Emily Forbes
Na właściwej drodze
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Lexi zerknęła na kalendarz na biurku. Dwudziesty czwarty listopada. Niby dzień jak
każdy inny, a jednak co roku o tej porze powracały wspomnienia. I jak zwykle tego dnia
wracała myślami do Toma. Mogła, a co więcej powinna była, inaczej to rozegrać, ale
wówczas miała za dużo na głowie. Po prostu nie poradziła sobie z tamtą sytuacją.
Usiadła wygodniej i włączyła komputer, by otworzyć program, którym posługiwali się w
przychodni. Czekała na pierwszego pacjenta. Tego dnia zawsze walczyła ze sobą, żeby nie
oglądać się wstecz, nie wyobrażać sobie, co by było, gdyby wybrała inną drogę. Mogłaby na
przykład stać teraz w sali operacyjnej i szykować się do zabiegu, zamiast przyjmować
pacjentów w prywatnym gabinecie lekarzy rodzinnych. Odsunęła tę myśl. A zresztą jest
zadowolona z obecnego życia – z mamą i Mollie. To tylko ta data zawsze wytrącała ją z
równowagi.
Raptem odezwał się interkom.
– Doktor Patterson? Pani Foster już czeka.
– Dziękuję, Peggy, będę za sekundę.
Lexi przełknęła ostatni łyk herbaty. Pora brać się do pracy, pacjentów jak zwykle
przyszło wielu. A ona cieszyła się z tego, bo odwracali jej uwagę od niepotrzebnego
roztrząsania faktów z przeszłości.
Kiedy
Lexi
załatwiła
ostatniego przedpołudniowego pacjenta, wyjęła plan
cotygodniowego spotkania pracowników. Była do niego dołączona notatka przypominająca,
że tego dnia poznają doktora Rossa Nightingale’a, właściciela kilku przychodni w kraju.
Najwyraźniej przymierzał się do tego, by włączyć praktykę rodzinną z Pelican Beach do
swojej stajni.
Nie mogła mieć za złe Billowi Norrisowi, który skończył już sześćdziesiąt siedem lat, że
chciał sprzedać praktykę i przejść na emeryturę. A jednak wolałaby rozwiązać to inaczej.
Jeszcze nie zdążyła wpaść do banku, ale była niemal pewna, że powiedzieliby, iż nie stać jej
na wykupienie praktyki. Dlatego właśnie zamierzała porozmawiać z kolegami, Donną i
Pete’em, i przekonać się, czy byliby zainteresowani współwłasnością. Ale tego też do tej pory
nie załatwiła. Czy za długo zwlekała i straciła już szansę? Ross Nightingale dopiero co się
zgłosił, więc może, jeśli się pospieszy, zdąży przygotować konkurencyjną ofertę.
Wzięła notatki i ruszyła do pokoju służbowego. Postanowiła rozpocząć kampanię na
rzecz zatrzymania praktyki w rękach obecnych pracowników, i to jeszcze tego samego dnia,
zaraz po pracy. Kiedy otworzyła drzwi, Donna, Pete i Peggy siedzieli już przy stołe. Pete
zdejmował właśnie folię z półmiska świeżych bagietek i ciastek, które Peggy zawsze
zamawiała na zebrania. Jak twierdziła, tylko dzięki temu wszyscy pojawiali się punktualnie.
– Bill zaraz będzie – rzekła Peggy. – Przyprowadzi tego lekarza z Sydney, prosił,
żebyśmy zaczekali.
– A mówił, że z jedzeniem też mamy zaczekać? – zapytał Pete. Wysoki i chudy, miał
wilczy apetyt, zawsze był głodny i stale coś przeżuwał.
– Nie, nie jest taki naiwny, żeby liczyć, że z tym zaczekasz – odparła Peggy.
Pete uśmiechnął się i odłamał kawałek bagietki, zanim Peggy skończyła zdanie. Lexi
nalała sobie szklankę wody i stanęła obok chłodziarki, kiedy pojawił się Bill.
– Witajcie. – Bill zasłaniał sobą mężczyznę, który stał za nim w korytarzu. – Nastąpiła
mała zmiana planów. Ross przysłał kogoś w zastępstwie. – Wszedł do pokoju i zaprosił do
środka swojego towarzysza. – Poznajcie doktora Toma Edwardsa.
Lexi zamarła, a gdy drżącą ręką odstawiła szklankę na blat, woda się rozlała. Nie, na
pewno się przesłyszała.
Bill nadal coś mówił, ale jego słowa nie docierały do Lexi. Patrzyła na mężczyznę, który
wyłonił się zza jego pleców. A jednak dobrze słyszała. To był Tom.
Jej serce zaczęło walić jak oszalałe, zacisnęła pięści, by opanować drżenie. Bill po kolei
przedstawiał gościowi zebranych. Lexi była więcej niż zaskoczona, że Tom tak nagle zjawił
się znowu w jej życiu, i to akurat tego dnia. Był jeszcze bardziej przystojny niż kiedyś. Miała
przed sobą wysokiego, lekko opalonego mężczyznę z włosami rozjaśnionymi słońcem. Jeżeli
te pięć lat od chwili ich rozstania zmieniło cokolwiek w jego wyglądzie, to tylko na lepsze.
Wydawał się też silniejszy i natychmiast przyciągał wzrok. Lexi zlustrowała go i stwierdziła,
że jego postawa wyraża pewność siebie.
Tom wyczuł na sobie jej spojrzenie, co było do przewidzenia, bo w końcu nie spuszczała
z niego wzroku od momentu, gdy wszedł do pokoju. Kiedy się do niej odwrócił, zobaczyła na
jego twarzy lustrzane odbicie swojego zaskoczenia. Rozpoznał ją, ale zachowywał się jakby
nigdy nic. Bill właśnie przedstawiał mu Donnę. Odrobina próżności, od której Lexi nie była
wolna, nasunęła jej pytanie, jakie wrażenie zrobiła na Tomie.
On tymczasem całą uwagę poświęcił jej koleżance. Był niezwykle opanowany, więc nikt
niczego nie zauważył. Gdyby jednak ktoś spojrzał na Lexi, zarumienioną i rozedrganą,
mógłby przypisać jej reakcję spotkaniu z atrakcyjnym mężczyzną. W końcu nawet Donna,
szczęśliwa mężatka, świergotała coś do niego z rozpalonymi policzkami.
Lexi policzyła szybko w myśli, że Tom miał teraz trzydzieści dwa lata. Opalenizna
podkreślała jego niebieskie oczy. Często pocieszała się, że z czasem pewnie się roztył albo
zaczął łysieć, ale nic podobnego. Miał wciąż gęste włosy, bez śladu siwizny. Zachował
wszystkie uroki młodości wzbogacone teraz zaletami wieku dojrzałego. Ale to nie jego
dobrze zbudowane ciało ani drobne zmarszczki zwróciły jej uwagę, lecz właśnie opanowanie
oraz to, że czul się świetnie we własnej skórze.
Ściskał teraz dłoń Pete’a, a Lexi była następna w kolejce. Gdy do niej podszedł, wzięła
głęboki oddech i stwierdziła, że Tom nadal pachnie morzem, solą morską i wiatrem. Nie
czekał, aż mu ją przedstawią, ani nie udawał, że się nie znają. To nie było w jego stylu.
– Witaj, Lexi.
Dwa słowa. Żadnego „Miło cię widzieć”, ponieważ pewnie wcale się nie ucieszył.
Lexi czekała, aż wyciągnie do niej rękę. Próbowała się uśmiechnąć, ale jej twarz była
jakby zamrożona. Jej serce nadal waliło tak mocno, że zastanawiała się, czy wszyscy je
słyszą. Tymczasem Tom nie zamierzał chyba ściskać jej dłoni. Lexi z trudem opanowała
chęć, by to na nim wymusić, tak bardzo pragnęła go dotknąć, upewnić się, że jest prawdziwy.
Spojrzała tylko na jego ręce, i wtedy dojrzała na palcu obrączkę. No więc tak, jest prawdziwy,
ale nie stanowi prezentu od losu. Nie otrzymała drugiej szansy, o której w skrytości ducha
marzyła. Nie przyjechał tu z jej powodu. I nie jest wolny.
Przełknęła rozczarowanie, zdumiona, że po tylu latach ma nadal taki gorzki smak.
– Witaj, Tom. – Dosyć gwałtownie odwróciła się, by usiąść przy stole, niepewna, jak się
zachować.
Sądziła, że Bill rozpocznie spotkanie, a ona będzie w stanie zignorować obecność Toma i
skupić uwagę na tym, co istotne. Rzecz jasna, nie zdołała się skoncentrować ani zlekceważyć
gościa. Raz jeszcze spojrzała na plan zebrania, lecz jej wzrok biegł w tę samą stronę, w którą
płynęły jej myśli, na koniec stołu, do Toma.
Kiedy ich oczy się spotkały, Lexi ogarnęło nerwowe podniecenie. Bardzo nie chciała
zdradzić Tomowi swoich uczuć, ale tego dnia miała wypisane na twarzy wszystko, co działo
się w jej sercu.
Tom zerkał kilkakrotnie w jej stronę i za każdym razem stwierdzał, że Lexi na niego
patrzy. Zawstydzona, w końcu zerwała kontakt wzrokowy i przeniosła spojrzenie na Billa.
– To nie tajemnica, że chcę przejść na emeryturę – zaczął Bill – i sprzedać praktykę. Szef
Nightingale Clinics wyraził zainteresowanie.
Lexi próbowała się skupić siłą woli, w końcu sprawa dotyczy jej źródła utrzymania.
Wiedziała już, że Nightingale Clinics przymierza się do wyceny ich praktyki.
Przez jakiś czas nie zapadną jeszcze ostateczne decyzje. W tej chwili chciała wiedzieć
jedynie to, jak długo Tom u nich pozostanie.
Kiedy ostatnio go widziała, wybierał się do Sydney na rozmowę w sprawie pracy. To
było pięć lat temu. Wówczas Tom chciał poślubić Lexi, a ją kusiło, by wszystko rzucić i
wyjechać z ukochanym. Ale nie miała tego w planach, przynajmniej nie w tamtej chwili.
Jakże inaczej wyglądałoby teraz jej życie, gdyby nie była tak uparta i przekonana, że wie, co
jest dla niej najlepsze.
Uważała, że ciąża to nie powód, by wychodzić za mąż. Skąd miała wiedzieć, czy Tom
szczerze chciał ją poślubić, czy tylko spełnić swój obowiązek wobec dziecka? Odrzuciła jego
oświadczyny, a on wyjechał robić specjalizację.
Zerknęła znów w jego stronę. Miała wrażenie, jakby od ich ostatniego spotkania upłynęła
ledwie chwila. Tom podniósł wzrok i posłał jej lekki uśmiech. Lexi wytarła o spodnie
wilgotne ze zdenerwowania dłonie.
Widziała wszystko jak przez mgłę, udawała, że słucha, ale tak naprawdę niczego nie
widziała ani nie słyszała. Tom zapewne zrobił specjalizację, a do tego się ożenił. Po co
zawracać sobie głowę czymś, co stało się niedostępne? Nietrudno zgadnąć, że Tom został nie
tylko mężem, ale również ojcem.
A co ona osiągnęła? Ma co prawda dyplom medycyny, lecz na liście sukcesów nie
dopisałaby nic więcej.
– Lexi?
Donna szturchnęła ją łokciem, a Lexi zamrugała i wróciła myślami do spotkania.
Koleżanka patrzyła na nią ze zdziwieniem.
– Czy coś straciłam? – spytała Lexi.
– Wygląda na to, że będziemy kilka tygodni pod obserwacją. Nie mogę powiedzieć, żeby
mi to przeszkadzało... – Donna skinęła głową w kierunku Toma – skoro to on ma się nam
przyglądać.
Lexi uśmiechnęła się, tak jak tego od niej oczekiwano, a gdy Donna wyszła, została na
miejscu. Postanowiła zaczekać, aż wszyscy opuszczą pokój, udawała, że jest bardzo zajęta
jakimiś papierami. Nie musiała podnosić wzroku, by wyczuć obecność Toma. W końcu
odsunęła krzesło i wstała, przerywając ciszę.
– Skąd się tu wziąłeś?
Tom przysiadł na skraju stołu.
– Tak jak powiedział Bill, przyjechałem ocenić rentowność tej praktyki i stwierdzić, czy
Ross zechce ją nabyć.
– Jak długo zostaniesz? – Mówiła jakimś obcym głosem i w przeciwieństwie do Toma
była sztywna, ale co mogła na to poradzić? On znał tylko połowę historii. Co by powiedział,
gdyby poznał całą prawdę?
– Kilka tygodni. Przy okazji wziąłem też urlop. – Głos Toma był jakby mocniejszy i
głębszy. Lexi bała się, że nie utrzyma się na nogach. Gdyby przynajmniej nie zawodził jej
rozum!
– Podobno to doskonałe miejsce do pływania na desce.
– W okolicach Sydney na pewno nie brakuje miejsc do surfowania. – Jej głos zabrzmiał
nieprzyjaźnie.
– Nie martw się, Lex. – Tom nie wydawał się obrażony jej tonem, raczej rozbawiony. –
Przyjechałem popracować i odpocząć, a nie po to, żeby wracać do przeszłości. Nie miałem
pojęcia, że tutaj jesteś.
Lexi poczuła ukłucie rozczarowania, kiedy tak wprost potwierdził, że wcale jej nie
szukał.
– Jestem tu dopiero od roku. – Nadal była spięta, ale jeśli nawet Tom coś zauważył, nie
zwrócił na to uwagi.
– I co, pracujesz na pełnym etacie?
– Tak. Przejęłam sporo pacjentów Billa. Miasto się rozrasta, mam dużo pracy. – Nie
brakowało jej zajęć także poza przychodnią, ale nie miała ochoty opowiadać mu o sobie,
wolała posłuchać, jak potoczyły się jego losy.
– Więc zostałaś lekarzem rodzinnym. – Tom siedział i machał nogą. Jego nonszalancję
trudno było znieść. – Jesteś zadowolona?
– Jasne. – Chciała, żeby już przestał udawać zainteresowanie jej osobą.
– Tak bardzo zależało ci na specjalizacji... Nie przyszłoby mi do głowy, że z niej
zrezygnowałaś.
Wzruszyła ramionami i odwróciła wzrok.
– To było bardzo dawno temu.
Tyle rzeczy wydarzyło się od tamtej pory, i nie zrealizowała swoich marzeń. Ale nie
zamierzała teraz tłumaczyć się z tego. To właśnie z powodu Toma jej życie potoczyło się
inaczej, niż chciała.
– Chętnie bym z tobą dalej gawędziła, ale czeka mnie pracowite popołudnie – oznajmiła,
lecz jej nogi nie ruszyły się z miejsca.
Kiedyś kochała tego mężczyznę ponad życie i niezależnie od dramatycznego zakończenia
ich znajomości, nigdy go nie zapomniała.
– Miło cię znowu widzieć, Lexi. – Teraz wyciągnął rękę. – Przyjaciele?
Wahała się przez ułamek sekundy, zanim gorące pragnienie, by poczuć jego dotyk, nie
pokonało jej instynktu samozachowawczego.
– Jasne.
Żałosne, ale tylko na tyle było ją stać. Całe szczęście, że nie powiedziała tego z
dwuznaczną chrypką, bo w tej konkurencji wygrałaby z samą Marilyn Monroe.
Zebrała papiery i mruknęła pod nosem, że pewnie zobaczą się później. Wyminęła Toma i
szybkim krokiem opuściła pokój. Co się z nią dzieje? Najpierw nie mogła się doczekać, kiedy
go dotknie, a gdy już to zrobiła, marzyła tylko o tym, by pognać w przeciwną stronę, prosto
do łazienki, spryskać twarz zimną wodą i pozbyć się tej gorączki, którą poczuła, gdy palce
Toma zacisnęły się na jej ręce. Jedno nie ulega wątpliwości: Tom wrócił i tak jakby przywiózł
ze sobą klucz do jej zmysłów. Teraz musi popracować nad tym, żeby zmienić zamek.
ROZDZIAŁ DRUGI
Popołudnie w przychodni ciągnęło się nieznośnie. Jakimś cudem Lexi zdołała je
przetrwać. Pacjenci chyba niczego nie zauważyli, ale prawdą jest, że w najbardziej
nieprzewidzianych chwilach obraz Toma przepływał pod jej powiekami, a ona traciła
zdolność logicznego myślenia. Kiedy zamknęła drzwi za ostatnim pacjentem, zadzwonił
telefon. Podeszła do biurka, nacisnęła przycisk i usłyszała głos Peggy:
– Doktor Patterson, pani mama i Mollie wróciły z miasta. Mollie chce panią widzieć.
– Przyślij je tutaj, dziękuję ci.
Otworzyła szeroko drzwi i już po chwili ściskała matkę i sześcioletnią Mollie. To był jej
cały świat.
– Cześć, kochanie. No i jak wypadła wizyta Świętego Mikołaja? Dobrze się bawiłaś?
– No, powiedział, że elfy mu mówiły, że byłam bardzo grzeczna. – Dziewczynka
przytuliła się do Lexi.
– A co to znaczy?
– To znaczy, że Mikołaj ma dla mnie prezent. – Twarz Mollie promieniała radością. Boże
Narodzenie w jej wieku jest bardzo proste. Lexi zazdrościła jej tej niewinności.
– Domyślasz się, co to może być? – Uśmiechnęła się do dziewczynki, która była jej
miniaturową wersją. Te same jasne loki i duże orzechowe oczy, ta sama twarz w kształcie
serca i dołeczek w prawym policzku.
– Prosiłam o pieska.
Lexi spojrzała na matkę z półuśmiechem.
– I co Mikołaj odpowiedział?
– Że z bieguna północnego do Australii jest bardzo daleko i piesek może nie wytrzymać
takiej długiej podróży. Więc mu powiedziałam, że może mi przynieść owieczkę zamiast
pieska.
– Naprawdę?
W tym momencie w dalszej części korytarza pojawił się Tom. Zobaczywszy Lexi,
przystanął na chwilę, a potem przeniósł wzrok na jej rodzinę. Lexi domyślała się, co wpadło
mu do głowy.
– Mollie, zaczekaj w samochodzie z babcią. Zaraz do was przyjdę – powiedziała i
pocałowała dziewczynkę.
Tom śledził każdy jej ruch, a ona wiedziała instynktownie, kto przyciągnął jego uwagę.
Nie miała zamiaru go przedstawiać, więc odprowadziła matkę i Mollie do tylnego wyjścia, po
czym zawróciła do gabinetu.
Tom stanął jej na drodze.
– Kto to był, Lexi?
– Nie tutaj, Tom. – Czuła, że nie zdoła się go pozbyć, a zatem wskazała głową swój
pokój. Tom ruszył w milczeniu, a ona za nim. Ledwie zamknęła drzwi, kiedy znowu zaczął:
– To twoja córka? – W jego oczach przemknął stalowy błysk, głos zabrzmiał ostro.
Patrzył na nią wyzywająco, czekając, aż zaprzeczy. – Moja córka? – dodał.
Lexi pokręciła głową.
– To moja siostrzenica.
– Ile ma lat?
A więc jej nie wierzy.
– Jest tak do ciebie podobna i akurat w takim wieku. Przez chwilę pomyślałem, że może
urodziłaś jednak nasze dziecko...
– I sądzisz, że bym ci nie powiedziała? – Ostry ból przeszył jej serce.
– Nie wiem. Starałem się o tym nie myśleć. – Był bardziej zakłopotany niż zły, a ona
wbrew logice pragnęła go pocieszyć. Ale nie mogła tego zrobić.
– Ma na imię Mollie, prawie siedem lat i jest moją siostrzenicą. – Lexi chwyciła torebkę i
stertę kart pacjentów z biurka. – A teraz, wybacz, muszę lecieć.
Po raz drugi tego dnia minęła go i wyszła. Rzuciła karty na ladę recepcji i pożegnawszy
się z Peggy, wybiegła. Przez moment sądziła, że Tom za nią pójdzie, i ta myśl dodała jej
skrzydeł, a kiedy się nie zjawił, była rozczarowana i sama nie wiedziała dlaczego. Marzenia i
rzeczywistość, pożądanie i rozsądek zderzyły się ze sobą, a przecież Tom jest tu ledwie od
paru godzin. Może zdoła przeżyć kilka najbliższych tygodni, ale czy nie zwariuje?
W soboty przychodnia działała do południa. Lexi nie przeszkadzało, że dużo pracuje, ale
odkąd miała pod opieką Mollie, jej priorytety uległy zmianie. Gdyby była właścicielką tej
praktyki, skupiłaby się na medycynie rodzinnej. Zastanawiała się, jaką politykę prowadzi
Nightingale Clinics.
Powinna się tego dowiedzieć, bo jeszcze skończy się na tym, że będą musieli być
dyspozycyjni dwadzieścia cztery godziny na dobę, i to siedem dni w tygodniu. Założyłaby
się, że zyski nie trafiałyby do rąk personelu.
Urabialiby sobie ręce po łokcie, by zapełnić portfele lekarzy z Sydney. Koniecznie musi
podzielić się swoimi obawami z Donną i Pete’em. Zamierzała zrobić to poprzedniego dnia,
ale przez Toma o wszystkim zapomniała. Zapisała sobie tę sprawę na kartce, kiedy
zapowiedziano następnego pacjenta. Kolejna kobieta w ciąży, tym razem w ostatnim
trymestrze. Czy tutaj dodają coś do wody? – pomyślała pół żartem, pół serio. Co druga
pacjentka była w ciąży, próbowała zajść w ciążę albo właśnie rodziła.
– Dzień dobry, Sue, jak się czujesz?
– Poza tym, że jestem wielka jak stodoła, nie mogę narzekać. – Sue chciała usiąść na
krześle, ale Lexi ją powstrzymała.
– Chodźmy od razu na kozetkę. Sue zrzuciła buty.
– Dobrze, że jest ciepło i mogę nosić klapki. Lexi sprawdziła, czy nogi kobiety są
spuchnięte w kostkach.
– Jak sobie radzisz w domu?
– Pamiętam końcówkę moich poprzednich ciąż, nie mogłam się wtedy doczekać porodu.
A teraz myślę, że póki dzieciaki są w brzuchu, łatwiej nad nimi zapanować. Czasami przeraża
mnie, że będę miała trzeciego syna. Dwaj starsi bardzo to przeżywają.
– Jeden jest w szkole, a drugi w przedszkolu, tak? – Lexi założyła Sue aparat do
mierzenia ciśnienia.
– Do Bożego Narodzenia, kiedy się zaczynają ferie. Akurat wtedy wypada mi termin.
– Czy twój mąż weźmie wolne?
– Będzie do tego zmuszony. I moja mama nam pomoże.
Lexi zbadała Sue i posłuchała serca dziecka.
– Wszystko wygląda dobrze. Pozycja twojego maleństwa trochę się obniżyła, pewnie za
dużo pracowałaś.
– Musiałam skończyć przedświąteczne zakupy.
– Włóż klapki, a ja poproszę Peggy, żeby zapisała cię na wizytę za tydzień.
Po wyjściu Sue Lexi wróciła do biurka. Podniosła słuchawkę i wybrała numer
wewnętrzny do pokoju Pete’a. Nie będzie niczego odkładać na później. Zbyt wiele straciła w
przeszłości z powodu Toma. Pora wziąć przyszłość w swoje ręce.
Dzień pracy dobiegł końca. Po zakupach Lexi spojrzała na zegarek i doszła do wniosku,
że powinna zdążyć wrócić do miasta. Skoro to ona zorganizowała spotkanie w pubie, nie
wypadało, żeby Pete i Donna na nią czekali.
Gdy dotarła na miejsce, kolegów jeszcze nie było, a zatem podeszła do baru, gdzie
zamówiła coś do picia i talerz serów. Usiadła ze szklanką przy stoliku w rogu i popijała
lemoniadę, czując w nosie łaskoczące bąbelki. Wtem drzwi otworzyły się i wszedł Pete, a
zaraz za nim Donna. Lexi pomachała do nich.
– Dziękuję, że przyszliście.
– Nie ma problemu. O co chodzi?
– Chciałam z wami coś obgadać. To sprawa zawodowa. – Kiedy podano ser i drinki, Lexi
zaczęła wyjaśniać. – Przyjazd Toma oznacza, że Bill poważnie rozważa sprzedaż praktyki.
Nie jestem pewna, czy będzie szukał innych kupców, skoro ma już chętnego. – Machinalnie
przejechała palcami po skroplonej parze na szklance. – Nie chcę pracować dla dużej spółki,
zwłaszcza jeśli mam być tylko ich pracownikiem, a nie partnerem. Co byście powiedzieli na
to, żebyśmy we troje zastanowili się nad kupnem?
– Nasza trójka? – zapytała Donna z wahaniem.
– Dlaczego nie? Mielibyśmy pełną kontrolę, a zmieniłoby się tylko to, że zarabiane
pieniądze byłyby nasze.
– I wydawane też – przypomniał Pete.
– I musielibyśmy zająć się stroną biznesową. – Donna była pełna obaw. – Potrafię leczyć,
ale nie mam zielonego pojęcia o prowadzeniu interesu.
– Można się nauczyć. Zatrudnić dobrego księgowego, zrobić jakieś kursy. – Lexi patrzyła
na kolegów z nadzieją. – Proszę tylko, żebyście to rozważyli. Nie musimy niczego
postanawiać dziś wieczorem.
Donna kręciła głową.
– Moi chłopcy w przyszłym roku idą do szkoły z internatem. Nie sądzę, żebyśmy mieli
jakieś wolne pieniądze, nawet gdybym chciała w to wejść. A chyba nie chcę, nie potrzebuję
dodatkowych stresów.
Pete wydawał się przychylniej nastawiony do pomysłu Lexi.
– Niczego nie obiecuję, ale porozmawiam z Cindy. Jest w pierwszym miesiącu ciąży,
więc nie wiem, czy to dobra czy zła pora. – Uśmiechnął się. – Jest taka szczęśliwa, kiedy
kupuje meble do pokoju dziecka i ubranka. Nie zaszkodzi pomyśleć o przyszłości. Myślisz, że
we dwójkę dalibyśmy radę?
– Nie będziemy tego wiedzieć, dopóki nie pogadamy z Billem. No i z bankiem. Miałam
nadzieję, że wszyscy w to wejdziemy, ale...
– Pomyślę jeszcze i porozmawiam z Joem, ale raczej nie powinniście na mnie liczyć –
wtrąciła Donna.
– Nie szkodzi. Chciałam tylko zapytać. – Lexi stwierdziła, że musi wymyślić jakiś lepszy
argument dla Donny.
– A co masz przeciw pracy w dużej spółce? – spytał Pete.
– Obawiam się, że mała prowincjonalna praktyka nie znajdzie się wysoko na liście ich
priorytetów, a zyski, które wypracujemy, trafią do Sydney. Nie będzie też żadnych korzyści
dla naszych pacjentów, ani pieniędzy na programy profilaktyczne.
– Tom mówił, że mają kilka wiejskich praktyk – powiedział Pete.
– Nie słyszałam. Donna roześmiała się.
– Chyba niewiele słyszałaś. Jak poznałaś Toma?
– To długa historia, i bez znaczenia.
– Atrakcyjny lekarz, nowy w tym mieście, spotyka swoją eks. Chyba najlepiej
wprowadzisz go w nasze sprawy.
– Nie powiedziałam, że jestem jego eks.
– Nie musiałaś.
– Poza tym nie widzieliśmy się przez pięć lat. Nie przyszła tutaj opowiadać o sobie, ale
nie chciała też zbywać kolegów.
– W każdym razie teraz jesteśmy sobie obcy. Donna spoważniała. Lexi miała nadzieję, że
da jej już spokój.
– Czy dobrze rozumiem, że zakończyliśmy temat pracy?
– Pomyślę o twojej propozycji – odparł Pete – ale nie odrzucaj z góry Nightingale Clinics.
Oni cieszą się dobrą opinią. Może spotkałabyś się z kimś z innej małej praktyki rodzinnej,
która do nich należy, i posłuchała, jak im się wiedzie?
– To chyba nie zaszkodzi – odparła.
Nagle coś przyciągnęło uwagę Pete’a, który siedział twarzą do baru.
– Tom tu jest. Zaproszę go do nas.
Donna natychmiast się zgodziła, a Pete, nie czekając na pozwolenie Lexi, ruszył do baru.
Lexi odwróciła głowę, bo nie mogła się powstrzymać. W chwili, gdy jej wzrok padł na Toma,
on obejrzał się przez ramię. Lexi natychmiast zesztywniała, a on ani drgnął, jak zwykle
spokojny i zrelaksowany. Patrzył na nią chwilę, póki Pete do niego nie podszedł i nie zaczęli
rozmawiać.
– I nadal twierdzisz, że nie ma o czym mówić? Lexi drgnęła. Zapomniała o Donnie, której
mina wyrażała w tej chwili satysfakcję.
– To przeszłość, bardzo odległa przeszłość, i jestem pewna, że on nie chce wracać do tego
tematu tak samo jak i ja.
Tymczasem Pete przyprowadził Toma do stolika.
– Mam nadzieję, że nie przeszkadzam – powiedział Tom.
– Nie, skąd, właśnie odbyliśmy nieformalne spotkanie pracowników.
– Niewątpliwie związane z Nightingale Clinics – rzekł Tom z uśmiechem i usiadł,
nonszalancki i czarujący.
Donna skinęła głową.
– Tak, mamy kilka spraw do przemyślenia.
– Na przykład? – Oparł się wygodnie i całą uwagę skupił na Donnie.
A ta promieniała. Tom tak właśnie działa na kobiety, pomyślała Lexi, patrząc na
koleżankę, która szeroko otwierała oczy i mówiła aksamitnym głosem.
– Czy Ross Nightingale ma jakiś program ciągłego dokształcania?
– Omówię to z Billem. Powiedział nam, że chce mieć pewność, że jego pracownicy
znajdą się pod dobrą opieką. Zapraszam, możecie uczestniczyć w naszych spotkaniach.
Prawdę mówiąc, Bill chyba tego od was oczekuje.
– Ile miałby do powiedzenia personel, jeśli chodzi o prowadzenie praktyki? – Donna
zachowywała się jak uczennica, która chce zwrócić na siebie uwagę nauczyciela. Jak na
kogoś, kto ledwie kilka minut temu wykazywał nikłe zainteresowanie sprawą, bardzo się
ożywiła. A przecież była szczęśliwą mężatką.
– Tak naprawdę to zależy od dyrektora do spraw medycznych i menedżera.
– Przyjechałeś do Pelican Beach z żoną?
Lexie mało co nie zakrztusiła się drinkiem, a sądząc z wyrazu twarzy Toma, on też był
zaskoczony pytaniem Donny.
– Nie zwracaj na nią uwagi, Tom – wtrącił Pete. – Ona jest wścibska.
– Wcale nie. Chcę to wiedzieć, żebym mogła zaprosić ich na kolację. To się nazywa
prowincjonalna gościnność.
– A ty, Lexi? – Tom przeniósł na nią wzrok. – Jakie ty masz obawy?
Czy oni zauważyli, że nie odpowiedział na pytanie Donny?
– Nic takiego, o czym chciałabym rozmawiać w tej chwili.
– Musisz zebrać więcej amunicji, zgadza się? – Jego uśmiech złagodził słowa. – Nie
jesteś jeszcze gotowa do ataku?
– Chyba dobrze znasz Lexi – stwierdziła znów Donna. – Jak się poznaliście?
Lexi zmierzyła koleżankę nieprzyjaznym wzrokiem, Tom zaś zapytał zwyczajnie:
– Nie mówiła wam? Donna potrząsnęła głową.
– W takim razie lepiej zachowajmy tę opowieść na później. – Tom popatrzył na prawie
puste szklanki. – Pozwólcie, że postawię wam drinka. Na co macie ochotę?
– Nie trzeba. – Lexi znowu była rozdarta. Jakaś jej część chciała, by Tom został, inna zaś
czuła się bardzo niezręcznie w jego obecności.
– Poproszę, żeby zapisali na mój rachunek.
– Zatrzymałeś się tutaj? – zapytała Lexi.
Tom przytaknął. Pub dysponował pokojami do wynajęcia, ale dosyć skromnymi, dobrymi
na jedną czy dwie noce. Lexi nie zostałaby w takim miejscu parę tygodni. Z drugiej strony
mężczyźni nie zwracają uwagi na wygody, wystarczy im, że mają gdzie spać i co zjeść. Tom
nie był wymagający, przynajmniej w przeszłości.
Donna wyraźnie myślała tak samo jak Lexi.
– Więc żona z tobą nie przyjechała?
– Skąd ten wniosek?
– Większość kobiet nie zamieszkałaby w pubie na kilka tygodni. Wybrałyby pokój ze
śniadaniem gdzieś w mieście.
– Masz rację, Elena została w Sydney. Nie mogła opuścić pracy.
– Jest lekarzem tak jak ty?
– Jest asystentką w kancelarii prawniczej.
– Mama Lexi wynajmuje pokoje ze śniadaniem. Możesz zamówić dla żony pokój na
weekend.
Lexi nie mogła w to uwierzyć. W jednej chwili Donna próbowała połączyć ją z Tomem, a
w następnej sugerowała, by zatrzymał się z żoną w jej domu!
– Zapamiętam. No to co z tymi drinkami? – Tom czekał na zamówienia.
Czy zatrzymał na niej wzrok o ułamek sekundy dłużej niż na innych, czy tylko jej się
wydawało?
– Ja już dziękuję. Mam dyżur pod telefonem. – I jakby dla podkreślenia tych słów,
zadzwoniła jej komórka. Lexi przeprosiła i krótko z kimś rozmawiała, po czym wróciła do
stolika, by przekazać informację Donnie i Pete’owi.
Tom poszedł akurat do baru.
– To Sam Markham. Zdaje się, że Mary zaczyna rodzić. Szykują się do drogi, spotkamy
się w szpitalu.
– Czy prosiła, żebyśmy wezwali karetkę?
– Uparła się, że pojedzie samochodem. Tak będzie szybciej.
Tom usłyszał końcówkę jej wypowiedzi, wracając do stolika.
– Co się dzieje?
– Jedna z pacjentek Lexi zaczęła rodzić – oznajmiła Donna. – Będzie miała bliźniaki,
więc na wszelki wypadek Lexi potrzebuje asysty anestezjologa. Pete z nią pojedzie.
– A może ja pomogę? Mam dyplom anestezjologa, a dziś jestem wolny – rzekł Tom.
Lexi widziała, że Pete zerknął na kieliszki.
– Lexi, zgadzasz się? – spytał. – To twoja pacjentka. Praca z Tomem była ostatnią rzeczą,
jakiej pragnęła w owej chwili. Wiedziała, że nie zdoła go w ogóle unikać, ale robiła, co
mogła, by ograniczyć ten kontakt. Z drugiej strony rzadko mieli do dyspozycji
dyplomowanego anestezjologa, a poza tym znaczyłoby to, że Pete będzie mógł wrócić do
Cindy, która na niego czeka w domu.
W końcu, rozważywszy to wszystko, Lexi skinęła głową.
– Musimy jechać i upewnić się, że sala operacyjna jest gotowa. – Lexi chwyciła torebkę,
wrzuciła do niej komórkę i wyjęła kluczyki do samochodu. – To na razie.
Ruszyła do drzwi kilka kroków przed Tomem, i zawołała przez ramię:
– Weźmiemy mój wóz, zaoszczędzimy czas.
– A gdzie się pali? – Dogoniwszy ją, Tom podszedł do samochodu od strony kierowcy i
przytrzymał drzwi, kiedy siadała za kierownicą.
Poczekała, aż Tom zajmie miejsce, po czym rzekła:
– Chcę być pewna, że będę gotowa, kiedy Mary i Sam przyjadą.
Tom zapinał pas, a Lexi zastanawiała się, czy przypadkiem nie zrobiła błędu, wybierając
swój samochód. Był bowiem tak mały, że Tom siedział tuż obok niej, zdecydowanie zbyt
blisko. Przekręciła kluczyk i nacisnęła pedał gazu. A gdy mimochodem dotknęła nogi Toma,
aż podskoczyła, a samochód szarpnął i ruszył naprzód.
– Nie jesteś przyzwyczajona do ręcznej zmiany biegów?
– Stopa mi się ześliznęła.
Zobaczyła uśmiech igrający na jego wargach.
– Skoro tak mówisz...
Sięgnął do odtwarzacza CD i nacisnął przycisk play. Normalnie by ją zirytowało, że ktoś
rządzi się w jej samochodzie, ale teraz nawet tego nie zauważyła – widziała tylko opalone
ręce Toma. Kiedy zabrzmiała muzyka, Lexi głośno się zaśmiała.
– Mogłeś wybrać coś innego. – Z głośnika popłynęły słowa dziecięcej piosenki. – Zajrzyj
do konsoli.
Tom uniósł pokrywę między siedzeniami w momencie, gdy Lexi zmieniała biegi. Ich
ramiona się zetknęły. Silnik zwiększył obroty, ponieważ Lexi zbyt szybko puściła sprzęgło.
– Chcesz, żebym poprowadził?
Słyszała śmiech w jego głosie, wyraźnie z niej żartował, ale nawet na niego nie spojrzała.
– Dlaczego nie nalegałaś, żeby Sam i Mary zaczekali jednak na karetkę i przyjechali z
ratownikami?
– Z kim? Nie mamy tutaj stacji pogotowia ani ratowników. W karetce jeżdżą ochotnicy. –
Była zadowolona, że zmienili temat. – Za długo by trwało, zanim byśmy się z nimi
skontaktowali i zanim oni by się przygotowali. – Zbliżali się do celu. Lexi włączyła
kierunkowskaz i zwolniła, gotowa skręcić na parking. – Praca tutaj to o wiele większe
wyzwanie niż praca lekarza ogólnego w dużym mieście.
– Czy to jest przytyk?
– Nie. Ale czy jesteś przekonany, że w Nightingale naprawdę rozumieją, na czym polega
rola wiejskiego lekarza?
– Myślę, że tak. Ross pracował na wsi przez dziesięć lat, w Nowej Południowej Szkocji.
Wie, z jakimi problemami się borykacie.
Lexi zaparkowała na miejscu zarezerwowanym dla lekarzy, udało jej się nawet nie zgasić
za wcześnie silnika ani nie rozbić samochodu czy znaleźć się w jakiejkolwiek innej sytuacji,
której musiałaby się wstydzić. Zostawiła bez komentarza odpowiedź Toma. Te sprawy
wymagają dyskusji, ale nie teraz i nie tutaj.
Otworzyła drzwi i powiedziała:
– No to chodźmy.
Wysiadłszy z ciasnego auta, zaczęła znowu panować nad sytuacją. Obecność Toma nie
była już tak porażająca, a jej pewność siebie z każdą chwilą rosła. Znajome otoczenie
pomagało jej wyciszyć emocje, a przecież musiała teraz skupić się na pracy.
Na oddziale położniczym powitała ich niewysoka, starszawa kobieta o miłej okrągłej
twarzy.
– Cześć, Greta. Spodziewasz się Mary Markham?
– W każdej chwili.
Lexi wskazała na Toma, który stał u jej boku.
– To jest doktor Tom Edwards, będzie u nas pracował jakiś czas. W razie potrzeby zajmie
się znieczuleniem. Tom, to Greta, szefowa oddziału.
Kobieta skinęła mu z uśmiechem głową. Wydawało się, że i ona, jak Donna, polubiła go
od pierwszej chwili. Lexi też kiedyś bardzo go polubiła, a jej ciało cały czas jej o tym
przypominało.
– Musi pan pójść ze mną i podpisać formularze. Rozumiem, że jeszcze pan tego nie
zrobił.
Tom zerknął na Lexi, która machnęła ręką.
– Greta zna wszystkie procedury. Innymi słowy, ona tu rządzi, więc lepiej rób, co ci każe.
Zaraz wracam.
Ruszyła żwawym krokiem w stronę porodówki. Bliskość Toma nie pozwalała jej się
skoncentrować. Miała nadzieję, że nie przeszkodzi jej dobrze wykonać pracy. Była dumna ze
swoich kompetencji, poza tym to właśnie pacjentom zawdzięcza, że nie straciła rozumu.
Powinna była upierać się, by Pete jej asystował. Źle postąpiła, przyjmując ofertę Toma. Teraz
mogła liczyć tylko na to, że Mary obejdzie się bez jego pomocy.
Na oddziale wszystko było już przygotowane, oczekiwano tylko na przyszłych rodziców.
W pewnej chwili drzwi otworzyły się i Tom wszedł tyłem do pokoju. Lexi miała przed sobą
jego szerokie plecy w bawełnianej koszuli i opięte dżinsy. Wiózł na wózku Mary. Za nimi
wlókł się Sam, ściskając w ręku podręczną torbę. Penny, położna, szła za nim z zieloną
plastikową szpitalną miską.
Mary wyglądała na wyczerpaną, to nie był dobry znak.
– Cześć, Mary, jest gorzej, niż myślałaś? Kobieta skinęła głową, a Lexi przyklękła obok
niej, by powąchać wymiociny na jej ubraniu. Aha, stąd ta miska.
– Nie czujesz się fantastycznie?
– W drodze dwa razy wymiotowała i narzekała na ból głowy – odparł Sam. On także nie
wyglądał najlepiej.
– Skurcze są co jakieś pięć minut, i to silne – poinformowała Penny.
– Dobrze, Mary. Tom i ja pomożemy ci wstać. Postawimy cię na wadze, a potem
położysz się, a ja zbadam cię i sprawdzę, co z dziećmi.
Penny otworzyła torbę Mary i wyjęła szpitalną koszulę. Tymczasem Lexi wraz z Tomem
pomogli Mary wejść na wagę.
Mary miała na sobie dres i T-shirt męża. Z pomocą Penny przebrała się w koszulę. Potem
położna zmierzyła jej tętno i ciśnienie.
– Tętno osiemdziesiąt dwa, ciśnienie sto osiemdziesiąt na sto trzydzieści.
– Dobrze. – Lexi nie zamierzała straszyć Mary i mówić jej, że ciśnienie jest za wysokie.
Chciała, by pacjentka zachowała spokój. – Mary, sprawdzę teraz pozycję dzieci, a potem
Penny założy ci pas na brzuchu. Są do niego podłączone czujniki, które zapisują pracę serca
dziecka. Jak to skończymy, zbadam cię, żeby zobaczyć, jak postępuje akcja porodowa.
Na szczęście dzieci znajdowały się we właściwej pozycji.
– Czy mogłabyś teraz zgiąć nogi w kolanach? – poprosiła Lexi.
Penny podłączyła monitor i stanęła obok niego, czekając na odczyt. Lexi usłyszała bicie
serc dzieci. Zerknęła na położną, a ta skinęła głową. Tymczasem Tom poprosił Sama, by na
wszelki wypadek usiadł na kanapce. Potem wyciągnął do Lexi rękę z aparatem do mierzenia
ciśnienia, a ona przytaknęła bez słowa. Cieszyła się, że Tom chce być użyteczny, wiedziała,
że dodatkowa par£ rąk bardzo się przyda.
– Rozwarcie pięć centymetrów.
– Ciśnienie bez zmian – oświadczył Tom. W tej samej chwili zaczął się skurcz.
– Epidural? – szepnął Tom do Lexi.
W odpowiedzi kiwnęła głową. Widziała, jak podczas skurczów mięśni napina się brzuch
Mary. Serca dzieci zaczęły bić szybciej, ale nadal mieściło się to w normie. Lexi czekała, aż
skurcz się skończy, gdyż chciała mieć pewność, że Mary zdoła zrozumieć jej wyjaśnienia.
– Mary, Sam. Najpierw dobra wiadomość – z dziećmi wszystko w porządku, serca biją
jak należy, dzieci są w odpowiedniej pozycji. Rozwarcie na pięć centymetrów. Pełne
rozwarcie to dziesięć centymetrów, ale nie wiemy, Mary, jak długo musielibyśmy czekać, aż
to u ciebie nastąpi. Zła wiadomość jest taka, że masz za wysokie ciśnienie. Epidural obniży je,
ale może też zwolnić akcję porodową. Doktor Edwards i ja chcemy podać ci epidural, bo w
tej chwili ważniejsze jest, żeby obniżyć ci ciśnienie. Będziemy monitorować dzieci.
– Chciałam urodzić naturalnie.
Sam stanął obok łóżka żony i wziął ją za rękę.
– Wiem, kochanie, ale zgodziliśmy się, że zrobimy to, co będzie dla dzieci najlepsze.
– Teraz chodzi o to, co będzie najlepsze dla Mary. Dzieciom w tej chwili nic nie grozi, ale
wysokie ciśnienie matki jest niebezpieczne.
Widząc, że Mary pobladła, Lexi chwyciła miskę z szafki i podłożyła ją pod jej brodę.
– Mary, damy ci kroplówkę, żebyś nie straciła zbyt wiele płynów.
Penny natychmiast wszystkim się zajęła, więc Lexi mogła poświęcić całą uwagę
rodzicom.
– Jakie jest ryzyko związane z epiduralem?
– Jeśli chodzi o matkę, pojawia się kilka skutków ubocznych – odparła Lexi. – Wszystkie
są przejściowe. Osłabienie mięśni i utrata czucia. Chciałabym podać Mary większą dawkę, bo
musimy działać szybko, więc pewnie nie będzie mogła chodzić ani siusiać normalnie, dopóki
epidural nie przestanie działać. A co do komplikacji, nie ma żadnego zagrożenia dla dzieci, u
matki zaś są bardzo rzadkie. Do najczęstszych należy ból pleców albo głowy. W Australii z
powodu epiduralu zmarła tylko jedna rodząca.
Sam trzymał Mary za rękę i głaskał ją po głowie. Lexi widziała miłość i troskę wypisane
na jego twarzy. Wyglądał, jakby chętnie wziął na siebie ból żony. Sam zwrócił się do Toma:
– Co by pan zrobił, gdyby to była pańska żona?
Lexi poczuła ból w piersi na myśl, że Tom prawdopodobnie wspierał swoją żonę podczas
porodu. Czy on ma dzieci z tą... jak się nazywa jego żona? Helena? Elena? Lexi nie mogła
pozbyć się myśli, że to mogła być ona. Tak mało brakowało.
Tom nie wahał się z odpowiedzią.
– Zdecydowałbym się na epidural. Według mnie ryzyko związane z wysokim ciśnieniem
przewyższa ryzyko związane z epiduralem.
– Więc już wiemy, co zrobić. Zgadzasz się, kochanie?
Mary kiwnęła głową. Lexi była pewna, że w tej chwili Mary zgodziłaby się na wszystko.
Lexi pozwoliła Tomowi działać, nie znając jego rzeczywistych kompetencji. Ale kiedy go
obserwowała, jej obawy zniknęły. Tom spokojnie wyjaśniał rodzicom kolejne kroki, a
równocześnie przygotowywał zastrzyk.
– Kiedy minie następny skurcz, podam epidural. Sam, usiądź naprzeciw Mary. Mary,
musi pani usiąść na brzegu łóżka i pochylić się do przodu. Sam panią podtrzyma. Dzięki temu
otworzy się przestrzeń między kręgami i łatwiej wbiję igłę.
Mary zaatakował kolejny skurcz. Sam uspokajał żonę, a Tom szykował lekarstwo.
– Sam, przyciągnij krzesło bliżej. Mary, proszę się pochylić i położyć głowę na ramieniu
Sama, i głęboko oddychać.
Koszula Mary rozsunęła się na plecach, odsłaniając kręgosłup.
– Mary, przetrę skórę antyseptykiem, wacik będzie nieco chłodny – mówił Tom. – Teraz
podam miejscowe znieczulenie. Poczuje pani lekkie ukłucie, a potem zimno. Już po
wszystkim.
Lexi patrzyła, jak Tom znajduje miejsce między trzecim i czwartym kręgiem
lędźwiowym, a następnie delikatnie wkłuwa igłę.
– Gotowe. Teraz proszę się zrelaksować aż do kolejnego skurczu. Po kilku minutach
poczuje pani efekt, ciśnienie powinno dosyć szybko spadać. – Zwrócił się do Lexi. – Chcesz
coś jeszcze podać?
Lexi pokręciła głową. Była pod wrażeniem spokoju Toma i jego dokładności.
– Jeśli ciśnienie Mary ustabilizuje się i dzieci nie zmienią pozycji, spróbujemy przeć.
– Wobec tego zaczekam, aż zadziała. Chcę mieć pewność, że ciśnienie jest w normie.
Tom usiadł na krześle z rękami za głową. Na co on czeka? Nie potrzebuje go już, da sobie
radę sama. Od pięciu lat daje sobie radę. Tom poruszył się, światło lampy odbiło się od jego
obrączki. On wkrótce wyjedzie, pomyślała Lexi, wróci do swojego życia i do żony w Sydney.
Podała mu formularz do podpisania.
– Miejmy nadzieję, że już nie będziesz potrzebny.
– Sprawdziła odczyt na monitorze, w dalszym ciągu nadmiernie przejęta obecnością
Toma.
Siedział z głową odchyloną do tyłu i z przymkniętymi oczami. Jego spokój podkreślał
tylko jej zdenerwowanie. Za każdym razem, gdy Penny mierzyła ciśnienie, Lexi
wstrzymywała oddech. Wydawało się, że minęły całe wieki, zanim Tom oznajmił, że jest
zadowolony ze stanu rodzącej. Lexi odetchnęła z ulgą, kiedy wreszcie opuścił pokój. Miała
chwilkę czasu, czuła, że łyk świeżego powietrza dobrze jej zrobi. W razie czego Penny
wezwie ją pagerem. Dłużej chyba nie wytrzymałaby z Tomem. Kiedy ma przyjąć na świat
bliźniaki, niepotrzebne jej dodatkowe komplikacje.
Tom wcale nie spieszył się do wyjścia. Rzadko brał udział w porodach, a przyjście na
świat dziecka niezmiennie go fascynowało. Pragnął zostać, ale musiał mieć na to pozwolenie
przyszłych rodziców, a także Lexi.
Co sprawiło, że po tylu latach znaleźli się razem w tym nadmorskim miasteczku? Udało
mu się zachować pozorny spokój, ale w głębi serca był poruszony. Najpierw się zdziwił,
potem czuł zadowolenie połączone z zakłopotaniem, a nawet resztkę złości, która pozostała
mu po rozstaniu z Lexi. Sądził, że już dawno sobie z tym poradził.
Tom nie wierzył w los ani przeznaczenie. Według niego ludzie sami kształtują swoją
przyszłość, w związku z czym nie dopatrywał się żadnego tajemniczego powodu swojego
spotkania z Lexi. Mimo to musiał się zastanowić, jak to właściwie rozegrać. Przyjechał do
Pelican Beach, by odpocząć i zregenerować siły, i nie zamierzał z tego rezygnować. Jaki
wpływ będzie miała na to obecność Lexi?
Czy będzie w stanie pracować z kobietą, która mogła być matką jego dziecka? I która nie
chciała wziąć na siebie tej odpowiedzialności? I co ją tu sprowadziło, skoro zawsze marzyła o
specjalizacji?
Za dużo tych pytań. Zdał sobie sprawę, że dopóki niektóre z nich nie doczekają się
odpowiedzi, będzie niespokojny. Może i nie wierzył w los, ale przypadek dał mu właśnie
szansę, by wyjaśnić pewne szczegóły z przeszłości.
ROZDZIAŁ TRZECI
Lexi szybko wróciła do Mary. Położna po raz kolejny mierzyła ciśnienie rodzącej.
– Sto trzydzieści na osiemdziesiąt pięć.
A zatem epidural zadziałał. Mary zdrzemnęła się nawet, oszczędzając energię na
czekający ją wysiłek, ale skurcze znowu były silniejsze, sądząc po jej minie.
– Jak się czujesz? – spytała Lexi.
– Nieswojo. Czy mogę dostać jeszcze trochę epiduralu?
Lexi podeszła do łóżka.
– Najpierw cię zbadam. – Podniosła koc. – Nie mogę już podać ci epiduralu, ale masz
pełne rozwarcie i wyczuwam jedną główkę. Myślę, że pora, żebyś poznała swoje dzieci. –
Uśmiechnęła się do Mary. – Jak zacznie się kolejny skurcz, zacznij przeć.
– Czy mogę w tym uczestniczyć?
Kiedy Tom za nią stanął, Lexi podskoczyła. Obejrzała się, a on natychmiast się
wytłumaczył:
– Przyjście dziecka na świat do dla mnie cud, a kiedy to są bliźniaki... – Urwał i patrzył z
uśmiechem na Mary. Wyglądał jak dziecko przyłapane z ręką w słoiku z ciasteczkami.
Mary i Sam pokiwali głowami. A zatem decyzja została podjęta.
– Świetnie. W czym mam pomóc, doktor Patterson?
Najwyraźniej dał wszystkim znać, że to ona rządzi. Musiała więc to docenić, chociaż
miała ochotę chwycić go za kołnierz i wyprowadzić za drzwi.
– Możesz zbadać pierwsze dziecko.
Tom poszedł włożyć fartuch i umyć ręce. Lexi zajęła swoją zwykłą pozycję przy łóżku,
mając położną po lewej stronie.
– Gdzie chcesz być, Sam? Sam pobladł.
– Chyba zostanę tutaj, nie będę przeszkadzał. Mary dostała kolejnego skurczu.
– Weź głęboki oddech, Mary, a teraz wypuść powietrze i odpocznij. Kiedy przyjdzie
następny skurcz, skup się na mięśniach brzucha i przyj. Dobrze. – Lexi objęła główkę dziecka
i wyprowadziła ją bezpiecznie z kanału rodnego. – Jeszcze, Mary, świetnie ci idzie. Teraz
odpocznij, przy następnym skurczu wyjdą ramionka. Dobra, mamy je. Gratulacje, Mary, masz
śliczną małą córeczkę. – Podniosła na chwilę dziecko, by pokazać je dumnym rodzicom. –
Chcesz przeciąć pępowinę, Sam?
Sam potrząsnął głową, oniemiały. Lexi dojrzała łzy w jego oczach. Zamrugała
powiekami, żeby z jej oczu nie wypłynęła Iza. Przyjęła już wiele dzieci na świat, a jednak za
każdym razem było to nieopisane uczucie. Penny tymczasem odcięła pępowinę dziewczynki.
Tom czekał już z ogrzanym kocykiem, owinął w niego maleństwo i zaniósł pod lampę z
podczerwienią, by je zbadać. Patrząc, jak Tom tuli dziecko, Lexi poczuła dławienie w gardle.
Nie mogła zdjąć z niego wzroku, na szczęście był tego nieświadomy. W końcu się otrząsnęła.
– Dobra robota, Mary. Złap oddech, a ja zobaczę, co z resztą rodziny.
– Szóstka w skali Apgar – oznajmił tymczasem Tom. – Wszystko w porządku.
– Znakomicie. No, to drugie spieszy się za swoją starszą siostrą. Jesteś gotowa?
Drugie dziecko Mary, choć większe niż pierwsze, urodziło się bez kłopotów dziesięć
minut później.
– Kolejna córka, równie wspaniała.
– Jak dacie im na imię? – Tom stanął znowu obok Lexi.
– Jasmine i Rosę – odparł Sam, patrząc na Mary pytająco. Mary skinęła głową,
wyciągnęła ręce i wzięła dziecko od Toma.
– To jest Jasmine.
Na widok głów pochylonych nad dzieckiem oczy Lexi zaszły łzami. Zaniosła Rosę do
łóżeczka i nałożyła jej na kostkę różową szpitalną bransoletkę. Potem mimo woli spojrzała na
Toma, który też uległ emocjom chwili. Zastanawiała się, czy myślał o ich dziecku? A może
tylko o tych, które spłodził z własną żoną?
Gdy się odwróciła, Tom położył jej dłoń na ramieniu.
– Masz czas na kawę?
Spojrzała na zegar na ścianie, chociaż wcale nie chodziło o czas. Nie miała nic ważnego
do roboty, a Mollie została pod opieką babci. Powinna jednak odmówić. Ale ta ręka wciąż
spoczywała na jej ramieniu, ona zaś traciła rozum, kiedy Tom jej dotykał.
– Daj mi kilka minut.
– Poczekam na zewnątrz – powiedział i zabrał rękę. Lexi wiedziała, że jeszcze mogłaby
zmienić zdanie.
A może, jeżeli zachowa co najmniej metrową odległość, zdoła zapanować nad emocjami
przy filiżance kawy? Tom, pożegnawszy się ze świeżo upieczonymi rodzicami, otworzył
drzwi i wyszedł. Po chwili Lexi zobaczyła jego opalone ramiona, kiedy się mył i przebierał.
– Metr odległości i może się uda – mruknęła pod nosem.
Korytarz za porodówką był pusty. Lexi, przed chwilą niepewna, czy powinna przyjąć
zaproszenie Toma, teraz, nie widząc go, poczuła rozczarowanie. A więc to on zmienił zdanie i
odjechał bez niej.
Zarzuciła torbę na ramię. Nic nie szkodzi, dzięki temu wróci wcześniej do domu. Był
piękny letni dzień, poranne słońce świeciło nisko na błękitnym niebie. Dopiero w tej chwili
poczuła zmęczenie – opadł poziom adrenaliny, która trzymała ją na nogach przez całą długą
noc.
Tom zachowywał się nadzwyczajnie. Byłoby jej o wiele łatwiej, gdyby okazał się
niekompetentny. Łatwiej byłoby jej wyłączyć wspomnienia i żyć jak dotąd. A jednak z
drugiej strony cieszyła się, że pracował tak dobrze.
– Tu jesteś.
Tom siedział na ławce, obok niego leżało kilka papierowych torebek, na kolanach zaś
rozłożył weekendową gazetę. Lexi przestraszyła się, słysząc nagle jego głos.
– Tom! Myślałam, że zmieniłeś zdanie.
– Nie, poszedłem do piekarni, a ranek jest taki piękny, że nie miałem ochoty wracać do
szpitala. – Zebrał torebki, złożył gazetę i wstał. Po całej nocy pracy pachniał zadziwiająco
miło, czymś ciepłym i kojącym, z nutą morskiej soli.
A może ta słonawa woń płynie od strony oceanu...
– Jestem ci wdzięczny, że pozwoliłaś mi asystować.
Nieczęsto mam okazję przyjmować porody. W mieście lekarz ogólny już nie musi tego
robić. A poza tym, chcę ci powiedzieć, że byłaś fantastyczna.
Tomowi nigdy nie brakowało słów, zawsze wiedział, co powiedzieć. Lexi znów
stwierdziła, że czekają kilka trudnych tygodni, bo jego obecność będzie jej stale
przypominała, co odrzuciła. Gdyby inaczej rozegrała karty, zapewne znalazłaby czas i na
miłość, i na specjalizację.
– Głodna?
– Słucham?
– Musisz być myślami bardzo daleko, skoro nie słyszysz, jak mówię o jedzeniu. Albo tak
bardzo się zmieniłaś. Przyniosłem ci to, co najbardziej lubisz. – Wyciągnął papierową torebkę
w jej stronę.
Zajrzała do środka. Czy naprawdę pamiętał? Tak.
– Pączki z dżemem i mleko czekoladowe.
– Przyjmij to jako gest pojednawczy.
– Za co?
– Jestem ci winien przeprosiny.
– Ty?
Tom skinął głową.
– Możemy się przejść?
Wsadził gazetę pod pachę, po czym ruszyli przed siebie. Dawniej miał zwyczaj skracać
krok, by iść równo z nią, i teraz też tak zrobił. Często przy pomocy różnych drobnych gestów
dawał innym znać, że ich nie lekceważy. Nie wiedziała, czy robił to świadomie, w każdym
razie pacjenci na pewno go za to uwielbiali.
Odpłynęła znowu na chwilę do swojego wewnętrznego świata, aż zdała sobie sprawę, że
Tom coś do niej mówi.
– A wracając do dziecka twojej siostry. Co się stało, jeśli wolno spytać?
– Erin i jej mąż Paul mieli tu niedaleko dom. Paul prowadził farmę.
– Mówisz w czasie przeszłym.
– Zginęli ponad rok temu w katastrofie samolotu. Jestem prawną opiekunką Mollie,
dlatego tu przyjechałam. Paul miał licencję pilota, lecieli wtedy do Adelajdy. – Starała się
mówić rzeczowo, podać mu szczegóły, jakby opowiadała historię, która jej nie dotyczy. Była
w tym dobra. – Wystąpił jakiś problem z paliwem i silnik zgasł. Paul próbował lądować, ale
zawadzili o drzewo i rozbili się. Oboje zginęli na miejscu.
– A Mollie?
Lexi usiadła, otworzyła mleko i wypiła duży łyk, starając się opanować emocje.
– Nie leciała z nimi, była wtedy z moją mamą. Tata zmarł kilka lat temu i mama
postanowiła przeprowadzić się tutaj po jego śmierci. Uwielbia Mollie, ale nie ma już siły
opiekować się nią sama, a ja znów nie mogę pracować w pełnym wymiarze godzin i być
samotną matką, więc razem opiekujemy się Mollie.
Siedziała i patrzyła na fale, które zalewały piasek. Plaża była niemal pusta o tej porze,
cicha i spokojna. Lexi wyjęła pączka z torebki.
– Zdumiewające, jaka ona jest do ciebie podobna.
– Wiem, bardziej do mnie niż do Erin. I też lubi pączki z dżemem. Reszta rodziny woli...
wolała z czekoladą.
Lexi ugryzła kolejny kęs, trafiając w sam środek wypełniony dżemem. Podniosła wzrok
na Toma i zamarła na moment z pełnymi ustami i słodkim nadzieniem na brodzie. Tom,
śmiejąc się serdecznie, przeszukiwał kieszenie.
– Chyba nie wszystko dobrze zapamiętałem, bo inaczej wziąłbym serwetki. – Wytarł jej
brodę palcami. – Więc nadal jesteś niezdarą – dodał niemal czułym głosem.
Tym razem Lexi się zaśmiała.
– A ty jesteś równie niemiły jak zawsze.
– Ale nadrabiam to, ofiarując ci słodką przekąskę po ciężkiej pracy. – Raz jeszcze otarł
jej brodę.
Nie była w stanie trzymać się od niego z daleka. Ilekroć się uśmiechał, jej hormony
szalały. W szpitalu czuła się bezpieczniej, ale teraz? Teraz jest w kłopocie. Dla odwrócenia
uwagi skupiła się na resztkach pączka.
– Kiedy zobaczyłem Mollie, uznałem, że to twoja córka. Pomyliłem się, dlatego chciałem
cię przeprosić. Gdyby nie to nasze zaskakujące spotkanie, nie wyciągałbym pochopnych
wniosków.
– Nie ty jeden wziąłeś Mollie za moją córkę.
– Ale założę się, że niewielu mężczyzn podejrzewało, że to ich dziecko.
Lexi spojrzała w jego niebieskie łagodne oczy.
– To zdarzyło się po raz pierwszy.
– Zachowałem się głupio. Pamiętam, jak stanowczo mówiłaś, że nie chcesz mieć dzieci.
Lexi poczuła ostre szarpnięcie w piersi – żal, poczucie winy, czy tylko za szybko zjadła
pączka?
– Ale wiesz, jak bardzo ja pragnąłem dzieci, i nadal pragnę.
A zatem nie ma dzieci? Spłynęło na nią uczucie bliskie nadziei, a potem sobie
uprzytomniła, że Tom jest wszak żonaty.
– Więc kiedy zobaczyłem cię z Mollie, to jakby moje marzenie się spełniło. – Papierowa
torebka zaszeleściła w jego dłoni. Potem powiedział coś, co ją zaskoczyło. – Nigdy cię nie
zapomniałem.
Całe szczęście, że przełknęła ostatni kęs, bo inaczej chybaby się zakrztusiła.
– Twoja żona nie byłaby zadowolona, słysząc takie słowa.
Tom podniósł na nią wzrok.
– Moja żona?
Czy jej się wydawało, czy przez ułamek sekundy wyglądał na zakłopotanego? Czyżby był
nieszczęśliwy?
– Czy nie z nią powinieneś rozmawiać o dzieciach, o rodzinie?
Tom wzruszył ramionami.
– Nie mogę się pozbyć wrażenia, że gdybym kiedyś inaczej wszystko ułożył,
oszczędziłbym sobie późniejszych błędów.
– To już przeszłość – powiedziała, choć kusiło ją, by zadać mu dalsze istotne pytania i
poznać odpowiedzi.
– Tak, masz rację, to już przeszłość. – Wstał i wycelował zgniecioną torebką do
pobliskiego kosza na śmieci. Trafił za pierwszym razem i równocześnie zamknął temat. – Na
pewno jesteś wykończona, powinnaś wracać.
Zdusiła rozczarowanie, lecz wciąż odtwarzała w myślach ich rozmowę. Podniosła się i
poszła za Tomem. Jego słowa nadal dźwięczały w jej głowie, ale on tymczasem poruszył
zupełnie inną kwestię.
– Jak wygląda normalna niedziela w rodzinie Pattersonów?
Lexi pokręciła głową z uśmiechem.
– Co? – spytał.
– Nic. Zdumiewające, jak różnie pracują umysły kobiety i mężczyzny.
– Co takiego?
– No więc najpierw idziemy do kościoła, potem zwykle wybieramy się na wycieczkę
rowerową, a na lunch albo na kolację zjadamy pieczeń. – Mówiąc to, czuła na sobie wzrok
Toma. – Co znowu?
– Brzmi to świetnie.
– Żartujesz sobie ze mnie?
– Mówię poważnie.
Gdy znaleźli się z powrotem na parkingu, Lexi wyjęła kluczyki do samochodu. Nie
wiedziała, co odpowiedzieć. Czego on jej zazdrości? To on zrobił karierę, mieszka w
metropolii, ożenił się. Przejażdżka na rowerze i domowa pieczeń to bardzo proste rzeczy.
Dlaczego on uważa, że to takie wspaniałe?
– Może kiedyś spędzę z wami niedzielę, póki tu jestem.
– Może. – Lexi włożyła kluczyk do zamka. – Czy to właściwe, Tom?
– A co w tym niewłaściwego?
– Ty mi powiedz.
– Moje życie jest w tej chwili nieco skomplikowane. Wolałbym o tym nie mówić. – Po
raz pierwszy usłyszała w jego głosie cień zniecierpliwienia, który zniknął tak szybko, jak się
pojawił. – Mówiłem tylko o posiłku, wycieczce na plażę, odpoczynku. – Przekrzywił głowę i
posłał jej uśmiech. – Jestem nowy w tym mieście i nie mam się z kim bawić.
– Ten sam czaruś. To znaczy, że do jutra rana będziesz miał pięciu nowych najlepszych
przyjaciół.
Lexi zrozumiała, że ma większy problem, niż przypuszczała. Sam uśmiech Toma
przyprawiał ją o zawrót głowy. Otworzyła drzwi samochodu i uświadomiła sobie, że to ona
przywiozła Toma do szpitala.
– Podwieźć cię? – Miała nadzieję, że odrzuci jej zaproszenie, nie miała ochoty siedzieć z
nim w ciasnym wnętrzu.
– Dzięki, przejdę się plażą. Odetchnęła i usiadła za kierownicą.
– Dziękuję za pączki i mleko. – Zaniknąwszy drzwi, opuściła szybę w oknie. – Do
zobaczenia jutro, doktorze Edwards.
Kiedy Lexi przyjechała do pracy w poniedziałek rano, czuła się kompletnie
wypompowana. Przespała resztę niedzielnego ranka, ale potem w nocy przewracała się z
boku na bok. Ilekroć zaciskała powieki, widziała Toma. Teraz, w przychodni, myślami znowu
była przy nim. Dlaczego jej umysł nie potrafi pracować tak jak umysł mężczyzny? Czyż nie
łatwiej byłoby powiedzieć sobie: „Dobra, pora skupić się na pracy i odsunąć resztę na bok”?
– Robota papierkowa?
Przestraszona uderzyła się o pokrywę kserokopiarki.
– Au! – odwróciła głowę i rozmasowała rękę. – Czemu tu węszysz?
– To moje zadanie – odparł Tom.
Wiedziała, że żartuje. Śmiały się nawet jego oczy, ale przypomniał jej, w jakim celu
przyjechał, a ów cel był sprzeczny z jej interesem. Co za tym idzie, miała ważny powód, aby
trzymać się od niego z daleka.
– Lexi, żartowałem – powiedział, gdy milczała.
– Wiem, a jednak przyjechałeś w imieniu kogoś, kto chce przejąć naszą praktykę, a ja nie
uważam, że to dla nas najlepsze rozwiązanie.
– Dlaczego?
– Z wielu powodów.
Oczywiście, wszystkie uleciały jej z głowy, kiedy Tom patrzył na nią w ten szczególny
sposób, ciepło i z troską.
– Znajdziesz chwilę, żeby o tym pogadać? Już pierwszego dnia dałaś mi do zrozumienia,
że nie podoba ci się pomysł Naghtingale’a, ale przypuszczałem, że zaskoczenie miało w tym
swój udział. To znaczy zaskoczenie na mój widok. – Czekał na jej reakcję. – Jeśli chodzi o
coś więcej, to powinniśmy porozmawiać.
– Muszę poradzić sobie z tymi papierami – Lexi pokazała na plik dokumentów, które
trzymała w dłoni – przed wizytami domowymi po południu.
– No i mamy rozwiązanie. – Uśmiech rozjaśnił jego twarz. – Powinienem poświęcić czas
wszystkim członkom personelu po kolei, więc to popołudnie spędzę z tobą. Możemy pogadać
w samochodzie.
Patrzył na nią wyzywająco, czekał, aż znajdzie jakąś wymówkę. Otworzyła usta, ale
szybko je zamknęła. Nie przychodził jej na myśl żaden istotny powód, dla którego Tom nie
mógłby jej towarzyszyć. Zresztą lepiej mieć tę rozmowę z głowy.
Nie minęła jeszcze godzina jej wizyt domowych, gdy stwierdziła, że to najbardziej
nieznośne popołudnie od dłuższego czasu. Zamierzała właśnie zmienić bieg, gdy zapragnęła
po raz nie wiadomo który, by Tom położył dłoń na jej ręce. Ależ z niej idiotka.
Zachowuje się tak samo jak wtedy, kiedy się w nim zakochała. Pamiętała tamte
wydarzenia tak dobrze, jakby miały miejsce ledwie wczoraj. Myślała o nim w każdej
sekundzie i żyła nadzieją, że on czuje to samo. Pamiętała cudowną chwilę, gdy po raz
pierwszy wziął ją za rękę. Wszystko, co się kiedyś między nimi działo, pozostało na zawsze
wyryte głęboko w jej pamięci.
– Gdzie teraz?
Zaryzykowała i zerknęła na mężczyznę, który przewrócił jej świat do góry nogami.
Siedział spokojny, a ona ściskała kierownicę jak kierowca rajdowy. Torturowała się
wycieczką ścieżkami przeszłości, kiedy on myślał tylko o wizytach domowych. I co w tym
dziwnego? Poza tym powinna się z tego cieszyć, a nie irytować.
Siłą woli wróciła myślami do pracy.
– Joseph Peters, dziesięć tygodni, leży w domu na wyciągu, ma wrodzoną wadę biodra i
czeka na zabieg.
– Szyna nic nie dała?
– Nie, miał szynę przez sześć tygodni, bez rezultatu. – Udawała, że informuje o
przypadku Billa albo Pete’a, dzięki czemu słowa łatwiej przechodziły jej przez gardło. –
Chirurg w zeszłym tygodniu wypuścił go do domu, na wyciągu. – Skręciła z głównej drogi na
kręty podjazd. Jeszcze minuta i przynajmniej przez chwilę nie będzie tak blisko Toma. Kiedy
odetchnie, może zdoła jakoś przetrzymać dalszą wspólną jazdę.
– Jesteśmy na miejscu – powiedziała z nadzieją, że jej głos nie zdradził olbrzymiej ulgi.
Tom wysiadł i przeciągnął się. Żałował, że nie wziął swojego dżipa, który był o wiele
wygodniejszy. Po chwili młoda kobieta, która wyglądała, jakby jej włosy od dłuższego czasu
nie widziały grzebienia, otworzyła im drzwi.
– Witam, doktor Patterson.
– Witaj, Jane. To doktor Edwards. Będzie u nas pracował parę tygodni. Czy pozwolisz,
żeby on też zbadał Josepha?
Kobieta skinęła głową i zaprosiła ich do małego domu. Szli między stosami brudnej
bielizny, książek i rozmaitych innych rzeczy leżących na podłodze w pokoju dziennym. Tom
zobaczył dziecko na specjalnie skonstruowanej platformie, położonej na stole. Nie wyobrażał
sobie opieki nad dzieckiem w takim stanie w warunkach domowych. Lexi uważała podobnie.
– Jak sobie dajesz radę, Jane?
– Jest ciężko. Zastanawiam się, czy dobrze zrobiłam, przywożąc go do domu.
Tom nie wtrącał się. Obserwowanie Lexi przy pracy było dla niego nowym, ciekawym
doświadczeniem. Musiał przyznać z niechęcią, że chciał dowiedzieć się jak najwięcej o tej
obecnej Lexi: co ją motywuje, co śmieszy, a co wywołuje jej łzy. Pięć lat wcześniej dążyła do
kariery. Ustaliła cele i priorytety. Nie podejrzewał, by kiedykolwiek zboczyła z obranej
wówczas drogi.
Nigdy nie wątpił, że Lexi zrobi specjalizację z ortopedii, bo taki był jej główny zamiar,
który doprowadził do zerwania ich związku. Nie brała pod uwagę dziecka, przynajmniej
dopóki nie zrobi kariery. Był więcej niż zaskoczony, znajdując ją w wiejskiej przychodni jako
lekarza rodzinnego. Co spowodowało zmianę jej planów? Jej siostra zmarła niedawno, więc
ta śmierć nie mogła być czynnikiem decydującym.
Tego popołudnia Tom zrozumiał, że Lexi kocha swoją pracę. Poświęcała pacjentom całą
uwagę, oddawała im serce, a oni odpowiadali jej tym samym. Co prawda zawsze poświęcała
się w pełni wszystkiemu, co robiła. Lexi ścisnęła dłoń Jane.
– Zbadam Joego, a potem, jeśli masz czas, wypijemy filiżankę kawy i pogadamy sobie
jak kobiety?
– Bardzo chętnie. Nastawię czajnik.
Jane wolnym krokiem wyszła z pokoju. Lexi dokładnie obejrzała chłopca, jakby był jej
jedynym pacjentem tego popołudnia. Tom wiedział, że martwiła się, że kiedy praktyka
przejdzie w cudze ręce, jej pacjentom zabraknie tego bliskiego kontaktu. Przyjechał tam
ocenić rentowność praktyki, a tymczasem myślał głównie o Lexi. I wracał pamięcią do
przeszłości.
Co by było, gdyby inaczej zachował się, kiedy oznajmiła mu, że jest z nim w ciąży? Co
by było, gdyby jej nie przerwała? Kiedy teraz na nią patrzył, kiedy widział, jak przyjęła na
świat bliźniaki, słuchał, jak mówiła o swojej siostrzenicy, coś mu nie grało. Przed laty
powiedziała, że nie jest gotowa do roli matki. Oczywiście, byli bardzo młodzi, ale kobieta,
którą widział w Pelican Beach, miała wrodzony instynkt opiekuńczy. Co się zmieniło?
Kolejne pytanie przyszło mu do głowy. Co by było, gdyby nie chodziło o dziecko?
Gdyby uznała, że to on nie jest dla niej odpowiednim partnerem? Spojrzał na Lexi. Nigdy
dotąd nie pomyślał, że mogłaby w mego wątpić.
Jane wróciła z kuchni z herbatą. Tom dojrzał łzy na jej policzkach. Lexi wzięła od niej
tacę.
– Usiądź, ja naleję – powiedziała i otoczyła kobietę ramieniem, co tylko wywołało
kolejny strumień łez.
– Cii, wszystko dobrze.
– Skończyły się ciasteczka.
lxxi podniosła wzrok i popatrzyła na Toma. Dla nich brak ciasteczek nie stanowił
najmniejszego problemu, podczas gdy dla Jane, która żyła w ciągłym stresie, to była ta
ostatnia kropla, która przepełniła czarę. Tom mrugnął do Lexi, a ona odpowiedziała mu
uśmiechem. Trzeba jeszcze rozwiązać kryzys z ciasteczkami. Tom pochylił się i zaczął
szperać w swojej torbie lekarskiej.
– Czy może być w zamian czekolada? – Wyprostował się, trzymając w dłoni dwie
tabliczki. Lexi nadal się uśmiechała. Wrócił spojrzeniem do Jane, a ona podniosła głowę i
otarła łzy.
– Ale ma pan tylko dwie.
– Pani doktor jest na diecie Atkinsona i je tylko produkty zawierające węglowodany,
najchętniej pączki z dżemem, więc możemy spałaszować czekoladę bez poczucia winy.
Jane zaśmiała się, ale to reakcja Lexi sprawiła Tomowi prawdziwą przyjemność. Zanosiła
się zaraźliwym śmiechem. Tom dopiero w tym momencie zdał sobie sprawę, że brakowało
mu tego od chwili, gdy ją znowu spotkał. Musi się postarać, by jej radość nie gasła.
– Możesz zjeść czekoladę pod warunkiem, że mi szczerze powiesz, jak sobie radzisz –
rzekła Lexi.
– Jest o wiele trudniej, niż myślałam. – Jane przestała zgniatać nerwowo chusteczkę. –
Już z szyną nie mogłam go wykąpać ani ubrać, ani nakarmić w jakiejś w miarę wygodnej
pozycji. Nie mówiąc już o przytuleniu. A teraz w ogóle nie mogę go przytulić.
– Może powinniśmy rozważyć inne opcje. Albo dać ci jakieś wsparcie, jeśli chcesz zostać
z nim w domu, albo wziąć go w powrotem do szpitala do momentu założenia gipsu.
– Jak sobie wtedy dam radę, jeśli nie daję sobie rady z wyciągiem? Chirurg powiedział,
że gips jest naprawdę ciężki, a będzie aż do pasa. Nigdy sobie nie poradzę.
Chwila wesołości minęła i znowu polały się łzy.
– Nadal jest wyjście, Jane. Nie zapominaj, że nie chodzi tylko o wyciąg. Joseph to jeszcze
niemowlę. – Lexi urwała na moment. – Czy ty w ogóle sypiasz?
– Parę godzin. Colin daje mu butelkę koło północy, kiedy wraca ze zmiany. Położna z
przychodni nagadała mi za to, że nie karmię go piersią. Wszystko robię nie tak.
Tom zobaczył, że Lexi zesztywniała. Wyobrażał sobie, jakie myśli przeszły jej przez
głowę.
– Nie masz wyboru, musisz karmić butelką, skoro Joe jest na wyciągu – oznajmiła
spokojnie. Tom usłyszał jednak w jej głosie ukrytą złość, że ktoś potraktował Jane w sposób,
na jaki nie zasługiwała. – Jeśli masz kłopot z odciąganiem pokarmu, możesz karmić Joego
mieszanką dla niemowląt. Karmiłaś go piersią prawie dziesięć tygodni. – Urwała, by
zaczerpnąć powietrza. – Co by ci pomogło, gdybyś postanowiła jednak zostać w domu? Mogę
porozmawiać z opieką społeczną. A twoi przyjaciele czy rodzina?
– Ludzie proponują mi pomoc, ale nie chciałam nikomu się narzucać. Myślałam, że sobie
poradzę. Wszyscy sobie radzą.
– Ludzie radzą sobie najlepiej, kiedy przyjmują pomoc. Pomogłabyś, gdyby ktoś był w
potrzebie, prawda?
Jane pociągnęła nosem i przytaknęła.
– I nie uważałabyś, że ten ktoś to nieudacznik?
Jane uśmiechnęła się.
– A więc... – Lexi rozłożyła ręce.
– Ma pani rację. Nie muszę robić wszystkiego sama.
– Zajrzę do Joego w piątek i porozmawiamy o tym w szczegółach. Mam nadzieję, że
dowiem się, że masz już pomoc.
– Tak. I dziękuję. – Jane odwróciła się do Toma.
– Przepraszam za łzy.
– Nie ma za co. Doktor Patterson ma rację, to dla pani bardzo trudny okres, i jest pani
bardzo dzielna. Niech pani siebie doceni.
– Dziękuję. Także za czekoladę.
– Cała przyjemność po mojej stronie.
Lexi nie powiedziała nic więcej, póki nie znaleźli się w samochodzie.
– To było miłe – rzekła.
– Co?
– To, co jej powiedziałeś, no wiesz: Niech pani w siebie wierzy.
– Bo to prawda, ona świetnie sobie radzi.
– Wiem, ale miło jej było usłyszeć to od kogoś obcego, i to jeszcze od mężczyzny.
– Może pojeżdżę z tobą przez kilka następnych tygodni i będę bezpłatnie podnosił
pacjentów na duchu.
– Wyciągnął ręce nad głową. – To by były najlepsze pracujące wakacje, jakie miałem. „
Lexi zdjęła rękę z dźwigni zmiany biegów i klepnęła go w udo.
– Masz szczęście, że wiem, że nie mówisz poważnie.
Tom zamarł. Pragnął, by zostawiła dłoń na jego nodze. Zacisnął powieki i próbował sobie
wyobrazić morze. Tego właśnie było mu trzeba, surfowania. To lekarstwo na większość
życiowych problemów. I jeden z powodów, dla których zgłosił się na ochotnika do tej pracy:
miał tu łatwy dostęp do wody i czas, by z niej korzystać. Musiał choć na chwilę uciec z
miasta i od życia w stresie. Ale czy przyjechałby tutaj, wiedząc, że znajdzie Lexi?
Spojrzał na nią. Ledwie widział jej twarz ukrytą za gęstymi jasnymi lokami. To była
twarz kobiety, którą niegdyś kochał. Nie, nie przyjechałby, gdyby miał świadomość, że Lexi
tu mieszka, ale dobrze było ją widzieć, niezależnie od tego, że jej obecność zachwiała jego i
tak niestabilnym światem.
– O czym myślisz? – Głos Lexi przywołał go do rzeczywistości.
Nie była już taka spięta, bo wizyta u Jane i śmiech zmniejszyły napięcie, które w niej
wyczuwał od rana, gdy zaskoczył ją przy kserokopiarce.
– Nie mogę się doczekać, kiedy sobie posurfuję.
– Więc myślisz tylko o pracy? Zaśmiał się.
– A ty?
– Ja myślę o kolacji. Łatwo to odgadnąć.
– Pamiętam. – Pamiętał o wiele więcej, niż powinien, ale nie mógł jej tego powiedzieć.
Nie ma sensu wracać do przeszłości. Co się stało, to się nie odstanie. Przyjechał tu wykonać
konkretne zadanie. Praca i surfowanie stanowiły jego ucieczkę, zanim zjawił się w Pelican
Beach, i nadal były wszystkim, czego potrzebował dla psychicznego i fizycznego zdrowia.
– Mieliśmy porozmawiać o przychodni. Na pewno masz jakieś pytania.
– Mam jedno. – Zerknęła na niego. – Kto skorzystałby na tym przejęciu?
– To nie jest przejęcie.
– Nie?
– Nie. To kupno. Bill chce sprzedać, a Ross kupić.
– A co my z tego mamy?
– Personel?
– I pacjenci. Czy zyski zostaną tutaj i będą przeznaczone na przykład na profilaktykę i
edukację? Jak zamierzają zaspokoić potrzeby naszej społeczności?
– To wszystkie pytania?
– Nie wystarczy?
– Podejrzewam, że jest jeszcze coś osobistego.
– To jest osobiste. To teraz moje miasto, jestem częścią tej społeczności. Nie
wspominając już, że tutaj pracuję.
Jej ton nie był wrogi. Po prostu przedstawiała swój punkt widzenia. Może nie była tak
przeciwna tej transakcji, jak sobie wyobrażał.
– Nie chcę, żeby obniżyła się jakość usług medycznych. Na przykład wizyty domowe.
Jeśli najważniejszy będzie zysk, tego może zabraknąć.
Za wcześnie się ucieszył. Lexi mówiła podniesionym głosem. Zastanawiał się, czy dobrze
zrobił, podejmując ten temat w samochodzie, kiedy powinna skupić się na prowadzeniu.
– Co z takimi pacjentami jak Joseph? – Sama odpowiedziała na swoje pytanie, nie dając
mu szansy. – Zostaną skazani na szpital. W domu nikt im nie pomoże.
– Może to nie takie złe rozwiązanie akurat w tym wypadku.
Ścisnęła kierownicę, jakby bała się, że wyfrunie jej przez okno.
– Wiem, sam powiedziałem Jane, że świetnie sobie radzi, ale z pewnością byłoby jej
łatwiej, gdyby dziecko zostało w szpitalu.
Lexi popatrzyła na niego i potrząsnęła głową.
– Nie do wiary. Właśnie potwierdziłeś moje wątpliwości.
– Jak to?
– Jesteś tu ledwie od paru dni i już opowiadasz się za tym, żeby nie zaspokajać potrzeb
naszych pacjentów. Jane ma starsze dziecko w wieku szkolnym, a jej mąż pracuje w systemie
zmianowym. A więc ona musi być w domu, nie może spędzać całych dni w szpitalu.
– Nie wiedziałem.
– No właśnie, więc jak grupa lekarzy z Sydney może zrozumieć nasze potrzeby? Jeżeli
zostaniemy wykupieni, najważniejsze będą interesy spółki, a nie nasze. Rozumiem, że świat
rządzi się takimi prawami. Ale twierdzę, że to nie będzie najlepsze rozwiązanie dla naszej
przychodni ani naszej społeczności.
– To prawda, przyjechałem tu w imieniu spółki. I mam ocenić, co trzeba zrobić, żeby
przychodnia była bardziej efektywna.
Lexi uniosła brwi. Nie zamierzała dać się łatwo przekonać. Może nie śmiała się tak często
jak dawniej, za to pozostała wierna swoim poglądom. Swoją drogą, Toma nie interesowały
kobiety, które nie miały własnego zdania ani własnego życia.
– Rozumiem, że źle oceniłem sytuację Jane, ale może ty też powinnaś dowiedzieć się
nieco więcej o innych przychodniach należących do spółki. Zobaczyć, jak są prowadzone,
jakiej jakości usługi proponują. Będziesz mile zaskoczona.
– Być może.
Tom usłyszał na końcu niewypowiedziane: „ale wątpię”. Stłumił westchnienie.
– Posłuchaj, nie zapadły jeszcze żadne decyzje. Dopiero zacząłem pracę. Jeśli zostanie
przedstawiona oferta kupna, będziemy musieli wypracować porozumienie. Nie powiemy wam
przecież, jak macie leczyć, tylko zarekomendujemy pewne usługi. Będziesz bardziej otwarta?
– Jak ty?
Patrzyła prosto przed siebie. Tom podejrzewał, że celowo tak poprowadziła rozmowę, by
stworzyć między nimi dystans. Jej nastrój zmieniał się tego dnia dosyć często.
– Powiedziałeś mi różne rzeczy, których nie powinieneś był mówić.
– Zanim skoczysz mi do gardła, wiedz, że nie lekceważę twoich słów, ale czy nie
rozmawialiśmy przed chwilą o przychodni?
– To wszystko się ze sobą wiąże. Wydaje ci się, że to takie proste, jeden uśmiech i drzwi
się przed tobą otwierają. Nie powinieneś był mówić, że nigdy mnie nie zapomniałeś.
A więc o to chodzi.
– Dlaczego nie? – spytał. – Skoro to prawda.
– Nie sądzę, żeby twojej żonie się to spodobało.
– Ach tak, moja żona.
– Tak, ta, o której chyba chwilami zapominasz.
– Miałem nadzieję, że podczas pobytu tutaj zapomnę o kilku rzeczach.
– To nie zabrzmiało lepiej.
– Z jaką satysfakcją wyciągasz pochopne wnioski na mój temat! – Przeczesał włosy
palcami i znowu pomyślał o surfowaniu. Nie mógł mieć za złe Lexi tych pochopnych
wniosków, skoro sam nic jej nie powiedział o swoim życiu.
Rozmowę przerwał im dźwięk komórki. Lexi odebrała i rozmawiała przez chwilę.
Rozłączywszy się, zawróciła.
– Koniec wizyt, nasz ostatni pacjent wylądował w szpitalu. Co wcale nie potwierdza
twojej opinii o tych wizytach.
Tom odnosił wrażenie, że biegnie trzy kroki za Lexi, bo nie mógł nadążyć za jej myślami.
Przed oczami jego wyobraźni pojawiło się zimne piwo.
– Wpadnijmy po drodze do pubu i rozstrzygnijmy sporne kwestie.
– Nie ma co rozstrzygać.
– Byłem równie zaskoczony jak ty, kiedy cię tu zobaczyłem. Nigdy cię nie zapomniałem i
uważam, że nadal jesteś atrakcyjna. I chociaż może to zabrzmi arogancko, myślę, że
odwzajemniasz moje zainteresowanie. Wiem, wiem... – Uniósł ręce. – Uważasz, że postępuję
nagannie. Pozwól, że zadam ci jedno pytanie. Czy fakt, że jestem w separacji i wkrótce się
rozwiodę, poprawia mój wizerunek w twoich oczach?
ROZDZIAŁ CZWARTY
Cholera, naprawdę nie chciał tam jechać. Miał nadzieję, że choć przez moment odetchnie
od zamętu, jakim stało się jego życie. Ale Lexi nie zostawiła mu wyboru, musiał coś zrobić,
żeby nie myślała o nim źle.
– W separacji? – spytała ze zdumieniem.
– Tak.
– Nie wiedziałam.
Twarz Lexi spoważniała. Tom nie miał zielonego pojęcia, co się znowu stało. Czy to nie
on powinien czuć się urażony, że Lexi tak fatalnie go ocenia? Nie miał pewności, czy robi
dobrze, mimo wszystko zapytał:
– O co ci właściwie chodzi?
– Dlaczego mi wcześniej nie powiedziałeś?
– Ponieważ mam za sobą popaprany rok i chciałem od tego uciec. Gdyby ludzie
dowiedzieli się o mojej sytuacji, zaraz by mnie pocieszali, doradzali.
Lexi minęła pub, nie zwalniając.
– Nie chcesz się czegoś napić?
– Jeszcze nie skończyłam pracy.
– Nie mówiłem o alkoholu. – Zaśmiał się. – Sprzeczamy się dosłownie o wszystko. Nigdy
tak nie było, dopóki... – Ugryzł się w język i zastanowił się, co powiedzieć. Obydwoje unikali
tego tematu, a przypuszczał, że w pewnym momencie będą musieli go poruszyć. Ale nie
teraz.
– Czy jest coś jeszcze, co chciałabyś usłyszeć?
– Czy to separacji na próbę? Wrócicie do siebie?
– Wątpię. Od dawna nie łączy nas nic poza nazwiskiem.
Lexi zerknęła na Toma, a on pomyślał, że mógłby na okrągło patrzeć w jej orzechowe
oczy, choć teraz były smutne. Nie wiedział czemu, ale wolał to od złości.
– Już dojeżdżamy do przychodni, za chwilę będziesz mógł poszaleć na falach.
Lexi była mistrzynią, jeśli chodzi o zmianę tematu, kiedy jej na tym zależało. Powinien
być wdzięczny, że sama podsunęła mu pretekst do ucieczki. Z drugiej strony miał przykre
wrażenie, że Lexi spuszcza między nimi zasłonę.
Zaczęła przygotowywać sobie stanowisko pracy w szkolnym holu, a równocześnie
myślała o problemach, jakie stwarzała obecność Toma w mieście.
Ustawiła z boku pojemnik na zużyte igły i przysunęła bliżej koszyki ze strzykawkami i
wacikami, taśmą samoprzylepną i naklejkami dla dzieci w nagrodę po szczepieniu. Gdyby
istniała szczepionka pozwalająca zapomnieć o pierwszej miłości, Lexi pozbyłaby się
problemu. Przecież dotąd jakoś sobie radziła, i niemal przekonała samą siebie, że ten Tom,
którego spotkała po latach, nie ma nic wspólnego z tamtym z przeszłości. I akurat wtedy
oznajmił jej, że jest w separacji.
A zatem nie był już całkiem niedostępny. Unikała go, jak tylko mogła, ale zadanie Toma
wymagało stałych kontaktów ze wszystkim członkami personelu. Istniało spore ryzyko, że
Lexi zrobi z siebie idiotkę i przyzna, że nigdy nie przestała go kochać.
Nie mogła zaprzeczyć, że na myśl o Tomie jej serce biło szybciej. Nadal tęskniła za jego
silnymi ramionami i uśmiechem przeznaczonym tylko dla niej. Skończyła dwadzieścia osiem
lat, a on działał na nią tak samo jak wtedy, gdy miała dwadzieścia trzy. Czy to normalne?
No i jeszcze oczekiwano od niej, że będzie z nim pracować. Tylko przejściowo, ale to
niczego jej nie ułatwia. Widziała Toma wszędzie, gdzie tylko spojrzała. Tego dnia przyjechał
z nią do szkoły na szczepienia.
Swoją drogą, choć bliskość Toma chwilami trudno było znieść, Lexi musiała przyznać, że
bardzo jej pomagał. Podobnie było w szkole. Spojrzała na niego – stał uzbrojony w ampułki i
strzykawki, świetnie zorganizowany. Towarzyszyły im dwie pielęgniarki, jedna szkolna, a
druga z przychodni. Czekało ich zaszczepienie prawie trzystu dzieci. Dzięki Tomowi uwiną
się z tym szybciej, chyba że jej, Lexi, będą trząść się ręce.
Podeszła do Jan, nauczycielki wychowania fizycznego, żeby razem z nią przesunąć
parawany. Wolała, by dzieci czekające na szczepienie nie widziały, jak ono przebiega. Widok
podawania zastrzyku bywa dla niektórych o wiele gorszym przeżyciem niż samo szczepienie.
A jeśli odpowiednio ustawi parawany, pomyślała, odseparuje się także od Toma.
Tom miał na sobie krótkie spodnie, gdyż na dworze panował upał. Lexi nie była w stanie
oderwać od niego oczu. Przynajmniej do chwili, gdy jej uwagę odwróciła grupa głośnych
sześciolatków.
Przez następną godzinę byli zajęci pracą. Lexi na szczęście nie widziała Toma, za to jak
tylko mogła wytężała słuch. Tom uspokajał, nie spieszył się, najważniejszy był dla niego
komfort dziecka.
Kiedy w kolejce ustawiły się starsze dzieci, zaczęła się niezła zabawa. To zdumiewające,
ale młodsi o wiele lepiej znosili szczepienie. Co prawda starsi musieli dłużej czekać, poza
tym zbliżała się pora lunchu, więc pewnie byli zmęczeni i głodni. To wystarczyło, by ich
rozdrażnić, ale słuchając ich skarg, można by sądzić, że czeka ich amputacja nogi.
Lexi wzięła formularz od kolejnej dziewczynki, po czym spytała ją o imię i nazwisko
oraz datę urodzenia.
– Dobrze, Ashleigh, to zajmie dosłownie sekundę.
– Nie czuję się dobrze.
– Nic ci nie będzie – odparła Lexi automatycznie, zerkając przelotnie na dziewczynkę.
Zauważyła, że mała nieco pobladła, ale to była normalna reakcja.
Kiedy nabrała płyn do strzykawki, zobaczyła, że Ashleigh przewraca oczami. Rzuciła
strzykawkę na stolik i w ostatniej chwili chwyciła mdlejącą dziewczynkę.
– Tom! Potrzebna mi pomoc! – zawołała. Tom natychmiast się pojawił.
– Co się stało? – spytał, pomagając położyć dziewczynkę na podłodze.
– Zasłabła przed zastrzykiem.
– Przenieśmy ją na materac. Wezmę ją za nogi, a ty za ręce, na trzy. Raz, dwa i trzy.
Dziewczynka po chwili odzyskała przytomność, ale Lexi poleciła jej, by jeszcze nie
wstawała.
Tom z kolei poprosił młodą nauczycielkę o zasłonięcie dziewczynki parawanem.
– I szklankę wody, jeśli można – dodał.
– Już się robi – odparła Jan.
Lexi podniosła wzrok. Z wyrazu twarzy Jan wywnioskowała, że gdyby Tom kazał jej
przejść po rozżarzonych węglach, zrobiłaby to z równą ochotą. Poczuła nagły przypływ
wrogości. Nie znała dotąd tego uczucia i bardzo jej się nie podobało. Powinna przecież
wiedzieć, że Tom tak działa na kobiety. Donna, Peggy, a nawet Mary uległy jego urokowi.
Nawet ta kobieta na porodówce. Trudno zatem oczekiwać innej reakcji od młodej
nauczycielki.
– Proszę, doktorze. – Jan wróciła ze szklanką wody. Nie zrozumiała, że to dla
dziewczynki, a nie dla niego.
Tom podziękował jej uśmiechem i przystawił szklankę do ust Ashleigh.
– Wypij. Musimy cię zaszczepić, ale może doktor Patterson zrobi ci zastrzyk na leżąco? –
Spojrzał na Lexi, która, naturalnie, przystała na jego propozycję.
Tom wrócił na swoje stanowisko, a Lexi zaczęła się zastanawiać, dlaczego właściwie
zawołała go na pomoc. Przecież dałaby sobie radę sama. Miała nadzieję, że nie uzależniła się
od jego obecności. W końcu nie zamierza zostać na zawsze w Pelican Beach.
Idąc szpitalnym korytarzem, znowu wróciła myślami do Toma. W krótkim czasie od
przyjazdu udało mu się zdobyć ogólną sympatię. Zaczęła go widzieć dosłownie wszędzie. Na
korytarzu, którym szli wieczorem, gdy odbierali poród, na ławce w parku i na plaży. Wkrótce
całe miasto wypełnią wspomnienia związane z Tomem. Jak ona sobie poradzi po jego
wyjeździe?
Przystanęła obok automatu z napojami. Musi przestać myśleć o Tomie, bo inaczej w
ogóle nie będzie w stanie pracować. Nacisnęła przycisk i patrzyła, jak woda leje się do
plastikowego kubka. I wtedy właśnie postanowiła, że nie będzie się martwić na zapas. Póki
Tom tu jest, postara się nazbierać jak najwięcej szczęśliwych wspomnień na trudne czasy, gdy
go już nie będzie.
Wypiła wodę, po czym wyrzuciła kubek do pojemnika na śmieci. Wyprostowała plecy i
raźnym krokiem pokonała kilka metrów, jakie dzieliły ją od sali noworodków. Energicznie
pchnęła drzwi.
– Witaj, Mary, spodziewałam się, że cię tu znajdę.
Mary siedziała w fotelu, karmiąc jedną z bliźniaczek. Wyglądała na zmęczoną, ale
jednocześnie szczęśliwą, a Lexi na ten widok poczuła ukłucie zazdrości. Jej biologiczny zegar
tykał, i to głośno. Nie zwracała na to uwagi przed pojawieniem się Toma.
– Kogo tu mamy? Rosę czy Jasmine?
– Rosę. Zawsze pierwsza głodnieje.
– Jak sobie radzisz? – Lexi usiadła na krześle obok. Mary wzniosła oczy do nieba.
– Dają mi popalić. Na szczęście mam pokarm, a one dobrze ciągną, ale nic tylko karmię,
uczę się je kąpać, zmieniam pieluchy i ledwie znajduję czas, żeby wziąć prysznic.
– Będziesz miała ręce pełne roboty przez kilka najbliższych miesięcy, co do tego nie ma
wątpliwości.
– Raczej przez kilka najbliższych lat.
– Jak dotąd dobrze ci idzie. Pediatra był zadowolony po wczorajszym badaniu. Rosę
wróciła do wagi po urodzeniu, a Jasmine brakuje tylko sto gram.
– Powiedział, że będziemy mogły wyjść do domu, kiedy Jasmine przytyje. Obie ważą już
ponad dwa kilogramy.
– Jesteś gotowa iść do domu? – Lexi obserwowała Mary, szukała jakiś oznak niepokoju
czy wątpliwości.
– Chyba nigdy nie będę gotowa, ale wiem, że w końcu będę musiała wracać.
– Możesz liczyć na jakąś pomoc?
– W domu jest Sam, no i mama i tata mieszkają z nami.
– To dobrze. Muszę cię zbadać, ale zaczekam, aż skończysz karmić. Czy mogę jeszcze
coś dla ciebie zrobić?
– Mogłaby pani nakarmić Jasmine? W lodówce jest butelka. Dostają dziennie jedną
butelkę, żeby potem Sam i mama mogli je karmić.
Lexi wyjęła mleko i postawiła je, by się ogrzało, a w międzyczasie zmieniła pieluszkę
Jasmine. Potem usiadła wygodnie z butelką i dzieckiem wtulonym w zagłębienie jej ramienia.
Jasmine zaczęła ssać ochoczo. Lexi pochyliła głowę i wdychała zapach dziecka. Niemowlaki
pachną w szczególny sposób – mlekiem i pudrem dla dzieci. Uwielbiała ten zapach.
Czy straciła już szansę na macierzyństwo? Pomimo szczególnej sytuacji, w jakiej znalazła
się przed pięcioma laty, nigdy nie wątpiła, że chce zostać matką. Wtedy jedynie czas wydawał
się nieodpowiedni. W głębi serca była przekonana, że tylko Tom może być ojcem jej dziecka.
Zacisnęła powieki. Nie będzie drugiej szansy, więc nie ma sensu nad tym dumać. Musi się
zadowolić przytulaniem cudzych dzieci.
Kiedy butelka była pusta, Lexi poklepała Jasmine po plecach.
– Dobra dziewczynka, teraz ma pełny brzuszek. – Przełożyła małą przez ramię i
masowała jej plecy kolistymi ruchami. Kiedy Jasmine odbiło się jak należy, Lexi położyła ją
w kołysce.
Stała przez chwilę zapatrzona na dziecko. Jasmine wyciągnęła rączkę spod kocyka i
wsadziła palec do ust. Zamknęła oczy i zasnęła. Świat dziecka jest taki prosty. Wystarczy, że
zaspokoi swoje podstawowe potrzeby.
Dlaczego nie może tak być przez całe życie?
ROZDZIAŁ PIĄTY
Tom usiadł okrakiem na desce, z nogami w wodzie, i patrzył, jak rośnie fala, która rozbije
się za moment blisko brzegu. Kilka osób pływało na desce nieopodal, ale on patrzył na nich
niewidzącym wzrokiem.
Liczył na to, że surfowanie pomoże mu oczyścić umysł zabałaganiony chaotycznymi
myślami, które wywołała Lexi. Nie mógł zaprzeczyć, że nadal mu się podoba, ale nie potrafił
pogodzić swoich obecnych uczuć z tym, co czuł przez minione pięć lat.
Położył się na desce, a fale wznosiły się i opadały. Zazwyczaj kilka godzin na wodzie
wystarczało mu, by przetworzyć wszystko, co nie dawało mu spokoju. Chłodna woda zwykłe
działała cuda.
Kiedy znowu zobaczył Lexi, zabrakło mu tchu. Wyglądała dokładnie tak, jak ją
zapamiętał. Nadal miała te ufne orzechowe oczy i burzę jasnych loków wokół twarzy w
kształcie serca. Tylko czy to spotkanie ma jakikolwiek wpływ na jego życie?
Przysiągł sobie niedawno, że nie będzie się już z nikim wiązał, poza tym jego pobyt w
Pelican Beach jest ograniczony w czasie. A więc może brać pod uwagę co najwyżej przyjaźń.
Poranne słońce zaczynało przygrzewać. Plaża była tu wąska, na jednym końcu widniały
wyglądające niebezpiecznie głazy, na drugim ukryta częściowo pod wodą rafa. Tom obejrzał
się przez ramię i zobaczył nadchodzącą falę. Leżąc na desce, zaczął rytmicznie wiosłować
rękami, starając się dopasować swoje ruchy do kołysania morza. Czuł, że woda zaczyna
unosić deskę, a ta w jednej sekundzie się przewróciła.
Uwielbiał to poczucie jedności z naturą. Czuł się wolny, sam, ale nie samotny. Słyszał
szum morza, czuł sól na twarzy i wiatr we włosach. W każdej chwili fala mogła znów zrzucić
go z deski, ale pływanie na fali było warte tego ryzyka. Musi opowiedzieć o tym Lexi. Kiedyś
zarzuciła mu, że chce wszystko kontrolować, a przecież na wodzie to nie on rządził, i
akceptował tę sytuację z radością.
Był już blisko brzegu, gdy fala straciła na sile. Zawrócił więc i czekał na następną. Stracił
poczucie czasu. Pływał i oczyszczał umysł.
W końcu poczuł miłe zmęczenie i stwierdził, że pora kończyć. I wtedy kątem oka
dostrzegł samotnego pływaka po swojej lewej stronie, z dala od brzegu. Słońce odbijało się w
wodzie i niemal go oślepiało. Osłonił oczy, by zobaczyć, dokąd ten człowiek płynie. Ujrzał
tylko uniesioną nad wodą rękę, ale już po ułamku sekundy zdał sobie sprawę, że ta ręka się
nie rusza. Znak, że pływak ma problem.
Rozejrzał się, lecz nie widział nikogo, w wodzie ani na plaży, kto usłyszałby wołanie o
pomoc. Musi zatem radzić sobie sam. Położył się na desce i zaczął płynąć, mimo to wcale nie
zbliżał się do pływaka. Miał silne ręce, ale pływał przez ponad godzinę i mięśnie zaczynały
go boleć. Nagle zrozumiał – pływaka chwycił prąd odpływowy i ciągnie go ze sobą. Ten
człowiek powinien teraz płynąć na skos, by uciec od prądu.
– Płyń w stronę skał! – krzyknął Tom i wskazał grupę skał przy brzegu.
Kiedy wrócił wzrokiem do pływaka, ten zniknął. Tom zamarł. Tamtego człowieka
musiała przykryć fala, pomyślał, za moment jego głowa znowu się pokaże.
Bacznie obserwował wodę. I nic.
– Niech to cholera. Trzymaj się, już płynę! – krzyknął, wiedząc, że nikt go nie słyszy.
Machał rękami jak najszybciej i w końcu jego deska trafiła na prąd. Poczuł, że woda go
niesie. Nagle zobaczył tego człowieka. Odległość między nimi zmniejszała się z każdą
chwilą.
Bezwładny mężczyzna leżał twarzą w dół. Tom usiadł okrakiem na desce, wyciągnął ręce
i chwycił go pod pachami. Pływak był nieprzytomny i bardzo ciężki.
Tom zsunął się do wody. Jedną ręką trzymał deskę, by mi nie uciekła, drugą usiłował
wciągnąć na nią mężczyznę, co nie było wcale prostsze. W końcu poddał się i zaklął.
Próbował zbadać mężczyznę, cały czas pracując nogami w wodzie. Miał dotąd szczęście, bo
taki wypadek zdarzył mu się po raz pierwszy w życiu. Był lekarzem i surferem, ale wolałby,
by te dwa światy więcej się nie spotkały. Każdy element jego akcji ratunkowej był walką,
więc z wolna ogarniało go wyczerpanie. W końcu potwierdziła się jego najgorsza obawa:
mężczyzna nie oddychał.
Położył palce na jego szyi i z ulgą wyczuł słaby puls. Musi teraz przywrócić mu
oddychanie. Nie wiedział, jak długo pływak leżał na wodzie. Wsunął palce do jego jamy
ustnej, szukając jakiejś przeszkody, lecz niczego nie znalazł.
Z trudem rozwiązał linkę, którą miał na nodze, i przywiązał ją do kostki mężczyzny,
potem wciągnął się z powrotem na deskę. Mężczyzna leżał teraz na wodzie twarzą do góry.
Tom wziął go pod ramiona i usiłował podciągnąć, ale nogi pływaka pozostały w wodzie.
Przyszła pora na sztuczne oddychanie. Tom zatkał nos mężczyzny i pochylił głowę.
Równocześnie zobaczył, że fala znosi ich w morze. Brzeg oddalał się, jego wysiłki szły na
marne.
Nie widział nikogo, kto by mu pomógł. Sytuacja wydawała się patowa. Jako lekarz
przysięgał ratować ludzkie życie, ale do jakiego momentu? Czy mają obaj utonąć? Musi
zrobić wszystko, by dotrzeć do brzegu. Jeszcze kilka oddechów, a potem będzie płynął, ile
mu sił starczy. Kiedy uwolnił się z prądu odpływowego, największe niebezpieczeństwo
minęło. Poziom adrenaliny spadał, organizm domagał się odpoczynku, ale Tom musiał podjąć
akcję ratunkową i ponownie zastosować sztuczne oddychanie.
Piętnaście oddechów, i znowu płynął. Widział zbliżającą się falę. Jeśli na nią wpłynie,
zaoszczędzi siły. Może w końcu ktoś ich zobaczy?
Jeszcze jedna fala i będą na brzegu.
Jacyś ludzie na plaży budowali zamek z piasku.
Tom zebrał resztki energii i krzyknął:
– Karetka, natychmiast!
Rodzina na plaży podniosła wzrok i zamarła. A może nie zrozumieli jego słów,
wykrzyczanych w przerwie między bolesnymi oddechami? Spróbował ponownie:
– Karetka!
Tym razem go zrozumieli.
Tom dobił do brzegu i omal nie padł z wycieńczenia. Znowu wziął się za sztuczne
oddychanie, nasłuchując sygnału karetki czy jakiegokolwiek dźwięku poza szumem fal i
własnym oddechem. Starał się nie myśleć o tym, że w Pelican Beach nie ma w pełni
wyposażonej karetki.
Na domiar złego nie miał już sił ratować mężczyzny.
– Doktorze Edwards, my się tym zajmiemy.
Podniósł wzrok i zobaczył ochotników z karetki, kobietę, którą już znał, i mężczyznę,
którego widział po raz pierwszy. Ochotnicy natychmiast położyli mężczyznę na noszach.
Niestety, już nie żył. Tom usiadł na piętach, bez krzty energii, i patrzył, jak dwoje ludzi z
noszami brnie przez piasek. Karetka stała na skraju plaży, za wydmą. Tom uświadomił sobie,
że nie wie nawet, jak nazywa się ten pływak.
Jedna myśl wracała do niego jak bumerang: Czy zrobił naprawdę wszystko, co możliwe?
Kiedy Lexi zaparkowała, zauważyła karetkę z wyłączonymi światłami. Wyskoczyła z
samochodu i pobiegła ścieżką na szczyt wydmy wznoszącej się między parkingiem a plażą.
Omiotła wzrokiem plażę, szukając znajomej postaci, a zamiast tego ujrzała ochotników,
którzy szli z noszami. Przeniosła wzrok dalej i wreszcie dostrzegła Toma. Siedział niedaleko
brzegu, z nogami zgiętymi w kolanach i pochyloną głową. Przegrał walkę o życie człowieka.
Nie musiała patrzeć na nosze, ciało Toma mówiło jej wszystko. Bardzo chciała go pocieszyć,
ale rzut oka wystarczył, by wiedziała, że zostanie odepchnięta. Mimo to postanowiła
spróbować.
Zdjęła buty, podniosła je i ruszyła w dół. Piasek chrzęścił między jej palcami. Tom nie
usłyszał jej kroków. Jego jasnobrązowe włosy, tu i ówdzie rozjaśnione słońcem, skręciły się
mocniej pod wpływem wilgoci. Zsunął górną część pianki do nurkowania. Kiedy Lexi
podeszła krok bliżej, jej cień padł na nogi Toma. Wtedy dopiero podniósł wzrok.
– Cześć.
– Cześć. – Natychmiast odwrócił głowę.
– W porządku? Wzruszył ramionami.
– Powiesz mi, co się stało?
– Raczej nie.
Dwa słowa. To już lepiej, pomyślała.
– Byłam w szpitalu, kiedy ktoś zadzwonił po karetkę. – Nie powiedziała mu, jak się
przeraziła, słysząc jego nazwisko. Trochę się uspokoiła dopiero, gdy zdała sobie sprawę, że to
nie on jest ofiarą. Musiała jednak przyjechać na plażę, zobaczyć go na własne oczy i
przekonać się, że nic mu nie jest.
– Spóźniłaś się z pomocą. On nie żyje. Otworzyła szeroko oczy. Nigdy nie mówił do niej
takim tonem – lekceważącym i szorstkim. Ale przemilczała to. Tomowi nie chodzi o nią, to
siebie oskarża.
– Zrobiłeś wszystko, co należy.
– Tak? – Zerknął na nią niewidzącym wzrokiem. – Do diabła, Lex, jestem lekarzem.
Ratowanie życia to moja praca.
– Nie możemy uratować wszystkich. Ani ty, ani ja, żaden lekarz.
– Może nie, ale powinienem być zdolny do udzielenia pierwszej pomocy. – Wcisnął pięść
w piasek. – Nie wiem nawet, jak się nazywał.
– Liam Calhoun.
– Słucham?
– Liam Calhoun. Czy to coś zmienia?
Tom siedział sztywno, wrogo nastawiony do świata.
– Nic nie zmieni tego, co się stało.
– Może przynajmniej tobie pomoże.
– Moglibyśmy spędzić tu cały dzień i dyskutować. To nie przywróci mu życia. – Wstał i
wciągnął górę pianki. – Idę popływać.
Lexi chciała za nim pobiec i zmusić go do rozmowy. Czy on naprawdę woli zostać sam?
A może to tylko z nią nie ma ochoty rozmawiać? Tom wszedł do wody, położył się na desce i
zaczął płynąć. Był wspaniały.
Fizycznie był wspaniały, emocjonalnie zaś jak ogrodzenie z drutu pod napięciem. Jak
mógł tak szybko wejść z powrotem do wody? Czy to jego azyl? Ucieczka od tego, co się
stało? A może od niej?
Może tak było mu po prostu łatwiej.
Pod powiekami Lexi zaczęły z wolna przepływać obrazy z przeszłości. Nagle zobaczyła,
że układają się w pewien wzór. Tom nie radził sobie z porażkami. Nieczęsto miał z nimi do
czynienia, ale istniało dość przykładów potwierdzających jej wniosek. Nie zgodziła się z nim
w sprawie ciąży? Wyjechał do Sydney. Jego małżeństwo się rozpadło? Uciekł do Pelican
Beach. Nie udało mu się uratować życia? Znowu w nogi. Może tym razem nie ucieka daleko,
a jednak unika konfrontacji z czymś, co nie wyszło mu tak, jak tego pragnął.
Lexi powiodła za nim wzrokiem. Stał na desce i płynął na fali, jakby nie było nic
łatwiejszego. Przywykł, że wszystko przychodzi mu łatwo. Jeśli się nie myli, za tydzień, a
może nawet jutro Tom może uciec z Pelican Beach. Nie ma żadnego powodu, który by go tu
trzymał.
Długo czekała na plaży, mając nadzieję, że zdoła pogadać z Tomem, pomoże mu
zrozumieć, że nie popełnił błędu, że nikt nie zrobiłby nic więcej. Że ona zrobiłaby o wiele
mniej, wątpliwe, czy w ogóle zdołałaby dopłynąć do tego mężczyzny.
Tymczasem póki tam siedziała, Tom uparcie łapał falę za falą. Odeszła zatem, wzięła
prysznic i przebrała się, a potem wcisnęła się w twarde szkolne krzesło, które uciskało jej
kręgosłup.
Usiłowała skupić się na przedstawieniu, w którym brała udział Mollie i nie zważać na
wiercącego się mężczyznę z jednej strony i szepty matki z drugiej. Mollie była
najpiękniejszym aniołem, jaki zaszczycił swoją obecnością szkolne jasełka. Starała się
utrzymać równowagę na szczycie dużego złotego pudła, jej aureola lekko się przekrzywiła, a
jedno skrzydło było wyżej od drugiego. Pastuszkowie zebrani u jej stóp ze swoimi
owieczkami niczego nie zauważyli i patrzyli na nią z podziwem, tak jak im kazano. Kiedy
Mollie zeskoczyła z pudła, a pastuszkowie ruszyli do Betlejem, włączył się alarm wibracyjny
telefonu komórkowego Lexi.
Nigdy nie wyłączała telefonu, na wszelki wypadek. Wyjęła komórkę z kieszeni i
sprawdziła ekran. Gdy zobaczyła wyświetlony numer Toma, wyszła po cichu z sali i
oddzwoniła do niego.
– Część, Tom.
– Możesz rozmawiać?
– Niezupełnie. Czy to coś pilnego?
– Nie.
Usłyszała wahanie w jego głosie, ale naprawdę musiała kończyć. Miała nadzieję, że Tom
odezwie się po południu, więc dlaczego zadzwonił akurat teraz?
– Mogę do ciebie oddzwonić? Jestem w szkole, Mollie gra w jasełkach.
– Przepraszam. Jasne.
Wróciła na miejsce, starając się nie przeszkadzać widzom, ale już nie mogła się skupić,
zwłaszcza że Mollie nie pojawiła się więcej na scenie. Miała wrażenie, że czas stoi w miejscu.
Pragnęła, by spektakl jak najszybciej się skończył.
Kiedy po kilku minutach Mollie wypadła zza kulis jak tornado prosto w ramiona swojej
ciotki, Lexi ucieszyła się, że nie próbowała wymknąć się po kryjomu.
– Babciu, Lexi! Podobało się wam?
– Byłaś – Lexi przytuliła ją mocno – najlepszym aniołem, jakiego w życiu widziałam.
Postawiła uradowaną Mollie, którą energia wprost rozsadzała. Z błyszczącymi oczami
opowiadała babci o najważniejszych wydarzeniach wieczoru. Tego dnia wyglądała jak każda
inna pełna świątecznego entuzjazmu sześciolatka, a nie jak dziecko, które rok wcześniej
straciło rodziców.
W końcu wszystkie trzy ruszyły do wyjścia, cały czas słuchając opowieści Mollie. Lexi
musiała puścić jej rękę, bo dziewczynka pędziła jak szalona i co chwilę na kogoś wpadały.
Mollie z babcią poszły na prawo, Lexi zaś na lewo. Przeciskając się obok pary opartej o
ścianę, nadepnęła komuś na nogę.
– Przepraszam. – Podniosła wzrok i spojrzała prosto w oczy mężczyzny, który kilka
godzin wcześniej uciekł od niej. Skąd Tom się tu wziął?
– Nic nie szkodzi. – Uśmiechnął się, a Lexi ciarki przeszły po plecach. Zauważyła jednak,
że jego oczy są smutne.
– Co tu robisz?
– Mówiąc szczerze, nie wiem.
– Miałam do ciebie oddzwonić.
– Wiem.
Lexi widziała, że mama i Mollie szukają jej wzrokiem, więc podniosła rękę, by dostrzegły
ją w tym tłumie. Tom mówił właśnie:
– Chciałem cię widzieć, nie tylko pogadać, więc przyszedłem.
W dalszym ciągu wyglądał, jakby dźwigał na ramionach ciężar wydarzeń tego dnia. Jego
wzrok przesłaniał cień. Lexi to wcale nie zdziwiło.
Zdawało się, że po godzinach samotności, której tak bardzo potrzebował, zapragnął
towarzystwa. Mgła rozczarowania, która pogrążyła ją w smutku od chwili, gdy Tom odwrócił
się od niej na plaży, zaczęła się unosić.
W tym samym momencie dotarła do nich jej matka, i Lexi musiała dokonać prezentacji.
Zresztą zrobiła to z radością, podniesiona na duchu faktem, że Tom jednak oczekiwał od niej
wsparcia.
– Mamo, poznaj Toma, Tom, to moja matka Trina, a to Mollie.
Tom wyciągnął rękę.
– Pani Patterson, miło panią poznać. – Potem podał rękę dziewczynce ze słowami: –
Mollie, byłaś pięknym aniołem.
Mollie najpierw uśmiechnęła się promiennie, a potem onieśmielona schowała się za
babcię. Lexi zauważyła, że matka przygląda się Tomowi.
– Mnie też jest miło – powiedziała. – Słyszałam, że miał pan dosyć ciężki dzień.
Tom skinął głową.
– Bez szczęśliwego zakończenia.
Lexi odniosła wrażenie, że Tom stara się wlać nieco energii w swój głos, w którym
pozostała nuta przygnębienia.
– Na pewno zrobił pan wszystko, co należało.
– Chciałbym mieć tę pewność.
Trina ważyła jego słowa w myśli, po czym przeniosła wzrok na córkę.
– Może pojechałby pan z nami do domu na kieliszeczek czegoś mocniejszego. Dobrze
panu zrobi.
– Bardzo dziękuję, ale nie śmiem się narzucać.
– Nonsens. Ma pan samochód? Tom przytaknął.
– Może pan zabrać Lexi.
Lexi poczuła się jak piętnastolatka, której matka organizuje partnera na lekcje tańca, ale
nie zdążyła nic powiedzieć, bo Tom ją uprzedził:
– Nie chciałbym przeszkadzać, to rodzinny wieczór.
– Mollie zaśnie, zanim dojedziemy, ale jeśli nie chce pan do nas dołączyć, to może
pójdziecie we dwójkę na spacer? Jest jeszcze wcześnie.
Tom spojrzał na Lexi niepewnym wzrokiem, który poruszył ją bardziej niż błysk, jaki
miał zwykle w oczach.
Przeciskali się przez tłum pełnych entuzjazmu dzieci i dumnych rodziców. Panował tam
taki hałas, że Lexi nawet nie usiłowała nic powiedzieć. Tom wziął ją za rękę, a ona
przypomniała sobie, jak kojąco działał na nią kiedyś jego dotyk. Powróciły wspomnienia
czasów, kiedy powoli przekroczyli granicę przyjaźni i ostrożnie wyznali sobie miłość. Kiedy
trzymając się za ręce, nie musieli nic mówić. Teraz poruszyła palcami, a Tom w odpowiedzi
mocniej zacisnął jej dłoń. Zamknęła na moment oczy i odpłynęła myślami w przeszłość, do
ich pierwszej nocy, do cudownego odkrycia, że jej oczekiwania okazały się tylko bladym
cieniem tego, czego doświadczyła.
Kierowali się na plażę, do miejsca, gdzie Tom poczęstował ją pączkami i mlekiem
czekoladowym. Na wodzie tańczyło światło księżyca.
– Usiądziemy czy przejdziemy się? – Tom odezwał się po raz pierwszy, odkąd opuścili
teren szkoły.
Gdyby usiedli, musiałaby puścić jego rękę.
– Pospacerujmy – odparła.
Czuła, że Tom się pojawi, ponieważ musiał z kimś porozmawiać. Wiedziała też, że nie
będzie mu łatwo zacząć, więc zapytała:
– Jak ci minęło popołudnie?
– Spokojnie.
– Długo jeszcze pływałeś? Pokręcił głową.
– To nie pomagało.
Był zły. Nie znajdowała innego określenia dla jego nastroju.
– Jestem lekarzem, powinienem byl uratować tego człowieka. Cały czas zastanawiam się,
w jakim momencie nawaliłem.
– W żadnym.
– Przecież nie wiesz.
Musiała stawić czoła jego irytacji. Przystanęła i pociągnęła go za rękę, aż stanął do niej
twarzą. Chciała, by zobaczył w jej oczach, że ona w niego wierzy.
– Każdy z nas stracił jakiegoś pacjenta.
– Tak, ale mnie zdarzyło się to po raz pierwszy i mam wrażenie, że to moja wina.
– Tom, sam powiedziałeś, że jesteś dobrym lekarzem. Co jeszcze mogłeś zrobić, ty czy
ktokolwiek inny? Ja nie zdołałabym nawet dotrzeć z tym człowiekiem na brzeg.
– A ja dotarłem, ale on już nie żył.
– Rozmawiałeś z Pete’em?
Kiedy Tom pokręcił głową, Lexi podjęła:
– Liam był jego pacjentem, miał nadwagę i astmę. Pete powiedział mu, że pływanie mu
pomoże, ale miał na myśli basen. Liam nie był dość sprawny, żeby pływać w oceanie. Pete
jest przekonany, że to atak astmy spowodował tragedię. Nie jesteś winny tej śmierci.
– Gdybym zareagował szybciej, miałby szansę.
– A gdybyś nie był tak sprawny fizycznie, sam mógłbyś utonąć. Stracilibyśmy dwie
osoby. Nikomu nawet nie przyjdzie do głowy, żeby cię obwiniać.
– Był taki moment, kiedy myślałem, że obaj pójdziemy na dno. Prąd był bardzo silny, nie
przypuszczałem, że dam radę.
– Ale dałeś. Wzruszył ramionami.
– Nawet nie wiem jak. Pewnie jeszcze na mnie nie pora.
Mówił bez sensu, równocześnie się oskarżał i przyznawał, że o mały włos sam nie stracił
życia, ale Lexi nie chciała wytykać mu tych niekonsekwencji. Musiał sam to wszystko
przemyśleć, jej pozostała nadzieja, że pewnego dnia Tom zacznie wierzyć w jej słowa.
– Chodźmy. – Wzięła go za rękę.
– Dokąd?
– Rzucić okiem na wszechświat. To pozwala zobaczyć wszystko we właściwej
perspektywie.
Ruszyli nabrzeżem porośniętym ostrą trawą. Lexi potknęła się w ciemnościach,
przenosząc stopę z ubitej ziemi na miękki piasek. Tom w odpowiedzi ścisnął jej dłoń, a drugą
ręką objął w talii, by nie straciła równowagi. Wówczas przysunęła się do niego i poczuła jego
ciepło przez koszulę.
Coś się między nimi zmieniło. Unikali spotkania wzrokiem, w każdym razie Lexi nie
patrzyła na Toma, czując przy tym, że nie tylko jej serce bije teraz szybko i nieregularnie. W
końcu zdobyła się na odwagę i wsparła głowę na jego ramieniu. Za każdym razem, gdy ktoś
umierał, miała potrzebę bliskiego kontaktu z drugim człowiekiem, chciała kogoś dotykać,
obejmować. W ten sposób potwierdzała, że sama jeszcze żyje, oddycha, że krew płynie w jej
żyłach. Tom nie musi tego wiedzieć. W końcu chodzi jej także o niego, ta bliskość ma pomóc
im obojgu.
Tom pachniał chilli i ziołami. Lexi przełknęła ślinę, a w wyobraźni zobaczyła, jak unosi
głowę i go całuje. Dla odwrócenia uwagi przeniosła wzrok na ocean.
Gdzieś w oddali na horyzoncie woda spotykała się z granatowym niebem. Pragnienia
Lexi, jej życie, pod koniec tego dnia wydawały się nieważne. Pomyślała, a w zasadzie
poczuła intuicyjnie, że skoro ona nic nie znaczy, jej błędy także pozbawione są znaczenia. A
skoro tak, czemu nie zaryzykować, czemu nie podjąć walki o serce Toma?
Być może pora nie była najlepsza, jego umysł wypełniały tego wieczoru ponure myśli, za
to znajdowali się w idealnym do tego otoczeniu. I byli sami. Taka szansa może się nie
powtórzyć, należy ją chwytać, póki osłona nocy dodaje jej odwagi.
Objęła Toma i czekała na jego reakcję. Gdy przysunął się bliżej, powiedziała cicho:
– Spójrz w górę.
Na ciemnym aksamitnym niebie świeciły gwiazdy.
– Ciekawe, ile osób patrzy w tej chwili na te same gwiazdy. W takich momentach
uświadamiam sobie, jacy jesteśmy mali.
Stanęła naprzeciw Toma, a on wziął ją w ramiona. Poczuła wielki spokój w sercu, za to
jej ciało przebudziło się do życia.
– Musimy pamiętać, żeby żyć pełnią życia, wykorzystać każdą chwilę. Co innego nam
pozostaje?
W jej własnych uszach te słowa brzmiały jak banał, ale wypowiedziała je po to tylko, by
Tom na nią spojrzał i zobaczył, że jest jego.
– Patrz. Spadająca gwiazda.
Zamknęła szybko oczy i pomyślała życzenie, i natychmiast straciła nad sobą kontrolę. Nie
potrzebowała słów, by wiedzieć, czego pragnęła każdą cząstką swego ciała. Oblizała wargi,
znów myśląc o pocałunku. W końcu podniosła powieki. Tom patrzył na nią. W jego oczach
pojawiło się jakieś światło, którego wcześniej tam nie było.
– Nadal to robisz. – Jego głos brzmiał pogodnie. – Jakie to było życzenie?
Lexi położyła palec na ustach.
– Nie mogę ci zdradzić, bo się nie spełni.
Tom zdjął palec Lexi z jej ust i przesunął nim wokół swoich warg, potem delikatnie
ucałował czubek.
– Nie wiedziałam, że życzenia spełniają się tak szybko...
Tom przyciągnął ją do siebie. Stali tak, fale obmywały ich stopy. Kiedy Lexi poczuła rękę
Toma na plecach, wstrzymała oddech. Zamknęła znowu oczy i zatonęła w pieszczocie tych
ukochanych rąk, czuła, że teraz Tom ją pocałuje. Stanęła na palcach i rozchyliła usta.
Miała wrażenie, że minęły wieki, i nic się nie stało. Ale przecież chciała, by ta pełna
napięcia chwila nigdy się nie skończyła, bo nigdy się już nie powtórzy, niezależnie od tego,
co los im przeznaczył.
W końcu podniosła powieki. Jej oddech był krótki i nierówny, oczekiwanie zaś tak
intensywne, że niemal bolesne. Wtedy Tom jednym pewnym ruchem spełnił je i przycisnął
wargi do jej ust. Magia jego pocałunków z przeszłości, którą zachowała w pamięci, była
niczym w porównaniu z tym obezwładniającym atakiem na jej zmysły. Słyszała, że ktoś
wzdycha, raz za razem – czy to ona? Tom ujął jej twarz w dłonie, a ona oparła palce na jego
piersi. Nic się teraz nie liczyło, nie było miejsca na myślenie o prawdziwym życiu. Ważny był
tylko ten moment, ten pocałunek.
Obejmowała Toma za szyję. Chciała zapamiętać te chwile, aby na zawsze z nią pozostały.
A kiedy Tom podniósł ociężałe powieki, przestraszyła się, ponieważ zobaczyła w jego oczach
to, czego nie powiedziałby na głos. Tom był poruszony do głębi.
Radość, która towarzyszyła pocałunkowi, zastąpiło równie silne poczucie straty.
Pocałunek należał już do przeszłości, i pojawiło się pytanie, co z nim zrobić? Jak się teraz
zachować? Jakby nigdy nic? Czy spróbować jeszcze raz i powiedzieć Tomowi, że właśnie
przewrócił jej świat do góry nogami?
Nie mogła się zdecydować, kiedy Tom przerwał ciszę.
– Niezły pocałunek, Lex – rzekł zachrypniętym głosem. Stali naprzeciw siebie, ale już się
nie dotykali.
– Nie tego oczekiwałem, szukając cię dziś wieczorem.
– To dobrze czy źle? Wziął ją za rękę.
– Po prostu stwierdzenie faktu. Co ma zrobić z taką odpowiedzią?
– Ja też nie przypuszczałam, że tak spędzimy ten wieczór. – Nabrała głęboko powietrza,
by się uspokoić.
– Ale cieszę się, że tak się stało.
Tom uniósł brwi.
– To może tylko wszystko skomplikować. Wzruszyła ramionami i odsunęła kosmyk
włosów z oczu.
– Ale warto było.
– To prawda.
Chciała zapytać, co dalej, ale to by było takie babskie. Poza tym mężczyźni nie znoszą
tego pytania. Wystarczy jeden pocałunek i kobieta zaczyna planować całe życie. Zresztą, czy
musi wiedzieć, co dalej? Byłaby głupia, gdyby teraz nie próbowała wykorzystać obecności
Toma, na każdych warunkach. Dzięki temu odżyje, jakby obudziła się z długiego snu. Dość
już tego spania. Miała poczucie, że właśnie zaczęła kolejny etap życia, i że ten etap zaczął się
w technikolorze.
W świetle księżyca Tom patrzył na pełen zadumy wyraz twarzy Lexi. Przygryzła wargi,
nabrzmiałe od jego pocałunków. Chyba wreszcie zagubienie ustąpiło miejsca jakiejś decyzji.
Teraz zastanawiała się, czy wyrazić ją na głos. Wolałby, żeby tego nie robiła. Spędził
mnóstwo czasu, rozmyślając nad tym, co zaszło tego dnia. Jedno jej zdanie stanowiło echo
tego, co tłukło mu się wcześniej po głowie: życie jest krótkie i trzeba z niego korzystać. A
pocałunek prowadził do kolejnego wniosku: W tym momencie życie równa się życie z Lexi.
Nie mógł ignorować tej chemii, tak silnej namiętności. Pytanie tylko, czy wolno im
zaspokoić pożądanie, ignorując emocje? Postawiwszy owo pytanie, wiedział z góry, że to
niewykonalne. Sam nie był zwolennikiem czystego seksu, a zwłaszcza nie z Lexi. Poza tym
przeszłość im to uniemożliwi. Lexi objęła się ramionami, by się ogrzać.
– Zmarzłaś, powinnaś wracać do domu – powiedział, ponieważ nie znał odpowiedzi na
zbyt wiele pytań.
Przytulił ją, ale bardzo starał się myśleć o czymś innym. Oddychał przez usta, by nie
poczuć świeżego morelowego zapachu jej włosów. Był z góry na straconej pozycji, ponieważ
gdy zawrócili, jej loki muskały mu policzek. Od tej pory zapach moreli będzie mu się zawsze
kojarzył z Lexi.
Co ich czeka? W końcu przyjechał tu na krótko. Nie ma Lexi nic do zaoferowania. Czy
zdołają dojść do porozumienia i cieszyć się sobą, choćby i przelotnie? Czy byłby do tego
zdolny? A ona? Czy by zechciała?
ROZDZIAŁ SZÓSTY
Tom przeszukał szuflady w gabinecie, ale nigdzie nie mógł znaleźć odpowiedniej igły.
– Zaraz wrócę, panie Symones – rzekł do pacjenta. Był tego ranka spokojniejszy,
postanowił, że musi szczerze porozmawiać z Lexi na temat przeszłości. Zapewne każde z nich
postrzegają inaczej, ale nie muszą mieć identycznych poglądów na świat i życie, by cieszyć
się swoim towarzystwem. Trzeba jedynie oczyścić atmosferę.
Tom zapukał do drzwi sąsiedniego gabinetu, położonego między pokojami Lexi i Donny.
Nikt mu nie odpowiedział. Wszedł zatem do środka i zobaczył, że drzwi do pokoju Lexi stoją
otworem. Czy w tej sytuacji powinien się odezwać, czy tylko zamknąć drzwi? Doszedł do
wniosku, że weźmie strzykawkę i wyjdzie po cichu. Kiedy szperał w szafce, usłyszał
rozmowę zza ściany.
– Mam propozycję pracy na pół etatu. – Tom poznał głos kobiety, którą widział już w
przychodni. – Ale nie mogę wrócić do pracy, jeśli jestem w ciąży.
– Nie podejmuj pochodnych decyzji, Sharon. Praca zawsze się znajdzie.
Sharon. Tak, w zeszłym tygodniu była u niego z dzieckiem. Jej męża właśnie zwolnili z
pracy. Tom nie miał pojęcia, że była znowu w ciąży.
– Ale potrzebujemy pieniędzy. – Kobieta podniosła nieco głos. – Nie planowaliśmy
więcej dzieci.
– Znam wasze problemy, ale uważam, że powinnaś to rozważyć, zanim coś postanowisz.
– Lexi mówiła łagodnie. Jakże inaczej niż przed pięciu laty, kiedy sama znalazła się w
podobnej sytuacji. – Za kilka dni możesz zobaczyć to wszystko w innym świetle.
Tom wiedział, że nie wypada podsłuchiwać, zwłaszcza że znał pacjentkę. Znalazł
wreszcie igłę i wrócił do siebie, ale słowa Lexi wciąż dźwięczały mu w uszach. Gdy tylko pan
Symonds opuścił jego gabinet, poszedł do Lexi.
– Proszę!
Nacisnął klamkę, ale sprawdził, czy jest sama.
– Masz chwilkę?
Zaprosiła go do środka z uśmiechem. Przypuszczalnie spodziewała się, że Tom nawiąże
do minionego wieczoru. Tymczasem jemu nie wychodziły z głowy podsłuchane słowa.
– Niechcący słyszałem fragment twojej rozmowy z pacjentką. Jeśli się nie mylę, to była
Sharon Bell, matka Dylana?
Lexi skinęła głową, zaskoczona.
– A o co chodzi?
– W zeszłym tygodniu była u mnie z Dylanem, miał infekcję dróg oddechowych. Nie
wiedziałem, że spodziewa się dziecka.
– Ona też, aż do dzisiaj. – Ściągnęła brwi. – Ale choroba Dylana nie jest chyba zakaźna.
– Nie chodzi o niego. Odniosłem wrażenie, że Sharon nie jest zachwycona perspektywą
zostania znowu matką.
– Powiedzmy, że nie planowała tego.
– A ty przekonywałaś ją, żeby urodziła.
– Prosiłam, żeby nie spieszyła się z decyzją, bo może potem żałować. Ta wiadomość była
dla niej szokiem i potrzebuje czasu. Jaki to ma związek z tobą?
– Teoretycznie żaden, ale muszę przyznać, że jestem zakłopotany. Sharon i jej mąż nie
chcą więcej dzieci, ona powinna wrócić do pracy, a ty, która walczyłaś o prawa kobiet do
podejmowania decyzji, mówisz jej, co ma robić. Czy nie ma w tym hipokryzji?
Lexi szeroko otworzyła oczy, jej uśmiech zgasł.
– Słucham?
No tak, już ją zdenerwował, a nie to miał w planie. Nie tak powinno wyglądać ich
pierwsze spotkanie po ostatniej nocy. Ale cóż, skoro wszedł na tę ścieżkę, musiał brnąć dalej:
– Byłaś w podobnej sytuacji jak ta kobieta, tyle że lepiej stałaś finansowo. – O mały włos
nie dodał: I też nie cieszyłaś się ciążą, ale instynkt samozachowawczy kazał mu ugryźć się w
język.
lxxi patrzyła na niego wrogo.
– To ty zachowałeś się jak hipokryta, mówiąc mi, że musimy się pobrać i wychować
dziecko w normalnej rodzinie. Seks przed ślubem ci nie przeszkadzał, ale żeby matka sama
wychowywała dziecko, to już nie było w porządku.
On postąpił jak hipokryta? Musi się nad tym zastanowić.
– Nie masz pojęcia, przez co przeszłam, ani nie znasz sytuacji Sharon – ciągnęła Lexi. –
Nic nie wiesz, Tom.
– To powiedz mi.
– To nie czas ani miejsce.
– Nie zbywaj mnie. Oboje wiemy, że musimy porozmawiać.
– Nie tutaj.
Był pewien, że nadal potrafi czytać z jej twarzy, i jeśli się nie mylił, czekało go
wysłuchanie długiej historii.
– Nigdy cię nie zapomniałem. To prawda, ale prawdą jest też, że nie zapomniałem o
dziecku. Naszym dziecku.
Kiedy to mówił, dostrzegł w jej oczach cień żalu. Wiedział, że ona również nie
zapomniała, niezależnie od tego, co kiedyś twierdziła, a także co zrobiła.
– Mamy okazję zostawić za sobą przeszłość. Zjedz ze mną kolację.
Lexi wahała się, więc uśmiechnął się i dodał czule:
– Dziś wieczorem, proszę.
Przez dłuższą chwilę milczała. Kiedy w końcu skinęła głową, zrozumiał, że ten wieczór
będzie punktem zwrotnym ich znajomości. Czy doprowadzi do lepszego zrozumienia, czy
tylko wzajemnych oskarżeń i goryczy?
Pięć godzin później, gdy Lexi otworzyła drzwi, poczuła, że serce na ułamek sekundy jej
stanęło. Tom stał za progiem z jedną ręką wspartą o framugę. Wyglądał, jakby przyszedł
prosto z plaży, i pewnie tak było. Wpadł tylko na moment do siebie, by wziąć prysznic. Miał
jeszcze mokre włosy, policzki zaczerwienione i lśniącą skórę. Lexi poczuła się fatalnie,
chociaż i ona wzięła prysznic i delikatnie się umalowała. Zawsze uważała, że z nich dwojga
Tom jest bardziej atrakcyjny, ale nigdy nie czuła się dużo gorsza. Czas to zmienił.
Tymczasem Tom patrzył na nią z podziwem.
– Wspaniale wyglądasz, Lexi. – Przeniósł spojrzenie na jej nogi i wrócił znów do twarzy,
dodając: – Od przyjazdu widziałem cię stale w dżinsach i czarnej bluzce. A tobie zawsze
dobrze było w żywych kolorach.
Miała nadzieję, że to prawda, ponieważ nagle zrobiło jej się gorąco. Z trudem
powstrzymała chęć, by zakryć policzki. Ten gest tylko przyciągnąłby jego uwagę.
– Idziemy?
Uśmiechnął się i wyciągnął rękę, by zaprowadzić ją do samochodu, ale ona udała, że
musi sprawdzić zamek w drzwiach, i ruszyła za nim po chwili, unikając kontaktu. Chyba nie
była gotowa na wyznania na temat przeszłości, do której nie było powrotu. Zaczęła coś paplać
bez sensu, o wszystkim i o niczym, by udowodnić Tomowi i sobie, że są tylko znajomymi.
– Jestem zdziwiona, że masz wolny wieczór.
– Każdy wieczór mam wolny. Przeceniasz mój urok osobisty. Z nikim się tu nie
zaprzyjaźniłem. – Bez trudu dopasował się do jej lekkiego tonu.
– Wiem, że od przyjazdu otrzymałeś całą masę zaproszeń i odrzuciłeś tylko te, które
kolidowały z pływaniem.
– Śledzisz mnie?
– Zapominasz, że to dziura, wszyscy tu się znają.
– W takim razie czy powinniśmy urządzać to przesłuchanie w publicznym miejscu?
– Zabrzmiało to niezwykle romantycznie. Tom ostrożnie dobierał słowa:
– Gdybym sądził, że szukasz romansu, nie zapraszałbym cię na kolację.
– Nie jesteś zainteresowany?
Był wdzięczny, że nie usłyszał w jej głosie rozczarowania, i odpowiedział zgodnie z
prawdą:
– Nie, ale my mamy mówić o przeszłości.
Tak, rzeczywiście, romanse, miłość, związki nie należą teraz do jego priorytetów, ale
gdyby pięć lat wcześniej nie rozstali się w taki sposób, jego życie wyglądałoby inaczej.
Tymczasem każde z nich poszło własną drogą, a mimo to pozostało między nimi coś, co
domagało się wyjaśnienia.
Godzinę później, kiedy siedzieli w restauracji przy plaży i patrzyli, jak oświetlone
księżycem fale uderzają o brzeg, nadal sobie to powtarzał. Tylko dlaczego do poważnej
rozmowy wybrał tak romantyczną scenerię? Na razie poruszali neutralne tematy, mówili o
dawnych znajomych, opowiadali sobie zabawne anegdoty z pracy, jak para starych przyjaciół,
którzy jakiś czas się nie widzieli. Żadne z nich nie chciało pierwsze poruszyć najbardziej
istotnej kwestii. W przychodni mało się tego dnia nie pokłócili. O wiele przyjemniej było
siedzieć w pełnym zapachów wieczornym powietrzu. W myślach Tom układał sobie zdania,
starał się wybierać słowa, które nie wzbudzą wrogości.
Kiedy podano im zamówione dania, zapadła krępująca cisza. Tom skupił się na jedzeniu,
bo wciąż nie wiedział, w jaki sposób zadać pytanie, by nie obrazić Lexi. Podniósł wzrok i
spojrzał jej w oczy. Pożałował, nie po raz pierwszy zresztą, że nie poszli na tę kolację do
gwarnego, jasno oświetlonego pubu. W przyćmionym świetle restauracji Lexi wyglądała
przepięknie.
A przecież nie powinien pozwolić, by dawne zauroczenie wpłynęło na ich rozmowę.
Zdumiewające, jak wielka jest siła wspomnień. Pocałunki minionego wieczoru też zrobiły
swoje. Tylko tak mógł wytłumaczyć dziwny niepokój i szybsze bicie serca. Bo przecież jego
decyzja była ostateczna: żadnych poważnych związków. Ani tu, ani teraz, nigdy. Lexi
przerwała milczenie.
– Dziwne, że tak tu siedzimy po latach, prawda? Jakbyśmy się nie rozstawali.
– A prawda jest taka, że jesteśmy sobie obcy. Czy nie zaczął zbyt ostro? Chyba Lexi tak
uważa.
– A więc możemy niczego nie zmieniać albo zapełnić białe plamy. Wybieraj. – Włożyła
krewetkę do ust.
– Czy naprawdę chcę usłyszeć, co masz mi do powiedzenia? – Tak, wcześniej chciał,
inaczej nie poszedłby do jej pokoju, ale teraz nie był już taki przekonany. Czuł się bezbronny,
siedząc tak blisko niej. – Więc może i nie, ale to jest jak puszka Pandory. Długo nie
wytrzymasz, żeby do niej nie zajrzeć. W porządku, otwieramy tę puszkę. Powiedz mi, czego
nie wiem. Opowiedz mi o swojej ciąży.
Lexi zaczerpnęła głęboko powietrza.
– Nie usunęłam jej. Zmieniłam zdanie.
Tom osłupiały szybko liczył w myśli. Jego ręka z widelcem zawisła w powietrzu w
połowie drogi do ust.
– Więc Mollie?
Lexi żachnęła się zniecierpliwiona.
– Mollie nie jest moja. Doszłam do wniosku, że nie przerwę ciąży, kiedy zobaczyłam
dziecko podczas badania USG. Powiedziałabym ci o tym, ale już wyjechałeś.
Patrzył na nią bacznie i chociaż nie chciał tego przyznać, szukał na jej twarzy znaków, że
go okłamuje.
– Potem poroniłam.
– Och, Lex. – Na myśl, przez co przechodziła samotnie, serce go zabolało. Dlaczego to
przed nim ukryła?
– A ty zerwałeś kontakt.
Usłyszał w jej słowach oskarżenie, choć powiedziała to spokojnie. Paradoksalnie tym
mocniej to w niego uderzyło.
– Wiem, że ja też nie zachowałam się właściwie, ale naprawdę uważałam, że nie mogę na
ciebie liczyć. Ani razu nie próbowałeś mnie zrozumieć, zawsze tylko twój pogląd był słuszny:
powinniśmy się pobrać i wychować dziecko, obojętnie, czy jesteśmy na to gotowi. Nie miałeś
prawa poniewierać moimi uczuciami tylko dlatego, że twój wybór był szlachetny.
– Nie miałem pojęcia, że tak to widzisz.
– Nigdy nie pytałeś, Tom. Dla ciebie to było oczywiste, a przecież życie nie jest
czarnobiałe.
– Ale ostatecznie zrezygnowałaś z przerwania ciąży, więc czemu mnie oskarżasz?
– Nie oskarżam cię. Może przedtem. – Bawiła się solniczką. – No dobrze, więc wtedy cię
obwiniałam, ale nie winię cię za to, jak się to skończyło. Mogłam postąpić inaczej, ale ty
mnie nie słuchałeś, nie słyszałeś. A ja nie życzyłam sobie, żeby mi narzucano, co mam robić,
potrzebowałam raczej wsparcia, zrozumienia. Chciałam, żebyś pozwolił mi samej
zdecydować.
Tom nie miał ochoty czuć się winny, a jednak ze słów Lexi wynikało, że to on wszystko
zepsuł. Nawet jeśli na pozór mówiła co innego, on słyszał to, co było między słowami.
– Więc ty miałaś prawo podjąć taką decyzję, ale ja nie? Miałem czekać, aż powiesz mi,
czego chcesz i przyznać ci rację?
– Czy naprawdę tylko tyle z tego do ciebie dotarło?
– Tak bym to podsumował. – Jego legendarny spokój powoli go opuszczał. Przez lata
rozważał, „co by było gdyby”, jak wyglądałoby jego życie, gdyby wówczas postąpił inaczej. I
oto teraz Lexi oświadcza mu znienacka, że zdecydowała się urodzić dziecko, a on jest winny,
bo pragnął tego samego. Tego już zbyt wiele.
Ściskając jego dłoń, Lexi popatrzyła mu w oczy. Jej chłodne szczupłe palce działały
kojąco.
– Wbij sobie to do głowy, supermanie, że czasami kobieta nie chce zostać uratowana,
tylko wysłuchana.
– Słuchałem przecież.
Zapadło milczenie, aż Tom poczuł, że musi je przerwać.
– Może nie?
Lexi potrząsnęła głową i puściła jego rękę. Zaczęła zbierać okruchy z obrusa i kłaść je na
swój talerz.
– Nie twierdzę, że nie masz prawa do własnego zdania, ale odnosiłam wrażenie, że mi je
narzucasz.
– Ujęła twarz w dłonie. – I wiedz, że było mi przykro, że się z tobą nie skontaktowałam.
Chyba uznałam, że nasz czas dobiegł końca.
– A dobiegł? – Tom zdziwił się własnemu pytaniu. Jakie to ma znaczenie po tylu latach?
Lexi uniosła ramiona.
– To już przeszłość, nie zmienimy jej.
Te słowa brzmiały jak echo jego własnych uczuć, ale z jakiegoś powodu ogarnęło go
rozczarowanie.
– To prawda, mimo to muszę ci zadać jedno pytanie.
– W jego głowie pojawiło się podejrzenie, że Lexi nie chciała jego, a nie dziecka. – Co
skłoniło cię do zmiany zdania?
– Kiedy zobaczyłam zdjęcie z USG, dotarło do mnie, że noszę w sobie małego człowieka,
którego stworzyliśmy razem. Potrzebowałam kilku dni, żeby to przemyśleć, ale ostatecznie
wykluczyłam przerwanie ciąży.
– A kiedy zamierzałaś... ?
– Powiedzieć ci o tym? Skinął głową.
– Planowałam, że skontaktuję się z tobą akurat tego dnia, kiedy poroniłam. No a potem
nie widziałam już sensu. Byłam zdenerwowana, czułam się winna, bo z początku nie
chciałam tego dziecka, no i byłam naprawdę na ciebie zła. Oskarżałam cię o wszystko, bo
uważałam, że gdybyś się tak nie upierał, nie doszłoby do takiej sytuacji.
Tom otworzył usta, by się bronić, ale to był chyba właśnie ten moment, kiedy Lexi
oczekiwała od niego tylko, że ją wysłucha. Wyczuła jednak, że poczuł się urażony.
– Wiem, że kierowały mną emocje, potrzebowałam wymówki, czegokolwiek, co
nadałoby temu wszystkiemu sens.
– Czy nadal mnie obwiniasz, w jakiejś części? Pokręciła głową.
– Nadał twierdzę, że mnie nie słuchałeś, ale to nie był tylko twój błąd. Ja też powinnam
była inaczej to rozegrać. – Uśmiechnęła się lekko. – Poza tym wydaje mi się, że cokolwiek
byśmy zrobili, tak czy owak mogłam poronić. Czasami coś nie jest nam po prostu
przeznaczone.
– Więc twoim zdaniem dziecko nie było nam przeznaczone? – Przyglądał się jej bacznie.
– Czy my nie byliśmy sobie przeznaczeni?
Lexi wbiła wzrok w talerz i przesunęła ostatnią krewetkę widelcem.
– Krewetka ci nie odpowie, Lxxi. Podniosła wzrok z uśmiechem.
– Może i nie, ale pewnie nie jestem od niej wiele mądrzejsza w tej kwestii. Kto zna
odpowiedzi na takie pytania? Wiem jedynie, że skoro nie jesteśmy razem, to musi być po
temu jakiś powód.
– Sądzisz, że nic nie dzieje się bez powodu? Spojrzał jej w oczy, by znaleźć w nich
odpowiedź, ale widział jedynie rozdrażnienie. Miał nadzieję, że nie dotyczy to jego osoby.
Lexi poprawiła się na krześle, założyła kosmyk za ucho. Tom obserwował każdy jej ruch,
zafascynowany jej urodą.
– Niekoniecznie. Nie powiedziałabym tak o śmierci Erin. – Nie musiał być Einsteinem,
by zauważyć, że nie posłużyła się przykładem ich związku, ale trudno to porównywać do
śmierci siostry. – Może chodzi o to, że musimy znaleźć pozytywną stronę nawet w złych
rzeczach, uczyć się na złych doświadczeniach, bo inaczej jaki jest sens?
– Sens?
– Sens walki, cierpienia.
Uśmiechnął się. Wiedział, że to niestosowne, że popełnił właśnie największą gafę, ale nie
mógł się powstrzymać. Męska duma zwyciężyła.
– Więc jednak cierpiałaś po naszym rozstaniu? Lexi wzięła widelec do ręki i wycelowała
nim w serce Toma, unosząc brwi.
– Czy to chciałeś usłyszeć? – spytała z półuśmiechem. – To ja tu dzielę się z tobą
głębokimi obserwacjami na temat życia i wszechświata, a ciebie obchodzi tylko własne ego?
– Zostaw głębokie obserwacje – sięgnął po jej widelec – na wieczór, kiedy nie zjemy tak
dużo i będę w stanie wdać się z tobą w filozoficzną dysputę. – Położył widelec na stole i ujął
jej dłoń.
– Nadal uważasz, że zachęcanie Sharon, żeby przemyślała swoją sytuację, to hipokryzja z
mojej strony?
– Nie, i przepraszam, że cię zaatakowałem.
– Więc jesteśmy kwita.
– Jasne.
Lexi wzięła głęboki oddech. Tom zauważył to i od razu odgadł, dokąd zmierza ich
rozmowa, i jakie słowa wypowie za moment Lexi.
– Zatem co teraz? – zapytała. – Wiem, że coś takiego jak „my” nie istnieje, ale wczoraj w
nocy na plaży... – Urwała, szukając słów. – Było dosyć miło. A skoro zostajesz tutaj jeszcze
trochę... – Znowu zawiesiła głos, wyraźnie było to zaplanowane.
– Możemy to wykorzystać. – Zrobił błąd, nie powinien był tego mówić. – Nie chcę, żeby
to zabrzmiało arogancko, ale czy jesteś pewna, że tego właśnie chcesz? – Doskonale wiedział,
jak to się skończy. Wolał, by nie robiła sobie złudzeń. – Bo przecież ja niedługo wyjadę, nie
mogę ci nic obiecywać.
Na moment Lexi szeroko otworzyła oczy.
– Wiem – odparła. – To mi nie przeszkadza, Tom. Twój pobyt tutaj będzie krótki, ale
życie też jest krótkie.
Pomyślała o swojej siostrze – to śmierć Erin obudziła w niej pragnienie korzystania z
każdej chwili życia.
– Na pewno?
– Na pewno.
Wsunęła rękę pod jego dłoń. Jej spojrzenie było łagodne i uległe, pragnienie oczywiste.
Niezależnie od tego, czy była zupełnie szczera, twierdząc, że nie będzie mieszać w to swoich
uczuć, było jasne, że chce z nim pójść. Tom zacisnął palce na jej dłoni i poprosiło rachunek.
Teraz i on myślał tylko o tym, by nie zmarnować ani chwili.
ROZDZIAŁ SIÓDMY
Lexi czuła, że uśmiecha się niczym wiejski głupek. Od jakiegoś czasu chodziła z taką
miną i nic nie mogła na to poradzić. Każda chwila spędzona z Tomem w ciągu minionych dni
była cudowna, wolna od dawnych antagonizmów i niewypowiedzianych pretensji. Tyle tylko,
że okłamała Toma, mówiąc, że jest absolutnie gotowa na przelotny romans. Gdyby
powiedziała mu prawdę, chciałby jej zaoszczędzić bólu i do niczego by między nimi nie
doszło. Uczciwość nie pozwoliłaby mu łamać jej serca. Ale co tam, to w końcu jej serce.
Poza tym nie mieli przed sobą żadnych sekretów, cieszyli się swoim towarzystwem, nie
szukając dla swych spotkań specjalnych powodów ani specjalnej scenerii. Wystarczyło im, że
byli razem. Spacerowali po plaży, rozmawiali pod gwiazdami, całowali się. Lexi od dawna
nie czuła się tak szczęśliwa.
Nadal wzbudzała w Tomie pożądanie. Sposób, w jaki całował ją na plaży, nie zostawił jej
żadnych wątpliwości w tej materii. Perspektywa, że takich pocałunków będzie więcej,
wystarczała, by ją przekonać, że warto ryzykować cierpienie po wyjeździe Toma. Każda
kobieta, która poznałaby takie pocałunki, podjęłaby identyczną decyzję. Wszystko, co działo
się od czasu ich wspólnej kolacji, stanowiło dowód, że zdecydowała słusznie. Musiałaby być
szalona, by nie wykorzystać takiej okazji.
Nie robiła żadnych planów. Poza tym jej plany nigdy się nie spełniały, a zresztą czegóż
mogłaby sobie życzyć, jeśli chodzi o Toma? Kilku dodatkowych dni szczęścia, o niczym
więcej nie marzyła.
Po wyjeździe Toma musi zająć się sprawami służbowymi. Miała nadzieję, że nie będzie
za późno. Jak by się czuła, gdyby poniewczasie okazało się, że stać ją na wykupienie
praktyki? Zapisała sobie dla pamięci:
Spytać Pete’a o decyzję.
Porozmawiać z Donną.
Zadzwonić do banku i umówić się na spotkanie.
Zrobić plan biznesowy.
Pora zabrać się za to poważnie. Zerknęła na zegarek. Za moment przyjdzie pierwszy
pacjent, nie ma już czasu telefonować do banku.
– Cześć, jak leci?
Peggy połączyła Lexi z Tomem. Serce Lexi zamarło, gdy tylko usłyszała od pielęgniarki,
kto dzwoni.
– Pracowicie – odparła.
– Jedziemy do Potter’s Point.
– Spokojne wiejskie życie to mit, co?
– Dla lekarza tak. Przynajmniej dzisiaj. Ale ważne, żebym to zobaczył. Ciebie też chcę
zobaczyć. Co robisz po pracy?
– Mam jeszcze jednego pacjenta, potem odbieram Mollie, to ostami dzień szkoły. Jej
klasa wybiera się do parku, taką mają tradycję na zakończenie semestru. – Żal, że nie może
spotkać się z Tomem, zmniejszył fakt, że on pragnął ją zobaczyć. – Chciałyśmy cię zaprosić
na jutro. – Była tak zdenerwowana, jakby proponowała mu pierwszą randkę. – Jesteś wolny?
– Co masz na myśli?
– Chcę ci pokazać jedną z lokalnych atrakcji. Wielu rzeczy tu nie widziałeś.
– Ani przez moment w to nie wątpiłem. Gdybym wiedział więcej o miejscowych
atrakcjach, już dawno bym tu przyjechał.
Lexi uśmiechnęła się szeroko.
– Przyjedziemy po ciebie o dziesiątej. Weź ze sobą ręcznik plażowy i buty do chodzenia.
Na szczycie skały powiało chłodem. Lexi zadrżała, dostała już gęsiej skórki. Wpatrywała
się w horyzont, wypatrując zmiany pogody. Dzień był wspaniały, słoneczny i ciepły, idealne
warunki do obserwowania wielorybów. Mollie była w swoim żywiole. Tom i Lexi wymienili
kilka dyskretnych pocałunków, ale bohaterką tego dnia była Mollie. Lexi patrzyła z
mieszanymi uczuciami na Toma i swoją siostrzenicę, którzy świetnie się dogadywali. Ale
teraz na niebie toczyły się ciemne chmury.
Mollie i Tom w dalszym ciągu zachwycali się zabawą wielorybów w pobliżu brzegu.
Lexi nie chciała im psuć popołudnia, ale pogoda na tym wybrzeżu zmieniała się w ciągu kilku
minut, więc nie mogli dłużej zostać na skałach, zwłaszcza gdyby miała nadejść burza z
piorunami.
– Wybaczcie, że wam przerywam, ale zanosi się na burzę. – Wskazała głową na horyzont.
– Mollie, kto pierwszy dobiegnie do samochodu! – zawołał Tom.
Dziewczynka popędziła przed siebie, a Tom ciągnął Lexi za rękę. W plecy wiał im silny
wiatr. Kiedy dotarli do samochodu, spadły pierwsze krople deszczu.
Lexi włączyła radio. Lokalna stacja nadawała akurat prognozę pogody. Lektor
potwierdził, że burza uderzy w Pelican Beach w ciągu godziny i radził wszystkim, by nie
wychodzili z domu. Potem zadzwoniła komórka Lexi.
– Odbierzesz? – Lexi zapaliła silnik i wyjechała z parkingu.
– Proszę poczekać – powiedział Tom do słuchawki. – Zaraz ją zapytam, co chce zrobić. –
Odwrócił się do Lexi. – To szpital. Sue Murphy zaczęła rodzić. Pete jest w drodze, więc
dzwonią grzecznościowo, żebyś wiedziała, co się dzieje.
– Pete sobie poradzi, ale wpadnę do nich, jak podrzucę Mollie do domu. Sue nie pytała o
mnie?
– Czy Sue nie ma nic przeciw temu, żeby zajął się nią Pete? – spytał Tom i skinął głową
do Lexi. – Dobrze, może do was wpadnie. – Rozłączył się.
– Widziałam wczoraj Sue – powiedziała Lexi. – To trzydziesty dziewiąty tydzień, dziecko
było gotowe. Nie zdziwię się, jak będzie jeszcze kilka porodów przy tej pogodzie.
– Słucham?
– Gwałtowna zmiana ciśnienia, którą niesie ze sobą burza, ma też wpływ na ciężarne
kobiety. Wody im odchodzą.
– Żartujesz.
– Wcale nie.
– Jakiś naukowy dowód na potwierdzenie? – W jego głosie zabrzmiała żartobliwa nuta.
– Spytaj któregokolwiek wiejskiego lekarza albo farmera. Owce też tak reagują. – Śmiech
Toma wypełnił samochód. – Śmiej się, śmiej, ale jutro nie będzie wolnego łóżka na
porodówce.
Zawieźli zmęczoną Mollie do domu, po czym zawrócili do miasta. W drodze Tom
ponownie odebrał telefon Lexi.
– Z towarzystwa ubezpieczeniowego – wyjaśnił. – W przychodni włączył się alarm.
Pytają, czy możesz sprawdzić.
Lexi skinęła głową. Po zakończeniu rozmowy Tom spojrzał na nią zaintrygowany.
– Dlaczego dzwonią do ciebie, żebyś to sprawdziła? Czy to nie ich zadanie?
– To przeważnie fałszywe alarmy. Kiedy sami przyjeżdżają i przestawiają alarm, trzeba
im płacić. Więc robimy to na zmianę, teraz wypada moja kolej.
– A jeśli to nie jest fałszywy alarm i ktoś się włamał? Takie ryzyko powinno podejmować
towarzystwo ubezpieczeniowe, a nie ty. Płacisz im za to.
– Jeśli alarm włącza się w nocy, każę im jechać.
– Włamywaczom nie robi różnicy, czy to dzień czy noc. Nie jest wcale bezpieczniej,
kiedy świeci słońce.
– Pewnie wiatr włączył alarm. Nic się nie stało. Wyrzucę cię po drodze.
– Jadę z tobą.
Lexi chciała zaprotestować, ale jedno spojrzenie na stanowczą minę Toma wystarczyło,
by przekonać ją, że to z góry przegrana walka.
– Dobra. – Wiatr źle na nią działał, nie miała ochoty tego mówić, ale była wdzięczna za
towarzystwo. No i wolałaby sama nie natknąć się na ewentualnego złodzieja.
Kiedy zaparkowali przed budynkiem przychodni, wiatr huczał. Od razu zauważyli kawał
blachy, który zwisał z dachu i uderzał o ścianę. Poza tym wyglądało na to, że nic się nie
dzieje. Dochodziła szósta, o tej porze roku zmierzchało dużo później, ale czarne burzowe
chmury zasłoniły słońce i wydawało się, że to już wieczór. Otworzyli drzwi samochodu i
pobiegli do budynku.
Lało jak z cebra, z góry i z ukosa. W oddali słyszeli szum fal uderzających o brzeg. Kiedy
Lexi próbowała dopasować właściwy klucz do zamka, błyskawica przecięła niebo i nad ich
głowami grzmotnęło.
Tom wziął od niej klucze.
– Wejdę pierwszy, na wszelki wypadek.
Lexi nie dyskutowała z nim, bo nie była to pora na fałszywą odwagę. Przez szklane drzwi
widzieli mrugającą lampkę alarmu. Tom otworzył wreszcie drzwi, pchnął je i zapalił światło,
ale dalej było ciemno. Lexi zerknęła przez ramię. Parking też tonął w ciemnościach.
– Pewnie światło wysiadło przez tę burzę. Za drzwiami powinna być latarka, na puszce z
bezpiecznikami.
Tom zajrzał za drzwi, sięgnął po latarkę i zapalił ją. Gdy zrobiło się jasno, Lexi poczuła
się pewniej, ale tylko na moment. W świetle latarki znajome przedmioty przybierały
dziwaczne kształty. Lexi wprowadziła kod służący do wyłączenia alarmu. Trzymała się blisko
Toma, który ruszył dalej korytarzem i otwierał kolejne drzwi, sprawdzając pomieszczenia.
W końcu znaleźli się przed recepcją.
– Wygląda na to, że wszystko gra – oznajmił Tom. – Jaka jest teraz procedura?
– Zadzwonię do towarzystwa ubezpieczeniowego i zresetuję alarm. To zajmie tylko
chwilkę. – Wszedłszy za ladę recepcji, Lexi podniosła słuchawkę.
Gdy zaczęła wybierać numer, błyskawica rozświetliła pokój i tuż nad nimi rozległ się
kolejny grzmot. Zaraz potem coś huknęło. Zanim zorientowała się, co to było, dobiegł ich
odgłos tłuczonego szkła. Spojrzała na Toma.
– Tylne drzwi.
Tom natychmiast ruszył biegiem, wołając przez ramię:
– Zostań tu!
Ale Lexi za nic w świecie nie zostałaby sama po ciemku. Pobiegła za Tomem, za
światłem latarki.
Szyba z tylnych drzwi leżała stłuczona na dywanie. Tom znieruchomiał, skierował latarkę
na drzwi.
– To sosna, pewnie piorun w nią trafił.
W drzwi uderzyła potężna gałąź sosny, która stała przed wejściem do przychodni.
– Dzięki Bogu, że byliśmy już w środku.
Lexi nie chciała nawet myśleć o tym, że ledwie chwilę wcześniej stali pod tą sosną.
– Czy w szopie znajdę coś, czym można by zakryć tę dziurę?
– Nie mam pojęcia.
– A macie tu więcej latarek?
– Chyba jest jeszcze jedna w kuchni.
– Chodźmy tam. – Tom wziął Lexi za rękę. – Ostrożnie, patrz pod nogi. – Szkło
chrzęściło pod ich stopami.
– Zobacz na lodówce – powiedziała Lexi, wchodząc do kuchni.
– Dobrze, działa. Zajrzę do szopy, może są tam jakieś deski. – Tom puścił jej dłoń.
Przeraziła się, że zamierzał zostawić ją tam samą.
Dopiero zbliżywszy się do drzwi frontowych, Tom wyczuł jej niepokój.
– Dasz sobie radę? Wrócę jak najszybciej. – Przekręcił zamek. – Może w międzyczasie
zadzwonisz do tej spółki ubezpieczeniowej i powiesz, że sytuacja jest pod kontrolą? Tylko nie
rozmawiaj długo, podczas takiej burzy to niebezpieczne. – Obejrzał się jeszcze i dodał: – Na
razie. – Po czym zniknął w ciemności.
Grzmoty zagłuszały walenie serca Lexi. Ale było też wiele innych obcych, niepokojących
hałasów. Kiedy została sama, słyszała każde najmniejsze skrzypnięcie. Ściskając latarkę ze
wszystkich sił, zaczęła szukać w recepcji numeru telefonu do towarzystwa
ubezpieczeniowego. Niestety, w słuchawce panowała głucha cisza.
Lexi wyjęła komórkę z kieszeni i sprawdziła, czy ma sygnał. Tyle że teraz zginął jej
gdzieś numer, na który miała zadzwonić. Wróciła zatem do alarmu, przekonana, że numer jest
na nim zapisany. I nie myliła się. Czym prędzej zdała swemu rozmówcy relację z tego, co się
działo i zapewniła go, że da mu znać, kiedy opuści przychodnię. Szkło chrzęściło pod
podeszwami jej butów. Postanowiła je sprzątnąć, tym bardziej że Tom będzie musiał
uklęknąć na ziemi, by naprawić drzwi.
Zadzwoniła jeszcze do matki i zapewniła ją, że z nią wszystko w porządku. Potem wzięła
z kuchni szczotkę, śmietniczkę i kosz na śmieci, i zabrała się za porządki. Latarkę oparła o
ścianę. Próbowała skupić się na tym zajęciu, by nie słyszeć burzy. Ale gdy odwróciła się, by
opróżnić pełną śmietniczkę, błyskawica rozświetliła korytarz. Lexi podniosła ręce do twarzy i
krzyknęła. Śmietniczka upadła na podłogę.
– Lex, to tylko ja.
– Boże, Tom, ależ mnie przeraziłeś. – Pochyliła się i zaczęła ponownie zmiatać szkło, ale
ręce tak jej się trzęsły, że musiała przestać. Tom podszedł do niej i zamknął ją w objęciach.
– Nie chciałem cię przestraszyć. – Odsunął się i poświecił latarką na stos pudeł u swoich
stóp. – Znalazłem je w szopie. Tektura jest dość gruba, ale nie zabezpieczy budynku.
Posiedzę tutaj, dopóki drzwi nie zostaną porządnie naprawione.
– Przecież nie zdołamy nic zrobić aż do rana. Dżinsowe spodnie Toma były
mokrzuteńkie.
– Jesteś przemoczony do nitki.
– Bo na zewnątrz szaleje niezła burza.
W świetle latarki Lexi dostrzegła jego uśmiech. Przez drzwi wpadł powiew silnego
wiatru.
– Musisz się wysuszyć.
– Najpierw drzwi, bo jeszcze zacznie nas zalewać. – Tom obejrzał dziurę. – Gałąź się
złamała. Chyba uda mi się ją wyciągnąć. Mogłabyś poszukać jakiejś taśmy, żeby przykleić
ten karton?
– Dasz sobie sam radę z tą gałęzią? – spytała, bo wydawało jej się, że gałąź jest spora.
– Tak. Nie ma sensu, żebyśmy obydwoje mokli. Macie tu jakieś stare ręczniki, przez
które mógłbym chwycić gałąź?
Lexi pospieszyła do szafki w korytarzu, wyciągnęła z niej kilka ręczników i dwa koce i
zaniosła je Tomowi.
– Dzięki – powiedział i znowu zniknął.
Lexi zaczęła przeglądać zawartość kuchennych szafek. W jednej z nich znalazła taśmę
klejącą i nożyczki, i wróciła z nimi do Toma. A on właśnie wyciągnął gałąź i położył ją na
ziemi kilka metrów od budynku. Lexi szybko sprzątnęła okruchy szkła.
– Czy wybić resztę szyby?
– Nie ma znaczenia, może zostać. Szklarz jutro się tym zajmie. – Tom ostrożnie wszedł
przez dziurę do środka. – Teraz przytrzymam tekturę, a ty utnij odpowiedni kawałek taśmy i
przyklej ukośnie, dobrze?
– Jasne.
Tom przykucnął na podłodze z rozłożonym kartonem w rękach. Kiedy Lexi nachyliła się
z taśmą, poczuł jej włosy na policzku. Morele! Jej ciepły oddech muskał jego wyziębioną
mokrą skórę, jej piersi naciskały na jego przedramię. Zamknął oczy i zadrżał.
– Zimno ci?
Szybko podniósł powieki i spojrzał na Lexi, która wyprostowała się i cofnęła. Teraz i jej
ubranie było wilgotne, bo deszcz zacinał przez dziurę. T-shirt przykleił się do jej piersi.
– Trochę – odparł. W tych okolicznościach małe kłamstwo jest usprawiedliwione.
– Już prawie skończyłam. – Ucięła kolejny kawałek taśmy i przykleiła go z drugiej
strony. Paski taśmy ułożyły się w literę X. Tym razem nie musiała tak mocno pochylać się
nad Tomem, a on natychmiast za tym zatęsknił.
– Przyklejmy jeszcze na górze – powiedział. Tym razem to Lexi trzymała karton. Gdy
wyciągnęła ręce, jej T-shirt podjechał do góry, dzięki czemu Tom ujrzał fragment opalonego
ciała. Stanął za nią, bardzo blisko, by dosięgnąć górnego rogu drzwi. Trzymając taśmę w
lewej ręce, sięgnął prawą pod ramieniem Lxxi, a wtedy jego ręka otarła się o jej piersi.
Usłyszał jej westchnienie.
– Wybacz, już kończę.
Tymczasem ona odwróciła ku niemu głowę. Miała rozchylone wargi, jakby chciała coś
powiedzieć. Czekał na to, lecz milczała. Oblizała tylko wargi. To narastało już od kilku dni.
Każdy pocałunek był krokiem dalej, po każdym pragnął jeszcze więcej. Teraz mieli okazję,
byli sami. Tom pochylił głowę, wypuścił nożyczki, zapominając nie tylko o rolce taśmy, ale o
całym świecie. Lexi wplotła palce w jego włosy, a on położył dłoń na jej karku. Gdy drugą
ręką dotknął jej piersi, odepchnęła go.
– Tom, przestań. – Ileż samozaparcia wymagały od niej te słowa. Czy rzeczywiście
wystarczą jej pocałunki? Tom spojrzał na nią. Jej oczy lśniły, policzki pałały. Więc tak
naprawdę go nie odtrąca. – Nie tutaj. – Wzięła kolejny oddech. – Musimy zdjąć mokre
ubrania.
Przykleił ostatni kawałek taśmy do framugi, po czym wstał i wyciągnął rękę.
– Prowadź.
Lexi zaprowadziła go do swego gabinetu, po drodze biorąc z szafki w korytarzu parę
ręczników i koców, które rzuciła później na kozetkę. Tom ściągnął koszulkę jednym ruchem i
wsunął dłonie pod T-shirt Lexi, by rozpiąć jej stanik, a równocześnie poczuł jej ręce na
plecach.
– Musisz je zdjąć, są kompletnie mokre – powiedziała, mając na myśli jego spodnie.
Nie wahał się ani chwili. Zrzucił spodnie, a potem buty, nawet nie rozwiązując
sznurowadeł. Kiedy Lexi zsunęła mu z bioder bokserki, podniósł ją i położył na kozetce.
Całował niecierpliwie jej twarz i dekolt. Lexi uniosła się, by zdjąć swoje dżinsy i bieliznę.
– Już prawie zapomniałem, jaka jesteś piękna. Spojrzała mu w oczy.
– Kochaj się ze mną, Tom.
Nie mógł się jej oprzeć, ale nie był przygotowany, nie miał się czym zabezpieczyć.
– W górnej szufladzie szafki z instrumentami – podpowiedziała, odgadując powód jego
wahania.
Zapomniał już, jak doskonale do siebie pasowali. W jednej sekundzie odnaleźli wspólny
rytm i płynęli na jednej fali, jak dawniej stając się jednością.
ROZDZIAŁ ÓSMY
Czuła na sobie dłonie Toma – odgarniał włosy z jej twarzy. Leżała z głową na jego
ramieniu i pragnęła, by ta chwila nigdy się nie skończyła.
– Bardzo nie chciałbym się ruszać, ale jeśli nie zmienimy pozycji, ręka mi całkiem
zesztywnieje.
Lexi podniosła powieki.
– Dzień dobry.
– Dzień dobry.
Nie spali wiele tej nocy i to było widać.
– Burza minęła?
– Tak. Musimy wstać i zobaczyć, jak to wygląda, i zadzwonić do szklarza – rzekł bez
przekonania.
– Tak, musimy... – odparła też bez przekonania.
A zatem zostali na kozetce. Tom wsparty na łokciu patrzył na Lexi. Pochylił głowę i
musnął jej wargi pocałunkiem. Najchętniej zatraciłby się w niej jak minionej nocy, ale wtedy
właśnie zadzwonił telefon komórkowy. Tom wstał, chwycił jeden z ręczników z podłogi i
owinął się nim wokół bioder.
Lexi zsunęła się z kozetki. W dziennym świetle czuła się zawstydzona, więc ubrała się
szybko, podczas gdy Tom zamienił z kimś kilka słów przez telefon.
– To do ciebie – oznajmił. Lexi właśnie zapinała spodnie.
– Jakiś problem? – spytał, kiedy skończyła rozmawiać.
– Dzwonił Max Stoppard, szef policji. W nocy był wyścig jachtów między Kangaroo i
naszą miejscowością. Większość jachtów dotarła z trudem do przystani, ale z powodu
sztormu sporo osób ucierpiało. Max prosił, żebym pojechała na przystań i zajęła się tymi
ludźmi.
– Co to znaczy większość łodzi?
– Dwie nie wróciły. Straż przybrzeżna ich szuka. – Włożyła buty, zdejmując wzrok z
Toma, który właśnie zapinał dżinsy, wciąż wilgotne, podobnie jak koszula, która kleiła się do
jego piersi. Najchętniej zdarłaby z niego te ubrania, ale to nie była dobra pora. – Muszę
lecieć. Możesz zająć się... ?
– Szklarzem i drzewem? Zadzwonię do Peggy, żeby tego dopilnowała, i pojadę z tobą.
Chciała napomknąć o tym, co zaszło w nocy, ale nie była pewna, ile znaczyło to dla
Toma ani dokąd ich to zaprowadzi. Zrobili jeden wielki krok naprzód, który dla niej oznaczał
ogromne ryzyko, że Tom złamie jej serce, jeżeli nie przekona go, by zdecydował się na coś
więcej niż przelotny romans.
Tymczasem on wyciągnął rękę i pocałował ją w czubek głowy tak czule, że jej serce
zabiło znów mocniej.
– Dziękuję ci za tę noc. – Uśmiechnął się do niej trochę krzywo, jakby nie wiedział, co
dalej. Mimo to nadzieja Lexi odżyła.
Zaparkowała samochód możliwie najbliżej przystani. Kiedy zbliżali się do wody, Tom
zobaczył siwowłosego mężczyznę, który wyszedł im naprzeciw.
– Dziękuję, że przyjechałaś, Lexi.
– Nie ma za co, Max. To doktor Tom Edwards, druga para rąk do pracy. Tora, to Max
Stoppard, szef policji.
Tom wyciągnął rękę, a Max uścisnął ją mocno.
– Jaką mamy w tej chwili sytuację?
Max ruszył w stronę przystani, mówiąc po drodze:
– Dwójkę odesłaliśmy do szpitala z podejrzeniem niegroźnych złamań, ale mamy tu
jeszcze kilku, których trzeba zręcznie pozszywać.
– Wiadomo już coś o zaginionych?
– Jeszcze nic.
– Kto to jest?
– Rick i Sam Markham.
– Och. – Tom zerknął na Lexi. Sam Markham był przecież ojcem bliźniaczek, którym
pomagał przyjść na świat.
Lexi skinęła głową.
– Znasz Sama. Rick to jego ojciec. Miejmy nadzieję, że szybko ich znajdą.
– Straż przybrzeżna szuka jachtu, ale od pewnego czasu nie miałem żadnej wiadomości.
– No to zabierajmy się do roboty.
– Tędy, proszę. – Max zaprowadził ich do prowizorycznego namiotu. Policjanci
rozciągnęli brezent nad trapem, by osłonić zmęczonych żeglarzy przed słońcem. Po
gwałtownej nocnej burzy dzień był znów upalny. Żeglarze dostali kroplówki, które miały
ustrzec ich przed odwodnieniem. – Możesz zacząć z tej strony? – spytał Max. – Ratownicy
powiedzieli, że ci dwaj są najważniejsi.
Tom starał się odsunąć od siebie wszystko, co nie było związane z potrzebą chwili.
Gdyby pozwolił myślom krążyć wokół Lexi, która pracowała tak blisko, że trudno było o niej
zapomnieć, wykazałby kompletny brak profesjonalizmu. Wymagało to jednak od niego
wysiłku i męczyło bardziej niż praca. Właśnie skończył zszywać głęboką ranę na
przedramieniu mężczyzny, kiedy podszedł do niego Max.
– Straż przybrzeżna wraca. Znaleźli Sama. Jest ranny, ale żyje. Możecie podjechać na ich
przystań?
Tom i Lexi natychmiast zdjęli zakrwawione gumowe rękawiczki. Lexi wzięła torbę
lekarską i pospieszyli do samochodu. Posterunek straży mieścił się niedaleko. Gdy
przyjechali, Sam był nadal w żeglarskim ubraniu, choć gdzieś po drodze zgubił buty.
Zziębnięty, drżał na całym ciele.
– Kilka godzin spędził w wodzie, za burtą, przywiązany do łodzi – poinformował
strażnik.
Lexi przyklękła obok Sama.
– Czy coś cię boli? Jesteś ranny?
W odpowiedzi Sam pokręcił głową. Szczękał zębami tak strasznie, że Tom wątpił, by
zdołał wykrztusić choć słowo.
– Wyziębienie organizmu?
– Chyba tak – odparła Lexi. – Musimy go zbadać. Zmierz mu tętno, a ja sprawdzę
temperaturę.
– Najdokładniejszy wynik otrzymasz, mierząc w odbycie – poradził Tom, wyjmując
aparat do mierzenia ciśnienia.
– Trzydzieści trzy i trzy kreski. Hipotermia – oświadczyła Lexi po chwili.
– Sam, musimy ci zdjąć ubrania, żebyś się zagrzał, dobrze? – zapytał Tom, po czym
spojrzał na Maxa.
– Potrzebujemy koce, najlepiej ciepłe, jak najszybciej. I karetkę, bo trzeba go natychmiast
zawieźć do szpitala.
– Ja mam koc w zestawie. – Lexi wyciągnęła koc z torby i przykryła Sama, gdy Tom
ściągnął z niego ubranie.
– Karetka jest teraz w szpitalu. – Max podał Lexi więcej koców, a ona owinęła nimi tułów
Sama. – Chcesz jeszcze zawinąć mu nogi?
– Nie, krew z wyziębionych nóg nie powinna za szybko popłynąć do serca.
Najważniejsze jest ogrzanie tułowia.
– Proszę powiedzieć, żeby karetka szybko tu wróciła – powiedział Tom. – Może mnie pan
połączyć ze szpitalem?
– Oczywiście. Połączę pana od razu z Pete’em – rzekł Max i po chwili podał mu swoją
komórkę.
– Część, znaleźli Sama Markhana. Nie ma widocznych uszkodzeń ciała, ale jest bardzo
wychłodzony. Możecie zorganizować ciepły tlen i ogrzany płyn do kroplówki? – Tom czekał
na potwierdzenie Pete’a.
– Dziękuję.
– Zmierzmy mu jeszcze raz ciśnienie i temperaturę.
– Temperatura nie spada – stwierdził Tom. – A ciśnienie?
– Rośnie.
Kiedy dotarła do nich syrena karetki, Tomowi nagle przypomniał się mężczyzna, którego
nie zdołał uratować. Teraz musiał jednak przekazać ratownikom niezbędne informacje:
– Potrzebny jest monitor ECG, maska tlenowa i płyny. Macie jakieś podgrzane płyny do
kroplówki? – Ratownicy pokręcili głowami. – W takim razie niech leży pod kocami. Pete już
na niego czeka.
– Czy któreś z was jedzie?
– Pete da sobie radę – odparła Lexi. – Szpital jest blisko. Wszystko będzie dobrze.
– W porządku, to jedziemy.
– Sam, wszystko będzie dobrze. Zajmiemy się tobą. Tom i Lexi stali ramię przy ramieniu,
kiedy Sama przeniesiono na nosze i wniesiono do karetki. Tom wyczuł napięcie Lexi i chciał
ją przytulić, ale w miejscu publicznym musiał się zadowolić słowami pocieszenia.
– Nic mu nie będzie, Lexi, jest młody i zdrowy, i nie tak bardzo wyziębiony. Miał
szczęście, że jest lato.
– Martwię się, że jeszcze może być gorzej. Nadal nie ma wiadomości o Ricku.
Kiedy to mówiła, łódź straży przybrzeżnej wypłynęła na kolejne poszukiwanie.
– Możemy tylko czekać. Wracajmy do roboty, nie ma sensu wyobrażać sobie Bóg wie
czego – rzekł Tom.
Tym razem otoczył ją ramieniem. Wrócili na przystań, do prowizorycznej sali
zabiegowej. Do rannych, którzy czekali, aż ktoś się nimi zajmie.
– Tych dwóch już z głowy. Ilu zostało? Tom rozejrzał się i szybko policzył.
– Jeszcze paru.
– Mogę z tobą pogadać, jak skończycie, Lex? – Max pojawił się z ponurą miną.
– Co się stało?
– Znaleźli Ricka Markhama.
– W jakim stanie? Max pokręcił głową.
– Chciałbym, żebyś ze mną poszła.
Z tonu Maxa Tom domyślił się, że Rick nie przeżył. Pobladła twarz Lexi świadczyła o
tym, że i ona doszła do tego samego wniosku. Gdy się oddalała, widział, że jest pozbawiona
energii. Burzliwa noc dawała o sobie znać. Tom żałował, że nie może zrobić nic więcej, by jej
pomóc. Wrócił spojrzeniem do żeglarza, który siedział przed nim. Temu człowiekowi był w
stanie ulżyć. Zajął się jego krwawiącym czołem.
Pracował w milczeniu, co pozwalało mu rozpamiętywać wydarzenia minionej nocy. Co
on sobie wyobrażał? Nic sobie nie wyobrażał, bo w ogóle wyłączył myślenie. Rządziły nim
pożądanie, namiętność, instynkt. Nie zawracał sobie głowy konsekwencjami. Lexi działała na
jego zmysły jak narkotyk. Jej ciepły oddech, jej kształty, włosy pachnące morelami
zapraszały go od odkrywania innych wdzięków. To było od niego silniejsze.
Czy ją wykorzystał? Ta myśl niepokoiła go przez moment, póki nie przypomniał sobie jej
nieukrywanej radości. Poza tym to ona zaciągnęła go do gabinetu, i to ona go rozebrała. Do
tej pory na to wspomnienie czuł ciarki na plecach. Ale jego pobyt w Pelican Beach dobiega
końca. Teraz będzie musiał wrócić do swojego życia, bez Lexi, samotny po nieudanym
małżeństwie.
Będzie musiał odejść i odejdzie. Żadne pochopne decyzje nie wchodzą w rachubę.
Zresztą niczego Lexi nie obiecywał, a ona nie oczekiwała obietnic.
A jednak tego ranka dostrzegł jakąś zmianę w jej oczach, niewątpliwie z powodu
minionej nocy. Czy nadal satysfakcjonuje ją związek bez zobowiązań? Jeśli nie, muszą
natychmiast to zakończyć, zanim Lexi zbyt głęboko się zaangażuje. Za wiele wycierpiała w
ostatnich paru latach, nawet nie licząc ich rozstania i straty dziecka.
Jeżeli więc zaangażowała się emocjonalnie, ta jedna noc musi mu wystarczyć. Przechowa
ją w pamięci, by podtrzymywała go na duchu w ciężkich chwilach.
Lexi obudziła się o siódmej, zdziwiona, że spała tak smacznie całą noc, mając za sobą
dzień pełen dramatycznych przeżyć. Za godzinę była umówiona z szefem policji w sprawie
Ricka. Odtwarzała sobie w pamięci wszystko, co zdarzyło się poprzedniego dnia.
Kiedy zajechała do kostnicy i pomachała ręką szefowi policji, wciąż myślała o tym, jak
śmierć Ricka odbije się na jego rodzinie.
– Witaj, Max. – Cofnęła się, kiedy Max otworzył drzwi kostnicy.
W pierwszej chwili po wejściu oddychała przez usta, zanim przyzwyczaiła się do ostrego
zapachu środków odkażających. Włączyła odtwarzacz CD, gdyż zawsze od tego zaczynała
pracę w tym pomieszczeniu. Przez głośniki popłynęła spokojna muzyka klasyczna.
Włożyła fartuch i czepek, wyszorowała ręce, i wciągając rękawiczki, podeszła do stołu na
środku pokoju. Ciało Ricka było przykryte płótnem. Max zapalił światło nad stołem, a potem
odchylił ostrożnie płótno, by Lexi mogła zabrać się do dzieła. Max był dżentelmenem. Ilekroć
towarzyszył jej w kostnicy, zawsze traktował zmarłego z nie mniejszym szacunkiem, niż
traktowałby żywego człowieka. Zresztą nie było w tym nic dziwnego. Lexi poznała go, gdy
jego siostra i szwagier zostali zabici.
Przez chwilę przyglądała się twarzy Ricka. Trudno było teraz poznać tego przystojnego
mężczyznę.
– To wielka tragedia – mruknęła pod nosem, a Max przytaknął. – Powinien jeszcze żyć,
patrzeć, jak wnuki rosną, cieszyć się, widząc swojego syna w roli ojca.
Max odchrząknął.
– Chcesz, żebym został? Lexi pokręciła głową.
– Za chwilę przyjedzie Tom. Dam ci znać, jak nam poszło.
Czekała, aż Max wyjdzie, po czym skupiła się na pracy. Wciąż czuła ostrą woń środka
odkażającego. Zawsze, kiedy tu wchodziła, jej zmysł powonienia doznawał szoku, ale
przyzwyczajała się dosyć szybko i po chwili już niczego nie czuła. Wzięła nożyczki i zaczęła
rozcinać ubranie.
Na dźwięk otwieranych drzwi podniosła głowę. Serce zabiło jej mocniej, bo myślała, że
zobaczy Toma, zamiast tego ujrzała technika, który wjechał z aparatem do zdjęć
rentgenowskich. Podziękowała mu, włożyła ciężki ochronny fartuch i ustawiła aparat. Tym
razem skoncentrowała się na robieniu zdjęć, toteż nie usłyszała, że drzwi znów się otworzyły.
Dotarł do niej głos Maxa, który stał przy wejściu, a potem Toma. Po chwili Tom już był przy
niej.
Powściągnęła chęć, by na niego zerknąć. To nie pora kierować uwagę na jego nieodparty
męski urok, choć mieli być sami po raz pierwszy od owej nocnej burzy. Lexi skinęła głową w
stronę radiologa, który zrobił ostatnie zdjęcie. Widziała Toma kątem oka.
– Dziękuję, że przyszedłeś. Wstępne badania już zrobiłam. – Czekała z tymi słowami do
wyjścia technika. Po przyjściu Toma w pokoju natychmiast zapanowała napięta atmosfera.
Tom ma wkrótce wyjechać, a Lexi uważała, że łatwiej jej będzie uporać się z tym, kiedy nikt
w mieście nie będzie wiedział, że coś ich łączyło.
Pochyliła się nad sztywnym ciałem, a kiedy Tom stanął obok niej, odsunęła się, by
włączyć dyktafon i nagrywać swoje obserwacje. Później zrobi z tego notatki. Zaczęła od
szukania widocznych uszkodzeń ciała. Tom w tym czasie ubrał się odpowiednio i umył ręce.
Lexi kontynuowała badanie, mówiąc przy tym głośno:
– Żadnych ran ciętych, otarć ani stłuczeń na tułowiu i kończynach.
Przesunęła palcami po głowie i poczuła guz z tyłu czaszki. Powiedziała o tym Tomowi.
– Mógł go spowodować złamany maszt?
– Prawdopodobnie. Pomóż mi go przewrócić na brzuch, przyjrzymy się temu bliżej.
Gdy przesuwali Ricka, ręka Toma znalazła się na dłoni Lexi. Lexi podniosła na niego
wzrok, by zobaczyć, czy zrobił to celowo, ale odniosła wrażenie, że Tom jest całkowicie
skupiony na pracy. Przynajmniej jedno z nich myśli o tym, co należy.
– Wokół guza są siniaki, ale skóra jest nienaruszona. Żadnej otwartej rany. Guz powstał
przypuszczalnie na skutek uderzenia. Siniak sugeruje, że doszło do tego przed śmiercią.
Tom przewrócił Ricka z powrotem na plecy.
– Co dalej?
– Otworzę go. – Lexi wstrząsnął dreszcz, bynajmniej nie z powodu okoliczności, które ją
tam sprowadziły, i nie dlatego, że zginął dobry człowiek.
Nie pozbyła się całkiem dawnego pragnienia, by zrobić specjalizację z chirurgii. Autopsja
nie wymagała szczególnych chirurgicznych umiejętności, ale była im bliższa niż codzienna
praktyka lekarza rodzinnego. Nigdy też nie przerażała Lexi.
– Możesz mi podać nożyce?
Tom znalazł je na tacy z narzędziami. Lexi musiała użyć całej siły, by przeciąć żebra i
otworzyć klatkę piersiową. Tom milczał, rozumiał chyba, że teraz poza muzyką każdy inny
dźwięk by jej przeszkadzał. Nie miała też zwyczaju rozmawiać podczas autopsji, i nawet dla
Toma nie zrobiłaby wyjątku. Tak rzadko wykonywała autopsję, że musiała się temu
całkowicie poświęcić.
– Strzykawkę, proszę.
Tom odebrał od niej nożyce i podał strzykawkę, mimowolnie dotykając jej palców. Lexi
nabrała głęboko powietrza. Przebiła ścianę płuc strzykawką i pobrała płyn, potem pod światło
sprawdziła jego kolor. Następnie wstrzyknęła płyn do probówki i przekazała ją Tomowi.
– Bądź tak dobry i oznacz to dla laboratorium, i poproś, żeby zbadali zawartość. –
Odwróciła się, by odłożyć strzykawkę, dodając: – Powiedz im, że to chyba woda morska.
Odpowiedni formularz znajdziesz w szafce obok zlewu.
– Kiedy otrzymasz wynik?
– Za dzień lub dwa. – W następnej kolejności zajęła się sercem, nie znalazła jednak
żadnego dowodu zawału. Sięgnęła po kolejną strzykawkę i wbiła ją w mięsień sercowy, by
pobrać krew. Podobnie jak poprzednio wstrzyknęła ją do fiolki i podała Tomowi.
– Poziom alkoholu we krwi? – zapytał. Skinęła głową, a Tom dodał: – To wszystko?
– To wszystko.
– Pomóc ci przy szyciu?
– Nie, nie będę tego robić bardzo dokładnie, bo niewykluczone, że trzeba będzie robić
dalsze badania, zależnie od wyników z laboratorium.
Zabrała się za zszywanie ciała, świadoma, że Tom nadal na nią patrzy. Ufała w swoje
umiejętności, choć nie zawsze tak było. Pozwoliła, by zerwanie z Tomem kompletnie
wytrąciło ją z równowagi, straciła wówczas wiarę w swoje zdolności i energię. Pozwoliła, by
to doświadczenie zadecydowało ojej dalszym życiu. Gdyby inaczej wszystko rozegrała,
zapewne zrobiłaby specjalizację. A tak straciła swoją szansę, zbyt długo zwlekała i poniosła
porażkę.
No i znalazła się w Pelican Beach.
– Żałujesz czasami, że nie zostałaś chirurgiem? – Głos Toma przerwał jej rozmyślania.
Jej wzrok zdradzał zaskoczenie. Zupełnie, jakby czytał w jej myślach. A może nie było w
tym nic dziwnego, skoro obserwował ją, jak zszywa ciało. Już miała odpowiedzieć
twierdząco, ale czy naprawdę tak było? A jeśli tak, czy Tom nie odgadłby prawdy? Że nie
zrobiła kariery zawodowej, ponieważ nie poradziła sobie z uczuciami?
– Jestem zadowolona z mojej pracy – odparła.
– To nie jest odpowiedź. – Usiadł na stołku naprzeciw Lexi i wlepił wzrok w jej twarz,
szukając w niej prawdziwej odpowiedzi. – Dlaczego nie zrobiłaś specjalizacji? Nigdy mi tego
nie mówiłaś.
– Zmieniłam zdanie.
– Przecież byłaś zdecydowana bardziej niż ja. Więc dlaczego?
Przez ciebie, mogłaby powiedzieć. Ale jak przyznać się do takiej słabości? A więc
skłamała.
– Im dłużej się temu przyglądałam, tym bardziej byłam przekonana, że to nie dla mnie. –
Zdjęła rękawiczki i podeszła do umywalki. Kiedy wrzuciła rękawiczki i czepek do śmieci,
zaczęła szorować ręce, zmywać z siebie śmierć.
– Nigdy bym nie pomyślał, że tak łatwo cię zniechęcić. – Podszedł do niej. – Przecież
właśnie specjalizacją tłumaczyłaś niechęć do posiadania dziecka.
No świetnie, teraz Tom pomyśli, że wówczas to była tylko wymówka, ale skoro zaczęła
kłamać, musiała brnąć w to dalej.
– Zrobię teraz notatki, a potem pojadę do szpitala i pomogę Pete’owi. Szpital pęka od
rodzących kobiet.
Odsunęła się, robiąc Tomowi miejsce przy umywalce.
– Może i ja się przydam?
Pokręciła głową.
– Na pewno?
– Tak.
Kiedy ruszył do wyjścia, zawołała za nim:
– Zobaczymy się później?
Wydawało jej się, że Tom się zawahał, ale potem zawrócił i pocałował ją, rozwiewając jej
wątpliwości.
– Jasne, daj mi znać, gdybyś czegoś potrzebowała. Odprowadziła go wzrokiem,
zastanawiając się, czy mogłaby go od razu zawołać i powiedzieć, że potrzebuje czegoś, i to
pilnie.
– Co za dzień! – Lexi weszła do kuchni i uściskała matkę.
– Tom dzwonił jakąś godzinę temu, powiedziałam, że jeszcze nie wróciłaś.
Lexi otworzyła lodówkę i zaczęła szukać soku, który stał na wprost niej, by matka nie
zauważyła jej zaczerwienionych policzków. Na razie udało jej się ukryć przed matką związek
z Tomem. Nie okłamała jej, po prostu unikała powiedzenia prawdy. Nie czuła się z tym
dobrze, ale robiła to dla siebie, by rozstanie mniej bolało.
– Najpierw miałam autopsję, potem dwa porody. – Nalała sok do szklanki, którą podała
jej matka. – A na koniec miałam spotkanie w banku – ciągnęła z westchnieniem.
– Nie poszczęściło się?
– To nie kwestia szczęścia, tylko pieniędzy. Wyraźnie nie chcą udzielić mi pożyczki. Pete
potwierdził rano, że nie jest zainteresowany partnerstwem, od Donny już to słyszałam. Więc
zostałam sama z bankiem, a bank też nie jest zainteresowany. – Wypiła sok do dna, po czym
wzięła jabłko z miski. Ugryzła spory kęs i przeżuwała go ze smakiem. – Czuję się jak
dziewczynka na szkolnym boisku, z którą nikt nie chce się bawić.
– Aż tak źle? Naprawdę wzięłabyś to sama?
– Chyba nie. Co innego, gdyby dołączył Pete. Tom wciąż mnie zapewnia, że przejęcie to
nie tragedia. Trochę wypytałam tu i ówdzie i wygląda, że powinnam mu wierzyć. Że może
wyjdzie nam to na dobre. Tylko że bardzo mi się podobał pomysł, żeby pracować na swoim.
Matka zerknęła przez ramię na drzwi i pomachała ręką. Lexi odwróciła się, by zobaczyć,
o co chodzi, i ujrzała Toma. Zaglądał przez szybę w drzwiach i uśmiechał się do jej matki,
jakby byli starymi przyjaciółmi. Po chwili już siedział przy stole obok Lexi, a Trina krzątała
się, nalewała herbatę i częstowała herbatnikami.
– Lexi właśnie przyniosła złe wieści z banku.
– Mamo... Tom uniósł brwi.
– Nie będziemy mieć konkurencji?
– Moja złota karta kredytowa straciła ważność. – Wzruszyła ramionami. – Miałeś rację.
Nie będzie pożyczki. Nie będzie praktyki.
– Przykro mi, ale naprawdę chciałaś wziąć to na siebie?
Lexi przeniosła wzrok na matkę.
– Zmówiliście się czy co?
Z sąsiedniego pokoju dobiegł ich głos Mollie, która wołała babcię.
– Zaraz wracam. – Trina zostawiła ich samych.
– Nie spiesz się! – zawołała za nią Lexi. – Już chyba zdradziłaś wszystkie moje sekrety na
dzisiaj. – Spojrzała na Toma, na jego dłonie. – Gdzie się ukrywałeś od lunchu?
– Miałem spotkanie z księgowym Billa, a potem zajmowałem się papierkową robotą dla
naszych prawników.
– A więc z waszej strony nadał jest zainteresowanie?
– Na to wygląda. – Tom wziął herbatnika, nie odrywając wzroku od Lexi.
– Dzięki za pomoc podczas autopsji.
– Proszę, chociaż wolałbym, żebyśmy spotkali się w innych okolicznościach. –
Uśmiechał się przyjaźnie i radośnie, aż Lexi poczuła dziwne ukłucie w piersi i zdała sobie
sprawę, że dałaby wszystko, by codziennie widzieć ten uśmiech. Długo przekonywała samą
siebie, że to mężczyzna nie dla niej, ale kiedy znowu pojawił się w jej życiu, znalazła się na z
góry przegranej pozycji.
– Pogodziłaś się już z tym, że nici z twoich planów na przejęcie praktyki?
Zauważyła jednodniowy zarost na twarzy Toma i cienie pod oczami. Mimo woli
przykryła jego dłoń.
– Tak, pogodziłam.
– Pewnie powiesz, że znowu coś ci narzucam, ale mam pewną sugestię.
Lexi usłyszała dzwonek do drzwi, a po chwili kroki matki w przedpokoju.
– Mów – powiedziała do Toma.
– Pomyśl o staraniu się o stanowisko dyrektora do spraw medycznych, jeśli Nightingale
Clinics przejmie tę praktykę.
Lexi roześmiała się i zmarszczyła nos.
– Nie krzyw się, dopóki tego nie rozważysz. To byłoby nowe wyzwanie, a przy tym nie
straciłabyś kontaktu z pacjentami. Mogłabyś nawet ustawić harmonogram dyżurów zgodnie z
własnymi potrzebami. – Jego niebieskie oczy skrzyły humorem, kąciki warg lekko się
uniosły. Lexi wyobraziła sobie, że te wargi ją całują i wstrzymała oddech, ale w tej samej
chwili jej uwagę rozproszył głos matki, która wracała do kuchni. Była z nią jakaś kobieta,
rozmawiały o urokach okolicy. – Pomyśl o tym.
Podniosła znów wzrok na Toma, który urwał w połowie zdania. Zbladł, jakby zobaczył
ducha. W drzwiach kuchennych stanęła Trina.
– Lexi, Tom, to jest...
Tom wstał, a Lexi przeniosła spojrzenie na wysoką brunetkę.
– Elena – odezwał się Tom.
– Żona Toma – dodała brunetka.
ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY
– Lexi, przestań się kręcić. To nie przyspieszy powrotu Toma.
– Nie kręcę się.
– Nie przewróciłaś jednej strony gazety, a na dodatek cały czas stukasz nogą w stół. Nie
mogę spokojnie pisać.
Lexi podniosła wzrok na matkę, przed którą leżała sterta kartek świątecznych.
– Przepraszam.
– Może mi pomożesz i zaadresujesz część tych kopert? – Trina podsunęła jej notes z
adresami. – Powinnaś znać większość z tych osób.
Lexi wzięła pióro do ręki z nadzieją, że konkretne zajęcie odwróci jej myśli od Toma.
Nic podobnego. Tom wypadł od nich z Eleną niemal w tym samym momencie, kiedy ta
kobieta stanęła w ich kuchni. Lexi nie była w stanie pohamować ciekawości, a może złości.
– Jaka jest ta Elena?
– Dosyć miła. Całkiem atrakcyjna, nie sądzisz?
– Jeśli komuś podobają się tak przesadnie zadbane kobiety. Widziałaś jej paznokcie?
Musiałabym wydać całą dniówkę na ich utrzymanie. Czy trafiła do ciebie przypadkiem?
– O tej porze roku nie ma wielu wolnych pokoi – odparła matka. – Ona nie wygląda na
osobę, która wybrałaby pub albo motel. To typ pięciogwiazdkowy.
– No właśnie, nie bardzo pasuje do Toma, prawda? Trina uśmiechnęła się.
– Kompletnie nie pasuje. Ale chyba się rozwodzą.
– Tak twierdzi Tom. – Lexi urwała na moment. – Ciekawe, po co tu przyjechała?
– Może muszą porozmawiać.
– To czemu nie zrobili tego przez telefon?
– Spokojnie. Moim zdaniem ich związek to już przeszłość. – Trina wstała od stołu. –
Zajrzę do Mołlie.
Lexi rzuciła pióro na stół i przygryzła wargę. Co sprowadziło Elenę do Pelican Beach?
Czyżby chciała odzyskać Toma? Uratować swe małżeństwo? Lexi wiedziała, że nie ma
żadnego prawa do Toma, który powiedział jej otwarcie, że nie interesuje go związek, ale
skłamałaby, mówiąc, że nie liczy na cud. Na bajkowe szczęśliwe zakończenie z ukochanym
mężczyzną.
Ukochanym mężczyzną? Tak, ona go wciąż kocha i nie będzie czekała bezradnie, aż
Elena zmieni zdanie.
Pójdzie od razu i dowie się, o co chodzi. Nie mogła jednak bez powodu wpaść do
wynajmowanego pokoju. Jej wzrok zatrzymał się na tacy śniadaniowej, która leżała na
kuchennym stole. Matka zapomniała o niej w całym tym zamieszaniu, a Lexi znalazła idealny
pretekst.
Wzięła zatem tacę, otworzyła drzwi i pomaszerowała podjazdem do małego domku dla
gości. Po drodze odwaga ją opuściła, mimo to szła dalej. Postawiwszy tacę na wiklinowym
krześle na werandzie, położyła rękę na mosiężnej klamce i zapukała.
Drzwi otworzyły się niemal natychmiast.
– Tom.
– Cześć. Widziałem, jak idziesz.
– Mama zapomniała dać Elenie tacę śniadaniową, więc ją przyniosłam. – Podniosła tacę,
by wnieść ją do środka, ale Tom zastąpił jej drogę.
– To nie jest najlepsza pora. Ja ją wezmę.
Lexi otworzyła usta, by zaprotestować, ale co mogła powiedzieć? Wyszłaby na idiotkę.
Może powinna raczej odmeldować się wdzięcznie, dopóki jeszcze miała na to siłę. Za późno.
Za plecami Toma pojawiła Elena.
– Słyszałam czyjś głos. Tom, dlaczego nie zaprosisz Lexi do środka?
– Przyniosła tylko tacę na jutrzejsze śniadanie. Lexi posłała Elenie uśmiech.
– Nie spieszy mi się.
– Świetnie, a zatem proszę. – Elena odebrała od niej tacę i zniknęła w holu w chmurze
perfum.
– To naprawdę niedobra pora, Lexi – szepnął Tom. Wiedziała, że próbuje ją wyprosić, nie
robiąc sceny.
Tymczasem tylko wzmógł jej ciekawość.
– Elena mnie zaprosiła, więc byłoby nieuprzejme, gdybym teraz wyszła. – Minęła Toma z
podniesioną głową, idąc za żoną swojego kochanka.
– Podzieliłeś się już z Lexi nowinami? – spytała Elena.
– Jeszcze nie.
– Jestem w ciąży.
Lexi poczuła, że krew odpływa jej z twarzy.
– W ciąży?
– Trochę to niespodziewane, ale jestem bardzo szczęśliwa.
Trochę niespodziewane! Mistrzyni niedopowiedzeń!
Lexi miała pustkę w głowie, choć bardzo chciała coś powiedzieć. Przyjrzała się Ełenie,
szukając jakiegoś zaokrąglenia. I nic. Co prawda Elena była ubrana na czarno, a czerń
optycznie wyszczupla. Ale sądząc z jej wyglądu, była w ciąży od jakichś pięciu minut. Co to
oznacza? Czy Tom naprawdę jest z nią w separacji?
– Moje gratulacje – wyjąkała w końcu Lexi. Miała sztywny język, jak po znieczuleniu u
dentysty. Swoją drogą obecna sytuacja była równie nieprzyjemna.
Zmierzyła Toma wzrokiem, ale on tylko wzruszył ramionami, jakby powtarzał: A
mówiłem ci, że to zła pora. Tymczasem Elena stanęła w drzwiach triumfująca. Patrząc na nią,
Lexi nagle zobaczyła w wyobraźni czarną wdowę, samicę pająka, która pożera swojego
partnera. Chyba jednak przesadziła. Mimo to nie mogła się doczekać, kiedy stamtąd wyjdzie.
– Na pewno macie mnóstwo spraw do obgadania. Zostawię was. Powodzenia, Elena.
Pognała przed siebie, nawet nie sprawdzając, czy zamknęła drzwi. W domu opadła na
ogrodowe krzesło na ganku, bo nie była w stanie spojrzeć w oczy matki.
Przeklęta Elena. Dała mu to, czego pragnął. To, czego ona, Lexi, mu odmówiła.
Tom wybaczył jej chyba, że kazała mu wierzyć, iż przerwała ciążę, no i z pewnością nie
obwiniał za to, że poroniła. Co nie zmienia faktu, że to Elena zostanie matką jego dziecka.
Mimo skłonności Toma do ucieczki, kiedy życie nie układa się po jego myśli, Lexi
instynktownie wiedziała, że tę niespodziankę Tom przyjmie z otwartymi ramionami. Niczego
jej nie obiecywał, a ona nie miała prawa niczego od niego oczekiwać. Po raz drugi ich
związek ma się zakończyć z powodu ciąży. Historia się powtarza, tyle że tym razem Lexi
oddałaby wszystko, by być tą kobietą, która oznajmia. Tomowi, że jest z nim w ciąży.
Nagle poczuła ukłucie komara. Uderzyła dłonią mocniej niż to konieczne. Roztarta
obolałe miejsce i podniosła wzrok, słysząc czyjeś kroki. Do ganku zbliżał się Tom.
Zebrała siły i powiedziała:
– Gratuluję.
– Dziękuję. Dla mnie to mały szok.
– Pamiętam. – Nie zabrzmiało to miło, ale co zrobić? Między nimi i tak już koniec. Tamta
noc, kiedy szalała burza, była ich pierwszą i jedyną wspólną nocą. Przez moment Lexi
żałowała, że wyciągnęła wnioski ze swoich błędów w przeszłości i że tym razem się
zabezpieczyli. Bo tym samym straciła szansę, by mieć dziecko z Tomem.
– Przykro mi, że dowiedziałaś się w taki sposób.
– A co to za różnica, jak się dowiedziałam? Który to miesiąc?
– Twierdzi, że osiemnasty tydzień.
– Myślałam, że dłużej jesteście w separacji. Mówiłeś, że wkrótce się rozwodzicie. –
Miała wrażenie, jakby jej piersi uciskała jakaś opaska.
– Jesteśmy w separacji prawie dziewięć miesięcy, ale spotkaliśmy się w lipcu. Elena
chciała zacząć od nowa.
– A ty?
– Ja chciałem mieć pewność, że zrobiłem wszystko, co w mojej mocy, żeby ten związek
przetrwał, więc się zgodziłem. Zawsze byłem zdania, że jeśli się ożenię, to na zawsze, ale już
po kilku dniach wiedziałem, oboje wiedzieliśmy, że z naszego małżeństwa nic nie wyjdzie.
– Dlaczego?
Tom patrzył przed siebie w dal, w przeszłość.
– Po prostu nie pasujemy do siebie. Każde z nas pragnęło czegoś innego.
Te słowa przyniosły Lexi pociechę. Więc jednak nie do końca kłamał.
– Ale zawsze pragnąłeś dziecka.
– Przeciwnie niż Elena.
– Wygląda na to, że zmieniła zdanie.
– Ironia losu, bo była to jedna z rzeczy, o którą się kłóciliśmy. Teraz, kiedy zaszła w
ciążę, pewnie postrzega to inaczej.
– A ja inaczej ją sobie wyobrażałam.
– Jak?
– Jest taka... gładka. Każdy włosek na swoim miejscu. Pływała kiedyś z tobą na desce?
Tom uśmiechnął się szeroko.
– Elena nie zbliża się do wody, chyba że chodzi o zimną wodę w szklance. Kiedy się
wydaje majątek na to, żeby perfekcyjnie wyglądać, nie można tego zepsuć.
– Mówisz, jakbyś jej wcześniej nie znał. To dlaczego się z nią ożeniłeś?
Uśmiech Toma zgasł w jednej chwili.
– Po przyjeździe do Sydney rzuciłem się w wir życia towarzyskiego. Chciałem
zapomnieć. – Nie rozwijał tej kwestii, bo była oczywista. – Poznałem Elenę, a kiedy zaczęła
napomykać o ślubie, pomyślałem, że tego właśnie chcę, tego potrzebuję, żeby iść dalej.
Okazało się, że jej zależało na obrączce, ponieważ wszystkie jej przyjaciółki były już
mężatkami. Poza tym uważała, że jestem „odpowiednią partią”. A jednak nie spełniłem jej
oczekiwań.
– Następnym razem ożeń się z miłości. – Lexi odwróciła twarz, zanim Tom na nią
spojrzał.
– Następnym razem! – Zaśmiał się drwiąco. – Nie sądzę, żebym miał ochotę przechodzić
przez to po raz drugi.
– Nawet z miłości?
– A kto mnie zapewni, że miłość wystarczy? Traktowałem małżeństwo poważnie, a
tymczasem okazało się największą porażką w moim życiu, największym błędem. – Popatrzył
na Lexi i wyciągnął ręce. ~ Nie chciałem ci tym wszystkim zawracać głowy, wybacz.
– Możemy pogadać, jeśli masz taką potrzebę. – Robiła wszystko, byle go zatrzymać.
– Dzięki. Muszę zostać sam i jakoś to sobie poukładać. Nikt tego za mnie nie zrobi. –
Podniósł się.
Lexi chętnie potrząsnęłaby nim mocno, ale znała go zbyt dobrze. Nadal uważał, że silny
człowiek nie ma prawa narzucać się innym ze swoimi problemami, a zatem ucieka do swojej
jaskini, by rozwiązywać je w samotności.
Instynkt podpowiadał jej, że Tom nie ucieknie od dziecka. Ciąża Ełeny kompletnie
zmieniła ich sytuację. Jak Tom sobie z tym poradzi? Czy znajdzie rozwiązanie, które pozwoli
im znowu być razem?
Czy raczej będzie dalej uciekał?
– Masz chwilkę?
W ciągu minionych trzech dni Lexi prawie nie widywała Toma, stwierdziła nawet, że jej
unikał. Miała wiele do przemyślenia. Mimo wszystko bolało, że tak łatwo odsunął ją na bok.
Co więcej, niewykluczone, że wyjedzie stąd, nie zamieniając z nią ani słowa na ważkie
tematy, nie dając jej okazji powiedzenia mu, że mogliby dać sobie jeszcze jedną szansę.
Spojrzała na jego twarz, ciekawa, czy się myli, ale twarz Toma była nieczytelna, i serce Lexi
zamarło na moment.
– Podpisuję świadectwo zgonu Ricka. Przyszły wyniki z laboratorium.
Twarz Toma pozostała obojętna, uniósł tylko brwi.
– I co?
– Utopił się. W płucach miał pełno słonej wody.
– Więc żadnych niespodzianek.
– Myślę, że rodzina Markhamów miała dość niespodzianek w ciągu ostatnich tygodni.
Ale ważne, żeby znali powód zgonu.
– Jak się czuje Sam?
– Byłam dziś w szpitalu. Został już wypisany. Tom przysiadł na skraju biurka, kołysząc
jedną nogą.
Gdyby wyciągnęła rękę, mogłaby położyć ją na jego udzie. Co takiego mówiła przed
chwilą? Zupełnie zapomniała.
A po co przyszedł Tom?
– Chciałeś czegoś?
– Wracam do Sydney. Za parę dni Elena ma USG, chcę przy tym być.
– Och. – Więc nie zamierzał zniknąć bez słowa. Cóż, to niewielkie pocieszenie. – Kiedy
wyjeżdżasz?
– Jutro.
– Rozumiem. A kiedy wracasz? – Musiała to wiedzieć.
– Skończyłem swoje zadanie tutaj. Przecież rozumie, że nie chodzi jej o pracę!
– Jest jeszcze coś – podjął, a Lexi znowu poczuła przypływ nadziei. – Zastanawiałaś się
nad stanowiskiem dyrektora medycznego? Mam tu dokładne informacje na ten temat. –
Trzymał w dłoni kilka kartek.
Nie była pewna, jak długo jeszcze zdoła udawać.
– Jeszcze nic nie zdecydowałam.
– Przeczytaj, to ci pomoże. – Tom wstał, kładąc papiery na jej biurku. W połowie drogi
do drzwi przystanął. – Jeszcze jedno. Zostaję dziś wieczór na przyjęciu z okazji Bożego
Narodzenia. Pójdziesz ze mną?
Jakie przyjęcie? Była tak skołowana, że straciła rachubę czasu. Spojrzała na Toma. Miał
na sobie niebieską koszulkę polo, świetnie wyglądał w tym kolorze. Jeśli odmówi, być może
już nigdy więcej go nie zobaczy.
– Nie wiem, czy to dobry pomysł. – Nabrała głęboko powietrza. – Jutro już cię tu nie
będzie, wracasz do ciężarnej żony.
W jego oczach przemknął cień bólu, a może złości, nic jej to nie obchodziło. Chciała mu
odmówić, ukarać go za to, że ją opuszcza.
– Lex, chcę żeby jedno było absolutnie jasne. Niezależnie od dziecka, Elena i ja nie
wracamy do siebie. Ten etap mojego życia dobiegł końca.
– Nie wiesz, co mówisz, Tom. Dziecko wszystko zmieni. – Tak jak dla niej.
– Nie wątpię, ale podzielimy się rodzicielskimi obowiązkami. Bardzo wiele dla mnie
znaczy to, co wydarzyło się między nami. Gdybym zamierzał pogodzić się z Eleną, nigdy by
do tego nie doszło.
Lexi zebrała się w końcu na odwagę.
– Więc dlaczego nie możesz, dlaczego my... ?
Chyba zrozumiał, co starała się powiedzieć.
– Wiesz, że nigdy niczego ci nie obiecywałem. Po tamtej burzy uświadomiłem sobie, że
musimy to przerwać. Tak czy owak. Bo skończyłoby się na tym, że byś przeze mnie cierpiała.
Nie chodzi tylko o dziecko.
Nie mógł powiedzieć tego jaśniej. Był gotów wyjechać, uciec, jeszcze przed przyjazdem
Eleny.
Lexi spodziewała się, że będzie bolało. I bolało, jakby ktoś przecinał jej serce na pół. A
przecież wszystko było wiadome od początku. Ona tylko łudziła się, że Tom się zmienił. A
nawet więcej, że to ona go zmieni.
Czy teraz, kiedy ma zniknąć z jej życia na zawsze, byłoby szaleństwem przyjąć jego
zaproszenie? Czy jeśli spędzi z nim ostatni wieczór, będzie potem jeszcze bardziej cierpiała?
Raczej nie. Zresztą na początku zdecydowała się podjąć ryzyko, w imię pięknych wspomnień.
– To idziesz?
– Tak.
Skinął głową z podziękowaniem i mówiąc jeszcze, o której po nią wpadnie, wyszedł. Lexi
nie odprowadzała go wzrokiem, by widok odchodzącego Toma nie wyrył się na zawsze w jej
pamięci.
Podczas kolacji z trudem nadążała za rozmową przy stole. Utrudniał jej to dodatkowo
gwar licznych gości w świątecznym nastroju. Restauracja pękała w szwach. Tępy ból głowy,
który chwycił Lexi po wyjściu Toma tego popołudnia, przeniósł się na skronie. Kiedy Pete
zaproponował jej kolejny kieliszek wina, zrobiło jej się niedobrze. Zakryła kieliszek ręką.
– Nie, dziękuję, mam daleko do domu.
– Dobrze się czujesz? Trochę zbladłaś.
– Boli mnie głowa. Muszę łyknąć świeżego powietrza. Chyba zrezygnuję z deseru i już
wyjdę. – Wzięła torebkę i żakiet, pożegnała się z Billem, a potem przeniosła wzrok na Toma.
O czym myślała, przyjmując jego zaproszenie? To był wieczór tortur. Siedziała obok niego,
ale nie mogła z nim porozmawiać o tym, co było dla niej naprawdę ważne. Cały czas musiała
grać.
– Chciałabyś, żebym cię powiózł do domu, Lex? – Tom przytrzymał ją za ramię.
– Nie musisz jeszcze wychodzić. Dam sobie radę.
– Rano wcześnie wstaję, o ósmej mam być w Adelajdzie. I tak zamierzałem wkrótce się
stąd zmyć.
Lexi wiedziała, że powinna bardziej stanowczo oponować, ale z drugiej strony pragnęła z
nim spędzić jeszcze chwilę sam na sam.
Wbrew rozsądkowi pozwoliła się zaprowadzić do samochodu, pozwoliła też, by Tom
trzymał rękę na jej plecach. Byłoby lepiej, gdyby pożegnała się i odjechała, ale nie potrafiła
tego zrobić.
Jej samochód stał w najdalszym kącie parkingu. Oparła się o zimne metalowe drzwi.
Wyciągnęła rękę, żeby dotknąć karku Toma, modląc się, by zrozumiał jej niewypowiedzianą
prośbę o pocałunek. Tymczasem on stał sztywno i ani drgnął. Potem zacisnął palce na jej
dłoni.
– Czy musimy się żegnać?
– Wiesz, że tak, Lexi.
– Muszę ci coś powiedzieć, zanim odejdziesz. – Wzięła głęboki oddech. – Nie proszę o
nic w zamian, ale chcę, żebyś wiedział, że cię kocham.
– Nie mam ci nic do zaoferowania.
– Nie oczekuję, że coś się zmieni. Miałam pięć lat na rozmyślanie o tym, że mogło być
inaczej. Po śmierci Erin złożyłam sobie obietnicę, że niczego nie będę żałować. Nigdy mi do
głowy nie przyszło, że moja siostra umrze tak młodo, myślałam, że mamy przed sobą wiele
lat i zdążę jej wszystko powiedzieć. Jak bardzo ją kocham, jak fantastycznie wychowuje
Mollie. Nie zdążyłam.
– Na pewno wiedziała, że ją kochasz.
– Ale byłoby inaczej, gdyby to ode mnie usłyszała. Wiem, że to trochę egoistyczne, ale
dlatego mówię ci to teraz. Nadal cię kocham. Nie chcę, żebyś wyjechał, nie znając moich
uczuć.
– Przepraszam, Lex. – Objął ją w talii i głaskał jej plecy. Miała chęć wtulić się w niego,
ale wiedziała, że nie wolno jej okazać słabości.
– Nie ma za co. Przynajmniej zostaną mi piękne wspomnienia. Tego chciałam.
– Więc pogodzisz się z tym?
– Oczywiście. – Czy on nie widzi, że łamie jej serce? Cóż, już raz sobie poradziła z tą
stratą, poradzi sobie po raz drugi.
Uniosła dłoń do jego warg, a on ucałował jej palce.
– Przykro mi, że nie mogę zostać, nie mogę ci dać tego, czego pragniesz. Przyjechałem
tutaj z nadzieją, że coś sobie poukładam, a teraz wyjeżdżam z jeszcze większym chaosem w
głowie. Ale dziś moim priorytetem jest to dziecko.
– Wiem. Będziesz wspaniałym ojcem. – Nie wierzyła, że powiedziała to na głos. – Mogę
ci coś poradzić? Mówię z doświadczenia. Staniesz przed wyzwaniami, jakich sobie nie
wyobrażasz. Co prawda dających wielką satysfakcję. Dziecko przewróci twój świat do góry
nogami. Chwilami stracisz nad tym panowanie. Musisz być na to przygotowany. Nie możesz
uciec, kiedy będzie ciężko.
– Ja nie uciekam.
– A dlaczego pojechałeś kiedyś do Sydney, co sprowadziło cię do Pelican Beach?
– Nie chciałem cię skrzywdzić, Lex.
– Nie skrzywdziłeś mnie. Sama się na to zgodziłam. Ból przyjdzie później, kiedy Tom
zniknie. Otworzą się stare rany, i będą bolały jak diabli, ale da sobie z tym radę. Będzie silna.
Przeżyła gorsze rzeczy w ciągu minionych pięciu lat. Wzięła w dłonie twarz Toma i
pocałowała go po raz ostatni.
– Będę za tobą tęsknić. – Otworzyła samochód, ale zanim wsiadła, obejrzała się. – Do
widzenia, Tom.
Zapaliła silnik i odjechała, nie patrząc za siebie, kompletnie pozbawiona energii. Oczy ją
piekły, serce przytłaczał wielki ciężar.
Już się zaczęło. Sama tego chciała.
ROZDZIAŁ DZIESIĄTY
Od wyjazdu Toma minął ponad tydzień. Lexi nie miała od niego żadnych wieści.
Poprawiła poduszkę i przewróciła się na drugi bok, bez skutku próbując zasnąć. Dlaczego w
ogóle spodziewała się, że Tom się do niej odezwie? Przecież nie powinna się okłamywać. On
wyjechał zacząć nowe życie, w którym nie było dla niej miejsca.
Teraz wiedziała, że oszukiwała się, wmawiając sobie, że warto spędzić z nim trochę
czasu, choćby kosztem cierpienia. W duchu modliła się o jakąś boską interwencję, byle Tom z
nią został. Niestety, Elena położyła temu kres.
Lexi dała sobie tydzień, by się otrząsnąć. To śmiesznie krótki czas, biorąc pod uwagę, że
do końca życia nie pozbędzie się całkiem tego bólu. Na domiar złego tydzień użalania się nad
sobą właśnie minął i choć nie była gotowa, musiała zabrać się za pilne sprawy.
A skoro nie mogła zasnąć, usiadła do komputera i surfowała po internecie. Wtem
usłyszała kroki, a zaraz potem jej matka pojawiła się w drzwiach pokoju.
– Co robisz? Jest środek nocy.
– Nie mogłam zasnąć.
Matka stanęła za jej plecami, patrząc na monitor.
– Australijskie Stowarzyszenie Ortopedyczne. O co chodzi?
– Szukam jakichś możliwości.
– Możliwości? Sądziłam, że jesteś zadowolona ze swojej pracy.
– Jestem.
– Ale?
– Ale praktyka została sprzedana, a jeśli nastąpią zasadnicze zmiany, muszę mieć jakąś
alternatywę.
Matka przyciągnęła krzesło i usiadła obok Lexi.
– To Nightingale Clinics kupiło przychodnię? Lexi przytaknęła.
– Zdawało mi się, że chcieli, żebyś starała się o posadę dyrektora do spraw medycznych.
– Tak, i zrobiłam to.
– Jeśli dostaniesz tę pracę, to chyba będziesz miała coś do powiedzenia?
– Nie wiem, na ile moje zdanie będzie ważne.
– Naprawdę wydawało mi się, że lubisz tę pracę.
– Lubię i wiem, że muszę zapewnić utrzymanie Mollie, a ta praca mi to umożliwia. Ale
coraz częściej myślę o specjalizacji, chciałabym zrobić coś dla siebie. To może być moja
ostatnia szansa. Jeśli dostanę kontrakt na kilka lat, będę mogła pracować i studiować. I wiem,
że będę potrzebowała twojej pomocy. Zgodziłabyś się na takie rozwiązanie?
– Oczywiście. Jeśli tego chcesz.
– Musiałabym się przygotować do egzaminów wstępnych.
Matka siedziała chwilę w milczeniu. Lexi czuła na sobie jej wzrok, ale patrzyła w ekran
komputera.
– Tom się odezwał?
– Nie, nie spodziewam się wiadomości. Nie planował tu zostać, tam ma swoje życie.
– Czy twoja decyzja ma z nim coś wspólnego?
Czy powinna przyznać, że perspektywa pracy z Tomem, choćby na odległość, przeraża ją
bardziej niż wszelkie inne zmiany, jakie może wprowadzić nowy właściciel? Zresztą to tylko
część prawdy. Przed laty, z powodu rozstania z Tomem, przegapiła szansę na specjalizację.
No i gdyby naprawdę zależało jej na stanowisku dyrektora, nie przejmowałaby się Tomem.
Mimo wszystko była teraz o wiele silniejsza.
– Kiedy go znowu zobaczyłam, wróciły wspomnienia, a przy okazji zdałam sobie sprawę,
że chcę się specjalizować. Jeszcze nie jest za późno. Będę żałować, jeśli nie spróbuję.
– W takim razie w porządku. Dowiedz się o tym więcej, poradzimy sobie, cokolwiek
postanowisz.
– Dziękuję, mamo.
Matka wstała, by ją uściskać, i dodała:
– Nie chcę się wtrącać, ale myślałam o tym dziecku. Tom nie dzwonił do ciebie po USG?
– Mówiłam ci już, że nie spodziewam się od niego wiadomości. Mówiąc szczerze, dość,
że wyjechał, nie chcę myśleć, że ma dziecko z inną. – A ja mu tego nie dałam, dorzuciła w
myśli.
– Twój czas jeszcze nadejdzie.
– Tak? – Lexi wzruszyła ramionami, stukając palcami po klawiaturze. – Nie jestem
pewna. Tak czy owak, to nie będzie dziecko Toma. A tego właśnie pragnęłam najbardziej.
– Jeszcze nie jest za późno.
– Przeciwnie. Pięć lat za późno. – Powiedziawszy to, była już przekonana, że wycofa
swoje podanie do Nightingale Clinics. Nie będzie w stanie pracować z Tomem i dzień po dniu
przypominać sobie, co straciła. Musi trzymać się jednego marzenia, które jest w stanie
uratować, marzenia o specjalizacji.
Przez sekundę wahała się, czy sięgnąć po słuchawkę. Wysłała podanie w sprawie
stanowiska dyrektora bez poważnego namysłu. Była to raczej automatyczna reakcja na
wyjazd Toma. Teraz musi zadzwonić i wycofać podanie.
Wybrała pierwszą cyfrę numeru Rossa. A jeśli Ross jest zajęty i telefon odbierze Tom? –
pomyślała. Albo Tom będzie naciskał? Jak ona się wytłumaczy? Że nie jest w stanie z nim
pracować, ponieważ po jego wyjeździe jej życie się rozpadło?
Wzięła się w garść i wybrała cały numer, powtarzając sobie w myśli przygotowane słowa.
Po kilku minutach było po wszystkim. Ross zmartwił się, ale zaakceptował jej decyzję,
nie domagając się wyjaśnień. Nie musiała wchodzić w szczegóły ani kłamać. Rozwiązała
najmniejszy ze swoich problemów.
Od trzech dni, od wyjazdu z Pelican Beach, Tom nie widział Lexi. Miał wielką ochotę do
niej zadzwonić, usłyszeć jej głos, ale co by jej powiedział?
Spojrzał na zegarek. Za moment Elena powinna przyjechać na badanie. Musiał przyznać,
że się denerwował. Nie tak wyobrażał sobie ojcostwo. Wychowywanie dziecka z byłą żoną
nie było jego ideałem rodzicielstwa, ale zrobi, co w jego mocy. Nie było mu łatwo, tym
bardziej że w chwili, gdy Elena poinformowała go o ciąży, doszedł do wniosku, że chciałby
mieć dzieci z Lexi. Teraz to niewykonalne, gdyż ma inne zobowiązania.
Elena weszła do poczekalni i najpierw zatrzymała się przy rejestracji. Tom wstał,
pocałował ją w policzek. Recepcjonistka zapytała:
– Jest pani gotowa?
Elena skinęła głową. Po chwili przebrana w fartuch położyła się na leżance. Tom stał z
boku, ze wzrokiem wlepionym w ekran. Nie chciał patrzyć na Elenę, to było zbyt intymne.
Położnik przesuwał sondę po brzuchu Eleny. Tom widział tylko białe plamy na czarnym
ekranie. Lekarz sprawdzał serce dziecka i kręgosłup, wielkość i położenie łożyska. Nacisnął
kilka przycisków, powiększając obraz.
– To jest pani dziecko.
Na ekranie pokazał się maleńki płód w pozycji embrionalnej, widoczny z profilu.
Kiedy Tom poczuł na sobie wzrok Eleny, spojrzał jej w oczy i uśmiechnął się mimo woli.
– Zobacz, on ssie kciuk.
Elena zaśmiała się, potem dopiero dotarło do niej, co powiedział.
– To chłopiec?
– Chce pani wiedzieć? – spytał lekarz.
– Nie, niech to będzie niespodzianka. Przynajmniej do czasu, kiedy przywyknę do tego,
że jestem w ciąży.
– Dobrze.
Lekarz pokazał im jeszcze palce u stóp i rąk dziecka, a następnie w skupieniu coś
mierzył.
– Więc według pani wyliczeń to osiemnasty tydzień, tak?
Elena przytaknęła.
– Kiedy zaczęła się pani ostatnia miesiączka?
– Szesnastego sierpnia. Czemu pan pyta?
– Miała pani plamienia w pierwszym miesiącu?
– Nie, czy coś jest nie tak?
– Dziecko jest za małe jak na pani wyliczenia. Wygląda na jakieś czternaście tygodni.
– Czternaście? Jak to możliwe?
– Czasami stres może rozregulować cykl. Może tak było w pani przypadku. Moim
zdaniem tak się właśnie stało.
Elena skinęła głową i spojrzała na Toma.
– Przepraszam, możemy zostać na chwilę sami?
– Oczywiście.
Po wyjściu lekarza Tom stwierdził:
– To nie moje dziecko.
– Przykro mi, Tom, nie miałam pojęcia. To pewnie Antony’ego.
Tom nie wiedział, czy jest bardziej wstrząśnięty, czy rozczarowany.
– Antony? Ten facet od ciebie z biura, z którym zaczęłaś się spotykać po naszym
rozstaniu?
Elena potwierdziła.
– Przepraszam, Tom, naprawdę nie wiedziałam.
– A co powie Antony?
– Chce się ze mną żenić.
Tom uśmiechnął się. Co za ironia losu. Miał tylko nadzieję, że Elenie wyjdzie to na
dobre.
– W takim razie moje gratulacje.
– Przynajmniej będzie łatwiej. Tak, Tom też to dostrzegł.
– Powinniśmy jak najszybciej załatwić sprawę rozwodu. Będę w kontakcie.
Wyszedł zawołać położnika i już nie wrócił do gabinetu. Czuł się, jakby ktoś zdjął mu z
ramion wielki ciężar. Był taki nieszczęśliwy od chwili, kiedy pożegnał się z Lexi. Chciał do
niej z miejsca zadzwonić, przekazać dobre wieści, ale sam pozbawił się tego prawa,
wyjeżdżając z Pelican Beach. Zostawił tam kawałek serca. Czuł ten brak, bolało to jak diabli.
Przez kolejne pięć dni robił dobrą minę do złej gry. Jego myśli wypełniała Lexi. Nie
zdziwił się, kiedy Ross wezwał go na spotkanie w jej sprawie. Kiedy jednak poznał
szczegóły, był zaskoczony.
Dlaczego wycofała podanie o pracę? To nie było w jej stylu, należała do osób
uporządkowanych i konsekwentnych.
Cieszył się, że nie miał tego popołudnia żadnych trudnych przypadków, bo chyba nie
byłby w stanie pomóc pacjentom jak należy. Nie wspominając o tym, że i jemu dostało się od
Rossa, bo to on zarekomendował mu Lexi. Za parę tygodni miało dojść do przejęcia praktyki
w Pelican Beach, a oni zostali bez dyrektora medycznego.
Powinien był zadzwonić do Lexi, i to już dawno, a on wciąż zwlekał. Odsunął się z
krzesłem od biurka tak gwałtownie, że przestraszył Rachel, sekretarkę, która właśnie stanęła
w drzwiach z plikiem papierów.
– Jeszcze cię o nic nie poprosiłam, a ty już się złościsz? – Rzuciła dokumenty na biurko. –
Podpisz je, proszę.
Tom westchnął.
– Czy cały dzień zapowiada się dziś równie ekscytująco? Żadnych autopsji? Porodów
bliźniaczych?
– Nie do końca żartował, naprawdę brakowało mu tempa pracy na prowincji. Nie miało to
nic wspólnego z Lexi, tłumaczył sobie. Po prostu praca na prowincji była...
– Tylko przeziębienia i kaszel. Jęknął i przeczesał włosy palcami.
– Wpadnę później do kafejki i przyniosę ci porządną kawę i ciastko. – Rachel posłała mu
pobłażliwy uśmiech.
– Wolałbym autopsję.
– Swoją własną?
Uśmiechnął się szczerze po raz pierwszy od wielu dni. Zawsze mógł liczyć na Rachel pod
tym względem.
Rachel wyszła, a on zabrał się za podpisywanie papierów. Na szczęście mógł to robić
niemal bezmyślnie. Zachowujesz się jak skończony idiota, skarcił się. Pora na decyzje.
– Lexi, obudź się, już przyjechał.
Usiadła na łóżku i wyciągnęła ręce do Mollie. Czyżby Tom przyjechał?
– Kto przyjechał?
– Święty Mikołaj. Przywiózł całe góry prezentów. Chodź, zobacz.
Lexi przełknęła rozczarowanie i przytuliła siostrzenicę. Z dołu dobiegał je dźwięk kolęd,
tradycyjny sygnał, że pora otwierać prezenty. Poprzednie Boże Narodzenie było jeszcze
dosyć smutne, zbyt mało czasu dzieliło je od śmierci rodziców Mollie. Lexi postanowiła, że w
tym roku dziewczynka będzie miała cudowne święta.
– Chodź, Lexi, szybko.
– Chyba babcia nie zacznie bez nas. – Lexi śmiała się, spuszczając nogi z łóżka. Zarzuciła
naprędce coś na siebie i pobiegły z Mołlie na dół.
– Wesołych świąt, mamo! – zawołała Lexi. Mollie, nie zwlekając, zabrała się za paczki
pod choinką. Kiedy je rozdała, przed nią leżał największy stos prezentów. Wciąż jednak
szukała czegoś w najdziwniejszych miejscach w pokoju.
– Czego szukasz? – spytała Lexi.
– Toma. – Mollie wystawiła głowę spod kanapy. – Miał tu być.
– Tom? – Lexi spojrzała na matkę, która uniosła ramiona, – Tak – odparła Mollie. –
Napisałam list do Świętego Mikołaja, żeby przywiózł Toma. Napisałam, że jesteś bardzo
smutna, a ja chcę, żebyś była szczęśliwa, więc on musi tu gdzieś być.
– Mollie, to wspaniały pomysł – odezwała się Trina, zdając sobie sprawę, że Lexi
zabrakło słów. – Ale wydaje mi się, że Mikołaj nie może wpuszczać ludzi na swoje sanie.
– Dlaczego?
– A gdyby ktoś spadł i zrobił sobie krzywdę?
– Przecież tam są pasy.
– Nie wiedziałam. – Trina się uśmiechnęła. – Wiesz co, otwórz paczki i zobacz, co
przyniósł ci Mikołaj.
To był dzień Mollie. Jej ciotka i babcia cieszyły się jej radością.
– Wstawię wodę na herbatę – powiedziała wreszcie Lexi. – A potem rozpakujemy nasze
prezenty.
Stojąc w kuchni, Lexi wyjrzała przez okno. Trawa była wciąż zielona, stadko wróbli
dziobało ziarna, które poprzedniego wieczoru wysypały z Mollie przed domem. Był to
pokarm dla ptaków, zapakowany w małe jutowe woreczki z napisem: „Karma dla renifera, nie
otwierać przed Wigilią”. Świetnie się bawiły, sypiąc ziarno i układając marchewki, które
tradycja każe zostawiać dla renifera.
Lexi czekał pracowity rok, przygotowanie do egzaminów na specjalizację, a potem studia
i praca. Na szczęście zdrowie jej dopisywało, miała mamę i Mollie. Bez przerwy to sobie
powtarzała. Te dary losu powinny jej zrekompensować stratę Toma. Za jakiś czas, być może,
zapomni o nim. Póki co pragnęła go najbardziej na świecie i właśnie tego pragnienia nie
mogła spełnić.
– Lexi! – Mollie podskakiwała w drzwiach, a jej nocna koszula razem z nią. – Przyjechał!
Czy już tego nie wyjaśniły?
– Wiem, kochanie, przecież właśnie rozpakowałaś prezenty.
– Nie Święty Mikołaj.
Kiedy zadzwonił dzwonek do drzwi, Mollie z piskiem pobiegła do holu. Co się dzieje?
Lexi pospieszyła za nią, a kiedy była w połowie drogi, Mollie właśnie szeroko otworzyła
drzwi i prawie krzyczała:
– Wróciłeś na święta! Mówiłam Lexi, że przyjedziesz.
Tom pochylił się i wziął Mollie na ręce.
– Witaj, aniołku. Skąd wiedziałaś, że przyjadę? Lexi też bardzo chciała to wiedzieć. Ale
najbardziej chciała wiedzieć, dlaczego przyjechał.
– Prosiłam Świętego Mikołaja, żeby cię przywiózł. Przyjechałeś jego saniami?
Tom spojrzał na Lexi, która stała bez ruchu, i nie spuszczając z niej wzroku,
odpowiedział Mollie:
– Chciałem, ale się nie zmieściłem, więc musiałem przyjechać samochodem.
– Aha.
– Ale przywiozłem ci prezent. – Postawił dziewczynkę na ziemi. Lexi wciąż stała jak
przyklejona do podłogi. Dzieliło ich dobrych kilka metrów.
Trina wyjrzała z pokoju.
– Tom, co za wspaniała niespodzianka. Zapraszamy. Tom wszedł dalej.
– Wesołych świąt. Mam nadzieję, że nie przeszkadzam, bo wpadłem bez zapowiedzi.
– Ale skąd. Proszę, właśnie siadamy do herbaty. Zaraz przyniosę. – Trina poszła do
kuchni.
– Lexi? Wszystko w porządku? – spytał Tom. Skinęła głową bez słowa. Czy to
zdumienie, szok czy może strach, że wpadł tylko na moment?
– To nie jest miła niespodzianka?
– Wiesz, że zawsze się cieszę, jak cię widzę – odrzekła zgodnie z tym, co czuło jej serce,
ale niezgodnie z rozsądkiem. Jeżeli Tom nie powie jej natychmiast, że się pomylił i że
powinni jednak być razem, będzie zmuszona zacząć od nowa proces wymazywania go z
pamięci. Ale co by się musiało stać, żeby zmienił zdanie?
Tom wziął Mollie za rękę, a drugą rękę wyciągnął do Lexi.
– Chodźmy do prezentów, a potem... – Urwał na moment. – Muszę z tobą porozmawiać.
W pokoju zdjął z ramienia torbę, wyjął z niej paczkę i podał Mollie, która chwyciła ją
podekscytowana i natychmiast zaczęła rozrywać papier. W środku była lalka.
– Zawsze taką chciałam, dziękuję. – Dziewczynka tańczyła wokół choinki z nową lalką w
takt świątecznych melodii.
– Skąd wiedziałeś, Tom? – spytała Trina.
– Mam siedem siostrzenic. – Zaśmiał się. – Teraz dla pani, Trino. – Podał jej kopertę.
– Co to jest, babciu? Trina otworzyła kopertę.
– Subskrypcja mojego ulubionego magazynu. Zauważyłeś, Tom, bardzo dziękuję.
– A co masz dla Lexi? – zapytała Mollie.
Tom wyjął drugą kopertę. Lexi miała wielką nadzieję, że nie jest to kolejna subskrypcja.
Rozerwała kopertę i zajrzała do środka.
– Lekcje surfowania? – roześmiała się.
– U miejscowego zawodowca, nie u mnie. Wystarczyło, że Tom się uśmiechnął, a ona już
czuła ciarki na plecach.
– Pomyślałem, że któregoś dnia popływamy sobie razem.
– Któregoś dnia? – On mówi o przyszłości? O co tutaj chodzi? Ten dzień Bożego
Narodzenia staje się jakiś nie z tej ziemi.
– Karnet na lekcje jest ważny rok. Przypuszczam, że potrzebujesz czasu, żeby zrobić
postępy.
– Zostanie pan na lunch?
– Dziękuję, Trino. Lexi? Czyżby pytał ją o pozwolenie?
– Jasne. – Przecież go nie wyprosi, skoro ma okazję przekonać się, jak to jest spędzać z
nim święta.
– Mollie, pomóż mi. – Trina zawołała wnuczkę do kuchni.
Wtedy Tom wziął Lexi za rękę, tym razem nie czekając na pozwolenie.
– Przejdziemy się?
Wyszli przez drzwi balkonowe na werandę.
Kątem oka widziała, że Tom patrzy w ziemię, w skupieniu ściągnął brwi. Przeszli w
milczeniu przez trawnik na wąską krętą ogrodową ścieżkę, i w końcu wyszli nad strumyk,
który teraz, w lecie, prawie wysechł. Tom długo się nie odzywał. Dźwięk kolęd płynący z
domu zastąpiły piosenki ptaków w zaroślach i szelest liści.
Nagle przystanął. Stali twarzą w twarz w cieniu jacarandy. Tom nie spuszczał wzroku z
jej twarzy, a ona miała tylko ochotę dotknąć jego piersi, tam, gdzie bije serce, by przekonać
się, że to nie sen. Postąpiła jednak zgodnie z tym, co podpowiadał rozum, i czekała, aż Tom
zrobi pierwszy ruch.
– Cieszę się, że wróciłem.
– Ale co cię do tego skłoniło?
– A dlaczego wycofałaś swoje podanie?
Czy tylko to go tu przywiodło? Przyjechał w imieniu Nightingale Clinics, by przekonać ją
do zmiany zdania?
– Pokonałeś taki szmat drogi, żeby mnie o to spytać? Mogłeś to zrobić przez telefon.
– Muszę ci coś powiedzieć w cztery oczy. – Miał tak poważną minę, że wydawało się, iż
ma do przekazania złe wiadomości. – Ale czy najpierw mogłabyś mi odpowiedzieć?
– Chcę się zgłosić na specjalizację z ortopedii, więc nie będę miała czasu na dodatkowe
zajęcia, jakie wiążą się z obowiązkami dyrektora.
Tom zrobił zaskoczoną minę, ale po chwili się uśmiechnął.
– Miło mi to słyszeć. Cały czas zastanawiałem się, dlaczego porzuciłaś to marzenie.
Będziesz świetnym chirurgiem.
– Dzięki, ja też uważam, że to dobry pomysł. Ale co chciałeś mi powiedzieć?
Usiadł pod drzewem i pociągnął ją za sobą.
– Wiem, że nie mam prawa cię o to prosić, ale proszę, żebyś mnie wysłuchała.
– Słucham.
– Przez ostatni tydzień usiłowałem dojść do ładu z tym wszystkim, co się wydarzyło.
Zresztą z takim zamiarem przyjechałem z początku do Pelican Beach, ale życie mnie
zaskoczyło. Kiedy cię znowu zobaczyłem, a potem dowiedziałem się o dziecku Eleny, byłem
tak zbity z tropu jak nigdy.
– O dziecku Eleny?
– To nie jest moje dziecko.
– Och. – Więc nie zostanie ojcem. – Jesteś rozczarowany?
– Nie. – Potrząsnął głową. – Raczej mi ulżyło. Mogę teraz podejmować decyzje z
czystym sumieniem, nikogo nie krzywdząc. Miałaś rację. Żyłem wciąż w biegu, ale nie
uciekałem. – Otoczył ją ramieniem. – Przez minione pięć lat biegałem w kółko, próbując
znaleźć drogę powrotną do ciebie.
– Ale znowu uciekłeś.
– Myślałem, że tak właśnie trzeba, że zostanę ojcem. Kiedy wróciłem do Sydney, dotarło
wówczas do mojej świadomości, że to wcale nie dziecka najbardziej pragnę.
Lexi zamknęła oczy. Czuła jego zapach, zapach morskiej wody.
– Byłem bardzo nieszczęśliwy bez ciebie, ale nie wiedziałem, co robić. Uznałem, że ceną
za ojcostwo jest życie bez kobiety, którą kocham.
– Kobiety, którą kochasz?
– Tak, bez ciebie. Jeśli masz jakieś wątpliwości.
Spojrzała na niego z uśmiechem i przytuliła się mocniej. Wciąż jednak czegoś jej
brakowało w tych wyznaniach.
– Jesteś pewny, że znowu nie uciekniesz, kiedy życie podstawi nam pod nogi kolejną
kłodę? Bo to jedyny pewnik.
– Jedynym pewnikiem jest to, że cię kocham. – Pocałował ją w policzek.
Lexi czuła, że nie powiedział jeszcze wszystkiego, i czekała niecierpliwie na kolejne
słowa.
– Poczułem wielką ulgę, kiedy Elena wszystko mi wyjaśniła. Chciałem od razu wskoczyć
do pierwszego samolotu. Ale stwierdziłem, że powiesz, że znowu uciekam, więc
postanowiłem zaczekać i przemyśleć wszystko. Teraz wiem, że pragnę tylko ciebie.
Jego słowa płynęły tak łagodnie jak letni poranny wiatr. Lexi słyszała w nich tęsknotę.
Tom pochylił głowę i pocałował ją.
– Kiedy się pobierzemy – szepnął jej do ucha – nigdy cię nie zostawię.
Spojrzała na niego, unosząc brwi. Ledwie nadążała za jego słowami. Czyżby się
przesłyszała?
– Dobrze słyszałam?
– Zależy. – Uśmiechnął się. – A co takiego słyszałaś?
– Że się pobierzemy – wydukała.
– Popełniłem największy błąd w życiu, kiedy pozwoliłem ci odejść. Nie powtórzę go.
Więc jak?
– Więc tak – odparła po chwili. Nie miała już żadnych wątpliwości ani obaw.
Tom pocałował jej włosy.
– Zrobiłem z siebie głupca, walcząc z przeznaczeniem. Poza tym... – zniżył głos – tutaj
się lepiej pływa na desce niż w Sydney.
– Tutaj? Chcesz tu zostać? – Jeszcze nie zaczęła myśleć o praktycznej stronie ich
związku, ale wydawało się, że Tom zaoszczędził jej dylematów.
– My tu zostaniemy, razem. Będę dyrektorem medycznym. Moim pierwszym zadaniem
będzie przygotowanie takiego harmonogramu dyżurów, żebyś miała jak najwięcej czasu na
naukę. Musi być jakaś korzyść z sypiania z szefem.
Roześmiali się obydwoje.
– To co, wracamy, żeby przekazać dobre wieści twojej mamie?
Lexi wzięła go pod ramię i ruszyli do domu. Po raz pierwszy, odkąd przyjechał do
Pelican Beach, radości bycia blisko niego nie zakłócała jej myśl o jego wyjeździe. Tym razem
wrócił do niej na dobre.
Zbliżając się do domu, usłyszała swoją ulubioną świąteczną piosenkę, która doskonale
pasowała do jej nastroju: „Wrócę do domu na święta... „
– Więc Mollie dobrze wiedziała, że wrócę do domu na święta – powtórzył Tom jak echo.
Lexi nie posiadała się z radości. Była przekonana, że kolejne lata przyniosą im wiele
magicznych chwil i niespodzianek, ale nigdy już nie dostanie na gwiazdkę tak wspaniałego
prezentu jak w tym roku.
– Wesołych świąt, kochanie. Musimy wziąć ten ślub jak najszybciej, żebym mógł cię
nazywać panią Edwards! – Szturchnął ją łokciem w żebra.
Oddała mu, a potem czule go objęła.
– Możesz mnie nazywać, jak chcesz, bylebym cię co roku znajdowała pod choinką.
Lexi zamknęła oczy i pocałowała Toma. Piosenka świąteczna i ptasie trele brzmiały teraz
w zgodnym unisono.
– Wesołych świąt, kochany.