Legenda zakochanej Amandy
20 maja 1450 r.
Właśnie dziś zaczynam wypełniać wolę mego ukochanego, który wyjechał na wojnę. Piszę
pierwszą stronę dziennika ,a jedyne co mi towarzyszy to smutek i łzy. Tęskno mi do lubego.
Chcę go przytulić albo znowu obrzucać kwiatami. Czemu musiał mnie opuszczać ,idąc na tą
bezsensowną wojnę ?!
21 maja 1450 r.
Już trochę ochłonęłam i przyzwyczaiłam się do myśli ,że na razie nie mogę liczyć na
towarzystwo Krzyśka. Postanowiłam odnowić kontakty z moją starą przyjaciółką. Spędziłam z
nią prawie cały dzień. Słońce przygrzewało ,więc w murach naszego miasta ,było dość nudno
,więc zabrałam ją na wieżę piaskową. Zawsze przesiadywałam tam z ukochanym ,a teraz z jego
marnym zastępstwem, bo przecież do dziewczyny się nie przytulę i nie poszepczę z nią czułych
słówek. Posiadanie chłopaka jednak jest bardzo miłe. Kochany ,mam nadzieję ,że właśnie o mnie
myślisz.
26 maja 1450 r.
Cały dzień padał deszcz. Po kamienistej drodze woda spokojnie spływała do rowu ,co jakiś czas
omijając przeszkody. Ja siedziałam na parapecie mojego małego ,znajdującego się na poddaszu,
pokoju i ją obserwowałam. Starałam się na niej skupić ,jednak myśli ciągle krążyły mi wokół
pięknego ,czarnowłosego chłopca. Mojego chłopca. Przypomniało mi się ,jak to za małego
chodziliśmy łapać żaby. Wtedy to była dla nas najlepsza zabawa ,dzięki której często musiałam
wysłuchiwać kazań ojca ,o tym jak powinnam się zachowywać. Czemu nie ma tu równości kobiet
i mężczyzn ,co ? On zawsze traktował mnie z równością. No dobrze –prawie zawsze. Zawsze gdy
szliśmy na spacer po deszczu przenosił mnie przez kałuże, a ja korzystając z okazji ,wtulałam się
w jego silne ramiona. Jakie to było romantyczne… Krzysiek ,kończ wojować ,wracaj tu do swojej
księżniczki !
1 czerwca 1450 r.
Kolejny tydzień bez niego. Chociaż po mieście chodzą plotki ,rozsiewane przez siedzące w cieniu
,pod drzewami ,starsze panie. Kiedy przechodziłam obok nich ,rzuciły do mnie jakieś okropne
zdanie ,na co odpowiedziałam jedynie uśmiechem i pozornym dziękuję. Niech nie myślą ,że mnie
zapędziły w kozi róg ! Co to to nie ! Ciekawe czy w dalekiej przyszłości ,moje pra wnuczki będą
umiały się odgryźć tak miło jak ja ? Wracając do sedna. Plotki krążą wokoło wojny. Ludzie
powiadają ,że jest tam strasznie ciężko. Na razie do miasta powrócił jedynie pan Zbigniew ,ranny
w nogę. Chyba jutro pójdę do niego po informacje o moim kochasiu…
2 czerwca 1450 r.
Pan Zbigniew dał mi powód do dumy. Mój chłopczyk radzi sobie całkiem nieźle. Podobno wojuje
w pierwszym szeregu i sam dowódca go chwalił. Ma ponoć kilka ran ,z których z pewnością
będą blizny ,ale nawet z nimi pozostanie dla mnie tak samo ważny. Chociaż chciałabym się do
niego udać. Tak mi do Krzysia tęskno. Nie ma minuty ,żebym o nim nie myślała ,nie wspominała
dawnych spraw. Matka stwierdziła ,że jestem jak taki wróbel. Tylko ćwierkam o lubym. Może to
już jakieś szaleństwo ? Jednak ,czy właśnie nie z niego składa się miłość ?
19 czerwca 1450 r.
Od rana męczy mnie dziwne przeczucie ,że stanie się coś złego. Nerwowo kręcę się po domu ,nie
mogąc nawet pomóc matce ,chociaż próbowałam. Wszystko wypada mi z rąk ,więc gdzie
najlepiej wysłać taką niezdarę jak ja ? Oczywiście ,że po kwiaty. Kiedy wychodziłam poza bramy
miasta ,na wieży, wychodzącej na zachód , usiadł czarny ptak. Wystraszyłam się nie na żarty. Z
pewnością krąży gdzieś Czarna Godzina ,przynosząca ludziom pecha. Byle by nie spotkał mnie,
bo to może wiązać się z ukochanym ,a ja chcę by cały powrócił do domu i znów pomagał mi przy
kwiatach ,narażając się swojemu ojcu. Tak – to dla mnie zawsze ryzykował ochrzczenie go
mianem „najbardziej leniwego człowieka” . Przecież on cały czas pracował ,tylko trochę
inaczej…
24 czerwca 1450 r.
W naszym mieście szalał wczoraj pożar. Wystraszyłam się nie na żarty. Zaczęło się od burzy
,która z biegiem czasu przerodziła się w nawałnice. Musiałam pomagać mamie ,chowająca się
przed swoim lękiem w łóżku. Zupełnie nie wiem czemu przerażają ją te błyskawice. Ja się ich nie
boję, chociaż i w to zwątpiłam ,kiedy po części miasteczka rozniosły się płomienie. Straciliśmy
dom znajdujący się przy kościele. Dom ,w którym mieszkał Krzysiek. Chciałam już tam biec,
kiedy jednak opamiętałam się. „Twój kochaś jest na wojnie. Spokojnie.” –mówiłam do siebie po
cichu ,starając się powstrzymać łzy. Na szczęście moi rodzice postanowili przyjąć swoich
przyjaciół i moich przyszłych teściów ,pod nasz dach. Oczywiście dopóki nie odbudują ich
własności.
25 czerwca 1450 r.
Pilnie potrzebowałam pocieszenia, więc poszłam na spacer po naszym mieście. Towarzyszyła mi
przyjaciółka ,która była znana ze swojej szczerości . Zawsze mogłam się jej wygadać ,a ona
odpowiedziała lakonicznie.
-Ja się boję o Krzyśka. Wokoło same złe znaki. A co jeśli nie wróci ? –spytałam, kiedy
siedziałyśmy pod ,posadzoną kilka lat temu, lipą ,znajdującą się przed ratuszem. Ciekawe co się z
nią stanie ? Jak rozrośnie się ,to z pewnością zasłoni frontalną część ratusza i ją wytną. Chociaż ta
decyzja zależy od przyszłych pokoleń. Patrząc na młody konar rośliny ,uśmiechnęłam się do
siebie. To na niej wyryliśmy własne inicjały . Dobrze ,że nikt nas wtedy nie widział, bo
moglibyśmy mieć kłopoty. A teraz on jest gdzieś tam w świecie ,a ja zostałam samotna ,w
murach naszego miasta.
4 lipca 1450 r.
Siedziałam na wieży ,tak jak zwykle ,gdy było ciepło. Wtedy ujrzałam coś niepokojącego. Grupa
ludzi zbliżała się do nas. Ich zbroje lśniły w słońcu . Czyżby to powracający rycerze ? Może wśród
nich jest Krzysiek ? Pełna radości pognałam na rynek ,gdzie zawsze oczekiwaliśmy przybyłych.
Wkrótce bramy otworzyły się ,a do miasta wpadli ,zabrani do wojska, mężczyźni. Szukałam
wśród nich czarnej czupryny, jednak nic nie dostrzegłam. Zrezygnowana usiadłam przed naszą
kamienicą ,ciągnącą się prawie przez całe centrum miasta. Wtedy podszedł do mnie ojciec ,który
także wyczekiwał powrotu rycerzy ,ale nie dla tego ,że był tam mój kochaś . On chciał ponownie
zobaczyć się z jego bratem.
-Kochanie. Oboje straciliśmy kogoś ważnego…-zaczął siadając przy mnie.
-Wuj nie żyje ? –spytałam ,niezbyt rozumiejąc o co mu chodzi. Potrząsną twierdząco głową.
-Ale to nie koniec złych wiadomości. Nie chciałaś poczekać ,ale Krzysiek powrócił do domu.
Ciężko ranny. Prawdopodobnie nie dożyje do następnego miesiąca. –stwierdził smutnym głosem
,a ja od razu poderwałam się i pognałam tam ,gdzie mogłam odnaleźć kochasia. Gdy tylko
weszłam do jego domu ,on od razu rzucił mi się w oczy. Leżał z przymkniętymi oczami ,a rękę
trzymał na pościeli ,co jakiś czas ją zaciskając. Czuwała przy nim matka ,wylewająca łzy.
-Wróciłeś. –szepnęłam ,przyklękając przy jego łóżku. Znowu pozwolił zobaczyć mi swoje oczy –
tak intensywnie zielone.
-Tylko dla ciebie. –odpowiedział mi. Zaczęłam płakać. To było dla mnie zbyt straszne.
Świadomość ,że ktoś na kim ci zależy odchodzi ,a ty nie możesz nic zrobić ,poza byciu z nim ,jest
dołująca.
7 lipca 1450 r.
Całymi dniami siedzę u Krzyśka. Chociaż i tak już widzę ,że odchodzi ode mnie. Dziś wyjątkowo
nie poszłam. Czułam się przy nim gorzej ,niż gdy byłam sama. Po prostu czułam przy nim śmierć.
Tak więc wylądowałam nad fosą. Rzucałam w nią kamienie ,jak zwykle ,gdy byłam wściekła lub
samotna. Oparłam się o mur ,a dłonią przeczesywałam zieloną trawę. Czerwone słońce powoli
chowało się za horyzontem ,dając nadzieję na lepszy dzień. „Zaraz zamkną bramy.” –
stwierdziłam ,jednak nie wykonałam żadnego ruchu. Siedziałam tam nadal otępiała. Ocknęłam
się dopiero gdy strażnik poprosił mnie bym weszła do środka . Szkoda ,że nie mogę tu zostać .
Za murami wydaje się być tak spokojnie…
10 lipca 1450 r.
Stało się. Dzisiaj odszedł Krzysiek. Pisząc to nie mogę pohamować łez. Najgorsze jest to ,że
jeszcze przed śmiercią poprawił się jego stan. Nawet wyszedł ze mną na krótki spacer ! A tu
wieczorem ,kiedy przyszłam mu pożyczyć dobrzej nocy , właśnie umierał. W samotności. Jego
rodzice poszli na chrzciny nowo narodzonego siostrzeńca. Nie mogę tego obrazu wyrzucić z
głowy. Tego jak ściskał moją rękę i ostatni raz powiedział mi : „Dobranoc, Amando. Dziś był dla
mnie ostatni dzień. Chciałem spędzić go z tobą. Kocham Cię…” . To było dla mnie jak zły sen. Po
prostu przyłożyłam głowę do jego piersi ,słuchając jego serca i płacząc, jakby to miało mu
pomóc. Powoli zamierały odgłosy świadczące o tym ,że jest na tym świecie. Sercowe pukanie
stawało się coraz wolniejsze ,aż w końcu ustało ,a on umarł ,trzymając moją rękę. Nie wiem ile
spędziłam przy nim czasu. Wszystko stało się nie istotne. Krzysiek odszedł zabierając cząstkę
mnie. Znalazł się na tamtym świecie ,nadal związany ze mną uczuciem. Tylko czemu wraz z nim
nie mógł zabrać także i mnie ?!
11 lipca 1450 r.
Kościół św. Mikołaja i jego cmentarz był ostatnim pożegnaniem. Uroczystość na ,którą zeszło si
pół miasta ,odprawiono już pod wieczór ,kiedy wszyscy byli już po pracy. Ubrana na czarno
usiadłam w ostatniej ławce tej pięknej budowli. Nie zwracałam na nic uwagi. Chciałam by on
jakimś cudem obudził się. Wiem ,że to głupie ,ale leżąc na ołtarzu ,wyglądał jak sam Bóg . Miałam
wrażenie ,że to od niego bije światło zachodzącego słońca. Po ceremonii kościelnej ,udaliśmy się
na cmentarz. Dołek dla niego był już przygotowany. Trumna spoczęła w ziemi . Płacząca matka
rzuciła grudki ziemi ,a ja… A ja nie uczyniłam nic. Po prostu stałam z boku ,mimo tego iż
wiedziałam ,że powinnam coś zrobić. Ojciec patrzył na mnie z wyrzutem. Wiem –zawiodłam.
Kochanie ,ty nie możesz mnie już pocieszyć. Nie przeczytasz mojego dziennika ,jak to
planowałeś. Nie przytulisz mnie i nie powiesz : „Będzie dobrze.” . Teraz już nic nie będzie tak jak
kiedyś…
10 sierpnia 1450 r.
Krzysiu ,wiesz co dzisiaj jest ? Miesięcznica twojej śmierci. Róża ,zasadzona tuż przy twoim
grobie zaczęła puszczać kwiaty. Są takie cudowne. Pielęgnuję ją codziennie ,by nie zatraciła
swojej okazałości. Jednak i to zadanie dla mnie się kończy. Po prostu podjęłam decyzję. Rodzice
żądają ode mnie ożenku ,na który nie mam ochoty. Dlaczego ? Bo to nie jesteś to ty. Nie mam od
nich wsparcia . Męczymy się ze sobą. Ja stałam się cicha i nie podobna do siebie. Właśnie siedzę
na naszej wieży –piaskowej. Piszę te słowa ubrana w białą suknię ,wyróżniającą się na tle nocy.
To ostatnie co po mnie zostanie. Głupie kartki zapisane dzięki tobie. Kocham Cię. Odkładam
pamiętnik i podchodzę na skraj. Rozkładam ręce ,zamykam oczy i zaczynam tworzyć legendę
tego miasta. Łapię ostatni oddech. Powietrze jest zimne jak lód. Już prawie słyszę ,jak anioły
wzywają me imię. Ty też mnie wołasz. Stawiam ostatni krok i zeskakuję. Zeskakuję z wieży
zatracając moje życie. Ostatnie chwile mego istnienia uśmiecham się ,mimo przeszywającego
ciało bólu. Ciekawe czy w przyszłości będą mnie pamiętać ? Zostanę legendą ? To jednak nie
ważne. Ważne ,że w końcu połączę się z tobą ,kochanie…
26 marca 2009 r.
-Słyszałaś legendę o Amandzie ?
-Kolejna powiązana z Byczyną legenda. Kończy się naprawdę smutnie ,jednak jest piękna. –dwie
dziewczyny idą chodnikiem koło wieży ,z której kilka wieków temu spadła pogrążona w smutku
,szaleństwie i braku miłości kobieta. Zakończyła swoje życie przedwcześnie ,nie mogąc znaleźć
sobie miejsca wśród ówczesnych ludzi. Podobno teraz jej duch pojawia się na tej budowli ,dwa
razy do roku. W rocznicę śmierci Krzysia oraz jej własnej. Gdy okazuje się po raz pierwszy
słychać jęczenie i łkanie. Odmienna sytuacja jednak jest miesiąc później. Nie ma tu smutku.
Amanda ,połączona ze swym kochankiem, jest szczęśliwa, śmieje się . Nie żałuje popełnionej
przez nią decyzji. W końcu na wieki może cieszyć się swą miłości, może być z ukochanym.