Alchemia kaca
Maciej Wełyczko
Towarzyszy nam od wieków. Kiedyś tajemniczy w swej naturze. Dziś poznany ogólnie, lecz wciąż zagadkowy w szczegółach. I równie jak dawniej dręczący. Inspirujący poetów i pisarzy. Kac – ciemna strona najbardziej upojnych chwil życia. |
---|
Jak napisał swego czasu Julian Tuwim, zwykle na imprezie pijemy tylko dwa kieliszki: jeden pierwszy i kilkanaście drugich. Wielki poeta raczej nie interesował się chemią, nie wylewał za to za kołnierz. Znał doskonale skutki „kilkunastu drugich”, także te "na drugi dzień".
Chemicznie niby wszystko jest proste – etanol, drugi pod względem prostoty alkohol. Trujący, ale nie tak jak jego młodszy braciszek, metanolem zwany. Odróżnić ich od siebie niełatwo, ale warto zadać sobie ten trud. Najlepiej kupując legalny alkohol w sklepie. Od metanolu w Polsce umiera rocznie nawet kilkadziesiąt osób. Drugie tyle ślepnie. O metanolu powiemy jeszcze niejedno – teraz wracamy do starszego z braci. Etanol wchłania się szybko (ok. 15 min) w przewodzie pokarmowym i przenika do krwi. Wtedy zaczynamy czuć jego „moc”. Nie potrzeba go wiele. Zwykle za śmiertelną dawkę uważa się 3 promile (czyli tysięczne części objętości) we krwi, choć co i raz któryś z rodaków udowadnia (i to nieraz kierując dodatkowo autem), że można wypić więcej i przeżyć. Ale liczba poległych w walce o rekordy też nie należy do małych. Alkohol etylowy sam w sobie nie powoduje kaca. Jest, jak mawiają lekarze, środkiem psychoaktywnym z grupy depresantów. Działa pobudzająco w niewielkich ilościach. Spowalnia pracę układu nerwowego (gorszy refleks). W większych zaburza pracę mózgu i zmysłów. To wszystko przecież wiemy. Naprawdę? A jak dokładnie zaburza? To już nie jest takie proste. W największym uproszczeniu - zwiększa płynność błon neuronów (komórek odpowiedzialnych za przenoszenie impulsów nerwowych w naszym ciele). Powoduje też uwalnianie dodatkowych ilości endorfiny i dopaminy, hormonów dających człowiekowi „poczucie szczęścia”. To od tego właśnie efektu „nagrody” uzależniają się alkoholicy.
Wracajmy jednak do kaca. Wspomnieliśmy, że to nie alkohol jest jego główną przyczyną. Ba, syndrom „drugiego dnia” nie istniałby pewnie wcale, gdyby nasz organizm potrafił w jakiś sposób wydalić cały wypity przez nas etanol. Udaje mu się to jedynie w minimalnym stopniu – etanol znajduje się w moczu i w wydychanym powietrzu; pewne mikroskopijne ilości parują wraz z potem. Resztę organizm zaczyna rozkładać. I po stopniach tego rozkładu wkracza do naszej głowy nieproszony gość zamieniający szampańską zabawę w piekiełko.
Głównym, acz niejedynym, trucicielem jest substancja skądinąd ciekawie pachnąca – aldehyd octowy. Aldehydy bywają stosowane do produkcji perfum i aromatów do ciast. Ten jednak powstaje w naszej własnej wątrobie w wyniku prostej redukcji alkoholu etylowego (któremu nasza „oczyszczalnia” zabiera atomy wodoru). Aldehyd octowy jest silną trucizną. Zanim nasz organizm zdąży go zamienić w dobrze nam znany z kuchni i słoików z ogórkami kwas octowy (który też jest zresztą trucizną, ale dużo słabszą), czyni w organizmie spore spustoszenia. Aldehyd uszkadza komórki. Może powodować spadek ilości dobroczynnych antyoksydantów (cząsteczek „wyłapujących” szkodliwe wolne rodniki).
Rozkład aldehydu można dość skutecznie wspomagać popularnymi w ostatnich latach antykacowymi tabletkami bez recepty. Z reguły zawierają one słabe kwasy (bursztynowy i/lub pokrewny mu fumarowy) oraz antyutleniacze. Są bezpieczne i, w pewnym zakresie, skuteczne. Ale nie liczmy, że zlikwidują kaca w całości. To o wiele bardziej złożone zjawisko.