Alchemik H P Lovecraft

background image

Alchemik

Wysoko, na poro

ś

ni

ę

tym traw

ą

wierzchołku wzgórza, którego zbocza i

podstaw

ę

porastaj

ą

le

ś

ne ost

ę

py z pokrzywionymi, pos

ę

pnymi drzewami,

stoi stare zamczysko moich przodków. Od stuleci jego blanki i krenele
spogl

ą

dały ponuro na dzik

ą

i surow

ą

okolic

ę

wokoło, pełni

ą

c funkcje

siedziby i warowni dumnego rodu, którego szlachetna linia starsza
jest nawet ni

ż

poro

ś

ni

ę

te mchem zamkowe mury. Owe stare, nadgryzione

z

ę

bem czasu wie

ż

yce składały si

ę

ongi, jeszcze w czasach feudalizmu,

na jedn

ą

z najbardziej przera

ż

aj

ą

cych i strasznych fortec w całej

Francji. Z jego machikułowych gzymsów i podwy

ż

szonych blanków

odpierano ataki baronów, hrabiów, a nawet królów, na tyle skutecznie,

ż

e jego przestronne komnaty nigdy nie rozbrzmiewały echem kroków

naje

ź

d

ź

ców. Jednak w miar

ę

upływu czasu wszystko si

ę

zmieniło. Lata

chwały nale

ż

ały ju

ż

do przeszło

ś

ci. Ubóstwo granicz

ą

ce z n

ę

dz

ą

w

poł

ą

czeniu z dum

ą

naszego imienia nie pozwalaj

ą

c

ą

na złagodzenie tego

stanu poprzez prowadzenie kupieckiego trybu

ż

ycia stało si

ę

przyczyn

ą

, i

ż

moi przodkowie nie zdołali utrzyma

ć

posiadło

ś

ci w

stanie dawnej chluby i chwały, za

ś

odpadaj

ą

ce od gzymsów kawałki

kamieni, chwasty pieni

ą

ce si

ę

w parkach, wyschła fosa,

ź

le

wybrukowane dziedzi

ń

ce i chyl

ą

ce si

ę

ku upadkowi zewn

ę

trzne wie

ż

e,

podobnie jak zapadaj

ą

ce si

ę

posadzki, z

ż

arta przez korniki boazeria i

wyblakłe gobeliny - wszystko to zdawało si

ę

opowiada

ć

pos

ę

pna

histori

ę

o czasach minionej

ś

wietno

ś

ci. W miar

ę

upływu wieków

najpierw jedna, potem za

ś

druga z czterech wie

ź

została opuszczona i

pozostawiona, by obróci

ć

si

ę

w ruin

ę

. Na koniec nieliczni ju

ż

potomkowie pot

ęż

nych ongi władców maj

ą

tku zagnie

ź

dzili si

ę

w

ostatniej wie

ż

y.

To wła

ś

nie w jednej z ogromnych komnat owej wie

ż

y przyszedłem na

ś

wiat ja: Antoine, ostatni z nieszcz

ę

snych, przekl

ę

tych hrabiów de

C..., 90 długich lat temu. W tych murach i po

ś

ród mrocznych,

cienistych ost

ę

pów le

ś

nych, dzikich w

ą

wozów i grot na zboczu wzgórza

poni

ż

ej, sp

ę

dziłem pierwsze lata mego burzliwego

ż

ycia, nie znałem

moich rodziców. Ojciec zgin

ą

ł w wieku lat 32 zabity przez kamie

ń

,

który jakim

ś

sposobem odpadł od gzymsu jednej z opuszczonych wie

ż

, na

miesi

ą

c przed moim przyj

ś

ciem na

ś

wiat. Matka umarła w połogu, a

opiek

ę

nade mn

ą

i moj

ą

edukacj

ą

, przej

ą

ł ostatni z zamkowych sług,

stary, wierny człek o wybitnej inteligencji, którego imi

ę

brzmiało,

jak pami

ę

tam, Pierre. Byłem jedynakiem i doskwierał mi brak

towarzystwa, który był wynikiem osobliwego stylu wychowania,
narzuconego mi przez podstarzałego opiekuna, nie pozwalaj

ą

cego na

spotykanie si

ę

z dzie

ć

mi wie

ś

niaków, bawi

ą

cymi si

ę

zwykle na

równinach u podnó

ż

a wzgórza. Pierre powiedział,

ż

e zakaz ten

obowi

ą

zywał mnie dlatego, i

ż

jako szlachetnie urodzonemu nie

uchodziło mi przebywa

ć

w towarzystwie ludzi z plebsu. Teraz wiem

jednak,

ż

e chciał w ten sposób nie dopu

ś

ci

ć

, bym usłyszał pogłoski o

przera

ż

aj

ą

cej kl

ą

twie, jaka ci

ąż

yła na naszym rodzie; o której plotki

kr

ąż

yły do

ść

szeroko, rozgłaszane i ubarwiane przez wie

ś

niaków

opowiadaj

ą

cych je sobie nawzajem, z podnieceniem i ze zgroz

ą

,

wieczorami, przy rozgrzanych przyjemnie kominkach ich chat.
Tak odizolowany i pozostawiony samemu sobie sp

ę

dziłem długie godziny

mego dzieci

ń

stwa na studiowaniu starych ksi

ą

g, których bez liku było

w nawiedzanej przez cienie bibliotece zamczyska, lub te

ż

kr

ąż

yłem bez

celu po widmowym lesie, którego rozległa poła

ć

si

ę

gała nieomal

podnó

ż

a pot

ęż

nego pagórka.

By

ć

mo

ż

e wskutek takiego, a nie innego otoczenia, mój umysł bardzo

wcze

ś

nie ogarn

ę

ła mgiełka melancholii. Moja uwaga za

ś

skupiła si

ę

na

nauce i zgł

ę

bianiu mrocznych, okultystycznych sztuk.

O moim rodzie powiedziano mi mo

ż

liwie jak najmniej, nie mniej nawet

tak sk

ą

py zapas informacji zdołał wprawi

ć

mnie w t

ę

gie przygn

ę

bienie.

By

ć

mo

ż

e to wahanie z jakim mój stary opiekun rozmawiał ze mn

ą

o

moich przodkach spowodowało pojawienie si

ę

w mym sercu dojmuj

ą

cej

zgrozy, która narastała z ka

ż

d

ą

wzmiank

ą

o moim wielkim domu. Kiedy

przestałem by

ć

dzieckiem zdołałem zrozumie

ć

oderwane fragmenty

background image

rozmów, przej

ę

zyczenia i zapomnienia, które staruszkowi w miar

ę

upływu lat zdarzały si

ę

coraz cz

ęś

ciej, i poł

ą

czyłem je z pewn

ą

okoliczno

ś

ci

ą

, która zawsze wydawała mi si

ę

dziwna, teraz za

ś

uwa

ż

ałem j

ą

za jawnie przera

ż

aj

ą

c

ą

. Okoliczno

ść

o której wspomniałem

to młody wiek w jakim hrabiowie z mego rodu rozstawali si

ę

z tym

ś

wiatem. Z pocz

ą

tku uwa

ż

ałem to za rzecz zwyczajn

ą

, s

ą

dz

ą

c, i

ż

by

ć

mo

ż

e nale

ż

eli

ś

my do rodu ludzi

ż

yj

ą

cych krótko "z natury", w ko

ń

cu

jednak zacz

ą

łem zgł

ę

bia

ć

szczegóły poszczególnych przedwczesnych

zgonów i ł

ą

czy

ć

je z dygresjami staruszka, który cz

ę

sto mówił o

kl

ą

twie jaka przez stulecia nie pozwoliła kolejnym dziedzicom mego

tytułu na prze

ż

ycie wi

ę

cej ni

ż

trzydziestu dwóch lat.

Na dwudzieste pierwsze urodziny otrzymałem od Pierre'a rodzinny
dokument, który, jak mi powiedział, przechodził od wielu pokole

ń

z

ojca na syna i trafiał w r

ę

ce kolejnych spadkobierców tytułu. Jego

tre

ść

była doprawdy wielce osobliwa, i gdy przeczytałem go z uwag

ą

,

potwierdziły si

ę

moje najmroczniejsze przypuszczenia. Moja wiara w

rzeczy nadnaturalne była wówczas bardzo silnie zakorzeniona, w
przeciwnym bowiem razie nawet nie zadawałbym sobie trudu, by rzuci

ć

okiem na ów po

ż

ółkły ze staro

ś

ci dokument. Przeniósł mnie on do

mrocznych lat trzynastego wieku, kiedy stare zamczysko, w którym si

ę

znajdowałem, było przera

ż

aj

ą

c

ą

, straszliw

ą

, niezdobyt

ą

fortec

ą

.

Na kartach dokumentu zawarta była historia o pewnym starcu, który
mieszkał ongi w naszym maj

ą

tku, człeku wielce utalentowanym, cho

ć

był

on jedynie prostym wie

ś

niakiem, o imieniu Michel, do którego dodawano

zwykle przydomek Mauvais - co znaczy Zły. Cieszył si

ę

on sk

ą

din

ą

d

zasłu

ż

on

ą

, paskudn

ą

reputacj

ą

. Studiował nauki nieznane jego ziomkom,

poszukuj

ą

c rzeczy takich jak Kamie

ń

Filozoficzny, czy Eliksir

Wiecznego

Ż

ycia i, jak głosiła fama, posiadał ogromn

ą

wiedz

ę

z

zakresu Czarnej Magii i Alchemii. Michael Mauvais miał jedynego syna,
imieniem Charles; młodzie

ń

ca "biegłego" podobnie jak on w

tajemniczych sztukach, zwanego Le Sorcier - czyli Czarownik. Para ta,
unikana przez wie

ś

niaków - podejrzewana była o najbardziej odra

ż

aj

ą

ce

praktyki. Mówiono,

ż

e Michel spalił

ż

ywcem swoj

ą

ż

on

ę

, by zło

ż

y

ć

j

ą

w

ofierze Diabłu; tym dwóm przera

ż

aj

ą

cym indywiduom przypisywano

równie

ż

niezliczone i niewyja

ś

nione zagini

ę

cia dzieci tutejszych

wie

ś

niaków. Pomimo mrocznej natury przejawianej tak przez ojca jak i

przez syna, ich ciemne dusze rozja

ś

niał jeden jedyny promyk

człowiecze

ń

stwa: zły starzec z całego serca kochał swojego syna,

podczas gdy młodzieniec darzył swojego ojca bardziej ni

ż

synowskim

afektem.
Której

ś

nocy na zamku powstało nieopisane zamieszanie, spowodowane

znikni

ę

ciem młodego Godfreya, syna hrabiego Henri. Grupa

poszukiwawcza z odchodz

ą

cym od zmysłów ojcem na czele, przybyła do

chaty czarowników i natkn

ę

ła si

ę

tam na Michela Mauvais gotuj

ą

cego

co

ś

w ogromnym, buchaj

ą

cym par

ą

kotle. Bez konkretnej przyczyny, w

nagłym przypływie w

ś

ciekło

ś

ci i rozpaczy, hrabia rzucił si

ę

na

starego czarownika i zacz

ą

ł go dusi

ć

. Nie rozlu

ź

nił u

ś

cisku, dopóki

ze starca nie uszły resztki

ż

ycia. Tymczasem, rozradowani słu

żą

cy

oznajmili o odnalezieniu panicza Godfreya w odległej i nie
wykorzystywanej komnacie wielkiego zamczyska, stwierdzaj

ą

c tym samym,

cho

ć

po niewczasie,

ż

e Michel Mauvais umarł na pró

ż

no. Kiedy hrabia i

jego towarzysze odwrócili si

ę

od stygn

ą

cego z wolna ciała starca,

spomi

ę

dzy drzew wyłoniła si

ę

pos

ę

pna sylwetka Charlesa le Sorcier.

Zdenerwowani słu

żą

cy wyja

ś

nili mu co si

ę

stało, jednak m

ęż

czyzna

przez chwil

ę

wydawał si

ę

nie poruszony

ś

mierci

ą

ojca. Nagle,

podchodz

ą

c wolno do hrabiego, dobitnie wypowiedział przera

ż

aj

ą

ce

słowa kl

ą

twy, która od tej pory sp

ę

dzała sen z powiek kolejnym

dziedzicom rodu de C...:
"niechaj nigdy szlachcic z twego rodu nie prze

ż

yje wi

ę

cej lat ni

ż

ty!"
Po czym odskoczywszy w tył, w cie

ń

drzew, wyrwał spomi

ę

dzy fałd swej

tuniki fiolk

ę

bezbarwnego płynu i cisn

ą

wszy j

ą

w twarz mordercy swego

ojca rozpłyn

ą

ł si

ę

w mroku nocy. Hrabia skonał na miejscu i

pogrzebano go nast

ę

pnego dnia, w kilka godzin po jego trzydziestych

background image

drugich urodzinach, nie odnaleziono

ś

ladu zabójcy, pomimo i

ż

grupki

uzbrojonych wie

ś

niaków przeczesały okoliczne lasy i pastwiska wokół

wzgórza.
Czas i brak kogo

ś

kto mógłby przypomina

ć

o niej, zatarł wspomnienia

kl

ą

twy w umysłach rodziny zmarłego hrabiego, tote

ż

kiedy Godfrey,

mimowolny sprawca całej tragedii zgin

ą

ł, przeszyty strzał

ą

, na

polowaniu, w wieku lat 32, jedyn

ą

reakcj

ą

był smutek i

ż

al wywołany

jego przedwczesnym odej

ś

ciem. Kiedy jednak, wiele lat pó

ź

niej

nast

ę

pny hrabia, imieniem Robert został znaleziony bez

ż

ycia na

pobliskim polu, i nie wykryto konkretnej przyczyny jego zgonu,
wie

ś

niacy pocz

ę

li szepta

ć

,

ż

e ich senior, na krótko przed spotkaniem

ze

ś

mierci

ą

sko

ń

czył 32 lata. Louis, syn Roberta w tym samym wieku co

ojciec utopił si

ę

w zamkowej fosie, i od tej pory, upiorna kronika

przera

ż

aj

ą

cych wypadków ci

ą

gnie si

ę

przez całe stulecia - Henri,

Robertowie, Antoineowie i Armandowie - wszyscy oni zostali skoszeni
przez bezlitosn

ą

kostuch

ę

, gdy liczyli sobie prawie dokładnie tyle

samo lat co ich przodek, kiedy zamordował starego Michela Mauvais.
To co przeczytałem upewniło mnie,

ż

e zostało mi jeszcze najwy

ż

ej

jedena

ś

cie lat.

Ż

ycie które dot

ą

d sobie lekcewa

ż

yłem, stało si

ę

mi

cenniejsze z ka

ż

dym mijaj

ą

cym dniem, gdy zagł

ę

białem si

ę

coraz dalej

i dalej w

ś

wiat tajemnych sztuk czarnej magii. Poniewa

ż

ż

yłem w

odosobnieniu, nowoczesna nauka nie miała na mnie najmniejszego wpływu
i pracowałem z równym zaci

ę

ciem jak stary Michel i Charles, usiłuj

ą

c

zgł

ę

bi

ć

sekrety demonologicznych i alchemicznych nauk. Mimo to w

ż

aden sposób nie potrafiłem wytłumaczy

ć

dziwnej kl

ą

twy spoczywaj

ą

cej

na moim rodzie. W chwilach niezwykłej wr

ę

cz racjonalno

ś

ci, byłem

nawet gotów szuka

ć

naturalnego wyja

ś

nienia. Jednak - kiedy

poszukiwania naukowe spełzły na niczym - powróciłem do
okultystycznych studiów i próby znalezienia zakl

ę

cia, które

uwolniłoby mój ród od przera

ż

aj

ą

cego brzemienia. Jednego byłem

absolutnie pewny. Nigdy nie powinienem si

ę

o

ż

eni

ć

, bo je

ś

li nie

powstanie nast

ę

pna gał

ąź

naszej rodziny, by

ć

mo

ż

e kl

ą

twa zako

ń

czy si

ę

na mojej osobie.
Gdy dobiegałem trzydziestki, stary Pierre został wezwany w ostatni

ą

podró

ż

do najodleglejszej z krain. Pogrzebałem go własnor

ę

cznie pod

kamieniami na dziedzi

ń

cu, po którym tak lubił przechadza

ć

si

ę

za

ż

ycia. Zostałem wi

ę

c sam w pos

ę

pnych murach fortecy, a dławi

ą

ce

uczucie samotno

ś

ci sprawiło, i

ż

umysł przestał buntowa

ć

si

ę

przed

nieuchronn

ą

zgub

ą

i praktycznie rzecz bior

ą

c pogodziłem si

ę

z tym,

ż

e

podziel

ę

los moich przodków. Wiele czasu zajmowało mi obecnie

zwiedzanie ruin, opuszczonych sal i wie

ź

starego zamczyska, do

których w młodo

ś

ci nie pozwalał mi zagl

ą

da

ć

strach, i w których - jak

mawiał stary Pierre - od czterech stuleci nie postała ludzka stopa.
Napotkałem tam wiele osobliwych i przera

ż

aj

ą

cych rzeczy. Moje oczy

spogl

ą

dały na meble pokryte naniesionym przez stulecia kurzem i

prze

ż

arte do cna przez wilgo

ć

i grzyby. Wsz

ę

dzie rozci

ą

gały si

ę

grube, lepkie, odra

ż

aj

ą

ce paj

ę

czyny, a w nieprzeniknionych

ciemno

ś

ciach rozlegał si

ę

łopot ogromnych, skórzastych, nietoperzych

skrzydeł.
Prowadziłem dokładny dziennik, zapisuj

ą

c w nim dokładnie dni, a nawet

godziny, gdy

ż

ka

ż

dy ruch wahadła starego zegara stoj

ą

cego w

bibliotece zdawał si

ę

przypomina

ć

mi o nieuchronno

ś

ci mego losu. W

ko

ń

cu nadszedł czas, którego tak si

ę

obawiałem. Poniewa

ż

moi

przodkowie po

ż

egnali si

ę

z

ż

yciem na krótko przed uko

ń

czeniem 32 roku

ż

ycia, osi

ą

gn

ą

wszy ów złowieszczy wiek zacz

ą

łem spodziewa

ć

si

ę

,

ż

e

ś

mier

ć

mo

ż

e zaskoczy

ć

mnie praktycznie w ka

ż

dej chwili, nic

wiedziałem w jakiej dziwnej objawi mi si

ę

postaci, wiedziałem wszak,

i

ż

nie b

ę

d

ę

jej potuln

ą

pasywn

ą

ofiar

ą

. Z

ż

ywszym wigorem wznowiłem

zwiedzanie starego zamku i przepatrywanie znajduj

ą

cych si

ę

w nim

osobliwo

ś

ci.

Stało si

ę

to podczas najdłu

ż

szej z moich w

ę

drówek w opuszczonej

cz

ęś

ci zamku na mniej ni

ż

tydzie

ń

przed fataln

ą

godzin

ą

, która, jak

si

ę

obawiałem, b

ę

dzie ostateczn

ą

granic

ą

mego ziemskiego

ż

ywota, i

której prze

ż

ycia nie łudziłem si

ę

w naj

ś

mielszych marzeniach. Przez

background image

wi

ę

ksz

ą

cz

ęść

ranka kr

ę

ciłem si

ę

w gór

ę

i w dół po na wpół

zniszczonych schodach w jednej z najbardziej zapuszczonych,
pradawnych wie

ż

. Po południu postanowiłem odwiedzi

ć

ni

ż

sze poziomy

schodz

ą

c w gł

ą

b czego

ś

, co wygl

ą

dało na

ś

redniowieczne lochy lub, by

ć

mo

ż

e, prochowni

ę

. Kiedy w

ę

drowałem wolno wzdłu

ż

pokrytego warstewk

ą

saletry przej

ś

cia u podnó

ż

a ostatnich schodów stwierdziłem,

ż

e

podło

ż

e jest wyj

ą

tkowo wilgotne i niebawem w migotliwym

ś

wietle

pochodni spostrzegłem, i

ż

dalsz

ą

drog

ę

zagradza mi gruba,

ś

lepa,

pokryta wodnymi zaciekami

ś

ciana. Odwróciłem si

ę

, by zawróci

ć

, gdy

wtem mój wzrok padł na niewielk

ą

uchyln

ą

klap

ę

z

ż

elaznym kółkiem

po

ś

rodku, znajduj

ą

c

ą

si

ę

dokładnie pod moimi stopami. Odst

ą

piłem o

krok i pochyliwszy si

ę

, uniosłem j

ą

z trudno

ś

ci

ą

odsłaniaj

ą

c mroczn

ą

czelu

ść

, z której buchn

ą

ł podmuch cuchn

ą

cego powietrza o mało nie

gasz

ą

c mojej pochodni; w jej złotawym blasku dostrzegłem szczyt

w

ą

skich kamiennych schodów. Kiedy, pochyliwszy dło

ń

z pochodni

ą

w

ą

b otworu, stwierdziłem, i

ż

łuczywo pali si

ę

swobodnie i nie

zamierza zgasn

ąć

, podj

ą

łem decyzj

ę

. Stopni było sporo i prowadziły

one do w

ą

skiego kamiennego korytarza, który, o czym byłem przekonany,

musiał znajdowa

ć

si

ę

ę

boko pod powierzchni

ą

ziemi. Był on, jak si

ę

okazało bardzo długi i ko

ń

czył si

ę

masywnymi d

ę

bowymi drzwiami,

ociekaj

ą

cymi wilgoci

ą

i uparcie opieraj

ą

cymi si

ę

podejmowanym przeze

mnie próbom ich otwarcia. Gdy po pewnym czasie zaprzestałem pró

ż

nych

wysiłków, i zawróciłem ku schodom, prze

ż

yłem najbardziej

zdumiewaj

ą

cy, mro

żą

cy krew w

ż

yłach szok, jaki jest w stanie ogarn

ąć

ludzki umysł.
Nagle, bez ostrze

ż

enia, usłyszałem jak ci

ęż

kie drzwi za moimi plecami

otwieraj

ą

si

ę

powoli, przy wtórze skrzypienia zardzewiałych zawiasów.

Moich pierwszych wra

ż

e

ń

po prostu nie sposób opisa

ć

. Spotkanie, w

miejscu takim jak ten opuszczony stary zamek z ewidentnym dowodem
obecno

ś

ci człowieka, czy ducha wywołało w moim mózgu uczucie

dojmuj

ą

cej, przenikaj

ą

cej do szpiku ko

ś

ci zgrozy. Kiedy si

ę

w ko

ń

cu

odwróciłem i spojrzałem w kierunku

ź

ródła d

ź

wi

ę

ku, skamieniałem z

przera

ż

enia. W prastarych gotyckich drzwiach stał jaki

ś

człowiek. Był

to m

ęż

czyzna nosz

ą

cy dług

ą

ciemn

ą

,

ś

redniowieczn

ą

tunik

ę

i myck

ę

.

Jego długie włosy i g

ę

sta broda miały przera

ź

liwy, ciemny odcie

ń

.

Czoło wydawało si

ę

nienaturalnie wysuni

ę

te do przodu, policzki

zapadni

ę

te i pokryte niewiarygodnie gł

ę

bokimi zmarszczkami, a jego

długie, powykrzywiane i przypominaj

ą

ce szpony r

ę

ce, były niemal

marmurowo białe; tak białych r

ą

k nie widziałem jeszcze u

ż

adnego

człowieka. Jego sylwetka, chuda jak u ko

ś

ciotrupa była dziwnie

przygarbiona i nieomal gin

ę

ła w

ś

ród fałd lu

ź

nej, osobliwej szaty.

Najbardziej zdumiewaj

ą

ce były jednak jego oczy - bli

ź

niacze jaskinie

bezdennej czerni, przepełnione zrozumieniem i wiedz

ą

, nasycone jednak

robaczywym, niemal namacalnym złem. Wpatrywały si

ę

teraz we mnie,

przeszywaj

ą

c m

ą

dusz

ę

jadem nienawi

ś

ci i sprawiały,

ż

e stałem w

bezruchu, jak wro

ś

ni

ę

ty w ziemi

ę

. Wreszcie posta

ć

przemówiła tubalnym

głosem, który zmroził mnie do szpiku ko

ś

ci sw

ą

pustk

ą

i nieskrywan

ą

wrogo

ś

ci

ą

. J

ę

zyk, jakim posługiwał si

ę

ów m

ęż

czyzna był pewn

ą

form

ą

łaciny u

ż

ywanej przez

ś

redniowiecznych uczonych i któr

ą

znałem dzi

ę

ki

zgł

ę

bieniu rozlicznych dzieł starych alchemików i demonologów. Widmo

powiedziało mi o kl

ą

twie, która wisiała nad mym rodem, o moim

zbli

ż

aj

ą

cym si

ę

ko

ń

cu, o morderstwie Michela Mauvais popełnionym

przez mego przodka i o upojnej zem

ś

cie Charlesa Le Sorcier.

nieznajomy opowiedział mi równie

ż

o tym, jak młody Charles znikn

ą

wszy

w mroku nocy, powrócił, wiele lat pó

ź

niej, by zabi

ć

hrabiego

Godfreya, na polowaniu, kiedy dziedzic osi

ą

gn

ą

ł okre

ś

lony wiek,

zbli

ż

ony do wieku w jakim ojciec jego dokonał okrutnego zabójstwa;

oraz o tym jak potajemnie powrócił do zamczyska, gdzie, nie zauwa

ż

ony

przez nikogo, zamieszkał w podziemnej komnacie, w drzwiach której
stał obecnie upiorny narrator, o tym jak dopadł Roberta, syna
Godfreya, na polu i napoiwszy go - przemoc

ą

- trucizn

ą

, pozostawił

trzydziestodwuletniego m

ęż

czyzn

ę

na

ś

mier

ć

w długich m

ę

czarniach,

wypełniaj

ą

c tym samym złowrogie słowa swej kl

ą

twy.

W tym momencie pozostawiona została w sferze domysłów kwestia

background image

rozwi

ą

zania najwa

ż

niejszej tajemnicy: w jaki sposób mianowicie kl

ą

twa

mogła trwa

ć

przez stulecia, skoro niew

ą

tpliwie musiał nadej

ść

taki

dzie

ń

, i

ż

Charles Le Sorcier rozstał si

ę

z

ż

yciem: m

ęż

czyzna bowiem

zmienił temat i zaj

ą

ł si

ę

opowie

ś

ci

ą

o alchemicznych badaniach dwóch

czarowników - ojca i syna, mówi

ą

c przede wszystkim o badaniach

Charlesa Le Sorcier dotycz

ą

cych eliksiru, który dałby pij

ą

cej go

osobie wieczne

ż

ycie i młodo

ść

. Jego entuzjazm na krótk

ą

chwil

ę

przygasił płon

ą

cy w jego oczach płomie

ń

nienawi

ś

ci, która w pierwszej

chwili tak mnie przeraziła, ale nieoczekiwanie wrogo

ść

powróciła i, z

gło

ś

nym w

ęż

owym sykni

ę

ciem, obcy uniósł trzyman

ą

w dłoni szklan

ą

fiolk

ę

, zamierzaj

ą

c, jak si

ę

domy

ś

liłem zako

ń

czy

ć

mój ziemski

ż

ywot w

taki sam sposób, jak Charles Le Sorcier przed sze

ś

ciuset laty

u

ś

miercił mego przodka.

Kierowany dziwnym instynktem przetrwania zerwałem wi

ążą

ce mnie,

niewidzialne okowy l

ę

ku i cisn

ą

łem dogasaj

ą

c

ą

ju

ż

pochodni

ę

w upiorn

ą

posta

ć

stanowi

ą

c

ą

dla mnie

ś

miertelne zagro

ż

enie. Usłyszałem trzask

p

ę

kaj

ą

cej i niegro

ź

nej ju

ż

Fiolki, rozstrzaskuj

ą

cej si

ę

o kamienn

ą

posadzk

ę

, gdy tunika dziwnego m

ęż

czyzny zapaliła si

ę

o

ś

wietlaj

ą

c całe

pomieszczenie upiornym, krwistopomara

ń

czowym blaskiem. Wrzask

przera

ż

enia i bezsilnej w

ś

ciekło

ś

ci wydany przez niedoszłego zabójc

ę

był zbyt wielkim ci

ęż

arem dla moich starganych nerwów i zemdlony

run

ą

łem na

ś

lisk

ą

, wilgotn

ą

posadzk

ę

.

Kiedy doszedłem do siebie wszystko ton

ę

ło w przera

ż

aj

ą

cej ciemno

ś

ci,

a mój umysł na krótk

ą

chwil

ę

sparali

ż

owała zgroza,

ż

e mógłbym ujrze

ć

co

ś

wi

ę

cej, nie mniej jednak ciekawo

ść

okazała si

ę

silniejsza.

Kim - zapytywałem sam siebie - był ów zły człowiek i w jaki sposób
znalazł si

ę

w murach tego zamczyska? Dlaczego szukał zemsty za

ś

mier

ć

Michela Mauvais i w jaki sposób kl

ą

twa przetrwała stulecia po

ś

mierci

Charlesa le Sorcier?
Strach opu

ś

cił mnie, bowiem wiedziałem,

ż

e ten którego pokonałem był

głównym

ź

ródłem mego zagro

ż

enia i to on miał zada

ć

mi

ś

mier

ć

, by

kl

ą

twa mogła si

ę

spełni

ć

. Teraz byłem wolny i przepełniało mnie

pragnienie dowiedzenia si

ę

czego

ś

wi

ę

cej o złowieszczej istocie,

która przez stulecia nawiedzała mój ród i zmieniła m

ą

młodo

ść

w pasmo

nie ko

ń

cz

ą

cego si

ę

koszmaru.

Ogarni

ę

ty

żą

dz

ą

zacz

ą

łem grzeba

ć

w kieszeniach w poszukiwaniu

krzesiwa i stali, po czym zapaliłem drug

ą

, nie u

ż

ywan

ą

pochodni

ę

,

jak

ą

miałem przy sobie. Blask łuczywa o

ś

wietlił przede wszystkim

le

żą

c

ą

na ziemi, skr

ę

con

ą

i poczerniał

ą

posta

ć

tajemniczego

m

ęż

czyzny. Upiorne oczy były teraz zamkni

ę

te. Poniewa

ż

był to

odra

ż

aj

ą

cy widok odwróciłem si

ę

i wszedłem do komnaty za gotyckimi

drzwiami. Znalazłem za nimi co

ś

, co przypominało laboratorium

alchemika. W jednym rogu znajdowała si

ę

sterta l

ś

ni

ą

cego,

ż

ółtego

metalu, który l

ś

nił i migotał w blasku mojej pochodni. Mogło to by

ć

złoto, ale nie przystan

ą

łem by to sprawdzi

ć

, bowiem ostatnie

prze

ż

ycia wpłyn

ę

ły na mnie w nader osobliwy sposób. W drugim ko

ń

cu

komnaty znajdował si

ę

otwór prowadz

ą

cy do jednego z dzikich w

ą

wozów w

mrocznych ost

ę

pach lasu porastaj

ą

cego zbocze wzgórza. Dopiero teraz,

przepełniony zdumieniem, u

ś

wiadomiłem sobie w jaki sposób człowiek ów

dostał si

ę

do zamku.

Wyszedłem z pomieszczenia. Zamierzałem min

ąć

szcz

ą

tki nieznajomego,

nawet na niego nie spogl

ą

daj

ą

c, ale gdy si

ę

do

ń

zbli

ż

yłem wydało mi

si

ę

,

ż

e usłyszałem słaby d

ź

wi

ę

k, jak gdyby w poczerniałym ciele tliła

si

ę

jeszcze iskierka plugawego

ż

ycia. Z odraz

ą

pochyliłem si

ę

, by

przyjrze

ć

si

ę

zdeformowanemu, nadpalonemu ciału spoczywaj

ą

cemu na

ziemi, nagle te przera

ż

aj

ą

ce oczy, czarniejsze nawet ni

ż

osmalona

twarz, w której były osadzone, otworzyły si

ę

szeroko w wyrazie,

którego nie potrafi

ę

okre

ś

li

ć

. Sp

ę

kane wargi szeptały niezrozumiałe

dla mnie słowa. Raz wychwyciłem nazwisko Charlesa Le Sorcier, w
pewnej chwili wydawało mi si

ę

,

ż

e słysz

ę

niewyra

ź

ne: "lata" i

"kl

ą

twa". Było to jednak zbyt mało, by zrozumie

ć

sens tej bezładnej

wypowiedzi. Widz

ą

c,

ż

e nie pojmuj

ę

znaczenia jego słów, m

ęż

czyzna

drgn

ą

ł, a w jego oczach raz jeszcze rozbłysł płomie

ń

wrogo

ś

ci.

Wzdrygn

ą

łem si

ę

mimowolnie, i naraz ów ludzki wrak, resztk

ą

sit

background image

uniósł upiorn

ą

, osmalon

ą

głow

ę

z wilgotnej, zapadni

ę

tej,

ś

liskiej

posadzki. Sparali

ż

ował mnie strach, a ten nieszcz

ęś

nik, le

żą

cy przede

mn

ą

strz

ę

p człowieka, wykrzyczał poprzez sp

ę

kane usta słowa, które od

tej pory b

ę

d

ą

n

ę

ka

ć

mnie dniami i nocami:

"Głupcze!" - zakrzykn

ą

ł - "Nie domy

ś

lasz si

ę

mojej tajemnicy? Czy

brak ci mózgu,

ż

e nie potrafisz rozpozna

ć

czyja wola przez sze

ść

stuleci czuwała, by spełniona była potworna kl

ą

twa ci

ążą

ca na twym

rodzie? Czy

ż

nie mówiłem ci o wielkim eliksirze wiecznego

ż

ycia? Nie

wiesz,

ż

e sekret Alchemii został rozwi

ą

zany? To Ja! Ja! Ja! Prze

ż

yłem

całe sze

ść

set lat, by dopełni

ć

mej zemsty. Jam jest bowiem Charles Le

Sorcier!"


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Alchemik, H. P. Lovecraft
The Alchemist Lovecraft
h p lovecraft alchemik T7AQZVS7LVWIEZQR2FJCFHCK5PFUDQKA7LOTK4Q
Lovecraft H.P. - Alchemik, kulturoznawstwo
H P Lovecraft The Alchemist
Lovecraft H P Alchemik
Eliade Kowale i alchemicy Rytualy i sekrety metalurgow
Piekielna ilustracja, H. P. Lovecraft
Alchemia kaca
Alchemia
Alchemia Uwodzenia Brakujące Strony
H P Lovecraft Widmo nad Innsmouth
Lovecraft, HP En la Cripta
Grobowiec, H. P. Lovecraft
Ogar, H. P. Lovecraft
Model Pickmana, H. P. Lovecraft
5 Alchemia wykupu [tryb zgodnosci]

więcej podobnych podstron