Salla Simukka
BIAŁE JAK ŚNIEG
przełożył Sebastian Musielak
16 czerwca
CZWARTEK
1
I’m only happy when it rains.
Shirley Manson zapewniała pulsującym w uszach Lumikki głosem, że słucha tylko
smutnych piosenek i kocha wyłącznie złe wieści, a jej jedyną pociechą jest czarna noc.
Z bezchmurnego nieba mocno przypiekało słońce. Temperatura dochodziła do dwudziestu
ośmiu stopni w cieniu i po plecach Lumikki lał się pot. Spocone miała też ramiona i łydki.
Gdyby dotknęła językiem dłoni, poczułaby w ustach słony smak. Rzemienie sandałów
cisnęły niemiłosiernie. Stopy rwały się na wolność.
Lumikki przysiadła na kamiennym murku i zdjęła buty. Podkurczyła nogi i kiwała
palcami. Japońscy turyści dziwnie na nią patrzyli. Co, gołych stóp nie widzieliście, czy co?
Dzień dobry państwu, pochodzę z krainy Muminków. One również chodzą boso.
Posucha. Ani kropli deszczu od pięciu dni.
Jestem szczęśliwa tylko, kiedy pada. Lumikki nie mogła zawtórować Shirley, bo by
skłamała. Była szczęśliwa, choć świeciło słońce. I nie tęskniła do komplikacji. Wcale nie
było jej dobrze jedynie wówczas, gdy sprawy przybierały zły obrót. Shirley, sama się
nurzaj w tych mrocznych klimatach. Lumikki wyłączyła muzykę. Jej uszy natychmiast
wypełnił turystyczny zgiełk.
Włoski, hiszpański, angielski z amerykańskim akcentem, niemiecki, francuski, japoński,
rosyjski... Lumikki nie mogła wyłowić z tej językowej kakofonii pojedynczego słowa, tym
bardziej całego zdania. Tak zresztą było lepiej – oszczędzało jej to biernego uczestnictwa
w jałowych rozmowach, w których powtarzano ciągle te same banały. Lumikki dobrze
wiedziała, co mówią w tej chwili wszyscy turyści.
„Co za widok!”
Prawda. Trudno zaprzeczyć. Niesamowita panorama Pragi. Czerwone dachy, zielone
drzewa, wieże kościołów, mosty, mieniąca się słońcem Wełtawa. Widok, który zapierał
Lumikki dech w piersiach. Była tu od pięciu dni i wciąż nie miała dosyć. Co dzień
wchodziła na inny punkt widokowy tylko po to, żeby patrzeć z góry na miasto i napawać się
niewytłumaczalnym szczęściem.
Takie szczęście bierze się z poczucia wolności, oderwania i samotności. Lumikki
przyjechała do Pragi sama. Nie musiała się nikomu spowiadać. Nikt do niej nie dzwonił
i nie pytał o rozkład dnia. Nie miała żadnych obowiązków. O nadchodzącym roku
maturalnym i ewentualnej pracy na resztę wakacji pomyśli po powrocie do Finlandii.
Tymczasem jest tylko ona, lejący się z nieba żar i miasto, które głęboko oddycha historią.
Szesnasty czerwca. Lumikki ma jeszcze tydzień na zwiedzanie Pragi, a potem wróci do
Finlandii na tradycyjny zjazd rodziny ojca w noc świętojańską, organizowany w tym roku
na wysepce niedaleko Turku. Ojciec był przekonany, że Lumikki przyjedzie, więc nie miała
serca mu odmówić. Zdaje się, że nie ma żadnych planów na juhannusa? Nie wynajęła na
ten weekend domku z koleżankami i kolegami z klasy. Czy pojawił się ktoś wyjątkowy
i Lumikki miała w związku z tym jakieś inne plany?
Nie, nic takiego. Najchętniej jednak spędziłaby juhannusa sama na stancji, wsłuchując
się w ciszę. Nie tęskniła za przyśpiewkami przy wódce, za młodymi ziemniakami ani za
śledziem. Nie miała najmniejszej ochoty odgrywać roli grzecznej córuni z dobrego liceum,
bez przerwy się uśmiechać, uczestniczyć w pogawędkach o niczym, udzielać wymijających
odpowiedzi na pytania o przyszłość i o chłopaka, odpychać zbyt gorliwie garnących się do
ściskania przyszywanych wujków.
Rozumiała jednak, że ojciec chciałby ją tam widzieć. Matka również. Lumikki wyszła ze
szpitala zaledwie trzy miesiące temu. Została postrzelona, na szczęście kula tylko drasnęła
udo. Gorsze były odmrożenia, których nabawiła się, leżąc nieprzytomnie w śniegu.
A wszystko przez to, że przypadkowo nadepnęła na odcisk handlarzom narkotyków, gdy na
prośbę koleżanki ze szkoły, Elisy, próbowała wyjaśnić powiązania jej ojca i tajemnicę
podrzuconego do ich ogródka plastikowego worka pełnego zakrwawionych banknotów.
Sprawa skorumpowanego policjanta z wydziału antynarkotykowego doprowadziła w końcu
Lumikki na ekskluzywne przyjęcie człowieka znanego jako Biały Niedźwiedź. Tam
dowiedziała się, że pod tym pseudonimem ukrywają się w istocie dwie kobiety, identyczne
bliźniaczki. Lumikki musiała uciekać z przyjęcia, bo rozpoznał ją Borys Sokołow, człowiek
Białego Niedźwiedzia.
Dzięki jej zeznaniom Sokołow i ojciec Elisy trafili za kratki, jednak na Białego
Niedźwiedzia policja nic nie miała. Wszystko to działo się na początku marca, a gdy było
już po wszystkim, Lumikki obiecała sobie, że od teraz nie będzie się już nigdy mieszać do
cudzych spraw. Ścigano ją, strzelano do niej i o mały włos nie przerobiono na
mrożonkę.Dzięki, wystarczy. Dosyć krwi. Dosyć nerwów i uciekania po ubitym śniegu
w ślizgających się glanach.
Rodzice chcieli na jakiś czas zatrzymać Lumikki w domu, w Riihimäki. Zamierzali
nawet rozwiązać umowę wynajmu jej kawalerki, ale nie zgodziła się na to. Wiosną
roznosiła gazety, aby częściowo pokryć czynsz z własnej kieszeni, czym przekonała
rodziców do zatrzymania stancji „na wszelki wypadek”. Jednak w pierwszych tygodniach
po wyjściu ze szpitala mogła jedynie zaglądać tam od czasu do czasu – o samodzielnym
mieszkaniu w Tampere nie było mowy. Przystała na to i dojeżdżała do szkoły pociągiem.
Później jednak zaczęła zostawać w kawalerce na Tammeli na noc i stopniowo przewoziła
tam z powrotem swoje rzeczy, aż w maju oświadczyła rodzicom, że od tej pory będzie
przyjeżdżać do Riihimäki jedynie w odwiedziny. Koniec tematu. Rodzice nie mieli nic do
powiedzenia. Nie mogli przecież zatrzymać w domu pełnoletniej córki. Lumikki opłacała
czynsz ze swoich oszczędności i niewielkiego stypendium. W wakacje postanowiła się
gdzieś wyrwać. Zarezerwowała sobie tani lot do Pragi, znalazła przez internet niedrogie
schronisko młodzieżowe, spakowała do plecaka jedynie najpotrzebniejsze rzeczy
i pojechała.
Ledwie samolot wystartował, Lumikki poczuła wielką ulgę. Chociaż na chwilę wyrwie
się z Finlandii. Uwolni od męczącej nadopiekuńczości rodziców. Od nagłych skoków tętna
na widok każdego mężczyzny w ciemnym ubraniu. Lumikki zmagała się ze strachem przez
całe życie. Nie cierpiała się bać. Gdy wysiadała z samolotu na lotnisku w Pradze, czuła, że
ciężkie jarzmo lęku już nieco zelżało. Że się wyprostowała i pewniej stawia kroki.
Dlatego była szczęśliwa. Dlatego obróciła teraz twarz do słońca, zamknęła oczy
i z uśmiechem delektowała się zapachami środkowoeuropejskiego miasta. Wyciągnęła
z plecaka widokówkę z mostem Karola w nocnej iluminacji. Postanowiła napisać kilka
słów do Elisy – a w zasadzie do Jenny, bo po wydarzeniach z marca obie z matką zmieniły
dla bezpieczeństwa imiona i nazwisko. W świecie narkobiznesu grało się o bardzo
wysokie stawki i ryzyko było ogromne. Jednak Lumikki w myślach wciąż nazywała
koleżankę jej dawnym imieniem.
Elisa z matką przeniosły się do Oulu, gdzie Jenna chodziła do szkoły fryzjerskiej. Od
czasu do czasu pisała, co u niej słychać. Zdecydowała się wreszcie odwiedzić ojca
w więzieniu i podobno nie było wcale tak źle, jak się obawiała. Czuła, że musi zobaczyć
tatę i z nim porozmawiać. W listach robiła na Lumikki wrażenie zaskakująco spokojnej
i bardziej dojrzałej niż poprzednio. Po wydarzeniach marcowych Elisa musiała szybko
wydorośleć i nauczyć się odpowiedzialności. Przestała być królową imprez i córeczką
tatusia, a najdziwniejsze w tym wszystkim było to, że nowa tożsamość pasowała jej
znacznie lepiej niż poprzednia. Lumikki była pewna podziwu, że Elisa tak dobrze się
odnalazła w zupełnie nowej dla siebie rzeczywistości.
W zasadzie to ona sfinansowała wycieczkę Lumikki do Pragi, wysyłając jej tysiąc euro
z tych trzydziestu tysięcy, które znalazła w worku na swojej działce. Lumikki powiedziała
rodzicom, że opłaciła wyjazd z własnych oszczędności. Rzeczywiście je miała, ale dzięki
Elisie nie musiała z nich korzystać. Wolała jak najszybciej wydać pieniądze, na których
była ludzka krew. Choć leżały bezpiecznie pod drugim dnem szuflady, nie dawały Lumikki
spokoju.
Coś przesłoniło słońce. Na zapach miasta nałożył się nagle mocny aromat kadzidełka
z nutą konopnego mydła. Lumikki otworzyła oczy. Obok niej stała około dwudziestoletnia
dziewczyna w białych lnianych spodniach i luźnej bluzie z długimi rękawami z tej samej
tkaniny. Kasztanowe włosy związane w dwa warkocze miała upięte na czubku głowy. Jej
szare oczy spoglądały na Lumikki niepewnie. Dziewczyna nerwowo międliła palcami
pasek pociemniałej ze starości skórzanej torebki.
Lumikki poczuła lekkie rozdrażnienie.
Tak, to ta sama dziewczyna, którą dostrzegała w tłumie turystów już od dwóch dni
i która przyglądała się jej uważnie, sądząc zapewne, że Lumikki tego nie widzi. Ona jednak
zwróciła na to uwagę, bo dziwnym zbiegiem okoliczności dziewczyna zjawiała się w tych
samych punktach widokowych wtedy, kiedy ona. Wyglądała na może dwa lata starszą od
Lumikki i chyba także zwiedzała miasto w pojedynkę. Znudzona samotnym podróżowaniem
hipsterka, która szuka chętnych na pójście do parku, żeby na kocu przy tanim, ciepłym
winie rozprawiać o głębokiej współzależności wszystkiego we wszechświecie.
Można i tak, ale Lumikki przyjechała do Pragi akurat po to, żeby pobyć sama. Nie miała
ochoty na zawieranie nowych znajomości.
Dziewczyna otworzyła usta, Lumikki zaczęła więc szybko układać w myślach zwięzły
i uprzejmy, ale chłodny komunikat, żeby ją spławić. Chłód działa zawsze, bez pudła.
Gdy jednak z ust hipsterki padło kilka szwedzkich słów, Lumikki dostała gęsiej skórki
i poczuła na plecach zimny pot, choć z nieba lał się żar.
– Chyba jestem twoją siostrą.
Jestem twoją krwią. Jestem twoim ciałem. Jesteś moją krwią. Jesteś moim ciałem.
Stanowimy jedną rodzinę. Jesteśmy matkami i ojcami, rodzicami i dziećmi, siostrami
i braćmi, ciotkami i wujami, stryjami i krewnymi. Płynie w nas ta sama krew i ta sama
wiara, mocniejsza niż skała i głębsza niż ocean. Bóg wybrał nas na członków tej samej
rodziny, tej samej świętej społeczności.
Chwyćmy się za ręce. Siostry i bracia, nasz czas niedługo nastąpi. Jezus nas wezwie,
a my bez wahania przyjmiemy Jego wezwanie. Nie będziemy się bać, gdyż nasza wiara
jest silna.
Nasza wiara jest biała jak śnieg. Jest czysta i jasna. Nie ma w niej miejsca na
zwątpienie. Nasza wiara jest światłem, które swą jasnością oślepi grzeszników. Spali ich
swym żarem.
Jesteśmy rodziną, która będzie zawsze trzymać się razem. Jesteśmy Świętą Białą
Rodziną i wkrótce Bóg nas wynagrodzi za naszą cierpliwość.
2
Dziewczyna błądziła spojrzeniem po kawiarnianych stolikach, tarasowych parasolach
i twarzach turystów. Szczupłymi, białymi palcami niespokojnie gładziła szklankę wody
z lodem, pozostawiając smugi na oszronionej powierzchni. Upiła zaledwie mały łyk.
Lumikki w tym czasie zdążyła opróżnić już dwie pełne szklanki, które były dodatkiem do
jej espresso.
Wybrały tę strasznie drogą kawiarenkę dla turystów na zamkowym dziedzińcu, bo
w pobliżu nie było innego przyjaznego miejsca. Lumikki miała mętlik w głowie. Nie
wiedziała, jak ubrać w słowa dziesiątki kotłujących się w niej pytań.
– Powinnam chyba spróbować jakoś to wytłumaczyć – dziewczyna niepewnie odezwała
się po szwedzku.
Właśnie tak, raz poproszę.
Lumikki nie powiedziała jednak tego na głos, niech dziewczyna sama się wypowie. Nie
zadawaj pomocniczych pytań – upomniała się w myślach.
– Ja... Czy mogę mówić po angielsku? Mój szwedzki jest trochę... kiepski.
Lumikki skinęła głową. Dziewczyna mówiła z silnym czeskim akcentem, szwedzki nie
był jej językiem ojczystym. Na pewno jednak nie bez powodu zdecydowała się zaczepić
Lumikki akurat w tym języku.
– Jestem Lenka – przedstawiła się po angielsku. – Mam dwadzieścia lat.
Lumikki spojrzała na palce dziewczyny, wciąż nerwowo obejmujące szklankę. Na
prawym serdecznym dostrzegła ledwo widoczną pręgę. Jakby po obrączce albo
pierścionku. Lenka powiedziała jej, że mieszka w Pradze od urodzenia. Dzieciństwo
i okres dorastania spędziła z matką, która zmarła, gdy dziewczyna miała piętnaście lat.
Matka zginęła w wypadku. Utopiła się nocą w rzece.
Głos Lenki zmienił się i ucichł. Dziewczyna patrzyła chwilę na katedrę ponad głowami
turystów, po czym dokończyła:
– A potem... ktoś się mną zaopiekował. Mam teraz nową rodzinę.
– Masz męża? – spytała Lumikki.
Lenka pokręciła gwałtownie głową.
– Nie, nie, nic z tych rzeczy. Wzięli mnie do siebie dobrzy ludzie. Wierzysz w dobro?
Dziewczyna zadała pytanie tak nieoczekiwanie i z taką powagą, że Lumikki musiała upić
łyk kawy, zanim mogła odpowiedzieć.
– Są dobre postępki. I dobre intencje. – Lenka spojrzała jej prosto w oczy. Lumikki nie
potrafiła zinterpretować tego wyrazu twarzy. Zamyślenie czy złość? Wolałaby, żeby
dziewczyna zaczęła powoli przechodzić do rzeczy, ale nie chciała jej popędzać.
Jakby czytając w jej myślach, Lenka rzekła:
– Kiedy byłam bardzo mała, mama nie chciała mi opowiedzieć o ojcu, chociaż
pytaniami doprowadzałam ją pewnie do szału. Powtarzała mi w kółko, że nie mam taty.
Wiedziałam, że to kłamstwo. Każdy ma ojca. W dniu moich dziesiątych urodzin posadziła
mnie na krześle i sama opowiedziała mi o nim. Dowiedziałam się wtedy, że w wakacje
przed moim urodzeniem mama poznała pewnego turystę. Mężczyzna był Finem i mówił po
szwedzku. Nazywał się Peter Andersson.
Lumikki znów poczuła na plecach zimny dreszcz, choć w kawiarni było gorąco jak
w piekarniku. Bezwiednie zaczęła szukać cech ojca w fizjonomii Lenki. Czy jej prosty,
wąski nos nie przypomina trochę jego nosa? Ciemne brwi? Zarys podbródka? Przez chwilę
miała wrażenie, że zamiast twarzy Lenki widzi twarz ojca, ale iluzja szybko prysnęła.
– Podobno romans był namiętny, ale krótki. Mężczyzna miał żonę w kraju, ciąża była
oczywistą wpadką. Jednak gdy matka zorientowała się, że będzie miała dziecko,
postanowiła je urodzić. Nie zdecydowała jednak, aby o swojej decyzji poinformować
biologicznego ojca. Finowi, czyli mojemu ojcu, postanowiła o tym nie mówić. Pierwsze
moje zdjęcie posłała mu, gdy miałam już dwa latka. – Lenka przerwała na chwilę, by
łapczywie napić się kilka łyków wody. Lumikki miała wrażenie, że krzesło, na którym
siedzi, zaczyna się zapadać. Słyszała słowa dziewczyny, ale nijak nie mogła uformować
z nich treści. Ojciec miał drugą córkę. Tutaj. A ona starszą siostrę. – Ojciec chciał się ze
mną spotkać, ale matka się nie zgodziła. Przez lata przysyłał listy, kartki, zdjęcia, drobne
prezenty, pieniądze. Matka nie odpisywała, więc odzywał się coraz rzadziej, aż w końcu w
ogóle przestał pisać. Ale wtedy matka opowiedziała mi tylko o ojcu, a nie o jego listach.
Te znalazłam sama, kiedy miałam dwanaście lat. Matka trzymała je w szafie, w pudle
z pościelą. Zdążyłam przeglądnąć tylko kilka z nich i obejrzeć parę prezentów, nim matka
weszła do pokoju. Wściekła się na mnie, że bez pytania grzebię w jej rzeczach. Wyrwała
mi pudło z rąk i wysypała całą zawartość do piecyka. Płakałam cały wieczór. – Lenka
mówiła bezbarwnym, cichym głosem, ale drżące dłonie zdradzały, że tych kilka zdań sporo
ją kosztowało. Zamilkła na dłuższą chwilę, wyraźnie nie wiedząc, co po tym wszystkim
mogłaby jeszcze powiedzieć.
Obok nich siedziała hałaśliwa grupka włoskich licealistów, którzy pili colę i robili
zawody, kto najgłośniej beknie. Para Amerykanów otwarcie narzekała na trudności
z przeliczeniem cen na dolary i ustaleniem, co opłaca się kupić. Lumikki rejestrowała to
wszystko, ale odgłosy zdawały się dobiegać z oddali, jakby z innego wymiaru. Opowieść
Lenki jak zaczarowany puzzel wypełniła nagle białą plamę w życiorysie Lumikki. Od
zawsze bowiem czuła, że rodzice coś przed nią ukrywają. Chodziło o jakąś grubą sprawę,
o której w ich domu się nie rozmawiało, choć czasem powietrze w mieszkaniu gęstniało
tak, że ledwie dawało się oddychać. Drażliwość ojca. Smutne, zapłakane oczy matki.
Rozmowy, które się urywały, kiedy Lumikki wchodziła do pokoju.
Mimo to Lumikki nie potrafiła sobie wyobrazić, aby jej ojciec mógł zrobić coś takiego.
Peter Andersson był mężczyzną nadzwyczaj powściągliwym, zawsze poprawnym
i opanowanym. Wielu ludzi ma dwa oblicza: oficjalne i domowe, które różnią się od siebie
tym, że to drugie nie boi się okazywać smutku, zmęczenia i złości, serdeczności i euforii.
Lumikki zawsze wydawało się, że ojciec ma wyłącznie jedno, oficjalne oblicze. Wszędzie
zachowywał się tak samo. Jak zakuty w twardy pancerz.
Czy mógłby mieć przed laty namiętny romans? Czy był w ogóle zdolny do odczuwania
namiętności? Nigdy słowem nie wspomniał, że był w Pradze. To dziwne. Z pewnością
chciałby podpowiedzieć córce, gdzie warto pójść i co koniecznie powinna tam zobaczyć.
Lenka opowiadała jej o Peterze Anderssonie, którego Lumikki nie znała. Na razie jednak
nic jej jeszcze nie odpowiedziała. Bardzo możliwe, że ojciec miał cechy charakteru,
z których jego córka w ogóle nie zdawała sobie sprawy. Czy kiedykolwiek możemy
powiedzieć, że dobrze poznaliśmy drugiego człowieka? Nawet osobę nam najbliższą?
– Kiedy mama zginęła, bałam się, że już nigdy nie dowiem się niczego o swoim ojcu.
W końcu wiedziałam tylko tyle, że to jakiś Peter Andersson, który mieszka w Finlandii
i mówi po szwedzku. Nazwisko jest tak powszechne, że w sumie niewiele mogło pomóc.
Aż nagle zobaczyłam ciebie.
– Ale skąd wiedziałaś? – Lumikki nie mogła powstrzymać pytania. – Przecież nigdy
wcześniej się nie spotkałyśmy.
Po raz pierwszy w kącikach ust Lenki pojawił się nikły uśmiech.
– Zanim mama spaliła wszystkie listy i podarunki od ojca, zdążyłam zobaczyć twoje
zdjęcie. Miałaś na nim osiem lat. Na odwrocie było napisane po szwedzku: „Twoja
siostrzyczka Lumikki”. Tak mi to zdjęcie zapadło w pamięć, z najdrobniejszymi
szczegółami, że gdy tylko cię zobaczyłam, od razu wiedziałam, że to ty. Wyglądałaś
dokładnie tak, jak na tamtej fotografii. Chciałam się jednak upewnić, więc dwukrotnie
poszłam za tobą, żeby ci się przyjrzeć. Mam nadzieję, że nie jesteś zła?
Lumikki pokręciła głową. Chciała tym ruchem czemuś zaprzeczyć, ale sama nie była
pewna, czemu właściwie.
Wiedziała natomiast, że od tej pory nic już nie będzie jak dawniej.
3
Ten sam brązowy odcień włosów, który skłaniał się bardziej ku chłodnej szarości niż
ciepłemu kasztanowi. Lenka miała długie włosy. Gdyby rozplotła upięte na głowie
warkocze, włosy sięgałyby jej na pewno do pośladków. Lumikki była ostrzyżona na
chłopaka, czy raczej na Carey Mulligan. Tylko że z koloru włosów nie należy wyciągać
żadnych wniosków. Tym bardziej, gdy jest to najpowszechniejszy kolor włosów kobiet
w Europie Środkowej.
Szare oczy. U Lenki trochę ciemniejsze niż u niej. Górna warga może podobnie miękko
zaoblona, gdyby się bliżej przyjrzeć. Jednak proporcje twarzy były inne. Lenka miała
wyraźnie wyższe czoło, a Lumikki krótszy i mniejszy nos.
Wzrost – mniej więcej jednakowy. Lenka była może o centymetr wyższa. Stały obok
siebie przed lustrem w kawiarnianej toalecie i przyglądały się sobie dokładnie. Lenka
trzymała ją za ramię i Lumikki czuła się trochę nieswojo. Nie lubiła dotyku obcych. Zresztą
nawet pośród znajomych strzegła swojej prywatnej przestrzeni i tylko nielicznym
pozwalała na zbliżenie czy dotyk. Uścisk Lenki był mocny, kurczowy. Cera była równie
biała jak palce dłoni. Lumikki zdążyła się już trochę opalić.
Z wyglądu mogły uchodzić za siostry. Ale wcale nie musiały. Żadna cecha nie
wskazywała jednoznacznie na genetyczne pokrewieństwo. Poza tym ani jedna, ani druga nie
była szczególnie podobna do Petera Anderssona.
Lumikki pochyliła się i obmyła twarz i szyję zimną wodą. Orzeźwiona poczuła, że jej
mózg zaczyna znowu pracować. Lenka puściła jej ramię.
– I co powiesz? – spytała dziewczyna.
Patrzyła na Lumikki z ciekawością i wyczekiwaniem. Niczym psiak żebrzący
o pieszczotę. Lumikki najchętniej nic by nie mówiła. Tego było za dużo. Za dużo nowości.
Za dużo sensacji. Nie zdążyła się jeszcze zastanowić, co dalej. Jak się teraz zachować, co
robić.
A nie znosiła sytuacji, w których nie wiedziała, co robić.
– Jakby to powiedzieć... Całkiem sporo tego, jak na jeden raz – rzekła w końcu,
wycierając szyję papierowym ręcznikiem. Za kołnierzyk uciekła strużka wody i spłynęła po
plecach niczym złe przeczucie.
– Wiem. Ja miałam wiele lat na przemyślenie sobie tego wszystkiego. Ty usłyszałaś to
dopiero przed chwilą.
– Właśnie. Ojciec nigdy nie wspominał... Nie wiedziałam, że w ogóle istniejesz.
Ojciec... – Lenka znów położyła rękę na ramieniu Lumikki. Pewnie zinterpretowała jej
wahanie jako wzburzenie. Częściowo słusznie, bardziej jednak chodziło o to, że Lumikki
nie chciała jeszcze ujawniać zbyt wielu szczegółów ze swojego życia. Najpierw musi
ustalić prawdę.
Zarówno Lenka, jak i jej opowieść, budziły w Lumikki niejasne podejrzenia, biła z nich
jakaś nerwowość. Zbiegi okoliczności wydawały się tak niesamowite, że aż niemożliwe.
A jednak szczegóły się zgadzały... Lumikki nie potrafiła uspokoić i uporządkować
kotłujących się w jej głowie myśli.
– Mogę mieć do ciebie prośbę? Nie mów o tym jeszcze swojemu ojcu. Naszemu ojcu.
Nie chciałabym, żeby znów dowiadywał się o mnie przez osoby trzecie. Sama chcę mu
towszystko powiedzieć, gdy nadejdzie właściwy czas – oznajmiła Lenka.
Lumikki skinęła głową. Na tę prośbę przystała z łatwością. Mówiąc otwarcie, nawet jej
przez myśl nie przeszło, aby zaraz łapać za komórkę i dzwonić do ojca z pytaniem, czy to
prawda, że ma w Pradze drugą córkę. W ich rodzinie nie było takiego zwyczaju.
Niewygodne sprawy nie były poruszane, omijano je szerokim łukiem, próbując dociec
prawdy w inny sposób. Rodzina z tajemnicami. Byłby to pewnie niezły temat na
fascynującą książkę dla młodzieży, rzeczywistość jednak ciążyła im niczym wielki głaz,
który przygniatał ich wszystkich do ziemi i bardzo utrudniał patrzenie sobie w oczy.
– Jak nauczyłaś się szwedzkiego? – spytała Lumikki, przechodząc na ojczysty język ojca.
Lenka uśmiechnęła się nieśmiało i odpowiedziała po szwedzku:
– Zabrzmi to pewnie głupio, ale gdy się dowiedziałam, że tata mówi po szwedzku,
zaczęłam się go uczyć z internetu i książek. Oglądałam na YouTube fragmenty szwedzkich
programów dla dzieci i smakowałam niektóre słowa. Wydawały mi się dziwnie znajome.
Smultron. Fånig. Längtan. Pannkaka. Może jednak mamy w genach jakiś ślad po języku
rodziców.
Lumikki postanowiła nie komentować, że podobny pogląd mocno trąci jakimiś czarami
w stylu new age, które nie mają nic wspólnego ani z genetyką, ani z psychologią
rozwojową człowieka. W końcu Lenka może sobie wierzyć, w co tylko chce.
Do toalety weszła niemiecka turystka i dziwnie na nie spojrzała. Z dworu dało się
słyszeć dźwięk dzwonów katedry świętego Wita. Zegar wybił pełną godzinę. Lenka
zamarła.
– Czy to już druga? – spytała.
Lumikki skinęła głową. W oczach Lenki pojawił się niepokój, palce znowu zaczęły
nerwowo skubać pasek torby. Dziewczyna w sekundę przeistoczyła się w zaszczute
zwierzę. Wyczuwalne przed chwilą ciepło, zaczątki jakiejś swobody zniknęły
w okamgnieniu.
– Muszę lecieć – stwierdziła Lenka. – Widzimy się jutro. O dwunastej.
– W tym samym miejscu?
Lenka rozejrzała się nerwowo.
– Nie. Nie tutaj. To nie jest dobry pomysł. Wiesz, gdzie jest Zamek Wyszehradzki?
Dojedziesz metrem. Tam się spotkamy.
Lumikki nie zdążyła odpowiedzieć, zaproponować spotkania gdzieś bliżej, nie zdążyła
także zapytać, dokąd dziewczynie tak się spieszy. Lenka wybiegła z toalety, pozostawiając
Lumikki samą przed lustrem, wpatrzoną w swoje skonsternowane odbicie.
Kobieta bębniła palcami o blat. Dębowy stół, ledwo miesiąc temu odnowiony, wyrównany
i wylakierowany. Spojrzeniem powiodła po ścianach gabinetu. Dyplomy, wyróżnienia,
wycinki z gazet, największe osiągnięcia i punkty zwrotne jej kariery w barwnym pakiecie,
którego pozazdrościłby niejeden. Ale jej to nie wystarczyło. Jej było zawsze mało, jednak
nie mogło być inaczej. Nie w tej branży. Tu konieczny jest nienasycony głód. Tu musi być
wszystkiego ciągle więcej i więcej: rozmiarów, jakości, grozy, porywu, wzruszeń,
wściekłości, sympatii. W tej branży człowiek musi wciąż gonić za nowością. Musi trzymać
rękę na pulsie, a jeszcze lepiej – wyczuwać go wcześniej i uderzać wtedy, gdy nikt się
jeszcze niczego nie spodziewa.
Tu trzeba mieć tematy, o których mówią wszyscy. Tu i teraz. I jeszcze jutro.
Kobieta chwyciła komórkę, zdjęła obudowę, wyjęła kartę SIM i na jej miejsce
zamontowała inną. Ponownie włączyła telefon i wybrała numer. Nikt nie może się nigdy
dowiedzieć, że kiedykolwiek pod niego dzwoniła.
Mężczyzna odebrał prawie od razu.
– Już jest gotowy? – spytał.
– Jeszcze nie.
– Pamiętaj, że nie może wiedzieć za dużo.
– Wiem, wiem, pamiętam. Siedzę w tym fachu od tak dawna, że doskonale znam
wszystkie reguły. Im mniej będzie wiedział, tym jego reakcje będą bardziej autentyczne.
A tego właśnie chcemy – autentyczności. Chcemy prawdziwych emocji.
– Chyba zdajesz sobie sprawę, na jak wielkie niebezpieczeństwo się naraża? Może
zrobić sobie krzywdę, może nawet zginąć.
– Musimy pójść na to ryzyko. Ostatecznie męczeńska śmierć to też nie jest wcale taki zły
scenariusz. Przychodzi mi nawet do głowy jedna stara historia, która wlecze się do dzisiaj
właśnie przez to męczeńskie tło.
Śmiech.
– Akurat mnie nie powinnaś mówić takich rzeczy. Mógłbym się jeszcze obrazić.
– Liczę na twoje poczucie czarnego humoru.
– Poza humorem nie mam nic czarnego. A zatem wszystko idzie zgodnie z planem?
– Tak.
– Dobrze. Muszę kończyć. Bóg z tobą.
Kobieta odłożyła telefon, uśmiechając się pod nosem. Ona obejdzie się bez Boga. Są
jednak tacy, którzy będą go niedługo bardzo potrzebować.
Lud pragnie opowieści bohaterskich. Lud chce widzieć, słyszeć i czytać, że dobro
triumfuje nad złem, że Dawid powalił Goliata, Jezus – Szatana, mali hobbici –
wszechmocnego Saurona. Lud chce mieć dowód, że wielki bohater pokona
niepokonanego, pobije niepobitego, uśmierci nieśmiertelnego. Lud pragnie historii,
w których odważny i prawy bohater dokonuje rzeczy niemożliwych.
Bohater powinien budzić sympatię, by łatwo można było się z nim utożsamić.
Powinien być jednocześnie blisko ludzi i trochę ponad nimi. Nie może być
wszechpotężny. Bohater musi walczyć, musi się zmagać, doświadczać bólu i trudności.
Powinien otrzeć się o śmierć i przystąpić do finałowej walki, silniejszy niż kiedykolwiek.
Nie może być również odporny na ciosy – musi mieć słabe punkty, w które będzie mierzył
jego przeciwnik.
Adwersarz jest chyba jeszcze ważniejszy od samego bohatera. Zło. Potężne, niepojęte,
okrutne, ohydne ucieleśnienie zła, które niczym magnes przyciąga uwagę słuchaczy
i widzów. Lud chciałby doczekać definitywnego końca zła, a jednocześnie jest nim
zafascynowany. Lud łaknie go do nieprzytomności. I dlatego chce, aby ktoś pokonał zło.
Dlatego chce bohatera.
Jednak dobra opowieść bohaterska nie może się obejść bez ofiar. Bez ludzi, którzy
muszą zginąć, aby ocaleni wydali się jeszcze cenniejsi.
Dopiero śmierć czyni prawdziwą opowieść bohaterską.
16 czerwca
CZWARTEK noc
4
Sufit wydawał się wielką dziurą. Ślepił w Lumikki niczym czarne, niewidzące oko.
Dziewczyna nie odwracała wzroku. Była zupełnie rozbudzona.
Przez cienkie zasłony do pokoju sączyło się żółte światło latarni. W pobliskim parku
poszczekiwał pies. Była druga w nocy. Duchota nie odpuszczała nawet po zmroku,
prześcieradło było mokre od potu. Lumikki wstała, żeby otworzyć okno. Dopiero gdy
mocno szarpnęła za klamkę, wypaczona futryna ustąpiła z trzaskiem. Z dusznym powietrzem
do pokoju wtargnął równomierny szum ulicy. Ktoś ruszył z piskiem opon. Wychodząca
z baru ekipa próbowała coś śpiewać. Ich pijacki bełkot przypominał język francuski.
Lumikki wsparła się na parapecie. Choć na zewnątrz było równie parno jak w środku,
delikatny podmuch wiatru osuszył spoconą skórę. Najchętniej poszłaby pod prysznic, ale
rano i tak będzie musiała się znowu wykąpać. Poza tym nie chciała budzić innych gości
schroniska. Chwilę rozważała, czy czegoś nie przekąsić, zaraz jednak odrzuciła tę myśl.
Mogła zjeść kupione poprzedniego dnia ciastka francuskie. Wyglądały apetycznie, ale
oblepiały język i podniebienie obrzydliwym tłuszczem.
Lumikki nie wiedziała, czy obudziła ją duchota, czy raczej zły sen. Może jedno i drugie.
Koszmar mogła sprowokować nieprzyjemnie wilgotna, klejąca się do ciała pościel.
Dziewczyna znała ten sen, ale nie śnił się jej od lat. W podstawówce zastąpiły go złe sny
o jej prześladowczyniach. Koszmary, które nie kończyły się z nadejściem dnia, lecz
powtarzały wciąż od nowa, aż jawa i sen zlały się ze sobą.
Jednak ten koszmar był starszy od tamtych. Śnił jej się w czasach, gdy jeszcze się nie
bała.
Stoi przed wielkim lustrem. Jest jeszcze mała, ma może ze dwa lata. Z początku widzi
w lustrze tylko siebie i swój ciemny pokój. Podnosi rękę, jej odbicie robi to samo.
Uśmiecha się, krzywi. Odbicie powtarza każdą jej minę. Aż nagle Lumikki za swoimi
plecami widzi w lustrze dziewczynkę. Trochę starszą od niej i bardzo do niej podobną.
Ubrana jest w taką samą białą sukienkę.
Dziewczynka kładzie obie ręce na ramionach Lumikki. Dłonie ma ciepłe, bezpieczne.
Potem pochyla się i po szwedzku szepcze jej do ucha:
– Będziesz moją siostrą na zawsze, na zawsze, na zawsze...
Lumikki odwraca się do niej. Po jaką cholerę zawsze się odwraca w tym koszmarze,
choć wie, że nic dobrego z tego nie wyniknie? Do tamtej pory było jej dobrze i czuła się
bezpiecznie. Teraz jednak robi jej się zimno. Za nią nie ma nikogo. Jest w ciemnym pokoju
zupełnie sama. Odwraca się i znowu patrzy w lustro. Dziewczynka stoi za nią. Gładzi ją po
włosach, Lumikki czuje ciepło jej dłoni. Chce ją odtrącić, ale ręka trafia w próżnię.
– Nie chcesz się ze mną bawić? – pyta ze smutkiem dziewczynka z lustra.
Lumikki kręci energicznie głową. Chce tylko jednego: żeby ta druga zniknęła. Nie jest
prawdziwa i Lumikki się boi.
– Będę bardzo smutna – mówi tamta.
I zaczyna płakać. Lumikki nie chce na to patrzeć. Najchętniej zacisnęłaby mocno
powieki. Ale nie może, musi patrzeć. Choć dobrze wie, że nie chce widzieć łez
dziewczynki z lustra. Te łzy są czerwone. To ogromne krople krwi, które spływają
dziewczynce po policzkach i brodzie, kapią na białą sukienkę, plamiąc materiał. Lumikki
wreszcie odrywa od nich wzrok i patrzy w dół, na swoją sukienkę, która też nie jest już
biała, lecz w całości upstrzona plamami krwi.
Wtedy się budzi. Zawsze w tym samym momencie.
Lumikki nigdy nie odkryła, jakie zdarzenie mogło zrodzić ten koszmar. Może kiedyś
przez przypadek zobaczyła fragment horroru? Może starsze dziecko w przedszkolu albo na
podwórku opowiedziało jej jakąś przerażającą historię?
Nie miała natomiast wątpliwości, dlaczego koszmar powrócił właśnie teraz. Po
odpowiedź nie musiała zwracać się do psychoterapeuty. Odbicie jej i Lenki w lustrze.
Informacja, że mają tego samego ojca. Że są siostrami. Podobieństwa były tak uderzające,
że musiałaby być ślepa, aby ich nie widzieć. Lumikki nie przerażało to, że po latach wrócił
tamten koszmar. Przerażała ją myśl, że to może wcale nie był zły sen.
Tylko że to zupełnie nie trzymało się kupy. Jeśli opowiadanie Lenki było prawdziwe,
czego Lumikki nie chciała jeszcze przyjąć do wiadomości, to nigdy wcześniej się nie
spotkały. Dwuletnia Lumikki po prostu nie mogła zapamiętać żadnej sceny z siostrą przy
lustrze.
Lumikki nie wierzyła w prorocze sny. Ciemnota i zabobon.
Musiał to być zatem czysty przypadek. Albo może Lumikki wyłowiła kiedyś z doskonale
wyciszonych kłótni rodziców parę słów na krzyż i zbudowała sobie z nich ulotny obraz,
który wyobraźnia dziecka przekształciła w plastyczny koszmar. Ta ostatnia hipoteza wydała
się Lumikki najbardziej wiarygodna.
Powoli i głęboko Lumikki wciągała w płuca ciepłe powietrze. Wspomnienie koszmaru
słabło. Nocna Praga pachniała nadziejami i niespełnionymi obietnicami, historią i ulicznym
kurzem. Zapach był zarazem słony i słodki.
Lumikki nie zamknęła okna i próbowała zasnąć mimo hałasu. Zrobiła krok w stronę
łóżka, gdy nagle ktoś zaczął wściekle dobijać się do jej pokoju. Przestraszyła się, że stare
drzwi ustąpią i zaraz ktoś je wyważy.
Była naga, więc szybko owinęła się ściągniętym z łóżka prześcieradłem i chwyciła
pierwszy z brzegu przedmiot, który jako tako nadawał się do obrony. Niedopita butelka
wody. Niezgorszy rynsztunek bojowy, nie ma co. Sprężyła się jak do skoku, ze wzrokiem
utkwionym w drzwi. Otwierały się do środka, a to dawało jej pewną przewagę. Na
dodatek mogła działać z zaskoczenia. Jeśli intruz zdoła wtargnąć do środka, kopnie z całej
siły drzwi i roztrzaska mu nimi nos.
Trwała w bezruchu. To potrafiła najlepiej. Była w tym mistrzynią. Ktoś znowu zaczął
walić w drzwi, tym razem jeszcze głośniej niż poprzednio, jakby chciał je przebić pięścią
na wylot.
Lumikki wiedziała, że uderzenie butelką w odpowiednie miejsce może przynieść
piorunujący efekt. Najpierw drzwi, a potem butelka. Miała strategię dopiętą na ostatni
guzik.
Wtedy z korytarza usłyszała chrapliwy rechot młodych mężczyzn, jeden z nich zaczął
głośno fałszować:
– We like to party, party! We like to party! Dalej, gościu! Nie czas teraz na spanie!
Lumikki rozluźniła mięśnie. Ręka z butelką opadła do boku. Rozpoznała sytuację, zanim
zza drzwi dobiegł głos:
– O kurwa! To nie te drzwi! To 208, a nie 206!
Lumikki powlokła się do łóżka, a młodzi imprezowicze zaczęli dobijać się do
sąsiedniego pokoju i pod kolejnymi drzwiami śpiewać zaproszenie do wspólnej zabawy.
Kakofonia dźwięków z ulicy i korytarza podziałała na Lumikki usypiająco. Zamknęła
powieki i od razu zapadła w głęboki, twardy sen, bez koszmarów.
Mężczyzna nie spał. Często budził się o świcie, gdy pozostali domownicy jeszcze leżeli
w łóżkach. Pasterz. Tak właśnie o nim myśleli i było w tym wiele racji. Tworzyli jego
stadko, które wychowywał i którego doglądał od dawna, już ponad dwadzieścia lat. Był
cierpliwy i wyrozumiały. Wielokrotnie powtarzał sobie, że jeśli tylko zaczeka na
odpowiedni moment, jego wytrwałość zostanie wynagrodzona.
Mężczyzna chodził po pomieszczeniach miękko i bezszelestnie. W pokojach czuć było
kurz i stęchliznę, powietrze było gęste od oddechów i snów. Patrzył na spokojne twarze
śpiących. Ktoś miał rozchylone wargi, kto inny obejmował poduszkę jak ukochaną osobę.
Sprawiali wrażenie małych i kruchych istot, nawet dorośli mężczyźni. Byli jak motyle
w jego dłoniach. Miał nad nimi pełną władzę – mógł ich wszystkich rozgnieść, przekłuć
szpilką i wstawić do gablotki, poobrywać im skrzydła, opalić nad płomieniem albo odciąć
im tlen.
Ich życie było w jego rękach.
17 czerwca
PIĄTEK
5
Jiři Hašek wycisnął do szklanki sok z dwóch pomarańczy i wypił go duszkiem. Jego usta
wypełniły się orzeźwiającym, słodkim smakiem i mężczyzna niemal poczuł, jak witaminy
przenikają do krwi i dodają mu energii. Spojrzał przez okno na budzące się przed
porannym szczytem miasto. Taka temperatura o tej porze wróżyła kolejny skwarny dzień.
Okrywający niebo cienki woal chmur pierzastych był jak welon na twarzy oblubienicy,
który nie zatrzyma bijącego z jej oczu żaru miłości.
Jiři uśmiechnął się pod nosem na myśl, jak by go ocenił postronny obserwator. Młody
mężczyzna w ciemnych, prostych spodniach i białej koszuli, niczego sobie brunet
o włosach przyciętych z klasyczną elegancją. Siedzi w kuchni swojej mansardy i pije sok
ze świeżo wyciśniętych pomarańczy. Jakby żywcem wyjęty z reklamy. Ucieleśnienie
sukcesu i energii.
Jiři o mało nie parsknął śmiechem. Miał dopiero dwadzieścia pięć lat. I pracę swoich
marzeń. Wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazywały na to, że jego kariera wchodzi
właśnie w fazę oszałamiającego rozwoju. Jiři był dziennikarzem śledczym i miał otwartą
drogę na sam szczyt. Niewykluczone, że jeszcze przed trzydziestką doczeka się własnego
programu telewizyjnego. Nie miał stałej partnerki, nie wynikało to jednak z braku chętnych
kandydatek, lecz z wyboru. Na tym etapie życia nie zamierzał się wiązać z nikim na
poważnie. Chciał jeszcze poflirtować, wyszumieć się, nacieszyć bogactwem odmiany.
Uspokoi się i ustatkuje może za parę lat, gdy spotka wystarczająco interesującą, seksowną
kobietę.
Jiři Hašek żył tak, jak sobie wymarzył, czyli rozkoszował się każdą chwilą bez
zahamowań i wstydu. Nie do końca był pewny, czy zasłużył sobie na takie życie i na taką
pozycję, nie zamierzał jednak za to przepraszać.
Jako najmłodszy z pięciorga rodzeństwa nauczył się upominać o swoje i nie odrzucać
dobrych propozycji. Już w podstawówce uznał, że nie jest może najzdolniejszy w klasie,
odczuwa za to najsilniejszy głód wiedzy – i wie, skąd czerpać akurat te najbardziej
potrzebne informacje. Niektóre pomagały mu w życiu, bo mogły komuś zaszkodzić.
Pewnego razu, gdy Jiři ostatecznie upewnił się w swoich podejrzeniach, że historyk
romansuje z matematyczką, wchodząc do pokoju nauczycielskiego w chwili zdecydowanie
niekorzystnej dla nich, za to nadzwyczaj sprzyjającej dla siebie, nie wahał się ani chwili.
Zażądał podniesienia ocen z obu przedmiotów i jego żądanie zostało spełnione.
Właściwe informacje otwierają te drzwi, które zazwyczaj zamknięte są na cztery spusty.
Jiři bardzo szybko zrozumiał, że ma dobrego nosa i potrafi wyczuć materiał na newsa,
a nawet na pierwsze strony gazet. Postanowił zostać dziennikarzem.
Wrócił myślami do sprawy, nad którą właśnie pracował. Po plecach przeszedł mu
dreszcz emocji. Wiedział, że to będzie duża rzecz. Przełom w jego karierze. Jego nazwisko
i twarz ludzie zapamiętają na zawsze.
To będzie coś zupełnie innego niż trochę już ograne i robione z poczucia obowiązku
reportaże o manifestacjach antyrządowych, o wpływie kryzysu strefy euro na życie szarego
obywatela i wzrostu cen żywności na drobny handel, o błędach przy rekonstrukcji
zabytkowych budynków i tym podobnych tematach. Jiři zawsze przygotowywał reportaże,
o które go proszono. Przykładał się do nich, był pomysłowy i próbował przedstawiać
sprawę z takiej perspektywy, z jakiej nikt jeszcze na nią nie patrzył. Jednak żadne
dotychczasowe zlecenie nie obudziło w nim tak palącej, autentycznej fascynacji, jak ten
reportaż.
Szykowała się duża rzecz. Poruszająca, ludzka. Przerażająca i warta nagłośnienia.
Jiři nie udawał świętego i przyznawał otwarcie, że poza głodem wiedzy – i może nawet
bardziej od niego – motywuje go pragnienie bycia docenionym i zauważonym, chęć bycia
bohaterem. Jiři nie należał do bezimiennych tytanów pracy, którym wystarczy, że prawda
wyjdzie na jaw. On musiał być widoczny. Pragnął całej chwały dla siebie. Chciał, żeby
jego nazwisko i twarz zapadły ludziom w pamięć nie mniej głęboko niż ujawniony przez
niego skandal. Jiři uważał, że prawda i sława nie muszą się wcale wykluczać. Są jak dwie
strony monety. Głoszenie prawdy czyni sławnym. A pragnienie zdobycia sławy doskonale
motywuje do pracy, której celem jest dotarcie do prawdy.
Pierwszy raz w życiu Jiři pracował nad reportażem, który poruszał naprawdę ważne
zagadnienia – i właśnie dlatego zostanie dostrzeżony przez szeroką publiczność. Już od
paru miesięcy ślęczał nad księgami kościelnymi i genealogią. W kółko czytał raporty
policyjne, wyłapując w nich błędy i nowe tropy. Rozmawiał z osobami, które bały się tak
bardzo, że za nic nie chciały pokazać swojej twarzy. Jiři wiedział, że ma w rękach
prawdziwą bombę, materiał niezwykle cenny, lecz cholernie niebezpieczny.
„Bosko!”, mógłby rzec ktoś na jego miejscu. „Wręcz odwrotnie”, odpowiedziałby mu
Jiři. „To robota samego diabła”.
Teraz musi podejść jeszcze bliżej jądra ciemności, i to dosłownie. Musi przekonać
pewną osobę, żeby zgodziła się mówić do kamery, jako anonimowa postać o zmienionym
głosie. I jeszcze tylko musi zobaczyć to wszystko na własne oczy.
Niemiłosierny upał nie odpuszczał. Parne powietrze zwiastowało deszcz, może nawet
burzę, ale nic na niebie nie zapowiadało pogorszenia pogody.
Jiři przeciągnął się, włożył marynarkę i zarzucił sobie na ramię pachnący jeszcze
nowością, stylowy czarny plecak, do którego wsadził cieniutki laptop i tradycyjny notes.
Wiedział, że kajecik i długopis przydają dziennikarzowi wiarygodności w oczach
niektórych rozmówców, tworzą atmosferę obopólnego zaufania. Takim osobom stukający
w klawiaturę dziennikarz wydaje się zbyt odległy. Dlatego tak ważna jest sztuka właściwie
pojętej, autentycznej obecności. Nie wolno się narzucać i nadmiernie emocjonować.
Trzeba umieć spokojnie słuchać. Zadawać właściwe pytania i okazywać zainteresowanie,
ale unikać poufałości.
Sztuka dobrego wywiadu ma wiele wspólnego ze sztuką podrywania kobiet.
Jiři spostrzegł, że nuci coś pod nosem. Irytująco zaraźliwa sieczka w wykonaniu
niejakiej Carly Rae Jepsen.
Hey, I just met you. And this is crazy. But here’s my number. So call me, maybe?
Po ciężkim dniu chyba trzeba będzie usiąść w ogródku jakiejś restauracji. Przepłukać
gardło zimnym piwem, popatrzeć na chichoczące turystki i sprawdzić, co zdołałby
z dziewcząt wyciągnąć po zastosowaniu odpowiednich technik dziennikarskich. Jiři
obiecał sobie to piwo, jeśli tego dnia robotę nad reportażem pchnie do przodu.
Reguły budują poczucie bezpieczeństwa. Reguły budują dom. Dzięki regułom
powszedni dzień rodziny przebiega bez zakłóceń. Bez reguł bylibyśmy jedynie istotami
zdanymi wyłącznie na łaskę swoich zachcianek, zafascynowanymi mrokiem i chaosem.
Dlatego potrzebujemy reguł. To one chronią nas niczym anioł stróż.
Najważniejsza reguła brzmi: Rodzina jest świętością. Sprawy rodzinne są święte.
Sprawy rodzinne nie powinny obchodzić nikogo poza jej członkami. Dlatego nie wolno
o nich nikomu mówić. Przy osobach z zewnątrz należy milczeć. Pytania o wewnętrzne
sprawy rodziny należy zbywać milczeniem.
Wszyscy bowiem wiemy, że jeśli ktoś złamie którąś z najważniejszych naszych zasad,
występując przeciwko świętej rodzinie, nie ominie go kara. Uciszymy każdego, kto będzie
mówił za dużo. Zdławimy słowa, które kalają naszą świętą biel.
Wystarczy, że jeden z nas zacznie mówić, a wszyscy znajdziemy się
w niebezpieczeństwie.
Wola jednostki nie może być nigdy stawiana ponad wolą rodziny.
6
Lumikki sądziła, że panorama miasta w końcu się jej znudzi i przestanie jej za każdym
razem zapierać dech w piersiach, ale się pomyliła. Praga z tej wysokości oferowała
niesamowity widok. Zresztą wszystko wygląda piękniej z lotu ptaka, gdy wzrok bez
przeszkód mknie po krajobrazie aż po horyzont. Lumikki marzyła, że kiedyś zamieszka
w miejscu, z którego będzie mogła podziwiać całe miasto. Co to będzie za miasto, tego nie
potrafiła jeszcze powiedzieć. Wycieczka do Pragi uzmysłowiła jej, że docelowe miasto
wcale nie musi leżeć w jej ojczystym kraju. Europa Środkowa wydawała się bardzo
kuszącą alternatywą. Tutaj ulice oddychają historią, inaczej niż w Finlandii. W krokach
przechodniów wybrzmiewa spokojniejszy rytm, łatwiej tu zniknąć w ludzkiej masie,
wtopić się w tłum.
Lumikki uważała Zamek Wyszehradzki za jedno z najpiękniejszych miejsc w całej
Pradze. Szybko więc przestała złościć się na Lenkę, która zaproponowała spotkanie
właśnie tam. Na wzgórze nie ściągały takie tłumy turystów jak do centrum miasta albo na
Hradczany. Nie docierał tu uliczny zgiełk. Panował spokój, było przyjemnie i świeżo.
Lumikki usiadła na drewnianej, ciepłej od słońca ławce i mocno wciągnęła powietrze
w płuca, otwierając się wszystkimi zmysłami na otoczenie. Zamknęła oczy. Czas mógłby
się teraz zatrzymać, trochę sobie odsapnąć – aby ona mogła po prostu być, uchwycona
w letnim kadrze, wolna od myśli, które mogłyby zbudzić tęsknotę za innym miejscem,
innym człowiekiem. Niechby tak godziny przepływały niepostrzeżenie obok siebie, niechby
tak dzień przeszedł w popołudnie, a popołudnie w wieczór. Mogłaby się na chwilę
zdrzemnąć, by po przebudzeniu znów mieć przed sobą ten widok, którym jeszcze się nie
zmęczyła, odnajdując w nim bez przerwy nowe szczegóły.
Lumikki wyczuła nadejście Lenki, zanim dziewczyna zdążyła się odezwać, zanim jeszcze
usłyszała chrzęst żwiru pod jej stopami. Lumikki rozpoznała tę samą mieszaninę zapachów,
co poprzedniego dnia, tym razem jednak wyczuła coś więcej. Pot? To też, ale w taki upał
pot leje się z człowieka strumieniami i nie ma aż tak mocnego zapachu. To było coś innego.
Od Lenki bił niepokój.
Dziewczyna usiadła obok niej na ławce. Lumikki nie otworzyła oczu, a i Lenka
tymczasem się nie odzywała. Lumikki analizowała swój wewnętrzny stan. Czy ma
poczucie, że siedzi obok rodzonej siostry? Czy czuje, że łączy je jakaś głęboka, intymna
więź? Czy siedzenie obok niej w milczeniu przychodzi Lumikki łatwo i naturalnie?
Nie. Lenka była przestraszona i zdenerwowana. Lumikki również czuła się spięta,
wiedziała jednak, że to jeszcze o niczym nie świadczy. Spotkały się dopiero drugi raz. Poza
tym Lumikki nie wierzyła w to, że genetyczne pokrewieństwo można wyczuć zmysłowo.
A dziewczyny były sobie praktycznie obce.
W życiu Lumikki była tylko jedna osoba, która tak szybko wydała się znajoma i bliska,
że ciągle jeszcze nie przestawało jej to dziwić.
– Nie byłam pewna, czy przyjdziesz – odezwała się Lenka.
Lumikki otworzyła oczy. Przez parę sekund raziło ją słońce.
– Przecież wiadomo było, że przyjdę – odrzekła.
Zazwyczaj Lumikki broniła się przed mieszaniem w nie swoje sprawy. Ta jednak była
swoja. I to bardzo.
– Powinnam ci opowiedzieć o mojej obecnej rodzinie – powiedziała Lenka, starannie
dobierając słowa, jakby walczyła ze wstrętem albo bólem, jak gdyby miała w ustach
rozżarzone węgle.
Rozglądała się przy tym jeszcze częściej niż poprzedniego dnia. Przypominała
spłoszonego zająca, który tylko czeka, aż dopadnie go lis lub myśliwy. Albo sam wpadnie
w sidła. Oczami wyobraźni Lumikki widziała już, jak pętla zaciska się na łapce zwierzątka
i na białe futerko tryska krew. Przypomniała sobie swój sen. Mimo skwaru zimny dreszcz
przebiegł jej po plecach.
– Dopiero po śmierci matki dowiedziałam się, że miałam w Pradze krewnych. Ona sama
nigdy mi o nich nie wspominała. Nie wiem dlaczego. To dobrzy ludzie.
Znów te same słowa. „Dobrzy ludzie”. Dziwnie zabrzmiały w uszach Lumikki, ale nie
potrafiła rozgryźć, co jej właściwie w nich nie gra.
– Jak ich znalazłaś? – spytała.
Lenka pokręciła głową i uśmiechnęła się nieznacznie.
– Nie znalazłam. To oni mnie znaleźli. Przyszli do mnie zaraz następnego dnia po
wypadku i powiedzieli, że się mną zaopiekują i że wszystkim się zajmą. I dotrzymali
słowa. Dopilnowali formalności związanych z pogrzebem matki i całej papierkowej roboty
w urzędach. Zawiadomili człowieka, który wynajmował nam mieszkanie, urząd podatkowy
i wszystkie inne urzędy, o których sama bym nawet nie pomyślała. Nie poradziłabym sobie
bez nich. Uratowali mnie.
Uśmiech Lenki stał się bardziej eteryczny. Dziwnie rozświetlony. Lumikki przeszła przez
głowę myśl, że jest świadkiem jakiegoś ponadnaturalnego zjawiska. Z drugiej strony wcale
nie wątpiła, że po takich przeżyciach człowiek może mieć poczucie boskiej interwencji.
Lenka miała wtedy parę lat mniej niż ona teraz. Lumikki próbowała sobie wyobrazić, jak
by się czuła, gdyby jej rodzice nagle zginęli, jednocześnie. A potem do jej drzwi
zapukałaby osoba, która obiecałaby wszystkim się zająć. Pewnie i ona by ją uwielbiała.
Przynajmniej przez jakiś czas.
– Czy to jakieś małżeństwo? – spytała Lumikki.
Nadal nie potrafiła stwierdzić, ile osób kryje się pod używaną przez Lenkę liczbą
mnogą.
– Nie, to... – Lenka urwała w pół zdania, a eteryczny uśmiech starł z jej twarzy
zaskoczenie i przerażenie. Dziewczyna patrzyła ponad ramieniem Lumikki, więc ta
obróciła
głowę.
Dostrzegła
brodatego
mężczyznę
w
ciemnych
okularach
przeciwsłonecznych i w białym lnianym ubraniu. Nie zdążyła mu się jednak lepiej
przyjrzeć, bo Lenka ujęła ją mocno za ramię i zerwała się z ławki, pociągając ją
gwałtownie za sobą.
– Uciekamy! – syknęła jej do ucha i rzuciła się pędem przed siebie.
Lumikki bez pytania pobiegła za nią. Pędziły brukowaną uliczką w stronę bazyliki
świętych Piotra i Pawła w centrum fortecy. Kocie łby były bardzo zdradliwe, Lumikki
kilka razy o mało nie upadła. Zerknęła szybko za siebie. Nikt ich nie gonił. Lenka gnała
z zadziwiającą szybkością, jakby uciekała nie pierwszy raz. Lumikki z trudem za nią
nadążała.
Pod kościołem dziewczyna wreszcie się zatrzymała i dopiero wtedy Lumikki udało się
ją dogonić. Lenka dyszała z wysiłku, z jej oczu wyzierał paniczny strach.
– To na pewno nie był on... – wysapała. – On pobiegłby za nami. Pewnie ktoś inny. Te
ciemne okulary i w ogóle. Trudno powiedzieć.
Lumikki była zupełnie zdezorientowana.
– Fajnie byłoby wiedzieć przed kolejnym treningiem interwałowym, o co w tym
wszystkim chodzi – rzekła.
Lenka wytarła pot z czoła.
– W końcu nie ma w tym nic złego. Nie chciałam tylko, żeby się dowiedział w taki
sposób... Bo może trudno byłoby mu zrozumieć. Ale to nie był on, więc... – Lenka mówiła
pod nosem, chyba sama do siebie. Lumikki czuła się sfrustrowana. Nie nadążała za tą
huśtawką nastrojów.
– Co ty bredzisz? – spytała dziewczynę nieco obcesowo.
Podziałało. Lenka otrząsnęła się, powracając do rzeczywistości.
– Chyba najlepiej będzie, jak poznam cię z rodziną. Otwartość to najwłaściwsze
rozwiązanie. Oni będą wiedzieli, co robić.
Lumikki wcale się nie spodobał wydźwięk tych słów.
7
W oślepiających promieniach czerwcowego słońca stał ponury drewniany dom. Sprawiał
wrażenie pogrążonego w głębokim śnie. Stary, dwupiętrowy budynek z doczepioną wieżą.
Zaskakująco podobny do makiety domu Muminków autorstwa Tuulikki Pietili. Nie do tego
prostego ze stożkowatym dachem, znanego z japońskich bajek czy Muminkowego Świata
w Naantali, tylko do kanciastej, labiryntowej bryły z wypustkami, którą Lumikki wprost
uwielbiała oglądać, gdy w dzieciństwie odwiedzała przylegające do biblioteki głównej
w Tampere muzeum Muminków.
Jeśli jednak tajemniczy dom Muminków pobudzał dziecięcą fantazję zaskakującymi
zakamarkami i obiecywał przygodę, dom rodziny Lenki miał w sobie dziwną posępność.
Zapewne częściowo było to spowodowane złym stanem budynku: łuszcząca się farba,
zardzewiałe rynny, pozapadane balkony i nieumyte, popękane tu i ówdzie okna.
W Finlandii tego typu domy po prostu przeznaczano do rozbiórki. Ściany, oblepione po sam
dach zachłannym, zdziczałym bluszczem, kiedyś prawdopodobnie były kremowobiałe, ale
teraz pokrywała je nierówna szarość. Obejście również nie było zadbane. Trawę co
prawda krótko przycięto, ale była wyblakła i miejscami zupełnie skarlała. Jedynym
elementem mogącym pretendować do miana ozdoby były białe róże przy domu, choć część
z nich straciła już płatki, a kilka żałośnie spuściło główki. Za budynkiem stał dziwny mały
domek z cegły. Lumikki nie potrafiła sobie wyobrazić, jaką funkcję mógł pełnić. Za wąski
na narzędzia gospodarcze, na wychodek także nie wyglądał.
Dom i obejście absolutnie nie zachęcały do wkroczenia na teren posesji. Wrażenie to
potęgowało solidne, żeliwne ogrodzenie, które mierzyło przybysza groźnym spojrzeniem
z wysoka. Ostre iglice mówiły wyraźnie: „Nawet nie próbuj”. Duża, ciężka furtka była
zamknięta.
Dom rzeczywiście leżał dość daleko od centrum Pragi. Najpierw jechały metrem, potem
autobusem, a na koniec musiały jeszcze podejść spory kawałek na piechotę. Budynek stał
na uboczu. Sąsiednie działki nie były zabudowane. Lenka spojrzała na Lumikki
z wahaniem.
– Wierzysz, że jestem twoją siostrą? – spytała.
Lumikki się zmieszała.
– Nie wiem – odrzekła uczciwie. – Wszystko, co mi powiedziałaś, brzmi
prawdopodobnie i wiele tłumaczy, ale...
– Nie możesz pójść na spotkanie z rodziną, jeżeli nie wierzysz. – Lenka przerwała jej
bezceremonialnie w pół słowa.
A to niby co za heca? Czyżby Lumikki wlokła się taki kawał drogi na próżno?
– Mamy taką regułę, że przez tę furtkę mogą przechodzić jedynie nasi krewni –
wyjaśniła Lenka. – Od tej reguły nie ma wyjątków.
Dziewczyna patrzyła teraz na Lumikki z zaskakującą stanowczością, jakby odnalazła
nagle gdzieś zagubioną pewność siebie. Jak gdyby bliskość domu dodała jej sił: trochę się
wyprostowała i mówiła spokojniej.
Lumikki ważyła w myślach odpowiedź. Nie mogła powiedzieć, że stuprocentowo
wierzy w historię Lenki. Za dużo tego było jak na jeden raz. Poza tym Lumikki słyszała już
w życiu tyle bardzo wiarygodnie brzmiących kłamstw, że stała się podejrzliwa.
Doświadczenie nauczyło ją, że każdy, kto dziś z serdecznym uśmiechem zapewnia
o wielkiej przyjaźni, jutro może plunąć w twarz.
Dręczące ją w podstawówce koleżanki z klasy nieraz jej mówiły, że jeśli zrobi to, co jej
każą, przestaną ją bić i poniżać. Ale nigdy nie przestały. Wciągały nawet w swoje
rozgrywki inne osoby z klasy i przekupstwem namawiały je do okłamywania Lumikki. Że
jutro nie będzie wuefu albo że wzywa ją do siebie dyrektorka szkoły. Poczucie
upokorzenia, gdy Lumikki zdawała sobie sprawę, że została nabita w butelkę, głęboko
zapadło jej w pamięć.
Nie wierz w nic, czego nie jesteś pewna na sto procent.
Okna domu wpatrywały się w Lumikki jak zamglone oczy. Dotknęła żeliwnej furtki,
która nagrzała się w słońcu i nieprzyjemnie parzyła. Lumikki czuła, że jeszcze nigdy nie
była bliżej rozwiązania tajemnicy swojej rodziny. Czy jeśli teraz przyzna, że nie do końca
wierzy Lence, na zawsze straci szansę na poznanie prawdy?
– Sama... – zaczęła.
Urwała jednak, bo w oknie na pierwszym piętrze pojawił się jakiś mężczyzna i spojrzał
na nie. Mógł mieć koło pięćdziesiątki, był szczupły i drobnej budowy ciała. Czoło znaczyły
głębokie bruzdy, a ciemne oczy patrzyły przenikliwie i gniewnie. Lumikki bezwiednie się
wzdrygnęła. Teraz i Lenka uniosła głowę. Mężczyzna szybko zniknął. Czeszka wyjęła
z kieszeni klucz do furtki i ważyła go w dłoni. Czekała na odpowiedź Lumikki.
Wtedy drzwi domu otworzyły się gwałtownie i wymaszerowała z nich energiczna, na
oko sześćdziesięcioletnia kobieta w takim samym białym, lnianym stroju, jaki miała Lenka.
Prosta, długa spódnica i koszula z długimi rękawami. Siwe włosy upięte w schludny kok.
Już od progu zaczęła podniesionym głosem mówić coś po czesku. Z jej oczu wyzierała ta
sama złość, z jaką patrzył na nie mężczyzna w oknie. Z tonu odpowiedzi Lenki Lumikki
zrozumiała, że dziewczyna próbuje się bronić, że się tłumaczy. Dziewczyna chwyciła ją
mocno za rękę i uniosła ich złączone dłonie, jak gdyby chciała zasygnalizować kobiecie, że
łączą je więzy krwi. Lumikki najchętniej wyrwałaby rękę z uścisku Lenki. Nie znosiła
sytuacji, w których stawała się przedmiotem sporu.
Kobieta nie ustępowała. Mówiła coraz głośniej. Otworzyła furtkę i szarpnęła Lenkę za
ramię tak mocno, że dziewczyna krzyknęła z bólu i puściła Lumikki.
– Nie możesz dzisiaj wejść – zdążyła jeszcze szepnąć.
Lumikki sama to doskonale pojęła. Nie przyjęto jej chłodno. Przyjęto ją w ten upalny
dzień po prostu lodowato.
Kobieta ponownie pociągnęła Lenkę i zatrzasnęła furtkę przed samym nosem Lumikki.
Następnie odegnała ją ruchem dłoni i syknęła jakieś słowo, które zabrzmiało jak zbitka
spółgłosek. Nie trzeba było aż tak się trudzić. Lumikki doskonale wiedziała, kiedy nie jest
mile widziana. Lenka zwiesiła głowę i potulnie szła za kobietą, która ciągnęła ją do domu,
trzymając za ramię w żelaznym uścisku. Czeszka wyglądała jak mała dziewczynka, która
wie, że bura to dopiero początek i za chwilę czeka ją jeszcze surowsza kara. Nie
odwróciła się nawet. Lumikki aż się wzdrygnęła. Cała ta scena wydawała jej się strasznie
dziwna. Dorosła kobieta w mgnieniu oka pokornieje jak cielę i nie protestuje, choć została
potraktowana jak nastolatka. Co prawda Lumikki zdążyła już wcześniej spostrzec, że pod
wieloma względami Lenka odbiega od stereotypu dwudziestolatki, niemniej tak
bezwzględne posłuszeństwo musiało być wynikiem nadużywania przemocy w tym domu.
Lumikki nie mogła ścierpieć widoku poniżonego człowieka. Przed oczami od razu
pojawiały jej się czerwone plamy.
– Jutro o siedemnastej w ogrodzie przy zamku! – krzyknęła Lumikki po szwedzku,
z wielką nadzieją, że starsza kobieta nie okaże się nagle skandynawistką. Lenka już się nie
odwróciła, ale trochę wyprostowała plecy. A więc usłyszała. Gdy drzwi zatrzasnęły się
z hukiem za kobietą i Lenką, Lumikki jeszcze raz obrzuciła dom spojrzeniem. Pierwsze
wrażenie tylko się ugruntowało. Lumikki postanowiła, że zanim wyjedzie z Pragi, przejdzie
przez furtkę ogrodzenia i przekroczy próg tego domu, aby poznać jego tajemnice.
18 czerwca
SOBOTA nad ranem
8
Lumikki poczuła na ramionach obejmujące ją od tyłu dłonie. Nie drgnęła, nawet nie
jęknęła. To była ich zabawa, którą nazwali „jakby cię nie było”. Zabawa polegała na tym,
aby jak najdłużej zachować bierność, wytrzymać bez odwracania się, bez wydawania
żadnego dźwięku. Można było poddać się ruchom dłoni, ale samemu nie wykazywać
inicjatywy. Dopóki nie dało się już dłużej zachować bierności.
Ciepłe ręce gładziły jej barki. Zsuwały się powoli na ramiona i znów przesuwały
w górę. Lumikki czuła ciepło wędrujące po jej ciele razem z dłońmi. Teraz przesunęły się
na odsłoniętą szyję i delikatnie ją pieściły. Lumikki odczuwała na przemian fale zimna
i gorąca. Najchętniej odwróciłaby się już teraz, ale zmusiła się do bezruchu. Dreszcze
przeszły w palące strumienie, gdy wargi musnęły jej kark. Miała już na ustach tęskne
westchnienie, ale stłumiła je, zaciskając zęby.
Dłonie zsuwały się teraz po bokach, ale wargi wciąż spoczywały na szyi z bolesną
lekkością piórka. Dłonie niespodziewanie zanurkowały pod bluzkę i znieruchomiały na
chwilę na brzuchu Lumikki, jakby zastanawiały się nad dalszą marszrutą.
Jeszcze, poprosiłaby najchętniej Lumikki. W górę albo w dół. Nieważne, byle jeszcze.
Po chwili bezruchu dłonie ruszyły w górę, dotykając nagich piersi Lumikki.
Jednocześnie poczuła na karku najpierw delikatne, a potem trochę mocniejsze szczypnięcia
warg. Musiała się teraz bardzo pilnować, żeby nie przerwać zabawy. Ale nie chciała się
jeszcze poddawać. Wiedziała, że im dłużej wytrzyma, tym bardziej podniecająca będzie
nagroda.
Dłonie powiodły najpierw po konturze piersi, a potem objęły je całe i zaczęły ugniatać,
mocno i zachłannie. Palce dotknęły sutków, których twardość wyraźnie zdradzała
podniecenie Lumikki. Usta zsunęły się z karku i całowały, ssały i szczypały teraz bok szyi.
Lumikki czuła, że zmieniła się w czyste, upłynnione pożądanie, które paruje i pulsuje
światłem.
Dłonie się rozdzieliły i gdy jedna pozostała na piersi, a druga spłynęła w dół przez
brzuch i wsunęła się pod majtki pomiędzy uda, Lumikki wymknął się w końcu jęk rozkoszy.
Przegrała.
Jak rozkoszna i cudowna była to przegrana.
Lumikki obudziła się zlana potem. Była cała mokra, wszędzie. Spojrzała na zegarek,
pokazywał trzecią nad ranem. Odrzuciła wilgotną kołdrę na bok. Niewiele to pomogło.
Parne nocne powietrze i gorąca atmosfera snu trzymały ją mocno w swoich objęciach.
Dlaczego to się nie kończy? Dlaczego nie odchodzi w zapomnienie?
Lumikki nie narzekała na pogodę. Upał to upał. Nic się na to nie poradzi. Ale dlaczego
wspomnienia wciąż nie odpuszczają? Dlaczego prześladują ją te sny? Dlaczego nadal
wzdycha z tęsknoty, choć to zupełnie bezcelowe? Minął już przecież rok, a wszystko
rozegrało się w wakacje. Czy wspomnienia jednego lata nie powinny już dawno
wyblaknąć? Stać się choćby trochę mniej natrętne, łatwiejsze do zniesienia?
Jednak gdy zrobiło się cieplej i do drzwi zapukało lato, wszystko się pogorszyło. Ciepło
rozbudziło ciało, odżyła pamięć skóry. Muśnięcie wiatru na nagim ramieniu było jak
pieszczota, a słońce jak spojrzenie ukochanej osoby. Rozbudzone latem ciało tęskniło za
dotykiem, który rok wcześniej był na wyciągnięcie ręki, niczym chleb powszedni.
Tęsknota to uczucie, z którym niełatwo ułożyć sobie życie. Tęsknota nie pyta o zgodę,
nie dba o czas i miejsce. Jest nieskromna i zaborcza, wymagająca i samolubna. Mąci myśli
lub nazbyt je rozjaśnia, wyostrza do przesady. Tęsknota żąda bezwarunkowej kapitulacji.
Lumikki próbowała z nią walczyć, jednak przegrała. Nie chciała tęsknić, ale tęskniła. Nie
chciała pamiętać, ale jej sny i ciało pamiętały za nią. Pamiętały bez przerwy.
Ta pamięć miała wymiar fizyczny. Zamroczenie. Kamień w żołądku. Potrzeba owinięcia
się ramionami w łóżku, bo nie miała przy sobie tego kogoś, kto mógłby to zrobić. Miałatę
pamięć w opuszkach, które pragnęły gładzić, dotykać, pieścić. Pod jej wpływem palce
stawały się niespokojne, zaczynały bawić się suwakiem płaszcza albo ściągaczem kaptura,
obracać w dłoni drobne przedmioty. Zęby przygryzały dolną wargę, która pękała
i krwawiła. Lumikki wiedziała, że zachowuje się głupio. Wiedziała, że tęskni na próżno,
zupełnie na próżno.
Tęsknię za krajem, którego nie ma.
Właśnie tak. Lumikki tęskniła za czymś, czego nie było, za miejscami bez prawa wstępu.
Tęskniła za człowiekiem, który nie chciał być jej. Który twierdził, że nie może być jej. Za
człowiekiem, który odszedł z jej życia, jak wychodzi się z mieszkania, nie oglądając się
nawet za siebie. Po co tęsknić za czymś, czego nie ma? Lumikki wciąż pragnęła bliskości,
ufności i dzielenia się sobą, chociaż powinna już w pełni zdawać sobie sprawę, że
człowiek, za którym tak tęskni, nie może jej tego dać – i chyba nigdy nie mógł.
Ona tylko tak myślała. Tak sobie wyobrażała. Chciała, żeby tak właśnie było.
Liekki. Tak jej odpowiedział, gdy spytała go o imię. „Płomień”.
– Wszyscy mnie tak nazywają.
– Wszyscy?
– Wszyscy.
A zatem kwestia imienia została wyjaśniona. Liekki pasował do niego lepiej niż
prawdziwe imię. O którym trudno zresztą powiedzieć cokolwiek pewnego. Bo i ta sprawa
nie była ani taka prosta, ani jednoznaczna. Liekki był rzeczywiście jak płomień. Jaśniał
i gorzał, zawsze w ruchu, wiecznie rozchwiany, bezustannie zmieniał postać, rozgrzewał
i palił. Nie można było oderwać od niego wzroku, choć wyczuwało się w nim potencjalne
zagrożenie.
– Tylko mi nie mów, że masz jakiś ekstremalnie osobisty i niepowtarzalny tatuaż
płomienia albo ognia. – Lumikki próbowała wziąć go pod włos na ich pierwszej randce.
– Gorzej.
– Nie mów.
– No, mówię ci. Kazałem sobie wytatuować prawdziwy deszcz ognistych kul.
Liekki uważnie wpatrywał się w Lumikki znad filiżanki z kawą. Spojrzenie
lodowatobłękitnych oczu było tak intensywne, że poczuła, jak się czerwieni, choć nie miała
ku temu żadnych powodów. Czy raczej – żadnych innych poza tym, że zaczęła się właśnie
zastanawiać, gdzie też te ogniste tatuaże mogą się znajdować, skoro nigdzie ich nie widać
na odkrytych częściach ciała. Koszula odsłaniała ramiona, tam ich nie było. Więc na
plecach, na brzuchu...
Liekki uśmiechnął się szeroko, ale nic nie powiedział.
– Co znowu? – Lumikki nie mogła powstrzymać pytania.
– Twoja mina.
Poczuła, że czerwieni się jeszcze bardziej. Nic nie mogła na to poradzić, choć okropnie
ją to wkurzało.
Liekki niemal położył się na stole i pochylił głowę. Lumikki spojrzała na jego kark i od
razu zrozumiała.
– Bliźnięta – stwierdziła.
Liekki wyprostował się i spojrzał na nią ze zdziwieniem.
– Skąd wiesz?
– To mój ulubiony gwiazdozbiór – odpowiedziała.
Po tych słowach oboje zamilkli. Jak gdyby poczuli nagle delikatny dotyk przeznaczenia
i usłyszeli głos oznajmiający, że właśnie dzieje się coś wyjątkowego, coś szczególnego.
I nie chodziło wyłącznie o to, że nic o sobie nie wiedząc, oboje zamówili dużą czarną
kawę czy upodobali sobie czerwone tenisówki i tę samą konstelację. Już wtedy Lumikki
przeczuwała, że Liekki może być człowiekiem, z którym będzie rozumieć się bez słów.
Pierwszy taki ktoś w jej życiu.
Przeczucie jej nie zawiodło.
Praktycznie z marszu zaliczyli wszystkie zwyczajowe etapy zapoznania i od razu przeszli
do tak głębokiej i intensywnej relacji, że Lumikki aż zaparło dech w piersiach. Gdyby tylko
miała na to czas, z pewnością by spanikowała. Ale nie zdążyła. Sprawy rozegrały się
błyskawicznie. Liekki skruszył jej mur obronny w mgnieniu oka. Miała wrażenie, że
zmiotła go jakaś eksplozja. Czuła się przy Liekkim zupełnie naga i bezbronna, a każdy jego
gest czy słowo docierało do niej z siłą pocisku, który natychmiast wnikał w nią głęboko
i eksplodował fajerwerkiem radości, ciepła i światła. Nigdy wcześniej nie doświadczyła
niczego podobnego. Niczego tak zdumiewającego, porażającego i irytującego.
Wiedzieli o sobie rzeczy, których jeszcze nie zdążyli sobie powiedzieć. Wiedzieli
bezwiednie. Odgadywali ulubione potrawy. Potrafili wymienić ulubione książki. Wiedzieli,
co wywołuje łzy radości i smutku. Wypowiadali jednocześnie te same słowa, uzupełniali
zdania, myśleli o tym samym, słyszeli tę samą piosenkę. Nadawali na tych samych falach,
choć Lumikki wcześniej nie wierzyła, że to możliwe. I dlatego widziała w tym coś niemal
nadnaturalnego. Cud.
A przecież nie było to wcale aż takie nadprzyrodzone, myślała teraz. Po prostu podczas
pierwszego spotkania rozpoznali w sobie głębokie podobieństwa charakterów –
i pozwolili im się przyciągnąć. Z mimiki, gestów i stanów duszy wyciągali wnioski, które
wtedy nie dawały się jeszcze zapisać werbalnie w pamięci, lecz wypalały im się
w świadomości, pogłębiając tę podskórną wiedzę o drugiej osobie. Wszystko, czego
w życiu doświadczyli – wszystko, co widzieli, słyszeli, czuli, czytali, smakowali i wąchali
– pozostawiało w nich ślad, odkładało się warstwami pod skórą. Właśnie dzięki niej
dostrzegali w sobie podobieństwa, wyczuwali jedność i głębię relacji. Gdy człowiekowi
przydarzy się coś takiego, nie ma już ucieczki. Wpada jak śliwka w kompot.
Tak myślała Lumikki. I już nawet nie próbowała się zasłaniać. Otworzyła się przed
Liekkim. Dopuściła go do siebie, aby ogrzał ją swoim żarem. Miała świadomość, że może
się sparzyć, ale zaryzykowała. Bez chwili wahania.
Z początku sądziła, że najwięcej problemów w tym związku będzie jej przysparzać
bliskość fizyczna. Przemoc, której doświadczała przez całą niemal podstawówkę, utrwaliła
w niej lęk przed dotykiem. Brzydziła się go wręcz i nie cierpiała obcych w swojej
prywatnej przestrzeni. Znajomych zresztą też nie znosiła za dobrze. Chciała sama
decydować o tym, kiedy i jak można ją dotykać. Sama nadzwyczaj rzadko odczuwała
potrzebę, aby kogoś dotknąć. Dlatego bała się, że nie będzie w stanie z nikim się spotykać,
nikogo pokochać – bo perspektywa dopuszczenia kogoś do siebie, choćby na krótki
pocałunek, wcale nie była kusząca.
Gdy jednak dystans emocjonalny z Liekkim praktycznie w jednej chwili zniknął, dystans
fizyczny Lumikki szybko zaczęła odczuwać jako nieznośny ciężar. Szokowało ją, że
pragnienie bycia blisko drugiego człowieka, przylgnięcia do niego, może być tak
niepohamowane. Trzeci raz spotkali się u Lumikki i znowu pili kawę, co będą robić
jeszcze tyle razy później, siedząc przy stole w kuchni i wesoło gawędząc. Zanim zdążą
dopić kawę, będzie już całkiem zimna. To właśnie podczas trzeciego spotkania Lumikki
musiała mocno skupić się na trzymaniu swojego kubka, żeby nie wyciągnąć ręki i nie
dotknąć ramienia Liekkiego, nie pogładzić go po policzku, nie wsunąć dłoni w jego krótkie
ciemnoblond włosy. Niemal zagryzała zęby na brzegu kubka, choć najchętniej wpiłaby się
ustami w usta chłopaka. Nigdy wcześniej nie doświadczyła podobnych emocji. Puls
osiągał absurdalne wartości. Starała się nie zdradzić, że w środku cała dygocze.
Usiłowała kontynuować swobodną pogawędkę, jak gdyby nigdy nic. W pewnym
momencie zdała sobie sprawę, że nie ma zielonego pojęcia, o czym on mówi. Myślała już
wyłącznie o tym, żeby go pocałować. Ująć za brodę czule, ale zdecydowanie, wejrzeć
głęboko w te jego lodowatobłękitne oczy i pocałować. Lumikki jeszcze nigdy nikogo nie
całowała, teraz jednak potrzeba była tak silna, że dziewczyna nie zastanawiała się nawet
nad technikami i czy w ogóle umiałaby je zastosować.
Jej uczucie nie miało nic wspólnego z techniką. Paliło ją żywym ogniem.
Liekki nagle poczerwieniał. Poczochrał się po włosach i uśmiechnął po chłopięcemu,
jak to on. Tego było za wiele. Odstawiła kubek na stół. Kawa w naczyniu zachybotała
i kilka kropel rozlało się na blat. Chwilę później byli już wczepieni w siebie, najpierw
niezdarnie na krześle, potem na stojąco. Krzesło przewróciło się z rumorem. Lumikki
przylgnęła do Liekkiego dosłownie każdym kawałkiem ciała. Ich usta zlały się w jedno.
Palili się nawzajem swoim żarem. Ich dłonie szukały nowych miejsc dotyku, nowych
punktów pieszczoty.
To się po prostu stało. Lumikki znalazła się w samym centrum wydarzeń, brała w nich
udział, a zarazem stała gdzieś z boku. Nie kontrolowała ani swoich ruchów, ani pragnienia.
Nie potrafiła zmusić się do nabrania dystansu. Nie byłaby w stanie oderwać się od
Liekkiego, choćby świat nagle eksplodował. Tak się jednak nie stało. To Lumikki
eksplodowała od środka.
Spieszyło im się, a jednocześnie czas się dla nich zatrzymał. Wiedzieli bez słów, jak
daleko chcą się posunąć. Nie mogli się sobą nasycić, a jednocześnie potrafili zostawić
część siebie na później. Odłożyć trochę doświadczeń na następny raz. I kolejną część na
kolejny raz. Wyruszyli na ekspedycję bez map i kompasu, ponieważ nie chcieli, by
odkrycia skończyły się za wcześnie. Wszystko ma swój czas.
Gdy leżeli potem obok siebie na materacu i łapali oddech, Lumikki pomyślała, że ta
podróż dopiero się zaczyna. I że to cudowne – nie wiedzieć, dokąd ich zaprowadzi.
Później uznała to za wielką niesprawiedliwość losu. Że nie dane im było dokończyć
wspólnej podróży. Lumikki była przekonana, że mogli sobie jeszcze tak wiele pokazać, tyle
się nawzajem nauczyć, a jeszcze więcej razem przeżyć.
9
Oczywiście Lumikki wiedziała. Od samego początku. Już od pierwszego spotkania, gdy
zatonęła w jego lodowatobłękitnych oczach na niezręcznie długą chwilę. Nie potrafiła
jednak wskazać żadnej cechy, która by o tym świadczyła. Zaoblenie podbródka? Mocno
umięśnione, choć niezbyt szerokie barki? Głęboki i przyjemny, lecz niezbyt niski głos?
Piękne, szczupłe palce? Przesadnie swobodny, chłopięcy sposób chodzenia?
Nic nie wskazywało na to wprost. Liekki rzeczywiście wyglądał na chłopaka. Był
chłopakiem.
Ale nie do końca. Jeszcze nie. Jego fizyczność zmierzała ku pełnej zgodności
z wnętrzem. Lumikki wiedziała to od razu. I nie miało to dla niej żadnego znaczenia. Liekki
był dla niej od pierwszego wejrzenia Liekkim, a nie chłopakiem czy kimś, kto właśnie się
nim staje. Nie był żadną formą pośrednią, był po prostu sobą – człowiekiem w całej pełni.
Między innymi dlatego tak się zdziwiła, gdy z trudem dobierając słowa, Liekki zaczął
jej o tym opowiadać. Chciała wtedy, żeby nic nie mówił, bo przecież nie ma się z czego
tłumaczyć, nie było tu żadnej tajemnicy, nie musiał się jej do niczego przyznawać. Słowa
„transseksualny”, „zmiana płci” czy „operacja” brzmiały w jej uszach obco. Nie dlatego,
że ją przerażały czy brzydziły, nie w tym rzecz. Ich źródło było po prostu poza nimi,
w określeniach wymyślonych przez innych ludzi, w ich potrzebie szufladkowania
i diagnozowania, określania granic i przyczepiania etykietek.
Dla Lumikki Liekki był Liekkim. I jednocześnie Laurą, uśmiechniętą od ucha do ucha
siedmiolatką ze zdjęć, które Lumikki znalazła w domku letniskowym rodziców Liekkiego
ubiegłego lata, gdy byli tam cały tydzień tylko we dwoje.
Na widok tych fotografii Liekki się zezłościł.
– Możesz je gdzieś schować? Nie jest mi wcale fajnie, kiedy sobie przypomnę, jak mi
na siłę zaplatali te kretyńskie kitki. Nie cierpiałem ich. Chciałem mieć krótkie włosy.
– Ślicznie wyglądasz na tych zdjęciach.
– Akurat. Równie naturalnie jak kanapowy pudelek z kokardką na głowie. Poniżające.
Lumikki schowała fotografie. Mimo to zapadły jej w pamięć i dlatego Liekki był dla niej
również siedmioletnią Laurą z rozjaśniającym buzię szerokim uśmiechem.
I tak samo był dla niej Laurim, bo tak oficjalnie miało zmienić się jego imię po operacji.
Te trzy osoby bez trudu mieściły się w jednej, bez żadnego konfliktu. Lumikki nie widziała
w tym nic dziwnego, nie było to dla niej ani niezręczne, ani problematyczne. Dla Liekkiego
jednak sprawa nie była aż tak prosta.
– Już od dziecka czułem, że coś jest ze mną nie w porządku. Że mam nie takie imię, nie
takie rzeczy i że w ogóle wyglądam nie tak. Zachowuję się nie tak. Albo że ludzie patrzą na
mnie i coś tam sobie o mnie myślą, a ja wcale nie czuję się taki, za jakiego mnie biorą.
– Przecież nie musisz się przejmować tym, co myślą inni.
– Wiadomość z ostatniej chwili, Lumikki: Tak się składa, że na tym świecie są także inni
ludzie. I jakoś trzeba z nimi żyć. Pracować. Przestawać. Mieszkać. A nie wszyscy są tak
wspaniałomyślni jak ty. Sądziłem, że to wiesz. Kto jak kto, ale ty na pewno.
Liekki odwrócił wzrok. Z napiętych mięśni szczęki Lumikki odczytała, że zacisnął zęby.
Uznała, że poruszanie w tej dyskusji problemu przemocy, jakiej doświadczała
w podstawówce, byłoby trochę nietaktowne. Poza tym tam nigdy nie chodziło o zbyt ciasne
spojrzenie na świat czy brak tolerancji. Nie miało znaczenia, co Lumikki powiedziała czy
zrobiła – jej prześladowczyniom nigdy nic się nie podobało. Padła ofiarą ich okrutnego
kaprysu, a przemoc była po prostu przemocą, pragnieniem zrobienia krzywdy drugiemu
człowiekowi, złamania jego woli.
Ich rozmowy na te tematy przeradzały się w polemiki, a polemiki w kłótnie. Schemat był
zawsze taki sam. Liekki twierdził, że Lumikki go nie rozumie albo że podchodzi do sprawy
zbyt obojętnie, że patrzy na niego z góry. Ona zapewniała go, że zawsze będzie przy nim, by
go wspierać bez względu na wszystko. On jednak uważał, że Lumikki nigdy nie pojmie tego
piekła bólu, cierpienia i pustki, przez które musiał przejść.
– Twoje ciało było zawsze twoje, zupełnie naturalnie. Nie musiałaś się z nim zmagać –
upierał się Liekki.
Lumikki przyznawała, że tak rzeczywiście mogło być. Tylko dlaczego miałoby to
uniemożliwić im bycie razem?
– Prawdopodobnie tuż po operacji będę naprawdę wkurwiającym gościem. Mówiąc
szczerze, nie wiem nawet, czy będę w stanie sam siebie znieść. Wiem jednak na pewno, że
nie dam rady dźwigać jeszcze na swoich barkach odpowiedzialności za szczęście i dobre
samopoczucie drugiego człowieka. Lepiej, żebym był sam. Niepotrzebnie bym cię tylko
ranił.
Jej kontrargumenty na nic się nie zdały. Lumikki szybko to zrozumiała. Liekki podjął już
decyzję, dokonał wyboru. I wybrał życie bez niej.
Lumikki przekręciła się w łóżku na brzuch i uderzyła pięścią w schroniskową poduszkę,
która straciła kształt i miękkość już całe wieki temu. Z mrocznych zakamarków umysłu
dziewczyny znów zaczęły wypełzać czarne myśli, choć sądziła, że poupychała je tam
głęboko i zrobiła z nimi porządek raz na zawsze.
Gdzie jest teraz Liekki? Z kim? Czy ma już nową dziewczynę, której pozwala leżeć nago
na pomoście przy domku, z dala od spojrzeń sąsiadów? Do której się podkrada, kładzie jej
delikatnie swoją miękką, ale silną dłoń na brzuchu i patrzy, jak dziewczyna najpierw się
uśmiecha, nie otwierając oczu, potem zaczyna powoli przygryzać dolną wargę i oddychać
coraz szybciej? Choć Liekki tylko trzyma dłoń na jej gładkim brzuchu.
Czy właśnie teraz ta inna sprawia, że Liekki się śmieje? Zapala w jego
lodowatobłękitnych oczach błysk, tę skondensowaną w świetle radość? Lumikki ciężko
było wytrzymać tę myśl. Nie mogła jej znieść, to było niemożliwe. Darła jej wnętrzności
i powodowała paskudny niesmak w ustach. Lumikki zdawała sobie sprawę, jak absurdalne
są jej emocje, ale i tak nie mogła nic na nie poradzić.
To ją męczyło najbardziej. Że odczuwa zazdrość o człowieka, który wykluczył ją ze
swojego życia. Że szaleje z zazdrości o Liekkiego, choć nawet nie wie na pewno, czy
w jego życiu w ogóle jest ktoś inny. Właśnie ta niepewność była najgorsza. Gdyby Lumikki
nie miała wątpliwości, mogłaby być zła, rozgoryczona czy nawet smutna, a tak może
jedynie przewracać się w łóżku z boku na bok, walić pięścią w poduszkę i myśleć ciągle,
że może jeszcze kiedyś...
Potrafiła wyobrazić sobie najgorszy scenariusz. Najpiękniejszą dziewczynę pod
słońcem, której żadna nie dorówna w płynności ruchów, przenikliwości i sposobie
argumentowania ani opowiadania zabawnych historii. I która aż tak zawróci Liekkiemu
w głowie, że ze szczęścia, pragnienia i miłości nawet nie będzie pamiętał, że był kiedyś
z inną.
Lumikki wiedziała, że zupełnie na próżno zadręcza się myślami i wyobrażeniami. Do
rana czerń wyblaknie, pozostawiając po sobie bezbarwną, żenującą pustkę. Nie miała
pojęcia, po co w ogóle traci czas na roztrząsanie tak bezsensownych kwestii. Postanowiła,
że nie będzie już nigdy zazdrosna o osobę, która przestała być częścią jej życia.
A jednak wiedziała, że przyjdą jeszcze takie noce, kiedy nic nie zatrzyma lawiny
czarnych myśli, która spadnie jej na głowę i bez reszty pochłonie.
Ostatni raz spotkali się w parku Näsinkallio. Zwiastujący jesienne chłody wiatr targał
korony drzew. Część liści już pożółkła. O skalisty brzeg Särkänniemi uderzały spienione
fale.
„Mamy wietrzne lato”.
Słowa Birka z Ronji, córki zbójnika kotłowały się w głowie Lumikki. Lato nie było
wietrzne. Lato dogasało. Zbliżało się ku końcowi. Wiatr targał także włosy Liekkiego,
czochrał je na wszystkie strony. Lumikki uświadomiła sobie z bólem, że nie może już
wyciągnąć ręki i poprawić mu włosów. Odebrano jej prawo do dotykania. Pomiędzy nimi
był już dystans zimniejszy od skały, na której siedzieli, i większy od jeziora, na które
patrzyli. Lumikki nie miała na to żadnego wpływu. Nie umiała zniwelować tego dystansu.
Nie potrafiła ogrzać Liekkiego tym ciepłem, które wciąż dla niego miała. Chłopak zamknął
się na nią. Nie przyjmował już nawet jej spojrzenia.
Na tym ostatnim spotkaniu zamienili nawet kilka słów, jednak Lumikki najlepiej
zapamiętała wspólne milczenie. Nie było to dobre, spokojne milczenie, w którym dwoje
ludzi czuje się bezpiecznie. A było i takich milczeń między nimi niemało. To ostatnie
milczenie jednak było puste i głuche, miażdżyło płuca. Niemym krzykiem wołało o słowa,
żądało zapełnienia tej lodowatej próżni, ale wtedy nie było to już możliwe.
Zużyli już wszystkie słowa. Przejedli. Niewypowiedziane obietnice, które związały ich
ze sobą, nie doczekały się spełnienia.
Tamtego dnia Liekki niespodziewanie wyciągnął rękę i ujął Lumikki za dłoń.
Bezwiednie się wzdrygnęła. Z palców rozbiegły się przez ramię miliony impulsów
elektrycznych do każdej cząstki jej ciała. Najwięcej do podbrzusza. Cholera. Dlaczego
Liekki miał tak wielką władzę nad nią, nad jej emocjami? Automatycznie zamknęła oczy
i wypowiedziała w myślach życzenie, aby Liekki zrobił to, co dawniej. Aby uniósł jej
dłoń, obrócił wnętrzem ku górze i przywarł do niej ustami czule i namiętnie. Nic tak szybko
i skutecznie nie wprawiało Lumikki w totalne pomieszanie.
Nie zrobił tego. Poczuła za to na skórze dotyk metalu. Liekki zacisnął jej palce w pięść
i cofnął rękę. Rozwarła dłoń i otworzyła oczy. Srebrna broszka ze zjawiskowo pięknym,
zwiniętym w kłębek smokiem.
– To dla ciebie. Każdy powinien mieć własnego, osobistego smoka – wyjaśnił cicho
Liekki.
Do oczu Lumikki napłynęły łzy. Nie odezwała się. Nie była w stanie wypowiedzieć
słowa. Nawet nie podziękowała.
Ciągle miała tę broszkę. Tylko nigdy nie mogła się przemóc, aby na nią spojrzeć.
A przecież pamiętała każdy jej szczegół, nawet jej ciężar, delikatne smocze łuski
i metaliczny chłód, który stopniowo topniał w jej ciepłej dłoni.
Jej własny, osobisty smok.
Tylko na co jej smok, skoro w jej życiu brakuje ognia?
18 czerwca
SOBOTA
10
Nie ma przyjemnych sekt. Do takiego wniosku doszedł Jiři Hašek w trakcie swojego
długiego dochodzenia, spędziwszy wiele bezsennych nocy na lekturze sprawozdań,
raportów, relacji świadków, autobiografii i forów dyskusyjnych w sieci. Każda sekta ma
w sobie coś szemranego i niepokojącego. Wyjątkiem nie są nawet te, które opowiadają się
za miłością, kwiatkami, kosmatymi zwierzątkami i pokojem na świecie. Podobno. Jednak
kulisy zawsze coś skrywają: żądzę władzy, nadużycia seksualne, narkotyki, niebezpieczne
rytuały, co najmniej osobliwe zwyczaje żywieniowe czy niehigieniczny tryb życia.
Jiři poznał charakterystyczne cechy potencjalnie groźnej sekty czy związku
wyznaniowego: czarno-biały ogląd świata z guru w centrum oraz izolowanie się od
społeczeństwa. Niewiele sekt daje sobie radę bez silnego, charyzmatycznego przywódcy
i sztywnych podziałów na dobre i złe, słuszne i niesłuszne. Właśnie owa pewność
posiadania monopolu na prawdę jest największym spoiwem sekty, gdyż ugruntowuje w jej
członkach przekonanie, że czeka ich lepsza przyszłość – czy to po śmierci, czy to, na
przykład, na innej planecie. Wybrani. Wyjątkowi. Ci, którzy nie trafią do piekła.
Zbierając materiały do swojego reportażu, Jiři przestudiował między innymi działalność
sekty Heaven’s Gate, która łączyła chrześcijaństwo z wiarą w UFO. Założył ją w latach
siedemdziesiątych i kierował nią Marshall Applewhite. Członkowie sekty nazywali siebie
braćmi i siostrami, wynajmowali duży dom w Kalifornii, który był ich „klasztorem”, i nie
utrzymywali prawie żadnych kontaktów ze światem zewnętrznym. Po tym, jak Applewhite
kazał się wykastrować, pięciu mężczyzn poszło w jego ślady. Członkowie sekty wierzyli,
że istoty pozaziemskie zagwarantują im spokojne życie na innej planecie.
Nic w tym złego. Niech sobie ludziska wierzą, w co chcą, i robią ze swoimi narządami,
co im się podoba. Jednak historia sekty miała tragiczny finał, bo Applewhite wmówił
swoim wyznawcom, że za kometą Hale’a-Boppa leci statek kosmiczny, który zabierze ich
dusze. Pod wpływem Applewhite’a w ciągu trzech dni marca 1997 roku niemal
czterdziestu członków sekty popełniło samobójstwo.
Niestety Heaven’s Gate nie była wcale niechlubnym wyjątkiem. Jonestown, Gałąź
Dawidowa, Ordre du Temple Solaire... Przyjazne nazwy o pięknym niekiedy brzmieniu,
jednak historie tych sekt kończyły się zawsze tragedią i śmiercią. Były też grupy, którym nie
wystarczało mordowanie własnych członków, szukały więc ofiar na zewnątrz. W 1995
roku sekta o nazwie Aum – Najwyższa Prawda – zaplanowała i przeprowadziła atak
gazowy w tokijskim metrze. Zginęło wówczas dwanaście osób, a tysiące odniosło rany.
Im więcej informacji Jiři zdobywał o sektach religijnych, tym większą napawały go
odrazą. Gdyby zdołał pokrzyżować plany choćby jednej z nich, jego praca nie poszłaby na
marne.
Patrzył na siedzącego przed sobą mężczyznę i próbował zgadnąć, kiedy ten stracił wiarę
w swoją sektę i postanowił złamać regułę milczenia. Facet przywodził na myśl
zabiedzonego, bitego codziennie kundla. Był chudy i zgarbiony, przez co jego wątłe barki
wydawały się jeszcze węższe niż w rzeczywistości. Ciemne oczy bezustannie lustrowały
siedzących w kawiarni ludzi, Jiři nie mógł uchwycić jego spojrzenia na dłużej niż dwie
sekundy. Mężczyzna wyglądał na pięćdziesiąt lat, choć prawdopodobnie miał dopiero
czterdzieści kilka. Czy ten człowiek kiedyś rzeczywiście sądził, że jest wybrańcem Boga?
Musiał. Inaczej nie zostałby w sekcie tyle lat.
Opowiedział mu o sobie bardzo niewiele. Oczywiście nie przedstawił się i Jiři wcale
tego nie oczekiwał. Dziennikarz dostał cynk od szefowej, że być może zdoła nakłonić
mężczyznę do anonimowego wywiadu przed kamerą. Kobieta nie zdradziła, w jaki sposób
zdobyła namiary na tego człowieka, a Jiři nie pytał. Nauczył się już, że lepiej nie zadawać
zbyt wielu pytań. Kiedy podają ci na złotej tacy świadka o zasadniczym znaczeniu dla
twojego reportażu, to nie zaczynasz się dopytywać, skąd się facet wziął, tylko robisz z nim
wywiad. Nadarza ci się okazja – łap ją i nie wnikaj. Tak brzmiała życiowa dewiza Jiřiego.
– Czyli nikt mnie nie rozpozna? – Już nie wiadomo po raz który chciał wiedzieć
mężczyzna.
Jiři stłumił w sobie prychnięcie i wyjaśnił cierpliwie:
– Właśnie taka jest zasada wywiadu anonimowego. Będziesz siedział tyłem do kamery,
możemy nawet rozmazać twoje kontury, żeby nikt cię nie rozpoznał, albo założysz na głowę
duży kaptur. Zniekształcimy też twój głos.
Siedzieli w mrocznym kąciku narożnej kafejki. Dłonie mężczyzny szukały oparcia. To
składał je nerwowo jak do modlitwy, to znów rozłączał, pocierał lewym kciukiem grzbiet
prawej dłoni, skubał paznokcie. Jiři zauważył, że są zupełnie suche. Pewnie w sekcie
obowiązywał zakaz stosowania zbytecznych kosmetyków, takich jak krem do rąk.
– Jest nas w sumie dwadzieścia osób. Mieszkamy poza centrum, na obrzeżach miasta –
rzekł cicho mężczyzna.
– Gdzie dokładnie? – spytał Jiři.
Chudy potrząsnął energicznie głową.
– Nie mogę powiedzieć.
Na razie, pomyślał Jiři. Był jednak przekonany, że jego rozmówca nabierze do niego
zaufania, a wtedy sam poda mu adres. Na tym etapie jednak lepiej za bardzo nie naciskać
i zmienić temat.
– Od dawna z nimi jesteś?
– Od samego początku. Dwadzieścia lat. Z początku było nas niewielu, ale potem
stopniowo odnajdywaliśmy nowych członków rodziny.
– Z czego się utrzymujecie? Chodzicie do pracy?
– Część pracuje. Wszystkie nasze zarobki są wspólne i wykorzystywane dla dobra całej
rodziny. Nikt nie dostaje więcej od pozostałych. Wchodząc do rodziny, oddaliśmy jej cały
swój majątek.
– Czyli taki komunizm? – podsumował Jiři, chcąc trochę rozładować atmosferę.
Mężczyzna spojrzał na niego przeciągle i poważnie. Żart nie trafił na podatny grunt.
– Żyjemy ascetycznie. Potrzeby mamy niewielkie. Dobra doczesne to próżność i zbytek.
– W głosie mężczyzny zabrzmiały jednocześnie smutek i duma. Jak gdyby właśnie dotarło
do niego, że najlepsze lata swojego życia zmarnował w nieludzkich warunkach bytowych,
choć nadal uważał, że swego czasu dokonał słusznego wyboru.
Jiři nie chciał go popędzać, ale po cichu liczył na więcej konkretów. Na razie nie
usłyszał jeszcze niczego szczególnie niepokojącego, niczego, co wskazywałoby, że ma
w ręku materiał na reportaż śledczy dekady. Ludzie mają przecież prawo mieszkać
w komunach i dzień w dzień modlić się do Boga. Z tego nie będzie sensacji. Nie wystarczy
powiedzieć: „Ej, patrzcie, w tym domu mieszka banda oszołomów”. Nie będzie z tego
szokującego reportażu, pomimo że ludzie lubią podglądać takich narwańców. Co najwyżej
„historia z życia wzięta”, ale nie wielka sensacja na pierwsze strony gazet.
– Macie tam również dzieci? – spytał w końcu Jiři. – Jakie kary stosujecie wobec
niesubordynowanych członków sekty?
– My nie używamy słowa „sekta” – odparł szybko mężczyzna. – Jesteśmy rodziną.
– Niech będzie „rodzina”. W końcu nazwa nie ma większego znaczenia – stwierdził Jiři.
– Ma znaczenie – odrzekł dobitnie chudy. – Bo my naprawdę jesteśmy rodziną. Białą
Rodziną.
Jiři zapisał jego słowa w notesie. Nazwa faktycznie może się czasem przydać. Jednak
w tym momencie Jiři liczył na zdobycie zaufania chudego, pokazując mu, że szanuje jego
słowa.
– Czy ktoś z was mówił kiedykolwiek o konkretnym wrogu? I nie myślę tu o szatanie,
tylko o wrogu tutaj, na ziemi – spytał jeszcze Jiři.
Musiał być powód, dla którego kazano mu przyjrzeć się właśnie tej, a nie innej sekcie.
Jakaś mroczna i prawdopodobnie niebezpieczna tajemnica, którą będzie musiał rozwikłać.
Mężczyzna rozejrzał się, po czym pochylił się nad blatem i ściszając głos, rzekł:
– W zasadzie to jest tak, że tutaj, na ziemi... – zaczął, ale w tej samej chwili ktoś
przeszedł obok ich stolika i chudy nerwowo podskoczył, jakby przy jego uchu nagle pękł
balonik. Jiři uniósł głowę. Młoda dziewczyna przeciskała się do toalety. Krótkie brązowe
włosy i czarny top bez rękawów. W normalnych okolicznościach nie spojrzałby na nią
drugi raz. Wyglądała na turystkę, więc nie musieli się martwić, że mogła podsłuchać
fragment ich rozmowy.
Jednak klimat do zwierzeń prysł jak bańka mydlana. W oczach chudego pojawił się lęk,
którego Jiři nie zdołał już odegnać. Domyślił się, że tego dnia już nic więcej od niego nie
usłyszy. Facet się spłoszył i zamknął na dobre w swojej skorupie.
– Ale mamy umowę, że zrobimy ten wywiad? – spytał Jiři. – Jutro?
Mężczyzna nie odpowiedział od razu. Wahał się.
Kurwa mać. Jiři starał się nie okazać zniecierpliwienia. Jeśli za mocno go teraz
przyciśnie, może go w ogóle stracić. Jeśli ucieknie, to Jiři już go nigdy nie zobaczy i cały
reportaż diabli wezmą.
– O dwunastej w tym samym miejscu. Stąd przejdziemy do studia, w którym nie będzie
nikogo poza mną.
Jiři mówił cicho spokojnym, sugestywnym głosem. Nie pytał i nie proponował, lecz
stwierdzał oczywiste fakty. Jego słowa i głos podziałały na mężczyznę. Uspokoił się
i skinął głową. Co prawda powoli, ale jednak. Jiři wyciągnął dłoń. Chudy długo się w nią
wpatrywał, zanim w końcu ją ujął. Jiři musiał się powstrzymać, żeby nie wzdrygnąć się od
dotyku suchej i szorstkiej skóry. Uścisnęli sobie mocno ręce, przypieczętowując umowę.
Mężczyzna wyszedł pierwszy, tak jak się umówili. Jiři wstał od stolika po pięciu
minutach. Na skąpanej w słońcu ulicy poczuł się jak w innym świecie. Widząc ubranych
w letnie stroje, uśmiechniętych ludzi, miał ochotę skakać i krzyczeć z radości. Będzie miał
ten wywiad! A był pewny, że jego rozmówca ma mu coś naprawdę ważnego do
powiedzenia.
Kobieta wytarła spocone czoło chusteczką higieniczną. Upalne, parne powietrze już od
paru dni zwiastowało burzę. Pierwsze strony gazet krzyczały o fali rekordowych upałów
i suszy, choć w rzeczywistości pogoda wcale zanadto nie odbiegała od normy. Zwykły
sezon ogórkowy w mediach. Zazwyczaj ją denerwował, tym razem jednak było inaczej. Im
dłuższa cisza przed burzą, tym głośniejsze krzyki, gdy coś naprawdę zacznie się dziać.
Kobieta spojrzała na bezchmurne niebo. Właśnie odebrała telefon, zleceniobiorca chciał
się upewnić, że dobrze zrozumiał polecenie. Potwierdziła. Przeciek był już wystarczający.
Źródło przestało być potrzebne.
W opowieści bohaterskiej nie może zabraknąć grozy i śmierci.
Kobieta spojrzała na stylową szachownicę. Lubiła trzymać ją na biurku, chociaż nie
umiała grać. Pogładziła czubek białego pionka i przewróciła go pstryknięciem palca.
Trzeba uprzątnąć z szachownicy parę bierek, aby gra mogła się toczyć zgodnie z planem.
Promienie słońca pieściły Wełtawę, połyskujące światło odbijało się od tafli wody.
Piękny dzień na śmierć.
Przygarbiony mężczyzna nerwowym krokiem przemierzał ulicę, co chwila rozglądając się
dokoła. Sprawiał wrażenie człowieka, który nie lubi być zaskakiwany. Przechodził właśnie
przez wąską boczną uliczkę, gdy zza rogu jak spod ziemi wystrzelił szary samochód.
Mężczyzna go zauważył, ale już nie zdążył odskoczyć.
Przez głowę przebiegło mu jeszcze kilka myśli. Jakie to niesprawiedliwe, że musi
umrzeć właśnie teraz, gdy w końcu zdobył się na odwagę i zaczął mówić. I że żal mu tych
wszystkich, którzy będą go opłakiwać.
Naoczni świadkowie złożą później sprzeczne zeznania. Jedni powiedzą, że samochód
hamował, inni – że nie. Tak czy owak pojazd wjechał w mężczyznę z boku z taką siłą, że
ten przeleciał kilka metrów w powietrzu, zanim upadł na trotuar, uderzając głową
o krawężnik. Chwilę później zaczęła się pod nią zbierać ciemnoczerwona kałuża krwi.
Pierwsza osoba, która znalazła się przy poszkodowanym, stwierdziła, że mężczyzna zginął
na miejscu.
Kierowca szarego samochodu zbiegł z miejsca wypadku i nikt nie zdążył zapisać numeru
rejestracyjnego. Jeden ze świadków zeznał nawet, że auto w ogóle nie miało tablic. Nikt
nie zapamiętał wyglądu kierowcy ani nie potrafił określić, czy był nim mężczyzna, czy
kobieta.
11
Lenka podeszła do okna, ten widok znała już od pięciu lat. Lipy. Liście, które żółkły na
jesień i ulatywały, targane porywistym wiatrem. Nagie gałęzie, które zimą bielały od
szadzi, a wiosną pokrywały się pąkami. I znów powoli porastały listkami. Teraz drzewa
były trochę prześwietlone, bo poprzedniego dnia Jaro obciął piłą spalinową kilka gałęzi.
Okaleczone lipy wydały się Lence smutniejsze niż zwykle. Kopczyk z gałęzi na ziemi
przypominał jej mogiłę. Dziewczyna powiodła spojrzeniem po podwórzu, otoczonym
koszmarnie posępnym ogrodzeniem zwieńczonym ostrymi iglicami. W zamyśleniu
przeciągnęła palcem po framudze. Biała farba złuszczyła się i popękała. Szyb już dawno
nikt nie mył. Jaskrawe promienie słońca uwidaczniały kurz i ślady palców. Ale nie warto
było ich myć. Już nie.
Nagle pokój wydał jej się za mały, a widok z okna za ciasny. Lenka chciałaby zobaczyć
coś więcej. Charakterystyczny, nieco stęchły zapach domu z domieszką słodkiej woni
kadzidła stał się nagle duszny, choć zawsze go lubiła. Dawał jej poczucie bezpieczeństwa.
Lenka nie rozumiała, co się stało. Przez ostatnie pięć lat była szczęśliwsza, niż potrafiłaby
sobie wyobrazić. Mimo że opłakiwała matkę, tęskniła do niej i czuła się niekiedy sama jak
palec, była zadowolona z życia. Nie żądała od niego niczego więcej. Tyle już dostała.
Ludzi, którzy zatroszczyli się o nią i dali jej dach nad głową. I wiarę, większą i mocniejszą
od niej samej. Lenka wiedziała, jaka czeka ją za to nagroda.
Pierwsze piętnaście lat jej życia wydawało się teraz snem, z którego została nagle
wybudzona. Pobudka była okrutna i bezlitosna, a więc tym bardziej potrzebna. Przedtem,
gdy Lenka była mała, sądziła, że życie to sprawy powszednie, chodzenie do szkoły,
wieczorne oglądanie telewizji z mamą, marzenia o przyjaźni, miłości, chłopakach, którzy
nawet na nią nie patrzyli, o podróży do Nowego Jorku, pracy fotografa i nauczycielki.
Życie było wtedy powierzchowne, zależne od dóbr materialnych i spraw doczesnych.
Lenka zdecydowanieza bardzo przejmowała się tym, czy jest ładna i modna. Gapiła się
w lustro całymi godzinami, ubolewając nad niedoskonałościami urody i cery, usiłując
poprawić je makijażem, by stać się bardziej pożądaną. Choć w towarzystwie była raczej
nieśmiała i cicha, przez co nikt nie zwracał uwagi na jej niesamowicie długie, pięknie
podkręcone rzęsy. Lence strasznie brakowało pewności siebie. I żyła jak lunatyczka we
śnie. Zupełnie nie dostrzegała boskiej światłości, którą emanował cały świat, każdy pejzaż.
Dopiero Biała Rodzina otworzyła jej oczy i to dzięki niej zrozumiała, że wobec tej Prawdy
cała doczesna otoczka jest bezwartościową błahostką. Że bez świętości i Boga ona, Lenka,
jest po prostu nikim. Jej życie na tej ziemi, tak jak życie wszystkich pozostałych ludzi, to
mozolne wchodzenie po schodach. Drzwi do prawdziwego domu otworzą się dopiero
później. Po co więc martwić się tym, że schody są skromne i niekiedy strome, skoro to
drobnostka w porównaniu z czekającą ją później wiecznością?
A jednak Lenka przypominała sobie teraz wszystko, co podczas ich ostatniego spotkania
Lumikki powiedziała jej o sobie i o Finlandii. Myślała o zorzy polarnej i nocy bez
ciemności. Myślała o pływaniu w przerębli. Wszystko to brzmiało tak pasjonująco, tak
wyjątkowo. Jak z bajki. Od pięciu lat Lenka nie marzyła o podróżach. Teraz spostrzegła, że
ukradkiem, niemal w tajemnicy przed sobą, marzy o tym, aby wsiąść z Lumikki do samolotu
i polecieć do dalekiej Finlandii, wybrać się do sauny, wykąpać w czystym jeziorze
i poczuć zapach brzóz, o którym Lumikki tak pięknie jej opowiadała. Finka obudziła w niej
pragnienie, aby choć raz w życiu zakosztować w pełni wszystkich doznań zmysłowych.
Próżne, głupie myśli.
Lenka rozejrzała się po pokoju, popatrzyła na stojące pod ścianami łóżka. Spały tu we
trójkę. Na drewnianej podłodze nie było dywanu. Ścian nie zdobił ani jeden obraz. Nie
było tu biurka, lampy, krzeseł. Żadnych zbytecznych przedmiotów. Niczego, co mogłoby
zwieść człowiecze myśli na manowce. Nie potrzebowali tu rozrywek. W wolnym czasie po
obiedzie wystarczała im modlitwa. Kto nie tkwi z korzeniami w doczesności, ten zbliża się
do Boga.
Lenka złożyła dłonie. Miała grzeszne myśli. Zaczęła pragnąć rzeczy, których pragnąć nie
powinna. Powinna za to przeprosić.
Trzeba poprosić Boga, aby dał jej więcej siły. Lenka nie potrafiła opędzić się od myśli,
że niedługo zegar wybije wpół do czwartej. Jeśli chce zdążyć na spotkanie z Lumikki
o piątej w Zamku, powinna zaraz wychodzić. Postąpiłaby właściwie, gdyby nie poszła.
W zasadzie miała areszt, bo złamała zasady, przyprowadzając Lumikki pod dom bez zgody
rodziny. Lenka wiedziała, że nikt nie może wejść do środka ot tak sobie. Rodzina musi
najpierw ustalić, czy Lumikki jest osobą, której można zaufać. Nawet gdyby Finka okazała
się jej siostrą, to jeszcze nie wystarczy. Lenka spytała członków rodziny, czy powątpiewają
w jej historię. Podobno nie w tym rzecz. Chodziło o to, że wszyscy muszą się nawzajem
ochraniać i dbać o świętą jedność rodziny. Nikomu nie wolno jej naruszyć. Palcami lewej
dłoni Lenka potarła lekko prawy palec serdeczny. Przez długie lata nosiła na nim
pierścionek, który dostała od matki na piętnaste urodziny. Zaledwie kilka tygodni później
matka już nie żyła. Lenka dotykała go zawsze, gdy czuła, że opada z sił lub potrzebuje
pociechy.
Jednak w ubiegłym tygodniu zdjęła pierścionek. Adam jeszcze nigdy nie powiedział jej
tak dobitnie, że jej matka straciła wiarę i odtrąciła rodzinę, więc noszenie pierścionka od
niej mógłby poczytać za zdradę. Lenka wrzuciła pierścionek do rzeki. Niech idzie na samo
dno, tak jak matka.
Siłę i pociechę trzeba czerpać z innych źródeł – z wiary w Boga.
Modlitwa Lenki urwała się nagle, gdy na parterze rozległ się zbolały, płaczliwy krzyk:
– Jaro nie żyje!
Lenka rozplotła dłonie. Z głową ciężką jak wyrzut sumienia rzuciła się w stronę
schodów. Czy to nie Bóg dostrzegł jej grzeszne, ziemskie marzenia i postanowił ją ukarać?
Unaocznić jej, że nagła śmierć kładzie kres wszystkim ludzkim planom?
Lumikki siedziała w zamkowym ogrodzie i patrzyła na fontannę, która wyrzucała lśniące
żywym złotem krople wody. Po krótkim tańcu w powietrzu spadały i rozbijały się
o powierzchnię wody. Lumikki wyobraziła sobie, że kropelki unoszą się ku niebu niczym
maleńkie, błyszczące baloniki i niesione wiatrem odpływają w dal. A potem fruną aż do
Finlandii i ciepłym deszczem spływają na twarz Liekkiego.
Liekki. Znów o nim myśli. Czy to przez dzielącą ich odległość? Czy za granicą łatwiej
sobie przyzwolić na tęsknotę? Czy w innym kraju żal jest bardziej znośny?
Logika podpowiadała Lumikki, że powinna teraz myśleć wyłącznie o dziwnej Lence,
o jej jeszcze dziwniejszej rodzinie i o tych dwu ważnych pytaniach: Czy rzeczywiście są
z Lenką siostrami? Czy ojciec Lumikki ma nieślubne dziecko w Pradze? Jednak tęsknota
nie stosowała się do prawideł tradycyjnej logiki. Chadzała własnymi ścieżkami, których
Lumikki nie mogła zmienić.
Lumikki spojrzała w dół na miasto. Poczuła nagle dziwną obcość i inność. To nie jest jej
miejsce. Przyjechała tylko na jakiś czas jako turystka i wyjedzie, zanim Praga zacznie być
dla niej jak dobra znajoma. Nie tutaj jest jej dom. Ale gdzie on tak naprawdę jest?
Na pewno nie w Riihimäki, w domu rodziców. I raczej też nie w Tampere, mimo
wszystko, przynajmniej na razie. Lumikki nie znalazła jeszcze miejsca, w którym czułaby
się naprawdę jak w domu.
Gorący podmuch wiatru pogładził ją po włosach. Pomyślała zaraz o dłoni, o tej jedynej
dłoni, która umiała dotykać jej tak, że Lumikki pragnęła czuć ją do końca świata. Jej dom
był w objęciach Liekkiego. W jego ciepłym spojrzeniu czuła, że jest bezpieczna, żywa
i cała. Przy Liekkim mogła być po prostu sobą, nie musiała niczego udawać, niczego
ukrywać, niczego zatajać, niczego sobie odejmować. Była szczęśliwa. I czuła, że jest
kochana.
Przyniesiony z wiatrem zapach kwiatów, drzew i lata był tak odurzający, że Lumikki
musiała usiąść. Uczucie wyobcowania i bezdomności zaczęło ją oplatać gęstym kokonem.
Najpierw spętało jej nogi, potem biodra i pas, skrępowało ramiona wzdłuż boków,
owinęło szyję, zakneblowało usta.
A może bez Liekkiego już nigdzie nie znajdzie sobie domu?
Może już nigdy nie pokocha nikogo innego?
Może straciła tego jedynego człowieka, z którym mogła być naprawdę szczęśliwa?
Lipcowy świt. Długo rozmawiali, nie chciało im się spać. Przesączone przez brzozę
przy domku promienie wschodzącego słońca spłynęły na nich przez okno sypialni i spowiły
ich bezpiecznym ciepłem. Leżeli na wąskim łóżku, na boku, twarzami do siebie. Liekki
uważnie się jej przyglądał, jak to on. Spojrzenie nie było krytyczne. Było ciepłe,
przepełnione miłością.
– Mam pytanie i chcę otrzymać szczerą odpowiedź, Lumikki – odezwał się Liekki.
– Słucham.
– Jak często myślisz o sobie, że jesteś piękna?
Lumikki zamyśliła się na chwilę.
– Szczerze? Nigdy.
To była prawda. Wyzywano ją od brzyduli przez tyle lat, że przestało ją to już
obchodzić. I czasem rzeczywiście myślała, że jest brzydka. I że może to właśnie jest
przyczyną wszystkiego. Jest tak szkaradna, że jej prześladowczynie po prostu muszą pluć
jej w twarz, muszą ją bić. Jej wygląd brzydził je tak bardzo, że nie potrafiły się
powstrzymać. Później jednak zrozumiała, że to nie tak.
I dlatego uważała, że nie jest brzydka, tylko najzupełniej przeciętna. I w sumie jej
wygląd nie ma większego znaczenia. Nie tęskniła do wyznania, że dla kogoś jest piękna.
Do czasu, gdy poznała Liekkiego.
– Trochę się tego bałem – powiedział Liekki. – Dlatego opowiem ci teraz, ile masz
w sobie piękna.
Wypowiedział te słowa głosem tak poważnym i oficjalnym, że się roześmiała.
Liekki uniósł dłoń i bardzo delikatnie pogładził ją palcem ponad brwiami.
– Twoje czoło. Masz takie czoło, po którym od razu widać, że w głowie kipi cała masa
niesamowitych myśli. – Pieszczotliwie zsunął palec na jej brwi. – Twoje brwi i oczy,
razem i osobno. Masz bardzo jasne oczy o idealnym kształcie. I tak intensywne spojrzenie,
że prawie odebrało mi mowę, gdy zobaczyłem cię po raz pierwszy.
Serce Lumikki zaczęło bić mocniej, do oczu napłynęły łzy. Słowa Liekkiego działały na
nią tak, jak jego dotyk. Odnajdywały i rozpalały w niej tajemne miejsca.
Dotyk na policzku. Delikatny jak muśnięcie piórkiem.
– Podbródek. Ślicznie zaokrąglony i wyrazisty zarazem.
Palcem pogładził jej usta. Jego dotyk zaczął promieniować na całe ciało Lumikki. Na
brzuch. Niżej.
– Twoje wargi. Nie widziałem nigdy piękniejszych. I nie całowałem bardziej miękkich.
Lumikki od razu zapragnęła, aby ją wtedy pocałował, ale jego palec zsunął się już po
szyi na obojczyk.
– Niewiarygodnie piękna szyja. To, jak się łączy z ramionami. I twoje obojczyki, które
przypominają skrzydła.
Oddech Lumikki przyspieszył. Była zdumiona odkryciem, że czułość i pożądanie mogą
iść ze sobą w parze. Słowa Liekkiego wzbudzały w niej zakłopotanie, zdziwienie,
wzruszenie i wdzięczność, a jego dotyk – przemożną, niemal zwierzęcą potrzebę. Nie była
w stanie pojąć, że ktoś potrafi dostrzec w niej tyle piękna. Liekki postrzegał ją zupełnie
inaczej niż wszyscy ludzie, których w życiu spotkała. Uświadomiła to sobie z niemal
bolesną rozkoszą.
Dłoń Liekkiego zsunęła się jeszcze niżej. Jego oddech też już nie był równomierny
i spokojny, gdy wyszeptał jej do ucha:
– Twoje piersi...
Potem słowa zamarły. Dalej mówiły już tylko dłonie.
Mieli jeszcze inną zabawę. Nazwali ją „mapą skarbów”. Występowała zasadniczo
w dwóch wariantach: mapa skarbów umysłowych i mapa skarbów fizycznych.
W wariancie umysłowym kartograf zapisywał na kartce słowa albo kreślił rysunki, które
przedstawiały najważniejsze pojęcia w jego życiu. Potem łączył je ze sobą. Podróżnik sam
wybierał, którymi ścieżkami chciałby pójść, a wtedy kartograf opowiadał, jak leżące na
niej słowa i rysunki łączą się i jaką narrację wspólnie tworzą.
W ten sposób Lumikki i Liekki otwierali się powoli przed sobą. Opowiadali o swoich
lękach, snach, marzeniach. O tajemnicach, których nigdy nie wyjawili nikomu innemu.
O nadziejach tak kruchych, że prawie niemożliwych do wypowiedzenia na głos.
Umysłowa mapa skarbów otwierała drzwi, które do tej pory pozostawały zamknięte.
Dawali sobie nawzajem klucze do nich ze słowami: „Otwórz. Ufam ci bez reszty”.
Zabawa w mapę fizyczną również wymagała zaufania. Kartograf rysował kontur
swojego ciała i zaznaczał na nim miejsca, z którymi podróżnik miał coś zrobić. Ten zaś sam
decydował, które z nich odwiedzi i w jakiej kolejności. Kiedy podróżnik dokonał wyboru,
kartograf mówił mu, czy wybrane miejsce należy dotknąć, pocałować, ugryźć czy może
tylko obejrzeć. Podróżnik musiał bezwzględnie stosować się do życzeń kartografa.
Zabawa w mapy nie była sztuką dla sztuki, lecz czułą grą, którą mogli przerwać
w dowolnym momencie. Podróżnik mógł odsunąć mapę ze słowami i rysunkami na bok, by
skupić się na kontemplacji naturalnej i niewymuszonej przemiany jednej sytuacji w drugą.
Był taki czas, że wszystko między Lumikki i Liekkim było właściwe, oczywiste, dobre
i naturalne. Lumikki często śnił się tamten czas. I przebudzenie zawsze było dla niej
brutalne i złe.
Dlaczego trzeba się budzić, gdy rzeczywistość snu jest lepsza i właściwsza?
Skłamała. Powiedziała to, co mogło być prawdą, ale nie było. I tak starannie zbudowała
dla siebie dobrą historię, że nic się nie wyda.
Czy kłamstwo jest ostatecznie aż tak złe? A jeśli nieprawda jest piękniejsza od
rzeczywistości? Jeśli daje obu stronom coś więcej od prawdy?
Kłamstwo stało się historią, a historia prawdą.
Nie żałowała.
Chciała doczekać końca tej historii, zobaczyć jej ostatnią stronę. Liczyła się z tym, że
zakończenie może być tragiczne. Dla niej.
12
Lumikki spojrzała na wyświetlacz komórki. Już piąta. Lenki nie było widać. Równie
dobrze mogła nie przyjść wcale. Telefon ciążył w dłoni. Jak gdyby ją podpuszczał:
„Zadzwoń do ojca. Zapytaj go wprost”. Lumikki zaczynała się nad tym poważnie
zastanawiać. Atak z zaskoczenia. Pobajdurzą sobie chwilę o pogodzie i tym podobnych
bezpiecznych tematach, a potem Lumikki wypali z grubej rury – czy to prawda, że ojciec
ma tu, w Pradze, drugą córkę. Po głosie od razu pozna, czy kłamie. Tak przynajmniej
zakładała. Nie będzie mieć przecież stuprocentowej pewności. Może ojciec potrafił lepiej
kłamać, niż przypuszczała.
Gdyby Lenka rzeczywiście okazała się jego córką, a opowiedziana przez nią historia
prawdziwa, Lumikki musiałaby przyznać, że wie o swoim ojcu znacznie mniej, niż do tej
pory sądziła. Ale czy dzieci znają swoich rodziców? Tak naprawdę, na wylot? Przecież
zazwyczaj widzą ich jedynie fragmentarycznie, cząstkowo. Nie wiedzą, jacy byli
w dzieciństwie ani o czym marzyli jako nastolatkowie. Nie mogą wiedzieć, bo choćby
nawet rodzice im o tym mówili, ich opowieści zawsze są przerysowane – właśnie dlatego,
że opowiada się je dzieciom.
Ale jej rodzice niczego o sobie nie opowiadali. Nie mieli takiego zwyczaju. Czasem
Lumikki miała wrażenie, że pierwsze szesnaście lat życia spędziła z ludźmi zupełnie jej
obcymi, lub co najwyżej z przygodnymi znajomymi.
Była piąta pięć. Lumikki podniosła się z białej drewnianej ławki, żeby rozprostować
nogi. Sporo się dziś nałaziła. Lubiła chodzić. Na piechotę lepiej poznawało się miasto, niż
jeżdżąc tramwajem, autobusem czy metrem. Zaczęła się zastanawiać, czy po prostu sobie
nie pójść. Była już bardzo głodna.
Zważyła komórkę w dłoni. Może nadeszła już pora, by przerwać milczenie milczenia.
Ojciec był w kontaktach pod literą „T”. T jak „tata”. Lumikki wcisnęła przycisk
połączenia, nim zdążyła się rozmyślić.
Ojciec odebrał prawie od razu. Nie, to nie ojciec, to matka.
– Peter poszedł pobiegać i, widzisz, zostawił komórkę w domu – powiedziała. – Masz
do niego jakąś pilną sprawę? Każę mu od razu oddzwonić, gdy tylko...
Na dźwięk zatroskanego głosu matki Lumikki natychmiast rozbolała głowa.
– Nie trzeba... Tak sobie tylko próbowałam przypomnieć, kiedy ojciec był w Pradze –
rzuciła szybko.
W słuchawce na chwilę zapanowała cisza. Oczywiście zaraz matka wyda kategoryczne
sprostowanie, że Peter nigdy nie był w Pradze. Byłaby to zresztą jedyna logiczna
odpowiedź, ponieważ ojciec nawet słowem o tym nie napomknął przez ten cały czas, gdy
Lumikki planowała swój wakacyjny wyjazd.
– Rozmawialiście o tym? A ja sądziłam, że Peter... Że ojciec nie chce tego wspominać.
Tyle już czasu minęło. To były... bardzo złe lata.
Głos matki dziwnie się zmienił. Lumikki nigdy nie słyszała, żeby mama mówiła takim
głosem. Wydawała się smutna, ale uczciwa, powściągliwa i otwarta zarazem. Jak gdyby na
chwilę zapomniała, z kim rozmawia, i chciała powiedzieć dużo więcej. Zdawało się, że
w tym momencie dystans między nimi stopniał niczym lód. Lumikki trafiła pytaniem
w dziesiątkę.
– Coś tu się wydarzyło? – Postanowiła kuć żelazo, póki gorące. Nie może się teraz
wycofać, kiedy matka zdołała uchylić rąbka tajemnicy.
– Nie, to nie dlatego... – odrzekła matka z ociąganiem.
Wtem Lumikki usłyszała, że ktoś biegnie żwirową alejką. Lenka. Zdyszana i zapłakana.
Wyglądała na bardzo czymś wstrząśniętą.
– Dobra, muszę kończyć. Zdzwonimy się później, na razie. – Lumikki szybko ucięła
rozmowę i rozłączyła się. Tragiczna synchronizacja. Tajemnica zaczęła się rozwiązywać
z obu końców jednocześnie, ale wyznania wpadły na siebie i powstały zakłócenia.
– Jaro nie żyje – rzuciła przerażona Lenka na powitanie.
– Jaro?
– Członek naszej rodziny. Potrącił go samochód, zginął na miejscu. Widziałaś go na
pewno wczoraj w oknie.
Z oczu Lenki płynęły łzy. Lumikki podała jej wyjętą z kieszeni zmiętą chusteczkę, którą
dziewczyna wzięła od niej posłusznie naturalnym gestem, jak dziecko biorące chusteczkę
z rąk rodzica.
Lumikki rzeczywiście pamiętała mężczyznę, jego wąskiebarki i przenikliwe, złe
spojrzenie. I gdy jego twarz jak żywa stanęła jej przed oczami, Lumikki przypomniała
sobie, gdzie widziała go jeszcze tego dnia przed południem. W kawiarni. Rozmawiał
z młodym mężczyzną, który zapisywał coś w notesie. Minęła ich stolik, gdy szła do toalety.
Przebiegła jej wtedy przez głowę myśl, że ktoś przeprowadza wywiad w kawiarni, ale
dopiero teraz uświadomiła sobie, że widziała już wcześniej twarz starszego mężczyzny –
w oknie domu Lenki.
Wywiad i śmierć w wyniku potrącenia przez samochód, tego samego dnia. Lumikki
przeczuwała, że to nie mógł być przypadek.
13
Wzrost około metra osiemdziesięciu. Włosy bardzo ciemne, prawie czarne. Oczy brązowe.
Jasne, trochę znoszone dżinsy, wyglądające na znoszone w ten szczególny sposób, po
którym od razu widać, że musiały być drogie i były takie już w chwili zakupu. Jasna
koszula w kratkę. Może jednak w paski? Lumikki nie była pewna. Wiek w przedziale od
dwudziestu dwóch do trzydziestu lat. Trudno określić u takich dużych chłopców jak on.
Lumikki siedziała nad rzeką i gryzła batonik serowy, starając się przywołać z pamięci
więcej szczegółów. Wiedziała, że sam rysopis nie wystarczy. Z tak skąpymi informacjami
nie ma najmniejszych szans na odnalezienie w Pradze faceta, który robił wywiad z Jarem.
Zresztą – po co jej to? Jakiś zupełnie obcy dla niej gość zginął pod kołami samochodu.
Nie powinno jej to w żaden sposób obchodzić. A jednak. Jeśli bowiem śmierć Jara nie
była przypadkowa, również Lence groziło niebezpieczeństwo. A przecież dziewczyna
mogła być jej siostrą.
Lumikki słowem nie wspomniała Lence o tym, że przed południem widziała Jara
w towarzystwie mężczyzny, który najprawdopodobniej przeprowadzał z nim wywiad.
Lepiej, żeby Lenka o tym nie wiedziała, przynajmniej na razie. Po co wzbudzać w niej
dodatkowy niepokój. Lumikki spostrzegła, że dziewczyna i bez tego się boi. Zdążyły pobyć
ze sobą niecałe pół godziny, a Czeszka już musiała iść. A i tak prawie przez cały ten czas
Lumikki tylko ją pocieszała, bo Lenka płakała i klepała w kółko bez ładu i składu, że Jaro
nie miał jeszcze umierać i że tak naprawdę nie ma to żadnego znaczenia, ale i tak wszystko
poszło nie tak, jak trzeba. Lumikki nie zdołała wyciągnąć z niej żadnych sensownych
informacji. Lenka przepraszała ją też za to, że nie potrafiła wpłynąć na swoją rodzinę, żeby
ta przyjęła Lumikki z większą przychylnością. Ale to się jeszcze zmieni. Lenka działała
nazbyt pochopnie, za bardzo chciała, żeby wszystko przyszło od razu, choć powinna się
nauczyć większej cierpliwości. Wszystko w swoim czasie. Rodzina jeszcze przyjmie
siostrę z otwartymi ramionami. Lumikki wolała nie wspominać Lence, że na samą myśl
o tym przeszywa ją zimny dreszcz.
Znów niczego nie ustaliły, bo Lenka musiała już wracać. Podobno nie powinna nawet
wychodzić z domu, ale bardzo chciała się z nią zobaczyć. Kiedy Lumikki zapytała, czy
dziewczyna nie ma telefonu komórkowego, który znacznie ułatwiłby im kontaktowanie się
ze sobą, Lenka odrzekła krótko:
– Oczywiście, że nie. Telefon to próżność.
Umówiły się na spotkanie następnego dnia na wzgórzu Petřín. Lumikki zdziwiła się, że
codziennie zmieniają miejsce spotkania, na co Lenka odpowiedziała rzeczowo, że lepiej
się nie przywiązywać do żadnego miejsca. Lumikki więcej nie drążyła tematu. Zdążyła się
już przyzwyczaić do tego, że Czeszka zachowuje się dziwnie, i była pewna, że ma swoje
powody. Które ona prędzej czy później pozna.
Dzień zaczął się chylić ku końcowi. Powietrze nadal było gorące i Lumikki poczuła
delikatną woń potu spod koszulki. W schronisku trzeba będzie przynajmniej przepłukać ją
i wywiesić na noc, żeby wyschła. Lumikki wybrała opcję lekkiego bagażu i teraz to się na
niej zemściło – zabrakło jej ubrań na zmianę. Jednak myśl o dołączeniu do tysięcy turystów
przewalających się przez praskie sklepy bynajmniej nie kusiła. Ta podróż przestała już być
zwyczajnym, luźnym wyjazdem wakacyjnym.
Lumikki zaczęła rozważać różne możliwości. Nie mogła pójść na policję, bo co by im
powiedziała? „Słuchajcie, jeden facet wpadł pod samochód i zginął, ale przedtem
widziałam go w kawiarni z drugim facetem, który może być dziennikarzem. Nie, nie wiem
o nim nic poza tym, że ma na imię Jaro i że mieszkał w dużym drewnianym domu. Razem
z grupą innych ludzi. Jeszcze nie wiem, co to za jedni, ale mieszka też z nimi taka młoda
kobieta, która może być moją siostrą, to znaczy – siostrą przyrodnią”. Przecież by ją
wyśmiali. I zatrzymali, dopóki nie przestanie bredzić, albo odesłali z powrotem na ulicę,
tak jak wszystkich nieszkodliwych postrzeleńców.
Mogłaby zatelefonować do domu, wyjaśnić rodzicom całą sytuację i poprosić ich
o radę. Każdy normalny człowiek na pewno właśnie tak by postąpił. Ale Lumikki nie była
normalna i jej rodzice też nie. U nich tak się po prostu nie robiło. Poza tym Lumikki była
przekonana, że po ich ostatniej rozmowie matka wzięła się w garść i dotarło do niej, że się
wygadała. W najgorszym razie rodzice zmuszą ją do powrotu do domu, a wtedy Lumikki
nie rozwikła tej tajemnicy.
Nie pozostało jej nic innego, jak tylko ruszyć szare komórki i spróbować dojść z tym
wszystkim do ładu samodzielnie. W końcu tak właśnie robiła prawie całe życie.
Lumikki wytężyła pamięć. Musi sobie przypomnieć jakąś szczególną cechę, która
pomoże jej odnaleźć dziennikarza. Wiedziała, że jej mózg bezustannie rejestruje wszystko
w najdrobniejszych szczegółach. Trzeba tylko umieć z niego wydobyć, co trzeba. Nie,
dziennikarz nie miał obrączki. A więc kawaler. Tylko że to informacja zupełnie bez
znaczenia. Trzymał notes pewnie, rutynowo. To nie był jego pierwszy wywiad. Musiał być
doświadczonym dziennikarzem.
Lumikki zamknęła oczy i wróciła myślami do chwili, kiedy wyszła z toalety. Przeszła tuż
obok ich stolika. Spojrzeniem musnęła kartkę w notesie. Pomyślała wtedy, że choćby nawet
znała czeski, nie odczytałaby ani słowa, bo dziennikarz pisał bardzo niechlujnie. Myśl
przemknęła i Lumikki zaraz o niej zapomniała. Jednak bazgroły dziennikarza miały na
kartce jakąś przeciwwagę, coś innego, wyraźniejszego. Zwróciła na to coś uwagę właśnie
przez ten kontrast. Co to było?
Myśl, myśl! – dopingowała się w duchu. Obok niej przeszła grupka roześmianych
turystów. Lumikki mocno zacisnęła powieki. Akurat teraz nie może sobie pozwolić na
rozluźnienie, bo z sygnałów zarejestrowanych przez mózg zaczynał się właśnie wyłaniać
jakiś obraz.
Nagłówek kartki w notesie. Jakiś drobiazg. Logo. Oczywiście. A więc notes firmowy.
Lumikki przypomniała sobie, że było pomarańczowe i okrągłe. Coś jeszcze? Jakiś symbol?
Cyfra, tak jest. Ósemka. Logo wydawało się znajome, gdzieś je już widziała, tylko gdzie?
Otworzyła oczy.
Pomarańczowa ósemka. Widziała już ją w myślach bardzo wyraźnie, ale nie potrafiła jej
z niczym skojarzyć. Pociągnęła długi łyk z butelki z wodą i podniosła się z miejsca. Może
ósemka wskoczy we właściwy kontekst, gdy Lumikki kawałek się przejdzie. Z nabrzeża po
stopniach wydostała się na most. Na balustradzie dostrzegła obrotową reklamę. Właśnie
znikała kobieta, która z uśmiechem na twarzy polecała nowy dezodorant o przedłużonym
działaniu, i na jej miejscu pojawiła się reklama serialu policyjnego. Widać ludziom wciąż
jeszcze nie znudziło się dzień w dzień patrzeć, jak ktoś kogoś zabija, a potem ktoś inny
wyjaśnia, jak do tego doszło.
Lumikki już miała pójść dalej, gdy jej spojrzenie zatrzymało się na małym logo u dołu
planszy. Pomarańczowe kółko z ósemką w środku.
No jasne. Ósmy kanał telewizji.
Wiedziała już, gdzie pracuje poszukiwany przez nią dziennikarz.
14
Budynek miał tyle szyb, że wyglądał niemal jak z innej rzeczywistości. Wieczorne słońce
odbijało się w nich różem, purpurą i oranżem, który wydawał się jaśniejszy
i intensywniejszy niż na znaku firmowym. Odnalezienie gmachu spółki medialnej Super8
w centrum Pragi nie sprawiło najmniejszych problemów. Obrotowe logo na dachu widać
było z daleka. Lumikki zajrzała przez szklaną ścianę do holu. Recepcjonistka właśnie
malowała sobie paznokcie. Na pewno mieli tu także nocną zmianę.
Zanim tam doszła, szybko przeprowadziła mały research i wyguglowała firmę na
komórce. Dowiedziała się, że Super8 to w istocie cały koncern medialny, który posiada nie
tylko kanały telewizyjny i informacyjny, lecz także jedną popołudniówkę, kilka czasopism
i mnóstwo portali w internecie. Pasowało to do nazwy. Super8 miał spory wpływ na opinię
publiczną.
Lumikki zawahała się. Nie miała właściwie żadnego planu. Po chwili namysłu
postanowiła przyjąć strategię, która najlepiej sprawdzała się, kiedy nie była pewna, jak
postąpić. Granie pewniaka dawało mniej więcej dziewięćdziesięcioprocentowe szanse
powodzenia. Lumikki wyprostowała się i weszła w obrotowe drzwi.
Kobieta za biurkiem, której przerwała malowanie paznokci, wcale nie wyglądała na
zachwyconą widokiem dziewczyny z plecakiem, w ubraniu zalatującym całodniowym
potem. Jej mina mówiła sama za siebie: „Dziewczyno, wracaj tam, skąd przyszłaś”. Jednak
Lumikki nie dała za wygraną.
– Przepraszam, szukam kogoś – zaczęła po angielsku.
Kobieta za biurkiem zrobiła taką minę, jakby chciała powiedzieć: „A która z nas nie
szuka, kochanie?”.
– Mężczyzna, niestety nie pamiętam jego nazwiska, ale wiem, że tu pracuje. Mamy
umówione spotkanie – podjęła Lumikki pewnym głosem.
Kobieta zmierzyła ją od stóp do głów, zastanawiając się pewnie, czy nie wezwać
ochrony. Po chwili jednak westchnęła i rzekła:
– Musi mi pani podać więcej szczegółów. W tym budynku pracuje wielu mężczyzn.
Lumikki bardzo dokładnie opisała wygląd dziennikarza. Recepcjonistka zmarszczyła
czoło. Kobieta mogła mieć dwadzieścia pięć, najwyżej trzydzieści lat i choć nie bywała na
randkach tak często, jak by tego chciała, zwracała uwagę na przystojnych facetów. I na ich
stan cywilny. Lumikki przygryzła więc dolną wargę, pochyliła się nad biurkiem i rzekła
cicho konfidencjonalnym tonem:
– Powiem tak: niezłe z niego ciacho. I nie nosi obrączki.
Twarz recepcjonistki od razu się rozjaśniła.
– Teraz sprawa jasna, to musi być Jiři! Tyle że na pewno skończył już dziś pracę
i poszedł do domu. Jest pani pewna, że... No proszę, właśnie tu idzie! Jiři, masz gościa.
Lumikki dostrzegła młodego mężczyznę, który właśnie wyszedł z windy. Tak, to ten sam
facet, którego widziała przed południem w kawiarni. Zdziwiony mężczyzna spojrzał na
recepcjonistkę i na Lumikki. Powiedział coś po czesku, kobieta skinęła na Lumikki.
Dziennikarz był wyraźnie zaskoczony. Lumikki zrozumiała, że musi szybko coś zrobić,
zanim ochrona rzeczywiście wyprosi ją z budynku.
– Mam dla ciebie informację o mężczyźnie, z którym robiłeś dziś wywiad. On nie żyje –
zwróciła się do Jiřiego.
Trafiła w dziesiątkę. W oczach dziennikarza pojawił się błysk.
– Chodźmy gdzieś, gdzie będziemy mogli porozmawiać – odrzekł mężczyzna, ujmując ją
za ramię.
Recepcjonistka powiodła za nimi smutnym spojrzeniem i westchnęła, po czym wzruszyła
ramionami i wróciła do malowania paznokci.
Mężczyzna uniósł telefon do ucha. Musi jak najszybciej zadzwonić. Takie dostał instrukcje.
Kobieta odebrała niemal natychmiast.
– Właśnie przed chwilą przyszła po niego do redakcji jakaś młoda dziewczyna.
– Młoda dziewczyna?
– Tak. Mówiła po angielsku. Wyglądała na turystkę.
– Nie była to jedna z tych jego panienek na jedną noc?
– Nie wyglądała na taką. Poza tym powiedziała, że wie coś o śmierci obiektu numer
jeden.
Po drugiej stronie linii zaległa cisza.
– Idziesz za nimi? – usłyszał po chwili.
– Oczywiście.
– To dobrze. Daj jej powiedzieć, co ma do powiedzenia. Na tym etapie może to być
całkiem dobre zagranie.
– A potem?
– Nie wiemy, co to za jedna. Nie możemy dopuścić do tego, żeby ktoś nam teraz
pokrzyżował plany. Jak się rozejdą, wyeliminujesz ją.
– Przyjąłem.
Mężczyzna już miał się rozłączyć, gdy usłyszał w słuchawce jeszcze jedną instrukcję.
– Jak skończymy rozmawiać, zrób jej zdjęcie i wyślij je do mnie oraz do Ojca. Tak na
wszelki wypadek, gdybyś przypadkiem stracił ją dziś z oczu. Żebyśmy wiedzieli, jak
wygląda.
Kobieta rozłączyła się, zanim zdążył cokolwiek powiedzieć. Stłumił w sobie
niezadowolenie. „Tak na wszelki wypadek, gdybyś przypadkiem stracił ją dziś z oczu”. Nie
miał w zwyczaju nikogo tracić z oczu. Taką miał robotę – gdy zleceniodawca chciał
wyeliminować obiekt, on go eliminował. Reputacja najbardziej profesjonalnego płatnego
zabójcy w mieście zobowiązywała.
Jego profesjonalizm wyrażał się też w tym, że nie tracił nerwów, gdy jego
zleceniodawca się denerwował. Każdą instrukcję wypełniał co do joty. Dlatego też uniósł
komórkę i udając, że fotografuje zabytkowe, fantazyjnie zdobione kamienice, zrobił kilka
zdjęć krótkowłosej dziewczynie. Trzy dobre, łatwo rozpoznawalne profile.
Była jeszcze bardzo młoda i choć wyglądała na zdecydowaną, nie sprawiała wcale
wrażenia niebezpiecznej. Ale profesjonalista nie wchodzi w dyskusje ze zleceniodawcą.
Nie użala się nad obiektem, nie odczuwa wobec niego współczucia ani litości.
W przeciwnym razie szybko musiałby szukać sobie nowej pracy.
Wysłał po jednym zdjęciu do zleceniodawczyni i mężczyzny, którego nazywali Ojcem.
Będą mogli później popatrzeć, jak wyglądała dziewczyna, gdy była jeszcze żywa. Niedługo
nie będzie po niej śladu.
Gdy dwie godziny później Lumikki usiadła na swoim łóżku w schronisku, głowę miała
ciężką od myśli i pytań, a przepocone rzeczy chciała jak najszybciej z siebie zrzucić. Czuła,
że musi iść pod prysznic, i to natychmiast. W strugach chłodnej wody łatwiej przetrawi to
wszystko, co usłyszała od Jiřiego Haška, i zastanowi się, co robić dalej.
Ściągnęła szorty, top, majtki i stanik. Lekko zardzewiałym metalowym korkiem zatkała
umywalkę, wrzuciła do niej rzeczy i puściła wodę. Dodała do niej mydła z dozownika.
Złagodzi trochę woń potu.
Lumikki wiedziała, że woda pod prysznicem ledwo poleci. Nic nie szkodzi. Zimna
przyjemnie schłodzi skórę. I rozjaśni myśli.
Jiři powiedział, że...
Nagle usłyszała jakiś dziwny dźwięk. Zakręciła kran i wytężyła słuch. Jak gdyby ktoś
próbował otworzyć drzwi do jej pokoju niewłaściwym kluczem. Znów jakiś napity albo
porażony słońcem zapomniał, gdzie mieszka? Z korytarza niedobiegały jednak sapania ani
przekleństwa. Lumikki szybko owinęła się ręcznikiem i już miała wyjść z łazienki, żeby
powiedzieć intruzowi kilka ciepłych słów, gdy usłyszała, że zamek ustąpił i ktoś powoli
uchylił drzwi. Zamarła w miejscu i nadstawiła uszu.
Ktoś wszedł do pokoju.
Kroki stawiał pewnie i cicho. Jak osoba, która wie, po co przyszła, i nie chce przy tym
robić hałasu.
Sprzątaczka? Nie o tej porze. Poza tym sprzątaczki przed wejściem do pokoju
zapowiadają się zawsze głośno, krzycząc przez drzwi: „Cleaning!” albo „Room service!”.
Włamywacz? Ta wersja wydawała się najbardziej prawdopodobna. Żeby zabrał tylko
pieniądze i zostawił jej paszport.
Łazienka nie miała okna. Ślepy zaułek. Lumikki mogła więc już tylko liczyć na to, że
złodziej zabierze to, po co przyszedł, i szybko zniknie. Nadzieja okazała się płonna, gdy
chwilę później Lumikki dostrzegła opadającą klamkę.
Drzwi otwarły się gwałtownie i do łazienki wtargnął dobrze zbudowany, wysoki
mężczyzna o opalonej twarzy, prawie potykając się o leżący na podłodze ręcznik. Odsunął
zasłonę prysznica, dotknął leżących w umywalce rzeczy. Jego ciało wydzielało przykrą
mieszaninę taniej wody po goleniu i kwaśnego potu.
Lumikki wpatrywała się w czubek głowy włamywacza. Zaczynał łysieć. Pewnie nawet
nie zdawał sobie z tego sprawy, bo prześwit był jeszcze bardzo mały. Lumikki nie
wstrzymała oddechu. Wiedziała, że prędzej czy później bezdech zemści się
niekontrolowanym prychnięciem, znacznie głośniejszym od spokojnego oddechu.
Tkwiła nieruchomo w przebiegającym nad łazienką kanale wentylacyjnym. Na szczęście
w praskim schronisku, któremu dała na oko półtorej gwiazdki, inwestycje w remont
łazienkowego sufitu ograniczyły się do prowizorycznego zakrycia wlotu kanału dwiema
deskami. Lumikki jakoś zmieściła się między nimi.
Mężczyzna rozejrzał się po pomieszczeniu. Opukał każdą ścianę. W górę jeszcze nie
spojrzał.
Co to w ogóle za gość i czego szuka w jej pokoju?
Lumikki poczuła, że z mokrych włosów spływa jej po czole strużka wody. Zatrzymała
się na czubku nosa i uformowała kroplę, która jakimś cudem na chwilę znieruchomiała.
Lumikki nie miała jak jej wytrzeć. Gdy kropla spadnie, trafi w głowę mężczyzny, prosto
w to łysiejące gniazdko. Wtedy facet spojrzy w górę.
Ramiona i nogi Lumikki drżały z wysiłku. Ciężko było wytrwać nieruchomo. Ale nie
miała wyjścia.
Nagle w korytarzu rozległy się znajome okrzyki. Imprezowicze z sąsiedniego pokoju.
Mężczyzna odwrócił się i wyszedł z łazienki. Kropla wody spadła bezgłośnie na leżący
na ziemi ręcznik.
Gdy hałaśliwa ekipa minęła jej pokój, intruz wyszedł.
Lumikki odczekała, aż kroki mężczyzny zupełnie ucichną. Chciała mieć pewność, że na
pewno poszedł. Z trudem opuściła się z sufitu na podłogę i osunęła na ręcznik.
Kwaśny odór mężczyzny wciąż unosił się w powietrzu, paląc jej nozdrza.
Gdy opanowała drżenie nóg i zdołała się wreszcie podnieść, poszła sprawdzić, czego
brakuje. Nic nie zginęło. Intruz nie był więc złodziejem. Nie szukał łatwego zarobku, tylko
jej.
Lumikki wiedziała, że w tym schronisku nie jest już bezpieczna.
18 czerwca
SOBOTA noc
15
Kap, kap, kap.
Krople uderzały o bruk. Najwyraźniej cienki plastikowy worek był dziurawy albo
rozdarty. Lumikki wcisnęła do niego mokre rzeczy z umywalki, a resztę bagażu
błyskawicznie spakowała do plecaka. Zajęło jej to pięć minut. Teraz stała na ulicy
i zastanawiała się, co robić.
Mogłaby spróbować znaleźć inne schronisko, ale gdzie wpuszczą ją do środka o tej
porze? Było już po jedenastej. Myśl o błąkaniu się po tanich hotelikach w poszukiwaniu
wolnego pokoju nie była zbyt kusząca. Tak samo perspektywa szukania jakiegoś noclegu
przez internet.
Nagle Lumikki poczuła wielkie zmęczenie. Najchętniej zadzwoniłaby teraz do domu
i poprosiła rodziców, aby wykupili jej bilet powrotny, najlepiej jeszcze na dziś. Wiedziała
jednak, że nie może tego zrobić, bo pogrzebie tym resztki swojej niezależności. Udowodni,
że jest bezradnym dzieckiem, które nie umie samo sobie poradzić.
Część Lumikki chciała być właśnie takim bezradnym dzieckiem i chciała usłyszeć od
rodziców, że ma natychmiast zadzwonić po taksówkę, pojechać na lotnisko i polecieć do
domu. Chciała zapomnieć o tej całej Pradze. Zapomnieć o Lence. Zapomnieć o tym, że
jakiś facet wtargnął do jej pokoju, aby ją dopaść. Zapomnieć o Jiřim Hašku i o tym
wszystkim, co jej powiedział.
Jiři. Cholera.
Lumikki wyciągnęła z worka mokre szorty i wepchnęła dłoń w lewą kieszeń. Jest.
Wizytówka była już mocno wymoczona, jednak numer telefonu komórkowego wciąż dało
się odczytać. To był dobry znak.
„Zadzwoń, gdyby coś się działo. Cokolwiek. O każdej porze dnia i nocy”.
Tak jej powiedział. Raczej nie miał na myśli akurat takiej godziny, ale Lumikki uznała,
że nie ma wielkiego wyboru. Na powrót do domu nie była jeszcze gotowa. Równałoby się
to poddaniu partii, a ona nie miała zwyczaju się poddawać. Poza tym przedwczesny powrót
do Finlandii oznaczałby rodzinne przesłuchanie i zdecydowanie za dużo pytań, na które
Lumikki sama nie znała odpowiedzi.
Wystukała na klawiaturze numer Jiřiego i wcisnęła przycisk połączenia. Miała nadzieję,
że facet nie ma dziewczyny. Że nie położyli się już spać i że to nie jej poirytowany głos
usłyszy zaraz w słuchawce. Na spotkaniu z dziennikarzem Lumikki doszła do wniosku, że
Czech jest singlem, ale mogła się przecież pomylić. Poza tym kto powiedział, że single
muszą spędzać wieczory w pojedynkę?
Jiři odebrał po trzecim sygnale.
– Tu Lumikki Andersson – przedstawiła się po angielsku.
A potem musiała się chwilę zastanowić, jak mu to wszystko wytłumaczyć, bo pytanie:
„Czy mogę przyjść do ciebie na noc?” mogłoby zostać opacznie zrozumiane.
W drodze do mieszkania Jiřiego Lumikki wciąż myślała o ich wcześniejszym spotkaniu.
Dziennikarz zaprowadził ją do popularnej, głośnej kawiarni, postawił colę i kazał jej
opowiedzieć najpierw wszystko o sobie, a potem o Jarze i jego nagłej śmierci. Lumikki
starała się możliwie najogólniej przedstawić siebie jako zwyczajną turystkę z Finlandii,
która zupełnie przypadkowo poznała niejaką Lenkę. Słowem nie wspomniała mu
o przekonaniu Czeszki, że są siostrami. Nic facetowi do tego. W każdym razie nie na tym
etapie znajomości. Ostatecznie wiedziała o nim zbyt mało. Nie miała pewności, czy może
mu zaufać.
Wyjaśniła dziennikarzowi, że widziała Jara tylko przelotnie w oknie, a potem
przypadkiem znalazła się w tej samej kawiarni, w której Jiři przeprowadzał z nim wywiad.
I że gdy potem usłyszała od Lenki o śmierci Jara, zaczęła podejrzewać, że to wcale nie był
nieszczęśliwy wypadek.
– Odnoszę wrażenie, że coś bardzo mało wierzysz w przeznaczenie jak na dziewczynę,
która wplątała się w tę sprawę zupełnie przypadkowo – skomentował Jiři.
Nic mu na to nie odpowiedziała. Jiři opróżnił szklankę wody jednym haustem
i stwierdził:
– Ale masz rację. Jestem niemal pewny, że śmierć Jara nie była ani zbiegiem
okoliczności, ani nieszczęśliwym wypadkiem.
Dziennikarz wpatrywał się w nią badawczo, rozważając zapewne, czy może jej zaufać.
Lumikki zobaczyła siebie jego oczami, dziewczynę z plecakiem w przepoconych rzeczach,
która ni z gruszki, ni z pietruszki zjawia się w jego miejscu pracy z co najmniej dziwną
opowieścią. Niekoniecznie typ osoby, której człowiek miałby ochotę się z czegokolwiek
zwierzać. Jednak sytuacja była niecodzienna dla obu stron, a poza tym Jiři był wyraźnie
zafascynowany, że potrafiła go odnaleźć na podstawie tak skąpych danych.
I pewnie dlatego uznał, że może jej zaufać.
– Ile tak naprawdę wiesz o Białej Rodzinie? – spytał.
Biała Rodzina. Lumikki słyszała tę nazwę po raz pierwszy. Lenka mówiła zawsze
jedynie o „rodzinie”. Ale gdy Jiři powiedział jej, że to sekta religijna, którą już od
pewnego czasu próbuje rozgryźć, Lumikki miała ochotę uderzyć głową o blat stołu. Jak
mogła być aż tak głupia? Jak mogła nie wyczytać tego z aluzji Lenki, z jej wyglądu
i zachowania? Przecież to było oczywiste! Kiedy Jiři ubrał to w odpowiednie słowa, nagle
wszystko stało się jasne.
– Członkowie tej sekty najwyraźniej wierzą, że wywodzą się w linii prostej od Jezusa,
a zatem wszyscy są rzekomo spokrewnieni. Należą nie tylko do tej samej rodziny
duchowej, lecz także biologicznej.
Oczywiście. To też się idealnie zgadzało.
– Jest jednak małe ale – podjął po chwili Jiři. – W ostatnich miesiącach bardzo
zajmowała mnie genealogia i odnoszę wrażenie, że pewna część rodziny ma dość słabe
powiązania z resztą. I nie mówię tu wcale o ich relacji do Jezusa, która jest oczywiście
całkowitą bzdurą, lecz o więzach krwi łączących obecnie żyjących członków rodziny.
– A dlaczego tak bardzo zainteresowała cię właśnie Biała Rodzina? – spytała odważnie
Lumikki.
Jiři zmrużył oczy i zamyślił się, ważąc słowa.
– Zasugerowano mi, że ci ludzie mają groźne zamiary i mogą chcieć je urzeczywistnić
w niedalekiej przyszłości. Nie wiem jeszcze, co to za zamiary. To właśnie usiłuję cały czas
ustalić. Jaro zgodził się udzielić anonimowego wywiadu przed kamerą i dlatego trudno mi
uwierzyć, że jego śmierć to jedynie nieszczęśliwy wypadek. Zwłaszcza że nie był to wcale
pierwszy tajemniczy zgon w tej sekcie. Zawał serca u młodego człowieka. Zupełnie
trzeźwa kobieta wpada nocą do rzeki. Samochód zjeżdża na drodze prosto pod ciężarówkę.
Mężczyzna traci nagle równowagę i wpada pod koła metra. Tragiczne, nieszczęśliwe
wypadki. Dochodzenia umarzane z braku dowodów.
Oboje umilkli. Spowił ich kawiarniany gwar. Głosy docierały do nich z innej,
radośniejszej i jaśniejszej rzeczywistości, jak gdyby siedzieli wewnątrz czarnej dziury
pełnej mrocznych widm.
– Wielu z nich się boi, Lumikki – odezwał się Jiři, wypowiadając jej imię zaskakująco
poprawnie. – Wielu z nich bardzo się boi.
Lumikki skinęła głową i powiedziała, że młoda Czeszka, którą poznała, także się boi.
Obiecała dokładniej wypytać Lenkę o jej rodzinę. Jiři zaproponował, że może spotkają się
i wymienią nowymi informacjami. Lumikki przystała na tę propozycję.
A teraz stała pod drzwiami jego domu i wciąż nie była pewna, czy to rzeczywiście taki
dobry pomysł. Co prawda Jiři powiedział przez telefon, że Lumikki może zatrzymać się
u niego nawet do końca swojego pobytu w Pradze. Ona jednak nie miała w zwyczaju
nocować u nieznajomych mężczyzn.
Nie ufaj nikomu. Tak brzmiała jedna z jej życiowych zasad. W ciągu minionego roku
musiała je kilkakrotnie złamać i nie była wcale pewna, czy wychodzi jej to na dobre.
Lumikki odszukała przycisk domofonu obok nazwiska „Hašek”, wcisnęła go
zdecydowanie i chwilę przytrzymała.
Palący wicher drzewami kołysze,
Drogi skrajem hula palący wicher.
Głos twój powiedział mi to od razu:
Spalę cię na popiół,
Pęknie serce z głazu.
Lumikki podciągnęła kołdrę, starając się wyciszyć w myślach natrętny głos Anny Puu.
Nie była w stanie. Leżała na podłodze w kuchni Jiřiego na cienkim materacu i wiedziała,
że dzisiejszej nocy szybko nie zaśnie.
Jiři nalegał, żeby spała w łóżku, a on na podłodze, ale się nie zgodziła.
– Możemy też spać oboje w łóżku – palnął mężczyzna, kładąc jej rękę na plecach.
Lumikki zamarła, gotując się do błyskawicznego kopnięcia go w krocze, złapania
w przelocie swoich rzeczy i ucieczki na ciemną praską ulicę. Jiři wyczuł, że się spięła,
więc szybko cofnął rękę i wybuchnął śmiechem.
– Ej, żartowałem. Przecież nawet się nie znamy, a poza tym dzieciak jeszcze z ciebie.
Nic się nie bój. Nie jestem takim facetem.
Lumikki obróciła się i spojrzała mu prosto w oczy. Jiři mówił prawdę. I był trochę
zażenowany. Lumikki już wcześniej podejrzewała go o to, że jest playboyem, ale na
gwałciciela nie wyglądał. Widział w niej wciąż małą dziewczynkę.
Rozmawiali do późnej nocy o mężczyźnie, który włamał się do pokoju Lumikki
w schronisku. Jiři uważał, że mógł być to nasłany przez Białą Rodzinę płatny zabójca.
– Chcą się ciebie pozbyć – stwierdził. – Najlepiej, gdybyśmy trzymali się razem do
końca twojego pobytu w Pradze. To się robi dla ciebie niebezpieczne. A w zasadzie już
jest. I to śmiertelnie.
Potem oboje szeroko ziewnęli, spojrzeli na siebie i parsknęli śmiechem. Co za absurd.
Mówić o śmiertelnym niebezpieczeństwie i ziewać, jak gdyby chodziło o rzecz równie
zajmującą jak wczorajsza owsianka. Było już naprawdę późno. Oboje mieli za sobą długi
dzień. Postanowili wrócić do rozmowy rano, z wypoczętymi głowami. Lumikki czuła, że
zaraz zaśnie i nawet się nie obudzi, gdy walnie głową o kuchenny blat.
Poszła do łazienki umyć twarz i zęby, a Jiři w tym czasie przygotował jej posłanie.
Z trudnością powstrzymała chęć podejrzenia zawartości szafek w łazience. Wystarczająco
już zakłóciła facetowi normalne życie, więc nie powinna jeszcze szperać mu po kątach.
Sądziła, że zaśnie, gdy tylko położy głowę na poduszce. Pomyliła się.
Białe gwiazdy na niebie
Dla nas tylko świeciły,
Tylko w nas wpatrzone.
Żartobliwa uwaga Jiřiego o spaniu w jednym łóżku wywołała lawinę myśli. Może
Lumikki już nigdy nie zakocha się w nikim innym? Przez to, że nadal tak wiele myśli
o Liekkim? Prawda była taka, że Lumikki wciąż go kochała. Dlatego tęsknota nie chciała
odpuścić. Dlatego wciąż dręczył ją żal. Czy kiedykolwiek jeszcze odpowie na flirt? Zaufa
komuś i pozwoli mu zbliżyć się do siebie, otworzy się na pełny kontakt?
Lumikki nie potrafiła znaleźć odpowiedzi na te pytania.
Była rozgwieżdżona sierpniowa noc, gdy siedzieli na tammelańskim ryneczku na
drewnianych straganach i wszystko jeszcze było dobrze. Lumikki gładziła delikatnie tatuaż
na karku Liekkiego, szukając zarazem gwiazdozbioru Bliźniąt na niebie. Kiedy już go
znalazła, poczuła nagły przypływ spokoju, pewności i radości.
– Kocham cię – powiedziała.
Słowa wypłynęły z niej łatwo i naturalnie. Lekko. A przecież ich sens był cięższy od
wszystkiego, co Lumikki do tej pory w życiu powiedziała.
– Ja ciebie też – odrzekł Liekki równie naturalnie.
Niebo nad nimi było ciemne i pełne gwiazd. I każda z nich w tamtej chwili jaśniała
wyłącznie dla nich.
Jeszcze bym więcej znaczyła
Dla ciebie znacznie więcej.
19 czerwca
NIEDZIELA
16
Lumikki zdążyła natknąć się w życiu na wiele dziwnych słów, ale „funikular” zaliczyła do
zdecydowanie najfajniejszych. Funikular. Funikular. Funikular. Miała ochotę powtarzać to
na głos w rytm poruszania się wagonika. „Kolejka linowo-szynowa” nie działała już tak
podniecająco na wyobraźnię, mimo że chodziło o ten sam rodzaj transportu publicznego.
Kolej napędzana stalowymi linami, używana na stromych zboczach. Lumikki zastanawiała
się, czy nie pójść na wzgórze Petřin na piechotę, ale gdy rano spytała Jiřiego, co o tym
sądzi, mężczyzna przekonał ją, że warto przejechać się funikularem, skoro nadarza się
sposobność. Tym bardziej że jakimś cudem atrakcja nie była jeszcze zainfekowana
cennikiem sezonowym i na szczyt można było wjechać na normalny bilet komunikacji
miejskiej.
Rano Lumikki i Jiři ustalili, co następuje: on wróci do swoich poszukiwań, a Lumikki
spróbuje rozmówić się z Lenką i ustalić, co zamierza Biała Rodzina. Po południu spotkają
się znów u niego i wymienią nowymi informacjami. Jiři uparł się, że dla własnego
bezpieczeństwa Lumikki powinna nocować u niego. Zgodziła się.
Teraz oglądała bujne zbocza, a wagonik funikularu powoli, lecz pewnie wspinał się na
szczyt. Nie mogła nasycić oczu krajobrazem tak różnym od tego w rodzinnej Finlandii.
Doliny, pagórki i zbocza, schody i dachy domów. Urzekała ją zmienność pejzażu. Na Petřin
wjeżdżali z nią głównie turyści, którzy co chwila wstawali z miejsc i głośno się
emocjonując, wskazywali sobie co ciekawsze widoki. Kilkoro miejscowych siedziało ze
skwaszonymi minami, zupełnie jak Finowie w autobusie miejskim w listopadzie. Lumikki
zdążyła już zauważyć, że prażanie wcale nie są gadatliwi i nie tryskają szczególną radością
życia. Nie miała nic przeciwko temu. Kasjerka w sklepie się do niej nie uśmiecha, to i ona
nie musi silić się na grymas.
Biznes to biznes, a uśmiech to uśmiech. Nie mieszajmy pojęć.
Nie było jeszcze dziesiątej, a słońce już doskwierało. Na zboczu wzgórza powiewał
jednak przyjemny zefirek, który wpadając przez otwarte okna, chłodził wnętrze wagonika.
Lumikki miała przez chwilę złudzenie, że robi właśnie to, po co pierwotnie przyjechała do
Pragi. Że jest zwykłą turystką, której nikt tu nie zna i która nie zna tu nikogo. Zajęta sobą
i swoimi myślami. Najchętniej zapomniałaby, że jedzie na spotkanie z Lenką.
Naprzeciw niej siedział ojciec z dwiema córkami. Jedna z dziewczynek mogła mieć ze
trzy latka, a druga z pięć i było widać, że są siostrami. Obie miały warkocze. Młodsza
nosiła je zakręcone w ładne rogaliki nad uszami, starsza miała uplecioną na głowie koronę.
Tak samo jak Lenka. Lewe kolano młodszej, zaklejone plastrem Hello Kitty, dotykało
prawego kolana starszej.
Lumikki przypomniała sobie nagle miękkie i trochę niezdarne, ale troskliwe dłonie,
które przyklejały jej na kolano plaster z Myszką Miki.
I głos, który wyszeptał:
– Siostrzyczka podmucha ci na ałka, dobrze? – Zaraz potem mała Lumikki poczuła silne
dmuchnięcie. Na skórę prysnęło trochę śliny i Lumikki się roześmiała.
Jednak to wspomnienie nie mogło być prawdziwe. Oczywiście ktoś mógł przykleić jej
plaster. Starsza koleżanka albo kuzynka. Ale nie starsza siostra. Lumikki i Lenka nigdy
wcześniej się nie spotkały. Pewnie widok dwóch dziewczynek rozbudził głęboko zakopane
wspomnienie z dzieciństwa, do którego mózg Lumikki dorobił nieprawdziwe elementy. Tak
już działa ludzki umysł. I dlatego każdego można zmanipulować i wmówić mu
wspomnienia, które nie mogą być prawdziwe. Ludzie pamiętają, że w dzieciństwie byli
bici i wykorzystywani, a w rzeczywistości nic takiego nigdy nie miało miejsca.
Do świadomości Lumikki przebijał się jednak jeszcze bardziej niepokojący obraz.
Scena z koszmaru, której nie ma ochoty oglądać. Ta, w której próbuje sama zakleić sobie
skaleczenie, ale krwi jest tyle, że cały plaster od razu robi się czerwony. Za dużo krwi.
Lumikki zaczyna płakać, bo nie rozumie, dlaczego ałka nie goi się od plastra.
Wagonik zgrzytnął i stanął. W samą porę. Szarpnięcie rozproszyło dziwaczne obrazy
kłębiące się w głowie Lumikki. I przyniosło od razu inne wspomnienie – tak wyraźne, że
nie mogło być wyłącznie dziełem wyobraźni.
Postacie matki i ojca unoszące się gdzieś w górze, prawdopodobnie nad jej łóżeczkiem.
Ona sama leży w pościeli i czuje się bardzo ciężka, jak słoń zmniejszony do rozmiarów
piłki. Pamięta, że tak właśnie o sobie wtedy myślała. Bardzo ciężka piłka, której kontury
gdzieś się zamazały. Twarze rodziców są szare, zmęczone i smutne.
– Twoja siostra... – mówią.
Każde z osobna i razem. Z jakiegoś powodu oboje urywają po tych dwóch słowach.
Ludzie przeciskali się obok niej do wyjścia. W końcu i ona ruszyła się z miejsca, choć
ołowiany ciężar wspomnień unieruchomił jej nogi. To wspomnienie było prawdziwe,
Lumikki poczuła to nagle wyraźnie i mocno.
Miała starszą siostrę.
Nakreślone na kartce drzewo genealogiczne wyglądało tak, jakby ktoś trochę nazbyt
gorliwie je przerzedził.
– Naprawdę nie wiesz nic więcej? – dopytywała Lumikki.
Lenka pokręciła głową.
Drzewo składało się z Lenki, jej matki Hany Havlovej, jej rodziców: Marii Havlovej
i Franza Havla, jego brata, Klausa, i syna Klausa, Adama Havla.
– I ten Adam jest głową waszej rodziny? – upewniła się Lumikki.
Pilnowała się, żeby nie powiedzieć „waszej sekty”, uznała bowiem, że Lenka mogłaby
nabrać podejrzeń.
– Adam jest... – Lenka się zawahała. – Adam jest ojcem. Wszyscy tak go nazywamy,
ponieważ troszczy się o nas jak prawdziwy ojciec. Jest nim zwłaszcza dla mnie, bo nigdy
nie miałam prawdziwego taty.
– Ile ma lat?
– Nie jestem pewna. Myślę, że około sześćdziesięciu. Dlaczego pytasz? – zdziwiła się
Lenka.
Lumikki wzruszyła ramionami. Najchętniej odpytałaby ją jeszcze trochę z tego Adama,
ale z nerwowych gestów dziewczyny i jej napiętego głosu wyczytała, że balansują już na
krawędzi i Lenka w każdej chwili może zakończyć rozmowę.
Siedziały na szczycie wzgórza i przyglądały się tabunom wędrujących turystów,
zachwycających się żelazną wieżą na Petřinie. Budowla była łudząco podobna do wieży
Eiffla, jednak zdecydowanie mniejsza i wydawała się Lumikki bardziej sympatyczna.
Od czasu do czasu Lumikki spoglądała na szczupłe palce Lenki. Czy to właśnie one
przyklejały kiedyś plaster do jej kolana? A może dziewczyny już się kiedyś spotkały, tylko
Lumikki tego nie pamięta? Może Lenka skłamała, że widziała ją wcześniej jedynie na
zdjęciu? Tylko po co miałaby to robić? To nie miało sensu.
Przez głowę Lumikki przemknęła myśl, że siedzą właśnie obok siebie tak blisko, że
mogłyby się zetknąć kolanami, a przecież odgradza je mur tajemnic. Lumikki nie
powiedziała jej nic o Jiřim, o nasłanym na nią zabójcy ani o sprawach, o których
opowiedział jej dziennikarz. Dlatego była przekonana, że i Lenka sporo przed nią ukrywa.
Była sobie raz dziewczynka, która miała tajemnicę.
Były sobie raz dwie dziewczynki, które miały swoje tajemnice – i nie powiedziały sobie
o nich.
Rodzinna skłonność do niedopowiedzeń. Lumikki niemal roześmiała się na głos.
– I twoja mama nigdy nie opowiadała ci o Adamie? – spytała Lenkę.
– Nie. Już ci mówiłam. Nigdy nie byłam u nikogo z rodziny. Dziadkowie ze strony matki
umarli, zanim się urodziłam. Nawet nie wiedziałam, że mój dziadek miał brata, a cóż
dopiero, że ten miał syna. Nie wiem, dlaczego matka nigdy o nich nie mówiła. Przecież
mieszkała z nimi.
Lumikki aż podskoczyła.
– Mieszkała z nimi? Przed twoim urodzeniem?
– Tak. Ale potem odeszła. Nie potrafię sobie tego inaczej wytłumaczyć, jak tylko tak, że
coś ją omroczyło. Bo z jakiego innego powodu mogłaby odejść od tak dobrych ludzi? –
Lenka wpatrywała się w Lumikki szeroko otwartymi oczami, jak gdyby oczekiwała, że
usłyszy od niej odpowiedź na to pytanie.
Lumikki przeszedł dreszcz. Jeśli matka Lenki odeszła od sekty i zerwała wszelkie
stosunki z Białą Rodziną, musiała mieć poważne powody. I zaraz po jej śmierci Havel
wyciągnął łapy po jej córkę i wziął ją sobie jak dojrzałe jabłko z koszyka.
– Kiedyś spytałam o to Adama, ale odpowiedział mi wtedy, że nie ma sensu wracać do
przeszłości i że powinnam zapomnieć o matce. Miał rację. Matka to część mojego
poprzedniego życia. A najważniejsza jest nie przeszłość, tylko przyszłość.
Lenka odwróciła głowę w stronę słońca, zamknęła oczy i uśmiechnęła się. Jej twarz
znów przybrała ten eteryczny wyraz, który wprawiał Lumikki w zakłopotanie.
W duchowym świecie Lenki nie było dla niej miejsca.
– Czy w przyszłości należy się spodziewać czegoś szczególnego? – spytała ostrożnie
Lumikki. – Może nawet w najbliższej przyszłości?
Lenka otworzyła oczy i spojrzała przenikliwie na Lumikki.
– Prawdę znają jedynie członkowie rodziny i ci, którzy wierzą. Ty jeszcze nie wierzysz.
Nie wierzysz, że jesteś moją siostrą. Ty w ogóle w nic nie wierzysz.
Lumikki myślała przez sekundę. W drugiej rozważyła możliwości. W trzeciej cofnęła już
podjętą decyzję. Jednak jeszcze nie powie Lence, nie tak wprost, choć teraz miała
wrażenie, że dziewczyna lada chwila wstanie i nie oglądając się za siebie, zniknie z jej
życia na zawsze. Nie mogła do tego dopuścić. Przeżyła już zbyt wiele takich rozstań.
Głos Lenki mimo upału był lodowaty.
– Może będzie lepiej, jeśli już nigdy więcej się nie spotkamy. Niedługo wrócisz do
domu, do swojej matki. I do ojca, twojego ojca. Byłam głupia, myśląc, że mógłby być także
moim. Ja już mam dobrego ojca, Adama. Mam już wszystko. Nie potrzeba mi nic więcej.
Nie, nie, nie, nie! W głowie Lumikki tłukło się echo wykrzyczanego jej głosem
trzyliterowego słowa. To nie może się tak skończyć. Nie powinno. Nie znowu. Nie może
pozwolić, by z jej życia znikały ważne dla niej osoby.
Lumikki zrobiła coś zupełnie dla siebie nietypowego: chwyciła Lenkę za rękę i ścisnęła
ją w swoich dłoniach. Spojrzała jej prosto w oczy. Lodowaty dystans od razu zniknął.
– Wierzę, że jesteś moją siostrą.
Lumikki obserwowała, jak sens jej słów zapada powoli w świadomość Lenki. Dłoń
dziewczyny zaczęła drżeć. Do oczu napłynęły jej łzy. Lumikki sama musiała dwukrotnie
przełknąć ślinę. Poczuła się tak, jakby ktoś zdjął z jej piersi czarną, ciężką obręcz.
Wreszcie. Odpowiedź. Prawda. Tu i teraz.
Mijali je hałaśliwi turyści, ale one nawet ich nie spostrzegły. Obie były spocone, włosy
przyklejały się im do szyi, nie czuły jednak skwaru. Trwały jak w zamkniętej bańce, we
własnej rzeczywistości, która istniała wyłącznie dla nich. Lenka mocno objęła Lumikki. Ta
odpowiedziała na uścisk równie intensywnie. Lumikki poczuła, że jest niewymownie
szczęśliwa. Ostatnim razem tego stanu doświadczyła, będąc z Liekkim.
Przyjechać do Pragi i tu odnaleźć siostrę. To był cud. To był dar. Lumikki musiała go
przyjąć, bo drugiej szansy z pewnością już nie dostanie.
Gdy Lenka wypuściła ją z uścisku, Lumikki przyłapała się na tym, że czułym, naturalnym
gestem wyciera siostrze łzy grzbietem dłoni. I znów opanowało ją dziwne wrażenie, że
robiła to już kiedyś, choć dobrze wiedziała, że to niemożliwe. A może te same geny,
płynąca w ich żyłach ta sama krew tak na nią wpływały? Lumikki nigdy nie wierzyła
w podobne historie, ale może przyszedł czas zweryfikować przekonania. Tyle się
wydarzyło. Tak wiele ważnych rzeczy.
– Chcę, żebyś poznała moją rodzinę – rzekła Lenka.
Lumikki też tego chciała. Nie ze względu na nich, lecz ze względu na nią – chciała się
upewnić, że Lence nic nie grozi. I jeśli uzna, że Biała Rodzina rzeczywiście jest
niebezpieczna, uratuje siostrę.
Miała siostrę, którą chciała uratować. Ta myśl wydała się Lumikki zaskakująco miła.
– Tylko czy zgodzą się mnie przyjąć? – spytała.
– Nie damy im wyboru – odrzekła Lenka z uśmiechem.
Lumikki jeszcze nie widziała na jej twarzy tak szerokiego i radosnego uśmiechu. Lenka
wyglądała, jakby jej ulżyło.
Była sobie raz kobieta, która miała tajemnicę.
Tajemnice mają jedną ważną cechę, a mianowicie przestają być tajemnicami, gdy się
je wyjawi osobie postronnej. Tajemnica to świętość. Tajemnicy nie wolno pokalać,
dzieląc się nią z kimś, kto jej nie zrozumie.
Kobieta wyjawiła. Zachciało się jej żyć bez rodziny. Uciekła. Zataiła przed rodziną
swoje nowe nazwisko i miejsce zamieszkania. Ukryła przed nią swoje dziecko. Takie
tajemnice są złe. Grzeszne. A grzeszne tajemnice zawsze wychodzą na jaw, wcześniej czy
później.
Dlatego kobieta zginęła w odmętach rzeki. Woda wciągnęła ją na samo dno. Obeszła
się z nią jak zachłanny kochanek, który całuje i zmusza do otwarcia ust. Wdziera się jej
do gardła i nosa, wyciska powietrze z płuc. Woda chciała ją mieć wyłącznie dla siebie,
zamknąć w swym zimnym królestwie, gdzie cichym, śpiewnym głosem opowiada ponure
bajki.
Kobieta nie znalazła się w rzece z własnej woli ani przez przypadek. Została tam
zepchnięta. Grzeszni nie utrzymują się na powierzchni, tylko toną.
I zabierają ze sobą na dno złe tajemnice.
17
Na białym talerzu leżały dwa ugotowane ziemniaki, dwie ugotowane marchewki, plasterek
mięsa i kromka nieposmarowanego ciemnego chleba. Nic nie wskazywało na użycie
jakichkolwiek przypraw czy ziół, nikt nie zadał sobie trudu, aby nadać jedzeniu przyjemny
smak lub wygląd. Niezupełnie tak Lumikki wyobrażała sobie niedzielny obiad w rodzinnym
gronie.
Posiłek podano w dużej jadalni na parterze, obok kuchni. Obie dziewczyny od razu
zaprowadzono do stołu, ale Lumikki zdążyła spostrzec, że na dole są jeszcze trzy inne duże
pokoje. Na piętro prowadziły rachityczne drewniane schody. Sypialnie znajdowały się
najprawdopodobniej właśnie tam. Lumikki miała nadzieję, że zdąży jeszcze dokładniej
obejrzeć dom, tymczasem jednak nikt się nie garnął, żeby ją oprowadzić.
– Obiad nie będzie czekał – szepnęła Lenka.
Lumikki omiotła spojrzeniem pozostałe osoby siedzące przy długim stole. Było ich
około dwudziestu. Najstarsi podchodzili na pewno pod osiemdziesiątkę, najmłodsi mogli
być co najwyżej kilka lat starsi od Lumikki. Bardzo możliwe, że Lenka była najmłodsza
z całej rodziny. Wszystkie głowy były pochylone do modlitwy, którą odmawiał po czesku
siedzący w szczycie stołu Adam Havel. Tekst był długi i Lumikki nie zrozumiała ani słowa.
Skorzystała ze sposobności i przyjrzała się członkom sekty. Wszyscy nosili trochę
nieświeże i sfatygowane szaty z białego lnu. Byli szczupli, nawet chudzi, co nie powinno
wcale dziwić, skoro tak wyglądał ich najbardziej wystawny posiłek tygodnia. Nie
dostrzegła w nich uderzającego podobieństwa – na pierwszy rzut oka trudno było
stwierdzić, że są spokrewnieni. Wszyscy za to mieli ten sam wyraz twarzy, spokojny i może
nieco apatyczny. Modlili się w skupieniu, z zamkniętymi oczami.
Wnętrze domu przypominało ich szaty – było nieświeże i sfatygowane. Stare, podarte
i wyblakłe tapety. Popękana farba na deskach podłogowych. Okna zakurzone i dawno
niemyte. Liczne sprzęty wymagały naprawy. Na ścianach nie było obrazów i ozdób ani
żadnych bibelotów, co prawda zasadniczo niepotrzebnych, lecz tworzących przecież
domową atmosferę. Nic nie dawało tu mocnego świadectwa, że dom jest zamieszkany.
Lumikki miała wrażenie, że trafiła do opuszczonej rudery. Zrobiła sobie wycieczkę do
squotu.
Adam Havel miał brodę i krzaczaste brwi i najlepiej pasowało do niego słowo „szary”.
Jego włosy miały szarosiwy kolor, skóra była ziemista. Lumikki nie umiałaby dokładnie
określić wieku mężczyzny, mógł być jednak po sześćdziesiątce, tak jak przypuszczała
Lenka. Patrząc na niego, Lumikki nie mogła oprzeć się dziwnemu wrażeniu, że ta jego
myszowata szarość jest wyłącznie pozą. Z mężczyzny emanowały bowiem żelazna siła woli
i bezwzględność, przejawiające się w celowości wszystkich jego ruchów. On również był
szczupły, lecz dobrze umięśniony. Złożone do modlitwy dłonie przypominały łapska
zapaśnika, którymi mógł bez trudu skręcić człowiekowi kark.
Adam Havel nieoczekiwanie uniósł głowę podczas modlitwy i wbił w dziewczynę
świdrujące spojrzenie szarych oczu. Lumikki szybko spuściła wzrok. Lepiej niepotrzebnie
nie wzbudzać podejrzeń samego guru.
Cud, że w ogóle wpuścili ją do środka. Gdy stanęły z Lenką przy furtce, podeszła do
nich ta sama kobieta, która ostatnim razem nie wpuściła Lumikki nawet za ogrodzenie.
Lenka ponownie wdała się z nią w ożywioną wymianę zdań i Lumikki sądziła już, że znów
przebyła taki szmat drogi na próżno, ale wtedy z domu wyszedł Adam Havel, spojrzał
badawczo na Lumikki i zamienił kilka słów z Lenką, po czym, voilà, furtka stanęła przed
nimi otworem.
– Co im powiedziałaś? – wyszeptała Lumikki do Lenki, gdy szły w kierunku domu.
Dziewczyna wzruszyła ramionami.
– Tylko tyle, że jesteś moją siostrą i chcesz zjeść z nami obiad. Adam uznał, że to dobry
pomysł.
Lumikki spojrzała na niego. Adam Havel szedł przed nią zdecydowanym krokiem,
wyprostowany jak struna. W tym momencie przez głowę przebiegła jej myśl, że lepiej na
niego uważać.
Wreszcie modlitwa dobiegła końca i Adam dał znak, że można zacząć jeść. Przy stole
panowała prawie kompletna cisza, słychać było tylko postukiwanie noży i widelców
o talerze. Do picia dostali letnią wodę. Lumikki ukroiła sobie kawałek ziemniaka i mięsa
i powoli wsadziła do ust. Ani grama soli.
Adam musiał spostrzec minę Lumikki, bo odezwał się do niej po angielsku:
– Dziwisz się może, dlaczego nasze pożywienie jest tak ascetyczne. Czy w ogóle nasze
życie. Wyznajemy czystość i jak największą, pierwotną prostotę. Im mniej zbytecznych
bodźców wpływa na człowieka, tym bardziej może się on zbliżyć do Boga. Dlatego nie
mamy telewizorów, telefonów, żadnych urządzeń elektronicznych ani książek. Nie
przyprawiamy jedzenia. Czasem palimy kadzidełka, ale głównie po to, aby oczyścić zmysł
powonienia. Wierzymy, że umysł człowieka wtedy jest najbardziej gotów na przyjęcie
świętości, kiedy jest czysty i biały jak śnieg.
Lumikki spojrzała na pozostałych, którzy po słowach Adama pokiwali głowami. Nie
wyglądali na nieszczęśliwych ani poniżonych. Sprawiali wrażenie ludzi spokojnych, którzy
tworzą silną wspólnotę. Najwyraźniej rzeczywiście wierzyli, że mają coś, czego nie ma
nikt inny. Przez ułamek sekundy Lumikki zdawało się, że im zazdrości.
Zebrani przy stole zaczęli rozmawiać ze sobą przyciszonymi głosami.
– O czym mówią? – Lumikki spytała Lenkę.
– Opowiadamy sobie, jak spędziliśmy ten dzień. Ci, którzy pracują, mówią, jak było
w pracy, a reszta opowiada, co robiła w domu.
Lumikki wsłuchiwała się w spokojny szmer czeskiej mowy i uważnie przyglądała
twarzom członków sekty. Nie potrafiła z nich niczego wyczytać. Nikt się nie uśmiechał, nikt
nie sprawiał wrażenia podminowanego. Czy nieokazywanie emocji było dla nich
przejawem świętości? A może ich zupełny brak?
Gdy wszyscy opowiedzieli już sobie, jak spędzili dzień, posiłek dobiegł końca i zapadła
cisza. Nikt o nic nie spytał Lumikki, nikt w żaden sposób nie skomentował jej obecności.
Nastrój w pomieszczeniu był nierzeczywisty i senny, a jednocześnie w niejasny sposób
irytujący. Lumikki próbowała parokrotnie uchwycić spojrzenie Lenki, jednak siostra
uparcie wpatrywała się w swój talerz.
– Co się dzieje? – syknęła Lumikki.
– Spowiedź – odparła Lenka. – Wszyscy będziemy teraz wyznawać po kolei swoje
grzechy z całego tygodnia.
Lumikki nie zdążyła odpowiedzieć, bo zaczęły już padać pierwsze wyznania. Jeśli
modlitwa przed posiłkiem wydawała się długa, spowiedź trwała całą wieczność. Lumikki
nie mogła pojąć, jakim cudem ludzie żyjący w czystości i ascezie zdążyli popełnić w ciągu
jednego tylko tygodnia aż tyle grzechów, ile wynikałoby z czasu, jaki poświęcali na ich
wyznanie. Na zakończenie każdej indywidualnej spowiedzi wszyscy unosili na chwilę
złączone dłonie. Być może miało to symbolizować odpuszczenie grzechów.
Gdy po dłuższym czasie kolejka dotarła do Lumikki, ta uśmiechnęła się uprzejmie
i pokręciła głową. Nie było jednak mowy o wymiganiu się od spowiedzi.
– Każdy musi wyznać swoje grzechy – powiedział łagodnie Adam i wbił spojrzenie
w Lumikki.
Przemknęło jej przez głowę, że facet mówi zdumiewająco dobrze po angielsku. Bez
cienia czeskiego akcentu.
– Nie wydaje mi się, żebym popełniała grzechy – odrzekła.
– Wszyscy je popełniają. Codziennie. – W głosie Adama nie było już łagodności.
– Jeśli nawet, to jest to moja prywatna sprawa. I nie mam ochoty z nikim na ten temat
rozmawiać.
Młody mężczyzna o pięknych rysach twarzy powiedział coś po czesku. Adam wbił
w Lumikki swoje świdrujące spojrzenie i dodał:
– Nie mamy tu prywatnych spraw. Mówimy sobie o wszystkim, bez wyjątku.
Atmosfera przy stole stała się nagle złowroga. Wszystkie spojrzenia skupiły się na
Lumikki. Lenka patrzyła na nią przepraszająco, ściskając ją za rękę, jak gdyby chciała
dodać jej odwagi.
Po karku Lumikki spłynęła strużka potu. Przestało jej się to podobać. Poczuła, że chce
wyjść. Zaraz, od razu.
– Dziękuję za obiad, ale muszę już iść – powiedziała i wstała.
Jednak siedzący obok niej starszy mężczyzna złapał ją za rękę z zaskakującą siłą
i sprowadził z powrotem na krzesło. W tym czasie Adam zdążył się podnieść i w paru
krokach doskoczył do Lumikki.
– Jeśli nie chcesz wyznać swoich grzechów tutaj, zrobisz to w karcerze – oznajmił
spokojnym głosem, kładąc jej na barkach swoje ciężkie, silne dłonie.
– Gdzie? – spytała Lumikki i zerknęła na Lenkę, która tylko pokręciła głową.
– Karcer to dobre miejsce dla tych, którzy odczuwają potrzebę głębszego przemyślenia
swoich grzechów – powiedział Adam.
Lumikki nie podobał się ten jego łagodny ton. Zerwała się na równe nogi, ale w tym
samym momencie jak na rozkaz wczepiło się w nią kilka par rąk.
– Tylko nie do karceru! – wykrzyknęła Lenka.
Lumikki zdążyła jeszcze zobaczyć jej zapłakane oczy, gdy pochwycono ją za ręce i nogi
i wyniesiono z jadalni, choć wyrywała się i szarpała jak szalona. Miała wrażenie, że Lenka
patrzy na nią przepraszająco.
Adam Havel odszukał w swoim smartfonie zdjęcie, choć i bez tego wiedział, że się nie
pomylił. Tak, to ta dziewczyna. Te same krótkie włosy i trochę twarde, niemal wyniosłe
spojrzenie. Nie spodziewał się tylko, że Finka będzie się aż tak wyrywać. Potrzeba było
kilku mężczyzn, aby ją wreszcie unieruchomić. Gdy tylko zobaczył ją przy furtce, wiedział,
że Lumikki ma zostać wysłana na tamten świat. Sam oczywiście nie mógł tego zrobić,
zszokowałby tylko niepotrzebnie rodzinę. Zaprosił więc Finkę do domu, a ona sama,
potulnie jak jagnię, weszła do jaskini lwa. Adam wiedział, że prędzej czy później
dziewczynie coś się nie spodoba, a wtedy będzie miał dobry pretekst, żeby ją zamknąć
w karcerze.
Czy naprawdę była siostrą Lenki? W zasadzie było mu to zupełnie obojętne. Dostał
wyraźne polecenie, że dziewczynę trzeba wyeliminować, a w takich momentach nie pyta
się o krewnych. Poza tym Lenka zawsze była trochę inna od reszty, żyła bardziej
w wyobrażeniach niż w realnym świecie. Nie żeby mu to przeszkadzało. Wręcz odwrotnie
– Lenka była łatwiejsza w prowadzeniu niż jej matka, która po zajściu w ciążę uciekła od
nich i próbowała wieść normalne życie. Nie mogli przymknąć oczu na taki wybryk. Od
rodziny się nie odchodzi. Bo gdy o jej sprawach dowiadują się postronni, rodzina jest
w niebezpieczeństwie.
Odnalezienie kobiety okazało się zaskakująco trudne, choć mieszkała w tym samym
mieście. Zajęło to Adamowi niemal piętnaście lat. W końcu jednak zdołał ją namierzyć
i kobieta zapłaciła za swoje grzechy. Utonięcie było dla niej idealną karą. Poza tym
wyglądało na nieszczęśliwy wypadek i tak też jej zgon zapisano w aktach policyjnych.
Adam zamknął się ze swoim smartfonem w piwnicy, zawsze tak robił. Zakaz korzystania
z urządzeń elektronicznych jego oczywiście nie dotyczył, ale pozostali nie musieli o tym
wiedzieć. Ich wiara powinna pozostać niezachwiana i czysta.
Napisał SMS, że dziewczynę można zabrać z niewielkiej ceglanej komórki w ogrodzie,
a klucz znajduje się pod schodami przy tylnych drzwiach domu. Dobrze byłoby
upozorować ucieczkę, bo inaczej zniknięcie dziewczyny wzbudzi w rodzinie niepotrzebne
zaniepokojenie. Adam zobowiązał się, że przez następną godzinę zajmie wszystkich
modlitwą w sali po drugiej stronie domu. Wiadomość wysłał do kobiety, a ona miała
przekazać zlecenie zabójcy. Tak się umówili. Lepiej, żeby polecenia wydawała tylko jedna
osoba.
Adam zastanawiał się, co by było, gdyby wyznał kiedyś przed rodziną swoje prawdziwe
występki. Czy przyniosłoby mu to ulgę? Raczej nie. Trzeba zacząć od tego, że nie uznawał
w ogóle pojęcia „grzechu”. Był pewny, że ulży mu dopiero po wykonaniu zadania, kiedy
będzie już daleko stąd.
Szara szmata, którą zakneblowano Lumikki, z każdą minutą cuchnęła coraz obrzydliwiej.
Smakowała dokładnie tak, jak wyglądała: zakurzona, brudna, ohydna, zjełczała. Szorstki
sznur, którym ją skrępowano, boleśnie uciskał kostki i nadgarstki.
Karcer był godny swojej nazwy. Zbudowana w głębi działki za domem ceglana komórka
o powierzchni niecałych trzech metrów kwadratowych. Nic do siedzenia. Tylko krucyfiks
na ścianie. A na gwoździu obok niego plecak Lumikki – akurat tak wysoko, by nie mogła go
chwycić skrępowanymi rękoma. Tuż pod sufitem okienko, przez które mogła podziwiać
błękitne niebo. Drzwi zamykane na klucz od zewnątrz.
Już od pewnego czasu Lumikki usiłowała poluzować więzy, rozglądała się też za czymś,
czym mogłaby przetrzeć krępujący ją sznur. Bezskutecznie. Wparła głowę mocno w ścianę
i zaczęła poruszać nią na wszystkie strony. Knebel był ciasno zawiązany i nie przesunął się
w żadną stronę nawet o milimetr. Lumikki robiła, co mogła, żeby nie myśleć o ohydnym
smaku szmaty.
Zerwała się na równe nogi, choć nie było to łatwe ze skrępowanymi kostkami. Skoczyła
w miejscu raz i drugi, chciała sprawdzić, jak wysoko zdoła dosięgnąć. Dwadzieścia, może
trzydzieści centymetrów. Nic jej to nie da. Po trzecim skoku straciła równowagę i upadła,
uderzając boleśnie kością ogonową o ceglaną posadzkę. Oczy zaszły jej łzami.
Siedziała przez chwilę, zbierając siły. Już dość ich straciła, zupełnie niepotrzebnie.
Z trudem panowała nad narastającą paniką. Wyszła cało z niejednej opresji, raz przecież
udało jej się uwolnić nawet z zamrażarki, teraz jednak coś jej podpowiadało, że z tego się
już nie wywinie. Z karceru nie ucieknie.
Uniosła wzrok na drewniany krucyfiks. Jezus patrzył na nią dużymi, smutnymi oczami.
Jeśli był kiedyś w jej życiu dobry moment na modlitwę, to na pewno teraz. Lumikki jednak
nie zdecydowała się na nią, bo nie wierzyła, by ktokolwiek mógł ją usłyszeć.
Skrawek nieba w okienku pod sufitem był wzruszająco piękny.
Poczuła, że zjedzony przed chwilą, jałowy posiłek podchodzi jej do gardła. Zmusiła się
do przełknięcia, choć przez to poczuła silniej odór knebla. Nie wolno jej myśleć
o mdłościach, bo to tylko pogorszy sprawę. Trzeba coś zrobić, żeby opanować paniczne
myśli.
Wstała. Mocno zaparła się plecami o ścianę, wybiła z obu nóg i kopnęła w drzwi.
Solidne wrota nawet nie drgnęły. Po trzech daremnych próbach Lumikki znów usiadła, żeby
zebrać siły i pomyśleć.
A gdyby tak spróbować wywindować się powolutku w górę, zapierając się plecami
o jedną ścianę, a nogami o przeciwległą? Centymetr po centymetrze wspiąć się aż do
plecaka, może nawet do okna? Może zdołałaby je wybić albo otworzyć?
Nie zastanawiała się nawet nad szansą powodzenia, bo rachunek prawdopodobieństwa
był przeciwko niej. Poza tym matematyka nigdy nie pomogła jej wydostać się z opresji.
Jeśli Lumikki udawało się uciec, to dzięki temu, że była uparta, cierpliwa i nie dawała za
wygraną.
Nie chciała też myśleć o tym, co Adam Havel zamierza z nią zrobić. Ale myślała. Nie
ufała mu w najmniejszym stopniu. Jeśli śmierć Jara nie była przypadkowa, czego Lumikki
była niemal pewna, Havel raczej nie ma powodu, aby ją oszczędzić. Czy przyjdzie udusić
ją własnoręcznie? Czy przyśle kogoś innego? Zabiją ją w karcerze czy wywiozą ją na
egzekucję w inne miejsce?
Śmierć w ceglanej komórce. Lumikki nie mogła się zgodzić na takie poniżenie.
Oparła się mocno o ścianę, poczuła jej ceglaną, bezlitosną twardość. Teraz będzie jej
przyjaciółką, która da jej wsparcie. Z całych sił wparła związane nogi w przeciwległą
ścianę. Wiedziała, że wspinaczka będzie mozolna i bardzo męcząca. Prawdopodobnie
Lumikki nie będzie miała siły, aby ją powtórzyć, musi więc dać radę za pierwszym
podejściem.
Wybicie. Złapała równowagę, uspokoiła się i przez nos nabrała pełne płuca powietrza.
Trzeba dobrze dotlenić organizm.
Stopy pięły się w górę centymetr po centymetrze. Nacisk pleców i nóg na ściany musiał
być równy. Gdy palce stóp znalazły się tak wysoko, że środek ciężkości zbytnio przesunął
się ku barkom i szyi, Lumikki zaczęła windować w górę plecy. Szło jej to zdecydowanie
gorzej niż unoszenie nóg.
Dwa centymetry. Trzy.
Nie przerywała jednak przerażająco powolnej wspinaczki.
Smak szmaty w ustach coraz bardziej ją mdlił.
Jeszcze kilka centymetrów i głowa znajdzie się na wysokości plecaka. Ściągnie go
z gwoździa. W środku miała nożyk do obierania warzyw, którym spróbuje jakoś przeciąć
więzy.
Właśnie wtedy usłyszała kroki na ścieżce prowadzącej do karceru. Ktoś stanął przed
drzwiami. Lumikki zbyt gwałtownie poruszyła nogami, straciła równowagę i runęła na
ziemię.
Usłyszała zgrzyt klucza przekręcanego w zamku i ogarnął ją paniczny strach.
18
Najlepszy i najskuteczniejszy w całej Pradze płatny zabójca powtórzył otrzymane przed
chwilą instrukcje.
Ma pojechać do domu rodziny. Pod schodami na tyłach posesji znajdzie klucz do
komórki za domem. Zabierze zamkniętą tam bezbronną, skrępowaną dziewczynę
i upozoruje jej samodzielną ucieczkę.
Sprawa jasna. Nie ma możliwości pomyłki ani niepowodzenia misji.
Obiekt już raz mu uciekł. Drugiego razu nie będzie.
Lumikki patrzyła na przeraźliwie wolno otwierające się drzwi. Próbowała myśleć jasno.
Czy zdołałaby w jakiś sposób zmylić wchodzącego? Udać, że straciła przytomność?
Zyskałaby moment zaskoczenia. Co prawda znikomy, ale musiała coś wymyślić. Nigdy nie
poddawała się bez walki i teraz też nie będzie inaczej.
Zamknęła oczy i położyła się bezwładnie na ziemi.
Ktoś wszedł do środka.
Pogładził jej włosy.
– Lumikki... – usłyszała szept. Otworzyła oczy. Lenka.
Siostra szybko i sprawnie rozwiązała supły i wyjęła szmatę z ust Lumikki. Ta się
rozkaszlała i dopiero po chwili mogła zaczerpnąć świeżego powietrza. Niebo w gębie.
– Musisz uciekać. Natychmiast. Czasu jest mało.
Lenka była zdenerwowana i przerażona.
Lumikki ściągnęła plecak z gwoździa.
– Nie bez ciebie.
Lenka zamrugała oczami. Wyglądała, jakby przez sekundę wahała się, co powinna
zrobić. Potem obejrzała się przez ramię na dom.
– Nie mamy czasu się teraz spierać. Reszta modli się w domu, ale nie wiem, jak długo to
jeszcze potrwa. Adam mimo oporów zgodził się, żebym modliła się sama w swoim pokoju.
Wiem, gdzie chowa zapasowy klucz do karceru. W kominku. Muszę odnieść go
z powrotem, zanim ktoś spostrzeże, że go tam nie ma.
– Ale przecież cię złapią! Adam cię ukarze.
– Nie złapią. Tak to urządzę, żeby wyglądało, że uciekłaś. Biegnij już. Dalej! – Lenka
patrzyła na nią błagalnie, cała dygotała z nerwów.
Lumikki rzeczywiście najchętniej rzuciłaby się do ucieczki. Przerażała ją jednak myśl
o tym, że mogłaby zostawić siostrę na łasce tych szaleńców. Jeśli teraz ucieknie, może już
nigdy nie zobaczy Lenki?
– Tu jest niebezpiecznie. Lenka, ty nie wiesz... Sądzę, że nie znamy całej prawdy
o Adamie... – Lumikki próbowała ją przekonać.
Lenka zrobiła krok w tył. Natychmiast stała się bardziej odległa.
– Już ja znam prawdę. Adam jest dla mnie dobry.
– To dlaczego pomagasz mi uciec?
– Bo on potrafi być bezwzględny dla tych, którzy nie widzą prawdy. A nie chcę, żebyś
cierpiała.
Nielogiczność w rozumowaniu Lenki doprowadzała Lumikki do szewskiej pasji, miała
ochotę wrzeszczeć. Czuła, że siostra oddala się od niej coraz bardziej i że Lumikki nie
zdoła przemówić jej do rozsądku. Między nimi nagle wyrósł mur.
– Ale ta prawda... – zaczęła jeszcze raz Lumikki.
– Wkrótce nawet ludzie spoza rodziny zobaczą prawdę, która porazi ich oczy. Miałam
nadzieję, że będziesz już wtedy w rodzinie, siostro, ale wygląda na to, że twoje serce nie
jest jednak wystarczająco otwarte. Musisz już iść.
Słowa Lenki ugodziły Lumikki niczym sztylet wbity w serce. Najchętniej objęłaby Lenkę
i wyznała jej, że bardzo się o nią boi, że grozi jej niebezpieczeństwo. I że zaczęło jej na
niej bardzo zależeć. Mogła to zrobić, ale nie zrobiła. Powstrzymała ją nieśmiałość, strach,
a może przyzwyczajenie.
Nigdy się za nikim nie uganiaj. Nigdy nie błagaj o miłość, przyjaźń ani zaufanie.
Lumikki musnęła więc tylko dłoń Lenki, jakby chciała jej podziękować, po czym
podbiegła do ogrodzenia za domem i uważając na ostre iglice, przedostała się na drugą
stronę. Dopiero gdy biegła już tak długo, że powrót byłby czystym szaleństwem, przeklęła
swoje zasady. Niewykluczone, że właśnie straciła przez nie kontakt z siostrą. A może
nawet straciła siostrę.
Zatrzymała się na chwilę, żeby złapać oddech, i wyjęła z plecaka kartkę, na której Lenka
narysowała jej swoje niepozorne, słabo rozgałęzione drzewo genealogiczne.
Skoro nie potrafi rozmawiać z żywymi, najwyższa pora iść porozmawiać z umarłymi.
Lenka zasłoniła przedramieniem głowę i z całej siły uderzyła krucyfiksem w okno. Szyba
stłukła się z trzaskiem. Brzęk z pewnością usłyszano w domu, więc Lenka miała tylko kilka
sekund. Na szczęście reszta modliła się w pokoju po drugiej stronie domu, gdzie nie było
okien wychodzących na karcer. Okno komórki było nieduże, a wybita przez nią dziura
jeszcze mniejsza, ale przy odrobinie fantazji można było przyjąć, że Lumikki zdołała się
przez nią przecisnąć i tak właśnie uciekła. Lenka rzuciła krucyfiks na posadzkę obok
przeciętych sznurów. Miała wrażenie, że Jezus patrzy na nią z rozczarowaniem.
„Panie, odpuść mi wszystkie moje grzechy”, poprosiła w myślach.
Serce waliło jej jak młot, gdy zamykała drzwi na klucz. Musiała się powstrzymać, żeby
co rusz nie patrzeć przez ramię. Straciłaby tylko cenne sekundy. Ręce okropnie jej drżały,
ale jakoś zdołała przekręcić klucz w zamku. Rzuciła się przed dom, słysząc, że pozostali są
już przy tylnych drzwiach.
Modliła się w myślach, żeby nikomu nie przyszło do głowy sprawdzić, czy ciągle jest
w swoim pokoju. Wiedziała, że o takie rzeczy nie wolno prosić w modlitwach, ale akurat
teraz na to nie zważała.
Za domem usłyszała podniesione głosy. Lenka, błagając Stwórcę o siły w drżących
nogach, wspięła się po drabinie do okna swojego pokoju. Zajrzała ostrożnie do środka.
Nikogo nie ma. Drzwi zamknięte. Dobrze. I co najważniejsze, okno wciąż jest otwarte na
oścież, tak jak je zostawiła. Wgramoliła się do środka i dopiero teraz spostrzegła, że
skaleczyła sobie rękę o rozbite szkło: z długiego rozcięcia na grzbiecie dłoni ciekła krew.
Przyssała się ustami do rany. Smak był obrzydliwy, ale teraz nie mogła okazać słabości.
Rozcięcie zaraz zaczęło od nowa broczyć. Lenka wsunęła dłoń pod kołdrę i przycisnęła
ranę do prześcieradła. Jeśli ktoś ją spyta o krew, zawsze będzie mogła powiedzieć, że
w nocy dostała przedwczesnej miesiączki.
Krwawienie prawie ustało. Lenka otworzyła drzwi i zbiegła po schodach na parter.
Kominek. Musi zdążyć do kominka. Jak najszybciej pozbyć się zapasowego klucza,
zanim Adam czy ktoś inny z rodziny zdąży rzucić na nią choćby cień podejrzenia.
Spojrzała szybko przez okno dużego pokoju, żeby sprawdzić, co dzieje się za domem.
Wszyscy stali przy karcerze, Adam zaglądał do środka przez otwarte drzwi. Z kilku słów
zdziwienia, które do niej dotarły, Lenka zorientowała się, że wszyscy się zastanawiają,
jakim cudem Lumikki zdołała uciec z karceru. Dziewczyna wsunęła rękę do kominka,
namacała ukryte wgłębienie i wsunęła tam zapasowy klucz.
Właśnie wtedy zawołał ją Adam. Wpadła na niego przy tylnych drzwiach.
– Ta twoja tak zwana siostra zniknęła – rzekł Adam.
– Co takiego?!?
Lenka usiłowała zawrzeć w swoim głosie odpowiednią dozę zdumienia, gniewu
i strachu. Adam zajrzał jej głęboko w oczy. Dziewczyna wytrzymała jego spojrzenie bez
mrugnięcia powiek. Po raz pierwszy w życiu. Adam zmarszczył czoło, ale oczy Lenki
patrzyły na niego szczerze i niewinnie.
– Chodź sama zobaczyć, jeśli nie wierzysz – powiedział.
Odwrócił się na pięcie i ruszył pierwszy w stronę komórki. Lenka wsunęła rękę do
kieszeni spodni, ukrywając przed spojrzeniami innych zarówno zadrapanie na grzbiecie
dłoni, jak i brudne od sadzy palce.
Szła za Adamem i znów pomyślała, jak zdumiewająco łatwo jest kogoś okłamać.
Telefon poinformował o nowej wiadomości. Zabójca był już prawie pod domem rodziny.
SMS od zleceniodawcy.
„Dobra robota”.
Mężczyzna zdziwił się. Przecież nawet jeszcze go tam nie ma. Zaklął pod nosem. Zdał
sobie sprawę, że będzie się musiał zniżyć do wyjaśniającej rozmowy telefonicznej. Przez
głowę przebiegła mu niepokojąca myśl, że dziewczyna mogła mu jednak uciec. Po raz
drugi.
19
Anioł opierał ciężką głowę na dłoni. Lewe skrzydło miał mocno nadłamane, a jego oczy
wyglądały tak, jakby od setek lat ronił ogromne, czarne łzy. Pewnie wypominał sobie
gorzko, że nie wywiązał się z powierzonego mu zadania. Bluszcz spętał mu nogi niczym
kajdany. Anioł o ułamanym skrzydle już nigdy nie wzleci do nieba. Dostał dożywocie
i będzie ronić czarne łzy, i cierpieć za grzechy niepowodzenia po kres czasu, tu, na ziemi.
Lumikki patrzyła na smutną rzeźbę. Czuła się dokładnie tak samo. Czarna rozpacz
i beznadzieja. Na co właściwie liczyła? Przecież cmentarz Vinohradzki to jedna
z największych praskich nekropolii. Znalezienie igły w stogu siana byłoby fraszką wobec
zadania, którego się podjęła.
Lenka wspomniała Lumikki, że jej dziadkowie leżą właśnie na tym cmentarzu. I że nigdy
nie była na ich grobie. Adam twierdził, że nie należy myśleć o umarłych, tylko o tych,
którzy jeszcze żyją, ale zdaniem Lumikki Havel po prostu nie chciał, żeby ktokolwiek
z jego sekty za bardzo interesował się historią swojej rodziny. Dlatego postanowiła
przyjechać na Vinohrady i sprawdzić, czy nagrobki nie naprowadzą ją na jakiś trop.
Gdyby znalazła w bajeczce Adama jakąś sprzeczność, może zdołałaby przekonać Lenkę,
że powinna zmienić miejsce zamieszkania. Gdyby udało się jej wykazać, że Adam skłamał,
może Lenka przestałaby wierzyć także w inne jego „prawdy”. Lumikki wiedziała, że ma na
to nikłe szanse, ale nic innego nie przychodziło jej do głowy.
Musi wyrwać siostrę spod wpływu Adama Havla i jego sekty.
Lumikki postanowiła iść na cmentarz piechotą ze stacji metra w centrum, jednak nie był
to dobry pomysł. Od rana chodziła w trampkach, a trzeba było pomyśleć o sandałach.
Stopy miała przepocone, pięty poobcierane, a palce rozgotowane na purée. Butelkę wody,
którą zabrała na prowiant, opróżniła już pół godziny temu. Nie miała wątpliwości, że jest
odwodniona. Za chwilę rozboli ją głowa.
Tych nieprzyjemnych odczuć nie złagodziła wcale konstatacja, że znalezienie grobu
dziadków Lenki zakrawa na fantastykę. Pomijając to, że cmentarz był po prostu ogromny
i Lumikki nie potrafiła dostrzec w układzie grobów żadnego porządku, nawet w tak
słoneczny i upalny dzień nekropolia wyglądała jak scenografia żywcem wyjęta z gothic
party. Stare, sięgające wysoko drzewa rzucały na nagrobki dziwaczne cienie.
Wyszczerbione kamienie, krzyże, rzeźby i mury, karykaturalnie wyglądające anioły, raz bez
jednej ręki, raz bez dwóch, niekiedy nawet bez głowy. Zatarte napisy na grobach trudno
było odczytać. Na dodatek w wielu miejscach ziemię, drzewa i nagrobki pokrywał gruby
dywan bluszczu.
Lumikki odnalazła mnóstwo Franzów i Marii, jeszcze więcej Havlów i dziesiątki
grobów Franza Havla lub Marii Havlovej. Nie zgadzały się jednak daty. Havlów
z osiemnastego wieku mogła sobie śmiało darować.
Czuła, że ból głowy z odwodnienia zaczyna promieniować z potylicy ku skroniom. Za
chwilę ogarnie płat czołowy i może się nawet skończyć nudnościami. Choć zdołała jakoś
wypłukać z ust obrzydliwy smak knebla, ciążył jej jeszcze na żołądku niedzielny rodzinny
obiadek. Nie chciała jednak wymiotować na cmentarzu. Co prawda umarli nie zwróciliby
na to najmniejszej uwagi, ale byłoby to nietaktem wobec osób odwiedzających cmentarz.
Lumikki przysiadła na ławeczce w cieniu drzew, żeby wziąć parę głębokich wdechów.
Nie było sensu dłużej szukać. Lepiej zrobi, jak pójdzie do najbliższego sklepu, kupi coś
zimnego do picia, a potem zadzwoni do Jiřiego i spyta go, czy ma jakieś informacje
o dziadkach Lenki. W końcu dokładnie przebadał księgi kościelne.
Wypad na cmentarz nie przyniósł oczekiwanych efektów. Lumikki uznała, że będzie to
dla niej lekcja na przyszłość. Nie planuj niczego na kolanie. Najpierw zbadaj, czy warto
w ogóle działać.
Właśnie wtedy zadzwonił telefon. Ojciec. Najchętniej odłożyłaby tę rozmowę na
później, wiedziała jednak, że najrozsądniej będzie odebrać od razu. Jeśli tego nie zrobi,
rodzice zaczną się jeszcze niepotrzebnie martwić.
– Rozmawiałaś przed południem z Kaisą i zdaje się, że coś wam przerwało. Ale
w sumie to ze mną chciałaś porozmawiać – zaczął ojciec.
– No tak. Chciałam tylko spytać, jak ci tu było w Pradze – odrzekła Lumikki.
Jej spojrzenie spoczęło na stojącym naprzeciw ławki nagrobku. Całkowicie zarósł
bluszczem. Mimo wszystko Lumikki nie żałowała, że wybrała się na tę bezowocną
wyprawę. Nastrój cmentarza miał w sobie coś ze snu, koszmaru i gotyckiego wiersza. Było
tu po prostu przepięknie i warto było przyjść choćby dla samego klimatu.
– Skąd wiedziałaś, że byłem kiedyś w Pradze? – Głos ojca zabrzmiał jak na
przesłuchaniu, niemal obcesowo.
Zastanowiła się. Nie chciała zdradzać ojcu wszystkiego od razu, jeszcze nie teraz.
– Od wspólnej znajomej. Czy powiedzmy może: od znajomej z przeszłości.
– Dziwne, że ktoś może mnie tam jeszcze pamiętać po tylu latach...
Lumikki nie pozwoliła ojcu dokończyć myśli, tylko przeszła od razu do rzeczy.
– Dlaczego mi nie powiedziałeś, że tu byłeś?
W słuchawce zaległa cisza. Trwało to tak długo, że Lumikki bała się już, że połączenie
zostało przerwane.
– Mówiąc szczerze, byłem wtedy w dość kiepskim stanie psychicznym. To był bardzo
smutny czas i niechętnie go wspominam. W zasadzie nie mam z Pragi żadnych wspomnień –
odrzekł w końcu ojciec stłumionym głosem.
Lumikki była o włos, by krzyknąć do słuchawki: „Nie pamiętasz, że spłodziłeś tu swoją
starszą córkę!?”.
– No i... dlatego ci nie powiedziałem. Nie było o czym.
Lumikki patrzyła przed siebie z nieukrywaną złością. Nie było o czym. Zrobił dziecko
i mówi, że nie było o czym. Dziecko to przecież drobiazg.
– To właśnie w tej sprawie do ciebie dzwoniłam – powiedziała sucho Lumikki. – A tak
to nic poza tym.
– Wszystko dobrze? Masz jeszcze pieniądze? Schronisko przyzwoite?
Ojciec zmienił ton głosu, znów był zatroskanym i trochę zdystansowanym rodzicem.
– Wszystko dobrze, nie martw się. Za parę dni będę z powrotem.
„Możliwe, że z siostrą”, dodała w myślach. Ojciec będzie mógł zaktualizować kategorię
„nie ma o czym mówić”.
Lumikki nieraz dochodziła do wniosku, że w jej rodzinie każdy odgrywa tylko
przypisaną sobie rolę. Matka odgrywa rolę matki, ojciec rolę ojca, a ona – rolę ich córki.
Wszyscy zachowywali się jak na planie filmowym, przy ciągle włączonych kamerach.
Lumikki długo sądziła, że tak jest we wszystkich domach, ale jeszcze nim skończyła
dziesięć lat, zaczęła się przyglądać innym rodzinom, tatom i mamom z dziećmi w sklepie,
parku czy na zjazdach rodzinnych. Oni zachowywali się inaczej. Kłócili się, śmiali, byli
obecni, byli dla siebie. W domu Lumikki nie mówiło się tego, co miało się na myśli, tylko
to, co zapisano w scenariuszu.
To sprawiało, że w ich domu panował osobliwy nastrój, który utrudniał szczerą
rozmowę. Teoretycznie ojciec biznesmen i matka informatyk z biblioteki należycie
wywiązywali się ze swoich ról. Lumikki miała jednak wrażenie, że wciąż wypowiadają
słowa, które ktoś włożył im w usta. Nie wydawali się prawdziwymi ludźmi z krwi i kości,
lecz cieniami. A ona nie wiedziała, jak ich spod tych cieni wyłuskać.
Pod zielonymi, trójdzielnymi listkami na nagrobku naprzeciwko Lumikki dostrzegła
pierwszą literę imienia – F. Sprawdzi jeszcze ten grób. Tylko ten jeden i koniec.
Wstała z ławki i podeszła bliżej. Z trudem rozgarnęła bluszcz i pnącza pokrywające
napis. Franz. Havel. Było i drugie imię. Maria Havlová. Serce Lumikki zaczęło walić jak
szalone. Daty się zgadzały.
– W razie czego dzwoń – przykazał jeszcze ojciec.
– Jasne, dzięki. Na razie!
Lumikki zakończyła rozmowę trochę w stylu zbuntowanej nastolatki, ale całą jej uwagę
przykuł nagrobek. Znalazła na nim jeszcze jedno imię. Drżącymi dłońmi obrywała bluszcz.
Klaus Havel. Urodzony w 1940 roku. Zmarł w 1952.
Lumikki chwilę wpatrywała się w daty, zanim jej ociężała głowa odkryła wreszcie, co
w nich jest nie tak.
Klaus Havel umarł w wieku dwunastu lat. Było zatem bardzo, bardzo mało
prawdopodobne, aby mógł być ojcem Adama Havla. Nie było to oczywiście absolutnie
niemożliwe, jednak na tyle nieprawdopodobne, że Lumikki byłaby gotowa przysiąc, że
Adam okłamał Lenkę. Wysupłała z kieszeni komórkę i zrobiła zdjęcie. Pokaże je siostrze.
Może wtedy zrozumie, że jej „rodzina”, a zwłaszcza będący jej głową „ojciec”, to wcale
nie tacy poczciwcy, jak sobie wyobraża.
Lumikki wsuwała właśnie komórkę z powrotem do kieszeni, gdy poczuła zapach, który
z łatwością mógł zamienić ból głowy w paskudną migrenę. Przykra mieszanina taniej wody
po goleniu i kwaśnego potu. Ta sama, którą ubiegłego wieczoru poczuła w swoim pokoju
w schronisku.
Nie traciła cennego czasu na rozglądanie się, tylko zaczęła uciekać. Ani trochę za
wcześnie. Natychmiast usłyszała, że ktoś biegnie za nią.
Żwir chrzęścił pod nogami, a prześladowca dosłownie deptał jej po piętach.
„Miejcie w opiece chociaż mnie”, prosiła Lumikki w myślach upadłe kamienne anioły,
które martwym wzrokiem przypatrywały się jej ucieczce. „Rozłóżcie skrzydła i wzniećcie
burzę, która zatrzyma moich wrogów”.
Skwarne powietrze nawet nie drgnęło.
Facet biegł szybko. Z pewnością miał więcej siły niż ona i nie był tak odwodniony jak
Lumikki, która po kilku zaledwie godzinach snu i wyczerpującym spacerze w upale pociła
się tak intensywnie, że dawno już powinna wyschnąć na wiór.
Przez cmentarną bramę wypadła na ulicę. Tuż obok była stacja metra. Lumikki
błyskawicznie podjęła decyzję i rzuciła się w stronę schodów. Zejście pod ziemię
z zabójcą depczącym jej po piętach nie wydawało się najlepszą z możliwości, ale Lumikki
liczyła na to, że na stacji będzie jakaś ochrona i mężczyzna najprawdopodobniej nie zrobi
jej nic złego w metrze wypełnionym ludźmi. Ciężkie kroki na schodach mówiły jednak
wyraźnie, że facet nie zrezygnował z pościgu.
Na stację właśnie wjechał pociąg. Rzuciła się do środka z pierwszą grupą pasażerów.
Mężczyzna musiał omijać wysiadających, ale nie spowolniło go to za bardzo. Lumikki
przebiegła do sąsiedniego wagonu. Widziała, że mężczyzna z determinacją przepycha się
do środka i jest coraz bliżej.
I właśnie wtedy na przeciwległy tor wjechał pociąg z naprzeciwka. Drzwi tamtego
pociągu otworzyły się i pasażerowie zaczęli przechodzić do wagonu, w którym stała
Lumikki. Na szczęście rozdzielały ich ciągle dziesiątki osób. Jednak poirytowany
prześladowca wciąż przepychał się w jej stronę. Najwyraźniej publiczność mu nie
przeszkadzała. Wyglądał tak, jakby zamierzał udusić Lumikki gołymi rękami na oczach
wszystkich pasażerów.
Lumikki starała się zachować spokój. Liczyła sekundy. Musi przesiąść się do drugiego
pociągu w ostatniej chwili.
Zabójca był coraz bliżej. Drzwi się zamknęły. Wagony składu po drugiej stronie peronu
były jeszcze otwarte. Gdy Lumikki dostrzegła, że zaczynają się zamykać, wcisnęła szybko
przycisk otwierania i wyskoczyła na peron, przesadziła go kilkoma susami, w biegu
ściągając plecak z ramion i unosząc go w górę. Bokiem wbiła się między zamykające się
drzwi wagonu. Zdążyła.
Pociągi ruszyły jednocześnie. Lumikki widziała czerwoną twarz prześladowcy, który na
próżno walił pięścią w zamknięte drzwi. Drugi pociąg błyskawicznie zabrał go
w przeciwną stronę.
Lumikki osunęła się na siedzenie i drżącą dłonią wytarła spocone czoło. Tuż obok około
dziesięcioletni chłopiec wpatrywał się w nią z uwielbieniem. W dłoni trzymał puszkę
fanty, którą podsunął Lumikki, unosząc brwi. Nie zamierzała odmówić.
Jeszcze nigdy ciepła i trochę już zwietrzała oranżada nie smakowała jej tak jak teraz.
20
Postanowiłaś wziąć udział w ultramaratonie? Czy gdzie się tak urządziłaś?
Po tym pytaniu Lumikki zdała sobie sprawę, że w ciągu jednego tylko dnia zyskała
siostrę, została pojmana przez sektę i uciekła, zostawiając krewną na łasce szaleńców,
a potem wałęsała się po cmentarzu, gdzie znalazła dowód na to, że Adam Havel kłamie, na
koniec zaś uciekała na złamanie karku przed facetem, którego najprawdopodobniej nasłano,
żeby ją zabił. Nie przyszło jej więc do głowy nic dowcipnego.
Ponieważ nie wyglądała na rozbawioną jego żartem, Jiři od razu spoważniał.
– Co się stało? – spytał z niepokojem w głosie.
– Wejdźmy do środka, to ci opowiem – odrzekła.
Uzgodnili rano, że spotkają się u Jiřiego o piątej po południu. Lumikki dotarła tam za
pięć, ale Jiřiego jeszcze nie było. Czekała, rozglądając się niespokojnie.
Sprowokowana sytuacją w metrze Lumikki jeździła po całym mieście różnymi środkami
komunikacji, aż nabrała całkowitej pewności, że zgubiła prześladowcę. Potem poszła do
sklepu, kupiła sobie półtoralitrową butelkę wody i opróżniła ją niemal duszkiem. Ból
głowy zelżał, a obrzydliwy smak knebla wreszcie zniknął.
Teraz marzyła o prysznicu i przebraniu się. Chciała zmyć z siebie ślady tego dnia, który
jeszcze na długo pozostanie w jej pamięci.
Jiři szybko otworzył bramę, w milczeniu weszli po schodach. Lumikki nie chciała
opowiadać o swoich przeżyciach na dudniącej echem klatce schodowej, a dziennikarz na
szczęście o nic nie pytał. Zrozumiał, że stało się coś poważnego. Gdy weszli na piętro
Jiřiego, Lumikki pierwsza dostrzegła uchylone drzwi.
– Zapomniałeś rano zamknąć? – spytała.
Jiři w paru krokach znalazł się pod drzwiami.
– Nie, na pewno nie.
W mieszkaniu panował kompletny chaos. Poprzewracano meble, zawartość wszystkich
szaf leżała na podłodze, wszystkie szuflady były otwarte, wszystkie książki zostały
zrzucone z regału, przeczesano teczki i dokumenty. Natomiast cienki telewizor HD, laptop
i profesjonalny aparat fotograficzny Jiřiego były na swoich miejscach. Włamanie nie było
dziełem zwykłych złodziei, bo te rzeczy wynieśliby w pierwszej kolejności.
Jiři rzucił wiązankę czeskich przekleństw.
– Coś zginęło? – spytała Lumikki, zbierając w jedno miejsce swoje rzeczy.
Zostawiła u Jiřiego tylko trochę ubrań i kosmetyczkę. W swoim plecaku miała
sfatygowane wydanie kryminału Jo Nesbø i portfel, w którym trzymała też paszport.
Książkę nosiła niepotrzebnie – na tej wyprawie w zasadzie jeszcze nie miała czasu, by
poczytać. Z rzeczy Lumikki również nic nie zginęło. Dziwne było tylko to, że ktoś rozpruł
jej stanik. Czyżby włamywacz sądził, że Lumikki ukrywa we wkładkach jakieś tajemnice
państwowe?
– W tym bałaganie trudno stwierdzić, czy coś zginęło – odburknął Jiři. –
Prawdopodobnie czegoś tu szukali. Ale czego – nie wiem.
Dziennikarz cisnął na podłogę dużą torbę, do której zaczął bezładnie wrzucać ubrania,
teczki i dokumenty.
– Nie możemy tu zostać, to zbyt niebezpieczne – wyjaśnił, gdy zobaczył zaskoczoną minę
Lumikki. – Człowiek, który tu był, może w każdej chwili przyjść ponownie.
– Gdzie w takim razie powinniśmy iść? – spytała Lumikki.
Zdążyła już spakować swój skromny dobytek do plecaka.
– Do miejsca, które jest pilnowane nawet w nocy.
Lumikki stała ukryta za drzewem i czekała. Stała tak już dwie godziny, ale jeśli będzie
trzeba, postoi jeszcze dłużej. Pociągnęła łyk wody z butelki. Na szczęście pod drzewami
było trochę cienia. Gdy rano uciekała z tego domu, nie przypuszczała nawet, że wróci tu
jeszcze tego samego dnia.
Czarne żeliwne ogrodzenie przywodziło na myśl kraty. Więzienie. Czy Adam Havel
więził Lenkę? Lumikki nie miała całkowitej pewności, ale niestety wszystko na to
wskazywało. Dziewczyna nie mogła przecież wychodzić z domu, kiedy tylko chciała, nie
mogła studiować ani pracować, zadawać się z innymi ludźmi, ani robić tego, na co ma
ochotę. A jeśli to prawda, że Biała Rodzina zabrała ją do siebie na podstawie
sfałszowanych dowodów pokrewieństwa, jest to niewola tym bardziej dotkliwa.
Lumikki opowiedziała Jiřiemu o swoim znalezisku na cmentarzu, gdy szli do biurowca
Super8, gdzie zdaniem dziennikarza powinni spędzić przynajmniej dwie najbliższe noce.
– Z moich ustaleń wynika, że Adam Havel urodził się w 1950 roku. Dwunastoletni
Klaus Havel nie mógł być jego ojcem – powiedział Jiři. – Takich niemożliwości jest
mnóstwo w metrykach członków Białej Rodziny. Dla mnie jednak najważniejsza jest
informacja, że to właśnie Adam Havel stoi na czele sekty. Próbowałem to wyciągnąć od
osób, z którymi rozmawiałem, ale do tej pory nikt nie odważył się zdradzić imienia Ojca.
Wiedziałem oczywiście, że Adam Havel należy do rodziny, nie wiedziałem jednak, jaką ma
w niej pozycję. Będę musiał wziąć jego historię pod lupę.
– A ja muszę przekazać wiadomość Lence.
– Widzę, że bardzo ci zależy na tej młodej damie?
Lumikki tylko skinęła głową. Tak, zależało jej na Lence. Odnalazła w Pradze siostrę
i nie zamierzała z niej rezygnować.
Dlatego też zostawiła Jiřiego w jego biurze, żeby mógł w spokoju rozgryźć przeszłość
Adama Havla, a sama wybrała się pod dom Białej Rodziny. I teraz czatowała na Lenkę.
Dotychczas z domu wyszła jedynie kobieta w średnim wieku. Podlała białe róże na
podwórzu z dużej, mocno już pordzewiałej konewki. Lumikki wycofała się głębiej w cień
drzew. Kobieta uniosła głowę, jakby nasłuchiwała, ale po chwili skupiła się znów na
podlewaniu kwiatów.
Nogi Lumikki już cierpły od długiego stania w miejscu. Przenosiła ciężar ciała z jednej
na drugą i ostrożnie się przeciągała. Przecież prędzej czy później Lenka musi wyjść na
dwór. Tak przynajmniej przekonywała się w duchu Lumikki.
W końcu w tylnych drzwiach domu rzeczywiście dostrzegła znajomą fryzurę. Lenka.
Sprawiała wrażenie smutnej i zrezygnowanej. Lumikki cicho gwizdnęła. Czeszka uniosła
głowę i zobaczyła ją. Lumikki szybko przystawiła palec do ust. Nikt nie może wiedzieć, że
tu jest. Lenka rozejrzała się i z pewnym ociąganiem zbliżyła się do ogrodzenia. Skinęła
nieznacznie w stronę domu, a potem niemal niezauważalnie pokręciła głową. Lumikki
zrozumiała, że Czeszka nie może wyjść za płot.
Na szczęście Lumikki była na to przygotowana. Pokazała jej kartkę, na której napisała
do niej wiadomość, a potem zgniotła ją i przerzuciła przez ogrodzenie. Kulka upadła metr
od nóg Lenki.
Wtem tylne drzwi domu otwarły się i wyszedł z nich młody mężczyzna. Lenka postąpiła
krok w bok i nie patrząc na ziemię, spokojnie nakryła stopą papierową kulkę. Młodzieniec
coś do niej krzyknął. Lenka odpowiedziała, mężczyzna jakby się zniecierpliwił, ale ona
tylko wzruszyła ramionami, więc ten westchnął, powiedział jeszcze coś ostro i wrócił do
środka. Lenka pochyliła się szybko i wsadziła papierową kulkę do kieszeni. Potem
zerknęła jeszcze na Lumikki i weszła do domu.
Lumikki odetchnęła głęboko. Mimowolnie w takich sytuacjach wstrzymywała oddech.
Napisała Lence, że chciałaby się z nią spotkać następnego dnia o dwunastej w tym
samym miejscu, gdzie rozmawiały pierwszy raz. Lumikki liczyła, że do tego czasu Lenka
wymyśli, jak wymknąć się do miasta.
Gdy Lumikki ruszyła z powrotem w stronę centrum, nogi miała jak z ołowiu. Po jej
plecach strumieniami lał się pot. Gdy oblizała wargi, poczuła na języku słony smak. Była
wykończona.
Niebo pociemniało, miało teraz atramentowy kolor. Światła miasta odbijały się w wielkich
szklanych oknach biurowca. Z ósmego piętra roztaczał się widok na całe centrum i jasno
oświetlony zamek. Lumikki musiała walczyć z ciężkimi jak ołów powiekami. Była
okropnie zmęczona, bała się, że zaśnie na siedząco.
W kącie biura Jiři rozłożył dwie karimaty, zorganizował im nawet śpiwory.
– Na coś się przydała firmowa sekcja wspinaczkowa. – Uśmiechnął się.
Z jego miny Lumikki wywnioskowała, że nie był to jednak żart.
Komputer Jiřiego jarzył się niebieskim światłem. Dziennikarz przesiedział przy nim
ostatnie trzy godziny prawie bez przerwy. Wstał od monitora tylko na chwilę, żeby odebrać
przyniesione przez kuriera tekturowe pudełka z chińskim jedzeniem. Lumikki analizowała
drzewa genealogiczne, pełne nagryzmolonych długopisem przez Jiřiego oznaczeń, znaków
zapytania i strzałek. Dokumenty nie wyjawiły jej jednak nowej, dramatycznej tajemnicy.
Pomyślała sobie, że zamknie oczy tylko na chwileczkę. Da im odpocząć. Dzień był
przecież bardzo długi i ciężki. Gdyby tak opuściła powieki na sekundę albo dwie...
Ocknęła się, gdy uderzyła głową o stertę papierów. Jiři spojrzał na nią zatroskany.
– Idź się połóż.
– Nie muszę – odrzekła, choć ziewnięcie omal nie rozdarło jej ust.
– To zjedz tofu z chili. Ożywisz się trochę.
Jiři przesunął pudełko na drugi koniec stołu.
– Zimne tofu? Dzięki za poczęstunek, ale tym razem podaruję sobie to wyjątkowe
przeżycie kulinarne – odparła. – Poza tym jestem obżarta. Zamówiłeś tego jedzenia chyba
na dziesięć osób.
– Jak chcesz. Tylko potem nie mów, że... Mam!
Jiři wykrzyknął ostatnie słowo tak głośno, że Lumikki aż podskoczyła na krześle.
– Zobacz!
Lumikki podeszła do komputera. Na zdjęciu było widać około trzydziestoletniego
mężczyznę w eleganckim stroju z białego lnu. Długie włosy miał związane w koński ogon.
Lumikki rozpoznała świdrujące spojrzenie szarych oczu i krzaczaste brwi sowy, mimo że
mężczyzna na zdjęciu był dużo młodszy niż obecnie.
– Adam Havel – stwierdziła.
– A właściwie Adam Smith alias nasz przyjaciel Adam Havel. To zdjęcie z 1980 roku,
ale i ja poznaję tę twarz – wyjaśnił rozentuzjazmowany Jiři.
– Nebraska – odczytała Lumikki z tekstu pod zdjęciem.
– Zgadza się. Działała tam wtedy sekta o nazwie Biali Bracia. Należeli do niej
wyłącznie młodzi mężczyźni, którzy wierzyli, że są potomkami Jezusa. Na jej czele stał
Adam Smith, który potem zniknął. Jak widać, nie na zawsze, bo później objawił się
w Pradze z bardzo podobną ideą. Z tą małą różnicą, że teraz dopuszczał do sekty także
kobiety.
– Dlaczego zniknął? – spytała Lumikki.
– Przekonał swoich braci, że powinni mu oddać cały swój majątek, który on miał
później przekazać na cele dobroczynne. Wszystko po to, aby jak najgłębiej oczyścić się
przed spotkaniem ze śmiercią.
Jiři spoważniał i spojrzał na Lumikki.
– Biali Bracia postanowili popełnić zbiorowe samobójstwo. Na czele z Adamem
Smithem. Jednak ktoś ostrzegł policję i większość członków sekty zdołano uratować.
Mężczyźni leżeli w niewielkim domku i niewiele brakowało, a zostaliby zaczadzeni. Adam
Smith zniknął. Razem z pieniędzmi.
Lumikki natychmiast zapomniała o senności.
– Biała Rodzina nie planuje ataku na nikogo z zewnątrz – powiedziała wolno.
Jiři pokręcił głową.
Nie musieli mówić tego na głos, jednak te dwa niewypowiedziane słowa zmroziły ich
do szpiku kości. Zbiorowe samobójstwo.
20 czerwca
PONIEDZIAŁEK
21
Lumikki spojrzała na zegarek. Za piętnaście dwunasta. Jeśli się pospieszy, zdąży na czas na
umówione miejsce.
Rano uzgodnili z Jiřim, że Lumikki pójdzie na spotkanie z Lenką i spróbuje nakłonić ją,
żeby opuściła sektę i od razu uciekła z siostrą. Postara się też dowiedzieć, czy ustalono już
dzień, w którym członkowie Białej Rodziny mają odebrać sobie życie. Jiři natomiast miał
umówione spotkanie w sprawie sekty z szefową Super8, która zamówiła u niego reportaż
o Białej Rodzinie.
Lumikki za późno zrozumiała, co się dzieje. Nim zdążyła zareagować, silne ramiona
wciągnęły ją do samochodu i niemal wdusiły w tylne siedzenie. Na szyi poczuła zimną lufę
pistoletu.
– Żadnych sztuczek, żadnych odgłosów, bo zginiesz – wychrypiał jej do ucha mężczyzna.
Lumikki po raz pierwszy była tak blisko swojego prześladowcy. Bynajmniej nie tęskniła
do tego spotkania. Kątem oka dostrzegła, że mężczyzna drugą ręką sięga po rolkę taśmy
izolacyjnej. Czyli chciał ją zakneblować i skrępować, a potem wywieźć gdzieś z dala od
ludzi i zrobić to, co zamierzał.
Lumikki wcale nie chciała poznać tych zamiarów. Poczuła, że narasta w niej paląca
wściekłość. Znowu wciągnięto ją w historię, która w zasadzie guzik ją obchodzi. Nikt się
nawet nie spytał, czy ma na to ochotę.
Nie miała czasu do stracenia. Musiała działać natychmiast. Moment zaskoczenia trwa
zawsze tylko moment.
Zaczęła kiwać głową na znak, że zrozumiała i że nie będzie próbowała uciekać,
wykorzystała jednak ten ruch do wyprowadzenia błyskawicznego ciosu głową w nos
mężczyzny. Krew trysnęła na jej biały top i chyba bardziej ze zdumienia niż z bólu
mężczyzna poluźnił uścisk.
Lumikki wyszarpnęła się, otworzyła drzwi i wyskoczyła na ulicę. Rzuciła się przed
siebie i dopiero po gęstniejących tłumach domyśliła się, że musi być blisko mostu Karola,
który przyciągał turystów niczym magnes. Przy wejściu na most panował tłok. Lumikki
usiłowała wmieszać się w tłum, ale ludzie stali nieruchomo w miejscu, z zadartymi
głowami. Na co oni czekają?
Spojrzała w górę i zrozumiała. Na balkonie stał trębacz i właśnie zaczynał grać hejnał.
Plac przed mostem był pełen turystów. Lumikki spojrzała za siebie. Czyżby udało się jej
zgubić prześladowcę? Mężczyzny nigdzie nie było widać. Lumikki przeciskała się dalej,
chciała się ukryć jak najgłębiej w tłumie. Serce o mało nie wyskoczyło jej z piersi.
Nagle za sobą usłyszała głos. Spojrzała przez ramię. Prześladowca mignął jej przez
chwilę w pewnej odległości za nią, ale zdecydowanie za blisko. Musiał ją dostrzec
i właśnie przedzierał się w jej stronę, spychając z drogi kilka starszych kobiet, które
obrzuciły go wiązką francuskich przekleństw.
Musiała błyskawicznie podjąć decyzję. Przeciskać się przez zatłoczony most czy
uciekać dalej nabrzeżem, po tej samej stronie rzeki? Szybkie poruszanie się na moście było
właściwie niemożliwe. Ale przecież jej prześladowca będzie miał ten sam problem.
I może nie odważy się w takim miejscu strzelać ani zrobić Lumikki krzywdy. Nie przy tylu
świadkach.
Nie było już odwrotu. Lumikki zanurkowała pod ramieniem Japończyka, który unosił
właśnie komórkę, aby sfotografować trębacza. Nie zobaczyła, ale usłyszała, jak kilka
sekund później zabójca szturchnął Japończyka i jego telefon poszybował w górę, po czym
spadł na bruk. Po gniewnej powodzi japońskich słów jasne było, że upadek komórki
zakończył jej życie.
Mostu strzegło trzydzieści figur świętych rozmieszczonych po jego obu stronach. Jan
Nepomucen, Wit, Ludgarda, Jan Chrzciciel, Wacław, Zygmunt, Tadeusz Apostoł, Franciszek
z Asyżu. Wyczytane w przewodniku imiona tłukły jej się w głowie w rytm pospiesznych
kroków. Kamienny Most. Dawna nazwa mostu Karola. Trzeba przyznać, że jej
pomysłodawca błysnął fantazją.
Pot szczypał ją w oczy. Obtarła czoło grzbietem dłoni. Z zamkniętymi oczami daleko nie
ucieknie. I bez tego lawirowanie między turystami, ulicznymi sprzedawcami, artystami
i grajkami nie było wcale łatwe. Stopy miała poobcierane do krwi. Sandały to jednak nie
buty do biegania, a bawełniany top całkiem już mokry od potu to nie koszulka sportowa.
Dwudziestodziewięciostopniowy upał też nie był najlepszą pogodą do biegania, ale tak się
złożyło, że Lumikki nie miała większego wyboru, jeśli chodzi o warunki do treningu.
Mogła jedynie pędzić przed siebie, próbować uciec depczącemu jej po piętach
prześladowcy.
Trzymał się tuż za nią, ledwie parę metrów.
Pościg zwrócił już uwagę turystów, którzy sądzili, że to zainscenizowany spektakl. Jedni
kibicowali Lumikki, inni znów dopingowali goniącego ją mężczyznę.
Muzykom kwintetu, który dość przeciętnie grał jakiś dramatyczny utwór operowy,
pomyliły się nuty, gdy Lumikki przemknęła im przed nosem. Usłyszała jeszcze, że zmieniają
w locie utwór na coś lżejszego. Beatlesi.
You better run for your life if you can little girl...
Dzięki. To właśnie robię, uciekam przed śmiercią, zdążyła jeszcze pomyśleć, nim
zderzyła się z korpulentną Niemką, która zrobiła właśnie zdecydowany krok w bok, prosto
pod nogi Lumikki.
– Mein Gott! – wykrzyknęła kobieta.
– Entschuldigung! – Lumikki zdołała wydusić z siebie właściwe słowo.
Na szczęście Niemka spowolniła również mężczyznę. Ten jednak odtrącił ją na bok
brutalnie i bez słowa przeprosin.
Lumikki chciała przyspieszyć, ale pot lał się z niej strumieniami i nie mogła już omijać
tłoczących się na moście turystów tak skutecznie, jak jeszcze chwilę wcześniej.
Na środku mostu fotografowano właśnie wystrojoną japońską pannę młodą. Lumikki nie
wiedziała, czy to prawdziwa sesja zdjęciowa, czy tylko inscenizacja. Kobieta miała
zupełnie niepraktyczny, strasznie długi tren, który Lumikki zdołała przeskoczyć dosłownie
w ostatniej chwili. Odgłos dartej satyny, który usłyszała parę sekund później, sugerował
wyraźnie, że jej prześladowca nie okazał się już tak zwinny jak ona.
Lumikki znów zyskała chwilę przewagi.
Teraz na drodze wyrosła jej grupa amerykańskich turystów z przewodnikiem. Spojrzała
z przerażeniem na ten ludzki mur, ale dostrzegła w nim lukę i zdołała się jakoś przebić
dalej.
– And as you can see, here we have a statue of a... running girl... I mean...
Lumikki nie słyszała już, czy przewodnik zdołał podjąć chwilowo urwany wątek. Jej
prześladowca przedarł się przez falangę Amerykanów taranem. Lumikki zdawała sobie
sprawę, że jej przewaga maleje z każdą sekundą. I że w każdej chwili mogą przyjść
omdlenie i zamroczenie. Jedyne, czego w tym momencie pragnęła, to choć jeden łyk wody.
Nogi jej drżały. Zahaczyła łokciem o rękę karykaturzysty akurat w chwili, gdy rysował
nos jakiegoś brodacza. Nic strasznego, trochę odważniejsza kreska nada karykaturze
wyrazistości. Tłum zepchnął Lumikki na skraj mostu. Musiała chwycić się tablicy pod
figurą, żeby nie uderzyć boleśnie bokiem o balustradę. Tablica lśniła od dotyku tysięcy rąk.
Figura świętego Jana Nepomucena.
Czeski męczennik, którego stracono, zrzucając z mostu do rzeki.
Nie do wiary, ile człowiekowi zostaje w pamięci po lekturze przewodnika. Lumikki
zapamiętała także, że dotknięcie figury ma przynosić szczęście i wróżyć rychły powrót do
Pragi.
Akurat tego potrzebowała teraz najbardziej – szczęścia. Aż za dobrze słyszała za
plecami sapanie prześladowcy. Nie była natomiast pewna, czy zechce kiedyś wrócić do
Pragi, jeśli zdoła wyjechać z niej żywa.
Dotarła już niemal do drugiego końca mostu. Serce waliło jej jak oszalałe, próbowało
pompować tlen do mięśni zbliżających się do granic całkowitego wyczerpania. Miała
wrażenie, że zaraz się zagotuje.
Uliczny grajek. Jeszcze tego brakowało. Lumikki dostrzegła przed sobą zgarbionego
staruszka, który grał w skupieniu na szklankach, kruchych i delikatnych jak on sam. Miał ich
przed sobą kilka tuzinów w trzech rzędach. Lumikki zebrała resztki sił, ominęła dziadka
z lewej strony, nie potrącając go i nie tłukąc ani jednej szklanki.
Staruszek, sam jakby zrobiony z delikatnego szkła, uniósł dłoń w geście podziękowania.
Jego wdzięczność okazała się przedwczesna.
Lumikki usłyszała za sobą ciężkie kroki prześladowcy, wrzask staruszka, brzdęk
tłuczonej szklanki, drugiej, trzeciej, czwartej. Upadające naczynia potrącały kolejne niczym
płytki domina. Prześladowca krzyknął i zaklął. Sam nie wyszedł z tego cało.
Lumikki zbiegła z mostu i poprzysięgła sobie w duchu, że już nigdy nie przejdzie mostem
Karola z własnej woli.
Świadomość, że mężczyzna już nie ma szans, aby ją dogonić, od razu przyniosła ulgę.
Powoli wracały siły w nogach, gorące powietrze nie szarpało płuc, otarcia na stopach
przestały palić, strugi potu na plecach i udach wydały się nagle przyjemną ochłodą.
Wbiegła na schody prowadzące do katedry Świętego Wita, pokonując po dwa stopnie
naraz. Radość z udanej ucieczki niosła ją jak na skrzydłach. Spóźni się na spotkanie kilka
minut, ale stawi się na miejscu cała i zdrowa. Jeszcze chwilę temu nie było to wcale takie
pewne.
– Go, go, go! – dopingowali Lumikki siedzący na schodach chłopcy.
Spojrzała jeszcze za siebie, choć nie było wątpliwości. Nikt jej nie gonił.
Teraz miała już tylko nadzieję, że Lenka będzie na nią czekać w umówionym miejscu.
22
Z lustra spoglądały dwie dziewczynki. Jedna wyższa od drugiej. Siostry. Trzymały się za
ręce.
Widok się rozmył. Teraz Lumikki widziała w lustrze siebie i Lenkę. Weszły do toalety
w tej samej kawiarni, w której spotkały się po raz pierwszy. Lumikki uznała, że jej
prześladowca raczej nie będzie ich szukał akurat tam, choć z jakiegoś powodu zdołał
wyśledzić ją w pobliżu mostu. I pewnie nie będzie chciał zwrócić na siebie uwagi
wtargnięciem do damskiej toalety.
Bluzka Lumikki wyglądała żałośnie. Czerwone plamy na białym tle. Jakby właśnie
wyszła z rzeźni. Kobieta za ladą uniosła brwi na jej widok, jednak widząc poważną minę
Lumikki, nie odezwała się ani słowem.
Lenka kręciła głową, po policzkach ciekły jej łzy.
– Nie mogę odejść – rzekła.
Powtarzała to cały czas, chociaż Lumikki przekonywała ją, że jeśli teraz z nią nie
pójdzie, może zginąć.
– Ryzykujesz życie, wracając tam. Ten szaleniec Adam zamierza zabić was wszystkich.
Lumikki starała się zachować spokój, mimo że miała ochotę krzyczeć.
– Dostaniemy w nagrodę życie wieczne – odrzekła z przekonaniem Lenka.
Sfrustrowana Lumikki uderzyła pięścią w łazienkowy blat. Jak rozmawiać
z oszołomami, którym wyprano mózgi? Jak przemówić takim do rozumu?
– Na pewno dostaniesz to swoje życie wieczne, skoro tak w nie wierzysz. – Westchnęła.
– Ale nie trzeba się chyba z tym tak bardzo spieszyć. Zdążysz odebrać swoją nagrodę za
kilkadziesiąt lat, kiedy będziesz mieć już za sobą szczęśliwe życie na ziemi i umrzesz sobie
spokojnie ze starości.
– Nie mogę decydować o tym, kiedy umrę. Muszę pogodzić się z tym, co jest nam dane
z nieba. – Lenka wypowiadała słowa machinalnie, jak z wielokrotnie odtwarzanej taśmy.
– Nie musisz. Możesz zdecydować sama.
– Jeśli odejdę, nic mi nie zostanie. Nie mam nic. Nie mam nikogo.
Lumikki ujęła Lenkę za dłoń. Spojrzała jej prosto w oczy.
– Masz mnie. Członkowie sekty nie są nawet z tobą spokrewnieni. A ja jestem twoją
siostrą. Pomogę ci.
Lenka wciąż tylko kręciła głową i gorzko płakała.
– Nie. To nieprawda – wychlipała.
– Ależ tak, zapewniam cię.
– Nie. Okłamałam cię. Wymyśliłam całą tę historię z siostrami. To bajka.
Lumikki puściła dłoń Lenki. Poczuła, jakby nagle uszło z niej powietrze. Tego się
zupełnie nie spodziewała. Ani tego, że Lenka ją okłamie, ani tym bardziej tego, że sama tak
źle to zniesie. Zaledwie paroma słowami najważniejszy puzzel zagadki przeszłości został
brutalnie wyrwany z obrazka. Pozostawiał po sobie dziurę większą i głębszą niż
poprzednia. Lumikki dopiero teraz zdała sobie sprawę, jak bardzo chciała, żeby to Lenka
była rozwiązaniem tej zagadki.
Zabrano jej siostrę.
– Śledziłam cię – wyznała Czeszka.
– Dlaczego? – spytała machinalnie Lumikki. Jej myśli zasnuła już dziwna mgła, jednak
aparat mowy wciąż generował sensowne zdania.
– Wiedziałam, że mój ojciec mówił po szwedzku. Tyle wiedziałam od matki. Ale już
więcej nie chciała mi o nim powiedzieć. Nie wyjawiła mi nawet jego imienia. Usłyszałam
przypadkiem, jak rozmawiasz po szwedzku z jakimiś turystami.
Lumikki przypomniała sobie nagle tamtą scenę. Grupka szwedzkich emerytów
próbowała wypytać ją o drogę dość słabym angielskim, więc zlitowała się nad nimi
i odpowiedziała im po szwedzku. Tak to ich uradowało, że w ramach wdzięczności chcieli
jej zafundować loda. Odmówiła. Jeszcze musiałaby ich potem oprowadzać po mieście.
– Poszłam za tobą do schroniska i tam dowiedziałam się, jak się nazywasz.
Podsłuchałam cię, gdy rozmawiałaś przez telefon. Najpierw powiedziałaś do kogoś
„Peter”, a potem nazwałaś go „tatą”.
Lumikki przypomniała sobie i tę rozmowę. Zadzwoniła do ojca, który odebrał tak
oficjalnie, przedstawiając się imieniem i nazwiskiem, że Lumikki postanowiła się trochę
z niego ponatrząsać i powtórzyła to jego „Peter Andersson” dokładnie takim samym tonem.
Ojciec wytłumaczył, że w pełnym słońcu nie dostrzegł na wyświetlaczu, kto dzwoni.
– Ale dlaczego? – wydusiła z siebie Lumikki, choć słowa prawie więzły jej w gardle.
Nie pamiętała, kiedy ktoś ostatnio tak doskonale ją okłamał. Czyżby aż tak bardzo
chciała zaufać Lence, żeby znaleźć ów brakujący puzzel?
– Bo nie mam w Białej Rodzinie nikogo tak naprawdę bliskiego. Każdy ma kogoś, kto
jest bardziej „swój” niż reszta. A ja zawsze chciałam mieć siostrę. Myślałam sobie, że nie
byłabym wtedy taka samotna. Choćby to nawet była tylko siostra wymyślona. Pisałam
w myślach tę opowieść o siostrze, już od wielu lat. Wydawała mi się tak prawdziwa, że
w końcu prawie sama zaczęłam w nią wierzyć. Więc kiedy cię zobaczyłam, od razu
wiedziałam, że to ty będziesz moją siostrą z bajki.
Lumikki słyszała słowa Lenki i rozumiała je, ale czuła w sobie lodowaty chłód. Myślała
w kółko tylko o tym, że została oszukana.
Nie powiedziała ani słowa. Lenka też zamilkła.
Dwie młode kobiety w lustrze. Zupełnie sobie obce.
– Rozumiesz więc, że naprawdę nie mam nikogo ani niczego. Nie mam nic poza Białą
Rodziną i swoją wiarą.
Lumikki nie miała już siły się z nią spierać. Nie miała siły o nią walczyć. Niech robi, co
chce. To już nie jej sprawa. Nigdy zresztą nie była.
Lenka dotknęła delikatnie jej ramienia i wyszła. Lumikki nawet się nie obejrzała.
Stała wciąż przed lustrem i patrzyła na swoje odbicie, na zakrwawiony top.
Przypomniała sobie sen. Krwawe łzy. „Jesteś moją siostrą”. Czy to też była tylko fantazja,
koszmar, kłamstwo?
Kobieta chwyciła komórkę. Nie było czasu do stracenia. Gdy rozmówca odebrał, od razu
przeszła do rzeczy.
– Dziewczyny nie udało się wyeliminować. W najgorszym razie może nam pokrzyżować
plany. Musimy zmienić harmonogram. Trzeba to zrobić dzisiaj.
– Dzisiaj? Nie jestem pewny, czy to się uda...
– Musi się udać. My jesteśmy gotowi. Mam wszystko zapięte na ostatni guzik. Teraz
tylko ty musisz zrobić swoje. Możesz im powiedzieć, że dostałeś bezpośredni rozkaz
z góry. Nawet za bardzo nie skłamiesz.
– Nigdy nie miałem z tym problemu.
– Pod tym względem się różnimy. Ja nie chcę kłamać. Ja chcę opowiadać prawdziwe
historie, bo one najbardziej wzruszają ludzi.
– A ja kłamię, żebyś ty mogła mieć tę swoją prawdziwą historię.
– Nie robisz tego za darmo.
– Może w tym życiu, ale co będzie po śmierci?
– Kto chciałby myśleć o takich sprawach?
– No dobrze. A więc dzisiaj. Teoretycznie wszystko jest przygotowane. Wystarczy mała
iskra...
– ...i wszystko stanie w ogniu. Właśnie tak ma być. Punkt dziewiętnasta?
– Brzmi dobrze.
Vera Sováková pogładziła blat biurka. W myślach widziała już, że w wiadomościach
wieczornych będzie tylko i wyłącznie o tym. Najpierw i najwięcej na jej kanale. Na jej
kanale najgłębiej i najdokładniej. I następnego dnia w gazetach, w jej gazetach. Przez
wiele tygodni. Duże zdjęcia, łzy, obszerne wywiady, analizy ekspertów. Niepojęta tragedia,
ale za to z iskierką nadziei. Historia bohatera.
Nie rozważała kwestii, czy nie postępuje czasem niemoralnie. Oczywiście, że tak. Ale
moralność nie idzie w parze ze sprzedażą gazet, a tym bardziej powierzchni reklamowych.
Im więcej czytelników i widzów, tym więcej reklam, a co się z tym wiąże – tym więcej
pieniędzy na coraz lepsze wiadomości. Jeszcze bardziej wstrząsające i wzruszające
historie dla widzów i czytelników spragnionych emocji i łez. Nie tych wyciskanych przez
wymyślone bajeczki, lecz opisujących prawdziwe historie. Samo życie.
Vera Sováková wiedziała, że nie ona jedna w branży ma tak elastyczne podejście do
etyki. Kupowane wiadomości, podsłuchy, zwalnianie niewygodnych redaktorów,
podbijanie bębenka politykom i wpływowym osobistościom świata biznesu. W tej branży
to chleb powszedni. Może ona wychodziła trochę przed szereg. Choć skąd mogła
wiedzieć? Vera Sováková nie była zwolenniczką teorii spiskowych, niekiedy jednak
wielkie newsy i tragedie ludzkie z zaskakującą precyzją zgrywały się w czasie z kłopotami
finansowymi tego czy innego koncernu medialnego.
Czy przypadek zawsze jest tylko przypadkiem? Czy może za kulisami jest ktoś jeszcze
i pociąga za sznurki?
– Jak zamierzasz przypilnować swojego bohatera, żeby nie strzeliła mu do głowy jakaś
solowa akcja? – spytał mężczyzna. – Żeby nie wkroczył do akcji za wcześnie?
Vera od początku wiedziała, że jej kukiełkowy bohater to największy znak zapytania
w tym całym przedstawieniu. Manipulowała jego krokami i emocjami bardzo precyzyjnie
i delikatnie. Podsuwała mu osoby do wywiadów i podawała na tacy informacje. Potem
kazała zrobić nalot na jego mieszkanie i zostawić w nim – jak się wyraziła – „możliwie jak
największy bałagan”. Dla ścisłości, dla niej nie był nawet „mężczyzną”, lecz chłopcem,
któremu mogła wmówić wszystko. Papierowym bohaterem, który jest święcie przekonany,
że wszystko sam odkrył, choć w rzeczywistości zdobywał kolejne informacje dokładnie
wtedy, kiedy ona tego chciała.
– Dostanie dokładne wskazówki. I możesz mi wierzyć: rozpiera go zawodowa ambicja
i zrobi, co mu każę. Zapewnię go, że policja i służby ratownicze przybędą na miejsce
w odpowiednim czasie. To spragniony przygód chłopiec. Aż się rwie, żeby osobiście
wystąpić w swoim wielkim dziennikarskim śledztwie i zostać jego bohaterem. Muszę
kończyć, bo właśnie nadchodzi.
Vera Sováková rozłączyła się. W drzwiach jej gabinetu stanął Jiři Hašek. Przyszedł na
naradę z szefową.
23
Zrobiło się zupełnie ciemno. Lumikki miała przed oczami czerń absolutną i tak było
dobrze. Miała nadzieję, że tak już zostanie i będzie mogła po prostu oddychać tym mrokiem
spokojnie i głęboko, nie myśląc o niczym, nawet o ludziach wokół. Po chwili jednak na
scenie zapaliły się światła i oczom widowni ukazał się cień gęstego, niezmierzonego boru,
pięknego i przerażającego zarazem. Zaczynała się bajka.
Gdy Lenka wyszła z kawiarni, Lumikki przez jakiś czas siedziała bez ruchu, jak
sparaliżowana. Potem wyciszyła komórkę, bo nie chciała, żeby ktokolwiek jej
przeszkadzał. W końcu wyszła na ulicę i jak lunatyczka ruszyła przed siebie.
Lenka ją okłamała.
Nie była jej siostrą.
Tajemnica się nie wyjaśniła, zagadka przeszłości nie znalazła rozwiązania. Lumikki po
prostu padła ofiarą urojeń chorej psychicznie kobiety. Prawda była porażająca. Lumikki nie
potrafiła nawet rozzłościć się na Lenkę. Nie czuła też żalu. Tylko obojętność i pustkę.
Wszystko jej jedno. Wszystko jej jedno, choćby nawet już nigdy nie zobaczyła Lenki.
I choćby nawet cała sekta popełniła samobójstwo. Co z tego? Ta sprawa już jej zupełnie
nie obchodzi. Dosyć bycia pionkiem w chorej grze czyjejś wyobraźni.
Lumikki jak w transie dotarła na starówkę, otworzyła pierwsze lepsze drzwi i zeszła po
schodach do piwnicy. Trafiła do teatru lalkowego, gdzie właśnie zaczynało się
przedstawienie teatrzyku cieni.
Uznała, że przez te dwa ostatnie dni pobytu w Pradze może pobawić się w turystkę,
obejrzeć parę wystaw i sztuk. W końcu po to tu przyjechała. Żeby w pojedynkę odkrywać
miasto, pobyć sama ze sobą i robić to, co w danej chwili wydaje się zajmujące. Jednak
Lumikki wiedziała, że chce po prostu uciec od natłoku myśli i od chaosu, w którym się
znalazła. Chociaż przez chwilę doświadczyć czegoś innego, poobcować z pięknem.
Kupiła bilet i usiadła w ostatnim rzędzie na drewnianym krześle obitym wytartą już
satyną. Widownia była wypełniona tylko w połowie, Lumikki siedziała więc z tyłu sama.
I bardzo dobrze. Kto chciałby siedzieć w teatrze obok spoconej dziewczyny
w zakrwawionej bluzce?
Przedstawienie było nieme. Historię opowiadały widzom wyłącznie cienie i muzyka.
Dawno temu żyły sobie dwie księżniczki, które były najlepszymi przyjaciółkami na
świecie. Razem uciekały w lesie przed dzikimi zwierzętami i potworami. Wstawiały się
nawzajem za siebie i ratowały sobie życie. Czesały sobie nawzajem długie włosy
i opowiadały sobie bajki. Nikt i nic na świecie nie mogło ich rozdzielić.
Lumikki patrzyła na grę cieni: księżniczki to się śmiały, to znów skakały przez strumień.
Wyglądały jak żywe, choć były to przecież tylko czarne formy na białym tle. Lumikki
opróżniła umysł z myśli i dała się zaabsorbować opowieścią cieni. Zapomniała o Lence,
Jiřim, zabójcy, sekcie i o całej Pradze. Zapomniała nawet o reszcie widowni.
W teatrze była tylko ona – i cienie.
Pewnego dnia jedna księżniczka przepadła. Przyjaciółka wszędzie jej szukała,
przeczesała cały las wzdłuż i wszerz, płakała i lamentowała. Ale tamta zniknęła bez śladu.
Minął rok i drugi, minęło siedem długich lat. Słońce i księżyc przewędrowały po niebie
tysiące razy. Księżniczka już się nie śmiała. Całe dnie spędzała w lesie, nucąc smutną
piosenkę, którą dawniej śpiewała radośnie ze swoją najlepszą przyjaciółką.
Aż pewnego razu dowiedziała się, że hen daleko, za siedmioma górami i siedmioma
rzekami jest wieża, w której dzika smoczyca więzi księżniczkę, lecz nikomu nie udało się
jej uratować. Usłyszawszy to, od razu wyprawiła się w podróż za siedem gór i rzek, żeby
przekonać się, czy potwór nie zamknął w wieży jej zaginionej przyjaciółki.
Gdy stanęła pod wieżą, smoczyca siedziała właśnie na dachu i ziała białym ogniem,
który wypalił ziemię dokoła wieży na węgiel. Księżniczka postanowiła cierpliwie
poczekać, aż potwór zaśnie. Wreszcie niebo pociemniało i pokazały się gwiazdy.
Księżniczka dzielnie walczyła ze snem, w końcu jednak mu się poddała.
Obudziła ją ta sama smutna piosenka, którą śpiewała przez ostatnie siedem lat.
Spojrzała w górę i w oknie wieży zobaczyła przyjaciółkę, która od razu ją poznała.
Księżniczki zakrzyknęły z radości. Pierwsza zawołała, że uwolni przyjaciółkę z wieży.
Druga odpowiedziała, że nie warto nawet próbować, bo smoczyca może w każdej chwili
wrócić i spalić ją na popiół. Pierwsza przypomniała jednak, że przysięgły sobie kiedyś, że
będą się zawsze ratować w potrzebie. I zaczęła wspinać się na szczyt budowli.
Na wieży przyjaciółki padły sobie w ramiona, długo się ściskały i uśmiechały do siebie.
Ale wtem spojrzenie uwięzionej księżniczki zaczęło się zmieniać, podobnie jak oczy
i ręce. Jej włosy zmieniły się w łuski, poła sukni w długi ogon, a jedwabne kokardy we
włosach – w skrzydła. Po chwili księżniczka, która przybyła na ratunek przyjaciółce,
zrozumiała, że zagląda w oczy smoczycy.
Nie przestraszyła się jednak. Dotknęła delikatnie czoła smoczycy i powiedziała jej, że
w środku jest księżniczką. A może jest księżniczką, która w środku jest smoczycą. Potwór
spojrzał na przyjaciółkę i zrozumiał. Z jego oczu pociekły wielkie, czarne łzy i spłynęły po
ścianach wieży na zwęgloną ziemię, która zaczęła na powrót ożywać. Smoczyca płakała,
bo wiedziała, że ludzie nigdy jej nie zaakceptują. Ani smoki, dla nich bowiem była
człowiekiem.
Wtedy przyjaciółka zarzuciła jej ramiona na szyję i przysięgła, że zostanie z nią do
końca życia. Razem nie potrzebują nikogo innego. Znajdą dla siebie taki kraj, w którym
księżniczki i smoki żyją ze sobą w zgodzie, nawet gdy stanowią jedną osobę.
W ostatniej scenie przedstawienia smoczyca leci w stronę księżyca z przyjaciółką na
grzbiecie.
Lumikki się ocknęła. Policzki miała mokre od łez. Wytarła je ze zdumieniem. Czyżby
płakała? Na to wyglądało. Nie potrafiła sobie nawet przypomnieć, kiedy zdarzyło się to jej
po raz ostatni. Sądziła, że od dawna już nie pamięta, co to płacz.
Przedstawienie wciągnęło ją tak bardzo, że zapomniała na chwilę o sobie. Z jej głowy
zniknęły wszystkie myśli. Na pierwszy plan wybiły się emocje i podświadomość. Bajka
podziałała na jej wyobraźnię i w głowie Lumikki wirowały teraz przeróżne obrazy.
Ona i Liekki.
Ona i Lenka.
Ona i ktoś, z kim odgrywała w dzieciństwie bajkę o dwóch dziewczynkach, Śnieżce
i Różyczce. Nagle przypomniała sobie bardzo wyraźnie i bajkę, i zabawę, w której
pomagał im książę zaklęty w niedźwiedzia. Lumikki uwielbiała tę historię, choć nie za
bardzo rozumiała, o co w niej chodzi. Jej towarzyszka była trochę starsza od niej i przez
cały czas zabawy opowiadała jej o przygodach Śnieżki i Różyczki. Dziewczynki były
nierozłączne i pomagały sobie nawzajem w trudnych sytuacjach, zupełnie jak księżniczki
z przedstawienia teatrzyku cieni.
Lenka ją uratowała. I choćby Lumikki nie wiadomo jak brzydziła się jej kłamstwem, nie
mogła zaprzeczyć, że Lenka uratowała jej życie. Świadomie zdecydowała się dla niej na
ogromne ryzyko. Pomogła jej uciec, choć wiedziała, że tak naprawdę Lumikki nie jest jej
siostrą i że naraża dla niej własne życie.
Wszyscy już wyszli. W drzwiach sali stanęła bileterka, chrząkając znacząco. Lumikki
podniosła się z krzesła. Na chwilę zakręciło się jej w głowie, ale zacisnęła zęby
i zdecydowanym krokiem ruszyła do wyjścia.
Nie cierpiała być komukolwiek dłużna. A teraz właśnie czuła, że ma wobec Lenki
ogromny dług wdzięczności. Bo zawdzięcza jej życie.
Na dworze popołudniowe słońce zapiekło ją w oczy. Skwarne powietrze paliło jeszcze
z każdej strony. Lumikki sprawdziła komórkę. Jiři próbował się do niej dodzwonić pięć
razy. Ostatnio przed dziesięcioma minutami. Nagrał się także na pocztę głosową. Lumikki
najpierw do niego zadzwoniła, ale nie odebrał, więc odsłuchała nagraną wiadomość.
Dziennikarz powiedział, że jedzie do domu Białej Rodziny kończyć reportaż, bo podobno
członkowie sekty zamierzają popełnić samobójstwo właśnie tego wieczoru. Policja
i służby ratownicze zostały już powiadomione.
Lumikki nie zastanawiała się długo, tylko puściła się pędem przed siebie. Może zdąży
jeszcze złapać Jiřiego pod biurowcem Super8 i zabrać się z nim.
Dobiegła na miejsce za kwadrans szósta. Recepcjonistka w holu zlustrowała ją od stóp
do głów z politowaniem i stwierdziła:
– Ciężki dzień, co?
– Jeszcze się nie skończył. Czy Jiři wciąż tu jest?
– Nie, właśnie wyszedł. I nie powiedział, dokąd idzie, ale...
Przerwała, bo z windy wyszła na oko czterdziestoletnia kobieta. Na widok Lumikki
wyraźnie wzdrygnęła się, jakby skądś ją znała, choć Lumikki nie przypominała sobie, aby
kiedykolwiek się spotkały. Kobieta miała w spojrzeniu coś tak przerażającego, że Lumikki
dostała gęsiej skórki. Kobieta przyspieszyła kroku, uniosła do ucha telefon i wychodząc
z budynku, jeszcze raz przeszyła ją ostrym spojrzeniem.
– Kto to był? – spytała Lumikki recepcjonistkę. Ta spojrzała na nią wielkimi oczami.
– Nie wiesz? Przecież to Vera Sováková, prezes całej Super8.
Lumikki tylko uniosła rękę w podziękowaniu i wybiegła z budynku.
Musi dotrzeć do domu Białej Rodziny, zanim dojdzie do tragedii.
24
Jiři z początku poczuł smród, przenikliwy, intensywny i duszący. Nie poznał go od razu,
a dopiero wtedy, gdy odór przypasował idealnie do obrazu sprzed dziesięciu lat. Letni
obóz i wieczory przy ognisku. Lato było deszczowe i wilgotny chrust nie chciał się zająć
od samych tylko gazet. Wylali tamtego lata całe litry benzyny.
Tutaj też ktoś wylał benzynę. Więcej niż oni wtedy. Dziesiątki, może nawet setki litrów.
Jiři musiał uważać, żeby nie potknąć się o leżące na podłodze szmaty. Wszystkie nasączone
benzyną.
Nie widział nikogo. Nie słyszał żadnych odgłosów.
Uznał to za zły omen. Bardzo zły. Ani przez chwilę nie wierzył, że członkowie sekty
zdecydują się na ucieczkę albo zrezygnują ze swoich samobójczych planów. Nikt nie
traciłby tyle czasu, sił i benzyny wyłącznie po to, żeby puścić z dymem stary drewniany
dom. Członkowie Białej Rodziny na pewno nadal przebywają w środku. Gdzieś w głębi
domu.
Parter był opustoszały. Drzwi między pokojami stały otwarte na oścież. Nasączone
benzyną szmaty porozrzucano bezładnie, porozwieszano na nielicznych tu sprzętach.
Wystarczy jeden płomień, a cały dom w jednej chwili stanie w ogniu. Jiři nie miał
wątpliwości, że właśnie taki był plan.
Pewnie trzymając kamerę, nakręcił ogólny obraz parteru, po czym wszedł na schody
prowadzące na piętro. W domu wciąż panowała śmiertelna cisza. Jiři miał wielką
nadzieję, że nie przybył na miejsce za późno.
Lenka myślała o matce.
O jej dłoniach, gdy gładziła ją po włosach i zaplatała warkocze. Miękkich i mocnych.
Ich siłę Lenka odczuwała jako zdecydowanie, lecz nigdy jako brutalność. Matka potrafiła
nimi dużo zrobić. Uformować piękny rogalik, przetkać zapchaną kanalizację, naprawić
zepsute drzwi.
Włosy, które łaskotały ją po twarzy, gdy matka pochylała się nad nią i całowała na
dobranoc. Upierała się przy tym zwyczaju nawet wtedy, gdy Lenka się broniła, że jest już
za duża na całusa przed snem. Jako nastolatka protestowała i naciągała kołdrę na głowę,
chowała się przed matką, która cierpliwie dawała jej całusa przez pościel. Lenka
odczuwała go jako delikatny, miękki ucisk. Później jednak zaczęła znów sama nadstawiać
policzek albo czoło do pocałunku i w głębi serca cieszyła się, że matka nie przejmowała
się wcześniej jej nastoletnim buntem.
Lenka wiedziała, że nie powinna myśleć o matce. Powinna myśleć o Chrystusie.
Powinna myśleć o raju, do którego wkrótce wszyscy pójdą. O domu, w którym cała jej
rodzina wreszcie będzie mogła być razem, w bliskim kontakcie z Bogiem. Matka nie należy
już do rodziny. Zdradziła ją.
Dziewczyna czuła, że ogarnia ją zamroczenie, że lek nasenny działał coraz mocniej. Za
chwilę przekroczy granicę świadomości i zapadnie w sen. Nie będzie już czuła odoru
benzyny, który buchał z jej białej sukienki. Nie będzie słyszała szeptanych bełkotliwie
modlitw leżących obok niej ludzi. Wkrótce i oni ucichną, zasną. Lenka się nie modliła. Nie
musiała. Ona wierzyła. A wiara przenosi nad myślami wypełnionymi czarnym lękiem.
Lenka miała tylko nadzieję, że gdy płomienie zaczną lizać jej skórę, będzie już pogrążona
w tak głębokim śnie, że tego nie poczuje. Nie poczuje najmniejszego nawet bólu, bo już nic
nie zdoła się przedrzeć przez grubą warstwę snu.
Matka. Myśli Lenki uparcie wokół niej krążyły. Może to nie aż taka znów myślowa
fanaberia i Lenka po śmierci spotka także ją? Lenka wierzyła w łaskę i przebaczenie
bardziej niż członkowie Białej Rodziny. Nie chciała myśleć o Bogu, który odrzuciłby jej
matkę tylko dlatego, że zbłądziła. Bóg Lenki tak nie robił. Rodzina nie znała prawdy. Ich
twardy, bezlitosny i wymagający Bóg dopuszcza do siebie jedynie nieliczne grono
wybranych i wyjątkowych.
W śmierci życie wieczne.
Tak mówili w rodzinie. Że po śmierci rozpocznie się ich nowe, prawdziwe życie.
Lenka już nie czuła nóg. Ani rąk. Jej ciało pogrążało się we śnie, ale umysł dryfował
jeszcze na granicy jawy.
Życie.
To tak wyglądało jej życie tu, na ziemi? I nic więcej? Lenka nigdy nie była za granicą.
Nigdy nikogo nie pocałowała. Nie przegadała nocy z przyjaciółką. Nie wrzeszczała i nie
płakała ze złości. Nigdy się nie upiła. Nie wybrała się na wycieczkę do innego miasta. Nie
śmiała się nigdy do rozpuku, do utraty tchu.
Zapadając już w głęboki sen, Lenka chwyciła się kurczowo ostatniej świadomej myśli:
Nie chcę jeszcze umierać. Chcę żyć.
Chcę żyć.
Chcę...
Lumikki próbowała sforsować wysokie żeliwne ogrodzenie. Nogi trzęsły jej się
niemiłosiernie ze zmęczenia, a spocone dłonie ślizgały po metalowych prętach. Nie miała
jednak czasu, żeby się tym martwić. Musiała dostać się do domu możliwie najszybciej.
Ogrodzenie było najeżone ostrymi iglicami. Lumikki postanowiła chwycić oburącz jak
najwyżej, a następnie spróbować płynnym ruchem przesadzić płot. Jednak w decydującym
momencie spocona dłoń nie utrzymała ciężaru i Lumikki poczuła, że iglica szarpnęła ją za
udo. Dziewczyna straciła równowagę i runęła na ziemię. Nauczyła się już jednak upadać
jak najmniej boleśnie.
Przeturlała się parę metrów po ziemi i w końcu znieruchomiała na chwilę, żeby nabrać
powietrza w płuca. Bok miała obolały, brocząca krwią długa rana na udzie szczypała, poza
tym jednak Lumikki była cała. Niczego sobie nie złamała, obyło się też bez większych
sińców. Śmiało mogła stwierdzić, że bywało gorzej. Nieraz utykała, wracając ze szkoły,
bardziej sponiewierana, a w domu udawała, że nic się nie stało.
Wstała na równe nogi. Ledwo mogła utrzymać pion i trochę kręciło się jej w głowie, ale
była w stanie iść. Prawdopodobnie najdotkliwiej odczuwała ubytek płynów. Pot wciąż lał
się z niej strumieniami, choć była przekonana, że z jej ciała nie dałoby się już wycisnąć ani
kropli wody.
Przed domem nie było nikogo. Może jeszcze zdąży.
Nie była pewna swojej teorii, ale gdy zobaczyła Verę Sovákovą, poczuła mocno
w kościach, że ta kobieta wie więcej o samobójczych planach sekty niż ktokolwiek inny.
Niewykluczone nawet, że w jakiś sposób maczała palce w tym procederze. Kto tak
naprawdę zyskiwał najwięcej na takiej historii Białej Rodziny? W pierwszej kolejności
Adam Havel vel Smith, który w ostatniej chwili oczywiście ucieknie. Bez wahania porzuci
swoją „rodzinę”, która z pewnością bardzo mu ciąży, bo nie da się już z niej wycisnąć tyle
kasy, co kiedyś. W drugiej kolejności – media, bo poużywają sobie na sensacyjnych
szczegółach tragedii. Sektę bada od dawna wschodząca gwiazda dziennikarstwa
dochodzeniowego Super8 – Jiři Hašek. Jego szefowa wysłała go samego na kręcenie
bardzo niebezpiecznych scen do reportażu. Zadziwiające, że to właśnie Super8 zdobyła
skądś informacje o planowanym przez sektę samobójstwie...
Lumikki podbiegła do bocznych drzwi i stwierdziła, że ktoś wyłamał zamek od
zewnątrz. W progu poczuła znajomy zapach. Woda po goleniu Jiřiego. A więc też już tu
dotarł, i to niedawno. Ta myśl dodała Lumikki otuchy. Razem dadzą radę. Chyba że...
Lumikki przeszło przez głowę paskudne słowo. Wyrosło już w zdanie, w myśl. Chyba że
Jiři też jest w to wszystko zamieszany! Wydawało się to najzupełniej możliwe. Co więcej –
całkiem prawdopodobne. Po co wysyłać w taką misję faceta, który nie wie, o co w tym
wszystkim biega?
A jeśli to prawda, Lumikki już sama nie wiedziała, kogo w tym domu powinna się teraz
obawiać najbardziej. Nie miała jednak czasu na myślenie. Ani na analizy. Weszła do domu.
Powitał ją duszący smród benzyny.
25
Vera Sováková zrobiła kilka głębokich wdechów. Rozkoszowała się chwilą. Zaraz się
zacznie. Przygotowywała ten medialny spektakl długo i cierpliwie. Adam Havel nawiązał
z nią kontakt już kilka lat temu i zaproponował – oczywiście
nie za darmo – wyłączne prawa do nakręcenia reportażu o Białej Rodzinie. Vera uznała
jednak, że ludzie potrzebują czegoś więcej. Zaplanowali więc wspólnie tragiczny spektakl
– wystarczająco wielki, by przykuć uwagę całej opinii publicznej.
Vera wyobrażała sobie moment, gdy w praskich kawiarniach i knajpkach zalegnie
grobowa cisza. Ktoś będzie rozmawiał, ale wnet zostanie uciszony. W domach ludzie przed
telewizorami ze zdumieniem zobaczą, że w połowie teleturnieju telewizja przełącza na
wiadomości z relacją na żywo. Rozdzwonią się telefony. „Włącz telewizor, coś się dzieje”.
Na ekranie ze znajomym logo w dolnym rogu pojawiają się nagle kręcone z ręcznej
kamery ujęcia starej drewnianej rudery. W tle rozlegnie się rzeczowy kobiecy głos,
w którym niektórzy nie bez zdziwienia rozpoznają głos szefowej kanału Super8, niegdyś
świetnej dziennikarki Very Sovákovej. Reporter śledczy Jiři Hašek wdarł się do domu
niebezpiecznej sekty o nazwie Biała Rodzina. Podejrzewał, że jej członkowie zamierzają
popełnić zbiorowe samobójstwo, które planowane było na dziś. Jako pierwszy dotarł na
miejsce zdarzenia i z narażeniem życia przystąpił do ratowania ofiar.
Verze ciarki przeszły po plecach na myśl o przyklejonych do telewizorów widzach. Nie
mogą oderwać oczu od ekranu, bo wiedzą, że oglądają relację na żywo z dramatu, który
rozgrywa się naprawdę – nikt jeszcze nie wie, jaki będzie jego finał.
Wystarczyłaby na pewno zwykła zapałka. Jednak Adam Havel wolał nie ryzykować.
Zważył w dłoni ciężką butelkę z koktajlem Mołotowa i cisnął ją w okno. Brzęknęła
tłuczona szyba. Chwilę później buchnęły płomienie.
Idioci. Uwierzyli mu, że kiedy wszyscy zapadną w głęboki sen, podpali dom i się
zastrzeli. Częściowo dotrzymał słowa. Upewnił się, że śpią. A potem zamknął drzwi na
klucz i wyszedł z domu. Zaczekał jeszcze na przybycie tego żałosnego reportera. Widział,
jak włamał się do środka przez boczne drzwi.
Adam z chęcią zostałby popatrzeć, jak brzydki, stary dom płonie niczym pochodnia. Jak
ogień pochłania ludzką głupotę i naiwność. Odczuwał niejakie zadowolenie, że tym razem
nie spartaczył sprawy, tak jak przed laty w Nebrasce. Tym razem był cierpliwy i budował
swoją grupę długo, aż zyskał jej bezwarunkowe zaufanie. Wierzyli więc w jego bajki
o oczyszczającym ogniu, który uniesie ich dusze prosto do Nieba – tam, gdzie niewierzący
nie mają prawa wstępu.
Rozkoszował się władzą, jaką miał nad nimi. Czasami nawet myślał o tym, żeby
zostawić wszystko po staremu. Prawił im o wierze i rodzinie tak przekonująco, że zaczynał
sam wierzyć w swoje słowa. Jednak to duszpasterstwo już go męczyło, miał w końcu
przecież swoje lata. Dzięki umowie z Sovákovą mógł uwolnić się od tego ciężaru i zniknąć
jako bogaty człowiek.
Nie mógł zostać, żeby popatrzeć na płonący dom. Z lotniska za niedługo odleci jego
samolot, który miał zabrać go daleko, tam gdzie pieniądze od Sovákovej i paszport na
nowe nazwisko zapewnią mu bezpieczne życie. Już najwyższy czas zapisać w nim nową
kartę. Czystą i białą jak śnieg.
Adam Havel obrócił się na pięcie i zamknął na klucz żeliwną furtkę. Zatrzyma
policjantów i strażaków chociaż na chwilę. Prawdopodobnie tę rozstrzygającą.
Lumikki zdążyła przykucnąć, zasypały ją odłamki szkła. Chwilę potem poczuła na
ramionach uderzenie fali gorąca od płonących szmat. Rzuciła się do schodów. Tam natknęła
się na schodzącego z piętra Jiřiego z kamerą w ręku.
– Co ty robisz? – syknęła Lumikki i zakryła dłonią obiektyw kamery.
Jiři szarpnął kamerę w swoją stronę.
– Filmuję.
Przełknęła ślinę. Napięła wszystkie mięśnie.
– Ty też jesteś w to zamieszany?
– Co ty opowiadasz?!?
Głos i spojrzenie Jiřiego wyrażały szczere zdumienie. Jeśli jednak ten cholerny pobyt
w Pradze czegoś nauczył Lumikki, to tego, że wcale nie jest takim dobrym wykrywaczem
kłamstw, za jaki się dotychczas uważała.
Nie było czasu na chytre zagrywki. Lumikki postanowiła zagrać w otwarte karty.
– Vera poleciła mi, żeby... – zaczął Jiři.
– Sądzę, że to właśnie pani Sováková stoi za tym wszystkim. Wydaje mi się, że już od
dawna wiedziała, jak to się skończy. To prawdopodobnie ona nasłała na mnie zabójcę.
Niewykluczone nawet, że całe to zbiorowe samobójstwo to jej dzieło.
Lumikki mówiła szybko i cicho. Parter wypełniał się gorącym, ciemnoszarym dymem,
było już słychać trzask płomieni. Zaczęli kaszleć. Lumikki widziała, że Jiři zastanawia się
nad jej słowami. Przypomina sobie wszystkie zdarzenia, spotkania i informacje, które
doprowadziły go do tego domu. Jakby się ocknął z zamroczenia. Najwyraźniej uznał, że
Lumikki może mieć rację. Wyłączył kamerę.
– Nie ma ich na piętrze ani na parterze. Muszą być w piwnicy – powiedział w końcu.
Lumikki rzuciła się schodami w dół.
– Zaczekaj! Tu nie jest bezpiecznie! Musisz natychmiast wyjść na zewnątrz! Strażacy
przyjadą tu lada chwila, dostali wcześniej cynk! – krzyknął Jiři. – Vera powiedziała,że...
Nie dokończył zdania. Sam zrozumiał.
– Straż o niczym nie wie – ucięła Lumikki. – Dla pewności wstąpiłam po drodze do
jednej remizy. Nie dostali żadnego zgłoszenia o planowanym zbiorowym samobójstwie
w tym domu. Nie wiem, czy mi uwierzyli. Raczej wzięli mnie za wariatkę. Nie miałam
czasu na dyskusje. Możliwe, że dopiero teraz dzwoni do nich ktoś, kto zobaczył dym.
– Zadzwonię na ratunkowy – powiedział Jiři i wyjął z kieszeni komórkę.
Płomienie wspinały się po ścianach na piętro. Nasączone benzyną szmaty już się zajęły,
teraz ogień pożerał także drewno. Temperatura stawała się nie do zniesienia. Ogień wbił
swoje lśniące zęby w szczyt schodów, które zaczęły powoli ustępować.
– Nie ma czasu! – krzyknęła Lumikki.
Zbiegli ze schodów na parter.
Jiři porzucił kamerę. Nie będzie mu już potrzebna.
– Tędy! – krzyknęła Lumikki i pobiegła slalomem między płomieniami jedynym
korytarzem, który nie wyglądał jeszcze jak morze ognia.
Usłyszała za sobą trzask dartego materiału. Jiři darł koszulę na strzępy. Jeden podał
Lumikki.
– Masz, trzymaj to przy ustach.
Dobiegli do schodów prowadzących do piwnicy. Schodzenie poniżej poziomu gruntu
było oczywiście czystym szaleństwem, pakowaniem się w śmiertelną pułapkę. Wszędzie
dokoła trzeszczało płonące drewno i gdzieś z góry dobiegł ich huk walącej się konstrukcji.
Prawdopodobnie schody na piętro. Nie mieli jednak czasu zastanawiać się nad tym, co jest
szaleństwem, a co nie. Pędem zbiegli do piwnicy.
Schowki. Spiżarnia. Zamknięte na klucz pomieszczenie. Spojrzeli po sobie, skinęli
głowami i jednocześnie kopnęli drzwi. Trochę się ugięły, ale nie pękły. Kopnęli raz
jeszcze. Drewno jęknęło, ale nie puściło.
Temperatura powietrza w piwnicy rosła w zatrważającym tempie. Piec. Morze ognia.
Piekło.
Z oczu Lumikki ciekły łzy. Jak przez mgłę zobaczyła, że przygarbiony Jiři wbiega do
sąsiedniego magazynku. Po trwającej wieczność chwili wrócił na korytarz z ciężką piłą
spalinową.
Kilkakrotnie pociągnął za rączkę rozrusznika, ale silnik nawet nie drgnął. Lumikki od
razu poznała, że Jiři nigdy wcześniej nie trzymał w rękach piły spalinowej. Sama
obsługiwała ją wielokrotnie, bo niejedne wakacje spędziła z rodzicami w domku
letniskowym należącym do ich krewnych z Wysp Alandzkich. Podbiegła do Jiřiego
i bezceremonialnie wyrwała mu narzędzie z rąk. Płonący dom to nie salon.
Miała nadzieję, że piła była niedawno używana, bo łatwiej ją będzie włączyć.
Unieruchomiła urządzenie na ziemi, wsuwając stopę do połowy w tylny uchwyt i ujmując
mocno lewą ręką za kabłąk. Prawą ręką chwyciła rękojeść rozrusznika i pociągnęła
najpierw kilka razy krótko, a na koniec raz długo, do samego końca.
Nic.
Odpalaj! Odpalaj!
Spróbowała drugi raz. Trzy krótkie pociągnięcia, żeby wpompować mieszankę do
cylindra. I potem długie, mocne szarpnięcie.
Silnik zaskoczył.
Maszyna była ciężka i Lumikki z trudem uniosła ją z ziemi. Mięśnie ramion zadrżały jej
z wysiłku, gdy zęby piły wgryzły się w drewno. Odwróciła twarz, by kawałki drewna nie
pryskały jej do oczu. Potworny hałas świdrował w uszach. Sił starczyło jej na wycięcie
w drzwiach pionowej linii.
– Odsuń się! – krzyknął z tyłu Jiři.
Odstąpiła na bok, dziennikarz wziął parę kroków rozbiegu i kopnął w nacięte miejsce.
Drzwi przełamały się na pół.
Na podłodze pokotem leżeli ludzie. Lumikki szybko ich przeliczyła, siedemnaście osób.
Wyglądali na martwych, ale gdy Lumikki dotknęła szyi leżącej z brzegu staruszki, wyczuła
tętno.
– Uśpieni! – krzyknęła.
Trzask i huk ognia nad głowami stał się już tak ogłuszający, że nie słyszeli, co do siebie
mówią.
– Nie ma Adama Havla! – odkrzyknął Jiři.
– Pies go drapał! Pomóż mi uratować Lenkę!
Lumikki odszukała Lenkę w grupie nieprzytomnych ludzi i oboje z trudem ją podnieśli.
Ciało dziewczyny było bezwładne i ciężkie. Lumikki przerzuciła sobie ramię dziewczyny
przez głowę, żeby pomóc ją nieść.
Wolno i ostrożnie wchodzili po wąskich schodach na parter. Gryzący dym cisnął się do
oczu, nosa i płuc. Buchnęło gorące powietrze.
Całe piętro stało w ogniu, jednak do bocznych drzwi można się było jeszcze przedostać.
Lumikki wydostała się spod ramienia Lenki, klepnęła w plecy dziennikarza i starając się
przekrzyczeć huk szalejącej pożogi, ryknęła do Jiřiego:
– Leć z nią!
Jiři pobiegł. Lumikki biegła tuż za nim. Nagle z dachu oberwała się płonąca deska.
Lumikki w ostatniej chwili zdążyła uskoczyć do tyłu. Jiři z Lenką bezpiecznie dotarł do
bocznych drzwi i wydostał się na zewnątrz.
Wszędzie dokoła Lumikki huczały płomienie. Gdy poczuła pieczenie na plecach,
domyśliła się, że ogień zajął jej bluzkę.
Rzuciła się przed siebie i przebiegnąwszy płomienie, wypadła na dwór, rzuciła się na
trawę. Turlała się po trawniku tak długo, aż pieczenie na plecach ustało. Dostrzegła
kaszlącego Jiřiego, który z trudem próbował złapać oddech. Obok niego leżała Lenka,
pogrążona w głębokim, spokojnym śnie.
Płomienie strzelały już pod niebo.
Przez huk pożogi przebijał jęk syren strażackich.
23 czerwca
CZWARTEK
EPILOG
We are difficult to understand
It was hard to make the simple plan work
Difficult, that’s what made it burn.
Lumikki patrzyła na białe kłębki waty, czapy bitej śmietany na szczytach i błękitną głębię za
oknem samolotu. W uszach rozbrzmiewał jej głos Shirley Manson, która śpiewała
o wielkim, błyszczącym świecie. Wyjątkowo optymistyczny kawałek Garbage, ale akurat
dziś Lumikki się podobał.
Widok działał na nią kojąco. Odpoczynek. Tego właśnie potrzebowała teraz najbardziej.
Najchętniej zamknęłaby się w domu i spała przez tydzień. Ale nic z tego. Przed nią
juhannus w rodzinnym gronie. Będzie musiała opowiadać, jak było w Pradze.
Całkiem fajnie.
Tak środkowoeuropejsko.
Masa kultury. Mają tam nawet teatrzyki cieni.
Odpoczęła.
No i opowie im o praskich wzgórzach i parkach, o licznych mostach, o skwarze, który
w nocy łagodniał i pieścił ciepłym powietrzem, o zaułkach starego miasta, o pomnikach
i kawiarniach. Opowie o tych wszystkich dobrych, łatwych sprawach. A gdy ją zapytają,
czy chciałaby jeszcze kiedyś pojechać do Pragi, z ręką na sercu będzie mogła
odpowiedzieć, że w każdej chwili. Nie wspomni tylko o tym, że spotkała tam dwie osoby,
które mogłaby nawet nazwać przyjaciółmi.
Przez ostatnie dni pobytu w Pradze byli z Jiřim i Lenką praktycznie nierozłączni. Po
samobójczej próbie Białej Rodziny Vera Sováková najwyraźniej odwołała rozkaz
wyeliminowania Lumikki. Dziewczyna nie była już dla niej zagrożeniem. Nie miała
żadnego znaczenia. Lumikki mogła odetchnąć z ulgą.
Wiedziała jednak, że wszyscy będą ją wypytywać tylko o pożar i jej bohaterski wyczyn.
Wszystkie lokalne media chciały przeprowadzić wywiad z „niezwykłą dziewczyną”, która
przypadkiem znalazła się w pobliżu domu Białej Rodziny, gdy członkowie sekty próbowali
popełnić samobójstwo, i pomogła w ich ratowaniu. I choć Lumikki starała się podczas
wywiadów mówić jak najmniej i zwrócić uwagę dziennikarzy na Jiřiego, to właśnie nią
media interesowały się najbardziej. Czesi dostrzegli w niej typ bohatera sympatycznego,
mocnego i delikatnego zarazem, a za takimi opinia publiczna po prostu przepada. Lumikki
znalazła się we wszystkich wiadomościach, wszędzie pokazywano jej usmoloną twarz
i podarte ubrania.
I teraz dostrzegła, że siedzący po drugiej stronie przejścia biznesmen czyta gazetę sprzed
dwóch dni, z jej zdjęciem na pierwszej stronie. Lumikki ma na nim brudne włosy, oczy
czerwone i załzawione od dymu, a na lewym policzku zadrapanie od drzazgi, która
wystrzeliła z przecinanych drzwi. Wiedziała, że na kolejnej stronie gazety mężczyzna
znajdzie także zdjęcie piły spalinowej i opowieść o sforsowaniu piwnicznych drzwi przez
„dzielną dziewczynę z Finlandii, wychowaną pośród lasów, na łonie natury”.
Gdy mężczyzna uniósł wzrok, Lumikki odwróciła głowę i znów przywarła nosem do
okienka. Może nawet by jej nie rozpoznał, bo miała teraz czystą twarz i porządne ubranie.
Wolała jednak nie ryzykować. Nie chciała po raz kolejny wałkować tematu pożaru
z zupełnie obcym jej człowiekiem.
I tak zostanie jeszcze porządnie przepytana przez rodziców i krewnych, choć najchętniej
zapomniałaby już o całym zdarzeniu. Chociaż udało się zapobiec katastrofie, Lumikki
brzydziła się medialnym szumem wokół tej ukartowanej tragedii.
No właśnie. Vera Sováková miała swoje pięć minut, choć na pewno nie były tak
dramatyczne i głośne, jak się spodziewała. Bez śmierci nie ma wielkich nagłówków. Bez
niej nie ma opowieści o bohaterach. Straż pożarna dotarła na miejsce zdarzenia za
wcześnie. Poparzenie starej kobiety to dużo gorszy materiał na wiadomość z ostatniej
chwili niż śmierć połowy tajemniczej sekty.
Adama Havla nie zdołano zatrzymać. Policja wystawiła list gończy, ale Jiři
przypuszczał, że mężczyzna nigdy nie zostanie ujęty. Nawet nazwisko „Adam Smith” było
fałszywe, a nikt nie miał informacji o jego prawdziwych personaliach. Przywódca Białej
Rodziny mógł być teraz w każdym miejscu na kuli ziemskiej. I niewykluczone, że znowu
zacznie gromadzić wokół siebie kolejnych naiwnych.
Oczywiście nie było też żadnych dowodów na udział Very Sovákovej w całej tej
historii. Kiedy Jiři spróbował trochę ją przycisnąć, usłyszał w odpowiedzi, że pod jej
drzwiami stoi kolejka chętnych na dziennikarzy kanału Super8. Jiři powiedział Lumikki, że
pewnego dnia powie Sovákovej, żeby z tej kolejki wybrała sobie kogoś na jego miejsce.
Ale jeszcze nie teraz, kiedy ma na utrzymaniu dodatkową osobę i nie może sobie pozwolić
na utratę pracy.
Kiedy kogoś uratujesz, stajesz się za niego odpowiedzialny. Tak stwierdził Jiři
i pozwolił Lence zamieszkać u siebie. Przynajmniej na jakiś czas. Dopóki dziewczyna nie
zacznie układać sobie życia od nowa.
Na lotnisku Lenka wzięła Lumikki w ramiona i wyściskała ją serdecznie.
– Gdybym miała siostrę... – zaczęła Lenka.
Lumikki uśmiechnęła się i potaknęła głową.
Inside this big, bright world
Inside this big, bright world
Inside this big, bright world
Lumikki znów spojrzała na jaskrawe słońce i białe chmury. I pomyślała, że choć pobyt
w Pradze nie przyniósł odpowiedzi na pytanie o przeszłość, dał jej przynajmniej pewne
wskazówki. Nabierała większej pewności, że zmyślona bajeczka Lenki zdumiewająco
blisko otarła się o prawdę. Zbudzone przez nią sny i wspomnienia były prawdziwe.
Lumikki wiedziała, że nie wymyśliła sobie ani zabawy w Śnieżkę i Różyczkę, ani obrazów
ze snu. To wszystko się kiedyś wydarzyło.
Miała kiedyś siostrę.
Fragment wiersza Landet som icke är Edith Södergran w przekładzie Ryszarda Mierzejewskiego.
Fragmenty piosenki Palava tuuli [„Palący wicher”] Anny Puu w przekładzie Sebastiana Musielaka.