Cartland Barbara Pachnacy kwiat

background image

BARBARA CARTLAND

PACHNĄCY

KWIAT

background image

Tytuł oryginału

The Fragrant Flower

Przekład

Krzysztof Dębnicki

background image

Poświęcam tę książkę moim przyjaciołom z

Hongkongu, szczególnie zaś George’owi Wrightowi
Nooth, wieloletniemu zastępcy naczelnika policji,
który pokazał mi Nowe Terytoria oraz zawiózł aż
na samą granicę komunistycznych Chin.

Poświęcam ją także hotelowi Mandaryn, który

moim zdaniem jest nie tylko najbardziej uroczym
hotelem na świecie, ale ma również najlepszą
obsługę oraz Kai–In Lo, asystentce naczelnego
dyrektora, która przedstawiła mnie swojej
przemiłej rodzinie, dzięki czemu miałam szansę
posmakowania nadzwyczajnej kuchni chińskiej
takiej jaką naprawdę znaleźć można tylko w
prywatnym domu.

background image
background image

OD AUTORKI

Kontrowersje wokół orkiestry pułkowej w Hongkongu istotnie

miały miejsce w 1880 roku. Opisy zatruwania chleba i sposobu, w
jaki złodzieje wykorzystywali kanały odwadniające, są również
autentyczne.

Izba

Lordów

wysłuchała 21 czerwca 1880 roku

wyczerpującego raportu na temat chińskiego niewolnictwa i
systemu poddaństwa domowego w Hongkongu. Ustalono, że
prokurator generalny mylnie zinterpretował instrukcje dotyczące
tych spraw, z drugiej zaś strony przewodniczący trybunału mocno
przesadził w swojej prezentacji.

Sir John Pope–Hennessey był pierwszym gubernatorem

Hongkongu, który traktował Chińczyków po partnersku. Jako
pierwszy postanowił też skończyć z polityką dyskryminacji
rasowej nowe zasady trafiły do instrukcji, którą kazał przygotować
w 1886 roku.

Pomimo że jego oświecone poglądy wyprzedzały swoje czasy,

jednocześnie był niezbyt dobrym administratorem i człowiekiem,
z którym trudno się pracowało. Był skłócony ze wszystkimi
podwładnymi i Ministerstwo Kolonii nie darzyło go zaufaniem.

W marcu 1892 roku został gubernatorem na wyspie Mauritius,

gdzie, jak wcześniej w Hongkongu, wzbudził w stosunku do
siebie uczucie silnej niechęci. Miał dobre pomysły, ale nie potrafił
wprowadzać ich w życie we właściwy sposób.

background image
background image

Rozdział 1

1880

– Panno Azalio, przygotowałam sandwicze dla pana i zaraz

zobaczę, czy uda mi się znaleźć Burrowsa, żeby mu je zaniósł.

– Proszę się tym nie przejmować, pani Burrows –

odpowiedziała Azalia – niech pani usiądzie i da nogom wypocząć.
Sama je zaniosę.

– Pozwolę sobie powiedzieć, panno Azalio, że rzeczywiście

czuję się, jakby moje nogi nie należały do mnie, a jeżeli idzie o
kręgosłup, to mam wrażenie, jakby był złamany przynajmniej w
dwu miejscach.

– Więc proszę usiąść – nalegała Azalia. – Dość już się pani

napracowała.

Było rzeczą okrutną zmuszanie Burrowsów, starszych już

przecież ludzi, do przygotowania przyjęcia, które jej wuj, generał
sir Frederick Osmund, wydawał wraz z żoną przed opuszczeniem
Anglii. Burrowsowie, już bardzo starzy, wcześniej służyli u ojca
generała aż do jego śmierci. Pozostali w domu w Hampstead jako
służący i zapewne nie przypuszczali, by ktoś oczekiwał od nich
ciężkiej pracy w tym wieku.

Jednak na dwa miesiące przed wyruszeniem do Hongkongu

generał, jego żona, córki bliźniaczki i siostrzenica wprowadzili się
do Battlesdon House. Wprawdzie zatrudniono dodatkową służbę,
ale ciężar dyrygowania słabo opłacanymi i źle znającymi swoje
obowiązki lokajami spadł na barki majordomusa Burrowsa, a
mająca już prawie osiemdziesiąt lat pani Burrows musiała zająć

background image

Barbara Cartland

Strona nr 8

się gotowaniem. Lady Osmund, przyzwyczajona do indyjskich
służących, spełniających jej najdrobniejsze życzenia i opłacanych
niezwykle nędznie, nie podjęła najmniejszego wysiłku
przystosowania się do angielskich warunków.

Kiedy generał stacjonował w Camberley, wszystko było o

wiele prostsze. Usługiwali mu ordynansi, a żony żołnierzy i
podoficerów zakwaterowanych w rodzinnej części koszar były
szczęśliwe, mogąc sobie dodatkowo zarobić.

W Londynie jednak wszystko wyglądało inaczej. Ponieważ

lady Osmund była wyjątkową sknerą, mogli zaangażować tylko
najmłodsze i najmniej doświadczone służące, które, jak powiadała
pani Burrows, bardziej przeszkadzały niż pomagały.

To było nieuniknione, myślała Azalia. Kiedy padł projekt

zorganizowania przyjęcia, powiedziała do lady Osmund:

– Pani Burrows nie poradzi sobie sama, ciociu Emilio. Nowa

pomoc kuchenna jest niezbyt rozgarnięta, a pomywaczka, jak mi
się wydaje, powinna raczej trafić do domu wariatów.

– Uzgodniłam już, że przyjdą dwie dodatkowe kobiety, by

pomóc przy zmywaniu odrzekła lady Osmund.

– Ale jest mnóstwo pracy przy przyrządzaniu obiadu, a później

jeszcze kolacji po balu – zwróciła uwagę Azalia.

Zapadła cisza. Potem lady Osmund z niemiłym błyskiem oczu

oznajmiła:

– Skoro tak bardzo troszczysz się o panią Burrows, to chyba

zechcesz udzielić jej pomocy.

Po chwili milczenia Azalia spytała cicho:
– Nie chcesz... abym była na balu, ciociu Emilio?
– Myślę, że twoja obecność byłaby całkowicie zbędna –

odrzekła lady Osmund. – Wydawało mi się, że wuj przedstawił ci
w sposób dostatecznie jasno twoje miejsce w tym domu. Muszę
dodać, Azalio, że jest to pozycja, którą będziesz zajmować także
po naszym przyjeździe do Hongkongu.

Azalia nie odpowiedziała. Była wstrząśnięta, że ciotka wyraża

swoją niechęć wobec niej w sposób tak gwałtowny. Od dwóch lat
doświadczała podobnego traktowania i nie spodziewała się

background image

PACHNĄCY KWIAT

Strona nr 9

lepszego. Lecz mimo to czuła się zraniona.

Przełknęła słowa protestu, w naturalny sposób cisnące się na

usta. Od czasu kiedy dowiedziała się o nominacji wuja na
stanowisko w Hongkongu, bała się, że mogliby jej ze sobą nie
zabrać.

Tęskniła za Wschodem niewymownie. Brak jej było słońca,

miękkich, monotonnych głosów Hindusów. Zapachów kwiatów i
przypraw, kurzu i dymu płonących szczap, najbardziej zaś
świadomości, że nie będzie musiała trząść się z zimna. Hongkong
to co prawda nie były Indie, ale, mimo wszystko znajdował się na
wschód od Suezu, kojarząc się Azalii ze złocistym blaskiem
słonecznego raju.

Wydawało się jej, że to nie zaledwie dwa lata minęły, lecz cały

wiek od czasu, kiedy wysłano ją do domu z Indii, oszołomioną
śmiercią ojca i wydarzeniami, jakie po niej nastąpiły. Była z nim
taka szczęśliwa. Po śmierci matki opiekowała się ojcem. Była jego
gospodynią w kolejnych wojskowych bungalowach. które
zajmowali tam, gdzie stacjonował jego pułk.

Przeniesienie do Prowincji Północno-Zachodniej bardzo

cieszyło Azalię, pomimo że ojciec na całe miesiące pozostawiał ją
samą. Często kierowano go do służby na granicy, w chwili gdy
lokalne plemiona ogarniało wrzenie. Kiedy się uspokajało, mogła
mu towarzyszyć. Najczęściej jednak kobiety odsyłano na
bezpieczne tyły co również ją cieszyło. Miała wtedy ordynansów,
którzy usługiwali jej rodzicom już od wielu lat. Razem z nią
przebywały tam również żony i matki innych oficerów.

Kochała Indie, kochała wszystko, co związane było z tym

krajem. Dni wypełniała jej nauka. Sama znajdowała nauczycieli
albo też stawiała przed sobą różne zadania.

Naturalnie już wcześniej spotykała przy różnych okazjach

znacznie starszego i bardziej dystyngowanego brata swego ojca.
Generała sir Fredericka. Uważała wuja i jego żonę za sztywnych i
pompatycznych. Jednak dopiero później miała się przekonać, jak
bardzo niewiele wspólnego mieli ze sobą, jak bardzo osobowość i
charakter sir Fredericka różniły się od charakteru jej ukochanego

background image

Barbara Cartland

Strona nr 10

ojca.

Derek Osmund zawsze był wesoły i beztroski, lecz wszystkie

sprawy związane z obowiązkami pułkowymi traktował poważnie.
Cieszył się życiem, co powodowało, że wszyscy wokół cieszyli się
nim również. W tej radości nie było nic z prymitywnej chęci
użycia.

Jednocześnie był bardzo ludzki i Azalia pamiętała, że na

powracającego z placu ćwiczeń majora zawsze czekały grupy
Hindusów, niektórzy z ranami i stłuczeniami, inni skarżący się na
problemy z oczami, ropiejącymi ranami albo chorymi dziećmi.

Miał niewielką wiedzę medyczną, ale współczucie i

zrozumienie, które okazywał pacjentom oraz dobrotliwy sposób,
w jaki bagatelizował ich obawy, powodowały że odchodzili
szczęśliwi i przepełnieni nadzieją. Rzadko który lekarz potrafiłby
zrobić to lepiej.

Nasze życie było takie cudowne – wspominała Azalia. – Kiedy

jeszcze wszyscy, byli razem, matka mawiała: – „Tatuś ma urlop.
Więc teraz będziemy mieć trochę zabawy! Co byś powiedziała o
pikniku?”

Potem całą trójką ruszali konno nad rzekę, na szczyt wzgórza,

albo do jakiejś prastarej jaskini, w której odkrywali kawałek
historii Indii. Kiedy tak spoglądała wstecz, na czasy dzieciństwa,
nie potrafiła sobie przypomnieć najmniejszej przykrości. Zawsze
zasypiała z uśmiechem na twarzy.

Tragedia spadła na nich jak grom z jasnego nieba.
Jakże mogło do tego dojść? Och, Boże, jak mogłeś dopuścić,

by coś takiego się stało? – szlochała nocami na statku, który
uwoził ją coraz dalej od Indii, do zimnej i pogrążonej w wiecznym
mroku, jak jej się zdawało Anglii.

Nawet teraz z trudem przychodziło Azalii uwierzyć, że

wszystko to nie było częścią jakiegoś straszliwego koszmar. Nie
była wcale pewna, czy nie przebudzi się za chwilę, by stwierdzić,
że te dwa lata spędzone z wujem i ciotką są jedynie wytworem jej
wyobraźni.

Wszystko było jednak prawdą: to, że jej ojciec nie żył. I to, że

background image

PACHNĄCY KWIAT

Strona nr 11

w domu wujostwa traktowano ją jak pariasa. Pogardzano nią i
upokarzano na wszelkie możliwe sposoby – tylko dlatego, że
generał nie potrafił wybaczyć swemu młodszemu bratu sposobu,
w jaki zginął. Tatuś miał rację! Całkowitą rację! – powtarzała
sobie. Czasami miała ochotę wykrzyczeć to wujowi w twarz,
kiedy tak siedział u szczytu stołu zadowolony z siebie, a
jednocześnie mówił do niej takim tonem, jakiego ona nie użyłaby
nawet wobec psa. Czego powinna oczekiwać w Anglii,
dowiedziała się dopiero po przyjeździe, kiedy wuj przeprowadził z
nią rozmowę w swoim gabinecie.

Podróż morska wykończyła ją psychicznie i fizycznie.

Listopadowe sztormy w Zatoce Biskajskiej powaliły większość
pasażerów. Azalii jednak mniej przeszkadzały gwałtowne
uderzenia wiatru i ostre przechyły miotające statkiem niż zimno.
W ciągu lat spędzonych w Indiach przystosowała się do wysokich
temperatur. Być może to rosyjska krew płynąca w jej żyłach
pomagała jej znosić upały, których Anglicy czystej krwi nie byli w
stanie wytrzymać. Matka Azalii była z pochodzenia Rosjanką,
urodziła się jednak w Indiach. Był to jeszcze jeden powód, dla
którego Azalia musiała cierpieć. Gdyż jej wuj nie uznawał
żadnych innych nacji.

Kiedy jednak stała przed wujem w jego gabinecie, bardzo

niewiele miała w sobie z urody swojej matki. Była przeraźliwie
chuda i trzęsła się z zimna.

Z powodu nieszczęścia, które ją spotkało, prawie nie jadła na

statku. Oczy miała opuchnięte od łez, a jej ciemne włosy, tak
pięknie błyszczące w Indiach, teraz straciły połysk i elastyczność.
Wyglądała żałośnie, ale jej powierzchowność w najmniejszym
stopniu nie stępiła twardego wzroku wuja ani tonu jego głosu,
tonu, w którym tak wyraźnie wyławiała nutę wrogości.

– Obydwoje zdajemy sobie sprawę – powiedział – że naganne i

bezwstydne zachowanie twego ojca mogło zhańbić nasze rodzinne
nazwisko.

– Tatuś postąpił słusznie – wyszeptała.
– Słusznie?! – Krzyk generała podobny był do wystrzału z

background image

Barbara Cartland

Strona nr 12

pistoletu. – Słusznym nazywasz zabicie wyższego oficera.
Zamordowanie go?

– Wuj przecież wie, że tatuś wcale nie zamierzał zabić

pułkownika broniła się Azalia. To był wypadek! Próbował
powstrzymać pułkownika od znęcania się nad kobietą! Przecież
on najwyraźniej oszalał!

– Tubylka! – pogardliwie odparł generał. – Nie ma

wątpliwości, że zasłużyła na to lanie.

– Nie była wcale pierwszą kobietą, którą pułkownik

potraktował w taki sposób. Wszyscy świetnie znali jego
perwersyjne okrucieństwo! – Jej głos zadrżał ze zgrozy, gdy
przypomniała sobie, co się zdarzyło. W jaki jednak sposób miała
wytłumaczyć tej surowej, podobnej do granitu figurze siedzącej
przed nią, ile przerażenia było w kobiecym krzyku dobiegającym z
bungalowu pułkownika? Krzyku, który wypełnił przerażeniem
delikatną ciemność nocy.

Derek Osmund słuchał go przez jakiś czas. Kiedy jednak krzyk

stał się jeszcze głośniejszy, zerwał się na nogi.

– Do diabła! zawołał. – To nie do zniesienia! Ta dziewczyna

jest jeszcze prawie dzieckiem, a poza tym to córka naszego dhirzi.

Dopiero wówczas Azalia zdała sobie sprawę, kto krzyczy.

Dziewczynka miała może trzynaście lat i przyszła razem ze swym
ojcem, który był krawcem. Pomagała w szyciu i krojeniu. Potrafiła
uszyć suknię w ciągu niecałej doby nie gorzej od ojca. Poprawiała
oficerskie mundury, kroiła koszule. Azalia często z nią
rozmawiała i nieraz zachwycała się jej pięknością, jej długimi
ciemnymi rzęsami i łagodnymi oczami. Kiedy tylko w pobliżu
pojawiał się mężczyzna. dziewczyna zawsze zakrywała twarz
rąbkiem sari. Pułkownik jednak, chociaż zamroczony alkoholem,
musiał dostrzec delikatny owal jej twarzy i lekko zarysowane
wypukłości piersi, których sari nie potrafiło całkowicie ukryć.

Derek Osmund ruszył do bungalowu pułkownika.
Krzyki ustały. Azalia usłyszała podniesiony, rozwścieczony

głos pułkownika, potem jeszcze jeden krzyk, po którym nastąpiła
cisza. Dopiero znacznie później dowiedziała się, co się wydarzyło.

background image

PACHNĄCY KWIAT

Strona nr 13

Jej ojciec zastał córkę krawca na wpół nagą. Pułkownik bił ją

trzciną, co stanowiło wstęp do zgwałcenia.

– Czego tu szukasz, do diabła? – zapytał pułkownik, kiedy

Derek Osmund pojawił się w drzwiach.

– Nie wolno panu traktować kobiety w taki sposób, sir!
– Chcesz mi rozkazywać, Osmund?
– Po prostu mówię panu, sir, że pana zachowanie jest

nieludzkie. A poza tym stanowi zły przykład dla żołnierzy.

Pułkownik wlepił w niego wzrok.
– Wynoś się z mojego domu i pilnuj swoich własnych

interesów! – wrzasnął.

– To także mój interes – odrzekł Derek Osmund. – Sprawą

każdego przyzwoitego człowieka jest zapobieganie takiemu
okrucieństwu.

Pułkownik roześmiał się. Był to ohydny śmiech.
– Wynoś się stąd, chyba że lubisz się przyglądać.
Ścisnął trzcinę. Po czym wyciągnął drugą rękę, aby złapać

dziewczynę za włosy i rzucić na kolana. Jej plecy były sine od
razów. Przy kolejnym krzyknęła ponownie, ale już znacznie
ciszej. Traciła siły.

Wtedy właśnie Derek Osmund uderzył swego zwierzchnika.

Trafił go w podbródek. Pułkownik, który wypił zbyt wiele przy
kolacji i niezbyt mocno trzymał się na nogach. Upadł do tyłu
uderzając głową o duży, kuty z żelaza postument stojący pod
ścianą. Upadek nie byłby prawdopodobnie śmiertelny gdyby
pułkownik był człowiekiem młodszym i mniej rozpustnym, o
silniejszym sercu. Wezwany natychmiast lekarz pułkowy
stwierdził zgon.

Azalia nie była pewna, co stało się później. Wiedziała tylko, że

lekarz pułkowy – sprowadził sir Fredericka, który akurat
zatrzymał się razem z gubernatorem prowincji w rządowej
rezydencji niedaleko obozu.

Sir Frederick przejął sprawy w swoje ręce. Długo rozmawiał z

bratem, który nie wrócił już do domu. Następnego ranka
znaleziono Dereka Osmunda martwego poza terenem obozu.

background image

Barbara Cartland

Strona nr 14

Azalii powiedziano, że kiedy ojciec ścigał dzikie zwierzę, zdarzył
się nieszczęśliwy wypadek. Zdawała sobie dobrze sprawę, że
gdyby się nie zastrzelił, stanąłby przed sądem wojskowym.

Z wyjątkiem sir Fredericka. lekarza pułkowego i jeszcze

jednego wyższego oficera pułku nikt dokładnie nie wiedział, co
zaszło. Oprócz Azalii naturalnie.

– Bezczelne zachowanie twojego ojca mogło sprowadzić hańbę

na rodzinę, pułk i na kraj – mówił sir Frederick. – Dlatego też,
Azalio, nigdy o tym nikomu nie wspomnisz, przez całe swoje
życie. Czy to jasne?

Zapadło milczenie. Po chwili Azalia powiedziała cicho.
– Nie mam oczywiście najmniejszej ochoty opowiadać o tym

obcym ludziom, niemniej pewnego dnia, kiedy wyjdę za mąż, mój
mąż będzie zapewne chciał dowiedzieć się prawdy.

– Nigdy nie wyjdziesz za mąż!
Azalia spojrzała na wuja ze zdziwieniem.
– Czemu nie miałabym wyjść za mąż?
– Ponieważ jako twój opiekun nie wyrażę na to zgody. Musisz

zapłacić za grzechy ojca milcząc. To, co się stało w Indiach,
zabierzesz ze sobą do grobu.

Przez moment pełne znaczenie słów wuja nie docierało do

Azalii. Po chwili sir Frederick dodał pogardliwie:

– Jesteś osobą wyjątkowo nieatrakcyjną i bardzo mało

prawdopodobne, aby jakikolwiek mężczyzna zechciał się z tobą
ożenić. Gdyby się jednak znalazł ktokolwiek dostatecznie
bezmyślny, by poprosić o twoją rękę, odpowiedź będzie – nie!

Azalia wciągnęła powietrze i przez chwilę nie mogła znaleźć

żadnych słów w odpowiedzi. Było to coś, czego się nigdy nie
spodziewała. Miała dopiero szesnaście lat i choć nie doświadczyła
jeszcze miłości, to przecież zawsze wierzyła, że pewnego dnia
wyjdzie za mąż, będzie miała dzieci, a nawet być może, jako żona
oficera, będzie nadal stanowić cząstkę pułku.

Wyrosła w jego cieniu, dumna była z tego, co znaczył dla ojca i

ludzi, którymi dowodził. Pułk był częścią jej życia: konie, parady,
przenosiny na nowe miejsca razem z artylerią, wozami

background image

PACHNĄCY KWIAT

Strona nr 15

wyładowanymi bagażem, żonami i rodzinami oraz mnóstwem
„osób towarzyszących”, które były w równym stopniu częścią
pułku, co sipaje. Budziła się rankiem przy dźwięku trąbki, a kiedy
przychodził wieczór i opuszczano na noc flagę, słyszała melodię
capstrzyku, jak echo wędrującą po kwaterze.

Pułk był jej domem, częścią życia. Wspominając chorągiewki

łopoczące na lancach kawalerzystów i żołnierzy pogwizdujących
przy swoich zajęciach, czuła bolesną samotność. Pewnego dnia –
myślała – wrócę do Indii i znów będę cząstką tego wszystkiego.

A teraz wuj mówił, że w życiu nie czeka jej już nic innego

oprócz przygan i obelg ze strony ciotki po kilkanaście razy
dziennie.

Karano ją jednak nie tylko za winy ojca. Zarówno wuj jak i

ciotka nie ukrywali, że nie lubią jej także z powodu matki
Rosjanki.

– Nie wspomnisz nikomu o pochodzeniu swojej matki –

napominał ją sir Frederick. – Wybór twego ojca był w
najwyższym stopniu niewłaściwy. Wyrażałem swój brak zgody w
sposób bardzo wyraźny.

– Dlaczego wuj uważał ten wybór za zły?
– Ponieważ nie należy mieszać ras, a Rosjanie nie są nawet

Europejczykami! Twój ojciec powinien był pojąć za żonę jakąś
porządną angielską dziewczynę.

– Czy wuj chce przez to powiedzieć, że moja matka nie była

osobą porządną?

Sir Frederick zacisnął usta.
– Ponieważ twoja matka nie żyje. Powstrzymam się od

wyrażenia swojej opinii w tej sprawie. Ale powtarzam, masz
trzymać swoje rosyjskie pochodzenie w tajemnicy. W każdej
chwili możemy znaleźć się ponownie z Rosjanami w stanie wojny
na północno-zachodniej granicy. Nawet teraz, chociaż nie ma
otwartego konfliktu. Podburzają przygraniczne plemiona, a ich
szpiedzy przenikają wszędzie. Spojrzał z pogardą na bladą twarz
dziewczyny i dodał cierpko. – Wstyd mi, że udzielam schronienia
osobie, w której żyłach płynie ich zatruta, zdradziecka krew!

background image

Barbara Cartland

Strona nr 16

Dopóki będziesz pozostawała pod moją opieką, nigdy nie
wspomnisz imienia swej matki.

Początkowo Azalia była zbyt przybita, by rozumieć, co się z

nią naprawdę dzieje. Ale w rok później, kiedy nie pozwolono jej
kontynuować nauki, zauważyła, że nie jest niczym więcej niż
domowym niewolnikiem, dodatkową służącą. W wieku
siedemnastu lat, kiedy jej dwie kuzynki, Violet i Daisy,
przeżywały swój zbliżający się pierwszy bal, ona spełniała funkcje
pokojówki, szwaczki, sekretarki, gospodyni i osoby do
wszystkiego. Teraz, w wieku osiemnastu lat. miała wrażenie, że
całe życie przepracowała jako służąca i że nic już jej nie czeka,
poza następnymi latami tej samej codziennej harówki.

Wtedy właśnie przyszedł rozkaz przenoszący generała z

Aldershot do Hongkohgu. Azalia początkowo sądziła, że
wujostwo zostawią ją w Anglii. Domyśliła się jednak, że wolą ja
mieć na oku – śmierć jej ojca była tajemnicą zagrażającą
generałowi, zbyt obawiał się, że Azalia może ją wydać. To oraz
pochodzenie jej matki powodowało, że wujostwo trzymali ją z
dala od swoich przyjaciół. Nie mogli co prawda zaprzeczyć, że
jest ich bliską krewną, ale zawsze powtarzali, że jest nieśmiała i
woli samotność.

– Ona nie interesuje się przyjęciami i tańcami – mówiła ciotka

swojej przyjaciółce, która próbowała zaprosić Azalię razem z
kuzynkami. Bardzo chciała wtedy wykrzyczeć, że to nieprawda,
lecz rozumiała, że spowodowałoby to jedynie gniew wuja, a jej
sytuacja pozostałaby i tak nie zmieniona.

Ale w Hongkongu będzie przynajmniej bliżej swoich

ukochanych Indii. Znajdzie tam słońce, kwiaty i uśmiechniętych,
przyjaznych ludzi. Te rozmyślania przerwała pani Burrows:

– Gdybyś była, panno Azalio, tak dobra i zaniosła kanapki do

biblioteki... A poza tym w spiżarni stoi karafka whisky. Generał
powiedział, żebyśmy ją podali dopiero pod sam koniec przyjęcia,
bo inaczej goście wszystko wypiją. Wiesz, że lubi mieć whisky
dla siebie!

– Tak, wiem, zabiorę ją także, naturalnie. Myślę, że pan

background image

PACHNĄCY KWIAT

Strona nr 17

Burrows czuje już reumatyzm w nogach, i nie chciałabym, aby
czymkolwiek się jeszcze zajmował.

– Jesteś kochana, Azalio, naprawdę! Nie wiem, jak

poradziłabym sobie z obiadem i kolacją bez twojej pomocy.

Była to całkowita prawda. Azalia bowiem, która stała się już

doświadczoną kucharką, przyrządziła połowę dań obiadowych i
prawie wszystkie potrawy kolacyjne.

– Całe szczęście, że już po wszystkim – powiedziała biorąc

tacę z sandwiczami elegancko przybranymi pietruszką. – Jak tylko
wrócę, wypiję z panią filiżankę herbaty, pani Burrows.

Ruszyła korytarzykiem prowadzącym z dużej kuchni do

spiżarni.

Stary Burrows pozostawił ciętą w kwadraty szklaną karafkę z

whisky na podręcznym stoliku, na srebrnej tacy. Azalia położyła
talerz z kanapkami obok, po czym uniosła tacę. Z odległego
salonu, skąd wyniesiono meble, by zrobić miejsce do tańców,
dobiegały dźwięki muzyki. Był to duży pokój z prowadzącymi na
ogród francuskimi oknami, które o tej porze roku były zamknięte.

Azalia mogła sobie jednak wyobrazić, jak wspaniały mógłby

być ten salon latem, kiedy jest na tyle ciepło, że można wyjść do
pachnącego ogrodu. Z okien spoglądała na zieloną dolinę, którą
Constable uwiecznił na wielu swoich obrazach.

Ale ogród interesował ją szczególniej ponieważ wiedziała, że

ojciec generała był znanym ogrodnikiem. Po odejściu z armii na
emeryturę urządził bardzo piękny ogród, słynny w gronie
znawców. Udało mu się wyhodować wiele nie znanych wcześniej
w Anglii, egzotycznych roślin i kwiatów, które przysyłano mu z
całego świata. Obsesja na punkcie roślin spowodowała, że
pułkownik Osmund zarządził, by wszystkie jego wnuczki
otrzymywały imiona związane z jakimś kwiatem.

– To typowe zauważyła kiedyś kwaśno lady Osmund. –

Oczywiście twoja matka wybrała dla ciebie imię jak najmniej
odpowiednie.

Azalia bardzo chciała odpowiedzieć, że imiona „Fiołek” i

„Stokrotka” uważa za pospolite i raczej nieciekawe, ale po kilku

background image

Barbara Cartland

Strona nr 18

miesiącach pod wspólnym dachem z ciotką wiedziała już, że
bezpieczniej nie replikować.

Ciotka nie stosowała kar cielesnych, niemniej Azalia była

zupełnie pewna, że nie miałaby nic przeciwko temu – często
zresztą uderzała ją w twarz i szczypała boleśnie. Lady Osmund
była wielką, potężną kobietą, Azalia zaś drobna i delikatna, toteż
wynik ewentualnego fizycznego starcia byłby z góry przesądzony.
Po tym, jak ciotka sprała ją kiedyś po twarzy aż policzki płonęły i
poszczypała po rękach, Azalia uznała, że najrozsądniej jest się jej
nie sprzeciwiać.

Teraz, śpiesząc korytarzem z tacą kanapek i karafką whisky,

stanowiącą nieodłączny napój generała przed udaniem się na
spoczynek, Azalia wyobrażała sobie, jak by to było, gdyby mogła
mieć nową suknię i brać udział w balu.

Wiedziała, że zaproszono bardzo niewielu młodych gości. Byli

to tylko oficerowie albo synowie i córki rodzin, które ciotka
uważała za ważne z towarzyskiego punktu widzenia. Gdybym to
ja urządzała przyjęcie – pomyślała – zaprosiłabym wyłącznie
przyjaciół... prawdziwych przyjaciół. Ale zaraz przypomniała
sobie, że najprawdopodobniej nigdy – żadnych przyjaciół mieć nie
będzie.

Weszła do gabinetu i zauważyła, że piecyk gazowy jest

włączony. Płonący gaz dawał miękkie światło, ukrywające
odrapane fotele i części dywanu wytarte przez lata używania.
Wokół na ścianach znajdowały się półki z książkami. Azalia,
chociaż nie miała zbyt wiele czasu, często potajemnie zabierała po
kilka książek na górę do sypialni.

Niestety, czytanie do późna w noc w Hampstead było raczej

nieprzyjemne z powodu straszliwego zimna. Violet, Daisy, oraz
ciotka miały w swoich pokojach zainstalowane ogrzewanie, ale
nie był to przywilej dostępny dla Azalii. Nawet kilka koców nie
mogło jej rozgrzać, a nos siniał także przy zamkniętych oknach.

Postawiła whisky i kanapki na stole, po czym podeszła do

ognia wyciągając ręce. Poczuwszy miłe ciepło, przyjrzała się
swojemu odbiciu w lustrze wiszącym nad gzymsem kominka.

background image

PACHNĄCY KWIAT

Strona nr 19

Zmieniła się przez ostatnie dwa lata. Piersi wciąż miała jeszcze
niewielkie, ale nie była już tak koścista jak niegdyś. Jak matka,
miała twarz w kształcie serca i duże, zwracające uwagę oczy. Jej
nienaturalna bladość wynikała z przepracowania oraz tego, że
rzadko miała możność wychodzenia z domu. Ale też i
niespecjalnie się paliła, by stawić czoło zimowym wichrom
Hampstead Heath.

Przyglądała się sobie z uwagą. Nie wiedziała, czy jej ciemne

włosy i duże, zatroskane oczy są atrakcyjne. Żałowała, że nie ma
przy niej ojca, który mógłby powiedzieć, co o tym myśli.
Odwróciła głowę od lustra i spojrzała na fartuch, w którym
krzątała się przez cały dzień. Pod fartuchem miała sukienkę
należącą kiedyś do Violet albo Daisy. Zawsze ubierały się
identycznie. Najlepiej wyglądały w pastelowych odcieniach
błękitu, różu i beżu, jej natomiast właśnie w tych kolorach było
zupełnie nie do twarzy. Nie bardzo wiedziała czemu. Być może
dlatego, że suknie były znoszone, wyblakłe od prania i nie
najlepiej leżały na jej figurze.

– No cóż, w końcu nikt mnie teraz nie zobaczy powiedziała do

samej siebie w lustrze, ale wymawiając te słowa usłyszała kroki
zbliżające się do drzwi. Wiedziała, że jest raczej
nieprawdopodobne, aby to był wuj, ponieważ nie mógł opuścić
gości. Nie mając najmniejszej ochoty na spotkanie z obcymi,
wsunęła się szybko za ciężką welwetową kotarę zasłaniającą
okno. Gdy tylko zdążyła się ukryć, drzwi się otworzyły.

– Nie ma tu nikogo powiedział niskim głosem jakiś

mężczyzna. – Usiądźmy na chwilę, George. Spełniliśmy nasz
obowiązek, i to całkiem nieźle!

– To ty go spełniłeś, Mirvin.
Azalia domyśliła się natychmiast, kim są obaj mężczyźni,

ponieważ sama wypisywała zaproszenia. Tylko jedna osoba
spośród zaproszonych miała takie niecodzienne imię. Był to, lord
Mirvin Sheldon, który przyjmując zaproszenie spytał, czy mógłby
przyprowadzić przyjaciela, kapitana George’a Widcombe,
mieszkającego razem z nim. Azalia doskonale wiedziała, że lady

background image

Barbara Cartland

Strona nr 20

Osmund, zachwycona, że może gościć lorda, spełniłaby każde
jego życzenie. Generał zaproponował zaproszenie Sheldona, gdyż,
jak wyjaśnił żonie, zanim lord odziedziczył swój tytuł, służył w
Indiach i sir Frederick znał go osobiście.

– Niegłupi młodzieniec – powiedział, kiedy ustalali listę gości.

– Ale nigdy szczególnie za nim nie przepadałem. Ma przyjechać
do Hongkongu.

– Czy będzie tam razem z nami? – w oczach lady Osmund

błysnęło zainteresowanie.

– Będzie – odparł generał krótko. Z tonu jego głosu Azalia

wywnioskowała, że wuj z jakiegoś powodu nie jest z tego
zadowolony.

Teraz Azalia ukryta za kotarą usłyszała kapitana Widcombe:
– Wiesz co, Mirvin, doprawdy nie pojmuję, jak ty, z gzymsem

kominka pełnym zaproszeń do naprawdę interesujących ludzi,
mogłeś zgodzić się przyjść na to okropne parafialne
przedstawienie!

– Nie usłyszałeś jeszcze najgorszego, George.
– A co może być gorsze? – spytał Widcombe. – O, widzę tu

whisky. Napijmy się. Ten szampan był okropny!

– Co chcesz, stary, generałowie zawsze idą na taniochę!
– Mogę w to uwierzyć! My, w gwardii, jesteśmy nieco bardziej

wybredni!

– Nie bądź takim snobem, George! – powiedział lord Sheldon.

– Chociaż przyznam szczerze, że też wolałbym gorzałkę od tego
musującego świństwa, które nam podano.

– Wiesz, Mirvin, nie spodziewałem się po tobie, że już

pierwszego wieczoru po przyjeździe do Londynu zaprowadzisz
mnie w takie miejsce! – roześmiał się kapitan.

– Chciałem, żebyś zobaczył, z czym będę musiał sobie radzić

podczas podróży do Hongkongu.

– Wielki Boże! Chcesz powiedzieć, że podróżujesz razem z tą

bandą?

– Wyobraź sobie, że tak. Naczelny dowódca złapał mnie

któregoś dnia za guzik i powiedział, że generał będzie płynął na

background image

PACHNĄCY KWIAT

Strona nr 21

statku transportującym wojska, a ja mam podróżować „Orissą”, i
że będzie mi nadzwyczaj wdzięczny, jeżeli zechcę zaopiekować
się lady Osmund i jej córkami! Co mogłem odpowiedzieć?

– Mój drogi Mirvinie, ponieważ spotkałem tę damę, pozwól, że

złożę ci moje najgłębsze i najszczersze kondolencje!

– Miałem nadzieję na spokojną podróż – gorzko powiedział

lord Sheldon. – Mam mnóstwo pracy, a tu wepchnięto mi taki
pasztet.

– Czemu, u diabła, naczelny dowódca tobie akurat zawraca tym

głowę?

– Ponieważ zna powód, dla którego Ministerstwo Kolonii

wysyła mnie do Hongkongu, a generał jest jednym z jego
ulubieńców. W gruncie rzeczy dlatego właśnie otrzymał to
stanowisko.

– Jestem pewien, że w lot je złapał – zauważył z ironią

Widcombe. – Prawdopodobnie jej lordowska mość uznała to za
wspaniałą możliwość podsunięcia tych swoich niezbyt
rozgarniętych różowo-niebieskich bliźniaczek nie spodziewającej
się niczego kolonii!

– Lady Osmund już mnie zdążyła wypytać o towarzyskie

przyjemności czekające jej obie pociechy.

– Przypuszczam, że chodziło o to, jakich kawalerów do wzięcia

tam spotkają! – zauważył Widcombe.

– Naturalnie – potwierdził lord Sheldon. Cóż może interesować

pułkową matkę bardziej od wolnych oficerów niższego stopnia?

– Flota rybacka – zjadliwie mruknął kapitan.
– George, ja widziałem te młode Angielki w akcji. One nie

zarzucają sieci. One chwytają, rozszarpują i pożerają. – Sheldon
roześmiał się pogardliwie. – To pożerające ludzi tygrysiątka,
każda z nich! Serce mi krwawi na samą myśl o tych młodziutkich
oficerkach, których te afektowane stworzenia wciągną w swoje
sidła!

– Doprawdy,

Mirvin,

nie

namalowałeś

szczególnie

pociągającego obrazu!

– Bo naoglądałem się tego aż za dużo – odrzekł lord Sheldon. –

background image

Barbara Cartland

Strona nr 22

Jeszcze nie służyłeś za granicą, chłopie, ale jak tak dalej pójdzie,
szybko trafisz do Indii, żeby walczyć z Rosją.

– Myślisz, że będzie wojna?
– Myślę, że można by jej uniknąć – odparł lord Sheldon – ale

władze są innego zdania. Wzmacniają nasze siły w Hongkongu na
wypadek, gdyby Chińczycy wymyślili coś nieprzyjemnego,
podczas kiedy my bylibyśmy zajęci gdzie indziej.

– A więc to dlatego tam jedziesz!
Bardzo bym chciał, żeby to był jedyny powód!
– Jest jeszcze inny?
– Prawdziwe kłopoty w Hongkongu mają czysto lokalny

charakter – odrzekł lord Sheldon.

– Co masz na myśli?
– Chodzi o śmieszną, absurdalną kłótnię armii, to jest

miejscowego garnizonu pod dowództwem generała Donovana, z
gubernatorem. – Przerwał na moment, po czym mówił dalej: –
Konflikt jest całkowicie dziecinny ale osiągnął już takie natężenie,
że Ministerstwo Kolonii i Ministerstwo Wojny zdecydowały się
wysłać mnie, żebym rozstawił strony po kątach i kazał im się
wreszcie przyzwoicie zachowywać!

Kapitan Widcombe odrzucił głowę do tyłu i wybuchnął

śmiechem.

– Nie do wiary! Wielki Boże, Mirvin, po wszystkich twoich

osiągnięciach teraz chcą zrobić z ciebie niańkę?

– I jeszcze na dodatek oczekują, że będę pilotem biura Cooka

dla lady Osmund i jej bliźniaczek polujących na mężów – dodał
gorzko lord Sheldon.

– Jaki jest ten gubernator Hongkongu? – zapytał kapitan już

poważniejszym tonem.

– Nazywa

się

Pope–Hennessey.

Niedawno

uzyskał

szlachectwo. Wygląda na to, że to człowiek wielce nietaktowny,
co zresztą stało się przyczyną, dla której generał Donovan wysłał
już na niego kilkadziesiąt skarg do Ministerstwa wojny. – Lord
Sheldon zaśmiał się niewesoło. – Nie uwierzysz, George, ale
sprawy zaszły aż tak daleko z tego powodu, że dwudziestego

background image

PACHNĄCY KWIAT

Strona nr 23

szóstego maja, w dniu urodzin królowej pułkowa orkiestra
tradycyjnie grywa na przyjęciu u gubernatora...

– Jak dla mnie, to brzmi rozsądnie!
– Może to tak wyglądać – zgodził się lord Sheldon – ale

generał Donovan zdecydowanie odmówił udostępnienia orkiestry i
zamiast tego zorganizował przyjęcie urodzinowe w koszarach!

Kapitan zaniósł się śmiechem.
– Nie, nie uwierzę! I właśnie ciebie wysyłają, żebyś rozwiązał

ten skomplikowany problem?

– Jest jeszcze coś więcej – powiedział sucho lord Sheldon. –

Sir John Pope–Hennessey prowadzi coś, co nazywają tam
„polityką chińską”. Zreformował więziennictwo, zniósł karę
publicznej chłosty i piętnowanie kryminalistów na karku.

– To musiało spowodować spore poruszenie.
– Jeszcze jakie! Co więcej. Pozwolił Chińczykom na

wznoszenie domów tam, gdzie sobie tego życzą. Ale największe
poruszenie spowodowało to, że zaprasza Hindusów, Malajów i
Chińczyków na oficjalne przyjęcia. Ma nawet wśród nich
osobistych przyjaciół!

– Dobry Boże, widzę, że masz na głowie towarzyską rewolucję.
– Coś w tym rodzaju – zgodził się lord. – Czy teraz dostrzegasz

trudności, jakie przede mną stoją?

– A co na to Ministerstwo Wojny?
– Co za pytanie? Tubylcy powinni znać swoje miejsce. Musimy

pokazać naszą wyższość, albo Bóg raczy wiedzieć, jak się to
skończy!

– No cóż, mogę tylko powiedzieć, że ci nie zazdroszczę. Jeśli

pozwolisz mi odpowiadać za bezpieczeństwo pałacu Buckingham,
to możesz sobie zatrzymać cały ten Wschód, jeżeli o mnie chodzi!

– Jesteś zbyt wyspiarski, George, to twoja wada! Dobrze by ci

zrobiło. Gdybyś objął służbę na jakimś wysuniętym posterunku
Imperium. Mogłoby to poszerzyć twoje horyzonty myślowe. O ile
przeżyłbyś to doświadczenie!

– Nie zamierzam podejmować takiego doświadczenia, jeśli nie

zostanę do tego zmuszony – stwierdził kapitan.

background image

Barbara Cartland

Strona nr 24

Azalia usłyszała, jak wstaje z fotela.
– Dobra, Mirvin, opuśćmy już to mauzoleum i się zabawmy.

Dowiedziałem się w klubie o nowym miejscu, gdzie mają
najśliczniejsze i najrozkoszniejsze, zepsute gołąbeczki. Słyszałem,
że wiele z nich to Francuzeczki, a one są znacznie weselsze i
bardziej zabawne niż nasze angielskie panienki. Zapewniam cię.

– Wierzę na słowo – odparł lord Sheldon – ale jeśli o mnie

chodzi, to idę do domu. Mam jeszcze mnóstwo pracy Nie mogę
sobie pozwolić na marnowanie czasu, na uganianie się za jakimiś
– Cypryjkami. Bez względu na to, jak bardzo byś je zachwalał!

– Wiesz, Mirvin, kłopot z tobą polega na tym, że jesteś za

poważny! Jeśli nie będziesz uważał, to któregoś pięknego dnia
obudzisz się w sidłach jakiejś bladolicej osóbki przed chwilą
odstawionej od matczynej piersi!

– Nie mam najmniejszej ochoty na żeniaczkę, a ponadto, jak

się znakomicie orientujesz będąc od lat moim przyjacielem, lubię
zrywać kwiatki w pełnym rozkwicie.

– Kwiatek, z którym cię widziałem będąc ostatnim razem w

Londynie, rozkwitał zaiste cudownie! Myślę, że każdy mężczyzna
w tej restauracji ci zazdrościł!

– Dzięki, George! Miło mi, że odpowiada ci mój gust!
– Zawsze twierdziłem, że jest doskonały! – roześmiał się

Widcombe.

Azalia usłyszała. jak obydwaj mężczyźni odstawiają szklanki i

ruszają w kierunku drzwi. Była zadowolona, że już wychodzą.
Postała jeszcze chwile za zasłoną. Po czym, poczuwszy
zmęczenie. Postanowiła ostrożnie usiąść na podłodze. Podłoga nie
była w tym miejscu przykryta dywanem i zaskrzypiała lekko.
kiedy dziewczyna zmieniała pozycję. Wstrzymała oddech, ale
rozmowa w pokoju nie zamilkła, co upewniło ją, że jej obecność
nie została zauważona. Czekała cierpliwie na trzask zamykanych
drzwi. Musiała koniecznie odejść od okna, była przemarznięta z
powodu przeciągu i marcowego wiatru hulającego po całym domu
i marzyła o ogrzaniu się przy ogniu. Kiedy jednak wysunęła się
zza zasłony, jeden z mężczyzn wciąż znajdował się w gabinecie.

background image

PACHNĄCY KWIAT

Strona nr 25

Stał plecami do drzwi i patrzył prosto na nią. Azalia była pewna,
że to lord Sheldon. Przez moment nie mogła się poruszyć, a potem
jej oczy, rozszerzone strachem, napotkały jego wzrok.

– Myślę, że to, co usłyszałaś moja mała podsłuchiwaczko,

przyda ci się do czegoś, nieprawdaż? Czy byłoby wielką
impertynencją, gdybym zapytał, czemu cię to aż tak
zainteresowało?

Azalia odetchnęła głęboko i odsunęła się od okna. Zasłony za

nią opadły na swoje miejsce.

– Wcale nie zamierzałam podsłuchiwać... – powiedziała. –

Schowałam się tylko... kiedy usłyszałam, że wchodzicie.

– Czemuż to? – zapytał ostrym tonem.
– Nie chciałam, żebyście mnie zobaczyli.
– Z jakiegoś szczególnego powodu?
Azalia wzruszyła ramionami.
– Nie jestem odpowiednio ubrana na przyjęcie.
– To jest oczywiste – rzekł lord, przyglądając się jej

fartuchowi. – Jaką pozycję zajmujesz w tym domu?

Azalia nie odpowiadała. Więc po chwili zaczął mówić dalej:
– Robisz wrażenie zbyt kulturalnej jak na pokojówkę... Jesteś

za młoda na gospodynię. Może jesteś osobą, którą poproszono o
pomoc w zorganizowaniu przyjęcia?

Ponieważ Azalia nadal milczała, dodał:
– Możesz sądzić, że jestem nadmiernie ciekawski, ale muszę

być podejrzliwy, szczególnie wobec atrakcyjnych młodych kobiet,
przysłuchujących się rozmowom, których słyszeć nie powinny, w
dodatku chowających się za zasłonami!

Azalia nadal nic nie mówiła, kontynuował więc nie spuszczając

wzroku z jej twarzy:

– Nie wyglądasz mi na Angielkę. Jakiej jesteś narodowości?
Z tonu głosu i sposobu, w jaki się jej przyglądał, Azalia

wywnioskowała, że podejrzewa ją o jakieś ukryte pobudki
skłaniające ją do podsłuchania jego rozmowy z przyjacielem.
Uznała, że nie ma najmniejszego prawa przepytywać jej w taki
sposób.

background image

Barbara Cartland

Strona nr 26

– Zapewniam, milordzie powiedziała spokojnie – że zupełnie

nie interesuje mnie, o czym mówiliście.

– Jaką mogę mieć pewność? – zapytał.
– Mógłbyś po prostu uwierzyć w to, co powiedziałam.
– Mógłbym – odparł – ale ponieważ byłem trochę nieostrożny

podczas rozmowy mającej prywatny charakter, chciałbym
wiedzieć, co myślisz na ten temat.

W jego sposobie mówienia było coś irytującego. Niepotrzebnie

robił z igły widły. Rzeczywiście słuchanie rozmowy z ukrycia
było naganne, ale z drugiej strony, gdyby chciał zachować się jak
dżentelmen, mógł obrócić całą tę sprawę w żart i oświadczyć, że
nie ma o czym mówić.

Stwierdziła, że jest bardziej przystojny i pociągający, niż to

sobie wyobrażała, słuchając jego głosu dochodzącego zza zasłony.
W jego szarych oczach było coś, co zbijało ją z tropu i budziło
dziwne uczucie sprzeciwu, jakiego nigdy jeszcze dotąd nie
zaznała w stosunku do mężczyzny. Uniosła dumnie głowę.

– Rzeczywiście interesuje cię to, milordzie?
Jej odpowiedź była wyzwaniem i lord Sheldon, tak właśnie ją

rozumiejąc, odrzekł natychmiast:

– Ależ naturalnie! Czy jesteś na tyle szczera i odważna, by mi

powiedzieć prawdę? Nie mógł wymyślić nic, co zirytowałoby
Azalię w większym stopniu. Zawsze była dumna ze swojej
odwagi, więc nie namyślając się długo powiedziała:

– Doskonale, powiem ci, milordzie. Myślę, że twoje uwagi na

temat kobiet świadczą o tym, że Jesteś nieznośnie zarozumiały!
Te natomiast, które dotyczyły Hongkongu. Są dokładnie takie,
jakich mogłam oczekiwać od gruboskórnego Anglika, który
uważa, że jedynym sposobem utrzymania jego dominującej
pozycji jest stałe deptanie wszystkich tych, których niegdyś
pokonał.

Zauważyła, że słowa te wywołały zdziwienie na twarzy lorda.

Nie bacząc jednak na konsekwencje ciągnęła:

– Nie sadzisz, że byłoby może zmianą na lepsze, gdybyśmy

my, Anglicy, zachowywali się życzliwiej, troskliwiej i

background image

PACHNĄCY KWIAT

Strona nr 27

miłosierniej w stosunku do innych narodowości. – westchnęła. –
Czytając o Hongkongu zauważyłam, że lord Ronald Gower był
głęboko zaszokowany wyniosłym stosunkiem wobec ludności
orientalnej, jaki okazywali młodzi oficerowie Siedemdziesiątego
Czwartego Pułku stacjonującego w koloniach.

Sheldon nie odezwał się. Sądząc, że jego reakcja wynika z

poczucia wyższości, dodała ze złością:

– Nic dziwnego, że my, Anglicy jesteśmy tak bardzo nie

lubiani wszędzie, gdziekolwiek się znajdziemy. Nie ma nikogo
bardziej odrażającego dla innych nacji niż angielski cywil,
naturalnie z wyjątkiem angielskiego wojskowego. Czy to nic dla
ciebie nie znaczy, milordzie? Nie... jestem pewna, że gdybyś
nawet słyszał, co mówił lord Ronald, to i tak nie przyjąłbyś tego
do wiadomości.

– Mocne słowa! – wtrącił lord Sheldon, korzystając z tego, że

Azalia przerwała na chwilę dla nabrania tchu. – Bardzo mocne, i
chyba mógłbym odpowiedzieć w taki sam gwałtowny sposób.
Zamiast tego jednak zacytuję chińskie przysłowie... – Spokojny
ton jego głosu sprawił, że gniew Azalii opadł nieco. – ... „Słodka
perswazja skuteczniejsza jest od mocnych uderzeń”.

Zamilkł na chwilę, uśmiechnął się, a potem, ku zaskoczeniu

dziewczyny otoczył ją ramionami i przyciągnął ku sobie.

– Podoba mi się twoja odwaga powiedział. – Teraz zobaczmy.

Czy zadziała słodka perswazja.

Zanim zdążyła cokolwiek powiedzieć. Uniósł jej brodę i zaczął

całować. Całkowicie zaskoczona, nie mogła się nawet poruszyć.
Kiedy oparła mu ręce na piersi, by go od siebie odepchnąć,
doznała nagle uczucia dziwnej konfuzji, coś cudownego wstąpiło
w całe jej ciało. Było to uczucie, o którym nie marzyła nawet w
snach, coś, co powstało w niej samej i stanowiło część jej
jestestwa. Nie była w stanie się poruszyć, nie mogła oderwać
swoich ust od jego. Poczuła, jak przyciska ją coraz silniej, ale nie
potrafiła się uwolnić.

Gdzieś w zakątku mózgu zaświtała jej myśl, że być może to

właśnie jest tym promykiem słońca. którego jej brakowało, tym

background image

Barbara Cartland

Strona nr 28

kolorem i muzyką, za którymi tęskniła.

Kiedy Sheldon uniósł wreszcie głowę, spojrzała mu w oczy

czując tylko odrętwienie – jej umysł nie należał już do niej, ale tak
samo jak usta stał się częścią niego. Z jękiem uwolniła się z
uścisku i na oślep, w dzikiej panice wybiegła z pokoju.

background image

PACHNĄCY KWIAT

Strona nr 29

Rozdział 2

Jak mogłam mu na to pozwolić? Jak mogłam? Zadawała sobie

to pytanie po tysiąc razy każdego następnego dnia. Nie miała zbyt
wiele czasu na rozmyślania, pakowanie przed wyruszeniem do
Hongkongu zajmowało jej bowiem cały czas. Mimo to pytanie
pojawiało się raz po raz. Nienawidzę go! Nienawidzę! – myślała.

Lord Sheldon symbolizował wszystko to, czego ona i jej ojciec

w żaden sposób nie akceptowali. Autokratyczny Anglik z tym
jego poczuciem wyższości, pogardzający wszystkimi wokoło, nie
szanujący żadnego narodu poza własnym. Nie powinna się była
unosić, ale kiedy stała za zasłoną przysłuchując się rozmowie,
czuła, że złość rośnie w niej jak wezbrana rzeka. Gdy zaś potem
oskarżył ją o podsłuchiwanie, nie potrafiła się opanować i dała
upust swojej niechęci. Spoglądając teraz na wszystko z pewnej
perspektywy, pomyślała, że być może popełniła pewną
niedyskrecję powołując się na lorda Ronalda Gowera. Notatki
dotyczące jego poglądów znalazła w teczce, którą generał
otrzymał z Ministerstwa Wojny w chwili –uzyskania nominacji na
stanowisko w Hongkongu. Wiedziała, że nie miała prawa
przeglądać prywatnych dokumentów wuja, tym bardziej że teczka
była wyraźnie oznakowana: „Hongkong. Tajne i Poufne”. Kiedy
jednak po powrocie z Aldershot generał zostawił ją niedbale na
biurku, nie mogła przemóc ciekawości i zajrzała do środka.
Wstępnie przejrzała dokumenty i nie potrafiła się powstrzymać
przed przeczytaniem wszystkiego.

Do niej należało zapakowanie rzeczy generała w. zajmowanym

background image

Barbara Cartland

Strona nr 30

dotąd domu i następnie wypakowanie ich po przeprowadzce do
Battlesdon House w Hampstead. Jednym z obowiązków, jakie
przyjęła na siebie, było odkurzanie i porządkowanie gabinetu
generała w domu należącym niegdyś do jej dziadka, codziennie
więc czytała nowe memoranda, informacje i notatki znajdujące się
wśród dokumentów w teczce.

Większość korespondencji pochodziła od generała Donovana i

związana była z jego skargami na nową politykę gubernatora,
która podobno nie tylko rozwścieczyła wojskowych w kolonii, ale
wywołała również wiele zaniepokojenia i złości pośród innych
białych. Jedynie lord Ronald Gower krytykował wojskowych. A
Ministerstwo Wojny zwróciło uwagę na jego punkt widzenia tylko
dlatego. że zaszokowany prostacką arogancją oficerów
Siedemdziesiątego Czwartego Pułku odmówił wyjazdu wraz z
nimi do Japonii, gdzie mieli spędzić urlop.

Azalia wiedziała oczywiście, że wuj zamierza utrzymać twardy

kurs generała Donovana.

– Donovan ma słuszność – powiedział żonie podczas posiłku,

w obecności Azalii. – Będę kontynuować jego politykę
ograniczania przestępczości surowymi represjami. Polityka
„litości” prowadzona przez gubernatora okazała się całkiem
nieskuteczna.

– W jakim sensie? – spytała lady Osmund tonem pozwalającym

Azalii wnioskować, że nie jest naprawdę zainteresowana
problemem.

– Od czasu kiedy gubernator dał się poznać jako człowiek słaby

i sentymentalny, znacznie zwiększyła się liczba rabunków i
podpaleń.

– Jakiego rodzaju przestępstwa najczęściej popełniają? –

spytała Azalia, bardzo tym zainteresowana.

– Naturalnie najbardziej lukratywnym przestępstwem jest

rabunek – odparł wuj – Chińczycy, będąc pomysłowym narodem,
wykorzystują kanały odwadniające, którymi przedostają się do
miasta. Przebijają ściany skarbców bankowych, sklepów
jubilerskich i należących do większych kupców domów

background image

PACHNĄCY KWIAT

Strona nr 31

handlowych, nazywanych tam go-down.

– Wielkie nieba! – wykrzyknęła lady Osmund. – Mogą przecież

w taki sposób przebić tunel nawet do Flagstaff House!

– Jesteś całkiem bezpieczna, moja droga – odrzekł generał

oschle i mówił dalej: – Podczas włamania do skarbca Centralnego
Banku Indii Zachodnich zrabowali dolary w banknotach oraz
sztaby złota wartości jedenastu tysięcy funtów.

– Całkiem pomysłowo! – wykrzyknęła Azalia mimowolnie.
Wuj spojrzał na nią pogardliwie.
– Pomysłowo! Nie użyłbym tego słowa do określenia takich

działań! Nie miej złudzeń, jak tylko przyjedziemy, będę –
wnioskował o przywrócenie kary publicznej chłosty i wypalania
piętna na karku! Postaram się też, aby „ludzkie więzienie”
gubernatora stało się bardzo niewygodne dla tych kryminalistów!

– Czy wuj naprawdę wierzy, że tak brutalne metody będą

skutecznie odstraszać od przestępstw?

– Już ja się o to postaram! – odparł generał groźnie.
Lady Osmund nie wyglądała na zainteresowaną. Była zbyt

zaabsorbowana eleganckimi strojami, jakie zamierzała zakupić dla
bliźniaczek, i obmyślaniem swoich wieczorowych toalet na
oficjalne przyjęcia w Government House. Zamierzała w nich
uczestniczyć bez względu na to, czy jej mąż zgadzał się z
gubernatorem, czy też nie.

Government House był ośrodkiem życia towarzyskiego w

każdej brytyjskiej kolonii. Azalia wiedziała, że ciotka była
całkowicie pewna, iż właśnie tam Violet i Daisy poznają
właściwych młodych mężczyzn, którzy staną się potem ich
mężami.

Jednakże pewnego dnia lady Osmund wróciła do domu z

herbatki u wdowy po poprzednim dowódcy garnizonu w
Hongkongu nieco zaniepokojona.

– Czy wiesz, ca powiedziała mi lady Kennedy? – spytała

generała.

– Nie mam pojęcia.
– Powiedziała mi, że Chińczycy podjęli próbę wymordowania

background image

Barbara Cartland

Strona nr 32

wszystkich Brytyjczyków, dodając truciznę do chleba
spożywanego na śniadanie! Czy to prawda?

Generał zawahał się przez chwilę, zanim odrzekł:
– Owszem, coś podobnego się zdarzyło, jednak to było dawno

temu, w 1857 roku.

– Ale lady Bowring, której mąż był wówczas gubernatorem tej

kolonii, wpadła w delirium i po przewiezieniu do Anglii zmarła.

– Wydaje mi się, że jest mocno dyskusyjne, czy śmierć lady

Bowring była rzeczywiście wynikiem otrucia – odrzekł generał. –
Z raportów Ministerstwa Wojny wynika, że spisek nie pociągnął
za sobą żadnych przypadków śmierci, chociaż niektórzy uważali,
iż zrujnowali sobie z tego powodu zdrowie.

– Ależ mój drogi, nie wolno nam udawać się razem z

dziewczynkami do kraju, gdzie w każdym kęsie pożywienia może
czaić się śmierć.

– Zapewniam cię, Emilio, że cała ta historia jest mocno

przesadzona. W gruncie rzeczy tylko w jednej piekarni, którą
europejskie panie domu miały za najlepszą, dosypywano
arszeniku do razowego i białego pieczywa.

– To straszne! – zawołała lady Osmund.
– W zupełności się zgadzam – potwierdził generał. – Ale

jestem pewien, iż kara wymierzona sprawcom będzie skutecznie
odstraszała po wsze czasy.

– Nie wierzę! I nie zamierzam wystawiać życia dzieci ani

mojego własnego na pastwę tych zbrodniczych Chińczyków.

– Zapewniam, Emilio, że twoje obawy są przesadzone.
– A piraci? – lady Osmund prawie krzyczała. – Lady Kennedy

mówi, że stanowią stałe zagrożenie dla linii żeglugowych wokół
Hongkongu.

– To prawda – przyznał generał.
– Dlaczego więc jeszcze nie położono temu kresu?
– Ponieważ kompletnie nic nie wiemy o bazach tych piratów

ani o ludziach ich finansujących, chociaż pewne ślady prowadzą
do Kantonu.

– Ale przecież marynarka mogłaby coś zrobić!

background image

PACHNĄCY KWIAT

Strona nr 33

– Mamy kanonierki patrolujące port i linię brzegową;

powołaliśmy specjalny Sąd do Spraw Piractwa oraz zabroniliśmy
posiadania broni i amunicji na chińskich dżonkach.

– Jednak to nie daje wyników! – przerwała lady Osmund.
– Piractwo jest mniej niebezpieczne od rabunków i włamań,

jakich dokonują uzbrojone bandy.

– Uzbrojone?! – krzyknęła przerażona lady Osmund.
– Niewątpliwie ośmiela ich łagodność polityki gubernatora.
– Więc musisz ją zakwestionować!
– Dokładnie to zamierzam uczynić – powiedział generał

ponurym głosem.

– Doskonale. Nie postawię nogi w Hongkongu, dopóki tego nie

zrobisz!

Uspokojenie żony kosztowało generała wiele wysiłku.

Powtarzała cały czas, że nie chce jechać. Azalia obawiała się, że
jeśli lady Osmund naprawdę będzie się upierać, to również ona
pozostanie w Anglii.

Na szczęście powaga stanowiska, które generał miał objąć w

Hongkongu, przeważyła nad obawami jego żony, wyjazd więc
ostatecznie doszedł do skutku.

Azalia czytała o arszenikowym spisku i nawet mogła sobie

wyobrazić przerażenie, jakie odczuwali Europejczycy w
Hongkongu, kiedy pewnego styczniowego ranka w każdym domu
przy śniadaniu prawie jednocześnie dał się słyszeć okrzyk:
„trucizna w chlebie!” W teczce generała znajdował się raport
dotyczący tego wydarzenia. Dowiedziała się z niego, że lekarze,
sami w bólach, biegali wtedy od domu do domu, a „środki
wymiotne były pilnie potrzebne każdej rodzinie”.

Azalię interesowały jednak nie tylko kłopoty będące udziałem

Anglików w Hongkongu. Od dzieciństwa fascynowały ją Chiny,
ten rozległy kraj, wokół którego narosło tak wiele tajemniczych
legend i spekulacji. Wiedziała od matki, że Chińczycy byli
wspaniałymi rzemieślnikami, od niej też dowiedziała się trochę o
konfucjanizmie.

Jej dziadek, Iwan Charkoty, pisywał na tematy filozoficzne, co

background image

Barbara Cartland

Strona nr 34

oczywiście wiązało się ze studiami nad religiami Wschodu.
Pochodził z południa Rosji, gdzie klimat był ciepły, a ludzie
przyjaźni, ale w stosunkowo młodym wieku wyruszył do Indii,
ponieważ interesował się hinduizmem, szczególnie zaś jogą.
Osiadł u podnóża Himalajów, pogłębiając swoją wiedzę oraz
oddając się pisarstwu.

Podczas wizyty w Lahore poznał córkę rosyjskiego ambasadora

w Indiach i zakochał się w niej bez pamięci. Po ślubie postanowili
pozostać w Indiach, jako że obydwoje uwielbiali ten kraj.

Matka Azalii, ich jedyne dziecko, była piękna, pełna wdzięku i

mądra. Jej uroda oszołomiła Dereka Osmunda, kiedy spotkał ją po
raz pierwszy podczas wyprawy myśliwskiej. Mawiał do Azalii:
„Zakochałem się w twojej matce już w chwili, kiedy ujrzałem ją
po raz pierwszy. Była najpiękniejszą i najwdzięczniejszą istotą,
jaką udało mi sil spotkać w całym moim życiu!”

Dopiero później dowiedziała się, że kochał nie tylko jej urodę,

ale również dobroć, inteligencję i współczucie wobec innych
ludzi, a nawet jej dziwny, emocjonalny mistycyzm.
Europejczykom niełatwo zrozumieć tęsknotę za duchowością,
właściwą ludziom Wschodu, mimo to jednak jej rodzice byli
bardzo szczęśliwi ze sobą. Sięgając wstecz pamięcią, Azalia nie
mogła sobie przypomnieć, by kiedykolwiek się kłócili. Obydwoje
kochali ludzi, obydwoje chcieli uszczęśliwić świat, w którym żyli,
wspominała w chwilach samotności.

Matka nauczyła ją dostrzegać piękno nie tylko w kwiatach,

ptakach i ośnieżonych górskich szczytach, ale również w
kolorowych bazarach, w kalejdoskopie ludzi ze wszystkich
zakątków Indii oraz religii tych, którzy dokonywali rytualnych
kąpieli w Gangesie. Mama dostrzegała piękno wszędzie, myślała
często Azalia i usilnie starała się pozbyć nienawiści do tego
zimnego domu, w którym mieszkała wraz z wujem i ciotką, do ich
szorstkich głosów, często okazywanej złości i sposobu, w jaki na
nią patrzyli.

Starała się też, choć zawsze bezskutecznie, znaleźć jakieś

usprawiedliwienie dla pompatyczności wuja czy też ciotkowego

background image

PACHNĄCY KWIAT

Strona nr 35

złośliwego wyszukiwania dziury w całym. Głęboko zapadły jej w
pamięć opowieści matki o chińskich mistrzach rzeźby w nefrycie,
sztuce kultywowanej przez tysiące lat, malarstwie, bardziej
finezyjnym od jakiegokolwiek innego w świecie. Wiedziała, że
Chińczycy mają naturalne poczucie humoru i są niesłychanie
uczciwi. Pozostawało to jednak w sprzeczności z opowieściami
wuja o Chińczykach z Hongkongu. Jakże wspaniale byłoby
zobaczyć to samej! Cały czas obawiała się jednak, że ciotka może
zmienić zdacie albo że rozkaz z Ministerstwa Wojny w ostatniej
chwili uniemożliwi im odpłynięcie.

Generał wyruszył dwa dni wcześniej na statku transportowym,

przewożącym posiłki do kolonii. Jeszcze wtedy Azalia nie była
pewna, czy jakaś choroba lub wypadek nie uniemożliwi im
dotarcia do Tilbury, ale okazało się, że martwiła się niepotrzebnie.

Kiedy opuścili wagon kolejowy i ujrzeli zacumowany przy kei

statek, jej serce zabiło mocniej. Była pełna podniecenia, jakiego
nie odczuwała od czasu wyjazdu z Indii.

Lady Osmund przez dwa ostatnie dni przed odpłynięciem była

wyjątkowo nieprzyjemna. Azalia miała wrażenie, że bez względu
na to, jak bardzo by się starała, i tak wszystko będzie źle.
Wcześniej

zapakowane kufry miały zostać ponownie

rozpakowane. Rzeczy, co do których podjęto decyzję, że mają
pozostać, nagle okazywały się niezbędne, a zestaw strojów
podróżnych bliźniaczek zmieniano po kilkanaście razy. Kiedy w
końcu wyruszyli z Battlesdon House, Azalia była tak zmęczona,
że obawiała się, iż zaśnie, zanim dotrą do stacji. Usadowiwszy się
w powozie, ciotka wciąż jeszcze pytała o dziesiątki różnych
rzeczy, które były już zapakowane, ona zaś uważała, że na pewno
zostały w domu. Na szczęście Azalia miała dobrą pamięć.

– W okrągłym kufrze, ciociu Emilio – mruczała. – W

kwadratowej skórzanej walizce! W metalowym kufrze! W
walizce! – Ponieważ miała gotową odpowiedź na każde pytanie,
ciotka wkrótce zamilkła. Bliźniaczki nic nie mówiły, czasem tylko
chichotały cicho.

Były to urocze panienki, prawie identyczne z wyglądu. Jasne

background image

Barbara Cartland

Strona nr 36

włosy, błękitne oczy i różowobiała cera czyniły z nich dwie
klasyczne młode Angielki. Obie jednak, choć na szczęście nie
każdy to zauważał, były niewiarygodnie głupie. Wyglądało na to,
że nie interesują się niczym poza sobą nawzajem. Nawet młodzi
mężczyźni, których lady Osmund im przedstawiała, wywoływali
jedynie monosylabowe odpowiedzi i kaskady niemądrego
chichotu. Któregoś dnia Azalia usłyszała, jak pewna
„przyjaciółka” lady Osmund zauważyła zjadliwie:

– Na dwa ciała mają tylko jedną głowę, i to w dodatku niezbyt

rozwiniętą!

Azalia musiała się zgodzić, że uwaga była słuszna. Mimo to

lubiła swoje dwie kuzynki, one zaś również zawsze były dla niej
miłe.

Wyglądały bardzo atrakcyjnie w nowych, bardzo eleganckich

różowych sukniach podróżnych oraz ściśle dopasowanych
żakietach oblamowanych futrem. Na głowach miały małe
kapelusiki z satynowymi wstążkami wiązanymi pod brodą.

Azalia świadoma była różnicy pomiędzy swoim wyglądem i

wyglądem bliźniaczek. Wśród ich rzeczy nie znaleziono niczego,
w czym mogłyby podróżować, więc lady Osmund, chcąc
zaoszczędzić na bratanicy męża, postanowiła dać jej swoją własną
suknię podróżną, którą uznała za zły zakup. Wezwana do domu
szwaczka próbowała dopasować strój. Azalia sama po niej potem
poprawiła, ale nic nie było w stanie zmienić wyjątkowo
nietwarzowego koloru sukni. Nienawidzę jej – powiedziała sobie,
kiedy zobaczyła suknię ciotki leżącą na łóżku, gotową do
założenia na drogę. Nagle ogarnęła ją tęsknota za pięknymi,
czystymi kolorami, za miękkim jedwabiem i przezroczystą gazą
strojów, jakie nosiła jej matka. Dla niej jednak pozostawała tylko
brązowa suknia – albo perspektywa paradowania w marcowym
deszczu i wietrze w jednej z cienkich, spłowiałych sukienek po
Violet czy Daisy.

Nikt i tak nie zwróci na mnie uwagi, pomyślała z rezygnacją. A

ponadto na pewno będę bardzo zajęta. Nie domyślała się jednak,
jak bardzo.

background image

PACHNĄCY KWIAT

Strona nr 37

Lady Osmund niedwuznacznie dała jej do zrozumienia, że

skoro ma się cieszyć przywilejem podróżowania z nimi, będzie od
niej oczekiwała spełniania obowiązków garderobianej.

– Wzięłabym dla ciebie kabinę drugiej klasy – powiedziała –

ale mogłoby ci to utrudnić kontaktowanie się z nami. Masz
wielkie szczęście, powinnaś być wdzięczna za możliwość
podróżowania pierwszą klasą.

– Dziękuję, ciociu Emilio – odpowiedziała Azalia wiedząc, że

takiej właśnie odpowiedzi się od niej oczekuje. Kiedy jednak
zobaczyła swoją kabinę, miała już znacznie mniej podstaw do
wdzięczności.

Lady Osmund oraz bliźniaczki miały zewnętrzne kabiny. Były

one obszerne i jasne, a wyposażenie uzasadniało w całej pełni
pochwalne hymny, jakie na ich temat wypisywała linia okrętowa P
& O. Natomiast kabina Azalii, pozbawiona bulaja, była tak ciasna,
że mogła być przeznaczona tylko dla służby albo na składzik. Ale
jakie to ma znaczenie, mówiła sobie, skoro ta brzydka,
prostodzioba łajba ma zawieźć ją do Hongkongu! Wiedziała
dobrze, że linie żeglugowe były nadzwyczaj dumne ze swoich
statków i przesadnie je reklamowały. Wuj zostawił na biurku
broszurę, w której Azalia wyczytała, że „maszyny pracują tak
gładko, iż trudno uwierzyć, że statek w ogóle się porusza”.

Na statku znajdowały się organy, galeria malarstwa i biblioteka

zawierająca ponad trzysta książek. Azalia obiecała sobie, że
bibliotekę odwiedzi jako pierwszą, skoro tylko będzie miała po
temu sposobność.

Kiedy lady Osmund wspięła się po trapie, oświadczyła

ochmistrzowi z wyższością, że jest gotowa obejrzeć kabiny jej
przydzielone i ma nadzieję, iż ją usatysfakcjonują. Spytała też, czy
lord Sheldon jest już na pokładzie. Była bardzo niezadowolona, że
jeszcze się nie zjawił.

– Naczelny dowódca osobiście zobowiązał lorda Sheldona, aby

się nami zaopiekował – oświadczyła ochmistrzowi. – Proszę więc
łaskawie powiedzieć mu, by mnie powiadomił, jak tylko wejdzie
na pokład.

background image

Barbara Cartland

Strona nr 38

– Tak jest, milady – odparł, a potem wypytał lady Osmund co

do innych jej potrzeb w sposób tak uprzejmy i łagodny, że
zgodziła się przyjąć kabinę oszczędzając mu komentarzy.

Kiedy tylko bagaże zostały wniesione na pokład, Azalia zdjęła

żakiet i zabrała się do rozpakowywania. Najpierw zajęła się
ubraniami ciotki, wieszając je starannie w garderobie, a potem
wyjęła i poukładała przybory toaletowe, wykonane ze skorupy
żółwia ozdobionej złotymi inicjałami E.O. Zajęło jej to trochę
czasu i kiedy skończyła, wezwała stewarda, by zabrał puste
walizki, po czym zaczęła rozpakowywać rzeczy bliźniaczek. Obie
wyszły na pokład, aby nie stracić chwili odbicia od brzegu.
Wkrótce dał się słyszeć gwizd i uderzenia gongów. Kiedy statek
odbijał powoli od kei, kierując się w dół rzeki, ponad dudnienie
silników wzbiła się muzyka orkiestry.

Azalia również chętnie wyszłaby na pokład, ale niewątpliwie

zirytowałaby tym ciotkę. Będę miała okazję na zwiedzenie statku
później, powiedziała sobie, zastanawiając się jednocześnie, jakie
to książki znajdzie w okrętowej bibliotece. Jeszcze w Battlesdon
House, sprzątając gabinet generała, trafiła na mały tomik o sztuce
chińskiej wydany kilka lat wcześniej. Ośmieliła się zapakować
książeczkę do swoich rzeczy, mając nadzieję na przeczytanie jej w
podróży.

Kiedy wracała z Indii, miała wiele czasu. Czuła się jednak zbyt

nieszczęśliwa, by zająć się czymkolwiek. Myślała tylko o śmierci
ojca i o tym, że w przyszłości będzie musiała mieszkać z wujem,
którego tak bardzo się bała. Teraz jednak kierowała się znowu do
słonecznych miejsc, na Wschód, który dla niej zawsze był domem.
Wiedziała, że wiele musi się deszcze nauczyć, żeby zrozumieć i
docenić Hongkong. Szybko uczyła się języków obcych. Z matką
rozmawiała po rosyjsku, w dzieciństwie usypiała przy rosyjskich
kołysankach. Poza tym czytała i mówiła po francusku, a z
indyjskimi służącymi od czasu, gdy nauczyła się mówić,
rozmawiała w urdu.

Jej ojca krytykowano za rozmowy z sipajami i kulisami w ich

języku. „Niech się nauczą angielskiego!” – mawiali inni

background image

PACHNĄCY KWIAT

Strona nr 39

oficerowie, ale Derek Osmund nie zwracał na to uwagi.

Muszę nauczyć się chińskiego, pomyślała Azalia. Nie bardzo

jednak wiedziała, jak się do tego zabrać. Była też przekonana, że
gdyby ciotka dowiedziała się o tym, nie byłaby zachwycona.

Lady Osmund i bliźniaczki wróciły do kabiny w świetnych

humorach, kiedy Azalia kończyła opróżnianie ostatniego kufra.

– To uroczy statek, Azalio! – wykrzyknęła Violet. – Jest tu

mnóstwo podniecających ludzi!

– Nie posunęłabym się aż tak daleko w swojej opinii – odrzekła

lady Osmund karcąco. – Niemniej jednym z pasażerów jest lord
Sheldon i postarajcie się być dla niego szczególnie miłe.

Siostry zachichotały, Azalia zaś odwróciła głowę, by ciotka nie

dostrzegła, jak pąsowieją jej policzki. Nie miała odwagi nawet
sama siebie zapytać, jak będzie się czuła przy ponownym
spotkaniu z lordem. Jakże mogła pozwolić, by ją pocałował? I
dlaczego, kiedy była w jego ramionach, nie walczyła, nie
wyrywała się ani nie wzywała pomocy? Chyba musiał ją
zahipnotyzować. Wtedy przypomniała sobie to dziwne, słodkie,
niemożliwe do wyrażenia w słowach uczucie towarzyszące
pocałunkowi.

To tylko moja wyobraźnia! – powiedziała sobie surowo. Ale

jednocześnie mimo wszystko bardzo pragnęła, by to cudowne
uczucie wypełniło ją jeszcze raz. On jest godny pogardy,
samolubny, autokratyczny i całkowicie wstrętny – powtarzała w
myśli. Cóż z tego, pomimo swego charakteru pobudził ją w
sposób, którego zapomnieć nie potrafiła. Starała się przypomnieć
sobie, czy kiedykolwiek w którejś z przeczytanych książek trafiła
na opis czegoś równie skomplikowanego. Jak można było
jednocześnie pogardzać mężczyzną i czuć w jego obecności to
dziwne podniecenie duchowe i fizyczne? Jestem po prostu
niedouczona i całkowicie pomieszało mi się w głowie, myślała,
ale przecież była dość inteligentna, by zdawać sobie sprawę, że
nie jest to właściwe wytłumaczenie.

– Kolacja będzie o siódmej – oświadczyła lady Osmund. Ostry

ton jej głosu poderwał Azalię, która odpłynęła myślami bardzo

background image

Barbara Cartland

Strona nr 40

daleko.

– Czy... mam zjeść kolację razem z wami, ciociu Emilio? –

spytała pokornie.

– Myślę, że tak – odrzekła lady Osmund. – Ale oczekuję, że nie

będziesz nadmiernie zwracać na siebie uwagi! Zresztą mało
prawdopodobne,

by

ktokolwiek

się

tobą

szczególnie

zainteresował. – Zamilkła i przyglądała się siostrzenicy z
niechęcią. Po chwili dodała: – Koniec końców nie możemy
przecież udawać, że nie jesteś naszą krewną, chociaż nie jest to
rzecz, z której bylibyśmy dumni. Od biednych krewnych jednakże
oczekuje się pokory i podporządkowania, dlatego też nie podejmuj
żadnych prób uczestniczenia w konwersacji, a już w żadnym razie
nie zaczynaj mówić, jeśli ktoś nie odezwie się do ciebie pierwszy.

– Rozumiem, ciociu Emilio. – Wiedziała, że nie powinna

pokazywać po sobie, iż tego rodzaju pouczenia nie przypadają jej
do gustu.

Wróciła do swojej kabiny i zaczęła rozpakowywać własne

bagaże. Miała ze sobą o wiele więcej różnorodnych ubrań niż
kiedykolwiek – ponieważ Violet i Daisy otrzymały całkowicie
nową wyprawę, ich poprzednie stroje przypadły Azalii. Były w
dobrym stanie, dość nowe i nawet modne, niestety zbyt fantazyjne,
pełne niepotrzebnych ozdóbek. Usunęła wprawdzie część riuszek,
frędzelków, wstążek i kokardek, nic jednak nie mogła poradzić na
pastelowe kolory strojów, źle wyglądające przy czerni jej włosów.
To bez znaczenia mówiła sobie – skoro i tak, jak powiada ciocia
Azalia, nikt na mnie nawet nie spojrzy.

Niemniej założyła suknię, która wydawała się jej

najatrakcyjniejsza, pamiętając dobrze słowa matki, że
najważniejsze jest pierwsze wrażenie. Po głowie błąkała się jej
jeszcze inna myśl, której nie odważała się dopuścić do
świadomości. Lord Sheldon, zanim ją pocałował w tak
skandaliczny sposób, zapytał o jej pozycję w domu generała. Miał
ją za zbyt kulturalną jak na pokojówkę, lecz pewnie nawet przez
myśl mu nie przeszło, że w istocie rzeczy jest damą. No to się
teraz zdziwi! Dowie się, że jest nie tylko damą, ale również

background image

PACHNĄCY KWIAT

Strona nr 41

bratanicą generała.

Nie była to co prawda okoliczność, którą Azalia osobiście

uznałaby za szczególnie godną podkreślenia, sądziła jednak, że
lord

Sheldon

ze

swoim

konwencjonalnym,

ciasnym

światopoglądem będzie pod wrażeniem wojskowej sławy wujka
Fredericka. Rozmyślając nad tym, nieco staranniej niż zazwyczaj
zajęła się włosami. Zwykle zwijała je w gruby kok i mocowała go
szpilką na tyle głowy. Tego wieczoru postarała się wyglądać
trochę modniej, ale wiedziała, że gdyby zakręciła loki jak kuzynki,
spowodowałoby to bez wątpienia bardzo sarkastyczne uwagi
ciotki.

Spoglądając w lustro stwierdziła, że być może nie wygląda

szczególnie atrakcyjnie, lecz przecież nie przypomina wcale
kulturalnej pokojówki ani osoby wezwanej do pomocy przy
organizowaniu przyjęcia. Zastanawiała się, czy w oczach lorda
ujrzy zaskoczenie. Trudno jej było zapomnieć, w jaki sposób
patrzył na nią, wypytując dlaczego podsłuchiwała jego rozmowę z
przyjacielem.

Jak on miał czelność mnie o to podejrzewać! – pomyślała z

oburzeniem. Starała się przekonać samą siebie, że nienawidzi go
tak bardzo, iż najchętniej dowiedziałaby się, że został ranny albo
że fale zmyły go do morza. Ale pamięć przynosiła jedynie
wspomnienie dziwnego, upajającego ciepła jego ust.

Pośpieszyła do drzwi. Musiała jeszcze ułożyć suknię ciotki,

zapiąć guziki na sukniach bliźniaczek i wpleść wstążki w ich
włosy.

Kiedy wreszcie były gotowe, lady Osmund ruszyła przodem.

Ogon jej sukni, bogato zdobiony, zwijał się jak fale za rufą statku.
Potem szły bliźniaczki trzymające się za ręce i jak zawsze
chichoczące bez wyraźnego powodu. Azalia zamykała pochód.

Jadalnia pierwszej klasy robiła wielkie wrażenie. Pasażerowie

siedzieli w fotelach, stoły nakryto białymi obrusami, nad
wszystkim zaś czuwała cała armia kelnerów w białych
marynarkach. W rogach sali ustawiono rośliny doniczkowe. Przy
kapitańskim stole, gdzie naturalnie znajdowało się miejsce dla

background image

Barbara Cartland

Strona nr 42

lady Osmund, z okazji pierwszej nocy na morzu ułożono
dekorację z kwiatów i zielonych liści. Lady Osmund przypadło
miejsce po prawicy kapitana, który jednakże był nieobecny,
nadzorował bowiem z mostku bezpieczne wyjście statku w morze.
Bliźniaczki usiadły obok matki, a dopiero potem Azalia. Jedno
miejsce po jej prawej stronie było wolne. Pozostałe fotele przy
stole kapitańskim zajmowali pasażerowie, których lady Osmund
znała już wcześniej, inni zostali jej przedstawieni teraz.
Mężczyźni wstali, gdy siadała, panie zaś kiwnęły uprzejmie
głowami.

Uśmiechający

się

przymilnie

do

lady

Osmund

współbiesiadnicy zastanawiali się, na ile pożyteczna może się w
przyszłości okazać znajomość z naczelnym dowódcą Hongkongu,
miasta stanowiącego dla wielu pierwszy krok do ważniejszych
pozycji.

Kelner pośpieszył z kartą dań. Lady Osmund zamówiła nie

pytając o zdanie ani córek, ani Azalii. Sama piła wino, Azalia i
bliźniaczki dostały wodę.

Podawano właśnie pierwsze danie, kiedy Azalia uświadomiła

sobie, że obok znajduje się jakiś mężczyzna. Podniosła głowę i
nagle poczuła, że serce w piersiach wali jej jak młot. Obok usiadł
lord Sheldon. Kiedy pośpiesznie odwracała głowę, czuła
wypełzające na policzki wypieki i sądziła, że musiał je zauważyć.
Była zakłopotana, on przeciwnie, zupełnie swobodny.

– Dobry wieczór, panno Osmund! – powitał ją. Mam nadzieję,

że cieszy się pani z powodu czekającej nas podróży? – Ledwie
zadał to pytanie, nadszedł kelner z menu. Wszelka konwersacja
była przez moment niemożliwa.

Lord Sheldon złożył zamówienie, po czym zajął się oprawną w

skórę kartą win. Na koniec odwrócił się do Azalii.

– Czy dobrze znosi pani podróże morskie?
– Chyba tak – zdołała odpowiedzieć głosem, który wydawał się

jej chłodny i spokojny, ale brzmiał raczej jakby nieco pozbawiony
tchu. – Płynęłam już raz statkiem.

– Kiedy to było?

background image

PACHNĄCY KWIAT

Strona nr 43

Zupełnie jakbyśmy rozmawiali na herbatce u wikarego,

myślała, jednak walące serce utrudniało jej konwersację. Musiała
uczynić prawie nadludzki wysiłek, by odpowiedzieć:

– Dwa lata temu... podczas powrotu z Indii.
Miała wrażenie, że lord Sheldon spojrzał na nią ze

zdziwieniem.

– Z Indii? A więc zna pani ten kraj?
– To mój dom – odparła z wyzwaniem.
– Jak to? – Wydawał się być naprawdę zainteresowany.
– Moi rodzice tam mieszkali. Ojciec był w tym samym pułku,

co i mój wuj.

Mówiąc te słowa zastanowiła się, czy aby nie powiedziała zbyt

wiele. Pomyślała jednak, że wuj nie może oczekiwać ukrywania
faktu, iż jej ojciec, podobnie jak jego ojciec i dziad, służył w
jednostce, z którą Osmundowie byli związani od pokoleń. Ponadto
nie miała czego ukrywać, z wyjątkiem sposobu, w jaki zginął.
Wiedziała naturalnie, że takie pytania będą padać, ale od czasu jak
zamieszkała u wujostwa, przebywała prawie w zupełnej izolacji.
Nie chodziła na przyjęcia i nigdy nie przypuszczała, że któregoś
dnia będzie prowadzić rozmowę taką jak ta – i to w dodatku z
lordem Sheldonem!

– Zatem pani ojciec stacjonował w Lahore?
– Tak. – Azalia uznała, że najwłaściwszym sposobem

samoobrony będzie odpowiadanie monosylabami. Sheldon może
sobie pomyśleć, że jest umysłowo ociężała, ale przynajmniej nie
będzie miał podstaw sądzić, że stara się go zdobyć.

Lord spróbował wina nalanego przez kelnera.
– Zawsze miałem Lahore za najpiękniejsze miasto w Indiach –

rzekł w zamyśleniu. – Miasto róż.

Azalia nie odpowiedziała, bo wspomnienie róż w Lahore

przyniosło ze sobą gwałtowny ból i tęsknotę za utraconym
domem. Widziała matkę wracającą z ogrodu z całym naręczem
kwiatów. Czuła ich zapach wiedząc, że ten obraz pozostanie na
zawsze w jej pamięci, realniejszy od wszystkiego, co wydarzyło
się później, gdy pozostawiła Indie za sobą.

background image

Barbara Cartland

Strona nr 44

– Gdzie jeszcze była pani w Indiach?
– W wielu miejscach – odrzekła lakonicznie, mając nadzieję,

że się zniechęci i przestanie ją wypytywać.

– Jestem pewien, że widziała pani swoją imienniczkę na

przedgórzu Himalajów. Nie sądzę, aby mogło być coś
piękniejszego od kwitnących azalii z bielejącym w tle śniegiem na
górskich szczytach.

Słowa te znów przywołały wspomnienia. Gdybyż tylko

wiedział, myślała, ile nocy spędziła bezsennie, wspominając złote
i czerwone, karmazynowe, różowe i białe azalie, tak bardzo chcąc
z powrotem znaleźć się blisko nich. Spytała kiedyś matkę:
„Dlaczego nazwałaś mnie Azalia, mamo?” – a ona odpowiedziała
ze śmiechem: „Czyż można by znaleźć lepsze imię? Twój dziadek
powiedział, że wszystkie jego wnuczki powinny otrzymać imiona
kwiatów, więc kiedy się urodziłaś, najdroższa, ojciec wybrał ci to
imię mówiąc, że będziesz równie piękna i pachnąca jak azalia”.

– Nie odpowiedziała pani na moje pytanie – przywołał ją do

rzeczywistości lord Sheldon.

– Tak... widziałam je wiosną – odparła nie zdając sobie sprawy,

że głos jej zadrżał.

Mężczyzna siedzący obok lorda Sheldona nawiązał z nim

rozmowę, co dało Azalii czas na złapanie tchu i zebranie się w
sobie. Skąd mogła przypuszczać, że będzie siedzieć obok
mężczyzny, który całował ją w gabinecie wuja, a wcześniej miał
za szpiega i służącą? Spojrzała na ciotkę zauważając jej
poirytowanie. Lady Osmund kiwnęła na nią palcem, wstała więc i
posłusznie podeszła.

– Zamienisz się miejscem z Violet – powiedziała ciotka ostro:

– Nie ma powodu, by dziewczynki siedziały zawsze razem jak
małe dzieci.

Azalia doskonale wiedziała, że to tylko pretekst, mający na

celu odsunięcie jej od lorda Sheldona. Poczuła ulgę, gdyż
wybawiało to ją z kłopotliwej sytuacji, było jej jednak trochę żal,
że nie będzie mogła kontynuować rozmowy o Indiach. Tak czy
inaczej, mówiła sobie, Sheldon najprawdopodobniej nie potrafiłby

background image

PACHNĄCY KWIAT

Strona nr 45

dostrzec piękna tego kraju. Zbyt byłby zajęty tyranizowaniem
indyjskiej służby albo bezlitosnym musztrowaniem żołnierzy w
upalny dzień. Ale kiedy opowiadał o azaliach, wyłowiła w jego
głosie jakąś nutkę świadczącą o tym, że doceniał ich urok, że coś
dla niego znaczyły. Czy mógłby ktokolwiek, pytała sama siebie,
ujrzawszy podobne piękno, nie tęsknić za nim? Nawet ktoś tak
uparty i pozbawiony wyobraźni jak lord Sheldon?

Posunęła się, aby Viołet mogła zająć jej miejsce. Chociaż

Sheldon wciąż rozmawiał z mężczyzną obok, była przekonana, iż
zauważył, co zaszło i wie, że zamiana była wynikiem zabiegów
ciotki.

Ponieważ uznała, że nic nie mogłoby wyglądać posępniej od

trzech dziewcząt siedzących rzędem przy stole w milczeniu,
rozpoczęła konwersację z Daisy. „Musisz nauczyć się rozmawiać i
słuchać, Azalio powiedziała jej matka, kiedy po raz pierwszy
zezwolono dziewczynce na spożywanie posiłków w jadalni. – Nie
istnieje nic nudniejszego od kobiety, nawet najpiękniejszej, która
nie ma nic do powiedzenia i nie potrafi wysłuchać innych”. A
kiedy Azalia, która wtedy była jeszcze bardzo młoda, poprosiła o
wytłumaczenie, matka odparła: „Należy wykazywać szczere
zainteresowanie innymi ludźmi: ich problemami, trudnościami,
radościami i smutkami. Jeżeli zrozumiesz, że czują tak samo jak
ty, zawsze znajdziesz przyjaciół. Przyjaźń, Azalio, pojawia się
wówczas, kiedy dzielisz siebie samą z innym człowiekiem”.
Azalia nigdy nie zapomniała tych. słów. Mimo że niełatwo jej
było zaakceptować surowych oficerów i ich gadatliwe,
rozplotkowane

żony,

traktowała

wszystkich

życzliwie,

wysłuchując, co mieli do powiedzenia. Pamiętała, jak kiedyś
ojciec ze złością mówił o żonie jednego z oficerów, stwarzającej
wiele różnych problemów. „Cóż to za złośliwa baba! Nawet jeśli
ma serce, to nikt tego jeszcze nie zauważył!” – „Przykro mi z jej
powodu” – miękko powiedziała matka Azalii. „Przykro ci? –
wykrzyknął Derek Osmund zdziwiony. – Ale czemu?” –
„Ponieważ musi być bardzo nieszczęśliwa – odparła jego żona. –
Pomyśl, jaką pustkę musi mieć w duszy, jeżeli nie ma nic światu

background image

Barbara Cartland

Strona nr 46

do zaofiarowania prócz krytyki i złośliwości, i jak musi cierpieć,
kiedy jest sama”. Azalia nie zapomniała, że wtedy jej ojciec, który
przez chwilę spoglądał na żonę z niedowierzaniem, nagle objął ją,
mówiąc: „Znalazłabyś usprawiedliwienie nawet dla samego
diabła, kochanie!” – „A czemu by nie? W końcu biedak cały swój
czas musi spędzać w piekle!” – Ojciec roześmiał się, ale Azalia
często wspominała matczyne słowa.

Być może, mówiła sobie czasem, ciotka cierpi z powodu

swojego zgorzknienia i okrucieństwa, chociaż trudno było
uwierzyć, że unieszczęśliwianie innych, a przede wszystkim samej
siebie, nie sprawiało jej radości.

Może generał, kiedy nikt go nie widzi, wcale nie jest taki

pompatyczny i nadęty, ale właśnie pełen obaw, że się starzeje i że
przy podziale stanowisk wyprzedzi go ktoś młodszy. Skąd mogę
wiedzieć, myślała sobie, co tacy ludzie czują, jeśli z nimi o tym
nie porozmawiam. Zastanawiała się, czy kiedykolwiek mogłaby
poufale pogawędzić z ciotką lub wujem, uznała to jednak za
wysoce nieprawdopodobne.

Kolacja, składająca się z dużej liczby dań, z których żadne nie

było szczególnie smaczne, dobiegła wreszcie końca. Lady
Osmund wstała od stołu. Sheldon również podniósł się, gdy
mijając go przystanęła na moment.

– Mam nadzieję, że będzie nam pan towarzyszył przy kawie w

salonie – rzekła łaskawie.

– Wybacz mi, pani, ale czeka mnie sporo bardzo ważnej pracy.
– W takim razie dobranoc.
– Dobranoc, lady Osmund – odparł lord z ukłonem. Kiedy

minęły go chichoczące bliźniaczki, jego wzrok spoczął na Azalii.

Obiecywała sobie, że nań nie spojrzy, ale w jakiś

niewytłumaczalny sposób poczuła się do tego zmuszona. Wyraz
jego twarzy onieśmielił ją i wprawił w zakłopotanie.

– Dobranoc, panno Azalio – rzekł cicho.
Chciała odpowiedzieć, ale nie mogła znaleźć właściwych słów.

Odwróciła się więc szybko i z gracją spłoszonej sarenki
pośpieszyła za bliźniaczkami. Chciała jeszcze obejrzeć się, lecz

background image

PACHNĄCY KWIAT

Strona nr 47

nie miała odwagi. Dopiero przy schodach prowadzących do
jadalni poczuła, że serce walące w piersiach jak oszalałe uspokaja
się i że znów może mówić normalnie.

background image

Barbara Cartland

Strona nr 48

ROZDZIAŁ 3

Lord Sheldon niepewnym krokiem zbliżył się do stołu

kapitańskiego w salonie, jadalnym. Nie było przy nim nikogo.
Przy innych stolikach siedziało kilku zielonkawych na twarzy
mężczyzn, którzy rezygnowali z większości dań proponowanych
przez szefa kuchni. Poza tym salon był pusty.

To niewielkie zainteresowanie jedzeniem nie dziwiło,

ponieważ od chwili opuszczenia Anglii morze było nadzwyczaj
wzburzone.

– ”Orissa” niewiele więcej może zrobić, milordzie, co najwyżej

stanąć na głowie! – powiedział steward w kabinie lorda Sheldona
tego ranka. Kiedy to mówił, gwałtowny przechył rzucił nim przez
kabinę tak, że zdołał zachować równowagę dopiero łapiąc się
łóżka.

– Wyobrażam sobie, że większość pasażerów niezbyt się cieszy

podróżą – zauważył Sheldon.

– Większość leży plackiem, milordzie, my zaś w związku z

tym ledwo trzymamy się na nogach.

Lord Sheldon nie sprawiał swoją osobą wielu kłopotów.

Dobrze czuł się na morzu. Po serii ćwiczeń fizycznych – był
jedyną osobą na pokładzie zalewanym falami – wrócił do kabiny,
korzystając ze sztormu jako pretekstu, żeby zabrać się do pisania.
Pisanie na statku rzucanym falami było dość trudne, ale znacznie
bardziej do przyjęcia od obowiązku zabawiania dam rozmową.

Od czasu pierwszej nocy na morzu ani śladu – lady Osmund,

myślał z satysfakcją, zamawiając całkiem spory obiad. Była tym

background image

PACHNĄCY KWIAT

Strona nr 49

typem żony oficera, jakiego nie cierpiał, a jej aspiracje, jeżeli
chodziło o niego samego, były całkiem oczywiste. Współczuł z
góry każdemu, kto trafiłby w małżeńską sieć zarzuconą przez
którąś z bliźniaczek. Abstrahując już od tego, że panienki nie
grzeszyły rozumem, ktokolwiek wziąłby jedną z nich za żonę,
zostałby natychmiast zdominowany przez lady Osmund i generała.
Azalia zupełnie do tej rodziny nie pasowała. Nie spotkał jej od
czasu pierwszej kolacji na pokładzie, sądził zatem, że podobnie
jak pozostałe kobiety na „Orissie” stała się ofiarą sztormu.

Kiedy kelner, starając się utrzymać równowagę, podawał

pierwsze ż zamówionych dań, Sheldon zauważył:

– Wygląda na to, że zbieram całą chwałę samotnie.
– Rzeczywiście, nie jesteśmy zbyt przepracowani przy tym

stole, milordzie – odrzekł kelner. – Kapitan tkwi na mostku od
wyjścia z portu i nie zjadł jeszcze ani jednego posiłku tu na dole.
Pan i panna Osmund jesteście jedynymi pasażerami, którym mam
przyjemność usługiwać.

– Panna Osmund...?
– Tak, milordzie, ale ona schodzi wcześniej. Nie jest to chyba

zbyt towarzyska młoda dama, jeśli wolno mi tak powiedzieć.

Lord Sheldon nic nie odrzekł, zastanawiając się nad słowami

kelnera. Poprzedniego dnia wydawało mu się, iż dojrzał
niewyraźny zarys jej postaci, uznał jednak, że się myli, zauważył
ją bowiem na pokładzie drugiej klasy. Czemu miałaby odwiedzać
kogoś, kto nie podróżował tą samą co ona klasą?

Wchodząc na statek Sheldon znał listę pasażerów. Miał już taki

obyczaj, że żądał od agenta żeglugowego przysłania spisu
podróżnych wraz z biletem, aby się dowiedzieć, kto będzie mu
towarzyszył w podróży. Przeczytawszy listę, rozszyfrował
tożsamość Azalii. Naczelny dowódcą prosił go o opiekę tylko nad
lady Osmund i jej dwiema córkami. Kiedy wreszcie znalazł te trzy
osoby na liście, a pod nimi napisane: „Panna Azalia Osmund”,
zrozumiał, jak bardzo naganne było jego zachowanie w gabinecie
Battlesdon House.

Czy lady Osmund i generał mogli mieć córkę tak całkowicie

background image

Barbara Cartland

Strona nr 50

różniącą się od sióstr? Jednak natychmiast po wejściu na pokład
ochmistrz uświadomił go, jak się rzeczy mają.

– Lady Osmund pytała o pana, milordzie. Będzie wdzięczna,

jeżeli zechce pan dać jej znać o swoim przybyciu. – Wskazał na
plan statku przed sobą. Lady Osmund znajduje się w kabinie B,
panna Violet i panna Daisy Osmund są w kabinie C, panna Azalia
zaś po drugiej stronie korytarza, w kabinie J.

Lord Sheldon podążał wzrokiem za ręką ochmistrza

wyjaśniającego umiejscowienie kabin, ten zaś, jak gdyby
usłyszawszy nie wypowiedziane na głos pytanie, dodał:

– Panna Azalia Osmund jest tylko bratanicą generała,

milordzie.

Azalia mogła być „tylko bratanicą”, niemniej nie wyjaśniało to

wcale, dlaczego nie uczestniczyła w pożegnalnym przyjęciu
generała w Battlesdon House i czemu miała na sobie fartuch
służącej.

Była to tajemnica, a lord Sheldon kochał tajemnice. Podczas

swego pobytu Indiach miał do wypełnienia znacznie ważniejszą
misję niż ta, o której powiedział kapitanowi Widcombe. Wszyscy
znający ten kraj oraz problemy, z jakimi stykała się armia
brytyjska, wiedzieli, że Brytyjczycy stworzyli bardzo sprawny
system szpiegowski, sięgający od przełęczy górskich na północy
aż do południowych wybrzeży. Informacje przekazywali ludzie
różnego stanu, których tożsamość zawsze okryta była tajemnicą.
Rozpoznawali się wyłącznie według przydzielonych numerów.

Lord Sheldon miał kryptonim C-27. Kiedy kontaktował się z

pewnym handlarzem koni z Pendżabu, znanym jako M-4,
uzyskane informacje przekazywał dalej bankierowi z Peszawaru,
występującemu jako R-19. albo muzułmańskiemu agentowi,
zatrudnionemu w pewnym księstwie i posługującemu się
kryptonimem N-46. System ten, zwany Wielką Grą, był jednym z
najbardziej zadziwiających, tajemniczych i podniecających
aspektów panowania brytyjskiego. Lord Sheldon zajmował w tej
siatce ważną pozycję.

Instruktorzy nauczyli go, że najmniejszy błąd czy niedbałość

background image

PACHNĄCY KWIAT

Strona nr 51

może prowadzić do utraty życia, był zatem zawsze bardzo czujny i
podejrzliwy. Azalia, choć wcale nie wyglądała podejrzanie,
podsłuchiwała go w sposób, którego nie mógł uznać za całkiem
niewinny. Domyślał się też, z jakiego źródła czerpała swoją
wiedzę na temat poglądów lorda Ronalda Gowera. Po otrzymaniu
instrukcji od sekretarza stanu do Spraw Kolonii, hrabiego
Kimberly, oraz po poufnej rozmowie z szefem sztabu w
Ministerstwie Wojny miał wgląd do wszelkich akt dotyczących
Hongkongu.

Nigdy nie uważał sir Fredericka Osmunda za osobę gadatliwą,

generał nie wyglądał też na człowieka, który omawiałby sprawy
objęte tajemnicą państwową z kobietą, choćby była ona nawet
jego bratanicą. Nie ulegało zatem wątpliwości, że skoro Azalia
przeczytała tajne akta, co najwyraźniej miało miejsce, zrobiła to
bez wiedzy wuja. Ale dlaczego? – pytał sam siebie. – I w jakim
celu? Ponadto jej wygląd był niezbyt angielski, zwłaszcza w
porównaniu z bladoróżowymi kuzynkami. Po kolacyjnym
spotkaniu miał ochotę wysondować nieco dziewczynę, aby poznać
przyczyny jej dziwnego zachowaniu. Ale na razie uznał, że nie
musi się spieszyć i że zdąży przeprowadzić swoje małe śledztwo
przed osiągnięciem Hongkongu. Po tym jednak, co usłyszał od
kelnera, nie był wcale pewien, czy aby przypadkiem nie był nieco
niedbały w próbach rozwikłania tej tajemnicy. Bądź co bądź,
wiązało się to z tajnymi dokumentami wojskowymi.

Kiedy przeszukiwał w pamięci zawartość poufnej teczki, nie

wydawało mu się, aby w długich depeszach i raportach generała
Donovana znajdowało się coś szczególnie istotnego. Jednak obcy
wywiad mógł znaleźć w nich interesujące informacje. Był
zdecydowany dotrzeć do sedna sprawy, ale nie miał w zwyczaju
rzucać się do przodu na oślep. Trudno mu też było uwierzyć, by
Azalia była szczególnie skutecznym szpiegiem, nawet jeżeli
rzeczywiście nim była. Hałas, jakiego narobiła kręcąc się za
zasłoną, zupełnie dyskredytował ją jako agenta. Również strach na
jej twarzy, kiedy wynurzyła się zza zasłony i dostrzegła, że nie jest
sama w gabinecie, oraz niewątpliwa panika, w jaką wpadła

background image

Barbara Cartland

Strona nr 52

uciekając po pocałunku, świadczyły wyraźnie o braku
doświadczenia.

Lord Sheldon nie podjął trudu wytłumaczenia samemu sobie,

dlaczego tak się zachował. Był to wynik impulsu, którego jednak
wcale nie żałował.

Skończywszy obiad, postanowił udać się na pokład trzeciej

klasy, aby dowiedzieć się, co słychać u żony sierżanta, który
wypłynął do Hongkongu tydzień wcześniej. Sierżant służył w
Indiach razem z Sheldonem i przed wyruszeniem w drogę poprosił
lorda o widzenie. Jego żona dopiero co urodziła trzecie dziecko,
więc z tego powodu nie mogli płynąć razem wojskowym
transportowcem.

– Skąd wiedzieliście, że wybieram się do Hongkongu? – spytał

Sheldon, kiedy sierżant przybył z Aldershot do jego mieszkania
przy St. James.

– Pisali o tym w gazetach, milordzie, i jak tylko to

przeczytałem, uświadomiłem sobie, że pan i moja żona będziecie
podróżować tym samym statkiem. Niepokoję się o nią, będzie
sama z dziećmi na morzu. Nie za dobrze znosi morskie podróże.

Lord Sheldon uśmiechnął się sam do siebie, myśląc o żonach

innych wojskowych, które również nie za dobrze znosiły morskie
podróże, po czym powiedział:

– Będę miał waszą żonę na oku, sierżancie. Mam też nadzieję,

że pogoda nie będzie zbyt nieprzyjemna.

– O to właśnie chciałem prosić, milordzie. Ze mnie zresztą też

żaden żeglarz.

Porozmawiali chwilę o starych czasach, po czym sierżant

westchnął:

– Brak nam bardzo pana, milordzie. Ci z nas, co byli z panem

w Indiach, żałują, że te czasy już się skończyły. Chociaż bywało i
parszywie.

– Cóż, rzeczywiście.
– Czy nie tęskni pan za pułkiem, milordzie? Nie za bardzo

mogę przyzwyczaić się do pana bez munduru.

– Brakuje mi go bardziej, niż potrafię to wyrazić odparł

background image

PACHNĄCY KWIAT

Strona nr 53

Sheldon szczerze. – I brak mi Indii. Obawiam się, że Hongkong
wyda się nam trochę ciasnawy. To bardzo mała kolonia.

– Też tak myślę, milordzie. Ale mam nadzieję, że nie potrwa to

długo i że będą z nami żołnierze z Indii. Czulibyśmy się bardziej
swojsko.

– Na pewno. – Lord wiedział, że pewna liczba indyjskich

żołnierzy zostanie wysłana do Hongkongu dla wzmocnienia
tamtejszego garnizonu.

Zgodnie z przewidywaniami sierżanta, jego żona zapadła na

chorobę morską i choć lord dbał jak potrafił o jej wygodę,
opiekująca się nią stewardesa donosiła, że nie jest w najlepszym
stanie.

Sheldon zszedł na pokład trzeciej klasy nie bez pewnych

trudności spowodowanych kołysaniem i posuwał się wąskim
korytarzem prowadzącym do kabiny zajmowanej przez panią
Favel wraz z dziećmi. Pasażerowie trzeciej klasy na „Orissie”
podróżowali w lepszych warunkach niż na wielu innych statkach,
byli jednak dosyć stłoczeni. Poza tym śmierdziało tu ropą i zęzą,
brakowało świeżego powietrza. Tylko poczucie obowiązku
powodowało, że lord osobiście dowiadywał się u służby okrętowej
o zdrowie pani Favel.

Odnalazł stewardesę bez trudu. Była zmęczoną kobietą w

średnim wieku i wyglądała na strapioną, kiedy wychodziła z
kabiny z miską, na widok której lord odwrócił wzrok.

– Zaraz wracam, milordzie – powiedziała znikając za

drzwiami, zza których dobiegł szum wody. Wróciła po chwili
uśmiechnięta, wycierając ręce.

Kobiety każdego stanu i w każdym wieku zawsze uśmiechały

się do niego. Był nie tylko przystojny, miał też w sobie jakiś
nieuchwytny wdzięk.

– Jak tam nasza pacjentka?
– Dziś nieco zdrowsza, milordzie: Bardzo też jest wdzięczna za

tę butelkę brandy, którą pan przysłał.

– Mam nadzieję, że to choć trochę pomogło.
– Zawsze uważałam, że nie ma jak brandy. Niestety, milordzie,

background image

Barbara Cartland

Strona nr 54

niewielu na tym pokładzie może sobie na nią pozwolić.

– Proszę mnie zawiadomić, kiedy pani Favel będzie miała

ochotę na następną butelkę – odparł. – I proszę jej powiedzieć, że
o nią pytałem.

– Będzie to dla niej zaszczytem, milordzie. Opowiadała mi, jak

wielki podziw jej mąż żywi w stosunku do pana.

– Dziękuję. Czy jest jeszcze coś, czego by pani potrzebowała?
– Mamy wszystko, czego nam trzeba, milordzie. Modlę się

tylko, żebyśmy wreszcie trafili na choć trochę spokojniejszą
pogodę. Nigdy dotąd nie widziałam czegoś podobnego.

– Podejrzewam, że zawsze mówi pani to samo, kiedy trafi się

sztorm.

Stewardesa roześmiała się.
– Chyba ma pan rację, milordzie. Nie pamięta się tego aż do

następnego razu, dzięki Bogu! – Powiedziała to tak żarliwie, że
Sheldon również się roześmiał. Kiedy już zbierał się do odejścia,
przystanął na moment:

– Aha, a jak miewają się dzieci? – Mówiąc to zdał sobie nagle

sprawę, że wokół nich jest całkowicie pusto. Podczas poprzednich
wizyt widział, jak dzieci biegały po korytarzu, kłóciły się i
pokrzykiwały na całe gardło, zagłuszając nawet hałas silników i
uderzenia fal.

– Niemowlę czuje się dobrze, milordzie, natomiast dwojgiem

pozostałych zajmuje się ta uprzejma młoda dama, która przez
ostatnie dwa dni starała się je jakoś zabawić. Jest dla nas aniołem!

– Któż to taki?
– Nie znam jej imienia, ale jest pasażerką pierwszej klasy i

sama zaproponowała, że przez kilka godzin dziennie zajmie się
dziećmi. Uznałyśmy to za błogosławieństwo. To diablątka co do
sztuki. Robiły tu straszny bałagan, gdy rodzice chorowali, a na
dodatek są tak hałaśliwe, że z trudem dawało się słyszeć własne
myśli!

– Gdzie są teraz? – spytał lord Sheldon z zainteresowaniem.
– W salonie drugiej klasy – odrzekła stewardesa. Jest to

absolutnie sprzeczne z przepisami, ale przy takiej pogodzie,

background image

PACHNĄCY KWIAT

Strona nr 55

milordzie, któż zechciałby pisać listy?

– W rzeczy samej – odparł lord.
Z wnętrza jednej z kabin dotarł do nich krzyk: „Stewardesa!” –

więc kobieta odwróciła się w tamtym kierunku.

– Już idę! – zawołała i z miską w ręku zniknęła w najbliższych

drzwiach.

Lord Sheldon wspiął się schodami na pokład drugiej klasy, po

czym przystanął zastanawiając się, w którą stronę skierować
kroki. W końcu ruszył tam, gdzie, jak przypuszczał, powinien
znajdować się salon drugiej klasy.

Druga klasa miała znacznie mniej udogodnień od pierwszej.

Pasażerowie zasiadali w salonie przy długich stołach, ale byli
mocno stłoczeni dla zaoszczędzenia miejsca. Był ładnie
urządzony, choć między sofami i fotelami tylko z trudem można
się było przecisnąć. Na zapleczu znajdował się niewielki pokój, w
którym poszukujący ucieczki od gwaru mogli zająć się pisaniem
listów albo rozegrać partyjkę w karty.

Lord Sheldon przemierzył salon w kierunku mniejszego pokoju

i kiedy wyciągniętą ręką dotykał prawie klamki, usłyszał zza
drzwi głos mówiący z udawaną szorstkością:

– A któż to spał w moim łóżeczku?
I zaraz w wyższej tonacji:
– Mamusia-niedźwiadek również zapytała: „Kto spał w moim

łóżeczku?”. A dziecko-niedźwiadek pisnęło: „Któż to spał w
moim łóżeczku – och, oto i ona!” Odezwały się radosne dziecięce
popiskiwania, a narrator zakończył: – „Wtedy Złotowłosa
przebudziła się i jak tylko potrafiła najszybciej zbiegła w dół po
schodach, chroniąc się w ramionach swojej mamy”.

Kiedy Sheldon ostrożnie otworzył drzwi, by zajrzeć do środka,

dobiegły go podekscytowane dziecięce głosiki. Azalia siedziała na
podłodze z małym Chińczykiem w ramionach. Dziecko spało,
jego długie rzęsy ułożyły się na okrągłej buzi w kształt
przypominający dwa półksiężyce. Wokół dziewczyny siedziało w
kucki albo na wpół leżało jakieś piętnaścioro czy szesnaścioro
dzieci. Były jeszcze małe, niektóre biednie ubrane, ale wszystkie

background image

Barbara Cartland

Strona nr 56

wyglądały na szczęśliwe i wcale nie zamierzały opuścić pokoju,
mimo że bajka się skończyła.

– Co chciałybyście teraz robić? – spytała miękko Azalia.
– Zaśpiewać piosenkę z klaskaniem! – zawołał jakiś malec.
– Doskonale – powiedziała. – Ale ponieważ mały Dżam Kin

śpi, ja nie będę mogła klaskać razem z wami. Zamiast tego będę
podnosić jedną rękę... rozumiecie? – Rozległ się potwierdzający
pomruk. – Świetnie, a więc kiedy uniosę rękę, uderzamy wszyscy
w dłonie!

Lord Sheldon uśmiechnął się, widząc jak łatwo Azalia radzi

sobie z dziećmi. Bardzo cicho zamknął drzwi, zamierzając odejść,
nie chciał bowiem przeszkadzać dziewczynie i dzieciom. Po
chwili jednak zamarł w miejscu. Azalia zaczęła śpiewać radosnym
głosem jakąś ludową piosenkę – śpiewała po rosyjsku!

Pomysł zajęcia czymś dzieci należał do Azalii. Wraz z

rozpoczęciem się sztormu oczekiwała, że będzie cały czas zajęta
przy ciotce, ale lekarz okrętowy był przygotowany na burzliwą
pogodę w Zatoce Biskajskiej. Kiedy tylko lady Osmund zaczęła
zrzędliwie narzekać na złe samopoczucie, poczęstował ją syropem
uspokajającym, którego dwie łyżeczki wystarczały, by spała przez
większą część dnia.

Bliźniaczki, po ostrym napadzie choroby morskiej, leżały na

kojach rozmawiając i wcale nie wykazywały chęci do wstawania.
Nie potrzebowały Azalii do niczego poza praniem i prasowaniem
ich koszul nocnych. Kiedy więc dowiedziała się od stewardesy o
nawale pracy; jakiej przysparzali jej cierpiący na morską chorobę
pasażerowie, zaoferowała swoją pomoc.

– Nie możemy na to pozwolić, panienko – powiedziała

stewardesa. – Jest panienka pasażerką pierwszej klasy i ochmistrz
wpadłby we wściekłość, gdyby do niego dotarło, że zwalamy na
panienkę robotę.

– Wcale tego nie robicie – zapewniała Azalia. – W domu

pracuję bardzo ciężko.

– Ale tam nie musi panienka za nic płacić, a podróż pierwszą

background image

PACHNĄCY KWIAT

Strona nr 57

klasą na „Orissie” upoważnia do wszelkiego komfortu.

– Na pewno znajdzie się coś, co mogłabym robić nalegała

Azalia.

Stewardesa zawahała się.
– Nie sądzę, abym powinna wspominać o tym, panienko.

Wiem, że będę miała z tego powodu kłopoty, jestem pewna, że
tak!

– Obiecuję, że do żadnych kłopotów nie dojdzie, proszę tylko,

by pani pozwoliła sobie pomóc.

– Chodzi o to, że drugą klasą podróżuje pewna chińska dama.

Jest bardzo miła, ale bardzo się rozchorowała i nie może się zająć
swoim maleńkim synkiem.

– Pomogę w opiece nad nim – powiedziała Azalia, zanim

stewardesa zdążyła dokończyć.

– Jeśli tylko mogłaby się dobrze wyspać po popołudniu,

czułaby się znacznie lepiej – ciągnęła stewardesa. – Ale wie pani,
co wyprawia taki roczny malec! Raczkuje po całej kabinie,
domaga się picia akurat wtedy, kiedy matka powinna wypocząć,
stale czegoś chce.

– Czy ona podróżuje sama?
– Nie, razem z mężem, ale z niego straszne panisko! Ci chińscy

mężczyźni! Nie zatroszczą się o żonę, przeciwnie, uważają, że to
o nich należy się troszczyć!

– Tak, słyszałam o tym – odparła z uśmiechem Azalia. –

Chciałabym ją zobaczyć.

– Nie wiem, czy panienka powinna – wahała się jeszcze

stewardesa.

W końcu jednak Azalia postawiła na swoim. Pani Czang, ku jej

wielkiemu zdziwieniu, była młodsza od niej. Mimo że z powodu
choroby morskiej nie wyglądała najlepiej, Azalia uznała ją za
jedną z najurodziwszych kobiet, jakie kiedykolwiek spotkała.

Zaczesane do tyłu włosy, tak czarne, że aż prawie granatowe.

odsłaniały piękne owalne czoło. Kruczoczarne brwi, skośne oczy i
usta w kształcie łuku Kupidyna nadawały jej wygląd egzotycznej
odaliski. Dżam Kin natomiast był najbardziej czarującym

background image

Barbara Cartland

Strona nr 58

dzieckiem, jakie można sobie było wyobrazić. W swoich długich
spodenkach i maleńkim atłasowym surduciku zapiętym pod szyję
podobny był do laleczki. Nawet gdy siedział na kolanach Azalii, z
trudem przychodziło jej uwierzyć, że to żywe dziecko.

Pani Czang mówiła po angielsku całkiem dobrze. Siedząc na

podłodze jej kabiny i bawiąc się z Dżam Kinem, Azalia
dowiedziała się, że pan Czang jest znacznie starszym od żony
ważnym kupcem w Hongkongu. Z wyposażenia kabiny pani
Czang i jej biżuterii wywnioskowała, że jej mąż jest bardzo
zamożny. Zostali zakwaterowani na niższym pokładzie tylko
dlatego, że nie było przyjęte, by Chińczycy podróżowali pierwszą
klasą. Pan Czang jednakże wynajął trzy kabiny. Jedna była
salonem, w którym przesiadywał samotnie podczas choroby żony,
dwie pozostałe sypialniami.

Pani Czang była przerażona pomysłem Azalii zabrania Dżam

Kina do salonu, aby ona mogła się trochę zdrzemnąć.

– Dżam Kin będzie przeszkadzać memu szlachetnemu mężowi

– powiedziała. – On musi mieć spokój podczas pracy.

Azalia podejrzewała, że pan Czang oddawał się raczej

samotnemu wypoczynkowi, wiedziała jednak, jak bardzo
poddańczy był stosunek chińskich żon do mężów. Wszystko
związane z komfortem małżonka było ważniejsze od nich i od
dzieci. Wpadła więc na pomysł, że zabierze Dżam Kina do salonu
okrętowego i tam się z nim pobawi.

Kiedy tak szli powoli, niepewnie trzymając się na nogach z

powodu przechyłów, Azalia dostrzegła inne dzieci, hałaśliwie
bawiące się na korytarzu. Wbiegały i wybiegały z kabin, krzyczały
i sprzeczały się. Zagadnęła je, a kiedy się uciszyły, opowiedziała
im historyjkę, której wysłuchały w głębokim skupieniu. Nadeszła
stewardesa.

– Skąd tu taka cisza? – spytała.
– Obawiam się, że chyba przeszkadzamy – powiedziała Azalia.

– Czy jest jakieś pomieszczenie; do którego moglibyśmy pójść?

Ostatecznie stewardesa zgodziła się, by gromadka wykorzystała

salon drugiej klasy, chociaż było to niezgodne z przepisami.

background image

PACHNĄCY KWIAT

Strona nr 59

– Ale nie wspomni o tym panienka nikomu? – spytała

stewardesa.

– Oczywiście. Ze swej strony mam nadzieję, że pani utrzyma w

tajemnicy przed moją ciotką, iż zajęłam się . dziećmi.

O to samo poprosiła stewardesę na swoim pokładzie.
– Niech się panienka nie martwi, nie będzie żadnych

problemów – odparła tamta. – Po uspokajającym syropie doktora
lady Osmund jest tak śpiąca, że nie przejęłaby się, nawet gdyby
panienka spędzała czas z kapitanem na mostku!

– Zapewniam, że to bardzo mało prawdopodobne –

uśmiechnęła się Azalia.

Ale zastanawiała się, czy byłoby to równie nieprawdopodobne

w przypadku lorda Sheldona. Coś jej mówiło, że nie cierpiał z
powodu choroby morskiej jak pozostali pasażerowie.
Otworzywszy raz drzwi na pokład, by wpuścić trochę świeżego
powietrza, dostrzegła go opartego o reling w zacisznym miejscu i
przyglądającego się falom rozbijanym przez dziób. Szybko wtedy
odeszła. Nie mam ochoty widzieć go ponownie – próbowała
przekonać samą siebie. Kiedy się jednak głębiej nad tym
zastanowiła, uznała, że to nieprawda. Nie była w stanie wymazać
z pamięci ani jego, ani pocałunku.

Dlaczego jestem taka głupia? – myślała leżąc na wąskiej koi w

swojej maleńkiej kabinie. Nie potrafiła zapomnieć uczuć, jakie
Sheldon wówczas w niej wzbudził. Ponadto uczciwie się przed
sobą przyznała, że jest jednym z najprzystojniejszych mężczyzn,
jakich kiedykolwiek spotkała. W pułku ojca było wielu
przystojnych oficerów i chociaż była jeszcze za młoda, by
wzbudzać ich zainteresowanie, sama doskonale widziała, jak
świetnie się prezentowali.

Jej ojciec również był pięknym mężczyzną. Matka zawsze

patrzyła z zachwytem, kiedy występował w galowym mundurze
albo gdy miał na sobie barwny strój wieczorowy zakładany z
okazji uroczystych kolacji. „Ależ wyglądasz elegancko, kochanie!
– mówiła wtedy. – Nie znam nikogo bardziej fascynującego od
ciebie!”

background image

Barbara Cartland

Strona nr 60

Czy kiedykolwiek się zakocham? – zastanawiała się Azalia;

gdy „Orissa” skrzypiąc przechylała się z burty na burtę. Ale zaraz
przypomniały się jej słowa wuja: „Nigdy nie wyjdziesz za mąż”.
To było dwa lata temu. Ciekawe, czy nadal uważał ją za tak
nieatrakcyjną.

Azalia była świadoma, że bardzo się od tamtej pory zmieniła.

Nie dorównywała oczywiście pięknością matce – nie byłoby to
możliwe! – jednak trudno jej było uwierzyć, że nigdzie na świecie
nie znajdzie mężczyzny, który by ją pokochał. Być może spotka
go pewnego o dnia i wtedy obydwoje przeciwstawią się wujowi.

Na samą myśl o tym zadrżała.
Bała się sir Fredericka, wiedziała bowiem, że jeżeli jako jej

prawny opiekun sprzeciwi się małżeństwu, nie będzie mogła go
zawrzeć. Mama chciałaby, żebym wyszła za mąż, mówiła sobie.
Rozmawiały przecież o małżeństwie. „Bardzo kochasz tatusia,
prawda?” – zapytała wtedy, a matka odparła: „Całym sercem i
całą duszą. Któregoś dnia sama się zakochasz i wówczas
zobaczysz, jak to miało miejsce w moim wypadku, że pieniądze i
pozycja społeczna mają niewielkie znaczenie. Liczy się tylko, by
kochać i być kochaną!” W głosie i uśmiechu matki było coś
takiego, co kazało uwierzyć, że znalazła w życiu rzecz szczególną
i piękną. Miłość to piękno – powiedziała sobie teraz Azalia.
Piękno, za którym tęsknię i które utraciłam wyjeżdżając z Indii.

Azalia bawiła się z dziećmi każdego popołudnia, czasami także

rano. Morze zaczęło się powoli uspokajać, powietrze stawało się
cieplejsze. Przez Cieśninę Gibraltarską wpłynęli na Morze
Śródziemne.

Dorośli pasażerowie poczuli się lepiej, toteż stewardesa

oświadczyła, że nie może dłużej pozwalać, aby dzieci z trzeciej
klasy przebywały w salonie na pokładzie drugiej. Wobec tego
Azalia prawie cały swój wolny czas spędzała w kabinie
zaprzyjaźnionej pani Czang.

– Jakże mam ci dziękować za twoją dobroć dla mnie i Dżam

Kina? – spytała pani Czang.

background image

PACHNĄCY KWIAT

Strona nr 61

– Byłaś dla mnie taka uprzejma – odparła Azalia. – Czułabym

się strasznie samotna; gdybym nie miała możliwości
porozmawiania z tobą. – Na chwilę zamilkła, po czym ostrożnie
powiedziała: – Zastanawiam się, czy mogę cię o coś zapytać...

– Pytaj, proszę.
– Chciałabym nauczyć się chińskiego – powiedziała Azalia –

ale nie wiem, jak się do tego zabrać.

– Ja cię nauczę – odparła pani Czang.
– Nie, nie! Nie o to mi chodziło! Nie miałam najmniejszego

zamiaru ci się narzucać. Myślałam, że może masz książkę lub
jakąś broszurkę, coś bardzo prostego, co pozwoliłoby mi
zrozumieć podstawy języka.

– Porozmawiam z panem Czangiem. Poczekaj tu. Młoda

Chinka zostawiła Dżam Kina pod opieką Azalii, kiedy zaś po
chwili wróciła, powiedziała podekscytowanym głosem:

– Chodź zobaczyć się z panem Czangiem!
Azalia chętnie z nią poszła. Bardzo pragnęła poznać jej męża.

Często zastanawiała się, jakim jest człowiekiem. Pani Czang
zaprowadziła ją do saloniku znajdującego się między dwiema
kabinami sypialnymi.

W fotelu siedział mężczyzna wyglądający dokładnie tak, jak

wedle wyobrażenia Azalii powinien wyglądać Chińczyk. Miał na
sobie bogato wyszywany strój chiński, na nogach miękkie
pantofle: Warkocz spływający na kark spod małej okrągłej
czapeczki był gruby i prawie całkiem siwy, podobnie jak broda.
Ma szlachetne rysy, pomyślała. Nagle poczuła przypływ
zażenowania widząc, jak pani Czang pada na kolana; a później na
twarz.

– Czcigodny mężu – powiedziała Chinka po angielsku –

pozwól, że twa pokorna i nic nie znacząca żona przedstawi ci
łaskawą i czcigodną angielską damę.

Pan Czang wstał z fotela i złożył niski ukłon. Szerokie rękawy

chińskiego stroju zakrywały mu dłonie. Azalia dygnęła, choć
ciotka nie pochwaliłaby dygania przed Chińczykiem.

– Jak mówi moja niewiele znacząca żona, ona i mój syn Dżam

background image

Barbara Cartland

Strona nr 62

Kin są pani wielce zobowiązani, panno Osmund – powiedział
doskonałą angielszczyzną.

– Było dla mnie dużą przyjemnością, panie Czang, móc trochę

ulżyć pańskiej małżonce, gdy nękała ją choroba.

– Kobiety źle znoszą morskie podróże – odrzekł pan Czang. –

Czy uhonorowałaby mnie pani, panno Osmund, siadając na tym
nędznym i niewygodnym krześle?

Pomniejszanie wartości własnych rzeczy, jak wiedziała, było

chińską cechą. ale linia P & O byłaby zapewne nieco zgorszona
takim określeniem jednego z ich miękkich foteli. Kiedy usiadła,
pani Czang podniosła się z podłogi i przycupnęła na niskim
taborecie.

– Żona wspomniała, że chciałaby się pani nauczyć naszego

trudnego języka... – Z tonu głosu wywnioskowała, że uważał
zrealizowanie przez nią tego zamierzenia za wysoce
nieprawdopodobne.

– Tak. Chciałabym umieć czytać oraz porozumiewać się z

mieszkańcami Hongkongu. Jestem w połowie Rosjanką, więc być
może będzie to dla mnie mniej trudne niż dla kogoś innego.

– Przekona się pani, że to trudny język. Jest wiele chińskich

dialektów, ale w Hongkongu najpowszechniejszy jest dialekt
kantoński.

– Więc chciałabym się nauczyć kantońskiego.
– Pierwotne chińskie znaki były zwykłymi hieroglifami, jak

egipskie...

– Są bardzo piękne – powiedziała Azalia myśląc, że sprawi mu

tą pochwałą przyjemność. Jednak wyraz twarzy pana Czanga
pozostał nie zmieniony.

– Panna Osmund nauczy mnie lepiej mówić po angielsku –

wtrąciła pani Czang. – A ja nauczę ją chińskiego, jeżeli czcigodny
mąż pozwoli.

– Zezwalam – odparł spokojnie pan Czang.
Dwa albo trzy razy dziennie Azalia przekradała się więc na

pokład drugiej klasy. Dowiedziała się, że jej nowa przyjaciółka
ma na imię Kai In i jest trzecią żoną pana Czanga. Młoda Chinka

background image

PACHNĄCY KWIAT

Strona nr 63

była bardzo wyrobiona towarzysko, potrafiła wyszywać i
cudownie malowała na jedwabiu. Obserwując, jak pisze od góry
do dołu na grubym pergaminowym papierze, odnosiło się
wrażenie, że chińskie znaki same wypływają spod jej palców.

W języku chińskim nietrudno o pomyłkę. Każda monosylaba

ma kilka różnych znaczeń, w zależności od modulacji głosu.
Azalia stwierdziła, że wyraz sing to zarówno budzić się,
beznamiętnie, złość, powstać, ukarać, morela, figura – jak i
wydmuchiwanie nosa z użyciem palców! Oznacza także „seks”.
Na szczęście, zgodnie z oczekiwaniami, nauka chińskiej wymowy
nie była dla niej aż tak trudna, jak mogłaby okazać się dla innej
angielskiej dziewczyny. Miała niezły słuch.

Zanim przepłynęli Morze Śródziemne, lady Osmund była

znowu na nogach. Nie przyjmując już uspokajającego syropu
przepisanego przez lekarza, wynajdywała Azalii ciągle nowe
zajęcia. Nie życzyła sobie jednak, by towarzyszyła bliźniaczkom
podczas ich spacerów po zalanym słońcem pokładzie ani
wówczas, gdy przesiadywały w salonie plotkując z pasażerami
uznawanymi przez matkę za odpowiednie dla nich towarzystwo.

– Nie mogę długo zostać – powiedziała któregoś razu Azalia do

Kai In. – Ciotka dała mi sukienkę do zacerowania i kilka
chusteczek do wyhaftowania. Jeżeli zostanę, nigdy tego nie
skończę.

– Pomogę – zaofiarowała pani Czang.
– Nie mogę na to pozwolić.
– Będziemy szyć i rozmawiać po kantońsku – nalegała pani

Czang.

Nudne normalnie zajęcie stało się od tej chwili całkiem

ciekawe. Okazało się także znacznie mniej męczące, kabina Azalii
była bowiem tak ciemna, że już po krótkim czasie bolały ją oczy.
Czasami pani Czang pytała o tyle spraw dotyczących życia w
Anglii, o których Azalia musiała jej opowiadać, że znacznie
praktyczniej było mówić po angielsku. Generalnie jednak
konwersacja prowadzona była w języku chińskim.

– Powiedz to po chińsku – surowo rozkazywała pani Czang.

background image

Barbara Cartland

Strona nr 64

Często śmiała się do łez, kiedy Azalia przekręciła coś tak, że nie
nadawało się do powtórzenia.

– Wyszywasz coraz lepiej – pochwaliła ją pewnego wieczoru

ciotka. – Myślałam sobie, że kiedy dobijemy do Fongkongu,
mogłabyś wziąć trochę lekcji wyszywania. Byłoby to tańsze niż
zatrudnianie Chinek. Teraz zastanawiam się, czy rzeczywiście te
lekcje są ci potrzebne. – Wyjęła taki stos bielizny i sukien, na
których życzyły sobie mieć haft lub aplikacje, że Azalia nie była
pewna, czy uda jej się utrzymać narzucony przez panią Czang
poziom.

W mesie lady Osmund pilnie baczyła, by Azalia nigdy nie

siedziała obok lorda Sheldona. Miejsce to zawsze zajmowała
Violet albo Daisy. Nie miały to większego znaczenia, ponieważ
lord Sheldon przychodził na posiłki coraz później i z reguły
kończyły już, kiedy się zjawiał. Azalię ciekawiło, czy rzeczywistą
przyczyną nie było przypadkiem to, że z bliźniaczkami nie
rozmawiało się łatwo, a mężczyzna po drugiej stronie był
straszliwym nudziarzem.

Pewnego wieczoru, zamiast pójść spać, postanowiła

pospacerować po pokładzie. Postępowanie takie ciotka uznałaby
za nadzwyczaj naganne. Wieczór był jednak ciepły, a niebo pełne
gwiazd i Azalia miała ochotę odetchnąć wilgotnym morskim
powietrzem.

W Aleksandrii zrobili wycieczkę na ląd. Po powrocie, kiedy

wypłynęli w dalszą drogę, coraz rzadziej widywali Sheldona.
Azalia była przekonana, że specjalnie unika lady Osmund. Ciotka
doszła do podobnego wniosku, obwiniając o to bliźniaczki.

– Czemu nie możecie być choć troszkę milsze? – pytała. – Lord

Sheldon siedział obok ciebie podczas wczorajszej kolacji, Violet.
Zauważyłam, że nie uczyniłaś najmniejszego wysiłku, by z nim
porozmawiać. Dlaczego nie zapytałaś go o Hongkong albo o
Indie, gdzie spotkał twego ojca?

– Co powinnam powiedzieć, mamo? – spytała bezradnie

Violet.

– Poproś, żeby opowiedział ci o miejscach, w których bywał –

background image

PACHNĄCY KWIAT

Strona nr 65

odparła lady Osmund poirytowanym głosem. – Doprawdy, jaki
jest sens wydawania tylu pieniędzy na wasze wspaniałe stroje,
skoro nie robicie nic innego poza konwersowaniem ze sobą? –
Patrząc na ich piękne, głupiutkie twarzyczki zwęziła oczy. – Jeżeli
nie wykażecie więcej inicjatywy w kontaktach z ludźmi, to jedną z
was odeślę z powrotem do domu.

Przez chwilę panowało milczenie, po czym siostry

wykrzyknęły jednocześnie:

– Och nie, mamo! Nie możesz tego robić! Nie wolno ci nas

rozdzielać!

– Powoli zaczynam wierzyć; że byłoby to najlepszą rzeczą.

Będę musiała porozmawiać o tym z waszym ojcem. – Lady
Osmund wyszła z pokoju, pozostawiając osłupiałe córki z
kuzynką.

– Nie możemy zostać rozdzielone, nie możemy! – wykrzyknęły

znów jednocześnie, spoglądając na Azalię. – Mama wcale nie
mówiła tego poważnie, prawda?

Współczuła im bardzo, wiedząc dobrze, że nie wyobrażały

sobie życia osobno.

– Powinnyście starać się, przynajmniej w obecności matki,

rozmawiać i uśmiechać się do każdego młodego mężczyzny,
którego wam przedstawi – poradziła.

– Nie mam nic przeciwko niektórym mężczyznom oznajmiła

Daisy – ale lord Sheldon mnie odstrasza! Jest taki sztywny, a poza
tym jest stary!

– Przypuszczam, że ma jakieś dwadzieścia dziewięć lat –

powiedziała Azalia. – Albo może trzydzieści. Nie jest aż taki
stary, Daisy.

– Dla mnie jest za stary – odcięła się Daisy. Azalia w duchu

przyznała jej nieco racji.

Z ulgą przekonała się, że pokład jest pusty. Pasażerowie, którzy

jeszcze nie poszli spać, grali w karty w salonie albo siedzieli w
palarni obok baru. Azalia, przechodząc przed otwartymi
drzwiami, słysząc dolatujący śmiech i podniesione głosy,
pomyślała, że to najweselsze miejsce na całym statku. Podeszła do

background image

Barbara Cartland

Strona nr 66

relingu i przechyliwszy się, obserwowała fosforyzującą, falującą
wodę. Wydawało się, że odbijają się w niej gwiazdy. Niebo
wyglądało na ogromne i bezkresne, jak gdyby rozciągało się aż do
wieczności. Miało w sobie coś tajemniczego, coś, czego nigdy nie
dostrzegała w Anglii.

Nagle usłyszała za sobą kroki. Nie oglądając się wiedziała, do

kogo należą.

– Trudno panią spotkać, panno Osmund – w głosie Sheldona

pobrzmiewała lekka nutka kpiny. Odwróciła się nieśmiało. W
świetle księżyca widziała dokładnie jego twarz. Spoglądał na nią
w ten swój charakterystyczny, badawczy sposób, znany jej od
pierwszego spotkania.

– Gdzie się pani chowa? – zapytał. – Prosiłbym o odpowiedź

na to pytanie.

– A dlaczegóż miałoby to pana interesować?
– Powiedzmy, że interesuje mnie ktoś, kto chowa się za

zasłonami i zna rosyjski.

Azalia zamarła.
– S-skąd pan... t-to wie?
– A może powinienem raczej powiedzieć, że potrafi pani

śpiewać po rosyjsku?

Zrozumiała, że wiedział o jej spotkaniach z dziećmi.
– Była to jedyna znana mi piosenka, w której dzieci uczestniczą

klaszcząc.

– Stewardesy wychwalają panią pod niebiosa.
– Były przepracowane podczas sztormu.
– Dobrze znosi pani podróż morską?
– Najwyraźniej tak.
– Myślę, że nie jest pani zwyczajną osobą, panno Osmund. Co

jeszcze interesuje panią, poza informacjami o Hongkongu,
dziećmi wymagającymi opieki i być może Chińczykami?

– Skąd się pan o tym dowiedział?
– Mam swoje sposoby.
Najchętniej powiedziałaby mu, że nic go tu nie powinno

obchodzić, ale jednocześnie przyszło jej do głowy, że gdyby

background image

PACHNĄCY KWIAT

Strona nr 67

wspomniał o tym ciotce, wpadłaby w niezłe tarapaty. Odparła
więc cicho:

– Proszę... czy mógłby pan... nie mówić o tym cioci Emilii?

Byłaby... bardzo zła.

– Boi się jej pani? Dlaczego?
– Moi rodzice nie żyją. Wujek zabrał mnie do swojego domu...

ale tak naprawdę to wcale mnie nie chcą.

Lord Sheldon oparty o reling patrzył na morze.
– Czy bardzo trudno czuć się nie chcianą? – spytał
– Być utrzymywanym z łaski, a nie z miłości, to dość

upokarzające – powiedziała Azalia nie zastanawiając się.

– Może pani być pewna, że nie zrobię niczego, co mogłoby

panią skrzywdzić – zapewnił Sheldon. – Czy jednak nie ryzykuje
pani nadmiernie?

Azalia myślała, że mówi o jej lekcjach chińskiego.
– Tatuś zawsze uważał, że jedną z najważniejszych rzeczy jest

umiejętność porozumiewania się z ludźmi ich własnym języku. Z
Hindusami rozmawiał w urdu albo jednym z dialektów. Dlatego
przychodzili do niego swoimi problemami, a on im pomagał.

– Pani natomiast chciałaby pomagać Chińczykom? – Chcę ich

poznać, zrozumieć, co myślą i czują.

Nagle przypomniała sobie niechcący podsłuchaną rozmowę i

ogarnęło ją zniechęcenie. Po co to mówiła? Czyż nie słyszała na
własne uszy, co lord Sheldon myśli o tubylcach? To wszystko
dlatego, że jest noc, powiedziała sobie, a on ją tak znienacka
podszedł. Szybko stanowiła naprawić ten błąd.

– Mówię... o czytaniu. Jest bardzo mało prawdopodobne, abym

miała szansę rozmawiania... z Chińczykami, może z wyjątkiem
służących.

Sheldon przyjrzał się Azalii.
– Nie musi się mnie pani obawiać.
– Wcale się nie obawiam! – odparła szybko, zdając sobie

natychmiast sprawę, że nie mówi prawdy. Bała się go. Dlatego, że
różnił się od wszystkich mężczyzn, jakich kiedykolwiek spotkała;
dlatego, że sama sobie wmówiła, iż go nie lubi. A przecież to

background image

Barbara Cartland

Strona nr 68

właśnie jemu udało się obudzić w niej tak cudowne, nie znane
dotąd uczucie.

– Bardzo... proszę – głos jej się załamał. Spoglądała na niego

błagalnie, a jej oczy w ciemności wydawały się jeszcze większe. –
Proszę... zapomnieć, o czym mówiłam. Nie myślałam... całkiem
jasno.

– Jeżeli jest pani szczera, to przyzna pani, że mówiła prawdę.
– Czasem trudno powiedzieć, co, jest prawdą, a co nie –

powiedziała myśląc o nim. – Może się wydawać, że jest ona
czymś oczywistym i jednoznacznym, po czym okazuje się, że
wcale nie.

– Czyżby, jak Chińczycy, próbowała pani dotrzeć do świata

skrytego w cieniu świata? – Widząc pytanie w jej oczach, dodał: –
To myśl stojąca za słowem, motyw znajdujący się za działaniem.
Coś, co Chińczycy znają i rozumieją od zarania cywilizacji.

– Właśnie to starają się namalować – powiedziała miękko.
– I wyrzeźbić. Oni starają się tak również myśleć, czuć, żyć. To

niezwykły naród.

Azalia spoglądała na niego ze zdziwieniem.
– I pan to mówi? Przecież powiedział pan...
Zamierzała zacytować, co mówił kapitanowi Widcombe'owi.

Uświadomiła sobie jednak nagle, że mówiąc o „ukazywaniu
wyższości białego człowieka”, Sheldon odpowiadał jedynie na
pytanie kapitana Widcombe'a: „Co myśli o tym Ministerstwo
Wojny?” Ależ byłam niemądra, pomyślała. W głosie lorda brzmiał
wtedy ton kpiny, a ona tego nie zauważyła. Postanowiła jednak
sprawdzić, czy się nie myli, zapytała więc ostrożnie:

– Mówi pan tak, jak gdyby... lubił Chińczyków.
– Podziwiam ich – odparł. – Czy pani wie, że drukowali

papierowe pieniądze, kiedy my w Anglii wciąż jeszcze skakaliśmy
po drzewach? – Przerwał na moment, po czym dodał: –
Większość Chińczyków charakteryzuje przywiązanie do zasad,
prawość i silne poczucie honoru.

Azalia splotła ręce.
– Tak właśnie mówiła mama, ale myślałam...

background image

PACHNĄCY KWIAT

Strona nr 69

– Wiem dokładnie, co pani myślała, panno Osmund –

uśmiechnął się lord. – Wyraziła to pani całkiem jasno podczas
naszego pierwszego spotkania.

– Jest mi ogromnie przykro – powiedziała. – Było to z mojej

strony bardzo niegrzeczne. – Nie odpowiadał, więc ciągnęła: –
Nie powinnam być taka popędliwa. Ale gardzę takim
stosunkiem... jaki niektórzy ludzie mają do innych narodów.

– Zgadzam się z panią.
– W takim razie mogę jedynie przeprosić za to, że...

niewłaściwie zrozumiałam pana uwagę na temat tego mojego
mimowolnego podsłuchiwania.

– Jest pani rozbrajająca, panno Azalio, ale jeśli o to chodzi,

mam jeszcze sporo pytań.

– Jakich pytań? – spytała zdziwiona. W tym momencie

przyszło jej do głowy, że zapewne zapyta, w jaki sposób zmarł jej
ojciec. Był przecież w Indiach, gdzie plotka łatwo wędruje między
żołnierzami i rozpływa się po bazarach, szczególnie kiedy dotyczy
spraw wojska. „Być może usłyszał coś, co wzbudziło jego
podejrzenia. Wiedziała oczywiście, że nie powinna dopuścić, by
zadawał pytania, które nie spotkałyby się z aprobatą wuja. Sir
Frederick powiedział przecież, że tę tajemnicę musi zabrać ze
sobą do grobu. Wujostwo byliby wściekli, gdyby dowiedzieli się,
że ktoś odkrył jej znajomość języka rosyjskiego.

Spojrzała w oczy Sheldona, oświetlone blaskiem księżyca.

Przyglądał się jej w ten sam badawczy sposób, który już znała.
Stał bardzo blisko. Zastanawiała się, czy nie zechce znów wziąć
jej w ramiona i pocałować. Jeśliby to zrobił, sama z własnej woli
wyznałaby mu wszystko, co tylko zechciałby wiedzieć.
Uświadomiła sobie, że serce szaleńczo łomocze jej w piersiach, a
całe ciało ogarnia dziwna słabość.

Zdawała sobie jednak sprawę z niebezpieczeństwa takiego

stanu.

Wiele się już o niej dowiedział i z łatwością przyszłoby mu

uzyskanie dalszych informacji. Jego wzrok działał hipnotycznie,
paraliżując wolę. Przez chwilę wydawało się jej, że wyciąga ku

background image

Barbara Cartland

Strona nr 70

niej rękę, ale może było to tylko złudzeniem. Wydała z siebie
jakiś nieartykułowany dźwięk i zanim zdążył jej przeszkodzić,
odwróciła się i uciekła, tak jak to już raz zrobiła. Sheldon usłyszał
odgłos jej kroków po pokładzie i trzaśnięcie drzwi. Został sam.

background image

PACHNĄCY KWIAT

Strona nr 71

ROZDZIAŁ 4

Sheldonowi wydawało się rzeczą wprost niewiarygodną, że

można być aż tak nieuchwytnym. Chciał porozmawiać z Azalią,
rozwikłać tajemnicę, a przecież od czasu ich ostatniej rozmowy na
pokładzie nie udawało mu się nawet znaleźć w jej pobliżu.
Wielokrotnie podróżował na różnych statkach i nigdy nie potrafił
skutecznie ukryć się przed natrętnymi kobietami poszukującymi
jego towarzystwa i objęć. Czując się jak ścigany lis, często
przeklinał niewielkie rozmiary statku, na którym tak trudno było
mu się schronić. Azalia jednak najwyraźniej znalazła sposób, aby
się od niego uwolnić.

Od stewarda w salonie restauracyjnym dowiedział się, że

spożywała posiłki o bardzo nieregularnych porach, często też
kazała je dostarczać do swojej kabiny. Nie zdawał sobie sprawy,
że to lady Osmund całkiem rozmyślnie znajduje dziewczynie tyle
pracy przy cerowaniu i wyszywaniu, by trzymać ją z dala od
salonu jadalnego i od niego. Wciąż miała nadzieję, że lord
skoncentruje swoje zainteresowanie na Violet lub na Daisy.

Podczas gorących, parnych nocy, kiedy sklepienie niebieskie

zamykała panorama gwiazd, a statek posuwał się powoli po
spokojnych wodach Morza Czerwonego i Oceanu Indyjskiego;
Sheldon krążył po pokładach nadziei natknięcia się na Azalię. Na
próżno.

Jak się spodziewał, wraz z wpłynięciem na spokojniejsze wody

rodzice złożeni dotąd chorobą morską poczuli się lepiej i Azalia
nie musiała się już zajmować ich dziećmi. Mimo to jednak często

background image

Barbara Cartland

Strona nr 72

zaglądał do salonu drugiej klasy. Niestety salon zajęty był
najczęściej -przez starców grających w wista, czasem trafiała się
stara panna o wąskich, zaciśniętych wargach, opisująca w liście
swoje przeżycia z podróży.

W końcu, kiedy Hongkong oddalony był już tylko o dwie doby

podróży, lord przełykając dumę postanowił napisać liścik. Był
krótki, zawierał jedynie pięć słów: Musnę się z tobą zobaczyć!
Udało mu się wsunąć kopertę w szparę pod drzwi kabiny Azalii,
gdy wszyscy byli na kolacji.

Oczekiwał odpowiedzi z niecierpliwością i – chociaż nie

przyznawał się do tego nawet przed samym sobą z niejaką obawą.
Kiedy wrócił do siebie po kolacji, odpowiedzi wciąż jeszcze nie
było. Dopiero późną nocą, po długim spacerze po pokładzie i
oczekiwaniu w miejscu, gdzie spotkał Azalię po raz pierwszy,
znalazł na podłodze kabiny kartkę. Zawierała jedno słowo: Nie!

Wpatrywał się w nią przez dłuższy czas, zaciskając wargi. Nie

miał najmniejszego zamiaru się poddać. On, który tropił w Indiach
rosyjskich

agentów,

który

pokonywał

niezliczone

niebezpieczeństwa w trakcie swoich podróży, nie miał
najmniejszej ochoty dać się pokonać tej ciemnookiej piękności.

Do diabła! – powiedział sobie. Dojdę, o co tu naprawdę chodzi,

nawet jeśli miałaby to być ostatnia rzecz, jaką zrobię w życiu.
Zdawał sobie jednak sprawę, że kiedy Azalia zamieszka już we
Flagstaff House, lady Osmund będzie stanowić najcięższą barierę
do pokonania.

Ostatniej nocy podróży zszedł na pokład trzeciej klasy, żeby

pożegnać się z panią Favel. Jej wdzięczność za opiekę była
ogromna.

– Nigdy więcej nie chcę widzieć morza, milordzie –

oświadczyła. – A jeśli męża jeszcze kiedyś wyślą tak daleko, to
nie pojadę z nim.

– Ależ pani Favel – uspokajał ją lord Sheldon – wie pani

przecież równie dobrze jak ja, że sierżant nie poradzi sobie bez
pani, a poza tym dzieci będą za nim tęsknić.

Kobieta próbowała protestować, ale robiła to bez przekonania i

background image

PACHNĄCY KWIAT

Strona nr 73

Sheldon był pewien, że kiedy przyjdzie jej towarzyszyć mężowi w
następnej podróży, spełni swoją powinność. Dał jej trochę
pieniędzy na prezenty dla dzieci, po czym zaczął wchodzić
wąskimi schodami na pokład drugiej klasy. Postawił już nogę na
stopniu, kiedy w głębi korytarza dostrzegł znajomą postać.
Kierowała się w jego stronę. Poczekał chwilę, aby się upewnić, że
to Azalia, po czym ruszył jej naprzeciw.

Szła ze schyloną głową, zamyślona. Zauważyła go dopiero

wtedy, gdy zagrodził jej drogę. Wydała zduszony okrzyk
zdziwienia.

– Starałem się panią spotkać. Dlaczego pani mnie unika?
Zamierzała mu powiedzieć, że wcale tego nie robi, że była po

prostu bardzo zajęta, ale kiedy spojrzała mu w oczy, zrozumiała,
że kłamstwo nie przejdzie jej przez gardło.

– Mamy sobie wiele do powiedzenia, Azalio. – Nie zauważyła

nawet, że po raz pierwszy odezwał się do niej po imieniu.

– Muszę się... pakować...
– Pewien jestem, że już jest pani spakowana... a zresztą i tak

nie ma to wielkiego znaczenia. Jak będę mógł się z tobą zobaczyć,
kiedy już dopłyniemy do Hongkongu?

– To niemożliwe! Moja ciotka nigdy na to nie pozwoli, a poza

tym... nie chcę się... z panem spotykać.

– Czy rzeczywiście?
Chociaż postanowiła sobie wcześniej, że nie będzie mu patrzeć

w oczy, uniosła wzrok. Ponownie zalała ją fala dziwnej niemocy,
wszelka myśl o ucieczce znikła. W głębi duszy czuła zresztą, że
wcale nie ma ochoty uciekać. Przekonywała samą siebie, że ponad
wszystko chciałaby się wreszcie od niego uwolnić, ale nie była w
stanie wykonać żadnego ruchu, nawet oddychanie sprawiało
trudność. Sheldon patrzył jej prosto w oczy. Czuła się jak
zahipnotyzowana.

Zanim jeszcze wziął ją w ramiona, poczuła, że cała jak gdyby

wtapia się w niego. Całował ją tak, jak kiedyś w gabinecie, teraz
jednak był bardziej wymagający, bardziej natarczywy. Opętał ją,
nie była już sobą.

background image

Barbara Cartland

Strona nr 74

Nie miała pojęcia, jak długo to trwało. Statek zniknął. Nie

słyszała odgłosu silników, tylko muzykę dochodzącą z jej
własnego wnętrza, będącą zarazem śpiewem wszechświata. Nie
istniało nic, tylko to cudowne, ekstatyczne uczucie.

Czując jak jego ramiona obejmują ją coraz mocniej, usłyszała

nagle ludzkie głosy i męski śmiech. Zmierzała ku nim hałaśliwa
grupa pasażerów, którzy właśnie opuścili salon. Bardzo powoli i
niechętnie, jakby sprawiało mu to cierpienie, Sheldon wypuścił
Azalię z objęć. Rozdzielili się, stając po przeciwnych stronach
korytarza.

Przechodzący pasażerowie przyglądali się lordowi z

zainteresowaniem. Musiało ich być co najmniej kilkunastu. Kiedy
wreszcie przeszli, okazało się, że Azalia zniknęła. Sheldon dojrzał
tylko niewyraźny zarys jej sukni, gdy wbiegała po schodach
prowadzących na pokład pierwszej klasy. Ruszył szybko w tym
kierunku, chociaż wiedział, że było za późno.

„Orissa” wpłynęła do Portu Wiktorii wczesnym rankiem.

Azalia po raz pierwszy w życiu zobaczyła Hongkong. Wiedziała o
nim wszystko, czego mogła się dowiedzieć z rozmów z panią
Czang, z opracowania historycznego znalezionego w bibliotece na
statku i z tych informacji, jakich raczył udzielić jej wuj. Pamiętała,
że Brytyjczycy zajęli Hongkong w 1841 roku, a w dwa lata
później cesarz Chin scedował go na nich po wsze czasy.

Lord Palmerstone, ówczesny minister Spraw Zagranicznych,

uznał okupację „za absolutnie przedwczesną”, mając Hongkong
za „gołą, prawie nie zabudowaną wyspę”. Królowa Wiktoria,
pisząc do swego wuja Leopolda, króla Belgii, uznała całą sprawę
za dobry żart: Albert jest ogromnie rozbawiony tym, że staliśmy
się właścicielami wyspy, uważamy nawet, że winno się mnie
tytułować księżniczką Hongkongu – ma to być dodatek do
właściwego tytułu!

Historia trwającej osiemnaście lat wojny opiumowej z Chinami

była skomplikowana i nieciekawie opisana. Autorzy zwracali
przede wszystkim uwagę na problemy administracji brytyjskiej w

background image

PACHNĄCY KWIAT

Strona nr 75

walce z handlem narkotykami.

Nic jednakże z tego, co czytała, słyszała lub oczekiwała nie

mogło się równać z pięknem wyspy, o której generał pogardliwie
mawiał, że jest „pryszczem na plecach Chin!” Kiedy „Orissa”
powoli zbliżała się do kotwicowiska, Azalia zrozumiała, dlaczego
Hongkong znaczy „Pachnący Port”.

Na mieniącym się złociście morzu kołysało się mnóstwo

chińskich dżonek, których zwinięte brązowe żagle przypominały
złożone skrzydła nietoperzy. Były tam poza tym jednomasztowce
arabskie, promy, łodzie rybackie i statki handlowe z całego świata.
Budynki nabrzeżne wybudowano w stylu przypominającym nieco
włoski, co było typowe dla wszystkich europejskich kolonii w
Chinach. Przypominały szkic ołówkowy w kolorze bladej sieny,
podobnie, zresztą jak bryła wznoszącego się nie opodal
brunatnobrązowego wzgórza. Szaleństwo kolorów u jego podnóża
przyprawiło Azalię o zawrót głowy. Z opowieści pani Czang
wiedziała, że to krzewy czerwonego jaśminu przybrane grubymi
kremowymi liśćmi, poniżej zaś karmazynowe, purpurowe i złote
azalie.

Gdy tylko „Orissa” rzuciła kotwicę, wysłano wojskową łódź

dla przewiezienia na ląd lady Osmund wraz z towarzyszącymi jej
osobami. Adiutant generała, wspaniale wyglądający w swoim
białym uniformie, przedstawił się i odprowadził panie na pokład
ze wszystkimi honorami należnymi ich pozycji. Odpłynęli w
kierunku brzegu, odprowadzani zawistnym wzrokiem pozostałych
pasażerów, którzy musieli jeszcze poczekać z zejściem na ląd.

– Generał ogromnie żałuje, że nie mógł przybyć osobiście,

milady – powiedział adiutant z szacunkiem. – Ale jak chyba
rozumiesz, pani, od samego przyjazdu jest nadzwyczaj zajęty.

– Spodziewałam się tego. Gdzie się teraz znajduje?
– O ile wiem, rozmawia z gubernatorem, sir Johnem Pope-

Hennesseyem. Mają całą serię spotkań zaczynających się rankiem
i trwających aż do późnych godzin wieczornych.

Przy kei Azalia ujrzała Chińczyków w szerokich kapeluszach

kulisów, a poniżej kołyszące się na fali sampany, na których żyły i

background image

Barbara Cartland

Strona nr 76

umierały całe rodziny. Chociaż oczekiwał na nie powóz
zaprzężony w dwójkę koni, dziewczynę znacznie bardziej
interesowały riksze. Po raz pierwszy usłyszała też dziwne,
melodyjne narzecze kantońskie i używany przez rikszarzy żargon
angielski nie zawierający głoski „r”, w którym nawoływali
klientów pokrzykując:

– Liksza! Liksza!
Ruszyli od nabrzeża uliczkami tak wąskimi i ruchliwymi, że

powóz z wielkim trudem posuwał się do przodu. Wśród
przechodniów było wielu żołnierzy i marynarzy, portugalskich
księży i zakonnic. Spostrzegła osłonięty szkarłatnymi zasłonami
palankin, niesiony przez czterech silnych mężczyzn. Zauważyła
również kilku mandarynów podróżujących rikszami. Rozpoznała
ich po nefrytowych gałkach na czapkach i błyszczących
atłasowych strojach wyszywanych złotą nicią. Z tym splendorem
kontrastowała nędza dzieci w łachmanach, głodnym wzrokiem
spoglądających na ulicznych sprzedawców i tych Chińczyków,
których stać było na spożywanie swojego szik-an-czan, czyli
obiadu.

Na straganach wisiały głowami w dół ryby z otwartymi

paszczami i wybałuszonymi oczyma. Znajdowały się tam
szczególnie wielkie okazy pochodzące z okolic Hainanu, leszcz
morski wyróżniający się czerwonym guzem między oczyma, ryba
jaszczurcza z paszczą pełną zębów, sola z Makao i ogromny
węgorz szczupakowaty o zębach jak sztylety i gładkim,
zwężającym się ciele. Pani Czang wiele opowiadała Azalii o
ptakach Hongkongu. Widziała je właśnie w klatkach
pomalowanych na złoty kolor. Największą popularnością wśród
małych sklepikarzy cieszył się południowochiński żółto-zielony
ptaszek, zwany Wielorybie Oko. „Radosne ptaszki rozpogadzają
smutnych ludzi” – mówiła pani Czang. „Chcesz powiedzieć, że
trzymają je tylko po to, by sprawić przyjemność kupującym?” –
zapytała Azalia. „Zadowoleni klienci kupują więcej” – odparła na
to pani Czang.

Ale najbardziej Azalia pragnęła zobaczyć błękitną srokę

background image

PACHNĄCY KWIAT

Strona nr 77

chińską. Pani Czang opisała, a nawet narysowała jej piękne
błękitne skrzydła i ogon oraz czerwony dziób i łapy. „My
wierzymy – powiedziała – że ten ptak przynosi szczęście. Wiele
błękitnych srok – wiele szczęścia”. Azalia pomyślała, że nie jest
to szczególnie prawdopodobne. Czuła, że kiedy już dojedzie do
Flagstaff House, ponownie stanie się służącą do wszystkiego, bez
końca lżoną i krytykowaną przez ciotkę.

Po drodze mijali nieprzebrane tłumy. Nigdy nie wyobrażała

sobie, że tak wielu ludzi może zmieścić się na tak ograniczonej
przestrzeni. Miała wrażenie, że domy chwieją się i pękają od
ciężaru zamieszkujących je istot ludzkich. Powietrze wypełniały
okrzyki, klapanie drewnianych butów oraz zapach przypraw. Jest
dokładnie tak, jak sobie wyobrażałam! – pomyślała. Nie sądziła
jednak, że miasto okaże się aż tak piękne. Z wysokich domów
zwieszały się długie kolorowe chorągiewki i proporce. Niektóre
balkony oplatały pnącza. Dzięki portykom i kolumnadom domy
sprawiały wrażenie przyjemnie chłodnych w gorących
promieniach słonecznych spływających z rozżarzonego nieba.

– Ależ to śmierdzi! – zauważyła z niesmakiem lady Osmund,

kiedy mijali coś przypominającego ogromny wózek dziecięcy, na
którym jakiś Chińczyk gotował jednocześnie kilka potraw. Nikt
nie odpowiedział, więc po chwili, jak gdyby szukając dziury w
całym, oznajmiła: – Ci kulisi wyglądają komicznie w tych swoich
ogromnych kapeluszach. Jak w miskach odwróconych do góry
nogami!

Azalia bardzo chciała odpowiedzieć, że właśnie dzięki nim

wszystko jest tak orientalne i podniecające, wiedziała jednak, że
naraziłoby to ją tylko na pogardliwą uwagę ze strony ciotki.

Flagstaff House wyglądał jak każda inna brytyjska rezydencja

kolonialna. Widziała ich bardzo wiele w Indiach, wszystkie robiły
wrażenie zaprojektowanych według jednego wzoru. Były solidne i
imponujące, bardzo angielskie, ich wnętrza mogłyby być
przeniesione w każdym detalu z Camberley, Aldershot,
Cheltenham czy Bournemouth. Stały tam takie same
wypolerowane mahoniowe krzesła, w oknach wisiały kwieciste

background image

Barbara Cartland

Strona nr 78

perkalowe zasłony, na ścianach wizerunki królowej i księcia
małżonka, a podłogi pokrywały perskie dywany podrzędnej
jakości. Na zewnątrz dokładnie tak samo próbowano stworzyć
angielski ogród. Żona każdego kolejnego generała sadziła w
maleńkich grządkach bratki, nagietki, astry i niezapominajki,
mające przypominać rodzinne strony.

– Azalio – powiedziała sucho lady Osmund po przybyciu na

miejsce – zabieraj się do rozpakowywania rzeczy.

– W domu jest sporo chińskiej służby, milady wtrącił

pośpiesznie adiutant. – Jeżeli zechce mi pani przekazać swoje
potrzeby, postaram się o więcej.

– Doskonale. Moja bratanica może ją nadzorować. W domu to

właśnie robiła, więc będzie miała zajęcie. Sposób mówienia ciotki
umocnił Azalię w przekonaniu, że bez względu na liczbę
służących zatrudnionych we Flagstaff House lady Emilia zrobi
wszystko, aby nie miała wolnej chwili.

Na szczęście wkrótce po przybyciu lady Osmund stwierdziła,

że nie ma przynajmniej z tuzina niezbędnych rzeczy. Sama była
zajęta obowiązkami towarzyskimi, kazała więc udać się na zakupy
Azalii. Do towarzystwa dała jej starego chińskiego służącego,
którego jak wszystkich innych zwano tradycyjnie „chłopcem”.
Nazywał się Ah Jok. Azalia wiedziała, że bliźniaczki pojechałyby
powozem pod ochroną adiutanta. Była jednak zadowolona z
takiego obrotu sprawy, ponieważ dawało jej to większą swobodę.

Wyruszyli i Azalia zorientowała się, że Ah Jok zabiera ją do

angielskich sklepów w Old Praya. Wytłumaczyła mu łamaną
chińszczyzną, o co jej chodzi. Na jego szerokich ustach pojawił
się prawie niedostrzegalny uśmiech, kiedy rozkazywał rikszarzom,
aby jechali dalej w kierunku miasta. Wkrótce Azalia postanowiła
zrezygnować z rikszy i ruszyła piechotą przez uliczki, tak wąskie i
tak zawieszone wywieszkami i napisami, że światło słoneczne
prawie zupełnie do nich nie docierało. Kierowała się w stronę
prawdziwej chińskiej dzielnicy, o której wcześniej opowiadała jej
pani Czang.

Znajdowały się tam maleńkie piekarnie, w których

background image

PACHNĄCY KWIAT

Strona nr 79

sprzedawano pyszne, świeżo wypieczone je-si-min bao – bułeczki
nadziewane mielonym miąższem kokosowym. Obok piętrzyły się
na straganach kolorowe piramidy owoców i wyrabianych z ciasta
maleńkich zabaweczek – tygrysów, kotów, psów, kaczek. W
uszach

dziewczyny

dźwięczały

głosy

sprzedawców

zachwycających solone ryby, szczotki, kadzidła, żelatynę. Ah Jok
wyjaśnił, że musieli wykupywać za pięćdziesiąt centów drewniane
bilety uprawniające do prowadzenia handlu. Niektórzy z nich
sprzedawali brązowe, płochliwe ptaszki zwane um-czum, które
przenosili w dużych płaskich klatkach wyplecionych z liści
palmowych. Inni zachwalali um-czun-don – maleńkie jajka
przepiórcze, stanowiące cenny dodatek do chińskich zup. Na
jednej z ulic pełnej dzieci koncertowali dwaj niewidomi muzycy.
Jeden grał na tsin-hu – wiolonczeli o czterdziestocentymetrowym
pudle rezonansowym, a drugi rytmicznie uderzał w pai-pan,
drewnianą kołatkę, brzdąkając jednocześnie na ku-Czeng,
chińskiej cytrze.

– To bardzo stara muzyka, Nan Jin – wyjaśnił Ah Jok. –

Pierwsza informacja o niej pochodzi z czasów dynastii Sung.

Wszystkie zakupy Azalii obliczano na drewnianych liczydłach,

które wymyślił Cziwhuni-Wen, specjalista od metalurgii sprzed
niemal tysiąca lat. Chińczyk o szczupłych, delikatnych palcach
przesuwał paciorki liczydła tam i z powrotem tak szybko, że
przypominało to jakąś magiczną czynność.

Azalię zafascynowały chińskie apteki. Na półkach stały rzędy

kwadratowych butelek wypełnionych różnymi specyfikami –
wysuszonymi konikami morskimi z Zatoki Tonkińskiej,
woreczkami żółciowymi niedźwiedzia z gór Tybetu i innymi
egzotycznymi preparatami.

– Oto żmija z dżungli Kwangi – powiedział Ah Jok wskazując

jakiś słoiczek. – A tu róg jelenia z lasów Mandżurii.

Pani Czang mówiła Azalii, że tego rodzaju specyfiki

wykorzystuje się do przedłużenia życia i seksualnego pobudzenia.
Są dla Chińczyków równie cenne jak mandżurski żeń-szeń, o
którym powiadano, że leczy wszelkie schorzenia.

background image

Barbara Cartland

Strona nr 80

– Niektóre zioła znane są od pięciu tysięcy lat – powiedział Ah

Jok, w odpowiedzi na co sklepikarz pokiwał aprobująco głową, po
czym zademonstrował środki służące do obniżenia wysokiej
gorączki i „oczyszczające ogień”.

Azalia czytała, że Chińczycy wierzyli w istnienie dwóch

przeciwstawnych sił natury, jin i jang. Choroba świadczyła o
braku równowagi w organizmie, zdrowieć oznaczało równowagę i
harmonię. Sklepikarz potwierdził to, mówiąc:

– Serce – mąż, płuca – żona.
– On chce powiedzieć – wyjaśnił Ah Jok – że jeśli nie ma

harmonii między tymi dwoma organami, powstaje zło.

Następnie pokazano Azalii słynne środki wzmacniające

chińskich Galenów, sporządzane ze stalaktytów, suszonych skór
kropkowanych jaszczurek, psiego mięsa, ludzkiego mleka,
smoczych zębów

1

i strużyn rogów nosorożca. Pomimo iż z trudem

przychodziło jej uwierzyć w skuteczność wszystkich tych
specyfików, wizyta w aptekach była tak interesująca, że z wielkim
żalem uległa namowom Ah Joka do powrotu.

– Dziękuję ci, Ah Jok, bardzo dziękuję – powiedziała w domu.
– Czuję się zaszczycony, szlachetna pani – odparł szczerze.
Zrozumiała, że znalazła w nim przyjaciela.
Jedna z pierwszych rzeczy, jakich dowiedziała się w

Hongkongu, związana była z lordem Sheldonem. Po opuszczeniu
„Orissy” sama nie mogła się zdecydować, co tak naprawdę o nim
myśli. Jej własne uczucia wprowadzały ją w stan oszołomienia i
zawstydzenia, szczególnie po powtórnym pocałunku. Uciekła
wtedy od niego, zamknęła się w kabinie, rzuciła na koję i trzęsła z
ekscytacji. Nigdy nie podejrzewała siebie o tak emocjonalne
reakcje. Dlaczego mnie pocałował? Czemu miałby mieć na to
ochotę? – pytała samą siebie. Nie mogła uwierzyć, że była
atrakcyjną dziewczyną.

Kiedy spotkali się po raz pierwszy, doskonale wiedziała, jak

niepociągająco wygląda w starej sukni Daisy czy Violet. A jednak

1

Smocze zęby – tak określa się w Chinach kości prehistorycznych zwierząt (przyp. tłum.).

background image

PACHNĄCY KWIAT

Strona nr 81

ją pocałował. Jego usta miały w sobie jakąś magiczną moc
przenoszącą w cudowną, opromienioną blaskiem krainę. Niełatwo
przychodziło jej jednak uwierzyć, że on sam mógł czuć podobnie.
Jakże byłoby to możliwe, z jego doświadczeniem, tytułem,
znaczeniem, pozycją towarzyską? Wystarczyłoby mu spojrzeć w
kierunku jakiejkolwiek kobiety, aby ta z największą ochotą
wpadła mu prosto w ramiona. Czemu więc właśnie ją całował?

Nie potrafiła sobie tego wytłumaczyć.
Leżąc samotnie w ciemnej kabinie stwierdziła, że dał jej jednak

coś, czego łatwo nie zapomni. Przynajmniej będzie wiedziała,
czym jest pocałunek. I choć wspomnienie przeżytych chwil
ekstazy spowodowało, że pragnęła ich jeszcze więcej, potrafiła
sobie powiedzieć, że za szczęście zawsze trzeba płacić. Matka ją
tego nauczyła: „Niczego nie ma za darmo, kochanie. Dostając
należy również dawać, płaci się za wszystko, w taki czy w inny
sposób”. A mimo to trudno jej było pogodzić się z myślą, że już
nigdy więcej go nie ujrzy. Sądziła, że dał sobie z nią spokój po
tym, jak zeszli na ląd, i że nie ma w ogóle mowy, aby kiedyś
jeszcze się z nim zobaczyła. Natychmiast po przyjeździe do
Flagstaff House lady Osmund całkiem niedwuznacznie dała jej do
zrozumienia, że winna trzymać się w cieniu.

Drugiego dnia podczas obiadu, kiedy rodzina była przy stole,

wuj powiedział:

– Lord Sheldon mnie rozczarował!
– Rozczarował? – spytała lady Osmund. – Czemuż to?
– Miałem wrażenie, że przyjechał tu, żeby ostatecznie wyjaśnić

sprawę z gubernatorem, ale jak dotąd do żadnych wyjaśnień nie
doszło.

– Co przez to rozumiesz?
– Wygląda na to – odrzekł wyraźnie zły generał – że Sheldon

zgadza się z sir Johnem.

– Nie do wiary! Musisz się mylić!
Generał skrzywił się, rozmyślając nad niedawnym spotkaniem

u gubernatora.

– Dlaczego sądzisz, że lord Sheldon bierze stronę sir Johna? –

background image

Barbara Cartland

Strona nr 82

spytała lady Osmund.

– Dziś rano dyskutowaliśmy o panującym wśród tutejszych

Chińczyków zwyczaju kupowania i sprzedawania młodych
dziewcząt, które następnie zatrudnia się jako służbę domową.

– Bardzo rozsądny zwyczaj! – zauważyła lady Osmund.
– Też tak myślałem – odrzekł generał – ale gubernator

zamierza go zakazać.

– Co za bzdura! Po co miałby się w to mieszać?
– Twierdzi, że ostatnio znacznie rozpowszechniło się

porywanie młodych Chinek na eksport do nowych kolonii w
Singapurze, a także do Kalifornii i Australii.

– Czy ma jakiekolwiek dowody?
– Udało mu się przekonać przewodniczącego trybunału, żeby

ogłosił, iż nie ma żadnej różnicy między sprzedażą dziewcząt w
charakterze służących a ich eksportem za granicę w niemoralnym
celu.

– Zupełny nonsens! – oświadczyła lady Osmund.
– To samo mówił generał Donovan. Ale przewodniczący

potwierdza informacje gubernatora z zeszłego roku o dziesięciu
czy dwudziestu tysiącach niewolnic w Hongkongu.

– Wszystko to wydaje mi się być bardzo przesadzone.
– Dokładnie tak to określiłem – odparł generał. Poprosiłem o

raporty w tej sprawie, ponieważ dotyczy ona nie tylko policji, ale
również armii. Jednak, choć trudno w to uwierzyć, całą
kontrowersją ma zająć się sekretarz stanu w Anglii.

– Na czyje życzenie? – spytała lady Osmund.
– Przecież to oczywiste! – ostro zareplikował generał. –

Gubernator tego zażądał, a poparł go lord Sheldon.

– Niemożliwe!
– Jak dobrze wiesz – ciągnął generał – poinstruowano nas,

żebyśmy się nie wtrącali w chińskie obyczaje i tradycje. Zwyczaj
kupowania dziewcząt dla adopcji jest ściśle związany z całą ich
obyczajowością.

– Może powinieneś porozmawiać z lordem Sheldonem

prywatnie – zasugerowała lady Osmund. – Słyszałam, że

background image

PACHNĄCY KWIAT

Strona nr 83

gubernator ma wielki dar zdobywania poparcia dla swoich
zwariowanych pomysłów, lord Sheldon zaś jest jeszcze młodym
człowiekiem. Musi sobie przecież zdawać sprawę, że jego
stanowisko zagraża bezpieczeństwu i harmonii w całej kolonii.

– Mówiłem o tym. Jestem całkowicie przekonany, że

przewodniczący trybunału ogromnie przesadził w swoich
wyliczeniach, natomiast gubernator zawsze przekręca wszystko w
sposób służący jego interesom.

– Na mnie zrobił wrażenie czarującego – zauważyła lady

Osmund.

– Potrafi taki być, kiedy ma w tym swój interes. A

jednocześnie, zapewniam cię, moja droga, jest dwulicowcem. I
wcześniej czy później popada w konflikt z każdym, kto z nim
pracuje. – Generał zamilkł, po chwili zaś dodał pogardliwie: –
Sheldon przekona się wkrótce, że postawił na złego konia!

– Niemniej, Fredericku, wydaje mi się, że nie byłoby złym

pomysłem, gdybyś zaprosił go w tym tygodniu na kolację. Kiedy
nas wczoraj odwiedził, odniosłam wrażenie, że był szczególnie
uprzejmy wobec Daisy.

– Jeżeli bierzesz go pod uwagę jako potencjalnego zięcia –

odparł generał wstając od stołu – to radzę, żebyś dała sobie z tym
spokój.

– Ależ Fredericku, dlaczego? Czemu tak uważasz?
– Ponieważ, jak ci już mówiłem, Sheldon zachęca gubernatora

do postępowania dokładnie przeciwnego moim zamysłom.

– To znaczy jakiego?
– Jest przekonany, że Chińczyków należy traktować dna

zasadzie równości, do której nie mają prawa.

– Równości...? – powtórzyła za nim lady Osmund.
– Właśnie – potwierdził generał. – Czy wiesz, jak nazywają go

Chińczycy? Dobrym Przyjacielem Numer Jeden! To najlepiej
świadczy, jakim jest człowiekiem! – dodał z pogardą i opuścił
jadalnię.

Azalii kręciło się w głowie. Powinna była wiedzieć, że lord

Sheldon nie mógł być takim, za jakiego go początkowo miała.

background image

Barbara Cartland

Strona nr 84

Jakżeby to mogło być możliwe, skoro wzbudził w niej tak
cudowne uczucie, kiedy ich usta się spotkały? Ależ byłam głupia!
– pomyślała. Czuła, że się czerwieni na wspomnienie tych
wszystkich zarzutów, jakie mu stawiała.

W nocy nie mogła zasnąć zastanawiając się, czy kiedykolwiek

będzie miała szansę powiedzieć mu, jak bardzo jest jej przykro, że
tak opacznie zrozumiała to, co mówił kapitanowi Widcombe’owi.
Najpewniej i tak nie miało to dla niego większego znaczenia, ale
ona czuła się upokorzona z powodu popełnionego błędu i swojej
własnej głupoty.

Była wzburzona i rozstrojona tym, co wuj powiedział przy

obiedzie, i nie miała energii, żeby zabrać się do szycia, kiedy lady
Osmund razem z bliźniaczkami pojechały powozem do
Government House. Gubernator wydawał przyjęcie, na którym
miała być obecna cała towarzyska śmietanka Hongkongu.
Wyruszyli nie mówiąc jej nawet do widzenia. Stała samotnie w
salonie i tylko adiutanci spoglądali na nią z pewnym
zakłopotaniem. Wiedzieli już, jaka była jej pozycja, i zdawali
sobie sprawę, że nawet najmniejsza próba uprzejmiejszego
potraktowania Azalii powodowała niezadowolenie generała i jego
żony.

Wróciła do pokoju na górze. Przez chwilę stała przy oknie,

spoglądając ponad drzewami na błękitne wody zatoki i dalej
jeszcze na Kowlun. Słoneczny blask lśnił złociście, lecz w jej
duszy panował mrok. I wtedy właśnie się zdecydowała. Obiecała
pani Czang, że kiedyś ją odwiedzi. Teraz miała nie tylko szansę
ponownego ujrzenia przyjaznej twarzy, ale również poduczenia
się chińskiego. „Przyjdź, jak tylko będziesz mogła! – zapraszała ją
pani Czang. – Zawsze będziesz mile widziana w domu mojego
męża”.

Była to odważna decyzja. Ciotka byłaby wściekła, gdyby się o

tym dowiedziała.

Założyła kapelusz, wzięła małą parasolkę przeciwsłoneczną

ozdobioną lamówką, niegdyś należącą do jednej z bliźniaczek,
zeszła na dół i poprosiła służącego o sprowadzenie rikszy. Kiedy

background image

PACHNĄCY KWIAT

Strona nr 85

riksza sunęła najpierw aleją Flagstaff House, a potem wyjechała
na ulicę, czuła, że zaczyna się przygoda. Rikszarz był bosy i miał
podarte ubranie, ale biegnąc nucił piosenkę, nie wyglądał więc na
nieszczęśliwego.

Dom pana Czanga znajdował się na zboczu wzgórza, trochę

ponad eleganckimi białymi willami Europejczyków w dzielnicy
Wiktoria. Był zbudowany w stylu chińskim, pokryty zieloną
dachówką, i miał rzeźbione okapy ozdobione porcelanowymi
smokami. Zapłaciła rikszarzowi wiedząc dobrze, że nie będzie jej
stać na to, by czekał. Służący, cały w ukłonach, wprowadził ją do
wnętrza. Rezydencja była imponująca i bardzo luksusowa, nawet
jak na bogatego Chińczyka. Kai In Czang była zachwycona
wizytą.

– Zaszczycasz nas swoją obecnością – powiedziała kłaniając

się prawie do samej ziemi, ale za chwilę zapominając o
ceremoniale radośnie podskoczyła uderzając w dłonie: – Miałam
nadzieję, że przyjdziesz! Mam ci tak wiele do powiedzenia!
Witaj!

Azalia obejrzała pokoje młodej Chinki. Mogłaby godzinami

podziwiać obrazy na długich zwojach ozdabiające ściany,
starożytną porcelanę i misternie rzeźbione wyroby z nefrytu.
Nawet nie przypuszczała, że nefryt może mieć tak szeroką gamę
kolorów – od czystej bieli, przez zieleń szmaragdową do ciemnej,
prawie czarnej. Podziwiała półmisek odlany z brązu, ozdobiony
figurami kotów.

– To dynastia Czou – objaśniła pani Czang. Kwitnący lotos był

wyrzeźbiony tak misternie, iż wydawało się, że jego płatki
poruszają się w delikatnym powiewie wiatru.

– A to z dynastii Czing – dodała Chinka.
Równie misternie wyrzeźbiono białą nefrytową butelkę

ozdobioną rubinami i szmaragdami osadzonymi w złocie. Azalii
jednak najbardziej spodobał się koralowy król Mu unoszący się
ponad chmurami.

– Mój szlachetny mąż mówi, że nefryt pochodzi z niebios,

uzdrawia ciało i zapewnia nieśmiertelność – powiedziała Kai In

background image

Barbara Cartland

Strona nr 86

Czang.

– Nie jestem pewna, czy chciałabym żyć wiecznie – odparła

Azalia – ale miło byłoby mieć przynajmniej niewielki kawałek
tego kamienia.

– Ponadto nefryt trzyma z dala złe myśli – ciągnęła pani Czang

– i przynosi szczęście.

– Koniecznie muszę mieć przynajmniej mały kawałek –

powiedziała rozmarzona Azalia. Popatrzyła ponownie na nefryt,
jakby rzeczywiście miał magiczną siłę mogącą rozwiązać trapiące
ją kłopoty. – Jakież śliczne rzeczy zebrał pan Czang!

– On wiele kupuje, część sprzedaje, a najlepsze rzeczy

zatrzymuje dla domu.

Kai In Czang niewiele wiedziała o zgromadzonych

przedmiotach oraz ich wartości, ale jak wiele innych kobiet, lubiła
mieć wokół siebie piękne rzeczy.

Służąca przyprowadziła Dżam Kina, jednak zaraz po

przywitaniu został zabrany do łóżka.

– Co będziemy robić? – spytała Kai In Czang.
– Pokaż mi jeszcze inne wspaniałe rzeczy. które masz –

poprosiła Azalia. – Jestem taka ciekawa!

– Pokażę ci moje stroje – odparła młoda Chinka. Z szaf i

komódek wyjęła najcudowniej wyszywane tuniki, jakie Azalia
kiedykolwiek widziała. Zakładało się do nich błyszczące.
kolorowe spodnie z atłasu, zimowe płaszcze podbite sobolami i
innymi drogimi skórami.

Kai In Czang miała teraz na sobie ciemnoszmaragdową tunikę i

spodnie z pomarańczowego atłasu. Wychodząc z domu i na
przyjęcia zakładała rozciętą z obu boków spódnicę, bogato
wyszywaną z przodu i z tyłu, jak szata mandaryna.

– A co nosisz pod tuniką – spytała Azalia.
– Bardzo mało! Przymierz... to bardzo wygodne. – Azalia

zawahała się, ale było coś ogromnie pociągającego w
przymierzaniu tak pięknych rzeczy. Kai In Czang wybrała dla niej
ciemnoróżową tunikę haftowaną w barwne kwiaty, z elegancką
podszewką oraz bladozieloną lamówką przy szyi i dolnych

background image

PACHNĄCY KWIAT

Strona nr 87

rozcięciach. Azalii było do twarzy w ciemniejszych kolorach.
Pastelowe odcienie sukien, które donaszała po Violet i Daisy,
powodowały, iż jej skóra nabierała nieprzyjemnego, bladożółtego
odcienia. Czuła się bardzo odważna zakładając różowe atłasowe
spodnie, świetnie współgrające z tuniką. Zauważyła nagle, jak
wielkie są jej stopy w porównaniu ze stopami Kai In Czang, której
jak wszystkim Chinkom skrępowano je w dzieciństwie. Kai In
Czang opowiedziała jej o tym jeszcze na statku. Tylko
niewolnicom nie krępuje się stóp – mówiła. Azalia słuchała tego z
przerażeniem. Krępowanie zaczyna się w ósmym roku życia,
kiedy kości stóp są już na tyle twarde, że wytrzymują stały ucisk.
Ból był nie do zniesienia, ponieważ stopa musiała zmieścić się do
bucika długości siedmiu, dziesięciu centymetrów. – Krzyczałam
płakałam całymi dniami i nocami – opowiadała Kai nie bez dumy.

– Kiedy ból ustał? – spytała Azalia.
– Po trzech, czterech latach! Ale szlachetny mąż uważa, że

moje stopy są piękne!

– Jesteś bardzo dzielna! – stwierdziła wtedy Azalia, na co

młoda Chinka tylko się uśmiechnęła.

– Teraz zaczesz włosy jak ja – powiedziała Kai In, kiedy Azalia

już się przebrała. Rozpuściła długie włosy swojej angielskiej
przyjaciółki, związała je różową wstążką i udekorowała szpilkami
o pięknie rzeźbionych zielonych główkach.

– Jesteś bardzo piękna! – wykrzyknęła. – Musisz jeszcze

włożyć kolczyki.

Strojenie się sprawiało Azalii ogromną radość. Z trudem

przychodziło jej uwierzyć, że chiński ubiór mógł ją tak bardzo
odmienić.

– Najlepiej ci do twarzy w zdecydowanych kolorach, nie takich

bladych – zauważyła Kai In Czang i obie się roześmiały.
Wyprostowawszy się, Azalia stwierdziła, że są bardzo do siebie
podobne.

– Dwie Chinki! – powiedziała Kai In, jak gdyby czytając w jej

myślach. – Nikt nie weźmie cię teraz za Angielkę!

– Jestem bardzo szczęśliwa będąc Chinką – uśmiechnęła się

background image

Barbara Cartland

Strona nr 88

Azalia. W oczach Kai In mignęły figlarne iskierki. – Zróbmy
kawał panu Czang – powiedziała. – Przedstawię cię jako moją
chińską przyjaciółkę.

– Nie! Lepiej nie! – wykrzyknęła szybko Azalia, ale było za

późno, Kai In wybiegła już z pokoju. Po chwili wróciła.

– Służący powiedział, że szlachetny mąż jest w swoim pokoju.

Chodź ze mną. Zaskoczymy go!

Pociągnęła ją za sobą. Nie chcąc jej psuć zabawy, Azalia nie

protestowała. Przebiegły przez dziedziniec oraz dalszą część
domu, w której zgromadzono jeszcze wspanialsze skarby. Przed
drzwiami z czarnego drzewa orzechowego ze wspaniałymi
złotymi ornamentami stał służący. Otworzył je. Kai In weszła
pierwsza, prowadząc Azalię za rękę.

– Ukłoń się jak ja – szepnęła.
Upadła na kolana, składając głowę na wyciągniętych rękach.

Azalia zrobiła to samo.

– Szlachetny mężu, błagam o pozwolenie na przedstawienie

szlachetnej przyjaciółki.

– Masz moją zgodę, żono.
Azalia spojrzała kątem oka na Kai In, która powoli

wyprostowywała ciało, wciąż jednak klęcząc. Poszła za jej
przykładem. Dopiero zerknąwszy nieśmiało na pana Czanga,
ciekawa, czy aby natychmiast jej nie rozpozna, zauważyła, że nie
jest sam.

Obok, na rzeźbionym hebanowym krześle, siedział lord

Sheldon!

background image

PACHNĄCY KWIAT

Strona nr 89

Rozdział 5

Przez chwilę czuła się jak sparaliżowana. Miała szaloną

nadzieję, że lord Sheldon jej nie rozpozna. Ale pan Czang
natychmiast zorientował się; że to tylko żart jego żony. Uniósł się
z krzesła i skłonił przed Azalią.

– To wielki zaszczyt, że zechciała pani wejść w progi mego

skromnego domu – powiedział. – Zawsze jesteś pani mile
widziana!

Uświadomiła sobie, że lord Sheldon wpatruje się w nią ten

swój przenikliwy sposób, co zawsze powodowało, że się
czerwieniła. Zanim jednak zdążyła cokolwiek powiedzieć, Kai In
Czang wykrzyknęła z udawaną złością:

– Domyśliłeś się! Domyśliłeś się, kim ona jest! Mój szlachetny

mąż jest zbyt mądry, żeby dało się go oszukać! Wielka szkoda!

Zakłopotana Azalia zamierzała się już wycofać z pokoju, kiedy

lord Sheldon odezwał się do pana Czanga:

– Czy mógłbym pomówić z panną Osmund na osobności?
– Ależ naturalnie, milordzie. Mój dom jest pana domem.
– Jestem pewien, że panna Osmund chciałaby obejrzeć pański

piękny ogród – rzekł lord Sheldon. – Podobnie zresztą jak i ja.
Powiadają, że to jedna z rzeczy, których w Hongkongu pomijać
nie należy.

– Jest pan wielce łaskawy – odparł pan Czang. Ruszył

przodem, zapraszając Azalię gestem, by poszła za nim. Nie miała
wyboru, choć tak bardzo pragnęła uciec, schować się gdzieś.
przebrać we własne ubranie. Najbardziej jednak pragnęła uniknąć

background image

Barbara Cartland

Strona nr 90

pozostania z lordem Sheldonem sam na sam. Ale wiedziała
również, że wszelkie protesty ośmieszyłyby ją i byłyby obraźliwe
dla lorda. Szła więc spokojnie za gospodarzem przez piękny
dziedziniec, potem pasażem aż dotarli do drzwi prowadzących do
ogrodu. Pan Czang je otworzył i Azalia wraz z lordem Sheldonem
znalazła się na werandzie, za którą rozciągał się ogród. Pojawienie
się ludzi zakłóciło spokój ptakom buszującym w trawie. Zerwały
się do lotu, pozostawiając po sobie tylko oszałamiające migotanie
błękitnych piór.

– Błękitne sroki! – zawołała Azalia.
– Miejmy nadzieję, że przyniosą nam szczęście powiedział lord

Sheldon.

Azalia uśmiechnęła się na wspomnienie tego, co mówiła o nich

na statku pani Czang, i wyszeptała cicho:

– Bardzo potrzebuję szczęścia!
Ruszyli wijącą się ścieżką obrzeżoną pachnącymi słodko

kwiatami. Azalia czytała, że ogrody chińskie charakteryzują się
szczególną, jedyną w swoim rodzaju finezją projektowania.
Słyszała, że nawet niewielki i niezbyt interesujący kawałek ziemi
może pod ręką znawcy zamienić się w ogród pełen przestrzeni i
wdzięku. Pan Czang okazał się znawcą doskonałym. Na dużym
obszarze położonym na stoku wzgórza artystycznie rozplanowano
kamienne górki, jeziorka porośnięte liliami wodnymi spinały
wysokie mostki, szumiały strumyczki i małe wodospady. Kwiaty i
kępy krzewów były harmonijnie dobrane pod względem
kolorystyki i kompozycji. Róże, hortensje, peonie i azalie
tworzyły wielki kolorowy dywan. Po drzewach i okapach
gustownych małych pawilonów wspinały się pnącza o różnych
odcieniach. Wokół kwitły drzewka morelowe, brzoskwiniowe i
pomarańczowe, tworząc wręcz bajkową atmosferę. Białe kwiaty
magnolii kontrastowały z głębokim błękitem nieba.

– Tu jest piękniej, niż mogłabym sobie wyobrazić! –

wykrzyknęła Azalia. Odeszli trochę dalej od domu, podziwiając
różowobiałe lilie wodne na połyskującej srebrzyście tafli stawu.

– Ogród jest bardzo piękny – zgodził się Sheldon. – Tak jak ty,

background image

PACHNĄCY KWIAT

Strona nr 91

pani, w tym chińskim stroju!

Spojrzała

na

niego

zdziwiona

niespodziewanym

komplementem, ale zaraz odwróciła głowę, zauważywszy wyraz
jego oczu. Drżała.

– Muszę cię widywać, Azalio. Powinnaś to zrozumieć.
– To... niemożliwe!
– Ale dlaczego? Czemu udajesz, że między nami nic nie

zaszło?

– Bo nic nie może zajść!
– Dlaczego? Od czasu jak cię poznałem, stanowisz dla mnie

zagadkę, której nie jestem w stanie rozwiązać. To nie może ,tak
trwać!

Zapadła cisza. Azalia zaplotła dłonie, spoglądając na lilie

wodne.

– Masz skórę jak kwiat magnolii – powiedział lord Sheldon. –

Już teraz wiem, co mnie tak w tobie niepokoiło. – Urwał, ale
ponieważ Azalia milczała, znów zaczął mówić: – Nosisz ubrania
w niewłaściwych kolorach. Dopiero teraz... Róż tej tuniki
zabarwia twoje włosy purpurą i powoduje, że skóra wygląda jak
płatek kwiatu.

– Nie powinien pan... mówić mi... takich rzeczy.
– Czemu nie? Czemuż nie miałbym powiedzieć czegoś, co na

pewno powiedziałby ci każdy inny mężczyzna, gdyby tylko miał
sposobność.

– Ponieważ... nie powinnam tego słuchać. Wie pan, że mój wuj

i ciotka nie pochwaliliby tego.

– Pewien jestem, że jeszcze bardziej by nie pochwalili tego, że

jesteś tu ze mną w ogrodzie pewnego chińskiego dżentelmena –
powiedział nie bez rozbawienia w głosie.

– Są moimi przyjaciółmi – odparła.
– Nie mogłaś lepiej wybrać. Pan Czang to człowiek niezwykły.

Słyszałem o nim już w Anglii. Był jedną z pierwszych osób, które
zamierzałem odwiedzić po przybyciu do Hongkongu. Ale traf
chciał, że spotkaliśmy się już na „Orissie”.

– Czemu chciał go pan poznać?

background image

Barbara Cartland

Strona nr 92

– Potrzebowałem jego opinii w sprawie reform, które rząd

zamierza wprowadzić, ale głównie szukałem pomocy w sprawie
prywatnej. – Ujrzawszy zaskoczenie w jej oczach, uśmiechnął się.
– Nie jesteś jedyną osobą, która zachwyca się pięknem chińskich
rzeczy. Chciałbym uzupełnić moją kolekcję sztuki chińskiej, a
nikt nie wie o tym więcej od pana Czanga.

– Część zbiorów widziałam w apartamencie pani Czang. Były

wspanialsze, niż mogłam sobie ta wyobrazić.

– Powinnaś poprosić pana Czanga, żeby opowiedział ci historię

niektórych przedmiotów ze swoich zbiorów. Być może ja też
pewnego dnia będę mógł opowiedzieć ci historię tych
znajdujących się w mojej kolekcji.

Odpowiedziała szybko:
– Jest to... coś, co się nigdy... nie zdarzy. Chcę być z tobą

szczera, milordzie... muszę powiedzieć, że nie możemy... nawet
zostać przyjaciółmi.

– Czemu nie? – spytał ostro.
– Ponieważ moja ciotka nigdy na to nie pozwoli, a pan już i tak

obraził wuja, udzielając poparcia gubernatorowi. – pokręciła
głową. – Jeżeli idzie o mnie, jest to zupełnie bez znaczenia, ale z
powodów, których nie mogę wyjawić, wujostwo nie pozwalają mi
mieć żadnych znajomych... mężczyzn... a już pana w
szczególności.

– Dlaczego właśnie szczególnie mnie?
– Bo jest pan zbyt ważną osobistością... Ale nawet gdybyś nią

nie był, panie, powinnam być trzymana z dala od ciebie. Jak już
zauważyłeś... nie mogę mieć żadnego udziału w życiu
towarzyskim ciotki.

– Zauważyłem – odparł. – Poinstruowałem sekretarza

gubernatora, żeby upewnił się, iż zostałaś pani zaproszona na
dzisiejsze przyjęcie. Kiedy twoja ciotka odmówiła w twoim
imieniu, domyśliłem się, że skorzystasz z okazji, by odwiedzić
swoich przyjaciół, państwa Czang.

– Przyszedłeś tu więc specjalnie, żeby się ze mną spotkać? –

zapytała zdumiona.

background image

PACHNĄCY KWIAT

Strona nr 93

– Był to najważniejszy powód, dla którego złożyłem panu

Czang powtórną wizytę.

Azalia zaniemówiła z wrażenia.
– Spójrz na mnie! – powiedział tonem rozkazu.
Zamierzała to zignorować, ale nie potrafiła. Popatrzyła na

niego: Stał z gołą głową na tle kwitnącego różowo drzewa
migdałowego, emanowała z niego jakaś tajemnicza siła. Coś
jednak różni go od innych mężczyzn, pomyślała. Nie był to
wygląd ani sposób bycia, lecz coś głęboko ukrytego pod
powierzchnią. Wiedziała, że Chińczycy byliby w stanie to coś
odnaleźć.

– Czy naprawdę wierzysz, Azalio, że możemy zapomnieć o

sobie po tym wszystkim co powiedzieliśmy sobie pocałunkiem?

Azalia poczuła, że się czerwieni. Nie mogła oderwać wzroku

od jego oczu.

– Musimy... to zrobić – wyszeptała z wysiłkiem.
– Powiedz mi dlaczego. Powiedz mi prawdę, Azalio.
– Nie mogę. To moja... tajemnica.
– Tajemnice! Tajemnice! – wykrzyknął lord Sheldon z nutą

złości w głosie. – Wciąż się nimi otaczasz, choć jestem
przekonany, że nie ma po temu żadnej potrzeby. Oczy tak
niewinne i czyste jak twoje nie mogą kryć tajemnicy, której
należałoby się wstydzić.

Azalia westchnęła. Położył jej ręce na ramionach i odwrócił

tak, by patrzyła mu w oczy.

– Powiedz mi, co ukrywasz? Muszę to wiedzieć.
Potrząsnęła głową.
– Jest to coś, czego nigdy nikomu nie mogę powiedzieć... a już

najmniej tobie, panie.

– Doprawdy sądzisz, że pozbędziesz się mnie takim

oświadczeniem? Sam odnajdę prawdę, Azalio.

– Nie! – krzyknęła. Odwróciła się gwałtownie i wyrzuciła z

siebie ostro: – Zostaw mnie w spokoju! Niczego nie znajdziesz...
niczego się nie dowiesz. Niczego! Odejdź i zapomnij o mnie!

– A czy ty zapomnisz o mnie?

background image

Barbara Cartland

Strona nr 94

Chciała mu odpowiedzieć, że tak, ale nie potrafiła. Słowa

utkwiły jej w gardle. Wiedziała, że nigdy go nie zapomni. Była
tego pewna. Serce waliło jej w piersiach jak młot. Czuła słabość,
jaką zawsze powodowała jego obecność: A poza tym tak bardzo
chciałaby znów poczuć jego gorące usta na swoich. Całe jej ciało
wołało: „Pragnę cię! Pragnę cię!” Ale zdawała sobie sprawę, że on
nigdy by nie zrozumiał, jak bardzo zakłócił jej spokój.

– Muszę już wracać! – krzyknęła nagle. – Robi się późno! Jeśli

się dowiedzą, że nie było mnie w domu, zaczną zadawać pytania.

Lord Sheldon wyjął z kieszeni złoty zegarek. Uznał

najwyraźniej, że brak czasu na argumenty, ponieważ powiedział:

– Zawiozę cię do domu.
– Nie możesz... – zaczęła Azalia.
– Wysiądziesz koło Flagstaff House i pójdziesz dalej pieszo.

Jest bardzo mało prawdopodobne, aby twoja ciotka tak wcześnie
wyszła z przyjęcia, ale ostatecznie nigdy nie wiadomo!

– Muszę się jeszcze przebrać! – zawołała Azalia.
Ruszyła z powrotem przez ogród, zadowolona, że jej stopy

nigdy nie były krępowane, dzięki czemu mogła się szybko
poruszać, gdy zaistniała taka konieczność. Kai In Czang czekała
przy drzwiach do ogrodu.

– Jest już bardzo późno! – powiedziała Azalia. – Muszę się

przebrać i pędzić do domu. Jeśli moja ciotka zorientuje się, że
wychodziłam, będzie bardzo zła.

– Nie domyśli się, gdzie byłaś – pocieszyła ją pani Czang.
W sypialni Azalia zdjęła z siebie piękny chiński strój i

ponownie założyła obcisły gorset oraz wyszukaną bieliznę, która
teraz wydawała się jej gorąca i niewygodna.

– Kiedy znowu przyjdziesz? – spytała Kai In Czang.
– Jak tylko będę mogła. Zaraz... Właśnie przypomniałam sobie;

że wuj zabiera jutro ciotkę i córki na obiad w Renown Bay. Mają
wyruszyć wczesnym rankiem, ale ponieważ będzie musiał
przeprowadzić tam jakąś inspekcję, wrócą dopiero późnym
wieczorem.

– To wspaniale! – krzyknęła radośnie pani Czang. – Przyjdź do

background image

PACHNĄCY KWIAT

Strona nr 95

nas. – Po zastanowieniu jednak dodała: – Nie, mam lepszy
pomysł. Popłyńmy dżonką obejrzeć zatokę! Jest cudowna!
Odwiedzimy też wyspy!

– Naprawdę możemy?
Słyszała już, że wyspy były wyjątkowo piękne, poza tym

bardzo chciała zobaczyć wnętrze chińskiej dżonki. Bogaci kupcy
mieli specjalne, starannie wykończone. dżonki, których używali
dla przyjemności, tak jak Anglicy swoich jachtów.

– Przyjdziesz tutaj czy na przystań? – zapytała pani Czang.
Azalia pomyślała przez chwilę. Ani tu, ani tam nie było zbyt

bezpiecznie. Wiedziała dobrze, że nie powinna opuszczać
Flagstaff House bez towarzystwa. Jeśli jednak powie, że idzie
zrobić zakupy, będzie to lepiej przyjęte, niż gdyby przyznała, że
zamierza odwiedzić dom Chińczyka.

– Spotkamy się na przystani.
– Będziemy cię szukać tam, gdzie są przycumowane duże

dżonki.

Kiedy to mówiła, Azalia była już ubrana w swoją pastelową

suknię. Założyła kapelusz i ucałowała Kai In Czang w policzek.

– Dziękuję, moja kochana.
– Jesteś dla nas bardzo łaskawa – odparła pani Czang. Azalia

wyczuła, że poruszył ją ten przejaw czułości.

Lord Sheldon czekał na nią przy frontowych drzwiach. Azalia

raz jeszcze podziękowała pani Czang i wsiadła do powozu. Służba
miała na sobie liberię w barwach gubernatorskich, konie były
wspaniale przystrojone, ale Azalia tego wszystkiego nie
zauważała, całkowicie pochłonięta obecnością lorda Sheldona
siedzącego obok niej. Wziął ją za rękę, kiedy ruszyli.

– Zamierzam zobaczyć się z tobą ponownie, Azalio powiedział.

– I nic mi w tym nie przeszkodzi. Najlepiej będzie, jeżeli
przestaniesz ze mną walczyć i pozwolisz mi samemu załatwić tę
sprawę z twoim wujem i ciotką.

– Nie... proszę – błagała Azalia. – Proszę, nic im nie mów.
Nie odpowiedział, ale zauważyła, jak zacisnął usta, i z

uczuciem rozpaczy zdała sobie sprawę, że bynajmniej nie

background image

Barbara Cartland

Strona nr 96

zamierza jej posłuchać.

– Może mógłbym spełnić twoją prośbę – powiedział po chwili

powoli – jeżeli zdradzisz mi ten twój straszny sekret, który
powoduje, że nie jestem godzien być nawet twoim znajomym.

– Bardzo chciałabym to zrobić, ale nie mogę! To niemożliwe!

W związku z tym... tak naprawdę... nie ma nic, co moglibyśmy...
sobie powiedzieć.

– Myślisz, że się z tym pogodzę?
– Ależ musisz! A poza tym...
Ścisnęła jego dłoń, ale po chwili determinacja minęła i to, co

zamierzała powiedzieć, ulotniło się bezpowrotnie.

– Nie ma żadnego „poza tym”, Azalio – wtrącił. Jesteśmy tylko

my, ty i ja. Wiesz dobrze, jak wielu rzeczy musimy się o sobie
dowiedzieć. Musimy się poznać, a tego nie da się zrobić podczas
kilku skradzionych chwil.

Jadący w dół powóz zaczął zwalniać i w końcu stanął. Azalia

rozpoznała zewnętrzny mur Flagstaff House. Pięćdziesiąt metrów
dalej znajdowała się brama prowadząca na podjazd. Kiedy lokaj
zaczął schodzić z kozła, lord Sheldon ucałował delikatnie jej dłoń.

– Spotkamy się ponownie, Azalio – powiedział cicho. – Zostaw

wszystko mnie.

Poczuła jego ciepłe wargi na swojej dłoni i dreszcz zachwytu

wypełnił jej ciało, ale lokaj otworzył właśnie drzwiczki powozu i
musiała wysiąść. Tak wiele miała do powiedzenia Sheldonowi.
Nie wysiadł razem z nią, zdjął tylko kapelusz i skłonił głowę.
Lokaj wdrapał się z powrotem na kozioł i powóz ruszył. Azalia
przypatrywała mu się, aż zniknął z oczu.

Idąc w kierunku bramy Flagstaff House wiedziała już, że kocha

Sheldona.

Następnego ranka obudziła się bardzo podekscytowana. Nie

pomyliła się sądząc, że cała rodzina wyruszy wcześnie. Śniadanie
podano o siódmej trzydzieści i przed dziewiątą wszyscy wyjechali
eskortowani przez czterech konnych żołnierzy. W drugim
powozie jechali dwaj oficerowie sztabowi i adiutanci.

background image

PACHNĄCY KWIAT

Strona nr 97

Poprzedniego wieczoru lady Osmund wróciła z przyjęcia u

gubernatora w świetnym humorze. Violet i Daisy zostały bardzo
dobrze przyjęte nie tylko przez miejscowe towarzystwo, lecz
również przez kadrę oficerską. Uznano je za bardzo atrakcyjne
panny, zresztą każda nowa twarz wzbudzała zainteresowanie
wśród oficerów pułków stacjonujących poza krajem. Lady
Osmund była zachwycona, ponieważ sir John Pope-Hennessey
wyróżniał ją i traktował ze szczególną atencją.

– Bez względu na to, co o nim mówisz, Fredericku –

oświadczyła przy kolacji – jest niezwykle czarujący.

– Potrafi być miły – zgodził się – ale jednocześnie kłóci się ze

wszystkimi. Nie spotkałem jeszcze urzędnika, który by dobrze się
o nim wyrażał. Moi podwładni opowiadali mi też o jego
absolutnie skandalicznym zachowaniu w stosunku do generała
Donovana. – Przerwał na moment, po czym dodał ostro: – Nie
pozwolę się traktować w taki sposób!

– Pewna jestem, że sir John szanuje cię i podziwia, Fredericku.
– Jeden z urzędników w ministerstwie powiedział mi, że sir

John zabałaganił finanse wszystkich kolonii, których był
gubernatorem.

– Mimo wszystko jednak, Fredericku, nie kłóć się z nim,

Hongkong to zbyt małe miejsce na dwa wojujące obozy, a poza
tym, jeśli mam być szczera, lubię chodzić na przyjęcia do
Government House. Pojutrze jemy tam kolację.

– Z przyjemnością pozostawię ci życie towarzyskie, Emilio.

Ale nie ulegnę gubernatorowi w sprawach dotyczących prawa i
porządku.

– Jestem przekonana, że rozwiążesz je sprawnie i szybko –

odparła pojednawczo.

Azalii zdawało się jednak, że wszystkie te sprawy tak

naprawdę niezbyt ją interesowały.

– Cudownie się bawiłyśmy, Azalio – zwierzyła się jej Daisy,

kiedy oddaliły się dostatecznie daleko i jej matka nic nie mogła
usłyszeć: – Oficerowie tak nam schlebiali, że aż śmiałyśmy się z
tego.

background image

Barbara Cartland

Strona nr 98

– Co wieczór w piątki wydają tu bale – powiedziała Violet. –

Będziemy tańczyć na otwartym powietrzu, wyobraź to sobie! –
Przerwała na chwilę, a ponieważ była dobrą dziewczyną, dodała:
– Uważam, że to bardzo nieuprzejmie ze strony mamy, że nie
pozwoliła ci iść. Nie mogę zrozumieć, dlaczego trzyma cię w
domu.

– Ma swoje powody – odparła Azalia myśląc, jak cudownie

byłoby zatańczyć z lordem Sheldonem. W nocy uświadomiła
sobie, że kocha go od momentu pierwszego pocałunku. Nie
byłoby możliwe, aby jakiś mężczyzna wzbudził w niej stan tak
cudownej błogości, gdyby go nie kochała. Od przyjazdu do Anglii
tak bardzo potrzebowała miłości i czułości, że za rzecz absolutnie
cudowną uznała już to, że w ogóle zwrócił na nią uwagę. Kocham
go! Kocham go! – szeptała do poduszki, czując na ustach ciepło
jego warg. Starała się nie myśleć o tym, jak zanurzyła się w jego
objęciach na pokładzie. Było jej wstyd, że się nie opierała, ale
wiedziała, że siła jego przyciągania była znacznie potężniejsza od
siły jej woli. Należymy do siebie! – stwierdziła w duchu. Ale
jednocześnie miała rozpaczliwą świadomość, że on wróci do
Anglii i nigdy go już nie ujrzy. Być może będzie starał się z nią
zobaczyć i może mu się wydawać, że to zorganizuje, wuj jednak
zbyt obawiał się, że tajemnica śmierci jej ojca ujrzy światło
dzienne, by zgodził się nawet na zwykłą znajomość, nie mówiąc o
przyjaźni. Pomyślała; że głupio postąpiła nie korzystając z okazji,
by więcej przebywać z lordem Sheldonem podczas podróży
„Orissą”. Ale jednocześnie rozumiała, że instynktownie chroniła
się przed cierpieniem. Podświadomie wiedziała, że jej miłość do
lorda przyniesie tylko rozpacz i ból rozstania. Chciała uratować
samą siebie, lecz nie udało się. Teraz była strasznie i
beznadziejnie zakochana, pożądała Sheldona całą duszą i ciałem.

Wiedziała, że jest emocjonalnie podobna do swojej matki

Rosjanki, że drzemią w niej głęboko ukryte namiętności, których
opanowani Anglicy nigdy nie potrafią zrozumieć. Te namiętności
wybuchały jasnym płomieniem, kiedy myślała o lordzie
Sheldonie, i powodowały, że rumieniła się w myślach sama przed

background image

PACHNĄCY KWIAT

Strona nr 99

sobą. Kocham go! – powtarzała wiedząc, że gdyby kazał jej
towarzyszyć sobie do Indii boso, zgodziłaby się bez wahania.

Ale zawsze, jak anioł zemsty z płonącym mieczem, stała przy

niej pamięć o tajemnicy śmierci ojca i dyshonorze, jaki stałby się
udziałem rodziny i pułku, gdyby prawda kiedykolwiek wyszła na
jaw. Świetnie zdawała sobie sprawę, że brytyjscy arystokraci byli
bardzo dumni ze swoich rodów i przodków. W rodzie lorda
Sheldona również wysoko ceniono uczciwość i honor. Wiedziała
doskonale, że gdyby z jego osobą związany był jakikolwiek
skandal, jakaś niepochlebna plotka, jej ciotka bez wątpienia by o
tym słyszała. Nawet generał, nie pochwalając jego nowoczesnych
poglądów i sympatyzowania z gubernatorem, czuł wobec lorda
niechętny podziw.

Myśli o małżeństwie nawet do siebie nie dopuszczała. Uznała

za oczywiste, że gdyby nawet ją kochał – co już samo w sobie
było nieprawdopodobne – nigdy nie poprosi jej o rękę. Jaki jest
więc sens – pytała sama siebie – w potęgowaniu miłosnego
cierpienia, skoro i tak nigdy nie będą mogli być razem?

Zainteresowała go, ponieważ zaskoczył ją na podsłuchiwaniu –

może więc chciał ją ukarać za takie zachowanie? Poza tym na
pokładzie „Orissy” nie miała wielkiej konkurencji. Pozostałe
kobiety nie były szczególnie atrakcyjne, większości z nich zresztą
towarzyszyli mężowie. Zaintrygowała go, i stąd zainteresowanie,
jakiego najprawdopodobniej nie przejawiłby w innych
okolicznościach.

Wyglądało to na całkiem sensowne wytłumaczenie, czuła

jednak, że czegoś tu brakuje. Coś było między nimi, coś nie
poddającego się żadnej analizie.

Kiedy tylko wujostwo wyjechali, przejrzała notatnik, w którym

zapisała polecenia wydane wcześniej przez ciotkę. Większość
rzeczy można było zrobić następnego dnia albo jeszcze później.
Nie były pilne i Azalia wiedziała, że ciotka wydała je tylko po to,
żeby dać jej zajęcie na czas ich nieobecności. Tym razem jednak
gotowa była nie wykonać rozkazu.

Złapała kapelusz, zarzuciła na ramiona lekki szal i zbiegła po

background image

Barbara Cartland

Strona nr 100

schodach do salonu. Z zadowoleniem zauważyła Ah Joka,
któremu kazała natychmiast sprowadzić rikszę.

– Czy panienka chciałaby, żebym jej towarzyszył? – spytał w

dialekcie kantońskim.

Nie musiała mu tłumaczyć, że w obecności wuja i ciotki

powinni rozmawiać wyłącznie po angielsku. Instynktownie
wiedział jednak, czego chciała, i używał kantońskiego, kiedy był
pewien, że nikt ich nie słyszy.

– Jadę do sklepów na przystani – powiedziała. – Powiedz

rikszarzowi, gdzie ma jechać i że zapłacę mu na miejscu. Wrócę
inną rikszą, jak przyjdzie czas.

– Tak jest, panienko.
Nawet jeżeli Ah Jok był zdziwiony jej niezależnością, to nie

okazał tego. Wykonał polecenie i już po kilku minutach Azalia
zjeżdżała w dół. Rikszarz bardzo chciał pokazać, jaki jest dobry w
swym fachu, i pędził tak szybko, jak tylko niosły go nogi. Minęli
boisko do krykieta, imponujący Hongkong Club i pojechali dalej
wzdłuż Old Praya do tej części portu, gdzie cumowały dżonki.
Kiedy dotarli do największych łodzi, kazała rikszarzowi stanąć.
Nie zdążyła nawet zapłacić, a już pochylał się przed nią w
głębokim ukłonie służący.

– Szlachetny gość pana Czanga? – spytał śpiewnie.
Azalia skinęła głową. Służący zaprowadził ją kawałek dalej, do

zacumowanej przy kei największej, najwspanialej prezentującej
się dżonki. Była pomalowana na czerwono, rzeźbione zdobienia
miała w kolorze złota. Rozwinięte żagle oznaczały gotowość do
drogi.

– Udało ci się przyjść! – zawołała radośnie Kai In. –

Martwiłam się, że coś cię zatrzyma.

– Nie, jestem – odparła Azalia, rozglądając się wokoło z

zachwytem. Kai In złapała ją za rękę i zaciągnęła do środka, do
dużego salonu z wygodnymi leżankami, jedwabnymi poduszkami
i rzeźbionymi stołkami.

– Mój szlachetny mąż radzi – powiedziała Kai In – żebyś

założyła chińskie ubranie.

background image

PACHNĄCY KWIAT

Strona nr 101

Azalia zrozumiała, o co chodzi.
– Myślisz, że jeśli ludzie mnie zobaczą, będą się dziwić, co

robię na dżonce?

– Angielskie damy nie pływają z Chińczykami wyjaśniła Kai

In, choć nie było to potrzebne.

– Naturalnie. Nie pomyślałam o tym – uśmiechnęła się Azalia.
– Zaraz przyniosę ubranie i będziesz wyglądać jak ja.
Z salonu wchodziło się do sypialni. Podobnie jak w domu, tak i

tutaj pan Czang wykazał się doskonałym gustem. Wyłożone
boazerią ściany pomalowano na żółto, lakierowane meble były
bogato rzeźbione. Na ścianach wisiały chińskie obrazy-zwoje. W
niczym nie przypominało to wyposażenia żadnego innego statku.
Azalia przebrała się szybko w wygodną chińską tunikę – tym
razem czerwoną, wyszywaną pękami kwiatów jabłoni i
przyozdobioną różowymi sznureczkami. Guziki przy kołnierzu i
na rękawach wykonane były z różowego kwarcu. Spodnie również
były tego koloru. Kai In nie zapomniała też o szpilkach do włosów
z główkami z różowego kwarcu, kolczykach i bransolecie.

– Ależ to śliczne! – zawołała Azalia.
Chinka ułożyła włosy Azalii, a potem za pomocą maleńkiego

pędzelka i proszku do czernienia rzęs zrobiła jej makijaż,
delikatnie wydłużając oczy.

– Teraz wyglądasz jak rodowita Chinka – powiedziała.
Nie ma wątpliwości, że zupełnie zmieniłam swój wygląd,

pomyślała Azalia. Wyglądała tajemniczo i pociągająco.

– Twoja szlachetna ciotka na pewno cię nie pozna! – zawołała

wesoło Kai In.

Kiedy wyszły na pokład, stwierdziły, że wypływają z portu.

Minęli kilka angielskich kanonierek i okręt wojenny,
obserwowani przez opartych o relingi marynarzy. Azalia była
przekonana, że żaden nie domyślał się, iż jest Angielką.

Bardziej jednak niż angielskie statki, dostojne dżonki czy

pokraczne dhow cieszył ją widok sampanów wypełnionych po
brzegi rodzinami. Kobiety przechylały się za burtę piorąc bieliznę.
Jedna siedziała na dziobie karmiąc dziecko, druga skubała

background image

Barbara Cartland

Strona nr 102

kurczaka. Przy burcie innego z sampanów znajdował się nawet
spory kurnik. Wszystko to było takie ciekawe. Kai In zmuszała
Azalię do mówienia po chińsku, kiedy dziewczyna zadawała
pytania albo pokazywała rzeczy, które ją rozbawiły czy
zainteresowały.

Wkrótce Hongkong i Kowlun pozostały daleko w tyle. Wiatr

wiał prosto w żagle i dżonka ostro cięła wodę. Daleko za nimi, już
w Chinach, wznosiły się wysokie góry, niektóre szczyty tonęły w
chmurach. Azalia schroniła się przed palącymi promieniami
słońca pod płócienny dach rozciągnięty nad pokładem. Dopiero
kiedy pan Czang zszedł z mostka, skąd kierował wychodzeniem z
portu, miała okazję wypytać go o skarby wchodzące , w skład jego
kolekcji dzieł sztuki. Opowiedział jej o „niebiańskich koniach” i
figurach strażników grobowcowych, o uskrzydlonych pucharach z
okresu Han wykonanych z lakierowanego drewna oraz o
ceramicznych figurach buddyjskich. Wyjaśnił również znaczenie
niektórych legend i opowieści o chińskich bóstwach.

Tien How była Królową Niebios. Kiedy się urodziła, dziwna

poświata pojawiła się na niebie, a pokój wypełniła cudowna woń.
Po jej śmierci w młodym wieku cesarz z dynastii Sung ocalał jako
jedyny podczas wielkiego sztormu na Morzu Żółtym. Jak się
okazało, tylko na pokładzie jego statku znajdował się wizerunek
bogini. Pan Czang opowiadał też o Kuan In, bogini miłosierdzia,
do której modli się każdy Chińczyk. Kuan In była dobrą i łagodną
boginią, którą kobiety często prosiły w modlitwie o syna.
Uwielbiała bladoróżowe kwiaty lotosu, będące także ulubionym
kwiatem Buddy. Sposób opowiadania pana Czanga był bardzo
interesujący. Wszystko co chińskie, pełne było ezoterycznych
znaczeń dla tych, którzy chcieli je odkryć. Rozumiała, że biedni
Chińczycy, całe życie spędzający na sampanach i nie posiadający
niczego ponad to, co mieściło się na łodzi, bardzo potrzebowali
pomocy bogów mieszkających na szczytach wielkich, widocznych
w oddali, ale niedostępnych gór.

Odpłynęli już dość daleko. Tak się przynajmniej wydawało

Azalii. Pierwszy raz w życiu jadła prawdziwie chiński obiad. Na

background image

PACHNĄCY KWIAT

Strona nr 103

okrągłym stole służba rozłożyła pałeczki i postawiła kilka małych
miseczek z ostrygami, fasolą sojową, sosem pomidorowym i
octem. Następnie podano na tacy bawełniane serwetki zwilżone
gorącą wodą różaną. Azalia wzięła swoją specjalnymi srebrnymi
kleszczami przeznaczonymi do tego celu.

Posiłek rozpoczęła pachnąca jaśminem chińska herbata podana

w maleńkich czareczkach. Potem pojawiły się różnego rodzaju
przystawki. Następnie wniesiono kaczki i kurczaki duszone z
nasionami lotosu, kasztanami i włoskimi orzechami, kulki mięsne
zapiekane w cieniutkim cieście, młode ptaszki w maleńkich
grzybkach i prosię niewiele większe od małego królika, o
delikatnej chrupiącej skórce.

Azalia czuła, że już nic więcej nie jest w stanie zjeść, ale Kai In

zapewniła, że zupa z płetwy rekina, która znalazła się właśnie na
stole, jest wielkim „specjałem”.

– Na dużym przyjęciu – powiedziała Azalii po chińsku – przy

zupie wznosi się toast na cześć gospodarza, mówiąc „Jam Seng”.

Czerwieniąc się lekko, Azalia uniosła czarkę z zupą w stronę

pana Czanga.

– Jam Seng!
– Dziękuję ci, szlachetna Heung Far – odparł pan Czeng, a Kai

In wyjaśniła, że po kantońsku znaczy to Pachnący Kwiat.

Zaraz potem na stole znalazł się wielki karp w słodko-

kwaśnym sosie, a po nim słodycze. Wszystkie dania popijano
słodkim winem ryżowym, podanym w maleńkich, porcelanowych
czarkach.

Dla Azalii wszystko to było zupełnie nowe i niezwykłe.

Podczas obiadu dowiedziała się jeszcze sporo o innych bóstwach,
którym Chińczycy oddawali cześć. Jednym z nich był Pei Ti,
Najwyższy Bóg Głębi Nieba, oraz Tai Kung, który od Dziewięciu
Smoków Kowlunu uzyskał moc kształtowania pogody.

– On wywołuje tajfuny rzucając w powietrze garście grochu i

potrafi ugasić pożar kubkiem wody – powiedziała Kai In, ale gdy
to mówiła, oczy błyszczały jej figlarnie, i Azalia wcale nie miała
pewności, czy młoda Chinka w to wierzy.

background image

Barbara Cartland

Strona nr 104

– Zawsze świętujemy urodziny Tai Kunga – mówił pan Czang.

– Składamy mu ofiarę z pieczonej świni, odbywa się taniec lwa,
ale największe szczęście zapewnia przyniesienie do domu
kadzideł zapalonych w świątyni i postawienie ich w domowej
kaplicy.

Azalia widziała w pokoju Kai In niewielki ołtarzyk, przed

którym cały czas paliły się trzy kadzidła oraz kilka świec.

– Uważamy też, że bardzo ważne jest zaskarbienie sobie łask

boga kuchni, Tso Kwana – ciągnął pan Czang. Jego przybytek
znajduje się w każdym chińskim domu, najczęściej w niszy przy
kuchni, i jest opisany złotymi hieroglifami na czerwonej tabliczce.

– Jeżeli ten wspaniały obiad zawdzięczamy Tso Kwanowi, to

jestem gotowa zapalić mu mnóstwo trociczek uśmiechnęła się
Azalia.

– Powiadają, że jest bardzo gruby i wesoły, co ma być

wynikiem dostatniego życia – powiedział pan Czang. – Ale jest
ważny, bo raz do roku odwiedza innych bogów i składa im raport
o zachowaniu wszystkich członków danej rodziny.

Azalia roześmiała się.
– To musi być okropne: świadomość, że on spisuje wszystkie

wasze słabostki i złe czyny

– Rzeczywiście, to bardzo niepokojące – zgodził się pan

Czang. – Dlatego zanim Tso Kwan wyruszy w swoją podróż, w
przeddzień nowego roku urządza się wielkie przyjęcie, na którym
podaje się duże ilości miodu. Ma mu to zatkać usta...

– Mam nadzieję, że to skuteczna metoda! – zawołała Azalia.
– My też mamy taką nadzieję – powiedział pan Czang z lekkim

uśmiechem i dodał: – Kiedy Tso Kwan wraca cztery dni później,
wita się go mnóstwem smacznych potraw a jego obraz albo
tabliczka powraca z honorami na swoje miejsce.

Po posiłku pan Czang wyszedł na pokład, panie zaś

postanowiły wypocząć w chłodzie kabiny. Azalia, która prawie
całą poprzednią noc przeleżała bezsennie myśląc o lordzie
Sheldonie, trochę się zdrzemnęła. Po przebudzeniu stwierdziła, że
dżonka stoi zacumowana do niewielkiego pomostu.

background image

PACHNĄCY KWIAT

Strona nr 105

– Czy możemy zejść na ląd? – spytała.
Kai In potrząsnęła głową.
– Nie. Mój szlachetny mąż powiedział, że musimy zostać tutaj

podczas ładowania towaru.

Azalia była trochę zdziwiona. Za burtą zobaczyła tragarzy

wchodzących gęsiego po wąskim drewnianym trapie. Każdy niósł
na głowie drewnianą skrzynkę. Przypuszczała, że wszystkie
zawierają opium. Co tydzień przywożono do Hongkongu tysiące
wielkich skrzyń indyjskiego opium. Każda ważyła prawie cetnar.
Po przerobieniu na narkotyk za taką samą skrzynkę płacono sto
czterdzieści funtów. Bardzo chciała zapytać pana Czanga, czy
rzeczywiście załadowano opium, ale bała się wyjść na zbyt
ciekawską.

Zakończono załadunek i dżonka ruszyła w drogę powrotną.

Azalia stwierdziła ze smutkiem, że jej cudowny dzień dobiega
końca. Tak wielu rzeczy chciała się jeszcze dowiedzieć, tyle
nauczyć. Miała nadzieję, że pan Czang zejdzie do kabiny i da jej
szansę zadania przynajmniej jeszcze kilku pytań. Na razie jednak
stała na pokładzie przyglądając się, jak maleńkie wyspy znikają
powoli z pola widzenia, patrzyła na rosnące w oddali góry Chin
kontynentalnych i na dżonki sunące po błękicie morza jak wielkie
leniwe ptaki.

Wciąż było bardzo gorąco i po chwili Kai In postanowiła zejść

do salonu. Azalia niechętnie ruszyła za nią.

– Kiedy zbliżymy się do Hongkongu, koniecznie musimy wyjść

na pokład – rzekła. – Chcę zobaczyć port i statki. To bardzo
romantyczne miasto.

– Cieszę się, że lubisz Hongkong – powiedziała Kai In.
Nagle rozległ się huk wystrzału, a zaraz potem wrzaski, seria

wystrzałów i przenikliwy krzyk. Azalia zerwała się na równe nogi.

– Co się dzieje? – zapytała i już chciała pędzić do drzwi, ale

Kai In chwyciła ją za rękę.

– Nie! Nie! To niebezpieczne!
– Ale co? Co się dzieje?
– Piraci! – odparła Kai In.

background image

Barbara Cartland

Strona nr 106

Pociągnęła Azalię na otomanę i siedziały objęte, wsłuchując się

w hałasy nad głową. Strzelanina ustała, krzyki ucichły. Teraz ktoś
pokrzykiwał ostro i ochryple, wydając rozkazy. Czekały drżąc, a
czas wlókł się w nieskończoność. W końcu drzwi otworzyły się
gwałtownie, jakby uderzone taranem, i Azalia ujrzała owych
piratów. Ubrani byli jak normalni Chińczycy, tyle tylko że
przepasani szerokimi skórzanymi pasami, za którymi mieli
zatknięte pistolety i noże. Pierwszy z piratów; a było ich z pół
tuzina, spojrzał na młode kobiety z zaskoczeniem i rzucił przez
ramię krótki rozkaz. Dwaj następni przeszli przez salon i
otworzyli drzwi do sypialni. Azalia krzyknęła ze strachu, gdy
dwóch innych napastników uniosło ją nagle z otomany. Kai In też
została pochwycona. Kiedy Azalia próbowała walczyć, pirat
przerzucił ją po prostu przez ramię głową w dół i ruszył po trapie
na pokład.

Panował tam całkowity rozgardiasz. Jeden z masztów leżał

złamany, żagiel opadł, przekrzywiając częściowo mostek. Na
pokładzie leżał mężczyzna z czerwoną plamą na piersi, Azalia
pomyślała więc, że musi być martwy. Marynarzom wiązano
właśnie ręce na plecach, nigdzie jednak nie mogła dostrzec pana
Czanga. Trudno jej było wiele zobaczyć wisząc głową w dół,
zauważyła jednak, że inny napastnik niesie Kai In. Pirat
przeskoczył przez burtę na zacumowany obok mniejszy statek.
Mignęły jej przed oczyma towary zrabowane z dżonki, zwalone
teraz na pokładzie: skrzynie z opium wcześniej załadowane na
wyspie, wiadra, pędzle, naczynia kuchenne i cały stos innych nie
znanych jej przedmiotów.

Chińczyk zaniósł ją pod pokład, do małej brudnej kabiny, i

rzucił na kupę płótna workowego. Zanim zdołała złapać oddech,
Kai In wylądowała obok. Obaj mężczyźni popatrzyli na nie
obojętnie, po czym opuścili kabinę ryglując drzwi od zewnątrz.

– Co się dzieje? Dokąd nas zabierają? – spytała Azalia.
Kai In płakała, ukrywszy twarz w dłoniach.
– Zabili mojego szlachetnego męża – pochlipywała. – Nigdzie

go nie widziałam. Na pewno nie żyje!

background image

PACHNĄCY KWIAT

Strona nr 107

Azalia objęła ją.
– Wcale nie musi tak być.
– A nas sprzedadzą!
– Sprzedadzą...? – Azalia aż podskoczyła. – Co to znaczy?.
Zaraz jednak przypomniała sobie wieczorną rozmowę wuja z

ciotką na temat porywanych kobiet, które następnie sprzedawano
w niewolę domową albo w celach niemoralnych. To nie może być
prawdą! – pomyślała. Wszystko przypominało koszmarny sen,
wiedziała jednak, że ani ona sama, ani Kai In nic na to nie mogą
poradzić.

background image

Barbara Cartland

Strona nr 108

Rozdział 6

Przez jakiś czas Azalia nie była w stanie nawet myśleć – miała

wrażenie, że jej mózg wypełnia wata. Potem zdała sobie sprawę,
że siedząca obok Kai In wciąż głośno szlocha, i zrozumiała, że
powinna jej jakoś pomóc.

– Być może pan Czang jest bezpieczny – powiedziała. – Może

nie zabili go, tylko wzięli do niewoli.

– Jeśli byłby w niewoli, zobaczyłabym go na pokładzie –

odparła Kai In, nadal płacząc wtulona w ramię Azalii.

– Myślałam, że piratów dawno już zlikwidowano zauważyła

cicho Azalia, sama do siebie.

– Piraci będą zawsze – szepnęła Kai In.
Azalia próbowała przypomnieć sobie, co czytała o piratach w

książce pożyczonej z biblioteki okrętowej „Orissy”. Była to
historia kolonii Hongkong. Autorzy szczególnie uwypuklili straty
ponoszone przez miejscowych kupców na początku brytyjskiej
okupacji, ale też podkreślali, że w ostatnich latach brytyjska
marynarka wojenna rozproszyła pirackie flotylle. Przypomniała
sobie, że w początku lat pięćdziesiątych wszystkie dżonki
handlowe musiały być silnie uzbrojone, ponieważ piraci napadali
na nie, jak tylko opuściły port. Brytyjczycy sądzili wówczas, że
Hongkong stanowi główną bazę floty pirackiej i że lokalni kupcy
dostarczają im broń i amunicję oraz pomagają w sprzedaży łupów.
Podejrzewano nawet, że dobrze opłacani szpiedzy z domów
handlowych i departamentów rządowych przekazywali im
informacje o wartościowych towarach oraz, co jeszcze ważniejsze

background image

PACHNĄCY KWIAT

Strona nr 109

– o ruchach jednostek floty brytyjskiej i kanonierek policyjnych.
Doszło nawet do bitwy morskiej między marynarką brytyjską i
trzema tysiącami piratów na sześćdziesięciu czterech dżonkach, w
wyniku której większość z nich została zniszczona. W zatoce
Aberdeen w bezpośredniej bliskości Portu Wiktorii odbyła się
potyczka pirackich dżonek z chińskimi kanonierkami.

Przypomniała sobie, że zgodnie z opisem jednej z potyczek

brytyjska marynarka spaliła pod Sherifoo dwadzieścia trzy dżonki,
zabijając tysiąc dwustu piratów. Straty Brytyjczyków wyniosły
jednego zabitego kapitana i dziewiętnastu rannych marynarzy.
Może ci piraci już tak nie mordują jak w dawnych czasach –
pocieszała się. Utwierdziła ją w tym jeszcze jedna informacja
zaczerpnięta z przeczytanej książki: kiedy gubernatorem został sir
Richard Macdonnel, sytuacja zmieniła się tak dalece na lepsze, że
między 1869 a 1870 rokiem nie przeprowadzono w Hongkongu
ani jednego procesu o piractwo. Ale jednocześnie pamiętała
strzały i człowieka leżącego na pokładzie z krwawą plamą na
piersiach.

Nie ulegało wątpliwości, że dżonka pana Czanga została

zaatakowana, a celem najwyraźniej był towar załadowany na
wyspie. Było też jasne, że piraci nie spodziewali się, iż na
pokładzie będą kobiety. Mimo to obawa Kai In, że mogą zostać
sprzedane, nie była pozbawiona podstaw. Na samą myśl o tym
Azalia zadrżała. Jak mogłyby uciec? Dokąd je zabierają? Czuła,
że atłasowy materiał jej tuniki przesiąkł łzami Kai In. Ale Chinka
już nie płakała tak gwałtownie jak na początku:

– Postaraj się być dzielna – poprosiła Azalia. – Chciałabym też,

żebyś opowiedziała mi wszystko; co wiesz o porywaniu kobiet.
Wolałabym być przygotowana na to, co może mnie czekać.

Kai In z wysiłkiem podniosła głowę z ramienia Azalii i

maleńką jedwabną chusteczką, którą nosiła wewnątrz szerokiego
rękawa, wytarła oczy. Zbyt była podniecona, by mówić w
jakimkolwiek innym języku poza chińskim, więc zrozumienie jej
nie było dla Azalii łatwe. Powoli jednak powstał obraz konfliktu
pomiędzy chińskim obyczajem a brytyjskim prawem, konfliktu,

background image

Barbara Cartland

Strona nr 110

którego podstawą były porwania kobiet i dziewcząt. Liczba spraw
o porwanie, jakie trafiały przed brytyjskie sądy, rosła z roku na
rok. Kidnaping stawał się coraz popularniejszy, gdyż cena płacona
za dziewczęta poza granicami kraju sięgała często nawet trzystu
pięćdziesięciu funtów.

– W Hongkongu płacą zaledwie czterdzieści pięć funtów –

zauważyła pogardliwie Kai In.

Ponieważ było to tak dochodowe, zwabiano do Hongkongu

kobiety pod różnymi pretekstami. Próba położenia kresu temu
procederowi, jak zauważył generał, doprowadziła władze do
konfliktu z miejscową ludnością, przywiązaną do obyczaju
kupowania dziewczynek w celu adopcji albo jako domowe
służące, zwanego mui tsai. Sytuacja ta jednak tak bardzo
niepokoiła władze, że Anglicy postanowili stworzyć wraz z
Chińczykami towarzystwo zapobiegania porwaniom. Z tych
pomysłów w późniejszym czasie narodziła się inicjatywa
założenia Stowarzyszenia Ochrony Cnoty.

– Mój szlachetny mąż uważa, że to dobry pomysł, i popiera

Brytyjczyków. Obiecał nawet gubernatorowi, że da na ten cel
pieniądze – oznajmiła Kai In.

Azalia bardzo chciała powiedzieć, że żałuje, iż stowarzyszenie

jeszcze nie powstało. Powstrzymała się jednak w obawie, że Kai
In znów zacznie szlochać.

– Może byłoby rozsądne powiedzieć piratom, że jestem

Angielką? – spytała.

– Nie rób tego! To bardzo niebezpieczne! – zawołała Kai In. –

Niektórzy piraci oszczędzają Chińczyków, ale zabijają
Brytyjczyków. Lepiej udawaj Chinkę.

Nie było to głupie, choć Azalia wątpiła, żeby piratów dało się

zbyt długo oszukiwać przy jej niepoprawnej chińszczyźnie.

– Ja będę mówić – powiedziała Kai In – a ty milcz.
Jak na razie jednak wyglądało na to, że żadna z nich nie będzie

miała możliwości prowadzenia konwersacji. Statek, na którym
zostały uwięzione, ruszył. Azalia wstała, żeby wyjrzeć na
zewnątrz, lecz zaraz cofnęła się z okrzykiem przerażenia.

background image

PACHNĄCY KWIAT

Strona nr 111

– Co się stało? Co takiego zobaczyłaś?! – zawołała Kai In.
Azalia chwilę milczała, ale w końcu zdecydowała się nie

mówić prawdy. Znajdowali się około pięćdziesięciu metrów od
dżonki pana Czanga, która właśnie płonęła. Dostrzegła płomienie
liżące dolną część żagli i kłęby czarnego dymu bijące z salonu.
Piraci mieli taki zwyczaj – zabierali ze zdobytego statku co się
dało, po czym podpalali go, żeby zniszczyć dowód przestępstwa.
Barbarzyńskie niszczenie tak pięknego i drogiego statku Azalia
uznała za coś okropnego, ale jeszcze ważniejsze było pytanie, czy
na dżonce ktokolwiek pozostał przy życiu. Na pokładzie nikogo
nie było i zastanawiała się, co piraci zrobili z marynarzami,
których wcześniej widziała ze związanymi na plecach rękami.
Najłatwiej byłoby ich wyrzucić za burtę, wiedząc, że i tak nie będą
mogli pływać, albo zamknąć pod pokładem, żeby tam spłonęli.

– Co tam zobaczyłaś? – ponownie spytała Kai In.
– Nic takiego – odparła Azalia spokojnie, odwracając się w jej

stronę. – Martwi mnie, że oddalamy się od Hongkongu.

Żadna z nich nic nie mogła na to poradzić, nie było więc sensu

dodatkowo rozstrajać Kai In. Azalia usiadła z powrotem na stercie
szmat i powiedziała:

– Musimy być dzielne. Nie zyskamy nic, robiąc sceny i

zrażając do siebie naszych porywaczy. Jak myślisz, dokąd nas
zabiorą?

Kai In wzruszyła ramionami.
– Wszędzie dają duże pieniądze za chińskie dziewczyny.
– Zorientują się, że nie należę do wyższej klasy, kiedy tylko

zobaczą moje stopy – stwierdziła Azalia.

– No to możesz być moją służącą.
Nie był to nawet najgorszy pomysł, ale i tak ze strony

napastników Azalia mogła spodziewać się tylko najgorszego.
Pozostawała jej tylko cicha modlitwa i nadzieja, że rzeczywistość
okaże się mniej straszna od oczekiwań. Z zewnątrz dochodziły
różne hałasy, spowodowane przypuszczalnie przez piratów
przenoszących zrabowane towary gdzieś w okolice ich kabiny.
Potem na pokładzie zapadła cisza, która wydawała się Azalii

background image

Barbara Cartland

Strona nr 112

jeszcze straszniejsza niż poprzednie pokrzykiwania, rozkazy i
przekleństwa. Słyszała stąpanie piratów nad kabiną, zupełnie inne
od kroków marynarzy europejskich. Płynący statek poskrzypywał,
żagle łopotały, fale rozbijały się o drewniane burty. Milcząca od
jakiegoś czasu Kai In powiedziała nagle zdecydowanym tonem:

– Żaden mężczyzna nie może mnie dotknąć. Muszę umrzeć!
Azalia spojrzała na nią skonsternowana.
– Nie powinnaś tak mówić!
– Zabiję się – powtórzyła Kai In zdecydowanie. – Znacznie

gorzej stracić honor, być znieważoną i utracić twarz!

– To nie jest sprawa utraty twarzy – odparła Azalia. – To by

świadczyło, że utraciłaś wszelką nadzieję na ratunek. My w Anglii
mówimy: „Póki życia, póty nadziei”.

– Nie ma nadziei. Jestem żoną człowieka honoru pan Czang

wolałby, żebym umarła.

– Wcale nie możesz być tego taka pewna – zaprotestowała

Azalia. Mówiąc to, zdała sobie sprawę, jak wiele znaczyło
upokorzenie związane z utratą twarzy. Słyszała o Chińczykach,
którzy raczej woleli głodować, niż podjąć degradującą w ich
rozumieniu pracę. Niektórzy nawet podrzynali sobie gardło,
ponieważ przegrali jakąś, często niewiele znaczącą, sprawę. W
zachowaniu Kai In była godność, której nie zauważała wcześniej.
Jednak niełatwo było odgadnąć jej emocje, ponieważ najczęściej
miała obojętny wyraz twarzy. Teraz siedziała wyprostowana,
patrząc przed siebie szparkami zmrużonych oczu.

– Proszę cię, Kai In, nie myśl o takich okropnych rzeczach.

Poza tym nie możesz mnie tak zostawić! Umrę bez ciebie ze
strachu!

– I tak nas rozdzielą, kiedy zostaniemy sprzedane odparła

Chinka. – Muszę mieć nóż. Od noża łatwo się umiera.

– Nie, proszę! Nie mów tak. Tak nie można, odebranie sobie

życia to rzecz bardzo niedobra.

– Chińscy bogowie nie gniewają się o to – odparła tamta. – Oni

rozumieją ludzi.

Azalia użyła wszystkich argumentów, jakie przychodziły jej do

background image

PACHNĄCY KWIAT

Strona nr 113

głowy, by odwieść przyjaciółkę od myśli o samobójstwie, ale jej
wysiłki okazały się bezcelowe. Miała wrażenie, że w ciągu tych
kilku dramatycznych momentów Kai In nagle wydoroślała.
Przestała być delikatną, słodką; rozpieszczaną żoną starszego
mężczyzny, stając się nagle kobietą o surowych zasadach,
świadomą znaczenia słowa „honor”. Azalia zrozumiała, że jeżeli
Kai In zdecydowała się umrzeć, to nic nie odwiedzie jej od tego
zamiaru.

Życie w Chinach nigdy nie było wiele warte, szczególnie życie

kobiet. Noworodki płci żeńskiej miały szczęście, jeżeli
zdecydowano się je wychowywać. Na obrzeżach wielu chińskich
miast trafiały się napisy: „Zakazuje się topienia dziewczynek w
tym miejscu”. Zbyt wiele córek było klęską dla rodziny. Często
pozostawiano maleńkie dziewczynki na słońcu, żeby umarły
same, albo duszono je i po cichu zakopywano w ziemi.

Wydawało się potwornością, żeby zaledwie siedemnastoletnia

Kai In musiała umrzeć z własnej ręki, a jednak Azalia nie potrafiła
pozbyć się myśli, czy wobec czekającego je losu nie było to
najlepsze wyjście. Czy ona sama byłaby wstanie wytrzymać
niewolę u Chińczyka, który traktowałby ją jak niewolnicę? Albo,
co gorsza, zmuszał do niemoralnego prowadzenia się? Azalia była
oczywiście niewinna, jak wszystkie – angielskie dziewczęta w jej
wieku, ale wiele czytała i bywała w obcych krajach. Świetnie
wiedziała, co pułkownik Stewart, którego jej ojciec zabił,
zamierzał zrobić z córką ich dhirzi.

Nie było to zresztą pierwsze zdarzenie tego rodzaju. Plotki o

sposobie życia pułkownika już wcześniej docierały do Azalii,
pomimo że matka próbowała ją chronić przed zbyt wczesnym
zetknięciem ze złą stroną życia. Dla indyjskich służących, z
którymi rozmawiała, miłość była piękną rzeczą, darem bogów.
Czcili sam akt płodności i dzięki temu dobrze rozumiała
znaczenie symboli fallicznych w świątyniach i lingamów
umieszczanych w niewielkich przydrożnych kapliczkach, w
których wieśniaczki składały ryż i kwiaty jako dary dla bogów.
Dzięki dzieciństwu spędzonemu w Indiach Kryszna, bóg miłości,

background image

Barbara Cartland

Strona nr 114

był dla niej ucieleśnieniem zjednoczenia kobiety z mężczyzną.
Hindusi byli moralni w sposób naturalny. Kobiety trzymali w
odosobnieniu,

czystość

życia

małżeńskiego

zaś

była

nienaruszalna. Azalia miała nadzieję, że takie właśnie będzie jej
własne małżeństwo.

Teraz jednak, o ile można było wierzyć Kai In, rysowała się

przed nią zupełnie inna perspektywa. Zamiast czystości
małżeńskiej czekało ją coś tak wstrętnego i poniżającego, że
nawet nie była w stanie wyobrazić sobie tej otchłani upokorzenia,
w jaką miała zstąpić. Kai In ma rację – pomyślała. – Ja też
powinnam umrzeć! Jednak na samą myśl o tym słabość ogarniała
całe jej ciało. Ale była również pewna, że gdyby pocałował ją
teraz jakiś mężczyzna, czułaby się zbrukana. Prawo do tego miał
jedynie lord Sheldon. Kochała go od pierwszej chwili, od
momentu gdy nieoczekiwanie wziął ją w ramiona. Kiedy człowiek
należy do drugiego nie tylko cieleśnie, ale także przez związek
duchowy to właśnie jest miłością. Miłość to niewyobrażalna
magia, przyciągająca dwoje ludzi tak, jak gdyby kiedyś w
poprzednich wcieleniach stanowili duchową jedność. Musiałam
kiedyś należeć do niego – myślała. – I dlatego nigdy nie będę
mogła należeć do żadnego innego mężczyzny.

Siedziały we dwie na kupie brudnych szmat i każda obmyślała

rodzaj śmierci, jaką sobie zada. A jeżeli się tylko zranię? –
zastanawiała się Azalia. Próbowanie samobójstwa metodą Kai In
byłoby niemądre. Chińczycy to eksperci w tej dziedzinie. Kai In
będzie doskonale wiedziała, w którą część ciała wbić nóż, żeby
śmierć nastąpiła natychmiast. Azalia miała lepszy sposób. Kiedy
wyprowadzą ją na pokład, rzuci się do morza mając nadzieję, że
nie zostanie uratowana. Większość Chińczyków nie umiała
pływać. Zresztą do tradycji marynarskich wielu narodów należała
właśnie nieumiejętność pływania – kiedy statek szedł na dno,
lepiej było utonąć razem z nim, niż przedłużać agonię starając się
utrzymać na powierzchni. Rzucę się za burtę! – myślała. – Pójdę
pod wodę, zanim piraci się zorientują, w czym rzecz!

Nie potrafiła pływać, w Indiach kąpieli w dużych zbiornikach

background image

PACHNĄCY KWIAT

Strona nr 115

wodnych na obrzeżach wsi nie uważano za bezpieczne. A wuj
byłby przerażony na samą myśl, że któraś z bliźniaczek albo ona
mogłyby się pokazać nie ubrane w miejscu publicznym. Szybko
umrę! – przekonywała samą siebie. Pocieszała się myślą, że
chociaż nigdy więcej nie ujrzy lorda Sheldona, to on zapamięta ją
taką, jaką widział poprzedniego dnia. „Jesteś taka piękna!” –
powiedział w ogrodzie. Czuła jeszcze drżenie ciała, wywołane
jego słowami. ,,Czy naprawdę wierzysz – powiedział później – że
możemy rozstać się po tym wszystkim, co powiedzieliśmy sobie
pocałunkiem?” Może wspomni ją kiedyś stojąc w ogrodzie równie
pięknym jak ogród pana Czanga, albo kiedy promień słońca
padnie na trzepoczące skrzydła błękitnych srok. „Miejmy
nadzieję, że przyniosą nam szczęście” – powiedział. Szczęście
odsuwało się jednak od niej, a w perspektywie była tylko śmierć w
zielonych falach.

Nie mogąc wytrzymać własnych myśli, Azalia podeszła do

okna. Chciała po raz ostatni zobaczyć przynajmniej płonącą
dżonkę, ale statek piracki zrobił zwrot dla złapania wiatru w żagle
i nie dostrzegła już nic poza odległym zarysem zielonej górzystej
wyspy. Nie potrafiła jej umiejscowić. Mogli zawrócić w kierunku
Chin albo mijać jedną z tych wielu wysp, obok których trzeba
przepłynąć w drodze na ocean.

Kai In milczała. Azalia przypuszczała, że modli się do Kuan In,

bogini miłosierdzia. O Boże – modliła się również – nawet jeszcze
teraz możesz uratować nas przed... tym strasznym losem.
Wydawało się jej jednak, że jej modlitwa jest zbyt słaba i mało
skuteczna. Ale przypomniała sobie, co mówiła jej matka:
modlitwy płynące prosto z serca zawsze są wysłuchiwane.
Zwiedzały tego dnia świątynię w Indiach. Azalia była wtedy
jeszcze bardzo młoda i przyglądając się modlącym się do Boga-
Słonia Hinduskom w kolorowych sari spytała: „Mamusiu, jak one
mogą myśleć, że ten śmieszny bóg z głową słonia może je
usłyszeć?” – „Liczy się modlitwa. Azalio – odparła matka. –
Jeżeli płynie prosto z serca, zostanie wysłuchana. Bóg może się
ukazywać różnym ludziom pod różnymi postaciami, ale jest jeden,

background image

Barbara Cartland

Strona nr 116

dla wszystkich”. Wtedy Azalia nie do końca potrafiła zrozumieć,
co jej matka miała na myśli. Dopiero kiedy podrosła i poznała
indyjskie religie, kiedy zdała sobie sprawę z podobieństw między
hinduizmem, islamem i buddyzmem, zaczęła powoli rozumieć.
Teraz była pewna, że Kuan In, bóstwo miłosierdzia, do którego
modliła się Kai In, i Bóg, do którego ona sama wznosiła oczy, jest
jednym i tym samym Bogiem.

– Proszę... proszę, pomóż nam – błagała wyobrażając sobie, jak

modlitwa wzlatuje do nieba wysoko nad nimi.

Nagle gruchnął wybuch tak głośny, że zatrząsł całym statkiem.

Azalia krzyknęła ze strachu i objęła ramionami Kai In, jak gdyby
chcąc ochronić ją przed niebezpieczeństwem.

– Co... się dzieje? – wyjąkała przerażona Chinka.
Odpowiedź, której próbowała udzielić Azalia, utonęła w huku

armatniego wystrzału. Tym razem był to ogłuszający grzmot.
Ponowny wystrzał przekonał ją, że stali się właśnie celem ataku.
Ale pocisk nie trafił w dżonkę i eksplodował w morzu obok burty.
Woda chlusnęła ciężko na pokład, a potem strumieniami spływała
przez luki i otwory strzelnicze. Azalia puściła Kai In i przebiegła
przez kabinę. Spojrzawszy na zewnątrz, krzyknęła:

– To okręt! Brytyjski okręt!
Kai In patrzyła na nią przez dłuższą chwilę, jak gdyby nie

pojmując tego, co właśnie usłyszała.

– Widzę banderę floty brytyjskiej! – krzyknęła Azalia. –

Jesteśmy uratowane! Kai In... jesteśmy uratowane!

– Zabiją nas! – odparła Chinka. – Zabiją nas, zanim brytyjscy

marynarze wejdą na pokład! – Nuta paniki brzmiąca w jej głosie
przekonała Azalię, że mówi poważnie. W gruncie rzeczy było to
całkiem prawdopodobne. Napastnicy będą sądzeni za piractwo,
jeżeli jednak doszłoby do tego jeszcze oskarżenie o porwanie,
wyrok musiałby być surowszy. Kiedy Azalia myślała o tym,
usłyszała kroki na schodach prowadzących do kabin. Rzuciła się
do drzwi. Znajdował się na nich rygiel – zwykły kawałek drewna
wsuwany w zatrzask umocowany do ściany.

Zasunęła go.

background image

PACHNĄCY KWIAT

Strona nr 117

Ledwo zdążyła to zrobić, kiedy po drugiej stronie ktoś

odryglował drzwi, a potem starał się je wyważyć. Oparła się na
nich całym ciałem, zdając sobie sprawę, o ile jest słabsza od
mężczyzny próbującego dostać się do środka. Miała jednak
nadzieję, że wraz z zasuwą będzie w stanie utrzymać się do czasu
nadejścia ratunku.

Hałas na górze stał się ogłuszający. Po krótkiej serii strzałów

usłyszała rozkazy wydawane po kantońsku, ale bardzo angielsko
brzmiącym głosem. Człowiek po drugiej stronie wściekle szarpał
drzwiami. Uderzał ramieniem, rygiel jednak nie poddawał się. W
końcu napastnik zrezygnował i uciekł.

Ale już ktoś inny schodził po schodach z pokładu. Potem

powiedział po. angielsku:

– Tu jest ładunek! No tak, opium, jak myślałem!
Pod Azalią ugięły się kolana. Wciąż napierała z całej siły na

drzwi; chociaż wiedziała, że nic im już nie grozi.

Kai In siedziała nieruchomo na szmatach. Wyglądała jak kwiat

w swojej barwnej tunice. Miała bladą twarz, jak gdyby wciąż
gotowała się na śmierć, nie pojmując, że zostały uratowane.

– Lepiej zabierajmy stąd ten towar – powiedział ktoś na

korytarzu: – Zobacz, czy nie ma kogoś w kabinach.

Trzęsącymi się rękoma Azalia odblokowała i otworzyła drzwi.

Z drugiej strony stał oficer w białym mundurze, przyglądając się
stosowi skrzynek zrabowanych z dżonki pana Czanga, – obok
kilku marynarzy w białych bluzach i czapkach i błękitnych
spodniach. Ktoś schodził właśnie pod pokład. Azalia odwróciła
głowę. Przez chwilę stała jak zamurowana.

– Azalio! – zawołał Sheldon.
Rzuciła się prosto w jego ramiona. Było to jakby wejście do

raju. Jej modlitwy zostały wysłuchane.

W kabinie lorda Sheldona na pokładzie HMS „Fury”,

płynącego w kierunku Hongkongu, Azalia dowiedziała się, co
naprawdę zaszło. W sąsiedniej kabinie Kai In siedziała przy mężu
leżącym na koi z zabandażowaną ręką.

background image

Barbara Cartland

Strona nr 118

– Najpierw dostrzegliśmy płonącą dżonkę – powiedział

Sheldon. – Jeden z marynarzy zwrócił na nią naszą uwagę.
Kapitan Marriott natychmiast zaczął podejrzewać, że to robota
piratów. „Rabują i podpalają powiedział mi: – Potem brak
dowodów piractwa, nawet jeżeli przenieśli towar na własny
statek”. Podeszliśmy więc do płonącej dżonki – ciągnął Sheldon.
– Kiedy zbliżaliśmy się, kapitan Marriott powiedział: „Wydaje mi
się, że to dżonka pana Czanga. Zawsze ją podziwiałem. Uważam
ją za jedną z najpiękniejszych w całym porcie”. – Lord Sheldon
mocniej objął Azalię i dodał: – Wtedy zacząłem mieć złe
przeczucia...

– Myślałeś, że jestem na pokładzie?
– Robisz takie nieprzewidywalne rzeczy, że, nic mnie już nie

zdziwi! – odparł... – Wiedziałem, że wcześniej czy później
będziesz miała ochotę pożeglować po okolicy i nacieszyć się
pięknem wysp.

– Ale skąd ty wziąłeś się na krążowniku? – spytała:
– Kilka dni temu postanowiłem przeprowadzić inspekcję

niektórych okrętów. Kapitan Marriott otrzymał od gubernatora
rozkaz eskortowania mnie. Zjedliśmy obiad na okręcie,
obejrzeliśmy dwie kanonierki i właśnie wracaliśmy do portu...
Dzięki Bogu zdążyłem na czas!

Azalia oparła twarz na jego ramieniu.
– Kai In uważała, że skoro piraci nas porwali, to... . zostaniemy

sprzedane – wyszeptała.

– Powinnaś zapomnieć o tym, co mogłoby się stać – odparł

cicho. – Taka rzecz może się przytrafić tylko raz w życiu.
Marynarka tak skutecznie poradziła sobie z piractwem w ciągu
ostatnich kilku lat, że podczas obiadu mówiono mi, iż kanonierki
ostatnimi czasy nie mają prawie nic do roboty.

– Ci piraci byli... przerażający.
– Specjalnie zachowują się agresywnie – wyjaśnił lord

Sheldon. – Dzięki temu Chińczycy spełniają każde ich żądanie.

– Ale strzelali do załogi na dżonce męża Kai In...
– Zabili jednego z marynarzy i poniosą za to karę.

background image

PACHNĄCY KWIAT

Strona nr 119

– Dlaczego zranili pana Czanga?
– Stawiał opór, więc strzelili do niego. Miał szczęście, że kula

przebiła tylko ramię: Wtedy zdał sobie sprawę; iż najrozsądniej
będzie udawać zabitego. Upadł na pokład i zamknął oczy, więc
nie zawracali sobie nim głowy.

– Dzięki Bogu! – zawołała Azalia, myśląc o swej chińskiej

przyjaciółce. – A co stało się z resztą załogi? – spytała.

– Znaleźliśmy ich związanych na pokładzie pirackiego statku.

Domyślam się, że większość przyłączyłaby się do piratów,
ponieważ oni zawsze potrzebują wyszkolonych marynarzy. Kto
odmawia w takiej sytuacji, nie ma wielkiej szansy przeżycia!

Azalia zadrżała.
– Wiem, że to było dla ciebie straszne – powiedział lord

Sheldon. – Ale wolałbym, żebyś już przestała o tym myśleć. Jak
powiedziałem, to się nigdy nie powtórzy, a ta banda piratów bez
wątpienia zapłaci za swoje czyny.

– Porywanie jednak będzie trwało nadal...
– Do czasu – odparł. – Gubernator zamierza położyć temu kres,

ja zaś będę go popierał w każdy możliwy sposób. – Uśmiechnął
się. łagodnie: – Teraz mam bardzo osobisty motyw, żeby z tym
walczyć. Patrzył na nią przez chwilę, po czym delikatnie uniósł jej
brodę do góry. – Nigdy nie zrozumiesz, przez co przeszedłem,
kiedy się dowiedziałem, że piraci wzięli cię do niewoli. Czy cię
skrzywdzili?

– Nie – odparła Azalia. – Zanieśli nas pod pokład i zamknęli w

kabinie. To stało się naprawdę przerażające dopiero w ostatnim
momencie, kiedy Kai In pomyślała, że zechcą nas zamordować,
zanim wejdziecie na pokład. Jeden z nich starał się otworzyć
drzwi, ale zablokowałam je od wewnątrz.

– Byłaś bardzo odważna, kochanie – zauważył.
Wziął ją w ramiona i pocałował namiętnie, w sposób całkiem

różny od poprzednich pocałunków. To dlatego, że się o mnie
obawiał, myślała. Podniecenie i zachwyt, jakie ją ogarnęły, nie
sprzyjały jednak rozważaniom. Tym razem jego usta były bardziej
wymagające, bardziej natarczywe.

background image

Barbara Cartland

Strona nr 120

– Kocham cię! Boże, jakże cię kocham! – wykrzyknął lord

Sheldon.

W szaleńczym porywie pokrywał pocałunkami jej czoło, oczy,

policzki i delikatną skórę karku nad wysokim kołnierzem tuniki.
Nie miała na sobie fiszbinowego gorsetu, dzięki czemu jej ciało
poddawało się miękko pieszczotom. Przytulił ją tak mocno, że ich
serca poczęły uderzać wspólnym rytmem, zdawało się; że zlali się
w jedność.

– Kocham cię! – powtórzył. Spoglądając jej w oczy, na

delikatny rumieniec, który zaróżowił policzki, i na ciepłą
miękkość rozchylonych warg, zapytał łagodnie: – Kiedy
zostaniesz moją żoną; najdroższa?

Te słowa były jak kubeł zimnej wody. Azalia zesztywniała i

odsunęła się od Sheldona.

– Dlaczego nie? Przecież mnie kochasz. Wiem, że tak! Co się

stało? O co tu chodzi?

– Nie mogę... wyjść za ciebie! Kocham cię każdą cząstką

serca... całą duszą... ale nigdy nie zgodzą się,, żebym cię
poślubiła!

– Co za nonsens! Czy znowu wracamy do twoich tajemnic?

Czy one znaczą więcej od naszej miłości i tego, że należysz do
mnie?

– Wybacz mi... Nie mogę ci wyznać swojej tajemnicy... A

jednocześnie z jej powodu mój wuj... nigdy nie zgodzi się... bym
została twoją żoną!

– Sam porozmawiam z generałem!
– To nic nie da!
– Jeżeli nie uzyskam jego zgody, ożenię się z tobą wbrew

niemu! – powiedział twardo lord Sheldon.

– Jest moim opiekunem – odparła Azalia.
Obydwoje dobrze wiedzieli, że opiekun może nie tylko

zaaranżować małżeństwo, ale również przeszkodzić w jego
zawarciu. Dziewczyna pozostawała w całkowitej władzy
opiekuna, tak jak we władzy rodziców. Azalia wciąż była
niepełnoletnia, ale nawet gdyby skończyła już dwadzieścia jeden

background image

PACHNĄCY KWIAT

Strona nr 121

lat, to i tak generał mógł odprawić każdego kandydata do
małżeństwa, nie zapytawszy jej nawet o zdanie. Sheldon milczał
przez moment, a potem powiedział:

– Po raz pierwszy w życiu poprosiłem kobietę, żeby została

moją żoną. Wcale nie miałem ochoty się żenić i chociaż
przyznaję, że miałem sporo różnych romansów, to tak naprawdę,
nigdy nie byłem zakochany. – Pocałował ją ostrożnie. Było to
delikatne muśnięcie warg, którym potwierdzał swoją fascynację.

– Myślę, że pierwszej nocy, kiedy cię całowałem, miałem

wrażenie, że przytrafiło mi się coś doskonałego i wyjątkowego.
Nie mogłem potem zapomnieć smaku twoich ust i tego dziwnego
uczucia... Czy nie mylę się sądząc, że czułaś wtedy to samo co ja?
– spytał.

– To było cudowne – odparła Azalia. – Tak cudowne, że nie

mogłam ci przeszkodzić... choć wiedziałam, że powinnam..: A
potem z trudem przychodziło mi uwierzyć, że to wszystko
naprawdę się zdarzyło. To było tak wspaniałe, że nawet nie
wiedziałam... jak to opisać... samej sobie.

– Tak właśnie było – powiedział. – Cudowne uczucie, chociaż

wmawiałem w siebie, że może to skutek generalskiej whisky,
która była nadzwyczaj mocna!

– A... kiedy... znowu mnie ujrzałeś... – zaczęła Azalia.
– Wiedziałem już, że jesteś kobietą, na którą czekałem całe

życie. Początkowo nie przyznawałem się nawet przed samym
sobą, że chcę cię poślubić. Teraz jednak wiem, że nasze serca
należały do siebie od samego początku. – Roześmiał się cicho. –
Odurzyłaś i oszołomiłaś mnie, zresztą nadal to robisz. Musisz mi
jeszcze wytłumaczyć, dlaczego przeczytałaś tajne dokumenty
wuja, skąd znasz rosyjski i dlaczego unikałaś mnie na statku,
bardzo zresztą skutecznie. – Ponownie odwrócił jej twarz do
siebie i powiedział groźnie: – Jak mogłaś pozwolić, żebyśmy
stracili tyle czasu na pokładzie „Orissy”? Przecież mogłem
trzymać cię w ramionach i całować przez cały ten czas!

Ich usta ponownie się spotkały i po chwili Azalia czuła już

tylko wzbierającą falę pożądania, płonący w ich ciałach ogień,

background image

Barbara Cartland

Strona nr 122

który aż zapierał dech.

– Potrzebuję cię! – powiedział lord Sheldon swoim głębokim

głosem. – Potrzebuję cię teraz, w tej chwili i przez całą wieczność.
Jesteś moja, Azalio! Należysz do mnie!

– Tak, najdroższy – wyszeptała Azalia. – Czuję, że...

należeliśmy do siebie w... poprzednich wcieleniach.

– Jestem tego pewien – odparł. – Dostatecznie długo

mieszkałem w Indiach, żeby wiedzieć, iż nie ma lepszego
wytłumaczenia ludzkich dążeń. Moje szczęście związane jest z
tobą!

– A moje... z tobą.
– No więc wróciliśmy do punktu wyjścia – zauważył z

uśmiechem. – Kiedy za mnie wyjdziesz?

– Nie rozumiesz – odrzekła żałośnie. – Nie mogę nic zrobić,

żeby... Mogę tylko powiedzieć, że będę kochać cię całe życie... i w
przyszłości... Ale nigdy nie pozwolą mi... zostać twoją żoną.

– Do diabła z przyszłością! – wykrzyknął lord – Sheldon. – Nie

interesuje mnie nic poza dniem dzisiejszym! Pragnę cię i będę cię
miał! Ja się tak, łatwo nie poddaję.

Może i próbowałaby jeszcze argumentować, ale ich usta

ponownie się złączyły. Całował ją tak namiętnie, że straciła
wszelką zdolność myślenia. Zniknął zupełnie świat zewnętrzny,
pozostawała jedynie świadomość gorąca na wargach i pulsowanie
całego ciała. Ściskał ją mocno w ramionach i dopiero kiedy z
pokładu dobiegły głosy komendy, zdali sobie sprawę, że wpłynęli
do portu... Z żalem uświadomiła sobie, że będzie musiała wrócić
do Flagstaff House. Będzie też musiała wyjaśnić, gdzie była i
dlaczego ma na sobie chińskie ubranie. Odsunęła się od Sheldona.
Problemy, z którymi będzie musiała sobie poradzić, wydawały się
jej nie mniej groźne od bandy piratów. Nie musiała tego mówić,
sam to doskonale rozumiał.

– Wszelkie tłumaczenia biorę na siebie – oświadczył łagodnie.

– Najważniejsze, że jesteś bezpieczna, i postaram się, żeby twój
wuj to zrozumiał.

Azalia zadrżała.

background image

PACHNĄCY KWIAT

Strona nr 123

– Może jeszcze... nie wrócili..: – zająknęła się, wiedziała

bowiem, że to czcza nadzieja.

Słońce już zachodziło i musiało być dobrze po szóstej. Generał

starał się nigdy nie wracać później niż o tej godzinie:

– Zostaw wszystko mnie! – powiedział lord Sheldon, nie

mogąc powstrzymać się przed ucałowaniem jej czoła. Chociaż
bardzo spieszyła się do Flagstaff House, nie odjechała, dopóki pan
Czang nie został bezpiecznie przetransportowany na ląd.
Przeniesiono go na noszach do powozu, Kai In szła za nim. Azalia
ucałowała ją na do widzenia.

– Przyjdź do mnie szybko – poprosiła Chinka.
– Jak tylko będę mogła – odparła Azalia. – Ale i tak będziesz

zajęta panem Czangiem.

– Mój szlachetny mąż żyje. Tylko to się liczy! – odparła Kai In

przez łzy.

Azalia ponownie ją ucałowała. Świadoma niestosowności

swego stroju, pożegnała się z kapitanem Marriottem dziękując mu
za ratunek. Następnie u boku lorda Sheldona ruszyła zamkniętym
powozem w kierunku Flagstaff House. Pełna obaw, co ją czeka w
domu, wzięła Sheldona za rękę, czerpiąc siłę z ciepłego uścisku
jego mocnej dłoni.

– Nie bój się – powiedział. – Wystarczy, jak mi, zaufasz.

Obiecuję, że wszystko się dobrze skończy.

– Bardzo chcę ci wierzyć – odparła. – I ufam ci.
– Więc nie bądź taka zmartwiona, kochanie. Masz

najpiękniejsze oczy, jakie widziałem kiedykolwiek w życiu, ale
nie chcę, żeby była w nich ta straszna udręka. Masz być
szczęśliwa i beztroska, i taką właśnie będziesz, nawet jeżeli
osiągnięcie tego miałoby mi zająć całe życie.

Azalia złożyła głowę na jego ramieniu.
– Jest mi tak dobrze z tobą. Od śmierci ojca, przez ostatnie trzy

lata, byłam taka nieszczęśliwa. Twoja miłość jest dla mnie jak
wyjście z ciemnego tunelu na słoneczne światło.

– Jak umarł twój ojciec?
Zesztywniała. Nie spodziewając się tego pytania, nie miała

background image

Barbara Cartland

Strona nr 124

przygotowanej odpowiedzi. Bezwiednie zacisnęła palce na dłoni
Sheldona. Kiedy jednak zorientowała się, że on oczekuje
odpowiedzi, wyjąkała:

– T-ty-fus... zz-ma-rł nn-na tyfus!
Lord Sheldon przyglądał się jej bacznie: Ale powóz zbliżał się

właśnie do Flagstaff House i widać już było wartowników przy
bramie wjazdowej.

– Chcę, żebyś zaraz poszła do łóżka – powiedział Sheldon. –

Na dziś masz już dosyć przejść. Ja porozmawiam z twoim wujem.
Idź na górę i połóż się spać. Jutro wszystko będzie dobrze.

Nie odpowiedziała, ale widział, że się boi. Coś mu mówiło, że

ta tajemnica wiąże się z jej ojcem. Podczas całej swojej kariery,
często niebezpiecznej, lord Sheldon ufał swojemu instynktowi i
jeszcze nigdy się na nim nie zawiódł. Był pewien, że rozwiąże
tajemnicę Azalii i wiedział, że dziewczyna zostanie jego żoną,
ponieważ byli sobie przeznaczeni.

Powóz podjechał pod Flagstaff House. Kiedy lokaj schodził z

kozła, żeby, otworzyć drzwiczki, Sheldon ponownie powiedział:

– Zrób, jak ci powiedziałem, Azalio. Idź prosto na górę do

swojego pokoju.

Popatrzyła na niego ciemnymi oczyma, w których czaił się

strach.

– Kocham cię – wyszeptała, po czym odwróciła, się i wysiadła

z powozu.

background image

PACHNĄCY KWIAT

Strona nr 125

Rozdział 7

Biegnąc przez hol i potem szerokimi schodami do swego

pokoju, Azalia czuła na plecach zdziwione spojrzenia służby.
Wychodzący właśnie z salonu adiutant również zwrócił na nią
uwagę. Zdawała sobie sprawę, że w chińskim stroju musi
wyglądać co najmniej dziwnie. Modliła się, żeby lord Sheldon
znalazł dla całej sytuacji wytłumaczenie, które by nie
rozwścieczyło nadmiernie generała.

Zamknęła drzwi od sypialni w nadziei, że przynajmniej

częściowo uchronią ją przed burzą, jaka – czuła to zbiera się już
na dole. Dopiero teraz zaczęła zastanawiać się nad
konsekwencjami. Zatrzęsła się ze strachu na samą myśl o tym, co
się stanie, gdy wuj i ciotka dowiedzą się o jej przyjaźni z
państwem Czang i że towarzyszyła im w morskiej wycieczce. Ale
poważniejszym problemem niż jej przyjaźń z Chińczykami była
sprawa z lordem Sheldonem.

Teraz, kiedy była sama w pokoju, z trudem uświadomiła sobie,

że właśnie się jej oświadczył. Głęboko w duszy modliła się, by
choć trochę mu na niej zależało, bo przecież ona kochała go tak
szaleńczo. Jednocześnie wiedziała, że Sheldon nie może poślubić
kogoś tak mało ważnego jak ona, kogoś otoczonego jakąś
mroczną tajemnicą. Jak mógłby ożenić się z osobą żyjącą w cieniu
hańby, nie mogącą w dodatku wyjawić jej przyczyny? A jednak
poprosił ją o rękę. Nie mogła powstrzymać drżenia na samą myśl,
że coś tak cudownego jednak się stało.

A Sheldon powiedział, że nigdy się nie poddaje... Przeszła

background image

Barbara Cartland

Strona nr 126

przez pokój i stanęła przy oknie wychodzącym na drzewa i dalej
na błękitne morze z zielenią Kowlunu w tle. Jeszcze dalej
wznosiły się szczyty gór w Chinach, oświetlone jaskrawą
czerwienią i złotem zachodzącego słońca, zaiste najstosowniejsze
miejsce na siedzibę bogiń i bogów. To było tak cudowne! Całkiem
niespodziewanie Azalia poczuła przypływ odwagi. Czemuż to
ktokolwiek miałby pozbawiać ją najpiękniejszych rzeczy w życiu?
Czemu miałaby poddać się woli swego wuja i zaakceptować zakaz
małżeństwa? Przecież jej rodzice chcieliby nade wszystko, aby
była szczęśliwa. Wiedziała także, że jej matka nigdy nie
pozwoliłaby generałowi sobą pomiatać.

Pamiętała dobrze, jak żartowała z pompatyczności wyższych

oficerów i pretensjonalności ich małżonek, które uważały zniżenie
się do poziomu żon młodszych oficerów albo nawet samych
oficerów za uwłaczające. Rozbawiała Azalię i jej ojca, naśladując
ich sposób mówienia, manierę, z jaką uroczyście wkraczały do
pokoju – jakby były królowymi albo cesarzowymi, a nie jedynie
żonami generałów lub gubernatorów prowincji, ważnych tylko
przez te pięć lat sprawowania funkcji.

– Co za banda świętych krów – powiedziała pewnego razu. –

Jesteśmy tak przytłoczeni ich ważniactwem, tak zastraszeni, że nie
pamiętamy, iż po powrocie do domu utoną ponownie w
zapomnieniu i nikt nie zechce nawet słuchać tych ich
chaotycznych i tasiemcowych opowieści o Indiach!

– Masz rację, kochanie – odparł ojciec – ale jeżeli będziesz

otwarcie głosić te rewolucyjne poglądy, to mnie zwolnią ze
służby!

– No to osiądziemy w Himalajach – zaśmiała się matka – gdzie

będziemy przebywać z mędrcami, joginami i fakirami. Poznamy
wtedy rzeczy naprawdę ważne w życiu.

– Jedyną naprawdę ważną rzeczą w życiu, jeśli o mnie chodzi –

odpowiedział – jest to, że cię kocham! Nie ma znaczenia, co
ludzie mówią.. Tu, w naszym domu, tworzymy zgodną całość i
nikt nie zdoła nas skrzywdzić.

Jakże się mylił!

background image

PACHNĄCY KWIAT

Strona nr 127

Zmuszono go do samobójstwa. Wcześniej matka zmarła na

cholerę, którą zaraziła się na bazarze, pomagając jednemu z
chorych służących.

Mama przeciwstawiłaby się wujowi Frederickowi myślała

Azalia. Wiedziała też, że nie powinna pozwolić, by tchórzostwo
zabiło w niej tę cudowną miłość do lorda Sheldona. Odwróciła się
od okna, rozebrała i wsunęła do łóżka, tak jak prosił. Dopiero
kiedy poczuła pod sobą poduszki, zrozumiała, jak bardzo była
zmęczona. Strach doznany podczas napadu na dżonkę, przerażenie
na statku pirackim i perspektywa strasznego losu niewolnicy
wyczerpały ją. Jedynym wspomnieniem jaśniejącym jak poranna
gwiazda było pytanie lorda Sheldona: „Kiedy wyjdziesz za mnie,
najdroższa?”. Już ‘sama myśl o nim – powodowała, że dreszcz
rozkoszy przepływał przez jej ciało. Z zamkniętymi oczyma
wyobrażała sobie, że Sheldon trzyma ją w ramionach, a jego usta
przywierają do jej warg.

– Kocham go! Kocham go! – wyszeptała.
Jej miłość była głęboka i bezgraniczna, całkowicie należała do

niego. Gdybym miała go nigdy więcej nie ujrzeć – pomyślała –
żaden inny mężczyzna nie mógłby już nic znaczyć w moim życiu.
Wiedziała, że matka, może z powodu swego szczególnego
rosyjskiego mistycyzmu, kochała ojca w taki sam sposób. Taka
miłość zdarza się wyłącznie raz w życiu i tylko do jednego
mężczyzny. Jestem taka jak ona – myślała. – Będę kochała go aż
do śmierci. Poza nim nie może być nikogo.

Już prawie zasypiała, kiedy usłyszała pukanie do drzwi. Przez

chwilę sądziła, że to sen, ale pukanie powtórzyło się.

– Kto tam? – spytała przypomniawszy sobie, że się zamknęła.
– Chcę z tobą pomówić, Azalio.
Wuj mówił ostrym tonem. Usiadła z bijącym mocno sercem i

nagłą suchością w gardle.

– Ja... jestem już... w łóżku, wuju Fredericku – odparła po

chwili.

– Otwieraj drzwi!
To był rozkaz. Powstrzymując oddech, wstała z łóżka. Wzięła z

background image

Barbara Cartland

Strona nr 128

krzesła cienki bawełniany szlafrok i założyła, zaciskając szarfę
wokół wąskiej talii. Powoli, jak gdyby nogi odmawiały jej
posłuszeństwa, podeszła do drzwi, przekręciła klucz i otworzyła.

Po drugiej stronie drzwi stał generał.
Był, w mundurze, z orderami na piersiach. Złoty szamerunek

błyszczał w ostatnich promieniach słońca wpadających przez
okno. Wuj wyglądał wyniośle i groźnie. Wszedł do pokoju
zamykając za sobą drzwi. Azalia wycofała się, czekając ze
strachem, co teraz zrobi.

– Jak sądzę, nie miałoby większego sensu, gdybym oczekiwał z

twojej strony wyjaśnienia tego haniebnego zachowania?

– Bardzo mi... przykro, wujku Fredericku.
– Przykro? Czy to wszystko, co masz mi do powiedzenia? Jak

śmiesz, będąc gościem w moim domu, dawać się z Chińczykami!
Gdzie poznałaś tych ludzi?

– Na... pokładzie... „Orissy”.
– I odwiedzałaś ich wiedząc, że nie pochwaliłbym tego?
– Są moimi. przyjaciółmi...
– Przyjaciółmi! – parsknął generał. – Jak możesz przyjaźnić się

z Chińczykami, szczególnie znając moją pozycję w Hongkongu?
Wiesz, jaki jest mój stosunek do tego, że gubernator przyjmuje ich
u siebie.

– Uważam... że ma rację – powiedziała.
Była bardzo blada, ale patrzyła mu prosto w oczy bez strachu,

nie okazując wewnętrznego wzburzenia.

– Jak śmiesz mówić do mnie w taki sposób! – krzyknął, mocno

uderzając ją w twarz.

Azalia zachwiała się i dotknęła ręką policzka.
– I to po tym wszystkim, co dla ciebie uczyniłem! Przyjąłem

cię do mojego domu, uznając za bratanicę, mimo że wstydziłem
się zachowania twojego ojca i rosyjskiej krwi twojej matki... –
Przerwał na moment, po czym dodał: – Mogłem się spodziewać,
że dziecko z takiego związku będzie zadawać się z Azjatami, że
poniży się, nosząc ich strój, i wmiesza mnie w skandal, który
rozniesie się od Hongkongu do Londynu!

background image

PACHNĄCY KWIAT

Strona nr 129

Znowu przerwał dla nabrania tchu, tym razem na dłużej. Potem

powiedział:

– Czy możesz sobie wyobrazić, co będą mówić, kiedy wyjdzie

na jaw, że moja bratanica, mieszkająca w moim domu, zakradła
się na chińską dżonkę, trafiła w łapy piratów i została, niestety,
uratowana przez marynarkę brytyjską? – Podkreślił słowo
„niestety”. Jak gdyby odpowiadając na nieme pytanie Azalii,
dodał: – Tak jest, chciałem powiedzieć „niestety”! Byłoby lepiej,
o wiele lepiej, gdyby piraci cię utopili albo sprzedali w niewolę.
Tylko na to zasługujesz!

Był tak gwałtowny, że mówiąc prawie wypluwał z siebie

słowa: Azalia instynktownie cofnęła się, przejęta strachem.

– Nie dość ci było jednak zrobić ze mnie głupca! Odważyłaś

się złamać zakaz, o którym cię poinformowałem zaraz po
przyjeździe z Indii: Czy pamiętasz, co wtedy, powiedziałem?

Próbowała odpowiedzieć, ale żadne słowa nie przychodziły jej

do głowy. Policzek, piekł ją od uderzenia. Drżała, miała jednak
nadzieję, że wuj tego nie zauważy.

– Powiedziałem ci – ciągnął – że nigdy nie wyjdziesz za mąż.

Że nigdy nie dam na to swojej zgody żadnemu mężczyźnie! A
mimo to odważyłaś się zachęcać lorda Sheldona!

Po raz pierwszy od chwili; kiedy generał przekroczył próg

pokoju, Azalia spuściła wzrok. Nie mogła patrzeć na jego
zaczerwienioną z wściekłości twarz i słuchać tego, co zamierzał
powiedzieć.

– Czy doprawdy sądziłaś – spytał – że pozwolę na to, by

tajemnica przestępstwa twego ojca ujrzała światło dzienne? –
Podniósł głos: – Nigdy! Nigdy nie pozwolę, by jakikolwiek
mężczyzna poznał plamę na rodzinnym honorze. Myślałem, że
zrozumiałaś, dlaczego musisz się podporządkować.

– Ale ja... kocham lorda Sheldona. Kocham go, a on kocha..:

mnie.

Generał zaśmiał się nieprzyjemnie.
– Kochasz? A co ty wiesz o miłości? – zapytał. – Co zaś do

Sheldona, to musiał kompletnie zwariować, żeby chcieć cię za

background image

Barbara Cartland

Strona nr 130

żonę! Jedynym twoim atutem jest to, że jesteś moją bratanicą. A
ja, jako twój wuj i opiekun, odmówiłem zgody temu natrętowi.

– Nie! – krzyknęła Azalia. – Nie pozwolę na to. Chcę wyjść za

niego.

– Wygląda na to, że on też chce cię za żonę – uśmiechnął się

szyderczo generał. – Ale nigdy za niego nie wyjdziesz!

– A dlaczego nie? Nie masz prawa temu przeszkadzać! –

Azalia nagle odzyskała odwagę. – To niesprawiedliwe! Tatuś
zapłacił za ten nieszczęśliwy wypadek. Dlaczego mam być karana
za coś, co nigdy mnie nie dotyczyło? Mam prawo poślubić
mężczyznę, którego kocham!

Mówiła to z determinacją, jakiej nigdy wcześniej nie

wykazywała. Wiedziała jednak, że walczy nie tylko o szczęście
własne, ale i lorda Sheldona.

– A więc chcesz mi się sprzeciwiać? – W głosie generała

zabrzmiała nuta groźby.

– Chcę wyjść za lorda Sheldona!
Popatrzył na nią z namysłem i zacisnął wargi.
– Oświadczyłem Sheldonowi, że na ślub nie pozwolę –

powiedział. – Ale nie przyjął tego do wiadomości. Dlatego
usiądziesz teraz przy stole i napiszesz, że odmawiasz i nie chcesz
już nigdy więcej go widzieć.

– Naprawdę chce wuj... żebym to napisała? – spytała z

niedowierzaniem.

– Rozkazuję ci!
– Odmawiam. Nie napiszę kłamstwa, nawet po to, by wuja

zadowolić! Chcę wyjść za niego... Kocham go!

– A ja dopilnuję, żebyś podporządkowała się mojej woli –

oświadczył twardo generał. – Napiszesz ten list, dobrowolnie, czy
też będę cię musiał do tego zmusić?

Azalia wyprostowała się.
– Nigdy mnie do tego nie zmusisz! – W jej głosie udało się

słyszeć wyzwanie.

– Doskonale: Jeżeli nie zamierzasz usłuchać mnie po dobroci,

zastosuję inną metodę!

background image

PACHNĄCY KWIAT

Strona nr 131

Ruszył w jej stronę i dopiero teraz zobaczyła, że trzyma w ręku

długą, cienką szpicrutę. Używał jej do konnej jazdy. Spojrzała na
niego z wyrazem niedowierzania w oczach.

– Nigdy nie biłem moich córek – powiedział – ponieważ nie

było takiej potrzeby. Ale gdyby była, wychłostałbym je tak, jak
sam byłem chłostany będąc chłopcem i jak chłostałbym swojego
własnego syna, gdybym go miał. – Przełożył szpicrutę do prawej
ręki. – Daję ci ostatnią szansę. Napiszesz ten list, czy mam cię do
tego zmusić?

– Nigdy go nie napiszę, bez względu na to, co byś mi zrobił!
Krzyknęła, kiedy generał niespodziewanie złapał ją za kark i

rzucił na łóżko twarzą w dół. To niemożliwe! – pomyślała. Ale po
chwili szpicruta ze świstem przecięła powietrze i wylądowała na
jej plecach. Nadludzkim wysiłkiem zacisnęła usta. Uderzenia
spadały jedno po drugim, przecinając cienką bawełnę szlafroka i
muślin koszuli nocnej. Ich materiał zupełnie nie chronił przed
razami elastycznego bicza, który w ręku generała stał się
prawdziwym narzędziem tortury. Utraciła zdolność myślenia.
Każdy cios wprawiał ją w dygotanie, ze strachem oczekiwała
następnego. Całe ciało wypełniał ból rozchodzący się od szyi aż
do kolan.

Nagle ból ustał. Usłyszała głos wuja dobiegający jak gdyby z

daleka:

– Czy teraz zrobisz, co ci każę?
Nie mogła odpowiedzieć, więc po chwili znów usłyszała jego

ostry głos:

– Albo napiszesz ten list, albo będę cię dalej bił. Wybór należy

do ciebie, Azalio.

Zamierzała powiedzieć, że nigdy go nie napisze, ale nie była w

stanie się odezwać ani nawet przypomnieć sobie, czego ów list
miałby dotyczyć i do kogo miał być zaadresowany. Bicz znowu jej
dosięgnął. Krzyknęła przeraźliwie.

– Napiszesz?
Miała wrażenie, że szpicruta potnie ją na kawałki.
– N-napiszę – wyszeptała z trudem, wiedząc, że dłużej nie

background image

Barbara Cartland

Strona nr 132

będzie w stanie znieść bólu.

Czuła, że jej całe ciało stało się otwartą raną. Ból przy próbie

wstania z łóżka był nie do wytrzymania. Generał złapał ją za rękę i
brutalnie postawił na podłodze.

– Idź do biurka.
Potykając się i przytrzymując mebli, dotarła do biurka

stojącego we wnęce okiennej. Udało jej się jakoś usiąść na
krześle. Wpatrywała się bezmyślnie w bibularz, twarz miała
mokrą od łez, chociaż wcale nie zdawała sobie sprawy z tego, że
płacze.

Zniecierpliwiony generał otworzył bibularz, wyszarpnął

kawałek czystego papieru i położył przed Azalią. Następnie
zamoczył pióro w kałamarzu i podał jej.

– Pisz, co ci każę.
Trzęsły się jej ręce, miała kłopoty z utrzymaniem pióra.
– „Drogi lordzie Sheldonie...” – zaczął.
Zrobiła, co kazał, mając wrażenie, że jej mózg całkowicie

przestał pracować. Z trudem napisała te trzy słowa.

– ”Nie zamierzam przyjąć pańskiej propozycji małżeńskiej... –

dyktował sir Frederick – oraz nie zamierzam nigdy więcej pana
widzieć”.

Odłożyła pióro.
– Nie – powiedziała drżącym głosem. – Nie mogę... tego...

napisać! To nie jest... prawdą. Chcę... wyjść za niego. Chcę się z
nim... spotykać.

Generał trzasnął wściekle szpicrutą w blat biurka.
– Chcesz; żebym cię bił, póki nie napiszesz? Nie miej złudzeń,

Azalio. Nie będę miał najmniejszych wyrzutów sumienia. Będę
cię bił nie raz, ale dwa, trzy razy dziennie, aż napiszesz ten list. A
tymczasem nie dostaniesz nic do jedzenia i picia. – Popatrzył z
pogardą na jej zapłakaną twarz i drżące ręce. – Jak uważasz, długo
będziesz mi się przeciwstawiać?

Azalia pojęła, że nic nie jest w stanie uczynić. Myśl o bólu

napełniała ją przerażeniem. Wszystkie mięśnie na plecach paliły, a
każdy ruch był męczarnią. Została pokonana. Wzięła pióro i

background image

PACHNĄCY KWIAT

Strona nr 133

chociaż jej pismo wyglądało jak naskrobane przez kurę pazurem,
dokończyła podyktowany tekst.

– Podpisz!
Podpisała. Generał wziął kartkę, zabrał szpicrutę i podszedł do

drzwi. Wyjął klucz z zamka i wyszedłszy, przekręcił go od
zewnątrz.

Azalia jak zaszczute zwierzę doczołgała się do łóżka i wtuliła

głowę w poduszkę.

Obolałe ciało nie pozwalało jej zasnąć aż do rana, kiedy niebo

zaczęło różowieć rozjaśniając mrok sypialni. Musiała się jednak
zdrzemnąć na chwilę, ponieważ obudził ją hałas otwieranych
drzwi. Spojrzała z przestrachem myśląc, że może to wuj. Ale była
to tylko chińska pokojówka, starsza kobieta służąca u wielu
poprzednich generałów we Flagstaff House.

– Pani kazać panienka wstawać – powiedziała śpiewnie.
– Wstawać? Która godzina?
– Piąta, panienko.
– Dlaczego mam wstawać?
– Panienka jechać w drogę – odparła. – Ja zapakować rzeczy

dla panienki w torba.

Próbując wstać, Azalia skrzywiła się z bólu.
– Nie... rozumiem – powiedziała po chwili.
– Lepiej panienka wstać – poradziła pokojówka albo pani być

bardzo zła.

Zdawała sobie sprawę, że pokojówka nie jest w stanie jej nic

wyjaśnić. Zastanawiała się, dlaczegóż to ciotka zrywa ją z łóżka o
tak wczesnej godzinie i dokąd zamierza ją wysłać. Jeżeli miałaby
udać się do kraju, to i tak spotka się z lordem Sheldonem po jego
powrocie do Anglii. Była pewna, że nie będzie zadowolony z
listu, który otrzyma, chociaż wątpiła, by uwierzył, że napisała go z
własnej woli. Zastanawiała się, co też wuj mu naopowiadał.
Powiedziała sobie jednak, że Sheldon kocha ją równie mocno jak
ona jego i na pewno nie uwierzył w te wszystkie złe rzeczy, jakie
musiał usłyszeć na jej temat. Była pewna jego miłości.

Zaczęła się ubierać, chociaż każdy ruch sprawiał ból.

background image

Barbara Cartland

Strona nr 134

Fiszbinowy gorset przypominał średniowieczne narzędzie tortur,
ale obawiała się, że nie zakładając go narazi się na gniew ciotki.
Nawet cienki materiał halki urażał, dotykając pręg
pozostawionych przez szpicrutę generała. Bolało też naciąganie
sukni i zapinanie guzików. Upięła włosy w ciasny kok, po czym
założyła mały gładki kapelusz i zawiązała tasiemki pod brodą.
Uznała, że ciotka to pochwali.

Chińska pokojówka pakowała tymczasem do małej walizeczki

jej bieliznę, grzebienie, szczotki, przybory do mycia, szlafrok i
domowe pantofle.

– Co z moimi sukniami? – spytała Azalia. Pokojówka pokręciła

głową.

– Ja pakować tylko to, co pani mówić. Nic więcej. Zaskoczyło

to Azalię. Ciotka nie oczekuje chyba, że wróci do Anglii w jednej
tylko sukni? A jeżeli nie jedzie do Anglii, to dokąd? Kiedy brała
walizkę i rękawiczki, pokojówka wyszła z sypialni. Wróciła
prawie natychmiast.

– Szybko! Pani czekać!
Zastanawiając się, o co tu chodzi, Azalia wyszła z sypialni:

Ciotka czekała w korytarzu. Wystarczyło jedno spojrzenie, aby się
przekonać, jak bardzo była zła.

– Dokąd się wybieramy, ciociu Emilio?
– Dowiesz się, kiedy tam dotrzemy – usłyszała w odpowiedzi.

– Nie zamierzam z tobą rozmawiać, Azalio. Twoje zachowanie
napełnia mnie obrzydzeniem, ale skoro już musimy jechać razem,
odbędzie się to w milczeniu.

– Dobrze, ciociu Emilio, ale... – Nim skończyła, lady Osmund

odwróciła się do niej plecami i zaczęła schodzić w dół. Idąc, za
ciotką dostrzegła zamknięty powóz stojący przed domem. Nagle
poczuła przypływ strachu. Działo się coś, czego nie rozumiała.
Dokąd ją zabierają? W jaki sposób lord Sheldon ją odnajdzie?
Poczuła dziką chęć ucieczki. Odmówi wejścia do powozu,
pobiegnie podjazdem i schroni się gdzieś – może u Czangów.
Wiedziała jednak, że wuj nie zawaha się przed sprowadzeniem jej
z powrotem do domu i że będzie miał do tego prawo.

background image

PACHNĄCY KWIAT

Strona nr 135

Nie wolno jej było mieszać w to państwa Czangów. Zdawała

sobie również sprawę, że zanim zdołałaby dotrzeć do ich domu,
służba otrzymałaby rozkaz ujęcia jej i doprowadzenia z powrotem
nawet siłą, gdyby zaszła taka potrzeba. Byłoby to ogromnie
upokarzające. Zresztą z powodu bólu w plecach i tak nie byłaby w
stanie daleko uciec.

Ciotka dotarła do holu i wyszła na zewnątrz, gdzie kilku

Chińczyków czekało na polecenia. Jednym z nich był Ah Jok
trzymający otwarte drzwiczki powozu. Natychmiast dostrzegła
szansę przekazania wiadomości dla lorda Sheldona. Co powinna
mu powiedzieć? Będąc już prawie u samych drzwi wejściowych,
zauważyła na najniższym stopniu plamę błękitu. Przelatująca nad
domem błękitna sroka musiała zgubić jedno ze swych piór. Azalia
schyliła się i podniosła je. Kiedy ciotka wsiadała do powozu,
wsunęła pióro Ah Jokowi do ręki, próbując bezskutecznie
przypomnieć sobie, jak będzie „szlachcic” po kantońsku. Nie
znajdując właściwego słowa, wyszeptała:

– Oddaj to angielskiemu mandarynowi.
Dłoń Ah Joka zacisnęła się na piórku. Kiwnął w milczeniu

głową. Mimo iż starała się nie zwracać na siebie uwagi, kiedy
znalazła się już w powozie; ciotka zapytała:

– Co powiedziałaś służącemu?
Drzwi zatrzasnęły się i ruszyli.
– Powiedziałam... powiedziałam mu do widzenia – odparła z

wahaniem.

– Po chińsku? – Lady Osmund uderzyła ją po twarzy brzegiem

wachlarza. – Nie masz prawa mówić do służących w
jakimkolwiek języku poza angielskim! Czy twój wuj nie ukarał
cię już dostatecznie za to bratanie się z Chińczykami?

Azalia milczała. Ciotka uderzyła ją w ten sam policzek, co

poprzedniego dnia generał. Twarz piekła z bólu. Lady Osmund nie
odezwała się już więcej.

Konie pędziły w dół. Spostrzegła, że zbliżają się do morza,

oddalając od Old Praya. Z dala zobaczyła pomost używany przez
kutry marynarki wojennej. Wokół jednego z nich kręcili się

background image

Barbara Cartland

Strona nr 136

marynarze w białych mundurach, najwyraźniej czekając na nich.
Wchodząc na pokład zauważyła – była pewna, że to nie przypadek
– iż nie było na nim ani jednego Brytyjczyka. Załoga w całości
składała się z Chińczyków. Dokąd mnie zabierają? Co zamierzają
ze mną zrobić? – myślała w panice.

Usunięto pomost, ruszyły silniki i kuter wypłynął na błękitne

wody portu. Płynęli w kierunku zachodnim. Kiedy mijali kilka
małych wysepek, bardzo chciała zapytać, jaki jest cel tej podróży,
ale nie odważyła się przerwać kamiennego milczenia ciotki. Lady
Osmund siedziała wyprostowana, w najmniejszym stopniu nie
interesując się mijanym krajobrazem. Dłoń zacisnęła na
kościanym uchwycie parasolki przeciwsłonecznej. Wiedząc, że
nie otrzyma odpowiedzi na żadne pytanie, Azalia. nawet nie
próbowała ich zadawać. Dolatywały do niej jednak strzępy
rozmów marynarzy i rozumiała niektóre słowa. Kiedy wsłuchała
się uważniej, odniosła wrażenie, że jeden z nich powiedział coś,
co brzmiało jak „cztery godziny”.

Jeżeli mają płynąć cztery godziny, to dokąd zmierzają?

Opuścili Flagstaff House o piątej trzydzieści, dotrą więc do celu
około wpół do dziesiątej. Wtedy usłyszała jedno słowo, które
rozpoznała natychmiast. Słowo to było odpowiedzią na jej
pytanie.

Makao! Czytała o tej portugalskiej kolonii leżącej na

zachodnim brzegu ujścia Rzeki Perłowej. Makao leżało około
sześćdziesięciu kilometrów od Hongkongu i było najstarszym
europejskim posterunkiem na wybrzeżu Chin. Znajdowała się tam
portugalska osada i biskupstwo rzymskokatolickie. Było to jedno
z tych miejsc, które Azalia bardzo chciała zobaczyć, ponieważ
sporo czytała o jego historii i wspaniałej architekturze. Dotąd
uważała to jednak za mało prawdopodobne. Wuj nie miał tam
żadnych obowiązków, ciotki zaś wycieczki krajoznawcze nie
interesowały.

Pozostawało jednak pytanie: jeśli rzeczywiście tam płynęli, to

po co? Starała się przypomnieć sobie, co znajduje się w Makao,
ale przychodziło jej do głowy wyłącznie to, że jest ośrodkiem gier

background image

PACHNĄCY KWIAT

Strona nr 137

hazardowych. Co jeszcze? – pytała sama siebie, lecz nie potrafiła
znaleźć odpowiedzi.

Słońce przesuwało się coraz wyżej. Robiło się gorąco, ciotka

wachlowała się intensywnie. Azalia zaczynała żałować, że nie
pomyślała o zabraniu własnego wachlarza. Zazwyczaj upał jej nie
przeszkadzał, teraz jednak potęgujące się gorąco powodowało, że
wciąż pulsujący policzek i poranione plecy bolały coraz bardziej.

Wpłynęli na pełną mułu, żółtawą wodę Rzeki Perłowej, tak

bardzo różną od czystych, głębokich wód oceanu obmywającego
Hongkong. Łodzią lekko zakołysało, lady Osmund wyjęła więc z
torebki buteleczkę soli trzeźwiących. Azalia była ciekawa, czy
ciotka zacznie wymiotować.

Daleko przed dziobem pojawiły się zarysy wąskiego basenu

portowego z górującymi nad nim wieżami kościelnymi. Wokół
wspaniałych osiemnastowiecznych barokowych domów kwitły
drzewa. Kuter przybił do pomostu. Lady Osmund zeszła na ląd,
nawet nie spojrzawszy na Azalię, która posłusznie ruszyła za nią.
Przy kei czekał zamknięty powóz. Kiedy znalazły się w środku,
Azalia wykrzyknęła z rozpaczą w głosie:

– Ciociu Emilio musisz mi powiedzieć, dlaczego tu jesteśmy!

Muszę to wiedzieć! – A ponieważ lady Osmund milczała, dodała
z determinacją: – Jeśli się tego nie dowiem, wyskoczę z powozu i
ucieknę.

– Niczego takiego nie zrobisz – odparła ciotka, przerywając

czterogodzinne milczenie.

– Więc dokąd jedziemy?
– Zabieram cię w miejsce, gdzie nauczą cię, jak się należy

zachowywać. – W głosie ciotki zabrzmiała złośliwa nuta.

– To znaczy gdzie? W jakie miejsce?
– Uznaliśmy z wujem, że będzie to najlepszym rozwiązaniem

zarówno dla ciebie jak i dla nas – odparła lady Osmund. –
Staraliśmy się spełnić nasz obowiązek, ty zaś, Azalio, odpłaciłaś
nam za to niewdzięcznością. Teraz zdecydowaliśmy się na
podjęcie ostrzejszych kroków, aby zdarzenia dnia wczorajszego
nigdy nie mogły się powtórzyć.

background image

Barbara Cartland

Strona nr 138

– Nie odpowiedziała ciocia na moje pytanie... Gdzie mam

zamieszkać? I dlaczego w Makao?

Powóz, który zwolnił podjeżdżając pod górę, ostatecznie

zatrzymał się. Azalia wyjrzała przez okno. Znajdowali się przed
wysokim murem z ogromną drewnianą bramą nabijaną żelaznymi
ćwiekami i niewielką kratą pośrodku. Początkowo sądziła, że to
kościół. Kiedy przyglądała się bramie, starając się zrozumieć, o co
chodzi, usłyszała głos lady Osmund:

– To klasztor Sióstr Pokutnic Maryjnych.
– Klasztor...?! – wykrzyknęła Azalia.
Z zaskoczenia nie była w stanie powiedzieć nic więcej. Ciotka

wysiadła z powozu.

Zanim zdążyła zadzwonić, otworzono drzwi. Najwyraźniej

czekano na nie.

– Chciałabym widzieć się z matką przełożoną – powiedziała

lady Osmund.

– Oczekuje pani – odparła furtianka.
Azalia usłyszała, jak potężne, ciężkie drzwi zatrzaskują się za

nimi. Zakonnica poprowadziła je po wyłożonym kamieniami
korytarzu. Była bardzo starą kobietą. Sądząc z wyglądu, musiała
być Portugalką. Szły dość długo, a ich kroki, odbijały się w
chłodnej ciszy panującej wokoło. Przecięły dziedziniec porośnięty
zielonymi krzewami i ponownie weszły w bielony korytarz
pozbawiony jakichkolwiek mebli. W końcu zakonnica zatrzymała
się przed wysokimi drzwiami i zapukała. Ze środka zaproszono
ich po portugalsku do wejścia.

W pokoju, wyposażonym tylko w kilka krzeseł o wysokich

oparciach, dębowy stół pozbawiony ozdób i wielki krucyfiks na
ścianie, siedziała zakonnica w białym habicie, przepasana
różańcem.

– Czy siostra jest matką przełożoną? – spytała lady Osmund po

angielsku.

– Tak, lady Osmund – odparła zakonnica w tym samym języku.

– Proszę spocząć.

Lady Osmund usiadła przy stole. Zakonnica wskazała Azalii

background image

PACHNĄCY KWIAT

Strona nr 139

krzesło obok.

– Otrzymała pani list generała sir Fredericka Osmunda? –

spytała lady Osmund.

– Wiadomość dotarła po północy. Siostra na dyżurze uznała, że

to sprawa pilna, i przyszła z tym prosto do mnie.

– W istocie, była bardzo pilna. Myślę, że sir Frederick jasno

wyraził, o co nam chodzi.

– Zrozumiałam z listu – powiedziała matka przełożona – że

życzy pani sobie, aby bratanica po okresie nauki złożyła śluby
zakonne.

– Tak, właśnie takie jest nasze życzenie – twardo powiedziała

lady Osmund.

– Nie! – krzyknęła Azalia. – Nie zgadzam się! Nie zostanę

zakonnicą!

Ani ciotka, ani zakonnica nawet nie spojrzały w jej kierunku.
– Jak już to wyjaśnił sir Frederick – zauważyła lady Osmund –

nie ma innego wyjścia, jeśli chodzi o tę dziewczynę. Pisał
zapewne o jej wykroczeniu i o tym, że nie mamy nad nią
absolutnie żadnej kontroli?

– List sir Fredericka był bardzo wyczerpujący.
– Zatem mogę spokojnie zostawić ją w waszych rękach. O ile

wiem, doskonale sobie siostra radzi z wyprowadzaniem na
właściwą drogę panien, które z niej zboczyły.

– Już w wielu przypadkach odniosłyśmy sukces potwierdziła

matka przełożona.

– Pozwolę sobie zatem stwierdzić, że mój mąż i ja jesteśmy

ogromnie zobowiązani za zajęcie się tą dziewczyną. Jesteśmy
pewni, że jej stan emocjonalny ulegnie tu poprawie.

– My natomiast jesteśmy wdzięczne za posag, który sir

Frederick nam przekazał. Spożytkujemy go dla dobra zakonu.

– Jeszcze jedno... – dodała lady Osmund. – Nie zamierzamy

więcej słyszeć o tej osobie. Nie musi zachowywać własnego
nazwiska i, jak rozumiem, nie będzie pod nim zarejestrowana w
księgach zakonnych.

– Oczywiście.

Jesteśmy

zamkniętym

zakonem.

Pani

background image

Barbara Cartland

Strona nr 140

siostrzenica zostanie ochrzczona i przyjęta na łono Kościoła
katolickiego pod takim imieniem, jakie dla niej wybierzemy. Od
tego momentu przestanie posługiwać się swoim nazwiskiem.

Nie wierząc własnym uszom, Azalia spoglądała to na jedną, to

na drugą kobietę. Układały między sobą całe jej przyszłe życie!
Wstała, zamierzając skierować się do drzwi.

– Zostaniesz powstrzymana siłą, jeżeli spróbujesz uciec –

powiedziała matka przełożona tonem nie znoszącym sprzeciwu.

Azalia zatrzymała się i odwróciła głowę. Była bardzo blada i

miała rozszerzone strachem oczy.

– Nie zostanę tu. Nie chcę być zakonnicą ani przechodzić na

katolicyzm!

– Bóg i twoi opiekunowie najlepiej wiedzą, co jest dla ciebie

najlepsze.

– Ale to, co zamierzacie ze mną zrobić, wcale nie jest dla mnie

najlepsze. Nie mam zamiaru zostać waszym więźniem.

Lady Osmund wstała.
– To wszystko jest bardzo męczące i niepotrzebne – zauważyła.

– Mąż i ja spełniliśmy nasz obowiązek. Nic więcej nie możemy
uczynić. Pozostawiam tę niegodziwą dziewczynę w rękach siostry.

– Rozumiem, będę modlić się za nią. I również za panią,

milady.

– Dziękuję – oświadczyła z godnością lady Osmund.

Skierowała się do wyjścia. Mijając po drodze Azalię, nawet na nią
nie spojrzała. Drzwi otworzyły się, zanim zdążyła dotknąć klamki.

Azalia odwróciła się do matki przełożonej.
– Proszę mnie posłuchać – błagała. – Proszę pozwolić mi

wytłumaczyć, dlaczego zostałam tu przywieziona.

– Będzie na to wystarczająco dużo czasu później – odparła

zakonnica. – A teraz chodź ze mną.

Wyszła z pokoju. Azalia, nie mając wielkiego wyboru,

podążyła za nią. W korytarzu czekało kilka zakonnic, które miały
najprawdopodobniej przeszkodzić jej, gdyby zdecydowała się
spróbować ucieczki. Potem szły dość długo pustymi korytarzami,
aż dotarły do rzędu drzwi z okratowanymi otworami,

background image

PACHNĄCY KWIAT

Strona nr 141

prowadzących do cel sióstr zakonnych. Jedna z zakonnic wyjęła
klucz i otworzyła drzwi. Był to najmniejszy pokój, jaki Azalia
kiedykolwiek widziała. Przez maleńkie okienko umieszczone
wysoko pod sufitem widać było wyłącznie niebo. Pod jedną ścianą
znajdowało się drewniane łóżko, na stole dzbanek i miednica. Na
drugiej wisiał krucyfiks, a poniżej stało twarde krzesło.

– Oto twoja cela – powiedziała matka przełożona.
– Chciałabym jednak wyjaśnić... – zaczęła Azalia.
– Opowiadano mi już o twoim zachowaniu – przerwała

zakonnica. – Wiem też, jak wiele cierpienia sprawiłaś tym, którzy
chcieli być dla ciebie dobrzy. Będziesz tu w samotności przez
sześć dni, masz więc czas na rozmyślanie o swoich grzechach. –
Po chwili dodała z surowym wyrazem twarzy: – Pożywienie
będzie ci dostarczane do celi. Nie masz prawa komunikować się z
kimkolwiek z zewnątrz. Raz dziennie będziesz zabierana na
dziedziniec na spacer. Po spacerze będziesz kontynuować
rozmyślania o swoich grzechach i o nieśmiertelności duszy. Potem
spotkamy się ponownie.

Skończywszy przemówienie, matka przełożona wyszła z celi

zatrzaskując drzwi. Azalia usłyszała, jak przekręcano klucz w
zamku i kroki oddalających się zakonnic cichnące w głębi
korytarza. Zaległa cisza. W tej ciszy wydawało jej się, że słyszy,
jak pęka jej serce.

background image

Barbara Cartland

Strona nr 142

Rozdział 8

To już piąty dzień – pomyślała Azalia, kiedy pierwsze

promienie porannego słońca rozjaśniły pustą celę złocistym
blaskiem. Równie dobrze mogło jednak minąć pięć miesięcy, pięć
lat albo pięć wieków. Miała wrażenie, że trwa poza czasem i
wszelką przyszłością, a momentami nawet, że w ogóle przestała
istnieć.

Przepłakała całą pierwszą samotną noc w celi, przepełniona

strachem i rozpaczą. W jaki sposób mogłaby się wydostać z tego
aresztu, bardziej niedostępnego od jakiegokolwiek więzienia na
świecie? Zdawała sobie sprawę, że siostry wybierające życie w
zamkniętym zakonie umierały dla świata. Po przestąpieniu bramy
klasztoru nigdy już nie miały kontaktu z rodziną i przyjaciółmi.
Była pewna, że lord Sheldon w żaden sposób nie zdoła jej
odnaleźć. Nawet jeżeli nie uwierzy w list, wymuszony przez wuja,
nawet jeżeli otrzyma od Ah Joka pióro błękitnej sroki, to i tak
stanie bezradny przed ścianą tajemnicy. Wiedziała, że siostry nie
będą plotkować. A matka przełożona dołoży starań, by stała się
anonimowym więźniem, jak tego domagał się wuj i ciotka.
Przepełniał ją strach, że wcześniej czy później podda się, zostanie
katoliczką i przyjmie śluby zakonne, ponieważ po prostu nie
będzie miała innego wyjścia.

Dzień zaczynał się dla niej o piątej rano, kiedy wzdłuż pustych

korytarzy klasztoru płynęło echo dzwonu: Słyszała, jak siostry
śpieszyły na poranne nabożeństwo. Później dobiegały z oddali ich
śpiewy i modlitwy. O szóstej stara zakonnica przynosiła miotłę i

background image

PACHNĄCY KWIAT

Strona nr 143

kubeł, pokazując Azalii – nie odzywała się ani słowem – że ma
zamieść celę. Co drugi dzień musiała szorować drewnianą
podłogę.

Pierwszego ranka po przebudzeniu ta sama zakonnica zabrała

jej ubranie i położyła przy łóżku czarny bawełniany habit, tak
bezkształtny i ohydny, że Azalia patrzyła nań z przerażeniem.
Otrzymała bieliznę z grubego perkalu, która raniła jej nie do
końca zagojone jeszcze rany na plecach. Koszula nocna uszyta
była z takiego samego materiału, toteż po bezsennej godzinie w
łóżku Azalia zdjęła ją postanawiając spać nago.

Poza tym otrzymała grube bawełniane pończochy i skórzane

pantofle. Na głowę zakładała welon z cienkiego czarnego
materiału wiązany przy karku. Nie mogła obejrzeć siebie,
ponieważ w celi nie było lustra. W takim stroju nikt nawet nie
pomyślałby o nazwaniu jej „Pachnącym Kwiatem”. Stara
zakonnica dała jej gestami do zrozumienia, że włosy powinna
upiąć w ciasny kok. Robiąc to przypomniała sobie, że po przyjęciu
ślubów zakonnych zetną jej włosy i ogolą głowę. Jej kobieca
natura buntowała się przeciwko temu.

Kiedy już sprzątnęła celę pod okiem zakonnicy, przynoszono

jej śniadanie i zamykano drzwi, pozostawiając znowu samą.
Posiłek składał się z czarnego chleba, stanowiącego podstawowe
pożywienie europejskich wieśniaków, kawałka sera z koziego
mleka i czasami kilku czarnych oliwek.

O dziesiątej zakonnice udawały się ponownie na długie

nabożeństwo. O jedenastej zabierano Azalię na spacer po małym
dziedzińcu otoczonym z dwu stron wysokimi murami. Na ich
szczycie jak szlachetne kamienie błyszczały w słońcu kawałki
potłuczonego szkła, niebezpieczna przeszkoda dla wszystkich,
którzy chcieliby przedostać się przez ogrodzenie. Mury były
wysokie i groźne, w pobliżu zaś nie rosły żadne drzewa. Azalia
obejrzała mury z zainteresowaniem, ale doszła do wniosku, że bez
względu na zręczność nikomu nie udałoby się ich pokonać.

Na dziedzińcu nie rosły kwiaty, było natomiast trochę dzikich

kwitnących krzewów, które widziała również w Hongkongu.

background image

Barbara Cartland

Strona nr 144

Miały niewielkie białe kwiatki przypominające lilie i słabo
pachniały. Poza tym dziedziniec był zaniedbany, pokryty
zbrązowiałą w słońcu trawą, mimo że lato dopiero się zaczynało.
Zastanawiała się, czy otaczająca ją surowość i brzydota też miały
być częścią kary.

Dokładnie o jedenastej trzydzieści odprowadzano ją z

powrotem i zamykano w celi. Nie miała żadnego zajęcia poza
oczekiwaniem na następny posiłek w południe. W jego skład
wchodziła zupa jarzynowa, czasem z kawałkiem ryby, i niewielka
miseczka ryżu. Dokładnie to samo otrzymywała na kolację o
szóstej. Godziny między posiłkami wlokły się bez końca.

Gdybyż tylko pozwolono jej mieć książki, mogłaby

przynajmniej zająć się czymś, a nie roztrząsać wciąż swoje
nieszczęście. Wiedziała jednak, że było to częścią planu, co
niedwuznacznie dała jej do zrozumienia matka przełożona:
„Powinnaś rozmyślać nad swoimi grzechami i żałować za nie”.
Postanowiła jednak, że nigdy nie będzie żałować swej miłości do
lorda Sheldona. Siedziała w celi rozmyślając o nim. Być może on
również zastanawia się, co się z nią dzieje, i opracowuje sposób,
w jaki mogliby się ponownie spotkać. W nocy wyobrażała sobie,
jak by to było, gdyby znalazła się w jego objęciach, a ich usta
znów przywarły do siebie. Ale zaraz przypominała sobie, że już
do końca życia będzie miała tylko wspomnienia. Wtedy chciała
umrzeć.

Kai In Czang wolała raczej śmierć od utraty czci. Azalia

wiedziała jednak, że nie zdobyłaby się na samobójstwo. Sama
zresztą powiedziała Kai In, że pozbawianie się życia jest złą
rzeczą – „póki życia, póty nadziei”, jak powiadają Brytyjczycy.
Czasami, kiedy noc dłużyła się w nieskończoność, wyobrażała
sobie, że lord Sheldon pomaga jej się przedostać przez mur i
zabiera ją ze sobą na wolność. Ale praktyczna strona jej
osobowości podpowiadała, że byłoby to całkiem nierealne. Nawet
gdyby udało się jej podciągnąć na linie i uniknąć ostrych
kawałków szkła, to bez wątpienia któraś z sióstr wypatrzyłaby ją z
okien klasztoru.

background image

PACHNĄCY KWIAT

Strona nr 145

– O Boże, pomóż mi – prosiła dzień po dniu i noc po nocy. –

Uratowałeś mnie już raz, przysyłając na pomoc lorda Sheldona,
chociaż wszystko wydawało się stracone. Wybaw mnie teraz od
życia... które będzie gorsze niż... śmierć.

Czasem chciała krzyczeć, walić rękami w drzwi celi, ponieważ

wydawało się jej, że ściany maleńkiego pomieszczenia zbliżają się
ze wszystkich stron, ściskają ją i duszą. Przypuszczała, iż to
rosyjska krew płynąca w jej tyłach powoduje, że jest taka
gwałtowna. Jej ojciec zawsze był bardzo opanowany. Z jednym
wyjątkiem kiedy przeciwstawił się brutalności pułkownika
Stewarda dla uratowania dziewczynki – zawsze zachowywał
dystans i dumę, która nie pozwalała mu okazywać emocji!

– Byłeś taki dzielny, tato – mówiła Azalia w ciemności. –

Powstrzymałeś człowieka, który zachowywał się jak bestia! –
Pochlipując szeptała dalej: – Miałeś również odwagę zastrzelić
się, gdyż było to honorowym i właściwym wyjściem z sytuacji...
Pomóż mi, tato! Pomóż mi, bo nie mogę już dłużej tego
wytrzymać... Nie mogę!

Po trzech, czterech dniach rany na jej plecach zaczęły się goić i

mogła już leżeć wygodnie w łóżku. Była pewna, że wuj pobił ją
nie tylko za jej zachowanie, ale także za ojca i z powodu skandalu,
którego tak bardzo się obawiał. Zastanawiała się, czy gdyby
sprzeciwiała się mu dłużej, nie pobiłby jej do utraty przytomności.
Tak bardzo chciał postawić na swoim. Nawet jeśli gardziła sobą
za tak szybką kapitulację, to doskonale wiedziała, że nie byłaby w
stanie opierać się bez końca, musiała się poddać. I tak poddałaby
się po kilku kolejnych pobiciach, których nie byłaby w stanie
wytrzymać ani fizycznie, ani psychicznie.

Czasami chodziła tam i z powrotem po celi nie mogąc

usiedzieć w jednym miejscu. Jestem jak zwierzę w klatce! –
myślała. Przypominała sobie, że po dłuższym przebywaniu w
niewoli nawet najdziksze zwierzęta pokornieją i wpadają w apatię.
Ile czasu trzeba, abym i ja przestała zwracać na cokolwiek uwagę?
– rozważała ze strachem. Niemniej jednego była pewna: że myśl o
lordzie Sheldonie zawsze będzie ranić jej serce jak sztylet.

background image

Barbara Cartland

Strona nr 146

– Kocham go! Kocham go! – szeptała. Jednocześnie

zastanawiała się, czy nadejdzie taki dzień, w którym te słowa będą
już tylko pustym dźwiękiem, kiedy ekstaza, jaką przepełniało ją
wspomnienie jego uścisku, powoli zblednie i w końcu wyleci z
pamięci. Panująca wokoło cisza i samotność napełniały
przerażeniem, były nie do wytrzymania, Azalia czuła jednak, że
kiedy upłynie tydzień jej ścisłego odosobnienia, sytuacja
najprawdopodobniej jeszcze się pogorszy. Rozpocznie się nauka
religii. Siostry powoli zniszczą jej wolę oporu i zdolność
samodzielnego myślenia tak, że gotowa będzie przyjąć wszystko,
co jej powiedzą.

Kiedy, jak zwykle o godzinie dziesiątej, w celi pojawiła się

zakonnica z miotłą i wiadrem, Azalia bez słowa protestu
wysprzątała celę, po czym po wyjściu siostry przez następne pół
godziny wyczekiwała niecierpliwie spaceru.

Bardzo chciała wyrwać się na zewnątrz. Mogła tam

przynajmniej cieszyć się świeżym powietrzem i ciepłem
słonecznym. Z piękna świata dostępne dla niej było tylko niebo –
czasem błękitne, innym razem szare i zaciągnięte. Tego poranka
było spowite delikatną mgiełką, w której złociście migotały
promienie słoneczne, zapowiadając nadchodzący upał. Popatrzyła
w górę z nadzieją ujrzenia jakiegoś ptaka, ale niebo było zupełnie
puste. Czyżby dzisiaj nawet taka drobna przyjemność mała mnie
ominąć? – pomyślała. Przypomniała sobie maleńkie ptaszki, które
chińscy sprzedawcy trzymali w klatkach przy wejściu do sklepu
dla poprawienia humoru klientów, oraz stado odlatujących z
trzepotem błękitnych srok, kiedy wraz z lordem Sheldonem
weszła na werandę ogrodu pana Czanga. Sądziłam, że przyniosą
mi szczęście! – wspomniała z żalem.

Myśląc o srokach, spostrzegła w końcu dziedzińca plamę

błękitu, wyraźnie odcinającą się od zieleni trawy. Podchodząc
bliżej zastanawiała się, czy nie jest to przypadkiem martwy ptak.
Była to jednak tylko kupka błękitnych piór leżąca na trawie przy
jednym z kwitnących krzewów. Kiedy się jej przyglądała, dobiegł
ją cichy szept:

background image

PACHNĄCY KWIAT

Strona nr 147

– Heung Far! Heung Far!
Zamarła sądząc, że ma omamy słuchowe, ale naraz z

ogromnym zdziwieniem zauważyła wystającą zza krzaka rękę,
która przynaglała ją gestem do podejścia. Przez chwilę stała
nieruchomo. Wydawało się jej, że ręka wyrasta z cienia tuż przy
ziemi. Po chwili usłyszała ponownie:

– Chudź, Heung Far! Chudź szybko!
Nie namyślając się, wpełzła pod krzak. Przywołująca ją ręka

wystawała z otworu w ziemi znajdującego się tuż pod ścianą..
Poczołgała się do przodu. Ręka zniknęła w otworze.

– Chudź! Chudź! – ponaglał głos.
Wyciągnęła się do przodu z rękami przed sobą i wsunęła

powoli w ciemność pachnącą świeżo zrytą ziemią. Otwór
rozszerzył się, przechodząc w tunel wykopany tuż pod wysokim
murem klasztoru. Serce zabiło jej w podnieceniu. Chociaż nic
przed sobą nie widziała, słyszała ruchy kogoś pełzającego
przodem. Zawahała się przez moment, ale zaraz poczuła dotyk
ręki i szept:

– Chudź szybko! Chudź!
Ruszyła jak mogła najszybciej, pokonując opór grubego habitu

i ciężkich butów. Pomacała ręką strop i stwierdziwszy, że został
wzmocniony drewnianym oszalowaniem, pochyliła głowę.

– Teraz kanał burzowy – usłyszała, zauważając jednocześnie,

że tunel się skończył, przechodząc w sporą rurę. Wewnątrz było
dostatecznie dużo miejsca, ale gdyby była tylko trochę tęższa, tak
jak przeciętna angielska dziewczyna, nie dałaby rady czołgać się
za szczupłym Chińczykiem podążającym przodem.

Wewnątrz kanału panowały całkowite ciemności. Od czasu do

czasu Chińczyk dotykał jej ręki, jak gdyby chcąc ją uspokoić.
Wiedziała, że sam musi się czołgać tyłem, jej zaś pozostaje tylko
poruszać się jego śladem. Pełzanie w ciasnej rurze było
niesamowite i napełniało strachem, nie wymagało jednak na
szczęście wielkiego wysiłku, opadała bowiem stopniowo w dół.

W pewnym momencie Azalia, mając trudności z oddychaniem,

przeżyła chwilę paniki. A jeśli się udusi? Co będzie, jeśli się

background image

Barbara Cartland

Strona nr 148

zaklinuje? Nie da rady się wycofać. A z przodu nie widać było
końca drogi. Chińczyk milczał. Przypuszczała, że bał się pogłosu,
jaki w takiej niewielkiej przestrzeni spowodowałby nawet zwykły
szept. Wszystko było przesiąknięte zapachem wody deszczowej i
gnijących liści. Czuła, że robi jej się gorąco.

Postanowiła oddychać powoli i głęboko, w końcu ta rura musi

się gdzieś kończyć. Nabrała głęboko powietrza i poczołgała się w
przód z nowym zapałem.

Nagle doleciał ją zapach morza, oddychanie stało się

łatwiejsze. W tej samej chwili znad czarnej plamy głowy
człowieka pełznącego przed nią dostrzegła promień światła.
Chciało się jej płakać, ale powiedziała sobie, że nie jest to
najlepsza chwila na słabość. Jeszcze nie była wolna.
Najprawdopodobniej jej ucieczka została już odkryta. Zakonnice
mogły znaleźć tunel i czekać na nich u wylotu kanału albo wysłać
tam swoich ludzi.

Jej przewodnik, jak gdyby również zdając sobie sprawę z

konieczności pośpiechu, ruszył do przodu jak wąż. Azalia
podążyła za nim tak szybko, jak tylko pozwalał jej na to
niewygodny habit. Nagle oślepił ją blask słońca. Ujrzała
rozbłyszczone srebrem morskie fale.

Wyjrzała z otworu. Rura wychodziła z kamiennej ściany do

morza, wysoko nad poziomem wody. Chiński przewodnik był już
na dole, w kołyszącym się sampanie. Złapał Azalię pod ręce i
pociągnął do siebie, drugi Chińczyk podtrzymywał ją w talii.
Wyciągnęli ją z rury i postawili w łodzi. Na dziobie znajdował się
jeszcze trzeci mężczyzna, trzymający umocowane na stałe do
łodzi wiosło. Kiedy Azalia usiadła, naparł na nie i łódź ruszyła.
Jeden z Chińczyków przykrył głowę dziewczyny szerokim
kapeluszem, inny narzucił jej na ramiona kawał spłowiałego
niebieskiego płótna. Zdawała sobie sprawę, że był to kamuflaż na
wypadek, gdyby ktokolwiek wypatrywał ich z brzegu. Popatrzyła
spod szerokiego ronda. Wysoko na wzgórzu stał klasztor, ponury,
szary, napawający strachem. Nie dostrzegła wielu ludzi.

Sampan minął kilkanaście dżonek rybackich przycumowanych

background image

PACHNĄCY KWIAT

Strona nr 149

do nabrzeża, kierując się na otwarte morze. Daleko przed nimi
dostrzegła statek parowy i zrozumiała, że do niego właśnie
zmierzają.

Serce zabiło jej radośnie, ale jednocześnie nie była pewna, czy

kapitan nie uzna, że powinien zwrócić ją wujowi. W tej samej
chwili dostrzegła flagę na maszcie. Chińską! Statek był duży,
zbliżając się słyszeli pracujące maszyny. Przy burcie wisiała już
przygotowana drabinka sznurowa. Chińczycy w sampanie
uśmiechali się, kiedy przybili do parowca.

– Dziękuję – powiedziała Azalia po kantońsku. Jestem bardziej

wdzięczna, niż potrafię to – wyrazić! Dziękuję z głębi serca!

Chińczycy ukłonili się. Azalia bez trudu poznała, który z nich

był jej przewodnikiem w kanale. Tak samo jak ona, całe ubranie,
ręce i twarz miał pokryte ziemią. Nie było jednak czasu na
martwienie się z powodu wyglądu. Zrzuciła kapelusz i ściągnęła z
ramion niebieski bawełniany materiał. Obaj Chińczycy pomogli
jej wdrapać się na pierwsze stopnie drabinki. Utrzymanie
równowagi w ciężkich butach nie było łatwe, ale posuwała się
jakoś w górę, zaciskając mocno dłonie na sznurze drabinki. Dwaj
marynarze przechylili się przez reling i pomogli jej wejść na
pokład.

Jeden z oficerów milcząc pokazał, żeby szła za nim. Otworzył

kabinę na pokładzie pierwszej klasy. Azalia przekroczyła próg.

W kabinie stał lord Sheldon.
Przez chwilę nie mogła uwierzyć własnym oczom, że to nie

sen, że to naprawdę on. Drzwi na pokład zamknęły się, lord
Sheldon wyciągnął ręce. Azalia wtuliła twarz w jego ramię, czując
jak łzy wypełniają jej oczy i spływają po policzkach. Nie mogła
nad nimi zapanować, płacz wstrząsał jej całym ciałem.

– Już dobrze, kochanie! Już dobrze! Jesteś bezpieczna! –

powtarzał Sheldon. Mówiąc to zdjął welon, który wciąż miała na
głowie, i zrzucił na podłogę.

– Jestem... jestem taksa brudna! – powiedziała trochę

nieskładnie.

– Nie przeszkadzałoby mi, nawet gdybyś była wysmarowana

background image

Barbara Cartland

Strona nr 150

błotem od stóp do głów! Ale wiem, jak bardzo chcesz się umyć i
przebrać. Wszystko, czego potrzebujesz, znajdziesz obok w
kabinie. A potem, najdroższa, porozmawiamy.

Spojrzała mu w oczy. Policzki i rzęsy wciąż miała mokre od

łez, ale na drżących jeszcze ustach pojawił się już uśmiech.

– Kocham cię – powiedział cicho, po czym zaprowadził ją

przez kabinę do drzwi. – Wracaj szybko dodał, kiedy Azalia
zamykała je za sobą.

Sąsiednią, kabinę urządzono po europejsku, chociaż dekoracje

na ścianach były typowo chińskie. Przy jednej ze ścian znajdowała
się toaletka z dużym lustrem. Spojrzawszy w nie, Azalia wydała
okrzyk przerażenia. Miała brudną twarz, a ręce w opłakanym
stanie. Habit pokrywało błoto i zwiędłe liście. Spinki nie trzymały
już włosów spływających na ramiona. Nie mogąc na siebie
patrzeć, w pośpiechu zrzuciła znienawidzone odzienie i nago
weszła do umywalni, gdzie czekała już na nią zimna i gorąca
woda.

Kiedy tylko Azalia stanęła na pokładzie, statek ruszył ostro do

przodu. Oddalali się od Makao i więzienia, w którym miała
spędzić resztę życia.

Po wyjściu z umywalni rozejrzała się po kabinie. Lord Sheldon

powiedział, że znajdzie tam wszystko, czego będzie potrzebować.
Otworzyła szafę i aż jęknęła z zachwytu. W środku wisiały trzy
suknie. Jedna w kolorze ciemnoróżowym, z wydłużonym tyłem i
krepowymi riuszami, dodatkowo przyozdobiona dużą atłasową
kokardą w tym samym kolorze. Druga miała barwę zielonego
nefrytu, co przypomniało jej kolekcję pana Czanga, trzecia zaś –
najcudowniejsza, jaką kiedykolwiek widziała – była w odcieniu
błękitnym. W szafie ułożono też artystycznie wyszywaną
jedwabną bieliznę.

Nałożywszy bieliznę, uczesała włosy, zadowolona, że podczas

czołgania się w rurze miała na głowie welon chroniący je od
zabrudzenia. Potem wciągnęła ciemnoróżową suknię stwierdzając,
że pasuje jak ulał. Skąd mógł wiedzieć? Jak się domyślił? –
zastanawiała się.

background image

PACHNĄCY KWIAT

Strona nr 151

Kiedy już była gotowa, przejrzała się w lustrze. Ciemny,

głęboki róż sukni powodował, że jej skóra przypominała w
odcieniu kwiat magnolii. We włosach migotały błękitne i
purpurowe blaski, a oczy błyszczały jak gwiazdy.

Lord Sheldon stał przy oknie spoglądając na oddalające się

Makao. Odwrócił się, kiedy weszła. Ich oczy spotkały się na długą
chwilę. W końcu Azalia powiedziała łamiącym się głosem:

– Czy ja... śnię?
Lord Sheldon zbliżył się do niej i objął ją.
– Będę cię musiał przekonać, że to rzeczywistość.
– Jakim sposobem mnie znalazłeś? Skąd wiedziałeś... gdzie

jestem?

Nic nie mówiąc, pochylił głowę szukając ustami jej warg.

Azalia poczuła, jak przez jej ciało przebiegają dreszcze silniejsze
niż kiedykolwiek. Śniła o tym, nie sądziła jednak, że taka
cudowna chwila jeszcze się zdarzy.

Była bezpieczna! Była wolna!
Tak szaleńczo go kochała, że prawie stała się jego częścią. Jej

usta należały do niego tak samo jak serce. Lord Sheldon uniósł
głowę i westchnął.

– W życiu nie bałem się tak bardzo jak przez ostatnie dwie

godziny. Nie wiedziałem, czy uda się ciebie stamtąd wyciągnąć.
Siostry mogły przecież zmienić plany i nie wypuścić cię na spacer
po dziedzińcu jak co dnia.

– Skąd... wiedziałeś?
Uśmiechnął się, sadzając Azalię na wygodnej sofie. – Mamy

sobie wiele do powiedzenia – oznajmił. – Ale najpierw pozwól, że
ci powiem, jak bardzo cię kocham. Pierwszą rzeczą, jaką mam
zamiar zrobić, to ożenić się z tobą jak najszybciej!

– W jaki... sposób... da się to zrobić?
Zadrżała z obawy, że płyną do Hongkongu, gdzie lord Sheldon

rzuci wujowi wyzwanie. Zrozumiał zapewne jej nie
wypowiedziane obawy, ponieważ zaraz wyjaśnił:

– Płyniemy do Singapuru, kochanie. Weźmiemy ślub

natychmiast po przybyciu. Nie mogę czekać dłużej!

background image

Barbara Cartland

Strona nr 152

– Czy możemy... pobrać się... bez zgody... opiekuna? –

zapytała nerwowo.

– Biskup Singapuru to mój stary przyjaciel – odrzekł. – Jesteś

sierotą, najdroższa, więc pewien jestem, że udzieli ślubu, jak tylko
opowiem mu, co zaszło.

– Ale wuj Frederick... – zawahała się Azalia. Lord Sheldon

uśmiechnął się.

– Myślisz, że generał będzie się sprzeciwiał naszemu

małżeństwu, kiedy już będziesz moją żoną? Na jakiej podstawie?
Musiałby oświadczyć publicznie, że sprzeciwia się temu z
powodu tajemnicy, którą tak usilnie stara się zachować.

Azalia zadrżała i zacisnęła bezwiednie palce na dłoni Sheldona.
– Ale... tajemnica...
– Już nie jest tajemnicą, jeśli o mnie idzie – odparł łagodnie. –

Wiem, najdroższa, jak zmarł twój ojciec.

– Jak się dowiedziałeś?
– Kiedy powiedziałaś, że zmarł na tyfus, od razu wydało mi się

to podejrzane. – Uśmiechnął się dodając: – Nie jesteś najlepszą
kłamczuchą, kochanie, ale pozwolę sobie zauważyć, że raczej się
z tego cieszę.

– Ale... jak udało ci się... poznać prawdę?
– Obydwoje z wujem zapomnieliście, jak trudno w Indiach

zachować cokolwiek w tajemnicy. Razem z nami płynęła „Orissą”
żona i dzieci sierżanta z mojego pułku. Jego czteroletni synek i
trzyletnia córeczka znajdowali się wśród dzieci, którymi
opiekowałaś się podczas sztormu.

– Tak... pamiętam ich.
– Sierżant Favel stacjonował w tej samej części Indii co pułk

twojego ojca. Powiedział mi, że w Hongkongu służy sipaj, który
wcześniej był w pułku Dereka Osmunda.

Azalia baczniej popatrzyła na lorda.
– Ten sipaj opowiadał, jaką miłością i poważaniem cieszył się

twój ojciec. Poinformował mnie, że obrzydliwe zachowanie
pułkownika Stewarda nie było dla nikogo tajemnicą. Bardzo go
też zdziwiło oficjalne oświadczenie, że twój ojciec postrzelił się

background image

PACHNĄCY KWIAT

Strona nr 153

przypadkowo podczas polowania. Powiedział: „Major kochał
zwierzęta i nie przypominam sobie, aby kiedykolwiek jakieś zabił
przez wszystkie te lata, kiedy pod nim służyłem”.

Azalia wydała cichy okrzyk i schowała twarz w ramieniu lorda

Sheldona.

– Wcale nie było aż tak trudno się zorientować, co naprawdę

zaszło. Twój ojciec był bardzo dzielnym człowiekiem. Wuj nie
miał najmniejszego prawa traktować cię w taki sposób. – W głosie
Sheldona dało się słyszeć gniew.

Podniosła głowę i wyszeptała:
– Wciąż nie mogę uwierzyć, że... wyrwałam się z tego...

strasznego... więzienia!

– Powinnaś podziękować panu Czangowi. – Panu Czangowi...?
– To on odkrył, że zabrano cię do klasztoru w Makao.

Dowiedział się też, że jeden z członków bandy odpowiedzialnej za
przekopanie tunelu do jego magazynu odbył karę i wyszedł na
wolność...

– Czołgając się w rurze przypomniałam sobie – zawołała

Azalia – że wuj Frederick mówił coś o chińskich złodziejach,
którzy włamali się do skarbca Centralnego Banku Indii
Zachodnich, wykorzystując do tego celu kanały odwadniające!

– Pan Czang był przekonany, że jedynie w taki sposób

będziemy mogli wydostać cię z klasztoru – powiedział lord. –
Problemem było tylko, kiedy będziesz spacerować i czy będziesz
sama.

– Jak udało ci się o tym dowiedzieć?
– Nikt nie zauważył obserwującego cię z dachu chińskiego

chłopca. Robił to przez dwa dni. Poza tym mogliśmy się tylko
modlić, żeby siostry nie zmieniły miejsca spaceru, no i żebyś
nadal była sama.

– Bardzo sprytnie! – zawołała. – gdy usłyszałam, że ten

Chińczyk mnie woła: Heung Far, Pachnący Kwiat, nie mogłam
wprost uwierzyć.

– Dla mnie zawsze będziesz symbolizować wszystko, co

najpiękniejsze w kwiecie. Dostałaś dobre unię, kochanie. Zawsze

background image

Barbara Cartland

Strona nr 154

będę o tobie myśleć jak o „pachnącym kwiecie”. Mój kwiatuszku!
Mój teraz i na zawsze!

W jego oczach zapłonął ogień.
– Opowiedz mi... wszystko. Domyślam się, że, to Kai In podała

ci właściwy rozmiar moich sukien.

– Dostałem od niej sukienkę, którą uratowano z płonącej

dżonki – wparł. – Pomogła mi też wybrać kolory, w których jest ci
najbardziej do twarzy, oraz chińską bieliznę z czystego jedwabiu,
jaką zawsze powinnaś nosić.

– Gdybyś tylko wiedział, jak wspaniale się w niej czuję po tych

okropnych perkalowych koszulach nocnych. Pierwszej nocy w
klasztorze przechodziłam istne tortury ze względu na moje plecy.

– Dlaczego bolały cię plecy? – zapytał zdziwiony.
– Wuj Frederick zbił mnie – odparła z wahaniem – by mnie

zmusić do napisania tego listu.

– Niech go diabli! To już przekracza wszelkie granice! –

wykrzyknął Sheldon. – Doskonale wiedziałem, że nie napisałaś
tego z własnej woli, ale nie sądziłem, że posunie się tak daleko.

– Nie chciałam się zgodzić, ale okazało się, że jestem

tchórzem.

– Jesteś najdzielniejszą osóbką, jaką kiedykolwiek spotkałem –

zaprzeczył lord Sheldon. – Nie znam żadnej innej kobiety, mówię
to poważnie, która zachowałaby się tak jak ty w trakcie porwania i
która miałaby dość odwagi, żeby przeczołgać się przez tunel i
kanał odwadniający. – Ucałował ją w policzek i dodał: – Twoje
przejścia już się skończyły. Teraz będziesz szczęśliwa, kochanie.
Będziesz beztroska i bezpieczna...

– I okropnie, strasznie, cudownie szczęśliwa! – dokończyła

Azalia.

– Mówisz to poważnie?
– Wiesz, że tak. W klasztorze chciałam umrzeć, ale tylko

dlatego, że myślałam, iż nigdy już cię nie zobaczę...

– Nie spodziewałem się, że można kogoś kochać tak bardzo,

jak ja kocham ciebie! – powiedział obejmując ją mocniej
ramieniem. – Tyle jeszcze rzeczy musimy razem zrobić.

background image

PACHNĄCY KWIAT

Strona nr 155

Uśmiechnął się do Azalii i przygarnął ją mocniej do siebie. Po

chwili zapytał:

– Czy sprawiłoby ci przyjemność, gdybyśmy spędzili nasz

miodowy miesiąc w Indiach? Premier prosił, żebym sporządził
raport o sytuacji w kilku księstwach indyjskich. – Dostrzegając w
oczach Azalii błysk zachwytu, dodał: – No, oznaczałoby to
oczywiście konieczność dość częstego spotykania się z różnymi
maharadżami, gubernatorami i innymi ważnymi osobami, ale
myślę, że znaleźlibyśmy dość czasu dla siebie. Bardzo chciałbym
zobaczyć wreszcie te azalie, które rosną u podnóża Himalajów. Co
ty na to?

Krzyknęła radośnie, zarzucając mu ręce na szyję.
– Wszystko, co przyjdzie mi dzielić razem z tobą, będzie

cudowne i doskonałe! Było mi w Anglii tak zimno i źle. Być
znowu w słońcu... bezpieczną...

– Zawsze będziesz ze mną bezpieczna. Właśnie dlatego,

skarbie, z taką niecierpliwością oczekuję Singapuru, żebyś
wreszcie została moją żoną.

Jego usta były bardzo blisko, a ona ponad wszystko na świecie

pożądała teraz pocałunku. Wciąż się jednak wahała.

– Czy jesteś... zupełnie przekonany, że jestem tą, którą

powinieneś mieć za żonę? – spytała. – Jesteś taką ważną osobą...
Nie wiem, czy podołam...

– Na pewno, najukochańsza – odparł. – Nie ma w ogóle

kwestii, czy jesteś tą, z którą powinienem się ożenić. Jesteś moja,
do końca! Jesteśmy stworzeni dla siebie i chyba wiedzieliśmy o
tym obydwoje od chwili, kiedy pocałowałem cię pierwszy raz w
gabinecie. twojego wuja.

– Była to... najcudowniejsza rzecz, jaka kiedykolwiek mi się

przytrafiła – wyszeptała.

– Dla mnie też – odparł Sheldon. – Ale, najsłodsza, to dopiero

początek. Tyle jeszcze musimy się nauczyć o sobie nawzajem.
Nasza miłość będzie wciąż rosła i rosła, aż wypełni cały świat –
mój i twój.

Wstrzymała oddech. Wszystko, co mówił, współgrało z jej

background image

Barbara Cartland

Strona nr 156

własnymi odczuciami, wiedziała też, że w jego słowach kryło się
o wiele więcej – coś, co Chińczycy określiliby jako „świat poza
światem”. Przez chwilę wpatrywała się w jego oczy, po czym
powiedziała ciepło:

– Kocham cię! Zawsze będę taką... jaką chciałbyś, żebym była.
– Kocham cię! – odparł lord Sheldon. – Całe życie będę się

starał, żebyś była szczęśliwa, najdroższa, mój najmilszy pachnący
kwiatuszku.

Objął ją mocniej. Ich usta się spotkały. Ten pocałunek był

ekstazą, uniesieniem, radością nie do opisania, czymś
niewyobrażalnie wspaniałym i czarodziejskim. Otaczał ich czar
morza, błękitnego nieba i słońca połyskującego na zboczach gór.
Cały świat należał do nich, a oni do niego, stanowiąc część
zachwycającej doskonałości, jaką jest miłość.


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Cartland Barbara Pachnący kwiat
Cartland Barbara Namiętność i kwiat
Cartland Barbara Podroz po gwiazde
Cartland Barbara Córka pirata
Cartland Barbara Princessa
Cartland Barbara Diona i Dalmatynczyk
Cartland Barbara Nie zapomnisz o miłości
107 Cartland Barbara Wyjątkowa miłość
Cartland Barbara Znak miłości
Cartland Barbara Forella
28 Cartland Barbara Światło bogów
Cartland Barbara Maska miłości
Cartland Barbara Poskromienie tygrysicy
Cartland Barbara Kobiety też mają serca
24 Cartland Barbara Klątwa klanu
Cartland Barbara Lwica i Lilia Rh
4 Cartland Barbara Raj odnaleziony
Cartland Barbara Najpiękniejsze miłości 66 Powrót syna marnotrawnego
75 Cartland Barbara Niezwykła misja

więcej podobnych podstron