Wykluczeni z wyborów
Ewa Siedlecka Gazeta Wyborcza 2011-03-30, ostatnia aktualizacja 2011-03-29 17:35:53.0
Politycy biją się o głosy wyborców, ale tylko pełnosprawnych. Niepełnosprawni za drogo kosztują
Siłę demokracji mierzy się m.in. frekwencją wyborczą. W trosce o tę frekwencję próbuje się skusić wyborców
dwudniowym głosowaniem. Jednocześnie wyklucza się z wyborów bezpośrednich i tajnych kilka milionów osób
niepełnosprawnych (GUS podaje, że 2,1 mln osób w wieku produkcyjnym, które mają orzeczenie o niepełnosprawności,
a do tego dochodzą osoby niepełnosprawne, które orzeczenia nie mają, np. osoby stare).
Rząd, parlament, samorządy lokalne, a nawet Państwowa Komisja Wyborcza uchylają się od zagwarantowania
wszystkim możliwości korzystania z konstytucyjnego prawa wyborczego. Od dwudziestu lat usprawiedliwiają się brakiem
pieniędzy. Stanowią, popierają, tolerują prawo, które łamie konstytucję. Wprowadzają atrapy w postaci głosowania przez
pełnomocnika, które nie jest ani tajne, ani bezpośrednie. I są bezkarni, bo na naruszenie praw wyborczych nie można
się poskarżyć ani do Trybunału w Strasburgu, ani do Komitetu Praw Człowieka ONZ.
Rząd zwala na samorządy - to one odpowiadają za lokale wyborcze.
Wyborca noszony na rękach
Ordynacje wyborcze i kodeks wyborczy zamiast gwarantować, że każdy lokal wyborczy jest dostępny dla osób
niepełnosprawnych, przewidują jedynie po jednym takim lokalu na gminę. Tak więc wyborca pełnosprawny idzie do
najbliższego jego miejsca zamieszania lokalu i głosuje. Wyborca niepełnosprawny zaś musi najpierw ustalić, który lokal
jest przez gminę zadeklarowany jako "dostępny", a następnie tam dotrzeć (gminy organizują dowóz).
A jak dotrze, okazuje się, że nie jest w stanie wejść. Jak wynika z przeglądu lokali zadeklarowanych przez gminy jako
"dostosowane" (jedna czwarta wszystkich lokali) zrobionego przez rzecznika praw obywatelskich przed zeszłorocznymi
wyborami prezydenckimi, 35 proc. wcale nie jest dostępnych.
RPO sprawdzał, czy spełniają warunki rozporządzenia określającego, jak ma wyglądać lokal dostosowany. A także czy
można pod lokal podjechać samochodem i pokonać - o kulach czy lub na wózku - drogę od samochodu do lokalu.
Okazuje się, że lokale mają za wysokie progi - i nie da się ich pokonać wózkiem. Jeśli jest podjazd dla wózków, to
często zrobiony ze śliskich kafelków i bez poręczy. A w drzwiach nie mieści się wózek. Albo nie da się manewrować
wózkiem w lokalu, bo jest za ciasno.
Niektóre komisje wyborcze dbają, by znalazł się silny mężczyzna, który wniesie osobę niepełnosprawną do lokalu. To
wychodzi taniej niż dostosowanie lokalu. O noszeniu na rękach marzą może panny młode - i to nie przez przygodnych
mężczyzn. Wymuszanie przez państwo sytuacji, że aby oddać głos, trzeba dać się wnieść, kłóci się z zasadą
poszanowania godności człowieka, na której oparte są wszystkie konstytucyjne prawa i wolności - także prawa
wyborcze. Osoby niepełnosprawne najczęściej są w stanie same dostać się do lokalu wyborczego - wystarczy
zlikwidować bariery.
Tymczasem kiedy rzecznik praw obywatelskich ponownie sprawdził dostępność lokali - przed wyborami samorządowymi
- okazało się, że gminy, zamiast zlikwidować bariery, wycofały z listy lokali dostępnych blisko połowę tych, które
zakwestionował rzecznik. A z tymi, których nie wycofały, nie zrobiły nic.
Są całkowicie bezkarne, bo według prawa wystarczy, jeśli dostępny będzie jeden lokal na gminę. Zresztą nawet gdyby
żaden nie był dostępny, to i tak nic im nie można zrobić, bo za to nie grozi żadna kara. A sąd - co już pokazała praktyka
- odrzuci protest wyborczy, stwierdzając, że to, iż protestujący nie był w stanie samodzielnie zagłosować, nie wpłynęło
na wynik wyborczy.
Dobrowolny przymus
Wyborcy niewidomi wprawdzie wejdą do lokalu, ale już tajnie i bezpośrednio nie zagłosują, bo karty do głosowania są
czarnym drukiem. Muszą więc znaleźć kogoś, kto postawi krzyżyk przy ich kandydacie - a więc zrezygnować z prawa do
tajności i bezpośredniości. Ostatnio - staraniem nie władz publicznych, ale samych zainteresowanych - wykorzystano
nakładki brajlem pozwalające osobie niewidzącej postawić krzyżyk w okienku wyciętym przy nazwisku kandydata. Nie
zawsze pasują, ale może to jest jakieś rozwiązanie. Tyle że zupełnie nie do zastosowania w wyborach samorządowych,
gdzie jest często kilkanaście list i kilkudziesięciu kandydatów.
Uchwalony niedawno kodeks wyborczy nie zawiera przepisu ani o nakładkach brajlem, ani o kartach do głosowania
brajlem. Za to osoby niepełnosprawne dostały niedawno możliwość głosowania przez pełnomocnika. Nie jest to
głosowanie ani tajne (bo trzeba komuś zdradzić, na kogo chce się zagłosować), ani bezpośrednie. Ale Sąd Najwyższy,
rozpatrując w 2009 r. protesty wyborcze osób niewidomych dotyczące wyborów do Parlamentu Europejskiego,
stwierdził, że "naruszenie tajności głosowania nie ma miejsca wówczas, gdy głosujący sam (z własnej woli) ujawnia
swoją decyzję wyborczą". Nie zauważył, że dobrowolność takiego ujawnienia jest wątpliwa, skoro głosujący może albo
"ujawnić", albo nie głosować.
Grunt to alibi
Władze publiczne koncentrują się na wynajdywaniu alibi, żeby nie musieć wydawać pieniędzy na dostosowanie
wyborów do potrzeb osób niepełnosprawnych. W Sejmie od lipca zeszłego roku jest poselski projekt prawa o
dostosowaniu wyborów. Ale - rzecz charakterystyczna - bynajmniej nie o dostosowaniu lokali wyborczych. Oprócz
istniejącego już głosowania przez pełnomocnika (które zresztą jest ograniczone do osób z grupą inwalidzką, a więc
wykluczono ludzi niepełnosprawnych z powodu wieku) posłowie chcą wprowadzić głosowanie korespondencyjne (dziś
możliwe jest tylko dla wyborców przebywających za granicą).
Tryb takiego głosowania jest tak skomplikowany, że kolejne etapy zajmują w projekcie kilkanaście artykułów. I
kosztowny. W dodatku głosowanie korespondencyjne to nie głosowanie bezpośrednie. A i jego tajność jest wątpliwa, bo
taki głos wpływa do komisji przed wyborami i znane jest nazwisko głosującego.
Do tego obowiązujący od kilku tygodni kodeks wyborczy powtórzył zasadę, że w gminie musi być przynajmniej jeden
lokal dostosowany. Kto ma egzekwować ten przynajmniej jeden? Nikt.
PKW zaznacza, że "nie ma uprawnień władczych" w stosunku do władz samorządowych, które odpowiadają za lokale.
Strona 1 z 2
Wykluczeni z wyborów
2011-03-31
http://wyborcza.pl/2029020,75515,9342454.html?sms_code=
Ale w geście dobrej woli przeprowadziła własną kontrolę. I okazało się, że lokale "w większości" są dostosowane! Które
lokale skontrolowali komisarze wyborczy? Czy te same co RPO? Czy sprawdzali sytuację na miejscu? I co to znaczy, że
lokale są dostępne "w większości"?
PKW odpowiedziała, że nie mają listy skontrolowanych lokali ani szczegółów na temat tego, jak są dostosowane, bo
chodziło o "ogólną ocenę sytuacji". I komisarze ogólnie ocenili, że większość lokali zgłoszonych jako dostępne spełnia
warunki.
Wygląda na to, że jedynym celem kontroli PKW było zapewnienie sobie alibi, że problemem się interesuje. Według PKW
nie byłoby celowe nałożenie ustawowego obowiązku organizowania wyborów tylko w lokalach dostępnych, bo nie ma na
to pieniędzy. Odkąd to rolą PKW jest usprawiedliwianie władz, które skąpią na realizację powszechnego prawa
wyborczego?
PKW, która - według kodeksu wyborczego - określa "wzory druków wyborczych", nie widzi też możliwości zarządzenia,
że każda karta do głosowania jest jednocześnie wydrukowana zwyłym drukiem i brajlem. Uważa, że zakazuje jej tego
przepis mówiący, że określa "wielkość i rodzaj czcionek". Jej zdaniem oznacza to, że dopuszczalny jest tylko druk
zwykły. Cóż, jeśli brak woli, i takie wytłumaczenie jest dobre.
Także pełnomocnik rządu ds. osób niepełnosprawnych nie widzi konieczności wymuszania prawem, by wszystkie lokale
były dostępne. Bo sytuacja powoli, ale się poprawia. A w Sejmie trwają prace nad dostosowaniem wyborów (czyli
możliwością głosowania korespondencyjnego).
Wszystkim szkoda pieniędzy. Ale nie szkoda ich na dwudniowe wybory, które mają zwiększyć frekwencję i podobno
kosztować dodatkowo 25 mln zł. A gdyby tak te pieniądze przeznaczyć na dostosowanie wszystkich lokali i na druk kart
do głosowania łącznie drukiem zwyłym i brajlowskim? Też by to zwiększyło frekwencję.
Rząd i samorządy zrzuciłyby się po połowie - i może by wystarczyło. A jak nie, to przecież Unia hojną ręką daje dotacje
na przeciwdziałanie wykluczeniu społecznemu. A co może być bardziej spektakularnego niż wykluczenie dotyczące
prawa wyborczego?
Politycy łaszą się do internautów, rolników, kobiet, przedsiębiorców, pacjentów, studentów. Ale tylko pełnosprawnych.
Resztę skreślają - bo za drodzy. Tworzą wyborczą segregację z osobnym, gorszym trybem. Tak jak zbudowali w Sejmie
osobną mównicę dla niepełnosprawnych posłów, zamiast zrobić jedną - dostępną dla wszystkich.
Fundują nam demokrację wykluczającą.
Tekst pochodzi z serwisu Wyborcza.pl -
http://wyborcza.pl/0,0.html
© Agora SA
Strona 2 z 2
Wykluczeni z wyborów
2011-03-31
http://wyborcza.pl/2029020,75515,9342454.html?sms_code=