego, podwójnego
łóżka. Jedną ze ścian wypełniały półki z książkami. A. A. zrozumiała, że jeśli
kiedykolwiek zamieszka w mieście, jej mieszkanie musi wyglądać właśnie takjak to.
Oczywiście miała nadzieję, że zamieszka w domu nad oceanem w Malibu, ale taki loft
byłby doskonałą miejscówką, gdzie mogłaby się przespać, gdyby wpadła do miasta
odwiedzić rodziców czy zrobić zakupy. Z salonu można było wyjść na wielopoziomowy
taras, skąd roztaczał się widok na panoramę całego miasta - między innymi na wznoszący
się niczym jasno oświetlona piramida budynek Transamerica. A. A. przechadzała się
dokoła i napawała atmosferą tego niezwykłego miejsca. Na imprezę przybyła cała masa
gości, lecz większość chłopców została na niższych piętrach, gdzie grupkami zabawiali
się, grając
w pokera, rzutki i ping-ponga. Dziewczyny z kolei stały w okolicach schodów i
plotkowały o facetach.
Pomachała do jednej z uczennic szkoły panny Gamble, zaskoczona, że tak wiele z nich
otrzymało zaproszenia. Zwykle na tego rodzaju imprezach pojawiały się wyłącznie laski
z Kliki i osoby darzone przez nie sympatią. Tym razem jednak wyglądało na to, że o
wydarzeniu dowiedzieli się wszyscy. Czy ta panna przy wieży stereo to naprawdę
Guinevere ,Wielka Głowa" Parker? A. A. z zaskoczeniem zauważyła również, że do
środka udało się też dostać kilkorgu szóstoklasistów.
W innym pokoju grano w Prawdę czy Wyzwanie i A. A. czym prędzej się stamtąd
oddaliła. W zasadzie lubiła się całować z chłopcami. O ile, rzecz jasna, dany chłopak się
jej podobał i jeśli miało to jakiś sens. Przypomniała sobie też, że przez jeden wspaniały
miesiąc tego lata w napięciu wyczekiwała na spotkanie (i pocałunki) laxjocka, jej inter-
netowego adoratora.
On jednak okazał się tylko złudzeniem. Albo - prawdopodobnie - był to Tri. Gdyby tylko
mogła z nim o tym porozmawiać... Niestety nie nadarzyła się ku temu okazja. Od dnia
potańcówki Tri uczepił się Ashley jak rzep psiego ogona. Jednak prawdziwym powodem,
dla którego A. A. bez przerwy chodziła z miejsca na miejsce, przeskakiwała nad
siedzącymi na podłodze ludźmi, wchodziła po scho-
dach, snuła się po tarasie i zaglądała do pokojów, w których nie znała nikogo, był ten:
bardzo chciała uniknąć spotkania z Ashley i Tri.
Na sam widok tych dwóch gołąbeczków ściskało ją w żołądku. A.A. wychyliła się nad
barierką tarasu na trzecim piętrze i popatrzyła na światła miasta. Mimo histerycznych
ataków złości Ashley była w porządku, a ponadto zaliczała się przecież do najlepszych
przyjaciółek A. A. Tri też był jej dobrym kumplem. Powinna więc się cieszyć, że oboje
przypadli sobie do gustu i chcą razem spędzać czas, prawda? Nieprawda.
Czasami żałowała wręcz, że się w ogóle poznali. Co się z nią działo? Jasne, brakowało jej
Tri - dawniej spędzali ze sobą długie godziny, grali w gry wideo, albo po prostu... nie
robili nic. I o to chodzi, tak? Była po prostu zazdrosna o jego brak czasu. Dlaczego więc
tak oburzył ją tekst Ashley o startym błyszczyku? Jedno wiedziała na pewno - nie miała
zamiaru przyglądać się przez całą noc, jak zakochani badają sobie migdałki.
- Ty jesteś pewnie A. A.? - podkuśtykał do niej wysoki chłopak z nogą w gipsie. Oparł się
plecami o stalową poręcz i pociągnął łyk z plastikowego kubka. - Tri wszystko mi o tobie
opowiedział. Jestem Hunter Mason.
- Hej - Ashley zdobyła się na uśmiech. A więc to jest ten fenomenalny bramkarz, o
którym wspominał przyja-
ciel? Ale co znaczy, że Tri wszystko mu o niej opowiedział? Co tu było do opowiadania?
Pewnie te durne historie o całowaniu się z chłopakami z Saint Aloysius. A może o tym,
że udawał laxjocka i zwodził ją przez cały miesiąc? Zapewne nabijała się z niej cała
męska populacja Gregory Hall.
- A co takiego ci opowiedział? Ze przegrywał ze mną we wszystkich grach?
- O tym też. No i jeszcze, że jesteś bardzo fajna -uśmiechnął się Hunter.
A. A. nieco się uspokoiła. Okej, więc może Tri jej jednak nie obgadywał. I może Hunter
nie był podłym typem, szykującym się do ataku na łatwą zdobycz. Jak na swój wiek,
chłopak był wysoki - w odróżnieniu od Tri - i gdyby nie miał włosów w odcieniu jasnej
marchewki, byłby nawet całkiem przystojny. Porozmawiali przez chwilę i A. A.
dowiedziała się, że Hunter jest jedynakiem i podobnie jak ona mieszkał z rozwiedzioną
matką.
Gdy wzmógł się wiatr i wrócili z tarasu do środka, weszli do supernowocześnie
urządzonego gabinetu. A. A. wskoczyła na metalicznie szary fotel, a Hunter przysiadł na
skraju biurka. Gdy tylko jednak zaczęła się odprężać, kątem oka zobaczyła w korytarzu
Ashley. Szła za rękę z Tri, zupełnie jakby nawet na sekundę nie mogła się z nim
rozłączyć. Miała na sobie nawet bluzę z wyhaftowanym napisem „Ashley i Tri". Kicha.
A. A. usłyszała, jak Ashley tłumaczy komuś, że chcą oboje obejrzeć stojący w gabinecie
teleskop. Zamarła. Zapewne wejdą tu, zobaczą A. A. i Huntera i odtąd będą się musieli
trzymać razem, niczym na jakiejś improwizowanej, podwójnej randce. A. A. poczuła, że
coś ściska jej serce. Musiała brać nogi za pas. Tylko dokąd?
Deszcz rozpadał się na dobre, a taras nie był zadaszony. Tam nie mogła szukać ratunku.
Z drugiej strony, jeśli wyjdzie na korytarz, wpadnie prosto na parę zakochanych. Nie
widziała wokół żadnej kryjówki, poza szafą wnękową w kącie pomieszczenia. Na jej
zafascynowanych oczach drzwi szafy stanęły znienacka otworem i wyszli z niej roz-
chichotani dziewczyna i chłopak. Słyszała już wcześniej, że niektórzy grają w grę zwaną
„Siedem minut w niebie", która polegała właśnie na spędzeniu siedmiu minut w szafie z
jakimś kolesiem. Chodziło - oczywiście - o całowanie. A najważniejsze było to, że po
owych siedmiu minutach kończyła się też znajomość.
Sprzed gabinetu doleciał ją odgłos kroków. Tri i Ashley, dwójka jej tak zwanych
najlepszych przyjaciół. Za kilka sekund znajdą się w środku. Musiała się schować.
Hunter zapewne zauważył jej zrozpaczone, paniczne spojrzenie, z jakim wpatrywała się
w szafę.
- Hej, chcesz zagrać? - spytał, muskając jej rękaw. -W siedem minut? - dodał zalotnie.
- Hmm... - A. A. umilkła. Chłopak wydawał się w porządku, ale coś takiego było po
prostu niemożliwe. Nie będzie się z nim obściskiwać po kątach. W końcu poznali się
ledwie dziesięć minut temu. Zanim jednak zdążyła powiedzieć cokolwiek, Hunter stał już
przy szafie. Otworzył drzwi, wszedł do środka, popatrzył na nią i znacząco uniósł brew.
A. A. odetchnęła głęboko i poszła za nim. Głos Ashley rozlegał się coraz bliżej i głośniej.
Tri trzymał się tuż za nią. Nie miała już ani chwili do stracenia. Musiała uciec jak naj-
dalej od nich. Ale jeśli Hunter spodziewał się, że będą się całować, to czeka go głębokie
rozczarowanie.
Trzema susami przemierzyła gabinet. Weszła do środka, potykając się przy tym o
pudełko z papierem do drukarki, po czym rąbnęła głową o wieszak. Hunter zaczął
zamykać drzwi, lecz nim zdążył je zatrzasnąć, A. A. położyła mu dłoń na ramieniu.
- Słuchaj, to długa historia, ale muszę się po prostu gdzieś na kilka minut przechować.
Jest tu ktoś, kogo niezbyt chcę teraz oglądać. Ale nie chcę grać w żadną grę, zgoda?
Ku jej zaskoczeniu mina Huntera wyrażała przede wszystkim ulgę.
-Jasne - pokiwał głową.
Poczuła się tak wdzięczna, że aż go przytuliła i wyciągnęła rękę w tył, by chwycić
klamkę. Jeśli jednak spodzie-
wała się, że szczęśliwie uniknęła niezręcznej sytuacji, była w grubym błędzie.
Ostatnią rzeczą, jaką zobaczyła, zanim drzwi zamknęły się do końca, okazała się twarz
Tri. Zaskoczonego, rozczarowanego, patrzącego prosto na nią Tri.
12
LAUREN RATUJE ŚWIAT (A PRZYNAJMNIEJ JEGO MĘSKĄ CZĘŚĆ)
Lauren wspinała się po schodach na drugie piętro loftu. Przeskakiwała nad
rozplotkowanymi dziewczynami, próbując nie stracić z oczu Lili. Lauren była do loftów
przyzwyczajona - jej własny pokój w nowej, przestronnej rezydencji, którą rodzice kupili
w Marinie, miał podobny, przeznaczony do snu i zabaw, drugi poziom, zajęty w całości
przez łóżko. Zdecydowanie jednak nie była przyzwyczajona do imprez w
męsko-damskim towarzystwie.
Dex nieco przesadził, przygotowując ją do tego wieczora. Kazał jej pić tylko to, co naleje
sobie sama, najlepiej
z zamkniętej dotąd butelki lub puszki, dzięki czemu nikt nie mógłby do jej napoju dodać
niczego paskudnego. Ona sama nie sądziła, by którykolwiek z chłopców był zdolny do
jakiegoś świństwa, zwłaszcza że większość z nich nawet nie rozmawiała z
dziewczynami. Co tu więc mówić o wykorzystywaniu sytuacji? Ale Dex to Dex. Jak
zwykle nado-piekuńczy. Choć może miał nieco racji. Lauren otworzyła świeżą butelkę
Sprite'a i nalała sobie do czystego kubeczka. Jak dotąd nieźle.
- Cokolwiek by się tam działo - mówił Dex - nie rób niczego przez siedem minut w
szafie. Z nikim. Jeśli naprawdę spodobasz się jakiemuś koledze, zaprosi cię na randkę.
Jesteś bardzo ładna, Lauren. Nie musisz zdobywać chłopaków, obłapiając się z nimi po
szafach.
Nigdy wcześnie nie powiedział niczego, co wywołałoby na policzkach Lauren tak
jaskrawe rumieńce. Zazwyczaj po prostu się ze sobą droczyli, nazywając się brzydalami.
Zauważyła, że Liii szybko przeciska się przez tłum i rusza po schodach na ostatnie,
trzecie piętro. Zanim Lauren zdołała wyminąć grubawego chłopaka próbującego ustawić
sobie na głowie abażur, „przyjaciółka" zniknęła. Wszędzie dokoła dudniła muzyka, w
każdym pokoju pełno było dobrze wyglądających chłopaków i dziewczyn. Chwyciła
mocniej swój plastikowy kubek Sprite'a i, uważając, by nie
rozlać, rozpoczęła niepewną wspinaczkę. Ostatnią rzeczą, jakiej teraz potrzebowała, było
zwrócenie na siebie uwagi.
W głębi ducha miała ochotę usiąść gdzieś z boku, sączyć napój i przyglądać się
rozbawionym dzieciakom. Skarciła się jednak za to. Znów odzywała się w niej stara
Lauren, ta z kiepską fryzurą, jeszcze gorszymi ciuchami i wałeczkami tłuszczu na
brzuchu. Nowa Lauren była gwiazdą reality show, czesała się dwa razy w miesiącu u
Christophe'a w Beverly Hills i nosiła ubrania, w których kupowaniu pomagali jej osobiści
styliści.
Więc na tym polegało życie dziewczyny z Kliki - taniec, mecze lacrosse i szaleństwa na
imprezach z chłopakami. W zeszłym roku piątkowe wieczory spędzała, oglądając po-
wtórki „Herosów", wzdychając do tego przystojniaka, który przejmował moce innych.
Gdyby potrafiła przejąć przebojowość lasek z Kliki i sama stała się popularna, może coś
by się wreszcie zmieniło. Jak dotąd tamte pozwalały jej należeć do grupy, lecz tylko z
powodu obecności kamer. Co jednak będzie, kiedy program dobiegnie końca?
Rozejrzała się. Ucieszyła się na widok kilku dziewczyn z klasy, które wyglądały na
zachwycone imprezą. Przedtem niezobowiązująco wspomniała o niej w e-mailu do
Guinevere Parker, sugerując, że mogłaby tu zdobyć dobry materiał do artykułu w dziale
wydarzeń towarzyskich w szkolnej
gazetce. Dodała też, że zaproszeni są wszyscy siódmoklasiści.
Lauren postanowiła wejść na samą górę i poszukać Lili i reszty Kliki. No proszę! Drzwi
do łazienki nie były zamknięte i zobaczyła za nimi Lili, siedzącą na marmurowym blacie,
wymachującą nogami i rozprawiającą o kosmetykach z trzema innymi pannami.
Lauren zamachała i Lili porozumiewawczo zatrzepotała rzęsami. Lauren się zawahała.
Nie była pewna, czy nie powinna do nich dołączyć, ale na blacie nie było już miejsca.
Poszła więc dalej.
Dotarła do gigantycznego gabinetu, wyposażonego w nowoczesne, szare meble,
trzydziestocalową plazmę, komputer i teleskop wielkości dinozaura. Zastała tam Ashley i
Tri, rozmawiających z jakimiś znajomymi. A. A. zawsze się nabijała z małego wzrostu
Tri, ale to nie zmieniało faktu, że chłopak był najprzystojniejszy ze wszystkich
siódmoklasistów z Gregory Hall. W zasadzie był tak ładny, że spokojnie mógłby zostać
aktorem - w końcu oni wszyscy są niscy.
Lauren podeszła dokładnie w chwili, gdy Ashley wstała z kanapy i pociągnęła za sobą
Tri.
- Idziecie? - spytała Lauren.
- Odetchnąć świeżym powietrzem - odpowiedziała Ashley. -Wreszcie przestało padać.
- Widziałaś może A. A.? - Lauren straciła koleżankę z oczu zaraz po przyjeździe na
imprezę.
- Nie - pokręciła głową Ashley.
Lauren była zbyt nieśmiała, by dołączyć do zakochanych i przeszła do innego pokoju.
Spojrzała do swego pustego już kubka. Jej brawura nieco osłabła. Znalazła się co prawda
na imprezie, ale Klika znów ją porzuciła. Może mogłaby zabić trochę czasu, schodząc do
kuchni po drugą porcję napoju. Niedługo miał przyjechać po nią Dex. Zauważyła
chłopaka z nadwagą, który wyglądał raczej na studenta niż licealistę. Stał sam w rogu, ale
wydał się jej dziwny i niezbyt sympatyczny. Pustym wzrokiem wpatrywał się w
przestrzeń. Z ramienia zwisał mu wymięty plecak.
- Kurde - jakiś koleś stanął tuż obok niej. Cały zarumieniony. Na głowie burzyły mu się
jasne włosy. Miał skrzące się zielone oczy i wielką ciemną plamę na samym środku
bluzy do rugby.
- Nieźle, nie? - rzucił, zawzięcie trąc materiał. - Nawet jak nie gram, potrafię się upaprać.
Chyba pasuje do tej - wskazał na starszą, czerwoną plamę po keczupie.
Lauren uśmiechnęła się i podała mu kilka chusteczek. W nieznajomym poznała jednego z
kumpli Tri Fitzpatricka. Spodobało się jej, że przejął się losem ubrania. Większość
chłopaków świetnie się czuje, paradując w brudnych szmatach.
- I co? Strasznie to wygląda, prawda? - spytał. Wzruszyła ramionami.
- Oj tam. Ledwie co widać.
- To dobrze - westchnął dramatycznie. - Niektóre dziewczyny ze szkoły panny Gamble
kazałyby mi natychmiast iść do domu i się przebrać.
Lauren nie oparła się spojrzeniu na Ashley, stojącą na tarasie i rozmawiającą z Tri.
Nawet jeden jej włosek nie był potargany. Ona zapewne uznałaby, że plama keczupu na
stroju rozmówcy stanowi dla niej osobistą zniewagę.
- Mam tylko nadzieję, że to nie krew - przestrzegła.
- Przysięgam, że nie. Chyba że któryś z obrońców z Reed Prep dźgnął mnie nożem na
schodach. Co oni tu w ogóle robią? - odparł z uśmiechem, wskazując na hałaśliwą grupę
chłopaków, którzy dopiero co weszli.
Lauren popatrzyła tam, gdzie nieznajomy. Rzeczywiście w lofcie pojawili się zawodnicy
drużyny Reed Prep. Jednak gracze z Gregory Hall nie wyglądali na zmartwionych ich
towarzystwem. Większość z nich świetnie się znała, często jeszcze z przedszkola.
- Skoro tak, to chyba przeżyjesz - zaśmiała się.
- Raczej tak - znów westchnął. - Skoro ty tak mówisz.
Czy to możliwe? Czy Lauren Page naprawdę flirtowała z jakimś kolesiem? I czy on
naprawdę reagował na jej teksty?
Zanim porwali go znajomi - wybierali się na inną imprezkę w St. Francis Wood -
Christian wziął od niej numer telefonu.
Gdy tylko wyszedł, Lauren wdała się w rozmowę z innym chłopakiem, który poszukiwał
czegoś, czym mógłby wytrzeć rozlany na stoliku napój. Z radością i jemu podarowała
kilka chusteczek. Tak samo jak Christian on także grał w rugby, tyle że chodził do
siódmej klasy w Saint Aloysius. Wyszło na to, że dzisiejszego wieczora jej obowiązkiem
było ratowanie chłopców przed plamami.
Ten także wyglądał nieźle, ale był zupełnie niepodobny do Christiana. Alex był
brunetem, miał oliwkową skórę i niemal czarne oczy. Pomogła mu posprzątać, a potem
długo rozmawiali. O wszystkim - od granej na imprezie muzyki po paskudną pogodę,
jaka zapanowała w San Francisco.
Opowiedziała mu o swoich rodzicach. On podzielił się historią swojej rodziny. Jego
babka - mówił - pochodziła z Katalonii i kiedy był mały, śpiewała mu hiszpańskie koły-
sanki. Zaraz potem spojrzał na nią ze wstydem, przeprosił i przyznał, że niezbyt często
rozmawia o sprawach osobistych. Serce Lauren zmiękło niczym lody w upalny dzień.
Coś w ciemnych, sennych oczach Aleksa i sposobie, w jaki włosy opadały mu na twarz,
sprawiło, że czuła się głupiut-
ka i wzruszona. Kiedy i on poprosił ją o numer, nie wahała się ani przez chwilę.
Rozejrzała się po pokoju. Klika wciąż pozostawała w ukryciu, ale już jej to nie
przeszkadzało. Dwóch chłopaków wzięło jej numer i żaden nawet nie próbował
zaciągnąć jej do szafy.
Podobała się! Jakie to dziwne. Nigdy nie przeżyła niczego podobnego. Cóż, ale
poprzednie życie było ŻPK. Życiem Przed Kliką.
13
POCAŁUNEK MOŻE SIĘ STAĆ PRZECINKIEM, ZNAKIEM ZAPYTANIA ALBO
WYKRZYKNIKIEM. DLA LILI JEST WSZYSTKIM NARAZ
Liii zauważyła Maksa zaraz po przybyciu na imprezę. Była pewna, że on też ją widział.
Ich spojrzenia spotkały się na moment, choć ona stała na górze, a on na parterze.
Obdarzył ją nieśmiałym uśmiechem i poczuła gwałtowny przypływ uniesienia, ale
oczywiście nie dała tego po sobie poznać i czym prędzej skupiła się na dotyczących
makijażu poradach, którymi częstowała ją jedna z ósmoklasistek.
Musiała zachować spokój, ajuż na pewno nie wolno było jej zachowywać się jak jakaś
zrozpaczona fanka, za wszelką cenę próbująca wyrwać gwiazdę szkolnej drużyny.
Nawet jeśli tak właśnie wyglądała prawda.
Lili dała sobie godzinę na krążenie po imprezie, obejrzenie całego loftu, posyłanie
buziaków znajomym i flirtowanie z jak największą ilością chłopaków. To była godzina,
podczas której Max mógł obserwować ją wchodzącą i schodzącą po krętych schodach w
ślicznej, superkrótkiej sukience i nowych butach do tanga, na siedmiocentymetrowych
obcasach. Godzina, by zauważył lśnienie jej włosów i uśmiech różowych ust. Po upływie
tego czasu zamierzała do niego podejść i nie dać mu już nigdzie odejść.
I jak wszystkie plany Lili, także i ten wypalił w stu procentach.
Gdy przemaszerowała już przez całe mieszkanie w tę i z powrotem jakieś sto razy, trafiła
w końcu do zatłoczonego korytarza. Wszyscy czekali, by dostać się na taras, z którego
ktoś miał za chwilę odpalić sztuczne ognie. Przepychała się, by podejść blisko, lecz nie
za blisko Maksa, w nadziei, że spotkanie z chłopakiem wypadnie naturalnie.
Obrócił się i na jego twarzy pojawił się wyraz przyjemnego zaskoczenia.
-Hej!
- Hej - odpowiedziała swobodnie, jakby dopiero teraz go zauważyła. - Co ty tu robisz?
Przecież jesteście jakby... no... z wrogiego zespołu?
- Zostaliśmy zaproszeni! - zaprotestował Max. - Jak
sobie wyobrażasz imprezę uświetniającą zwycięstwo bez udziału zwycięzców? -
zażartował.
Liii się uśmiechnęła. Ludzie z tyłu zaczęli napierać i musiała się przysunąć bliżej
chłopaka.
- Ups, przepraszam.
Max obrzucił ją uważnym spojrzeniem i odpowiedział uśmiechem. Lili przemknęło przez
myśl, że wyglądają w tej chwili dość zabawnie - tak po prostu stojąc i promieniejąc, ale
czuła się naprawdę szczęśliwa. Była pewna, że wyczuwa płynące od niego pozytywne
wibracje. Podobała się mu.
- Madame LeBrun jest strasznie komiczna, prawda? -spytała.
- Ostatnim razem kichnęła jakieś pięćdziesiąt razy. Liczyłem - zaśmiał się Max. - Jest na
coś uczulona?
Dziewczyna pokiwała zawzięcie głową.
- To i tak jeszcze nic. W zeszłym roku zemdlała na lekcji.
- Serio?
- Szkoda, że tego nie widziałeś. Długo kichała, a potem zachwiała się, potknęła o dywan i
walnęła głową o podłogę. Krwawiła tak bardzo, że razem z Gregiem - to taki koleś, który
się ze mną uczył - musieliśmy zadzwonić po pogotowie.
- Żartujesz?
- Tak, żartuję. Właśnie to wymyśliłam - puściła mu oczko. Co we mnie wstąpiło? -
pomyślała.
Max przez moment wydawał się zmieszany, lecz zaraz potem wybuchnął śmiechem.
Rozluźnił ramiona i wyszczerzył zęby.
- Ty też jesteś strasznie zabawna - przysunął się do niej, by przepuścić wychodzącą
właśnie na taras parkę. Z zewnątrz dobiegły ich pierwsze wystrzały fajerwerków. W ko-
rytarzu zaroiło się od osób próbujących wrócić do środka, a kolejne wybuchy były tak
głośne, że Lili zasłoniła aż uszy.
- Może się tu schowamy? - zapytał Max i otworzył drzwi prowadzące do pomieszczenia,
które wyglądało na niewielką spiżarnię. - Zaczekamy, aż się uspokoi.
Lili kiwnęła głową zadowolona, że wyrwała się z hałaśliwego tłoku. W pokoiku było
ciemno i ciasno. Stanęli tak blisko siebie, że chłopak niemal dotykał nogą jej odsłonię-
tego kolana.
- Skoro nabrałaś mnie na to, jak będę mógł ci teraz zaufać w innych sprawach? - zagaił
Max i uniósł brew.
- Maxwellu Costa, czyżbyś nazwał mnie właśnie kłam-czuchą? - odparła, udając
oburzenie.
- Ashley Li, ty to powiedziałaś.
Po raz pierwszy wymienił jej imię. W dodatku nazwał ją Ashley, czego nikt nie robił od
dawien dawna, przez co wydarzenie to nabrało szczególnego wymiaru. Znalazła się
prawie w jego ramionach, pochylona głowa chłopaka zawisła bardzo blisko nad nią.
Czyjś łokieć - może jej? al-
bo jego? - nacisnął na wyłącznik światła i zrobiło się tak ciemno, że ledwie go widziała.
Nie odzywali się słowem. Lili wiedziała, co się za moment stanie. Max ją zaraz pocałuje.
Zamknęła oczy i w mroku spotkały się ich usta.
Bez względu na gadaninę innych dziewczyn z Kliki Lili już się kiedyś całowała. Ale
tamto wydarzenie w niczym nie przypominało pocałunku z Maksem. Jak zawsze opo-
wiadała przyjaciółkom, po raz pierwszy całowała się z chłopakiem w zeszłe wakacje na
Tajwanie. Jej ówczesny adorator był kumplem kuzyna, trzynastolatkiem - nieśmiałym,
ładnym i stremowanym. W tym tkwił problem. Był tak nerwowy i wycofany, że kiedy
próbował ją pocałować, nie trafił w wargi, tylko w brodę! Dosyć obleśnie. Niedoszła
pieszczota okazała się więc mokra, zimna, nieoczekiwana i bardzo rozczarowująca.
Chłopiec tak bardzo się tym zawstydził, że już nigdy nawet się do niej nie zbliżył.
Oczywiście koleżanki nie musiały znać tych krwawych szczegółów i na szczęście nie
istniała możliwość, by zweryfikowały prawdę. Chyba że Ashley wyśle na Tajwan swoich
szpiegów. A tego Lili nie mogła wykluczyć. W końcu Ashley to Ashley.
Dzisiejszy pocałunek był jednak na szczęście zupełnie inny. Miękki i jednocześnie
zdecydowany, intensywny i męski. Doskonały. Poczuła suchość w ustach i zaparło jej
dech
w piersiach. Nie była w stanie odezwać się słowem. Ani po angielsku, ani po francusku.
Zatraciła się w uczuciach i wszystkie stresy jej życia -konkurencja z Ashley o tytuł
Królowej nastolatek, naciski rodziców na oceny, bezustanna obserwacja i ocenianie przez
tajemniczego autora „Okiem Kliki" - odeszły w niebyt. Miała wrażenie, że wzbija się pod
niebo.
Gdy wreszcie się od siebie oderwali, Max zabębnił palcami o ścianę i odwrócił wzrok.
Kiedy znów na nią spojrzał, w głowie Liii rozległ się dźwięk alarmu. Coś było
zdecydowanie nie w porządku. Na jego przystojnej twarzy malowało się zmartwienie,
zupełnie jakby właśnie przypomniał sobie o czymś bardzo nieprzyjemnym.
- Wszystko okej? - wydukała, wciąż dochodząc do siebie po pocałunku.
- Tak, tak... - nie patrzył jej nawet w oczy. - Tylko to takie... dziwne.
- Co jest dziwne? - teraz zdenerwowała się już nie na żarty. Prawdę powiedziawszy, była
przerażona.
- No bo... Wiesz co, na razie. „Na razie"???
Oho! To się Liii nie spodobało.
- Słuchaj, zadzwonię do ciebie... - Max puścił jej dłoń i otworzył drzwi.
- Dokąd idziesz? - spytała. - Możemy o tym porozma-
wiać? - Co się stało? - zastanawiała się w panice. - Dlaczego tak nagle spanikował? W
końcu to tylko pocałunek. Miała opryszczkę czy co? Czemu zachowuje się tak, jakby
bardzo mu zależało na tym, by znaleźć się jak najdalej od niej? Czy tak właśnie kończą
się pocałunki z niegrzecznymi chłopcami? Czyżby jej mama miała jednak rację?
- Cześć - rzucił Max i odszedł tak szybko, że potrącił i prawie przewrócił jakiegoś kolesia
z plecakiem.
Odszedł, tak zupełnie, po prostu. Lili została sama i idąc pustym już korytarzem, zalała
się łzami.
14
CEREMONIA PRZYJAŹNI = CELEBRACJA ASHLEY
Ceremonia przyjaźni była genialnym pomysłem - nawet jeśli Ashley musiała to sobie
powtarzać sama. Wymyśliła ją od ręki na spotkaniu z producentami, a teraz, ledwie
tydzień później, zrodzony naprędce pomysł przekształcił się w rzeczywistość. I nie jakąś
tam zwykłą rzeczywistość, tylko w najprawdziwszą reality TV Co może być fajniejsze?
Pod okiem kamer na lekcji panny Charm grupki zdenerwowanych dziewczyn
przedstawiały kolejno swoje prezentacje. Ashley nie dziwiła się ich tremie. Gdyby Klika
miała tak żałosne transparenty, sama też by trzęsła portkami.
Zgodnie z jej przewidywaniami, wszystkie projekty były boleśnie standardowe. Sheridan
Riley do transparentu swojej grupy przymocowała rządek sztucznych rzęs, co miało
symbolizować jej (zbyt krótką) grzywkę. Melody Myers i Olivia De Bartolo przypięły do
swojego papierowe laleczki bliźniaczek Olsen, co miało sugerować, że są do siebie
bardzo podobne i nierozłączne. Kicha. Część uczennic wykonała swoje transparenty
zwykłymi kolorowymi kredkami. Heloł? Co one, nie mają hajsu, czy co? A może są po
prostu leniwe? Ashley nie mogła się nadziwić tak karygodnemu brakowi inicjatywy.
Przewidywalne okazały się nawet wybrane przez klasę hymny przyjaźni. Pierwsza grupa
zaśpiewała „You've got a friend" - nudny hipisowski przebój. Ojciec Ashley grywał go
niekiedy (niestety) na gitarze. Głupawa pioseneczka, której nie pomogło też to, że dwie z
czwórki wykonawczyń przez cały występ płakały. Druga grupa okazała się jeszcze
gorsza. Odśpiewała starą piosenkę Beatlesów „With a little help from my friends". Daria
Hart zresztą naprawdę przypominała z twarzy Ringo Starra. Ashley musiała się
uszczypnąć, by nie wybuchnąć histerycznym śmiechem.
Nie mogła jednak odmówić pomysłowości grupie Darii - trzem najbardziej szarym
myszom z klasy. Te całkiem sprytnie poradziły sobie ze swoim transparentem.
Wykorzystały okładkę płyty Beatlesów „Sgt. Pepper's lo-
nely hearts club band" - z którego zaczerpnęły też hymn - i wmontowały w nią
Photoshopem swoje własne twarze. Przynajmniej się nieco wysiliły. Panna Charm
rozpływała się nad nimi w ochach i achach. Super, tyle że jeszcze nie widziała projektu
Kliki.
Grupa Melody i OHvii próbowała wyśpiewać temat przewodni z „Seksu w wielkim
mieście", ale z braku słów pogubiły się w okolicach fragmentu brzmiącego mniej więcej
„bum, ba bum". W swej prezentacji wcieliły się w postaci ze wspomnianego serialu.
- Wyglądasz zupełnie jak Carrie - powiedziała Melody, patrząc na Doro Hansen. -
Łuszcząca się skóra, nieco głupkowata, ale za to ze świetnymi włosami.
Problem polegał na tym, że mimo iż były cztery, żadna nie chciała zostać puszczalską
Samanthą. Zamiast niej pojawiły się więc dwie Charlotte.
Klika - i Lauren - występowały jako ostatnie, zgodnie z życzeniem producentów. Ich
trójwymiarowy transparent wyglądał wprost niesamowicie. Nawet Lili, która od
pierwszego dnia zdjęć do programu, usilnie (i płaczliwie) zabiegała o uwagę, pozwoliła
Ashley użyć jej (lepszych) projektów. Zapewne zrozumiała, że w takich sytuacjach liczy
się jakość.
Zresztą dzisiaj Lili zachowywała się dziwacznie od samego rana. Z sobotniej imprezy
uciekła z czerwonymi
od płaczu oczami i nikomu nie chciała powiedzieć, co się stało. Ashley słyszała, że
sprawa miała co nieco wspólnego z tym żabojadem z Reed Prep (żabojad, bo uczy się
francuskiego, czaicie nie?) i przysięgła sobie, że za wszelką cenę pozna wszystkie
szczegóły. Jednocześnie modliła się, by owo tajemnicze wydarzenie nie wpłynęło na
udział Lili w programie.
Wszyscy obecni aż się zachłysnęli, kiedy dziewczyny rozwinęły ciężki płócienny
transparent. Lauren trzymała go z jednej strony, A. A. z drugiej. Ashley, zgodnie z
planem, symbolizowana była przyszytą do tła wielką diamentową tiarą. By zamknąć usta
marudzącej Lili, przedstawiono ją jako powiększony model telefonu Blackberry, ręcznie
wykonany z prawdziwej skóry. Dla A. A. przygotowano piłkę przeciętą na pół i
przyklejoną do tła. Tekst o całowaniu Ashley rzuciła tylko na potrzeby kamer.
Kłopot z A. A.: była wspaniała. Ze swymi wydatnymi kośćmi policzkowymi i długimi
nogami wyglądała jak modelka. Poza tym, posiadała naturalną, słodką osobowość i
Ashley nie mogła pozwolić, by to A. A. pojawiła się na ekranach w charakterze
pięknego, niewinnego aniołka. Widzowie mieli prawo wiedzieć, że ta dziewczyna bywa
też czasem nieco jędzowata.
A. A. szybko przebaczyła Ashley jej drwiny, co zresztą Ashley z góry przewidziała.
Ściślej rzecz ujmując, pozwo-
liła sprawie po prostu naturalnie wygasnąć, ale w zasadzie wychodziło na jedno. Skoro
Lili stała się ostatnio nadąsana i trudna w obyciu, a Tri wciąż zachowywał się jak udawa-
ny chłopak, i nie miał nawet dość odwagi, by ją pocałować, Ashley nie chciała
sprowadzać sobie na głowę dodatkowych stresów.
Z oczywistych powodów najtrudniej było odzwierciedlić na transparencie Lauren. Prawie
jej nie znały i nie miały pojęcia, jaka jest dokładnie jej osobowość. Dobrze się uczyła i
miała szaleńczo bogatych rodziców. Tylko co z tego? Do szkoły panny Gamble nie
chodziła biedota. Koniec końców postanowiły, że symbolem Lauren będzie menu z Ivy -
restauracji, w której jadły kiedyś razem w LA, co miało oznaczać, że Lauren zna wiele
świetnych lokali. Ashley poprosiła kaligrafa, który wypisywał formalne zaproszenia na
bankiety jej matki, by skopiował dokładnie cały jadłospis.
Na samym środku transparentu widniał napis KLIKA wyhaftowany przez jedną z jej
pokojówek, pochodzącą zresztą z Gwatemali. Każda z nich przygotowała też oddzielną
przemowę (wszystkie oczywiście nauczyły się swoich tekstów na pamięć i po wielokroć
ćwiczyły je przed lustrem) dotyczącą innej dziewczyny z grupy. Liii omawiała Lauren,
jako że tylko ona chciała to zrobić. Lauren opowiadała o Ashley i miała na jej temat
wiele miłych
rzeczy do powiedzenia. Teraz stało się zupełnie oczywiste, że to Lauren stoi za blogiem.
Wyglądało na to, że jest bez reszty zafascynowana postacią Ashley Choć z drugiej strony
- przemknęło Ashley przez myśl - kto nie jest? A. A. zajęła się Lili, wznosząc peany na
cześć jej lojalności, a całość zakończyła Ashley, wzruszającym tekstem opiewającym A.
A. W końcu to miała być ceremonia przyjaźni. Przyglądając się przyjaciółkom z grupy,
Ashley poczuła do nich przypływ szczerej sympatii. Na tle tych lasek wyglądała przecież
tak świetnie.
Ich hymn był z kolei - jak to nazywała Lili -piece de resistance. Zdecydowały się na
zupełnie inne podejście niż pozostałe grupy i nie wybrały utworu z przyjaźnią w tytule.
Po dłuższym zastanowieniu stanęło na „Beautiful" Christiny Aguilery. Wers „Jesteśmy
piękne pod każdym względem" wydawał im się idealnym opisem tego, co wobec siebie
czują. Poza tym, ta piosenka perfekcyjne podkreślała słodkie brzmienie głosu Ashley.
Tak bardzo się cieszyła, że postawiła na swoim i śpiewały a cappella. Gdyby można się
było posługiwać jakimkolwiek podkładem muzycznym, Lili przyniosłaby swoje skrzypce
i odebrała należnąjej uwagę widzów.
Po skończonej lekcji, kiedy kamerzyści pakowali sprzęt, a wszyscy zachwycali się
transparentami i prezentacjami koleżanek, Jasper - ten Anglik, który był według Ashley o
wiele
ładniej szy od Matta, głównie za sprawą akcentu - uśmiechnął się do niej serdecznie.
- To mógł być dla ciebie bardzo ważny dzień - powiedział, klepiąc ją po ramieniu. - Jeśli
tak dalej pójdzie, zdobędziesz najwięcej głosów. A tak przy okazji, dzięki za wskazówkę
co do imprezy.
- Cała przyjemność po mojej stronie - uśmiechnęła się Ashley.
- O czym rozmawiałaś z Jasperem? - spytała Liii z naciskiem.
- O niczym takim - Ashley wzruszyła ramionami. Nie chciała dawać Lili powodu do
zorganizowania kolejnej ściśle tajnej akcji.
Wygrać można było tylko podstępem. Uczciwość w tej grze nie popłaca.
15
LAUREN MÓWI: JAK SIĘ NIE MA, CO SIĘ LUBI, TO SIĘ LUBI, CO SIĘ MA
Lauren umówiła się na randkę! Swoją pierwszą randkę w życiu. A właściwie na dwie
pierwsze randki. Tego samego dnia i w zasadzie w tym samym miejscu. Jak do tego
doszło?
Po pierwsze, zadzwonił do niej Christian i zapytał, czy nie wybrałaby się z nim któregoś
dnia po szkole do Golden Gate Park. Był lekko zdenerwowany i niemal zawstydzony.
Pracował właśnie nad projektem z planowania przestrzennego na geografię i chciał
obejrzeć Japoński Ogród Herbaciany. Lauren już na imprezie powiedziała mu, że ten
park jest jednym z jej ulubionych miejsc w mieście, więc mogłaby się z nim tam przejść?
Lauren bywała w Golden Gate Park bardzo często, zwłaszcza gdy była jeszcze mała, a to
dlatego, że jej rodzice nie mieli wtedy zbyt wiele pieniędzy, a do parku wchodziło się za
darmo. Jej ojciec przez większość jej życia pracował jako asystent na uczelni, zajmował
się pisaniem doktoratu i żył z uniwersyteckiego stypendium, podczas gdy mama
pracowała dorywczo w organizacji charytatywnej, która za odbieranie telefonów i pisanie
listów płaciła bardzo skromnie. Ich ulubionym miejscem na spędzanie niedzielnych
popołudni był właśnie Japoński Ogród Herbaciany. Oczywiście o tym wszystkim nie
wspomniała Christianowi ani słowem. Chłopak chodził do Gregory Hall i nie musiał
korzystać z państwowego stypendium. Nie chciała, by się dowiedział, że wcześniej
mieszkała w taniej dzielnicy.
Potem, w trakcie weekendu, zadzwonił do niej Alex. Jego matka urządzała jakiś wielki i
nudny bankiet - „tradycyjne przyjęcie dla towarzystwa, z kanapkami i koktajlami, jak to
nazwał w rozmowie, które miało się odbyć w muzeum de Young, dokładnie w tym
samym parku. Muzeum zamykano o piątej, ale bankiet miał się rozpocząć dopiero o
szóstej. Zapytał więc, czy Lauren nie spędziłaby z nim tej jednej godziny?
Bez konieczności przeciskania się w tłumie zwiedzających mogli mieć wszystkie
ekspozycje wyłącznie dla siebie.
Chłopak zapamiętał, że na imprezie powiedziała, że lubi muzeum i park. Mój Boże -
pomyślała Lauren. - Chyba mówiłam to samo każdemu, z kim rozmawiałam. Stanowczo
muszę poprawić swoje zdolności konwersacji.
Przyjęcie w muzeum zostało zaplanowane na środę, czyli dokładnie w ten sam dzień,
kiedy Christian postanowił zabrać ją do Japońskiego Ogrodu Herbacianego. Lauren
zebrała się na odwagę i umówiła się z dwoma kandydatami. O rany! Czyżby zadawała się
z pannami z Kliki już tak długo, że zaczęła się zachowywać jak one?
Bo randkowanie z dwoma chłopcami tego samego dnia zdecydowanie pasowało do
dwulicowego, egoistycznego charakteru dziewczyn z Kliki. Ale Lauren nie mogła nic na
to poradzić. Polubiła obu i chyba nie ma w tym nic złego? Przecież żadnemu jeszcze
niczego nie obiecała. Chciała się po prostu dobrze bawić.
Poza tym, żadna z koleżanek z Kliki, za nic nie wybrałaby się na zwykły spacer do parku.
Pewnego dnia, przy obiedzie, Liii wyśmiała ciasteczka z wróżbami rozdawane w
Ogrodzie Herbacianym z okazji któregoś z orientalnych świąt, twierdząc, że to czysto
amerykański wynalazek. Podobnie jak wieprzowina słodko-kwaśna i kurczak a la generał
Tso. To rozdrażniło Lauren i opowiedziała im o tym, że ciasteczka wymyślił jak
najbardziej japoński ogrodnik, pracujący w tym właśnie parku, i to już sto lat temu.
Wydawało się jej, że słuchają z zainteresowaniem, więc mówiła dalej - o tym, że ktoś z
Los Angeles próbował podszyć się pod wynalazcę owych ciastek i dopiero specjalny
urząd historyczny ustalił wreszcie, iż narodziły się w San Francisco - w końcu Ashley
uciszyła ją, unosząc dłoń i skwitowała, że nigdy jeszcze nie słyszała tak nudnej historii.
Na szczęście Christiana to chyba nie nudziło. Opowiedziała mu dzieje ciasteczek, gdy
szli po uroczej, kamienistej ścieżce biegnącej dokoła pięknego, tchnącego spokojem
stawu z liliami wodnymi. Chłopak nie przebrał się ze swojego szkolnego mundurka.
Wypuścił tylko koszulę ze spodni, a jego ciemne blond włosy były tak zmierzwione,
jakby przyszedł na spotkanie, skacząc na głowie.
Lauren zaraz po lekcjach popędziła do domu, żeby zmienić ubranie. Kazała Deksowi
jechać, jak tylko mógł najszybciej. Oczywiście zupełnie tę prośbę zignorował i prowadził
jak zwykle, śmiejąc się z niej i jej przeładowanego terminarza randkowego. Wybrała
dżinsy i T-shirt z zabawnym nadrukiem „Proszę nie marnuj mi czasu". Miała nadzieję, że
Christian zrozumie i doceni ten żart.
Z jakiegoś powodu spotkanie z nim nie było tak stresujące jak przebywanie w
towarzystwie Kliki. A w zasadzie w towarzystwie wszystkich innych uczennic szkoły
panny Gamble. Christian nie przejmował się zupełnie jej strojem - chociaż zaśmiał się,
widząc napis na jej koszulce. Uśmie-
chał się często i wygłupiał, na przykład udając, że wpada do stawu.
Lauren szczególnie podobał się stromy, łukowato wygięty mostek, bardziej
przypominający drabinę niż porządną kładkę. Za młodu uwielbiała się na niego wspinać,
pomagając sobie rękami.
- Zbudowano go na wzór starożytnych, chińskich przepraw nad kanałami - wyjaśniła
Christianowi, który z całą powagą zapisał tę informację w swoim zeszycie. Przez chwilę
bała się, że uznają za nudziarę i kujonicę, ale jemu to najwyraźniej zupełnie nie
przeszkadzało.
- Wyścigi na szczyt? - zaproponował, wskazując brodą mostek i Lauren pobiegła
natychmiast - wiedziała, że jeśli chłopak nie nagnie zasad choć trochę, w życiu go nie po-
kona.
Czuli się razem tak dobrze, że gdy Lauren wyciągnęła komórkę, by sprawdzić, która jest
godzina, ogarnęło ją przerażenie. Dochodziła już niemal piąta - godzina spotkania z
Aleksem. Bardzo nie chciała zostawiać Christiana.
- Muszę iść. Umówiłam się z mamą - powiedziała. Wcale nie podobało się jej, iż musi
skłamać, ale nie chciała zachować się nieuprzejmie, przyznając, że ma randkę z innym. -
Mówiłam ci, chodzi o ten bankiet w muzeum. Naprawdę serdecznie cię przepraszam, ale
powinnam już lecieć.
I rzeczywiście było jej przykro. Świetnie się z Christianem bawiła. Bardzo jej się
spodobał.
- W porządku - odpowiedział. - Hej, a może chciałabyś w przyszłym tygodniu pójść na
ten nowy film katastroficzny? Wiesz, ten, w którym roboty przejmują władzę nad
światem... A może to nie roboty, hmm...?
- Na pewno roboty. W końcu one od zawsze planują podbój Ziemi.
- Właśnie! Ja z lękiem patrzę nawet na swojego iPoda, a ty? - zaśmiał się Christian.
- Dokładnie! Moja komórka też się jakoś dziwnie na mnie gapi - uśmiechnęła się od ucha
do ucha. - Albo dostanę od niej raka, albo przeprogramuje mi mózg.
- Wyślę ci SMS-a - obiecał.
Umówiła się na kolejną randkę z Christianem. Jej! Najpierw jednak czekało ją jeszcze
dzisiejsze spotkanie numer dwa.
Christian pożegnał się z nią krótkim uściskiem, a gdy tylko zniknął, Lauren popędziła
przed siebie i przebiegła całą drogę do muzeum de Young. Minęła elegancki ogród rzeźb
i niemal bez tchu stanęła przed głównym wejściem do charakterystycznego, pokrytego
miedzianą blachą budynku. Miała tylko nadzieję, że Alex nie zauważy jej zmęczenia.
W pierwszej napotkanej toalecie przebrała się w zestaw randkowy numer dwa: krótką
satynową sukienkę bez ra-
miączek od Rhys Dwfen i niebotyczne sandałki bez pięty od Alexandry Neel.
Chłopak czekał już na zewnątrz. Ciemnowłosy, ognisty. Na jej widok uśmiechnął się. W
okolicach jej brzucha ponownie zatańczyły motylki.
- Przepraszam za spóźnienie - wydyszała, rozpaczliwie próbując wygładzić sukienkę i
doprowadzić do ładu nieposłuszne włosy. Przeszli przez dziedziniec.
W przytłaczającej centralnej sali muzeum, z jej wysokim sufitem, jasną kamienną
posadzką i olbrzymim czarno-białym, fotograficznym muralem, kelnerzy w smokingach
zastawiali jedzeniem wózki i bary. Wysoka, ciemnowłosa kobieta z szykownym kokiem,
w jedwabnej sukni od La-nvina, rozmawiała właśnie z jednym z nich.
- To moja matka - szepnął Alex i chwycił Lauren za ramię. -Jeśli nie chcesz, żeby
zaprzęgła cię do napełniania kubełków lodem, powinniśmy się zmywać.
Ukryli się w pierwszej z sąsiadujących z salą galerii, gdzie poza nimi nie było nikogo.
Lauren z ulgą stwierdziła, iż z Alexem rozmawia się równie swobodnie, jak z Christia-
nem. Większość czasu spędzili w dziale sztuki obu Ameryk i okazało się, że chłopak -
podobnie jak ona - lubi tę ekspozycję najbardziej.
- Niespecjalnie przepadam za obrazami - przyznał, gdy okrążali wysoki na dziesięć stóp
indiański totem z Alaski.
- Ale bardzo lubię te wszystkie maski, broń i inne zabytki Inków i Azteków.
- Sztuka prekolumbijska - podrzuciła Lauren, prowadząc towarzysza do swoich dwóch
ulubionych eksponatów w muzeum: bogato rzeźbionej, kolorowej figurki peruwiańskiego
wojownika gotującego się do ataku i fragmentu kamiennej płaskorzeźby, na której
widniała głowa jakiegoś starożytnego bóstwa, przypominającego żądnego zemsty elfa.
- Tu jest napisane, że bożek pochodzi z Gwatemali, z piątego wieku! Nie do wiary, że ma
tyle lat - zachwyciła się Lauren.
- Dziwaczne jakieś - pokiwał głową Alex, zaglądając do szklanej gabloty. Lauren poczuła
ukłucie wstydu. Może nie powinna była aż tak bardzo się entuzjazmować. W końcu to
tylko kawał znalezionego w dżungli kamienia. Niemal usłyszała ziewnięcie Ashley. Ale
co z tego? Dziewczyny takie jak Ashley są po prostu głupie. Poza tym, gdyby Alex
interesował się kimś pokroju Ashley, umówiłby się z którąś z Kliki. A tego przecież nie
zrobił. To ją zaprosił.
Chociaż... Mógł uznać, że ona też należy do Kliki. W końcu tak ostatnio wyglądała.
Dawna Lauren z pewnością nie przyciągnęłaby do siebie aż dwóch zawodników drużyny
lacrosse. A może? Może chodziło tylko o pewność siebie.
-Jeśli chcesz, możemy obejrzeć coś innego - rzuciła, odchodząc od płaskorzeźby.
Alex obrócił się ku niej i spojrzał swymi poważnymi, ciemnymi, przeszywającymi
oczyma.
- Podoba mi się, że znasz się... no wiesz... na różnych rzeczach - powiedział. - Większość
dziewczyn jest taka... No nie wiem. Są inne niż ty. Zwykle tylko chichoczą i chcą trzymać
się za ręce.
Lauren odpowiedziała mu uśmiechem. Nie pomyliła się. On interesował się nią - jej
wnętrzem - nie modną powłoką Kliki. A na myśl o trzymaniu dłoni Aleksa zmiękły jej
kolana. Dosłownie. Bała się, że lada chwila runie na ziemię jak długa. Całkowicie
zapomniała o Christianie. W tej chwili liczył się tylko Alex.
- Fajnie jest dużo wiedzieć - ciągnął.
- Wiesz, ja wcale aż tak wiele nie wiem - głos zaczął ją zawodzić. Poszli do następnej
sali, ale nie była w stanie na niczym się skupić. - I też lubię różne głupoty.
- Serio? - spytał żartobliwym tonem chłopak.
- Pewnie, na przykład film o robotach-mordercach. Buzia chłopca rozświetliła się w
jednej chwili.
- To będzie wyczesany film. Chciałabyś go może zobaczyć w przyszłym tygodniu?
-Jasne! - pokiwała głową Lauren, zupełnie nie pamiętając, że na ten sam film umówiła się
ledwie kilka chwil temu z Christianem. Po chwili pomyślała jednak, że jakoś przeżyje
dwa seanse.
Miała ochotę skakać pod chmury. Christian i Alex są tacy fajni! I obaj chcieli się z nią
jeszcze zobaczyć...
Pewnego dnia będzie musiała między nimi wybrać. Ale jeszcze nie dziś. I na pewno nie
w najbliższym czasie.
16
ŚWIATŁA, KAMERA, KLIKA!
Szybko! Jesteś ostatnia! - Ashley wciągnęła A. A. na zatłoczoną kanapę, na której
siedziały już Lauren i Lili. Wszystkie dziewczyny trzymały na kolanach talerzyki z
łakociami.
Brokatowe zasłony w salonie Spencerów były zaciągnięte, a na wyłożonym skórą stoliku
pyszniły się chińskie pierożki, mini burrito i krokieciki z mięsem, wszystkie przy-
gotowane przez domowego kucharza. Ashley gwałtownie sięgnęła po pilota, uderzając
przy tym z brzękiem o karafkę pełną świeżo wyciśniętej lemoniady.
- Zaraz się zacznie.
Telewizor - wielka, zawieszona nad kominkiem plazma - został nastawiony na kanał
Sugar. Za chwilę miał się rozpocząć pierwszy odcinek „Królowej nastolatek" i Ashley
nie mogła się już doczekać. Kazała wydrukować i rozesłać odpowiednie ulotki
wszystkim uczennicom szkoły panny Gamble. Nie chciała, by którakolwiek przegapiła
program. Producenci postanowili, że jako pierwszą pokażą właśnie grupę dziewcząt z
San Francisco. Kolejne zdjęcia miały mieć miejsce dopiero, gdy zwyciężczynie
regionalnych wydań zamieszkają razem w Nowym Jorku. Ich życie w charakterze
bohaterek reality show dobiegło końca, ale prawdziwa sława dopiero majaczyła za
rogiem.
Ale nie tylko Ashley była podekscytowana. Gdy tylko rozległa się przewodnia piosenka
programu - „Just a girl" zespołu „No doubt" - wszystkie zaczęły piszczeć zgodnym
chórem.
Ojezuojezu! Wpatrzyły się w ekran: Siedziały na ławce przed szkołą. Wszystkie
prezentowały się superślicznie w swoich szkolnych mundurkach i obcasach od
Louboutina. Klika w ogólnokrajowej telewizji! Uśmiech Ashley zbladł nieco, gdy
pokazano próbę grupy cheerleaderek, ale natychmiast wrócił, kiedy pokazano, jak na
lekcji wyjaśniały zasady ceremonii przyjaźni całej reszcie tych fajtłap z klasy!
W przeciągu pięciu sekund ekscytacja przerodziła się w radość, a potem w... cóż,
rozczarowanie. Czy naprawdę tak wyglądały? Ashley zmarszczyła nos. Uznała, że w
telewizji prezentuje się zupełnie bezpłciowo. Była zbyt blada, niemal chorobliwie biała.
Następnym razem będzie chyba musiała spędzić kilka godzin na solarium.
Na szczęście jednak nie wyszła na zdradziecką małpę jak Lili, która wyraźnie skrzywiła
się, gdy producenci zapytali ją, dlaczego utrzymała sprawę występu w tajemnicy przed
przyjaciółką.
- To nie tak! - jęknęła Lili, oskarżycielsko mierząc palcem w ekran. - Przecież byłaś
zajęta!
Ashley nie zareagowała, mimo że w duchu zwycięsko się uśmiechnęła. Rozegrała całą
sytuację jak prawdziwa ekspertka i wyszła z niej nieskalana niczym róża - zwłaszcza gdy
na ekranie ściskała radośnie dwulicowe przyjaciółki-tancerki.
I na szczęście, w odróżnieniu od Lauren, pokazywano ją bardzo często. Przez połowę
rozmowy na ławce Lauren pozostawała poza kadrem. Widać było zbliżenie na A. A.
broniącą się przed oskarżeniami o całowanie się z wieloma chłopcami. Potem pokazano
już samą ceremonię przyjaźni.
-Jak ja fałszuję! - zachichotała Lauren. - Mam głos dobry, ale do baletu.
Ashley nie rozumiała, co w tym zabawnego. Lauren zachowywała się dziwnie, jakby
wcale nie dbała o to, jak wypadnie w programie.
- Ciągle robią te zbliżenia na siniak na mojej szyi -mruknęła Lili. - To nie jest malinka!
To odcisk od skrzypiec!
- Przynajmniej nie wyglądasz jak słodka idiotka -jęknęła A. A. Miała rację. Na
zmontowanym materiale A. A. bez przerwy wpatrywała się w przestrzeń, stukała piórem
o ławkę lub przyglądała się paznokciom. I za każdym razem, gdy pokazywano, jak
smaruje wargi błyszczykiem, zza ekranu rozlegał się odgłos pocałunków, co
przypominało widzom, że to właśnie ona najbardziej lubi płeć przeciwną.
Ashley była wniebowzięta. Nie mogła się już doczekać finałowych dziesięciu minut.
Tylko ona z obecnych wiedziała, co się wtedy wydarzy.
Sceneria w programie uległa zmianie, a Lili aż się zachłysnęła.
- Czy to jest... pomeczowa impreza? - spytała niepewnie. - Poznaję te schody! Ale skąd
oni...
Na dole ekranu pojawił się napis ZDJĘCIA Z UKRYTEJ KAMERY. Zamazany obraz
mocno skakał. Widać było, że podpis nie kłamał. Zapewne kręcili z plecaka.
- O Boże! - Lauren roześmiała się tak gwałtownie, że niemal upuściła talerzyk. - Tam w
kącie, to przecież ja!
Lauren stała zupełnie sama, sączyła napój i smutno rozglądała się dokoła. W ścieżce
dźwiękowej zabrzmiały smutno zawodzące skrzypce.
- Ciekawe, gdzie były kamery, kiedy flirtowałam z dwoma chłopakami? - dodała.
Ashley wydęła wargę. Lauren opowiedziała im już wcześniej, że poznała niejednego, a
dwóch zawodników lacrosse i że w zeszłym tygodniu z oboma się spotkała. Oczywiście
nikt jej w to nie wierzył, choć „Okiem Kliki" poświęcił temu wydarzeniu sporo miejsca.
No proszę was, Lauren Page pożeraczką serc? Niemożliwe. Na pewno to ona pisała tego
błoga. Poza tym, kamery nie kłamią. W tym kącie wygląda jak zwykle. Czyli jak sierota.
- Cóż - podjęła Lauren. - Dzięki temu przynajmniej nikt się nie dowie, że chodzę na
randki z dwoma naraz.
Ona ma naprawdę zbyt rozbuchaną wyobraźnię - pomyślała Ashley.
- O! To ja i Tri! - rzuciła triumfalnie. Uśmiechali się do siebie i cieszyli, a na jednym
ujęciu widać było nawet, jak Tri sięga po jej dłoń. To wielkie szczęście, że tylko ona była
na imprezie z chłopakiem!
Na ekranie otworzyły się drzwi do szafy, zza których wychynęli A. A. i jakiś rudowłosy
chłopak z głupkowatą miną.
- Kto to? - wrzasnęła Ashley. - A. A., ty latawico!
- To nikt taki! - zaprotestowała blednąca A. A. - Mówiłam ci, że poznałam tam takiego
kolesia. To kumpel Tri. Siedzieliśmy w tej szafie, ale do niczego między nami nie doszło.
Nie wierzę, że to pokazali. Spędziliśmy tam tylko parę minut i normalnie
rozmawialiśmy! Jezu, co sobie wszyscy teraz o mnie pomyślą?
Lauren i Lili zaczęły pocieszać koleżankę, a Ashley wydała z siebie kilka
współczujących odgłosów i wcisnęła się głębiej w poduchę. A. A. to kolejna panna
żyjąca w krainie marzeń. Czy jakakolwiek dziewczyna idzie do szafy z chłopakiem, żeby
„tylko porozmawiać"? Dorośnijmy! Nie bawiła się tak dobrze od dnia, kiedy w „Życiu na
fali" zabili postać Mischy Barton.
- Boże! - teraz wściekała się Lili. - Co oni zrobili? Ziarnisty obraz pokazał Maxa
odrywającego się w spi-
zarence od Liii. Dźwięk był niewyraźny, więc producenci umieścili napisy dialogowe na
dole ekranu. „- Tylko to takie... dziwne.
- Co jest dziwne?
- No bo... Wiesz co, na razie".
I Max wyszedł z pomieszczenia tak prędko, jakby go ktoś gonił. Kamera wykonała
zbliżenie na wstrząśniętą Lili i jej pobłyskujące od łez oczy.
- Boszz, Lili - pisnęła Ashley. - Nie mówiłaś, że się popłakałaś...
- Zamknij się! - krzyknęła Lili. Jej policzki stanęły w ogniu. Rzuciła w Ashley poduszką.
Kilka dni wcześniej Lili opowiedziała wreszcie koleżankom, co zaszło na imprezie i
Klika odbyła długą rozmowę konferencyjną przez telefon, wysłuchując wyznań o ta-
jemniczym zachowaniu Maxa. Ashley szczerze jej współczuła, lecz tym bardziej cieszyła
się, że ma Tri, który za nic w świecie nie pocałowałby jej i nie rzucił w przeciągu jednej
sekundy. Oczywiście nie chciała pamiętać o tym, iż Tri w ogóle się jeszcze do całowania
nie zabrał.
W ocenie Ashley sześćdziesięciominutowy program skończył się aż nazbyt szybko, choć
zrozpaczona A. A. stwierdziła, że doświadczyła właśnie najgorszej godziny swego życia.
Ashley miała ochotę na więcej. Gdzie jest Tri? To nie do wiary, że przegapił moment jej
triumfu! Przyrzekał, że postara się zdążyć, a nie było go, mimo że miał do załatwienia
jakąś nudną sprawę. Chyba pracę domową czy coś.
- Okej, gotowe do głosowania? - spytała Ashley, biorąc do ręki komórkę. - Do następnej
rundy przejdzie tylko jedna z nas.
Dziewczyny złapały za telefony i zaczęły wściekle naciskać klawisze. Ashley była
zadowolona, że kazała służbie oglądać program na telewizorze w kuchni. Wiele razy
obiecywała, że na nią zagłosuje. Oczywiście reszta dziewczyn zapewne wykonała ten
sam ruch, ale Ashley liczyła
na to, że to właśnie jej służący okażą się najbardziej lojalni. W związku z tym nie była
specjalnie zaniepokojona. W końcu to właśnie ona wypadła w programie najbardziej
sympatycznie.
- Hej, przepraszam za spóźnienie - skrzypnęły drzwi i pojawiła się w nich głowa Tri.
W samą porę!
- Wyciągaj telefon! - rozkazała Ashley i prychnęła. Ale nie, rozzłości się na niego innym
razem. Teraz potrzebowała jego głosu. Albo i stu. - Musisz dzwonić pod ten numer. Tyle
razy, ile ci się uda.
- A na co głosuję? - chłopak usiadł na skraju sofy i podrapał się w głowę.
- Nie na co - poprawiła go Lili - tylko na kogo.
- Na mnie głosujesz - poinformowała go Ashley podniesionym głosem, gdy Lili zaczęła
piskliwie protestować. - Jeśli chcecie, to poproście swoich chłopaków - dodała wesoło.
- A który z tych numerów... - zaczął Tri, wpatrując się w migocące na ekranie cyfry.
-A. A. jest na samej górze - odpowiedziała Lauren. Ashley przewróciła oczyma. Ta mała
pomagalska tylko namiesza mu w głowie. Rany, kiedy chodzi o rzeczy, które naprawdę
się w życiu liczą, faceci bywają tacy powolni. - Potem Ashley, a niżej...
- Spójrz, to jest ten numer - Ashley podeszła i wcisnęła mu telefon przed oczy. - A. A.
może poprosić o głosy tego kolesia, z którym śliniła się w szafie. Nie musisz jej
pomagać.
-Już ci powiedziałam, że niczego z nikim nie robiłam - A. A. spuściła wzrok, unikając
spojrzenia chłopaka. Wlepiła spojrzenie w swoją komórkę i zaczęła jeszcze mocniej
naciskać klawisze.
- Naprawdę? Czyżby to był jakiś wyjątek? - odparła niewinnym głosikiem Ashley, z
powrotem moszcząc się na swoim siedzeniu. Zmusiła A. A. do odwrotu! Mogła sobie
protestować do woli, ale Ashley znała prawdę. A. A. zapewne wydawało się, że wszyscy
inni urodzili się wczoraj.
Materiał z ukrytej kamery był naprawdę przebojowy. Bez wątpienia przypieczętuje jej
zwycięstwo. Ashley szalenie się cieszyła, że ostatkiem sił wpadła na to, by wysłać
Jasperowi ten pomeczowy SMS, i że udało mu się znaleźć stażystę, który w tak krótkim
czasie przyjechał na miejsce. Z pewnością wszyscy widzowie głosowali w tej chwili wła-
śnie na Ashley. Kto chciałby głosować na pannę podpierającą ściany? Albo na
puszczalską? Albo na zdrajczynię?
- Szybciej dzwoń - ponagliła Tri. Zauważyła, że chłopak gapi się uważnie na ekran, na
którym przesuwały się zbliżenia wszystkich uczestniczek programu. Jego spojrzenie
nieco zbyt długo zatrzymało się na A. A. ubranej w skąpy strój cheerleaderki.
17
TRI JEST KIEPSKIM PSYCHOLOGIEM
AA. zagłosowała tak wiele razy, że aż zdrętwiały jej palce. To jednak nie miało
znaczenia. Wiedziała o tym. Nikt inny nie odda na nią głosu, ponieważ w programie
pokazano ją w obrzydliwym świetle. W odróżnieniu od Lili i Ashley ona nie pokładała
zbyt wielkiej nadziei na znalezienie się w następnej rundzie, ale bardzo się jej nie
podobało, że wyszła w telewizji na oszalałą na punkcie chłopaków idiotkę. Kiepsko
wypadło wszystko, co nagrano w szkole, ale zdjęcia z ukrytej kamery były naprawdę do-
bijające.
Dlaczego nie filmowali wnętrza szafy, a nakręcili wszystko, co działo się w spiżarni?
Gdyby tak się stało, wszyscy dowiedzieliby się, że mówiła prawdę. Ech, nawet gdyby
kamerę ukryto i tam, producenci zapewne tych zdjęć by nie wykorzystali. Im chodziło o
skandal i pieprzne momenty, a nie o zwykłe rozmowy i przyjacielskie uściski. Z
Hunterem rozmawiała głównie o sporcie. Musiała jednak przyznać, że był bardzo ładny i
że kiedy wychodząc, poprosił ją o numer telefonu, podała mu go bez najmniejszych
oporów.
Ale do niczego więcej naprawdę nie doszło.
Tyle że nikt jej w to nie wierzył.
Wszyscy mieszkańcy Ziemi byli święcie przekonani, że się obściskiwała.
Oblała się szkarłatnym rumieńcem. Unikanie Tri i Ashley i tak nie miało sensu - nie, jeśli
chciała się z nimi nadal przyjaźnić. W końcu siedziała teraz w salonie Ashley, ledwie o
dwa metry od niej. Chłopak przycupnął jeszcze bliżej. I - o ile nie miała zwidów -
pochylał się właśnie nieznacznie w jej stronę.
- Dlaczego się już nie widujemy? - zapytał szeptem, nie odrywając spojrzenia od
komórki. Gdyby tylko przestał stukać w klawiaturę, Ashley natychmiast weszłaby mu na
głowę.
- Nie wiem - wzruszyła ramionami nieco zaskoczona, że w ogóle to zauważył. - Jesteśmy
chyba oboje zajęci.
- Może byś jutro wpadła? Dostałem nową grę na Wii, „Metroid Prime" - spojrzał jej z
nadzieją w oczy.
A. A. pokręciła głową.
- Nie mogę. Mam trening. - odparła, choć było to kłamstwo. Co prawda chciała się z nim
nadal spotykać i brakowało jej tego, chciała się z nim przyjaźnić, lecz nie mogła się
zgodzić na to spotkanie. Wszystko się przecież zmieniło. Tri był teraz z Ashley. Na samą
myśl o tym znów zrobiło się jej niedobrze. Rzuciła chłopakowi krótkie spojrzenie.
Zacisnął usta.
- Wiesz, powinnaś uważać na tego kolesia z imprezy -powiedział cicho.
- Którego? - bardzo nie spodobał się jej ten ton.
- Na Huntera. Tego z szafy. Chyba że nie spytałaś go nawet o imię? - Tri oblał się
rumieńcem, a A. A. poczuła wielką ochotę, by go grzmotnąć. Od kiedy zrobił się taki
ironiczny?
- Uważaj na słowa - syknęła.
- Słuchaj, ja cię tylko ostrzegam. On ledwie co przeniósł się do naszej szkoły, ale
wszyscy mówią, że to prawdziwy pies na laski.
- Dzięki za przestrogę, ale chyba nie chcę przejmować się zdaniem faceta, który pozwala
sobą rządzić własnej dziewczynie - rzuciła A. A., coraz intensywniej naciskając przyciski
w telefonie. - Poza tym, sama potrafię o siebie zadbać.
- O czym rozmawiacie? - zawołała Ashley tym swoim paskudnym tonem w stylu „to jest
mój dom i chcę wiedzieć". - Tri, kochanie, głosujesz na mnie?
- Tak, tak, oczywiście głosuje na ciebie - odpowiedziała jej A. A. i przygryzła wargę tak
mocno, że prawie popłynęła krew.
Zauważyła, że Tri odsuwając się od niej ku Ashley, rzucił jej bardzo zniesmaczone
spojrzenie.
A kogo to obchodzi? Niech sobie nawet traktuje ją z góry. Hunter przez cały tydzień do
niej wydzwaniał i zasypywał ją SMS-ami. Oczywiście nie odpowiadała. Ale teraz,
właśnie przez to, że Tri wściubiał nos w nie swoje sprawy, A. A. stała się pewna jednego.
Gdy tylko uda się jej opuścić dom Ashley, zaraz do niego oddzwoni.
18
CAŁA WŁADZA W RĘCE LUDU?
Lili miała już tego wszystkiego dość. Miała dość lekcji francuskiego, miała dość ubranej
w tweedową spódnicę i ugrzecznione buty madame LeBrun, miała dość co
poniedziałkowych wypraw do Alliance Franęaise - mimo że zawożono ją tam SUV-em
matki - i miała dość tego, że Maxją ignorował.
Od chwili uściskowego/zerwaniowego momentu na imprezie, po raz pierwszy próbowali
prowadzić konwersację po francusku. W następny po imprezie poniedziałek madame
LeBrun odwołała zajęcia. Padła ofiarą poważnej in-
fekcji, która miała trwać przez cały miesiąc. Ulga. Totalna ulga!
Teraz jednak wróciła już, i to zdrowa jak ryba. Co gorsza, zadzwoniła do mamy Lili i
powiedziała, że spodziewa się ujrzeć oboje uczniów. Liii spróbowała się wymigać, ale
Nancy Khan ucięła temat niemal natychmiast. Nikomu z rodziny nie było wolno spóźniać
się na spotkania, czy unikać obowiązków. Jedyną wymówką mogła być poważna
choroba, a tego Lili nigdy nie umiała udawać. Matka zawsze wyczuwała oszustwo. Poza
tym, nie mogła przecież dostawać wysokiej gorączki regularnie w poniedziałkowe
popołudnia. To by nie przeszło.
Lili przez cały dzień drżała na myśl o francuskim. Co powie Max? Czy było mu choć
trochę przykro? Czy w ogóle jeszcze o niej pamiętał? W końcu minęło tyle czasu. Czy
jak wszystkie uczennice szkoły panny Gamble widział upokarzającą scenę w „Królowej
nastolatek"? Lili wariowała już od zastanawiania się nad tym wszystkim. Zabrała nawet
ze sobą pudełko chusteczek, żeby ani na chwilę nie wypuścić madame LeBrun z sali.
Choćby kichała jak najęta.
Na miejscu stawiła się jak zwykle, punktualnie. Max wtoczył się kilka minut potem.
Nawet na nią nie spojrzał. Usiadł po prostu, przysunął sobie krzesło bliżej nauczycielki i
spojrzał od razu prosto na madame. Ani cześć, ani skinienia, nie uniósł nawet brwi. A
więc tak zamierzał to
rozegrać - jak przeciętny koleś. Postanowił sprawę zignorować, w nadziei, iż problem
zniknie sam. Jakie to upokarzające. Szczególnie że chodziło właśnie o nią.
Ze wszystkich przewidywanych reakcji Maksa tę uznawała dotąd za najmniej możliwą.
Poczuła się okropnie. Miała taką nadzieję, że chłopak żałuje swej pochopnej decyzji o
ucieczce z imprezy. A teraz? Najwyraźniej postanowił odciąć się od niej totalnie. Mimo
wszelkich wysiłków madame LeBrun, która chciała, by jej uczniowie wdali się w
konwersację, Max kierował wszystkie pytania i odpowiedzi właśnie do lektorki. A kiedy
zwróciła mu uwagę, że powinien współpracować z koleżanką, udał głupiego. Gdyby
oglądał to ktoś z zewnątrz, od razu by się domyślił, że chłopakjej nienawidzi.
Na szczęście, nikt tego chyba nie widział. Choć Lili nie miała pewności, zwłaszcza że
niedawno tak boleśnie przekonała się o istnieniu ukrytych kamer. Może madame LeBrun
również uczestniczyła w spisku mającym na celu jej ostateczne pogrążenie? W końcu
dlaczego nie?
To była najdłuższa godzina całego jej młodego życia. Gdy tylko nauczycielka ich
zwolniła, Max chwycił swą torbę i deskę i zbiegł po schodach. Bardzo dojrzale. Skoro
nie potrafił się zachować jak cywilizowany człowiek, nie mógł być też chłopakiem Lili.
Wiedziała już, że nigdy więcej nie pojawi się na żadnym meczu lacrosse.
Gdy wyszła z budynku - specjalnie wolno, by zły książę nie uznał, że za nim biegnie - i
dotarła do samochodu, zniknął już bez śladu. Dobra. Świetnie.
Lili uniosła brodę i wdrapała się na luksusowe obicie siedzenia SUV-a. Jeśli on potrafił
zachować się w ten sposób, ona też się tego nauczy. Na pewno.
Nic się jej nie układało. Od dnia emisji „Królowej nastolatek" wszystkie dziewczyny z
Kliki wydawały się oklapnięte i zmęczone. Zupełnie jakby ktoś przekłuł balon. Tylko
Lauren była dość wesoła. Ciekawe dlaczego? Może była tak przyzwyczajona do tego, że
inni się z niej nabijają, że program nie zrobił na niej większego wrażenia.
Jednak dla A. A. i Lili cała ta historia była prawdziwą, towarzyską katastrofą. Nawet
Ashley, zamiast się cieszyć, że wypadła najlepiej ze wszystkich, chodziła zdenerwowana
jak diabli i zamartwiała się wynikami głosowania. Miały je poznać dopiero w przyszłym
tygodniu, na specjalnej imprezie.
SUV zatrzymał się na światłach. Zadzwonił jej Blackberry. Odebrała, widząc, że to
Ashley. Może wreszcie się czegoś dowiedziała.
- ZŁE WIADOMOŚCI! - koleżanka wrzasnęła jej prosto do ucha.
- Co? Nie wygrałaś? Lauren wygrała? - spytała Lili. Nie miała pojęcia, skąd Ashley
mogła znać rezultaty, ale nie moż-
na było tego wykluczyć. Od chwili, gdy „załatwiła" ukrytą kamerę, wydawała się bardzo
zżyta z producentami. Mogli jej co nieco podszepnąć.
- Zapomnij o programie! - darła się Ashley. - Mam na myśli ten durny blog. To nie do
wiary. Teraz każdy może obniżyć nam średnią.
Lili zmarszczyła czoło. „Okiem Kliki" stał się od niedawna interaktywny i teraz już nie
tylko jego tajemniczy autor decydował o przyznawanych punktach. Wszyscy mogli się
zalogować i ocenić innych, dzięki nowemu gadżetowi na stronie. Teraz więc, nawet
najbardziej beznadziejna, zgorzkniała i nietowarzyska panna mogła oceniać Klikę i
wpłynąć na ostateczny rezultat. Nic dziwnego, że Ashley wariowała.
- Chcesz powiedzieć, że spadłam w rankingu? - zapytała, wcale nie chcąc poznać
nieprzyjemnej prawdy. Tydzień temu skakała pod niebo z radości, widząc, iż zrównała
się z A. A., a potem przygnębił ją ponowny spadek na trzecie miejsce.
- Lili, musisz wreszcie zrozumieć, że świat nie kręci się wyłącznie wokół ciebie - syknęła
Ashley. - Ktoś był na tyle bezczelny, że przyznał mi dwa punkty za uśmiech - czujesz?
Moja pierwsza pozycja jest teraz zagrożona! Kiedy się dowiem, kto to zrobił, dopilnuję,
by już nigdy nie jadł, nie pił ani nie spał w granicach tego miasta!
Lili stłumiła wybuch śmiechu. Czyli czołowe miejsce Ashley przestało być pewne? Może
ten dzień nie jest jednak taki zły.
19
NIGDY NIE MÓW NIGDY
Ashley czuła się pożądnie zmęczona całą tą gadaniną o „Okiem Kliki". Teraz, gdy jej
numero uno był zagrożony, musiała zacząć tę modę wyciszać. Dzięki temu, gdyby jednak
wydarzyło się niewyobrażalne i spadłaby o jedno miejsce niżej, nie musiałaby się tym tak
bardzo przejmować.
Niestety w porze lunchu, w sali jadalnej, Lili wciąż mówiła tylko o tym.
- Czy to nie miłe, że aż siedem osób przyznało mi po dziesięć punktów w każdej
kategorii? - piszczała.
Ashley zmarszczyła brwi. Jeśli tak dalej pójdzie, Lili wyprzedzi A. A. i znajdzie się
niebezpiecznie blisko niej. Musiała zmienić temat. I to natychmiast!
- No dobrze, dziewczyny - rzuciła. - Chcecie zagrać w nową grę?
- Co? W jaką? - A. A. podniosła zaciekawione spojrzenie. Nawet Lili ucichła. Lauren
przestała oblizywać łyżeczkę z jogurtu i też na nią popatrzyła.
Po raz pierwszy dotarło do Ashley, że Lauren wciąż się koło nich kręci, mimo że
program dawno już się skończył. Nie była pewna, co o tym sądzić, ale uznała że nie za-
szkodzi dalej odgrywać tę komedię, przynajmniej do dnia ogłoszenia wyników.
Ashley sięgnęła po puszkę Red Bulla.
- Gra nazywa się Nigdy - podjęła. - Każda osoba kolejno musi powiedzieć coś w stylu
„Nigdy nie wyciskam pryszczy" albo „Nigdy nie obgryzam skórek". Jeśli jednak któraś z
nas jest winna danej zbrodni, na przykład jeśli się jednak obgryza te skórki, trzeba wziąć
łyk napoju. I trzeba być totalnie uczciwym. Okej?
- Czyli gdybym miała powiedzieć „Nigdy nie wyciskam pryszczy..." - Lauren wyglądała
na zmieszaną.
-Wtedy musiałabym się napić - Ashley pociągnęła spory łyk z puszki.
- I ja też! - wtrąciła A. A., sięgając po swój napój.
- No i ja - westchnęła Lili. Także się napiła, a po niej, z nieśmiałym uśmiechem łyknęła
sobie Lauren.
- Twoja kolej, Lili - przypomniała Ashley. Misja zakończona powodzeniem: nikt już nie
pamiętał o blogu.
- Nigdy nie wydałam na buty więcej niż trzysta dolarów - Lili uśmiechnęła się znacząco.
- Teraz to wszystkie się napijemy - przepowiedziała A. A. i oczywiście każda z
dziewczyn przełykała po chwili kolejną porcję Red Bulla.
-A może... Nigdy nie zwymiotowałam po obiedzie, żeby schudnąć? - zaproponowała
Ashley. Na moment zapadła cisza, w której sięgnęła po puszkę. - No wiem, obrzydliwe,
co? Nie warto się w ten sposób odchudzać.
Rozejrzała się dokoła i z zadowoleniem stwierdziła, że Liii też sięga po napój.
- Było ohydnie - przyznała Lili. - Już nigdy tego nie zrobię.
A. A. skrzywiła się, ale nie wypiła. Oczywiście, że nigdy nie zwróciła obiadu - pomyślała
poirytowana Ashley. - Ma metabolizm chłopaka!
Lauren zawahała się, ale w,końcu wzięła puszkę do ręki. Proszę, proszę. Mała Lauren nie
jest jednak taką świętoszką.
- Zrobiłam to tylko, żeby sprawdzić, czy potrafię - powiedziała Lauren. - I macie rację.
Paskudna sprawa.
- To żałosne - oświadczyła Ashley. - Lauren, twoja kolej.
- Hmm... Nigdy nie oglądałam na MTV „Total request live"? - powiedziała Lauren.
Czy naprawdę nie mogła wymyślić niczego lepszego? Żadna z koleżanek nawet nie
spojrzała na puszkę.
- Nigdy nie całowałam się z dwoma chłopakami tej samej nocy - podjęła Ashley, w
nadziei, że Lauren zrozumie, na czym polega ta gra. Tu chodziło o wstydliwe sekrety.
Inne pytania nie miały sensu.
A. A. wzniosła oczy ku niebu i znów napiła się Red Bulla. Była jedyną winną tej
konkretnej zbrodni, choć wydawało się przez moment, że i Lauren złapie za puszkę.
Jednak nic z tego. Cóż, A. A. może się wkurzać, ile chce - przemknęło Ashley przez
myśl. - Nikt jej do tego nie zmuszał.
- Kolej A. A. - powiedziała Lili. Boże, jakaż ona skrupulatna! Jeszcze gotowa rozpisać
tabelkę na resztę gry. Na szczęście została jeszcze tylko minuta przerwy.
- Niech pomyślę - zaczęła A. A., stukając wygładzonymi paznokciami w wieko swojej
puszki.
- Może by tak, „Nigdy nie narobiłam sobie wstydu w ogólnokrajowej telewizji?" -jęknęła
Lili, po czym spojrzała na zegarek i złapała plecak. Nie cierpiała się spóźniać na lekcje.
Ashley z kolei to nie przeszkadzało - w jej opinii zajęcia zaczynały się wtedy, kiedy ona
się na nich pojawiała.
- Mam! - odezwała się A. A. z dziwnym wyrazem twarzy. - Nigdy nie całowałam się z
chłopcem.
Na oczach Ashley A. A. sięgnęła po puszkę i wypiła przeciągły łyk. Lauren zalała się
różowym rumieńcem i też dopiła swój napój. Co??? A kiedy ona zdążyła się z kimś
całować? Lili także głośno połykała Red Bulla. Cóż, przynajmniej wiadomo, że nie
kłamie. W odróżnieniu od tej zmyślonej historyjki z Tajwanu Max istniał w rzeczywi-
stości. Wszyscy widzieli to w telewizji.
Dłoń Ashley zacisnęła się na puszce. Ostatnią rzeczą, jakiej chciała, było przyznanie się
do swego pocałunkowego dziewictwa. Ale to była gra i znała jej zasady. Należało być
uczciwym. Może mogła po prostu unieść napój do ust, ale nie upić ani kropli... może to
byłoby fair?
W tej chwili rozdzwonił się dzwonek. Wreszcie! Ratunek!
Lili stała już na równych nogach, z plecakiem w ręku, a Lauren mamrotała coś o nudnej
prezentacji, którą musiała przygotować. Chyba żadna nie zauważyła, że Ashley nie napiła
się Red Bulla.
Poza A. A., która bez słowa spoglądała prosto w jej oczy.
20
SERCE TO ZWODNICZY SŁUGA
Gdy A. A. wróciła tego dnia ze szkoły do domu, udała się prosto do swojego pokoju i
zamknęła drzwi. Matka gdzieś wyszła - zapewne na swoją islandzką terapię laserową
albo po maseczkę z wodorostów z Madagaskaru, za którą gotowa była oddać życie.
Jeanine uwielbiała kuracje i produkty kosmetyczne pochodzące z zagranicy, najlepiej
związane z nowoczesną technologią, tropikami lub po prostu dziwaczne.
Od dawna próbowała zaciągnąć córkę do jakiegoś cejlońskiego spa w Russian Hill, gdzie
prowadzący go wyznawcy
ruchu New Age malowali kobietom czakry na ciałach albo łaskotali aurę czy robili coś
równie niedorzecznego. A. A. ceniła sobie pedicure i masaże, ale jej idea relaksu nie po-
legała na pozwalaniu, by obcy ludzie okładali ją gorącymi kamieniami, ani na
wysłuchiwaniu dziwacznych śpiewów. Stresu pozbywała się za pomocą konsoli,
rozwalając głowy kolejnym wirtualnym zombie.
Zrzuciła obcasy i zwinnie jak małpka wspięła się po drabince na górny poziom swojego
loftu, niemal w całości zajęty przez wielkie łóżko. Rzuciła się na miękki materac. Rozległ
się dźwięk przychodzącego SMS-a, lecz nie zwróciła na to uwagi. Miała na głowie inne
sprawy.
Od dnia, w którym całą Kliką obejrzały u Ashley pierwszy odcinek „Królowej
nastolatek", a ona niemal urwała głowę Tri, chłopak ani razu jej nie odwiedził. Nie było
sensu wyciągać informacji z Neda. Była ze swoim przyrodnim bratem blisko, ale faceci
nigdy nie nadawali się do rozmów o uczuciach i związkach. Poza tym Ned był teraz
zajęty nauką i trenowaniem do wiosennych zawodów.
Zresztą, jak A. A. mogła mu wyjaśnić, że ponieważ Tri chodzi z jej najlepszą
przyjaciółką, sama nie ma ochoty się już z nim widywać? To przecież nie ma sensu. Ned
pokręciłby głową i uznał to za jeden z typowych dla nastolatek, wyolbrzymionych
dramatów. Jakby sam nie miał kilkunastu lat.
Niewygodnie się jej leżało w szkolnym mundurku, a zwłaszcza w czarnych rajstopach,
które Klika upodobała sobie na ten semestr. A. A. zeszła na dół i zdjęła strój. Zostawiła
go na podłodze, z której miała go zabrać pokojówka przychodząca, by zająć się praniem i
prasowaniem. Założyła swoje ulubione spodnie do jogi i miękki, kaszmirowy sweter.
Wróciła myślami do gry, w którą grały na przerwie.
Lili i Lauren mogły nie zwrócić na to uwagi, ale A. A. zauważyła to doskonale. Ashley
podniosła puszkę, lecz
- i to było ważne - nie wypiła ani kropli. To mogło oznaczać tylko jedno. Ashley i Tri
nawet się nie całowali!
Chodzili ze sobąjuż od wielu tygodni i wyglądali na zakochanych po uszy (co zresztą
przyprawiało A. A. o mdłości). Ale to się działo na pokaz. Tymczasem, najwyraźniej nie
było między nimi aż takiej chemii. Ha! A. A. nie miała pojęcia, dlaczego czuje z tego
powodu taki przypływ satysfakcji, lecz tak właśnie było.
A jednak... jakie to ma w ogóle znaczenie, czy Ashley i Tri się całują, czy nie? Świetnie
było mieć wreszcie na Ashley jakiegoś haka, ale takie zwycięstwo wydawało się dość
jałowe. Nawet gdyby Ashley i Tri codziennie po szkole godzinami się obściskiwali,
zupełnie byjej to nie ruszyło. To ich związek i ich sprawa. W końcu chciała, by Ashley
była szczęśliwa, prawda? I wcale - Bóg świadkiem
- nie miała ochoty całować się z Tri... A... a może?
A. A. zerwała skórkę z kciuka. Choć raz musiała być szczera i przyznać, co ją przez ten
cały czas nurtowało. Już zbyt długo się okłamywała. Nieprzyjemna prawda wyglądała
tak, że Tri bardzo się jej podobał. Przynajmniej od chwili kiedy podszywał się pod
laxjocka, ale teraz - gdy się nad tym zastanowiła - interesowała się nim jeszcze przedtem.
Był słodki i ciapowaty, a przy tym najsympatyczniejszym chłopakiem, jakiego w życiu
spotkała. Gdy patrzył na nią tymi swoimi przenikliwymi, błękitnymi oczyma, nawet
kiedy po prostu odgrzewali pizzę w mikrofalówce, dostawała gęsiej skórki. Była w nim
zakochana od tak dawna, że nawet nie zdawała sobie z tego sprawy, dopóki nie zaczął
chodzić z kimś innym, a teraz dręczyła ją tak dojmująca zazdrość, iż ledwie była w stanie
normalnie funkcjonować. Gdy widziała ich razem, czuła się jak na torturach.
Nie miała siły rozważać, co właściwie oznacza fakt, że się jeszcze nawet nie całowali.
Nie chciała, by bolało ją bardziej niż do tej pory. Nawet jeśli Tri faktycznie nie całował
się z Ashley, to w praktyce wciąż pozostawał jej chłopakiem i ani słowem nie sugerował
nawet, iż chciałby się w jakikolwiek sposób zbliżyć do A. A. Poza tą bezczelną poradą w
sprawie randek. Albo była w nim po uszy zakochana, albo serdecznie go nienawidziła,
albo też czuła oba te uczucia naraz.
Znów zabrzęczał jej telefon. Westchnęła. To pewnie znowu Hunter. Od pierwszego
spotkania na imprezie wydzwaniał do niej prawie codziennie. Po emisji „Królowej nasto-
latek" wysłał jej nawet SMS: NIE MARTW SIĘ - TEN PROGRAM TO KICHA.
WIESZ, ŻE ZNAM PRAWDĘ. WYBIERZEMY SIĘ GDZIEŚ JUTRO?
Jutro przyszło i odeszło, ale A. A. się z nim nie spotkała. Potem, gdy zadzwonił po raz
kolejny, spróbowała dać mu jasno do zrozumienia, że nie jest nim zainteresowana. Praw-
dę mówiąc, totalnie go olewała i nie odpowiadała na wiadomości ani nie oddzwaniała.
Nie było to wobec Huntera w porządku. Nie zrobił przecież nic złego. Był sympatycz-
nym kolesiem. I dobrym towarzyszem w szafie.
Co z nią jest nie tak? Dlaczego nadal myśli o nieosiągalnym Tri? Przecież Hunter był nie
tylko dostępny, ale i chętny do spędzania z nią czasu.
Sprawdziła dwie nowe wiadomości. Nie pomyliła się. Obie napisał Hunter. Pierwsza
brzmiała: ŻYJESZ? ODEZWIJ SIĘ! Druga okazała się bardziej rzeczowa: JUTRO JEST
IMPREZA SZAFOWA. PRZYJDŹ. WEŹ PRZYJACIÓŁKI.
A to ciekawe. Może już czas, żeby cała Klika posmakowała zakazanych przyjemności
imprezy z „Siedmioma minutami w niebie" i żeby wszystkie przekonały się, jak ta
zabawa naprawdę wygląda.
A. A. była przekonana, że żadna z dziewczyn nie oprze się takiej pokusie. Lili
potrzebowała pocieszenia po upokorzeniu związanym z Maksem. Lauren ni stąd, ni
zowąd okazała się imprezowiczką, nierozmawiającą o niczym poza randkami i
chłopakami, a Ashley... cóż. Ashley nie przeżyłaby, gdyby cokolwiek wydarzyło się bez
jej udziału. Zwłaszcza jeśli była to impreza, na którą zapraszał je przystojny koleś.
Poza tym, może jedynym skutecznym sposobem na zapomnienie o kimś jest całowanie
kogoś innego. A. A. sięgnęła po telefon i odpowiedziała na SMS-a Huntera.
PEWNIE! WEZMĘ TRZY INNE. GDZIE I KIEDY?
21
RAZ NA WOZIE, RAZ POD WOZEM
Drzwi do prywatnej windy, prowdzacej do penthouse'u A. A. stanęły otworem i wyszła
zza nich Lili. Do szafowej imprezy zostało zaledwie sześć godzin, a ona zupełnie nie
miała co na siebie włożyć.
Wyprawa na zakupy w sobotni poranek była wykluczona - zaraz po śniadaniu miała
lekcję tenisa, a potem zajęcia z plastyki. Na szczęście A. A. zapewniła ją na korcie, że nie
będzie musiała się włóczyć po południu po sklepach. Zresztą i tak padał ulewny deszcz.
A. A. miała szafę pełną ciuchów, których nie zamierzała nigdy nosić. Lili mogła
więc spędzić dwie godziny w ciepłym mieszkaniu, popijając świeżo wyciśnięty sok z
melona i jedząc cokolwiek zapragnie z menu hotelowej restauracji, przymierzając przy
tym kolejne stroje.
Dla Lili szykowny wygląd dziś wieczorem był bardzo ważny. Miało to być jej pierwsze
poważne wyjście od pomeczowej imprezy i wiedziała, że wszyscy będą się jej bacznie
przyglądać. Przecież znajomi widzieli w telewizji, jak całuje się z Maksem, który ją po
kilku chwilach porzucił.
Melody Myers przyniosła do szkoły nagranie całego incydentu na DVD i - co sama
przyznała - odtwarzała go z koleżankami dziesiątki razy, by usłyszeć dokładnie każde
słowo, jakie chłopak powiedział przed haniebną ucieczką z pokoju. Wielkie dzięki,
Melody! Lili była wściekła. Żałowała teraz, że w ubiegłym semestrze była wobec niej
uprzejma. Strata czasu i energii.
Dziewczyna nie była pewna, czy dziś wieczorem pojawi się Max. Miała nadzieję, że nie.
Ale A. A. przekonała ją, iż najlepszym sposobem na wyrzucenie go z głowy jest zabawa.
Innymi słowy, doktor A. A. zaleciła jej „Siedem minut w niebie" z jakimś przygodnym
chłopcem - może nawet ładniejszym od Maksa.
Dzięki temu pocałunek z Maksem przestałby być najdłuższym i najlepszym pocałunkiem
w jej życiu. Zacząłby przypominać doświadczenie z chłopcem na Tajwanie - nic
nieznaczące, niewpływające na resztę jej życia. To się Lili nawet podobało. Im szybciej
będzie w stanie spojrzeć Maksowi w oczy - i znosić jego milczącą obojętność na lekcjach
francuskiego - nie czując przy tym przygnębienia i poniżenia, tym lepiej.
Lili znalazła w szafie A. A. coś, co bardzo się jej spodobało. Króciutką spódniczkę w
kratę z Alice + Olivia i jedwabną bluzeczkę z marszczonym kołnierzem od Geren Ford.
Przymierzyła i przejrzała się w lustrze.
- Mogę to pożyczyć?
-Jasne - zawołała A. A. - Wchodziłaś dziś na „Okiem Kliki"? - ostatnio w internecie nie
było ciekawszego miejsca. Blog tajemniczego autora był nawet bardziej zajmujący niż
MySpace czy strona Paris Hilton.
- Nie miałam czasu - odparła Lili, podziwiając sposób, w jaki spódniczka podkreśla jej
figurę. - Świetnie uzupełni moje nowe zamszowe buciki.
- Uwaga, uwaga, znów jakiś anonim kiepsko ocenił Ashley-A. A. przetoczyła się na skraj
swojego łóżka na górnym poziomie i popatrzyła na Liii z szerokim uśmiechem.
- Nie?!
- Tak! Ktoś dał jej trzy punkty za inteligencję - zachichotała A. A.
-Ach - Lili poczuła się nieco rozczarowana. Silniejszym ciosem byłaby tróją ze stylu lub
nawet prezencji towarzy-
skiej. Ashley nie przejmowała się zbytnio ocenami z inteligencji, przynajmniej nie wtedy,
gdy wszyscy uważali ją za piękną i lubianą. - Jak myślisz, kto prowadzi tego błoga? Czy
to naprawdę może być Lauren?
- Tak twierdzi Ashley. Mówi, że ma dziewięćdziesiąt dziewięć procent pewności.
- No może - westchnęła Lili i obróciła się przed lustrem.
-Ale czujesz, co to oznacza? - podjęła A. A., zwieszając z materaca swe długie, smukłe
ramiona.
Lili zauważyła, że jej koleżanka ma świeżo zrobiony manicure - może więc jednak
spodobał się jej ten cały Hunter? Przedtem A. A. nie przejmowała się zbytnio takimi
szczegółami jak paznokcie. - Mam na myśli tę trójkę z inteligencji?
- Że ktoś myśli, iż Ashley czyta sprawnie jak drugoklasistka? I co z tego?
- Zastanów się. Ashley już wkrótce straci pierwsze miejsce. Nie trzeba być genialnym
matematykiem, żeby to sobie podliczyć. Jeszcze jedna marna ocena i jej średnia spadnie
na łeb, na szyję. I rozumiesz, co z tego wynika?
Lili aż się zachłysnęła.
A. A. zatrzepotała rzęsami.
- Spadnie jej z głowy korona - podsumowała A. A., wypowiadając na głos myśli Lili. - A
wtedy...
- Na pierwsze miejsce wskoczy ktoś inny! - Lili obróciła się na pięcie, tupnęła nogą i
chwyciła rąbek spódnicy gestem tancerki flamenco. - Już nie mogę się doczekać!
22
UPRZEJMOŚĆ I OKRUCIEŃSTWO
Lauren bardzo się denerwowała. Przemykając w strugach deszczu, od jednego do
drugiego butiku na Maiden Lane, czuła jak jej żołądek zaciska się w ciasny węzełek. A.
A. zaprosiła ją na dzisiejszą imprezę, na jej drugą prawdziwą imprezę w życiu. I to nie
jakąś tam zwykłą posiadówkę - to miała być impreza szafowa. Taka, na której gra się w
„Siedem minut w niebie". Oczywiście sama grać nie musiała. A. A. zapewniła ją, iż
udział w zabawie jest zupełnie dobrowolny.
Ale to nie z tego powodu się denerwowała.
Tego ranka dostała dwa SMS-y. Od Christiana i od Aleksa. Christian poza filmem o
robotach wspomniał o jakiejś bibce. I to była ta impreza, na której miała się pojawić z ca-
łą Kliką. A o czym napomknął Alex jeszcze na ich randce? No właśnie... o tym samym.
Miała dwóch ewentualnych chłopaków i obaj uważali dzisiejszy wieczór za coś w
rodzaju trzeciej randki. Co powinna zrobić? Nie chciała zaszywać się w bezpiecznym
domu. Tak postąpiłaby stara Lauren. Jej poprzednia wersja nie zainteresowałaby sobą
nawet jednego chłopca, nie mówiąc o dwóch zawodnikach szkolnej drużyny naraz.
Chciała się pojawić na tej imprezie i chciała się ponownie zobaczyć z Christianem i
Aleksem. Nie uśmiechało się jej jednak, by którykolwiek z nich odkrył, że umawia się
równolegle z konkurentem. Mogliby uznać, że się nimi bawi. I naprawdę nie chciała, by
się pogniewali za kłamstwo - może nie najgorsze na świecie, ale jednak - i by przestali
się z nią widywać. Tak dobrze czuła się w ich towarzystwie.
Miała mętlik w głowie. Czy lubi bardziej Christiana, czy Aleksa? Christian był taki ładny
i zabawny i świetnie się z nim rozmawiało. Lauren miała wrażenie, że nie musi przy nim
niczego udawać. Alex z kolei był bardziej poważny, choć równie przystojny. Bardzo się
jej podobało wspólne zwiedzanie muzeum. Może dzisiejszy wieczór ułatwi jej podję-
cie decyzji. Znalezienie się o krok od posiadania prawdziwego chłopaka było
jednocześnie przerażające i ekscytujące. Dlatego właśnie wybrała się na zakupy, mimo
koszmarnej ulewy i porywistego wiatru. Musiała kupić coś, czemu nikt nie będzie się w
stanie oprzeć.
W sklepie Ted Baker przejrzała w dziesięć minut całą jesienną kolekcję i uznała, że
żaden z tych ciuchów nie nadaje się na imprezę. Postanowiła, że gdy deszcz przestanie
padać, pójdzie do innego butiku. A może lepiej będzie, jeśli po prostu zadzwoni po
Deksa, który mógłby ją zgarnąć. Czasami zakupy wcale nie były przyjemne, nawet jeśli
miało się masę pieniędzy do wydania. Tyczyło się to zwłaszcza samotnych zakupów.
Już miała zrezygnować, gdy odsunęła się ciężka zasłona w wejściu do jednej z
przestronnych przebieralni i wyszła z niej Ashley, ubrana w prosty sweterek i obcisłe
dżinsy. Wnętrze za nią wyglądało, jakby wybuchła w nim bomba - ciuchy leżały na
fotelu i podłodze, tam gdzie porzuciła je dziewczyna. Kiedy zauważyła stojącą przy
wieszaku z czarnymi spodniami Lauren, jej ładna, blada buzia rozciągnęła się w
uśmiechu.
- Boże! Co to w ogóle za miejsce? - jęknęła z niesmakiem i po przyjacielsku chwyciła
Lauren za łokieć. Zawsze, gdy w pobliżu nie było A. A. czy Lili, wydawała się milsza. -
Te wszystkie szmaty są dla bab w średnim wieku.
Dawniej mieli fajne rzeczy, ale teraz gdybym cokolwiek tu kupiła, wyglądałabym jak
Hillary Clinton.
-Ja też niczego nie znalazłam - przyznała Lauren.
- A szukasz czegoś na dzisiejszą imprezę? - Ashley popatrzyła na nią ze zrozumieniem. -
W jakim stylu chcesz się pokazać?
- Nie wiem. Nie chciałabym się stroić, ale nie chcę też niczego codziennego. Może
powinnam pójść do Neimana i porozmawiać ze swoim osobistym stylistą.
Lauren nie czuła się jeszcze zbyt pewnie, dobierając poszczególne elementy stroju. W
odróżnieniu od reszty Kliki nie przywykła do nowego stylu życia.
- Ze mną przy boku żaden stylista nie jest ci potrzebny - zapewniła Ashley, odgarniając
włosy. - Odwiedźmy jakiś inny sklep. Pomogę ci wybrać coś boskiego.
Lauren zgodziła się natychmiast. To był nieoczekiwany bonus: zakupy sam na sam z
Ashley. Ashley, która wydawała się mniej afektowana niż w szkole i zachowywała się
prawie jak człowiek. Kierowca Ashley czekał na zewnątrz w beżowym land roverze jej
ojca. Pojechały na Union Square. Tam, u Saksa, w niecałą godzinę, Ashley znalazła dla
Lauren ponad dziesięć ciuchów.
W dziale obuwniczym Ashley stwierdziła, że Lauren powinna poszukać skórzanych
sandałków na obcasie - takich, jakie obecnie noszą wszystkie gwiazdy.
- Nie chcę zbyt wysokich - uprzedziła Laurem, wbijając się w parę butów od
Jean-Michela Cazabatsa i myśląc jednocześnie o Aleksie. Był od niej co prawda wyższy,
ale niewiele - nie miała zamiaru go przerosnąć. Ashley wyraźnie nie przeszkadzało, że
tak bardzo góruje nad Tri. Lauren bardzo zazdrościła jej takiej pewności siebie.
- No nie, przecież twoje szkolne buty są od nich wyższe - mruknęła lekceważąco Ashley i
machnęła ręką. Spojrzała przenikliwie na Lauren i jej usta wygięły się w uśmieszek. -
Ach, już łapię. Nie chcesz być wyższa od jakiegoś kolesia.
- Nie! To znaczy... No może - Lauren opadła na krzesło w nadziei, że Ashley nie będzie
się z niej śmiać. - Wiesz, jest taki jeden. Podoba mi się i jest szansa, że się na tej imprezie
pojawi... - zdawała sobie sprawę, że Ashley w życiu nie uwierzy w randkowanie z
dwoma chłopakami naraz, więc ten szczegół postanowiła przemilczeć.
-Jest taki niski jak Tri? - Ashley popatrzyła na nią ze zrozumieniem.
- Nie, nie jest... - Lauren już chciała dodać „aż taki niski", ale w samą porę ugryzła się w
język. - Po prostu nie jest zbyt wysoki.
- Hmm - Ashley rozważyła problem. Lauren nie była w stanie uwierzyć, że nie zaczęła
się z niej nabijać, kpić ani naśmiewać. Wydawało się, że naprawdę zrozumiała dy-
lemat przyjaciółki. - Próbuję wymyślić najbardziej... no wiesz, najbardziej inteligentne
rozwiązanie.
Akurat to słowo zabrzmiało w jej ustach dość dziwnie, lecz Lauren siedziała w
milczeniu, czekając na werdykt Ashley.
- Wiem! - pstryknęła na palcach Ashley. - Kup te sandałki od Michaela Korsa. Mają
tylko czterocentymetrowy obcas. A potem - i to jest właśnie w całym planie najgenial-
niejsze - dorzuć do nich tę spódniczkę od Stelli McCartney i kimonko od Rachel Pally.
Dzięki spódnicy twoje nogi będą się wydawać superdługie, nawet w takich butach.
Będziesz najładniejszą panną na całej imprezce!
- Rzeczywiście świetny pomysł - Lauren uśmiechnęła się do Ashley. A więc to z tego
powodu Klika trzymała się razem - mimo wszystkich niecnych machinacji i niegodnych
podstępów samej Ashley. Z jednej strony wydawała się Cruellą DeMon, z drugiej jednak
czasem była naprawdę miłą osobą.
- Wiesz, większość dziewczyn, które się tam pojawią, będzie brzydka i kiepsko ubrana -
ciągnęła Ashley, podając pudełko z zaakceptowanymi butami sprzedawcy. - Jedyną
konkurencją dla ciebie będzie Klika, ale z tej strony nie masz się czego obawiać. Lili jest
tak drobna, że wygląda na karlicę, a A. A. jest z kolei jakimś wieżowcem. Pewnie
obściskiwałaby się z odkurzaczem, gdyby tylko znalazła model wyższy od siebie.
Okej - zatem Ashley nie była aż tak miła, Ale póki co wobec Lauren zachowywała się
przyjaźnie i to jej wystarczało. Lauren poczuła lekkie ukłucie wyrzutów sumienia. W
końcu chciała się z nią zaprzyjaźnić tylko po to, żeby tym skuteczniej ją pokonać.
Strasznie to pogmatwane. Czy Ashley jest zła czy dobra? Czy Lauren lubiła Ashley, czy
bardziej nią gardziła? Nagle cała sytuacja okazała się potwornie skomplikowana.
-A ty? - spytała Lauren, chcąc oderwać myśli od sprzecznych uczuć wobec swojej nowej
stylistki. - Na pewno jak zwykle założysz coś cudownego.
- Mhm - przytaknęła Ashley. Westchnęła i pociągnęła za luźną nitkę wystającą z obicia
krzesła. - Tyle że mnie na tej imprezie nie będzie.
-Nie?
- Tri nie może, więc po co mam tam iść? Zresztą i tak chciałam zostać w domu i zająć się
włosami. Poza tym, chciałabym, żeby mój pierwszy pocałunek był naprawdę wyjątkowy.
Nie chciałabym, żeby doszło do niego tylko dlatego, że ktoś zaciągnie mnie do szafy.
-Jak to, twój pierwszy pocałunek? - Lauren nie dowierzała własnym uszom. - Chcesz mi
powiedzieć, że ty i Tri jeszcze się nie...?
- Nie. Jestem PD. Pocałunkową Dziewicą. Ale to nic -Ashley wzruszyła ramionami.
- Serio?
- Oczywiście. Dlatego każę Tri czekać. Chcę wybrać odpowiedni moment. Rodzice
zawsze mi mówili, że jestem jak cenny klejnot i nie ma sensu... Jak to się mówi? Nie ma
sensu rzucać pereł przed świnie?
- Fajnie - przyznała Lauren, która sama poczuła się niemal źle, ponieważ chciała się
całować i z Christianem i z Aleksem. Po wyznaniu Ashley miała ochotę powiedzieć jej
coś w zamian. W końcu to wspólne popołudnie upływało w naprawdę przyjacielskiej
atmosferze. - Wiesz, ja też jestem PD.
- Serio? Ale kiedy grałyśmy w „nigdy" i A. A. o to spytała, napiłaś się!
- Po prostu podniosłam puszkę do ust - szepnęła Lauren. - Nie chciałam wyjść na
zacofaną.
- Nie powinnaś była kłamać - rzuciła Ashley i spojrzała surowo na koleżankę. Po chwili
jednak znów się rozpromieniła. - Ale tam, nic się nie stało. To przecież tylko zabawa. Nie
musisz się bać o swój sekret. Jestem najbardziej dyskretną osobą z Kliki, jeśli jeszcze
tego nie zauważyłaś.
Lauren rzeczywiście nie zauważyła. Niemniej skinęła głową i uśmiechnęła się do swej
nowej najlepszej przyjaciółki. Razem podeszły do kasy, gdzie zapłaciły za buty.
23
HUNTER PLANUJE PODRYW
AA. rozejrzała się dokoła i stwierdziła, że miejsce, w którym miała się odbyć szafowa
impreza, nie jest tak fajne, jak trójpiętrowy loft, gdzie bawili się po meczu lacrosse. Tym
razem zebrali się w piwnicy jakiegoś kolesia w Noe Valley. Oczywiście w tej okolicy
nawet piwnice wyglądały świetnie, co nikogo nie dziwiło. Domy były tu ogromne,
podobnie jak pieniądze wydawane przez ich mieszkańców na urządzenie.
Ta piwnica była szczególnie wymuskana - wyposażono ją w sofę, miękkie i wielkie worki
do siedzenia, zawieszony
pod sufitem hamak, olbrzymi plazmowy telewizor, wieżę stereo i pokryty fioletowym
płótnem stół do bilarda. Całość składała się z dwóch łazienek, dwóch pokoi i nawet
niewielkiej kuchni z mikrofalą i lodówką, wypełnioną po brzegi przekąskami, łakociami i
płatkami śniadaniowymi.
Wokół pokerowego stolika zasiedli już chłopcy, którzy okupowali dwa automaty do gry i
stół do powietrznego hokeja. W ścianach otwierało się kilka wnękowych szaf z po-
dwójnymi drzwiami. Ich gospodarz - kolo z Gregory Hall, imieniem Denver, Portland lub
jakoś podobnie - zadał sobie trud, by rozwiesić na nich plakietki z napisami ZAJĘTE lub
WOLNE, na wypadek gdyby ktoś zapomniał, po co się tu wszyscy zgromadzili.
A. A. przyjechała razem z Liii, która aktualnie przeglądała się we wszystkich lśniących
meblach, by sprawdzić, czy wygląda odpowiednio zabójczo w pożyczonych ciuchach.
Poczęstowały się colą i rozmawiałyjuż z kilkorgiem znajomych. Ashley się jeszcze nie
pojawiła, po Lauren także nie było póki co śladu. Liii - to było jasne od samego początku
- rozglądała się za Maksem. Przyznała się przed A. A., że jednocześnie chce i nie chce,
by przyszedł na tę imprezę.
Było jej żal biednej koleżanki, tym bardziej że część dziewczyn przy wtórze szeptanych
chichotów wciąż plotkowała na temat nagrań z ukrytej kamery, które pokaza-
no w „Królowej nastolatek". Zazdrosne żmije! Zemdlałyby wszystkie, gdyby ktoś taki
jak Max choć rzucił na nie okiem, ale to przecież całkowicie nierealne.
W pewnej chwili A. A. zauważyła grającego w bilard Tri. Jego obecność była nieco
zaskakująca. Przedtem zajrzał do jej penthouse'u z Nedem i kilkoma kumplami.
Wspomniała przelotnie, iż wybiera się na imprezę, a chłopak zapewnił, że się tam nie
pojawi.
Co więc tu robi? Niedobrze. Gdy tylko wpadnie Ashley, oboje jak zwykle rzucą się na
siebie i nie odkleją aż do końca zabawy. Tym razem A. A. nie miała zamiaru uciekać, ale
nie chciała być też biernym świadkiem ich wybryków. Owszem, możliwe, że jeszcze się
nie całowali, ale z drugiej strony, nie byli też w stanie się od siebie oderwać.
- A więc jesteś - Hunter podszedł do niej w kuchni i oparł się swobodnie o blat. A. A.
uśmiechnęła się do chłopaka. Przyjemnie się na niego patrzyło. Rude włosy, zielone oczy
i ten powalający dołeczek w brodzie. Poza tym, był od niej wyższy. Całkiem niezły. Czy
chciała spędzić z nim siedem minut na pieszczotach w szafie? Może. A może i nie.
- Znacie się już z Lili? - przedstawiła A. A., ignorując przy tym laski spoza Kliki
wpatrujące się w Huntera szeroko otwartymi oczami. Chłopak ujął ją za łokieć i odpro-
wadził na bok, po czym pochylił się jej do ucha.
- Wyjmij komórkę - szepnął.
- Po co? Wysłałeś mi SMS?
- Nie, chcę ją obejrzeć.
- To zwykły iPhone.
Hunter westchnął i pokręcił głową.
- Dlaczego zawsze musisz wszystko komplikować? -spytał, z trudem powstrzymując
śmiech. A. A. nie miała pojęcia, o co mu chodzi.
- Proszę, skoro to takie ważne - wyjęła telefon ze swojej torebki z Mulberry i pokazała
Hunterowi.
- Fajny - zapatrzył się.
Mama A. A. kazała komórkę córki ozdobić kryształami Svarovskiego, co podpatrzyła u
jakiejś gwiazdy. Sama dziewczyna uważała, żę głupio jest płacić masę pieniędzy za nisz-
czenie iPhone'a, alejeanine i tak postawiła na swoim.
- Co? Pierwszy raz widzisz ten model? - zapytała z niedowierzaniem.
- Nie widziałem twojego - odpowiedział szeptem. - Nie miałem go też w ręku. Znasz
zasady gry w „Siedem minut w niebie"?
A. A. pokręciła głową.
- Dziewczyny wrzucają swoje komórki do dużej miski. Do tej - pokazał ruchem ramienia
- tam na stoliku. Kiedy któryś z chłopaków chce zagrać, szuka Władcy Miski. Widzisz
tego kolesia w podkoszulce?
A. A. spojrzała tam, gdzie on. Chłopak z głową ogoloną niemal na łyso, ubrany w T-shirt
z nadrukiem akwarium ze złotą rybką, stał nieopodal hamaka.
- Wtedy on zawiązuje oczy kandydatowi, który losuje telefon z miski. Potem zdejmują
opaskę i delikwent musi znaleźć właścicielkę komórki. Trochę jak z tym bucikiem
Kopciuszka. Znasz tę bajkę, prawda?
- Ha, ha! Bardzo śmieszne - A. A. wzniosła oczy do nieba. Zasady wydały się jej
ekscytujące. Ale co jeśli chłopiec, który wylosuje telefon, okaże się pasztetem?
Rozejrzała się dokoła, oceniając obecnych. Nikt nie wyglądał aż tak fatalnie. Zresztą w
szafie i tak będzie ciemno.
- Kiedy cię znajdzie, musisz iść z nim do szafy na siedem minut. I to nie po to, by się tam
przed kimś schować - Hunter znacząco trącił ją ramieniem.
- Aha - A. A. uśmiechnęła się szelmowsko. Hunter okazał się flirciarzem.
-Jeśli wrzucisz komórkę do miski, to znaczy, że chcesz się bawić. Lepiej się więc
zastanów, żebyś nie musiała uciekać z płaczem jak małe dziecko - ciągnął.
- A ty niby jesteś taki dojrzały? - A. A. też go szturchnęła, nawet jeszcze mocniej. -
Przecież nawet nie widziałeś iPhone'a.
- Ty mnie wcale nie słuchasz, prawda? - udał zrozpaczonego. - Chciałem dotknąć twojego
telefonu, bo wie-
działem, że jest jakoś specjalnie, po babsku, wykończony. Masz na nim te diamenciki,
nie? Więc kiedy zawiążą mi oczy i włożę dłoń do miski, będę wiedział, czego szukać.
Łapiesz?
- Ach - wreszcie dotarło do niej, o czym chłopak mówi i zalała się rumieńcem. Hunter
chciał się z nią całować. W szafie. Przez całe siedem minut. W zasadzie jego deter-
minacja, by poznać jej telefon, była pięknym komplementem.
- Wiesz, robię to wyłącznie dla twojego dobra - uśmiechnął się ironicznie, a oczy mu
zabłysły. - Nie chcę, żebyś skończyła z jakimś pryszczatym typem. Gotów jestem na
najgorsze. Jakoś z tobą te siedem minut przecierpię, a ty dzięki temu unikniesz urazu do
końca życia. Powinnaś mi dziękować.
- Może zaczekajmy z ocenami, aż minie te siedem minut, okej? - odpowiedziała mu z
przenikliwym spojrzeniem.
- Miska stoi tam - odpowiedział energicznie i odszedł. A. A. przeciągnęła palcami po
komórce. Zastanawiała
się, co począć.
Może. Może nie. Może... dlaczego nie?
Zauważyła jakieś zamieszanie przy stole do bilarda. Tri właśnie wtrącił do otworu
ostatnią bilę i reszta chłopaków z jego drużyny klepała go po plecach. Wydawał się
bardzo
szczęśliwy, może dlatego, że wreszcie okazał się w czymś dobry. Nagle powróciła cała
jej złość na tego chłopaka. Zebrała się na odwagę i drżąc z dziwnej ekscytacji, podeszła
do szklanej, zapełnionej już w połowie, miski i włożyła do niej swojego iPhone'a.
Chciała zagrać.
2 4
LAUREN MIESZA CORAZ BARDZIEJ
Zupełnie jak w mojej ulubionej, detektywistycznej grze planszowej - pomyślała Lauren.
W salonie jest Christian z kijem do bilarda. A Alexjest w sypialni, przy stole do
powietrznego hokeja. I jest też panna Page, przechodząca z pokoju do pokoju w nadziei,
że jej bezustanne wędrówki nie zwrócą niczyjej uwagi. Lauren wiedziała, że ktoś w koń-
cu wykryje jej niegodziwe postępowanie, ale zanim to nastąpi, chciała się porządnie
zabawić. Nigdy nie spodziewała się, że stanie przed takimi dylematami. Jak ukryć fakt,
że spotyka się z dwoma chłopakami naraz? Istne szaleństwo.
W sypialni, podczas przerwy w skomplikowanym turnieju bilardowym, jaki
zorganizowali naprędce chłopcy, stanęła w rogu z Aleksem. To znaczy bardzo, ale to
bardzo blisko Aleksa. Pokój roił się od graczy i kibiców oraz od par wchodzących i
wychodzących z szafy, więc znalezienie się w takiej odległości od chłopaka było wręcz
nieuniknione. A przy tym ekscytujące. Żadne inne słowo nie mogło oddać tej emocji. A
kiedy, w połowie zdania, próbując przekrzyczeć szum rozmów i muzyki, pochylił głowę
tak, że zetknęły się ich czoła, Lauren niemal krzyknęła z napięcia.
Ale nie miała czasu na to ani na nic innego, gdyż Alex właśnie ją pocałował.
Lauren Page całowała się z ładnym chłopcem. I nie dlatego, że wrzuciła swoją komórkę
do jakiejś głupiej miski, tylko dlatego, że mu się podobała i chciał ją pocałować.
Bała się, że lada chwila roztopi się jak sopel i zmieni w parującą kałużę na podłodze.
- Przepraszam - szepnął niewyraźnie chłopak, cofnął się o krok i nieśmiało uśmiechnął.
- Nie przepraszaj - powiedziała pospiesznie. - To było
miłe.
Co za idiotyzm? „Miłe"? Czy naprawdę nie było jej stać
na nic więcej?
- Mi też się w sumie podobało - przyznał, świdrując ją oczyma. Lauren miała ochotę
wrzeszczeć ze szczęścia.
- Alex, twoja kolej - jakiś chłopak pojawił się przy nich i klepnął jej towarzysza w ramię.
- Ćwierćfinały, brachu.
- Przepraszam - Alex zwrócił się do Lauren - Jeśli chcesz, mogę odpaść z tego durnego
turnieju.
- Nie, nie - pokręciła głową - Idź grać. Ja i tak muszę znaleźć koleżankę... Lili. Chciała
mi opowiedzieć jakąś niesamowitą historię. Potem cię tu poszukam, okej?
- Tylko mi nie ucieknij - lekko uścisnął jej dłoń. O Boże! Właśnie całowała się z
Aleksem i zaraz potem go okłamała. Zachowywała się jak prawdziwa Mata Hari szkoły
panny Gamble. Zupełnie możliwe, że kiedy wszystkie jej przekręty wyjdą na jaw,
zostanie postawiona przed plutonem egzekucyjnym, tak jak w tym starym, czarno-białym
filmie, który oglądała kiedyś z mamą.
W salonie zastała Christiana. Stał oparty o kij bilardowy. Na jej widok zamyślona twarz
chłopca rozciągnęła się w wielkim, szczenięco radosnym uśmiechu.
- Właśnie się zastanawiałem, gdzie się schowałaś - powiedział i potarmosił jej włosy,
przez co zburzyły się niemal tak bardzo jak jego. - Ale chyba nie poszłaś z nikim do
szafy, co?
- O nie - zaprzeczyła Lauren i szeroko otworzyła oczy. Tym razem nie skłamała. Szafa
nie byłajej potrzebna. Z Aleksem całowała się zupełnie publicznie. Aczkolwiek Christian
nie musiał znać aż tylu pikantnych szczegółów.
- No dobra... - spojrzał na czubki swych butów, po czym znów na dziewczynę. - To może
spróbujemy zagrać razem? Zobaczymy, czy to tak fajne, jak mówią.
- To znaczy, że...? - Lauren nie była pewna, czy się nie przesłyszała. W pokoju panował
niezwykły harmider. Christian skinął lewym ramieniem na szafę. Tabliczka głosiła
WOLNE.
- Chcesz? Bo jeśli nie, to w porzo, tak tylko pytam...
-Jasne - odpowiedziała, niewiele myśląc. Christian wyglądał tak ślicznie, patrzył z taką
nadzieją. Jak mogła się mu oprzeć? W końcu to tylko siedem minut. - Ja też jestem
ciekawa.
Panna Page w szafie, z Adoratorem Numer Dwa. Dzięki Bogu, że na tej imprezie nie
było żadnych ukrytych kamer.
25
SIEDEM MINUT W... WŁAŚNIE, GDZIE?
I Lili nie miała ochoty na zabawę w „Siedem minut w niebie". Jedynym, czego
pragnęła dzisiejszego wieczora, było uniknięcie trzech godzin w piekle. A piekłem dla
niej było przebywanie na imprezie, na której pojawił się też Max.
Siedziała tak elegancko, jak tylko mogła na jednym z miękkich, fioletowych worków
rozłożonych w największym pokoju piwnicy. Jednym uchem słuchała rozłożonej obok na
podobnym worku dziewczyny, z zacięciem opowiadającej o ostatniej szafowej imprezie,
na której się bawiła. Co jakieś
dziesięć minut Władca Miski prowadził chłopaka z zawiązanymi oczyma do pękatego,
szklanego naczynia na stoliku i przyglądał się procedurze wyławiania komórki. Lili
zadrżała. To wcale nie było zabawne.
Nie miała takiego tupetu jak A. A. Sądząc po ilości tłoczących się w misce telefonów,
Lili nie była nawet tak odważna jak co najmniej połowa zebranych tu dziś dziewczyn. Od
chwili pocałunku z Maksem na ostatniej imprezie, Liii nie miała zamiaru całować się już
z nikim i to przez długi czas. Może nawet nigdy więcej. Pocałunek z Maksem bardzo się
jej podobał i odniosła wrażenie, że i chłopak był zadowolony. Przynajmniej do momentu,
w którym wstąpił w niego jakiś diabeł i wziął nogi za pas. Lili nie chciała podejmować
takiego ryzyka po raz kolejny i dlatego jej komórka spoczywała bezpiecznie w głębi
torebki.
Od chwili kiedy A. A. wrzuciła telefon do miski, musiało upłynąć już jakieś pół godziny,
ale nikt jej jeszcze nie wylosował. Lili widziała koleżankę - siedziała w kuchni na blacie,
pogrążona w rozmowie z dwiema innymi dziewczynami ze szkoły panny Gamble.
Wyglądało na to, że choć one są w większości chętne, to chłopcy niespecjalnie palili się
do gry w „Siedem minut". Typowe! Ashley miała rację: Faceci rozwijają się stanowczo
zbyt wolno.
Sama Ashley z kolei zdezerterowała. Liii wysłała jej parę SMS-ów, na co otrzymała
odpowiedź, że przyjaciółka jest
zajęta, „gdyż myje włosy". Tak, jasne. Zapewne chciała jak zwykle zrobić wielkie halo
ze swojego wejścia na imprezę. Tri już tu był i grał w bilard. Nawet całkiem ładnie
wyglądał. Ashley powinna się pospieszyć, bo inaczej jedna z tych rozochoconych zabawą
w szafie lasek gotowa sprzątnąć go jej sprzed nosa.
Na imprezę przyszła też Lauren. W nowej spódniczce i sandałkach wyglądała
oszałamiająco. Kurczę, naprawdę świetnie! Odkąd zaczęła kumplować się z
dziewczynami z Kliki, piękniała w oczach i nabierała wyrazistego stylu.
Zauważyli to na pewno też autorzy „Okiem Kliki". Myśl o blogu sprawiła, iż Lili usiadła
nieco bardziej prosto, mocniej ścisnęła kolana i uśmiechnęła się szerzej do wciąż ga-
dającej sąsiadki. Teraz, kiedy głosować mogli wszyscy, cały świat musiał na własne oczy
zobaczyć, że to Lili jest najfajniejszą laską z Kliki. Przecież totalnie zasługiwała na
pierwsze miejsce w rankingu.
Z Lauren działy się dziś dziwne rzeczy. Po pierwsze, Lili zauważyła, że koleżanka
rozmawia z jednym z chłopaków z drużyny - tym z czupryną w nieładzie i dołeczkiem w
brodzie. Zdaje się, miał na imię Christian. Stali przez jakiś czas w kącie i wydawało się,
że chłopiec łapczywie chwyta każde jej słowo. Potem jednak Lauren zajęła się zupełnie
inną pogawędką - tym razem z Przystojnym Brunetem przy stole bilardowym. Czyli
naprawdę nie kłama-
ła! Ani trochę! Lauren stała się nagle Miss Popularności! Cóż, póki nie zbliżała się do
pewnego zawodnika z Reed Prep, Lili to nie przeszkadzało.
Max Costa. Max Costa. Za wszelką cenę musiała pozbyć się tej obsesji na jego punkcie.
To takie głupie. Już prawie zupełnie o nim zapomniała. Naprawdę. Wcale o nim nie
myślała. Totalnie i absolutnie nie. Na lekcjach francuskiego była wobec Maksa równie
obojętna, co wobec tego wał-konia Grega. Max okazał się po prostu zwykłym palantem z
rozbuchanym ego. Gdyby sam nie zakończył ich rodzącego się związku, na pewno
zrobiłaby to ona, prawdopodobnie nawet dziś wieczorem. W końcu, jak powiadał jej tata,
tego kwiatu jest pół światu. Wystarczy zerwać kolejny.
Lili rozejrzała się bacznie po piwnicy, wypatrując co lepszych kąsków. Może jednak
powinna wrzucić komórkę do miski. A może powinna pójść za przykładem Lauren i
rozpocząć działania zaczepne już tutaj. Skoro Lauren podobała się dwóm chłopakom, to
nią wszyscy powinni być zachwyceni. Wciąż przecież była od niej wyżej w rankingu.
Nie zmarnuje ani sekundy więcej na jałowe rozpamiętywanie sprawy Maksa. I wtedy go
zobaczyła.
Schodził właśnie po schodach do piwnicy. Jasne włosy zaczesał gładko do tyłu i miał na
sobie ciemnobrązową koszulę - w odcieniu kakao, pasującym do barwy oczu -
oraz parę spranych dżinsów. Toczył dokoła niespokojnym wzrokiem, wydawało się, że
myśli o czymś innym i wcale nie jest zadowolony z pobytu na imprezie.
Oczywiście Lili wcale się na niego nie gapiła, wcale. Skuliła się na swoim worku w
nadziei, że zapadnie się pod ziemię. Max zszedł na sam dół i obrócił się, czekając aż
dołączy do niego ktoś inny z góry. Tym kimś okazała się wysoka dziewczyna, szatynka o
kręconych włosach, uśmiechająca się jakjakaś głupia Miss Przedmieścia. Lili spotkała ją
już na poprzedniej imprezie: panna chodziła do szkoły Maksa, do siódmej klasy. Na imię
miała Dolly, Polly, Holly, czy jakoś tak.
Dolly, Polly, Holly powiedziała jej wtedy, że cieszy się, iż uczęszcza do Reed Prep,
ponieważ nie musi tak wariować na punkcie facetów jak dziewczyny z żeńskich szkół.
Ona sama - ta cała Dolly - zupełnie ponoć nie rozumiała, o co tyle hałasu.
Teraz jednak na oczach rozgoryczonej Lili Holly, Polly czy Dolly wyciągnęła smukłą
dłoń i ujęła Maksa za ramię, zupełnie jak drapieżny ptak, chwytający szponami bezbron-
ną ofiarę. Uśmiechnęła się triumfalnie. Tak, jasne, nie wie o co tyle hałasu.
Lili miała wrażenie, że jej żołądek zamienił się właśnie w betoniarkę pełną cementu.
Oczy zapiekły ją od łez. Widok Maksa z inną okazał się zbyt trudny do zniesienia. Jej
wieczór dobiegł niniejszym końca. Musiała stąd natychmiast wyjść.
26
ZASADY SĄ PO TO, BY ICH PRZESTRZEGAĆ
AA. straciła Huntera z oczu: chłopak grał w pokera w innym pokoju i wyglądało na to, że
zabawa w „Siedem minut w niebie" na dobre wyleciała mu z głowy. Lili poszła już do
domu. Wystarczyło jej jedno spojrzenie na Maksa i jego szczerzącą się w uśmiechach to-
warzyszkę. Lili zadzwoniła po swojego kierowcę i poprosiła, by natychmiast po nią
przyjechał. A. A. postanowiła zostać jeszcze jakiś czas.
Kiedy zniknęła i Lauren, A. A. została jedyną panną z Kliki w pomieszczeniu. Tym się
jednak nie przejęła. Dwukrot-
nie zagrała w bilard z kumplami Neda, starannie przy tym unikając rozmowy z Tri. Było
to dość żenujące, ponieważ grała kiepsko, a on bez przerwy się na nią gapił, jakby roz-
paczliwie czekał na choć jedno miłe słowo. Może chciał jej coś podpowiedzieć. A może
tylko dlatego, że nie miał ze sobą Ashley. Trudno - przecież A. A. nie mogła być
towarem zastępczym.
Gdy jednak przeszła do niewielkiej kuchni po napój, Tri ruszył za nią, z wyraźnym
postanowieniem zwrócenia na siebie uwagi.
- Chcesz się czegoś napić? - spytała, wymachując mu przed oczyma butelką Pepsi Light.
- A może chodzisz za mną, żeby sprawdzić, czy nie świruję z jakimiś nieodpowiednimi
chłopakami? W końcu znasz się na charakterach o wiele lepiej ode mnie.
Tri spuścił wzrok, nie potrafił ukryć swego zawstydzonego uśmiechu.
- Nadal się złościsz o to, co powiedziałem u Ashley? — podniósł na nią swoje błękitne
spojrzenie.
A. A. wzruszyła ramionami. Trudno było się na niego zbyt długo gniewać, zwłaszcza że
wyglądał dziś tak ładnie. Poza tym, w głębi duszy wiedziała, z jakiego powodu się
wkurza. Tego jednak za nic nie mogła mu powiedzieć.
- To dobrze - odprężył się. - Wtedy byłoby jeszcze bardziej niezręcznie.
- Co? - A. A. wrzuciła butelkę z powrotem do lodówki i spojrzała na Tri.
- No, bo widzisz...
- No co? - naciska. O co mu chodzi? Odkąd wpadł w łapy Ashley nie potrafił nawet
sklecić jednego porządnego zdania.
Tri nie powiedział ani słowa. Po prostu podniósł trzymaną w ręku komórkę. Jej komórkę.
- Wyłowiłem ją z miski - powiedział. - Wiedziałem, że jest twoja, jeszcze zanim zdjęli mi
opaskę.
- Kryształki... - szepnęła i poczuła, jak jej serce zaczyna bić jak oszalałe.
- Tak, więc wiesz. Musimy pójść do szafy. Władca Miski na nas patrzy.
Oboje obejrzeli się na siedzącego na hamaku chłopaka. Pozdrowił ich gestem i wskazał
palcem najbliższą szafę. Tabliczka głosiła WOLNE.
-Jest dość rygorystycznym strażnikiem tradycji - wyjaśnił Tri przepraszającym tonem.
- No dobrze - A. A. kiwnęła głową. W piersi jej łomotało. Usta wyschły jak pustynia.
„Ale co z Ashley?" - zawirowało jej w myślach. - „Z twoją dziewczyną? Moją najlepszą
przyjaciółką?". Może jednak nie miało to aż tak wielkiego znaczenia. W końcu to tylko
jakaś głupia gra. Po co się za-
stanawiać. Wystarczy, że przesiedzą w tej szafie krótkie siedem minut. To była przecież
w stanie zrobić. - W takim razie chyba nie mamy wyjścia.
- Nie mamy - przytaknął Tri, unikając jej wzroku. -Rzeczywiście nie.
Zaprowadził ją do dużej szafy i zanim zamknął drzwi, obrócił tabliczkę napisem
ZAJĘTE do przodu. W środku było tak ciemno, że dziewczyna potknęła się o coś i
niemal przewróciła. Na szczęście Tri podtrzymał ją za łokieć.
W odróżnieniu od poprzedniej szafy, do której trafiła A. A., ta była prawie całkiem pusta
- wewnątrz znajdowały się tylko dwie leżące na podłodze poduszki.
- Widzę, że pomyśleli o wszystkim - zauważyła, siadając na jednej z nich. Cofnęła się
nieco, robiąc miejsce chłopakowi. Nerwy kazały jej mówić bez przerwy. - Chyba że do
tego właśnie służą im te szafy. Do przechowywania poduszek.
Tri zachichotał. Imprezowy szum dolatywał tu ledwo co, A. A. była pewna, że
najgłośniejsze w tej chwili jest bicie jej serca. Zostali sami w ciemności. Oczywiście
oboje przebywali już sam na sam niezliczoną ilość razy - na przykład wjej pokoju - ale
nigdy jeszcze nie znaleźli się w takiej sytuacji. Podciągnęła kolana do brody. Podobało
się jej tutaj, tak blisko Tri. Naraz zrobiło się bardzo przytulnie. I bezpiecznie. Naprawdę
bardzo go jej brakowało.
- Co myślisz o nowej wersji „Metroid Prime"? - spytała. - Udało im się poprawić wady
poprzedniej?
- Tak, fajna gra. Mój brat załatwił nam konto do gry w sieci na serwerach Wii.
Wyczesana zabawa. Fajnie by było, gdybyś i ty sobie kupiła. Moglibyśmy stworzyć
drużynę.
-Jasne, czemu nie? - jeszcze przez chwilę rozmawiali o grach, potem o najnowszym
odcinku „Cheaters", którego zabraniali im oglądać rodzice. W końcu A. A. odprężyła się
i zaczęła cieszyć towarzystwem przyjaciela. Niemal na śmierć zapomniała, w jaki sposób
się tu znaleźli. Wtedy jednak Tri wyciągnął dłoń i położył ją na jej ręku.
- A. A. - odezwał się cicho. -Tak?
- Chyba nie powinniśmy całych siedmiu minut przegadać...
- Och... - dziewczyna próbowała nie pokazać po sobie rosnącej paniki. Znała tego
chłopaka od zawsze. - Chciałbyś, żebyśmy po prostu milczeli? - Bo chyba nie myślał o
tym samym, co ona. A może? Jak to? Przecież ma dziewczynę! Ashley. Jak to się stało,
że trafiła tu z cudzym chłopakiem? A. A. w jednej chwili czuła ekscytację, niepewność i
poczucie winy.
- Cóż, teoretycznie powinniśmy się pocałować - podjął Tri. Teraz i w jego głosie dało się
słyszeć zdenerwowanie. - Takie są zasady.
-Wiem - odparła A. A. Chciała grać. Poza tym, ta zabawa miała trwać tylko siedem
minut. Podczas których powinna się całować. Z Tri. O Boże! Czy on naprawdę tego
właśnie chce? Owszem, wylosował jej komórkę, ale co z Ashley...? Gdy jednak
popatrzyła mu w oczy, wszystkie myśli o przyjaciółce i wyrzuty sumienia zniknęły.
Przyzwyczaiła się już do półmroku szafy i widziała w jego twarzy dokładne
odzwierciedlenie tego, co sama czuła. Nerwowość, nieśmiałość... i wielką ochotę.
Chłopakowi też na tym zależało. Wyraźnie. Może znaczyło to nawet, że żywi do niej te
same uczucia, co ona do niego? Ogarnęło ją dzikie, niepohamowane szczęście.
- No wiesz, jeśli tak bardzo nie chcesz... - powiedział.
- Nie - rzuciła pospiesznie, ściskając jego dłoń. - To znaczy chcę. Znaczy, przecież
powinniśmy. Wiesz, zasady i w ogóle - dodała, jakby mówiła o najbardziej rozsądnej rze-
czy na świecie. Nie mogli zawieść Władcy Miski, prawda?
- Tak, chodzi o zasady - zgodził się i nawet mimo ciemności zobaczyła, jak się ku niej
nachyla. Zamknęła oczy. Przyciągnął ją bliżej, tak blisko, że poczuła jego galopujące
serce. Łomotało jeszcze głośniej niż to ukryte w jej piersi.
Nagle poczuła jego miękkie wargi. Ashley będzie musiała zrozumieć, w końcu
postępowali zgodnie z regułami gry... to nic nie znaczy. A były to najsłodsze minuty jej
życia.
27
MĘŻCZYŹNI WOLĄ BRUNETKI
Zazwyczaj Ashley spędzała niedzielne poranki w łóżku, skubiąc śniadanie podane na
zasłanym białym obrusem stoliku - smażone białka jajek z owocami i kawę z mlekiem
sojowym - przygotowane przez ich prywatnego kucharza, oglądając na wiszącej nad
zabytkową komódką plazmie kolejny odcinek „Top model" albo program „Misja: moda".
Czasami do pokoju zaglądało któreś z rodziców, by ucałować jej włosy albo podzielić się
jakąś nudną, wyczytaną w gazecie historią, lub po to, by zabrać jej dział mody z no-
wego wydania dziennika. Zwykle leżała w swojej piżamce z Limited Too i puchatych
kapicach, bawiąc się z Princess, swoją ukochaną suczką - krzyżówką labradora i pudla.
Normalnie wysyłała SMS-y do dziewczyn z Kliki i snuła dalekosiężne plany. Na
przykład: „W następnym semestrze wszystkie powinny kupić sobie nowe torebki". Albo:
„Czarne rajstopy wychodzą z mody. Czy powinnyśmy postawić na podkolanówki w
romby? Najlepiej od Prądy?".
Dziś jednak wszystko wyglądało inaczej. Wielka impreza, na której zaprezentowane
zostaną wyniki głosowania na Królową nastolatek z San Francisco - a jej własna reakcja
skrupulatnie sfilmowana - miała się odbyć już w środę. W całym kraju takich imprez
będzie pięć, by wszystkie zwyciężczynie dowiedziały się o swoim sukcesie w tej samej
chwili. To znaczyło jedno: Ashley musiała wyjątkowo starannie zadbać o urodę.
Większą część poranka spędziła, ćwicząc mowę, którą zamierzała wygłosić zaraz po
ogłoszeniu jej zwycięstwa. Nie chciała po prostu głupio się rozpłakać jak jakaś banalna
uczestniczka konkursu Miss Ameryki. Musiała wypracować odpowiednie proporcje
między radością, histerią, fałszywą skromnością i udawanym zaskoczeniem, nie za-
pominając przy tym, by przez cały czas świetnie wyglądać. Oczywiście całość powinna
wydawać się spontaniczna i ten właśnie element okazał się najtrudniejszy.
Nie zapominajmy, że w tym dniu musiała mieć szałową kreację. Najlepszy będzie jakiś
zestaw pasujący do jej nowych, niebieskich i cętkowanych szpilek od Louboutina, takich
samych, jakie widziała u Heidi Klum. Dzisiejszy dzień postanowiła spędzić na
wędrówkach pomiędzy szafą a wyposażonym w liczne lustra salonem, przymierzając
wszystkie dostępne stroje i zastanawiając się, czy nie trzeba czasem kupić czegoś
całkiem nowego.
W chwili, w której zostanie ogłoszona zwyciężczynią regionalnej edycji „Królowej
nastolatek" musiała wyglądać idealnie. Doba niestety trwała jedynie dwadzieścia cztery
godziny, z których nudne, szkolne sprawy pochłaniały zazwyczaj aż połowę. Zaczęła się
zastanawiać, czy nie przekonać mamy, by pozwoliła jej olać we wtorek pannę Gamble i
całą jej instytucję. W końcu czekały ją wizyty u fryzjera, kosmetyczki, masażystki...
Manicure, pedicure, regulacja brwi...
Impreza miała się rozpocząć już o piątej, podobnie jak ta w Los Angeles, wszystko przez
tę bezsensowną różnicę czasu. W Nowym Jorku i Miami zaczną o ósmej, a w Dallas o
siódmej. Producenci bardzo nalegali na równoczesny początek. Po szkole nie będzie mieć
prawie wcale czasu na zrobienie profesjonalnego makijażu i fryzury. Cóż - pomyślała
Ashley - aktorki muszą przez to przechodzić każdego roku przed galą rozdania Oskarów.
Tracą całe po-
południe z powodu wieczornej gali. Różnica polegała jedynie na tym, że one nie
marnowały dnia w szkole panny Gamble.
Drugą komplikacją w rozkładzie dnia okazał się Tri. Przysłał jej SMS-a, w którym pytał,
czy może przyjść i porozmawiać. Zgodziła się natychmiast. Musieli przegadać tak wiele
spraw. W końcu był jej chłopakiem i musieli wyglądać harmonijnie. Nie może się
przecież pojawić na imprezie w szkolnym mundurku, lub - co gorsza - w dżinsach i
bawełnianej koszulce.
Ich stroje musiały się wzajemnie uzupełniać, i jednocześnie nie wyglądać identycznie jak
ubrania emerytowanych turystów, których tak wielu kręci się po mieście. Może uda się
jej namówić go na wizytę u fryzjera? Wiedziała, że jeśli tylko zechce, potrafi być
przekonująca. I umiała mówić innym, co powinni robić.
Niedługo po tym, jak wysłała SMS-a, kamerdyner wprowadził Tri do jej pokoju. Jak
zwykle wyglądał na wytę-sknionego jej towarzystwa. Był taki wymięty i wspaniały, choć
miał na sobie dokładnie takie ciuchy, jakich Ashley nie chciała za żadne skarby ujrzeć w
środę wieczorem - wystrzępioną koszulkę z logo zespołu Death Cab for Cutie i dżinsy z
naderwaną kieszenią. Nie uśmiechało się jej, by cały świat uznał, że prowadza się z
jakimś zaflukanym emo. No, heloł!
- Hej, Ashley - przywitał się i rozejrzał po pokoju, szukając siedzenia. Na wszystkich
możliwych płaskich powierzchniach zalegały porzucone stroje i dodatki. Dziewczyna
zdjęła z fotelika stos bluzek z H&M i chłopak miał wreszcie na czym usiąść. Miał jakąś
dziwną, nieporadną minę.
Hmm. W końcu żył z całym stadkiem sióstr i powinien był się już przyzwyczaić do
kobiecego podejścia do świata. Poza tym, spędził masę czasu w towarzystwie A. A., choć
ta zachowywała się raczej jak koleś - grała na konsoli i bez przerwy rozmawiała o
sporcie. Ashley była zdecydowanie bardziej dziewczęca, bardziej kobieca. I właśnie ta
cecha pozwoli jej zdobyć tytuł Królowej nastolatek.
- Bardzo się cieszę, że wpadłeś - zaczęła, zatrzaskując szufladę komody. - Przed środą
czeka nas tyle obowiązków i...
- Muszę ci coś powiedzieć - przerwał. Patrzył gdzieś ponad nią. - Chodzi o... o coś, co się
stało wczoraj.
-Wczoraj?
- Tak, na imprezce - dodał po chwili, wciąż unikając jej boskiego spojrzenia.
- Na jakiej imprezce?
- Na tej szafowej.
- Poszedłeś tam? - rzuciła oskarżycielsko. Poczuła się zdradzona. Przecież ustalili, że nie
ma sensu iść na tak ża-
łosną domówkę. Ale może nic się nie stało. Nie było jej tam, więc nie mogło się
wydarzyć nic, co miałoby związek z nią. Ajeśli nie miało z nią związku, to nie mogło być
nawet ciekawe. Zepchnęła z parapetu stertę ciuchów i usiadła. Przymierzanie potrafi
porządnie zmęczyć.
- Tak, byłem tam... No i... - Tri przygryzł wargę. -Całowałem się z kimś. Dlatego tu
przyszedłem. Chciałem ci o tym powiedzieć. Całowałem się z inną dziewczyną i chyba
powinniśmy zerwać.
Co??? Tri się z kimś całował? Nie z Ashley? Nie ze swoją słynną - dzięki telewizji - na
cały świat dziewczyną? On? Ten, który nigdy nie zrobił tego z nią? I na dodatek chciał
zerwać? Na trzy dni przed imprezą z okazji ogłoszenia wyników głosowania pierwszej
rundy „Królowej nastolatek"?
Nie dowierzała własnym uszom. To o wiele poważniejsza katastrofa niż zatonięcie
Titanica, na pokładzie którego zginął Leonardo DiCaprio. Swoją drogą szkoda, takie cia-
cho zamarzło na śmierć!
- Bardzo mi przykro - ciągnął chłopak. - Ale nie byłoby uczciwie chodzić z tobą, skoro
podoba mi się ktoś inny.
Podoba mu się jakaś inna? Coo???
Z każdym jego słowem, sprawa przybierała gorszy obrót. W pierwszej chwili Ashley
pomyślała, że przelizał się
z jakąś przypadkową laską i ma wyrzuty sumienia. Teraz wychodziło na to, że zrobił to
celowo... dlatego, że TAMTA mu się podobała.
- Co to za jedna? - zapytała ostro i roztrąciła kopniakiem najbliższy stos ubrań. - Nie
wierzę, że spróbowała odbić mi chłopaka!
- To nie tak - Tri zerwał się na równe nogi i podszedł do niej - zatrzymując się tuż poza
zasięgiem jej nóg, co oczywiście zauważyła. - Ona nawet nie chciała ze mną grać, ale
powiedziałem jej, że nie mamy wyjścia! Miałem jej telefon i przypomniałem jej, jakie są
zasady. To ja ją nakłoniłem do tego pocałunku, rozumiesz? Dlatego, że chciałem...
Dlatego, że ją... lubię. Zawsze ją lubiłem.
Ashley miała wrażenie, że zaraz eksploduje.
- Zawsze ją lubiłeś? - powtórzyła. Poczuła w sercu zimne ukłucie. Spełniał się jej
najgorszy koszmar. Zrozumiała, jeszcze zanim chłopak potwierdził.
- To A. A. - powiedział. - Tylko nie bądź na nią zła, dobrze? Jak już mówiłem, to
wszystko wydarzyło się przeze mnie. Ona nigdy o mnie w ten sposób nie myślała i nadal
nie myśli. Nie ma pojęcia, że tu dziś przyszedłem i że z tobą zrywam.
-Więc dlaczego to robisz? - spytała Ashley dziecinnym głosikiem, łzy spłynęły jej po
policzkach. A. A. podobała się Tri. Wolał ją od niej. Dlaczego? Dlaczego? Dlaczego?
- Czy ty mnie kiedykolwiek lubiłeś? - jęknęła. - Choć troszeczkę? Przecież świetnie się
razem bawiliśmy, prawda?
- Lubiłem cię - chłopak zalał się rumieńcem. - Na początku. Ale teraz myślę, że po prostu
miałem wyrzuty sumienia przez to, że prawie cię zabiłem. To ja przyniosłem ci to
ciastko. I wyglądałaś tak delikatnie i bezradnie, że... Sam nie wiem. Nasze chodzenie
było pomyłką. Byłem zły na A. A. za to, że pomyślała, iż to inny koleś używał nicka
laxjock. Chciałem, żeby była zazdrosna. Ale nie chciałem też... Nie chciałem cię
skrzywdzić.
Ashley pociągnęła nosem, rozpaczliwie starając się ponownie wyglądać na delikatną i
bezradną. Uniosła ku niemu spojrzenie wielkich oczu w nadziei, że jeszcze zmieni jego
decyzję.
- Ale to nie było nam pisane - dodał z naciskiem Tri. - Nie mogę z tobą chodzić, skoro
podoba mi się inna. To nie byłoby w porządku. Nie chcę kłamać.
- To przecież tylko takie malutkie kłamstewko - mruknęła Ashley, lecz chłopiec pokręcił
głową.
-Jeśli chcę mieć jakieś szanse u A. A., muszę od ciebie odejść. Wiedząc, że jestem
chłopakiem jej najlepszej przyjaciółki, nawet na mnie nie spojrzy. Dobrze o tym wiesz.
Ashley przetarła wilgotne oczy grzbietem dłoni. Potrzebowała jakiegoś planu. I to
szybko. W przeciwnym wypadku, cały tydzień skończy się kosmiczną katastrofą.
- Więc ona nie wie, że ze mną zrywasz - odezwała się żałośnie.
- Nie, już ci to mówiłem.
-1 nikomu w ogóle nie powiedziałeś?
- Nikomu. Szczerze.
- Cóż - westchnęła i wypuściła puchatą poduszkę, którą dławiła w uścisku przez ostatnie
pięć minut. - Może mógłbyś z tym zaczekać jeszcze kilka dni. Zrób to dla mnie.
Tri spojrzał niepewnie. -Jak to, zaczekać?
- Chciałabym, żebyś się wstrzymał do środowej imprezy. To byłaby nasza ostatnia
randka, a potem się rozstaniemy. Żadnych łez, żadnych wyrzutów. Będziesz mógł
umawiać się z A. A., a ja nawet nie spróbuję cię powstrzymać.
- No, nie wiem - zawahał się i wcisnął dłonie do kieszeni. - Ale po co miałbym czekać?
- Dlatego, że to najważniejsza rzecz w moim życiu, okej?
- Ashley znów się rozpłakała na myśl o upokorzeniu, jakie przeżyje, pojawiając się na
ogłoszeniu wyników samotnie, bez swojego podobno zakochanego w niej po uszy faceta.
- I nie chcę, żeby mi zadawali kłopotliwe pytania. Chyba możesz to dla mnie zrobić,
choćby w zamian za to, co zrobiłeś wczoraj.
Tri spuścił głowę. Westchnął przeciągle.
- No dobrze - zgodził się. - Zabiorę cię na tę imprezę, a potem kończymy ze sobą.
- I nie powiesz o niczym A. A.? -Nie.
- I nikomu innemu? -Nie.
- Obiecujesz?
- Obiecuję - powiedział z markotną miną chłopak. Ashley była pewna, że dotrzyma
słowa.
28
NIEROZWAŻNA I ROMANTYCZNA KONTRA ASHLEY SPENCER
Impreza z okazji ogłoszenia wyników głosowania w pierwszej rundzie „Królowej
nastolatek" została zorganizowana w centrum, w nowym i modnym klubie. A. A. snuła
się leniwie po sali. Nie podobało się jej, że światła kamer są tak jasne: miała wrażenie, że
makijaż zaraz spłynie jej z twarzy. Na jednej ze ścian wisiał gigantyczny ekran, a w
każdym zakątku pomieszczenia i ponad stolikami z poczęstunkiem zamontowano
telewizory. Na każdym ogromnym ekranie widać było relacje z równoległych imprez w
innych miastach.
Dzisiejszy odcinek - nadawany z Los Angeles - planowano pokazać na największym
wyświetlaczu, gospodynią programu miała być Vanessa Minillo. Jasper, angielski pro-
ducent, zawołał A. A. do siebie, gdy tylko weszła do środka i oznajmił jej, że rezultaty
głosowania z obszaru San Francisco zostaną podane na samym końcu.
- Niestety mamy drobne problemy techniczne - powiedział, wpatrując się w trzymany w
ręce smartfon Blackberry. - Ale nie masz się czym przejmować. Kiedy będziemy gotowi,
Tiffany da ci sygnał. Wtedy powinnaś stanąć na zaznaczonym miejscu na środku sali.
A. A. skinęła głową, choć słuchała go tylko jednym uchem. Martwiła się w tej chwili
zbyt wieloma sprawami, by kłopotać się jeszcze jakimś durnym głosowaniem. Im
szybciej skończy się ten cały program, i im prędzej wróci do normalnego/nienormalnego
życia, tym szybciej odzyska kontrolę nad własną głową. Teraz wszystko było takie
zagmatwane. A przez „teraz" A. A. rozumiała OSN - Od Sobotniej Nocy. Dlaczego Tri
wyciągnął z miski akurat jej komórkę? Dlaczego tak nalegał na pocałunek? I dlaczego
tak bardzo się jej to spodobało?
W sali tłoczyły się już liczne uczennice szkoły panny Gamble - przybyły niemal
wszystkie starsze roczniki, a także garstka młodszych dziewczyn. Każda oczywiście wy-
strojona po zęby. Zauważyła też chłopców z Gregory Hall
i Saint Aloysius. Pojawił się również fotograf ze szkolnej gazetki, pstrykający zdjęcia do
rubryki towarzyskiej, słynnej „Siódmej strony". Lauren przyjechała w towarzystwie
przystojnego chłopaka. A. A. wiedziała to od początku -koleżanka nie kłamała. Teraz
zastanawiała się tylko, gdzie podział się drugi z jej adoratorów. A Lili wmaszerowała,
roztaczając wokół siebie superszykowną aurę. Włosy splotła w doskonale ułożony kok,
założyła uroczą granatową sukienkę. Wyglądało na to, że granat to nowa czerń.
A. A. odniosła niejasne wrażenie, iż powinna zadać sobie nieco więcej trudu,
kompletując dzisiejszy strój. Jej matka załatwiła wizytę profesjonalnej makijażystki,
która pojawiła się w ich apartamencie zaraz po szkole. Potem Jeanine zażądała, by córka
założyła koronkową, szyfonową sukienkę z Argentyny. A. A. wykonała polecenie szybko
- i nie przykładając do tego zbytniej uwagi. Co z tego, że zapomniała założyć kolczyki?
Co z tego, że jej torebka z gadziej skóry niespecjalnie pasowała do srebrnych bucików od
Jimmy'e-go Choo? Czy to w ogóle ma jakieś znaczenie?
Liczyło się tylko to, że Tri do niej nie zadzwonił. Po pocałunku w szafie była przekonana,
iż teraz wszystko się zmieni. Tamtej nocy, gdy musieli wreszcie przerwać pieszczoty,
gdyż kolejna para niecierpliwie pukała już do drzwi, nie. czuli nawet wstydu. Tri
wydawał się naprawdę szczęśliwy. Nie przestawał się uśmiechać. Tak samo zresztą jak A.
A.
- Zadzwonię - obiecał, na co ona - wciąż bujając w obłokach, po zakazanym pocałunku -
zareagowała, kiwając energicznie głową.
Ale nie zadzwonił. Nie odezwał się słowem. Nie przysłał e-maila. Ani SMS-a.
A. A. wychodziła z siebie, zwłaszcza w poniedziałek w szkole, gdy Ashley wspomniała,
że Tri zeszłej nocy zachował się wybitnie słodko, pomagając jej dobrać strój na imprezę.
A. A. nie miała jednak szansy, by zadać jakiekolwiek pytania kontrolne. Ashley
„przeziębiła się" i we wtorek i środę nie przyszła na zajęcia. A. A. podejrzewała, że był to
po prostu wybieg, dzięki któremu koleżanka zyskała czas na dziesiątki zabiegów
kosmetycznych przed ogłoszeniem rezultatów głosowania.
A może się myliła? A. A. była przekonana, że Tri cieszył się z ich pocałunku tak samo
jak ona. Wydawało się jej, że podoba się chłopcu co najmniej takjak on jej.
Tyle że się nie odezwał. Dlaczego? Czy nie powinien przynajmniej rozważyć rozstania z
Ashley? Tymczasem wizytowanie jej i udzielanie modowych porad nie wydawało się
zachowaniem człowieka, który chce kogoś rzucić. A. A. przestała rozumieć cokolwiek.
Tymczasem Hunter zadurzył się w niej po same uszy, zapewne dlatego, że nie miał
pojęcia, że miziała się z innym kolesiem w cudzej szafie. Znalazł ją jeszcze na im-
prezie, zaraz po swojej partii pokera. Głupek wyjął z miski niewłaściwy telefon -
wysadzany rubinami. Oba były w dotyku identyczne - tłumaczył i przysięgał, że nie cało-
wał się z Panną Rubinką. Komórka A. A. spoczywała już wtedy bezpiecznie wjej torebce
i natychmiast powiedziała chłopakowi, że idzie do domu.
We wtorkowe popołudnie, gdy Tri nadal się nie odzywał, a Hunter wysłał jej setnego
SMS-a, wreszcie uległa i pozwoliła Hunterowi przyjść na imprezę „Królowej nastolatek".
Cała historia z Tri coraz bardziej wyglądała na jednopo-całunkową przygodę.
Dziewczyna czuła się totalnie oszukana. Straciła nadzieję na pomyślny rozwój sytuacji.
Choć prawdę powiedziawszy, kiedy wchodziła na imprezę, widziała jeszcze jeden
promyczek tej utraconej nadziei. Ten zgasł jednak zaraz po tym, jak ujrzała Tri i Ashley
razem, trzymających się za ręce, jakby byli co najmniej Bradem i Angeliną. Nie mogła
jednak nic zrobić. Nic poza próbowaniem sushi i mrożonej herbaty z granatami, poza
podziwianiem ustawionego na stole w centrum sali tortu w kształcie tiary, i poza
oczekiwaniem na Huntera.
Ashley dopadła ją przy bufecie i skinieniem przywołała do okna. Na wielkim ekranie
wyświetlano właśnie wyniki głosowania z Miami. Panujący na tamtejszym przyjęciu
wrzask zagłuszał niemal wszystko.
- Co myślisz o mojej sukience? - mruknęła, obracając się z wolna, by pokazać A. A. tył. -
To Zac Posen.
- Fantastyczna - rzuciła A. A. beznamiętnie, czując, że lepiej by było, gdyby ta impreza
dobiegła już końca. Ashley chwyciła ją za ramię i przyciągnęła do siebie.
- Nie mów nikomu - zaczęła - nawet Lili i Lauren, ale...
- Ale co?
- Postanowiłam zerwać z Tri.
- Serio? - A. A. była zupełnie zaskoczona i - musiała to przyznać - nie poczuła smutku.
Od pocałunku targał nią prawdziwy huragan uczuć. Nie była w stanie przestać o nim
myśleć. W jednej chwili ogarniała ją ekstaza, lecz zaraz w następnej popadała w depresję,
ponieważ Tri nadal nie dzwonił.
Kolejnym elementem układanki był fakt, iż czuła wyrzuty sumienia z powodu całowania
cudzego chłopaka, ale prawie zupełnie nie przeszkadzało jej, że całowała się z kimś, kto
nie ma na imię Hunter. Rozpaczliwie pragnęła, by Tri się do niej odezwał, lecz równie
mocno nie chciała go nagabywać. A teraz Ashley ogłosiła, że właśnie z nim kończy.
- Od dawna chciałam to zrobić - ciągnęła Ashley. - Dlatego nie było mnie na tej imprezce
w sobotę. Powiedziałam mu, że chyba powinniśmy zrobić sobie przerwę i zacząć
spotykać się z innymi. W sumie nie na poważnie. Ale potem, wpadł do mnie w niedzielę
i prawie płakał. Taka kicha. ..
-Jak to? Naprawdę płakał? - fuknęła A. A. Nie była w stanie wyobrazić sobie, by Tri
mógł zrobić coś tak głupiego.
- No prawie - Ashley sięgnęła po napój A. A. i pociągnęła długi łyk. - Powiedział, że nie
jest w stanie tego znieść. Dodał, że zrozumiał w sobotę, iż żadna panna mi nie dorówna i
tak dalej, i dalej. Bez przerwy gadał o tym, jaka jestem piękna. Nawet nie wiesz, jak było
mi go żal. Podejrzewam, że mógł się zabujać. Czujesz?
A. A. wzruszyła ramionami.
- Chciał się też całować, więc się zgodziłam - podjęła Ashley. - Wiem, wiem. Powinnam
była odmówić. Ale on tak świetnie całuje i nie potrafiłam się powstrzymać. Oj,
przepraszam, może mówię za wiele?
-E tam - A. A. zrobiło się niedobrze. Gdy Ashley zwróciła jej herbatę, odstawiła kubek
na parapet.
- Po wszystkim wyznał, że to był najlepszy pocałunek w jego życiu - wyszeptała
teatralnie Ashley. - No i co miałam począć? Nie mogłam przecież z nim zerwać. Uzna-
łam, że poczekam do tej imprezy.
- I słusznie - powiedziała A. A., kiedy uświadomiła sobie, że koleżanka czeka na reakcję.
Nagle poczuła, że jej
ubranie staje się ciężkie, zupełnie jakby miała na sobie nie szyfonową sukienkę, a
średniowieczną zbroję.
- Normalnie wariował na myśl o tym, że mogę się tu bez niego pokazać - dodała Ashley.
- Nie chciałam być aż tak okrutna. Poza tym, bardzo go lubię. Naprawdę. Tyle że nie w
ten sposób. To taki przytulny misio. Rozumiesz mnie, nie?
- Totalnie.
- Nie chcę łamać mu serca. W końcu powiedział przecież, że jestem najpiękniejszą i
najbardziej interesującą panną, jaką spotkał w życiu. W sumie trochę to straszne. Dziś po
imprezie zakończę tę historię raz na zawsze. Nie chcę, żeby jego obsesja rozwinęła się w
coś poważniejszego.
A. A. nie była w stanie wydobyć z siebie ani słowa. Co za bydlę z tego Tri! Najpierw
całował ją, udając zaangażowanie, a potem popędził do Ashley i opowiadał o wiecznej
miłości. Ashley na pewno nie kłamała. To wszystko dobrze pasowało do jego zachowania
po sobotniej nocy. Nawet nie próbował zerwać ze swoją dziewczyną. A teraz przyszedł
na imprezę, trzymał ją za rękę i wyglądał, jak gdyby nigdy nic. Miała ochotę zdzielić go
w twarz. A Tri nawet nie patrzył w jej stronę.
-Jakiś koleś na ciebie macha - zauważyła Ashley, wskazując kogoś ponad ramieniem A.
A. - To Hunter? Niezły.
A. A. odwróciła się na pięcie i zobaczyła podchodzącego Huntera. W swojej koszulce
polo od Lacoste i wypraso-
wanych bojówkach prezentował się świetnie. Rude włosy zaczesał do tyłu. Z jego oczu
sypały się iskry. Prosto na nią. Oto chłopak, któremu naprawdę się podoba. Chłopak,
który dawał z siebie wszystko, byle tylko zwrócić na siebie jej uwagę. Wysyłał SMS-y i
chciał umawiać się na randki. W programie trwała właśnie przerwa na reklamy, więc z
głośników leciała głośna muzyka. DJ zapraszał gości do tańca.
- Zatańczymy? Moja królowo nastolatek? - przekrzyczał piosenkę Hunter i A. A.
uśmiechnęła się. Ujęła jego wyciągniętą dłoń. Zapomnieć o Tri i tym głupim pocałunku.
Może nawet, na zakończenie wieczoru, pocałuje się z Hunterem - i to nie w żadnej szafie.
W końcu nie tylko Ashley może mieć faceta.
29
KONIEC EPOKI? CZY TYLKO KONIEC KLIKI?
Od potańcówki w męskim towarzystwie, gdy Lauren była jeszcze tylko towarzyskim
outsiderem i kiedy wybroniła się jedynie dzięki - dosłownie! - ocaleniu życia Ashley,
minęło już bardzo dużo czasu. Teraz, przypominając sobie własne przerażenie i zabiegi,
dzięki którym zaciągnęła tam Billy'ego Reddy'ego, co miało choć trochę podbić jej
notowania, Lauren nie była pewna - śmiać się czy płakać. Tak wiele się zmieniło!
Teraz, na imprezie z okazji ogłoszenia wyników głosowania na Królową nastolatek, była
jedną z głównych
atrakcji wieczoru. Fotograf z „Hazardzisty", szkolnej gazetki, namówił ją na wspólne
zdjęcie z Kliką. Przybrały pozy jak z plakatu „StripHall Queens" - ulubionego zespołu
wszystkich koleżanek. Ashley wmontowała się w środek kadru, oczywiście prawie
wyrzucając poza niego Lili.
Guinevere Parker, której udało się zostać reporterką kolumny towarzyskiej, nagabnęła
Lauren i zasypała pytaniami o to, kto projektował ciuchy, które ma na sobie. W artykule
nie mogło zabraknąć ani jednego modowego detalu.
- Czy to prawda, że to tobą na samym początku zainteresowali się producenci? - spytała
Guinevere, stukając pospiesznie w klawiaturę netbooka. Dziewczyny z Kliki miały rację:
jej głowa naprawdę była wielka. - Czy bez ciebie do niczego by nie doszło?
- Cóż, tego nie mogę powiedzieć - Lauren wzruszyła ramionami. Poczuła ochotę, by
powiedzieć Guinevere, że rację miał jej przyjaciel, Dex. Nie należy przejmować się tym,
co myślą inni, choć o wiele łatwiej jest się tym nie przejmować, kiedy wszyscy cię lubią.
Albo się ciebie boją. Albo chcą być tobą. Dlatego właśnie Ashley uchodziły na sucho
wszelkie okrucieństwa. Nikt nie ważył się jej odtrącić.
- To prawda, że telewizja odezwała się najpierw właśnie do mnie, ale w programie
wszystkie miałyśmy te same prawa. I to naprawdę nic takiego. Serio.
Oczywiście dla Ashley udział w reality show był „czymś takim". Lauren zauważyła to
już jakiś czas temu. Ashley co chwila rzucała okiem na wielki ekran, uważnie obser-
wowała odczytującą wyniki z innych miast Vanessę, podczas gdy inni zajmowali się
głównie jedzeniem, tańcem i dobrą zabawą.
Nieco wcześniej Lauren postanowiła, że o wiele lepiej zniesie ten wieczór, jeśli w klubie
pojawi się tylko jeden z jej adoratorów. Po starannym rozważeniu sprawy - czyli po
godzinnej konferencji telefonicznej z Lili - zdecydowała się zaprosić Christiana.
Alex tymczasem miał do niej wpaść później, na kolację i oglądanie nagrania programu.
Jej mama była bardzo podekscytowana perspektywą podjęcia w domu Prawdziwego
Chłopaka. Chciała wszystko zorganizować jak najlepiej. Zamówiła ludzi z „In-N-Out
Burger", którzy rozstawili grilla w ogrodzie, kupiła nową maszynę do prażenia popcornu
i zainstalowała nowy telewizor w ich i tak już wypasionym pokoju telewizyjnym. Przez
cały tydzień nie dawała spokojnie spać dekoratorom i innym fachowcom. Co chwila
wpadała na jakiś nowy pomysł.
Całe szczęście, że Lauren udało się wybić jej z głowy remont mieszkania. W końcu mieli
tylko obejrzeć DVD z nagranym programem, a nie nową edycję specjalną „Gwiezdnych
wojen". Trudy, oczywiście, chciała jak najlepiej i Lauren
to rozumiała. Mniej więcej. Tak długo nie mieli nic. Teraz mieli wszystko i mama chciała
po prostu nadrobić stracony czas. Chciała zapewnić córce idealne życie.
- Lauren! - podszedł do niej Christian. Jego koszula jak zwykle kusząco falowała nad
spodniami. Zauważyła, że chłopiec ściska coś w dłoni. Pudełeczko od Tiffany'ego! -
Planowałem dać ci bukiecik do sukienki, ale mama uparła się, że bardziej spodoba ci się
coś w tym stylu.
Wręczył jej prezent. Lauren uśmiechnęła się, ostrożnie odwiązując białą wstążeczkę.
Guinevere wyjrzała ponad ramieniem chłopaka, uważnie wszystko obserwując. Lauren
otworzyła prezent i wyjęła z opakowania platynowy wisiorek w kształcie korony.
Błyskotka była piękna i elegancka. Jej pierwszy w życiu prezent od chłopaka!
- To się przyczepia do komórki - wyjaśnił, przestępując niepewnie z nogi na nogę. Był
taki słodki i wystraszony. Lauren zaczęła nagle żałować, że to nie z nim umówiła się na
wizytę w domu. Zycie w zawieszeniu pomiędzy dwoma mężczyznami wcale nie było
takie fantastyczne, jak to sobie wyobrażała. Raczej szalenie skomplikowane i wywo-
łujące nieustanne wyrzuty sumienia.
- Śliczny jest - powiedziała. - Strasznie mi się podoba. Ale wiesz chyba, że ja dziś nie
wygram?
- To nie ma znaczenia - odparł, wyraźnie ucieszony, że podarek się spodobał. - I tak
jesteś... no wiesz.
Oboje się zarumienili. Guinevere pochyliła się jeszcze bliżej. Pospiesznie szkicowała
wisiorek w swoim notesie.
- Powiesz, proszę, jaką to ma średnicę? - spytała speszonego Christiana, lecz zanim
zdążył odpowiedzieć, przecisnęła się do nich Ashley.
- Co to? Och, wisiorek! Fajny! - wpatrzona w prezent Lauren zatrzepotała rzęsami, jakby
oglądała małego pieska. - Lauren, muszę z tobą porozmawiać. Ktoś mi właśnie
powiedział, że w rankingu „Okiem Kliki" zaszły poważne zmiany.
- Nie wchodziłam tam dzisiaj - mruknęła Lauren, której nie podobało się, że koleżanka
chce o tym rozmawiać akurat w tej chwili. Czy nie widziała, że właśnie rozmawia z
chłopakiem? Jakie ten głupi blog ma teraz znaczenie?
- Tak, ja też słyszałam o wstrząsających przetasowaniach - wtrąciła się Guinevere,
odsuwając łokciem Christiana, by stanąć bliżej Ashley. Biedny chłopak! Lauren rzuciła
mu spojrzenie mówiące „przepraszam, pogadamy później" i zwróciła się ku Ashley
miotającej z oczu pioruny na Guinevere. Lauren nie widziała jej w takich nerwach od
dnia, kiedy ktoś w sali jadalnej wypluł przypadkiem kęs chleba na jej but od Louboutina.
- Mów dokładnie, wszystko co wiesz! - zażądała Ashley.
- Cóż - zaczęła Guinevere drżącym głosem. Nie była przyzwyczajona do bezpośrednich
rozmów z Ashley Spen-
cer. Tego rodzaju zaszczyt wyraźnie jej ciążył. - Lauren wskoczyła z miejsca dziesiątego
na trzecie. To jej najwyższa lokata w historii.
- Serio? - Lauren nie wierzyła własnym uszom. To musiała być sprawka Christiana i
Aleksa - obaj na sobotniej imprezie przyznali, że zaglądają czasem na „Okiem Kliki".
Jeśli ocenili ją na dziewięć czy dziesięć punktów w każdej z kategorii, coś podobnego
rzeczywiście mogło się wydarzyć.
- Co?! - wrzasnęła Ashley.
Lauren zrozumiała, dlaczego koleżanka szaleje. Skoro ona wskoczyła na trzecie miejsce,
to jedna z dziewczyn z Kliki musiała spaść z podium. Szkoła nie należała już do nich!
Lauren przeniknęła do zamkniętego kręgu i strąciła kogoś z piedestału. Mogła teraz
zapomnieć o „Królowej nastolatek" - prawdziwą miarą popularności był „Okiem Kliki".
A najważniejszy wniosek płynął z tego taki, że plan Lauren zadziałał! Została jedną z
nich. Tylko, czy wciąż chciała je niszczyć? Tego nie była już taka pewna.
- Chcesz mi powiedzieć, że Lili jest czwarta? - syknęła Ashley.
- Och, nie - Guinevere pokręciła głową. - Skok Lauren to nie jedyna zmiana. Lili też
umocniła swoją pozycję. Teraz jest pierwsza.
Cera Ashley zazwyczaj była blada jak kość słoniowa, teraz jednak zrobiła się biała jak
śnieg. Zachwiała się lekko,
jakby ugięły się pod nią nogi. Wydawało się, że lada chwila zemdleje i to nie z winy
orzechów. Lauren przytrzymała koleżankę za ramię. Za moment zostaną podane wyniki
głosowania na Królową nastolatek - Ashley nie mogła stracić przytomności!
- Więc co tak naprawdę chcesz mi powiedzieć? - Ashley wbiła mordercze spojrzenie w
Guinevere. - Ze jestem druga w rankingu?
- Hmm... nie do końca - dziewczyna cofnęła się o krok i rzuciła okiem na wyjście, jakby
planowała spieszną ucieczkę. - Druga jest A. A. Ty spadłaś na miejsce czwarte.
I po raz pierwszy w dziejach ludzkości - a przynajmniej w historii życia Lauren - Ashley
Spencer nie wiedziała, co powiedzieć.
30
WIDOK ZE SZCZYTU
Lili była w ekstazie! Wszyscy na imprezie rozmawiali tylko o tym, że wybiła się na
prowadzenie w blogowym rankingu. Biedna Lauren starała się przekonać Ashley, że nie
ma z tym nic wspólnego, a przynajmniej, że to nie ona jest autorką „Okiem Kliki" i że
jest równie jak wszyscy zaskoczona dzisiejszym przetasowaniem.
- Dasz wiarę? - A. A. spytała Lili, gdy podchodziły do wyznaczonych miejsc na środku
sali. Za moment spodziewano się ogłoszenia wyników z San Francisco i załatany asystent
produkcji w słuchawkach i ze stertą kartek w dłoni
starał się zebrać Klikę. Ashley ukryła się w łazience, gdzie wachlowała się kartkami z
notatnika Guinevere i wydzierała się na Lauren.
- Nie wiem - odparła Lili, wskakując na wyznaczoną pozycję. Chciała przez to
powiedzieć, że nie jest to dla niej takie ważne. A jednak! Wreszcie objęła prowadzenie!
Okoliczności, w jakich do tego doszło, były dość niejasne. W końcu od dnia emisji ich
odcinka „Królowej nastolatek" miała wrażenie, że dokoła niej wszystko się sypie.
Max ją najpierw odtrącił, a potem, na francuskim, nie zwracał na nią najmniejszej uwagi.
W tym tygodniu nawet się tam nie pokazał, zapewne dlatego, iż jego nowa dziewczyna
wymagała wiele czasu. W szkole wszyscy wciąż podśmiewali się z jej zdjęć z ukrytej
kamery. A na sobotniej imprezie czuła się jak dziecko, któremu kazano siedzieć za karę
w kącie. Co prawda była bardzo zadowolona ze swojej pożyczonej od A. A. sukienki,
lecz gdy tylko pojawił się Max, całe jej pozytywne nastawienie rozpłynęło się w smutku i
wstydzie. Wcześnie wróciła do domu, niemal pogodzona z życiem niepopularnej,
wzgardzonej przez towarzystwo singielki.
Teraz wreszcie coś zmieniło się na lepsze!
- Potrzebujemy pozostałej dwójki! - Matt syknął na asystenta. - Dość mam już na dziś
kłopotów.
- Chyba nie jest w najlepszym humorze - A. A. rzuciła asystentowi, który tylko wzruszył
ramionami.
-Ja i tak wcale nie wiem, czy cokolwiek z tego wyjdzie - mruknął chłopak i odszedł w
poszukiwaniu Lauren i Ashley.
- Słyszałaś? - A. A. spojrzała na Lili. - Co on mógł mieć na myśli?
- Nie mam pojęcia - odparła Lili. Wciąż czuła zawroty głowy. Znalazła się na pierwszym
miejscu! Czy to na pewno prawda? Jak to w ogóle możliwe? Odkąd usłyszała o „Okiem
Kliki", nie marzyła o niczym innym.
- Okej, i nie ruszajcie się stąd! - inna dziewczyna z telewizji przyciągnęła ku nim Ashley
i Lauren.
Ashley, mrugając usilnie napuchniętymi powiekami, wciąż napastowała Lauren.
-Wiedziałam, że to ty! Przyznaj się, to ty piszesz „Okiem Kliki". W końcu postawiłaś na
swoim!
- Musisz mi uwierzyć. Nie miałam z tym absolutnie nic wspólnego - protestowała
dziewczyna.
- Twój ojciec pracuje w firmie internetowej!
- Ale to jest serwis z plikami wideo. Gdzie tu związek? W San Francisco takich firm jest
cała masa. Nie mamy żadnych powiązań z jakimiś tam blogami.
Ashley na moment zatkało.
- Ten twój kierowca, Dex, to przecież jakiś geniusz informatyczny. ..
Lauren uniosła oczy do nieba.
- Zapewniam cię, że Dex ma lepsze zajęcia niż włóczenie się za nami po całym mieście.
Spoważniej, Ashley.
- Ash, weź się w garść - zachęciła koleżankę Lili, uśmiechając się najmilej, jak potrafiła.
To nie była dobra pora na świętowanie swego triumfu. Wiedziała, że powinna zaczekać
jeszcze. .. hmm... jakieś pięć minut?
Lauren przeczesała włosy, wciąż wyglądała na oszołomioną gwałtownym atakiem
Ashley. Jeśli to naprawdę ona stała za blogiem, to wykazała się sporą odwagą - i/lub głu-
potą - wykopując Ashley poza pierwszą trójkę. Ale jeśli to nie ona, to wybuch Ashley był
bardzo niesprawiedliwy. Na kimś jednak wściekłość Ashley musiała się przecież skupić i
Lili była bardzo zadowolona, że nie padło na nią.
Kamera skierowała swoje oko prosto na nie, zapaliło się na niej czerwone światełko. Lili
nie odrywała spojrzenia od obiektywu. Ashley, która wreszcie zdecydowała się porzucić
temat błoga, wcisnęła się jak zwykle w sam środek z najbardziej fałszywym uśmiechem
w dziejach. Lili nie mogła jej w tej chwili nie podziwiać. Nawet w tak tragicznej chwili
Ashley potrafiła zignorować stres i wyglądać równie doskonale, co zwykle.
- Proszę wszystkich o ciszę! - zawołał ktoś - chyba Matt - i w klubie zrobiło się cicho. -
Wchodzimy za dziesięć sekund.
Lili pozwoliła sobie na kilka sekund spojrzeń na wielki ekran, by zorientować się w
sytuacji. Vanessa dostała do ręki kartkę i wpatrywała się w nią, nie odzywając słowem.
A. A. ujęła dłoń Lili i uścisnęła ją. - Czuję się jak kretynka - szepnęła.
- Zamknij się i uśmiechaj - szepnęła Lili.
- Może ty się wreszcie uciszysz? - syknęła Ashley, która zapewne pomyślała, że Lili
odezwała się do niej.
- Nie zapominajcie, że jesteśmy na wizji - wycedziła kącikiem ust Lauren.
- Przykro mi - odezwała się Vanessa Minillo. Jej głos poniósł się po całej sali. - Właśnie
mnie poinformowano, że nie będziemy dziś mogli ogłosić wyników głosowania z San
Francisco. Serwery wciąż nie działają. Bardzo was wszystkich przepraszam! Wracamy
do imprezy z Dallas, gdzie podobno między uczestniczkami wybuchła prawdziwa bitwa
na torty. Oddaję głos do Dallas!
Hałas w klubie wzbił się na jeszcze wyższy poziom niż dotąd. Klika wymieniła się
otumanionymi spojrzeniami. Lili nie była w stanie w to uwierzyć. Podobnie zresztą jak
pozostałe dziewczyny.
- Czyli to koniec? - spytała A. A. - Możemy iść do domu?
- Chyba tak - Lauren niepewnie kiwnęła głową. - Też nie wiem, czy musimy tu jeszcze
sterczeć?
- To jakaś totalna kicha - wściekła się Ashley i wzięła ręce pod boki. Z jej oczu buchnął
żywy ogień. - Jeszcze popamiętają! Będą mieli do czynienia z prawnikiem mojego ojca!
- Może podpowiedz mu, żeby za jednym zamachem pozwał „Okiem Kliki" - Lili nie
potrafiła powstrzymać się od złośliwego komentarza.
- A to co miało znaczyć? - syknęła Ashley.
- No wiesz, za zbrodnie przeciwko Ashley?
- O Jezu - jęknęła A. A. - Idę coś zjeść. Hunter czeka na mnie z talerzem krewetek w
tempurze, które zresztą pewnie już wystygły.
- A ja poszukam Christiana - podjęła pospiesznie Lauren, rozglądając się dokoła. - I
Guinevere wciąż nie zwróciła mi wisiorka.
- Drogie panie, nie martwcie się - przecisnęła się do nich Tiffany, trzecia producentka. -
To jakaś katastrofa. W naszej stacji wysiadło zasilanie, a zapasowy generator nie chciał
ruszyć.
-Wszystko mi jedno! - rzuciła Ashley i machnęła ręką. Głośno pociągnęła nosem. -
Muszę znaleźć swojego chłopaka. Gdzie on się podziewa?
Boże, Ashley jest taka zazdrosna - pomyślała Lili. Nie była w stanie znieść tego, że inne
dziewczyny prowadzają się ze swoimi chłopcami, ani tego, że Lili wtargnęła na pierw-
sze miejsce rankingu. Na oczach Lili Ashley udając zapłakaną, podeszła do Tri, ale on
odepchnął ją z rozgniewaną miną. Wpatrywał się tępo w Huntera i A. A., którzy właśnie
tańczyli do jakiejś wolnej piosenki.
I wtedy Lili zauważyła coś jeszcze.
Ktoś patrzył prosto na nią. Ktoś o jasnych włosach i ciemnych oczach. Ktoś niemożliwie
przystojny.
Max.
Wszystkie jej postanowienia, by nigdy już na niego nie patrzeć, by nigdy się do niego
nawet nie odezwać, uleciały w jednej chwili. Gdy pochwycił jej wzrok, nie odwrócił się.
Rozpromienił się, a ona odpowiedziała mu tym samym i z wolna ruszyła wjego stronę.
Co on tu robi? Czego chce?
- Lili - przywitał się podbiegając do niej w połowie drogi. - Przepraszam, że nachodzę cię
w takiej chwili, ale muszę z tobą porozmawiać.
Lili nie ufała własnemu głosowi i nie odpowiedziała. Spojrzała wjego ładną twarz, na
jego zmarszczone niepokojem czoło i poczuła, że jej serce wykonuje właśnie potrójne
salto.
- Chcę cię przeprosić - podjął. - Wiesz za co. Za to, że uciekłem z tamtej imprezy. Za to,
że nie dzwoniłem. Ze ignorowałem cię na francuskim. Zachowywałem się jak skończony
idiota. A potem zobaczyłem cię w zeszły weekend na imprezie, ale zniknęłaś, zanim
miałem szansę zagadać.
-Wiesz, byłeś z inną - przypomniała mu Lili.
- To tylko przyjaciółka.
- Czyżby?
- Serio - zapewnił Max. - Tak czy inaczej... przepraszam cię. Myślałem... Nie wiem... Że
to się rozwija zbyt szybko, to znaczy... lubię cię i... Chcę chyba powiedzieć... Ja jeszcze
nie miałem prawdziwej dziewczyny i...
Lili żałowała, że tej sceny nie filmują kamery i że nie będzie mogła jej przeżywać raz po
raz aż do końca świata. Max powiedział, że ją lubi! I użył najsłodszego słowa, jakie
każda laska może usłyszeć. „Dziewczyna". Czy to znaczyło, że...
- Hmm, może chcesz coś zjeść? Albo wyjść stąd? Te rozwrzeszczane panienki strasznie
mnie drażnią - powiedział, spoglądając nad jej ramieniem na grupę chichoczących
szóstoklasistek podsłuchujących ich rozmowę.
Wyglądał na tak zawstydzonego, zdenerwowanego i tak ładnie, że Lili nie miała
wątpliwości, że ma w swych rękach jego los. Mogła wybierać - być z Maksem lub nie.
Decyzja należała wyłącznie do niej.
- Pewnie - zgodziła się i wzięła go za rękę. Pomieszczenie było klimatyzowane i miał
zimne dłonie. Lili poczuła, jak bardzo jest w tej chwili bezbronny. Nie był jakimś nie-
czułym kretynem. Był po prostu... człowiekiem. Chciał ją zabrać na kolację, a potem...
może się jeszcze raz pocałują.
Lili miała nadzieję, że w przyszłości czeka ją wiele pocałunków.
Max uśmiechnął się nieśmiało i w tej chwili Lili przestała czuć zazdrość wobec
kogokolwiek. Cieszyła się po prostu, będąc sobą.
EPILOG
Drogi dzienniczku,
Przepraszam, ze ostatnio nie pisalam zbyt czest. Moje zycie zwariowalow chwili, gdy
poznalam nawet nie jednego, ale dwoch chlopcow. Jak do tego doszlo?
Wciaz nie potrafie sie zdecydowac, ktory z nich podoba mi sie bardziej. Postanowilam
wiec, ze poki co, bede unikac jakichkolwiek sytuacji, w ktorych mogliby na siebie wpasc.
Za bardzo cenie sobie chwile sam na sam. Przynajmniej na razie. Jesli tylko moja mama
przestanie wreszcie mylic ich imiona, wszystko powinno byc w porzadku.
Co do wynikow glosowania, tydzien po nieudanej imprezie zadzwonili do nas producenci
Krolowej nastolatek. Udalo sie wreszcie uruchomic serwe i maszyna wskazala
zwyciezczynie.
Oczywiscie okazala sie nia Ashley Spencer.
Tylko, ze jej triumf trwal bardzo krotko, co odnotowuje z zadowoleniem. Telewizja
uznala, ze nie bedzie kontynuowac programu i druga runda w Nowym Jorku po prostu sie
nie odbedzie. Nie bedzie penthouse’u ani
niczego. Krolowa nastolatek umarla smiercia naturalna. Niech zyje nowa wladczyni, ktora wskaze
Klika.
Ashley udaje, ze nic a nic jej to nie obeszlo. Widze jednak, ze jest wsciekla jak osa. Coz, przynajmniej
ma inny niz Okiem Kliki powod do zlosci. Musze tez wyznac, ze nie mam nic wspolnego z tym blogiem.
Do jego autorstwa przyznala sie w koncu grupka szostoklasistek, obsesyjnie zakochanych w
dziewczetach z Kliki juz od czasow przedszkola. Tak, czy inaczej, znudzily sie pisaniem o nas i zalozyly
nowa stronke: Klika Madisonek. Widac, ze na swiecie nic sie nigdy nie zmienia. I fajnie!
Do nastepnego razu
Lauren Page.
NOTATKA: DZIENNIK: ALIOTO ASHLEY
TO JUŻ OFICJALNA WIADOMOŚĆ.
MAM CHŁOPAKA. HUNTER JEST FAJNY I MOGĘ MU ZAUFAĆ,
CZEGO NIE MOGŁAM POWIEDZIEĆ O TRI,
SWOIM BYŁYM ADORATORZE.
CO PRAWDA ASHLEY GO RZUCIŁA,
ALE MOJE ŻYCIE POTOCZYŁO SIĘ DALEJ.
TYLKO DLACZEGO NADAL NIE JESTEM
SZCZĘŚLIWA?
A. A.:(
Halo? Gotowi? Ostatnim razem, kiedy nagrywałam, pojawiły się jakieś zakłócenia. Mój
głos brzmiał, jakbym miała paskudną chrypę. Głupi mikrofon. Maria? Mam nadzieję, że
teraz słyszysz mnie wyraźnie? Będę mówiła naprawdę p-o-w-o-l-i.
Tak czy inaczej, to ja wygrałam „Królową nastolatek". No bo heloł? Kto miał wygrać? Ta
frajerka Lauren? A może Liii, którą koleś rzucił na oczach całego świata? No proszę was.
Spodziewałam się zwycięstwa w cuglach, a zamiast tego, wygrałam tylko... och, kogo to
obchodzi. I tak przestałam zwracać na to uwagę, gdy usłyszałam swoje nazwisko. Nie
pamiętam nawet, która z lasek dochrapała się drugiego miejsca.
Program co prawda zdjęto z anteny, ale co tam! I tak jadę do Nowego Jorku i tym się
teraz zajmuję. Od chwili, w której dowiedziałam się, że „Okiem Kliki" pisała
hordajakichś szósto-klasistek, które miały fioła na naszym punkcie, nękałam prawnika
mojego ojca, by nakazał zamknięcie błoga. Mają szczęście, że nie zdecydowałam się
oskarżyć ich o zniesławienie. No bo sami pomyślcie - dwa punkty za taki uśmiech jak
mój? Heloł?
Rozstaliśmy się z Tri. I fajnie, tak myślę. I tak był zbyt niski i niedojrzały. Od tej pory
będę się interesować jedynie wysokimi chłopakami. Teraz każda ma faceta, więc
znalezienie świeżego mięska nie powinno być trudne.
Może nawet odbiję kogoś koleżankom...
Następny odcinek już niedługo!
W tygodniu niespecjalnie przejmowałam się tym pamiętnikiem.
Życie z chłopakiem potrafi być takie zajmujące!
Na spotkania z Maksem nie mam prawie czasu i mogę mieć
tylko nadzieję, że te małpy z Reed Prep nie wyrwą mi go swoimi
szponami.
Najważniejsze jednak jest to, że odkąd wskoczyłam na pierwsze miejsce rankingu,
zmieniło się wszystko. A jeszcze dziwniejsze jest, że Lauren wydaje się ostatnio lepiej
pasować do Kliki niż Ashley. Ma az dwóch adoratorów. Ja mam chłopaka. A. A. też ma
faceta. Tylko Ashley jest sama! Twierdzi, że zerwała z Tri, ale tak między nami, nie
wydaje mi się, by on rozdzierał z tego powodu T-shirty. Poprosiłam Guinevere Parker o
przeprowadzenie w tej sprawie drobnego dochodzenia. (A skoro o tym mowa - nie sądzę,
żeby to szóstoklasistki stały za „Okiem Kliki" - gdybym się miała zakładać,
postawiłabym na nasze własne hieny dziennikarskie z gazetki szkolnej panny Gamble.)
Ashley doprowadziła co prawda do likwidacji błoga, ale i tak żadna z nas nie zapomni, że
za uśmiech dostała marne dwa punkty. Tak bardzo zawiodła całą Klikę. A zawsze
dbałyśmy o reputację!
Może czas, żebyśmy odbyły poważną naradę. Czy nie należy przypadkiem wyrzucić
Ashley z Kliki?
Zawsze wasza
Lili.