JeromeDavidSALINGER
Buszujacywzbozu
(PrzelozylaMariaSkibniewska)
1.
Jezelirzeczywisciegotowijestescieposluchactejhistorii,topewnienajpierwchcielibysciesiedowiedziec,gdziesie
urodzilem,jakspedzilemzasmarkanedziecinstwo,czymsiezajmowalimoirodzice,coporabiali,zanimprzyszedlemnaswiat,
noiwszystkietympodobnebzdurywguscie"DawidaCopperfielda",alejawcaleniemamochotywdawacsiewtakiegadki,od
razuwolewasszczerzeuprzedzic.Popierwszenudzamnietekawalki,apodrugiemoichstaruszkowkrewbychybazalalatam
izpowrotem,gdybymcosnapisaloichsprawachosobistych.Okropniesadrazliwinatympunkcie,zwlaszczaojciec.Bardzo
mili,zlegoslowaonichniepowiem,aledrazliwijakdiabli.Zresztaniezamierzampisaccalejhistoriiswojegozycia,nicwtym
rodzaju.Chcetylkoopowiedziecwariackaprzygode,ktorami,siezdarzylaokoloBozegoNarodzeniaostatniejzimy,zanimsie
takwykonczylem,zemusialemtuprzyjechacnaodpoczynek.Powtorzeto,coopowiedzialemD.B.,aD.B.-to,rozumiesie,moj
brat.MieszkawHollywood.Niedalekomastamtaddotejmojejdziury,wiecprzyjezdzaprawienakazdyweekend.Wprzyszlym
miesiacupewniebedemoglwrocicdodomu,D.B.mnieodwiezie.Mawlasnienowegojaguara.Fajnamalamaszyna,angielska,
dwiesciemilkropijaknicnagodzine.Kosztowalabliskoczterypatyki.D.B.Materazforsyjaklodu.Dawniejbyloznimgorzej.
Pokisiedzialwdomu,pisalprawdziweksiazki.Wydalpierwszorzednytomopowiadan"Tajemnicazlotejrybki",mozescieslyszeli.
Najlepszabylawlasnie"Tajemnicazlotejrybki".Otakimpetaku,ktoryniepozwalalnikomunawetpatrzecnaswojazlotarybke,bo
jakupilzawlasnepieniadze.Cholerniemisiepodobalo.AleterazD.B.siedziwHollywoodizaprzedalsiefilmowcom.Niczego
naswiecietaknienienawidze,jakkina.Slyszeconimniechce.Zaczneodtegodnia,kiedywyjechalemz"Pencey"."Pencey"to
prywatnaszkolasredniawAgerstown,wPensylwanii.Slyszelisciechybaoniej.Ajuzconajmniejmusielisciezauwazycreklame.
Oglaszasiewstuilustrowanychpismach,zawszetymsamymobrazkiem:chlopakkonnoskaczeprzezplotek.Jakbyw
"Pencey"nicinnegoczlowieknierobil,tylkogralwpoloodranadonocy.Ajatamprzezcalyczasnawetszkapyzbliskanie
widzialem.Podobrazkiemjesttakinapis:"Od1888rokuksztaltujemycharakteryioswiecamyumysly,wychowujacchlopcowna
wspanialychmlodziencow".
Wszystkotobujda.Aniw"Pencey",aniwzadnejinnejszkolenieksztaltujacharakterow.Niespotkalemtezwspanialych
mlodziencowzoswieconymumyslemitd.No,mozedwoch.Najwyzej!Aleci,zdajesie,juztacydo"Pencey"przyjechali.
Wracajacdorzeczy:bylategodniasobotaimeczpilkinoznejzdruzynazSaxonHali.Wielkiszumsierobilokolotegomeczu,
botoostatniespotkaniewroku;takibylnastroj,zejakbyukochanaszkolaniewygrala,tochybasobiewlebpalnaczrozpaczy.
JakosotrzeciejpopoludniuwdrapalemsiecholerniewysokonaThomsenHill,gdziestoirozwalonaarmatazczasowWojny
Rewolucyjnej.Stamtadmaszjaknapatelnicaleboisko,obiedruzynyganiajacepopolu.Glownejtrybunyniewidaczadobrze,ale
slyszalemwrzask;postronie"Pencey"publikaryczalaokropnie,botamsiedzialacalanaszaszkola,mniejednegotylko
brakowalo,apostronieSaxonHaliledwiektomiauknal,bodruzynagosci,jakzwykle,maloswoichkibicowsciagnela.
Babeknigdyduzonameczachniebywa.Tylkosenioromwolnoswojedziewczetaprzyprowadzac.Okropnatanaszabudapod
kazdymwzgledem.Lubieodczasudoczasuwybracsiegdzies,gdziemoznapopatrzecnadziewczeta,nawetjezelidrapiasie
albonosywycieraja,albozwyczajniesmiejasieczygadajamiedzysoba.SelmaThurmer,corkanaszegodyrektora,doscczesto
pokazywalasienazawodachsportowych,aleSelmanienalezaladobabek,zaktorymisieszaleje.Zresztabardzobyla
sympatyczna,kiedysjadaczAgerstownsiedzialemprzyniejwautobusieitrochezsobarozmawialismy.Doscjalubilem.Miala
zaduzynos,paznokcieobgryzioneazdokrwiiprzypinalasobiesztucznepiersisterczacenapolmili,alejakosczlowiekowibylo
jejzal.Comisiewniejpodobalo,tozenieprzechwalalasie,jakizjejojcawielkiczlowiek.Pewniesamarozumiala,zejejstaryto
obludnikifajtlapa.
ZnalazlemsienaszczycieThomsenHillzamiastnadole,naboisku,dlategozewlasniewrocilemdopierocozNowegoJorkuz
druzynaszermierzy.Naswojenieszczesciebylemkapitanemtejdruzyny.Wyszlaztegowielkaheca.Pojechalismyrankiemdo
NowegoJorkunaspotkaniezreprezentacjaszkolyMcBurneya.Tylkozewcaleniedoszlodospotkania.Zostawilemflorety,caly
sprzet,wszystko-wkoleipodziemnej.Niemojawina.Wciazmusialempatrzecnaplan,zebynieprzegapicstacji,naktorej
mielismywysiasc.Noiwrocilismydo"Pencey"okolopoldotrzeciejzamiastwieczoremnakolacje.Przezcalapowrotnapodroz
mojadruzynanieodzywalasiedomnie.Nawetsieniezleubawilem.
Pozatymnieposzedlemnaboiskozdrugiejjeszczeprzyczyny:chcialempozegnacsieznauczycielemhistorii,starym
Spencerem.Zachorowalnagrype,wiecmyslalem,zejuzgoniezobaczeprzedferiamigwiazdkowymi.Aleonnapisaldomnie,
zebymprzedwyjazdemdodomukonieczniedoniegozajrzal.Wiedzial,zeposwietachjuzniewrocedo"Pencey".
Zapomnialemotymnapisac:wylalimniezbudy.Mialemjuzniewracacposwietach,bozawalilemczteryprzedmioty,nie
pracowalemiwogole.Kilkarazymnieostrzegaliinamawiali,zebymsiewzialdonauki,zwlaszczaprzedegzaminami
miedzysemestralnymi,kiedyrodziceprzyjechalinarozmowezestarymThurmerem-alejaniesluchalem.Wkoncumniewylali.
Czestozresztawylewajastadchlopcow.W"Pencey"pilnujawysokiegopoziomuszkoly.Tofakt.
Slowemprzyszedlgrudzien,azimnobylo,szczegolnienatejglupiejgorze,jakwszyscydiabli.Mialemnasobieplaszcz
wiosenny,recegole.Natydzienprzedtemktosmiukradlzmegopokojuwielbladziepalto,aznimrazemrekawiczkinafutrze,bo
bylywkieszeni.W"Pencey"roisieodzlodziei.Chlopcyprzewazniepochodzazbogatychrodzin,amimotowciazsietrafiaja
kradzieze.Imdrozszaszkola,tymwiecejzlodziei,slowodaje!Stalemwieckolotejrozwalonejarmaty,patrzalemzgorynamecz
iportkamitrzaslemzzimna.Wlasciwietonawetniebardzopatrzalemnamecz.Naprawdezatrzymalemsietamdlatego,ze
chcialempoczuc,zesiezegnamz"Pencey".Bojuznierazwyjezdzalemzeszkoliroznychmiejscowosci,awcalenieczulem,
zesieznimirozstaje.Niecierpietego.Wszystkomijedno,niechpozegnaniebedziesmutnealbonieprzyjazne,aleniechwiem,
zesiezegnam.Beztegoczlowiekowijakosglupio.
Udalomisietymrazem.Nagleprzypomnialemsobiecos,copomoglomiodczuc,zesiestadwynosze.Stanalmiraptemw
pamiecipewiendzien,jakoswpazdzierniku,kiedyzRobertemTicheneremiPaulemCampbellemkopalismypilkenaplacuprzed
budynkiemszkolnym.Cidwajkoledzytosympatycznechlopaki,zwlaszczaTichener.Doobiaduzostaloniewieleczasu,ciemno
siejuzrobilo,alemybawilismysiedalej.Wreszcietakjuzbylociemno,zeniewidzielismyprawiepilki,aleniemielismywcale
ochotyprzerwacgry,Wkoncumusielismydacspokoj.Nauczyciel,ktorywykladabiologie,panZambezi,wytknalglowezokna
ktorejsklasyikazalnamwracacnakwatere,zebysieprzygotowacdoobiadu.Jesliudamisiewporeprzypomniecsobiecosw
tymrodzaju,mam,czegomipotrzeba:pozegnanie,jaksienalezy;przynajmniejzwykletowystarcza.Skorowiectozalatwilem,
zrobilemwtylzwrotipuscilemsiebiegiemwdolnadrugastronepagorka,kudomowiSpencera.Spencerniemieszkalw
obrebieosiedlaszkolnego,aprzyAnthonyWayneAvenue.
Bieglemcalyczasazdoglownejbramy,tamprzystanalemnachwile,zebyodsapnac.Trzebawamwiedziec,zemamdech
trochekrotki.Popierwsze-duzopale,araczejpalilem.Tukazalimirzucicpalenie.Podrugieuroslemwciaguprzeszlegorokuo
szescipolcala.Tymsposobemwlasniezlapalemgruzliceimusialemtuprzyjechacnatewszystkiecholernebadaniaitym
podobneprzyjemnosci.Wgruncierzeczyjestemmniejwiecejzdrowy.
No,wieckiedyodzyskalemdech,przebieglemprzezdrogenr204.Gololedzbyladiabelnaiomalsieniewywalilem.Samnie
wiemdlaczegotaksiespieszylem,poprostumialemtakafantazje.Ledwiesieznalazlemzadroga,wydalomisie,jakgdybym
zniknal.Bylotojuztakiezwariowanepopoludnie,ziabokropny,sloncaaninalekarstwo,ailekrocczlowiekprzecialjakasdroge,
mialwrazenie,zeznika.
ZadzwonilemdodrzwistaregoSpencerajaknapozar.Przemarzlemdoszpikukosci.Uszymniebolaly,palcezgrabialy,ze
ledwiemoglemnimiporuszac."Zywo,zywo!-powiedzialemniemalnaglos.-Ruszsietamjedenzdrugimiotwieraj!"Wkoncu
otworzylamistarapaniSpencer.Nietrzymalisluzacej,zawszesamiotwierali.Spencerowieniemielizawieleforsy.
-Holden!-zawolalapaniSpencer.-Jaktomilo,zeprzyszedles!Chodz,kochaneczku.Zmarzles,co?
Mialemwrazenie,zeszczerzesieucieszyla.Lubilamnie.Takmisieprzynajmniejzdaje.
Wskoczylemmigiem.
-Dziendobrypani-powiedzialem.-JaksieczujepanSpencer?
-Dawajtenplaszcz,kochanku-odparla.WcaleniedoslyszalapytaniaozdrowiepanaSpencera.Trochebylaprzyglucha.
Powiesilamojplaszczwschowku,ajatymczasemprzygladzilemrekawlosy.Strzygesienajeza,wiecgrzebieniaiszczotki
rzadkomipotrzeba.
-Coupanislychac?-spytalemtymrazemglosniej,zebyuslyszala.
-Wszystkodobrze-odpowiedzialazamykajacszafe.-Auciebie?
Ztonupoznalem,zestarySpencermusialjejpowiedziecowylaniumniezeszkoly.
-Wporzadku-odparlem.-JaksieczujepanSpencer?Chybajuzminelatagrypa?
-Czyminela!Ach,Holdenie,mojmazzachowujesiejakskonczony...no,jakniewiemco...Jestwswoimpokoju,kochanku.
Mozesztamwejsc.
2.
Kazdeznichmialowlasnypokoj.Obojemieliposiedemdziesiatcealboiwiecej,imimotoumielisiecieszyczroznychrzeczy,
oczywiscietrocheidiotycznie.Toconapisalem,brzmipodle,aleniechcialembyczlosliwy.Chcialemtylkowyrazic,zebardzo
duzomyslalemostarymSpencerze,ajesliczlowiekmyslalonimzaduzo-zaczynalsiedziwic,pocoon,ulicha,jeszczezyje.
Bylstraszniezgarbionyiledwiesiewskorzetrzymal,awklasie,jezelimuprzytablicyupadlakreda,ktoryschlopakzpierwszego
rzedumusialsiezrywac,podnosicipodawacmujadoreki.Mniesietowydawalookropne.Alejezeliczlowiekmyslalonimtyle,
iletrzeba,niezaduzo,wtedyjakossierozumialo,zestaremuSpencerowiniejestzlenaswiecie.Naprzykladpewnejniedzieli,
kiedyzparukolegamibylemuniego,bozaprosilnasnaczekolade,pokazywalnamstary,podniszczonykilimindianski,ktory
wspolniezzonakupilodjakiegosNavajowrezerwacieYellowstone.Widacbylo,zeSpencermanieziemskafrajdeztego
nabytku.Noiotomiwlasniechodzi:zeczlowiekstaryjakswiatumiesiecieszyczkupionegokilimu.Drzwibylyotwarte,aleitak
zapukalem,przezgrzecznosc.Odrazugozobaczylem.Siedzialwwielkim,obitymskorafotelu,calyzawinietywtenswoj
indianskikilim,oktorymwspomnialem.Podnioslglowe.
-Ktotam?-krzyknal.-Caulfieid?Wejdz,wejdz,chlopcze!
Pozalekcjamizawszewrzeszczal.Czasemtobylonawetdoscdenerwujace.
Ledwiewszedlem,prawiepozalowalem,zesieztawizytawybralem.Spencerczytal"AtlanticMonthly",obstawionydokolacala
bateriabutelekiproszkow,apokojcuchnallekarstwemnakatar-"kropelkamiVicksa"-ktoresiezapuszczadonosa;tobylo
trocheprzygnebiajace.Wogolenieprzepadamzachorymi.AtutajprzygnebilmnietymbardziejstrojSpencera,bostaruszek
mialnasobieokropniesmutny,zniszczonyplaszczkapielowy,chybajeszczesprzedpotopu.Wogolenielubiewidokustarych
ludziwszlafrokachalbowpidzamach.Zawszewidzisieteichzapadnietepiersi.No,anogi!Naplazyczywinnychtym
podobnychmiejscachnogistarychwydajasieokropniebialeilyse.
-Dziendobrypanu-powiedzialem.-Dostalempanaliscik.Bardzodziekuje.-Napisal,zebymdoniegokonieczniewpadli
pozegnalsieprzedwyjazdemnawakacje,skorojuzniemamwrocicdoszkoly.-Aleniepotrzebniepanpisal.Jabymitak
przyszedlsiepozegnac.
-Siadajtu,chlopcze-powiedzialstarySpencer.Wskazalprzytymnalozko.
Siadlem.
-Ajakzpanskagrypa,panieprofesorze?
-Mojchlopcze,zebymsieczulchociaztrochelepiej,tobymmusialwezwacdoktora-powiedzialitakgotendowcipzachwycil,
zeazsiezachlysnalzesmiechu.Wreszciewyprostowalsieispytal:-Adlaczegotoniejestesnameczu?Oilewiem,idziedzis
wielkagra.
-Atak.Bylem.TylkozewlasnieprzyjechalemzNowegoJorkuzdruzynaszermierzy-odparlem.Niemaciepojecia,jakie
twardebylolozkoSpencera.
Potemstaryzrobildiabelniepowaznamine.Wiedzialemzgory,zetakbedzie.
-Awiecopuszczasznas,he?-powiedzial.
-Tak,panieprofesorze.
Wtedyzaczalposwojemukiwacglowa.Niespotkalemnaswieciedrugiegoczlowieka,ktorybytylekiwalglowa,costary
Spencer,inigdyniemoglemdociec,czyontakkiwadlatego,zerozmysla,czytezpoprostudlatego,zejestmilymstaruszkiem,
ktoryjuzwlasnegotylkaodlokcianieodroznia.
-CocipowiedzialdoktorThurmer,chlopcze?Podobnomielisciezsobadlugarozmowe.
-Mielismy.Fakt.Chybazedwiegodzinysiedzialemwjegogabinecie.
-Noicocipowiedzial?
-No...mowilozyciu,zetojestgra,itakdalej,izetrzebasietrzymacprawidel.Bardzobylmily.Toznaczy,nierzucalsiewcale,
nicztychrzeczy.Tylkomowil,zezycietojestgra,itakdalej...Wiepan.
-Zyciejestgra,mojchlopcze.Zyciejestgra,ktorejprawidelnalezyprzestrzegac.
-Wiem,proszepana.Wiem.
Gra,ajakze.Ladnagra!Jezeliznalazlessiepotejstronie,poktorejsaasy.toiowszem,moznagrac,przyznaje.Alejezeli
trafilesnadrugastrone,gdzieniemaanijednegoasa-tocotozagra?Guzik.Niemagry.
-CzydoktorThurmernapisaljuzdotwoichrodzicow?-spytalstarySpencer.
-Mowil,zewponiedzialeknapisze.
-Atyichzawiadomiles?
-Nie,proszepana,niezawiadamialem,bozobaczesieprzeciezznimipewniewsrodewieczorem,jakPrzyjadedodomu.
-Ajakprzyjmatenowine?Comyslisz?
-No...zdenerwujasiebardzo-powiedzialem.-Porzadniesiezdenerwuja.Tojuzmojaczwartaszkola.-Potrzasnalemglowa.-
Cholera!-powiedzialem.
Czestomowie"cholera".Mozedlatego,zewogolenamniewyparzonagebe,amozedlatego,zeczasamizachowujesie
dziecinniejaknaswojwiek.Wtedymialemszesnascielat-terazmamsiedemnascie-aczasemzachowujesie,jakbymmial
trzynascie.Azsmiesznie,bowzrostumamszescipolstopyisiwewlosy.Slowodaje,fakt.Najednejpolowieglowy-naprawej-
mamtysiacesiwychwlosow.Mialemjeodmalenkosci.Noimimotopotrafiesietakzachowywacjakdwunastoletnipetak.
Wszyscymitomowia,anajczesciejojciec.Trochewtymjestprawdy,aleniecalaprawda.Ludziomzawszesiezdaje,ze
wiedzacalaprawde.Codomnie,gwizdzenato,alenierazjuzmnienudzi,kiedypowtarzajamiwszyscywkolko,zebym
pamietaloswoimwieku.Czasemprzeciezpostepuje,jakbymbylznaczniestarszy,nizjestem-slowodaje!-aletegoludzie
nigdyniezauwazaja.
StarySpencerzaczalznowkiwacglowa.Atakze-dlubacwnosie.Udawal,zegotakzwierzchupodszczypuje,alenaprawde
pakowalwielkipaluchdokomina.Pewniemyslal,zemozesobiepozwolic,skorotylkojajestemwpokoju.Niechtam,alewstret
bierzepatrzec,jakktosdlubiewnosie.
Wreszciesieodezwal:
-Mialemzaszczytpoznactwojamatkeiojca,kiedyprzedparutygodniamiprzyjechalinarozmowkezdyrektoremThurmerem.
Bardzoszanowniludzie.
-Atak,proszepana.Bardzomili.
Szanowni.Nienawidzetegoslowa.Takalipa.Rzygacmisiechce,jakjeslysze.
NaglestarySpencerzrobiltakamine,jakbymuprzyszedldoglowyjakiswspanialyargument,ostryjakbrzytwa,imyslalem,ze
migozarazwyrabie.Wyprostowalsiewfotelu,pokrecilnasiedzeniu.Falszywyalarm.Wzialtylkozkolantoswojepismo
"AtlanticMonthly",isprobowaljeprzerzucicnalozkoobokmnie.Spudlowal.Strzelalzodleglosciledwiedwochstop,amimoto
spudlowal.Wstalem,podnioslempismo,polozylemnalozku,inagleazmniepoderwalo,zebyuciekacztegopokoju.Czulem,ze
zarazuslyszeokropnekazanie.Wlasciwiesamokazaniemozebymwytrzymal,alesluchacmoralowijednoczesniewachac
kroplenakatar,ijeszczewdodatkupatrzecnastaregoSpencerawpidzamieiplaszczukapielowym-tozawiele.Naprawdeza
wiele.
Zaczelosie,jakprzewidywalem.
-Cosieztobadzieje,chlopcze?-powiedzialstarySpencer.Bardzosurowo,jaknaniego.-Ilemialesprzedmiotowwtym
semestrze?
-Piec,proszepana.
-Piec.Azilumaszniedostatecznie?
-Zczterech.-Przesunalemsietroche.Nigdywzyciuniesiedzialemnarownietwardymlozku.-Zangielskiegostojedobrze-
powiedzialem-bowszystkietekawalkiod"Beowulfa"do"LordaRandala"przechodzilemjeszczewszkolewWhooton.Takze
wlasciwiewcaleniepotrzebowalemsieniczegouczyc,tylkoodczasudoczasupisalemwypracowania.
Nawetmnieniesluchal.Prawienigdyniesluchal,cosiedoniegomowilo.
-Zhistoriiobcialemcie,bonieumialesdoslownienic.
-Wiem,proszepana.Cholera.Wiem.Panniemoglpostapicinaczej.
-Doslownienic-powtorzyl.Diablimniebiora,jakktospowtarzato,cojuzrazpowiedzial,mimozemusiezapierwszymrazem
przyznaloracje.Aleonpowtorzylswojeporaztrzeci:-Nicanic,doslownie.Bardzowatpie,czybodajrazwciagucalego
semestruotworzylespodrecznik.Noco,otworzyles?Mowprawde,chlopcze.
-Parerazyzagladalemdoniego-odparlem.Niechcialemstaremurobicprzykrosci.OnmabzikanaPunkciehistorii.
-Zagladales,he?-powiedzialtonemwyraznie15drwiacym.-Twojapracaegzaminacyjnalezytam,nabielizniarce.Nasamym
wierzchu.Podajmija,prosze.
Tobylzjegostronypodlychwyt,aleniemialemwyboru,wstalem,znalazlemswojaprace,podalemjaSpencerowi.Potem
usiadlemznowunatymjegobetonowymlozku.Cholera,pojecianiemacie,jakzalowalem,zewpadlempozegnacsiezestarym.
Przedewszystkimtrzymalmojapracewrekuztakimobrzydzeniem,jakbytobylopsielajno,czycoswtymrodzaju.
-UczylismysieoEgipcjanachodczwartegolistopadadodrugiegogrudnia-rzekl.-Wybralessobietematwypracowaniasam.
Czychceszposluchac,comialesotymdopowiedzenia?
-Nie,panieprofesorze,wolalbymnie-odparlem.
Aleonitakzaczalczytac.Niesposobpowstrzymacbelfrow,jeslisieprzyczymsupra.Nanicniezwazajairobiaswoje.
-EgipcjaniebylistararasakaukaskazamieszkujacajedenzkrajowAfrykiPolnocnej.Taostatnia,jakwiadomo,jest
najwiekszymkontynentemwschodniejpolkuli.
Musialemsiedzieccichoisluchactychbredni.Spencerzrobilmipaskudnykawal.
-Egipcjaniesadlanasdzisnadzwyczajinteresujacyzwieluroznychpowodow.Nowoczesniuczenidotejporynieodkryli,
jakichtajemniczychsrodkowuzywaliEgipcjaniedozawijaniaswoichumarlych,ktorychtwarzenieuleglyrozkladowiwciagu
niezliczonychstuleci.Taintrygujacazagadkastanowiwreczwyzwaniedlanowoczesnejnaukidwudziestegowieku.
Skonczylczytanieipodnioslwzrokznadmojejpracy.Wtejchwilijuzgozaczalemprawienienawidzic.
-Twoj"esej",jeslitakmoznagonazwac,natymsiekonczy-rzeklSpencer,wciazokropniedrwiacymglosem.Nigdybymsie
niespodziewalpostaruszkutakiegosarkazmu.-Jednakzedodalesnadolestronymalyliscikdomnie-rzekl.
-Pamietam,pamietam-wpadlemmuwslowazpospiechem,boniechcialem,zebyitojeszczeglosnoprzeczytal.Alenicnie
moglogopowstrzymac.Rozpedzilsiestarynacalego.
-SzanownyPanieProfesorze-czytalglosno.-WiecejniewiemoEgipcjanach.Jakosniemoglemsiedonichzapalic,chociaz
wykladalPanProfesorbardzointeresujaco.Niebedziemiprzykro,jezelimniePanProfesorobleje,boitakjuzzawalilem
wszystkieinneprzedmioty,zwyjatkiemangielskiego.Laczewyrazyszacunku
HoldenCaulfieid
Odlozyltomojeidiotycznewypracowanieispojrzalnamnieztakimtriumfem,jakbymiwlepilsuchegosetawping-pongaczy
coswtymrodzaju.Nigdymuchybaniedaruje,zeprzeczytalmiglosnotewyglupy.Gdybytoondomnienapisal,jazpewnoscia
nieczytalbymmutegonaglos,slowodaje.Przecieztenglupiprzypisdodalemtylkopoto,zebysieniepotrzebowalmartwic
oblewajacmnienaegzaminie.
-Maszmizazle,chlopcze,zecieoblalem?-spytal.
-Nie,proszepana,napewnonie-odparlem.Duzobymdal,zebyprzestalwciazmowicdomnieper"chlopcze".
NazakonczenieSpencerchcialodrzucicmojapracenalozko.Oczywiscietymrazemtakzespudlowal,iznowmusialem
wstac,podniescmaszynopisiodlozycgona"AtlanticMonthly".Mozesieuprzykrzyctakieprzedstawieniebisowanecodwie
minuty.
-Cozbystyzrobilnamoimmiejscu?-spytal.-Powiedzszczerze,chlopcze.
Wiedzialem,bylomunaprawdeokropnieglupio,zemnieoblal.Zaczalemwiecplesc,coslinaprzyniesienajezyk,bylego
pocieszyc.Mowilem,zejestemkretynitakdalej;zenajegomiejscupostapilbymtaksamojakonizewiekszoscludziwcalenie
zdajesobiesprawy,jaktrudnajestrolanauczycieli.Bzdurywtymguscie.Stare,oklepanefrazesy.
Najzabawniejsze,zeplotactaktrzypotrzymyslalemprzezcalyczasoczymsinnym.MieszkamstalewNowymJorkui
myslalemostawiewpoludniowejczesciParkuCentralnego.Zastanawialemsie,czybedziezamarzniety,kiedyprzyjade,ajezeli
zamarznie,cosiestaniezkaczkami.Glowilemsie,corobiakaczki,kiedylodscinacalystaw.Czyktosponieprzyjezdza
ciezarowkaizabierajedozooalbogdzieindziej,czytezmozesamepoprostuodlatuja?
Masie,swojadroga,trochetalentu.Chceprzeztopowiedziec,zegadalemjakznut,chociazjednoczesniemyslalemo
kaczkach.Niepotrzebawysilaczbytniomozgownicy,kiedysiemowidobelfra.Aleprzerwalmiznienackapotokwymowy.
Zawszelubilmiprzerywac.
-Ajaktysienatozapatrujesz,chlopcze?Bardzomnietointeresuje.Bardzomnieinteresuje.
-Nawyrzuceniez"Pencey"iwogolenatesprawy?-spytalem.Wolalbym,zebystarySpencerzaslonilteswojazapadnieta
piers.Widokwcaleniebylpiekny.
-Jeslisieniemyle,mialesrowniezjakiestrudnosciwpoprzednichszkolach,wWhootoniwElktonHills.
Tymrazemniebrzmialotojuztylkosarkastycznie,alejakbytrochezlosliwie,-WElktonHillswlasciwieniemialemwielkich
trudnosci-odparlem.-Niewylalimnie.Sampoprosturzucilemteszkole.
-Adlaczego,czywolnowiedziec?
-Dlaczego?Todlugahistoria,proszepana.Bardzoskomplikowana.
NiechcialomisiezwierzacztychsprawSpencerowi.Itakbyniezrozumial.Niejegoparafia.Glownaprzyczynamojego
zerwaniazElktonHillsbyloto,zeniemoglemwytrzymacwsrodtamtejszychobludnikow.Wtymsek.Wszystkotambylotylkona
pokaz.Rowniefalszywegoczlowiekajakdyrektortejbudy,panHaas,wzyciuniespotkalem.Dziesiecrazygorszyodstarego
Thurmera.Wniedziele,naprzyklad,Haaskrazylmiedzyrodzicami,ktorzyprzyjezdzaliodwiedzicchlopcow,iwitalsiezgoscmi.
Umialczarowac,aleniewysilalsiedlatychrodzicow,ktorzybylistarzyiwygladalibiednieczyniezdarnie.Szkoda,zescienie
widzieli,jaktraktowalrodzicowtegokolegi,zktorymdzielilempokoj.Jezelimatkaktoregoschlopcabylagruba,nieszykowna
kobiecina,aojciecnosiltandetneubraniezprzesadniewypchanymiramionamiipodniszczoneczarno-bialebuty-staryHaas
podawalimdwapalce,usmiechalsiefalszywieipredkoprzechodzildalej,zebyprzezpolgodzinyskakackoloinnych,bardziej
interesujacychrodzicow.Scierpiecniemogetakichnumerow.Doszalumniedoprowadzaja.Takmnietoprzygnebia,ze
wsciekamsiepoprostu.DlategonienawidzilembudywElktonHills.
StarySpencerznowmnieocoszapytal,aleniedoslyszalem.ZamyslilemsieodyrektorzezElktonHills.
-Sluchampana?-spytalem.
-Czyniemaszjakiskonkretnychklopotowwzwiazkuzopuszczeniemnaszejszkoly?
-Trocheklopotowmam,oczywiscie.Pewniezetek...aleniezawiele.Przynajmniejnarazie.Powiedzialbym,zejeszczetodo
mnieniedotarlo.Zwykletrwadoscdlugo,zanimsieczymsprzejmenadobre.Tymczasemmysletylkootym,zewsrodepojade
dodomu.Takijuzjestemglupi.
-Czytysiewcaleawcalenieniepokoiszt)swojaprzyszlosc,chlopcze?
-Aleztak,niepokojesie,proszepana.Jakzebyinaczej.Oczywiscie,zesieniepokoje.-Zastanawialemsieprzezchwile.-Ale
niezabardzo.Niezabardzo.
-Przyjdzietozczasem-rzeklSpencer.-Przyjdziezpewnoscia,chlopcze.Alejuzbedziezapozno!
Przykromibylo,kiedyomniewtensposobmowil.Jakbymjuzniezyl.Brzmialotookropnieprzygnebiajaco.
-Bardzomozliwe-powiedzialem.
-Chcialbymciprzemowicdorozsadku,chlopcze.Staramcisiejakosdopomoc.Staramsiedopomoc,ilewmoichsilach.
Naprawdemialnajlepszecheci.Tosieczulo.Aleniemoglismysieporozumiec,jakgdybysmystalinadwochprzeciwnych
biegunach.
-Wiem,proszepana-powiedzialem.-Bardzodziekuje.Szczerze.Jatonaprawdedoceniam.Slowodaje.-Wstalemzlozka.
Niewytrzymalbymnastepnychdziesieciuminut,nawetgdybychodziloomojezycie.-Tylkozeterazjuzmuszeisc.Mamwsali
gimnastycznejrozneswojerzeczy,ktoretrzebapozbieracizapakowacprzedwyjazdem.Muszejuzisc.
Spencerpopatrzylnamnieiznowzaczalkiwacglowazokropniepowaznymwyrazemtwarzy.Naglezrobilomisiego
cholerniezal.Aleniemoglemtamdluzejwysiedziec,bylismyprzecieznadwochroznychbiegunach,starySpencerpudlowal,
ilekrocusilowalcosprzerzucicnalozko,mialtakiponuryszlafrokipokazywalspodniegopiers,akroplenakatarcuchnelyw
calymtymzagrypionympokojunieznosnie.
-Proszepana,niechpansieomnieniemartwi-powiedzialem.-Slowodaje.Wszystkobedziedobrze.Totylkotaki
przejsciowyokres.Kazdyprzeciezmawzyciu,takiegorszeokresy,prawda?
-Niewiem,chlopcze,niewiem.
Niecierpietakichodpowiedzi.
-Zpewnoscia,zpewnoscia,proszepana.Slowodaje.Niechpansieniemartwiomnie.-Prawiezepolozylemrekenajego
ramieniu.-Dobrze?
-Niewypilbysfilizankigoracejczekolady?Zonazarazbyzrobila...
-Chetniebymwypil,alenaprawdejuzmuszeisc.Lecedotejsaligimnastycznej.Bardzodziekuje.Dziekujeserdecznie.
Uscisnelismysobierece.Glupiobylookropnie.Aleismutnocholernie.
-Napiszedopanaprofesora.Niechpanuwazanateswojagrype.
-Dowidzenia,chlopcze.
Kiedyzamknalemdrzwijegopokojuiprzechodzilemprzezsalonik,zawolalcoszamna,alenieslyszalemdokladnie.Prawie
pewienjestem,zekrzyknal:"Powodzenia!"Mozejednaksiemyle.Bardzobymchcialsiemylic.Nigdybymzakimsnie
wrzeszczal:"Powodzenia!"Bojaksienadtymzastanowic,okropniebrzmitakiokrzyk.
3.
Wiekszegolgarzaodemniewzyciuniespotkaliscie.Niemanatorady.Nawetkiedyidedokioskukupictygodnikilustrowany,a
ktosmniepyta,dokadsiewybieram-odpowiadamjakznut,zeidedoopery.Okropnynalog.Totezgdypowiedzialemstaremu
Spencerowi,zemuszeiscdosaligimnastycznejposwojerzeczy,sklamalembezczelnie.Nigdytamnietrzymalemswoich
przyborowsportowych.W"Pencey"mieszkalemwnowymskrzydle,ktoresienazywalo"OssenburgerMemorial".Lokowanotam
tylkouczniowtrzeciejiczwartejklasy.Jabylemwtrzeciej,mojlokator-wczwartej.Nazwanotenbudynekkuczci
Ossenburgera,bylegowychowanka"Pencey".Facetzbilgrubymajateknaprzedsiebiorstwiepogrzebowym.Awszystkodzieki
temu,zenaobszarzecalegokrajupozakladalfilieswojejfirmy,ktorapodejmujesiegrzebacnieboszczykowpopiecdolarowod
sztuki.ZebysciezobaczylitegoOssenburgera!Bardzomozliwe,zepoprostupakujeichdoworkowitopiwrzece.No,ale
uczelniofiarowalkupeforsyidlategoochrzczononoweskrzydlogmachujegonazwiskiem.Napierwszywrokumeczpilkinoznej
przyjechalolbrzymimcadillakiem,amymusielismywstacnatrybunachizafundowacmu"lokomotywe"-taksieunasnazywa
hucznaowacja.NazajutrzwkaplicyOssenburgerwyglosildonasprzemowe,ktoratrwalaokolodziesieciugodzin.Najpierw
opowiedzialpolsetkistarychkawalow,zebynampokazac,jakizniegorownychlop.Potemzaczalsiezwierzac,zenigdysienie
wstydzi,kiedymaklopotyczycoswtymrodzaju,pascnakolanaimodlicsiedoBoga.Pouczalnas,zezawsze,gdziekolwieksie
znajdziemy,powinnismysiemodlic,rozmawiaczBogiemitakdalej.Mowil,zetrzebauwazacJezusazaprzyjaciela.Oznajmil,
zeonstaledoniegoprzemawia.Nawetwtedy,kiedyprowadziwoz.Tymmniewprostzastrzelil.Odrazuwyobrazilemsobietego
spasionegofaryzeusza,jakwrzucapierwszybiegiprosiJezusa,zebymuzeslalkilkusztywnychdopochowku.Jedyny
naprawdeudanydowciptrafilsiewpolowieprzemowienia.Ossenburgerwlasnieopowiadalnam,jakitozniegobylkiedys
elegantihulaka,gdynaglepewienkolessiedzacywrzedzieprzedemna,EdgarMarsalla,puscilbaka,azsierozleglopodsufit.
Bardzoordynarniesiezachowal,nadobitkewkaplicy,alesmieszniebylookropnie.ByczychlopaktenMarsalla.Myslalem,ze
domwyleciwpowietrze.Niktprawienierozesmialsieglosno,aOssenburgergadaldalej,jakbynigdynic,aleThurmer,nasz
dyrek,oczywisciewszystkozauwazylzeswojegomiejscapoprawicymowcy,obokambony.Malogokrewniezalala.Narazie
nicniepowiedzial,dopieronastepnegowieczorazatrzymalnaswgmachuszkolnymnadodatkowezajeciaipalnaldonasmowe.
Powiedzial,zechlopak,ktoryzaklocilspokojwkaplicy,niejestgodnyuczelni"Pencey".ProbowalismynamowicMarsalle,zeby
powtorzylswojnumerpodczastejprzemowydyrka,aleniebylwnastroju.Odbieglemodtematu,achcialemtylkowytlumaczyc,
gdziekwaterowalemw"Pencey":wnowymskrzydleimieniaOssenburgera.
ZprzyjemnosciawrocilempowizycieustaregoSpenceradomojegopokoju,bowszyscyjeszczebylinameczu,awnowym
skrzydleogrzewaniedzialalopierwszorzednie.Poczulemsiebardzoswojsko.Zdjalemmarynarkeikrawat,odpialempodszyja
koszule,wlozylemnagloweczapke,ktorasobiekupilemtegodniawNowymJorku,Bylatodzokejka,czerwona,zbardzo,aleto
bardzowysunietymdaszkiem.Zobaczylemjanawystawiesklepusportowego,kiedywylezlismyztunelukoleipodziemnej,zaraz
potym,jakzauwazylismy,zeteprzekletefloretyzostalywwagonie.Kosztowalaledwiedolara.Kladlemjadaszkiemdotylu,na
wariata,tofakt,aletakmisiepodobalo.Fajniewniejwygladalem.Siadlemsobiezksiazkawfotelu.Wkazdympokojubylydwa
fotele.Jedensienazywalmoj,drugi-WardaStradlatera,ktoryzemnamieszkal.Obamialyporeczezdezelowane,bostalektos
nanichprzysiadal,alepozatymfotelebylydoscwygodne.
Teksiazke,ktorawtedyczytalem,wzialemzbibliotekiprzezomylke.Dalimiinna,nizchcialem,alespostrzeglemsiedopiero
popowrociedoswojegopokoju.Wpakowalimi"Wafrykanskimbuszu"IsakaDinesena.Balemsie,zetobedanudynapudy,ale
nie:ksiazkaokazalasiedobra.Uczycsienielubie,aleczytamduzo.NajulubienszymmoimautoremjestD.B.-mojbrat-apo
nimzarazRingLardner.DostalemodbratajednaksiazkeLardneranaurodziny,przedsamymswymwyjazdemdo"Pencey".
Bylywtymtomiezabawne,zwariowanesztuki,atakzeopowiadanieopolicjancie,ktorykontrolowalruchnajezdniizakochalsie
wslicznejdziewczynie,staleprzekraczajacejdozwolonaszybkosc.Biedakjestzonaty,wiecniemozesieztaslicznotkaozenic
aninic.Dziewczynarozwalawoziginie,boswoimzwyczajemgazujezapredko.Wzielamnietahistoria.Lubietakieksiazki,
zebyodczasudoczasumoznabylosieposmiac.Czytammnostwoklasykow,jaknaprzyklad:"Powrotnarodzinnaglebe"itym
podobne,doscchetnie;czytamduzoksiazekowojnie,atakzesensacyjnepowiesci,lubieje,aleniewzruszajamniezanadto.
Dopierowtedywiem,zemnieksiazkanaprawdezachwycila,jezelipoprzeczytaniumysleojejautorze,zechcialbymznimsie
przyjaznicimocpoprostutelefonowacdoniego,ilerazyprzyjdziemiochota.Aletakichpisarzyniemawielu.DotegoIsaka
Dinesenamoglbymzatelefonowac,owszem.DoRingaLardneratez,aleD.B.powiedzialmi,zeonjuzumarl.Sajednaktakie
ksiazki,jaknaprzyklad:"Wniewoliuczuc"SomersetaMaughama.Czytalemtozeszlegolata.Dobre,niemacomowic,alenie
mialbymochotytelefonowacdoSomersetaMaughama.Samniewiem,dlaczego.Poprostuniejesttotyp,zktorymchcesie
pogadacprzeztelefon.JuzraczejzadzwonilbymdostaregoThomasaHardy.LubieEustacjeVye.
No,wiecwlozylemnowaczapke,siadlemwfoteluizabralemsiedoczytania"Wafrykanskimbuszu".Wlasciwiejuzteksiazke
przeczytalem,alechcialemdoparurozdzialowwrocicjeszczeraz.Ledwieprzerzucilemkilkakartek,uslyszalem,zektos
rozsuwadrzwiodkabinyznatryskiem.Nawetnieogladajacsiewiedzialem,ktototaki:RobertAckley,kolegazzasciany.W
naszymskrzydlemiedzypokojamibylykabinyznatryskiem-jednanadwapokoje-iAckleykilkadziesiatrazydzienniewlazil
tamtedydonas.ZcalegodomuchybatylkojedenAckley-proczmnieoczywiscie-nieposzedlnamecz.Ackleywogoleprawie
nigdzieniechodzil.Dziwnychlopak.Nalezaldoseniorow,czwartyrokbylw"Pencey",aleniktinaczejgoniewolal,jakpo
nazwisku:Ackley.NawetHerbGale,chociazmieszkalznimwewspolnympokoju,niemowilnigdyonimBobczychociazAck.
Jezelisiekiedysozeni,wlasnazonabedziesiechybazwracaladoniegotezperAckley.Bylztyputychokropniewyrosnietych
chlopcow-mierzylbliskoszescstopiczterycale-cotosiezawszetrochegarbia,imialobrzydliwezeby.Przezcalytenczas,
kiedyznimsasiadowalem,anirazugonieprzylapalemnamyciuzebow.Zawszewydarlysiewstretnieomszaleimdlilomnie,
kiedywsalijadalnejpatrzylemnagebeAckleyawypchanakartoflamialbofasola.Nadobitkebylokropniepryszczaty.Innichlopcy
miewalipojedynczepryszczenaczolealbonabrodzie,aleonmialcalatwarzwkrostach.Jakbytegobylomalo,odznaczalsie
jeszczenieznosnymcharakterem.Mialtezroznepaskudneprzywary.Prawdemowiac,nieszalalemzanim.
Czulem,zestoituzzamna,nastopniupodnatryskiem,ipatrzyprzezszpare,czyniemagdzieswpoblizuStradlatera.Nie
cierpialStradlaterainigdyniewchodzildonaszegopokoju,jezeliontubyl.ZresztaAckleynikogonielubil.
Zlazlzestopniaiwszedldopokoju.
-Ej!-powiedzial.Mowiltozawszetakimtonem,jakbybylokropnieznudzonyalbookropniezmeczony.Niechcial,zebysmyslal,
zeprzyszedlcieodwiedzicczycoswtymrodzaju.Chcial,zebysmyslal,zeprzyszedlprzezomylkeczymozezlitosci.
-Ej!-odpowiedzialem,niepodnioslemjednakoczuznadksiazki.MajacdoczynieniazgosciemtakimjakAckley,przepadlbys,
gdybysoderwalwzrokodksiazki.Wlasciwietakczyowakprzepadles,aleratujeszkilkaminutnieprzerywajaclektury
natychmiast.
Zaczalsiekrecicpocalympokoju,bardzorozlazle,jaktoon,icoraztobraldorekijakisprzedmiotzbiurkaalbozszafki,twoje
wlasnerzeczy,jaknajbardziejosobiste.Niedasiepowiedziec,jakczasemgralczlowiekowinanerwach.
-Jakposzloztaszermierka?-spytal.Poprostuchcialmiprzerwacczytanieipopsucprzyjemnosc.Szermierkagoaniziebila,
anigrzalawgruncierzeczy.-Mysmywygraliczytamci?
-Niktniewygral-odparlem.Alewdalszymciagupatrzalemwksiazke.
-Co?-spytal.Zawszekazalsobiekazdezdaniepowtarzacdwarazy.
-Niktniewygral-powiedzialem.Zerknalemspodoka,coontammajstrujenamojejszafce.OgladalfotografieSallyHayes,z
ktorachodzilemkiedyswNowymJorku.Mialtefotkewrekuporaztysiecznychybaodczasu,jakumniestala.Zawszepo
zakonczeniuinspekcjiodstawialjanietam,gdzienalezalo.Robiltoumyslnie.Tosieczulo.
-Niktniewygral?-powiedzial.-Jakto?
-Zostawilemfloretyicalykramwkolejcepodziemnej.-WdalszymciaguniepatrzylemnaAckleya.
-Wkolejce?Orany!Toznaczy,zeszgubilsprzet?
-Wsiedlismynazlalinie.Musialemwciazwstawac,zebysprawdzactrasenaplanieprzylepionymdoscianywagonu.
Ackleyobszedlpokojistanalmiedzymnaaoknem.
-Ej!-powiedzialem.-Odkadbyleslaskawtuprzyjsc,czytamporazdwudziestydosamozdanie.
Kazdyinnyzrozumialbyaluzje.AlenieAckley.
-Jakmyslisz,czykazacizaplacic?-spytal.
-Niewiem,alemamtownosie.Ackley,dziecino,mozebysusiadlczycoswtymrodzaju?Cholerniezaslaniaszswiatlo.-Nie
cierpial,kiedysiedoniegomowilo:dziecino.Zawszemowil,zejestemsmarkacz,bomialemszesnascielat,aonosiemnascie.
Wsciekalsie,kiedygonazywalemdziecina.
Sterczaldalejprzedemna.Tobylwlasnietakityp,ktorynigdysienieodsunie,jezeligoprosisz,zebyciniezaslanialswiatla.
Oczywisciewkoncusieruszy,aleznaczniepozniej,nizbytozrobil,gdybysgonieprosil.
-Cotytamtakiegoczytasz?-spytal.
-Ksiazke.
Odgialksiazke,zebyzobaczyctytul.
-Dobre?
-Tozdanie,ktoreczytamodkwadransa,jestPasjonujace-odparlem.Umiemsiezdobycnasarkazm,jezelijestemw
odpowiednimhumorze.Aleonniezrozumialprzytyku.Znowzaczallazicpopokoju,grzebiaclapamiwosobistychrzeczach
moichiStradlatera.Wkoncuodlozylemksiazkenapodloge.NiesposobczytacwobecnoscitakiegotypajakAckley.Niedarady.
RozwalilemsiewfoteluiobserwowalemkolezkeAckleyagospodarujacegowmoimpokojujakusiebie.Zmeczonybylem
podrozadoNowegoJorkuicalymtymdniem,wieczaczalemziewac.Potemprzyszlamifantazja,zebysietrochepowyglupiac.
Czasemlubiesiewyglupiac,poprostuznudow.Okrecilemnaglowieczapkedaszkiemdoprzoduinaciagnalemnaoczy.Tym
sposobemniewidzialemoczywiscieswiatabozego.
-Zdajesie,zeslepne-powiedzialemstraszliwieochryplymglosem.-Mamusiukochana,jaktuokropnieciemno!
-Slowodaje,wariat-rzeklAckley.
-Mamusiukochana,podajmireke.Dlaczegoniechceszmipodacreki?
-OJezu,przestansiezachowywacjaksmarkacz.Macalemprzedsobarekamijakslepiec,aleniewstajaczfotela.
Powtarzalemwciaz:"Mamusiukochana,dlaczegominiechceszpodacreki?"Blaznowalemoczywiscie.Czasamibawiamnie
takiehece.Zresztawiedzialem,zeAckleypiekielniesietymdenerwuje.Tenchlopakzawszewemniebudzilsadyste.Czesto
robilemsobiesadystycznazabawejegokosztem.Wkoncuuspokoilemsiejednak.Przekrecilemczapkezpowrotemdaszkiem
dotyluiopadlemwfotelu.
-Czyjeto?-spytalAckley.TrzymalwrekupodwiazkiStradlatera.Niematakiejrzeczy,ktorejbyAckleyniewyciagnalztwojej
szafy.Chocbytobylgumowypasdocwiczenlekkoatletycznych.Powiedzialemmu,zetopodwiazkiStradlatera.Cisnaljenajego
lozko.Wyjalzbielizniarki,wiecrzuciloczywisciegdzieindziej.
PrzysiadlnaporeczyfotelaStradlatera.Nigdyniesiadalwfotelu.Zawszetylkonaporeczy.
-Skad,udiabla,wytrzasnalesteczapke?-spytal.
-ZNowegoJorku.
-Iledales?
-Dolara.
-Okradlicie.-Zabralsiedoczyszczeniapaznokcizapalka.Wieczniedlubalkoloswoichpaznokci.Bylotonawetzabawne.
Zebymialstalezielonkaweodplesni,uszybrudnejakcholera,alepazuryczyscilnieustannie.pewniemusiezdawalo,zedzieki
temujestnadzwyczajschludnymchlopcem.Dlubiaczapalkaznowupopatrzylnamojaczapke.-Wnaszychstronachtakie
czapkinoszamysliwi.Wtakiejczapcestrzelasiedojeleni-powiedzial.
-Diablatamjelenie!-Zdjalemczapkeiprzyjrzalemsiejejzbliska.Zmruzylemjednooko,jakbymdoniejcelowal.-Strzelasie
doludzi-oswiadczylem.-Jawtejczapcestrzelamdoludzi.
-Twoistarzyjuzwiedza,zeciewylalizeszkoly?
-Nie.
-Agdzie,dolicha,podziewasieStradlater?
-Jestnameczu.Matamrandke.-Ziewnalem.Ziewalemwciaz,twarzmisieniezamykala.Przedewszystkimwpokojubylo
niemozliwiegoraco.Senczlowiekamorzyl.W"Pencey"albosiemarznienakosc,albosiezdychaodupalu.
-Wielkiczlowiek,Stradlater!-powiedzialAckley.-Sluchaj,pozyczminachwilenozyczek,dobrze?Masztugdziespodreka
nozyczki?
-Nie.Juzjezapakowalem.Sawwalizcenanajwyzszejpolcewszafie.
-Dajjenachwilke-rzeklAckley.-Mamtakazadrenapaznokciu,muszejaobciac.
Jemutonierobiloroznicy,czynozyczkisawwalizce,czynie,izebedzieszponiemusialsiegacnanajwyzszapolke.No,ale
sciagnalemtewalizke.Malobrakowalo,abylbymsiezabilprzytejokazji.Kiedyotworzylemdrzwisciennejszafy,zwalilamisie
prostonalebrakietaStradlaterarazemzdrewnianaprasa.Rozleglosieglosne:"brzdek"izobaczylemwszystkiegwiazdy.Awoj
Ackleyomalniepeklzesmiechu.Pialpoprostutymswoimkogucimchichotem.Niemoglsieuspokoicprzezcalyczas,kiedyja
szamotalemsiezwalizaiwyjmowalemdlaniegonozyczki.Ackleywlasnieztakichrzeczysmiejesiedorozpuku,jezelikomus
kamienwalisienagloweczycoswtymrodzaju.
-Tymaszwspanialepoczuciehumoru,dziecino-rzeklem.-Alemozecijuzktostopowiedzial?Chetniebymcisluzylza
impresaria.Postaramsiedlaciebieowystepywprogramieradiowym.-Siadlemzpowrotemwswoimfotelu,aontymczasem
obcinaltwardejakrogpazury.-Mozebystoraczejrobilnadstolem-powiedzialem.-Obcinajpaznokcienadstolem,dobrze?Nie
mamochotydziswieczoremchodzicbosyminogamipoobrzynkachtwoichpazurow.
Aleonwdalszymciagusmiecilnapodloge.Takiniechluj.Slowodaje.
-ZkimStradlatermarandke?-spytal.ProwadzilscislaewidencjeflirtowStradlatera,chociazgotaknienawidzil.
-Niewiem.Aboco?
-Taksobie.Nieznoszetegosukinsyna.Talsukinsyn,zescierpiecgoniemoge.
-Onzatoszalejezatoba.Mowilmi,zeuwazaciezaprawdziwegoksiecia-odparlem.Czesto,kiedyblaznuje,nazywamludzi
ksiazetami!Zebybylomniejnudno.
-Zawszeodstawiawazniaka-rzeklAckley.-Nieznoszesukinsyna.Myslalbykto,ze...
-Sluchaj,badzlaskawobcinacpaznokcienadstolem,dobrze?-przerwalemmu.-Prosilemciejuzpiecdziesiatrazy...
-Odstawiawazniaka-ciagnalAckley.-Aniejestnawetinteligentny,sukinsyn.Zdajemusie,zejestinteligentny.Zdajemusie,
zejestnaj...
-Ackley!Ranyboskie,bedziesztrzymallapynadstolem,czynie?Piecdziesiatrazycieprosilem.
Dlaodmianyzaczalterazobcinacpaznokcienadstolem.Niebylonaniegoinnegosposobu,jakdobrzewrzasnac.
Przygladalemmusieprzezchwile.Wreszciepowiedzialem:
-ZlyjestesnaStradlatera,bokiedyszrobilciuwage,zemoglbysprzynajmniejodczasudoczasumyczeby.Niechcialcie
obrazic,chociazpowiedzialtonacalyglos.Pewno,niejegorzecz,aleniemialzamiaruciublizycPoprostutlumaczylci,ze
wygladalbysiczulbyssielepiej,gdybysodczasudoczasuczyscilzeby.
-Myjezeby.Czegosieczepiasz?
-Nie,niemyjesz.Dobrzeuwazalemiwiem,zeniemyjesz-powiedzialem.Alebezzlosliwosci,bylomigonawettrochezal.
Kazdemuprzeciezmusibycprzykro,jakmukoledzymowia,zemabrudnezeby.-Stradlatertorownychlopak.Niczegosobie.
Nieznaszgoiwtymsek.
-Ajacipowiadam,zetosukinsyn.Zarozumialysukinsyn.
-Zarozumialy,tofakt,alepodwielomawzgledamibardzoprzyzwoity.Naprawde-powiedzialem.-Pomysl:dajmynato,jezeli
zobaczysznanimkrawatalboJakasrzecz,ktoracisiespodoba.Przypuscmy,zecholerniecisiepodobajegokrawat,mowieto
tylkodlaprzykladu.Wiesz,coStradlaterzrobi?Prawdopodobnieodrazuzdejmietenkrawatipodarujecigo.Naprawde.Albo...
wiesz,cozrobi?Podrzucigowieczoremnatwojelozkoczycoswtymrodzaju.Wkazdymrazieoddacitenkrawat.Wiekszosc
chlopakownajegomiejscu...
-E,dodiabla!-rzeklAckley.-Jakbymmialtyleforsycoon,taksamobymrobil.
-Nie!-potrzasnalemglowa.-Nie,tybysnierobil,dziecino.Gdybysmialtyleforsy,coon,bylbysjednymznaj...
-Przestandomniemowic"dziecino"!Co,docholery,moglbymbyctwoimojcem.
-Niemoglbys!-PotworniemiczasemgraltenAckleynanerwach.Nigdynieprzepuscilokazji,zebymiprzypomniec,zema
osiemnascielat,ajatylkoszesnascie.-Popierwsze,nieprzyjalbymciezazadneskarbydorodziny.
-No,wiecnienazywajmnie...
NagledrzwisieotwarlyiwpadlStradlaterjakpoogien.Zawszesiespieszyl.Zewszystkiegorobilwielkachryje.Podbiegldo
mnie,klepnalmnienajpierwwprawy,potemwlewypoliczek,zartem,aledraznilymnietejegoglupiezarty.
-Sluchaj!-zawolal.-Wybieraszsiegdzieswieczorem?
-Niewiemjeszcze.Moze.Co,udiabla,sniepadaczyjak?
Stradlatermialsniegnaplaszczu.
-Apada.Sluchaj!Jezelinigdziesieniewybieraszmozebysmipozyczyltejswojejmarynarkiwpepitke?
-Ktowygralmecz?-spytalem.
-Dogralinaraziedopierodopolowy-powiedzialStradlater.-Niezgaduj.Potrzebujeszdzistejkurtkiczynie?Pochlapalem
jakimsswinstwemswojflanelowygarnitur.
-Niepotrzebuje,aleniemamochoty,zebysmijarozepchalwramionachiwogole-odparlem.BylismyDrawierowni
wzrostem.Stradlaterjednakwazyldwarazywiecejodemnie.Mialokropnieszerokiebary.
-Nierozepcham!-Wmigznalazlsieprzymojejszafie.-Jaksiemasz,Ackley!-zwrocilsiedoAckleya.Badzcobadz
Stradlaterzawszebyluprzejmy.Pewnie,zewtejjegouprzejmoscitkwilotrochefalszu,alenigdynieomieszkalprzywitacsiez
Ackleyemserdeczniejakzkazdyminnym.
Ackleymruknalcospolgebkiem.Niechcialodpowiedziec,aleniemialodwagicalkiemzignorowacStradlatera,wiecmruknalni
to,niowo.Potemrzekldomnie:
-Tojuzchybapojde.Dowidzenia.
-Serwus-odpowiedzialem.Nigdymiserceniepekalozzalu,kiedyAckleywynosilsieznaszegopokoju.
Stradlaterjuzsciagalkurtke,krawatireszte.
-Ogolesienachybcika-powiedzial.Mialjuzcalkiemprzyzwoityzarost.Fakt.
-Gdziepodzialesbabke?-spytalem.
-Czekawbocznymskrzydle.
Wzialneseserzprzyboramitoaletowymiizrecznikiempodpachawyszedl.Bezkoszuli.Lubilsiepopisywacnagimtorsem,bo
zdawalomusie,zejestcholerniepiekniezbudowany.Zresztamialracje.Muszetoprzyznac.
4.
Niemialemwlasciwienicdoroboty,wiecposzedlemzanimdoumywalni,zebypogadacprzeztenczas,kiedysiebedziegolil.
Znalezlismysiewtoaleciesami,bochlopcyjeszczeniewrocilizmeczu.Goracobylopiekielnie,aszybyzapelnialyodpary.
Rzedempodscianaciagnelosiedziesiecumywalni.Stradlaterzajalsrodkowa,japrzysiadlemnasasiedniej,poprawejstronie,i
zaczalemkrecickurkiemodzimnejwody;tootwieralemgo,tozamykalem-takimamzwyczaj,toumnienerwowe.Stradlater
golacsiegwizdal"PiesnIndii".Gwizdmialokropnieprzenikliwyistalefalszowal,ajaknazlosczawszesobiewybieral
najtrudniejszemelodie,nielatwenawetdlamistrzawgwizdaniu,naprzyklad"PiesnIndii"albo"MorderstwonaTenthAvenue".
Fuszerowalpotwornie.Pamietacie,zemowilemoniechlujstwieAckleya.OtozStradlatertakzebylbrudasem,chociaznainny
sposob.Stradlaterbylbrudasemutajonym.Wygladalzawszejaklalka,alezobaczylibysciebrzytwe,ktorejuzywaldogolenia.
Zardzewialadiabelnie,wieczniezasmarowanamydlem,oblepionawlosamiibrudem.Nigdyjejnieczyscilaniniewycieral.Jaksie
wyelegantowal,wygladalporzadnie,alektogoznaltakjakja,tenwiedzial,zewgruncierzeczyStradlaterbylbrudasem.Dbalo
swojwygladielegancjedlatego,zebylwsobiebezpamiecizakochany.Zdawalomusie,zenacalejzachodniejpolkuliniema
ladniejszegochlopakanizon.Zresztaprzyznaje,bylprzystojny.Nalezaldotychladnychchlopcow,ktorychfotografiezwykle
zauwazajarodzice,kiedysieimpokazujeszkolnyalbumpamiatkowy."Atokto?"pytaja.Takazawodowapieknosczeszkolnego
albumu.Znalemw"Pencey"mnostwochlopcowowiele,moimzdaniem,przystojniejszychodStradlatera,aleciniewygladalitak
efektownienafotografiachwalbumie.Tenmialnoszadlugi,innemuuszyodstawaly.Sprawdzilemtoniejedenraz.
No,wiecsiedzialemnaumywalniobokStradlatera,ktorysiegolil,ikrecilemnerwowokurkiem,topuszczajacwode,to
zatrzymujac.Naglowiewciazmialemczerwonadzokejke,daszkiemdotylu.Szaleniesieztejczapkicieszylem.
-Sluchajno-rzeklStradlater.-Zgodziszsieoddacmiwielkaprzysluge?
-Jaka?-spytalem.Bezzbytniegoentuzjazmu.Stradlaterstaleprosilowielkieprzyslugi.Tacyladnichlopcy,ktorymsiezdaje,
zesaasami,majatojuzwzwyczaju.Poprostudlatego,zesamisawsobiezakochani,mysla,zewszyscysiewnichkochaja
nazabojizekazdymarzyousluzeniuim.Wlasciwietojestnawetdosczabawne.
-Wychodziszgdzieswieczorem?-spytal.
-Moze.Amozenie.Jeszczeniewiem.Boco?
-Mamokolostustronhistoriidoprzeczytanianaponiedzialek.Nienapisalbyszamniewypracowaniazangielskiego?Pytam
sie,bobedemialokropnachryje,Jezeliwponiedzialeknieoddamtegoprzekletegowypracowania.Copowiesz?
Ironialosu,slowodaje.
-Tomniewyrzucajazbudy,atyprosisz,zebymzaciebiepisaltwojecholernewypracowanie?-odparlem.
-No,wiem.Alefakt,zebedziechryja,jezeligo35wponiedzialeknieoddam.Jesteskolegaczynie?Badzzeczlowiekiem.
Napiszesz?
Nieodrazuodpowiedzialem.TakiemutypowijaStradlaterchwilaniepewnoscitylkonazdrowiewychodzi.
-Jakitemat?-spytalemwreszcie.
-Dowolny.Jakikolwiekopis.Mozebycopispokoju.Albodomu.Albojakiejsmiejscowosci,wktorejkiedysbyles.Rozumiesz.
Wszystkojednoco.Byleopis.-Mowiactoziewnalszeroko.Diablimniebiora,jakktossietakzachowuje.Ziewabezczelnie,kiedy
prosikolegeowielkaprzysluge.-Tylkonienapiszzadobrze-powiedzial.-SukinsynHartzelluwazaciebiezaasawangielskim,
awie,zemieszkaszzemnawtymsamympokoju.Wiecproszecie,niepakujwszystkichprzecinkowitakichtamroznosci
wszedzie,gdzienalezy.
Totakzejednaztychbezczelnosci,naktoremniediablibiora.Jezeliktospiszedobrewypracowania,takiitypmowio
przecinkach.Stradlaternigdynieomieszkapowiedziecczegoswtymrodzaju.Probujeciwmowic,zeidiotyzmjegowlasnych
wypracowanpolegawylacznienazlymrozmieszczeniuprzecinkow.PodtymwzgledemStradlaternieroznilsieodAckleya.
KiedyssiedzialemobokAckleyanameczukoszykowki.Mielismywdruzyniewspanialegochlopaka,nazywalsieHowieCoyle;z
polowyboiskastrzelilprostodokoszainawetdeskinietracil.Ackleyprzezcalyczaswkolkopowtarzal,zetodlatego,zeCoyle
madoskonalabudowedogrywkoszykowke.Nienawidzetakiegogadania.
Pochwiliznudzilomisietaksiedziecnaumywalni,wiecodsunalemsieparekrokowizaczalemwystukiwactaniecmarynarski,
poprostutakdlahecy.Nieumiemdobrzestepowac,alewumywalnikamiennapodlogadoskonalesiedotegotancanadawala.
Malpowalempewnegoaktorafilmowego.Widzialamgowkomediimuzycznej.Unikalemnaogolkinajaktrucizny,al6
nasladowanieaktorowbardzomniebawi.Stradlatergolacsieogladalmojwystepwlustrze.Przynajmniejjednegowidza
konieczniemipotrzeba.Okropnyzemnieekshibicjonista.
-Jestemsynemgubernatora-mowilempodrygujackonwulsyjnieimiotajacsiepocalejlazience.-Ojciecniepozwalami
zostactancerzem.ChcemniewyslacnastudiadoOxfordu.Alejamamtaniecwekrwi.-Stradlatersmialsie,chlopakmaniezle
poczuciehumoru.-Dzispremieraw"ZieffeidFollies"!-Brakowalomijuztchu.Latwosiezasapujewogole.-Alepierwszy
tancerznawalil.Spilsiejakbela.Kogobedawiecmusieliwziacnajegomiejsce?Mnie.Synkamojegopapy!
-Skadmaszteczapke?-spytalStradlater.Mialnamyslioczywisciemojadzokejke.Dopieroterazjazauwazyl.
Poniewazitakjuzdechmidoresztyzaparlo,zakonczylemwystep.Zdjalemczapkeiprzyjrzalemsiejejporazsetny.
-KupilemdzisranowNowymJorku.Podobacisie?
Stradlaterkiwnalglowa.
-Fajna-rzekl.Alepodlizywalmisieoczywiscie,bonatychmiastpotymdodal:-Sluchaj,napiszesztowypracowanieczynie?
Muszewiedziec.
-Jezelibedemialczas,tonapisze,ajaknie,tonie-odparlem.ZnowuprzysiadlemnaumywalniobokStradlatera.-Zkimmasz
randke?-zapytalem.-ZmalaFitzgerald?
-DodiablazmalaFitzgerald.Mowilemciprzeciez.zeskonczylemztakoza.
-Naprawde?Towieszco,odstapmija.Powazniemowie.Jestwmoimguscie.
-Abierzjasobie...Tylkozezastaradlaciebie.
Nagle-bezprzyczynywlasciwie,poprostudlatego,bylemwnastrojudoblazenstw-cosmistrzelilodoglowy,zebyskoczycz
umywalniizalozycStradlaterowipolnelsona.Nawypadekgdybyscieniewiedzieli,cototakiego,wyjasniam,zejesttochwytw
walcezapasniczejpolegajacynaotoczeniuszyiprzeciwnikaramieniem,noiuduszeniugonasmierc-jesliwola.Skoczylem
rzucilemsienakolezkeniczymwscieklapantera.
-Puszczaj,Holden,naBoga!-krzyknalStradlater.Wcalemuniewsmakbylytefigle.Golilsieprzeciez.-Cowyprawiasz?
Chcesz,zebymsobielebucial?
Alejaniepuszczalem.Zalozylemmupierwszorzednegonelsona.
-Proszebardzo,sprobujsieuwolnic.Trzymamciejakwkleszczach.
-OJezu!-Stradlaterodlozylbrzytweiznienackaszarpnalramionami,wylamujacsiezmojegouscisku.Chlopbylbardzosilny.
Ajajestemztychslabszych.-No,doscglupstw-powiedzializnowzaczalsiegolic.Zawszegolilsiedwarazy,zebywygladac
przepieknie.Teswojastara,brudnabrzytwa.
-Zkimsieumowiles,jezeliniezmalaFitzgeraid?-spytalem.Siadlemzpowrotemnaumywalniobokniego.-MozezPhyllis
Smith?
-Nie.Byltakiprojekt,alepotemsiewszystkopokrecilo.Terazmamrandkezkolezankatejbabki,zktorachodziBudThaw...Ej!
Bylbymzapomnial.Onamowi,zeciebiezna.
-Ktomniezna?
-Mojababka.
-Tak?Ajaksienazywa?-spytalembardzozaciekawiony.
-Zaraz...zaraz...jakonasienazywa?Aha!JeanGallagher.
Omalotrupemniepadlemzwrazenia.
-JaneGallagher-poprawilemStradlatera.Zerwalemsiezumywalni,kiedywymowiljejnazwisko.Slowodaje,omalotrupem
niepadlem.-Pewnie,zejaznam.Zaprzeszlegolatapodczaswakacjimieszkala,tuzkolonas,wsasiednimdomu.Mialapsa,
olbrzymiegodobermana.Dziekiniemuzawarlismy,moznapowiedziec,znajomosc.Botenpiesstaleprzychodzildonaszego
ogrodu.
-OJezu,Holden,przeciezzupelniemizaslaniaszswiatlo-przerwalStradlater.-Czymusiszsterczecakuratwtymmiejscu?
Alejabylemstraszniepodniecony.Fakt.
-Gdzieonajest?-spytalem.-Chetniebymsiezniaprzywitalitakdalej.Gdzieonajest?Wbocznymskrzydle?
-Tak.
-Przyjakiejokazjizgadalosieomnie?CzyonaterazjestwB.M.?Mowila,zemozebedziewB.M.albotezwShipley.Jaktosie
stalo,zeomniewspomniala?-Naprawdebylembardzopodniecony.Bardzo.
-Niemampojecia.Ruszsie,dobrze?Siedzisznamoimreczniku-powiedzialStradlater.Rzeczywisciesiedzialemnatymjego
glupimreczniku.
-JaneGallagher!-mowilem.Niemoglemsieuspokoic.-Ranyboskie!
Stradlatersmarowalsobiewlosybrylantyna.Mojabrylantyna.
-Jesttancerka-powiedzialem.-Baletitakdalej.Cwiczylapodwiegodzinydziennie,nawetwnajgorszeupaly.Martwilasie,ze
odtegomogajejnogizbrzydnac,pogrubiecwlydkach.Grywalismyzniacalymidniamiwwarcaby.
-Wcogrywalisciecalymidniami?
-Wwarcaby.
-Wwarcaby!OJezu!
-Awlasnie.Niechcialanigdyruszacswoichdam.Jakzrobiladamke,tojejniechcialazmiejscaruszyc.Zostawialajaw
ostatnimrzedzie.Wszystkiedamkiustawialapodsznureknabrzeguwarcabnicy.Wcaleichnieuzywala.Lubila,jakstalysobie
takwszystkierzedem.;
Stradlatermilczal.Takiehistoriemalokogointeresuja.
-Jejmatkanalezaladotegosamegoklubucomy-ciagnalem.-Czasemnosilemzagraczamikije,zebysobietrochezarobic.
Parerazychodzilemtezzjejmatka.
Stradlaterniebardzosluchal,cogadalem.Szczotkowalswojewspanialeloki.
-Powinienbymskoczyciprzynajmniejsiezniaprzywitac-powiedzialem.
-Toczemunieskaczesz?
-Zarazpolece.
Stradlaterrozczesywalnanowoprzedzialek.Potrzebowalchybacalejgodzinynauczesanie.
-Jejrodzicesierozwiedli.Matkawyszladrugirazzajakiegosobrzydliwegopijaka-opowiadalem.-Chudyfacetzwlochatymi
nogami.Pamietamgo.Stalechodzilwszortach.Janemowila,zeonpiszesztukiczycoswtymrodzaju,aleniewidzialem,zeby
sieczymszajmowal,tylkotrabilwhiskyisluchalwszystkichmozliwychdetektyweknadawanychwradio.Ilazilnagopodomu.
PrzyJane,przywszystkich.
-Cotypowiesz!-zdziwilsieStradlater.Cosgowreszcienaprawdezainteresowalo.Tahistoriaopijaku,ktorylazilnagipo
domu,niekrepujacsieobecnosciaJane.Stradlaterbardzolubilterzeczy.
-Mialaokropniesmutnedziecinstwo.Niebujam.
AletojuzStradlateraniewzruszylo.Zainteresowalsietylkopieprznymiszczegolami.
-JaneGallagher.PanieJezu!-Niemoglemsieotrzasnaczwrazenia.Slowodaje,niemoglem.-Powinienbymzejscnadoli
przywitacsieznia.
-Wiecczemu,dodiabla,nieidziesz,zamiastpowtarzactowkolko?-rzeklStradlater.
Podszedlemdookna,alenicniebyloprzezniewidac,takzaszlomglawparnocielazienki.
-Narazieniemammelodii-odparlem.Rzeczywiscieniebylemwnastroju.Dotakichspotkantrzebamiecnastroj.-Myslalem,
zejestwShipley.-Przezchwilekrecilemsiepolazience.Niemialemwlasciwienicinnegodoroboty.-Podobalsiejejmecz?-
spytalem.
-Chybatak.Niewiem.
-Mowilaci,zegrywalismywwarcaby?Cocimowila?
-Niewiem.Przeciezledwiesiezniazapoznalem-powiedzialStradlater.Skonczylprzygladzanieswoichpieknychwlosow.
Odkladaljuzbrudneprzyborytoaletowedoneseseru.
-Sluchaj.Pozdrowjaodemnie.Bedzieszpamietal?
-Dobra-zgodzilsieStradlater,wiedzialemjednakprawienapewno,zetegoniezrobi.Takietypyjakonnigdyniespelniajatego
rodzajupolecen.
Wrocildonaszegopokoju,alejazostalemjeszczechwilewlaziencemyslacoJane.Wreszcieposzedlemzanim.
Stradlaterwlasniewiazalkrawatprzedlustrem.Spedzalpolzyciaprzedlustrem.Siadlemwfoteluiprzygladalemmusieczas
jakis.
-Sluchaj-powiedzialem.-Niemowjej,zemniewylalizbudy.Niepowiesz?
-Dobra.
Stradlatermialjednawielkazalete.NietrzebamubylokazdegoszczegolutlumaczycjakAckleyowi.GlowniechybaCalego,ze
gotomaloobchodzilo.Tak,napewnodlatego.ZAckleyembyloinaczej.Ackleylubilwtykacnoswcudzesprawy.
Stradlaterwbilsiewmojamarynarke.
-BojsieBoga,starajsienierozpychacjejtaknwszystkiestrony-powiedzialem.-Ledwiedwarazymialemjanasobie.
-Dobra.Gdzie,udiabla,podzialysiepapierosy?
-Nabiurku.-Stradlaternigdyniepamietal,gdziecopolozyl.-Podszalikiem.
Wetknalpaczkepapierosowdokieszeni.Domojejkieszeni.Odwrocilemczapkedaszkiemdoprzodudlaodmiany.Nagle
zaczalemsiedenerwowac.Jestemwogolebardzonerwowy.
-Gdziesiezniawybierasz?-spytalem.-Juzcoszaplanowales?
-Nie,jeszczeniewiem.DoNowegoJorku,jesliczasustarczy.Wzielaprzepustketylkodowpoldodziesiatej.
Niepodobalmisiejegoton,wiecpowiedzialem:
-Mozedlatego,zeniewiedziala,jakijejsietrafiprzystojnyiczarujacychlopak.Gdybywiedziala,zwolnilabysiedowpoldo
dziesiatej,alerano.
-Pewnie,zetak-odparlStradlater.Nielatwodawalsiespeszyc.Zabardzobylzarozumialy.-Alemowmybezzartow.Napisz
zamnietowypracowanie.-Wlozylpalto,gotowjuzdowyjscia.-Niewysilajsiezanadto,byletomialocharakteropisowy.Dobra?
-Zapytajja,czywciazlubijeszczeustawiacdamyrzedemnawarcabnicy.
-Dobra-rzeklStradlater,alewiedzialem,zeniespyta.-No,serwus.-itrzasnaldrzwiami.
Siedzialemprzezjakiespolgodzinypojegoodejsciuwfotelu.Siedzialeminicnierobilem.MyslalemoJaneiotym,ze
Stradlaterumowilsieznianarandke.Nerwymnieponosily,diablimniebrali.Wspomnialemjuz,zeStradlaterbylokropnielasyna
terzeczy.
ZnienackapojawilsieznowAckley.Swoimzwyczajemwlazlprzezkabineznatryskiem.Porazpierwszytymcalymglupim
zyciuucieszylemsiezjegowizyty.Oderwalmojemysliodtamtychspraw.
Sterczalmniejwiecejdoobiadu,wyliczajacwszystkichchlopakoww"Pencey",ktorychniecierpial,iwyciskajacogromnego
wagranabrodzie.Zebychociazuzywalprzytejczynnoscichustkidonosa.Watpie,czymialwogolechustke,jeslichcecie
wiedziecprawde.Wkazdymrazienigdyniewidzialem,zebyAckleyposlugiwalsiechustkadonosa.
5.
Wsobotewieczoremjedlismyw"Pencey"nieodmiennietosamocozawszedanie.Mialatobycwielkafeta:befsztyki.Zaloze
sieotysiacdolarow,zezgadlemdlaczegozarzadszkolytorobil:wniedzieleprzyjezdzalzwykletlumrodzicowistaryThurmer
wykombinowal,zekazdamatkaspytanajdrozszegosynka,cojadlpoprzedniegowieczoranakolacje,asynekodpowie:
"Befsztyka".Cozalipa!Trzebabyzobaczyctebefsztyki.Male,twardejakpodeszwa,moznabynanichnozpolamac.Dotego
zawszepodawanopiurezziemniakow,pelnejakisgruzlow,anadeserbudynzchleba,ktoregoniktdoustniebral,zwyjatkiem
petakowznajnizszychklas,bocisieoczywiscienieznajananiczym,noitypowwrodzajuAckleya-botenbyzzarlkazde
swinstwo.Zatonadworze,kiedywyszlismyzjadalni,bylobardzoladnie.Snieglezalnatrzycale,ajeszczewciaznowysypaljak
szalony.Bardzotoladniewygladaloiwszyscyrzucilisielepicpiguly;rozhasalismysiepocalymterenie,zabawabylamoze
trochedziecinna,alenaprawdepierwszorzedna.
Niemialemumowionejzadnejrandki,wieczprzyjacielem,ktorynazywalsieMaiBrossardinalezaldodruzynyzapasniczej,
postanowilismypojechacautobusemdoAgerstownitamcosprzekasic,amozenawetwstapicdokinanajakisglupifilm.Zaden
znasniemialochotyprzesiedzieccalegowieczorawbudzie.SpytalemMala,czyniemanicprzeciwtemu,zebyzabracAckleya
natrzeciego.Chodzilomioto,zeAckleynigdynicnierobilwsobotniewieczoryitkwilwswoimpokoju,azacalarozrywke
musialomuwystarczycwyciskaniewagrowalbocoswtymrodzaju.Maiodparl,zewprawdzienicniemaprzeciwtemu,aletez
siedotegoniepali.NiebardzolubilAckleya.Poszlismyobajdoswoichpokojow,zebysieubrac;kladackaloszeiplaszcz
zawolalemnaAckleyaispytalem,czychceiscznamidokina.Przezkabineznatryskiemmusialmnieslyszec,alenieodrazu
odpowiedzial.Satakietypy,conigdynieodpowiadajaodrazu:Ackleydonichnalezy.Wreszcieprzylazl,stanalnastopniupod
natryskiemiprzezrozsunietedrzwizapytal,ktoproczmniewybierasiedoAgerstown.Zawszemusialzgorywiedziec,zkimsie
spotka.Przysiaglbym,zenawetwrazierozbiciastatku,gdybyswyciagnalAckleyazwody,zapytalby,ktowiosluje,zanimbysie
zgodzilwsiascdolodziratunkowej.Powiedzialemmu,zeidzieznamiMaiBrossard.Mruknal:
-Tenkundel...No,niechtam.Poczekajchwilke.
Myslalbykto,zerobinamwielkalaske.Marudzilchybazgodzine.Czekajac,azsiewygrzebie,otworzylemoknoigolymirekami
ulepilemkulezesniegu.Sniegdoskonalesienadawalnapiguly.Jednakzeniestrzelilem.Juz,juzmialemrzucic,celujacw
samochodzaparkowanypoprzeciwnejstronieulicy.Alewostatnimmomenciecosmniepowstrzymalo.Wozwygladalslicznie,
calybielutki.Wzialemdlaodmianynacelpompe,alepompatakzewydalamisieladnaibiala.Wkoncuzrezygnowalemwogole
zestrzalu.Zamknalemoknoizaczalemspacerowacpopokojuzkulawrekuugniatajacjamocniej.Mialemjawdalszymciaguw
garsci,gdywchwilepozniejbiadalemrazemzBrossardemiAckleyemdoautobusu.Kierowcaodemknaldrzwiikazalmija
wyrzucic.Powielalemmu,zeniezamierzamnikogoaninicrozbijacalenieuwierzyl.Ludzienigdyjednidrugimniewierza.
IBrossard,iAckleyznalifilm,ktorywlasniewyswietlanowAgerstown,wiecwstapilismytylkocosprzekasicipogralismytroche
wmechanicznekregle,apotem,znowautobusem,wrocilismydo"Pencey".Niezalowalem,zemniefilmominal.Bylatojakas
komediazCaryGrantem,oczywisciebzdura.Zresztamialemjuznierazsposobnosczakosztowackinawtowarzystwie
BrossardaiAckleya.Wylizesmiechujakhieny,chociazwcaleniebylozczego.Niesprawialomiprzyjemnoscisiedzenieobok
nichwkinie.
Mniejwiecejkwadransprzeddziewiatabylismyjuzzpowrotemwinternacie.Brossard,nalogowybridzysta,poszedlszukac
partnerow.Ackleydlaodmianyutknalnadobrewmoimpokoju.Tyletylko,zetymrazemzamiastnaporeczyfotelaStradlatera
ulokowalsienamoimlozku,rozwalilsiejakdlugiiprzytknaltwarzdomojejpoduszki,Zaczalgledzicjakzawszemonotonnym
glosem,skubiacprzytympokoleiwszystkieswojewagry.Storazyprobowalemdacmudelikatniedozrozumienia,cootym
mysle,aleniemoglemsiegopozbycwzadensposob,Wciaztymsamymmonotonnymglosemopowiadalojakiejs
dziewczynce,ktorarzekomoprzygruchalsobiepoprzedniegolata.Slyszalemtehistorieporazpiecdziesiaty,alezakazdym
razemwinnejwersji.Czasemchwalilsie,zejaskosilwbuickuswegokuzynka,awpiecminutpozniejtwierdzil,zejadopadlpod
pomostemnajakiejsplazy.Nigdyniemialkobiety,moglbymsiezalozyc.Watpienawet,czydotknalwzyciudziewczynybodaj
palcem.Wreszciemusialemmuwprostpowiedziec,zeobiecalemnapisaczaStradlaterawypracowanie,wiecniechsie
wyniesiedodiabla,zebymsiemoglskupic.Ostateczniewyszedl,aletrwalotocholerniedlugo,jakzawszezAckleyem.Zostalem
sam.Wlozylempidzameiplaszczkapielowy,anaglowedzokejke,izabralema"dopisania.
Mialemklopot,bonieprzychodzilminamyslzadenpokojanidom,ktorybymmoglopisactak,jakwedlewskazowek
Stradlateranalezalo.Wobectegonapisalemhistorierekawicy,ktorejmojbratAlikuzywaldobaseballu.Tematjaknajbardziej
nadawalsiedoopisu.Naprawde,Alikgraljakolewyfilder,rekawicabylanalewareke,onzresztabylmankutem.Rekawica
zaslugiwalanaopisdlatego,zenapalcach,nadloni,nagrzbiecie,calabylapokrytawierszami.Alikwykaligrafowaljezielonym
atramentem,zebymieccosdoczytanianaboiskuwchwilachwolnychodakcji.Alikjuzniezyje.KiedymieszkalismywMaine,
zachorowalnabialaczkeiumarl,osiemnastegolipca1946roku.Lubilibysciego,gdybysciegoznali.Bylodwalatamlodszyode
mnie,alechybapiecdziesiatrazyinteligentniejszy.Wyjatkowointeligentnychlopak.Nauczycielestalepisalidomatkilisty
oswiadczajac,zetodlanichprawdziwaradoscmiectakiegouczniajakAlikwklasie,Aniepisalitegotylkoprzezgrzecznosc.
Szczerzetakmysleli.Onzresztabylnietylkonajinteligentniejszyzcalejrodziny.Byltezpodwszystkimiwzgledaminajmilszy.
Nigdysienanikogoniezloscil.Mowia,zerudzizwyklebywajazapalczywi,aleon,chociazmialwlosyrude,niezloscilsienigdy.
Zebywamdacpojecie,jakiegokolorumialglowe,opowiempewnahistoryjke.Zaczalemgracwgolfamajacledwiedziesieclat.
Pamietam,tegolata,kiedyjuzkonczylemdwunastyrok,chodzaczapilkanaglepomyslalemsobie,zejeslisienagleobejrze-
zobaczeAlika.Odwrocilemsiepredko;Patrze,aturzeczywisciezzaogrodzenia-boterenGolfowybylogrodzony-sterczycos
czerwonego;AlikPrzysiadlnasiodelkuroweru,ojakiedobrestotrzydziescimetrowzamna,zebyobserwowac,jakmisie
wiedzie.Takiemialczerwonewlosy.Alemowiewam,milybylsmykjakrzadko.Nierazprzystole,jezelimusiecoszabawnego
przypomnialo,smialsietakserdecznie,zeomalozkrzeslaniespadal.Mialemtrzynascielatkiedyrodzicepostanowilimnie
zaprowadzicdopsychoanalitykanabadania,poniewazwytluklemwszystkaszybywgarazu.Rodzicomniemamtegozazle
Szczerze-niemamzalu.PosmierciAlikacalanocspedzilemwgarazuiwalilempiesciawszybypoprostuzwscieklosci.
Chcialemjeszczepotlucoknawduzymsamochodzie,ktorywtedymielismy,alerekejuzmialemrozharatanaokropnieinicnie
moglemwiecejzrobic.Przyznaje,glupiotobylozmojejstrony,niebardzojednakwiedzialem,corobie,noitrzebabyloznac
malegoAlika.Dotejporyrekamnieczasemboli,iniemogezacisnacporzadniepiesci-taknaprawdezcalychsil-aletomale
zmartwienie.Niezamierzamprzeciezzostacchirurgiemaniskrzypkiem,aniniczymwtymrodzaju.
No,wiecnatentematnapisalemwypracowaniedlaStradlatera.OrekawicybaseballowejAlika.Mialemjazsoba,schowanaw
walizie,wiecwyciagnalemjaiprzepisalemzniejwszystkiewiersze.Zmienilemtylkoimie,zebyniktsieniedomyslil,zechodzio
mojegobrata,anieobrataStradlatera.Niezachwycalmniezbytniotenpomysl,alenicinnego,cobymoznaopisac,nieprzyszlo
midoglowy.Zresztapisanieotymsprawialomipewnaprzyjemnosc.Zmarudzilemcalagodzine,bomusialemstukacnazle
utrzymanejmaszynieStradlatera,ktorasiewciazzacinala.Wlasnejniemoglemuzyc,poniewazjaodemniepozyczylkolegaz
innegoskrzydlainternatu.
Kiedyuporalemsiezrobota,bylojuzchybawpoldojedenastej.Nieczulemsiejednakwcalezmeczony,wiecchwilejeszcze
wygladalemprzezokno.Sniegprzeszpadac,leczcochwiladochodzilwarkotsamochodu,ktoryniemoglsiewykopaczzaspy.
RozlegalosietezchrapacAckleya.Przezkabinenatryskowaslychacbylozsasiedniegopokojukazdyszmer.Ackleymialzatoki
zajete,niemoglwesnieswobodnieoddychac.Ileztenchlopakmialdefektow:zatoki,pryszcze,sinezeby,cuchnacyoddech,
lamiacesiepaznokcie.Czyktochcial,czyniechcial,musialsietrochelitowacnadtymzwariowanymlajdakiem.
6.
Pewnerzeczytrudnosobieprzypomniec.Mysleotejchwili,kiedyStradlaterwrocilzrandkizJane.Niemogesobiedokladnie
uprzytomnic,corobilemwmomencie,gdyuslyszalemkrokitegoglupcanakorytarzu.Prawdopodobniepatrzylemwciazjeszcze
przezokno,aleprzysiegam,zeniepamietam.Dlaczego?Bocholerniesiegryzlem.Jezelisieczymsnaprawdegryze,
odechciewamisiezartow.Czestowtakichrazachrobimisietakniedobrze,zepowinienbymisccopredzejdotoalety.Alenie
ide.Takjestemzgnebiony,zeniechcesieruszyczmiejsca.Niechcezadnymporuszeniemprzerywaczgryzoty.Gdybyscie
znaliStradlatera,gryzlibysciesietakze.Nierazumawialismysieznimnarandkewedwiepary,wiecwiem,comowie.Stradlater
nieznaskrupulow.Fakt.Podlogawkorytarzubylapokrytalinoleum,zdalekaslyszalemkroki,corazblizsze,azStradlaterwszedl
dopokoju.Niepamietamnawet,gdziesiedzialem,kiedywchodzil:naparapecieokna,wewlasnymfoteluczymozewjegofotelu.
Przysiegam,zeniewiem.
Wszedlklnac,zezimnonadworze.Potemspytal:
-Gdzie,udiabla,podzialisiewszyscy?Cichowcalymdomujakwtrupiarni.
Niewartobylonatoodpowiadac.Jezeliwswojejglupocienierozumial,zewsobotnianockoledzyalbospia,albowyjechalina
niedzieledodomow,alboposzlisiegdzieszabawic-niezamierzalemstrzepicsobiejezyka,zebymutowyjasnic.Zaczalsie
rozbierac.AniclowaniepowiedzialoJane.Anislowa.Jatezsienieodezwalem.Przygladalemmusietylko.Podziekowaljednak
zapozyczeniekurtki,powiesiljanawieszakuizamknalwszafiesciennej.
Zkoleirozwiazujackrawatspytal,czynapisalemdlaniegowypracowanie.Powiedzialem,zejestgotoweizelezynajego
lozku.Podszedlwiecdolozkaiodpinajacguzikikoszulizaczalczytac.Staltakiczytajacgladzilsiepopiersiachipozoladkuz
okropnieglupiamina.Mialzwyczajglaskacwlasnepiersiizoladek.Kochalsiewsamymsobie.Naglekrzyknal:
-Bozeswiety,costynarobil,Holden!Przecieztojestojakiejsrekawicybaseballowej.
-Noicoztego-odparlemlodowatymtonem.
-Jakto,coztego?Przeciezcimowilem,zemabycojakimspokojualbodomu,albooczymswtymguscie.
-Mowiles,zemabycopis.Dlaczegozbynieopisrekawicy?
-Aniechtodiabli!-Zlybylokropnie.Wsciekalsiezezlosci.-Zeteztywszystkozawszemusiszprzekrecic.-Popatrzylna
mnie.-Nicdziwnego,zeciewylalizbudy-powiedzial.-Nic,aletonic,nierobisztak,jaksienalezy.Slowodaje.Nic,nigdy.
-Racja,oddajmitowypracowanie-rzeklem.Wyrwalemmukartkizreki.Podarlemnastrzepy.
-Cociznowudoglowystrzelilo?-wykrzyknal.
Nieodpowiedzialem.Cisnalemstrzepkipapierudokosza.WyciagnalemsienaswoimlozkuizapalilemPapierosa.Niewolno
bylopalicwsypialniach,alepoznymwieczorem,kiedyresztaalbospala,albohulalapozaszkola,pozwolilemsobie;niktprzeciez
niemoglwyweszycdymu-ZresztazrobilemtonazloscStradlaterowi.Szaludostawal,jezeliktoslamalprzepisy.Samnigdyw
sypialnipalil.Janierazryzykowalem.
WdalszymciaguslowaniepisnaloJane.Wkoncuwiecpierwszyzaczepilemotentemat.
-Poznowracasz,jezelionazwolnilasietylkodowpoldodziesiatej.Pewniesiespoznila,co?
Siedzialnabrzegulozkaiobcinalpaznokcieunog,kiedyzadalemtopytanie.
-Kilkaminut-odparl.-Kto,udiabla,slyszalwsobotezwalniacsietylkodowpoldodziesiatej?
Bozeswiety,jakjagonienawidzilem.
-BylisciewNowymJorku?-spytalem.
-Costy,chory?JakimcudemmoglibysmybycwNowymJorku,jezelionamialazwolnienietylkodowpoldodziesiatej?
-Atopech.
Podnioslnamniewzrok.
-Sluchaj-rzekl-jezelichceszpalic,mozebysposzedldoumywalni,co?Tyitakwysiadaszzbudy,alejamuszetutaj
przesiedziecazdodyplomu.
Anidrgnalem.Slowodaje.Palilemdalejjaklokomotywa.Tyletylko,zeobrocilemsietrochenabokipatrzalem,jakStradlater
obcinasobiepaznokcieunog.Cozabuda.Stalemusialczlowiekpatrzec,jakktossobieobcinapazuryalbowyciskawagryczy
coswtymrodzaju.
-Pozdrowilesjaodemnie?-spytalem.
-Owszem.
Zalozesie,zesklamal,kundel.
-Icoonanato?Aspytales,czyzawszejeszczeustawiadamkinabrzeguwarcabnicy?
-Nie,niespytalem.Cotysobie,udiabla,wyobrazasz?Zemysmywwarcabygraliprzezcalywieczor?
Nieodpowiedzialem.Boze,jakgonienawidzilem.
-JezeliniepojechalisciedoNowegoJorku,togdziesciebyli?-zapytalemznowpojakimsczasie.Trudnomibyloopanowac
glos,taksietrzaslemcaly.Nerwymnieponosily.Czulem,zecossiestaloniedobrego.
Stradlaterskonczylzabiegiokoloswoichpaluchow.Wstalzlozka,juztylkowkalesonach,nagleogromnierozbawiony.
Podszedl,nachylilsienademnaizaczalmnienibyzartemposzturchiwac.
-Przestan-powiedzialem.-Gdziezniabyles,skoroniejezdzilisciedoNowegoJorku?
-Nigdzie.Siedzielismysobiepoprostuwaucie.-iznowumniepoczestowalzartobliwasojkawbok.
-Przestan-powtorzylem.-Skadwzialeswoz?
-OdEdaBanky.
EdBankybyltreneremdruzynykoszykowkiw"Pencey".AStradlaterbyloczkiemwglowieEda,bogralwcentrum.TotezEd
pozyczalmuswegowozunakazdezawolanie.Wlasciwieniewolnobylouczniompozyczacsamochodowodnauczycieli,ale
sportowcytrzymalizesobasztame.
Stradlaterwciazmnienibyboksowal.Szczotkedozebow,ktoramialprzedtemwreku,wetknalsobiewusta.
-Coscierobili?-spytalem.-ZalatwilesjawtymsamochodzieEda?
-Fe,jaktysiebrzydkowyrazasz.Chcesz,zebymcibuziemydlemwyszorowal?
-Powiedz.Czytak?
-Sekretzawodowy,kolesiu.
Copotemnastapilo,pamietamjakprzezmgle.Wiemtylko,zepodnioslemsiezlozka,jakbymsiezbieraldolazienki,inagle
zamachnalemsiezcalejsily;chcialemtrzasnacprostowszczotkedozebowsterczacazjegogeby,zebymujawbicwgardlo.
Spudlowalem.Nieudalosie.Walnalemgogdzies,zdajesiewglowe.Musialodraniazabolecporzadnie,alenietakjeszcze,jak
marzylem.Dostalbylepiej,gdybynieto,zebilemprawareka,aprawejniemogetwardouzywac.Wspomnialemjuz,wjaki
sposobsobieterekeuszkodzilem.
Wkazdymraziewsekundepozniejocknalemsienapodlodze.Stradlater,czerwonyjakburak,siedzialminapiersiach,a
wlasciwiedusilmipierskolanami.Wazylchybatone.Jednoczesnieprzytrzymywalmirecewnapiestkach,zebyniemoglgo
drugiraztrzasnac.Bylbymgochybazabil.
-Cocieugryzlo?-powtarzal,aglupiagebaczerwienialamucorazbardziej.
-Wezteswojeparszywekolanazmojejpiersi-ryczalem.Naprawderyczalem.-Jazda,zabierajsie,draniu.
Aleonniepuszczal.Trzymalmniewciazmocnozaprzeguby,ajaklalem,obrzucajacgowyzwiskami,izdawalomisie,zeto
juztrwakilkagodzin.Niepamietamwszystkiego,comunagadalem.Mowilem,zeonsobiewyobraza,zemuzkazda
dziewczynawszystkowolno.Zejegonawetnieobchodzi,czydziewczynaustawiarzedemdamynawarcabnicy,czynie,anie
obchodzigodlatego,zejestglupimkretynem.Zadenkretynscierpiecniemoze,kiedysiegonazywakretynem.
-Zamknijsiewreszcie,Holden-powiedzial.Gebemialwielka,czerwonaiglupia.-Zamknijsie,alejuz!
-Niewiesznawet,czyjejnaimieJane,czytezJean,tybecwale,kretynie.
-Zamknijsie,Holden,docholery,ostatnirazcieostrzegam-powiedzial.Doprowadzilemgodowscieklosci,naprawde.-Jezeli
sieniezamkniesz,zrobiecienaszaro.
-Wezzmoichpiersiteswojesmierdzace,kretynskiekolana.
-Jezeliciepuszcze,przestanieszszczekac?
Nieodpowiedzialem.Onpowtorzylrazjeszcze:
-Holden.Jezeliciepuszcze,przestanieszszczekac?
-Dobra.
Zlazlzemnie.Wstalem.Zebramniebolalypiekielnieoduciskutychjegoobrzydliwychkolan.
-Plugawy,glupisukinsyn,kretyn-powiedzialem.Terazdopierowpadlnaprawdewszal.Zaczalmiwygrazacprzednosem
swoimdurnym,grubympaluchem.
-Holden,ostrzegamcieostatniraz.Jezelinieprzestanieszszczekac,damcitakiwycisk...
-Dlaczegomammilczec?-wrzasnalemprawie.
Zawszetasamahistoriazkretynami.Nigdyniechcecieoniczymdyskutowac.Potymmoznawlasniepoznackretyna.Zenie
dopuszczadointeligent...
Wtedykropnalmnietak,zeocknalemsieznownapodlodze.Niepamietam,czymnieznokautowal,alewatpie.Znokautowac
przeciwnikawcaleniejestlatwo,chybazenafilmie.Wkazdymraziekrewpuscilamisieznosastrumieniem.Kiedyotworzylem
oczy,Stradlaterstalnademna.Podpachatrzymalneseserzprzyboramitoaletowymi.
-Dlaczego,dodiabla,niechcialeszamknacjadaczki,kiedycieotoprosilem?-rzekl.Byl,zdajesie,mocnozdenerwowany.
Strachgopewnieoblecial,zemiczaszkapeklaczycostakiego,gdystuknalemglowaoposadzke.Szkoda,zesietakniestalo.-
Samsobiejesteswinien.Niechtodiabli-powiedzial.Widacbyloponim,zesienielichoprzestraszyl.
Nieprobowalemnawetwstawac.Lezalemdlugachwileiwymyslalemmuodsukinsynowikretynow.Takibylemwsciekly,ze
ryczalemzcalychsil.
-Wieszco,Holden-powiedzialStradlater.-Idzdolazienkiiobmyjtwarz.Slyszyszmnie?
Powiedzialem,zebysamposzedlobmycswojakretynskagebe.Tobylaoczywisciedziecinnaodpowiedz,alezloscmnie
oglupiala.Dodalem,zebypodrodzedolazienkiwstapildopaniSchmidtijatakzezalatwil.Panibylazonaportieraimialaze
szescdziesiatpieclat.
Nieruszalemsiezpodlogi,pokiStradlaterzamknalzasobadrzwiipokinieuslyszalemjegokrokowoddalajacychsie
korytarzemwstronelazienki.Wtedydopieropodnioslemsie.Niemoglemznalezcnigdzie,swojejdzokejki,wreszcieja
zobaczylem:lezalapo,lozkiem.Wsadzilemjanaglowe,odwrocilemdziobem.Atylu,takjaklubilem,podszedlemdolustrai
spojrzalemn,tewlasnaglupiatwarz.Drugiejtakiejkrwawejmaskiwzyciuniewidzieliscie.Krewsielalazust,zbrody,ana
pidzameiplaszcz.Trochemnietenwidokprzerazilatrochezafascynowal.Calywekrwiwygladalemnawielkiegochojraka.
Wlasciwietylkodwarazywzyciubilemsieiobarazyprzegralem.Niejestemchojrak.Jeslichceciewiedziecprawde-toraczej
jestemchlopakspokojny.
Bylempewien,zeAckleyslyszalprzezscianecalytenrumoriniespi.Poszedlemwiecprzezkabinenatryskowadojego
pokoju,zebysieprzekonac,coporabia,Rzadkotamwchodzilem.Tenpokojzawszecuchnal,boAckleybylprzeciezniechluj
okropny.
7.
PrzezrozsunietedrzwikabinypadalznaszegopokojuwaskipasswiatlaidziekitemudostrzeglemAckleyalezacegowlozku.
Takjaksiespodziewalem,niespal.-Ackley-szepnalem.-Niespisz?
-Nie.
Bylodoscciemno,zawadzilemoczyjesbutyponiewierajacesienapodlodzeiomalonierunalemglowanaprzod.Ackley
usiadlpodpartynalokciach.Twarzmialcalazasmarowanajakasbialamascia:leczylswojepryszcze.Wciemnosciachwygladal
trochejakupior.
-Acorobisz?
-Jakto,corobie?Probowalemspac,pokinieurzadziliscietegopieklawwaszympokoju.Oco,udiabla,pobilisciesieze
Stradlaterem?
-Gdzietujestswiatlo?-Niemoglemznalezcwylacznika.Obmacywalemnaproznosciane.
-Pocociswiatlo?Wylacznikmasztam,tuzprzednosem.
Wreszcieznalazlem.Przekrecilem.Ackleypodnioslreke,zaslaniajacoczyodblasku.
-Jezu!-powiedzial.-Cosiestalo?-Zobaczylrzeczywisciekrew,noiwogolemojwyglad...
-MalenieporozumieniezeStradlaterem-wyjasnilem.Siadlemnapodlodze.Wtymichpokojunigdyniebylofoteli.Niemam
pojecia,gdzieteofermypodzialyswoje.-Sluchaj,Ackley-powiedzialem-mozebysmySralipartyjkekanasty?-Ackley
przepadalzakanasta.
-Bozeswiety,przecieztyjeszczekrwawisz.Lepiejbysopatrzyljakostwarz.
-Zarazmiprzejdzie.Chceszzagracwkanasteczynie?
-Bozeswiety,cociwglowie,Holden!Niewieszprzypadkiem,ktoragodzina?
-Wcaleniepozno.Ledwiejedenasta,mozewpoldodwunastej.
-Ledwiejedenasta-steknalAckley.-Sluchaj,Przeciezjajutromuszewstacwczesnienamsze.Awyponocyawantury
urzadzacie,jakiesbojki...Ocowlasciwiepobilisciesietak,udiabla?
-Todlugahistoria.Niechcecieteraznudzic,Dbamotwojezdrowie-powiedzialem.NigdyniezwierzalemsieAckleyowize
swoichosobistychspraw.PopierwszebyljeszczedurniejszyodStradlatera.WporownaniuznimStradlatermogluchodzicza
geniusza.-Wieszco?-rzeklem.-Chybanikomuniezaszkodzi,jeslisieprzespiedzisiajwlozkuEly'ego?Elyniewrociazjutro
wieczorem,prawda?-Wiedzialemdobrze,zeElywczesniejsieniepokaze.Jezdzildodomuprawienakazdyweekend.
-Skad,udiabla,mamwiedziec,kiedyElywroci-odparlAckley.
Rany,jakmnietenAckleydenerwowal.
-Jakto,skadmaszwiedziec?Nigdyprzeciezniewracawczesniejnizwniedzielewieczorem.-Notak,aleniemogeztego
powoduzapraszadojegolozkakazdego,komuprzyjdziefantazja.
Zastrzelilmnietymargumentem.Nieruszajacszpodlogi,gdziewciazsiedzialem,wyciagnalemrekeipoklepalemgopo
ramieniu.
-Istneksiazatkozciebie,dziecino.Czycitojuzktospowiedzial?
-Nie...Alejapowazniemowie,zeniewpuszczacdojegolozka...
-Ksiaze!Wzordzentelmena!Prymus!-powiedzialem.Ackleyrzeczywisciebylprymusem.-AmozeSpadkiemmaszgdzies
kilkapapierosow?Jeslipowiesznie,padnetrupem.
-Kiedynaprawdeniemam.Sluchaj,ocowysciesiepobili?
Nieodpowiedzialem.Wstalemzpodlogiipodszedlemdookna.Naglepoczulemsieokropniesamotny.Prawiezemialem
ochoteumrzec.
-No,ocosciesiepobili?-zapytalporazniewiemktoryAckley.Nudzictojuzonumialjakniktinny.
-Ociebie-rzeklem.
-Ranyboskie!Omnie?
-Tak.Bronilemtwojegohonoru.Stradlatermowil,zemaszpodlycharakter.Niemoglemmuprzecieztegopuscicplazem.
Togonaprawdezaciekawilo.
-Takmowil?Nienabieraszmnie?Mowiltoomnie?
Powiedzialemmuwreszcie,zegozbujalem,ipolozylemsienalozkuEly'ego.Okropniesiezleczulem.Samjakpalecna
swiecie.
-Tenpokojcuchnie-powiedzialem.-Zdalekaczujenosemtwojeskarpetki.Czyniemoglbysodczasudoczasuoddawacich
dopralni?
-Jezelicisietutajniepodoba,wieszchyba,jakanatorada-odparlAckley.Dowcipnyjakdziurawmoscie.-Mozebyszgasilto
cholerneswiatlo.
Aleniezgasilemswiatlajeszczeprzezdluzszachwile.LezalemnalozkuEly'egoimyslalemoJaneioroznychrzeczach-Po
prostudiablimniebrali,kiedywyobrazalemjasobieobokStradlaterawzaparkowanymgdzieswkaciedochodzietegogrubego
durnia-EdaBanky.Ilekrocotymmyslalem,azmniepodrywalo,zebywyskoczycprzezokno.BotrzebabyloznacStradlatera-
Jagoznalem.Wiekszoscchlopakoww"Pencey"-naprzykladAckley-lubilatylkoduzogadacoswoichmeskiwyczynachz
kobietami,aleStradlaternietylkogadal.Samznalemdwiedziewczyny,ktorenaprawdeprzycisnal.Fakt.
-Opowiedzmifascynujacahistorietwegozyciadziecino-powiedzialem.
-Amozebyswkoncuzgasiltoswiatlo.Muszeranowstacnamsze.
Wstalem,zgasilemswiatlo,skorotomubylodoszczesciapotrzebne.WrocilemnalozkoEly'ego.
-Czytynaprawdechceszspacdzisiajwtymlozku?-spytalAckley.Goscinnyazmilo.
-Mozetak.Amozenie.Nieprzejmujsie,Ackley.
-Jasienieprzejmuje.Tylkozebylobyokropnienieprzyjemnie,gdybyElyniespodziewaniewszedlizastalkogoswswoim
lozku...
-Uspokojsie,dziecino.Niezamierzamtunocowac.Niechcenaduzywactwojejwzruszajacejgoscinnosci.
WpareminutpozniejAckleychrapalwnieboglosy,Ajalezalemwciazwciemnosciach,usilujacniemyslecomalejJaneio
StradlaterzerazemwtymprzekletymwozieEdaBanky.Alenieudawalomisieniemyslec.
Rzeczwtym,zeznalemtechnikeStradlatera.Wlasnietopogarszalosprawe.Kiedysmielismyrandkewdwieparywtym
samymcholernymwozieEdaBanky;Stradlaterzeswojadziewczynasiedzialnatylnymsiedzeniu,ajazmojanaprzednim.Mial
drantechnike,nimacomowic.Zaczynalodtego,zeczarowalbabketymswoimspokojnym,"szczerym"glosem-jakgdybybyl
nietylkobardzoladnym,aletakzeprzyzwoitym"szczerym"chlopcem.Rzygacmisiechcialo,kiedytegosluchalem.Dziewczyna
wciazpowtarzala:"Nie,proszecie,nie.Prosze,prosze..."AleStradlaterczarowaldalejglosemtakimuczciwym,zesam
AbrahamLincolnniemialuczciwszego,iwkoncuzaleglawglebisamochoduprzerazajacacisza.Bylotonaprawdeklopotliwe.
Nieprzypuszczam,zebytegowieczoraposunalsiedoostatecznosci,aleniewielebrakowalo.Bardzoniewiele.
Kiedytaklezalem,usilujacotymniemyslec,uslyszalem,zeStradlaterwrocilzlazienkidonaszegopokoju.-odglosachi
szmerachorientowalemsie,zeodkladadoszufladyswojebrudneprzyborytoaletowe,apotemotwieraokno.Mialbzikana
punkciewietrzenia.Wchwilepozniejzgasilswiatlo.Wcalesienietroszczyl,gdziejasiemoglempodziac.
Zaoknamitakzebyloponuro.Ruchsamochodowustalnaulicy.Czulemsietakiosamotnionyirozbity,zeprzyszlamiochota
zbudzicchociazAckleya.
-Ackley!-szepnalem,zebyStradlaterniedoslyszalpoprzezkabinemegoglosu.Ackleynieodpowiadal.
-Ackley!-powtorzylem.Nicnieslyszal.Spaljakzabity.-Ackley!
Tymrazemobudzilsiewreszcie.
-Coty,udiabla,wyprawiasz?-krzyknal.-Dajmispac.
-Powiedz,jakiesawarunki,jesliktoschcewstapicdoklasztoru?-spytalem.Chodzilamipoglowiemysl,zebysiezamknacw
klasztorze.-Czytrzebabyckatolikiem?
-Pewnie,zetak.Czyty,kundlujeden,potomniezbudziles,zebyzadawactakieglupie...
-Aaa,lulaj,lulaj.Niewstapiedoklasztoruwzadnymwypadku.Przymoimpechutrafilbymnapewnodoniewlasciwego
zgromadzenia.Miedzyglupichlajdakow.
Ledwietopowiedzialem,Ackleyazzakipialnalozku.
-Sluchaj-rzekl.-Mowsobie,cochcesz,omnieczyowszystkichinnych,alejezelizaczynaszstroiczartyzmojejreligii,toja
ci...
-Spocznij-powiedzialem.-Niktniestroizartowztwojejreligii.
WstalemzlozkaEly'egoiruszylemkudrzwiom.Mialemdosctegopokojuitychglupichnastrojow.Podrodzejednak
zatrzymalemsie,chwycilemdlonAckleyaiuscisnalemjazcalychsil,nibytoserdecznie.Wyszarpnalrekezmojegouscisku.
-Cociznowudoglowystrzelilo?-krzyknal.
-Nic.Chcialemtylkopodziekowacci,ksiazetwojaszlachetnosc.Towszystko-powiedzialemzgrywajacsienaszczerosc.-
Jestesnadzwyczajny,czyjwieszotym,dziecino?
-Och,tymadralo.Jeszczesiekiedysnarwiesz...
Niemialemzamiarusluchacgodalej.Zamknalemzasobadrzwi,wyszedlemnakorytarz.
Koledzyalbospali,alborozjechalisiedodomownaniedziele,wkorytarzubylobardzo,bardzocichoiponuro,Poddrzwiami
pokoju,wktorymmieszkaliLeahyiHoffman,lezalopustepudelkoodpastydozebow-"Kolynos";kopalemjeprzedsobaazdo
klatkischodowej,poszturchujacpantoflem,bomialemnanogachpantoflepodszytefuterkiem.Przyszlominamysl,zebyzejsc
nadolizajrzecdoMalaBrossarda.Naglejednakzmienilemzamiar,Wjednejchwili,beznamyslu,postanowilemzrobiccos
zupelnieinnego:zwiacz"Pencey"itozaraz,niezwlekajacnawetdorana.Niechcialemczekacsrodyiwyznaczonegoterminu.
Niechcialemanigodzinydluzejtlucsietutajniewiadomopoco.Bylomismutnoiczulemsiezanadtojuzsamotny.
Postanowilemwiec,zewynajmesobiewNowymJorkupokojwhotelu,oczywisciewjakimsnajskromniejszymhotelu,i
przyczajesiedosrody.Potemwsrode,zjawiesiewdomuwypoczetyiwdobrejformie.Kombinowalem,zerodziceniedostana
chybalistudyrkazzawiadomieniem,zemniewylewa,wczesniejnizwewtorek,amozenawetdopierowsrode.Niechciala
spotkacsieznimi,dopokiniedostanatejnowinyidopokijejdobrzenieprzetrawia.Wolalemniebycswiadkiempierwszego
wrazenia.Matkawtakichrazachwybuchalahisterycznie.Alepotem,jakjuzochlonie,moznasiezniajednakdogadac.Zreszta
potrzebowalemczegoswrodzajuwakacji.Nerwymialemwproszku,fakt.
Slowem,takisobieplanulozylem.Wrocilemdoswegopokojuizaswiecilemlampe,zebysieprzygotowacdodrogiipozbierac
manatki.Czescrzeczyjuzmialemspakowanych.Stradlaternawetsienieobudzil.Zapalilempapierosa,ubralemsie,zamknalem
obiemojewalizki.Uporalemsieztymwciaguparuminut.Umiempakowacblyskawicznie.
Aleprzypakowaniupewienszczegoltrochemnieprzygnebil.Musialemwepchnacdowalizynowiutenkielyzwy,ktorematka
przyslalamiledwieparedniprzedtem.Tomniezgnebilo.JakbymwidzialmojamatkewsklepieuSpauldinga,bezzielonego
pojeciazadajacastotysiecypytanekspedientowi-atymczasemjaznowuwylecialemzeszkoly.Zrobilomisienaprawde
smutno.Spudlowalaztymilyzwami,bopotrzebowalemwyscigowych,aprzyslalahokejowe,aleitakbylomibardzosmutno.
Prawiezawszezprezentow,ktoredostaje,wynikawkoncujakissmutek.
Skonczylemzpakowaniemiprzeliczylemgotowke.Dokladnieniepamietam,ilemialem,wkazdymraziekabzabyladosc
wypchana.Wlasnieprzedtygodniembabkaprzyslalamiforse.Babkamaszerokigestisypiegroszemchetnie.Paruklepekjuz
jejcoprawdabrakuje,machybazestolat,wiecprzysylamipieniadzejakoprezenturodzinowyconajmniejczteryrazydoroku.
Alechociazkabzabylaniezgorzejnabita,doszedlemdowniosku,zeniezawadzimiecjeszczewiecej.Nawszelkiwypadek.
Poszedlemwiecnaparter,zbudzilemFryderykaWoodruffa,kolesia,ktoryodemniepozyczylmaszynedopisania,ispytalem,ile
byzaniadal-Chlopakbylzamozny.Odpowiedzial,zeniemapojeciaizewcalesieniepalidokupna.Wkoncujednakkupilja.
Wskleptakamaszynakosztujedziewiecdziesiatdolarow,Woodruffniechcialdacwiecejnizdwadziescia.Bylzly,zego
obudzilem.
Kiedyjuzbylemgotowdodrogi,zwalizamiicalymkramemzatrzymalemsienachwilewpoblizuschodowiporazostatni
popatrzylemnatenkorytarz.Prawiezeplakalem.Niewiem,dlaczego.Wlozylemczerwonadzokejke,takjaklubilem-daszkiem
dotylu-iwrzasnalemilesilwplucach:"Dobranoc,kretyny!"Zalozesie,zezbudzilemwszystkichchlopakownacalympietrze.
Potemdopieropuscilemsiepedemwdol.Jakisidiotaporozsypywalnaschodachlupinyodorzechow,omalonieskrecilem
karku.
8.
Zapoznobylo,zebytelefonowacpotaksowke,przeszedlemwiecpieszocaladrogeazdodworca.Niebardzodaleko,aleziab
dokuczaljakdiabli,grzezlemwsniegu,awalizyobtlukiwalyminogibezmilosierdzia.Mimotoprzyjemniebylooddychacswiezym
powietrzemiwogoleisctakprzedsiebie.Psuloprzyjemnosctylkoto,zenazimnierozbolalmnienositomiejscepodgorna
warga,wktoreStradlaterdalmiblache.Rozdusilwargenazebach,bolalonielicho.Zatowuszybylomirozkoszniecieplo.Nowa
czapkamialanauszniki,ktorespuscilem,boniezalezalomichwilowonaelegancji.Zresztapsazkulawanoganiebylona
ulicach.Wszyscyposzlispac.Mialemszczescie,bokiedydoszedlemnadworzec,okazalosie,zenapociagniepoczekam
dluzejnizdziesiecminut.Tymczasemzdazylemchwycicgarscsnieguiumylemnimsobietwarz.Wciazjeszczebylemtroche
zakrwawiony.
Naogollubiejezdzickoleja,zwlaszczanoca,kiedywwagoniepalasieswiatla,zaoknamistojaciemnosci,apokorytarzukreci
siefacetroznoszacykawe,sandwiczeczasopisma.Zwyklekupujekanapkezszynkaizeczteryilustrowanepisma.Wnocyiw
pociagumogeczytacnawetidiotycznehistoryjkidrukowanewmagazynachiniemdlimnieodnich.-Wiecie,oczymmowie.
Zaklamaneopowiadanka,wktorychwystepujebohaterokoscistejszczece,imieniemDawid,dziewczynyznieprawdziwego
zdarzenia,rozneLindyalboMarcje,nieodmienniepodajacetemuidiocieDawidowiogiendofajki.Tak,nocaiwwagonietrawie
nawetteidiotyzmy.Aletymrazembyloinaczej.Niemialemochotynalekture.Siedzialempoprostuipalcemkiwnacmisienie
chcialo.Tyletylko,zezdjalemczapkeischowalemjawkieszeni.
Nagle,wTrenton,wsiadlajakaspaniizajelamiejsceobokmnie.Wlasciwiecalywagonbylpusty,jakbywaotakpoznejporze,
aleona,zamiastwybracpustyprzedzial,siadlaprzymnie,pewniedlatego,zemialaciezkawalize,wiecwolalanietaszczycjej
dalej.Postawilawalizkenasrodkudrogi,wsamymprzejsciu,gdziekonduktorczyktoszpasazerowmoglbysieoniapotknac.
Mialawbutonierceorchidee,jakbywracalazjakiegoswielkiegoprzyjecia.Wygladalanaczterdziesci,mozeczterdziescipieclat,
alebylabardzoprzystojna.Kobietyzawszerobianamniewrazenie.Fakt.Niezebymmialjakiesseksualneobsesje,chociazw
miaremnieterzeczy,owszem,interesuja.Poprostulubiekobiety.Chociazzawszestawiajawalizynasrodkudrogi.
Nowiecsiedzielismyoboksiebie,azniespodzianiemniezagadnela:
-Przepraszam,jeslisieniemyle,tojestnalepka"Pencey",prawda?
Pokazywalanalepkenamoichwalizach,ktorewtaszczylemnabagaznik.
-Tak,proszepani.
Niemylilasie,najednejzwalizzostawilemnalepkeszkolna.Glupiozmojejstrony,przyznaje.
-Ach,wiecpanjestuczniem"Pencey"?-powiedziala.Mialaprzyjemnyglos.Zwlaszczaprzeztelefonbrzmialbyswietnie.
Powinnabynosicprzysobietelefon.
-Tak,proszepani.
-Jakiemilespotkanie.Wtakimraziepewniepanznamojegosyna.ErnestMorrow.Jesttakzew"Pencey".
-Owszem,znam.Kolegaztejsamejklasy.
Jejsynbylbezwatpienianajgorszymlobuzem,jakiegotabudawidzialawciagucalejswejciemnejhistorii.Powzieciunatrysku
mialzwyczajspacerowacwkorytarzuimokrymrecznikiemkropilkazdegonapotkanegokolegepotylku.No,tojuzwiecie,coza
typ.
-O,jaktosiemilosklada!-ucieszylasietapani.Aleniepowiedzialategoglupio.Raczejdoscsympatycznie.-Musze
opowiedziecErnestowionaszymspotkaniu.Aczywolnospytac,jakpansienazywa?
-RudolfSchmidt-odparlem.Niemialemochotyzwierzacjejdziejowmegozycia.RudolfSchmidtnazywalsieportierw
naszymskrzydlemieszkalnym.
-Lubipanszkole?-zapytala.
-Szkole?No,niezlabuda.Rajutamoczywiscieniema,aleniejestgorzejnizgdzieindziej.Poziomniektorychprzedmiotow
jestnaprawdewysoki.
-Ernestuwielbiaswojaszkole.
-Tak.Wiem-powiedzialem,inakrecilemznanaplyte:-Ernestdoskonaleprzystosowujesiedowarunkow.Naprawde
wyjatkowodobrze.UmiesieznakomiciePrzystosowac.
-Takpanmysli?-spytala.Najwyrazniejbardzosietymzainteresowala.
-Ernest?Napewno-powiedzialem.Przygladalemsiejej,bowlasniezdjelarekawiczki.Ranyboskie,azoczybolalyod
swiecidel.
-Zlamalampaznokiecprzywysiadaniuzauta-powiedziala.Spojrzalanamnieusmiechnelasie.Mialaszaleniemilyusmiech.
Bezzartow.Wiekszoscludzialbosiewcalenieusmiecha,alboglupio.-CzasemniepokoimysieoErnesta,jegoojciecija.
Czasemzdajenamsiezeonniebardzoumiezyczludzmi.
-Jakto?
-No,jestniezwyklewrazliwy.Nigdysienieczulzbytdobrzemiedzyinnymichlopcami.Mozezanadtopowazniejaknaswoj
wiektraktujezycie.
Wrazliwy!Skonacmozna.PrzecieztenbykMorrov,niemialwsobiewiecejwrazliwoscinizdeskaklozetowa.
PrzyjrzalemsiematceErnestadokladniej.Wcalemniewygladalanaidiotke.Naokosadzac,powinnabyzdawacsobie
sprawe,jakizjejsynalkanumer.Alenigdynicniewiadomo.Toznaczy:nicniewiadomo,kiedysiemadoczynieniazmatkami.
Wszystkiematkimajalekkiegobzika.PozatymmatkaErnestawydawalamisienaprawdebardzomila.Zupelniedorzeczy.
-Mozepanizapali?-spytalem.Rozejrzalasiewkolo.
-To,zdajesie,wagondlaniepalacych,panieRudolfie-odparla.
PanieRudolfie!Skonacmozna.
-Nieszkodzi-powiedzialem.-Mozemypaliepokiktosniezaczniekrzyczec.
Wzielaodemniepapierosa,podalemjejogien.Ladniewygladalazpapierosem.Zaciagalasie,owszemaleniepochlaniala
lapczywiedymujakwiekszosckobietwjejwieku.Mialamasewdzieku.Jezelimambyczupelnieszczery,mialatezmasetego,
cosienazywasexappeal.Przypatrywalamisiejakosdziwnie.
-Mozesiemyle,alecosmisiezdaje,zekrewciidzie,kochanie,znosa-powiedzialaniespodzianie.
Skinalemglowaiwyciagnalemchustkezkieszen.
-Dostalemkulasniegowa-wyjasnilem.Trafilasietwarda,zlodowaciala.-Mozebymsiejejprzyznalcosienaprawdezdarzylo,
aleopowiadanietrwalobyzadlugo.Borzeczywiscieczulemdoniejsympatie.Nawettrochemibyloprzykro,zesie
przedstawilemjakoRudolfSchmidt.-PanisynErnie-powiedzialem-tojedennajbardziejlubianychchlopcoww"Pencey".Czy
paniotymwie?
-Nie,niewiedzialam.
Pokiwalemglowa.
-Trzebasporoczasu,zebygonaprawdepoznac.Todziwnychlopak.Niezwyklypodwielomawzgledami,rozumiemniepani?
Naprzykladja,kiedysieznimpierwszyrazzetknalem,pomylilemsiecodoniego.Zdawalomisienapoczatku,zetosnob.Tak
myslalem.Aletonieprawda.Poprostubardzooryginalnycharakter,ktoregoniemoznatakpredkorozgryzc.
PaniMorrownicnieodpowiedziala,alezebysciejazobaczyli!Siedzialajakprzymurowanadomiejsca.Zmatkamitakzawsze,
kazdanajlepiejzabawiszwychwalajacjejsynala,zetoasnadasami.No,wtedyjuzpuscilemstaraplytenapelneobroty.
-CzyErniemowilpaniowyborach?-zapytalem.-owyborachwnaszejklasie?
Potrzasnelaprzeczacoglowa.Wprawilemjawistnytrans.Fakt.
-Widzipani,sporapaczkachlopcowchcialakonieczniewybracErnestanaprzewodniczacegoklasy.Moglbycwybrany
jednoglosnie.Bozwszystkichkolegowonjedennaprawdenadawalsieinajlepiejbydalwszystkiemurade-powiedzialem.
Rozpedzilemsiejuznacalego.-Alewkoncuwybranyzostalktosinny,HarryFencer.Apowod?Prostyiwiadomy:Ernienie
zgodzilsiezebysmywysunelijegokandydature.Takijestniesmialyiskromny,iwogoletakiinny.Odmowil-Slowodaje,okropnie
niesmialy.Panipowinnawplynacnaniego,zebytowsobieprzelamal.-Spojrzalemnania.-Czynicotympaniniewspominal?
-Anislowa.
Pokiwalemglowa.
-JakbymwidzialErnesta.Onwlasniejesttaki.Jedynajegowadatoniesmialosc,zbytniaskromnosc.Naprawde,dobrzeby
bylo,gdybypanimoglagoprzekonac,zeniepowinienztymprzesadzac.*Wtymmomenciezjawilsiekonduktorsprawdzicbilety
idziekitemumoglemwreszciezakonczycprzedstawienie.Alebylemrad,zejejtegadkezasunalem.Wyobrazciesobie
chlopakategotypucoErnieMorrow,ktorymazwyczajtrzepackolegowpotylkachmokrymrecznikiem,arobitonaprawde
bolesnieiwcalenieprzypadkiem.Tacynietylkowdziecinstwiesachuliganami.Niewyrastajaztegodosmierci.Zalozesie
jednak,zepotychwszystkichbredniach,ktorychjejnagadalem,paniMorrowuwazaterazsynalazaniesmialegochlopaka,tak
skromnego,zeniechcialnawetzostacprzewodniczacymklasy.Zdajesie,zewtouwierzyla.Nigdynicnapewnoniewiadomo.
Matkiwtegorodzajusprawachniesazbytsprytne.
-Mozepanimaochotenacocktail?-spytalem.Sammialemdotegomelodie.-Poszlibysmydowagonurestauracyjnego.
Dobrze?
-Alez,kochanie,czypanuwolnozamawiacwrestauracjialkohol?-powiedziala.Aleniebrzmialotojakmoraly.Bylaowieleza
ladnaizanadtomila.zebyprawicmoraly.
-No,wlasciwienie,alezwyklepodajami,bojestemtakiwysoki-odparlem.-iwdodatkumamkilkasiwychwlosow.-
Obrocilemglowe,zebyjejpokazacmojesiwewlosy.Szaleniesiezdziwila.-Niechpanipojdziezemna,bardzoprosze-
powiedzialem.Bylobymistrasznieprzyjemniewypiccocktailwjejtowarzystwie.
-Nie,doprawdymysle,zelepiejbedzie,jezeliniepojde.Alebardzodziekujezazaproszenie-rzekla.-Zresztawagon
restauracyjnypewniejuzzamkniety.Przecieztonoc!
Mialaslusznosc.Zapomnialem,zejesttakpozno.Znowpopatrzylanamnieizadalatopytanie,ktoregosienajbardziej
obawialem.
-Erniepisal,zeprzyjedziedodomuwsrode,zewsrodedopierozaczynajasieferiegwiazdkowe-powiedziala.-Mam
nadzieje,zepananiewezwanododomuwczesniejzpowodujakiejschorobywrodzinie?
Pytalazeszczerymzaniepokojeniem.Czulosie,zetoniejestzwyklewscibstwo.
-Nie,wdomuwszystkowporzadku-odparlem.-Toraczejomniechodzi.Czekamnieoperacja.
-Ach,jakzemiprzykro!-zawolala.Naprawdezmartwilasieomnie.Mnietezbyloprzykro,zejanabralem,alejuzniemialem
odwrotu.
-Nicpowaznego,proszepani.Tylkomalyguznamozgu.
-Ach!
Odruchowopodnioslarekedoust,takabylaprzerazona.
-Wszystkobedziedobrze.Guzjesttuzpodczaszka.Izupelnieniewielki.Wytnagowciagudwochminut.
Wyciagnalemzkieszenirozkladjazdyizaczalemgostudiowac.Poprostu,zebyprzerwacpotokklamstw.Bojakrazsie
rozpedze,mogebujacgodzinami,oczywiscieJezelijestemwnastroju.Slowodaje.Godzinami.
Potemjuzniewielerozmawialismy.Onaczytala"Vogue",ajapatrzylemdlugiczaswokno.WNewarkosiadla.Napozegnanie
zyczylamiszczescia,pomyslnegowynikuoperacjiiwszystkiegonajlepszegowogole.
NazywalamniewdalszymciaguRudolfem.Zaprosilamnietez,zebymlatemodwiedzilErnestawGloucester,w
Massachusetts.Mowila,zemajatamdomtuznadplaza,korttenisowyitakdalej.Podziekowalemgrzecznie,alepowiedzialem,
zewleciebedepodrozowalzmojababkapoAmerycePoludniowej.Tojuzbylabujdanieztejziemi,bomojababciaprawiesie
nieruszazdomu,chybazeczasemnajakisprzedpoludniowykoncertczycoswtymrodzaju.AletegodraniaMorrowanie
odwiedzilbymprzeciezzazadneskarbyswiata,nawetgdybymmialnoznagardle.
9.
WysiadlemnaPennStationiprzedewszystkimposzedlemdobudkitelefonicznej.Mialemochotezadzwonicdokogos.Walizy
postawilemtuzpoddrzwiami,zebymiecjenaoku,kiedyjednakznalazlemsiewkabinie,aniruszniemoglemsobie
przypomnieczadnejosoby,doktorejbymmoglzatelefonowac.Mojbrat-D.B.-bylwHollywood.Malasiostrzyczka,Phoebe,o
dziewiatejlezyjuzzawszewlozku,doniejwiecniebylopocodzwonic.Phoebecoprawdaniegniewalabysie,nawetgdybymja
zesnuzbudzil,alesekwtym,zenieonaodebralabytelefon.Zglosilibysienapewnorodzice.Tennumermusialemskreslicz
programu.ZkoleipomyslalemomatceJaneGallagher;zapytalbymja,kiedyJanerozpoczynaferie.Alejakosmitoniegralo.
Zresztaniewypadalotelefonowacotakpoznejporze.Potemzastanawialemsie,czybyniezadzwonicdoSallyHayes-
znajomej,zktoradosycczestowidywalemsiewNowymJorku-bowiedzialem,zewjejszkolewakacjejuzsiezaczely;napisala
domniedlugiifalszywylistzapraszajac,zebymprzyszedlwWigiliepomocjejubieracchoinkeitakdalej.Balemsiejednak,ze
telefonodbierzejejmatka,iwyobrazalemsobie,jakbynazlamaniekarkuzawiadomilamojamatke,zejestemwNowymJorku.A
nawetibeztegoniepalilemsiedorozmowekzpaniaHayes.PowiedzialakiedysswojejSally,zejestemnarwany.Tak
powiedziala:narwanyiniewie,czegoodzyciachce.Przyszlomiwreszciedoglowy,zemoglbymzatelefonowacdopewnego
chlopaka,ktorykolegowalzemnawszkolewWhootoninazywalsieCarlLuce.Alewgruncierzeczy,niebardzogolubilem.W
koncuwiecdonikogoniezadzwonilem.Wyszedlemzbudkitelefonicznejpodwudziestuminutachczycosokolotego,zabralem
walizy,polazlemdotunelu,gdziestojataksowki,iwsiadlemdojednejznich.Takibylemcholernieroztargniony,zepodalem
kierowcyadresrodzicow,poprostuzprzyzwyczajenia,odruchowo;nasmierczapomnialem,zechcenaparedniprzyczaicsie
wjakimshoteluiniepokazywacnosawdomu,pokiniezacznasieferieszkolne.Opamietalemsiedopierowtedy,kiedyjuz
bylismywpolowiedrogiprzezpark.Powiedzialemdokierowcy:
-Proszezawrocic,jaktylkobedziemozna.Pomylilemsiewadresie.Chcialbymwrocicdosrodmiescia.
Kierowcazaczalsiemadrzyc.
-Tuniewolnozakrecac.Ruchjednokierunkowy.BedemusialchybaobjezdzacprzezDziewiecdziesiataUlice.
Niechcialemsieznimspierac.
-Dobra-powiedzialem.Naglecosmisieprzypomnialo:-Ej,sluchajpan.Pewniepanznatekaczkinalaguniewpoludniowej
czesciparku.Co?Kaczkiztegojeziorka?Mozepanprzypadkiemwie,gdziesiepodziewaja,kiedywodazamarza?Niewiepan
tegoprzypadkiem?
Oczywisciezdawalemsobiesprawe,zemamjednaszansenamilion,zebytraficnaszofera,ktorybytowiedzial.Obejrzalsie
namnie,popatrzyljaknawariata.
-Ocochodzi?-spytal.-Balonapanzemnierobiszczyjak?
-Nie,skadznowu.Poprostujestemciekawy.Nicwiecej.
Zamilkl,wiecjasieteznieodzywalem.WreszcieskrecilismyzparkuwDziewiecdziesiataUlice.Wowczasszoferspytal:
-Noicodalej?Gdzielecimy?
-Widzipan,niechcezatrzymywacsiewzadnymhoteluwEastSide,botammoglbymwpascnaznajomych,apodrozuje
incognito-powiedzialem.Niecierpietakiejdetejgadki,jak"podrozujeincognito".Alekiedymamdoczynieniazbecwalami,
zawszeimtakiewyrazonkafunduje.-Mozepanwie,ktoraorkiestragraterazuTaftaalbow"NewYorker"?
-Pojecianiemam.
-Notoniechmniepanwieziedohotelu"Edmont"-zdecydowalem.-Amozezechcialbypanpodrodzewstapicrazemzemna
nacocktail?Stawiam.Mamforsyjaklodu.
-Tegominiewolno.Dziekuje-odparl.Stanowczobylzadobrzewychowany.Taksiarzbezskazy.
Zajechalismyprzedhotel"Edmont"izglosilemsiewrecepcji.Wtaksowcewlozylemswojaczerwonaczapkenaglowe,po
prostudlazabawy,alezdjalemja,nimwszedlemdohallu,zebyniewygladacnawariataczycoswtymrodzaju.Trafilemkulaw
plot,boniewiedzialem,zewtymzapowietrzonymhoteluroisieodrozmaitychzboczencowikretynow.Samiwariaci.
Dalimiobskurnypokoj,zoknaniebylowidacnicproczdrugiejscianyhotelu.Alebylomiwszystkojedno.Zanadtobylem
przygnebiony,zebydbacopieknewidoki.Poslugacz,ktorymniezaprowadzildonumeru,mialchybazeszescdziesiatpieclat,
wydalmisieokropniestary.PodzialalnamnieJeszczebardziejprzygnebiajaconiztenobskurnypokoj.Jedenztychlyskow,co
tozaczesujaostatnikosmykwlosowwpoprzekglowy,zebyzasloniclysine.Juzwolalbymswiecicgolaczaszkanizrobictakie
sztuki.No,aprzytympieknezajeciedlaszescdziesieciopiecioletniegostaruszka.Nosiczagoscmiwalizyiczekaczwyciagnieta
lapananapiwek.Przypuszczam,zemusialbycmalointeligentnyczycostakiego,alewkazdymraziewydalomisietostraszne.
Kiedysobieposzedl,niezdejmujacpaltastanalemwoknieipatrzylemprzezniedlugachwile.Nicinnegoniemialemdoroboty.
Okobywamzbielalo,zebysciewidzieli,cosiedzialonaprzeciwko,wdrugimskrzydlehotelu.Ciwariacinawetnieraczyli
spuszczaczaluzjiwoknach.Najpierwzobaczylemsiwegostarszegopana,bardzodystyngowanego,wsamychgaciach;niedo
wiary,coonwyprawial.Przedewszystkimpostawilwalizenalozku,potemwyciagnalzniejdamskabielizneisuknieiwszystko
topowkladalnasiebie.Prawdziwedamskiefatalaszki:jedwabneponczochy,pantoflenawysokichobcasach,biusthalter,pas
elastycznyzwszelkimiszykanamiiwiszacymipodwiazkamiwkomplecie.Natowlozylokropnieobcislaczarnajedwabna
suknie.PrzysiegamBogu.Takwystrojonyzaczalspacerowacpopokojuzkatawkat,drobiackroczkijakkobieta,cmiac
papierosaimizdrzacsieprzedlustrem.Wdodatkubylsamwpokoju.Chybazektossiedzialwlazience-tegoniemoglem
sprawdzic.Winnymoknie,niemalwprostnadnumeremtegostarszegopana,zobaczylempare:mezczyzneikobiete,ktorzyna
siebiewzajemnieprychalizustwoda.Mozliwe,zetoniebylawoda,alewhiskyzwoda,niewiem,cotammieliwszklankach.W
kazdymrazie,toonbraldoustlyktegoplynuiprychalnania,toznowonamusieodwzajemniala,itakopluwalisiepokolei,
slowodaje.Zaluje,zescietejzabawyniewidzieli.Obojezanosilisienieustannieodsmiechu,jakbyniktwswiecieniemogl
wymysliclepszegodowcipu.Bezblagi,tenhotelroilsieodzboczencow.Bylemchybawcalymgmachujedynymnormalnym
gosciem-atoniezbytdobrzeswiadczyoreszcie.MialemochotewyslactelegramdoStradlateraisprowadzicgopierwszym
pociagiemdoNowegoJorku,Bylbykrolemwtymhotelu.
Najgorsze,zewidowiskotegorodzaju,chocbysniechcial,dzialanaciebiefascynujaco.Naprzykladtadziewczyna,ktora
pozwalalasobieobryzgiwacwtensposobtwarz,bylabardzoladna.Towlasnienajbardziejmnieniepokoi.Wmyslachjestem
chybanajgorszymmaniakiemseksualnym,jakiegoziemianosi.Czasemprzychodzamidoglowyokropnieplugawepomyslyi
zdajemisie,zewprowadzilbymjechetniewczyn,gdybysiezdarzylasposobnosc.Nawetwyobrazamsobie,zemoglabytobyc
naswojplugawysposobwspanialazabawa,gdybysmyobojebylipijaniitakdalejigdybymmoglbryzgaczustwodaczyinnym
trunkiemwtwarzdziewczynie.Alewgruncierzeczytenpomyslmisieniepodoba.Jezelisienadnimzastanowic-swinstwo.
Uwazam,zejeslisienielubinaprawdedziewczyny,nietrzebawogolezniazaczynaczabawy,ajeslisiejalubi,no,tochybalubi
sietezjejtwarz,ajaksielubiczyjastwarz,totrzebasiezniaobchodzicdelikatnie,niemoznaopluwacjejwodaczywodka.
Myslenieraz,zetojestbardzozle,zeniektorerzeczysazarazemplugaweiszaleniezabawne.Adziewczetaniewiele
pomagaja,kiedysieczlowiekstarahamowac,zebyniezrobicniczanadtoobrzydliwego,iniechcialbypopsucczegos,cojest
naprawdeladne.Znalemparelattemupewnadziewczyneowielegorszajeszczepodtymwzgledemodemnie.Alezbyla
rozwydrzona!Mimowszystkoprzezjakisczasbawilomnietoszalenie,chociazprzyznaje,zeprzyjemnoscbylaplugawej
odmiany.Niektorychsprawseksuniemogezrozumiec.Samczlowiekniewie,cosiewnimdzieje.Staleustanawiamsobiew
tychrzeczachpewneprawaizawszejelamiebardzopredko.Wzeszlymrokupostanowilem,zeniebedesiewdawalw
poufalosciztymidziewczetami,ktorymiwglebisercabrzydzesietak,zemisierzygacchce.Noinieczekalemnawettygodnia,
tegosamegowieczorazlamalempostanowienie.Calanocspedzilemnacalowaniuiobmacywaniuokropnejidiotki,niejakiejAnny
LuizySherman.Sekstocos,czegopojacniemoge,przysiegamBogu,zeniepojmuje.
Kiedytakstalemwokniehotelu,zaczelamipoglowiechodzicmysl,zebyzadzwonicdoJaneprzezmiedzymiastowa,doB.M.,
gdziebylawinternacie,zamiasttelefonowacdojejdomuipytacjejmatki,kiedyJaneprzyjedziedoNowegoJorku.Coprawdanie
bylowzwyczajusciagacuczennicdotelefonuwnocy,alewykombinowalem,jaktozrobie.Zamierzalemprzedstawicsiejakowuj
pannyJaneGallagheripowiedziecosobie,ktoraprzyjmietelefon,zemuszedziewczynezawiadomicosmierciciotki,zabitejw
katastrofiesamochodowejidlategomuszezniamowicnatychmiast.Takinumernapewnobyprzeszedl.Jezelitegonie
zrobilem,totylkodlatego,zeniemialemnastroju.Jakczlowiekniejestwnastroju,zadnatakasztukamusienieudaje.
Siadlemwfoteluiwypalilemkilkapapierosow.Czulemsieokropnieglupio.Przyznaje,bylomiglupio.Niztego,nizowego
wpadlemnapewnamysl.Wydobylemportfelizaczalemszukacadresu,ktorydostalemodjednegochlopaka,studentaw
Princeton,poznanegonajakiejszabawiezeszlegolata.Wreszcieznalazlem.Ledwiemoglemcosodczytac,taksiekartka
sponiewieralawportfelu,wkoncujednakodcyfrowalemadres.Chodziloodziewczyne,ktoraniebylatakcalkiemkurwa,aleod
czasudoczasudawalasienatoiowonamowic-takprzynajmniejzapewnialmnietenchlopakzPrinceton.Kiedyswprowadzil
janazabawetanecznawPrincetoniomalgozatoniewylali.Wystepowalapodobnowjakiejsburlesceirozbieralasienascenie
dorosolu,czycoswtymrodzaju.Wkazdymraziezlapalemzatelefonizadzwonilemdoniej.NazywalasieFaithCavendish,a
mieszkalanaroguBroadwayuiSzescdziesiatejPiatejUlicywhotelu"StanfordArms".Napewnanielichaspelunka.
Juzmyslalem,zeniezastalemjejwdomu,bodlugoniktsienieodzywal.Wreszciektospodnioslsluchawke.
-Halo!-powiedzialem.Staralemsiemowicbardzogrubymglosem,zebyniepoznala,zejestemtakimlody.Zresztaglosmam
naprawdedoscmeski.
-Halo!-odpowiedzialgloskobiecy.Alewcaleniezanadtoprzyjazny.
-CzytopannaFaithCavendish?
-Aktomowi?-spytala.-Ktotelefonujeotakiejzwariowanejgodzinie?
Trochemnietospeszylo.
-Rzeczywiscie,trochepozno-powiedzialemjaknajdoroslejszymglosem.-Mamnadzieje,zemipaniwybaczy,bardzomi
zalezalonaporozumieniusiezpaniajeszczedzisiaj.
Slodkibylemjakmiod.Umiemgadaccholernieslodko.
-Ktomowi?
-Panimnieosobiscieniezna,alejestemprzyjacielemEdaBirdsella.WlasnieEddiezaproponowal,zebymdopanizadzwonil,
jakbedewmiescie,tosiemozerazemwybierzemygdziesnajakiscocktail.
-Ktozaproponowal?Czyimprzyjacielempanjest?
Slowodaje,wsciekalasiewtelefonjaktygrysica.Prawiezeryczalanamnie.
-EdmundBirdsell,Eddie-powiedzialem.Niebylempewien,czyonmialnaimieEdmundczyEdward.Razwzyciugotylko
spotkalemnajakiejsglupiejzabawie.
-Nieznamnikogootymnazwisku,mojpanie.Ajezelipanmysli,zemniebawizrywaniesiezesnuponocy...
-EddieBirdsell.ZPrinceton-powiedzialem.
Chwilamilczenia.Jakbymjawidzial,napewnousilowalaodszukaczgubewpamieci.
-Birdsell,Birdsell...ZPrinceton,mowilpan?ZUniwersytetuPrinceton?
-Wlasnie-powiedzialem.
-PantakzestudiujewPrinceton?
-Coswtymrodzaju.
-Aha...JaksiemiewaEddie?-spytala.-Aleporarzeczywisciedoscdziwnanatelefony.ChrystePanie!
-Eddiezdrow.Polecilprzekazacpaniuklony.
-Dziekuje.Nawzajem.Wspanialychlopak.Coterazporabia?-Naglezrobilasiebardzouprzejma.
-No,wiepani,postaremu-odrzeklem.Skad,udiabla,mialemwiedziec,coporabiaEddie.Nadobrasprawewcalechlopaka
nieznalem.Niewiedzialemnawet,czyjeszczewciazjestwPrinceton.-Proszepani-zagailem-mozebypanizechciala
spotkacsiezemna,wypilibysmyrazemjakiscocktailtuczytam.
-Czypannaprawdeniepamieta,ktorajestgodzina?-odparla.-Awogole,jakpansienazywa,jesliwolnozapytac.-
Niespodzianiezaczelaterazmowicangielskimakcentem.-Sadzaczglosumusipanbycztychmlodszych.
Rozesmialemsie.
-Dziekujezakomplement-powiedzialemsalonowymtonem.-NazywamsieHoldenCaulfield.
Ugryzlemsiewjezykponiewczasie-powinienembylpodacfalszywenazwisko.
-Niechzesiepandowiezatem,panieCawffie,zeniemamzwyczajuumawiacsiewnocynarandki.Pracujeprzeciez.
-Jutroniedziela-zauwazylem.
-Niedzielaczyponiedzialek,braksnuszkodzinaurode.Chybapanwie,jaktojest.
-Myslalem,zemozejedencocktailzdazylibysmywypic.Niejestjeszczewcaletakpozno.
-Panjestrzeczywiscieszaleniemily-powiedziala.-Skadpandzwoni?Gdziepanjestwtejchwili?
-Ja?Dzwoniezautomatu.
-Ach,tak!-Dlugachwilemilczala.-Doprawdy,bardzochetniekiedyssiezpanemspotkam,panieCrawffie.Glosmapan
bardzosympatyczny.Aledzisiajjuzzapozno.
-Moglbymprzyjscdopani.
-Innymrazemodpowiedzialabym:swietnamysl.Bylobymistrasznieprzyjemniezaprosicpananacocktail.Tylkozewlasnie
kolezanka,ktorazemnamieszka,zachorowala.Lezytubiedaczkaiodparugodzinokazmruzycniemogla.Dopieroprzed
chwilanareszciesietrochezdrzemnela.
-Topechrzeczywiscie.
-Gdziepanmieszka?Mozejutromoglibysmywybracsienatencocktail?
-Jutroniemoge-odrzeklem.-Dzisbyldlamniejedynymozliwywieczor.
Znowpalnalemglupstwo.Nietrzebabylotegomowic.
-Notocoz...Bardzozaluje.
-PozdrowieodpaniEda.
-Koniecznie!ZyczepanudobrejzabawywNowymJorku.Pierwszorzednemiasteczko.
-Wiem,wiem.Dziekuje.Dobranoc.
Polozylemsluchawke.Sfaulowalemtenstrzalfatalnie.Gdybymprzynajmniejnacocktailjanamowil,jeslinienacoswiecej!
10.
Bylowlasciwiejeszczedosycwczesnie.Dokladnieniepamietam,ktorabylagodzina,aleniezbytpozna.Niecierpieklascsie
dolozka,jezelinieczujesiewcalesennyanizmeczony.Otworzylemwiecwalizy,wyciagnalemczystabielizne,poszedlemdo
lazienki,umylemsieizmienilemkoszule.Pomyslalemsobie,zewartobyzejscnadoldoSaliLawendowejizobaczyc,cotam
siedzieje.Wtymhotelubylnocnydansingwlasniewtejsali.Kiedyzmienialemkoszule,znowumnieogarnelaochota,zebymimo
wszystkozadzwonicdomalejPhoebe-mojejsiostry.Okropniekorcilomnie,zebyzniapogadacprzeztelefon.Nareszcie
pogadaczkimsrozsadnym.Aleniemoglemtegozaryzykowac.Phoebetojeszczedzieciak,otejporzeoddawnajuzspala,aw
kazdymrazienapewnoniebylojejwpoblizutelefonu.Zastanawialemsie,czybyjednakniesprobowac:gdybysieodezwalojciec
albomatka-moglbympolozycsluchawke;wkoncuzrezygnowalem,boniewidzialemzadnychszans.Domyslilibysie,zetoja,
nawetgdybymslowaniepowiedzial.Matkazawszemniepoznaje.Manadzwyczajnaintuicje.Szkoda,mialemwielkaochote
pogadacchociazprzezchwilezPhoebe.
Zalujcie,zejejnieznacie.Wzyciuniespotkaliscierownieladnejimadrejmalejdziewczynki.Naprawdejestinteligentna.Odkad
chodzidoszkoly,zbierasamenajlepszestopnie.Szczerzemowiac,jajedennieudalemsiewrodzinie.Starszymojbrat-D.B.-
jestpisarzemiwogoleblyszczy;Alik,ten,ktoryumarl,jakwamjuzwspominalem-bylnadzwyczajny.Tylkojasienieudalem.
PopatrzycnamalaPhoebetakzewarto.Mawlosyrude,mniejwiecejtakie,jakiemialAlik,wleciebardzokrotkie.Bolatem
zakladajezauszy.Uszymaladne,malutkie.Nazimezapuszczawlosy.Czasemmatkasplatajewwarkoczyki,czasemnie.Z
warkoczykamiPhoebewygladabardzomilutko.Ledwieskonczyladziesieclat.Jestchudajakja,alejejchudoscniewydajesie
brzydka.Ruszasiezwinniejaknawrotkach.Przygladalemjejsiekiedys,jakprzebiegalaFifthAvenuewdrodzedoparku,iwtedy
wlasniezauwazylem,zemaszczuplasylwetkeiruchywrotkarza.Spodobalabysiewamnapewno.Najwazniejsze,zezawsze
odrazuswietnierozumie,ocochodzi,kiedysiezniarozmawia.Moznajawszedziewziaczesoba.Naprzykladjezelija
zaprowadzicnaglupifilm,poznajesienaglupociefilmu.Ajezelijazaprowadzicnadobryfilm-Phoebewie,zefilmjestdobry.
KiedysrazemzD.B.wzielismyjanafrancuskifilm"Zonapiekarza";gralRaimu.Phoebeszalalazzachwytu.Alenajbardziej
polubila"Trzydziescidziewiecstopni"zRobertemDenatem.Nauczylasiecalegoscenariuszanapamiec,bobylanatymrazem
zemaconajmniejdziesiecrazy.NaprzykladkiedyDonatuciekajacprzedpolicjawchodzidodomuszkockiegochlopa,Phoebe
nacalyglosijednoczesnieztymSzkotemmowi:"Jadaszsledzie?"Calydialogumiejakpacierz.Azanimprofesorztegofilmu-
ten,cotosiepotemokazujeniemieckimszpiegiem-podniesiemalypalec,wktorymbraksrodkowegokawalka,Phoebew
ciemnosciachjuztrzymaprzedmoimnosemswojwlasnypalec.Fajnadziewczynka.Napewnobysiewampodobala.Jedynajej
wadatozbytniaczasamiczulosc.Jaknatakiemaledzieckojestowielezauczuciowa.Fakt.Pozatym-stalepiszepowiesci.
Niestetyzadnejnigdyniekonczy.Wszystkiesaopewnejdziewczynce,ktoranazywasieHazelWeatherfield.Phoebepisze:
"Hazie"zamiast"Hazel".TaHazieWeatherfieldjestdetektywem.Uchodzizasierote,alepotemzregulyodnajdujeojca.Iza
kazdymrazemtenjejojciecokazujesie"wysokim,przystojnymdzentelmenem,latokolodwudziestu".Peknacmoznaze
smiechu.TakajestmalaPhoebe.PrzysiegamBogu,spodobalabysiewamnapewno.Ledwieodziemiodrosla,juzbyla
nadzwyczajniesprytna.Kiedybylazupelniemalenka,zabieralismyja-jaiAlik-zsobadoparku,zwlaszczawniedziele.Alikmial
zaglowke,ktoralubilwniedzielepuszczacnawode,izwyklePhoebechodzilarazemznami.Kladlabialerekawiczkii
paradowalamiedzynamidwomapowazniejakdorosladama.AkiedyrozmawialismyzAlikiemnarozmaitetematy,sluchalaz
zainteresowaniem.Czasamizapominalismy,zejestznami,badzcobadzbylabardzomala,alezawszepostaralasie
przypomniecosobiewpore.Cochwilanamprzerywala.SzturchalaAlikaalbomnieipytala:"Kto?Ktotopowiedzial?Bobbyczy
tapani?"Akiedyjejmowilismy,zeBobbyalbozetapani,uspokajalasieidalejprzysluchiwalazuwaga.Aliktakzezania
przepadal.Lubiljaszalenie.TerazPhoebemajuzdziesieclat,niejestmalymdzieckiem,alewdalszymciaguprzepadajazania
wszyscy:oczywisciewszyscy,ktorzymajatrocheolejuwglowie.
Slowem,Phoebejestosoba,zktoraokazdejporzemasieochotepogadacprzeztelefon.Tylkozebalemsiedzwonicdo
domu,bopewnieodezwalobysiektoreszrodzicowiwszystkobysiewydalo:zejestemwNowymJorku,zemniewylaliz
"Pencey"-calachryja.Dlategoniezatelefonowalem,zapialemczystakoszule,ubralemsie,uczesalem,akiedybylemgotowy,
zjechalemwindadohallu,zebysierozejrzec,cotamsiedzieje.
Halibylprawiepusty,jeslinieliczycparutypow,ktorzywygladalinaalfonsow,iparublondynek,ktorewygladalynawydry.Z
LawendowejSalidochodzilajednakmuzyka,wiecposzedlemtam.Tlokuniebylo,mimotodalimimarnystolik,gdzieswkacie,a
todlatego,zeniepomachalemkelnerowiprzednosemdolarowymbanknotem.WNowymJorku,moizloci,pieniadzjestjedynym
przekonywajacymargumentem;mowietobezzartow.
Orkiestrabyladochrzanu.BuddySinger.Duzoblachy,alepodlej.Nasaliniewieluzauwazylemgosciwmoimwieku.Scisle
mowiac,nikogozmojegopokolenia.Przewazniestare,nadeteprykizeswoimibabkami.Zwyjatkiemsasiedniegostolika.Przy
tymnajblizszymstolikusiedzialytrzybabkipodtrzydziestke,wszystkietrzywmiareszpetne,apokapeluszachmoznabylood
razupoznac,zesazprowincji.Jednatylko,blondynka,bylaniczegosobie.Tak,blondynkabylawcaleniebrzydka,wiec
zdecydowalemsiesypnacdoniejlekkieoko.Alewtymmomenciepodszedlkelnerispytal,czegosobiezycze.Powiedzialem,
zeproszeowhiskyzsoda,alezebyniemieszal,tylkopodalsyfonoddzielnie.Mowilemszybko,zpewnamina,bogdybym
zaczalsiejakacinamyslac,odrazubyskapowal,zeniemamJeszczedwudziestujedenlat,iniechcialbymipodaczadnych
napojowalkoholowych.Aletenkelneritakrobiltrudnosci.
-Przepraszampana-powiedzial.-Mozepanmajakisdowodstwierdzajacypelnoletnosc?Papierysamochoduczycoswtym
rodzaju.
Spojrzalemnaniegolodowatymwzrokiem,jakbymniesmiertelnieobrazil,ispytalem:
-Czywygladamnamniejnizdwadziesciajedenlat?
-Bardzopanaprzepraszam,aleprzepisy...
-Dobra,dobra-przerwalemmu.Cholerniesieprzeliczylem.-Proszemidaccocacole.-Kelnerjuzsieodwrocil,ale
zawolalemgozpowrotem.-Niemoglbypankapnactrocherumualboczegoswtymrodzajudoszklanki?-Spytalembardzo
grzeczniezreszta.-Niesposobsiedziecwtakimwesolymlokaluzcalkiemtrzezwaglowa.Mozebypanmogldodackropelke
rumualboczegospodobnego.
-Bardzomiprzykro,proszepana...-odparlizwialcopredzej.Niemialemdoniegozalu.Kelnerzytracaposady,jezeliichktos
nakryjenasprzedawaniualkoholumaloletnim.Ajajestemcholerniemaloletni.
Znowuzaczalemsypacokodotrzechgracji.Awlasciwiedojednej,dotejblondynki.Botamtedwiebylystanowczodo
chrzanu.Nierobilemokabezczelnie.Przygladalemsietylkowszystkimtrzemuwaznie,zzimnakrwia.Zatoonezarazzaczely
szeptacmiedzysobaichichotacjakidiotki.Pewnieuwazaly,zejestemzamlody,zebypatrzecnakobiety.Zdenerwowalomnieto
okropnie;co,udiabla,nieoswiadczalemsieprzeciezzadnejzmatrymonialnymizamiarami.Powinienbymwobectegopuscicje
wogolekantem,alenaprawdemialemszalonaochotezatanczyc.Strasznielubieczasamipotanczyc,ategowieczoramialem
wyjatkowamelodie.Wiecwpewnejchwilibezzadnychwstepowkiwnalemsienakrzesle,comialooznaczacuklonczycosw
tymrodzaju,ipowiedzialem:
-Mozebyktoraszpanzechcialazatanczyc?
Niepowiedzialemtegonatretnie,przeciwnie,bardzosalonowo.Aleonetotakzeuznalyzafarsowynumer.Zaczelyznowu
chichotac.Slowodaje,zachowywalysiejakkretynki,wszystkietrzy.
-No,co?-spytalem.-Chetniebymzkazdazpanprzetanczylpokolei.Dobrze?Dasiezrobic?
Szaleniemisiechcialotanczyc.Wkoncuwstalablondynka,bojasnebylo,zechodzilomioniaizedoniejsiewlasciwie
zwracalem,iposzlismynaparkiet.Dwiekretynki,ktorezostalyprzystoliku,zasmiewalysiedorozpukupatrzacnanas.Zebym
niebylwtakiejbeznadziejnejsytuacji,machnalbymnaniewszystkiereka.
Alegraokazalasiewartaswieczki.Blondynkatanczylapierwszorzednie.Bylajednaznajlepszychpartnerek,jakiewzyciu
spotkalem.Bezblagi.Zdarzasie,zedziewczynaglupiajestjakbut,anaparkiecie-klekajcienarody.Aznowinna,chociaz
bardzointeligentna,wtancualbousilujekierowacpartnerem,albotanczytakfatalnie,zeniemainnegowyjscia,jakwrocicznia
dostolikaipiccalanocazdoskutku.
-Swietniepanitanczy-powiedzialemblondynce.-Powinnapanibyczawodowatancerka.Slowodaje.Tanczylemkiedysztaka
zawodowatancerka,alepanitorobiznacznielepiej.SlyszalapanioMarkuiMirandzie?
-Co?-spytala.Wcaleniesluchala,codoniejmowilem.Rozgladalasietylkowciazposali.
-Pytalem,czyslyszalapanioMarkuiMirandzie...
-Niewiem.Nie.Niewiem.
-Tojest,proszepani,paratancerzy.OnanazywasieMiranda.Aleniepowiem,zebymibardzoimponowala.Nibyrobi
wszystko,conalezy,alenicnadzwyczajnego.Wiepani,poczymsiepoznaje,zedziewczynajesturodzonatancerka?
-Copanmowil?-zapytala.Nieraczylamniewcalesluchac.Zajetabylatylkorozgladaniemsienawszystkiestrony.
-Pytalem,czypaniwie,poczymsiepoznajeurodzonatancerke.
-Aha.
-Widzipani,tojesttak.Trzymamrekenapaniplecach.Jezelimamwrazenie,zepodmojadlonianiemanic-anipupki,aniud,
anistop-toznaczy,zedziewczynajesturodzonatancerka.
Aleonaniesluchala.Przestalemsiewieczajmowacjejosoba.Poprostutanczylismy.Boze,jaktaidiotkaumialatanczyc.
BuddySingerzeswoja-bandafuszerowgral:"Wlasniejednaztychrzeczy",inawettamarnaorkiestraniemoglacalkiem
popsuctejmelodii.Botojestcudnapiosenka.Niesililemsiewtancunajakiesnadzwyczajnesztuki-niecierpiefacetow,ktorzy
siewyglupiajaipopisujanaparkiecie-aleruszalemsiedosczywo,ablondynkadotrzymywalamitempaznakomicie.
Najdziwniejsze,zejejtezsprawialtentaniecwielkaprzyjemnosc;takmisieprzynajmniejzdawalo,dopokiniewystapilanaglez
okropnieglupimoswiadczeniem.
-Wiepan,wczorajwieczoremjaimojeprzyjaciolkiwidzialysmyPeteraLorre-powiedziala.-PeterLorretoslawnyaktor
filmowy.Widzialysmygonawlasneoczy.Kupowalwlasniegazete.Czarujacy!
-Atomialypanieszczescie-powiedzialem.-Wielkieszczescie.Zdajepanisobieztegosprawe?
Kretynka.Aletanczylajakmarzenie.Niemoglemsiepowstrzymacileciutkopocalowalemjawczubektejpustejglowy,wto
miejsce,wiecie,gdziewlosysierozdzielaja.Okropniesieoburzyla.
-Ejze!Copanwyrabia?
-Nic.Taksobietylko...Paniswietnietanczy-powiedzialem.-Mamsiostrzyczke,smarkatazczwartejklasy.Panitanczyprawie
takdobrzejakona,aonatanczylepiejnizwszystkietancerkiswiata,zyweczyumarle.
-Niechsiepanbedzielaskawniewyrazac.
Rany,cozahrabina.Krolowa,slowodaje.
-Skadpanieprzyjechaly?-zapytalem.
Nieodpowiedziala.Pewnieniemialaczasu,bomusialasierozgladac,czyniemagdzieswpoblizuPeteraLorre.
-Skadpanieprzyjechaly?-powtorzylem.
-Co?-ocknelasieblondynka.
-Skadpaniesa?Jezelipaniniemaochoty,proszenieodpowiadac.Niechcialbym,zebysiepaniprzemeczala.
-ZSeattie,wstanieWaszyngton-powiedziala.Najwyrazniejrobilamiwielkalaske.
-Jestpaniniezwykleblyskotliwawrozmowie.Czyjuzktosotympanipowiedzial?
-Co?
Dalemzawygrana.Zresztaitakbylotodlaniejzamadre.
-Czymialabypaniochotenamalegojiterbugga,jezelimuzykazagrawtempie?Bezprzesady,niebedziemyskakacaninicw
tymrodzaju,potrzesiemysieladnieigrzecznie.Jezelimuzykaprzyspieszytempo,wiekszosctowarzystwawysiadzie,zostana
naparkiecietylkonajstarsiinajgrubsi.Bedziedlanasmiejsce.Dobrze?
-Mnietamwszystkojedno-powiedziala.-Alewlasciwieilepanmalat?
Pytaniezdenerwowalomniezwiadomychpowodow.
-Ranyboskie,niechmniepaniniewyda-powiedzialem.-Mamdwanascielat.Wyroslemtaknienormalnenaswojwiek.
-Juzrazpanumowilam,zenietubie,jaksiektowyraza-odparla.-Jezelipanbedziesiewyrazal,wrocedostolikadomoich
kolezanek.
Przeprosilemjaniemalnakleczkach,bowlasniemuzykazagralawwariackimtempie.Zaczelismyjiterbugga,alezumiarem,
spokojnie,bezprzesady.Blondynkanaprawdetanczylaswietnie.Wystarczylojatknacarozumiala,ocochodzi.Akiedysie
okrecala,trzeslamalym,zgrabnymkuperkiembardzoladnie,zwdziekiem.Kupilamnie.Slowodaje.Kiedyjaodprowadzalemna
miejsce,bylemwniejjuznapolzakochany.Takwlasniebywazdziewczetami.Wystarczy,zektorasumiecosrobicz
wdziekiem,achocbyniebylawcalebardzoladna,chocbynawetbylaglupawa-zakochujesieczycoswtymrodzaju,ijuzsam
niewiesz,cosieztobadzieje.Dziewczyny.JezuChryste.Umiejaczlowiekadowariactwadoprowadzic.Fakt.
Niezaprosilymniedoswojegostolika,pewniepoprostudlatego,zeniewiedzialy,cowypada,aconie,alesiadlembez
zaproszenia.Blondynka,zktoratanczylem,nazywalasieBerenikajakostam:CrabsczyKrebs.DwiebrzydulewabilysieMartyi
Laverne.PrzedstawilemimsiejakoJimSteele,taksobie,dlahecy.Probowalemzagaicinteligentnarozmowe,aleniebylo
sposobu.Nicznichniedalosiewycisnac.Nawettrudnobyrozstrzygnac,ktoraztrzechbilarekordglupoty.Wszystkietrzy
rozgladalysiebezustankuposali,jakgdybymialynadzieje,zeladachwilawejdziecalestadogwiazdorowfilmowych.
Wyobrazalysobiepewnie,zenajgrubszerybyfilmowe,jezelisawNowymJorku,spedzajajakjedenmaznocewSali
Lawendowej,aniewklubie"Stork",w"ElMarocco",czywinnychlokalachtegorodzaju.Totezmeczylemsiedobrepolgodziny,
nimwkoncudowiedzialemsie,gdziepracujawtymswoimSeattie.Wszystkietrzymialyposadywjakimstowarzystwie
ubezpieczen.Zapytalem,czylubiaswojaprace,aleczymyslicie,zeztychtrzechkretynekmoznabywydusicchociazjedna
inteligentnaodpowiedz?Myslalem,zedwiebrzydule,MartyiLaverne,sasiostrami,aleobrazilysieobieotopodejrzenie.
Widoczniezadnaniemialaochotybycpodobnadoprzyjaciolki,trudnoimsiezresztadziwic,aletobyloszaleniezabawne.
Tanczylemzcalatrojca,oczywisciepokolei.Jednazbrzydul-Laverne-tanczylaniezgorzej,aledruga-Marty-mogla
czlowiekawykonczyc.Zdawalomisie,zeturlamStatueWolnoscipoparkiecie.Niewytrzymalbymtychmeczarni,gdybym
pracujactakwpocieczolaniewymyslilsobiemalejrozrywki.Powiedzialemdziewczynie,zewlasniemignalmiwdrugimkacie
saligwiazdorfilmowy-GaryCooper.
-Gdzie?-spytala,cholerniepodniecona.Gdzie?
-Przegapilapani.Juzwyszedl.Dlaczegonieobejrzalasiepanipredzej?
Odtejchwilijuzwcalenietanczyla,rozgladalasietylko,usilujacpomiedzyglowamitlumumimowszystkodostrzecswojego
wymarzonegoaktora.
-Jakaszkoda,jakaszkoda-powtarzala.Niemalzlamalemjejserce.Fakt.Zlybylemnasiebiejakdiabli,zejataknabralem.Z
niektorychosobniepowinnosiekpic,nawetjezelinatozasluguja.
Alepotemdopierowyniklaztegonajlepszaheca.Kiedywrocilismydostolika,brzydulaoznajmilakolezankom,zeGaryCooper
przedchwilaopuscilsale.Ranyboskie,cosiedzialo.LaverneiBerenikanatewiescomaloniepopelnilysamobojstwa.
Trzepotalysieiwypytywaly,czyMartygonaprawdewidzialaijakwygladal.Martyodpowiedziala,zetylkojejmignalzdaleka.Az
mniezatkalo.
Nanoczamykanobar,wieczafundowalembabkomcopredzejpodwaszklanaglowke,nazapas.Dlasiebietezzamowilem
dwiecoki.Nastolikuciasnosiezrobiloodflanek.Jednazbrzydul,Laverne,wysmiewalamnie,zepijetylkocoke.Miala
pierwszorzednepoczuciehumoru.Zatoiona,iMartywybralysobiedzinzsokiemcytrynowym-wgrudniu,ranyboskie!Pojecia
oniczymniemialy.Blondynka-Berenika-pilakrajowawhiskyzwoda.Golilazresztazdrowo.Wszystkietrzynieustannie
wypatrywalyoczyzagwiazdamifilmu.Prawiezenierozmawialy,nawetmiedzysoba.Najbardziejwymownabylaznichtrzech
Marty.Powtarzalastare,nudnesztampy,naprzykladtoaletenazywala"cichymkacikiem",akiedynieszczesnyramol,ktoryw
orkiestrzeSingeragralnaklarnecie,odstawialswojdychawicznynumer,orzekla,zejest"nieziemski".Naklarnetmowila"baton
lukrecjowy".Straszliwiebylaglupia.Drugabrzydula,Laverne,ludzilasie,zejestbardzodowcipna.Namawialamnie,zebym
zatelefonowaldomojegoojcaispytalgo,jakspedzadzisiejszywieczor.Pytalamnieuporczywie,czymojpapamiewarandki.
Czteryrazypowtorzylatopytanie-takabyladowcipna.Berenika-mojablondynka-przewazniemilczala.Jezelisiedoniejz
czymszwracalem,odpowiadalanieodmiennie:"Co?"Pojakimsczasiezaczelomnietocholerniedenerwowac.
Wpewnejchwili,kiedyosuszylyswojeszklanki,poderwalysienaglewszystkietrzynarazioznajmily,zeporaiscspac.
Twierdzily,zenazajutrzmuszawstacwczesnie,zebyzdazycnapierwszyspektaklwRadioCityMusieHali.Probowalemje
zatrzymacjeszczetroche,aleslyszecotymniechcialy.Pozegnalismysiewiecpieknie.Obiecalem,zeodwiedzejewSeattie,
jezelikiedystambede,no,alewatpie,czysietostanie.Watpiezwlaszcza,zebymichmialochotewSeattieszukac.
Wlaczniezpapierosamirachunekwypadlokolotrzynastudolarow.Uwazalem,zetrzygracjepowinnybylyprzynajmniej
zaproponowac,zezaplacazatetrunki,ktorewypily,zanimsiedonichprzysiadlem;niezgodzilbymsieoczywiscie,aleim
wypadalozaproponowac.Niemialemimjednaktegozazle.Nieznalysienaniczym,azresztarozczulilymnieichtesmieszne,
zalosnekapelusze.Biedule.Dobilymnie,kiedypowiedzialy,zemuszawstacrano,zebyzdazycnapierwszyspektaklwRadio
CityMusieHali.Jezeliktos,naprzykladmlodadziewczynawpotwornymkapeluchu,przyjezdzatakikawaldrogidoNowego
Jorku-zSeattie,wstanieWaszyngton!ranyboskie!-poto,zebysiezrywacoswicieipedzicnatencholernyporanekwRadio
CityMusieHali,wydajemisietotakiesmutne,zetylkosiasciplakac.Zgodzilbymsiezafundowacwszystkimtrzemposto
dzinowczywhisky,bylemitegoswojegomarzenianiezdradzily.
ZarazpoichwyjsciuwyszedlemtakzezSaliLawendowej.Itakjuzzamykalibude,orkiestraoddawnaprzestalagrac.Przede
wszystkimtobyljedenztychlokali,wktorychniesposobwytrzymac,jezeliniemasiedobrejpartnerkidotanca,akelnernie
chcepodacczlowiekowiuczciwychtrunkowzamiastmarnejcocacoli.Zresztaniemanaswiecienocnegolokalu,wktorymby
moznadlugowysiedziecnatrzezwo.Chybazejestztobadziewczynanaprawdezabojcza.
11.
Kiedyszedlemdohallu,nagleznowstanelamiwoczachJaneGallagher.Stanelamiwoczachiniemoglemsiejejpozbyc.
Siadlemwjednymztychhotelowychfoteli,sraczkowegokoloru,iznowwyobrazilemjasobiezeStradlateremwtymprzekletym
samochodzieEdaBanky,achociazbylemniemalzupelniepewny,zesietemudraniowiniedala-znalemmojaJanenawylot-
niemoglemsieodtychmysliopedzic.ZnalemJanenawylot.Naprawde.Wiedzialem,zeoproczwarcabowszalenielubi
wszelkiesporty;przezcalelato,kiedysiepoznalismy,prawiekazdegorankagralismyrazemwtenisa,akazdegopopoludnia-w
golfa.Bylismyzsobanaprawdeblisko.Niewznaczeniufizycznym,nicwtymrodzaju,nie,alewidywalismysiecodzieni
spedzalismyrazemcaledni.Czasemnawetbezzmyslowychpoufaloscimoznadziewczynepoznacnawylot.Zawarlemznia
znajomosczpowodupsajejmatki,dobermana,ktorystaleprzychodzilzalatwiacsienanasztrawnik,cookropniezloscilomoja
matke.ZatelefonowalawiecdomatkiJaneinarobilawielehalasu.Mojamatkaumierobicwielehalasuotakiesprawy.Noitraf
chcial,zewparednipotemspotkalemwklubieJane,ktoralezalasobienabrzuchuobokplywalni,ipowiedzialemjejdziendobry.
Wiedzialem,zemieszkawsasiednimdomu,aledotychczasnigdyznianierozmawialemanisieznianiezapoznalem.Tego
dnia,kiedyjapierwszyrazzagadnalem,potraktowalamniebardzozimno.Dlugomusialbymjezykstrzepic,byjaprzekonac,ze
jesliomniechodzi,jejdobermanmozesiezalatwiac,gdziechce.Nawetnasrodkunaszegosalonu.Noiodtadbylismyjuzz
Janewwielkiejprzyjazni.Tegosamegopopoludniagralismyrazemwgolfa.Pamietam,zespartolilaosiempilek.Osiem,nie
przesadzam.Dobrzesiespocilem,zanimosiagnalemprzynajmniejtyle,zebyotwieralaoczy,kiedybierzerozmachdostrzalu.
Alewkoncupodmoimkierunkiembardzosiepodciagnela.Bojawgolfagramnaprawdedobrze.Gdybymwampowiedzial,jakie
miewamwyniki,niechcielibysciepewniewierzyc.Omalywlosnienakrecilikiedyskrotkometrazowkizemnawroliglownej,alew
ostatniejchwilirozmyslilemsieiodmowilem.Doszedlemdowniosku,zejezeliktostakjakjanienawidzikina,bylbyfalszywy,
gdybypozwolilsiefilmowacipokazywacwkrotkometrazowce.
Janetodziwnadziewczyna.Mowiacscisle,wcaleniepieknosc.Amimotopodobalamisiejakzadna.Mialanieslychanie
ruchliweusta.Kiedymowilaibylaczymsprzejeta,wargijejlatalywewszystkiestrony.Tymmniewziela,inigdyniezamykala
wlasciwieust,nigdywargniezaciskala.Zawszemialajetroszkerozchylone,zwlaszczakiedyustawialasiedostrzalunaterenie
golfowymalbokiedyczytala.Czytalamaseinaprawdedobreksiazki.Duzopoezjiiroznychpowaznychrzeczy.Pozanajblizsza
rodzinatylkojejjednejpokazalemrekawiceAlika,zewszystkimiwypisanyminaniejwierszami.JanenieznalaAlika,bodopiero
tegolatapierwszyrazprzyjechaladoMaine,przedtemspedzalawakacjewCapeCod,aleduzojejonimopowiadalem.Zawsze
sluchalatakichhistoriizzainteresowaniem.
Mojamatkaniebardzojalubila.Bomatcewydawalosie,zemalaJaneijejmatkazachowujasiewobecniejarogancko,czy
mozetraktujajazgory,poniewazniezagadywalydoniejnigdy.Aspotykalysieczestowmiasteczku,boJanerazemzeswoja
matkajezdzilapozakupyotwartymwozem.Mojamatkauwazala,zeJanewcaleniejestladna.Mniepoprostupodobalasietaka,
jakabyla-ikropka.
Pamietamzwlaszczajednopopoludnie.TenjedenjedynyrazcalowalismysiezJane.Bylasobota,deszczlaljakzcebra,
siedzielismyuniejnawerandzie,botendommialwielkaoszklonawerande.Gralismywwarcaby.Odczasudoczasu
podkpiwalemzniej,zeniechceruszycswoichdamzostatniegorzedu.Aleniedokuczalemjejzabardzo.Nigdyjakosnie
mialemochotydokuczacmalejJane.Wlasciwietonajlepiejsiebawie,kiedymogedziewczynewykpictak,zebyjejwpiety
poszlo,ale,dziwnarzecz:jeslinaprawdelubiebabke,niekorcimniewcale,zebyjejdokuczac.Czasemnawetmysle,ze
dziewczyniebysietopodobalo,gdybysietrochezniapodreczyc,pewienjestem,zebylabyzadowolona,amimotoniemogesie
nakpinyzdobyc,jesliznamjaoddawnainigdyprzedtemzniejniepodkpiwalem.No,alemialemmowicotympopoludniu,kiedy
jedenjedynyrazcalowalemJane.Deszczpadalcholerny,siedzielismynawerandzieinagleprzyszedltenzapijaczonydrab,za
ktoregojejmatkawyszlazamaz.SpytalJane,czywdomusagdziespapierosy.Nieznalemgoblizej,alewygladalminafaceta,
ktoryniezagaduje,bylegadac,chybazenaprawdeczegoschce.Paskudnytyp.Janenicmunieodpowiedziala,chociaz
wyrazniejejsiepytal,czyniewie,gdziesapapierosy.Powtorzylpytaniedrugiraz,aledziewczynasiezaciela.Nawetnie
oderwalaoczuodwarcabnicy.Wkoncuposzedlsobie,cofnalsiedopokoju.WtedyjazapytalemJane,ocowlasciwiechodzi.
JanemnietakzeniechcialaodpowiedziecUdawala,zenamyslasienadnastepnymruchemwgrze.Inaglelzakapnelana
warcabnice.Jakbymjawidzial:spadlanajednozczerwonychpol.Janeroztartajapalcem.Niemampojeciadlaczego,aleto
mnierozczulilotak,zemalozeskoryniewyskoczylem.Zerwalemsiezmiejsca,dopadlemdoniej,wpakowalemsienabujak
obokniej,prawiezenajejkolana.Wtedyrozbeczalasienadobre,ajasamniewiem,jakikiedyzaczalemjacalowacnachybil
trafil,woczy,wnos,wczolo,wbrwi,wuszy-wszedzie,tylkoniewusta.Ustajakosuchylala,niedalaichpocalowac.Tak,tobyl
tenjedynyraz,kiedycalowalemJane.Pochwiliwstala,pobiegladoswojegopokoju,wrocilaubranawtenswojczerwonobialy
sweter,ktorymisieszaleniepodobal,iposzlismydokina.Podrodzepytalemja,czypanCudahy-taksietenzapijaczonydran
nazywal-probowalmozeczasemdoniejsieprzystawiac.Bylabardzomloda,alemialabardzozgrabnasylwetke,atendran
wydawalmisiezdolnydokazdegoswinstwa.Zaprzeczyla.Nigdyniedoszedlem,cosiewtejhistoriinaprawdekrylo.Zniektorymi
dziewczetaminigdyniemoznadociec,cosienadniekryje.
Niechcialbym,zebysciemysleli,zetadziewczynabylazloduczyzdrewna,poniewaz,jakmowilem,niecalowalismysieznia
aniniesciskali.Nie.Naprzykladlubilismytrzymacsiezarece.Tobrzmitrocheskromnie,zdajesobiesprawe,alezJanebyloto
naprawdecoswarte.Zwykledziewczyna,kiedysiewezmiejejrekewswojaalbotrzymajadretwo,alboczujesiewobowiazku
Poruszacniabezustanku,jakbysiebala,zecieznudzi,Jesliniebedzieurozmaicaczabawy.Janebylainna.Szlismydokinaczy
gdziekolwiekizarazbralismysiezarece,apotemtrzymalismysiejuztakcalyczas,azdokoncaseansu.Niezmieniajacpozycji
inierobiacztegowielkiejhistorii.KiedybylemzJane,nieprzejmowalemsienawettym,czymidlonspotniala,czynie.Czulem
tylko,zejestmidobrze,ibylonaprawdedobrze.
Przypominamisiejeszczejednozdarzenie.KiedyswkinieJanezrobilacos,comnieokropnierozczulilo.Wyswietlaliwlasnie
dziennikczyjakisinnydodatek,gdynaglepoczulemnakarkudotkniecieczyjejsreki.ToJanepolozylamirekenakarku.Dziwna
rzecz.Boprzeciezbylamlodziutka,atengestzwyklerobiakobietydwudziestokilkuletnieczynawetjeszczestarszeikladareke
nakarkumezaalboswojegodziecka.Janaprzykladnierazwtensposobtrzymalemrekenakarkumojejmalejsiostrzyczki,
Phoebe.Alekiedytozrobilatakamlodziutkadziewczyna,gestwydalmisieprzeslicznyirozczulilmnie.
Otymwszystkimmyslalemsiedzacwhotelowymhallu,wtymsraczkowatymfotelu.MyslalemomalejJane.Aleilekrocw
myslachdochodzilemdomomentu,gdyjasobiewyobrazalemwtymprzekletymsamochodzieEdaBankyobokStradlatera-
krewmniepoprostuzalewala.Jezelichceciewiedziecprawde,niecierpienawetotymmowic.
Whallunikogojuzprawieniebylo.Nawetwydrowateblondynkigdziespoznikalyinaglepoderwalomnie,zebysiestadwyniesc
dodiabla.Zanadtomnietabudaprzygnebiala.Nieczulemsiezresztazmeczonyanispiacy.Poszedlemdoswojegopokojupo
plaszcz.Przyokazjispojrzalemprzezokno,czyciwszyscyzboczencyjeszczewciazrozrabiaja,alewszedzieswiatlajuz
pogasly.Zjechalemznowwindanaparter,zlapalemprzedhotelemtaksowkeikazalemsiewiezcdoErnie'ego.Ernieprowadzi
nocnylokalwGreenwichVillage.MojbratD.B.czestotambywal,zanimpojechaldoHollywoodizaprzedalsiefilmowcom.
Czasembralmniezsoba.Ernietoogromny,tlustyMurzyn,ktorygranafortepianie.Jeststraszliwymsnobeminieraczynawet
spojrzecnazwyklychludzi,gadawylaczniezgrubymirybami,slawamiiwogolezasami.Alenafortepianiegraswietnie.Za
dobrze,takzetoczasemwydajesiebanalne.Nieumiemjasnowytlumaczyc,cochceprzeztopowiedziec,aletakwlasniejest
naprawde.Pewnie,lubiesluchacjegomuzyki,alechwilamibierzeczlowiekaochotarozwalicmutenjegofortepian.Chyba
dlatego,zekiedyErniegra,slyszysie,zetojestfacet,ktorynieraczyztobagadac,jesliniejesteswaznafigura.
12.
Taksowkamusialabycnaprawdestara,bocuchnela,jakbyktossiewniejprzedchwilaporzygal,zwracajaclukrowane
ciasteczka.Zawszekiedywnocyjadetaksowka,trafiamnatakieobrzyganepudla.Cogorsza,miastobylocicheipuste,mimo
zetonoczsobotynaniedziele.Prawiezywejduszyniewidzialemnaulicach.Ledwieodczasudoczasupokazalasiejakas
paraprzechodzacaprzezjezdnieiobejmujacasiewpolalbobandafacetow,wygladajacychnachuliganow,zeswoimi
dziewczynami,wyjacazesmiechujakstadohienzczegos,conapewnowcaleniebylodowcipne.NowyJorkjeststraszny,
kiedypoznanocaktossmiejesienaulicy.Slychacglosnamile.Czlowiekczujesiewtedyjeszczebardziejosamotnionyi
przybity.Zrobilomisieokropniezal,zeniemogepojscdodomuipogadactrochezmalaPhoebe.Pojakimsczasienawiazalem
coswrodzajurozmowyzkierowcataksowki.NazywalsieHorwitz.Okazalsieowielesympatyczniejszyodtamtego
taksowkarza,zktorymjechalempoprzednio.Przyszlomiwiecdoglowy,zemozeoncoswienatematkaczek.-PanieHorwitz-
powiedzialem-czypanprzejezdzaczasemkololagunywParkuCentralnym?Wiepan,wpoludniowejczesciparku?
-Koloczego?
-Kololaguny.Takie,wiepan,jeziorko.Gdzieplywajakaczki.Wiepan?
-Aha.Notoco?
-Zauwazylpankaczki,cotamplywajawkolkopowodzie?Wiosnailatem.Czypanprzypadkiemniewie,gdzieonesie
podziewajawzimie?
-Kto?
-Kaczki.Niewiepantegoprzypadkiem?Czymozektosponieprzyjezdzaizabierajesamochodem,czytezsameodlatujana
poludnie?
Horwitzodwrocilsieipopatrzylnamnie.Chlopbylwidacznaturyniecierpliwy.Chociazzlyniebyl.
-Skad,udiabla,mamwiedziec?-odrzekl.-Skad,udiabla,mamwiedziectakieglupstwa?
-Wkazdymrazieniechsiepanniegniewa-powiedzialem.Gniewalsie.Mozeotopytanie,amozeocosinnego,niewiem.
-Ktosiegniewa?Niktsieprzeciezniegniewa.
Nieprobowalemdalszejpogawedki,skorotakibyldrazliwy.Aleonsamsieodezwal.Znowsieodwrocilirzekl:
-Rybynigdziesieniewynosza.Zostajanamiejscu.Wtymtamglupimjeziorku.
-Rybytocoinnego.Rybysainne.Jamowieokaczkach-odparlem.
-Cotozaroznica?Zadnejroznicyniema-powiedzialHorwitz.Cokolwiekmowil,mialosiewrazenie,zeokropniesieirytuje.-
Dlarybzimajestjeszczeciezszadowytrzymanianizdlakaczek.Niechsiepanzastanowi.
Przezchwilenicnieodpowiadalem.Potempowiedzialem:
-Mozeiracja.No,wiec,corobiaryby,kiedycaleJeziorkoazdodnazamarza,aludzieslizgajasieponim?
Horwitzznowusieodwrocil.
-Ranyboskie,ocopanuchodzi?-wrzasnalnamnie.-Gdziemajasiepodziac?Siedzatamgdziezawsze.
-Niemogaprzeciezniezwracacwcaleuwaginalod.Toniemozliwe.
-Aktomowi,zeniezwracajauwagi?Jakjestlod,tokazdygoprzeciezwidzi-powiedzialHorwitz.Bylokropniewzburzony,
balemsie,zewpakujewoznalatarnieczycoswtymrodzaju.-Zyjasobiedalejwlodzie.Takajuzichcholernanatura.Zamarzaja
namiejscu,takjaksa,nacalazime-Taak?Acozra?Bojezelizamarzajanadobre,toniemogaplywaciszukacsobiezarcia.
-Ranyboskie,czegopanchce?Calymcialemciagnapozywienie,icoimtampotrzeba,poprostuzrozmaitegowodnego
zielskaismieci,cosawlodzie.Majawciazporyotwarte.Takaichcholernanatura.Rozumiepan?
Iznowsieodwrocildokierownicy,zebynamniepopatrzyc.
-Aha-powiedzialem.Dalemtemuspokoj.Balemsie,zerozwaliwozimnierazemzwozemwdrzazgi.Zresztaslaba
przyjemnoscdyskutowacztakimobrazliwymfacetem.-Mozebypanzgodzilsieprzystanaciwstapiczemnagdziesna
jednego?-spytalem.
Nicnieodpowiedzial.Pewniejeszczerozmyslalorybach.Powtorzylempropozycje.Chlopbylwgruncierzeczysympatyczny,i
zabawnytakze.
-Niemam,bracie,czasuwstepowacnakielicha-powiedzial.-Ailewlasciwiepanmalat?Dlaczegopanotejporzenielezyw
lozku,wdomu?
-Niechcemisiespac.
KiedyzajechalismyprzedlokalErnie'egoizaplacilemrachunek,Horwitzznowuwyjechalzrybami.Zabilemmucwiekaw
glowe,fakt.
-Sluchajpan-powiedzial.-Gdybypanbylryba,matkaprzyrodaopiekowalabysieprzeciezpanem,co?Mamracjeczynie?Nie
myslipanchyba,zerybypoprostuwszystkiezdychajazima?Myslipan?
-Nie,ale...
-Nie,przysiegamBogu,zenie!-powiedzialHorwitziruszylwozemzmiejsca,jakbygopiorunstrzelil.Nigdywzyciunie
spotkalemrownieobrazliwegoczlowieka.Zczymkolwieksiedoniegozwracalem,zarazsiewsciekal.
Mimopoznejgodziny,salabylanabita.Przewaznietowarzystwozeszkolsrednichicollege'ow.Taksiezawszesklada,ze
wszystkieszkolypuszczajauczniownawakacjewczesniejniztabuda,doktorejjaakuratchodze.Wszatniniebylogdziepalta
wetknac.Bractwozachowywalosiejednakcicho,poniewazErniegral.Kiedysiadaldofortepianu,musialobyccichojakw
kosciele,takiemialcholernewymagania.Wazniak.Oproczmnietrzyparyczekalynastolik,wszyscywyciagaliglowyiwspinali
sienapalce,zebyzobaczycErnie'go.Nadfortepianemwisialoogromnelustro,areflektorswiecilwprostnapianiste,takze
kazdymoglpatrzecwjegotwarz,kiedygral.Palcowniewidzialosie,tylkotewielkatwarz.Efektcholerny.Niejestempewien,jaki
tytulmatamelodia,ktoraErniewlasniegral,kiedywchodzilemnasale,alefakt,zerobilzniejokropnaszmire.Popisywalsie
jakimistrelamibezsensu,dodawalgdziemoglwirtuozerskiesztuczki,amnieodtakichrzeczyazbebechybola.No,aletrzeba
slyszec,cowyprawialigoscie,kiedyskonczyl.Rzygacmisiechcialo.Poprostuszal.Cisamikretyni,ktorzywkinachwyjaze
smiechujakhienywmomentachwcaleniezabawnych.PrzysiegamBogu,zezanicniechcialbymbyctakimpianistaczy
aktorem,czywogolekims,kogobyciglupcyuwazalizaosmycudswiata.Niezyczylbymsobieichoklaskow.Ludzienajczesciej
klaszczawtedy,kiedywcalesietonienalezy.Gdybymbylmuzykiem,gralbymwpustychczterechscianach.Tymczasemon,
kiedyskonczylgrac,agoscieklaskali,tak,zeomaloimreceniepoodpadaly,okrecilsienataborecieisklonilnisko,strasznie
obludnie,nibytopokornie.Jakbychcialpokazac,zejestnietylkowspanialymartysta,aletakzenieziemskoskromnymfacetem.
Tobylawstretnaobluda,boprzeciezErniejestznanysnob.Alemimowszystko,kiedyprzestalgrac,bylomijakosdziwniezal.
Mialemwrazenie,zeonjuzsamniewie,kiedygradobrze,akiedyknoci.Toniejesttylkojegowina.Czesciowowinnisaci
wszyscydurnie,ktorzyklaszczadoupadlego;takaowacjakazdemubywglowiezawrocila.Wtymbalaganieznowuzrobilomi
sieokropniesmutnoizleimalobrakowalo,abylbymodebralzszatnipaltoiwrocilzarazdohotelu,alegodzinabylajeszczeza
wczesnainiemialemochotyzostacznowzupelniesam.
Wreszciedalimipodlystoliktuzpodsciana,zacholernymslupem,zzaktoregonicczlowiekniewidzial.Byltojedenztych
malenkichstoliczkow,doktorychdostacsieniesposob,jeslisasiedziniewstana,zebycieprzepuscic-azregulylobuzynie
wstajaitrzebasiegimnastykowacchcacusiascnaswoimkrzesle.Zamowilemwhiskyzsoda-mojulubionytrunek,niemowiac
omrozonymcocktailuzrumuicytryny.UErnie'egonawetszescioletnipetakdostalbyalkohol,nasalijestciemno,azreszta
nikogotunieobchodziwiekklientow.Chocbysienarkomanzjawil,niktmuslowaniepowie.
Wkolomniezebralisiesamizbzikowanigoscie.Slowodaje.Przymalymstoliczkunalewoodemnie,awlasciwieniemalna
mnie,siedzialkomicznytypekzkomicznababka.Musielibycmniejwiecejwmoimwiekualboniewielestarsi.Smiechbral
patrzec.Odrazubylowidac,zecholernieuwazaja,zebyniezapredkowypicobowiazujaceminimum.Przezczasjakis
przysluchiwalemsieichrozmowie,boniemialemniclepszegodoroboty.Typekopowiadalbabceomeczupilkinoznej,na
ktorymbyltegopopoludnia.Niedarowaljejanijednegozagrania,slowodaje.Wzyciuniespotkalemgorszegonudziarza.Codo
niej,tozalozylbymsie,zejejpilkanoznaaniniegrzala,aninieziebila,alezewygladalajeszczekomiczniejodniego,musiala
sluchac.Dziewczyny,jeslisanaprawdeszpetne,ciezkimajalos.Czasemazmiichtrochezal.Patrzecprzykro,zwlaszcza
jezeliobskakujetakabieduleidiota,ktorybezprzerwygledziomeczupilkinoznej.Sasiedzipoprawejstronieodemnieprowadzili
jednakjeszczegorszarozmowe.SiedzialtamtypowycacuszuniwersytetuYale,wpopielatymflanelowymubraniu,zkamizelka
wkratke.WszyscycilalusiezIvyLeaguesadosiebiepodobni.Ojcieczyczysobie,zebymsieksztalcilwYalealbowPrinceton,
aleprzysiegam,zedoIvyLeagueniedamsiezaBoganawetkijemzapedzic.AlejakatencacuszYalemialdziewczyne-
klekajcienarody.Slicznalala.No,zatotrzebabyloslyszec,jakaszlagadkamiedzynimi.Popierwszeobojebylizlekkazawiani.
Chlopakpodstolemobmacywallalunie,ajednoczesnieopowiadaljejojakimsswoimkolesiu,ktorypolknalcalatubkeaspirynyio
malywlosniepopelnilskuteczniesamobojstwa.Laluniapowtarzalawciaz:"Och,topotworne...Przestan,kochanie.Proszecie,
nietutaj".Wglowiesieniemiesci,zebyktosmogljednoczesnieobmacywacdziewczyneiopowiadacosamobojstwiekolegi.Az
mniezatkalo.
Czulemsiejuztrochejakostatnidurensiedzacysamiutenkiwtymtlumie.Niemialemnicdoroboty,tylkopicipic.Zdepresji
powiedzialemwkoncukelnerowi,abyzapytalwmoimimieniuErnie'ego,czyniechcialbyprzyjscdomojegostolikaitracicsieze
mna.KazalemmuPowiedziec,zejestembratemD.B.Zdajesiejednak,zekelnerwcaleErnie'emuniepowtorzylmojego
zaproszenia.Nigdytelobuzyniespelniajatego,ocoichsieprosi.
Naglepodeszladomniedziewczyna.
-HoldenCaulfieid!
TobylaLilianSimmons.Mojbrat,D.B.,chodzilzniaprzezjakisczas.Mialawspanialebufory.
-Rzeczywiscieja-powiedzialem.Usilowalemoczywisciewstac,alewtejciasnocieniebylotolatwe.Eskortowaljaoficer
marynarki,ktorywygladal,jakbykijpolknal.
-Jaktocudownie,zesiespotykamy-powiedzialaLilian.Alezfalszywababka,-Coslychacutwegobrata?-Wgruncierzeczy
tylkooniegojejchodzilo.
-Wszystkodobrze.JestwHollywood.
-WHollywood!Tocudownie!Acotamrobi?
-Niewiem.Pisze-odparlem.Niemialemochotyrozwodzicsienatentemat.Lilian,jakwidac,bardzoimponowalo,zeD.B.jest
wHollywood.Toprawiewszystkimimponuje.Zwlaszczaludziom,ktorzynigdynieczytalizadnegozjegoopowiadan.Amnie
diablibiora,jaktowidze.
-Ach,tonadzwyczajne!-powiedzialaLilian.Przedstawilamnieoficerowimarynarki.NazywalsiepodporucznikBlopczycosw
tymguscie.Nalezaldofacetow,ktorzymysla,zewyjdanaofermy,jesliniezmiazdzaciwszystkichpalcowprzypodawaniureki.
Ranyboskie,jakjatakichtypownielubie.
-Jestessam,dzidziusiu?-spytalaLilian.
Blokowalaswojaosobacalyruchmiedzystolikami.Mialaprzytymtakamine,jakbyszaleniesiecieszyla,zetamujeprzejscie.
Kelnerstalzaniaczekajac,zebysiewreszcieruszylaiprzepuscilago,aleniezwracalananiegouwagi.Smiechbylopatrzec.
Bowoczybilo,zekelnerjestzlynaniaizenielubijejzbytnionawettenmarynarz,chociazzniatuprzyszedl.Noijatez.Niktjej
bardzonielubil.Aztrochejejczlowiekmusialwspolczuc.
-Nieumowilessieznikim,dzidziusiu?-spytalamnie.Stalemwciaz,nieprzyszlojejdoglowyzaproponowac,zebymusiadl.
Pannytegotypulubiatrzymacczlowiekaprzedsobananogachgodzinami.-Prawda,zeladnychlopczyk?-zwrocilasiedo
podporucznika.-Holden,wiesz,typoprostuwoczachladniejesz.
Marynarzwytlumaczyljej,zewartobyprzejscdalej.Wytlumaczyljej,zetamujeruchwcalejczescitejsali.
-Siadzznami,Holden-powiedziala.-Wezswojaszklankeichodzznami.
-Kiedywlasniejuzwychodze-odparlem.-Umowilemsiezkims.
Niemialemwatpliwosci,zeprobujemniebracpodwlospoto,zebymopowiedzialbratu,jakataLilianjestmila.
-Trudno,malynicponiu.Tymgorzejdlaciebie.Ajakzobaczyszsiezeswoimstarszymbratem,powiedzmu,zegoniecierpie.
Poszliwkoncu.Oswiadczylismysobienawzajemzmarynarzem,zeszalenienambylomilozawrzecznajomosc.Cozalipa.
Stalemuszepowtarzac:"Bardzomiprzyjemnie..."facetom,zktorymispotkaniewcaleminierobiprzyjemnosci.Alejezeli
chcesz,bracie,zyc,musisztekomedieodgrywac.
Skoropowiedzialemfacetce,zesiezkimsumowilem,niemialemwyboru,musialemwyjsc.Niemoglemnawetpoczekactyle,
zebyuslyszec,jakErniezagraJakisznosniejszykawalek.Wszystkojednakwolalem"izsiedziecprzystolikurazemzLilian
Simmonsijejmarynarzem.Zanudzilibymnienasmierc.Wynioslemsiewieczaraz.Kladacwszatnipalto,bylemmimoCzystko
wsciekly.ZetezzawszektosczlowiekowiPopsujezabawe.
13.
Caladrogedohoteluprzeszedlempiechota.Minalemczterdziescijedenprzecznic.Niezebymmialszczegolnaochotenataki
spacer.Niechcialomisiepoprostuznowuwsiadacdojakiejstaksowkiiznowuzniejzachwilewysiadac.Czasemuprzykrzy
sobieczlowiektaksowki,podobniejakiwindy.Naglezachciewamusieiscnawlasnychnogach,chocbyniewiemjakdalekoczy
wysoko.Kiedybylemmaly,stalewchodzilempiechotaposchodachdonaszegomieszkania.Dwanasciepieter.Niebylojuz
prawiesladuposniezycy.Ledwietuczytamtrochesnieguzostalonachodnikach.Alemrozwzialporzadny,wiecwyciagnalemz
kieszenimojaczerwonaczapkeiwlozylemjanaglowe.Wcalemnienieobchodzilo,jakwygladam.Nawetspuscilemklapkina
uszy.Chcialbymwiedziec,ktomiw"Pencey"swisnalrekawice.Marzlemokropniewrece.Coprawda,gdybymwiedzial,ktomito
swinstwozrobilitakbymwieleniewskoral.Cholernyzemnietchorz.Staramsieztymniezdradzacaletofakt.Naprzyklad,
gdybymwykryl,ktow"Pencey"ukradlmirekawice,poszedlbympewniedozlodziejaipowiedzial:"No,koles,mozebysoddal
mojerekawice?Natokanciarz,ktorymijezwedzil,prawdopodobnieodpowiedzialbytonemobrazonejniewinnosci:"Jakieznow
rekawice?"Ajaprawdopodobnieotworzylbymjegoszaf?sciennaiznalazlbymwjakimskaciemojerekawice,schowanewjego
kaloszachalbowinnympodobnymmiejscu.Wyciagnalbymjeipodetknalpodnosdrazniacipytajac."Ato?Mozepowiesz,zeto
twoje,co?"Wtedyonzapewneotworzylbyszerokoniewinneoczyizelgalbyjakznut:"Nigdywzyciuniewidzialemtychrekawic.
Skadsietuwziely?Jezelisatwoje,zabierajjesobie.Niepotrzebnemitelachy".Potemsterczalbymwjegopokojujeszczeprzez
jakiespiecminut.Trzymalbymtecholernerekawicewgarsciiwiedzialbym,zepowinienemdraniazaprawicwszczeke,zrobic
gonaperlowo,iniemialbymodwagi.Sterczalbymtylkonadnimiudawalbymkozaka.Conajwyzejpowiedzialbymmucosdo
sluchu,przycialbymmudozywego,zamiastdacwszczeke.Wkazdymrazie,gdybymnagadalzlosliwosci,onbypewniewstal,
podszedldomnieipowiedzial:"Sluchajno,Caulfied.Czytymniemaszzazlodzieja?"Wtedyzamiastwypalicwprost:"Zgadles,
draniu,mamciezazlodzieja"-wymigalbymsiemowiac:"Wiemtylkotyle,zemojerekawiceznalazlysiewtwoichkaloszach,
wiecejnic".Wowczaskanciarzodrazubysieskapowal,zemuniegroziblachawszczeke,ipewniebyrzekl:"Sluchaj.
Stawiajmysprawejasno.Czymaszmniezazlodzieja?"Ajapowtorzylbymswoje:"Nikttuniewymowilslowazlodziej".Wiem
tylkotyle,zemojerekawicebylywtwoichkapciach,wiecejnic."Moglobytotrwacgodzinami.Wkoncujednakwyszedlbym,nie
tknawszydraniapalcem.PotemwtoaleciepalilbympapierosaPrzedlustrem,przygladajacsiesobieistrojacgrozneminy.Tak
przynajmniejmyslalemprzezcaladrogedohotelu.Niejestwcaleprzyjemniebyctchorzem.Mozliwezreszta,zeniejestem
stuprocentowymtchorzem.Samniewiem.Zdajemisie,zetrochejestemtchorzem,atrochetakimtypkiem,ktoregowcalenie
obchodzistratarekawic.Miedzyinnymimamtewade,zenigdynieprzejmujesie,jezelicoszgubie;kiedybylemmaly,okropnie
tymdenerwowalemmatke.lektorzychlopcydoupadlegoszukaja,jesliimcoszginie.Tinienicztego,comam,niewydajesie
wartezmartwieniajesliprzepadnie.Mozedlategowlasniejestemtrochetchorzliwy.Aletomnienieusprawiedliwia,oczywiscie.
Wcalenie.Niepowinnosiebycanitrochetchorzem.Jezelisytuacjatakwyglada,zenalezykomusdacwszczekeijezeli
czujeszpotemuochote-powinienes,bracie,waliciniepytac.Tylkozejasiedotegonienadaje.Raczejbymumialwypchnac
gosciaprzezoknoalborabnacgosiekierawlebnizdacmuwszczeke.Niecierpiewalkinapiesci.Niebojesieostatecznie
oberwacsam,chociaznaturalnieotymniemarze,alenajbardziejprzerazamniewtakiejbojcetwarzprzeciwnika.Sekwtym,ze
niemogezniescpatrzeniawjegotwarz.Juzwolalbym,zebysmyobajmielioczyzawiazaneczycoswtymrodzaju.Jaksienad
tymzastanowic,jesttotrochedziwnaodmianatchorzostwa,alezawszetotchorzostwo,szkodagadac.Nieprobujesamsiebie
oklamywac.
Imdluzejrozmyslalemoskradzionychrekawicachioswoimtchorzostwie,tymbardziejczulemsieprzybityiwreszcieidacta
ulicapostanowilemwstapicgdziesinapicsietroche.UErnie'egowypilemzaledwietrzywhisky,aostatniejnawetnie
skonczylem.Glowe,trzebaprzyznac,mammocna.Mogepiccalanociniezalacsie,jezelijestemwodpowiednimnastroju.
KiedyswWhootonnaspolkezkolega.RaymondemGoldfarbem,kupilismypollitraszkockiejwhiskyigolnelismysobiewsobote
wieczoremwkaplicy,gdzienaszywaduszaniewidziala.Rayrnondpredkosiewykonczyl,alepomnieprawienicznacniebylo.
Zachowywalemsiebardzospokojnieinonszalancko,Przedpojsciemdolozkawyrzygalemsie,aleniezmusu,tylko
dobrowolnie,samsiedotegozmusilem.
Zamiastwiecprostoiscdohotelu,skrecilemdojakiegosdoscobskurnegobaruijuzmialemwejsc,kiedynatknalemsiena
dwochwychodzacychwlasniefacetow.Pijanibylijakbeleispytalimnieonajblizszyprzystanekkoleipodziemnej.Jedenznich-
wygladalnaKubanczyka-dmuchalmiprostownossmierdzacymoddechem,kiedymuwskazywalemdroge.Wkoncunie
wszedlemdotejspelunki.Pomaszerowalemdohotelu.
Hallbylpusty.Cuchnalzjelczalymdymem,ijakbypopiecdziesieciumilionachcygar.Slowodaje.Niechcialomisiespac,ale
czulemsiejakosfatalnie.Przybityitakdalej.Prawiezemialemochoteumrzec.
Iwtedyniespodziewaniewdepnalemwokropnahistorie.
Zaczelosieodtego,zewszedlemdowindy,awindziarzmniezagadnal:
-Niechcialbypansiezabawic?Czytezzapoznojuzdlapana?
-Ocochodzi?-spytalem.Niemialempojecia,comanamysli.
-Niemialbypanochotynadziewczynke?
-Kto,ja?-powiedzialem.Glupiosiewyrwalem,aleprzecieztonaprawdeklopotliwasytuacja,kiedyktosniztegonizowego
zadajetakieobcesowepytania.
-Awlasciwieilepanmaszlat?-zapytalwindziarz.
-Boco?Dwadziesciadwa.
-Aha.Nowiecjak?Chcialbypan?Piecdolarowzajedensztos.Pietnascie-dopoludnia.
-Dobra-powiedzialem.Bylotoprzeciwnemoimzasadom,aleczulemsietakprzygnebiony,zewcalesieniezastanawialem.
Towlasnienajgorsze.Kiedyczlowiekjestbardzoprzygnebiony,niemozesienawetzastanowic.
-Dobra,toznaczyjak?Sztosczydopoludnia?Muszewiedziec.
-Sztos.
-Dobra.Ktorypanmanumerpokoju?
Spojrzalemnaczerwonyznaczekznumeremprzylepionydoklucza.
-Dwanasciedwadziesciadwa-powiedzialem.Juzwtedyzalowalem,zeuruchomilemtecalamachine,zebylozapozno,zeby
siecofac.
-Dobra.Przysleciziezakwadrans.-Otworzyldrzwidzwiguiwyszedlem.
-Zaraz,zaraz!-zawolalem.-Czyabyladna?Niechcestaregopudla.
-Napewnoniestarepudlo.Mozeszpanbycspokojny.
-Komuplace?
-Jej-odparl.-No,tymczasem.
Zamknaldrzwi,scislemowiactrzasnalminimiprzednosem.Poszedlemdoswegopokoju,zmoczylemwlosy,alenosze
ostrzyzonenajeza,ajezaniebardzomoznaprzyczesacczyprzygladzic.Potemzbadalem,czymizustniesmierdzipotylu
papierosachialkoholuwypitymuErnie'ego.Zebysiezorientowac,wystarczyoddoluustaoslonicdloniaidmuchnacsobiedo
gory,wnozdrza,Niebardzosmierdzialo,aledlapewnosciumylemzeby.Wlozylemczystakoszule.Zdawalemsobiesprawe,ze
niepotrzebnietaksiestrojedlajakiejskurewki,aletomiprzynajmniejwypelniloczas.Bylemtrochezdenerwowany.Juztakze
podniecony,aleprzedewszystkim-zdenerwowany.Jezelichceciewiedziecprawde,jestemprawiczkiem.Fakt.Zdarzalymisie
okazjestraceniadziewictwa,owszem,alejakosdotejporynieprzekroczylemprogu.Zawszecosprzeszkadza.Naprzyklad
jestesudziewczyny,wjejdomu;wtedyalbojejrodzicewracajawnajmniejwlasciwymmomencie,albomaszpietra,zezjawia
sieladachwila.Jezelisiedziszzbabkanatylnymsiedzeniuwczyimssamochodzie,zawszektoszeswojadziewczynazajmuje
przedniemiejsca,adziewczynazregulyjestciekawa,cosiedziejezajejplecami.Odwracasieustawicznieipatrzy,cotamsie
wyprawewglebiwozu.Slowemcoszawszeprzeszkadza.Mimotoparerazybardzomalomijuzbrakowalodoostatniegokroku.
Zwlaszczaraz,dobrzetopamietam.Jednakzeiwtedynieudalosie,zapomnialemjuzzjakiegopowoduNajgorsze,zekiedy
jesteszdziewczynaijuzjuzmasietostac,adziewczynaniejestprostytutkaaniczymswtymrodzaju-zawszeuporczywie
prosi,zebytegonierobic.Ajawtedyustepuje.Wiekszoscchlopakowniezwazananic.Jatakniepotrafie.Nigdyprzeciezniewie
sienapewno,czyonenaprawdechca,zebyjeoszczedzic,czymozesiecholernietegoboja,czyteztylkotakmowiapoto,zeby
calawinezwalicnachlopaka,jezelisiemimotychprotestowniezawaha.Jawkazdymrazieustepuje.Atodlatego,zejakosmi
zaldziewczyn.Prawiewszystkiesaokropnieglupieinieporadne.Kiedysiejecalujeipiesci,woczachrozumtraca.Przyjrzyjcie
siedziewczynie,kiedysienaprawderozpali:glupiejedoszczetnie.Nierozumiem.Mowiami:przestan-wiecprzestaje.Po
powrociedodomuzwyklezaluje,zeposluchalem,aleprzynastepnejokazjiznowsiezalamujewtensposob.
Totezwtedy,kladacczystakoszule,myslalemsobie,zetymrazemmamszalonaokazje.Kombinowalem,zeskorobedemial
doczynieniazprostytutka,zdobededoswiadczenie,ktoremisieprzyda,jakzechcesieozenicczycoswtymrodzaju.Bo
czasemniepokojamnietesprawy.Kiedys,jeszczewWhooton,czytalempewnaksiazke,ktorejbohaterembylniezwykle
wyrafinowanyswiatowiecinamietnykobieciarz.NazywalsiemonsieurBlanchard,zapamietalemdodzistonazwisko.Ksiazka
bylaparszywa,aletenmonsieurBlancharddoscmisiespodobal.MialwspanialyzameknaRiwierze,wEuropieiwszystkie
wolnechwilezajmowalomuopedzaniesieodkobiet.Wgruncierzeczybyltoniezlylotr,alekobiecylecialynaniegoszalenie.
Mowil-wtejksiazce-zecialokobietyjestjakskrzypceitrzebabycwielkimmistrzem,zebypiekniegracZdajesobiesprawe,ze
tobylaokropnieglupiaksiazka,aletegokawalkaoskrzypcachniemoglemzapomniecprzezdlugiczas.Trochetezwlasniez
tegopowoduchcialemzdobycdoswiadczenienawypadek,gdybymsiemialkiedyspozniejozenic.HoldenCaulfieidijego
ZaczarowaneSkrzypce,maciepojecie!Toglupie,samrozumiem,aleprzeciezniecalkiemglupie.Niemialbymnicprzeciw
temu,zebysiestacmistrzemwtejsztuce.Jezelimamjuzcalaprawdepowiedziec,toobcalowujacdziewczynetracemase
czasuiokropnieduzomamklopotu,zanimznajdeto,czegoszukam.Trudnomijasniejtlumaczyc,chybarozumiecie.Dla
przykladu:wtedyztadziewczyna,oktorejjuzwspomnialem,omalywlosbylbymzniadobildocelu-zmarnowalemcala
godzine,nimjejsciagnalemtencholernybiusthalter.Akiedysiewreszcieztymuporalem,onabylajuztakazla,zeconajwyzej
mialaochotenaplucmiwoko.
Krazylemwiecpohotelowympokojuiczekalemnawizytetejkurewki.Mialemnadzieje,zeprzynajmniejokazesieniebrzydka.
Alenieprzywiazywalemnawetdotegowielkiejwagi.Wlasciwiezalezalomitylkonatym,zebymiectehistoriezasoba.
Wreszciektoszapukaldodrzwi,akiedyszedlem,zebyotworzyc,napatoczylasiepodrodzewaliza,przewrocilemsiejakdlugii
rozharatalemkolano.Zawszemamtakiezezowateszczescieipotykamsieocoswnajmniejodpowiedniejchwili.
Otworzylemdrzwi,naprogustaladziewczyna.Wpalcie,bezkapelusza.Blondynka,aleodrazuwidac,zeufarbowana.W
kazdymrazienapewnoniestarepudlo.
-Dobrywieczorpani-powiedzialem.Bardzogrzecznie.
-TozpanemMauricesieumowil?-zapytala.Niemialazbytprzyjacielskiejminy.
-Mauricetowindziarz?
-Aha.
-Tak,zemnasieumawial.Prosze,niechpaniwejdzie-powiedzialem.Wmiarejaksietascenarozkrecala,zachowywalemsie
corazswobodniej.Slowodaje.
Weszla,zdjelazarazpaltoirzucilajenalozko.Mialanasobiezielonasukienke.Siadlajakosboczkiemwfoteluprzybiurku,
zalozylanogenanogeizaczelaniahustacwgore,wdol,wgore,wdol.Jaknaprostytutkezanadtowydawalasie
zdenerwowana.Naprawdesiedenerwowala.Mozedlatego,zebylacholerniemloda.Mniejwiecejwmoimwieku.Siadlemw
foteluprzyniejipoczestowalemjapapierosem.
-Niepale-powiedziala.Glosmialapiskliwy,slabiutki.Ledwiejabyloslychac.Niemowilatez"dziekuje",kiedyjejsiecos
proponowalo.Niktjejwidactegonieuczyl.
-Panipozwoli,zesieprzedstawie.JimSteele-powiedzialem.
-Mapanzegarek?-spytala.Nazwiskooczywisciewcalejejnieobchodzilo.-Ilepanmawlasciwielat?
-Ja?Dwadziesciadwa.
-Fiu,fiu!
Zaskoczylamnie.Powiedzialatotakjak,mowiadzieci.Odprostytutki,odtakiejdziewczyny,spodziewalemsieraczejuslyszec:
"Bujactomy"albo"Niepicuj".Aonamowi:"Fiu,fiu!"-Apaniilema?
-Zaduzo,zebypanuuwierzyc-odparla.Dowcipnabyla.-Mapanzegarek?-zapytalaznowu.Wstalaiprzezglowesciagnela
suknie.Czulemsiejakosdziwnie.Bostrasznietoniespodzianiezrobila.Wiem,zekiedydziewczynanaglewstajeisciagasuknie
przezglowe,powinnotoczlowiekaszaleniepodniecic,alezemnabyloinaczej.Wcaleawcaleniebylempodniecony.Raczej
przybity.
-Maszzegarekprzysobie?
-Nie.Niemam-powiedzialem.Niemaciepojecia,Jaksieglupioczulem.-Jakcinaimie?-zapytalem.Niemialapodsuknia
nicproczfig.Okropnieklopotliwasytuacja.Fakt.
-Sunny.-Odpowiedziala.-No,zaczynajmy.
-Niewolalabystrocheporozmawiac?-powie.dzialem.Dziecinnepytanie,aleczulemsienaprawdeglupio.-Czytakcisie
bardzospieszy?
Popatrzylanamniejaknawariata.
-Oczym,udiabla,chcialbysrozmawiac?-zapytala.
-Bojawiem.Oniczymszczegolnym.Taktylkomyslalem,zemozebycmialaochotepogadacchwile.
Usiadlazpowrotemwfoteluprzybiurku.Widzialem,zeniejestzachwycona.Znowubimbalanoga.Straszniebylanerwowa.
-Terazmozechceszpapierosa-zaproponowalem.Wylecialomizglowy,zejestniepalaca.
-Mowilamci,zeniepale.Sluchaj,jeslichceszrozmawiac,torozmawiaj!Juz!Niemamczasudostracenia.
Alejaniemialempojecia,oczymbytuzniagadac,Przyszlominamysl,zebyjaspytac,wjakisposobzostalaprostytutka,ale
balemsiezadactopytanie,itakzresztaniechcialabymipewnieprawdypowiedziec.
-NiejesteszNowegoJorku,co?-zapytalemwkoncu.Nicinnegoniemoglemwymyslic-ZHollywood-odparla.Wstala,
podeszladolozka,podnioslazniegosukienke.-Niemaszwieszaka?Sukniamisiewygniecie.Dopierocoprana.
-Mam,oczywiscie-odpowiedzialemskwapliwie.Ucieszylemsie,zenareszciemamcosdoroboty.Wzialemodniejsuknie,
powiesilemwszafiesciennejnaramiaczkach.Dziwnarzecz.Kiedytakwieszalemtenlaszek,zrobilomisiesmutno.
Wyobrazilemsobiedziewczyne,jakkupowalawwielkimmagazyniekonfekcyjnymtesukienkeiniktniedomyslalsiewsklepie,
zejestprostytutkaijakzyje.Subiektpewniejawzialzaprzyzwoitadziewczyne,kiedyjejsprzedawalsuknie.Niewiemczemu,
alenamyslotymzrobilomisiecholerniesmutno.
Usiadlemisprobowalemnawiazacznowrozmowe.Zniejjednakbylamarnapartnerkadokonwersacji.
-Czypracujesznanoc?-spytalem.Akiedytopowiedzialem,pytaniezabrzmialojakosokropnie.
-No.
Krazylapopokoju.Wzielazbiurkakartezespisempotrawizaczelajaczytac.
-Awdziencorobisz?
Wzruszylaramionami.Bylabardzochuda.
-Spie.Dokinachodze.-Odlozylaspispotrawispojrzalanamnie.-Sluchajno.Zaczynajmy.Niemamczasu...
-Kiedybowidzisz-powiedzialem-jakisjestemdzisiajniewsosie.Mialemciezkidzien.Slowodaje.Zaplaceci,alenie
pogniewaszsie,jezelidamytemuspokoj?Niepogniewaszsie?-Bofakt,zeniemialemwcaleochoty.Czulemsiezgnebiony,ani
trocheniepodniecony,jezelichceciewiedziecprawde.Tadziewczynabylaprzygnebiajaca.Onaijejzielonasukniarozwieszona
naramiaczkachwszafie.Zresztawydajemisie,zenigdyniemoglbymrobictychrzeczyzdziewczyna,ktoracalednispedza
patrzacnaidiotycznefilmy.Naprawdemysle,zetoniemozliwe.
Zblizylasiedomniezjakimsdziwnymwyrazemtwarzy,jakbyminiedowierzala.
-Ocochodzi?-zapytala.
-Onic.-Niemaciepojecia,jaksiedenerwowalem.-Widzisz,niedawnoprzeszedlemciezkaoperacje.
-Taak?Ajaka?
-Tego...jaksienazywa...wyciecieklawikordu.
-Tak?Atokidiabel?
-Klawikord?No,wrdzeniupacierzowym.Bardzoglebokowkregoslupie.
-Taak?Atopech!-Siadlaminakolanach.-Milyzciebiechloptys.
Zdenerwowalamniejeszczegorzej.Wykrecalemkark,zebyodsunacglowe.
-Jeszczeniezupelniewrocilemdosiebie-powiedzialem.
-Jestespodobnydotegofacetazfilmu.Dotego...wiesz?Wiesz,oktorymmowie?Jakonsie,ulichanazywa?
-Niewiem...-powiedzialem.Niechcialamizlezczkolan.
-Napewnowiesz.GralwtymobraziezMelvinemDouglasem.GralmlodszegobrataDouglasa.Tego,cotowylecialzlodki.
Wiesz?
-Nie.Niechodzedokina,chybazejuzmusze.
Wtedywlasniezaczelasiezachowywaccorazdziwniej.Poprostuordynarnie.
-Przestan,dobrze?-powiedzialem.-Niejestemwnastroju.Juzcimowilem.Niedawnoprzeszedlemoperacje.
Niezlazlazmoichkolan,nieodsunelasie,tylkospojrzalanamniezokropnazloscia.
-Sluchaj-powiedziala.-Spalam.TenzwariowanyMauricewyciagnalmniezlozka.Jezelimyslisz,ze...
-Mowilem,zezaplacecizafatyge.Slowodaje.Mamforsyjaklodu.Alenaprawdedopierocowstalempociezkiej...
-TopokiegodiablamowilestemuzwariowanemuMaurice'owi,zechceszdziewczynki?Jezelidopierocowycieliciten,jaktam
sienazywa...No?
-Myslalem,zebedesieczullepiej,aleczujesiefatalnie.Trochesieprzerachowalem.Fakt.Bardzoprzepraszam.Jezeli
zechcesznachwilewstac,zebymmoglsiegnacpoportfel...Bezzartow.
Zlabylajakdiabli,alewreszciezlazlazmoichkolan,zebymmoglwyjaczszufladyportfel.Wyciagnalempieciodolarowkei
dalemjej.
-Dziekuje-powiedzialem.-Stokrotniedzieki.
-Piatka.Nalezysiedycha.
Probowalamnienabrac,tojasne.Odpoczatkubalemsie,zetakbedzie,przeczuwalem.
-Mauriceumowilsienapiec-powiedzialem.-pietnasciedopoludnia.Pieczakrotkiseans.
-Dziesiec.
-Mauricemowilpiec.Przepraszam,aleniemyslebulicwiecej.
Wzruszylaramionami,taksamojakprzedtem,iodezwalasiebardzooschlymtonem:
-Zechcepanpodacmisuknie?Czytezmozetodlapanazawielefatygi?
Coswtejdziewczyniebyloniesamowitego.Nawettymswoimslabiutkimglosemumialaczlowiekowistrachanapedzic.
Znaczniemniejbymsiejejbal,gdybybylatega,staraprostytutkaztwarzagrubowysmarowanaszminka.
Podalemjejsuknie.Wlozylaja,pozapinala,wzielaplaszczlezacydotychczasnalozku.
-Dozobaczenia,ofermo.
-Dozobaczenia-odparlem.Niepowiedzialem"dziekuje"aninicwtymrodzaju,ibardzodobrzezrobilem.
14.
Sunnyposzlasobie,ajasiedzialemjeszczechwilewfoteluicmilempapierosy.Nadworzejuzswitalo.Cholerniesieczulem
nieszczesliwy.Niemaciepojecia,jakibylemprzygnebiony.Noicozrobilem?Zaczalemgadac,prawienaglos,doAlika.Zdarza
misietokiedyjestemokropnieprzybity.MowieAlkowi,zebyskoczyldodomuposwojrower,apotemspotkamysieprzed
domemBobaFallona.BobbyFallonmieszkalwnaszymsasiedztwiekilkalattemu.KtoregosdniawybieralismysiezBobemna
rowerachdoLakeSedebego.Mielismywziaczsobaprowiant,atakzewiatrowki-bylismyszczeniakami,zdawalonamsie,ze
tymidziecinnymistrzelbamiupolujemyjakaszwierzyne.Alikuslyszal,jakumawialismysienatewyprawe,ichcialjechacznami,
ajamuniepozwolilem.Powiedzialem,zejestzamaly.Dlategoterazczasami,kiedymniechandraogarnie,mowiedoAlika:
"Dobrze.Idzdodomuporower.SpotkamysieprzeddomemBoba.Niemarudz".Nieznaczyto,zebymzregulyniechcialAlika
zabieraczsobanarozmaitewyprawy.Bralemgochetnie.Aletegodniaodmowilemmu.Niepogniewalsienawet;Aliknigdysie
niezloscilaninieobrazal,amimotozawsze,kiedyjestembardzozgnebiony,przypominamisietozdarzenie.Wkoncujednak
rozebralemsieipolozylem.Kiedyjuzlezalemwlozku,mialemochotepomodlicsieczycoswtymrodzaju,aleniemoglem.Nie
zawszemogesiemodlic,nawetjeslimamochote.Popierwszejestemnaswojsposobateuszem.Chrystusauznaje,alenie
bardzomisiepodobajaroznehistoriewBiblii.Naprzykladapostolowie.Jeslimambycszczery,cholerniemnieirytuja.Po
smierciJezusazachowywalisiejaknalezy,wporzadku,alezajegozyciatylemupomogli,copiatekolouwozu.Niemal
wszystkieinneosobyopisanewBibliiwoleodtychuczniow.Zebypowiedzieccalaprawde,najbardziejlubie-poChrystusie-
tegoopetanca,ktorymieszkalwgrobowcachikaleczylsieokamienie.Tegobiedakadziesiecrazybardziejlubienizuczniow.
KiedybylemwszkolewWhooton,toczylemnierazdyskusjenatentematzpewnymkolesiemsasiadujacymzemnaw
internacienatymsamymkorytarzu.NazywalsieArturChlids.BylkwakremiwciazczytalBiblie.Sympatycznychlopak,lubilem
go,alewzadensposobniemoglismysiepogodziccodoroznychhistoriizBiblii,azwlaszczacodouczniow.Arturutrzymywal,
zejeslikrytykujeuczniow,toznaczy,zeisamegoJezusawcaleniekocham.Twierdzil,zeskoroJezuswybralsobietychludzi,
mamyobowiazekichtakzelubic.Janatoodpowiadalem,zewprawdzieJezusichwybral,alewybralnachybiltrafil.Niemial
przeciezczasunadokladnezanalizowaniekazdegoznich.MowilemArturowi,zenieznaczylo,zebymkrytykowalJezusa,nic
podobnego.NieJegowina,zeniemialdoscczasunawszystko.Pamietam,zekiedysspytalemArtura,czyjegozdaniem
Judasz,ktoryzdradzilJezusa,poszedldopieklaposamobojczejsmierci.Arturniemialwatpliwosci,zetak.Iotowlasnieogorzej
sieposprzeczalismy.Jagotowbylemzalozycsieotysiacdolarow,zeJezusnieposlalJudaszadoPiekla.Dzisbymjeszczesie
otozalozyl,oczywisciegdybymmialtysiacdolarow.Przypuszczam,zekazdyzuczniowwyprawilbyJudaszadopiekla,itobez
namyslu,aleJestempewien,zeJezustegoniezrobil.Arturpowiadl,zewszystkiemojeklopotywynikajaztego,zeniechodzedo
kosciolainiejestemreligijny.Trochewtymbyloracji.Rzeczywiscieniechodzedokosciolaitakdalej.Popierwszekazdez
moichrodzicownalezydoinnegowyznania,awszystkieichdziecisaateistami.Jeslichceciewiedziecprawde,nieznosze
wreczpastorow.Wszyscyprefekci,ktorychznalemwlicznychszkolachzwiedzanychwciaguzycia,mowiliswojekazania
przeslodzonym,swietoszkowatymglosem.OBoze,jakjategonienawidze.Nierozumiem,dlaczegoniemogegadac
zwyczajnie,poludzku.Okropniefalszywiebrzmialotoichgadanie.
Slowemwtedy,lezacwlozku,niemoglemsieaniruszzdobycnamodlitwe.Bokiedyprobowalemsiemodlic,zarazmiw
oczachstawalaSunnyiwuszachbrzeczalowyzwisko,ktoreminapozegnanierzucila.Wreszcieusiadlemiwypalilemjeszcze
jednegopapierosa.Mialwstretnysmak.Odwyjazduz"Pencey"wypalilemchybazedwiepaczki.
Nagle,kiedytakwlozkupalilempapierosa,ktoszapukaldodrzwi.Usilowalemwmowicsobie,
zetoniewmojedrzwitenktospuka,alewglebiduszydoskonalewiedzialem,zewlasniew
moje.Wiedzialemtakze,ktototaki.Mamintuicje.
-Ktotam?-spytalem.Strachmnieoblecial.Takichrzeczybojesiecholernie.
Niktsienieodezwal,tylkostukaniepowtorzylosieznowu.Tymrazemjeszczeglosniejsze.
Wreszciewyskoczylemzlozka,wpidzamie,iuchylilemdrzwi.Niepotrzebowalemprzekrecac
wylacznika,wpokojuibezlampybylojasno,bojuzbylbialydzien.PoddrzwiamistalaSunny,a
przyniejMaurice,rajfuriwindziarzwjednejosobie.
-Cosiestalo?Czegotuszukacie?-zapytalem.Glosmisietrzaslokropnie.
-Nicwielkiego-odparlMaurice.-Tylkopiecdolarow.
Zabieralgloswimieniuobojga.Sunnystalatylkoprzynim,zotwartageba,alemilczaca.
-Zaplacilemdziewczynie.Dostalapiatke.Mozemysiejejspytac-powiedzialem.Glosmidrzal
cholernie.
-Mowilempanu:dyche.Dychezasztosa,pietnasciedopoludnia.Takmowilem.
-Nietakpanmowil.Pieczasztosa.Pietnasciedopoludnia-tosiezgadza,aledokladnie
pamietam,ze...
-Otworzpandrzwi.
-Poco?-spytalem.Sercetakmisietluklo,zeomalochatynierozwalilo.Zebymchociazbyl
ubrany.Okropnieglupiobycwpidzamie,kiedysiedziejecoswtymrodzaju.
-Dalejze!-powiedzialMauriceipchnalmnietaswojaciezkalapa.Owlos,abylbymsiadlna
podlodze.Kawalchlopabylztegosukinsyna.Jeszczesienieopamietalem,ajuzobojebyliw
pokoju.Zachowywalisiejakusiebie.Sunnyprzysiadlanaparapecieokna.Mauricerozwalilsie
wfoteluirozpialkolnierzpodszyja-mialnasobiehotelowaliberiewindziarza.Denerwowalem
siecholernie.
-No,konczmyinteres.Muszewracacdopracy.
-Powiedzialemjuzpanudziesiecrazy:nicwamniejestemwinien.Dalemdziewczyniepiatke...
-Przestanpanpyskowac.Forsanastol.
-Dlaczegomialbymwamdawacdrugapiatke?-odparlem.Glosrozlatywalmisiepoprostuna
kawalki.-Chceciemniezwyczajnienaciagnac.
Mauricerozpialmundurowakurtkeodgorydodolu.Podspodemmialtylkokolnierzyk,bez
koszuli.Zaswiecilgolym,kosmatymtorsem.
-Nikttutajnikogoniechcenaciagac-powiedzial.-Bulpanforse.
-Nie.
Ledwietowymowilem,wstalzfotelaizaczalzblizacsiedomnie.Minemialjakgdybybardzo,
bardzoabardzozmeczonaiznudzona.Ranyboskie,alezmialempietra!Pamietam,ze
czekalemzrekomazlozonyminapiersi.Nieczulbymsietakzle,przynajmniejtakmisie
wydawalogdybynietaprzekletapidzama.
-Bulpanforse!-Staljuzterazopolkrokuodemnie.Powtarzalwkolko.-Bulpanforse!-
Kretyn,slowodaje.
-Nie!
Dawajpanforse,pokimdobry.Niechcialbymcie,chloptysiu,uszkodzic,alemniewkoncudo
tegozmusisz-powiedzial.-Nalezysiepiatka.
-Nicsienienalezy-odparlem.-Jezelimniepalcemtkniesz,narobiekrzykujakdiabli.Calyhotel
postawienanogi.Policjesciagneibedziegrubszadraka.
Glosmidygotalcholernie.
-Proszebardzo.Wrzeszcz,bracie,niekrepujsie-powiedzialMaurice.-Chcesz,widac,zeby
siepanstwostarsidowiedzieli,zeichsynekzkurwanocspedzilwhotelu.Takidzieciakiz
lepszegodomu!
Sprytnybyldran.Fakt.
-Odczepsiepanodemnie.Gdybyzgorybyloumowionedziesiec,tocoinnego.Alewyraznie
mowilpan...
-Placiszpanczynie?-Przyparlmniejuzdosamychdrzwi.Pchalsiewprostnamnietymswoim
obrzydliwymkudlatymzoladkiemicalymcialem.
-Odczepsiepan.Wynosciesiezmojegopokoju-powiedzialem.Recewciaztrzymalem
skrzyzowanenapiersiach.Alezemniefrajerazrobili!
WtymmomencieodezwalasieporazpierwszySunny.
-Ej,Maurice!Chcesz,zebymsiedobraladoportfela?Lezynatym...jaksienazywa...
-Dobra.Bierz.
-Proszenieruszacmojegoportfela!
-Juzgomam-oznajmilaSunny.Podnioslawpalcachpieciodolarowypapierek,machnelanimw
mojastrone.-Widzisz?Bioretylkopiatke,tyle,ilemisienalezy.Niejestemzlodziejka.
Naglezaczalemkrzyczec.Zazadneskarbyswiataniechcialemkrzyczec,alekrzyknalem.
-Nie,niejesteszlodziejka!-wrzasnalem.-Tylkokradnieszpiec...
-Zamknijsie-powiedzialMauriceiszturchnalmniezdrowo.
-Zostawgo,Maurice-powiedzialaSunny.-Chodzmystad.Mamyforse,tyle,ilesienalezalo.
Terazchodzmy.No,idziesz?
-Ide-rzeklMaurice.Alenieruszylsiezmiejsca.
-Abojamurobiejakakrzywde?-odparltonemobrazonejniewinnosci,inagletrzepnalpalcami
pomojejpidzamie.Mniejszaztymgdzie,dosc,zezabolalojakdiabli.Powiedzialemmu,zejest
podlymkretynemiswinia.
-Comowisz?-spytaliprzylozyldlondoucha,jakbyniedoslyszal.-Cospowiedzial?Coja
jestem?
Prawiezeplakalem.Wscieklybylemiroztrzesionyokropnie.
-Podlykretyn,swinia-powtorzylem.-Durenioszust,azadwalatanajdalejbedzieszlazil
obdartypoLicachizebralodziesieccentownakubekkawy.Bedzieszlazilusmarkanyizapluty,
wbrudnychlachachi...
Wtedyuderzylmnie.Nieprobowalemnawetuchylicsieaniusunacmuzdrogi.Niewiedzialem,
cosiezemnadzieje,czulemtylkookropnybolwdolku.
Niezemdlalemjednak,bopamietam,zelezacnaPodlodzeotworzylemoczyiwidzialem,jaksie
obojecieslizamykajaczasobadrzwi.Lezalemdoscdlugo,takjakprzedtempobojceze
Stradlaterem.Tylkozetymrazemzdawalomisie,zeumieram.Slowodaje.Mialemwrazenie,
zetoneczycoswtymrodzaju.Najgorszebyloto,zeniemoglemtchuzlapac.Kiedysie
wreszciepodnioslem,musialemwlecsiedolazienkizgietywpolitrzymajacsiezabrzuch.
Alejamambzika,przysiegamBogu.Wpolowiedrogidolazienkizaczalemudawac,ze
dostalemkulewbrzuch.Mauricemniekropnal.Terazczolgalemsiedolazienkizebylyknac
whiskyczyczegospodobnegonauspokojenienerwowiwzmocnienie;potemodegramsiena
draniu.Widzialemsiebie,jakwychodzezlazienkiubrany,odswiezony,spluwemamwkieszeni,
trochesiejednakzataczam.Idenadolschodami,omijamwinde.Muszesieczepiacporeczy,
krewcochwilakapiemikroplamizkatawarg.Codalej?Schodzeparepieter,trzymamsieza
bebechy,zostawiamzasobawszedziesladykrwi,wkoncudzwonienawindziarza.Maurice
otwieradrzwidzwigu,atujastojezespluwawreku.Zaczynakrzyczec,wysokim,przerazonym
glosemblaga,zebymgopuscilzzyciem.Alejastrzelam.Szesckulwopasly,kudlatybrzuch.
Ciskamrewolwerwszybdzwigu,przedtemjeszczewytarlemwszelkiesladymoichpalcow.
PelznezpowrotemdoswojegopokojuiwzywamprzeztelefonmalaJane,zebyprzyszla
opatrzycmojerany.Janewkladamiwustazapalonegopapierosa,ajatymczasemlezei
krwawie...
Wszystkoprzezteprzekletefilmy.Kinoczlowiekowiwglowiemaci.Powazniemowie.
Siedzialemwlaziencedobragodzine.Wykapalemsie,doprowadzilemwogoledoporzadku.
Potemwrocilemdolozka.Dlugoniemoglemokazmruzyc,nawetniebylemzmeczony.Wkoncu
usnalem.Czulemsieokropnie,myslalem,zebyzesobaskonczyc.Korcilomnie,zeby
wyskoczycoknem,ibylbymtomozenaprawdezrobil,gdybymmialpewnosc,zemniektos
zarazprzykryje,jaktylkowyladujenabruku.Niechcialem,zebybandaglupcowgapilasiena
mnie,jakbedecalykrwawamiazga.
15.
Niespalemdlugo,bokiedysiezbudzilem,bylochybadopierokolodziesiatej.Wypalilem
papierosaizachcialomisiejesc.Nicprzeciezwustachniemialemodpopoludnia,kiedyw
Agerstown,idacdokinazBrossardemiAckleyem,zjadlemdwasandwiczezmielonym
miesem.Aletobylodawno.Mialemwrazenie,zemineloodtegoczasupiecdziesiatlat.Telefon
staltuzprzylozkuijuzwyciagnalemreke,zebyzadzwonicizamowicsobiesniadaniedo
numeru,alewostatniejchwilizlaklemsie,zeprzyslaztacaMaurice'a.Chybatylkowariat
moglbyprzypuszczac,zemarzylemospotkaniuzMaurice'em.Lezalemwiecglodnywlozkui
wypalilemdrugiegopapierosa.Myslalem,czybyniezatelefonowacdomalejJane,zebysie
przekonac,czyjuzjestwdomuicoporabia,aleniebylemwnastroju.Wkoncu
zatelefonowalemdoSallyHayes.Sallyuczylasiewcollege'uMaryA.Woodruff,ale
wiedzialem,zepowinnajuzbycwNowymJorku,boprzedparurodniamipisalamiotym
wszystkimwliscie.NiePrzepadalemzaSally,aleznalismysieodbardzodawna.Wglupocie
swojejzpoczatkuuwazalemjazainteligentnadziewczyne.Atodlatego,zebylaoblatanaw
sprawachteatru,literaturyiinnychtakichrzeczach.Trzebasporoczasu,nimsieczlowiek
polapie,czytoglupia,czytezbardzomadraosoba,jezeliduzoumiegadacnatetematy.Jaw
kazdymraziepotrzebowalemparulat,zebysieskapowacwprzypadkuSally.Mysle,zebylbym
odkrylprawdeznaczniewczesniej,gdybysmysiemniejcalowali.Zawszepopelniamtenblad,
zedziewczyna,zktorasiecaluje,wydajemisienadzwyczajnieinteligentna.Wgruncierzeczy
jednoniemanicdodrugiego,alejataksiezawszeludze.
WkazdymraziezadzwonilemwtedydoSally.Najpierwodezwalasiesluzaca.Potemojciec
Sally.WreszcieSally.
-Sally,toty?-powiedzialem.
-Tak,aktomowi?-spytala.Gralakomedie,boprzedstawilemsieprzeztelefonjejojcu.
-HoldenCoulfield.Couciebieslychac?
-Holden!Szaleniesieciesze.Umnieswietnie.Acouciebie?
-Takzeswietnie.Acoslychac?Toznaczy,jakcileciwszkole?
-Doskonale-odparla.-Awlasciwie,taksobie.
-No,todobrze.Wiesz,dzwonie,zebysiedowiedziec,codzisiajrobisz.Dzisniedziela,mozna
bysiewybracnajakisporanekczycoswtymrodzaju.Mialabysochotepojscgdzieszemna?
-Bardzochetnie.Cudownie!
Cudownie.Zewszystkichwyrazoneknaswiecietegonajgorzejnienawidze.Przezsekunde
korcilomnie,zebyjejpowiedziec,zesiepomylilem,boniemadzisiajzadnegoporanka.Alejuz
gadkaszladalej.Scislemowiac.gadalaSally.Niedopuszczalamniedoglosu.Najpierw
opowiedzialamiojakimsbubkuzHarwardu-napewnozpierwszegoroku.tegojednaknie
powiedzialaoczywiscie-ktoryjapoprostuzamecza.-Telefonujedoniejdniamiinocami.
Dniamiinocami!Tomniezastrzelilo.Potemopowiedzialaoinnymbubku,kadeciezWestPoint,
ktorytakzeumierazmiloscidoniej.Takawaznababka.Zaproponowalem,zebysmysie
spotkalipodzegaremw"Biltmore"odrugiejpopoludniu.Prosilem,zebysieniespoznila,bo
przedstawieniepewnozaczynasieopoldotrzeciej.Sallyzawszeiwszedziesiespoznia.
Wreszcieodlozylemsluchawke.Wiercilamidziurewbrzuchutymgadaniem,alebyla
rzeczywisciebardzoladna.
KiedysietakumowilemzSally,wylazlemzlozka,ubralemsie,spakowalemwalize.Przed
wyjsciemzpokojurzucilemjeszczeokiemprzezokno,bochcialemzobaczyc,coporabiajamoi
zboczency,alewszyscypospuszczalizaluzje.Ranowidoczniebyliwzoremwstydliwosci.
Zjechalemwindanadoliuregulowalemrachunek.Maurice'aniespotkalem.Bardzousilnie,co
prawda,dranianieszukalem.
Przedhotelemwsiadlemwtaksowke,chociazzielonegopojecianiemialem,dokadjechac.Nie
wiedzialem,gdziesiepodziac.Byladopieroniedziela,wdomuniemoglemsiepokazacprzed
sroda,ajuznajwczesniejwewtorek.Szukanienowegoguzawdrugimhotelunapewnomnie
nienecilo.Cozrobic?Kazalemsiezawiezcnadworzecglowny.Wtensposobznalazlbymsiew
poblizu"Biltmore",gdziepozniejmialemwyznaczonarandkezSally;wykombinowalem,ze
zostawiewalizywprzechowalni,zamknejetamwschowkuizkluczemodschowkawkieszeni
pojdenasniadanie.Bylemporzadnieglodny.Wtaksowcewyciagnalemportfeliprzeliczylemz
grubszapieniadze.Dokladniejuzniepamietam,ilegotowkizostalo,alenapewnoniebylato
zawrotnasuma.Mamtakitalent,zepotrafilbymkrolewskafortuneprzeputacwdwatygodnie.
Slowodaje.Znaturyjestemutracjusz.Czegoniewydam,tozgubie.Najczesciejzapominam
wziacreszty,kiedyplacerachunekwrestauracjiczywjakimsnocnymlokalu.Rodzice
wsciekajasieoto.Zresztatrudnoimsiedziwic.Coprawda,ojciecmaforsyjaklodu.Niewiem
dokladnie,ilezarabia,nigdyzemnaotychsprawachnierozmawial,alewyobrazamsobie,ze
niewasko.Jestradcaprawnym.Wtymfachuforsaleci.Wiemzreszta,zemuflotyniebrakuje,
bostalefinansujeroznespektaklenaBroadwayu.Spektaklezregulykonczasieklapa,amatka
robiwtedyojcupieklo.MatkachorujetrocheodsmierciAlika.Bardzojestnerwowa.Wlasnie
dlategoprzedewszystkimpiekielniesiemartwileminiepokoilem,jakprzyjmiewiadomosco
tym,zemnieznowuzbudywylali.
Zostawilemwalizywprzechowalninadworcuiposzedlemdobarucosprzekasic.Zjadlem,jak
nasiebie,olbrzymiesniadanie:sokpomaranczowy,jajkanaboczku,grzankeikawe.Zwykle
wystarczamisokzpomaranczy.Bardzomalojadam.Fakt.Totezchudyjestemcholernie.
Mialemnibyzaleconadietetuczaca,duzoskrobiitympodobnychpaskudztw,zebyprzybracna
wadze,aleniesnilomisieprzestrzegactego.Kiedyjestempozadomem,fundujesobie
najczesciejsandwiczezseremszwajcarskimimlekozeslodem.Coslekkiego,alewslodziei
mlekujestmasawitamin.H.W.Caulfieid-HoldenWitaminowyCaulfield.
Jadlemwlasniejajka,kiedyobokmnieprzybarowymkontuarzeusiadlydwiezakonnice;mialyz
sobawalizy,wiecdomyslilemsie,zepewnieprzeprowadzajasiedoinnegoklasztoruiczekaja
napociag.Wygladalynieporadnie,jakbyniewiedzialy,corobiczwalizami,wiecimtroche
pomoglem.Walizymialyztychnajtanszych,bronBozenieskorzaneanieleganckie.Pewnie,ze
toniewazne,samrozumiem,aleniecierpiepatrzecnapodroznych,ktorzymajatandetne
walizki.Brzmitookropnie,aleprzyznamsie:potrafienawetznienawidzickogosodpierwszego
wejrzeniatylkodlatego,zematandetnawalizkewreku.Wiazesietozpewnym
wspomnieniem.KiedybylemwszkolewElktonHills,mieszkalzemnawtymsamympokoju
nijakiDickSlagle,ktorymialmarne,taniewalizy.Trzymaljepodswoimlozkiemzamiastna
specjalnymstojaku,zebyichniktnieogladalinieporownywalzmoimi.Mnietorobilocholerna
przykroscikombinowalem,zebysieswoichpozbycjakimssposobemalbozaproponowac
Dickowizamiane.Mialemwalizyzpierwszorzednegosklepu,zprawdziwejcielecejskory,z
wszelkimiszykanami,napewnokosztowalyniewaskigrosz.Tymczasemzdarzylosiecos
dziwnego.Posluchajcie:podlugichnamyslachwpakowalemwreszcieswojewalizytakzepod
lozko,zamiastjewystawicnastojaku,zebyDickSlagleniewyrobilsobiekompleksunizszosciz
ichpowodu,icozbubeknato?Nazajutrzwyciagnalmojewalizyspodlozkaizpowrotem
wtaszczylnastojaki.Dlugosobielamalemglowe,nimdocieklem,dlaczegotakzrobil,azw
koncuodkrylem:Dickchcial,zebykoledzymysleli,zetosajegowalizki.Slowodaje.Chlopak
mialnatympunkcielekkiegohysia.Wiecznieminaprzykladdokuczalotewalizy.Mowil,zesa
zanadtonoweiburzujskie.Tobylojegoulubioneokreslenie.Musialjegdziesuslyszecczytez
przeczytac.Wszystkiemojerzeczybyly,jegozdaniem,cholernieburzujskie.Nawetwieczne
pioromialemburzujskie.Pozyczaljeodemniecoprawdastale,alebylocholernieburzujskie.
Mieszkalismyrazemtylkoprzezdwamiesiace.Potemobajpoprosilismyozmiane.Aco
najdziwniejsze,poprzeprowadzcebardzomibrakowaloDicka,botenchlopakmialmorowe
poczuciehumoruinierazbawilismysieswietnie.Niedziwilbymsie,gdybysieokazalo,zejemu
tezbylobezemniemarkotno.zpoczatkunazywalwszystkiemojemanatkiburzujstwemtylko
dlazartu,ajasienieprzejmowalem,kawalwydawalsiedobry.Alepojakimsczasiecossie
zmienilo,czulem,zeDickjuzniezartuje.Sekwtym,zenaprawdeprzykroJestdzielicpokojz
kims,ktomaznaczniegorszewalizkiodciebie,jezelitwojesarzeczywisciepierwszorzedne,a
Jegotandetne.Moznabysiespodziewac,zejezelitendrugijestinteligentnymchlopcemima
poczuciehumoru,bedziegwizdalnato,czyjewalizysabardziejeleganckie,atymczasemnie,
wcaleniegwizdze.Przejmujesiepowaznie.Miedzyinnymidlategowlasniemieszkalemwe
wspolnympokojuztakimbalwanemjakStradlater.Onmialprzynajmniejwalizyniegorszeode
mnie.
Awiectedwiezakonnicesiedzialyobokmnieinawiazalasiemiedzynamirozmowa.Ta,ktora
siedzialablizej,mialaplecionykoszyk,taki,jakinoszasiostryidziecizArmiiZbawienia,kiedy
zbierajaprzedGwiazdkaskladkinadobroczynnosc.Spotykasietekwestarkinaulicach,
zwlaszczanaFifthAvenue,przedwielkimimagazynamiiwpodobnychmiejscach.Zakonnicaw
pewnejchwiliupuscilakoszyk,ajagopodnioslemipodalemjej.Spytalem,czyzbierapieniadze
najakiscel.Powiedziala,zenie.Koszyktylkodlategomialawreku,zeniezmiescilsieprzy
pakowaniudowalizy.Usmiechalasiebardzosympatycznie,kiedypatrzalanaczlowieka.Nos
mialaduzyinanimokularywmetalowejoprawie,conikomuurodyniedodaje,amimototwarz
mialacholerniesympatyczna.
-Myslalem,zesiostrazbieraofiary-powiedzialem.-Chetniebymcosodsiebiedolozyl.Niech
siostrazachowapieniadze,bedzienapoczatekprzynajblizszejzbiorce.
-O,jaktomilozpanastrony!-odparla,adrugazakonnica,jejprzyjaciolka,odwrocilaglowei
popatrzylanamnie.Tadrugapopijajackaweczytalacoszmalej,czarnooprawnejksiazeczki.
WygladalotonaBiblie,alebylojaknaBibliezacienkie.Wkazdymraziewbiblijnymstylu.Obie
zadowalalysiekawaigrzankaminasniadanie.Tomisprawiloprzykrosc.Niecierpieobzerac
siejajkaminaboczkualboinnymirzeczami,kiedyktosobokmniejetylkogrzankidokawy.
Przyjelyodemniedziesiecdolarowjakoofiare.Storazywypytywaly,czyabynapewnomoge
sietakiejsumypozbyc.Powiedzialemim,zemamkupeforsyprzysobie,alemialemwrazenie,
zeminiebardzouwierzyly.Wkoncujednakwzielytepieniadze.Obiedziekowalymitak
serdecznie,zeazbylotoklopotliwe.Skrecilemrozmowenainnetoryinabardziejogolne
tematy,pytajac,dokadjada.Wyjasnily,zesanauczycielkamiiwlasnieprzyjechalyzChicago,
zebywNowymJorkuuczycdzieciwjakiejsszkoleprzyStoSzescdziesiatejOsmejczySto
OsiemdziesiatejSzostej,czyprzyjakiejsinnejzakazanejulicy,gdziediabelmowidobranoc.Ta,
ktorasiedzialaobokmnieimialaokularynanosie,powiedziala,zeuczyangielskiego,ajej
przyjaciolka-historiiiustrojuAmeryki.Cwiekamizabilawglowe,niemoglemsobiewyobrazic,
cotamojanowaznajomawdrucianychokularachuczacangielskiegomysli-skorojest
zakonnica-opewnychksiazkach,ktoremusiprzeciezwswoichlekcjachuwzgledniac.Chodzi
mioksiazki,ktoreniesamozegorszaceczynieprzyzwoite,alemowiaomilosci,kochankachi
tympodobnychsprawach.NaprzykladEustacjaVyez"Powrotutubylca"TomaszaHardy.Nie
jesttorozpustnicaoczywiscie,aleciekawjestem,comyslisiostrazakonna,kiedyczytahistorie
Eustacji.No,alenicniepowiedzialem.Awlasciwiepowiedzialemtylkoto,zeangielskijest
moimulubionymprzedmiotemwszkole.
-Naprawde?Jakzesieciesze!-zawolalanauczycielkaangielskiego,mniszkawdrucianych
okularach.-Acoczytalpanwtymroku?Bardzobymchcialawiedziec.
Bylarzeczywisciesympatyczna.
-No,przewaznienajstarszezabytkianglosaskie.-Beowulfa",Grendela,"LordaRandala"itak
dalej.Aleodczasudoczasuzalecanododatkowalekture,wiecprzepytalemprocztego
"Powrottubylca"TomaszaHardy,"RomeaiJulie"i"JuliuszaCe..."-Ach,"RomeaiJulie"!To
przesliczne.ChybasiePanupodobalo,co?
Nie,niemowilawcaletak,jakbymsiespodziewalpozakonnicy.
-Owszem.Bardzo.Bardzomisiepodobalo.Bylytamszczegolymniejdlamniezachwycajace,
alenaogolwzruszylamnietahistoria.
-Acosiepanuniepodobalo?Pamietapan?Szczerzepowiedziawszykrepowalomnietroche
wdawaniesiezniawdyskusjeo"RomeoiJulii".Tamsaprzeciezroznemilosnesceny,jakzeo
takichrzeczachmowiczzakonnica.No,aleskorosamachciala,porozmawialismyotymtroche.
-NieprzepadamzanadtozaRomeoiJulia-powiedzialem.-Toznaczy,lubic,lubie,ale...sam
niewiem,jaktowyrazic.Chwilaminudzimnietapara.Bardziejsieprzejalem,kiedyzginal
Merkucjo,nizkiedypomarliRomeoijegoJulia.Rzeczwtym,zeprzestalemlubicRomea,
odkadtenkuzynJulii...jakonmialnaimie?
-Tybalt.
-OdkadTybaltzabilMerkucja.Zawszezapominamimieniategobubka.BotoRomeobylwinien
smierciMerkucja,aMerkucjopodobamisienajbardziejzewszystkichosobwtejtragedii.Sam
niewiemczemu.CiwszyscyMontekiowieiKapuleciudajatakze,szczegolnieJulia,ale
Merkucjo...Nieumiemtegowytlumaczyc.Merkucjobylsprytnyizabawny,iwogole
sympatyczny.Okropniemnieirytuje,kiedyginiektosmily,zabawnyisympatyczny,iwdodatku
zcudzejwiny.RomeoiJuliaprzynajmniejsamisobiebyliwinni.
-Dojakiejszkolypanchodzi?-spytalazakonnica.Pewniechcialapoprostuzmienictemat.
Powiedzialemjej,zeuczesiew"Pencey".Slyszalaonaszejbudzie.Powiedziala,zetobardzo
dobraszkola.Nieprobowalemotymdyskutowac.Tymczasemdrugazakonnica,ta,ktora
uczylahistoriiiustroju,wtracilasiemowiac,zenaniejuzczas.Wzialemichrachunekrazemze
swoim,aleniepozwolilyzasiebiezaplacic.Musialemoddackartketejwokularach.
-Itakbylpanaznadtohojny-powiedziala.-Jestpanbardzomilymchlopcem.-Byla
rzeczywisciesympatyczna.TrochemiprzypominalamatkeErnestaMorrowa,tepaniaspotkana
wpociagu.Zwlaszczakiedysieusmiechala.-Niewyobrazapansobie,jaknambyloprzyjemnie
zpanempogawedzic!-dodala.
Odwzajemnilemsiemowiac,zecalaprzyjemnoscbylapomojejstronie.Powiedzialemto
szczerze.Abylobymijeszczeprzyjemniej,gdybymprzezcalyczasniebalsie,zeladachwila
ktorasznichsprobujewybadac,czyjestemkatolikiem.Zdarzylamisietakasytuacjawiele
razy.Dopewnegostopniatozrozumiale,bomojenazwiskobrzmizirlandzka,aIrlandczycysa
prawiewszyscykatolikami.Rzeczywisciemojojciecbylkiedyskatolikiem.Zmienilwyznanie
zeniacsiezmojamatka.Coprawdakatolicylubiaotesprawywypytywacnawetwtedy,kiedy
nieznajaczyjegosnazwiska.MialemwWhootonkolegekatolika;nazywalsieLouisShaney.Na
niegopierwszegonatknalemsiewtejszkole.SiedzielismyzarazpoprzyjezdziedoWhooton
oboksiebiewpoczekalniprzedinfirmeria,gdziemielinasprzebadacnawstepie,izaczelismyz
sobarozmawiacotenisie.Louisinteresowalsietenisem,jatakze.Powiedzialmi,zecoroku
latemjezdzidoForestHillsnarozgrywkikrajowe.Jazwykletakzetamkibicowalem,wiec
pogadalismyczasjakisonajwiekszychasachkortu.Jaknaswojwiekchlopakniezlesie
orientowal.Fakt.Noipochwili,kiedynamsiewnajlepszerozmawialo,spytalmnie
niespodziewanie,czyniewiem,gdziewWhootonjestkosciolkatolicki.Odrazuskapowalem,
zechcewtensposobwybadac,czyjajestemkatolikiem,czynie.Otomuchodzilo.Niezeby
bylfanatykiem,alewolalwiedziec.Bylomuprzyjemnierozmawiaczemnaotenisie,alebyloby
mujeszczeprzyjemniej,gdybymsieokazaljegowspolwyznawca.Takierzeczydoprowadzaja
mniedowscieklosci.Nietwierdze,zetympytaniempopsulmicalaprzyjemnoscnie,alena
pewnonicniepoprawil.Totezbardzosiecieszylem,zezakonniceniezadalymizadnego
pytaniawtymrodzaju.Mozebytoniezatrulonaszejrozmowy,alejuzbycaletospotkanie
inaczejwygladalo.Niemowie,zemamotojakiespretensjedokatolikow.Nie.Mozebymtak
samopostepowal,gdybymbylkatolikiem.Mowietylko,zenieumilatorozmowy.Tylkotyle.
Kiedyobiezakonnicewstaly,zrobilemcosokropnieglupiegoiniezgrabnego.Palilempapierosa
izrywajacsie,zebyjepozegnac,niechcacydmuchnalemimdymemprostowtwarz.Zrobilem
tomimowoli,alezrobilem.Przepraszalemjestorazy,asiostryzachowalysiewyrozumialei
bardzogrzecznie,aleitaksytuacjabylaokropna.
Poszlysobie,ajazalowalem,zedalemimtylkodziesiecdolarownateichzbiorke.No,ale
przeciezumowilemsiezSallyHayesnaporanekdoteatru,potrzebowalemforsynabiletyitak
dalej.Mimotozalowalem,zeniedalemwiecej.Cholernepieniadze.Zawszewkoncu
czlowiekowiosciawgardlestana.
16.
Zjadlemsniadanie,bylodopieropoludnie,randkezSallymialemwyznaczonanagodzinedruga,
wybralemsiewiecnadluzszyspacer.Niemoglemjakoszapomniectychdwochzakonnic.
Myslalemwciazotymichstarym,postrzepionymkoszu,zktorymchodzilyzbierajacpieniadze,
jezeliniebylyzajetelekcjamiwszkole.Usilowalemwyobrazicsobiemojamatkealbociotke,
albotenarwanamatkeSallyHayesstojaceprzedjednymzwielkichmagazynowizbierajace
darydlabiednychdostarego,wystrzepionegokoszykazloziny.Trudnotobylosobie
wyobrazic.Jeszczepolbiedyzmatka,aleztamtymidwiemaanisposobu.Ciotkajest,
owszem,milosierna,pracujewCzerwonymKrzyzuitakdalej,aleubierasiezawszebardzo
szykownieinawetspelniajacswojedobreuczynkiustamauszminkowane.Ubranajest
pierwszorzednie.Niewyobrazamsobie,zebyzdobylasienajakasdobroczynnosc,jesliby
musialaprzytymwlozycczarnasuknieipokazacsiebezszminkinaustachibeztych
wszystkichmalowidelnatwarzy.AmatkaSallyHayes!PanieJezu!Zgodzilabysiechodzicz
koszykiemizbieracdatkichybatylkopodtymwarunkiem,zebykazdyofiarodawcapadaljejdo
nozekicalowalwtylek.Gdybyludziewrzucalijejpoprostudarydokoszykaiszlidalejnie
ogladajacsieiniezwracajacnaniauwagi-cisnelabytezabawepogodzinie.Znudzilabysie
okropnie.Pozbybylabysiecopredzejkoszykaipomknelabydojakiegosszykownegolokaluna
lunch.Atowlasniepodobalomisienajbardziejwmoichzakonnicach.Odrazubyloponich
widac,zewzyciuniejadlylunchuwzadnymszykownymlokalu.Straszniesmutnomisierobilo
namysl,zeonenigdyniechodzadoszykownychrestauracjiiniemajazadnychrozrywektego
rodzaju.Rozumialemzetoniesawaznerzeczy,ajednakbylomistraszniesmutno,kiedyotym
myslalem.RuszylemwstroneBroadwayu,taksobie,dlazabawy,boniebylemtamodkilkulat.
Zresztachcialemnatraficnajakissklepzplytamiotwartymimoniedzieli.SzukalemdlaPhoebe
pewnejplytyzpiosenkapodtytulem:"MalaShirleyBeans".Bardzobylooniatrudno.Piosenka
jestotakiejsmarkuli,ktoraniechcialwyjsczdomu,bowylecialyjejdwamlecznezebyna
samymprzodzie,iwstydzilasieludziompokazac.Slyszalemteplytew"Pencey".Mialjakolega
zinnegopietra,probowalemgonamowic,zebymijasprzedal,bowiedzialem,zePhoebe
szalalabyzzachwytu,alechlopaksieniezgodzil.Plytabylaokropniestaraizniszczona,
nagranaprzezmurzynskaspiewaczke,EstelleFletcher,dwadziescialattemu.EstellaFletcher
spiewatepiosenkewstyludixielandiszorstko,bezodrobinyckliwosci.Gdybytosprobowala
zaspiewacbialaspiewaczka,wyszlabyrzewnaszmira,aletaMurzynkamialacholernydrygi
zrobilaztegojednaznajlepszychplyt,jakiewzyciuslyszalem.Kombinowalemsobie,ze
wyszukam"ShirleyBeans"wktorymszesklepowotwartychwdniswiateczne,apotempojde
doparku.Bylaniedziela,awniedzielePhoebeczestochodzidoparku,zebynabiegacsiena
wrotkach.Znalemtezjejulubionemiejscawparku.
Mrozodpoprzedniegodniazelzaltroche,aleslonceniepokazalosieispacerpieszyniebyl
bardzoprzyjemny.Mimotozdarzylomisiecosprzyjemnego.Tuzprzedemnakroczylarodzinka
-ojciec,matkaipetakmozeszescioletni;napewnowyszlidopierocozjakiegoskosciola.
Wygladaliubogo.Ojciecmialnaglowiepopielatykapelusz,taki,jakinoszaodswietabiedacy,
zebyzadacszyku.Rodziceidacrozmawialiiwcaleniezwracaliuwaginamalca.Amalecbyl
fajny.Zamiastiscpochodniku,szedlpojezdni,aletuzprzykrawezniku.Maszerowalprosto
nibypolinie,jaktodzieci,icalyczascossobiemruczalipodspiewywal.Dogonilempetakai
trzymalemsiebliskoniego,zebypodsluchac,cospiewa.Spiewaltepiosenke:"Jesliktos
przylapiekogos,cobuszujewzbozu..."Glosikmialsmykbardzomily.Spiewalsobietak,dla
zabawy.Autazszumemprzemykalytuztuz,hamulcepiszczalycochwila,rodziceniezwracali
naniegouwagi,apetakwedrowalwciaznaprzodjezdniaispiewal:"Jesliktosprzylapiekogos,
cobuszujewzbozu..."Lzejmisiezrobilonatenwidok.Nieczulemsiejuztakokropnie
przygnebiony.
NaBroadwayuruchitlum.Wprawdziebylaniedzielaidopieropoludnie,alejuzsieroiloodludzi.
Tlumwalildokin-do"Paramounta"albodo"Astora",albodo"Stranda",albodo"Capitolu"czy
dojakiegosinnegozwariowanegokinoteatru.Wszyscywystrojeniodswietnie,jaktoprzy
niedzieli,iwskutektegojeszczesmutniejszerobiliwrazenie.Ajuznajgorsze,zeciludzie-widac
tobyloponich-naprawdechcieliiscdokina.Patrzecwprostnanichniemoglem.Rozumiem,
zektosidziedokina,boniemaniclepszegodoroboty,alezebynaprawdechciectego,zeby
tamgorliwiedazyc,anawetprzyspieszackroku-pojacniemogeirozpaczmnieogarnia.
Zwlaszczakiedywidze,jaktysiaceludziwmilowychkolejkach,lgnacychsiewzdluzkilku
blokow,czekatakokropniecierpliwienamiejsceimoznoscwejscia.Slowodaje,bylomipilno
wydostacsiejaknajpredzejztegocholernegoBroadwayu.Noimialemszczescie.W
pierwszymsklepie,doktoregowstapilem,znalazlemplytez"MalaShirley"Gans".Zazadaliaz
piecdolarow,boplytanalezalajuzdorzadkosci,aleniezalowalemforsy.Niemaciepojeciajaki
sienaglepoczulemszczesliwy.Doczekacsieniemoglemchwili,kiedybedewreszciewparkui
odszukamPhoebe,zebyjejdactenprezent.
Powyjsciuzesklepuzplytamiprzechodzilemkolodrugstore'u,wiecwstapilem,boprzyszlomi
namyslzebyzadzwonicdoJaneidowiedziecsie,czyjuzprzyjechaladodomunawakacje.
Zamknalemsiewbudcetelefonicznejinakrecilemnumer.Pechchcial,zeodezwalasiematka
Jane,wiecodlozylemsluchawke.NiemialemochotynadlugiegadkizmatkaJane.Niepalesie
wogoledotelefonicznychrozmowzmatkamiznajomychdziewczat.Mozeszkoda,zenie
spytalemchociaz,czyJanejuzjestwdomu.Tylemoglemzrobicbezwielkiejfatygi.Alejakos
misieniechcialo.Dotakichrozmowtrzebabycwnastroju.
Musialemjeszczepostaracsieobiletydoteatru,kupilemwiecgazete,zebyzobaczyc,coi
gdziegraja.zpowoduniedzieligralytylkotrzyteatry.Niewielemyslacwzialemdwabiletyna
parter,nasztuke:"Znammojaukochana".Byloto,zdajesie,jakiesbenefisoweprzedstawienie
czycoswtymrodzaju.Niebardzobylemciekawytejwlasniesztuki,alewiedzialem,zeSally-
krolowakabotynek-bedziewsiodmymniebie,kiedyjejpowiem,zemamnatenspektakl
bilety,poniewazgraliwnimLuntowie.Sallylubisztuki,ktoreuchodzazanadzwyczaj
wyrafinowaneipikantneiwktorychwystepujaLuntowiealboktoswtymstylu.Jategonie
lubie.Jezelimambycszczery,wogoleniepalesiedoteatru.Pewnie,lepszetonizkino,ale
zachwycacsieniemapowodu.Przedewszystkimniecierpieaktorow.Aktorzynascenienie
zachowujasiewcaletakjakprawdziwiludzie.Tylkoimsiezdaje,zetoumieja.Niektorym,tym
najlepszymwpewnymstopniutosieudaje,alenienatyle,zebymnieporwac.Bojesliktorys
aktorjestnaprawdeswietny,wyczuwasie,zeonwie,zejestswietny,atopsujecalewrazenie.
NaprzykladtakisirLawrenceOlivier.Widzialemgow"Hamlecie".D.B.zaprowadzilmniei
Phoebenatoprzedstawieniewzeszlymroku.Najpierwzafundowalnamlunch,apotemiteatr.
SamjuzprzedtemwidzialOlivieraw"Hamlecie"itakotymopowiadalpodczaslunchu,ze
zapalilemsie,abytakzetozobaczyc.Aleniebardzobylemzachwycony.Nierozumiem,co
takiegonadzwyczajnegowidzaludziewtymOlivierze.Glosmawspanialy,toprawda,
przystojnyjestbardzo,przyjemnieteznaniegopatrzec,kiedysierusza,naprzykladwscenie
pojedynkuczytympodobnych,aleniebyltakimHamletem,ojakimnamD.B.opowiadal.
Wygladalraczejnawspanialegogeneralaniznasmutnegochlopakawokropnychtarapatach.
Najlepszazcalegoprzedstawieniawydalanamsietascena,kiedybratOfelii-ten,cotona
koncupojedynkujesiezHamletem-wybierasiewpodroz,aojciecdajemumnostwodobrych
rad.Starygada,pouczasyna,atymczasemOfeliarobibraturozmaitekawaly,wyciagamu
szpadezpochwy,draznigo,zaczepia;chlopakkrecisie,jakmoze,bomusiudawac,zego
szalenieinteresujateojcowskiebrednie.Tobylofajne.Ubawilemsietascenanaprawde.Ale
niestetyniebylowielescenwtymgusciewcalejsztuce.MalejPhoebenajbardziejsieHamlet
podobal,kiedyglaskalswojegopsapoglowie.Uwazala,zetobylozabawneisympatyczne.
Racja.PowinienbymtesztukePrzeczytac.Botakamamjuznature,zemuszekazdasztuke
samprzeczytac,zebynaprawdepoznactresc.Kiedyaktorrecytujetekst,nieslucham
wlasciwietresci.Wciazczekamwnapieciu,czyniewytnieladachwilajakiejskabotynskiej
sztuczki.
KiedyjuzmialembiletynaspektaklLuntow,wsiadlemwtaksowkeikazalemsiezawiezcdo
parku.Powinienembylraczejpojechackolejapodziemna,bozforsajuzbylomarnie,ale
chcialemcopredzejwydostacsieztegocholernegoBroadwayu.
Wparkubyloponuro.Niebardzozimno,alesloncawciazanisladu,wygladalominato,zenic
tutajnieznajdeproczpsiegolajna,plwociniobrzynkowcygaranalawkachstrachbylo
przysiasc,zebyporteknieprzemoczyc.Wszystkotodzialaloprzygnebiajacoicochwilanie
wiedziecczemudostawalczlowiekgesiejskorkiidacprzeztenpark.Niemialosiewcale
wrazenia,zewkrotcejuzbedaswieta-Gwiazdka.Zdawalosieraczej,zenicnigdysienie
zdarzy.Szedlemjednakdalej,kierujacsiekupromenadzie,botamzwyklebywaPhoebe,jezeli
siebawiwparku.Lubijezdzicnawrotkachwpoblizuestradydlaorkiestry.Zabawnyzbieg
okolicznosci.Boja,kiedybylemmaly,takzenajchetniejwtymmiejscujezdzilemnawrotkach.
AletegodnianigdziejakosPhoebeniebylowidac.Krecilosiekilkorodzieci,zwrotkamiibez,a
dwochchlopcowkopalomiekkapilke,strzelajacbalony.Phoebeanisladu.Zauwazylemtylko
maladziewczynke,mniejwiecejwjejwieku,ktorasiedzialasamiutkanalawceizapinalawrotki.
Przyszlomidoglowy,zetasmarkatamozeznaPhoebeibedziemoglamipowiedziec,gdzie
siePhoebeobracaicoporabia,podszedlemwiec,siadlemobokniejizagadnalem:
-NieznaszprzypadkiemPhoebeCaulfieid?
-Kogo?-spytala.Mialanasobiedzinsyichybazedwadziesciasweterkow.Odrazubylo
widac,zejejmatkasamatesweterkizrobila,bofasonmialyfatalny.
-PhoebeCaulfield.Takamaladziewczynka,mieszkaprzySiedemdziesiatejPierwszejUlicy.
Chodzidoczwartejklasy...
-Aha.Znam.
-Nowidzisz.Ajajestemjejbrat.Niewieszczasemgdzieonamozeterazbyc?
-OnajestzklasypannyGalion,prawda?-spytala.
-Niewiem.Alechybatak.
-Topewnie,jestwmuzeum.Bonaszaklasabylawzeszlasobote-oznajmilamala.
-Wktorymmuzeum?-spytalem.
Wzruszylaramionami.
-Bojawiem?-powiedziala.-Wmuzeumijuz.
-Wmuzeum,dobra.Aleczytamgdziesaobrazy,czytam,gdziesaIndianie?
-TamgdzieIndianie.
-Dziekujepieknie-powiedzialem.Wstalemijuzchcialemiscdomuzeum,kiedynagle
uswiadomilemsobie,zeprzeciezjestniedziela.-Aledzisiajniedziela-przypomnialem
dziewczynce.
-Niedziela?No,toPhoebenieposzladomuzeum.
Cholerniesiemeczylazprzymocowaniemwrotek.Niemialarekawic,lapyjejzzimnaskostnialy
izsinialy.Wiecpomoglemsmarkuli.Coprawdaodlatniemialemwrotekwreku.Aletonie
filozofia.Mozeciemizapiecdziesiatlatdacdorekiklucziwrotki,aporadzesobienawetpo
ciemku.Przykrecilemjejrolkifajnie,smarkulapodziekowalabardzogrzecznie.Sympatyczny
dzieciak,dobrzewychowany.Szalenielubietakiemile,grzecznedzieci,coumiejasiezachowac
jaknalezy,kiedyimczlowiekprzykreciwrotkiczycoswtymrodzaju.DzieciPrzewazniesa
mile.Fakt.Zapytalem,czyniemialabyochotypojsczemnanafilizankegoracejczekolady,ale
Podziekowala.Niemoze.Umowilasiezprzyjaciolka.Takiesmarkulezawszesieumawiajaz
przyjaciolkami.Fantastyczne!
Chociaztobylaniedzielainiemoglemsiespodziewac,zezastanetamPhoebezcalajej
czwartaklasa,chociazbylomokroiponuro,polazlemprzezcalyparkazdomuzeumprzyrody.
Wiedzialem,zewlasnietomuzeummialanamyslismarkulazwrotkami.Programwycieczek
szkolnych,kiedyzwiedzajatomuzeum,umiemnapamiec.Phoebechodzidotejsamejbudy,do
ktorejjachodzilemkiedybylemszczeniakiem,istorazynastamprowadzono.Mielismy
nauczycielke,panneAigletinger,ktoraciagalanasdomuzeumprawiecosobote.Czasem
ogladalismyzwierzaki,aczasemrozmaiterzeczywyrobioneprzezIndianwdawnychwiekach.
Garnkigliniane,wyplatanekoszykiitympodobne.Szalenielubietowspominac.Nawetdzis
jeszcze.Pamietam,zezwyklepoobejrzeniuindianskichwyrobowszlismydoogromnejsali,
gdziewyswietlanodlanasfilm.Kolumb.StaleszedlfilmoKrzysztofieKolumbie,jaktoonodkryl
Ameryke,ilesienameczyl,zanimprzekonalstaregoFerdynandaiIzabele,zebymupozyczyl
forsynazakupstatkow,apotemjeszczemusiemajtkowiezbuntowali,itakdalej.Niktsie
zanadtonieprzejmowaltymdziademKolumbem,alezawszemielismyzsobamasecukierkow,
gumydozuciairoznosci,ataaulapachnialabardzoprzyjemnie.Taktampachnialo,jakbyna
dworzedeszczlal-chociaznaprawdebylapogoda-atyssieznalazlwjedynymsuchym,
cieplym,przytulnymmiejscunaswiecie.Cholernielubilemtomuzeum.Pamietam,zedoauli,
gdziepokazywanofilm,szlosieprzezsaleindianska.Bylatookropniedlugasalaimusielismy
tamzachowywacsiecicho,mowictylkoszeptem.Naczeleszlanauczycielka,calaklasazania.
Parami.Najczesciejmojaparabyladziewczynka,GertrudaLevine.Upieralasie,zebyjaprzez
calyczastrzymaczareke.alapymialastalelepkie,spoconeczyumazane.Podlogabylawsali
kamienna,jezeliktosmialwgarscimarmurki,aupuscilje-huksierobilpiekielny;nauczycielka
zatrzymywalacalaklaseicofalasiewzdluzwezapar,zebywykryc,ktoiconarozrabial.Ale
naszapannaAigletingernigdysieniezloscila.Potemmijalismyindianskalodzwojenna,dluga
bezkonca,trzyrazydluzszaodcadillaka;bylowniejzedwudziestuIndian,niektorzy
wioslowali,innitylkostaliiwygladalibojowo,awszyscymielitwarzespecjalniewymalowanena
wojne.Nadziobiesiedzialnajdziwniejszytypwmasce.Tobylczarownikiznachor.Zawszena
jegowidokciarkimichodzilypokrzyzach,alemimotolubilemgo.Pamietamtez,zejesliktos
dotknalwioslaalboczegokolwiekpodrodze,zarazstraznikmowil:Dzieci,niewolnoniczego
dotykac!"Mowiltojednaksympatycznymglosem,nietak,jakcholerujapolicjancialbo
zandarmi.Potemprzechodzilosiekoloogromnejoszklonejwitryny,zaktorasiedzaIndianiei
pocierajahubke,zebyskrzesacogien,aindianskasquawtkanakrosnach.Squawtkajacakilim
pochylasienadkrosnamitak,zebylowidacjejpiersi.Wszystkiedziecizagladalyjejwdekoltz
zaciekawieniem,nawetdziewczynki,bosmarkuleniemialyjeszczewcalewiekszychpiersiniz
my,chlopcy.Wreszcietuzprzedwejsciemdoauli,naprawooddrzwi,spotykalosieEskimosa.
Siedzialnadprzereblawybitawzamarznietymjeziorzeilowilryby.Obokniegonalodzielezaly
duzeryby,ktorejuzzlapal.Pojecieprzechodzi,ilewtymmuzeumbylooszklonychszaf.Jeszcze
wiecejmoznabyzobaczycnapietrze,naprzykladsarnyuwodopojualboptakiodlatujace
przedzimanapoludnie.Napierwszymplaniebylywypchaneptaki,zawieszonenadrutachw
powietrzu,wglebipoprostunamalowanenascianie,alewszystkiewygladalyJakzywei
zdawalosie,zenaprawdelecanapoludnie;Jezeliwykrecilesgloweipatrzylesnanie,zetak
powiem,dogorynogami,wrazeniebylojeszczelepsze,jakbytePtakiszaleniesiespieszylydo
cieplychkrajow.Alenajwiekszazaletamuzeumbyloto,zewszystkotamstalozawszenatym
samymmiejscu.Nicnigdynieprzesuwano.MogleswracacstotysiecyrazyizawszeEskimos
dopierocozlowilswojedwieryby,ptakibylywdrodzenapoludnie,samypilyuwodopoju,
mialysliczne,smuklenogi,aIndiankazobnazonapiersiawciaztkalatensamkilim.Niktsienie
zmienial.Tylkotybylesinnynizzapoprzedniawizyta.Niedlategonawet,zebyciprzybylolat.
Niewtymrzecz.Bylesinny,poprostu.Botymrazemprzyszedleswinnympalcie.Albo
dziewczynka,zktorazawszechodzileswparze,dostalaszkarlatynyizastepowalajainna
smarkula.AlbozamiastpannyAigletingerprowadzilaklaseinnanauczycielka.Albood
poprzedniegorazuzdarzylocisiepodsluchac,jakrodziceklocilisieokropniewlazience.Albo
wlasnieprzedchwilaminalesnaulicyjednaztychkaluzmieniacychsiekoloramiteczyod
mieszankibenzynowej.Slowem,wtenczyinnysposobcossiewtobiezmienilo.Nieumiem
wytlumaczycjasniej,comamnamysli.Agdybymnawetumial,niejestempewien,czybymmial
ochote.
Idacprzezparkwyciagnalemzkieszeniczerwonadzokejkeiwlozylemjanaglowe.Niebalem
siespotkacnikogozeznajomych,amokrobylocholernie.Szedlemtakiszedlem,wciaz
rozmyslajacomalejPhoebe,ktoraprawiecosobotazwiedzapewniemuzeumtakjakja,kiedy
bylemszczeniakiem.Myslalem,zeterazPhoebeogladatesamiutkierzeczy,naktoreja
dawniejsiegapilem,azakazdymrazemprzychodzidomuzeuminnaPhoebe.Niepowiem,
zebymnietemysliprzygnebialy,alesklamalbym,gdybymnapisal,zerobilomisieodnich
szaleniewesolo.Niektorerzeczypowinnybyzostawaczawszeniezmienione.Zebymoznaje
wpakowacdojednejztychwielkichoszklonychszafitakjeprzechowywac.Wiem,zeto
niemozliwe,aleszkoda.Przynajmniejtakmyslalemwtedy,idacprzezpark.
Przechodzilemkoloboiskazprzyrzadamidoroznychzabawiprzystanalem,zebypopatrzec,
jakdwochzupelniemalychpetakowhustasienadesceopartejogrubaklode.Jedenpetakbyl
tlusciochiokropnieprzewazal;trochenaciagnalemdeskewstronetegochudszego,zeby
wyrownacwage,alewidzialempoichminach,zewolelibysiebawicbezemnie,wiec
zostawilemichsamych.
Potemzdarzylosiecosdziwacznego.Kiedydobrnalemdomuzeum,wostatniejchwilinagle
odechcialomisietamwchodzic;zaskarbyswiataniewlazlbymdosrodka.Poprostunicmnie
tamjuznieciagnelo-aprzeciezmaszerowalemtutakicholernykawaldrogiprzezcalyparki
cieszylemsienatojakwariat.GdybymspodziewalsiewmuzeumspotkacPhoebe,pewnie
bymwszedl,alejejtamniebylo.Wobectegozlapalemprzedmuzeumtaksowkeipojechalem
do"Biltmore".Wlasciwiebezochoty,noaleniebyloinnejrady,skorosieumowilemzSally.
17.
Przyjechalemnamiejscezawczesnie,siadlemwiecsobienajednejzeskorzanychkanapekw
hallupodzegaremirobilemprzegladbabek.Wiekszoscszkoljuzzaczelaswiatecznewakacje,
totezokolomilionadziewczatstaloalbosiedzialowoczekiwaniunachlopakow,zktorymisie
umowily.Bylytakie,ktorezakladalynogenanoge,itakie,ktoreniezakladalynoginanoge,
jednemialynogipierwszorzedne,innemialyszpetnepodwozia,jednewygladalynawspaniale
babki,innemusialybycprzyblizszympoznaniuokropnezolzy.Rewianaprawdeinteresujaca,
zgodziciesiechybazemna.Aletakzenaswojsposobprzygnebiajaca,boniemoglemsie
opedzicodpytania,cosiestanieztymiwszystkimidziewczetami.Cosieznimistanie,kiedy
pokonczaszkolyiwyjdazcollege'ow.Latwowykombinowac,zewiekszoscpowychodzizamaz
zabalwanow.Zabubkow,ktorzywieczniegadajatylkootym,ilemilprzejechalinatyluatylu
galonachbenzynyswoimnowymwozem.Zabubkow,ktorzywsciekajasiejaksmarkacze,jezeli
ichpobijeszwgolfaczychociazbywtakadurnagrejakping-pong.Zadusigroszow.Za
bubkow,ktorzynigdynicnieczytaja.Zacholernychnudziarzy...Alecodonudziarzypowinienem
bycostrozniejszy.Chceprzeztopowiedziec,zetrzebasietrochezastanowic,zanimsiekogos
nazwienudziarzem.Nierozumiemnudnychludzi.Slowodaje.KiedybytemwElktonHills,
mieszkalzemnaprzezdwamiesiacepewienchlopak,HarrisMacklin.Bylbardzointeligentny,
zdolnyitakdalej,alegorszegonudziarzawzyciuniespotkalem.Glosmialokropniechrapliwy,
agadalbezprzerwy,jakkarabinmaszynowy.Gebamusieniezamykalapoprostu,aco
gorsza,nigdyniemowiltego,comialbysochoteuslyszec.Alejednarzeczumialwspaniale.
Gwizdaldranjakniktinnynaswiecie.Zascielallozkoalbowieszalubraniewszafie-stalecos
gmeralwszafie,azmniediablibrali-iprzytymgwizdal,oileoczywiscienieskrzeczaltym
swoimcholernymglosem.Umialnawetgwizdacklasycznekawalki,najczesciejjednakgwizdal
jazz.Wybieralsobiejakasbardzotypowajazzowamelodie,naprzyklad"Bluesnablaszanym
dachu",igwizdalslicznie,swobodnie-nieprzerywajacgmeraniawszafie-azzatykalo
czlowieka.Oczywiscienigdymuniepowiedzialem,zegwizdzewspaniale.Niemoznaprzeciez
stanacprzedkolezkaipowiedziecmuprostozmostu:"Wspanialegwizdzesz".Ale
wytrzymalemznimwewspolnympokojucaledwamiesiace-chociazmyslalem,zezdechnez
nudow-tylkodlatego,zetakfajniegwizdaljakniktnaswiecie.Wieccodonudziarzy,niemam
wyrobionegozdania.Mozenietrzebazanadtolitowacsienadsympatycznadziewczyna,ktora
wychodzizamazzajednegoznudziarzy.Wiekszoscznichnierobinikomukrzywdy,aktowie,
czykazdyniemajakiegosutajonegotalentu,naprzykladdogwizdaniaczydoczegosinnegow
tymguscie.Ktowie?Jatamniewiem.WreszciezobaczylemSallywchodzacaposchodach
pobieglemnajejspotkanie.Wygladalanamedal.Slowodaje.Mialanasobieczarnyplaszczyki
coswrodzajuczarnegoberecikanaglowie.Rzadkonosikapelusze,alewtymberecikubylojej
fajnie.Najsmieszniejsze,zewmomenciekiedyjazobaczylem,odrazupostanowilem,zesiez
niaozenie.Takizemniewariat.Wlasciwienawetjejnielubie,amimotonaglewydalomisie,
zejestemUkochanyizechcesiezniaozenic.PrzysiegamBogu,mambzika.Niezapieramsie
tego.
-Holden!-zawolala.-Jaktocudownie,zesieznowspotykamy!Wiekicieniewidzialem!
Mialabardzodonosnyglos,zenujacy,jeslisiezniabylowjakimspublicznymmiejscu.Uchodzilo
jejwszystko,poniewazbylacholernieladna,alemniezawszecosazwtylkuklulo,kiedytak
krzyczala.
-Szaleniesieciesze,zeciewidze-powiedzialem.Nawetszczerze.-Jakcisiepowodzi?
-Absolutniecudownie.Czysiespoznilam?
Powiedzialem,zenie,chociazrzeczywisciespoznilasieojakiesdziesiecminut.W"Saturday
EveningPost"iwinnychpismachstalewidzisietakiebzdurneobrazkiprzedstawiajacefaceta
naroguulicy,wscieklegojakdiabli,poniewazdziewczynasiespoznia.Rzewnalipa.Jezeli
dziewczynazjawiasiewkoncuslicznajaktalala-ktobytamnarzekal,zesieopareminut
spoznila!Nikt.
-Terazwartobysiepospieszyc-powiedzialem-boprzedstawieniezaczynasieodrugiej
czterdziesci.
Zbieglismyzeschodowkupostojowitaksowek.
-Anacoidziemy?-spytala.
-Niewiemdokladnie.GrajaLuntowie.Nanicinnegoniemoglemdostacbiletow.
-Luntowie!Tocudownie!
Aco!Mowilem,zebedziewsiodmymniebie,jezelijejzafundujebiletynawystepLuntow.
Wtaksowcepodrodzedoteatrutrochesiecalowalismy.Zpoczatkuniechciala,zebyszminkiz
ustniezetrzecitakdalej,alejabylemuwodzicielskijakdiabli,noiwdodatkuniemialawyboru.
Dwarazy,kiedytacholernataksowkaprzyhamowalaznienacka,omaloniezlecialemz
siedzenia.Taksiarzelobuzynawetniepatrza,gdziesiepchajazeswojabryka,slowodaje.A
terazdamwamdowod,zezemnienaprawdewariat:nazakonczenieczuloscipowiedzialemjej,
zejakocham.Klamstwooczywiscie,alefakt,zewtedy,kiedyjemowilem,samwnie
wierzylem.Mambzika,przysiegamBogu,mambzika.
-Och,mojnajmilszy,jatakzeciekocham-powiedzialaSally.Itymsamymtchemdodala:-
Obiecajmi,zezapusciszwlosy.Uczesanienajezaokropniejuzsieopatrzylo.Atymasztakie
slicznewlosy!
Jamamslicznewlosy!Cholerajasna.
Przedstawienieokazalosienienajgorsze.Sztukajednakbylatrocheglupawa.Historiastu
tysiecylatzyciapewnejpary.Zaczynasieodchwili,kiedyobojesajeszczemlodzi,arodzice
dziewczynyniepozwalajajejwyjsczategochlopaka,alezakochaniitakbioraslub.Potemsa
corazstarsiistarsi.Mazidzienawojne,azonamaklopotyzbratem,okropnymoliwa.Nie
moglemsiejakostymzainteresowac.Wcalemnieniewzruszylynarodzinyizgonywtej
rodzinie.Przecieztobylapoprostubandaaktorow.Mazizonastanowilicoprawdabardzo
sympatycznapare,szaleniedowcipniobojeitakdalej,aleniebardzomnietointeresowalo.Po
pierwszewciazprzezwszystkieaktypiliherbatealboinnetrunki.Niewidzialosieichinaczej,
tylkozawszealbolokajpodawalimherbate,albozonaczestowalakogosherbata.Iustawicznie
ktoswchodzilalbowychodzil;wglowiesiekreciloodpatrzenia,jakcochwilatowstaja,to
siadaja,takwkolko.ParemalzenskagraliAlfredLuntiLynnFontanne,swietniaktorzy,alenie
bardzomisiepodobali.Muszejednakprzyznac,zebylitrocheinni,nizbywajanaogolaktorzy.
Niezachowywalisieanijakaktorzy,anijakprawdziwiludziewzyciu.Trudnotowytlumaczyc.
Gralitak,jakbywiedzieli,zesagwiazdamiteatru.Toznaczy,zegralidobrze,owszem,ale
trochezadobrze.Ledwiejednokonczylomowic,drugieodzywalosiewtepedy.Mialotobyc
takjakwzyciu,kiedyludzierozmawiajaPrzerywajacsobienawzajemwpolzdania.Na
nieszczesciebylotozanadtowlasnietakjakwzyciu.TagraprzypominamitrocheErnie'ego,
pianistezGreenwichVillage.Artysta,ktorycosrobizadobrze,jezelisieniepilnuje,zaczynapo
pewnymczasiepopisywacsie,staracoefekty,iwkoncurobitocosznaczniegorzej.No,alew
kazdymrazieLuntowiebyliwcalejtejsztucejedynymiaktorami,ktorzywydawalisienaprawde
inteligentni.Tomuszeimprzyznac.
Wprzerwiepopierwszymakcieposzlismywtlumieinnychfrajerownapapierosa.Wielkie
nabijaniewbutelke.Wzyciutylukabotynownarazniewidzieliscie,akazdyzaciagalsie
dymem,azmusieuszytrzesly,igadalosztuceprzekrzykujacinnych,zebywszyscyuslyszelii
przekonalisie,jakitoonjestgenialny.Tuzoboknasstalpewiendurnyaktorfilmowyicmil
papierosa.Niepamietamjegonazwiska,alegrywazawszewfilmachowojnietakiegobubka,
ktorywostatniejchwiliprzedwyskoczeniemzokopowdowalkinabagnetydostajecholernego
pietra.Bylaznimjakaswspanialablondynaiobojeudawaliobojetnych,nibyzewcalenie
spostrzegaja,zeludzienanichpatrza.Tacywiecejskromni.Ubawilimnienienajgorzej.Sallynie
mialawieledopowiedzenia,tylkopialanaczescLuntow,azresztabylazajetawylacznie
rozgladaniemsienawszystkiestronyiczarowaniemcalegoswiata.Naglezauwazylajakiegos
znajomegocymbalawdrugimkaciesali.Takibubekwbardzociemnymszarymubraniu
flanelowymipstrokatejkamizelcewkrate.ZdalekaodniegozalatywalaIvyLeague.Wazniak.
Sterczalpodsciana,zaciagalsiepapierosemjaksamobojcaiminemialznudzonajakdiabli.
Sallypowtorzyladziesiecrazy:"Jagoskadsisznam".GdziekolwiekpojdzieszzSally,ona
zawszeiwszedziekogosznaalboprzynajmniejtakjejsiewydaje.Powtarzalateplytetak
dlugo,zewkoncustanelamikosciawgardleipowiedzialem:
-Todlaczegoniepodejdzieszdofacetainierzuciszmusienaszyje,jezeligoznasz?Chlopak
sienapewnoucieszy.
Rozzalilasienamnie,kiedyjejtowygarnalem.Wreszciejednakcymbalspostrzegljaipodszedl
donas,zebysieprzywitac.Trzebabylowidziec,jaksiewitali.Myslalbykto,zetesknilido
siebieoddwudziestulat.Myslalbykto,zejakoniemowletakapalisiewewspolnejwaniencei
bawilirazemwpiasku.Paraprzyjacioloddziecka.Rzygacsiechcialo.Anajsmieszniejsze,ze
prawdopodobniewidzielisieprzedtemjedenjedynyrazwzyciu,itonajakimsdetymprzyjeciu.
Wkoncu,kiedysiejuznagruchali,Sallyzapoznalabubkazemna.NazywalsieGeorgeCostam,
niepamietamjuznawetjak,studiowalwAndover.Cholerniewazny.Szkoda,zescieniebyliprzy
tym,jakSallyzapytalago,comysliotejsztuce.Nalezaldotegotypucymbalow,ktorzymusza
miecduzomiejsca,zebywyglosicswojezdanie.Cofnalsieokrokinadepnaljakiejsbabce,
ktorazanimstala,nanoge.Chybapolamaljejwszystkiepalce,ileichmiala.Oznajmil,zesama
sztukaniejestarcydzielem,aleLuntowie,rozumiesie,tobezapelacyjneanioly.Anioly.Rany
boskie!Anioly!Zatkalomnie.PotemzaczeliobojezSallyrozmowkioroznychwspolnych
znajomych.Wzyciunieslyszalembardziejidiotycznejgadki.Kazdeznichstaralosiejak
najpredzejprzypomniecsobienazwejakiejsmiejscowosci,apotemosobe,ktoratammieszka,i
wykrzyknacjejnazwisko.Zebynieto,zeantraktsiewlasnieskonczylimusielismywracacna
swojefotele,bylbymchybapojechaldorygi.Slowodaje.Alepozniej,wprzeciepodrugim
akcie,nastapilciagdalszytejsamejkonwersacji.Znowuprzypominalisobieroznemiejscowosci
irozneosoby,ktoretammieszkaly.Nadobitkefacetmialglosfalszywyjakwszystkiebubkiz
IvyLeague,takiodlewajacyglostypowegosnoba.Mizdrzylsiejakdziewczyna.Niemialwcale
skrupulow,zepodrywamibabke,ktorajaprzeciezzaprosilemdoteatru.Bylanawetpo
skonczonymprzedstawieniutakachwila,kiedymyslalem,zewpakujesieznaminatrzeciego
dotaksowkibolazldobrykawalekdrogiprzynas,alewkoncuokazalosie,zejestgdzies
zaproszonynacocktailzpaczkaswoichkolezkow.Jakbymichwidzialwjakimslokaluwokol
stolika,wszystkichwkraciastychkamizelkachkrytykujacychsztukiteatralne,ksiazkiikobiety
tymisnobistycznymi,omdlewajacymiglosami.Takietypydzialajanamniejaktrutka.Mialem
wrazenie,zesluchamglosutegodurnegobubkazAndoveroddziesieciugodzin,inimwreszcie
wsiedlismyzSallydotaksowki,znienawidzilemprawietedziewczyne.Mialemzamiarodwiezc
japrostodojejdomu,slowodaje,aleSallypowiedziala:
-Wiesz,mamcudownypomysl!-Zawszemialajakiescudownepomysly.-Posluchaj!Oktorej
godziniemusiszbycwdomunaobiedzie?Chodzimioto,czysieszaleniespieszysz,czytez
maszjeszczetrocheczasu?Czymusiszwrocicdodomuojakiejsoznaczonejporze"-Ja?Nie.
Wcalesieniespieszedodomu-odparlem,ibylatonajprawdziwszaprawda.-Aboco?
-ChodzmyposlizgacsiewRadioCity.CudownepomyslySallyzwyklesawtymguscie.
-Poslizgacsie?Terazzaraz?
-Godzinkeczycoskolotego.Niemaszochoty?Bojezeliniemaszochoty...
-Niepowiedzialem,zeniemamochoty.Dobrze.Jezelichcesz.
-Szczerzemowisz?Bojezeliniemaszochoty,niezgadzajsietylkoprzezgrzecznosc.Mnie
przeciezwlasciwienatymniezalezy.
Sprobowalbymodmowic,okazalobysie,jakjejniezalezy.
-Wiesz,moznatamwypozyczycsobietakaszalowaspodniczke-powiedzialaSally.-Jeanette
Cultzbylawzeszlymtygodniuimowila,zespodniczkisaszalowe.
Aha,todlategotaksiepaliladoslizgawki.Chcialasiekonieczniepokazacwtakiejspodniczce,
ktoraledwiekuperekzakrywa.
PojechalismywiecdoRadioCity,wypozyczylismytamlyzwy,aSallyprzebralasiewteswoja
wymarzonaniebieskatrzesipupke.Wygladalawniejrzeczywisciejaktalala.Tomusialemjej
przyznac.Aleniechwamsieniezdaje,zesamaotymniewiedziala.Staralasiewciazwysuwac
przedemnie,zebymnieomieszkalzauwazyc,jakczarujacoprezentujesiejejtyleczek.
Prezentowalsienaprawdeuroczo.Fakt.
Zabawamialajednaktezlastrone,zebylismynajgorszymipatalachaminatejcalejcholernej
slizgawce.Nieprzesadzam.Awidzialosietamroznychlyzwiarzy.NogiSallywyginalysiew
kostkachtak,zelydkamipolodziesmarowala.Wygladalotookropnieglupio,awdodatku
musialotezbolecokropnie.Przynajmniejzasiebiemogepowiedziec,zemnienogibolalyjak
diabli.Myslalem,zeskonam.Musielismyfajniewygladac.Conajgorsze,bylotamparesetek
gapiow,ktorzyniemieliniclepszegodoroboty,jaksterczecwokolbarieryiprzygladacsie,kto,
jakinakogosieprzewraca,-Mozebysmylepiejweszlidosrodkainapilisieczegos?-
zaproponowalemwkoncu.
-Tonajcudowniejszyzwszystkichtwoichdzisiejszychpomyslow-powiedzialaSally.Omalosie
dziewczynaniezabilanatymlodzie.Cierpialadzikiemeki.Azmisiejejtrochezalzrobilo.
Odpielismytediabelskilyzwyiweszlismydobaru,gdziemoznapopijactoiowo,siedziecbez
butow,wsamychponczochach,ipatrzec,jaksieinnislizgaja.Wiedlismy,Sallysciagnela
rekawiczki,ajapoczestowalemjapapierosem.Minemialaniezabardzouszczesliwiona.
Podszedlkelner,zamowilemdladziewczynycoke-Sallyniepijealkoholu-adlasiebiewhiskyz
soda,alekelnersukinsynniechcialmipodacwhiskywiecmusialemtakzezadowolicsiecoka.
Potemzaczalemsiebawiczapalaniemzapalek.Mamjuztakizwyczaj,kiedywpadnew
odpowiedninastroj.Pozwalamzapalcepalicsie,pokinieparzypalcow,wtedyupuszczamjana
popielniczke.Takimojtiknerwowy.
Niztego,nizowegoSallywystapilaztakimprzemowieniem:
-Sluchaj.Muszewreszciewiedziec.PrzyjdzieszwWigiliepomocmiwubieraniuchoinkiczynie?
Muszewiedziec.
Wciazjeszczebylazla,bojabolalykostkipowykrecanenalyzwach.
-Odpisalemciprzeciez,zebardzochetnie.Pytalasmnieotojuzdwadziesciarazy.Pewnie,ze
przyjde.
-Chodzioto,zemuszewreszciewiedziec-powiedziala.Zaczelasierozgladacpocalejsali.
Nagleodechcialomisiezabawyzzapalkami,pochylilemsietrochepoprzezstolikkuSally.
Roznepytaniacisnelymisienausta.
-Sluchajno,Sally-powiedzialem.
-Co?-spytala.Przygladalasiewlasniejakiesinnejdziewczyniewdrugimkaciesali.
-Czytyniemaszjeszczepodziurkiwnosietegowszystkiego?-zapytalem.-Zebysiejasniej
wyrazic:czynieogarniaciestrach,zewszystkoprzepadnie,jezelijakoswszystkiegosamanie
zmienisz?Rozumiesz?No,czylubiszszkoleicalytenkram?
-Szkolanudzimniepotwornie.
-Aleczyjejnienawidzisz?Zenudna,towiadomo,aleczymozeszjascierpiec?
-No,powiedziec,zenienawidzeszkoly,tobylabyprzesada.Trzebaprzeciez...
-Ajanienawidze.Niemaszpojecia,jakjejnienawidze-przerwalem.-Aleniekoniecnatym.
Chodzijejtylkooszkole.Owszystko.NienawidzemieszkacwNowymJorku.Nienawidze
taksowekiautobusownaMadisonAvenue,konduktorow,ktorzywrzeszczanaczlowieka,jezeli
wysiadanieprzepisowo,nienawidzesciskanialapybalwanowi,ktoryLuntownazywaaniolami,
nienawidzejezdzicwindadogoryczynadol,jezelimamochotepoprostuwydostacsiena
ulice,nienawidzefacetow,ktorzywciazprzymierzajaspodnieuBrooksa,ludzi,ktorzy
wiecznie...
-Proszecie,niekrzycz-powiedzialaSally.Najglupiejwswiecie,bowcaleniekrzyczalem.
-Naprzykladsamochody-powiedzialem.Apowiedzialemtobardzospokojnym,sciszonym
glosem.-Wiekszoscludzimabzikanapunkciesamochodow.Martwiasienajlzejszym
zadrapaniemlakieru,ustawiczniegadajaotym,ilemilprzejechalinajednymgaloniebenzyny,a
ledwiekupiasobienowiutenkiwoz,juzzaczynajamyslec,jakbytugozamienicnajeszcze
nowszy.Towreszciewcalenieznaczy,zebymprzepadalzastarymiwozami.Wogole
samochodymnieguzikobchodza.Wolalbymmieckonia.Konmawsobieprzynajmniejcos
ludzkiego.Zkoniemmoznaprzynajmniej...
-Nierozumiem,ocochodzi-przerwalamiSally.-Przeskakujeszztematuna...
-Wieszco,Sally?-powiedzialem.-TywlasnieJestesjedynaprzyczyna,zewogolejestem
jeszczewtejchwiliwNowymJorku.Gdybyniety,bylbymjuzdiabliwiedzagdzie.Wlasach,w
jakiejszapadlejdziurze.Wgruncierzeczytyjestesjedynympowodem,zestadjeszczenie
zwialem.
-Jakistymilutki!-odparla.Alewyczuwalem,zeOlalabyzmienictematrozmowy.
-Powinnabysczasemzajrzecdomeskiejszkoly.
Sprobujkiedys!-powiedzialem.-Bandakabotynowaksztalcacietampoto,zebysnabraltyle
madrosci,ilepotrzebanazafundowaniesobiekiedyscadillaka;musiszudawac,zecieszalenie
obchodzi,czydruzynaszkolnawygralameczpilkinoznej,czyprzegrala;rozmawiasieodrana
dowieczorawylacznieodziewczynach,owodceisprawachseksualnych,acalabandadzieli
sienawstretnemalekliki.Trzymajazsobasztamebubkizdruzynykoszykowki,trzymaja
sztamekatolicy,atakzecholerniintelektualisciiamatorzybridza.Nawetchlopcy,ktorzynaleza
doklubu"Najlepszejksiazkimiesiaca",trzymajasiewewlasnymtowarzystwie.Jeslimasz
ochotenachwileinteligentnej...
-Sluchajno,Holden-znowuodezwalasieSally.-Wieluchlopcowznajdujewszkolecoswiecej
nizto.
-Racja!Przyznaje,niektorzyznajdujacoswiecej.Alejanicwiecejniemogewszkoleznalezc.
Rozumiesz?Wlasnieotomichodzi.Wlasnieoto!-odparlem.-Zenigdzie,zniczegoniemoge
nicwyciagnac.Jestemwfatalnejformie.Wparszywejformie!
-Rzeczywiscie,widzeto.Naglestrzelilmidoglowytenpomysl.
-Sally-rzeklem-mampomysl.Cobyspowiedzialanato,zebyzwiacstaddodiabla?
Posluchaj.ZnamwGreenwichVillagejednegobubka,ktoryminapewnozechcepozyczyc
samochodnaparetygodni.Kolegowalismysiewszkoleidodzisjestmiwiniendziesiec
dolarow.Zrobimytak:jutroranopojedziemydoMassachusettsidoVermont,iwogolewtamte
okolice.Tamjestcholerniepieknie.Slowodaje!-Wmiarejakrozwijalemswojplan,zapalalem
siecorazbardziej.WyciagnalemprzezstollapeichwycilemSallyzaraczke.Takizemnieglupi
wariat.-Powazniemowie.Mamwbankucosokolostuosiemdziesieciudolarow.Jaktylkorano
otworzabanki,podejmeforseipolecedotegobubkaposarnochod.Powaznie!Bedziemy
mieszkaliwobozachcampingowych,wroznychturystycznychdziurach,pokinamsieforsanie
skonczy.Ajaksieforsaskonczy,znajdejakapraceibedziemysobiezylirazemnadjakas
rzeczka;potemsiepobierzemy,czyjaktamzechcesz.Zimabedesamrabaldrzewonaopal.
PrzysiegamBogu,bedzienamsiezylofajnie.Cotynato?No,mow!Cotynato?Zgodziszsie
jechaczemna?Zgodzsie,Sally!
-Aletakichrzeczyniemoznarobic-powiedzialaSally.Bylazlajakdiabli.
-Dlaczego?Dlaczegoniemozna?
-Proszecie,niekrzycznamnie-powiedziala.Glupstwaplotla,wcalenanianiekrzyczalem.
-Dlaczegoniemozna?Dlaczego?
-Bonieijuz.Popierwszeobojejestesmywlasciwiejeszczedziecmi.Aczytysiezastanowiles
chociazprzezsekunde,cobedzie,kiedywydamyforse,jezelinieznajdziemyzadnejpracy?
Umrzemyzglodu.Calytenpomysljesttakfantastyczny,zenawetnie...
-Niejestfantastyczny.Znajdeprace.Niemartwsie.Niechcieotoglowanieboli.Ocochodzi?
Niechceszjechaczemna?Powiedz,zeniechceszzemna...
-Aleznie,niedlatego-powiedzialaSally.Wtymmomenciejuzzaczynalemjejprawie
nienawidzic.-Mamyjeszczemaseczasunatakiehistorie...nawszystkietehistorie.Jak
skonczyszszkoleitakdalej,noijezelisiepobierzemy.Wtedybedziemymogliwybieracz
tysiacaroznychpieknychmiejscowosciipojedziemywedwoje,gdziezechcemy.Terazjestes
poprostu...
-Nie.Niebedziemymogliwybieracztysiacamiejscowosci.Wtedywszystkobedziejuzinaczej
wygladalo-odparlem.Znowbylemcholernieprzygnebiony.
-Comowisz?-spytala.-Nicnieslysze.Przedchwilakrzyczalesnamnie,aterazznow
ledwie...
-Mowie,zeniemaszracji.Niebedziezadnychcudow,kiedyskonczeszkole.Otworzdobrze
uszy.Wszystkobedziewygladalozupelnieinaczej.Bedziemymusielizjechacnadolwindaz
walizkamiicalymkramemBedziemymusielitelefonowacdowszystkichznajomychmowicim
"dowidzenia",apotemwysylacdonichkartkizwidoczkiemroznychhoteli.Jabedemial
posadewja.kimsbiurze,bedezarabialkupeforsy,adopracybedejezdzilsamochodemalbo
autobusemprzezMadisonAvenue,bedeczytalgazetyigralgodzinamiwbridza,ichodzildo
kina,iogladalidiotycznekrotkometrazowki,zapowiedzinastepnejsensacyjnejpremieryi
filmowyprzegladtygodnia.Przegladtygodnia!ChrystePanie!Zawszejakiesglupiewyscigi,
jakaswielkadamatlukacabutelkeszampanaoburtenowegostatku,cholernyszympansw
portkachnarowerze.Nie,tojuzbedziezupelniecoinnego.Aniwzabniezrozumialas,ocomi
chodzi.
-Mozliwe,zeniezrozumialam.Mozliwe,zetysamnierozumiesztakze-powiedzialaSally.
Terazjuzobojenienawidzilismysienawzajem.Widzialem,zeniemasensunawetprobowacz
niajakiejsinteligentnejrozmowy.Zlybylemjakdiabli,zewogolezaczynalem.
-Chodzmystadwreszcie-powiedzialem.-Jezelichceszwiedziecprawde,d...mnierozbolala
odtegotwojegogadania.
Alezskoczyla,kiedytopowiedzialem.Przyznaje,niepowinienembyltegojejmowic,iwinnych
warunkachnigdybymsietakniewyrazil,alerozdraznilamnieizniechecilacholernie.Naogol
nieuzywamordynarnychslow,kiedyrozmawiamzdziewczetami.Aletezskoczylapodsufit!
Zaczalemprzepraszacjakopetany,wszystkonanic:niechcialasluchac.Nawetsierozplakala.
Zlaklemsietroche,zeposkarzysiewdomuswojemuojcu,cotojajejpowiedzialem.Ojciec
Sally,ogromny,malomownytyp,ibeztegozamnanieprzepadal.PowiedzialkiedysSally,ze
jestemzanadtokrzykliwy.
-Slowodaje,bardzocieprzepraszam-powtarzalemwkolko.
-Przepraszasz!Przepraszasz!Duzomitopomoce!-odpowiadala.Wciazjeszczepochlipywalai
naglepoczulemnaprawdeskrucheizal,zetakbrzydkosiedoniejodezwalem.
-Chodz,Sally,odwiozeciedodomu,slowodaje.
-Trafiedodomusama,dziekujecipieknie.Jezelisobiewyobrazasz,zewpuscilabyciezaprog
domu,myliszsiegrubo.Jakzyje,zadenchlopiecnieodezwalsiedomniewtensposob.
Calahistoriabylamimowszystkotrochezabawna,jezelisienadniazastanowic,inagle
zrobilemcos,czegoniepowinienembyl,bronBoze,zrobic.Wybuchnalemsmiechem.Atrzeba
wiedziec,zeznaturysmiejesieokropnieglosnoiglupio.Naprzykladwkinie,gdybymsiedzial
zatakimjakjabubkiem,pewniebymsiedoniegonachylilipowiedzialmu,zebybyllaskaw
zamknacbuzie.
Sallywscieklasienadobre.
Przezchwilejeszczesiejejczepialem,przepraszalem,usilowalemprzeblagac,alewszystkona
darmo.Powtarzalawciazswoje:"Idzsobie,zostawmnie!"Wkoncudalemzawygrana.
Zwrocilemwynajetelyzwy,odebralemswojebutyirzeczy;wyszedlemzostawiajacSallysama.
Tegotakzeniepowinienembylrobic,alejuzmialemtejhecywyzejuszu.
Jezelichceciewiedziecprawde,niemampojecia,dlaczegowogolewpakowalemsiewte
awanture.Toznaczy,dlaczegoproponowalemSallywspolnawyprawedoMassachusetts,do
Vermonticalydalszyciag.Prawdopodobnieniewzialbymjejzsoba,nawetgdybychciala.Nie
nadawalasiedotegowcale.Przerazajacejestcosinnego:to,zewmomencie,kiedyrobilemte
propozycje,bylemszczery.Tojestprzerazajace.PrzysiegamBogu-mambzika.
18.
Wyszedlemzeslizgawkitrocheglodny,wiecwstapilemdodrugstore'u;zjadlemkanapkez
seremszwajcarskim,popilemslodowanymmlekiem,apotemwlazlemdobudkitelefonicznej.
Myslalem,czybyniezadzwonicdoJane,zebysiedowiedziec,czyjuzprzyjechalanaswieta.
Mialemprzeciezcalywieczorwolnyprzedsoba,wiecgdybymzatelefonowaligdybysie
okazalo,zeJanejestwdomu,moglbymjazaprosicnajakisdansingczycoswtymrodzaju.
Znalemjatakdawno,anigdyjeszczeznianietanczylem.Tylkorazwidzialemjatanczaca.
Wygladalaminadobradanserke.Bylotoczwartegolipcanazabawiewklubie.Nieznalemjej
jeszczewtedynatyle,zebyjaodbijacpartnerowi.Przyszladoklubuzokropnymbubkiem,ktory
nazywalsieAlPikeibylwcollege'uwChoate.Jegotezniebardzoznalem,chociazkrecilsie
stalekoloplywalni.Chodzilwspodenkachkapielowychzbialegolastexuiskakalznajwyzszej
trampoliny.Zawszezresztaprzezcalybozydzientymsamymkiepskimstylem,zodwroceniem
siewpowietrzunaplecy.Innegoskokunieumial,aleuwazalsiezawielkiegoasa.Duzomiesni,
malomozgu.ZtymwlasniebubkiemJaneprzyszlategowieczoranazabawe.Niemoglemjej
zrozumiec.Slowodaje,niemoglem.Pozniej,kiedyjuztrzymalismyzniasztame,spytalem,jak
moglaumawiacsienarandkiztakimbencwalem.Odpowiedziala,zeAlwcaleniejest
becwalem.Zemabiedakkompleksnizszosci.Mozeima,alemoimzdaniemwcaletonie
wykluczabecwalstwa.Dziewczyny!Nigdyniemoznaprzewidziec,cosobieuroja.Kiedys
zaprosilemnarandkeoproczswojejsympatiijejkolezanke,dotowarzystwadlajednego
mojegoprzyjaciela.TobylBobRobinson,ktorynaprawdemialkompleksnizszosci.
Zauwazylemdobrze,zewijesiezewstydu,poniewazjegorodzicewyrazalisie
niegramatycznie,zachowywaliniezupelnietak,jakwypada,iniemieliforsy.AleBobniebyl
becwalemaniczymswtymrodzaju.Porzadnychlopak.Noiniespodobalsiekolezancemojej
owczesnejsympatii,RobertyWalsh.OswiadczylaRobercie,zeBobjestzarozumialy.A
dlaczegonazwalagozarozumialcem?Bobwrozmowiewspomnial,zejestkapitanemzespolu
dyskusyjnego.Takidrobiazgwystarczyl,zebynabralaonimfatalnejopinii.Zdziewczynamito
wlasniejestnajgorsze,zejesliimsiechlopakpodoba,mozebycbecwalemnieztejziemi,one
bedasierozczulalynadjegokompleksemnizszosci.Ajesliimsieniepodoba,niechbybyl
najprzyzwoitszymchlopcemnaswiecie,niechbymialnaprawdecholernykompleksnizszosci-
powiedza,zejestzarozumialy,itosiesprawdzanawetznajinteligentniejszymi
dziewczynami.SprobowalemwiecrazjeszczezadzwonicdoJane,aleniktsienieodezwal;
musialemodlozycsluchawke.Zaczalemprzegladacnoteszzapisanymiadresamiinumerami
telefonow,rozmyslajac,kogobytuwytrzasnacnadzisiejszywieczor.Nanieszczesciemialemw
notesiezapisanetylkotrzynumery:popierwszeJane,podrugiePanaAntoliniego,ktorybylw
ElktonHillsmoimnauczycielem,potrzecie-biurowyojca.Stalezapominalemwpisywacdo
notesunumery.WkoncuzatelefonowalemdoCarlaLuce'a.LuceskonczylszkolewWhooton
pomoimwyjezdziestamtad.BylmniejwiecejotrzylataMarszyodemnieiniezabardzogo
lubilem,alebadzcobadzuchodzilwszkolezajednegoznajwiekszychintelektualistow-
podczasbadaninteligencjiosiagnalwWhootonnajwyzszywspolczynnik-przyszlomiwiecdo
glowy,zemozezechcezjescgdzieszemnaobiad,tomialbymzkiminteligentniepogadac.
Czasemmoznasiebyloodniegodowiedziecczegosciekawego.Slowem,zadzwonilemdo
tegoCarlaLuce'a.StudiowalwtedyjuznauniwersytecieColumbia,alemieszkalwmiescie,
przySzescdziesiatejPiatejUlicy,iwiedzialem,zeotejporzezastanegowdomu.Kiedyw
koncudodzwonilemsiedoniego,powiedzial,zenaobiadprzyjscniemoze,alezaproponowal
spotkanieodziesiatejwieczoremwbarze"Wicker",przyPiecdziesiatejCzwartejUlicy.Mialem
wrazenie,zezaskoczylgomojtelefon.Nazwalemgoprzeciezkiedysspasionymkabotynem.
Dodziesiatejwieczoremzostalomisporoczasudozabicia,cozbylorobic,poszedlemdokina
wRadioCity.Juzchybanicglupszegoniemoglemwymyslec,aleprzynajmniejkinomialempod
reka,azresztanicinnegoniewpadlomidoglowy.
Wszedlemnasalewmomencie,kiedyodbywalysiewystepysceniczne.Girlsywymachiwaly
nogami,azsiewglowiemacilo,jaktoonezwykle,kiedyustawiasiewszeregisplotaza
plecamirecewlancuszek.Widzowieklaskalijakzwariowani,ajakisfacetzamnawciaz
powtarzalzonie:"Wiesz,wczymcalasztuka?Wprecyzji".Zirytowalmnietencymbal.Po
girlsachzjawilsienasceniebubekwsmokingu,ktoryuganialnawrotkachmiedzyciasno
ustawionymistolikami,nurkowalnawetpodnimi,awdodatkuprzezcalyczasopowiadal
kawaly.Jezdzilnawrotkachpierwszorzednie,fakt,alenieszalalemzzachwytu,bowciaz
wyobrazalemsobie,ileonmusialsienameczycinatrenowac,zanimmoglwystapicnascenie
jakomistrzwrotek.Alemozetosiekomuwydaglupie.Przypuscmy,zepoprostuniebylemw
odpowiednimnastroju.Powystepiebubkazaczalsienumergwiazdkowy,jakcorokuwRadio
Citywokresieswiatecznym.Zawszewtedyzwszystkichkatowwylazaanioly,roisiewszedzie
odfacetowniosacychkrzyze,acalabanda-no,tysiaceluda!-spiewajaknajeta:
"Przybywajcie,wierni!"Okropnaszopa.Wiem,zetonibymabycszaleniepoboznei
przepiekne,alejatamsieniemogedopatrzecanipoboznosci,anipieknosci,slowodaje,w
bandzieaktorowobnoszacychposceniekrucyfiksy.Kiedyskonczyliswojnumer,wynosilisieco
predzejizalozesie,zepilnoimbylonapapierosaitakdalej.Wzeszlymrokuogladalemten
samspektaklrazemzSallyHayes,ktoraniemoglasieuspokoiczzachwytunadpieknoscia
widowiska,kostiumowicalejparady.Jawtedypowiedzialem,zePanJezuschybapojechalby
dorygi,gdybyzobaczyltehece,blazenskiestrojeireszte.Sallyoburzylasieinazwalamnie
bluzniercaiateuszem.Mozeimialaracje.Alemniesiezdaje,zePanuJezusowispodobalbysie
tylkomuzykant,ktoryworkiestrzegralnakotle.Obserwujegooddawna,zauwazylemgopo
razpierwszy,kiedymialemosiemlat.Bywalismynatymprzedstawieniu,jaiAlikzrodzicami,i
zawszepodsuwalismysieazpodsamaorkiestre,zebysietemugrajkowizbliskaprzyjrzec.W
zyciulepszegoniewidzialem.Ledwieparerazypodczascalegospektaklumialokazjeuderzyc
wbeben,aleniemialwcaleznudzonejminy,kiedyczekalnaswojakolej.Akiedywreszcie
uderzal,graltakladnie,takmilo,anatwarzymialwyrazwielkiegoprzejecia.Kiedys
wyjechalismyzojcemdoWaszyngtonuiAlikposlaltemumuzykowizpodrozykartkez
widoczkiemipozdrowieniami.Mysle,zemuzyktejkartkiniedostal,boniebardzowiedzielismy,
jakzaadresowac.
Dopieropotejszopiegwiazdkowejzaczalsiefilm.Ckliwaszmira-oczuniemoglemodniej
oderwac."Trescbylataka:pewienfacet,Anglik,naimiemubyloAlec,bylrannynawojniei
stracilpamiec,lezalwszpitaluitakdalej.Wychodzizeszpitalaolasce,kuleje,lazipocalym
miescie-poLondynie-niemapojecia,kimjestnaprawde.Ajestnaprawdeksieciem,alenico
tymniewie.Naprzystankuautobusowymspotykamila,szczera,dobradziewczyne.Wiatrjej
porywakapelusz,tenAlecchwytago,potemjuzrazemsiedzanagornychmiejscachw
autobusieizaczynajarozmoweoDickensie.Okazujesie,zetoulubionypisarzijej,ijego.On
maprzysobie"OliweraTwista"-onatakze.Rzygacmisiechcialo.Noinatychmiastwybucha
milosc,wszystkodlatego,zeobojeprzepadajazaDickensem.Alecpomagadziewczyniew
prowadzeniuwydawnictwa,boonamafirmewydawnicza.Nanieszczescieniebardzojejsie
wiedzie,poniewazjejbratpijeipuszczacalaforsewknajpach.Tenbratjestokropnie
rozgoryczony;jakolekarzbylnawojnieimialszoknerwowy,dlategoterazniemozeoperowac
pacjentowizrozpaczypijebezprzerwy,alewgruncierzeczychlopakjestbardzointeligentnyi
zdolny.NoitenAlecpiszeksiazke,dziewczynajawydaje,wspolniezarabiajanatymgrubsza
forse.Juzsazdecydowanipobracsie,kiedynaglezjawiasiedrugababka,niejakaMarcja.
MarcjabylanarzeczonaAleca,zanimstracilpamiec,poznajedawnegonarzeczonego,kiedy
Alecwksiegarnirozdajeautografy.OdtejMarcjiAlecdowiadujesie,zejestksieciem,alenie
chcejejwierzyciniechcezniaiscdoswojejmatki.Matkajestslepajaknietoperz.Dopierota
pierwsza,miladziewczynanamawiaAleca,zebyjednaktamposzedl.Bojestbardzoszlachetna
inadzwyczajna.WiecAlecidzie.Alepamiecinieodzyskujenawetwtedy,kiedyjegodawny
pies,olbrzymidogskaczemunapiersi,anikiedyrodzonamatkawodzipalcamipojegotwarzy
ipokazujemupluszowegomisia.ktoregowszczeniecychlatachkochalnadzycie.AZpewnego
dniajakiespetakigrajawkrokietanatrawnikuiprzypadkiemtrafiajachlopakulawglowe.W
okamgnieniucalaprzeszloscstajesiemuznowuwpamieci,biegniefacetprostowobjecia
matkiicalujejawczolo.Odtadznowjestksieciemwedlewszelkichprawidel,adlaodmiany
zapominaomilejdziewczynie,ktoraprowadzidomwydawniczy.Opowiedzialbymwamte
historiedokonca,alebojesieporzygac.Dlategoniedokoncze,aniedlategozebywamnie
psucprzyjemnosci,gdybyscienatenfilmposzli.Slowodaje,nictamjuzniemadozepsucia.
Krotkomowiac,Alecimiladziewczynapobierajasie,brat-tenpijak-wracadorownowagi
nerwowej,operujematke,ktoradziekitemuodzyskujewzrok,awtedydoktorpijakzenisiez
Marcja.Nazakonczeniewszyscyrazemsiedzaprzybardzodlugimstoleizasmiewajasiedo
rozpuku,kiedynagleolbrzymidogwchodziniosacwpyskucalypeczekszczeniakow.Niktnie
wiedzial,zetenpiestosuka;natymzdajesie,dowcippolega.Jednowkazdymraziena
pewnomogewampowiedziec;nieidzcienatenfilm,jezeliniechceciesieporzygac.
Ajuznajbardziejzewszystkiegozdziwilomnie,zepaniusiasiedzacaobokmniezalewalasie
rzewnymilzamiprzezcalyczaswyswietlaniategofilmu.Imglupszabylajakasscena,tym
glosniejpaniusialkala.Moznabytosobiewytlumaczyccholerniedobrymsercem,ale
siedzialembliskoniej,wiecprzekonalemsie,zewcalezadobregosercaniemiala.Bylznia
malypetak,ktorysieokropnienudzilipotrzebowaliscdotoalety,apaniusianiechcialagotam
zaprowadzic.Powtarzalamuwciaz,zebysiedzialcichoibylgrzeczny.Takiedobresercetoi
wilkbymial.Mozemysiezalozyc,zenadziesiecosob,ktoreoczywyplakujanadglupiahistoria
zfilmu,dziewiecJestwgruncierzeczysobkamiilajdakami.Powazniemowie.
Filmsieskonczyl,wyszedlemipolazlemwstronebaru"Wicker",gdziemialamsiespotkacz
CarlemLuce'em,apodrodzerozmyslalemowojnieitakdalej.Filmyzczasowwojnyzawsze
taknamniedzialajaMysle,zenieznioslbymtego,gdybymmusialiscnawojne.Naprawdebym
niemogltegozniesc.Nietonajgorsze,zewyslalibyczlowiekaniewiadomodokadimoze
ustrzeliliczycoswtymrodzaju,aleto,zetrzebabytakcholerniedlugosluzycwwojsku.Wtym
wlasniesek.Mojbrat,D.B.,tkwilwwojskuprzezcaleczterylata.Bylteznawojnie-ladowalw
czerwcu1944rokuzarmiasojuszniczaweFrancjiitakdalej-alezdajemisie,zebardziej
nienawidzilwojskanizwojny.Jabylemwtedyjeszczemaly,pamietamjednak,zekiedy
przyjezdzaldodomunaurlop,nicnierobil,tylkowciazlezalnalozku.Nawetrzadkokiedy
pokazywalsiewinnychpokojach.Pozniej,kiedypoplynaldoEuropynawojne,niebylranny,i
niezabijalnikogo.Poprostuszoferowaljakiemusgeneralowiiobwozilgolazikiempocalych
dniach.PowiedzialkiedysAlikowiimnie,zegdybymusialstrzelac,niewiedzialby,wktora
stroneobrocickarabin.Mowil,zewnaszejarmiibylowlasciwieniemniejlajdakownizu
hitlerowcow.Pamietam,Alikrazzapytalgo,czyniewyszlomujednaknadobre,zebylna
wojnie,boskorojestpisarzem,bedziemialterazoczympisac.WtedyD.B.kazalAlikowi
przyniesctejegorekawicebaseballowaispytal,ktolepiejpisalowojnie:RupertBrookeczy
EmilyDickinson.Alikodpowiedzial,zeEmilyDickinson.Nieznamsienatychrzeczach,bo
rzadkoczytujepoezje,alewiem,zeoszalalbym,gdybymmusialtkwicwwojskuwbandzie
takichbubkowjakAckley,StradlateriMauricewjednejosobieiznimirazemodbywacmarszei
innetegorodzajuprzyjemnosci.Nalezalemkiedysdodruzynyskautow,przeztydzienmniej
wiecej,iniemoglemwytrzymac,takniecierpialemwidokuplecowikarkukolesia.ktorego
wciazmialemprzedsoba.Bowciazmniepouczali,zebymtrzymalwzrokutkwionywkark
chlopaka.ktorystoialboidzieprzedemna.Slowodaje,jezelibedziekiedysznowwojna,moga
mnieodrazuwyprowadzicipostawicprzedfrontemplutonuegzekucyjnego.Niebedemialnic
przeciwkotemu.Comnienajbardziejdziwi,tozeD.B.,chociaztaknienawidziwojny,dalmi
zeszlegolatadoczytaniaksiazkepodtytulem"Pozegnaniezbronia".Mowil,zetowspaniala
ksiazka,itegojuzniemogezrozumiec.WystepujewtejpowiesciporucznikHenry,nibyto
nadzwyczajsympatyczny.Niewiem,jaktomozliwe,zebyD.B.,ktorytakokropnieniecierpi
wojnyiarmii,lubiltakalipe.Chodzimioto,jakmozeD.B.zachwycacsiefalszywaksiazkai
jednoczesnielubicksiazkiRingaLardneraalboteksiazke,zaktoratakprzepada:"Wielkiego
Gatsby".D.B.rozzloscilsie,kiedymutowygarnalem,ipowiedzial,zejestemzamlody,zeby
miecotymzdanie.Alejanieprzyznajemuracji.Powiedzialemmu,zepodobajamisieksiazki
Lardnerai"WielkiGatsby".Tozresztaszczeraprawda.Za"WielkimGatsbym"nawetszalalem.
Gatsby!Rownychlop.Tenmniewzial.No,alewgruncierzeczycieszesie,zewynaleziono
bombeatomowa.Jezeliznowbedziewojna,siadesobienatejcholernejatomowce.Zglosze
sienaochotnika,slowodaje.
19.
Nawypadek,gdybyktoszwasnieznalNowegoJorku,wyjasniam,zebar"Wicker"miescisie
wbardzoszykownymhotelu"Seton".Dawniejczestotambywalem,alepotemdalemspokoj.
Odzwyczailemsiezczasem.Tojedenzlokali,ktoreuchodzazabardzowyrafinowane,a
kabotynipchajasietamdrzwiamiioknami.Bylytamdwiebabki,Francuzki,TinaiJanina,ktore
parerazywciagunocywystepowaly.Jednagralanafortepianie-pitolilapotwornie-adruga
spiewala,przewaznieokropneswinstwaalbofrancuskiepiosenki.Janina-taspiewaczka-
zawszenajpierwcwierkaladomikrofonu:"Aterazzechcapanstwoposluchacpiosenkiomalej
francuskiejdziewczynce,ktoraprzyjechaladowielkiegomiasta,takiegojakNowyJork,i
zakochalasiewchlopcuzBrooklynu.Mamynadzieje,zesiepanstwuspodoba".Potem,kiedy
siejuznaszeptalainamizdrzylaprzedmikrofonem,zaczynalaspiewacjakaskretynska
piosenkepolpoangielsku,polpofrancusku,atlumkabotynowszalalzradosci.Jaksietam
posiedzialoczasjakisiuszyczlowiekowispuchlyodoklaskowiuciechytychkabotynow-
musialczlowiekznienawidzicwkoncuwszystkichludzinaswiecie.Slowodaje.Barmanatakze,
botobylokropnymydlek.Cholernysnob.Gebydociebienieotworzyl,jezeliniebylesjakas
grubaryba,slawnymasemalboczymswtymrodzaju.Ajezelibylesgrubaryba,slawnym
asemalboczymswtymrodzaju-barmanmoglcieprzyprawicomdlosci.Podchodzildociebie,
usmiechnietyoduchadoucha,jakbychcialcieprzekonac,zejestprzyblizszympoznaniu
cholernieporzadnymchlopakiem,imowil:"Witam!CoslychacwConnecticut?",albo:"Co
nowegonaFlorydzie?"Tak,tobylobrzydliwylokal,powazniemowie.Zczasemprzestalemtam
bywac.Przyszedlemtrochezawczesnie,usiadlemprzybarze-tlokbylniewaski-izanimzjawil
sieLuce,wypilempareszkockichzsoda.Zamawialemwhiskystojacprzedkontuarem,zeby
barmanwidzial,jakijestemwysoki,iniepotraktowalmniejakmaloletniegosmarkacza.Potem
przezczaspewienobserwowalemtutejszychkabotynow.Jakisbubekobokmnieokropniebujal
swojababke:wmawialjejuporczywie,zemaarystokratycznerece.Azmniezatkalo.U
drugiegokoncubaruroilosieodpedziow.Niewygladalizabardzokompromitujace,niemieli
dlugichwlosownaprzyklad,aleitakodpierwszegorzutuokapoznalem,zetopedaly.
WreszcieprzyszedlLuce.
StarykolesLuce.Cozatyp!WWhootonmialnibybyc,jakostarszystudent,doradcanaszej
grupy.Alenaprawdeudzielalnamswojejwiedzytylkowsprawachseksualnych,kiedyzebrala
sieuniegopoznymwieczorempaczkachlopakow.Znalsienatychrzeczachwcaleniezle,
zwlaszczanazboczeniach.Stalenamopowiadalokoszmarnychtypkach,cozadajasiez
owcami,albotakich,ktorzywszywajawpodszewkeswojegokapeluszadamskiemajtki.Takze
opedalachiolesbijkach.LucenaPamiecznalwszystkichpedziowiwszystkielesbijkina
obszarzeStanowZjednoczonych.WystarczyloprzynimUpomniecbylejakienazwisko,amoj
Lucezarazobjasnial,czytopedzio,czynie.Czasemwprosttrudnobylopierzyc,zeto
wszystkosazboczency,terozneosoby,ktoreLucewymienial,aktorzy,gwiazdyfilmuitym
podobne-Niektorzyzfacetow,przezniegozaliczenidopedziow,bylinawetzonaci.Wiec
zawszektosprzypieralLuce'adomuru:"Powiadasz,zeJoeBlowjesttaki?JoeBlow?Ten
ogromny,silnychlop,ktorystalegrarolegangsterowalbokowbojow?"ALucenato:
"Oczywiscie".Zawszeodpowiadal:"Oczywiscie".Tlumaczylnam,zenictoniemadorzeczy,
czyfacetjestzonaty,czynie.Twierdzil,zepolowazonatychmezczyznnaswiecieto
homoseksualisci,ktorzyczestowcalenawetotymniewiedza,zesahomoseksualistami.
Mowil,zemoznasiestachomoseksualistanaglewciagukilkugodzin,jezelisiema
predyspozycjedotego.Szerzylwsrodnaspanike.Zestrachemczekalemdniaigodziny,kiedy
sieniztego,nizowegozmieniewpedala.Conajdziwniejsze,samLucetrocheminapedzia
wygladal.Zawszeproponowal:"Mozesiezmierzymy?",ilaskotalnas,jesliktoregomijalw
korytarzu.Akiedywchodzildoklozetu,zostawialzregulydrzwiotwarteizagadywaldociebie,
jezeliprzypadkiemwlasniemyleszebynadumywalnia.Takiezwyczajezalatujapedziem.Fakt.
Znalemkilkuprawdziwychpedziow,spotykalemichwinternatachszkolnychigdzieindzieji
wiem,zemajapodobnemaniery,dlategotrochepodejrzewalemLuce'a.Alepozatymchlopak
bylrzeczywiscieinteligentny.Fakt.
Kiedyprzyszedl,niepowiedzial"dziendobry"aninicwtymrodzaju.Ledwieusiadl,juzoznajmil,
zematylkokilkaminutdlamnie,bosiezkimsumowil.Potemzamowilubarmanamartini.
Zastrzegl,zemabycwytrawnyizebymudoniegoniepodawacoliwek.
-Spojrz,mamdlaciebiechlopczyka-powiedzialem.-Tam,przykoncukontuaru.Niepatrz
teraz.Specjalniegodlaciebiezachowalem.
-Swietnydowcip-odparl.-Nicsie,jakwidze,niezmieniles.Kiedynareszciewydoroslejesz?
Nudzilemsieokropnie.Napewno.Aleonmniebawil.Nalezaldotypububkow,ktorzymnie
bardzobawia.
-Jaktamtwojezycieseksualne?-zapytalem.Niecierpialpytanwtymrodzaju.
-Uspokojsie-powiedzial.-Siadzsobiewygodnieiuspokojsie,naBoga.
-Jestemspokojny-odpowiedzialem.-Jakcilecinauniwerku?LubiszColumbie?
-Chyba,zelubie.Gdybymnielubil,tobymdotejbudyniechodzil-rzekl.Czasemjednakion
bywalnudny.
-Wczymsiespecjalizujesz?-spytalem.Wzboczeniach?-Oczywisciezartowalemtylko.
-Czytomialbycdowcip?
-Nie,taksobiegadam.Alewiesz,Luce,tyjesteschlopakinteligentny.Potrzebujetwojejrady.
Jestemwcholernym...
Lucewydalzsiebiegroznypomruk.
-Sluchaj,Caulfield.Jezelichceszposiedziectuiwspokoju,grzecznie,napicsietrocheprzy
spokojnej,grzecznejrozmow...
-Dobrze,dobrze-przerwalemmu.-Nicsienieboj!-Wiedzialem,zeniemaochotyrozmawiac
zemnanajakispowazniejszytemat.Zawszetakjestztymicholernymiintelektualistami.Nie
bedaztobadyskutowacpowaznie,jezeliniesawnastroju.Wobectegozaczalemzwykla
gadke.-Bezzartow,conowegowtwoimzyciuseksualnym?-spytalem.-Czywciazjeszcze
chodziszztababka,zktoraromansowaleszaczasowWhooton?Wiesz,zta,comialataki
fenomenalny...
-BronBoze!-przerwalmi.
-Cosiestalo?Gdziesiepodziala?
-Niemamzielonegopojecia.Skoropytasz,przypuszczam,zedotejporyzdazylasiewyrobic
naczolowadziwkecalegoNewHampshire.
-Atobrzydkoztwojejstrony,Luce.Jezelibylanatyleprzychylna,zesiechcialaztobatak
dlugozadawac,Moglbysprzynajmniejwtensposobnanianiepyskowac.
-Orany!-jeknalLuce.-AwiecczekamnietypowarozmowkawstyluCaulfieldowskim?
Wolalbymzgorywiedziec.
-Nie-odparlem.-Alecobrzydkoztwojejstrony,tobrzydko.Skorobylanatyleprzychylna,ze
pozwalalaci...
-Czyniemoglibysmyzmienictegonatretnegotokumysli?
Natojuznicnieodpowiedzialem.Balemsie,zeLucewstanieizostawimniesamego,jezelinie
zamilkne.Cozbylorobic,zamowilemjeszczewhisky.Mialemochotezalacsiewpestke.
-Azkimterazflirtujesz?-spytalem.-Jezelimozeszmitopowiedziec,oczywiscie.
-Nieznaszjej.
-Nie,alektotojest?Mozewlasniejaznam.
-BabkazGreenwichVillage.Rzezbiarka.Skorokonieczniechceszwiedziec.
-Taak?Powazniemowisz?Ailemalat?
-BojsieBoga!Niepytalemjej.
-No,mniejwiecej?
-Trzydziescikilka,jaksadze-rzeklLuce.
-Trzydziescikilka?Takiewolisz?Lubiszstarszepanie?-pytalem,bowiedzialem,zeLucezna
sienatychrzeczach.Byljednymzniewieluchlopcow,oktorychwiedzialem,zesienatym
naprawdeznaja.Stracilcnotemajaczternascielat,wNantucket.Fakt.
-Jezeliotocichodzi,wolekobietydojrzale.Oczywiscie.
-Naprawde?Dlaczego?Bezzartow,powiedz,testarszesalepsze?Podwzgledem
seksualnym,rozumiesie...
-Sluchajno,postawmysprawejasno.Niebededzisiajodpowiadalnazadnepytaniatypowedla
styluCaulfieldowskiego.Kiedy,dodiabla,wydoroslejesz?
Przezchwilenicniemowilem.Dalemnaraziezawygrana.Lucezazadaljeszczejednego
martiniipouczylbarmana,zemabycznaczniebardziejwytrawny.
-Powiedz,Luce,jakdlugobedzieszsietrzymaltejbabki,tejrzezbiarki?-spytalem.Naprawde
mnietointeresowalo.-Czyznalesjajuzwtedy,kiedybyleswWhooton?
-Nie.PrzyjechaladoStanowdopieroparemiesiecytemu.
-Tak?Askad?
-ZSzanghaju.
-Bujasz!Chinka?Ranyboskie!
-Oczywiscie.
-Bujasz!Tocisiepodoba?ZejestChinka?
-Oczywiscie.
-Dlaczego?Chcialbymwiedziec,naprawdebymchcial.
-Poprostudlatego,zefilozofiaWschoduzadowalamniebardziejnizfilozofiaZachodu.Jesli
chceszwiedziec.
-Tak?Acorozumieszprzezfilozofie?Seks?Terzeczy?WChinachlepiejsienatymznaja.Tak?
-NiekonieczniewlasniewChinach.Powiedzialem:Wschod.Czymusimykontynuowacte
bezsensownarozmowe?
-Luce,jamowiepowaznie-odparlem.-Bezzartow.DlaczegoWschodlepiejsieznanatych
rzeczach?
-BojsieBoga,tozbytzawilyproblem,zebygotutajwyjasniac-rzeklLuce.-Onipoprostu
uwazajadoznaniaseksualnezaprzezyciazarownofizyczne,jakduchowe.Jeslimyslisz,zeja...
-Jateztakuwazam!Jatezuwazam,zetosate...jaksienazywa...doznaniazarazemfizyczne
iduchowe.Slowodaje.Alewszystkozalezyodtego,zkim.Jezelizkims,kogonawetwcale...
-Ciszej,namiloscboska!Jezelinieumieszmowicciszej,dajwogolespokojtymtematom.
-Dobrze,alesluchaj-powiedzialem.Bylemjuzmocnopodnieconyirzeczywisciegadalem
trochezaglosno.Czestomowiezaglosno,kiedyjestempod.niecony.-Wlasnieotomichodzi.
Wiem,zetopowinnobyczarazemifizyczne,iduchowe,iartystyczne,itakdalej.Alechodzimi
oto,zeniemoznazkazdym,zbyledziewczyna,ktoraciwpadniewrece,tegowszystkiego
osiagnac.Atyjakuwazasz?
-Zmienmytemat-rzeklLuce.-Jeslipozwolisz.
-Dobrze,alesluchaj.Naprzykladtyztatwojacholernababka.Dlaczegowamdwojgutak
dobrzezesoba?
-Prosilemcie,zmientemat.
Rzeczywisciezagalopowalemsieztymipytaniamizadaleko.Samwiem.Alewlasnietojest
najgorszawadaLuce'a.JuzwWhootonbyltaki:zawszewyciagalzciebiezwierzeniao
najbardziejosobistychtwoichsprawach,alejezelitynawzajemspytalesgoprzypadkiemojego
osobistesprawy,wpadalwzlosc.Intelektualiscilubiainteligentnarozmowetylkopodtym
warunkiem,zesaminiadyryguja.Zawszewymagaja,zebyszamykalbuzie,jezelionijuznie
majanicwiecejdopowiedzenia,izebyswracaldoswojegopokoju,skoroonimajaochote
wrocicjuzdoswojegopokoju.KiedybylismywWhooton,Lucewsciekalsie-slowodaje,widac
tobyloponim-jezelipojegowykladzienatematseksucalakompanianierozlazilasiezaraz
doswoichpokojow,alechcialajeszczechwilemiedzysobapogadac.Calakompania,toznaczy
jairesztachlopcow.Wpokojuktoregosznas.Lucetegoscierpiecniemogl.Zyczylsobie,zeby
kazdywynosilsiedowlasnegopokojuizebywszyscytrzymalijezoryzazebami,skoroonjuz
swojnumerodstawil.Wiem,czegosiebal:zebyktosinnyniepowiedzialczegosjeszcze
inteligentniejszegonizwszystkiemadrosci,ktoreonwyglosil.BawilmnietenLuce.slowodaje.
-ChybapojadedoChin-powiedzialem.-Mojezycieseksualnejestpodpsem.
-Oczywiscie.Niedojrzalesjeszczeintelektualnie.
-Tofakt.Samsobiezdajesprawe.Awiesz,wczymsek?Niemogewpascwnastrojseksualny
-taknaprawde,powaznie-jezelinielubiedziewczyny.Toznaczy,jezelijejnaprawdebardzoa
bardzonielubie.Rozumiesz?Muszetedziewczyneszalenielubic.Bojaknie,towlasciwietrace
calezainteresowanie,no,niechcejejijuz.Mowieci,zeprzeztomojezycieseksualnezupelnie
nawala.Mojezycieseksualnejestdokitu.
-Oczywiscie.Mowilemcijuzprzeciezpoprzednimrazem,kiedysiewidzielismy,czegoci
potrzeba.
-Masznamyslipsychoanalizeitehistorie?-spytalem.BoLucepowiedzialmikiedys,ze
powinienemsiedaczbadac.Jegoojciecbylpsychoanalitykiemzzawodu.
-MojBoze,jaksobiechcesz.Toniemojinteres,cozrobiszzeswoimzyciem.
Przezchwilenicniemowilem.Myslalem.
-Przypuscmy,zepojdedotwojegoojcaidamsiezanalizowacitakdalej-rzeklemwkoncu-
Coonzemnazrobi?No,powiedz,comizrobi?
-Nicstrasznego.Bedziepoprostudociebiemowil,atybedzieszmowildoniego.Przede
wszystkimpomozecirozeznacsiewewlasnymukladziepsychicznym.
-Wczym?
-Wukladziepsychicznym.Twojapsychika...Alesluchaj,niemysleurzadzactudlaciebie
elementarnegokursupsychoanalizy.Jezelicietointeresuje,zatelefonujdomegoojcaizamow
sobieprzyjecieuniego.Ajezelinie,tonie.Szczerzemowiac,mnietonicanicnieobchodzi.
Polozylemmurekenaramieniu.BawilmnietenLucezalenie.
-Zyczliwyzciebiekoles-powiedzialem.-Zdajeszsobieztegosprawe?
Lucespojrzalnazegarek.
-Muszesplywac-oznajmilwstajac.-Milobylospotkacsieztoba.
Przywolalbarmanaikazalsobiepodacrachunek.
-Powiedzmi,Luce-zagadnalemgowostatniejchwili.-Czytwojojciecanalizowalkiedy
ciebie?
-Mnie?Dlaczegootopytasz?
-Taksobie.No,co!Analizowal?
-Niezupelnie.Dopomoglmitylkowpewnymstopniuwprzystosowaniusie,alegruntowniejsza
analizaniebylapotrzebna.Dlaczegopytasz?
-Taksobie.Cosmiprzyszlodoglowy.
-No,tak.Wiectrzymajsie,Caulfieid-powiedzial.Zostawilnapiwekizbieralsiejuzdoodejscia.
-Wypijjeszczejednego-zaproponowalem.-Proszecie.Czujesiecholerniesamotny.Bez
zartow.
Alepowiedzial,zeniemozedluzejzostac.Juzitaksiespoznil.Wyszedl.
TakibylLuce.Sympatycznywlasciwiejakwrzodnatylku,aletrzebaprzyznac,zemialbogaty
slownik.ZadenchlopakwWhootonzamoichczasowniemialtakbogategoslownikajakLuce.
Sprawdzalitoprzeciezwszkolemetodatestow.
20.
Siedzialemdalejsam,zalewalemsieszkockawhiskyiczekalem,zebyTinaiJaninawystapily
zeswoimnumerem,alejakosichniebylowidac.Zatopokazalsiegosczminapedziai
kedzierzawymiwlosamiigralnafortepianie,apotemzjawilasienowajakasbabka,Walencja,i
spiewala.DobrzetotaWalencjaniespiewala,alebadzcobadzlepiejnizTinaiJanina;
przynajmniejrepertuarmialalepszy.Fortepianbylpoprawejstroniebaru,przyktorym
siedzialem,wiecWalencjastalatuzkolomnie.Sypnalemdoniejoko,aleudawala,zemniew
ogoleniewidzi.Natrzezwoniezrobilbymtego,bylemjednakjuzzalanywpestke.Kiedy
skonczylapiosenke,wymknelasiezsalitakblyskawicznie,zeniemialemokazjizaproponowac,
zebyusiadlainapilasieczegoszemna,wieczawolalemstarszegokelnera.Prosilemgo,zeby
zapytalgrzecznieWalencji,czybyniezechcialanapicsieczegoswmoimtowarzystwie.Kelner
obiecalpowtorzycjejmojezaproszenie,alepewnojejwcalenicniepowiedzial.Niktnigdynie
spelniatakichprosb.Tkwilemprzytymcholernymbarzeazdopierwszejpopolnocyczycos
kolotegoizalewalempalecorazdokladniej.Juzmisiewzrokmacil.Pilnowalemsietylko,zeby
niehalasowac.Balemsie,zebyktosniezwrocilnanieuwagiiniezapytal,ilemamlat.Ale
mowiewam,swiatajuzniewidzialemdokola.Kiedyjuzbylemnaamenpijany,zaczalemznow
zgrywacsieglupio,udajacsamprzedsoba,zedostalemkulewbrzuch.Bylemjedynym
gosciemwbarzezkulawbebechach.Trzymalemrekepodkurtkanazoladku,zebyzatamowac
krewiniezachlapacpodlogi.Niechcialem,zebyktokolwiekdowiedzialsie,zejestemranny.To
bylmojsekret.WreszciewtymnastrojuzachcialomisiezadzwonicdomalejJaneiprzekonac
sieczyjuzprzyjechalanaswietadodomu.Zaplacilemrachunek.Wyszedlemzbarui
poszukalemtelefonu.Rekewciaztrzymalempodmarynarka,nibytamujackrwotok.Niemacie
pojecia,jakibylemzalany.
Alekiedyznalazlemsiewbudcetelefonicznej,jakosodechcialomisiedzwonicdoJane.Za
bardzobylempijany,pewniedlatego.NiewielemyslaczatelefonowalemdoSallyHayes.
Zedwadziescianumerownakrecilem,zanimtrafilemnawlasciwy.Cholerniemisiewzrokmacil.
-Halo!-powiedzialem,kiedywkoncuktosodezwalsiewsluchawce.Wlasciwienie
powiedzialem,alewrzasnalem.Takibylempijany.
-Ktomowi?-spytalbardzoozieblekobiecyglos.
-Toja,HoldenCaulfield.ChcialbymmowiczSally.
-Sallyspi.Przytelefoniejejbabka.Dlaczegodzwoniszotakiejniemozliwejporze,chlopcze?
Czywiesz,ktorajestgodzina?
-Wiem.ChcemowiczSally.Waznasprawa.Niechjapanipoprosidotelefonu.
-Sallyspi,mlodyczlowieku.Proszezatelefonowacjutro,zadnia.Dobranoc.
-Niechjapaniobudzi!Niechjapaniobudzi!Koniecznie!
Zkoleiodezwalsieinnykobiecyglos.
-Holden,toja!-mowilaSally.-Cotoznowzapomysl?
-Sally?Toty?
-Tak.Niekrzycz.Upilessie?
-Aha.Sluchaj,sluchaj,przyjdedociebiewWigilie.Dobra?Przyjdeubieractetwojazasmarkana
choinke.Dobra?Powiedz,Sally.
-Dobrze.Jestespijany.Idzdolozka.Skaddzwonisz?Ktotamztobajest?
-Sally!Przyjdeubieracdlaciebiechoinke,dobra?Powiedz,dobra?
-Aleztak.Terazidzspac.Gdziejestes?Ktotamztobajest?
-Nikt.Samjestem,samiutkizsobasamym...-Niemaciepojecia,jakibylemzalany,iwciaz
trzymalemsiezabrzuch.-Dostalimnie.BandaRockamniedostala.Slyszysz,Sally?Slyszysz?
-Nie,bardzozleslychac.Idzdolozka.Jajuzmuszekonczycterozmowe.Zadzwonjutro.
-Ej,Sally!Chcesz,zebymciubralchoinke?Chcesz?No,mow.
-Dobrze.Dobranoc.Wracajdodomuipolozsiespac.
Odlozylasluchawke.
-Dobranoc,dobranoc,Sally,malutka,Sallynajmilsza,kochana-gadalem.Widzicie,jakibylem
zalany?Wkoncutakzepowiesilemsluchawke.Wyobrazalemsobie,zeSallydopierocowrocila
zjakiejsrandki.Wyobrazilemsobie,zespedzilawieczorzLuntamiiztymdurniemzAndover.
Wyobrazalemsobiecaletotowarzystwoplywajacewherbacie,przerzucajacesie
wyrafinowanymidowcipami,nadzwyczajuroczeicholerniefalszywe.Wbrodesobieplulem,ze
zadzwonilemdoSally.Kiedysieupije,zupelnyzemniewariat.
Niewylazilemztejbudkitelefonicznejdoscdlugo.Czepialemsietelefonu,myslalem,zesie
przewroce,Jezeliwypuszczezraktooparcie.Prawdepowiedziawszy.marniesieczulem.W
koncujakossiestamtadwygramolilemizataczajacsiejakkretynpolazlemdotoaletydla
panow.Nalalempelnaumywalniewody,wpakowalemwnialebazpouszy.Nawetnie
probowalempotemwytrzecglowy.Comitam,niechkapie,cholera.Siadlempodoknemna
kaloryferze.Kaloryferbylprzyjemny,cieply.Tomisiespodobalo,botrzaslemsiecalyod
dreszczyjakkundel.Dziwnarzecz,zawszemnietaktrzesie,kiedyjestempijany.
Niemialemniclepszegodoroboty,wiecsiedzialemnakaloryferzeiliczylembialekafelkiw
podlodze.Tymczasemprzemoklemdonitki.Chybazgalonwodypocieklmizglowynakark,
mialemjuzmokrzutenkikolnierzikrawat,iwszystko,aleniezwracalemnatouwagi.Zabardzo
bylempijany,zebynacokolwiekzwazac.Jakoswchwilepotemwszedltenfacet,ktory
akompaniowalnafortepianieWalencji,tenkedzierzawy,pedziowatygosc;przyszedl,zeby
przyczesacswojezloteloki.Kiedysieczesal,zagailemcoswrodzajupogawedki,alenie
bardzosiepalildoznajomoscizemna.
-BedziesiepanwidzialztamalaWalencja,jakpanwrocidobaru?-spytalem.
-Rzeczjestnaderprawdopodobna-odpowiedzial.Dowcipnis.Stalesienatykamnatakich
dowcipnisiow.
-Niechpanjejsieklaniaodemnie.Niechpanspyta,czykelnerpowtorzyljejmojaprosbe.Spyta
pan?
-Dlaczegopannieidziedodomu?iwogole,ilepanmalat?
-Osiemdziesiatszesc.Sluchajpan...Proszesiejejodemnieklaniac.Dobra?
-Dlaczegopannieidziedodomu?
-Animisiesni.Wiepanco,panfajniegranafortepianie,slowodaje-powiedzialem.Chcialem
gowziacpodwlos.Prawdemowiacgralpodle.-Powinienpanwystepowacwradio.W
dodatkuchlopakjaklalka.Ztymizlotymilokami.Nieszukapanczasemimpresaria?
-Idzpanlepiejgrzeczniedodomu.Idzpandodomuiwalsiedolozka.
-Niemamdomu,niemamdokadisc.Bezzartow,niepotrzebujepanczasemimpresaria?
Nicjuznatonieodpowiedzial.Wyszedl.Przyczesal,przyklepal,przygladzilloki,wiecwyszedl.
TaksamojakStradlater.Wszyscyciladnichlopcysatacy.Jakjuzskonczawylizywacswoje
przepieknewlosy,puszczajaciekantem.
Kiedywreszciezlazlemzkaloryferaipowloklemsiedoszatni-plakalem.Niewiemczemu,ale
plakalem.Chybadlatego,zeczulemsieokropnieprzybityisamotny.No,akiedydobrnalemdo
szatni,niemoglemwzadensposobznalezcnumerka.Aleszatniarkazachowalasiebardzo
sympatycznie,nierobilaotohecy.Dalamipaltoitak.Podalamitakzeplytez"MalaShirley
Beans",bomialemprzeciezteplytezesoba.Chcialemjejwetknacdolara,aleszatniarkanie
przyjela.Powtarzalawciaz,zepowinienemwracacdodomuiiscspac.Probowalemja
namowic,zebyposzlazemnanarandkeczycoswtymrodzaju,alezanicniechciala.Mowila,
zemoglabybycmojamatka.Pokazalemjejswojesiwewlosyiprzysiegalem,zemam
czterdziescidwalata,oczywiscietylkodlazartu.Sympatycznabylatababka,slowodaje.
Obejrzalatezmojaczerwonadzokejkeipochwalila,zeladna.Zanimwyszedlem,kazalami
czapkewlozycnaglowe,bowlosymialemjeszczedobrzemokre.Porzadnakobiecina.
Nadworzenieczulemsiejuztakstraszniepijany,alebylobardzozimnoiznowuzaczalem
zebamidzwoniccholernie.Niemoglemtegoaniruszopanowac.PoszedlemnaMadisonAvenue
istanalemnaprzystankuautobusowym,boforsyzostalominiewieleimusialemterazJuz
oszczedzacnataksowkachitympodobnychrzeczach.Aleniemialemochotypakowacsiedo
autobusu.Zresztawcaleniewiedzialem,dokadchcejechac.Cozbylorobic,postanowilemisc
piechotaprzezpark.Kombinowalemzepojdenadjeziorkoiprzekonamsiewkoncu,cokaczki
robia,zobacze,czysatamgdzieswpoblizu,czytezichniema.Alepodzisdzienniewiem,jak
jestnaprawdeztymikaczkami.Doparkubyloniedaleko,pozatymniemialemdokadisc,nie
wiedzialemnawet,gdzieprzespacresztenocy,wiecposzedlem.Nieczulemsieanitroche
zmeczony.Tylkoprzegranyjakdiabli.
Wlasniewchodzilemdoparku,kiedystalosiecosokropnego:upuscilemteplyte,ktorakupilem
dlaPhoebe.Rozbilasiewdrobnymak.Nicniepomoglagrubakoperta,caleopakowanie;plyte
diabliwzieliitak.Omalosienierozplakalem,takmisiecholernieprzykrozrobilo;pozbieralem
kawalki,wsadzilemdokieszeni.Nanicjuzsieniemoglyprzydac,aleniechcialemichwyrzucac.
Wszedlemdoparku,Ciemnobylotam,chocokowykol.
OdurodzeniamieszkalemwNowymJorku,ParkCentralnyznamjakwlasnakieszen,bokiedy
bylemmaly,calymidniamirozbijalemsieponimnawrotkachalbonarowerze,amimotonie
moglemtamtejnocytraficnadjeziorko.Wiedzialem,gdziejest-wpoludniowejczesciparku-
aleniemoglemgoznalezcwzadensposob.Musialembycgorzejzalany,nizmisiewydawalo.
Szedlemiszedlem,corazciemniejsierobilodokolaicorazbardziejponuro.Nigdziewparku
zywejduszyniespotkalem.Ztegozresztabylemzadowolony.Pewniebymzwialzestrachu,
gdybymsienakogosnapatoczyl.Wkoncuznalazlem,czegoszukalem.Wodabylaczesciowo
zamarznieta,aczesciowonie.Kaczekanisladu.Obszedlemcaletocholernejeziorko,razo
malywlosniechlupnalemdowody,alekaczekaniwidu,anislychu.Przyszlominamysl,ze
jezelisawpoblizu,topewnieotejporzespiagdziestuznadbrzegiem,wtrawie.Noitym
sposobemomaloniewpadlemdowody.Alekaczeknieznalazlem.Anijednej.
Wreszciesiadlemnalawce,wybierajacmiejsce,odziebylotrochemniejciemno.Trzaslemsie
wciazjakkundel,cowylazlzwody,achociazmialemczapkenaolowie,wlosynadkarkiem
pozamarzalymiwsoplelodu.Tomniejednakniepokoilo.Pomyslalem,zepewniedostane
zapaleniapluciumre.Zaczalemsobiewyobrazactlumfrajerow,ktorzysiezlecanamoj
pogrzeb,itakdalej.przyjechalbynapewnodziadek,ktorymieszkawDetroitimazwyczaj
wykrzykiwacnumeryulic,kiedysieznimjedzieautobusem;zjechalybyciotki-mamokolopol
setkiciotek-ikupadurnychkuzynow.Alezbylbyscisk.KiedyumarlAlik,wszyscyprzyjechali,
calatacholernabandaglupcow.Mammiedzyinnymiciotkeidiotke,ktorejcuchniezustiktora
powtarzalawkolko,zeAlikwygladatakpogodnie,jakbyspal.OpowiadalmitoD.B.,bomnie
przytymwszystkimniebylo.Zatrzymalimniewszpitalu.Musialemiscdoszpitalazpowodu
skaleczonejreki.No,wiecsiedzialemwparkuimartwilemsie,zedostanezapaleniaplucod
tychsopliloduwewlosachiumre.Cholerniemibylozalmatkiiojca.Zwlaszczamatki,bo
matkadotadnieprzebolalasmierciAlika.Widzialemja,jakstoinadmoimiubraniamiisprzetem
sportowyminiewie,coztymcalymkramemzrobic.Pocieszalamnietylkojednamysl:ze
matkaniepozwolimalejPhoebeiscnamojpogrzeb,boPhoebetoprzeciezjeszczedzieciak.
Tobyljedynypocieszajacyszczegolwtejhistorii.Potemmyslalemotym,jakwszyscyodejda,
amniezostawianacmentarzu,podnagrobkiem,naktorymbedziewypisanemojeimiei
nazwisko.Miedzyumarlymi.Umiejaczlowiekaprzygwozdzic,kiedyumrze.Mamnadzieje,ze
kiedyjaumre,znajdziesiektos,ktowpadnienamadrzejszypomysliwrzucimniedojakiejs
rzekiczydoczegoswtymrodzaju.Niechzemnazrobia,cochca,bylemnienieOkopywalina
cmentarzu.Niechce,zebyludzieprzywodziliwniedzieleikladliminabrzuchuwiazanke
kwiatow.Niechcetychbzdur.Komuposmiercikwiatypotrzebne?Nikomu.
Moirodziceczesto,jezelijestladnapogoda,jadazkwiataminagrobAlika.Parerazybylem
tamznimialepotemdalemtemuspokoj.PrzedewszystkimwcaleminiejestmilowidziecAlika
nacmentarzu.Miedzyumarlymiinagrobkami.Jeszczewslonecznednimoznatobylojakos
zniesc,aledwarazy-dwarazy!-zdarzylosie,zedeszcznaszaskoczyl.Tobylookropne.
Deszczpadalnawstretnenagrobki,deszczpadalnatrawe,ktorarosnienaAliku.Deszcz
zalewalwszystko.Ludzie,ktorzyprzyszlinacmentarzodwiedziczmarlych,rzucilisienalebna
szyjedoswoichsamochodow.Amniewtedywsciekloscogarnela.Wszyscycigosciemogli
wsiascdoswoichsamochodow,wlaczycradia,pojechacgdziesnadobryobiad...wszyscy
moglitozrobiczwyjatkiemAlika.Niemoglemtegoscierpiec.Rozumiem,zenacmentarzujest
tylkojegocialo,aduszajestwniebie,znamwszystkietebajkinapamiec,aleitakniemoge
sieztympogodzic.Poprostuniechce,zebyAlikbylwgrobie.Wysciegonieznali.Gdybyscie
goznali,zrozumielibyscie,oczymmowie.Jeszczepokislonceswieci,moznawytrzymac,ale
slonceprzeciezpokazujesietylkowtedy,kiedymusiepodoba.
Pojakimsczasiewyciagnalemzkieszenipieniadzeiprzybardzomarnymswietlelatarni
zaczalemjeliczyc;poprostupoto,zebyniemyslecozapaleniupluciodalszymciagu.Calego
majatkuzostalymitrzydolary,pieccwiercdolarowekijednaniklowapieciocentowka.Rany
boskie,ilejaforsyprzeputalem,odkadwyjechalemz"Pencey".Noicozrobilem?Poszedlem
nasambrzegjezioraipuscilemwszystkiecwiercdolarowkiipieciocentowkenawodew
miejscu,gdzieniebylolodu.Niewiemdlaczego,alefakt,zetozrobilem.Chybapoto,zebysie
rozerwaciniemyslecdluzejozapaleniupluciosmierci.Aleniepomoglo.
Znowuzaczalemmyslecotym,jaksiePhoebezmartwi,jezelizachorujeiumre.Mozetobylo
dziecinnezmojejstrony,aleniemoglemsiejednakpowstrzymacodtychmysli.Phoebe
zmartwilabysieokropnie,gdybycostakiegosiestalo.Onamnielubi.Nawetbardzo.Fakt.Noi
takmnietemysliopetaly,zewkoncuwykombinowalem,zebyzakrascsiedodomu,cichcem
oczywiscie,ipogadacchociaztrochezPhoebe.Najwiecejklopotumialbymzdrzwiami
frontowymi.Skrzypiajakdiabli.Domjestztychstarszych,awalkonadministratorniedbaonic,
wszystkoskrzypiitrzeszczy.Balemsie,zerodziceuslysza,jaksiebedezakradaldo
mieszkania.Aleitakpostanowilemsprobowac.
Wynioslemsiezarazzparku;poszedlemkudomowi.Caladrogelazlempiechota.Niebylo
daleko,alenieczulemzmeczenia,nawetwytrzezwiecjuztakzezdazylem.Tylkozimnobylo
okropnieizywejduszynigdziedokola.
Oddawnanietrafilamisielepszaszansanizwtedy,bogdywszedlemdodomu,okazalosie,
zewindziarzPete,ktoryzwykleobslugujedzwigwnocy,niemialtegodniadyzuru.Zastepowal
gojakisnowy,ktorymnienaoczynigdyniewidzial,wiecmoglemliczyc,zejeslinienapatocza
sienamojejdrodzerodzice,bedemoglpogadaczPhoebeizwiactak,zebysieniktomojej
wizycieniedowiedzial.Tobylowyjatkoweszczescie.Tymbardziejzetennowywindziarz
wydawalsieglupawy.Powiedzialemmubardzoswobodnymtonem,zejadedoDicksteinow.
Taksienazywajanasisasiedziztegosamegopietra.Przedtemjuzzdjalemczerwonadzokejke,
zebyniebudziczadnychpodejrzeniniezwracacnasiebieuwagi.Wszedlemdowindypredko,
jakbymisieszaleniespieszylo.
Windziarzzatrzasnaldrzwiijuzmielismyruszycwgore,kiedynagleobejrzalsieioznajmil:
-PanstwaDicksteinowniemawdomu.Sanaprzyjeciu,naczternastympietrze.
-Nieszkodzi-odparlem.-Umowilismysie,zenanichpoczekam.Tomoiwujostwo.
Przyjrzalmisieglupim,podejrzliwymwzrokiem.
-Lepiejbypanzaczekalnadolewhallu-rzekl.
-Chetniebymtakzrobil-powiedzialem-alemamchoranoge.Muszejatrzymacwspecjalnej
pozycji.Dlategowolesiascnakrzeslepodichdrzwiami.
Niezrozumialztegonic,wiecodpowiedzialtylko"Aha"-izawiozlmnienagore.Niezlemi
poszlo.Dziwnarzecz.Wystarczyplescjakiesglupstwa,ktorychniktniemozezrozumiec,a
ludziezrobiawszystko,czegoodnichzazadasz.
Wyszedlemzwindynanaszympietrze,kulejacjakdiabli,ipokustykalemnastroneDicksteinow.
Dopierokiedywindziarzzamknalszczelniedrzwiizjechalnadol,zawrocilemnastronenaszego
mieszkania.Czulemsiefajnie.Gazmisiejuzzglowyulotnil.Wyciagnalemzkieszenikluczei
otworzylemdrzwisystemembezszmerowym.Bardzoostroznie,cichutkowsunalemsiedo
wnetrzaizamknalemdrzwizasoba.Jakbabciekocham,urodzilemsienawlamywacza.
Wprzedpokojuciemnobylooczywisciejakwstudni,noitakzeoczywiscieniemoglemzapalic
swiatla.Musialemszalenieuwazac,zebyczegosniepotracicinienarobichalasu.Alenawetpo
ciemkuwidzialemdobrze,zejestemwdomu.Naszprzedpokojmaswojwlasnyzapach,
niepodobnydozapachowwszystkichinnymmiejscnaswiecie.Cotamtakpachnie,diabli
wiedza.Niekalafiorinieperfumy,topewne,aleco-pojecianiemam.Wkazdymrazienosem
czlowiekodrazuczuje,zejestwdomu.Zaczalemzdejmowacplaszcz,zebygopowiesicw
schowku,alewostatniejchwiliprzypomnialemsobie,zetamjestdolichaitrochewieszadel,
ktorestukajacholernie,kiedysiecoswieszamiedzynimi,wiecrezygnowalem.Wolniutko,krok
zakrokiem,ruszylemkorytarzemwstronepokojuPhoebe.Wiedzialem,zesluzacamnienie
uslyszy,bomialabiedaczkabebenektylkowjednymuchu.Kiedybylamala,bratwetknaljej
jakispatykdouchaiprzebilbebenek.SamamitoPowiadala.Gluchabylajakpien.Alerodzice,
azwlaszczamatka,sluchmajakpiesgonczy.Totezpoddrzwiamisypialnirodzicowspecjalnie
cichostaralemsieprzemknac.Dlawszelkiejpewnoscinawetoddechwstrzymalem.Ojcuby
moznarozbickrzeslonaglowieiniezbudzicsie,alezmatkainnasprawa:gdybymzakaszlalna
drugiejpolkuli-matkauslyszy.NerwowajestszalenieCzestoprzezcalanocokaniezmruzy,
tylkocmipapierosazapapierosem.
Zdawalomisie,zegodzinamitakszedlem,nimdobrnalemdopokojuPhoebe.NoiPhoebe
wcaletamniebylo.Nasmierczapomnialem,zePhoebezawszesypiawpokojuD.B.,kiedy
naszbratjestwHollywoodczytezwogolegdziespozadomem.Lubijegopokoj,najwiekszyz
calegomieszkania.Lubitezszalenieolbrzymie,zwariowanebiurko,ktoreD.B.kupilodjakies
zapijaczonejdamywFiladelfiiiolbrzymielozko,ktoremachybadziesiecmildlugoscii
szerokosci.OdkogoD.B.tolozekupil,niemampojecia.WkazdymraziePhoebelubisypiacw
pokojuD.B.,kiedyjegowdomuniema,aD.B.pozwalajejnato.TrzebawidziecPhoebe,jak
odrabialekcjeczytezcosskrobiewzeszycieprzytymwariackimbiurku.Biurkojestprawie
rowniewielkiejakloze.MalejPhoebeniewidacpoprostuzanim.Alewlasnietakierzeczy
Phoebeszalenielubi.Wlasnegopokojunielubi,bozamaly,jaktwierdzi.Powiedzialami,zelubi
duzomiejsca,zebysierozpostrzec.Tymmniezastrzelila.BocotakamalaPhoebemado
rozposcierania?Slowodaje:nic.
WsunalemsiewieccichutkodopokojuD.B.Izapalilemlampenabiurku.Phoebenieobudzila
sienawetwtedy.Chwilesieoswajalemzeswiatlemirozgladalem,potempopatrzylemna
Phoebe.Spalaztwarzaprzytulonadobrzegupoduszki.Ustamialatrocheotwarte.Dziwna
rzecz.Przyjrzyjciesiedoroslymludziom:wygladajaobrzydliwie,kiedyspiazotwartymiostami;
alemaledzieci"wcalenie.Dzieciwygladajazupelnieladnie.Takipetak,nawetjezelisieslinii
moczypoduszke,wygladasympatycznie.
Obszedlempokojdokola,oczywiscienapalcach,Pocichutku,iobejrzalemsobiewszystko.
Terazdlaodmianyczulemsiefajnie.Juzsienawetniebalem,zedostaneopaleniaplucitak
dalej.Czulemsiedoskonaleikropka.UbraniePhoebelezalonakrzesletuzprzylozku.Jakna
takasmarkate,Phoebejestbardzoporzadna.Nigdynierozrzucaswoichrzeczytakjakinne
dzieci.Phoebeniejestflejtuch.Kurteczkaodbrunatnegokompletu,ktoryjejmatkakupilaw
Kanadzie,wisialanaporeczykrzesla.Spodniczka,bluzkairesztalezalanakrzesle.Bucikistaly
nasamymsrodkupodkrzeslem,rowniutko,jedenobokdrugiego.Nowebuty,nigdyich
przedtemniezauwazylem.Ciemnobrazowemokasynki,trochepodobnedomoich,dobrane
fajniedotegokompletu,ktoryjejmatkaprzywiozlazKanady.Matkabardzofajnieubiera
Phoebe.Fakt.Matkamawniektorychsprawachpierwszorzednygust.Olyzwachczyinnych
tegorodzajurzeczachniemazielonegopojecia,alecodoubraniamagust.Phoebezawsze
jestubranaszalowo.Azauwazcie,iledzieci,nawetbogatychrodzicow,chodziwokropnie
brzydkichubraniach.Szkoda,zescieniewidzielimojejPhoebewtymkomplecie,ktorymatka
dlaniejkupilawKanadzie.Slowodaje.
Siadlemprzybiurkuiprzejrzalemwszystko,conanimlezalo.PrzewaznierzeczyPhoebe,jej
szkolnezeszyty,podrecznikiitakdalej.Anajwiecejksiazek.Nawierzchutompodtytulem:
"Arytmetykatozabawa".Otworzylemteksiazkeinapierwszejkartcezobaczylemnapis:
PhoebeWeatherfieidCaulfieid
4B-1
Azmniezatkalo.PhoebemanadrugieimieJozefina,jakBoziekocham,wcalenie
"Weatherfieid".Tylkozeniecierpitegoswojegoimienia.Zakazdymrazem,kiedysiezPhoebe
widze,dowiadujesieonowymdrugimimieniuktoresobiewlasniewybrala.Podarytmetyka
lezalageografia,apodgeografiapodrecznikortografii.Phoebejestasemwortografii.Wogole
dobrzesieuczy,alewyrozniasieszczegolniewdyktandziePodortografiabylomnostwo
notesow.Phoebemazawszetysiacnotesow.Wzyciuniewidzialemdziecka,ktoreby
gromadzilotylenotesowcoona.Otworzylempierwszyzbrzeguizajrzalemnapierwszakartke.
Bylotamnapisane:
Bereniko,musimysiespotkacwkloklo,mamcosszaleniewaznegodopowiedzenia!
Napierwszejkartcetylkotyle.Nadrugiejbylowiecej.
Dlaczegowpoludniowo-wschodniejAlascejesttakduzowytwornikonserw?Poniewazjesttam
mnostwolososi.Dlaczegorosnatamtakbujnelasy?Poniewazklimatjestodpowiedni.Co
zrobilnaszrzad,byulatwiczycieEskimosomnaAlasce?
Nauczycsietegonajutro!!!
PhoebeWeatherfieidCaulfieid
PhoebeWeatherfieidCaulfieid
PhoebeWeatherfieidCaulfieid
PhoebeW.Caulfield.
WielmoznapannaPhoebeWeatherfieidCaulfield.
Proszecie,podajdalejdoShirley!!!
Shirley,powiedzialas,zejestesurodzonapodStrzelcem,aletonieprawda,bopodBykiem.Jak
domnieprzyjdziesz,przynieskoniecznielyzwy.
TaksiedzacprzybiurkuD.B.przeczytalemnotesPhoebeoddeskidodeski.Niepotrzebabylo
natowieleczasu,zresztalubietakierzeczy,dziecinnenotatkimalejPhoebeczyinnegopetaka
moglbymczytacdnieminoca.Szaleniemisiepodobaja.Zapalilempapierosa-ostatniego,
wiecejjuzniemialemprzysobie.Wypalilemtegodniachybazetrzypaczki.Wkoncuobudzilem
Phoebe.Niemoglemprzeciezsiedziectakprzybiurkunawiekiwiekowamen,apozatym
balemsie,zenaglewpadnarodzice,chcialemwiecprzynajmniejpareslowzamieniczPhoebe,
nimbombawybuchnie.Dlategowkoncujazbudzilem.
ObudzicPhoebenigdyniejesttrudno.Nietrzebakrzyczec,nietrzebajejszarpac.Wystarczy
poprostuusiascnajejlozkuipowiedziec:"Phoebe,zbudzsie"-ihop!-Phoebeotwieraoczy.
-Holden!-odpowiedzialanatychmiast.Objelamniezaszyje,zaczelacalowac.Bardzojest
czula.Bardzoczula,jaknatakiemaledziecko.Czasemnawetzanadto.Pocalowalemja
nawzajem,aonazapytala:-Kiedyprzyjechales?
Ucieszylasie,kiedymniezobaczyla.Tobyloponiejwidac.
-Ciszej,Phoebe.Dopieroco.Jakcisiepowodzi?
-Swietnie.Dostalesmojlist?Napisalemnapieciustronach...
-Dostalem.Mowciszej.Dziekujezalist.
Rzeczywiscienapisaladomnieogromnylist.Niemialemjuzczasuodpowiedziec.Calylistbylo
przedstawieniuszkolnym,wktorymmialawystepowac.Prosila,zebymsienieumawialznikim
napiatekinierobilnatendzieninnychplanow,bomuszekonieczniebycnatymwidowisku.
-Ajaktamztwoimprzedstawieniem?-spytalem.-Jaktosiemanazywac?
-"WidowiskogwiazdkowedlaAmerykanow".ChataalejagramBenedyktaArnolda.Mam
wlasciwienajwazniejszarole-powiedzialaPhoebe.Anitrocheniebylaspiaca.Phoebezawsze
szaleniesiezapala,kiedymowiotakichrzeczach.-NapoczatkulezenalozusmierciJest
WigiliaBozegoNarodzeniaizjawiasieduchipytaczyminiewstyd.Rozumiesz?Muszesie
wstydzic,zezdradzilamojczyzneitakdalej.Przyjdziesz?-Zerwalasiewlozkunarownenogi.-
Dlategospecjalniedociebiepisalam.Przyjdziesz?Powiedz.
-Przyjdenapewno.Murbeton.
-Tatusniemozeprzyjsc.MusileciecdoKalifornii-powiedzialaPhoebe.Anitrocheniebyla
zaspana.Wokamgnieniuotrzasnelasiezupelniezesnu.Siedzialaczyraczejkleczalanasrodku
lozkaitrzymalamniezarece.-Sluchajno,Holden.Matkamowila,zeprzyjedzieszdopierow
srode.Wyrazniemowila:wsrode.
-Puscilimniewczesniej.Mowciszej.Pobudziszwszystkich.
-Aktoratogodzina?Bomatkamowila,zewrocabardzopozno.Pojechalinajakiesprzyjeciedo
Norwalk-odparlaPhoebe.-Zgadnij,gdziebylamdzisiajpopoludniu!Zgadnij,jakifilm
widzialam.
-Niemampojecia...Sluchaj,Phoebe...Czyrodziceniemowili,oktorejgodzinie...
-"Lekarza"!-przerwalamiPhoebe.-Totakispecjalnyfilmwyswietlanyw"FundacjiListera".
Tylkojedenjedynyraz,wlasniedzisiaj.OjednymlekarzuzKentucky,ktoryzadusil
przescieradlemdziecko,boniemoglochodzic,bylokaleka.Zamkneligozatowwiezieniu.
Wspanialyfilm
-Posluchajmnie,Phoebe,chociazminutke.Czyrodziceniemowilikiedy...
-Temudoktorowiokropniebylozalchoregodziecka.Dlategozakrylmutwarzprzescieradlemi
udusiltobiedactwo.Skazaligonadozywotniewiezienie,aledziecko,wiesz,toktoremuokrecil
gloweprzescieradlem,wciazdoniegoprzychodziidziekujezato,coznimzrobil.Boonzabilje
zlitosci,isamrozumie,zezasluzylnawiezienie,bolekarzowiniewolnozastepowacPana
Boga.Wzielamnienatenfilmmatkajednejdziewczynkizmojejklasy,AlicjiHolmborg.Tomoja
najukochanszaprzyjaciolka.Jedynadziewczynkawcalejszkole...
-Czyniemoglabysnasekundeprzerwactejhistorii?Odpowiedznajpierw,przeciezpytalem
cie...Czymowili,oktorejwroca,czyniemowili?
-Niemowili,oktorej,tylkozebardzopozno.Pojechalisamochodem,zebymiecwieksza
swobodeinieliczycsiezpociagami.Wiesz,mamyterazwwozieradio.Tylkozemamusianie
pozwalagrac,kiedysiejedzieprzezulice.
Uspokoilemsietroche.Przestalemsiedenerwowac,zerodzicemogamniewdomunakryc.
Co,udiabla!Nakryja,tonakryja,trudno.
Szkoda,zeniewidzielisciePhoebe.Mialanasobiepidzamezczerwonymisloniamina
kolnierzu.Phoebemabzikanapunkciesloni.
-Takidobrybyltenfilm?-spytalem.
-Swietny,tylkozeAlicjamialakatar,ajejmatkawkolkojapytala,czyniemaprzypadkiem
grypy.Podczasfilmu!Zawszewnajwazniejszychmiejscach,kiedysiedzialocosszalenie
ciekawego,matkaAlicjinachylalasieizaslanialamiekran,bomusialasiedowiedziec,czy
Alicjaniemaprzypadkiemgrypy.Okropniemidzialalananerwy.
OpowiedzialemPhoebetehistoriezplyta.
-Kupilemdlaciebieplyte.Alestluklemjapodrodze!-Wyjalemzkieszenikawalkiipokazalem.
Bylempodgazem.
-Dajmitekawalki-odparta.-Schowamjesobie.
Wygarnelaresztkiplytyzmojejrekiiwpakowaladoszufladywstolikuprzylozku.Phoebema
takiezabojczepomysly.
-CzyD.B.przyjedzienaswietadodomu?-spytalem.
-Mozetak,amozenie.Takmowilamamusia.Zalezy.Mozliwe,zebedziemusialzostacw
HollywoodipisacscenariuszdofilmuoAnnapolis.
-Orany,Annapolis!
-Tobedzietakahistoriamilosna.Niezgadniesz,ktowniejmagrac.Ktoragwiazda?No,
zgadnij!
-Niejestemwcaleciekawy.Annapolis,orany!CoD.B.wieoAnnapolis,chcialbymwiedziec.
CoAnnapolismawspolnegozrzeczami,ktoreD.B.pisuje?-Niemaciepojecia,jakmniete
historiezloszcza.PrzekleteHollywood.-Cocisiestalowramie?-spytalem.bozauwazylem
przylepionynadlokciemPhoebeogromnyplaster.Zauwazylemgo,bopidzamaniemiala
rekawow.
-Atojedenchlopakznaszejklasy,CurtisWeintraub,popchnalmnie,kiedyzbiegalamwparku
zeschodow-wyjasnilaPhoebe.-Chceszzobaczyc?
Izaczelaodrywacplaster.
-Zostaw,nieruszaj!Dlaczegotenchlopakciepchnalnaschodach?
-Niewiem.Zdajesie,zeonmnienienawidzi-powiedzialaPhoebe.-Bojaijeszczejedna
dziewczynka,SelmaAtterbury,wysmarowalysmymukurtkeatramentemiroznymi
paskudztwami.
-Fe,wstydzsie,Phoebe,dzieckojestesczyco,uBogaOjca?
-Ee,nie,aleonzawszezamnalazil,kiedysmybylicalaklasawparku.Wciazsiemnieczepial.
Dzialaminanerwy.
-Mozezatobalazil,bocielubi.Tojeszczenieracja,zebysmarowacatramentem...
-Wcaleniechce,zebymnielubil-powiedzialaPhoebe.Naglezaczelamisieprzygladac
podejrzliwie.-Holden!Coswtymjest,zewrocilesprzedsroda.
-Ococichodzi?-spytalem.
OkropnietrzebauwazaczmalaPhoebe.Sprytnajestjakmucha,slowodaje.
-Dlaczegowrocilesdodomuprzedsroda?-spytala.-Chybacieznowniewyrzucilizeszkoly,
powiedz.
-Przeciezmowilem.Puscilinaswczesniej.Pusciliwszyst...
-Wylecialeszeszkoly!Wyleciales!-krzyknelaPhoebe.Rabnelamniepiesciawudo.Twarda
mapiesc,jezelichceuderzycporzadnie.-Wyleciales!O,Holden!
Przyciskalarekausta,okropniebylaprzejeta.Phoebeszalenielatwosiewzrusza,slowodaje.
-Skadcidoglowystrzelilo,zemniewylali?Niktprzecieztegoniemowil.
-Wyleciales!Wyleciales!-zawolalaiznowrabnelamniepiescia.Jezeliwamsiezdaje,zetonie
boli,tosiegrubomylicie.-Tatusciezabije!-powiedziala.Ipadlanalozkoplackiem,nabrzuch,
aglowenakrylapoduszka.Czestotakrobi.CzasemPhoebezachowujesiezupelniepo
wariacku.
-Przestan!-powiedzialem.-Niktmnieniezabije.Niktnawet...Proszecie,Phoebe,wylecspod
tejcholernejpoduchy.Niktmnieniezabije.
AlePhoebeanidrgnela.Niesposobjejzmusic,zebyzrobilacos,naconiemaochoty.
Powtarzalawkolko:"Tatusciezabije",aletrudnobylozrozumiec,cobelkotalaPodtacholerna
poducha.
-Niktmnieniezabije.Zastanowsie,gluptasie.PQpierwszewiejestad.Wiesz,cozrobie?
Znajdesobiepracenajakimsranczoalbocoswtymrodzajuiprzesledzetamjakisczas.Znam
faceta,ktoregodziadekmaranczowColorado.Mozliwe,zetamdostaneprace-
powiedzialem.-Bedecidawalosobieznac,jakwywieje...Jezeliwywieje.Uspokojsie,
Phoebe.Zdejmijtentlumikzglowy.No,Phoebe!Proszecie,prosze,slyszysz?
Phoebejednakzanicniechcialazrzuciczglowypoduszki.Probowalemjasciagnac,alemala
jestpiekielniesilna.Nielatwojapokonac.Slowodaje,jesliPhoebepostanowizatrzymacna
glowiepoduszke,zatrzymaja,niemarady.
-Phoebe,zrzuctepoduche,proszecie-powtarzalem.-No,Phoebe!Pokazsie,Weatherfieid!
Wylez!
Niechcialawylezcspodpoduszki.Czasemniesposobsiezniadogadac.Wkoncuwstalem,
poszedlemdosalonu,wzialemkilkapapierosowzpudelka,costalonastoliku,wsunalemjedo
kieszeni.Bylemzupelniewykonczony.
21.
Kiedywrocilem,wszystkojuzbylowporzadku;takjakprzewidywalem,Phoebewylazlaspod
poduszki,alechociaznibylezalaspokojnienawznak,wciazjeszczeniechcialanamnie
patrzec.Kiedyobszedlemlozkodokolaiznowunanimprzysiadlem,odwrocilarozwscieczona
twarzwprzeciwnastrone.Bojkotowalamniepoprostu.Taksamojakdruzynaszermierzyz
"Pencey",kiedyzgubilemwkoleipodziemnejteichprzekleteflorety.-JaksiemiewaHazel
Weatherfieid?-spytalem.-Czynapisalasoniejcosnowego?Toopowiadanie,ktoremi
przyslalas,mamwwalizie.Nadworcuwprzechowalni.Bardzocisieudalo.
-Tatusciezabije.
Notak.JakPhoebewbijesobiecwiekawglowe,nielatwogosobiedawybic.
-Nie.Niezabijemnie.Wnajgorszymwypadkuzrobiznowstraszliwepiekloiposlemniedotej
cholernejszkolywojskowej.Tylkotyleinicwiecej.Awlasciwieniezrobinawettego,bomnietu
niezobaczy.Bededalekostad.MozewColorado,naranczo.
-Niebadzsmieszny.PrzecieznawetnieumieszJezdzickonno.
-Ktonieumiejezdzickonno?Ja?Wlasniezeumiem.Zebyswiedziala,umiem.Tegomoznasie
nauczycraz-dwa-powiedzialem.-Atyprzestanskubactenopatrunek.-dodalem,boPhoebe
skubalaplasternacmieniu.-Ktocietakostrzygl?-Zauwazylemdopieroteraz,zewlosymiala
ostrzyzonenajglupiejwswiecieOwielezakrotko.
-Nietwojinteres-odburknela.-Phoebepotrafibycbardzoniegrzeczna,kiedyjestzla.Bardzo.
Domyslamsie,zezawalilesznowuwszystkieprzedmioty-powiedziala.Zezloscia.Trocheto
nawetbylozabawne.BoczasemPhoebe,takasmarkula,przemawiajaknudnybelfer.
-Wcalenie-odparlem.-Zangielskiegomialembardzodobrze!-Inagle,niztego,nizowego,
uszczypnalemjawpupe.Lezalanabokuiwypielapupeaznasrodekpokoju.Coprawda,nie
mialawieledowypinania.Nieuszczypnalemjejmocno,alepodskoczylaichcialamnietrzepnac
polapie,cofnalemjajednakwpore.
Niespodzianiepowiedziala:
-Och,dlaczegostozrobil?
Chodzilojejoczywiscieoto,zewylecialemzeszkoly.Powiedzialatotakimglosem,zezrobilo
misiejakosmutno.
-Phoebe,naBoga,niepytajmnieoto.Juzmiwgardlestoitopytanie;wszyscymijezadajapo
kolei-powiedzialem.-Mialemmilionpowodow.Tobylajednaznajgorszychszkol,jakie
dotychczaspoznalem.Roilasieoddurniow,iodpodlecow.Tylupodlecownarazwzyciunie
widzialas.Naprzykladkiedypaczkakolesiowzebralasienapogaduszkiwktorymszpokoi,a
ktoschcialtamwejsc,niewpuszczaligo,jezelitobylchlopakglupawyipryszczaty.Wszyscy
siezamykaliwswoichpokojachnaklucz,zebynikogoinnegoniedopuscic.Awdodatkumieli
tenswojcholernytajnyzwiazek,doktoregoprzeztchorzostwonawetjawstapilem.Pewien
chlopiec,pryszczaty,nudnygosc,RobertAckley,konieczniechcialtakzedotegonalezec.
Wciazusilowalsiedostac,aletamcigoniechcieliprzyjac.Tylkodlatego,zepryszczatyinudny.
Nawetmowicotymjuzsieniechce.Wstretnabuda.Mozeszmiwierzycnaslowo.
Phoebenieodzywalasie,alesluchalauwaznie.Widzialemtylkojejkarkitylglowy,alemialem
pewnosc,zemniesluchauwaznie.Phoebezawszeslucha,kiedysiejejcosopowiada.A
najdziwniejsze,zeprawiezawszerozumie,ocochodzi.Fakt.Rozgadalemsieobudzie
"Pencey".Jakoschcialomisieotymgadac.
-Nawettychparusympatycznychbelfrowtotakzebyliwgruncierzeczydurnie-mowilem.-
TakinaprzykladstarypanSpencer.Jegozonazawszeczestowalamniegoracaczekoladai
roznosciami,obojebylinaprawdesympatyczni.AletrzebabylowidziecSpencera,kiedy
podczaslekcjihistoriiwchodzildyrek,staryThurmer,isiadalwglebiklasy.Czestoprzylazili
zwyklesiadalwglebiklasynajakiespolgodziny.Nibyzebierzeudzialwlekcjiincognito.Po
pewnymczasiezkoncasalizaczynalrzucacglupiezarciki,przerywajacSpencerowiwykladco
chwila.AstarySpencermaloniepekalzesmiechuirozpromienialsie,iusmiechal,iwdzieczyl
jakprzedjakimscholernymkrolem.
-Niecholerujtyle.
-Mowieci,zeporzygalabyssie,gdybystowidziala.AznowDzienWeteranow!Obchodzisiew
szkoletakauroczystosc,kiedywszyscydurnie,ktorzyw"Pencey"konczylistudiaod1776roku
czycoswtymguscie-zjezdzajasieilazapocalymtereniezzonami,dziecmiitakdalej.Zebys
zobaczylajednegoztychtypkow!Mialgoscpodpiecdziesiatke.Przyszedlpodnaszpokoj,
zapukaldodrzwiispytal,czyniemamynicprzeciwtemu,zeskorzystaztoalety.Toaletamiesci
siewkoncukorytarza,nierozumiem,pojakacholerenaspytalopozwolenie.Niezgadniesz,
jaknamteswojachecUmaczyl.Powiedzial,zechcesprawdzic,czynadrzwiachJednegoz
klozetowwidacjeszczejegoinicjaly.Okazalosie,zeprzedstulatyczycoskolotegowyrylna
drzwiachklozetuswojeliteryiterazbylciekaw,czysatamwciazjeszczewyryte.Nowiec
kolegazmojegopokojuposzedlrazemzemna,zebydotrzymactowarzystwafacetowii
przygladacsie,jakbedzieszukaltychswoichinicjalow.Gebasiestaruszkowiniezamykala,
zwierzylnamsie,zepobytw"Pencey"uwazazanajszczesliwszyokresswojegozycia,iudzielal
nammnostwodobrychradnaprzyszlosc.Niemaszpojecia,jakmnietengoscprzygnebil.Nie
mowie,zetobyljakispodlec,nie,wcalepoczciwyfacet.Alenietrzebabycpodlecem,zeby
dzialacprzygnebiajaco,czasempoczciwiludzietakzepotrafiaczlowiekadorozpaczy
doprowadzic.Wystarcza,jesliudzielajaidiotycznychrad,szukajacjednoczesnieswoich
inicjalownadrzwiachklozetu-nicwiecejnietrzeba.Bojawiem?Mozebytowszystkoniebylo
takieokropne,gdybystaruszekcalyczasniesapal.Widoczniezaszkodzilomuwejsciena
schody,bylstraszniezasapanyiszukajacswoichliternaklozetowychdrzwiachdyszalciezko,
nozdrzamujakosdziwnieismutnolataly,alemimotobezwytchnieniapouczalStradlaterai
mnie,zebysmyjaknajlepiejwykorzystywaliszczesliwelataw"Pencey".Zrozum,Phoebe,nie
umiemcitegojasniejwytlumaczyc.Poprostunielubilemnicztego,cosiedzialow"Pencey".
Nieumiemwytlumaczyc.
Phoebecosnatoodpowiedziala,aleniedoslyszalem.Lezalazustamiprzycisnietymido
poduszkiitrudnojabylozrozumiec.
-Comowisz?-spytalem.-Odklejzeustaodpoduszki.Wtensposobnicnierozumiem,cotam
gadasz.
-Tywogolenicnielubisz.
Kiedytopowiedziala,ogarnelomniejeszczegorszeprzygnebienie.
-Wlasniezelubie.Tak,lubie.Napewno.Niemowtak.Pokiegodiablamowisztakieglupstwa.
-Mowie,botakjest.Nielubiszzadnejszkoly.Nielubiszmilionarzeczy.Nicnielubisz.
-Lubie!Bardzosiemylisz,niemaszanitrocheracji.Pokiegodiablamitopowiedzialas?-
odparlem.TerazznowPhoebezgnebilamnienaamen.
-Mowie,zenielubisz,bonielubisz-powtorzyla.-No,wymienchociazjednarzecz,ktoralubisz.
-Jednarzecz?Takarzecz,ktoralubie?-powiedzialem.-Dobra,zarazpowiem.
Nanieszczescieniemoglemaniruszskupicmysli.Czasemokropnietrudnomijestskupicmysli.
-Czytomusibyccos,cobardzolubie?-spytalem.
Nieodpowiedziala.Lezalawdziwacznejpozycjinadrugimbrzegulozka.Bylaotysiacmilode
mnie.
-No,mow!-nalegalem.-Cos,cobardzolubie,czytezcos,copoprostulubie?
-Cos,cobardzolubisz!
-Dobra!-powiedzialem.Nanieszczesciewciazniemoglemsieskupic.Nieprzychodzilomina
myslnicprocztychdwochzakonnic,ktorezbieralyskladkinabiednychdoobdartego,starego
koszyka.Zwlaszczajednaznichzapamietalem,tewdrucianychokularach.Przypomnialmisie
tezjedenchlopak,ktoregoznalemwElktonHills.
BylwElktonHillspewienchlopiec,nazywalsieJamesCastle,ktoryniezgodzilsieodwolac
tego,coPowiedzialoPhiluStabile,okropnymzarozumialcu.JamesCastlewlasnietoonim
powiedzial,zejestokropnymzarozumialcem,aktoryszpodlychprzyjaciolStabile'aPolecialz
jezoremipowtorzylmuwszystko.Stabilewzialzesobaszesciutakichsamychjakondrani,
poszedldoPokojuJamesaCastle,zamknaldrzwinaklucziprobowalzmusicchlopaka,zeby
odwolalto,copowiedzial.AleJamesniechcial.Wtedytamcizaczelisienadnimznecac.Nie
bedeopowiadal,coznimwyprawiali,tozanadtookropne.Wkazdymrazienicniewskorali,
JamesCastleniezalamalsiemimowszystko.Atrzebagobylowidziec!Chudy,maly,wygladal
nacherlaka,arecemialwkostkachcienkiejakpatyki.Jakjuzniemialinnejradywolaloknem
wyskoczycnizodwolac.Jawtymmomenciestalemwkabiniepodprysznicem,amimoto
uslyszalemjakspadlnaziemie.Alemyslalem,zetowylecialoprzezoknocostakiegojakradio
czytezbiurko,doglowyminieprzyszlo,zetomoglskoczycktoryschlopiecczywogolezywy
czlowiek.Potemuslyszalemtupotwkorytarzuinaschodach,jakbywszyscyzdomubieglina
dolwiecwlozylemplaszczkapielowyipobieglemzainnymi.Patrze,atamJamesCastlelezy
nakamiennychstopniachprzeddomem.Zabilsienamiejscu,zeby,krew,wszystkorozpryslo
sienadziedzincu,niktniesmialzblizycsiedoniego.Mialnasobiesweter,ktoreodemnie
pozyczyl.Chlopakow,ktorzybyliznimzamknieciwpokoju,wyrzuconozeszkoly-tylkotyle.Nie
aresztowanoichnawet.
Nicinnegonieprzychodzilominamysl.Tylkotedwiezakonnice,ktoreobokmniejadlyrano
sniadanie,iJamesCastle,chlopiec,ktoregopoznalemwElktonHills.Conajdziwniejsze,to
Jamesabardzomaloznalem,jezelichceciewiedziecprawde.Byljednymznajcichszych
chlopcowwszkole.Kolegowalismywtejsamejklasiematematyki,alesiedzialdalekoode
mnie,wdrugimkoncusali,iprawiesienieodzywalaniniewychodzildotablicy.Niektorzy
chlopcyunikajazabieraniaglosuipodchodzeniadotablicy.Zdajesie,zerozmawialemznim
jedenjedynyraz,wtedy,kiedymnieprosilopozyczenieswetra,bomialemtakisweter
wciaganyprzezglowezwysokimkolnierzem.Takibylemzaskoczony,kiedysztymdomnie
zwrocil,zemalotrupemniepadlem.Pamietamtenmoment,wlasniemylemzebywumywalni
kiedyJamesCastlemniezagadnal.Mowil,zejakiskuzynprzyjedzieponiego,zebygozabrac
naprzejazdzke.Nawetnieprzypuszczalem,zeJameswie,jakijamamsweter.Bojaonim
wiedzialemtylkoto,zejegonazwiskofigurujenaliscietuzprzedmoim;zawszewywolywanow
tymporzadku:CabelR.,CabelW.,Castle,Caulfieid-dodzisumiemtelitanienapamiec.Jezeli
mambycszczery,malobrakowalo,zebymmuodmowilpozyczeniategoswetra.Poprostu
dlatego,zesieprawienieznalismy.
-Co?-spytalem,boPhoebepowiedzialacos,czegoniedoslyszalem.
-Niemozeszwymyslicanijednejrzeczy.
-Wlasnie,zemoge.Zebyswiedziala,moge.
-No,tomow.
-LubieAlika-powiedzialem.-Lubierobicto,corobiewtejchwili,toznaczysiedziectutajz
tobaigadac,imyslecoroznychsprawach,i...
-Alikumarl,samtozawszepowtarzasz.Jezeliktosumarlijestjuzwniebie,toniemozna...
-Wiem,zeumarl.Cotysobiewyobrazasz?Zezapomnialemotym?Alenamiloscboska,jezeli
ktosumarl,tojeszczeniepowod,zebygoprzestaclubic,zwlaszczajezelitobylktostysiac
razysympatyczniejszynizinneznajomeosoby,ktorezyja.
Phoebenicnieodpowiedziala.Jezeliniemozewymyslicodpowiedzi,milczyjakzakleta.
-Apozatymlubieto,coterazrobie-powtorzylem.-Lubietakachwilejakta.Siedziecsobie
tutajztoba,gadac,zartowac...
-Tosienieliczy.Mialobyccosprawdziwego.
-Wlasnietojestbardzoprawdziwe.Napewnotosieliczy.Dlaczego,udiabla,niemialobysie
liczyc?Ludzienigdyniechcaprzyznac,zecosjestprawdziwe.Co,docholery...
-Niecholeruj.No,dobrze,alewymiencosjeszcze.
Powiedznaprzyklad,czymbyslubilbycwzyciu.Rozumiesz?Uczonymalboadwokatem,albo
czym?
-Uczonymniemoglbymzostac.Niemamdotegozdolnosci.
-No,tomozeadwokatem,jaktatus.
-Adwokattocalkiemprzyzwoityzawod,alemniebytonieodpowiadalo-odparlem.-To
znaczy,przyzwoitywtedy,kiedysieratujezycieniewinnymludziomitakdalej,tomisiepodoba,
aleadwokaciprzecieznietylkotymsiezajmuja.Przewazniezbijajagrubaforse,grajawgolfai
bridza,kupujasobieauta,pijacocktaileidbajaoeleganckiwyglad.Zreszta...Nawetjesliktos
starasieirzeczywiscieratujejakiemusniewinnemufacetowizycie,sampewnieniewie,czy
robitodlatego,zenaprawdechceocalicporzadnegoczlowieka,czytezdlatego,zechcesie
popisac,zaslynacjakowspanialyadwokat,zebygowszyscyklepalipolopatceiwinszowalimu
wsadzieposkonczonejrozprawie,zebysiedoniegocisnelireporterzyitlumludzi,jakto
pokazujanaglupichfilmach.Jakimsposobemprzekonacsie,czysieniejestpoprostu
obludnymkabotynem?Wlasnietonajgorsze,zetakiegosposobuniema.
Niejestempewien,czyPhoebezrozumiala,ocomi,udiabla,chodzi.Przecieztojeszczemale
dziecko.Aleprzynajmniejsluchalauwaznie.Jezeliktosprzynajmniejslucha,cosiemowi,nie
jestjuztakzle.
-Tatusciezabije.Zabijecie-powiedziala.
Alejajejniesluchalem.Przyszlamidoglowypewnamysl,zupelniewariacka.
-Wiesz,czymbylchcialbyc?-spytalem.-Wieszczym?Rozumiesie,gdybymmogl,do
cholery,naprawdewybrac,cozechce.
-Czym?Prosilamcie,zebysniecholerowal.
-Znasztepiosenke:"Jesliktosprzylapiekogos,cobuszujewzbozu"?Chcialbym...
-"Jesliktosnapotkakogos,ktobuszujewzbozu"-poprawilamniePhoebe.-Towiersz.Wiersz
RobertaBurnsa.
-Wiem,zetojestwierszBurnsa.Swojadrogamialaracje.Wierszrzeczywisciebrzmi:"Jesli
ktosnapotkakogos,ktobuszujewzbozu".Wtedyjeszczetegoniewiedzialem.
-Zdawalomisie,zetamjest:"Jesliktosprzylapiekogos..."-powiedzialem.-Wkazdymrazie
wyobrazilemsobiegromademalychdzieci,ktorebawiasiewjakasgrenaogromnympolu
zyta.Tysiacemalcow,aniemaprzynichnikogostarszego,nikogodoroslego...proczmnie,
oczywiscie.Ajastojenakrawedzijakiegosstraszliwegourwiska.Mamswojezadanie:musze
schwytackazdego,ktosieznajdziewniebezpieczenstwie,tuznadprzepascia.Bodzieci
rozhasalysie,pedzainiepatrza,cotamjestprzednimi,wiecjamuszewporedoskoczyci
pochwycickazdego,ktobymoglspasczurwiska.Calydzien,odranadowieczora,stojetak
nastrazy.Jestemwlasniestraznikwzbozu.Wiem,zetowariackipomysl,aletylkotym
naprawdechcialbymbyc.Wiem,zetowariackipomysl.
Phoebedlugonicnieodpowiadala.Kiedywreszcieprzemowila,powtorzylaswoje.
-Tatusciezabije.
-No,toniechzabije,gwizdzenato-odparlem.Wstalemzlozka,bopostanowilemiscdo
telefonuizadzwonicdopewnegofaceta,ktorywElktonHillsbylmoimnauczycielem
angielskiego,anazywalsieAntolini.MieszkaterazjuzwNowymJorku.WynioslsiezElkton
Hills.Uczyangielskiegonanowojorskimuniwersytecie.-Muszedokogoszatelefonowac-
powiedzialem.-Zarazwroce.Niezasnijtymczasem.
Niechcialem,zebyusnelaprzeztenczas,kiedybedewsalonie.Coprawdawiedzialem,zenie
zasnie,aledlapewnosciwolalemjejtopowiedziec.Kiedyszedlemwstronedrzwi,Phoebe
zawolala:
-Holden!
Iodwrocilasietwarzadomnie.SiadlanalozkuWygladalabardzomilo.
-Wiesz,Holden,biorespecjalnelekcjeczkaniaodjednejdziewczynki,PhyllisMargulies.
Posluchaj!
Nadstawilemuchaiuslyszalemczkniecie,aleniezbytimponujace.
-Brawo-powiedzialem.Wyszedlemnakorytarzidogabinetu,zebyzadzwonicdopana
Antoliniego,tegonauczyciela,ktorywElktonHillsuczylnasangielskiego.
23.
Zalatwilemtentelefonrazdwa,bosiebalem,zebyrodziceniewpadli,kiedybedewpolowie
rozmowy.Udalosiejednak,apanAntoliniznalazlsiebardzogrzecznie.Powiedzial,zemogedo
niegoprzyjscchocbynatychmiast,jezelichce.Zdajesie,zeobudzilemijego,ijegozone,bo
cholerniedlugotrwalo,nimktospodnioslsluchawke.PrzedewszystkimpanAntolinispytal,czy
cossiestalo,wiecmupowiedzialem,zenicszczegolnego.Przyznalemmusie,zemniewylaliz
"Pencey".Uwazalem,zelepiejbedzieodrazumutopowiedziec.Westchnalnatotylko:"O
Boze!"Mialpoczuciehumoru.Noioswiadczyl,zemogeprzyjscdoniegochocbynatychmiast,
jezelimamochote.Tobylchybanajlepszyzewszystkichnauczycieli,zktorymimialemdo
czynienia.Bardzojeszczemlody,niewielestarszyodmojegobrata,D.B.,imoznabyloznim
pozartowacbezobrazymajestatu.Toonwlasniepodnioslchlopca,ktorywElktonHills
wyskoczylprzezokno,JamesaCastle,oktorymopowiadalem.PanAntolininajpierwdotknal
przeguburekibadajac,czyjesttetno,apotemnakrylJamesaswoimplaszczemizaniosl
biedakadoinfirmerii.Niezwazalwcalenato,zejegoPlaszczcalynasiaknalkrwia.
ZanimwrocilemdopokojuD.B.,Phoebewlaczylaradio.Gralimuzyketaneczna.Phoebe
sciszylaglosnik,zebysluzacanieuslyszala.TrzebabylowidziecmojaPhoebe.Siedzialaakurat
posrodkulozka,nogipodwinela-jakjakishinduskijog.Sluchalasobiemuzyki.Phoebejest
fajna.
-Chodz!-powiedzialem.-Chcialabyszatanczyc?-Nauczylemjatanczyc,kiedybylajeszcze
zupelniemalutka.Swietnietanczy.Wlasciwietojapokazalemjejtylkokilkaroznychtrikow.
Resztysamasienauczyla.Niesposobnauczyckogosnaprawdedobrzetanczyc,jezelitenktos
samniemadotegotalentu.
-Aletymaszbutynanogach-powiedziala.
-Zdejme.Chodz!
Jednymsusemwyskoczylazlozka,potemchwileczekala,azzdejmebuty,iwreszcie
potanczylismytroche.Phoebenaprawdeswietnietanczy.Naogolnielubie,kiedyludzietancza
zmalymidziewczynkami,bonajczesciejwygladatookropniebrzydko.Widzisieczasemw
restauracjiczynajakiejszabawiestarszegogoscia,ktorywyprowadzanaparkietswojamala
coreczke.Zwykleprzeznieuwagepodciagajejsukienkenaplecachdogory,apozatym
smarkulaniemapojeciaotancuiwidokjestokropny;toteznigdynietanczezmalaPhoebe
publicznie.Conajwyzejbawimysietakwdomu.Zresztazniacalkieminnasprawa,boona
umietanczyc.Dajesieprowadzicizawszewie,czegoodniejchcesz.Trzebajatylkotrzymac
blisko,zebyroznicawzrostunieprzeszkadzala.Phoebezawszeblyskawiczniesiedostosuje,
czychceszzrobicprzerzut,czydacjakiegoswariackiegonurka,czynawetsprobowac
jitterbugga.Umienawettangozatanczyc,slowodaje.
Przetanczylismycosokoloczterechnumerow.Wprzerwachmiedzyjednamelodiaadruga
Phoebezachowywalasieprzekomicznie.Stalajakmurwpozycjitanecznej.Anirozmawiacnie
chciala.Zadala,zebymjatakzezastyglbezruchu,itakobojeczekalismy,azorkiestrazagra
znowu.Tomnieszaleniebawilo.Niewolnobylorozesmiacsieanizazartowac-nic.
No,wiecprzetanczylismykilkarazy,apotemwylaczylemradio.Phoebewskoczylazpowrotem
dolozkaiosunelasiepodkoldre.
-Zrobilampostepy,co?-spytalamnie.
-Jeszczejakie!-przyznalem.Siadlemznownabrzegulozka.Bylemtrochezasapany.Zaduzo
palilem,brakowalomitchu.AlePhoebeanitrochesieniezdyszala.
-Dotknijmojegoczola-powiedzialaniespodzianie.
-Boco?
-Dotknij.Zobacz.
Dotknalemjejczola,niezauwazylemjednaknicnadzwyczajnego.
-Czynieczujesz,jakiegorace?-spytala.
-Nie.Amialobycgorace?
-Tak.Skupiamsilewoli,zebydostacgoraczki.
Sprobujjeszczeraz.
Dotknalemporazdrugi,aleznowubezwrazenia;mimotopowiedzialem:
-Zdajesie,zeterazzaczynasierozgrzewac.Niechcialemjejprzeczyc,zebyniewpadlaw
kompleksnizszosci.Phoebekiwnelaglowa.
-Umiemnawettakzrobic,zebytermometrpodskoczyl.
-Termometr.Cotozapomysl?
-AlicjaHolmborgmnietegonauczyla.Trzebaskrzyzowacnogi,powstrzymacoddechiskupic
myslinaJakiejsbardzogoracejrzeczy.Naprzykladnakaloryferzealbonaczymswtym
rodzaju.Wtedyczolorozpalasietak,zektogodotknie,mozesobierekesparzyc.
Zastrzelilamnie.Predkoodjalemrekeodjejczola,Jakbymsieprzeraziljakiegossmiertelnego
niebezpieczenstwa.
-Dziekuje,zemnieostrzeglas-powiedzialem.
-Ech,tobieniepoparzylabymprzeciezreki.Przelalabymsztuke,zanimbyskorazaczelasyczec.
NaglePhoebeblyskawicznieodskoczylawdrugikonieclozka.Zlaklemsiecholernie.
-Cosieznowstalo?-spytalem.
-Drzwiodfrontuskrzypnely-szepneladonosnie.-Tooni!
Zerwalemsie,dopadlembiurka,zgasilemlampe.Zdusilempapierosaopodeszweischowalem
dokieszeni.Gwaltowniemachnalemrekawpowietrzu,zebyrozpedzicdym.Ranyboskie!Nie
powinienembyltutajpalic.Zlapalembutywgarsc,dalemnuradoszafysciennej,zamknalemza
sobadrzwi.Niemaciepojecia,jakmisercewalilo.
Uslyszalem,jakdopokojuweszlamatka.
-Phoebe-powiedziala.-Nieudawaj.Widzialemprzedchwilaswiatlo,mojapanienko.
-Halo!-odezwalsieglosPhoebe.-Niemoglamzasnac.Czydobrzesiebawiliscie?
-Wspaniale-odparlamatka,alelatwobylozgadnac,zeniemowilategoszczerze.Matkanigdy
siedobrzeniebawinaprzyjeciach.-Dlaczegoniespisz,jezeliwolnowiedziec?Mozejestesza
lekkoprzykryta?
-Nie,cieplomi,taktylkoniemoglamusnac.
-Phoebe,palilaspapierosa!Przyznajsie,prosze,mojapanno.
-Co?-spytalaPhoebe.
-Nieslyszalas,comowilam?
-Tylkorazpociagnelam.Przezsekunde.Jedenjedynyraz.Potemwyrzucilampapierosaprzez
okno.
-Dlaczegotozrobilas?
-Boniemoglamusnac.
-Wcalemisietoniepodoba,Phoebe,wcaleawcale-powiedzialamatka.-Nakrycciedrugim
kocem?
-Nie,dziekuje.Dobranoc-powiedzialaPhoebe.Oczywisciechcialasiecopredzejpozbycmatki
zpokoju.
Jaktambylowkinie?Dobryfilm?-spytalamatka.
-Swietny.TylkomatkaAlicjipsulazabawe.Wciazsienachylalaprzedmoimnosemipytala
Alicji,czyprzypadkiemniemagrypy,itakprzezcalyfilm.Adodomuwrocilysmytaksowka.
-Pokaznaczolo.
-Niezarazilamsienapewno.ZresztaAlicjinicniejest.Totylkojejmatkacossobiewmowila.
-No,dobrze.Terazjuzspij.Obiaddostalas?
-Dostalam,aleparszywy.
-Niepamietasz,cotatusmowil,zebystegoslowanieuzywala?Cowtymobiedziebylo
parszywego?Baranikotlecik?ChodzilampomiesoaznaLexingtonAvenue,zebycidogodzic.
-Kotletbyldobry,aleCharlenezawszenamniechucha,kiedypodajedostolu.Chuchana
polmisekinawszystko.Niemozliwiechucha.
-Ach,tak.Nospijwreszcie.Pocalujmamusie.Pacierzzmowilas?
-Zmowilamwlazience.Dobranoc.
-Dobranoc.Zebysmizarazusnela.Glowamipeka-powiedzialamatka.Bardzoczestomiewa
boleglowy.Tofakt.
-Zazyjaspiryny-poradzilaPhoebe.-Holdenprzyjedziewsrode,prawda?
-Oilemiwiadomo,tak.Nakryjsiekoldra.Porzadnie,podbrode.
Uslyszalemkroki,matkawyszla,drzwizamknelazasoba.Przeczekalemjeszczepareminut.
Potemwylazlemzszafy,inatychmiastwpadlemwciemnosciachnaPhoebe,ktorawyskoczyla
zlozkaidreptalakuszafie,zebymniewypuscic.
-Nieuderzylemcie?-spytalem.Oczywiscieszeptem,skoroobojerodzicebylijuzwdomu.-
Muszestadwiac-powiedzialem.Omackiemznalazlemkrawedzlozka,przysiadlemizaczalem
klascbuty.Bylembardzozdenerwowany.Tegosieniezapieram.
-Nieidzteraz-szepnela.Phoebe.-Poczekajazzasna.
-Nie.Muszewiacteraz.Terazjestnajlepszymoment-odparlem.-Matkaposzlanapewnodo
lazienki,atatuschybasluchadziennikaradiowegoczycoswtymrodzaju.Teraznajlepszy
moment.-Takibylemroztrzesiony,zeniemoglemsobieporadziczesznurowadlami.Niebalem
sie,oczywiscie,zemniezabija,otymniebylomowy,alebylobycholernienieprzyjemniegdyby
mnienakryli.-Gdzie,udiabla,jestes-spytalem.Bylotakpiekielnieciemno,zeniewidzialem
malejPhoebe.
-Tutaj!
Stalatuzprzymnie,mimotoniewidzialemjej.
-Zostawilemwalizynadworcu-powiedzialem.-Sluchaj,Phoebe,niemaszczasemtroche
forsy?Splukalemsiezupelnie.
-Mamtrocheforsynagwiazdkoweprezenty.Jeszczenienapoczelamtegofunduszu,dopiero
mialamjutroiscpozakupy.
-Ach,tak.
Nie,niechcialemzabieracjejgwiazdkowegofunduszu.
-Chcesz,tocicosztegodam.
-NiechcecizabieracprzedGwiazdkapieniedzy.
-Mogecitrochepozyczyc-odparla.Uslyszalem,jakmajstrujeprzybiurkuD.B.,otwieramilion
szuflad,szperawnichpoomacku.Ciemnobylochocokowykol.-Jezeliwyjedziesz,nie
zobaczyszmnienascenie-powiedziala.Glosjejzabrzmialprzytymjakosdziwniemarkotnie.
-Zobacze.Niewyjadenigdzieprzedtymprzedstawieniem.Czymyslisz,zechcialbymstracic
takaokazje?-odpowiedzialem.-Wiesz,cozrobie?ZatrzymamsieupanaAntoliniegoazdo
wtorkuwieczorem.potemsietutajzjawie.Jezelisieda,zatelefonujedociebie.
-Bierz-powiedzialaPhoebe.Chcialamidacforse,aleniemoglaznalezcmojejreki.
-Dawaj.Gdziejestes?
Wcisnelamipieniadzedolapy.
-Ej,tyleniepotrzebuje-szepnalem.-Dajmitylkodwadolary,wystarczy.Slowodaje.Trzymaj!
-Probowalemoddacjejfose,alezanicniechcialawziac.
-Bierzwszystko.Oddaszmipotem.Przynieszsobanaprzedstawienie.
-BojsieBoga,iletegojest?
-Osiemdolarowiosiemdziesiatpieccentow...Nie!Szescdziesiatpiec.Dwadziescia
przeputalam.
Naglerozplakalemsie,aleniemoglempowstrzymaclez.Plakalemcichutko,zebyniktnie
uslyszal,aleplakalem.Phoebeprzestraszylasieokropnie,kiedyzauwazyla,zeplacze,
przycisnelasiedomnieiusilowalamniepocieszyc,alejaksieczlowiekrozplacze,nielatwotak
niztego,nizowegoprzestac.Siedzialemwciazjeszczenabrzegulozka,kiedymnieto
chwycilo,iPhoebeobjelamnieramieniemzaszyje,ajanawzajemjaobjalem,aledlugonie
moglemsieuspokoic.Mialemwrazenie,zesienasmiercuduszelzami.Okropniewystraszylem
biednaPhoebe.Oknobylo,diabliwiedzapoco,otwarte,czulem,jakPhoebecaladrzyzzimna,
boniemialanasobienicproczpidzamy.Probowalemjanamowic,zebywrociladolozkapod
koldre,alesieniezgodzila.WkoncuprzestalemPlakac.Trwalotojednaknaprawdebardzo
dlugo.Pozafinalemplaszcz,przygotowalemsiedowyjscia.PowiedzialemPhoebe,zebedez
niautrzymywallacznosc.Proponowala,zebymsieprzespalwjejlozku,aleniechcialem,
uwazalem,zepowinienemraczejzwiaczdomu,awdodatkupanAntoliniprzeciezmnie
oczekiwalusiebieWyciagnalemzkieszeniplaszczaczerwonadzokejkeidalemjamalej
Phoebe.Onalubitakiewariackienakryciaglowy.Robilatrocheceremonii,alewreszciemusiala
przyjac.Zalozesie,zespalapotemwtejczapce.Naprawdeprzepadalazakapeluszamiwtym
guscie.Jeszczerazpowtorzylem,zenapewnozadzwonie,jeslizdarzysiesposobnosc,i
wyszedlem.
Storazylatwiejmibylowymknacsiezdomunizprzedtemwejsc,atodlaparupowodow.Po
pierwszebimbalemjuzteraz,czymnieprzylapia,czynie.Slowodaje,bylomijuzwszystko
jedno.Niechtam,zlapia,tozlapia-taksobiemyslalem.Nawettrochejakbychcialem,zeby
mnienakryli.
Zamiastzjezdzacwinda,zbieglemzeschodow.Wybralemschodykuchenne.Omalokarkunie
skrecilem,bopotknalemsiechybaodziesiecmilionowkublowzesmieciami,aleostatecznie
znalazlemsienadole.Windziarzmnieniezauwazyl.Pewniepodzisdzienmysli,zesiedzew
dalszymciaguuDicksteinow.
24.
PanstwoAntolinimieszkajazwielkimfasonemprzySuttonPlace,majaapartamentzdwoma
schodkamimiedzyhallemasalonem,zbaremitakdalej.Bylemtamkilkarazypoopuszczeniu
ElktonHills,bopanAntolinidoscczestoprzychodzildomoichrodzicownaobiadizawszesie
dopytywal,jakmisiepowodzi.Wtedyjeszczebylkawalerem.Potem,kiedysieozenil,
grywalemnierazwtenisaznimizjegozonawForestHillswklubie,doktoregopaniAntolini
nalezala.Byladoobrzydliwoscibogata.Starszaojakiesszescdziesiatlatodmeza,ale
wygladalinadobranapare.Przedewszystkimobojebyliszalenieinteligentni,zwlaszczapan
Antolini,chociazwgruncierzeczywrozmowieokazywalwiecejdowcipunizinteligencji,stylem
trocheprzypominalD.B.PaniAntolinizwyklebylapowazniejsza.Cierpialanaciezkaastme.
ObojeczytaliwszystkieopowiadaniaD.B.-paniAntolinitakze-akiedyD.B.wybieralsiedo
Hollywood,panAntolinizatelefonowaldoniegoiodradzalmuwyjazd.D.B.mimotopojechal.
PanAntolinimowil,zektos,ktoumiepisac,takjakD.B.,niemaczegosszukacwHoolywood.
Zustmitowyjal.MialemzamiariscpieszodopanstwaAntolini,boniechcialemwydawacz
gwiazdkowegofunduszumalejPhoebeanicentaponadkoniecznosc,alekiedysieznalazlemna
powietrzu,zrobilomisiejakosslabo.Zawrotglowyczycoswtymrodzaju.Wsiadlemwiecdo
taksowki.Niezamierzalemjechactaksowka,alemusialem.Wdodatkucholernietrudnobylo
znalezctaksowke.
Windziarz,lajdak,marudzil,alewreszciezawiozlmnienagore,zadzwonilemiotworzylmisam
panAntoliniMialnasobieszlafrokinanogachrannepantofle,awrekuszklankewhisky.Facet
bylnietylkointelektualniewyrafinowany,aletakzeniezlyoliwa.
-Holden,chlopczekochany!-powiedzial.-NaBoga,aleztyurosleschybaznowodwadziescia
cali.Cieszesie,zeciewidze.
-Jaksiepanmiewa?Jaksieczujezona?
-Obojewdoskonalejformie.Dajnotenplaszcz.-Wzialodemniepaltoipowiesiljena
wieszaku.-Spodziewalemsie,zeujrzecieznoworodkiemnareku.Bezdomnaistote.Z
gwiazdkamisniegunarzesach.-PanAntolinibywadowcipny.Odwrocilsieikrzyknalwstrone
kuchni:-Lilian!Cosiedziejezkawa?
PaniAntolinimanaimieLilian.
-Kawagotowa!-odkrzyknela.-CzytoHoldenprzyszedl?Halo,Holden!
-Halo,dobrywieczorpani.
Wtymdomuzawszetrzebabylokrzyczec.PanstwoAntolininigdyjakosnieprzebywali
jednoczesniewtymsamympokoju.Bylotonawettrochezabawne.
-Siadaj,Holden-powiedzialpanAntolini.Najoczywisciejbylnalekkimgaziku.Sadzacpostanie
salonu,musialotamodbycsietegowieczorajakiesprzyjecie.Gdziekolwiekspojrzalem,
widzialempustekieliszkiitalerzykipelnepalonychorzeszkow.-Wybacztennielad-rzekl.-
Podejmowalismykilkuprzyjaciolmojejzony,goscizBuffallo...Prawdziwestadobawolow,
mowiacszczerze.
Rozesmialemsie,apaniAntolinicosdomniezawolalazkuchni,aleniedoslyszalem.
-Copanskazonapowiedziala?-spytalempanaAntoliniego.
-Prosila,zebysnanianiepatrzal,kiedywejdziezkawa.Wyskoczylaprostozlozka.Moze
papierosa?Palisz?
-Dziekuje-odparlem.Wzialempapierosa,ktoregomipodsunal.-Odczasudoczasu.Pale
bardzoniewiele.
-Todobrze,dobrze-powiedzialipodalmiogienzduzej,stojacejnastolezapalniczki.-No,tak.
Awiecnicwiazacaciez"Pencey"pekla-rzekl.Zawszewyrazalsiewtymstylu.Czasem
bardzomnietobawilo,aczasemwcalenie.Botrocheztymprzesadzal.Niezaprzeczammu
dowcipu,owszem,byldowcipny,aleczasemdenerwujeczlowiekatyp,ktorystalemowirzeczy
wtymguscie:"Awiecnicwiazacaciez"Penceypekla".D.B.trocheprzesadzawdowcipach
tegorodzaju.
-Cosiestalo?-spytalpanAntolini.-Jakiemialesocenyzangielskiego?Wyproszecie
natychmiastzadrzwi,jezelity,mlodocianymistrzangielskiejprozy,przegralesnatympolu.
-Ach,nie,zangielskiegostalemdobrze.Coprawdazajmowalismysieprzewazniehistoria
literatury.Wciagucalegosemestrumialemzadaneledwiedwapismiennewypracowania-
odparlem.-Zatonawalilemnaustnymegzaminiezwymowy.Wiepan,mielismyobowiazkowy
kurswymowy.Natymsieoblalem.
-Dlaczego?
-Bojawiem...-Niemialemochotywdawacsiewwyjasnienia.Wciazjeszczeczulemsiejakos
nieswojoinaglerozbolalamniecholernieglowa.Fakt.Alewidzialem,zepanAntolininaprawde
sietasprawazainteresowal,wiecmucosniecoswytlumaczylem.-Nalekcjachkazdypokolei
musialwyglaszacprzemowienia.RozumiePan?Bezprzygotowania.Ajezeliodbiegalod
tematu,calaklasamialaobowiazekczympredzejprzerwacmuikrzyczec:"Nienatemat"!Mnie
todoprowadzilodowscieklosci.Noidostalem"niedostatecznie".
-Dlaczego?
-Samdobrzeniewiem.Denerwowalymnietekrzyki.Czyjazresztawiem...Widzipan,ja
wlasnielubie,kiedymowcaodbiegaczasemodtematu.Wtedyprzemowieniewydajemisie
znacznieciekawsze.
-Niezalezycinatym,zebyktos,ktocioczymsopowiada,rozwijallogicznietokopowiadania?
-No,pewniezezalezy.Lubie,zebysieopowiadanietrzymalokupy.Alenielubie,kiedyktos
zanadtokurczowotrzymasiejednegotematu.Nieumiemdobrzewytlumaczyc.Nielubie,jezeli
ktosaninamomentniemozesieodjednegotematuoderwac.Najlepszestopniezwymowy
dostawalichlopcy,ktorzyprzezcalyczaspilnowalijednegowatku,tofakt.Alebylpewien
chlopiec,nazywalsieRichardKinsella.Tenniebardzosietrzymalwatkuikoledzywciazmu
przerywali,wrzeszczac:"Nienatemat".Tobylookropne,popierwszedlatego,zechlopakbyl
strasznienerwowyikiedyprzychodzilananiegokolejwyglaszanialekcji,wargimusietrzesly
tak,zewdalszychlawkachniktnieslyszalinierozumial,coongada.Alekiedysiewkoncu
opanowaliprzestaltrzasc,mowil,jaknamojgust,lepiejodinnychchlopcow.Aleomalywlos
bylbytakzeoblaltenprzedmiot.Dostal"ledwodostatecznie"zplusem,bokoledzywciaz
podczasjegoprzemowieniakrzyczeli:"Nienatemat".Naprzykladopowiadalofarmie,ktora
jegoojcieckupilwVermont.Klasaprzezcalyczasryczala:"Nienatemat",anauczycieldalmu
wtedy"niedostatecznie",boRichardniewymienilwszystkichzwierzathodowlanychnafarmie,
roslinuprawianychnapoluiwogrodzie,itakdalej.Wprawdziezaczalotymmowic,alenagle
przeszedlnazupelnieinnytemat,przypominajacsobielist,ktoryjegomatkadostala
niespodzianie,zwiadomoscia,zejejbratzachorowalwwiekuczterdziestudwochlatna
chorobeHeinegoiMedina;opowiadal,jaktenjegowujlezacwszpitaluniedopuszczaldo
siebiezadnychgosci,boniechcial,zebygoludziewidzieliwaparacieortopedycznym.
Przyznaje,zetahistorianiewielemialawspolnegozfarma,alebylasympatyczna.Botojest
sympatyczne,kiedychlopakopowiadawtensposoboswoimwuju.Tymbardziej,zezaczal
opowiadacofarmieojca,apotemnaglezapalilsiedohistoriichoregowujatak,zeotamtych
sprawachzapomnial.Uwazam,zetobylopodleprzeszkadzacmuiwrzeszczec:"Nienatemat",
kiedyonmowilztakimprzejeciem.Czyjawiem...Trudnomitojasniejwytlumaczyc.
Prawderzeklszyniechcialomisietlumaczyc.Popierwszeglowamipekalazbolu.Niemoglem
siedoczekac,zebypaniAntoliniprzynioslawreszcietekawe.Diabelniemniezloszczatakie
rzeczy,naprzykladkiedyktosmowi,zekawajestgotowa,anaprawdedopierosiebierzedo
zaparzaniatejkawy.
-Pozwol...Jednokrotkie,trochepedantyczne,pedagogicznepytanie.Czyniesadzisz,zena
wszystkojestwlasciwyczasiodpowiedniemiejsce?Czytwoimzdaniemktos,ktoma
opowiedziecofarmieswojegoojca,niepowinientrzymacsietematu,alewolnomuodbiegac
odniegopoto,zebyrozwinachistorieswojegowujaijegoaparatuortopedycznego?Skoro
historiawujatakbardzogoporwala,czyniezrobilbylepiej,gdybyjawlasnieobralzatemat
swojegoopowiadania,zamiastwtracacjawopowiadanieofarmie?Niechcialomisiemyslec
aniodpowiadac,aniargumentowac.Glowamniebolalaiczulemsieparszywie.Jeslimam
powiedziecprawde,nadomiarzlegorozbolalmniebrzuch.
-Tak...Czyjawiem.Pewnie,zebylobylepiej.Toznaczy,lepiejbyzrobilwybierajaczatemat
glownyhistoriewuja,aniefarmy,skorowujbardziejgointeresowalnizfarma.Ale,widzipan,
czestoczlowieksobieniezdajesprawy,cogonajbardziejinteresuje,dopokiniezaczniemowic
oczymsinnym,mniejinteresujacym.Czasemtobywasilniejszeodniego.Wtedy,moim
zdaniem,trzebamudacspokoj,nieprzeszkadzac,zwlaszczajezelimowiinteresujacoisamjest
tym,comowi,szalenieprzejety.Lubie,kiedysieludzieczymsszczerzeprzejmuja.Tojest
sympatyczne.Zresztapannieznategonaszegonauczyciela,Vinsona.Ion,itejegolekcje
moglyczlowiekadoszaludoprowadzic.Vinsonwciaztylkonapominal,zeby"ujednolicac"i
"upraszczac".Aprzeciezniezewszystkimtakmozna.Chceprzeztopowiedziec,zepewnych
sprawczlowiekniemozeujednolicic,uproscic,itotylkodlatego,zektosmutaknakazuje.Nie
znapantegotypkaVinsona.Przyznaje,jest,jaktosiemowi,inteligentny,alerozumuwcalenie
ma,tosieczuje.
-Nareszciejestkawa,moipanowie-powiedzialapaniAntolini.Weszlaniosacnatacykawe,
ciastkaitakdalej.-Holden,niewolnocipatrzecnamnie.Jestemwproszku.
-Dobrywieczorpani-powiedzialemipodnioslemsiezfotela,alepanAntolinichwycilmnieza
poleipociagnaltak,zesiadlemzpowrotem.PaniAntolinimialawewlosachmnostwo
metalowychklamerek,atwarznieumalowanainieupudrowana.Rzeczywiscienie
przedstawialasieefektownie.Wygladalastaroibrzydko.
-Postawiewamtutajcalytenkram.Terazjuzusluzciesobiesami-powiedzialastawiajactace
nastolikuzprzyboramidopalenia;pusteszklankiodsunelanabok.-Jaksieczujetwoja
matka?
-Dziekuje,doskonale.Coprawdaniewidzialemjejdoscdawno,aleostatnimrazem...
-Kochanie,gdybyHoldenczegospotrzebowal,znajdzieszwszystkowszafiezbielizna.Na
najwyzszejpolce.Jajuzsiepoloze.Jestemstraszniezmeczona-zwrocilasiepaniAntolinido
meza.Widacbyloponiej,zenaprawdejestzmeczona.-Bedziecieumieli,chlopcy,samiposlac
lozko?
-Badzspokojna,poradzimysobie.Atykladzsiezaraz-odparlpanAntolini.Pocalowalzone,
onajeszczerazpowiedzialamidobranociposzladoswojejsypialni.PanstwoAntolinizawsze
chetniecalowalisieprzyswiadkach.
Wypilemniepelnafilizankekawyipolknalempolciastkatwardegojakkamien.PanAntolini
wolaljednakzamiastkawyjeszczejednaszklankewhisky.Pilbardzomocna,ledwie
rozcienczonawhisky.Jezeliniebedziesiepilnowal,mozeskonczycjakoalkoholik.
-Przedparutygodniamijadlemlunchztwoimiojcem-powiedzialniespodziewanie.-Slyszales
cosotym?
-Nie.Niktminicniemowil.
-Zdajeszsobiechybasprawe,zeojcieczamartwiasieociebie?
-Wiem.Tak,wiem-odparlem.
-Zatelefonowaldomnieizaproponowalspotkanie,poniewazdostalwlasniedoscprzykrylistod
dyrektoraszkolyzwiadomoscia,zeniewykazujeszanizdzblapilnosciwnauce.Zeopuszczasz
wyklady.Zeprzychodzisznalekcjezupelnienieprzygotowany.Slowem,zejestescalkowicie...
-Nieopuszczalemlekcji.Przecieztamnaspodtymwzgledempilnowano.Jezeliodczasudo
czasuzwialem,totylkoztegokursuwymowy,oktorympanuopowiadalem,alenaogolnie
opuszczalemnic.
Cholerniemisieniechcialodyskutowacotychrzeczach.Kawapomoglamiwprawdzietroche
nazoladek,aleglowadalejpekalazbolu.
PanAntolinizapalilnowegopapierosa.Palilmasarni.Pochwilirzekl:
-Szczerzemowiac,samniewiem,cocipowiedziec,Holden.
-Wiem.Zemnatrudnosiedogadac.Zdajesobieztegosprawe.
-Czuje,zezmierzaszszybkimkrokiemdojakiegosstraszliwegoupadku.Niewiemjednak,
jakiegorodzajumatobycupadek...Aleczytymniesluchasz?
-Slucham.
Widzialem,zeusilniestarasieskupic,dobieraslow.
-Mozestaniesietak,zemajaclattrzydziescibedzieszsiedzialgdziesprzybarzeiznienawiscia
patrzalnakazdegowchodzacegogoscia,ktorysadzaczwygladu,grywalwcollege'uwpilke
nozna.Amozezdobedziesztylewyksztalcenia,zebyznienawidzicludziwyrazajacychsie
niegramatycznie.Amozeskonczyszwjakimsbiurze,gdziebedzieszrzucalspinaczamiw
najblizszastenotypistke.Niewiem.Rozumiesz,ocomichodzi?-Tak.Rozumiem-
odpowiedzialem.Rzeczywiscierozumialem.-Alemylisiepancodotejnienawisci.Wiepan,co
dotego,zebedenienawidzilpilkarzyiroznychinnychludzi.Mylisiepan.Wcaleniematak
wieletychtypkow,ktorychnienawidze.Mozesiezdarzyc,zekogosnienawidze,aletylkoprzez
krotkiczas,takbylonaprzykladzeStradlaterem,jednymmoimkolezkaz"Pencey",alboz
RobertemAckleyem,innymkolezka.Przyznaje,odczasudoczasunienawidzilemich,alewidzi
pan,nigdynietrwalotodlugo.Wkrotcemijaloijesliichniewidywalem,jeslinieprzychodzilido
megopokojuaniichniespotykalemwjadalniprzezkilkadnizrzedu,zaczynalomiich
brakowac.Wiepan,trochejakbymdonichtesknil.
PanAntoliniprzezdlugachwilenicniemowil.Wstal,wrzucilnowakostkelodudoszklanki,
usiadlzpowrotemWidacbyloponim,zerozmysla.Wolalbym,zebyodlozyldalszyciag
rozmowynanastepnyranek,zamiastjatoczycteraz,ponocy,alepanAntolininajwyrazniej
zapalilsiedodyskusji.Zetezludziezwyklerozpalajasiedodyskusjiwlasniewtedy,kiedytynie
masznanianajmniejszejochoty!
-Dobrze.Posluchajmnieteraz...Bycmozenieudamisienarazieubractychmysliwtak
pomnikowaforme,jakbympragnal,alenapiszedociebielistnatentematwciagunajblizszych
parudni.Wtedybedzieszmoglwszystkosobieuporzadkowaciwyjasnic.Tymczasemjednak
posluchaj.-Znowzastanawialsieprzezchwile.Wreszciepowiedzial:-Upadek,doktorego,jak
misiewydaje,zmierzasz,jestbardzoniezwyklyiokropny.Czlowiek,ktorywteprzepascsie
stacza,nigdynieodczujeiniedowiesie,zejuzsiegnaldna.Wciaztylkospada,spadacoraz
nizej.Jesttoloszgotowanyczlowiekowi,ktorywtymczyinnymmomencieswojegozycia
szukalczegos,czegomujegowlasnesrodowiskodacniemoglo-alboprzynajmniejtakmusie
zdawalo-iktorywobectegozaniechalposzukiwan.Zrezygnowal,nimjeszczerozpoczal
prawdziweposzukiwania.Czymnierozumiesz?
-Tak,proszepana.
-Napewno?
-Tak.
PanAntoliniznowwstalinalalsobiewhisky.Usiadl.Przezdoscdlugachwilemilczal.
-Niechcialbymciestraszyc-rzeklwreszcie-alebardzozywomogesobiewyobrazicciebie
oddajacegozyciewtenczyinnysposobzajakassprawecalkowicieniewartatejofiary.-
Spojrzalnamniejakosdziwnie.-Jezelinapiszecosdlaciebie,czyobiecujesz,zeprzeczytasz
touwaznie?izezachowasztentekst?
-Obiecuje.Napewno-odparlem.Dotrzymalemslowa.Podzisdzienmamtekartkepapieru,
ktoramidalwtedy.
PanAntoliniprzeszedlwdrugikatpokoju,gdziestalobiurko,istojacnapisalcosnakarteczce.
Wrocilnadawnemiejsceiusiadlztakartkawreku.
-Dziwnymprzypadkiemnienapisanegozawodowypoeta.Autoremtychslowjest
psychoanalityk.WilhelmStekel.Oto,copow...Aleczymniesluchasz?
-Slucham,slucham.
-OtocopowiedzialStekel:"Dlaczlowiekaniedojrzalegoznamiennejest,zepragnieonwzniosie
umrzeczajakassprawe;dladojrzalegonatomiast-zepragnieskromniedlaniejzyc".
Pochylilsiewfoteluipodalmikartke.Przeczytalemtekst,podziekowalemischowalemkartke
dokieszeni.LadniezestronypanaAntoliniego,zezadawalsobiedlamnietyletrudu.Naprawde
ladnie.Tylkozejaniebylemwtymmomenciezdolnydoskupieniamysli.Niemaciepojecia,jak
okropniepoczulemsiezmeczony,itozupelnienagle.
AlepanAntolininiebylanitrochezmeczony.Przedewszystkimdobrzesiejuznaoliwil.
-Sadze,zewkrotcejuz-powiedzial-bedzieszmusialuswiadomicsobie,dokadchceszdojsc.A
kiedysobieuswiadomisz,musisznatychmiastwyruszycwdroge.Natychmiast.Niewolnoci
tracicanichwili.Tobie-niewolno.
Skinalemglowa,poniewazpatrzalwprostnamnie,aleniebardzobylempewien,oczymon
wlasciwiemowi.Nibyzdawalomisie,zewiem,alejednoczesniewcaleniebylempewien,czy
sieniemyle.Cholerniesieczulemzmeczony.
-Przykromi,zemuszecicosjeszczepowiedziec-ciagnaldalejpanAntolini-sadzejednak,ze
gdyrazjasnozrozumiesz,dokadchceszdojsc,przedewszystkimzacznieszsiepilniej
przykladacdonaukiwszkole.Tonieuniknionypierwszykrok.Jestestypemintelektualisty,czy
cisietopodoba,czynie.Kochaszsiewwiedzy.Mysletez,zegdywreszcieprzebrnieszprzez
etappanowVinesowzichlekcjamiwymowy...
-Vinsonow-poprawilem.ChodzilooczywiscieoVinsona,anieojakiegosVinesa.Swojadroga,
niepowinienemmozeprzerywacpanuAntoliniemu.
-NiechbedzieVinsonow.WieckiedyprzebrnieszprzezwszystkichVinsonow,zacznieszsie
zblizaccorazbardziej-naturalniepodwarunkiem,zetegozechcesz,zebedzieszsieotostaral
izebedziesznatocierpliwieczekal-zblizyszsiedotychwiadomosci,ktorebedabardzo,
bardzocennedlatwegoserca.Miedzyinnymiodkryjesz,zeniejestespierwszaludzkaistota,w
ktorejpostepowanieinnychludziobudzilozamet,strach,anawetobrzydzenie.Bynajmniejnie
jestespodtymwzgledempierwszyanijedyny,astwierdzenietejprawdynapewnododaci
otuchyibodzca.Wiele,bardzowieleludziprzezywalotakisamzametduchowyimoralny,jaki
ciebieterazogarnal.Szczesciem,niektorzyznichopisywaliswojeprzezycia.Bedzieszmogl
duzosieodnichnauczyc,jezelizechcesz.Podobniejakinnibedamoglinauczycsieczegosod
ciebie,jezelikiedysokazesie,zemaszcosdopowiedzenia.Piekna,wzajemnawymiana.To
niejestprogramszkolny.Tohistoria.Poezja.
Umilkliwychylilsporylykwhisky.Potemciagnaldalej.Ranyboskie,onsienaprawderozpalil.
Bylemzsiebierad,zenieprobowalemprzerywacczytezucinactejrozmowy.
-Niechcewcalewmawiacwciebie,zetylkokulturalniiwyksztalceniludziezdolnisadacswiatu
coswartosciowego.Takniejest.Aletopewne,zeludziekulturalniiwyksztalceni,jeslimaja
wrodzoneswietnezdolnosciitworczaikre,coniestetyzdarzasienieczesto,zazwyczaj
zostawiajaposobieowielecenniejszezapiskinizci,ktorzymajazdolnosciiiskretworczabez
kulturyiwyksztalcenia.Tamcibowiemsklonnisadowyrazaniaswoichmyslijasnoidazausilnie
doprzeprowadzeniaichwatkuazdokonca.Cozasnajwazniejsze,nadziesieciuznich
dziewieciuprzynajmniejokazujewiecejpokorynizmyslicieleniewyksztalceni.Czytymnie
rozumieszchociaztroche?
-Tak,proszepana.
PanAntoliniznowuumilklnadlugachwile.Niewiem,czybylisciekiedykolwiekwpodobnej
sytuacji,alewierzciemi,zeokropnietrudnojesttakczekac,zebyktoswreszcieprzemowil,
kiedytenktossiedzinaprzeciwwasimysli.Naprawdetrudno.Staralemsiepowstrzymacod
ziewania.Niedlategonawet,zebymbylznudzony,nie,wcalemisienienudzilo,tylkocholernie
zachcialomisienaglespac.
-Wyksztalcenieuniwersyteckiedacijeszczecosponadto.Jesliwytrwaszizajdzieszwstudiach
doscgleboko,zorientujeszsiewwymiarachswegoumyslu.Dowieszsie,codoniegopasuje,a
conie.Popewnymczasiezacznieszsieorientowac,jakirodzajmysliodpowiadaszczegolnym
wlasciwosciomtwojegointelektu.Dziekitemuuniknieszprzedewszystkimstratyczasuifatygi
naprzemierzanieniezliczonychiloscipogladow,ktoreniesanatwojamiare,zktorymiciniejest
dobrze.Poznaszwlasnyformatibedzieszmoglubracswojumyslodpowiednio.
Nagleziewnalem.Cozachamstwo.Niemoglemwzadensposobtegoopanowac.Alepan
Antolinitylkosierozesmial.
-No,chlopcze-powiedzialwstajac-chodz,poscielimycilozko.
Poszedlemzanim.PanAntoliniotworzylszafesciennaiznajwyzszejpolkiusilowalsciagnac
przescieradla,koceitakdalej,aleponiewazmialjednarekezajeta-trzymalwniejszklanke
pelnawhisky-niemoglsobieztymdacrady.Wkoncuwypilwhisky,odstawilszklankena
podlogeiwtedydopierowyciagnalzszafycalaposciel.Pomoglemmuprzeniesctowszystko
natapczan.Wspolnymisilamiuslalismylegowisko.PanAntolininiezbytstarannietorobil.Nie
poutykalbrzegowprzescieradlajaknalezy.Coprawda,bylomitodoscobojetne.Takisie
czulemskonany,zeusnalbymchybanawetnastojaco.
-Acoslychacztwoimibabkami?-spytal.
-Wszystkowporzadku.
Ciezkibylzemniepartnerdorozmowy,alerzeczywiscieczulemsieparszywie.
-JaksiemiewaSally?
PanAntoliniznalSallyHayes.Samgokiedyszniazapoznalem.
-Doskonale.Widzialemsiezniadzisiajpopoludniu.-Niedowiary,mialemwrazenie,zetosie
dzialodwadziescialattemu...-AleniemamyjuzwielewspolnegozSally.
-Wyjatkowoladnadziewczyna.Acoztadruga?
Wiesz,opowiadalesoniej.TatwojasasiadkazMaine.
-Aha,JaneGallagher.Takzewporzadku.Mozliwe,zejutrodoniejzadzwonie.
Tymczasemuporalismysiezposlaniem.
-No,lozegotowepowiedzialpanAntolini.Niewiemytylko,cozrobiszztymiswoimidlugimi
nogami.
-Poradzesobie.Przyzwyczajonyjestemdozakrotkichlozek-odparlem.-Straszniepanu
dziekuje.Panstwomidzisiajnaprawdeocalilizycie.
-Dolazienkichybatrafisz,co?Gdybysczegospotrzebowal,krzycz.Posiedzejeszczejakis
czaswkuchni.Czyswiatloniebedzieciprzeszkadzalo?
-Diablitam...Nie.Jeszczerazdziekuje.
-Dobrze,dobrze.Dobranoc,mojsliczny.
-Dobranocpanu.Dziekuje.
PanAntoliniposzedldokuchni,ajadolazienki,zebysierozebraciumyc.Zebowniemialem
czymumyc,boniewzialemzesobaszczoteczki.Niemialemtakzepidzamy,apanAntolini
zapomnial,zeobiecalmiswojejpozyczyc.Wrocilempredkodosalonu,zgasilemlampestojaca
przytapczanie,wlazlempodkocwsamychkalesonach.Tapczanbylowielezakrotki,ale
nawetnastojacousnalbymjakkamienodrazu.Paresekundlezalemrozmyslajacotym,copan
Antolinimipowiedzial.Otym,zepowinienemsiezorientowacwwymiarachwlasnegoumyslu,i
takdalej.Facetjestnaprawdeinteligentny.Aleoczysamemisiezamykaly;zasnalem.
Potemzdarzylosiecos,oczymnawetwspomniecniecierpie.
Obudzilemsienagle.Niemampojecia,ktorabylagodzina,aleobudzilemsienagle.Czulem,ze
cosdotykamojejglowy,jakasreka.Ranyboskie,jakjasiewtedyprzerazilem.Rekanalezala
dopanaAntoliniego.Siedzialfacetnapodlodzeprzytapczanie,pociemku,igladzil
pieszczotliwiemojaglowe.Skoczylemniemalpodsufit.
-Copantu,dodiabla,robi?-krzyknalem.
-Nic.Poprostusiedzetutajiwielbie...
-Copanturobi?-powtorzylem.Niewiedzialem,copowiedziec.Speszonybylemcholernie.
-Czyniezechcialbysmowictrocheciszej?Poprostusiedzetutaj...
-Muszestadisc-powiedzialem.Trzaslemsiezezdenerwowania.Zaczalempociemkuwciagac
spodnie.Taksietrzaslem,zeniemoglemsobieztymporadzic.Niktchybaniespotkaltylu
zboczencow,ilujaichpoznalemwszkolachipozaszkolami,zawszewlasniewmojejobecnosci
zaczynaliswojesztuki.
-Dokadtomusiszisc?-spytalpanAntolini.Staralsiemowictonemswobodnymichlodnym,
nibynigdynic,wcalejednakniebylspokojny.Mozeciemiwierzyc.
-Zostawilemwalizynadworcu.Lepiejbedzie,jezelizarazponiepojade.Mamwtychwalizach
wszystkieswojerzeczy.
-Walizymogapoczekacdorana.Wracajdolozka.Jatakzejuzsiepoloze.Cocisiestalo,
chlopcze?
-Nicmisieniestalo,alemamwwalizcewszystkiepieniadzeiroznerzeczy.Zarazwroce.Jezeli
zlapietaksowke,towroceraz-dwa-powiedzialem.Ranyboskie,potykalemsiew
ciemnosciachnawetowlasnenogi.-Widzipan,toniejestmojaforsa.Topieniadzematkii
musze...
-Niebadzsmieszny.Wracajdolozka.Jatezsieklade.Pieniadzebezpieczniepoczekajado
jutra.
-Nie,nie,bezzartow.Muszeisczaraz.Naprawdemusze.
Bylemjuzprawiezupelnieubrany,tylkokrawataniemoglemznalezc.Niepamietalem,gdziego
rzucilem.Wlozylemmarynarke,trudno,moznaobejscsiebezkrawata.PanAntolinisiedzial
terazwfotelu,doscdalekoodemnieiprzygladalmisieuwaznie.Wciemnosciachnie
widzialemgowyraznie,aleczulem,zemisieprzyglada.Wdalszymciagupopijalwhisky.
Dostrzegalemszklankewjegoreku.
-Bardzodziwnychlopakzciebie.
-Wiem-powiedzialem.Nawetnieszukalemjuztegokrawata.Wyszedlemwreszciebezniego.-
Dowidzeniapanu-powiedzialem.-Dziekujebardzo.Naprawdedziekuje.
Kiedyszedlemdowyjscia,panAntolinideptalmipopietach,akiedyzadzwonilemnawinde,
przystanalwdrzwiach.Nicjuzwiecejminiepowiedzial,powtorzyltylkojeszczeraz,zezemnie
"bardzo,bardzodziwnychlopak".Diablitamdziwny.Nieruszylsiepotemzprogu,pokiwinda
nieprzyjechala.Wzyciunieczekalemtakcholerniedlugonazadnawindejakwtedy.Slowo
daje.
Niemialempojecia,comowic,taprzekletawindanieprzejezdzala,apanAntolinistalwciazza
mna.Wreszciepowiedzialem:
-Zabioresieterazdoczytaniadobrychksiazek.Naprawde.
Cosprzeciezmusialempowiedziec.Sytuacjabylaokropnieklopotliwa.
-Zlap,chlopcze,teswojewalizyiwracajzaraz.Zostawiedrzwiotwarte.
-Dziekuje,bardzodziekuje-odparlem.-Dowidzenia.
Nareszciezjawilasiewinda.Wszedlemdoniejizjechalemnadol.Ranyboskie,trzaslemsie
calyjakwariat.Spocilemsietezjakmysz.Kiedysienatknenacostakiego,zawszepotmnie
odrazuoblewa.Aoddziecinstwanatknalemsienazboczencowchybazedwadziesciarazy.
Niemogetegoscierpiec.
25.
Kiedysieznalazlemnaulicy,dzienjuzswital.Zimnobylo,aletomisiepodobalo,boprzestalem
siedziekitemupocic.Niemialempojecia,dokadisc.Niechcialemiscznowdohotelu,zebynie
wydacnapokojcalejforsymalejPhoebe.PoszedlemwiecpiechotadoLexingtonistamtad
pojechalemkolejapodziemnanaDworzecCentralny.Tamprzeciezmialemswojemanatkii
kombinowalem,zeprzespiesiewpoczekalni,naktorejslawce.Taktezsiestalo,Zpoczatku
bylonawetniezle,boludzikrecilosieniewieleimoglemnogiwyprostowac.Alewoleotejnocy
wiecejnieopowiadac.Niebyloprzyjemnie.Nieprobujcienigdytejsztuki.Powazniemowie.
Cholernieprzygnebiajacabylatanoc.
Spalemledwiedodziesiatej,bojakosotejporzezaczelidopoczekalniwalicludzie,miliony
ludzi,takzemusialemnogispusciczlawki.Niebardzoumiemspacnasiedzaco.Glowamnie
wciazbolalajakdiabli.Gorzejnawetnizprzedtem,izgnebionybylemjaknigdychybawzyciu.
NiechcialemmyslecopanuAntolinim,alejakosmimowolionimmyslalemizastanawialemsie,
cotezonpowieswojejzonie,kiedypaniAntoliniwstanieizobaczy,zeostatecznieunichnie
nocowalem.Zanadtosieoniegoniemartwilemcoprawda,bowiedzialem,zepanAntolinijest
sprytnyizpewnosciawymyslijakieswiarygodnewyjasnienie.Mozejejpowie,ze
zdecydowalemsiewrocicdodomu.Nie,otosiezanadtoniemartwilem.Znaczniebardziej
gnebilomnieprzypomnienietejchwili,kiedysieobudzilemipoczulemjegorekenaswojej
glowie.Boprzychodzilominamysl,zemozesiemylilempodejrzewajacgoojakieszapedy.
Mozeonpoprostulubiglaskacpoglowiespiacegochlopakainicwiecej.Czytomoznaw
takichsprawachmiecpewnosc?Niemozna.Zaczynalemjuznawetzastanawiacsie,czybynie
wziacwalizekiniewrocicdopanaAntoliniegotak,jakmunibyobiecalem.Myslalemsobie,ze
nawetjeslipanAntolinijestnaprawdepedziem,itakokazalmiduzodobroci.Niepogniewalsie
przeciez,zezatelefonowalemdoniegootakpoznejgodzinie,zaprosilmniebeznamyslu,
powiedzial,zebymprzyszedl,jezelimamochote.Zadalsobiewieletrudu,zebymiwytlumaczyc,
wjakisposobmogedojscdopoznaniawymiarowwlasnegoumysluitakdalej.Przypomnialem
tezsobie,zeonjedenjedynyzblizylsiedoJamesaCastle,dotegochlopca,ktorysiezabilw
ElktonHills,ionwlasniepodnioslgozziemi,jakwamtojuzopowiadalem.Myslalemotym
wszystkim.Aimdluzejmyslalem,tymbardziejczulemsiezalamany.Naprawdejuzmisie
wydawalo,zepowinienemwrocicdopanaAntoliniegoizeonglaskalmniepoglowietaksobie,
bezzadnychzlychzamiarow.Imwiecejsiezastanawialem,tymbardziejbylemzgnebionyitym
mniejwiedzialem,corobic.Nadobitke,oczymnierozbolalycholernie.Bolalyipieklyod
niewyspania.Procztegodostalemkataru,aniemialemnawetchustkidonosaprzysobie.
Mialemkilkachustekwwalizce,alejakosniechcialomisiewyciagacwalizzprzechowalnii
otwieractutaj,naoczachtyluludzi.
Ktoszostawilnalawceobokmniepismoilustrowane,wieczaczalemjeczytac,bomialem
nadzieje,zewtensposobodczepiesiechociaznachwileodmysleniaopaniAntolinimio
milionieinnychspraw.Tymczasemtrafilemnaartykul,ktoryjeszczegorzejmniezgnebil.Cala
historiaohormonach.Bylotamopisane,jakpowinienwygladacczlowiek,jegooczyitwarz,
jezelihormonymawporzadku.Ajawygladalemzupelnienieprawidlowo.Wlasnietakjakfacet,
ktoregowartykuleprzedstawionojakoofiarezlefunkcjonujacychhormonow.Zaniepokoilemsie
wieccholernieoswojehormony.Potemprzeczytalemdrugiartykulotym,jakpoznac,czyktos
maraka,czynie.Pisali,zejeslimaszwjamieustnejranke,ktorasiedlugoniechcezagoic,to
znak,zepewniejesteschorynaraka.Ajamialemwargeodwewnatrzskaleczonainiegoilami
sieprzezcaledwatygodnie.Wykombinowalem,zetorak.Dobrepisemkotrafilomisiena
pocieche,niemacomowic.Wkoncurzucilemjeiwyszedlemnapowietrze,zebysietroche
przejsc.Wyobrazilemsobie,zemamrakaiumrenajdalejzakilkamiesiecy.Slowodaje,tak
myslalem.Bylemnawetcalkiemtegopewny.Atooczywiscieniewprawilomniewswietny
humor.
Zbieralosiejakbynadeszcz,aleniezrezygnowalemzespaceru.Przedewszystkimmyslalem,
zedobrzemizrobisniadanie.Niebylemcoprawdaglodny,alekombinowalem,zetrzeba
przynajmniejcosprzegryzc.Costakiego,zebywtymbylywitaminy.Skrecilemwiecku
wschodnimdzielnicom,gdziesaroznetanierestauracje,boniechcialemzaduzoforsy
wydawac.
Podrodzeminalemdwochfacetow,ktorzywyladowywalizciezarowkiogromnachoinke.Jeden
pokrzykiwaldodrugiego:"Trzymajtegosukinsyna!Trzymajgo,namiloscboska!"Fajnienazwal
bozedrzewko,szkodagadac.Alenaswojokropnysposobbylotozarazembardzosmiesznei
wybuchnalemsmiechem.Nicgorszegoniemoglemzrobic,bokiedysierozesmialem,zemdlilo
mnieimalobrakowalo,abylbymzwymiotowal.Fakt.Juz,juzmialemrzygnac,alewostatnim
momenciejakosmiprzeszlo.Niemampojecia,comizaszkodzilo.Nicprzecieztakiegonie
jadlem,azresztazoladeknaogolmamnajzdrowszywswiecie.No,alejakosmiprzeszloi
pomyslalem,zesniadaniedobrzemizrobi.Wstapilemdorestauracji,ktoranaokowydalami
siebardzotania,zamowilemracuszkiikawe.Racuszkowjednakniezjadlem.Niemoglemani
kesaprzelknac.Bokiedyczlowiekjestbardzozgnebiony,cholernietrudnomuprzelykac.Kelner
bylsympatyczny.Zabralracuszkiiniepoliczylmizanieanicenta.Tylkokawewypilem.Potem
wyszedlemipowedrowalemwstroneFifthAvenue.
Bylponiedzialek,tuzprzedswietamiBozegoNarodzenia,wszystkiesklepypootwierane.Dosc
przyjemniesieszloprzezFifthAvenue.Bylojakosbardzogwiazdkowe.Narogachulickudlaci
swieciMikolajowiepotrzasalidzwonkami,adziewczetazArmiiZbawienia-te,cotoniemaluja
ust-takzedzwonily.Rozgladalemsietroche,czyniezobaczegdziesmoichdwochzakonnic,z
ktorymipoprzedniegodniajadlemrazemsniadanie,alenigdzieichniebylowidac.Wlasciwiez
gorywiedzialem,zeichtuniespotkam,bomowilymi,zewNowymJorkubedapracowalyjako
nauczycielki,alepomimotoichwypatrywalem.Slowem,naglezrobilosiewokolmniebardzo
gwiazdkowe.Milionymalychdziecikrecilysiepomiesciezeswoimimatkami,wysiadalyz
autobusow,wsiadaly,wchodzilyiwychodzilyzesklepow.Zalowalem,zeniemamiedzynimi
Phoebe.Niejestjuztakamala,zebyszaleczeszczesciawdzialezabawek,alelubibawicsiei
przygladacwsklepachludziom.PoprzedniegorokuprzedGwiazdkarazemwybralismysiena
swiatecznezakupy.Bawilismysieswietnie.Zdajesie,zetobylowsklepieuBloomingdale'a.
Poszlismydodzialuobuwiaiudawalismy,zePhoebechcekupicparebutownawielkiebloto,
takichzbardzowysokimicholewkami,cotojetrzebasznurowacnastotysiecydziurek.Omalo
niedoprowadzilismybiednegoekspedientadowariacji.Phoebeprzymierzaladwadziesciapar,
azakazdymrazemnieborakmusialjejsznurowacbucikiazdosamejgory.Wlasciwiepodly
kawal,alePhoebebawilasiejakkrol.Wkoncukupilismydlaniejmokasyny.Ekspedient
zachowalsiebardzosympatycznie.Domyslilsiechybadoscpredko,zechodzitylkookawal,
boPhoebenigdyniewytrzymaladlugo,zebyniechichotac.
SzedlemwiectaksobieprzezFifthAvenue,awciazbezkrawataiwogolenieumyty.Niztego,
nizowegozaczelysiezemnadziacniesamowiterzeczy.Ilerazydochodzilemdoprzecznicyi
zlazilemnajezdnie-mialemwrazenie,zeniedotrenigdydochodnikapodrugiejstronie.
Zdawalomisie,zepoprostuide,ideiniktmniejuzwiecejnaswiecieniezobaczy.Rany
boskie,jakimniestrachoblecial.Pojecieprzechodzi.Znowsiespocilemjakmysz,koszula,
podkoszulek-wszystkomisiedogrzbietulepilo.Wtedywzialemsienasposob.Ilekroc
zblizalemsiedoprzecznicy,udawalem,zemowiedomojegobrataAlika.Imowilemmu:"Alik,
niepozwolmizniknac.Proszecie,Alik!"Akiedystawalempoprzeciwnejstronienachodniku,
dziekowalemAlikowi,zemnieuchronilodznikniecia.Potemprzynastepnejprzecznicycala
historiapowtarzalasieodpoczatkudokonca.Alewciazszedlemnaprzod.Mozesiebalem
zatrzymac,prawdepowiedziawszyniepamietamjuztegodokladnie.Wiemtylko,ze
zatrzymalemsiedopierohetzaSzescdziesiataUlica,minawszyzoo.Siadlemnalawce.Bylem
zasapanyipocilemsiewdalszymciagujakmysz.Siedzialemtamchybazgodzine.Wkoncu
namyslilemsieipostanowilem,,zenigdyniewrocedodomuizeniedamsiezapakowac!do
zadnejnowejszkoly.Postanowilem,zezobaczesietylkozmalaPhoebe,zebysieznia
pozegnacitakdalej,noizebyjejoddacforse,apotemruszeautostopemnazachod.
Kombinowalemsobie,zenajpierwdobrnedoHollandTunnel,naciagnejakiegoskierowce,zeby
mniepodwiozlkawalekdrogi,potemznownastepnego,trzeciegoiczwartego,azpokilku
dniachznajdesiedalekonazachodzie,wokolicypieknejislonecznej,gdzieniktmnieniezna,i
tamznajdeprace.Kombinowalem,zenadalbymsienaprzykladdoobslugistacjibenzynowej,
moglbympompowacbenzynedosamochodow.Zresztabylomiwszystkojedno,jakaprace
dostane.Byleniktmnienieznal,bylemjanawzajemnieznalnikogo.Wymyslilemsobienato
sposob:bedeudawalgluchoniemego.Jakogluchoniemyniebedemusialprowadzicznikim
glupichrozmowbezsensu.Ktobedziemialdomnieinteres,napiszekilkaslownakartcei
podsuniemipodoczy.Predkosieludziomtakierozmowkisprzykrzaidadzamiswietyspokoj
azdokoncazycia.Bedamysleli,zejestemnieszczesnykaleka,iprzestanamnienudzic.
Pozwolamijednaknalewacbenzynedoswoichglupichwozowibedamizatoplacili,aja
zbudujesobiezazarobionaforsemalachateibedewniejmieszkaldosmierci.Postawiechate
tuzpodlasem,aniewlesie,bochcialbymmieczawszejaknajwiecejsloncawswoimdomu.
Samsobiebedegotowaligospodarowal,ajezelikiedyspozniejzechcesieozenic,spotkam
przepieknadziewczyne,takzegluchoniema,ipobierzemysieznia.Dziewczynazamieszkaze
mnawchacie,ajeslibedziemialamicosdopowiedzenia,napiszetonakartce,taksamojak
wszyscyinniludzie.Jesliurodzanamsiedzieci,schowamyjewnaszymkacieisaminauczymy
czytacipisac.
Zapalilemsiedotychplanow,naprawdesiezapalilem.Zdawalemsobiesprawe,zeztym
udawaniemgluchoniemegotowariackipomysl,aleitakszalenieprzyjemniebylootymchociaz
pomarzyc.Zatowyjechacnazachodbylempowazniezdecydowany.Chcialemtylkoprzedtem
pozegnacsiezmalaPhoebe.Naglewiecjakwariatpuscilemsiepedemprzezulice-jesli
chceciewiedziecprawde,omalywlosniezabilemsieprzytejokazji-wpadlemdosklepuz
materialamipismiennymi,kupilemblokpapieruiolowek.Kombinowalem,zenapiszedoPhoebe
pareslow,naznaczejejgodzineimiejscespotkania,zebysiezniapozegnacizwrocicjejte
pozyczonaforse;potemlistzaniosedojejszkoly,zostawieukogos,wsekretariacieczycosw
tymrodzaju,zprosbaodoreczenie.Wsunalemblokiolowekdokieszeniiruszylemcosilw
nogachwstroneszkoly;zanadtobylempodniecony,zebynamiejscu,wtymsklepie,pisaclist.
Spieszylemsieszalenie,bochcialemzdazyc,zanimPhoebewyjdziezeszkolynalunchdo
domu,aczasuzostalojuzniewiele.
Wiedzialemoczywiscie,gdziejestszkolamalejPhoebe,bosamtakzejakopetaktam
chodzilem.Kiedywchodzilemdogmachuszkolnego,bylomijakosdziwnie.Niebylemwcale
pewny,czydokladniepamietam,jakszkolaodsrodkawyglada,atymczasemokazalosie,ze
wszystkodoskonalepamietam.Nicsieniezmieniloodtamtychlat,zostaltensamwewnetrzny
dziedziniec,zawszetrocheciemnawy,bozarowkizabezpieczonodrucianymiklatkami,zebysie
niestlukly,jezeliwnieprzypadkiemtrafipilka.Napodlodzetaksamojakdawniejbielalylinie
wymalowanedojakichsgierczyzabaw.Starepierscienieodkoszykowkiwisialyjakzamoich
czasowpuste,bezsiatki;nic-tylkodeseczkiipustepierscienie.
Niebylowidaczywejduszy,pewniedlatego,zenietrafilemnapauze,adoprzerwypoludniowej
brakowalojeszczesporoczasu.Spotkalemtylkojednegomalca-Murzynka-wedrujacegodo
toalety.Ztylnejkieszenispodnisterczalmudrewnianybloczek;takisamdostawalemzawsze
odnauczycielkijakodowod,zepozwolilamiwyjsczklasydotoalety.
Wciazjeszczepocilemsie,alejuztrochemniej.Odnalazlemschody,przysiadlemnapierwszym
stopniu,wyciagnalempapieriolowek.Schodypachnialytaksamojakprzedwielulaty,kiedy
chodzilemdotejszkoly.Jakgdybyprzedchwilaktosnanienasiusial.Wewszystkichszkolach
schodymajatakizapach.Siadlemwiecinapisalemtakiliscik:
KochanaPhoebe!
Niemogeczekacazdosrody,wiecpewniejuzdzispopoludniuwyruszeautostopemna
zachod.SpotkamysiewMuzeumSztukiwpoblizuwejsciakwadranspodwunastej,jezeli
oczywisciemozeszprzyjsc.Chcecioddactwojgwiazdkowyfundusz.Wydalemzniegobardzo
niewiele.
TwojkochajacyHolden
Szkolamiescilasietuzprzymuzeum.Phoebemusialaitakpodrodzedodomutedy
przechodzic,wiedzialemwiec,zenapewnobedziemoglabeztrudustawicsienatospotkanie.
Poszedlemschodaminapietro,gdziebylgabinetkierowniczkiszkoly,zebypowierzyckomusz
personelumojliscikipoprosicozaniesieniegodoklasyPhoebe.Zlozylemkartkew
dziesiecioro,takzeniktniemoglbyprzeczytac,bonapisalem.Wzadnejcholernejszkole,
nikomuniemoznaufac.Alebylempewny,zeoddadzaPhoebelist,jakozetoodrodzonego
brata.
Kiedylazlemposchodach,znowmnienaglezemdliloiomaloniepojechalemdorygi.Alenie.
Przysiadlemnachwileczkeizarazzrobilomisielepiej.Tylkozeztegomiejsca,gdzie
siedzialem,zobaczylemcostakiego,zekrewmniepoprostuzalala.Ktosnagryzmolilna
scianie:"Piescie..."Azmniezatkalozwscieklosci.Wyobrazilemsobietenmoment,kiedy
Phoebeiinnemaluchyzauwazatenswinskinapisizacznasobielamacglowy,cotezmoze
znaczyc,azwkoncuktoryszepsutybachorwytlumaczyim-oczywiscienaswojbzdurny
sposob-apotemdzieciakibedaotymrozmyslacimozegryzcsieconajmniejprzezkilkadni.
Chetniebymzabiltego,ktotonapisal.Przypuszczam,zebyltojakislobuz,cozakradlsiedo
szkolypoznanoca,zebysiewysiusiaciprzysposobnoscinabazgraltoswinstwonascianie.
Zaczalemsobiewyobrazac,jakbytobylo,gdybymdraniaprzylapal;tluklbymjegolbemo
kamienneschody,pokibymgonasmiercniezatlukl.Alewiedzialem,zewrzeczywistoscinigdy
bymsienatoniezdobyl.Znamsiebie.Tymbardziejsiezalamalem.Jezelichceciewiedziec
calaprawde,brakowalomiodwaginawetnato,zebywlasnarekazetrzectoplugastwoze
sciany.Balemsie,bogdybyktosznauczycielstwanakrylmnie,moglbypomyslec,zetennapis
tomojasprawka.Ostateczniejednakstarlemgojakos.Dopieropotemwszedlemnagoredo
gabinetukierowniczki.
Niezastalemjej,tylkojakasstarszapania-mialachybazestolat-piszacanamaszynie.
Przedstawilemsie,zejestembratemPhoebeCaulfieidzczwartejB1,ipoprosilem,zebybyla
laskawadoreczyclisciksiostrze.Powiedzialem,zechodziowaznasprawe,bomatkazlesie
czujeiniemozeprzygotowaclunchuwdomu,wiecpolecilamizaprowadzicmalanalunchdo
drugstore'u.Starszapanibylabardzosympatyczna.Wzielaodemnieliscik,zawolalaz
sasiedniegopokojudrugapania,ktorazarazposzlazlistemdoklasyPhoebe.Potempierwsza
pani-tastuletnia-ucielazemnamalapogawedke.Wydalamisiedoscmila,wiec
powiedzialemjej,zechodzilemkiedysdotejsamejszkoly,imoidwajbraciatakze.Zapytala,w
jakiejszkoleterazjestem,jaodpowiedzialem,zew"Pencey",aonanatooznajmila,zeto
bardzodobraszkola.Nawetgdybymchcial,niemoglemwyprowadzicjejzbledu.Zreszta,
skoromysli,ze"Pencey"todobraszkola,niechsobiedalejwtowierzy.Ktobytam-lubil
otwieracoczystuletnimstaruszkom.Onezresztawcalesobietegoniezycza.
Pojakimsczasiepozegnalemsiezestarszapania.Bardzodziwnietowypadlo.Wykrzyknelaza
mna:"Powodzenia"-zupelnietaksamojakstarySpencer,kiedyopuszczalem"Pencey".Nie
cierpie,zebymiktoszyczylpowodzenia,kiedyskadsodchodze.Tomnieokropnieprzygnebia.
Zszedleminnaklatkaiznowuzobaczylemdrugiswinskinapisnascianie.Probowalemgo
zetrzec,alenaprozno,bobylwyskrobanyscyzorykiemczyinnymostrymnarzedziem.Niebylo
naniegosposobu.Zresztaitaksprawabeznadziejna.Gdybynawetczlowiekspedzilmilionlat
natymzajeciu,niestarlbynawetpolowyswinstwwypisanychwroznychmiejscachnaswiecie.
Niemarady.
Przechodzacprzezdziedziniecrekreacyjnyspojrzalemnazegar.Dodwunastejbrakowalo
jeszczedwudziestuminut,wieczostalomiduzoczasudozabiciaprzedspotkaniemzPhoebe.
Poszedlemjednakprostodomuzeum.Gdziemialemisc?Przyszlomidoglowy,zemoglbymz
automatuzadzwonicdoJaneGallagher,nimwyruszenazachod,alejakosniebylemw
odpowiednimnastroju.Przedewszystkimwcaleniewiedzialemnapewno,czyJanejuz
przyjechaladodomunawakacje.Poszedlemwiecprostodomuzeumitamkrecilemsieprzez
jakisczas.
KiedytakczekalemnaPhoebe,krecacsiewpoblizuglownychdrzwi,podeszlodomniedwoch
petakowizapytalo,czyniewiem,gdziesamumie.Jedenztychmaluchowmialportkirozpiete.
Zwrocilemmunatouwage.Zapialjenatychmiast,aletam,gdziestal,nieprzerywajac
rozmowyzemna:nawetmusieniesniloodchodzicnabokczychowaczajakisslup.Szalenie
mnieubawil.Chcialomisiesmiac,alebalemsie,zebyznowmnieprzytejsposobnoscinie
zemdlilo,wiecsiepowstrzymalem.
-No,gdziesatemumie?-spytalporazdrugipetak.-Wiesz?
Zabawilemsietrochetymismarkaczami.
-Jakieznowmumie?Cototakiego:mumie?spytalem.
-Ojej,wieszprzeciez.Mumie.Umarlaki.Cotoichwyciagnelizpiramidow.
Zpiramidow!Stopociech.
-Jaksietodzieje,zeniejestesciewszkole?spytalem.
-Unaswszkolejuzdzisiajniemalekcji-odpowiedzialmalec,ktorystalewimieniuobu
przemawial.
Klamalsmyk,jakamenwpacierzu.Alezeniewiedzialem,cozsobarobic,pokisieniezjawi
Phoebe,pomoglemmaluchomodnalezcsale,gdziebylymumie.Zadawnychczasowtrafilbym
donichzzawiazanymioczami,aleniebylemodwielulatwmuzeum.
-Awysieobajinteresujeciespecjalniemumiami?-zagadnalem.
-Aha.
-Tendrugikoleganieumiemowic?
-Toniekolega.Tomojbrat.
-Inieumiemowic?-Popatrzylemnamilczka.-Nieumieszmowisz?-zapytalem.
-Umiem-odparl.-Alemisieniechce.
Wkoncuweszlismydowlasciwejsaliiznalezlismymumie.
-Wiecie,jakEgipcjaniechowaliswoichumarlych?-spytalemrozmowniejszegomalca.
-Nie!
-Wartowiedziec.Bardzociekawahistoria.Owijaliichcalych,razemztwarza,wplotno
zmaczanewjakichstajemniczychsrodkachchemicznych.Potemciumarlimogliprzezkilka
tysiecylatlezecwgrobowcuianitwarz,anicialowcalesieniepsulo.Aletensposobtosekret
Egipcjan,niktinnygoniezna.Nawetnowoczesniuczeni.
Zebysiedostacdomumii,trzebabyloiscprzezdluga,bardzowaskasale,miedzykamieniami
wyjetymizgrobowcafaraona.Ponurotambyloniesamowicieiwidzialem,zemojedwazuchy
jakoszmarkotnialy.Trzymalisieobajjaknajblizejmnie,atenmniejszy,nielubiacygadac,
czepialsienawetmojegorekawa.
-Chodzmyjuz-powiedzialdobrata.-Juzwszystkowidzialem.No,chodz.
Zawrocilnapiecieizwial.
-Alemapietra-powiedzialtendrugi.-Dowidzenia.
Itakzewzialnogizapas.
Zostalemwiecsamwgrobowcu.Nawetmisietodoscpodobalo.Przyjemniebylo,spokojnie.
Nagle...niezgadniecie,cozobaczylem!Jeszczejedennapis"Piescie..."-nascianie.Ktos
nagryzmoliltoswinstwoczerwonymolowkiemczymozekredatuzpodoszklonaczesciasciany
nakamieniu.Towlasnienajwiekszezmartwienie.Nigdzieczlowieknieznajdzieprzyjemnego,
spokojnegomiejsca,boniematakiegomiejscanaswiecie.Mozeszsieludzic,zegdziestaki
katjest,alejezelitamwreszciedotrzesz,ktoswslizniesiekorzystajaczchwilitwojejnieuwagii
wypiszecinascianietuzpodnosemjakiesplugastwo.Sprobujcie,aprzekonaciesiesami.
Mysle,zenawetkiedyumreizakopiamnienacmentarzu,ipostawianagrobek,naktorym
wyryja:"HoldenCaulfieid",adalejrokurodzeniairoksmierci,zpewnosciatuzpodtymidatami
bedzienagryzmolne:"Piescie..."Moglbymsiezalozyc,zetakbedzie.
Kiedywyszedlemzsalimumii,musialemiscdotoalety.Jezelichceciewiedziecwszystko,
mialemtrochebiegunki.Toniebylobyjeszczenicstrasznego,alezdarzylosieprzyokazjicos
wiecej.Wychodzaczkabiny,nimjeszczedoszedlemdodrzwiwyjsciowych,naglezemdlalem
czycoswtymrodzaju.Alemialemszczescie.Moglemprzeciezsiezabic,gdybymrabnalglowa
opodloge,azamiasttegowyladowalemlagodnienaboku.Najdziwniejsze,zepotymomdleniu
zrobilomisiejakosznacznielepiej.Fakt.Bolalomnieramie,naktoreupadlem,alewglowiejuz
misieniekrecilotakcholerniejakprzedtem.
Tymczasembylojuzdziesiecpodwunastej,wrocilemwiecdoglownegowejscia,zebytam
czekacnaPhoebe.Myslalemsobie,zezobaczejadzisiajmozeostatnirazwzyciu.Moze
nikogozrodzinywiecejjuzniezobacze.Ajeslinawetspotkamsieznimikiedys,towkazdym
raziebardzoniepredko.Kombinowalem,zewrocedodomudopiero,jakbedemialze
trzydziescipieclat,nawiadomosc,zektoszmoichbliskichjestchoryichcemnieujrzecprzed
smiercia.Dlazadnegoinnegopowoduniedamsiedodomusciagnac.Tylkowtakimprzypadku
opuszczemojachateizjawiesiewdomu.Zaczalemsobiewyobrazac,jaktobedzie.
Wiedzialem,zematkaprzejmiesieokropnieirozplacze,bedziemnieblagala,zebymzostalinie
wracaldoswojejchaty,alejanieustapie.Zachowamzimnakrew.Uspokojematke,apotem
przejdewdrugikoniecsalonu,gdziestoipudelkozpapierosami,zapalejakbynigdynic.
Zaproszeich,zebymnieodczasudoczasuodwiedzali,jezelimajaochote,alenalegacnie
bede.ZatomalaPhoebesciagnedosiebienaletniewakacjeinaferieswiateczne,na
GwiazdkeinaWielkanoc.Pozwoletezprzyjechacbratunajakisczas,gdybyD.B.potrzebowal
cichegoimilegokatadopracy,alemusialbypisacwmojejchacieopowiadaniaalbopowiesci,
aniescenariuszefilmowe.Ustanowilbymtakieprawo,zewmojejchacienikomuniewolno
zajmowacsiebzdurami.Ktobytoprawoprobowal.zlamac,tegobymodsiebiewyprosil.
Naglespojrzalemnazegarwszatni.Bylojuzpiecpowpoldopierwszej.Zlaklemsie,zemoze
starszapanizeszkolyzabronilatejdrugiejpanidoreczycPhoebemojlist.Strachmnieoblecial,
czyniekazalaspalicalbowogolezniszczyctejkarteczki.Natemyslazsiezatrzaslemze
strachu.BardzochcialemzobaczycmalaPhoebe,zanimruszewswiat.Zwlaszczazemialem
calyjejfunduszgwiazdkowywkieszeni.
WreszciezobaczylemPhoebe.Zobaczylemjaprzezoszklonedrzwi.Alatwojabylozauwazyc,
bomialanaglowiemojazwariowanadzokejke,ktoranawetzodlegloscidziesieciumilbijew
oczy.
Wyszedlemprzeddrzwiipokamiennychschodachwdolnajejspotkanie.Nierozumialemtylko,
dlaczegoPhoebetaszczyolbrzymiawalize.Ledwiejamoglaudzwignac.Kiedybylajuzblisko,
poznalemswojastarawalize,te,ktoramialemjeszczewWhooton.PokiedydiablaPhoebe
wzielajazesoba,niemialempojecia.
-Hej,Phoebe!-zawolalem,gdysiezblizyla.Dyszalaglosno,taglupiawalizkabyladlaniejo
wielezaciezka.-Juzmyslalem,zenieprzyjdziesz-powiedzialem.-Co,ulicha,niesieszwtej
walizce?Mnieprzeciezniczegoniepotrzeba.Ruszamwdrogetak,jakstoje.Niewezmenawet
tychdwochwalizek,ktorezostawilemnadworcu.Poco,ulicha,taszczysztrzecia?
Postawilawalizenaziemi.
-Mamwniejswojeubranie-oznajmila.-Jadeztoba.Pozwolisz?Zgoda?
-Cotakiego?-Malotrupemniepadlem,kiedyuslyszalemteslowa.JakBogakocham.
Zakrecilomisiewglowieimialemwrazenie,zeznowuzemdleje,czycoswtymrodzaju.
-Zjechalamkuchennawinda,zebymnieCharleneniezobaczyla.Towcalenieciezkie.Nicw
srodkuniemaproczdwochsukienek,mokasynow,bielizny,skarpetekjjeszczeparurzeczy.
Sprobuj.Zupelnielekka.No,sprobuj.Mogejechacztoba?Powiedz,Holden,zemoge.Prosze
cie!
-Nie.Iniegadajtyle.
Zdawalomisie,zeznowumdleje.Wlasciwiewcaleniechcialemtakostroodpowiadacmalej
Phoebe,alezdawalomisie,zemdleje.
-Dlaczego?Proszecie,Holden!Niebedeciprzeszkadzala,tylkopojaderazemztoba.Jezeli
niechcesz,zebymzabieralaterzeczy,tozostawiewszystko...Wezmetylko...
-Nicniewezmiesz.Bonigdzieniepojedziesz.Wyruszamsam.Wiecprzestangadactyle.
-Proszecie,Holden,prosze!Bedebardzo,bardzo,bardzo...Nawetniezauwazysz...
-Nie.Doscgadania.Dajmito-powiedzialemodbierajacjejwalize.
BylemprawiegotowuderzycmalaPhoebe.Juz,juzbylbymjatrzepnal.Slowodaje.Phoebe
zaczelaplakac.
-Oilemiwiadomo,mialaswtymwidowiskugracroleBenedyktaArnolda-powiedzialem.A
powiedzialemtobardzozlosliwymtonem.-Czegochcesz?Wyrzekaszsietegowystepuczy
co,namiloscboska?
Phoeberozplakalasienadobre.Bylemzadowolony.Chcialemwtymmomencie,zebyplakala,
zebysobieoczywyplakalanaamen.Prawiezejejnienawidzilemwtejchwili.Zdajemisie,ze
nienawidzilemjejprzedewszystkimzato,zeniebedziegralawtymprzedstawieniu,jezeli
pojedziezemnanazachod.
-Chodz-powiedzialem,izawrocilemschodamipodgoredomuzeum.Wykombinowalem,ze
oddamteglupiawalize,ktoraPhoebeprzytaszczyladoszatni,asmarkulaodbierzejasobie,
jakotrzeciejbedziewracalazeszkolydodomu.Oczywiscieniemoglazabieracwalizydo
szkoly.-No,chodz-powtorzylem.
Onajednaknieposzlazamna.Niezwazajacnato,odnioslemwalizedoszatniioddalemna
przechowanie,apotemzbieglemzpowrotemdoPhoebe.Stalajakmurnachodniku,ale
odwrocilasieodemnieplecami,kiedypodszedlemblizej.TakajuzjestPhoebe.Jezelisie
obrazi,odwracasieplecami.
-Wiesz,wlasciwiejatakzenigdzieniepojade.Rozmyslilemsie.Przestanwiecbeczecinie
gadajtyle-powiedzialem.Glupio,boonaprzecieznicoddawnaniegadala,ateraznawetjuz
przestalaplakac.No,aletakpowiedzialem.-Chodz,Phoebe.Odprowadzeciedoszkoly.
Chodzze.Inaczejsiespoznisz.
Nicnieodpowiedziala,tylkozmiekla.Chcialemjawziaczareke,aleniepozwolila.Wciaz
odwracalasieodemnieuparcie.
-Lunchjadlas?Powiedz,jadlasco?-spytalem.
Milczaladalej.Zacalaodpowiedzzerwalazglowyczerwonadzokejke-te,ktoradostalaode
mnie-icisnelamijaniemalprostowtwarz.Potemznowsieodwrocilaplecami.Azmnie
zatkalo,alenicniemowiacpodnioslemczapkeischowalemdokieszenipalta.
-No,chodz,odprowadzeciedoszkoly-powtorzylem.
-Niepojdewiecejdoszkoly!
Niemialempojeciacozrobicwobectegooswiadczenia.Przezchwilestalemoslupialy.
-Musisziscdoszkoly.Przeciezchceszwystepowacwprzedstawieniu,prawda?Chceszgrac
BenedyktaArnolda.
-Nie.
-Napewnochcesz.Zalozesie,zechcesz.No,chodz,pojdziemyrazem-powiedzialem.-
Przedewszystkimjatakzenigdziesiejuzniewybieram.Slyszysz?Wracamdodomu.
Odprowadzeciedoszkolyizarazidedodomu.Wstapietylkonadworzecpowalizki,apotem
juzprostododomu...
-Powiedzialamci,zeniepojdewiecejdoszkoly.Mozeszsobierobic,cocisiepodoba,alejai
takdoszkolyniepojde-odparla.-Wieczamknijbuzie.
PierwszyrazwzyciuPhoebepowiedzialadomnie:"Zamknijbuzie".Zabrzmialotookropnie.
Gorzejnizgdybymniesklelaiwdalszymciaguniechcialanamniepatrzec,ailekroc
probowalempolozycrekenajejramieniuczydotknacjej,otrzasalasiezezloscia.
-Sluchaj,mozezgodziszsieiscnaspacer?-spytalem.-Mozechcesz,zebysmyposzlirazem
naprzykladdozoo?Jezelipozwoleciniewracacdzisiajdoszkolyiwezmecienaspacer,dasz
spokojtymwszystkimbzdurom,dobrze?
Nieodpowiedziala,wieczaczalemrazjeszczeodpoczatku:
-Jezelipozwolecizwagarowacdzisiajzeszkolyipojdeztobanamalyspacerek,machniesz
rekanateglupstwa,dobrze?Pojdzieszjutroranoznowdoszkolyjakgrzecznadziewczynka?
-Mozetak,amozenie-powiedziala.Naglepuscilasiepedemwpoprzekjezdni,niepatrzac
wcale,czyniejedziejakissamochod.Niezlywariatczasemztejmalej.Niepobieglemjednakza
nia.Wiedzialem,zetoonazamnapojdzie,wiecruszylemwkierunkuzoo,wzdluzparku;
Phoebeszlarownolegledomniepodrugiejstronieulicy.Nieogladalasienibynamnie,ale
bylempewny,zekatemokazerkaiuwaza,dokadideicorobie.Wtensposob
zawedrowalismyazdozoo.Raztylkozdenerwowalemsie,kiedyprzejezdzalpietrowyautobusi
zaslonilmiwidoknaprzeciwleglychodnik,tak,zeprzezchwileniewiedzialem,cosiedziejez
Phoebe.Alegdyznalezlismysiewreszcieuwejsciadozoo,krzyknalempoprzezjezdnie:
"Phoebe!
Jaidedozoo!Chodzzemna!"Niepatrzylanamnie,alewiedzialem,zeuslyszala,akiedy
schodzacposchodachobejrzalemsie,zobaczylem,zePhoebeprzechodziprzezuliceidalej
idziemoimsladem.
Wzooniebylotlokuzpowoduszkaradnejpogody,aletrocheludzizebralosienadbasenem,w
ktorymplywalyfoki.Zamierzalemminactomiejsce,alePhoebezatrzymalasie,chcialawidac
przyjrzecsiekarmieniufok,bowlasniejakisfacetrzucalimryby.Zawrocilemwiec,stanalem
sobiezaplecamimalejisprobowalemnibyodniechceniapolaczycrecenajejramionach.
Phoebejednakugielakolanaiwymknelamisienatychmiast.Bywaokropniezawzieta,jezelijej
cosstrzelidoglowy.Stalacalyczas,pokifokinieprzestalyjesc,ajastalemtuzzania.Nie
probowalemjuzwiecejklascraknajejramionachanizaczepiacjej,bogdybymtozrobil,
pewniebymiucieklanaamen.Dziecimajaswojedziwactwa.Trzebadobrzeuwazac,zebyich
niesploszyc.
Kiedywkoncuodeszlismyodfok,Phoebeniechcialaisczemna,aletrzymalasiewpoblizu.Ja
szedlemjednymskrajemchodnika,ona-drugim.Niebylotowielkieosiagniecie,alebadzco
badzpostep;niedzielilonasjuzpolswiatajakprzedtem.Zawedrowalismytakwglabzoo,do
misiow,nateichgorke,aleniebawilismytamdlugo,boniewielebylodoogladania.Tylkojeden
niedzwiedz-polarny-pokazalnos,drugi-tenbrunatny-siedzialwswojejjaskiniiniechcialz
niejwylezc.Ledwiemoznabylodostrzecjegozad.Tuzobokmniestalmalecwkowbojskim
kapeluszu,ktorymuwpadalnaobauszy,ipowtarzalwkolko""Niechtatusmukazewylezc.
Tatusiu,niechtatusmukaze..."SpojrzalemnaPhoebe,aleniechcialasierozesmiac.Dzieci,
kiedysieobraza,takiejuzsa.Anisieniesmieja,aninic.
Zostawilismywspokojumisieiwyszlismyzzoo,apotemprzecielismywaskauliczkei
weszlismydoparkuprzezjedenztychmalychtuneli,gdziezawszetrochesmierdzi,boludzie
tamsiezalatwiaja.Tedyprowadziladrogadokaruzeli.Phoebewprawdziewciazjeszczenie
odzywalasie,szlajednakteraztuz,tuzkolomnie.Nibyzartemsprobowalemchwyciczapatke,
ktoramialaztylunaplaszczu,aleminatoniepozwolila.Puknela:"Lapyprzysobie!"Wciaz
jeszczegniewalasienamnie,trochejednakmniejnizprzedtem.Takidaczblizalismysiecoraz
bardziejdokaruzeliijuzdolatywalanamdouszuzwariowanamuzyczka,ktoratamzawsze
przygrywa.Grali"O,Marie!"-tesamapiosenke,ktorastadpamietalemsprzedstulat,z
czasow,kiedytojabylemmaly.Najsympatyczniejszewkaruzelijestwlasnieto,zestalegraja
tesamepiosenki.
-Myslalam,zekaruzelawzimiejestnieczynna-powiedzialaPhoebe.Nareszciesieodezwala!
Pewniechwilowozapomniala,zejestnamnieobrazona.
-Mozejauruchomilizpowoduswiat-zauwazylem.
Nicjuznatonieodpowiedziala.Pewniesobieprzypomniala,zejestnamnieobrazona.
-Chcialabyssieprzejechac?-spytalem.Wiedzialem,zemaochote.Kiedyjeszczebylamalutka
ichodzilismydoparkuweczworke.-D.B.,Alik,jaiona-szalalazakaruzela.Niemoglismyjej
sciagnacztejcholernejmachiny.
-Zaduzajestem-powiedziala.Niespodziewalemsie,zemiodpowie,aleodpowiedziala.
-Wcalenieuwazam-odparlem.-Jazda!Poczekamnaciebie.Jazda!
Bylismynamiejscu.Kilkorodziecijezdzilonakaruzeli,aichrodzicestaliwkoloalbosiedzielina
lawkach.NiewielemyslacpodszedlemdookienkaikupilemdlaPhoebebilet.Wreczylemjej.
Stalatuzprzymnie.
-Masz-powiedzialem.-Czekaj.Oddamciprzysposobnosciresztetwoichpieniedzy.
Wyciagnalemzkieszeniwszystko,comizostalozpozyczonejodPhoebeforsy.
-Zatrzymajto!Przechowajmiteforse-zawolala.Idodala:-Prosze:Kiedyktosmowidomnie:
"Prosze!"-zawszemnietookropnieprzygnebia.CzyPhoebe,czyktosinny-wszystkojedno.
Wiecitymrazem,przygnebilomnietojej:"Prosze!"Aleschowalemforsezpowrotemdo
kieszeni.
-Atynieprzejechalbyssietakze?-spytala.Popatrzylanamniejakosdziwnie.Widacbylo,ze
juzjejzloscprzeszla.
-Mozenastepnarunde.Terazwolepatrzec,jaktybedzieszjezdzila-powiedzialem.-Bilet
masz?
-Mam.
-No,toidz.Bedesiedzialnalawce,tutajbliziutko,ibedenaciebiepatrzyl.
Podszedlemdolawki,siadlem,aPhoebepobiegladokaruzeli.Obeszlajanajpierwdokolutka.
Tak,najpierwnawlasnychnogachzrobilacaleokrazenie.Dopieropotemwpakowalasiena
wielkiego,staregoimocnoobdrapanegogniadegokonia.Karuzelaruszyla,ajapatrzylem,jak
Phoebekrazy,krazywkolko.Proczniejledwiepiecioroczyszesciorodziecibraloudzialw
zabawie,amuzyczkagralaterazpiosenke:"Dymgryziewoczy".Graliwstylujazzowym,
bardzozabawnie.Wszystkiedzieciusilowalydosiegnaczlotegopierscienia.Phoebetakze,aja
trochesiebalem,zebyniespadlaztegocholernegorumaka,aleniemowilemaninierobilem
nic.Trzebaznacdzieci.Jezelichcaschwyciczlotypierscien,niewolnoimsiesprzeciwiacani
robicuwag.Spadna,tospadna,alenajgorzejbylobycoswtedydonichzagadywac.
PoskonczonejrundziePhoebezlazlazkoniaipodeszladomnie.
-Teraztypojedz-powiedziala.
-Nie,wolepatrzec,jaktyjezdzisz.Woletylkopatrzec-odparlem.-Dalemjejznowtrocheforsy
zwlasnegogwiazdkowegofunduszu.-Bierz.Kupodrazuparebiletow.
Wzielapieniadze.
-Wiesz,juzsieniegniewam-powiedziala.
-Wiem.Biegiem,Phoebe,karuzelajuzrusza!
NiespodziewaniePhoebepocalowalamnie.Potem,wysunelaprzedsiebierekeioznajmila:
-Deszcz.Zaczynapadacdeszcz.
-Atak.
Wtedyzrobilacoswspanialego-azmniezatkalo:wyciagnelazmojejkieszeniczerwona
dzokejkeiwsadzilamijanaglowe.
-Totyjuzjejniechcesz?-spytalem.
-Tymczasemcijapozyczam-odparla.
-Swietnie.Aleterazpospieszsie,Phoebe.Straciszrunde.Alboktoszajmietwojegokonia.
Phoebejednakmarudziladalej.-Czytypowazniemowiles?Naprawdejuznigdzienie
uciekniesz?Naprawdewrociszdzisiajdodomu?-spytala.
-Tak-odparlem.Niebujalem.Rzeczywisciewrocilemzarazpotemdodomu.-Biegiem,Phoebe
-dodalem.-Karuzelazarazruszy.
Puscilasiepedempobiletiwostatniejchwilidopadlakaruzeli.Znowuokrazylaja,pokinie
znalazlaswojegostaregokonia.Wtedydosiadlago.Machneladomniereka,ajamachnalem
jejnawzajem.
Ranyboskie,alezdeszczlunal.Jakzcebra,slowodaje.Wszyscyojcowie,wszystkiematki,
ktozywucieklpoddaszekkaruzeli,zebynieprzemoknacdonitki,tylkojazostalemjeszcze
przezdlugachwilenalawce.Zmoklemcholernie,zwlaszczanalalomisiezakolnierzispodnie
nasiaklyodrazudeszczem.Dzokejkaniezlechronilaglowe,alepozatymprzemoklemnawylot.
Nicsobiejednakztegonierobilem.Naglepoczulemsieszalenieszczesliwypatrzac,jak
Phoebekrazynakaruzeliwkolko,wkolko.Jeslimambyczupelnieszczery,przyznamsie,zeo
maloniekrzyczalemzeszczescia.Samniebardzowiem,dlaczego.Poprostuchybadlatego,
zemalaPhoebewygladalaszaleniesympatycznie,kiedytakkrecilasiewkolko,wkolkow
swoimniebieskimplaszczyku.Slowodaje,szkoda,zescietegoniewidzieli.
26.
Tojuzwszystko,cochcialemopowiedziec.Pewnie.moglbymopowiedziecjeszczeotym,jak
pozniejposzedlemdodomu,jaksierozchorowalemitakdalej,atakzewktorejszkolebedeod
jesieni,kiedystadwyjade.Aleniemamochotypisacwiecej.Fakt.Naraziedalszyciag
znaczniemniejmnieinteresuje.Wieleosob,aprzedewszystkimpsychoanalityk,ktorytutaj
urzeduje,zanudzamniepytaniami,czybedesiepilnieuczyl,jakodwrzesniawrocedoszkoly.
Glupiepytanie,moimzdaniem.Jakimcudemmozeczlowiekwiedziec,cozrobi,pokinie
przyjdziecodoczego.Niesposobzgoryprzewidziec.Mysle,zebedesiepowaznieuczyl,ale
napewnoprzecieztegoniewiem.JakBogakocham,glupiepytanie.
D.B.jestmniejnudnynizresztatowarzystwa,aleionzadajemimasepytan.Zeszlejsoboty
przyjechaldomnietutajrazemztaAngielka,ktoramagracwjegonowymfilmie.Troche
nienaturalna,alerzeczywisciebardzoladnababka.No,wieckiedytaslicznotkaposzlado
toaletydamskiej,ktoramiescisiediabelniedaleko,wdrugimskrzydlegmachu,D.B.spytal
mnie,comysleotejcalejhistorii,ktorawlasnieopisalem.Pojecianiemialem,comunato
odpowiedziec.Jezelichcecieznaccalaprawde,towcaleniewiem,cootymwszystkimmysle.
Zaluje,zetyluludziomtehistorieopowiedzialem.Zwlaszczadlatego,ze-wieciejaktojest-
trochejakgdybymtesknildokazdejzosob,oktorychopowiedzialem.Nawetdotakich,jakna
przykladStradlateriAckley.Mamwrazenie,zenawettegodraniaMaurice'ajakosmibrak.
Dziwnarzecz.Lepiejnigdynikomunicnieopowiadajcie.Bojakopowiecie-zaczniecietesknic.
ThisfilewascreatedwithBookDesignerprogram
bookdesigner@the-ebook.org
2010-01-18
LRStoLRFparserv.0.9;MikhailSharonov,2006;msh-tools.com/ebook/