Michał Szafrański, najpopularniejszy bloger finansowy w
Polsce: Nigdy nie będziesz mieć więcej, jeśli nie zaczniesz
oszczędzać - tu i teraz
''Większość Polaków nie ma oszczędności, a co za tym idzie - od tragedii finansowej dzieli ich tylko
jedna pensja'' Magdalena Linke
W trzy miesiące zarobił na swoim blogu 170 tys. zł. I w zaledwie rok zbudował najpoczytniejszy
blog finansowy w Polsce. Jego posty czyta miesięcznie ponad dwieście tysięcy czytelników.
Jakoszczedzacpieniadze.pl został wyróżniony w konkursie Blog Roku 2013, m.in. tytułem
"Najbardzi
ej inspirującego bloga". Rok później Michał Szafrański zdobył tytuł "Społecznie
odpowiedzialnego blogera". Od swoich czytelników dostaje mnóstwo podziękowań za to, że nauczył
ich oszczędzać. Nam zdradza, co zrobić, by się wzbogacić i nie utonąć w długach.
Pamiętasz czasy, kiedy dostawałeś kieszonkowe albo drobne na słodycze od rodziców czy
dziadków? Miałeś już wtedy odruch oszczędzania?
-
Urodziłem się w 1973 r. Pamiętam stan wojenny, puste półki, kartki na mięso. Nawet przydziały
pieluch, które moja mama mogła kupić dla młodszej o dziesięć lat siostry. Moje kieszonkowe było tak
małe, że na wszystko, co chciałem mieć, musiałem długo oszczędzać. Szybko nauczyłem się, że
zachcianki mają swoją cenę i że pieniądze nie biorą się znikąd. Doskonale pamiętam, gdzie mieściły się
punkty skupu makulatury i szklanych butelek. Ich zbieranie było dla mnie pierwszym sposobem
zarabiania. Pamiętam też, że kieszonkowe otrzymałem pod warunkiem prowadzenia buchalterii - w
małym notesiku notowałem wszystkie przychody oraz wydatki. Jeśli na koniec miesiąca saldo zgadzało
się z tym w portfelu, to dostawałem kolejne kieszonkowe. Zdecydowanie mogę powiedzieć, że rodzice
przekazali mi dobre podstawy. To one pozwoliły mi rozwinąć umiejętność zarządzania swoimi finansami.
To były drobne wydatki. A kiedy zacząłeś zwracać uwagę na potrzebę kalkulowania tych
większych?
-
Nie było jednego przełomowego momentu. Jako dzieciak widziałem, że moja mama ze swoją skromną
nauczycielską pensją co miesiąc spisuje wydatki i próbuje spiąć domowy budżet. Ja prowadziłem własne
zapiski, ale przeszło mi, gdy zacząłem zarabiać pierwsze poważniejsze pieniądze. Później stopniowo
przekonywałem się, jak one łatwo się rozchodzą. Im więcej zarabiałem, tym więcej wydawałem. W
międzyczasie dostałem lekcję życia, próbując prowadzić swój pierwszy biznes - ktoś ukradł towar, ktoś
nie oddał pieniędzy. Wtedy nauczyłem się szanować swoje nerwy i czas, dostrzegać, gdzie jest większe
ryzyko, patrzeć bardziej realistycznie. Zacząłem odkładać trochę pieniędzy na nieprzewidziane wydatki.
Potrzeba poważnego planowania finansów pojawiła się przed ślubem. Chciałem go sfinansować
samodzielnie, a żeniłem się jako 23-latek. Niedługo po uroczystości zarobiłem większe pieniądze z
tantiem za pierwszą książkę i pomyślałem wtedy o zakupie mieszkania. Od 1998 r. mam spisany
praktycznie każdy wydatek. Ciągle uczę się wyciągać z tych zapisków wnioski. Bardzo pomogły mi one
w powstrzymaniu nadmiernego konsumpcjonizmu. Dla jasności - jako „nadmierny” definiuję wydawanie
większych pieniędzy, niż zarabiamy. Oczywiście w moim życiu też było trochę irracjonalnych wydatków.
Ale po to prowadzę „domową księgowość”, by dokładnie wiedzieć, na ile możemy sobie pozwolić.
Oszczędność absolutnie nie jest tożsama z ascezą.
Dl
aczego uznałeś, że chcesz się podzielić swoim doświadczeniem z ludźmi, założyć bloga o
oszczędzaniu i pokazywać innym, że mogą uzbierać na wymarzony dom albo komputer? Mam
wrażenie, że pieniądze w naszym kraju są tematem tabu.
-
Pieniądze w Polsce są tematem tabu, a ja chcę ten temat odczarować. Powodów dla otwarcia bloga było
kilka, ale dopiero po rozpoczęciu blogowania zaczęły dojrzewać we mnie motywacje, których wcześniej
sobie nie uświadamiałem. Początkowo była to chęć usystematyzowania i udokumentowania moich
przemyśleń i wniosków. Zachęcili mnie też znajomi, którzy uważali, że z pieniędzmi radzę sobie nieco
lepiej od nich. Mocno wierzyłem, że tematyka finansów osobistych podana bez zbędnego zadęcia może
zainteresować innych. Staram się więc pisać o tym, o czym sam chciałbym przeczytać, najlepiej jakieś
10-
20 lat temu. Miałem cichą nadzieję, że będzie to taka forma przewodnika, którym być może kiedyś
będą chciały się posłużyć moje dzieci. To mój pomysł na to, jak zaoszczędzić im guzów i konieczności
nau
ki finansów na własnych błędach. Oczywiście, o ile tylko będą chciały z tego skorzystać.
Jak internauci zareagowali na twój pomysł? Pamiętasz pierwsze komentarze?
-
Ja naprawdę nie piszę niczego odkrywczego. Te pomysły i podstawowe zasady oszczędzania znały już
nasze prababcie i babcie. Oczywiście teraz - ze względu na mnogość instrumentów finansowych - trochę
trudniej jest się nam w tym wszystkim połapać, ale z drugiej strony mamy świetny dostęp do narzędzi i
informacji. Wkładam dużo serca i energii w przygotowywanie wpisów na bloga. Na tyle, na ile potrafię
staram się upraszczać i przybliżać finanse osobiste. Jednocześnie podaję konkretne informacje i
wyliczenia -
takie, jakie sam chciałbym znajdować w internecie. Już po kilku miesiącach blogowania
widzia
łem, że to, co robię, podoba się. Pojawili się świetni czytelnicy, gotowi rzeczowo omawiać
poruszane tematy. Od kilku miesięcy mojego bloga systematycznie odwiedza miesięcznie ponad ćwierć
miliona czytelników i ta liczba stale rośnie. Dla mnie ten wynik to najlepsza odpowiedź na twoje pytanie.
Piszesz, że niektórzy twoi znajomi dobrze zarabiają, ale mają problem z przeżyciem drugiej połowy
miesiąca. Z czego to wynika?
-
Mamy w głowach zestaw nieprawdziwych przekonań. Poczynając od „pierwszy milion trzeba ukraść”,
poprzez „nie mam z czego oszczędzać”, aż po „będę oszczędzał, gdy będę zarabiał więcej lub miał
więcej”. Błąd! Nigdy nie będziesz mieć więcej, jeśli nie zaczniesz oszczędzać - tu i teraz. Do finansów
doskonale pasuje przysłowie: „Czego Jaś się nie nauczy, tego Jan nie będzie umiał”. Jakoś tak się składa,
że im więcej zarabiamy, tym więcej wydajemy. Szybko przyzwyczajamy się do lepszego standardu życia.
Pozwalamy sobie, bo kiedyś nie było nas na coś stać, a teraz jest już inaczej, albo tak nam się
pr
zynajmniej wydaje. Pojawiają się nowe możliwości: fajniejszy telefon, droższe auto, większy telewizor,
wynajęcie większego mieszkania w ciekawszej lokalizacji lub zakup „własnego” na kredyt. Potem ten
dom trzeba wyposażyć „na lata” - więc musi być odpowiednio wyższy standard i cena. To się dzieje cały
czas.
Paradoksalnie uważam, że nikogo nie można przekonać do oszczędzania - każdy musi się sam przekonać.
Niestety często jest to wynikiem mniejszych lub większych problemów, a „czerwona lampka” zapala się
cza
sami dopiero, gdy okazuje się, że niewinnego zadłużenia na karcie kredytowej nie da się już spłacić od
ręki. Potrzebna jest do tego kolejna pensja, która i tak jest już rozplanowana. Gdzieś po drodze
zgubiliśmy czujność i zaczęliśmy wydawać więcej, niż zarabiamy. Ten scenariusz rozgrywa się niestety
cały czas. Z badań wynika, że większość Polaków nie ma żadnych oszczędności, a co za tym idzie - od
tragedii finansowej dzieli ich tylko jedna pensja.
Co byś poradził ludziom, którzy mają wysokie zarobki i wcale nie muszą oszczędzać? Czy
rzeczywiście jest tak, że nie muszą?
-
Nie ma takiej ilości pieniędzy, której nie dałoby się wydać. Ci, którzy mają ich bardzo dużo, doskonale
wiedzą, że swój stan majątkowy zawdzięczają m.in. racjonalnemu gospodarowaniu pieniędzmi. O to
właśnie chodzi w mądrym oszczędzaniu. Dlatego nie zgadzam się ze stwierdzeniem, że osoby mające
wysokie zarobki nie muszą oszczędzać. Być może zakup gadżetu za 10 tys. zł im nie zaszkodzi, ale auto
za pół miliona może już nadszarpnąć ich budżet. Powiedzmy sobie, że takie osoby mają po prostu inny
zestaw problemów na głowie. Pytanie, ile miesięcy lub lat będą w stanie przeżyć bez zarobków, np. gdy
utracą intratny etat lub ulegną wypadkowi czy chorobie, która wyłączy je na dłuższy czas. Mówię o tym,
bo sam kilka lat temu znalazłem się w takiej sytuacji, a koszty operacji i rehabilitacji wyniosły
kilkadziesiąt tysięcy złotych. Cieszę się, że miałem te pieniądze.
Z kolei w przypadku osób, które obiektywnie zarabiają po prostu mało, oszczędzanie nie jest wyborem.
Jest koniecznością. Ale otwarcie trzeba też powiedzieć, że nie da się ciąć kosztów w nieskończoność. „Z
pustego w próżne to i Salomon nie naleje”. Nie bez powodu mówię, że najlepszą strategią oszczędzania
jest zwiększanie przychodów. Da się. Czasami wymaga to wprowadzenia gruntownych zmian w życiu,
ale nikt nie obiecywał, że będzie łatwo. 8 godzin pracujemy na etacie, 8 godzin śpimy i z grubsza 8
godzin pozostaje nam na pozostałe aktywności. Przeznaczenie dwóch godzin dziennie na samokształcenie
i rozwijanie nowych umiejętności może przynieść niesamowite rezultaty. Tu zapraszam do wysłuchania
, w którym podawałem kilkadziesiąt sposobów na pracę dodatkową poza etatem.
Czytelników bloga informujesz, że zastosowanie w praktyce wiedzy, którą przekazujesz, realnie
poprawi stan ich finansów. Czy dysponujesz statystykami, ilu czytelnikom rzeczywiście udało się
zmienić styl życia?
-
Niezręcznie mi o tym mówić. Statystyk nie prowadzę, ale w specjalnym folderze, który nazwałem
„Referencje”, mam już kilkaset maili z podziękowaniami od czytelników. Najbardziej w pamięć zapadają
te, których forma jest absolutnie wyjątkowa - poza e-mailami dostaję bowiem tradycyjne, odręcznie
pisane listy. Kiedyś jedna ze starszych czytelniczek wręczyła mi osobiście zrobioną broszkę, a Paweł
Krzos -
czytelnik, którego miałem okazję spotkać już osobiście - wbiegł na metę maratonu z banerem z
podziękowaniami dla mnie. Gdybyś kiedyś powiedziała mi, że będą się działy takie rzeczy, uznałbym, że
masz coś nie w porządku z głową. Za najbardziej wartościowe uważam e-maile, których autorzy opisują,
jak dzięki mojemu blogowi i podcastom udało im się wyjść z zadłużenia. One najbardziej namacalnie
udowadniają mi, że to, co robię, jest po prostu potrzebne. Dostałem nawet kiedyś list gratulacyjny od
jednej z największych firm windykacyjnych.
W jakim wieku są twoi czytelnicy?
-
Od kilkunastu lat do ponad sześćdziesięciu. 46 proc. nie skończyło trzydziestu lat, 38 proc. jest między
trzydziestką a czterdziestką, 14 proc. jest powyżej czterdziestki, a o wieku 2 proc. nic nie wiem. Tak
wynika z ankiety, którą przeprowadziłem.
W jakim wieku należy zacząć zwracać uwagę na swoją sytuację finansową?
-
To jest temat rzeka. W dużym skrócie: im wcześniej zaczniemy panować nad swoimi finansami, tym
lepiej. Dotyczy to zarówno umiejętności radzenia sobie z impulsywnymi zakupami, jak i takiej ogólnej
mądrości finansowej - oszczędzania, budowy „poduszki finansowej” oraz inwestowania nadwyżek.
Absolutnie kluczowe jest jak najwcześniejsze rozpoczęcie pracy i zdobywanie doświadczenia
zawodowego. Tak jak powiedziałem wcześniej - najlepszą strategią oszczędzania jest po prostu
zwiększanie przychodów. Jeśli tylko potrafimy utrzymać koszty w ryzach, to jesteśmy na prostej ścieżce
do bogacenia się. Im wcześniej zaczniemy inwestować, tym większe mamy szanse na uśrednienie zysku
na satysfakcjonującym poziomie. O ile oczywiście odpowiednio chronimy inwestowany kapitał.
O magii procentu składanego [sposób obliczania kapitału, który będziemy mieć po określonym czasie
oszczędzania - przyp. red.] słyszała w szkole większość z nas, ale praktycznie mało kto wykorzystuje go
na swoją korzyść. Budzimy się „z ręką w nocniku” i bez znaczących oszczędności w wieku 40-50 lat, z
rodziną na głowie i wysokimi kosztami, gdy ciało i głowa nie są już tak świeże jak za młodych lat. Wtedy
znacznie trudniej jest uzbierać kapitał na emeryturę. Podsumowując: im wcześniej zaczniemy - tym
lepiej.
Jakie możliwości oszczędzania są obecnie najkorzystniejsze dla młodych ludzi zaraz po studiach, w
wieku około 26 lat? A jakie dla starszych, którzy mają już rodzinę, dzieci?
-
Tym pytaniem szukasz drogi na skróty, a ja uważam, że jej nie ma. Często dostaję e-maile z pytaniem:
Powiedz, jak najlepiej zainwestować 10 tys. zł? Po pierwsze nie jestem doradcą inwestycyjnym, a po
drugie -
nic nie wiem o tym, jaką wiedzę posiada dana osoba, jakie ma doświadczenia, przekonania, ile
oszczędności udało się jej już zgromadzić, ile zarabia, jakie ma koszty i jakie ryzyko jest w stanie
zaakceptować. Doradzanie czegokolwiek bez takiej wiedzy jest po prostu nieodpowiedzialne. Ważny jest
kontekst, w jakim występujemy. Dlatego ja forsuję taki punkt widzenia, że sami jesteśmy dla siebie
najlepszymi doradcami finansowymi. Oczywiście przy założeniu, że chcemy się rozwijać i sięgać po
wiedzę, chociażby do internetu.
Jeśli miałbym podać jedną, jedyną regułę, to będzie to: Nigdy nie wydawaj więcej, niż zarabiasz. Gdyby
w
szyscy się do niej stosowali - bylibyśmy dużo bardziej zamożni. Po scenariusze w konkretnych
. Osobom w okolicach 20.-
25. roku życia gorąco polecam przesłuchanie
, gdzie dzieliłem się wskazówkami dla 20-latków.
W 2013 roku napisałeś, że od teraz zajmujesz się wyłącznie pisaniem i z tego będziesz czerpał
korzyści finansowe. To dość nietypowe - facet, który rzuca dochodową pracę na rzecz pisania bloga.
A na dodatek utrzymuje rodzinę.
-
Potwierdzam, że od blisko dwóch lat jestem pełnoetatowym blogerem. Rzucając intratną pracę na
etacie, nie wiedziałem, czy uda mi się utrzymywać rodzinę z bloga. Miałem jednak „poduszkę
finansową”, która umożliwiała nam przeżycie dwóch lat bez żadnych zarobków. Decyzja była więc
odważna, ale nie była głupia. Można powiedzieć, że podjąłem skalkulowane ryzyko. Kolejny raz chcę
podkreślić, że sam bym się na to nie odważył, moja żona w niesamowity sposób wspierała mnie w tej
decyzji. Mam wrażenie, że dużo bardziej niż ja wierzyła w moje możliwości. Mówię o tym, bo wsparcie
partnera jest absolutnie kluczowe w tak ważnych życiowych decyzjach. O postanowieniu odejścia z pracy
poinformowałem mojego szefa pół roku wcześniej. Było to o tyle dziwne, że wówczas na blogu
zarobiłem raptem kilkadziesiąt złotych. Patrząc z boku, można było pomyśleć: „wariat”. Niektórzy
utożsamiali ten pomysł z kryzysem wieku średniego. Ja jednak doszedłem do takiego momentu w życiu,
w którym gotowy byłem zarabiać mniej, ale chciałem się poświęcić robieniu rzeczy, które po prostu
uważałem za dobre, praktyczne, przydające się innym. Wydawało mi się, że jeśli bardzo się postaram, to
będę też w stanie na tym zarobić.
Rok temu na blogu zarobiłeś ponad 170 tys. zł, i to w zaledwie trzy miesiące. Nagle znalazłeś się w
czołówce najważniejszych blogerów w Polsce. Jak zareagowali czytelnicy na wiadomość o tej
kwocie? Pojawił się hejt?
-
Mam absolutnie wspaniałych czytelników. Po komentarzach widzę, że w większości mi kibicują, za co
jestem im niesamowicie wdzięczny. Bez tego wsparcia trudno byłoby mi wykrzesać z siebie energię do
rozwijania bloga. Jakkolwiek źle by to zabrzmiało, to przyznam się, że lubię błyszczeć. W takim
pozytywnym sensie. Lubię wiedzieć, że to, co robię, jest potrzebne, dla kogoś istotne. Zarobki na blogu
są najbardziej miarodajnym wskaźnikiem zaufania, jakim obdarzają mnie czytelnicy. To, że dla
niektórych zacząłem być rozpoznawalny, to efekt uboczny. Miły, łechcący ego, ale nie najważniejszy.
Liczą się namacalne efekty - te w portfelach innych osób.
Oczywiście wszędzie, gdzie ktoś odstaje od przeciętności, pojawia się hejt. Mam wrażenie, że u mnie jest
go bardzo mało, ale oczywiście niejedno już o sobie przeczytałem w portalach takich jak wasz. Zresztą
jestem pewien, że i pod tą rozmową pojawią się wpisy w stylu: Zarabiam 1200 zł na rękę - zamień się ze
mną, cwaniaczku, i pokaż, jakiś oszczędny. Działam w dobrej wierze, dostarczając na miarę swoich
możliwości obszerne materiały. Jeśli ktoś chce i potrafi z nich skorzystać - super. Jeśli nie chce lub mu po
prostu
nie pasują, doskonale to rozumiem. Absolutnie nie staram się zadowolić wszystkich. Dzielę się
swoimi doświadczeniami i przemyśleniami, ale nie mam recepty na świetne życie. Blog jest
poszukiwaniem osób podobnych do mnie, na różnych etapach życia. Hejterzy nie zaliczają się do tej
grupy.
Spotykasz się ze stereotypami dotyczącymi na przykład planowania finansów rodzinnych albo
odkładania na emeryturę? Nie czujesz się czasem jak przewodnik po świecie finansów i ekonomii?
-
Takich stereotypów jest bardzo dużo. Do wymienionych wcześniej dorzucę: „za wcześnie, by myśleć o
emeryturze”, „finanse osobiste są trudne”, „potrafię liczyć w głowie”, „doradca finansowy pomoże mi
inwestować”, „lepiej kupić nowe auto niż używane”, „lepiej kupić mieszkanie niż wynajmować”. Każde
z tych stwierdzeń warto przeanalizować przez pryzmat swojej sytuacji. Pomagam to robić, tłumacząc i
dostarczając stosowne kalkulatory. Nie uważam się za przewodnika. Nie jestem doradcą finansowym, a
tym bardziej doradcą inwestycyjnym. Nie posiadam wykształcenia finansowego. Po prostu próbuję
głośno myśleć, otwierać klapki w głowach. Nie jestem jednak nieomylny. Prowadząc bloga i wystawiając
się na publiczny widok, jednocześnie się rozwijam. Stale dowiaduję się też czegoś nowego dzięki
rozmowie z czyte
lnikami. Ta synergia to prawdziwa potęga jakościowego blogowania.
Jawnie opowiadasz, ile zarabiasz. Transparentność pomaga czy raczej przeszkadza w prowadzeniu
bloga?
-
Przez dwa lata byłem w pełni transparentny, pokazując wszystkie koszty życia i przychody z bloga. To
zdecydowanie pomagało. Chociażby dlatego, że czytelnikom łatwiej było zweryfikować, czy mogą się ze
mną utożsamiać. Czy jestem „z tej samej gliny”, czy może zbyt bardzo odstaję od ich rzeczywistości.
Zamierzasz rozwijać bloga czy planujesz może stworzyć coś większego?
-
Pomysłów mam wiele, ale staram się nie przeceniać swoich możliwości. Moją ambicją nie jest
budowanie czegoś wielkiego. Łatwo wtedy stracić bezpośredni kontakt z czytelnikami. Aktualnie
koncentruję się na dwóch ważnych dla mnie projektach: bezpłatnym kursie wideo wychodzenia z długów
oraz książce dotyczącej finansów osobistych. Szczególnie ważny jest dla mnie kurs. Przekazuję w nim
całą wiedzę, którą dotychczas mogłem dzielić się tylko indywidualnie. Problem polega na tym, że wielu
osobom z problemami finansowymi po prostu musiałem odmawiać pomocy. Zgłoszeń jest dużo, a ja
tylko jeden. Stąd pomysł, by zawrzeć tę wiedzę w kursie wideo. Książka z kolei przeznaczona będzie dla
tych osób, którym zależy na aktywnym poprawianiu swojej kondycji finansowej, odnajdywaniu się w
gąszczu produktów finansowych i mądrym dysponowaniu posiadanymi już pieniędzmi.
Wszystko, co dzisiaj robię, filtruję przez pryzmat czasu, który muszę na to poświęcić. Nie po to uciekłem
z etatu, by pracować więcej. Chcę pracować mądrzej. Internet mi to umożliwia. Każdy artykuł dociera do
dziesiątek lub setek tysięcy osób. Jeśli nagrywam podcast lub materiał szkoleniowy, to mogę to zrobić
raz, a efekt będzie konsumowany przez odbiorców przez kilka najbliższych lat. Taki sposób działania
pozwala mi skalować moją działalność, docierać do coraz większej liczby osób, dla których te treści są
przydatne. W Polsce mamy 38 milionów ludzi, z których większość ma portfel w kieszeni lub torebce.
Każda z tych osób może potencjalnie skorzystać na lekturze mojego bloga. Przede mną jeszcze bardzo
długa droga.
Michał Szafrański (ur. 1973). „Pełnoetatowy” bloger, prowadzi bloga
Zdobywca trzech nagród w konkursie Blog Roku 2013, m.in. dla „Najbardziej inspirującego bloga”. W
październiku 2014 roku wyróżniony tytułem „Społecznie odpowiedzialnego blogera” przez
organizatorów Blog Forum Gdańsk. Autorytet w dziedzinie mądrego oszczędzania, który zdecydował się
porzucić dobrze płatny etat na rzecz edukacji finansowej. Dawniej dyrektor ds. rozwoju w firmie
informatycznej, bezpośrednio odpowiadający za relacje z najbardziej wymagającymi klientami.
Długodystansowiec. W ciągu zaledwie roku zbudował najpoczytniejszy niezależny blog finansowy w
Polsce, który aktualnie czyta ponad 200 tys. osób miesięcznie. Regularnie zapraszany jest do mediów w
charakterze eksperta.
Magdalena Linke. Studentka historii sztuki i prawa na Uniwersytecie Warszaw
skim. Pracowała w
Muzeum Sztuki Nowoczesnej w Warszawie. Była redaktorką prowadzącą dział Sztuka w portalu
kulturalnym Magazyn. Dziś publikuje m.in. na łamach „Zwykłego Życia”, „Fashion Magazine”, „Art &
Business”, „Elle” i vumag.pl. Uczestniczka warsztatów Fashion Writing i laureatka nagrody Kick into
Fashion Industry na festiwalu Art & Fashion by Grażyna Kulczyk. Założycielka portalu o biznesie,
prawie i modzie