Salla Simukka
CZERWONE JAK KREW
przełożył Sebastian Musielak
Pewnego razu w środku zimy, gdy z nieba spadały na ziemię
miękkie jak puch płatki śniegu, królowa siedziała przy oknie
z czarnego hebanu i szyła. I gdy tak szyła, patrząc przez okno,
ukłuła się igłą w palec. Na śnieg upadły trzy kropelki krwi.
Czerwone plamki wyglądały tak ślicznie na białym tle, że
królowa pomyślała sobie: „Och, gdybym tak miała dziecko
o skórze białej jak śnieg, wargach czerwonych jak krew,
włosach czarnych jak hebanowe drzewo!”.
28 lutego
NIEDZIELA
1
Ziemia skrzyła się bielą. Piętnaście minut wcześniej stary śnieg pokryła
warstwa świeżego, czystego puchu. Piętnaście minut wcześniej jeszcze wszystko
było możliwe. Świat wydawał się piękny, a rysująca się przed nią jaśniejsza
przyszłość tchnęła spokojem i wolnością. Przyszłość, dla której warto podjąć
szalone ryzyko, postawić wszystko na jedną kartę i spróbować się wyrwać raz
na zawsze, za pierwszym podejściem.
Piętnaście minut wcześniej prósząca z nieba biel rozścieliła się puszystym
dywanem na brudnym śniegu i wtem przestało padać tak nagle, jak zaczęło,
a spomiędzy chmur wyjrzało słońce. Równie pięknego dnia nie było chyba od
początku zimy.
Na tej nieskazitelnej bieli z każdą chwilą przybywało czerwieni. Rozszerzała
się, rozprzestrzeniała i barwiąc po drodze kryształki śniegu, przepływała na
kolejne. Trochę czerwieni prysnęło dalej. Była tak jaskrawa, że gdyby miała
głos, musiałaby krzyczeć.
Natalia Smirnowa wpatrywała się w splamiony czerwienią śnieg brązowymi,
niewidzącymi oczami. Nie myślała o niczym. Niczego nie chciała. Niczego się
nie bała.
Dziesięć minut wcześniej Natalia chciała tak dużo i bała się tak bardzo, jak
jeszcze nigdy w życiu. Drżącymi dłońmi upychała banknoty do swojej torby,
oryginalnego louisa vuittona. Wytężała słuch, łowiła najmniejszy szmer.
Uspokajała samą siebie, tłumaczyła sobie w duchu, że nie ma się czego bać.
Przecież wszystko zaplanowała. Wiedziała jednak, że nie ma planów
całkowicie pewnych. Wystarczył byle podmuch, żeby zawalić wznoszony od
miesięcy domek z kart.
W torebce miała paszport i bilet na samolot do Moskwy. Nic więcej ze sobą
nie zabrała. Na lotnisku w Moskwie spotka się z bratem. Wynajętym
samochodem zawiezie ją kilkaset kilometrów do domku letniskowego,
o którego istnieniu wiedziało zaledwie parę osób. Tam będą już na nią czekać
matka i jej trzyletnia córeczka Olga. Natalia nie widziała jej od ponad roku.
Czy dziewczynka ją pamięta? Będą miały dość czasu, aby od nowa się poznać,
bo zaszyją się w daczy przez miesiąc lub dwa. Dopóki Natalia nie uwierzy, że
wreszcie jest bezpieczna. Dopóki o niej w końcu nie zapomną.
Uciszyła w myślach natrętny głos, który uparcie krakał, że nigdy nie
zapomną. Nie pozwolą jej zniknąć. Wmawiała sobie, że nie jest przecież nikim
ważnym i bez trudu znajdą na jej miejsce kogoś innego. Nie opłaci im się
szukać.
Od czasu do czasu ludzie przepadali. Razem z forsą. Specyfika branży,
skalkulowane ryzyko, nieuniknione ubytki inwentarza, jak w warzywniaku –
owoce się psują i trzeba je wyrzucać.
Natalia nie liczyła pieniędzy. Upychała po prostu banknoty do torebki, byle
więcej. Trochę się pogniotą, ale co z tego? Zmięte pięćset euro warte jest tyle
samo co gładkie. Za jeden taki papierek można kupić jedzenia na trzy miesiące,
a gdy ma się głowę na karku i węża w kieszeni – nawet na cztery. Pięćset euro
może na długo zamknąć człowiekowi usta. To dla wielu bardzo dobra cena za
trzymanie języka za zębami.
Natalia Smirnowa, lat dwadzieścia, leżała na brzuchu z twarzą zanurzoną
w lodowatej bieli. Jej policzki były nieczułe na palący ziąb. Jej odkrytych uszu
nie szczypał siarczysty mróz.
W tym obcym kraju zimne wiosny są,
Natalio, ty marzniesz...
Mężczyzna nucił chrapliwie i fałszował. Natalia nigdy nie lubiła tej piosenki.
Zmarznięta Natalia z fińskiego przeboju była przecież Ukrainką, a ona
Rosjanką. Podobało jej się jednak, że mężczyzna śpiewa dla niej i głaszcze ją
po włosach. Starała się nie wsłuchiwać w słowa. Na szczęście nie było to wcale
trudne. Poznała już trochę fiński i dużo więcej rozumiała, niż sama umiała
powiedzieć, ale gdy przestała się wysilać, obce słowa traciły znaczenie
i zlewały się w zwykłe zbitki dźwięków, spływające cicho z ust mężczyzny na
jej nagą szyję.
Pięć minut wcześniej Natalia myślała o innym mężczyźnie i o jego
nieporadnych dłoniach. Czy będzie za nią tęsknił? Może trochę. Odrobinkę.
Niedługo, bo naprawdę jej nie kochał. Gdyby faktycznie kochał, załatwiłby jej
sprawy, co tyle razy obiecywał. W końcu dziewczyna musiała sama wziąć
wszystko w swoje ręce.
Dwie minuty wcześniej Natalia z trudem domknęła torbę, która pękała
w szwach. Szybko zatarła ślady swojej obecności i w holu zerknęła jeszcze
w lustro. Utlenione włosy, brązowe oczy, cienkie brwi i jaskrawoczerwone usta.
Była blada. Pod oczami kręgi po nieprzespanej nocy. Pora iść. W ustach czuła
smak wolności i lęku. Smak żelaza.
Dwie minuty wcześniej zatrzymała spojrzenie na swoich oczach w lustrze
i uniosła podbródek. Nie może przepuścić takiej okazji. Czemu i ona nie
mogłaby czegoś z tego mieć?
Wtedy usłyszała zgrzyt klucza w zamku. Zamarła. Jedne kroki, potem drugie,
i jeszcze trzecie. Trojka. Do środka weszła trojka. Pozostała jej tylko ucieczka.
Minutę wcześniej Natalia wbiegła do kuchni i dopadła drzwi na zewnątrz.
Nie mogła ich otworzyć trzęsącymi się dłońmi. Jednak jakimś cudem klamka
ustąpiła i Natalia wybiegła na ośnieżony taras, a potem do ogrodu. Kozaki
grzęzły w śniegu, ale biegła, nie oglądając się za siebie. Nic nie słyszała.
Zdążyła nawet pomyśleć, że może wyjdzie z tego cało, że jej się uda, ucieknie
i wygra z nimi.
Trzydzieści sekund wcześniej rozległo się tępe mlaśnięcie. Kula wystrzelona
z pistoletu z tłumikiem przeszyła płaszcz Natalii Smirnowej i wbiła się w plecy,
otarła o kręgosłup i rozszarpała wnętrzności, niszcząc na końcu rączkę torebki,
którą Natalia przyciskała do brzucha. Kobieta upadła w czysty, dziewiczy śnieg.
Kałuża pod nią rozlewała się na wszystkie strony, pożerając biały puch.
Czerwień była jeszcze nienasycona i ciepła, lecz z sekundy na sekundę stygła
coraz bardziej. Ciężkie kroki zbliżały się powoli. Ale Natalia ich nie słyszała.
29 lutego
PONIEDZIAŁEK
po północy
2
Cała trójka przepychała się w drzwiach. Każdy chciał pierwszy wejść do
środka.
– Ej, zróbcie trochę miejsca, nie mogę trafić do zamka.
– Ty nie tylko do zamka nie możesz trafić.
Śmiech, psykanie, śmiech.
– Zaczekajcie chwilę. Zaraz wam pokażę, jak to się robi. Najpierw klucz.
Przekręcam go powoli. Bardzo powoli. Wow. Niesamowite. W pale się nie
mieści, że jednym przekręceniem klucza można otworzyć drzwi. Że ktoś
wymyślił taki system. Trzynasty cud świata, mówię wam.
– Zamknij się wreszcie i otwieraj.
Jednocześnie pchnęli drzwi i zaczęli się cisnąć do środka. Dziewczyna omal
nie upadła. Jeden chłopak wydawał z siebie ciche, piskliwe odgłosy i słysząc
ich echo w pustej przestrzeni, głośno zachichotał. Drugi ze zmarszczonym
czołem wstukiwał mozolnie kod na panelu systemu antywłamanigo.
– Jeden... siedem... trzy... dwa. Ja pierdolę, udało się! Czternasty cud świata!
Wstukujesz cyferki i alarm się wyłącza. Ja pierdolę. Teraz już wiem, kim
zostanę, kiedy dorosnę. Ślusarzem. Jest taki zawód, no nie? Ktoś chyba musi
zarabiać na życie dorabianiem kluczy, co? Albo lepiej zostanę ochroniarzem.
Tamci jednak go nie słuchali. Biegali po pustych, ciemnych korytarzach,
krzycząc i rechocząc. W końcu trzecie dołączyło do reszty. Śmiech odbijał się od
ścian i wybrzmiewał echem na schodach.
– Jesteśmy najlepsi!
Najlepsi. Ajlepsi. Jlepsi. Lepsi. Epsi. Psi. Si. I.
– I w pytę bogaci!
Wpadali rozmyślnie na siebie i upadali. Tarzali się po ziemi, parskając
śmiechem. Robili orły na kamiennych posadzkach. W końcu ktoś sobie
przypomniał.
– Jesteśmy bogaci, tylko pieniądze mamy brudne.
– Tak jak mówisz. Dirrrty money.
– Mieliśmy iść do ciemni. Po to tu przyszliśmy.
Żeby tak jeszcze sobie przypomnieć, co było wcześniej. Wszystko ginęło we
mgle, w której przebłyskiwały jakieś obrazy. Ktoś rzyga. Reszta pławi się nago
w basenie. Drzwi zamknięte na klucz, choć miały być otwarte. Rozbity
kryształowy wazon i odłamki, ktoś z rozciętą nogą. Krew. Za głośna, pulsująca
muzyka. Oops, I did it again. Zapomniany hit, który jakiś baran puszcza na
okrągło. I played with your heart, got lost in the game. Jakaś dziewczyna zanosi
się żałosnym płaczem, ale niczego nie chce. Podłoga śliska od rozlanego rumu.
Cierpko-słodki smród.
Tylko że te obrazy nie chciały się ułożyć w żaden sensowny film. Kto
przyniósł worek? Kiedy? Kto go rozwiązał, kto włożył do środka dłoń, a potem
oblizał palce? Kiedy zrozumieli?
Musiała coś łyknąć. Jak najszybciej. Natychmiast.
– Zostało wam trochę? Chcę jeszcze.
– Ja mam.
Trzy pigułki. Po jednej na głowę. Jednocześnie położyli je sobie na języku.
– Ta ma moc. Oh yeah. Jest moc.
Ciemnia. Ciemność. Potem ktoś pstryknął włącznik.
– Niech się stanie światłość. I stała się światłość.
Worek na stół. Banknoty.
– Ja pierdolę, ale śmierdzi.
– Pieniądze nie śmierdzą. Pieniądze pachną.
– Mamy tu w pytę kasy.
– I podzielimy ją równo.
– Po prostu nie mogę! Chyba śnię! Kocham was. Kocham cały świat.
– Tylko bez całowania. Koncentracja mi siądzie i zacznę myśleć wyłącznie
o seksie.
– Nie widzę przeszkód, choćby zaraz.
– Ale ja widzę. Bierzmy się do mycia.
Woda do kuwet. Banknoty do wody. Umyte na sznurki.
– To się nazywa pranie brudnych pieniędzy. Patrzcie i się uczcie.
29 lutego
PONIEDZIAŁEK
3
Pobudka! Otwieraj oczy! Wstawaj! Zapomnij o drzemce!
Bębenki Lumikki Andersson omal nie pękły od tego wrzasku. Znajomego do
znudzenia. Jej własnego głosu. Nagrała go i przypisała w komórce do sygnału
pobudki, bo uznała, że nic jej lepiej nie wygoni z ciepłej pościeli. Działało.
O drzemce faktycznie zapominała od razu.
Usiadła rozespana na brzegu łóżka i spojrzała na ścienny kalendarz
z Muminkami. Poniedziałek, 29 lutego. Dzień dodany. Najbardziej zbędna data
w historii. Nie mogli go ogłosić międzynarodowym dniem wolnym? Przecież
i tak był nadprogramowy. Chyba ludzie mogliby choć raz nie robić nic
sensownego i zapomnieć o produktywności?
Lumikki wsunęła stopy w niebieskie jeżyki i szurając nogami, powlokła się
do kuchni. Nalała wody do kawiarki i nasypała kawy. Tego ranka nie wstanie
z martwych bez mocnego espresso. Było jeszcze ciemno, zdecydowanie za
ciemno na rozpoczynanie dnia. Wysokie zaspy niewiele rozjaśniały mrok.
Szaruga nie ustąpi jeszcze długo. Będzie trzymać Krainę Północy w swoich
posępnych szponach pewnie do końca marca.
Lumikki nie cierpiała tej fazy zimy. Śnieg i mróz. Za dużo jednego i drugiego.
A wiosna bynajmniej nie za pasem. Mrozy ciągnęły się bez końca, odbierając
resztki nadziei, spowalniając i przytępiając wszystko swym lodowatym tchem.
Lumikki marzła w domu, na dworze i w szkole. Niekiedy łapała się na
paradoksalnej myśli, że tylko w przerębli nie odczuwa zimna, lecz przecież nie
mogła codziennie kąpać się w jeziorze. Wciągnęła na grzbiet szary, obszerny
sweter i nalała sobie kawy do filiżanki. Poszła do jedynego prawdziwego
pokoju swojej kawalerki, gdzie na siedemnastu metrach kwadratowych mogła
się czuć jak pani na włościach. Skuliła się w wytartym fotelu, żeby się trochę
ogrzać. Od okna bez przerwy ciągnęło, choć jesienią okleiła ramy dodatkową
pianką.
Kawa smakowała kawą. I Lumikki nie wymagała niczego więcej. Nie znosiła
tych obrzydliwie słodkich, przekombinowanych czekoladowo-orzechowo-
waniliowych kaw z jakimś kardamonem czy innym wynalazkiem. Kawa to
kawa, ma być czarna i mocna. A sprawa to sprawa, stancja to stancja. Liczy się
konkret.
Matka znowu była w szoku, gdy ostatnio odwiedziła Lumikki. „Czy ty
w ogóle nie zamierzasz się tu jakoś urządzić? Stworzyć tu sobie namiastki
domu?”. Nie zamierzała. Mieszkała sama w kawalerce od półtora roku. Za
łóżko służył leżący na podłodze gruby materac, poza tym miała biurko, laptop
i fotel. Nic więcej. W pierwszych miesiącach matka nalegała, że kupi jej łóżko
i regał na książki, ale Lumikki stanowczo się sprzeciwiała. Książki stały w kilku
stosach na podłodze. Jedynym ukłonem w stronę „namiastki” był wiszący na
ścianie czarno-biały kalendarz z Muminkami. Po co tracić czas na jakieś wicie
gniazdka? Nie przyjechała tu przecież bawić się w Ikeę. Stancję traktowała
wyłącznie jako lokum na czas nauki. Nie zamierzała zapuszczać korzeni.
Chciała mieć wolną rękę po skończeniu szkoły. Móc wyjechać, dokądkolwiek
zechce, i nie tęsknić za nikim i niczym.
Zresztą u rodziców w Riihimäki to też nie był dom. Ostatnimi czasy czuła się
tam obco. Rzeczy i sprzęty przypominały jej sprawy, które wolałaby wymazać
z pamięci. I bez tego często wracały do niej w myślach, snach czy koszmarach.
Reakcje rodziców na jej wyprowadzkę z domu wydawały się dziwnie
sprzeczne. Niekiedy miała wrażenie, jak gdyby im ulżyło. To prawda, że
w domu często panowała napięta atmosfera, ale tak było od zawsze. W każdym
razie odkąd Lumikki sięgała pamięcią. Nie zdołała ustalić źródła tych napięć,
bo nigdy nie widziała, aby rodzice się kłócili, a i ona głośno się nie buntowała.
Gdy zbliżał się dzień wyjazdu do szkoły, matka i ojciec czasem długo ją tulili
w ramionach. Było to równie dziwne, co irytujące, bo nie mieli wcześniej
takiego zwyczaju.
Jeszcze potem matka brała jej twarz w dłonie i wpatrywała się w nią
dziwnie długo i badawczo.
– Mamy tylko ciebie. Tylko ciebie.
Powtarzała to w kółko z taką miną, jakby z trudem powstrzymywała łzy.
Pod koniec wakacji Lumikki zaczęło to już męczyć. Gdy z pomocą rodziców
przewiozła do Tampere wszystkie swoje rzeczy i po raz pierwszy wreszcie
zamknęła za nimi drzwi kawalerki, miała wrażenie, że ktoś zdjął jej z ramion
ciężar, o którego istnieniu nawet nie wiedziała.
– Na pewno poradzisz sobie sama?
Matka wciąż ją o to pytała. Ojciec podchodził do sprawy bardziej rzeczowo.
– Flickan blir snart myndig. Hon måste ju klara sig
.
I Lumikki sobie radziła. Z każdym dniem coraz lepiej.
Tego ranka z lustra w łazience spoglądała na nią zmęczona dziewczyna.
Kofeina zaczynała już działać, ale za wolno. Lumikki umyła twarz zimną wodą
i spięła kasztanowe włosy w koński ogon. Rodzice wydumali dla niej imię,
które nijak się miało do bajkowej rzeczywistości. Śnieżka Andersson. Włosy nie
były czarne jak hebanowe drzewo, cera nie lśniła bielą, usta nie biły po oczach
czerwienią. Farba do włosów i makijaż upodobniłyby ją do bajkowej
imienniczki, tylko po co? Lumikki w zupełności wystarczyło jej własne odbicie
w lustrze, a z opinii otoczenia niewiele sobie robiła.
Przez trzy sekundy rozważała, w co się ubrać do szkoły. Postanowiła zostać
w szarym swetrze, na nogi wciągnęła dżinsy. Glany, na sweter czarny płaszcz,
zielony szal i łapawice, szara czapka. Na ramię plecak Fjällrävena.
W żołądku poczuła ukłucie głodu. Lodówka nie powitała jej nawet światłem.
Żarówka przepaliła się dwa tygodnie temu, ale Lumikki nie chciało się jej
zmienić. Będzie musiała kupić w szkolnej kafejce kanapkę albo dwie.
I koniecznie drugą kawę.
W drzwiach liceum uderzył w nią znajomy, chaotyczny gwar. Wszystkim się
gdzieś spieszyło i każdy głośno to komunikował. Błyskotliwa, inteligentna
i wybitnie kreatywna młodzież z liceum artystycznego. Lumikki wiedziała, że
ironizuje, ale niekiedy po wejściu do szkoły jej tolerancja na krzykliwe stroje
i dramatyczne gesty spadała poniżej normy. Na rozsadzające ramy
obowiązującej w szkole niepisanej umowy wszelkie warianty osobowości
i indywidualności. Jednakże pod irytacją kryła się wdzięczność. Że może
chodzić właśnie do tej szkoły. Że nie musi już mieszkać w Riihimäki. Bo złożyła
papiery do liceum artystycznego w Tampere, żeby uciec z rodzinnego
miasteczka. Rodzice pewnie nie zaakceptowaliby jej wyjazdu, gdyby nie
chodziło właśnie o tę elitarną szkołę. W pierwszych miesiącach nauki Lumikki
miała wrażenie, że trafiła do raju. Euforia powoli się wypaliła, gdy życie
licealistki w Tampere spowszedniało i za fasadą wesołych uśmiechów Lumikki
zaczęła dostrzegać zazdrość, pretensjonalność, grę, egotyzm i niepewność.
Na szczęście w szkole było nie tylko głośno, ale też ciepło i skostniałe
kończyny Lumikki powoli budziły się do życia. Jeszcze chwila i poczuje to
straszne mrowienie, gdy krew dotrze ponownie do palców stóp i dłoni. Trzeba
było włożyć dwie pary grubych skarpetek. W szatni Lumikki rzuciła płaszcz na
wieszak i zbiegła po schodach do stołówki, przy której funkcjonowała szkolna
kawiarenka.
– Dzisiaj z zieleniną czy bez? – Kucharka wiedziała już, o co ją pytać.
– Najlepiej obie wersje – odrzekła Lumikki. – I dużą kawę.
– Do pełna i bez mleka. – Kobieta roześmiała się, nalewając kawę po sam
brzeg papierowego kubka.
Lumikki usiadła przy stoliku i czekała, aż ciepło powoli rozpłynie się po
kończynach. Au, au, au. Mrowienia jednak nie sposób uniknąć. Chwilę
trzymała dłonie splecione wokół kubka, potem ugryzła kęs kanapki. Bezmięsna
była duża i smaczna, pomidor dojrzały, a papryka jędrna. Lumikki wyznawała
wegetarianizm ekonomiczny. Nie kupowała mięsa za własne pieniądze, ale gdy
płacił lub częstował ktoś inny, jadła chętnie. Może i obłudne, ale praktyczne.
Sąsiedni stolik okupowały trzy dziewczyny. Blondyna, ciemna i czerwona.
Pierwsza falowała piórami, druga czochrała się po krótkich odrostach, trzecia
mięła nerwowo końcówki. Stołówką zawładnął zapach Baby Doll Laurenta,
Fantasy Britney Spears i Miss Dior Chérie.
– Padnę, jeśli dziś znów będzie mnie traktował jak powietrze. Na balangach
gostek nie ma żadnych zahamowań, a w szkole nawet cześć nie powie. Trudno
uwierzyć, że skończył osiemnaście lat.
– Ja padnę i bez tego. Trzeba było sobie odpuścić te ostatnie drinki. Nie
wiem nawet, co w nich było.
– Daj spokój, to były zwykłe drinki.
Miny sztucznego przerażenia. Wytrzeszczone oczy.
– Nie mówisz chyba poważnie...?
– No to chyba byłaś ślepa, jeśli nie widziałaś źrenic Elisy. I nie słyszałaś tych
jej poronionych tekstów.
– Ona ma zawsze poronione teksty.
– Ale teraz były do setnej potęgi.
Ukradkowe spojrzenia. Trzy głowy zbliżyły się do siebie. Szepty. Lumikki
dopiła kawę i spojrzała na zegarek. Dziesięć minut do lekcji. Wstała, zabierając
nieruszoną kanapkę z masłem. Nie mogła już zdzierżyć wynurzeń tych trzech
z kosmetycznej mafii, a poza tym smród perfum stawał się nie do zniesienia.
Dziewczyny z obsesją na punkcie swojego wyglądu, które będą potem
zdawać na prawo i ekonomię. Poszły do liceum artystycznego, bo trzeba mieć
wysoką średnią, a poza tym – „ma się tę kreatywność, co nie?”.
Wielkie artystki i jeszcze więksi intelektualiści, dla których szkoła była
sposobem na zaistnienie.
Matematyczni geniusze, którzy sprawiali wrażenie trochę zagubionych.
Zwyczajni i przeciętni uczniowie, którzy wypełniali korytarze i tłoczyli się na
schodach, wystawali w długich kolejkach w stołówce i nie odróżniali się od
reszty szarej masy ani wyglądem, ani zapachem, ani sposobem mówienia. Za
parę lat nikt nie będzie pamiętał ich imion i nazwisk. Już teraz nikt nie
pamięta.
Oczywiście zdarzali się także ludzie fajni i poukładani. A Lumikki zazwyczaj
przy nikim nie zadzierała nosa. Wiedziała, że wielu z nich gra, zakłada szkolną
maskę, aby łatwiej odnaleźć swoje miejsce pośród setek rówieśników. I Lumikki
nie miała o to do nich pretensji. Sama jednak już pierwszego dnia nauki
postanowiła, że nie pozwoli się zaszufladkować i przypisać do żadnej grupy,
aby nie dawać nikomu podstaw do uproszczonych ocen.
Na powstające podziały, frakcje i kliki patrzyła z umiarkowanym
zainteresowaniem i odrobiną rozbawienia. Sama trzymała się na uboczu,
pozostawała autsajderką. Nie była jednak samotną świruską przemykającą pod
ścianami w czarnych łachach. Wszyscy pamiętali, jak się nazywa.
Lumikki Andersson. Ta Szwedofinka z Riihimäki.
Ta, która ma gotowe zdanie na każdy temat.
Ta, która zbiera dziesiątki i z fizyki, i z filozofii.
Która tak zagrała Ofelię, że dwie nauczycielki się wkurzyły, a reszta
wzruszyła do łez.
Która nie bierze udziału w żadnych szkolnych akcjach ani wydarzeniach.
Która zawsze je sama, choć nigdy nie wygląda na osamotnioną. Jak puzzel
z innej układanki – nie pasowała nigdzie, by wtopić się w każde tło.
Nie była taka jak reszta. Była dokładnie taka jak reszta.
Lumikki stanęła przed drzwiami pracowni fotograficznej i rozejrzała się.
Nikogo na horyzoncie. Weszła do środka i zamknęła za sobą drzwi. Przedsionek
pracowni pogrążył się w mroku. Wprawnym, zdecydowanym ruchem
otworzyła drzwi ciemni. Ręka znała wszystkie odległości. Nieprzenikniony
mrok. Cisza. Spokój. Jej chwila tylko dla siebie przed rozpoczęciem lekcji.
Reset. Ładowanie baterii. Codzienny rytuał, o którym nikt nie wiedział. Który
łączył teraźniejszość z przeszłością. Lumikki przez wiele lat musiała się chować,
ponieważ się bała. Sztuka wynajdywania tajnych skrytek i bezpiecznych
przystani stanowiła warunek przeżycia. Teraz w grę nie wchodził już strach,
lecz chęć znalezienia własnego miejsca także w przestrzeni dostępnej dla ogółu.
Ciemnia była dla niej wolną strefą, gdzie mogła pobyć chociażby kilka minut
w ciszy przed zanurzeniem się w chaosie rozmów, głosów, opinii i emocji.
Lumikki oparła się o ścianę i wpatrywała w mrok. Powoli opróżniała umysł
z myśli. Najłatwiej ustępowały powszednie i przeważnie jałowe rozmyślania
orbitujące po stałych trajektoriach: kolejna lekcja matematyki, ewentualne
zakupy po szkole, wieczorem może combat. Tym razem nie mogła sobie
poradzić nawet z tym banalnym szumem mentalnym. Coś jej nie pozwalało.
Coś przeszkadzało.
Zapach.
Ciemnia pachniała inaczej niż zwykle. Lumikki nie potrafiła nazwać tego
zapachu. Postąpiła krok przed siebie. Coś musnęło ją delikatnie po policzku,
odskoczyła jak oparzona do drzwi i zapaliła czerwoną lampę.
Pięćseteurowy banknot.
Dziesiątki mokrych pięćseteurowych banknotów wiszących na sznurkach
w ciemni. Prawdziwe? Lumikki dotknęła palcami pierwszego z brzegu. Papier
wydał się autentyczny. Sprawdziła, czy w kuwetach nie ma odbitek, i zapaliła
zwykłą lampę.
Banknot pod światło. Znak wodny na swoim miejscu, cyfry nominału
w całości. Nie brakło również hologramu i nitki zabezpieczającej. Jeśli
pieniądze nie były prawdziwe, to oglądała właśnie doskonałe fałszywki.
Ciecz w kuwetach miała lekko brunatny odcień. Lumikki zanurzyła czubki
palców. Woda.
Na podłodze dostrzegła rdzawe plamy. Spojrzała jeszcze raz na banknot,
narożnik miał dokładnie taki sam rdzawy kolor. I wtedy ją olśniło. Już
wiedziała, co jej dzisiaj tak bardzo przeszkadza w ciemni.
Odór stęchłej krwi.
4
Lumikki patrzyła na pokryte połyskującą szadzią drzewa i małe, stare
nagrobki. Pocztówkowy pejzaż w bieli bynajmniej jej nie interesował. Po
prostu widok za oknem mniej męczył oczy niż wypisane na tablicy równania
całkowe, bo nie myślała teraz wcale o matematyce.
Zostawiła banknoty w ciemni. Wyszła z pracowni, zamknęła za sobą drzwi
i udała się na lekcję. O swoim znalezisku nikomu nie wspomniała ani słowem.
Miała całą matematykę na przemyślenie, co z tym fantem zrobić.
Najlepiej nie wnikać. Życiowe motto Lumikki. Nie wnikać, nie komplikować,
nie wtykać nosa w cudze sprawy. Kto siedzi cicho i otwiera usta tylko wtedy,
gdy to naprawdę konieczne, ten ma święty spokój. Więc i teraz Lumikki
najchętniej zapomniałaby o tym, co zobaczyła w ciemni. O ociekających
rozwodnioną krwią banknotach. Niestety. Wiedziała już, że to nie wchodzi
w rachubę. Wspomnienie nie dawało jej spokoju ani na chwilę, podobnie jak
tamten smród. I te pieniądze nie przestaną jej nurtować, zanim nie spróbuje
jakoś wyjaśnić ich tajemnicy.
Trzeba na pewno powiedzieć dyrektorowi. Sprawa nabierze wtedy własnego
biegu i Lumikki przestanie o niej myśleć. Nie mogła przecież wykluczyć, że
suszące się w ciemni pięćseteurówki są częścią jakiegoś projektu artystycznego.
W takim razie nie będą oczywiście prawdziwe. Tylko dlaczego ktoś zadawałby
sobie aż tyle trudu ze zwykłymi rekwizytami? Banknoty były tak łudząco
podobne do prawdziwych, że policja bez dwóch zdań uznałaby je za fałszywki.
A fałszerstwo jest przestępstwem.
Albo pieniądze są prawdziwe.
Lumikki nie znalazła sensownej odpowiedzi na pytanie, dlaczego ktoś
postanowił wyprać taką fortunę w licealnej ciemni. I przede wszystkim –
dlaczego ją tam zostawił, w niezamykanym na klucz pomieszczeniu. Kompletny
absurd. Na próżno wytężała mózg, szukając logicznego wyjaśnienia. Zamknęła
oczy i pod powiekami zobaczyła wiszące na sznurkach banknoty. Miała
wrażenie, że w tym obrazie brakuje czegoś istotnego, decydującego czynnika,
który naprowadziłby ją na właściwą odpowiedź. Nie była jednak Sherlockiem
Holmesem, który w mig oceniłby sytuację i na podstawie ostatniego ogniwa,
czyli suszących się w ciemni pięćseteurówek, bezbłędnie odtworzył cały łańcuch
zdarzeń.
Lumikki uznała, że trzeba o wszystkim powiedzieć dyrektorowi. Zejdzie do
ciemni po pieniądze i zaniesie je do gabinetu. A może lepiej ich nie ruszać?
Słońce napierało bezlitośnie na gałęzie drzew, które broniły się gniewnym,
oślepiającym lśnieniem. Siarczysty mróz promieniował aż do ciepłej sali.
Lumikki przeszły ciarki. Duchota ją otępiała, myśli mozoliły się wtedy jak
muchy w smole.
Postanowiła.
Lumikki zmierzała powoli w stronę pracowni fotograficznej. Chciała sprawdzić,
czy jej się nie przywidziało. Scena w ciemni była tak absurdalna, że mogła ją
sobie po prostu wyobrazić. Albo czegoś nie ogarnęła. Może tylko jeden banknot
był prawdziwy, a reszta to rekwizyty.
Nigdy nie wyciągaj pochopnych wniosków, brzmiało drugie życiowe motto
Lumikki.
No, może mówienie o mottach trąciło trochę patosem. W grę wchodziły
raczej zasady czy przemyślenia, które z czasem okazały się pożyteczne
i przydatne w praktyce. A niekiedy wręcz ratowały jej skórę.
Lumikki się wzdrygnęła, bo zza rogu korytarza wyszedł nagle Tuukka.
Osiemnastolatek, syn dyrektora, początkujący aktor i we własnym mniemaniu
pierwszy po Bogu. Zabawne było patrzeć, jak gładko nauczyciele przełykają
jego pyszałkowatość, pogardliwe uwagi i chroniczne spóźnialstwo. Teraz też
najwyraźniej gdzieś pędził. I na pewno potrąciłby Lumikki łokciem lub
plecakiem, gdyby nie wykonała uniku.
Nauczyła się to robić w sposób niezauważalny. Czas musiał być idealnie
obliczony, a ruch wyglądać naturalnie, jak gdyby nie miał związku z mijaną
osobą. Lumikki musiała się nauczyć tej sztuczki, aby nikogo nie rozdrażnić,
a jednocześnie nie zniżyć się do ustępowania z drogi.
Tuukka prawie biegł. Pewnie jej nawet nie zauważył. Mimo to Lumikki
postanowiła chwilę odczekać i weszła do pracowni, dopiero gdy chłopak
zniknął z pola widzenia. Otworzyła drzwi, zamknęła je za sobą, po czym
weszła do ciemni i zapaliła czerwoną lampę.
Zamrugała dwa razy.
Widok się jednak nie zmienił. Banknoty zniknęły.
Lumikki zaklęła pod nosem. Tak to jest, jeśli się nie działa od razu. I co
teraz? Pójść do dyrektora i powiedzieć, że widziała w ciemni suszące się
pieniądze, ale nie ma na to żadnych dowodów? Poczekać, aż ktoś zapyta ją
wprost o te banknoty, i dopiero się przyznać? Zapomnieć o sprawie i zrzucić
wszystko na karb zwidów wywołanych porannym otępieniem?
Oparła się o ścianę i zamknęła oczy. Znów coś tu było nie tak. Wyjątek od
reguły, jakaś osobliwość. Jej mózg coś zarejestrował i właśnie próbował ustalić,
co w obrazie całości nie pasuje do reszty. Nagle Lumikki otworzyła oczy. Bingo.
Plecak.
Tuukka nigdy nie chodził z plecakiem. Nosił czarną, skórzaną torbę
Marimekko, w której z ledwością upychał niezbędne podręczniki. A gdy czasem
któryś się nie zmieścił, zostawiał go po prostu w domu. Płócienne, kolorowe
torby Marimekko należały do podstawowego wyposażenia studentów, ale
skórzaną wersję Lumikki widziała tylko u Tuukki. Pasowało to do niego – być
zasadniczo w zgodzie z modą, lecz wyróżniać się w tłumie. Świadomie płynąć
z prądem, ale po swojemu. A dziś Tuukka niósł na ramieniu znoszony, szary
plecak o wystrzępionych brzegach i uświnionych rogach. Absolutnie rujnujący
jego image istoty boskiej, która zniżyła się do zstąpienia między śmiertelników.
Poza tym plecak wyglądał na wypełniony i niespecjalnie ciężki.
Takie równania Lumikki rozwiązywała błyskawicznie.
Coffee House na placu Centralnym prezentował typowy dla wczesnego
przedpołudnia skład mieszany: matki niemowląt pochłonięte słoiczkami
i niekończącymi się opowieściami o rytmach spania, studentki rujnujące swój
miesięczny budżet na latte, przy których uczyły się rzekomo do egzaminów,
a w rzeczywistości zajmowały się głównie snuciem marzeń, oraz kilku gości
w garniturach z laptopami, którzy zamiast analizować prezentacje przeglądali
Facebooka albo grali w Angry Birds. Szumiały i gulgotały ekspresy do kawy.
W powietrzu unosiła się woń orzechów laskowych i cappuccino. Ciastka lepiej
wyglądały, niż później smakowały. W zimowym płaszczu Lumikki od razu
poczuła, że zaczyna się pocić.
Siedziała w rogu tyłem do kawiarni, piła herbatę i wertowała gazetę.
Tuukkę, Elisę i Kaspra miała niemal na wyciągnięcie ręki.
Kiedy Lumikki zrozumiała, że banknoty są teraz w plecaku Tuukki,
natychmiast postanowiła śledzić chłopaka. W przelocie porwała z szatni swój
płaszcz, szal i łapawice. Wyskoczyła przed szkołę, omal nie wywinęła orła na
wyślizganym kąciku dla palaczy, po czym dobiegła do parku przy kościele
i zlustrowała teren. Szary plecak był już na końcu alejki, przy samej ulicy
Hämeenkatu. Znów puściła się pędem, zapominając o rwanych lodowatym
powietrzem płucach, i dopiero po chwili zwolniła najpierw do spokojnego
truchtu, a potem do szybkiego marszu. Utrzymywała odpowiedni dystans.
Widzieć, ale nie być widzianą. Mieć obiekt w zasięgu wzroku.
Lumikki dostała zadyszki, a rzęsy i wymykające się spod czapki włosy
pokryły się igiełkami lodu. Przy takiej temperaturze wszyscy wyglądali na
przedwcześnie posiwiałych.
Tuukka zniknął w Coffee House. Lumikki odczekała kilka minut i weszła do
środka. Siedział już przy stoliku, pochłonięty rozmową z Elisą i Kasprem.
Teraz Lumikki musiała stać się niewidzialna. Niezauważalna. Na szczęście
umiała się przeistaczać. Od razu po wejściu do kawiarni skierowała się do
toalety, zdjęła płaszcz i sweter, rozpuściła włosy i splotła je w luźny boczny
warkocz, jakiego nigdy nie nosiła. Nie zamówiła kawy, tylko herbatę. Wzięła
do stolika czasopismo dla kobiet, choć normalnie chwyciłaby za gazetę
sportową albo „Image”. Siedziała inaczej niż zwykle, inaczej układała ramiona,
inaczej pochylała głowę.
Ludzie sądzą, że rozpoznają znajomych z daleka po ubraniu lub włosach.
W rzeczywistości rozpoznawanie to proces znacznie bardziej skomplikowany,
zależny od setek, jeśli nie tysięcy przeróżnych czynników. Od wzrostu,
postawy, chodu, gestów, proporcji tułowia i głowy, mimiki czy wręcz
przelotnych mikroruchów twarzy, których człowiek nie jest w stanie świadomie
zarejestrować. Dlatego tak trudno stać się inną osobą. Niektórzy twierdzą
nawet, że nie jest to możliwe bez przeszczepu twarzy i długich lat praktyki.
Jednak już zaskakująco drobną korektą wyglądu i zachowania można się
pozbyć swoich najbardziej charakterystycznych cech – wystarczy robić to
z głową. Naturalnie, jeśliby ktoś wiedział, że Lumikki jest w Coffee House,
z pewnością by ją rozpoznał. Natomiast gdyby zajrzał przypadkowo do środka
i powiódł spojrzeniem po stolikach, wydałaby mu się ubraną po hipisowsku
nastolatką, która czyta wiersze przy herbatce z rumianku. Dziewczyną, której
nie może znać.
Dlatego Tuukka, Elisa i Kasper nie zwracali na nią uwagi, chociaż siedzieli
tuż obok. Zresztą mieli teraz na głowie znacznie ważniejsze sprawy. Mieli
problem.
– Co z nimi zrobimy? – Elisa spytała chłopców.
Lumikki już w drzwiach kawiarni spostrzegła, że Elisa wygląda okropnie. Jej
jasna cera była teraz szara. Podkrążone oczy, makijaż zmyty niestarannie albo
starty na chybcika. Z głowy zwisające żałośnie utlenione, nieumyte włosy.
Rzeczy nie tworzyły eleganckiej całości, lecz sprawiały wrażenie, jak gdyby
dziewczyna rano wkładała na siebie co popadnie. Nigdy nie pokazałaby się tak
w szkole. Aż dziw, że odważyła się wyjść do kawiarni bez makijażu.
Elisa była jedną z najpiękniejszych dziewcząt w liceum. I tak się
zachowywała, karmiąc szkolny mit o swojej nadzwyczajnej urodzie. Widząc ją
w takim stanie, zmęczoną i przestraszoną, Lumikki nie miała wątpliwości, że
piękność jest misterną maską, której najważniejszym elementem nie jest wcale
szminka w odpowiednim kolorze czy profesjonalne cieniowanie, ale końska
dawka pewności siebie i kokieterii. Wystarczył jeden uśmiech Elisy, by
chłopcom od razu migotały przedsionki i pociły się dłonie.
Lumikki wciąż nie potrafiła rozgryźć, o co tak naprawdę chodzi w relacji
Elisy i Tuukki. Kiedyś ze sobą chodzili, potem się rozeszli, ale pozostali
przyjaciółmi. Na tyle dobrymi, że od czasu do czasu razem imprezowali – w tym
samym łóżku. I choć Elisa okręciła sobie nieliczną męską populację liceum
wokół małego palca, a uważany za przedstawiciela elit Tuukka stanowił obiekt
westchnień wielu dziewcząt, tych dwoje z jakiegoś powodu wciąż do siebie
lgnęło. Może uważali się za jedyne osobniki alfa w całej szkole i dlatego, przez
wzgląd na swoje szalone powodzenie u płci przeciwnej, nie mogli się zniżyć do
głębszej relacji z nikim.
– Co zrobimy? Prosta sprawa: zatrzymamy je dla siebie. I nikomu ani mru-
mru – odpowiedział Kasper.
Lumikki do tej pory nie wiedziała, jakim cudem Kasper dostał się do liceum
artystycznego. Chłopak sumienniej wagarował, niż chodził do szkoły. Po
korytarzach krążyły słuchy, że jeśli się nie poprawi, zostanie wydalony. Ubierał
się na czarno i nosił wielkie, rzucające się w oczy kolczyki. Za pomocą sporej
dawki żelu zaczesywał włosy do tyłu i najwyraźniej uważał się za ikonę blingu
i króla rapu, choć jego występy wzbudzały w publiczności więcej współczucia
niż uznania. Kasper był osobliwym gościem i Lumikki nie potrafiła
rozstrzygnąć, czy to jeszcze błazen, czy już młodociany przestępca. Od dawna
zachodziła w głowę, dlaczego Elisa i Tuukka zadają się z tym typem.
Elisa rozejrzała się i zniżyła głos.
– Przecież nie możemy ich zatrzymać – rzekła.
Głos jej drżał od panicznego strachu.
– To co zamierzasz zrobić? – spytał Tuukka. – Zadzwonić na policję?
Kasper zarżał. Ojciec Elisy pracował w policji. Dziewczynie robiono z tego
powodu to żartobliwe, to znów bardziej złośliwe uwagi.
– Nie należą do nas. Trafiły w nasze ręce przypadkiem. Ktoś na pewno
zacznie ich szukać, a wtedy mamy przesrane. – Elisa próbowała przekonać
kolegów.
– Pomyśl. A niby co innego możemy zrobić? Jak wytłumaczyć to wszystko,
żeby się nie wkopać? Trzeba było działać od razu, już w nocy – skomentował
Tuukka.
– No i zadziałaliśmy – zarechotał Kasper.
– Aha. Cholernie mądrze żeśmy zadziałali – Elisa westchnęła.
– W nocy wydawało się to wszystko całkiem logiczne – stwierdził Tuukka. –
Ale wiesz chyba, co mam na myśli? Jeśli o tym wszystkim powiemy, będziemy
musieli powiedzieć wszystko. Nie wiem jak wy, ale ja nie mogę sobie na to
pozwolić.
– Ani ja – dodał Kasper.
Elisa nerwowo zabębniła paznokciami w blat.
– Moje wspomnienia są za bardzo rozmyte, więc nie mogę powiedzieć nic na
pewno. Nie jarzę, co i kiedy się stało. Dociera do mnie tylko to, że rano
w domu miałam armagedon. Nie chcecie wiedzieć, gdzie ludzie rzygali – rzekła
w końcu dziewczyna.
– Pewno musiałaś się nieźle naszorować, żeby tatko nie skumał, że wcale nie
zakuwałaś grzecznie fizyki przez calutki weekend.
Kasper z rozbawioną miną rozparł się na krześle.
– Zwariowałeś? Na szczęście dzisiaj przychodzi sprzątaczka. Właśnie lata
z mopem i sprząta. Obiecałam jej podwójną stawkę, jeśli uwinie się z robotą
dwa razy szybciej niż zwykle. Żebym tak tylko pamiętała, to może bym...
– Wpuściła nas w czarny i cholernie głęboki kanał? Brzmi po prostu
jedwabiście.
W głosie Tuukki zabrzmiała twarda, groźna nuta.
Elisa chwilę milczała. Siedzący przy sąsiednim stoliku facet w garniturze
głośno wyraził zadowolenie z przejścia na kolejny poziom Angry Birds.
– Okej – zgodziła się w końcu Elisa. – Wobec tego nikomu ani mru-mru. Na
razie. Zobaczymy, jak się dalej sprawa rozwinie. Ale powiem wam szczerze, że
mam naprawdę złe przeczucia.
– Może dyszka na drobne wydatki poprawi ci humor – rzucił Tuukka.
– Co? Nie, nie chcę. Serio.
– Oczywiście, że chcesz. Rozdzieliłem już kasę na trzy worki. Po dyszce na
głowę. Jedziemy na jednym wózku.
Lumikki usłyszała szelest i chrobot suwaka, gdy Tuukka pod stolikiem rozpiął
plecak. Obróciła nieznacznie głowę i kątem oka dostrzegła, jak dwa worki
z czarnej, nieprzezroczystej folii znikają w torbach Elisy i Kaspra.
Elisa ukryła twarz w dłoniach i jęknęła:
– Ja pierdolę. A taką miałam nadzieję dziś rano, że to był tylko koszmarny
sen.
– Nikt cię nie widział? – Kasper zwrócił się do Tuukki.
– Nie.
– Nikt nie wchodził do ciemni? – wypytywał Kasper.
– I zostawił je grzecznie na sznurkach? Szczerze wątpię.
W śmiechu Tuukki zabrzmiała jednak napięta struna. Nieoczekiwanie wstał
i zakomenderował:
– Narada skończona. Możecie się rozejść.
– Nie dopiłam czaju – rzekła Elisa urażonym tonem.
– Na twoim miejscu nie kręciłbym się po mieście w takim stanie dłużej niż to
absolutnie konieczne – poradził jej Tuukka. – Bez obrazy, bejbi.
– Mądry się znalazł. Lepiej spójrz na siebie – odcięła się Elisa, ale wstała
z krzesła.
Lumikki odczekała, aż cała trójka się zwinie i podjęła kolejną próbę dopicia
swojej herbaty. Uch, co za paskudztwo. Naprawdę są tacy, co piją ten syf
z własnej, nieprzymuszonej woli? Ona nie da rady, mimo że mocno przepłaciła
za te popłuczyny. Po upływie bezpiecznego czasu ubrała się i wyszła na
siarczysty mróz.
Pomyśli w drodze do domu.
5
Po moście na Hämeentie hulał lodowaty wiatr, Lumikki przyspieszyła kroku.
Analizowała podsłuchane informacje. Pieniądze trafiły w ręce Tuukki, Elisy
i Kaspra tej nocy. W jakich okolicznościach, nie wiedziała. Do kogo należały?
Czy oni sami wiedzieli? Możliwe, że nie. Prawdopodobnie nie. Sprawiali
wrażenie mniej niż zwykle świadomych przebiegu wydarzeń poprzedniego
wieczora.
Raczej na pewno banknoty były zakrwawione i ekipa Elisy wpadła na
genialny pomysł, żeby je wyczyścić w szkolnej ciemni. Tego Lumikki nie
potrafiła już zupełnie pojąć. Komu strzeliłoby do głowy, żeby w środku nocy iść
do szkoły myć pieniądze?
Daj spokój, to były zwykłe drinki.
W uszach Lumikki rozbrzmiało echo rozmowy dziewczyn z kosmetycznej
mafii. Aha, więc uczestnicy wczorajszej balangi raczyli się nie tylko alkoholem.
W każdym razie niektórzy. Może właśnie Elisa, Tuukka i Kasper? Co
tłumaczyło, dlaczego wybrali tak absurdalne rozwiązanie. I dlaczego nie mogli
nikomu powiedzieć o tym, co się wydarzyło.
Córka policjanta. Syn dyrektora. Schemat tak klasyczny, że po plecach
Lumikki przebiegł dreszcz. Bunt dzieci z dobrych domów? Sięganie po
niebezpieczne zabawy, bo stare rozrywki przestały dawać kopa? Czy
najzwyklejsza chęć, żeby się porządnie wstawić?
Na światłach przy dworcowym skrzyżowaniu zrobiła się ślizgawka. Nawet
najlepsze żwirowanie nie mogło zapewnić przyczepności w miejscu
szlifowanym każdego dnia przez tysiące butów. Trzeba tam było mocniej
wbijać obcasy w ziemię.
Sytuacja znacząco się skomplikowała. Lumikki nie zamierzała iść z tym do
dyrektora. Ani na policję. Nie chciała się mieszać do całej sprawy, choć z nikim
z tamtej trójki się nie kumplowała. Elisa, Tuukka i Kasper byli jej zupełnie
obojętni. Nie pragnęła jednak negatywnej popularności, jaka siłą rzeczy
stałaby się jej udziałem, gdyby ich wydała.
Anonim na policję? Niewątpliwie opcja do rozważenia. Tylko czy
potraktowaliby to poważnie? Prawdopodobnie tak, jeśli przedstawiłaby sprawę
jako, powiedzmy, kradzież trzydziestu tysięcy euro. A jeśliby zignorowali
anonim, to już nie jej zmartwienie. Ona spełniłaby swój obowiązek.
Gdy zbliżała się do Tammeli, poczuła w dołku dziwne ukłucie. Stancja to nie
dom, jasne, czyżby więc zaczęła mieć słabość do swojej dzielnicy? Myśl wydała
się jej zabawna. Kaszanka i mleko na ryneczku. Huczący od dopingu stadion
piłkarski TPV. Kwintesencja życia w Tampere. Klimatyczna stara Tammela
z paroma ostatnimi domami z drewna i prawdziwa perła w koronie – ceglany
budynek dawnej fabryki obuwia Aaltonen. Uniesienia zupełnie niepodobne do
Lumikki Andersson, która nie znosiła wylewności. A jednak z jakiegoś powodu
czuła tutaj więcej swobody i ciepła niż gdzie indziej. W jej słowniku nie było
pojęcia „patriotyzmu lokalnego”, ale lubić swoją dzielnicę to chyba jeszcze nie
koniec świata. Dlaczego Lumikki nie mogłaby się poczuć na Tammeli jak
w domu? Dlaczego nie uznać pobliskich podwórek za swoje salony? Zresztą,
chyba się już tak niepostrzeżenie stało, choć Lumikki nie chciała się
przywiązywać do miejsc.
Ze szkolnego boiska dobiegły ją krzyki, śmiechy i piski. Spojrzała w tamtą
stronę. Czerwone od mrozu dzieciaki biegały, skakały, huśtały się i wspinały po
drabinkach w obłokach pary. W grubych, watowanych kombinezonach
wyglądały jak pulchne, barwne bałwanki. Lumikki szukała spojrzeniem dzieci
osamotnionych, pozostawionych samym sobie na obrzeżach boiska. Wytężyła
słuch, aby wyłowić z rozgwaru krzyki komunikujące nie radość, ale prawdziwy
strach. Wiedziała, że dla niektórych boisko nie jest placem zabaw skrzącym się
w zimowym słońcu, lecz imperium grozy, gdzie dni są długie i czarne jak noc.
Pod ścianą piaskowożółtego, secesyjnego budynku dostrzegła samotną
dziewczynkę. Stąpała powoli, ze spuszczoną głową. Lumikki zatrzymała na niej
wzrok. Czy ogląda się za siebie na każdym rogu? Wzdraga co chwila
strachliwie? Czy w jej wbitym w ziemię spojrzeniu czai się udręka? Nie. Gdy
Lumikki zobaczyła w końcu twarz dziewczynki, dostrzegła na niej uśmiech,
który jaśniał także w oczach. Usta dziewczynki poruszały się bezgłośnie.
Pewnie powtarzała sobie pod nosem swoją opowieść.
Nie jest taka jak ja w jej wieku, pomyślała Lumikki. Na szczęście.
Wtedy poczuła, że coś jest nie tak. W niewłaściwym miejscu. Ktoś znalazł się
za blisko.
Poczuła to za późno.
Mocne ramiona wciągnęły ją w mrok pobliskiej bramy i przyparły mocno do
ściany. Policzek Lumikki rozpłaszczył się na lodowatym kamieniu.
Niespodziewany atak pozbawił ją siły w rękach, które napastnik wykręcił jej
boleśnie za plecami. Z trudem przełknęła krzyk.
Rozpoznała go po zapachu, zanim zdążył się odezwać.
Tuukka.
– Nie tylko ty potrafisz śledzić.
Słowa chłopaka nieprzyjemnie parzyły skórę policzka. Jeszcze śmierdziały
niedawno wypitą kawą i wypalonym przed chwilą papierosem. Lumikki
najchętniej walnęłaby się pięścią w czoło. Jak mogła popełnić tak kardynalny
błąd? Jak to się stało, że po wyjściu z kawiarni na śmierć zapomniała
o zachowaniu czujności?
Nigdy nie przeceniaj własnego sprytu. Nigdy nie zakładaj, że jesteś całkiem
bezpieczna. Już dawno powinna to sobie przyswoić. Zapuściła się w Tampere,
bo nie musiała już codziennie mieć się na baczności.
– Wypatrzyłem cię w kawiarni. Czy raczej nie tyle ciebie, ile ten twój plecak.
I wtedy zajarzyłem, że zderzyliśmy się prawie na korytarzu niedaleko pracowni
fotograficznej. Cóż za niewiarygodny zbieg okoliczności – powiedział Tuukka,
ściskając jej nadgarstek.
Lumikki w mgnieniu oka oceniła sytuację.
Niewykluczone, że nagłym szarpnięciem zdołałaby się wyrwać. Manewr
jednak nie gwarantował powodzenia. Poza tym Tuukka był szybki
i natychmiast by ją dogonił. Rozsądniej zatem się nie szarpać, nie tracić
niepotrzebnie sił i wysłuchać, co chłopak ma do powiedzenia.
– Co widziałaś? Co wiesz? – spytał.
– Widziałam pieniądze w ciemni. I słyszałam waszą rozmowę w kawiarni. To
wszystko – odpowiedziała spokojnie Lumikki.
Uznała, że lepiej go teraz nie prowokować.
– Kurwa mać! – zaklął Tuukka. – To się nie może roznieść.
Lumikki nie odpowiedziała. Lodowata, chropowata ściana tarła jej skórę,
starała się więc nie wykonywać niepotrzebnych ruchów.
– Morda w kubeł. Nikomu ani słowa. O niczym nie wiesz. Zresztą i tak nikt ci
nie uwierzy.
Tuukka usiłował przybrać groźny ton, lecz głos miał niepewny. Lumikki
nadal milczała.
– Słyszałaś?
Chłopak podniósł głos, który zabrzmiał jeszcze mniej pewnie niż przed
chwilą. Bał się. Bał się dużo bardziej niż ona.
– Słyszałam – przyznała.
Tuukka się zamyślił.
– Okej. Ile chcesz? – spytał po chwili.
Ton głosu był teraz nieomal błagalny. Bardzo musiał drżeć o swoją reputację.
– Nic – odpowiedziała Lumikki. – A teraz puszczaj.
Nie była to prośba ani rozkaz, bardziej zabrzmiało jak stwierdzenie.
Konstatacja faktu. Nie dawaj alternatyw, tylko jasne instrukcje. Nie proś i nie
żądaj, stwierdzaj fakty. Bijąca z jej słów pewność wywarła pożądany skutek.
Tuukka rozluźnił uchwyt i Lumikki się odwróciła, rozcierając obolałe
nadgarstki.
– Powiem ci, jak zrobimy – odezwała się, patrząc chłopakowi prosto w oczy.
– Nie mam najmniejszej ochoty się do tego mieszać. Niczego nie widziałam
i niczego nie słyszałam. Chyba że ktoś zapyta mnie wprost. Nie donoszę, ale też
nie kłamię. Jestem przekonana, że będziecie jeszcze mieć przez to kłopoty, ale
nie zamierzam was od nich wybawiać.
Tuukka spojrzał na nią z wahaniem. Uszy miał czerwone od mrozu. Nie
włożył czapki. Widać próżność wzięła górę nad zdrowym rozsądkiem. Chwilę
rozważał słowa Lumikki, oceniał ryzyko i możliwości.
– Okej. Umowa stoi – rzekł w końcu i wyciągnął dłoń.
Lumikki nie odwzajemniła gestu. Tuukka pogładził włosy i parsknął
śmiechem.
– Twarda z ciebie sztuka. Chyba cię trochę nie doceniałem.
Jak wielu innych, pomyślała Lumikki.
Tuukka próbował odzyskać przewagę i bezczelnym ruchem odgarnął jej
włosy z twarzy.
– Wiesz co? Byłabyś naprawdę całkiem do rzeczy laską, tylko musiałabyś
zmienić tę masakryczną fryzurę, kolor włosów i te łachy ekoaktywistki. No
i nauczyć się malować – rzekł z przekąsem.
Lumikki uśmiechnęła się równie sarkastycznie.
– A ty wiesz co? Byłbyś może całkiem fajnym do rzeczy gościem, tylko
musiałbyś zmienić ten swój paskudny charakter całkowicie i raz na zawsze –
odcięła się.
I nie czekając na ewentualną odpowiedź, ruszyła do domu. Nie odwróciła się.
Wiedziała, że za nią nie pójdzie.
W domu obejrzała policzek w łazienkowym lustrze. Był zaczerwieniony
i piekł, ślad zostanie przynajmniej do jutra. Drobnostka. Bywało znacznie
gorzej. Napiła się zimnej wody z kranu i zdecydowała, że następnego dnia
zrobi sobie wolne. Raz może posiedzieć w domu. A gdy wszystko wróci do
normy, pójdzie znów do szkoły. I zapomni o banknotach.
Nie będzie się w ogóle mieszać do tej sprawy.
1 marca
WTOREK
6
Była 3.45 rano.
Borys Sokołow gapił się w swoją komórkę jak w przerośniętego karalucha,
którym najchętniej cisnąłby o ścianę. Wyrywać go ze snu. Kłamać. Grozić.
Zbudzenie w środku nocy potrafił jeszcze znieść. Kłamstwa wywołały w nim
tylko obrzydzenie. Ale doprowadzało go do szewskiej pasji, gdy ktoś zaczynał
mu grozić. Zwłaszcza gdy ten ktoś nie powinien nawet mieć takiej możliwości.
Borys zmienił kartę w telefonie i wystukał numer.
Estończyk odebrał po trzecim sygnale. On też najwyraźniej jeszcze przed
chwilą spał. Posklejane słowa zdawały się dobiegać z drugiego końca świata,
choć jego rozmówca mieszkał zaledwie dwa kilometry od niego.
– No?
Sokołow przeszedł na rosyjski.
– Zadzwonił do mnie. Twierdzi, że nie dostał kasy.
– Co on bredzi? – Estończyk zdziwił się. – Przecież tym razem
zorganizowaliśmy nawet dostawę do domu, jak nigdy.
Borys wstał i podszedł do okna sypialni. Parkiet był zimny. Trzeba jednak
założyć wykładzinę. Co z tego, że się szybko zabrudzi. Wymieniałoby się co
dwa lata. Światło księżyca nieprzyjemnie raziło go w oczy. Przez podwórze
biegły na krzyż tropy dwóch zajęcy. Ślady w ogrodzie uprzątnęli
z Estończykami, wyżłobili łopatą naturalnie wyglądającą ścieżkę do samego
płotu. Usunęli dokładnie wszelki śnieg, który nie był idealnie biały.
– Rzekomo czekał całą noc. Tę noc.
– Co?! Przecież go zawiadomiliśmy, że o normalnym czasie, tylko w innym
miejscu.
Estończyk zaczął się na dobre przebudzać.
– Pieprzył coś o jakimś nieporozumieniu. Że jest rok przestępny i że to
wczoraj był ostatni dzień miesiąca – warknął Borys.
Zabębnił palcami w parapet. Czyżby zające podgryzały mu jabłoń? Chyba
trzeba owinąć pień siatką. Albo zaczaić się którejś nocy i przerobić zające na
tuszki. Miałby co wsadzić do zamrażarki. Tym razem do własnej.
– Niby tak. Tylko że dwudziesty ósmy nie zmieni się nagle w dwudziesty
dziewiąty, bo rok jest przestępny. I po co miałby czekać tej nocy, skoro kasę
dostarczyliśmy mu poprzedniej?
– Właśnie. No, ale on się upiera, że forsy nie dostał. Że nigdzie jej nie ma.
Zapadła się pod ziemię.
Estończyk przez chwilę nic nie mówił. Borys w tym czasie zastanawiał się,
czy rozmówca dojdzie do tego samego wniosku co on.
– Próbuje nas wyrolować. Forsę dostał. Skumał, co się stało. I teraz próbuje
grać nieczysto.
Zgadza się, wniosek ten sam.
– Swołocz zaczął grozić. Że nas sypnie.
Borys poczuł, że znów zalewa go fala gniewu na sam dźwięk tych słów.
Ścisnął mocno komórkę. Wyobraził sobie chrzęszczący w pięści chitynowy
pancerz.
– Skurwiel! Nie zrobi tego!
Estończyk też się wściekł. Dobrze. A więc stoją twardo po tej samej stronie.
Dwie dezercje to sporo jak na ostatnie trzydzieści osiem godzin. Zdecydowanie
za dużo. O sto procent. Dopracowana w każdym szczególe, sprawnie
funkcjonująca maszyna nie lubi utraty trybików poza harmonogramem
wymiany części.
– Nie zrobi. Już my się o to postaramy.
Wypowiedział te słowa z lubością. Nikt nie będzie mu groził bezkarnie. Nikt
nie będzie go rolował i sądził, że ujdzie mu to na sucho. Worek zakrwawionych
banknotów miał być wymownym ostrzeżeniem.
Widocznie Borys się pomylił.
Ale i oni potrafią grać nieczysto. Z tą drobną różnicą, że oni wygrywają.
Terho Väisänen wiedział, że tej nocy już nie zaśnie. Leżał na swojej połowie
łóżka, choć mógł się przecież rozłożyć na całości. Miał wrażenie, że ktoś
podgryzał pod nim materac i że lada chwila się zapadnie, przebijając podłogę.
Coś się sypało. Coś takiego, co do tej pory uważał za trwałe.
Terho Väisänen nie powiedziałby, że jest z siebie dumny. Czasami rano nie
miał ochoty spojrzeć sobie w oczy, zazwyczaj jednak uczucie to słabło
w komendzie, kiedy sobie przypominał, ile dobrego zdziałał przez te ostatnie
dziesięć lat. Ile spraw zamknięto wyłącznie dzięki niemu. Miało to swoją cenę,
ale pal sześć.
Naciągnął kołdrę po szyję, wionął od niej świeży zapach pościeli. Chciałby
teraz kogoś objąć, trzymać mocno w ramionach czyjeś ciepłe ciało.
Kolejny raz wybrał numer. Sygnał buczał w nieskończoność, ale nikt nie
odbierał. Terho poczuł, że gdzieś w okolicach przepony zagnieździł się na dobre
nieokreślony lęk. Coś mu mówiło, że od tej nocy wszystko będzie inaczej.
7
Była sobie raz noc, która się nigdy nie kończyła. W jej mrocznej paszczy
przepadło słońce, a zimne, czarne łapska rozczapierzone nad światem zdławiły
wszystkie promienie światła. Noc na zawsze zakleiła ludziom oczy, spali więc
teraz głębiej i mieli dziwaczniejsze sny, niż kiedyś, a zatraciwszy się w nich
i postradawszy pamięć, błądzili między śnionymi przez siebie istotami. Noc
malowała na ścianach domów swoje najpotworniejsze obrazy, z których
pouciekały wszelkie kolory. Jej zimny, duszący oddech wnikał do płuc śpiących
i przemieniał je w czarną pulpę.
Lumikki łapczywie nabrała powietrza i otworzyła oczy. Była zlana potem
i czuła, że się dusi. Musiała zrzucić z siebie kołdrę i wstać z łóżka. Wsunąć stopy
w jeżyki. Podejść do okna i spojrzeć na park, utopić kamienny ciężar koszmaru
w nieokreślonej, majaczącej pustce. Księżyc oświetlał zaspy, dachy, huśtawki
i drabinki na placu zabaw, pokrywając wszystko srebrną folią. Cienie leżały
nieruchomo jak postaci wymalowane węglem na śniegu.
W oknach dwóch różnych mieszkań paliło się światło. Nie tylko Lumikki nie
spała o 3.45 nad ranem. Absurdalna pora na łażenie, przeciwna ludzkiej
naturze. O tej godzinie po ulicach krążą jedynie koszmary, których czuwający
człowiek nie umie odróżnić od czarnych cieni. Mróz przyozdobił dolną krawędź
szyby koronkowym wzorem. Lumikki instynktownie dotknęła zimnego szkła,
choć dobrze wiedziała, że igiełki lodu są po drugiej stronie. Ciepło dłoni ich nie
roztopi. Z nieszczelnego okna wionął na palce lodowaty powiew. Lumikki
przeszły ciarki, cofnęła rękę.
Dawniej budziła się w środku nocy z nadzieją, że słońce już nigdy nie
wstanie. Śniła wtedy o wiecznej nocy, śniła swój sen wyzwolenia. Teraz tamten
sen był dla niej koszmarem. Wiele się zmieniło. Wtedy wstawała rano
rozczarowana, że trzeba wyjść z łóżka i zmierzyć się z dniem, który
prawdopodobnie nie przyniesie jej nic dobrego, ale dużo złego – więcej,niż
mógłby znieść normalny człowiek. Ona jednak wytrzymywała, wytrzymywała
latami. Może więc była nienormalna, jak jej mówili.
Lumikki wróciła pod kołdrę do ciepłego łóżka. Zmęczenie zaciążyło na
powiekach i do rana nie śniło jej się już nic strasznego. W ogóle nic jej się nie
śniło, a w każdym razie niczego nie pamiętała.
Obudziła się, gdy już mocno świeciło słońce. Po dziesiątej. Była dziwnie
wypoczęta i rześka. Tak chyba powinien czuć się rano człowiek, a nie jak
wielokrotnie zmartwychwstały zombi. Lumikki nie aprobowała wagarowania,
tym razem jednak uznała ten pomysł za całkiem dobry. Nie chciała jeszcze
oglądać Tuukki i tej jego miny samouwielbienia.
Przeciągnęła się na materacu. Co będzie robić tego dnia? Może pójdzie na
salę? Ciotka Kaisa dała jej na gwiazdkę roczny karnet do klubu fitness. Czasem
Lumikki czuła się nieswojo pomiędzy energicznie ćwiczącymi dziewczynami,
ale lubiła się spocić, a poza tym chciała być silniejsza. Tuukka zdołał ją
zaskoczyć i dlatego zyskał chwilową przewagę. Gdyby Lumikki miała więcej
zaufania do swoich mięśni, łatwo by mu się wyrwała, a wtedy to on miałby
teraz ślad po otarciu policzka o lodowaty mur.
Nie zbieraj sił, aby się mścić. Zbieraj siły, aby uniknąć sytuacji, po której
mogłabyś szukać zemsty. Bardzo szlachetnie. W języku faktów oznaczało tyle,
że Lumikki nie chciała już nigdy nikomu ulec.
Nie chciała myśleć o tym, co było wczoraj. Chciała myśleć tylko o tym, co
będzie dzisiaj. W jej dniu.
Matka z ciotką zanudzały ją teoriami o tym, że kobieta powinna mieć czasem
swój dzień. Swój dzień wypełniały rozrywki, czyli zakupy, czekolada, kąpiel
w pianie, kobiece magazyny i lakierowanie paznokci. Lumikki aż dreszcz
przebiegł po plecach. Dla niej podobne rozrywki byłyby męczącą
pretensjonalnością.
Ona przez rozrywkę rozumiała komiksy, salmiaki, intensywny sport,
warzywne curry, a nade wszystko samotność. Matka zawsze się dziwiła, że jej
córka lubi przebywać sama. Czy nigdy się jej nie nudzi? Lumikki nie miała
ochoty tłumaczyć, że prędzej nudzą ją ludzie i ich próżna gadanina. Znacznie
lepiej czuła się sama niż w kiepskim towarzystwie. Kiedy była sama, była
w pełni sobą. Wolna. Nikt od niej niczego nie żądał. Nikt się do niej nie
odzywał, gdy potrzebowała ciszy. Nikt jej nie dotykał, gdy chciała być
wyłącznie sama ze sobą.
Lumikki uwielbiała wystawy sztuki. Przeznaczała na nie kilka dobrych
godzin, wgrywała do komórki odpowiednią porcję muzyki, najchętniej Massive
Attack, i szła do galerii bez wyrobionego zdania, nie czytając przedtem ani
o twórcy, ani o temacie wystawy. Płaciła za wstęp i ze spojrzeniem wbitym
w ziemię i słuchawkami w uszach szła do pierwszej sali, włączała muzykę
w komórce i zamykała oczy. Opróżniała głowę z myśli i napełniała się muzyką.
Siedziała w skupieniu, oddychając spokojnie i równo, dopóki tętno nie spadło
niemal do wartości spoczynkowej. Gdy ze świadomości wyparowały już
ostatnie ślady codzienności, otwierała oczy i zatapiała się w kontemplacji
pierwszego obrazu.
Lumikki potrafiła na wystawie zatracić poczucie czasu. Obrazy, kolory,
nastroje, wrażenie ruchu na płótnie, papierze czy zdjęciu, złudzenie głębi,
nierówności i tekstura powierzchni wciągały ją bez reszty do odmiennego
świata, którego tak do końca nie znała i nie rozumiała, a przecież czuła, że jest
u siebie. Że to jest jej jezioro i jej las, krajobraz jej duszy. Sztuki plastyczne
przemawiały do niej językiem, który przeradzał się w muzykę i wytyczał ścieżki
– w mrok albo do światła. Motywy rzadko były dla niej ważne. Nie miało
znaczenia, co obraz przedstawia i czy w ogóle ma przedstawiać cokolwiek.
Liczył się tylko nastrój.
Lumikki rzadko wychodziła z wystawy z poczuciem, że nic z niej nie
wyniosła. Kiedy jednak tak się zdarzało, zazwyczaj powodem był jakiś czynnik
zewnętrzny, na przykład głód, zmęczenie czy stres. Albo hałaśliwi zwiedzający,
których głosów nie zdołała zagłuszyć muzyką. Niektóre wystawy przypominały
tornada, z których wychodziła na nogach jak z waty, łykając łapczywie
powietrze. Inne odczuwała jeszcze długo jako przyjemne ciepło. Albo słyszała je
w myślach. Na siatkówkach utrzymywały się barwne powidoki, nadając jej
snom nowe odcienie. Po każdej takiej wystawie była już kimś innym.
Tym razem jednak Lumikki nie zamierzała urządzać sobie dnia sztuki, bo
widziała już wszystkie wystawy czasowe w Muzeum Sztuki, w Muzeum Sary
Hildén i w Hali Sztuki TR1. Zazwyczaj wybierała się na nie w miarę wcześnie,
choć nie od razu w pierwszym tygodniu. Szła na wystawę wtedy, gdy przez
muzeum przeszła już fala największych entuzjastów, a spóźnialscy jeszcze spali.
Ostre słońce rozmigotało kwiatki mrozu na szybie. Lumikki pomyślała, że
może zdąży przed śniadaniem trochę pobiegać. Spojrzała na termometr,
dwadzieścia pięć stopni poniżej zera. Dzięki, może jednak nie. Taki mróz za
bardzo obciąża płuca.
Nagle zadzwoniła komórka. Lumikki wzięła ją do ręki. Nieznany numer.
Nie odbieraj połączeń z numerów, których nie znasz. Nigdy. Dawniej
wyznawała taką zasadę, ale teraz już nie. Teraz mieszka sama i sama dba
o swoje sprawy, musi więc mieć odwagę odbierać także telefony od
nieznajomych.
– Lumikki Andersson – rzekła oficjalnie.
– Tu Elisa, cześć.
Elisa? A ta czego chce?
– Tuukka mi powiedział, że wiesz – dodała szybko dziewczyna.
Lumikki westchnęła. Teraz pewnie będzie musiała i ją zapewniać, że nikomu
o niczym nie powie.
– Nie wiem, do kogo innego mogłabym zadzwonić. Chłopaki nie chcą o tym
rozmawiać. Jestem kompletnie rozwalona. Musisz do mnie przyjechać. Nie
wytrzymam tu sama. Boję się. Pomóż mi.
Elisa mówiła piskliwym, przerażonym głosem. Była wyraźnie spanikowana.
– Ja nie... – zaczęła Lumikki, ale nie zdążyła powiedzieć nic więcej, bo Elisa
wybuchnęła płaczem.
Lumikki utkwiła wzrok w kwiatkach mrozu na szybie. A gdyby tak po prostu
wcisnąć czerwony przycisk na telefonie? A potem zupełnie wyłączyć komórkę?
Nie wnikaj. Nie mieszaj się. Pilnuj wyłącznie swoich spraw. Skąd nagle taki
problem z zastosowaniem własnych zasad? Może stąd, że Elisa się rozpłakała.
Może stąd, że nikt nigdy nie poprosił ją o pomoc tak szczerze i bezpośrednio.
– Dobra, przyjadę – usłyszała własny głos.
No to nacieszyła się swoim dniem.
Elisa mieszkała na Pyynikki, na ulicy Palomäentie. W najdroższej części
Tampere. Przed furtką Lumikki poczuła, że w swoim znoszonym zimowym
płaszczu zupełnie nie pasuje do tego miejsca. Dużą, wyniesioną działkę
odgradzał od ulicy kamienny mur. Za domem zaczynał się już las i ścieżki
biegowe na zboczach Pyynikinrinne. Jasny, piękny budynek porażał
rozmiarami. Lumikki zawsze sądziła, że podobne giganty zamieszkują co
najmniej dwie rodziny, jednak ten dom najwyraźniej nie był wielorodzinny,
choć nigdzie nie było widać tabliczek z nazwiskami. Mieszkańcy Pyynikki nie
życzyli sobie, by skrzynki pocztowe i drzwi domów rozgłaszały wszem wobec,
kto gdzie mieszka.
Lumikki sprawdziła jeszcze z esemesem. Tak, to tu, adres się zgadza. Po obu
stronach wyciętego w wysokim ogrodzeniu wejścia siedziały na kamiennych
płytach dwa lwy z brązu. Każdy trzymał opiekuńczo łapę na brązowej kuli.
Tutaj pilnujemy my.
Wcisnęła dzwonek. Chwilę potem otworzyły się drzwi wejściowe i na dwór
wybiegła Elisa w czymś różowym przypominającym nieco dziecięce śpioszki.
Lumikki miała na sobie stare, zmechacone i powycierane znaleziska
z lumpeksu, ale na szczęście jeszcze nie wyglądała w nich tak, jakby uciekła
z psychiatryka. Elisa otworzyła furtkę i rzuciła się Lumikki na szyję, zanim ta
zdążyła zrobić unik.
– Cudownie, że przyszłaś! Nie byłam pewna, bo nie znamy się za dobrze –
powitała ją wylewnie Elisa.
Pachniała czymś różanym i drogim. Lumikki nie używała perfum, ale
nauczyła się je rozpoznawać. Doszła w tym do perfekcji. Zidentyfikowanie
konkretnej osoby z daleka, wyłącznie po zapachu, dawało jej niegdyś kilka
dodatkowych, rozstrzygających sekund przewagi i umożliwiało ucieczkę.
– Joy Jean Patou – oznajmiła, uwalniając się szybko z objęć Elisy.
Plagę przytulania obcych Lumikki uważała za paskudną mutację, podobną
do mutacji grypy, na którą należało jak najszybciej wynaleźć jakieś antidotum.
Elisa spojrzała na nią ze zdumieniem.
– Nie wiedziałam, że znasz się na perfumach. Dostałam na gwiazdkę od
tatusia. Podobno to najdroższe perfumy na świecie.
– Dokładnie.
Lumikki nie miała ochoty na jałowe pogaduszki o perfumach i prezentach
gwiazdkowych. Small talk jej nie interesował. Przyjechała na Pyynikki, bo Elisa
była spanikowana i płakała przez telefon. Jeśli jednak ma odgrywać rolę
pieska do przytulania, to najlepiej zrobi, gdy od razu wróci do siebie. Zdąży
jeszcze na combat.
Elisa podskakiwała jak nakręcony różowy króliczek. Chyba dopiero teraz
poczuła siarczysty mróz, który szczypał je obie coraz mocniej.
– Dalej, chodź do środka – ponagliła.
Lumikki skinęła głową.
Wewnątrz dom był jeszcze bardziej powalający, niż od zewnątrz. Wysokie
pokoje, wykusze, białe powierzchnie, meble warte zdecydowanie więcej niż
całoroczny czynsz Lumikki za stancję, i mnóstwo naturalnego światła,
w którym kąpały się posadzki i blaty nieskażone najmniejszym nawet pyłkiem.
Sprzątaczka wspomniana przez Elisę w kawiarni wykonała naprawdę dobrą
robotę.
– Na dole jest sauna i basen – poinformowała Elisa, gdy Lumikki zdjęła glany
i płaszcz, cisnąwszy na półkę łapawice, szal i czapkę.
– Nie przyszłam tu pływać – odrzekła krótko Lumikki.
Elisa się zmieszała.
– Nie, no jasne. Sorry. Chcesz coś? Cappuccino, mochaccino, latte?
– Najzwyklejszą kawę. Czarną.
– Okej, zaraz przyniosę. Możesz w tym czasie zaczekać na górze w moim
pokoju – powiedziała Elisa.
Lumikki weszła na schody. Z lustra na półpiętrze zerknęła na nią
dziewczyna, która pasowała do tego miejsca jak pięść do nosa. Co ona robi
w tym domu, nie potrafiła znaleźć odpowiedniego argumentu. Popełniła błąd,
zjawiając się tutaj. Czuła, że wbrew sobie pakuje się w pasztet, który z chwili
na chwilę wygląda coraz gorzej.
Pokój Elisy wyglądał jak po eksplozji różowo-czarnej bomby odłamkowej. Te
dwa kolory rządziły tam niepodzielnie – od dywanu, przez ściany i zasłony po
laptop. Pachniało to mocno przedłużoną fazą księżniczki, która została
w międzyczasie zagorzałą fanką rocka. Pokój był dwukrotnie większy od
kawalerki Lumikki. Miał też wyjście na niewielki balkon.
Niewyobrażalne ilości biżuterii i kosmetyków. Półka uginająca się od
horrorów i romantycznych komedii. Lumikki szukała spojrzeniem jakiejś rysy.
Pokój każdego człowieka ma przynajmniej jeden element, który gryzie się
z całością, przeczy łatwym podsumowaniom. Pokój Elisy miał dwie takie rysy.
Na najniższej półce regału Lumikki dostrzegła imponującą kolekcję książek
z zakresu astronomii. Elisa upchnęła je tam pewnie w obawie przed
ciekawskimi spojrzeniami, niemniej zbiór był tak pokaźny, że rzucał się w oczy,
i dlatego nie mógł być ani dziełem przypadku, ani kolekcją nietrafionych
prezentów. Lumikki przypomniała sobie, że Elisa chodziła do klasy o profilu
matematyczno-fizycznym.
Druga rysa to druty i pokaźny kłąb wełny. Z drutów spływał początek jakiejś
robótki. Elisa wcale nie chciała mieć tylko kupnych rzeczy.
Interesujące. Choć bez praktycznego znaczenia, bo Lumikki nie odczuwała
pragnienia zacieśniania więzi z Elisą. Niemniej przyzwyczajenie okazało się
silniejsze i Lumikki zanotowała sobie obie rysy w pamięci.
– Black coffee! – zawołała od progu Elisa i podała jej kubek.
Czarny. Filiżanka Elisy była różowa. Spostrzeżenie rozbawiło Lumikki, ale
zaraz spoważniała. Socjologiczne badania terenowe lepiej odłożyć na później.
– Po co mnie zaprosiłaś? – spytała.
Elisa przysiadła na łóżku i westchnęła:
– Jestem po prostu przerażona i nie wiem, co robić.
– Co pamiętasz z waszej imprezy?
– Niewiele. To znaczy pamiętam różne sceny, ale trudno mi je ze sobą
powiązać.
– Opowiedz od samego początku i ze szczegółami, co pamiętasz z imprezy, co
się na niej wydarzyło i jak te pieniądze trafiły w wasze ręce – zaproponowała
Lumikki. – A potem razem zastanowimy się nad najlepszą strategią działania.
Brzydziła się tym belferskim tonem, ale akurat teraz do Elisy należało mówić
jak do małego dziecka. Dłonie dziewczyny drżały, mimo że mocno zaciskała je
na filiżance.
Elisa zaczęła opowiadać powoli, nieskładnie i często gęsto zbaczając
z tematu. Rodziców miało nie być w niedzielę w domu, postanowiła więc
zorganizować balety. Jej matka już w sobotę wyjechała w tygodniową podróż
służbową, a ojciec zapowiedział, że zostanie na noc w pracy. Elisa długo
rozwodziła się nad tym, jak to nie mogła się zdecydować, kogo zaprosić oraz co
przygotować do jedzenia i picia. Do rzeczy, ponaglała w myślach Lumikki. Ze
szczegółami, ale bez przesady. Na ploteczki Elisa powinna zaprosić kogoś
innego.
– Chciałam, żeby tym razem więcej się działo. No więc poprosiłam Kaspra,
by zorganizował trochę pigułek dla mnie i dla Tuukki. Kiedyś łykaliśmy je
razem we trójkę. Czuję się po nich dużo lepiej niż po alkoholu. Zawsze jak za
dużo wypiję, to potem chce mi się rzygać.
Lumikki rozbawiła zniesmaczona mina Elisy. A kto nie rzyga z przepicia?
Czy wywoływanie nudności nie należy do podstawowych właściwości
alkoholu?
– Skąd Kasper je bierze? – spytała.
– Nie wiem. I nie chcę wiedzieć. Kasper obraca się w trochę szemranym
towarzystwie, od którego lepiej trzymać się z daleka. – Znów nutka
przyzwoitości w głosie. Elisa chyba sobie przypomniała, że jest córką
policjanta.
– Inni też łykali?
– Chyba nie. Kasper bardzo ostrożnie dobiera sobie klientelę. Nie chce
wpaść.
Wiadomo. Lumikki mogłaby dodać, że kosmetyczna mafia wydawała się
jednak dobrze zorientowana w sytuacji i wiedziała, że kilka osób na imprezie
nie tankuje wcale paliwa na bazie alkoholu.
– Większa część ekipy rozeszła się zaraz po północy. Wiesz, jak jest, grzeczni
licealiści nie chcą być w szkole za bardzo skacowani. – Elisa roześmiała się.
Lumikki nawet się nie uśmiechnęła. Elisa od razu spoważniała.
– Okej, w sumie to ja też powinnam była położyć się wcześniej spać. Ci, co
zostali, byli nieźle nawaleni. Mnie też się ostro kręciło w głowie. Pamiętam jak
przez mgłę, co się działo. Parę osób trochę przegięło, widziałam, jak rzygają po
kątach. Ktoś rozbił kryształowy wazon i zranił się odłamkiem. W chacie zrobił
się sajgon. Chyba poprosiłam Tuukkę, żeby wywalił za drzwi dwóch
kompletnie nawalonych debili.
Elisa odstawiła filiżankę na biurko i zaczęła skubać paznokcie.
Jaskraworóżowy lakier wykruszył się już z czubków. Dłonie jeszcze trochę jej
drżały. Lumikki siedziała cicho. Lepiej, żeby Elisa opowiadała sama, bez pytań
pomocniczych. Wspomnienia są bardziej wiarygodne, gdy nikt nie próbuje nimi
sterować według własnych założeń.
– O drugiej nie było już w domu nikogo poza Tuukką i Kasprem. Siedzieliśmy
głównie w moim pokoju, tańczyliśmy i wygłupialiśmy się. Nie musieliśmy już
przed nikim udawać, że tylko drinkujemy. No i to było wtedy. Koło trzeciej.
Elisa nagle umilkła. Chwilę przełykała ślinę. Zmarszczyła brwi.
– Na pewno wyszłam na balkon na ćmika – podjęła opowieść. – To wiem na
sto procent. I wtedy zobaczyłam w ogródku jakiś dziwny worek. Leżał tam
maks trzydzieści minut, bo wychodziłam zajarać co pół godziny. Normalnie nie
palę, ale na imprezach zawsze mi się chce.
Znów nutka przyzwoitości w głosie i zmiana maski. Lumikki pochyliłaby
czoło przed kunsztem Elisy, gdyby zachowanie dziewczyny w tych
okolicznościach tak bardzo jej nie drażniło.
– No i co wtedy zrobiłaś? – spytała Lumikki.
Elisa zaczęła się bawić złotym serduszkiem od suwaka swojego różowego
wdzianka. Dwie sekundy w dół, dwie sekundy w górę. Zip, zip. Zip, zip.
Lumikki pociągnęła łyk kawy. Masakryczna lura.
– Ten worek mnie nieziemsko rozbawił. Wyglądał w tym śniegu po prostu
przekomicznie. Nie umiem tego wytłumaczyć. Musiałam być wtedy nieźle
zamroczona. Zostawiłam chłopaków i zeszłam na dół. Rozwiązałam go dopiero
w środku, w holu na dole.
Elisa znów przełknęła ślinę.
– Z początku nie zaglądałam do środka. Myślałam, że to jakieś papierowe
śmieci. Ale wtedy wyjęłam jeden papier i zobaczyłam, że to banknot. Cały we
krwi. W worku było pełno zakrwawionych banknotów, same pięćseteurówki.
Ubabrałam sobie krwią obie ręce. Niedobrze mi teraz na samą myśl. Ale wtedy
płakałam ze śmiechu. Cała sprawa wydawała mi się po prostu niesamowicie
zabawna.
Elisa wbiła spojrzenie w różowy dywan na czarnej podłodze. Obrzydzenie na
jej twarzy mieszało się z niechęcią, wstyd ze strachem.
– Nie zastanawiałam się nad tym, dlaczego te banknoty są zakrwawione.
Zawołałam chłopaków. Oni też się śmiali. I powtarzali w kółko, że teraz
jesteśmy w pytę bogaci. Wtedy jeszcze nie przeliczyliśmy kasy, ale w tym
worku było trzydzieści tysięcy euro. Mieliśmy w zasadzie wyłączone myślenie.
Jeśli myśleliśmy, to tylko o tym, żeby jakoś te pieniądze oczyścić.
Zgodnie ustalili, że nie mogą tego zrobić w domu, bo nie zdołają ukryć
schnących banknotów. Wtedy Tuukka, który chodził na kurs fotograficzny,
wpadł na pomysł z ciemnią. Bo w swoim czasie bez wiedzy ojca skopiował jego
klucz od wejścia do szkoły. I znał kod alarmu.
– Byliśmy wtedy pewni, że to najgenialniejszy pomysł na świecie – wyjaśniła
Elisa i spojrzała błagalnie na Lumikki. – Potrafisz w to uwierzyć?
Nie, odrzekła w myślach Lumikki, na głos jednak powiedziała co innego:
– I dlatego rano Tuukka popędził do ciemni, żeby zabrać osuszone banknoty?
– Jak dla mnie, to mógł je tam zostawić. Nie chciałam ich już nawet dotykać.
Nie mogę przestać myśleć, skąd wzięła się na nich ta krew. Czy to ludzka krew?
I dlaczego ten worek był na naszej działce? Kto go tam zostawił? Kurwa, już
nigdy w życiu nie łyknę żadnej pigułki. Gdybym była trzeźwa, może
zauważyłabym człowieka, który to podrzucił.
Elisa raptownie wstała i zaczęła nerwowo przechadzać się po pokoju.
Lumikki też wstała, podeszła do drzwi balkonowych i otworzyła je. Do
środka natychmiast wtargnęło mroźne powietrze. Wyszła na zewnątrz
i spojrzała w dół.
– Czy furtka na dole była w nocy zamknięta? – spytała.
– Tak – odrzekła Elisa. – Sprawdziłam wtedy jeszcze raz, około drugiej
w nocy.
Lumikki zmierzyła spojrzeniem odległość działki od ulicy. Silne ramię bez
trudu przerzuciłoby worek przez kamienny mur.
– Macie monitoring na ulicy?
Elisa pokręciła głową.
– Tylko wideofon przy furtce i przy drzwiach, na ulicy nie ma.
Lumikki zamyśliła się. Mróz szczypał ją w palce, ale nie schowała ich.
Pobudzał ją do myślenia.
Ktoś podrzucił nocą plastikowy worek z zakrwawionymi banknotami na
działkę Elisy. Suma wskazywałaby, że to zapłata. Krew natomiast, że to
ostrzeżenie. A zatem – czy pieniądze były groźbą czy podziękowaniem? I dla
kogo? Czy worek wylądował na właściwej działce?
Sąsiedni dom po prawej stronie, patrząc od ulicy, wyglądał zupełnie inaczej
niż dom Elisy, a niskie ogrodzenie biegło wzdłuż chodnika. Na wysokości
działki Elisy ulica lekko skręcała, oddalając się nieco od posesji.
– Kto tam mieszka? – spytała Lumikki, wskazując dom po prawej.
– Dwie rodziny z dziećmi. Obie kobiety są chyba prawniczkami. Mąż jednej
jest jakimś artystą, a drugiej pracuje w biurze. Dzieciaki nie chodzą jeszcze do
szkoły.
Lumikki powiodła spojrzeniem po sąsiedniej działce. Wydawało się mało
prawdopodobne, żeby ktoś pomylił ją z działką Elisy. Natomiast po drugiej
stronie domu stał budynek co prawda wyraźnie od niego nowszy, ale
rozmiarami, formą i jasną elewacją łudząco podobny. Nawet mur od ulicy
stanowił przedłużenie muru biegnącego wzdłuż domu Elisy i poziom gruntu na
obu działkach był taki sam. Bez wątpienia istniało ryzyko pomyłki.
– A tam?
Elisa stanęła obok niej na balkonie, dygocząc z zimna.
– Taki jeden świr. Ma jakieś czterdzieści lat, ale udaje młodszego.
I najwyraźniej żyje w jakimś prywatnym Zmierzchu, bo łazi w długich
płaszczach ze skóry i próbuje odgrywać króla wampirów. A tak naprawdę
wygląda na zmęczonego życiem i żal mi gościa. Nie mam bladego pojęcia, czym
się zajmuje. Pewnie ma jakąś robotę, bo codziennie rano wychodzi i wraca
dopiero wieczorem. Mieszka sam w tym ogromnym domu i nigdy nie
widziałam, żeby ktoś go odwiedzał. Nawet nie mówi dzień dobry, kiedy się
mijamy na ulicy.
Lumikki spojrzała na Elisę, która patrzyła na nią szeroko otwartymi oczami.
– Ta kasa była na pewno dla niego! Wylądowała tylko na niewłaściwej
działce! Gostek na sto procent kręci jakieś lewe interesy albo urządza rytuały
ofiarne.
W głosie Elisy zabrzmiała niemal radość.
– To jedna z możliwości – przyznała Lumikki. – Ale nie jedyna.
Bo jeśli kasa wylądowała jednak na właściwej działce, to adresatem była
Elisa, jej ojciec albo matka.
Lumikki raz jeszcze zerknęła na dzwoniącą zębami Elisę. Dziewczyna
przypominała marznącego pluszaka po utracie sporej części wypełnienia.
Trudno sobie wyobrazić, aby mogła się wplątać w coś, za co dają w rozliczeniu
trzydzieści tysięcy euro. Choć nigdy nie wiadomo. Lumikki wierzyła, że ma
ponadprzeciętną zdolność wyczuwania nieszczerości. Elisa nie wyglądała jej na
blagierkę. A jeśli nawet coś kręciła, to nie aż tak dobrze, żeby dała radę
zamydlić jej oczy. Lumikki słyszała w życiu tyle kłamstw, że przeciętnego
łgarza rozpoznawała po głosie i mimice.
– Boję się, że ktoś będzie chciał te pieniądze odzyskać. I to jak najszybciej –
wyszeptała Elisa.
Lumikki nie znalazła żadnych słów pociechy.
Była bowiem dokładnie tego samego zdania.
8
Viivo Tamm dygotał. Nie pamiętał, kiedy ostatnio było mu tak zimno.
Próbował podskakiwać, aby się rozgrzać, lecz zesztywniałe na mrozie uda
odmówiły współpracy.
Dyżurował w wyznaczonym miejscu przy ścieżce biegowej na Pyynikki
dopiero od godziny, a już czuł, że jest u kresu wytrzymałości. Miał na sobie
ciepłą kurtkę puchową, gruby sweter i nasuniętą głęboko na oczy czapkę
z thinsulatem, ale mróz i tak przenikał przez ubranie. Wdzierał się pod odzież
przez najmniejszą szczelinę i każdą dziurkę po igle, bezlitośnie atakując ciało,
które z trudem już utrzymywało temperaturę niezbędną dla podtrzymania
funkcji życiowych. Viivo Tamm postanowił zadzwonić.
Zesztywniałymi palcami zaczął nieporadnie dźgać równie zesztywniałą
klawiaturę komórki. Nawet nie przyszło mu do głowy, żeby zdjąć skórzane,
ocieplane rękawiczki. Pięć minut zajęło mu wyszukanie w spisie kontaktów
właściwego numeru. Wreszcie nacisnął przycisk z zieloną ikonką.
– No i? – Usłyszał w słuchawce zniecierpliwiony głos.
– Ani śladu. Nie wystoję tu za długo. Zamarznę na śmierć.
– Nie masz wyjścia – warknął Borys Sokołow, zanim się rozłączył.
Viivo Tamm z zaciśniętymi zębami wpatrywał się w telefon. Sokołow siedział
sobie z Linnartem Kaskiem w dostawczaku na Palomäentie. Łatwo mu było
rozkazywać.
A jeśli dziewczyna w ogóle nie wyjdzie tego dnia z domu? Albo wyjdzie, ale
za kilka godzin? Wszyscy trzej wiedzieli, że nie mogą czatować godzinami.
Wzbudzą w końcu czyjeś podejrzenia, ktoś zapamięta samochód. Zajarzy, że
w taki mróz raczej się nie zamawia usług firmy wodno-kanalizacyjnej.
Wymiana tablic rejestracyjnych i folii na budzie auta to dodatkowe koszty
i przede wszystkim czas, a poza tym żaden z nich nie miał ochoty się w to
bawić bez absolutnej konieczności.
Niech to cholera. Byli przekonani, że krew wystarczy. Okazało się jednak, że
Fin ma mocniejsze nerwy. I próbuje grać o stawki, na które nie może sobie
pozwolić. W rzeczywistości nie może sobie nawet pozwolić na wejście do gry.
Nikt z nich nie mógł. Nawet Borys Sokołow, choć chętnie zgrywał przed innymi
wielkiego bosa. Biegał na równie krótkiej smyczy, jak cała reszta. Obroża to
obroża, choćby nawet nabijana diamentami.
Może Finowi nie zależało wcale aż tak bardzo, jak sądzili. Może tylko
udawał. Porwanie córki szybko wyleczy go z poczucia wyższości.
Lumikki nie mogła oderwać spojrzenia od talerza z szaro-beżowym makaronem
w słonej brei, który postawiła przed nią Elisa. Nie kłamała, że nie umie
gotować. Podobno w zamrażalniku miała niezły wybór obiadów
przygotowanych przez matkę, ale ich odgrzanie było „tak kłopotliwe”, że
najchętniej jadła makaron z torebki. Lumikki wzięła do ust kilka sflaczałych
tasiemek. Postanowiła wytrzymać. W zasadzie to nie ona postanowiła, tylko jej
burczący głośno brzuch.
Była potwornie głodna. Czas płynął, zrobiło się popołudnie i Lumikki
myślała wyłącznie o powrocie do domu. Jednak gdy tylko zaczynała się
zbierać, Elisa wymyślała jakiś pretekst, żeby ją jeszcze zatrzymać. Dziewczyna
rzeczywiście bała się zostać sama w domu.
Rozmowa się nie kleiła. Wyczerpały temat pieniędzy. Przedyskutowały
hipotezę, że worek miał trafić do sąsiada w skórzanym płaszczu. Elisa święcie
w to wierzyła.
– Moi rodzice nie mogą być zamieszani w takie historie. To uczciwi
i porządni ludzie.
Lumikki nie wykluczała jednak i tej możliwości, że pieniądze miały trafić do
rodziców Elisy. Dlatego spytała, czym zajmuje się jej matka. Pracowała
w jakiejś firmie kosmetycznej, w zespole odpowiedzialnym za kontakty
zagraniczne. Nie była wielką szychą, ale według Elisy zarabiała przyzwoicie.
– Jest w delegacjach prawie sześć miesięcy w roku – dodała, odwracając oczy
w stronę okna.
Lumikki dostrzegła w jej twarzy irytację i przygnębienie.
– Na szczęście tatuś jest prawie zawsze w domu – podjęła po chwili Elisa
z uśmiechem. – Jeśli nie liczyć akurat tego weekendu.
„Tatuś” pracował w policji.
– W którym wydziale? – spytała Lumikki.
Zażenowana Elisa spuściła wzrok.
– Antynarkotykowym – odrzekła.
Pod latarnią najciemniej i tak dalej. Może byłoby to nawet śmieszne, gdyby
nie powalająca głupota Elisy. Córka policjanta z wydziału antynarkotykowego
bawi się zakazaną chemią. Kto by pomyślał, że akurat ją może ciągnąć do tak
ryzykownych zabaw. Lumikki zachowała komentarz dla siebie, ale Elisa
całkiem trafnie zinterpretowała jej milczenie.
– Wyluzuj, przecież tylko sporadycznie, na imprezach! – Dziewczyna przyjęła
postawę obronną. – Nie jestem żadną narkomanką. Doskonale wiem, gdzie leży
granica. A poza tym już mówiłam, że nie zamierzam nigdy więcej niczego
łykać. Zostanę świętą abstynentką.
– Zapytaj kiedyś ojca, ile takich sporadycznie łykających jakieś pigułki
spieprzyło sobie życie, i to także w Tampere. Ale nie przyszłam cię
uświadamiać, tylko wyjaśnić sprawę tych pieniędzy.
– Przecież nie mogę wspomnieć o nich tatusiowi, jeśli się wkręcił w jakąś
szemraną historię. – Elisa westchnęła po raz dziesiąty. – W co oczywiście nie
wierzę. No, ale gdyby jednak... Nie mogłabym mu ufać. Mógłby mi wtedy
wcisnąć każdy kit. Ale nie mogę też powiedzieć nikomu z policji, bo to w końcu
jest mój tatuś. Choćby się nawet w coś wpakował, nie mogę go zdradzić. Poza
tym to może być też jakaś tajna operacja policyjna. Ach, głowa mi zaraz
pęknie!
– O której wróci dzisiaj do domu? – spytała Lumikki.
– Za dwie godziny.
– Wczoraj zachowywał się normalnie?
– Moim zdaniem tak. Z drugiej strony tak się denerwowałam, żeby się nie
wygadać, że urządziłam w domu balangę, a moja szafa kryje w sobie tajemnicę
wielkości słonia, że pewnie bym nawet nie zauważyła, gdyby zatańczył trepaka
z uszami Myszki Miki na głowie.
– Obserwuj go. Porozmawiaj z nim. Nie pytaj wprost, ale zobacz, czy nie
zdradzi go wyraz twarzy albo gest. Ludzie komunikują nieprawdopodobnie
wiele, nawet gdy nic nie mówią – pouczyła ją Lumikki. – Miej też na oku tego
sąsiada. Jeśli pieniądze miały być dla niego, to ich nie dostał, i facet na pewno
zacznie się zachowywać w podejrzany sposób.
Elisa spojrzała na Lumikki, wstała zza stołu i podeszła do niej.
– Dziękuję – powiedziała i szybko ją objęła.
O dziwo, tym razem jej uścisk nie wydał się już Lumikki tak odpychający.
Elisa usiadła za stołem i wróciła do przerwanego posiłku. Wsysała makaron,
wciągając policzki i siorbiąc. Wyglądała jak mała dziewczynka.
– Pogadam z tatusiem. I będę obserwować sąsiada. Może znajdę jakieś
logiczne wytłumaczenie dla tej historii. A potem pomyślę, co zrobić
z pieniędzmi. Tuukka i Kasper raczej nie zechcą rozstać się ze swoją dolą, ale
już ja znajdę na nich sposób – odparła Elisa z uśmiechem.
Jej pewność siebie miała w sobie coś rozbrajającego.
– Ciągle się boisz? – spytała Lumikki.
– Już nie tak bardzo, jak wcześniej.
– Okej. W takim razie idę do domu.
Elisa próbowała zrobić minę urażonego szczeniaka, tym razem jednak
Lumikki pozostała nieugięta. Wystarczy na dziś zabawy w najlepsze kumpelki.
Ona już swoje zrobiła. Włożyła płaszcz, ściągnęła mocno sznurowadła glanów
i szczelnie owinęła szyję szalem. Z półki nad wieszakami sięgnęła po łapawice,
czapka potoczyła się gdzieś dalej. Lumikki wspięła się na palce i złapała brzeg
materiału. Pociągnęła energicznie i usłyszała złowieszczy trzask.
– Ojej! – wykrzyknęła z żalem Elisa, patrząc na rozdartą czapkę Lumikki. –
Leży tam ciągle z tyłu nieprzykręcony wieszak. Mnie też podarł już dwie
czapki.
– Nic to, naciągnę sobie szal na uszy – rzekła Lumikki.
– Nie, coś ty, pożyczę ci moją. Mam ich aż za dużo – powiedziała Elisa
i włożyła na głowę Lumikki czerwoną czapkę z wełny. – A twoją naprawię albo
zrobię ci na drutach nową.
– Niech będzie. Dzięki.
W holu Lumikki zatrzymała się na chwilę. Miała niejasne wrażenie, że
powinna jakoś podtrzymać Elisę na duchu.
– No dobra, to trzymaj się – rzuciła w końcu, nie mogąc się zdecydować, co
powiedzieć.
Nie leżała jej rola empatycznej koleżanki.
– Spoko – odrzekła Elisa. – Jak chcesz, to możesz wyjść tylnym wyjściem.
Schody od ulicy są diabelnie śliskie.
Przygryzła wargę, jakby chciała coś jeszcze dodać, ale się nie odezwała.
Lumikki nie pytała, co dalej. Miała nieprzyjemne uczucie, że to nie jest jej
ostatnia wizyta u Elisy.
Popełniła błąd, przychodząc do niej.
9
Borys Sokołow odebrał, zanim komórka zdążyła wygrać do końca pierwszą
nutę You Only Live Twice.
– No i?
– Dziewczyna właśnie wyszła z domu tylnym wyjściem. Idzie w stronę zbocza
– poinformował obolały z zimna Viivo Tamm.
Sokołow skinął głową siedzącemu obok Estończykowi, żeby uruchomił silnik.
– Czy to jest właściwa dziewczyna? – upewnił się jeszcze Borys.
– Na pewno. Ma taką samą czerwoną czapkę, co wcześniej – odrzekł Tamm.
– Kiedy podjedziemy, złapiesz ją. Tylko nie spartol. Musi się udać za
pierwszym podejściem – rozkazał Sokołow i się rozłączył.
Borys rozcierał zgrabiałe dłonie. Trzeba błyskawicznie wciągnąć dziewczynę
do samochodu przez tylne drzwi. Nikt nie może ich zauważyć. Im mniej ona
zobaczy, tym lepiej. I bez zbędnej brutalności. Dziewczyna ma być cała
i zdrowa. Oczywiście kilka siniaków nie zawadzi. Żeby nie myślała, że to tylko
zabawa.
Choć w sumie to będzie zabawa. Tylko trochę inna, niż mogłaby sądzić.
Złapią ją i wyślą filmik na komórkę tatusia. Borys byłby bardzo zdziwiony,
gdyby to ostatecznie nie przywołało gliny do porządku. Na pewno od razu
spokornieje i przeprosi, że próbował ograć chłopaków trochę lepszych od
siebie. Obieca, że od teraz będzie już grzeczny. I w ramach rekompensaty
zapomni o następnej wypłacie. Przysięgnie, że zrobi wszystko, czego zażądają.
I to im wystarczy.
Wtedy wypuszczą dziewczynę z samochodu i pojadą zmienić folię i tablice
rejestracyjne. Niemała inwestycja jak na jedno zastraszenie, ale w tym
przypadku opłacalna. Borys Sokołow dostał dokładne instrukcje i obietnicę
pokrycia wszystkich kosztów, ze sporą nawiązką. Nie mogli sobie pozwolić na
to, żeby stracić tak cenną wtykę. Przede wszystkim jednak Fin nie mógł sobie
pozwolić na to, żeby ich stracić.
Dziewczyna oczywiście od razu pobiegnie przerażona do domu i naskarży
tatusiowi, że porwali ją bandyci. Ojciec uda zaskoczonego i wstrząśniętego,
zacznie wypytywać o szczegóły i znaki rozpoznawcze porywaczy, a potem
obieca kochanej córeczce, że zajmie się sprawą, a bandyci zostaną szybko ujęci
i ukarani.
Nie, nie będzie musiała składać żadnych zeznań. Wystarczy, że jemu
wszystko opowie. Tatuś doskonale wie, jak traumatyczne są takie wydarzenia,
i dlatego oszczędzi córeczce męczących procedur i przesłuchań prowadzonych
przez obcych ludzi.
Borys niemal parsknął śmiechem, gdy wyobraził sobie tłumioną wściekłość
tatusia. Bo nie będzie mógł pisnąć nikomu ani słowa.
Tak to już jest. Jak sobie pościelesz, tak się wyśpisz.
Lumikki postanowiła nadłożyć trochę drogi i zejść zboczem przez
Pyynikinharju. Głowa ją rozbolała od perfum Elisy i nazbyt wielu pytań.
Sytuacji bynajmniej nie poprawiał fakt, że czerwona czapka mocno
przesiąknęła wonią tych samych substancji. Niemniej chodzenie w taki mróz
z gołą głową szybko skończyłoby się odmrożeniem uszu.
Przypomniała sobie, jak półtora roku wcześniej, tuż po przeprowadzce do
Tampere, po raz pierwszy pobiegła na Pyynikinharju. Odurzona wolnością
pokonała długie, wyczerpujące podejście aż do wieży widokowej, biegnąc ile sił
w nogach. Na górze uda jej się trzęsły, a pachnące, świeże pieczywo
w kawiarence krzyczało donośnym głosem, żeby dała już sobie spokój z tym
treningiem i przysiadła na chwilę przy czarnej kawie i pączku. Lumikki jednak
nie zatrzymała się przy wieży, tylko spokojnym już tempem zbiegła ścieżką
w dół zbocza. Drżenie mięśni minęło i z każdym krokiem wracała radość
biegania.
Ścieżka wiodła znów trochę pod górę i nagle po lewej stronie oczom Lumikki
ukazał się niesamowity widok na jezioro Pyhäjärvi. Daleko w dole, za dawną
ceglaną fabryką Suomen Trikoo na Pyynikki, sierpniowe słońce muskało
pieszczotliwie taflę wody. Zeszła ze ścieżki na skałę, aby chwilę popatrzeć.
Zanurzyła się w zieloności i zapachach późnego lata. Patrzyła na jezioro, na
cypel Jalkasaari, na rysującą się na drugim brzegu Härmälę, i po raz pierwszy
od dawna poczuła, że jest bezgranicznie szczęśliwa. Że to początek
samodzielnego życia. Początek wolności.
Teraz szczęście i wolność były dla niej pustymi pojęciami. Lumikki starała się
o tym nie myśleć, bo tylko goniła w piętkę. Żadnego rozwiązania, żadnego
wyjścia z sytuacji.
Jeśli nie liczyć tego jednego. Tego najprostszego i najbardziej oczywistego.
Pójść na policję i wszystko powiedzieć. Nie przejmować się tym, że Elisa będzie
mieć potem kłopoty. Albo jej rodzina. Co ją to obchodzi? Był tylko jeden
problem: Elisa jej zaufała. I Lumikki wiedziała, że nie może tego zaufania
zawieść. Ślepa uliczka.
Doszła do ulicy Näkötornintie, która wiodła pod górę do wieży widokowej.
Niebo przesłoniły chmury. Pociemniało. Drzewa wyciągały swoje białe,
oszronione gałęzie na wszystkie strony. Wyobraźnia podpowiadała Lumikki, że
jeśli lesisty stok wygląda jak żywcem przeniesiony ze świata baśni, to
w cieniach drzew muszą się czaić najstraszniejsze potwory. Zrodzone z lęku
mary, które zakradają się od tyłu i wciągają pod śnieg, do zimnego grobu. Albo
jeszcze gorzej – przemieniają człowieka w żywą rzeźbę z lodu, niezdolną mówić
ani się poruszać. Na wieki już żywą. I na wieki martwą.
Oddech parował. Lumikki wydychała zbędne myśli, próbowała osiągnąć
twórczą pustkę, w której mógłby powstać jakiś świeży pomysł. Już prawie jej
się udało, gdy zdała sobie sprawę, że ktoś ją śledzi. Znowu. Nie musiała się
nawet oglądać, aby mieć pewność.
Mimo to zerknęła przez ramię. Idący za nią mężczyzna miał czapkę
naciągniętą głęboko na oczy, a usta i nos zasłonił sobie szalem. Dostrzegła też
podjeżdżający powoli pod górę samochód dostawczy, który zrównał się już
prawie z idącym.
Bez zastanowienia rzuciła się do ucieczki. Usłyszała, że mężczyzna także
zaczął biec. Samochód przyspieszył.
Lodowate powietrze szarpało płuca. Glany ślizgały się na oblodzonym
chodniku. Spojrzała za siebie, w samochodzie siedziało dwóch mężczyzn. Oni
również mieli zasłonięte twarze, widziała tylko ich oczy. Jednej sroce spod
ogona wyskoczyli? Nigdzie żywej duszy. Nawet gdyby krzyknęła, nikt by nie
usłyszał.
Gnała jak jeszcze nigdy w życiu. Biegnący za nią mężczyzna został w tyle,
ale samochód w mig ją dogonił. Otworzyły się drzwi szoferki i pasażer
próbował ją złapać. O mały włos. Lumikki usłyszała trzask dartego materiału,
gdy zaczepiony na agrafce odblask wyrwał się razem z kawałkiem płaszcza.
Uskoczyła w bok i nagle dała nura z chodnika w las.
Przeskakiwała skały i kamienie, przemykała pomiędzy drzewami, nie
przejmując się chłoszczącymi twarz gałęziami. Zdążyła jeszcze usłyszeć, że
dostawczak zahamował. Mężczyźni wbiegli w las. Słyszała, że coś krzyczą,
chyba po rosyjsku. Wiedziała, że szybko otrząsną się z zaskoczenia
wywołanego jej niespodziewanym manewrem. I jeśli zdołają ją otoczyć, będzie
po wszystkim. Miała zaledwie kilka sekund przewagi.
Musiała ją wykorzystać bez pudła.
Taka szansa już się nie powtórzy.
Viivo Tamm zaklął, noga znów się zapadła w głębokim śniegu. Dziewczyna
śmigała jak zając, zgrabnie omijała najgłębsze, najbardziej kopne zaspy. Na
szczęście ślady zdradzały, którędy pobiegła, choć może i stracił ją na chwilę
z oczu.
– Łap ją! – krzyczał gdzieś z tyłu Borys Sokołow.
Sam ją sobie łap, grubasie, odciął się w myślach Viivo Tamm. Przyspieszył.
Mięśnie nóg powoli się rozgrzewały i z każdym krokiem słuchały go coraz
bardziej. Złapie tę małą dziwkę. Może sobie uciekać, ale się nie ukryje.
Bieganie po śniegu i ją w końcu zmęczy. Viivo Tamm nie jest może najszybszy
na świecie, ale na pewno wytrzymały. Znikła mu z oczu. Ślady wiodły
z gęstwiny na oświetloną ścieżkę. Pewnie liczyła, że natrafi na spóźnionego
biegacza, który wybawi ją z opresji. Może sobie marzyć. W taki mróz nikt
o zdrowych zmysłach nie biega. Viivo Tamm rozejrzał się.
Nigdzie jej nie widać. Niech to jasny szlag.
Wtedy kawałek dalej na ścieżce dostrzegł coś czerwonego. Czapka.
Zgubiła czapkę, zostawiła ślad. Oj, biedny Czerwony Kapturku. Na twoim
miejscu nie pomagałbym dużym, złym wilkom. Właśnie z lasu wypadli na
ścieżkę Sokołow z Kaskiem. Tamm ruszył w stronę czapki i krzyknął, żeby
biegli za nim. Dziewczyna nie mogła uciec daleko.
Przyklejona do pnia Lumikki patrzyła z gałęzi, jak cała trójka pobiegła
w przeciwną stronę. Wpadła na ścieżkę chwilę przed nimi i w paru długich
susach, żeby zostawiać jak najmniej śladów, doskoczyła do drzewa i wspięła się
na wysoką gałąź. A potem cisnęła czapkę na ścieżkę, jak najdalej przed siebie.
Podziałało. Ale na pewno nie na długo.
Lumikki zeskoczyła z gałęzi, nie przejmując się bolesnym uderzeniem stóp
o ziemię, i ruszyła pędem przed siebie. Mroźne powietrze paliło teraz nie tylko
płuca, ale także uszy. Nawet tego nie czuła.
Byle dalej. Byle prędzej. Z powrotem do Näkötornintie, gdzie stał
dostawczak. Na boku miał napis „Instalacje wod.-kan. Mäkinen”. Lumikki
mogłaby się założyć, że żaden z tych trzech nie nazywa się Mäkinen.
Zapamiętała też numer rejestracyjny, choć była prawie pewna, że nic jej z tego
nie przyjdzie.
W uszach słyszała łomotanie serca.
Z Näkötornintie na Pyynikintie. Tutaj było już widać samochody i ludzi.
Reflektory nadjeżdżającego autobusu wydały się Lumikki najpiękniejszym
widokiem na świecie. Już z daleka machnęła kierowcy, który ulitował się nad
zmarzniętą biegaczką i zatrzymał autobus kawałek przed przystankiem.
Zdyszana weszła do środka, zapłaciła za przejazd i osunęła się na pierwsze
wolne siedzenie.
Nogi jej się trzęsły. Oddech palił. Gdy ciepłe powietrze wtargnęło do
ściśniętych mrozem płuc, Lumikki dostała ataku kaszlu.
Siedząca naprzeciw starsza pani spojrzała na dziewczynę ze współczuciem,
ale głos miała surowy.
– W taką pogodę naprawdę trzeba zakładać coś na głowę – pouczyła ją. –
Jeszcze się nabawisz śmiertelnej choroby.
W odpowiedzi Lumikki tylko zakaszlała. W uszach powoli wracało czucie,
więc zaczęły ją piec i kłuć. Przyłożyła do nich dłonie, aby je ogrzać. Co to
wszystko właściwie miało znaczyć, do jasnej ciasnej? Dlaczego ktoś chciał ją
wciągnąć do dostawczaka? Gdyby to była próba gwałtu, faceci nie goniliby jej
z tak maniackim uporem. To musiało się jakoś wiązać z tymi pieniędzmi. Ale
dlaczego chcieli złapać ją, osobę postronną, która wplątała się w tę sprawę
przez nieszczęśliwy zbieg okoliczności?
– Czapka byłaby najlepsza – babcia nie dawała za wygraną.
Czapka. Czerwona czapka. Lumikki olśniło. Mężczyźni nie gonili jej, gonili
dziewczynę w czerwonej czapce. A czyja to była czapka? Otóż to. Chcieli
porwać Elisę. To już miało ręce i nogi. I wyjaśniało, że pieniądze trafiły na
właściwą działkę. Niestety. Wątpliwości rozwiał ostatecznie pościg za
dziewczyną w czerwonej czapce, którą porywacze wzięli za Elisę. A gdyby to
Elisa wyszła z domu? Lumikki pojęła to w lot i poczuła, jakby ktoś ją walnął
prosto w brzuch. Elisa by im nie uciekła. Leżałaby teraz w tamtym
dostawczaku, związana, bezbronna, zdana na łaskę tych trzech oprychów.
Lumikki szybko wysupłała komórkę i wystukała esemesa do Elisy:
Pod żadnym pozorem nie wychodź z domu. Zamknij od środka wszystkie drzwi.
Nikomu nie otwieraj.
2 marca
ŚRODA
Była sobie raz dziewczynka, która się nie bała.
Biegała tak, jak biegają ludzie, którzy nie boją się upaść. Jej zwinne i mocne
nóżki śmigały przez kamienie i pnie. Czuła pod stopami miękkie mchy, ciepły
od słońca piasek, kłujące igły świerków, mokrą od rosy trawę. Wierzyła, że
nogi poniosą ją wszędzie, gdzie zapragnie pobiec.
Śmiała się tak, jak śmieją się ludzie, których jeszcze nie ośmieszono. Jej śmiech
dobywał się z głębi brzucha. Wypełniał klatkę piersiową, bulgotał w gardle,
łaskotał język. Na koniec, rozedrgany, roznosił się na zewnątrz na wszystkie
strony i dosięgał jabłoni, które okrywały się nagle kwieciem, strzelając pąkami.
Od tego śmiechu całe otoczenie zdawało się jaśniejsze i cieplejsze. Często
kończył się czkawką, ale dziewczynce to nie przeszkadzało, bo czkawka
wywoływała kolejny wybuch śmiechu.
Ufała tak, jak ufają ludzie, którzy nigdy nie stracili gruntu pod stopami, którzy
nigdy nie zostali przez nikogo zdradzeni. Zwieszała się ufnie głową w dół.
Wierzyła, że choćby nawet zaczęła spadać, ktoś ją na pewno zdąży złapać.
Była sobie raz dziewczynka, która nauczyła się bać.
Bajki tak się nie zaczynają. Tak zaczynają się inne, mroczniejsze opowieści.
10
Lumikki znowu była dziewczynką. Miała dziewięć lat. Albo dziesięć. Albo
dwanaście. W tym piekle lata zlewały się ze sobą w jedną, czarną pulpę. Nie
była w stanie sobie przypomnieć, co się kiedy wydarzyło. Nie była w stanie
odróżnić prawdy od koszmaru. Co do jednego nie miała wątpliwości. Nigdy nie
bała się bez powodu.
Siedziała zwinięta w kłębek i nasłuchiwała. Potrafiła się schować
w niewiarygodnie ciasnych skrytkach. Mieściła się w szafie, mieściła się
w mrocznym, zagraconym kącie garderoby, mieściła się na płask w miejscach,
gdzie nikomu nie przyszłoby do głowy jej szukać. Potrafiła siedzieć tak cicho,
że zwyczajny oddech brzmiałby przy niej jak wiertarka z udarem.
Z nosa jej ciekło. Nie zwracała na to uwagi. Stłumiła przemożną chęć
wciągnięcia powietrza przez nos albo wytarcia smarków rękawem. Wodnisty
gil spływał na wargi. Nie oblizała go. Ściekał powoli na brodę i skapywał na
kolana. Nieważne. Dżinsy i tak były już brudne. Mama będzie się w domu
dziwić. Ale Lumikki nic nie powie.
Były takie sprawy, o których najlepiej milczeć. Takie sprawy, które od
mówienia tylko się pogarszały.
Lumikki nasłuchiwała. Słyszała zbliżające się kroki. Skupiła się na tym, aby
zachować spokój. Jeśli ulegnie strachowi, nie wytrzyma w absolutnej ciszy.
Zamknęła oczy i wyobraziła sobie biały, dziewiczy puch. I siniejący zmierzch.
I zająca, który przebiegł przez śniegową czapę, wyciskając w niej równe,
piękne ślady. Dwa małe kółka jedno za drugim, a potem dwa wydłużone tropy
obok siebie. Te ślady ją uspokajały.
Nic złego nie może się wydarzyć, gdy zając kica sobie spokojnie przez śnieg.
Nic złego nie może się wydarzyć, gdy zmierzch gęstnieje w noc i na niebie
zapalają się pierwsze gwiazdy. Kwadrat Pegaza.
Nic złego nie może się wydarzyć, gdy zupełnie blisko widać domek i lampę
nad schodami.
Lumikki słyszała, jak kroki się oddalają. Mogła wreszcie oddychać trochę
swobodniej.
Zdołała się ukryć. Nie znalazły jej.
Jakby to było nie bać się każdego dnia?
Lumikki nie zbudziła się nagle. Przechodziła stopniowo ze snu do jawy, czuła,
jak nogi i ręce zaczynają rosnąć, jak dziecinne ciało staje się kobiece, kłębek się
rozwija i plecy prostują. Uzmysłowiła sobie lata, które ją dzieliły od Lumikki ze
snu. Nie była już małą dziewczynką. Miała siedemnaście lat. I już od dawna nie
musiała się bać każdego dnia.
Aż do teraz. Bo wmieszała się w nie swoje sprawy.
Rozhisteryzowana Elisa wydzwaniała do niej cały wieczór, skakała pod sufit
od najcichszego skrzypnięcia i trzaśnięcia mrozu, wymuszała na Lumikki
zapewnienia, że wszystko jest w porządku. Wpadła w panikę, kiedy jej ojciec
nie wrócił do domu na czas. W czasie jednej z tych rozmów nagle wrzasnęła.
Lumikki słyszała w słuchawce, że Elisa gdzieś biegnie, zatrzaskuje za sobą
drzwi i przekręca rygiel w zamku.
– Ktoś właśnie wszedł do domu – wychrypiała do telefonu.
– Dobra. Gdzie jesteś?
– Zamknęłam się w łazience.
Lumikki domyśliła się tego po odgłosach. Elisa nie opanowała sztuki
bezgłośnego poruszania się. Nie musiała. Gdyby do jej domu wdarł się płatny
zabójca, od razu by wiedział, gdzie jej szukać. Poza tym zamknięta od środka
łazienka stanowiła chyba najgorszą kryjówkę, jaką tylko można sobie
wyobrazić. Tam Elisa byłaby dla zabójcy jak zafoliowany obiadek do odgrzania
w mikrofali. Wystarczyło rozerwać opakowanie i jednym kłapnięciem
pochłonąć zawartość. I to bez podgrzewania.
– Wyłamał drzwi? – spytała Lumikki.
– Nie, miał klucz.
Lumikki miała wielką ochotę się rozłączyć. Zdążyła bowiem przewidzieć
kolejne słowa Elisy, zanim ta otworzyła usta.
– Uff. To jednak tatuś. Woła mnie właśnie z dołu – szepnęła Elisa do
telefonu.
No shit Sherlock.
– Dobra. No to nara – wypaliła Lumikki zwięźle.
– Nie! Najpierw musisz mi obiecać, że jutro znowu przyjdziesz. Nie mogę być
tu sama i nie mogę nigdzie wyjść.
W głosie Elisy zabrzmiała niespodziewana siła.
Lumikki chciała odmówić. Chciała uwolnić się od tego bałaganu teraz, zaraz,
póki to jeszcze możliwe. Porywacze nie widzieli jej zbyt dobrze. Mogła umyć
ręce. Przecież nie były brudne. To nie ona grzebała w worku pełnym
zakrwawionych banknotów. A jednak po skończonej rozmowie Lumikki miała
ochotę walnąć głową w ścianę. Bo obiecała Elisie. Znowu.
Borys Sokołow bębnił palcami w kufel. Piwo było mdłe i paskudne. Doskonale
pasowało do jego nastroju. Spragnione chmielu ranne ptaszki zdążyły się już
pozlatywać z okolicznych podwórek i obsiąść swoje poidła w mrocznym barze.
Borys zarezerwował dla siebie i Estończyków ogrodzony stolik, którego nikt nie
raczył jeszcze zetrzeć po wieczornej zmianie. Bo i po co? To idealnie pasowało
do jego nastroju.
Spartolili sprawę. „Ruska robota”, jak powiedzieliby siedzący dokoła
Finowie, i tym razem Borys nie mógłby polemizować. Plan porwania
dziewczyny trzeba było zarzucić. Mieli jedną szansę, jedną możliwość, którą
zaprzepaścili. Borys otrzymał już esemesa z lakonicznym stwierdzeniem, że
teraz ma sam załatwić tę sprawę. I jest za nią osobiście odpowiedzialny.
Musi więc wymyślić inny sposób, żeby postraszyć glinę i przywołać go do
porządku.
– Może się nie pokapował, że Natalia nie żyje? – podrzucił Viivo Tamm,
kończąc przemowę długim i głośnym siorbnięciem z kufla.
– Nie mógł się nie pokapować. Czyja inna krew mogła być na banknotach? –
odparł Borys.
Viivo wzruszył ramionami. Linnart Kask milczał. Niekiedy Sokołow
podejrzewał, że jego drugi Estończyk jest jeszcze głupszy, niż wygląda.
Borys rozważał słowa Tamma. Może coś w tym jest? Może jednak Fin
rzeczywiście nie skapował, że jego ukochanej Natalii już nie ma? Może mu nie
powiedziała o swoim planie ucieczki z forsą? Wtedy glina byłby oczywiście
wkurzony, że dostał zababrane banknoty. I dlatego im wmawia, że nie dostał
ich wcale.
Borys sądził, że Fin i Natalia naprawdę coś dla siebie znaczą. Był
przekonany, że razem opracowali plan jej ucieczki. Borys nie docenił Natalii,
nie wierzył, że ta potrafi podejmować samodzielne decyzje. A może do
dziewczyny wreszcie dotarło, że lepiej nikomu nie ufać i nikt jej nie uratuje?
W pewnym sensie Borys rozumiał jej wybór.
Nigdy jej tego nie powiedział, ale niekiedy myślał o niej jak o córce, której
los mu poskąpił. Głos serca szeptał mu na ucho, żeby pozwolił Natalii uciec. Ale
głos rozsądku krzyczał, że narobi sobie tylko wielkich kłopotów. Musiał więc
uciszyć serce i zamiast Natalii zobaczyć uciekającego po śniegu zająca,
namolnego szkodnika. Wtedy już mógł nacisnąć spust.
I choć przypuszczalnie glina rzeczywiście nie wiedział o planie Natalii, nie
zmieniało to istoty problemu. Swołocz próbował go szantażować. Należało
z tym skończyć, i to jak najszybciej.
Borys miał swój sposób na uspokojenie nerwów – przeglądał kalendarz
w komórce. Zazwyczaj działał bez pudła.
Tym razem kalendarz podsunął mu pewną myśl.
– Coś mi się zdaje, że Natalia wyśle glinie zaproszenie na imprezę –
powiedział z uśmiechem.
Estończycy spojrzeli na niego ze zdumieniem. Barany. Borys miał wrażenie,
że jest jedynym mózgiem całej trójki. Na szczęście nie najgorszym. Zostawił
niedopitą lurę w kuflu i poszedł do baru zamówić podwójną whisky. Zasłużył
sobie.
Gdy Lumikki zobaczyła w holu dwie pary znajomych butów, miała ochotę
odwrócić się na pięcie i wyjść. Rozmiary 41 i 43. Chyba nie obiecywała Elisie,
że przyjdzie na spotkanie klubu dyskusyjnego?
– Może mi powiesz, co ja tu właściwie robię, skoro zaprosiłaś także Tuukkę
i Kaspra? – zwróciła się do Elisy, która zawstydzona wbiła spojrzenie w ziemię.
Na nogach miała różowe skarpety z czarnymi prążkami. Co innego mogłaby
mieć.
– No bo... tylko ty możesz to wszystko rozgryźć. Jesteś taka inteligentna –
zaczęła tłumaczyć Elisa.
Wazelina i przymilny głos wzmocniony obrzydliwie słodkim uśmiechem
działały może na chłopaków, ale nie na Lumikki. Zaczęła wciągać glany
z powrotem na nogi.
– Przyjechałam do ciebie, ponieważ twierdzisz, że boisz się być sama
w domu. Nie, przyjechałam do ciebie, ponieważ zażądałaś tego ode mnie. Bo ty
po prostu nie możesz być sama w domu. Ale jak widzę, nie jesteś tu sama.
Zmywam się.
Elisa wepchnęła się między Lumikki i drzwi.
– Nie, nie idź. Tuukka i Kasper sami się tu wprosili, kiedy się zorientowali, że
nie poszłam do szkoły. Nie uwierzyli, że mam migrenę. Nie przeżyję tego bez
ciebie – wyrzuciła Elisa błagalnie.
Lumikki bawiła się chwilę sznurówkami butów.
Obiecała sobie, że już nigdy nie będzie się bać. Myślała wtedy tylko o sobie.
Nie przyszło jej nawet do głowy, że mogłaby się bać o kogoś innego. Gdyby
teraz wyszła i zamknęła za sobą drzwi, uwolniłaby się może od całej tej
sprawy. Ale nie od lęku. Mogłaby przestać odpisywać na esemesy i nie odbierać
telefonów. Mogłaby nawet zastrzec numer. Mogłaby nie dostrzegać Elisy
w szkole. Traktować ją jak powietrze.
Ale nie przestałaby myśleć. Nie przestałaby się zastanawiać, co się stanie
z Elisą, jeśli jej niedoszli porywacze zrealizują swój zamiar. Bałaby się o nią.
A tego nie chciała.
Lumikki zdała sobie sprawę, że wdepnęła w to już bardzo głęboko, po
cholewy glanów. Co za różnica, czy zapadnie się po kolana, po pas czy po
szyję?
Bagno. Potrzask. Zniewolenie. Lumikki nienawidziła takich sytuacji. Nic nie
mogła na to poradzić.
Z ciężkim westchnieniem zaczęła ściągać buty z nóg.
– Zostanę. Ale ostrzegam, że jeśli tylko Tuukka znowu zacznie zgrywać
twardziela, natychmiast zadzwonię na policję i wpakuję was w taki syfilis, że
lepiej nie mówić.
Elisa z zachwytu aż zaklaskała. Plaśnięcia zabrzmiały w uszach Lumikki
bardziej złowróżbnie niż żałobne dzwony.
11
Dowiedziałaś się czegoś od ojca? – zapytał Tuukka, kiedy Elisa przyniosła im do
swojego pokoju duże szklanki coli.
Kasper poprosił o wzmocnioną, lecz na widok miny Elisy szybko spuścił
z tonu.
Lumikki spojrzała na Tuukkę. A więc wszystko im wypaplała. Pleciuga. Ale
może to lepiej. Łatwiej mówić, gdy wszyscy wiedzą, na czym stoimy.
– Mózg mi w ogóle nie pracował, bo wpadłam w histerię przez tych facetów,
co gonili Lumikki. To znaczy gonili ją, ale myśleli, że to ja. W takim stanie nie
przejawiam większej kreatywności w wymyślaniu rozsądnych, podchwytliwych
pytań. Dobrze, że sama nie chlapnęłam nic głupiego.
Elisa postawiła tacę z colą na stoliku. Kostki lodu zadzwoniły o szkło.
Dziewczyna sprawiała wrażenie jeszcze bardziej zmęczonej niż poprzedniego
dnia. Oczy miała podkrążone, włosy nieumyte, twarz nieumalowaną. Swoim
wyglądem kalała nieskazitelny obraz stylowego, jasnego pokoju, w którym
unosił się czysty duch Boknäsa i Arteka. Pod sufitem duży, drewniany żyrandol
Octo. Skandynawskie kontury, płynna bezpretensjonalność.
Lumikki znów nie mogła opędzić się od myśli, jakim cudem policjant
i przedstawicielka firmy kosmetycznej mogli sobie na to wszystko pozwolić.
Wydział antynarkotykowy nie płacił przecież swoim pracownikom milionów.
A i pensja matki Elisy nie mogła być aż tak dobra. Spadek? Możliwe.
Albo coś, co miało związek z workiem pełnym zakrwawionych banknotów.
– Okej. W następnej kolejności sprawdzimy komputery twoich starych –
oznajmił Kasper rozkazującym tonem młodocianego przestępcy.
– Mama zabrała laptopa w delegację, ale komputer tatusia stoi u niego
w gabinecie. Ale nie wiem...
Elisa nie zdążyła dokończyć zdania, bo Kasper już się podniósł.
– Ja sprawdzę kompa, a wy przejrzyjcie segregatory i resztę – zarządził.
Lumikki, Tuukka i Elisa poszli za nim.
– To chyba nie do końca zgodne z prawem, co? – spytała Elisa, szperając
w szufladach biurka.
– Jakoś nie zauważyłem, żeby niezgodność z prawem stanowiła dla ciebie
przeszkodę. – Tuukka roześmiał się.
– Może powinna – westchnęła Elisa.
Lumikki była tego samego zdania. Nie wypowiedziała go jednak na głos.
Wyraziła za to wątpliwość:
– Raczej nie znajdziemy tu niczego, co ma jakikolwiek związek z pracą
twojego ojca. Na pewno obowiązują go bardzo precyzyjne wytyczne, jakie
dokumenty może przynosić do domu. Prawdopodobnie żadne. A komp jest
domowy. Wszystkie sprawy zawodowe będą na jego komputerze w pracy.
– Prawda. Dlaczego nie przyszło mi to do głowy?
– Mimo to sprawdźmy – upierał się Tuukka. – Przecież dowodów swojej
przestępczej działalności nie będzie trzymał w komendzie. Glin tam tyle, że aż
strach się bać.
Mordercze spojrzenie Elisy zamroziło uśmiech Tuukki, gdy chłopak akurat
unosił kąciki ust. Szukali w milczeniu. Bez rezultatu. Z rewizji gabinetu wyłonił
im się obraz dobrego ojca i uczciwego obywatela, który ma porządek
w dokumentach podatkowych, polisach ubezpieczeniowych i rachunkach oraz
zupełnie czyste katalogi w komputerze.
– Nie wchodził nawet na strony porno – warknął poirytowany Kasper.
– Fuj! Oczywiście, że nie.
Elisa aż się wzdrygnęła.
– Ale ty tak – zarżał Tuukka. – Zdążyłem ci trochę poszperać w kompie.
– Może raz przypadkiem. Kumpela podesłała mi link, w który niechcący
kliknęłam – wyjaśniła Elisa.
Lumikki nie mogła słuchać tych jałowych tekstów. Szczególnie denerwowały
ją komentarze Elisy, które w towarzystwie chłopaków stawały się głupsze niż
zwykle, a głos robił się bardziej piskliwy. Lumikki znała to zjawisko. Jego
narodziny obserwowała ze zdumieniem już w podstawówce. Na początku
siódmej klasy część dziewczyn przyszła do szkoły po wakacjach w takim stanie,
jak gdyby latem potopiła w jeziorach połowę mózgu. Jej koleżanki, które
w szóstej klasie były jeszcze całkiem bystre, przestały nagle rozumieć
najprostsze równania matematyczne albo nie mogły przebiec stu metrów bez
„padania”.
„Trzymajcie mnie, bo padnę!”
Piszczały tak i wykrzykiwały wielokrotnie w ciągu dnia, to z zachwytem, to
z udawaną bezradnością. Wytrzeszczały oczy i żuły gumę. Lumikki nie od razu
zorientowała się, że to zwykły spektakl i dziewczęta po prostu grają przed
chłopcami głupiutkie panienki. Dają im do zrozumienia, że są małe, słodkie
i niegroźne. I przynajmniej dla niektórych chłopaków seksowne w ten
określony sposób.
A wszystko po to, aby najwięksi przystojniacy z klasy zyskali przy nich
poczucie, że są bystrzejsi, silniejsi i umieją więcej niż w rzeczywistości. Lumikki
zachodziła w głowę, czy chłopcy naprawdę tego nie widzą. Czy nie uraża to ich
dumy, że dziewczyny muszą udawać, aby połechtać ich ego? Część zdawała
sobie z tego sprawę, ale to nie dla nich był ten teatr. Ci bystrzejsi nie byli
przecież seksowni.
Z niewiadomych względów w ostatnich trzech klasach podstawówki bystrość
umysłu absolutnie nie była sexy. Jeśli ktoś chciał być seksowny, musiał unikać
jej jak zarazy. „Bystry” znaczyło tyle co nudny, męczący, wkurzający i jeśli nie
brzydki, to w najlepszym razie nijaki.
Lumikki sądziła, że w liceum to się zmieni. Owszem, ale tylko częściowo. Bo
widywała teraz nawet dorosłe i inteligentne kobiety, które udawały w męskim
towarzystwie głupsze, niż ustawa przewiduje. Żenujący widok. Lumikki chciała
wierzyć, że Elisa jeszcze jedną nogą tkwi w podstawówce i tym należy
tłumaczyć jej zachowanie, a nie ułomnością charakteru czy utrwalonymi
wzorcami zachowania.
– Daj mi jeszcze sprawdzić ten komputer – poprosiła.
Kasper łypnął na nią podejrzliwie, z pogardą.
– Nic w nim nie ma – stwierdził.
– Mimo to pozwól mi zerknąć – odparła Lumikki spokojnie, ale z naciskiem.
– Niektóre kompy mają bogatsze życie wewnętrzne, niż można z pozoru sądzić.
– Uuu, nasza pani superdetektyw okazuje się także zajebistym hakerem –
zadrwił Tuukka.
– Tak jak mówisz. Jestem nieślubną córką Herkulesa Poirota i Lisbeth
Salander – odcięła się Lumikki z kamienną twarzą i usiadła przed komputerem
na obrotowym krześle zwolnionym łaskawie przez Kaspra.
Cała trójka stanęła jej za plecami. Lumikki nie cierpiała takich zgromadzeń.
– Czyli nazywasz się Lumikki Poisander? – Kasper próbował jeszcze
żartować.
Nikt się nie zaśmiał.
– Lumikki, Lumikki...
Kasper smakował jej imię z nabożną miną, przeciągając sylaby.
– Na pewno jest jakieś zdrobnienie? – spytał w końcu.
– Nie ma – odrzekła Lumikki, nie odwracając się od monitora.
– Lumi?
– Nie.
– Lumia?
– Czyżby?
– Okej, może rzeczywiście nie. Mikki?
Lumikki cofnęła krzesło tak gwałtownie, że trąciła go oparciem, i obróciła się
w jego stronę.
– Au, uważaj! – Kasper ze złością rozcierał obolałe kolano.
– Możecie się rozejść. Zejdzie mi tu trochę – rzekła Lumikki, spoglądając
znacząco na Elisę.
Na szczęście mózg dziewczyny czasem pracował.
– Chodźcie do mojego pokoju, dopijemy colę – rzekła Elisa. – Krzycz, jeśli coś
znajdziesz.
Lumikki kiwnęła głową, patrząc już w ekran komputera. Chwilę później
usłyszała za sobą odgłos zamykanych drzwi. Błogosławiona cisza.
Musiała działać szybko. Ten spokój długo nie potrwa.
12
Terho Väisänen postawił kołnierz płaszcza i naciągnął na usta zielony szal,
który zrobiła mu córka. Gdy tylko wyszedł z komendy, mróz ostrymi pazurami
wpił mu się w nieosłoniętą skórę. Przez chwilę rozważał, czy nie wziąć
samochodu, w końcu jednak postanowił iść do domu na piechotę. Może ten
ziąb pobudzi wreszcie do myślenia jego szare komórki, które skandalicznie
leniły się już drugi dzień.
Terha Väisänena nurtowały dwa pytania.
Gdzie się podziała jego forsa?
Gdzie się podziała Natalia?
Czy na pewno w tej kolejności? Oczywiście, że nie, ale Natalia potrafiła nie
odzywać się przez wiele dni, a czasem nawet tygodni. Nie zawsze miała czas
odebrać telefon albo odpisać na esemesa czy mejla. Przyzwyczaił się do tego.
To jeszcze o niczym nie świadczyło. Ale gdy Terho spytał, co z jego forsą, Borys
Sokołow tak się wściekł, że o mały włos nie wylazł mu z telefonu. Bo pieniądze
podobno zostały dostarczone.
A właśnie, że nie.
Albo Sokołow kłamał jemu, albo Estończycy kłamali Sokołowowi. Bardziej
prawdopodobne wydawało się to drugie. Terha dziwiło, że już od dawna nikt
nie próbował się wyłamać, nie zrobił skoku na kasę i nie wyrolował gościa.
Sądził, że ta godna podziwu karność w szeregach to zasługa Sokołowa, bo
trzyma Estończyków na krótkiej smyczy. Nikt nie chciał Rosjaninowi podpaść.
Ale i Sokołow robił, co mu kazali. Hierarchia strachu i władzy. To ona
utrzymywała całą strukturę w ryzach.
Do teraz. Bo najwyraźniej ktoś postanowił dać sobie małą premię.
Terha bawiła myśl, że tak sprawnie działająca machina zaczyna się zacinać.
Swoją robotę wykonywał zawsze bez szemrania. Wszedł w to wyłącznie dla
pieniędzy, których potrzebował bezustannie, nawet teraz. Jeśli zakręcą mu
teraz kurek, będzie krucho. Nie odłożył nic na czarną godzinę, chociaż
powinien. Oszczędności miał mizerne. W odwecie mógłby oczywiście wsypać
Sokołowa i spółkę, ale podciąłby tylko gałąź, na której sam siedział. Jego życie
ległoby w gruzach.
Nie mógł do tego dopuścić.
Ponieważ negocjacje z Sokołowem nie przyniosły rezultatu, musi się dogadać
z samym Białym Niedźwiedziem. A to niełatwa sprawa. Ten bowiem grał
według własnych reguł, a jeśli komuś przestawały się podobać, Niedźwiedź
najzwyczajniej w świecie usuwał delikwenta z gry.
Terho szedł wzdłuż dwupasmówki i przeklinał w duchu, że w ogóle się w to
zaangażował. W układy z przestępcami, w moralne bagno. Bo to było bagno,
choć tyle razy rano, gdy
żona i córka jeszcze spały, gapił się tępym wzrokiem przez okno i przekonywał
sam siebie, że te układy mają swoje plusy. Dla policji i dla społeczeństwa.
Sokołow przekazywał mu informacje, dzięki którym jego wydział wyłapywał
dilerów i przemytników. I tak zdziesiątkował podziemny światek Tampere, że
jego grupa zbierała pochwały na najwyższych szczeblach. Terho przypominał
to sobie, patrząc na budzące się domy sąsiadów. Tylko powoli wstające słońce
pluło mu prosto w twarz. Odwracał wtedy spojrzenie od okna, dolewał mleka
do kawy i powtarzał w myślach od nowa te same kłamstwa.
Wtedy, lata temu, przyjęcie oferty wydawało się jedynym możliwym
rozwiązaniem. Terhowi ciążyły karciane długi i niespłacone kredyty. Nawet nie
wie, jak i kiedy rozkręcił tę spiralę hazardu. Z początku gra była dla niego
prostym sposobem na odreagowanie, resetem po ciężkim dniu pracy, jednak
z czasem przerodziła się w uzależnienie. Internetowy hazard stał się
zdecydowanie zbyt dostępny. A on musiał grać na pieniądze, aby cokolwiek
poczuć, dostać tak potrzebny zastrzyk adrenaliny. Poza tym żona miała
wyszukany gust, a w tamtym czasie Terho był gotów jeszcze przychylić jej
nieba. No i miał córkę, którą kochał nad życie. Nawet nie przypuszczał, że
można kogoś kochać tak mocno.
Dla Elisy. Robił to wszystko także dla niej. Żeby jego córka nie musiała nigdy
wstydzić się ani domu, ani rzeczy. Lub też martwić, czy rodziców będzie stać na
to czy tamto. On sam w dzieciństwie i młodości zdecydowanie zbyt często
musiał kłamać, że dżinsy z targowiska to sklepowe nówki, a kurtkę po kuzynie
rodzice przywieźli mu z zagranicy. Nie zarabiali zresztą najgorzej, tylko że
ojciec wszystko przepijał. Tego Terho wstydził się najbardziej. Przez to został
abstynentem, a potem wstąpił do policji, do wydziału antynarkotykowego. Bo
na ten jeden jedyny legalny a śmiertelny narkotyk o nazwie „alkohol” nie
znalazł sposobu.
Najwidoczniej jednak podatność na uzależnienia przeszła z ojca na syna.
Przemożna potrzeba, żeby dostać porządnego kopa, szybko i bez oglądania się
na cokolwiek. Ale Terho zawsze dbał o to, aby hazard w żaden sposób nie
niszczył życia żony i córki. Był jego prywatnym, osobistym grzechem. I choć
zdołał się ograniczyć w porównaniu z tym, do czego był zdolny w latach
najgorszego uzależnienia, nie znaczyło to bynajmniej, że nie potrzebował
regularnych dawek.
W ostatnim roku ciągnął współpracę z Sokołowem także z powodu Natalii.
Zakochał się w tej młodej kobiecie bez pamięci, po uszy, jak nastolatek. Od
początku wiedział, że to wariactwo, zabawa niebezpieczna i beznadziejna, ale
nie potrafił oprzeć się uśmiechowi i ogromnym, niewinnym oczom Rosjanki.
Nigdy by nie przypuszczał, że kobieta, która tyle w życiu widziała, może mieć
takie oczy. Już teraz ubolewał, że prędzej czy później będzie musiał zapomnieć
o Natalii, o jej jedwabistej skórze i dołeczkach w policzkach. Bo to się musi
skończyć. Ich związek nie mógł trwać, chyba że Terho poświęciłby małżeństwo,
rodzinę i najprawdopodobniej także karierę w policji. A on, mimo wszystko,
nie był na to gotowy, choć raz w chwili słabości rzeczywiście powiedział
dziewczynie, że zostawi dla niej żonę i zamieszkają razem. Głupoty. Obietnice
zakochanego mężczyzny, deklaracje bez pokrycia. Natalia to rozumiała. Mądra
dziewczyna, mądrzejsza, niż się z pozoru mogło wydawać.
Terho chciał jednak załatwić jej sprawy. Przynajmniej tyle był jej winien.
Zasługiwała na coś więcej niż tylko praca dla Sokołowa. Terho jeszcze nie
wiedział, jak to załatwi, ale wierzył, że coś wymyśli. Nie mógł więc teraz
dopuścić do rozsypki całego układu tylko dlatego, że Estończyków zaczęły
nagle świerzbić ręce.
W parku natarł na niego lodowaty wicher znad jeziora. Terho zaczął
żałować, że nie wziął samochodu. Z tak upiornym zimnem przegrywała nawet
najnowsza kurtka Haglöfsa.
Odwołano jedną naradę i w rozkładzie dnia pojawiło się ponadgodzinne
okienko. Terho postanowił, że skoczy do domu i zrobi obiad dla siebie i Elisy,
którą męczyła migrena albo jakieś kobiece sprawy. A może zwykłe lenistwo.
Sobie mógł to powiedzieć wprost. Była jego oczkiem w głowie, dziewczyną
śliczną i lubianą, ale do orłów nie należała. Może liceum to rzeczywiście nie
jest szkoła dla niej.
Terho wrócił do obmyślania planu. Trzeba się skontaktować z Białym
Niedźwiedziem. Było to możliwe tylko drogą elektroniczną. A mejla mógł
wysłać tylko z domu, bo nie zamierzał ryzykować i nie używał do tego
służbowego sprzętu ani przeglądarki w komórce.
Przy okazji wyśle kolejną wiadomość do Natalii i spyta o powód jej
przedłużającego się milczenia. Zżerała go tęsknota. Przeszywała do szpiku
kości, boleśniej niż lodowaty wicher.
Brązowe oczy. Utlenione włosy, przez które prześwitywały ciemne odrosty. Tu
i ówdzie kilka jaśniejszych pasemek. Wyskubane w kreskę brwi. Usta chyba też
poprawione, ale mogły i być naturalnie pełne.
Wiek: od siedemnastu do dwudziestu pięciu lat.
Prawie na wszystkich zdjęciach kobieta miała poważną minę i lekko
rozchylone wargi. Tylko na jednym się uśmiechała, ukazując głębokie dołki
w policzkach. Z uśmiechem na twarzy wyglądała na młodszą i sympatyczną.
Na tym samym zdjęciu był też mężczyzna w średnim wieku – miał dokładnie
taki sam nos jak Elisa. Kobieta w drogich ciuchach, po których od razu było
widać, że są drogie. Ta sama dwójka znalazła się też na innym zdjęciu,
w zbliżeniu, które prawdopodobnie sami zrobili komórką. Uśmiechnięci, całują
się i wyglądają na bezwstydnie szczęśliwych.
Patrząc na te fotografie, ukryte w komputerze raczej po amatorsku, Lumikki
czuła się jak podglądaczka. Przedtem odkryła jeszcze login i hasło do
anonimowego konta internetowego. Skrzynka odbiorcza była jednak pusta.
Ojciec Elisy albo z niego nie korzystał, albo – co wydawało się bardziej
prawdopodobne – kasował wiadomości zaraz po przeczytaniu.
– Elisa! – zawołała Lumikki.
Dziewczyna stanęła w drzwiach. Tuukkę i Kaspra na szczęście pochłonęła
bez reszty konsola Nintendo.
– Zamknij drzwi – poprosiła Lumikki. I gdy Elisa posłusznie je zamknęła,
zwróciła się do niej:
– Zakładam, że kobieta na tych zdjęciach nie jest twoją matką.
13
Elisa objęła się ramionami. Nagle zrobiło jej się zimno. Najchętniej zamknęłaby
oczy i nie oglądała tych zdjęć, ale było już za późno. Obrazy zdążyły wryć się
jej głęboko w pamięć i gdy wieczorem zamknie oczy, by zasnąć, pod
powiekami wyświetli się jej pełnometrażowy film w kolorze.
Jak tatuś mógł jej to zrobić? I mamie?
Elisa nie była głupia. Już od dawna zdawała sobie sprawę, że związku
rodziców nie można nazwać romantycznym i są ze sobą raczej
z przyzwyczajenia i wygody. Mimo to nigdy nie przyszło jej do głowy, że tatuś
mógłby zdradzić mamę. On nie należał do takich mężczyzn. Był uczciwy
i porządny, godny zaufania. Najpierw by się rozwiódł i dopiero potem
rozglądał za inną kobietą. Mamy nie była już taka pewna. Nie zdziwiłoby ją
wcale, gdyby się okazało, że nie wszystkie noce na delegacjach spędza sama.
Elisa uważała to nawet za całkiem prawdopodobne.
Tatuś. Z młodą kobietą, ledwo starszą od własnej córki. Na samą myśl Elisie
zrobiło się niedobrze. Jednak bardziej od samego romansu bolały ją kłamstwa
i zatajanie, utrata zaufania. Jeśli w ogóle doszło do jakiegokolwiek romansu.
Przecież mogła to być taka... Tylko po co tatuś trzymałby wtedy te zdjęcia
w komputerze? Musiały być ważne, skoro chciał je mieć pod ręką, chciał je
oglądać.
– Może...
Głos Lumikki docierał do Elisy jak przez gęstą mgłę. Może to tylko sen, który
skończy się właśnie t e r a z...
Drzwi gabinetu otwarły się gwałtownie i do środka wpadli Tuukka
z Kasprem.
– Co to za szeptanie po kątach? Czyżby nasz magik od komputerów coś
znalazł... Łohoł!
Lumikki czuła się nieswojo, gdy Elisa, Kasper i Tuukka stali za nią i patrzyli
na zdjęcia. Głównie z powodu Elisy, bo nawet nie oglądając się za siebie,
wyczuwała jej zażenowanie.
– Może to tylko jakaś... Może tatuś tylko... – Dziewczyna próbowała ubrać
w słowa jakieś wytłumaczenie.
– Let’s face it
– przerwał jej Kasper. – Twój stary posuwa na boku jakąś
młodą foczkę.
Wszystkie ich myśli wypowiedziane na głos. Może nie dosłownie, ale w treści
zgodne.
– Te zdjęcia mogą mieć jakieś inne wyjaśnienie – sprzeciwiła się apatycznie
Elisa.
Wiedziała, że Kasper ma rację. Lumikki usłyszała to w jej głosie.
– Bez dwóch zdań to się jakoś wiąże z tą forsą – wyraził pogląd Tuukka. –
Dwie takie tajemnice jednocześnie nie mogą być zbiegiem okoliczności.
– Ale jak? – spytała Elisa.
– Wygląda na Rosjankę, nie? – poddał Kasper. – Może to dziw...
przepraszam, prostytutka? Może twój stary wszedł w handel żywym towarem?
Elisa pokręciła głową. Lumikki spojrzała na nią wreszcie i zdała sobie
sprawę, że dziewczyna połyka łzy.
– Albo może... – zaczął spekulować Tuukka.
Wtedy komputer delikatnym brzęknięciem obwieścił nadejście wiadomości.
Lumikki nie zamknęła odnalezionej skrzynki anonimowego konta, w razie
gdyby w międzyczasie wydarzyło się tam coś interesującego.
No i strzał w dziesiątkę.
Nadawca wiadomości również miał anonimowe konto pocztowe.
„Beautifulrose” i międzynarodowa nazwa domeny nie mówiły zbyt wiele.
Lumikki odczytała wiadomość na głos. Była po angielsku.
My love,
I had to create another e-mail address. Just to be careful. White Bear is having
a party on Friday. Wants you to be there. And so do I :-). There will be a black car
picking you up at 8 pm. Because the theme is fairy tales and because I know what
you like, I’m going as the Snow Queen. I’ve got something important to tell you.
Kisses,
N
p.s. Please delete this message right after reading as always. We have to be extra
careful.
Tuukka, Kasper i Elisa spojrzeli po sobie ze zdumieniem.
– Co to ma niby znaczyć? – spytała Elisa.
– White Bear, White Bear... – powtarzał Kasper. – Ja pierdolę. Biały
Niedźwiedź. Twój stary dostał zaproszenie na przyjęcie do Niedźwiedzia.
– Że niby gdzie? Do kogo?
– Do Białego Niedźwiedzia! – krzyknął Kasper. – Przecież to legenda. Sam
wiem tylko tyle, że to jakiś wielki bonzo, z którym generalnie wszyscy się liczą.
Krążą słuchy, że facet kręci milion legalnych i nielegalnych biznesów,
a generalnie nikt go na oczy nie widział. O tych jego przyjęciach krążą
zupełnie odjechane opowieści. Zdaje się, że Biały Niedźwiedź ma jakiś pałac
czy dwór, gdzie urządza naprawdę zajebiste balangi. Są na nich wszyscy. To
znaczy wszyscy ważni i bogaci.
– Jak się nazywa ten Biały Niedźwiedź? – spytała Lumikki.
Kasper spojrzał na nią z rozbawieniem.
– Tego nie wiem. Żeby to wiedzieć, trzeba by należeć do jego najbliższego
kręgu.
– Czy to jakiś gangster?
Elisa instynktownie ściszyła głos.
Kasper rozłożył ramiona.
– No, na pewno nie wszystkie jego biznesy są krystalicznie czyste. Cholera
go wie. Ale facet jest tak bogaty i sprytny, że go nie złapią. On nie brudzi sobie
rąk.
– A ty skąd to wszystko wiesz? – zdziwił się Tuukka.
Usta Kaspra wykrzywił uśmiech. Chłopak mógł choć raz poczuć się
najważniejszy z całej trójki.
– Mam swoje źródła. Jak się człowiek obraca w odpowiednich kręgach, to się
nasłucha tego i owego. Nie pytajcie za dużo. Macie ode mnie pigułki
i informacje. That’s all you need to know.
Lumikki zdążyła w międzyczasie spisać słowo po słowie treść wiadomości na
kartkę, którą wsunęła sobie do kieszeni spodni.
– Tak czy owak, mejla trzeba usunąć – poinformowała. – Bo niestety widać,
że był otwierany, i twój ojciec od razu zajarzy, że ktoś zaglądał do skrzynki.
Lumikki najechała kursorem na przycisk kasowania.
Terho Väisänen stał pod drzwiami domu. Dłonie zupełnie mu zgrabiały, choć
rękawice miały rzekomo wszystkie możliwe windstoppery i specjalne warstwy
zatrzymujące ciepło. Próbował rozruszać palce, żeby móc przekręcić klucz
w zamku.
Przypomniał mu się grudzień. Kiedy były zaledwie dwa stopnie mrozu
i prószył drobny, puszysty śnieżek. Stali z Natalią pod rzeźbą świetlną na
Tampelli. Konstrukcja jarzyła się na niebiesko, nadając twarzy dziewczyny
aurę nierealności.
Wyszli właśnie z kawiarni. Nowe osiedle wybudowane na dawnych terenach
fabrycznych było stosunkowo bezpieczne. Terho nie miał tam znajomych,
a jego żona żadnych powodów, aby tam zachodzić, podobnie jak Elisa. Między
blokami chodzili głównie mieszkańcy, przez osiedle nie wiódł żaden skrót do
centrum. Nie było tam sklepów ani restauracji, które zachęcały do wejścia
w osiedle. Kawiarnia ledwo mogła wyżyć z drobniaków, zostawianych przez
bywalców z okolicy. Na Tampelli Terho i Natalia nie bali się pokazywać
publicznie. Chociaż ryzyko istniało zawsze.
Kiedyś jednak musieli się odważyć. Poza tym groźba wpadki była
ekscytująca. Terho miał oczywiście przygotowaną bajeczkę, w razie gdyby
zobaczył ich razem jakiś znajomy albo znajomy znajomego. Wspomniałby
o pracy, konieczności pozyskiwania kontaktów i tajemnicy służbowej. Dałby do
zrozumienia, że Natalia jest jego informatorką, więc nie może, rzecz jasna,
powiedzieć nic więcej. Pst! Terho cieszył się jednak, że jeszcze nigdy nie musiał
nikomu sprzedać tej historii.
Natalia zapomniała rękawiczek. Chuchała w swoje drobne piąstki. Terho
wziął je w dłonie i ogrzał. Natalia się uśmiechnęła. Na jej włosach osiadło kilka
płatków śniegu. W nich także odbijało się niebieskie światło rzeźby.
Dziewczyna była w białym płaszczu i białych kozaczkach. Jeszcze nigdy nie
wyglądała tak pięknie.
– Królowa Śniegu – szepnął jej na ucho. Nagle poczuł przemożną potrzebę,
aby ją całą ogrzać, przyłożyć swoje palące dłonie do jej chłodnej skóry,
roztopić na niej wszystkie płatki śniegu.
– Idziemy – wychrypiał i pociągnął Natalię ze sobą, przyspieszając kroku.
Pięć minut później dotarli do recepcji hotelu Tammer. Wzięli pokój. Terho
zadzwonił do żony i oznajmił krótko, że nadgodziny przeciągną się do nocy.
Potem spojrzał na Natalię, której żółte, hotelowe światło pozbawiło już aury
istoty baśniowej. Nie przeszkadzało mu to. Wyobraźnia rozpaliła w nim
pożądanie. Zagarnął dziewczynę w ramiona i zamknął oczy.
Terho wrócił do teraźniejszości, w której jego zgrabiałe palce wciąż jeszcze
zmagały się z kluczem. Zaklął siarczyście pod nosem.
Lumikki pierwsza usłyszała stuki i cicho poinformowała resztę:
– Ktoś idzie.
Elisa aż podskoczyła.
– To ci porywacze! Albo mordercy!
Lumikki z trudem powstrzymała się, żeby nie zakryć Elisie ust dłonią. Czy ta
dziewczyna mogła mieć aż tak słabo rozwinięty instynkt samozachowawczy?
Czy od przebywania w różowo-czarnym pokoju zlasował jej się mózg i
ograniczył proces myślenia?
– Zachowujemy teraz absolutną ciszę i spokój. Zdaje się, że nasz gość ma
klucz od domu. Zakładam, że to twój ojciec. Czyli teraz najważniejsze to nie
hałasować, żeby się nie zorientował, że buszujemy w jego gabinecie.
Wypowiadając te słowa, Lumikki bez wahania skasowała wiadomość,
wylogowała się z konta, zamknęła ukryty katalog ze zdjęciami i przeglądarkę
oraz wyłączyła komputer. Każda czynność niemiłosiernie się przeciągała.
Lumikki wiedziała jednak, że to tylko złudzenie. W rzeczywistości wszystko
trwało najwyżej kilka sekund.
Jednak w ciągu tych kilku sekund niezidentyfikowany przybysz zdołał
wsunąć klucz do zamka. Drzwi wejściowe zgrzytnęły.
– Teraz. Na górę – szepnęła Lumikki.
Elisa, Tuukka i Kasper chyłkiem czmychnęli z gabinetu i wbiegli na schody.
Sami zapewne sądzili, że poruszają się bezszelestnie, ale Lumikki miała
wrażenie, że stado gnu usłyszało właśnie ryknięcie lwa.
Wyłącz się. Dalej.
Komputer długo mielił, monitor ciągle pokazywał komunikat o zamykaniu
systemu. Lumikki podejrzewała, że może z nim być ten sam problem, co z jej
laptopem: często nie ma najmniejszej ochoty się wyłączyć.
Usłyszała otwierające się drzwi wejściowe. Na szczęście z progu domu nie
było widać, co dzieje się w gabinecie. Sprawnym ruchem ktoś przedostał się do
środka. Osoba o sporej masie. Mężczyzna.
Lumikki uspokoiła oddech. Skupiła się na spowolnieniu tętna.
Zdecydowanym ruchem wcisnęła włącznik na obudowie i chwilę przytrzymała.
Przy następnym rozruchu komputer pewnie zatrąbi, że system nie został
poprawnie zamknięty, co może wzbudzić podejrzenia ojca Elisy, ale Lumikki
nie miała już innego wyjścia i musiała zaryzykować. Prawdopodobnie
mężczyzna zareaguje identycznie jak większość ludzi, czyli chwilę zaduma się
nad komunikatem, po czym wzruszy ramionami i uzna, że chyba czas pomyśleć
o zakupie nowego sprzętu.
Wyłącz się.
Monitor zgasł.
– Elisa! Wpadłem do domu na godzinkę! Mogę ci zrobić coś do jedzenia! –
krzyknął mężczyzna.
Dobra nasza. Lumikki miała rację.
Po cichutku stanęła za otwartymi drzwiami w nadziei, że mężczyzna nie
wejdzie od razu do gabinetu.
Usłyszała szelest zdejmowanej kurtki. I zbliżające się kroki.
Nie wchodź tu.
Zdawało się jej, że ojciec Elisy zmierza do kuchni, jednak w ostatniej chwili
zawrócił i wszedł do gabinetu. Lumikki wstrzymała oddech. Stała się płaska.
Bezzapachowa. Przestała istnieć.
Nie siadaj na krześle. Siedzisko będzie jeszcze ciepłe, nie zdążyło ostygnąć.
Nie usiadł. Stanął przy biurku i zaczął przeglądać pocztę. Lumikki nadal nie
oddychała. Jeśli zachowa spokój, wytrzyma na bezdechu przynajmniej dwie
minuty. Mężczyzna rzucił na blat kilka kopert, pewnie jakieś rachunki. Potem
poszedł do kuchni.
– Na co masz ochotę? Makaron? A może rosół na ostro? Trzeba zjeść coś
rozgrzewającego, na dworze taki ziąb, że zmarzłem na kość.
Otworzył drzwi lodówki.
Teraz. Lumikki wyszła zza drzwi gabinetu, rozpędziła się i po nienaturalnie
gładkim parkiecie prześlizgnęła bezgłośnie w skarpetkach do schodów na
piętro. I popędziła na górę bezszelestnie jak lew podkradający się do stada gnu.
Weszła do pokoju Elisy niepostrzeżenie i wystraszyła całą trójkę.
– Kuźwa, o mały włos nie dostałam zawału – szepnęła Elisa. – A teraz
migiem do garderoby.
– Po co? – Lumikki nie pojęła toku rozumowania koleżanki.
Tuukka i Kasper siedzieli rozwaleni na sofie i nie zdradzali najmniejszej
ochoty do zabawy w chowanego.
Na schodach rozległy się ciężkie kroki.
– Później ci wyjaśnię – szepnęła Elisa, wepchnęła Lumikki do garderoby
i szybko zamknęła drzwi.
– Jest ktoś u ciebie? – Ze szczytu schodów dobiegł ich głos ojca Elisy.
– Tak, wpadli Tuukka i Kasper! – odkrzyknęła przesadnie ożywionym
głosem, który już na kilometr brzmiał fałszywie.
– Podobno miałaś migrenę? – Mężczyzna stał się podejrzliwy. – A wy,
chłopaki, nie w szkole?
– Właśnie mi przeszła.
– Odwołali matmę, bo pani zachorowała.
Elisa i Tuukka odpowiedzieli jednocześnie.
Przez szczelinę w drzwiach garderoby Lumikki widziała, jak ojciec Elisy
mierzy spojrzeniem całą trójkę. Miał krótkie blond włosy i tułów ciężarowca.
W garderobie było ciemno, ale przestronnie. Pachniało dziewczyną. Garderoba
Lumikki nigdy nie mogłaby mieć takiego zapachu.
Znów się ukrywała. Znów unikała spojrzeń.
Zamknęła oczy.
Nie uciekniesz. Znajdziemy cię wszędzie. A kiedy cię znajdziemy, to koniec
z tobą.
Koniec.
Z tobą.
14
Samo nie przyjdzie tu lato,
gdy nikt nie popędzi go z nas,
i nie poradzi coś na to,
by pąki były na czas.
Każę zakwitnąć więc kwiatom,
zielenić się łąkom po brzeg.
I przyszło wreszcie to lato,
bo roztopiłam dziś śnieg.
I jeszcze wodzie w strumyku,
kazałam pląsać i lśnić...
Drzewko świętojańskie. Balony, balony, mnóstwo balonów, niektóre rozbiegły
się już po błękitnym niebie. Najpiękniejszy wieczór w Maarianhaminie, chylący
się już ku nocy, a wciąż jasny jak dzień. Cała rodzina taty. Zapach lata, odległe
nawoływania mew, krzyki jaskółek. Lumikki w białej sukience, na głowie
wianek z mleczów, zrobiony przez mamę. Śpiewa Letnią piosenkę Idy Astrid
Lindgren. Nie ma ładnego głosu, ale nikomu to nie przeszkadza.
Nagle wyrasta przed nią kuzynka Emma, starsza o rok. Lumikki próbuje ją
wyminąć. Idzie popatrzeć na drzewko. Ona też chce dostać balon. Wujek Erik
napełnia je helem i rozdaje dzieciom. Czerwony. Albo niebieski. W żadnym
wypadku nie żółty. Najchętniej właśnie czerwony.
– Pobawimy się? – pyta po szwedzku Emma.
Lumikki wzrusza ramionami.
– Pobawimy się tak, że ty zostaniesz moją niewolnicą i będziesz musiała
robić wszystko, co ci każę, okej?
Lumikki kręci głową.
– To ja będę królową, a ty moim koniem.
– Nie – odpowiada Lumikki.
– Musisz. Mogę ci rozkazywać, bo to nasz dom i jestem od ciebie starsza.
Lumikki zbiera się na płacz. Ale powtarza jeszcze:
– Nie.
Wtedy podchodzą do nich ciocia Anna, matka Emmy, i mama Lumikki.
– Lumikki nie chce się ze mną bawić. Co wymyślę, to ona mówi ciągle „nie”!
– skarży się Emma swojej matce. – Wcale nie jest taka fajna jak...
– Ciii...
Ciocia Anna głaszcze Emmę po płowych włosach.
– Lumikki jest może trochę nieśmiała – mówi. – Chodź, pójdziemy po balon
dla ciebie.
Ciocia Anna bierze córkę za rękę. Po paru krokach Emma obraca się do
Lumikki i pokazuje jej język. Kobiety niczego nie zauważają. Mama Lumikki
patrzy w morze. Słony wiatr musiał podrażnić jej oczy, bo wierzchem dłoni
ociera łzy. Po chwili wzdycha i odzywa się do córki po fińsku:
– Nie warto ciągle mówić „nie”. Jeśli będziesz trochę częściej odpowiadać
„tak”, może znajdziesz przyjaciół.
Przyjaciół? Czy Lumikki chce ich mieć? Czy mieć przyjaciół znaczy, że trzeba
się potem godzić na wszystko?
I niebo piękne wieczorem pomalowałam na róż. Słowa piosenki nie chcą już
przejść Lumikki przez gardło.
Nie.
Lumikki starała się przybrać ton, który utnie dalszą jałową dyskusję.
Elisa spojrzała na nią wielkimi oczami. Tylko że spojrzenie Bambi, który
właśnie stracił mamę, nie działało na Lumikki.
– Ale nikt inny z nas nie może – próbował jeszcze argumentować Tuukka. –
Jesteś jedyną osobą, której ojciec Elisy nigdy nie widział.
– Takie zabawy w detektywów mogą być całkiem fajne, ale w podstawówce.
Teraz już nie.
Lumikki otworzyła balkon i wpuściła do pokoju mroźne powietrze. Kiedy
Elisa i chłopcy wcinali na dole rosołek tatusia, ona musiała się kisić w słodkich
oparach garderoby. Mogła wyjść dopiero, gdy ojciec Elisy wrócił do pracy.
Lumikki zaciągnęła się rześkim powietrzem. Płuca trochę zabolały, ale to nic.
– W ten sposób moglibyśmy co nieco wyjaśnić. – Kasper przyłączył się do
grupy nacisku.
– Albo po prostu skończyć tę błazenadę i pójść na policję – odparła Lumikki.
Nie, nie, nie. Bo balanga. Bo narkotyki. Bo włamanie do szkoły. Bo
pieniądze. Bo ojciec Elisy jest policjantem, a poza tym kto im uwierzy, no
i powinni mieć coś więcej poza paroma fotkami i skasowanym mejlem.
– Dla was to pewnie nic wielkiego wagarować kilka dni z rzędu, ale ja nie
mam zamiaru zawalić żadnego przedmiotu.
Lumikki zdecydowanym krokiem ruszyła w stronę schodów na parter. Elisa,
Tuukka i Kasper podążali za nią krok w krok jak szczenięta. Do pełnego obrazu
brakowało tylko wywieszonych języków.
– Przecież jutro masz tylko dwie fizy i dwa wuefy – powiedziała Elisa. –
A nawet nie zaczęłaś się zbliżać do limitów nieobecności z tych przedmiotów.
Lumikki zerknęła na Elisę. Czyżby dziewczyna zadała sobie trud
przestudiowania jej planu lekcji i frekwencji? Niezły ruch. Zaskakujący.
– Jeśli zrobisz dla mnie jeszcze to, przyrzekam na wszystkie świętości, że już
więcej cię o nic nie poproszę.
Spojrzenie Elisy było szczere.
Lumikki nie dała po sobie poznać, że pomysł jest kuszący. Nęciła ją zarówno
perspektywa uwolnienia się wreszcie od całej trójki, jak i samo zadanie.
Wiedziała, że doskonale się do niego nadaje. Że jest dobra w byciu
niewidzialną i niezauważalną. Dobra w niebyciu.
– Zgoda. Ale teraz idę do szkoły. Zdążę jeszcze na plastykę.
Elisa rozpromieniła się od razu, gdy zdała sobie sprawę, że Lumikki
naprawdę się zgodziła. Spontanicznie wzięła ją w ramiona, w których ta czuła
się równie naturalnie jak w uścisku węża boa. Należało dać Elisie odpór już
przy pierwszym niespodziewanym ataku z niedźwiadka. A tak Lumikki dała się
wkręcić w spiralę uścisków, bez szans na ucieczkę.
– Dzięki, dzięki, dzięki – powtarzała w kółko Elisa.
Lumikki wywinęła się z jej objęć.
– Tylko nie zrób nic głupiego.
Oparty o poręcz Tuukka stał kilka stopni wyżej z kpiącym uśmieszkiem na
ustach. Wyobrażał sobie zapewne, że ten grymas czyni z niego seksownego
przystojniaka, w rzeczywistości jednak wyglądał po prostu głupio.
Na dworze Lumikki spojrzała na wyświetlacz komórki. Była 12.35. Wróci pod
dom Elisy za siedemnaście godzin.
Napastnik usiłował trafić Lumikki z prawej strony. Wyprowadziła dwa proste
na nos i zaraz potem dwa prawe haki na podbródek. I powtórzyła serię. Dwa
proste, dwa haki. Prosty, prosty, hak, hak. Tętno w przedziale 175.
Przeciwnik się zachwiał, ale nie upadł, podjął więc kolejną próbę. Lumikki
wbiła mu prawy łokieć w klatkę piersiową, po czym błyskawicznie odwinęła
w górę prawe przedramię, trafiając go pięścią w szczękę. Zakończyła serię
energicznym, wznoszącym kopnięciem bocznym.
Napastnik został powalony. Plecy, uda i twarz Lumikki ociekały potem.
Leżący usiłował wstać, ale Lumikki przyparła go lewą ręką mocno do
podłogi.
Nawet nie próbuj, skurwielu.
I zaczęła go z całej siły boksować. Prawa pięść lądowała na tułowiu i twarzy.
Ciosy były z początku powolne, mierzone, pewne. Ale tempo z każdą chwilą
rosło, aż wreszcie Lumikki tłukła na oślep.
Nawet nie błagaj o litość. To nie salka katechetyczna, tu przebaczenia nie
będzie.
Słony pot spływał jej po czole, oczy szczypały. Zamrugała, potem mocno
zacisnęła powieki. Nie musiała widzieć. Zbyt dobrze znała twarz swojego
wroga.
In your face. In your face.
Już. Nigdy. Nie. Wstaniesz.
– Super! I teraz to samo na lewą stronę. Schemat macie już opanowany.
Jedziemy od początku, i na maksa.
Lumikki odeszła parę kroków na bok, chwyciła ręcznik i wytarła oczy oraz
czoło. Chwilę później sala znów zadrżała od dudniącej muzyki i czterdziestka
młodych kobiet i kilka starszych, w średnim wieku, oraz trzech mężczyzn
zaczęło wykonywać identyczne ruchy niczym dobrze wyregulowane trybiki
w maszynie.
Lumikki kontrolowała w dużym ściennym lustrze, czy odpowiednio mocno
ugina kolana i czy ręce ustawione do bloku są wystarczająco wysoko, przed
czerwoną z wysiłku twarzą. Z tyłu i trochę z boku niej ćwiczyła dziewczyna
w zielonej koszulce i włosach upiętych w krótkie kitki, która się na niej
wzorowała. Lumikki wiedziała, że należy do najlepszych w całej grupie.
Uderzała z całej siły do samego końca. Miała dobrą technikę.
Technikę aerobiku. Bo w gruncie rzeczy był to aerobik. Serie ruchów
wykonywanych w rytm przebojowej muzyki tanecznej, doprawione klimatem
sportów walki. Dobrana, nieskomplikowana choreografia, w której przy
dopingu instruktorki prowadziło się wyobrażone walki z wyobrażonymi
przeciwnikami. Aerobik, tylko trochę bardziej agresywny. Lumikki to lubiła.
W combacie łatwo osiągała upragniony stan pobudzenia, a po zajęciach była
zlana potem i porządnie zmęczona. Nie myślała nawet o tym, żeby trenować
prawdziwe sztuki walki lub boks. Doskonale znała to uczucie, gdy pakuje się
drugiemu człowiekowi pięść w brzuch. Gdy rozbija mu się nos i czuje na rękach
dziwne ciepło cudzej krwi. Ciepło stygnącej konfitury. Lumikki nie pragnęła,
aby jej ciosy dosięgały konkretnego, żywego celu. Nazbyt dobrze pamiętała, jak
się czuła, bijąc prawdziwego człowieka, choć od tamtej pory minęły już ponad
dwa lata. Zapadający nad szkolnym boiskiem siny zmierzch wypalił się w jej
pamięci na zawsze. Kiedy wracała do niego myślami, czuła w ustach kwaśny
smak, a w nosie słodki zapach perfum. Miał w sobie różę, wanilię i nutę
sandałowca.
Let it rain over me.
Lumikki nie potrzebowała deszczu, jej czarna koszulka bez rękawów była
mokra od potu.
Siedziała po zajęciach w szatni i czekała, aż oddech wróci do normy. Wtedy
zaczęła ściągać opaski. Na combacie owijało się nadgarstki i pięści, aby je
wzmocnić i zatrzymać pot. Nade wszystko jednak stanowiło to kolejny element
zabawy, rekwizyt do roli nieokiełznanej wojowniczki, w którą najchętniej
wcielały się na zajęciach grzeczne licealistki. Lumikki nie była wyjątkiem.
Nazywało się je nawet opaskami mocy – jedne dziewczyny mówiły to
z przymrużeniem oka, inne z błyskiem w oczach.
– Ten nowy układ jest dobry. Cięższy od poprzedniego.
Lumikki spojrzała w stronę, z której dobiegł głos. Na drugim końcu ławki,
ściągając opaskę, siedziała dziewczyna starsza od niej o jakieś dwa lata. Nie
było wątpliwości, że mówiła do Lumikki. Długie, rude włosy wysoko upięte
w kitkę. Twarz i ramiona upstrzone piegami. Czarne, luźne spodnie i czarny,
obcisły top – taki sam combatowy uniform, jaki wkładała Lumikki. Zauważyła
ją na zajęciach i na siłowni już wcześniej. I wiedziała, że także została
zauważona. Czuła na sobie jej spojrzenie, dziewczyna śledziła jej ruchy. I nie
tylko ruchy, lecz także zaokrąglenia tułowia, zarysy mięśni. Lumikki
przeczuwała, że prędzej czy później dziewczyna do niej zagada.
– Ujdzie – odpowiedziała.
Swobodnym, naturalnym ruchem ruda przysunęła się bliżej Lumikki. Spod
zapachu potu wybiły Calvin Klein One i grejpfrutowy żel pod prysznic.
Dziewczyna wróciła do odwijania opaski. Jej biceps zbił się w jędrną kulę. Na
mięśniu miała siedem piegów, które układały się jak gwiazdy w Bliźniętach.
Lumikki nagle dopadły wspomnienia. Był jeszcze ktoś, kto używał CK One.
Kto miał na szyi wytatuowany gwiazdozbiór Bliźniąt. Przypomniała sobie to
uczucie, gdy zbliżyła do nich usta i zaczęła muskać kolejne gwiazdy. Kastora
przytrzymała wargami nieco dłużej. Odgadła, że przy Polluksie nie wytrzyma,
odwróci się, uwięzi jej nadgarstki w swoich dłoniach i pocałuje w usta.
Czy to naprawdę było ubiegłego lata? A jakby sto lat temu.
Lumikki chwyciła butelkę z wodą i pociągnęła kilka długich łyków.
Dziewczyna najwyraźniej czekała, aż Lumikki coś powie, jakoś potwierdzi, że
warto było się do niej przysiąść. Wyjdzie z inicjatywą. Lumikki wiedziała aż za
dobrze, co będzie dalej. Kolejne pogaduszki w szatni, uśmiechy, nieśmiałe
zaproszenie na kawę i wreszcie ta nieuchronna, nieunikniona sytuacja,
w której wypowie te brutalne słowa.
To nie przez ciebie, to przeze mnie.
Nie teraz, jeszcze nie, może nigdy.
Pozostańmy kumpelkami. I obie będą wiedziały, co to oznacza – że od tej
pory będą unikać spotkania jak ognia. Lumikki nie mogłaby jej nigdy
powiedzieć, że wszystko przez to, że twój zapach przypomniał mi kogoś
innego. I właśnie dlatego nie możemy dłużej być razem. Nie byłaby z nią
szczera. Musiałaby kłamać od samego początku, a to skończyłoby się jedynie
wstydem, mdłym żalem, tępą irytacją.
I po co? Lumikki postanowiła oszczędzić im obu czasu, a dziewczynie łez. Nie
odrywała ust od butelki. Milczenie przeciągnęło się poza granicę niezręczności.
Ruda poruszyła się niespokojnie, poprawiła włosy i powiedziała:
– Dobra. To na razie.
Lumikki uniosła nieznacznie rękę na pożegnanie. Dziewczyna wzięła torbę
i przesiadła się na ławkę w innej części szatni. Lumikki wypuściła cicho
powietrze z płuc. Powysiłkowa euforia minęła. Przepocony strój przykleił się do
skóry i zaczynał ziębić.
I surrender.
Po głowie tłukł się jej irytująco ostatni przebój treningu.
W pewnych sprawach wolała sobie odpuścić, nawet nie próbować. Czasem tak
było lepiej dla wszystkich.
W saunie Lumikki siedziała sama, jak nigdy. Z początku nie polewała
kamieni wodą, czekała, aż skóra sama się ogrzeje i znów pokryje potem, który
zacznie powoli ściekać z karku po plecach. Ale razem z potem na powierzchnię
wybijały wspomnienia lata i jesieni, choć próbowała je zatrzymać, bo to nie
był dobry moment. Który zresztą jest dobry na tęsknotę i melancholię? One
jednak dopadły ją ze wszystkich stron i ścisnęły żołądek, aż się zgarbiła.
Przeszywające ją błękitne oczy. A potem szybko umykające w bok. Gdzieś
daleko.
– Lepiej, żebyśmy się już nie spotykali.
– W ogóle?
– Na pewno przez jakiś czas. Chyba sama rozumiesz, że chcę to wszystko
przetrawić bez świadków. Nie byłoby uczciwe, gdybyś musiała się męczyć ze
mną.
Lumikki miała ochotę krzyczeć, przekonywać. Jakim prawem ktoś określa
granice jej wytrzymałości i formułuje wnioski, co dla niej jest uczciwe, a co
nie? Doskonale umiała zatroszczyć się o siebie. Rozzłościła ją łatwość, z jaką
została wykluczona z życia i problemów drugiego człowieka. Jak gdyby była
małym, wrażliwym dzieckiem, na które wszyscy chuchają i dmuchają. Miała
ochotę syknąć, że przerabiała już znacznie cięższe tematy i nie trzeba jej
trzymać pod kloszem.
Rozumiała jednak, że krzyk nic tu nie pomoże. Klamka zapadła. Rola
Lumikki ograniczała się do pogodzenia się z faktami. Taką jej rozpisano w tym
akcie przedstawienia.
– Co znaczy „przez jakiś czas”? Chyba będę mogła do ciebie dzwonić?
Lumikki brzydziła się tą błagalną, podwyższoną nutą swojego głosu. Czuła,
że w gardle rośnie jej klucha, i wiedziała, że nie będzie w stanie jej z siebie
wypłakać. Całe lata minęły, odkąd zatraciła zdolność wylewania łez. Tamtego
lata zaczęła myśleć, że może ją odzyska, ale podczas tej rozmowy zrozumiała,
że musi żyć z tą kluchą w gardle, przełykać ją i mieć nadzieję, że któregoś dnia
w końcu się rozpuści.
Żadnych telefonów, mejli, wiadomości na Facebooku, listów, nocnych
sygnałów morsem latarką, znaków dymnych nadawanych parującym
oddechem w jesienny wieczór, ani intensywnych, rozpalonych myśli, które
przenikały przez mgłę, ściany i drzwi. Nic. Absolutna cisza w eterze. Jak gdyby
człowiek nagle zapadł się pod ziemię. A w każdym razie z dnia na dzień
zniknął z życia Lumikki. Tak samo niespodzianie i bezczelnie, jak się w nim
pojawił. Wróciła myślami do tamtego majowego popołudnia. Niewiarygodnie
palące słońcei temperatura, która wspięła się niepostrzeżenie powyżej
dwudziestu stopni po raz pierwszy tamtej wiosny. Lumikki szła przez centrum
ubrana zdecydowanie za grubo na taką pogodę, więc na brzegu wodospadu
zdjęła płaszcz i przysiadła na ławce, aby popatrzeć na ciemny, rozpędzony nurt
i poczuć na twarzy ciepło słońca. Przyszło jej do głowy, że do ideału brakuje jej
tylko nuty orzeźwienia. Do budki z lodami miała akurat żabi skok. Przewiesiła
sobie płaszcz przez ramię i stanęła w długiej kolejce. Nie ona jedna poczuła
tego dnia pragnienie zjedzenia prawdziwego loda.
W kolejce Lumikki rozmyślała, czy wziąć lukrecję, czy cytrynę. Lukrecja to
podstawa. Zawsze jej smakowała. Ale i cytryna brzmiała interesująco. Może za
sprawą majowego światła i słońca, które sygnalizowało długie i upalne lato.
Ciągle nie podjęła decyzji, gdy przyszła jej kolej.
Spoczęły na niej błękitne oczy sprzedawcy. Już otworzyła usta, ale nie
zdążyła złożyć zamówienia.
– Nic nie mów. Zgadnę. Nie chcesz czekolady ani truskawki. Jak najdalej od
wanilii. Budyniowy też cię nie interesuje, podobnie jak wszystkie nowinki, bo
to tylko oszukiwanie naiwnych, którzy lubią eksperymentować. Ty jesteś
lukrecja. Widać to po tobie na kilometr.
Błękitne oczy za ladą zwęziły się nieznacznie i spojrzenie stało się bardziej
przenikliwe.
– Ale teraz masz ochotę na cytrynę. Bo to już nie do końca wiosna, ale
jeszcze nie lato. Masz ochotę na coś cierpkiego i żółtego. Na lody majowego
słońca.
Lumikki po prostu zatkało.
– Zamówisz jedną gałkę, ale nie w wafelku, bo to zwykła tektura z odrobiną
cukru. Nałożę ci więc cytrynkę do kubeczka.
Sprzedawca sięgnął do pojemników z lodami. Lumikki zrobiło się nagle
nieznośnie gorąco. I choćby rozebrała się pod kioskiem do samej bielizny, nic
by to nie dało. Nakładanie loda trwało strasznie długo. Lumikki poczuła się
niezręcznie. Wciąż nie była w stanie wymówić słowa. Wreszcie sprzedawca
odwrócił się do niej i wręczył papierową serwetkę oraz kubeczek z lodem. Gdy
Lumikki zaczęła odliczać pieniądze, w niebieskich oczach zapalił się uśmiech.
– Daj spokój. Ja stawiam.
Lumikki wydusiła z siebie coś na kształt podziękowania, spiekła raka
i odwróciła się na pięcie. Czuła się całkowicie prześwietlona. Uczucie było
zarazem bardzo nieprzyjemne i dziwnie łaskoczące. Dopiero gdy wróciła na
ławeczkę przy wodospadzie, zauważyła wypisane na serwetce słowa.
„Zadzwoń. Wiem, że będziesz chciała.” I numer telefonu.
Lumikki pokręciła głową. Bezczelny typ, pomyślała. I do tego dureń.
Wieczorem trzymała telefon w spoconej dłoni i wystukiwała numer.
Samolubny dureń. Słaby tchórz. Żałosny spierdalacz. Po rozstaniu
powtarzała to sobie w kółko podczas długich, bezsennych nocy, ale słowa nie
stawały się od tego nic a nic prawdziwsze. Kochała tego durnia, tchórza
i spierdalacza. Rozumiała jego decyzję, choć nie chciała rozumieć. Żyła
nadzieją, czekała, podskakiwała, gdy komórka zaczynała dzwonić, siedziała
przy oknie i wyobrażała sobie, że widzi na dworze znajomą postać. Parzyła
sobie po północy mocną, czarną kawę, bo wiedziała, że i tak nie zaśnie.
Intensywny zapach podnosił ją na duchu i troskliwie otulał. Piła jeszcze gorący
płyn, bo chciała rozpuścić tkwiącą w gardle kluchę.
Mijały tygodnie i miesiące, klucha powoli topniała, a tęsknota odstąpiła
o krok. Z nadzieją Lumikki rozstała się świadomie. Nie miała z niej żadnego
pożytku. Prawdopodobnie już nigdy się nie spotkają.
Lumikki ujęła chochelkę z wodą. Chlustała raz za razem na rozgrzane
kamienie, dopóki piec nie przestał gniewnie na nią syczeć. Gorąca para wżarła
się jej w barki i kark. Wyprostowała się i poczuła, że ścisk w żołądku zelżał.
Szczypiące oczy otarła dłonią. To był pot, tylko pot.
Wieczorem Lumikki wpatrywała się w białą ścianę swojej kawalerki
i rozmyślała o obrazie, który przygotowywała na plastyce. Nie była szczególnie
utalentowaną malarką ani rysowniczką, ale uwielbiała zajęcia malarskie. Nie
roiła sobie, że będzie kimś więcej niż przeciętną amatorką. Na plastykę
chodziła dla przyjemności, korzystała z okazji do zabawy i relaksu w pracowni.
Później w życiu raczej nie będzie już tak dobrze, żeby za darmo mieć farby,
materiały i miejsce do malowania, które szkoła zapewniała im w ramach zajęć.
Czerń, czerń, czerń. Tło było już jednolite, ale Lumikki wciąż nakładała
kolejne warstwy farby, żeby uzyskać chropowatą teksturę, by jej dzieło nie
pozostało wyłącznie dwuwymiarowym obrazem. Gdy uznała, że tło jest gotowe,
rozłożyła na podłodze sali gazety i położyła na nich płótno, po czym weszła na
krzesło i zaczęła upuszczać z góry krople czerwonej farby. Rozpryskiwały się na
czarnym tle jak czerwony deszcz, jak krew.
Na dzisiejszych zajęciach Lumikki prawie skończyła obraz.
I już wiedziała, jaki nada mu tytuł. „O przyjaźni między dziewczętami.”
3 marca
CZWARTEK
15
Biały, puszysty, kłębiący się woal, pierzynka bitej śmietany. Daleko i coraz
dalej, kotłuje się i miesza. Powolne, rozespane chmury.
Pod wieczór dzień ostyga...
Jeszcze nie było chłodno. Największy skwar dopiero zaczynał odpuszczać.
Powietrze jak miód z mlekiem. Pieściło stopy, uda i ramiona, jakby ktoś wodził
piórkiem po obrysach ciała. Mogła leżeć zupełnie nago na pomoście
i obserwować niebo i chmury. Czekać. Tęsknić. Odczuwać brak kogoś, kto
siedzi zaledwie kilka kroków dalej. Uśmiechać się do siebie, czuć na skórze
spojrzenie.
Weź tęsknotę moich smukłych ramion...
Ciepło powietrza i ciepło wnętrza. Ciepło, które oddala niepotrzebne myśli.
Nagląca powolność, niespieszny pośpiech. Nieskończona, wiekuista
przemijalność lata. Ta chwila, gdy wszystko było jeszcze dobre i bycie z kimś
lepsze od bycia samemu. Ta myśl, że mogłoby to trwać jeszcze długo, bardzo
długo. Że na tym można poprzestać. Z tym człowiekiem być. Tę dłoń ujmować
dziesiątki, setki, tysiące razy. Nic nie mówić. Słyszeć dwa oddechy wybijające
ten sam miarowy, spokojny rytm, który czasem przyspieszał w jednym tempie,
na dwa.
Gdy lato minęło i podszyty lodem wiatr zaczął zrywać z brzóz pierwsze żółte
liście, myśli z pomostu wydały się jej snem. Który przyśnił się komuś innemu.
Lumikki westchnęła i przeniosła spojrzenie z nieba na komendę policji. Duże
okna dworca autobusowego stanowiły idealny punkt obserwacyjny. Siedziała
już trzecią godzinę, czekając, aż coś się wydarzy.
To nie miało sensu.
Na dworze siarczysty mróz, a ona śledzi ojca Elisy od samego domu na
Pyynikki aż do komendy na Hatanpää. Gdy Väisänen zniknął w budynku,
Lumikki zajęła z góry upatrzoną pozycję na dworcu autobusowym. Nie miała
ochoty siedzieć tyle czasu w siedzibie policji. Co prawda kolejki do wydziału
paszportowego słynęły z powolności, ale dziewczyna tkwiąca godzinami
w holu w pewnym momencie mogłaby wzbudzić czyjeś podejrzenia.
A tutaj nikt nie zwracał na nią uwagi. Była za dobrze ubrana na bezdomną
i za mało rzucała się w oczy, aby ktokolwiek później potrafił powiedzieć, czy ją
w ogóle tam widział.
Niemniej Lumikki czuła, że marnuje tylko swój czas. Przecież było bardziej
niż prawdopodobne, że pan Väisänen przesiedzi sumiennie w pracy co
najmniej do czwartej po południu i wróci do domu na piechotę, tak samo, jak
przyszedł. Zaczepista zabawa w detektywa, nie ma co.
Piła już czwarty kubek czarnej kawy. Próbowała jakoś zmusić się do
czujności.
Pieniądze. Faceci, którzy chcieli porywać Elisę. Młoda kobieta na zdjęciach.
Biały Niedźwiedź.
Gdzie jest wspólny mianownik?
Väisänen był kluczem do rozwiązania tej zagadki. Co do tego Lumikki nie
miała żadnych wątpliwości. Elisa na początku również była tego pewna, choć
nie chciała wierzyć, że jej ojciec zrobił coś złego. Później nie miała już wyjścia.
Zobaczyła zdjęcia i twarz jej poszarzała. Coś w niej pękło. Prysła wtedy jakaś
dziecinna wiara i część osobowości Elisy na zawsze odeszła w cień.
Lumikki znała to uczucie. Przypomniała sobie, jak kiedyś późną jesienią
w pierwszej klasie, niedługo przed gwiazdką, spojrzała na siebie w lustrze
i zobaczyła przestraszoną, zdezorientowaną dziewczynkę, która nigdy by nie
uwierzyła, że mogłoby się jej przydarzyć coś takiego. Że coś takiego istnieje. Ja
to już nie ja. Tak wtedy myślała. I była to prawda. Stała się kimś innym, inną
osobą.
Była sobie raz dziewczynka, która nauczyła się bać.
Lumikki postanowiła dać wytchnienie oczom, zmęczonym wpatrywaniem się
w budynek komendy, i przeniosła spojrzenie na dworcowy hol. Przed paroma
laty modernistyczny budynek przeszedł gruntowny remont i teraz wyglądał po
prostu pięknie. Z wielkich okien spływały do środka kaskady porannego
światła. Gdy patrzyło się na nie, odwracając wzrok od oślepiającej bieli na
zewnątrz, można było sobie wyobrazić, że jest lato.
Lumikki miała ochotę rozsiąść się wygodnie w poczekalni i przymknąć
powieki, raz jeszcze przywołać ciepło i szaleństwo lata. Poczuć niesione
wspomnieniami szczęście i żal.
Co ona tu w ogóle robi, do jasnej ciasnej?
Viivo Tamm rozwiązywał sudoku z popołudniówki, ale nie spuszczał z oczu
komendy policji. Podejrzewał, że Sokołow upadł na głowę. Komu by się chciało
cały dzień czekać, aż glina wyjdzie z pracy. Borys jednak twierdził, że coś mu
nie pasuje. Nie rozumiał, dlaczego glina nie odpowiada na zaproszenie od
Natalii. A podobno śmiała się kiedyś, że Väisänen odpisuje, zanim ona zdąży
wysłać mu mejla.
Sokołow rzekomo przeczuwał, że tego dnia coś się wydarzy. A gdy on miał
przeczucie, lepiej było się z nim nie kłócić.
Viivo spytał, czy nie mógłby po prostu pogadać trochę z Väisänenem.
Uzmysłowić mu, że lepiej z nimi nie zadzierać. Viivo miał dar przekonywania,
że nie warto się wychylać. Że lepiej siedzieć cicho. Niektórych przekonał o tym
tak skutecznie, że przestali mówić w ogóle, na zawsze.
Jednak tym razem rzekomo nie wchodziło to w rachubę. Żaden z nich nie
mógł się pokazywać z gliną, w razie gdyby się z nim dogadali. Dlatego Viivo
miał go tylko śledzić.
Sokołow przekonywał, że Väisänen prowadzi własną grę. I chciał wiedzieć,
czy gra sam, czy w zespole.
Co wpisać do tej kratki, dziewiątkę czy siódemkę? Że też nie wybrał łatwego
zadania, z trzema gwiazdkami, tylko to trudne, z pięcioma. Keep it simple.
Viivo nie zamierzał zostawać mistrzem sudoku. Grał dla zabicia czasu.
Przygryzł końcówkę ołówka i zerknął w stronę budynku komendy.
Cały dzień do dupy.
Lumikki zaczęła wysupływać komórkę, żeby zadzwonić do Elisy i cofnąć
obietnicę. Dość już zmarnowała życia na to bezowocne śledzenie.
Terho Väisänen zastanawiał się nad otrzymaną w nocy wiadomością.
Oczywiście nie skontaktował się z nim osobiście Biały Niedźwiedź, tylko jeden
z jego licznych „asystentów”, też zresztą ukryty za pseudonimem. W mejlu
znalazł instrukcje: pójść do męskiej toalety w Pałacu Tampere, wejść do trzeciej
kabiny, wyjąć ze spłuczki telefon komórkowy i zatelefonować z niego pod
numer ukryty pod jedynką w funkcji szybkiego wybierania. Wtedy otrzyma
dalsze polecenia. Telefon będzie w wyznaczonym miejscu jedynie dziś.
Może jednak próbował ugryźć trochę za dużo?
Współpraca z Borysem Sokołowem i Estończykami jeszcze się układała. Byli
to prości, drugoligowi kryminaliści. Sokołow wznosił się ciut nad poziom
Estończyków, ale i on wykonywał jedynie rozkazy z góry. Natomiast Biały
Niedźwiedź to już zupełnie inna liga. Krążyły o nim jedynie pogłoski, nic
konkretnego. Terho nie znał nikogo, kto widział go na własne oczy.
Jeśli jednak chciał otrzymać swoją dolę, musiał działać. A bardzo chciał.
Musiał dostać te pieniądze. Liczył na nie, zbliżał się termin spłaty paru długów
karcianych.
Zignorował burczący żołądek i włożył płaszcz. Przerwę na lunch wykorzysta
na spacer do Pałacu Tampere.
Väisänen wyszedł z komendy.
Viivo Tamm ożywił się.
Lumikki się ożywiła.
Na jej szczęście Tamm był o ułamek sekundy szybszy. Zdążyła zarejestrować,
że mężczyzna, który bez wahania porzucił popołudniówkę z nierozwiązanym
sudoku, wygląda znajomo. Gdy ruszył do wyjścia, rozpoznała go po długości
kroku, ruchu ramion i nieco przygarbionej sylwetce.
Jeden z porywaczy.
Mężczyzna szybkim krokiem wyszedł z hali dworca. Lumikki pojęła
w mgnieniu oka, że nie znaleźli się w tym samym miejscu ani tym bardziej nie
poderwali jednocześnie przez zbieg okoliczności. Coś ich łączyło.
Śledzili tego samego człowieka.
A to cholernie komplikowało zadanie. Od tej pory Lumikki musiała stać się
niewidzialna dla dwóch mężczyzn jednocześnie.
16
Lumikki weszła do holu Pałacu Tampere i stała przez chwilę zdezorientowana.
Do tej chwili wszystko szło dobrze. Ojciec Elisy był tak zajęty podążaniem do
sobie tylko znanego celu, a porywacz tak pochłonięty śledzeniem go, że obaj
nie zwrócili uwagi na Lumikki. Utrzymywała odpowiedni dystans, ani na
chwilę nie tracąc ich z oczu. Widzieć, lecz nie być widzianym. To umiała
doskonale.
Przeszli przez most, minęli uniwerek, skręcili w ulicę Yliopistonkatu, a potem
w stronę Pałacu.
W środku jednak sprawa się skomplikowała.
Terho Väisänen przeszedł zdecydowanym krokiem wzdłuż zdobiącej hol
Pałacu Niebieskiej prostej Kimma Kaivanty i zniknął w męskiej toalecie.
Porywacz stał chwilę przed drzwiami, po czym rozejrzał się i także wszedł do
środka.
Lumikki zaczęła kalkulować. Z jednej strony mogła zaczekać w holu, gdzie
nikt jej nie zauważy. Z drugiej strony w toalecie mogło dojść do jakiegoś
rozstrzygnięcia. Należało się wręcz tego spodziewać. Raczej mało
prawdopodobne, aby ojciec Elisy przeszedł taki kawał drogi tylko dlatego, że
znudziły mu się kafelki w policyjnej toalecie i postanowił dla odmiany wysikać
się gdzie indziej. Na pewno istniało inne wytłumaczenie i Lumikki musiała to
wyjaśnić. Nie mogła jednak wejść do męskiej toalety ot tak, gdyż zwróciłaby na
siebie uwagę. Musiała tam wejść jako chłopak.
Przemiana była uderzająca. Z lustra łypał na nią podejrzliwie nastolatek
w nasuniętej na oczy czapce.
Najważniejszy był chód. Lumikki zaczęła stawiać nogi luźniej i szerzej,
bardziej eksponując krocze. Tak rozczłapanym krokiem doszła do drzwi męskiej
toalety, ujęła klamkę i pociągnęła ją zdecydowanym ruchem.
Terho Väisänen próbował unieść pokrywę spłuczki, ale palce mu się ślizgały.
Ciężkie wieko zdumiewająco mocno przylegało. Usiłował wcisnąć paznokcie
w szczelinę, ale na próżno. Musiał znaleźć coś dłuższego. Pogrzebał
w kieszeniach. Odblask na nic się nie zda, prawo jazdy też nie. Na szczęście
palce namacały stary, zapomniany kluczyk zapięcia od roweru, który zdołał
wcisnąć pod pokrywę spłuczki. Potem najciszej jak umiał, przystąpił do
operacji podnoszenia wieka. Wtedy usłyszał, że ktoś wchodzi do sąsiedniej
kabiny.
To jego pieskie szczęście. Człowiek nie ma chwili spokoju.
Kluczyk wygiął się niebezpiecznie, ale i pokrywa drgnęła, zgrzytając
nieprzyjemnie o krawędź zbiornika. W cichej toalecie zabrzmiało to jak huk
eksplozji.
Znów ktoś wszedł do środka. Cholera, kolejna para uszu. Facet wybrał drugą
sąsiednią kabinę. Terho poczuł się osaczony. Trzeba uspokoić nerwy, zrobić
kilka głębokich wdechów i odegnać od siebie paranoiczne myśli. Pałac to
miejsce publiczne, w którym są bezpłatne toalety. Traf chciał, że trzem facetom
zachciało się skorzystać z nich akurat w tym samym czasie i miejscu.
A dokładniej dwóm. Bo Terho nie zamierzał nawet sięgać do rozporka.
Zdjął płaszcz i podwinął prawy rękaw koszuli. Zanurzył rękę w zbiorniku
i zaczął macać dno, ale niczego nie znalazł. Zdjęło go obrzydzenie, choć
wiedział, że woda w spłuczce jest zupełnie czysta. Czy wszedł na pewno do
właściwej kabiny? A jeśli telefon ktoś już zabrał? Jeśli go oszukano?
Po chwili coś musnęło dłoń.
Bingo.
Wydobył z wody czarne, wodoszczelne etui i ostrożnie otworzył. W środku
znalazł owinięty folią telefon komórkowy. Wsunął go do kieszeni płaszcza, etui
schował do drugiej i zamontował pokrywę spłuczki. Słyszał, że serce wali mu
jak młot. Drżały mu ręce. Nogi zrobiły się miękkie jak z waty, choć nie
powinien mieć przecież powodów do strachu.
Włożył szybko płaszcz, otworzył drzwi kabiny i podszedł do umywalki.
Mocno namydlił dłonie i spłukał raz, potem drugi. Opanował chęć wytarcia po
sobie odcisków. Bez przesady.
W pozostałych kabinach panowała cisza. Sezon na zatwardzenie, pomyślał,
wycierając starannie ręce, po czym szybkim krokiem wyszedł z toalety.
Lumikki liczyła sekundy. Po wejściu do kabiny zerknęła pod przegrodę
i upewniła się, że obok jest Terho Väisänen. Facet z czymś się mocował,
prawdopodobnie ze spłuczką, sądząc po odgłosach. Kiedy zrobił swoje, umył
ręce i wyszedł.
Porywacz spuścił wodę. Pewnie dla zachowania pozorów. Potem i on
wyszedł, nie zatrzymując się nawet przy umywalkach. Lumikki nie cierpiała
zwyczaju niemycia rąk w toaletach. Nie była wcale maniaczką higieny, ale
w końcu to chyba podstawowa sprawa.
Pięć, sześć, siedem, osiem...
Po dziesięciu sekundach Lumikki wyszła z kabiny, umyła ręce i popchnęła
drzwi toalety. Zdążyła zobaczyć opuszczających właśnie Pałac obu mężczyzn.
Nie było czasu do stracenia.
Park przy Pałacu wyglądał jak z bajki. Gałęzie drzew pokryła szadź
i fantazyjne, skomplikowane formy zlodowaciałego śniegu. Każdy kryształ
mienił się w słońcu. Skrzyło, lśniło, łyskało, promieniało. Przez park
przejechała saniami Królowa Śniegu. Po jej rozwianych włosach i falującym
płaszczu pozostały w powietrzu migoczące drobinki lodu. Jej oddech pokrył
wszystko baśniową bielą.
Oddech Królowej Śniegu. Lód i mroźny wiatr.
Oddech Lumikki. Para wodna, która natychmiast osiadała szronem na szalu
i delikatnym, ledwie widocznym meszku na policzkach.
Podciągała się na drążku na placyku z przyrządami do ćwiczeń i uważnie
nasłuchiwała. Bo Terho Väisänen wyciągnął właśnie z kieszeni płaszcza
komórkę, wybrał jakiś numer i stanął na brzegu stawu z telefonem przy uchu.
Porywacz przyczaił się za pobliskim drzewem i udawał, że zapala papierosa.
Väisänen zapewne go nie widział. Podciągającą się na drążku Lumikki mógł już
zauważyć, ale nawet nie przypuszczał, by sapiącego z wysiłku nastolatka
interesowała jego rozmowa. Poza tym sądził chyba, że dzieli ich wystarczająca
odległość. Jednak w mroźny, bezwietrzny dzień fale dźwiękowe rozchodzą się
bardzo daleko.
Trzy, cztery, pięć...
Lumikki liczyła podciągnięcia i czekała, aż ojciec Elisy zacznie rozmawiać.
– Hello? This is... okay, you know who this is.
Angielski utrudniał rozumienie. Väisänen stał zwrócony twarzą do stawu
i mówił przyciszonym głosem, więc niektóre słowa umykały Lumikki. Fińskie
łatwiej byłoby dopowiedzieć w myślach i właściwie zinterpretować.
Traciła już siłę w ramionach. Widać, że podciągała się ostatnio
zdecydowanie za rzadko. Ale jeszcze nie zamierzała kończyć.
Porywacz też najwyraźniej wytężał słuch.
Dwanaście, trzynaście...
– White Bear... Already an invitation?... 8 pm tomorrow, right. Black tie. If you
could just...
Ostatnie zdanie urwało się w połowie. Chyba ktoś się rozłączył, nie czekając,
aż pan Väisänen dokończy myśl. Lumikki usłyszała jednak wystarczająco dużo.
A więc ojciec Elisy wybiera się na jutrzejsze przyjęcie Białego Niedźwiedzia.
Ramiona nie wytrzymały. Lumikki gruchnęła o ziemię jak worek
ziemniaków. Mięśnie paliły i drżały z wysiłku.
No i dupa. Wszystko w temacie niewidoczności Lumikki.
Väisänen i porywacz spojrzeli jednocześnie w jej stronę. Lumikki mogła
zapomnieć o zadaniu. Teraz sprawą kluczową było honorowe dogranie do
końca roli młodocianego fanatyka tężyzny fizycznej.
Lumikki ruszyła chłopięcym truchtem ścieżką wokół stawu. Na oblodzonej
alejce zaczęła się ślizgać. Iluzja prysła jak bańka mydlana. Nawet najbardziej
pozytywne myślenie nie zmieni glanów w zimowe biegówki z kolcami.
Pozostało jej już tylko robić dobrą minę do złej gry.
Ot, truchta sobie chłopaczyna, sportowiec. Nic się nie dzieje.
Wystarczy, że okrąży staw, a potem najkrótszą drogą pobiegnie do domu,
wypije coś ciepłego i zrelacjonuje wszystko Elisie.
Bardzo szybko zdała sobie sprawę, że to płonne nadzieje. Za plecami
usłyszała ciężkie kroki biegnącego za nią mężczyzny.
17
Borys Sokołow próbował dodzwonić się do Estończyka, ale Tamm nie odbierał.
Pewnie wyłączył dzwonek w komórce, żeby mu nie przeszkadzała
w wykonaniu zadania. Słusznie, tylko że śledzenie gliny okazało się
niepotrzebne. Borys dostał właśnie esemesa od Białego Niedźwiedzia, że
Väisänen skontaktował się z jego ludźmi i dostał zaproszenie na przyjęcie na
nieco pozaregulaminowych zasadach. Borys nie zawsze rozumiał postępowanie
Niedźwiedzia. Czasem się zastanawiał, czy ten rzeczywiście ma fioła na punkcie
ostrożności, czy gania ludzi w te i wewte wyłącznie dla zabawy. W to drugie
uwierzyłby równie łatwo jak w pierwsze. Niekiedy Borys miał już szczerze
dosyć jego rozkazów i kaprysów. Wiedział, że ma fory u Białego Niedźwiedzia,
a może jest nawet kimś w rodzaju ulubieńca, ale ten uprzywilejowany status
mógł zostać w każdej chwili anulowany. Borys żył w bezustannym strachu,
chodził z niewidoczną obrożą na szyi. Nie mógł sobie pozwolić na najmniejszy
błąd.
Uznał więc, że lepiej odwołać Tamma. Nie warto ryzykować, a nuż ktoś
powiąże go z gliną. Albo Tamm zrobi coś nieprzemyślanego. Estończyk był
zawodowcem, ale czasem go ponosiło. A wtedy stawał się naprawdę
nieobliczalny i nieopanowany.
Borys wysłał mu lakonicznego esemesa z informacją: „Stop. Koniec zadania”.
Viivo Tamm przyspieszył. Tym razem ta mała dziwka mu nie zwieje. Tym
razem pokaże jej, gdzie raki zimują. Wtedy to był wypadek przy pracy. Teraz
to już sprawa osobista. Komórka wibrowała mu w kieszeni, ale nie tracił czasu.
Był zajęty.
Viivo z początku nie mógł sobie przypomnieć, kogo mu przypomina ten
młody przy drążku. Przyjrzał się więc uważniej. Płaszcz. Gdzieś go już widział.
A gdy chłopak zaczął biec, Viivo sobie przypomniał. To wcale nie chłopak,
tylko dziewczyna. Która biegła inaczej, ale nie aż tak bardzo, żeby jej nie
rozpoznał.
Ale dlaczego Väisänen się nie połapał? Nie poznał własnej córki?
Chwilę później Viivo Tamm doznał kolejnego olśnienia. To wcale nie była
córka gliny. To była jakaś inna laska, która nie wiadomo jak wplątała się w ich
sprawę. Ale on się tego dowie.
Gdy przyspieszyła, Viivo poczuł, że krew go zalewa. Nie będzie mu gówniara
grała na nosie! Przez nią odmroził sobie wszystkie palce i zamiast zajmować się
dilerką i robić kasę, stracił mnóstwo bezcennego czasu na czatowanie po
zaroślach i rozwiązywanie pieprzonego sudoku na dworcu autobusowym.
Panienka w czerwonej czapce najzwyczajniej w świecie naigrywała się z niego!
Dorwie ją. Wyciśnie z niej wszystko.
Oduczy ją wtrącania się do zabaw dorosłych, które w ogóle nie powinny jej
interesować.
Pod górę ścieżką wzdłuż Pałacu, na drugą stronę ulicy, w stronę Kalevantie.
Lód, ślisko, buty zupełnie nienadające się do biegania. Lodowate powietrze,
które rozdziera płuca, i gruby płaszcz, który krępuje ruchy. Zimowy przełaj to
z pewnością nie jej dyscyplina.
Lumikki obejrzała się przez ramię.
Porywacz był coraz bliżej.
Zaczęła oddychać przez zęby. Świszczeć. W czasie suszy szosa sucha, w czasie
suszy szosa sucha. Co za mróz.
Na drugą stronę Kalevantie.
Co za mróz, co za mróz. Co mi zrobisz, jak mnie złapiesz? Co mi zrobisz, jak
mnie złapiesz? Zdanie łomotało jej nużąco w uszach, gdy usiłowała podjąć
jakąś racjonalną decyzję. Biec dalej tą ulicą? Plusy: ludzie, samochody. Minusy:
miejscami lód na chodnikach wyślizgany niemal na lustro i ryzyko, że kumple
porywacza stoją gdzieś na czatach w tym swoim dostawczaku i w każdej chwili
mogą ją zgarnąć na pakę. Odważyliby się? W biały dzień?
Na rogu ulicy Hautausmaankatu Lumikki podjęła błyskawiczną decyzję. Tam
chodnik nie był aż tak oblodzony. Skręciła w przecznicę i pobiegła w stronę
cmentarza.
Facet nie odpuszczał. Na szczęście i on miał problemy z utrzymaniem
równowagi w tych najbardziej wyślizganych miejscach.
Co mi zrobisz, jak mnie złapiesz? Co mi zrobisz...
Dosyć.
Lumikki uznała, że czas zmienić płytę.
Run baby run baby run baby run...
Sheryl Crow mogła być jej zbawieniem, ale glany co chwila traciły
przyczepność. Lumikki zaklęła w duchu. Od jutra chyba zacznie chodzić
w biegówkach z kolcami. W razie gdyby znów ktoś postanowił ją gonić. Co
w świetle wydarzeń ostatnich dni stawało się nagle nadzwyczaj
prawdopodobne.
Wbiegła na cmentarz. Grób Väina Linny po prawej, Juice’a Leskinena po
lewej. Niezłe z nich były agregaty. „I poza życiem nic już nie ma sensu.” A już
szczególnie pozbawiona sensu byłaby teraz jej bezsensowna śmierć. Między
grobami. Co za ironia.
Coraz wyraźniej słyszała za sobą kroki mężczyzny. Wiedziała, że teraz nie
warto się oglądać. Każdy obrót to strata kilku bezcennych sekund. Może pobiec
do kaplicy? Albo do punktu wydawania urn? Czy w środku ktoś będzie? Wpuści
ją do budynku?
Po cmentarzu się nie biega.
Głos matki. Jej nauki. Sorry, mamo. Nawet ty nie wiesz wszystkiego i nie
możesz o wszystkim decydować. Czasem człowiek po prostu musi biec.
A umarłym wszystko jedno. Umarli są umarli. Nie będą się przewracać
w grobach tylko dlatego, że przez cmentarz biegnie dziewczyna, która nie chce
jeszcze do nich dołączyć. Dlatego Lumikki musiała uciekać, choć stopy wpadały
w niekontrolowany poślizg przy każdym kroku, mróz dziurawił jej płuca
gęstym ściegiem, a pod grubym płaszczem i swetrem spływała strumieniami
potu.
Wysokie świerki na cmentarzu oblane grubą białą polewą. Gałęzie ugięte
pod ciężarem śniegu, pochylone nad grobami i ludźmi, którzy przychodzili
odwiedzić umarłych.
Umarli i żywi. Żywi i umarli.
Powtórnie przyjdzie sądzić.
Żywych i umarłych.
Lumikki słyszała już za sobą sapanie porywacza. Jeszcze chwila i chwyci ją
za płaszcz.
Wtedy coś się stało. Lumikki usłyszała głuche tąpnięcie, okrzyk bólu i wiązkę
estońskich przekleństw. Nie zrozumiała słów, lecz nie miała wątpliwości co do
ich znaczenia. Nie odwróciła się nawet. Nadzieja dodała jej sił w nogach.
Viivo Tamm poślizgnął się i upadł, rozbijając sobie lewe kolano o lód. Od razu
wiedział, że już po zawodach. Nie dogoni dziewczyny. Dobrze, jeśli da radę
dokuśtykać do domu.
Jak skopany pies.
Jak poniżony kundel.
Znowu poczuł, że wzbiera w nim wściekłość. Tym razem jeszcze większa niż
poprzednio, bardziej szalona, omraczająca. Wyprostował się na kolanach
i gwałtownym ruchem wyjął pistolet.
Nie myślał. Czuł tylko każdą komórką ciała, że tę dziewczynę trzeba
zatrzymać. Za wszelką cenę. Uniósł broń i wycelował.
Zanim Lumikki usłyszała głuchy trzask, coś świsnęło obok jej nogi i uderzyło
w brzeg nagrobka, wybijając z niego odłamek kamienia.
Kula.
Strzelił do niej.
Puls Lumikki podskoczył natychmiast o dwadzieścia uderzeń na minutę.
Wydłużyła krok do sprintu, do lotu. Zobojętniała na lód i mróz, na lejący się
z niej pot.
Odważyła się spojrzeć za siebie dopiero po długiej chwili. Na głównej alei
cmentarza dostrzegła w oddali zmalałą postać mężczyzny ściskającego kolano.
Pochylała się nad nim jakaś babcia, dobra samarytanka.
Lumikki nie dostrzegła pistoletu. Kule już więcej nie świszczały.
Pobiegła dalej, jakby uskrzydlona. Wiedziała, że udało jej się uciec.
Tym razem.
Pęknięcia na suficie. Dziwaczne drogi donikąd. Lumikki leżała na łóżku,
wpatrywała się w tę osobliwą siatkę komunikacyjną i czuła, jak wzbiera w niej
gniew. Do brzucha przyciskała obiema rękami wytartego, błękitnego zajączka
bez ucha. Pluszak wyglądał w tym uścisku jak w szczękach imadła.
Po wejściu do domu Lumikki ściągnęła buty, cisnęła płaszcz na oparcie
krzesła, zdjęła przepocony sweter i mokrą koszulkę z długim rękawem.
Stała pod prysznicem pół godziny. Woda ściekała po niej jak ulewny deszcz.
Umyła włosy bezzapachowym szamponem, mydło też miała naturalne.
Używała wyłącznie produktów niearomatyzowanych. Nie z powodu alergii czy
wrażliwości na zapachy, a po prostu dlatego, że nie chciała wydzielać żadnej
charakterystycznej woni.
Zbyt łatwo rozpoznaje się człowieka po zapachu jego ulubionego szamponu,
mydła i kremu, nie mówiąc już o perfumach czy wodzie po goleniu. Nawet
osoba o przytępionym powonieniu wyczuje w pomieszczeniu zapach
owocowego mydła i tylko na tej podstawie stwierdzi, że był w nim przed
chwilą ktoś znajomy. Większość ludzi w miejscu publicznym nie zidentyfikuje
nikogo po charakterystycznej woni, wymagałoby to bowiem wytrenowanego
węchu, ale obrzydliwie mdłe czy przenikliwe wyziewy perfum wyłowi w tłumie
każdy, kto nie ma akurat kataru.
Poza tym zapachy uruchamiają wspomnienia. Aromat szamponu
dziegciowego przywołuje z pamięci letnią noc i ważki lewitujące tuż nad
lustrem wody. Piżmowy zapach żelu pod prysznic kreśli wyraźny obraz
muskularnych ramion i pleców z pięknie sklepionymi łopatkami. Przypomina
Lumikki o chwilach, gdy leżeli wtuleni w siebie i śmiali się z jakiegoś
drobiazgu, w którym nikt inny nie dostrzegłby niczego zabawnego. Przywraca
uważne, badawcze spojrzenie błękitnych oczu, które peszyło ją tak bardzo, że
aż kraśniała na twarzy. Serce zamierało jej na krótką chwilę, a nogi miękły jak
wata, gdy mijała kogoś pachnącego tym samym żelem. Choć widziała i czuła
już z daleka, że drogi jej zapach nie zwiastuje osoby, za którą tak bardzo
tęskni. Tak przemożny był wpływ zapachów na pamięć.
Można nie zapamiętać wyglądu nieznajomego na ulicy, ale gdy w innym
miejscu przypadkiem poczuje się zapach jego wody po goleniu, z pamięci
natychmiast wyłania się krótko ostrzyżony, barczysty mężczyzna w dżinsach
i koszuli w kratę. Na przykład. I człowiek zaraz sobie przypomina, jak chodził
i dokąd szedł. Skąd wyszedł.
Lumikki tego nie chciała. Nie chciała zostawiać takich śladów w pamięci
nieznajomych. Ani nawet nie wszystkich znajomych. Chciała być jak najmniej
widzialna i tak bezzapachowa, jak tylko możliwe.
Zmyła z siebie strach i panikę. Opatrzyła poobcierane stopy.
Odebrała telefon od matki.
– W porządku. W szkole daję radę. Tak, nie martw się, mam jeszcze
pieniądze.
Kłamała. Ale w słusznej sprawie.
Kiedy przestała mówić matce o wszystkim? Gdy poszła do szkoły? Najdalej
wtedy, ale może wcześniej, bo w ich domu się nie rozmawiało. Lumikki nigdy
nie zdołała ustalić, o czym tak się u nich nie rozmawia, ale unoszące się
w powietrzu niedopowiedzenia były gęste i lepkie jak pajęcze sieci. Każdy
pilnował swojego nosa. Te przemilczane sprawy bywały bardzo osobliwe i dla
postronnego obserwatora zupełnie niezrozumiałe. Jak chociażby ów pluszowy
zajączek, którego Lumikki ściska właśnie na brzuchu. Matka przywiozła go do
Tampere podczas ostatniej wizyty, bo rzekomo była to ukochana przytulanka
Lumikki z wczesnego dzieciństwa. Spojrzała wtedy w smoliście czarne oczka
zajączka i przypomniała sobie nagle, że ktoś inny uwielbiał tego pluszaka. Nie
ona, choć oczywiście i ona się nim bawiła. Swoje myśli wypowiedziała na głos.
– Nie, coś ci się pokręciło – odrzekła bez wahania matka. – To był twój
ukochany zajączek, nazwałaś go Oskarem.
Lumikki pokręciła głową.
– Oskarem nazwałam go później. Przedtem miał na imię Pelle. Może
dostałam go od kogoś z rodziny?
Matka tego nie skomentowała i Lumikki zrozumiała, że to kolejna z tych
rozlicznych spraw, o których po prostu się u nich nie rozmawia.
Pęknięcia na suficie wyglądały jak mapa jakiegoś obcego nieba. Rysy.
Lumikki kochała rysy. Były interesujące. Teraz jednak skupiała się na gniewie,
bo gniew dodawał sił. Już drugi raz ktoś ją gonił i tym razem jeszcze chciał
postrzelić. Można by sądzić, że powinna teraz bardziej chcieć się wyplątać
z całej sprawy. Ona jednak pragnęła teraz tym bardziej dociec prawdy,
wszystko wyjaśnić i postawić kropkę nad i. Doprowadzić przestępców przed
oblicze sprawiedliwości. Nie chciała się już bać.
A strach odpuści dopiero wtedy, gdy wszyscy wyłożą na stół swoje karty.
Dlatego Lumikki wiedziała, co zrobi następnego dnia. Gniewnym ruchem
odrzuciła zajączka w kąt pokoju, wyciągnęła komórkę i zadzwoniła do Elisy.
Viivo Tamm dokuśtykał o kuli do drzwi swojego mieszkania i z trudem
przekręcił klucz w zamku. Trudne zadanie, gdy człowiek musi się wspierać na
kuli i uważać, żeby za mocno nie obciążać lewej nogi. Viivo zachwiał się
i skrzywił z bólu.
Babcia na cmentarzu okazała się nadopiekuńcza i mimo jego protestów
zadzwoniła po karetkę. O mały włos sama do niej nie wlazła, aby nad
wszystkim czuwać osobiście, ale ratownicy jakoś ją przekonali, że
poszkodowany jest w naprawdę dobrych rękach.
W szpitalu kolano prześwietlono, a po stwierdzeniu drobnego złamania
zapakowano w gips, zaaplikowano Tammowi silne środki przeciwbólowe
i wręczono kulę.
I Viivo dotarł wreszcie do domu. Chyba jeszcze nigdy jego mała, ciemna
i surowa kawalerka nie wydawała mu się tak przytulna. Zimne piwo, parę
pigułek na ból, może coś jeszcze. Mieszanie alkoholu z lekami w najlepszym
wydaniu. Potem dopiero oddzwoni do Sokołowa, który parę razy zdążył już
nagrać swoje wrzaski na poczcie głosowej.
Pojebany Rusek. Viivo najchętniej w ogóle by do niego nie dzwonił, ale
wtedy miałby jak w banku, że Sokołow pofatyguje się do niego i zacznie kopać
w drzwi.
W przedpokoju powitał go stęchły zaduch. Kiedyś trzeba chyba podejść do tej
góry brudnych naczyń w kuchni. Stęchlizna miała dziwną miętową nutę. Jakby
ktoś ssał w pokoju tabletkę na gardło.
Viivo zamknął za sobą drzwi i pokuśtykał do salonu, sypialni i gabinetu
w jednym. Nie zdążył zapalić światła. Ktoś zrobił to za niego.
Wyjaśniła się zagadka miętowej nuty.
Ludzie Białego Niedźwiedzia.
Wystrzał zabrzmiał jak słaby trzask. Viivo Tamm upadł na plecy, a z jego ust
trysnęła krew niczym czerwona farba.
4 marca
PIĄTEK
18
Skóra biała jak śnieg.
Twarz Lumikki omiatał olbrzymi pędzel do pudru. Była blada jak ściana
i Elisa wcale nie zamierzała tego ukrywać, wręcz odwrotnie. Podkład dała
o odcień jaśniejszy od naturalnej karnacji. Tak samo puder. Granicę makijażu
starannie roztarła i ukryła pod szczęką. Wyrównała kolor i ukryła drobne
niedoskonałości skóry, która stała się wręcz nienaturalnie gładka. Lumikki
wyglądała jak porcelanowa lalka.
Wargi czerwone jak krew.
Elisa starannie obrysowała kontur ust Lumikki. Najpierw zarysowała
pędzelkiem łuk Amora, potem lewą i prawą połówkę górnej wargi. I potem
dolną, jednym, pewnym pociągnięciem. Rozmazanie krawędzi do wnętrza
warg. Poprawia wrażenie głębi.
Pierwsza warstwa szminki. Nadmiar czerwieni Elisa zdjęła kawałkiem
serwetki. Potem druga warstwa. I czerwony błyszczyk w środkowej części.
Optycznie uwydatnia usta.
Włosy czarne jak hebanowe drzewo.
Elisa poprawiła grzywkę Lumikki i spryskała ją lakierem. Resztę przyciętych
na pazia czarnych włosów ułożyła dłońmi i utrwaliła.
Farba do włosów dobrze się przyjęła. Lumikki poszła do łazienki umyć włosy
i patrząc na białe kafelki spływające niebiesko-czarnymi kaskadami,
wyobrażała sobie, jak dziwnie musi wyglądać. Farba układała się na posadzce
w piękne wzory, które niknęły szybko w kratce ściekowej. Aż wreszcie woda
płynąca z włosów stała się zupełnie czysta.
Zdziwienie Lumikki było jeszcze większe, gdy Elisa posadziła ją na krześle,
owinęła jej ramiona starym prześcieradłem i przystąpiła do strzyżenia. Włosy
najpierw sięgały barków, potem uszu. Na podłogę leciały czarne pukle.
Lumikki nie mogła uwierzyć, że spadają z jej głowy.
Czarne, wilgotne pukle. Jak znaki zapytania pozbawione kropek. Cała
sytuacja przypominała jeden wielki znak zapytania. Lumikki bardzo tej kropki
brakowało i właśnie dlatego siedziała teraz tutaj.
– Chyba nie żałujesz? – spytała Elisa w trakcie strzyżenia.
Lumikki prawie się uśmiechnęła.
– Przecież to tylko obumarłe komórki.
Elisa aż się wzdrygnęła.
– Nigdy nie mogłabym tak o nich myśleć.
Potem przycięła Lumikki grzywkę, wyprostowała włosy i sprawdziła, czy
nigdzie nic nie sterczy.
Na koniec wręczyła jej długą, czerwoną suknię wieczorową, która
w zależności od kąta padania światła mieniła się różem lub oranżem, purpurą
lub burgundem. Krój miała prosty, a ramiączka wąskie. Lumikki włożyła ją,
leżała jak ulał.
Uniosła spojrzenie w lustro.
Lustereczko, powiedz przecie...
Patrzyła na nią nieznajoma, piękna kobieta. Prosta jak struna,
o przyciemnionych makijażem, zagadkowych oczach i wyrazie twarzy, który
mógł zwiastować uśmiech lub pogardę. To nie była Lumikki. Ta kobieta była
kimś innym. Osobą, która pójdzie na przyjęcie Białego Niedźwiedzia.
Elisa podskakiwała, wydając przy tym ciche, dziwne piski. Lumikki uznała,
że to pozytywny komentarz.
– Nie mogę, ale ty jesteś piękna! Naprawdę jestem dobra. Kuźwa, co ja
w ogóle robię w tym liceum? Byłabym świetną fryzjerką i wizażystką!
Aż miło było popatrzeć na jej radość. Na policzki Elisy wrócił rumieniec,
a w spojrzeniu nie ziała już tak chmurna i posępna pustka.
– I jeszcze trochę tego – orzekła Elisa stanowczo, po czym psiknęła jej na
szyję perfumy Joy.
Lumikki wstrzymała oddech, żeby się nie udławić wiszącą w powietrzu
ciężką chmurą związków eterycznych. Ta obca kobieta nawet pachniała inaczej
niż ona. I dobrze. Nikt po przyjęciu nie będzie jej pamiętał. Co najwyżej osobę
przypominającą bajkową Śnieżkę, roztaczającą wokół siebie zapach drogich
perfum, lakieru do włosów i luksusowego mydła.
– Chłopaki, chodźcie zobaczyć!
Z sąsiedniego pokoju dobiegł rumor i do środka wpadli Tuukka i Kasper.
– No i jak, zrobiłaś już z niej znośną... Wow!
Lumikki odwróciła się i Tuukka urwał w pół słowa. Kasprowi opadła szczęka.
– Ty... to nie była czasem inna bajka? O tej szarej myszce, co wyrasta na
super laskę? – wykrztusił wreszcie Kasper. – Kopciuszek czy cuś?
– Przeleciałbym – chlapnął Tuukka, zanim zdążył pomyśleć.
– Możesz sobie pomarzyć – odcięła się spokojnie Lumikki.
Była 19.20. Lumikki przyszła do Elisy trzy godziny wcześniej. Zastała już u niej
Tuukkę i Kaspra. Z początku nikt się nie odzywał. Wszyscy byli świadomi, że to
już nie zabawa. Przedtem traktowali całą sprawę dość lekko, wyobrażali sobie,
że jakoś panują nad sytuacją, że to dreszczowiec z gatunku tych znośnych.
Teraz sytuacja się zmieniła. Lumikki została prawie postrzelona. I jeszcze
wyruszała na eskapadę, którą naprawdę mogła przypłacić życiem.
Lumikki streściła im swój plan.
Nie był sensowny. Nie był racjonalny. Ani bezpieczny. I co z tego? Lumikki
właśnie teraz chciała się znaleźć w niebezpieczeństwie. Ciągnęło ją tam, gdzie
najbardziej bała się pójść.
Gdy dotarła do punktu, w którym spróbuje niepostrzeżenie wejść na
przyjęcie od tyłu, Kasper przerwał jej:
– Zapomnij.
– Dlaczego? – Elisa zdziwiła się.
– Do Białego Niedźwiedzia nie można tak po prostu sobie „wejść
niepostrzeżenie od tyłu”. Z tego, co słyszałem, facet ma naprawdę solidną
ochronę. Mury, strażnicy, chuje muje dzikie węże.
Kasper założył ręce za głowę i rozparł się wygodnie w krześle. Wprost
napawał się rolą dobrze poinformowanego.
– Okej. W takim razie rzeczywiście zapomnijmy o całym planie – uznała
Lumikki.
Kasper odpowiedział przebiegłym uśmiechem.
– Za to spokojnie wejdziesz do środka głównymi drzwiami i to na oczach
wszystkich.
– Niby jakim cudem?
– Bo kobiety mogą. A w każdym razie młode kobiety specyficznego sortu,
które zaprasza się na przyjęcia do towarzystwa i dla efektu. Ochroniarze nie
zadają im przy wejściu żadnych pytań, jeśli tylko panienki mają odpowiedni
strój, pasujący do motywu. Tym razem motywem będą fairy tales, czyli bajki.
Tuukka aż parsknął.
– Mówisz poważnie? Chcesz przerobić obecną tu z nami koleżankę
o wyglądzie anarchistycznej ekolesby w luksusową kur... przepraszam,
elegancką panią do towarzystwa?
Elisa zmierzyła Lumikki spojrzeniem od stóp do głów i oznajmiła chłopcom,
że przez najbliższe dwie godziny mogą się zająć oglądaniem filmów albo
graniem na konsoli.
– Tak się bowiem składa, że opanowałam pewną sztukę, o której nie macie
pojęcia – powiedziała z uśmiechem. – A gdyby w międzyczasie tatuś wrócił do
domu, macie zadbać, żeby się trzymał z dala od mojego pokoju. Powiedzcie mu,
że śpię albo ćwiczę jogę nago, czy co tam chcecie.
Była 19.45. Lumikki była gotowa. Miała na sobie czerwoną suknię i białe buty
na wysokim obcasie. Chwilę się przechadzała, żeby poćwiczyć właściwe
rozkładanie ciężaru ciała na obie nogi i stawianie kroków zupełnie inaczej niż
w butach na płaskiej podeszwie. Ostatecznie nie było to wcale takie trudne.
Wystarczyło wejść w rolę, dopasować ruchy ciała do obrazu, jaki sugerował
strój.
Lumikki nie potrafi chodzić normalnie. Jakoś tak dziwacznie wlecze te swoje
kulasy.
Minęło dziesięć lat, odkąd padły tamte słowa. Lumikki doskonale pamiętała
tamten ton. Mimikę i gesty. To całe przedrzeźnianie.
Postanowiła wtedy, że nauczy się chodzić na wszystkie możliwe sposoby.
Normalnie i nienormalnie, pięknie i brzydko, szybko i wolno, nauczy się
człapać i przemykać lekko jak wiatr. Żeby już nigdy więcej nikt nie mógł
powiedzieć o niej czegoś takiego. Wtedy nic jej z tego nie przyszło, ale
opanowana sztuka chodzenia przydała się jej później wielokrotnie.
Elisa pomogła jej włożyć białe, sztuczne futerko z krótkim rękawem i podała
długie, sięgające do łokci czarne rękawiczki. I małą, ozdobioną perłami
torebkę.
– Tylko nie zgub. Była obrzydliwie droga – jęknęła błagalnie.
Z holu dobiegały odgłosy krzątaniny, ojciec Elisy szykował się do wyjścia na
przyjęcie. Tuukka i Kasper także zeszli na dół, bo i oni mieli niedługo
wychodzić. Lumikki otworzyła torebkę. W środku był puder, krwistoczerwona
pomadka w złotej tubce, sto euro oraz coś różowego i pluszowego. Lumikki
chwyciła pluszaka, pod miękką powierzchnią wyczuła coś twardego. Wyjęła
przedmiot z torebki. Kajdanki w różowym pluszu.
Elisa spiekła raka i pokręciła głową.
– Nawet nie pytaj. Nie chcę wspominać tamtej balangi.
Lumikki tylko odrobinę uniosła brwi i schowała kajdanki z powrotem do
torebki. Nie jej sprawa, co i z kim Elisa robiła na swojej imprezie.
– I jeszcze to.
Elisa wyciągnęła w jej stronę długi, sięgający aż do kostek czarny płaszcz
z kapturem.
– Nie mam pojęcia, co mi chodziło po głowie, kiedy go kupowałam.
Wyglądam w nim jak w śpiworze. Choć raz się do czegoś przyda.
Lumikki włożyła płaszcz. Uciskał ją trochę w ramionach, bo pod spodem
miała futerko. Poza tym jednak strój był perfekcyjny. Zapięła napy płaszcza,
ostrożnie naciągnęła kaptur na głowę i raz jeszcze przejrzała się w lustrze.
Czarnowłosa kuzynka yeti, jak mniemam?
Elisa i Lumikki stały chwilę naprzeciw siebie. Żadna nie wiedziała, co
powiedzieć. Lumikki najchętniej uścisnęłaby Elisę i zapewniła, że wszystko
będzie dobrze, choć wcale nie była tego pewna. A nigdy nie miała ochoty, by
kogoś z własnej woli uścisnąć, jeśli nie liczyć matki i ojca kiedyś, gdy była
jeszcze małą dziewczynką.
Elisa się bała. Lumikki też.
Elisa była gotowa wykonać swoje zadanie. Lumikki też.
Na tym etapie nie miało już sensu pytanie, czy Elisa na pewno chce się
dowiedzieć, czym zajmuje się jej ojciec. Granica pytań i wątpliwości została
przekroczona. Elisa mogła być rozpieszczoną nastolatką i wyobrażać sobie, że
żyje spełnionym marzeniem o najbardziej pożądanej piękności liceum. Mogła
sądzić, że przejdzie przez życie tanecznym krokiem w markowych ciuchach
i z torebkami kupionymi za pieniądze tatusia, urządzając dzikie balangi, po
których nie będzie musiała sama sprzątać, łykając drinki i pigułki dla rozrywki,
okręcając sobie wokół palca chłopaków i mężczyzn. Ukrywając delikatność pod
grubą maską makijażu. Udając głupszą, niż była w istocie.
Jednak Lumikki widziała prawdziwą Elisę, świadomą, że ten wieczór
odmieni wszystko. Ostatecznie zniweczy jej wizję usłanej różami przyszłości.
Wizja ta mocno ucierpiała już tamtej nocy z niedzieli na poniedziałek, gdy Elisa
wyjęła rękę z plastikowego worka i ze zdziwieniem zobaczyła, że jest brudna
i lepka. Jednak brudów, które wypłyną na powierzchnię tego wieczora, nie da
się nigdy wyprać. Spojrzenie Elisy pałało determinacją i Lumikki pomyślała, że
może jednak nie różnią się od siebie aż tak bardzo. Ich światy z pewnością
nigdy nie zejdą się całkowicie, ale w takich ulotnych chwilach jak ta przenosiły
się do części wspólnej, gdzie uczucia i myśli były takie same.
Elisa nabrała powietrza w płuca i zrobiła spokojny wydech.
– No to idę odciągnąć tatusia – rzekła.
Lumikki skinęła głową. Była 19.52.
19
Terho Väisänen próbował założyć muszkę, ale palce się ślizgały na gładkiej
satynie. Dłonie miał niemiłosiernie spocone. Musiał je co chwila osuszać
papierem toaletowym.
Nie wyrabiał się. Powinien już stać przed domem. Kierowca nie będzie na
niego czekał. I szansa przepadnie. Wyślizgnie mu się z rąk jak ta satynowa
muszka.
Strój wieczorowy. Kiedy ostatnio miał na sobie smoking? Całe lata temu, na
jakimś przyjęciu szefa jego żony, które było męczącym stroszeniem piórek od
powitalnego toastu aż po zamówienie taksówki nad ranem. Terho nie lubił
takich oficjalnych spędów dla „lepszego towarzystwa”. Choć według niejednej
miary sam do niego należał.
Wreszcie zdołał zapiąć muszkę. Szybko przygładził włosy, choć fryzjerka
dopiero co je ułożyła. Uświadomił sobie, że od dawna nie był taki
zdenerwowany. Przypomniał sobie, że wybiera się na przyjęcie tylko z dwóch
powodów.
Chciał przede wszystkim bezpośrednio rozmówić się z Białym Niedźwiedziem.
Miał też nadzieję zobaczyć Natalię.
Do tej pory nie odpowiedziała na żaden z jego mejli. Wiedział, że bywała już
wcześniej na przyjęciach Niedźwiedzia, ale nigdy nie zdradziła żadnych
szczegółów.
Top secret, my love.
Wyglądało na to, że Biały Niedźwiedź trzyma ludzi na przeraźliwie krótkiej
smyczy. Terho bał się, że nie będzie miał żadnych kart przetargowych
w czekającej go rozmowie. Był w końcu jedynie zwykłym gliniarzem, małym
robaczkiem. I choć przez ostatnie dziesięć lat w miarę swoich skromnych
możliwości pomagał niejako Niedźwiedziowi w interesach, ten
najprawdopodobniej świetnie dałby sobie radę i bez niego. Mimo to Terho
zamierzał spróbować jakoś się z nim dogadać.
Nad ranem podjął bowiem ważną decyzję. Wycofuje się. Ma już dość gry na
dwa fronty. Przedtem jednak będzie musiał wynegocjować u Białego
Niedźwiedzia godziwą odprawę, żeby choć trochę zrekompensować sobie
spadek dochodów w nadchodzących latach. Musi spłacić długi, ułożyć sprawy
Natalii i uporządkować własne podwórko. A wtedy wróci do normalnego,
spokojnego życia, w którym nic człowiekowi nie przyspiesza tętna. Koniec
z przestępczością, koniec z hazardem, koniec z Natalią, koniec z pieniędzmi.
Terho pojął, że nie wytrzyma dłużej napięcia i lęku. Konspiracja, która
w młodości tak podnosiła mu adrenalinę, teraz wysysała z niego wszystkie siły,
wykańczała go. Może dałby radę pociągnąć to jeszcze parę lat, ale odbiłoby się
to w końcu na jego zdrowiu, na sercu, na nerwach. Nie sposób zbyt długo
oszukiwać samego siebie.
Z łazienkowego lustra patrzył na niego mężczyzna starszy, niż
wskazywałaby na to metryka. Worki pod oczami, podwójny podbródek,
obwisły brzuch. Wszystko w nim było nalane i obwisłe. Ze stresu i poczucia
winy, które podżerały go od wielu lat, jadał gdzie popadło. Zaniedbał zdrowie
i kondycję, nawet rodzinę, co musiał otwarcie przyznać. Choćby tylko przed
sobą.
Trzeba z tym skończyć. Z Natalią także. Nigdy nie będą parą, która mogłaby
otwarcie pokazywać się między ludźmi. Trzeba zacząć nowe, uczciwe życie.
Dlatego Terho był gotów poważyć się na przedsięwzięcie, które miało
nadzwyczaj nikłe szanse powodzenia. Zamierzał bowiem zaszantażować
Białego Niedźwiedzia.
Znów zerknął na zegarek. Najwyższy czas się zbierać. Już miał pędzić do
holu, gdy ze schodów zbiegła Elisa, złapała go za rękę i zaczęła ciągnąć
w stronę piwnicy.
– Coś ważnego? Powinienem już dawno wyjść – fuknął Terho.
– Muszę ci coś pokazać, to bardzo ważne. Daj mi minutkę.
– Nie teraz. Nie mogę się spóźnić. Mam naprawdę ważne spotkanie.
– Jakie spotkanie może być ważniejsze od moich problemów?
Elisa mocno trzymała ojca za rękę. I patrzyła na niego oskarżycielsko
rozszerzonymi oczami. To nie siedemnastolatka, lecz siedmiolatka, której uczuć
Terho za nic nie chciał urazić.
– Okej. Minutka.
Lumikki cicho zeszła po schodach. Okazało się to zaskakująco trudne
w szpilkach i krępującym ruchy śpiworze. Tuukka czekał na nią na zewnątrz,
ukryty przy furtce.
– Jeszcze nie przyjechał – szepnął.
– Oby tylko się nie spóźnił – odrzekła.
Temperatura na dworze spadła do dwudziestu ośmiu stopni poniżej zera i był
to rekord tej zimy. Wszystko dokoła pokryła cienka warstewka bielutkiej
szadzi. Domy, drzewa, kamienie, auta. Ubrania, włosy, policzki, myśli.
– Elisa obiecała, że zatrzyma ojca do czasu, gdy do niej zadzwonię –
powiedział Tuukka.
Czekali w milczeniu. Lumikki była zdziwiona, że Tuukka nie podkpiwa sobie
z jej stroju czarnego yeti albo z propozycji, jakie z pewnością przyjdzie jej
wysłuchiwać podczas przyjęcia. Spojrzała na niego i spostrzegła zaciśnięte
mocno szczęki. Tuukka był zdenerwowany. Może nawet się bał.
Prawdopodobnie po raz pierwszy w całym swoim życiu był tak bardzo
przerażony.
Był sobie raz chłopiec, który nauczył się bać.
Lumikki za to czuła zdumiewający spokój. Działała już według
zaprogramowanego schematu. Skupiała się wyłącznie na następnym kroku.
Była 19.58. W uliczkę wjechało czarne audi i stanęło przed domem. Tuukka
uniósł brew i spojrzał na Lumikki. Skinęła głową. Ruszył. Przeszedł spokojnie
obok czarnego wozu, a gdy zniknął już z pola widzenia kierowcy, przykucnął
za zaparkowanym dalej samochodem i podkradł się z powrotem do audi. Dotarł
w wyznaczone miejsce i przywarował.
Teraz przyszła kolej na Kaspra. Chłopak odkleił się od muru na rogu ulicy,
podszedł do czarnego samochodu i przedefilował przed maską. Kierowca nie
zareagował. Wtedy Kasper wyciągnął z kieszeni klucz, przesadnie czytelnym
gestem pokazał go kierowcy, po czym z wyraźną lubością przytknął go do
blachy i ruszył. Mroźną ciszę przeciął wizg zdzieranego lakieru. Kierowca auta
gapił się na Kaspra, jak gdyby nie rozumiał, co się dzieje.
Zadowolony Kasper, aby doszczętnie wyprowadzić mężczyznę z równowagi,
pokazał mu jeszcze środkowy palec.
Wtedy w kierowcę wróciło życie. Ryknął i wyskoczył z samochodu. W tym
samym momencie Tuukka szybko uchylił klapę bagażnika. Kasper już uciekał
z irytującym rżeniem. Mężczyzna ruszył za nim, odwróciwszy się nieznacznie
na chwilę, żeby pilotem zamknąć samochód. Kasper specjalnie nie biegł zbyt
szybko, aby prawie dać się złapać.
Lumikki stała już przy samochodzie. Tuukka pomógł jej wgramolić się do
bagażnika. Na szczęście nie był z tych najmniejszych, ale i tak musiała chwilę
pomyśleć, co zrobić z nogami i rękami, aby zmieścić się do środka. Na koniec
przykryła mechanizm zamka bagażnika skrawkiem jedwabiu i uniosła kciuk na
znak, że jest gotowa.
Tuukka odpowiedział identycznym gestem i możliwie najciszej zamknął
klapę bagażnika.
Zapanowała absolutna ciemność i Lumikki zmagała się chwilę z panicznym
lękiem. Leżała w ciasnej, zatęchłej dziurze, w której na dodatek śmierdziało
benzyną. Miała nadzieję, że jazda nie potrwa długo.
Usłyszała wracającego kierowcę, mruczał pod nosem jakieś przekleństwa.
Piip-piip, otworzyły się wszystkie zamki. Mężczyzna wsiadł do środka, trzasnęły
drzwi.
Lumikki postanowiła sprawdzić, czy da radę wyciągnąć komórkę z torebki.
Ledwo ledwo. Spojrzała na wyświetlacz. Była 20.05. Od razu poczuła się lepiej,
gdy niebieskie światełko na chwilę rozświetliło mrok.
Potem usłyszała kroki, ktoś nadchodził od strony domu Elisy. Otworzył drzwi
samochodu.
– What took you so long?
– warknął zirytowany kierowca.
– Sorry. Family matters.
– Lumikki rozpoznała głos Terha Väisänena.
– White Bear hates it when people are late.
– Let’s not waste anymore time then.
Amen. Lumikki była dokładnie tego samego zdania. Nie zamierzała spędzić
wtłoczona w tę dziurę ani sekundy dłużej niż to absolutnie konieczne. Warknął
silnik.
– You have criminals on this street.
Lumikki ledwie usłyszała słowa kierowcy. Uśmiechnęła się. Jednak gdy
samochód ruszył i przez szczeliny wokół klapy bagażnika zaczęło wiać do
środka zimne powietrze, spoważniała.
Nie było już odwrotu.
20
Nieprzenikniona ciemność. Nieustępliwa. Nie do przejścia.
Już się z niej na pewno nie wydostanie. Za chwilę zużyje całe powietrze.
Udusi się.
Żwir wycisnął jej na plecach mozaikowy wzór. Lumikki ściskała kamyczki
w garściach, czuła ich ostre kanty, drobniejsze przeciskały się między palcami.
– Wypuśćcie mnie stąd! – krzyknęła.
Krzyknęła dziesiąty, setny, tysięczny raz. Waliła pięściami w klapę, kopała,
przekręciła się na brzuch i usiłowała unieść ją plecami. Na próżno.
Na pewno siedziały na klapie, radośnie machały nogami i ssały na zmianę
lizaka, rozkoszując się jego esencjonalnym truskawkowym smakiem. Nigdzie
się nie spieszyły. Miały władzę absolutną.
Lumikki wypłakała już wszystkie łzy. Zaczęła panikować. Jeśli natychmiast
stamtąd nie wyjdzie, to się udusi.
Zaczęła wrzeszczeć. Na całe gardło. Pomyślała o skrzeczących mewach i ich
otwartych dziobach. Stała się mewą. I wrzeszczała na całe gardło.
A im głośniej wrzeszczała, tym bardziej była żywa. Stała się wrzaskiem.
Wściekle czerwonym, przeszywającym.
Naraz do niej dotarło, że nie jest już ciemno. Klapa skrzyni ze żwirem była
uniesiona. Lumikki usiadła i otarła łzy. Policzki miała oblepione piaskiem.
Tamte sobie poszły. Znajdą kolejną okazję. Wiedziały równie dobrze jak ona,
że to nie był ostatni raz.
Lumikki doliczyła powoli do dziesięciu.
Nie mogła teraz spanikować. Nie była już tamtą dziewczynką. Zmieniła się.
Nauczyła. Wytrzymałaby teraz nawet w mysiej dziurze. Bardzo długo. Wszystko
poszło zgodnie z planem. Prawie wszystko.
I nie chodziło o to, że była cała posiniaczona od uderzeń o ściany bagażnika
na zakrętach. Ani o to, że smród benzyny wżarł się jej w nozdrza chyba już na
zawsze. Ani o to, że dygotała z zimna i zmarzła na kość od palców stóp po
czubek głowy. To drobiazgi.
Samochód jechał trzydzieści pięć minut, potem zwolnił i w końcu stanął na
dobre. Pierwszy wysiadł Väisänen. Zaraz po nim kierowca, który zamknął
drzwi i też się oddalił.
Lumikki nasłuchiwała i gdy zapadła cisza, odważyła się zgrabiałą dłonią
chwycić skrawek jedwabiu i ostrożnie go pociągnąć, napierając nogami na
klapę. Przytrzaśnięty materiał powinien odblokować rygiel zamka,
umożliwiając jej wyjście z bagażnika.
Odgłos dartej tkaniny był najgorszym dźwiękiem, jaki Lumikki usłyszała
w ciągu ostatnich paru lat.
Tylko bez paniki. Spokojnie.
Namacała palcami zamek, żeby sprawdzić, w którym miejscu materiał się
zerwał, ale nie zdołała się zorientować. Palpację utrudniały rękawiczki,
a dojmujące zimno pozbawiło ją czucia w palcach. Przygryzła zębami prawą
rękawiczkę i wyswobodziła dłoń. Wsunęła zmarznięte palce w usta i dmuchała,
dopóki nie poczuła, że wraca krążenie.
Kolejna próba.
Znów namacała zamek i materiał. Wiedziała, że wilgotne palce za chwilę
znowu zgrabieją.
Tak. O, tak. Materiału zostało akurat tyle, że można go było jeszcze
uchwycić. Zacisnęła mocno palce na tkaninie, wparła nogi w klapę bagażnika
i powoli, powolutku, bez szarpania, zaczęła ciągnąć.
Klapa ani drgnęła.
Lumikki zagryzła zęby, ciągnęła i napierała. Napięła mięśnie do granic
wytrzymałości.
Klik.
Zamek ustąpił. Udało się. Lumikki uchyliła bagażnik odrobinę i poczekała, aż
oddech się wyrówna. Nadstawiła uszu. Tuż obok zajechał jakiś samochód, ktoś
z niego wysiadł.
– Mógłbyś posprzątać w tym swoim wozie – odezwała się kobieta. – Zobacz,
jak wyglądają moje buty. Miały być różowe. I czyste.
– Sama chciałaś być Różyczką, choć moim zdaniem bardziej by pasowała do
ciebie rola złej macochy. Mogłabyś wtedy włożyć czarne buty – odciął się
mężczyzna.
Gniewne głosy zniknęły w oddali. Nastała cisza.
Lumikki powoli uniosła klapę i wyjrzała. Znajdowała się na niewielkim
parkingu. Na szczęście czarne audi stało z brzegu, ukryte trochę w cieniu
drzew. Akurat nie było nikogo w polu widzenia.
Błyskawicznie wyłuskała się z obszernego płaszcza, włożyła z powrotem
rękawiczkę, wygramoliła się z bagażnika i cicho zamknęła klapę. Śpiwór Elisy
musi zostawić. Kierowca audi bardzo się zdziwi, gdy następnym razem otworzy
bagażnik. Lumikki dotknęła ręką włosów. Jakimś cudem fryzura zachowała się
w nienaruszonym stanie. Elisa wcale nie przesadzała, jej lakier rzeczywiście
miał czarodziejską moc.
Puder, potem lusterko. Szybka ocena makijażu. Rozmazało się trochę szminki
z dolnej wargi. Poprawka, gotowe.
Lumikki odwróciła się i spojrzała na rezydencję Białego Niedźwiedzia.
Borys Sokołow obejrzał swoje dzieło i pokiwał z zadowoleniem głową.
Wykapana Królowa Śniegu. Jeśli na jej widok Väisänen nie przestanie fikać, to
on zje dwa kilogramy kostek lodu. Naraz.
Odczuwał nieokreślony smutek, ale i zadowolenie. To drugie uczucie miało
wyraźną przyczynę. Spadł mu kamień z serca. Rozmówił się z Białym
Niedźwiedziem i nie żywił do niego urazy za zlikwidowanie jego Estończyka.
Niedźwiedź wyjaśnił, że jego ludzie widzieli, jak Tamm wymachiwał
pistoletem na cmentarzu, w biały dzień. Czegoś takiego nie można tolerować.
Najwyraźniej facet stracił kontakt z rzeczywistością i zaczął mieć odchyły.
A facet z odchyłami nie nadaje się już do niczego, w tej sprawie Biały
Niedźwiedź i Borys byli jednomyślni.
Dlatego Tamma należało sprzątnąć. Bez żadnych osobistych pobudek.
Borys spojrzał na Natalię, jej otwarte brązowe oczy. Na twarzy zdziwienie,
może zaskoczenie.
Oj, Natalia, dziecino, naprawdę myślałaś, że papcio Borys nie dowie się, co
knujesz? Uciekać, i to jeszcze z kasą? Przecież to kradzież. A kradzież, o czym
wszyscy wiemy, jest czynem nagannym. Gdybyś postąpiła właściwie, wszystko
wyglądałoby teraz inaczej.
Natalia, Natalia.
Królowa Śniegu ze szronem na ustach.
Teraz możemy zaczynać przyjęcie.
Poufne informacje Kaspra okazały się prawdziwe. Za wysokim, kamiennym
murem w kompletnej głuszy stał duży, dwupiętrowy dom z początku
dwudziestego wieku. Do rezydencji prowadziła jedynie wąska droga przez las.
Lumikki podejrzewała, że posiadłości nie ma na żadnej mapie. Były miejsca,
których istnienie chciano zataić. I były na to sposoby.
Ruszyła ku bramie, przy której wartownicy zatrzymywali wchodzących
i zadawali im jakieś pytania. Lumikki starała się jak najbardziej przypominać
odgrywaną postać. Płatnej, luksusowej pani do towarzystwa.
Gdy przyszła jej kolej przy bramie, ruszyła pewnie, ale powoli i z godnością.
– Chwila. Stop – rozkazał jeden z dwóch szafowatych.
Lumikki serce podskoczyło do gardła. A więc tu się wszystko skończy?
– Komórka. Cell phone – zażądał szafowaty, wyciągając rękę.
Lumikki ściągnęła usta w ciup, wyjęła z torebki komórkę i demonstracyjnie
plasnęła nią w ogromną dłoń. Niech myślą, że przyszło jej się rozstać
z bezcennym przedmiotem, a nie starym telefonem, który Elisa już dawno
zmieniła na lepszy model. Strażnik wsadził komórkę do swojej raportówki. Po
odgłosie Lumikki poznała, że nie ona pierwsza zostawiła telefon przy bramie.
Potem mężczyzna bez pytania zabrał jej torebkę, zajrzał do środka i oddał,
mrucząc coś pod nosem.
Ledwie zauważalnym skinięciem głowy dał znak, że Lumikki może iść dalej.
Musiała wziąć się mocno w garść, żeby nogi nie dygotały jej z zimna i ulgi.
Głowę trzymała wysoko. Przejście w szpilkach po lodzie było drogą przez
mękę, mimo że chodnik zasypano starannie piaskiem.
Krok po kroku. Spokojnie.
Panujący dokoła mrok rozpraszały ustawione wzdłuż alejki pochodnie.
Płomienie łopotały niespokojnie. Ścieżka kończyła się drzwiami. Stał przy nich
archetypowy, staromodny lokaj. Zaczesane do tyłu włosy i krótkie białe
rękawiczki. Język gestów, zarazem wyniosły i ugrzeczniony. Mężczyzna
otworzył przed nią drzwi i lekko się pokłonił. Lumikki wkroczyła do środka.
Udało się jej.
Naprawdę weszła na przyjęcie Białego Niedźwiedzia. Teraz pozostało już
tylko wyjaśnić, w co wplątał się ojciec Elisy.
21
Inny świat. Inna rzeczywistość.
Kolory, światła, dźwięki. Niebieski, który w jednej chwili zamieniał się
w zieleń i żółć. Pomarańczowy, który przeistaczał się w falujące złoto. Fiolet,
z którego wyrastały poskręcane pędy burgundu, lilii, fuksji. Muzyka, syreni
śpiew, szum lasu, brzęk kryształów, zapomniane echa przepastnych grot,
średniowieczne instrumenty, brzęk dzwoneczków, przemykający gdzieś obok,
okrążający od tyłu, znikający i za chwilę wnet powracający.
Świat baśni.
W każdej sali dźwięk, światło i dekoracje tworzyły niesamowitą, odrębną
rzeczywistość. Z mrocznego, tajemniczego lasu Lumikki weszła wprost do
srebrnej sali tanecznej, której ściany zdobiły girlandy żywych róż. Przeszła
przez podwodne królestwo. Zajrzała na chwilę do chatki, w której stały trzy
krzesła: małe, średnie i duże.
Iluzja oddziaływała na nią tak intensywnie, że dopiero po pewnej chwili
zaczęła rejestrować szczegóły. Wszędzie kręcili się kelnerzy i kelnerki z tacami.
W każdej sali serwowano napoje stosowne do jej tematu, a wszystkie
wyglądały rzeczywiście bajecznie. Z niektórych unosił się dym, inne znów przy
dnie były purpurowe, a na powierzchni błękitne. Napoje roznosili ludzie
przebrani za postaci z bajek lub za żywe, złote posągi.
Po salach krążyli goście z kieliszkami i szklankami w dłoniach. Z rozgwaru
głosów Lumikki wyłowiła fiński, angielski, szwedzki i rosyjski. Ktoś mówił
chyba po hiszpańsku, ale nie miała całkowitej pewności. Większość kobiet
zbytnio nie różniła się od niej. Były młode, wypacykowane i sprawiały
wrażenie, że nie znają nikogo z obecnych. Kasper miał rację. Płatnych pań do
towarzystwa nie brakło. Grono zaproszonych składało się głównie z mężczyzn
w średnim wieku, z nielicznymi młodszymi i starszymi wyjątkami. Lumikki
dostrzegła też kilka par, w tym podstarzałą Różyczkę ze swoim księciem.
Obojgu faktycznie dobrze by zrobiła odrobina snu. Może nie całe sto lat, ale
kilka godzin na pewno.
Niektóre twarze wydawały się Lumikki mgliście znajome. Politycy?
Biznesmeni? Trudno powiedzieć.
Próbowała szybko zorientować się w rozkładzie budynku. Wyglądało na to,
że parter i pierwsze piętro przerobiono na świat baśni, na drugim piętrze były
pokoje przeznaczone na „odpoczynek”, a w przyziemiu znajdowały się
pomieszczenia gospodarcze. Tam w każdym razie schodzili kelnerzy z pustymi
tacami i stamtąd wracali z dostawą napojów.
– Chyba nie ma sensu ci tego proponować?
Lumikki obejrzała się. Stał przed nią mężczyzna z dwoma szklaneczkami
w dłoniach i niewątpliwie mówił do niej. Włosy miał lekko przyprószone
siwizną, ale według ogólnie przyjętych standardów można go było zaliczyć do
kategorii przystojnych. Ciemne brwi, brązowe oczy i idealnie skrojony
garnitur. Lumikki zdążyła zarejestrować celowo pozostawioną na rękawie
naszywkę z napisem Hugo Boss. Facet był gotów słono zapłacić za elegancję,
a wybór marki wskazywał na gust, który lekko trącił myszką. Opakowanie
stosowne do zawartości. Gość mógłby być w końcu jej dziadkiem.
Mężczyzna pochylił się ku niej. Lumikki powstrzymała chęć cofnięcia się
o krok pod naporem fetoru cygar i wody po goleniu. Też od Hugo Bossa. Facet
odczuwał widać wzmożoną potrzebę podkreślenia swojej bossowatości.
– Bo ten napój zawiera jabłko – dodał cicho, jak gdyby zdradzał jej wielką
tajemnicę. – Zdaje się, że to dla was, Śnieżek, śmiertelna trucizna.
Na opalonej twarzy wykwitł uśmieszek samozadowolenia. Gość uważał się
najwyraźniej za wielkiego tekściarza.
Ze swojego repertuaru mimicznego Lumikki wybrała trochę głupkowaty,
zalotny uśmiech dziewczyny łasej na pochlebstwa.
– No wiesz, bo my mamy taką lekką alergię na jabłka. Ale jeśli mi znajdziesz
coś z porządną zawartością procentów i przyjemną dawką słodyczy, to możemy
pogadać.
– Coś na rozgrzewkę w mroźny wieczór? – podsumował mężczyzna, kładąc
pieszczotliwie pomarszczoną rękę na jej odsłoniętym ramieniu.
Dłoń była lepka od potu. Lumikki wzdrygnęła się z obrzydzenia, ale stłumiła
w sobie odruch.
– Czytasz w moich myślach.
– Twoje życzenie jest dla mnie rozkazem – odrzekł mężczyzna. – A ty nigdzie
nie uciekaj.
– Postaram się nie zgubić w tym lesie. Ani nie dać się zniewolić siedmiu
niewyrośniętym.
Mężczyzna uśmiechnął się jeszcze szerzej.
– Jeśli któryś założy ci za ciasny gorset, obiecuję go zdjąć – powiedział,
puszczając do niej oko.
No, no, szara pantera poczytał w domu trochę braci Grimm. Tylko że za
znajomość bajek Lumikki nie dawała punktów. Ani niczego innego.
Odprowadziła spojrzeniem oddalające się szerokie bary, po czym ruszyła na
piętro.
Terho Väisänen zlustrował spojrzeniem salę w poszukiwaniu Natalii. Muszka
uciskała go nieprzyjemnie pod szyją. Trochę ją poluzował.
Na widok niektórych gości unosił ze zdziwieniem brwi. Ten też tutaj? I ten?
Spostrzeżeniami można by obdzielić obie popołudniówki, a i tak zostałoby
jeszcze materiału dla paru tabloidów. Na własne oczy widział, jak znany
polityk ugryzł zakłopotanego Dzwoneczka w ucho.
Zdawał sobie sprawę, że o przyjęciu nie wolno nikomu nawet pisnąć
słówkiem. Ludzie Białego Niedźwiedzia gadatliwych uciszali na zawsze.
Podobnie jak ich rodziny, bliższych i dalszych krewnych oraz przyjaciół.
Wszyscy o tym wiedzieli. Nikt nie chciał zostać przykładnie ukarany.
Terhowi mignęła młoda kobieta w przebraniu Śnieżki. Wydała mu się
dziwnie znajoma. Czy Elisa nie ma takiej samej sukni? Najwyraźniej była
modna i wcale nie taka niepowtarzalna, jak go zapewniano w sklepie. Kolejny
dowód, że nawet za duże pieniądze nie zawsze dostaje się to, co reklamują na
etykiecie.
Ale i tak za duże pieniądze można było dostać całkiem sporo. I urządzić sobie
życie. Dlatego właśnie Terho pojawił się na przyjęciu.
Jeśli w salach na parterze wyczarowano piękny, fascynujący świat baśni, na
pierwszym piętrze zamknięto bajkowe potwory. Drzewa wyciągające ku
przechodzącym gałęzie jak szpony. Nimfy, które śpiewem wabiły
nieszczęśników na bagna. Sny, z których nie wybudzał pocałunek księcia.
Jedna z sal była cała czarna, z trójwymiarową animacją krążących tuż nad
głową i złowieszczo krakających kruków. Lumikki musiała się pochylić, aby
któryś nie wczepił się jej szponami we włosy.
Salę obsługiwało dwóch ubranych na czarno kelnerów, którzy na srebrnych
talerzykach roznosili małe kieliszki z czarnym napojem. Mężczyźni rozmawiali
ze sobą ściszonym głosem. Lumikki zbliżyła się do nich, aby ich podsłuchać.
Wyciągnęła rękę po drinka.
– Gdzie jest Biały Niedźwiedź? – spytał jeden drugiego.
– Nie słyszałeś, że przyjdzie dopiero o dwunastej?
– Przyjdzie? Myślałem, że...
Umilkł, skarcony spojrzeniem drugiego kelnera, i wyciągnął nieznacznie
srebrny talerzyk w stronę Lumikki. Wzięła szklaneczkę, uśmiechnęła się
i odwróciła na pięcie.
– Nie słyszałeś instrukcji Niedźwiedzia? Nie wolno o nim mówić inaczej niż
w trzeciej osobie liczby pojedynczej – syknął drugi kelner.
Lumikki przechyliła szklaneczkę i zwilżyła wargi, zastanawiając się nad tą
informacją. Zerknęła na duży, ozdobny zegar na ścianie. Kwadrans po
dziewiątej. Jeszcze prawie trzy godziny.
Nie zrozumiała słów drugiego kelnera. Dlaczego niby o Białym Niedźwiedziu
miałoby się mówić w trzeciej osobie liczby pojedynczej? Dziwne. No, ale
wszystko wyjaśni się prawdopodobnie po północy.
Przyjęcie stawiało Białego Niedźwiedzia w nader osobliwym świetle. Facet
wykosztował się na niewyobrażalną scenografię tylko na jeden wieczór i jedną
noc. Na dodatek większość gości z pewnością nie potrafiła docenić jej kunsztu.
Dla nich liczyło się tylko to, że alkoholu jest pod dostatkiem, a kobiety są
piękne i skore do igraszek. Nie tylko słownych.
Świnie w smokingach.
Myślą, że garnitur za kilka tysięcy euro i zegarek za kilkadziesiąt zastąpią
ogładę. Albo dają im prawo robić absolutnie wszystko. Masz pieniądze – jesteś
ponad prawem. Jesteś ponad prawem – jesteś królem.
Lumikki aż zemdliło. Najchętniej wróciłaby do domu. Zdjęłaby szpilki
i włożyła na nogi szare wełniane skarpety, zrobione na drutach przez jej
babcię. Zaparzyłaby sobie nawet herbatę, choć normalnie zaliczała ją do
gatunku ciepłych lur, na które nie warto tracić czasu. Tym razem jednak
herbata wydała się jej kwintesencją domowego zacisza i przypomniała
upstrzone różami tapety u babci oraz jej ciepłe dłonie zaplatające Lumikki
warkocz.
Ostrożnie oblizała wargi. Salmiakowa wódka, tak jak przypuszczała. Ostry,
słony smak oddalił mdłości.
Pamiętaj, że to nie ty tutaj jesteś. Grasz tylko swoją rolę. Kto inny
przechodzi z sali do sali w białych butach na wysokim obcasie i w czerwonej
sukni. Nic cię tutaj nie rusza, w najmniejszym stopniu.
Lumikki wyprostowała się. Nie przyszła tu przecież dla zabawy. Miała do
wykonania ważne zadanie.
22
Natalia nie czuła zimna. Była martwa od stu dwudziestu ośmiu godzin. Sto
dwadzieścia osiem godzin to śmiesznie krótki czas w życiu człowieka. A po
śmierci jeszcze krótszy. Natalia żyła dwadzieścia lat, trzy miesiące i dwa dni.
I będzie martwa nieskończenie długo. Przy nieskończoności te sto dwadzieścia
osiem godzin nie znaczą w zasadzie nic.
Gdyby żyła, czy chciałaby wrócić do tamtej chwili przed dwoma laty, kiedy
zadzwonił do niej Borys Sokołow? Jej ówczesny chłopak i diler narkotyków
Dmitrij zaaranżował jej kilka spotkań z nim i Natalia zrozumiała, że Sokołow
to większa szycha. Wiadomo, że nie żaden capo di tutti capi, ale zawsze jakiś
szef. Facet, który ma władzę i wpływy. Sokołow zaproponował Natalii, aby
dołączyła do jego grupy. Potrzebował młodej kobiety o dobrej prezencji, której
nie pomieszały jeszcze w głowie alkohol i narkotyki.
Czy chciałaby teraz wybrać inną drogę? Gdyby nie przystała na propozycję
Sokołowa, nigdy nie przyjechałaby do Finlandii, nie poznała Terha, nie
próbowała uciec z pieniędzmi i nie dostała śmiertelnego postrzału w plecy. Nie
leżałaby teraz martwa w osiemnastostopniowym mrozie, z oczami
wpatrzonymi nieruchomo w mrok i lekko rozchylonymi ustami, jak gdyby
zamierzała jeszcze coś szepnąć.
Gdyby zdawała sobie sprawę z tego wszystkiego, oczywiście odmówiłaby
Borysowi. Wiedziała wówczas jedynie tyle, że nie zamierza wychowywać
swojej córki w mieszkaniu, którego kąty śmierdzą grzybem, a przez cienkie jak
karton ściany słychać głośne kłótnie i nie mniej głośne pojednania sąsiadów.
I dlatego przyjęła jego propozycję. Jeszcze w tym samym tygodniu Sokołow
załatwił jej lepsze mieszkanie, do którego przeniosła się z matką i Olgą.
Minął rok. Natalia zaopatrywała w narkotyki piękną i bogatą moskiewską
młodzież i zaczynała wierzyć, że jest taka sama jak oni. Młoda, piękna
i bogata.
Życie mogło być fajne. Warte przeżycia. Natalia miała już jednak
dziewiętnaście lat i wiedziała z doświadczenia, że gdy wszystko niby świetnie
się układa, coś zawsze musi to popsuć. Tym czymś okazał się wyjazd do
Finlandii z Sokołowem. Mężczyzna miał przypilnować tam interesu. Natalia
wyobrażała sobie, że zamieszka w Helsinkach, mających stosunkowo dobre
połączenia lotnicze z Moskwą. A tymczasem wylądowała w Tampere, które od
razu zrobiło na niej wrażenie żałośnie małej dziury. Z początku Sokołow mniej
więcej połowę roku spędzał w Moskwie i drugą połowę w Tampere, ale potem
i on przeniósł się na stałe do Finlandii.
Rozkaz Białego Niedźwiedzia, tak jej powiedział. Wtedy Natalia usłyszała to
imię po raz pierwszy. Później dostała się nawet na przyjęcie Niedźwiedzia
i zrozumiała, że jej rólka u Sokołowa jest tak epizodyczna, że aż śmieszna. Była
nic nieznaczącym trybikiem w wielkiej machinie. W każdej chwili mogła zostać
wymieniona.
W Tampere czuła się obco. Źle chodziła i źle się ubierała. Kołnierz
z króliczego futra i kozaki na wysokim obcasie świadczyły tam o złym guście.
Ludzie oglądali się za nią na ulicach. Mężczyźni próbowali wciskać jej
pieniądze, ale nie za narkotyki, tylko za seks. Natalia myślała niekiedy
z goryczą, że jeśli w tym mieście nie chciałaby się odróżniać od tubylców, zimą
powinna chodzić w puchowej kurtce, jesienią i na wiosnę w wiatrówce, a latem
siedzieć na ryneczku na Tammeli w podrobionych crocsach i baseballówce
i wsuwać kaszankę.
Z całego Tampere znała tylko Borysa Sokołowa i jego Estończyków.
Z początku co wieczór dzwoniła do domu, słuchała głosu małej Olgi i zasypiała,
płacząc z tęsknoty.
Czasem przyglądała się fińskim licealistom, którzy wydawali się jeszcze
dziećmi, choć była od nich zaledwie rok starsza. Próbowała sobie wyobrazić,
jakby się czuła na ich miejscu. Jak to jest chodzić po szkole do kawiarni, żeby
porozmawiać o zachowaniu jakiegoś ładnego chłopca i pytaniach na
sprawdzian z historii. Rozważać różne warianty studiów i roztrząsać, czy warto
zrobić sobie rok przerwy przed uniwerkiem. Pomarzyć o przeprowadzce na
swoje, o zakupie własnej szczotki do mycia naczyń, o rozłożeniu na swoim
łóżku maturalnego prezentu – pościeli Finlaysona. Doświadczyć kryzysu
egzystencjonalnego: nie mieć pojęcia, co tak naprawdę chciałoby się robić po
studiach.
A potem poznała Terha, który był zupełnie inny od Sokołowa czy
Estończyków, choć Borys określał go jako „swojego”. Glina z wydziału
antynarkotykowego, zwerbowany w charakterze wtyki.
Terho i jego szorstkie dłonie. Czułość, jaką poczuła do niego od pierwszego
spotkania. Fin był tak nieśmiały, tak słodko niepewny, jak do niej mówić i jak
ją dotykać. Zupełnie co innego niż jej poprzedni chłopcy i mężczyźni, którzy
wciskali ją od razu w przygotowaną formę, układali w ulubionej pozycji.
Czy to była miłość? W każdym razie tak to widziała Natalia. Czuła się
z Terhem bezpieczna. Opowiadał jej o swoim domu, rodzinie, życiu na co dzień.
Przy nim zrozumiała, że i ona chciałaby mieć takie życie. Skończyć
z ukrywaniem, z lękiem, z nadwrażliwością śluzówki nosa i ze śladami po
wkłuciach na udach. Terho obiecał, że załatwi jej sprawy, pomoże się wycofać.
Natalia mu uwierzyła, on jednak nic z tym nie zrobił. On także rzucał słowa na
wiatr, jak wszyscy jej pozostali mężczyźni.
Słowa zmieniające się w kłamstwa, zanim jeszcze wybrzmiały do końca.
A przecież powinna już dawno to wiedzieć. Nie ufaj nikomu, licz tylko na
siebie. Sama podejmuj decyzje i ponoś konsekwencje.
Dlatego Natalia postanowiła zabrać z domu Sokołowa trzydzieści tysięcy
euro przygotowanych dla Terha i zniknąć. Obmyśliła plan. Niepostrzeżenie
ukradła zapasowy klucz od domu Borysa. Zorganizowała sobie kryjówkę
w daczy daleko od Moskwy. Okoliczności jej sprzyjały – w niedzielę Sokołow
z Estończykami mieli być w terenie aż do wieczora. Wrócili jednak wcześniej.
I dlatego Natalia Smirnowa leżała teraz bez życia, w ciemności, nago.
Poniosła konsekwencje, które okazały się dużo bardziej surowe od jej
najgorszych wyobrażeń.
Życie Natalii było ciągiem złych wyborów, których nie mogła uniknąć. Te złe
wybory przedstawiano jej jako dobre, podawano na złotych tacach w płatkach
róż, a ona nie umiała spojrzeć pod spód, nie umiała dostrzec białego śniegu, na
który tryśnie jej krew jak czerwona farba.
Dlatego Natalia Smirnowa leżała teraz sama, w zimnie, nie czując wcale
chłodu.
Leżała już tak sto dwadzieścia osiem godzin.
Jednak nawet po śmierci nie zaznała spokoju. Borys Sokołow chciał ją
jeszcze do czegoś wykorzystać.
23
Lumikki szybko zeszła do piwnicy. Od czasu do czasu oglądała się za siebie. Czy
szara pantera podąża za nią? Na szczęście nie. Zgubiła natręta.
Jeszcze chwilę temu stała przy bufecie uginającym się od kilkudziesięciu
różnych potraw, gdy mężczyzna, który wcześniej się jej narzucał, zaszedł ją
niepostrzeżenie od tyłu i zażądał wyjaśnień, gdzie zniknęła.
– Niezbadane są czasem ścieżki kobiety – odparła mu najbardziej zalotnie,
jak tylko potrafiła.
Natręt zaproponował, aby przeszli na piętro, gdzie mogliby zbadać te ścieżki
nieco dogłębniej. Lumikki odrzekła, że najpierw musi coś zjeść. On znów objął
ją ręką w pasie i stwierdził, że nie warto psuć obżarstwem tak cudownie
szczupłej talii, na co odpowiedziała, że nie jadła nic przez cały dzień i że jemu
także na pewno będzie przyjemniej, jeśli jego Śnieżka nie zemdleje mu
w trakcie z osłabienia. Mężczyzna się roześmiał.
– Zmieniasz się pewnie w dziką kotkę, kiedy już się rozgrzejesz.
Gdybyś chciał wiedzieć, wydrapuję oczy, pomyślała Lumikki, zadowoliła się
jednak zmysłowym miauknięciem. Ostatecznie uśpiła jego czujność, prosząc,
aby potrzymał jej talerz, a ona pójdzie na chwilę do toalety przypudrować
sobie nosek. Zadowolony natręt został przy bufecie, najwyraźniej przekonany,
że ma ją teraz w garści, skoro trzyma jej talerz z jedzeniem, bez którego ona
nie przeżyje. Idiota.
Lumikki rozejrzała się po piwnicy. Była tu duża kuchnia, która sądząc po
odgłosach, pracowała bez przerwy na najwyższych obrotach. Słyszała syczenie
patelni, postukiwanie noży o deski i krzyki kucharzy. Z uchylanych drzwi
wypływał nieprzerwany strumień kelnerów i kelnerek z tacami, wazami
i misami. Lumikki przyglądała się temu z boku, ukryta przed ciekawskimi
spojrzeniami.
Ojciec Elisy mignął jej tylko przelotnie dwa razy, ale zawsze znikał, zanim
zdążyła za nim pójść.
A teraz, jak na zamówienie, usłyszała go nagle w piwnicznym korytarzu.
Väisänen rozmawiał z kimś po angielsku. Głos rozmówcy również wydał się
Lumikki znajomy, ale nie mogła sobie przypomnieć, skąd go zna.
Mężczyźni się zbliżali. Wtedy sobie przypomniała. Ten drugi głos słyszała na
Pyynikki, kiedy ją gonili. Rosjanin.
Lumikki sekundę rozważała opcje. Nie ruszać się z miejsca i udać, że trafiła
do piwnicy przez przypadek lub najzwyklejszą ciekawość? Żaden z mężczyzn
by jej nie rozpoznał. Zwróciłaby jednak na siebie uwagę, za bardzo rzucała się
w oczy, była w niewłaściwym miejscu. A to nie wróżyło dobrze na dalszy ciąg
wieczoru.
Nacisnęła klamkę najbliższych drzwi. Otwarte. Zajrzała ostrożnie do środka,
ani żywej duszy. W pomieszczeniu stały tylko duże zamrażarki i kasty
z różnymi alkoholami. Jakiś magazynek. Lumikki wślizgnęła się do środka,
zamierzając przeczekać, aż Väisänen z Rosjaninem przejdą.
Nie przeszli. Stanęli przed drzwiami.
– I’ve got something to show you.
– Lumikki usłyszała głos Rosjanina.
Rozejrzała się szybko. Innych drzwi brak. Żadnych kryjówek. Nie ma dokąd
uciec ani gdzie się schować.
Chyba że do zamrażarki.
Lumikki otworzyła pierwszą z brzegu skrzynię, instynktownie nabrała pełne
usta powietrza i zaraz opuściła wieko z powrotem.
W ustach poczuła smak wymiocin. Ręce i nogi zaczęły jej drżeć. Nie miała
jednak czasu myśleć o tym, co właśnie zobaczyła. Sale urządzono bardzo
sugestywnie, ale zawartość zamrażarki była autentyczna. Lumikki zajrzała do
sąsiedniej skrzyni i omal nie westchnęła z ulgą. Na dnie leżało kilka paczek
groszku. Pstryknęła wyłącznik maszyny. Niewiele to pomoże, ale przynajmniej
temperatura ciała nie spadnie jej zbyt gwałtownie, gdy zamrażarka zacznie
pracowicie schładzać pięćdziesiąt pięć kilogramów żywego mięsa do minus
osiemnastu stopni Celsjusza.
Klamka drzwi zaczęła opadać.
Lumikki weszła do skrzyni, ułożyła się w miarę wygodnie i opuściła klapę
akurat w chwili, gdy Väisänen i Rosjanin weszli do środka.
Chłód zaczął od razu szczypać gołą skórę. Nawet w czterech ścianach nie
można było się uwolnić od tego cholernego mrozu. Przeklęta zima.
Terho był poirytowany. Akurat teraz nie miał najmniejszej ochoty na gierki
Sokołowa. Chciał się skupić na dopracowaniu strategii, dzięki której przekona
Białego Niedźwiedzia, że zasługuje na przyzwoitą odprawę. Słyszał pogłoski, że
lepiej go nie szantażować ani nie grozić. Podobno nikomu się to nigdy nie
udało, choć wielu próbowało.
Pozostało mu więc negocjować.
– Where is Natalia?
– spytał.
Sokołow obnażył zęby. To pewnie miał być uśmiech.
– Właśnie chciałem ci ją pokazać – odparł po angielsku. – Tu jest twoja
Królowa Śniegu.
Terho spojrzał ze zdumieniem na Sokołowa, który uniósł klapę zamrażarki.
Lumikki usłyszała odgłos, jak gdyby ojciec Elisy się zakrztusił. Wiedziała, co
właśnie zobaczył. Widok wypalił mu się na siatkówkach pewnie do końca
życia. Gotowy materiał na przyszłe koszmary.
Martwa młoda kobieta, naga, w zamrażarce.
Oczy otwarte, twarz szarosina, na wargach trochę ciemnej, zakrzepłej krwi.
Duża dziura w brzuchu.
– Co... coście jej zrobili? – Lumikki usłyszała drżący głos ojca Elisy.
– Sądziłem, że widok trupa to dla gliny chleb powszedni.
– Ale... dlaczego?
– Chcesz mi wmówić, że nie wiedziałeś? Natalia zamierzała się ulotnić
z pieniędzmi. Twoimi pieniędzmi. Naszymi pieniędzmi. Zatrzymaliśmy ją. Nie
domyśliłeś się niby, kiedy dostałeś worek zakrwawionych banknotów?
– Nie wiem, o jakich banknotach w kółko opowiadasz.
– O twojej wypłacie.
– Żadnej wypłaty nie dostałem.
– To już twój problem, nie nasz. Dostawa była 28 lutego, zgodnie z umową.
Trzy razy w roku, w ustalone dni. Tym razem jednak nie ukryliśmy ich w lesie,
tylko przynieśliśmy ci pod same drzwi. Taka miła niespodzianka.
– To... to potworność.
– To realizm. Nie mogliśmy sobie pozwolić na puszczenie Natalii z takimi
pieniędzmi. Trzydzieści tysięcy euro to jeszcze żaden problem, ale ewentualny
przeciek już tak.
– Nie... nie... – Ojciec Elisy szukał słów. – Nie chcę mieć do czynienia z tobą
ani z twoimi ludźmi. Nigdy. Jasne? To nie miało tak być. Nikt nie miał zginąć.
– Ale zginął. Najpierw Natalia, potem Viivo.
– Viivo Tamm?
– Ludzie Białego Niedźwiedzia. Nic wielkiego. Tak czasem bywa. Tobie też
radzę podejść do tego profesjonalnie. Straty w materiale były, są i będą. Ginie
towar, giną pieniądze, giną ludzie. To normalne w tym biznesie.
– Profesjonalnie? Profesjonalnie? Kurwa mać, Sokołow, do czegoś takiego
nie można podejść profesjonalnie! Zamordowałeś człowieka!
Väisänenowi załamał się głos. Był na skraju histerii.
Lumikki zaczęła tracić czucie w palcach rąk. Palców stóp już nie czuła. Tlenu
na szczęście w skrzyni nie brakowało. Na razie.
– Pozbyłem się po prostu nieuczciwego pracownika. I dam ci dobrą radę,
Väisänen. Lepiej ze mną nie zadzieraj. Bo szybko ci załatwię miejscówkę obok
twojej dziwki. Jeśli będzie trzeba, to osobiście.
Ojciec Elisy roześmiał się. W jego głosie zabrzmiała nutka beznadziei.
– Przecież mnie potrzebujesz. Od dziesięciu lat.
– Do tej pory nasza współpraca układała się bez zarzutu. Ty przekazywałeś
nam swoje informacje, a my ujawnialiśmy ci to i owo. Nasz biznes kwitnie,
a twój wydział może się pochwalić pięknymi statystykami. Win-win
. W końcu
dzięki mnie dostałeś ten awans. Ale posłuchaj, Väisänen, nie jesteś mi
potrzebny. Znaczysz dla mnie tyle co nic. Wystarczy, że kiwnę palcem
i dostanę nowego człowieka na twoje miejsce.
– Zatem świetnie się składa, bo się wycofuję.
– To ja o tym decyduję, nie ty.
– Nie, Sokołow. Sprawa wygląda tak, że ja się wycofuję i nie masz tu nic do
gadania.
Lumikki wsłuchiwała się w milczenie, które zapadło między mężczyznami
i męcząco narastało.
– Hmm – mruknął w końcu Sokołow. – Gdybyś rzeczywiście zrezygnował,
skąd mógłbym wiedzieć, że wszystkiego nie wyśpiewasz?
– Musiałbyś mi po prostu zaufać.
– Nie. Wcale bym nie musiał. Mógłbym ci spokojnie uwierzyć na słowo, bo
gdybyś je złamał, pewnego razu znalazłbyś w zamrażalce w swoim małym
domku piękną córeczkę...
– Ożeż ty!...
Do uszu Lumikki dobiegł hałas i odgłosy szarpaniny, najwyraźniej ojciec
Elisy rzucił się na Sokołowa z pięściami. Przez chwilę słyszała sapanie, a potem
zapadła cisza.
– Nie żartowałem. Jeśli będzie trzeba, to osobiście – wysapał Sokołow.
– Okej, okej, rozumiem. Odłóż to. Przepraszam, poniosło mnie.
– Zapamiętaj. Córeczka w zamrażarce. Zachowaj ten obraz przed oczami,
w razie gdyby wpadło ci kiedyś do łba coś głupiego. Bo w każdej chwili ten
koszmar mogę zamienić w rzeczywistość. A na moim słowie możesz polegać.
Chwilę później mężczyźni wyszli z magazynku.
Najwyższy czas. Lumikki zesztywniała z zimna, a oblodzone ścianki
zamrażarki paliły jej skórę. Już uniosła rękę, żeby podnieść klapę skrzyni, gdy
usłyszała, że znów ktoś wchodzi do pomieszczenia. Kroki dwóch osób.
Rozmowa po fińsku.
– Nie jarzę, jak może schodzić tyle alkoholu. Żłopią go jak wodę.
– Lepiej przywyknij. To dopiero początek. Zobaczysz, co będzie się działo po
północy.
Kelnerzy, oceniła szybko Lumikki.
– Czego nam teraz najbardziej potrzeba?
– Szampana. Na początku zawsze schodzi go najwięcej. Potem chleją na
wyścigi czerwone i białe wino. Teraz, zimą, czerwonego idzie trochę więcej. Po
północy przerzucają się na mocniejsze, whisky i tym podobne. Zdziwiłbyś się,
ile rumu potrafią wypić. No i oczywiście wódy. Niektórzy trzymają się jednego
od początku do końca, ale większość lubi sobie popróbować.
Zabierajcie już tego cholernego szampana i spadajcie, rozkazała im
w myślach Lumikki. Na ploty im się zebrało.
– No, super. Ktoś znowu poustawiał czerwone wino na szampanach.
A powtarzałem im, czerwone na dole, szampany na górze. Bo czerwone schodzi
dopiero później.
– Dobra, daj spokój, ale masz problem... Odstawi się na bok i już.
– Właśnie że mam problem. Jak się olewa podstawowe zasady, to potem
wszystko bierze w łeb. Przez całą noc będziemy latać jak kot z pęcherzem.
Zrobi się, człowieku, piekło na ziemi. Będziemy zapierdzielać z dwoma tacami
naraz, a to i tak za mało. Szukaj sobie wtedy w takim burdelu rocznikowego
koniaku, kiedy jakiś debil rozpieprzył ci cały system.
– Dobra, już dobra, bierzmy się do roboty.
Święte słowa. Lumikki usłyszała, że facet chwycił skrzynkę wina,
i podziękowała mu w myślach za słuszną inicjatywę. Brzęknęły butelki.
– Nie na podłogę. Będą stały w przejściu. Postawimy je na zamrażarce.
– A jeśli w środku coś jest? I za chwilę będziemy tego potrzebować? Nie mam
ochoty targać tego cholerstwa z miejsca na miejsce. Ciężkie są jak nieszczęście.
– W środku są tylko dwie paczki starych mrożonek na zupę. Godzinę temu
sprawdzałem.
– Tak na wszelki wypadek...
Mężczyzna złapał za uchwyt klapy.
Tylko jej nie podnoś. Nie, nie, nie.
Nagle o klapę skrzyni gruchnęło coś ciężkiego.
– Ej, zwariowałeś? Mogłeś mi przytrzasnąć palce!
– Ale nie przytrzasnąłem. Pomożesz mi, czy sam muszę to wszystko
przestawiać?
– Dobra, wyluzuj...
Drugie gruchnięcie o klapę. Trzecie. Czwarte. Cztery pełne skrzynki
czerwonego wina.
– A teraz bierzemy tego szampana i spadamy.
Brzęknęły butelki, kelnerzy chwycili po skrzynce szampana i ruszyli w stronę
drzwi.
– Ty, zaczekaj no – odezwał się jeden, zawrócił i podszedł do zamrażarki.
Lumikki usłyszała pstryknięcie i warkot uruchamianego agregatu.
– Ktoś wyłączył, pewnie przez przypadek. Lepiej, żeby były cały czas
włączone, nawet tylko z dwoma mrożonkami w środku. Nigdy nie wiadomo,
kiedy każą ci wrzucić do środka stukilową tuszę z jelenia.
Kelner ruszył do wyjścia. Lumikki usłyszała odgłos zamykanych drzwi.
Została w magazynku sama.
Jeśli nie liczyć zwłok dziewczyny o imieniu Natalia w sąsiedniej skrzyni.
Możliwe, że niebawem będą tu dwa zamrożone trupy.
24
Ej, o co kaman?! Spróbuj chociaż. Musisz mu strzelić od razu w łeb, inaczej cię
zobaczy. Cały czas tracimy punkty.
– Wal się! Robię, co mogę. Sam takie skuchy robisz, że trudno mi się skupić.
– Teraz! No, strzelaj, kurwa, na co czekasz? Strzelaj!
– Yes! Mózg na ścianie! I jak teraz wyglądasz, gościu?
– Jak przez okno!
Pulsujący ból rozsadzał Elisie skronie i tył głowy. Siedziała przed monitorem
swojego laptopa i wpatrywała się w czerwony punkcik, który już od dłuższego
czasu trwał w bezruchu. To chyba dobrze. Czyli Lumikki dojechała do celu
i weszła na przyjęcie. Gdyby nie zdołała wydostać się z bagażnika, już dawno
by zadzwoniła albo wysłała esemesa. Elisa nie dopuszczała do siebie myśli, że
kierowca lub ktoś inny znalazł Lumikki w bagażniku i tam teraz spoczywa jej
ciało.
Palce powędrowały do ust i Elisa zaczęła obgryzać paznokcie. Różowe
żelowe tipsy z czarnymi wzorkami już dawno straciły fason. Nieważne. Akurat
teraz paznokcie najmniej ją obchodziły.
– Czas ozdobić ściany tego pokoju czerwonymi bryzgami. Go ahead, make my
day!
Elisa nie wytrzymała, pomaszerowała do gniazdka i wyszarpnęła wtyczkę
konsoli. Protesty chłopaków obudziłyby umarłego. Skoro nic innego nie
potrafią, niech sobie idą do domu pograć. Dzieciaki.
– Szliśmy na rekord! – lamentował Kasper. – Trup ścielił się gęsto.
– Moglibyście chociaż spróbować skupić się teraz na tym? – odparła Elisa,
wskazując na laptop.
– Bejbi, obraz się nie zmienia od dwóch godzin. I tak pozostanie, jeżeli
wszystko pójdzie zgodnie z planem. W tej chwili nie możemy jej pomóc
w żaden sposób. A może chcesz nam powiedzieć, że jak będziemy się
wpatrywać w ten monitor wszyscy we trójkę wystarczająco intensywnie, to
prześlemy Lumikki pozytywną energię i fale mocy?
Mówiąc to, Tuukka stanął za Elisą i położył jej dłonie na ramionach.
Strząsnęła je. Akurat teraz dotyk Tuukki wydawał jej się wstrętny. Tak jak on
sam. Niepojęte, że była kiedyś w nim zakochana i jeszcze dwa dni temu
myślała, że skoro oboje z tyloma już innymi potwierdzili swoją atrakcyjność
i wyjątkowość, może znowu się zejdą. Bo ich romans to takie love story nowego
stulecia, odlot, szał zmysłów.
Gdyby nie było Tuukki, Elisa nie musiałaby teraz wpatrywać się w czerwony
punkcik, który oznaczał Lumikki. Nie musiałaby się bać ani o nią, ani o tatusia.
To Tuukka chciał, żeby zatrzymali pieniądze. To Tuukka wymyślił, żeby pójść
do szkoły i tam je wymyć. No dobrze, Elisa rozumiała, że jest teraz
niesprawiedliwa i nie powinna obwiniać chłopaka za swojego doła, ale łatwiej
było czuć wstręt do Tuukki niż do własnego ojca.
Ojciec. Tatuś, jak wciąż o nim mówiła na głos i w myślach. Zawsze była
córeczką tatusia, tym bardziej że odkąd pamiętała, mama wyjeżdżała na długie
delegacje. Wymyślali więc sobie z tatusiem fajne zabawy, ściągali do salonu
wszystkie materace, kołdry i poduszki z domu i budowali z nich ogromną
fortecę, w której czasem nawet zostawali na noc. Tatuś smażył omlety
w kształcie głowy misia i śpiewał przeboje Pauli Koivuniemi. Nie męczyły go
nigdy jej długie tyrady i nie denerwowały jej dziwaczne kaprysy. To jemu
wypłakiwała się w koszulę po pierwszych miłosnych zawodach. Minął dopiero
rok od ich ostatniego maratonu Gwiezdnych wojen, który kończył się zawsze
międzygalaktyczną wojną na popcorn i niezadowoleniem mamy.
Ostatnie wydarzenia zabrały Elisie tego tatusia, którego jak się okazuje,
w ogóle nie znała. Jego miejsce zajął obcy facet, który zdradzał mamę z dużo
młodszą kobietą i współpracował z groźnymi przestępcami. Elisa chciałaby
spojrzeć temu ojcu w oczy i spytać:
– Kim pan naprawdę jest, panie Väisänen?
Bała się o Lumikki, ale bała się też usłyszeć, co ta zdołała wyjaśnić. Z jej
życia usunięto najbezpieczniejszy, najpewniejszy punkt oparcia i Elisa chyba
by już nie zniosła kolejnych rewelacji. Choć pewnie i tak będzie musiała.
Kasper poklikał w swoją komórkę i nagle uniósł spojrzenie na Elisę i Tuukkę.
– Ale chujoza. Właśnie przyszło mi coś do głowy.
Serce Elisy znów zabiło mocniej.
– No?
– Przecież nikomu nie pozwolą wejść na przyjęcie z komórką. Podobno
Niedźwiedź skrupulatnie pilnuje takich rzeczy – powiedział Kasper.
– I dopiero teraz przyszło ci to do głowy? – parsknął Tuukka. – To jak
Lumikki powiadomi nas o sytuacji?
Elisa wcale się nie przejęła.
– Nie wydaje mi się, żeby to dla niej jakiś problem. Już ona coś wymyśli i da
nam znać, że wszystko w porządku.
– Coś bardzo w nią wierzysz – zauważył Tuukka i spojrzał na Elisę badawczo.
Bardziej niż w was dwóch razem wziętych, pomyślała Elisa. Była im
oczywiście wdzięczna, że nie musi siedzieć tego wieczoru sama w dużym domu,
przyklejona do monitora z migającą kropką lokalizatora. Postanowiła jednak,
że gdy będzie po wszystkim, wypowie jednostronnie umowę przyjaźni z Tuukką
i Kasprem. Nastąpi koniec ich świętej trójcy.
Znów wbiła wzrok w czerwony punkcik. Co Lumikki teraz robi? O czym
myśli? Elisa zaczęła miętosić kosmyk włosów, a po chwili wsunęła sobie
końcówkę do ust. Ssanie włosów uspokajało ją już w dzieciństwie. Wiedziała, że
to irytuje Tuukkę, ale miała to gdzieś.
– Jeśli nas nie zawiadomi, że wszystko z nią w porządku...
Kasper nie dokończył i niedopowiedziane zdanie zawisło między nimi.
– Wtedy działamy zgodnie z planem podstawowym – orzekła Elisa, starając
się nadać głosowi ton spokojnej powagi.
– Gdzie ma ten lokalizator? – spytał Tuukka.
– Na udzie – odpowiedziała Elisa. – Przy podwiązce.
– A jeśli ktoś go zauważy? – Kasper zaniepokoił się. – Skąd możemy
wiedzieć, że nie zdarli jej tej podwiązki i nie wyrzucili do kosza, a Lumikki
zabili i wcisnęli do jakiegoś magazynku albo już dawno gdzieś wywieźli?
Elisa wstała z krzesła. Najchętniej walnęłaby Kaspra w twarz,
a przynajmniej puknęła go w czoło.
– Przestań natychmiast wygadywać takie bzdury! Takie gadanie nic nie
pomoże. W zasadzie obaj moglibyście trzymać gęby na kłódkę do czasu, aż
będziecie mieli coś sensownego do powiedzenia. Lumikki jest na przyjęciu cała
i zdrowa, a wszystko idzie zgodnie z planem. Gdyby usłyszała, że panikujemy,
na pewno roześmiałaby się nam prosto w nos.
Wzburzona Elisa pomaszerowała do kuchni. Miała ochotę na coś
uspokajającego. Spojrzenie zatrzymało się na stojaku z butelkami wina. Mama
na pewno by się nie zorientowała, gdyby gdzieś przepadła jedna butelka. A po
dwóch kieliszkach czerwonego wina myśli i lęki stają się bardziej miękkie
i łatwiejsze do zniesienia...
Elisa pieściła już tęsknie palcami szyjkę butelki, ale zmieniła zdanie.
Nie, musi zachować trzeźwość umysłu. Musi być gotowa, w razie gdyby
Lumikki potrzebowała pomocy.
25
W każdej skrzynce znajdowało się szesnaście butelek czerwonego wina. Cztery
skrzynki. Butelki o pojemności 0,75 litra. Lumikki przypomniała sobie
przeczytaną gdzieś informację, że taka pusta butelka po winie waży czterysta
pięćdziesiąt gramów. Po doliczeniu ciężaru skrzynek wychodzi, że na klapie
zamrażarki spoczywa ładunek o masie niemal siedemdziesięciu siedmiu
kilogramów.
Nieszczególnie przyjemna myśl.
Kiedyś na siłowni Lumikki wycisnęła na suwnicy setkę. Ale to nie była
suwnica. Tylko zamrażarka.
Lumikki wyłuskała stopy ze szpilek. Potem możliwie najwygodniej ułożyła
lędźwie na dnie skrzyni i wparła stopy w klapę. Pchnęła. Zero reakcji.
Hipotermia. Gdy ciepłota ciała spada poniżej trzydziestu pięciu stopni
Celsjusza.
Objawy: dreszcze, uczucie zimna, niezborność ruchów, drżenie mięśni.
Przy dalszym spadku temperatury ciała znika uczucie zimna i mięśnie
przestają drżeć, a zaczynają się zaburzenia świadomości. Tętno i oddech
spowalniają. Gdy ciepłota spada poniżej trzydziestu stopni, znacząco wrasta
ryzyko zaburzeń rytmu serca.
Organizm się broni i przenosi ciepłą krew do najważniejszych organów,
a zimną krew odsyła do kończyn. Dłonie tracą sprawność. Każdy ruch sprawia
trudność. Niepotrzebne poruszenia kończyn mogą spowodować wpompowanie
zimnej krwi do głównego obiegu. A gdy taka zimna krew dociera do serca,
powoduje schłodzenie mięśnia sercowego, a to może doprowadzić do migotania
komór, a nawet zgonu.
Lumikki nie było obce nawet silne wychłodzenie. Jesienią, po rozstaniu,
zaczęła chodzić do sauny nad jeziorem Näsijärvi, żeby popływać w zimnej
wodzie. Im zimniejsza, tym fajniej. A kąpiel stała się po prostu rozkoszą, gdy
jezioro zamarzło i Lumikki po raz pierwszy w życiu weszła do przerębli.
Zanurzenie w lodowatej wodzie działało na nią jak narkotyk. Gdy wychodziła
z dziury, wykutej w cienkim jeszcze lodzie, czuła, że ciało zalewa fala ciepła,
w żyłach pulsuje endorfina, a w głowie wiruje delikatnie, jakby była na małym
gazie. Niesamowite wrażenie. Ledwo wyszła, a już wyczekiwała następnego
razu.
W saunie nad jeziorem Lumikki czuła się jak zjawisko. Morsami byli głównie
starsi mężczyźni i kobiety. Większość siedziała w czapeczkach nawet w saunie,
gdzie temperatura pary dochodziła do stu dwudziestu stopni Celsjusza,
a wszyscy bez wyjątku chodzili w przepisowych gumowych pantoflach, których
Lumikki nie zdążyła sobie jeszcze kupić. W saunie mówili o niej po prostu
Dziewczyna i Lumikki nie miała absolutnie nic przeciwko. Nigdy nie widziała
tam żadnego innego nastolatka. Z rzadka pojawiały się ekipy trzydziestolatków
świętujących wieczór panieński czy kawalerski lub chcących po prostu trochę
zaszaleć.
Przy przerębli było na ogół spokojnie. Stali bywalcy wchodzili do lodowatej
wody po cichu, nie wydając żadnych odgłosów. Przepłynąwszy parę metrów,
wychodzili na pomost i siadali pod sauną w obłokach pary unoszącej się ze
skóry. Lumikki to uwielbiała. Rzadko doświadczała w życiu momentów, które
mogłaby zaliczyć do sfery sacrum, ale tydzień przed Wigilią poszła wieczorem
do sauny i gdy w patio migotały płomienie lamp, na niebie świeciły gwiazdy,
a ona po wyjściu z wody czuła, że każda komórka jej ciała jest całkowicie
rozbudzona, zalała ją dziwna fala wdzięczności zmieszanej z tęsknotą,
melancholią i szczęściem. Było w tym coś świętego. Patrząc na rozgwieżdżone
niebo i ciężkie od śniegu gałęzie dostojnych oraz statecznych świerków,
przeżyła chwilę całkowicie prywatnego, bożonarodzeniowego spokoju.
Pływanie w przerębli wychodziło człowiekowi na zdrowie, natomiast leżenie
w zamrażarce miało skutek wręcz odwrotny. Woda o zerowej temperaturze to
zdecydowanie co innego niż skrzynia, w której panuje osiemnastostopniowy
mróz.
Lumikki żałowała teraz, że na zajęciach z wiedzy o zdrowiu nie uważała
bardziej. Odegnała od siebie myśli o konsekwencjach niedotlenienia. Teraz
musiała się skupić na pchaniu klapy nogami. Choćby nawet oznaczało to
niepotrzebne ruchy kończyn i zbyt szybkie zużywanie tlenu wewnątrz
uruchomionej zamrażarki.
Nogi jak dwa zmarznięte pnie.
Zrobiła głęboki wdech, napięła mięśnie do granic możliwości i zaczęła pchać.
Pchała, pchała i pchała.
Klapa nieznacznie drgnęła. Za mało. Lumikki opadła z sił i klapa znów
przywarła szczelnie do krawędzi skrzyni.
Łzy cisnęły jej się do oczu, choć w żadnym wypadku nie chciała teraz płakać.
Tylko że sytuacja wydawała się beznadziejna i bezsensowna. To przecież nie
może się tak głupio skończyć. Lumikki nie chciała umierać. Nie teraz, kiedy jej
życie zaczęło w Tampere znów smakować życiem.
Śnieżka w szklanej trumnie. Pogrążona w wiekuistym śnie.
Nie, ta bajka potoczy się inaczej.
Lumikki wspomniała dziewczynkę, którą była. Którą jest teraz. Ta
dziewczynka nigdy się nie poddawała. Nawet w najgorszych chwilach.
Zmieniła trochę pozycję. Zacisnęła powieki i całą energię zogniskowała
w mięśniach nóg. W końcu po co robiła te wszystkie przysiady i wypady ze
sztangą, po co wyciskała ciężary na suwnicy i podczas treningów biegowych
pędziła pod górę ile sił w nogach?
Mięśnie palą? Niech palą! Dobrze im to zrobi, to pożyteczny ból. No to jazda
z nową serią! I można śpiewać razem z wokalistką!
Lumikki pchała, pchała i pchała. Nogi dygotały. Ból palił uda. Pod
zaciśniętymi powiekami tańczyły dziwne obrazy.
Poczuła, że klapa powoli się unosi. Nie odpuszczała, nie dawała mięśniom
ani sekundy wytchnienia. Skrzynki szurnęły i po chwili Lumikki usłyszała, że
spadają na ziemię. Rozdzwoniło się szkło.
Dźwięk tłuczonych butelek, niczym dzwoneczki baśniowych wróżek.
Najmilszy dźwięk na świecie.
Lumikki zdołała wstać, otwierając całkowicie skrzynię zamrażarki. Cała
dygotała z zimna i wyczerpania. Włożyła buty i wygrzebała się z zamrażarki.
Podłoga spłynęła winem i rozbitym szkłem, ale szpilki mają jednak ten plus, że
stykają się z podłożem na bardzo małej powierzchni. Lumikki ostrożnie
podeszła do drzwi, stawiając stopy między odłamkami rozbitych butelek.
Dopiero teraz zdała sobie sprawę, że mogła przecież zawołać po pomoc.
Prawdopodobnie ktoś by ją usłyszał. Nie przyszło jej to do głowy. Lumikki
nigdy nie wołała o pomoc.
Borys Sokołow obserwował z boku powoli rozkręcającą się zabawę. Małymi
łykami popijał ze szklaneczki ulubionego Jacka Daniel’sa. Biały Niedźwiedź
pamiętał. Borys miał wolne, mógł więc rozkoszować się trunkiem i podziwiać
roztaczające się przed nim widoki. Piękne kobiety, na które zawsze patrzył
z przyjemnością. Choć teraz już z odrobiną smutku, bo nazbyt dobrze zdawał
sobie sprawę, że mógłby być ich ojcem. I mógłby mieć każdą na jedną noc, ale
żadnej na dłużej. Jego czas na zbudowanie trwałego, normalnego związku
przeminął dawno temu. Przed Borysem rysowała się perspektywa
kilkudziesięciu lat samotnego życia, które będzie dzielił ze swoim
najwierniejszym przyjacielem, Jackiem.
Biały Niedźwiedź nie tolerował na przyjęciach żadnych nielegalnych
substancji. Kolejny środek ostrożności, i to bardzo rozsądny. Gdyby policja
zrobiła im kiedyś nalot, nie znalazłby się ani jeden świadek jakiegokolwiek
naruszenia prawa. Na razie jeszcze alkohol można lać strumieniami całkowicie
legalnie.
Czasem Borys brzydził się narkotykami. To prawda, że dały mu pracę i życie
w zadowalającym luksusie. Własny dom w Rusko, z dala od sąsiadów. Władzę.
I kobiety. A zdarzało się, że nie odmawiał sobie także paru kresek czystego
towaru. Strzykawek nigdy nie używał.
Żył jednak w ciągłym stresie. Musiał pilnować, żeby towar trafił do
Finlandii. Musiał organizować dystrybucję, trzymać dilerów w ryzach
i pozyskiwać nowych klientów, choć w każdej chwili mógł go sypnąć ktoś ze
starych. Na głowie miał zawsze za dużo. Sprawy wymykały się spod kontroli.
Dawniej wystarczyło, że eliminował ze swojego rewiru wszelkiej maści
Siergiejów, Juanów, Mahmudów i Petterich. Teraz musiał walczyć z .com’ami,
.nl’ami i @hotmail’ami. Rynek szturmowały dopalacze i z niektórych niszy
zdołały wypchnąć narkotyki. Zamawiało się je wygodnie przez internet,
z domowego komputera, a odbierało na poczcie. Walka z tym świństwem była
beznadziejna.
Idea Niedźwiedzia, że ich targetem zostaną elity, w teorii wyglądała pięknie,
ale w praktyce okazała się niemożliwa do zrealizowania. Żeby wyjść na swoje,
trzeba było rozprowadzać koks także śmieciom z marginesu, którzy płacili
jedynie gotówką. Klienci z tej grupy sprzedawali swoje laptopy, żeby mieć na
towar, albo po prostu wymieniali sprzęt na działki. Ich konta były pod stałą
obserwacją urzędasów z wydziału spraw społecznych. Nie mogli więc zamawiać
towaru przez internet.
Gdyby ten biznes nie stał się tak niebezpieczny, Borys nie musiałby zabijać
Natalii. W pewnym sensie troszczył się o nią bardziej, niż był gotów przyznać
nawet przed sobą. Patrzył przecież przez palce na jej spotkania z Väisänenem,
choć wiązały się z pewnym ryzykiem. Poza tym Borys kalkulował, że romans
z Natalią okaże się kolejnym gwoździem do trumny, którym pewnego dnia
zagrozi panu Väisänenowi. Głupiemu glinie, któremu zachciało się nagle
wycofać. To się jeszcze zobaczy. Borys był pewny, że za jakiś czas Väisänen
wróci do niego na kolanach i będzie skamlał, żeby przyjął go z powrotem. A on
się zgodzi, wiadomo, ale przykręci mu trochę śrubę. Chyba pozwolili facetowi
trochę za bardzo obrosnąć w piórka. Co prawda Fin go zaskoczył, bo wyglądał
na szczerze zdziwionego, że nie dostał kasy. Może nawet mówił prawdę. Może
w nocy ktoś wlazł na jego działkę i ukradł ten worek. Borysa mało to
obchodziło. Nie płakał po tej forsie, w końcu była przeznaczona dla Väisänena.
Najważniejsze, że glina chyba też już przestał za nią tęsknić. I dobrze, bo gdyby
kontynuowali współpracę, pan Väisänen nie mógłby już liczyć na tak hojne
wynagrodzenie.
Że też Natalia musiała się wychylać. Miała przecież przed sobą dobrą,
zabezpieczoną przyszłość. Z czasem mogła awansować na jego prawą rękę. Ale
w pewnym momencie stała się niespokojna, zaczęła marzyć na jawie. Borys to
wyczuwał, widział to w jej mimice, słyszał w melodii słów. I wystarczyła jedna
wizyta w Moskwie, żeby jej brat wyjawił mu cały plan, od A do Z.
Borys mógł łatwo go storpedować i nie trzymać pieniędzy Väisänena
w domu. Chciał jednak przetestować dziewczynę, wypróbować, zmierzyć jej
lojalność. I wskazówka testera pokazała zero, choć do ostatniej chwili Borys
miał nadzieję, że Natalia się opamięta. Ona jednak nie zostawiła mu wyboru
i musiał ją wyeliminować. Szkoda. A miał wielką nadzieję, że kto jak kto, ale
Natalia nigdy go nie zawiedzie.
Aksamitny płyn przyjemnie rozpalił gardło i Borys musiał przełknąć ślinę.
I to nie raz, a dwa razy więcej niż zwykle.
Ciała pozbędzie się następnego dnia. W taki wieczór można zapomnieć
o brudnej robocie.
26
Dochodziła dwunasta. Robiło się coraz głośniej i niespokojniej. Huczała
muzyka. Zniknęły szampany, pito mocniejsze trunki. Wychodziły na jaw
słabości makijaży. Mężczyźni luzowali muszki.
A jednak nie było jeszcze przyzwolenia na pełną hulankę, nie przyszła
jeszcze pora łamania wszelkich zasad, opijania się darmowym alkoholem,
brania za czuby i wymykania chyłkiem na drugie piętro. Wszyscy czekali na
gwóźdź wieczoru, na punkt kulminacyjny całego przyjęcia.
Pojawienie się Białego Niedźwiedzia.
Dlatego Lumikki została. Po uwolnieniu z zamrażarki poszła do damskiej
toalety, rozebrała się, usiadła na sedesie i polewała ciało ciepłą wodą
z prysznica, aż wróciło jej czucie w nogach i rękach. Potem osuszyła się
papierowymi ręcznikami, włożyła suknię i poprawiła makijaż, choć musiała
przyznać, że trzymał się zadziwiająco dobrze. Może Elisa rzeczywiście powinna
rozważyć karierę fryzjerki-wizażystki. Wyczarowała dla Lumikki barwy
wojenne odporne na działanie produktów spożywczych i na głębokie mrożenie.
Na widok stojących pod toaletą rozeźlonych kobiet Lumikki uniosła tylko
spokojnie brwi i oddaliła się bez słowa.
W zasadzie mogła już iść. Wykonała zadanie. Dowiedziała się, że ojciec Elisy
pracował dla handlarza narkotyków o nazwisku Sokołow. Że zdradzał mu
poufne informacje i krył go przed policją, za co handlarz płacił gotówką.
Lumikki wiedziała, że w jednej zamrażarce w piwnicy leżą zwłoki kobiety
o imieniu Natalia i że to Sokołow ją zabił. Zgromadziła najprawdopodobniej
dość informacji, aby handlarza przymknęli. Co prawda razem z nim trafi za
kratki ojciec Elisy, ale tego nie sposób już uniknąć.
Lumikki została na przyjęciu. Czuła, że jej ciekawość nie zostanie
zaspokojona, zanim nie zobaczy tajemniczej i legendarnej już postaci, o której
mówiło się jedynie szeptem. Podjęła więc przerwany spacer po światach
wyobraźni, zdających się ciągnąć w nieskończoność.
Jedna z sal była cała różowa. Elisie z pewnością spodobałaby się najbardziej.
Po paru sekundach Lumikki uznała, że chyba jednak nie. Z obrzydzeniem
spostrzegła, że wszędzie, pomiędzy słodyczami i różowymi jednorożcami, za
pąkami różyczek i falbankami, poukrywano wszelkiej maści różowe gadżety,
od małych biczyków po ogromne dilda. Bajka dla dorosłych, dla każdego coś
miłego. Lumikki szybko poszła dalej, bo do sali wtoczyła się spleciona
ramionami para, która sprawiała wrażenie, że zamierza wypróbować na
miejscu wszystkie prezentowane tutaj zabawki.
Tuż przed dwunastą powietrze na piętrach aż iskrzyło od emocji. Wszyscy
czekali. Wszyscy byli spragnieni. Dziesięć sekund przed północą zaczęli
odliczanie. W wielkiej sali na pierwszym piętrze zgromadził się gęsty tłum.
Dziesięć.
Zerkając na boki, Lumikki dostrzegła Terha Väisänena, który obracał
nerwowo w dłoniach pustą szklaneczkę.
Dziewięć.
Muzyka przycichła, a po chwili całkiem zamilkła.
Osiem.
Zgasły światła. Gości oświetlał już jedynie wyświetlany na suficie obraz
rozgwieżdżonego nieba.
Siedem. Sześć. Pięć. Cztery. Trzy.
Scena wydawała się tak absurdalna, że Lumikki omal nie wybuchnęła
śmiechem. Ona tutaj. Zwyczajna licealistka, której życie parę dni wcześniej
stanęło na głowie, bo weszła do szkolnej ciemni o niewłaściwej porze.
Dwa.
Goście już nie odliczali bezładnymi krzykami. Skandowali upływające
sekundy jednostajnie, z nabożną czcią.
Jeden.
Salę spowił nieprzenikniony mrok. Wszyscy umilkli. Rozległo się delikatne
dzwonienie, jak gdyby z oddali nadjeżdżały sanie. Z sufitu zaczęły prószyć
płatki, które wyglądały jak najprawdziwszy śnieg. Gdy Lumikki złapała jeden
na palec, zamienił się w pył.
Wtem środek sali zalało światło jupiterów.
Dwie kobiety. Obie w strojach Królowej Śniegu. To imię pasowało do nich
tysiąc razy lepiej niż do zamrożonej Natalii. Identyczne bliźniaczki. Wyrosły na
środku sali jak spod ziemi. Lumikki nie potrafiła określić ich wieku. Równie
dobrze mogły mieć dwadzieścia i pięćdziesiąt lat. Stała daleko od nich, więc nie
widziała ewentualnych zmarszczek na dłoniach i szyi.
Sala zagrzmiała od żywiołowej owacji. Kobiety dostojnie machały
klaszczącym gościom. Lumikki spostrzegła, że obie mają na szyi srebrne
naszyjniki z figurką białego niedźwiedzia.
Biały Niedźwiedź. Nie jeden człowiek, ale dwie kobiety. Stanowiące jedność,
nierozerwalną całość.
Kobiety odczekały, aż oklaski ucichną. Potem zaczęły mówić na przemian.
Wchodziły sobie w słowo tak płynnie, że Lumikki nie była w stanie stwierdzić,
która co powiedziała.
– Zima to czas baśniowy. Dlatego tym razem postanowiłam urządzić
przyjęcie o tematyce bajkowej. Sny, marzenia i koszmary. To one tworzą
baśnie. Znaleźliście się tutaj, ponieważ chciałam wam podziękować. Wspólnie
wcielamy w życie jedno marzenie. Marzenie o społeczeństwie, które
funkcjonuje płynniej, sprawniej, bardziej celowo. Dla nas granice są po to, aby
je łamać, reguły są po to, aby je zmieniać, normy są po to, aby je podważać.
Bawcie się! Zapomnijcie na chwilę o reszcie świata, o jego ciasnych
przegródkach i miernych oczekiwaniach. To wszystko jest dla was. Życie jest
dla was.
Lumikki nie znalazła w słowach kobiet żadnego punktu zaczepienia. Nie
powiedziały nic konkretnego. Mówiły po angielsku bez akcentu. Choćby nawet
Lumikki miała ze sobą dyktafon, nie nagrałaby nic obciążającego. Jak rozległe
interesy prowadziły te dwie kobiety? Czy ukryte za kulisami pociągały sznurki,
na których tańczyli wszyscy zgromadzeni w sali ludzie? W jakim stopniu ich
działalność była nielegalna?
Wodząc spojrzeniem po klaszczącej publice, Lumikki zrozumiała, że
prawdopodobnie nigdy się tego nie dowie. Biały Niedźwiedź był jak padający
z sufitu sztuczny śnieg. Gdyby go złapać, zamieniłby się w pył, rozpłynął
w powietrzu.
Nie miałaby z Białym Niedźwiedziem żadnych szans. Niewykluczone
przecież, że i bliźniaczki stanowiły jedynie przykrywkę. Nie miała na nie
żadnego haka. Nie mogła im nic zrobić.
Ale mogła posłać za kratki Sokołowa. I zamknąć sprawę, która zaczęła się od
zakrwawionych banknotów w szkolnej ciemni. To jej wystarczy.
Teraz chciała już tylko wrócić do domu.
27
I bez lustereczka widać wyraźnie, że jesteś najpiękniejszą kobietą tego
przyjęcia.
Lumikki poczuła w uchu gorący oddech mężczyzny i mocne dłonie na swoim
pasie. Zaklęła w duchu. Szara pantera znów ją znalazła i unieruchomiła
zdumiewająco mocnym chwytem akurat w chwili, gdy zbierała się do wyjścia.
Wyczuła, że facet wypił trochę więcej niż dwie lampki koniaku. A obcesowa
bezceremonialność, z jaką ją zatrzymał, powiedziała jej, że nie warto się teraz
wyrywać. Zwróciłaby tylko na siebie uwagę.
– Bałem się już, że zdążyłaś się ulotnić. Tak nie wypada. Rozmowa urwała
nam się w najlepszym momencie – szepnął natręt i przylgnął swoim dużym,
muskularnym ciałem do jej pleców.
Najmniej dziewięćdziesiąt kilogramów, oceniła Lumikki. Rozjuszony może
zaskoczyć siłą. Trzeba obrać inną strategię działania.
– Co, zdążyłaś już ostygnąć?
Na szczęście nie, odrzekła w myślach Lumikki.
Odwróciła się i stanęła twarzą twarz z mężczyzną. Oczy miał przekrwione.
Gdzieś zapodział marynarkę. Duże, granatowe plamy potu pod pachami
błękitnej koszuli. Poluzowany krawat. Lumikki chwyciła za niego z udawaną
pewnością siebie, przysunęła usta do ucha mężczyzny i wyszeptała:
– Chodźmy na górę sprawdzić, czy ta bajka nie mogłaby się skończyć jakoś
ciekawiej.
I ugryzła go delikatnie w ucho, tłumiąc w sobie odruch wymiotny. Potrafi
zagrać i tę rolę.
Mężczyzna pokraśniał z zadowolenia, oblizał wargi.
– No to na co czekamy? – spytał.
Na schodach Lumikki czuła jego palące spojrzenie na swoich plecach. Nie
warto nawet próbować ucieczki. Nogi trochę jej drżały, ale zmusiła się do
zalotnego kręcenia biodrami. Jak by to było, gdyby szła po schodach przed
osobą, z którą rzeczywiście chciałaby pójść do pokoiku na drugim piętrze i tam
zapomnieć z nim o całym świecie? Zapach rozgrzanej słońcem skóry i kremu do
opalania. Drewniane stopnie pomostu przed domkiem, po których wbiegała ze
śmiechem. Odgłos podążających za nią spokojnych kroków, których słuchała
z radosnym oczekiwaniem.
Nie warto tego wspominać. To było latem. Całą wieczność temu.
Teraz jest teraz. Da sobie radę.
Lumikki poprowadziła mężczyznę do wolnego pokoju, gdzie pośrodku stało
duże, żeliwne łóżko. Pchnęła go na materac. Najważniejsze, żeby jak najlepiej
zagrać pewną siebie i bezczelną laskę.
– Wiedziałem, że jesteś dzika! To lubię. Już ja cię wytresuję. Ale najpierw
dajmy się kotkowi trochę pobawić – mamrotał natręt i nie podnosząc się
z łóżka, zaczął ściągać spodnie. Lumikki zamknęła od środka drzwi pokoju
i przekręciła klucz w zamku. Podeszła do łóżka. Mężczyzna wyciągnął ku niej
swoje spocone łapska.
– Hola, hola! Kotek musi się najpierw trochę pobawić – przypomniała mu
i przycisnęła mężczyznę z powrotem do materaca.
W jego przymglonych oczach zapłonęła iskra, która uspokoiła Lumikki. Facet
da jej wolną rękę, przynajmniej na jakiś czas. Usiadła na nim okrakiem. Od
razu zaczął obmacywać łapczywie jej uda.
– A ty co tu masz..? – spytał, marszcząc się ze zdziwienia.
Kuźwa, ale wtopa. Lumikki szybko chwyciła mężczyznę za nadgarstki
i zdecydowanym ruchem przeniosła je blisko wezgłowia.
– Teraz bądź grzeczny – szepnęła mu do ucha i przytrzymując jego ręce lewą
dłonią, prawą wyjęła z torebki kawałek różowego pluszu.
– A, takie zabawy lubisz – mruknął mężczyzna zadowolony z obrotu sprawy.
Lumikki szybko go skuła i przyczepiła do żeliwnego pręta wezgłowia.
– Niespecjalnie – odrzekła, schodząc z niego. – Ale mam nadzieję, że tobie się
spodoba.
Chwilę trwało, zanim zorientował się, że Lumikki nie ma najmniejszego
zamiaru wrócić do łóżka. Gdy w przymulonym koniakiem mózgu wreszcie
zapaliło się światełko i facet ryknął z wściekłości, było już za późno. Lumikki
przekręcała właśnie klucz w zamku, od zewnątrz.
Podeszła do okna w końcu korytarza, otworzyła je i cisnęła w śnieg oba
klucze, od pokoju i kajdanek. Zapadły się głęboko. Natręt chyba w końcu
przestanie jej przeszkadzać i Lumikki będzie mogła pójść wreszcie do domu.
Terho Väisänen patrzył przez wielkie okno w zimowy mrok.
Poddał się.
Zrozumiał, że w żaden sposób nie zdoła przekonać Białego Niedźwiedzia do
wypłacenia mu sensownej odprawy. Czy raczej – Białych Niedźwiedzic. Nie
wiadomo nawet, jak się do nich zwracać. Podszedł do jednego z goryli
i poprosił o rozmowę z kobietami. Prośbę odrzucono. Zaczął tłumaczyć, że
dostał indywidualne zaproszenie na spotkanie z Białym Niedźwiedziem, ale
goryl przerwał mu obcesowo, że to jeszcze nic nie znaczy. Wtedy stało się
jasne, że Terho Väisänen jest dla Niedźwiedzia zerem.
Patrząc na pozostałych gości, zrozumiał to w całej pełni. Był dla tych kobiet
zwykłą pluskwą. A Sokołow – najwyżej muchą. Dwa śmiesznie małe trybiki
wielkiej narkotykowej machiny.
Terhowi pozostało skulić ogon pod siebie i wyjść. Pojechać do domu,
przytulić córkę, napisać do żony, że za nią tęskni. Zastanowić się, jak ułożyć
sobie życie po utracie głównego źródła dochodów. Sytuacja nie była
beznadziejna. Co prawda ciążyły mu jeszcze długi, ale miał wciąż pracę. Tak
jak jego żona. Na codziennych wydatkach można sporo zaoszczędzić.
Oczywiście z hazardem przyjdzie skończyć, ale to akurat planował od dawna.
Nie będą mu potrzebne pieniądze na załatwienie spraw Natalii, bo Natalii już
nie ma. Na samą myśl o niej mdliło go, a ręce zaczynały mu drżeć. Trzeba więc
przestać o niej myśleć. Akurat teraz nie mógł sobie pozwolić na ból. Powinien
pozostać racjonalny i rozsądny. Myśleć tylko o dniu powszednim. Elisa nie musi
zawsze dostawać samych najdroższych rzeczy. Chyba całej ich trójce dobrze
zrobi trochę wyluzować, uprościć życie, zacząć spędzać wspólnie więcej czasu.
Żyć normalnym życiem normalnych ludzi.
Normalne życie normalnych ludzi nie polegało na zdradzaniu handlarzom
narkotyków, gdzie i kiedy szykuje się kolejny nalot, którzy dilerzy sypią, które
tiry zostaną zatrzymane na granicy i jakie akcje antynarkotykowe planuje
policja. Normalne życie normalnych ludzi nie polegało także na
wykorzystywaniu otrzymanych od przestępców informacji o miejscach
przechowywania narkotyków i o drobnych dilerach, których Sokołow chciał się
pozbyć. Dzięki niemu Terho zamknął przez te lata tyle spraw, że aż wstyd się
przyznać. Uważał jednak, że obaj dobrze wychodzą na tej umowie. Sokołow
pragnął być królem narkobiznesu w Tampere, on zaś chciał wyeliminować
z gry przede wszystkim najgroźniejszych dilerów, którzy zamiast autentycznego
towaru sprzedawali zanieczyszczone mieszanki czy wręcz zwyczajną truciznę,
przyczyniając się do ogromnego wzrostu zgonów wśród swojej klienteli.
Terho uciszał sumienie i wmawiał sobie, że Sokołow dostarcza towar głównie
tym, którzy nie popadli w uzależnienie i raczej nigdy nie trafią na intensywną
terapię z powodu przedawkowania, czyli bogatym ludziom biorącym narkotyki,
jak to się mówi, dla rozrywki. A przecież od dawna zdawał sobie sprawę, że to
jedynie część prawdy. Sokołow nie gardził nawet gotówką, którą jego
uzależniony klient powinien raczej wydać na chleb i mleko. Terho wolał
jednak przymykać na to oczy.
Tak jak teraz. Poczuł się nagle potwornie zmęczony. Czas wracać do domu.
I wtedy spostrzegł młodą kobietę, na której suknię zwrócił uwagę na
początku przyjęcia. Teraz zobaczył także jej białą torebkę. Terho nie miał
bladego pojęcia o damskich torebkach, ale akurat o tej wiedział co nieco. Była
to bowiem warta kilkaset euro torebka Hermèsa. Kupił taką samą na urodziny
córce, ponieważ od dawna o niej marzyła.
Taka sama suknia mogła się zdarzyć.
Taka sama torebka mogła się zdarzyć.
Jednak obie w tym samym czasie i miejscu już nie miały prawa.
W kilku susach dopędził kobietę, złapał ją mocno za rękę i zażądał
wyjaśnień.
Na widok Väisänena szarpiącego się z jakąś panienką Sokołow się ożywił.
Podszedł bliżej. Znał trochę fiński i zdołał zrozumieć, że podobno glina kupił jej
torebkę i suknię. I chyba też buty.
Borys uśmiechnął się pod nosem. Proszę, proszę, pan Väisänen lubił szastać
pieniędzmi nie tylko dla Natalii. Na jego miejscu on by z tym skończył i to jak
najszybciej. Sokołow już chciał iść swoją drogą, gdy z chaotycznej mowy
wyłowił gniewne słowo „córka”.
Borys zamarł. Jego mózg zaczął nagle pracować na przyspieszonych
obrotach. Jeśli ta panienka w czerwonej sukni jest córką Väisänena, to wie
zdecydowanie za dużo. Wie, kto ją gonił po lesie na Pyynikki. Może nawet
wiedzieć o Natalii. O pieniądzach. Bo jak inaczej wytłumaczyć jej obecność na
przyjęciu?
Sokołow uznał, że trzeba z nią pogadać i upewnić się, czy dziewczyna ma
dość oleju w głowie, żeby milczeć jak grób, tak jak jej tatuś.
Lumikki próbowała się wyrwać, ale ojciec Elisy musiał wiedzieć, jak
postępować z opornymi obywatelami. Uścisk miał jak imadło.
– Odpowiadaj! Skąd wzięłaś torebkę Elisy?
Lumikki spostrzegła, że zbliża się do nich ten Sokołow. Spojrzenie miał
przerażające.
Väisänen też był zdecydowanie za blisko. Powąchał ją i warknął:
– Nawet perfumy są Elisy!
Sokołowa dzieliły od nich już tylko trzy kroki.
Musiała się jakoś wyrwać.
Z całej siły pchnęła Väisänena torebką Elisy i rzekła:
– Bierz. Perfum niestety nie dam rady zwrócić.
Zaskoczony mężczyzna zluzował trochę uchwyt. To wystarczyło. Lumikki się
wyszarpnęła i rzuciła do ucieczki. Słyszała, że Sokołow krzyknął coś po
rosyjsku.
Na schodach wpadła na kelnerkę w przebraniu Alicji z Krainy Czarów, która
niosła na tacy szklaneczki z drinkami na mleku, pewnie White Russian.
Przeprosiła ją w duchu i potrąciła. Stopnie spłynęły alkoholem z odłamkami
szkła. Sokołow się poślizgnął i głośno zaklął.
Lumikki zyskała kilka sekund przewagi. Zerwała szpilki z nóg i wmieszała
się w tłum, ściskając buty w dłoniach. Drzwi wyjściowe i już jest na dworze.
Wbiegła w aleję między pochodnie.
Fire walk with me. Cała ta historia coraz bardziej przypominała jej Twin
Peaks. Brakowało tylko karła wyskakującego nagle zza węgła.
Sokołow ryknął do strażników przy bramie:
– Stop her!
Mężczyźni odwrócili się w jej stronę, zatarasowali przejście. Szersi jak wyżsi,
nie do przejścia.
Lumikki gwałtownie skręciła. Sokołow pobiegł za nią. Posesję z każdej strony
otaczał wysoki mur. Lumikki pędziła w stronę narożnika ogrodzenia za domem.
Było ciemno. Śnieg kłuł ją w stopy obleczone jedynie cienkimi pończochami.
Szybko obmacała mur. Gładki. Nie wspiąłby się na niego nawet makak.
Natrafiła jednak na wąską szczelinę. Wbiła w nią obcas i z niemałym wysiłkiem
postawiła na nim stopę. Na jednej nodze ledwo utrzymywała równowagę.
Sokołow był już prawie pod murem.
Wbiła w ścianę drugi obcas i nie bez trudu stanęła na nim drugą nogą.
Sokołow złapał ją za brzeg sukni.
Poła się rozdarła.
But się złamał.
Czółenko spadło w śnieg i w murze pozostał jedynie obcas. Lumikki straciła
wszystkie punkty oparcia i zamachała nogami w powietrzu. W ostatniej chwili
zdążyła się wczepić rękoma w szczyt muru i jakoś na niego wdrapać.
W ostatniej chwili, bo palce Sokołowa już musnęły jej nogę.
Zeskoczyła z ogrodzenia w miękką zaspę. Sokołow nawet nie próbował
wspinaczki, tylko postanowił obiec mur przez bramę. Lumikki ruszyła pędem
przez śnieg. Zapadała się po łydki. Poła sukni rozdarła się jeszcze mocniej
i odsłoniła całe udo.
Nawet lepiej, pomyślała. Inaczej byłoby mi trudniej się poruszać. Ucieczka
przez śnieg pozbawiała ją sił. Mróz kąsał ostrymi kłami. Las mroczniał
absolutną czernią.
Sokołow został w tyle. Lumikki jeszcze przyspieszyła. To już trzeci raz
w ciągu ostatnich czterech dni, kiedy jakieś oprychy gonią ją w śniegu
i mrozie.
Do trzech razy sztuka. Bohaterowie bajek mają zawsze trzy próby. Dwie
pierwsze są nieudane, trzecia zawsze tak. Czy to oznacza, że tym razem zwieje
im na dobre? Czy to, że w końcu ją dopadną?
Do trzech razy sztuka. Trzy próby. Trzy pomyłki. Co tym razem? Próba czy
pomyłka?
Nagle Lumikki poczuła bolesne drapnięcie w nagim udzie. Nieważne. Biegła
dalej, brnęła przez śnieg, byle przed siebie. Odgłosy pościgu w końcu umilkły.
Pomacała palcami nogę. Poczuła coś ciepłego. Krew. Sokołow strzelił, ale na
szczęście kula tylko drasnęła udo. Jednak z rany ciekło sporo krwi.
Lumikki nie chciała o tym myśleć.
Biegła dalej, byle przed siebie. Zapadała się coraz głębiej w objęcia lasu,
pogrążała w nim jak w czarnym odmęcie.
Ale teraz biedna Śnieżka została samiuteńka w lesie. Była tak przerażona, że co
rusz zerkała na drżące liście drzew, i nie wiedziała, gdzie się obrócić. Rzuciła się do
ucieczki, biegła przez ostre kamienie i przez cierniowe krzewy, a dzikie zwierzęta
ustępowały jej z drogi i nie robiły krzywdy. Śnieżka biegła, dopóki nogi nie
odmówiły jej posłuszeństwa i nie zaczęło się ściemniać.
28
Była sobie raz dziewczynka, która biegła, dopóki nogi nie przestały jej nieść.
Ale ona wciąż biegła – w myślach, we śnie. Szczupłe, mocne i zwinne nogi
śmigały nad zaspami, nie zostawiając na białym śniegu najmniejszego śladu.
Dziewczynka uciekała tak, jak uciekają ludzie, którzy wiedzą, że są wolni,
którzy wiedzą, że nikt ich nie złapie.
Lumikki balansowała na granicy świadomości.
Nie czuła już zimna. Tylko ciepło. Coś jej mówiło, że to niedobrze, ale nie
miała siły się tym przejmować. Leżała w śniegu na plecach.
Myślała o krwi wyciekającej z rany. Wyobrażała sobie, że czerwień zaczyna
tworzyć w białym śniegu pyszne esy-floresy, rozlewa się powoli pięknym
ornamentem, najpierw na metr, potem na dwa, wreszcie zalewa cały ośnieżony
las.
Patrzyła na siebie z góry, jak gdyby lewitowała w powietrzu, dziesięć
metrów nad ziemią. Aureola czarnych włosów na śniegu. Podarta czerwona
suknia, mieniąca się barwami jak gdyby uszyto ją z materii utkanej
z klejnotów. Esy-floresy rozlewające się coraz dalej, i dalej, i dalej.
Piękna. Wcale nie brzydka.
Brzydka. Gruba. Za chuda. Dziwaczne zęby. Wkurzający głos. Przetłuszczone
włosy. Brudne buty. Owłosione ramiona. Głupia. Idiotka. Bezmózgowiec.
Debilka. Dziwka.
Skąd ty wytrzasnęłaś te łachy? Chyba ze śmietnika?
Twoi starzy muszą się cholernie wstydzić pokazywać z tobą na mieście.
Gdybym wyglądała tak jak ty, nie wychodziłabym w ogóle z chaty.
Ty musisz być adoptowana.
Nikt nigdy nie będzie chciał cię pocałować.
Takiego brzydactwa nie można kochać.
I czego jęczysz? Jak cię boli, to powiedz głośno. Co, boli? To zamknij gębę,
bo jak nie to dopiero będziesz miała powody do płaczu.
Jesteś taka brzydka, że w zasadzie wyglądasz lepiej, jak ktoś ci obije mordę.
Słowa, słowa, słowa, słowa, słowa, słowa, słowa, słowa. Zdania proste,
złożone, pytania, wykrzykniki. Szczypanie, drapanie, bicie, szarpanie,
ciągnięcie, popychanie, kopanie.
Nie jesteś tymi słowami. Nie jesteś krzykami ani obelgami. Nie jesteś
drwinami, którymi plują w ciebie jak przeżutymi gumami. Nie jesteś pięściami,
które na ciebie spadają, ani siniakami, które po nich zostają. Nie jesteś krwią,
która cieknie ci z nosa. Nie oni o tobie decydują. Nie należysz do nich.
Jest w tobie część, której nikt nie zdoła dotknąć. To jesteś ty. Należysz tylko
do siebie i nosisz w sobie cały wszechświat. Możesz być, kim tylko zapragniesz.
Nie bój się. Nie musisz się już bać.
– Nie muszę się już bać – szepnęła Lumikki do siebie.
Słowa zmieniły się w parę.
Wciąż jednak pamiętała ich twarze. Dziewczęce głosy i śmiech, który niósł
się i niósł echem po korytarzach, choć już dawno wszyscy poszli do domu
i budynek szkoły pogrążył się w ciszy.
Szczególnie wyraźnie pamiętała zapachy. W pierwszych klasach mdląco-
słodkie, sztuczne zapachy perfumowanych gumek do mazania. Potem cukierki
jedzone ukradkiem na przerwach, w tajemnicy przed nauczycielką, malinowe
łódeczki i tureckie pieprzyki. Oddech na jej twarzy, słodki i słony zarazem.
Błyszczyki do ust o zapachu toffi, mango i mięty. Waniliowe perfumy
z Bodyshopu, pierwsze, których mamy pozwoliły używać im w szkole. Potem,
w późniejszych klasach, już prawdziwe perfumy, zmieniające się w zależności
od dnia, nastroju, ubiorów i trendów. Sezonowe zapachy Escady.
Nauczyła się rozpoznawać je szybko i precyzyjnie, wyczuwać już z daleka,
wiedzieć, że za chwilę wyjdą zza rogu. Czasem to pomagało i zdążyła uciec,
schować się, uniknąć spotkania. Najczęściej jednak nie. Wtedy poznała ów
obrzydliwy smród perfum zmieszanych z zapachem potu albo z odorem
niemytego pisuaru w chłopięcej toalecie, gdy wepchnęły jej głowę do środka
i kazały lizać twardy, zimny porcelit.
Pamiętała ich imiona. Będzie je pamiętać do końca życia.
Anna-Sofia i Vanessa.
Trwało to nieprzerwanie od pierwszej do połowy dziewiątej klasy. Z roku na
rok starcia stawały się twardsze, wyzwiska gorsze, ciosy boleśniejsze. Lumikki
nie wiedziała, dlaczego upatrzyły sobie właśnie ją. Może się uśmiechała nie tak
jak trzeba albo nie uśmiechała się w ogóle. Może odezwała się w niewłaściwym
momencie, niewłaściwym tonem. Nie miało to znaczenia. Lumikki szybko
spostrzegła, że żadna zmiana jej wyglądu, charakteru i zachowania nie
zadowoli dziewczyn i nigdy nie dadzą ją spokoju.
Lumikki nikomu nie powiedziała, nigdy. Nie rozpatrywała nawet takiej
opcji. Milczenie było w ich domu chlebem powszednim. Nie pytaj, nie mów.
Kiedy się milczy o rzeczach złych, jest dobrze. Siniaki, zadrapania, zwichnięte
nadgarstki i podarte rzeczy. Jeśli ją pytano, zawsze miała wytłumaczenie.
Szkoła była teatrem wojny i Lumikki nie wiedziała, kto jest jej przyjacielem,
a kto wrogiem. Musiała chytrze obmyślać strategię. Dążyć do minimalizacji
szkód. Naskarżenie nauczycielce mogło tylko pogorszyć sytuację. Zresztą,
pewnie i tak by jej nie uwierzyła. Anna-Sofia i Vanessa umiały świetnie grać
przed dorosłymi. Uśmiechały się jak niewinne aniołki.
Przemoc, znęcanie się i upokarzanie. Lumikki nie rozpatrywała swoich
przeżyć w szkole w kategorii „molestowania”, bo słowo to kojarzyło się jej
z czymś błahym, przemijającym i niezbyt poważnym. Z niewinnymi docinkami.
Głupimi tekstami. Ktoś ją tylko lekko potrącił. Sama się przewróciła. Tak tu
sobie tylko żartujemy.
W ósmej klasie Lumikki zaczęła biegać i w tajemnicy ćwiczyć z hantlami.
Uznała, że trzeba zadbać o kondycję, aby mieć zawsze siłę do ucieczki. I coraz
częściej udawało jej się uciec, ale koszmar bynajmniej się nie skończył.
Aż przyszedł tamten dzień. Tamto zimowe, późne popołudnie, gdy słońce
zniknęło już za horyzontem i boisko opustoszało. Lumikki przywarowała za
kubłem z odpadami na kompost, dopóki nie nabrała pewności, że Vanessa
i Anna-Sofia też już poszły do domu. Cierpliwie znosiła fetor skórek po
bananach i resztek grochówki, który mimo mrozu bił od pojemnika ciepłem
rozkładu. Odczekała, aż zrobi się zupełnie cicho. Boisko spowił niebieski woal
mroku. Cisza i spokój.
Lumikki wyszła zza pojemnika. Poruszała się bezgłośnie, jak ciemny,
niebieskoszary cień. Była niewyczuwalnym podmuchem wiatru na
rozdeptanym śniegu. Słyszała nawet szum samochodów dobiegający z ulicy
kilka bloków dalej. Słyszała szczekanie psów w odległym parku. Słyszała
głuche tąpnięcia spadających z dachu szkoły śniegowych czap. Mimo to ich
kroki usłyszała za późno. Za późno rzuciła się do ucieczki i choć czuła, że nogi
ma mocne, sił jej nie starczyło. Vanessa i Anna-Sofia zdołały zapędzić ją w róg
dziedzińca za szkołą, gdzie wznosił się wysoki ceglany mur. Lumikki dobiegła
do ściany, zdejmując w biegu rękawiczki i wciskając je do kieszeni. Przywarła
dłońmi do szorstkich cegieł, szukając punktu zaczepienia. Nie było na czym
postawić stopy. Przemarznięte palce ślizgały się po ścianie. Wpadła w pułapkę.
Odwróciła się, wparła mocno w mur i czekała na ciosy. Rolę bitej ofiary
znała na pamięć. Dawno już opanowała sztukę pasywnej obrony. Wiedziała,
w którym momencie lepiej zrobić wdech, a kiedy wydech, kiedy napiąć
mięśnie, a kiedy je rozluźnić. Miała tylko nadzieję, że dziś bicie nie potrwa za
długo. Zmarzła i miała pełny pęcherz. Chciała już być w domu. Zjeść lekko
przypalone przez ojca paluszki rybne, zabrać się do lekcji i nie myśleć
o niczym.
Dziewczyny podchodziły coraz bliżej. Nie mówiły nic. To milczenie było
gorsze od wyzwisk i gróźb. Przeradzało się w oczekiwanie, które podchodziło
do gardła mdlącym smakiem wymiocin. Vanessa i Anna-Sofia podkradały się do
niej miękko jak wilczyce. A przecież Lumikki wolałaby mieć naprzeciw siebie
głodną i rozjuszoną watahę niż te dwie nastolatki o świecących w ciemności
włosach i błyszczących czerwienią ustach. Były to bowiem drapieżniki o wiele
bardziej niebezpieczne, gdyż w ich piersiach nie biły ciepłe serca, tylko tkwiły
zimne grudy lodu, które mroziły wszystko dokoła.
Lumikki odliczała powoli w myślach od dziesięciu w dół, czekając na
pierwsze przełamanie bariery fizycznej. Nie wiedziała, czy będzie to lekkie
trącenie w bark, kąśliwe kopnięcie w brzuch czy ciepła, pachnąca miętą grudka
śliny na twarzy.
Dziesięć, dziewięć, osiem, siedem...
Nagle poczuła, że pęcznieje w niej gorąca czerwień. Coś obcego. Jakby nie
z niej się brało. Nienawiść. Wściekłość. Pragnienie przełamania lęku tak
intensywne, że oczy zaszły jej mgłą. Przestały istnieć liczby, przestały istnieć
myśli, przestały istnieć miejsce i czas. Kiedy było już po wszystkim, Lumikki nie
potrafiła sobie przypomnieć, jak to się stało. Z obrazu pamięci wypadł jej jeden
puzzel. W kontinuum czasowym ziała mała czarna dziura.
Siedziała w śniegu okrakiem na Annie-Sofii i okładała ją z całych sił po
twarzy. Pięści miała umorusane czymś ciepłym i ciemnym. Rozumiała niejasno,
że to krew z nosa tamtej. Przeczuła raczej, niż odczuła, że Vanessa próbuje ją
ściągnąć z koleżanki. Wbiła jej z całej siły łokieć w brzuch. Vanessa odskoczyła.
Lumikki nie wiedziała, jak długo biła Annę-Sofię. Miała wrażenie, że patrzy
na siebie gdzieś z daleka. Na parskającą płaczem dziewczynę, której po
policzkach i brodzie spływają nieprzerwaną strugą łzy i smarki. Której ręce
unoszą się i opadają z coraz większym trudem. Czy to naprawdę ona? Czy to
naprawdę Anna-Sofia skamle pod nią i zasłania twarz rękoma, czy to
naprawdę Vanessa trzyma się za brzuch i drze się na całe gardło, żeby już
przestała? W końcu coś jakby w niej przeskoczyło i Lumikki poczuła nagle, że
znowu jest w swoim ciele. Poczuła pod sobą zwiotczały tułów upokorzonej
Anny-Sofii i w tej samej chwili wściekłość minęła jak ręką odjął.
Podniosła się. Nogi jej dygotały. Ręce zwisały bezsilnie wzdłuż boków. Mróz
szczypał w palce. Lumikki wytarła mokre policzki. Anna-Sofia usiadła i zaraz
zgięła się w pół, Vanessa przykucnęła obok koleżanki. Żadna nie spojrzała
Lumikki w oczy. Ona im też nie. Żadna się nie odezwała. Milczenie mówiło
więcej niż tysiąc słów.
Na nogach drżących i miękkich Lumikki powlokła się w stronę domu. Nie
bała się, że pójdą za nią, że spróbują się na niej odegrać. Nie bała się niczego,
niczego nie czuła, o niczym nie myślała. W połowie drogi do domu
zwymiotowała obok chodnika. Grochówka na trawniku wyglądała łudząco
podobnie do tej, którą dostała w szkole na talerzu.
W domu przemknęła chyłkiem do łazienki, zanim rodzice zdążyli ją zobaczyć.
Z lustra patrzyła na nią dziewczyna, której Lumikki nie znała. Z krwią na
policzkach. Zdumiona uniosła dłoń i dotknęła twarzy. Dziewczyna w lustrze
zrobiła to samo. To nie była jej krew. Była to krew Anny-Sofii, którą rozmazała
sobie na policzkach. Umyła twarz, raz, drugi, trzeci, czwarty, najgorętszą
wodą, jaką mogła wytrzymać. Szorowała dłonie mydłem, dopóki nie zaczęły
szczypać.
Gdy wieczorem wreszcie położyła się do łóżka, zasnęła od razu i przespała
całą noc jak kamień, bez snów. A gdy rano zabuczał ustawiony w komórce
alarm, otworzyła oczy i stwierdziła, że jeszcze nigdy nie czuła się tak źle.
Gorzej niż w tamte poranki po jednym ze złych dni, gdy dziewczyny skopały ją
i zbiły.
Lumikki była pewna, że na tym się nie skończy. Anna-Sofia i Vanessa tak
tego nie zostawią. Lumikki zostanie ukarana w taki czy inny sposób – oficjalny
lub nieoficjalny. Na pewno się zemszczą.
Minął dzień, drugi, trzeci, minął tydzień, minął miesiąc. Nic się nie
wydarzyło. Anna-Sofia i Vanessa najzwyczajniej w świecie zostawiły Lumikki
w spokoju. Co prawda unikano jej jak trędowatej i nikt nie chciał z nią
rozmawiać, jeżeli nie musiał, ale już nikt jej nigdy nie uderzył. Nie rzucił w jej
stronę nawet złego słowa. Nie wysłał esemesa z groźbą, że ją zabije.
Koszmar się skończył, jak ręką odjął.
W końcu Lumikki odważyła się uwierzyć, że to jednak prawda. Zaczęła
głębiej oddychać. Przyszła wiosna, początek lata, światła było coraz więcej,
lekcji coraz mniej. Gdy na uroczystości zakończenia szkoły słuchała, jak
wszyscy śpiewają Letni psalm, poczuła, że wreszcie spadł jej z serca jakiś wielki,
czarny kamień. Ze świadectwem ukończenia dziewiątej klasy w ręku wracała
ze szkoły w powodzi oślepiającego światła, odurzona latem i wolnością.
Śnieg rozjarzył się na żółto. Potem na pomarańczowo. I na zielono. Lumikki
widziała światła, słyszała trzaski. Z nieba spadały złote gwiazdy. Później
wykwitły na nim olbrzymie róże, płatki się otworzyły i zaczęły topnieć, by po
chwili zniknąć. Jednorożec prężył się do księżyca. Planety tańczyły dokoła
siebie.
Sztuczne ognie.
Na cześć Białego Niedźwiedzia.
Musiało być już pewnie wpół do pierwszej.
Lumikki przypomniała sobie o małym lokalizatorze, przyczepionym na
podwiązce do jej uda. Przypomniała sobie instrukcje, które dała Elisie na
wypadek, gdyby nie wróciła z przyjęcia albo do północy nie dała znaku życia.
Musi wyjść przed dwunastą.
Ale czy to nie była już inna bajka? Kopciuszek?
Wciąż huczało. Lumikki kołysała się na falach różnobarwnego światła. Jak
dobrze. Zasypiała.
Gdy wieczorem gaśnie lampa i przychodzi noc.
Niebieski sen.
Niebieski, połyskujący na niebiesko sen.
Lumikki słyszała jeszcze przez chwilę trzaski sztucznych ogni. Potem zdała
sobie sprawę, że nagle ich nie słychać. Tylko jęk syren.
Biała ściana. Sterylny zapach. Jaskrawe światła.
Tępy, pulsujący ból. Gdzieś daleko. Lumikki nie miała siły się nad nim
zastanawiać. W ustach czuła gorzki smak antybiotyku.
Kap, kap, kap. Coś w nią wpływało. Do czegoś ją podłączyli. Pamiętała jak
przez mgłę, że wszystkie otaczające ją przedmioty i zjawiska mają swoje
nazwy. Nie miała jednak siły, żeby o nich myśleć.
Przemykające pod światło postacie.
Znajome twarze.
Matka. Ojciec.
Odległe głosy, zza szyby, znad wody, zza ściany.
– Przecież lekarka powiedziała, że jest poprawa. Nie płacz już, kochana.
Wróci do zdrowia. Twarda z niej sztuka.
– Tylko nie mogę przestać myśleć... Serce by mi pękło, gdybyśmy ją też
stracili.
– Nie stracimy. Cicho, ciii.
Ją też? Kogo jeszcze stracili jej rodzice? Lumikki chciała o to spytać, ale nie
miała siły ubrać pytania w słowa. Otwarcie ust wydawało się nadludzkim
wysiłkiem. Chciała tylko spać. Musi pamiętać, żeby ich potem spytać. Kiedyś.
Jak już prześpi te swoje sto lat.
Ale czy to nie była znów jeszcze inna bajka? Śpiąca Królewna?
Lumikki poczuła, że zapada się w łóżko, pogrąża w miękkości, przelatuje
przez materac jak przez chmury na niebie, i odlatuje.
EPILOG
Cztery miesiące później
Na pocztówce widniało czarno-białe zdjęcie nagiego, muskularnego mężczyzny,
który trzymał na strategicznym miejscu małego kociaczka. Lumikki nie musiała
nawet obracać kartki, żeby się domyślić, kto ją przysłał.
Siema!
U nas wszystko w porządku. Matka nie jest już takim kłębkiem nerwów jak
wcześniej, ja też śpię bez wyskakiwania nagle z łóżka, a po ulicy chodzę bez
oglądania się bez przerwy za siebie. Dobrze mi robi ta swoboda. Złożyłam
papiery do szkoły fryzjerskiej. Jeśli się dostanę, to zaczynam jesienią. Wierzę,
że to może być coś dla mnie.
Jenna
PS Przywykłam do swojego nowego imienia. Już się nie odwracam na ulicy,
gdy słyszę gdzieś poprzednie.
PS2 Jeszcze nie pojechałam zobaczyć się z tatusiem. Może kiedyś. Na razie
nie dam rady. Sama rozumiesz. Nie potrafię nawet napisać o tym nic
sensownego, bo zaraz zaczynam ryczeć.
PS3 Zrobiłam Ci te mitynki. Wyślę pocztą. Sorki, że trochę długo to trwało.
W sumie nie są teraz tak bardzo potrzebne, ale na jesień będziesz miała jak
znalazł.
Lumikki uśmiechnęła się. Elisa, czyli obecnie Jenna, miała rację. Był już koniec
czerwca, wyjątkowo upalnego w tym roku. Wszystko tonęło w kwiatach,
pachniało i promieniało.
Świetnie, że Jennie się układa. Jej ojciec trafił do więzienia, podobnie jak
Borys Sokołow. Skazano ich wyjątkowo szybko. Policja chciała zapewne jak
najprędzej zamknąć sprawę, żeby oczyścić swoje dobre imię. Obaj dostali
wysokie wyroki. W więzieniu wylądował także estoński pomocnik Sokołowa,
Linnart Kask. Elisa z matką zmieniły imiona i nazwiska. Wyprowadziły się do
innego miasta. W ich sytuacji było to z pewnością najrozsądniejsze
rozwiązanie. Przed urzędnikami wydziału ochrony praw dzieci Elisa
przysięgała na wszystkie świętości, że z narkotykami skończyła raz na zawsze.
Lumikki wierzyła w te zapewnienia. Jenna i jej matka muszą teraz od zera
uczyć się żyć i na nowo zbudować rodzinę. Może nie było to wcale takie złe.
Lumikki przeniosła lewą dłoń na kark i pogładziła włosy. Jeszcze nie
przywykła do tak krótkiej fryzury, chociaż czuła się w niej swobodnie i lekko.
Jakiś czas temu, gdy pod czarnym paziem pojawiły się jaśniejsze odrosty
i Lumikki zaczęła wyglądać jak łysiejąca nastolatka, podjęła decyzję. Nie
chciała wpaść w błędne koło wiecznego farbowania, a poza tym nie w smak jej
było oczywiste skojarzenie imienia z kolorem włosów. A więc jeżyk we
własnych, naturalnych barwach. Lumikki była zachwycona taką wygodą.
Poza tym czuła się bezpieczniej, gdy z lustra patrzył na nią zupełnie ktoś
inny niż młoda kobieta z przyjęcia u Białego Niedźwiedzia. I wcale się nie bała,
że zostanie rozpoznana na ulicy przez kogoś, kto też tam był. Ludzi cechuje
zdumiewająca ślepota na obrazy wyrwane z pierwotnego kontekstu. Ponieważ
nikt nie potrafiłby sobie nawet wyobrazić, aby nieumalowana dziewczyna
w znoszonych glanach i wojskowej parce mogła kiedykolwiek trafić na
zamknięte, luksusowe przyjęcie, nasuwał się tylko jeden wniosek: nigdy jej tam
nie było. Tak prosty i tak głupi potrafi być ludzki umysł. Na szczęście dla niej.
W ciągu minionych dwóch miesięcy Elisa przysłała jej kilka kartek
w kopertach. Lumikki trzymała je w komodzie w swoim dawnym pokoju, pod
drugim dnem górnej szuflady.
Tak, znów mieszkała w domu. W Riihimäki, w domu swojego dzieciństwa. Po
zimowych wydarzeniach przesłuchiwali ją najpierw śledczy z policji, a potem
rodzice. Wszystkim mówiła tylko to, co konieczne. Rodzice zażądali, aby
przeprowadziła się z powrotem do domu. „Przynajmniej na razie.” Jakoś to
zniosła, choć jej dawny pokój wciąż był pełen przeszłości i w ogóle wydawał
się teraz za ciasny. Do szkoły dojeżdżała pociągiem, choć oznaczało to
konieczność wstawania z łóżka o nieludzkich porach.
Na razie.
Lumikki wierzyła, że latem przekona rodziców, że może czuć się już
bezpiecznie sama w Tampere.
W szkole nikt nie patrzył na nią dziwnie, bo nikt o niczym nie wiedział. Gdy
wyszły na jaw narkobalety u Elisy i włamanie do szkoły, Kaspra i Tuukkę
wydalono z liceum. Całą sprawę rozegrano bez rozgłosu. Oczywiście uczniowie
opowiadali sobie najróżniejsze plotki, ale nikt nie łączył ich z osobą Lumikki.
Jedna była bardziej zwariowana od drugiej, ale żadna nawet się nie otarła
o szaleństwo prawdy.
Terho Väisänen trafił za kratki. Borys Sokołow trafił za kratki. Biały
Niedźwiedź jednak pozostawał na wolności.
Na przesłuchaniach Lumikki przezornie trzymała język za zębami i nie
pisnęła o nim słówka. Dobrze wiedziała, że jeśli zacznie mówić, zaszkodzi co
najwyżej sobie. Nie miała żadnych dowodów przeciwko bliźniaczkom. Poza
tym nawet nie mogłaby o nich powiedzieć niczego konkretnego.
A śledczy nie pytali. Rezydencja była zapisana na Borysa Sokołowa. On też
niby zorganizował przyjęcie. Oficjalnie żaden Biały Niedźwiedź nie istniał. Nikt
go nie widział, nikt o nim nie słyszał.
Lumikki pogładziła palcem brzeg pocztówki. Ciekawe, że Elisa wolała
wysyłać kartki niż mejle. Kolejna rysa i anomalia, która uzmysłowiła jej
zaskakujący fakt, że jednak ją lubi. To z myślą o niej w dolnym rogu swojego
obrazu „O przyjaźni między dziewczętami” umieściła maleńką, różową
różyczkę. Trzeba się było dobrze przyjrzeć, żeby ją w ogóle dostrzec.
Odłożyła pocztówkę do pozostałych. Pod drugim dnem szuflady leżała także
koperta, którą dostała od razu po wyjściu ze szpitala. W środku znajdowały się
dwa pięćseteurowe banknoty. Tysiąc euro. Tak niewielka część tamtych
trzydziestu tysięcy, że nikt na pewno nie zauważy ich braku. Lumikki nie
wiedziała, czy Elisa, Tuukka i Kasper nie zatrzymali sobie czasem więcej. Nie
chciała wiedzieć.
Tysiąc euro mieściło w sobie dość tajemnic.
Lumikki przywykła do tego, że ma swoje tajemnice. Miała je zawsze, większe
i mniejsze. Zamknęła szufladę i przyszło jej do głowy, że zamyka w niej
również te sekrety, po których nie pozostały jej żadne namacalne ślady.
Białego Niedźwiedzia i to, że go widziała.
Annę-Sofię z Vanessą i to, co jej robiły przez całą podstawówkę.
Ważną osobę, którą stracili rodzice i o którą Lumikki nie potrafiła ich
zapytać po powrocie ze szpitala. W domu wytapetowanym milczeniem nie
można ni stąd, ni zowąd zaczynać generalnego remontu.
I jeszcze jedną ważną osobę, na której zdjęcie natrafiła jej dłoń. Fotografia
stanowiła oczywiście namacalny ślad i dowód, że ta osoba istniała naprawdę,
nic jednak nie zdradzało, że Lumikki ją kochała. I że ta osoba kochała ją. Jeśli
to była prawda. Lumikki chciała wierzyć, że tak.
Ostrożnie pogładziła papier kciukiem. Krótkie, jasnobrązowe włosy, które
czasem miały barwę pszenicy, a czasem orzechu. Policzek, bark, ramię. Po raz
kolejny zatrzymała się na oczach, błękitnych i jasnych jak u psa husky.
Niektórzy uważali, że patrzą przenikliwie, wyniośle. Ona potrafiła wejrzeć
głębiej. I dostrzegała ciepło, niepewność, radość, światło.
Tęsknota ścisnęła ją za brzuch zaskakująco mocno. Lumikki sądziła, że już
dawno odpuściła. A jednak się myliła, i to tak bardzo, że bardziej już nie
można.
Miała już to imię na końcu języka, już ją zapiekło na wargach. Imię, które
szeptała i które krzyczała. Nie zdołała go wymówić. Nie była gotowa. Jeszcze
nie. Może już nigdy.
Lumikki zamknęła szufladę na zamek, choć był to zbytek ostrożności.
Trzymała na dłoni mały, pociemniały kluczyk. Delikatnie odbijał światło.
Skromny, nierzucający się w oczy kluczyk.
Był sobie raz mały kluczyk, który pasował do każdego zamka.
Bajki tak się nie zaczynają. Tak zaczynają się inne, weselsze opowieści.
PODZIĘKOWANIA
Chciałabym szczególnie podziękować czterem osobom, bez których Czerwone
jak krew nie byłoby książką, którą jest teraz:
– Mojemu mężowi Karowi, który chwalił, zachęcał i powątpiewał
w odpowiednich proporcjach i odpowiednich chwilach. Jego komentarze,
pomysły i uściślające pytania były niezwykle pomocne na każdym etapie
procesu pisania książki.
– Redaktor Sannie i dyrektorce Saarze z działu literatury dziecięcej
i młodzieżowej wydawnictwa Tammi, które od samego początku wierzyły
w mój pomysł i goniły mnie do pisania. Praca z tak serdecznymi
i inteligentnymi profesjonalistkami to czysta przyjemność.
– Mojej przyjaciółce i pisarce Siri, która wysłuchiwała mnie w chwilach
niepewności i wlewała mi w serce ufność w moje skrzydła.
Wkrótce będzie pełnoletnia. Musi sobie radzić.
No shit Sherlock – „No geniusz”
Let’s face it – „Spójrzmy prawdzie w oczy”
Kochanie,
musiałam utworzyć nowy adres. Tak na wszelki wypadek. Biały Niedźwiedź
urządza w piątek przyjęcie. I chce cię na nim widzieć. Ja też :-) Przyjedzie po
ciebie czarny samochód, o ósmej wieczorem. Ponieważ motywem
przewodnim będą bajki i znam twój gust, przebiorę się za Królową Śniegu.
Mam ci coś ważnego do powiedzenia.
Całuję,
N.
PS Skasuj tę wiadomość zaraz po przeczytaniu, jak zawsze. Musimy być
superostrożni.
That’s all you need to know – „Więcej nie musicie wiedzieć”
Fragment piosenki Idas sommarvisa Astrid Lindgren w przekładzie tłumacza.
In your face. In your face – „Prosto w twarz. Prosto w twarz”.
Let it rain over me – „Czekam na deszcz”
I surrender – „Poddaję się”
Fragmenty wiersza Dagen svalnar mot kvällen Edith Södergran w przekładzie
Leonarda Neugera.
Keep it simple. – „To na pewno proste”.
Hello? This is... okay, you know who this is – „Halo? Mówi... okej, wiecie, kto
mówi...”
White Bear... Already an invitation?... 8 pm tomorrow, right. Black tie. If you
could just... – „Do Białego Niedźwiedzia... Już zaproszenie?... Ósma
wieczorem jutro, w porządku. Strój wieczorowy. Gdyby pan mógł jeszcze...”
Top secret, my love – „To ściśle tajne, kochanie”
What took you so long? – „Co tak długo?”
Sorry. Family matters – „Przepraszam, sprawy rodzinne”
White Bear hates it when people are late – „Biały Niedźwiedź nie cierpi, gdy się
ludzie spóźniają”
Let’s not waste anymore time then – „No to nie traćmy już więcej czasu”
You have criminals on this street – „Macie tu bandytów na ulicy”
I’ve got something to show you – „Chcę ci coś pokazać”
Where is Natalia? – „Gdzie jest Natalia?”
Win-win – „Sytuacja korzystna dla obu stron”.