JAN PAWEŁ KRASNODĘBSKI
STOKROTKA
Rok z życia narkomanki
„Moja najdroższa, najukochańsza,
piękna Magdo!
Kocham Cię!!
Nie pisałam tak długo. Dziękuję Ci za listy, za zdjęcia, za wszystko. Ze zdjęć
najbardziej podobałaś mi się przy ruletce w kasynie, dobrze wyglądasz tak króciutko obcięta.
Podobał mi się też pies przytulony do kota. Ja swojego zabiłam. Mieliśmy umrzeć razem, ale
żyję, chyba żyję. Sierść Nobla zatkała igłę.
Znów jestem w domu. Przeszłam piekło na ziemi. Miałam padaczkę i byłam zarazem
Matką Boską i Jezusem. Nie wiem, od czego zacząć i co Ci napisać. Trzęsę się cała i widzisz
to chyba patrząc na to pismo. Biorę leki, w głowie bezustanny szum. I cała jestem jakby
jednym dreszczem, czuję wstrząsy w głowie idące aż do nóg, coś jak prądy elektryczne, to
straszne. Ale muszę wszystko wytrzymać. Tak mi trudno... Na dodatek ojciec został
ministrem, miałam chęć napisać ministrantem, przez moment widziałam go takiego małego w
komży z dzwoneczkami. Każdy sobie jakoś dzwoni. Aż jemu zadzwonią. Stary już kupuje
garnitury, matka klaszcze i chcą przeprowadzać się do Warszawy. Tomek nie chce, a ja
Warszawy po tym wszystkim nienawidzę. Ale oni nas tutaj nie zostawią, bo sprzedadzą
mieszkanie.
Zmieniłam długopis, ten mi się nie podobał. Może będziesz miała mój list we
wszystkich kolorach. Kolorem śmierci się nie przejmuj. Najchętniej przecięłabym sobie żyły i
miałabyś go we krwi. Żółć już jest, to pęknięta wątroba i rzygam bez przerwy. Zakręciło się
wszystko, kochana Magdo!
Chciałabym bardzo, tak jak Ty w USA, mieć wielki dom, dużo psów i kotów, a może
hodować kury i króliki, i żeby nikt z ludzi mnie nie widział.
I znowu te ręce płatają mi figle i głowa mi się zatrzęsła, będę teraz pisała na zielono,
to podobno kolor nadziei. Muszę mieć jakąś nadzieję, bo znowu wezmę i zginę.
Dobrze, że jesteś szczęśliwa, i Twoi starzy też, i że dobrze Wam się powodzi.
Myślę, że tutaj jest taki sam kraj i jest piękny, na pewno bardzo piękny, i myślę, że to
wszystko na pewno nie polega na tym, czy Stany czy Polska - to prawda, że trzeba mieć
pieniądze i wtedy można być wolnym, ojciec teraz będzie miał furę pieniędzy, ale on nie
będzie nigdy wolny w tych sztywnych garniturach. A ja? Wiem, że mam do przekopania
ogródek, ale to wielki ogród, to całe pole pełne chwastów, ale łopata jest tu, obok mnie.
Już nie jestem Stokrotką, Magda. Stokrotnie nie jestem Stokrotką. Muszę Ci o tym
napisać. Oberwano ze mnie wszystkie płatki. Jestem po prostu smutną, głupią Dorotą. I
cierpiącą Dorotą. Jutro obetnę sobie włosy, tak jak Ty, a nawet krócej.
Nie wiem nawet, który jest dzień, nawet nie wiem, który jest rok. Może kiedyś będę
wiedziała...
Byłam narkomanką, odtruli mnie, powiedzieli, że wyleczyli, i że miałam wielkie
szczęście, bo nie mam hifa. Coś mi się jeszcze musi wyrównać w mózgu i biorę jakieś
przeklęte neuroleptyki. Wiesz, chyba powoli zbieram się do kupy. Chociaż smutek, smutek,
smutek. I tyle śmierci. I przestrzelony przez samego siebie chłopak, ten mój pierwszy,
przeklęty... Ale już miesiąc od szpitala i jestem na czysto.
Padać boleśnie i znów się podnosić,
Krzyczeć tęsknocie „precz” i błagać:
prowadź!
[...]
Ażeby po nas zostały jedynie
Ślady na piasku i kręgi na wodzie.
To Staff. A ja napisałam dzisiaj taki wiersz:
Mam okaleczoną białą skórę
Przemijania.
Ktoś mógłby mnie wylizać,
Ktoś mógłby mnie opalić,
bym mogła pocałować się ze słońcem.
Lecz nie mnie pisany żarliwy kochanek.
Trzeba dużo przecierpieć,
jeszcze więcej zrozumieć,
by być polnym kwiatem
- chabrem przytulonym
do stokrotki.
Dużo wierszy napisałam. Nie wiem po co. Tak sobie gryzmolę jak dzieci kółeczka i
krzyżyki.
Nie wyślę Ci żadnego zdjęcia, wszystkie powyrzucałam. Nie wyglądam najciekawiej -
dziurawe oczy i 38 kilogramów.
Poznałam starszego, ale bardzo fajnego pisarza, wyobraź sobie - odwiedził mnie w
szpitalu, dotknął moich włosów i powiedział: Stokrotka. Stokrotne dzięki! Obudził mnie z
mroku. Ale skąd mógł wiedzieć, że byłam Stokrotką? Rozmawialiśmy bardzo długo,
powiedział, że czterolistna koniczynka przytuli się do mnie i wmawiał mi, że nadal jestem
Stokrotką. Spodobał mi się, sam pił kiedyś dużo, ale nie pije już dziesięć lat. Dobrze mi, gdy
jest blisko mnie. Ma piękne oczy i niesłychanie długie palce. Chyba kocham jego lekko
siwiejącą brodę. Powiedział, że jest Narcyzem, ale już zapomniał o przeglądaniu się w
wodzie.
Nie, Magda, ja nie mogę opisać Ci tego, co przeżyłam. Gdy tylko o tym pomyślę,
znowu mam wiry w mózgu. Kochanie, nie próbuj nigdy niczego! Błagam Cię!
Będę pisać granatowym piórem. Granatowe to niebo. Albo chmury zakrywające
słońce, któremu po różnokolorowej wędrówce zachciało się zachodzić.
Granatowa jest burza. Brzozy są białe. Granatowo ubranych pakują do trumien, takich
dostojniejszych. Dziewice powinny być chowane na biało. Już dawno nie jestem dziewicą.
Jestem bardzo rozjebana. Może pochowają mnie nago. Chciałabym wniknąć w wielką brzozę
i w niej dalej żyć już umarła. I chciałabym być blisko Nobla.
Bursztyny są piękne. I szafir. I spadająca gwiazda, jeśli nie jest meteorem. Chyba już
tylko spadają meteory. Chyba już nawet nie ma prawdziwego Nieba.
Może się zdarzyć, że gdy wyzdrowieję zupełnie i stanę się silna, przylecę do Twojego
Niu Jorku, by wycałować Ciebie i Twoje zwierzaki.
Tomek dostał się bez egzaminu na ASP, jest przejmująco zdolny.
A teraz biorę biały długopis. Poślij mi chociaż trochę słońca, Magda! Tutaj, we mnie,
jest bardzo ciemno.
Wiesz, będę miała urodziny, szesnaste chyba, może jutro, ojciec coś mówił o
prezentach. Niech on się ode mnie...
Przygotowałam tyle kartek, tyle piór i długopisów, ale coś pulsuje we mnie coraz
bardziej, tego już nie można znieść, i coś wybucha w mojej głowie... Trzęsienie ziemi...
Kocham Cię, Mag... Po... sto... kroć...!!!!!!!!!!!!!!! Idę, uciekam... Do... ro... ta. Ta kurwa!
Żegnaj, piękna! Sto...”
PIERWSZY. PANNA
Czułam się niewyraźnie i miałam wrażenie, że drgają mi wargi i cała twarz mi drga.
Tomek stał wyprostowany jak strzała albo wielka tyczka, patrzył przez okno, makabrycznie
rozczochrany i drapał się po tych swoich długich włosach. Fajnie wyglądał, taki szczupły,
długi, wyprostowany. Podoba mi się mój brat. Chciałabym mieć takiego chłopaka. Odwrócił
się, nasze oczy się spotkały i poczułam, jak się rumienię. Za oknem były drzewa, nieruchome
drzewa, było gorąco jak w piekle.
- Ale nas wrobili. Mamusia chce odpocząć, tatuś wyjeżdża, a my niepotrzebni. Więc
na wieś. No, jak, Dorotko?
- Jezu, przestraszyłeś mnie...
- Ależ ty jesteś śliczna, siostrzyczko cudzołożna... Leżysz sobie na tej kanapie, włosy
na dywanie, blada, dumna, cicha... Zaraz, zaraz, no tak, zastrzelić się można. Jasne.
- Tomek...
- Z miłości zastrzelić. Z miłości.
- Daj mi spokój! Przecież szlag mnie trafia.
- Właśnie! Okej, spoko. Wiesz, ja nawet się cieszę, tak, cieszę się, bo mam to w nosie,
tam sobie odpocznę, już wiem, co będę robił. Bo to jest po prostu tak, Dorota, że włosy mi
rosną i niech rosną, ja biorę pędzel i maluję, chwytam drzewo i rzeźbię. Tak. I tam jest
rzeczywiście lepsze powietrze, jak starzy twierdzą. Chyba mięsa nie będę jadł, o! No, nie
pękaj!
- Tomek, uderzyłeś mnie za mocno!
- To dobrze.
- Ja sobie tego nie wyobrażam. Będę zupełnie sama...
- Nieprawda, poznasz mnóstwo ciekawych ludzi, zresztą przecież to jest jakiś nowy
etap, liceum, bum, bum, bum, siostrzyczko, więc ci wszyscy twoi znajomi rozjadą się po
różnych szkołach i te kontakty się urwą ...
- Z Magdą nigdy!
- No, z Magdą... Ale przecież będzie Nobel. A Nobel to przyjaciel, a nie zwykły
znajomy. Wiesz, tam można biegać, ćwiczyć, rąbać drzewo, wspinać się na drzewa, zupełnie
inny świat, wiesz, ja tam się określę, czy nie zostanę na wsi na stałe. O!
- Zostaw te moje głupie włosy!
- Tylko że mnie się nie podoba cały ten mechanizm, te pozory rodzicielskie, ta władza,
to lawirowanie, takie ukryte, kurczę blade, oszukiwanie nas, to czekanie na dzisiejszy dzień,
gdy tatuś ma imieniny i przyjeżdżają ci dygnitarze, fuj, totolotek, o Jezu, dygnitarze w
karawanach. Tatuś dygnitarz! Wapno z niego opada, och jak się sypie, ile kurzu... Zamiast to
powiedzieć tak w przelocie, gdy idziesz do klopa, to czekają, bęcwały, na dzień, uroczystości,
awans. Ależ to śliczne, ojej!
- A ja jednak się boję, Tomek. Coraz bardziej się boję. Całą noc śniło mi się coś
okropnego...
- Nie bój żaby. Będzie dobrze, mała!
- Dzieci! Tomeczku, Dorotko! Kochani! Szybko, tatuś czeka, wszyscy czekają...
Ubierzcie się ładnie. Nie róbcie tatusiowi przykrości... Do salonu, kochani, Dorota!
- Już, mamo.
- Tomek!
- Do salonu? Ha! A może jednak do pokoju, mamusiu?
- Tomeczku...
- A ja to pierniczę! Nie mnie na salony.
- Tomek!
- No, dobra, dobra, dobra.
- Pośpieszcie się, kochani. Powiem wam. Tatuś... Ten wyjazd tatusia może bardzo
dużo zmienić. Bardzo dużo. To awans...
- Z kaprala na porucznika. Tego jeszcze brakowało! Stary - oficer! Żeby się tatusiowi
w głowie nie zmieniło, mamo.
- Tomek! Zabraniam... Tam są panowie z ministerstwa...
- Dorotka się martwi, mamusiu. Co wy z nas robicie?
- Tomeczku, jesteś dorosły, taki mądry, przypilnujesz Dorotki, będzie babcia, przecież
to tylko z korzyścią dla was, taka odmiana, wieś, powietrze, przyroda, nowi ludzie,
znajomości, poszerzanie horyzontów... Dzieci... A ty, Tomeczku, będziesz miał...
- Nie mów mi, mamo, co ja będę miał, bo ja wiem, co będę miał, więc nie truj.
- Dobrze, tak, dobrze, chodźcie, dzieci...
- Prikaz! Dzieci pójdą grzecznie.
- I jeszcze jedno, Tomeczku, jeden pan powiedział, że mógłby ci pomóc, tak, mógłby,
jeśli zabrakło ci tylko jednego, jedynego punktu.
- O, Chryste! Co za piękny walczyk! Niech się ten pan wypcha! Niech on się wypcha
tatusiem. A ja podobno jestem dorosły, więc nie mieszaj się, mamusiu, w moje sprawy. W
porządku?
- Ale jednak to są takie studia, synku...
- Już dobrze! Tere - fere! Idź już, mamo, na salony i powiedz tym wszystkim
bałwankom, że zaraz ujrzą dzieci pana dygnitarza.
- Tomek, jak ty możesz! Tatuś taki zapracowany...
- Tak, tak. Już idziemy, mamusiu.
- Kochani, prędziutko! I ubierzcie się ładnie...
- No, wreszcie... Chyba mamusia zasłużyła sobie na to sanatorium. Dorota! Masz
założyć złotą suknię, słyszałaś? Rozumiesz to wszystko, mała? Więc my wyjeżdżamy i ja się
cieszę, bo tego syfu tutaj mam dość. Tatuś taki zapracowany... Ta - tuś, ta - ki za... Pal diabli!
A ty, mała, też musisz uwolnić się od siebie, bo całego życia nie przeleżysz na kanapie,
zamiatając pięknymi włosami dywan. Poczytaj Biblię albo coś... Coś rób, zmieniaj, bo na tym
polega ten szajs, czyli życie, przekop jakiś ogródek! Zresztą, pierdolę to! Wkurzyłem się
tylko.
- Śniło mi się, Tomek, że się topiłam.
- Jak śni się woda, to podobno śmierć. Musisz bardzo uważać, Dorota!
- To było straszne... Chciano mnie wyciągnąć, ale jakieś sieci rybackie i jakieś igły,
wielkie igły... Zaplątywało się to wszystko we mnie..., a potem chyba mi się udało odbić czy
wyrwać, ale te szpilki, szpikulce, igły... Jak zęby rekina... i musiałam się poddać, żadnych sił
we mnie nie było... i wpadałam coraz głębiej i już nie mogłam złapać tchu... Krzyczałam,
prawda?
- Nie słyszałem. Jak śpię, to śpię, rozumiesz, pracuję, to pracuję, leżę, to leżę. Słuchaj,
pomyśl tylko. Ja w tej pieprzonej szkole zajmowałem się samymi bredniami. Ty teraz
zaczynasz budę. Zadbaj o to, by nie zajmować się bredniami. W tym jakimś krowim
miasteczku zrób porządny burdel, pokaż im, jak ci zależy na własnej wolności, panią od
historii naucz historii, a pana od wuefu kopnij w jaja. Tak. Ja sobie zasłużyłem na
odpoczynek i ja mam gdzieś ASP. Ale ty musisz walczyć. ASP... Ja tam będę miał sztalugi,
pędzle, babci prześcieradło, drzewo, kamień... Wszystko. I własne ręce. Tak! Tak, tak, tak!
Będzie dobrze, Dorota, będzie dobrze, dobrze!
- Tomek, nie duś mnie!
- Dzieci! Czekamy!
- Już! Widzisz? Mamuśka wylała na siebie jeszcze jeden flakonik perfum. Wiesz,
mała, ja się nie dziwię, ja to rozumiem, dom, tatuś, mamusia, ale na plenerze poznałem takich
ludzi, że łeb pęka, odlot, to byli ludzie w ich wieku, tatusia, mamusi... I moją najczulszą
kochanką została pani chyba nawet starsza od matki. To była dziewczyna, a nie pani,
rozumiesz? A nasza mamusia zawsze będzie panią, z niemieckiego frau, z francuskiego
madame, wielkie madame, nigdy mademoiselle, szajse, merde! Je suis un cochon... Chodźmy!
Żeby temu naszemu tatusiowi, który awansuje, i naszej mamusi kochanej, która też awansuje,
tej zadbanej, śmierdzącej, pachnącej, żeby im nie zrobić... no, krzywdy, mała. A ty pamiętaj,
żebyś kiedyś nie była taka śmierdząca i pachnąca frau... Wiesz, wywiniemy mały numer.
Wejdziesz nagle na stół i pokażesz im tyłek. Okej?
- Może jednak innym razem. Tatusia by szlag trafił.
- Właśnie. I nie dostałby awansu. A mamusia wyższej renty pogrzebowej. Jezu! Aż mi
wątroba pulsuje! Zagranica! Tatuś, Madryt, Lizbona, Amsterdam. I Paryż. I dziwki w Paryżu,
Brukseli, Amsterdamie. Tak! Kiedyś namaluję takie grono polskich błaznów jako parodię
Ostatniej Wieczerzy... A może właśnie dzisiaj?! O, poszukaj tego wielkiego kartonu, ja sobie
tam będę szkicował.
- Leży pod łóżkiem.
- Dzięki! Daj łapkę i chodźmy, piękna siostrzyczko. Niech tym otynkowanym
pajacom zadrga coś w środku, gdy cię ujrzą. Jeśli jeszcze coś tam mają... O, chwila, daj mi
nożyk. Wytnę ci taki kwadracik na pupie. To będzie ekstra. Nie bój się. O, już! Zobaczysz,
poczujesz się luźniej.
*
- O, witamy, witamy, jakie wspaniałe dzieci ma pan dyrektor! Witamy nasze młode
pokolenie...
- Dzień dobry, tatusiu.
- Dzień dobry, kochanie moje, to jest Dorotka, nasze słodkie...
- Dobra, dobra, a ja jestem Tomek. I ja jestem gorzki. Cześć stary! Podobno
awansujesz na kaprala.
- Uhmm... No, tak, hm...
- Czekaliśmy na was, kochani, by właśnie przy was, wspólnie, tak, oznajmić, prawda,
panie dyrektorze?. ..
- No, tak...
- Pan dyrektor, wasz tatuś, wyjeżdża poza kraj i myślę, że bardzo się cieszycie, gdyż
osiągnięcia pana dyrektora, prawda...
- Tak, właśnie. Pan minister...
- Minister? Ministrant? W imię Ojca i Syna...
- Tomek!
- Tak... Pan minister... Muszę wam powiedzieć, że to dla mnie wielki zaszczyt, który
właśnie zawdzięczam tym panom, oni są moimi przyjaciółmi. Wznoszę toast za ich zdrowie.
Zdrowie panów!
- Przyjaciele mówią do siebie po imieniu, tato.
- Tak, tak, pana syn ma rację, taki bystry chłopak, myślę, że to właściwy moment na
brudzia, panie dyrektorze! No, więc!
- Zbyszek!
- Miecio!
- Tadek!
- Andrzej!
- Sylwek!
- No, widzicie, zaraz inaczej! Prawda, Zbysio?
- A ja Basia!
- Słyszysz, mała, mamusia się włączyła. A ja Tomek. A to jest Dorotka, która ma
kotka. Trzymajcie się dzielnie, towarzysze broni.
- Tomeczku...
- To niesłychane, Zbysiu, macie takiego wspaniałego syna, ten dowcip, cięty język,
widać młodość... A co ty rysujesz, chłopcze?
- Zebranie stręczycieli, chłopcze. Atomowa bomba.
- Mój Boże, ależ świetny młodzian.
- Ja jestem Tomek Atomek, proszę pana.
- Słyszałem, że masz jakieś problemy ze studiami?
- Nie mam problemów.
- A co robisz?
- Obijam się. I biję konie.
- Tomeczek ma wyjątkowe zdolności, ale...
- Mamusiu, proszę o ciszę!
- Pokażesz nam potem swoją pracę?
- Pokażę. A teraz zajmijcie się swoimi sprawami i nie przeszkadzajcie artyście.
Dorota, wejdź pod stół i zaszczekaj.
- A gdzie Nobel, mamo?
- Dorotko, zamknęliśmy go, wiesz, żeby nie przeszkadzał.
- Smutno mu, mamo.
- Córeczko, jeden pan ma alergię, a wiesz, jak Nobel linieje...
- Który pan? Ten?
- Tomek.
- Proszę przyprowadzić Nobla. Jak wszyscy, to wszyscy. I brudzia z Noblem.
- Zbysiu! Basiu! To specyficzne, takie fine, tak, finezyjne, prawda, poczucie humoru,
ta nasza młodzież jest tak bogata wewnętrznie, no, popatrzcie, ta złotowłosa dziewczyna...
- Proszę nie dotykać mojej siostry!
- ...i ten świetny chłopak... Bije z nich taka...
- Dobra, dobra. Koniec frazesów.
- Tomku!
- Uhm, mamo.
- A więc, Zbysiu, na razie to jest rok, jeśli to będzie dobry rok, a wszystko na to
wskazuje, to będziesz bardzo, no, zadowolony.
- Dziękuję panu bardzo, panie...
- Zbysio, jesteśmy na ty!
- Tytoń do spalania.
- Tomek!!!
- Dziękuję, Mieciu!
- Głowa do góry, Zbyszek! Nie będzie łatwo, ale... rozumiesz. Zdrowie solenizanta!
Sto lat! Sto lat!
- Skończyłem. Chcecie zobaczyć?
- Ach tak, tak!
- Pokaż swoje dzieło.
- Oto on. Czyli dzieł.
- O! Jakiś wielki wół, chyba!
- Nie. Tutaj jest wiele wołów. I jałówki są. Tyle bydła, ile nas. Ja pryskam! Pracować
trzeba.
- Syn taki... trochę nerwowy ostatnio... Przez te egzaminy...
- Ależ młodzi mają swoje prawa. Zdrówko! A ty napijesz się z nami, Dorotko? Jak
wyhodowałaś takie piękne pszeniczne włosy?
- Córeczka ma dopiero piętnaście lat.
- Jeden kieliszek!
- Dziękuje panom. Idę popracować z bratem. Wszystkiego dobrego, tatusiu.
- Baw się dobrze, drogie dziecko...
DRUGI. WAGA
- Popatrz, Dorota, chodzimy sobie jak po jakimś ranczo. Pięknie tu. I po co nam to
miasto? Fajnie jest. Domek babci super z tymi winoroślami, a kominy jak rzeźby antyczne.
Jest stara studnia, a ten sad, rany boskie, ile tu pola! Jak Sahara. Kury, króliki, jakie to
wspaniałe. Nobel wreszcie wolny, bez smyczy, bez obroży. Dobrze będzie, mała, czuję to,
posłuchaj tylko: niedługo ptaki zaczną odlatywać, a teraz ziemia wysycha. Muszę cię
przytulić... Wiesz, jesteś Stokrotką! Od dzisiaj jesteś Stokrotką, nie żadną Dorotą, tylko
Stokrotką! Stokrotką!! Wiem o tym. Ty jesteś Stokrotką!
- Dlaczego, Tomek.
- Nie wiem dlaczego. Ale jesteś Stokrotką. I pamiętaj o tym, piękna siostrzyczko.
Usiądźmy na tym pniaku. I daj pyska!
- Wiesz, też nagle zaczęłam się cieszyć... Jak wariatka. Siedzimy na tym konarze i to
nie jest ławka jak w parku w mieście, i jest inaczej i można się oprzeć o płot... Kurczę!
Dziękuję ci, ty głupi bracie! Ty durniu skończony, uduszę cię! Dobrze, będę pamiętała, że
jestem Stokrotką, Jezu, jak się cieszę, a z tą budą poradzę sobie, spokojna czaszka. -
Stokrotka! Pamiętaj o tym. Nigdy nie zapomnij. Ptaki zaczną uciekać, ziemia wysycha, jest
jesień, będzie zima, potem ptaki powrócą, rośliny, rośliny, rośliny zakiełkują, drzewa, drzewa,
drzewa znowu będą miały liście, takie zielone, inne niż te, które już opadają. Jakieś dziecko
się urodzi. Wszystkie dzieci Pana Boga. I w tym stworzeniu świata będziemy my. Pamiętaj o
tym, mała. Pamiętaj o tym, Stokrotko!
*
„Magdo kochana,
najukochańsza Magdo!
Wylądowałam na wsi, u babci i dobrze mi. Trzęsącym się pekaesem dojeżdżam pół
godziny do liceum, ma nazwę Marii Skłodowskiej - Curie. Miasteczko jest nijakie, ale może
być. Kościół jest ładny. Ludzie dziwnie ubrani i inaczej mówią. Ale mówią. I nawet zdarza
się, że mówią jakby mądrzej niż w mieście. Dla mnie to nowa przygoda, rozumiesz, Magda.
Tylko nie ma żadnego fajnego chłopaka, najfajniejszy jest Tomek, ale to przecież mój brat.
Często śni mi się, że to właśnie z nim. I wiesz, chciałabym Ci powiedzieć najważniejszą
rzecz, skup się teraz. Ja już nie jestem Dorotą, jestem Stokrotką. Tak mnie określił Tomek i
zabronił mi nazywać się inaczej. Więc jestem Stokrotką i pamiętaj o tym, gdy będziesz do
mnie pisać albo gdy przyjedziesz tutaj, to nie jest aż tak daleko, nigdzie nie jest daleko, i
zrobiliśmy takie odlotowe ognisko, a brakuje mi Ciebie bardzo, a chwilami strasznie bardzo.
Och, głupia jestem, przecież zaraz mam ten pieprzony autobus z obrywającymi się kołami i
muszę zdążyć... Nie, Magda, jest mi źle, jest mi bardzo źle. Już nie mogę, chwilami nie mogę.
I czuję, że mogłabym zrobić coś niedobrego. Ta cholerna buda! Ta zasrana wiocha! Ja już nie
wiem, ja nie mogę się tu odnaleźć, a kościół też jest do dupy! Płakać mi się zachciało... Na
razie, moja Magdalenko Boska, kocham Cię. Pa!
Stokrotka.
Stokrotka?
Stokrotka!!!”
*
- Hej! Zaczekaj! Pojedziesz sobie innym autobusem. Chodź, pogadamy trochę, no
chodź, szybciej! Nie wiem, czy pamiętasz te wszystkie nasze imiona, ja jestem Piotrek.
- A ja Stokrotka.
- Ładną masz ksywę. Chciałem być świętym Krzysztofem, ale mogę być bratkiem.
- Nie, ty nie jesteś bratkiem, Piotrek.
- Nieważne. Słuchaj, widzę, że się tutaj nie załapałaś. Rozumiem cię. To zasrana buda
i kupa matołów. Niechętnie cię przyjęli. To zaściankowość.
Rozumiesz, chwasty. Myślą, że ty się wywyższasz, bo jesteś z wielkiego miasta i twój
stary coś tam tego. Ale ja cię obronię. Pomogę ci. Pogadamy, tak? No! Wiesz, mam taki
pomysł. Bo gdy cię obserwuję, to serce mi się ściska, Stokrotka. Kurczę blade! Ty jesteś zbyt
piękna i powinnaś być na luzie. A ty ciągle taka spięta i dopiero, gdy czekasz na ten głupi
autobus, to widzę, że jaśnieje ci twarz i no... jesteś perła. Twoje oczy to perły. Tak. I ja ci
proponuję, Stokrotka, żebyś sobie coś brała, takie drobne środki na spokój, na luz. Żeby tych
pereł było więcej, no. Właśnie teraz, dopóki nie zaaklimatyzujesz się, żeby ten początek nie
był taki trudny. Wiesz, ja się na tym znam, więc możesz mi zaufać.
- Myślisz, że to by coś zmieniło, Piotrek? Nigdy nie brałam żadnych lekarstw...
- Obronię cię i doprowadzę do tego, że poczujesz się tutaj dobrze. Jest total syf, ale
wcale nie jest tak głucho i ciemno. Też są ciekawi ludzie i tak dalej, no. Trzeba tylko chcieć
to znaleźć.
- Słuchaj, ale ty nie jesteś lekarzem, jeśli chodzi o te środki na spokój... Musiałabym...
- Spokojnie. Mój stary jest lekarzem, i już. Pójdziemy do niego razem. I ty z nim
porozmawiasz. Bo ja podpadłem, wiesz... Ale ty powiesz mu, że nie sypiasz, koszmary, takie
siakie, że nie możesz się tutaj odnaleźć i już! Takie pierdoły. To wystarczy. I on wypisze te
pieprzone recepty, bo gdzieś je pochował przede mną, rozumiesz... I poczujesz się lepiej, kry-
zys minie, a potem zobaczymy, ale będzie dobrze. No, jak? Tu nie ma żadnego ryzyka.
Idziemy, Dorota?
- Jestem Stokrotka.
- Tak, tak, to bardzo dobre środki, prawie każdy je stosuje, trudno bez tego żyć w tym
ogłupiałym świecie... Stokrotka!
- Dobra. Wierzę ci.
- No. Jesteś świetną Stokrotką. Pocałuję cię.
- Zostaw, Piotrek...
- Muszę cię pocałować, Stokrotka! Te perły w oczach...
- Puść mnie!
- W porządeczku! Będę cierpliwy. To chodźmy do starego. O, tak. Tak. Tak. W sobotę
wybierzemy się w fajne miejsce, spokój, muzyka, takie rzeczy. Bo jeśli już mam się tobą
opiekować, to tam będą ludzie, a ty będziesz z nimi, żebyś zobaczyła, jak to jest, gdy sobie
weźmiesz jedną czy dwie. Żeby te perły były, wiesz! Żebyś się bawiła, tańczyła, żebyś
zrozumiała, że tutaj właśnie jest twoje miejsce. Jak jest? Dobrze jest? Dobrze jest?
- Dobrze jest.
*
- Daj te recepty, szybko, pokaż, co tam stary nagryzmolił. Tu chodzi o jeden... Jest!
Kurczę, jest! No, bardzo dobrze, spryciara z ciebie. On się na tym nie zna, bo to pierdoła,
ginekolog jakiś. Ale dobra, dawaj mi to. Szybko! Trzeba to wykupić. Powiem ci szczerze, jest
mi źle bez tego. Do tyłu chodzę. Wszystko kontroluję... Spokojnie. O, jest apteka. Tylko mnie
tutaj wszyscy znają... Rozumiesz? Potem mówią coś tatusiowi, takie... Śmieszne to mia-
steczko, wszyscy wszystkim... Masz siano! Wchodź prędko, wchodź i wykup to...
- Piotrek... Jesteś jakiś inny, masz taką mokrą rękę, Boże, tobie pot zalewa oczy!
- Szybciej, Stokrotka! Szybciej... Potem ci wytłumaczę, kiedyś ci wytłumaczę...
Szybciej! Nie patrz na mnie... Masz pieniądze?
- Dałeś mi przecież.
- Pośpiesz się... pośpiesz się... pośpiesz się...
*
- Stokrotka!!! No, widzisz, jaka bomba! Szałowo tu.
- Cześć, Piotrek.
- No, jak się czujesz?
- Czekałam na ciebie. Nie wiem, jak się czuję. Samotnie.
- Właśnie! Weź sobie to klono, rozgryź, będzie szybciej.
- Aha. A ty się upiłeś.
- Ja? Nie, skąd, dokąd, po co?
- Zataczasz się.
- Ach, bzdura. Ze szczęścia może. Widzisz, kurczę. Tutaj jest metal, pop, rock, disco,
ech! Czego dusza zapragnie. Gadać szkoda.
- Piotrek, tobie nic nie jest?
- Przecież to jest zabawa, trzeba się bawić! Spójrz na nich. Hej!
- Hej! Co jest, Piotrek?
- Słuchaj, Bażant, słuchajcie wszyscy! Stokrotka jest nasza! Jak tylko zauważę, no, że
ktoś, ktoś mi tutaj, no...
- O co chodzi Piotrek?
- Dobra... Olka, jak jeszcze raz zaśmiejesz się ze Stokrotki, to palnę cię w pysk!
- Piotrek! Uważaj sobie?
- Marko, ty się nie wtrącaj! I słuchaj, jak ja zauważę, że ty coś do Stokrotki, to cię...
Macie być grzeczni! Stokrotka jest nasza! Nasza! Nasza!
- Dobra, Stokrotka jest nasza. Ale wiesz, przyhamuj trochę.
*
- Widzisz, poszli sobie. Tchórze! Palanty! I już nie musisz się niczego bać. Ja ich... A
jak się czujesz, perełko?
- Jezu, jak mi luźno, dziwnie... Wiesz, cieszę się z tych ludzi... Ale czemu na nich tak
krzyczałeś? To było jakby przejeżdżał pociąg. Straszny huk! I te żarówki takie kolorowe, jak
niebo... I chce mi się spać i zupełnie nie chce mi się spać, nigdy w życiu...
- Wypij kieliszek! To można wzmocnić alkoholem. No, bardzo dobrze załapałaś.
Wiedziałem, co ci wybrać. Ja jestem fachowiec w tej dziedzinie. Czujesz? Czujesz, jak to gra,
jak to brzmi?! Jakie to piękne! Czujesz, że to jest w nas? Czujesz taką jedną pieśń
niepokorną!...
- Pieśń niepokorna...
- Czujesz tę pieśń niepokorną... Że można dać wszystko!
- To wszystko we mnie łomocze, to grzmi, ale to jest... Piotrek, przytul mnie!
- Tak, Stokrotko moja! Tak się cieszę, że wreszcie jesteś... Jesteś pełną perłą. To ty
wyciągasz do mnie ręce! Mogę skonać! Chodź! Chodź!... Pojedziemy na taki koncert, a
potem całą noc... Zobaczysz! Masz, weź jeszcze jeden.
- Strasznie mi się kręci w głowie. Cudownie... Karuzela! Karuzela marzeń!
- Karuzela marzeń!
- Piotrek... Ile ja ci zawdzięczam!
- Posłuchajmy trochę. Wtulmy się w siebie i przeżyjmy to.
Czekając na słońce
Tańczę chwytając wiatr i deszcz
Pomiędzy drzewami, gdzie śpiewa ptak,
Zrzucam z ramion czarny płaszcz.
Jesteś tak blisko, proszę, dotknij mnie
I tylko nie pytaj o jakiś sens,
Nie pytaj, gdy ciemności kres...
TRZECI. SKORPION
- Babciu, ja naprawdę nie chciałam, ja nie , wiem, no daj mi już święty spokój...
- Ale, Dorotko, tak nie można, bałagan, który robisz... Dziecko, ja nie widziałam
takiego niechlujstwa, co się z tobą dzieje, chodzisz jakaś półprzytomna, zataczasz się, może
do lekarza... Dorotko, ty chyba w ogóle się nie uczysz, włóczysz się gdzieś. Dziecko, przecież
ludzie to widzą, mówią, a ty jesteś pod moją opieką, bo mamusia...
- Babciu...
- Posłuchaj, ja nie mogę być wystawiana na pośmiewisko... Dziecko, pewne rzeczy
muszą być ułożone: ma być posprzątane i nie może być brudu. Nie wiem, jak żyjesz sobie w
mieście, ale tutaj musi być czysto. I z tymi włóczęgami trzeba skończyć. Zrozum to. Popatrz
na brata.
- Brata...
- Taki dobry, wspaniały chłopak. Taki cichy...
- Cichy...
- Drzewo mi porąbie, węgiel...
- Węgiel...
- Dorotko, co się z tobą dzieje?
- Dzieje... Pomidor.
- Dorota! Robisz takie zamieszanie! Co ludzie...
- Ludzie. Pomyślą. Zamieszanie. Pomidory. Łopiany. Stokrotki... Babciu moja
kochana...
- No, nie płacz już dziecko, nie płacz...
- Wszystko posprzątam, babciu. Wszystko... Posprzątam wszystko...
- Nie płacz już, nie płacz. Trzęsiesz się cała... Ale muszę ci jeszcze powiedzieć, bo
słyszałam w gminie... Chodzisz taka zaniedbana i chyba powinnaś inaczej się ubierać,
przecież te spodnie są zupełnie dziurawe, dziecko...
- Tak, babciu. Dziurawe...
*
„Magdo, kochanie moje!
Koniecznie muszę się z Tobą spotkać, bo chyba zwariuję albo już zwariowałam.
Wszyscy na mnie krzyczą, wszystko robię źle i nie wiem, gdzie jest źle, a gdzie dobrze.
Ciągnę tę głupią budę, polubili mnie nawet, tylko jest tak, że ja się boję, Magda. Boję się
nawet swojego cienia. A przecież chwilami jestem szczęśliwa. I już nic nie rozumiem, niekie-
dy łykam jakąś tabletkę albo coś... Liście opadają gwałtownie, ale jestem podobno
Stokrotką... Tak... Jestem Stokrotką. Tak! Nie. Tak!!! Magda, chyba Przyjadę do Ciebie, by
pogadać, popaplać, albo Ty Przyjedź tutaj, zróbmy coś... Nie mogę... Nie mogę, bo strasznie
płaczę i nie wiem, co jest, bo wcale nie płaczę, a tymczasem z oczu leją się łzy, nie wiem, czy
to prawdziwe łzy, ale coś mi z oczu kapie. Kap, kap, kap, jak deszczyk. I tak kapie, kapie i
jest jezioro, mogę utonąć... Więc... Ściskam Cię, kochana Ty moja! Stokrotka”
*
„Mamo kochana!
Ja nie mogę tutaj być i powinnaś to zrozumieć, weź mnie z powrotem do domu. A jeśli
Ty tego nie zrozumiesz, Mamo, to chyba już nie rozumiesz niczego. Może jestem
zdenerwowana i dlatego tak do Ciebie piszę, ale czuję, jak to wszystko odbija się ode mnie
jak piłeczka pingpongowa, która potem gubi się... Wczoraj była burza i padło jedno drzewo...
Było mi tak smutno... Ja już nie mogę, Mamo, przyjedź i weź mnie stąd, przyjedź i weź mnie
stąd do jasnej cholery!
Dorota”
*
Nobel, psisko, chodź, robimy porządki, wezmę tabletkę, to dodaje sił. Nie wiem, czy
wysłać te listy, wszystko jest głupie, stąd wyrzucę śmieci, o, tu, tu, tutaj trzeba przestawić tę
Stokrotkę... O, kurczę, jak mi się język plącze, jaką Stokrotkę, o, poleciała doniczka i
roztrzaskała się, porcelanowa jakaś, puderniczka, popielniczka i doniczka... albo gips. Nobel,
chodź, niech przytulę twój wierny łeb, jak fajnie, że przynajmniej ty jesteś szczęśliwy, wiesz,
ja też już jestem szczęśliwa i nie ma sprawy, patrz, właściwie już zrobiliśmy porządek, jak
szybko, trochę bałaganu, ty mógłbyś zrzucać trochę mniej tych włosów z siebie, bo babuleńka
krzyczy... Wiesz, Nobel, psisko wierne, tyle mam teraz werwy, tyle sił... Co tu jeszcze zrobić?
O! Tutaj, na tej ścianie będę pisała pamiętnik albo poprzybijam sobie różne takie... pamiątki.
Listy, zdjęcia, twoje włosy... I napiszę czarnym mazakiem: Wolność! Albo: Odpierdolcie się!
Wiesz, nie będę się do tej babci w ogóle odzywała, niech sobie babuleńka żyje w tym swoim
babuleńskim świecie, chodź, spadamy, zobaczymy, jak się miewa Tomeczek, biedaczek,
biegał boso tak jak ty i ma grypę, rypę, rypę... Chodź...
- Hej!
- No cześć, Stokrotko. Serwus, Noblisko, hau, hau!
- Cały czas w łóżku? Nie nudzisz się?
- Nie. Dlaczego?
- Wiesz, trochę posprzątałam. Ale coś tam rozbiłam. Babcia mnie opieprzyła.
- Zasłużyłaś sobie. Coś się z tobą dzieje, Stokrotko, jeszcze nie wiem co.
- A ty masz gorączkę?
- Nie wiem. Mam. Czterdzieści.
- Kurczę, dużo! Gorączka, rączka, rączka.
- Wiesz, grypa to grypa. Ale jest wspaniale. Nóżka, nóżka, nóżka. I scyzoryk. O,
słyszałem w radio taką piosenkę: „Z łóżka się nie ruszaj, to dla zdrowia niebezpieczne jest”.
Fajne. Teraz to rozumiem. I dużo myślę.
- Gdy się biega boso w zimnisku, lodowisku...
- Ty z chmur wypadłaś. Najlepiej biega się boso i najzdrowiej, a jeśli się zaziębiłem,
zagrypiłem, piłem i piłem, to są wirusy przecież. Zresztą, nieważne, widocznie tak miało być.
- Co ty tam dłubiesz pod kołdrą?
- Nie pod, tylko nad. O, patrz! Pracuję jednocześnie. Rzeźbię sobie. Tyle tu tego
drzewa, wiesz, niedługo pół sadu to będą moje rzeźby.
- A co rzeźbisz, braciszku, święty Franciszku?
- Ciebie, Stokrotko.
- Nie mogę siebie dostrzec...
- No, właśnie. Jesteś chyba przemęczona, mała.
- A ty nie wyglądasz najlepiej, duży. I śmierdzisz czosnkiem.
- Czosnek jest świetny. Nie kłóć się ze mną.
- Mam cię gdzieś!
- Daj pyska!
- Nie. bo mnie zarazisz.
- Mamusia kiedyś tak ci powiedziała? O...To ty, Nobel, daj pyska. Chodź tu, stary!
Chodź! No chodź!! No, skok!! Nobel, no, hu, hu!! Ho!!
*
- Nobel... Nobel, ty jesteś moim jedynym przyjacielem, ale dlaczego dusisz kaczki i
gonisz kury, przecież powinieneś się jakoś dostosować, tak jak ja umiem się dostosować, bo
muszę się dostosować do pieprzonej szkoły, do tej zasranej wsi i do babuni też zasranej, ach,
Nobel, przecież nakrzyczał ten babsztyl tak strasznie, ona chciałaby, żebyś był na łańcuchu i
mieszkał w budzie, w budzie, rozumiesz Nobel, w budzie i na łańcuchu... I co ja mam robić z
tobą, Nobel? No co ty kręcisz głupio łbem, no co mnie tak liżesz, no o co ci chodzi? Masz nie
dusić kaczek, rozumiesz? Nie gonić kur, rozumiesz? Och mordo kochana! Albo zaduś
wszystkie kaczki i kury też zaduś, wszystkie kury. I zjedz im jajka. Poczekaj, nie pchaj się
tak, no nie pchaj się, bo chcę sobie coś wziąć, to klono, klono, klono, klonowy liść, niech
puści soki, taki żywy, taki wieczny, o, jedna wieczność, dwie, trzy, trudno przełknąć... Gorz-
ko cholera! Tyle wieczności. Bo widzisz, Nobel, zimno, coraz zimniej, ale to pestka, pestka
wiśni... Chodź, chodźmy gdzieś, gdzieś przed siebie, w lasy, w te klonowe liście, przez pola,
Nobel, albo za horyzont, kurwa, coś mi się nierówno idzie, padnę, nie, chyba się nie
przewrócę, Patrz, ile jest gwiazd na niebie i ile księżyców, a jeden spada, biedny... wiesz, na
pewno spotkamy zające, bażanty i sępy i będziemy je gonić wspólnie, Nobel, i łapać
wspólnie, psisko ty moje, psisko ty moje, o, jakie meteory, daj im ogon, a ja będę biegała za
tym ogonem, ojej...
*
O, Boże! Tak czekałam, jesteś tutaj w tych uprawach, kaktusach, jakie cudowne
poletko, jak tu dobrze, jak cudownie, to jest piękne, świecą jakieś takie... oczy, tutaj się
uprawia tyle roślin, wszystkie są takie twoje, boskie, inne, nie wiem... Jak to dobrze, że się
tutaj znalazłam, jak się cieszę, jak płaczę, z radości płaczę, i jak się śmieję, nigdy tak daleko
jeszcze nie byłam, nigdy nie widziałam ciebie i takiej przestrzeni, nigdy nie mogłam cię
dotknąć, ujrzeć... Jak tu ciepło... Taki jesteś gorący i jak wszystko cudownie rośnie, tak
szybko, tak powoli, błyskawicznie, rośnie... coraz wyżej i w takiej harmonii, w takiej zgodzie,
i łubinu tyle i łopianu, i coś przebija takiego białego, może to jest... stokrotka... Dobrze mi tu,
chyba nigdzie, nigdy nigdzie nie było mi tak wspaniale i jeszcze te anioły, anioły, przecież
widzę tak wyraźnie te anioły, jeden, drugi, trzeci, siódmy... I wszyscy tutaj pracują... tak
spokojnie... te wielkie trawy przykrywają mnie, to jest dywan, dywan, którym ty doleciałaś
kiedyś tam, a teraz ja...Może perski dywan... A ten anioł pochyla się nade mną i ten anioł
pochyla się nade mną, tak blisko, blisko, tak...
*
Jezu! Gdzie jestem?! Ktoś krzyczał, krzyczał, żebym była prawdziwa... O, Nobel!
Moje wierne... grzej mnie, co się stało, gdzie jesteśmy, Nobel? Ogrzej mnie, szybko, Nobel,
zamarzłam zupełnie, Jezu, o tak, kochany, przytul mnie, mocno, mocno i jeszcze... Co to
jest... tylko gwiazdy... i jestem taka zimna, że nie policzę ich. Zaraz... zaraz, zaraz... To jakieś
olbrzymie pole ziemniaków... Co się stało?... Gdzie jest dom, Nobel? Przecież jest dom,
Nobel... Merdasz ogonem i ty żyjesz, ale nie wiem, czy ja... Ktoś krzyczał... Powiedz mi, No-
bel... Chyba żyję... Tak... Tylko straciłam przytomność... Nie mogę się ruszyć, zamarzłam...
Chryste, jak zimno, a było tak gorąco, coś pamiętam, Nobel, grzej mnie, jesteś taki ciepły, o
tak, liż mnie, twój język... Jak ogień... Ogień. Słońce. Jakby wyszło słońce w tych
ciemnościach... Nie ruszaj się, leż tak na mnie, aż tego słońca będzie więcej... Psisko moje...
Ratuj mnie, ja zasypiam... Gdy zasnę, to zamarznę... i będzie pogrzeb, którego nie ujrzę...
Nie!! Daj łapę, daj kark, muszę... Muszę wstać... Musimy znaleźć dom... Nobel, umieram...
Ratuj Stokrotkę! No, chodźmy, chodźmy... Nie mogę... Upadam... i upadam... Ciągnij mnie,
jesteś taki silny, ciągnij mnie... do domu. Nobel, do domu... Jezu, jak ciężko... Coś się
wydarzyło i nic nie pałętam...
CZWARTY. STRZELEC
Święty Mikołaju, zawsze mnie odwiedzałeś, zawsze dawałeś mi jakiś znak albo
znaczek maleńki, a teraz... milczysz. Nie ma cię i nikt nie wymaluje na szybie żadnych
prążków, by było bardziej kolorowo w tej szarości i w tym chłodzie, by cieplej było. Tyle
śniegu, a tak ponuro i ciemno. I tak mi źle, święty Mikołaju, a mógłbyś przynieść mi ze
swojego nieba dżinsową spódniczkę albo małą laleczkę, tylko naprawdę nie za dużą, bo z
dużych już wyrosłam, albo, święty Mikołaju, mógłbyś mi przynieść rower górski, to ja bym
go od ciebie dała Tomkowi i miałby radochę, zamiast biegać by sobie jeździł. Albo wielką
kość cielęcą, to dałabym Noblowi i też miałby radochę, tyle by sobie gryzł. Święty Mikołaju,
wiem, że ty jesteś, bo mi tak mówiono od dawna, a skoro mi tak mówiono, to tak być musi,
bo trzeba wierzyć w to, co się mówi małej dziewczynce. A ja jestem małą dziewczynką,
jestem coraz mniejszą dziewczynką. Więc myślę sobie, że mogę z tobą przynajmniej
porozmawiać, skoro jesteś święty. Siedzę przy oknie i patrzę sobie gdzieś. Nie jest mi dobrze,
święty Mikołaju, ale pomagam sobie, jak umiem, a umiem sobie pomagać tak, że sięgam, gdy
mi źle, po kartonik taki, taki... nie wiem, czy widziałeś takie kartoniki, chyba tak, bo ty
przecież widziałeś w życiu wszystko, na pewno... Rozrywam ten kartonik i biorę tabletkę
taką, i biorę ją teraz znowu, by minęła ta gorycz i ten smutek. I bym mogła nie mieć do ciebie
żalu, święty Mikołaju, że niczego nie odkryłam rano pod poduszką, szukałam gwałtownie,
olałeś mnie, taki niedobry. Ale już się nie gniewam. I może być tak, że na tę pustkę pod
poduszką zasłużyłam sobie, bo przecież ty dobrze wiesz, co robisz, być może, pochodzisz od
samego Pana Boga, a Pan Bóg coś kiedyś mi powiedział... Chyba tak jest, skoro jesteś święty,
bo jako święty musisz być w niebie, no tak, przecież masz sanie i tymi saniami zjeżdżasz na
ziemię z nieba. Nie wyobrażam sobie, że mógłbyś zejść... A Pan Bóg też w niebie. Wiesz,
jeśli ja będę w niebie, przypadkiem, autostopem może, i zobaczę cię takiego prawdziwego,
bez sztucznej brody, siwej i na dodatek z waty, to może się okaże, że jesteś całkiem fajnym
chłopakiem i pójdziemy na dyskotekę, zabiorę cię, nie bój się... Wiesz, czuję się już lepiej, o,
właśnie widzę, jak tańczymy wśród kolorowych lampek, i jakieś girlandy wiszą, latają wrony
albo kruki, a my zatańczymy się w sobie już teraz, zaraz, zaraz, zaraz...Co ty lubisz, co mam
dla ciebie wybrać? Z tobą to będziemy tańczyć Demarczyk Piękną, tak myślę. Patrz, zaszło
słońce, było gorące, i będzie noc, a chyba jest wieczór, kto to wymyślił, takie dziwne to i
mogłoby być inaczej, tak lub tak, albo jeszcze inaczej... Wieczór, z którego tak szybko staje
się noc, te krótkie dni, długie noce, noce przeklęte, sama ciemność w ciemnościach i rośliny
nie rosną... Samotne bardzo te noce. A potem znowu, znowu ta bezsenność i te koszmary,
jakieś kłamstwo we śnie, przebudzenia, przebudzenia co chwilę... Święty Mikołaju, znowu
muszę rozrywać kartonik, żeby spać, a jednak nie spać... I coraz trudniej, coraz więcej... Jeśli
ty jesteś z nieba, a jesteś, z nieba jesteś, przecież jesteś i myślę, że mnie rozumiesz. Może to
ty mi podarowałeś te cyklony, bo przecież nie chciano mi sprzedać w aptece i całą twarz
miałam mokrą, a jednak sprzedano, jakiś pan dotknął mnie, tak leciutko, i spojrzał tak
leciutko, króciutko, wypisał receptę... Bardzo miły pan. I może to byłeś ty, święty Mikołaju,
bo jeśli nawet jesteś już stary i masz czterdziestkę, to nie przejmuj się... Takiego też cię
pragnę. Myślę, że słuchasz teraz ze mną Cohena, Leonarda zresztą, tak pięknie śpiewa tym
ochrypłym głosem. I on też jest dla mnie trochę święty... Cohen, fajnie, prawda? Wiesz,
kojarzy mi się to z takim dziwnym zdarzeniem, gdy tonęłam, w wodzie tonęłam, kiedyś
tonęłam, miałam wtedy... a ja już nie wiem, Mikołaju święty, ile ja miałam lat, ile miałam.
Może tyle co Cohen. Albo ty. I misia pluszowego wtedy miałam. I brat mnie uratował, mój
Tomek kochany. I wtedy przez chwilę, moment, było we mnie takie jasnowidzenie. Ty może
masz to na co dzień, ja tylko wtedy. Wiedziałam, że już umieram lub umarłam, było jak w
niebie, myślę, że wiele wtedy zrozumiałam... Posłuchaj:
Ay, Ay, Ay, Ay,
Take this waltz, take this waltz
With its „I'll never forget you, you know!”
Słyszysz? Nie myślę, myślę, że nie odrzucasz mnie jak jawnogrzesznicy, a może ja już
na nic sobie nie zasłużyłam i może jesteś ostatnim moim świętym Mikołajem, który zresztą
do mnie nie przyszedł, ale który jest, bo przecież z tobą rozmawiam... Ty mały głupi krasnalu,
ty przebrany wariacie! Wiesz, to wszystko bujda na resorach, ja ci teraz coś powiem, że jest
całkiem okej, jest tak okej, że ty nawet sobie nie wyobrażasz, spójrz tylko, jaka piękna jest
zima na wsi, śniegu po kolana, śniegu po pachy i po czubek nosa, jaki ten śnieg jest biały,
przezroczyście biały i jak niedaleko są lasy olbrzymie jak niedźwiedzie, tu można wynająć
sanie i pędzić tymi saniami, z bicza trzaskać, a powozić będzie święty Mikołaj, jeden, drugi,
trzeci, byłoby ich tylu, tylu, tylu, ilu aniołów w niebie, bo ja tak przypuszczam, bo to z anio-
łów biorą się ci święci wariaci, bo inaczej skąd by ich było tylu w domach, sprawiających
radość dzieciom i takim małym dziewczynkom, jak ja, Stokrotka. I pędzą sanie, i strzelają te
bicze, i wiesz, siedzimy, ja z chłopakiem, tym najczulszym, albo drugim, też najczulszym, i
pijemy sobie, wiesz, grzane wino sobie pijemy i podgrzewamy je paląc w saniach ognisko,
widzę to wyraźnie i wiem, jakie to proste... Ty zresztą wiesz o tym jeszcze lepiej. I pochodnie
nas prowadzą. Do raju prowadzą... Co ja ci tutaj jakiś bajer będę wciskać, ty, Święty, ja ci
teraz powiem, że chyba urodziłam się w czepku, bo naprawdę nie wyobrażam sobie, że to
dostojeństwo mnie spotkało... Że jestem tutaj... I pole takie brudne... I lasu wcale nie ma,
wszystkie drzewa ścięto... wyrąbano. Ale mogę sobie przynajmniej przez okno popatrzeć...
mogę słuchać muzyki, tak ładnie dzisiaj grają w radio... A najfajniej by mi było, gdyby
przyjeżdżały po mnie codziennie rano te sanie, z dzwoneczkami sanie, bo ja się bardzo ciężko
budzę, a gdy już się obudzę, to muszę sobie wziąć, no, wiesz... jedną albo dwie. I taka
półprzytomna jestem dość długo, chyba do trzeciej lekcji, tak chyba jest, więc gdyby
przyjeżdżały po mnie sanie i ktoś mnie do nich wnosił, wiózł do tej pieprzonej budy,
dzwoneczki by dzwoniły... Ty nie wiesz, ile tam poprzebieranych durni, przepraszam, Święty,
cudownej budy, kochanej budy i do takich mądrych ludzi... i potem, żeby te sanie czekały pod
cudowną szkółką i z powrotem mnie przywoziły, i tu, i tam, i tam, i tu, a od czasu do czasu
gdzieś dalej... Może to byłoby kosztowne... Jak niektóre lekarstwa... Wiesz, przyszło mi do
głowy, że... O posłuchaj chwilę, muszę się z tobą czymś podzielić...
Sza, cicho sza, czas na ciszę,
Tę, którą w swym sercu słyszysz,
Kiedyś śpiewało jak z nut,
Teraz gładkie i zimne jak lód,
Smutny to cud...
Ty jesteś może właśnie Smutnym Cudem, a Cud, gdy jest Smutny, to jest taki
zapłakany chłopak pod oknem, Romeo, wiesz, i jego radość, gdy dajesz mu ciepło... Czymś
się chciałam z tobą podzielić, czymś jeszcze, już nie pamiętam, podzielić się tak jak opłat-
kiem, nie wiem też, co ci opowiadałam, noc jest piękna i mech będzie najdłuższa, dzień
niepotrzebny... Wiesz, pajacyku drogi, ja ciebie kocham, wyznaję ci miłość i zaręczam się z
tobą, albo ty ze mną, nieważne, i słuchaj, obiecuję ci, obiecuję ci, że nigdy nikogo, nikogo
innego niż Mikołaja nie wezmę w swoje... Tylko Mikołaj może być tym pierwszym i to on
będzie Świętym. W porządku stary? I wiesz, żeby to było tak, jak się siedzi przy ciepłym
piecu i odpoczywa, jest dobre wino i stuka się kieliszkami, takimi jak kwiaty... Wiesz, ja się z
tobą podzielę inaczej, o, już mało tego mam, ale ja się z tobą podzielę, bo coś ci ślubowałam,
patrz, te dwa to są dla ciebie, daj rękę, masz, bierz i łyknij je sobie, nie bój się, będziesz
najbardziej boskim świętym Mikołajem i sprawisz ludziom jeszcze więcej radości, święty
pajacyku, a te dwie tableteczki to dla Stokrotki Mikołajowej, twojej żony, i jeszcze wezmę
nóż, taki ostry, i lekko, nie obawiaj się, leciutko nakłuję się, podzielimy się też tą krwią, żebyś
naprawdę był pierwszy, ty Święty właśnie, który kiedyś mnie dotkniesz, kiedyś we mnie
wejdziesz, odczep się. Nobel, czemu ty szczekasz, kurwa, dajcie mi wszyscy spokój... Wiesz,
znowu płaczę, ale dlaczego mi tak pulsuje w głowie, tak w głowie... Święty, posłuchaj
jeszcze, bo coś się kończy, jeśli ci tam zimno za tym oknem, to wskakuj i możemy to zrobić
już, a moje piersi ogrzeją cię i moja pierwsza krew cię ogrzeje... Nobel... już kiedyś mnie
uratowałeś... Święty, czuwaj nade mną, czuwaj nade mną...
PIĄTY. KOZIOROŻEC
- Cześć, mamo.
- Dorotko, tak się cieszę, kochanie, czekam i czekam i nawet krople musiałam wziąć,
wreszcie jesteś, jak dobrze... Ale gdzie jest Tomek?
- Tomek nie przyjechał, mamo.
- Jak to? Nie przyjechał na święta?
- Tomek prosił, żeby ci powiedzieć, że on nie obchodzi świąt, czy coś takiego, że w
każdym razie olewa wszystko.
- O, Boże! Jak on tak może! Nie jest chory, córeczko?
- Miał grypę, ale teraz biega boso po śniegu. I dużo rzeźbi.
- Matko Boska! Nie rozumiem...
- A co u ciebie, mamo? Nie odpisałaś na mój list...
- Tak, rzeczywiście, nie dokończyłam go, ale cały czas nosiłam go na sercu, Dorotko,
tyle zabiegów, ostatnio, rehabilita...
- Kto to jest, mamo?
- A właśnie! Pan Romek. Przyjaciel tatusia, nasz przyjaciel. Pan Romek bardzo mi
pomaga. Wiesz, zajmuje się zabawkami, ma sklepy, hurtownie... Myślę, że się polubicie.
- Cześć, Dorota, Romek. Chyba możemy sobie mówić po imieniu. Bardzo mnie
interesuje ta subkultura młodzieżowa, te sprawy. Porozmawiamy sobie, prawda?
- Tak, proszę pana. Albo nie.
- Dorotko, Romeczek przywiózł przepiękną choinkę, chodźmy wszyscy, chodźmy
zobaczyć. Jaka piękna...
- Pójdę do siebie, mamo. I jestem głodna. Jechałam od rana i na razie choinki i
hurtownie mało mnie obchodzą...
- Jechałaś od rana? Miałaś przesiadki, opóźnienie?
- Jechałam stopem.
- Autostopem?! Dziecko! Nie miałaś pieniędzy? To takie niebezpieczne, kochanie...
- Tak, tak... Wiesz, mamo, nie wiem, czy miałam pieniądze. Ale jechałam autostopem,
ciężarówką zresztą, jedną, drugą, potem czymś tam i...
- Taką śliczną dziewczynę zabrałbym od razu i podwiózł pod dom w każdym miejscu
w kraju.
- Tak, panie hurtowniku z zabawkami. Na razie...
- Dorotko...
- Ja mam jeszcze tutaj swój pokój, prawda?
- Dziecko, o czym ty mówisz... Jesteś taka... zmieniona. Musimy długo sobie
porozmawiać. Ja tak bardzo się niepokoję i gdyby nie Romeczek...
- Ale zostawcie mnie teraz w spokoju, a najlepiej przytulcie się czule, tak, przytulcie
się czule, ty schorowana kochana mamusiu i dziarski pan hurtownik, młodzieżowiec...
- Kochanie...
- Uspokój się, Basieńko... Niech odpocznie. Ma bardzo zmęczone oczy...
No, kurwa, wreszcie! Położyć się, radio, o już lepiej! Tak, mam, nie zgubiłam, dobrze,
dormy. Już lepiej... O, to mój pokój i moje laleczki, wszystkie pamiąteczki. Potem się z wami
przywitam, laleczki, pamiąteczki. Albo powyrzucam was, powyrzucam czas... Hm, fajnie,
kurwa, stara sobie znalazła jakiegoś pieprzonego luja od subkultury... Luj, chuj, jak
hurtownik. Będzie miała zdrowsze serduszko, tak, serduszko... I to jest moja mamusia i
kropelki zażywa... To ja sobie też coś zażyję. O! Fajnie śpiewają... świątecznie. To jest moja
pierdolona matka... Merry Christmas... Liścik nosi na... Jezu, kończą mi się... Tak, laleczki
moje, pamiąteczki, dormy, klony, cyklony... Co dalej, laleczki? Jak to będzie, pamiąteczki?
Merry Christmas... Bóg się rodzi, moc truchleje... Noc truchleje... O, muszę do Magdy
zadzwonić, przecież tyle sobie mamy do... Dobrze mi, dobrze mi, dobrze... Walnę się... Nie
rozbieram się, nie mam sił... Jeszcze cyklona, ostatni... Może zasnę... Żadna wigilia, żadne
opłatki... Żadni hurtownicy... Kurwa, laleczki, pamiąteczki, nie patrzcie tak na mnie, wiem, że
wyglądam strasznie, ten stary pan w ciężarówce też mówił, jakie zmęczone jest życie, wiem,
że już w ogóle nie wyglądam, nie patrzcie na mnie... O, walnęło mnie w głowie, ten kop... O,
Perfekt, Nieme kino. Kino, kino. Piekący ból... Szkoda, że nie wzięłam Nobla, psisko,
paprosisko, paprochy, prochy. I co się dzieje, nie wiem, gdzie ja jestem, czy to mój dom,
babunia, pokój Tomka... Chodź, laleczko, chodź do mnie, przytulę cię mocno... Ale nie mam
sił, laleczko... Innym razem... może. Ja ciebie. A teraz ty mnie... przytul... Jak ja cię kiedyś
nazwałam?...
*
- Wiesz, Magda, tak pieprzonych świąt w życiu nie miałam...
- Jest świetnie, Dorota, tylko nie umiesz się jakoś przestawić do tego wszystkiego...
- Przestawić... Hm... Dorota...
- Ach, Stokrotka, pisałaś mi przecież. Czemu tak patrzysz?
- Jesteś piękna, Magda. Myślę, że nie mogłabym się kochać z żadnym chłopakiem.
- Ja to już mam za sobą.
- I teraz ty wyjeżdżasz...
- Muszę. I cieszę się. Lubię zmiany. No i starzy. Męczą się tam sami, a ja sobie w
końcu pomyślałam, że tu jest syf, totalny syf, ten kraj to takie gówno beznadziejne. Myślę, że
gdybyś ty stąd wybyła, to zachciałoby ci się żyć, znalazłabyś coś... Tam podobno wszyscy się
do siebie uśmiechają, a tutaj... Popatrz! Więc jadę.
- Jakie to miasto?
- Nowy Jork. Nie ma sprawy.
- Dolary.
- Dolary, Stokrotko, dolary. O Jezu, dobrze mi! Już na pasterce widziałam te dolary, a
kościół był Nowym Jorkiem. Zgaszona jesteś! No, uśmiechnij się trochę!
- Jakoś nie umiem. Przytul mnie, Magda.
- Stokrotko kochana! Nigdy cię nie zapomnę i wiem, że się spotkamy, bo przecież
rozstajemy się tylko na jakąś chwilę. Dłuższą lub krótszą, ale chwilę. Stokrotko kochana!
Czemu tak ruszasz ręką, co się dzieje?
- Nie, nie, nic... tak, nic, Magda, wszystko jest dobrze, jest bardzo dobrze, bardzo
dobrze...
- Szukasz czegoś? Zgubiłaś coś? Dorota?
- Magda! Ja mam, miałam takie tabletki, wiesz, lekarz mi przepisał... i nie wiem, gdzie
są... Boże, chyba je zostawiłam, będę musiała wracać do domu...
- Jakie tabletki? Po co ci tabletki? Chorujesz? Dorota, co się z tobą dzieje?
- Magda... Przytul mnie, mocniej mnie przytul, Magda, pocałuj mnie, w usta mnie
pocałuj, Magda... Chcę poczuć twój język... Magda! Boże, jak dobrze... Kocham cię. Bądź
szczęśliwa, Magda!
- Będę, Stokrotko. Masz takie piękne usta. Jezu, jak zbrzydną mi ci durnie, to... ja
twoich ust nie zapomnę. Mogłybyśmy być wspaniałymi kochankami... Czuję, że tak będzie...
Napiszę ci wtedy...
- Magda... Pożyczysz mi na taksówkę?
- Tak, oczywiście, masz.
- Dziękuję, ale... Załatw, załatw, załatw... załatw mi tę taksówkę, bo ja...
- Co się z tobą dzieje, zadzwonię na pogotowie... Jesteś blada, spocona, wytrę ci
czoło...
- O, to taksówka! Łap ją! Łap ją!
- Pojadę z tobą!
- Nie, Magda. Już dobrze, zaraz będę w domu. Kochanie, bądź szczęśliwa, bądź
najszczęśliwsza... Moja przyjaciółko... Moja przyjaźni... Mój pocałunku...
- Gdzie jedziemy?
- Nie wiem. Magda, gdzie ja mieszkam?
- Narutowicza 16.
- Tak, Narutowicza 16.
- Proszę bardzo.
*
- Dzień dobry, panie doktorze.
- Dzień dobry. Proszę siadać. Słucham?
- Nazywam się Iwona Małecka i studiuję na uniwersytecie w Warszawie.
Przyjechałam do domu na święta i... panie doktorze... bardzo... bardzo mi źle...
- Tak?
- Nie mogę się przestawić... Nie mogę spać...
- Ile pani ma lat?
- Dwadzieścia.
- Wygląda pani na licealistkę.
- Wszyscy mi tak mówią... Mam kompleksy... Chciałam iść do poradni, ale
przyjaciółka poleciła mi pana, bo pan jest podobno taki... pan wczuwa się właśnie w młodych
ludzi... a we mnie, a ja nie mogę się odnaleźć...
- A co pani studiuje?
- Polonistykę, tak, polonistykę. I właśnie wiem, że źle wybrałam...
- A co byłoby dobrym wyborem według pani?
- Medycyna... Tak, medycyna. I zupełnie nie mogę sypiać...
- Hm...
- Koszmary, poty... I boję się...
- Czego się pani boi?
- Nie wiem. Boję się... Bardzo się boję.
- Była pani kiedyś u psychiatry?
- Nie, nie, ale w razie czego pójdę, tak, pójdę, jeśli...
- Przepraszam, że panią o to spytam. Czy pani miała już chłopca, mężczyznę?
- Tak, tak oczywiście... Ale teraz nie mam.
- Czy brała pani jakieś leki?
- Tak, właśnie, brałam coś ostatnio, to znaczy jakiś czas temu, tak, jakiś czas... Też
wtedy nie mogłam się odnaleźć i coś we mnie się działo... coś strasznego... I wtedy spałam...
- Przypomina sobie pani, jakie to były leki?
- Zaraz... Coś na cy... re...
- Relanium?
- Nie, jakoś inaczej... Do... do...
- Może...
- Tak, właśnie tak... I jeszcze jeden taki na ee... Cy, cy...
- Czy ten?
- Właśnie.
- To bardzo szkodliwy lek, w jakimś stopniu niebezpieczny.
- Nie wiem. Ale ja wtedy spałam, panie doktorze, spałam, ja się nie męczyłam... i
potem mogłam być normalna na tych studiach i wiedzieć, o co chodzi.
- Mówi pani o wykładach, prawda?
- Właśnie, tak... I w ogóle wśród znajomych, w życiu...
- Jak pani na imię, zapomniałem?
- Iwona.
- Tak, pani Iwono, zrobię dla pani wyjątek, bo widzę, że bardzo się pani męczy i w
dodatku jest pani taka urocza... No, uśmiechnijmy się trochę. O, już lepiej. Jako internista nie
powinienem takich mocnych środków pani przepisywać, ale zrobię to pod warunkiem, że gdy
powtórzą się pani te stany dyskomfortu, to porozmawia sobie pani z psychiatrą, dobrze?
Chciałbym mieć taką gwarancję. Myślę, że jest to na podłożu sytuacyjnym, ale trzeba znaleźć
przyczynę, jestem lekarzem ogólnym, a to są sprawy o podłożu psychicznym, często bardzo
głębokim... Pani Iwono, więcej tego uśmiechu. Pani uśmiech może uszczęśliwić innych...
- Tak, oczywiście, panie doktorze, pójdę do psychiatry, pójdę w razie czego do
psychiatry, na pewno w razie czego pójdę... Czemu pan tak dziwnie na mnie patrzy, panie
doktorze? Tak źle wyglądam?
- Nie, nie drogie dziecko, nie... A co pani robi w sylwestra?
- Sylwestra... Aha! Nie wiem, zapomniałam, że to sylwester, Nowy Rok już tak
blisko... Jakiś rok...
- Właśnie. Chętnie bym się z panią spotkał w tę noc sylwestrową, pani Iwono.
- Jutro?
- Sylwester jest pojutrze, kochanie. Potańczymy w jakimś miłym lokalu, a taniec...
- Tak. Ja bardzo chętnie, panie doktorze. Chętnie potańczę.
- I porozmawiamy sobie, pani Iwono. Czytałem co nieco. Może pani polubi tę
polonistykę.
- Tak, porozmawiamy. Polubię na pewno.
- To moja wizytówka. Proszę zadzwonić w południe, a wieczorem przyjadę po panią.
Tak będzie, pani Iwono?
- Tak będzie, panie doktorze. Gdyby pan mógł wypisać mi po dwa opakowania albo
więcej...
- Ja też bywam samotny, moja miła. Proszę, oto recepty. Tylko w różnych aptekach
proszę...
- Tak, wiem... Dziękuję. Moja przyjaciółka wiedziała, co robi, wskazując mi pana...
Jest pan... Ile płacę za wizytę, panie doktorze?
- Nie, nie mówmy o tym. O północy wypijemy szampana, zatańczymy, zjemy coś
dobrego... Więc do zobaczenia! I uśmiechu więcej, uśmiechu, moja miła...
- Zadzwonię na pewno... Pan jest taki... Dziękuję...
- Więc na razie!
Żeby już nic nie powiedział... Wychodzę teraz szybko, szybko, uciekać stąd, gdzie
apteka, co za dureń, zatańczymy, jasne, piwo jasne, przystojny nawet, ale już stary chyba, ha,
tramwaje dzwonią, pieprzone, tak głośno dzwonią, jak dużo ludzi na tych ulicach,
chodnikach, skąd aż tyle ludzi... przedrzeć się nie można i takie dziwne rzeczy, dzwoneczki
jak przy saniach, a tu jakieś rury, szyny i takie brudne wagony... fajnie mi się udało, będzie
teraz czekał na telefon, ale go zrobiłam w konia, dzwoneczki, dzwoneczki, a nawet przecież
mogłabym iść z nim na tego sylwestra, dobry pomysł, miałabym źródło dostępu, albo
zwinęłabym mu recepty, miał takie smutne oczy, chyba smutne... O, czemu ty na mnie
wpadasz człowieku?! Odsuń się! Odejdź! Gdzie jest apteka... Jakie to moje miasto zrobiło się
wielkie i nic nie pamiętam, a wszystkim tak bardzo się spieszy i jest tak szaro... Wreszcie!
Pisze, że apteka, jeszcze chwila, jeszcze chwilka i będę zupełnie spokojna, będę
zabezpieczona i nikomu nie będzie się tak spieszyło... Zastanowię się nad tym wszystkim,
zastanowię się... kiedyś, potem, jednak wszystko mi sprzyja, nie jestem taka zła i Ty też nie
jesteś taki zły, Panie Boże...
*
- Dorotko, chodź tutaj do nas!
- Daj mi spokój, mamo!
- Dorotko, dziecko moje!
- Daj mi spokój!
- Tak bardzo cię proszę!
- Daj mi spokój!
- Otwórz te drzwi, kochanie!
- Mówię ci, daj mi spokój!
- Dziecko, ja nic z tego nie rozumiem. I serce mnie boli.
- Daj mi spokój, mamo! Odczepcie się ode mnie wszyscy!
- Dorotko...
- Daj mi...
- Jesteś moją jedyną córeczką! Serce mi pęka!
- A idź się pieprzyć z tym swoim Romeczkiem, daj mi spokój, do kurwy nędzy!
- O, Boże... Dorota...
Znowu narozrabiałam... I dobrze! Jak długo mogą mnie tak dręczyć, mówią i mówią,
że jestem rozkojarzona, no to jestem, niecierpliwa, no to jestem, przecież mam prawo być
sama ze sobą w tym dniu, sylwester jakiś, zresztą, co to znaczy taki sylwester, samotny,
pieprzony, durni ludzie, durny świat, tylko ta muzyka mi pozostaje, moja muzyka, i dormy, i
cyklony, moja muzyka, ona jest naprawdę, i cyklony, i dormy, one są prawdą, a przez okno
wszystko huczy, potańcówki huczą, ludzie się bawią, bawią, nie ma ludzi... Boże, czemu ja
ciągle płaczę, może odpowiesz mi kiedyś, ja właściwie nie płaczę, to jest inaczej, to
niezależne, coś spływa z moich oczu, samo z siebie spływa jak katar... To katar mojego
smutku, Panie Boże... O, pójdę do Ciebie, bo inaczej zwariuję chyba z tego kataru, już nie
wiem, pójdę do kościoła, on mnie ochroni i ten przeklęty Nowy Rok powitam w kościele, tam
będzie cisza i nic mnie nie będą obchodzić te wystrzały, baloniki czy petardy, te race takie, to,
co się rozbłyskuje i chce dosięgnąć nieba, taka bzdura, ja sobie to niebo znajdę w kościele,
spróbuję, bo tam jest Pan Bóg, z którym podzielę się dormami, cyklonami, a on też podzieli
się czymś ze mną i może będzie miał coś ciekawego, żeby ten kop był naprawdę boski,
nieboski, niebiański, i przecież na pewno jest msza, o północy właśnie, to przyjmę komunię
świętą i będę tam do samego rana, nawet dłużej, do następnego rana, następnego... Tak, idę,
będę biegła, bo idzie mi się jakoś dziwnie, Jezu, jeszcze te przeszkody, ile ich trzeba
pokonywać, jakiś człowiek...
- Dorota, posłuchaj, mama jest zupełnie roztrzęsiona. Jesteśmy kumplami, więc...
- Odczep się!
- Gdzie ty biegniesz? Stój!
- Puść mnie, palancie, bo cię strzelę!
- O, coś nowego... Wyszło szydło z worka. Ładne masz piersi, mała.
- Niech się pan odpierdoli!
- Ty jesteś nienormalna, wiesz, jesteś zupełnie nieprzytomna, jesteś opętana,
skończysz na ulicy, mała dziwko, w mordę, w pysk i zerżnąć...
I szybciej... biec, biec, biec, ile ludzi i jak śpiewają, psalmy żałobne, tacy wstrętni,
tacy piękni i wszędzie jakieś disco, disco polo, pola, pola, niezmierzone pola, a ja bym
posłuchała Bacha, na organach Bacha, może w kościele będą grali Bacha... o, jest wreszcie,
wreszcie jest mój Bóg, mój kościół wielki, parę kroków... tak ciemno... to dobrze... jaki
spokój... ten jeden krok... Panie Boże... te ciężkie drzwi... Jezu... są zamknięte... Martwo...
Zamknęli Pana Boga... Tak, to znak, że nie przeżyję tego roku... I już dopadły mnie te
wybuchy, petardy, jak jasno, kolorowo, ciemno, gwiazdy się kołyszą, tańczą wokoło, to
ludzie tańczą, wszyscy się bawią, oszukują, wszyscy się cieszą, oszukują, głupcy, nie wiem...
Idę sobie, idę sobie, jakieś życzenia, życzenia, i życzenia, wszystkiego dobrego, ego, ego, i
śmieję się tak, że płaczę jeszcze bardziej, te strzały, race, przebijają niebo, niebo przebija
mnie, wiem, że nikt mi nie pomoże, Boże, Boże, morze, morze, ale tu mam cyklony, a tutaj
mam dormy i wykąpię się w tym morzu, wymieszam sobie wszystko, cały świat wymieszam,
koktajlik sobie zrobię i połknę to wszystko, i już...
Znalazłam sny z dziecięcych lat
Przewiązane białą wstążką,
Nie taki z nich zmyśliłam świat,
Nie tak miałam żyć...
SZÓSTY. WODNIK
- Stokrotka!
- Piotrek!
- Chodź, posiedzimy sobie tutaj, pod płotem. Zimno jak diabli, ale co tam. Nie było
mnie trochę, jak wiesz, ale jestem. A ty nadal tak kursujesz, autobus, dom, autobus, dom i ta
pierdolona buda. Weź te słuchawki, na uszy, na uszy, posłuchaj chwilę, o tym właśnie
myślałem, i to jest to, wejdź w ten klimat, pobądź z tym... pobądź... pobądź...
- Piękne...
- Tylko?
- No, widzę ten cmentarz, Piotrek, widzę go, i idę tą aleją... tyle topoli, i tak jasno i tak
ciemno, i chciałabym położyć tam tyle kwiatów...
- Dobra. Ja bym wbijał strzykawy. Pompka to pompka. Nie zwiędnie. A jak było w
domu, w wielkim mieście?
- Daj mi rękę, Piotrek. I nie mów nic.
- Rozumiem. Pociągnij tego dżoja, dobrze jest, Stokrotka.
- O! Piotrek! Coś mnie ruszyło. Co to za fajka?
- Nieważne. Piękna trawka, piękna dziewczyna. Takie włosy jak twoje. Marycha.
Wystarczy, mała, bo pofruniesz. Spokojnie.
- Było mi tak źle... Chciałam umrzeć. Pana Boga nie spotkałam. Jakieś baloniki...
- A ja kłaniałem się niektórym krzyżom. Pieski świat, Stokrotka. Widzisz te suche
gałęzie? Wiesz, uwolniłem się wreszcie, tak czuję. Od siebie się uwolniłem. I taka gałąź ze
strzałem może być moja. A ty zamiast kwiatka walnij mnie pompką. Jeśli zechcesz...
- Na pewno, Piotrek...
- Przejść tą przepiękną aleją.
- Przejdę, Piotrek. Tak mi smutno. Nagle smutno. Daj mi jeszcze tego...
- Ale raz.
- Tylko dwa razy, dobra?
- No już. Wiesz, siedzę i myślę. Już jestem blisko, ale nie mogę wszystkiego ogarnąć.
Nieważne, czy nowe roki, czy słota, przedwiośnie, wiosna, jesień, lato, zima, zima, chlapa
albo ciapa, albo śnieg, śnieg taki, że zakopać się można i zagrzać, grzać w tym śniegu, grzać!
- Piotrek?
- Cicho! Jeszcze to zrozumiesz. Dobrze, że jesteś blisko.
- Dobrze, że ciebie znowu znalazłam.
- Popatrz na ten piękny kościół.
- Piotrek! To strzykawka!
- Cicho! Kościółek taki piękny. To moja żyła. W żyle krew. A to heroinka polska.
Olifki. To jest kolka. Tym się pompuje, żeby było życie. Żeby żyła miała pokarm. Więc żeby
krew była krwią serdeczną. O, już! Zima, ozimina. Chcę cię pocałować. Tak pięknie tutaj.
- Kręci mi się w głowie, Piotrek, i coś obcego jest we mnie.
- Piękne te twoje usta, Stokrotka. Piękne... Spokojnie. Przejdzie ci. A to obce stanie się
tobą. Moja głowa jest na twoich kolanach, wiesz o tym?
- Obce we mnie...
- Gładź mnie po włosach. Gładź mnie, Stokrotka... Jak dobrze... Jaka jesteś piękna. I
pachniesz. I świat jest piękny. I też pachnie. Ta chałupa piękna. I pachnie. I kulawy pies...
- Piękne masz włosy, takie brudne...
- Teraz tak trudno o olifki. Sezon daleko. Szmalu dużo trzeba. I każdy ci może
sprzedać byle gówno, albo nawet zarażone gówno, z zemsty. Ciężkie czasy. Pieski świat. Ale
ty jesteś! Stokrotka, patrz! To jest ta nasza buda, liceum zdaje się. Pierdolona buda. Po co my
tu jesteśmy? Po co my tu przychodzimy? Co ty tu robisz? Co ja tu robię? Co nam to da?
Czego oni nas chcą nauczyć? Oni! Kurwa, oni!
- Piotrek, ty masz takie oczy, źrenice...
- Ja nie mam oczu. To puste dziury. Głaszcz mnie jeszcze, głaszcz... A ja przypalę.
Jakie piękne niebo... Wiesz, będziemy razem śpiewać. Zobaczysz. Powiedziałem kiedyś, że
cię nie opuszczę. Zobaczysz. Ja poprowadzę cię tą drogą. Do wolności. Bo to wszystko woła
o pomstę do nieba. Wszystko zobaczysz! Malutka! Moja ty Stokrotko cudowna, jak z tobą
dobrze, jak czysto. A ja staremu dzisiaj wszystko podpierdolę. I pojedziemy sobie. Nad morze
pojedziemy. Taksówką numer jedenaście. Albo trzy. Jak dobrze, że mogę się kimś
opiekować. Jestem potrzebny. Wiesz, ta beznadzieja mnie przeraża. Spójrz tam...
- Piotrek, chyba wybiłeś mi oko...
- Ten człowiek prowadzi rower. Ma jakiś kosz albo worek. Co w tym worku? Skarby.
Makulatura. Albo łajno. Patrz tam!
- Piotrek, uważaj z tą ręką!
- Spoko. Stoi pod sklepem. Człowieczek. Manekin. Może mu na bełta brakuje? Nie.
On stoi. Stokrotka! On po prostu stoi! Stoi... Wiesz, nieraz w domu słyszę, jacyś ludzie
rozmawiają, kiedyś podobno stało się po coś, po mięso albo po chlebuś, był cel w życiu.
Teraz nie. Ten człowieczek tylko stoi. I czeka. Aż coś wybije na jego zegarze. Aż go ktoś
zawoła. Ja nie. Stokrotka, ja nie będę tak czekał... Nigdy! Diamentowa kula między oczy.
Ktoś tak śpiewał, nie?
- Piotrek, chodźmy już. Odprowadzę cię do domu.
- O, ten! Idzie sobie jakieś takie chuchro, idzie, dokąd to idzie? Po sznur?
- Piotrek, zimno mi. Chodźmy!
- Idziemy. Pociągnij sobie. Cały czas idziemy. Dokąd idziemy? Dzisiaj jest Święto
Zmarłych i tyle krzyży wokoło. Suche Uście, Stokrotka.
- Chryzantemy.
- Mogą być. Ale koniecznie pompka. Wbita, piękna, wielka, dwudziestka. I idziemy tą
aleją...
- Chciałabym być zasypana przez te suche liście.
- Ja też. Będziesz. Będziemy. Już jesteśmy. Listopad. A jacyś głupcy chcą nam
wmówić, że to jakiś styczeń czy luty. Wiesz, mała, modlę się ostatnio. Bardzo często. Do
Pana Boga się modlę, Stokrotka. I do Matki Bożej. I proszę gorąco, i płaczę. Żarliwie się
modlę. Żeby mój stary wreszcie się przekręcił. Będzie szmalu tyle. I pojedziemy, Stokrotka,
do ciepłych krajów. Na Bahamy pojedziemy. Albo do Australii, bo tam są kangury. Poje-
dziemy?
- Pojedziemy, Piotrek.
- Wiesz, stary to nawet jest fajny gościu, ale gdyby się przekręcił, to byłby jeszcze
fajniejszy. Będziesz się modlić razem ze mną?
- Będę. Gorąco mi. Na wieki wieków.
- Słuchaj, a naszą budę to podpalimy, co?
- Podpalimy. Widzę, jak płonie. I trawa wyrośnie. Liście pospadają. I zaniesiemy je na
tę aleję.
- Właśnie. Posłuchaj, moja ty śliczna, wtulona, ja ci warkocze zaplotę... My nie
możemy, nie możemy być tacy jak ten z rowerem lub tamten pod sklepem. My nie możemy
chodzić jak ślepcy, nie wiadomo gdzie. Nie możemy dać się wykiwać. Nie! Musimy odlecieć,
ostro odlecieć. Przygotuję ci coś innego, bo widzę, że prochy już nie działają. Widzę to po
twoich oczach takich załzawionych. A ty mi ufaj. Ja jestem dobry człowiek. I rozmawiam z
Bogiem. I z Matką Boską flirtuję. Chodź, idziemy... Miałem taką bluzę dżinsową...
- Masz ją na sobie, Piotrek.
- No, tak. Recepty staremu podpierdoliłem. Powypisujemy coś sobie. Ale nie tutaj.
Dalej, dalej, dalej. O, autobus! Szybko, Stokrotka, wsiadamy! Fajny jest, nie? Autobusik. Jak
karawan, taki piękny.
- Tak mi dobrze, Piotrek... I ciepło, i zimno, i dobrze. Ja tak dawno...
- Wiem. Nic nie mów. Wskakujemy! Stój, wapniaku! Dokąd to?! Pasażerowie jeszcze
nie weszli! No, miał szczęście... Chodź, walniemy się tam w tyle, masz jedną słuchawkę, ja
drugą...
- Nie całuj mnie tak, Piotrek!
- O, będzie śledź. Będziemy razem. Tak?
- Będziemy. Całuj mnie, Piotrek!
- Panie kierowco! Na Antarktydę!
Tak powoli płynie w nas
Krew wolności, nocy czas
Gdy jednego serca jakby jest za mało...
*
- Nie bój żaby, Stokrotka, żadnej żaby, my tu załatwimy każdą ropuchę, to jest fajowy
klub i my tu też robimy za studentów, nikt się niczym nie interesuje, czujesz, jak pięknie
pachnie. Marycha.
- Nie boję się niczego, Piotrek.
- O! Jakbym ducha ujrzał. A któż to? Arek!
- Cześć!
- Wypuścili cię?
- Nikt mnie nie wypuszczał.
- To jest Stokrotka!
- Aha, Stokrotka.
- Czemu ty na mnie tak patrzysz?
- Podobasz mi się.
- Ty mi się też podobasz...
- Chryste! Co to się porobiło? Areczku, doktoreczku, a ty byłeś u mojego tatusia? A ty
wiesz, co o tobie ksiądz w kościele mówił? Doktorku...
- Znikaj, Piotrek!
- Dobra, ja was zostawię, kochani... Ja was zostawię... Itak do mnie wrócisz,
Stokrotko! Pan doktorek wykorzysta cię...
- Zamknij się, mały! I zmykaj! Szybko!
- Idę. Dobrze, idę... Trzymaj się, Stokrotka! Trzymaj się!
- Trzymam się... Ty milczysz...
- I ty milczysz, Stokrotka!
- Milczę...
- Masz cudowne oczy, takie lśniące.
- Masz bardzo piękne oczy, takie lśniące.
- Masz wspaniałe włosy takie długie, jasne, masz włosy jak pustynny piach, piach
niezdobyty.
- Masz króciutkie piękne włosy, taki jeżyk, chciałoby się dotknąć.
- Jesteś wysoka.
- Jesteś bardzo wysoki.
- Jesteś piękna!
- Jesteś piękny.
- Ja milczę.
- Ja też.
- Kocham cię.
- Tak...
- Czemu płaczesz, Stokrotka?
- Płaczę, Arek.
- Nie płacz. Poczekaj tutaj. Będę za pięć minut.
- Będę czekała. Daj mi papierosa, Arek.
- Trzymaj! I czekaj na mnie...
- Zgubiłaś pełną paczkę cameli, ty, mała!
- Tak... Mógłbyś mi zapalić?
- Mógłbym wszystko.
- Nie, nie siadaj tutaj.
- Co jest grane?
- Spieprzaj!
- Proszę. Pai. Wielbłądy są moje. Przyjdziesz po następnego. I przypalę ci go...
Kapać jak ze świecy, kroplą być,
Znaczyć każdy dzień,
W ciemną chmurę palce wbić,
I uformować słońcu dźwięk,
Z zimna dobyć ciepły głos,
Zrozumieć małych kwiatów cień,
Z zakamarków życia wziąć to, co chcę...
- Jesteś wreszcie!
- Jestem. To musiało być trochę dłużej. Chodź!
- Masz taką gorącą rękę.
- Zawsze mam gorące ręce.
- Co ty robisz, Arek?
- O co chodzi, Stokrotka?
- Ten samochód, który otwierasz...
- Przecież to mój samochód.
- Jezu, jaki piękny!
- Stokrotka... Przecież to są głupstwa. Siadaj. Zapnij pasy. Jedziemy.
- Dokąd jedziemy, Arek?
- Jedziemy. Przed siebie. Stokrotka, czy widzisz jeszcze tę odrobinę słońca, które już
dawno zaszło?
- Widzę tę odrobinę słońca...
- Więc tam jedziemy.
- Tylko nie tak szybko... Jezu! Światła, uważaj!
- Spokojnie. Dobrze jest, Stokrotka. Ten kabriolecik wyciąga 240. Gdybym otworzył
dach, wiatr porwałby Stokrotkę. Chcesz, żeby porwał cię wiatr?
- Jest chyba ślisko...
- Znowu się boisz, maleńka. Masz taką wilgotną dłoń. Wycałuję i ogrzeję ją.
- A ty jesteś jak ogień... I jak szatan, piękny szatan... Co to za woreczek, taki ładny?
- To moja kapliczka. Apteczka. Nie bój się. Nie bój się niczego. To najczystsza Matka
Boska. Piękna Hera. Spróbujesz?
- Jak chcesz... Nie za dużo w tej strzykawce, Arek?
- To moja działka. Moja prawda.
- Ile wynosi taka działka, taka prawda?
- Pięć centów.
- To dużo?
- Nie zadawaj takich pytań, Stokrotko. Dostaniesz połowę centa. Daj rączkę.
- Nie do żyły?
- O nie, jeszcze nie. Tutaj. O już!
- Wiesz, Arek, to pierwszy raz...
- Kiedyś musi być ten pierwszy raz, Stokrotko! To życie. Człowiek rodzi się raz.
Człowiek umiera raz.
- Co teraz będzie?
- Dobrze będzie. To jak muzyka, która dopiero się zaczyna.
- Jazz...
- Pierwsze takty i tajemnica.
- Blues...
- Kompozycja. Klucz wiolinowy i coś potem.
- Reggae...
- Partytura doznań.
- Metal... Ostry rock...
- Po prostu nutki. I nie trzeba się spieszyć.
- Ale jajo! Nie śmiej się!
- Taka piękna. Stokrotka.
- Teraz jesteś taki krzywy! Masz tutaj jakieś lustra jak w cyrku!
- Mucha nie powinna wracać.
- Jaka mucha? Ach, rzeczywiście, Arek, tyle much!
- Taka, która nie ma gdzie.
- Jest tak bosko w twoim samochodzie!!!
- Nuty. Pamiętaj. Nie można ich zniszczyć. Potem już można czegoś nie móc
odtworzyć.
- Jesteś Bogiem! Widzę to! I koronę ciernistą widzę! I widzę, widzę...
- Jest dużo ludzi na tym świecie.
- Tak. Same anioły... Jezu, Arek!
- Co się dzieje?
- Boję się... Coś mnie dusi... Arek, ja zaraz zwariuję, zaraz zwariuję, coś się ze mną
dzieje, coś strasznego... Zatrzymaj się!...
- Jedziemy. Jedziemy spokojnie. Trzymaj moją rękę, o tak, tak, zaraz będzie lepiej,
zaraz będzie dobrze.
- Te anioły! Zabiją nas!
- Weź moją rękę do ust, gryź ją albo ssij.
- Arek, ja wyskoczę z tego samochodu!!
- Nie wyskoczysz, Stokrotka. To zaraz minie. I pokochasz anioły. Weź tę tabletkę,
rozgryź. Jedziemy spokojnie, całkiem spokojnie, ulice, ludzie, neony, sklepy...
- Anioły...Lepiej mi. Ładne są...
- Anioły. Tak. Zdarzają się.
- Arek, patrz, patrz, jaka kamienica piękna, odrapana, kolorowa... Ty durniu, puść tę
głupią kierownicę i całuj mnie! Poczułam, że jestem samochodem! Ha!
- Jesteś samochodem. Czerwonym.
- Ha, ha, ha! Bosko, kurczę, ojej! Arek, daj gazu i nie patrz na żadne światła i
poprzejeżdżaj tych ludzików, bo to są tylko reklamy, widzę przecież... Arek, a ja ciebie
kocham i kocham twój samochód, i kocham twoją kapliczkę, apteczkę, i daj mi jeszcze!
- Nie spiesz się tak bardzo, Stokrotko. Dzieci rodzą się powoli, kwiaty też wolno
rosną.
- Widzisz, jak wszyscy na nas wspaniale patrzą, jak nas podziwiają... Jezu, spać mi się
chce...
- Śpij.
- Arek! Arek! Arek... Jak ja ciebie kocham...
- Tu pisze motel. Tu pisze Arek. Tu pisze Stokrotka. Tu są łóżka, które złączymy...
To było łoże w kolorze czerwonym
A to był mój kolor ulubiony
To tutaj leżałaś, a ja całowałem
Twój mokry brzuch całowałem
To tutaj byliśmy mężem i żoną
To było łoże w kolorze czerwonym
To tutaj byliśmy mężem i żoną
A pościel płakała zakrwawiona...
*
- Przepraszam. Nie wiedziałem, mała...
- Nie mów do mnie „mała”!
- Stokrotko! Spokojnie... Kochanie ty moje! Myślę, że nie skrzywdziłem cię. Myślę,
że cię uwolniłem.
- Daj mi coś! Arek, proszę!
- Może nie teraz. Powtórzmy to. Dam ci potem. Moje ty kochanie!
- Arek, ty mnie całujesz od stóp, a przecież śmierdzą mi nogi...
- Pachną kwiatami. Bananowymi.
- Całujesz mnie od stóp, od stóp, i tam mnie całujesz, i krew, i tę krew mi zlizujesz...
Arek!
- Zlizuję.
- I tutaj jest mój pępek, wiem o tym, a to są moje piersi, które jeszcze rosną...
- Rosną.
- To jest moja szyja...
- A to są twoje usta, Stokrotko!
- O Jezu... Ja zwariuję!
- To pięknie. Wiesz, a może ten twój kumpel, Piotrek miał rację. Ja tak wykorzystuję
dziewczyny...
- Arek, daj mi!
- Wiesz, ja dziennie zaliczam pięć, dziesięć, ile mi się chce. Na taki wóz każda poleci,
nie, mała?
- O czym ty mówisz?! Arek, obiecałeś, że coś mi dasz... Parę centów...
- Potem, mała. I to kosztuje. Dużo kosztuje.
- Arek!
- Posłuchaj mnie. Wiesz, co ja potem robię? Wyrzucam. W środku nocy. Wyrzucam.
Niech sobie leci. Niech sobie radzi. Niech się czołga do jakiegoś domu... No, tak zrobimy,
Stokrotko? Być może zerwałem ci dzisiaj jakąś łodyżkę, zdmuchnąłem pyłek. Coś
uratowałem... Łzy?...
- Arek, to było takie, ja tego pragnę nadal!
- Dlatego wyjdziesz stąd naga i bosa, pójdziesz przez to zimnisko, ze wspomnieniami
pójdziesz. Zmykaj!
- Arek!!
- Zmykaj!!
- Arek, błagam cię!...
- Zmykaj, Stokrotka, wywlokę cię za te pustynne włosy...
- Aniele! Ja cię kocham... To są twoje nogi wspaniałe, te włoski takie cudowne, złote...
Aniele, Arek!... Ja nigdy takiego... Przecież ty jesteś...!
- Dość! Przepraszam cię. Zmęczony jestem. Żartowałem. Weź sobie, o, to!
- Daj! Szybko!
- Muszę się trochę zdrzemnąć, trochę. A potem zostaniemy, tydzień. Ładnie tu. Mam
dużo. Na tydzień wystarczy. Przez ten tydzień będziemy w sobie i na sobie, i będą twoje
anioły, będziemy się kochać i będziesz moją pielęgniarką, ja cię nauczę, jak to się robi, będę
twoim najczulszym pielęgniarzem... Słońca... Chcę dużo słońca...
- Przyniosę ci... Jezus, jaka jestem szczęśliwa! Chryste, jakie to życie jest piękne.
Arek! Że ja właśnie ciebie spotkałam... Jesteś świętym Mikołajem. Kocham cię, kocham cię,
kocham cię...
*
- No, fatalnie mi. Masz jakieś pieniądze?
- Ani grosza, Arek.
- Pryskamy stąd. Trzęsę się. Widać, nie?
- Trochę.
- Wiesz co... To, co miałem na czarną godzinę, zachowałem dla ciebie. Bo cię
kocham, Stokrotko piękna. I chcę być z tobą. Więc wytrzymam ten głód... Słuchaj, popatrz. Ja
mogę wszystko załatwić...
- Co ty mi pokazujesz, Arek! Po co? Jakieś legitymacje, pieczątki...
- Daję ci wszystkie recepty, żebyś miała tam u siebie. Żeby nie było ci źle. Żebyś
widziała dobre anioły. A ty czekaj na mnie, tak, poczekaj na mnie. Bierz rolki, rozpuszcza się,
miesza, będziesz wiedziała... Stokrotka, to jest piekło!... Ale wytrzymam! Wytrzymam!!
Kurwa, wytrzymam!!! Jedziemy. .. Dowiozę cię... Chodź, maleńka, teraz nas nikt nie
zobaczy. Skaczemy, Stokrotka! Tylko uważaj... Ty pierwsza... Już?
- Już.
- Teraz ja. Dobrze... Podaj łapę. Dobrze, że alarmu nie włączyłem. Wsiadamy. I gazu!
Nie umiesz prowadzić?
- Nie, Arek.
- Nauczę cię. Dowiozę cię. Prawie nic nie widzę. Ale kocham cię. I to jest
najważniejsze, najważniejsze, to jest najważniejsze...
- Arek! Nie śpij! Rany boskie, nie śpij, kochany mój... Uważaj! Ciężarowa!!
- Spokojnie. Wytrzymam. Wytrzymam. Wytrzymam.
Ja mam wiarę, ty masz szybki wóz,
We dwoje łatwiej będzie nam.
Zostawmy to i uciekajmy stąd,
Póki mamy jeszcze czas,
Póki młodość mieszka w nas...
*
- I co, siostrzyczko? Zaczęłaś dorosłe życie?
- Tomek, kochany! Przytul mnie! Rany boskie, nie wiem, co się dzieje...
- Zakochałaś się. Może to i dobrze. Tylko nie wiem, jak to się załatwi z babcią. Jest
zrozpaczona, chciała policję zawiadamiać. Zdaje się, że w budzie też nie najlepiej. Pytano
ciągle. I chyba matka ma przyjechać, to znaczy mamusia nasza. Nie drap mnie tak bardzo,
Stokrotka!
- Tomek...
- Co ja mogę ci powiedzieć... Rozumiem ciebie. O, zobacz!
- Tomek, bracie mój!
- Te dwa wielkie konary... Widzisz?
- Tak...
- To jesteś ty.
- Tomek, jakie to piękne! Tomek!!
- Płacz, płacz, płacz. I uśmiechaj się. I płacz.
SIÓDMY. RYBY
- Kochanie moje, nie mogłam przyjechać wcześniej. Romek przywiózł mnie prosto z
sanatorium. Chodź, dziecko, musimy porozmawiać. Dzieje się coś niedobrego, Dorotko.
- Dobrze, mamo. Tylko ja nie chcę widzieć tego palanta.
- Cześć, Dorota! Jak leci?
- Mamo, niech on się... Proszę cię!
- Romeczku, przepraszam, kochany...
- Tak, Basiu, rozumiem tę twoją wywrotową... Hm, pochodzę sobie.
- Córko!
- Nie mów do mnie „córko”!
- Przecież jesteś moją najukochańszą córeczką.
- Nie jestem twoją najukochańszą córeczką!
- Posłuchaj... Ty musisz... musisz wziąć się w garść, dziecko... A babcia to przecież
jest moja matka, ty nie rozumiesz, jak bardzo mnie krzywdzisz. Twoja babcia, a moja matka,
była przerażona. Czy ty nie rozumiesz, co ona przeżyła przez ten tydzień, gdy ciebie nie
było... I co ja przeżywałam... Dorotko!
- Wiesz, mamo... Ja ciebie w ogóle nie czuję. Siebie też nie czuję. To jest jakiś... klosz.
Ale obiecuję ci, że nadrobię wszystkie zaległości. Słowo. Tylko nie rozmawiajmy dłużej. I
jedźcie sobie. Jedźcie sobie... przed siebie. Pozwiedzajcie trochę ten kraj. Już zaczyna być
ciepło, słoneczko świeci...
- Dorotko, ty jesteś taka dziwna... I masz takie... dziwne oczy!
- To są zmęczone oczy, Basiu.
- Wyjdź, Romeczku...
- O, kurwa! Znowu! Spadaj! Spadaj, ty pedale, ty zasrany hurtowniku!! Won!!
- Dorotko! Ja się ciebie boję! Córeczko...
- A ty jesteś moją matką? Spadajcie wszyscy!! Pędź, ty laleczko mamusi! A tatuś
gdzieś tam pieniądze robi dla mamusi... Kurwa, nie mogę...
- Poczekaj... Dorota, gdzie ty biegniesz... O, Jezu, ona oszalała.
- Mam was w dupie! O, Tomek, kurczę, bracie mój... ty wszystko wiesz... przytul
mnie, przytul mnie...
- Stop, mała! Co się dzieje? Żadne przytulanki. Wystarczy. O, pobiegamy sobie
trochę, daj rękę, no, już! Dawaj łapsko, już! Tak, tak, wolniutko, dobrze. Słuchaj, ja mam dla
ciebie niespodziankę, ty maleńka ofermo. No, co to za głowa taka spuszczona? Do góry
głowa! Ty wiesz, Stokrotka, ja nie obchodzę żadnych świąt, ale babunia nasza kochana
mówiła, że jest Dzień Kobiet i żeby komuś tam dać jakąś rzeźbę, takie jajca. Dzień Kobiet,
nigdy sobie tego nie wyobrażałem... Dzień rzeźby to bym zrozumiał, może. No, biegniemy,
biegniemy, co jest?
I słuchaj, byłem w gminie z tą rzeźbą... Czy ty w ogóle jesteś?
- Jestem... Tylko nie mogę. Upadnę...
- Jak upadniesz, to upadniesz. Podniosę cię. Biegniemy dalej! Już! I wiesz, takie małe
coś. Podpisałem kontrakt na króliki. To dla ciebie. I to mój prezent na Dzień Kobiet, którego
nie obchodzę. Jesteś dzieciakiem i małą Stokrotką, ale wierzę, że ona urośnie, będziesz
kobietą i dużą Stokrotką...
- Jaki kontrakt, jakie króliki? Ledwo żyję...
- Dobra, usiądźmy. Kiedyś jeszcze zrobimy sobie maraton, zobaczysz.
- Tomek, ja bym teraz chciała pobyć sama, być...
- Jeszcze pobędziesz. Stokrotka, ja wiem, jak ty cierpisz i jakie masz zamieszanie w
sobie. Ale ty musisz wziąć się teraz w karby, jesteśmy tu, o, tu, wokoło pole, wiocha, buda,
słuchaj, jest marzec, ty wiesz, ile tych królików się namnożyło? Niczego wokoło nie widzisz.
Dorobiłem mnóstwo klatek, te klatki są pełne, to są pieniądze, i będziesz mogła olać mamusię
i tatusia i w wakacje polecieć sobie... Przydadzą ci się pieniądze. Bo ja nie potrzebuję
pieniążków w życiu. Ale tobie się przydadzą...
- Jakie pieniądze, Tomek? O czym ty mówisz?
- Słuchaj uszami! Mamy dwieście, a niedługo będzie trzysta albo pięćset królików.
Mnoży się to jak jasna cholera. Obserwowałem je i zaczęły mnie fascynować. Jest pięć, a
następnego ranka dziesięć. Chodź, wracamy, biegniemy, i zobaczysz, no, szybciej!
- O, Jezu!
- Zobacz. To są małe. A widzisz, ta i ta, o, chyba siedem klatek dorobiłem. Bo jest tak,
że samice trzeba rozdzielać od samca, a w ogóle matki od matek. To bardzo ciekawy świat.
To trochę jak w życiu, od królików dużo można się nauczyć... Za trzy miesiące rozstajemy się
z nimi i dostajemy kupę szmalcu, to znaczy ty dostajesz. I akurat będą wakacje. O,
uśmiechnęłaś się, jak się cieszę, zresztą nie chcę nic mówić... Ale popatrz na tę, taką wielką,
ładna, nie?
- Tak, Tomek, ona jest śliczna!
- Wiesz, Stokrotka... Pomyślałem sobie, że ty jesteś Stokrotką, bo jesteś, a ja jestem
takim sobie zwykłym goździkiem...
- Ona jest wspaniała!
- Więc coś nas łączy, coś nas łączy... I jest dobrze.
- Jest dobrze, Tomek. Słuchaj, dajmy tym króliczkom imiona...
- Zwariujemy!
- Nie szkodzi. Zaraz, ta w popielate prążki... Franciszka. Od świętego Franciszka. A ta
jaka piękna, patrz!
- Aha!
- To będzie Danka! Pasuje do niej, nie? Franka i Danka. Kurczę, Tomek, ale ty mi
sprawiłeś radochę, teraz będę o nie dbała, Franka i Danka, Tomek!
- Stokrotka! Jest tak dobrze! I masz o co walczyć. O te króliki. A budą się nie
przejmuj. Załatwiłem. A mamusia też wysłała im jakąś kartkę chwaląc się tatusiem. Kocham
cię, piękna siostro!
- Tomek... Jak ja ciebie kocham... Bracie popieprzony...
- Wiesz, zaśpiewajmy coś. Co my możemy zaśpiewać? Wiem! Dawaj ręce! I wokoło!
Wirujemy! Wirujemy!!
Ciotka Matylda cała w papilotach
ma rozpieszczonego kota
i nadzieję, że się jeszcze zmieni świat...
*
„Dorotko, Stokrotko!
Jestem jak znarkotyzowana, kompletnie naćpana. Kocham świat, wszystkich
chłopaków i Murzynów też bardzo kocham. Chodzę po tych ulicach i widzę, jak gwiazdy
przebijają się przez te drapacze chmur. I naprawdę tak jest. Nigdy nie przypuszczałam,
Stokrotko, że to mnie aż tak oszołomi. Tę Amerykę wyobrażałam sobie jednak inaczej. Ale
starzy mieli rację, jest piękna.
Nie ma wspanialszego miejsca. Tutaj ludzie są wobec siebie mili i życzliwi, a nie tacy
jak w Polsce, załatani cierpiętnicy. Do każdego możesz się zwrócić i nie mówi się tylko
morning!, hello!, lecz dodaje się, że jest piękna pogoda, albo że właśnie się oblało egzamin,
lub że odeszła żona czy odszedł mąż, na przykład. Rozumiesz to, prawda? A ten ktoś
odpowiada, że będzie jeszcze piękniejsza pogoda, a mąż czy żona wrócą. Czujesz to? Nie
wiem, czy widziałaś „Forresta Gumpa”, jeśli nie, to koniecznie obejrzyj. Piękny i prawdziwy
film. Wiesz nie mam już żadnych kłopotów z angielskim i nawet mogłabym uchodzić za
typową Amerykankę. Przeszłam do szkoły muzycznej, zamierzam zostać wiolonczelistką.
Podobno jestem niezła. Tu trzeba pracować, to fakt, zapieprzać tak jak mój stary ale w zamian
ma się to coś, co niemożliwe jest do osiągnięcia w Twoim kraju. Bo tutaj nie ma tego brudu i
cwaniactwa, ja teraz myślę o tym z obrzydzeniem i dziwię się, jak mogłam tyle lat tam
przeżyć w strachu, że zawistny sąsiad skrzyczy mnie z powodu psa, który biega bez kagańca,
a ja, przerażona, będę musiała biedne psisko wziąć na smycz. Tutaj są duże domy i można
mieć dużo psów, kotów i wszelkich zwierząt, i wszystkie będą bezpieczne. Ja mam na razie
węża, Stokrotka, jaki on jest cudowny, wiesz, nazywa się Kornel, bo jedyne miłe, Co zacho-
wałam z tej Polski, to pan Makuszyński, tak jakoś mi się przypomina, poza tym nigdy nie
wrócę ani ja, ani wąż i inne gady, które będę hodować, ani starzy. A mój chłopak, jeden czy
drugi, bo wszyscy kochają się tutaj we mnie na zabój, kurczę, a właśnie przypomniałam sobie
nasze spotkanie przed nędznym supersamem, gdy coś z Tobą się działo, nie wiem, czy to
pamiętasz, to było dość straszne, ale całowałyśmy się i ja myślę, że... To było piękne, tak
piękne, Stokrotko... I to, co wtedy mówiłaś że ja i Ty, tak myślę, tak myślę, że na razie będę
ja i ktoś, dziewczyna, już mam taką Mulatkę na oku, a ci chłopcy... Manipulować trzeba nimi
i Ty też tak rób, moja piękna, i nie daj się, nie daj się w tej dżungli, i pamiętaj, że zawsze
możesz stamtąd wyjechać, że wszystko zależy tylko od Ciebie. Dlatego bądź silna. Bo
naprawdę tylko tutaj można żyć jak wolny człowiek, a nie jakieś zastraszone bydlę, bo Polska
to nadal kraj kołchozów i karbowych, którzy trzaskają batami. I myślę, że właśnie tutaj
mogłabyś być najwspanialszą Stokrotką i rosłabyś cudownie kwitnąc, bo tam, gdzie jesteś, w
każdej chwili ktoś może Cię wykopać, zadeptać, zniszczyć... Jezu, muszę pędzić na tę swoją
wiolonczelę, a jeszcze jednego chłopaka sobie dzisiaj zaliczę i rozkocham go w sobie, by
cierpiał, rozpuściłam się i dobrze mi z tym, jestem szczęśliwa!! Kurczę, odezwij się, Dorota,
ale odezwij się radośnie! Bądź! Bądź tak szczęśliwa! Jeszcze będziemy się całować i pieścić,
tak... I życzę Ci Stanów jak Królestwa Bożego, jak nieba. I przyślij mi coś pana
Makuszyńskiego. Kocham Cię! Magda.”
*
Nobel! Noblisko, jak mi ciebie brakowało, a nie zdążyłam się z tobą nawet przywitać.
Gdzie ja byłam?... Z Arkiem byłam. Z tak pięknym i silnym, a potem roztrzęsionym i
biednym... Mam trochę Prochów jeszcze i te rolki są rzeczywiście niezłe... Nobel, tęskniłeś za
mną, a ja olałam cię, tak jak Magda olewa tych chłopaków. Może ja potrzebuję kota, Nobel, a
nie wiernego psa, a może ja już mam kota, w głowie, popierdolona jestem przecież, zdrowo
popierdolona... Nobel, ty tego nie potrzebujesz, ale jakie to piękne, jakie piękne, gdy igła jest
w żyle i tak powoli... Takie ciepło, Nobel, jakbyś był przytulony, bardzo przytulony... Ten
niesłychany spokój i odlatuje się... jak ptak... I ja wiem, że mogę być Magdą tutaj! Podrę ten
Ust, podrę na strzępy, czekaj, gdzie ja mam te swoje... o, są, podrę na strzępy, ja mogę być
Magdą tutaj, z prawdą w żyle, pompki są takie piękne, już ktoś mnie tego nauczył, ktoś boski,
już wiem, i wtedy jest to, o czym ona pisze, gwiazdy na drapaczach chmur... Daj mi ten swój
wielki łeb, Nobel... Muszę to wszystko ode - spać, ogrzeję się przy tobie, psisko moje...
*
- Tomek, coś się dzieje! Szybko!
- O co chodzi?
- Zobacz, rany boskie, szybko!...
- Spokojnie, Stokrotka, spokojnie. Wypalę sobie cygaro. Usiądź.
- Ktoś nam zatruł... Króliki zdychają, umierają jeden po drugim, nie wiem... Kurwa, a
ja je tak pokochałam! Róbmy coś, szybko!
- Lecimy... O, cholera! O, cholera!... Niech to... Stokrotka, wyrzucaj z klatek te, które
już...
- Wszystkie?
- Przecież mówię, wszystkie! Pędzę po weterynarza! Cóż, są upadki i wzloty, a
przecież miałabyś...
Danka... Żyjesz... Ale taka inna... Chodźcie, chodźcie zwierzątka, a ty byłeś taki mały
i już ciebie w ogóle nie ma, chodźcie, zwierzątka, nie buntujcie się, nie zrobię wam krzywdy,
ale wy już nie żyjecie i jesteście w niebie, o, ty nie, ty jeszcze żyjesz, teraz ta klatka, teraz ta,
Boże, jak to wygląda, chyba płaczę, takie sterty na ziemi, a to przecież wy... Nie, nie mogę,
muszę lecieć po dormy, do tego cyklon albo dwa, albo tyle, ile ich tutaj jest... Rozerwie mnie,
przecież mnie rozerwie, przecież tak je... I znowu coś się kończy... To chyba słońce nagle tak
grzeje...
- Jestem! To jest pan weterynarz. Niech je pan obejrzy.
- Nie ma co oglądać. To kokcydioza. Choroba jelit. Śmiertelna. Mieliście pecha.
- I co? Pytam pana!
- Nic. Zniszczyć wszystko. Odkazić klatki.
- Niektóre przecież żyją...
- Przeżyją dzień, dwa. Jest za późno.
- Może da się walczyć. Nie było żadnych objawów, panie doktorze...
- Na pewno były osowiałe. Nie zauważyliście. Zresztą to idzie błyskawicznie. Wybić.
Zakopać. Odkazić klatki. Sporo tego mieliście.
- I naprawdę wszystkie zdechną?
- Wszystkie.
- Nie! Na pewno nie!
- Uspokój się, dziewczyno. To tylko głupie króliki. Kupicie samiczkę, dokupicie
samca, urodzi się dziewięć, zaczniecie od nowa.
- Tomek, niech on stąd spieprza!!
- Trzy dychy.
*
- I co, Stokrotka, jak to wygląda?
- Lepiej nie pytaj.
- A ja pracowałem. I trochę mnie nie było. Rzeźbiłem słońce. Widzisz, jak mnie
opaliło?
- Zaziębisz się w rozpiętej koszuli i nie masz butów.
- O, nie. Gorąco mi. Ale chyba jest mróz... tak, wszystko zmrożone. Dziwnie jest...
- Patrz, Tomek. To są te nasze dwie, pamiętasz...?
- I tak padną. Może się męczą. Może lepiej je...
- Nigdy! Nigdy, Tomek! Wyzdrowieją na pewno. Będę o nie dbała. Tak... Franciszka i
Danka...
- Biedne szkielety. Wiesz, mała, straciliśmy pieniądze, ale pieniądze to gówno...
- Tomek, ty tracisz ludzkie uczucia, przecież to są, to były żywe stworzenia...
- Dobrze, spokojnie, spokojnie... Ten weterynarz miał rację. Zaczniemy na nowo.
- Nie, Tomek, nie będziemy niczego zaczynali.
- Jak chcesz. Zimno, rzeczywiście zimno. Wracam do swojego słońca. Bez
sentymentów, Stokrotka! Potem wszystko wyczyszczę, zdezynfekuję...
- Idź już sobie!
- Trzymaj się dzielnie!
Dobrze, ja wszystko urządzę... Bez sentymentów... Pozbieram do kupy, do kupy, do
kupy, jak zdaje się w Oświęcimiu. Chodźcie moje króliczki, przecież nie możecie się łudzić,
wy już nie odżyjecie... Już nawet nie wyglądacie na króliki... Chodźcie, chodźcie do tego
worka, to taki piękny worek pogrzebowy, ja was zakopię, będzie cmentarz, tak, cmentarz, tam
za domem będzie cmentarz, albo na końcu sadu, a Tomek postawi wam kamień nagrobny,
wyrzeźbi ładnie, jak najładniej... O, rany boskie! Wezmę sobie jeszcze trzy, a potem rolki...
Chodźcie, chodźcie... dlaczego ja was ciągle liczę, to niepotrzebne, przecież nie będziecie
udawać i ja też nie mogę udawać, o, jeszcze jeden worek, wchodźcie grzecznie, jak ja was
potem udźwignę, małe szczurki, jakoś was udźwignę, będę karawanem i powiozę was tam...
Tylko przecież... nie zakopię was, nie zakopię, bo nawet nie da się wbić łopaty, taka
zmrożona ta święta ziemia, moje kochane... Po co miałybyście być w ziemi... Tam są robaki...
Chodźmy, chodźmy do domu, w domu jest ciepło i jest piec, wielki piec grzeje, a babuni nie
ma, chodźmy, Boże, muszę was wlec w tym worku, bo nie udźwignę, jeszcze nie jestem taka
silna, ale chyba nie macie mi tego za złe, aniołki... Zaczekajcie chwilę, tylko sobie coś
przygotuję, tak, pół na pół, wypiłam wasze zdrowie, zdrowie pogrzebowe, o, jaka blacha
czerwona, jak dobrze, i jak dobrze, że ta baba - jaga wybyła i w kościele się modli, a ja się
modlę tutaj, babę - jagę szlag by trafił, momentalny szlag, a tak to nikogo nic nie trafi...
Zaczekajcie, jeszcze raz sobie zamieszam, o tyle. Albo tyle, albo jeszcze, albo wszystko... Na
waszą cześć jak psalm... O, jaki wstrząs we mnie, fajnie, dobrze się trzęsie, moje małe... Ja też
chcę być spalona... Chodź, ty pierwsza albo pierwszy - wszystko jedno, ogień to
nieśmiertelność, więc pożyjemy - przeżyjemy, albo ty, o, ty jesteś Daniel, chodź do pieca, tak,
ładnie i już cieplej, jeszcze cieplej, ty, ty i ty, o, Jezu Jezusieńki, jak bucha ten ogień, aż pod
sufit bucha, cały sufit w ogniu, a niech się spali ten pieprzony dom, chodźcie, teraz ty, Aniu, i
dodam ci Tadeusza, a to maleństwo to pewno wasze dziecko, mały Tadeuszek, chodźcie,
będzie wam dobrze i ciepło, cudownie ciepło, jak w piekle, a będziecie w niebie, taka
niespodzianka na wasze urodziny, aniołki... Kurwa! Oparzyłam rękę, ja może też tam wejdę,
teraz cały worek, a ja na tym worku, ale to wszystko się kręci, jak dziwnie, bosko dziwnie,
dziwnie bosko, a Feniks odrodził się z popiołu, ja potem zbiorę ten popiół i rozrzucę, po
całym świecie, z helikoptera rozrzucę, albo będę sobie mieszała z tym... Palcie się, palcie,
moje króliczki, samce, samiczki, moje dzieci... W imię Ojca i Syna i Ducha Świętego. Amen.
Chryste, to piękny pogrzeb, tak gorąco, tak gorąco i oddychać nie można, wiecie, jesteśmy na
równiku i tam tyle dymu... Ja nie wiedziałam, że na równiku tak się pali człowiek, z samego
słońca, skóra, tłuszcz, kości, mózg... Ejże! Wy rzeczywiście nie żyjecie... bo nikt nie piszczy,
mówi, krzyczy, szczeka... O, Nobel szczeka, zapomniałam o tobie, Nobel, a co ty chcesz
powiedzieć, a co jest grane, aj, aj, aj, aj, ktoś drapie w drzwi, ktoś tutaj puka, niech sobie puka
i puka, i puszka coli by się przydała, taki ukrop... Nobel, nie szczekaj, hałasujesz, a to
przeszkadza, bo jest gorące lato na równiku... Co ty się tak kręcisz w kółko, jaki głupi, no, co
się dzieje, że słońca za dużo, że na ten sufit się słońce rozlało, to słoneczko kochane, a potem
księżyc je ugasi, a gówno zresztą, spłoniemy sobie wszyscy, Nobel, daj spokój, nie wariuj,
gdzie ty wlazłeś, co robisz przy oknie, Nobel, nie wariuj, wściekłeś się, diable jeden, co ty
kombinujesz, zobacz, coś nowego się urodziło, na suficie się urodziło, jak pięknie... Co ty
robisz, Nobel, zostaw to okno, ty głupi psie... Nobel, wybiłeś szybę, babcia się... Poleciałeś
sobie, nie będę cię szukała, Nobel... O, kurczę, jakiś królik chodzi mi po nodze, więc jeden się
uratował, mój mały, mój maleńki, mój maleńki... Jak zimno, jaka wichura... Jakiś łomot... No,
gdzie jesteś, króliczku?... Mój maleńki...
*
„Moja córeczko najukochańsza!
Jestem szczęśliwy, że dobrze ci u Babci, że dobrze się uczysz. Pracuję ciężko, od
świtu do nocy i robię to dla Ciebie, dla Tomka i dla waszej Mamy kochanej. Jestem bardzo
wzruszony... Czuję, że mam tylko Ciebie, Dorotko, moja córko. Tutaj jestem trochę obcy,
tęsknię bardzo do kraju. Zresztą aa nic nie mam czasu i tylko zauważam, córeczko kochana,
jak siwieją mi włosy i muszę stosować różne kremy pod oczy. Jestem jednak szczęśliwy,
Podpisuję udane kontrakty, to ważne, to zaowocuje tak jak drzewo rodzi owoce, które spadną
do dobrego koszyka. Na widokówce jest hotel, w którym mieszkam (17. piętro), plaża,
centrum handlowe. Kończę, bo naprawdę nie mam czasu, praca i praca, pamiętaj, moja
córeczko, moja Dorotko kochana, robię to po to, żebyśmy mogli mieć wszystko, co tylko
można mieć. Twój Tatuś.”
ÓSMY. BARAN
Poniedziałek.
O, Jezu, jaka ciapa, roztopy, błoto. Chodzę w kaloszach i bardzo mi się to podoba,
ciapu, ciapu, ciap. A Nobel, Noblisko, ja już nie wiem, czy to jest rzeczywiście moje
Noblisko, bo on jest cały czarny, chyba wilczur się z niego zrobił albo sam diabeł. Pływać
można w tych kałużach i topić się w mule. Fajne to.
Tomek buduje sobie szałas i chce się tam przeprowadzić. Powiedział, że wszelkie
domy są szkodliwe, i że dla mnie też może wybudować szałas. Bardzo pięknie to robi.
Biorę mniej proszków, to znaczy, staram się. Podciągnęłam się w nauce, w co nikt nie
mógł uwierzyć, a dziwne jest to, że ta buda staje się sympatyczna. Chyba mnie polubili albo
coś się zmieniło. Piotra nie ma, zniknął, poszukują go, był jego ojciec, rozmawialiśmy, jego
ojciec powiedział, że pęknie mu serce, a ja powiedziałam: chyba panu pęknie.
Pomyślałam o tym, żeby pisać pamiętnik, a może to są listy do ciebie, święty
Mikołaju, bo przecież jesteś nadal tym jedynym i nie myśl przypadkiem, że zapomniałam o
tej rozmowie przez szybę i może w grudniu odwiedzisz mnie pod poduszką, albo inaczej.
Myślę, że wcale cię nie zdradziłam wtedy i że ty nadal jesteś tym właśnie świętym
Mikołajem, o którym tak dużo wtedy, zdaje się, ci mówiłam. I chcę mówić do ciebie nadal.
Muszę coś robić, muszę coś pisać, muszę mieć dużo ciekawych rzeczy wokoło. Trochę się
staram. Nie biorę rolek, odrzuciłam to, właściwie to wygląda tak, mój święty Mikołaju, że
gdy budzę się rano, to biorę sobie, tak, biorę sobie, potem jest dobrze, potem na drugiej
pauzie znowu sobie biorę, ale już mniej niż rano na to obudzenie, potem, gdy wracam au-
tobusem, to też sobie biorę i właściwie potem staram się już nie brać. Nie wiem, czy ty coś
bierzesz lub brałeś, ale tak się tym z tobą dzielę. I tylko na noc biorę trzy, cztery albo i pięć
cyklonów, żeby spać, i ścina mnie, padam, tego bezsennego piekła sobie nie wyobrażam,
Święty. Ale będę to ograniczała i może też będę padała. I jest dobrze, poza tym, poza tamtym.
I poznałam panią Anię, naszą polonistkę, bliżej ją poznałam, i włączyłam się w kółko
polonistyczne, będziemy organizować turniej jednego wiersza. Ty też możesz coś przysłać.
To niesłychane, ile dziewcząt i chłopców pisze wiersze. Jednak cudowna jest pani Ania, a tak
bardzo jej nie cierpiałam.
Danka i Franciszka nadal żyją. Czułam, że przeżyją kataklizm, a tego weterynarza
bym zastrzeliła. Są duże, grube, wielkie, rozdzieliłam je, bo samiczka nie powinna być z
drugą samiczką, one cierpią chyba podobnie jak ja i są zazdrosne, ale lepiej żyć samotnie.
Wszystkie klatki Tomek zdezynfekował wapnem, czy czymś tam, bardzo dokładnie w
każdym razie, i długo to robił, i namawiał mnie na partnerów seksualnych dla Danki i Franki,
żeby był początek hodowli, ale ja już nie chcę żadnej hodowli. Zrozumiałam, że zwierzęta są
po to, by żyły, a nie, żeby były zabijane dla pieniędzy. Może nawet przestanę jeść mięso. A
myślę, że ten kataklizm to był może jakiś znak od ciebie, święty Mikołaju, może one są
gdzieś tam blisko ciebie i dbasz o nie, jak należy. Napisz mi kiedyś, czy jadasz mięso, czy
tylko warzywa. Szczególnie zaprzyjaźniłam się z Danką i niekiedy biorę ją z klatki, świeci
słońce, Nobel - nie - Nobel jest przy nas, a Danka skubie trawkę albo siedzi mi na kolanach i
rozmawiamy sobie. Podchodzą kury. Tomek mówił mi kiedyś, jak dużo można nauczyć się
od zwierzaków i teraz to rozumiem.
A wieczorami chodzimy z Noblem na spacery i wtedy coś takiego czuję, mimo że
jestem trochę drżąca i pełna niepokoju, coś czuję, i uderzają we mnie jakieś podmuchy bardzo
gorące, i czuję ból mięśni, szczególnie nóg, ale nie, ja wtedy niczego nie biorę i coś czuję,
nawet niczego nie biorę ze sobą na ten wszelki wypadek, jak zawsze było, to są takie spacery
na czysto, święty Mikołaju, i widzę drzewa, widzę pola, lasy przed nami, a Nobel biega, ja
zrywam jakiś listek, z wyrzutami sumienia zrywam ten listek, bo to są te pierwsze listki, ale
muszę zrywać listek, i gniotę go w dłoniach i chłonę jego zapach taki świeży, niesłychanie
świeży, ja wiem, że w tym zapachu coś jest, o czym ty też wiesz, i może kiedyś będę
wiedziała więcej.
A na razie... tęsknię. Myślałam nawet, żeby powiedzieć o tym Tomkowi, powiedzieć
wprost: Tomek, bądź moim chłopakiem! Żeby to właśnie on mnie... Bo jest mi ciężko... Może
mu powiem jutro, on wszystko zrozumie. A teraz kładę się, dotknę swoich sutków i dotknę
siebie tam, gdzie tak pulsuje... I wezmę sobie cyklony. Kocham cię, mój Święty.
*
Wtorek.
Już jest słońce, taka dziwna przemiana, i nie wiem, co się stało, ale nagle zobaczyłam
Tomka, który jest opalony jak Indianin. Zrezygnowałam z tabletek na dłuższej pauzie i dałam
sobie radę. Coraz wspanialszy mamy kontakt w szkole. Zorganizowałam już klub i siedzę do
wieczora. Dostaję bardzo dużo listów od Magdy, kartek i zdjęć, mam to w nosie, już tego nie
czytam, bo to są bzdury. Palę to w piecu. Boję się o Magdę, że przegra to swoje życie, ona
widzi tylko wieżowce w chmurach, a ja na szczęście dostrzegam jeszcze same chmury. Czuję
jakąś ciszę i pragnę ją w sobie utrzymać. Ale jutro muszę pojechać do apteki i to gdzieś, bo
tutaj dziwnie na mnie patrzą podając mi te leki. Wszystko mi się już kończy, a tego nie można
tak od razu przerwać, chyba chciałabym, ale wiem, że nie dałabym rady. Przynajmniej rano,
gdy muszę sobie wziąć te 5 albo 7, a niekiedy nawet 10, ale będę to ograniczała, święty
Mikołaju, obiecuję ci. I myślę, że przez ten tydzień coś niecoś zrobiłam. Ściskam cię, Święty.
*
Piątek.
Długo rozmawiałam z panią od polskiego. O literaturze. I nagle zrozumiałam, że ta
kobieta jest dziewczyną, jakby niewiele starszą ode mnie, zachciało mi się mówić do mej po
imieniu: Anka. Mówiłyśmy o Wojaczku, Bursie i Stachurze, a potem opowiadałam jej o
Leśmianie i Baczyńskim, bo tę poezję też kocham. I wiersze takiego poety Różańskiego obie
bardzo lubimy. Pani Anka poznała kiedyś Różańskiego, bo on jeszcze żyje. A w jakimś
momencie, gdy mówiła o tym, jak bardzo mnie rozumie, właśnie mnie, powiedziałyśmy
prawie jednocześnie, tak od siebie: „Mam w dupie małe miasteczka”. I ona bardzo
pragnęłaby, żebym wprowadziła jakąś zmianę w tej budzie i chyba dlatego zaprosiła mnie na
rozmowę. Było śmiesznie i wesoło, pani Anka piła wino, a potem nie było mi śmiesznie i
było mi źle i nie mogłam powstrzymać się od płaczu, bo powiedziałam taki wiersz:
Kwiat zrywając, kwiat wąchając
Ja zarazem świat mijałem będąc przy tym
[w swoim prawie
Ciebie biorąc, z Ciebie pijąc
Ja o niebo już nie dbałem, wiedząc przecież,
[że to jedno.
A kiedy ona pogłaskała moje włosy, tak że przeszedł po mnie dreszcz jak zapowiedź
orgazmu, wskoczyłam na krzesło i mówiłam bardzo głośno:
Na brednię naszą i na naszą nędzę.
Na zatwardziałość w naszym szaleństwie
a gdy pani Anka chciała mi przerwać, to zaczęłam już wrzeszczeć:
I na naszego głodu głośny krzyk,
Na dom nasz, który opuściły sny,
Na naszą mowę wielce bełkotliwą,
Na rozpaczliwie niedorzeczną miłość
i nie wiem, co się stało, bo zrobiła się cisza, to znaczy wokoło zrobiła się nicość,
obudziłam się w gabinecie zabiegowym, chyba zemdlałam, ale to jest nieważne. Prowadzę
kółko literackie i dobrze. Znowu nie mogę zrozumieć, że aż tylu ludzi pisze wiersze i
spotykamy się i słucham ich wierszy, a oni moich, jeśli coś powiem. Mnie się wydawało,
święty Mikołaju, że tylko ja jestem taka, taka... Pisząca, niedorzeczna. Rozpaczliwie
niedorzeczna. Pani Anka ma ładne usta. Jest fajna, a dyrektorka to głupia stara baba,
spodobało mi się, gdy Anka powiedziała, że ciężko jej, bo i pieniędzy ma bardzo mało, ale nie
dlatego tak jej ciężko, tylko dlatego, że nie może się w pełni realizować w tej naszej budzie
M. Curie - Skłodowskiej. I mówiła, że ma nad sobą dużo kontroli. A potem opowiadała o
swojej matce, która w gimnazjum miała taką wspaniałą polonistkę, co na lekcjach mówiła o
Lwowie, o Katyniu, o tym, co wtedy było zakazane. A potem płakała Anka, bo z tej szkoły
wyszli najlepsi uczniowie i zajmują teraz wysokie stanowiska nawet w rządzie. A ona tak
płakała chyba nie dlatego, że już swojej mamy nie ma, ale dlatego, że nadal są podobne
ograniczenia. Coś wolno, a czegoś nie wolno. Na przykład religia, którą omijam z daleka, a
którą nazwano też etyką. Zobaczyłam, jaka Anka jest piękna i pragnęłabym jej o tym powie-
dzieć, bo mimo tej różnicy wieku coś mnie do niej ciągnie. I w ogóle już mam dość tej swojej
krwi miesięcznej i nie wiem, co mam z nią robić, ona jest jakaś sztuczna, jakby nie moja
własna, i boli mnie brzuch i piersi mnie bolą i gorzej się czuję, w głowie też gorzej, biorę
pabialginę, ale to nie pomaga, więc wzięłam sobie dzisiaj trochę więcej dormów. Może
dlatego tak do ciebie piszę, ale chyba rozumiesz to moje przeżycie, jeśli zwykła nauczy-
cielka... Chyba ją kocham... Anka mówiła jeszcze, że jej pragnieniem jest odnalezienie tej
polonistki uczącej jej matkę. Mogłybyśmy szukać jej razem... Albo jej grobu... Wróciłam do
domu, gdy było ciemno. Pomyłam garnki i babcia się ucieszyła. Ładnie wygląda teraz
kuchnia pomalowana przez Tomka na taki kremowy kolor. Lody z kremem. Piec też jest
wyczyszczony, okno wprawione. Podobno mogłam wtedy umrzeć przez zaczadzenie. Był
lekarz i leżałam parę dni. Więc Nobel już drugi raz mnie uratował, pierwszy raz to było to
kartoflisko, gdzie bym zamarzła. Tam bym zamarzła, a tu bym się upiekła, dobre! To bydlę
leży przy mnie i ziewa, gdy drapię go po brzuchu. I czeka na kolację. A ja nie mam co dać mu
na kolację, bo przecież nie będzie jadł kartofli i jakichś obiadowych resztek. Chyba pójdę,
tak, pójdę do szopy, pójdę i wezmę jedną kurę, wybiorę wielką, ukręcę jej łepek, wszystkiego
przecież trzeba się uczyć, mój święty Mikołaju, jeszcze wezmę sobie dwa cyklony, żebym
była silniejsza, ale to tylko dzisiaj, po tym zmęczeniu, obiecuję, od jutra już będę się
poprawiać, tylko muszę załatwić z tą apteką, a na pieczątce pisze: Arkadiusz Boski,
psychiatra, wyobraź sobie, mogłoby pisać: Mikołaj święty, ginekolog. Z Nobla błoto już się
wykurzyło czy odpadło i wygląda już jak Nobel, a ja cudownie śpię, zasypia mi się bombowo,
cała pościel jest brudna jak piękna bajka, Nobel się na mnie wdrapuje ... Jak się uporam z tą
kurą, to będę jeszcze spokojniej zasypiała, a psisko kurę może pożerać w łóżku, tak będzie
dobrze, a ja będę myślała o tobie, który jesteś tym wybranym i będę myślała o Ance, którą
pokochałam... Ty też śpij smacznie wśród swoich anielic... Baj, baj.
*
Poniedziałek.
Danusiu, jesteś piękna! Królicom wyraźnie brakuje samca. Trudno. Niech cierpią. Ja
też cierpię.
Tomek skończył swój szałas. Umordował się strasznie i cały jest pokaleczony.
W ogóle to czuję słońce. To jakby coś innego. I zniknęła ta ciapa i chyba jest wiosna,
buchnęła znienacka, tak że trochę oszaleć można. Wszystko gwałtownie zielenieje, albo to
mnie się tak wydaje.
Fajnie jest, bo zrobiłam coś z tej swojej paczki polonistycznej i wszyscy są zdumieni.
Podobno nawet głupia dyrektorka mnie chwaliła mówiąc ironicznie, że nawet pani Dorotce
coś się wreszcie zachciało robić. Pal ją... Tere - fere... Czytamy wiersze i opowiadamy o nich
i nawet ma do nas przyjechać taki krytyk literacki, żeby to ocenić. Będzie miał tutaj spotkanie
autorskie i będzie mówił o literaturze. Pewnie mu coś dogadam. Moich wierszy mu nie
pokażę, chociaż Anka bardzo mnie namawia. Zresztą nie chce mi się już ich zapisywać, mam
je w głowie, tak jakby w tej głowie mojej był taki zeszyt na wiersze albo może nawet książka.
Wiesz, zrobiło się bardzo późno, tyle miałam takich dziwnych przygód i wrażeń. Wiersze
tych dziewcząt i chłopaków są przede wszystkim o miłości, chyba banalne, ale w niektórych
odczułam taką wielką prawdę, tak jak chłopiec złączony z dziewczyną, jak dziewczyna z
dziewczyną, jak ty z drugim świętym aniołem. I tak czysto było w tej prawdzie, którą od-
kryłam. Chcę o tym porozmawiać z Tomkiem, gdy tylko przeniesie się do tego szałasu, bo na
razie jest nieprzytomny. I ja jednak chyba go poproszę... Myślę o Arku, oczywiście, że myślę
i widzę go: taki piękny, taki trzęsący się, spocony, z trudem trzymający kierownicę... I jego
oczy widzę, takie jasne, przenikliwe i widzę jego oczy, mętne oczy... Ale wiem, że to koniec,
to koniec i koniec, to nie ta droga. Już nie chcę tej drogi i jego nie chcę. Piękniejszą drogą jest
Anka. A na Magdę jestem taka wściekła... Trochę nie rozumiem tego, co się we mnie dzieje...
wiem tylko tyle, że sama nie mogę być swoją kochanką, bo to nie tak. Albo znudziłam się
sobie. Przede mną leży kartka od tej Magdy z drapaczy chmur, właściwie to jest zdjęcie, jest
stacja benzynowa, a ona wsiada do limuzyny, takiej... Wyrzucę ją razem z tą piękną
limuzyną. Odzywa się też tatuś i odzywa się mamusia, ale pieprzę tatusia i mamusię, tych
listów i kartek też nie czytam. Do pieca. Mamusia jest zdrowa w każdym sanatorium i
realizuje się z panem Romankiem (Romanek - romantyczny hurtownik, hurtownik - -
ratownik), a tatuś też na pewno realizuje się z różnymi panienkami (panienki - okienki -
ściągane sukienki).
Na tym spotkaniu, które zorganizowałam dzisiaj w budzie, było trzydzieści albo
więcej ludzisków, nawet z klasy maturalnej. Nie wiem, dlaczego mają do mnie aż takie
zaufanie. Zaczęli składać wiersze, bo zorganizowałam ten turniej jednego wiersza i finał
będzie za tydzień, będę w jury i Anka będzie, i jeszcze jedna polonistka. To pierwsza taka
impreza w historii tej budy i nie wiem, co na to Skłodowska - Curie. Wiesz, Święty, ty też
możesz być w jury. Zapraszam. I oczy mi się zamykają, Nobel zeżarł mnóstwo wołowiny ze
sklepu i rzygał. Zresztą, zresztą, zresztą...
*
Wtorek.
Tomek obudził mnie rano i powiedział, że mnie kocha. Nobel powiedział, że mnie
kocha. Danka powiedziała, że mnie kocha. Śnił mi się Arek cały pokrwawiony.
Anka stwierdziła, że zrobiłam wspaniałą analizę wierszy i podpisuje się pod moimi
ocenami. Dostałam też czwórkę z matmy, co jest chyba niebywałym osiągnięciem.
Jest tak cudownie, słońce, Tomek jest już zupełnym Indianinem i chodzi z siekierką,
ciągle coś rąbie i poprawia. A ja nic nie mam z tego słońca, muszę tym głupim autobusem
jeździć do budy, a kiedy wracam jest już za późno, tym bardziej że ostatnio zasypiam po
obiedzie. I śnią mi się głębokie jeziora lub bagna i jakieś ptaki. Nie umiem tego odróżnić ani
we śnie, ani po przebudzeniu. Jakbym śniła nadal, albo jakby była taka rzeczywistość. Na
razie w żadne jezioro nie wpadłam, ale jakieś ptaki latają.
Bardzo mało łykam prochów i nawet na noc biorę sobie mniej, tylko muszę brać rano,
bo bez tego nie mogłabym żyć, ale nie biorę już w powrotnym autobusie, może dlatego tyle
śpię w tych jeziorach i bagnach. Przez tę działalność w szkole i przez kontakt z Anką
zrozumiałam, że to wszystko jest trochę z nudów. Piotrek pojawia się od czasu do czasu i pali
trawę. Nie rozmawiamy. Ale gdy patrzę na niego, to widzę, że bardzo się nudzi. Teraz tyle
ludzi mnie kocha albo lubi, nie chce, nie dba, żartuje, w myśli, w mowie, w sercu, na ślubnym
kobiercu. Myślę, że brzozy, które rozkwitają, też mnie kochają. Przytulam się do nich
niekiedy. Kończę, bo znowu jestem tak padnięta, że już nie mogę, i pomyślałam, może po raz
pierwszy, że teraz jest czas na jakiś znak od ciebie, Święty, jeśli jesteś święty, Mikołaju. Cipi,
cipi, tiu, tiu, wszystkie kury idą do snu.
*
Poniedziałek.
W sobotę był turniej jednego wiersza i drugą nagrodę dostał Piotrek, który w ostatniej
chwili podrzucił króciutki wierszyk o spróchniałym drzewie. Ja dałabym mu pierwszą
nagrodę. Piotrek pojawił się brudny i odbierając wazon - nagrodę pocałował mnie w rękę. A
potem przewrócił się i wazon pękł. I w końcu poszedł sobie chwiejnym krokiem.
Jutro jedziemy do Warszawy. W Teatrze Polskim grają „Hamleta”. To podobno dzięki
mnie ta wycieczka, jak powiedziała Anka. Ja tylko poszłam do dyrektorki i oświadczyłam, że
kółko polonistyczne chce obejrzeć „Hamleta”. I jakoś znalazły się pieniądze, autokar, a głupi
babsztyl powiedział, że jestem dzielną córeczką tatusia. Jak będę odbierała świadectwo, to
dam jej za to w pysk. Dwa razy. Bo Skłodowskiej - Curie też się należy.
I fajnie. Deszcz, grad, błysk, grzmot, pierwsza wiosenna burza. Danka taka spokojna,
dostojna. Rozmawiałam też trochę z Franką, która już ledwie mieści się w klatce. Odniosłam
wrażenie, że interesuje ją tylko żarcie.
A Nobel chyba zmienia kolor, albo to we mnie się kolory zmieniają. Jakby bieleje -
Chryste, co się dzieje?! Jakiś apatyczny dzisiaj, coś mu nie gra. Myślę, że muszę
wykombinować mu dziewczynę, to znaczy sukę. Chyba tego potrzebuje. Tak samo jak ja.
Jakiegoś dotyku, który na razie muszę dawać sobie sama. Czuję, jak nabrzmiewam cała, a po-
tem w przedłużonym spazmie odlotu zasypiam. Też dobra metoda, bo przez to biorę mniej
tego przeklętego cyklonu na noc. Tylko jak długo? Jak długo można kochać się samemu?
Ciebie kocham inaczej, Święty, ale mógłbyś sobie jednak o mnie pomyśleć. Alleluja!
*
- Wchodzimy wszyscy. Ja z biletami na końcu. Dorota, co z tobą?
- Aniu...
- Co się dzieje, kochanie?
- Boję się... To on. I patrzy na mnie.
- Wchodźcie, proszę, wchodźcie. Dorotko, kto... kto na ciebie patrzy?
- Anka! Ja zostaję. Potem ci wszystko wyjaśnię.
- Dorota, tak walczyłaś o tego „Hamleta”!...
- Proszę, nie mów nic... Przyjdę, tak, przyjdę... W którejś przerwie.
- Weź swój bilet.
- Dzięki, Aniu. I nie martw się o mnie. Hamlet, tak, Hamlet. Coś się wydarzy.
- Moja ty...
- Jeszcze tylko usta...
- Jak to... Dorota!...
- Twoje usta, Aniu. Pocałuj mnie.
- Uspokój się, kochanie. Idziemy... Żebyś zdążyła na autobus, pamiętaj...
- Tak, Aniu...
- Cześć!
- Cześć... Dlaczego?...
- Stokrotka! - Arek!
- Kochana!
- Kochany mój! Grają „Hamleta”, przyjechaliśmy...
- Wiem. Wszystko wiem. Stokrotka!!
- Arek!
- Zmieniłem się, prawda? A ty taka piękna...
- Jesteś trochę...
- Wiem.
- Blady.
- Wiem. Stokrotka!
- Arek...
- Kocham cię!
- Arek! Nie mów...
- Stokrotka!
- Puść mnie!
- Stokrotka!
- Muszę iść, Arek. Spotkamy się potem...
- Stokrotka! Bądź ze mną!
- Arek, nie mogę! Muszę iść, mam tyle zajęć, ja się...
- Stokrotka! Ratuj mnie. Ja ginę!
- Arek, puść mnie! Idę...
- Ja ginę!
- Arek... Ty jak szatan tu się pojawiłeś, Jezu, co ja mam zrobić?...
- Chodź ze mną. Wiesz, że byłem lekarzem, walczyłem o to, by inni nie ginęli. Bądź
dla mnie lekarzem...
- Arek! Kocham cię! Arek!! Uratuję cię!
- Chodź, jedziemy! Tylko ja nie mam ani grosza.
- Ja mam...
- Taksi! Wsiadaj. Konstancin, Góra Królewska. Pomilczmy trochę. Popatrz na to
zasyfiałe miasto. Pomilczmy. Tylko... Stokrotka, ja już nie mogę... Pomóż mi!
- Arek... Ty nadal?!
- Ginę. Ja nadal. Jestem taki słaby... Pomóż mi, muszę do kanału... Ten towar jest teraz
przeklęty...
- Taksówkarz na nas patrzy...
- Niech patrzy... O, już! Dobrze... Kocham cię!
- Jezu... Też cię kocham! Cały czas...
- Cały czas...
- Masz takie dziwne oczy, Arek.
- Dobrze, że jeszcze mam oczy, Stokrotka.
Tak jak w słanie nieważkości
Oddech twój mnie w górę unosi,
Tylko tyle dzisiaj wiem...
*
- To twój dom?
- Mała! Czy to jest dom? Ruina. Stoi tak i stoi, od lat. Ale tutaj będziemy mieszkać...
Jest już ciepło, a jest też piecyk, który grzeje. Gdyby Stokrotce było chłodno.
- Nie będzie mi zimno, Arek.
- Ja sobie tutaj śpię, na dworze, pod okapem, w śpiworze. I patrzę w niebo. Tak sobie
tęsknię. O, posłuchaj. To zresztą kumpel.
Już wstał twój dzień,
Już pora iść, synku
bo każdy z nas, synku
swą drogę ma...
- Nobel miałby tu świetnie...
- Nobel. Kto to jest, Nobel?
- Mój pies. Nie mówiłam ci nigdy? Kocha mnie...
- Zobacz, te sosny, jakie piękne. Będziemy spali blisko sosen. Dadzą nam dużo sił. A
w piwniczce wszystko ładnie się gotuje, bulgocze, spływa sobie do gara. Wiem, że podły
towar, ale muszę jakoś zarobić. Mam za to trochę różnych takich... O, weź sobie to!
- Jakie ładne...
- Jakby z sosenki spadła sobie. Otwórz buzię. Jakby spadła prosto w twoje usta, piękne
usta. Szyszka. Tak, skuny, gwiazdki. I tak sobie żyję, żyłem. A wcześniej... Myślałem, że
mnie odwiedzisz, Stokrotka...
- Gdzie... Gdzie, Arek, miałam cię...
- Drobiazg. Nieraz czuję, że jest się komuś potrzebnym, bardzo potrzebnym. I wtedy
wszystko wiadomo, Stokrotka. Gdzie i jak.
- Arek, ja nie czułam. Ja stanęłam trochę na nogi i...
- Tak, Stokrotko. Jesteś boginią. I włosy ci urosły... Uciekłem ze szpitala. Przegrałem.
Ale to jeszcze nie koniec. Wygram. Teraz wiem, przy tobie wiem.
- Kochany!
- Będziemy obserwować drzewa, słuchać muzyki, nie będziemy nigdzie wychodzić.
Tylko w nocy będę musiał się urywać, przywozić jakieś żarcie, rozumiesz. To, co nam będzie
potrzebne. Jak ci jest po tej małej szyszce z wielkiego drzewa?
- Cudownie, Arek, wiesz, ja już zapomniałam, zapomniałam, bo ja przestałam trochę...
Taki spokój... Jakiś inny...
- No, właśnie. Inny. A tego nie można przestać.
- Arek, moją babcię szlag trafi! Jajo!
- Trudno. Jajo.
- Może mnie szukać policja, różne rzeczy, takie śmieszne, nie?
- Załatwię to. Będą wysyłane listy z teatru, że przyjęto cię na staż. Więc jak,
Stokrotka?
- Dobrze, Arek...
- Zostajesz ze mną? I uratujemy się?
- Zostaję, Arek. I uratujemy się.
- Kocham cię!
- Boże, Arek, jaki ty jesteś strasznie chudy! Chyba muszę nauczyć się gotować, żebyś
ty...
- Mała! Kochana moja! Jestem chudy i nagi. Ty też bądź naga... Chodź, i chodź, i
chodź...
Na cześć Twoją wznoszę kielich,
Kielich mojej krwi,
Na chwałę Twą
Wznoszę kielich ten dziś
Za te dni i noce, które dałeś mi.
Zwracam Tobie to, co mi jeszcze każe żyć,
Jeśli jest we mnie ludzka dusza,
Tchnij ją w nową kukłę
I baw się nią...
DZIEWIĄTY. BYK
- Arek! Kurczę, skąd ty masz taki samochód?
- Wystrzałowy, nie?
- Bomba!
- Patrz!
- Co to jest?
- Nic. Rzeczy martwe. Dolce. Szmal.
- Arek... Byłeś taki biedny... Skąd ty to masz?
- Stokrotko! Przytul mnie! Całuj mnie! Całego mnie całuj! I o nic nie pytaj.
Wyjeżdżamy stąd!
- Arek, tu jest tak cicho, tak dobrze...
- Wyjeżdżamy!
Mój dom to nie moja ojczyzna,
Moja ulica to nie moja ojczyzna,
Ten świat to nie moja ojczyzna,
Moja dziewczyna to nie moja ojczyzna,
Nawet, gdy się rozbiera cała,
Nawet, gdy się rozbiera cała
Nawet moja samotność zgwałcona ciepłem jej
[oddechu...
*
Wiesz, wiecie, mój święty Mikołaju, łaju, łaju, mój Noblu, oblu, oblu i ty, Stokrotko,
tak, mówię do ciebie, to jest karuzela, najcudowniejsza karuzela marzeń i już niczego nie
rozumiem przy tej karuzeli, młyńskim kole, ruletce, ruletce, żyletce, taki zielony stół jak
trawa i tyle znaków na trawie świeżo ostrzyżonej, takiej pachnącej, oszałamiającej i to dziwny
oszołomiony świat, i tak mi na tej karuzeli karuzelowato. Nie ma karuzeli, przecież nie, na
samym szczycie, w wirującym pędzie, to wesołe miasteczko i wreszcie jestem tutaj z moim
ojcem, taka mała, coraz mniejsza, hej rozhuśtaj mnie, rozhuśtaj, rozbujaj, tak daleko, coraz
mniejsza, hej rozhuśtaj mnie, rozhuśtaj, rozbujaj, tak daleko, tak wysoko, tak daleko, już nie
można...
- Stokrotko, kochanie, ty coś mówisz na głos, ciszej, kochanie, bo tutaj obowiązuje
cisza, to jest gra...
- Tak, tatusiu, Areczku...
- Seventeen. Black. Siedemnaście. Czarny.
- Patrz, Stokrotko! Trafiłem. Proszę! To dla ciebie, mała.
- Tak się cieszę... Żetoniki, żetoniki... toniki...
- Jesteś troszkę podniecona. Powąchaj tego. Parę razy. To cię uspokoi. Tylko, żeby
nikt nie widział.
- Tak, tak, ja mogę to wszystko zjeść, Arek, mogę wylizać z twoich rąk, z twoich nóg,
z twojego...
- Cichutko, Stokroteczko... Obstawiamy...
- O, fajnie... Żetoniki, koguciki, kutasiki... To ja obstawię na 13, bo ona jest pechowa,
o! Ile mogę? Noga na nogę...
- Ile chcesz kochanie?
- Ale ile? Tyle ile?
- Ile chcesz?
- To wszystko. Ja stawiam wszystko. Taka jestem pechowa, z Czechowa, pechowa i
wszystko na 13.
- Aha!
- Finish betting! Proszę kończyć obstawianie! Co za cisza, co za hałas, jacy piękni
ludzie, jak Mikołajowie święci, tacy mili, dostojni tacy, cacy, cacy, podani na tacy, złota taca,
złota taca, panie, takie suknie wykwintne mają panie, panowie, panowie, wdowy wdowie, tyle
włosów na głowie... Poloneza czas zacząć...
- No morę bet! Koniec obstawiania!
Panie proszą panów... Gdzie ja przez ten czas byłam... Jaki spokój, niepokój i spokój,
szmineczki, laleczki, spokój, dziecinny pokój, Jezusik wisi sobie, wisi, a ja w balowej, nie w
balonie, w balowej sukni, którą ty mi kupiłeś, Arku, święty Mikołaju i te szpile mi kupiłeś,
łeś, łeś... I co się ze mną dzieje, pani Matko Boska, tyle nowych rzeczy, tyle poznań, Poznań
miasto, tyle doznań, doznań...
- Thirteen! Black! Trzynaście! Czarny.
- Ołooojoj!!!
- Mała! Ty masz niesłychane szczęście! Stokrotko kochana! wiesz, jaką furę szmalu
wygrałaś?!
- Ty! Tylko ty! Only you!
- My, kochanie. Wylądujemy na Lazurowym Wybrzeżu, każdy z nowiutkim BMW.
Stawiasz jeszcze, szczęściaro?
- Finish betting! Proszę kończyć obstawianie!
- Nowe rzeczy... Doznania, miłosne doznania, miłosne... Wszystko! Jeszcze raz
wszystko na 13! Albo nic... Śniło mi się właśnie... Areczku, ja już się w to nie bawię....
Szkoda mi tej trawy i tych tulipanów szkoda bardzo... Pochodzę sobie, pochodzę, ę, ę. Będę
grzeczna, grzeszna, grzeczna... Pooglądam sobie... wszystko...
- No morę bet! Koniec obstawiania!
- Areczku, tulipaneczku... Mogę... Noga na nogę... Bardzo cię proszę, groszek,
groszek...
- Ale nie sama, Stokrotko! Niedźwiedź, idź z nią!
- Proszę... Areczku, dzwoneczku... Ja sama... Siama... Siadaj, Niedźwiedziu...
Niedźwiedzie śpią...
- Stokrotko! Moja ty piękna! Jak ci lśnią oczy... Nie zgub mi się...
- A tobie jak diabłu, Areczku, rubineczku...
- A mnie też lśnią się oczy?
- Och, Tolek, jak tobie lśnią się oczy... Oczy, oczy, oczy. I tobie, Iwa... Och, Iwa,
Iwa... Iwa... Idę...
- Thirteen! Black! Trzynaście. Czarny.
- No, no, no!!!
- Ołojojojojoj!!!
Idę, idę, idę, idę... Idę, idę, idę, idę... Idę. Idzi dzidzi. Maszyny, Mikołaje, Mikołaje,
maszyny... Groźne, fajne, fajne, groźne... Jakieś serduszko... wisienka... gruszka, pietruszka...
I serduszko...
Zobaczę, czy bije, jak bije, co bije... Bije, kije. Prawdziwie bije... Nie jedno, to kilka
serc bije, a w tej drugiej, tak migającej...?
- Przepraszam panią. Ale tak nie można. Bardzo przepraszam. Może pani uszkodzić
automat. Bardzo proszę!
- Tam są serca! Ja je kupię!
Jezu, coś we mnie zadrgało, zadrżało, serce moje krzywe zadrgało, zadrżało... i w
mózgu... Gdzie jestem?... Był Tolek, była Iwa, był Niedźwiedź... I był mój Areczek kochany,
złocisty i ja go kocham, i automaty sobie kupię, piękny pan o nich mówił... i trawa świeżo
strzyżona... Ten zapach... Tak, jestem rośliną, rośliną jestem, ja jestem rośliną i muszę nią
pozostać, już wiem, odkryłam całą tajemnicę całego świata... Ale!... Zdejmę te przeklęte
buty... Gdzie mam iść... Siusiu...
- Ja pani pomogę!
- Siusiu...
- Zaprowadzę panią. Proszę, proszę...
- Siusiu... Jestem rośliną, kochany człowieku...
- Proszę, tu jest damska. Wejdę z panią, pomogę.
- Ależ, oczywiście, chodź, mój miły, chodź? Posłuchaj mnie! Powąchałam coś
białego, śnieg wąchałam... I stałam się rośliną... Z tego śniegu wyrosła roślina... Byłeś kiedyś
rośliną, człowieku? Jezu, kto mnie tak gniecie?...
- Cicho, smarkula! Dawaj wszystkie pieniądze, żetony! Dawaj szybko, bo cię tak
urządzę, że się nie pozbierasz. Widzisz, brzytwa! Poszatkuję ci buzię, ślicznotko! Szybko!!
- Brzytwa... Ładna... Ale nie obcinaj rośliny...
- Tu nie ma żartów, małolato! Dawaj forsę! Żetony!
- Forsę... Żetony... Bierz.
- Dawaj!!!
- Bierz...
- Kurwa!! Ty dziwko pierdolona!!! A, masz!! Co!?
- Dobrze mi... Zielono wokoło... Jestem rośliną...
- Ty nie poczułaś mojego uderzenia?! To ty nic nie czujesz?!! Masz!! Leż sobie tam
pod sraczem, a ja cię obszukam. I naznaczę cię tym skalpelem...
Jezu, przecięli mnie... Ale mi dobrze... Coś z moich ust kapie, ale mi dobrze... Jaka
piękna czerwień... Nie wiedziałam, że rośliny puszczają takie soki... Coś mną szarpie...
podrzuca... Hałas... Ktoś tutaj... Dlaczego mi przeszkadzają...
- Ty skurwielu! Stój!
- Arek, to ty! Moje soki są czerwone...
- Ty skurwielu! Zapłacisz, gnojku!! Moją dziewczynę?!
- Ty, odejdź stąd, wyrzuć ten pistolet, schowaj, wyrzuć, zaraz przyjdą moi chłopcy,
dobrze ci radzę...
- Ty moją dziewczynę?! Ty uszkodziłeś Stokrotkę!! Czy ty wiesz, co to znaczy?!
Stokrotka?
- Dobrze, dobrze... Nic się nie stało. A ja jestem policja, wiesz? Schowaj spluwę,
schowaj spluwę... I wyjdźcie, spokojnie... Ty wiesz, koka... A ja ciebie już znam... Więc
wyjdźcie! Spokojnie. I nic sie nie stało... W porządku?
- Koniec!
- Arek!! On mi bardzo pomógł...
- Ty gnoju!!
- Jezus Maria... Zostaw...
Jak on rzęzi... Jak on rzęzi... Jak się wije... I ta krew... niebieska...
- Szybko, Stokrotka! Wstawaj, żartów nie ma!! Wciągnę go do środka... Przemyję ci
twarz... Dobrze, że wziąłem tłumik... I szybko!!! Ty głupia, mała... Spieprzamy! Spieprzamy
szybko!! Idź spokojnie do wyjścia, bardzo spokojnie...
- Jestem rośliną...
- Opanuj się!!
- Jestem rośliną... Czerwoną i niebieską... Zielono mi...
- Stokrotka!! Zabiłem człowieka! Opanuj się! Spokojnie do wyjścia! A ja zawołam
chłopców i Iwę... Albo nie! Tak! Tolo! Tola trzeba uratować... O tak, spokojnie... Spokojnie...
*
- Co, zmieniamy miejsce? Ale walisz! Kurczę, przecież to stolica, prawda, Arek?
- Tak, Tolo. Stolica.
- Pałacyk Kultury bym wysadziła...
- Masz rację, Iwa.
- Ja do siebie mówię, a nie do ciebie, pedałku! A to śliczne dziewczę śpi i chrapie.
Wcale nie takie śliczne. Nie przeszkadza ci to chrapanie, Arek?
- Zamknij się, Iwa!
- Wariat jesteś? Nagle wychodzimy...
- Cholera! Tolo, przyjacielu! Rąbnij mi piątkę!
- Arek, ty prowadzisz...
- Tolo... Będzie dobrze, nie bój się... No, strzelaj!
- Tak. Robi się.
- O, dzięki! Kurwa, dzięki!
- Stoją! Gliny!
- Niech stoją. Spokojnie!
- Świecą ci. Uważaj!! Kurczę, przez krawężnik, rany, Arek, ty jesteś geniusz
kierownicy, nie ma...| Gonią nas! Kogut wyje. Kolorowo jest.
- Nie dogonią.
- Zrobią blokadę. Wtedy będzie tak kolorowo...
- Słuchaj, Tolo... Nie mogę... Ale ty jesteś słaby, przepraszam cię, ty nie uciekniesz, a
Niedźwiedź w ogóle nie prowadzi... Iwa odpada... Dobra! Jedziemy na Wilanów. Tam mam
kumpla, pożyczy forda. Dobrze jest! Już dobrze!!
- Ale nie wal dwieście dwadzieścia.
- Już dobrze! Już nie mogę, to wszystko jest we mnie, te latarnie... Stokrotka!
Kochanie ty moje śpiące, kochanie ty moje, jeśli cokolwiek ci się zdarzy, to ja strzelę w
siebie... Tolo! Budź wszystkich! Szarp ich, budź!! Wysiadamy!
- Kiwają głowami. Tylko Stokrotka nieprzytomna.
- Weźmiesz ją na ręce. Poradzisz sobie, musisz! Jesteś silny! I delikatnie... Tolo,
wierzę w ciebie! Wysiadamy! Ja hamuję, wy w rów i lecicie przez te pola na ukos. A ja potem
wyskoczę...
- Arek, ty się zabijesz, rany boskie!
- Nie, Tolo! Ja mam dla kogo żyć. Już! Wysiadka!
- Aha! Wyskoczył w pędzie, turla się... A kabriolet pędzi prosto w Bramę
Wilanowską, no, co za huk! Było autko, była brama, nie ma autka, nie ma bramy. Kolorowo.
Będzie pomniczek. Chodźcie przez te pola, Niedźwiedzie. Chodź, Iwa, może mnie kiedyś
polubisz... A ciebie, Stokrotko drogocenna, muszę ciągnąć za sobą, bo śpisz sobie, śpisz. O,
tam, macha zapalniczką. A tu zaraz będzie straż pożarna, bo pies pożarł kiełbasę...
- Zamknąłbyś się, pedzio...
- Niedźwiedziu, powiedz coś tej... Będzie straż, policja, pogotowie i sam August
Poniatowski. A nas nie będzie.
*
- Muszę się z tobą, no, wiesz? Stokrotka!
- Tak, Iwa.
- Arek mi pozwolił. To mój dawny chłopak. Znamy się od piaskownicy. Kocham cię.
Daj mi te włosy, daj mi je, niech się cała nimi owinę. Wiesz, chciałam ci je obciąć, gdy
spałaś, ale...
- Stokrotko! Nie rób tego z nią!
- Tolek, milcz, ty impotencie!
- Ja jestem Tolo, ja nie jestem impotent... Ja jestem Tolo... Jakie to jest
popierniczone... Stokrotko, chodź do mnie, zostaw ją, niech ja cię dotknę...
- Spadaj, Tolek! Jestem już naga. Weź tę gwiazdkę, Stokrotka, rozbierz się, będzie ci
dobrze, będzie nam dobrze...
Dam ci usta za twe usta,
Dam ci oczy za twe oczy,
Oddam dotyk za twój dotyk...
*
- Kochanie ty moje! Stokrotko! Najbardziej pustynnowłosa! Jak mi dobrze, gdy tak
leżymy i słuchamy tych Głosów Vangelisa, który na pewno wie, czym jest życie, czym jest
śmierć, bo inaczej tak przejmująco by nie grał. Wiesz, biały jaguar stoi przed hotelem. Jakie
to wszystko proste, prawda? Pieniądze. Samochody. Dokumenty. Stokrotko, nie odwracaj się,
nie płacz, zaczekaj. Nie płacz, kochana... Nie ruszaj się... Teraz w ciebie wejdę i tam
pozostanę...
- Arek!...
- Nie płacz, maleńka!
- Arek, musisz mi coś dać, ja nie mogę... Przecież nie mogę... Nie mogę... Jakąś
gwiazdkę mi daj albo coś po czym będę rośliną... Jak wtedy...
- Dobrze, ale potem. Stokrotko! Ty byś wszystko chciała od razu. Musisz ostrożniej,
kochana, ostrożniej... Nie ruszaj się! Nie ruszaj się... Nie płacz... Masz, weź to, po tym jest
tyle energii i tyle smutku, po tym się śpi i jednocześnie czuwa, jest się bezwolnym i można
przenosić... Jak te Głosy Vangelisa...
- Już!... Już dobrze, Arek! Jak ja cię kocham! Przebij mnie całą, kochany! Tęskniłam
za taką ciszą, jaka zrobiła się teraz... Jesteś najpiękniejszy, jesteś aniołem... Dlaczego?
Dlaczego ty płaczesz, Arek? Ja płaczę, ty płaczesz. Ty płaczesz, ja płaczę... Arek, powiedz
coś! Zaleją mnie te twoje łzy...
- Przepraszam, Stokrotka! Mam z tym kłopoty ostatnio... Spróbuję jeszcze raz...
Delikatnie.
- Nie, mocno! Niech mnie boli! Rozerwij mnie...
- Już nie umiem...
- Umiesz! Ty wszystko potrafisz! O, tak, głębiej... jeszcze... O, cudownie, jak boli...
- Przepraszam...
- Niech boli. To piękne. Arek, głębiej! Jeszcze głębiej! Arek! Arek!!! Jezu... Czemu
nie dałeś mi tego w usta... Niech cię wyliżę...
- O, Boże! Ile ja w życiu przegrywam, ile ja w życiu wygrywam, bo mam ciebie,
Stokrotko! Nie śpij jeszcze... Zabiłem człowieka... źle mi...
- Śpijmy, kochany... Ten twój Vangelis tak usypia... Nie zabiłeś żadnego człowieka,
wydawało ci się, śniło ci się...
- Zabiłem!
- Nie, Arek. Śpijmy...
- W gazecie o tym pisali... Nie boję się, że mnie znajdą, bo mnie nie znajdą, ale boję
się... siebie. Zabiłem człowieka. Zastrzeliłem. Słuchaj, Stokrotka, te samochody, te pieniądze,
ten cały idiotyczny mafijny świat, to gnojowisko. Ja bez ciebie sobie nie poradzę... Wiesz,
kochana, jedźmy nad morze. Tam teraz będzie pusto, cicho...
- O, już się obudziłam! Cudownie! Nad morze! Tak, tak, Arek, tak, aniele boży, stróżu
mój...
- Jesteś taka piękna... I te włosy...
- Będziemy się kochać w morzu, Arek! I przebijesz mnie!
- Tak, będziemy się kochać w morzu... I nocą pod gwiazdami. Weźmiemy Tola, Tolo
jest taki biedny, bądź dla niego czuła... Iwę też weźmiemy. Niedźwiedzia zostawimy.
Powiedziałaś kiedyś, że niedźwiedzie śpią...
- Tak, niedźwiedzie śpią...
- Więc jedziemy! Zaczekaj chwilę. Potrzymaj mi rękę, trudno mi ostatnio... O, już!
Potrzebuję tego, potrzebuję tej jasności, żeby nie było ciemności, żeby zapomnieć o tym
całym piekle, które mnie... Wiesz, chciałbym być z tobą w kościele i wyspowiadać się... Żeby
mnie rozgrzeszyli... Chciałbym przyjąć komunię... Chciałbym mieć z tobą syna...
- Damy mu na imię Mikołaj!
- Stokrotko! Jak ja mam tego dosyć...
- Przecież to wszystko jest takie piękne, Arek! Aniele! Teraz już wiem, że jesteś tym
aniołem, z którym rozmawiałam kiedyś przez okno, którejś zimy...
- Nie jestem tym aniołem, Stokrotko!
- On był święty. Jesteś nim!
- Jestem skończony. Ty dla mnie jesteś aniołem, jedyną ostoją...
- Jestem rośliną, rozumiesz? Kwitnę... Jestem rośliną! Zrozumiałam sens świata!...
- Mała! Moja kochana mała! Ty i ja. W jakimś maleńkim domku. Zupełnie spokojnie.
Bez szaleństwa. Bez pośpiechu. Spróbować jeszcze raz. Przy tobie. Przy tobie mógłbym...
Ostatnia próba. Jeśli jej nie wygram, strzelę sobie w łeb z tego kolta...
- Razem... Strzelimy razem... Obiecaj mi. Albo wpierw zrób mi tego syna, Mikołaja...
- Stokrotko... Posłuchaj, jak piękny jest ten Vangelis, płynie to we mnie, popłyńmy
razem...
- Płynę... Z nim też bym mogła... Płyniemy... O, Boże, jak płynę, jak kocham się z
tobą i z nim, i płynę, i moje dziecko krzyczy, i te obrazy ze ściany, te kolory na mnie
wpadają, i jestem wszędzie, wielowymiarowa... A nigdy w to nie wierzyłam...
- Czemu płaczesz, maleńka?
- Daj mi spokój... Jestem rośliną i kwitnę, kwitnę przy tobie, to ty jesteś
wielowymiarowy, nie wierzyłam, kwitnę, aniele, a tobie rosną skrzydła. Puść te Głosy na fuli,
Arek! Niech się ten pieprzony hotel rozleci!! I kochaj mnie jeszcze... kochaj mnie...
*
- Stokrotko miła...
- Tak, Tolo?
- Fajnie tu. To jest mój najpiękniejszy maj. I nad morzem. Kąpałem się, wiesz.
- Zimno?
- Nie wiem. Pięknie było. Napisałaś wiersz?
- Tak, napisałam.
- Mogę przeczytać?
- Tak, Tolo.
Wchodzisz we mnie
Zawzięty szalony
Gdzie jest Leśmian
i Łąka
Zabiję Cię tej nocy
Ojcze
- Piękny! Bardzo piękny! Tak piękny jak ty, Stokrotka! I smutny...
- Mogę ci takich wierszy napisać, ile chcesz, Tolo. Na kolanie. Albo na twoim
kochanym członku, o którego nie musisz się bać, bo jest cudowny. Całkiem serio, Toluś!
- Nie mów do mnie Toluś!
- Przepraszam, Tolo. Kochany Tolo.
- Wystarczy mi ten jeden. Noszę go w sobie. I gdzieś doniosę. Zrozumiałem strasznie
dużo. Dziękuję ci, kochana moja...
- Tolo! Nie odchodź! Jesteś świetny. Kocham cię. Tak jak kocham wiersze i anioły.
Jeszcze napiszę ci jeden, o tobie, szybko, może być?
- Dobrze, Stokrotko.
- Pomyślę. Chwila, moment.
Tolo jest prawie aniołem
Tola właściwie nie ma
Anioł poszedł na piwo
Tolo szuka osobnej rzeki
Rzeka została ściekiem
Życie to jałmużna
Tolo znajduje źródło i płynie...
- Słuchaj, Stokrotko... Chciałbym się przy tobie położyć. Nic więcej... Twój Arek na
pewno nie będzie zły, on mnie rozumie... Ja tylko pragnę się przy tobie położyć, pozwól mi,
poleżymy tak sobie... Stokrotka!?
- Dobrze, Toluś! Chodź, połóż się przy mnie.
- Nie mów do mnie Toluś!
- Tolo. Kochane Tolo. Znajduje źródło. I płynie. Jaki ty jesteś piękny! Jeśli chcesz,
mogę być twoja.
- Nie, Stokrotko! Ale ja będę nagi, dobrze?
- Dobrze, Tolo. Bądź nagi.
- I mam taką kasetę... ulubioną... Mogę nastawić?
- Tak, Tolo. Możesz.
- Wiesz, dzisiaj mam dwadzieścia lat.
- Ładnie śpiewa ten... Jesteś podobny do anioła.
- Ja mam dwadzieścia lat.
- Jesteś wspaniałym aniołem. Pamiętaj o tym.
- Jak mi dobrze... Jak mi strasznie dobrze...
- „Brzegi rozejdą się wzdłuż rzeki...” Ładne.
- To „Droga za widnokres”.
- „Nie znajdziesz obiecanej ziemi...” Ładne.
- Słuchajmy... Zawsze kochałem tę muzykę i nosiłem tę kasetę ze sobą... nie miałem
odwagi jej puścić. Dopiero teraz. Z tobą.
- To dobrze, Tolo. Słuchajmy jej razem. Podoba mi się.
- Stokrotka! Chciałem ci coś powiedzieć...
- Mów, Tolo. Mów o wszystkim. „Był już taki egzamin z historii...” Ładne.
- Zachowaj mnie troszkę. Tylko troszkę. W sobie. W pamięci. Chciałbym spać...
- Śpij, Tolo.
- Nie opuścisz mnie, dopóki nie zasnę? I pozwolisz mi tego wysłuchać?
- Nie opuszczę cię, Tolo. I pozwolę ci.
- Stokrotko...
- „Byli już tacy ludzie, ale nie ma pewności, że to byliśmy my.” Ładne.
- Na pewno mnie nie opuścisz?
- Będę przy tobie, Tolo. Tylko podaj mi fajki.
- Tak. Przewróciłem butelkę.
- To dobrze, Tolo. Niech leży.
- Jestem taki śpiący. I w ogóle.
- Zapalę sobie.
- Stokrotka!
- Tak, Tolo?
- Dotykaj mojego serca...
- Twojego serca...
- Tak. Dotykaj mojego serca. Mojego serca.
- Dobrze, Tolo. Bije. Pięknie bije... Jak zegar...
Gdziekolwiek będziesz, cokolwiek się stanie.
Będą miejsca w książkach i miejsca przy stole.
Kasztan, kiedy kwitnie lub owoc otwiera.
Będą drzewa, ulice, ktoś nagle zawoła,
Ktoś do drzwi zapuka i pamięć przyniesie
Z kwiatem, z godziną, z kolorem.
Gdziekolwiek będziesz,
Cokolwiek się stanie...
*
- Tolo! Rany boskie! Tolo!! Śpisz?! Tolo, twoje serce nie bije! Tolo? Ty jesteś jakiś...
zimny? Jezu, Arek! Arek!! Ludzie... Boże... Tolo... Ty masz... Ty masz pompkę w żyle...
Tolo...
- Chodź, Stokrotka!
- Zostaw mnie, Arek, zostaw, ja zwariuję, już oszalałam, kurwa, to ja go zabiłam!
- On chciał umrzeć. Chciał umrzeć przy tobie. To było jego marzenie. Tolo już
wiedział... Potem ci wszystko wytłumaczę, Stokrotka.
- Arek! Arek! Daj mi teraz ty w żyłę, daj mi tak, żebym zapomniała o wszystkim, na
zawsze zapomniała...
- Dobrze...
- Jeszcze, Arek, jeszcze!
- Uspokój się! Nie mogę, Stokrotka, nie mogę!
- Jeszcze!!
- Nie mogę!!
- Arek, jeśli mnie kochasz...
- Dość! Dość! Nie mogę!
- Jeśli mnie kochasz, to jeszcze, jeszcze raz!
- Mała, to było tyle, ile nigdy jeszcze nie brałaś... Czyś ty oszalała? Iwa, trzymaj ją!
Boże, łap ją, gdzie ona leci, zwariowała, uciekła... Stokrotka! Stój! Boże, wpadła pod
samochód! Nie! Gońmy ją, Chryste, jeśli ją zgubię, to zginę i ona zginie...
- Ty palancie! Sypiesz się! Trzeba stąd pryskać. Przecież tutaj jest trup. Ten pedał.
- Niedługo cię zastrzelę, ty niewyjebana suko! Gdzie ona jest? Gdzie ona jest?...
Stokrotka!...
*
Wszyscy są aniołami, fruwają, białe skrzydła unoszą mnie, a te korony cierniowe
łączą mnie z niebem, jeden wielki anioł pochylał się długo i miał słuchawkę telefoniczną,
dzwonił do mojego Świętego, a jakaś anielica, ale czarna była, cała czarna, Madonna może, a
udawała, mierzono poziom aniołów w kosmosie, badano też stężenie roślin wśród aniołów,
dokładnie się tym zajmowano, i kolorami tych roślin, dowiedziałam się, że jestem Matką
Boską i czekam cierpliwie w kolejce do pieca kuchennego, żeby być razem z moimi świętymi
królikami, dobrze o tym wiem, tam jest miejsce dla wszystkich świętych i nawet kartofliska
są święte i te bzy, które teraz dzieci święcą, takie płatki białe, przy Pierwszej Komunii święcą,
i na wszystko jest miejsce, i Gałczyński w swoim Praniu brudy pierze, na śmierć motyla
przejechanego przez ciężarowy samochód, potem umiera, skrzynki wódek i każdy sięga, tylko
dla mnie niczego nie ma, bo jestem grzesznicą, jawną grzesznicą, więc czekam i sobie
czekam, ale muzyki tyle i nienudno mi, i cudownie mi, ale znowu któryś anioł mnie bije i
każe spać, tak mnie biją i nic na to nie poradzę, i wiem, że jesteś skończonym draniem i
oszustem, święty Mikołaju, ale tęsknię do ciebie, gdy tylko przestaje mnie katować, i
wyrywam się z tego snu sztucznego, i tyle chciałabym ci powiedzieć, albo nic, milczeć, bo już
i tak nigdy nie przemówię i nie napiszę żadnego, nie napiszę, wiersza, niech się święcą
wszyscy święci, a gdybym ci miała jednak powiedzieć, nabrzmiały Broniewski przemknął
gdzieś w zaroślach, co wyście z tą Polską zrobili, ktoś krzyczy, i Ciechowski śpiewa, i
Lombard, jest szklana pogoda i nie płacz, ewka, perfekt, perfekcjonista święty Mikołaj, to ja
bym ci powiedziała, że wszystko się jakoś zniszczyło i wiem, że nie dostanę się do ciebie, a
jako Matka Boska mogłabym cię uwieść i byłbyś mój, w moich ustach i w moich żyłach mój,
i byśmy razem walili sobie w kanał i brali ekstazy, a gwiazdki by nam spadały z nieba nad
niebem, bo to jest podwójne dno, wiem o tym, właśnie mi opowiadał Freddie Mercury, on to
zna, i tarzalibyśmy się w białym proszku, prawdziwym śniegu, który też jest święty, ja
roślina, ja roślina, ja roślina, roślinka chce wody, roślinka chce się piąć, w górę, w dół,
zabaweczki, a oni, gestapowcy, na nic nie pozwalają i ktoś więdnie, ja więdnę, ale to już nie
ja więdnę, a ty byłbyś dla mnie dobry i zrobiłbyś mi dziecko, albo dwójkę lub same cyklony,
pomyśl, czy ci się to nie opłaca, możemy zrobić jakiś przekop, widzę ten tunel, takie
światełko gdzieś, daleko gdzieś, ty byłbyś we mnie cały czas, czas i czas, a ja bym tylko
rodziła, cyklony, cyklony i tak by się nazywały nasze dzieci, cyklon pierwszy, drugi, trzeci,
piąty, dziesiąty, a szóstkę to dostałam kiedyś z polaka, ale to było dawno i ten tunel się
przybliża, groźne to, jakaś sama jestem, wszyscy odeszli, niech sobie jedzie ten pociąg, może
się zmieści, może przejedzie, po torach jedzie, przez tunel przejedzie, a tam...
- Jak się czujesz, Dorota?
- Chcę anioła.
- Przyjechała matka, panie doktorze.
- Matka Boska.
- Już jest dobrze, dziecko.
- Urodziłam dużo cyklonów...
- Proszę pani, zagrożenia nie ma. Ale myśmy ją tylko odtruli. Teraz wszystko jest
otwarte. Cóż, trzeba zrozumieć tych ludzi. Trzeba wierzyć, że ta piękna dziewczyna będzie
żyła, że będzie chciała o siebie walczyć. Niech ją pani zawiezie do domu i dba o nią. Niech
pani bardzo o nią dba.
*
- Jak się czujesz, kochanie?
- Czy wyrzuciłaś już tego kutasa?
- O czym ty mówisz, Dorotko?
- Tego hurtownika? Tego pieprzonego rywala twojego męża, a mojego tatusia?
- Mój Boże! Mówisz o panu Romku...
- Tak. O tym głupim luju!
- Dorotko!
- Ja już nie jestem w szpitalu, mamusiu... Ty wiesz, czym ja się zatrułam?
Muchomorem matczynym plus hurtownikiem. A to jest podobno jakiś dom, mój dom?
- Kochanie... Oczywiście, twój dom, nasz dom.. - A pan Romek pojechał... Pojechał w
interesach... Tak, pojechał w interesach, daleko pojechał, daleko... I wszystko będzie dobrze,
moja córeczko. Wiesz, przed tatusiem zataimy to, wcale nie będziemy o tym mówić. Ja
rozumiem... zdarzyło się. Boże, co za przekleństwo teraz wśród młodzieży, żadnych
wzorców, ideałów... Przy twojej wrażliwości... Kochanie moje! A ze szkołą załatwimy,
wszystko załatwimy i to już się nie powtórzy, prawda?
- Nie, mamo. Nie powtórzy się, matko.
- Wiesz, Dorota... Ja się boję...
- Ja też się boję...
- Czego się boisz, córeczko? Masz lekarstwa, witaminy...
- Boję się o ciebie.
- Dorota, posłuchaj. Obawiam się, że jesteś w ciąży.
- Jestem w pięciu ciążach naraz...
- Córko kochana!
- Z pięcioma aniołami. Będziesz miała święte wnuczęta. A teraz zostaw mnie, zostaw.
Podobno potrzebny mi jest wypoczynek. Ty sobie jeździsz do sanatorium, prawda? Więc ja
też chcę mieć trochę sanatorium, mamo.
- Śpij, kochanie. Śpij smacznie.
DZIESIĄTY. BLIŹNIĘTA
Środa.
Cudownie tak w słońcu. Upał i upał. I dobrze, że upał. Danka jest taka wielka, że
założyć się mogę, że nie ma większej królicy. Franciszka umarła, nawet nie wiem, co się
stało. Nobel skacze na mnie i rozdrapał mi całą skórę, tak mnie witał. Jest dobrze. Aha, są
jeszcze trzy koty, nie wiem, skąd się wzięły, ale są. Właściwie mieszkają w szałasie u Tomka,
ale do mnie też często przychodzą, a niekiedy śpią ze mną, i rozmawiamy. A Nobel bardzo
zaprzyjaźnił się z nimi, chociaż jest niesłychanie zazdrosny. Podobno prawie nic nie jadł, gdy
mnie nie było. Kochane psisko!
Arek odnalazł mnie u mamy i długo rozmawiali. Czułam, jak bardzo go kocham, ale
odjechał. Powiedział mamie, że zginę, jeśli on się mną nie zaopiekuje. Zostawił mi prochy,
szyszki, jakieś grzybki i pocałował tak, że jeszcze teraz czuję ten dreszcz, gdy o tym pomyślę.
Ale myślę już inaczej. Muszę wykreślić Arka z siebie, bo umrę, jeśli go nie wykreślę.
A matka okazała się idiotką do potęgi i doktor Arkadiusz Boski przepisał jej relanium.
A potem już ta moja biedna matka patrzyła, jak odjeżdża pięknym żółtym samochodem. I
powiedziała, że nawet tatuś takiego samochodu nie ma.
Uciekłam jak najszybciej i znowu jestem tu, głaszczę koty, które mruczą i chodzę do
tej wrednej budy.
Babcia się nie odzywa, być może z utęsknieniem czeka, aż zostanie sama w swoim
domku, a wieś uspokoi się od plotek.
Mówią, że jestem wariatką. Więc chyba jestem wariatką. Tomek powiedział, że to
błogosławieństwo, gdy się oszaleje. Tomek, mój kochany brat! Jak on mnie rozumie. On wie,
że kogoś kocham. Jest taki delikatny, a potrafi też być stanowczy. Niekiedy zasypiam na
słońcu i przez sen wołam Arka, a tu nagle obok mój brat. Kocham go. A o Arku zapomnę.
*
Piątek.
Chyba zapomniałam napisać, że nie jestem w żadnej oczywiście ciąży. I ciągle myślę
z zażenowaniem o mamusi, bo chyba chciałaby mnie swatać z Arkiem, bo to jest pan doktor,
rany boskie! Co za manipulant! Przyjechał w tak pięknym garniturze i krawacie, że gdyby nie
szatańskie oczy, to myślałabym, że to jakiś prezydent. Pai diabli! Teraz uwalniam się od
niego. Czuję, że pojawia się we mnie taki jakiś spokój, nie wiem.
W szkole jest dobrze, to znaczy jest dobrze o tyle, że wiem, że skończę tę budę. Mam
jakieś usprawiedliwienia i jestem na czysto. Nie obchodzi mnie to, że prawie nikt się do mnie
nie odzywa, a Anka stała się panią Anią i nie mamy kontaktu. Dyrektorka omija mnie jak
trędowatą. Może zresztą mam jakieś plamy trędowate na sobie. Piotrek pojawia się rzadko i
zawsze na deskorolkach, czy jak się to nazywa, jest półprzytomny i pali swoją trawę. Zresztą
wygląda jak swój własny cień. Jego ojciec poważnie choruje.
Jestem samotna, to prawda, ale to też przecież nieprawda, bo zaczęłam trochę czytać i
czuję się tak, jakbym była z bohaterami tych książek. Aż dziwne, że dopiero teraz
przeczytałam „Buszującego w zbożu” Salingera i bardzo zaprzyjaźniłam się z tym Holdenem,
chciałabym się z nim spotkać i myślę, że mogłaby być z nas niezła para. Tyle samotników
wokoło, że nie jestem samotna. Ten Holden śni mi się w nocy i myślę o nim przed
zaśnięciem.
Myślę też o tym, że mogłabym pisać, na przykład recenzje albo analizy literackie
człowieka. Albo drzewa. Bo zobaczyłam te drzewa, które tak pięknie rozkwitły, wierzby
płaczące, które są dla mnie najcudowniejsze i szukałam brzóz w całym sadzie, ale ani jednej
nie znalazłam, musiałam iść z Noblem aż pod las, tak daleko, by przytulić swoją głupią głowę
do jej wspaniałego pnia, pobyć z nią. I czułam, jak coś wiruje we mnie, jakieś prądy, energia,
coś dobrego. Wiem, że w drzewie można się zakochać prawdziwiej niż w człowieku, bo
drzewo jest autentyczną prawdą Boga. Może dlatego tylu nieszczęśników wybiera tę miłość,
tego Boga, jako ostatnie spotkanie, idąc przed siebie ze sznurem. To uczciwsze niż inne
spotkanie... Myślę o tym, żeby posadzić tu gdzieś, na krawędzi tego sadu swoją własną małą
brzozę, wpierw bym ją poświęciła w kościele, tak po cichu, żeby mnie nikt nie widział. I gdy
kiedyś przyjadę, by odwiedzić moją stareńką już babcię, może z długim Holdenem
Caulfieldem i długimi dziećmi, będzie wielką brzozą i przytulimy do niej głowy. A Nobel
będzie bardzo stary... Albo nie będzie już Nobla...
*
Niedziela.
Kurwa, jest mi źle! Najgorsze są jednak te puste dni, gdy nie ma co robić i pada
deszcz, okropny deszcz leje... Kończy się maj, miesiąc miłości, a czerwiec to też miesiąc
miłości... A ja nie mam się do kogo przytulić i nie mam z kim oglądać tych świtów, które są
tajemnicą. Jedna czarna kura sypia na drzewie przy domku, jak zakonnica albo zły znak. Nie
da się przenieść do kurnika. Koty odeszły, gonią się i wrzeszczą i chyba będzie niedługo
bardzo dużo kotów. Też chciałabym wrzeszczeć... Nobel też rzadziej jest ze mną, bo zajmuje
się tymi kotami jak tropiciel śladów, goni je, sama nie wiem, co się z tymi zwierzętami dzieje.
Próbowałam się zmieścić w klatce z Danką, ale było za ciasno, Tomek obiecał, że wybuduje
taką olbrzymią klatkę, całą drucianą, żeby było dużo powietrza, i wtedy będę mogła spać tam
z Danką... To by mi odpowiadało. A na razie Tomek jest bardzo zajęty, nie wiem, co on robi,
ale ciągle coś robi i to są jakieś straszne tajemnice w dodatku.
O tak, dzisiaj mnie ciągnie, ciągnie mnie okropnie, a przecież się kontroluję, biorę
tabletki, które zostawił mi ten przeklęty Arek i już go nie chcę znać... Gdy te proszki się
skończą, to wybiorę się do jakiegoś psychiatry i chyba wszystko mu powiem. Bo jak próbuję
nie brać, to jest bardzo źle, oczy łzawią okropnie, nogi mi się trzęsą, boli mnie wszystko i w
ogóle żyć nie można. I niebo się na mnie wali. A w budzie to już zupełna ruina, ławki
fruwają, ściany spadają, wszystko widzę jak przez mgłę.
Tomek mi podrzucił takie książki „Miłość, seks i serce” Lowena i „Narcyzm -
zaprzeczenie prawdziwemu ja”, też tego Lowena, i czytam to, skupiam się bardzo, jest tam
dużo rzeczy mądrych i wydaje mi się, że ja to wszystko znam, lub mogę znać, a jakbym
wybrała coś innego. Ale ciekawe to moje pomieszanie z książkami i czuję wtedy, jak dużo
przede mną. Jeśli będzie mi się chciało, żeby było dużo.
Tak cudownej, zwariowanej i groźnej zieleni nie da się wytrzymać i co ja mam zrobić,
żebym dzisiaj zasnęła, żebym nie sięgała po coś niepotrzebnego, mam jeszcze ukryte dwie
rolki i byłoby mi przecież lżej, jak bardzo lżej, i mam też ukryte 5 centów na zupełnie czarną
godzinę, i wtedy byłoby tak cudownie. Co ja mam robić, z taką przeklętą niedzielą? Idą ludzie
do kościoła, szybko idą, walą do tego swojego sfałszowanego Pana Boga okrywając łby pa-
rasolami. Kościół powinien rozsypać się w gruz. A ja snuję się z kąta w kąt, jak nigdy chyba.
Jak ja siebie nienawidzę! I wiem, że to wszystko przez mego, tego przeklętego Arka, tego
oszusta, ja go wcale nie kocham, wcale nie kocham cię, Arku, nigdy cię nie kochałam,
udawałam, ja kocham tylko świętego Mikołaja, a ty nigdy nim nie byłeś, kutasie jeden, pajacu
jeden, ty... Boże, jak ja siebie nie lubię, czuję wstręt za to wszystko i ja porozbijam te lustra,
bo nie mogę w nie patrzeć, nie mogę w nie patrzeć, nie mogę w nie... patrzeć, nie ma mnie w
nich...
*
Poniedziałek.
Wieczorem zapytam się tej czarnej zakonnicy, kury na drzewie, czy już nadeszła
czarna godzina, żebym mogła...
*
Wtorek.
Ciekawie było w szkole. Cieszę się, że zdobyłam wyróżnienie. Jest słońce i jest dużo
pracy w ogródku i nagle zaczęło mnie to interesować. To jest fajne, bo można coś posadzić, a
by posadzić, to musi być dziura, a żeby była dziura to trzeba ją wykopać, a ja tego nie muszę
robić, bo jest Nobel i pokazuję mu, gdzie, i on swoimi łapami i pazurami może wykopać taką
wielką dziurę... Tak, Nobel mógłby wykopać nawet grób. Najlepiej dla Arka. Chodzę z
psiskiem na bardzo długie spacery. Wieczory są teraz tak cudowne i nie wiem, czy się
kończą, chyba nocy w ogóle nie ma. Zbieramy robaczki. Szukam chrabąszczów, ale jeszcze
nie spotkałam, może się pojawią. Wracamy bardzo późno. Kładę się. Noblisko jest ze mną.
Koty gdzieś odeszły. Kura jak to kura. Babcia przynosi placki ziemniaczane, gładzi mnie po
głowie, a ja płaczę.
Słucham muzyki, nie biorę proszków, oszczędzam, zresztą wszystko już mi się
kończy. Ale cieszę się ze szkoły i z tego, że biorę mniej.
Czwartek.
Tatuś napisał, że jest Dzień Dziecka, i że mnie kocha, bo jestem jego dzieckiem, i że
przywiezie prezent. Tomek dał mi rzeźbioną kuleczkę, przytulił i powiedział, żebym nosiła ją
zawsze ze sobą, to będę szczęśliwa. Babcia chciała dać mi pieniądze, ale nie wzięłam,
powiedziałam, żeby dała w kościele na dusze w czyśćcu cierpiące. Nobel latał po całej wsi za
rudą suką i wrócił złajdaczony, szczęśliwy, pogryziony, śmierdzący i teraz leniwie wylizuje
się leżąc obok mnie.
*
Piątek.
Brawo! To mnie ucieszyło! Tomek! Tomek! Tomek zdobył pierwszą nagrodę w
konkursie rzeźbiarskim dla młodych talentów. Rany boskie, przyszedł telegram. Śmiałam się i
skakałam jak wariatka, a on stał sobie spokojnie, przeczytał i rzucił w kąt. A tam było
napisane, że proponują mu studia bez egzaminu na ASP! Przecież wymarzył sobie to ASP!
Mój kochany, pieprzony, kochany brat!
Jezu, nie mogłam. Coś złamałam, wiem... Właściwie nic się nie stało, po prostu
wzięłam sobie rolkę i poczułam się lepiej, i dobrze jest, bo naprawdę tak bardzo się cieszę, że
już nie mogę, nie mogę... I chyba wpakuję się do niego... A jego rzeźby są już znane w całej
wsi i zarabia furę pieniędzy, bo robi też na zamówienia, ha! Mój brat kochany! Mój brat
kochany! Już wiem, już wiem, bo to już ostatnie proszki. Dzisiaj wezmę chyba tę ostatnią
rolkę... Tak dobrze po tym... I zostanie mi tylko te parę centów, ale po to nie sięgnę, boję się...
A zamiast z psychiatrą, porozmawiam z Tomkiem i powiem mu, żeby wtulił się we mnie,
nagi, cały nagi, i żeby on był mój, on, i żeby był rzeźbą, z której ja... Jestem szczęśliwa, że
uwolniłam się już od tamtej miłości, która nie była rzeźbą...
*
- No i co?
- No, co, co! Przyszłam do ciebie.
- Widzę. Siadaj, jak tu jesteś.
- Pięknie tu...
- Zwykły domek. Niedługo się go zburzy. Wyjedzie się gdzieś i zbuduje nowy. Chcesz
cygaro?
- No, no, dziękuję.
- Wspaniale pali się cygara. Coś cię gryzie, mała. Widzę. Tak było dobrze, a...
- Tomek!...
- Gdy przyszedł ten głupi telegram, że przyjęli mnie, o, Jezu, studia, ho, ho!!
Drobiazg! Wtedy ty nie byłaś sobą.
- Nie byłam sobą...
- Nie, nie byłaś sobą. Wspaniale pali się cygaro.
- A kim byłam?
- Nie wiem. Ale wiesz, nie byłaś Stokrotką. Wcale nie byłaś Stokrotką. Pomyślałem,
że...
- Że co?... Tomek, bądź ze mną szczery!
- Że więdniesz.
- Kochany! Bracie kochany mój! Słuchaj! Przecież ja jestem ćpunka, jestem stara,
zaawansowana ćpunka, rozumiesz?!
- Tak, wiem.
- Skąd wiesz?
- Wiem.
- Chciałam iść do psychiatry...
- Mogę iść z tobą.
- Przyszłam do ciebie zamiast do psychiatry, Tomek...
- Dobrze, Stokrotko. Wspaniałe są te cygara. Wiesz, cudownie pali się cygaro. Widzi
się wtedy, jakby wszystko inaczej. Ty chciałaś ujrzeć wszystko inaczej biorąc prochy czy
meskalinę, nie wiem, co się teraz bierze...
- Heroina...
- No, właśnie. Chodź tutaj bliżej. Przytulę cię. Heroinę. A ja palę zwykle hiszpańskie
cygaro. I taki spokój we mnie. Wypalam to cygaro, nadal spokój we mnie i w drzewie spokój.
Można też biegać, można też pływać. A ty heroinę. Przecież to...
- Dobrze, dobrze, cicho, cicho, cicho! Może mógłbyś puścić jakąś muzykę, Tomek!
- Nie słucham już muzyki. Czuję ją w sobie, po co mi inna. A ty chciałaś
porozmawiać, a nie tańczyć, prawda, Stokrotka? Więc mów...
- Tak, Tomek... Skończyło mi się wszystko. Nie mam ani jednej tabletki. Mam tylko
trochę hery, bardzo mało. I jest mi bardzo źle... Ale...
- Widzę.
- Nie wiem, co mam robić...
- Tak. Chodź, połóż się na mnie. Pomasuję ci plecy i ramiona. Pomyślę o tym. A ty
milcz. Postaraj się zasnąć. Jesteś piękna. Ani słowa.
*
Niedziela.
Przez cały tydzień Tomek przywoził mnie ze szkoły, a wpierw odwoził do szkoły.
Ciężko mi się pisze, w ogóle jest mi bardzo ciężko. I biorę jakieś środki, które nie powodują
żadnej radości, a nawet chyba przygnębiają mnie jeszcze bardziej, ale Tomek na pewno miał
rację, gdy mi je dał, bo przynajmniej się nie trzęsę tak strasznie. I jakoś można żyć, chociaż
jest ciężko. Brat jest kochany. Nie wiem, czym mu to wyrównam... O czym ja mówię?... O
czym ja mówiłam?... Idziemy rano na autobus i Tomek wprowadza mnie do budy, patrzą na
niego jak na jakiegoś dzikusa. Gdy jest ostatni dzwonek, mój brat - Indianin czeka, wsiadamy
do rozdygotanego autobusu, a te wszystkie siksy myślą pewnie, że to mój chłopak. Belfrzy i
pani Anka zaś pewnie myślą, że to jakiś kolejny hip, narkoman. Dziwnie patrzą. Jakby
Indianina nie widzieli.
A mnie to nie obchodzi. Czuję się jak martwa podczas lekcji, a na dłuższej przerwie
chowam się między drzewami.
Mieszkam u Tomka w szałasie, czyta mi na głos różne książki, z których jeszcze
niewiele rozumiem, takie to mądre. Powiedziałam mu, że za mądre na teraz i ostatnio czyta
mi coś, co bardziej rozumiem, nie wiem, skąd taką książkę wytrzasnął. Czyta mi o Dorotce,
książka się rozlatuje, Tomek zbiera kartki, „Dorota i jej towarzysze”, chyba tak się to nazywa.
Ja wiem, że jeszcze tydzień czy dwa i będzie koniec tej pieprzonej budy, i wyjedziemy stąd,
wyjedziemy stąd w jasną cholerę, z moim bratem - - Indianinem - Waleczne Serce, może na
Mazury, i zacznie się wszystko na nowo. Mojego domu w mieście nie chcę.
Dlaczego nie mówimy o tym,
co nas boli, otwarcie,
Budowa ściany wokół siebie marna sztuka,
Wrażliwe słowo, czuły dotyk wystarczą,
Czasami tylko tego pragnę, tego szukam.
Na miły Bóg
Życie nie tylko po to jest, by brać...
JEDENASTY. RAK
- No co, Stokrotka! Rozwalamy?
- Rozwalamy. Ale, Tomek...
- Bierz siekierę! Ty z jednej, a ja z drugiej strony. I walimy jak w bęben!
- Tomek... Zbudowałeś taki piękny dom, czy teraz naprawdę musimy go zniszczyć?
- Mała! Życie jest brutalne. Przez to bywa piękne. Coś się skończyło, Stokrotka! Jutro
odbierasz świadectwo. Ole! Kończy się nasza przygoda tutaj. Po co mi to mieszkanko,
wybuduję sobie takich dziesięć, dwadzieścia, ile zechcę. A teraz będę budował łajbę,
żebyśmy mieli własną łódź na jeziorach. I w drogę! Nie żałuj niczego. Bo nie warto.
- Masz rację...
- No jak, gotowa?
- Tak. Jestem gotowa.
- No to już!
- Tomek!
- Stokrotka! Gdzie drwa rąbią, tam wióry lecą. Wal!
- Mój Boże...
- Ale jest pięknie, ale to wszystko trzeszczy, tak, mocniej, mocniej, mała, patrz, ja już
przełamałem połowę, o, wieczorem zrobimy sobie ognisko, upieczemy kartofle, zagotujemy
grzańca, wiesz, wypijemy tyle grzańca! Uczcimy to twoje pieprzone świadectwo. Ciężko,
nie? Pot ci spływa!
- Jest mi dobrze, dobrze mi jest, Tomek, jak mi dobrze!
- No to mocniej, mocniej! Uderzaj i krzycz, zobacz, ja już mam pół ściany...
- Zaraz, zaczekaj... Tomek! Stop!
- Co jest?... Aha, jakiś facet. Na motorze.
- Boże...
- Co jest, Stokrotka?
- To Arek!
- Arek? Ciekawy człowiek.
- Skąd ty to wiesz?!
- Widzę. Coś w nim jest...
- Schodzi z motoru... Idzie tu...
- Aha.
- Cześć, Arek jestem. Stokrotko...
- Tomek. Jestem bratem Stokrotki.
- Tak. Stokrotko, chodź do mnie. Przytul się...
- Arek... Idź sobie... Odejdź stąd!
- Stokrotko! Przez cały czas żyłem tylko tą chwilą...
- Arek...
- Że przyjadę po ciebie, gdy skończysz budę... Stokrotko, żyłem tylko tą chwilą... Było
mi ciężko... Słuchaj Tomek, czy mógłbyś...
- Ja nie mam przed Tomkiem żadnych tajemnic. On o wszystkim wie. Nie odchodź,
Tomek!
- Stokrotko! Żyłem tylko tą chwilą... I jestem. Zdałaś?
- Zdałam.
- Ja ciebie kocham! Przytul się do mnie! Chodź!
- Nie!
- Uważaj, bo upadniesz! Nie cofaj się!
- Nie! Odejdź, Arek!
- Stokrotko!
- Tomek! Tomek, ratuj mnie, broń mnie, wyrzuć go stąd... Tomek!
- Rąbię niepotrzebny domek, siostrzyczko!
- Stokrotko! O, tak! Oparłaś się o to piękne drzewo. Twoje włosy plączą się w nim...
Nie ruszaj się... Nie ruszaj się... Jesteś! To są twoje usta. Usta Stokrotki. To jest twój język, a
to jest mój język... To jesteśmy my, Stokrotka!
- Arek!...
- Jak ja cię kocham!
- Ja cię też kocham i przeklinam, ja cię kocham.. . ale to już koniec, to już koniec, to
było, minęło, bezpowrotnie minęło... Tak, to wszystko było, nie całuj mnie, puść mnie,
zostaw moje włosy...
- Pustynia... Olbrzymia pustynia...
- Arek, wyprostowałam się! A ty mnie złamiesz, znowu złamiesz... Ja się uwolniłam,
rozumiesz, już jestem na czysto...
- Ja też jestem na czysto. Kochanie, jesteśmy na czysto...
- Arek, złamiesz mnie!... Jeśli naprawdę mnie kochasz, to mnie zostaw... Odejdź stąd.
I nie wracaj.
- Pojedziesz ze mną!
- Nie!
- Pojedziesz ze mną! Bez ciebie nie mogę żyć. A ty beze mnie zginiesz...
- Tomek, bracie mój, powiedz coś!
- Stokrotko, to są sprawy między wami. To ty musisz coś zrobić. Ja rozbijam
niepotrzebny dom.
- Tomek, broń mnie! Arek chce mnie stąd zabrać...
- Tak, zabiorę ją.
- Tomek! Jesteś moim bratem! On mnie zniszczy!
- Stokrotko! Ja ciebie uratuję!
- Tomek...
- Nie, Arek! Stop! Stokrotka tu zostaje!
- Tak?
- Tak! Zabieraj motor i wynoś się! To nie jest twoje miejsce!
- Ty mi to mówisz?
- Ja ci to mówię!
- Ty?
- Ja! - Ty?!
- Tak! Ja!
- To walcz o nią!
- Będę walczył!
- Jezu, Tomek, on cię zabije... Boże, gdzie Nobel, gdzie babcia...
- I ty mi to mówisz? Ty mi to mówisz?
- Tak. Nie weźmiesz jej stąd!
- Jeszcze umiesz mówić? Nie zaduszę cię, nie zaduszę cię, bo to jest twoja siostra,
którą kocham. Przegrałeś. Poddaj się!
- Nie, Tomek! Nie, Tomek!
- Milcz, Stokrotka! To ty przegrałeś, Arek!
- W porządku. Przepraszam, jeśli zrobiłem ci krzywdę. Walczyliśmy jak równy z
równym. Chodź, Stokrotka!
- Jezu, Tomek, co ja mam robić!...
- Daj rękę! Siadaj na motor. O, ty skurwielu jeden! To ty tak!
- Nie dam ci jej, nie dam! Uważaj, bo jestem gotowy cię zabić! Zostaw ją i zjeżdżaj!
- Ja cię urządzę!... Stokrotka, nie kop mnie... A, masz!
- Uderzyłeś moją siostrę. Zatłukę cię. Ta rzeźba, wielka rzeźba. To słońce. Ono cię
zabije. Patrz, patrz, jak runie na twoją głowę...
- Ty idioto!... Wystarczy? Twoje słońce leży na ziemi. Ty też leżysz na ziemi i tym
razem długo się nie pozbierasz. Chodź, Stokrotka! Musiałem cię uderzyć, przykro mi...
Jedziemy!
- Arek... Ty go zabiłeś!
- Nie, Stokrotka, nic mu nie będzie. Ja się na tym znam. Wiem, jaki cios może
człowieka zabić... Możesz być spokojna, zupełnie spokojna. Ja po prostu wygrałem.
- Wygrałeś. Tak, wygrałeś...
- Jedziemy!
- Nie, poczekaj! Ja nie będę od ciebie zależna, zaraz wrócę, zaczekaj, zaczekaj, tylko
coś wezmę, babcia ma forsę, tylko to przyniosę...
- Stokrotka! Daj spokój!
Gdzie te cholerne pieniądze, cześć Nobel, kochane psisko, śpisz sobie, śpisz, więc śpij,
nie walczyłeś o mnie, zostaw mnie teraz, kurwa, ja chyba zwariowałam... Ja to muszę teraz
sobie... Jezus Maria, przecież oszaleję... Mgła... Mgła... O, są! Ten portfel. Gruby. Dobrze.
Wezmę to wszystko. Trzymaj się, Nobel...
- Jedziemy! Kocham cię, Arek!
- Kocham cię, Stokrotko, moja, jedyna...
- Boże, nie tak szybko, Arek!
*
- Przydały się te twoje pieniądze, mała. Jak ci teraz? Tego jeszcze nie próbowałaś.
- Wspaniale. Bosko. Nie masz pojęcia, jak się za czymś takim stęskniłam, jak z tym
walczyłam...
- Ja też walczyłem... Cóż, bukiet róż! Tak mówią. Te pieniążki od kochanej babci już
się kończą. A ja nie mam nic. Ale mam jeszcze to!
- Arek! Wyrzuć ten rewolwer! Boję się...
- Nie bój się, Stokrotka, nie bój się... To zabawka. Ale wiesz, tak myślę. Ty i ja. Ty i
ja. Tu. Razem. Na zawsze. Zabawka... Chciałbym umrzeć z tobą... jak Tolo przy tobie...
- Arek!...
- Tak. Drobiazg. Co ja plotę... Co się ze mną dzieje? Już nic nie działa... Nic nie
działa... Ta zabawka by zadziałała. Co ja plotę? Tak... Mamy jeszcze motor. Możemy go
sprzedać. Ale ty i ja. lnic nie działa...
Dzikość w moim sercu,
Nawet nie wiesz, jak trudno
Zdusić ją, ukryć - ciężko tak
Zdusić ją, ukryć ciężko tak
Obłęd w moim sercu.
Boże, pomóż mi złamać strach,
Złamać wstyd,
Jutro odważę się ten pierwszy raz...
*
- Już nic nie rozumiem, Arek... Jestem w ósmym niebie... Chcę się z tobą kochać...
- To był naprawdę przyjemny hotelik...
- Nie pędź tak szybko! To jest wyboista droga! Albo jeszcze szybciej, to jest prosta
droga... Tak śmiesznie nami rzuca!
- Wiesz, Stokrotka, muszę jechać szybko, bo wtedy czuję, że...
- Że co?
- No, że świat jest piękny... Że się nie boję.
- Ty??! Ty byś się czegoś bał?
- Żartowałem... Popatrz, jaka wspaniała stodoła! Zamieszkamy tam. Na sianie.
Bajkowo. Są już czereśnie... Jak to przelatuje... Chyba dzień już krótszy... I będzie jeszcze
krótszy... Kasztany pospadają... Coś mi się z głową dzieje, wiesz? Bom - , ba! Wynajmiemy
sobie tę stodołę, co? I zjemy wszystkie czereśnie z sadu...
- Pragnę cię, Arek!
- Na tym sianie, Stokrotka, na tym sianie. Na pewno mi się uda. I będziesz miała mnie
całego.
- Pragnę cię całego... Na sianie...
- Proszę pana! Przenocuje nas pan, prawda? Albo na dłużej nawet.
- A kim jesteście? Studenty? Wakacje, wakacje, tak?
- Wakacje. I po kraju wędrujemy, zwiedzamy ojczyznę. Piękna jest. I pana
gospodarstwo nam się spodobało.
- Ale ja nie mam tu miejsca. Ciasnota w chałupie. Żona, dzieciaków dużo...
- Ta stodoła nas interesuje. Jeszcze nigdy nie spaliśmy w stodole. Ciągle hotele,
hotele... A stodoła piękna jak kościół.
- Stodoła...
- Zapłacimy dobrze. Ale siano jest?
- Jest siano. Stara może dać prześcieradła...
- Nie, my na sianie, na sianie.
- A ile zapłacicie?
- Damy panu ten motor...
- Jaki piękny...
- I pan będzie miał piękny motor, a my będziemy na piechotę zwiedzać ojczyznę
naszą. Prawda, Stokrotka?
- Pragnę cię, Arek.
- Ale pan nie żartuje?
- Ja nigdy nie żartuję, drogi panie. Ta honda jest pana.
- Ale papierosów nie palicie?
- Skądże! Przecież niezdrowe!
- To chodźcie... Ale uważajcie... I możecie tu być, ile chcecie.
- Będziemy uważać...
- Jaka pani piękna... I pan taki piękny. A niektórzy mówią, że mamy złą młodzież... I
nawet ksiądz tak ciągle powtarza... Mój Boże, jacy piękni... Jak aniołowie z nieba... Burek, do
chałupy...
- Chodź mała, zapalimy fajki.
*
- Stokrotka! Stokrotka!! Stokrotka!!! Budź się, Stokrotka! Rany boskie, mała, budź
się...
- Co jest... Gdzie... Arek... O, dobrze... Chodź... Ty byłeś we mnie, jak pięknie, jak
gorąco, jak mi cudownie, tchu nie mogę złapać... Daj mi...
- Stokrotka!! Ruszaj się!!
- Co... kochany, co najdroższy...
- Pożar! Pożar!! Chodź... Wszystko płonie! Szybko!! Kurwa, cała wieś się spali... Jak
to się... Koszula płonie... Chodź, mała!!
- Nie umiem...
- Będę cię wlókł, o, tak, jeszcze trochę, twoja bluza też się pali... O, już! Jeszcze,
jeszcze, jeszcze trochę, rany boskie, zaraz to wszystko runie, jeszcze kawałek, kochana,
jeszcze...
- Arek, ja chcę tu być... Tu jest dobrze... Tak gorąco... I ty jesteś w środku, we mnie...
Tak gorąco, wspaniale...
- Szybko, biegniemy! Stokrotka!!
- Nie mogę...
- Chodź, zakryj twarz, będę cię wlókł... Tędy, przez pola... Jezu, oni nas poznają... Ten
biedny człowiek... wszystko mu się spali... Pomóż mi! Stokrotka! O, lepiej, przez te pola,
szybko, do rowu, przez rów... Ruszaj się!
- Śpię... Dobrze mi, Arek...
- Boże, ten chłop...
- Jezus Maryja!! Zośka! Zośka!!! Płonie... A tam w stodole... młodzi... Panienko
Przenajświętsza...
*
- Arek, ja już nie mogę, ciągle te prochy i prochy, jedźmy gdzieś, ruszmy się stąd, nie
wiem, gdzie, wymyśl coś, Arek, było morze, nie ma morza, Góry Skaliste albo Zakopane, w
ziemi zakopane... Albo zawieź mnie, już nie wiem, do babci, obojętnie, ale zawieź mnie...
- Weź sobie to, Stokrotka! Ja też mam dosyć. Ale musimy przecież jakoś żyć,
zarabiać, żyć... albo kończyć to wszystko... Hera taka droga, a tego ci chyba brakuje, weź
jeszcze jedną, rozgryź, popij colą i spokojnie, mała, spokojnie, zbudujemy sobie domek i...
Zobaczysz! Lepiej ci?
- Dobra. No i co?
- Jeszcze musimy tak... Ale to przelotne, taki chwilowy kryzys, chwilowy... Idziemy!
Mdlejesz po prostu, wiesz, ten sam schemat. To teatr, rola się powtarza. Okej? Dobrze jest?
- Dobrze jest.
- Powtórzę ci. Mdlejesz przy kasie, po prostu upadasz, ja wychodzę, rozumiesz. I
pędzimy dalej, pędzimy! Albo zmienimy przedstawienie. Ja się włączę. A ty spokojnie...
- No, tak... Wchodzę.
- Jezu, co się pani stało? Źle się pani czuje?...
- Tak... Te zakupy... Trochę... Mam cukrzycę...
- Zawołam kogoś! Usiądź, drogie dziecko, o tu.
- Nie, nie, już lepiej...
- Chwileczkę, ja jestem lekarzem. Proszę wyjść na powietrze, przede wszystkim
powietrze, szybko proszę! Dobrze, dobrze, mała! Pędzimy!! I gazu!!! Teraz nam wystarczy...
*
- Może być, Stokrotka? Fajnie wyglądasz. Już widzę te twoje włosy aż do stóp, ta
Sahara... Dobrze będzie, kochana... I będziemy mieli syna... Tak, syna! Odpocząłem, a ty?
- Ha... Ślicznie jest na takim świecie, Arek!
- Maleńka... Tylko to pudełko nam się rozlatuje. Ale jaja, pierwszy raz jeżdżę
maluchem. Tolo tak lubił maluchy... Te rozruszniki, to wszystko pęka... Ale dobra! Gotowa?
- Na wszystko, Arek.
- Pan jest rybakiem?
- O, dowcipny pan, pani też tak się śmieje... Rozumiem, wakacje. Mechanikiem
jestem.
- Cholera! Że też ja jeszcze ryb w życiu nie łowiłem...
- Mam tu zakład. Coś nie gra? Weźmiemy fiacika?
- Nie, drobiazg, drobiazg, tylko po zakupy skoczymy. A pan by przypilnował, żeby
silnik nie zgasł, rozumie pan, to już takie stare... Potem pogadamy...
- W porządku. Będę mu dodawał gazu. Przypilnuję. Możecie iść na te zakupy...
Zobacz, Witek, jaka fajna laska, a chłopak też niezły, tak pasują do siebie. I po Polsce jeżdżą
sobie takim gratem. A my co, Witek? Robota, chałupa i kłótnie z babą. Tak, fajni tacy... A tu
wszyscy klną na tych młodych...
- Teraz, Stokrotka! Rzuć koszyk!...
- Przecież ja wiem... Ja wiem...
- Cicho, ciszej!
- Pani się źle czuje? Co się pani stało?
- A, nic... Ja udaję... To teatr...
- Rany boskie, ona upadła! Irka, chodź tutaj, szybko, niech ktoś zadzwoni po
pogotowie... Biedne dziecko! Ona się nie rusza...
- Chwileczkę, jestem lekarzem! Proszę się rozsunąć, dużo miejsca, trzeba na
powietrze, na powietrze...
- Irka! W kasie nie ma pieniędzy! To złodzieje! Biegnij, zarygluj drzwi!!
- Stój!
- Arek, nie strzelaj!...
- Wypuśćcie nas! I wszyscy cicho! Ani słowa! Do kąta, tam! Tak! I wszyscy cicho!!
Bo wystrzelam jak kaczki! Zrozumieli?!
- Niech pan...
- Chodź, mała, szybko!
- Tutaj rozrząd jest do wymiany. Zrobię wam tanio jak barszcz...
- Spadaj, kurwa, bo zastrzelę!
- Witek, to bandyci! Numery pamiętaj! Żółty maluch! Witek, dzwoń na gliny...
- Kurwa... O, kurwa...
- Blady jesteś, Arek. Co się stało?
O, Boże, przecież zdarzyć to się może
Nie tylko w moim telewizorze,
Gdy będę spał, oni przyjdą nocą
I kolbami w drzwi załomocą.
Na samą myśl pocą mi się dłonie,
Deklaruj się, po której jesteś stronie...
*
- Nie jest dobrze, Piotrek. Spaliliśmy całe gospodarstwo, nakradliśmy, co się dało, i
nic nie mamy. Jacyś fajni ludzie nas tu podwieźli. Musisz nam pomóc. Prochy, olifki, już
wszystko jedno.
- Zmizerniałeś, Arek. Stokrotka też jakby nie z tej ziemi...
- Ty też wyglądasz, jakbyś nie wyglądał.
- Może. Wiesz, stary w szpitalu i odpłynie lada moment, wtedy się odbiję. Tylko
widzisz, jak tu teraz jest. Wszystko pozamykali przede mną. Kłódki, takie rzeczy. Chcą na to
łapę położyć. Ale nie dam się tak łatwo... Albo dam się... Nie wiem jeszcze, nic nie wiem... I
goły jestem.
- Tak, Piotrek... Zebraliśmy się, dobraliśmy się...
- Ale co z nią? Taki odlot straszny?
- Tak jakoś. Od tej stodoły chyba. Jakaś inna. I bierze ostro. Miało to wszystko być
inaczej...
- Stary! Pamiętasz klub? Ty mi porwałeś Stokrotkę! Ty ją zniszczyłeś! A Stokrotka
jest moja! Nadal jest moja, rozumiesz?! Areczku, tatuś kitę odwala, a ty byłeś jego uczniem.
Tutaj ksiądz na ciebie krzyczał i całe parszywe miasteczko słyszało, tak, parszywe
miasteczko... I znowu tu jesteś... Może po ojcu byś gabinet przejął?
- Nie wkurwiaj mnie, Piotrek! Przyjechaliśmy jak do kumpla.
- W porządku... Wiesz, ja spadam, już nie mogę, duszę się... Parszywe miasteczko!
Tak, spadam. Tobie zawdzięczam to, że wiem, że spadam. Będę daleko, bardzo daleko. Tak...
Będę leżał sobie nad Sanem, na takich skałach, na takich kamieniach będę sobie leżał. I będę
sobie patrzył. Już to widzę. Takie kuleczki opadają, tak opadają, tak opadają. Każda kuleczka
to jest Stokrotka. Ja leżę i tych Stokrotek jest coraz więcej. Będę czekał, aż cały będę
obsypany Stokrotkami i wtedy, kurwa, wtedy!
- Tak, przeżyliśmy to wszystko, ja już dawno, a ty teraz dokańczasz jakąś podróż.
- Ja ją zaczynam, durniu!
- Bieszczady, fajna sprawa, słońce, rzeka, kamienie, niebo, kuleczki, Stokrotki...
Spokojnie, Piotrek! Pomożesz nam? Jeśli nam pomożesz, to ją uratuję! Jeszcze ją uratuję!!
Uratuję ją!!!
- Puść mnie... Połamiesz mi wszystkie kości, Arek.
- Przepraszam... Zdobędę na to siły, jeszcze zdobędę...
- Nastawię coś. Słucham tego na okrągło...
Pozwól mi
spróbować jeszcze raz,
spróbować jeszcze raz
za pychę i kłamstwa
same nałogi
za wszystko, co związane z tym,
za świństwa duże i małe,
za mą niewiarę
Rozgrzesz mnie,
No, rozgrzesz mnie...
- Bajery, Piotrek, znajome, dawno przebrzmiałe szlagiery...
- Nie, Arek, nie... To ta moja aleja cmentarna. I to nie ty, ale ja wbiję ci pompkę w
mogiłę, jeśli będziesz miał jakąś mogiłę...
Panie mój, o Panie,
Chcę trochę czasu, bo czas leczy rany,
Chciałbym, chciałbym zobaczyć co,
Co dzieje się w mych snach,
Co dzieje się
I nie, i nie chcę płakać, Panie mój -
- Dobra, wyłącz to już! Wystarczy tych przewrotów i kłamstw. Jak? Pomożesz nam?
Albo lecimy...
- Pomogę. Ale ona wcale się nie rusza.
- Jeszcze coś mam. Zdobędzie trochę sił. Więc pomożesz?
- Tak. Pomogę. Za świństwa duże i małe.
- Masz szmal?
- To resztki.
- Mało. A samochód starego jest?
- Zabrali.
- Cóż, Piotrek! Powiedziałeś, że pomożesz. To było słowo. Wezwiesz taryfę. To kawał
drogi, ale tam jest ośrodek, niezły ośrodek. Tam musimy być.
- Ale jak... Arek, czym ja zapłacę?
- Twoja sprawa. Powiedziałeś, że pomożesz. Musimy być tam jak najszybciej. Już!
- Tak, moja sprawa... Tak, pomogę, pomyślę, wykombinuję, pomyślę. Tu gdzieś,
kurwa, musi być złoto! Pomyślę... Powyrywam kłódki. W porządku, Arek! Będę leżał w
Sanie i patrzył w niebo...
- Jeszcze jedno, Piotrek! Trzymaj!
- Spluwa! Prawdziwa?
- Prawdziwa, Piotrek. Tu masz taki wielki orzech, zakop ją dobrze, żebym wiedział,
gdzie jest. Rozumiesz?! Co ty colta nie widziałeś? Skup się! Zawiń ją dobrze i zakop. Idź już!
Nie bój się, to nie wybuchnie.
- Dobrze... Tak, orzech...
- Stokrotka!! Stokrotka... Weź to... Muszę ci włożyć to w usta, ty nie kontaktujesz...
No! Wreszcie! I jak?
- Nie bij mnie... O, Arek, przecież płoniemy i jest tak gorąco, a na tobie pali się
koszula i palą się twoje nogi złotowłose... Arek! Ja cię nie dogonię... Nie mogę cię ugasić... I
moje włosy też spłonęły... i te sklepy, tyle razy się przewracałam... Już nie wstanę... Kochaj
mnie, kochaj, kochaj! Tak gorąco...
- Stokrotka! Jedziemy i już nic nigdy nie weźmiemy!
- W tym niebie gorąco... Wejdź we mnie, Arek, i kochaj mnie...
- Jedziemy się leczyć! Leczyć!
- Do nieba... do nieba...
- Stokrotka! Wstań, kochanie!
- Stoję, Arek, ja cały czas stoję.
- Daj mi rękę i trzymaj się mocno.
- Ale będziemy się kochać? Obiecujesz?
- Tak, obiecuję.
- I wejdziesz we mnie... cały?
- Wejdę w ciebie tak głęboko jak nigdy!
- Rozerwiesz mnie?
- Rozerwę.
- To jadę z tobą... Z tobą się leczyć...
- Równo metr od strony południowej!
- Dzięki, Piotrek. Metr od strony południowej. To załatw tę taryfę i daj nam coś na
drogę.
- Lecę na postój! Tam w szufladzie coś mam, weź wszystko, ja pierniczę, ja tam nad
Sanem, na kamieniach... te kuleczki, Stokrotki... Ja nie chcę...
Wierz mi, wierz, ta wyspa jest.
To gdzieś tu, gdzieś blisko już.
Uwierz w to i pomóż mi, pomóż
ją odnaleźć...
*
- Musi nas pan przyjąć!
- Nie macie skierowania, jesteście naćpani. Musicie zaczekać do rana, aż szef
zdecyduje.
- Chcemy być za tym ogrodzeniem, za murem, za kratkami, żebyśmy byli bezpieczni...
Niech pan nas wpuści!
- Wiesz, ja nie jestem żaden pan, jestem taki sam ćpun jak ty i ona, tylko nie grzeję już
cztery lata. Chodźcie...
- Ciemno, niczego nie widzę...
- Arek, co ci jest?... On zemdlał... Upadł...
- Jak ty masz na imię?
- Stokrotka.
- Zaczekaj tutaj z nim, pójdę po kogoś... Och, kochany mój... Zrozumiałam, że
umarłeś.
W tym momencie umarłeś. Wiem o tym. Mój ty cudowny święty Mikołaju! Fajnie, o,
fajnie, tu w majtkach mam przecież... mam... Tak, są. A w dupie... tak, jest woreczek taki. O,
to na twoją cześć, to wszystko... Gorzkie... Zegnam cię. Wieczne odpoczywanie... Daj mu
jebanie... Kocham cię! Kurczę... ta zapieprzona furtka... Jezu! No, jest, jestem, wolna jestem.
Coś mnie poharatało... i boli... Nieważne... Och, jak cudownie się biegnie w tym błocie,
ciapu, ciap, teraz trawa, taka wysoka, mokra... Piękna trawa! I wszystko piękne, niebo zapada
się... Ach, bosko! Przecież ja go widzę, macha do mnie ręką! Hello! Nie, on skrzydłami
macha, ale wielkie te skrzydła, a on... taki biały, nieskazitelnie biały... jak koka... taki święty...
mój Mikołaj... Mikołaju, gdzie jestem? O! Ile ja przefrunęłam... To ty mnie niosłeś na tych
niebiańskich skrzydłach! Zawsze wierzyłam, że zostaniesz moim kochankiem. Wejdziesz we
mnie tak głęboko, głęboko... I nikt... nigdy... Już to poczułam, a ciebie nagle nie ma... Tylko
trawa, niebo, te gwiazdy. Mrugają bardzo. Ruiny zamku. W zamku duchy straszą. Tutaj mnie
zostawiłeś... Widocznie wiedziałeś... Nie, to kościół, Chryste!.. Och, ty kochanku, perfidny
jesteś... Wolisz w kościele... Albo nie, inaczej, ciebie przecież nie ma, pojawiasz się i znikasz,
zniknąłeś, spadłeś... A przecież tu jest Bóg, mój Bóg, a jeśli mój Bóg, to dom... Dom!
Zamknięte, tak... Muszę dzwonić i dzwonić, dzwoneczki u sań... Kiedyś mi obiecałeś, albo ja
tobie o tych saniach mówiłam... Tak dawno... Ale wiem, jednak jesteś, nadal jesteś we mnie,
tak cię czuję, tam... I dzwonić, i dzwonić, i do utraty tchu dzwonić... Śpią wszyscy?... Nie
żyją?... Przecież w tym domu zawsze jest dzień, a ja znowu zapomniałam kluczy albo je
zgubiłam... Albo sprzedałam? Gdzie moje klucze... Tylko kartoniki, cyklony, gwiazdeczki... I
cicho tak... Psy szczekają. I nikt nie otwiera... O, Boże, Panie Boże, nie chcesz mnie, nie
chcesz mnie?...
- Co się dzieje?! Hałasy, środek nocy... Ostatnie namaszczenie? Do rana nie dożyje?
- Cześć, stary! Szukałam cię tyle lat, tyle miesięcy, tyle dni... I jesteś... Teraz jesteś,
Boże, a ja jestem w twoim domu, bo wpuścisz mnie, prawda? Stokrotkę...
- Ty, głupia smarkulo! Wynoś się i nie kalaj świętego miejsca!! Ale już!!
- O, nie... To święty Mikołaj. On mnie tu przyniósł... Ja na jego skrzydle... Do Pana
Boga...
- Zadzwonię po policję! Przeklęta... Wynoś się!!
- Nie zamykaj tych drzwi, ciężkich drzwi... To jest mój dom, przecież ja tutaj
mieszkam!...
- Ty? Ty tak do mnie?!! Zmykaj stąd, ale szybko, pijaczko, żebraczko, wariatko...
Już!!
- Och, moja noga...
- Włóczędzy... Zawiadomię policję!
- Święty Mikołaj... Mój kochanek...
- Zmykaj!!!
Kopnął mnie... Upadłam... Pomyliłam domy... Ale dobrze, dobrze mi... I gwiazdy,
gwiazdy tak mrugają, jakby wiedziały... I poszukam swojego Mikołaja, musi tutaj być, nie
mógł odlecieć tak daleko, gdzieś daleko...
Myśli zgaszone błyskawice,
Noc wychodzi z półcienia,
Z odwrócenia i zmęczenia
Sercu się spowiadam.
Słońce jest okiem Boga,
A wiatr jego tchnieniem.
Tak szepczą jaszczurki,
Tak mówią kamienie...
*
- Słoneczko zrobiłem pięknie, a tu jest ziemia, a w tej ziemi tyle galaktyk słonecznych,
księżyc, Pan Bóg, Matka Boża i słońce, Syn Boży, Biały Książę, to jest nasz księżyc, nasze
słońce, naszego ziemi pochodzenia, tego Układu Słonecznego. Ale jeszcze istnieje drugie
słońce, drugie słońce albo istnieje pięć słońc, albo dwadzieścia pięć słońc dookoła wielkich
planet i dużo księżyców, tylko sputniki dojechały. I są stokrotki, i są...
- O, mam cię! Jesteś Bogiem i tutaj się ukryłeś. Bo wiedziałeś, że znajdę cię,
prawda?...
- Tak, prawda. A ty kim jesteś?
- Sam mówiłeś przed chwilą, słyszałam. Jestem Stokrotką...
- Albo Matką Bożą?
- Tego nie wiem... Ciemno, gwiazdy pospadały... Wyobrażałem sobie ciebie trochę
inaczej... Weźmiesz mnie do siebie?... Do nieba?
- Wyrzeźbię cię. Jest taka stara szopa. Daj rękę, poprowadzę, wszędzie ciemno. Tylko
ja widzę wszystko. Będziesz siedziała w kącie i ja będę cię rzeźbił, a wiesz, ojej, Matka
Boska może powiesi się nawet, jak cię ujrzy. I to będzie takie śmieszne, no, nie? A jak już
porobię rzeźby, to możemy jechać do Warszawy, bo tutaj bardzo mnie nie lubią źli ludzie i
szczują psami, a w Warszawie jest Starówka i tam dużo pieniędzy wyrzeźbię tymi rzeźbami
Matki Boskiej i kupię sobie dom i tam zamieszkamy. Chcesz tak ze mną?
- Tak, chcę... Bardzo chcę.
DWUNASTY. LEW
- Tak dobrze mi z tobą tutaj, w tej Warszawie, Stokroteczko miła, przeganiają mnie
trochę, ale mi dobrze, bo mogę małe pieniążki dla ciebie zdobywać, żebyś miała na swoje
pokarmy, a jak wystarczy, to ja na łyczek spirytusu, śmieszne, prawda?... A jak już zrobię
karierę, to może ożenię się z tobą też, bo dobrze z taką Stokroteczką cichą, idę po -
sprzedawać te figurki Panienki Najświętszej, a ty uśmiechaj się, przyniosę pieniążków na
śniadanie i na obiad, i na kolację... A nad tą Wisłą bardzo dobrze mi się mieszka z tobą, nigdy
wpierw rzeki nie widziałem, ani mostów też. I miasto takie ładne, ludzie dobrzy, Matka Boża
powiedziała, że tutaj dobrze prosić ludzi o pieniążki...
- Bożku, idź do tych chłopaków i do tamtych chłopaków i do kawiarni idź i szukaj, i
przynieś mi to, co wypisane na tej kartce...
- Tak, będę szedł szybko, i przyniosę, i troszeczkę spirytusu sobie przyniosę, bo
zdrowy jest spirytus...
- Zdrowy, Bożku, zdrowy...
- A jak z kosmosu zrzucą nam wszystkie gwiazdy, to będzie nam lepiej w gwiazdach...
Dobry ten Bożek, dobry... Nie wiem, czy on jest święty, czy on jest Bogiem, został dla
mnie Bożkiem... Taki Bożek. Boża Krówka. I śmierdzi bardzo i ludzie odsuwają się od niego,
ale mnie to nie przeszkadza... Może i ja śmierdzę, bo wokoło zawsze tak pusto... Bożek jest
taki... kochany i lubię go słuchać. A to, co mówi, wydaje mi się takie bliskie, jakby moje,
jakbym to przeżyła, przeżywała, przeżyła... i Bożek dba o mnie, ciągle dłubie w jakichś
konarach i sprzedaje, i przynosi mi... więc mam, przynajmniej mam... spokój mam... a
niekiedy odlot mam... Jako tako jestem. Tutaj na każdej ławce widzę Arka i jest też Piotrek,
dużo Piotrków, ale ten Piotrek... Często płonie mu twarz, po tym go odróżniam. A Arek
niekiedy ma nogę w gipsie, bo wiem, że jest już w niebie i jest aniołem trochę, ale poczekam,
aż cały będzie w gipsie, będzie wtedy aniołem całym... Nie mam ochoty do nich podchodzić.
Nie lubię chodzić i może już nie umiem... O, przed chwilą płonęły rude włosy jakiejś
dziewczyny, ktoś ją podpalił benzyną... Drzewa się ruszają i domy niekiedy też... A wszędzie
jeżdżą na tych przeklętych deskorolkach, nie rozumiem, i zła jestem... deskorolki pieprzone,
deskorolki - rolki, o tak, rolki, szkło... Tak sobie jeżdżą po tym całym świecie, rolki, rolki,
deskorolki... Mają takie twarze, takie ciała... nie wiem, jakie... Miałam kiedyś hulajnogę,
pamiętam, o, coraz bardziej pamiętam, widzę, jestem na niej, właściwie miał ją Tomek,
Tomek Atomek, ale ja też miałam razem z nim, Tomkiem Atomkiem... Fajna była
hulajnoga... Jak się jechało od domu w dół, to było bardzo przyjemnie... Pod górę nigdy nie
chciało mi się jej ciągnąć... Teraz bym sobie może pojeździła na hulajnodze... Bożek mi kupi,
jeśli są jeszcze... hulajnogi... A tamtą Tomek Atomek wrzucił kiedyś pod autobus 21,
specjalnie... I świeci słońce... To chyba dobrze... I mgła... I smok... Nic nie widać... I jakiś
wrzask...
Coście, skurwysyny, uczynili z tą krainą
Coście, skurwysyny...
Coście...
*
- Stokroteczko miła, patrz, jakie śmieszne są banany, mógłbym wyrzeźbić banana,
Wielkiego Pana Nocy, teraz myślę o kamieniach, bo one pierwsze wyszły na świat, tak było, z
siódmego nieba zesłał je Cesarz Boski, który potem był przez nie ukamienowany, ale
Stokroteczko, tyle kamieni mamy przy tym morzu, gdzie mieszkamy, morze nazywa się
Wisłą, i wiem już, jak było z tą Wandą i podszytym pod anioła szatanem...
- Bożku kochany... Idź już, idź do pracy...
- Już, Stokroteczko, już idę, tylko powiem ci, że teraz będę sprzedawał te kamyczki z
morza Wisła, lekko podrzeźbię nożykiem i będzie gotowy Chrystusik albo Pani Boska... Te
banany, śmieszne, nie?... Przypominają...
- Bożku kochany...
- Tak, tak... Da pani złotówkę małą albo banknot duży. Teraz są różne pieniądze. W
kosmosie wprowadzili, a Syn Boży zatwierdził. Ten patyczek to jest Matka Boska, jak pani
widzi, o, tu są oczka, a tutaj blizny na policzku, to jest twórcza rzeźba, pobłogosławiona, parę
milionów bym za nią dostał, ale dla pani za złotówkę albo banknot większy. A Matka Boska
urodziła córkę, Stokroteczkę miłą, i muszę dbać o nią jak mężczyzna tej galaktyki, by miała
śniadanie, kolację i obiad, a ja trochę spirytusu na zdrowie i siły... Dziękuję pani, i pani też
dziękuję, a pan ma za darmo, bo ma pan piwne oczy, tak Stwórca odznaczył człowieka...
Chrystus się pokłonił...
*
- Nie martw się, Stokroteczko, nadejdzie czas na kamienie i przestaną się śmiać sami z
siebie, te kamyczki warte są miliardy, a jeśli nadal nie będą chcieli kupować, to damy je do
Desy, są takie sklepy boskie, słyszałem, one są warte wiele miliardów... Potem wybuduję
wielki dom z tych małych kamyczków spod morza Wisła i cała rodzina boska pomieści się i
wszystkie Stokroteczki miłe też, śmiesznie to wypadło, się powiedziało, śmiesznie, no nie?...
- Bożku, już nie mogę...
- Tak, tak... Chrystus tu się kiedyś pokłonił, pan już odchodzi, pan też jest dzieckiem
któregoś chrystusika, może nie największego, ale w tym kamyczku... Już pan nie je? I pan
też... I pan... Stokroteczko, jedzmy, mamy tutaj bardzo dużo, a jeszcze nam zostawią, za te
kamyczki z morza Wisła... Jedz, Stokroteczko, jedz... i tylko coś takiego dostałem dla ciebie,
ludzie się pozmieniali, chyba z powodu deszczu... i odsuwają się ode mnie, a jeden człowiek
chwycił cegłę, śmieszne właściwie, nie?...
- Bożku, Bożku, Bożku... Sprzedawaj cegły...
- Święci patronowie naszej polskiej ziemi - proście w niebie za nami... A niektórzy
pukają się w głowę, śmieszne, nie?...
- Jesteś kochany, Bożku. Nic się nie bój. Oni pukają się w swoją głowę, a twoja głowa
jest taka piękna, Bożku...
- Naprawdę jest piękna?...
- Naprawdę... Jest boska, Bożku... Daj rękę... Chodź... leciutko, leciutko, leciutko, na
palcach... O, tak... za mną... Ten deszcz i kule śniegowe i domy przewracają się tak szybko...
Musimy biec, Bożku...
Jak nad przepaścią idziesz drogą.
[...]
Jak łatwo serce wpada w gniew,
Jak łatwo gniew przechodzi w żart
Jak łatwo widzisz w życiu cel,
Jak łatwo stwierdzasz jego brak,
Jak linoskoczek...
*
- Bożku, tak ciemno i dobrze... Ty jesteś silny i ty się z tym uporasz, jesteś silny jak
nikt, Bożku...
- Uporam się na pewno, dla ciebie, Stokroteczko miła, wszyscy Bogowie
wszechświata dadzą mi siły i Matki Boskie wszystkie i jeszcze modlitwę zmówię: Chryste
Panie, Ty wzywasz do swojej służby chłopców i dziewczęta...
- Pospiesz się, Bożku... To jest księgarnia... pozamykana... kłódki, kłódki, kraty...
muszę znaleźć jedną książkę, muszę...
- I Śniadooka mi pomoże... Ona ma układy z gwiazdami...
- Mała księgarnia, Bożku... Cicho, ciemno... Musimy tam wejść. Przez chwilę sobie
tam pomieszkamy, niedługo, wyjdziemy, wyjdziemy, wyjdziemy, wyjdziemy... I spóźniliśmy
się, zamknęli nam księgarnię...
- Stokroteczko, możemy klęczeć w tym deszczu i modlić się żarliwie... Może
otworzą...
- Nie otworzą, Bożku... Ty musisz to otworzyć.
- A tak, to jeszcze lepiej, mam piłę, młotek mam, jakie śmieszne, nie? Już otwieram...
Potem kamyczki tam powrzucam, kamyczki boskie...
- Powrzucaj...
- Piłuję, widzisz, Stokroteczko, piłuję i ja wyrzeźbię z tych kłódek i z tych krat
wyrzeźbię Chrystusa Świeżonarodzonego, takiego jeszcze nie było, Stokroteczko miła, a za
takiego Świeżonarodzonego dostaniemy tyle złotówek i kupimy, Stokroteczko...
- Cicho, ciszej, Bożku... I szybciej, szybciej musisz rzeźbić...
- Tak, tak... Usiądź sobie tutaj, Stokroteczko, i czekaj... To żmudna, ciężka praca, ale
ja to zrobię, już robię i szybko zrobię...
- Jak najszybciej, Bożku...
- Bardzo się spieszę, bardzo się spieszę... Pot boży zalewa mi oczy...O, już, przeciąłem
chyba... Czy tak, Stokroteczko?
- Tak, Bożku, jesteś...
- A mogłabyś mnie, to śmieszne, no nie?... Pocałować...
- Jeszcze szyba... Pocałuję cię, Bożku...
- Szyba... Patrz, nie ma szybki... Ja ją głową... Uśmiechnij się, Stokroteczko, zaraz
będziemy w księgarence... Tylko to szkło powyrywam, żebyś mogła, Stokroteczko,
bezpiecznie wejść...
- Krwawisz, Bożku... Całą główkę masz we krwi i deszcz ci tę krew obmywa... Mój
biedny...
- Bo ja jestem teraz Chrystusem święconym w koronie cierniowej... Śmieszne, nie?
- Bardzo śmieszne...
Te moje lalki, o których teraz myślę, a dlaczego o nich teraz myślę?... I myślę... Te
moje lalki, jak je nazywałam...? Te lalki dały mi dużo chleba... To było tak, siedziałam w
kuchni i zawsze byłam sama, a kuchnia była duża. Nie chciałam jeść, bo byłam sama, a
kuchnia duża, bardzo duża. Wciskali mi to żarcie na siłę i mówiłam, że to jest dla lalek... jak
ja je nazwałam?... Mówiłam, że dla lalek i muszę zjeść z nimi, i brałam na górę do mojego
pokoju i z pokoju wyrzucałam przez okienko... dla ptaszków. I te laleczki są teraz obok... Już
wiem...
- Stokroteczko miła, drzwi są otwarte do księgarenki, szukaj książeczek, szukaj, a ja
tutaj porzeźbię sobie Chrystusa drucianego z tych pręcików i kłódkowego z tych kłódek...
- Ale ciszej, Bożku, ciszej... Jesteś bardzo dzielny... A to są moje laleczki, widzisz, te
fioleczki, ampułeczki...
- Bardzo ładne masz książeczki, Stokroteczki... A moja rzeźba będzie kosmiczną
rzeźbą, bo jeszcze szkła dodam i z książeczek może... Książeczek nie czytam, bo nie umiem
się skupić, pracuję tylko rękami, a ręce mam w niebie...
- Najlepiej rękami i najlepiej w niebie... Bożku! Coś wyje?...
- Niech wyje, Stokroteczko, syreny morskie, samochody jeżdżą, a ludzie się
przewracają i dlatego wyje...
- Bożku! Tutaj wyje! Uciekamy! Alarmy, podsłuchy... Bożku, zostaw te druty...
Bożku...
- Stokroteczko miła, tak dobrze mi się pracuje... Zaczekaj jeszcze chwilę... To z tego
deszczu wyje... Albo wyjdź sobie z księgarenki i usiądź pod drzewem, a ja skończę, skończę
Kosmicznego i wtedy kupimy, Stokroteczko, domek... ze złota domek...
Jezu!... Jadą! Wyją! Jak dużo tych aut... Te światła, koguty... Ile tego wycia, rany
boskie, laleczki... Schowam się w tę dziurę, was też schowam, laleczki, ale Bożek mój
kochany... tam w środku... pracuje... A przecież to wszystko widać, jest światło, a on pracuje,
taki piękny, język na wierzchu, krew na twarzy, włosy jak gałęzie i ten jego płaszcz, zimowy
chyba, taki obszarpany... Boże! Oni już tam są! Coś mówią. On wychodzi. Też coś mówi...
Słyszę...
- Śniadowłosa, słodkowodna, śnieżnooka... Chrystus Kosmiczny. Matka Boska Pani z
Chrystusem Kosmicznym. Dzieci Kosmiczne. Śmieszne, no nie?
- Takiego ćpuna to jeszcze nie widzieliśmy, co?
- Gatunek ekstra.
- Na zachód dzień się chyli, słońce nisko już, o Tobie, Jezu myślę, wysłannicy szatana,
na Twe dziecko spójrz. Wysłannicy szatana...
- Ależ on śmierdzi...
- Przyjdzie dzień szczęśliwy, Ty przygarniesz mnie...
- Co z nim? Tworki?
- Lepiej byłoby do Wisły z kamieniem na łbie. Tworki!
- Bożku! Bożku... Mój Chrystusie... Ja cię pożegnam... Nic się nie boję... Chodźcie
laleczki, ampułeczki... Pomacham ci, Bożku, pomacham... I zatańczę dla ciebie, kiedyś, teraz,
jak umiem... naga...
Nie patrz, jak ja tańczę,
Wino z siarą zgubi cię,
Nie ma pomarańczy
Ta prywatka to nie sen,
Nie patrz, jak ja tańczę,
Nie tul się do snu,
bardzo fajny człowiek
Ten co z tobą przyszedł tu...
*
Ta mgła... i wata... pociąg stoi, zdążę, muszę zdążyć, jeszcze stoi... muszę... i
dojechać... Wiem... poproszę konduktora, są dobrzy ludzie, muszą być dobrzy ludzie... i
dojadę... Jeszcze mam trochę... tego przeklętego świństwa... by dojechać, a tam... tam jest
Tomek, Tomek, mój brat Tomek, wróble tak ćwierkają, dziwny taki ten dworzec i za mgłą
dziwny bardzo... ludzie śpią na podłogach... albo klęczą na gazetach... nie wiem zresztą, czy
to jest prawda. .. biec nie umiem, ale chyba mi nie odjedzie, jeśli jeszcze stoi... ten piękny...
pociąg, taki piękny... Już naprawdę jestem bardzo zmęczona i chciałabym być w szkolnej
ławce... Podobno coś się skończyło ze szkołą, tak jakbym z megafonu to słyszała... I nie
wiem, co robiłam... ostatnio... No, to będzie ten wagon i może zasnę, zasnę i dojadę, dojadę i
zasnę... Tylko kto mi otworzy te drzwi... takie ciężkie... Mój Boże, ja chyba jestem pająkiem,
tyle rąk szuka klamki, a ja... skulona... dosięgnąć nie mogę...
- Dziecko! Dziecko drogie!
Policja... Apteka... Wisła... Uciekać... i jak... Ptaki ćwierkają, samochody z kogutami
wyją... Dachy, sklepy, apteki, mosty... Ukradłam Wisłę...
- Dziecko!!
- To... ja?..
- Ty, kochanie, ty! Nie bój się. Podejdź do mnie...
- Pomoże mi pan?...
- Pomogę!
- Otworzyć te drzwi...
- Pomogę ci, kochanie! Podejdź do mnie!
- Ma pan taką ładną fajkę... Jest pan tak ładnie ubrany... Tak ładnie pan pachnie...
Muszę wsiąść do pociągu... Dojechać...
- Usiądź ze mną na chwilę. Ten pociąg będzie jeszcze długo stał. Albo to nie jest ten
pociąg. Proszę, chodź, no, daj mi rękę! Siadaj!
- Tak... Słucham pana...
- Głodna jesteś?
- Nie...
- Cierpisz? Cierpisz, tak, cierpisz, dziecko, cierpisz... Weź ten proszek, będzie ci
lepiej!
- Tak...
- Dlaczego tak oblizujesz moje ręce? Nie liż mi rąk, dziecko drogie!
- Nie mogłam sięgnąć... Palce mam martwe... Wszystko mnie boli...
- Bardzo cierpisz. Przegryź to! Podziała szybciej!
- Tak, wiem...
- Uspokój się... I słuchaj mnie. Jestem reżyserem filmowym i chyba kogoś takiego
szukałem, takiego, no... moja mała! Słońce z ciebie bije! Coś jak z kwiatka! Dlatego cię
zawołałem.
- Mówią na mnie Stokrotka.
- Chyba się dogadamy. Posłuchaj mnie. Potrzebowałem dziesięciu lat samotności,
pustyni, by osiągnąć stan wyzwolenia. Już nie potrzebuję tego, co ty, noszę to na wszelki
wypadek, dla takich zagubionych. Miałem z sobą jedną księgę. Czy domyślasz się, co to
było?
- Co to był za... proszek...? Jezu, jak mi dobrze! Wszystko minęło... I pociąg tak
spokojnie odjechał... Jest pan piękny! Jesteś piękny!
- Tobiasz, moja miła.
- Biblia...
- Tak, masz rację, kochanie. Tą jedyną piękną księgą była Biblia. I ona mi
wystarczyła. Nie musiałem sięgać dalej. Już wszystko wiem, Stokrotko. Myślę, że teraz
możemy pomilczeć. Obserwuj ten swój świat, który rysuje się przed tobą.
- Jest piękny! Widzę go! Widzę go!... Jest niesłychanie piękny! I ptaki tak pięknie
ćwierkają... Wiosna... Skowronki...
- To chodźmy. W hotelu mieszka cała ekipa filmowa. Musisz się wykąpać i porządnie
wyspać. Potem spotkamy się z szefem produkcji. Spójrz jeszcze na mnie!
- Tak! Patrzę na ciebie!
- Tak! To ty! Kogoś takiego szukałem! Teraz twoje życie będzie zupełnie inne...
Posłuchaj jeszcze tego, co powiem. Prawdziwa miłość nie jest upajającym zapachem, który z
czasem wietrzeje. Jest ona pieczęcią - niezniszczalną nawet przez śmierć. Pamiętaj o tym.
Chodźmy...
Na życie patrzysz bez emocji
Na przekór czasom i ludziom wbrew.
Gdziekolwiek jesteś, w dzień czy w nocy,
Oczyma widza oglądasz grę.
Ktoś inny zmienia świat za Ciebie,
Nadstawia głowę, podnosi krzyk,
A ty z daleka, bo tak lepiej
I w razie czego nie tracisz nic.
Przeżyj to sam...
*
- Jestem producentem filmowym. Powinnaś trochę przytyć. Tobiasz miał rację,
nadajesz się. To twój dowód osobisty i zaświadczenia. Nazywasz się Marzena Turek i masz
dziewiętnaście lat. Tobiasz będzie opiekował się tobą do czasu rozpoczęcia zdjęć. Zaprosiłem
cię do tego salonu, bo możesz tutaj przychodzić, odpoczywać, grać sobie. Są takie kartoniki i
to przyjemna gra. Tu jesteś bezpieczna, tu są moi ludzie. Tylko żadnych numerów, Marzeno
Turek, bo pogniewamy się i stracisz wielką szansę. Rozumiemy się?
- Tak, proszę pana.
- 90,7,22, 15,19,21, 1...
- To właśnie taka zabawa. Powtórz jeszcze, jak się nazywasz?
- Turek Marzena, dziewiętnaście lat.
- Marzena Turek. Dobrze. To tyle. Rzeczywiście masz w sobie coś z kwiatka,
takiego... Jak na ciebie mówią, Stokrotka?
- Tak, proszę pana. Stokrotka.
- No, no. Zobaczymy. Ten film to ma być przebój i to nie jednego sezonu. Posiedź
sobie tutaj, poobserwuj. Potem ktoś odwiezie cię do hotelu. Do zobaczenia na planie, Sto...,
Marzeno Turek.
- Dziękuję panu. 23,75. Linia!!
*
- Stokrotka! Przymierz te szpilki! Będą twoje. Tylko wiesz, ja lubię być kaleczony.
Jak Chrystus. Chyba jesteś w stanie to zrozumieć. Podobno jutro podpisujesz angaż. Cieszę
się bardzo, że twoje życie tak się odmieniło. Nie ma już w tobie tej biednej dziewczynki,
która nie potrafi otworzyć drzwi do jakiegoś pociągu. I ja wiem, że na planie będziesz
świetna. Sztuka nie może mieć żadnych zahamowań, bo nie będzie prawdziwa, tak prawdziwa
jak Biblia. No, rozbierz się, mała! Zobacz, ja leżę nagi i nie wstydzę się.
- Tobiasz... Ja się boję...
- W filmie będą podobne elementy, nie może być żadnego fałszu, zahamowań...
Szybciej, Stokrotko!
- Cała się trzęsę, Tobiasz... Chciałabym...
- Potem ci dam. I będziesz w tym swoim szczęśliwym świecie, jeśli on jest ci
niezbędny.
- Daj mi teraz, Tobiasz.
- O, nie. Później. Szybko! Widzisz, jak mi stoi?
- Jestem gotowa...
- Rozluźnij się!
- Co mam robić, Tobiasz?
- W tych szpilkach masz przejść po całym moim ciele. Masz być bezlitosna. Chcę
mieć sine pachwiny i nabrzmiałe jądra. Masz doprowadzić do tego, aż trysnę...
- Jezu, to straszne. Będzie cię bolało...
- Właśnie o to chodzi. Chrystus też cierpiał. Zabieraj się do rzeczy! A potem czule mi
go wyliżesz...
- Nie, jednak...
- To proste. Rób to, co mówiłem!
- Zimno mi...
- Zaraz się rozgrzejesz! Masz być bezlitosna!
- Dobrze.
- Nie tak!! Zwariowałaś?! Chcesz, żebym miał sińce na twarzy?!
- Przepraszam... nie umiem... Tobiasz, ja nie umiem!
- Ruszaj się, ofermo, bo już mi opada!
- Nie potrafię, nie mogę cię kaleczyć, wybacz mi...
- Nie klęcz przede mną! Daję ci ostatnią szansę! A jeśli tak ci trudno, to weź pejcz,
tam wisi...
- Nie, Tobiasz, nie mogę.
- Ruszaj się, ty!...
- Tobiasz!...
- Ty kurewko mała! Tak mi się odwdzięczasz! A gwiazdą chciałabyś zostać?! Ja cię
tego nauczę, wiesz? Jeśli nie rozumiesz sztuki, to trzeba cię nauczyć. Podaj telefon!
- Proszę. Mogę się ubrać?...
- O, nie, dziecko, nie, jeszcze nie. Zaczynamy lekcję. Jeremi? Przyjdźcie tutaj do nas,
wszyscy! Podejdź tutaj, Stokrotko! Piękna jesteś! Nastaw policzek! Piękny policzek. A,
masz!!
- Tobiasz, boli mnie...
- Drugi policzek!
- Boli mnie...
- Masz piękne włosy!
- Jezus, nie wyrywaj ich... I nie wlecz mnie po tym pokoju...
- Chodźcie, chłopcy! Tu będziesz klęczała! I nauczysz się prawdy w sztuce! Jeremi,
ona chce cię wylizać! Weź go w usta, Stokrotka! Już!! A ty, Baraba, Szykuj się. I ty, Apollo!
A ja mam twoje piękne plecy, Stokrotko! I pejcz! No, jak?
- Boże, boli...
- A, masz!!
- Jezu...
- Tak, trzęsiesz się cała. To dobrze, to dobrze. A, masz! A, jeszcze! I jeszcze! Jeszcze!
I nie wypuszczaj go z ust... Jak? Zaczynasz rozumieć? Piękne to, prawda?
- Chryste! Urwiecie mi głowę!!
- Nie, nie urwiemy... Bądź grzeczna! Jakie pręgi na plecach, jak zorza... Trzymaj go w
ustach, trzymaj!
- Już nie mogę...
- Możesz, możesz! A, masz! Masz! I jeszcze! Jeszcze! Jeszcze! Obejrzysz sobie potem
swoje piękne plecy w lustrze. I jeszcze! Jeszcze! Jeszcze!
Jezus... To nie ból... Gorąco mi na twarzy, to nie ból, gorąco w ustach, tyle proszków
połykałam, połknę i to... To nie ból... To moje lalki tylko... krzyczą...
- Chodź tutaj!
- Zostawcie mnie już, zostawcie moje lalki... Możecie mnie bić, proszę, ale zostawcie
moje lalki...
- Dalej!
- Tobiasz...
- Dalej!! A zaraz będzie twoja kolej, Apollo! Chryste, to ty jesteś w moich ustach,
Jezu, tak się cieszę, bo jestem słusznie ukarana przez Ciebie, Boże, więc bij mnie, mocniej
bij, Panie Boże, bo niewiele już czuję i nie wiem, czyja to krew wokoło, i znowu coś mną
wstrząsa i znowu jestem cała mokra, twarz moja mokra, piersi mokre, włosy mokre, i znowu
pojawisz się przede mną, Boże, i gdzieś ulatuję, tak, muszę być bardzo czuła, och, jaka to
radość, moje plecy zharatane, krew na plecach i na tym, co przytrzymuję, a moje usta...
czułe... dla ciebie czułe... tak daleko wypłynęłam łodzią, jak to można pokonać, siebie
pokonać, Ciebie, Boże, pokochać, siebie pokonać, Magdo moja kochana, jak pięknie się
umiera, chyba zawsze marzyłam o takiej śmierci, prawdziwej, złączonej z Tobą, albo... nie
wiem, co się dzieje i gdzie się znalazłam, to już chyba po śmierci, czyściec, zagubiłeś się,
Panie, wyrywają mi włosy i krwi coraz więcej, nie wiem, zostawcie mi chociaż kilka, tylko
kilka moich długich włosów, bo chciałabym nimi obwiązać Twoje stopy, Panie Boże, gdy Cię
spotkam... spotkam... spotkam, o, tak, abaduba, kabaduba, abaduba, kabaduba, wszędzie tam,
gdzie jest daleko, abaduba, kabaduba, jesteś tam, gdzie jest daleko, jesteś tam, gdzie jest
daleko... Tak, zaleje mnie ten potop... Dobrze. Taki ciepły, gęsty deszcz z Twojego Nieba,
Nieba, Nie...
- Hej, mała! Co to, sił zabrakło?! Idźcie! Wystarczy! Zostawcie nas, chłopcy! Ale to
nie koniec, mała! Masz tu ten pejcz zakrwawiony tobą. To było prawdziwe misterium,
rozumiesz? Więc jeszcze, all fine. Tym razem będę leżał na brzuchu. Moje pośladki mają być
tak sine jak twoje plecy. A te szpileczki możesz zdjąć. Nie zasłużyłaś dzisiaj na nie. Może
jutro, kwiatuszku! Bij mnie!
Chrystus ukrzyżowany, i uderzam, i walę, i uderzam, i uderzam, nie mam sił, ale
uderzam, ale wiem, ile można mieć sił, i uderzam, nie mam sił i uderzam, w imię Chrystusa,
Jezu, skoro on pragnie, i krzyczy, i wyje, i prosi o litość, i prosi, żeby jeszcze, i uderzam, i
widzę, że jest krew, jego pierwsza krew, on się wije i prosi, żeby jeszcze, i krzyczy, że dość, i
krzyczy, żeby jeszcze, i nagle nieruchomieje, Jezus, ja go chyba nie zabiłam...
- Starczy! Wyrzuć to! Podejdź tutaj! Na kolana! Weź go w usta! Chce mi się siusiu.
To wszystko masz wypić, kwiatuszku!... Jak było?
- Nigdy nie piłam czegoś tak wspaniałego...
- Okej, mała! Spisałaś się nawet całkiem nieźle. Myślę, że po paru próbach będziesz
się nadawała.. . Będziesz mnie całowała po rękach. Będziesz miała najlepsze futra, najlepsze
samochody. I szpilki na najdłuższym obcasie z krokodylowej skóry... Napij się. Teraz śpię. W
szufladce są prochy. Ale tylko dwa, tylko dwa... A jutro dostaniesz takie maleństwo, po
którym dopiero poczujesz się bosko. Dobranoc, Stokrotko!
Kiedyś śmierć usłyszy moją pieśń,
Pląsając wokół mnie
Życia treść
Odejdzie w cień.
Sny połączą miłość tę,
Z której Ty
Budujesz dni
Tęczą i mgłą.
Tam aniołów święty chór
Tańczy mandale
W świetle gwiazd
Słońca
Księżyca rytm.
Ty dotykasz moich ust,
Zimne są
Tak jak wąż
Pełza strach.
Zasnął. Śpi. Długo już śpi. Boli mnie tak, że siedzieć nie mogę. Ale siedzę. Tak, moja
matko kochana, tak, moja Magdo, i tak, tak, tak, mój bracie najwspanialszy. Tak, Arku, który
mnie chroniłeś... Jezu, oprzeć też się nie mogę. I cała jestem krwią, miesięczną, tak
rozprzestrzenioną... I spokój, cisza, sza. I gniew, głośniej, głośno...
Uciekam! Przecież z Arkiem tyle razy wyskakiwałam przez okna... Z Arkiem
nieśmiertelnym, śmiertelnym... Arku, odezwij się do mnie... Tak, coś powiedział, wiem...
Miał pieniądze, ten..., Tobiasz święty, gdzie ma te pieniądze?... Okno, tak, da się otworzyć,
tam jest taki daszek, najwyżej się zabiję, przecież to już nie ma znaczenia, nie ma... O matko
moja przeklęta!... Bracie mój kochany! Nobel... Noblisko... Mój piesku. Zaraz, zaraz,
spokojnie, ja tego skurwysyna urządzę... Arek zastrzelił człowieka, który chciał mnie
skrzywdzić, ten człowiek skrzywdził Arka... Nie... O, tutaj jest coś... Jest! To są pieniądze,
cały plik, żeby się tylko nie obudził ten Judasz, Tobiasz... Musiałabym go zabić... Jeszcze
proszki, o, te białe, małe i to, i jeszcze to... Nie... Dobrze. Tylko przemyję ręce, twarz... I
cichutko... Mogę być bosa, tylko dżinsy, sweter... Gotowa jestem. Tak! I rzucam się z tej
skały! Na łeb, na szyję... Już! Och, nie mogę... Moja noga... Moja noga, co tam noga, jestem
na dole, uciekać, przecież będą mnie gonić, oni mnie zabiją... Taksówka... Och...
- Chciałam odpocząć...
- Co ty mówisz?
- Proszę... Proszę przed siebie, jak najdalej przed siebie proszę... Szybko...
- Gdzie się tak spieszy? Kurewką?
- Do lasu.
- Do lasu? Na policję! Pokaż forsę, mała!
- Proszę...
- Hm... Obrobiłaś jakiegoś nadzianego. Dobrze. Zawiozę cię do lasu. Ruszamy.
Zawiozę cię do lasu.
- Tylko proszę, żadna policja...
- Ależ nie, do lasu. Pani życzy sobie do lasu, dobrze słyszałem?
- Chcę się przejść wśród normalnych drzew, dotknąć brzozy, przytulić się...
- Jedziemy do lasu. Odpocznij sobie. Posłuchaj. Radio gra.
Szczęśliwe chwile to motyle
Miłość wieczna tęsknota...
- Zasnęłaś. Jesteśmy. Masz swoje lasy. I dawaj forsę! Wszystko!
- Proszę pana...
- Coś ty myślała? Że ja za darmo będę złodziejkę wiózł?
- Niech mi pan daruje... Ja muszę dojechać do domu...
- To ty masz dom?!
- Mam dom... Chyba mam...
- Pieniądze albo jedziemy na policję! Wszystkie pieniądze! Taksówkarzom teraz nie
powodzi się tak dobrze, jak takim...
- Proszę...
- Uhuhu... No, zmykaj! Szybko!
- Tak jest, proszę pana.
To nie karnawał
ale tańczyć chce
I będę tańczył z nią po dzień,
To nie zabawa,
ale bawię się
w bezsenne noce, senne dnie.
To nie kochanka, ale sypiam z nią,
Choć śmieją ze mnie się i drwią,
Taka zmęczona i pijana wciąż,
Dlatego nie,
Nie pytaj więcej mnie,
dlaczego jestem z nią...
*
Moje drzewa kochane... Moje drzewa uroczyste... Moje brzozy wysmukłe...
Nieważne, czy jesteście sosnami, czy świerkami, jodłami, modrzewiami, bukami. Moje
brzozy... Moje wszystkie drzewa. Wszystkie jesteście prawdą, prawdą... A ja... cała we krwi...
I błyszczy śnieg, wymyję się dokładnie w śniegu... O, Boże, posiedzę tutaj, po - będę z wami,
jeśli mnie nie odrzucacie, jeśli na mnie nie spadacie...
*
- Co ty tu robisz, dziecko?
- Nie wiem.
- Zgubiłaś się?
- Nie wiem.
- Chcesz, żebyśmy cię gdzieś zawieźli?
- Nie wiem.
- Jestem Robert, a to moja żona, Danka...
- Miałam...
- Tak? Mów, proszę.
- Miałam króliki. Umarły. Miałam królicę, Dankę. Żyła. Nie pamiętam, czy żyje... Ja
bym...
- Tak?
- Chciała się dowiedzieć...
- Aha?
- Czy ona żyje.
- Tak. Gdzie mieszkasz?
- I Nobel. To pies. Czeka.
- Zawieziemy cię. To jest nasz synek, Artur.
- Artur!
- Tak, Artur. Będzie miał pięć lat.
- Jestem w lesie?
- Jesteś w lesie.
- Mam brata, Tomka, wspaniałego Indianina... Waleczne Serce... Zbudował szałas... I
porąbał go.
- Zawieziemy cię. Wsiadaj.
- Mieszkam daleko.
- Zawieziemy cię na dworzec. Damy ci pieniądze na taksówkę i dojedziesz sobie.
- Nie chcę taksówek! Żadnych taksówek!
- Dlaczego?
- Nie wiem.
- Jak masz na imię?
- Sto... Nie, nie wiem.
- Nie męcz jej Bert. Zawieźmy ją na dworzec.
- Byłam Stokrotką.
- Hm, ładne. Stokrotka. Może nadal nią jesteś? Chodź, jedziemy. Posuń się, Arturku.
- Już się posunąłem, tatku.
- I uwierz, dziecko!
- W kogo masz uwierzyć?
- W siebie.
- Tatku!
- Tak, Arturku?
- Powiedz jej, że ja jestem Simba. A ona może być Nala. I zabijemy Skazę.
Jest... jest mój pociąg, Jezu, szybko, żebym nikogo nie spotkała, Robert, Danka,
Arturek... jak aniołek, Simba... Tacy piękni ludzie i mam pieniądze, chociaż tak bardzo nie
chciałam... Artur, przecież Artur, a nie Arek! Dlaczego ciągle Arek! Tak, ten mały zabił we
mnie tego Arka... i już nigdy... nigdy... choćbym konała... Jaka ja już jestem stara... Może
mogę jeszcze być młoda, jak kiedyś?... Szybko, nie myśleć, szybko, bo on odjedzie, ten po-
ciąg. .. Zapłacę konduktorowi i poproszę, żeby mnie obudził, żebym nie przegapiła, niczego
nie przegapiła. .. O, jest przedział i miękka kanapa, będę chyba spała, ktoś tam siedzi, będę
chyba spała...
Nic nie robić, nie mieć zmartwień,
Chłodne piwko w cieniu pić,
Leżeć w trawie, liczyć chmury,
Gołym i wesołym być...
Jedzie pociąg z daleka
Na nikogo nie czeka
Konduktorze łaskawy,
Byle nie do Warszawy...
*
- Ty!... Żyjesz? No, śliczna! Masz coś?
- Nie wiem.
- Trzęsie się. Pomożemy jej, nie, Kacha?
- Zawsze. Damy jej dobrego kompociku.
- Polskiego...
- Strzykawa wspólna, ale... Dawaj żyłę, o! Lepiej...?
- Lepiej... Jak dobrze!
- Hm, ożyła!
- Jeszcze! Dajcie mi jeszcze... Żebym ujrzała wszystkie anioły...
- Kurwa, niezły głód był. Uratowaliśmy ją.
- Jeszcze!
- Wysiadamy zaraz. A co tu masz? Co tak ściskasz w łapie?
- Pieniądze. Żebym dojechała.
- Dojedziesz. Okej. Damy ci dwudziestkę, zobacz, jaka pompa...
- Piękna.
- A ty nam dasz ten szmal.
- Dam.
- Pomogliśmy komuś w życiu, prawda Kacha?
- Pomogliśmy.
- To spadamy. O pan konduktorek... Szybko, Kacha.
- Bilety do kontroli!
- Ta pani ma.
- Proszę pana, proszę pana...
- Bilety...
- Jestem narkomanką... Już nie mogę... I znowu wzięłam... niech mnie pan dowiezie
do babci...
- Ty ćpunko przeklęta! Bez biletu! Śmierdząca!
- Bardzo pana proszę... Do babci...
- Sama jesteś klozetową babcią. Masz bilet, czy nie masz biletu?
- Nie mam nic.
- No proszę...
- Ja panu mogę dać wszystko...
- A co ty masz?
- Nie wiem...
- To chodź ze mną. Tam wygodniej, cieplutko, przyjemnie, muzyczka gra, rozbierzesz
się, odpoczniesz, a ja dowiozę cię do tej twojej babci. Tylko nie zapomnij powiedzieć, gdzie
jest ta babcia...
*
Jezu, jestem, szybko, jak dobrze, że oni mi dali tę dwudziestkę, już wiem, co zrobię,
już wiem, jak Tolo... Boże, on mnie rozerwał całkiem, ja już... rozerwał mnie... Ja już...
Tolo... Mów do mnie... Chryste, ty mi wybaczysz, o, jestem już, moje psisko, Noblisko...
Żebym ja tylko tego nie zgubiła, żebym ja tego nie zgubiła, żebym nie zgubiła... Nobel, nie
skacz... Chodźmy do szopy, cicho, Nobel, nie szczekaj, nie wolno, powiem ci coś, całe życie
ci powiem, chodź, zamkniemy się tu... Mój kochany psie... Patrz, to jest mój koniec... To jest
nasz koniec... Bo ty mnie nie opuścisz, prawda? Wiedziałam. Pochowają nas razem, Nobel.
Tolo umarł przy mnie. Teraz my umrzemy razem. I zgadzasz się, to dobrze. Nie jesteś już
najmłodszym psem, Nobel... Kochany mój! Tutaj, w kark ci wbiję, a sobie w żyłę... I tak
odejdziemy sobie, Nobel, po prostu odejdziemy. Cmentarną aleją. O, opadł ci łeb, kochany
łeb, wierny łeb. Taki inny, mniejszy jakby, jest na mojej nodze. Zamknę ci oczy, Nobel.
Twoje piękne oczy zamknę... Tak... Powinnam coś napisać do Tomka... Mój kochany psie...
Jesteś zimny... Kiedyś mnie ogrzewałeś, pamiętasz? Kiedyś wyskoczyłeś oknem, bo króliki
płonęły, pamiętasz? Kiedyś... Wiesz, już ściskam rękę, już mam przygotowane... Jeszcze ci
tylko powiem, taki mały się zrobiłeś, Nobel... Powiem ci, że byłeś jedyną prawdą... taki
zimny i prawda jest zimna... taki malutki i prawda taka malutka...
- Stokrotka! Wiem, że jesteś... Stokrotka! Rany boskie... Nobel! Nie mogę... Nie mogę
wbić igły...
- Wiem, że jesteś! Stokrotka!! Odezwij się! Tomek... on domyśli się i pochowają nas
razem...
Rozerwałam żyłę, Nobel, rozerwałam... i nic...
- Stokrotka!!!
On tak blisko, on wie... Boże, dlaczego nie mogę trafić... Rozerwę wszystkie żyły...
Nobel, on idzie... Nobel, on wali w te drzwi...
- Stokrotko... Tutaj jesteś!
- Nobel... No, wreszcie...
- Sto... Co za wycie, co za wycie... Wycie...
Zatańcz ze mną jeszcze raz
Otul twarzą moją twarz.
Co z nami będzie? - za oknem świt
Tak nam dobrze mogło być.
Gdy ciebie zabraknie i ziemia rozstąpi się,
W nicości trwam,
Gdy kiedyś odejdziesz,
Nas już nie będzie i siebie nie znajdziesz też...